Masters Priscilla Nietypowa Sprawa

background image
background image
background image
background image
background image
background image

Priscilla Masters

Nietypowa sprawa

background image

Śledztwo prowadzi Joanna Piercy 04
Ty tuł ory ginału: AND NONE SHALL SLEEP
Przekład: AGNIESZKA KLONOWSKA

Po raz pierwszy usły szał to od m atki. Bawił się wtedy w ogrodzie, gdzie zastawiał pułapkę na

m ałego drozda – niby nic wielkiego, zwy czaj na, banalna zabawa. Zaj ęty wy sy py waniem ziaren
w linię prowadzącą prosto do wnętrza glinianego dzbanka, nawet nie zauważy ł, że stoi oparta o
drzwi. Dopiero na dźwięk j ej głosu odwrócił głowę.

– Tony – zaczęła łagodny m , pełny m sm utku tonem . – Czy ty naprawdę nie m asz litości?
Wtedy j eszcze nie rozum iał j ej słów. Dopiero teraz, po dwudziestu latach, potrafił

odpowiedzieć na to py tanie.

Litość… Nigdy w ży ciu nie odczuwał czegoś podobnego, choć czasem targały nim różne

em ocj e – j ak wtedy , gdy ptak uciekł i nie udało m u się go złapać. Potrafił też odczuwać gniew.

I znał uczucie podniecenia, które towarzy szy ło m u zawsze, gdy obm y ślał swój plan. To by ło

niezwy kle ekscy tuj ące: rozsy pać podstępnie ziarno i zwabić ptaka prosto do pułapki. O tak,
wabienie ofiar w ustronne m iej sca zawsze budziło w nim silne em ocj e.

A potem upaj ał się ich strachem . Uwielbiał patrzeć na ich przerażone twarze, gdy wiedzieli

j uż, że czeka ich niechy bna śm ierć. Czasem pozwalał im pom odlić się ten ostatni raz, a silnie
wierzący ch zachęcał nawet, by prosili Boga o przebaczenie. Może to by ł właśnie przej aw litości.
Wiedział też, co to pogarda. Nauczy ł się tego w pracy .

Naj bardziej gardził ludzką podłością. Do brudnej roboty to każdy chętnie cię zatrudni, m y ślał,

wy dy m aj ąc pogardliwie wargi, ale j ak przy chodzi do wy nagrodzenia, wtedy zaczy na się
całkiem inna gadka. Widocznie j ego pracodawcy nie zdawali sobie sprawy , ile kunsztu i
wy trwałości wy m aga j ego praca. Musiał by ć zwinny , czuj ny i przebiegły niczy m lam part
poluj ący na zebrę. Ale gdy przy pom niał sobie swoj e ostatnie zlecenie, oczy zabły sły m u
gniewem .

– Jak m ożna chcieć więcej za coś, co zabiera zaledwie krótką chwilę? – dziwili się.
Z trudem powstrzy m y wał się, by nie wy buchnąć.
– Krótką chwilę? Czy wy nic nie rozum iecie? Zaplanowanie takiej roboty zaj m uj e m i

ładny ch parę dni. Trzeba obm y ślić plan, wy brać czas i m iej sce – dodał surowy m tonem , bo tak
trzeba z klientam i. – Macie do czy nienia z prawdziwy m fachowcem .

Obserwowała go, j ak rozdzierał kopertę, wy raźnie zaciekawiony .
– Co to, Jonathan? – spy tała, zerkaj ąc na niego niespokoj nie. – Jonathan? – powtórzy ła.
Siedział przy stole i wpatry wał się w kartkę papieru. Sam a wręczy ła m u ten list w białej

kopercie ze starannie wy drukowany m adresem . Odetchnęła z ulgą: całe szczęście, że to nie
kolej ny rachunek. Uspokoj ona, podała m u kopertę, nie pam iętaj ąc o przeszłości. Po chwili
posm arowała m asłem j eszcze j edną grzankę i sięgnęła po słoiczek z dżem em , a gdy podniosła
wzrok, uj rzała j ego pobladłą twarz.

– Jonathan? – powtórzy ła.
Wy ciągnął rękę z kartką papieru. Jego twarz wy dała się nagle bardziej zm ęczona,

wy m izerowana i m ocno zry ta szarawy m i bruzdam i.

Zm ieszana, sięgnęła po kartkę.
– Znowu z policj i? – spy tała, ale on pokręcił ty lko głową i wsunął palce za kołnierz, j akby

chciał rozluźnić j ego ucisk.

Spokoj nie założy ła okulary i zerknęła na papier. Przeczy tanie wiadom ości zaj ęło j ej sekundę:

na kartce widniało j edno krótkie, lakoniczne zdanie. Obróciła j ą raz, potem drugi i parsknęła
śm iechem .

background image

– To chy ba j akaś reklam a. No cóż, trafili pod zły adres.
Jonathan Selkirk przy m knął powieki i po chwili ciężko j e uniósł. Miał bardzo j asne oczy . Żona

obserwowała go, nie kry j ąc zdziwienia.

– Ktoś spry tnie to sobie wy m y ślił – dodała, wy ciągaj ąc rękę z kartką. – Ciekawe ty lko, po co.
– Coś ty powiedziała? – wy j ąkał, wpatruj ąc się w papier w j ej dłoni. – Reklam a? – Na j ego

twarzy poj awiła się złość. – Aleś ty głupia. Jaka to reklam a, skoro nie m a tu żadnej nazwy firm y ?
– wy sapał, wciągaj ąc gwałtownie powietrze świszczący m i wdecham i. – Kom u przy szłoby do
głowy rozsy łać j akieś gówniane ulotki o testam encie, a w dodatku do m nie, prawnika? Zawsze
m ówiłem , że nie m asz ani krzty olej u w głowie. Nigdy w ży ciu nie widziałem tak głupiej baby .

Ale j ego żona zareagowała bardzo spokoj nie. Zdj ęła okulary , położy ła j e na stół.
– Nie m usisz zaraz m nie obrażać, Jonathan – odparła niewzruszony m tonem . – Ludzie m aj ą

dziś różne pom y sły . Może to naprawdę reklam a. – Zerknęła znów na kartkę, uśm iechnęła się i
odłoży ła j ą na stół. – Daj spokój , nie przej m uj się ty m . Naj lepiej od razu wy rzuć to do śm ieci.

Spoj rzał na nią gniewnie.
– Mówisz, że m am się nie przej m ować, tak? – spy tał.
Skinęła głową.
– Może i m asz racj ę – odparł chry pliwie.
Zasiedli z powrotem do śniadania. Ona dokończy ła grzankę, a on sączy ł powoli herbatę. Po

chwili j ego wzrok znów padł na kartkę papieru.

– Słuchaj , przecież to nic innego, ty lko pogróżki – wy sapał, oddy chaj ąc z trudem . – Ktoś

wy raźnie m i grozi… I nawet się dom y ślam , kto za ty m stoi – dodał.

Jego żona przeżuła grzankę.
– A niby kto? – spy tała po chwili.
– Sam a się dom y śl.
– A skąd m am wiedzieć? – zdziwiła się, pocieraj ąc palcem podbródek.
Nic nie odpowiedział, ty lko patrzy ł na nią, poiry towany .
– Och, naprawdę m y ślisz, że to tam ci? – zaśm iała się po chwili. – Teraz to ty j esteś

niem ądry , a w dodatku m asz j akąś obsesj ę. Przecież to by ło dawno tem u, wszy stko poszło j uż w
niepam ięć, zostało wy baczone i zapom niane.

– Ha! – parsknął Jonathan, wy krzy wiaj ąc usta. – Ty lko głupcy są naiwni – odparł. –

Niektóry ch rzeczy się nie wy bacza i nie zapom ina, Sheila. Tacy j ak oni m aj ą długą pam ięć, a
przy ty m są cholernie senty m entalni – wy sapał. – Lubią uży wać takich frazesów j ak „stare
grzechy m aj ą długie cienie” i inne podobne bzdury .

Jego żona podniosła się z m iej sca.
– Nieprawda – skwitowała, a j ej ciem ne oczy popatrzy ły łagodnie. – Nie m asz racj i. Ci

senty m entalni głupcy ty lko zam ącili ci w głowie. Zaraz zm izerniałeś – dodała z uśm iechem . –
Powinieneś uznać ten list za zwy kły kawał.

Jonathan spurpurowiał na twarzy .
– Co? Też m i kawał! – wy buchnął i uderzy ł otwartą dłonią w list. – To nie j est śm ieszne, to

przerażaj ące – dodał, a twarz wy krzy wiła m u się z bólu.

Sły sząc wibruj ący turkot nadj eżdżaj ącej z ty łu ciężarówki, inspektor Joanna Piercy zj echała

rowerem j ak naj bliżej krawężnika i pochy liła głowę do przodu, czekaj ąc na silny podm uch.
Ogłuszaj ący łoskot silnika dudnił coraz bliżej i nagle j adąc przed ty m ogrom ny m poj azdem ,
Joanna poczuła się m ała i bezbronna. Ciężarówka nadciągała coraz szy bciej , by ła tuż za nią,
gotowa wy przedzić rower i j uż po chwili zrównała się z nim . Joanna zerknęła przez prawe ram ię:
j ej wzrok przy kuły m asy wne koła, obracaj ące się tak gwałtownie, j akby m iały wy tworzy ć pole
m agnety czne. Pochy liła się nad kierownicą j eszcze niżej .

background image

To, co wtedy nastąpiło, stało się nagle, szy bko i bez ostrzeżenia. Jakaś wy staj ąca część

ciężarówki uderzy ła j ą tak silnie, że Joanna straciła równowagę i spadła z roweru na twarde
podłoże. Usły szała brzęk upadaj ącego roweru. Poczuła przeszy waj ący ból w ręce. Przez chwilę
leżała bez ruchu, dy sząc ciężko, targana bólem na cały m ciele, szczególnie w ram ieniu.

Leżała na poboczu, a ciężarówka popędziła naprzód, zostawiaj ąc za sobą chm urę spalin.

Joanna nie wierzy ła własny m oczom .

– Ty draniu! – krzy knęła za kierowcą. – Co za cholerny dupek – wołała, rozwścieczona, ale na

próżno, bo kierowca ciężarówki nawet j ej nie zauważy ł, nie poczuł ani nie usły szał uderzenia.

Doj edzie sobie spokoj nie na m iej sce, nie m aj ąc zielonego poj ęcia, że kogoś potrącił,

pom y ślała Joanna.

Rozej rzała się dookoła – o tak wczesnej porze na drodze nie by ło ani ży wego ducha. Żadny ch

świadków, którzy m ogliby zgłosić wy padek i złoży ć zeznania, nikogo, kto m ógłby j ej pom óc,
wezwać karetkę, pozbierać rower. Joanna z trudem usiadła i popatrzy ła na siebie.

Spodenki kolarskie by ły całe podarte i zabłocone, nogi pokaleczone, głowa pękała j ej z bólu, a

oczy zdawały się dziwnie napuchnięte i nagle droga stała się niewy raźna i rozm azana. Joannie
zrobiło się niedobrze i poczuła dreszcze. Naj bardziej ucierpiało prawe ram ię. Cała ręka j ej
zdrętwiała, a nienaturalnie wy krzy wiony nadgarstek oznaczał złam anie. Joanna wiedziała, że
potem , kiedy szok m inie, ból stanie się nie do zniesienia.

Usiłowała skupić wzrok na drodze, ale wciąż widziała niewy raźnie. Spoj rzała na rower – by ł

zniszczony , m iał powy ginane koła i uszkodzoną kierownicę. Wzięła głęboki oddech, usiłuj ąc
powstrzy m ać łzy , po czy m ukry ła głowę w ram ionach.

– Jasna cholera -j ęknęła.
Próbowała się podnieść, ale wszy stko wokół niej zawirowało j ak na karuzeli – by ła

półprzy tom na, skołowana, oślepiona, aż w końcu usiadła bezradnie na poboczu. Miała m dłości i
zawroty głowy . Wreszcie zatrzy m ał się przy niej j akiś sam ochód i wy siadł z niego m ężczy zna.

– Spadłaś z roweru, skarbie? – odezwał się. – Pewnie nieźle się potłukłaś, co?
Joanna powstrzy m ała się od ironicznej uwagi i pokręciła ty lko głową, a po chwili straciła

przy tom ność.

– Dobrze się czuj esz, Jonathanie? – spy tała.
Jego cera przy brała niezdrowo szary odcień.
– Jasne, że nie – fuknął. – Znów m am te cholerne bóle. Podaj m i tabletki, ty lko szy bko!
Zam knął oczy , j akby powieki m u ciąży ły . Wiedział, że j est chory , że potrzebuj e ciszy ,

spokoj u, m iłego doty ku, troskliwej opieki. Z trudem łapał oddech. Gdy by tak m ógł uwolnić się od
tej Sheili… Uśm iechnął się m im o bólu. Miał j uż nawet pewien plan, ale… Znowu posm utniał i
sięgnął po list. Napisano go na kom puterze, kartka A4, papier dobrej j akości. Nie by ło podpisu,
daty ani adresu nadawcy ; zawierał ty lko j edno zdanie, drukowany m i literam i:

PANIE SELKIRK, NIECH PAN SPISZE TESTAMENT.
Usły szała wy cie sy ren i głosy j akichś ludzi. Py tali, czy ich sły szy . Nie wiedziała, czy to

j awa, czy sen.

– Jak pani na im ię?
– Joanna – wy szeptała.
– W porządku, zaraz się panią zaj m iem y – oznaj m ił czy j ś pogodny głos, a inny kilkakrotnie j ą

uspokaj ał.

Ocknęła się dopiero wtedy , gdy ktoś suchy m , oficj alny m tonem spy tał o j ej naj bliższą

rodzinę.

Powoli odzy skiwała czucie w ręce. Rzeczy wiście, ból by ł okropny . Próbowała j ą unieść, ale

by ła ciężka, bezwładna i nieruchom a. Popatrzy ła na nią – ręka leżała uszty wniona ogrom ną,

background image

niebieską szy ną.

Joanna uznała, że lepiej będzie zostawić j ą w spokoj u.
Jonathan włoży ł pod j ęzy k przepisaną ilość tabletek, ale ból stopniowo narastał. Kiedy j ego

żona zauważy ła, że zsiniały m u wargi, postanowiła działać.

– Dzwonię po lekarza – oznaj m iła stanowczo. – To m i nie wy gląda na zwy czaj ny atak.
Zerknął na nią spode łba.
– Nie chcę tu widzieć tego konowała, Sheilo – rzucił. – Oni nie potrafią nic innego, ty lko

faszerować lekam i. – Chciał się podnieść, ale silny ból sprawił, że naty chm iast opadł na krzesło. –
Sam sobie poradzę – zaprotestował. – Nie m usisz koło m nie skakać, nie j estem m ały m dzieckiem
– dodał, patrząc na nią gniewnie.

Z trudem wciągał powietrze, oddy chanie sprawiało m u ból.
Pochy liła się nad nim .
– Posłuchaj , Jonathan – odezwała się łagodnie. – Ty m razem to naprawdę m oże by ć zawał.

Już wcześniej m iewałeś ataki. To powinno by ć dla ciebie ostrzeżeniem .

Podniósł na nią wzrok. W j ego okrągły ch, zim ny ch oczach czaił się strach.
– Jakim ostrzeżeniem ? Co m asz na m y śli?
Uśm iechnęła się.
– Twoj ą chorobę wieńcową, kochanie – odparła, patrząc m u z bliska prosto w oczy , śm iało,

bez m rugnięcia. – A niby co innego? Jonathan Selkirk zerknął na list. – Chciałaby ś tego, Sheila –
skwitował. – Ucieszy łaby ś się, gdy by to by ł zawał, co?

Ale ona zignorowała tę uwagę, zaj rzała do książki telefonicznej i wy kręciła num er do lekarza.

Czekaj ąc, aż ktoś podniesie słuchawkę, odwróciła głowę i spoj rzała na m ęża z pobłażliwy m
uśm iechem .

– Nie gadaj głupstw, Jonathanie – powiedziała bardzo spokoj nie, j ak m atka karcąca m arudne

dziecko. – Wiesz przecież, że wcale by m tego nie chciała. – Następnie odezwała się do słuchawki:
– Dzień dobry , panie doktorze. Mówi Sheila Selkirk. Obawiam się, że m ój m ąż…

Reszta korespondencj i leżała na stole nietknięta, j akby całkiem o niej zapom nieli.
Sprawnie poruszaj ące się sy lwetki ludzi, oślepiaj ący blask lam p, pieczenie dezy nfekowany ch

ran. Z białej butelki do j ej ram ienia sączy ł się j akiś przezroczy sty pły n, od którego by ło j ej
zim no. Zdrętwiał j ej uszty wniony kark. Ktoś zdj ął j ej kask, ktoś inny noży cam i rozcinał podarte
szorty . Próbowała protestować, ale pielęgniarka orzekła, że inaczej się nie da.

– Dam pani środek przeciwbólowy . – Poczuła ukłucie w nogę.
Próbowała przełknąć ślinę, ale m iała sucho w ustach.
Przed oczam i zam aj aczy ła j ej wy soka postać m ężczy zny w ciem nej m ary narce. Powiedział

j ej to, czego sam a zdąży ła j uż się dom y ślić – że m a złam aną rękę. Dodał też, że konieczna będzie
operacj a. A potem Joanna znów zapadła w błogi sen.

Lekarz popatrzy ł na Jonathana i od razu zadał m u całą serię py tań.
– Czuj e pan ból?
Jonathan skinął głową.
– Gdzie? W ram ieniu?
Znów przy taknął ruchem głowy .
Lekarz wziął do ręki fiolkę z lekam i.
– A ile tabletek pan przy j ął?
– Sześć.
– I nie pom ogły panu?
– Nie.
– No cóż, w takim razie trzeba zabrać go do szpitala – oznaj m ił, zwracaj ąc się do Sheili. –

background image

Prawdopodobnie m iał zawał. – Rzucił j ej oskarży cielskie spoj rzenie. – Nerwy , stres,
przepracowanie… Ostrzegałem panią – dodał, po czy m podniósł słuchawkę, by wezwać karetkę.

Sheila Selkirk by ła wy raźnie podenerwowana.
– Ty lko nie do szpitala, panie doktorze – zaoponowała.
Lekarz przy słonił dłonią słuchawkę.
– Nie m a innego wy j ścia, pani Selkirk – odparł. – Mąż m usi odpocząć. W żadny m wy padku

nie wolno m u teraz się denerwować.

– Błagam , ty lko nie do szpitala – odezwał się Jonathan.
– Zabierzem y więc pana do naszego ośrodka zdrowia – postanowił lekarz. – Tam się panem

zaj m ą.

Ty m razem oboj e by li zadowoleni.
Na j ej łóżku przy siadła j akaś postać w biały m fartuchu. Joanna otworzy ła j edno oko.
– Matthew? – szepnęła.
Patrzy ł na nią z tak troskliwą m iną, że poczuła w żołądku dziwny ucisk. Posłał j ej sm utny

uśm iech, pochy lił się i pocałował j ą w czoło.

– Jo – odezwał się. – Ale napędziłaś m i stracha.
– Przepraszam . – Zam knęła oczy i odpły nęła.
Tak rzadko widy wała Matthew w biały m fartuchu. W pracy nosił zwy kle zielony kitel

chirurgiczny , w który m przy pom inał raczej ogrodnika… Zapadła w sen, czuj ąc j ego doty k na
zdrowej ręce.

Piętro niżej leżał Jonathan Selkirk, który próbował się uwolnić od towarzy stwa własnej żony .
– Nie m usisz tu siedzieć. Pielęgniarki się m ną zaj m ą – rzekł, przy glądaj ąc się j ej , j ak pakuj e

j ego rzeczy do m ałej walizki.

– Zabiorę j e do dom u, kochanie.
– Naprawdę nie m usisz tu siedzieć – powtórzy ł. – Idź j uż i zostaw m nie w spokoj u, proszę cię

– dodał, poiry towany .

– Dobrze, zaraz sobie pój dę. – Popatrzy ła na niego dziwnie, obrażony m wzrokiem . – Wtedy

odpoczniesz sobie ode m nie. Wpadnę j eszcze dziś wieczorem zobaczy ć, j ak się czuj esz. No, to na
razie – rzuciła z uśm iechem . – Muszę j eszcze coś załatwić. Zadzwonię do biura i powiem im , co
się stało.

– Nie trzeba, sam to zrobię.
Pochy liła się nad nim .
– Pam iętaj , co powiedział lekarz: nie wolno ci się denerwować.
Wieczorem znów przy szła, ty m razem na dłużej . Krzątała się po sali, przy glądaj ąc się

urządzeniom , do który ch go podłączono.

– Ciekawe, do czego służą – zastanawiała się. – Po co to wszy stko? – Zerknęła na butelkę z

przezroczy sty m pły nem , skąd plastikowa rurka prowadziła prosto do j ego ram ienia.

Jej m ąż spoj rzał niechętnie na m onitor.
– Nie zasnę przy ty m , j eśli to będzie pikać m i nad uchem przez całą noc.
Sheila Selkirk zaczęła m anipulować przy przy ciskach.
– Dopóki nie włączy się alarm , to nie m asz się co m artwić.
Po chwili aparat wy dał głośny , wy soki dźwięk i naty chm iast poj awiła się pielęgniarka.

Popatrzy ła na Jonathana, nacisnęła j akiś guzik, by wy łączy ć alarm , i zm ierzy ła Sheilę Selkirk
surowy m spoj rzeniem .

– Proszę niczego nie doty kać – nakazała. – Aparatura j est nastawiona.
Sheila odprowadziła j ą wzrokiem .
– To wszy stko służy chy ba do ratowania ży cia – podsum owała.

background image

Po twarzy Jonathana przebiegł gry m as bólu i przerażenia. Przeszkadzała m u obecność żony ,

j ej nerwowe ruchy , j ej doty k.

Wreszcie zebrała się do wy j ścia. Pocałowała go lekko w policzek.
– Dobranoc, kochanie – rzuciła. – Do zobaczenia później .
Dopiero gdy wy szła i zam knęła za sobą drzwi, nagle uświadom ił sobie, że Sheila zabrała m u

ubranie i zostawiła ty lko piżam ę, kapcie i szlafrok. Poczuł się uwięziony . Brzęczy kiem wezwał
pielęgniarkę i poprosił o telefon, ale ta spoj rzała na niego niepewnie i m ruknęła pod nosem , że
powinien raczej odpocząć.

– Niech pani przy niesie telefon! – warknął, ale pielęgniarka wy szła i został zupełnie sam .
Ty m czasem na kory tarzu Sheila Selkirk rozm awiała z inną z pielęgniarek.
– To zawał, prawda? – py tała uparcie. – Lekarz sam m ówił, że to zawał – dodała, zaciskaj ąc

palce na swej czarnej , płóciennej torbie.

Pielęgniarka patrzy ła na nią, zdziwiona.
– Tak, ale to j eszcze nic pewnego – odparła. – Wy niki będą dopiero j utro.
– Jutro? – Sheila Selkirk pokiwała głową.
Pielęgniarka położy ła j ej dłoń na ram ieniu.
– Musim y m ieć pewność – uspokoiła j ą. – Proszę się nie m artwić.
Twarz Sheili przy brała surowy wy raz.
– Wcale się nie m artwię – rzuciła.
Pielęgniarka posłała j ej serdeczny uśm iech.
– Żony zawsze tak m ówią.
Sheila popatrzy ła na nią py taj ąco.
– Na początku każda, która przy chodzi tu do m ęża, znosi to bardzo dzielnie – wy j aśniła tam ta.
– Aha – m ruknęła Sheila, po czy m odwróciła się i ruszy ła kory tarzem .
– Nie tędy – zawołała za nią pielęgniarka. – Wy j ście j est z drugiej strony .
– Ale, tu j est napisane… – Sheila wskazała na tabliczkę z napisem „wy j ście”.
– Tam są schody przeciwpożarowe – wy j aśniła pielęgniarka.
Gdy znów otworzy ła oczy , Matthew nadal by ł z nią. Nie siedział j uż na krawędzi łóżka, ty lko

stał przy oknie, odwrócony ty łem do niej . Joanna leżała bez ruchu, obserwuj ąc delikatne ruchy
j ego barczy sty ch ram ion i j asne, lekko zm ierzwione włosy . Rzadko kiedy m iała okazj ę
przy glądać m u się ukradkiem , kiedy tak stał spokoj nie, nieświadom y j ej spoj rzenia, dlatego
upaj ała się tą chwilą, leżąc cicho i obserwuj ąc go spod przy m rużony ch powiek. Miała nadziej ę,
że Matthew zdąży się odwrócić, nim znów zapadnie w sen. I rzeczy wiście: westchnął głęboko,
palcam i przeczesał nerwowo włosy , odwrócił głowę i napotkał j ej wzrok.

– Już nie śpisz – zauważy ł z uśm iechem .
Przez chwilę stał i patrzy ł na nią, po czy m dwom a duży m i krokam i zbliży ł się do j ej łóżka,

schy lił się i pocałował j ą w czoło.

– Witaj , m oj a Śpiąca Królewno – dodał, śm iej ąc się. – Przespałaś ładny ch parę godzin. Jest

j uż późno, prawie dziewiąta. – Odkaszlnął i przy siadł na krawędzi łóżka. – Zdąży łem w ty m czasie
pój ść do pracy i wrócić.

Uśm iechnęła się leniwie i obj ęła go za szy j ę zdrowy m ram ieniem .
– Czuć j eszcze od ciebie anty septy kam i, Matthew.
Wziął głęboki oddech.
– Założy li ci m etalową śrubę. Będzie bolało i przez parę ty godni będziesz nosić gips. –

Uśm iechnął się nieśm iało. – Widziałem twój rentgen i chciałem ci to powiedzieć.

Zerknęła na rękę w gipsie.
– Od razu wiedziałam , że j est złam ana. Nie m usiałam czekać na rentgen.

background image

Posłał j ej szeroki uśm iech.
– No, no, m ądrala z ciebie. Nie wiedziałaś ty lko, że to wy glądało dość poważnie. Złam ałaś

obie kości, Jo – dodał łagodnie. – Całe szczęście, że skończy ło się ty lko na ty m … Ale co się
właściwie stało?

W pam ięci wciąż m iała rozpędzoną ciężarówkę i j ej szy bko obracaj ące się koła, z który ch

j edno m usiało j ą uderzy ć.

– Chy ba zahaczy ł m nie przej eżdżaj ący tir.
Patrzy ł na nią ciepły m , ale poważny m wzrokiem bły szczący ch, zielony ch oczu.
– Dzięki Bogu, że ży j esz. Ty lko j ak ty sobie teraz dasz radę?
Z trudem podniosła się i usiadła.
– Co m asz na m y śli?
Rozej rzał się po sali.
– No, wiesz… pranie, gotowanie. Przez j akiś czas nie będziesz m ogła nawet prowadzić

sam ochodu, a o rowerze m ożesz zapom nieć – dodał surowy m tonem .

– Przecież zawsze m ogę zabrać się z Mikiem .
– Nie będziesz m ogła pracować – orzekł. – Potrzebuj esz opieki.
– Spoważniała nagle.
– – Daj spokój , Matthew – odparła. – Na pewno j akoś sobie poradzę.
Westchnął głęboko.
– Naprawdę dam sobie radę – powtórzy ła. – Wszy stko będzie dobrze.
Zam ilkł i długo siedział na krawędzi j ej łóżka, patrząc na nią troskliwie. Wzięła go za rękę i

ścisnęła.

– Dam sobie radę – powtórzy ła stanowczy m tonem .
Jęknął, zniecierpliwiony i zm arszczy ł czoło.
– Wiedziałem , że tak będzie – wy buchnął. – Mogłaby ś przecież się do m nie wprowadzić –

dodał nieśm iało. – Mam duże m ieszkanie, zaopiekowałby m się tobą.

Joanna opadła na poduszkę.
– Sam a nie wiem – odparła. – Chy ba nie j estem j eszcze gotowa.
Matthew zacisnął wargi.
– Nie bądź niem ądra, Jo.
– Mówię ci, że dam sobie radę – powtórzy ła, wy raźnie poiry towana.
– No, zobaczy m y – westchnął, pochy lił się, ucałował j ą w policzek i odgarnął j ej włosy z

czoła.

– A co z m oim rowerem ?
Skrzy wił się.
– By ł kom pletnie zdezelowany , ale zawiozłem go do serwisu i powiedzieli, że j akoś naprawią.
– To świetnie – uśm iechnęła się.
– No, a teraz siostrzy czka da ci zastrzy k. Pośpij sobie j eszcze, Joanno, a j a wpadnę j utro z

sam ego rana, zanim poj adę do pracy . – Zatrzy m ał się w drzwiach. – I proszę cię, rozważ m oj ą
propozy cj ę – dodał, patrząc na nią czule. – Teraz j est naj lepszy m om ent. – Uśm iechnął się
wy niośle. – Wiesz, zawsze chciałem by ć niańką.

Gdy by ty lko czuła się lepiej , od razu by go zbeształa, ale ogarnęła j ą taka senność, że znów

zam knęła oczy i naty chm iast odpły nęła.

Ty m czasem piętro niżej Jonathan Selkirk szedł kory tarzem , wpatruj ąc się w przem y kaj ące na

suficie światła.

W nocy dręczy ły j ą dziwne, niespokoj ne sny . Śniło j ej się, że Matthew dał j ej niewielki,

m osiężny klucz, a ona położy ła go na dłoni. By ł ciepły , robił się coraz gorętszy , aż w końcu

background image

wy palił j ej w dłoni dziurę w kształcie klucza. Zobaczy ła przez nią koła ciężarówki, które obracały
się z ogrom ną szy bkością, zm ieniaj ąc wzory j ak w dziecięcy m kalej doskopie. A potem leżała na
środku drogi, trzy m ała się za ram ię i krzy czała. Jakiś sam ochód j echał w j ej stronę, ale z dołu nie
by ło widać twarzy kierowcy .

Obudziła się w środku nocy i wezwała pielęgniarkę. Z ciem ności wy łoniła się ubrana na biało

postać. Łagodny m głosem spy tała, czy boli. Joanna wzięła ty lko ły k zim nej , czy stej wody ,
opadła na poduszkę i zasnęła, a kiedy znów się obudziła, sala wy pełniła się blaskiem
wschodzącego słońca. Ktoś stał przy j ej łóżku.

Wy tęży ła wzrok. Matthew m iał przy j ść z sam ego rana/ Ale to nie by ł on, ty lko sierżant Mike

Korpanski. Popatrzy ła na j ego szerokie barki i ciem ne włosy i zm arszczy ła brwi.

– Chy ba trochę za wcześnie na odwiedziny , co?
– Wiem , że m iałaś wy padek. Strasznie m i przy kro – wy j ąkał, speszony .
Zm ruży ła oczy i przy j rzała się j ego twarzy : m iał obrażoną m inę, starał się unikać j ej wzroku

i stał szty wno. Joanna dobrze go znała. Zawsze się tak zachowy wał, kiedy m iał j akiś problem , a
sądząc po j ego zasępionej m inie, ty m razem by ło to coś naprawdę poważnego.

– No, m ów, o co chodzi, Mike – zagadnęła, próbuj ąc się podnieść. – Co się właściwie stało?

Po cóż tu przy szedłeś?

Nie odpowiedział, ty lko popatrzy ł na nią gniewnie spode łba. Nagle usły szała, że na kory tarzu

coś się dziej e. Na oddziale panował wzm ożony ruch, co chwila sły chać by ło dźwięk otwierany ch
i zam y kany ch drzwi i donośne głosy . Wszy stko to zakłócało szpitalny spokój .

Joanna oparła się o poduszkę i czekała na wy j aśnienia Mike’a.
Ten, z natury dość wy buchowy i nieprzewidy walny , podszedł do okna, walnął pięścią w

parapet i rzucił j ej gniewne spoj rzenie.

– Że też, do cholery , m usiało ci się to przy darzy ć właśnie wczoraj !
– Mike – odezwała się cierpliwie. – To nie m oj a wina. Po prostu stało się i j uż. No, powiesz m i

wreszcie, co się stało, czy będziesz czekał, aż pociągnę cię za j ęzy k?

Za oknem rozległo się wy cie policy j ny ch sy ren, blisko, coraz bliżej , aż wreszcie ucichło.
Mike podszedł do łóżka.
– W nocy zniknął stąd pewien pacj ent – oznaj m ił. – Może po prostu uciekł… – dodał z

zawahaniem – ale na razie nic j eszcze nie wiadom o. Równie dobrze ktoś m ógł go porwać.

– A co to za pacj ent?
– Facet w średnim wieku, prawnik – odparł. – Przy j ęto go wczoraj . Skarży ł się na bóle w

klatce piersiowej , prawdopodobnie m iał zawał, a dziś rano j ego łóżko by ło puste.

Joanna zm arszczy ła czoło.
– No cóż, zdarza się, że ludzie uciekaj ą ze szpitala – przy znała powoli. – Maj ą swoj e powody .

– Zam ilkła, wsłuchuj ąc się w dochodzący z kory tarza zgiełk. – A skąd ci przy szło do głowy , że to
porwanie?

– Facet by ł podłączony do aparatury i leżał pod kroplówką. Ktoś m usiał gwałtownie pozry wać

rurki i przewody , bo na plastrach są ślady naskórka i włosy .

Spoj rzała na niego, zaciekawiona.
– No i co?
– Na podłodze by ły ślady krwi, prowadzące do wy j ścia przeciwpożarowego. Lekarz twierdzi,

że to od zerwanej kroplówki. – Zam y ślił się. – Mnie się zdaj e, że gdy by facet rzeczy wiście
uciekał, to chy ba naj pierw zatam owałby krew. Bo po co uciekać z krwawiącą ręką?

Joanna przy gry zła paznokieć.
– No i dokąd poszedł?
– Zniknął bez śladu. Nikt nigdzie go nie widział, a facet m iał na sobie ty lko w piżam ę.

background image

Poruszy ła ręką w gipsie.
– A przeszukaliście j uż szpital? By liście u niego w dom u?
Mike podszedł bliżej i zm arszczy ł czoło.
– Czy żby narkoza padła ci na m ózg, Joanno? – fuknął. – Jasne, że przeszukaliśm y wszy stko.

Przy chodzę do ciebie po pom oc i radę, a ty m nie pouczasz j ak j akiegoś żółtodzioba – wy rzucił
j edny m tchem . – Lekarz m ówi, że ten facet j est ciężko chory i podej rzewaj ą u niego zawał –
dodał, zaciskaj ąc dłoń w pięść. – Może ktoś oderwał go od aparatury i zabrał ze szpitala wbrew
j ego woli.

– A ochrona?
Mike popatrzy ł na nią z niesm akiem .
– Maj ą ty lko dwóch portierów, na wpół ślepy ch dziadków po siedem dziesiątce. W cały m

budy nku są zwy kle otwarte wszy stkie okna i drzwi.

– A gdzie leżał ten facet? Na parterze?
Mike skinął głową.
– Obok by ła pusta sala z szeroko otwarty m oknem . Każdy łatwo m ógł wej ść do środka.
– I naprawdę nikt nie widział, że facet wy chodzi?
– Nie.
– A co na to j ego rodzina?
Mike położy ł palec na ustach w zam y śleniu.
– Jego żona j akoś się ty m nie przej ęła. Wierzy , że w końcu się znaj dzie.
– Ale się nie znalazł?
Pokręcił głową.
– Jakby zapadł się pod ziem ię, Jo. Przepraszam , nie powinienem ci m ówić. – Zerknął na j ej

rękę w gipsie. – Colclough się wścieknie, że ci o ty m wspom niałem . Mówi, że po tak poważny m
wy padku dopiero za parę m iesięcy będziesz m ogła wrócić do pracy . Zostawm y to – dodał,
patrząc na j ej gips z wy raźną niechęcią. – Ponosisz go j eszcze parę ładny ch ty godni. Na pewno
zdąży m y znaleźć tego faceta, nim stąd wy j dziesz. – Kopnął nogę od łóżka. – Sam i go znaj dziem y ,
ży wego albo m artwego.

Nagle Joanna poczuła ogrom ny przy pły w adrenaliny , która uśm ierzy ła ból i dodała j ej

energii. Gips na prawej ręce nagle stał się nieznośny m ciężarem . Usiadła prosto.

– A kim w ogóle by ł ten facet? – spy tała. – Jak się nazy wał?
Mike wy silił się na uśm iech.
– Kim by ł? Uży łaś czasu przeszłego, Joanno. Wy ciągasz pochopne wnioski. A podobno to j a

j estem im pulsy wny .

– Przecież sam tak uważasz. – Spoj rzała na niego uważnie. – Przy znaj się, Mike: m y ślisz, że

facet nie ży j e, co?

– Ty to powiedziałaś – bronił się.
– Tak – przy znała po chwili. – Bo sam a tak uważam , ale to wcale nie znaczy , że j estem

pesy m istką – dodała, zam y ślona. – Niektórzy ciężko znoszą poby t w szpitalu i robią różne dziwne
rzeczy , posuwaj ą się nawet do ucieczki. – Zm arszczy ła brwi. – Ty le że ten facet zniknął w dość
niety powy ch okolicznościach. My ślisz, że ktoś odłączy ł go od aparatury i zerwał kroplówkę?

Mike skinął głową.
Całe to zdarzenie rozbudziło w niej silną ciekawość.
– Powiedz m i o nim coś więcej – poprosiła.
Mike opadł na krzesło.
– Nazy wa się Jonathan Selkirk – zaczął. – Mieszka tu, w Leek. To prawnik.
Joanna od razu przy wołała w pam ięci twarz m ężczy zny o stalowy m spoj rzeniu, poważnej

background image

twarzy i drobny ch wąsikach.

– Znam go – orzekła. – To stary wy ga, prowadzi kancelarię razem z ty m drugim

cwaniaczkiem . – Zerknęła na Mike’a. – Czekaj , j ak on się nazy wa?

– Rufus Wilde.
Joanna przy m knęła oczy , usiłuj ąc coś sobie przy pom nieć.
– Zaraz, czy oni przy padkiem czegoś nie przeskrobali? Coś m i się zdaj e, że narazili się ludziom

z wy działu przestępstw gospodarczy ch.

– Tak, ale to by ło parę m iesięcy tem u, a potem sprawa ucichła. Przeklęci prawnicy –

pry chnął pogardliwie. – Niektórzy z nich to gorsi dranie niż ci przestępcy , który ch bronią w
sądzie.

– No, bez przesady , sierżancie. Większość prawników walczy o sprawiedliwość tak j ak m y .
– Zależy , co rozum iesz przez sprawiedliwość – odparł ponury m tonem .
Joanna poruszy ła gips: by ł ciężki, zim ny i j akby całkiem obcy . Uwięziona w środku ręka

sprawiała ból.

– Ty lko nie wdawaj m y się teraz w żadne poważne dy skusj e, Mike. No, to co j eszcze wiesz o

ty m Selkirku?

– Chwileczkę – rzucił szy bko. – Jesteś poważnie chora, a j a ty lko m iałem się z tobą

skonsultować.

– Naprawdę? – spy tała, a Mike od razu wy czuł w j ej tonie żartobliwą nutę.
Zam ilkł na chwilę, po czy m wzruszy ł ram ionam i.
– No dobrze, m asz racj ę, właściwie to ty lko złam ana ręka… A więc żona Selkirka wspom niała

coś o j akim ś liście, który Jonathan dostał wczoraj rano. Mówiła, że to m ogło spowodować zawał.

Joanna podniosła wzrok.
– A co to za list?
– By ło w nim coś o testam encie.
Joanna pom y ślała zaraz dokładnie to sam o, co Sheila Selkirk:
– To pewnie zwy kła ulotka reklam owa – podsum owała. – Sam a czasem takie dostaj ę.
Ale Mike pokręcił głową.
– To nie żadna ulotka – odparł. – To by ł wy druk z kom putera, j edno zdanie, że ktoś radzi m u

spisać testam ent. Nic dziwnego, że facet się zdenerwował. Sam widziałem ten list – żadnego
nagłówka, num eru telefonu czy adresu nadawcy . Nic podobnego.- zaprzeczy ł stanowczo. – To na
pewno nie ulotka… ale na pogróżkę też m i to nie wy glądało.

– A na co? – spy tała stanowczy m tonem .
– Sam nie wiem . List by ł zaadresowany do Jonathana Selkirka, zawierał ty lko to j edno zdanie

o testam encie i ani słowa więcej .

– A j ak m y ślisz, Mike, po co ktoś wy sy łałby coś podobnego?
– Może to j akieś ostrzeżenie.
Podniosła wzrok.
– Niby przed czy m ?
– Może ktoś po prostu grozi m u śm iercią – odparł niepewnie.
– I potem nagle facet znika bez śladu – dodała i zam y śliła się. – A j ego żona nikogo nie

podej rzewa?

Mike zaprzeczy ł.
– Może po prostu nie chciała m i powiedzieć. Twierdzi ty lko, że na kopercie j est stem pel

pocztowy z Leek, a więc list wy słał ktoś m iej scowy . I wciąż j est przekonana, że m ąż niedługo się
znaj dzie.

– A ty m y ślisz, że to porwanie?

background image

– Tego nie powiedziałem – zaprotestował.
– Sam przecież m ówiłeś, że został zabrany wbrew swoj ej woli. Czy li co to oznacza? –

naciskała. – A więc podej rzewasz, że gdzieś go przetrzy m uj ą albo zdąży li go j uż załatwić –
podsum owała stanowczo za niego.

Mike m ilczał przez chwilę, po czy m wy j ąkał cicho:
– Muszę go odnaleźć, Jo, ale bez ciebie nie dam rady .
Zabrzm iało to niem al j ak błaganie.
– Dobrze, w takim razie wezwij pielęgniarkę – nakazała. – Zaraz się ubiorę.
To by ła czy sta form alność: wy starczy ło ty lko podpisać oświadczenie zwalniaj ące szpital od

wszelkiej odpowiedzialności. Joanna wiedziała, że lekarze nie pochwalaj ą j ej decy zj i, ale nie
zwracała na to uwagi. Mike m iał racj ę, że bez niej sobie nie poradzi, a poza ty m sam a chciała
wziąć udział w poszukiwaniach Jonathana Selkirka. Po wy pisaniu się z ośrodka na własne żądanie
usiadła i czekała. Mike ty m czasem wy słał j edną z policj antek do j ej dom u po j akieś luźne,
wy godne ubrania. Czekaj ąc, Joanna siedziała j ak na rozżarzony ch węglach, przej ęta i
zniecierpliwiona.

Ale po przy j eździe policj antki zrozum iała, dlaczego Matthew tak bardzo nalegał, by j ej

pom óc. Gips obezwładniał j ą do tego stopnia, że nie m ogła nawet założy ć bielizny .

Spoj rzała bezradnie na policj antkę.
– Chy ba m usisz m i pom óc, Dawn – odezwała się.
Policj antka zachichotała.
– Wiedziałam , że tak będzie – odparła. – Przecież nie m oże się pani pokazać w takim stroj u,

pani inspektor. A do tego j eszcze ten fatalny gips…

– Gips to zło konieczne – odparła.
Mim o zniecierpliwienia Joanna nie m ogła powstrzy m ać się od uśm iechu na widok swego

odbicia w lustrze: przekrzy wiona spódnica, opadaj ące raj stopy , na wpół naciągnięty sweter.
Czuła się bezradna, a zarazem poiry towana, że traci ty le cennego czasu na ubieranie się.

Zam arła w bezruchu, gdy na salę wpadł j ak burza Matthew w swoim chirurgiczny m kitlu.
– Joanno! – krzy knął, wy raźnie rozzłoszczony . – Co ty , do cholery , wy prawiasz? Wy pisuj esz

się na własną prośbę? – Spiorunował wzrokiem policj antkę, która spłoniła się i wy szła, m rucząc
pod nosem , że zaczeka na zewnątrz. Zniecierpliwiony Matthew odprowadził j ą wzrokiem do
drzwi, po czy m zwrócił się do Joanny : – Może m i wy j aśnisz, co się stało?

Uśm iechnęła się.
– Zaraz – odparła. – Ty lko pom óż m i założy ć sweter.
Odkaszlnął, podszedł do niej , naciągnął j ej drugi rękaw swetra i wy gładził m ateriał.
– Dzięki – rzuciła, nie zważaj ąc na j ego gniewny wzrok. – Miałeś racj ę, to wcale nie takie

proste.

– A widzisz, m ówiłem ci. No, słucham , co takiego się stało.
– Wczoraj zniknął stąd j eden z pacj entów.
Ale Matthew m achnął ty lko ręką.
– Jasne, sły szałem o ty m . Jakiś idiota wy straszy ł się szpitala – pry chnął. – Ale to nie powód,

żeby ś od razu zry wała się z łóżka, Joanno – dodał łagodnie. – Musisz odpocząć. To by ło silne
uderzenie, m iałaś wstrząs m ózgu.

– Wiem , ale teraz j uż m i lepiej , Matthew – odparła. – Proszę cię, ty lko nie rób scen. Jakby co,

to naty chm iast zgłoszę się do lekarza. A na razie m uszę im pom óc odszukać tego faceta. Trzeba
zaplanować akcj ę, poinstruować ludzi… Nie m uszę nawet nigdzie się ruszać.

– Powinnaś odpocząć – upierał się, nie kry j ąc złości. – Bez ciebie na pewno sobie poradzą.
– Nie m asz poj ęcia, ile to roboty – odparła, m arszcząc czoło. – Sam i nie poprowadzą

background image

dochodzenia. Potrzebuj ą j ak naj więcej ludzi. Tu nie m a czasu na odpoczy nek.

Chwy cił j ą za ram iona.
– Daj spokój , to ty lko j akiś stary wariat – przekony wał. – Widocznie cierpi na zaniki pam ięci i

snuj e się gdzieś po ulicach. Na pewno go znaj dą.

Ale Joanna by ła nieustępliwa.
– Mike twierdzi, że odłączono go od aparatów i zerwano m u kroplówkę. Na łóżku i na podłodze

by ły ślady krwi… Żaden stary wariat by tego nie zrobił. Facet m iał na sobie ty lko piżam ę i j eśli
snuj e się po ulicach, to dlaczego nikt go nie widział?

Matthew zgrom ił j ą wzrokiem .
– Masz obsesj ę na punkcie swoj ej pracy – fuknął. – Nic innego cię nie obchodzi. Wy obrażasz

sobie, że j esteś j akąś bohaterką? Znalazła się druga Joanna d’Arc!

By ła wściekła na niego za te słowa i ucieszy ła się, gdy wreszcie zostawił j ą sam ą.
Nietrudno by ło trafić na salę, gdzie stało łóżko Jonathana Selkirka. Drzwi oznakowane by ły

żółtą taśm ą, grupa ludzi z ekipy śledczej krzątała się w biały ch fartuchach, a personel i pacj enci
rzucali w ich stronę ciekawskie spoj rzenia. Joanna włoży ła plastikowe ochraniacze na obuwie.

Mike stał w nogach łóżka i wy dawał polecenia. Przy glądała m u się przez chwilę. Mim o j ego

nakazów na sali wciąż panowały chaos i zam ieszanie. Pośrodku, otoczone aparaturą, stało wąskie,
wy sokie łóżko szpitalne. By ła przy nim niewielka tabliczka z nazwiskiem chorego, j ego datą
urodzenia i nazwiskiem lekarza-specj alisty , niej akiego doktora Mereditha. Kołdra by ła zwinięta, a
na prześcieradle leżała cała m asa plastikowy ch rurek o różny ch kolorach, prowadzący ch do
aparatu z m onitorem . Przy końcówkach, które wcześniej widocznie przy czepione by ły do ciała
chorego, widniały kwadratowe kawałki plastra. Joanna schy liła się i zauważy ła na nich włosy i
fragm enty skóry . Mike m iał racj ę – ktoś m usiał zerwać j e siłą.

– Chcę m ieć zdj ęcia ty ch wszy stkich rurek – rzuciła do fotografa. – A potem trzeba odciąć

końcówki, zapakować w worki, opisać i wy słać do laboratorium .

Obiegła wzrokiem salę. U wezgłowia łóżka stał wy soki, m etalowy stoj ak, na który m wisiał

worek z przezroczy stą substancj ą. Prowadziła od niego plastikowa rurka, zakończona cienkim
wenflonem , który wcześniej tkwił w ży le Selkirka, przy m ocowany plastrem . Końcówka rurki
leżała teraz na podłodze w kałuży krwi zm ieszanej z wodnisty m pły nem , a wielkie czerwone
plam y prowadziły aż do sam y ch drzwi. Joanna zerknęła na plaster przy końcówce tej rurki i
dostrzegła na nim włosy i naskórek. Nie ulegało wątpliwości, że kroplówka też została zerwana siłą.

Joanna rozej rzała się dokoła: wszy scy patrzy li na nią wy czekuj ąco.
Przez chwilę stała w m iej scu, rozglądaj ąc się uważnie po sali. Mim o krzątaj ącej się tam

grupy policj antów sprawiała wrażenie j akiegoś upiornego m iej sca, nagle pozbawionego ży cia.
Kardiom onitor nie pokazy wał j uż bicia serca, zerwana kroplówka zwisała do podłogi, na pusty m
łóżku leżała wgnieciona poduszka, a na niej kilka siwy ch włosów. Brakowało ty lko j ego sam ego –
Jonathana Selkirka. Joanna zrozum iała wreszcie, dlaczego Mike’a tak bardzo to intry guj e.
Podniosła wzrok.

– Pobierzcie odciski palców od personelu – nakazała. – I starannie przeszukaj cie salę. Bądźcie

tak dokładni, j akby ście m ieli do czy nienia z zabój stwem . – Po ty ch słowach wszy scy
m im owolnie zerknęli na łóżko, j akby rzeczy wiście leżał na nim trup. – Przerwiem y poszukiwania,
gdy ty lko Selkirk się znaj dzie.

W grupce policj antów natknęła się na posterunkową Dawn Critchlow.
– Przekaż salowej , że zaj m uj em y to pom ieszczenie na co naj m niej czterdzieści osiem godzin.
Posterunkową Critchlow znikła za drzwiam i, a inni zabrali się do swoich zadań. Mike spoj rzał

na nią z uśm iechem .

– Na pewno dasz sobie radę, Joanno? – spy tał, zerkaj ąc na j ej gips.

background image

– Jasne, pod warunkiem , że wezm ę końską dawkę aspiry ny i napij ę się porządnej kawy . –

Odwróciła się i popatrzy ła na zaschniętą krew na podłodze.

– Lekarz twierdzi, że ktoś zerwał m u kroplówkę – pospieszy ł z obj aśnieniam i Mike. – Naj pierw

wy łączy ł dopły w pły nu, a potem wy szarpnął rurkę. I stąd ta krew – dodał, przeły kaj ąc ślinę. –
Pielęgniarka zorientowała się, że pacj enta nie m a, a potem zauważy ła na podłodze ślady krwi
prowadzące do wy j ścia przeciwpożarowego. Biedaczka naj adła się strachu.

– A więc wy dostał się wy j ściem awary j ny m … – zam y śliła się. – To dlatego nikt go nie

widział.

Mike przy taknął ruchem głowy .
– A j ak się nazy wa ta pielęgniarka?
– Yolande Prince – odparł. – Jest w szoku.
– Nic dziwnego. Trzeba będzie z nią porozm awiać. – Zerknęła na j ednego z posterunkowy ch.

– Dopilnuj cie, żeby się do nas zgłosiła. Wezwij cie wszy stkie osoby , które m iały wtedy dy żur.

– Wezwać j e na kom endę?
– Nie, porozm awiam z nim i tutaj . I tak m iały sporo wrażeń j ak na j eden dzień – dodała sucho.
Jeszcze raz dokładnie przy j rzała się łóżku, po czy m zwróciła się do Mike’a:
– Przy pom nij m i, co m iał na sobie w chwili zniknięcia – poprosiła, zaciekawiona.
– Ty lko piżam ę.
– I nic więcej ?
Mike skinął głową i wskazał na wieszak na drzwiach.
– Szlafrok wisi na m iej scu – zauważy ł. – Ale j est j eszcze coś… – dodał, schy laj ąc się i

podnosząc brązowe, kraciaste kapcie. – Na podłodze w kory tarzu znaleźliśm y ślady j ego stóp.
Facet wy szedł stąd na boso.

– Ciekawe, czem u nie włoży ł kapci.
Mike spoj rzał na nią.
– I właśnie dlatego podej rzewam , że został porwany . To m i nie wy gląda na zwy czaj ną

ucieczkę. Nawet sam obój cy nie lubią chodzić boso. Człowiek odruchowo zakłada coś na stopy .

Joanna utkwiła wzrok w podłogę.
– Ale wczoraj przy j echał ubrany , prawda?
– Tak, j ednak potem żona zabrała j ego rzeczy do dom u – odparł. – Już j ą o to py taliśm y .
Pokiwała głową.
– A j ak niby pory wacz się tu dostał?
– Może przez sąsiednią salę – zasugerował Mike. – Nikt tam nie leży .
– Właśnie – przy pom niała sobie. – Mówiłeś, że okno w sali obok by ło otwarte. – Zerknęła na

niego. – Trochę ry zy kowne posunięcie. Jakieś ślady na parapecie? – spy tała.

Mike zaprzeczy ł.
– Niech ludzie z ekipy śledczej dokładnie to zbadaj ą – nakazała, przeszła na drugi koniec sali i

wy j rzała przez okno na m ały zakręt przy wj eździe do ośrodka. – No i co potem ?

– Nie rozum iem …
– Selkirk zniknął ze szpitala. Albo wy szedł sam z zam iarem sam obój stwa, albo ktoś

wy prowadził go siłą. Ale co potem ? Mówiłeś, że wszy stko przeczesaliście i że facet zapadł się pod
ziem ię. To j ak się stąd oddalił? Pieszo czy sam ochodem ?

Mike przełknął ślinę.
– – Nie m am poj ęcia – przy znał. – Jeszcze się nad ty m nie zastanawiałem .
– W takim razie chodźm y się rozej rzeć na zewnątrz – rzuciła i skinęła głową do ekipy

śledczej . – A wy szukaj cie dalej i nie zapom nij cie sfotografować śladów krwi. Pobierzcie też
próbki – dodała. – Może to nie ty lko j ego krew.

background image

Pokiwali głowam i, uśm iechaj ąc się znacząco na widok j ej ręki w gipsie, po czy m wrócili do

pracy .

Czerwone plam y na podłodze prowadziły wy raźnie do wy j ścia przeciwpożarowego, a na

drzwiach, tuż przy klam ce, widniała rozm azana krew. Joanna przy j rzała się j ej przez chwilę.

Mike pokiwał głową.
– Ekipa zdąży ła j uż to sfotografować – oznaj m ił. – Zdj ęli też odciski palców. Zabrałby m

chętnie te drzwi, ale należą do szpitala – dodał. – A poza ty m to na razie ty lko zwy czaj ne
zaginięcie.

Odciski palców by ły dość wy raźne.
– Ktoś m usiał j e m ocno pchnąć – zauważy ła. – Chory człowiek nie m iałby ty le siły .
– A m oże to j ego pchnięto na te drzwi.
Joanna zm arszczy ła czoło.
– Dziwna sprawa – zam y śliła się. – Po co pory wać pacj enta ze szpitala?
Mike przy gry zał kciuk.
– Nie m am poj ęcia, Jo – odrzekł. – My ślałem , że m oże ty wpadniesz na j akiś pom y sł.
Pokręciła głową.
– Na razie j akoś nie wpadłam . – Przy j rzała się dokładnie drzwiom . – A to co?
Kilka centy m etrów nad odciskiem dłoni widniała j akaś nierówna plam a. Wzruszy ł

ram ionam i.

– Nie wiem – odparł. – Nie zdąży łem tego sprawdzić.
– To też m i wy gląda na krew. A j eśli ktoś wy prowadził go ty m i drzwiam i, to równie dobrze

m ógł się tędy dostać do budy nku.

Wy szli z budy nku na brukowaną ścieżkę, prowadzącą na parking. Joanna wzięła głęboki

oddech.

– Drzwi awary j ne zawsze m uszą by ć otwarte – westchnęła.
– Oczy wiście – przy taknął Mike. – Takie są przepisy . Nie wolno ich zam y kać, bo zam ek j est

ty lko od środka.

– Nie m aj ą tu nawet porządnej ochrony . Facet m ógł wsiąść do auta i odj echać

niezauważony .

– Na to wy gląda.
– A kto j est j ego naj bliższy m krewny m ?
– Żona – odparł Mike. – Ale m a j eszcze sy na.
– Ty lko j ednego?
Mike przy taknął.
– A znaj om i? Może m iał kochankę?
– Daj spokój , Joanno – przerwał. – Nie drążm y tak daleko. Od j ego zaginięcia m inęło

zaledwie parę godzin.

Uśm iechnęła się lekko.
– Masz racj ę – odparła. Policj anci zdąży li j uż oznakować parking taśm ą. – Przeszukaj cie go

j ak naj szy bciej i wpuśćcie sam ochody , bo inaczej zablokuj ą cały wj azd do ośrodka. Strasznie
m ało tu m iej sca do parkowania.

– Już się robi, pani inspektor.
– Zerknąłeś j uż ten parking, Mike?
– Tak, ale nic nie znalazłem – odparł ponuro. – Facet po prostu zapadł się pod ziem ię.
– A dokąd prowadzą ślady krwi?
– Właśnie na parking.
Pochy laj ąc się nad ziem ią, ruszy li za czerwony m i śladam i. By ły wy raźnie widoczne na

background image

kam ienny ch pły tach i ciem niej sze nawet od asfaltowej powierzchni parkingu.

– A więc ktoś po niego podj echał i w ty m m iej scu Selkirk wsiadł do auta.
– Czy raczej został wepchnięty – poprawił j ą Mike.
– I naprawdę nikt nic nie widział ani nie sły szał?
– Z tego, co wiem , to nie.
– Nic nie rozum iem – iry towała się. – Skoro Selkirk chciał ze sobą skończy ć, to po co ściągnął

sam ochód? I kto po niego przy j echał – ktoś znaj om y czy taksówkarz? Bo j eśli nawet coś dręczy ło
go do tego stopnia, że chciał się zabić… – przerwała, spoglądaj ąc na złowrogie, ceglane m ury
starego budy nku w sty lu wiktoriańskim – to dlaczego po prostu nie zrobił tego tutaj ? Po co uciekać
ze szpitala? Słuchaj , a m oże Selkirk by ł z kim ś w zm owie? – spy tała, patrząc na Mike’a. – Może
żona nie chciała go zabrać i poprosił przy j aciela, żeby przy j echał po niego i zawiózł go do dom u.
Równie dobrze m ógł to by ć ten Rufus Wilde, j ego partner z kancelarii… A j eśli ktoś chciał go
porwać – dodała – to dlaczego właśnie stąd? Z dom u czy z pracy by łoby o wiele łatwiej , a w
ośrodku zawsze kręci się cała m asa ludzi, w dzień i w nocy , i zawsze j est większe ry zy ko, że ktoś
coś zauważy …

Joanna wzruszy ła ram ionam i i skierowała się z powrotem do drzwi.
– No dobrze, pój dę porozm awiać z tą pielęgniarką – oznaj m iła. – Jak ona się nazy wa?
– Yolande Prince. Zaraz ci j ą przy prowadzę.
Złam ana ręka by ła coraz bardziej obolała i ociężała.
– Mike – szepnęła. – Jak skończę rozm awiać z tą Yolande, zawieziesz m nie do dom u Selkirków.

Chcę porozm awiać j eszcze z j ego żoną.

Posłał j ej szeroki uśm iech i skinął głową.
– Jasne – odparł. – Będę twoim osobisty m kierowcą.
Patrzy ła, j ak j ego m asy wna postać oddala się kory tarzem i znika za drzwiam i, po czy m

zm ierzy ła wzrokiem wy soki budy nek. Szpital powinien by ć schronieniem , pom y ślała. Bo gdzie
człowiek m a się czuć bezpieczny , j eśli nie tutaj ? Pielęgniarka Yolande Prince by ła tęgą m łodą
kobietą o szczery m spoj rzeniu niebieskich oczu i ciem ny ch, krótko ścięty ch włosach. Bladość i
zm ęczenie na j ej twarzy świadczy ły o ty m , że m iała ciężką noc. Siadaj ąc, ziewnęła szeroko i
naty chm iast zasłoniła usta dłonią.

– O rany – j ęknęła. – Przepraszam , ale ta noc naprawdę by ła fatalna. – Spochm urniała i

utkwiła wzrok w podłogę. – Chy ba prześladuj e m nie j akiś pech.

Mike odchrząknął.
– Zadam y pani ty lko kilka py tań – oznaj m ił. – Potem będzie pani m ogła j uż odpocząć.
Przeży cia zeszłej nocy wy raźnie j ą zm ęczy ły . Gdy podniosła wzrok na Joannę, ta od razu

dostrzegła j ej szarą, kiepską cerę.

– Nieźle m i się za to dostanie – przy znała. – Ale znaj dziecie go. Na pewno nic m u nie j est –

dodała, wodząc wzrokiem po ich twarzach. – To pewnie zwy czaj ny zanik pam ięci…

– Chcę ty lko wiedzieć, co się wy darzy ło zeszłej nocy – przerwała j ej Joanna.
Uporczy wy ból w złam anej ręce sprawiał, że powoli traciła cierpliwość. Pragnęła ty lko napić

się m ocnej kawy i zaży ć aspiry nę.

– Miała pani wtedy dy żur, tak? O której go pani zaczęła?
– O ósm ej wieczorem – odparła pielęgniarka, m arszcząc brwi. – Miało by ć nas czworo, bo

zwy kle dy żuruj em y param i – dodała, rozżalona. – Ale pech chciał, że Robbie się rozchorował…
– Spoj rzała gniewnie na Joannę. – Gdy by Robbie by ł w pracy , to pan Selkirk na pewno nie
zwiałby nam z ośrodka.

– A skąd pani wie, że pacj ent uciekł? – wtrąciła szy bko Joanna. Yolande zam rugała.
– No, to chy ba oczy wiste. Przecież nikt go nie porwał, inaczej na pewno zacząłby krzy czeć,

background image

nie?

Mike zerknął przelotnie na Joannę.

background image

– Sęk w ty m , że na razie nic nie wiem y – rzuciła cierpko Joanna. – Nie m am y czasu na

zgady wanki, zbieram y ty lko fakty . – Patrząc na zm ęczoną twarz pielęgniarki, wy siliła się na
uśm iech. – Oby ty lko pan Selkirk znalazł się cały i zdrowy . Miej m y nadziej ę, że to ty lko
chwilowy zanik pam ięci – dodała, w duchu sam a w to nie wierząc. – No, ale wróćm y j eszcze do
zeszłej nocy . A więc dy żur m iały ty lko trzy osoby , tak?

Yolande skinęła głową.
– By ło nam bardzo ciężko – ciągnęła. – Trzy osoby na osiem nastu pacj entów, w ty m kilku

ciężko chory ch. – Spoj rzała rozpaczliwie na Mike’a. – Nie m ieliśm y czasu zaj ąć się panem
Selkirkiem .

Joanna pochy liła się naprzód.
– A czy Jonathan Selkirk cierpiał na j akieś zaburzenia?
Pielęgniarka zrobiła zdziwioną m inę.
– Nie rozum iem …
– Czy m iał gorszy nastrój albo stany depresy j ne?
To py tanie wy raźnie j ą poruszy ło. Przerażona, spoglądała to na Joannę, to na Mike’a.
– Nie wiem – wy j ąkała. – Trudno powiedzieć, czy m iał depresj ę… Chy ba nie – dodała,

przy m y kaj ąc zm ęczone powieki. – Chociaż w sum ie by ł trochę przy gnębiony – przy znała po
chwili, podnosząc wzrok. – Ale po zawale to chy ba norm alne, nie?

Oboj e naty chm iast j ej przy taknęli, a Joanna postanowiła zm ienić tem at.
– No dobrze, a czy sprawiał wrażenie kogoś, kto boi się zostać w ośrodku? A m oże nalegał na

powrót do dom u?

Yolande zaprzeczy ła, kręcąc głową.
– Nic m i o ty m nie wiadom o.
– To m oże coś go gnębiło?
– A skąd m am wiedzieć? – nachm urzy ła się. – Naprawdę nie m am poj ęcia. Nawet go nie

znałam . Może z natury by ł sm utasem .

– Czy to na pewno by ł zawał?
– No j asne – odparła i zam ilkła na chwilę. – A cóżby innego? – dodała po chwili. – EKG i

ciśnienie m iał w norm ie, ty lko cały zsiniał i bardzo kiepsko się czuł.

– A rozm awiała pani z nim ?
Pielęgniarka przy taknęła.
– I z j ego żoną – dodała.
– A o której z nim pani rozm awiała?
– Około dziewiątej , kiedy podawałam leki.
– I co wtedy m ówił?
– Skarży ł się na ból, więc zapy tałam , czy chce zastrzy k.
Joanna zerknęła na Mike’a. Po zastrzy ku pewnie by zasnął, pom y ślała.
– No i co?
– Nie chciał. Powiedział, że j akoś wy trzy m a – odparła i zam y śliła się na chwilę. – Powinnam

by ła dać m u ten zastrzy k. Od razu by zasnął i nawet nie próbowałby uciekać. To wszy stko m oj a
wina.

– Czy to lekarz przepisał m u te zastrzy ki?
Yolande pokręciła głową.
– Nie, pan Selkirk dostawał j e ty lko na własne ży czenie.
– I co j eszcze m ówił?
My ślała przez chwilę.
– Prosił o telefon.

background image

Joanna słuchała uważnie.
– I przy niosła m u pani?
– Nie, nie m iałam czasu. By liśm y strasznie zaj ęci.
– To m oże zaniósł m u go ktoś z inny ch dy żuruj ący ch?
Yolande Prince wzruszy ła ram ionam i.
– Nie wiem . Musi pani ich zapy tać.
Joanna postanowiła zrobić to później i zm ieniła tem at.
– A kiedy widziała go pani po raz ostatni?
– Właściwie to powinnam by ła zaglądać do niego co godzinę… – przy znała, zażenowana.
– Proszę posłuchać – przerwała Joanna, m asuj ąc obolałe palce. – Nie j estem pani szefową i

nie obchodzi m nie, j ak wy konuj ecie swoj e obowiązki. Wierzę, że m ieliście wtedy m nóstwo
pracy . Interesuj ą m nie ty lko i wy łącznie fakty . Muszę ustalić, ile czasu m inęło, zanim
zauważy liście, że Selkirk zniknął. Jasne?

Ale pielęgniarka by ła niepocieszona. Na j ej twarzy m alowało się j eszcze większe

przerażenie.

– Czuj ę się okropnie, j akby to by ła m oj a wina – przy znała, ściskaj ąc drżące dłonie. – Chy ba

prześladuj e m nie j akiś pech. Pam iętam , j ak w zeszły m roku…

– Proszę nie zm ieniać tem atu – przerwał j ej Mike. – Interesuj e nas ty lko Jonathan Selkirk.

Zależy nam , żeby j ak naj szy bciej go odnaleźć.

– No więc zaj rzałam do niego około dwudziestej trzeciej – ciągnęła powoli Yolande. –

Wszy stko by ło w porządku, pacj ent j uż zasy piał. Spy tałam , czy ból m inął. Powiedział, że tak i że
czuj e się j uż lepiej , ty lko j est bardzo zm ęczony … Zam knęłam więc drzwi. – Przerwała i
popatrzy ła niechętnie na Joannę. – Pacj ent by ł wy czerpany i m usiał odpocząć, a na oddziale
by ło dość głośno i przy otwarty ch drzwiach nie m ógłby zasnąć. Powiedziałam m u j eszcze
dobranoc i zam knęłam drzwi… Wtedy widziałam go po raz ostatni.

– I co się potem stało?
– Około czwartej nad ranem znów poszłam do niego zaj rzeć. Chciałam zbadać puls i

zm ierzy ć ciśnienie. Drzwi j ego sali by ły uchy lone… Pom y ślałam , że widocznie ktoś z
dy żuruj ący ch j uż tam by ł.

– A py tała ich pani o to?
Yolande pokiwała sm utno głową.
– Tak, ale nikt do niego nie zaglądał. Uznali, że sam a się nim zaj m ę.
– I co j eszcze pani pam ięta?
– Na sali paliło się światło, pościel na łóżku by ła porozrzucana – odparła, wpatruj ąc się w

Joannę. – Sam a pani widziała te pozry wane rurki. Nawet kroplówkę sobie wy rwał – dodała,
wy krzy wiaj ąc twarz. – Okropnie się przeraziłam i szy bko zawołałam koleżanki. My ślałam , że
m oże poszedł sam do toalety – ciągnęła, przy gry zaj ąc paznokieć. – Przeszukaliśm y cały oddział,
zaglądaliśm y dosłownie wszędzie, nawet do szafek – dorzuciła, siląc się na uśm iech. – I wtedy
Gay nor zauważy ła na podłodze ślady krwi. – Yolande popatrzy ła bezradnie. Jej paniczny strach
po części udzielił się Joannie i Mike’owi. – No i poszły śm y za nim i. Prowadziły do wy j ścia
przeciwpożarowego. Wzięły śm y latarkę i zobaczy ły śm y , że ślady prowadzą na zewnątrz.
Wezwałam salową, a portierzy przeszukali teren wokół szpitala – m ówiła, patrząc szeroko
otwarty m i oczam i, w który ch m alowało się przerażenie.

Nieprędko zapom ni tę noc, pom y ślała Joanna.
– Wołaliśm y go przez j akieś pół godziny , a potem salowa wezwała policj ę. Przy j echali

bardzo szy bko – dodała, siląc się na pochwały .

Mike skinął głową.

background image

– Wezwanie przy szło około szóstej nad ranem , a więc by li tu w ciągu dziesięciu m inut.
– Nic więcej nie wiem – podsum owała pielęgniarka. – Poza ty m , że za to i za incy dent z

zeszłego roku pewnie m nie wy lej ą, i to wcale nie z m oj ej winy . – Podniosła się z m iej sca. – Czy
m ogę j uż iść? – spy tała, po czy m ziewnęła szeroko, nie zasłaniaj ąc ust. – Jestem naprawdę
wy kończona.

– Jedną chwileczkę – rzuciła Joanna.
Mike zerknął na nią i gestem zaproponował j ej coś do picia, spoglądaj ąc znacząco na j ej gips.
Popatrzy ła na niego z wdzięcznością.
– I przy nieś m i j eszcze aspiry nę – poprosiła, po czy m zwróciła się znowu do pielęgniarki. – A

ta sala obok?

Dziewczy na przetarła dłonią twarz. – Nie rozum iem …
– W sali obok by ło otwarte okno, tak?
– Owszem , by ło – odparła z naciskiem .
Joanna przy j rzała się j ej uważnie, zanim zadała kolej ne py tanie.
– A więc równie dobrze ktoś m ógł dostać się tam tędy do środka i wej ść do Selkirka bez waszej

wiedzy ?

Przerażona, pokiwała głową.
– A czy tam tej nocy sły szała pani odgłos nadj eżdżaj ącego auta?
Yolande zam y śliła się.
– Sły szałam – przy znała. – To by ło około pierwszej w nocy . Wracałam właśnie z kuchni.
– I co to by ł za sam ochód?
– Nie wiem – odparła, m arszcząc czoło. – Sły szałam ty lko, j ak podj echał i się zatrzy m ał.

My ślałam , że ktoś podwiózł którąś z pielęgniarek do pracy . Nawet nie wy łączy ł silnika, j akby
siedzieli w środku i całowali się na pożegnanie – dodała z uśm iechem .

– Nie wy j rzała pani przez okno?
Yolande pokręciła głową.
– Nie, poszłam na oddział do koleżanki.
– A sły szała pani, j ak odj eżdżał?
– Nie pam iętam – odparła. – Tu ciągle ktoś przy j eżdża i odj eżdża. Nie zwracam y na to

uwagi, chy ba że sły chać j akiś hałas czy pisk opon.

Joanna pokiwała głową.
Odpowiedź dziewczy ny niewiele j ej pom ogła. Trzeba by ło j ednak sprawdzić, czy któraś z

pielęgniarek rzeczy wiście przy j echała do pracy autem około pierwszej w nocy , w przeciwny m
razie m ógł to by ć sam ochód, który m wy wieziono Selkirka z ośrodka.

Po chwili wrócił Mike z dwiem a filiżankam i kawy i podał Joannie kilka tabletek aspiry ny .
– To dzięki uprzej m ości salowej – oznaj m ił.
Joanna połknęła j e, popiła ry kiem kawy i przez chwilę siedziała w m ilczeniu.
– A o której wy szła j ego żona? – spy tała wreszcie.
Yolande zam y śliła się.
– Z tego, co pam iętam , to gdzieś około dwudziestej pierwszej – odparła. – Musiałam j ą nawet

cofnąć, bo chciała wy j ść inny m i drzwiam i.

Mike zerknął ukradkiem na Joannę.
– Szła w przeciwną stronę – ciągnęła pielęgniarka i nagle uświadom iła sobie znaczenie swoich

słów. – O rany , j a naprawdę nie chciałam …

– A więc poszła do wy j ścia przeciwpożarowego?
Osłupiała Yolande skinęła głową.
– I chy ba cieszy ła się, że wreszcie m oże stąd wy j ść – rzuciła po chwili, wy raźnie skrępowana

background image

i przy gnębiona. – O Boże, znów palnęłam coś głupiego. Chodzi o to, że niektórzy pacj enci źle
znoszą poby t w szpitalu i winią za to swoich bliskich. – Uśm iechnęła się. – Sam a pani rozum ie,
prawda?

– Niezupełnie – odparła Joanna, która nie by ła w nastroj u do żadny ch niedom ówień. – A więc

Jonathan Selkirk by ł dla żony utrapieniem ?

– Utrapieniem ? To za m ało powiedziane. Źle j ą traktował – wy j aśniła, wpatruj ąc się w

podłogę. – By ł bardzo niem iły – dodała, rzucaj ąc Joannie wy niosłe spoj rzenie. – Ale pacj enci nie
m uszą by ć m ili – podsum owała, przecieraj ąc dłonią czoło. – Ja czuj ę się naprawdę fatalnie. To
by ł chory człowiek, a j a m iałam się nim opiekować. To wszy stko m oj a wina.

– Okej , dziękuj ę – rzuciła na koniec Joanna. – Teraz j uż m oże pani j echać do dom u i

odpocząć.

Na twarzy pielęgniarki m alowało się uczucie głębokiej ulgi.
Gdy ty lko zam knęły się za nią drzwi, Joanna zwróciła się do Mike’a.
– Dopilnuj , żeby ktoś od nas przesłuchał pozostałe osoby z dy żuru. Później sam a z nim i

porozm awiam . Zadaj cie im kilka ogólny ch py tań: w j akich godzinach dy żurowali, czy widzieli i
sły szeli coś podej rzanego. Może ktoś z nich wie, czy Selkirkowi udało się wtedy skorzy stać z
telefonu. – Skrzy wiła się, sy cząc bólu, który przeszy wał złam aną rękę od palców aż po ram ię. –
No, na m nie j czas. Zawieź m nie do Selkirków. Muszę pogadać z j ego żoną.

Wstała i rozej rzała się po pokoj u pielęgniarskim . Wy glądał dość obskurnie: na gołej ,

obdrapanej podłodze stało wielkie, dębowe, zawalone papieram i biurko, pośrodku królował
kom puter, a obok trzy zielone aparaty telefoniczne, z który ch żaden nie dzwonił. Prowincj onalny
ośrodek zdrowia przy pom inał stary , państwowy szpital z elem entam i nowoczesnej kliniki.

Mike podszedł do okna, oparł swoj e ogrom ne dłonie o kalory fer, popatrzy ł na parking,

otoczony starannie skoszony m trawnikiem .

– Ciekawe, gdzie on się podział – zastanawiał się głośno. – Jak to się stało, że nikt go nie

widział? No i po co w ogóle pory wać człowieka ze szpitala? – Odwrócił się do Joanny . – To
wszy stko wy daj e m i się takie j akieś… bez sensu – wy krztusił, nie m ogąc znaleźć lepszego słowa.

– Czekaj , m am y wiele różny ch wersj i – pocieszy ła go. – Mógł poprosić kochankę albo

przy j aciela, żeby go stąd zabrali. Może chciał dokądś uciec… Albo po prostu cierpi na zaniki
pam ięci – zaśm iała się. – To pewnie j akieś zaburzenia m ózgu w wy niku depresj i – dodała,
zm ieniaj ąc ton.

– A m oże m iał j akichś wrogów? I kto wie, czy w ogóle go znaj dziem y . Może j uż nigdy nie

usły szy sz odpowiedzi na swoj e py tania, Mike. Równie dobrze m ogłoby to by ć kolej ne zaginięcie.

Nagle ogarnął j ą sm utek. Sam a nie wiedziała, czy to j akaś pourazowa depresj a, czy reakcj a

na ból po ty m , j ak przestało działać znieczulenie, czy m oże świadom ość, że nawet w szpitalu
człowiek nie m oże się czuć bezpieczny .

Selkirkowie m ieszkali w piękny m , georgiańskim dom u z czerwonej cegły , którą zdobiły

starannie wy m alowane białe elem enty . Od frontu przy legał kolum nowy porty k, a cała budowla
sprawiała wrażenie idealnie sy m etry cznej . Przy żwirowy m podj eździe nie by ło ani j ednego
chwastu, a zadbane ogrodzenie przy ciągało wzrok ży wy m i barwam i. Mike zatrzy m ał wóz i
wy siadł, by otworzy ć Joannie drzwi od strony pasażera.

– Ale j ak ty lko zdej m ą ci gips, to koniec z tary fą ulgową – ostrzegł.
Uśm iechnęła się i podziękowała.
Wtedy otworzy ły się drzwi dom u i wy szła z nich wy soka, urodziwa kobieta o kasztanowy ch

włosach, ubrana w kwiecistą suknię. Żwir chrzęścił pod j ej stopam i, gdy szła w stronę Joanny i
Mike’a.

– No i co? Znaleźliście go j uż? – zagrzm iała gniewnie donośny m głosem , j akby py tała o

background image

dziecko, które uciekło ze szkoły na wagary .

Joanna zauważy ła, że kobieta nie przej awia ani odrobiny sm utku. Dokładnie przy j rzała się j ej :

m iała m ocno opaloną, zry tą zm arszczkam i twarz i przy pom inała Joannie żeglarkę o cerze
wy sm aganej wiatrem i słońcem podczas rej sów w upalne dni. Siła em anowała z j ej krzepkiej
sy lwetki i z donośnego, stanowczego tonu głosu. Stąpała ciężkim , koły szący m się krokiem w
eleganckich, skórzany ch butach, które zupełnie do niej nie pasowały .

– Pani Selkirk?
Kobieta zerknęła podej rzliwie na gips.
– Inspektor Piercy – przedstawiła się Joanna. – Sierżanta Korpanskiego j uż pani zna.
Skinęła głową.
– Znaleźliście j uż Jonathana? – powtórzy ła, zniecierpliwiona.
– Jeszcze nie, ale wciąż prowadzim y poszukiwania. Sam a opuściłam szpitalne łóżko specj alnie

po to, żeby zaj ąć się tą sprawą – dodała z naciskiem . – Bardzo się staram y , pani Selkirk.

– O rany , strasznie m i przy kro – rzuciła Sheila Selkirk bez cienia żalu.
– Czy m ożem y wej ść?
Ruszy li w trój kę. Ogrom ny golden retriever podniósł łeb, przy glądaj ąc im się ciekawie.

Zaszczekał głośno, a widząc, że nie zwracaj ą na niego uwagi, położy ł się i zasnął. Sheila Selkirk
trąciła go stopą.

– Żaden poży tek z tego psa – m ruknęła. – Jest łagodny j ak baranek, wpuściłby tu każdego

bandy tę – dodała zrzędliwie, prowadząc ich do wielkiego, kwadratowego salonu, w który m
dom inowały surowość i chłód.

– Pani Selkirk – zaczęła niepewnie Joanna. – Na pewno zdaj e sobie pani sprawę, co m ogło się

przy trafić pani m ężowi.

– A czy j a wy glądam na idiotkę? – odburknęła Sheila Selkirk. – Nie brakuj e m i wy obraźni,

pani inspektor.

– Rozum iem – odparła spokoj nie. – Zadam y pani ty lko kilka py tań. Proszę odpowiadać

zgodnie z prawdą, bardzo nam to pom oże.

Joanna znów zerknęła na twarz kobiety : gruba warstwa pudru, j asna szm inka, by stre, ciem ne

oczy . To wszy stko wskazuj e na silną osobowość, pom y ślała.

– Czy pani wie, dokąd pani m ąż m ógł uciec?
Kobieta posłała j ej inteligentne spoj rzenie.
– Chce pani wiedzieć, czy m iał kochankę? – wy krzy wiła wargi w złośliwy m uśm iechu.
Joanna wzruszy ła ram ionam i.
– A m iał?
Sheila Selkirk starła z policzków trochę pudru.
– Rany boskie! – zaśm iała się. – Mój m ąż i seks? – Znów potarła policzki i wy buchła

śm iechem . – Nawet podczas naszego m iesiąca m iodowego m u nie stawał, choć Jonathan by ł
wtedy j eszcze m łody i silny , a co dopiero teraz, w średnim wieku? Większość m ężczy zn na j ego
m iej scu szukałoby sobie m łodej , ponętnej kochanki, ale nie on.

Mike poruszy ł się niespokoj nie.
– To m oże spoty kał się z m ężczy znam i? – dociekała subtelnie Joanna.
– Wy kluczone – odrzekła stanowczo i naty chm iast przestała się śm iać. – Mój m ąż nie j est

gej em i m a niewielu przy j aciół. Obdzwoniłam ich wszy stkich oprócz j ego partnera z pracy –
dodała.

Mike uniósł brwi. Joanna napotkała j ego wzrok i skinęła głową. Po czy m znów zwróciła się do

Sheili Selkirk:

– A czy pani m ąż cierpiał na depresj ę?

background image

Ty m razem przy taknęła.
– By ł bardzo przy gnębiony – przy znała – ale nie chciał się leczy ć. Mój m ąż zawsze stronił od

lekarzy .

– Mówi pani o nim w czasie przeszły m ?
– Na Boga, pani inspektor – ucięła surowy m , protekcj onalny m tonem j ak nauczy cielka do

uczennicy . – A j ak m am m ówić? Przestańm y się oszukiwać. Mój m ąż by ł ciężko chory , a
wczoraj trafił do szpitala z podej rzeniem zawału i naty chm iast podłączy li go do aparatury . Poza
ty m cierpiał na ciężką depresj ę i m iewał sam obój cze m y śli. – Przerwała, by wziąć długi, głęboki
oddech. – Błagałam go, żeby poszedł do lekarza, ale on kom pletnie m nie ignorował – dodała,
rzucaj ąc Joannie chłodne spoj rzenie. – No i co m iałam zrobić? My ślałam , że w szpitalu
przy naj m niej będzie bezpieczny , a ty m czasem on znika w środku nocy , zostawiaj ąc wy rwane
rurki i przewody i krew na podłodze. I j ak m am teraz o nim m ówić? Naj pierw m iałam nadziej ę,
że szy bko się znaj dzie, ale z czasem zaczy nam w to wątpić. Podej rzewam , że po prostu ze sobą
skończy ł – podsum owała niespodziewanie.

– Co takiego? – zdziwiła się Joanna, j akby usły szała z ust Sheili Selkirk j akieś niecenzuralne

słowo.

– Ślady krwi prowadziły na parking – wtrącił Mike. – Naj wy raźniej ktoś wy prowadził go do

sam ochodu. Jak pani m y śli, kto to m ógł by ć?

Sheila Selkirk wzruszy ła ram ionam i.
– Może wezwał taksówkę – odparła niepewnie. – A po wy j ściu z budy nku owinął sobie ranę i

zatam ował krew.

– Pani m ąż wy szedł boso – zauważy ła Joanna, zerkaj ąc na Mike’a: m ięśnie j ego szerokich

pleców by ły napięte j ak u zwierzęcia, które szy kuj e się do ataku.

Mierzy ł Sheilę Selkirk surowy m wzrokiem .
– A m oże to pani po niego przy j echała, pani Selkirk?
Sheila spiorunowała go wzrokiem .
– Nie, to nie j a. By łam wtedy z przy j acielem .
– A kim j est ten pani przy j aciel?
Kobieta by ła wy raźnie rozgniewana.
– O co wam właściwie chodzi?
– O nic – odrzekła Joanna z rozbraj aj ącą szczerością. – Prowadzim y ty lko ruty nowe śledztwo.

Nasza praca polega głównie na zadawaniu różny ch nudny ch, bezsensowny ch py tań, które i tak
nic nie daj ą. – Jej źrenice by ły drobne j ak ziarnka m aku. – Ale tak czy inaczej , m usim y j e zadać.

– No dobrze, um ówiłam się wtedy z naszy m dobry m znaj om y m – rzuciła Sheila Selkirk,

poiry towana. – Jonathan i j a znam y go od lat.

– A j ak się nazy wa? – spy tał oschle Mike.
– Anthony Pritchard – odparła Sheila. – Ale co to m a do rzeczy ? Anthony to nasz stary ,

dobry przy j aciel. On nie m a z ty m nic wspólnego.

– Może tak się pani ty lko wy daj e – odparł bezwzględnie Mike. – Żonaty ? – spy tał.
Kobieta wzięła oddech.
– Nie, wdowiec – wy rzuciła j edny m tchem . – Kiedy ś przy j aźniłam się z j ego żoną. Zm arła

na raka parę lat tem u.

– Naprawdę? – rzucił Mike tonem , który m ógł zabrzm ieć nieco opry skliwie.
Wtedy do rozm owy wtrąciła się Joanna:
– Jak pani m y śli, co m ogło by ć powodem depresj i pani m ęża?
Sheila Selkirk zam rugała i wy prostowała plecy .
– Nie wiem , m oże kłopoty finansowe. Klienci nie płacą na czas. I kto by pom y ślał, do diabła,

background image

żeby w takim zawodzie narzekać na brak pieniędzy ?

Joanna zam y śliła się na chwilę.
– A czy m dokładnie zaj m uj e się pani m ąż? – spy tała m im ochodem .
– Jest prawnikiem . Ale to j uż chy ba pani wie, pani inspektor?
– Owszem , wiem – odcięła Joanna, poiry towana. Ból w ręce znów nie dawał j ej spokoj u.

Widocznie aspiry na przestała działać. – A w czy m się specj alizował?

– W prawie karny m – odburknęła niegrzecznie Sheila Selkirk. – Bronił gówniarzy , którzy

popadali w konflikt z prawem . Udzielał im pom ocy prawnej i w ten sposób zarabiał na ży cie –
dodała. – To by ł j ego chleb powszedni. Ale kiedy rząd wstrzy m ał dotacj e dla prawników, to j ak
na ironię wszy stko podrożało – dodała ze sm utkiem w oczach. – Jonathan m usiał płacić coraz
wy ższe rachunki, a potem j eszcze napatoczy ły się gliny . – Zerknęła na Mike’a z wy rzutem . –
Dręczy liście go z powodu j akichś błahy ch zarzutów.

– Hm , to pewnie chodziło o przestępstwa gospodarcze – przy pom niała sobie Joanna.
– Jakie znowu przestępstwa? – oburzy ła się Sheila. – Przecież to kom pletne bzdury – dodała,

przesuwaj ąc palcem po kąciku ust. – Ale on tak bardzo się ty m zam artwiał…

Mike nie spuszczał z niej wzroku. W j ego oczach nie by ło ani odrobiny współczucia.
– Biedny Jonathan – ciągnęła Sheila. – Ty le m iał na głowie, od lat chorował na serce, a do

tego j eszcze ten piekielny list.

– No właśnie, co to za list? – spy tała Joanna.
– Przy szedł wczoraj rano. Chwileczkę. – Sheila Selkirk wstała z krzesła. – Zaraz go przy niosę.
Szy bkim krokiem ruszy ła do drzwi, aż j ej suknia zaszeleściła. Joanna zerknęła na Mike’a: po

j ego m inie widać by ło, że – w przeciwieństwie do niej – nie darzy tej kobiety sy m patią, podczas
gdy ona widziała w Sheili Selkirk silną, wręcz dom inuj ącą osobowość, której nie brakowało
szczerości i spontaniczności, a Joanna bardzo ceniła sobie te cechy .

Po chwili Sheila weszła do salonu i rzuciła Joannie j akąś kartkę. Zawirowała w powietrzu i

opadła na kolana Joanny . Ta dwukrotnie przebiegła po niej wzrokiem , nawet j ej nie doty kaj ąc.
Wreszcie podniosła wzrok.

– My ślałam , że to j akaś ulotka – burknęła Sheila Selkirk. – Ale Jonathan dopatrzy ł się w ty m

zwy czaj nej pogróżki.

– A kto m ógł m u grozić?
– Nie wiem . Wśród klientów kancelarii zdarzaj ą się różne ty py – padła niej asna, wy m ij aj ąca

odpowiedź. – Tak czy inaczej , ten list napędził nam trochę strachu.

Mike zaj rzał j ej przez ram ię i prześledził krótki tekst.
– Nie wątpię, pani Selkirk – rzucił, patrząc j ej prosto w oczy . – No i co na to pani m ąż?
– Jak to, co?
– Czy spisał testam ent?
Wzięła głęboki oddech.
– A j ak pan sądzi, sierżancie? Przecież m ój m ąż j est prawnikiem – odparła, a j ej twarz

rozj aśnił cień uśm iechu.

Oboj e przy znali w duchu, że Sheila Selkirk m usiała by ć niegdy ś bardzo ładna.
– Na pewno sporządził ich kilka – dodała, spoglądaj ąc na Mike’a w zam y śleniu. – Sierżancie –

zagadnęła nagle – czy te pana m ięśnie to dar natury , czy efekt ćwiczeń…?

Mike pry chnął pogardliwie, a Joanna om al nie wy buchła śm iechem . Lubiła, j ak się złościł, a

Sheila Selkirk by ła na ty le spostrzegawcza, by zauważy ć, że sierżant nie darzy j ej sy m patią i w
odruchu zem sty zdoby ła się na tę złośliwą uwagę.

– Czy m ogę zatrzy m ać ten list? – zwróciła się Joanna do Sheili Selkirk.
– Może pani robić z nim , co chce.

background image

– Dziękuj ę – odrzekła Joanna. – A czy przy padkiem pani m ąż nie dostał ich więcej ?
– Na pewno nie.
Joanna uznała, że czas zm ienić takty kę.
– Jak pani m y śli, czy ktoś m ógł porwać pani m ęża ze szpitala, na przy kład dla okupu?
Sheila Selkirk wy buchła śm iechem .
– Porwać dla okupu? – powtórzy ła. – Moj ego Jonathana? O m ój Boże! Chy ba nie doczekaliby

się ty ch pieniędzy . – Twarz j ej poróżowiała od śm iechu. – No i kom u potrzebny stary adwokat?
Pory wacze poluj ą raczej na m ałe dzieci, bo m ogą za nie wy dębić sporo forsy – dodała i
pochy liła się w stronę Joanny , odsłaniaj ąc głęboki dekolt. – Czy pani j est m ężatką, złotko? –
spy tała nagle, po czy m znów zachichotała. – Pory wanie Jonathana nie m iałoby sensu. Nie
zapłaciłaby m za niego okupu, nawet gdy by m m iała pieniądze, bo czego to innego m ogliby żądać,
hę?

Joanna poczuła się trochę niezręcznie. Szczery i bezpośredni sposób by cia Sheili Selkirk

zaczy nał j ą trochę krępować. Puściła j ej py tanie m im o uszu.

– Pani Selkirk – zaczęła łagodnie. – Załóżm y , że pani m ąż uciekł ze szpitala, bo źle się tam

czuł. Gdzie w takim razie m ógł się schronić? Może u któregoś z przy j aciół albo u sy na?

To ostatnie py tanie trafiło w j ej czuły punkt. Sheila Selkirk zarum ieniła się.
– To pani wie o m oim sy nu? – westchnęła, wciągaj ąc głęboko powietrze. – Wie pani o

Justinie?

– Wiem ty lko, że m a pani sy na – odparła Joanna.
Reakcj a kobiety wzbudziła w niej ciekawość.
Sheila Selkirk skrzy wiła się
– Tak, to prawda – odparła sm utno. – Ma na im ię Justin – dodała i spoj rzała przez okno na

j esienne kolory drzew. Jej oddech stał się powolny i ciężki. Odkaszlnęła głośno.

– Niestety , nie układało m u się z Jonathanem . Wręcz nienawidzili siebie nawzaj em –

wy krztusiła, przeły kaj ąc ślinę. – Gdy ty lko chłopak osiągnął odpowiedni wiek, Jonathan posłał go
do szkoły z internatem . – Zerknęła na Joannę. – Justin nie m ógł m u tego darować. Przeży wał tam
prawdziwy koszm ar – dodała żałośnie, przy m y kaj ąc oczy . – Dzieci potrafią by ć takie okrutne,
czasem dużo gorsze niż dorośli.

Oczy m a wy obraźni Joanna uj rzała Eloise.
– Rzeczy wiście – przy znała cicho. – Dzieci by waj ą bardzo okrutne…
Sheila Selkirk nie zwróciła na nią uwagi, ale słowa Joanny nie um knęły uwadze Mike’a. Rzucił

j ej przenikliwe, py taj ące spoj rzenie. Napotkała j ego wzrok i nawet nie próbowała m askować
uczuć.

Sheila ty m czasem popatrzy ła po ich twarzach i ciągnęła dalej .
– To dziwne, żeby oj ciec z sy nem aż tak się nienawidzili – rzuciła sucho. – Jeden schodził

drugiem u z drogi. Unikali siebie nawzaj em , bo nie m ogli na siebie patrzeć. Święta i wakacj e by ły
dla biednego Justina prawdziwą m ęczarnią. A Jonathan robił wszy stko, żeby chłopak nie spędzał
ich w dom u.

– A gdzie j est teraz pani sy n?
– Mieszka tu, w Leek – odparła, patrząc na Mike’a śm iały m wzrokiem . – Pracuj e w szkole

specj alnej , z dziećm i, o który ch kiedy ś m ówiło się, że są upośledzone albo chore psy chicznie, a
teraz wy m y śla się dla nich różne dziwne nazwy : niepełnosprawne um y słowo, sprawne inaczej i
inne podobne bzdury . – Wy krzy wiła usta w gry m as. – I pom y śleć, ile wy łoży liśm y na j ego
wy kształcenie po to ty lko, żeby dziś użerał się z bandą półgłówków. – Jej ciem ne oczy by ły
utkwione w Mike’a. – Nie m a na ty m świecie sprawiedliwości, sierżancie.

– A czy pani sy n j est żonaty ? – wtrącił Mike.

background image

Sheila skinęła głową.
– Oczy wiście – odparła, a j ej twarz złagodniała nagle i znów poj awiły się na niej ślady

dawnej urody . – Maj ą córeczkę – oznaj m iła. – Śliczna z niej dziewczy nka – dodała, rum ieniąc
się. – O rany , chy ba odzy wa się we m nie dum na babcia. Ale to dziecko to prawdziwy skarb –
zaśm iała się, zażenowana. – Właśnie skończy ła trzy latka. Czekaj cie… – Podeszła do m ałej ,
m ahoniowej kom ody .

W szufladzie by ło ty le zdj ęć, że Sheila z trudem j ą otworzy ła. Przej rzała j e i podała j edno

Joannie. Na fotografii widniała roześm iana twarz ślicznej dziewczy nki o kręcony ch włosach i
okrągłej buzi z dołkam i w policzkach. By ła uderzaj ąco podobna do Shirley Tem pie. Sheila nie
kry ła dum y ze swej wnuczki. Jej drżące, wilgotne wargi ułoży ły się w uśm iech.

– Prawda, że śliczna? Te oczka, te usteczka, te piękne, m alutkie loczki… zupełnie j ak m ały

Justin. – Zabieraj ąc Joannie zdj ęcie, utkwiła w niej wzrok.

Na j ej twarzy poj awił się gry m as niezadowolenia.
– Pewnie dziwi się pani, dlaczego trzy m am j ej zdj ęcie w zapchanej szufladzie – rzuciła,

przy m y kaj ąc powieki, j akby wstrząsnął nią j akiś ból. – Jonathan przelał swoj ą nienawiść do sy na
na wnuczkę – wy j aśniła, spoglądaj ąc niechętnie na fotografię. – Nie ży czy ł sobie w dom u
żadny ch zdj ęć m ałej Lucy . – Zerknęła z ukosa na kom odę i zaśm iała się. – Dobrze, że tam nie
zaglądał – westchnęła z ulgą. – Inaczej znalazłby j e wszy stkie i spalił – dodała szy bko z gniewną
m iną.

Joanna i Mike popatrzy li po sobie.
– To rzeczy wiście przy kra sprawa, pani Selkirk – wtrąciła Joanna łagodny m tonem , próbuj ąc

wrócić do tem atu rozm owy . – A czy m a pani zdj ęcie m ęża?

Kobieta rzuciła j ej gwałtowne spoj rzenie.
– A po co pani j ego zdj ęcie?
– Dla rozpoznania – wy j aśnił Mike. – Może ktoś go widział.
– Niech pan posłucha, sierżancie – zaczęła Sheila Selkirk nieco kokietery j ny m tonem . – Mój

m ąż zniknął ze szpitala w piżam ie w brązowe paski. Wy starczy , że chodziłby w niej po m ieście, a
ludzie na pewno zgłosiliby to na policj ę i który ś z waszy ch atlety czny ch kolegów j uż dawno by po
niego poj echał – podsum owała, wy raźnie rozbawiona swoim i słowam i.

– Pani Selkirk, niech pani poszuka j ego zdj ęcia.
Kobieta szy bko się opam iętała.
– No dobrze, ty lko gdzie j a j e m am …? – zastanawiała się.
Joanna i Mike m im owolnie spoj rzeli w stronę kom ody .
– Tam go nie m a – zaprzeczy ła. – Zdj ęcia Jonathana trzy m am osobno – dodała z uśm iechem

i wy szła z pokoj u.

Wróciła po chwili, trzy m aj ąc w ręce dużą, portretową fotografię m ężczy zny w średnim

wieku o bardzo ponurej twarzy . Patrzy ła na nią przez chwilę, po czy m podała Joannie.

– Proszę, to m ój m ąż.
– Wiesz, Mike, m am wrażenie, że poza nam i nikt nie przej ął się specj alnie j ego zniknięciem ,

nie licząc tej pielęgniarki, która boi się ty lko o swoj ą pracę – zauważy ła Joanna, gdy Mike
wy cofy wał wóz z podj azdu.

Uśm iechnął się szeroko.
– Spróbuj m y śleć pozy ty wnie, Jo – pocieszał j ą.
– Wolałaby ś, żeby Sheila Selkirk by ła znerwicowaną babą i bez przerwy deptała nam po

piętach? Ciesz się, że m am y z nią święty spokój , przy naj m niej dopóki nie znaj dziem y j ej m ęża.

Odwróciła się i spoj rzała na niego.
– Jak m y ślisz, Mike? Czy on j eszcze ży j e?

background image

– No, nie wiem – zawahał się. – Facet by ł chory , przy tak niskiej tem peraturze nie przeży łby

ty le czasu na ulicy w sam ej piżam ie. Jeśli nie zaszy ł się gdzieś u znaj om y ch, to pewnie j est j uż
szty wny .

Uśm iechnęła się.
– Dzięki, Mike – odparła. – Jak zwy kle, uj ąłeś rzecz drasty cznie i bez em ocj i, ale j a chcę

usły szeć j ednoznaczną odpowiedź: ży j e czy nie?

– Nie ży j e – odparł poważnie. – I ktoś na pewno go znaj dzie.
Podczas pierwszej odprawy Joanna ograniczy ła się ty lko do podania inform acj i o zaginięciu

Jonathana Selkirka, ale z czasem wszy scy zebrani nie m ogli oprzeć się przeczuciu, że wkrótce
natrafią na rozkładaj ące się zwłoki – żałosne szczątki ludzkiego istnienia.

Wspom niała, że ktoś prawdopodobnie przy j echał po niego sam ochodem i poprosiła kilku

funkcj onariuszy , by popy tali m iej scowy ch taksówkarzy oraz znaj om y ch Selkirka. Jego żona
przy znała wprawdzie, że telefonowała j uż do naj bliższy ch przy j aciół, ale niewy kluczone, że ci
celowo ukry wali przed nią m iej sce poby tu m ęża i że ty lko policj i uda się do niego dotrzeć. Poza
ty m wieloletnie doświadczenie nauczy ło Joannę, że nie należy polegać na zeznaniach, dopóki się
ich nie potwierdzi.

Po odprawie Mike odwiózł j ą do dom u. Poiry towana, obserwowała j ego zwinne ruchy za

kierownicą. By ła zła, że przez złam aną rękę m usiała zwolnić tem po pracy i polegać na inny ch.
Czuła się j ak kaleka.

– Selkirk prosił pielęgniarkę o telefon – zauważy ła. – Ciekawe, do kogo chciał dzwonić. Może

do żony ?

Mike odwrócił głowę i popatrzy ł na nią.
– Przecież nawet nie by ło j ej w dom u. Sam a m ówiła, że tam ten wieczór spędziła z

przy j acielem rodziny .

– A od kiedy to zacząłeś wierzy ć w alibi?
– Chciałem ci ty lko przy pom nieć, co m ówiła Sheila Selkirk – odparł przy j aźnie. – A facet

chciał pewnie zadzwonić po taksówkę.

– A potem pozry wał rurki i wy m knął się w sam ej piżam ie, tak? – Joanna pokręciła głową. –

Taki pasażer od razu wzbudziłby podej rzenia.

– A j eśli Selkirk m iał ze sobą j akieś rzeczy ?
Znów zaprzeczy ła ruchem głowy .
– Wszy stkie j ego ubrania zabrała żona.
– Jesteś pewna?
– Nie, ale w takim stanie nie dałby rady nawet się spakować.
Tu Mike m usiał przy znać j ej racj ę.
– Dzięki za podwiezienie – rzuciła, gdy zaj echał pod j ej dom .
– Cała przy j em ność po m oj ej stronie. Przy j adę po ciebie j utro rano.
– A teraz pewnie na siłownię, co?
W odpowiedzi uśm iechnął się szeroko i napręży ł m uskuły .
– Trzeba by ło – dodała Joanna – udzielić Sheili Selkirk kilku dobry ch rad, j ak wy pracować

taką sy lwetkę.

– No, to do j utra – rzucił ty lko, zatrzaskuj ąc za nią drzwi, a Joanna zaniosła się śm iechem .
Z trudem wy j ęła z torebki klucze i usiłowała otworzy ć zam ek, naciskaj ąc j ednocześnie na

klam kę, ale łokieć ześlizgiwał się, a złam ana ręka by ła bardzo osłabiona. Joanna zaklęła cicho.
Wreszcie udało j ej się otworzy ć drzwi, ale gdy próbowała zdj ąć m ary narkę, prawy rękaw by ł
owinięty wokół gipsu tak ciasno, że się rozdarł.

– Cholera – rzuciła szeptem , żałuj ąc, że nie zgodziła się na propozy cj ę Matthew.

background image

Dobrze wiedziała j ednak, że trudno by łoby j ej opuścić ten dom . Niezdarnie odkręciła kran,

nalała wody do czaj nika, po czy m usiadła w pokoj u i zam y śliła się. Dopiero głód sprawił, że
wróciła do kuchni.

O wpół do dziewiątej przy j echał Matthew. Pod ręką trzy m ał papierową torbę z j edzeniem na

wy nos. Na widok Joanny uśm iechnął się i podał j ej torbę.

– Duża porcj a zapiekanki – oznaj m ił, pochy lił się i pocałował j ą w policzek. – Strasznie cię

przepraszam . – Posłał j ej swój chłopięcy , rozbraj aj ący uśm iech i z nam y słem potarł podbródek.
– Na swoj e usprawiedliwienie m ogę ty lko powiedzieć, że chciałem dla ciebie dobrze. Po
wy padku powinnaś by ła trochę odpocząć zam iast j eździć po cały m m ieście za j akim ś
zaginiony m pacj entem .

– Chińszczy zna? – spy tała, otwieraj ąc torbę zj edzeniem i pociągaj ąc nosem . – Okej ,

wy baczam ci.

– Dzięki – odparł. – I przepraszam cię za tę Joannę d’Arc. Naprawdę nie m iałem tego na

m y śli.

Spoj rzała m u bacznie prosto w oczy . W pory wach gniewu ludzie przeważnie m ówią to, co

m y ślą – podsum owała w duchu.

Uśm iechnął się i przy ciągnął j ą do siebie.
– Moj a m am a zawsze m awiała, że droga do serca kobiety prowadzi przez żołądek – szepnął

j ej do ucha.

– Twoj a m am a to bardzo m ądra kobieta – przy znała z przekorą.
Uniósł j ej podbródek i spoj rzał j ej w oczy .
– Powinnaś j ą poznać.
– Naprawdę?
Matthew cofnął się i odwiesił kurtkę. Joanna postanowiła nie drąży ć tego tem atu.
– Wiedziałem , że z ty m gipsem nie podej m iesz się żadny ch kulinarny ch wy znań – wy rzucił

j edny m tchem . – No i przy niosłem to…

Czasem zastanawiała się, czy rodzice Matthew zaakceptowaliby j ą. My ślała, że chy ba nie, bo

pewnie winiliby j ą za to, że odebrała go córce i prawowitej żonie. Niekiedy zadawała sobie
py tanie, kto z j ego rodziny nienawidzi j ej naj bardziej . Podobnie j ak w baj ce o Królewnie
Śnieżce, gdy zła królowa zapy tuj e lusterko o tę naj piękniej szą na świecie, odpowiedź by ła zawsze
taka sam a: naj bardziej nienawidziła j ej Eloise. Joannę bolała ta świadom ość. Miała wprawdzie
nadziej ę, że kiedy ś córkę Matthew przestaną obchodzić osobiste sprawy oj ca, ale na razie m usiała
zm ierzy ć się z j ej wrogością.

Poszła do kuchni i sprawną ręką sięgnęła po dwa talerze.
Z pokoj u dobiegł j ą głos Matthew.
– Pam iętam , j ak kiedy ś Eloise złam ała rękę…
W j ednej chwili w kuchni powiało chłodem , j akby przez okna i drzwi przedarł się m róz,

wpełzł do holu i stoczy ł się schodam i w dół. Nawet beztroski i niewzruszony Matthew m usiał go
poczuć, gdy Joanna weszła do pokoj u z talerzam i w ręce.

– We wszy stkim trzeba by ło j ej pom agać – dodał szy bko. – Słuchaj , czy oni naprawdę nie

daliby sobie bez ciebie rady ? Warto by ło opuszczać wy godne szpitalne łóżko? A do tego om inie
cię py szne szpitalne j edzenie.

– Ale to nic w porównaniu z chińszczy zną – odparła, wskazuj ąc na papierową torbę.
– No dobrze, a znaleźliście j uż tego starego pry ka? – spy tał, gdy niezdarny m ruchem

postawiła talerze na stole, po czy m chwy cił się za serce i zaczął zataczać się po pokoj u. – Uwaga:
policj a poszukuj e m ężczy zny po zawale. Biega po m ieście w piżam ie. – Rzucił j ej figlarne
spoj rzenie. – I podobno zostawia za sobą ślady krwi.

background image

Zaśm iała się nerwowo.
– I po co się zgry wasz?
– Tak dla zabawy . Po m oj em u sprawa j est bardzo prosta – skwitował. – Wy starczy

sprawdzić, dokąd prowadzą te ślady – dodał z nutą ironii. – No i co pani na to, pani inspektor?

Lubiła się z nim przekom arzać.
– Ślady ury waj ą się na parkingu – odparła.
– A więc m iał wspólnika – podsum ował konspiracy j ny m szeptem . – Ktoś przy j echał po niego

autem .

Joanna wzruszy ła ty lko ram ionam i.
– To j akiś wariat albo sam obój ca. Albo j edno i drugie. Jak m y ślisz?
– Nie m am poj ęcia, co się działo w j ego głowie – odparła. – Wiem ty lko, że szuka go cała

m iej scowa policj a, na razie bez rezultatu. – Przerwała na chwilę, po czy m dodała: – A do tego
żona wcale nie wy daj e się przej ęta j ego zniknięciem … – Zam y śliła się, przekrzy wiaj ąc głowę na
bok. – Zawsze m nie to krępuj e, kiedy policj a m artwi się bardziej niż rodzina ofiary – przy znała,
sm akuj ąc j edzenie. – Pani Selkirk wy gląda m i raczej na wesołą wdówkę.

– A więc j uż zakładasz, że facet nie ży j e? – spy tał Matthew, podnosząc wzrok.
Joanna polała swoj ą porcj ę sosem soj owy m .
– Nic innego nie przy chodzi m i do głowy . W dom u go nie m a, przy j aciół m iał niewielu, a

żona twierdzi, że własny sy n go nienawidził. Facet by ł chory , noce są teraz m roźne, a on wy szedł
na dwór w sam ej piżam ie. Podej rzewam y , że to porwanie – dodała. – Ustaliliśm y j uż kierunki
śledztwa: m usim y dotrzeć do auta, które zabrało go z parkingu, i ustalić, czy dzwonił do kogoś ze
szpitala. – Wzięła głęboki oddech. – Jeśli tak, to pewnie do znaj om ego albo po taksówkę. Każde
śledztwo składa się z zagadek. Nie wszy stkie udaj e się wy j aśnić do końca, ale m oże przy odrobinie
szczęścia rozwiążem y chociaż część z nich. Trzeba j eszcze ty lko znaleźć zwłoki, żeby ś ty też m iał
co robić – dodała z uśm iechem . – Od j utra zaczniem y przeszukiwać teren za m iastem , rzekę i
kanał.

– Nie rozum iem , dlaczego tak bardzo się ty m przej m uj esz, skoro nikt inny się o niego nie

m artwi – rzekł Matthew, nalewaj ąc wino do kieliszków.

– Bo na ty m polega m oj a praca – odparła, patrząc na niego w zam y śleniu. – A poza ty m

m am j akieś dziwne przeczucie, że to dość niety powa sprawa. Za dużo odstępstw od norm y –
dodała. – Jest j eszcze inny powód, którego na pewno nie zrozum iesz.

– Daj m i szansę – poprosił, przy suwaj ąc się bliżej .
– Chodzi o to, że… – zaczęła. – E, to trochę głupie.
– No, wy krztuś to wreszcie.
– Dręczy m nie to, że by łam wtedy tak blisko – wy j aśniła powoli. – Leżałam w sali piętro

wy żej . – Zerknęła na niego. – Ale ty i tak nie zrozum iesz, prawda?

Zaśm iał się.
– Powiedzm y , że rozum iem – odparł, a Joanna postanowiła nie wracać do tem atu.
Przez chwilę j edli w m ilczeniu.
– Podobno o zm arły ch nie należy m ówić źle – odezwała się nagle.
– Chodzi ci o to, co powiedziała j ego żona?
– Właśnie.
– Może po prostu wierzy , że j ej m ąż ciągle ży j e.
Joanna pokręciła głową.
– No dobrze, ale czem u to cię tak gry zie? Co ona takiego powiedziała? – spy tał, patrząc na nią.
– Spy tałam j ą, czy j ej m ąż m iał kogoś na boku, a ona na to, że nawet podczas m iesiąca

m iodowego m u nie stawał. Okropne, prawda?

background image

W pokoj u zapadła cisza. Matthew obracał w dłoni kieliszek z winem , wpatrzony w j ego ży wy ,

rubinowy kolor.

– A m y ? Kiedy poj edziem y na m iodowy m iesiąc? – spy tał nagle swy m swobodny m ,

zaczepny m tonem .

Gdy na niego spoj rzała, naty chm iast oderwał wzrok od kieliszka i popatrzy ł j ej prosto w oczy .

Oboj e m ieli chłodny wy raz twarzy .

Ty m razem zabrakło j ej słów. Nie um iała zby ć tego py tania żartobliwą ripostą, więc spuściła

sm utno głowę i oboj e wrócili do j edzenia, od czasu do czasu wy m ieniaj ąc ty lko zdawkowe uwagi.
Cały nastrój wieczoru nagle pry sł. Wtedy Matthew poruszy ł m niej ry zy kowny tem at: czy są
j akiekolwiek szansę, by Selkirk odnalazł się ży wy .

– Mówiłam ci j uż, że podej rzewam y porwanie. Mike nie m a co do tego wątpliwości, a j a się z

nim zgadzam .

– Czy żby nasz Tarzan powiedział wreszcie coś m ądrego? – zdziwił się Matthew,

wy krzy wiaj ąc usta.

– Och, daj spokój – zganiła go. – Po co ta złośliwość? Mike by ł dziś m oim osobisty m

szoferem , woził m nie przez cały dzień. To on uznał, że Selkirk prawdopodobnie j uż nie ży j e, i tu
się z nim zgadzam – dodała. – Niestety , nikt nie będzie go opłakiwał, bo Selkirk nie należał do
sy m paty czny ch ludzi.

Wspom niała o ty m , że Sheila Selkirk trzy m a zdj ęcia rodzinne w szufladzie, bo Jonathan tak

bardzo nienawidził sy na, że nie chciał nawet widzieć zdj ęć j ego córki, a swoj ej trzy letniej
wnuczki.

– To takie śliczne dziecko – dodała.
– A j a m y ślałem , że nie przepadasz za dziećm i – rzucił nieco ironiczny m tonem , który znów

j ą ostudził.

Czuła, że ty m razem m usi zareagować.
– Nie, nie przepadam – odcięła. – Mówię ty lko, że Selkirk m a śliczną wnuczkę.
Matthew pokiwał głową.
– To dziwne – rzekł, zam y ślony .
– Co? – spy tała, podnosząc wzrok.
– Skąd u niego ta nienawiść do własnego sy na?
Joanna starannie zebrała widelcem z talerza resztki praży nek krewetkowy ch.
– Rodzice m ogą nienawidzić dzieci z różny ch powodów – odparła po chwili.- Jedni

podej rzewaj ą, że dziecko nie j est ich, inni czuj ą zazdrość, j eszcze inni widzą w nim swoj e własne
słabości, a poza ty m dzieci potrafią by ć naprawdę okrutne.

Jednak żadne z nich nawet nie wspom niało o Eloise. Przez ostatni rok, odkąd Matthew

wy prowadził się z dom u, Eloise stała się tem atem tabu. Matthew j eździł do niej co drugi weekend,
ale rzadko o niej m ówił, bo taka rozm owa zawsze kończy ła się kłótnią. Starał się, by Joanna nie
zapom niała o istnieniu j ego córki, lecz j uż na sam dźwięk j ej im ienia Joannie j eży ł się włos na
karku. Może dręczy ło j ą poczucie winy , że zabiera dziecku oj ca, a m oże nienawidziła Eloise za j ej
uderzaj ące podobieństwo do Jane.

Matthew uprzątnął stół, naczy nia włoży ł do zm y warki i usiedli, by dokończy ć wino. By ła

j edenasta. Nagle wy ciągnął rękę i dotknął gipsu.

– To dla nas wielka szansa – zaczął. – Może ten twój wy padek m iał by ć dla nas j akim ś

znakiem .

Joanna dom y ślała się j uż, co Matthew chce powiedzieć.
– Mogłaby ś sprzedać ten dom i zam ieszkać u m nie – ciągnął, rozglądaj ąc się dokoła. – A po

m oim rozwodzie kupiliby śm y sobie j akiś własny kąt.

background image

Na j ego twarzy m alowała się stanowczość. Joanna uświadom iła sobie, że Matthew

zaplanował to j uż wcześniej , a j ej wy padek okazał się dobry m pretekstem , by wreszcie poruszy ć
ten tem at. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Kocham go, przy znała w duchu, ale czy
naprawdę j estem gotowa się z nim związać? Zdawała sobie sprawę, że wtedy m usiałaby dzielić
swój czas m iędzy pracę a Matthew, a j akieś złe przeczucie podpowiadało j ej , że j edno
wy kluczałoby drugie. Popatrzy ła na niego niepewnie.

Przy sunął się bliżej i obj ął j ą ram ieniem .
– Tak będzie naj lepiej dla nas oboj ga, Jo – przekony wał j ą. – Proszę cię, zgódź się. Wiesz

przecież, że sam a nie dasz sobie rady . Gips zdej m ą ci dopiero za dwa m iesiące. Mam y teraz
niepowtarzalną okazj ę, by zacząć wszy stko od nowa – dodał stanowczo z poważną m iną.

Joanna dobrze go znała i wiedziała, że kiedy Matthew j uż coś postanowi, to nie sposób go od

tego odwieść.

– Kocham cię, Jo – powiedział głosem ściszony m prawie do szeptu, wpatruj ąc się w nią bez

m rugnięcia.

Poczuła suchość w ustach i przełknęła ślinę.
Zapadła chwila m ilczenia, po czy m Matthew odsunął się.
– Rozum iem – rzucił. – A przy naj m niej tak m i się wy daj e.
Przez resztę wieczoru siedzieli zakłopotani, a o północy Matthew wy szedł. Tę noc m iał spędzić

w ogrom ny m dom u znaj om ego, gdzie od dawna wy naj m ował całe ostatnie piętro.

Joanna położy ła się do łóżka przy gnębiona i zrezy gnowana, ale po środkach znieczulaj ący ch

od razu zasnęła i spała j ak zabita. «

Rano, przed ósm ą, rozległo się głośne pukanie do drzwi. To by ł Mike. Otworzy ła m u, owinięta

biały m szlafrokiem .

Ziewnęła, przeciągaj ąc się.
– Dzięki, że przy j echałeś – rzuciła. – A skoro j esteś taki szy bki i punktualny , to zdąży sz j eszcze

zaparzy ć nam kawę – dodała przy j aźnie, widząc j ego skrępowanie.

Wtedy wszedł za nią do środka.
Idąc schodam i na górę, odwróciła głowę.
– No i co? Znaleźli go? – zawołała.
– Nie – padła odpowiedź, a zaraz potem rozległ się szum nalewanej do czaj nika wody . – Nasi

ludzie przesłuchali wszy stkich taksówkarzy i okazuj e się, że tam tej nocy żaden go nie wiózł.

Joanna pobiegła szy bko się um y ć, ubrać i uczesać. Zdąży ła nawet nałoży ć lekki m akij aż.

Zeszła na dół, usiadła przy stole naprzeciwko Mike’a i upiła ły k kawy .

– Po m oj em u facet wpadł do kanału – orzekł Mike. – Chy ba powinniśm y wy słać tam kilku

nurków.

– To j akieś siedem kilom etrów od szpitala. Trzeba będzie przeszukać ten kanał.
Po chwili wy szli i wsiedli do sam ochodu.
– Nie wiedziałem , czy m am przy j echać – odezwał się Mike. – My ślałem , że m oże Levin cię

podrzuci. Widziałem wczoraj przed twoim dom em j ego auto – dodał.

– Siedział tu do późna – odparła, rzucaj ąc m u gniewne spoj rzenie. – A zresztą to chy ba nie

twój zakichany interes.

Przez całą drogę oboj e j uż m ilczeli.
Nadinspektor Arthur Colclough czekał na nich w drzwiach. Szczęki m u drgały j ak u buldoga.
– Dzwoniłem do was – zakom unikował. – Ruszaj cie zaraz do Gallows Wood. Chy ba się

znalazł.

– Kto? Selkirk? – spy tali j ednocześnie.
– Na to wy gląda – przy taknął.

background image

Niewielki lasek Gallows Wood znaj dował się za j edny m z nowy ch osiedli. Do tej pory nie

przy sparzał policj i większy ch problem ów niż inne dzikie zam iej skie tereny – lasek upodobali sobie
pij acy , m łodzi uciekinierzy i zakochane pary , ale ostatnio j akaś spółka ekologiczna zainteresowała
się tam tej szy m siedliskiem borsuków i wy kupiła od m iasta kawałek ziem i na ty m terenie.

Gdy Mike włączy ł silnik, Joanna spoj rzała na niego zasępiony m wzrokiem .
– W ży ciu nie spodziewałaby m się, że znaj dą go na takim odludziu – rzekła. – To ładne parę

kilom etrów stąd.

– Widocznie ktoś wy wiózł go sam ochodem .
– Zaraz, przecież tam m ożna doj ść pieszo na skróty – przy pom niała sobie. – Od osiedla przez

teren starej fabry ki biegnie ścieżka. – Zm arszczy ła czoło w zam y śleniu. – Ty lko czy w takim
stanie facet rzeczy wiście dałby radę przej ść boso dwa kilom etry przez to ciem ne pustkowie?

Mike posłał j ej zaciekawione spoj rzenie.
– Sam nie wiem . Ale zaczekaj , zaraz wszy stkiego się dowiem y . – Włączy ł sy renę, dodał gazu

i za j akieś pięć m inut by li j uż na m iej scu.

Stały tam dwa inne wozy policy j ne z bły skaj ący m i kogutam i. Mike zaparkował tuż za nim i i

skręcił szy bę.

– Gdzie ciało? – spy tał j ednego z funkcj onariuszy .
– Tam – odparł policj ant, wskazuj ąc palcem w stronę lasku. – Trzeba przej ść przez furtkę i

pój ść tą ścieżką. Leży na polanie – dodał.

Jego pobladła twarz zdradzała, że widok trupa by ł dla niego duży m szokiem .
– Pan go znalazł? – spy tała Joanna.
– Tak, pani inspektor.
– To świetnie – rzuciła. – Dobra robota. Całe szczęście, że nie leżał tam dłużej .
Funkcj onariusz skinął głową, a Mike i Joanna wy siedli z wozu i rozej rzeli się. To by ł uroczy

zakątek, wart inwesty cj i spółki ekologicznej . Latem na pewno rozbrzm iewał tu śpiew ptaków, a w
długie, j asne wieczory harcowały borsuki, lecz o tej porze roku, gdy słońce skry ło się pod grubą
warstwą szary ch chm ur, by ło tu ponuro i dżdży ście.

– W sum ie to facet wy brał sobie dobre m iej sce – przy znała Joanna, wodząc wzrokiem po

zm okły ch liściach zarośli j eży nowy ch i po znikaj ącej wśród nich ciem nej wstędze ścieżki.

– Rzeczy wiście, to prawdziwy raj dla sam obój ców – zgodził się Mike.
– Cholernie przy kra sprawa – rzuciła j eszcze Joanna, gdy przeciskali się przez furtkę.
Mike przeskoczy ł j akiś słupek. Zerknęła na niego.
– Sam obój stwa strasznie m nie dołuj ą – dodała, wciągaj ąc głęboko powietrze. – To tak, j akby

j eden człowiek m iał przeciwko sobie cały świat. A j eszcze bardziej dobij a m nie to, że przeważnie
to m y znaj duj em y j ego ciało.

– Ten przy naj m niej m iał poczucie hum oru – zauważy ł Mike, próbuj ąc j ą pocieszy ć. –

Specj alnie wy brał Gallows Wood. Czy li las wisielców… Dom y ślasz się j uż, j ak ze sobą skończy ł?

Pokiwała głową.
Oboj e nie zdawali sobie sprawy , j ak bardzo się m y lą.
Ciężkie krople deszczu kapały z drzew, rozpry skuj ąc się wokoło, gdy przedzierali się wśród

zarośli. Niespodziewanie na niebie zaj aśniało wrześniowe słońce, oblewaj ąc okolicę blady m ,
iluzory czny m światłem . Lasek by ł niewielki, a wiodąca na polanę wąska, błotnista ścieżka
kluczy ła wśród gęsty ch zarośli. Joanna zerknęła na swoj e buty .

– Piekielne błoto – m ruknęła. – Przez ten gips nie dam rady ich wy czy ścić.
Mike odwrócił głowę.
– To m oże Levin ci j e wy pom aduj e?
Spiorunowała go wzrokiem .

background image

Po paru m inutach dotarli wreszcie na polanę. Rozej rzeli się dookoła: zaszy ta wśród drzew

polana by ła niewidoczna od strony drogi i pobliskiego osiedla. Tam , gdzie ścieżka skręcała ostry m
łukiem w prawo, dostrzegli grupkę policj antów, otaczaj ący ch nienaturalnie zwinięte zwłoki w
niem odnej , pasiastej piżam ie.

Oboj e przy śpieszy li kroku, a Joanna wzięła głęboki oddech.
Mężczy zna leżał na boku, odwrócony ty łem tak, że wy raźnie widać by ło j ego kark. Pod krótko

ścięty m i włosam i widniał wlot kuli, przy pom inaj ący ślad po przy paleniu. Ręce m iał związane z
ty łu.

Joanna podeszła bliżej , przy gotowana na potworny widok i pochy liła się nad m artwy m

m ężczy zną. Kula wy leciała przez usta i doszczętnie zm asakrowała m u twarz. Nagle Joannie
zrobiło się niedobrze.

– Jasna cholera – szepnęła.
Z położenia ciała wy nikało, że zabój ca związał m u ręce, rzucił go na kolana, przy stawił m u

lufę do karku i wy strzelił śm iercionośną kulę. Joanna zm usiła się, by obej rzeć zwłoki z czy sto
zawodowego punktu widzenia: Jonathan Selkirk leżał w sam ej piżam ie, j ego poranione stopy
krwawiły , a w j ednej tkwił długi, czarny kolec. Z oderwanej od kroplówki ży ły wciąż sączy ła się
krew, a na skórze wokół nakłucia widniał ogrom ny siniec. Joanna uznała w duchu, że bez względu
na to, j akim człowiekiem by ł za ży cia Jonathan Selkirk, na pewno nie zasłuży ł sobie na tak żałosny
koniec.

– Dopilnuj , żeby wezwali Matthew – rzuciła do Mike’a przez ram ię.
W odpowiedzi pry chnął niecierpliwie.
Po chwili zaczęli się schodzić inni funkcj onariusze, niosąc ze sobą niezbędny sprzęt. Rozłoży li

nad ciałem plastikowy nam iot i taśm ą oznakowali ścieżkę. Dziesięć m inut później zj awił się
fotograf, a wkrótce po nim Matthew.

Naty chm iast podszedł do Joanny .
– Dobrze, że wreszcie go znaleźliście – zaczął, podchodząc do niej i przy glądaj ąc się bacznie

j ej twarzy . – Jesteś strasznie blada. Mówiłem ci, że powinnaś trochę odpocząć.

– Dostał strzał w ty ł głowy – rzuciła chłodny m , oficj alny m tonem .
Matthew zagwizdał cicho.
– Strzał w ty ł głowy – powtórzy ł. – Tego się nie spodziewałem .
– My też nie – odparła, wzdry gaj ąc się lekko. – Ma rozwaloną całą głowę – dodała.
Wzruszy ł ram ionam i.
– Dom y ślam się – odrzekł. – Broń to paskudna rzecz, wy rządza więcej szkód, niż nam się

wy daj e. Niektórzy sądzą, że pocisk zostawia ty lko niewielki, okrągły otwór. Ludzie często nie
zdaj ą sobie sprawy , że taka m ała kula potrafi rozerwać ciało na strzępy . Przepraszam , kochanie –
dodał, spoglądaj ąc na j ej kredowo białą twarz. – Na pewno dasz sobie radę?

Skinęła głową.
– Ktoś związał m u z ty łu ręce – szepnęła. – Ma na sobie tę sam ą piżam ę, w której opuścił

szpital, i j est bez butów – dodała, przeły kaj ąc ślinę. – W stopę wbił m u się kolec. Musiało go boleć
j ak cholera.

– Ale to nic w porównaniu z ty m , co czekało go potem – zauważy ł sucho, zerkaj ąc na leżące

nieopodal ciało. – Strasznie cię przepraszam . Wy bacz, że j estem taki gruboskórny , ale chy ba
właśnie dlatego dostałem tę robotę – dodał, siląc się na swój stary dowcip.

Przy klęknął nad m artwy m m ężczy zną, otworzy ł swoj ą czarną torbę i wy j ął gum owe

rękawice. Po chwili podniósł głowę i rozej rzał się.

– Mózg rozpry sł się w prom ieniu paru m etrów – orzekł. – Pobierzcie próbki – dodał, zerkaj ąc

na wlot kuli. – Hm m – m ruknął, m arszcząc czoło. – To. m i wy gląda na krótką broń palną. W ży ciu

background image

by m nie pom y ślał, że taki drobiazg m oże wy wołać tak rozległe uszkodzenia. To m usiał by ć
zawodowiec.

Joanna stała obok w m ilczeniu, zadowolona, że Matthew wy raził na głos j ej przeczucia. Raz

j eszcze zerknęła na zwłoki, a potem na Mike’a. Z j ego twarzy wy czy tała, że m y śli o ty m sam y m .

– Kaliber ustalim y podczas sekcj i – oznaj m ił Matthew, doty kaj ąc palcem wlotu kuli. –

Chciałby m go j eszcze dokładnie zbadać. Poparzona skóra wskazuj e na to, że ktoś przy stawił m u
lufę do głowy – dodał, podnosząc wzrok na Joannę. – Wiadom o j uż, że to Selkirk?

Pokiwała głową.
– Wszy stko na to wskazuj e – rzuciła z uśm iechem , przy glądaj ąc się j ego pracy . – Ilu facetów

w średnim wieku biega po m ieście w sam ej piżam ie? – dodała, zerkaj ąc na krwawiącą rękę
denata. – Zwłaszcza z raną po zerwanej kroplówce.

Matthew ty m czasem zaj ął się związany m i rękam i trupa. Oglądał j e przez chwilę, po czy m

przewrócił ciało na plecy , przy j rzał m u się uważnie, aż wreszcie wy prostował się.

– Na pierwszy rzut oka wy daj e m i się, że ciało pozostawiono tu w poniedziałek w nocy albo

we wtorek wcześnie rano. Niewy kluczone, że ktoś przy wiózł go tu prosto ze szpitala i zastrzelił w
ciągu j akiej ś godziny od chwili porwania – dodał, ściągaj ąc rękawice. – Więcej szczegółów
wy każe sekcj a, ale naj pierw trzeba go oficj alnie zidenty fikować.

Zauważy ł zdziwioną twarz Joanny .
– Jak to, zidenty fikować?
– No, wiesz przecież, o co m i chodzi – rzucił. – Skończy ł pan j uż? – spy tał fotografa. – Dobrze,

w takim razie zabierzcie go stąd. Skontaktuj ę się z koronerem i j eszcze dziś po południu
przeprowadzim y sekcj ę. Może by ć, Joanno?

Przy taknęła ruchem głowy .
Gdy ekipa zaj ęła się ciałem Selkirka, Matthew podszedł do Joanny i dotknął j ej ram ienia.
– Jo – zaczął. – Mam nadziej ę, że wszy stko sobie przem y ślałaś i podj ęłaś j uż decy zj ę.
Dobrze wiedziała, co m iał na m y śli, i celowo zignorowała j ego słowa.
– A więc to nie by ło zwy kłe zabój stwo, co? – spy tała oficj alny m tonem .
Ludzie z ekipy ułoży li zwłoki Selkirka na noszach i przy kry li biały m prześcieradłem .
– Jasne, że nie – odparł, przestępuj ąc z nogi na nogę. – Co prawda, nie znam tego z

doświadczenia, ale sły szałem to i owo o takich zabój cach, a ten m usiał by ć zawodowcem . To m i
wy gląda na zleconą robotę – dodał, zam y ślony . – Węzły nadgarstkach są m ocne i precy zy j nie
zawiązane. Naj wy raźniej ktoś porwał go z szpitala. Nie rozum iem ty lko, dlaczego Selkirk nie
protestował. Mógł przecież krzy czeć.

– Chy ba że pory wacz przez cały czas trzy m ał m u pistolet przy głowie.
Matthew przeczesał palcam i włosy i spoj rzał na Joannę, zaniepokoj ony .
– Właśnie – przy znał. – To całkiem m ożliwe. Pory wacz wszedł niezauważony , przy stawił m u

broń do głowy , pozry wał wszy stkie rurki, wy rwał kroplówkę i wy prowadził Selkirka na parking.
Tam wepchnął go do auta i wy wiózł tu, na odludzie. Związał m u ręce, pchnął go na kolana i
rozwalił m u łeb.

Joanna zam rugała, przej ęta brutalnością j ego słów, ale w duchu m usiała przy znać m u racj ę:

ta wersj a by ła zgodna z prawdą.

– Ty lko kto go tak urządził? I dlaczego?
Posłał j ej szeroki uśm iech.
– Ja j uż zrobiłem swoj e – odparł. – Reszta to j uż twoj a działka, skarbie.
Pozostało więc j eszcze oficj alne zidenty fikowanie zwłok…
Joanna siedziała naprzeciwko Arthura Colclougha, a Mike stał oparty o drzwi. Na pulchnej

twarzy nadinspektora m alowała się powaga. Joanna zdała m u relacj ę, nie szczędząc

background image

drasty czny ch szczegółów.

– Ty lko j ak go zidenty fikować, skoro kula oderwała m u całą twarz?
– No, niezupełnie – zaprotestowała. – Coś tam z niej j eszcze zostało.
Colclough pokiwał głową.
– Chcę sprowadzić j ego sy na – dodała Joanna – żeby oszczędzić żonie tego m akabry cznego

widoku

Nadinspektor wy krzy wił usta.
– Po co? Przecież sam a m ówiłaś, że nie przej ęła się zaginięciem m ęża – zauważy ł,

przeglądaj ąc wstępny raport.

– No, niby tak, ale… – przerwała niepewnie.
Łatwo m u m ówić, skoro nie widział zwłok, pom y ślała.
– Oto cała Piercy . Zawsze m artwi się za inny ch – podsum ował. – I za to właśnie cię lubię –

zerknął na nią z ukosa. – Niestety , ta żona j est j edną z główny ch podej rzany ch, sam a chy ba
rozum iesz.

– Tak j ak j ego sy n – dorzuciła. – Ale nie m ożna zaraz m ordować kogoś za to, że nie pozwala

trzy m ać na widoku rodzinny ch fotografii.

– To m ógł by ć efekt głęboko zakorzenionej nienawiści – zauważy ł, grożąc j ej palcem . –

Uważaj , Piercy , bo nie wiesz, co m iędzy nim i zaszło. Może nienawidziła go przez całe łata, aż
wreszcie coś w niej pękło i uznała, że nadszedł właściwy m om ent, by go ukarać.

Ale Joanna powoli, z nam y słem , pokręciła głową.
– Szkoda, że nie widział pan ciała. To nie wy glądało na zem stę z czy stej nienawiści. Zabój ca

wy wiózł go na odludzie i zastrzelił z zim ną krwią. Odwalił kawał profesj onalnej roboty – żadny ch
ran czy śladów pobicia. Zresztą sekcj a zwłok wszy stko nam wy j aśni – dodała.

Colclough skinął głową.
– Dobrze, w takim razie co dalej ?
Joanna wstała z m iej sca.
– Jadę po Justina Selkirka. Pracuj e w m iej scowej szkole.
– Jest nauczy cielem ?
– Tak. Podobno to szkoła specj alna.
– Rozum iem . A j ak twoj a ręka? – spy tał troskliwie. – Chy ba j uż tak bardzo nie boli?
– Nie, ale ten gips strasznie m i dokucza. Na szczęście sierżant Korpanski j est doskonały m

szoferem .

Mike chrząknął zaraz i oboj e spoj rzeli na niego, rozbawieni. Colclough pokiwał j eszcze głową,

co oznaczało j akby zgodę na przedwczesny powrót Joanny do pracy po wy padku.

– A skąd ci przy szło do głowy , że to zawodowiec, Piercy ? – zawołał za nią, gdy by ła j uż w

drzwiach.

– Słucham ?
– Mówiłaś, że zabój ca odwalił kawał profesj onalnej roboty .
– To się okaże po sekcj i zwłok – odparła.
Patrzy ł na nią ponury m wzrokiem i od razu dom y śliła się, że nie o taką odpowiedź m u

chodziło.

– Wszy stko wskazuj e na zlecone zabój stwo – dodała niechętnie. – Naprawdę solidna robota,

nawet po węzłach na nadgarstkach widać, że drań zna się na rzeczy .

Długi, kręty , zadbany trakt prowadził do uroczej , starej posesj i, w której m ieściła się szkoła

specj alna dla dzieci um y słowo upośledzony ch. Przed wej ściem stało kilka furgonetek, a część
budy nku otoczona by ła rusztowaniem . Podj eżdżaj ąc bliżej , Joanna i Mike m inęli j akiegoś
robotnika, który pchał taczkę z cem entem .

background image

– Współczuj ę ty m , którzy m uszą dbać o tak wielką posiadłość – odezwała się Joanna.
Mike uśm iechnął się półgębkiem .
– Szkoda ty lko, że te dzieciaki nawet nie zdaj ą sobie sprawy , co się dla nich robi w ty m kraj u.
W odpowiedzi wzruszy ła ram ionam i.
– To m i przy pom ina dom spokoj nej starości – ciągnął Mike. – Staruszkowie m ieszkaj ą w

prawdziwy ch pałacach i nawet nie wiedzą, co się wokół nich dziej e.

– I cóż z tego? – Posłała m u szeroki uśm iech. – Może sam trafisz na starość do takiego pałacu

– dodała, spoglądaj ąc na niego. – Na litość boską, ży j em y w cy wilizowany m świecie. To chy ba
dobrze o nas świadczy , że troszczy m y się o ty ch, który ch los nie oszczędza. Powinieneś okazać im
trochę serca.

– Ale j a nic do nich nie m am – zaprotestował. – Ty lko nie m ogę patrzeć, j ak m oj e podatki idą

na m arne.

– No wiesz! Przecież sam się utrzy m uj esz z podatków – rzuciła z przekąsem . – I niej eden

podatnik też pewnie narzeka, że to strata pieniędzy .

– W porządku, j eden zero dla ciebie – burknął.
Gdy parkował wóz przed szklany m i drzwiam i, naty chm iast wy szła z nich j akaś wy soka

kobieta.

– Policj a – rzuciła Joanna, pokazuj ąc odznakę. – Szukam y Justina Selkirka.
– Właśnie prowadzi zaj ęcia – odparła kobieta uprzej m y m , lecz stanowczy m tonem .
Mike zrobił krok naprzód.
– Zaczekam y – oznaj m ił.
Kobieta zm ierzy ła go wzrokiem .
– Pewnie j akieś złe wieści, co? – spy tała. – Jego oj ciec się znalazł?
Mike skinął głową.
– W takim razie proszę za m ną.
Na kory tarzu rozbrzm iewały j akieś głośne krzy ki. Trudno by ło określić, czy ta bezładna

kakofonia dźwięków to śm iech, płacz, czy m oże wrzask przerażony ch dzieci.

Kobieta spoj rzała na funkcj onariuszy .
– Właśnie śpiewaj ą – wy j aśniła spokoj nie.- To w ram ach leczenia. Śpiew daj e świetne

efekty terapeuty czne – dodała z entuzj azm em , uśm iechaj ąc się radośnie. – A one uwielbiaj ą
śpiewać.

Mike zaklął ty lko pod nosem .
Gdy zbliży li się do obdrapany ch dębowy ch drzwi z okratowaną szy bą, kobieta zaj rzała do

środka, po czy m zapukała i nacisnęła na klam kę.

W sali na podłodze siedziało ośm ioro dzieci, które poruszały bezładnie rękam i i darły się

wniebogłosy .

Pośrodku siedział drobny , szczupły , ły siej ący m ężczy zna. Miał splecione dłonie i podobnie

j ak j ego podopieczni wy kony wał rękam i dziwne ruchy , ale nie krzy czał. By ł tak zaj ęty , że nawet
nie zauważy ł, j ak weszli.

– Panie Selkirk… Justin – odezwała się kobieta surowy m tonem . – Policj a do ciebie.
Poderwał się, przerażony , ale stracił równowagę i lekko się zachwiał. Zgrom adzone wokół

niego dzieci wciąż poruszały rękam i, wy daj ąc z siebie dziwne odgłosy .

– Chodzi o m oj ego oj ca, tak? – spy tał, przej ęty . – Znaleźliście go?
Joanna przy taknęła ruchem głowy , zastanawiaj ąc się w duchu, j ak ten wątły człowiek zniesie

widok zm asakrowany ch zwłok oj ca, które czekały na niego w prosektorium .

Justin Selkirk, wy raźnie zm artwiony , podszedł bliżej .
– Co się stało? – zapiszczał nerwowo. – Czy to coś poważnego? – dodał, patrząc na nich spod

background image

drgaj ący ch powiek.

– Może lepiej wy j dźm y – zasugerował Mike.
– Zostaw dzieci, Justin. Ja ich przy pilnuj ę. Ty lko o nic się nie m artw – uspokaj ała go kobieta,

j akby by ł m ały m dzieckiem .

Spoj rzał na nią z wdzięcznością.
– Dzięki, LouLou.
Mike parsknął znacząco, a Joanna od razu odgadła j ego m y śli: im ię LouLou zupełnie nie

pasowało do tej kobiety .

Gdy wy szli na kory tarz, Justin Selkirk złapał się za gardło.
– Muszę wiedzieć wszy stko. Proszę niczego przede m ną nie ukry wać -j ęknął teatralnie. – Co z

m oim oj cem ?

Joanna m ilczała wy m ownie.
– On nie ży j e, prawda? – zakwiczał Justin Selkirk. – Nie ży j e… O Boże, m ój oj ciec nie ży j e.

A j ak to się stało?

Zachowy wał się j ak m arny aktor w j akiej ś kiepskiej sztuce. Gdy by odegrał tę scenę na

j akim ś castingu, to na pewno nie dostałby żadnej roli.

– Został zastrzelony – oznaj m ił szorstko Mike. – Właśnie go znaleźliśm y .
Justin zam rugał, po czy m znów zaczął odgry wać dram at.
– O Boże – j ęczał, chwy taj ąc się za głowę. – Mój oj ciec… Czy to sam obój stwo?
– Został zastrzelony , chy ba pan sły szał – odfuknął Mike tonem pełny m niechęci.
Justin Selkirk spoj rzał na niego i przeniósł wzrok na Joannę.
– Zginął od strzału – oznaj m iła ściszony m głosem . – Ty le na razie wiadom o. Znaleźliśm y go

dopiero parę godzin tem u.

– Gdzie? – dociekał Justin.
– W Gallows Wood.
Zam rugał i zaśm iał się nerwowo.
– W Gallows Wood? – powtórzy ł piskliwy m tonem .
– Zna pan to m iej sce? – spy tała Joanna, wy raźnie zaciekawiona.
– Tak… To znaczy , nie… Niezupełnie.
Oboj e patrzy li na niego wy czekuj ąco. Justin Selkirk przełknął ślinę.
– Czasem j eździm y tam z dziećm i obserwować przy rodę. Kiedy ś nawet udało nam się

zobaczy ć borsuki – dodał z zadowoloną m iną. – Bo wiecie państwo, j a należę do towarzy stwa
ochrony borsuków.

Mike westchnął głośno.
– Panie Selkirk – zaczęła powoli Joanna. – Potrzebny nam ktoś, kto oficj alnie zidenty fikuj e

ciało pana oj ca.

– Zwy kle robią to naj bliżsi krewni – zapiszczał. – Powinniście poprosić m oj ą m atkę.
Joanna usły szała za plecam i pogardliwe pry chnięcie Mike’a.
– Chodzi o to, że pana oj ciec nie wy gląda naj lepiej – rzuciła ostro. – Dostał strzał w głowę.

Chcieliby śm y oszczędzić tego pana m atce.

Selkirk wy prostował swoj ą drobną sy lwetkę.
– Rozum iem – odparł uprzej m ie. – Czy m am to zrobić teraz?
Joanna skinęła głową.
– Zawieziem y pana do prosektorium . Chy ba że woli pan j echać za nam i swoim sam ochodem

– dodała.

Selkirk przy taknął.
– Proszę chwilę zaczekać, powiadom ię ty lko LouLou.

background image

Przez okratowaną szy bę w drzwiach obserwowali, j ak rozm awia z kobietą. Gdy obj ęła go

ram ionam i, na j ej twarzy m alował się sm utek.

Dzieci wy czuły , że stało się coś złego, bo zaraz zaczęły niem iłosiernie wy ć j ak fabry czne

sy reny na alarm . Justin przy kucnął przy nich i przez chwilę coś do nich m ówił. Jego słowa
widocznie podziałały , bo wy cie powoli ustało, a kilkoro dzieci zaczęło klaskać w ręce.

Justin wstał, rozej rzał się tęsknie po sali i podszedł do drzwi. Joanna i Mike odruchowo się

cofnęli.

– Poj adę swoim sam ochodem – oświadczy ł. – Po drodze m uszę j eszcze potem zaj rzeć do

m atki.

Pracownicy prosektorium starannie ułoży li ciało Jonathana Selkirka na kam ienny m katafalku,

przy słaniaj ąc prześcieradłem dziurę w twarzy . Joanna uniosła rąbek m ateriału i ku swem u
zdum ieniu nie wy czy tała z twarzy Justina Selkirka żadny ch em ocj i.

– Tak, to m ój oj ciec – stwierdził. – Niech spoczy wa w pokoj u – dodał fałszy wie sm utny m

tonem .

Stoj ący tuż za nim Mike zauważy ł, że Justin Selkirk nerwowo splata palce, a Joanna dostrzegła

j ego spocone czoło i strach w oczach. Wreszcie oderwał wzrok od ciała oj ca i spoj rzał na nią.

– No i co teraz?
– Teraz czeka nas m nóstwo roboty – odparła stanowczo. – Naj pierw sekcj a zwłok, potem

dochodzenie – dodała, przy patruj ąc m u się uważnie. – Jak pan m y śli, kom u m ogło zależeć na
j ego śm ierci?

Justin Selkirk wzdry gnął się gwałtownie.
– Sam nie wiem – zapiszczał. – Pewnie zabił go j akiś psy chopata – dodał bez przekonania.
– Psy chopata porwał pana oj ca ze szpitala, wepchnął do auta, związał, wy wiózł za m iasto i

załatwił strzałem w ty ł głowy – podsum ował dosadnie Mike. – Jakoś nie chce m i się w to wierzy ć,
panie Selkirk.

Justin zbladł nagle, j akby lada chwila m iał zem dleć.
– A co z pogrzebem ? – wy j ąkał.
– Na razie trzeba z ty m zaczekać – odparła Joanna. – Dam y panu znać, gdy ty lko prokuratura

wy da pozwolenie. Poznaj e pan tę piżam ę? – spy tała po chwili.

– Tak – odrzekł.
– Pana m atka twierdzi, że kupiła j ą zaledwie parę dni tem u.
Selkirk wy raźnie się uspokoił.
– Często j eżdżę z m am ą na zakupy – przy znał. – Mam z nią bardzo dobry kontakt – dodał,

przestępuj ąc z nogi na nogę. – Czy m ogę j uż iść? Muszę j eszcze zaj rzeć do m atki i do żony –
oznaj m ił tonem grzecznego chłopca, który py ta, czy wolno m u wstać od stołu.

– Tak, to na razie wszy stko – odparła Joanna. – Ale odwiedzim y pana w dom u. Chcem y

j eszcze porozm awiać z pana żoną.

– Ale po co?
– Panie Selkirk – zaczęła cierpliwie Joanna. – Im więcej się dowiem y o pana oj cu, ty m

szy bciej ustalim y , kom u zależało na j ego śm ierci.

Selkirk podszedł bliżej .
– Mnie na pewno nie – zapewnił. – Bardzo kochałem oj ca, a on m nie uwielbiał – dodał

obronny m tonem .

Nie patrząc na Mike’a, Joanna potrafiła sobie wy obrazić, j aką m a m inę. Justin Selkirk spoj rzał

j eszcze po ich twarzach i szy bkim krokiem wy szedł z prosektorium .

Po j ego wy j ściu Mike dał upust swoj ej złośliwości. Przy łoży ł dłonie do twarzy , im ituj ąc

kaczy dziób, i zaczął człapać dookoła z pośladkam i wy pięty m i w kaczy kuper.

background image

– Chodzę z m am usią na zakupy – przedrzeźniał falsetem . – O rany , co za łaj za – dodał z

pogardą.

– Tak się składa, że ta łaj za j est wzorowy m m ężem i oj cem – zauważy ła Joanna, unosząc

palec.

– No cóż, widocznie pozory m y lą – podsum ował Mike.
– Właśnie – odparła. – Dlatego lepiej nie oceniaj inny ch zby t pochopnie.
Wzruszy ł ram ionam i.
– Ja ty lko słucham głosu intuicj i, Joanno – odparł, posy łaj ąc j ej szeroki uśm iech. – Wiem , j ak

bardzo cenisz sobie intuicj ę. Po m oj em u facet nienawidził oj ca za to, że ten posłał go do szkoły z
dala od dom u. Ta nienawiść trwała przez całe lata, a że sy n sam nie by ł zdolny posunąć się do
m orderstwa, więc kogoś wy naj ął.

Spoj rzała na niego przenikliwy m wzrokiem .
– Naprawdę m y ślisz, że to on?
Przy taknął ruchem głowy .
– Wszy stko na to wskazuj e. Pierwszy raz widzę, żeby ktoś na wiadom ość o śm ierci oj ca

odgry wał taki teatr – dodał. – Co za żałosna kreatura.

– Po co zaraz podej rzewać go o nienawiść? Może Justin po prostu nic do oj ca nie czuł i

udawał ty lko po to, by ukry ć swoj ą oboj ętność? – zauważy ła ostrożnie Joanna.

– Wielka m i różnica!
– Sam dobrze wiesz, że oboj ętność rzadko kiedy prowadzi do m orderstwa, nawet przez

wy naj ęcie płatnego zabój cy - zauważy ła. – Za to nienawiść j ak naj bardziej .

Mike pry chnął niecierpliwie, zerkaj ąc w stronę przy kry ty ch płótnem zwłok.
– Wcale nie by łby m tego taki pewien – odrzekł. – No, to j ak? Mam zaczekać tu na ciebie czy

wolisz zostać sam na sam z Levi-nem ?

– Będzie tu j eszcze paru ludzi z ekipy śledczej i faceci z prosektorium – zakom unikowała,

kręcąc głową. – Możesz j echać ha kom endę, Mike; poproszę Matthew, żeby później m nie odwiózł.
Dowiedz się, co dziś robi Sheila Selkirk, bo chcę do niej zaj rzeć po południu, a potem poj edziem y
do szpitala spisać zeznania i ustalić, czy Jonathan Selkirk do kogoś telefonował – dodała, biorąc
głęboki wdech. – Mam przeczucie, że to będzie twardy orzech do zgry zienia… chy ba że
Colclough odbierze m i sprawę – dodała, zaniepokoj ona.

– No, ale j a nie m am w ty ch sprawach wielkiego doświadczenia – przy znał nagle.
– Co m asz na m y śli, Mike? – spy tała, wlepiaj ąc w niego wzrok.
– Tropienie płatny ch zabój ców – wy j aśnił.
Joanna pokiwała głową.
– Ja też nie. Profesj onalne zabój stwo to potworna robota. I m y ślę, że kosztowało to niezłą

forsę. Ktoś by ł gotów słono zapłacić, by leby ty lko pozby ć się starego Selkirka.

Matthew by ł j ak zwy kle w świetny m hum orze. Lubił swoj ą pracę: uwielbiał wy zwania przy

każdej sekcj i zwłok, fascy nowały go taj em nice, które odkry wał wtedy swy m i wprawny m i
rękam i.

Zdąży ł j uż włoży ć swój zielony kom binezon i rękawice i od razu chwy cił za skalpel. Zaczekał,

aż pracownik prosektorium zm ierzy ł i zważy ł zwłoki, po czy m zaj ął się wlotem kuli na karku
denata.

– Cholernie potężny strzał – zauważy ł. – Nieźle rozwaliło m u łeb – dodał, zerkaj ąc na Joannę.

– Znaleźliście j uż pocisk?

Skinęła głową.
– Dziewięciom ilim etrowy , wy strzelony z krótkiej broni palnej – zakom unikowała z szerokim

uśm iechem . – Zapakowaliśm y go i odesłaliśm y do laboratorium . Jeden z naszy ch ludzi, znawca

background image

broni palnej , twierdzi, że zabój ca strzelał z pistoletu beretta 92F. Ty le że ta kula by ła j akaś dziwna.

– Doskonale – pochwalił j ą Matthew. Oczy m u bły szczały z podziwu. – Pewnie zauważy liście

na niej wgłębienie, co?

– Właśnie.
– To dlatego rozerwało m u twarz. A zebraliście z krzaków fragm enty m ózgu?
– Jasne. Sporo się trzeba by ło nachodzić – odparła.
– Czy tałem ostatnio arty kuł j akiegoś am ery kańskiego eksperta od broni palnej – zagadnął,

przy glądaj ąc się, j ak pracownik prosektorium piłą elektry czną rozcina czaszkę denata. – Facet
pisze, że z próbki tkanki m ózgowej ofiary m ożna wy czy tać, w j akiej odległości i pozy cj i stał
zabój ca, a nawet j akiego by ł wzrostu.

Joannie zrobiło się niedobrze.
– Wy bacz – rzucił szy bko. – No, a j ak twoj a ręka? – spy tał wesoło.
– Nieźle – odparła. – Prawie j uż nie boli. Ty lko to cholerstwo strasznie m i zawadza – dodała,

stukaj ąc palcem w gips. – Inaczej j uż dawno zapom niałaby m o ty m wy padku. Ale m a też swoj e
dobre strony : ludzie okazuj ą m i współczucie, no i m am osobistego szofera – za darm o!

– Cały dzień z Tarzanem ? Nie nudzisz się?
– Nie – ucięła krótko. – Ale właśnie przed chwilą powiedziałam m u, że odwieziesz m nie na

kom endę, i odesłałam go do pracy .

– Nie m a sprawy – odparł, uśm iechaj ąc się czule, i obj ął j ą ram ieniem . – Tak się cieszę, że

skończy ło się ty lko na złam aniu. Mogło by ć o wiele gorzej . Ale dzięki cudom nowoczesnej
m edy cy ny kości szy bko się zrastaj ą – dorzucił wzniosły m tonem .

– Chy ba dzięki odwieczny m cudom natury – poprawiła go. – No, ale do rzeczy . Zobaczm y ,

j akie cuda odkry j e przed nam i nowoczesna m edy cy na sądowa – dodała, wskazuj ąc na zwłoki.

Matthew naty chm iast zabrał się do pracy . Wy j ął z czaszki m ózg i położy ł na wagę.
– Brakuj e j akichś dziesięciu procent – podsum ował. – Pewnie znaj dzie się w lesie… albo na

podeszwach waszy ch butów- dodał, rzucaj ąc j ej figlarne spoj rzenie.

Przez chwilę w m ilczeniu oglądał m ózg ofiary , po czy m zagwizdał cicho.
– Aż trudno uwierzy ć, że j edna m ała kula m oże rozerwać człowieka na strzępy . Niby to ty lko

dziewięć m ilim etrów, ale wy starczy stępić czubek…

Joanna przy glądała m u się bez słowa. Silny zapach środków odkażaj ący ch zawsze

przy prawiał j ą o m dłości.

Godzinę później Matthew podsum ował wy niki sekcj i:
– Śm ierć nastąpiła w wy niku j ednego strzału w podstawę m ózgu – orzekł. – Zabój ca wy brał

idealne m iej sce na ciele ofiary – dodał z bły skiem w oku. – Śm ierć by ła naty chm iastowa. Kula
przecięła m óżdżek i część ty łom ózgowia.

– Błagam cię, oszczędź m i tego lekarskiego żargonu, Matthew, i m ów j ęzy kiem laików –

przerwała m u.

– Potwierdzam to, co m ówiłem ci w Gallows Wood – odparł. – Facet zna się na rzeczy ,

Joanno. – Przerwał, um y ł ręce i wy tarł j e dokładnie w papierowy ręcznik. – Zabój ca j est
fachowcem w swoj ej dziedzinie, podobnie j ak ty i j a. Wy kończy ł ofiarę j edną m ałą kulką – dodał
poważny m tonem .

– Z j akiego pistoletu? Z beretty ?
– Możliwe, ale głowy za to nie dam – odparł. – Wiem ty lko, że uży ł krótkiej broni palnej

kalibru dziewięciu m ilim etrów. Uszkodzenia głowy są tak rozległe, że nie by ło m owy o przeży ciu.
To m i wy gląda na szy bką, skuteczną egzekucj ę.

Joanna zam rugała, patrząc, j ak Matthew ogląda ręce denata.
– Ręce by ły związane porządną liną żeglarską, m ocną i wy trzy m ałą. Zabój ca by ł świetnie

background image

przy gotowany . Związał m u ręce tak, że lina wrzy nała się w skórę: naj pierw zrobił węzeł
ruchom y , założy ł m u na nadgarstki, a potem m ocno zacisnął i zam ocował. Selkirk nie m iał
żadny ch szans się wy swobodzić. – Matthew odwrócił głowę i uśm iechnął się do Joanny . – A tak
na m arginesie – dodał – Selkirk cierpiał na m artwicę m ięśnia sercowego.

Popatrzy ła na niego py taj ąco.
– Matthew, proszę cię, m ów po ludzku.
– No wiesz, m iał zawał – wy j aśnił beztrosko. – Poważna sprawa. Miał w tętnicy skrzep

wielkości orzecha, co oznaczało pewną śm ierć – dodał, zabieraj ąc się do spisy wania wniosków z
sekcj i. – Wy gląda na to, że ktoś, kto zlecił to zabój stwo, naraził się na niepotrzebny wy datek.

– Chwileczkę, Matthew, nie wiem y j eszcze, czy to by ło zlecone zabój stwo…
– Posłuchaj , Jo – przerwał j ej . – Jesteś by strą policj antką, a j a ty lko zwy kły m patologiem ,

który kroi trupy i rozpoznaj e przy czy ny zgonu, ale kto kogo zabił i dlaczego – to j uż twoj a działka.
To ty będziesz produkować się przed prokuraturą. Ja tu widzę robotę płatnego zabój cy , który
brutalnie porwał śm iertelnie chorego pacj enta ze szpitala, wy wiózł go do Gallows Wood i
wpakował m u kulkę w łeb. Nigdy w ży ciu nie widziałem tak profesj onalnej roboty . A tobie,
skarbie, pozostaj e ty lko ustalić, kto wziął za to forsę. Zastanów się, kim m ógł by ć ten fachowiec
bez cienia skrupułów. Ilu znasz płatny ch zabój ców, Joanno?

Podniosła na niego wzrok.
– Ani j ednego – odparła.
Obwisła twarz nadinspektora Colclougha wy raźnie posm utniała, gdy Joanna przedstawiła m u

wy niki sekcj i zwłok.

– Coś m i się to nie podoba, Piercy – orzekł. – Spędziłem w Leek swoj e ży cie od urodzenia,

m oj a m atka stąd pochodzi i odkąd sięgam pam ięcią, zawsze ży ło się tu spokoj nie. – Przerwał,
wstał z fotela i podszedł do okna.

Widok m iał ciekawszy niż Joanna: z okna j ego biura by ło widać całe m iasto – wieżę kościelną,

pom nik, wy brukowany ry nek. Colclough obserwował ludzi przem y kaj ący ch po High Street,
chowaj ący ch się przed deszczem pod parasolam i lub w drzwiach sklepów i kam ienic.

– Leek to trady cy j ne m iasteczko – zauważy ł. – Miej scowi spędzaj ą tu całe swoj e ży cie –

dodał, odwracaj ąc głowę, a Joanna dostrzegła w j ego twarzy dawny , zatarty przez czas cień
m łodzieńczego idealizm u. – Tu zawsze ży ło się bezpiecznie, choć niektóry m m oże się to wy dać
nudne i staroświeckie. Znam y tu wszy stkich m iej scowy ch bandziorów i ich rodziny – dodał,
posy łaj ąc Joannie słaby uśm iech. – Ale ty nie j esteś stąd, prawda, Piercy ?

– Nie. Mieszkam tu dopiero od sześciu lat.
Skinął głową.
– No, to trzeba ci wiedzieć, że płatne zabój stwo to dla nas straszny szok. Ktoś, kto zleca

zabój stwo za pieniądze, j est chy ba gorszy od sam ego m ordercy . Jonathan Selkirk to kawał drania,
ale żeby wy wlec człowieka ze szpitala i zastrzelić j ak psa… – Na j ego twarzy poj awił się sm utek.

– Pan go znał, panie nadinspektorze? – spy tała Joanna, zaciekawiona.
– Znam j ego żonę – odparł, osuwaj ąc się na fotel. – Poznali się na studiach. Jonathan zawsze

trzy m ał się na uboczu.

– To j ego żona skończy ła studia? – zdziwiła się Joanna.
– I to z wy różnieniem . By ła zdolniej sza od niego, ty le że nigdy nie pracowała w zawodzie.

Zaraz po ślubie zrezy gnowała z pracy i zaj ęła się dom em . Mówię ci, Piercy , żal by ło patrzeć, j ak
ta zdolna kobieta m arnuj e się przy garach. Szkoda, że ich sy n nie poszedł w ich ślady .

– A czem u zrezy gnowała z pracy ?
Colclough wzruszy ł ram ionam i.
– A bo j a wiem ? Niektórzy m ężczy źni wolą, żeby ich żony nie pracowały i zaj m owały się

background image

dom em . Możliwe, że Jonathan do nich należał. Zresztą i tak dobrze im się powodziło. Jego
kancelaria świetnie prosperowała. Ale m ówiąc m iędzy nam i, Piercy – dodał niepewnie –
Jonathan lubił m ieć wszy stko pod kontrolą i nie chciał, żeby żona zarabiała własne pieniądze. –
Masy wny podbródek zadrżał m u z wrażenia, gdy chwy cił za długopis. – No dobrze, a teraz do
rzeczy . Jak widzisz, ta cała sprawa trochę nas przerasta…

Tego się właśnie obawiała: że Colclough odbierze j ej śledztwo.
– Ale panie nadinspektorze… – wy j ąkała.
– To przerasta nas wszy stkich – powtórzy ł. – I ciebie, i m nie – dodał po nam y śle. – Takie

przestępstwa są poważny m zagrożeniem , Piercy . Trzeba powiadom ić regionalne służby
bezpieczeństwa. Sam się ty m zaj m ę. Muszę zadzwonić do paru osób – dodał, m rużąc oczy . – A
ty , co zam ierzasz dalej ?

– Jeszcze dziś porozm awiam z żoną Selkirka – odparła.
– W porządku – rzucił. – Na razie j eszcze poprowadź to śledztwo.
Joanna od razu dom y śliła się, co to oznacza.
Ceglana, georgiańska rezy dencj a nie zdradzała żadny ch oznak żałoby . Wj eżdżaj ąc na teren

posiadłości państwa Selkirków, Joanna i Mike dostrzegli oświetlone okna, który ch j asność oży wiała
ten szary , wrześniowy dzień.

– Wy gląda na to, że rodzinka świętuj e – zauważy ł Mike.
– Bo m oże rzeczy wiście m aj ą co świętować.
– To m ogliby chociaż dla przy zwoitości zaciągnąć te zasłony . W końcu straciła m ęża.

Powinna chy ba okazać trochę szacunku.

– Jak m i się zdaj e, to nawet za ży cia nie darzy ła go szacunkiem – skwitowała Joanna szeptem ,

gdy Mike parkował wóz tuż obok bordowego j aguara. – Czy ktoś j uż j ą powiadom ił?

– Oczy wiście – odparł Mike. – Wcześniej by ło u niej paru naszy ch ludzi.
Obeszli j aguara, zaglądaj ąc przez szy by do wnętrza: auto by ło czy ste, schludne i zadbane. Na

tablicy rej estracy j nej widniał bieżący rok produkcj i.

Zbliżaj ąc się do rezy dencj i, usły szeli dobiegaj ący z ogrodu dziecięcy śm iech. Popatrzy li po

sobie, zaskoczeni.

– Coś m i tu nie pasuj e – zauważy ła Joanna. – Zupełnie j akby m trafiła pod zły adres.
Zaintry gowani rozbrzm iewaj ący m śm iechem , zam iast do drzwi frontowy ch udali się do

położonego za dom em ogrodu. Na wielkim , zielony m trawniku leżały tu i ówdzie świeżo opadłe
liście, a Sheila Selkirk w towarzy stwie m ałej dziewczy nki o słodkiej buzi Shirley Tem pie starannie
j e wy grabiała. Przez chwilę Joanna i Mike obserwowali, j ak babcia i wnuczka zgarniaj ą m okre
liście, usy puj ąc j e w m ałe stosy . Ich szczególną uwagę przy kuwało roześm iane, szczebioczące
dziecko. By ło śliczne j ak z obrazka. Ubrane w purpurowy płaszczy k, zielone spodenki i m aleńkie,
czerwone kalosze, przy pom inało m ałego elfa. Biegało, śm iej ąc się radośnie, potrząsaj ąc burzą
złocisty ch loków i wy ciągaj ąc rączki do góry , by schwy tać porwane wiatrem liście. Wtedy
Sheila Selkirk przerwała na chwilę, oparła się o grabie i nie zważaj ąc na rozrzucane przez wiatr
liście, popatrzy ła na dziecko j ak zaczarowana. Ten widok przy wołał Joannie w pam ięci sły nny
obraz Madonny z Dzieciątkiem i stanowił uroczy kontrast dla brzy doty Gallows Wood – m iej sca
brutalnej egzekucj i – i Joanna, boj ąc się przerwać tę sielankę wiadom ością o śm ierci Jonathana
Selkirka, stała w m iej scu bez ruchu. Zerknęła ty lko na Mike’a i zauważy ła, że on też uległ urokowi
tej wzruszaj ącej sceny . Wreszcie odchrząknęła głośno.

– Dzień dobry , pani Selkirk – odezwała się.
I nagle czar pry sł. Sheila Selkirk zeszty wniała, a dziewczy nka zam ilkła, podbiegła do babci i

chwy ciła j ą za nogi. Na j ej twarzy czce m alowały się nieufność i strach. Kobieta stała
nieruchom o, j akby sparaliżowana.

background image

– Dzień dobry , pani inspektor – odparła. – Spodziewałam się pani – dodała spięty m głosem ,

j akby czuła się winna.

Joanna zastanawiała się, dlaczego: bo m iło spędza czas z wnuczką, czy m oże m a j akieś inne

powody ?

Sheila popatrzy ła po twarzach funkcj onariuszy i dostrzegła na nich wy raz niezadowolenia.
– A co m am robić, pani inspektor? – spy tała obronny m tonem . – Nie j estem hipokry tką. To

j est m ój lek na cale zło – dodała, gładząc dłonią niesforne loki dziecka. Jej wargi poruszały się
nerwowo. – Mam siedzieć w dom u i udawać żałobę? Przecież to bez sensu. Jonathan nie ży j e,
wiedziałam to od sam ego początku, gdy ty lko zniknął ze szpitala – przy znała, siląc się na uśm iech.
– My liłam się ty lko co do szczegółów. My ślałam , że to praca i kłopoty finansowe go wy kończy ły
– przerwała, patrząc w dal na dwa sękate drzewa na końcu ogrodu. – Jonathan z natury by ł
pesy m istą. Podej rzewałam , że nie wy trzy m ał i odebrał sobie ży cie. Ale okazuj e się, że się
m y liłam . Wasi ludzie j uż u m nie by li i wszy stko m i powiedzieli – przy znała. Po j ej twarzy
przeszedł cień sm utku. – Wiem j uż, że ktoś go zastrzelił. Justin przy j echał do m nie prosto z
prosektorium . – Przełknęła ślinę. – Niczy m m nie nie zaskoczy cie – dodała, rzucaj ąc im śm iałe,
wy zy waj ące spoj rzenie.

Ich uwagę odciągnęło dziecko, które uniosło rączki i zaczęło niecierpliwie ciągnąć babcię za

płaszcz. Sheila Selkirk wzięła j e na ręce.

– Mój ty naj droższy skarbie – powiedziała pieszczotliwy m tonem , po czy m podniosła wzrok. –

Dziś rano przy j echała Teresa z Lucy , żeby m nie pocieszy ć. Dobra z niej kobieta. – Postawiła
dziewczy nkę na ziem i i skierowała się w stronę dom u, którego okna świeciły zapraszaj ąco
żółtawy m blaskiem . – Jest w dom u razem z Tony m . Proszę do środka, napij em y się herbaty . A
ty , księżniczko, dostaniesz sok pom arańczowy – zwróciła się do dziewczy nki.

Dziecko zachichotało i pobiegło ścieżką w podskokach, wołaj ąc za babcią. Weszli do środka

ty lny m i drzwiam i. Mike rzucił Joannie zdziwione spoj rzenie i od razu dom y śliła się, o co m u
chodzi: bestialskie m orderstwo Jonathana Selkirka naj wy raźniej wcale nie poruszy ło j ego rodziny .
Zastanawiała się, czy to dlatego, że by ł aż tak podły m człowiekiem , czy m oże j ego naj bliżsi by li
pozbawieni wszelkich uczuć. To skandal, pom y ślała, tak się nie robi. Mogliby wy krzesać z siebie
choć odrobinę żalu, nawet j eśli za nim nie przepadali.

Chwy ciła Mike’a za ram ię.
– Nie oceniaj j ej tak surowo – szepnęła wbrew sobie. – Może kobieta po prostu um ie

zachować stoicki spokój .

Mike wzruszy ł ty lko ram ionam i.
– Do diabła z takim spokoj em – fuknął. – Mam ty lko nadziej ę, że gdy by j akiś drań wy wiózł

m nie do lasu i rozwalił m i m ózg, to m oj a żona okazałaby więcej sm utku!

Sheila weszła do kuchni, zdj ęła m ałej Lucy kalosze, postawiła j e przy piecy ku i włoży ła na

m ałe stopki różowe kapcie.

– Chodź, kochanie – rzekła. – Pój dziem y poszukać m am usi i dziadka Tony ’ego. –

Dziewczy nka wy biegła do holu, a Sheila Selkirk, Joanna i Mike ruszy li za nią.

Salon wy glądał teraz całkiem inaczej . By ło tam j asno,, ciepło i przy tulnie, a na pianinie stało

m nóstwo rodzinny ch fotografii z dzieciństwa, ślubów i inny ch okazj i. Na j ednej z nich Joanna
rozpoznała Justina Selkirka z j akąś m łodą, czarnowłosą kobietą, ale naj więcej by ło tam zdj ęć
m ałej Lucy . Joanna odniosła wrażenie, że Sheila Selkirk nagle odży ła i odnalazła sens i radość
ży cia wśród rodziny i przy j aciół. Przy j rzała się uważniej , j ednak nie dostrzegła ani j ednej
fotografii przedstawiaj ącej ponurą twarz Jonathana Selkirka z drobny m , krótko przy strzy żony m
wąsem .

W salonie przy kom inku siedziały dwie osoby – siwy m ężczy zna w średnim wieku i blada

background image

kobieta o czarny ch włosach, którą Joanna rozpoznała ze zdj ęcia. Na widok obcy ch przerwali
rozm owę. Czarnowłosa kobieta obrzuciła ich wrogim , surowy m spoj rzeniem , pochy liła się i
zdusiła papierosa w spodku.

– Muszę koniecznie kupić popielniczki – oznaj m iła wesoło Sheila Selkirk, siadaj ąc na sofie. –

Kochani, państwo są z policj i. Prowadzą śledztwo w sprawie naszego biednego Jonathana.

Naszego biednego Jonathana. Powiedziała to takim tonem , j akby j ej m ąż rozbił auto w

drobnej kraksie.

– To j est Teresa, m oj a sy nowa – dodała. – A to m ój stary znaj om y , Tony Pritchard. Moj ą

wnuczkę Lucy j uż znacie.

Dziewczy nka wdrapała się na kolana m atki i wtuliła główkę w j ej piersi. Czarnowłosa kobieta

by ła w zaawansowanej ciąży . Utkwiła swe ciem ne oczy w Sheili Selkirk.

– Mam o… – odezwała się, zaniepokoj ona.
– Nic się nie m artw, kochanie – uspokoiła j ą naty chm iast Sheila.
Joanna poczuła się j ak intruz, wpraszaj ący się na rodzinną im prezę, która w niczy m nie

przy pom inała sty py .

– Przepraszam państwa – zwróciła się do m ężczy zny i kobiety . – Ale chciałaby m pom ówić z

panią Selkirk na osobności.

Mężczy zna wstał, szy bkim krokiem przeszedł przez pokój i czule obj ął Sheilę ram ieniem .
– Mam zostać z tobą, kochanie? – spy tał.
Zaśm iała się.
– Nie trzeba, dziadku Tony . – Mówiła to tak, j akby by ło to ich pry watny dowcip. – Na pewno

sobie poradzę – dodała, posy łaj ąc m u czułe spoj rzenie. – Jestem j uż dużą dziewczy nką.

Ale m ężczy zna nie dał się przekonać:
– Możecie rozm awiać z nią w m oj ej obecności – zwrócił się do funkcj onariuszy .
– Wy kluczone! – warknął Mike. – Niech pan posłucha, panie…
– Pritchard – podpowiedział m u m ężczy zna ostry m tonem . – Sheila j uż m nie panu

przedstawiła.

– Dwa dni tem u Jonathan Selkirk został zam ordowany – oznaj m ił Mike. – Ktoś porwał go ze

szpitala, wy wlókł na parking, związał ręce z ty łu i wy wiózł za m iasto – dodał, zerkaj ąc na dziecko,
które wciąż trzy m ało się kurczowo m atki. – Pewnie j uż się dom y ślacie, co by ło dalej . – Złoży ł
dwa palce w kształt lufy pistoletu i przy tknął sobie dem onstracy j nie do karku. – Pif-paf i finito!

Na dźwięk j ego słów się wzdry gnęli.
– I czy panu się to podoba, czy nie – ciągnął Mike – naszy m zadaniem j est znaleźć sprawcę i

ustalić, kto zapłacił m oże za to… Ale wy naj wy raźniej m acie to gdzieś i odgry wacie przed nam i
j akąś kom edię. Dziadek Tony ! Co za cholernie szczęśliwa rodzinka – dodał z niesm akiem .

Sheila Selkirk nagle pobladła.
– O j akim płaceniu pan m ówi?
– Niewy kluczone, że ktoś kom uś zapłacił, by pozby ć się Jonathana – wy j aśnił Mike powoli,

patrząc po ich twarzach. – Wszy stko wskazuj e na to, że m orderstwa dokonał zawodowy zabój ca.
Może powiecie nam wreszcie, o co tu chodzi?

Obie kobiety zeszty wniały . Sheila Selkirk otworzy ła usta, ale nic nie powiedziała, a dziecko

przestało się bawić koralam i m atki i podniosło głowę, patrząc na nich wielkim i, by stry m i oczkam i.

Wtedy Anthony Pritchard postanowił przerwać ciszę i głośno odchrząknął.
– Państwo go nie znaliście – zaczął spokoj nie ściszony m głosem . – Ale to by ł łaj dak,

skończony drań. Porozm awiaj cie z j ego znaj om y m i. Jonathan by ł podły m ty pem , i w pracy , i w
dom u. Każdem u uprzy krzał ty lko ży cie. Popy taj cie ludzi, a przekonacie się, że bez niego
wszy stkim będzie lepiej – dodał stanowczo.

background image

– Jasne, popy tam y – rzuciła Joanna lakonicznie.
Rozej rzała się po salonie: nagle zapanowała w nim atm osfera zatruta j adem nienawiści.
– A m oże to pan wy naj ął płatnego m ordercę? – spy tała bez cienia zawahania, wpatruj ąc się

w j ego wy chudłą, orlą twarz i posłała m u zachęcaj ący uśm iech. – Chy ba że on pana zawiódł i
wtedy postanowił pan sam pozby ć się Jonathana, panie Pritchard…

– Ależ skąd – protestował zaciekle. – W żadny m wy padku. Chce pani wy m usić na m nie

zeznanie, co? To niech się pani dobrze rozej rzy , pani inspektor. Wokół nie brakuj e ludzi, którzy
zapłaciliby każdą sum ę, by leby ty lko pozby ć się Jonathana – wy rzucił j edny m tchem .

– Czy m a pan na m y śli j akieś konkretne osoby , panie Pritchard?
– Dwie lub trzy , ale radziłby m zacząć od Wilde’a.
Joanna wy j ęła notatnik. Sheila Selkirk zgrom iła Pritcharda ostrzegawczy m spoj rzeniem , ale

zignorował to.

– Nazy wa się Rufus Wilde i j est prawnikiem – ciągnął. – To j ego wspólnik. Razem m ieli na

koncie j akieś m achloj ki. Sam a się pani przekona, ile nakom binowali.

– Dziękuj ę panu za pom oc.
Pritchard wy konał teatralny ukłon.
Joanna spoj rzała na ciężarną, która tuliła do siebie dziewczy nkę, i przy pom niała sobie o

wdowie.

– Mim o wszy stko m usim y przesłuchać panią na osobności – zakom unikowała.
Piękne, ciem ne oczy Sheili Selkirk popatrzy ły drwiąco na Joannę.
– A więc chy ba nie m am wy boru, pani inspektor?
Joanna wy siliła się na gry m as uśm iechu.
– Oczy wiście, że m a pani wy bór. Może pani odpowiadać na nasze py tania tutaj albo na

kom endzie. Wszy stko m i j edno, gdzie. A j eśli odm ówi pani współpracy , to oskarży m y panią o
utrudnianie śledztwa.

Sheila Selkirk zgrom iła Joannę gniewny m wzrokiem i szy bko spuściła głowę.
– To nie będzie konieczne – odparła spokoj ny m , poważny m tonem , po czy m zwróciła się do

siwowłosego m ężczy zny : – Anthony , kochanie, nastaw wodę na herbatę.

Tony Pritchard wy szedł z salonu, m rucząc coś pod nosem .
Sheila ty m czasem podeszła do swoj ej sy nowej , schy liła się i pocałowała j ą w policzek.
– Dziękuj ę, że przy szłaś i przy prowadziłaś m i m oj e kochane słoneczko – powiedziała,

głaszcząc m ałą po policzku. – Wiesz, że kiedy będziesz w szpitalu, bardzo chętnie się nią zaj m ę.

Teresa Selkirk podziękowała j ej lekkim uśm iechem , postawiła dziecko na podłodze i z trudem

podniosła się z fotela. Joannie przeszła przez głowę m y śl, że ciąża to coś j ednak okropnego.
Dobrze wiedziała, że nie nadaj e się do m acierzy ństwa bez względu na to, co sądzi Matthew.

Sheila Selkirk dostrzegła niepokój sy nowej .
– Ty lko niczy m się nie m artw, wszy stko będzie dobrze – uspokaj ała, obej m uj ąc j ą

ram ionam i.

Teresa posłała j ej słaby uśm iech, a m ała dziewczy nka stała obok, obserwuj ąc m atkę i babcię

szeroko otwarty m i, m ądry m i oczkam i. Sheila Selkirk pochy liła się i ucałowała j ą.

– To na razie, m ój skarbie – rzekła. – Do j utra.
Lucy chwy ciła m atkę za rękę i obie wy szły , zostawiaj ąc Mike’a i Joannę sam na sam z

Sheila.

Odwróciła się do nich z pogodny m uśm iechem .
– Mówiłam j uż, pani inspektor, że nie j estem hipokry tką. Nie by łam z Jonathanem szczęśliwa

– przy znała. – Miałam z nim prawdziwy krzy ż pański – dodała po chwili.

Mike wy raźnie poczerwieniał.

background image

Sheila ty m czasem przy siadła na sofie, zasępiona.
– I naprawdę związał m u ręce z ty łu? – spy tała i nie czekaj ąc na odpowiedź, dodała: – Tego

m i nie powiedzieli…

– Węzeł by ł tak cholernie ciasny , że lina wrzy nała m u się w skórę – odparł Mike.
Joanna zgrom iła go wzrokiem , j akby chciała m u dać do zrozum ienia, że to nie j est czas ani

m iej sce na rozwij anie tego tem atu.

– Pani Selkirk – zaczęła. – Pani m ąż został brutalnie zam ordowany , co do tego nie m a

żadny ch wątpliwości. Podej rzewam y też, że zabój ca by ł zawodowcem i że ktoś m u za to zapłacił.

Sheila zrobiła zdziwioną m inę.
– Rozum iem – wy j ąkała i zam ilkła, j akby czekała na dalszy ciąg.
Dłonie ułoży ła na kolanach i siedziała, nie spuszczaj ąc wzroku z Joanny .
– Pani Selkirk… – Joanna przy sunęła się bliżej . – Kom u m ogło zależeć na śm ierci pani m ęża?

– spy tała. – Albo m oże inaczej : kto by łby gotów zapłacić za j ego zabój stwo? – dodała, by j ej
słowa odniosły zam ierzony skutek.

Sheila Selkirk m ilczała przez dłuższą chwilę, przy gry zaj ąc wargi. Joanna i Mike nie bardzo

wiedzieli, czy robiła to dla efektu, czy rzeczy wiście zastanawiała się nad odpowiedzią.

Gdy wreszcie się odezwała, j ej głos brzm iał łagodnie i spokoj nie.
– Wielu go nienawidziło. Jonathan z natury by ł grubiański i ordy narny . Nikt go nie znosił,

każdego potrafił wy prowadzić z równowagi. Sam a pani rozum ie, pani inspektor…

Joanna dostrzegła, że Sheila zwraca się wy łącznie do niej , j akby liczy ła na j ej kobiecą

wrażliwość.

Jeśli sądzi, że j ej współczuj ę, to się grubo m y li, pom y ślała Joanna.
– Jonathan lubił m ieć wszy stkich pod kontrolą. By ł prawdziwy m ty ranem – ciągnęła Sheila

Selkirk. – By ł zgry źliwy i zadufany w sobie. Zawsze m usiał m ieć racj ę, nie znosił sprzeciwu –
dodała po chwili. – Ale to nie powód, żeby go zabij ać, prawda? – spy tała z niepokoj ący m
wy razem twarzy . Trudno by ło j ednak coś więcej w ty m odczy tać. – Może to który ś z klientów?
Jonathan m iał do czy nienia z różny m i podej rzany m i ty pam i.

– Proszę m ówić dalej , pani Selkirk.
– Sam a nie wiem – ciągnęła, zakłopotana. – Naprawdę nie m am poj ęcia. Rzadko kiedy

opowiadał m i o problem ach w pracy , chy ba że… – tu głos j ej zadrżał i nagle straciła rezon.

– Chy ba że co?
Sheila Selkirk wy krzy wiła ty lko wargi. „
– Przecież pani też zna się na prawie. Skończy ła pani studia.
Słowa Joanny wy raźnie j ą ubodły .
– A co to m a do rzeczy ? – fuknęła nagle. – Co pani do tego? Zresztą to nie m ógł by ć żaden z

klientów – podsum owała po chwili, patrząc ty m razem na Mike’a. – Tacy nie m usieliby nikom u
płacić, bo sam i by go załatwili – dodała, siląc się na czarny hum or. – Jonathan często bronił
zabój ców…

– W takim razie niech się pani zastanowi – przerwała j ej szy bko Joanna. – Czy pani m ąż

bronił zabój ców, którzy posługiwali się bronią?

Sheila zam y śliła się na chwilę.
– Pam iętam , że czy tałam kiedy ś o j edny m . Spy tałam wtedy Jonathana, czy będzie go bronił

– odrzekła. – Ale niestety , nie pam iętam , j ak ten człowiek się nazy wał.

– A kiedy to by ło? – spy tał Mike, wy raźnie zaciekawiony .
– Jakieś osiem czy dziesięć lat tem u, nie pam iętam dokładnie. Wiem ty lko, że go zam knęli.
Joanna i Mike pom y śleli dokładnie to sam o: j ak m ożna wy puścić groźnego zabój cę po ośm iu

czy dziesięciu latach?

background image

– A ten j ego wspólnik, Wilde?
Sheila przewróciła oczam i.
– Proszę m i wierzy ć, pani inspektor, niektórzy prawnicy są gorsi od przestępców, który ch

bronią w sądzie.

Joanna pokiwała głową.
– A zna pani kogoś, kto m a broń?
– Nie.
– A czy pani m a broń?
Pokręciła głową.
– Wszy stko przez ten piekielny list! – wy buchła, po raz pierwszy okazuj ąc em ocj e. – Gdy by

nie on, Jonathan na pewno by ży ł.

– No właśnie, list. Dobrze, że pani o nim wspom niała – zauważy ła Joanna.
Sheila Selkirk nie spuszczała z niej wzroku.
– A więc to nie by ł żaden dowcip – stwierdziła. – Ten list m iał j akiś związek z j ego

zabój stwem …

– Możliwe – oparła ostrożnie Joanna. – Jeśli to nie zwy czaj ny zbieg okoliczności.
Sheila Selkirk zam rugała nerwowo.
– Rozum iem – wy j ąkała, wy raźnie przej ęta. – O Boże – j ęknęła. – To straszne.
– Rzeczy wiście, fatalna sprawa.
– To dlatego by ł wtedy taki przy gnębiony .
– Widocznie pani m ąż m iał j akieś przeczucie. A czy wspom inał pani, kto m ógł się kry ć za

ty m listem ?

Sheila odwróciła wzrok.
– Nie – ucięła krótko.
– Na pewno? – drąży ł Mike, nie spuszczaj ąc z niej wzroku.
Skinęła głową.
– Tak – rzuciła. – Mąż naprawdę nie wiedział, od kogo by ł ten list.
– I nikogo nie podej rzewał?
– Mówiłam j uż, że nie – odfuknęła, poiry towana.
– Mówiła pani też, że nigdy przedtem niczego podobnego nie dostał.
– Zgadza się – odparła i utkwiła wzrok w Joannie, j akby spoj rzeniem błagała j ą, by ta j ej

uwierzy ła.

background image

Gdy wsiedli do wozu, Mike rzucił Joannie wy m owne spoj rzenie.
– Co za rodzinka – westchnął. – Biedny ten Selkirk.
– Wcale nie taki biedny – odparła z przekąsem . – Forsy m iał j ak lodu. Szkoda ty lko, że nie m a

kom u go opłakiwać.

Mike uśm iechnął się szeroko.
– A j ak twoj a ręka?
Joanna uniosła gips, j akby sam a chciała się przekonać.
– Trochę j eszcze boli – odparła. – Ale to nic poważnego.
– Ten gips wy gląda j ednak j ak śm iercionośna broń.
Przy taknęła m u ruchem głowy .
– Dlatego lepiej się pilnuj , sierżancie.
– Dobrze, to dokąd teraz?
– Do szpitala – postanowiła szy bko. – Muszę porozm awiać z ludźm i, którzy w poniedziałek

m ieli dy żur z Yolande. Jeśli Selkirk do kogoś telefonował, to chcę się dowiedzieć, kto to by ł. –
Zerknęła przelotnie na radiotelefon. – Chociaż m oże naj pierw odm elduj m y się u szefa…

Ale nadinspektor Colclough m iał inne plany .
– Chcę cię widzieć za pół godziny , Piercy – oznaj m ił tonem nie znoszący m sprzeciwu.
Joanna przewróciła oczam i.
– To cały Colclough – sy knęła, wściekła. – Zaczęłam j uż zbierać do kupy zeznania, a on chce

m i odebrać sprawę…

– Czy żby ś zapom niała, Jo?
Spoj rzała na niego wy czekuj ąco.
– Chy ba nie m asz tu za wiele do powiedzenia – dorzucił grobowy m głosem .
Colclough m iał posępną m inę.
– Wiem , że nie spodoba ci się to – zaczął – ale od j utra sprawę zabój stwa Selkirka przej m uj e

kom enda okręgowa.

Joanna z trudem poham owała złość.
Colclough od razu dostrzegł j ej gniewną, zawiedzioną m inę.
– Przy kro m i, Piercy – dodał – ale to nie j est robota dla prowincj onalny ch gliniarzy . To m oże

by ć poważna sprawa na większą skalę. A j eśli facet, który załatwił Selkirka, j est płatny m zabój cą
pracuj ący m dla j akiej ś m iędzy narodowej siatki przestępczej ? Nie m ożem y ry zy kować.

– Boi się pan, że schrzanim y ?
– Piercy , błagam cię, nie utrudniaj . Tu nie chodzi o m nie. Dobrze wiesz, że to odgórna

decy zj a.

Opadła ciężko na krzesło. Ból w złam anej ręce coraz bardziej j ej dokuczał.
– Panie nadinspektorze – zaczęła niem al błagalny m tonem . – Przecież to nasza lokalna

sprawa. Ofiara pochodzi z naszego m iasta. Zaczęliśm y j uż przesłuchiwać ludzi, dociera do nas
coraz więcej inform acj i, ustalam y m oty wy zbrodni. By liśm y u rodziny Selkirków…

– Na Boga, Piercy – przerwał j ej . – Czy ty nic nie rozum iesz? Tu nie chodzi o j akąś zakichaną

sprzeczkę rodzinną. Dwa razy czy tałem raport patologa. Wszy stko wskazuj e na klasy czne
zabój stwo na zlecenie.

– Możliwe, panie nadinspektorze, ale zabój cą j est j akiś m iej scowy drań, który zrobił to z

pobudek czy sto osobisty ch, a przy okazj i zgarnął za to kupę forsy . To wcale nie by ła żadna
zorganizowana akcj a. Kom uś z m iej scowy ch po prostu bardzo zależało, żeby się go pozby ć. Tu
nie m oże by ć m owy o żadnej m iędzy narodowej siatce przestępczej .

– Tak czy inaczej , zostawm y to kom endzie okręgowej . Będą tu j utro rano. Zrozum , Joanno,

potrzebuj em y kogoś z zewnątrz, kogoś zupełnie obcego, żeby wy kluczy ć m ożliwość odwetu.

background image

Gdy weszła do biura, Mike podniósł wzrok.
– Aż tak źle?
– Fatalnie – odparła, wy krzy wiaj ąc usta. – Odebrali nam sprawę. Szef przekazuj e j ą

kom endzie okręgowej – wy cedziła j edny m tchem .

Nic nie odpowiedział,
– Jak Boga kocham , Mike, oni głupiej ą na punkcie zorganizowany ch przestępstw. Przecież

lada chwila sam i rozwiązaliby śm y tę sprawę.

– Tak m y ślisz?
Usiadła na krześle naprzeciw niego.
– Wiem , nie m am y j eszcze podej rzanego – przy znała. – Ale by liśm y na dobrej drodze –

dodała, nie kry j ąc frustracj i. – A niech to szlag! Będziem y m usieli oddać im dosłownie wszy stko:
nasze notatki, zeznania ludzi… – Nachm urzy ła się. – Wezm ą całą naszą robotę. To nie fair.

Mike rozsiadł się na krześle.
– Czy li co teraz?
Po j ego ponurej m inie widać by ło, że przeży wa to tak głęboko, j ak ona.
– Zaj rzy m y do szpitala – zaproponowała. – Porozm awiam y j eszcze z inny m i osobam i z

dy żuru. Może j est coś, co przeoczy liśm y .

– A co potem ?
– Poj adę do Matthew utopić sm utki w winie – odparła. – Podobno m a dla m nie j akiś prezent.
– Dobrze się składa, bo przy dałoby m i się coś na pocieszenie… No, a teraz do szpitala.
Szczęście im dopisało, bo dwie osoby m iały akurat dy żur na oddziale intensy wnej terapii.

Ty lko Yolande Prince nie by ło w szpitalu.

– Rozchorowała się, biedaczka – poinform owała przełożona. – Nic dziwnego zresztą, przeży ła

straszny szok – dodała, niezadowolona. – Mówiłam j ej m atce, żeby Yolande na razie nie wracała
do pracy . Potrzebuj e trochę czasu, żeby się pozbierać. – Zerknęła na Joannę. – Ty lko błagam
panią, niech j ej pani nie m ęczy . Ona j est taka wrażliwa, strasznie się wszy stkim przej m uj e. Rok
tem u też m iała bardzo przy kre doświadczenie i prawie się załam ała. Ledwo j ą przekonałam , żeby
nie rezy gnowała z pracy . A teraz j eszcze to… – Kobieta pokręciła głową. – Biedna Yolande,
chy ba prześladuj e j ą j akiś pech. Tak bardzo m i j ej żal, bo dobra z niej pielęgniarka.

– Rozum iem , w takim razie skontaktuj em y się z nią później , za j akieś kilka dni – postanowiła

Joanna. – A dziś chciałaby m porozm awiać z dwiem a inny m i osobam i z dy żuru.

– Oczy wiście. Tam ci nie przeży waj ą tego tak bardzo j ak Yolande. To ona odpowiada za cały

oddział i, niestety , ponosi całą winę za tę tragedię.

Mim o okazy wanego współczucia kobieta wy dała się Joannie tak oboj ętna, j ak sędzia, który

m usi wy dać wy rok. Ty m czasem przełożona wstała.

– Proszę skorzy stać z m oj ego biura. Zaraz przy ślę tu panią Richards i pana O’Sullivana. – To

drugie nazwisko wy m ówiła z wy raźną niechęcią.

Joanna posłała Mike’owi przelotne spoj rzenie.
Gay nor Richards by ła niską, przy sadzistą kobietą. Zdawało się, że szerokość j ej talii j est

równa j ej wzrostowi. Ledwo dopięty fartuch opinał ciasno j ej pulchne ciało. Szy bkim krokiem
weszła do pokoj u, przej ęta i zasapana.

Gdy j uż się przedstawili, Joanna zadała j ej pierwsze py tanie.
– Czy pam ięta pani, kiedy przy j ęto na oddział pana Selkirka?
Kobieta skinęła głową.
– Przy j m owali go ci z dziennej zm iany – odparła. – Przy wieziono go przed południem . Kiedy

przy szliśm y do pracy , zdąży ł się j uż uspokoić. – Popatrzy ła po ich twarzach. – Wcześniej by ło z
nim naprawdę źle. Maj aczy ł i by ł bardzo niespokoj ny . – Mówiąc to, pielęgniarka nie przestawała

background image

się uśm iechać, co zaczęło iry tować Joannę.

– Czy pani z nim rozm awiała?
– Tak. Uspokaj ałam go, że wszy stko będzie dobrze – dodała wesoło. – Poleży pan u nas parę

dni, m ówiłam m u, i będzie pan zdrów j ak ry ba. Ale by ło z nim bardzo źle – przy znała.

– To m iło, że go pani pocieszy ła – wtrąciła Joanna krzepiąco.
– No, dziękuj ę – odparła, pochy laj ąc się do przodu, aż odpiął j ej się guzik. Chwy ciła poły

fartucha i zaciągnęła rozpaczliwie. – Pacj enci lubią, gdy się ich pociesza.

– A czy ktoś go odwiedzał?
– Ależ skąd! – krzy knęła, oburzona. – Nie pozwalam y na odwiedziny pacj entów w tak ciężkim

stanie. Potrzebuj ą spokoj u – dodała, m rugaj ąc nerwowo. – Wpuszczam y ty lko m ałżonków. Przez
cały wieczór by ła z nim j ego żona. – Tu kobieta zawahała się, popatrzy ła po twarzach
funkcj onariuszy i zam knęła usta.

– A dobry m by li m ałżeństwem ? – spy tała Joanna m im ochodem .
Gay nor Richards znów zam rugała oczam i.
– Trudno powiedzieć – odparła. – Choroba to ogrom ny stres, i dla pacj enta, i dla j ego bliskich

– dodała wy raźnie zaniepokoj ona i od razu się dom y ślili, że m iędzy Sheilą i Jonathanem
dochodziło tu do sprzeczek.

– A rozm awiała pani z j ego żoną?
– Pam iętam , że zrobiłam j ej herbatę – odrzekła, zadowolona z siebie.
– A o coś panią py tała?
– O stan zdrowia m ęża.
– I co j ej pani powiedziała?
Gay nor Richards zam rugała powiekam i i spoważniała, j akby zapom niała o zawodowy m

uśm iechu. – No, nie wolno nam uj awniać poufny ch dany ch o naszy ch pacj entach – odparła
beznam iętnie. – Ty lko lekarz m oże udzielić inform acj i rodzinie chorego.

– A czy pani Selkirk rozm awiała z lekarzem ?
Pielęgniarka pokręciła głową.
– Lekarza to akurat nie by ło, ale powiedziałam j ej , żeby przy szła rano, a ona na to, że to nic

ważnego – wy j aśniła, wy krzy wiaj ąc wargi. – Jakby zupełnie nie docierało do niej , w j akim stanie
j est j ej m ąż.

Joanna wzięła głęboki oddech.
– Widocznie pani tak skutecznie j ą pocieszy ła.
Gay nor Richards posłała j ej pogodne, beztroskie spoj rzenie.
– A czy pani sam a rozm awiała z pacj entem ?
– Około dziewiątej , po wy j ściu j ego żony , zaniosłam m u picie – odparła. – Chciał skorzy stać z

telefonu.

– No i co?
– No i zaniosłam m u telefon, ale okazało się, że nie m iał drobny ch, a u nas nie da się

zadzwonić na koszt rozm ówcy . Jeśli nie m iał przy sobie pieniędzy , to nie m ógł zadzwonić… –
Zam y śliła się przez chwilę. – Żona zabrała m u wszy stkie rzeczy i widocznie zapom niała wy j ąć
portfel – dodała zaniepokoj ona i od razu przy szedł im na m y śl rozwścieczony Selkirk,
wy zy waj ący na żonę za to, że nie zostawiła m u ani centa.

– No więc dzwonił do kogoś czy nie?
– Tego nie wiem – rzuciła Gay nor, nie zważaj ąc na ich zniecierpliwione m iny . – Zostałam

wezwana na drugi koniec oddziału, a telefon zostawiłam w j ego sali. Przecież m ógł wtedy do
kogoś zadzwonić, prawda? – dodała po chwili j uż spokoj niej sza.

– Ale nie wie pani, czy rzeczy wiście zadzwonił i do kogo? – wtrącił szorstko Mike.

background image

Pielęgniarka pokręciła głową.
– Niestety , nie.
– A m oże Selkirk m ówił pani coś j eszcze?
Pom y ślała przez chwilę i znów zaprzeczy ła ruchem głowy .
– Nie – odparła. – Chy ba nie – dodała, pochy laj ąc się do przodu, j akby chciała im powierzy ć

j akąś taj em nicę. – Zdaj e się, że chciał zostać sam i m ieć wreszcie święty spokój .

– A kiedy widziała go pani po raz ostatni?
– Około wpół do j edenastej – odparła. – Pom y ślałam sobie, że skoro chciał skorzy stać z

telefonu, to pewnie j akaś pry watna sprawa – dodała, posy łaj ąc im swój przy m ilny , iry tuj ący
uśm iech i zaczęła bawić się guzikam i fartucha. – By ł przecież prawnikiem , nie? No i zam knęłam
drzwi – oznaj m iła z dum ą. – A potem j uż go nie widziałam . No, a kilka godzin później zniknął.

Joanna zerknęła przelotnie na Mike’a, po czy m znów zwróciła się do pielęgniarki, która

szczerzy ła zęby w uśm iechu, wy raźnie zadowolona z siebie.

– A o której dokładnie zniknął? – spy tała m im ochodem .
Gay nor om al nie spadła z krzesła.
– Nie wiem – wy j ąkała. – Nie m am zielonego poj ęcia. Ale podobno…
– Co takiego? – dociekał Mike, siląc się na łagodny ton.
Kobieta wlepiła w niego wzrok.
– Podobno to by ło około pierwszej w nocy .
– A skąd pani wie?
– Od innej pielęgniarki.
– Od Yolande Prince?
Gay nor przy taknęła ruchem głowy i zacisnęła wargi, wpatruj ąc się w funkcj onariuszy

oczam i wielkim i j ak spodki.

Budziła w nich współczucie, więc pozwolili j ej odej ść.
Gdy ty lko zam knęła za sobą drzwi, Mike j ęknął, poiry towany .
– Cholernie nam pom ogła, niech j ą szlag – m ruknął.
Joanna siedziała, wpatrzona w zam knięte drzwi.
– Czy ona naprawdę j est taka tępa, na j aką wy gląda? – zastanawiała się głośno. – Cały czas

uśm iecha się j ak idiotka, nie wie, czy Selkirk korzy stał z telefonu, czy nie, facetowi po zawale
m ówi, że będzie zdrów j ak ry ba… – Przerwała, zerkaj ąc na Mike’a. – Ale m oże ona naprawdę
wie, o której go porwali? Widziałeś, j ak spanikowała? Ciekawe, czy m ówi prawdę, czy udaj e
głupią – dodała po nam y śle.

– Nie m usi udawać – podsum ował stanowczo Mike. – Zrozum , ta dziewczy na nie m a ani krzty

olej u w głowie.

– To się j eszcze okaże. – Joanna wy prostowała nogi. – Wiesz, Mike, pom inęliśm y j eszcze

j edną ważną rzecz – zauważy ła, krzy wiąc się.

Czekał, wdy chaj ąc zapach j ej świeżo um y ty ch włosów.
Ale się stara dla tego Levina, pom y ślał.
– Skąd zabój ca wiedział, gdzie j est Selkirk? – zastanawiała się. – Przecież dopiero co przy j ęli

go do szpitala. Nikt nie zauważy ł, żeby kręcił się tam ktoś obcy i zaglądał kolej no do wszy stkich
sal. Nikogo obcego tam nie by ło – dodała z naciskiem i przerwała, żeby Mike dom y ślił się, co
wy nika z j ej słów. – A zabój ca wiedział, że Selkirk j est w szpitalu i na której sali leży , i j akim ś
cudem się tam dostał.

Mike pokiwał powoli głową.
– A więc zabój ca j eszcze tego sam ego dnia m usiał się kontaktować z biurem Selkirka.
– Na to wy gląda.

background image

Joanna rozsiadła się wy godnie na krześle.
– Kto j eszcze wiedział, że Selkirk j est w szpitalu?
– Oprócz żony na pewno Wilde, j ego partner z kancelarii – odparł Mike. – Ale o ile się nie

m y lę, to Sheila nie bardzo chciała nam o nim m ówić.

– To m oże dlatego Selkirk chciał skorzy stać z telefonu.
– Ty lko czem u nie zrobił tego w ciągu dnia? – zastanawiał się Mike. – Gay nor m ówiła, że

Selkirk prosił o telefon wieczorem , po ty m , j ak wy szła j ego żona – dodał, patrząc Joannie prosto w
oczy . – Może po prostu chciał j ą sprawdzić?

– Możliwe – zgodziła się. – A ona celowo zabrała m u wszy stkie rzeczy i pieniądze, żeby nie

m ógł j ej kontrolować…

– Czekaj , j est j eszcze ktoś, kto wiedział, że Selkirk leży w szpitalu – przy pom niał sobie Mike. –

Dziadek Tony .

Joanna przy znała m u racj ę.
– No dobrze, ale wy py taj m y j eszcze tego pielęgniarza.
Ian O’Sullivan by ł dwudziestokilkulatkiem o szczupłej twarzy , bladej cerze i przebiegły ch

niebieskich oczach.

– Witam – rzucił, gdy Joanna i Mike przedstawili m u się. – Wiedziałem , że prędzej czy

później do m nie też się dobierzecie.

Joanna uniosła brwi.
– Przy szliśm y porozm awiać z panem o Jonathanie Selkirku. Co pan o nim wie?
– To j a podnosiłem go na duchu – orzekł z dum ą. – Ze m ną naj więcej rozm awiał, bo ta j ego

żona to prawdziwa hetera – dodał.

– Naprawdę? – spy tał niewinnie Mike.
– Cieszy ła się, że j ej m ąż tak cierpi. Widziałem to w j ej oczach. Jego cierpienie sprawiało j ej

przy j em ność – dorzucił zj adliwie.

– A około dziewiątej wieczorem wy szła ze szpitala, tak? – przerwała Joanna, zaglądaj ąc w

notatki.

– Nie m ógł się doczekać, aż sobie pój dzie – odparł O’Sullivan, zadowolony , że go słuchaj ą. –

Ty lko czekał, aż żona zam knie za sobą drzwi, i naty chm iast zawołał Grubaskę… to znaczy , siostrę
Richards i poprosił o telefon. – O’Sullivan przełknął ślinę. – Cholernie m u zależało, żeby
zadzwonić.

– Pani Richards powiedziała nam , że Selkirk nie m iał j ednak drobny ch.
O’Sullivan zrobił zadowoloną m inę.
– Ale j a poży czy łem m u trochę pieniędzy – odparł. – Wiedziałem , że facet nie m a przy sobie

złam anego centa i że potem odda m i z nawiązką, więc poży czy łem m u dwadzieścia pięć pensów.
No, ale teraz m ogę j e spisać na straty .

Joanna usły szała przy śpieszony oddech Mike’a.
– A do kogo dzwonił? – spy tał szy bko.
Pielęgniarz rozsiadł się wy godnie i założy ł ręce.
– A niby skąd m am wiedzieć? – rzucił, m rugaj ąc do Joanny . – Sły szałem ty lko poj edy ncze

słowa, ale m ówił chy ba coś o fusach – uśm iechnął się szeroko. – No, o fusach wie pani.

Joanna zm arszczy ła czoło.
– O j akich fusach?
– Więcej nie sły szałem , bo ta nasza wredna wiedźm a kazała m i pój ść posprzątać – ciągnął,

zerkaj ąc ukradkiem na Joannę. – Ona j uż raz by ła zam ieszana w coś podobnego… – Przerwał i
znów ły pnął okiem na Joannę. – Pewnie nic wam nie m ówiła o ty m facecie, który rok tem u
wy padł z okna, co?

background image

– Rzeczy wiście, wspom inała, że m iała w zeszły m roku j akieś kłopoty .
– Tam to też stało się na j ej dy żurze – zauważy ł O’Sullivan, wy raźnie przej ęty .
Joanna niecierpliwie stukała palcam i w biurko.
– To nie m a nic do rzeczy – przerwała m u szorstko.
– Ha! – O’Sullivan popatrzy ł na nią surowy m wzrokiem . – I tu się pani m y li. Co to za

śledztwo, skoro pom ij acie naj ważniej sze fakty ? No, ale skoro nie chcecie wiedzieć… – Spoj rzał
na Joannę i znów do niej m rugnął. – Bo kto inny podsunął m u krzesło, j eśli nie ona?

– Słucham ? O czy m pan właściwie m ówi? – spy tała Joanna, zdezorientowana.
– O tam ty m facecie – rzucił pogardliwie. – Nazy wał się Michael Frost.
Oboj e zam ienili się w słuch.
– Okno, z którego wy padł Frost, by ło j akieś półtora m etra nad podłogą – konty nuował. – Jakim

cudem wlazł na parapet, zwłaszcza że po ty ch silny ch lekach by ł półprzy tom ny j ak j akiś zom bie?
Nie dałby rady podnieść się w łóżku, a co dopiero wgram olić się na parapet, w dodatku na takiej
wy sokości. I m ogę wam przy siąc, że przedtem nie stało tam żadne krzesło. Więc j ak się tam
dostał, do diabła? Do kitu są te wasze śledztwa – podsum ował z niesm akiem . – Nie szukacie tam ,
gdzie trzeba.

Joanna postanowiła go wy słuchać. Gestem dłoni uciszy ła Mike’a.
– A kto to j est Frost? – dociekała.
– Nie j est, ty lko by ł – poprawił j ą O’Sullivan, podekscy towany . – Jak to m ówią, nie m a go j uż

wśród ży wy ch. Facet zginął. Siedziała potem na j ego łóżku przez całą godzinę, a j a m usiałem
zapieprzać j ak głupi… No, to teraz j uż wszy stko wiecie.

Popatrzy li na niego py taj ąco, a O’Sullivan uśm iechnął się złośliwie.
– A ta zołza nic wam nie powiedziała? Pokręcili głowam i.
– Pielęgniarka, psiakrew – fuknął. – Nie pierwszy raz wpakowała się w takie gówno. Jakiś rok

tem u ten Michael Frost by ł tu pacj entem – dodał, szczerząc zęby w uśm iechu. – Cierpiał na
zaburzenia depresy j ne, a ona zgry wała boską pocieszy cielkę, ty le że coś się spieprzy ło, facet
wy leciał z okna i zabił się m iej scu. – Jego niebieskie oczy śm iało patrzy ły na Joannę. – To chy ba
trochę wiele, j ak na zbieg okoliczności, nie? Dwóch pacj entów ginie śm iercią tragiczną na
dy żurze tej sam ej pielęgniarki…

– Panie O’Sullivan – przerwała m u Joanna. – Wy padek Michaela Frosta nas nie interesuj e.

Prowadzim y śledztwo w sprawie porwania i zabój stwa Jonathana Selkirka.

– A m oże j edno wiąże się z drugim – zasugerował pielęgniarz i znacząco postukał się palcem

po nosie. – Nic dziwnego, że ta j ędza Prince nie pisnęła o ty m ani słówka.

Mike podniósł się z m iej sca.
– Jego rodzina pisała potem do szpitala listy z wy zwiskam i. Frost m iał siostrę, której trudno

by ło się pogodzić z j ego śm iercią. Przem y ślcie to, j eśli m acie choć trochę rozum u – dodał, wstał
i pochy lił się nad Joanną.

Na j ego wy chudłej twarzy m alowała się pogarda.
– Z takim i to nigdy nie wiadom o – zauważy ła Joanna po j ego wy j ściu. – Skąd m am y

wiedzieć, ile w ty m prawdy , a ile j ego chorej wy obraźni?

Mike przy znał j ej racj ę.
– Ale przy znaj , że zagadka śm ierci tego Michaela Frosta trochę j est intry guj ąca.
Joanna zam y śliła się.
– Skoro odebrali m i sprawę Selkirka, to m ogę chy ba poszperać trochę w aktach i dowiedzieć

się czegoś więcej o tam ty m taj em niczy m wy padku w szpitalu – odparła wreszcie. – Ale na razie
j akoś nie widzę związku m iędzy ty m a śm iercią Selkirka, a to, że Yolande Prince w obu
przy padkach m iała dy żur, by ło zwy kły m zbiegiem okoliczności. O nic j ej nie podej rzewam . Gdy

background image

ty lko ci z okręgu zostawią tę sprawę, sam a dowiem się, kto wy stawił rachunek zabój cy Selkirka.

Mike popatrzy ł na nią przy j aźnie.
– Cieszę się, że się nie poddaj esz, Jo – pochwalił j ą.
Zm arszczy ła czoło.
– Jasne, że się nie poddaj ę. Intry guj e m nie też ten O’Sullivan – przy znała. – Jak to powiedział,

że Selkirk m ówił coś o fusach? Pewnie chodziło o Rufusa Wilde’a, partnera z kancelarii.

– Może powinniśm y do niego zaj rzeć?
– Tak, ale nie dziś. – Spoj rzała na zegarek. – A teraz bądź tak m iły i podrzuć m nie do dom u,

Mike. I tak j estem j uż spóźniona.

Rzeczy wiście, by ła spóźniona. Otwieraj ąc drzwi, poczuła zapach przy palonej kolacj i.
W kuchni zastała Matthew.
– Och, przepraszam , nie gniewaj się – zaczęła błagalny m tonem .
– Mogłaś chociaż zadzwonić – rzucił, rozdrażniony , i od razu wiedziała, że j est na nią

wściekły .

– Strasznie cię przepraszam – westchnęła. – Miałam naprawdę fatalny dzień. – Otworzy ła

piekarnik. W środku stało naczy nie z wy schniętą lasagne. – Mm m m , co za py szności – dodała.

– Jeszcze godzinę tem u nadawała się do zj edzenia – zauważy ł ostry m tonem .
Obj ęła go za szy j ę zdrową ręką.
– To zam ówm y coś na wy nos – zaproponowała.
– Daj spokój , nie j est aż tak źle – zaśm iał się.
Uwielbiała go m iędzy inny m i za to, że j eśli nawet się obrażał, to trwało to krótko. Matthew

uśm iechnął się szeroko.

– Cały czas słuchałem wiadom ości – oznaj m ił. – Nic j ednak nie m ówili o żadny ch

aresztowaniach.

Nałoży ł lasagne na talerze, wziął m iskę z sałatką i zaniósł wszy stko do pokoj u.
– Teraz do akcj i wkroczą z kom endy okręgowej – wy j aśniła ponury m tonem . – To

naj bardziej śm ierdząca sprawa, z j aką m am y do czy nienia, i nie obej dzie się podobno bez nich.

Podczas kolacj i Matthew słuchał j ej ze współczuciem , a gdy j uż zj edli, sprzątnął ze stołu i

nalał do kieliszków wina, po czy m podał j ej j akieś kwadratowe pudełko, starannie owinięte w
biały papier, ozdobiony czerwony m i, bły szczący m i serduszkam i i wielką, purpurową kokardą.

– Proszę, to dla ciebie – powiedział. – Może choć trochę cię pocieszy .
– Ale m usisz m i pom óc to otworzy ć, Matthew – wy j ąkała, przej ęta j ak dziecko, które właśnie

dostało gwiazdkowy prezent. – Z ty m gipsem nie dam rady .

– Jasne. – Matthew zdj ął opakowanie z pudełka, równie przej ęty . – Pom y ślałem sobie, że gdy

ty lko ręka ci się zrośnie, znów wsiądziesz na rower. A tam ten kask zniszczy ł się w wy padku…
Gdy by ś nie m iała go wtedy na głowie…

– Wiem , wiem . Mało brakowało – przerwała m u pośpiesznie. – Ale oszczędź m i drasty czny ch

szczegółów. Obiecuj ę, że na przy szłość będę uważać.

– I tak ci nie wierzę – odparł trzeźwo Matthew. – Widziałem , j ak pędzisz na ty m swoim

rowerze – dodał z nutą rozbawienia. – Pociągaj ą cię szy bkość i ry zy ko. Wy padek zdarzy łby ci się
prędzej czy później . Całe szczęście, że skończy ło się ty lko na złam aniu.

– Matthew, daj j uż spokój .
Obj ął j ą ram ieniem i m ocno przy tulił.
– Co z tego, że będę cię prosił, żeby ś uważała? Tacy odważni j ak ty i tak nie biorą sobie tego

do serca – powiedział, stukaj ąc palcem w kask. – Lepiej po prostu zapewnić ci sprzęt ochronny .

Joanna nic nie odpowiedziała.
Matthew by ł oszczędny w słowach, ale j ego ton naty chm iast przy wołał j ą do porządku. Nie

background image

wy pom inał j ej , że zostawił dla niej dom , żonę i córkę, a W zam ian nie dostał nic. Czuła się winna,
że lekceważy nawet własne bezpieczeństwo, bo wciąż naj ważniej sza j est dla niej praca. Matthew
nie m usiał nic m ówić – w takich chwilach Joanna potrafiła odgadnąć j ego m y śli, a wtedy
poczucie winy ciąży ło na niej j ak uwieszony u szy i m ły ński kam ień. Docierało do niej , j ak wielką
odpowiedzialność i zobowiązanie oznacza by cie z Matthew. Zrozum iała, że w ty m związku nie m a
m iej sca za swobodę i niezależność. Próbowali j uż tego i zapłacili za to wy soką cenę. I nagle
przy pom niało j ej się pewne zdarzenie z dzieciństwa, kiedy j ej stara, niezam ężna ciotka
wskazy wała palcem rozwiedzionego sąsiada, który przechadzał się po ulicy , trzy m aj ąc pod rękę
swoj ą nową żonę. Para kroczy ła dum nie po ulicy , patrząc sobie czule w oczy .

Szczęście za cenę cierpienia inny ch nie potrwa długo – m awiała wtedy ciotka. – Co im z tego,

że są razem , skoro on unieszczęśliwił tam tą?

Joanna obserwowała ich na pozór radosne twarze swy m i okrągły m i, dziecięcy m i oczam i,

lecz w głębi duszy nie bardzo wierzy ła w ich szczęście. Teraz, kiedy po latach przy wołała tę
scenę w pam ięci, zrozum iała, że pod m aską szczęścia na ich twarzach kry ł się sm utek, gdy stąpali
powolny m , ciężkim krokiem . Spoj rzała na Matthew i wzdry gnęła się, widząc na j ego twarzy ten
sam cień sm utku, co u tam tego m ężczy zny .

Nagle poczuła się zagubiona i osaczona.
– Matthew – szepnęła cicho.
Patrzy ł na nią bez m rugnięcia, py taj ący m wzrokiem . Jego twarz wy dawała się teraz

szczuplej sza niż zwy kle. Pragnął j ej czasu, czułości, poświęcenia.

– Matthew… – powtórzy ła niepewnie.
Pogładził j ą po włosach.
– Nie chcę cię stracić – rzekł.
Nagle oży wił się i wziął do ręki j ej nowy kask.
– Chodź, przy m ierzy m y ci go.
Założy ła go sobie na głowę, a Matthew zapiął j ej pasek pod brodą i pocałował j ą.
– No, teraz j uż będę o ciebie spokoj ny – powiedział. – I trzy m aj się z dala od ciężarówek.
Zdj ęła kask, włoży ła go z powrotem do pudełka i westchnęła głęboko.
– Nie m ogę się doczekać, żeby znów wsiąść na rower – rzekła.
– Cierpliwości, Jo – pocieszy ł j ą. – Już niedługo – dodał, przy glądaj ąc się j ej uważnie.

Wy czuła j ego napięcie. – Wiesz, że j utro do niej j adę, prawda?

Pokiwała głową.
– Nie gniewasz się?
Wiedział doskonale, j ak bardzo j ą to gnębi, ale za każdy m razem zadawał j ej to py tanie,

j akby m iał nadziej ę, że któregoś dnia m u nie skłam ie.

– Nie – odparła szy bko.
Siedzieli j ak para świeżo zakochany ch nastolatków i rozm awiali przy m uzy ce Mozarta,

delektuj ąc się długim i pocałunkam i, tak delikatny m i, że nie doprowadzały ich do szału, lecz trwały
godzinam i, dopóki ich inty m ności nie zakłócił piskliwy dzwonek telefonu. W słuchawce odezwał
się zm ęczony głos nadinspektora Colclougha, inform uj ąc Joannę, że ktoś o nazwisku Pugh zaj m ie
j ej biuro j utro o dziesiątej rano i że trzeba j ak naj szy bciej zrobić porządek na biurku.

Nazaj utrz Mike przy j echał po Joannę wcześnie rano. Zastał j ą w kiepskim hum orze.
– Cholerny gips – sy knęła ze złością, zatrzaskuj ąc za sobą drzwi.
Zaśm iał się.
– A co ci winny gips?
– Bo bez niego m ogłaby m wsiąść na rower i wy ładować swoj ą złość – rzuciła, patrząc na

niego spode łba, ale od razu zrobiło j ej się przy kro, że m anifestuj e przy nim swój zły nastrój . –

background image

Nie dość, że j akiś palant z okręgówki zabiera m i sprawę, to j eszcze m am m u oddać swoj e biuro –
wy buchła. – I do dziesiątej m uszę zrobić w nim porządek.

Mike uniósł brwi, zdziwiony .
– Szef zadzwonił do m nie wczoraj wieczorem – wy j aśniła.
– A, no to wszy stko j asne – odparł. – Wiesz, m oże wy j dzie z tego całkiem niezła współpraca –

dodał, robiąc unik, gdy Joanna zgrom iła go kry ty czny m wzrokiem .

Przez pierwszą godzinę j edną ręką energicznie upy chała w szafkach papiery , a potem usiadła

za inny m biurkiem , klnąc pod nosem i czekaj ąc na zapowiedzianego na dziesiątą gościa z
kom endy okręgowej .

Mina zrzedła j ej j eszcze bardziej , gdy „palant” okazał się kobietą. Nazy wała się Pugh, by ła

chuda j ak szczapa, m iała nogi j ak paty ki, chy try wy raz twarzy , bardzo j asne oczy i wąsik nad
górną wargą. Weszła do biura, rozej rzała się i od razu ruszy ła w kierunku Joanny .

– Musim y naj pierw wszy stko obgadać, Piercy – zwróciła się do niej oschły m tonem . –

Przy nieś m i akta sprawy .

Joanna nie kry ła oburzenia, siadaj ąc naprzeciw własnego biurka, za który m siedziała Pugh i

m ierzy ła j ą wzrokiem bez m rugnięcia.

– To twoj e biuro? – zagadnęła.
Joanna skinęła głową, a Pugh odwróciła głowę i spoj rzała za okno.
– Nie przeszkadza ci ten ohy dny m ur? – spy tała.
Joanna nachm urzy ła się.
– Kiedy ś m i przeszkadzał. Koj arzy ł m i się z przeszkodą nie do pokonania…
– A teraz? – dociekała Pugh.
– Teraz tak często na niego patrzę, że chy ba do niego przy wy kłam – odparła cicho. – Znam

na pam ięć każdą j ego cegłę i dziurę, każde wgłębienie po strugach deszczu. Wiem , gdzie pada
cień, kiedy świeci słońce.

Pugh wzruszy ła ram ionam i i zaj rzała do akt sprawy zabój stwa Jonathana Selkirka. Szczególną

uwagę zwracała na obrażenia ciała i okoliczności zgonu. Nie interesowały j ej ani oboj ętna
reakcj a j ego rodziny , ani m oty w zbrodni. Obrzuciła Joannę surowy m , karcący m spoj rzeniem .

– Muszę ty lko poznać m odus operandi, sposób działania tego sprawcy , ustalić, z j akiej strzelał

broni, i przeszukać m iej sce zbrodni. Reszta m nie nie obchodzi. Lepiej nie wdawać się w
szczegóły , żeby nie zaszkodzić sprawie – dodała, nie spuszczaj ąc wzroku z Joanny , po czy m
rozsiadła się wy godnie i zaczęła się drapać po górnej wardze. – Ciekawe, j ak m u się udało
wy prowadzić Selkirka ze szpitala – zastanawiała się głośno. – Wy starczy ło, żeby pacj ent krzy knął
i ktoś na pewno przy biegłby m u z pom ocą.

Joanna siedziała i z obrażoną m iną obserwowała, j ak zaczy tana w aktach Pugh m arszczy

czoło i obraca w palcach długopis.

Wreszcie podniosła głowę.
– Niezła robota, Piercy , ale widzę, że nasze zdania są podzielone.
– Naprawdę?
Pugh rozłoży ła kościste dłonie na stercie kartek i rozej rzała się, j akby czegoś szukała.
– Masz tu j akieś zdj ęcia? – spy tała nagląco.
Energiczny m ruchem Joanna położy ła przed nią plik zdj ęć zrobiony ch przez policy j nego

fotografa. – Proszę – m ruknęła.

Kobieta spoj rzała na nie, poruszaj ąc nozdrzam i. Przez chwilę m ilczała i uważnie oglądała

każde z nich po kolei, pom rukuj ąc i sapiąc j ak pobudzony pies gończy . Wreszcie podniosła głowę.

– Zdj ęcia też są niezłe – przy znała. – Od razu widać, w j akiej pozy cj i by ła ofiara.
W odpowiedzi Joanna rzuciła j ej wrogie spoj rzenie.

background image

– A są tu gdzieś zdj ęcia z sekcj i zwłok? – spy tała Pugh. – Chcę obej rzeć ranę wlotową.
Joanna odszukała j e i podała Pugh, która zwróciła szczególną uwagę na j edno z nich.
– Czy sprawca strzelał z broni ty pu Beretta? – dociekała.
Joanna skinęła głową, a Pugh oparła się na krześle i przy m ruży ła powieki.
– To niesam owite – m ruknęła pod nosem . – Wszy scy płatni zabój cy działaj ą według tego

sam ego schem atu. Nie różnią się pod żadny m względem . Zawsze uży waj ą tej sam ej broni i
wy wożą swoj e ofiary gdzieś na pustkowie, przeważnie do lasu. Te nędzne kreatury próbuj ą
naśladować m afię – dodała, oglądaj ąc zdj ęcie. – Od razu m ożna się dom y ślić, z który ch książek
czerpią pom y sły . Zawsze oddaj ą celny strzał w ty ł głowy , j akby ofiara m iała na karku
nam alowaną tarczę – zauważy ła i spoj rzała na Joannę z ukosa. – To paskudny sposób na ży cie,
prawda, Piercy ?

Joanna kiwnęła głową w osłupieniu.
Pugh trzasnęła zdj ęciam i o blat biurka.
– A żeby ś wiedziała, ile taki drań zarabia – ciągnęła. – Ty czy j a m ożem y ty lko pom arzy ć o

takiej forsie, a przecież to m y bronim y ładu i porządku w ty m kraj u, narażaj ąc własne ży cie.

Joanna siedziała, wpatrzona w kobietę j ak w obraz. Po raz pierwszy m iała do czy nienia z kim ś

z kom endy okręgowej i by ła pod silny m wrażeniem ich m ożliwości. Znów pokiwała głową j ak
zahipnoty zowana.

– Przez takich łaj daków społeczeństwo cierpi naj bardziej – konty nuowała Pugh. – Powinno się

ich kastrować, żeby się nie rozm nażali – dodała, stukaj ąc palcem w zdj ęcie pokazuj ące zbliżenie
rany po kuli, a po chwili energiczny m ruchem przesunęła j e tak, że ukazało się to, na który m
widoczna by ła zm asakrowana twarz Selkirka. – Inaczej szlag trafi prawo, ład i porządek – orzekła
niskim , ściszony m głosem , który zabrzm iał j ak pom ruk ty gry sicy . – A narzędziam i władzy staną
się broń i pieniądze splam ione krwią. I pewnie nie podoba ci się to, że wchodzim y wam w drogę –
zauważy ła, siląc się na uśm iech – ale, niestety , bez nas sobie nie poradzicie.

Joanna zam rugała ty lko, siedząc bez słowa, zaskoczona ty m , że Pugh tak trafnie odczy tała j ej

zachowanie.

– No więc rozum iesz j uż, dlaczego m oj a obecność j est taka ważna?
Zakłopotana, Joanna pokiwała głową.
– Czy to znaczy , że pani wie, kto j est zabój cą? – spy tała niepewnie.
– Oczy wiście – odparła Pugh, rzucaj ąc j ej chłodne spoj rzenie. – Jasne, że wiem .

Wy starczy ło ty lko przej rzeć te akta. Nieważne, kto wy naj ął go ty m razem . – Parsknęła cierpkim ,
wy m uszony m śm iechem . – Interesuj e m nie ty lko sprawca – dodała, oparła się na krześle i
przy m knęła oczy . – Ten drań, który nacisnął spust, a wcześniej wy wlókł swoj ą ofiarę ze szpitala
kilka kilom etrów za m iasto, by dokonać tak potwornej zbrodni, poważnie zagraża społeczeństwu. –
Pugh zam ilkła na chwilę i zaczęła wertować akta. – Fragm enty m ózgu ofiary znaleziono na korze
drzew w odległości pięćdziesięciu m etrów od m iej sca zbrodni – przeczy tała. – W odległości
pięćdziesięciu m etrów – powtórzy ła. – To chy ba naj lepszy dowód niszczy cielskiej siły broni.
Wy starczy ło ty lko j edno m ałe pociągnięcie… Ktoś, kto posuwa się do czegoś takiego dla
pieniędzy , m usi by ć kom pletnie wy naturzony . – Otworzy ła oczy i spoj rzała na Joannę. – Mam
ochotę powiesić tego drania na j edny m z ty ch drzew.

Joanna m ilczała. W głowie brzm iały j ej słowa Colclougha: ta sprawa cię przerasta, Piercy .

Nagle zrozum iała, że Colclough m iał racj ę. Śledztwo w sprawie zabój stwa Jonathana Selkirka
przekraczało granice j ej wiedzy i doświadczenia. W duchu przy znała racj ę Colcloughowi i Pugh.
Spoj rzała py taj ąco na kobietę.

– A kim j est ten drań?
– Naj pierw przekażę tę kulę do laboratorium badań balisty czny ch. Muszę m ieć stuprocentową

background image

pewność – odparła. – Całe szczęście, że udało wam siej ą znaleźć, zanim który ś z chłopaków
wdeptał j ą w ziem ię. Ale zdaj e się, że wiem , kim j est sprawca. Prawdopodobnie to m ój stary
znaj om y , Sy cy lij czy k – dodała po chwili. – Mieliśm y j uż okazj ę się poznać. Daj ę słowo, że ty m
razem schwy tam tego ptaszka i wsadzę za kratki. – Popatrzy ła na Joannę. – Sam a się nim zaj m ę,
a resztę zostawię tobie, Piercy – oznaj m iła. Jej grdy ka poruszała się szy bko przy każdy m słowie.
– Dasz sobie radę, prawda?

Joanna skinęła głową i westchnęła z ulgą. Nie obchodził j ej sam sprawca – j akiś pry m ity wny

brutal, gotów z zim ną krwią zabić człowieka dla pieniędzy . Naj bardziej interesowały j ą osobiste
pobudki kogoś, kto go wy naj ął. Zastanawiała się, kto spośród naj bliższy ch znaj om y ch Selkirka
nienawidził go tak bardzo, że ży czy ł m u śm ierci i na krótko przed zabój stwem dręczy ł go
anonim owy m listem .

Znów posłała Pugh py taj ące spoj rzenie.
– Jak pani m y śli, ile sprawca zażądał za wy konanie tego zlecenia?
Kobieta by ła właśnie zaj ęta przeglądaniem akt.
– Zwy kle brał j akieś osiem ty sięcy – odparła, nie podnosząc wzroku. – Chy ba że podniósł

stawkę.

– A skąd pani wie, że to on?
Pugh spoj rzała na nią, zniecierpliwiona, j ak m atka tłum acząca dziecku, dlaczego j eden plus

j eden równa się dwa.

– Zawsze uży wa tej sam ej broni i kul – wy j aśniła. – I wy korzy stuj e ten sam m odus operandi.

Jak j uż m ówiłam , wy wozi ofiary na odludzie i w charaktery sty czny sposób związuj e im ręce.
Nazy wa się Gallini i pochodzi z południa Sy cy lii, z rodziny ry backiej , dlatego doskonale zna się na
węzłach – dodała, biorąc kolej ną kartkę z raportem . – Uży wa ny lonowego sznura naj lepszej
j akości. Nie oszczędza na narzędziach zbrodni. I m a pewien dziwny zwy czaj , którego
bezwzględnie przestrzega: nigdy nie zm ienia term inu. Na pewno zastanawialiście się, dlaczego
ry zy kował porwanie ofiary ze szpitala, skoro gdzie indziej by łoby m u o wiele łatwiej – dodała,
wy krzy wiaj ąc wargi w uśm iechu. – No i widocznie bardzo zależało m u na ty ch pieniądzach, bo
nawet w j ego fachu trudno dziś o poważne zlecenie. Gdy by Selkirk zm arł śm iercią naturalną,
osiem ty sięcy przeszłoby m u koło nosa. A Gallini m a na utrzy m aniu całkiem sporą rodzinę i nie
m ógł na to pozwolić. Zależało m u na czasie, a Selkirk by ł ciężko chory . Gallini nie zna się na
m edy cy nie, ale nawet on w swoim ptasim m óżdżku pokoj arzy ł, że ofiara m oże um rzeć w każdej
chwili, a wtedy trzeba będzie pożegnać się z wielką forsą. Dlatego postanowił wy konać zlecenie
krótko po ty m , j ak Selkirk trafił do szpitala, i nic nie zdołałoby go powstrzy m ać. Cała j ego rodzina
się wtedy za niego m odli – dodała po chwili. – Inny zaczekałby , aż Selkirk wróci do dom u, ale
Gallini by ł gotów zary zy kować i zakraść się do szpitala – podsum owała z ponurą m iną. – Przez
parę godzin snuł się pewnie wokół szpitala i badał teren. Ale tak żeby nikt go nie zauważy ł.

– To chy ba niem ożliwe… – przerwała j ej Joanna.
– Możliwe – odparła stanowczo Pugh. – Mógł przecież udawać hy draulika, portiera, lekarza w

biały m kitlu z plakietką albo krewnego pacj enta. My ślisz, że ktoś zwróciłby na niego uwagę? To
zawodowiec, próbował j uż niej ednej sztuczki i dobrze wie, j ak pozostać niezauważony m . – Pugh
wzięła do ręki zdj ęcie zaplam iony ch krwią drzwi. – Poznaj esz te odciski?

Ślady na zdj ęciu by ły m atowe i ziarniste.
– Chy ba m iał rękawice – zasugerowała Joanna.
– Bardzo dobrze. A j akie?
– Gum owe?
– Chirurgiczne, psiakrew – wy buchła Pugh trium falny m tonem . – Oto cały Gallini. W szpitalu

przebrał się za lekarza.

background image

W głowie Joanny zaświtała kusząca m y śl.
– I pewnie dlatego Selkirk nie protestował, kiedy Gallini wy prowadzał go z sali.
Pugh zam ilkła na chwilę, po czy m przy taknęła.
– Możliwe, ale i tak coś m i tu nie pasuj e. To m i wy gląda na słaby punkt w j ego takty ce –

przy znała, kręcąc głową. – To zupełnie nie w j ego sty lu, ale nie m ożem y tego wy kluczy ć.
Naj ważniej sze, że m am y j uż na niego haka. W przenośni, oczy wiście – dodała pośpiesznie. –
Zgubiła go j ego własna broń… – Przerzuciła kilka kartek. – Do diabła, nie widzę tu żadnego
raportu balisty cznego.

– Na to potrzeba co naj m niej pięciu dni – odparła chłodno Joanna.
– Zaraz się przekonam y . – Pugh podniosła słuchawkę i surowy m tonem wy dała kilka poleceń.

– Rzeczy wiście, to beretta – skwitowała, podnosząc wzrok. – Ty powa włoska spluwa. Facet
pewnie m y śli, że przy nosi m u szczęście. Ty lko skoro j est na ty le spry tny , żeby udawać lekarza, to
dlaczego zawsze strzela z tego sam ego pistoletu?

Na j ej tle Joanna poczuła się j ak początkuj ąca policj antka.
– Z tej sam ej odległości, w to sam o m iej sce – m ruknęła Pugh pod nosem . – Przy kłada lufę

tak blisko, że wlot po kuli robi się j eszcze m niej szy , bo skóra wokół rany się kurczy . Ofiara ty lko
przez chwilę czuj e dy skom fort i naty chm iast um iera od strzału w ty ł głowy . – Wzięła do ręki
sporządzony przez Matthew raport z sekcj i zwłok. – Macie niezłego patologa. Robi porządną
robotę. Od razu widać, że zna się na rzeczy .

Joanna pokiwała głową, nie kry j ąc dum y . Wspaniały pod wielom a względam i Matthew by ł

też niewątpliwie świetny m fachowcem .

Za to ona sam a m iała powody do niepokoj u.
– A co z m oim dochodzeniem ? – spy tała niepewnie. – Mogę dalej j e prowadzić?
– To j uż twoj a sprawa – odparła Pugh, nawet nie podnosząc na nią wzroku. – By leby ś ty lko

nie wchodziła m i w drogę. Naj lepiej zacznij od j ego rodziny , a dopiero potem zaj m ij się
współpracownikam i i potencj alny m i spadkobiercam i. Ale naj pierw zaj rzy j w j ego akta – dodała,
siląc się na wy m uszony uśm iech. – Z tego, co wiem , Selkirk i j ego partner m ieli na pieńku z
wy działem przestępstw gospodarczy ch. Nie znam j eszcze szczegółów – dodała, podnosząc dłoń.

Przy naj m niej tu j estem lepsza od niej , pom y ślała Joanna.
– Rzeczy wiście – odparła. – Wy łudzali pieniądze za lewe porady prawne.
– To sztuczki stare j ak świat – rzuciła oboj ętnie Pugh.
Jedna rzecz wciąż nie dawała Joannie spokoj u.
– A co pani sądzi o ty m liście?
Pugh zm arszczy ła czoło.
– I to m i właśnie do niego nie pasuj e. Wszy stko inne wskazuj e na niego oprócz tego listu –

dodała, spoglądaj ąc na Joannę. – Widocznie stoi za ty m ten, kto wy stawił m u czek.

Przy biurku Mike’a Joanna zacisnęła trium falnie pięść.
– No, m ożem y działać dalej – oznaj m iła przy ciszony m głosem , oglądaj ąc się na zam knięte

drzwi. – Ona szuka sprawcy . Nie interesuj e j ej , kto wy stawił m u zlecenie. Chodź, przej edziem y
się, a po drodze zaj rzy m y do Wilde.

Mike potrząsnął kluczy kam i od auta i posłał j ej szeroki uśm iech. Ale wtedy to drzwi do biura

Joanny otworzy ły się z rozm achem i stanęła w nich Pugh.

– Chcę zobaczy ć tego trupa.
Oboj e westchnęli, poiry towani.
– Podrzuć m nie do prosektorium , Korpanski. A ty , Piercy , dopilnuj , żeby przy wieźli m i ze

szpitala te drzwi – rzuciła przez ram ię.

Joanna otworzy ła szeroko oczy .

background image

– Ale po co? Przecież m am y j uż wszy stkie odciski i zdj ęcia – odparła. – To drzwi do wy j ścia

awary j nego.

– A wasi ludzie ciągle tam są? – To przy wieźcie m i te cholerne drzwi – nakazała i wy szła, a za

nią Mike.

Joanna czuła, j ak gotuj e się w niej krew.
Cały ranek spędziła w szpitalu, gdzie z trudem udało j ej się przekonać funkcj onariuszy z ekipy

śledczej , by zdj ęli z zawiasów awary j ne drzwi. Potem zadzwoniła do Colclougha, poiry towana,
że straciła cenny czas.

– Potrzebny m i Mike – oznaj m iła. – Musi m nie zawieźć w parę m iej sc. Mam rękę w gipsie i

bez j ego pom ocy nic nie zrobię. – Ręka swędziała j ą niem iłosiernie.

Ale Colclough by ł nieugięty .
– Nie zawracaj m i głowy , Piercy – burknął.
– Bez Mike’a nie m ogę j ednak prowadzić śledztwa.
– Przecież wiesz, że teraz sprawą zaj m uj e się Pugh…
– Już z nią rozm awiałam . Pozwoliła m i działać dalej – oznaj m iła m u.
– Rozum iem – m ruknął. – Jutro rano przy ślę ci Korpanskiego.
– Ale j a potrzebuj ę go j eszcze dziś.
– Dziś popracuj w biurze i j edź do dom u – nakazał. – A j utro pom oże ci Korpanski.
Joanna posłusznie usiadła za biurkiem i zaczęła bawić się długopisem . Po głowie krąży ły j ej

różne m y śli. Zastanawiała się, czy nie powinna przy j rzeć się bliżej m atactwom Selkirka i
Wilde’a, bo m oże właśnie tam tkwią j akieś ważne wskazówki. My ślała też o ty m , co m ówiła sam a
Sheila Selkirk o j akim ś człowieku skazany m przed kilkom a laty za uży cie broni. Patrząc gdzieś
przed siebie, zadawała sobie py tanie, czy to m oże m ieć j akikolwiek związek z zabój stwem
Jonathana. Sprawdziła szy bko bazę dany ch, ale nic się nie zgadzało. Wiedziała, że ten, kto wy naj ął
zabój cę Selkirka, nie żałował pieniędzy , by leby ty lko nie splam ić sobie rąk. Kto m ógłby posunąć
się do czegoś takiego, zastanawiała się. Ktoś o słaby ch nerwach, kto m iał powody , by nienawidzić
Selkirka, lecz bał się otwarcie do tego przy znać. Ktoś zam ożny , kogo by ło stać na to, by lekką ręką
wy dać osiem ty sięcy funtów.

Pogrążona w m y ślach, Joanna skupiła się na j edny m : trzeba j ak naj więcej dowiedzieć się o

zam ordowany m .

Zawołała posterunkową Dawn Critchlow.
– Sprawdź m i tego Selkirka i daj m i znać, j eśli coś znaj dziesz – poleciła j ej .
Dziewczy na spoj rzała na nią py taj ąco.
– A co dokładnie pani m a na m y śli, pani inspektor?
– Cokolwiek – rzuciła Joanna. – Chcę o nim wiedzieć dosłownie wszy stko, każdą

naj drobniej szą rzecz. Jeśli w sądzie podczas rozprawy puścił bąka, to też m asz m i o ty m
powiedzieć. A przy okazj i, Dawn, sprawdź wszy stkie przestępstwa z uży ciem broni palnej sprzed
ośm iu do dziesięciu lat.

Po j ej wy j ściu Joanna wciąż rozm y ślała o dochodzeniu w sprawie przestępstw

gospodarczy ch kancelarii Selkirka i Wilde’a. W raporcie wstępny m wy czy tała, że wy łudzili od
państwa kilkaset ty sięcy za fikcy j ne porady prawne. Bez cienia wsty du okradali kraj dla
własny ch korzy ści. Joanna przej rzała akta: naj więcej pieniędzy ściągnęli za rzekom e rozwody i
obronę. Z akt wy nikało, że wy dział przestępstw gospodarczy ch bada każde ich zlecenie. Teczka
by ła gruba i m ieściła akta spraw sięgaj ący ch pięć lat wstecz.

W duchu zadawała sobie py tanie: na co Selkirkowi potrzebne by ły te pieniądze, skoro m iał

wspaniały dom , rodzinę i drogie sam ochody i nie m usiał nikogo utrzy m y wać? Skoro m iał dobrą
pracę i stałe dochody , to po co chciał m ieć j eszcze więcej ? Może to czy sta zachłanność? A m oże

background image

obrońcy prawa też m ieli j akieś słabości i, na przy kład, zaży wali narkoty ki? Joanna szy bko
odrzuciła tę m y śl i uznała, że dodatkowe pieniądze by ły ty lko produktem uboczny m j ego pracy , a
oszukiwanie sy stem u, który finansował j ego karierę, sprawiało m u dziką przy j em ność.

Joanna przy m knęła oczy i przy wołała w pam ięci fotografię Jonathana Selkirka: zim ne

spoj rzenie, usta wy krzy wione w ironiczny uśm iech, m ałe, przenikliwe oczy i drobny , krótko
przy strzy żony wąsik. By ła to twarz nieciekawa, pozbawiona wszelkiej radości, o wy niosły m ,
aroganckim wy razie. Ktoś taki nie zawahałby się przed oszustwem . A co m iał z tego j ego partner,
Rufus Wilde, zastanawiała się. Czy też robił to dla przy j em ności, czy powodowała nim zwy kła
chciwość? Joanna odłoży ła akta na biurko. Selkirk i Wilde by li przecież na ty le inteligentni, by się
dom y ślić, że prędzej czy później ich m achloj ki wy j dą na światło dzienne. A m oże po prostu
wpadli w nawy k, który trudno im by ło wy korzenić?

Zerknęła na zegarek: by ła trzecia, sam środek popołudnia. Bez Mike’a czuła dziwną pustkę.

Podnosząc się z m iej sca, postanowiła, że nazaj utrz wy biorą się do Rufusa Wilde’a. W złam anej
ręce zaczął dokuczać j ej ból. Od wy padku m inęły zaledwie trzy dni. Widocznie środek
przeciwbólowy przestał działać, pom y ślała. Przez resztę dnia straciła chęć i entuzj azm do pracy i
poczuła się bardzo zm ęczona. Tego dnia Matthew też m iał na głowie swoj e sprawy . Uznała, że
nic tu po niej . Kilku policj antów j echało akurat w stronę Cheddleton i Joanna zabrała się z nim i do
dom u.

W dom u włączy ła m agnetowid. Przy datny wy nalazek, pom y ślała. Z półki ze stary m i

taśm am i wy brała film stosowny do nastroj u, nalała do kieliszka czerwonego francuskiego wina,
położy ła się wy godnie na sofie i przy m knęła oczy . Donośne pukanie do drzwi wy rwało j ą z
głębokiego snu. Za oknem by ło j uż ciem no. Przez chwilę leżała, zdezorientowana. Tego wieczoru
Matthew by ł u córki. Kto to m oże by ć, zastanawiała się, m oże Tom ?

Podeszła do okna i wy j rzała na zewnątrz. Pukanie powtórzy ło się, ty m razem j eszcze głośniej .
W świetle księży ca uj rzała znaj om e blond loki i naty chm iast otworzy ła drzwi.
– Och, to ty , Caro! – Uściskała przy j aciółkę. – Skąd się tu wzięłaś? Przy szłaś w sam ą porę.
– Pom y ślałam , że m oże cię zastanę.
– Przy j echałaś do Tom a?
Caro m ocno obj ęła j ą ram ionam i i przy tuliła.
– Strasznie się cieszę, że znów cię widzę – rzekła. – Tak, przy j echałam do Tom a. Mój

kochany , wspaniały , wierny Tom ! Co j a by m bez niego zrobiła? Zaraz ci powiem , skąd się
wzięłam . Którą chcesz wersj ę: oficj alną czy nie?

– Naj lepiej obie.
– No dobrze. – Caro opadła na krzesło. – Tom m ówił m i o twoim wy padku. – Zm ierzy ła

Joannę surowy m wzrokiem . – Powinnaś bardziej uważać.

– Może to wcale nie z m oj ej winy .
– No, w każdy m razie chciałam się z tobą zobaczy ć – rzuciła Caro. – Musiałam się upewnić,

że wszy stko w porządku.

– A w wersj i oficj alnej ? – dociekała Joanna podej rzliwie.
– Piszę arty kuł – odparła beztrosko Caro. – Wy błagałam szefa, żeby dał m i ten tem at –

dodała, szczerząc zęby w uśm iechu. – Fatalna historia, co? – Przy glądała się uważnie Joannie,
j akby chciała wy czy tać z j ej twarzy całą prawdę. – Niewinny człowiek, m iej scowy prawnik,
ląduj e w szpitalu z zawałem serca, a potem dostaj e kulkę w łeb. – Rzuciła Joannie przenikliwe
spoj rzenie. – Słuchaj , a m oże on wcale nie by ł taki niewinny , co?

Joanna rozłoży ła bezradnie ręce.
– Daj spokój , Caro – odparła. – Wiesz dobrze, że nie m ogę ci nic powiedzieć.
Caro skrzy żowała długie, zgrabne nogi i oparła się wy godnie.

background image

– Jasne. Chy ba lepiej zaj rzę do j ego żony , trochej a poczaruj ę…
– No dobrze, zdradzę ci to i owo, j ak przy j aciółka przy j aciółce – odrzekła Joanna. – Możesz to

wy korzy stać w swoim arty kule. – Wzięła głęboki oddech. – Wiesz, że sprawą zaj ęła się kom enda
okręgowa?

Caro zam rugała powiekam i.
– Podej rzewaj ą, że Selkirka załatwił poszukiwany przez nich płatny zabój ca.
– A j ak się nazy wa? – spy tała Caro, unosząc brwi.
Joanna znów rozłoży ła ręce.
– Tego ci nie powiem , ale daj ę głowę, że lada chwila go złapią i postawią przed sądem .
– To świetnie. – Caro notowała swoim kanciasty m , zam aszy sty m pism em . – No, m ów dalej .
– Hm … Selkirk i Wilde podpadli wy działowi przestępstw gospodarczy ch, ale nie m ogę ci

zdradzić szczegółów.

Caro uśm iechnęła się.
– Cudownie. Dzięki!
– A teraz nastaw czaj nik – rzuciła Joanna szorstko. – Ja z m oj ą ręką w gipsie nie dam rady .
Caro znikła w kuchni i wróciła z dwiem a filiżankam i kawy .

background image

Na stole spostrzegła pudełko, owinięte w ozdobny papier.
– Czy to prezent ślubny , Joanno? – spy tała, patrząc na nią radośnie szeroko otwarty m i oczam i.

Podeszła bliżej i usiadła obok niej . – Wy chodzisz za m ąż, kochanie? I nic nie m ówisz? Aleś ty
taj em nicza!

– Nie wy chodzę za m ąż. Matthew kupił m i nowy kask na rower.
Caro zawsze szy bko podej m owała rzucony tem at. Przy m ruży ła oczy .
– Aha, rozum iem – rzekła, rozglądaj ąc się po pokoj u. – A gdzie on właściwie j est?
Joanna wy piła ły k kawy .
– Jane m a na niego haka – odparła ponuro.
Caro spoj rzała na nią py taj ąco.
– Matthew spędza dziś wieczór z Jane – wy j aśniła.
– Hm m m – m ruknęła Caro z niedowierzaniem .
– Eloise gra na flecie na szkolny m koncercie – dodała Joanna beznam iętny m tonem . – Jane

zawsze wy korzy stuj e j ą j ako argum ent, żeby zobaczy ć się z Matthew. Udaj e, że chodzi j ej o
córkę, a tak naprawdę nie chce, żeby zapom niał, że m a żonę. Sam a rozum iesz – dodała z gory czą.
– Pam iętaj , że m asz j eszcze córkę, powtarza m u, j ak m ożna tak zaniedby wać własne dziecko? A
Matthew w poczuciu winy dwoi się i troi, żeby ty lko udowodnić, j akim dobry m j est oj cem .

– Hm m m – m ruknęła znowu Caro. – A j ak ci się układa z tą m ałą?
– Nienawidzi m nie z całego serca – odparła Joanna. – A Jane, oczy wiście, strasznie się z tego

cieszy . Matthew j eździ do niej sam , nigdy m nie ze sobą nie zabiera. Właściwie to wcale j ej nie
widuj ę. Chy ba trochę na to za wcześnie – dodała, j akby na swoj e usprawiedliwienie.

By stre, inteligentne oczy Caro wpatry wały się badawczo w j ej twarz.
– Wiesz, m am wrażenie, że nie ty lko Matthew m a poczucie winy – zauważy ła, trafiaj ąc w

sam o sedno. Jej szczupła twarz przy brała surowy wy raz. – Ale nie ty lko o to chodzi, prawda,
Joanno? Za dobrze cię znam . Widzę, że coś cię gry zie.

Joanna zm arszczy ła czoło i szy bko odrzuciła obawy , o który ch nigdy nikom u nie m ówiła,

nawet Matthew. W duchu wiedziała j ednak, że wkrótce będzie m usiała się z nim i zm ierzy ć.
Popatrzy ła bezradnie na przy j aciółkę.

– No, m ów, o co chodzi? – ponagliła j ą łagodnie Caro.
Joanna westchnęła głęboko.
– To strasznie skom plikowana sprawa. Nie wiem nawet, czy um iem ci to wy j aśnić.
– No, to spróbuj .
– Wiesz, kiedy Matthew odszedł od żony i córki, wcale się ty m nie przej m owałam , bo

wiedziałam , że i tak nie by ł z nim i szczęśliwy – zaczęła, m arszcząc brwi. – Ale teraz wiem , że
gdy by nie j a, to nigdy by ich nie zostawił, nawet za cenę własnego szczęścia.

– No cóż, m inęło j uż pół roku, a wy wciąż m ieszkacie osobno – zauważy ła Caro.
Joanna skinęła głową. Słowa przy chodziły j ej coraz trudniej .
– Mam wrażenie, że każde z nas dąży do czegoś innego – ciągnęła. – Jem u zależy na stały m

związku, na nowej rodzinie… Kilka razy wspom niał nawet o dzieciach. – Po ty ch słowach Joanna
nagle poczuła ulgę. Ta m y śl gnębiła j ą j uż od dłuższego czasu. – On chy ba m y śli o m ałżeństwie.

– A ty ?
– Nie chcę by ć kurą dom ową – ucięła. – Chcę zostać w m oj ej pracy .
– Możesz przecież pracować na pół etatu.
– O nie – pokręciła głową. – Nie m a m owy . Praca w policj i nie dzieli się na etaty . Tu w

każdej chwili trzeba by ć gotowy m do akcj i. Nie m a czasu na m ałżeństwo i rodzinę.

– I j ak ty to sobie wy obrażasz?
– Nie wiem . Ale za nic w świecie nie chcę m ieć dzieci – dodała.

background image

Caro opadła na sofę.
– O rany – j ęknęła.
– Naj bardziej boj ę się tego – m ówiła dalej Joanna, czuj ąc pod powiekam i piekące łzy – że

j eśli powiem o ty m Matthew, to odej dzie i wróci do żony . Matthew źle się czuj e sam w pusty m
m ieszkaniu – dodała po chwili. – Nam awia m nie, żeby m sprzedała swój dom , a potem
pobierzem y się, znaj dziem y własny kąt i tak dalej . – Zaśm iała się cicho. – A j a nic nie robię w
ty m kierunku i próbuj ę grać na zwłokę. – Podniosła się z m iej sca. – Ty le że nie m ogę zwlekać w
nieskończoność, Caro.

Matthew nie zadzwonił ani wieczorem , ani następnego ranka, ale Joanna wiedziała, że za kilka

dni się odezwie. Błagalne prośby Jane i łzy Eloise zawsze powodowały m u m ętlik w głowie i
przy prawiały go o poczucie winy , dlatego po wizy cie w dom u nigdy nie j echał prosto do Joanny ,
ty lko znikał na parę dni, żeby doj ść do siebie.

Joanna nie spala przez całą noc, za to ranek przy niósł wiele nowy ch odkry ć. By ł to

przełom owy dzień w śledztwie w sprawie zabój stwa Jonathana Selkirka. O wpół do dziewiątej
przy j echał Mike. Jego twarz prom ieniała w szerokim uśm iechu.

– Nie wiem , co powiedziałaś szefowi, ale kazał m i pracować z tobą, a Pugh przy dzielił kogoś

innego.

– Świetnie – rzuciła Joanna.
To by ł dobry początek udanego dnia.
W sam ochodzie podzieliła się z nim swoim i przem y śleniam i, wdzięczna za j ego skupioną

uwagę, zwłaszcza gdy przy taczała m u szczegóły raportu z wy działu przestępstw gospodarczy ch.

– Sprawa j est o wiele poważniej sza, niż m y ślałam – m ówiła. – Nie rozum iem ty lko, na co

Selkirkowi potrzebne by ły te pieniądze.

– Widocznie lubił wy stawne ży cie.
– Możliwe – rzuciła, zerkaj ąc w j ego stronę. – Cieszę się, że j esteś, Mike – dodała. – Przy

tobie łatwiej m i się m y śli.

Zaczerwienił się aż po szy j ę.
– Ty m lepiej dla m nie – odparł szorstko. – Całe szczęście, że Colclough nie przy dzielił m nie

j ej na stałe. Jak sobie pom y ślę, że m iałby m j eździć na nocny patrol z tą wąsatą babą… – zaśm iał
się głupawo.

– Uważaj , bo zaraz ci przy łożę ty m gipsem – ostrzegła zadziornie.
Na kom endzie czekała na nią kolej na ważna wiadom ość.
Przy biurku zastała posterunkową Dawn Critchlow.
– Mam dla pani niespodziankę, pani inspektor – oznaj m iła. – Sam a nie wierzy łam , że znaj dę

cokolwiek o ty m Selkirku, ale kom puter coś wy szukał. Okazuj e się, że poza wy łudzeniam i Selkirk
m a na swoim koncie j eszcze inne przestępstwo.

Joanna wbiła w nią wzrok.
– Naprawdę?
Posterunkową skinęła głową.
– Pięć lat tem u spowodował wy padek. Na przej ściu dla pieszy ch przed szkołą potrącił dwie

osoby , dziewczy nkę i opiekunkę, która przeprowadzała dzieci przez j ezdnię. To by ł straszny
wy padek. Kobieta straciła obie nogi, a dziecko zm arło na m iej scu, na oczach swoich koleżanek.
Sekcj a zwłok wy kazała poważne obrażenia. Doskonale pam iętam tę sprawę, nie wiedziałam ty lko,
że to ten sam człowiek. Dziewczy nka by ła w dom u w czasie przerwy na lunch i w drodze do
szkoły wpadła pod sam ochód.

Joanna czuła, że kry j e się za ty m coś więcej .
– No i co dalej ? – dociekała.

background image

– Selkirk nawet się nie zatrzy m ał. Odj echał, j akby nigdy nic, ale świadkowie wy padku

zapam iętali j ego auto i spisali num er. Policj a i m ieszkańcy uznali, że w chwili wy padku Selkirk
by ł pij any – dodała po chwili zawahania. – Wcześniej zj adł obiad ze znaj om y m i, którzy
twierdzili, że Selkirk wy pił dwie szklaneczki czy stej whisky . Godzinę po wy padku policj a zastała go
w dom u, j ak pił z butelki. Niestety – Dawn skrzy wiła się – prokurator nie m ógł udowodnić ponad
wszelką wątpliwość, że Selkirk przekroczy ł wcześniej dopuszczalny poziom zawartości alkoholu we
krwi. Selkirk m iał świetnego obrońcę, który twierdził, że po wy padku j ego klient by ł w szoku i nie
m ógł się zatrzy m ać. Powiedział, że Selkirk działał pod wpły wem silnego stresu traum aty cznego.
Sąd dał się na to nabrać, ale nie ludzie. Po ogłoszeniu wy roku tłum y wy szły na ulicę. Selkirka
oskarżono o ucieczkę z m iej sca wy padku, ukarano go grzy wną i wy rokiem w zawieszeniu –
oznaj m iła, m arszcząc brwi. – Ludzie tak się buntowali, że om al nie doszło do aresztowań…
Krewni dziewczy nki grozili m u nawet śm iercią. – Spoj rzała na Joannę. – I tu znalazłam coś, co na
pewno panią zainteresuj e, pani inspektor: j ej rodzina pisała do niego anonim owe listy z
pogróżkam i. Kilka z nich trafiło do akt. – Przy gry zła wargę. – Wszy stkie wy drukowane by ły z
kom putera w form acie A4, bez nagłówka. W j edny m z nich kazali Selkirkowi spisać testam ent.

Joanna opadła na krzesło i otworzy ła usta ze zdziwienia.
– Testam ent? – powtórzy ła, rzucaj ąc Mike’owi trium falne spoj rzenie. – Rzeczy wiście, to

bardzo prawdopodobny m oty w. Dzięki, Dawn, świetnie się spisałaś. A widziałaś te listy ? – spy tała
po chwili.

– W aktach znalazłam ich kserokopie. Na oko wy glądały identy cznie j ak ten ostatni.
– W takim razie m usim y koniecznie j echać do rodziny tej m ałej , Mike.
– I j eszcze j edno – dodała Dawn z ociąganiem . – Rodzina dziecka otrzy m ała oficj alne

upom nienie w sprawie ty ch listów. Ze względu na ich stan psy chiczny nie wniesiono oskarżenia i
wkrótce potem skończy li z anonim am i. To by ło j akieś trzy lata tem u. Nie rozum iem , dlaczego
teraz znów daj ą o sobie znać.

Wy m ienili spoj rzenia, a Joanna wzruszy ła ram ionam i.
– Dowiem y się w swoim czasie – orzekła. – A j ak się nazy wała ta m ała?
– Rowena Carter – odparła Dawn. – Jej rodzina nadal m ieszka w ty m sam y m dom u przy

Em ily Place czternaście, na ty m nowy m osiedlu.

– Zaraz tam j edziem y .
– A Wilde? – przerwał j ej Mike.
– Wilde m oże zaczekać – skwitowała. – Zaj rzy m y do niego później , po południu. Mam

przeczucie, że od Carterów dowiem y się więcej niż od niego.

Em ily Place by ła ulicą na ładny m , nowy m osiedlu, wy budowany m j akieś pięć lat tem u.

Widocznie dziewczy nka zginęła w wy padku krótko po ty m , j ak Carterowie wprowadzili się do
nowego dom u. Gdy Mike zatrzy m ał wóz, Joanna zauważy ła lśniące panoram iczne okno i
m aleńkie rabatki. Na podj eździe stał kilkuletni vauxhall. Dom wy glądał na czy sty i zadbany , a
j ednak różnił się od pozostały ch. Brakowało tu dziecięcy ch rowerów, kolorowy ch zabawek,
piaskownicy i odpowiednio zabezpieczonej furtki. Joannę raził ten idealny porządek. Pom y ślała,
że odrobina nieładu oży wiłaby ten dom .

– Nie bardzo wiem , j ak zacząć – przy znała, a Mike pokiwał głową ze zrozum ieniem . – No, ale

chodźm y j uż – ponagliła.

Oboj e ruszy li ścieżką i zapukali do drzwi.
Otworzy ł im m łody m ężczy zna średniego wzrostu w dżinsach i kam izelce. Mógł m ieć około

trzy dziestu lat. By ł ogolony prawie na ły so, na ram ionach m iał wy tatuowane sm oki i sy renę, a w
j ego prawy m uchu tkwił złoty kolczy k. Obrzucił spoj rzeniem Joannę, potem Mike’a i oblał się
rum ieńcem .

background image

– Wiem , skąd j esteście – oznaj m ił. – Macie to wy pisane na twarzach – dodał, cofnął się i

wpuścił ich do środka. – Wiedziałem , że przy j dziecie.

– PanCarter?
Spuchnięta, pom arszczona, wy krzy wiona twarz dodawała m u lat. Wy glądało na to, że sporo

pij e.

– A j ak m y ślicie?
– Inspektor Joanna Piercy i sierżant Mike Korpanski – wy recy towała Joanna. – Nie

zaskoczy liśm y pana?

Pokręcił głową, wy krzy wiaj ąc wargi.
– Dobrze m u tak, Kiedy ś sam chciałem go załatwić. By łem nawet gotów pój ść do paki.
Odwrócił się i zaprowadził ich do salonu, połączonego z j adalnią. By ło tam ciasno, ale czy sto.

W j edny m rogu stał wy polerowany drewniany stół, a w drugim kom plet wy poczy nkowy ,
telewizor i m agnetowid. Nad kom inkiem wisiało pięć portretów, a obok nich haczy k, z którego
widocznie zdj ęto szósty . Wszy stkie przedstawiały ładną, ciem nowłosą, roześm ianą dziewczy nkę.

Carter powiódł wzrokiem za ich spoj rzeniem .
– Tak, to ona – oznaj m ił. – Nasza m ała Row.
Joanna poczuła się skrępowana.
– Czy m a pan j eszcze inne dzieci, panie Carter?
Mężczy zna przetarł dłonią twarz.
– Kiedy ten drań zabił Rowenę, Ann by ła w ciąży – odparł. – Ale na wiadom ość o wy padku

poroniła – dodał stanowczy m , na pozór opanowany m tonem . – A potem j uż nie staraliśm y się o
następne. Chy ba nie j est nam przeznaczone m ieć dzieci, skoro straciliśm y j uż dwoj e.

Joanna spoj rzała na Mike’a, a potem znów na Cartera. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Ja i Ann nigdy m u tego nie wy baczy m y – ciągnął. – Odebrał nam wszy stko, co m ieliśm y .

Ży j em y j ak para staruszków, który m nie chce się nawet otworzy ć ust. Przez niego nasze ży cie
j est gówno warte.

Milczeli, a Carter m ówił dalej :
– Gdy by chociaż sąd wy dał sprawiedliwy wy rok i ten drań trafił do pierdla, by łoby nam

dużo łatwiej . Ale sędzia trzy m ał j ego stronę.

– Z tego, co wiem , to nie by ło dowodów na to, że Selkirk spowodował wy padek po pij anem u –

zauważy ła ostrożnie Joanna.

Carter spiorunował j ą wzrokiem .
– Wszy scy wiedzieli, że by ł pij any – wy cedził z gory czą. – Wszy scy , łącznie z sędzią.

Widziałem to w j ego oczach. Ale Selkirk i ten cwaniak, j ego obrońca, to j ego znaj om i i nic nie
m ożna by ło zrobić – przerwał i nagle j ego twarz rozj aśnił prom ienny uśm iech. – Chodźcie, coś
wam pokażę – oznaj m ił.

Oboj e skinęli głowam i, nie bardzo wiedząc, j ak zareagować.
– Tędy – rzucił i ruszy li za nim schodam i na górę.
Na piętrze by ł m ały przedpokój . Na podłodze leżał kwadratowy dy wanik. Na j edny ch z

czworga drzwi widniała ceram iczna tabliczka z napisem „pokój Roweny ”. Litery oplecione by ły
długą łody gą, zakończoną ciem noczerwoną różą.

Carter pchnął drzwi i w środku uj rzeli rozrzucone na podłodze zabawki, o który ch m arzy każda

m ała dziewczy nka: dom lalki Cindy , sam ochód lalki Barbie i kolorowe kucy ki z serii „My Little
Pony ”. Pod łóżkiem , okry ty m kolorową kapą, stała para czerwony ch, skórzany ch sandałków z
porozpinany m i paskam i. Przez uchy lone okno wiał lekki wiatr, poruszaj ąc firankam i. W powietrzu
unosił się świeży , dziecięcy zapach talku. Joanna rozej rzała się po pokoj u i zatrzy m ała wzrok na
Carterze. Miał łzy w oczach.

background image

– Ślicznie tu, prawda? – spy tał.
Przy taknęła m u ruchem głowy .
– Kiedy ś zawieźliśm y Rowenę do babci – zaczął. – A potem poj echaliśm y do superm arketu i

kupiliśm y tę tapetę po okazy j nej cenie. W niedzielę, kiedy nasza m ała Row wróciła do dom u, j ej
pokój by ł j uż gotowy . – Przetarł oczy wy tatuowaną ręką. – Ann sam a uszy ła tę kapę, a j a
wy m alowałem ściany i położy łem tapetę. Row tak się cieszy ła, że od razu chciała położy ć się do
łóżka, chociaż by ła dopiero czwarta po południu.

– I od tam tej pory nie zm ienialiście nic w j ej pokoj u?
Carter pokręcił głową.
– Na cm entarzu m a piękny nagrobek ze swoim im ieniem , ale to m i j akoś do niej nie pasuj e –

odparł. Jego ściągnięte brwi wy rażały bezm iar cierpienia. – Nasza m ała Row lubiła to, co ładne i
kolorowe. Tu j est j ej m iej sce – dodał powoli, rozglądaj ąc się po pokoj u. – Wszy stko j est tak,
j akby ciągle tu by ła. Czuć nawet j ej zapach, prawda? – spy tał, zerkaj ąc na Joannę. – Co by pani
zrobiła, gdy by zabito pani rodzone dziecko? – rzekł, wy krzy wiaj ąc twarz w gry m as nienawiści. –
Rozj echał j ą na m iazgę – dodał łam iący m się głosem . – Trzeba by ło zbierać j ą z j ezdni. – I nagle
zaczął wy lewać z siebie całą gory cz. – Ja i Ann świetnie się ustawiliśm y . Miałem porządną, stałą
pracę. Kiedy urodziła się Row, kupiliśm y ten dom . A potem m iało się urodzić następne… Ale ten
cholerny drań odebrał nam to wszy stko – rzucił wściekle. – Jakim prawem , do diabła?

Gdy zeszli na dół, Carter zaproponował im herbatę. Zgodzili się, wiedząc, że na tę rozm owę

potrzeba czasu. Carter przy niósł filiżanki i cukier.

– Pana żony nie m a w dom u? – zagadnęła Joanna.
Carter zerknął na zegarek.
– Poszła do szkoły . Zaraz wróci.
– Mówił pan, że nie m acie więcej dzieci.
– Bo nie m am y – uciął.
– A więc pana żona pracuj e w szkole?
Pokręcił głową.
– Daj cie j uż spokój – rzucił gniewnie. – Jeśli m acie coś do m nie, to m ówcie albo spadaj cie

stąd i nie zawracaj cie nam głowy . I tak nic nie wiem y . Mam do was ty lko j edną prośbę.

Joanna m ilczała wy czekuj ąco.
– Muszę poznać faceta, który kazał tem u gnoj kowi klękać i błagać o litość – wy krztusił,

przeły kaj ąc ślinę. – Chcę m u pogratulować.

Joanna wstrzy m ała oddech. Zerknęła przelotnie na Mike’a i od razu odgadła j ego m y śli.
Skąd Carter m ógł wiedzieć, że zabój ca zm usił Selkirka, by klęczał i błagał o litość? W prasie

opisano ty lko okoliczności i m iej sce zbrodni. Na prośbę policj i celowo pom inięto inform acj ę o
ty m , że Selkirk zginął na kolanach.

– Będziem y m usieli porozm awiać z pana żoną – nalegała. – Im szy bciej , ty m lepiej .
– Proszę bardzo – m ruknął.
– A czy pan sam , panie Carter, m iał coś wspólnego z zabój stwem Jonathana Selkirka?
– Nie – odparł, kręcąc głową.
Joanna m ierzy ła go badawczy m wzrokiem , ale nawet po ty m , czego właśnie się dowiedziała,

nie liczy ła na to, że Carter od razu się przy zna.

– A czy by ł pan w Gallows Wood, panie Carter?
Przy taknął.
– Raz czy dwa, nie pam iętam .
– I po co pan tam poj echał?
– Na spacer – odparł, krzy wiąc się. – Żeby wy rwać się z dom u.

background image

– A kiedy ostatnio pan tam by ł?
– Parę m iesięcy tem u – odrzekł, poiry towany , podniósł się z m iej sca i wy j rzał za okno. –

Powiem pani, gdzie j est m oj a żona, pani inspektor.

Joannę przeszy ł potworny dreszcz i nagle zrozum iała.
– Codziennie w czasie każdej przerwy chodzi pod szkołę – wy rzucił, akcentuj ąc każde słowo. –

Stoi na ty m przeklęty m skrzy żowaniu i przeprowadza dzieciaki przez j ezdnię. A wie pani,
dlaczego? – spy tał i, nie czekaj ąc na odpowiedź, dodał: – Bo m a nadziej ę, że któregoś dnia j akiś
pij any psy chol rozwali j ą tak j ak naszą córkę. Teraz pani rozum ie? To nie j a zabiłem Selkirka, ale
cieszę się, że przy trafiło m u się coś takiego. Zasłuży ł sobie na to. – Joanna dostrzegła, j ak drżą m u
kąciki ust. – Krótko po ty m , j ak j ą zabił, przy słał nam czek na pięćset funtów – dodał,
rozwścieczony . – Nie m ogłem tego przeboleć i zacząłem wy sy łać do niego anonim owe listy . –
Popatrzy ł na Mike’a. – Ten potwór zruj nował nam ży cie. Molly straciła przez niego obie nogi.
Selkirk zasługiwał na taki koniec, ale to nie j a go załatwiłem . Nie m am nawet broni.

Joanna pochy liła się i odstawiła filiżankę na m ały , wy polerowany stolik.
– To i tak bez znaczenia – odparła. – Człowiek, który zastrzelił Selkirka, prawdopodobnie został

przez kogoś wy naj ęty – dodała ściszony m głosem .

– Co? Zabój ca by ł wy naj ęty ? – zdziwił się Carter. – Mówi pani, że ktoś zapłacił za

wy kończenie Selkirka? – Podrapał się po głowie. – Pierwszy raz sły szę coś podobnego. W takim
razie m ożecie m nie wy kluczy ć, bo j a na pewno nie odm ówiłby m sobie takiej przy j em ności.
Gdy by m ty lko m ógł, to sam by m gnoj a załatwił.

– Naprawdę?
Carter skinął głową po nam y śle.
– Wiedzieliby ście, o czy m m ówię, gdy by ście sam i przeży li taki koszm ar – podsum ował,

pocieraj ąc ram iona, j akby chciał się rozgrzać. – Cholera, a więc ten drań m iał j eszcze inny ch
wrogów.

Przerwał na dźwięk klucza w zam ku frontowy ch drzwi. Po chwili do dom u weszła kobieta i

zerknęła na Cartera.

– Policj a? – spy tała.
Skinął ty lko głową. Kobieta by ła szczupła, m iała bladą cerę i rozczochrane włosy . Ubrana

by ła w obcisłe, czarne spodnie i długi, czarny sweter. Na ram ieniu trzy m ała żółtą kam izelkę
odblaskową z plastiku. Do swetra m iała przy czepioną dużą, okrągłą plakietkę ze zdj ęciem tej
sam ej ładnej , ciem nowłosej , roześm ianej dziewczy nki, którą znali z portretów nad kom inkiem .

Opadła na fotel i wpatry wała się w nich, uśm iechaj ąc się ironicznie.
– My ślicie, że to m y , co?
– Badam y każdy trop… – zaczęła Joanna, ale kobieta nie dała j ej skończy ć.
– Jasne, m ieliśm y powody , żeby go zabić – rzekła, odgarniaj ąc z czoła kosm y k włosów.

Wy glądała na zm ęczoną. – Nareszcie sprawiedliwości stało się zadość, ale m y nie m ieliśm y z
ty m nic wspólnego – dodała, zaciskaj ąc wargi. – Mam ty lko nadziej ę, że to by ła okrutna śm ierć –
sy knęła z gory czą. – Zasłuży ł sobie na cierpienie.

Zaskoczona, Joanna odwróciła wzrok. Sięgnęła do torebki i wy j ęła anonim owy list, który

Selkirk dostał krótko przed śm iercią.

– Czy to od was? – spy tała.
Ann Carter przy j rzała m u się uważnie, zm arszczy ła czoło i pokręciła głową.
– Bardzo podobny do ty ch, które kiedy ś wy sy łaliśm y – przy znała. – Ale to nie od nas –

dodała, zerkaj ąc na m ęża. – Policj a nas upom niała i j uż dawno daliśm y z ty m spokój .

Mężczy zna zawahał się przez chwilę, po czy m powoli przy taknął, patrząc ufnie na żonę.
Mike bacznie j ą obserwował.

background image

– Mówiła pani, że ten list przy pom ina tam te, które kiedy ś wy sy łaliście.
– Rzeczy wiście – przy znała. – To bardzo dziwne. – Zerknęła na kserokopię listu w dłoni

Mike’a. – Wy gląda dokładnie tak sam o.

Ty m razem Joanna postanowiła zary zy kować.
– A czy m ówi coś państwu nazwisko Gallini? – spy tała, ale oboj e zaprzeczy li.
Milczała, dopóki nie wsiedli do wozu.
– No i co o ty m sądzisz, Mike? – odezwała się wreszcie.
Skręcaj ąc w ulicę, popatrzy ł j eszcze raz na zadbany , sm utny dom Carterów.
– Wreszcie m am y główny ch podej rzany ch – odparł.
– Ty lko dlaczego tak długo zwlekali? Rowena zginęła pięć lat tem u, a od trzech lat nie wy sy łali

Selkirkowi anonim owy ch listów.

– Może potrzebowali czasu, żeby uzbierać pieniądze – rzucił Mike nonszalancko. – Osiem

ty sięcy to spora sum a.

– Tak. Masz racj ę – przy znała m u Joanna po nam y śle.
Kancelaria Selkirk & Wilde m ieściła się w georgiańskiej kam ienicy w centrum m iasta. Już na

pierwszy rzut oka dało się zauważy ć, że firm a nieźle prosperuj e: do środka prowadził łukowy
porty k, a ozdobne okna by ły gustownie pom alowane na czarny kolor. Na m osiężnej tabliczce
widniały ty lko dwa nazwiska: Jonathan Selkirk i Rufus Wilde.

W środku za m ahoniowy m biurkiem siedziała atrakcy j na blondy nka, ubrana w skrom ną, a

zarazem elegancką czarną garsonkę. Na ich widok wstała z m iej sca i szy bko zanotowała ich
nazwiska. – Przy szli państwo z policj i – oznaj m iła przez interkom przej ęty m , ściszony m głosem .
Zaraz potem otworzy ły się drzwi gabinetu.

Rufus Wilde pod żadny m względem nie pasował do wy obrażeń Joanny o skorum powany ch

prawnikach. W trady cy j ny m krawacie, garniturze i okularach w złoty ch oprawkach wy glądał j ak
wy trawny adwokat, który na pierwszy rzut oka budzi zaufanie.

– Inspektor Piercy i sierżant Korpanski.
Wilde zam rugał na widok gipsu Joanny , ale taktownie przem ilczał uwagę na ten tem at. Jego

głębokie westchnienie wy rażało współczucie zarówno dla Joanny , j ak i dla zam ordowanego
przy j aciela.

– Potworna sprawa – zaczął, bawiąc się krawatem .
– Rzeczy wiście, panie Wilde.
– Czy wiadom o j uż…? – spy tał, ale głos m u zam arł.
Ty m czasem blondy nka usiadła za biurkiem .
– Zaparz nam herbatę, skarbie – zwrócił się do niej Wilde i m rugnął szelm owsko do Mike’a i

Joanny . – To m oj a córka – wy j aśnił. – Nie m a to j ak rodzina – dodał, odwracaj ąc głowę i światło
od okna odbiło się w szkłach j ego okularów. – Proszę się rozgościć – zawołał przy j aźnie,
wskazuj ąc na drzwi, za który m i m ieściło się osobne pom ieszczenie, j ego pry watny azy l.

By ło to ciem ne, sty lowe biuro, wy łożone dębową boazerią. Rozsiedli się w głębokich,

skórzany ch fotelach.

– Czy wiadom o j uż, kto go zabił? – spy tał wreszcie Wilde.
– Nie – odparła rozważnie Joanna. – To znaczy , m am y kilku podej rzany ch, ale to j eszcze nic

pewnego.

– Rozum iem . – Wilde rozsiadł się wy godnie na krześle, złączy ł opuszki palców i uśm iechnął

się. – No więc w czy m m ogę pom óc?

– Jak długo pracował pan z Jonathanem Selkirkiem , panie Wilde?
– Prawie dwadzieścia lat – odparł sm utny m tonem . – To szm at czasu. Nigdy by m się nie

spodziewał, że czeka go tak tragiczny koniec. To straszny szok, prawda?

background image

– Pewnie m iał pan nadziej ę, że skończy się ty lko na więzieniu, co? – wtrącił Mike,

poiry towany .

Powieki m u zadrgały za szkłam i okularów. Odkaszlnął i poruszy ł się niespokoj nie.
– Proszę posłuchać, sierżancie Pański czy j ak panu tam … To prawda, że ściga nas wy dział

przestępstw gospodarczy ch – oznaj m ił, patrząc Mike’owi odważnie prosto w oczy . – Ale to
j eszcze nie oznacza, że złam aliśm y prawo.

– Bo nie m a dowodów? – warknął Mike tonem ostry m j ak brzy twa. – A m oże przej echanie

dziecka na przej ściu na pieszy ch to też nie j est złam anie prawa?

– Ja nie m iałem z ty m nic wspólnego.
– Ale wcześniej by ł pan z Selkirkiem w restauracj i, prawda?
– Gadaj pan zdrów, sierżancie – odburknął m u Wilde. – Ale na m iej scu wy padku m nie nie

by ło.

Mike wzdry gnął się nerwowo.
– Nie uda wam się m nie zastraszy ć – dodał bez zaj ąknięcia Wilde. – I tak udowodnię, że

j estem czy sty . – Zerknął przelotnie na Joannę. – Już j a dobrze znam te wasze m etody , w końcu
j estem adwokatem . – Pochy lił się do przodu i uderzy ł pięścią w biurko. – I nie dam się wam
zastraszy ć. Mam prawo do…

– Spokoj nie – przerwała m u Joanna, wy raźnie znużona. – Wiem , że zna pan swoj e prawa.

Niech pan posłucha – dodała. – Pana m achloj ki m nie nie interesuj ą, chy ba że m aj ą związek ze
śm iercią Selkirka. Wiem , że j est pan podej rzany , i to m i wy starczy . Jestem tu ty lko po to, żeby
się dowiedzieć dwóch rzeczy . Po pierwsze: czy Selkirk dzwonił do pana w poniedziałek
wieczorem , a j eśli tak, to czy powiedział panu cokolwiek, co m ogłoby m ieć związek z j ego
zabój stwem ? A po drugie: czy pan wie, kto m ógł nienawidzić go tak bardzo, by ży czy ć m u
śm ierci?

Wilde oparł się na krześle, wy raźnie odprężony .
– Odpowiem na pierwsze py tanie. Rzeczy wiście, Jonathan dzwonił do m nie ze szpitala.
– A w j akiej sprawie?
Wilde wy dął wargi. – Wiedział j uż, że j est ciężko chory , i chciał, żeby m poprowadził kilka

j ego spraw – wy j aśnił, szczerząc zęby w uśm iechu. – To żadna wielka taj em nica, sam a pani
widzi.

Joanna nie spuszczała z niego wzroku.
– A czy powiedział coś, co pom ogłoby nam wy j aśnić wy darzenia tam tej nocy ?
Wilde pokręcił sm utno głową.
– Niestety , nie – odparł.
– A czy obawiał się o swój stan zdrowia?
– Niezupełnie. – Z j ego lakoniczny ch odpowiedzi wy nikało, że Wilde wcale nie by ł skory do

pom ocy w śledztwie.

– Tam tego dnia rano dostał anonim owy list z pogróżką – oznaj m iła Joanna. – Czy wspom inał

panu o ty m ?

Wilde zam arł na chwilę, j akby zastanawiał się, co odpowiedzieć.
– Jonathan dobrze wiedział, kto wy słał ten list – odparł wreszcie. – Prosił m nie, żeby m podj ął

kroki prawne przeciwko j ego autorom .

– To znaczy , przeciwko Carterom ?
Wilde skinął głową.
– Widzę, że j est pani świetnie przy gotowana, pani inspektor.
Joanna puściła tę sarkasty czną uwagę m im o uszu.
– A czy wie pan, panie Wilde, że Carterowie nie przy znaj ą się do tego listu?

background image

Wilde m iał zdum ioną m inę.
– Jonathan by ł przekonany , że to oni. Już kiedy ś przy sy łali m u takie listy . Ten by ł dokładnie

taki sam j ak tam te. Py tał m nie, czy m ógłby m zaj ąć się tą sprawą.

– Zaj ąć się? To znaczy j ak?
Wilde spoj rzał na Mike’a.
– To znaczy , że m iałem wy słać im ostrzeżenie, sierżancie – odparł, otwieraj ąc szufladę. –

Zdąży łem j uż nawet j e nagrać – dodał i wy j ął m ałą kasetę m agnetofonową. – I wtedy
dowiedziałem się o śm ierci Jonathana.

– A wcześniej , kiedy Selkirk zaginął, to co pan sobie pom y ślał?
Wilde zastanowił się przez chwilę, wpatrzony w sufit.
– Szczerze m ówiąc, uznałem , że to zaburzenia pam ięci po załam aniu nerwowy m . My ślałem ,

że błąka się gdzieś po m ieście. Przez ostatnie kilka m iesięcy by ło m u naprawdę ciężko.

– Czy m ógłby pan zdradzić nam coś więcej ?
Wilde pochy lił się konspiracy j nie do przodu.
– Chy ba niezby t dobrze układało m u się z żoną. Sheila to bardzo dziwna kobieta – dodał,

m arszcząc czoło i kręcąc głową. – A do tego j eszcze te piekielne przesłuchania. Wasi ludzie z
wy działu przestępstw gospodarczy ch nie grzeszą uprzej m ością, pani inspektor. Potrafią nieźle dać
się we znaki. – Spoj rzał błagalnie na Joannę. – Czy j est j akaś szansa, że teraz, po śm ierci
Jonathana, przerwą dochodzenie?

Popatrzy ła na niego: j ego twarz nagle rozprom ieniała nadziej ą.
– Nie wiem – odrzekła po nam y śle. – Ale chy ba nie. Jonathan Selkirk nie by ł j edy ny m

podej rzany m , panie Wilde.

– Śledztwo doty czy ło firm y Selkirk and Wilde, która j uż nie istniej e – rzucił gniewnie. –

Jonathan nie ży j e, a prawo nie ściga zm arły ch.

– Ale pan j eszcze ży j e, panie Wilde.
Przy gry zł wargę.
– Wiem .
Ta szy bka wy m iana zdań podsunęła Joannie pewną m y śl: czy żby Rufus Wilde by ł aż tak

naiwny , by całą winę zrzucić na swego zm arłego partnera?

Po chwili, obserwuj ąc go, j ak nerwowo bawi się krawatem , szy bko odrzuciła tę m y śl, bo sam

powód wy dał j ej się zby t błahy , ale na wszelki wy padek bacznie obserwowała każdy j ego ruch.

– Kom u m ogło zależeć na śm ierci Selkirka, panie Wilde?
– Nikom u – odrzekł poważnie. – Absolutnie nikom u. Jonathan by ł wspaniały m człowiekiem ,

cieszy ł się dużą popularnością. Każdy , kto go znał, darzy ł go ogrom ną sy m patią. – Przerwał, by
zaczerpnąć tchu. – By ł chy ba naj bardziej szanowany m prawnikiem w Leek.

Joanna j eszcze nigdy nie sły szała tak fałszy wy ch pochwał.
– Ale bronił też różny ch przestępców.
Posłał j ej blady uśm iech.
– Na ty m polegała j ego praca.
Postanowiła zm ienić takty kę.
– Pani Selkirk wspom niała, że j ej m ąż bronił kiedy ś pewnego człowieka, oskarżonego o uży cie

broni. Podobno ten człowiek groził Selkirkowi.

– A kiedy dokładnie? – spy tał Wilde, doty kaj ąc ram ki okularów.
– Jakieś osiem czy dziesięć lat tem u – wtrącił Mike.
Wilde zrobił oboj ętną m inę i zam y ślił się.
– A, tak. Chodzi o sprawę Wiltona. Rzeczy wiście groził Jonathanowi, ale to nic poważnego.

Chciał ty lko trochę go postraszy ć.

background image

Ży ły na szy i Mike’a by ły nabrzm iałe j ak powrozy .
– Jest pan tego pewien?
– Ależ oczy wiście – odparł Wilde pobłażliwie. – Przecież to zwy kle od razu widać.
– A czy ten Wilton j eszcze ży j e?
– Tego nie wiem .
– A więc nie zna pan nikogo, kto nienawidził Jonathana Selkirka?
– Nie.
– A m oże j ego sy n?
– Wy kluczone – zaprotestował Wilde. – Chociaż m uszę przy znać, że Jonathan bardzo się

zawiódł na Justinie.

– A to dlaczego?
– Bo nie wy korzy stał swoich m ożliwości. Jonathan m iał nadziej ę, że Justin pój dzie w j ego

ślady , opłacił m u naukę, j ednak chłopaka wcale to nie interesowało.

– Wielka szkoda – rzucił ironicznie Mike, ale Wilde zby ł j ego uwagę wy niosły m spoj rzeniem .
– Dobrze, w takim razie dziękuj em y panu, panie Wilde. – Joanna podniosła się z m iej sca. –

Będziem y z panem w kontakcie.

Te ostatnie słowa wy raźnie nim wstrząsnęły . Spoj rzał na nią z bły skiem przerażenia w

oczach. Joanna zaczęła zastanawiać się, czy przestraszy ł się śledztwa w sprawie wy łudzeń, czy
m oże odezwało się w nim sum ienie. Ty lko dlaczego, do diaska, m ogło m u zależeć na śm ierci
Selkirka, zapy ty wała się w duchu.

W drzwiach om al nie wpadła na atrakcy j ną blondy nkę z tacą, na której stały porcelanowe

filiżanki w bladoczerwone róże i duży , dy m iący dzbanek.

– Wy bacz, skarbie, spóźniłaś się – szepnął do niej Mike, po czy m odwrócił się do Wilde’a. –

Mam nadziej ę, że to pan wy głosi m owę pożegnalną na pogrzebie Selkirka, bo ty lko pan się do tego
nadaj e – rzekł. – Cała reszta nienawidziła j ego bezczelnej gęby .

Na kom endzie czekała na Joannę posterunkowa Dawn Critchlow.
– Mam trzy wiadom ości: j edną dobrą, j edną zwy czaj ną, a j edną złą – oznaj m iła. – Od której

m am zacząć?

– Od tej dobrej , oczy wiście – odparła Joanna.
– Dzwonił doktor Levin. Mówił coś o kolacj i i prosił, żeby pani od-dzwoniła i potwierdziła, bo

chciałby zarezerwować stolik – dodała z uśm iechem .

Joanna zam rugała.
Skoro Matthew rezerwuj e stolik w restauracj i, to znaczy , że szy kuj e się poważna rozm owa,

pom y ślała. Długo udawało j ej się unikać poważny ch rozm ów, ale w duchu wiedziała, że prędzej
czy później j ą to czeka, a Matthew zawsze wolał om awiać ważne sprawy w cztery oczy .

Na razie odrzuciła od siebie tę m y śl.
– A ta zwy czaj na wiadom ość?
– Tam tej nocy , około wpół do drugiej , w zatoczce przy Gallows Wood widziano sam ochód. Z

relacj i świadka wy nika, że by ł to brązowy vauxhall cavalier. Spisano nawet num er i j uż go
sprawdziliśm y .

– No i co?
– Należy do Dustina Holloway a – odparła Dawn. – Na razie nie wiem y , kto to j est, ale zaraz

go sprawdzim y .

– Świetnie. A kto widział ten wóz? – spy tała Joanna od niechcenia. – Pewnie j akaś zakochana

para?

Dawn Critchlow przy taknęła.
– Łatwo się dom y ślić, co? Mężatka z żonaty m facetem , dlatego nie chcieli się uj awnić.

background image

– W takim razie zaraz j edziem y do naszy ch szanowny ch świadków, a po drodze zaj rzy m y do

tego Holloway a – zwróciła się do Mike’a. – A ta zła wiadom ość? – spy tała, patrząc na Dawn.

– Pugh chce panią naty chm iast widzieć w swoim … to znaczy , w pani biurze. I przepraszam –

dodała. – To by ły j ej słowa, a nie m oj e. Ale na pani m iej scu naj pierw zadzwoniłaby m do
doktora Levina – rzuciła, puszczaj ąc oko do Mike’a.

Joanna spuściła powieki i wzięła głęboki oddech. W ty m m om encie nawet spotkanie z Pugh

stało się wy bawieniem od poważnej rozm owy z Matthew.

Podczas ich drugiego spotkania Pugh nie zy skała na swoj ej atrakcy j ności. Na dźwięk

otwierany ch drzwi podniosła głowę i spoj rzała na Joannę swy m i j asny m i oczam i,

– Jutro wieczorem zwalniam twoj e biuro – oznaj m iła cierpko. – Mam y j uż Galliniego.
Tak szy bko, zdziwiła się Joanna w duchu.
– A gdzie by ł? – spy tała.
– Na lotnisku Heathrow. Miał ze sobą kupę forsy i wy bierał się na Sy cy lię, na wakacj e do

rodziny , by przy okazj i oddać pieniądze szefowi m afii.

– To m oże coś z niego wy ciągniecie.
– Wątpię, ale za to m am coś dla ciebie, Piercy . Siadaj .
Joanna posłusznie opadła na krzesło.
– Nie m ogłam poj ąć – zaczęła Pugh – j ak m u się udało oderwać Selkirka od aparatury ,

wy ciągnąć go z łóżka i wy wlec kory tarzem tak, żeby nikt nic nie sły szał. – Popatrzy ła na Joannę.
– I trudno m i by ło w to uwierzy ć.

Joanna m ilczała wy czekuj ąco.
– Podobno j esteś tu naj lepsza, Piercy , ale m usisz się j eszcze sporo nauczy ć. Zbadaliśm y te

drzwi przeciwpożarowe. Okazuj e się, że ktoś m usiał otworzy ć j e od wewnątrz – podsum owała.

– To j uż ustaliliśm y .
Ale Pugh pokręciła głową.
– Sprawca m iał wspólnika. Ktoś wpuścił go do szpitala.
Joanna wpatry wała się w nią bez słowa.
– Trzeba j echać do szpitala i j eszcze raz przesłuchać wszy stkich, którzy m ieli wtedy dy żur.

Ktoś z nich wpuścił Galliniego do środka, a potem oderwał Selkirka od aparatury .

Z Matthew poszło j ej o wiele trudniej . Już dwa razy wy kręciła num er do laboratorium i za

każdy m razem odkładała słuchawkę, j eszcze zanim usły szała j ego głos. Za trzecim razem
odezwała się j ego sekretarka i od razu j ą połączy ła.

– Cześć, Matthew.
– Cześć – odezwał się przez ściśnięte gardło. – Wiesz, Jo, ostatnio m iałem sporo czasu na

m y ślenie – zaczął powoli.

– Pewnie to Jane daj e ci ty le do m y ślenia, co? – rzuciła tonem zazdrosnej kochanki.
– Błagam cię, przestań – westchnął. – Wiesz, j ak m i trudno – dodał, budząc niej poczucie

winy . Po chwili spróbował j eszcze raz. – Joanno, m usim y koniecznie porozm awiać. Mam ci
wiele do powiedzenia. Bardzo m i zależy , żeby śm y by li razem , ale to się nie uda, j eśli nadal
będziesz unikać tego tem atu.

W duchu przy znała m u racj ę.
– Zarezerwuj ę stolik na ósm ą
Podczas popołudniowej odprawy nie m ogła się skupić. Po głowie krąży ły j ej różne m y śli.

Nie wy obrażała sobie ży cia ani bez Matthew, ani bez pracy , ale j ak pogodzić j edno z drugim ?
Wciąż sły szała poważny ton Matthew, w który m brzm iała nuta determ inacj i. Wiedziała, że
Matthew potrafi by ć bardzo uparty . Zam rugała i szy bko skierowała uwagę na salę pełną
policj antów, którzy czekali na j ej wskazówki.

background image

– Musim y się skupić na czterech główny ch wątkach – zaczęła, wskazuj ąc na tablicę z

wy kresam i, i wzięła głęboki oddech. – Dzięki przedstawicielce kom endy okręgowej m am y j uż
sprawcę. Tak j ak podej rzewano, j est nim Włoch o nazwisku Gallini, płatny zabój ca, który m a na
swoim koncie j eszcze inne m orderstwa. Dowody balisty czne sugeruj ą j ego powiązanie z co
naj m niej trzem a inny m i zabój stwam i z uży ciem broni palnej . Jego m odus operandi by ł łatwy do
przewidzenia: Pugh twierdzi, że za zabój stwo Selkirka dostał j akieś osiem ty sięcy – dodała i
przerwała na chwilę. – Na razie nie wiem y , j akim sam ochodem wy wiózł ofiarę, ale w noc
zabój stwa około wpół do drugiej w okolicy Gallows Wood widziano brązowego vauxhalla
cavaliera. Trzeba sprawdzić m ężczy znę i kobietę, którzy to zgłosili. Wiem y j uż, że sam ochód
zarej estrowany j est na nazwisko Dustin Holloway . Musim y zbadać każdy ślad – dodała. – Pugh
dowiodła też, że ktoś z personelu szpitala wpuścił zabój cę do środka… Tak, to właśnie dzięki niej
wy szło na j aw, że zabój ca m iał wspólnika – ciągnęła, ignoruj ąc falę drwiący ch pom ruków, która
przeszła po sali.

– Chwileczkę, Joanno… – wy j ąkał Mike, zaskoczony .
– Pugh m a na to dwa dowody . Po pierwsze, wy kazała brak śladów włam ania na parapecie w

sąsiedniej sali, gdzie w noc zabój stwa nikt nie leżał. – Rozej rzała się i uśm iechnęła na widok
dwóch znaj om y ch twarzy . – A dzięki Tim m isowi i McBrine’owi, którzy zdj ęli drzwi
przeciwpożarowe, by przekazać j e do analizy , dowiedzieliśm y się, że Gallini dostał się do szpitala
wy j ściem awary j ny m – dodała i przerwała, by nabrać tchu. – A po drugie, ty lko ktoś ze szpitala
m ógł wy łączy ć kardiom onitor. Niech kilkoro z was przy j rzy się bliżej trzem osobom z personelu
szpitala, które m iały wtedy dy żur. Zaj rzy j cie w ich akta i konta bankowe, m oże znaj dziecie j akieś
dowody przestępstwa.

Mike dotknął j ej łokcia.
– A co z ty m facetem , który cierpiał na depresj ę i podobno wy skoczy ł z okna?
– Nie wiem – rzuciła, m arszcząc brwi.
Mike nie spuszczał z niej wzroku.
– Przecież sam a zawsze m ówisz, że nie wierzy sz w zbiegi okoliczności – zauważy ł.
Ale Joanna zwróciła się j uż do zebrany ch:
– Kolej na sprawa to ży cie zawodowe Jonathana Selkirka. Wiem y j uż, że firm a prawnicza

Selkirk & Wilde by ła podej rzana o wy łudzenia. Odniosłam dziwne wrażenie, że Rufus Wilde
ucieszy ł się na wieść o śm ierci partnera – dodała, wy krzy wiaj ąc twarz. – Jakoś nie przekonał
m nie j ego nowy , czarny krawat ani żałobna garsonka j ego córki. Wilde m iał chy ba cichą
nadziej ę, że z powodu śm ierci Selkirka wy dział przestępstw gospodarczy ch um orzy sprawę.
Widocznie nie zna j eszcze naszy ch ludzi. Ta uwaga wy raźnie rozbawiła zebrany ch policj antów.

– Co ciekawe, Wilde przy znał też, że Selkirk telefonował do niego ze szpitala – konty nuowała,

unosząc dłoń. – Możem y się ty lko dom y ślać, co m u powiedział. Wilde twierdzi, że Selkirk prosił
go, by przej ął j ego sprawy , ale kto wie, j ak by ło naprawdę. – Znów powiodła wzrokiem po sali. –
Dawn, skontaktuj się z wy działem przestępstw gospodarczy ch i zdobądź szczegółowe inform acj e
o firm ie Selkirk & Wilde. Spróbuj też dowiedzieć się j ak naj więcej o panu Wilde i j ego ślicznej
córeczce – dodała, m arszcząc czoło. – Nie podobało m i się, j ak odgry wała grzeczną dziewczy nkę,
a do tego j eszcze ta czarna garsonka…

– Nie wierzę, że to ona m ogła wy dębić osiem ty sięcy , żeby pozby ć się partnera swego oj ca

– zauważy ł Mike.

Joanna przy m ruży ła powieki.
– Jasne, że nie. Ale m ogła podsunąć tatusiowi czek do podpisu.
Spoj rzała na tablicę.
– Kolej ny krąg podej rzany ch to wesoła rodzinka Selkirka: j ego żona, sy n, sy nowa oraz

background image

przy j aciel rodziny , Anthony Pritchard. Zachowuj ą się tak, j akby śm ierć pana dom u wy raźnie ich
uszczęśliwiła. – Joanna cm oknęła z niezadowoleniem . – Jeszcze nigdy nie widziałam , żeby po
śm ierci bliskiej osoby rodzina zachowy wała się tak beztrosko. – Popatrzy ła po twarzach
zebrany ch. – Sam i rozum iecie, że to trochę podej rzane i bardzo źle o nich świadczy , dlatego
wkrótce sam a zaj rzę do Justina Selkirka i j ego żony i porozm awiam z Anthony m . Ostatni wątek to
rodzina Carterów – zupełne przeciwieństwo Selkirków. Wciąż nie m ogą pogodzić się ze stratą córki
Roweny , która pięć lat tem u zginęła pod kołam i auta Jonathana Selkirka na przej ściu dla pieszy ch
przy szkole. Selkirk uciekł z m iej sca wy padku. Podobno m iał we krwi trzy krotnie więcej alkoholu,
niż pozwalaj ą na to przepisy .

Po sali przeszedł szm er niedowierzania.
– Przez j akiś czas Carterowie wy sy łali Selkirkowi listy z pogróżkam i, dopóki policj a ich nie

upom niała. Wilde twierdzi, że Selkirk prosił go, by wy słał Carterom ostrzeżenie po ty m , j ak rano
w dniu swoj ej śm ierci otrzy m ał anonim , który na oko przy pom inał dawne listy od Carterów.
Wy słaliśm y go do analizy i j eszcze dziś powinniśm y dostać wy niki. – Jeszcze raz przebiegła
wzrokiem po sali. – Śm ierć m ałej Roweny Carter wstrząsnęła cały m m iastem i wszy scy
współczuj em y j ej rodzicom , ale pam iętaj m y o ty m , że brutalne zabój stwo Jonathana Selkirka
j est czy nem równie kary godny m .

Gdy policj anci opuścili salę, Joanna zwróciła się do Mike’a:
– Wiesz, zastanawiaj ą m nie ci Carterowie. Nie rozum iem dwóch rzeczy : skąd Carter m ógł

wiedzieć, że zabój ca kazał Selkirkowi klęczeć, skoro nie podano tego w prasie?

– A ta druga rzecz?
– Pam iętasz te fotografie w ich salonie? – spy tała, wy raźnie przej ęta.
Mike skinął głową.
– Brakowało tam j ednego portretu. Zastanawiam się, czy przy padkiem Carterowie nie zdj ęli

go po to, by przy pom nieć Selkirkowi o wy padku.

Zadowolona, że Pugh zwolniła j ej pokój , Joanna siedziała przy biurku w towarzy stwie Mike’a.

Jedli kanapki na późny lunch, popij aj ąc j e piątą filiżanką kawy , gdy nagle zadzwonił telefon. W
słuchawce odezwał się głos sierżanta dy żurnego.

– Ma pani gościa, pani inspektor.
– Powiesz m i, kto to j est, czy bawim y się w zgady wanki? – spy tała z pełny m i ustam i.
– Mówi, że nazy wa się Pritchard – oznaj m ił, po czy m zwrócił się do m ężczy zny :
– A im ię?
– Już wiem , o kogo chodzi – przerwała m u Joanna stanowczy m tonem . – Przy ślij go do m nie.
Na kory tarzu rozległy się energiczne kroki, a po chwili ktoś zapukał do drzwi. Otworzy ł Mike.
– Witam y , panie Pritchard – przy witał go przesadnie grzeczny m głosem . – Miło, że pan nas

odwiedził. Pańska pom oc bardzo się przy da w śledztwie.

Ale „dziadek Tony ” nie dał się nabrać na ten przy j azny ton. Wszedł i rozej rzał się nerwowo

po pokoj u.

– Dzień dobry , sierżancie – odezwał się oficj alnie. – Dzień dobry , pani inspektor.
– Proszę, niech pan siada – zachęciła go Joanna, a Mike swoim zwy czaj em stanął w rozkroku,

oparty o drzwi, i założy ł ręce.

Pritchard opadł na krzesło.
– No więc co pana do nas sprowadza?
– Postanowiłem sam do was przy j ść i wy j aśnić parę spraw – odparł niepewnie.
Joanna uniosła brwi.
– Nawet Sheila nie wie, że tu j estem .
Zapadła wy czekuj ąca cisza.

background image

– Pom y ślałem , że powinniście dowiedzieć się czegoś więcej o Jonathanie. Może to wam

wy j aśni, dlaczego ktoś go zabił, i zrozum iecie, że j ego rodzina nie m a szczególny ch powodów do
rozpaczy – orzekł, wpatrzony w Joannę. – Chociaż nie m ieli z ty m nic wspólnego i wcale nie
ży czy li m u śm ierci.

– Naprawdę?
Pritchard poruszy ł nerwowo ustam i.
– To m ój przy j aciel, sam i rozum iecie… – przerwał, szukaj ąc właściwy ch słów. – Ale nie by ł

ty m , na kogo wy glądał.

Tak j ak większość z nas, podsum owała w m y śli Joanna.
– W pracy potrafił świetnie udawać – dodał Pritchard i zarum ienił się, zawsty dzony . – Na

nieszczęście, ty lko rodzina znała j ego prawdziwą naturę.

Mike i Joanna wy m ienili spoj rzenia. Czy Pritchard by ł na ty le głupi, że nie wiedział, co robi,

czy m oże próbował prowadzić podwój ną grę, co szło m u bardzo niezręcznie? Joanna przy j rzała
się uważnie j ego twarzy . Co on kom binuj e, zastanawiała się.

– No cóż, dziękuj ę panu, panie Pritchard – rzuciła beznam iętny m tonem . – Bardzo nam pan

pom ógł. – Oparła gips o biurko, ale m im o to złam ana ręka wy dawała się j eszcze bardziej
dokuczliwa i ociężała. – W śledztwie liczy się każda inform acj a na tem at ofiary .

– To m iło z pana strony , że pofaty gował się pan do nas – dodał Mike.
Pritchard naty chm iast wy czuł w j ego tonie sarkazm . Odwrócił się na krześle i spiorunował

Mike’a wzrokiem , po czy m znów spoj rzał na Joannę.

– Proszę m ówić dalej , panie Pritchard – ponagliła go.
Nie bardzo wiedziała, z kim m a do czy nienia. Sheila Selkirk przedstawiła go j ako przy j aciela

rodziny , j ednak j ej słowa by ły dalekie od prawdy . Niewy kluczone, że ten przy stoj ny ,
dy sty ngowany , elegancki m ężczy zna po prostu czekał na właściwy m om ent, bo przecież Sheila
Selkirk by ła nie ty lko urodziwa, ale właśnie została zam ożną wdową. A skoro Pritchard też by ł
wdowcem , to by łaby z nich idealna para. Ty lko dlaczego w taj em nicy przed nią przy chodzi na
policj ę?

Joanna czekała na dalszy ciąg historii Pritcharda. Mężczy zna odkaszlnął.
– Nawet sobie pani nie wy obraża, j aki koszm ar przeży ła z nim Sheila – zaczął. – To by ł podły

ty ran, lubił m ieć nad wszy stkim i kontrolę, a do tego często pił. Poznali się j eszcze na studiach.

Joanna pokiwała głową.
– Zazdrościł j ej , bo by ła od niego lepsza. Nic dziwnego, że przy tak pięknej , inteligentnej

żonie popadł w kom pleksy – dodał, pochy laj ąc się naprzód, j akby chciał zdradzić j akiś sekret. –
Dlatego zabronił j ej otworzy ć własną kancelarię. Przez całe lata ich m ałżeństwa ciągle j ą
kry ty kował i niszczy ł j ej wiarę w siebie. – Wziął głęboki oddech. – A do tego by ł straszny m
skąpcem . Proszę sobie wy obrazić, pani inspektor, że kiedy j echała do superm arketu, to sprawdzał
j ej listę zakupów. Musiała się tłum aczy ć z każdego wy datku, bo inaczej w następny m ty godniu
dawał j ej m niej pieniędzy na ży cie.

Joanna słuchała w m ilczeniu.
– Justina też zadręczał. To nie do pom y ślenia, żeby oj ciec by ł tak okrutny dla własnego

dziecka. Moj a żona i j a nie m ieliśm y dzieci i bardzo zży liśm y się z Justinem . Traktowaliśm y go
j ak sy na. Biedny Justin, ty le się nacierpiał w szkole…

Joanna nie spuszczała z niego wzroku.
– Wy gląda na to, że j ego zabój stwo by ło wam wszy stkim na rękę – zagadnęła m im ochodem .
Tony Pritchard zarum ienił się.
– No, wie pani…
Zm ierzy ła go chłodny m wzrokiem .

background image

– Wy starczy ło zażądać rozwodu. Dlaczego Sheila tego nie zrobiła? – spy tała, przekonana, że

Pritchard kłam ie.

– Ona nie uznaj e rozwodów – odparł dum nie. – Nawet nie brała tego pod uwagę.
– A m oże brała pod uwagę wy naj ęcie płatnego zabój cy , panie Pritchard?
To py tanie wy raźnie rozgniewało „dziadka Tony ’ego”.
– Nie m acie prawa – sy knął.
Wtedy wtrącił się Mike.
– Ktoś opłacił zabój cę Selkirka – rzucił j adowity m tonem . – A z pana słów wy nika, że m ógł to

zrobić ktoś z j ego rodziny , żona albo sy n.

Pritchard m iał przerażoną m inę.
– Nie o to m i chodziło…
Joanna przy j rzała się j ego szczupłej twarzy o regularny ch ry sach i orlim nosie. Anthony

Pritchard pozornie wy dawał się pewny siebie, ale j ego m ały podbródek zdradzał pewną słabość,
a wąskie, wy krzy wione wargi świadczy ły o skłonności do okrucieństwa. Joanna uznała w duchu,
że Sheila Selkirk nie m iała szczęścia do m ężczy zn.

Oparła się o biurko i pochy liła do przodu tak, że dzieliło j ą od niego zaledwie parę

centy m etrów. – A m oże rozwód nie wchodził w grę dlatego, że Selkirk m iał sporo pieniędzy ? W
końcu lepszy cały wół niż pół, co?

– To nie m a nic do rzeczy – odparł, święcie oburzony . – Chodzi o to, że Jonathan m iał

kochankę.

Joanna rzuciła Mike’owi przelotne spoj rzenie. Ta uwaga zaskoczy ła j ą, zwłaszcza w

porównaniu z ty m , co Sheila Selkirk m ówiła o ży ciu seksualny m swoj ego m ęża.

– A kim by ła ta j ego kochanka? – spy tała na pozór oboj ętnie, wpij aj ąc palce w biurko.
– Tego nie m ogę powiedzieć.
– Panie Pritchard, przy pom inam panu, że zeznaj e pan w śledztwie w sprawie zabój stwa.
– A m oże śliczna panna Wilde, co? – zagadnął chłodno Mike.
Pritchard wzdry gnął się.

background image

– Ktokolwiek to by ł, ten rom ans pewnie przesądził o wszy stkim , prawda, panie Pritchard? –

Mike odsunął się od drzwi, podszedł do m ężczy zny i posłał m u ciężkie spoj rzenie. – Selkirk by ł
prawnikiem , w dodatku bardzo inteligentny m . Łatwo m ógł ukry ć pieniądze i w razie rozwodu j ego
żona dostałaby o wiele m niej niż po j ego śm ierci, dlatego opłaciło się zainwestować w zabój stwo
Selkirka…

– Proszę posłuchać – zaczął Tony Pritchard, znów się rum ieniąc. – Przy j echałem tu sam , z

własnej woli. Nikt m nie do tego nie zm uszał.

Unosząc gips, Joanna poczuła ból w ręce.
– I tu pana właśnie nie rozum iem y , panie Pritchard. Po co właściwie pan przy szedł?
Wiedziała j uż, że nie będzie potrafił odpowiedzieć na to py tanie. O co m u chodziło? –

dociekała, gdy Pritchard j uż wy szedł.

– Nie m am poj ęcia – odparł ponuro Mike. – Ale teraz główny m i podej rzany m i są żona i sy n

Selkirka.

– Chy ba nie m y ślisz, że Selkirk m iał rom ans z Sam anthą Wilde!
Mike zm arszczy ł czoło i spoj rzał w stronę drzwi.
– Z j ego zachowania wy nikało, że tak.
– Nie rozum iem . Co ona m ogła w nim widzieć? Chy ba nie chodziło wy łącznie o seks.
Mike zaprzeczy ł ruchem głowy .
– A więc o pieniądze – podsum owała Joanna, rozglądaj ąc się wokoło. – Ale i tak czegoś tu nie

rozum iem . Przecież ta dziewczy na to…

– Chciałaś powiedzieć, słodka idiotka?
– Właśnie, a Jonathan Selkirk nie należał do atrakcy j ny ch. Ty le że poza aluzj ą Pritcharda nie

m am y żadny ch dowodów na ich rom ans.

Mike pokiwał głową.
Joanna niezdarny m ruchem zarzuciła kurtkę na ram iona.
– A teraz skorzy staj m y z rady Pugh i j edźm y do szpitala – rzuciła.
Na podj eździe zauważy li karetkę. Przez ciem ne szy by widać by ło grupkę stłoczony ch ludzi.

Joanna przy j rzała im się niepewnie. Mike naty chm iast wy czuł j ej niepokój . – Co ci j est?

– Nawet nie pam iętam , j ak m nie wieźli karetką – odparła. – Pam iętam ty lko, że leżałam przy

drodze i coś się wokół m nie działo, ale za nic w świecie nie m ogę sobie przy pom nieć karetki.

– Z czasem na pewno sobie przy pom nisz – uspokoił j ą Mike, wj eżdżaj ąc w wolne m iej sce na

parkingu nieopodal autom aty czny ch drzwi szpitala.

Przełożona pielęgniarek nie kry ła niechęci na ich widok.
– Bardzo m i zależy , żeby j ak naj szy bciej zakończy ć tę sprawę. Nie służy nam ten niezdrowy

szum . Po co niepokoić pacj entów, ich rodziny i cały personel? – Zm ierzy ła Joannę surowy m
wzrokiem . – A poza ty m chcieliby śm y dostać z powrotem nasze drzwi awary j ne.

– Lepiej wstawcie nowe na rachunek policj i – odparła j ej Joanna. – Stare m ogą przy dać się

w sądzie j ako dowód rzeczowy .

Przełożona zrobiła gniewną m inę.
– No cóż, chy ba nie m am innego wy j ścia. A w j akiej sprawie państwo przy szli?
– Podej rzewam y , że ktoś z dy żuruj ący ch m ógł wpuścić zabój cę do szpitala.
– To niem ożliwe – odparła z naciskiem . – Mam do swoich pracowników pełne zaufanie. W

ogóle nie bierzcie ich pod uwagę.

– Wszy stkich m usim y brać pod uwagę.
– Ale nie personel pielęgniarski.
– Tak j ak w przy padku śm ierci Frosta?
Tam ta zam rugała nerwowo.

background image

– To by ł tragiczny wy padek, który nie m a nic wspólnego z porwaniem pana Selkirka. –

zaprotestowała. – Pan Frost by ł wrażliwy m człowiekiem , cierpiał na silną depresj ę i stany
lękowe. To ty lko zbieg okoliczności… – dodała po chwili.

– Że w obu przy padkach ta sam a pielęgniarka pełniła dy żur na oddziale? – dopowiedziała za

nią Joanna. – To m ały szpital. Jakoś trudno uwierzy ć, że dwóch pacj entów zginęło tu
przy padkowo taj em niczą śm iercią. Prawda, siostro? – spy tała, wpatruj ąc się w nią uważnie.

– To się zdarza – wy j ąkała niepewnie i oboj e wiedzieli, że coś ukry wa.
– A czy zastaliśm y dziś Yolande Prince?
– Nie, ale… – Jej twarz zasty gła niczy m m aska. – Nie, to nie do pom y ślenia… – zaczęła, ale

głos j ej się urwał.

Joanna i Mike patrzy li na nią wy czekuj ąco.
– Nadal j est na zwolnieniu. Jeszcze z nią nie rozm awiałam – wy krztusiła wreszcie.
– A pozostałe dwie osoby ?
– Tak. W ty m ty godniu akurat pracuj ą na dzienną zm ianę i są na oddziale.
– Dobrze, w takim razie naj pierw poprosim y pana O’Sullivana.
O’Sullivan nadszedł powłóczy sty m krokiem . Jego niebieskie oczy spoj rzały zadziornie na

funkcj onariuszy .

– Wiedziałem , że tu wrócicie – rzucił. – Chociaż zby tnio się nie spieszy liście.
Usiadł w fotelu, skrzy żował nogi i oparł się wy godnie.
– No, ale lepiej późno niż wcale, nie?
– Proszę nam opowiedzieć, co dokładnie wy darzy ło się w noc zniknięcia Jonathana Selkirka –

zaczęła Joanna. – Co dokładnie pan pam ięta? Czy wchodził pan do sali obok, tam gdzie by ło
otwarte okno?

O’Sullivan pokręcił głową.
– A niby po co m iałem tam wchodzić, skoro nie leżał tam żaden pacj ent? – zdziwił się, patrząc

na nich j ak na parę idiotów.

– A czy drzwi w sali obok by ły otwarte? Niech się pan dobrze zastanowi.
O’Sullivan teatralny m gestem przy łoży ł ręce do skroni, udaj ąc, że się koncentruj e.
– By ły zam knięte – odparł po chwili. – Inaczej w kory tarzu by łby przeciąg i wiatr trzaskałby

drzwiam i.

Joanna przy patry wała m u się uważnie.
– A co dokładnie m ówił Jonathan Selkirk?
O’Sullivan zam rugał.
– Że nie uda im się go dorwać.
– Wcześniej pan o ty m nie wspom niał. A kogo m iał na m y śli?
Pielęgniarz zam y ślił się na chwilę.
– Chy ba swoj ą rodzinę. Powiedział, że j eszcze się zdziwią, bo on nie da się tak łatwo wpędzić

do grobu – dodał, opieraj ąc ręce o biurko. – Ale oni wszy scy tak m ówią. Każdem u chorem u
zdaj e się, że krewni ty lko czekaj ą na j ego śm ierć, żeby dobrać się wreszcie do j ego krwawicy .

Joanna pochy liła się do przodu.
– A więc Selkirk m iał na m y śli żonę i sy na?
– A kogóż by innego?
Joanna zerknęła na Mike’a i znów zwróciła się do pielęgniarza.
– A pam ięta pan dzień, kiedy zginął Frost? – Patrzy ła m u prosto w oczy . – Co pan wtedy

widział, panie O’Sullivan?

– To by ło późny m wieczorem – zaczął. – Naj pierw długo z nim rozm awiała, a potem poszła

rozdać pacj entom leki…

background image

– Kto? Yolande Prince? – przerwała m u Joanna.
– Tak.
– Proszę m ówić dalej .
– Jakąś godzinę później poszedłem na drugi koniec kory tarza, gdy nagle usły szałem głuche

stuknięcie. Wy j rzałem przez okno i zobaczy łem na parkingu człowieka w piżam ie. Leżał
nieruchom o, a Yolande darła się wniebogłosy i popędziła do łazienki.

– I co pan wtedy zrobił? – spy tała łagodnie Joanna.
– Pobiegłem za nią – odparł. – Mało butów nie pogubiłem .
Mike pochy lił się i zaj rzał m u w twarz z bliskiej odległości.
– Po co? – spy tał. – Przecież j est pan pielęgniarzem , powinien by ł pan zadzwonić po pom oc i

czy m prędzej zej ść do pacj enta.

O’Sullivan odchy lił się na krześle do ty lu tak m ocno, że om al się nie przewrócił.
– Chciałem sprawdzić, co ona tam robi – odrzekł z nam y słem .
– I nie widział pan, j ak pacj ent wy skoczy ł oknem ?
O’Sullivan zaprzeczy ł ruchem głowy .
– By łem wtedy na oddziale, a Frost wy skoczy ł z okna w łazience.
– Dlaczego? – dociekał Mike.
– Bo ty lko w łazience okna są wy starczaj ąco duże, by człowiek m ógł się przez nie przecisnąć.

Pozostałe są zakratowane albo przy blokowane gwoźdźm i. Kiedy ś by ł tu szpital psy chiatry czny .

– A co pan m y ślał, biegnąc do łazienki?
O’Sullivan wy krzy wił usta w złośliwy gry m as, od którego j ego twarz wy dała się j eszcze

bardziej koścista. Spoj rzał na nich ze złośliwą saty sfakcj ą.

– Zastanawiałem się, j ak facet sięgnął do parapetu. Okna w łazience są bardzo wy soko.
Joanna i Mike wy m ienili zdziwione spoj rzenia.
– Czy wy nic nie rozum iecie? Oni też nie rozum ieli. Nikt oprócz m nie tego nie zauważy ł, ale

j a siedziałem cicho.

– Och, daj pan spokój – żachnął się Mike, zniecierpliwiony j ego pokrętną takty ką.
Joanna uniosła rękę w gipsie i oparła j ą o blat biurka.
– Czy zeznał pan to w trakcie przesłuchania?
O’Sullivan zerknął na nią chy trze.
– Tak – rzucił. – Ale to nie m oj a wina, że oni nie zrozum ieli, co m iałem na m y śli.
– No więc co pan m iał na m y śli?
– To, że ten facet powinien by ł dostać tabletki nasenne i zasnąć na parę godzin.
Teraz Joanna zaczy nała powoli rozum ieć.
– Niech pan m ówi dalej – zachęciła łagodny m tonem .
Ale O’Sullivan naj wy raźniej nie by ł gotów powiedzieć wszy stkiego.
– My ślałem , że Yolande wy skoczy za nim , ale gdy zobaczy ła m nie, to przestała krzy czeć.
– No i co potem ?
– Rozpłakała się. Mówiła, że on się j ej zwierzał – dodał, zniesm aczony . – Za kogo ona się

uważa? Przecież nie m a dy plom u psy chologa…

– Niech pan nie odbiega od tem atu – warknął Mike.
– Podobno zwierzy ł się j ej z całego swego ży cia – ciągnął. – A ona wy słuchała go i uznała, że

m u się poprawiło i że nie potrzebuj e j uż leków. Sam i widzicie, że zachowała się niefachowo. No i
po odstawieniu leków Michael Frost by ł na ty le przy tom ny , by wspiąć się na krzesło i wy skoczy ć
z okna. A wszy stko przez to, że j akiej ś głupiej pielęgniarce zdawało się, że wy leczy ła go,
słuchaj ąc j ego zwierzeń. – Pochy lił się naprzód. – Powinienem by ł to wtedy zgłosić – dodał.

– A czy ona wiedziała, że się pan dom y ślił, co się stało?

background image

– No cóż – m ruknął O’Sullivan, wy raźnie zadowolony z siebie. – Powiedziałem ty lko, że Frost

m usiał by ć bardzo pobudzony j ak na kogoś, kto przy j m ował silne środki uspokaj aj ące, a ona
naty chm iast podniosła wrzask. Pobiegłem do telefonu, a gdy wróciłem , widziałem , j ak zabiera z
łazienki krzesło i odnosi na salę, a więc – m ówiąc waszy m j ęzy kiem – próbowała zafałszować
dowody .

Joanna by ła wy raźnie wstrząśnięta j ego słowam i.
– Sugeruj e pan, że Yolande pom ogła m u się zabić?
O’Sullivan popatrzy ł niespokoj nie po ich twarzach.
– Sam i się dom y ślcie – odparł.
– A czy Yolande wspom niała panu, o czy m rozm awiała z Frostem ?
– O problem ach rodzinny ch – rzucił O’Sullivan od niechcenia. – Podobno Yolande próbowała

m u pom óc. Ale j ej słowa chy ba ty lko j eszcze bardziej go dobiły , skoro krótko potem zdecy dował
się na sam obój czy skok.

Joanna wzdry gnęła się.
– A czy Frost zostawił list pożegnalny ?
O’Sullivan założy ł ręce.
– No właśnie, list – powtórzy ł, zadowolony , że znaj duj e się w centrum uwagi. – Policj a nie

znalazła żadnego listu, ale j a dobrze widziałem , j ak Yolande wzięła z j ego szafki j akąś kopertę i
schowała do kieszeni.

– I nikom u pan o ty m nie powiedział?
– Nie chciałem za dużo gadać, żeby nie wpakować się w kłopoty .
– A więc do tej pory nikt oprócz pana o ty m nie wiedział?
O’Sullivan zam ilkł nagle i oboj e zrozum ieli, co ukry wa.
– Nikt oprócz pana i Yolande Prince, oczy wiście – dodała uprzej m ie Joanna. – Dlatego m iał

pan powody , by j ą szantażować.

– Yolande to wredne babsko – fuknął, rozwścieczony . – Mówiła, że niczego j ej nie

udowodnię, ale gdy by m ty lko chciał, to narobiłby m j ej sm rodu.

– A w j akim nastroj u by ła Yolande w tam ten poniedziałek?
– Opieprzała się j ak zwy kle – sy knął. – A potem przez cały ty dzień wy m igiwała się od roboty

– dodał, patrząc wy zy waj ąco na Joannę. – Czy pani wie, że od czasu zabój stwa Selkirka ani razu
nie by ła w pracy ?

W głowie Joanny zadźwięczał ostrzegawczy dzwonek. W śledztwie o m orderstwo każde

niety powe zeznanie budziło podej rzenia.

– Py tałam pana, w j akim nastroj u by ła w poniedziałek.
– By ła roztrzepana – rzucił O’Sullivan pogardliwy m tonem . – Jak zwy kle zresztą.
– A czy zauważy ł pan u niej oznaki podenerwowania? – dociekała Joanna, niezadowolona, że

m usi naprowadzać świadka na właściwy tor.

– Niech pom y ślę… Chy ba tak – odparł po chwili.
– A j ak się zachowy wała? – spy tał Mike, zdziwiony , że tak nagle wróciła m u pam ięć.
– Ciągle spoglądała na zegarek, j akby na coś czekała.
– A czy tam tej nocy ktoś do niej dzwonił?
– Nie, ale na każdy dzwonek telefonu zry wała się j ak oparzona.
Funkcj onariusze spoj rzeli po sobie z niedowierzaniem .
– A co pan wie o j ej ży ciu pry watny m ? – naciskał go Mike.
– O j akim ży ciu pry watny m , do cholery ? – zaklął głośno O’Sullivan.
– Niech pan nam powie wszy stko, co pan o niej wie.
– Wiem , że m a m ałe m ieszkanko na pery feriach m iasta. Jest tam taka ciasnota, że nie m a się

background image

gdzie obrócić. Ale przy naj m niej do szpitala m a blisko – dodał, patrząc gniewnie na Mike’a. –
Codziennie chodzi do pracy pieszo. Z nikim się nie trzy m a i zdaj e się, że nie m a zby t wielu
przy j aciół, ty lko papużkę – zaśm iał się, wstaj ąc z krzesła.

– Czy to wszy stko?
O’Sullivan skinął głową i wy szczerzy ł zęby w uśm iechu.
– Mógłby m tak gadać przez cały dzień, zam iast podsuwać staruszkom kaczkę, ale nic więcej

nie wiem . – Oparł się o biurko i spoj rzał na Joannę, a w j ego niebieskich oczach poj awił się bły sk.
– Po co tracicie na m nie czas? Lepiej pogadaj cie z Yolande.

Joanna wy kręciła num er, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał i odłoży ła słuchawkę.

Przełożona pielęgniarek zm ierzy ła j ą wzrokiem .

– W dom u j ej pani nie zastanie – rzekła. – Kiedy Yolande m a kłopoty , zwy kle j eździ do

swoj ej m atki.

– A gdzie m ieszka j ej m atka?
– W Meir.
– Czy m a pani j ej num er?
– Oczy wiście.
Ty m razem j uż po drugim sy gnale w słuchawce zabrzm iał niepewny kobiecy głos.
– Halo? – padło starczy m , nieco płaczliwy m tonem .
– Dzwonię ze szpitala – zakom unikowała Joanna. – Czy zastałam Yolande?
– Powinna by ć w pracy – oznaj m iła j ej m atka j uż radośniej . – Właśnie skończy ła nocne

dy żury i teraz pracuj e w dzień. A kto m ówi? – spy tała po chwili, zaciekawiona.

Ty m razem dzwonek alarm owy w głowie Joanny rozdzwonił się na dobre. Mieszkanie

Yolande znaj dowało się niecały kilom etr od centrum m iasta. Mike zawiózł Joannę na m iej sce.

– Wciąż nie rozum iem , co łączy sam obój stwo Frosta z m orderstwem Selkirka – powiedziała,

gdy zbliżali się do celu.

Mike energicznie skręcił w boczną ulicę.
– Może j edno z drugim po prostu nie m a nic wspólnego – odparł.
– Oby ś m iał racj ę – szepnęła, wzdry gaj ąc się. – Bo guzik m nie obchodzi ży cie pry watne

Yolande Prince.

Mike niem al z piskiem opon zaham ował przed ładny m , czteropiętrowy m budy nkiem .

Mieszkanie Yolande Prince m ieściło się w nieduży m , pom y słowo zaproj ektowany m bloku, przy
skwerze porośnięty m trawą i m iniaturowy m i drzewam i. Stały tam huśtawka i karuzela, ale nie
by ło widać żadny ch dzieci. Joanna pom y ślała, że wszy stkie pewnie poszły j uż do dom u zj eść
podwieczorek i pooglądać telewizj ę. Wy wieszone na balkonach pranie powiewało z każdy m
podm uchem lekkiego wiatru. Weszli po schodach, m ij aj ąc skrzy nki pusty ch butelek od m leka i
zatrzy m ali się przy drzwiach, gdzie butelki by ły j eszcze pełne. W dwóch z nich m leko zdąży ło j uż
się zsiąść.

Mike zastukał pięścią do drzwi.
– Skoro j est chora, to m usi by ć w dom u – zauważy ł.
– To dlaczego nie otwiera?
Zaj rzeli przez m aleńkie okienko, ale przez szparę w zaciągnięty ch zasłonach nic nie by ło

widać. Mike zapukał w szy bę i stanął wy czekuj ąco. Zza drzwi nie doby wał się żaden dźwięk.

Zrozum ieli, że w m ieszkaniu nikogo nie m a.
Joanna cofnęła się.
– Musim y j ą znaleźć. To nasz główny świadek.
– Albo główna podej rzana – dodał stanowczo Mike.
Przy m knęła powieki. Wszy stko j edno, pom y ślała, by leby ty lko nie…

background image

Mike wy czuł j ej strach. Jeszcze raz zastukał do drzwi i zawołał Yolande przez otwór na listy .
Joanna dotknęła j ego ram ienia.
– Daj spokój , to nie m a sensu. I tak j ej tam nie m a.
Z niezadowoloną m iną popatrzy ł na drzwi. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa o butelkach

z m lekiem .

– W takim razie m usim y zdoby ć nakaz, Joanno.
Skinęła głową.
– A Matthew nieźle się na m nie wkurzy . Um ówiliśm y się na kolacj ę. Czekaj , zadzwonię do

niego.

Nietrudno by ło przewidzieć reakcj ę Matthew.
– Strasznie cię przepraszam , ale sprawy się trochę skom plikowały – zaczęła. – Mam y tu

poważny problem i nie dam rady dziś przy j ść.

Oczam i wy obraźni widziała j ego napiętą twarz bez cienia em ocj i, j ego zielone oczy ,

pociem niałe z gniewu. Wiedziała, że patrzą gniewnie, pozbawione ciepła i entuzj azm u.

– Mnie też strasznie przy kro, Joanno – odparł z gory czą.
– Proszę cię, nie gniewaj się. Do zobaczenia wkrótce.
Matthew naty chm iast się rozłączy ł.
– Chy ba się nie ucieszy ł – zauważy ła, siląc się na uśm iech.
– Tak czy inaczej , w końcu będziesz m usiała podj ąć decy zj ę, Joanno – odparł Mike, unikaj ąc

j ej spoj rzenia.

– Tak, wiem – odparła cicho.
W towarzy stwie dwóch um undurowany ch funkcj onariuszy wrócili do m ieszkania Yolande

Prince. Mike patrzy ł na Joannę bez słowa przez dłuższą chwilę.

– Czuj esz to sam o co j a? – spy tał wreszcie.
Wy raźnie spięta, pokiwała głową.
– Aż m nie ściska w dołku – przy znała. – Czem u nie wpadliśm y na to wcześniej , Mike?
– Zaczekaj , Jo. Jeszcze nie wiem y wszy stkiego – powstrzy m ał j ą, kładąc j ej dłoń na

ram ieniu, i oboj e przy glądali się, j ak z wy ważany ch drzwi sy pią się drzazgi.

By ły to m asy wne drzwi, o wiele trudniej sze do wy ważenia niż każde inne i policj anci m usieli

uży ć siekiery . Wreszcie puściły . Weszli do ciem nego przedpokoj u i następny m i drzwiam i przeszli
do salonu. Zasłony wciąż by ły zasunięte.

W m roku dostrzegli leżącą na sofie sy lwetkę pielęgniarki, a w powietrzu unosił się lekki trupi

swąd.

Wszy scy czworo zam arli, bo choć w duchu spodziewali się naj gorszego, to widok, który

zastali, by ł dla nich wstrząsaj ący . Wreszcie Joanna przerwała ciszę. Podeszła do denatki i dotknęła
j ej twarzy : by ła lodowato zim na.

– Wy gląda na to, że ty m razem m orderca wy konał brudną robotę nie na zlecenie, ale żeby

zadbać o własny interes – oznaj m iła ściszony m głosem , po czy m rzuciła kilka poleceń do
krótkofalówki. Towarzy szy ło j ej przerażaj ące poczucie dej a vu. – Przy ślij cie tu ekipę śledczą i
patologa – nakazała i podała adres. Następnie zwróciła się do dwóch funkcj onariuszy : – Lepiej
niczego tu nie doty kaj m y , żeby nie zatrzeć dowodów. Rozej rzy j m y się ty lko po m ieszkaniu, a
resztę zostawm y ekspertom . Sprawdźcie naj wy żej , czy przy oknach nie m a śladów włam ania. –
W duchu dręczy ło j ą poczucie winy .

Jak zwy kle, postanowiła podzielić się swoim i m y ślam i z Mikiem .
– Mogliśm y by ć bardziej czuj ni…
Pokręcił energicznie głową.
– Daj spokój , Jo. Nawet nie zdąży ła się przebrać. Zam ordowano j ą, j eszcze zanim

background image

dowiedzieliśm y się o śm ierci Selkirka. Nie m ogliśm y nic zrobić.

Ale widok m artwej pielęgniarki prześladował j ą uporczy wie j ak j akaś zj awa. Gdy by od razu

się dom y ślili, że drzwi przeciwpożarowe zostały otwarte od wewnątrz, to baczniej obserwowaliby
wszy stkich troj e dy żuruj ący ch – uznała w duchu. Zerknęła przelotnie na spuchniętą, zsiniałą twarz
denatki i na j ęzy k wy staj ący spom iędzy j ej warg. Tak naprawdę to ludzie niewiele wiedzą o
swoich współpracownikach, pom y ślała. Przełożona poręczy ła za tę dziewczy nę, a ty m czasem
Yolande Prince nie ty lko m iała współudział w porwaniu Selkirka, ale prawdopodobnie sam a
zaprowadziła Galliniego na salę, gdzie stało łóżko z pacj entem , wy łączy ła kardiograf, pozry wała
elektrody i pom ogła wy wlec chorego ze szpitala. Ty lko co j ą do tego skłoniło, zastanawiała się
Joanna. Jedy ny m m oty wem m usiały by ć pieniądze, bo skoro ktoś by ł gotów zapłacić sporą sum ę
za zabój stwo Selkirka, to na pewno nie zawahał się dorzucić trochę więcej za pom oc pielęgniarki.

A do tego j eszcze ten list, przez który Selkirk trafił do szpitala.
Gdy przechadzała się po m ieszkaniu denatki, ogarnęło j ą poczucie żałosnej klęski. Co z tego, że

zebrała naj ważniej sze inform acj e, skoro wciąż nie znała powodów, dla który ch zam ordowano
Jonathana Selkirka i Yolande Prince. Rozm awiaj ąc z pielęgniarką, przekonana by ła, że zdołała j ą
rozgry źć i ani przez chwilę nie podej rzewała j ej o współudział w porwaniu Selkirka.

Znów zerknęła w stronę m artwego ciała. Ty m razem j ej wzrok padł nie na twarz

dziewczy ny , ale na j ej ściem niały , pom ięty fartuch, grube raj stopy , ciężkie buty . Dlaczego? To
py tanie bębniło j ej w głowie i gdy by nie towarzy szący j ej policj anci, pewnie wy krzy czałaby j e
na głos. Dlaczego? Dziwny m trafem j edy na odpowiedź, która przy chodziła j ej na m y śl, to
śm ierć Michaela Frosta.

Do pokoj u weszło dwóch funkcj onariuszy .
– Znaleźliśm y m artwą papugę – oznaj m ił ponuro j eden z nich. – Widocznie zdechła z głodu.
Mike rzucił Joannie badawcze spoj rzenie. Jej oczy napotkały j ego wzrok i oboj e wiedzieli j uż,

że prześladuj e ich to sam o py tanie.

– Po co dała się w to wciągnąć?
Wzruszy ł ram ionam i.
– Nie m am poj ęcia.
Czekanie na ekipę śledczą i patologa zawsze się dłuży ło, więc dla zabicia czasu j eszcze raz

obej rzeli m iej sce zbrodni, ale nie dostrzegli nic, co pom ogłoby znaleźć odpowiedź na nurtuj ące
ich py tanie. By ło tam j edy nie kilka listów i zdj ęć, które nie wy j awiły żadny ch taj em nic.

Yolande ży ła skrom nie, ale potrafiła utrzy m ać czy stość. Nie m iała luksusów, nosiła gotowe

ubrania, kupione w sieci popularny ch sklepów, i uży wała niedrogich perfum ze średniej półki. To
sam o m ożna by ło powiedzieć o j ej kosm ety kach i urządzeniach kuchenny ch. Mieszkanie
urządzone by ło przy j em nie, ale bez polotu. Nic nie wskazy wało na to, by j ego właścicielkę
cechowała chciwość.

– Wiesz, chy ba j ednak nie zrobiła tego dla pieniędzy . Mike zm arszczy ł czoło. – Jakoś nie

widzę innego powodu.

– Nieważne, tak sobie ty lko pom y ślałam – odparła przepraszaj ąco. – A m oże z j akichś

m oralny ch pobudek?

– My ślisz, że chciała zem ścić się za Rowenę Carter?
Joanna skinęła głową, a Mike zaśm iał się cierpko.
– Na pewno wiedziała o wy padku, ale chy ba nie wy daj e ci się, że przeistoczy ła się w anioła

zem sty .

Patrząc na niego, dostrzegła, j ak po nam y śle j ego twarz nagle spoważniała.
– Wiesz, to całkiem m ożliwe – rzekł.
– A więc m usiała kontaktować się z kim ś, kto zlecił zabój stwo Selkirka.

background image

– Na to wy gląda – przy znał niepewnie.
– No i ten ktoś przekonał j ą, żeby pom ogła w porwaniu Selkirka ze szpitala. Ciekawe ty lko, czy

to by ł ktoś spośród j ej znaj om y ch. – Przerwała i zam y śliła się. – W każdy m razie wiedział, j ak j ą
przekonać.

– Może zwy czaj nie j ą zaszantażował.
– Właśnie. I przy pom niał j ej tragiczną śm ierć Michaela Frosta. Wracam y do punktu

wy j ścia, Mike. – Spoj rzała na niego by stry m wzrokiem . – Spokoj na, skrom na dziewczy na,
ukochana córka i wzorowa pracownica bierze udział w płatny m zabój stwie. – Wy powiadaj ąc te
słowa, Joanna kręciła głową z niedowierzaniem . – To niesam owite. Jakoś nie m ogę w to uwierzy ć
– przy znała, zerkaj ąc na zwłoki pielęgniarki. – I pom y śleć, że dałam się j ej nabrać…

Mike m ilczał, więc postanowiła wy razić na głos swoj e m y śli.
– Pam iętasz, co m ówił O’Sullivan? Podobno rozm awiała z Frostem godzinę przed j ego

sam obój stwem . – Spoj rzała Mike’owi w oczy . – Ciekawa j estem , co j ej wtedy powiedział.

– Tego nigdy się nie dowiem y , Jo.
– Ale m ożem y się chy ba dom y ślić, prawda, Korpanski?
Mike podrapał się w podbródek. Zawsze tak robił, kiedy próbował się skoncentrować, ale gdy

ty lko zorientował się, że skrobanie paznokciem o zarost iry tuj e Joannę, naty chm iast przestał i
podniósł na nią wzrok.

– Gdy by wiedziała, że ktoś chce zam ordować Selkirka, to by się w to nie m ieszała – orzekł. –

Pam iętasz, j ak m ówiła, że Selkirk na pewno się znaj dzie? Może m y ślała, że został porwany dla
okupu – dodał niepewnie.

– Możliwe – przy taknęła m u.
Jeden z um undurowany ch policj antów wszedł do m ieszkania po przeszukaniu terenu wokół

budy nku.

– Żadny ch śladów włam ania – stwierdził. – Wy gląda na to, że sam a wpuściła zabój cę do

dom u.

Joanna schy liła się nad ciałem dziewczy ny i przy j rzała się z bliska j ej szy i: by ła owinięta

ny lonowy m i raj stopam i, które teraz zwisały luźno po bokach.

– Wy j dźm y na zewnątrz – rzuciła nagle.
Na dworze zapadał zm ierzch, światła m iasta lśniły fałszy wy m blaskiem , a któreś z nich

oświetlało gdzieś twarz m ordercy . W oddali sły chać by ło nieustanny warkot ciągnący ch drogą
aut, ale nigdzie ani śladu bły skaj ący ch świateł wozów policy j ny ch.

– Trzeba zacząć wszy stko od nowa, Mike – uznała stanowczy m tonem . – Musim y j eszcze raz

przesłuchać Selkirków, z dziadkiem Tony m włącznie. – Zam ilkła, zgrzy taj ąc zębam i. – Teraz
j estem gotowa podej rzewać nawet tę m ałą śliczną Lucy i j ej ciężarną m am uśkę.

Mike spoj rzał na nią, zdziwiony .
– A potem j adę do Carterów – ciągnęła. – Wiem , że stracili dziecko, i bardzo im współczuj ę –

dodała, widząc m inę Mike’a. – Ale m uszę odszukać zabój cę Selkirka, a ślad prowadzi do nich.

– My lisz się, Joanno – zaprotestował. – Oni nie posunęliby się do tego, żeby zabić

pielęgniarkę.

– Nawet za cenę zem sty na Selkirku?
Pokręcił głową.
– Od wy padku m inęły trzy lata.
By ła wściekła, że w duchu m usiała przy znać m u racj ę. Carterowie nie m ieli powodu, by

zam ordować pielęgniarkę. Cała ich nienawiść skierowana by ła przeciwko tem u, który potrącił i
zabił ich córkę, ale nie stracili j eszcze ludzkich odruchów i na pewno nie zam ordowaliby Yolande
Prince.

background image

Sfrustrowana bierny m czekaniem na Matthew i ekipę śledczą, wróciła do ciasnego pokoj u.

Tam zaczęła dręczy ć j ą inna koszm arna m y śl.

– Jesteś pewien, Mike, że Michael Frost popełnił sam obój stwo? – spy tała.
Jego odpowiedź by ła j ak zwy kle prozaiczna.
– A co, m orderstwo przez wy pchnięcie z okna? Przecież to kom pletna am atorszczy zna.
Znów m usiała przy znać m u racj ę.
– Może powinniśm y skupić się na ty m , dlaczego Frost to zrobił.
– Co m asz na m y śli? – spy tała, poiry towana.
– Dlaczego popełnił sam obój stwo.
Zm arszczy ła czoło.
– Bo cierpiał na depresj ę.
– Zgadza się, ale z j akiego powodu?
Spoj rzała m u w oczy .
– A skąd m am wiedzieć?
– Zawsze chy ba j est j akiś powód. Kto wie, czy to nam czegoś nie wy j aśni.
– W takim razie zbadaj m y to – zgodziła się, nie spuszczaj ąc z niego wzroku. – Może ktoś coś

wie.

– Yolande na pewno wiedziała – zauważy ł. – W końcu to ona rozm awiała z nim na krótko

przed j ego śm iercią. Daj ę głowę, że wszy stko j ej powiedział. Na pewno wiedziała, co go gry zło, i
m oże właśnie dlatego postanowiła pom óc zabój cy Selkirka. Wiem , że się nie m y lę, Jo – dodał
obronny m tonem .

– I ry zy kowałaby własne ży cie?
Mike stanął tuż za nią.
– Nawet się nie broniła – stwierdził, rozglądaj ąc się wokoło. – Idealny porządek, wszy stko na

swoim m iej scu. Siedziała sobie spokoj nie, a on podszedł z ty łu i j ą udusił.

Kiedy ekipa śledcza wreszcie dotarła na m iej sce, Joanna z zadowoleniem obserwowała, j ak

sprawnie zabrali się do pracy : naj pierw zbadali drzwi, potem dy wan w przedpokoj u, a następnie
ściany . Rozprowadzali pędzelkiem po powierzchniach proszek dakty loskopij ny i przy pom ocy
taśm y klej ącej pobierali odciski palców z długich zasłon.

By ł z nim i fotograf policy j ny , który fotografował pokój z każdej strony i przedstawiał

położenie wszy stkich przedm iotów w pokoj u na specj alny ch diagram ach, które m iały posłuży ć
j ako m ateriał dowodowy w sądzie. Ty m czasem w kory tarzu zaczęli grom adzić się sąsiedzi.
Joanna poleciła dwóm um undurowany m funkcj onariuszom spisać zeznania.

– Porozm awiam z każdy m , kto zezna, że cokolwiek widział.
Policj anci skinęli posłusznie głowam i i wy szli z m ieszkania.
Matthew przy j echał dopiero j akieś pół godziny później , do tej pory czas wlókł się

niem iłosiernie. Wreszcie Joanna usły szała za oknem warkot parkuj ącego auta, następnie ktoś
wbiegł na górę, przeskakuj ąc po dwa schody na raz, i wszedł do m ieszkania. W drzwiach uj rzała
j ego sy lwetkę: m iał na sobie sportowe buty m ęskie, dżinsy i granatowy sweter. Jego włosy koloru
m iodowego by ły lekko zm ierzwione. No i nareszcie ta znaj om a twarz. Uśm iechał się.

– Dobrze, że odwołałaś nasze spotkanie – zauważy ł sm utno.
Skinęła głową, krzy wiąc się.
– Posłuchaj , Matthew – zaczęła przy ciszony m głosem , nieco speszona obecnością ty lu

policj antów. – Wiem , że czeka nas poważna rozm owa, ale m usim y z ty m zaczekać, dopóki nie
skończę tego śledztwa. Przepraszam cię, ale m am y teraz m nóstwo pracy .

Spoj rzał na nią przelotnie z wy rzutem w oczach, j akby sugeruj ąc, że go lekceważy .
– Czy ty nie widzisz, Joanno, że nasz związek wisi na włosku? – spy tał prawie szeptem . –

background image

Bardzo się o nas boj ę.

Zrobiła sm utną m inę, nie wiedząc, co m u odpowiedzieć. Wy bawił j ą sierżant Barraclough,

który stanął za nią i chrząknął znacząco.

Położy ła dłoń na ram ieniu Matthew.
– Gdy ty lko to się skończy , wy j edziem y na weekend – rzuciła szy bko. – Poj edziem y w j akieś

cudowne m iej sce, obiecuj ę ci to. Ty lko proszę cię, Matthew, nie m artw się tak…

Przez chwilę patrzy ł na nią bez m rugnięcia, po czy m odwrócił się i podszedł do ofiary . Jego

zachowanie od razu się zm ieniło. Przy glądaj ąc się badawczo szczupłej twarzy denatki, założy ł
rękawice chirurgiczne i otworzy ł swoj ą czarną torbę.

– Okropna sprawa – stwierdził, doty kaj ąc palcem owinięty ch wokół szy i raj stop, po czy m

uniósł powiela i zaj rzał w szkliste oczy . – Porobiły się wy broczy ny – m ruknął i obej rzał j ęzy k
ofiary .

Joanna j uż nie raz widziała go przy pracy . Robił to j ak zwy kle szy bko i sprawnie.
Wszy stko zabrało m u j akieś dziesięć m inut.
– Na oko wy gląda, że dziewczy na leży tu od trzech czy czterech dni – orzekł. – Zaczęła się j uż

rozkładać – dodał i uśm iechnął się przepraszaj ąco. – Wy bacz – rzucił, unosząc dłonie. – Wiem , że
tego nie cierpisz. Sam a zgadnij , co by ło przy czy ną śm ierci – dodał, doty kaj ąc raj stop na szy i
denatki. – Łatwo m u poszło. To solidny m ateriał, wy starczy ło m ocno pociągnąć. Nie m usiał
nawet wiązać pętli, ty lko z całej siły pociągnął, a końce skrzy żował z ty łu. Facet działał z
zaskoczenia i m iał silne ręce.

– Facet? – zdziwiła się. – A więc to nie m ogła by ć kobieta?
Pokiwał głową.
– Owszem . Wy starczy , że działała szy bko i m iała zwinne nadgarstki – wy j aśnił, stukaj ąc w

gips Joanny . – Tobie na pewno by się to nie udało, Jo.

– Dzięki – fuknęła. – Przy naj m niej j edną m ożem y wy kluczy ć.
– Pewnie m iała coś wspólnego z zabój stwem Selkirka, co? – spy tał, ściągaj ąc gum owe

rękawice.

Joanna skinęła głową.
– By ła wtedy w szpitalu na dy żurze nocny m i prawdopodobnie wpuściła zabój cę.
Matthew uniósł brwi.
– Czy li załatwił j ą ten sam facet…
– Wy kluczone – odparła stanowczo. – To kom pletnie nie w j ego sty lu.
– No więc kto?
– A skąd m am wiedzieć?
– A kiedy widziano j ą ży wą po raz ostatni?
– Tego sam ego dnia, kiedy zaginął Selkirk. Sam a j ą przesłuchiwałam – dodała po chwili.
– W takim razie ktoś załatwił j ą parę godzin po przesłuchaniu – podsum ował, odwracaj ąc

głowę. – A w szpitalu nikt się o nią nie py tał?

– Ktoś zadzwonił, podał się za j ej m atkę i zgłosił, że Yolande j est na zwolnieniu. Wszy stko się

zgadzało: dziewczy na by ła w takim szoku, że lekarz m ógł zalecić j ej parę dni odpoczy nku. Nikt
niczego nie podej rzewał.

– Wy gląda na to, że została zam ordowana krótko po ty m , j ak wróciła z pracy – podsum ował,

siląc się na blady uśm iech. – Wciąż m a na sobie fartuch.

Spoj rzała na niego: w j ego oczach poj awił się bły sk.
– Jasne, zauważy liśm y .
– Och, przepraszam – rzucił, unosząc teatralnie rękę. – Nie m iałem zam iaru cię pouczać.
– Całe szczęście.

background image

– Skontaktuj ę się z koronerem i um ówię go na sekcj ę zwłok na j utro na dziewiątą rano. Pasuj e

ci?

Skinęła głową.
– Ostatnio m am przez ciebie m nóstwo roboty – zauważy ł, posy łaj ąc j ej czuły uśm iech.
– Strasznie m i przy kro. – Spoj rzała na ciało dziewczy ny . – Bardzo m i j ej żal. Dobra by ła z

niej dziewczy na.

Joanna wy j rzała przez okno. Nawet w ciem ności j ej wzrok wy łonił znaj om e kształty wież

kościelny ch, światła nocnego superm arketu, a w oddali m roczne, opustoszałe wrzosowisko
Staffordshire. Westchnęła głęboko.

Nagle coś j ą tknęło i ruszy ła do kuchni, gdzie zastała Mike’a.
– Tam tego dnia rano Selkirk dostał list – zaczęła powoli.
Mike kiwnął głową.
– Ktoś chciał go nastraszy ć i udało m u się, bo facet naty chm iast dostał zawału. Już m iał

zaprotestować, ale Joanna weszła m u w słowo: – Wcale nie twierdzę, że ten, kto wy naj ął
Galliniego, na to liczy ł, ale Selkirk bardzo się ty m przej ął, zwłaszcza że j uż kiedy ś dostawał
podobne listy od rodziny Carterów – ciągnęła, czekaj ąc na j ego reakcj ę.

Mike przy taknął j ej ruchem głowy , zastanawiaj ąc się w duchu, do czego zm ierza ta

rozm owa.

Ale Joannie wcale się nie śpieszy ło.
– Poprzednie listy dręczy ły go do tego stopnia, że powiadom ił policj ę, a ci upom nieli

Carterów. Ten ostatni list też go zdenerwował, ale ty m razem Selkirk nie dzwonił j uż na policj ę,
ty lko poprosił o pom oc Wilde’a.

– A Wilde zdąży ł j uż nawet napisać ostrzeżenie.
– Zakładaj ąc, że kiedy dzwonił ze szpitala, Selkirk m ówił m u o liście, a nie o czy m ś inny m …
Mike wziął głęboki oddech.
– Ty lko j ak udowodnić, o czy m Selkirk z nim rozm awiał?
– I to j est główny problem w każdy m śledztwie o zabój stwo: nigdy nie wiadom o, kto kłam ie, a

kto m ówi prawdę. I do tego j eszcze niektórzy ludzie zupełnie bez powodu zataj aj ą inform acj e.

– I co wobec tego dalej ?
Joanna zaśm iała się nerwowo.
– Nie wiem , Mike. Ja ty lko głośno m y ślę.
– No dobrze – odparł. – Wróćm y do tego listu: Carterowie twierdzą, że to nie oni go wy słali.

Zresztą ktoś j uż nas uprzedzał, że będą się wy pierać.

– To o co właściwie chodzi w ty m listem ?
– Nie wiem . Kom plikuj e nam ty lko całą sprawę.
– Albo przy bliża nas do prawdy . W każdy m razie nikt się chy ba nie spodziewał, że po ty m

ostatnim liście Selkirk dostanie zawału i wy ląduj e w szpitalu. Absolutnie nikt – dodała z naciskiem .
– Ani j ego żona, ani lekarz, ani nawet Gallini. Więc kiedy Selkirk trafił do szpitala, trzeba by ło
zm ienić plan. Ktoś m usiał pom óc Galliniem u dotrzeć do Selkirka i dopilnować, by nikt nie widział,
j ak Gallini wy prowadza go ze szpitala. – Joanna wskazała na drzwi salonu. – Biedna Yolande
m iała pecha, że padło akurat na nią. Zastanawia m nie ty lko, dlaczego właśnie ona. Czy m ieli na
nią j akiegoś haka? W j aki sposób zm usili j ą, by zrobiła coś wbrew swoim przekonaniom ? I tu znów
poj awia się sprawa Michaela Frosta – j edy na plam a w j ej wzorowy m , prawie nieskazitelny m
ży ciory sie. – Przerwała i wy j rzała za okno przez szpary m iędzy żaluzj am i. – Gdy by chodziło
ty lko o wy padek Roweny Carter, wszy stko by łoby j asne. Ale co m a do tego sam obój stwo? –
Wzięła głęboki oddech. – Musim y j echać do rodziców Yolande. Rozm owa z nim i na pewno wiele
nam wy j aśni.

background image

Gdy przeszli z powrotem do salonu, Joanna j eszcze raz spoj rzała na ciało Yolande i zwróciła

się do Mike’a:

– Trzeba j ą stąd zabrać – nakazała. – Niech ekipa śledcza się ty m zaj m ie. Zwołaj odprawę na

ósm ą wieczorem i zdobądź wszy stkie akta w sprawie śm ierci Frosta. A ten list wy ślij do analizy .
Niech porównaj ą go z ty m i sprzed trzech lat.

Droga do Meir zaj ęła im j akieś pół godziny . Zatrzy m ali się przy m ały m , ładny m dom ku,

przed który m znaj dował się starannie wy pielęgnowany ogródek. Wewnątrz paliły się światła i
ktoś obserwował ich przez szparę w zasłonach. Gdy ty lko weszli na ścieżkę, od razu otworzy ły się
drzwi, wy biegł z nich m ały , czarny terier szkocki i zaczął ich obszczekiwać.

W drzwiach stało dwoj e starszy ch ludzi. Mężczy zna obej m ował kobietę ram ieniem . Oboj e

m ilczeli, żadne z nich nie zawołało nawet na psa.

Joanna pokazała im odznakę.
– Inspektor Piercy i sierżant Korpanski z posterunku policj i w Leek – zaczęła łagodny m

tonem . – Przy kro m i, ale m am y dla państwa złą wiadom ość. Czy m ożem y wej ść?

Rozpoznała ty ch dwoj e z fotografii w m ieszkaniu Yolande. Jej oj ciec by ł przy garbiony m

m ężczy zną w podeszły m wieku i nosił woj skowy wąs, a j ego żona – krępa kobieta – m iała na
sobie fartuch. Naj pierw bawiła się paskam i, aż w końcu silny m pociągnięciem rozwiązała j e i
bły skawiczny m ruchem zdj ęła go sobie przez głowę.

Usiedli w j adalni przy tanim stoliku, pośrodku którego widniało j asne koło – ślad po wazonie.

Joanna odkaszlnęła.

– Co się stało? – zaczął m ężczy zna. – Po pani telefonie dzwoniliśm y do niej , ale nikt nie

odbierał – dodał, zakłopotany . – W szpitalu powiedzieli nam , że od ty godnia nie by ło j ej w pracy .
No więc co się stało? – powtórzy ł. – Co się z nią dziej e?

– Niestety , znaleźliśm y w m ieszkaniu j ej zwłoki – odparła Joanna delikatnie.
Doświadczenie nauczy ło j ą powiadam iać naj pierw o ty m naj gorszy m , a dopiero potem

om awiać szczegóły . Rodzice m uszą od razu wiedzieć, że ich córka nie ży j e, by m ogli oswoić się z
ty m faktem , zanim usły szą o okolicznościach j ej śm ierci. Oj ciec Yolande by ł twardy m
m ężczy zną.

– A co się j ej stało? – spy tał otwarcie.
– Sam i j eszcze nie wiem y – odparła ostrożnie Joanna. – Trzeba przeprowadzić…
– Sekcj ę zwłok – dopowiedział beznam iętnie m ężczy zna.
Joanna przy taknęła ruchem głowy .
– Ale j ak to się stało? – spy tał, a j ego szare oczy zaszkliły się od łez. – Nie m ogła tak po prostu

um rzeć. By ła przecież całkiem zdrowa.

Joanna wzięła głęboki oddech.
– Podej rzewam y , że ktoś wszedł do j ej m ieszkania i j ą udusił. Bardzo m i przy kro – dodała po

chwili.

Kobieta wy buchła płaczem .
– Nasza Yolande to taka kochana dziewczy na – szlochała. – Nie m am y nikogo oprócz niej . To

nasze j edy ne dziecko – dodała, pociągaj ąc głośno nosem .

Nie potrafiła j eszcze m ówić o córce w czasie przeszły m .
– Jest taka dobra, ży czliwa… I zawsze pom aga inny m .
Mężczy zna m ocno ścisnął dłońm i oparcia fotela, aż m u palce zbielały .
– Czy to j akiś zboczeniec?
– Tego j eszcze nie wiem y – odparła Joanna. – Wy niki sekcj i zwłok wszy stko wy j aśnią. Ale

raczej nie by ło to zabój stwo na tle seksualny m . To się zdarzy ło we wtorek.

Kobieta by ła przerażona.

background image

– I przez cały czas leżała tam zupełnie sam a?
Joanna skinęła głową.
– Nasza córeczka, nasze kochane dziecko… Zupełnie sam a…
Mężczy zna spoj rzał na Joannę.
– Kto to zrobił? – spy tał stanowczy m tonem . – Jak m ożem y pom óc wam go złapać?
– Później spiszem y zeznania.
– Możecie zrobić to teraz! – rzucił m ężczy zna podniesiony m głosem . – Py taj cie od razu.
– Zwy kle w takich przy padkach czekam y aż…
Patrzy ł na nią szeroko otwarty m i oczam i.
– Niech pani py ta – sy knął przez zaciśnięte zęby .
– Podej rzewam y , że śm ierć Yolande m a j akiś związek z dwom a tragiczny m i wy padkam i,

które zdarzy ły się w szpitalu – zakom unikowała Joanna.

– Chodzi o tego prawnika?
– Właśnie. Czy córka wspom inała o nim ?
Oj ciec Yolande przy taknął.
– Zadzwoniła do nas zaraz po ty m , j ak j ą przesłuchaliście. Zdawało się, że by ła w dobry m

nastroj u. Mówiła, że ten prawnik na pewno się znaj dzie – rzekł, wciąż kiwaj ąc głową. – Wierzy ła,
że nic złego m u się nie stanie, dlatego by liśm y zaskoczeni wiadom ością o j ego śm ierci.

Przez chwilę Mike i Joanna w m ilczeniu rozważali j ego słowa, aż wreszcie Joanna pochy liła

się i oparła o stół.

– A co pan powie o kim ś, kto się nazy wał Michael Frost?
Mężczy zna by ł wy raźnie zdziwiony . Nie takiego py tania się spodziewał.
– Michael Frost? – powtórzy ł powoli. – Ten pacj ent, który wy skoczy ł z okna? To stara historia.

A co to w ogóle m a do rzeczy ? – spy tał, garbiąc się na krześle.

Jego żona położy ła m u dłoń na ram ieniu.
– Pam iętam tę sprawę bardzo dobrze – odezwała się cicho.
– No i co Yolande o nim m ówiła? – zwróciła się do niej Joanna.
– By ł j eszcze m łody – odparła. – Przez chorobę żony popadł w depresj ę. Yolande

rozm awiała z nim , próbowała go trochę pocieszy ć. To by ło straszne. Tak bardzo wierzy ła, że
m oże m u pom óc. Podobno po rozm owie z nią poczuł się lepiej . My ślała, że wy zdrowiał.
Twierdził, że niepotrzebne m u tabletki – dodała po chwili. – Czuł się coraz lepiej , aż w końcu sam
postanowił odstawić leki. Yolande uznała, że chłopak da sobie radę i potem j uż nawet do niego nie
zaglądała. Widziała ty lko, że coś pisał, a chwilę później usły szała, j ak wy skoczy ł przez okno. Nie
m ogła w to uwierzy ć. Przy j ego łóżku znalazła list zaadresowany do j ego żony . Wzięła go i
schowała do kieszeni. Okropnie się wy straszy ła – ciągnęła kobieta, patrząc sm ętny m ,
nieobecny m wzrokiem . – Ale po ty m , j ak zabrała ten list, nie m ogła nic zrobić. Bała się pokazać
go w sądzie. A ten list wy j aśniał wszy stko.

– A co dokładnie w nim by ło?
– Tego m i Yolande nie powiedziała – odparła kobieta z dum ą. – By ła bardzo dy skretna, nigdy

nie rozm awiała o problem ach swoich pacj entów, chociaż akurat w przy padku tego Frosta bardzo
by j ej to pom ogło, zwłaszcza po ty m , j ak ten drań O’Sullivan zaczął j ą zadręczać złośliwy m i
uwagam i…

Nietrudno im by ło to sobie wy obrazić.
Pani Prince popatrzy ła po ich twarzach badawczy m wzrokiem .
– Yolande czuła się winna. Rozm awiali na krótko przed j ego śm iercią – ciągnęła. – Podczas

przesłuchania w sądzie nikt j ej nic nie zarzucał. Sam koroner przy znał, że dała z siebie wszy stko,
żeby pom óc pacj entowi. Ty lko w szpitalu dziwili się, po co tam tego wieczoru poszła na oddział

background image

psy chiatrii. Yolande by ła tak roztrzęsiona, że wzięła urlop. Dręczy ło j ą poczucie winy . Ona ty lko
chciała pom óc. My ślała, że się j ej udało. By ła bardzo wrażliwa na ludzką krzy wdę – dodała i
zakry ła usta dłonią. – To nasza j edy na córka… O Boże, co m y teraz zrobim y ?

Joanna nie m iała naj m niej szej ochoty j echać do prosektorium , zwłaszcza w sobotę o

dziewiątej rano, ale okazało się, że nie będzie tam sam a. Mike zawiózł j ą na m iej sce. Na parkingu
od razu zauważy ła ludzi z ekipy śledczej oraz bm w Matthew. Jeden z funkcj onariuszy , sierżant
Barraclough, pom achał do niej ręką.

– Doktor Levin j uż przy szedł – oznaj m ił.
Matthew w roboczy m ubraniu czekał niecierpliwie na Joannę. Przy witał się z nią i od razu

zabrał się do pracy .

Sekcj a zwłok zawsze zaczy nała się tak sam o: od rozebrania ciała. Trzeba by ło porozcinać i

zdj ąć pielęgniarski fartuch Yolande i owinięte wokół szy i raj stopy , a potem powtórzy ć tę sam ą
czy nność z j ej spraną, wy blakłą bielizną. Uwagę Matthew przy kuła szy j a denatki. Nawet Joanna
zauważy ła na niej sińce w m iej scu, gdzie zabój ca zacisnął ny lonowe raj stopy , a pod skórą widać
by ło złam aną kość gny kową.

Pół godziny później Joanna siedziała w gabinecie Matthew i popij ała kawę.
– Od razu widać, że to uduszenie – orzekł. – Próbowała się bronić. Ma otarcia na palcach i

złam ane paznokcie od chwy tania raj stop. Niestety , nie m iała szans. Zabój ca zaatakował nagle w
niespodziewany m m om encie. By ł silny i m usiał działać z zaskoczenia, bo z taką krzepką i zdrową
dziewczy ną j ak Yolande wcale nie poszłoby m u łatwo.

– A więc zabój cą j est m ężczy zna?
Matthew westchnął.
– Równie dobrze m oże to by ć silna kobieta – odparł, zerkaj ąc figlarnie na Joannę. – Zaraz

pewnie zapy tasz m nie o nazwisko zabój cy , co?

– Przepraszam – rzuciła, unosząc dłoń.
– Ja m ogę ci podać ty lko przy czy nę zgonu. Śm ierć nastąpiła przez uduszenie.
Wkrótce potem sierżant Barraclough zawiózł j ą na kom endę, gdzie czekał na nią Mike.
– Zdoby łeś adres Justina Selkirka?
Skinął głową i m im owolnie posłał j ej złośliwy uśm ieszek.
– Dostałem go od LouLou – wy j aśnił. – Nie by ło m i łatwo, bo to zagorzała obrończy ni praw

człowieka. Chroni swego pracownika i chy ba coś ukry wa.

Joanna zaśm iała się.
– Och, Mike, tobie się zawsze wy daj e, że wszy scy coś ukry waj ą.
– Ja nie żartuj ę – odparł poważnie. – Ona naprawdę nie chciała, żeby m porozm awiał z

Justinem .

– A to szkoda – rzuciła Joanna. – Bo teraz kolej na niego. No więc gdzie on m ieszka?
– Jak ci powiem , to i tak nie uwierzy sz.
Zaparkowali wóz przy wej ściu na pole, skąd żużlowy trakt zaprowadził ich do przy czepy

kem pingowej . W pogodny , słoneczny letni dzień by łby to zapewne sielankowy widok,
przy wołuj ący na m y śl cy gański sty l ży cia, ale o tej porze roku, na tle szary ch, deszczowy ch
chm ur, budził ty lko przy gnębienie. W przy czepie m ieszkał Justin Selkirk.

Joanna popatrzy ła na nią z niedowierzaniem .
– Jesteś pewien, że to tu, Mike?
– Tak przy naj m niej twierdziła LouLou, a potem j eszcze sam to sprawdziłem .
– To niem ożliwe, żeby w tak zam ożnej rodzinie, którą stać na wielką posiadłość, oj ciec

skazy wał własnego sy na, sy nową i wnuczkę na takie warunki!

Mike zaj rzał do notatnika.

background image

– Tu j est napisane: przy czepa przy wj eździe na Dallow’s Farm – przeczy tał i pchnął bram ę. –

Wszy stko się zgadza. Spój rz ty lko, to auto Justina Selkirka.

Tuż obok przy czepy stał zaparkowany żółty , trochę skorodowany citroen 2CV.
– Pritchard m iał racj ę; z tego Selkirka m usiał by ć niezły gnoj ek – przy znał Mike. – Wy starczy

przy j echać i zobaczy ć, j ak m ieszka j ego własny sy n. Nic dziwnego, że tak bardzo nienawidził
oj ca.

– Czy raczej to oj ciec nienawidził j ego – rzuciła Joanna, a gdy przeszli kilka kroków, dodała: -

Ale tu chy ba nie chodziło o czy stą nienawiść. Selkirk chciał poniży ć sy na, żeby czuł się od niego
gorszy . Miał saty sfakcj ę z tego, że Justin m ieszka w takich warunkach. Uważał go za nieudacznika.

– Wcale się nie dziwię, że ktoś wpakował m u kulkę w łeb.
– Ciii – szepnęła Joanna, ale Teresa Selkirk widocznie usły szała ich głosy , bo otworzy ła drzwi,

j eszcze zanim Joanna zdąży ła zapukać.

Jej pobladła twarz nie zdradzała zaskoczenia.
– A, to wy . Dzień dobry – rzuciła, siląc się na lekki uśm iech, wy szła na zewnątrz i zam knęła za

sobą drzwi. – Przy szliście nie w porę. Mam y ty le spraw na głowie.

– To zaj m ie ty lko chwilę, pani Selkirk. Chcem y porozm awiać z pani m ężem .
– Z Justinem ? – zdziwiła się, unosząc brwi. – A po co chcecie z nim rozm awiać?
– Bo prowadzim y śledztwo w sprawie zabój stwa j ego oj ca – rzucił szorstko Mike.
– A w gazetach pisali, że m orderca został j uż aresztowany – odparła, rozkładaj ąc ręce.
– Tak, pani Selkirk, ale m usim y j eszcze się dowiedzieć, kto go wy naj ął, a pani m ąż m oże nam

w ty m pom óc.

Teresa popatrzy ła na nich badawczo inteligentny m spoj rzeniem .
– Daruj cie sobie te eufem izm y . Po prostu chcecie go aresztować.
– Nie, pani Selkirk. Gdy by śm y chcieli go aresztować, j uż dawno by śm y to zrobili, ale

chcem y ty lko porozm awiać. Czy pani m ąż j est w dom u?

Na twarzy Teresy poj awił się lekki wy raz rozbawienia. Oparła się o drzwi.
– Tak, j est w salonie.
Rzeczy wiście m ieli sporo spraw na głowie. W środku by ło m ało m iej sca, a na podłodze

leżały sterty ubrań powiązany ch sznurkiem . W rogu na brudny m , pom arańczowy m fotelu
siedział Justin i trzy m ał na kolanach córkę, która wodziła paluszkiem po j ego dłoni, a po chwili
klasnęła w dłonie i podniosła wzrok. Jej szeroko otwarte dziecięce oczka obserwowały ich
nieufnie. Teresa opadła zaraz na koce, j edną ręką trzy m aj ąc się za plecy , a drugą za brzuch.

– Ciągle m am skurcze – wy j aśniła.
– Po co przy szliście? – spy tał Justin swy m wy sokim tonem . – Sam i chy ba rozum iecie, że w

niczy m wam nie pom ogę. Rzadko widy wałem oj ca, nie wiem nic na tem at j ego zabój stwa.

– Z tego, co wiem y , m iędzy wam i nie układało się za dobrze.
– To nie m oj a wina, że się m ną nie interesował. Spy taj cie Teresę.
– A od j ak dawna tu m ieszkacie?
– Od ośm iu m iesięcy . Wpadliśm y w długi i nie spłaciliśm y kredy tu, ale to nie m oj a wina –

m ówił drżący m i wargam i. – Starałem się, j ak m ogłem , ale kiedy urodziła się Lucy , by ło nam
coraz trudniej , a bank nie dawał nam spokoj u. A teraz oczekuj em y drugiego dziecka i nie
j esteśm y j uż w stanie spłacać rat.

Teresa przy takiwała m u ruchem głowy .
– Nasz dom stracił na wartości. Musieliśm y go sprzedać, żeby spłacić dług – ciągnął Justin,

ściskaj ąc żonę za rękę. – Właściciel tej farm y zgodził się, żeby śm y tu m ieszkali, dopóki nie
wy j dziem y na prostą. Mam y tu wodę, kanalizacj ę i prąd. I j akoś sobie radzim y – dodał sm utno.

– A nie m ogliście zam ieszkać u rodziców?

background image

– Oj ciec Justina się nie zgodził – wtrąciła chłodno Teresa. – Twierdził, że w naszy m wieku

trzeba um ieć sam em u sobie radzić. Chciał, żeby śm y stanęli na własny ch nogach. Zawsze to
powtarzał.

– To znaczy , że prosiliście go o pom oc?
Teresa schy liła głowę, a j ej czarne włosy opadły j ej na twarz niczy m zasłona.
– Tak – odparła.
– Ale przecież m ogliście zam ieszkać u niego, choćby ty m czasowo – wtrącił Mike z

niedowierzaniem .

Teresa Selkirk podniosła wzrok i uśm iechnęła się blado.
– Pan go nie znał – odparła. – Ale nie m a tego złego, co by na dobre nie wy szło. Niedługo się

stąd wy prowadzim y , prawda, Justin?

Jej m ąż spoj rzał na nią z wdzięcznością i ukry ł twarz w niesforny ch lokach córki.
– I gdzie będziecie m ieszkać?
– U teściowej – odparła Teresa.
– To świetnie się wszy stko złoży ło – zauważy ł ironicznie Mike.
Teresa Selkirk przy j rzała m u się badawczy m wzrokiem .
– A co pan m oże o ty m wiedzieć? – spy tała delikatnie ciepły m tonem , j akby chciała go

sprowokować. Mike naty chm iast się zarum ienił, a ona ciągnęła dalej : – Mieszkał pan kiedy ś z
żoną i dzieckiem w ciasnej przy czepie? Czy m oże m a pan duży , wy godny dom ? Za parę ty godni
nasza rodzina się powiększy . Na naszy m m iej scu wcale by się pan tak nie dziwił, sierżancie. Moj a
teściowa to dobra kobieta, zawsze chciała nam pom óc, ty lko ten stary sukinsy n j ej nie pozwalał.
Justin m iał przez niego naprawdę ciężkie ży cie.

Wszy scy troj e spoj rzeli na Justina: siedział, wpatrzony w córkę, która zasłaniała rączką oczka i

chichotała, podglądaj ąc ich przez palce. Jej oj ciec przy glądał się tem u uważnie ze skupiony m
wy razem na szczupłej , bladej twarzy . I wtedy właśnie Joanna dostrzegła j ego prawdziwą naturę.

Justin podniósł nieśm iało wzrok, a gdy napotkał j ej spoj rzenie, wy raźnie m rugnął do niej

okiem . Ciekawe, czy on rzeczy wiście j est takim fraj erem , na j akiego wy gląda, czy ty lko zgry wa
głupka, zastanawiała się, obserwuj ąc, j ak Justin bawi się włosam i dziecka. Naj pierw owij ał
złociste loki córki wokół swy ch długich, silny ch, kościsty ch palców, aż nagle niespodziewanie
pociągnął. Dziecko wrzasnęło z bólu, po czy m znów się roześm iało, patrząc oczkam i zaszklony m i
od łez.

Teresa przy glądała się tej scenie beznam iętny m wzrokiem .
– Nie rób j ej tego, Justin, proszę cię – odezwała się.
Justin Selkirk naty chm iast odsunął ręce od włosów córki i opuścił j e, a dziecko om al nie spadło

m u z kolan, usiłuj ąc kurczowo chwy cić się j ego swetra. Joanna i Mike zauważy li, że twarz Teresy
posm utniała nagle i kobieta od razu wy dała im się starsza, zm ęczona i przerażona. Szy bko schy liła
głowę, by pod zasłoną opadaj ący ch włosów ukry ć swe em ocj e. Joanna uznała, że lepiej wrócić
do sprawy zabój stwa Jonathana Selkirka.

– Śm ierć pana oj ca by ła j ednak dla pana duży m przeży ciem osobisty m , prawda, panie

Selkirk? – zaczęła.

– Rzeczy wiście, to by ł straszny szok – odparł Justin, nagle przy bieraj ąc teatralną pozę j ak

m arny aktor, odgry waj ący j akąś słabą kom edię. – Długo nie będę m ógł się z ty m pogodzić –
dodał ze zbolałą m iną i popatrzy ł im prosto w oczy . – Zachowam y go na zawsze w naszej
pam ięci.

– I niech tak zostanie – zauważy ła cicho Joanna, a Teresa podniosła głowę i zm ierzy ła j ą

przenikliwy m wzrokiem .

– Czy wy naprawdę nic nie rozum iecie?

background image

Zapadła długa cisza, którą wreszcie przerwał Justin Selkirk:
– Często śni m i się teraz, że oj ciec zostaj e zam ordowany . Śniło m i się j uż wtedy , gdy zaginął.
– Naprawdę? – spy tał Mike, wy raźnie zaciekawiony .
– Jeszcze dziś zdaj e m i się, że sły szę j ego głos. – Selkirk rozej rzał się trwożliwie dookoła.
– A co takiego panu m ówi?
Selkirk przy m knął oczy .
– Sły szę ty lko j ego krzy k.
Wracaj ąc do wozu, brnęli przez błotniste pole. Mike odezwał się pierwszy .
– Coś m i się zdaj e, że niedaleko spadło j abłko od j abłoni.
Joanna przy znała m u racj ę.
– Może się m y lę – ciągnął – ale z ty m i Selkirkam i będzie więcej kłopotów niż z niej edny m

sery j ny m zabój cą.

Podczas sobotniej odprawy funkcj onariusze wy kazy wali szczególne zainteresowanie

śledztwem .

Wieść o zabój stwie Yolande Prince wy wołała w nich poczucie winy , porażki i zawodu, a

naj gorsze by ło to, że m orderca wciąż pozostawał na wolności. Przedstawiaj ąc swoj e wnioski,
każdy z zebrany ch m iał ponury wy raz twarzy i spięty głos. Wszy scy pragnęli, by m orderca
został j ak naj szy bciej uj ęty i skazany , a zarazem obawiali się, że śledztwo znów zostanie
zawieszone z powodu wy sokich kosztów i inny ch naglący ch spraw. Policj a m ogła liczy ć ty lko na
ograniczony budżet. Po odprawie Joanna obserwowała wy chodzący ch funkcj onariuszy .

Na początku każdego śledztwa towarzy szy ły im silne em ocj e i wiara w siebie, podczas

odpraw padała niej edna żartobliwa uwaga, ale z czasem m usieli schy lić głowę przed
przeciwnościam i losu i pogodzić się z rzeczy wistością. Nie m ogli przecież ciągle pracować po
godzinach, bo j uż po ty godniu by li przem ęczeni, a niezadowolenie ich rodzin powodowało j eszcze
większy stres.

Kiedy ostatni policj ant wy szedł z sali, Joanna zwróciła się do Mike’a:
– A ty weź sobie wolne i idź na siłownię.
Otworzy ł usta, by zaprotestować, ale powstrzy m ała go, doty kaj ąc j ego ram ienia. Miała swój

plan i przez resztę dnia nie potrzebowała j ego towarzy stwa.

– Proszę cię, Mike – nalegała. – Musisz uwolnić trochę energii. A j a w ty m czasie zaj m ę się

sprawą Frosta.

W teczce z aktam i sprawy śm ierci Michaela Frosta by ło zaledwie kilka kartek: po krótkim ,

oficj alny m śledztwie uznano, że należy wy kluczy ć, j akoby śm ierć pacj enta nastąpiła z przy czy n
inny ch niż sam obój stwo wy wołane chorobą psy chiczną. By ła tam też udokum entowana opinia
psy chiatry , który pisał o j ego kry zy sie i załam aniu nerwowy m po długotrwałej opiece nad chorą
żoną. Pisał też, że sam obój stwo pacj enta by ło wielkim szokiem i tragedią i że pacj ent w takim
stanie powinien by ł znaleźć się pod specj alną opieką.

Czy taj ąc te banały , Joanna uśm iechała się półgębkiem . Dalej napisane by ło, że w

przy padkach silnej depresj i bardzo trudno j est odwieść pacj enta od sam obój stwa i że los osoby
cierpiącej na depresj ę j est j uż przesądzony . Oddział psy chiatry czny m ieści się na pierwszy m
piętrze, czy tała. W oknach znaj duj ą się kraty . Pracuj ą tam trzy wy kwalifikowane pielęgniarki, a
w razie potrzeby j est ich więcej . Zostawianie chory ch psy chicznie pacj entów pod opieką osób
nie m aj ący ch odpowiedniego przy gotowania m edy cznego j est niedopuszczalne. Energiczny m
ruchem Joanna położy ła te kartki na biurku. Idealne wy tłum aczenie, pom y ślała, ciekawe ty lko, co
się za ty m kry j e.

Przej rzała raport patologa: Frost m iał rozległe obrażenia głowy , klatki piersiowej i m iednicy i

złam ał obie nogi.

background image

Yolande na pewno poczuła się fatalnie, kiedy to wszy stko usły szała, uznała w duchu Joanna.
Jej uwagę przy kuło j edno zdanie: u pacj enta nie stwierdzono wcześniej tendencj i

sam obój czy ch.

Jeszcze raz przej rzała raport z sekcj i zwłok, ale nie znalazła żadny ch dokum entów analizy

toksy kologicznej . A więc j eśli – j ak twierdzi O’Sullivan – Yolande rzeczy wiście nie podała
pacj entowi leku, to nikt oprócz ich dwoj ga o ty m nie wiedział.

Ciekawe ty lko, co by ło w ty m liście – zastanawiała się Joanna.
Ta m y śl nie dawała j ej spokoj u.
Do kogo by ł zaadresowany ? Czy na pewno do chorej żony ? Czy Yolande się go pozby ła?
Na spodzie leżał raport z przesłuchania pracowników szpitala. By ła tam cała m asa

kry ty czny ch uwag pod adresem Yolande Prince: że nie m iała prawa rozm awiać z pacj entem na
oddziale psy chiatrii, że świadom a ciężkiego stanu psy chicznego pacj enta powinna by ła wezwać
pom oc, że m iała obowiązek skontaktować się z inną dy żurną pielęgniarką, że nie sprawdziła, czy
okno w łazience by ło zam knięte i zabezpieczone. O krześle nie wspom niano.

W sum ie raport zawierał czternaście kry ty czny ch uwag pod adresem tej j ednej pielęgniarki i

Joannie zrobiło się j ej żal.

Wszy stko wskazy wało na to, że Yolande by ła kozłem ofiarny m . Zrzucono na nią całą winę za

śm ierć pacj enta. Została opluta i znieważona, zaszczuta przez m iej scowy ch dziennikarzy , dopóki
sprawa nie ucichła.

Ucichła? Ta sprawa nigdy nie ucichnie, zganiła sam ą siebie. Dziennikarze m aj ą długą

pam ięć.

Wy kręciła num er do m ieszkania Matthew.
– Słuchaj , co j est przy czy ną depresj i?
Wy buchnął śm iechem .
– Jesteś niem ożliwa, Joanno! Naj pierw odwołuj esz nasze spotkanie, a potem dzwonisz na

drugi dzień i zam iast m nie przeprosić i zaproponować j akiś wspólny inty m ny wieczór,
wy py tuj esz m nie o depresj ę?!

– To dlatego, że cię kocham – odparła. – I wiem , że zawsze m ogę na tobie polegać, bo nie m a

takiej rzeczy , której by ś nie wiedział.

– Hm m – m ruknął. – Depresj a to ostatnio gorący tem at. Według naj nowszej teorii depresj a

nie m a żadnej konkretnej przy czy ny , m oże by ć j edy nie skutkiem j akichś ży ciowy ch wy darzeń –
stwierdził tonem naukowca, który hołduj e logicznem u m y śleniu i precy zj i j ęzy ka. – Ale
naj gorsze j est to, że rodzina chorego rzadko kiedy zdaj e sobie sprawę z powagi sy tuacj i. U osób z
depresj ą każdy naj m niej szy problem urasta do rozm iaru tragedii. Depresj a powoduj e skłonność
do przesady , co ty lko pogarsza sprawę. To j est j ak błędne koło.

– A czy każdy sam obój ca j uż wcześniej próbował odebrać sobie ży cie?
– Nie zawsze.
– Okej , dzięki.
– A co twoj e śledztwo m a wspólnego z depresj ą?
– Całkiem sporo – ucięła. – A przy naj m niej tak m i się wy daj e.
– I j ak sobie radzisz?
– Chy ba wreszcie zaczy nam coś z tego rozum ieć – przy znała powoli.
– Mam po ciebie przy j echać? Odwiozę cię do dom u.
– Nie, dzięki – odparła niepewnie. – Jesteś kochany , ale dam sobie radę. Czeka m nie j eszcze

sporo pracy , a j utro rano m uszę wcześnie wstać. Ktoś na pewno m nie podwiezie.

– Ty lko nie przesadzaj z tą pracą.
Wzruszy ła się j ego troskliwy m tonem . Oczam i wy obraźni uj rzała, j ak j ego poważna, m ęska

background image

twarz nagle przy biera czuły , delikatny wy raz. Milczała, a Matthew, który intuicy j nie wy czuł j ej
nastrój , odczekał chwilę, zanim zadał j ej kolej ne py tanie.

– Obiecałaś m i wspólny wy j azd, pam iętasz?
– Jasne, że pam iętam – odparła.
– Obiecaj m i j eszcze, że zastanowisz się nad ty m , co ci proponowałem – poprosił cicho.
– Dobrze, obiecuj ę.
– To świetnie – odparł, wy raźnie zadowolony . – Do zobaczenia wkrótce.
– Na razie.
Joanna m iała szczęście. Na kom endzie zastała posterunkową Critchlow, która tego wieczoru

pełniła dy żur. Stała przy autom acie z kawą i rozm awiała z dy żurny m sierżantem .

– Wy bacz m oj e fem inisty czne podej ście – zagadnęła, a Dawn Critchlow spoj rzała na nią

py taj ąco. – Potrzebuj ę kogoś do towarzy stwa.

– A Korpanski?
Joanna pokręciła głową.
– To m usi by ć ktoś nieco bardziej subtelny , naj lepiej kobieta.
– Um ieram z ciekawości – szepnęła Dawn i zdj ęła z tablicy kluczy ki do wozu. – To dokąd

j edziem y ?

– Na Em ily Place czternaście.
Co kierowca, to inny sty l j azdy , m y ślała Joanna w drodze. Mike zby t gwałtownie naciskał gaz

i klął j ak szewc, za to Dawn Critchlow sprawiała, że wóz sunął równo j ak wodolot.

Na Em ily Place by ło pusto, w oknach wisiały ciasno zaciągnięte zasłony . Widocznie w ten

szary , zim ny wieczór m ieszkańcy zaszy li się w swoich dom ach, siedząc w przy tulny m cieple
przed telewizoram i. Nic dziwnego, że nikom u nie chciało się wy ściubić nosa na zewnątrz. Joanna i
Dawn ruszy ły betonową ścieżką, wy m ij aj ąc skorodowane auto. Z dom u Carterów dobiegały
odgłosy telewizora.

– Ładnie tu – zauważy ła Dawn. – Mam pój ść z panią czy zaczekać?
– Chodź ze m ną – poprosiła Joanna. – Chcę, żeby ś by ła świadkiem tej rozm owy .
Zapukała i Andy Carter otworzy ł drzwi. Zm ierzy ł obie kobiety wrogim spoj rzeniem .
– To znowu wy ?! – zdziwił się. – Już raz tu by liście i wszy stko wam powiedzieliśm y . Miałem

nadziej ę, że więcej się nie zobaczy m y . – Jego grdy ka poruszała się nerwowo na chudej szy i. – I
grubo się j ednak pom y liłem – dodał, cofaj ąc się do ty łu, a Joanna i Dawn weszły do środka.

Ann Carter leżała na sofie i oglądała telewizj ę. Na widok funkcj onariuszek podniosła leniwie

głowę.

– Czy żby ście m ieli dla nas j akieś dobre wieści?
Dawn przy siadła na krześle kuchenny m o cienkich, wy krzy wiony ch nogach, a Joanna opadła

na sofę tuż przy nogach Ann.

– A co chciałaby pani usły szeć, pani Carter?
Kobieta nawet na nią nie spoj rzała, ty lko rozchy liła suche wargi, ale nie odezwała się j uż ani

słowem .

Andy usiadł obok żony i oboj e m ierzy li Joannę podej rzliwy m wzrokiem .
Joanna poczuła się przy tłoczona wiszący m i na ścianie fotografiam i dziewczy nki.
Przez chwilę wpatry wała się w naj większy z portretów.
– Śliczna – zauważy ła.
Andy Carter podniósł wzrok do góry .
– Tak, wiem – wy cedził przez zaciśnięte zęby .
Uwagę Joanny przy kuło puste m iej sce na ścianie. Carterowie od razu to zauważy li i wy czuli

j ej ciekawość. Spoj rzeli po sobie, ale żadne nic nie powiedziało.

background image

– Pewnie bardzo wam j ej brakuj e.
Andy Carter poruszy ł nerwowo ręką.
– A j ak się pani wy daj e? – spy tał, rozwścieczony . – Jak pani m y śli? O rany ! – j ęknął

niecierpliwie. – Przecież i tak nic nam j ej nie zwróci!

– Nawet śm ierć Selkirka, prawda? – spy tała Joanna, wpatruj ąc się w portret dziewczy nki.
– Nie m am y z ty m nic wspólnego – rzucił gniewnie, poczerwieniały na twarz.
Takty ka Joanny zadziałała. Oburzony , wstał z m iej sca.
– O co wam chodzi? Czy tak trudno wam poj ąć, że nie m ożem y się pogodzić ze stratą naszego

dziecka?

– Właśnie wracam od inny ch rodziców, którzy też stracili córkę – oznaj m iła Joanna

spokoj ny m tonem .

– To przy ślij cie im kogoś z Towarzy stwa Pom ocy – rzuciła rozgory czona Ann Carter. Sm utek

wy krzy wił j ej twarz. – Nam też ich przy słaliście. Bardzo dziękuj ę za taką pom oc!

Joanna zaczekała, aż em ocj e opadną.
– Może nawet znaliście tę dziewczy nę – dodała po chwili.
Ale żadne z nich nie okazało naj m niej szego zainteresowania.
– By ła pielęgniarką.
– No i co z tego? – Andy Carter zaczął skubać kolczy k w uchu. – Nasza Row by ła j eszcze

dzieckiem .

– Wszy scy j esteśm y dziećm i dla naszy ch rodziców, bez względu na wiek.
Oblał się rum ieńcem .
– Bardzo im współczuj ę – m ruknął pod nosem , ale Ann Carter by ła nieugięta.
– Po co właściwie pani tu przy szła, pani inspektor? – spy tała drwiąco. – Żeby pooglądać

zdj ęcia?

Joanna nic nie odpowiedziała. Telewizor w kącie pokoj u m igał i wy ł.
Dlaczego go nie wy łączą, pom y ślała, poiry towana. Widocznie im j akoś nie przeszkadzał.
– Ta dziewczy na nazy wała się Yolande Prince – oznaj m iła głośno. – Pracowała w szpitalu.
Andy Carter gwizdnął cicho.
– Ja skądś znam to nazwisko – zakom unikował. – Gdzieś j uż o niej czy tałem – dodał,

spoglądaj ąc na Joannę tak, j akby spoj rzeniem chciał przewiercić j ą na wskroś. – By ła na
dy żurze, j ak porwali tego Selkirka, nie?

Joanna skinęła głową.
Oboj e patrzy li na nią, zaciekawieni.
– A co wam m ówi nazwisko Frost? – spy tała nagle, pochy laj ąc się do przodu.
Ann Carter szy bko opuściła stopy na podłogę, wstała i wy łączy ła telewizor. W pokoj u zrobiło

się przeraźliwie pusto, ciem no, szaro i cicho. Wszy stko wy dało się nagle beznadziej nie ponure.

Kobieta zdj ęła ze ściany j edno ze zdj ęć i przez chwilę patrzy ła na nie bez słowa.
– Tam tego dnia, kiedy ten drań Selkirk wj echał po pij anem u na pasy i zabił naszą Rowenę,

Molly Frost przeprowadzała dzieci przez ulicę. Straciła wtedy obie nogi. Michael, j ej m ąż, bardzo
ciężko to zniósł.

Bardzo oględnie powiedziane, pom y ślała Joanna. Nareszcie wszy stko zaczy nało się składać w

j edną całość. Słuchaj ąc Ann Carter, poczuła ulgę.

– Michael by ł cudowny m człowiekiem – ciągnęła Ann. – Zrezy gnował z pracy , żeby zaj ąć

się Molly . Opiekował się nią j ak dzieckiem – dodała, zm uszaj ąc się do uśm iechu. – Nasza Rowena
zginęła, ale to nie by ła wina Molly . Zrobiła, co m ogła, próbowała j ą ratować. Będziem y j ej za to
wdzięczni do końca ży cia.

Andy Carter wstał, obj ął j ą ram ieniem i pocałował w policzek, po czy m przetarł kącik oka i

background image

znów usiadł.

– Michaelowi by ło bardzo trudno opiekować się nią na co dzień i patrzeć, j ak cierpi – zaczął. –

Miała uszkodzony kręgosłup i stale potrzebowała pom ocy . Zdecy dowali się na hospicj um , żeby
zapewnić j ej porządną opiekę, a ty dzień później Michael trafił do szpitala z ciężką depresj ą. Czuł
się winny . Istny cy rk – zaśm iał się nerwowo. – On robił sobie wy rzuty z powodu Molly , a Molly z
powodu Roweny . A tak naprawdę wszy stkiem u winien by ł ten drań Selkirk – rzucił gniewnie. –
Ale on m iał to gdzieś i j akoś się wy m igał. Powinni m u zabrać prawo j azdy , a j eszcze kilka
ty godni tem u widziałem , j ak j eździł ty m swoim … – Urwał nagle i zerknął przepraszaj ąco na
żonę.

Joanna zam arła. W oj cu zabitego dziecka szalała rozbudzona na nowo nienawiść.
Popatrzy ła po twarzach Carterów: oboj e m ieli taj em nicze m iny , j akby coś ukry wali. W

uszach brzęczały j ej ostrzegawcze głosy .

– A potem ta pielęgniarka zaniosła Molly list od Michaela – dokończy ł szy bko Andy Carter. –

Przed śm iercią wszy stko j ej wy j aśnił.

Joanna siedziała bez ruchu.
– A gdzie j est teraz Molly ? – dociekała.
– W dom u opieki – odparła Ann. Atm osfera w pokoj u nieco się rozładowała. – Jeździ na

wózku inwalidzkim , ale przy naj m niej m a dobrą opiekę. Niepotrzebnie Michael tak się zam artwiał,
niepotrzebnie…

Niepotrzebnie… To słowo brzm iało Joannie w uszach przez całą drogę do dom u.
Nazaj utrz rano ucieszy ła się na widok Mike’a. Celowo się spóźnił, by wy razić w ten sposób

swoj ą niechęć do pracy w niedzielę. Przez pół godziny Joanna krąży ła przy oknie, ale nie chciała
szukać go w dom u. Jego żona, Frań, nie lubiła, gdy ktoś z policj i zawracał im głowę telefonam i, a
szczególną niechęć m iała do Joanny , zwłaszcza gdy to przez nią j ej m ąż m usiał pracować w
weekendy . Joanna podnosiła słuchawkę, ale ani razu nie odważy ła się wy kręcić num eru państwa
Korpanskich. Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy usły szała, j ak żwir przed j ej dom em za-chrzęścił
pod kołam i auta. Szy bko otworzy ła drzwi.

– No, nareszcie j esteś – zawołała. – Już wiem , co łączy sprawę Frosta i Selkirka.
Wy skoczy ł z sam ochodu.
– Skąd wiesz? – dociekał. – Kto ci powiedział?
– Wczoraj wieczorem by łam u Carterów.
– To dlatego przedtem m nie spławiłaś? – spy tał urażony m tonem .
– Nie chciałam ich denerwować.
– Aha – m ruknął, nadąsany . – No dobrze, w takim razie wszy stko m i opowiedz.
– To dziecinnie proste – podsum owała. – Żona Frosta przeprowadzała dzieci przez ulicę koło

szkoły . Została ciężko ranna, kiedy Selkirk przej echał tę m ałą. Straciła obie nogi.

Mike patrzy ł na nią bez m rugnięcia.
– No dobrze, Joanno, ale co z tego wy nika?
– Posłuchaj dalej – rzuciła stanowczy m tonem . – Ta Molly Frost j est inwalidką i j eździ na

wózku. Nie m ogła sam a załatwić Selkirka, więc m oże wy naj ęła zabój cę.

Ale Mike m iał niepewną m inę.
– Coś m i tu nie pasuj e. Nie rozum iem , po co tak długo by z ty m czekała. Od wy padku m inęło

pięć lat, a od śm ierci j ej m ęża rok. Niby skąd m iała wiedzieć, że tam tego dnia Selkirk trafi do
szpitala? No i co z Yolande Prince? Przecież nie współdziałałaby z kim ś, kogo obwiniono za śm ierć
j ej m ęża.

– Masz racj ę – przy znała ostrożnie.
Mike m iał też j eszcze inne wątpliwości.

background image

– I niby j ak udało j ej się dostać na pierwsze piętro i zam ordować Yolande? Przecież w j ej

bloku nie m a windy – dodał, a oczy m u pociem niały z em ocj i. – Oboj e widzieliśm y zwłoki.
Osoba na wózku inwalidzkim na pewno nie dałaby rady j ej udusić.

– Jest ty lko j eden sposób, żeby się upewnić. – Joanna zatrzasnęła za sobą drzwi do sali i

przekręciła klucz w zam ku. – Jedziem y do niej zaraz po odprawie, m oże coś się wy j aśni.

Odprawę zaplanowano wstępnie dopiero na wpół do j edenastej , żeby uszanować prawo do

niedzielnego odpoczy nku. Ale zanim Joanna podąży ła na salę przesłuchań, zadzwonił telefon. W
słuchawce odezwał się zadowolony głos Pugh.

– Mam tu w areszcie Galliniego – zakom unikowała. – Właśnie go przesłuchiwałam – dodała,

wy buchaj ąc swy m donośny m , szczekliwy m śm iechem . – Nie pierwszy raz zresztą. Niestety , za
wiele nam nie powiedział. – Przerwała, by nabrać tchu. – A j uż m iałam nadziej ę, że będę m ogła
podać wam rozwiązanie tej zagadki na talerzu i zaoszczędzić wam cennego czasu.

– A j est szansa, że się czegoś od niego dowiem y ?
– On sam za wiele nie wie – odparła Pugh. – Jednak coś niecoś j uż z niego wy ciągnęłam .
Joanna uśm iechnęła się i przy cisnęła słuchawkę m ocniej do ucha.
– No przecież nie chciał m ówić.
– Mam y swoj e sposoby – zaśm iała się głucho Pugh.
– Nie rozum iem …
– Daj spokój , j esteśm y ludźm i – uspokoiła j ą Pugh. – Wy korzy stałam twój pom y sł.

Proponowałam m u układy , negocj owałam i zapewniłam , że będzie m iał szansę odsiedzieć część
wy roku w swoj ej ukochanej Sy cy lii. Nie rozum iem ty lko, dlaczego woli tam tej sze więzienia od
naszy ch – dodała, wy raźnie zgorszona. – Sły szałam , że tam trzy m a się więźniów w nieludzkich
warunkach.

– Ale u nas wcale nie j est lepiej .
– Możliwe – rzuciła pośpiesznie Pugh. – No, ale do rzeczy : Gallini porozum iewał się ze

zleceniodawcam i listownie, podaj ąc ty lko num er skry tki pocztowej . Nie uwierzy sz, Piercy , ale on
m a nawet to nowe cacko, telefon kom órkowy , j ak prawdziwy biznesm en!

– A j ak się poznali?
– Z początku nie chciał m i powiedzieć, ale dość spry tnie to sobie wy m y ślili – wy j aśniła Pugh.

– Gallini odpowiedział na ogłoszenie w j akim ś m agazy nie dla zawodowy ch strzelców. W rubry ce
„kupię” zauważy ł wzm iankę o ty m , że ktoś w północnej Anglii poszukuj e ory ginalnego pistoletu
zam achowca, oferuj ąc za niego sporą sum ę pieniędzy . O dziwo, Gallini zrozum iał tę aluzj ę i
odpisał, że nie posiada ory ginalnego egzem plarza broni, ale j ego pistolet j est bardziej
nowoczesny i sprawny i kosztuj e dziesięć ty sięcy funtów. I nie podał adresu, ty lko num er tej
swoj ej kom órki…

– I kto oddzwonil? Kobieta czy m ężczy zna?
– Kobieta – fuknęla Pugh, ziry towana, że Joanna j ej przery wa. – Ta sam a, która w

poniedziałek rano zadzwoniła do niego z inform acj ą, że zaszła drobna zm iana i że Selkirka trzeba
zabrać ze szpitala. Powiedziała też, że j edna z pielęgniarek wpuści go boczny m wej ściem . Gallini
poj echał tam i przez całe popołudnie krąży ł po szpitalu w przebraniu. A nie m ówiłam ? – dodała z
dum ą.

– Jasny gwint – rzuciła Joanna.
Nie m ogła w to uwierzy ć i gdy ty lko słowa Pugh do niej dotarły , przy pom niała sobie o

śm ierci Yolande.

– A sły szała pani o kolej ny m zabój stwie? Zam ordowano pielęgniarkę, którą

przesłuchiwaliśm y krótko po ty m , j ak Selkirk zniknął ze szpitala.

– Tak – warknęła Pugh. – Ale to j uż nie by ła robota Galliniego. By ł wtedy w drodze do

background image

Londy nu, żeby oddać wy naj ęte auto, fiata pandę. Doj echał tam przed dziewiątą i czekał, aż
otworzą. Nie uwierzy sz, ale nieźle się nam ęczy li, żeby potem wy czy ścić ty lne siedzenie z krwi –
zachichotała. – Co za brak finezj i, nie? Ale to nie on załatwił tę dziewczy nę, Piercy – dodała. – To
robota kogoś m iej scowego.

Joanna zm arszczy ła brwi.
– Jest pani pewna, że Gallini rozm awiał z kobietą?
– Z tego, co m ówi, to tak – odparła stanowczo Pugh. – A ta zam ordowana dziewczy na by ła

pielęgniarką w szpitalu?

– Tak, została uduszona.
– Aha – m ruknęła Pugh. – Czy li m iałam racj ę. To m usiał by ć ktoś m iej scowy .
– Na to wy gląda.
– Od razu wiedziałam , że ktoś wpuścił go do szpitala. Ślady na drzwiach przeciwpożarowy ch

ty lko to potwierdziły . I wiesz, co Gallini powiedział Selkirkowi? – dodała. – W obecności
pielęgniarki poinform ował, że przenoszą go na inny oddział. Ten Selkirk długo m y ślał, że Gallini to
sanitariusz. Dopiero w sam ochodzie Gallini przy stawił m u lufę do głowy i zakleił taśm ą usta…
Aha, i j eszcze j edno.

Joanna zeszty wniała.
– Chy ba wy starczy j uż ty ch potworności.
– To nie Gallini wy brał Gallows Wood, ty lko j ego zleceniodawcy . Uznali, że to idealne

m iej sce.

– Rozum iem . Dzięki za inform acj ę – odparła Joanna i nagle ogarnęła j ą ciekawość. – A j aki

on j est, ten Gallini?

– Jak na bezwzględnego zabój cę j est trochę m ało rozgarnięty – westchnęła Pugh. – Angielski

zna na ty le, żeby m niej więcej dogadać się za granicą. Ma chłodne spoj rzenie i j est pozbawiony
wszelkich em ocj i. Nie rozum ie, co to litość – dodała po chwili. – Takiem u nie m ożna przem ówić
do uczuć, bo po prostu ich nie m a. Rosły , barczy sty m ężczy zna, ponad m etr osiem dziesiąt
wzrostu, czarne włosy . Trochę podobny do tego twoj ego kolegi, sierżanta Korpanskiego. Sprawia
wrażenie kogoś, kto j edny m ciosem powali każdego na ziem ię, i źle m u patrzy z oczu, czego nie
m ożna powiedzieć o Korpansldm . Wierz m i, nie chciałaby ś spotkać go na ulicy nawet w biały
dzień.

Joanna odłoży ła słuchawkę, a w drzwiach poj awiła się głowa Mike’a.
– No, co z tą odprawą? – spy tał, zniecierpliwiony .
– Właśnie m iałam telefon od Pugh – wy j aśniła.
– A co? Znów przy j eżdża na wizy tę?
Pokręciła głową.
– Nie w naj bliższy m czasie.
– Uff! Całe szczęście.
– No wiesz! A m ówiła o tobie ty le m iły ch rzeczy . Masz j uż raport w sprawie tego listu?
– Jeszcze nie.
– To się pośpiesz, błagam cię.
Niespodziewanie odprawa przy niosła nowe rezultaty .
Podaj ąc naj nowsze inform acj e, Joanna zauważy ła wśród zebrany ch rosnący zapał. Okazało

się, że posterunkowy Tim m is też zdąży ł się czegoś dowiedzieć.

– Wczoraj by łem u Dustina Holloway a – oznaj m ił, nie kry j ąc zadowolenia. – Przy znał się, że

polował na borsuki. Niby nic nowego, ale j ak dotąd nie m ieliśm y żadny ch dowodów. Dopiero
wczoraj w j ego sam ochodzie znaleźliśm y m artwego borsuka. By ł nieźle pokiereszowany .

– Biedny borsuk – wtrąciła Joanna. – A czy Holloway zauważy ł w lesie coś podej rzanego?

background image

Tim m is skinął głową.
– Mówi, że krótko po pierwszej w nocy z lasu wy szedł j akiś m ężczy zna. Wy soki, szczupły ,

ciem nowłosy . Wsiadł do sam ochodu…

– Niech zgadnę: pewnie do fiata pandy ?
– Tak. Holloway zapisał nawet num er. Trzeba przy znać, że spisał się na m edal. Straż

sąsiedzka by łaby zadowolona. – Podał Joannie kartkę papieru, a ona schowała j ą, notuj ąc w
pam ięci, by później sprawdzić num er z autem z wy poży czalni. – Holloway obiecał, że potwierdzi
wszy stko, j eśli wy cofam y oskarżenie przeciwko niem u.

Joanna popatrzy ła na niego bez m rugnięcia.
– Też m i coś – pry chnęła. – Szlachetny z niego człowiek, nie? Powiedz m u, żeby się wy pchał.

Nie pój dziem y na żaden układ. Odsiedzi za kłusownictwo z nawiązką, a do tego j eszcze wlepim y
m u karę za próbę przekupstwa.

– Spokoj nie, Jo – szepnął Mike, doty kaj ąc j ej ram ienia.
Zgrom iła go wzrokiem .
– Szlag m nie trafia – rzuciła. – Mam j uż serdecznie dość ty ch drobny ch cwaniaczków i ich

zakichany ch układów.

– A Gallini? Sam a proponowałaś Pugh, żeby zawarła z nim układ.
Spoj rzała na niego.
– Tak, ale to co innego. Szukam y prawdziwego zabój cy Selkirka, tego drania, który zapłacił

Galliniem u.

– Chwileczkę – Mike nie dawał za wy graną. – Zabój cą j est Gallini. Zleceniodawca ty lko

wy łoży ł forsę, ale sam by go nie zabił. To Gallini j est winny .

– A j ednak to nie on zabił Yolande Prince – odparła.
– I tu m asz racj ę – przy znał, posy łaj ąc j ej szeroki uśm iech.
Joanna zwróciła się do funkcj onariuszy w kącie sali:
– Przeszukaliście m ieszkanie Yolande Prince?
Pokiwali głowam i.
– I znaleźliście coś?
– Około południa sąsiadka obok sły szała, j ak Yolande Prince wchodziła do m ieszkania –

zakom unikował posterunkowy Jenkins.

Joanna skinęła głową.
– A więc to by ło krótko po ty m , j ak j ą przesłuchaliśm y . No i co dalej ? – spy tała.
– Podobno brała pry sznic. Ściany są cienkie i wszy stko sły chać – wy j aśnił. – A około drugiej

ktoś zadzwonił dzwonkiem . Trzy razy .

– No i co?
– Sąsiadka usy piała akurat dziecko i bała się, że hałas j e obudzi.
– A widziała, kto dzwonił?
– Nie.
– I co dalej ?
– Usły szała głosy . Rozm owa trwała j akieś dziesięć m inut. Mieli włączone radio i nie by ło

sły chać, o czy m m ówią, ale po paru m inutach ktoś widocznie j e wy łączy ł i zrobiło się cicho.

Joanna spoj rzała w stronę ekipy śledczej .
– Wiem , że wy m agam za wiele, ale czy na przełącznikach radia by ły j akieś odciski palców?
– Niestety , nie – odparł j eden z funkcj onariuszy . – Nic nie znaleźliśm y .
Wzięła głęboki oddech i zwróciła się znów do Jenkinsa:
– No i co potem ?
– Zrobiło się cicho, dziecko zasnęło, sąsiadka wy kąpała się i zaczęła oglądać telewizj ę.

background image

Cieszy ła się, że wreszcie m a święty spokój .

– A m oże widziała, że ktoś wy chodził z m ieszkania obok?
– Chwilę po ty m , j ak wy łączy li radio, wy j rzała na kory tarz i zauważy ła, że ktoś zbiega po

schodach. Jakiś m ężczy zna w długim płaszczu i czapce z daszkiem . Widziała go ty lko z ty łu –
dodał przepraszaj ąco.

Joanna westchnęła.
– By ł wy soki czy niski?
– Wzrost około m etra sześćdziesięciu, średnia budowa ciała, koloru włosów nie by ło widać.
– I pewnie m iał wy soko podniesiony kołnierz, co?
Jenkins uśm iechnął się sm utno.
– Okej , dzięki – rzuciła. – To m usiał by ć zabój ca, ty m razem nie wy naj ęty z zagranicy , ty lko

ktoś m iej scowy , kto zrobił to z pobudek osobisty ch. Yolande na pewno go znała. I to właśnie on
wy naj ął Galliniego – dodała, wodząc wzrokiem po twarzach zebrany ch.

Dom opieki, gdzie m ieszkała Molly Frost, m ieścił się w m ały m , parterowy m budy nku. Drzwi

otworzy ła j akaś kobieta na wózku.

– Molly ? A, tak. – Poszli za nią j asny m , słoneczny m kory tarzem , na końcu którego by ły

zam knięte drzwi.

W który m ś z pokoj ów grało radio i Joanna usły szała m elodię j akiegoś hy m nu. Przy m knęła

powieki i przez chwilę m iała wrażenie, że znów j est m ałą dziewczy nką i wpatruj e się w
oświetlone słońcem witraże, a kiedy j uż otworzy ła oczy , poczuła sm akowity zapach niedzielnego
obiadu. Molly Frost siedziała w kolej ny m pokoj u, na wózku, i nagle Joanna zdała sobie sprawę z
ogrom u j ej cierpienia. Zrozum iała, że złam ana ręka w gipsie po zderzeniu z ciężarówką to nic w
porównaniu z ty m , co przeszła ta kobieta. Minęło j uż pięć lat, odkąd potrącił j ą sam ochód, ale
Molly wciąż cierpiała i by ła na to skazana przez resztę ży cia.

Twarz m iała wy krzy wioną z bólu, a na j edny m policzku widniała głęboka szram a. Na widok

policj antów kobieta wskazała na krzesła, z trudem poruszaj ąc ręką. Joanna spuściła wzrok i
spoj rzała na koc, leżący płasko na wózku. Ale Molly Frost by ła twarda i odważnie spoj rzała
Joannie w oczy .

– Inspektor Joanna Piercy ? – spy tała, zerkaj ąc na stertę gazet w kącie pokoj u.
Joanna skinęła głową.
– Dużo o pani czy tałam . Podobno nieźle sobie pani radzi z przestępcam i.
– Jak dotąd, m iałam chy ba szczęście – odparła Joanna powściągliwie. – Ale to śledztwo nadal

j est dla m nie zagadką.

– I dlatego przy chodzi pani do m nie? – Molly Frost spoj rzała py taj ąco na Joannę. Miała

ładne, brązowe, kręcone włosy . – Do beznogiej kobiety na wózku inwalidzkim ?

Joanna nic nie odpowiedziała.
Molly Frost wzięła głęboki oddech.
– Pani m oże m ówić o szczęściu, a j a j uż nie. I wcale m i nie żal tego Selkirka – dodała powoli.

– Wiem , że to by ła okrutna śm ierć, ale ten człowiek zniszczy ł ży cie ty lu ludziom , że trudno m u
współczuć. – Przełknęła nerwowo ślinę. – Odebrał nam wszy stko: Carterowie stracili córkę.
Rowena by ła naprawdę kochany m dzieckiem . A j a straciłam przez niego zdrowie i radość ży cia
– dodała. – Ale naj bardziej przeży ł to Michael…

Przerwała im pielęgniarka, która szy bkim krokiem weszła do pokoj u.
– Czas na m orfinę, Molly – oznaj m iła, m anipuluj ąc przy strzy kawce połączonej z cienką,

plastikową rurką.

Molly przy glądała się j ej beznam iętny m wzrokiem .
– Morfina złagodzi ból w m oim strzaskany m kręgosłupie – wy j aśniła spokoj ny m tonem .

background image

Nagle w j ej oczach zabły snął gniew. – Ale to i tak nic w porównaniu z ty m , co przeszedł m ój
biedny Michael. – Popatrzy ła na Joannę, potem na Mike’a. – Czasam i pocieszam się ty m , że
wy skoczy ł z okna, by doświadczy ć tego co j a i przekonać się, j ak to j est ży ć w ciągły m bólu, z
połam any m kręgosłupem . Ale w głębi duszy wiem , że to nieprawda. Skoczy ł, bo chciał się zabić
– podsum owała, przy m y kaj ąc powieki. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem , a Molly Frost
rzuciła im cierpkie, ironiczne spoj rzenie. – Wniosłam potem oskarżenie i szpital wy płacił m i
odszkodowanie – dodała, przeły kaj ąc ślinę.

– A który adwokat prowadził tę sprawę?
Molly Frost wy krzy wiła twarz w gry m as.
– Na szczęście nie Selkirk – odparła. – To by ł ktoś z firm y prawniczej O’Donnell’s – dorzuciła

z zaciętą m iną. – Doradził m i, żeby m żądała odszkodowania, i zapewnił m i pom oc prawną.

– I ile pani wy płacili?
– Dwanaście ty sięcy – szepnęła Molly , usiłuj ąc powstrzy m ać em ocj e. – Ty le m ój Michael

by ł dla nich wart. Poczułam się tak, j akby ktoś uderzy ł m nie w twarz. – Zam rugała oczam i. Łzy
spły wały j ej po policzkach. – Ale chy ba nie przy szliście po ty , by wy słuchiwać m oich
dram atów, prawda? – Obrzuciła ich chłodny m , by stry m spoj rzeniem .

– Ty le pewnie j uż sam i wiecie.
Joanna skinęła głową.
Molly Frost spoj rzała j ej odważnie prosto w oczy .
– No więc po co przy szliście?
Joanna wy trzy m ała j ej spoj rzenie. Pochy liła się bliżej .
– Pani Frost, co łączy sam obój stwo pani m ęża z m orderstwem Selkirka?
– Nie wiedziałam , że te dwie sprawy m aj ą ze sobą coś wspólnego – odparła, zdziwiona.
– Właśnie próbuj em y to ustalić. – Joanna postanowiła nakłonić kobietę, by ta zrobiła następny

ruch. – A j ak pani m y śli?

– Bardzo chciałaby m w to wierzy ć – odparła Molly . – W końcu należało m u się za tę biedną

m ałą Rowenę, za m oj e kalectwo, a przede wszy stkim za Michaela. Ucieszy łaby m się, gdy by ta
parszy wa świnia zapłaciła za swoj e krzy wdy , ale niestety , nic nie wiem – przy znała, skubiąc koc,
który zwisał płasko zam iast nóg. Obróciła się na wózku twarzą do Joanny . – Niech pani sam a
powie, pani inspektor: czy nie chciałaby pani zem ścić się na człowieku, który spowodował
wy padek i złam ał pani rękę?

– A skąd pani o ty m wie?
– Czy tałam w gazecie. Niech m i pani powie: chciałaby się pani zem ścić czy nie?
Joanna zrozum iała, że j ej wy padek by ł niczy m w porównaniu z ty m , przez co przeszły te

dwie rodziny z winy Selkirka. Zaskoczona, pokiwała głową.

Molly nie spuszczała z niej wzroku.
– Selkirk został zastrzelony , prawda?
– Tak, przez płatnego zabój cę – wtrącił niedelikatnie Mike.
– I m y ślicie, że to j a go wy naj ęłam ?
Żadne z nich nic nie odpowiedziało. Molly oparła się na wózku.
– Rozum iem – rzekła powoli.
– Czy po sam obój stwie m ęża kontaktowała się pani z Yolande Prince?
Zam iast udawać, że nie wie, o kim m owa, Molly Frost przy taknęła.
– Biedaczka, chciała dla nas j ak naj lepiej – powiedziała, zerkaj ąc na Mike’a. – Rozm awiałam

z nią po śm ierci Michaela. By ła zdruzgotana. Twierdziła, że to j ej wina – dodała po chwili
zawahania.

– Bo nie podała m u leków?

background image

Molly skinęła głową.
– Próbowałam j ej tłum aczy ć, że to nie przez nią Michael się zabił. Mówiła, że zrobi wszy stko,

żeby nam pom óc. No i dotrzy m ała słowa – dodała sm utno.

– Co pani m a na m y śli? – spy tała łagodnie Joanna.
Molly poruszy ła się nerwowo na wózku.
– Podobno by ła zam ieszana w zabój stwo Selkirka.
– Skąd pani wie?
– Carterowie m i m ówili, że znaleziono j ą m artwą w j ej m ieszkaniu, a wcześniej czy tałam , że

w nocy , kiedy zginął Selkirk, m iała dy żur w szpitalu, no i wy ciągnęłam wnioski. Carterowie to
dobrzy ludzie – dodała obronny m tonem . – Zaprzy j aźniłam się z nim i. Często tu do m nie
wpadaj ą, a kiedy nie m ogą przy j ść, to zawsze dzwonią. – Wskazała na telefon na szafce. – Ty le
razem przeży liśm y . By łam przy ich córce, kiedy … – Głos j ej się urwał i nie dokończy ła.

Joanna spoj rzała na Mike’a: siedział przy garbiony . Postanowiła zadać j eszcze j edno py tanie.
– A co pani m ąż napisał w pożegnalny m liście?
– To j uż nie pani interes – rzuciła Molly , ziry towana. – To są sprawy osobiste m iędzy m ną a

Michaelem i nikt nie m a prawa się do tego wtrącać. Zapewniam panią ty lko, że nie m am nic
wspólnego z zabój stwem Selkirka – dodała.

Siedzieli potem oboj e w biurze Joanny , popij ali kawę i om awiali każdego z podej rzany ch.
– Czy wiadom o j uż coś o ich kontach bankowy ch? ‘- Joanna zwróciła się do Mike’a z nadziej ą

w głosie.

– Nikt ostatnio nie przelał żadnej większej kwoty .
– Tak m y ślałam . To by łoby zby t naiwne – zauważy ła.
Pochy liła się do przodu i dłonią podparła podbródek.
– No i co sądzisz o tej Molly ?
Mike utkwił w niej swoj e ciem ne oczy .
– My ślisz, że m ogła wy naj ąć zabój cę?
Pokiwał głową.
– Całkiem m ożliwe – odparł powściągliwie.
– Właściwie to nawet nie m iałaby wy boru – konty nuowała Joanna. – Bo przecież sam a nie

m ogła go zabić.

– Ty lko po co tak długo z ty m zwlekała? – dziwił się. – Od j ej wy padku i sam obój stwa m ęża

m inęło j uż ty le czasu. Dlaczego zdecy dowała się dopiero teraz?

– Może czekała na przy pły w gotówki – zasugerowała Joanna. – Niedawno dostała

odszkodowanie.

– Ale to nie ona zabiła Yolande.
Joanna przy znała m u racj ę.
– I to m nie właśnie gry zie. Można by j ą podej rzewać, ale wiem , że to nie ona. Nie m iała

powodu. Cała j ej nienawiść skierowana by ła przeciw Selkirkowi, ale odniosłam wrażenie, że z
natury to dobra kobieta.

– Yolande nie brałaby w ty m udziału, gdy by Selkirk nie wy lądował w szpitalu z zawałem

serca. A poza ty m Pugh wspom inała coś o ty m , że Gallini nigdy nie zm ienia term inu zlecenia, a
w razie j akichkolwiek zm ian rezy gnuj e.

– Jakoś nie wy obrażam sobie, że Molly Frost i Yolande wspólnie uknuły plan, by wy straszy ć i

ukarać Selkirka. Czuj ę, że chodzi tu o j akąś wy szukaną zem stę, a Molly Frost j akoś m i do tego nie
pasuj e.

Przez chwilę oboj e m ilczeli.
– Za to Yolande tak – dodała Joanna po chwili.

background image

Siedzieli, nie m ogąc zapom nieć widoku niskiej , tęgiej kobiety na wózku inwalidzkim ,

okaleczonej w wy padku i w duchu oboj e pragnęli wy kluczy ć j ą z kręgu podej rzany ch.

– My ślałam j eszcze o ty ch Carterach – zaczęła Joanna. – Ale Andy chy ba j est czy sty .

Pam iętasz, j ak powiedział, że sam chętnie zabiłby Selkirka, zam iast zlecić to kom uś innem u?
My ślę, że facet m ówił prawdę. Zrobiłby to pięć lat tem u, zaraz po śm ierci córki, nie zważaj ąc na
konsekwencj e, zam iast przy gotowy wać m isterny plan i angażować w to j akąś obcą pielęgniarkę.
Po co tak długo czekać, skoro czas leczy rany ?

– A j ego żona?
Joanna dopiła kawę i odstawiła filiżankę na biurko.
– Jasne, to m ogła by ć ona, ty lko j akim cudem zdoby ła te osiem ty sięcy ?
Mike wstał z m iej sca, zrobił kilka kroków i zatrzy m ał się przy biurku. Zawsze czuła się

skrępowana, gdy j ego krzepka sy lwetka górowała nad nią.

– Na litość boską, m oże j ednak by ś usiadł! – rzuciła, ziry towana. – Wkurzasz m nie, kiedy tak

łazisz tam i z powrotem j ak ty gry s w klatce.

Opadł posłusznie na fotel.
– A j a nie rozum iem , j ak m ożna m y śleć na siedząco – odparł obronny m tonem . – Spój rz na

siebie: nic nie robisz, ty lko siedzisz i bawisz się ołówkiem .

Postukała się w czoło.
– Bo j a pracuj ę głową – zaśm iała się. – Może tego nie widać, ale to bardzo intensy wna praca.
Uśm iechnął się ty lko szeroko.
– Słuchaj , Mike, weźm y to na logikę – zaczęła. – Ten, kto zaplanował to całe zabój stwo, m usi

by ć bezwzględny m draniem . Yolande by ła dla niego ty lko środkiem do celu i gdy j uż wy konała
swoj e zadanie, postanowił się j ej pozby ć. To m usi by ć ktoś wy j ątkowo podły , o silny m
charakterze.

– Taki j ak Pritchard?
Skrzy wiła się.
– Dziadek Tony ? Wcale by m się nie zdziwiła, gdy by to on wy naj ął m ordercę – przy znała. –

Wy gląda m i na kogoś, kto nie lubi brudzić sobie rąk. Zastanawiam się ty lko, j ak m u się udało
nam ówić Yolande Prince do pom ocy przy wy prowadzeniu Selkirka ze szpitala. Poza ty m , czy
Yolande tak po prostu wpuściłaby go do m ieszkania?

– Raczej nie.
– Właśnie. Nawet się nie znali. No i co Pritchard by z tego m iał?
– Wdowę po Jonathanie i j ej forsę.
Jego słowa przekonały Joannę.
I do tego j eszcze wiedział, że Selkirk trafił do szpitala.
– A więc to nasz główny podej rzany ?
– A j ak m y ślisz?
– Sam j uż nie wiem – nachm urzy ł się Mike. – Jakoś nie chce m i się wierzy ć, że to on tak

spry tnie wszy stko zaplanował.

– Mnie też nie. No więc kogo j eszcze m am y ?
– Całą rodzinę Selkirków – odparł powoli. – Żonę, sy na i sy nową.
– Ty le że żonie Selkirka niczego nie brakowało. Skoro m iała pieniądze i m ogła robić, co j ej się

ży wnie podoba, to po co m iałaby planować zabój stwo m ęża?

– Może z czy stej nienawiści – zaśm iał się Mike.
– Rzeczy wiście, dobry powód – przy znała, posy łaj ąc m u szeroki uśm iech. – I zdaj e się, że

korzenie tej nienawiści sięgały bardzo głęboko.

– Co m asz na m y śli? – popatrzy ł na nią py taj ąco.

background image

– Sam a j eszcze nie wiem – odparła szczerze. – Po prostu m am j akieś niej asne przeczucie.
– Ale Sheila Selkirk sam a przy znała, że nie m a zam iaru opłakiwać m ęża.
– Niby tak, ale czasam i ludzie skłonni są m anipulować półprawdam i, by leby ty lko ukry ć

swoj ą winę.

– Nie rozum iem .
– Sheila dała nam ty lko do zrozum ienia, że za nim nie przepadała, ale ani słowem nie

wspom niała o nienawiści.

– No, racj a.
– I j ego sy n też nie – ciągnęła. – Mówił ty lko, że oj ciec budził w nim strach, za to j ego

ciężarnej żonie Selkirk by ł całkiem oboj ętny , a przy naj m niej takie odniosłam wrażenie.

– Co innego Sheila. Oboj e j ą wy chwalali…
– Bo liczą na j ej pom oc.
Mike przy taknął ruchem głowy .
– No i j est j eszcze nasz uroczy pan Wilde – dodała Joanna.
– Dlaczego on? – zdziwił się nagle Mike.
– Może m iał nadziej ę, że po śm ierci partnera wy dział przestępstw gospodarczy ch um orzy

dochodzenie przeciwko ich firm ie – wy j aśniła.

– Daj spokój , to słaby argum ent – zaprotestował.
– Tak, wiem – westchnęła i spuściła wzrok. – Ale m am y j eszcze j ego córeczkę o urodzie lalki

Barbie – dodała po chwili, podnosząc wzrok.

– A co ona takiego zrobiła? – Mike uniósł brwi.
– Pom y śl ty lko, Mike. To ona m ogła wszy stko zaplanować. Naj pierw zwodziła staruszka, żeby

wy ciągnąć od niego forsę, a potem ściągnęła Galliniego i zleciła m u m orderstwo. Całkiem
m ożliwe, że ten ostatni anonim to też j ej sprawka, a Yolande też raczej wpuściłaby j ą do swego
m ieszkania. No i j ak ci się podoba m oj a teoria?

– Rzeczy wiście, to m a sens. Załóżm y , że panna Wilde by ła kochanką Selkirka. O rany , i tego

właśnie naj bardziej nie znoszę – j ęknął. – Ta praca zaczy na pozbawiać m nie wiary w ludzi, a
zwłaszcza w kobiety .

Jego słowa wy raźnie j ą ubawiły .
– Wiesz, j a to chy ba nawet by m chciała, żeby m oj a teoria z panną Wilde się sprawdziła!
– Ale z ciebie sady stka.
– A w ogóle j ak ona m a na im ię?
– Nie pam iętasz? – zaśm iał się Mike. – Sam antha.
– No tak. A j ak to wszy stko razem widzisz?
– Nieźle – odparł. – Jak na kobietę z ręką w gipsie, naprawdę nieźle kom binuj esz.
– W takim razie j utro m usim y j echać do paru m iej sc – postanowiła.
Mike podszedł do drzwi.
– Odwieźć cię do dom u? – spy tał.
Pokręciła głową.
– Jeszcze trochę tu posiedzę i pom y ślę.
– O pannie Wilde?
– Nie, o Selkirku.
Cicho zam knął za sobą drzwi.
Przez chwilę siedziała bez ruchu. Selkirk m usiał by ć naprawdę podły m ty pem , podsum owała

w m y ślach. Niszczy ł wszy stko na swoj ej drodze. Zruj nował ży cie dwóm rodzinom i uniknął kary ,
bo m y ślał, że j est spry tny . Tam tego dnia, gdy na pasach przed szkołą przej echał m ałą Rowenę
Carter, nie m iał naj m niej szy ch wy rzutów sum ienia. Nie obchodziło go zabite dziecko ani j ego

background image

rodzina – bał się ty lko o własną skórę. Z Yolande Prince łączy ło go bardzo niewiele. Yolande by ła
wzorową pielęgniarką, ukochaną córką i przy zwoitą dziewczy ną, ale sam obój stwo Michaela
Frosta pozostawiło głęboki uraz w j ej psy chice i zaburzy ło j ej sposób m y ślenia do tego stopnia, że
dała się złapać w pułapkę. To Selkirk by ł sprawcą całego zła, a Yolande zapłaciła swoim ży ciem
za to, że ktoś zagrał na j ej em ocj ach i zrobił z niej kozła ofiarnego.

Ale kto m ógł posunąć się do czegoś takiego?
Tego popołudnia na kom endzie panowała niety powa cisza. Joanna siedziała sam a pośród

uporządkowany ch biurek i pusty ch ekranów m onitorów. Otaczały j ą ty lko sterty dokum entów i
zapisany ch tablic – pozostałości po karkołom ny m śledztwie. Świadom ość, że Matthew na cały
dzień poj echał do Eloise, potęgowała w niej poczucie odosobnienia. Przechadzaj ąc się m iędzy
rzędam i biurek, Joanna walczy ła z narastaj ącą w niej sam otnością, aż wreszcie zadzwoniła po
taksówkę i poj echała do dom u.

Nie by ł to j ednak naj lepszy pom y sł. W dom u przez cały wieczór towarzy szy ły j ej niepokój i

rozdrażnienie. Sprawną ręką zdołała j edy nie zaparzy ć wodę na kawę, bo przy gotowanie kolacj i
przekraczało j ej m ożliwości.

Zastanawiała się, co będzie, gdy zdej m ą j ej gips. Tak bardzo się do niego przy zwy czaiła, że

od pewnego czasu przestał j ej ciąży ć i zawadzać, a obraz kół rozpędzonej ciężarówki powoli
zacierał się w j ej pam ięci. W ferworze pracy przy śledztwie j ej powy padkowy uraz zszedł na
dalszy plan i bała się, że kiedy znów wsiądzie na rower, przy kre wspom nienia powrócą.

Włączy ła telewizor i trafiła akurat na j akąś kom edię, która oderwała j ą od ponury ch m y śli.

Wy piła dwa kieliszki czerwonego wina i po półtorej godziny zm ógł j ą sen, ale w łóżku wierciła się
i kręciła, a po głowie tłukły j ej się różne m y śli: to o wy padku, to o zabój stwie Selkirka, to o
zam ordowanej pielęgniarce. Około drugiej w nocy usiadła w końcu na łóżku, długo nie m ogąc
zasnąć.

Rano o wpół do dziewiątej zj awił się niezawodnie Mike i naty chm iast wy czuł, że coś j ą gnębi.
– No, m ów, o co chodzi – nalegał, gdy j uż wsiedli do wozu.
– O tę wesołą wdówkę Sheilę – odparła poważny m tonem . – Wciąż nie daj e m i spokoj u. Nie

rozum iem , dlaczego została z Jonathanem , zam iast zwy czaj nie się z nim rozwieść. To
wy kształcona kobieta i wcale nie by ła na niego skazana, a dla sy na nie m usiała tego robić.

– To j ak m y ślisz, dlaczego?
– Jedy ny sensowny powód to pieniądze i przy zwy czaj enie do luksusu – odparła. – Nie m am

wprawdzie na to żadny ch dowodów, ale za to m ogę podać całą m asę przekonuj ący ch
argum entów przeciwko niej . Wpadłam na to dziś o drugiej w nocy .

Zaśm iał się.
– No i co? Doznałaś olśnienia i rozwiązałaś naszą zagadkę?
Ale Joanna pokręciła sm utno głową.
– Raczej wy ciągnęłam nowe wnioski. Zdaj e się, że Sheila j akoś z nim wy trzy m y wała, dopóki

Jonathan nie znalazł sobie j akiej ś kochanki. Musiał j ą nieźle zaskoczy ć, bo tego się po nim nie
spodziewała. No i zaczęła się bać, że po ty ch wszy stkich latach m oże wszy stko stracić.

– Sam nie wiem – przy znał niepewnie Mike. – Mam wrażenie, że Sheila Selkirk j est zby t

inteligentna na to, by posłuży ć się płatny m zabój cą. Taka kobieta j ak ona uży łaby trucizny ,
uszkodziłaby m u sam ochód czy coś w ty m rodzaj u – dorzucił bez przekonania.

Joanna spoj rzała na niego, wy raźnie rozbawiona.
– Zaczekaj , psy chologia to przecież m oj a działka.
– Tak j est – zgodził się z przekąsem . – To pani inspektor wie wszy stko, a j a j estem ty lko

skrom ny m sierżantem .

Przechy liła głowę na bok, nie wiedząc do końca, ile prawdy m ieści się w j ego na pozór

background image

niewinny ch żartach, ale j ego skupiona twarz nie zdradzała żadny ch em ocj i.

– Mam y kilka ważny ch tropów, które trzeba j eszcze dokładnie zbadać – oznaj m iła spokoj ny m

tonem .

– Na przy kład co?
– Ten ostatni list. Po co go napisano? Czy m ogła go wy słać Sheila Selkirk? A w ogóle to gdzie,

do diabła, j est ten raport?

background image

– Spokoj nie, znaj dę go. – Położy ł j ej dłoń na ram ieniu. – Ty lko nie wy ciągaj pochopny ch

wniosków.

– No wiesz, skoro po trzech latach Selkirk tak się przej ął, że dostał zawału…
– Może to ty lko zbieg okoliczności.
– Och, daj spokój , Mike – rzuciła, zrezy gnowana. Nie m iała ochoty się z nim wy kłócać. – A

Yolande? Czy dała się w to wrobić ty lko dlatego, że by ła niewinna i naiwna? – Joanna skrzy wiła
się. – Jakoś nie chce m i się wierzy ć, że by ła na ty le głupia, by zgodzić się na udział w porwaniu
pacj enta. A więc dlaczego?

Mike wzruszy ł ty lko ram ionam i.
– Na pewno nie m ożna zwalać na nią całej winy . Niby skąd m iała wiedzieć, że szy kuj e się

m orderstwo? – Spoj rzała na Mike’a. – Ta Sheila m ogła wszy stko zaplanować, ale Yolande nie
by łaby taka głupia, żeby dać się w to wrobić. – Joanna przy wołała w pam ięci szczery , poczciwy
wy raz twarzy dziewczy ny .

Mike nic nie odpowiedział, ty lko cudem om inął j akieś zaparkowane auto, którego pasażer

nagle otworzy ł drzwi.

– A poza ty m j est j eszcze parę inny ch rzeczy , który ch nie rozum iem – ciągnęła Joanna.
Mike spoj rzał na nią ukradkiem .
– Na przy kład co?
– Na przy kład to, skąd Andy Carter wiedział, że zabój ca kazał Selkirkowi klękać.
Mike zeszty wniał nagle.
– I dlaczego u Carterów brakuj e na ścianie j ednego z portretów Roweny .
Znów wzruszy ł ram ionam i.
– O rany , m oże po prostu trzeba by ło wy m ienić ram ę albo szkło.
– Możliwe.
– Dlaczego sam a ich o to nie spy tasz?
– Chy ba będę m usiała – przy znała, kręcąc głową z niedowierzaniem . – Pom y śl ty lko, Mike,

siedzim y nad ty m j uż prawie cały ty dzień, a tak niewiele wiem y .

– Ale przy naj m niej m am y j uż Galliniego.
Joanna skrzy wiła się.
– To Pugh go m a, a nie m y . Gdy ty lko tu przy j echała, od razu wiedziała, że to on. To j uż nie

nasza zasługa.

Wy raźnie zasm ucony spy tał:
– No dobrze, to dokąd teraz?
– Do Selkirków. Złoży m y im nieoczekiwaną wizy tę.
Na podj eździe do dom u Selkirków stały trzy sam ochody : j aguar Pritcharda, peugeot Sheili i

stary citroen Justina. Joanna i Mike z trudem się przez nie przecisnęli.

– Wy gląda na to, że facet gustuj e w drogich cackach – zauważy ła Joanna, m uskaj ąc ręką

j aguara.

– I wszy scy się nagle zj echali – dorzucił cierpko Mike. – Jakby j akaś rodzinna im preza. Do

diabła, wierzy ć się nie chce!

– Może m aj ą j akąś naradę rodzinną.
Jesienne słońce oświetlało stary dom , odbij aj ąc się w oknach ciepły m radosny m blaskiem .

Drzwi wej ściowe by ły lekko uchy lone. Mike zapukał lekko, po czy m oboj e weszli do środka.

W salonie rzeczy wiście odby wała się narada rodzinna. Pritchard i Sheila siedzieli na sofie,

Justin w kącie, Teresa przy pianinie, a m ała Lucy na podłodze na sam y m środku pokoj u. To
właśnie ona pierwsza dostrzegła funkcj onariuszy . Popatrzy ła na nich poważny m wzrokiem , ale
nic nie powiedziała. Wtedy Sheila Selkirk zauważy ła j akiś ruch przy drzwiach i zdziwiona,

background image

odwróciła głowę.

– Chy ba państwo nie sły szeli, j ak pukaliśm y – odezwała się Joanna łagodny m tonem .
W pokoj u zapanowała krępuj ąca cisza. Wszy scy nagle zam arli j ak na stopklatce.
Nie by ło sły chać nawet oddechu dziecka.
Po chwili odezwał się Pritchard.
– Wy baczcie, ale… – zaczął, szy kuj ąc naprędce j akieś kłam stwo, ale Sheila Selkirk, j ak

zwy kle, nie owij ała w bawełnę.

– Nie uwierzy cie, co zrobił ten parchaty gnoj ek – rzuciła i nie czekaj ąc na reakcj ę, dodała: –

Zaskarżę ten cholerny testam ent.

Joanna dom y śliła się, o co chodzi.
– A więc Jonathan Selkirk zm ienił testam ent? – spy tała, przekonana, że ty lko to m ogłoby

wy prowadzić Sheilę z równowagi.

Sheila Selkirk zerknęła na nią podej rzliwie.
– A skąd pani wie?
– Po prostu zgadłam .
O dziwo, następny odezwał się Justin, sapiąc ciężko przez nos.
– Nie dość, że oj ciec ginie, brutalnie zam ordowany , to teraz j eszcze kpi sobie z nas zza grobu

– zaj ęczał, wy rzucaj ąc w górę ręce, aż dziecko się skuliło ze strachu.

– Może ktoś m i wreszcie wy j aśni, co się stało – wtrąciła szy bko Joanna.
– Wie pani, kom u ten podły drań zapisał wszy stkie pieniądze? – spy tała Sheila Selkirk.
Joanna uniosła brwi.
– Tej zarozum iałej , wy tapetowanej zdzirze – sy knęła. – Jakim prawem ta wredna, zakłam ana

dziwka przy stawiała się do m oj ego m ęża! Niech j ą ty lko dorwę!

Mike zrobił krok naprzód.
– I co wtedy , pani Selkirk? Co j ej pani zrobi?
Po raz pierwszy dostrzegli na j ej twarzy zawahanie, j akby nagle zdała sobie sprawę z tego, co

właśnie powiedziała. Szy bko j ednak się opanowała.

– Zaskarżę ten testam ent – powtórzy ła. – Nic m nie nie obchodzi, że j ej oj ciec j est

prawnikiem . Ja też znam się na prawie. – Zerknęła gniewnie na Joannę. – Proszę sobie wy obrazić,
pani inspektor, że m ój m ąż zapisał wszy stkie swoj e pieniądze tej m ałej j ędzy Wilde, która podaj e
się za j ego kochankę. – Przerwała, rozglądaj ąc się po salonie. – Dzięki Bogu, że m am j eszcze
rodzinę – dodała cicho z niespodziewanie dum ną m iną.

W tej sam ej chwili Teresa Selkirk ciężko podniosła się z m iej sca, podeszła do Sheili, obj ęła j ą

ram ionam i i przy tuliła policzek do j ej twarzy .

Joanna m iała wrażenie, że ogląda j akiś spektakl teatralny , w który m kiepscy aktorzy sztucznie

odgry waj ą kochaj ącą się rodzinkę. Wszy stko to trąciło m anipulacj ą. Ty lko kto tu kim m anipuluj e,
zastanawiała się w duchu.

Wtedy znów odezwał się Justin.
– Ty le ostatnio przeszliśm y – zaczął, ocieraj ąc ręką czoło. – Sam i widzieliście, w j akich

warunkach m usiałem m ieszkać z żoną i córką. Na szczęście m am a zgodziła się, żeby śm y
zam ieszkali u niej – dodał.

Sheila przy taknęła ruchem głowy .
– A kiedy będzie j uż po wszy stkim , Tony i j a weźm iem y ślub – oznaj m iła, spoglądaj ąc czule

na Pritcharda.

Ten spuścił wzrok na podłogę.
– Naj pierw zabój ca pani m ęża m usi stanąć przed sądem – wtrąciła Joanna. – Dopiero wtedy

będzie po wszy stkim , pani Selkirk – dodała, wy raźnie zadowolona, bo zwracanie się do Sheili po

background image

nazwisku sprawiało j ej dziwną przy j em ność.

Sheila Selkirk uśm iechnęła się wy niośle.
– Podobno j uż go m acie. To j akiś Włoch, prawda?
– Tak, pani Selkirk, ale nie m am y j eszcze tego, kto go wy naj ął – odparł Mike. – No i wciąż

szukam y zabój cy Yolande Prince.

– No tak, to ta pielęgniarka – rzuciła Sheila, znudzona.
– Właśnie – zauważy ła Joanna.
W oczach Sheili przem knął j akiś dziwny bły sk. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Ale przecież – zaczęła, poiry towana – sam i widzieliście ten list, który przy prawił Jonathana

o zawał. Już przedtem takie dostawał. Chodziło o tę biedną dziewczy nkę, którą kiedy ś potrącił –
przy znała, a pozostali skinęli zgodnie głowam i.

– Badam y każdy ślad – zapewniła Joanna spokoj nie. – A skoro j uż tu j estem , to m uszę zadać

państwu to py tanie: gdzie by liście w zeszły wtorek?

– W dom u – odparła Sheila. – Sam a pani dobrze wie, że siedziałam tu przez cały dzień i

czekałam na wiadom ość o m ężu. – Słowa przy chodziły j ej z trudem .

– A pan, panie Selkirk?
– By łem w pracy . Widziało m nie tam wiele osób.
– Na przy kład kto? LouLou? – spy tał Mike, nie m ogąc opanować uśm iechu.
– Ona i parę inny ch osób – odparł wy niośle.
A więc edukacj a w pry watny ch szkołach nie poszła na m arne, podsum owała w duchu

Joanna. Justin Selkirk m iał w sobie coś z despoty . Po raz drugi Joanna dostrzegła w nim j ego oj ca i
znów doznała tego sam ego niem iłego wrażenia co przedtem .

Teresa strząsnęła do popielniczki popiół z papierosa.
– Ja by łam wtedy w szpitalu na badaniach – dorzuciła cicho.
– A o której m iała pani te badania, pani Selkirk?
– O j edenastej , ale przeciągnęły się na cały dzień. Proszę spy tać położnej . – Zdusiła

papierosa i posłała funkcj onariuszom taj em niczy uśm iech.

– A pan, panie Pritchard?
Zaśm iał się, zażenowany .
– Grałem w golfa. Naj pierw j edna partia, potem lunch i następna partia. Mam na to wielu

świadków.

Joanna zm arszczy ła czoło. Ciekawe, j ak ten Tony Pritchard zarabia na ży cie, pom y ślała.
– A dlaczego py ta pani o wtorek, skoro m ój m ąż został porwany ze szpitala w poniedziałek

wieczorem ? – dociekała Sheila.

– We wtorek rano zam ordowano pielęgniarkę – wtrącił Mike. – To by ło krótko po ty m , j ak z

nią rozm awialiśm y .

Joanna przy j rzała się ich twarzom . Wszy scy patrzy li na nią wy czekuj ąco, czuj ni j ak lisy ,

które sły szą w dali j azgot psów gończy ch i są gotowe w każdej chwili rzucić się do ucieczki.
Nawet m ała Lucy podniosła się z m iej sca i stała, pochy lona lekko do przodu, j akby czekała na
j akiś sy gnał.

Joannie przy szła do głowy pewna m y śl: skoro każde z nich nienawidziło Selkirka i ży czy ło m u

śm ierci, to czy któreś zdoby łoby się na opłacenie zabój cy ? Czy Justin Selkirk, zgarbiony ,
nerwowy m ężczy zna o pobladłej twarzy i drgaj ący ch powiekach, chciał dokuczy ć oj cu
anonim owy m listem ?

Joanna powiodła wzrokiem po pokoj u i spoj rzała na Teresę o twarzy świętej Madonny , której

ręce obej m owały łono z nienarodzony m dzieckiem . Czy w swej nienawiści do teścia nie m iała
dla niego ani odrobiny współczucia, gdy ten dostał zawału, ty lko naty chm iast powiadom iła

background image

zabój cę, by udał się do szpitala? A dum na, pewna siebie Sheila Selkirk, która m iała kontrolę nad
wszy stkim oprócz własnego m ałżeństwa?

A Tony Pritchard, który lubi drogie rzeczy , choć nie wiadom o, skąd bierze na nie pieniądze?
Jedno by ło pewne – że w tej rodzinie nikt nikogo nie zdradzi. Łączy ła ich j akaś silna, solidarna

więź. Nawet m ała Lucy siedziała cicho na podłodze, wpatrzona w Joannę oczkam i wielkim i j ak
spodki.

Joanna zastanawiała się, co m ogłoby ich rozdzielić. Może j eśli w grę wchodziłby własny

interes każdego z nich, to łatwiej by łoby ich poróżnić, m y ślała.

– A czy znali państwo Michaela Frosta? – zary zy kowała.
– Nie, nie znaliśm y go – rzuciła gniewnie Sheila w im ieniu całej rodziny . – Ale wiem y , kim

by ł. To m ałe m iasto, pani inspektor. Złe wieści szy bko się rozchodzą. Po j ego sam obój stwie w
m ediach znów huczało o sprawie Carterów, a w prasie poj awiło się pełno krzy kliwy ch
nagłówków. To by ła kolej na straszna tragedia – dodała, kręcąc głową. – Znaliśm y go ty lko z
nazwiska, nie m ieliśm y okazj i go poznać – ciągnęła beznam iętny m głosem , pozbawiony m
wszelkich em ocj i, nie zdradzaj ąc cienia współczucia dla zm arłego i j ego trudnej sy tuacj i, za którą
winę ponosił j ej m ąż.

Joanna zrozum iała, że nic tu po niej i postanowiła skończy ć rozm owę.
– No cóż, dziękuj ę wam wszy stkim – rzuciła pogodnie. – To by ło bardzo ciekawe spotkanie.
Po wy j ściu z dom u Selkirków siedzieli w wozie przez całe pięć m inut.
– Ty le czasu w plecy , niech to szlag – rzucił Mike.
– No wiesz, Mike! – Uniosła drwiąco brwi. – Tego się po tobie nie spodziewałam .

Dowiedzieliśm y się przecież ty lu nowy ch rzeczy , na przy kład, kom u Jonathan Selkirk zapisał
pieniądze.

– No i co nam to daj e?
– Mam y kolej ny trop, który trzeba zbadać. Zapalił silnik.
Budy nek firm y prawniczej Selkirk & Wilde ze swoj ą elegancką fasadą w sty lu georgianskim

wy glądał równie im ponuj ąco j ak w dniu ich pierwszej wizy ty .

– Nawet do głowy by m i nie przy szło, że taka profesj onalna firm a m oże by ć zam ieszana w

j akieś m achloj ki – zauważy ł Mike.

– To ty lko kolej ny dowód na to, że pozory m y lą – odparła Joanna, pchnięciem otwieraj ąc

drzwi.

Naj wy raźniej śm ierć współpartnera nie odbiła się negaty wnie na interesach. W holu

naprzeciwko biurka Sam anthy siedziało j uż dwoj e klientów.

Ty m razem zam iast czarnego, żałobnego ubrania dziewczy na m iała na sobie czerwoną

spódnicę m ini i m nóstwo złotej biżuterii. Rzuciła Joannie wy zy waj ące spoj rzenie.

– Sły szałam , że odziedziczy ła pani fortunę, pani Wilde – zaczęła Joanna. – Gratuluj ę! Czy

m ożem y porozm awiać na osobności?

Dziewczy na zam rugała nerwowo oczam i i nagle wy dała się dużo m łodsza i lekko

onieśm ielona. Ciekawe, czy j ej kochany tatuś dopom ógł szczęściu, zastanawiała się w duchu
Joanna. Sam antha ty m czasem zaprowadziła ich do j akiegoś niewielkiego pom ieszczenia.

– Niech nam pani powie, j aką sum ę pani odziedziczy ła?
– Nie wiem . Nie m am poj ęcia – odparła, patrząc na Joannę niewinny m wzrokiem . – Nawet

do głowy m i nie przy szło… Ani przez chwilę. To dla m nie kom pletny szok.

– Nie wątpię.
Dziewczy na zrobiła nadąsaną m inę, wy krzy wiaj ąc swe bły szczące, czerwone wargi i w

j ednej chwili j ej ładna buzia zm ieniła się w groteskową m askę. Joanna obserwowała j ą bardzo
uważnie. To nie uroda, pom y ślała, to sztuczny blichtr. Ta dziewczy na j est strasznie nienaturalna,

background image

a taka forsa to dla niej wszy stko. Sam antha znów zam rugała.

– A co pani Selkirk… – zaczęła.
– No właśnie. Pani Selkirk nie darzy pani sy m patią – dopowiedziała Joanna.
– Twierdzi, że zabawiała się pani z j ej m ężem – dorzucił z ty łu Mike.
Dziewczy na zrobiła oburzoną m inę.
– To nieprawda – zaprotestowała. – To kom pletna bzdura. Między nam i nigdy nic nie by ło.
– A m oże to by ł ty lko niewinny flirt? – drąży ła uparcie Joanna. – Taka drobna kokieteria?
– Nie m a pani prawa j ej o to posądzać – odezwał się m ęski głos.
W drzwiach zj awił się Rufus Wilde. Miał groźną, zaciętą m inę, j ak na prawnika przy stało.
– To są insy nuacj e.
– Ja ty lko tak z czy stej ciekawości – odparła Joanna. – Bo niby z j akiego powodu Jonathan

Selkirk zapisał pana córce wszy stkie swoj e pieniądze? – spy tała wprost, nawet nie siląc się na
delikatny ton. – Czy m sobie zasłuży ła na taką nagrodę?

– Ty lko nie ty m tonem , pani inspektor – zagrzm iał Wilde, m rużąc oczy . – Jonathan bardzo

polubił m oj ą Sam anthę. By liśm y m u bliżsi niż j ego własna rodzina.

– Polubił? – Mike zacisnął szczękę. – Ja też polubiłem wiele osób, ale nawet nie przy szłoby m i

do głowy zapisy wać im w spadku pieniądze.

Joanna odkaszlnęła znacząco.
– Drodzy państwo – zaczęła, uświadam iaj ąc sobie, że czeka j ą konfrontacj a z kolej ną rodziną.

Wiedziała, że bez względu na konsekwencj e, oj ciec i córka będą trzy m ali się razem . Zastanawiała
się ty lko, czy to ty powa cecha prawników. – To bardzo podej rzana sprawa, że Jonathan Selkirk
zapisał pani wszy stkie pieniądze, skoro łączy ła was j edy nie przy j aźń. Przy pom inam wam , że tu
chodzi o podwój ne m orderstwo.

Wilde popatrzy ł na córkę.
– Czy pani wiedziała, że pan Selkirk zam ierzał zapisać pani pieniądze?
Dziewczy na pokręciła głową, rzucaj ąc oj cu przelotne spoj rzenie, j akby szukała u niego

aprobaty , a ten niepostrzeżenie skinął głową.

– A gdzie państwo by li w zeszły wtorek rano?
– W firm ie – odparli niem al j ednogłośnie.
Rufus Wilde odchrząknął nerwowo.
– Przez chorobę Jonathana m ieliśm y m nóstwo pracy – wy j aśnił. – Ktoś m usiał zaj ąć się

sprawam i firm y .

– No tak, rzeczy wiście – przy znała Joanna, m ierząc Rufusa Wilde baczny m spoj rzeniem . –

Przecież wy dział przestępstw gospodarczy ch depcze wam po piętach. Panie Wilde, j eśli pani
Selkirk zaskarży testam ent, to j akie m a szansę na to, by wy grać sprawę? Niech m i pan powie
szczerze, w końcu j est pan prawnikiem .

Wilde odkaszlnął.
– Córka j est skłonna pój ść na ugodę… – zaczął.
– I zam knąć usta pani Selkirk? – dorzuciła szorstko Joanna. – Proszę odpowiedzieć na m oj e

py tanie.

– W świetle prawa każdy testam ent j est ważny , chy ba że istniej ą dowody na to, że j ego autor

by ł niezrównoważony psy chicznie – wy recy tował.

Joanna dostrzegła na j ego twarzy wy raźny niepokój , który sprawiał j ej dziwną saty sfakcj ę.

Dobrze m u tak, pom y ślała.

– A czy Jonathan Selkirk by ł niezrównoważony psy chicznie? – spy tał oschle Mike.
Wilde popatrzy ł po nich i otworzy ł usta, ale zaraz j e zam knął.
– Aha, rozum iem – rzuciła Joanna przy j azny m tonem . – Jak w j apońskim przy słowiu: nie

background image

widzę, nie sły szę i nie m ówię nic złego. Ale oboj e wiem y , panie Wilde, że Selkirk spisał testam ent
w pełni władz um y słowy ch, a pan doskonale wie, że w sądzie nie da się go podważy ć.

Wilde skinął głową.
– Przy puśćm y , że żona Selkirka zażąda połowy , a wy odpalicie j ej j akąś sy m boliczną sum kę,

by leby ty lko nie poszła do sądu – ciągnęła Joanna, czuj ąc, że zm usza swój m ózg do pracy po
godzinach. – A pana córka pracuj e tu ty lko j ako sekretarka i nie odpowiada za m achloj ki w firm ie.
Spry tnie pan to wy m y ślił – dodała oboj ętnie. – Chy ba że wy dział przestępstw gospodarczy ch
zdąży ł j uż przej ąć akty wa Jonathana Selkirka…

– Proszę posłuchać. – Wilde by ł wy raźnie zdenerwowany , a Joanna posłała Mike’owi

przelotny , trium fuj ący uśm iech. – Jonathan m ógł zrobić ze swoim i pieniędzm i, co m u się ży wnie
podobało. Postanowił zapisać j e m oj ej córce. Długo razem pracowali i darzy ł j ą ogrom ną
sy m patią.

Dziewczy na m rugała nerwowo oczam i i patrzy ła po ich twarzach, usiłuj ąc nadąży ć za tokiem

rozm owy .

– Kiedy został spisany ten testam ent, panie Wilde?
– Miesiąc tem u – odparł niepewnie.
– Rozum iem . No cóż, bardzo panu dziękuj ę za pom oc.
– Czy to j uż wszy stko? – spy tał. – Mam sporo pracy .
– Tak, to wszy stko – odparła Joanna. – I niech pan uważa na wy dział – rzuciła na odchodny m .

– Podobno są j ak lwy : lubią bawić się swoj ą ofiarą, zanim j ą zj edzą. – dodała, nie odwracaj ąc
głowy .

I wy szła, zadowolona, zostawiaj ąc za sobą rozkoły sane drzwi. Stam tąd udali się z powrotem

na kom endę.

Joanna usiadła za biurkiem , a przy niej Mike i Dawn Critchlow.
– Coś m i j uż świta w głowie – oznaj m iła – ale potrzebuj ę j eszcze paru szczegółów. Macie j uż

raport biegły ch z badania tego listu, który Selkirk dostał na kilka godzin przed śm iercią?

Mike podał j ej j akiś dokum ent.
– Przy szedł dziś rano – oznaj m ił. – List wy drukowany został na innej drukarce niż listy

Carterów. Taka j est oficj alna opinia biegły ch.

– Świetnie – ucieszy ła się Joanna. – Na to właśnie liczy łam .
Oboj e spoj rzeli wy czekuj ąco na Dawn.
– Nasi chłopcy zaj rzeli do spraw m aj ątkowy ch Justina Selkirka. Okazuj e się, że pół roku tem u

sprzedał dom .

– Po ty m , j ak j ego kredy t przerósł cenę nieruchom ości – m ruknął Mike, ale Dawn m iała dla

nich w zanadrzu kilka zaskakuj ący ch inform acj i.

– Wcale nie – odparła. – Miał trzy dzieści ty sięcy długu, a dom sprzedał za trzy dzieści osiem

ty sięcy .

Joanna otworzy ła usta ze zdziwienia.
– Co? – wy j ąkała, przy wołuj ąc w pam ięci ciasną, obskurną przy czepę.
– Nie wiem – odrzekła Dawn – ale posterunkowy Phil Scott twierdzi, że na j ego koncie

brakuj e ty ch ośm iu ty sięcy .

– No, no – m ruknął Mike z zadowoleniem . – A więc m am y ptaszka.
Joanna rzuciła m u ostrzegawcze spoj rzenie.
Dawn zawahała się, po czy m ciągnęła dalej :
– Chcę wam coś pokazać. Kupiłam to w kiosku.
I rzuciła na biurko j akieś czasopism o kobiece, na okładce którego widniała ładna, roześm iana

buzia dziecka. Na fotografii napisane by ło: Pięcioletnia Rowena Carter – kolej na ofiara pij anego

background image

kierowcy , a pod spodem czarny m i literam i: Uciekł z m iej sca wy padku, ale los okazał się
sprawiedliwy . Czy taj dalej na stronie…

Joanna podniosła głowę.
– To ten brakuj ący portret ze ściany . Już teraz wiem , po co go zdj ęli.
Otworzy ła czasopism o na podanej stronie. Arty kuł podpisany by ł nazwiskiem Ann Carter, a

obok zam ieszczono zdj ęcie zrozpaczonej m atki w obj ęciach m ęża. Joanna dwa razy przeczy tała
tekst. By ł napisany w nieco zj adliwy m tonie z nutą wy niosłości, ale autorka nie pałała nienawiścią
czy żądzą zem sty . U dołu strony by ło zdj ęcie Selkirka i krótki opis tego, co zaszło w Gallows
Wood, a w ostatnim zdaniu podsum owano, że „dostał to, na co zasłuży ł”.

Joanna wróciła do okładki czasopism a i zauważy ła aktualną datę. Zam y ślona, podała j e

Mike’owi, a on przeczy tał arty kuł bez słowa. Po chwili Joanna wstała, zdj ęła kurtkę z oparcia
krzesła i narzuciła j ą na ram iona. Nauczy ła się j uż radzić sobie z ręką w gipsie, która z każdy m
dniem ciąży ła j ej coraz m niej .

– No, to przy naj m niej wiem y j uż, co się stało z brakuj ący m portretem – podsum owała. – To

niesam owite. Odkąd by liśm y u Carte-rów po raz pierwszy , m iałam j akieś dziwne przeczucie –
dodała, ale ani Mike, ani Dawn nie m ieli poj ęcia, o czy m m ówi. Wy czy tała to w ich oczach. –
Ale wy pewnie i tak nic nie rozum iecie. Chodź, Korpanski, zapraszam cię na lunch. Okazałeś się
naprawdę niezły m szoferem .

Gdy by li j uż w drzwiach, zadzwonił telefon. Joanna wahała się, czy odebrać, ale poczucie

obowiązku zwy cięży ło.

– Czy to pani inspektor Joanna Piercy ?
– Tak. Witam , panie Prince.
Mówił donośny m , stanowczy m głosem . Widocznie nie chciał okazy wać sm utku po stracie

córki. Ludzie różnie reaguj ą po śm ierci bliskich, pom y ślała Joanna.

– Chcem y się wy powiedzieć w im ieniu naszej córki – zaczął. – W gazetach piszą o niej różne

rzeczy .

Joanna odparła, że nie warto nawet kom entować tekstów z prasy brukowej . Dziennikarze to

cwane sztuki, podsum owała w m y ślach. Nic dziwnego, że gdy ty lko dowiedzieli się o śm ierci
Yolande, naty chm iast zwietrzy li sensacj ę i zaczęli snuć dom y sły , a tacy to j uż dobrze wiedzą,
j akich uży ć słów, by zwy kłe przy puszczenia zabrzm iały j ak fakty .

– Nasza córka nigdy by tego nie zrobiła – ciągnął Price. – Za dobrze j ą znaliśm y . Opiekowała

się troskliwie każdy m swoim pacj entem , bez względu na j ego przeszłość. Nie m iała żadny ch
uprzedzeń do inny ch ludzi…

Joanna usiłowała dopatrzy ć się w j ego słowach uczuć kochaj ącego oj ca, którego nie stać na

obiekty wną ocenę, ale głos Prince’a nie zdradzał żadny ch em ocj i – on po prostu stwierdzał fakty .

– Zam iast winić naszą córkę za porwanie pacj enta – m ówił dalej – powinniście przy j rzeć się

bliżej inny m , którzy by li wtedy na dy żurze. Z naszej córki zrobiono kozła ofiarnego – dodał
wy niośle.

– No i co o ty m sądzisz, Mike? – spy tała, kiedy wy słuchał j ej relacj i.
Na biurku piętrzy ły się przed nią akta sprawy , kom puter by ł włączony , a Joanna właśnie

skończy ła przeglądać kolej ny raz zeznania. Mike słuchał w zam y śleniu.

– Jeśli oj ciec Yolande m ówi prawdę, to chy ba wszy stko zm ienia, co? – zasugerowała.
Powoli skinął głową.
Pochy liła się do przodu, opieraj ąc się łokciem o czasopism o, aż na okładce zrobiło się

wgłębienie.

– Wy gląda na to, że j esteśm y j uż bardzo blisko. Musim y j eszcze raz wpaść do Carterów,

m oże wreszcie coś się wy j aśni, a potem trzeba om ówić parę rzeczy .

background image

Mike podniósł się z m iej sca, a j ego wy soka sy lwetka pochy liła się nad Joanną.
– Już prawie m am y ich w garści – orzekła.
Ściągnął brwi tak m ocno, że niem al zetknęły się nad j ego nosem .
– A m am y j akieś dowody ?
– Nastawim y ich przeciwko sobie i wy gadaj ą się ze strachu.
W sam o południe Em ily Place świeciło pustkam i – wokół nie by ło ani ży wego ducha i

panowała m artwa cisza.

Ty lko z dom u num er czternaście dobiegały j akieś odgłosy .
Andy Carter stał na drabinie i m alował okno na piętrze. Zauważy ł ich z góry .
– Kiedy dacie nam wreszcie święty spokój , do cholery ? – krzy knął.
– Mam y ty lko dwa py tania, panie Carter. Zszedł z drabiny , ale nie zaprosił ich do środka.
– Przy chodzicie tu i rozdrapuj ecie rany – rzucił, urażony . – Odkąd zaczęliście nas dręczy ć,

Ann nie m oże spać.

– My rozdrapuj em y rany ? – spy tała Joanna spokoj nie. – To nie m y zabiliśm y Selkirka. Za to

m usim y badać każdy ślad, dopóki nie znaj dziem y sprawcy . Nie m am y innego wy j ścia. Rozum ie
pan?

Carter zam rugał.
– Chy ba rozum iem . Taką j uż m acie pracę. No, to o co chcieliście spy tać?
– Skąd pan wie, że zabój ca kazał Selkirkowi klękać?
To py tanie wy raźnie go zdenerwowało. Zaczął niespokoj nie wodzić wzrokiem po ich

twarzach.

– No m ów, Carter – ponaglił go Mike.
Ale m ężczy zna zacisnął wargi.
– W takim razie poj edzie pan z nam i na kom endę.
– Nie, błagam ! Muszę tu zostać… Ann się wścieknie, j eśli nie zastanie m nie w dom u…
Czekali, aż się uspokoi.
– Mój kolega często tam tędy chodzi – wy krztusił wreszcie. – Widział zwłoki. Mówił, że Selkirk

leżał na boku ze związany m i rękam i. Miał ugięte kolana.

Joanna wzięła głęboki oddech. Powoli wszy stko zaczęło składać się w j edną całość.
– A czy ten pana kolega nie nazy wa się przy padkiem Holloway ?
– Tego nie m ogę powiedzieć – odparł obronny m tonem . – Ale przy sięgam , że m ówię prawdę

– dodał, odwracaj ąc się ty łem .

Joanna czekała, aż zrozum ie swój błąd, i po chwili Carter spoj rzał na nią.
– A to drugie py tanie?
– Czy w ciągu ostatnich pięciu lat kupiliście nową drukarkę?
Zrobił gwałtowny wdech.
– Błagam , zostawcie nas w spokoj u – j ęknął.
– A gdzie j est teraz pana żona, panie Carter?
– W pracy . A niby gdzie m a by ć?
To by ł niezwy kły widok: Ann stała przy przej ściu dla pieszy ch w j askrawozielonej kam izelce,

trzy m aj ąc w ręce wielki lizak z napisem UWAGA – DZIECI. Obserwowali j ą przez chwilę,
dobrze wiedząc, po co to robi.

Przy przej ściu zebrała się grupka dzieci. Ann Carter czekała j eszcze. Powoli nadj echał j akiś

sam ochód, a ona wciąż czekała. Inny kierowca j echał za nim rozpędzony m autem . Przy śpieszy ł,
j akby nie m iał zam iaru się zatrzy m ać. Pędził w stronę pasów. Wtedy Ann zebrała dzieci i
odważnie weszła na j ezdnię. Sam ochód zatrzy m ał się z piskiem opon, a kierowca pokazał
środkowy palec znad kierownicy .

background image

Ann Carter ty lko się uśm iechnęła, a dzieci bezpiecznie przeszły na drugą stronę.
Joanna i Mike poczekali na nią na chodniku.
Na ich widok zasępiła się.
– Po co tu przy szliście?
Joanna obserwowała j ą bez słowa.
Kobieta popatrzy ła na funkcj onariuszy , po czy m odwróciła głowę w stronę przej eżdżaj ący ch

aut i m atek z dziećm i przy przej ściu dla pieszy ch.

– Muszę tam j uż pój ść – oznaj m iła.
Joanna położy ła j ej dłoń na ram ieniu.
– Nie, teraz pój dzie pani z nam i.
Mike wezwał przez radio policj anta, by zapewnić bezpieczeństwo na przej ściu dla pieszy ch i

wraz z Joanną zawieźli Ann na kom endę. Nie broniła się ani nie protestowała i, o dziwo, nie prosiła
nawet, by zawiadom ić j ej m ęża, j akby wcale nie obchodziło j ej , że Andy m oże się o nią
niepokoić. Patrząc na j ej szczupłą, napiętą twarz, Joanna i Mike wiedzieli, że Ann m y śli ty lko o
córce. Po półgodzinie kobieta przerwała m ilczenie.

– Widziałam , j ak zabiera go karetka – oznaj m iła nagle ściszony m głosem .
– Tak też m y ślałam – przy znała Joanna.
To przeczucie dręczy ło j ą j uż od j akiegoś czasu.
– A wcześniej wy słała pani list?
W odpowiedzi przekrzy wiła głowę.
– Żeby przy pom nieć m u o Rowenie?
Przy taknęła, patrząc na Joannę w osłupieniu. Łzy ciekły j ej po policzkach.
– Chciałam , żeby wiedział, że to za nią.
– I tak długo odkładała pani pieniądze?
Ann Carter uśm iechnęła się.
– Czekałam , aż los sam zadecy duj e, czy pierwszy zginie on, czy j a – odparła spokoj ny m

tonem . – Ży cie j est j ak loteria. – Pokręciła sm utno głową. – A m nie by ło wszy stko j edno, bo i tak
nie m am j uż po co ży ć – dodała, podnosząc wzrok na Joannę.

Ta dotknęła lekko j ej ram ienia.
– Załatwim y pani adwokata, pani Carter – rzekła.
Mike ruszy ł za nią kory tarzem .
– No i co z ty m i listam i?
– Napisała j e wszy stkie, ty le że ten ostatni wy drukowała na innej drukarce. Uży ła nawet ty ch

sam y ch słów. Zdrowy rozsądek bij e na głowę nawet naj bardziej szczegółowe eksperty zy , Mike.

– I tę pielęgniarkę też załatwiła?
Joanna odwróciła głowę i spoj rzała m u w oczy .
– Nie żartuj – skwitowała.
– No więc j eśli nie ona, to kto?
Zaczekała, aż wej dą do j ej biura, by m óc spokoj nie rozm awiać za zam knięty m i drzwiam i.
– O’Sullivan – odparła wreszcie. – Połasił się na forsę i wpuścił Galliniego, a potem bał się, że

Yolande pokoj arzy fakty i go wy da.

– Ale po co to zrobił? – spy tał Mike, opadaj ąc na krzesło.
– Jak to, po co? – zdziwiła się. – Też m i py tanie! – pry chnęła lekkim tonem , czuj ąc, j ak

wreszcie schodzi z niej napięcie. – Dla forsy , oczy wiście. Carterowie przy j aźnili się z Frostam i i
na pewno odwiedzali Michaela w szpitalu, a więc m usieli znać O’Sullivana i Yolande, skoro ci
pracowali na oddziale. Kiedy Selkirk dostał list, Ann czekała gdzieś na zewnątrz, ale na widok
karetki wpadła w panikę i szy bko powiadom iła Galliniego o zm ianie planu, a potem skontaktowała

background image

się z O’Sullivanem i wy naj ęła go do pom ocy . Niestety , O’Sullivan okazał się dość spry tny i
przewidział, że ktoś wy kry j e udział osób trzecich w porwaniu Selkirka, i uznał, że zabój stwo
Yolande odciągnie od niego uwagę policj i, bo wszelkie podej rzenia padną na nią. Przez chwilę
daliśm y się nawet na to nabrać. Naprawdę nieźle to sobie wy m y ślił.

Mike nie spuszczał z niej wzroku.
– A j akie m am y dowody ? – spy tał.
W odpowiedzi powtórzy ła to, co przedtem :
– Nastawim y ich przeciwko sobie i wy gadaj ą się ze strachu. – Zerknęła w stronę drzwi. –

Kiedy Ann Carter usły szy całą prawdę o Yolande, to na pewno wszy stko wy śpiewa, bo w
przeciwieństwie do O’Sullivana ta kobieta przy naj m niej m a j akieś sum ienie – stwierdziła z
przekonaniem . – Zastanawia m nie ty lko j edno: co, do diabła, Justin Selkirk zrobił ze swy m i
pieniędzm i?

– Niech zgadnę – zaśm iał się Mike.
Spoj rzała na niego, zaciekawiona.
– No, to m ów.
– Pam iętasz te rusztowania na budy nku j ego szkoły ? Założę się, że poży czy ł pieniądze na

rem ont… na prośbę LouLou. – Wy powiadaj ąc to im ię, zawsze usiłował stłum ić śm iech, ale nie
ty m razem .

Po chwili z biura Joanny dały się sły szeć niekontrolowane wy buchy śm iechu. Inni

funkcj onariusze spoj rzeli po sobie.

– Chy ba nareszcie rozgry źli tę sprawę – podsum owała Dawn Critchlow.
Kilka ty godni później Joannie zdj ęto gips. Ręka wy glądała j akoś nieswoj o, blado i m izernie.

Joanna z trudem poruszy ła nadgarstkiem . Postanowiła, że j uż j utro wsiądzie na rower.

W ten ciepły , słoneczny j esienny dzień kom enda świeciła pustkam i. Większość policj antów

zaangażowany ch w śledztwo wzięła sobie wolne, żeby odpocząć po ciężkich nadgodzinach.
Joanna zastała ty lko Mike’a. Siedział przy biurku, popij aj ąc kawę, i przeglądał zeznania.

– To trochę za m ało, żeby wnieść oskarżenie – stwierdził. – Nie m am y dość silny ch

dowodów. O’Sullivan nie przy znaj e się do winy , a zeznania Ann Carter nie wy starczą.

– Spokoj nie, Mike. Mam y wy druki rozm ów telefoniczny ch. Ann kontaktowała się z Gallinim z

budki na końcu ulicy , ale do O’Sullivana nieopatrznie zadzwoniła z dom u. Znam y dokładną
godzinę i czas ich rozm owy i m ożem y to wy korzy stać przy j ego przesłuchaniu. My ślę, że to się
nam przy da.

– Oby ś m iała racj ę, Jo – odparł, spoglądaj ąc na j ej ram ię. – No, nie m asz j uż gipsu!
– Ale za to m am rękę. – Przy siadła na krawędzi biurka, uśm iechaj ąc się lekko. – Pom y śl

ty lko: przez ty le lat planowała zem stę na człowieku, który wy m igał się od kary za zabicie j ej
córki… Rodzicielska m iłość nie zna j ednak granic – dodała nieśm iało.

Mike utkwił w niej swoj e ciem ne oczy i obserwował, j ak bawi się długopisam i na biurku.
– Chodzi ci o Rowenę Carter? – spy tał m im ochodem . – Czy m oże o Eloise Levin? – dodał,

patrząc przez okno gdzieś w dal. – Bo z tobą to nigdy nie wiadom o.

– O j edną i drugą – odparła oboj ętnie, unikaj ąc j ego wzroku. – Nie wiedziałam , że z m iłości

do dziecka m ożna zabić – dodała po chwili zawahania.

Po j ego wy j ściu podniosła słuchawkę.
Przy pom niał j ej się pewien hotelik, który widziała w zeszły m roku przy szosie nieopodal

Stratford-upon-Avon – szesnastowieczny zaj azd z m uru pruskiego, serwuj ący królewskie dania, z
łóżkam i z baldachim em w pokoj ach. Uznała, że to idealne m iej sce na weekend we dwoj e, i
wy kręciła num er.

– Chciałaby m zarezerwować dwuosobowy pokój na przy szły weekend.

background image

Odkładaj ąc słuchawkę, poczuła wielką ulgę.
Naj gorsze m iała j uż za sobą.

background image

Priscilla Masters

***

background image

Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Masters Priscilla Śledztwo prowadzi Joanna Piercy 04 Nietypowa sprawa
Masters Priscilla Joanna Piercy 04 Nietypowa sprawa
Masters Priscilla Sledztwo prowadzi Joanna Piercy 04 Nietypowa sprawa
Masters Priscilla Joanna Piercy 01 Gniazdo jadu
Masters Priscilla Joanna Piercy 2 Małe krzywdy
Masters Priscilla Fatalne ciecie
Masters Priscilla Joanna Piercy 2 Małe krzywdy
postepowanie w sprawach chorob zawodowych opracowanie zg znp
dane mastertig2300mls
01 Certyfikat 650 1 2015 Mine Master RM 1 8 AKW M
Koszty Sadowe W Sprawach Cywilnych
MasterPlanRekrutacjaGrupowa2010
2 3 Unit 1 Lesson 2 – Master of Your Domain
Mastercam creating 2 dimensio Nieznany
Zabawne i nietypowe techniki medytacji, zachomikowane(1)
Postępowanie w sprawach nieletnich w świetle regulacji międzynarodowych tekst z prezentacji

więcej podobnych podstron