LAURIEN BERENSON
Miłość według Lucky
Lucky In Love
Tłumaczyła: Zofia Dąbrowska
ROZDZIAŁ 1
– Nie przekonają mnie żadne twoje argumenty. Nie mam zamiaru
pokazywać się na grzbiecie świni! – Lucky Vanderholden rzuciła wściekłe
spojrzenie przedstawicielowi agencji reklamowej, który właśnie wręczył jej
rachunek za usługi. – Koniec dyskusji.
– Ależ Lucky, zastanów się przez chwilę. – Ed Wharton mówił spokojnie,
tonem perswazji. – To właśnie mógłby być haczyk, którego potrzebujesz.
Zwróci uwagę i przyciągnie tłumy kupujących.
– Nie bądź śmieszny, Ed – odpowiedziała mu niezbyt grzecznie. – W
dzisiejszych czasach ludzi interesuje to, czy wydają pieniądze z sensem. Chcą
zapłacić za dobry samochód rozsądną cenę, a do tego nie przekona ich ktoś
paradujący na grzbiecie świni.
– No, nie byłbym taki pewien. W przypadku Loonie’ego Louie z
Norristown ten chwyt reklamowy zdziałał cuda.
– Loonie Louie ma mnóstwo gruchotów nadających się tylko na złom i
połowę z nich sprzedaje poniżej kosztów – stwierdziła Lucky. – Ja prowadzę
zupełnie inne interesy.
– Dla potencjalnych nabywców używany samochód to po prostu używany
samochód. – Ed wzruszył ramionami. – Chyba że zrobisz coś, co rzeczywiście
wyróżni twoją firmę, tak jak to zrobił Louie. Ma teraz więcej klientów, niż może
obsłużyć. – Ed zawiesił znacząco głos. – A tobie, Lucky, przydaliby się klienci.
Rozmowa toczyła się w niewielkim kantorze, jedynym pokoju biurowym
Lucky. Młoda kobieta wstała od biurka i stanęła przy oknie wychodzącym na
parking pełen dobrze utrzymanych, błyszczących, choć używanych
samochodów. W jednej kwestii przynajmniej, pomyślała w zadumie, Ed miał
rację. Przydaliby się klienci. Skład jej firmy, „Najpiękniejsze Modele
Minionych Sezonów”, był przepełniony.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy obroty bardzo spadły. Lucky upatrywała
przyczyń tego stanu rzeczy w ogólnej recesji. W mieście podupadała nie tylko
jej firma. Niemniej coś trzeba było z tym zrobić. Być może potrzebowała
rzeczywiście jakiejś chwytliwej reklamy.
Pokiwała głową, odwracając się w stronę siedzącego nadal przy biurku
Eda.
– Trzeba rozważyć wykupienie czasu na kampanię reklamową w lokalnej
telewizji – powiedziała z namysłem.
– To rozumiem! – Ed poderwał się z krzesła. – Nie będziesz żałowała,
wierz mi, że...
– Ed – ton jej głosu przygasił ten wybuch entuzjazmu – mam na myśli
nową formę reklamy. Nie powiedziałam, że godzę się na świnię.
– Oczywiście, Lucky. – Ed błysnął zębami w szerokim uśmiechu. – Jak
sobie życzysz.
Po wyjściu agenta Lucky wróciła do biurka i wyjęła z szuflady księgę
rachunkową. Otworzyła gruby tom i zaczęła przerzucać strony. Zapisy z
ostatnich sześciu miesięcy wyraźnie wskazywały, że jej wydatki grubo
przekraczały dochody. Jeżeli nic się nie zmieni, firma znajdzie się w poważnych
kłopotach.
Nagle dobiegł ją melodyjny dźwięk klaksonu. Czyżby przyjechał jakiś
klient? Uniosła z nadzieją głowę akurat w momencie, gdy czekoladowo-srebrny
rolls-royce mijał wjazd na jej parking, kierując się do następnej bramy.
Można się było tego spodziewać. Posłała spod zmarszczonych brwi
spojrzenie w stronę sąsiedniego parkingu, należącego do Automobilowego
Domu Handlowego Donahue. Firma ta specjalizowała się w sprzedaży
luksusowych wozów, takich marek jak BMW, Mercedes i Rolls-Royce. Działała
dopiero od niedawna i wszystko świadczyło o tym, że świetnie prosperuje.
Przez cały dzień zajeżdżali tam klienci. Samochody prezentowane w
ogromnym, oszklonym salonie wystawowym, usytuowanym dokładnie
naprzeciw jej biura, regularnie wymieniano na nowe. Z końca parkingu Lucky
widać było lśniące garaże, gdzie armia ubranych w wiśniowe kombinezony
mechaników, o imionach Fritz czy Gunter wypisanych na przypiętych do
kieszeni plakietkach, pracowała nad nieskazitelnymi silnikami nieskazitelnych
samochodów. To robiło wrażenie.
Gdyby ona prowadziła podobny biznes, takie sąsiedztwo mogłoby działać
deprymująco. Na szczęście nigdy jej to nie nęciło. Nie, czuła się całkiem
szczęśliwa pośród swoich używanych samochodów, z których żaden nie był
podobny do drugiego, a każdy miał własną, niepowtarzalną historię.
Odpowiadał jej również średniej wielkości teren wystawowy, porządnie
zniwelowany i świeżo wybrukowany, choć nie mogący się poszczycić
przeszklonym salonem. Zaś zatrudniony przez nią nieoceniony mechanik, Clem
Greeley, który potrafił naprawić wszystko, co poruszało się na kołach, prędzej
padłby trupem, niż włożył wiśniowy kombinezon.
Poza tym i Automobilowy Dom Handlowy też miał swoje kłopoty. Na
drugi dzień po nabyciu terenu Donahue otoczył go prawie dwumetrowej
wysokości płotem, zwieńczonym zwojami drutu pod napięciem.
Rozmieszczono wiele ostrzegawczych napisów o zakazie wstępu, a nocą
biegały tam dwa puszczone wolno dobermany.
W takim otoczeniu nikt nie odważyłby się dotknąć samochodu, za który
nie mógłby zapłacić, dumała nadal Lucky. U niej było zupełnie inaczej. Kręcili
się tu różni ludzie, począwszy od szesnastoletnich wyrostków, którym sprawiało
przyjemność samo oglądanie wozów, po opuszczonych przez bliskich
samotników, pragnących wymienić obszerne, rodzinne kombi na coś
mniejszego.
Wszyscy byli u niej mile widziani, witani życzliwie i ciepło, nawet
najmniejsze dzieci z lepkimi od słodyczy palcami.
Niestety, myślała Lucky, uśmiechając się gorzko, ostatnio nie bardzo było
kogo witać. Po pięciu latach zadowalających, jeśli nawet nie zadziwiająco
dobrych wyników, z chwilą otwarcia w sąsiedztwie Automobilowego Domu
Handlowego zaczęły się kłopoty. Ale dlaczego?
Lucky odsunęła stos rozrzuconych papierów, położyła łokcie na biurku i
podparła podbródek dłońmi. Może to miało jakiś związek z tym wysokim,
groźnie wyglądającym ogrodzeniem. Wprawdzie jej teren był dostępny, lecz
taka konstrukcja tuż obok mogła dezorientować jej klientów. A nawet
onieśmielać. Poza tym ludzie, którzy kupowali u niej używane samochody,
lubili wałęsać się po parkingu w poszukiwaniu okazyjnego zakupu, a potem
jeszcze targować o cenę. Na tego typu nabywców ostentacyjny luksus mógł
działać zniechęcająco.
Jeszcze z innego względu jej firma narażona była na ponoszenie
niekorzystnych skutków tak bliskiego sąsiedztwa składu nowych, drogich
samochodów. Mijali go wszyscy, którzy jechali do niej ze śródmieścia. Nie
wiadomo, co przychodziło im do głowy na widok tego przepychu. Jedno było
niewątpliwe – na pewno nie wizja zrobienia dobrego interesu na kupnie
używanego samochodu.
Oczywiście Lucky poznała już Sama Donahue. Po raz pierwszy zobaczyła
go, kiedy się tu sprowadził, a potem jeszcze widzieli się kilkakrotnie. Sąsiedzkie
spotkania były nieuniknione, lecz do tej pory ich rozmowy ograniczały się do
wymiany formalnych grzeczności.
Lucky musiała przyznać, że jako mężczyzna wywarł na niej wrażenie.
Wysoki i świetnie zbudowany, miał gęste, proste, ciemnobrązowe włosy.
Podejrzewała też, że przed otwartym, szczerym spojrzeniem jego szarych oczu
niewiele by się ukryło. Był niewątpliwie inteligentny, a nieco cyniczne
skrzywienie warg sporo mówiło o jego poglądach na świat.
Razem wziąwszy, wydawał się intrygujący i żałowała, że po pierwszym
spotkaniu nie przejawił ochoty do kontynuowania ich znajomości. Lecz
trzydziestoletnia Lucky nauczyła się już podchodzić do takich spraw
filozoficznie. Doświadczenie mówiło jej, że sympatia nie zawsze musi być
wzajemna i jeśli Sam, w odróżnieniu od niej, w czasie ich spotkań nie czuł
przyspieszonego bicia serca, to trudno. Jego strata.
Z cichym westchnieniem potrząsnęła głową. Na to nic nie mogła
poradzić. Natomiast ważniejszą, a zarazem pilną sprawą było ratowanie się
przed niekorzystnym dla jej firmy sąsiedztwem. Musiała podjąć jakieś działanie.
Nagle wpadł jej do głowy tak zadziwiająco prosty pomysł, że nie
rozumiała, jak mogła o tym nie pomyśleć wcześniej.
Oczywiście, jedynym rozwiązaniem była walka z sąsiadem jego własną
bronią. Skoro jej samochody wydawały się marne w porównaniu ze
sprzedawanymi przez Sama Donahue, zamiast unikać konfrontacji, może
należałoby podkreślić różnice.
Lucky sięgnęła szybko po słuchawkę telefonu i nakręciła numer Eda.
Wiedziała już, jak ma brzmieć slogan jej nowej reklamy. Choć nadal nie
zamierzała paradować na grzbiecie świni!
W eleganckim, wyłożonym miękkim dywanem gabinecie, za wielkim
dębowym biurkiem siedział Sam Donahue. Leżąca przed nim księga handlowa
była otwarta na pustej stronie, telefon milczał. Sam wyprostowany, w
szykownym garniturze, był gotów. Gotów do czego? – pomyślał.
W pokoju było chłodno i cicho, jednostajny szum urządzeń
klimatyzacyjnych tłumił wszelkie hałasy z zewnątrz. Przez boczne okno widział
starszą parę rozmawiającą na parkingu ze sprzedawcą. Zastanawiał się chwilę,
czy ma wyjść z biura, lecz zrezygnował z tego pomysłu. Wszystko toczyło się
bez zakłóceń, tego był pewny. Dlaczego zresztą miałoby być inaczej?
Ostatnie osiemnaście miesięcy życia poświęcił przygotowaniom, które
miały zapewnić mu sukces w interesach. I jeśli wierzyć liczbom bilansu
handlowego, jego trud się opłacił.
Obecnie wszystko wskazywało na to, że Dom Handlowy Donahue staje
się największym składem importowanych samochodów we wschodniej
Pensylwanii.
Po dziesięciu latach pracy dla innych Sam Donahue dokładnie wiedział,
co ma robić, kiedy nadszedł czas otwarcia własnego przedsiębiorstwa.
Najpierw jako bazę operacyjną wybrał niewielkie miasto Cloverdale.
Przede wszystkim dlatego, że leżało blisko Filadelfii i głównej magistrali
kolejowej, a poza tym tutejsze tereny można było kupić po umiarkowanej cenie.
Mając już potrzebny plac, zajął się sprawami organizacyjnymi związanymi z
zakupem importowanych samochodów i uruchomieniem najlepszego serwisu
technicznego, jaki właściciele zagranicznych aut mogli sobie tylko wymarzyć.
Już dawno uważał, że klient, który płaci sporą cenę za wóz sprowadzony z
zagranicy, ma prawo do obsługi technicznej na najwyższym poziomie. Ściągnął
więc najlepszych mechaników z Niemiec i zatrudnił sprzedawców gotowych,
tak samo jak on, poświęcić się bez reszty pracy.
Mechanicy Domu Handlowego Donahue potrafili sobie poradzić z każdą
naprawą. Żaden sprzedawca nie oświadczył nigdy klientowi, że jakiś model czy
kolor samochodu jest nieosiągalny. Jeżeli nabywca miał określone życzenie,
musiało być zaspokojone, choćby Sam Donahue osobiście musiał przetrząsnąć
całe wschodnie wybrzeże od Maine do Florydy.
Dlatego w krótkim czasie rozeszła się wieść, że Dom Handlowy Donahue
nie tylko ma na składzie najnowsze i najbardziej poszukiwane modele
samochodów, lecz także gwarantuje ich niezawodną jakość.
Nabywcy zostali zaskoczeni takim stylem pracy, gdyż przyzwyczajeni
byli, że handlowcy zajmujący się sprzedażą zagranicznych samochodów
zachowywali się tak, jakby robili im łaskę, wpisując ich zamówienia na długą
listę oczekujących. Szybko też się okazało, że klienci docenili wysiłek Sama.
A był on niemały. Przez ostatnie półtora roku Sam zapomniał o
prywatnym życiu. Co wcale nie oznaczało, iż żałował trudu, który włożył w
swoje przedsięwzięcie. Wręcz przeciwnie, była to podniecająca przygoda.
Uwielbiał stawiać czoło wyzwaniom i zaangażował się całkowicie, choć nie
mógł być pewien, czy na tym interesie noga mu się nie poślizgnie.
Po pierwszych trzech miesiącach wiedział już, że tak się nie stanie, więc
teraz powinien upajać się swoim sukcesem. Dlaczego zatem nie odczuwał pełnej
satysfakcji i uważał, że czegoś mu zabrakło?
Usłyszał pośpieszne pukanie i w drzwiach stanął jeden ze starszych
sprzedawców, Joe Saks.
– Hej, szefie, chyba powinien pan to zobaczyć.
– Co? – Słowa Joe’ego wytrąciły Sama z zadumy.
– Reklamę w telewizji. – Joe ponaglał Sama gestem dłoni. – Niech pan
szybko idzie, bo nie zdążymy.
Sam ze zmarszczonymi brwiami podążył za sprzedawcą korytarzem. Gdy
doszli do poczekalni, gdzie stał telewizor, trwał jeszcze wyświetlany przez jedną
z lokalnych stacji program reklamowy.
Na parkingu wypełnionym samochodami wszelkich marek i modeli stała
kobieta o miłej powierzchowności, z kręconymi blond włosami.
Sam zauważył z niesmakiem, że wiele samochodów miało cenę wypisaną
na szybie kawałkiem mydła. Skupił uwagę, gdyż kobieta zaczęła coś mówić.
– Pamiętajcie – oznajmiła z uśmiechem – te drogie samochody są dobre
dla ludzi, którzy mają dużo pieniędzy do wyrzucenia.
Sam zmrużył oczy, bo właśnie obiektyw kamery został skierowany na
inny parking, gdzie ustawione były mercedesy, BMW... To był jego parking! –
uświadomił sobie, wstrząśnięty. Mruknął coś pod nosem.
Teraz na ekranie pojawiła się twarz kobiety w zbliżeniu.
– Natomiast w firmie „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów”
oferujemy dobrą jakość za dostępną cenę. Zajrzyjcie do nas. Nie zawiedziecie
się.
Obiektyw kamery powrócił na parking używanych samochodów.
– Pamiętaj – mówiła dalej kobieta – wybierając któryś z naszych
Najpiękniejszych, nie będziesz musiał wydać królewskiej fortuny, żeby
wyjechać od nas jak król.
– Niech mnie licho – mruknął Sam, gdy ekran się ściemnił.
– Sądziłem, że to pana zainteresuje – pospieszył z wyjaśnieniem Joe. – Ja
widziałem tę reklamę po raz pierwszy, ale koledzy twierdzą, że idzie już cały
tydzień.
– Cały tydzień?! Jak ona śmiała wystąpić z czymś podobnym! – Sam
musiał panować nad głosem.
– Wie pan, jak to jest z lokalnymi stacjami, pozwalają na wszystko. Jeden
facet z Norristown reklamował swoją firmę, siedząc cały czas na grzbiecie
świni.
Sam obrócił się ze złością do sprzedawcy, który dodał:
– Dobrze, że nie zrobiła jeszcze czegoś gorszego.
– Według mnie to było wystarczająco niewłaściwe. Między innymi
sugerowała, że sprzedajemy samochody po bajońskich cenach. – Odwrócił się i
ruszył do swego gabinetu.
Joe patrzył na plecy oddalającego się szefa i pomyślał, że on, Joe, nie
chciałby teraz znaleźć się w skórze Lucky Vanderholden.
Sam wrócił do gabinetu. Już po paru minutach doszedł do siebie i zajął się
układaniem planu kontrataku. Wiedział, że nie wolno mu działać pochopnie. Ta
kobieta zaangażowała w reklamę swój czas i pieniądze. Przekonanie jej, że
powinna się wycofać, będzie wymagało pewnych starań. Niezależnie od tego,
jak trudne może się to okazać, Lucky Vanderholden musi zrozumieć, że daleko
nie zajedzie, jeżeli będzie usiłowała poprawić stan swoich interesów jego
kosztem. On jej po prostu na to nie pozwoli!
Mimo klimatyzacji w pokoju nagle zrobiło się dziwnie gorąco. Sam
ściągnął marynarkę i przerzucił ją niedbale na oparcie krzesła. Rozluźnił krawat.
Uśmiechnął się. Po męczącej go jeszcze niedawno nudzie nie został
najmniejszy ślad. Nic tak nie pobudza szybkiego krążenia krwi jak wyzwanie.
Oparł dłonie na biurku i usiłował przypomnieć sobie, co właściwie wie o swojej
sąsiadce.
Była wysoka, zgrabna, a złote kręcone włosy tworzyły jakby świetlistą
aureolę wokół jej głowy. Buzia niesfornej dziewczynki, a postawa królowej.
Jasna cera, rzęsy na końcach też połyskujące złotem. Ciemne, brązowe oczy, na
które od razu zwrócił uwagę. Patrzyły na niego uważnie, gdy po raz pierwszy
wymienili uścisk dłoni.
Podobało mu się jej spojrzenie. Widać było, że jest stanowcza i zapewne
nie ustąpiłaby nikomu, nie wyłączając jego. Uśmiechnął się lekko, gdyż
pamiętał, że w czasie tego spotkania wydała mu się pociągająca. Szkoda, że był
wtedy zbyt zajęty i nie mógł się nią bliżej zainteresować. Teraz już było za
późno. Telewizyjna reklama nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
No cóż, westchnął cicho. Na pewne rzeczy nie ma rady.
Kiedy Sam Donahue pojawił się w drzwiach kantoru, Lucky właśnie
rozmawiała przez telefon.
– Tak, Ed. – Przytrzymywała słuchawkę policzkiem przy ramieniu i
gestem dłoni zaprosiła gościa do środka. – Wiem, Ed, znakomity oddźwięk.
Sam aż mruknął coś pod nosem w związku z takim bezceremonialnym
traktowaniem. Jeżeli ona tak samo odnosi się do swoich klientów, to nic
dziwnego, że nie osiąga sukcesów i musi uciekać się do kopania pod kimś
dołków.
Wkroczył gwałtownie do małego pokoju i przez moment zastanawiał się,
czy nie usiąść. Jednak jedyne wolne w tym pomieszczeniu, rozklekotane krzesło
raczej nie wytrzymałoby jego ciężaru.
– Tak, Ed. Wiem – powtórzyła niecierpliwie, gdyż agent od reklamy
nadal rozpływał się nad rezultatami jej nowej kampanii.
Rzuciła spod oka ostrożne spojrzenie na swego gościa. Po emisji reklamy
spodziewała się jego wizyty. No i rzeczywiście przyszedł. Dlaczego więc nie
była przygotowana do konfrontacji?
Niestety, ten mężczyzna jej się podobał i to stawiało ją w trudnym
położeniu. Wyglądał na człowieka, który potrafi wykorzystać cudzą słabość.
Wiedziała, że od pierwszej chwili musi rozmawiać z nim jak równy z równym.
– Słuchaj, Ed – Lucky wyciągnęła rękę, żeby przerwać połączenie – mam
coś do załatwienia. To nie jest odpowiedni moment do dyskusji. Zadzwonię do
ciebie, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź, odłożyła słuchawkę. Odetchnęła głęboko i
spojrzała na Sama z promiennym uśmiechem.
– Miło pana znowu widzieć, panie Donahue. Właściwie nie utrzymujemy
sąsiedzkich stosunków. Kiedy to ostatnio...
Sam mimowolnie odpowiedział jej uśmiechem.
– Jakiś czas temu – odparł wymijająco. Nie powinna się domyślić, że
dobrze pamięta, kiedy się ostatnio widzieli. – Przejeżdżałem, a pani usiłowała
namówić jakąś starszą klientkę do kupna czerwonej corvetty.
– Aaa, tak. – Lucky przechyliła się do tyłu na krześle. – Panią Obermann.
Zatrąbił pan klaksonem i pokiwał mi ręką.
– Spieszyłem się – odparł. Zdziwił się, gdyż odpowiedź zabrzmiała jak
usprawiedliwienie, a jeszcze bardziej był zdumiony, że w zakłopotaniu
przestąpił z nogi na nogę. Nie wolno mu okazywać zmieszania.
– Oczywiście – potwierdziła. – O ile mogę zauważyć, sprzedaż
luksusowych samochodów kwitnie.
– Owszem – odparł niewyraźnie. Musi się wziąć w garść. – Czy kupiła
ten samochód?
Lucky zauważyła ledwo uchwytną zmianę w jego postawie, bardziej
twardy wyraz ust, i natychmiast domyśliła się, co to zapowiada. Instynkt
nakazywał przeciwdziałanie.
– Kto?
Sam zmarszczył brwi. Po raz drugi jej nie docenił.
– Pani Obermann. Czy kupiła czerwoną corvettę?
– Niestety, – Lucky westchnęła. Musi się mieć na baczności. Oboje
wiedzieli, jaki był cel jego wizyty, a jeśli on myśli, że uśpi jej czujność
pogaduszką, nie będzie wyprowadzać go z błędu.
– Nie odpowiadał jej ten model. – Zachichotała na wspomnienie tamtej
sceny. – Szukała czarnego cadillaca.
Sam znowu poczuł zakłopotanie, nie był tylko pewien, czy wywołała je
odpowiedź Lucky, czy dźwięk jej uroczego, cichego śmiechu. Najwyższy czas
przystąpić do rzeczy.
– Niech pani posłucha – powiedział stanowczym tonem. – Niestety, nie
przyszedłem tu z wizytą sąsiedzką. Chciałbym pomówić z panią na temat
reklamy, nadawanej w lokalnej telewizji.
– Tak? – Lucky zagryzła wargę. Nie zamierzała ułatwiać mu sytuacji.
Piorun uderzy prędzej czy później. I rzeczywiście.
– Pani celowo zleciła nakręcenie jej w taki sposób? Lucky, choć z trudem,
zdobyła się na błogi uśmiech.
– Trudno sobie wyobrazić, że reklamę nadano przez przypadek.
Sam próbował trzymać swój temperament na wodzy, lecz jej spokój go
zirytował.
– O to mi właśnie chodzi! I pani wie, co mam namyśli!
– Ooo? – Uniosła pytająco brew do góry.
– Przede wszystkim – zaczął – wykorzystała pani zdjęcia mojego
parkingu bez zezwolenia.
– Jest pan pewien, że to był pański parking?
– No... oczywiście.
Lucky mogła być z siebie dumna, że udawało się jej zachować spokój.
– Czy widział pan swój salon wystawowy lub nazwę swojej firmy?
– Nie, ale...
– Czy został sfilmowany ktoś z pana personelu?
– Nie przypominam sobie, jednak...
– To skąd ta pewność, że sfilmowano pana teren? – uśmiechnęła się
chłodno. – Proszę mi nie mieć za złe tego, co powiem, lecz nie pan jeden
handluje zagranicznymi samochodami w Pensylwanii.
– Oczywiście – przyznał. – To nie zmienia faktu, że rozpoznałem mój
skład i moje samochody.
– Nie, nie zmienia – wycedziła powoli. – Natomiast istotne jest, czy pan
potrafi to udowodnić.
Na chwilę zapadła cisza, po czym Lucky dodała:
– Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia?
– Tak! – zagrzmiał. Na dźwięk tak podniesionego głosu jego personel
stałby już na baczność. Dlaczego ona wcale się nie przejmuje? – W reklamie
sugeruje się, że jedynie bogaczy stać na moje samochody.
– No i co?
– Co: „no i co”?
– Czy to nieprawda?
– Oczywiście, że nie! – warknął. – Każdy może być klientem Domu
Handlowego Donahue...
– ...jeśli zdecyduje się zastawić swój dom dla zdobycia gotówki.
– Zaraz, niech pani posłucha. – Cierpliwość Sama już się wyczerpała. –
Nie przyszedłem tutaj dyskutować o sprawach finansowych. Chodzi mi o to, że
pani reklama szkodzi moim interesom, i oczekuję jej wycofania.
– Obawiam się, że to niemożliwe. – Lucky starała się nadać swoim
słowom pojednawczy ton. Wolałaby mieć w tym człowieku przyjaciela niż
wroga. Szkoda, że się na to nie zanosiło. – Ta reklama to najlepsze, co
przytrafiło się mojej firmie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Przykro mi że
się panu nie podoba, lecz mnie nie stać na zaniechanie prowadzenia kampanii
reklamowej, która okazała się sukcesem, tylko z powodu pana osobistych
zachcianek. Sam odchrząknął groźnie.
– Nie tylko pani interesy wymagają ochrony – powiedział. – Jeśli się
będzie pani upierała przy kontynuowaniu swojej akcji reklamowej, zostanę
zmuszony do przedsięwzięcia pewnych kroków.
– Jakich kroków?
– Zna pani takie powiedzenie – Sam wzruszył ramionami – „w miłości i
na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone”.
Poderwała się gwałtownie.
– Pan mnie straszy?
W odpowiedzi parsknął śmiechem, co ją doprowadziło do szału.
– Co konkretnie w tym przysłowiu traktuje pani jako groźbę? – zapytał
niewinnym tonem.
Lucky rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
– Nie boję się ciebie ani trochę, Samie Donahue. Możesz mi wierzyć, że
już przedtem dawałam sobie radę z mężczyznami.
– Naprawdę? – uniósł brew do góry. – Wobec tego z niecierpliwością
oczekuję nowego doświadczenia. – Odwrócił się i skierował w stronę drzwi. –
Do zobaczenia na ringu.
Lucky nie miała zamiaru zrezygnować z ostatniego słowa.
– Położę cię na łopatki.
Wyszedł, a ona opadła z powrotem na krzesło. Kto mógł przypuszczać, że
on tak się tym przejmie? Jej zamiarem było jedynie podreperowanie własnej
firmy, nie chciała wywoływać trzeciej wojny światowej.
Nic tak nie łączy sąsiadów jak solidny płot.
ROZDZIAŁ 2
W ciągu następnych kilku dni Lucky z trudnością skupiała myśli na
sprawach zawodowych, przy czym doskonale zdawała sobie sprawę, że
przyczyną tego stanu rzeczy był Sam Donahue.
Choć go nie widywała, między ich parkingami dało się odczuwać
napięcie, niemal tak rzeczywiste jak prąd przepływający przez drut na płocie
rozgraniczającym ich tereny.
Lucky najbardziej nie cierpiała niejasnych sytuacji. Według własnej
oceny wyszła zwycięsko z potyczki, która odbyła się u niej w biurze. Jednak nie
łudziła się, Sam nie był człowiekiem, który przyjmuje porażkę z ukłonem
wdzięczności. Nie miała wątpliwości, że pragnie odwetu. Ciekawe, w jaki
sposób się na niej zemści?
To tylko z powodu tej niepewności na myśl o nim czuła dziwne sensacje
w okolicy serca. Tylko dlatego, zapewniała się, siedząc we wtorek rano w
swoim kantorku. Nie było innego wyjaśnienia. Teraz, kiedy mieli sposobność
wymienić ze sobą więcej niż kilka zdawkowych słów, wiedziała, dlaczego
wcześniej nie udało im się nawiązać stosunków towarzyskich.
Zdołała się już zorientować, że Sam Donahue jest arogancki i
apodyktyczny. Któż by się czuł przyjemnie w towarzystwie takiego człowieka?
Szkoda, bo był taki przystojny.
– Czy Lucky to pani?
Wyrwana z rozmyślań uniosła głowę i zobaczyła stojącą w drzwiach
nastolatkę, ubraną we wzorzyste leginsy i obcisłą bluzkę.
– Tak. – Lucky zerwała się z krzesła i machinalnie wygładziła lnianą
spódniczkę. – Czym mogę służyć?
– Nazywam się Heather Jacobson. Chciałabym kupić samochód.
Lucky uśmiechnęła się i wyszła zza biurka.
– Znalazłaś się we właściwym miejscu.
– Mam nadzieję. Mój chłopak twierdzi, że tutaj ceny są najbardziej
umiarkowane. Mówi, że pani jest twarda w interesach, ale uczciwa. Dlatego tu
przyszłam.
Lucky uśmiechnęła się z satysfakcją, w jej zawodzie taka opinia była
najwyższą pochwałą.
– Miło mi – powiedziała. – Może po prostu przejdziemy się i coś wpadnie
ci w oko.
– Ten by się dla mnie nadawał – oznajmiła Heather, stając przed
kabrioletem marki Fiat.
Szósty zmysł zawsze podpowiadał Lucky, czy klient jest rzeczywiście
zainteresowany zakupem. Tym razem, pomimo stanowczego stwierdzenia
dziewczyny, czuła, że zaraz wyłoni się jakieś „ale”.
Zapowiedziało je głośne westchnienie Heather.
– Jest pewien problem. Tata chce, żebym kupiła samochód duży, mocny i
czteroosobowy. Użył określenia: „nie do zdarcia”.
– Rozumiem – odpowiedziała Lucky, zastanawiając się, jakby tu
pogodzić pragnienie córki z wymogami troskliwego rodzica. Rozejrzała się i jej
wzrok rozjaśnił się na widok samochodu, który byłby idealnym modelem.
– Chodź ze mną. – Wzięła Heather za ramię. – Coś ci pokażę.
– Dobrze. – Heather niechętnie oderwała dłoń od połyskującego błotnika.
– Gdzie idziemy?
– Tu zaraz, niedaleko. – Lucky zatrzymała się koło płotu i z dumą
wskazała
ręką
średnich
rozmiarów
samochód
w
kolorze
ciemnopomarańczowym, którego wygląd nie odzwierciedlał w pełni jego dobrej
kondycji.
– Co to jest? – Heather patrzyła na samochód z powątpiewaniem.
– BMW 2002 z 1973 roku.
– To jest BMW? Lucky skinęła głową.
– W tym czasie Niemcy takie właśnie produkowali.
– Ależ on jest pomarańczowy!
– Najmodniejszy kolor we wczesnych latach siedemdziesiątych. – Lucky
zdusiła chichot.
– Ile pali?
– Dziewięć litrów na sto kilometrów – odparła Lucky z zadowoleniem.
Rozmowa zmierzała wreszcie we właściwym kierunku. Podeszły do drzwi
samochodu.
– Może wsiądziesz i zobaczysz, jak się w nim czujesz? Zaraz podniosę
dach.
Lucky przyklękła na przednim siedzeniu rozgrzanego na słońcu
samochodu i usiłowała dosięgnąć dźwigni uruchamiającej dach. W tym samym
momencie wyraźnie poczuła na sobie czyjś wzrok. Rzuciła okiem przez tylne
okno i okazało się, że jej podejrzenie było słuszne. Na sąsiednim parkingu przed
salonem wystawowym stał Sam Donahue. Chociaż dzieliły ich rzędy
samochodów, nie było wątpliwości, że patrzy na nią.
Ależ to atrakcyjny mężczyzna, pomyślała.
Sam, jak zwykle, miał na sobie eleganckie ubranie. Krój podkreślał
szerokie ramiona i wąską talię. Gołębi kolor znakomicie współgrał – niechętnie
przyznała przed samą sobą, że to pamięta – z barwą jego oczu.
Odwróciła się i wyprostowała, a wzrok Sama podążył za nią. Czy jej się
zdawało, że temperatura powietrza podskoczyła o kilka stopni?
– Proszę – powiedziała do Heather pospiesznie, otwierając przed nią
drzwi – wskakuj i zastanów się, czy ci się podoba.
– Świetnie. – Heather wsunęła się za kierownicę i położyła stopy na
pedałach. – Jest naprawdę wspaniały! Opowiem o nim tacie.
Co Sam teraz robi, zastanawiała się Lucky gorączkowo. Już go nie
widziała, lecz dreszcz na karku upewniał ją, że nadal jest w pobliżu. Chyba
powinien mieć coś lepszego do roboty, niż ją podglądać.
– Kiedy będę mogła go wypróbować?
– Słucham...? – Lucky z wysiłkiem starała się zebrać myśli. –
Wypróbować?
– Przejechać się.
Lucky przykro było rozczarować dziewczynę, lecz miała niewzruszoną
zasadę, że poza obręb parkingu wydawała samochód tylko rodzicom
młodocianych nabywców.
– Może przyprowadzisz tatę w czasie weekendu – zasugerowała – i wtedy
sobie pojeździsz.
– Dobrze – zgodziła się Heather z rezygnacją.
– Oczywiście.
Lucky nagle spostrzegła, że Heather zauważyła Sama. Kiedy bowiem
wysiadła z samochodu i spojrzała w kierunku sąsiedniego parkingu, sportowy
BMW poszedł w jednej chwili w zapomnienie. I chociaż obiekt zainteresowania
dziewczyny się zmienił, jej twarz wyrażała identyczny zachwyt.
– Ojej – jęknęła cicho. – Kto to?
– Sam Donahue. – Wbrew intencji Lucky jej słowa z jakiejś przyczyny
zabrzmiały nad wyraz sucho. – Jest właścicielem sąsiadującego ze mną
przedsiębiorstwa handlowego.
– Może powinnam tam pójść i popatrzeć, co on ma na sprzedaż?
– Może powinnaś. – Lucky zachmurzyła się, zdziwiona nieoczekiwanym
uczuciem irytacji. Przecież sąsiadujące ze sobą firmy w żaden sposób nie mogły
stanowić dla siebie konkurencji. Niech sobie Heather tam idzie. Lucky była
pewna, że wróci do niej, jak tylko zobaczy ceny samochodów Sama.
Zmrużywszy oczy patrzyła na dziewczynę, która wysuwając do przodu
biodra, szła przez parking w stronę swego samochodu. Lucky zastanawiała się,
czy ona była kiedykolwiek tak pewna siebie. Pamiętała dobrze, że w tym wieku
czuła się okropnie: zbyt dojrzała jak na dziecko, za młoda jak na dorosłą
kobietę. Dzięki Bogu, miała to za sobą.
Wróciła myślą do teraźniejszości i nagle jej zły nastrój minął. Sam ją
szpiegował. Powinna zrobić to samo. Byłoby interesujące obserwować, jak daje
sobie radę z nastolatką o wybujałej zmysłowości i nieproporcjonalnej do niej
ilości gotówki.
Spojrzała w kierunku Domu Handlowego Donahue, po czym odwróciła
głowę i roześmiała się. To mogło być zabawne.
Sam stał w spiekocie już dobre dziesięć minut, a przecież nie cierpiał
bezruchu. Jednak z jakichś powodów obserwowanie Lucky Vanderholden,
usiłującej sprzedać samochód, sprawiało mu przyjemność.
Zupełnie go nie obchodziło, ile z tych używanych potworków uda jej się
upłynnić. Nie był też skłonny do podpatrywania, jak się do tego zabiera, gdyż
nie dowiedziałby się niczego nowego. Lecz przez cały czas właśnie to robił. I to
z upodobaniem.
Gwałtownym ruchem ściągnął marynarkę i powiesił ją na balustradzie.
Odpiął guziki mankietów koszuli i podwinął do łokci rękawy, odsłaniając silne,
dobrze umięśnione, lekko owłosione ręce.
Zastanawiał się, jak to się dzieje, że Lucky tak dobrze znosi upał. Chociaż
słońce z jednakową intensywnością przypiekało na obu parkingach, ona robiła
wrażenie świeżego, wysmukłego żonkila, chłodzonego powiewem letniego
wiatru. Wyprostowana i szczupła, promieniowała królewskim spokojem i
pogodą.
A co by było, gdyby tak zmącił nieco jej niewzruszone opanowanie,
pomyślał z lekkim uśmiechem.
Odwróciła głowę i ich spojrzenia się spotkały. Sam wyprostował się
niedostrzegalnie. Nie wierzył w przeznaczenie, a jednak w ciągu tych kilku
długich chwil, gdy zatrzymali na sobie wzrok, miał wrażenie, że stało się coś
nieodwołalnego.
Lucky poruszyła w nim te wewnętrzne pokłady, które być może zbyt
długo były uśpione. Nie pamiętał, kiedy czuł się tak ożywiony i pełen energii,
jak w czasie ich krótkiego spotkania w jej biurze. W równym stopniu jego
intelekt i zmysły zostały pobudzone wyzwaniem, jakie mu rzuciła.
Lucky mimo woli sprawiła, że życie na nowo stało się ciekawe.
Przez bramę jego parkingu wjeżdżał właśnie mały samochód. Sam
przyjrzał się osobie za kierownicą i rozpoznał w niej klientkę Lucky, nastolatkę
w dość ekscentrycznym stroju, z rozwianymi włosami. Zatrzymała się przed
salonem wystawowym i obwieściła swe przybycie dźwiękiem klaksonu. Jeszcze
nie zdążyła wysiąść z samochodu, a już zjawił się przy niej sprzedawca. Zanim
weszli do wnętrza, dziewczyna rzuciła w kierunku Sama przelotne spojrzenie,
lecz on nie poświęcił jej więcej uwagi.
Popatrzył w stronę, gdzie poprzednio widział Lucky. Już jej tam nie było.
Poszukał wzrokiem i zobaczył, że wsiadła do pomarańczowego samochodu i
usiłuje zasunąć uchylony dach. Pod wpływem nagłego impulsu ruszył w jej
kierunku. Przecież wypomniała mu, że nie utrzymują sąsiedzkich stosunków.
Była odpowiednia chwila, żeby to naprawić.
Doszedł do ogrodzenia. Lucky nadal mocowała się z dźwigienką
podnoszącą dach. Urządzenie ponownie się zacięło i Sam z trudem
powstrzymywał uśmiech na widok dalszych wysiłków zaciśniętej w pięść
drobnej dłoni.
– Teraz wystarczy tylko nacisnąć guziki – odezwał się uprzejmym tonem,
opierając się o rozdzielające ich ogrodzenie z drucianej siatki.
Uniosła głowę. Zaskoczył ją, gdyż była przekonana, że poszedł za
Heather do salonu wystawowego. Może nawet miała taką nadzieję. Tymczasem
stał zaledwie kilka kroków od niej: opalony, z połyskującą w słońcu ciemną
czupryną. Pewny siebie, zarozumiały i niewiarygodnie przystojny, jednym
słowem taki, jakim nie miał prawa być potencjalny wróg. On jest arogancki,
przypomniała sobie, że tak go już przecież oceniła. I apodyktyczny. Wysiadła z
samochodu.
– Do czego służą guziki? – spytała, zamykając drzwi samochodu.
– Do podnoszenia i opuszczania dachu. Tak jest przynajmniej w
nowszych modelach.
– Ach, ci Niemcy. – Lucky z ironicznym podziwem pokręciła głową. –
Czego to oni nie wymyślą.
– Nie można lekceważyć postępu. Ułatwia życie.
– Z pewnością. Tylko czasami jego ostateczny koszt jest za wysoki.
– No, nie powiedziałbym – odparł lekko. Lucky patrzyła na jego palce
zaciśnięte na siatce ogrodzenia. Były długie, szczupłe, z dobrze utrzymanymi
paznokciami o ładnym kształcie. – To zależy od punktu widzenia.
– Możliwe. – Starała się mówić obojętnym tonem. Do tej pory Samowi
nigdy nie przyszło do głowy, żeby zatrzymać się przy ogrodzeniu na
pogawędkę. Więc dlaczego zrobił to teraz? Co on knuje?
Zmarszczyła brwi. Do licha, to jakaś mania prześladowcza. Cóż w tym
złego, że Sam stara się być przyjacielski? Może jednak doszedł do wniosku, że
jej reklama nie jest wymierzona przeciw niemu. Albo w ogóle zapomniał o całej
sprawie.
– Jak idą interesy? – spytał Sam.
– Lepiej – odrzekła ostrożnie. Miała wrażenie, że poruszają się ciągle w
pobliżu zaminowanego pola. – A twoje?
– Nie narzekam.
– No tak. – Lucky przeniosła wzrok na sąsiedni, wymuskany parking. –
Nie masz powodu.
Sam spojrzał w tym samym kierunku i jego twarz stała się nagle surowa.
– Lucky, nikt niczego nie podarował mi w prezencie. Na to wszystko
ciężko zapracowałem.
– Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej.
Sam był zdziwiony, że ona potrafi mówić tak rozsądnie, a jednocześnie
dawać wyraźnie do zrozumienia, iż naprawdę myśli coś wręcz przeciwnego.
Celowo go prowokuje, tak jak w czasie ich poprzedniego spotkania. Wtedy
stracił nad sobą panowanie. Teraz nie popełni tego błędu.
– Masz na wszystko gotową odpowiedź.
– Wychowałam się z ośmiorgiem rodzeństwa. W mojej rodzinie ten, kto
nie potrafił szybko się odciąć, przepadał z kretesem.
– Ośmiorgiem?! – Nie powinien był okazać, że jest wprost zaszokowany.
Odchrząknął i spróbował ponownie. – Twoi rodzice mieli ośmioro dzieci?
– Licząc ze mną, dziewięcioro.
– Rozumiem – powiedział. – To wyjaśniałoby niektóre sprawy. Myślę, że
dlatego wymyśliłaś właśnie taką reklamę.
– O czym ty mówisz?
– Po prostu nie można dziwić się osobie pochodzącej z tak licznej
rodziny, że chce zwrócić na siebie uwagę.
Lucky otworzyła ze zdumienia usta, lecz zaraz się opanowała.
– Dziękuję, doktorze Freud. Dlaczego sprzedajesz samochody, skoro
masz taki talent do psychoanalizy?
– Daj spokój z ironią. – Sam nadal mówił spokojnie. – Musisz przyznać,
że niewiele kobiet prowadzi skład używanych samochodów, nie wspominając
już o występach w telewizji.
Wśród wszystkich nadętych, zachowujących się protekcjonalnie
mężczyzn, których Lucky znała, Sam Donahue zasługiwał na pierwszą lokatę.
– Zapewniam cię, że kobieta, która zakłada własne przedsiębiorstwo
handlowe i je reklamuje, jest całkiem normalna.
– Taaa – odparł Sam przeciągle. – Chodzi mi tylko o metody,
pozostawiające nieco do życzenia.
– Tak się składa, że są skuteczne – zareplikowała. Nie miała zamiaru mu
się zwierzać, jak bardzo jej na tej skuteczności zależało. – Tylko to się liczy.
Lucky dojrzała kątem oka Heather wychodzącą z salonu wystawowego.
Dziewczyna była wyraźnie nie w humorze. Najwidoczniej w przyspieszonym
tempie przerobiła praktyczną lekcję matematyki. Lucky patrzyła z cichą
satysfakcją na odjeżdżający samochód, bo chociaż Heather z hałasem zapuściła
silnik na pożegnanie, Sam nawet się nie odwrócił.
– Więc mam rozumieć, że wyznajesz zasadę: „cel uświęca środki”? –
zapytał.
– Czasami – odparła z uśmiechem.
– Zapamiętaj te słowa – powiedział cicho.
– Nie ma obaw, będę pamiętać – odrzekła bardziej z zuchwałością niż
przekonaniem.
Odwróciła się i odeszła. Stojąc nadal przy ogrodzeniu, Sam odprowadził
ją rozbawionym wzrokiem, aż zniknęła w drzwiach kantoru. Sądząc po jej
energicznym kroku, zapewne uznała, że został pokonany. Niech sobie jeszcze
przez jakiś czas tak uważa.
Podczas następnych dni Lucky najbardziej męczyło pytanie, co się stało z
Samem, gdyż w ogóle nie było go widać. Przecież chyba nie mógł przepaść tak
bez śladu.
„Pan Niewidzialny”, myślała, kierując kpiące spojrzenie w stronę
wysokiego płotu. Lepiej by było, gdyby jego przedłużająca się nieobecność
oznaczała, że ma zamiar się stąd wynieść. Lecz Lucky była osobą zbyt trzeźwo
myślącą, aby uwierzyć, iż zmusiła go do rejterady. Nie, Sam wyłoni się na
powierzchnię i jeszcze przysporzy jej kłopotów. Tymczasem nie pozostawało
nic, tylko czekać.
W tej sytuacji przyjęła z radością zaproszenie Marete na sobotnią
rodzinną kolację. U swej starszej siostry nie była już kilka tygodni, a więc szmat
czasu, jak na zwyczaje panujące w rodzinie Vanderholdenów. Mimo dużej
różnicy wieku pomiędzy rodzeństwem – najmłodszy brat miał dziewiętnaście, a
najstarszy trzydzieści sześć lat – wszyscy byli nadal bardzo ze sobą zżyci, co
ułatwiał fakt, że mieszkali w pobliżu siebie.
Udzielali sobie porad, wspomagali się, a nade wszystko przyjaźnili się ze
sobą. Lucky, najstarsza niezamężna dziewczyna w rodzinie, musiała znosić
podejmowane dość energicznie przez rodzeństwo próby jej wyswatania.
Traktowała je jako zło konieczne, rekompensowane z nawiązką przez korzyści,
jakie dawała liczna rodzina.
Lucky przyjechała do Marete w sobotę wieczorem. Siostra, nie tracąc ani
chwili, pociągnęła ją do kuchni, gdzie przygotowania do kolacji były już w
pełnym toku. Mąż Marete, Bob, i dwie córeczki zostali przed telewizorem w
salonie i oglądali jakiś konkurs.
Marete niezwłocznie przystąpiła do rzeczy.
– Jak tam sprawy uczuciowe? – spytała niby od niechcenia.
– Całkowita posucha. – Lucky usiadła w kącie kuchni i zabrała się do
obierania ogórka. – A twoje?
– My jesteśmy dwanaście lat po ślubie. – Marete rzuciła siostrze
przeciągłe spojrzenie. – Co ty sobie wyobrażasz?
– Że jest wam ze sobą bardzo dobrze. – Lucky starała się nie okazać
zazdrości. Wiedziała, że mimo upływu lat Marete i Bob są w sobie szaleńczo
zakochani. Zsunęła plasterki ogórka do salaterki i sięgnęła po pomidor.
– To prawda. – Marete uśmiechnęła się. – Małżeństwo jest wspaniałym
wynalazkiem. Powinnaś spróbować.
– To mi się najbardziej w tobie podoba, Marete. Ze wszystkich braci i
sióstr ty jesteś najbardziej subtelna.
– A ty najbardziej uparta – odcięła się siostra.
– Uparta? Czy to moja wina, że nie wyszłam za mąż? Popyt na
możliwych mężczyzn znacznie przewyższa podaż. Co według ciebie mam
zrobić? Wywiesić w oknie kartkę: „Do wzięcia – wiadomość na miejscu?”
– Daj spokój. – Marete podsunęła siostrze pęczek marchwi. – Ale
mogłabyś być trochę bardziej otwarta. W jaki sposób masz spotkać Tego
Właściwego, skoro w ogóle nie umawiasz się na randki?
Lucky skrzywiła się z niesmakiem.
– Sama wiesz, że to nie takie proste. Kiedyś się umawiałam i co z tego
wyszło? Poznałam tuziny mężczyzn, a nie znalazłam Tego Właściwego.
Spotkałam Pana Bawidamka, Pana Niedojdę, Pana Pracoholika...
Marete wzniosła oczy ku niebu. Lucky udała, że tego nie widzi.
– Gdziekolwiek się ukrywa Ten Właściwy, nie udało mi się go dopaść,
choć próbowałam. Poza tym, przy obecnym stanie moich interesów, nie stać
mnie na marnowanie czasu.
– To nie jest marnowanie czasu...
Lucky nie zamierzała przerywać siostrzanego wywodu, choć podobne
kazania słyszała tyle razy, że mogłaby cytować słowo po słowie. Lecz kiedy już
Marete zaczęła mówić, próby zahamowania tego potoku nie miały szans
powodzenia. Jako starsza siostra bardzo poważnie traktowała obowiązki
„zastępcy dowódcy” pod nieobecność matki. I podobnie jak ona wypowiadała
swe opinie. Głośno. Przekonująco. Nie proszona.
W telewizji zaczęły się reklamy. Lucky spojrzała przez otwarte drzwi na
ekran. Jej reklamę wyświetlano przeważnie w ciągu dnia, jednak Ed Wharton
wymógł na niej wykupienie droższego, wieczornego czasu. Patrzyła z
zaciekawieniem, gdyż reklama dotyczyła handlu samochodami, a obraz wydał
się jej bardzo znajomy...
– Włącz głos – zawołała i pobiegła do salonu. Jej piwne oczy rozszerzyły
się ze zdumienia na widok wypełniającej ekran, uśmiechniętej twarzy Sama. Do
licha, ależ on jest fotogeniczny! Kamera jakby uwydatniała jeszcze zarys jego
stanowczego podbródka, wyraziste rysy, no i ten uśmiech! Lucky poczuła ucisk
w żołądku. Teraz Sam został uchwycony przez inną kamerę i przez krótki
moment Lucky wydawało się, że patrzy wprost na nią, a jej serce zamarło.
Jednak zaraz uświadomiła sobie, że właśnie o to chodziło. Bez wątpienia
wszystkie kobiety we wschodniej Pensylwanii pomyślały to samo, co ona.
– Co tam się dzieje? – Marete również weszła do salonu. – Czyżby
prowadzącej konkurs spadła spódnica?
– Niestety, nie – odparł Bob – to tylko reklama.
– Mmm, ależ wyjątkowo urodziwy atleta. – Marete pochyliła się, żeby
lepiej widzieć. – Cokolwiek sprzedaje, ma we mnie kupca.
– Ciii – syknęła Lucky i wzmocniła głos. Reklama już dobiegała końca i,
jak dotąd, trudno było ją nazwać miłym zaskoczeniem. Sam bardzo zręcznie
naśladował jej własny ton i styl. Wstrzymała oddech, czekając na zakończenie.
Było gorsze, niż mogła przypuszczać. Kamera objęła teraz obiektywem
jej parking. Samochody, filmowane w niekorzystnym świetle, prawie o zmroku,
w porównaniu z pokazywanymi dopiero co modelami Domu Handlowego
Donahue musiały prezentować się gorzej.
Lecz Lucky zacisnęła pięści dopiero wtedy, gdy usłyszała następujące
słowa: „Tam też możesz się stać właścicielem samochodu. Ale pomyśl, jazda
samochodem może być niezapomnianym przeżyciem. Zapewni ci je tylko
Automobilowy Dom Handlowy Donahue, który sprzedaje to, co najlepsze”.
– Czy to nie był...? – zaczął Bob i spojrzał na Lucky niepewnie.
– Oczywiście, że był! – krzyknęła Lucky ze złością.
– Co takiego? – Marete nie mogła się zorientować, o co im chodzi.
– Mój parking! – zawołała Lucky, wskazując ekran dramatycznym
gestem. – Moje samochody! Wszystko moje!
Marete spojrzała na siostrę z uznaniem.
– On też?
– Kto? – spytała Lucky niezbyt przytomnie.
– No, ten... – Marete pokazała dłonią ekran, na którym teraz widać było
wirujące, kolorowe koło samochodu na tle tłumu wiwatującego na cześć
reklamowanej firmy. – Wysoki, ciemnowłosy, przystojny...
– Raczej wysoki, ciemnowłosy i nieznośny – fuknęła Lucky.
Nadal z wściekłością wpatrywała się w telewizor, choć reklama już
dawno się skończyła. Wprost nie mogła uwierzyć, że Sam posunął się do czegoś
takiego. Mogło mu się nie podobać to, co mówiła o jego samochodach, lecz
przecież nie kwestionowała ich jakości. Jedynie podkreślała te niebotyczne
ceny, a wnioski pozostawiła widzom. Sam przeciągnął strunę. Po jego reklamie
tylko do kretyna nie dotarło, że jej samochody muszą być gorsze, ponieważ są
używane. A przy obecnych cenach aut, nawet używanych, kto zdecyduje się na
taki zakup, skoro podważono ich jakość?
Samie Donahue, pomyślała posępnie, zapłacisz mi za to!
ROZDZIAŁ 3
Lucky wjechała przez bramę Automobilowego Domu Handlowego
Donahue w poniedziałek punktualnie o dziewiątej rano. Zatrzymała swą małą,
niebieską hondę przed salonem wystawowym i siedziała jeszcze przez chwilę za
kierownicą, porządkując myśli. Nigdy przedtem tu się nie zapuszczała – bo i nie
było ku temu powodu – a z bliska całość robiła nawet bardziej imponujące
wrażenie.
Nowoczesny w kształcie salon wystawowy, zbudowany ze szkła i metalu,
lśniący w porannym słońcu, stanowił doskonałą oprawę dla wystawionych w
nim samochodów.
Honorowe miejsce w witrynie zajmował kremowy rolls-royce. Tuż za
nim, po lewej, stał błyszczący mercedes benz turbo diesel, a po prawej
jasnoczerwona limuzyna BMW.
Lucky zauważyła tylko jedno biurko, za to kilka eleganckich foteli z
miękkimi, skórzanymi obiciami, poustawianych w różnych miejscach,
zapewniało klientom maksimum komfortu.
W jednym rogu salonu królował olbrzymi telewizor, koło niego na stoliku
stał magnetowid, a obok leżała duża kolekcja kaset wideo. Nie pożałowano
wydatków dla zdobycia nabywców, pomyślała z przekąsem. Jej klienci chyba by
uciekli, gdyby im zaproponowała oglądanie filmów.
Wysiadła z hondy i jej wzrok zatrzymał się na szeregach aut ustawionych
na parkingu. Samochody miały czarne opony o gęsto rowkowanych bieżnikach,
a siedzenia i kierownice pokryte ochronną folią. Nalepki umieszczone na
tylnych szybach zapewniały o nieograniczonych możliwościach technicznych i
innych luksusach.
– Ostentacyjny pokaz konsumpcji – mruknęła pod nosem. Złość utajona
podskórnie od sobotniego wieczoru, wróciła z nową mocą.
Przyjęła wojowniczą postawę i wkroczyła do salonu.
– Czym mogę służyć? – spytał młody, opalony mężczyzna, wyraźnie
przejawiający chęć przypodobania się klientce. Lucky zmierzyła go chłodnym
wzrokiem.
– Gdzie mogę znaleźć Sama Donahue?
– Chyba jest u siebie w biurze. – Spojrzał w stronę zaplecza. – Mogę
sprawdzić, panno...?
– Nie potrzeba – Lucky ruszyła we wskazanym kierunku. – Sama to
zrobię.
Drzwi do czterech pomieszczeń po obu stronach korytarza były otwarte.
Lucky minęła pokoje biurowe i salę konferencyjną. Zatrzymała się przed
piątym, zamkniętym. Zapukała głośno i weszła do środka.
Sam Donahue siedział za szerokim biurkiem w samej koszuli. Marynarka
leżała na stojącej pod ścianą kanapie. Z odpiętym guzikiem kołnierzyka i
rozluźnionym węzłem krawata, pochylony nad plikiem papierów, najwidoczniej
nie spodziewał się gości.
Na widok wkraczającej do gabinetu Lucky podniósł głowę, a jego palce
bębniące po obwolucie księgi handlowej znieruchomiały. Zobaczyła w szarych
oczach zdumienie, które starał się ukryć. Nie omyliło jej pierwsze wrażenie.
Sam był mężczyzną, który niełatwo rezygnuje ze swej przewagi w jakiejkolwiek
dziedzinie.
Uśmiechnął się i miał zamiar wstać, lecz Lucky szybko go powstrzymała,
– Proszę – energicznym ruchem postawiła paczkę na środku biurka – to dla
ciebie.
Sam spojrzał badawczo na pakunek. Przed nim leżało coś szczelnie
owiniętego w woskowany papier.
– Co to jest?
– Tort. Witamy sąsiada w naszych stronach.
O mało się nie roześmiał, lecz w porę uświadomił sobie, że popełniłby
wielki błąd. Odchrząknął i powiedział:
– No cóż... dziękuję.
– Bardzo proszę – odrzekła ozięble. Nie wypowiedziała jednak głośno
myśli, która odzwierciedlała jej uczucia: „mam nadzieję, że się udławisz”.
Hm, to całkiem nowe podejście, pomyślał Sam. Gdy ją zobaczył w
drzwiach, nie miał wątpliwości, że przyszła w sprawie jego reklamy. A
tymczasem... Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co myśleć.
– W sobotę wieczorem byłam u siostry. – Lucky splotła przed sobą
ramiona i rzucając wściekłe spojrzenie, dodała: – Byliśmy zaskoczeni twoim
występem w telewizji.
Sam pomyślał, że nadszedł właśnie moment, kiedy milczenie jest złotem.
Wstał, rozchylił z brzegu woskowany papier i zajrzał do środka. Jego oczom
ukazała się gruba warstwa przełożonego kremem ciasta z karmelową polewą na
wierzchu.
– A zaraz potem musiałam się zabrać do pieczenia tortu! – Mówiła coraz
bardziej poirytowanym głosem. – Tortu! – Powtórzyła, jakby nie wierząc
własnym słowom. – A to wszystko twoja wina.
Sam zakrył ciasto papierem i usiadł z powrotem na krześle.
– Może to sobie jakoś wyjaśnimy. W sobotni wieczór zobaczyłaś mnie w
telewizyjnej reklamie i ona z jakiejś przyczyny wywołała w tobie chęć
upieczenia tortu?
– W mojej siostrze – sprostowała. – Tylko raz spojrzała na ciebie i uznała,
że potrzebny jest tort. Zobaczyła twój uśmiech i prawie o niczym nie mówiła
przez cały wieczór, tylko o tobie.
– To mi pochlebia. – Sam zrezygnował z dociekania istoty rzeczy i
postanowił zadowolić się komplementem.
– Niesłusznie. Marete widzi w tobie potencjalny dodatek do rodziny
Vanderholdenów.
– Dodatek?
– Moja siostra – Lucky mówiła oschłym tonem – usiłuje wydać mnie za
mąż.
– Za mnie? – Sama z lekka zatkało.
Lucky obeszła biurko i przesuwała palcami po brzegu niskiej etażerki, na
której stał drogi komputer.
– Według niej jesteś odpowiednim kandydatem. Sam śledził ruch jej
dłoni. Dotyk palców był lekki, pieszczotliwy, prawie zmysłowy. Bez trudu
potrafił wyobrazić sobie, jak te palce błądzą po jego ciele.
Niewątpliwie starała się uśpić jego czujność. I nawet jej się to udawało.
– Rozumiem, że widzisz w pomyśle siostry obosieczny miecz – odezwał
się ostrożnie. – A co z pozostałą siódemką rodzeństwa? Co oni o tym myślą?
Spojrzała na niego zdziwiona. Nie spodziewała się, że zapamięta
liczebność jej rodziny. To zresztą było bez znaczenia.
Zachmurzona wróciła do biurka. Taka solidna zapora między nimi była
bardzo wskazana.
– Nie zdążyła się jeszcze z nikim porozumieć. Widziała reklamę dopiero
w zeszłą sobotę.
No tak, reklama. Wiedział, że ten temat powróci. W normalnych
warunkach uznałby go za niebezpieczny. Wobec rysującej się alternatywy
rozmowę o interesach przyjął wręcz z ulgą.
– Co o niej sądzisz? – zapytał. Był ciekawy, czy powie szczerze, co myśli.
Powiedziała.
– Sądzę, że jest obrzydliwa. To był złośliwy numer.
– Nie bardziej niż ten zastosowany przez ciebie.
– O wiele bardziej.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Dawałeś do zrozumienia – Lucky oparła dłonie o brzeg biurka – że
moje samochody są marnej jakości.
– A ty – odparł Sam spokojnie – że sprzedaję swoje po wygórowanych
cenach.
Pod wpływem jego spokoju narastała w niej wściekłość. Wyprostowała
się i przyjęła postawę dumnej królowej.
– Ja tego nie sugerowałam. To jest prawda.
– W porządku.
– Co w porządku?
– Ja też powiedziałem prawdę. O ile pamiętam, nie użyłem określenia
„marna jakość”. – Sam uświadomił sobie, że Lucky Vanderholden kolejny raz
udało się go podekscytować. Podobała mu się ta sytuacja. I Lucky też. – Prawdę
mówiąc zupełnie nie wiem, dlaczego tak cię zdenerwowało...
Oczy Lucky zrobiły się okrągłe ze złości.
– Przede wszystkim naruszyłeś sferę mojej prywatności.
Sam w milczeniu pokiwał głową. Zastanawiał się, czy ona zdaje sobie
sprawę, jak bardzo efektownie wąska spódniczka opina pewne krągłe partie jej
ciała...
– Nie mówiąc już o nieetycznym postępowaniu... i odsłania długie,
szczupłe nogi. Ciekawe, czy nosi pantofle na płaskich obcasach dla wygody, czy
z powodu wysokiego wzrostu...
– Sam!
Zamrugał oczami i uniósł głowę.
– Czy ty mnie słuchasz?
– Oczywiście.
– Wobec tego – ton Lucky stawał się coraz bardziej agresywny – skoro
moje słowa nie zrobiły na tobie wrażenia, powtarzam ci jeszcze raz
najpoważniej w świecie: jeżeli natychmiast nie wstrzymasz nadawania reklamy,
zwrócę się w tej sprawie do mojego adwokata.
Sam uchwycił dłońmi poręcze krzesła i podniósł się powoli. Już dość
długo pozwolił jej tkwić w przekonaniu, że ma nad nim przewagę. Być może
nawet za długo, zważywszy na fakt, w jakim kierunku potoczyła się rozmowa.
– Nie robiłbym tego na twoim miejscu – powiedział cicho.
– Nie przypominam sobie, żebym pytała cię o opinię.
– Nie mam zwyczaju czekać, aż mnie o nią zapytają.
Gwałtownie wyszedł zza biurka i przyciągnął krzesło spod ściany.
Ustawił je koło niej.
– Siadaj.
Lucky usiadła machinalnie i patrzyła, zaskoczona, jak Sam idzie w stronę
drzwi.
– Ale...
– Zaraz wracam.
Coś podobnego, pomyślała z gniewem, gdy zamknęły się za nim drzwi i
zostawił ją samą. Co on sobie wyobraża? Że będzie tu siedzieć i czekać na jego
powrót? Na to wyglądało. Rozmowa nie została zakończona. Niczego jeszcze
nie ustalili.
Właściwie była nawet zadowolona z tej chwili wytchnienia. Wprawdzie
gabinetu Sama w żadnym wypadku nie można było nazwać małym, lecz
bliskość tego mężczyzny wydawała się jej niepokojąca, jakby oboje zostali
uwięzieni w klatce. Zarówno wytrwanie w gniewie, jak i skupienie się na
sprawach zawodowych wymagało od niej wysiłku.
Masz już swoje lata i powinnaś być rozsądna, strofowała się w duchu.
Niestety, wiek nie był tarczą chroniącą przed urokiem Sama, któremu wyraźnie
ulegała. I nad tym nie potrafiła zapanować. To właśnie stanowiło problem. Na
utratę panowania nie mogła sobie w żadnym razie pozwolić.
Gdzież on się podział? Czyżby tak go postraszyła adwokatem?
Przynajmniej zaczął jej słuchać. Pewnie poszedł po posiłki. Musi być gotowa na
wszelką ewentualność.
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Odwróciła się. Sam zamykał je
ramieniem, gdyż obie ręce miał zajęte. Spodziewała się, że może przynieść
jakieś dokumenty albo kasetę. On tymczasem niósł stos serwetek, nóż,
widelczyki i dwie filiżanki parującej kawy.
– Może być czarna? – zapytał, siadając na swoim miejscu.
Lucy automatycznie skinęła głową. Nie zważając na jej niedowierzające
spojrzenie, Sam zdjął z tortu woskowany papier.
– Duży kawałek czy mały? – spytał, szykując się do krojenia ciasta.
Chyba sobie z niej żartuje.
– W ogóle, dziękuję.
– Jesteś na diecie? – Ton był współczujący, lecz w kącikach warg błąkał
się prowokacyjny uśmieszek.
– Nie – odparła krótko. – Jestem zła.
– To widzę. – Sam ukrajał dwa grube kawałki i ułożył je przed nimi na
serwetkach.
– Do licha, Sam, nie traktujesz mnie serio.
– Przeciwnie. Odnoszę się do twego stanowiska całkiem poważnie.
Jedynie nie bardzo wierzę w twoją groźbę, zwłaszcza że wpadłem dwa tygodnie
temu na identyczny pomysł, ale go zarzuciłem. Oczywiście, możesz podjąć
kroki prawne, lecz nie masz szansy wygrania ewentualnego procesu i oboje to
wiemy.
Z pewnością Sam miał rację. Bacznie przyglądała się jego reklamie i
istotnie jej parking został sfilmowany w taki sposób, że nie można było
zidentyfikować właściciela, podobnie jak zrobiono to w jej reklamówce.
Wyskoczyła ze sprawą sądową tylko dlatego, że była zła. A przecież Sam, nie
tracąc czasu, odpłacił jej jedynie pięknym za nadobne.
Przez chwilę daremnie czekał, aż Lucky zacznie jeść, po czym nabrał
kawałek tortu na widelczyk. Uniósł dłoń do ust i zatrzymał ją w połowie drogi,
jakby nagle coś go zastanowiło.
Lucky zauważyła ten moment wahania i uśmiechnęła się.
– Nie wiesz, jak daleko mogę się posunąć?
– Przyznaję, że mi to przemknęło przez myśl.
– Nie bój się. Nic nie wybuchnie. Najgorsze, co ci się może przydarzyć,
to próchnica zębów w związku z dużą zawartością cukru.
Wierzył jej, choć nie wiedział dlaczego. Dotychczasowe doświadczenie
wskazywało, że za wszelką cenę chce mu dokuczyć. Powoli włożył kawałek
tortu do ust. Piekielne ciasto było wilgotne i tłuste, a polewa bardzo słodka.
Przełknął je z uczuciem ulgi. Nie chciał jej rozczarować. To nie była w
najmniejszej mierze pocieszająca myśl. Zmieszany, postanowił powrócić do
towarzyskiej rozmowy.
– Jest wspaniały – powiedział, nabierając następny kawałek. – Muszę
złożyć wyrazy uznania szefowi kuchni.
– Uważaj sprawę za załatwioną – odparła. Rzuciła jeszcze krótkie, tęskne
spojrzenie na nie tknięty przez nią kawałek tortu, sięgnęła po torebkę i wstała.
– To ty upiekłaś? – Sam spojrzał na nią zaskoczony.
Lucky musiała zacisnąć wargi, żeby się nie roześmiać.
– Marete potrafi jedynie przypalić ciasto z owocami.
– Nie przestajesz mnie zadziwiać. Podeszła do drzwi i zatrzymała się.
– To stary chwyt, wręcz z brodą. Na to mnie nie nabierzesz.
– To zabawne, uważasz, że ja wobec ciebie stosuję jakieś chwyty?
Lucky pomyślała, że jeśli nie ponosiła jej wyobraźnia, nie tylko ona
wyczuła jakiś ledwo uchwytny, podskórny prąd, niespokojnie wibrujący między
nimi.
– Tak naprawdę – powiedziała – nie wydaje mi się, żeby było coś
zabawnego w naszych stosunkach.
Te właśnie słowa wywołały na twarzy Sama uśmiech, który powoli
rozświetlił jego oczy.
Lucky zacisnęła bezwiednie dłoń na klamce, gdyż poczuła
nieoczekiwanie zalewającą ją falę ciepła.
Prawie w popłochu otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Ruszyła
szybkim krokiem, lecz usłyszała jeszcze ostatnie słowa Sama.
– To właśnie – mówił bardzo z siebie zadowolony – jest takie intrygujące.
Przez całe przedpołudnie Lucky była ogromnie zajęta, a mimo to nie
udało jej się przestać myśleć o oszałamiającym Automobilowym Domu
Handlowym z sąsiedztwa.
Po wyjściu z gabinetu Sama rzuciła okiem na ceny samochodów
wystawionych w salonie. Po prostu ją zamurowało. Wiedziała, że rolls-royce nie
może być tani, lecz sama myśl p zapłaceniu sześciocyfrowej ceny nawet za
wspaniale wykonany na indywidualne zamówienie samochód wprost ją
śmieszyła.
Była przekonana, że ludzie, którzy potrzebowali tego rodzaju symbolu ich
społecznej pozycji, nigdy nie docenią prawdziwego piękna.
Wychowana w licznej rodzinie, przyjmowała za oczywisty fakt, że
wszystko, co posiadała, było używane. Ubrania, książki, zabawki przechodziły z
jednego dziecka na drugie i to wcale nie ujmowało im wartości.
Przy tym nie uważała, że obdarowywana była namiastkami. Przeciwnie,
od najwcześniejszych lat nauczyła się doceniać na równi użyteczność
przedmiotów, jak i ich pochodzenie. Nie marzyła o nowych rzeczach, była
zachwyconą wypłowiałymi dżinsami oraz książkami z nagryzmolonymi,
pomocnymi notatkami na marginesach. Wiedziała, z jaką troską
przechowywano zapakowane w bibułki miękkie kocyki, przeznaczone dla
następnego dziecka. To właśnie miało znaczenie, gdyż osadzało ją w konkretnej
rzeczywistości i nadawało jej tożsamość.
Dlatego Lucky ceniła również używane samochody. Przeszłość odciskała
na nich swój ślad.
Z zadumy wyrwał ją dzwonek telefonu.
– Lucky? Tu Sam.
Nie musiał się przedstawiać. Natychmiast rozpoznała cudowny, głęboki
tembr jego głosu.
– Dzwonię w związku z twoją poranną wizytą. Właściwie niczego nie
zdołaliśmy ustalić...
– Raczej nie z mojej winy – wtrąciła szybko. Nastąpiła chwila ciszy, po
czym usłyszała westchnienie. Była w nim jakaś nuta rezygnacji, jakby Sam nie
mógł pojąć, dlaczego ona tak wszystko utrudnia. Nagle i Lucky pomyślała to
samo.
– Słuchaj, nie telefonuję z wymówkami – mówił z namysłem. –
Spróbujmy jeszcze raz, może udałoby się nam dojść do porozumienia.
– Jeszcze raz spróbować? – powtórzyła. Mogą w kółko rozmawiać, co nie
znaczy, że kiedykolwiek im się uda.
– Chciałbym się zrewanżować za tort. Lucky, zjedzmy dzisiaj razem
kolację i porozmawiajmy. Bez podchodów, bez walki, po prostu jak sąsiedzi,
którzy po przyjacielsku chcą rozwiązać drobne nieporozumienie.
Właściwie powinna odmówić, ale nawet przez chwilę nie rozważała takiej
ewentualności. Zbyt dużo było między nimi nie rozwiązanych kwestii. A biorąc
pod uwagę, jak wiele ostatnio czasu spędziła na rozmyślaniu o Samie, sprawy
zawodowe mogły okazać się najmniej ważne...
– Lucky?
– Przepraszam, właśnie się zastanawiałam.
– Jeżeli ci nie odpowiada dzisiejszy wieczór...
– W porządku. Bardzo chętnie zjem z tobą kolację.
– Świetnie. – Wziął jej adres i uzgodnili godzinę spotkania.
ROZDZIAŁ 4
Lucky zamierzała zamknąć biuro o piątej, gdyż chciała mieć więcej czasu
na przygotowania do randki z Samem. Tymczasem po południu
niespodziewanie pojawiło się wielu klientów i ostatniego załatwiła dopiero po
szóstej. Potem musiała się przedzierać przez zatłoczone jezdnie, więc gdy
wreszcie zaparkowała hondę przed swym małym, zbudowanym w
wiktoriańskim stylu domem, była zmordowana i zła.
Weszła po schodach na werandę i chciała wsunąć klucz do zamka, lecz
okazało się, że drzwi są uchylone. Popchnęła je i usłyszała hałaśliwe głosy
dobiegające z telewizora. Pies Huckleberry, jeśli jej słuch nie myli.
– Halo? – zawołała, stojąc nadal z wahaniem na progu.
– O, dobrze, że wróciłaś!
Wysoki, chudy młodzieniec ze strzechą gęstych włosów koloru pszenicy
biegł do Lucky długimi susami. Chwycił ją mocno w ramiona i zakręcił nią
kilka razy w powietrzu.
– Ken! Dlaczego nie jesteś na uczelni? Czy coś się stało?
– Nie, wszystko w porządku.
– Więc dlaczego...
– Wiesz, jak to jest w akademiku. Czasami ma się ochotę uciec stamtąd
na wieczór. Chyba nie masz mi za złe, że się u ciebie rozgościłem.
– Oczywiście, że nie – odparła bez wielkiego przekonania. Weszli do
pokoju. Na podłodze leżały porozrzucane gazety, a na kanapie resztki sandwicza
z serem. Lucy wyłączyła telewizor.
– Jak się tu dostałeś?
– Rodzice zawsze trzymają dodatkowe klucze na półce w garażu. Więc
najpierw tam zajrzałem.
– Znakomicie – mruknęła Lucky pod nosem. Wizyty rodzeństwa, choćby
całkiem nieoczekiwane, sprawiały jej niezmiennie przyjemność. Tylko że akurat
dzisiaj wieczorem miała głowę zajętą zupełnie czymś innym.
Ken, nieświadomy rozterki siostry, opadł z powrotem na kanapę i położył
nogi na blacie stolika.
– No i co z kolacją?
– Kolacją? – Lucky wskazała głową talerz pełen okruchów. – Wygląda,
że już jadłeś.
– To była tylko taka zakąska przed twoim powrotem.
– Oczywiście – potwierdziła Lucky raczej dość oschłym tonem.
Nienasycony apetyt jej dziewiętnastoletniego brata miał najlepsze szanse
przejścia do rodzinnej legendy. – Możesz jedynie mieć nadzieję, że znajdziesz
pizzę w lodówce, bo ja wychodzę. Na randkę.
– Randkę? – Ken zerwał się z kanapy i pobiegł za Lucky na górę. – Z
kim?
– Nie znasz go. – Lucky rzuciła bratu przez ramię ostrzegawcze
spojrzenie.
– Jak się nazywa? – nie ustępował. Weszli do sypialni i Ken od razu
rozciągnął się na łóżku.
– Sam – odparła roztargniona, badając wzrokiem zawartość szafy.
– Okropne imię.
– Tak? – Lucky wyjęła granatową, płócienną sukienkę, zapinaną wysoko
pod szyją, i rzuciła ją na krzesło. – Dlaczego?
– Najbardziej solidne i godne zaufania, jakie znam. Założę się, że jego
właściciel to łysy czterdziestolatek.
– Nic podobnego. Ma trzydzieści pięć lat i jest niezwykle przystojny.
– To dlaczego, na litość boską, masz zamiar tak się ubrać?
– Nie podoba ci się ta sukienka?
– Gdyby jakaś dziewczyna przyszła na randkę ze mną w czymś takim,
wiedziałbym, że czekają mnie kłopoty.
– Widziałam większość twoich dziewczyn. Wierz mi, to ty widocznie
masz kłopoty. Mam randkę w interesach. – Lucky zdjęła spódnicę.
– Randka w interesach? Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszałem.
Wobec tego po co w ogóle umawiasz się z facetem? Nie wystarczy wysłać mu
list?
No właśnie, po co? – zastanawiała się Lucky, ściągając halkę. Najprostsza
odpowiedź: ponieważ Sam o to prosił. Ale prawdziwy powód był inny. Sam
zachowywał się wprawdzie wyzywająco i w pracy zawodowej posługiwał się
irytującymi metodami, lecz jednocześnie był najbardziej interesującym
mężczyzną, jakiego spotkała od lat. Być może stosunki między nimi wcale się
nie poprawią. Chyba że los ma wobec nich inne zamiary. Tak czy inaczej,
Lucky chciała się o tym przekonać.
– Proszę. – Ken trzymał w ręku jedną z jej ulubionych sukienek, uszytą z
lśniącego czerwonego jedwabiu. – Włóż tę.
– Zachowujesz się zupełnie jak Marete. – Lucky sięgnęła z rezygnacją po
jedwabną sukienkę.
– Strzeż mnie, Boże.
– No właśnie. Przepraszam cię, ale idę pod prysznic. Jeśli chcesz się na
coś przydać, zejdź na dół i uprzątnij ten bałagan, zanim Sam się zjawi.
– Dobrze, nie musisz się spieszyć. Zajmę się twoim gościem.
Może powinna była uznać te słowa za ostrzeżenie, myślała Lucky, kiedy
po kilkunastu minutach w pośpiechu schodziła do salonu. Gdy zadźwięczał
dzwonek u drzwi, wychodziła dopiero spod prysznica. Nie pozostało nic innego,
tylko polegać na zapewnieniu Kena i pozwolić mu odgrywać rolę gospodarza.
Musiała się przecież ubrać i zrobić makijaż.
Lecz teraz, słysząc dochodzący z pokoju śmiech, była pewna, że popełniła
błąd. Lucky zbyt dobrze znała dziwaczne poczucie humoru brata, żeby te
odgłosy wesołości uważać za dobry znak.
Zatrzymała się w drzwiach salonu. Sam i Ken siedzieli obok siebie na
kanapie, a przed nimi na stoliku leżał rozłożony gruby album fotograficzny.
Ten, w którym trzymała zdjęcia z dzieciństwa, kiedy nosiła aparat na zębach i
koński ogon.
Uniosła wzrok na Sama i ich oczy się spotkały. W spojrzeniu Sama
widziała rozbawienie i... sympatię. Gdy sobie to uświadomiła, poczuła drżenie
serca. Zaczerwieniła się, a potem całe jej ciało oblała gorąca fala. Żałowała, że
nie włożyła granatowej sukienki. Czerwony jedwab był cienki i przylegający do
ciała, a kolor zbyt wyzywający.
Sam wstał z kanapy.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział ciepło.
– Dziękuję – udało się jej wykrztusić. Zrobiła krok w jego stronę i co
dalej? Powitanie go pocałunkiem byłoby z pewnością nie na miejscu, a uścisk
dłoni też nie wydawał się odpowiedni. Odetchnęła głęboko. Rozwiąże ten
problem inaczej.
– Czy podać ci coś do picia?
– Już mu proponowałem – wtrącił się Ken. – Nie miał ochoty.
Lucky rzuciła bratu spod oka spojrzenie, z którego wyczytał rozkaz:
„zmykaj”. Nie miał zamiaru.
– Pokazywałem Samowi stare fotografie.
– Właśnie widzę. – Lucky podeszła do stolika i zamknęła album. – Na
pewno zrobiły na nim wrażenie.
– Najbardziej mu się podobało to, na którym grasz w hokeja na trawie.
Lucky zamknęła oczy i stłumiła jęk.
– Zobaczyłem cię zupełnie z innej strony – powiedział Sam, ledwo
powstrzymując śmiech. – Z kijem w ręku wyglądałaś naprawdę groźnie.
– Czasami zdarza mi się tak wyglądać i bez kija.
– Lucky rzuciła bratu piorunujące spojrzenie.
– Czy ta sukienka nie jest piękna? – Ken włączył się beztrosko do
rozmowy. – Ja ją wybrałem.
– Rzeczywiście świetna – potwierdził Sam, lustrując Lucky od stóp do
głów. – Czy często wybierasz dla niej stroje?
– Nie – odpowiedziała stanowczo za brata. Musi zapanować nad sobą i tą
rozmową. – Czy możemy już iść?
– Oczywiście.
Ku zdumieniu Lucky, Sam wziął ją za rękę. Jego długie palce splotły się z
jej palcami i ścisnęły je delikatnie. Spojrzała mu w twarz. Rysy były oczywiście
znajome, ale wyglądał jakoś inaczej.
Ken odprowadził ich do drzwi.
– A więc – zapytał – gdzie się wybieracie?
– Do mnie – odparł Sam, patrząc na Lucky. – Upiekłaś dla mnie tort, więc
teraz pora na mój rewanż.
– To brzmi wspaniale. – Lucky uśmiechnęła się ciepło.
– Rzeczywiście, zwłaszcza jak na pierwszą randkę – dodał Ken z
podziwem.
Lucky popatrzyła na niego spod zmarszczonych brwi. Gdyby spojrzenie
mogło zabijać...
Ken usiłował pospiesznie zatuszować niezręczność.
– Nie zrozum mnie źle – zwrócił się do Sama. – Nie łudź się, że z moją
siostrą łatwo ci pójdzie.
– To ostatnia rzecz, której mógłbym oczekiwać – roześmiał się Sam. – Jak
dotąd udowodniła, że jest we współżyciu najtrudniejszą kobietą, z jaką
kiedykolwiek miałem do czynienia.
– Powstrzymaj się z takimi opiniami – poradziła mu Lucky. – Jeżeli tego
się po mnie spodziewasz dzisiejszego wieczoru, gotowa jestem nie zawieść
twoich oczekiwań.
Wyszli na werandę i Lucky zobaczyła srebrne BMW zaparkowane przy
krawężniku. Gdy już siedzieli w samochodzie, Sam odezwał się pojednawczym
tonem:
– Nie chciałbym, żeby nasze wcześniejsze nieporozumienia miały wpływ
na nastrój w czasie kolacji. Dzisiaj wieczorem będziemy zachowywać się tak,
jak przystało na sąsiadów. Porozmawiamy i postaramy się porozumieć. –
Przekręcił kluczyk w stacyjce i rzucił Lucky spojrzenie z ukosa.
Obserwowała, jak Sam prowadzi samochód. Robił to z takim samym
opanowaniem i sprawnością, jaką przejawiał we wszystkim. Niewątpliwie był
pewnym siebie człowiekiem, musiała się z tym liczyć.
Czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest zmysłowa,
zastanawiał się Sam. Reagowała spontanicznie, niemal prymitywnie, jej ruchy
nie były bardziej wystudiowane niż kotki układającej się przed kominkiem.
Sam zwykle w czasie jazdy nie prowadził rozmów, a szczególnie cenił
kobiety, których nie trzeba było zabawiać nieustanną pogawędką. Lecz właśnie
teraz milczenie wydało mu się niestosowne. W czasie ich spotkań poznał już
Lucky rozwścieczoną i tajemniczą. Dziś wieczór dodałby jeszcze –
uwodzicielską.
Nie do wiary, bo w gruncie rzeczy nic jeszcze o niej nie wiedział.
Zadeklarował rozejm, lecz nie wiadomo, czy Lucky go dotrzyma. O ile ją znał,
będzie chciała rozmawiać o sprawach zawodowych, zaczną się kłócić i
prawdopodobnie kolacja całkiem się nie uda.
Jeżeli mieli zaprzestać wojny, to właśnie nadarzała się okazja: Lucky
wydawała się tak łagodna i spokojna, pogodzona ze sobą i całym światem.
– Masz bardzo sympatycznego brata. – Na początek wybrał neutralny
temat.
– W tym momencie jesteś w swoim odczuciu odosobniony.
No tak, to był właśnie pierwszy przejaw jej łagodności, pomyślał, ale
zaraz się uśmiechnął. Do licha, przecież zawsze wolał wyzwania losu od tak
zwanego świętego spokoju.
– Chciał jak najlepiej.
– I dlatego – Lucky uniosła w górę brwi – wyciągnął mój album ze
starymi fotografiami?
– No, właściwie to nie zrobił tego tak od razu.
– Czuję, że będę żałowała swojej ciekawości, ale powiedz, co się działo
wcześniej?
– Wypytywał mnie o moje widoki na przyszłość, intencje wobec ciebie i o
stan mego zdrowia.
Lucky zacisnęła zęby i wyprostowała się na siedzeniu.
– I co mu powiedziałeś?
– Odpowiedziałem zadowalająco na każde z tych trzech pytań.
– Kiedyś zamorduję tego chłopaka – skomentowała Lucky beznamiętnie.
Sam skręcał właśnie w kierunku nowo wybudowanego osiedla mieszkaniowego.
– Powinnam to zrobić już wiele lat temu.
– Nie wyglądasz na osobę zachowującą długo urazy.
– Nie – odparła z westchnieniem. – Pewnie dlatego Kenowi udało się
przeżyć. My, Vanderholdenowie, niesłychanie szybko się zapalamy, ale gniew
przechodzi nam równie szybko. Pół życia spędzamy na kłótniach, a drugie pół
lamentując, że poświęcamy sobie za mało czasu.
– W tak licznej rodzinie chyba niełatwo zorganizować częste spotkania. –
Wjechali na wydzielony dla mieszkańców parking i BMW się zatrzymało.
– Są dla nas ogromnie ważne, więc bardzo się staramy znaleźć dla siebie
czas. Poza tym to nie takie trudne, bo wszyscy mieszkamy blisko siebie. A ty
często widujesz się ze swoją rodziną? – spytała, wchodząc za Samem na schody.
– Raczej nie. Moja matka i ojczym przeprowadzili się do Arizony przed
pięcioma laty. Utrzymujemy głównie kontakt telefoniczny. – Nie wydawał się
przejmować takim stanem stosunków rodzinnych, które dla Lucky oznaczały
prawie osierocenie. – A ponadto – Sam otworzył drzwi mieszkania i wprowadził
Lucky do środka – nie mam rodzeństwa.
– To wyjaśniałoby niektóre sprawy. – Lucky spojrzała na Sama
zaciekawiona, czy przypomni sobie, że zrobił właśnie taką uwagę na wiadomość
o jej licznej rodzinie. Pamiętał, poznała to po wyrazie jego twarzy.
– Co by wyjaśniało? – spytał ostrożnie.
– Że uważasz siebie za wszechwiedzącego. Nie byłeś krótko trzymany
jako dziecko.
– Być może – odparł i dodał z żartobliwą złośliwością: – Albo
rzeczywiście jestem wszechwiedzący.
– Słaba szansa – roześmiała się. Nie po raz pierwszy żałowała, że Sam
jest tak porażająco przystojny. Byłoby jej łatwiej podtrzymywać wobec niego
niechętne uczucia, gdyby miał czterdziestkę i łysinę.
Mówiła Samowi prawdę, nie potrafiła długo chować urazy. Oddać cios,
wyładować się i dać spokój – to był jej styl. Jak dotąd zdawał egzamin, więc
dlaczego miałaby się teraz zmieniać?
– Zapewniam cię w każdym razie o jednym – przesłała mu szelmowski
uśmiech – jeśli zapachy płynące z twojej kuchni są właściwą wskazówką, wiesz
na pewno wszystko o gotowaniu.
– Lubię dobrze zjeść. Jedno idzie z drugim w parze – odparł skromnie.
Wskazał na sąsiadujący z holem salon, do którego schodziło się po dwóch
stopniach.
– Rozgość się, proszę. Zajrzę tylko do kuchni i sprawdzę, czy wszystko
jest w porządku.
Znalazła się w obszernym pokoju. Na podłodze leżał miękki dywan w
zimnym, stalowym kolorze. Ściany były pomalowane na kremowo. Taki sam
kolor miały skórzane fotele i sofa ustawione wokół niskiego stołu, wykonanego
ze szkła i metalu. Na nim, dokładnie pośrodku, stała niewielka, nowoczesna
rzeźba i nic więcej.
Drugi szklany stolik i jedno krzesło z metalowych rurek tkwiły samotnie
w kącie pokoju. Telewizor, zestaw stereofoniczny i inne elektroniczne
urządzenia umieszczone były na chromowanych półkach. Wszystkie te
przedmioty w przyćmionym świetle przywodziły na myśl chłodne, laboratoryjne
wnętrze. Lucky pomyślała, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała pomieszczenia
tak bardzo pozbawionego charakteru i anonimowego. A gdzie drobiazgi,
czasopisma, ozdoby? Usiadła na kanapie i popadła w zadumę.
Uznała, że z pewnością przyjemniej będzie w kuchni, jaka by ona nie
była. Doszła do stopnia w chwili, gdy nagle Sam wyłonił się z holu. Nie zdążył
się zatrzymać i zachwiał na schodkach. Instynktownie wyciągnął ręce,
chwytając Lucky w ramiona. Ona odruchowo położyła dłonie na jego biodrach.
– Przepraszam – pospieszyła z usprawiedliwieniem.
– Nie, to moja wina. – Choć to już nie było konieczne, nie wypuszczał jej
z ramion. Nadal też czuł dotyk jej dłoni, lekki, lecz pewny.
Wyobraźnia podsunęła mu nieprawdopodobną myśl, że Lucky trzyma tak
dłonie, bo pragnie zbliżenia ich ciał... Ta fantazja opanowała go tylko na krótki
moment i pozostawiła po sobie jedynie napięcie mięśni.
– Już wszystko w porządku – odezwała się Lucky cicho. Powinna się
cofnąć, lecz z jakichś niewiadomych przyczyn nie poruszyła się. – Możesz
wejść.
– A ty wyjść. – Powoli przesunął kciukiem wzdłuż jej obojczyka. – Gdzie
się wybierałaś?
– Ja... mmm... – Lucky odetchnęła głęboko i zmarszczyła brwi. Zwykle
nie zdarzało się jej zapomnieć języka. Ale też nie pamiętała, aby pod wpływem
dotyku męskiej dłoni, i to poprzez materiał sukienki, jej skóra zaczęła płonąć.
– Szukałam ciebie.
– Stęskniłaś się? – zapytał z uśmiechem.
– Tak... – zaczęła, ale wycofała się. – Nie... Spojrzała mu w oczy i
dojrzała w nich pożądanie.
Nie wiedziała, czy rzeczywiście wyrażają jego pragnienie, czy jedynie
odbijają jej własne. A potem zobaczyła jego usta. Pełne, kształtne i lekko
rozchylone. Jak zahipnotyzowana, nie miała siły oderwać od nich wzroku.
Mijały sekundy, a oni trwali w bezruchu. Wreszcie Lucky nie wytrzymała
tej niepewności.
– Masz zamiar mnie pocałować, czy nie?
Sam patrzył na nią przez długą chwilę, zanim odpowiedział jej pytaniem.
– Chcesz tego?
Tak! – wołało jej ciało. Tak, chciała jego pocałunku. Pragnęła, żeby
przyciągnął ją blisko siebie, trzymał zamkniętą w objęciach przy muskularnej
piersi i całował tak długo, aż zapomniałaby, że kiedyś mogło się to jej wydawać
niedorzeczne. I żeby zrobił to wszystko bez pytania jej o zgodę.
– Nie – odparła z namysłem. – Chyba nie. – Uwolniła się z jego uścisku i
wmawiała w siebie, że nie jest rozczarowana, choć sam tak łatwo zrezygnował.
Do licha, była najbardziej irytującą osobą, jaką spotkał w życiu.
Zazwyczaj potrafił prawidłowo odczytywać sygnały, wysyłane do niego przez
kobiety. Z Lucky było zupełnie inaczej.
– To miał być jakiś test?
– Na co? – Spojrzała na niego zdziwiona.
– Ty mi odpowiedz.
– Och, dajże spokój – żachnęła się. Sama nie była pewna, czego od niego
oczekuje. Skoro nie potrafiła zrozumieć własnych uczuć, tym bardziej nie
zamierzała się przed nim tłumaczyć. – Teraz już wiem, dlaczego ciągle ze sobą
walczymy.
– Tak? Dlaczego? – Patrzył na jej policzki zabarwione ciemnym
rumieńcem, na piersi unoszące się w przyspieszonym oddechu. Gwałtownym
ruchem włożył ręce do kieszeni. Musiał je jakoś uwięzić, tak bardzo pragnął
wziąć ją w ramiona.
– Ponieważ jesteś arogancki, przekorny...
– Uważaj – ostrzegł ją żartobliwie. Na szczęście dla niego rozbawienie
wzięło górę nad pożądaniem. Lucky nie była już pewna, od czego właściwie
zaczęła się ich kłótnia.
– Coś ci zaproponuję – powiedziała ugodowo. – Ty zapomnisz, że
kiedykolwiek widziałeś mój stary album, a ja spróbuję udawać, że twój salon... –
zamilkła raptownie, zmieszana, bo omal się nie wygadała.
– Co z moim salonem? – Sam rozejrzał się dookoła i utwierdził w
przekonaniu, że pokój wyglądał tak samo jak zawsze.
– Nic – zapewniła go pospiesznie. – Może byśmy...
– Nie podoba ci się – stwierdził bez cienia wątpliwości.
– Tego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś. To jest wypisane na twojej twarzy.
– Nie o to chodzi.
– Więc o co?
Lucky wzięła głęboki oddech.
– Jest okropny.
– No cóż – głos Sama był podejrzanie spokojny – przynajmniej jesteś
szczera.
– Nie zrozumiałeś mnie. Po prostu wszystko tu jest takie... nowe.
– Rozumiem – odparł, choć najwyraźniej wcale tak nie było. – Wołałabyś
meble z Armii Zbawienia?
– Nie, wcale nie.
– To pocieszające.
Lucky uświadomiła sobie, że nic do niego nie dotarło. A nagle bardzo
zapragnęła, żeby ją zrozumiał.
– Ten pokój nie ma w sobie ciepła, nie wzbudza żadnych uczuć. Jakby był
eksponatem w sklepie meblowym, przez nikogo nie zamieszkanym.
Sam rozejrzał się w osłupieniu. Nigdy nie zastanawiał się, czy jego salon
ma, czy nie ma w sobie ciepła. Nawet przez moment o tym nie pomyślał.
Pomieszczenie było po prostu wygodne i użyteczne. Z pewnością brakowało mu
owego niefrasobliwego rozgardiaszu, jaki panował w mieszkaniu Lucky, lecz to
jeszcze nie powód do tak zdecydowanego potępienia.
– A gdzie są zdjęcia? – ciągnęła Lucky, wskazując na puste ściany.
– Jakie zdjęcia?
– No, twoich rodziców, twoje własne z dawnych lat: z pieskiem, z
kolegami po dyplomie, a nawet naguska na futrzaku.
– Mam zdjęcie rodziców. – Zaskoczony uzmysłowił sobie, że się broni.
– Jedno?
– W sypialni.
– Dobre i to na początek.
Sam objął Lucky po przyjacielsku i poprowadził ją do kuchni.
– Spójrz na to z innej strony: przynajmniej nie muszę się obawiać, że ktoś
zapozna się z najbardziej krępującymi momentami mojej przeszłości.
Lucky roześmiała się. Tu miał całkowicie rację.
– Czy teraz masz zamiar mnie nakarmić? – spytała, zmieniając temat.
– Mhm. Jesteś głodna?
– Straszliwie.
– To dobrze. – Zaprosił ją do stołu pięknie nakrytego kryształami i
porcelaną. – Lubię towarzystwo ludzi, którzy potrafią docenić moje wysiłki.
Lucky pomyślała, że najpewniej znajdzie się w ich gronie, kiedy szeroko
otwartymi ze zdumienia oczami patrzyła na szereg parujących naczyń, które
Sam ustawił na stole. Do głowy jej nie przyszło, że on naprawdę potrafi
gotować. Człowiek, który tak wykłócał się z nią o sprawy zawodowe, raczej nie
wyglądał na domatora. Ale się myliła. Tu, w kuchni, Sam był tak samo jak
zawsze pewny siebie, opanowany i fachowy, nie tracąc przy tym ani joty ze swej
męskości, która przyciągała ją jak magnes.
– Lubisz włoskie potrawy?
– Uwielbiam. – Wciągnęła głęboko zapach dania podsuniętego jej przez
Sama. – Sos boloński?
– I spaghetti.
– Kiedy to zdążyłeś zrobić?
– Prawdę mówiąc, niewiele było do roboty. – Sam nałożył na talerz
makaron z sosem i postawił go przed nią. – Miałem w domu wszystko, co
potrzeba, bo zamierzałem ugotować sobie taką kolację. Musiałem tylko zrobić
więcej.
Lucky zatrzymała podniesiony widelec w pół drogi.
– Chcesz powiedzieć, że codziennie szykujesz sobie coś podobnego?
– Przeważnie. – Wzruszył ramionami. – Wprawdzie jadam samotnie, ale
to nie znaczy, że mam połykać na chybcika byle jakie mrożonki przed
telewizorem.
Lucky zarumieniła się, gdyż jej wieczorne posiłki bardzo często właśnie
tak wyglądały.
– Będziesz wspaniałym mężem.
– Być może – przyznał powściągliwym tonem.
– Raczej nie palisz się do małżeństwa.
– Chyba nie. – Zabrał się do jedzenia. – Może po prostu dotąd nie
spotkałem właściwej kobiety.
Ciekawe, że ona podobnie odpowiadała siostrze nagabującej ją o
małżeństwo. Teoria o bezcelowości umawiania się na randki została
potwierdzona.
Przynajmniej w tej jednej kwestii byli zgodni. Powinna odczuwać
zadowolenie, a tymczasem jej reakcja była akurat odwrotna. O wiele lepiej się
czuła, kiedy Sam odgrywał rolę, jaką ona mu wyznaczyła: człowieka, z którym
łączą ją jedynie interesy. I to sprzeczne pomyślała z ironią. Miała niejasne
przeczucie, że wkroczenie Sama w jej życie w innym charakterze
spowodowałoby niezłe zamieszanie.
Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle by mu na takie wkroczenie
pozwoliła, zapewniała się stanowczo w duchu. Ta wspólna kolacja odbywała się
w związku z ich sprawami zawodowymi. Mają przedyskutować sprawy
kampanii reklamowej i dojść do jakichś wniosków. Nie ma w tym żadnego
niebezpieczeństwa.
Oddając się z zamiłowaniem sybaryty pochłanianiu pyszności
przygotowanych przez Sama, Lucky jakoś nie mogła się zdobyć na rozpoczęcie
rozmowy o interesach. Wydawało się jej nieodpowiednie poruszanie
kontrowersyjnych tematów podczas przeżywania takich niezwykłych rozkoszy
podniebienia. Jadła więc wszystko, co jej podsuwał, a nawet poprosiła o
dokładkę.
Sam zaś pomyślał, że powinien był przewidzieć, w jakie tarapaty wpadnie
przez swoje spaghetti. Obserwował Lucky zabierającą się do drugiej porcji z
takim samym namiętnym zapałem jak do pierwszej. Ale nigdy nie przypuszczał,
że ta potrawa może wywołać zmysłowe skojarzenia.
Co chwilę podnosił wzrok, by przypatrzyć się, z jakim wdziękiem i
zwinnością Lucky zakręca długie pasma makaronu na widelec i niesie je do ust.
Nie mógł wprost usiedzieć spokojnie na krześle obserwując, jak z przyjemnością
wsuwa makaron między wilgotne, różowe wargi, a potem powoli wyjmuje
widelec z ust. Gdy kropla sosu zaczęła spływać jej po wardze, chciał podać jej
serwetkę, ale ona zlizała sos końcem języka. Doprowadzała go do szaleństwa,
tylko w zupełnie inny sposób, niż to sobie wcześniej wyobrażał. Mieli
rozmawiać, dyskutować, rozwiązywać zawodowe problemy. Obawiał się, że
będą się zawzięcie kłócić. Ale nawet przez moment nie zaświtała mu w głowie
myśl, iż zapragnie pójść z nią do łóżka. Od chwili gdy zdjął dłonie z jej ramion,
pragnął tylko jednego – wziąć ją znowu w objęcia.
Pomysł był czystym szaleństwem. A fakt, że on, Sam Donahue, zawsze
rozważny, o tym marzy, był jeszcze większym wariactwem.
Przez całe życie analizował swe możliwości, by potem nakreślić jasną
wizję tego, do czego chciał dojść.
Zawsze wybierał najbezpieczniejszą drogą wiodącą do celu. Zaś
pochopne wiązanie się z jego upartą i porywczą sąsiadką nie miałoby nic
wspólnego ani z rozsądkiem, ani z przezornością.
Tego był całkiem pewny. Musi zwolnić tempo. I działać krok po kroku. Z
trudem przystał na udzieloną sobie radę.
Skończyli jeść, a potem posprzątali kuchnię. Przez cały czas Sam
prowadził swobodną rozmowę na neutralne tematy. Lucky dostosowała się do
jego nastroju i reszta wieczoru upłynęła bardzo miło. Zdecydowali, że nie
powinni się zbyt długo zasiedzieć, bo oboje następnego dnia wstają wcześnie
rano do pracy, więc Sam odwiózł Lucky do domu.
Gdy wysiedli z samochodu, zobaczyli światła prawie we wszystkich
oknach. Sam wziął Lucky za rękę i odprowadził do drzwi. Dochodzące dźwięki
muzyki rockowej potwierdzały, że Ken nadal gości u siostry.
– I w rezultacie – Lucky zwróciła się do Sama – nie porozmawialiśmy o
interesach.
Ujął ją pod brodę ciepłymi, silnymi palcami.
– Może to i lepiej.
– Dlaczego? – Zdziwiona, podniosła na niego oczy.
– Wyświadcz mi przysługę – odparł cicho. Przez cały wieczór wytrwał we
wstrzemięźliwości. Niech go licho, jeśli nie nadszedł czas na postawienie
następnego kroku. – Nie zadawaj więcej pytań.
Zbliżył wargi do jej ust, a ona zamknęła oczy, przysunęła się do niego i
znalazła w jego ramionach. Zatraciła się całkowicie w tkliwości tego uścisku,
otaczający ją świat przestał istnieć.
Sam przyciskał delikatnie usta do jej warg, aż rozchyliła je, gorące i
uległe. A potem zaczęła językiem pieścić jego wargi, oczekując pocałunku.
Tego właśnie pragnęła, gdy w salonie Sam trzymał ją w ramionach, i teraz
nie miała wątpliwości, że to, co czuła, było namiętnym pożądaniem, któremu nie
potrafiła się oprzeć.
Półprzytomna, z cichym jękiem oddała się miłosnemu rytmowi
pocałunku. Sam przyciągnął ją do siebie tak mocno, że dotykali się piersiami i
biodrami. Zaczął pieścić jej plecy, delikatnie głaszcząc ciało poprzez miękką,
jedwabną tkaninę. Z ust Lucky wydobyło się stłumione westchnienie i Sam ze
wszystkich sił zapragnął spełnienia ich pożądania. Zdrowy rozsądek nie miał już
prawa głosu i Sam przyznał się do tego przed sobą bez wyrzutów sumienia.
Lecz w tej samej chwili, kiedy opanowała go ta zdradziecka myśl,
zdarzyło się coś, wobec czego stanął bezradny.
Na werandzie najpierw zapaliło się światło, a potem zaraz zgasło.
Sam wymruczał przekleństwo.
– Ken?
Lucky natychmiast wyswobodziła się z jego objęć.
– Obawiam się, że to on.
W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie.
– Bardzo was przepraszam – rzekł Ken – zdawało mi się, że słyszałem
samochód, więc zapaliłem wam światło. Jeszcze raz przepraszam, nie chciałem
przeszkadzać...
– Nic nie szkodzi – ucięła krótko Lucky. Z każdym słowem brata
ulatywał romantyczny nastrój. – Właśnie się żegnaliśmy.
– To żegnajcie się dalej.
– Dzięki – odrzekł Sam. Chwycił klamkę i zamknął drzwi. Zostali sami. –
Twój brat czuwa.
– Właśnie.
– Czy to znaczy, że nie zależy mu na twoim zamążpójściu tak jak twojej
siostrze?
– Chyba nie – mimowolnie roześmiała się.
– To dobrze – powiedział Sam już właściwie do siebie, schodząc po
schodach. – Jeżeli cały klan Vanderholdenów połączy się w swoich wysiłkach,
żeby mnie usidlić, mogę się spodziewać kłopotów.
– Sam! – zawołała za nim Lucky. – Czy masz zamiar wycofać swój
program reklamowy?
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
– Nie. A ty?
Lucky powoli pokręciła przecząco głową.
– Cieszę się – stwierdził.
– Naprawdę?
Na twarzy Sama pojawił się uroczy półuśmiech, który przejął ją drżeniem.
– Teraz, kiedy okazało się, jak przyjemne mogą być negocjacje, byłoby
szkoda tak nagle się pogodzić.
Szkoda? – pomyślała Lucky. To byłoby wprost niewybaczalne, uznała i
weszła do domu.
ROZDZIAŁ 5
– Zaufaj mi, Lucky, z przeciwnikiem trzeba walczyć jego własną bronią.
Było wczesne poniedziałkowe popołudnie. Lucky i Ed Wharton
dyskutowali kolejny raz, w jakim kierunku ma iść jej kampania reklamowa.
Spacerowali po parkingu. Lucky zatrzymała się i spojrzała niechętnie na
scenariusz reklamy.
– Ale właśnie zastosowanie tej metody wywołało kłopoty.
– Właśnie o to mi chodzi. Donahue jako człowiek interesu ma olej w
głowie, trzeba mu przyznać. Atakowany nie poddaje się.
– Przecież się nie poddaję.
– Nie? – Ed aż sapnął ze zdumienia. – Niestety, jestem innego zdania,
zresztą inni również. Musisz zareagować na jego reklamę.
– Takie wyścigi nic nie dadzą, przeciwnie, jeszcze zaostrzą spór. Poza
tym oprócz ciebie nikt nie zauważył, że Sam pokazał mój skład. Muszę
przyznać, choć niechętnie, że chyba przesadziłam...
– W reklamie nie istnieje nic takiego jak przesada.
– Owszem, są nią za duże wydatki. Czas antenowy nie jest tani, dobrze o
tym wiesz.
– Oczywiście. Gdyby było inaczej, każdy Tom, Dick i Louie mógłby się
pokazać na telewizyjnym ekranie. Ale musisz przyznać, że reklama się opłaciła.
Tak, musiała to przyznać. Choć nie na głos wobec Eda, którego jedynym
celem najwyraźniej było zachęcanie jej do wydania na reklamę wszystkich
oszczędności. Ale Ed się nie mylił. Reklama okazała się nadspodziewanie
skuteczna.
Napływali klienci i, co ważniejsze, kupowali u niej samochody. Poza tym
wielu z nich wspominało, że widziało ją w telewizji. Stała się prawie sławna.
Jeden mały chłopiec poprosił ją nawet o autograf!
Jedynym niezadowolonym był Sam Donahue. Sam, który zaprosił ją na
domową kolację, kiedy to mieli rozmawiać o interesach, potem całował ją na
werandzie tak, jak żaden dotąd mężczyzna, a teraz miał czelność nie odezwać
się do niej przez całe cztery dni.
– Więc co zamierzasz? – nalegał Ed. Pogrążona w myślach, wzruszyła
ramionami.
– A co proponujesz?
– Na początek nadanie programu w najlepszym czasie antenowym.
– To zbyt kosztowne.
– I jakiś nowy, ciekawy pomysł – ciągnął dalej Ed, jakby jej nie słyszał. –
Nie możesz wyglądać jak skromna panienka. Mogłabyś się ubrać w coś bardziej
dopasowanego, z większym dekoltem...
– Ja sprzedaję samochody, nie siebie – zadrwiła.
– Widać, jak słabo orientujesz się w reklamowym biznesie. Nie
zapominaj, że ja tu jestem ekspertem.
– Ale ja płacę rachunki – odparła stanowczo. – Tymczasem nie będziemy
niczego nowego wymyślać.
– Pożałujesz swojej decyzji. Chyba nie wyobrażasz sobie, że Sam
Donahue siedzi z założonymi rękami.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co robi – powiedziała z pewną
irytacją. – Ale wiem, że nie potrzebuję nowej reklamy.
Sadowiąc w samochodzie swoją zwalistą postać, Ed nadal coś mruczał
pod nosem na temat fatalnych konsekwencji decyzji Lucky. Odprowadziła
wzrokiem odjeżdżający samochód i wróciła do biura.
Przez minione cztery dni bezskutecznie obiecywała sobie, że nie będzie
myśleć o Samie Donahue. Wizyta Eda też nie pomogła jej wytrwać w tym
postanowieniu.
W tym czasie wiele razy oglądała reklamę Sama. Niejednokrotnie łapała
się na tym, iż przeskakuje z jednego lokalnego kanału na drugi, w nadziei że na
nią natrafi. Oczywiście tylko po to, żeby wiedzieć, w jakim zasięgu była
emitowana, zapewniała się stanowczo.
Co jednak nie wyjaśniało, dlaczego za każdym razem nie mogła oderwać
oczu od ukazującej się na ekranie twarzy Sama?
Bębniąc palcami po blacie biurka, wpatrywała się wściekłym wzrokiem w
milczący telefon. Tak bardzo chciał z nią porozmawiać na tematy zawodowe.
Wobec tego czemu nie zadzwonił, żeby się umówić na rozmowę?
Może niesprawiedliwie go oceniała. Mogło być tysiąc przyczyn jego
milczenia. Przyciągnęła telefon. Skoro Sam nie zadzwonił, ona to zrobi.
Postanowiła go zaprosić na giełdę samochodową odbywającą się w czasie
weekendu w Willow Grove. I tak się na nią wybierała, on zapewne też. Nic więc
nie stoi na przeszkodzie, żeby na neutralnym gruncie spędzili ze sobą trochę
czasu i przekonali się, co z tego wyniknie.
– Automobilowy Dom Handlowy Donahue – odezwał się w słuchawce
niezbyt przyjemny głos.
– Chciałabym mówić z panem Donahue. – Lucky podała nazwisko i
czekała tylko chwilę na połączenie.
– Lucky? – odezwał się Sam. – Dobrze, że zadzwoniłaś.
Przyznała mu w duchu rację w tym samym momencie, w którym
usłyszała jego głos. Rozmowa była krótka, lecz owocna. Lucky dowiedziała się,
że Sam spędził ostatnie trzy dni w Wilmington na seminarium poświęconym
marketingowi i chętnie będzie jej towarzyszył na giełdzie, bo nigdy tam nie był.
– Wezmę coś do zjedzenia – powiedziała na zakończenie – i zrobimy
sobie piknik.
– Bardzo się cieszę na to spotkanie.
Kolejny krok, pomyślał Sam, odkładając słuchawkę. Dobrze byłoby
ustalić, dokąd go właściwie prowadzi, zanim będzie za późno.
W sobotę o wpół do dziewiątej rano Lucky była już gotowa do wyjazdu.
Zostało jej jeszcze dwadzieścia minut, gdyż miała podjechać po Sama o
dziewiątej. W tym czasie dwukrotnie się przebrała i trzy razy zmieniała fryzurę,
przekonując się jednocześnie stanowczo, że ani trochę nie ma tremy.
Gdy przyjechała hondą pod jego dom, już na nią czekał. Stwierdziła z
zadowoleniem, że po raz pierwszy nie włożył wytwornego garnituru. Świetnie
wyglądał w pulowerze i spodniach w kolorze khaki uwydatniających jego
szczupłe, lecz muskularne ciało.
Ponieważ był daleko i nie mógł jej usłyszeć, pozwoliła sobie na ciche
westchnienie.
Podszedł do samochodu i zapytał:
– Kto prowadzi?
– Ja cię zaprosiłam i za wszystko ponoszę odpowiedzialność.
Znamienne, że teraz, gdy Sam już usiadł koło niej, uprzednie
zdenerwowanie całkiem ustąpiło. Ogarnęła ją po prostu radość, że znowu są
razem.
– Patrząc na ciebie odnoszę wrażenie, że umawiałeś się na randki od
wczesnego dzieciństwa.
– Nic podobnego. Jako dziecko miałem nadwagę i do tego nosiłem
okulary. W gimnazjum nigdy nie umawiałem się z dziewczynami, a i później nie
za bardzo mi to wychodziło.
Przerwał raptownie i zmarszczył brwi w zdumieniu. Od lat nie wracał
myślą do tamtego nieśmiałego chłopca, którym był niegdyś. Nie przyznawał się
do niego, a z pewnością nigdy wobec kobiety. Poczuł się nieswojo, niewątpliwie
popełnił błąd. Ostatnią rzeczą, której by pragnął, była litość Lucky.
Zanim się odezwała, minęło kilka długich chwil. Dałby więcej niż
przysłowiowy grosik za jej myśli.
– To dlatego nie masz żadnych swoich zdjęć? – spytała. – Nie podobałeś
się sobie?
– Częściowo, a może nawet głównie dlatego. Już wtedy wiedziałem, że
nie będę dobrze wspominał mej młodości.
– I do tego nie miałeś starszych braci, którzy mogliby wystąpić w twojej
obronie. – Lucky zwróciła ku niemu spojrzenie. Z ulgą zauważył złośliwy błysk
w jej oczach. – Mimo tak niepomyślnych początków, wszystko skończyło się
bardzo dobrze.
Sam poczuł, jak opada z niego napięcie. Nie ścierpiałby myśli, że Lucky
się nad nim użala. Z docinkami da sobie świetnie radę.
– Naprawdę?
Spojrzała na niego spod oka.
– Myślałam, że tylko kobiety są łase na komplementy.
– Jak na wyzwoloną, nowoczesną kobietę hołdujesz wielu przesądom.
– Nie martw się – roześmiała się ubawiona. – Powołuję się na nie i
odrzucam je z równą przyjemnością.
– Będę o tym pamiętał.
Wypowiedział te słowa powoli i ciepło, jakby obdarowywał ją pieszczotą.
Siedzieli oddaleni od siebie prawie o pół metra, a Lucky przysięgłaby, że Sam
jej dotyka. To niemożliwe, żeby tylko pod wpływem jego głosu czuła gęsią
skórkę na plecach. Spojrzała w jego kierunku: siedział wyprostowany, z rękami
na kolanach.
Jechali jakiś czas w milczeniu i dopiero kiedy skręcili na drogę wiodącą
ku terenom targów, odezwał się:
– Opowiedz mi coś o tej giełdzie. Jeżeli dobrze zrozumiałem, nie ma tam
nowych samochodów.
– Nie. Wyłącznie używane. Niektóre tak stare, że można by je nazwać
antykami. A wszystkie są w pewien sposób wyjątkowe. Ich właściciele to
maniacy, którzy nie mogą oprzeć się okazji zaprezentowania swoich pojazdów.
Kiedy już ustawią samochody pogrupowane według modeli, zaczynają się
rozglądać, czy nie pojawiło się jakieś nowe, ciekawe auto. Większość z nich
przychodzi, żeby się po prostu pokazać, spotkać z ludźmi o tych samych
zainteresowaniach i dobrze się bawić.
Patrząc przez okno, Sam pomyślał, że ich wyobrażenia o dobrej zabawie
różnią się diametralnie. Chętnie przyjął telefoniczne zaproszenie, gdyż po prostu
chciał znowu zobaczyć Lucky. Nie zastanawiał się zbytnio nad miejscem randki.
A pomysł z giełdą samochodową nawet go trochę zaciekawił. Jednak im więcej
dowiadywał się o tej imprezie, tym mniej go ona pociągała. Przyjechał, bo
Lucky tego chciała, lecz nie zamierzał udawać entuzjazmu.
Przy bramie targów Lucky wykupiła bilety i wjechała na parking. Sam nie
przejawiał ochoty do rozmowy, więc zaczęła się zastanawiać, czy zaproszenie
go tutaj było dobrym pomysłem.
Wprawdzie przede wszystkim chodziło jej o spotkanie z nim, lecz musiała
przyznać, że kierował nią także inny motyw. Najwyższy czas, żeby ktoś
uświadomił mu, jak niesłuszne są jego uprzedzenia w stosunku do używanych
samochodów, i udowodnił, że nie tylko nowe rzeczy są piękne i wartościowe.
– Tędy. – Lucky prowadziła Sama w kierunku rozległego placu, na
którym stały rzędy samochodów. – Są poustawiane według alfabetu. Wymień
markę, którą lubisz.
– Nie, ty pierwsza – odparł. – Ty jesteś szefem.
– Ford – oznajmiła stanowczo, ruszając szybko przed siebie.
Musiał przyspieszyć kroku, bo Lucky nie po raz pierwszy wykazywała
godny podziwu zapał.
– Z jakiejś konkretnej przyczyny wybrałaś tę markę?
– Z wielu – rozejrzała się i uśmiechnęła. – Zaczniemy od Mustangów i
Thunderbirdów. A jeśli będziesz miał szczęście, może zobaczysz Edsela.
Wspaniale, pomyślał Sam. Miałby podziwiać efekty największej pomyłki
w dziejach historii automobilizmu. Jednak po zastanowieniu doszedł do
wniosku, że istotnie Edsel mógłby być nieco ciekawszy od reszty wystawianych
samochodów. Jak się mógł zorientować, zorganizowano tu coś w rodzaju zlotu
entuzjastów starych gratów, przerabianych na samochody wyścigowe. Zawsze
unikał takich imprez jak ognia.
Obserwował Lucky, która zatrzymywała się co krok, żeby oczami
pełnymi podziwu przyjrzeć się dwukolorowym karoseriom lub oponom i
ozdobnym felgom. Równie chętnie wścibiała nos pod maskę Camaro z
sześćdziesiątego szóstego roku, jak kucała, żeby zbadać cienkie koła roweru,
dzieło fabryki Forda.
Rozmawiała z właścicielami i zarzucała ich setkami pytań, a Sam nie
wiedział, czy rozmówcy wdawali się z nią w dysputy ze względu na jej
ciekawość, czy zgrabną figurę. Dość na tym, że w krótkim czasie została
przyjęta do grona wystawców i dyskutowała z nimi jak równy z równym.
Widząc, jakie wrażenie robi jej urok i inteligencja, Sam odczuł jakby
ukłucie bólu. Z pewnością nie była to zazdrość, zapewniał siebie stanowczo. Po
raz drugi tego ranka przypomniał sobie tego grubawego czternastolatka,
pozostającego, podobnie jak on teraz, poza zgraną grupą. To nie było
przyjemne.
Około jedenastej Lucky pojęła rozmiary swego błędu. Około południa
sytuacja zaczęła ją denerwować. Może Sam nie ma w ogóle zamiaru się do niej
odzywać, złościła się w duchu, głaszcząc odnowioną karoserię wielkiego,
starego chryslera. Starała się, jak mogła, zainteresować Sama giełdą i włączyć
go do rozmów. Jak przewodnik pokazywała mu wszystkie ciekawsze modele. A
on przez cały czas ze znudzonym i raczej wzgardliwym wyrazem twarzy
zachowywał ostentacyjną rezerwę.
Kiedy rozmawiała z właścicielami samochodów, odchodził na bok. Kilka
razy zwróciła się do niego z jakimś pytaniem, lecz patrzył obojętnie gdzieś w
przestrzeń. Nie wiedziała, czego oczekiwał, jednak z pewnością spodziewał się
czegoś innego.
Zrezygnowana i rozczarowana, zaproponowała, żeby wrócili do hondy i
zjedli lunch. Wokół całe rodziny porozkładały koce w tym samym celu. Lucky
modliła się w duchu, żeby wspólny posiłek nie dopełnił obrazu klęski. Skoro
Sama nie bawiły stare samochody, może chociaż będzie smakowało mu
jedzenie.
Wybrali miejsce pod okazałym wiązem. Lucky przyniosła stary,
wojskowy koc, wiernie służący jej na wycieczkach, i rozpakowała swe
przysmaki. Usiedli, lecz Lucky nie spieszyła się z podjęciem tematu, który ją
gnębił. Patrzyła, jak Sam zjada bagietkę z pieczoną szynką, zagryzając serem
brie, po czym otwiera wino i nalewa je do szklanek. Dopiero gdy z błogą miną
zabrał się za winogrona, zażądała wyjaśnień.
– Powiedz mi, co takiego zrobiłam?
– Ty? – Sam spojrzał zdziwiony. – Nic.
Taka odpowiedź wyprowadziła ją z równowagi.
– Strasznie się tu męczyłeś. Chciałabym wiedzieć dlaczego?
– Nic podobnego – zaczął odruchowo, lecz zaraz zamilkł. A więc
wyczuła, że nie był zadowolony. To go zdziwiło. I zaniepokoiło. Kobiety, które
znał, a w każdym razie większość, nie interesowałyby się zbytnio złym
nastrojem partnera, gdyby same się dobrze bawiły. Tymczasem wydawało się,
że Lucky naprawdę się nim przejmuje.
– Nie zapominaj, że mam braci – ostrzegła – i potrafię rozpoznać
wygodne kłamstwa na odległość.
– Nie powiedziałbym, że się męczyłem... Lucky posmarowała kawałek
chleba masłem.
– A co byś powiedział?
– Po prostu – Sam szukał właściwych słów – czułem się jak ryba wyjęta z
wody. Do tych wszystkich spraw mam zupełnie inny stosunek. Weź na przykład
właściciela chevroleta z pięćdziesiątego czwartego, wiesz, myślę o kabriolecie.
Z pełnymi ustami pokiwała głową.
– Mówił tylko o tym, ile razy rozebrał silnik i na nowo złożył. I nadal nie
uważa, że go już doprowadził do porządku.
– Chodziło mu o to, że stare urządzenia wymagają wielu starań.
– Właśnie – potwierdził. – Jeżeli tak uwielbia swój samochód, to dlaczego
nie wmontuje do niego nowego silnika? Miałby naprawy z głowy.
– Nie rozumiesz. On nie chce wypaczyć szlachetnego charakteru swojego
samochodu.
– Szlachetnego charakteru? – Sam wybuchnął śmiechem. – Mówimy o
samochodach, a nie o kandydatach na prezydenta.
– Sądziłam, że się interesujesz samochodami. – Lucky już nie ukrywała
złości. – Dlatego cię tu zaprosiłam, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jakim
jesteś snobem.
Sam pomyślał, że przepaść między nimi nigdy chyba nie była większa niż
w tej właśnie chwili. Być może zazdrościł Lucky łatwości, z jaką zawierała
znajomości na giełdzie. On nie potrafiłby się na to zdobyć. Zawsze był raczej
samotnikiem, również w jakimś stopniu z wyboru, ale na pewno nie snobem.
– Przyznaj się – napierała na niego Lucky – tylko dlatego nie
zainteresowałeś się tymi samochodami, bo nie zostały dopiero co wyładowane
ze statku, na siedzeniach nie mają plastykowych pokrowców, a na szybie
nalepki z wysoką ceną.
– Niesprawiedliwie mnie osądzasz.
– Czyżby?
Zaczął wkładać do koszyka pozostałości piknikowej uczty.
– Kiedy następnym razem będziesz z bezmyślnym zachwytem przyglądać
się jakiemuś dwutonowemu chevroletowi, postaraj się to zrobić dokładniej. Nie
ma nic wzniosłego w popękanych siedzeniach pokrytych winylową wykładziną i
w zaduchu wnętrza cuchnącego niedopałkami papierosów. Jeżeli tylko snob
chce, żeby samochody były nowocześniejsze i lepsze, niech ci będzie. Ja w
każdym razie nie widzę nic złego w dążeniu do ich udoskonalania.
W milczeniu skończyli pakowanie piknikowego kosza. Lucky odniosła go
do samochodu, a Sam wyrzucił odpadki do pojemnika.
– Chcesz już wracać? – spytała.
– Skoro tu jesteśmy – odparł z rezygnacją – możemy obejrzeć resztę
samochodów.
Lucky pomyślała, że jej mali bracia, prowadzeni siłą do dentysty,
wykazywali większy entuzjazm. Lecz niech Sam nie sądzi, że zrobi mu tę
uprzejmość i zaproponuje powrót. Taki piękny, pogodny dzień na świeżym
powietrzu i ciekawa impreza, przy boku Sama sprawiały jej ogromną
przyjemność. Skoro jemu tu się nie podoba, jego strata.
Znowu rozpoczęli wędrówkę pomiędzy szeregami samochodów, lecz gdy
Lucky przystanęła przy fordzie Fairlane, który ją zainteresował, i chciała Sama o
coś zapytać, on już był daleko.
W pewnej chwili zamierzał przejść do następnego szeregu i nagle stanął
jak wryty. Zobaczył przed sobą chyba najpiękniejszy samochód, jaki
kiedykolwiek widział. Był to rolls-royce Silver Shadow z 1960 roku w
stonowanym, brązowym kolorze. Karoserię miał ozdobioną wielkimi
reflektorami i dekoracyjną osłoną chłodnicy. Na masce umieszczone były
dumnie rozwarte skrzydła – znany wszystkim znak firmy.
Przez moment tylko wpatrywał się w zachwycie, lecz zaraz podszedł
bliżej, jakby popychany jakąś magnetyczną siłą.
– Niezły, co?
Sam odwrócił się, gdyż właśnie koło niego stanął jakiś mężczyzna.
– Tylko ktoś, kto nie ma oczu, mógłby go tak określić. Jest przepiękny.
Pański?
Mężczyzna skinął głową.
– Czy mógłbym zobaczyć, jaki jest wewnątrz?
– Bardzo proszę.
Sam wsunął głowę do środka i wdychał mocny, świeży zapach skóry.
Deska rozdzielcza z mahoniu lśniła blaskiem pięknie utrzymanego, starego
drewna. Słychać było tykanie zegarka, wciąż sprawnego, mimo upływu niemal
trzydziestu lat. Urządzenia na tablicy rozdzielczej były przestarzałe, lecz
jednocześnie zadziwiająco znajome.
Wyprostował się z uśmiechem i zaczął wypytywać właściciela o różne
szczegóły techniczne.
Lucky znalazła Sama w kilka minut później. Właśnie jeden z
samochodów przykuł jej uwagę. Oczywiście, rolls-royce. Ale co za rolls-royce!
Podeszła bliżej i zobaczyła Sama rozmawiającego z jakimś mężczyzną. I
chociaż w czasie ich rozmowy nie zdołała dojść do słowa, jej nastrój uległ
radykalnej poprawie. Może ten dzień nie będzie całkiem stracony.
– Bałam się, że będę musiała wyciągać cię stąd siłą – zażartowała, kiedy
po trzech kwadransach Sam wreszcie był gotów do wyjścia.
– To przecież ty chciałaś, żebym się zainteresował używanymi
samochodami.
– To prawda i cieszę się, że tak się stało.
– Ten rolls-royce jest naprawdę dziełem sztuki.
– Chociaż taki stary?
– Data produkcji nie ma tu nic do rzeczy – zaczął, lecz nie skończył
myśli. – A może ty chciałabyś zrobić mi wykład?
– Ja? – uśmiechnęła się filuternie. – Skądże.
– Zabawne, przysiągłbym, że właśnie to samo zamierzałaś mi powiedzieć.
– Nie zwykłam się chełpić, nawet jeśli się okazuje, że mam rację, co się
przypadkiem często zdarza.
– Nie przeciągaj struny – ostrzegł żartobliwie – bo przypomnę ci, ile
obejrzeliśmy fordów i chevroletów, zanim natrafiliśmy na egzemplarz godny
uwagi.
– Piękno jest w oku patrzącego.
– Masz rację, tylko że niektóre dzieci znajdują uznanie wyłącznie w
oczach własnej matki.
Stłumiła chichot. Wyglądało na to, że pod jej wpływem Sam zmienił
poglądy. Z drugiej strony, czy i on również nie miał racji?
– Nie można ci odmówić prawa do takiej opinii.
– Miło mi to słyszeć, ponieważ...
Rozmowa się urwała, gdyż ich uwagę zwróciła głośno płacząca mała
dziewczynka, stojąca samotnie koło jednego z samochodów. Tuliła do piersi
mocno zniszczonego, pluszowego pieska. Na widok zbliżającej się pary dziecko
uniosło oczy z nadzieją, lecz po chwili zaczęło znowu zawodzić. Lucky
ukucnęła przy małej i spytała:
– Zgubiłaś się?
Dziewczynka skinęła głową, wargi jej drżały od powstrzymywanego
płaczu.
– Chcesz, żebyśmy ci pomogli odnaleźć rodziców? Mała pomyślała przez
chwilę i odetchnęła głęboko.
– Nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi.
– Jesteś bardzo mądrą dziewczynką – pochwaliła ją Lucky. – Ale może
tym razem, wyjątkowo, zgodziłabyś się, jak myślisz?
– Nie wiem...
– Coś ci powiem. Nie będziemy mówić o tobie. Opowiedz mi o swoim
piesku. Czy ma jakieś imię?
Dziewczynka nieśmiało skinęła główką. Spojrzała na pieska, potem na
Lucky, i najwyraźniej podjęła decyzję, gdyż podała jej zabawkę.
– Nazywa się Fluffy. Chcesz go potrzymać? Sam przypatrywał się w
milczeniu, jak Lucky bierze pieska i przytula go do siebie. Im więcej się o niej
dowiadywał, tym mniej go dziwiło, że tak sobie dobrze radziła ze sprzedażą
starych samochodów. To zadziwiające, jak szybko potrafiła z każdym nawiązać
kontakt. Była taka bezpośrednia, tak bardzo się wszystkim przejmowała, więc
ludzie odpłacali jej zaufaniem. Nawet ta przestraszona czterolatka, która
siedziała teraz u niej na kolanach i radośnie szczebiotała.
Nagle z całą jasnością uprzytomnił sobie, że Lucky była zupełnie
wyjątkową kobietą. Jedną z tych, których sama obecność sprawiała, że życie
otaczających ją ludzi ulegało zmianie.
Pod jej wpływem i jego życie z całą pewnością się zmieni. Świadomość
tej nagle odkrytej prawdy była w równym stopniu niepokojąca, jak i
emocjonująca.
ROZDZIAŁ 6
– Chodźmy do megafonu – zaproponowała Lucky. – Jestem pewna, że
chętnie nadadzą komunikat.
– Co? – Sam spojrzał na nią nie bardzo przytomnie. – Och, tak,
naturalnie.
Po kilku minutach zgłosili się przerażeni, szukający dziecka rodzice.
Lucky odprowadziła wzrokiem oddalającą się szczęśliwą rodzinę.
– Na nas też chyba czas – powiedziała. – Obejrzeliśmy prawie wszystko.
– Prawie? – Sam postanowił trochę się z nią podroczyć. – Wydaje mi się,
że nie ominęliśmy nawet metra kwadratowego tego wielkiego składowiska.
– Ale się opłaciło. Pomyśl tylko, gdybyśmy wyjechali zaraz po lunchu,
nie zobaczyłbyś rollsa.
– Na pewno jakoś bym przeżył.
– Zgoda – odparła lekkim tonem. – No, a co ze mną? To była czysta
przyjemność patrzeć, jak zaczynasz płonąć miłością do starego, ale wspaniałego
samochodu. Może jednak nie zatraciłeś w sobie całkiem poczucia piękna.
Usiłował dać jej klapsa, ale zręcznie mu umknęła. Uśmiechnęła się
wyzywająco.
– Natomiast refleks już cię raczej zawodzi.
– Uważasz, że jestem stary?
– Ależ skąd, po prostu niemrawy.
– Zaraz ci pokażę, kto tu jest niemrawy.
Lecz Lucky nie czekała na spełnienie obietnicy i pognała na parking.
Puścił się za nią w pogoń. Zastanawiał się, kiedy właściwie ostatnio zdarzyło
mu się flirtować z kobietą. Jak dawno stracił nadzieję, że czyjeś towarzystwo
może dać mu radość?
Gdy Lucky dotarła do ostatniego rzędu samochodów, znalazł się tuż za
nią. Dobiegła do hondy, a on ze śmiechem złapał ją w ramiona, opierając ręce na
masce samochodu.
– Przegrałeś – oznajmiła triumfalnie. Jej roześmiane oczy wskazywały,
jak bardzo cieszy się ze zwycięstwa.
Nigdy jeszcze nie wydawała mu się tak piękna.
– No, nie wiem. To zależy od punktu widzenia. Uśmiech Sama był tak
ciepły i czuły, że Lucky bez zastanowienia uniosła dłoń i powiodła palcami po
obrzeżu jego ust. Dotknął ich językiem. Zdumiona i przestraszona, spojrzała mu
w oczy. Jej dłoń znieruchomiała.
W następnej chwili była już w jego objęciach. Dłonie Lucky znalazły się
na barkach Sama i przez moment nie wiedziała, czy chce go odepchnąć, czy
przyciągnąć do siebie. Ale gdy Sam pochylił głowę, wspięła się na palce,
unosząc ku niemu twarz.
Pod wpływem pieszczoty jego warg i języka krew zaczęła w niej krążyć
w szaleńczym rytmie. Żar słonecznych promieni zlewał się w jedno z gorejącym
i narastającym z każdą chwilą pożądaniem. Sam nie odrywał warg od jej ust.
Trzymał ją przy sobie owładnięty głodem tej kobiety i namiętnością wprost
oszałamiającą swą siłą. Miał niezwykłe uczucie, że posiada do niej prawo,
prawo do jej ciała, które, wtulone w niego, stało się jakby jego częścią.
Jedną dłoń przesunął w pieszczocie ku jej piersi, a ona wydała cichy jęk.
Jednak w tej samej chwili doszedł go inny odgłos: zbliżających się kroków i
coraz głośniejszej rozmowy. Powoli wracała świadomość otaczającego świata.
A wraz z nią napłynęła zatrważająca myśl, jak bardzo dał się ponieść emocjom.
Wstrząśnięty, rozgorączkowany, odsunął się trochę i spojrzał na Lucky spod
półprzymkniętych powiek. Wstrzymał oddech, aż odzyskał nad sobą panowanie.
– Przepraszam – powiedział ochrypłym głosem.
– Nie zamierzałem się tak zachować.
– To dziwne. – Przechyliła nieco głowę i przyjrzała mu się z uwagą. –
Mogłabym przysiąc, że to ty mnie całowałeś.
– No właśnie. Nie myślałem, że sytuacja tak mi się wymknie spod
kontroli.
W pociemniałych oczach Sama nadal tlił się ogień, a na wargach błąkał
niepewny uśmiech. Lucky uświadomiła sobie z przerażeniem, iż marzy tylko o
tym, żeby go znowu całować, choćby to miało się dziać na środku parkingu w
pełnym świetle dnia.
Tylko w jeden sposób mogła poradzić sobie z tą fantazją: musiała
udawać, że zupełnie nie ma na to ochoty.
– Nie wyglądasz na mężczyznę, który przeprasza kobietę za pocałunek –
odezwała się lekkim tonem. Przeszła koło Sama i stanęła przy drzwiach
samochodu.
Odpowiedział jej, gdy już oboje w nim siedzieli.
– Zgadza się, nie mam takiego zwyczaju.
– To nie zaczynaj teraz go wprowadzać.
Lucky włożyła kluczyk do stacyjki i w tym momencie poczuła dłoń Sama
na swej ręce.
– Nie wracajmy jeszcze do domu – poprosił. – Dzięki tobie spędziłem
miły dzień. Chciałbym się zrewanżować. Zjedz ze mną kolację.
– Nie mogę.
– Może nie okazałem się zbytnio towarzyski.
– Zdziwiło go, że się usprawiedliwia i tak bardzo nie chce jeszcze się z
nią rozstać. Zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: – Ale dzisiaj wieczorem
przyrzekam poprawę. Zapomnimy o samochodach, nie będziemy ich oglądać ani
o nich dyskutować...
– Niestety – przerwała mu. – Naprawdę nie mogę. Mam inne plany.
– Rozumiem.
Z jego miny wywnioskowała, że jednak nie rozumie. Podejrzewał, iż jest
umówiona z innym mężczyzną, a to przypuszczenie było najdalsze od prawdy.
– Mam rodzinne spotkanie.
– Z Marete?
Lucky przecząco pokręciła głową, więc próbował dalej zgadywać.
– Z Kenem?
– Z Halem – odparła z uśmiechem. – To mój brat, właśnie się ożenił. On i
jego żona Betty wyprawiają dziś wieczorem przyjęcie dla całej rodziny z tej
okazji. Betty uwielbia gotować i chyba nie przerażają jej tłumy
Vanderholdenów. A nawet... – Lucky zamyśliła się na chwilę. – Może byś się do
nas przyłączył, skoro masz wolny wieczór? W domu Hala znajdzie się zawsze
miejsce dla jeszcze jednego gościa.
– To niemożliwe – odrzekł szybko.
– Dlaczego? Mówiłeś, że nie jesteś zajęty.
– No nie, ale...
– Strach cię obleciał?
– Skądże!
– Zatem sprawa załatwiona. – Uruchomiła silnik i uśmiechając się do
siebie, rozmyślała o czekającym ich wieczorze. Wyjątkowo urodziwy atleta w
konfrontacji z całym klanem Vanderholdenów. Nie wiadomo, jak przebiegnie to
spotkanie, ale na pewno będzie ciekawe.
Sam zastanawiał się, w co się właściwie wplątał. Stał w ogrodzie na
tyłach domu Hala i Betty koło baryłki z piwem i popijając zimny napój,
rozglądał się dokoła z zaciekawieniem. Wiedział, że Lucky ma dużą rodzinę,
lecz nie spodziewał się takiego tłumu. Wciąż nowi ludzie wychodzili z domu do
ogrodu, gdzie po jednej stronie ustawiono stoliki i krzesła, zaś po drugiej
imponującej wielkości grill.
Lucky przedstawiła Sama wszystkim obecnym. Zapamiętał imiona
pierwszych dwóch tuzinów osób i chociaż jako były sprzedawca miał naprawdę
dobrą pamięć, przy następnych zrezygnował z tego syzyfowego trudu.
Łudził się tylko nadzieją, że Lucky będzie gdzieś w pobliżu i pomoże mu
w identyfikacji członków rodziny.
Początkowo rzeczywiście tak było, do momentu gdy jedna z sióstr Lucky,
chyba Isabel, zaciągnęła ją do kuchni, gdzie żeńska część klanu
Vanderholdenów pochłonięta była przygotowywaniem uczty.
Zdany na własne domysły, oparty o pień klonu, obserwował zebranych.
W krótkim czasie zorientował się, że wielu z nich przygląda mu się z nie
mniejszym zainteresowaniem i to bynajmniej nie siląc się na dyskrecję.
Vanderholdenowie raczej nie grzeszyli nadmiarem delikatności. Teraz już
wiedział, co czuje jeleń w dniu otwarcia sezonu łowieckiego.
Nagle kątem oka spostrzegł coś ruszającego się w powietrzu. Zdążył
uchylić głowę i w tej samej chwili kolorowy, szybujący dysk uderzył w pień
drzewa, po czym upadł na ziemię. Biegnący za zabawką ośmiolatek zatrzymał
się na widok Sama.
– To twoje? – Sam ukucnął, żeby podnieść czerwony krążek.
– Taak. – Chłopiec spuścił głowę.
– Co się mówi, Brad? – odezwał się męski głos. Sam uniósł głowę i
zobaczył Franka. O ile się nie myli, to był drugi po najstarszym brat Lucky.
– Dobrze, że nie dostał pan w głowę – wybąkał chłopczyk.
– Brad, nie o to mi chodziło – powiedział Frank poważnym tonem.
– Przepraszam, to już się nie powtórzy.
– I co jeszcze?
– Dziękuje. – Brad porwał dysk z ręki Sama i uciekł.
– Miły chłopiec – rzekł prostując się Sam.
– Czasami – przyznał Frank. Napełnił swój kufel piwem. – Ale nieraz jest
jak wrzód na...
– Frank – przerwała mu kobieta, która właśnie się zjawiła. – Jak możesz?
Sam pomyśli sobie Bóg wie co. – Zwróciła się do Sama z przyjacielskim
uśmiechem.
– Cześć, jestem Marete. Do tej pory byłam w kuchni.
– Aha. Zajmujesz się wypiekiem ciast.
– Raczej zmuszam do tego innych – wzruszyła ramionami. – To Lucky
jest specjalistką.
Sam przypomniał sobie, że Lucky mówiła mu, jak bardzo starsza siostra
chce ją wyswatać, i z trudem powstrzymał uśmiech.
– Strzeż się Marete – ostrzegł Sama scenicznym szeptem Ken, który
również się do nich przyłączył. – Ona jest dobrą organizatorką. Nie przyznawaj
się, że coś potrafisz, bo zaraz cię zatrudni.
– Umiejętności nie są niezbędne – odpowiedziała Marete najmłodszemu
bratu ze słodkim uśmiechem.
– Jak trzeba będzie posprzątać, także niewykwalifikowani znajdą pracę.
– A nie mówiłem? – spytał Ken radośnie.
– Gdybym mógł w czymś pomóc... – zaczął Sam.
– W każdym razie nie teraz – przerwał mu Frank.
– Sam dopiero co przyjechał, a poza tym jest naszym gościem. I do tej
pory nie mieliśmy okazji do rozmowy.
– Co u was słychać? – powitał ich Hal, napełniając swój pusty kufel.
– Wszystko świetnie – odparł Ken z wesołym uśmiechem. – Frank ma
zamiar poddać znajomego Lucky przesłuchaniu trzeciego stopnia.
– Ciii – Marete zgromiła brata wzrokiem – nikt cię nie pyta o zdanie.
– Ale musicie przyznać, że Lucky nie przyprowadza codziennie swoich
znajomych do domu.
– Ken – przerwał mu szybko Frank – chyba mama cię woła.
– Nie słyszałem.
– Ależ tak. – Marete popchnęła Kena w stronę domu. – Idź i sprawdź.
Na widok niezadowolonej miny młodego człowieka Sam z trudem
utrzymał powagę. Frank odezwał się dopiero po odejściu brata. – No więc
powiedz, jak poznałeś moją siostrę?
Tymczasem w ogrodzie pojawiła się Lucky i równocześnie grupa spod
baryłki połączyła się z gromadą otaczającą rożen. Ożywiona dyskusja dotyczyła
właściwego czasu smażenia hamburgerów. Sam – z natury małomówny i
powściągliwy – nie mógł pozostać na uboczu, gdyż Vanderholdenowie przyjęli
go do swego grona z takim entuzjazmem, jakby był dawno nie widzianym
krewnym. Uznał, że są miłą, kochającą się rodziną, a rodzeństwo łączyły wprost
niezwykle bliskie więzi. Nawet ich utarczki były sympatyczne i nie pozbawione
humoru. A poza tym, mimo niepodzielnie panującego zamętu, stoliki zostały już
nakryte i kolacja przygotowana.
– Jak to wszystko wytrzymujesz? – spytała Lucky, gdy nakładali na
talerze stosy przekąsek.
– Chyba całkiem nieźle. Ale nie odpowiadam za siebie, jeżeli jeszcze
jedna osoba spróbuje wybadać, jakie mam wobec ciebie zamiary.
– Czy naprawdę robią coś takiego? – W jej głosie brzmiało
niedowierzanie.
– Z całą otwartością. – Sam sięgnął łyżką po kolejną porcję sałatki. –
Dlaczego jesteś taka zdziwiona? Przecież mówiłaś, że Marete chce cię wydać za
mąż.
– Tak, ale miałam nadzieję, że wykażą trochę taktu, zwłaszcza że przez
dziesięć minut w kuchni groziłam okaleczeniem każdemu, kto ośmieli się coś na
ten temat napomknąć.
– Dzięki za troskę. Jednak Franka i Hala musiałaś pominąć, a Betty i
Marete, jeśli nawet wysłuchały twojego wykładu, to się nim zbytnio nie
przejęły.
– Zaraz się przekonamy.
Sam rozpoznał złośliwy błysk w jej oczach, taki sam jak wtedy, gdy
przyszła do niego z tortem.
– Co chcesz zrobić?
– Zobaczysz. – Lucky odstawiła talerz i wzięła ze stołu pustą szklankę.
Weszła na krzesło i uderzając w nią łyżeczką zawołała:
– Czy mogę prosić o chwilę uwagi? Stopniowo gwar cichł, aż wreszcie
wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę.
– Chciałabym złożyć oświadczenie. Podobno jesteście ciekawi, dlaczego
przyprowadziłam ze sobą Sama Donahue? Z dwóch powodów. Po pierwsze, jest
moim przyjacielem i sąsiadem, nikim więcej. Po drugie... – poczekała, aż
zapadnie kompletna cisza – ...byliśmy głodni.
Zeszła z krzesła wśród pohukiwań i gwizdów. Jakby nieświadoma
utkwionego w niej, niedowierzającego spojrzenia Sama, odłożyła szklankę i
łyżeczkę, po czym zabrała ze stołu swój talerz.
– Wprost nie mogę uwierzyć w to, co zrobiłaś – udało mu się w końcu
wykrztusić.
– Dlaczego?
– Czy rzeczywiście sądzisz, że twoje oświadczenie położy kres
domysłom?
– Oczywiście, że nie – odparła niefrasobliwie. – Ale już nikt nie ośmieli
się ciebie wypytywać. To mnie się zaczną czepiać.
– I co wtedy?
– Spokojnie. Radzę sobie z moją rodziną już przez długie lata.
Do tej pory Sam nie sądził, że nieprzewidywalne zachowanie można
uznawać za zaletę charakteru. Lecz teraz, myślał w zadumie, idąc z Lucky do
stolika, przy którym mieli usiąść do kolacji, był wręcz oczarowany jej odwagą
spontanicznego działania. Podobnie jak poprzednio niespodziewanie dla niego
okazaną czułością wobec zagubionego dziecka.
Lucky zdawała się zupełnie nie przejmować, że w efekcie jej niezwykłego
wystąpienia wszystkie oczy skierowały się w ich stronę. Szła wyprostowana, z
podniesioną głową, choć przy stolikach, które mijali, rozmowy od razu cichły.
Kiedy już doszli do swojego miejsca, uniosła dłoń i pogroziła zebranym
ostrzegawczo palcem.
– Bądźcie grzeczni. Mamy gościa. – A zwracając się do Sama,
powiedziała specjalnie głośno: – Zrobiłam, co mogłam. Oni nie mają złych
zamiarów, są tylko najbardziej wścibską bandą pod słońcem.
– To określenie bardzo mi się nie podoba – zawołał Hal, gdy Lucky z
Samem usiedli przy stoliku.
– Być może – odkrzyknęła Lucky. – Ale nie usłyszałam zaprzeczenia.
Podniósł się gwar głosów i zgromadzeni z nowym zapałem rzucili się w
wir dalszych rozmów. Sam zadowolony, że przestał być tematem publicznej
debaty, uświadomił sobie, że powoli, lecz nieuchronnie poddawał się urokowi
Lucky. Kto wie, co by się stało, gdyby nagle znaleźli się sami...
– Proszę o uśmiech!
Sam podniósł wzrok i zobaczył wymierzony w siebie obiektyw aparatu
fotograficznego, który trzymała młoda, drobna kobieta o figlarnym spojrzeniu,
stojąca przy ich stoliku.
– Chyba nie poznałeś jeszcze Janice. – Lucky uśmiechnęła się w blasku
flesza. – Jest samozwańczą kronikarką rodziny. Nigdzie nie rusza się bez
aparatu.
– Dobrze wychodzą mi zdjęcia grupowe – stwierdziła siostra Lucky. –
Teraz też kilka zrobię.
Gderając dobrotliwie, zebrani zaczęli gromadzić się rodzinami. Janice nie
czekając, aż się ustawią, starała się ich uchwycić w naturalnych sytuacjach. Hal
został utrwalony na kliszy, gdy właśnie żartobliwie groził Betty kolbą
kukurydzy tuż przed samym jej nosem. Rodziców Janice sfotografowała w
trakcie ukradkowego pocałunku. Kiedy przyszła pora na Sama i Lucky, on objął
ją w pasie i połaskotał.
Janice przyjrzała się Samowi i mrugnęła do Lucky wesoło.
– Nadaje się – zawyrokowała na odchodnym. Lucky nie mogła
powstrzymać śmiechu na widok miny Sama.
– Ostrzegałam cię. Dla mojej rodziny nie ma właściwie żadnych
zastrzeżonych sfer prywatności.
– Właśnie to zauważyłem. Umówiłem się z jedną z Vanderholdenów, a
wydaje mi się, że mam randkę z całym klanem.
– Nie przejmuj się. Przy odrobinie szczęścia niedługo ograniczymy się do
znośnej liczby osób.
Sam powiódł wokół sceptycznym spojrzeniem.
– Naprawdę uważasz, że oni wszyscy szybko się wyniosą?
– Nie... – Głos Lucky zabrzmiał ciepło i trochę ochryple, jakby
dźwięczała w nim zapowiedź jakiejś obietnicy. – My możemy to zrobić.
Lucky także, podobnie jak jej krewni, obserwowała Sama przez cały
wieczór, z tą różnicą, że w jej wzroku nie było ciekawości, lecz niekłamane
uznanie. Postawiła Sama w dość niezręcznym położeniu, a on wyszedł z tego
obronną ręką. Doskonale wiedziała, jak bardzo jej bliscy potrafią onieśmielić
kogoś obcego. Robiła, co mogła, żeby Sama ochronić, a jej wysiłki okazały się
w końcu zupełnie niepotrzebne.
Był jak zwykle spokojny, grzeczny i całkowicie opanowany. I ta właśnie
jego postawa pobudzała jej wyobraźnię, gdy rozmyślała o cudownej chwili,
kiedy znajdą się tylko we dwoje. Pragnęła znowu trzymać go w ramionach,
pozbawić tej maski, w której ukazywał się światu, i ponownie poczuć drżenie
jego ciała.
Dotknęła palcami jego ramienia.
– A może wolałbyś zostać...
W odpowiedzi usłyszała jedynie cichy, zmysłowy śmiech, pod wpływem
którego jej serce zabiło jak oszalałe.
Po dziesięciu minutach pożegnali się i wyszli z przyjęcia. Wkrótce
znaleźli się przed domem Sama. Nawet nie spytał, czy wejdzie, po prostu wziął
ją za rękę i wprowadził do środka.
– Chcesz się czegoś napić? – zapytał.
– Może być kawa?
– Oczywiście. – Poczęstował Lucky kruchymi czekoladowymi
ciasteczkami, jedno z nich włożył do ust i poszedł zaparzyć kawę. Jeśli chodzi o
niego, jedzenie i picie były mało istotne, gdy już wreszcie miał Lucky wyłącznie
dla siebie.
Przyniósł kawę i usiedli razem na sofie. Lucky mieszała zawzięcie
łyżeczką aromatyczny płyn. Tak bardzo chciała być tylko z Samem, a kiedy tak
się stało, całkowicie opuściła ją pewność siebie. Miała sucho w ustach, a jej
dłonie były zimne i spocone. Nagle doszła do wniosku, że rozmowa będzie
najbezpieczniejszym rozwiązaniem.
– No więc – zaczęła z ożywieniem – poznałeś całą moją rodzinę. Co o
nich myślisz?
– Nie mówmy teraz o nich.
– Nie spodobali ci się?
– Nie o to chodzi – odparł cicho. – W tym momencie to po prostu
nieważne.
– Och. – Lucky upiła łyk kawy.
– Lucky, czy dobrze się czujesz?
– Świetnie. – Jej głos dziwnie się załamał.
– Właśnie widzę. – Kąciki ust Sama zadrżały w uśmiechu, gdy wyjmował
z jej rąk filiżankę i stawiał na stoliku.
Przypadkowe dotknięcie palców Sama wystarczyło, żeby krew zaczęła
szybciej krążyć w jej żyłach. Nie była już zdenerwowana. Całymi tygodniami
toczyła z Samem walkę, aż iskry leciały, a przecież jednocześnie coraz bardziej
ją pociągał, i wreszcie okazało się, że marzy tylko o uścisku jego ramion.
Popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami.
– I co teraz?
Przysunął się do niej tak, że dotykali się biodrami i udami. Pogładził ją po
policzku, a potem rozwichrzył jej włosy palcami.
– Znasz odpowiedź.
Znała, lecz chciała ją usłyszeć.
– Powiedz mi.
– Teraz – szepnął – będę cię całować.
Powoli zbliżył wargi do jej ust. Te wargi były miękkie, gorące i trochę
pachniały czekoladą. Ich dotyk był zdecydowany i elektryzujący. Serce Lucky
odpowiedziało łomotem.
Jak to się stało, myślała, że Sam tak szybko wzbudził w niej płomień
pożądania. Zwłaszcza że ledwie go znała, a poza tym częściej był jej
przeciwnikiem niż przyjacielem. W przeszłości tego typu odczucia narastały w
niej powoli, jako naturalna konsekwencja coraz bardziej zażyłych stosunków z
mężczyzną. A mimo to jej obecne doznania tak się miały do poprzednich
doświadczeń, jak pożar buszu do palącej się zapałki.
Nie zamierzała się nad tym dłużej zastanawiać. Rozchyliła wargi i
poddała się zaborczej i pełnej słodyczy pieszczocie jego języka. Tak, tego
właśnie pragnęła, och, jak bardzo.
Sam zanurzył palce w jej włosy, a potem przesuwał dłoń wzdłuż szyi, w
stronę piersi. Lucky osunęła się na sofę i przyciągnęła go do siebie. Przywarł do
niej z cichym jękiem. Jak dobrze, pomyślała. Miała wrażenie, że jej ciało zostało
stworzone dla niego. Westchnęła z rozkoszy, gdy Sam objął jej pierś dłonią.
Położyła na niej swoją i przycisnęła ją, żeby jeszcze spotęgować cudowne
doznanie.
Wydawało się, że Lucky jest oszołomiona własną pasją, z jaką
odpowiadała na jego pieszczoty... i nadal w głębi duszy niezdecydowana. Sam
odetchnął głęboko, oderwał się od niej i usiadł. Patrzył, jak Lucky otwiera
rozmarzone i prawie nieprzytomne oczy. Wyciągnęła ku niemu rękę, zawahała
się i ujęła go za ramię.
– Co się stało?
– To nie w porządku.
– Nie rozumiem. – Lucky również usiadła. – Myślałam, że ty... że my... –
zamilkła na moment, po czym szybko zakończyła: – ...pożądamy siebie.
– Tak, Lucky – głos Sama był zdławiony – pragnę cię aż do bólu. Ale nie
chcę cię uwieść. Obojgu nam potrzeba czasu, żeby poznać nasze uczucia.
Lucky ze zmarszczonymi brwiami rozważała jego słowa. Miał rację.
Została uwiedziona jego inteligencją, błyskotliwością, wrażeniem, jakie na niej
robiło jego zgrabne, szczupłe ciało, i urokiem szarych oczu. Lecz przecież miała
też pewne zastrzeżenia.
Sam całkowicie różnił się od znanych jej w przeszłości mężczyzn, którzy
najpierw byli jej przyjaciółmi, a dopiero później kochankami. Wiedziała, czego
może od nich oczekiwać, czuła się z nimi bezpieczna. A jeśli jej ówczesne
doznania seksualne były jedynie nieco przyjemniejsze od trzęsienia ziemi, cóż,
widocznie tak to musiało być.
Z Samem wszystko wyglądało inaczej. Nie wiedziała, czego się może po
nim spodziewać. Pod względem intelektualnym stanowił dla niej wyzwanie. W
sferze erotycznej potrafił jak nikt przyprawić ją o zawrót głowy. A uczucie? To
się dopiero okaże.
Demonstracyjnie zaczęła wygładzać ubranie. Gdyby paliła, to właśnie
teraz byłby wymarzony moment na papierosa. Sięgnęła po ciasteczko jako
namiastkę i popiła je letnią kawą.
ROZDZIAŁ 7
– Ona znowu zaczyna! – Sam wpadł jak burza do salonu wystawowego z
popołudniową gazetą w ręku.
Joe Saks, starszy sprzedawca, podniósł głowę znad leżących na biurku
faktur.
– Kto?
– Lucky Vanderholden, a któż by? Oczy Sama ciskały błyskawice.
– Wymyśliła sobie nową formę reklamy. Spójrz na to.
Gazeta poszybowała w powietrzu i wylądowała na biurku, rozrzucając
porządnie poukładane stosy rachunków. Joe posłusznie przebiegł wzrokiem
nagłówki.
– „Filadelfijskie zoo przygarnia osieroconego tygryska”. Co to ma...
– Nie to – warknął Sam. – Tutaj. – Wskazał palcem na rzucające się w
oczy ogłoszenie, zajmujące ćwierć strony.
Joe przeczytał szybko pierwsze wiersze i spojrzał na Sama.
– To jest zawiadomienie o jakimś letnim festynie. I co z tego?
– Czytaj dalej.
– Zapraszamy wszystkich i każdego z osobna – czytał Joe na głos. – Będą
klauni, gry, diabelski młyn i inne atrakcje. Zabawa dla całej rodziny... – Joe
zmarszczył brwi. – Nadal nie rozumiem.
– Spójrz na adres – powiedział Sam, z trudem powstrzymując
zniecierpliwienie. Pochylił się nad gazetą i wyręczył Joe’ego. – Odbędzie się
przy Front Street numer 689 w siedzibie firmy Lucky Vanderholden
„Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów”.
Wzniósł oczy do nieba.
– Ona ma zamiar urządzić to idiotyczne przedstawienie tuż pod naszym
bokiem!
– Na to wygląda. – Joe przeczytał wskazany przez Sama fragment
ogłoszenia.
– Chyba nie myśli o tym serio – rzekł Sam po chwili, lecz nawet w jego
uszach to stwierdzenie nie zabrzmiało przekonująco.
– Ta pani zarabia na życie sprzedażą używanych samochodów. Taka
niezwykła forma promocji prawdopodobnie przysłuży się jej interesom.
– A przy okazji przewróci wszystko do góry nogami w sąsiedztwie.
– Może wcale nie o to jej chodzi.
– Przekonamy się o tym! – Sam wykręcił się na pięcie i ruszył ku
drzwiom.
– Gdyby był pan potrzebny... – zawołał za nim Joe.
– Będę obok.
Przy takim obrocie spraw trzeba będzie zrobić furtkę w tym piekielnym
płocie, pomyślał Sam ze złością, kierując się w stronę ulicy.
Podczas trzech dni, które minęły od ostatniego spotkania z Lucky, jego
myśli stale krążyły wokół jej osoby. Nawet w pracy, mimo niezwykłej zdolności
koncentracji, dzięki której zwykle potrafił skupić się wyłącznie na sprawach
zawodowych, na obrzeżach jego świadomości stale był obecny obraz Lucky.
Już kilkanaście razy sięgał po telefon i za każdym razem cofał rękę.
Lucky potrzebuje więcej czasu, aby przyzwyczaić się do myśli, że między nimi
coś się ważnego wydarzyło. I prawdę mówiąc, on także. Musi stanąć twarzą w
twarz z tym nieoczekiwanym, głębokim uczuciem, które w nim wzbudziła.
Powinni zastanowić się oboje nad istotą ich znajomości i zdecydować, dokąd
zmierzają. Być może, że w ogóle nic ich nie będzie łączyć w przyszłości.
Przynajmniej dopóki nie wyjaśnią sobie paru spraw.
Lucky właśnie rozmawiała z mechanikiem, Clemem Greeleyem, w
małym garażu na tyłach biura, kiedy wkroczył tam Donahue niczym Indianin na
wojenną ścieżkę.
– Sam – powitała go – co za miła niespodzianka.
– Niemiła. – Chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. – Muszę z
tobą porozmawiać. Natychmiast.
– Zaraz, chwileczkę – wtrącił się Clem. Nie podobała mu się mina
intruza, a jeszcze mniej władczy uścisk jego dłoni na ramieniu szefowej.
– Nie ma powodu do niepokoju – zapewniła go Lucky. – Sam Donahue i
ja jesteśmy przyjaciółmi.
– Nie wydaje się być przyjacielsko usposobiony. Lucky w duchu
przyznała mu rację, lecz właśnie ze względu na niego udawała, że nic złego się
nie dzieje.
– Clem, to jest pan Donahue, nasz sąsiad. Sam, przedstawiam ci Clema
Greeleya, mego mechanika.
Obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, acz niechętnie.
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu – mówił Sam z wymuszoną
układnością – to nalegałbym, żebyś niezwłocznie porozumiała się ze mną w
paru sprawach.
– Oczywiście. – Lucky zwróciła się do Clema. – I tak już właściwie
skończyliśmy, prawda?
Mechanik skinął głową. Odprowadził wychodzących z garażu wzrokiem i
powiedział:
– Gdybym był ci potrzebny, zawołaj. Jestem na miejscu.
– Dziękuję, Clem. – Lucky odwróciła się i przesłała mu ciepły uśmiech. –
Jestem pewna, że wszystko się wyjaśni.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi kantoru, Lucky spojrzała na Sama
wściekłym wzrokiem.
– O co chodzi? Do głowy by mi nie przyszło, że potrafisz zachowywać się
jak jaskiniowiec.
– I słusznie – odparł zachmurzony. Puścił ramię Lucky i z przerażeniem
zobaczył czerwony ślad swoich palców.
Zawsze szczycił się opanowaniem i umiejętnością powściągania emocji,
choćby nawet w obliczu najbardziej oczywistej prowokacji. Wobec Lucky nie
umiał zachować zwykłej powściągliwości. To go zbijało z tropu i niepokoiło.
Lucky przysiadła na krawędzi biurka, z trudem powstrzymując się od
rozmasowania bolącej ręki.
– Cóż tak nie cierpiącego zwłoki cię sprowadza?
– Jest pewna drobna kwestia związana z letnim festynem. – Sam
przeszedł do sedna sprawy. Wypowiedział te słowa powoli i z naciskiem.
– Słucham.
– W dzisiejszej gazecie przeczytałem, że masz zamiar urządzić taką
zabawę.
– To prawda. Czy widzisz w tym coś złego?
– Coś?! – zagrzmiał Sam, nie wierząc własnym uszom. – Wszystko!
Lucky najchętniej schowałaby się pod biurkiem. Nie widziała Sama tak
zagniewanego od ich pierwszej kłótni wywołanej telewizyjną reklamą. Ale
wtedy była przygotowana na stawienie mu czoła. Tym razem w ogóle nie
podejrzewała, że może tak zareagować.
Oparła dłonie o blat biurka i patrząc na Sama obojętnym wzrokiem,
spytała po prostu:
– Dlaczego?
– Po pierwsze, tego typu impreza zamieni całą pobliską okolicę w jakiś
gigantyczny cyrk.
– To nie będzie cyrk, tylko festyn – odpowiedziała spokojnie.
Ona chyba udaje głupią. Przecież niemożliwe, żeby nie wiedziała, o co
mu chodzi.
– Cyrk czy festyn, co za różnica? Tak czy siak ten pomysł jest śmieszny.
Wytworzy niewłaściwy wizerunek...
– Może ty tak uważasz. – Lucky uśmiechnęła się lekko. Teraz już
zaczynała rozumieć jego obiekcje. Co wcale nie oznaczało, że się z nim
zgadzała. – Moi klienci uwielbiają takie zabawy.
Sam wymamrotał pod nosem przekleństwo. Tym razem miał do czynienia
z inną stroną cechy, którą jeszcze tak niedawno u Lucky podziwiał – zdolnością
spontanicznego i nieprzewidywalnego zachowania. No tak, pomyślał, można
lekceważyć niebezpieczeństwo, dopóki nie zagraża nam osobiście.
Powinien był zainteresować się jakąś miłą księgową. Albo sympatyczną,
uległą bibliotekarką. Każdą, byle nie tą piwnooką blondynką, która miała
szczególną zdolność wywoływania wokół siebie zamętu i wykazywała
wyjątkowy talent do działania mu na nerwy.
– To żaden argument. Chyba nie sądzisz, że sobie z tym poradzisz? –
raczej stwierdził, niż spytał. – Gdzie znajdziesz miejsce na to wszystko?
– Nie ma obaw. Dzięki reklamie moje zapasy znacznie zmalały. W
przeddzień festynu przestawię samochody na tyły parkingu i zyskam miejsce na
stragany, diabelski młyn i zabawę.
– I tak ludzie będą się wszędzie włóczyć. Nawet jeśli odstawisz
samochody, małe dzieciaki z cukrową watą wdrapią się na maski, a starsze
powłażą do środka, żeby się wszystkiemu przyjrzeć z bliska.
– I co z tego? – Lucky obeszła dookoła biurko i usiadła na krześle. – W
końcu samochody są do oglądania. Nic im się nie stanie, nawet jak się trochę
przybrudzą.
Sama myśl, że jego lśniące auto mogłoby zostać potraktowane z podobną
bezceremonialnością, była nie do przyjęcia. Przecież to niemożliwe, żeby Lucky
zupełnie nie przejmowała się swoimi samochodami. Powoli zaczynał rozumieć,
że przegrywa tę bitwę, lecz ze zwykłego uporu nie zamierzał jeszcze się poddać.
– A gdzie przyjezdni będą parkować samochody?
Lucky zastanawiała się przez moment. Sam zadawał jej pytania z
przebiegłością prowincjonalnego prokuratora, biorącego świadka w krzyżowy
ogień pytań. Jednak nie poczuwała się do żadnej winy i nie zamierzała się
zachowywać, jakby zrobiła coś złego.
– Chyba na ulicy. To nie jest idealne rozwiązanie, ale najlepsze w tych
okolicznościach. W zeszłym roku, gdy twój teren był jeszcze pusty, wszyscy
oczywiście tam parkowali, jednak teraz...
– W zeszłym roku? Chcesz powiedzieć, że już coś takiego urządzałaś?
– Naturalnie, czterokrotnie. Jak dotąd, zawsze z dużym powodzeniem.
– Tak, oczywiście – warknął ze złością. Już żadne logiczne i przekonujące
argumenty nie mogły zmienić jej decyzji. Lucky z pewnością zrealizuje ten swój
zupełnie niedorzeczny pomysł, a on najprawdopodobniej też zostanie w to
wplątany.
Skierował się w stronę drzwi, lecz nie mógł sobie odmówić wystrzelenia
pożegnalnego pocisku.
– Czego się nie robi dla niewielkiej, darmowej reklamy, co?
Lucky zamarła.
– Coś ty powiedział?
– Przecież słyszałaś. – Sam zatrzymał się w progu i spojrzał w jej stronę.
– Jeżeli w przyszłości będziesz zamierzała urządzać podobnie zwariowaną hecę,
uprzedź mnie o tym, dobrze?
– Hecę? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Uważasz, że to rodzaj
reklamy, która ma mi przysporzyć klientów?
– A czy tak nie jest? Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Musisz wiedzieć, że ten festyn nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek
reklamą. Chodzi o poparcie wyjątkowo szlachetnej idei.
– Jakiej to? Zgromadzenia funduszy na reperację używanych
samochodów?
– Nie – odparła przez zaciśnięte zęby – dla Fundacji realizującej program
„Cloverdale na rzecz wyrównania szans”.
– Doskonała nazwa – powiedział z zadowoloną miną. – Czy ma zatem na
celu doprowadzenie starych samochodów do pierwotnej sprawności?
– Nie chodzi o samochody, Sam, lecz o dzieci.
– Lucky z satysfakcją śledziła, jak pod wpływem jej słów zmienia się
wyraz twarzy Sama.
– Jakie dzieci?
– No, wiesz – Lucky mówiła celowo lekkim tonem – o te z uboższych
rodzin ze śródmieścia Filadelfii. Fundacja chce zapewnić im wakacje poza
miastem. Można wynająć domy dla całych rodzin albo opłacić koszt letnich
obozów.
– I dlatego organizujesz festyn? – Sam z trudem wydobywał z siebie
słowa.
Lucky skinęła głową.
– To dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Nie pytałeś. – Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Od kiedy to czekasz, aż cię zapytają? – Odpowiedział jej takim samym
spojrzeniem.
– Dobrze, może powinnam była o tym wspomnieć, ale zakładałam, że
wiesz, przecież taki festyn odbywa się od pięciu lat.
– Ale ja się tu sprowadziłem dopiero ubiegłej zimy – przypomniał.
– Poza tym w ogłoszeniu była z pewnością mowa o programie Fundacji.
Być może, pomyślał Sam. Właściwie nie przeczytał go do końca,
wystarczyło nazwisko Lucky i adres, by się wściekł.
– Czy teraz odwołasz te śmieszne zarzuty?
– Nie ma mowy – odparł bez cienia wahania – nadal jestem zdania, że nie
masz wystarczająco dużo miejsca na taką imprezę.
– W przeszłości nie było żadnych kłopotów.
– Nie było też mojej firmy. A teraz jest.
– Szkoda, że stoi to ogrodzenie... – zaczęła Lucky.
– Lucky – przerwał jej – nawet o tym nie myśl.
– Dobrze, nie dotknę twojego drogocennego płotu.
– A co z ubezpieczeniem? – spytał nagle.
– Załatwione.
– A dodatkowe oświetlenie? Będzie potrzebne, jeżeli festyn nie zakończy
się przed zmrokiem.
– Zamówione. – Lucky przemilczała, że w ubiegłym roku zabawa
skończyła się dobrze po północy.
– Ochroniarze.
– Umówieni. Słuchaj, Sam – Lucky nie próbowała już ukryć irytacji –
wiem, co robię. Zaufaj mi.
– To samo powiedział kapitan „Titanica”.
– Chwała mu – warknęła. Narastała w niej złość. Sam nie miał prawa
traktować jej jak nieobliczalne dziecko, które trzeba pilnować, żeby nie
wyrządziło szkody. Przeżyła zupełnie dobrze trzydzieści lat bez jego pomocy i
jest nadzieja, że przez następnych trzydzieści też się jej uda.
Ostentacyjnie otworzyła szufladę biurka i wyjęła księgę rachunkową.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu – odezwała się uszczypliwym tonem
– chciałabym trochę popracować.
– Naturalnie. – Pomachał jej ręką na pożegnanie.
Lucky rzeczywiście była dobrze przygotowana do festynu, jednak zostało
jeszcze do załatwienia sporo drobnych spraw organizacyjnych.
Następnego dnia rano prawie nie było klientów, więc zostawiła firmę na
barkach Cierna i pojechała do siedziby Fundacji. Właśnie wchodziła na schody
budynku, kiedy otworzyły się drzwi, a w nich ukazał się Sam.
Czy jego obecność w tym miejscu jest całkiem przypadkowa? –
zastanawiała się. Czy nie wiąże się ze sprawą festynu? Poprzedniego dnia nie
bardzo się przejęła awanturą. A może postanowił poskarżyć się kierownictwu
Fundacji? – pomyślała prawie z przerażeniem.
– Co tutaj robisz? – spytała bez wstępów.
– Właśnie wychodzę – odparł z uśmiechem. Z zadowoleniem zauważył,
że teraz dla odmiany Lucky jest wytrącona z równowagi. Przytrzymał jej drzwi,
lecz ona nadal stała na schodach. – Wchodzisz?
– Za chwilę. – Popchnęła drzwi i spojrzała na niego podejrzliwie. –
Rozmawiałeś z ludźmi z Fundacji?
– Tak. Bardzo mili. Opowiedzieli mi o swoich planach. Założyli sobie
chwalebne cele.
– Więc dlaczego chcesz mi przeszkodzić w organizowaniu festynu?
– Ja?
– Tak. Chyba to ty wczoraj wpadłeś jak bomba do mojego biura i
grzmiałeś, aż się mury trzęsły.
– Przyznaję, zareagowałem trochę zbyt porywczo.
– Trochę?! – przerwała mu gwałtownie.
– Wówczas nie wiedziałem, o co chodzi. Obecnie sytuacja się zmieniła.
– A więc uważasz urządzenie festynu za dobry pomysł?
– Oczywiście, że nie. – Spojrzał na nią spod oka. – Jeżeli zrealizujesz
swoje plany, nie zdziwiłbym się, gdyby nasze tereny zostały obrócone w
perzynę.
– Przyszedłeś tu na skargę?
– Nie, właściwie zaproponowałem swoją pomoc. Odpowiedziała mu
szybko, żeby ukryć zdumienie.
– Jak grzecznie poprosisz, na pewno pozwolą ci obsługiwać stoisko z
napojami.
– Dzięki, wezmę tę sugestię pod uwagę. Ale raczej chodziło mi o coś
bardziej efektywnego.
– Udostępnisz swój parking? – spytała z nadzieją w głosie, lecz Sam
potrząsnął przecząco głową.
– Byłoby to możliwe, gdybyś mnie wcześniej uprzedziła. Niestety, nie
mam wolnego miejsca – odparł ze starannie ukrywaną ulgą.
– Więc co zamierzasz zrobić?
– Dom Handlowy Donahue ofiaruje samochód na loterię.
– Jeden z twoich samochodów?
– No a z czyich? – Sam spojrzał na nią łagodnie jak na opóźnione w
rozwoju dziecko.
– Poświęcisz mercedesa?
– Nie, BMW. Co prawda, jest trochę za późno na właściwe
rozreklamowanie loterii, ale ludzie z Fundacji uważają, że jeszcze się uda
rozprowadzić dużo losów.
– Pewno tak. – Lucky aż gwizdnęła cicho. – Wspaniałomyślny gest.
– Dla dobra sprawy. Poza tym festyn ma się odbyć w najbliższym
sąsiedztwie mojej firmy, więc nie możemy pozostać całkiem bezczynni.
– Rozumiem – odparła oschłym tonem. – Gdybyś nie uczestniczył w
dobroczynnej imprezie, twoja kupiecka reputacja doznałaby uszczerbku.
– To prawda – przyznał, jednak nie miał zamiaru połknąć haczyka, który
mu podsuwała. – Niezależnie od tego z ogromną przyjemnością przyjdziemy z
pomocą.
– Czego się nie robi dla niewielkiej, darmowej reklamy? – Lucky
powtórzyła jego własne słowa.
– Biorąc pod uwagę cenę samochodu, która wynosi dwadzieścia pięć
tysięcy dolarów, trudno by to było nazwać korzyścią za darmo.
– Oczywiście. Nie wolno zapominać o ostatecznym bilansie.
– Przez cały czas mnie prowokujesz. – Sam wpatrywał się w nią uważnie.
– Dlaczego?
To pytanie ją zastanowiło. Słowne potyczki z Samem toczyła niejako
odruchowo, jakby broniąc się przed napiętą atmosferą, w jakiej zawsze
odbywały się ich spotkania. Albo z nim walczyła, albo... Nie, o tej drugiej
ewentualności zdecydowanie nie chciała myśleć. Zwłaszcza w tym momencie.
Uniosła wzrok i dostrzegła w oczach Sama cień niepewności. A potem
niepokoju. Zawsze był wobec niej szczery. Zasługiwał na szczerą odpowiedź.
Zdobyła się na odwagę.
– Może w twoim towarzystwie jestem trochę onieśmielona – powiedziała
cicho.
– Ty, onieśmielona? – Już miał się roześmiać, ale powstrzymał go wyraz
jej twarzy. Do licha, chyba mówiła poważnie. – Co mogłoby speszyć kobietę,
która wychowała się z czterema braćmi?
Zobaczył jej uśmiech: bezwiedny i bardzo kobiecy.
– Jeśli choć przez moment sądziłeś, że traktuję cię jak brata, to znaczy, że
musiałam wysyłać zupełnie niewłaściwe sygnały.
Powstrzymał oddech, po czym odrzekł z wolna:
– Nie... Nie sądziłem.
ROZDZIAŁ 8
W sobotę Sam zatelefonował i zaskoczył Lucky pytaniem:
– Czy lubisz gimnastykę?
– Bardzo, o ile nie muszę jej sama uprawiać.
– Bzdura. Nie miałabyś takiego ciała, gdybyś tylko siedziała i zajadała
słodycze. Proponuję ci mały trening w moim klubie, a potem kolację.
Ten tak od niechcenia wypowiedziany komplement wywołał rumieniec na
jej twarzy.
– Weź ze sobą kostium gimnastyczny – ciągnął dalej, a w jego
przyciszonym głosie brzmiała zmysłowa nuta – wiesz, taki raczej seksowny,
odsłaniający to i owo. Założę się, że masz piękne uda...
– Sam! Zaśmiał się cicho.
– ...ale chyba będę musiał zaczekać i przekonać się o tym osobiście.
O Boże, pomyślała. Wystarczy jego głos, a moje ciało zaczyna płonąć.
To, co on ze mną wyrabia, powinno być prawnie zakazane. Albo, westchnęła,
opatentowane.
– Lucky, jesteś tam jeszcze?
– Mhm.
– Ja czuję to samo. Do zobaczenia o szóstej.
No tak, tylko że Lucky nie miała seksownego kostiumu gimnastycznego,
a nawet, prawdę mówiąc, żadnego. Rozwiązała ten problem w czasie przerwy
obiadowej. Wybrała się do miasta i kupiła dwuczęściowy, brązowy, z
metalicznym połyskiem, który doskonale uwydatniał jej zgrabne, szczupłe
kształty.
Wróciła do pracy i do szóstej nie myślała więcej o wieczornej randce.
Kiedy miała już zamykać biuro, zobaczyła Sama wychodzącego z
sąsiedniego budynku, więc pomachała mu ręką. Zabrała przygotowaną torbę,
przekręciła klucz w drzwiach i wyszła przed parking. Czekała na chodniku, gdy
Sam nadjechał.
Wsiadła do samochodu.
– Nareszcie początek weekendu – powitał ją radosnym uśmiechem.
– Mów za siebie, ja jutro muszę pracować.
– W niedzielę?
– Nie dysponuję taką liczbą personelu jak ty – odparła bez cienia zawiści.
– Najwięcej papierkowej roboty załatwiam w czasie weekendów. Straciłam już
zeszłą niedzielę. Nie mogę sobie pozwolić na kolejny wolny dzień.
Gdy dojechali do klubu, Sam zostawił Lucky przy damskiej szatni i także
poszedł się przebrać.
Odprowadziła go wzrokiem. Nawet w garniturze widać było, jak
wspaniale jest zbudowany, sama myśl o tym przyprawiała ją o zawrót głowy. A
co będzie, kiedy się przebierze?
Włożyła w szatni kostium i przeglądając się w olbrzymim, bezlitośnie
ujawniającym każdy szczegół lustrze, stwierdziła, że jej nowy strój
gimnastyczny jeszcze mniej zakrywa, niż się jej wydawało w sklepowej
przymierzalni. Rozejrzała się dookoła ukradkiem. Paradujące po szatni panie o
różnorodnych kształtach i w kostiumach mniej lub bardziej skąpych zupełnie nie
przejmowały się tym, ile swego ciała ukażą światu.
Ona też nie czułaby się skrępowana, gdyby nie czekające ją spotkanie z
Samem. To, co miała na sobie, raczej niewiele pozostawiało wyobraźni. Nagle
uświadomiła sobie, jak niesłychanie jej zależy na tym, żeby mu się podobać. Co
on sobie pomyśli, może uzna, że w pewnych miejscach ma za dużo ciała, a w
innych za mało...
Otworzyła drzwi szatni i zobaczyła Sama opartego o ścianę. W pierwszej
chwili spuściła oczy, lecz zaraz uniosła wzrok pełen podziwu. Musiała głęboko
odetchnąć. Wyglądał wspaniale, lepiej niż się mogła spodziewać. Nawet stojąc
tak nieruchomo, emanował witalnością. Teraz, kiedy się przebrał, doskonale
było widać, jak silne było jego szczupłe ciało. Stara, spłowiała bawełniana
koszulka, przylegająca do piersi, uwydatniała muskuły i szczupłą talię. Równie
znoszone szorty, opinające wąskie biodra, zakrywały tylko to, co konieczne.
Miał zgrabne, mocne, nieco owłosione nogi. Nawet jego stopy były kształtne.
To ostatnie spostrzeżenie nieco Lucky przestraszyło. Jeśli zdarzyło się jej
zwracać uwagę na stopy mężczyzny, był to nieomylny znak czekających ją
kłopotów.
– O, jesteś. – Sam już był przy niej.
– Przepraszam, że musiałeś czekać.
– Nie szkodzi. Warto było. – Jego szare oczy patrzyły na nią z uznaniem.
Ta aluzja wystarczyła, żeby cała stanęła w pąsach.
– Nie bądź taki pewny. Klub sportowy nie jest miejscem, gdzie się czuję
najlepiej. Mój występ może okazać się całkowitą klapą.
– Nie przypuszczam.
Przechylił na bok głowę i przyglądał się jej z wyrozumiałym uśmiechem.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, zanurzył dłoń w jej włosy, przytrzymał głowę
i jego usta zwarły się z jej ustami w krótkim, gwałtownym pocałunku. Kiedy ją
puścił, był wyraźnie bardzo z siebie zadowolony.
– Dotychczas byłaś prowokująca, denerwująca, a czasem nawet wręcz
nieznośna, ale nigdy, Lucky, kochanie moje – zawiesił głos, jakby chciał, żeby
dotarły do niej te dwa czułe słowa – nie rozczarowałaś mnie. Sądzę, że to się nie
zmieni.
Lucky bez tchu, z lekko rozchylonymi wargami, nie mogąc wydobyć z
siebie słowa, patrzyła na Sama idącego w stronę siłowni.
– Gotowa? – rzucił przez ramię.
– Gotowa. – Jak na skrzydłach pobiegła za nim i dogoniła go przy
drzwiach.
Po trzech kwadransach Lucky doskonale wiedziała, w jaki sposób Sam
zachował tak świetną sylwetkę. W odróżnieniu od niej, początkowo
onieśmielonej wyglądem różnego rodzaju błyszczących metalem przyrządów
gimnastycznych, Sam poruszał się między nimi z pewnością stałego bywalca.
Po kolei pokazywał jej, do czego służą, i ustawiał odpowiednią dla niej siłę.
Starała się skoncentrować na ćwiczeniach, ale tak naprawdę pochłonięta była
osobą Sama. Dopiero teraz mogła odkryć piękno jego ciała w ruchu.
Po ostatniej serii ćwiczeń na jego twarzy pokazały się kropelki potu.
Lucky, wręcz zahipnotyzowana, wpatrywała się, jak spływają w dół, po szyi, i
zwilżają sportową koszulkę, na której wystąpiła plama znikająca poza linią
paska szortów. Nieświadomie zwilżyła językiem suche usta. Jeszcze nigdy
fizyczna obecność mężczyzny nie zrobiła na niej tak wielkiego wrażenia.
Odgarnęła mu wilgotne włosy z czoła. Pragnęła żaru jego ust. Chciała...
– Skończone. – Sam odstawił ostrożnie sztangę. – Wspaniały trening.
– Mhm – zgodziła się słabym głosem – wspaniały. – Czuła, że nogi ma
jak z waty.
– Idziemy pod prysznic?
O, tak. Chłodny prysznic. Może dzięki niemu odzyska jakoś równowagę
ducha.
– Jestem gotowa.
Sam z niewyraźną miną podążał za Lucky do szatni. Spod zmarszczonych
brwi obserwował podniecający ruch jej bioder. Osobiście jej poradził, żeby
włożyła seksowny strój sportowy, więc teraz mógł winić tylko siebie za to, że
się czuł, jakby dostał obuchem w głowę.
Czy ona w ogóle się zorientowała, jak trudno mu było skupić się na
ćwiczeniach, myślał. Czy uświadomiła sobie, że patrząc na jej napięte mięśnie i
wyginające się, sprężyste ciało chwilami pragnął porwać ją w ramiona i zanieść
w jakieś ciemne i ustronne miejsce.
Widok ciała Lucky, tak ponętnego w obcisłym kostiumie, sprawił, że
musiał użyć całej siły woli, żeby nie zaproponować przerwania ćwiczeń.
Wreszcie je zakończyli. Będzie ją miał tylko dla siebie. Byle jak
najprędzej.
Lucky szybko umyła się i ubrała. Widząc tłum kobiet oczekujących na
suszarki i dostęp do lustra, ułożyła włosy palcami i tylko nałożyła warstwę
błyszczku na wargi.
Sam już czekał na nią przed drzwiami.
– Pospieszyłeś się – zauważyła, gdy zmierzali w stronę wyjścia.
– Nie dziw się, przebywanie wśród nagich mężczyzn jest mało
podniecające, gdy czeka piękna kobieta.
Lucky odwróciła głowę, żeby ukryć uśmiech. Czyżby nie tylko ona miała
nietypowe przeżycia w czasie treningu?
– Gdzie teraz pójdziemy?
Sam otworzył drzwi i przepuścił Lucky przed sobą.
– Co powiesz na chińskie przysmaki?
– Pycha!
Restauracja, którą wybrał, znajdowała się w sąsiednim miasteczku. Była
niewielka i raczej bezpretensjonalna, lecz tej pozornej przeciętności zaprzeczały
tłumy jej entuzjastów tłoczących się przy drzwiach.
Sam skierował samochód za róg domu do bocznego wejścia,
prowadzącego wprost do kuchni.
– Och, pan Sam! – Chińczyk doglądający warzyw smażących się w
tłuszczu w ogromnym rondlu uniósł wzrok na widok wchodzącej pary. – Jak
miło znowu pana widzieć.
– Dobry wieczór, panie Kwan. – Obaj mężczyźni wymienili niskie
ukłony. W tej samej chwili otworzyły się wahadłowe drzwi i do kuchni wpadł
identyczny Chińczyk, różniący się od pierwszego tylko tym, że trzymał w ręku
kartę dań.
– Pan Sam i urocza dama. – Złożył również z uśmiechem głęboki ukłon. –
Stolik jest przygotowany.
– Bliźniacy? – spytała Lucky szeptem, podążając za drugim panem
Kwanem do jadalni.
– Jest ich trzech – odpowiedział Sam po cichu. – Trzeci prowadzi
księgowość.
– Jak ich odróżniasz?
– Wcale.
Pan Kwan usadził ich przy stoliku i przyjął zamówienie na aperitify. Gdy
odszedł, Lucky patrząc w stronę holu, gdzie ciągle czekali chętni goście,
spytała:
– Nie masz wyrzutów sumienia, że tak wepchnęliśmy się przed innymi?
– Nie wepchnęliśmy się. Zamówiłem stolik telefonicznie. Wejście
kuchennymi drzwiami było po prostu wygodniejsze, to wszystko.
Chwilę później pan Kwan przyniósł napoje. Wprawdzie nadal trzymał
jadłospis, lecz im go nie podał.
– Wyjątkowa przyjaciółka pana Sama nie obawia się – oznajmił. –
Wybrałem dobre rzeczy. Będzie smakować.
– Nie mogę się wprost doczekać – odparła Lucky. – Jestem pewna, że
potrawy będą wyborne.
Po odejściu pana Kwana wyjęła z torebki niewielką białą kopertę.
– Mam coś dla ciebie.
– Co to jest?
– Otwórz i zobacz.
W kopercie znajdowały się dwa zdjęcia, oba zrobione na przyjęciu u
Hala. Na pierwszym Sam rozpoznał upozowaną przed Janice scenę: obejmował i
łaskotał śmiejącą się Lucky. Teraz zauważył, że jej oczy miały wyraz radosnego
zdziwienia.
Drugie zdjęcie było całkowicie odmienne. Janice musiała uchwycić ich w
chwili, gdy zupełnie nie byli tego świadomi. Stali gdzieś z boku, Lucky opierała
głowę o jego ramię, a on gładził ją po włosach. Fotografia oddawała nastrój
wręcz błogiego spokoju i ukojenia.
Kiedy Lucky zobaczyła ją po raz pierwszy, była zdumiona.
– Nigdy tak nie wyglądaliśmy – oznajmiła stanowczo, odsuwając zdjęcie
na bok. – Kłóciliśmy się przez cały czas.
– Bujać to my, ale nie nas. – To był jedyny komentarz Janice. Włożyła
zdjęcia do koperty, zakleiła ją i napisała na niej nazwisko Sama. – Teraz mam
pewność, że doręczysz mu oba. Mężczyźnie, który w mieszkaniu nie ma
żadnych fotografii, potrzebna jest wszelka możliwa pomoc.
Wtedy Lucky była przekonana, że zdjęcia w ogóle Sama nie zainteresują,
lecz teraz, kiedy zobaczyła, jak starannie układa je na stoliku, uświadomiła
sobie, iż czeka ją niespodzianka.
– Wspaniałe – powiedział cicho, nieoczekiwanie wzruszony tym
podarunkiem.
– Które?
– Jedno i drugie. – Nieświadomie przesuwał palcem po brzegu drugiego
zdjęcia. Lucky zastanawiała się, czy Sam jest świadom, że się uśmiecha. – Czy
Janice ma negatywy?
– Tak, powiedziała, że może je zniszczyć, jeśli sobie tego życzysz.
– Świetnie. – Sam wskazał pierwsze zdjęcie. – To doskonale pasuje na
biurko w moim gabinecie. Jeżeli kiedykolwiek wplączesz mnie w swoje
knowania, ono mi przypomni, że przez chwilę miałem nad tobą przewagę.
Roześmieli się oboje.
– A co z drugim?
– Ustawię je w sypialni, tuż koło łóżka.
Lucky poczuła ogarniającą ją falę upajającego rozmarzenia. Wydawało
się jej, że w niewysłowionym spokoju i atmosferze czułości unosi się w jakiejś
cudownej przestrzeni, gdzie nic złego nie może się stać. Ten nastrój nie
opuszczał jej przez całą kolację, nie miała zielonego pojęcia, co właściwie jadła,
poza tym, że wszystko było wspaniałe.
Wprawdzie nie dali się namówić na deser, lecz pan Kwan przyniósł im na
talerzu dwa ciasteczka szczęścia, w których ukryte były karteczki z
przepowiedniami.
Lucky sięgnęła po pierwsze z brzegu.
– Na ogół są to tylko idiotyczne przysłowia, ale i tak nigdy nie potrafię
oprzeć się ciekawości. – Wyjęła mały kartonik i przeczytała: – „Zdobędziesz
sławę”. Nie wiadomo, czy to dobrze, czy źle.
– Oczywiście, że dobrze. Przecież przyjemnie być sławnym.
– Tak jak Jesse James czy jak Richard Nixon? Nie zawsze można
szczycić się rozgłosem.
– Ty na pewno nie masz powodów do obaw.
– Tak? A gdybym wzięła przykład z Loonie’ego Louie...?
– Ani mi się waż – przerwał jej ze śmiechem. – Jeśli kiedyś zobaczę
świnię biegającą po twoim parkingu, miej się na baczności.
– Przed kim?
Sam wolał nie odpowiadać na to pytanie i uznał, że najlepiej zmienić
temat.
– Wiesz, zastanawiałem się nad twoim imieniem. Wszyscy w twojej
rodzinie mają zupełnie zwyczajne, a ty...
– ...trochę dziwne – dokończyła za niego. – To prawda.
– Chyba ci nie nadano takiego na chrzcie?
– Nie, skądże.
– No więc?
– To jest związane z pierwszymi literami imion dzieci w naszej rodzinie –
wyjaśniła, zabierając się za ciasteczko. – Kiedy byliśmy mali, ktoś – chyba
Frank – zauważył, że imiona wszystkich dzieci układają się w porządku
alfabetycznym: Emma, Frank, Geoff, Hal, Isabel, Janice, Ken i Marete.
Brakowało tylko litery „L”, a moje imię nie pasowało. Wtedy tata powiedział:
„imię nieważne, szczęściem jest mieć ciebie”. I od tej pory jako szczęście
rodziny zostałam nazwana Lucky.
– Ja także uważam, że szczęściem jest mieć ciebie. Uśmiechnęła się
radośnie. Było jej lekko na sercu, czuła się niewypowiedzianie szczęśliwa.
– Nie przeczytałeś jeszcze swojej wróżby. – Podsunęła mu drugie
ciasteczko.
Wyciągnął kartonik. Przez chwilę wpatrywał się weń w milczeniu, a
potem przeczytał wróżbę na głos.
– „Co na kogo czeka, to go nie ominie”.
– Przecież to nie żadna przepowiednia, tylko przysłowie.
– Nie byłbym taki pewien – odparł cicho. – Nie jestem z natury
cierpliwym człowiekiem, Lucky, a zdaje mi się, że na ciebie czekałem całe
życie.
Była porażona siłą ogarniającego ją uczucia. Nie wiedziała do tej chwili,
że potrafiła czuć taką namiętność, jaką obudził w niej Sam.
– Sam?
Jego oczy lśniły w przyćmionym świetle blaskiem agatów.
– Tak?
– Jedźmy do domu.
ROZDZIAŁ 9
– Ja też mam na to ochotę. Sam wstał od stolika i podpisał rachunek,
który jak za sprawą magii przyniesiono właśnie w tym momencie.
Gdy wyszli z restauracji, świat wydawał się być owiany czarowną
atmosferą tajemniczości i oczekiwania czegoś nadzwyczajnego, co miało się
zdarzyć jeszcze tego wieczoru.
Wsiedli do BMW i ruszyli przy akompaniamencie cichego pomruku
silnika. Lucky oparła głowę o zagłówek, pogrążona w cudownych marzeniach o
chwilach mających niedługo nadejść. Czuła się teraz najszczęśliwszą kobietą na
ziemi.
Tym większy szok przeżyła kilka minut później, kiedy nagle z
samochodem zaczęło się dziać coś niedobrego.
Pierwszą oznaką kłopotów była wibracja i stukot silnika, który następnie
na niewielkim wzniesieniu w ogóle odmówił posłuszeństwa. Od tego momentu
sprawa z każdą chwilą przybierała coraz gorszy obrót.
– Czy uda się nam dotrzeć do Cloverdale? – spytała.
– Nie sądzę. – Sam jeszcze przed całkowitym ustaniem pracy silnika
usiłował go uregulować pedałem gazu i dźwignią ssania. Teraz zapalił
sygnalizacyjne migacze, rozjaśniające nieco mrok panujący na ciemnej,
opustoszałej szosie. – Niech to licho!
Lucky rozejrzała się dookoła – nigdzie nie dostrzegła żadnego światła.
Sam wyjął spod siedzenia latarkę.
– Wyjdę i rzucę na to okiem.
– Pomogę ci.
Spojrzał na nią i skinął głową. W otaczającej ich pomroce błyszczące
oczy Lucky wydawały się ogromne. Z wyrazu jej twarzy mógł wyczytać
niepokój. I coś jeszcze. Rozczarowanie? Bezwiednie pogłaskał ją po policzku.
– Okropnie mi przykro. Diablo żałuję, że tak się stało.
– Ja też. – Dotknęła palcami jego dłoni. – Może sami potrafimy to
naprawić. A jeśli reperacja nie potrwa zbyt długo...
Nie dokończyła swej myśli. Nie musiała. Oboje wiedzieli, co zostało nie
dopowiedziane i co – na szczęście – było ciągle jeszcze możliwe.
Sam podniósł i umocował maskę. Lucky zapaliła latarkę, a on zaczął
sprawdzać mechanizm. Zaglądając ponad jego ramieniem i ona także badała
wzrokiem elementy silnika. Dla dziewczyny wychowanej z czterema braćmi
urządzenia techniczne nie miały tajemnic. A obecność Sama była dodatkowym
bodźcem: samochód musi być naprawiony i to szybko.
Wszystkie przewody były w porządku. Również odgłosy dochodzące z
silnika przed awarią nie wskazywały na ich uszkodzenie. Lucky nieobecnym
wzrokiem patrzyła, jak Sam sprawdza kopułkę rozdzielacza i świece zapłonowe.
Nie znalazł żadnej usterki.
– Dopływ paliwa – stwierdziła nagle. Sam uniósł głowę.
– Co masz na myśli?
– Przeanalizowałam objawy. Założę się, że masz w baku zanieczyszczoną
benzynę, która pozatykała dysze. Poczekaj moment. – Skierowała snop światła
na filtr paliwa. – Widzisz, jaki jest zabrudzony?
– Rzeczywiście – przyznał Sam bez entuzjazmu i przyniósł skrzynkę z
narzędziami. Lucky pogrzebała w niej i znalazła te, które były jej potrzebne.
Zbyt uradowana odkryciem przyczyn awarii, nie wyczuła rezerwy w
głosie Sama. Zabrała się do czyszczenia filtru, a on przyświecał jej latarką.
A niech to diabli, pomyślał. Powinien się cieszyć, że uszkodzenie okazało
się niegroźne. Poza tym przecież opanowanie Lucky i jej umiejętność zaradzenia
trudnej sytuacji były godne podziwu. Lecz, prawdę mówiąc, jego odczucia nie
miały nic wspólnego z zadowoleniem. Skrzywił się ponuro. Był tu całkiem
zbędny. Tak właśnie się czuł. I ani trochę mu się to nie podobało.
Przyzwyczajony do samodzielności i niezależności, nigdy łatwo nie
wyrzekał się tych atrybutów. Tymczasem Lucky zupełnie nie zastanowiła się
nad tym, w jakiej postawiła go sytuacji. Z typowym dla siebie zdecydowaniem
po prostu zabrała się do roboty, całkowicie go pomijając, i teraz stał jak
manekin, z tą cholerną latarką w ręce.
Obserwując Lucky przy pracy, Sam usiłował bezskutecznie przywołać na
nowo czuły i romantyczny nastrój, w jakim spędzili wieczór. Lucky
potraktowała jego uczucia z delikatnością walca drogowego, odrzuciła zarówno
odruchy opiekuńcze, jak i miłosny zapał. Nic nie pozostawało poza uznaniem
dla jej technicznych umiejętności, których – choć niechętnie – nie mógł jej
odmówić.
Niestety, pomyślał posępnie, akurat tego rodzaju zalety nie wywołują u
mężczyzny pokusy pójścia z kobietą do łóżka.
– Zrobione – oznajmiła. – Może wsiądziesz i wypróbujesz.
Silnik działał bezbłędnie. Lucky schowała narzędzia na miejsce i usiadła
koło Sama.
– Prawdopodobnie przewody także są zanieczyszczone, jutro mechanik
powinien je sprawdzić. Oczyściłam tylko filtr.
– Dzięki za radę – odparł zimnym tonem – zastosuję się do niej.
Rzuciła mu złe spojrzenie i trzasnęła zbyt mocno drzwiami.
Tylko idiota mógłby nie zauważyć milczącej dezaprobaty, z jaką Sam
obserwował ją w czasie reperacji samochodu. I tylko wariat mógłby mieć
jeszcze nadzieję na zrealizowanie niemożliwych już do spełnienia marzeń.
Tak niedawno oboje byli szczęśliwi z poczucia łączących ich więzi. Teraz
zapanowało między nimi głuche milczenie. Lucky zupełnie nie rozumiała, co się
stało.
– No dobrze – powiedziała w końcu – wyduś to z siebie.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, po czym znowu skierował wzrok na szosę.
– Co?
– Od kilkunastu minut jesteś ponury. Chciałabym się dowiedzieć
dlaczego.
– Chyba przyczyna jest oczywista. Zawsze mi mówiono, że wszystko
należy robić w odpowiedniej porze. Ale dopiero teraz ta teza została tak
przekonująco zilustrowana.
Lucky położyła mu dłoń na ramieniu.
– To prawda, ale znowu jedziemy i nie jest tak bardzo późno.
– Wystarczająco. – Sam zdawał sobie sprawę, że zachowuje się głupio,
lecz nic nie mógł na to poradzić. – Przecież mówiłaś, że musisz wstać wcześnie
rano.
– To już mój kłopot.
Sam obrzucił ją gorzkim spojrzeniem.
– Ty nie będziesz w kłopocie. Widziałem cię w akcji. Rzucasz się na
pracę z szybkością torpedy i nie rozglądasz na boki.
A więc o to chodziło. Lucky cofnęła dłoń i złożyła ręce na kolanach.
– Nie spodobało ci się, że naprawiłam twój samochód.
– Tego nie powiedziałem.
– Nie musiałeś. – Westchnęła cicho, zastanawiając się, czy powinna była
postąpić inaczej. Nigdy nie dostosowywała swego zachowania do wymogów
żadnego mężczyzny. Nie zrobi tego nawet dla Sama.
– Wychowałam się w domu pełnym chłopców, zrozum. Całe sobotnie
popołudnia spędzałam z nimi na reperowaniu starych samochodów. Przykro mi,
jeżeli weszłam ci w paradę, ale wiedziałam, co trzeba zrobić, i na myśl mi nie
przyszło, że powinnam się trzymać od tego z daleka. To wszystko.
To była prawda, nie miała żadnych innych intencji, pomyślał Sam. Teraz
irytację zastąpiły wyrzuty sumienia. Jak to już nieraz bywało, zwykłą
przyjacielską przysługę wytłumaczył sobie opacznie i uznał za próbę zamachu
na jego męskość. A ona nie zauważyła jego urażonej godności, bo była tak
cholernie zajęta naprawą!
– Nie usprawiedliwiaj się – odparł szorstkim tonem – to ja powinienem
cię przeprosić. – Właśnie podjechali przed jej dom. Objął dłonią jej szyję, a
potem zagłębił palce we włosy. – Nic nie tłumaczy mego zachowania. No, może
trochę fakt, że zwykle bywam szefem.
Lucky obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
– Ja także.
Mimo wszystko Sam nie mógł się nie roześmiać.
– Nie masz zamiaru potraktować mnie według taryfy ulgowej?
– Nigdy.
– Tego się właśnie obawiam.
– To nieprawda – odparła z przekonaniem – takie postępowanie wzbudza
w tobie szacunek.
– Masz rację. – Przyciągnął ją nieco w swoją stronę. – Szanuję cię. W
przeciwnym wypadku nie byłoby mnie tutaj.
Lucky wpatrywała się w jego wargi.
– Za późno na pochlebstwa, Donahue.
Uśmiechnął się do niej tym niesamowicie zmysłowym uśmiechem, pod
wpływem którego całkowicie topniała.
– Jesteś pewna? – spytał zduszonym głosem. Lucky poczuła nagle
ogarniający ją na nowo płomień pożądania. Rumieniec wystąpił na jej policzki,
a całe ciało zadrżało w oczekiwaniu.
– To zależy.
– Od czego? Spojrzała mu w oczy.
– Od inwencji, z jaką będziesz mnie przekonywał o moich zaletach.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy – przyrzekł. Pochylił się ku niej, ujął
jej twarz w dłonie i ich usta przywarły do siebie.
Lucky poczuła przejmujący dreszcz i zamknęła oczy. Położyła mu dłonie
na piersiach i zacisnęła w palcach materiał koszuli, żeby przyciągnąć go jeszcze
bliżej. Poczuła ostry zapach męskiego ciała. Pod wpływem delikatnej pieszczoty
jego języka znowu przebiegł ją dreszcz.
Rozwarła wargi i przez długą chwilę, trwającą jakby ponad czasem, nic
się nie liczyło, poza tym namiętnym, upajającym pocałunkiem. Z mięśniami
napiętymi jak struny, oddychając nierówno, zatopił język w jej ustach, a palce
we włosach. Ciągle była za daleko. Zniecierpliwiony, usiłował przeciągnąć ją na
swe kolana, lecz mu się to nie udało w ciasnej przestrzeni samochodu.
– Do licha! – mruknął. – To szaleństwo.
Lucky powoli uniosła powieki i w świetle padających przez okno
promieni księżyca zobaczyła bolesny wyraz jego twarzy.
– Sam...
Z rozdrażnieniem potrząsnął przecząco głową. Jeszcze jedno jej słowo, a
straci nad sobą panowanie.
– Lepiej odprowadzę cię do domu, dopóki w ogóle jestem w stanie się
poruszać.
– Ale Sam...
I tym razem nie chciał jej słuchać, gwałtownym ruchem otworzył drzwi i
wprost wyskoczył z samochodu. Lucky obserwowała go z rezygnacją. Już
wcześniej orzekł, że zrobiło się zbyt późno i najwidoczniej nic, co się między
nimi wydarzyło, nie zmieniło jego nastawienia. Podał jej rękę, pomagając
wysiąść z samochodu.
– Chyba powinnam być wzruszona, że ze względu na mnie tak się
przejmujesz późną porą – odezwała się, kiedy wchodzili na schody. Sięgnęła
kluczem do zamka i odwróciła się. Patrzył na nią niedowierzającym wzrokiem.
– Do licha, późną porą? – odparł przez zaciśnięte zęby. – Bałem się, żeby
znowu coś się nie zepsuło.
Nic z tego nie rozumiała. Stała bez ruchu, więc Sam wyjął klucz z jej
bezwładnych palców i otworzył drzwi. Weszła do środka i niepewnie zapytała:
– Czy to znaczy, że masz zamiar do mnie wstąpić?
– Oczywiście, a ty myślałaś... – zamilkł, widząc jej niepewną minę. Ujął
ją za ramię i delikatnie odwrócił ku sobie. – Jeżeli tylko ty też tego chcesz.
– Chcę – uśmiechnęła się drżącymi wargami.
– Jesteś pewna?
– Całkowicie.
Pochwycił ją na ręce, w dwóch susach znalazł się w holu, zatrzasnął drzwi
nogą i podążył z nią w stronę schodów wiodących do sypialni. Lucky wdychała
piżmowy zapach mocnego ciała Sama, słyszała jego nierówny oddech i czuła, że
on pożąda jej tak samo, jak ona jego. Niosąc ją na górę, bezwiednie pieścił
dłonią jej biodro. Zadrżała pod wpływem tej delikatnej, czułej a zarazem
erotycznej pieszczoty.
Do sypialni Lucky prowadziły pierwsze drzwi na piętrze. Padające
poprzez koronki firanek promienie księżyca, jakby utkane ze świetlistej
pajęczyny, oświetlały drogę do łóżka.
Sam doszedł do niego i nadal trzymając ją wpół, powoli wysuwał ramię
spod jej ud. Ocierając się o jego ciało zmysłowym ruchem, stanęła na podłodze.
Sam nie znał dotąd tak szaleńczego pożądania. Już wtedy, gdy całowali
się w samochodzie, zawładnęło nim całkowicie. Nigdy bardziej nie pragnął
żadnej kobiety. Nigdy też przedtem nie zdarzyło mu się tak porwać żadnej
kobiety swoją namiętnością. I nadal nie dowierzał, że tym razem tak się stało.
Ale wiedział na pewno, że pragnie trzymać ją w ramionach i czuć podniecenie
wtulonego weń ciała.
Stała przed nim i rozchyliwszy mu koszulę na piersiach, zaczęła je pieścić
policzkami, wargami i gorącym oddechem. Zafascynowana gładką skórą, pod
którą rysowały się silne muskuły, i ciemnymi włosami, muskającymi jej twarz,
dotykała jego sutków, aż stwardniały pod jej palcami. Gorączkowe, pulsujące w
jej żyłach pożądanie stało się już bolesne, czuła, że i on pragnie jej równie
rozpaczliwie.
– Lucky? – wyszeptał pytająco.
– Tak – odparła cicho – och, tak!
Rozbierali siebie nawzajem niecierpliwie, a gdy Sam zobaczył w świetle
księżyca jej małe, jędrne piersi, a potem całe ciało jaśniejące jak alabaster,
wyszeptał w zachwycie:
– Wiedziałem, że jesteś taka. Cudownie doskonała.
Po chwili leżeli już przy sobie, obdarowując się najczulszymi
pieszczotami, aż wreszcie porwani zostali w inny wymiar istnienia. Żadne z nich
nie wiedziało dotąd, że spełnienie może być taką nieziemską ekstazą.
Powoli cichły ich przyspieszone oddechy. Długo leżeli w milczeniu.
W pewnej chwili Sam, patrząc na Lucky z czułością, odgarnął z jej
wilgotnego czoła zwichrzone włosy. Miała zamknięte oczy, lecz na twarzy
malował się błogi wyraz. Z uśmiechem musnął ustami jej wargi.
– Widzę, że jesteś z siebie zadowolona.
– Właściwie – uchyliła jedno oko – jestem zadowolona z ciebie.
– W tych okolicznościach – Sam uniósł się na łokciu – przyjmuję twe
słowa jako komplement.
ROZDZIAŁ 10
Nadeszła niedziela, dzień festynu. Impreza od początku okazała się
bardzo udana i przebiegała bez żadnych zakłóceń.
W ciągu poprzedzającego ją tygodnia Sam celowo trzymał się na uboczu,
gdyż wiedział, że Lucky jest bardzo zajęta, a nie chciał narzucać się ze swoją
pomocą, bo mogłaby ją potraktować jako wtrącanie się Sama w nie swoje
sprawy. Natomiast często rozmawiali przez telefon, a Sam obserwował z
rosnącym podziwem, jak Lucky świetnie sobie radzi z organizowaniem zabawy.
Rozwiązywała zarówno większe, jak i mniejsze trudności z tą samą niezawodną
skutecznością, z jaką pokonywała zawsze wszelkie życiowe problemy. Był z
niej dumny.
W ostatniej chwili udało się rozreklamować loterię, która wzbudziła
wielkie zainteresowanie, i w rezultacie sprzedano sporo losów. Samochód
BMW, główna nagroda, stał przez całą niedzielę na widocznym miejscu,
pośrodku parkingu. Za radą Sama został odgrodzony błękitną welwetową liną,
żeby nie stanowił pokusy dla wścibskich rąk i lepkich palców. Zbierający się
ciągle wokół niego tłum rzucał tęskne spojrzenia, a ustawiona obok budka, w
której sprzedawano losy, była oblegana.
Około ósmej wieczorem, kiedy miało odbyć się losowanie, zebrano kilka
tysięcy dolarów, a podniecenie doszło do zenitu.
Samochód wylosowała nauczycielka ze szkoły podstawowej w
Cloverdale, co obwieszczono przy dźwięku fanfar. Wzruszona do łez, odebrała
na podium kluczyki z rąk Sama. Natychmiast otoczyła ich gromada reporterów
lokalnych gazet, którzy po obfotografowaniu zwycięzczyni, zwrócili się do
Sama, stojącego z Lucky nie opodal.
– Panie Donahue, czy możemy prosić o kilka słów?
– Bardzo proszę – uśmiechnął się uprzejmie Sam. Lucky usiłowała
wmieszać się w tłum, ale przytrzymał ją mocno za rękę.
– Czy to prawda, że cały dochód z loterii fantowej jest przeznaczony dla
Fundacji „Cloverdale na rzecz wyrównania szans”?
– Tak.
– To musi być spora suma.
– Jeszcze nie znamy ostatecznej kwoty – Sam przesunął Lucky w krąg
świateł reflektorów – a będzie ona tylko częścią zysku z festynu. Cała impreza
jest zasługą Lucky Vanderholden, która tak wspaniałomyślnie poświęciła tej
sprawie mnóstwo czasu i nie szczędziła wysiłków, żeby festyn doszedł do
skutku.
– Jeśli mowa o wspaniałomyślności...
Posypały się pytania ze wszystkich stron i odpowiadali na nie oboje.
Lucky zorientowała się szybko, że Sam unika tych, które dotyczyły jego udziału
w imprezie. Podkreślał raczej zasługi innych osób i w ogóle samej Fundacji.
Rzeczywiście nie wykorzystał loterii dla swych celów. Chyba był nawet
zadowolony, że udało mu się pomniejszyć własną rolę.
– Muszę ci coś powiedzieć – odezwała się Lucky, gdy reporterzy już
sobie poszli. – Jesteś naprawdę bardzo miłym człowiekiem.
Oczy Sama zalśniły rozbawieniem.
– Miałaś jakieś wątpliwości?
– Raz czy może dwa. – Uchyliła się ze śmiechem, bo Sam szturchnął ją w
bok i dodała: – Teraz już trzy.
Tak prześlicznie wyglądała roześmiana, więc gdy chciała zejść z podium,
Sam zatrzymał ją i objął ramionami w mocnym uścisku. Zaraz jednak rozejrzał
się i doszedł do wniosku, że okoliczności nie są sprzyjające.
– Boże – mruknął cicho – ale z ciebie kusicielka. Lucky czytała w jego
oczach jak w otwartej księdze.
– Ani mi się waż – ostrzegła żartobliwie – całe miasto zatrzęsłoby się w
posadach.
– Nie mam zamiaru całować cię w świetle reflektorów. – Sam objął ją
ramieniem, gdy schodzili po schodkach z podium. – Przyszedł mi do głowy
lepszy pomysł.
– Gdzie? – spytała bez tchu.
– Na szczycie diabelskiego młyna!
Lucky usiłowała przybrać minę pełną godności, kiedy Sam wsunął do ręki
obsługującemu urządzenie banknot i poprosił o uruchomienie koła. Wsiedli do
wagonika i zostali uniesieni pod rozgwieżdżone niebo. Po kilku obrotach
wagonik zatrzymał się na dole.
– Wiesz, jesteś niebezpieczny – powiedziała ze śmiechem.
– Wiem. – Wyciągnął ramiona, a Lucky przytuliła się do niego.
Wydawało się jej, że nadal wzlatuje ku gwiazdom.
Następnego dnia Lucky zatelefonowała do Sama zaraz po przyjściu do
biura.
– Halo? – odezwał się mało sympatycznym, roztargnionym głosem.
– To ja.
W jednej chwili ton jego głosu uległ zmianie.
– Właśnie myślałem o tobie.
– To zabrzmiało zachęcająco.
– Tak. Zastanawiałem się, co by się stało, gdyby obsługujący koło
przytrzymał nas w wagoniku nieco dłużej.
– Sam! – Lucky udawała oburzoną, ledwie wstrzymując śmiech. – Nigdy
nie sądziłam, że możesz mieć takie ciągoty.
– Ani ja – odparł z humorem.
– Pozwól, że powiem, z czym telefonuję – zmieniła temat. – Mam dla
ciebie pewną propozycję.
– Strzelaj.
– Wolałabym nie przez telefon. Możesz mi poświęcić parę minut?
– Oczywiście, zaraz u ciebie będę.
Idąc do biura Lucky, podziwiał, jak szybko udało się jej doprowadzić
teren do porządku. Prawie wszystkie stoiska i urządzenia wesołego miasteczka
zostały w nocy wywiezione, a teraz pełna werwy ekipa usuwała pozostałe ślady
zabawy.
– Siadaj – wskazała mu krzesło. Wstała i wyszła zza biurka.
– A więc masz dla mnie jakąś propozycję. Kiedy zaczynasz krążyć po
pokoju, przeczuwam kłopoty.
– Ale ja nie krążę.
– Jeszcze nie.
– Chcesz się dowiedzieć, jaki mam pomysł, czy nie? Sam założył ręce na
piersiach.
– Zamieniam się w słuch.
To jest naprawdę fantastyczny pomysł, zapewniała się w duchu. Więc
dlaczego jeszcze się waha? Kiełkował w jej podświadomości od owej awarii
samochodu Sama na drodze. W ciągu ubiegłego tygodnia doszła też do wniosku,
że współpracując ze sobą, jak przy festynie, razem mogą wiele dokonać. Z tego
punktu widzenia przystąpienie do wspólnie prowadzonej działalności handlowej
byłoby kolejnym wspaniałym osiągnięciem. Żeby tylko Sam się zgodził.
– Proponuję, abyśmy rozważyli wspólne poprowadzenie pewnego
biznesu.
Tak jak przypuszczała, Sam uniósł brwi do góry, więc zaczęła szybko
wyjaśniać mu swe racje.
– Rozmyślałam o tym, jak na giełdzie zachwyciłeś się tym starym,
pięknym rolls-royce’em, i przyszło mi go głowy, że tego typu samochód stanowi
jakby pomost pomiędzy zupełnie odmiennymi rodzajami aut, którymi każde z
nas handluje. Nie był nowy, ale wspaniały, i patrząc na niego wcale nie
podziwiałeś jego minionej świetności. On cię zauroczył jako nadal elegancki i
wartościowy samochód.
– To prawda. – Chociaż nie miał zielonego pojęcia, do czego ona zmierza,
uznał, że powinien jej wysłuchać.
– Nie wiem, czy się orientujesz, ilu ludzi interesuje się starymi
samochodami. Przywracanie ich do pierwotnego stanu jest bardzo intratnym
interesem.
– Lucky, gdybym chciał handlować używanymi samochodami...
– Nie byle jakimi używanymi samochodami – przerwała, zanim zdołał
dokończyć. – Chodzi o prawdziwe antyki, pojedyncze luksusowe modele, które
utraciły sprawność, co nie znaczy, że nie można ich przywrócić do dawnej
chwały. Mam na myśli wozy, których wartość z upływem lat nie zmalała. Po
naprawie byłyby jak nowe, a za takie skarby uzyskuje się pierwszorzędną cenę.
Sam zamyślił się na chwilę. Nigdy w najmniejszym stopniu nie
interesowały go używane samochody. Lecz teraz, wracając pamięcią do
przepięknego rollsa, doszedł do wniosku, że propozycja jest kusząca.
– Na jakich przesłankach opierasz założenie, że nam się powiedzie?
Lucky teraz już krążyła po pokoju, gestykulując w podnieceniu.
– Twoi mechanicy znają się znakomicie na luksusowych, zagranicznych
samochodach. Clem potrafi naprawić i uruchomić każde auto, choćby nie wiem
jak stare. Ty masz dostęp do części zamiennych i lakierów, które byłyby
potrzebne, a ja wiem, kto jest najbardziej zorientowanym człowiekiem w tej
branży. Dlaczego miałoby się nam nie udać?
Sam uświadomił sobie, że się uśmiecha, słuchając tego płomiennego i
entuzjastycznego wywodu. Miał przed sobą uroczą kobietę interesu i patrzył na
nią z radością.
– Przemyślałaś już główne zasady, a co z pozostałymi drobiazgami?
– Mianowicie?
– Kto będzie prowadził dokumentację, kto będzie podejmował decyzje?
Trzeba ustalić na samym początku, czy musielibyśmy konsultować się ze sobą
przy załatwianiu transakcji, czy też obdarzymy się zaufaniem.
– To żaden problem. Ja na pewno zaakceptuję każdą decyzję, jaką
podejmiesz. Poza tym, jeśli przyznamy sobie uprawnienia do samodzielnego
działania, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że coś ciekawego przegapimy.
– Zgoda.
– A jeśli chodzi o dokumentację, także się nie upieram. Chciałbyś się tym
zająć?
Sam otaksował wiekową szafę na akta stojącą w kącie kantoru
bezlitosnym spojrzeniem.
– Tak, w moim biurze.
– Świetnie.
– Jest jeszcze jedna sprawa. Problemy zawodowe o mało już nas kiedyś
nie rozdzieliły. Czy nie obawiasz się, że to się może powtórzyć?
– No tak, ale pamiętam też, że nieźle bawiliśmy się przy negocjowaniu
kompromisu. W sumie chyba warto podjąć takie ryzyko.
Sam poczuł nagle, że Lucky zaraziła go swoim entuzjazmem. Jej pomysł
rzeczywiście zasługiwał na uwagę. Uśmiechnął się.
– Więc w jaki sposób będziemy zdobywać te samochody?
– To znaczy, że się zgadzasz? Sam skinął głową.
– Ale – Lucky zająknęła się ze zdumienia – nawet nie użyłam moich
najmocniejszych argumentów.
– Zachowaj je. Nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebne.
Nie czekając, aż Sam zmieni zdanie, Lucky wyciągnęła kartkę papieru i
szybko nabazgrała projekt ogłoszenia.
– Clem ma nosa do okazyjnych zakupów i nie byłabym zdziwiona, gdyby
upatrzył jeden lub dwa samochody. A tymczasem – podała Samowi papier – co
byś powiedział na umieszczenie tego w „Inquirer”?
– „Poszukiwane auta retro do remontu” – przeczytał na głos. –
„Wszystkie modele, bez względu na wiek. Płacimy najwyższe ceny”. Takie
ogłoszenie może przyciągnąć uwagę, zwłaszcza wzmianka o cenach. A skoro o
tym mowa – uniósł wzrok – które z nas wyłoży kapitał zakładowy na początek?
– Obydwoje, oczywiście. Będziemy dzielić wydatki i zyski po połowie. –
Posłała mu szelmowskie spojrzenie. – Genialny pomysł oddaję za darmo.
– Aaa, dobrze, że powiedziałaś, mógłbym nie docenić tego gestu.
– Einsteina też nie wszyscy doceniali.
– Na szczęście nie zajmował się używanymi samochodami. – Sam włożył
kartkę papieru do kieszeni. – Jeśli chcesz, przekażę to do załatwienia w moim
biurze. Anons powinien się ukazać przed końcem tygodnia.
– Naprawdę się zdecydowałeś?
– Oczywiście, już mówiłem. To dobry pomysł.
– Wiem, ale spodziewałam się, że poprosisz o czas do namysłu, będziesz
starał się zbadać sytuację na rynku, poczytać coś na ten temat. Miałam nadzieję,
że w końcu się zgodzisz, ale tak szybko... no, po prostu zdumiałeś mnie.
Prawdę mówiąc, on też był zdziwiony swoim postępowaniem. Gdzie się
podziała jego wrodzona roztropność, którą tak się szczycił, gdzie chłodna
kalkulacja, bez której w przeszłości nie przystępował do interesów. Istotnie
uznał pomysł za nęcący, lecz rzucanie się w całą tę sprawę z taką pochopnością
było zupełnie nie w jego stylu.
Znał tylko jedną osobę podejmującą decyzje tak impulsywnie...
Spojrzał na Lucky zaczepnie.
– To wszystko twoja wina.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości – zgodziła się szybko. Ponieważ
milczał, spytała: – Ale o co właściwie chodzi?
Sam chwycił dłońmi brzeg biurka i pochylił się ku niej.
– Dopóki cię nie spotkałem, byłem opanowanym, racjonalnie myślącym
człowiekiem. Zastanawiałem się, zanim skoczyłem, myślałem, zanim coś
powiedziałem...
– I myłeś zęby po każdym posiłku?
– Mówię poważnie – odburknął. – Jest tylko jedno wyjaśnienie: przez
twój impet utraciłem całą swoją przezorność.
– Nieszczęsna twoja dola. – Lucky powstrzymywała śmiech.
– Powinno stać się odwrotnie – potrząsnął z irytacją głową. – To by było
sensowne.
– I stało się – zapewniła go ze śmiechem, lecz serio. – Odkąd poznałam
ciebie, jestem prawie konserwatystką. Niedługo zacznę nosić spódniczki w
szkocką kratę i głosować na republikanów.
Mruknął coś niezrozumiale. Najwidoczniej nie był przekonany o jej
rzekomej transformacji. Zanim jednak zdołał odpowiedzieć, ich rozmowę
przerwał potężny brodacz, który wetknął głowę przez otwarte drzwi i zapytał:
– Pani sprzedaje tu samochody?
– Tak, ja. – Lucky poderwała się zza biurka. – Zaraz się panem zajmę.
– Zanim się pani pofatyguje, proszę przyjąć do wiadomości, że na
parkingu nie ma żadnych samochodów.
Przez moment patrzyła na niego pustym wzrokiem, lecz zaraz
oprzytomniała.
– Oczywiście. Musieliśmy przesunąć je na tyły w związku z festynem. Z
przyjemnością pana zaprowadzę...
– Proszę się nie spieszyć – machał ręką – i skończyć rozmowę, a ja je
sobie obejrzę.
– I tak już muszę iść – powiedział Sam, gdy mężczyzna się wycofał. –
Tak się jakoś składa, że przy tobie zapominam o całym świecie. Między innymi
o swojej firmie.
– Nie wiem, czy to ma być komplement – odparła – ale chyba
wątpliwości wytłumaczę na moją korzyść.
– Słusznie.
Lucky wyszła zza biurka, a Sam objął ją czule. Jego pocałunek był krótki,
lecz zniewalający. Kiedy uwolnił ją z ramion, kolana uginały się pod nią.
– Kolacja? – udało się jej wyszeptać drżącym głosem.
– O wpół do dziesiątej rano? Spojrzała na niego wyczekująco.
– Obawiam się, że to nie będzie możliwe. – W jego głosie słychać było
prawdziwy żal. Mimo to Lucky poczuła się głęboko rozczarowana.
– Przyjeżdża do miasta mój przyjaciel, tylko na jeden wieczór, więc
obiecałem, że się z nim spotkam.
– To wspaniale. – Od razu wrócił jej humor. – Bardzo chętnie go poznam.
– Chyba nie mówisz poważnie. Wiesz, co robią kumple z college’u, kiedy
się spotkają? Przesiadują godzinami nad piwem i wspominają dawne, dobre
czasy.
– Świetnie. – Lucky nie zamierzała rezygnować. Nie miała okazji poznać
rodziny Sama, więc była zachwycona perspektywą spotkania z kimś, kto był mu
bliski. – Będę siedzieć nad piwem i słuchać.
– Jeżeli naprawdę tego chcesz...
– Chcę. – Objęła go ramieniem i razem wyszli na parking.
– Peter ma się zjawić o szóstej. Podjedziemy po ciebie.
– Doskonale. – Lucky patrzyła, jak jej wspólnik długimi krokami zmierza
w stronę ulicy. Jeśli jemu nigdy nie przyjdzie do głowy, żeby rozebrać dzielące
ich ogrodzenie, to być może ona o to się pokusi. Niechętnie oderwała wzrok od
Sama i szybko ruszyła na tyły parkingu. Może uda się jej coś sprzedać.
Potężny brodacz kupił sędziwą toyotę, której Lucky usiłowała się pozbyć
od kilku miesięcy. Samochód był wystarczająco obszerny, tak że masywne ciało
nabywcy mieściło się w nim swobodnie, jednak sądząc po odgłosach, jakie
wydawał silnik, toyota z największym wysiłkiem wiozła nowego właściciela w
czasie próbnej jazdy. Niemniej klient był zadowolony ze swego wyboru, a
Lucky wręcz zachwycona.
W zasadzie nie wierzyła w przesądy, lecz od dawna uważała, że udana
transakcja w poniedziałek rano zapowiada dobry tydzień. Co by się
potwierdziło, gdyż po południu sprzedała drugi samochód. Dwa samochody
sprzedane jednego dnia to rekord w dziejach firmy „Najpiękniejsze Modele
Minionych Sezonów”, więc gdy przyszedł czas na zamknięcie biura, Lucky była
w radosnym nastroju. W dużej mierze z powodu udanych transakcji, lecz także
ze względu na Sama. Ile razy o nim myślała, zawsze odczuwała
podekscytowanie. A gdy przypomniała sobie, co przeżywała w jego
ramionach...
Ostatnio Lucky uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana. W pierwszej
chwili przyjęła to odkrycie jako najbardziej naturalną i oczywistą rzecz pod
słońcem. Lecz po zastanowieniu ogarnęły ją smutniejsze refleksje. Ona go
kocha, jednak jeśli chodzi o jego uczucia, mogła się tylko ich domyślać. Miłość
z wielu względów jest szalonym ryzykiem. Czy mogła mieć nadzieję na
wzajemność ze strony mężczyzny, który szczycił się swoją przezornością i
rozwagą?
Skoro nie potrafiła udzielić sobie odpowiedzi na to pytanie, postanowiła
się nad nim dłużej nie zastanawiać. Sięgnęła po raporty księgowe z
poprzedniego miesiąca i zagłębiła się w rachunkach, lecz po kilku chwilach
usłyszała chrzęst opon samochodu Sama. Zamknęła księgę rachunkową i
wybiegła mu na spotkanie.
Zupełnie inaczej wyobrażała sobie przyjaciela Sama, Petera DiNardo.
Szczupły, rudowłosy, piegowaty, wyglądał bardzo młodo. Patrząc w jego
marzycielskie niebieskie oczy, w których czaiły się iskierki uśmiechu, Lucky od
pierwszej chwili nie miała wątpliwości, że się polubią.
– Pojadę za wami swoim samochodem – powiedziała, gdy zostali sobie
przedstawieni. – Nie będziecie musieli mnie odwozić.
Po kilkunastu minutach dotarli do domu Sama i znaleźli się w jego
kuchni. Gospodarz zgodnie z zapowiedzią poczęstował ich piwem, lecz ledwie
zdążyli się usadowić, usłyszeli dzwonek u drzwi. Peter poderwał się, żeby
otworzyć.
– Spodziewasz się jeszcze kogoś? – spytała Lucky.
Sam rozluźnił węzeł krawata, zdjął go i rzucił na kuchenny blat.
– Kolacji.
– Wstydź się. Przyjechał do ciebie twój najlepszy przyjaciel, a ty tak go
podejmujesz?
– To był mój pomysł. – Peter wrócił z dwoma dużymi pudełkami
aromatycznej pizzy. – Co może być bardziej odpowiedniego do piwa?
– Zgadzam się z tobą całkowicie. – Lucky z błogim westchnieniem
wciągnęła ponętny zapach. Pizza przybrana apetycznymi dodatkami wyglądała
wspaniale. Sam podał talerze i serwetki, po czym cała trójka zabrała się ochoczo
do jedzenia. Dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu przyjaciele zaczęli
wspominać dawne czasy. Lucky słuchała ich z przyjemnością i zaśmiewała się
razem z nimi z opowieści o kolegach i profesorach ze studiów.
– Patrząc na niego – Peter wskazał Sama widelcem – na pewno byś nie
pomyślała, że kiedyś nosił włosy do ramion.
– To nieprawda – zaprotestował Sam stanowczo.
– No, niech ci będzie, trochę krótsze.
Na widok zakłopotanej miny Sama Lucky roześmiała się.
– Być może – ustąpił Sam.
– Nie ma żadnego „może” – upierał się Peter.
– Mogę to udowodnić zdjęciami.
Lucky spojrzała na niego zaciekawiona.
– Nie wziąłem ich ze sobą, ale w domu mam sporo.
– Czy możesz mi jedno przysłać? – spytała. Sam spojrzał na nią
podejrzliwie.
– Po co ci ono potrzebne?
– Jeszcze nie wiem – odparła beztrosko. – A gdyby tak do szantażu?
– Lepiej się zastanów. Przypominam ci, że widziałem fotografie zrobione
z okazji twojej matury.
– Och, tak. – Lucky uśmiechnęła się do Petera przepraszająco. –
Wycofuję się.
– Rozumiem. – Peter przyglądał się im przez chwilę, po czym zwrócił się
do Sama: – Wiesz, Lucky to kobieta dla ciebie.
Lucky poczuła, że się czerwieni, i szybko podniosła do ust szklankę z
piwem.
Peter zauważył rumieniec i uśmiechnął się do niej.
– Szkoda, że nie widziałaś niektórych jego flam.
– Były ładne?
– Trudno powiedzieć. Na ogół tak sztywne, jakby kij połknęły.
– Powtórzę to twojej siostrze – usiłował się bronić Sam.
– Przecież nigdy nie umawiałeś się na randki z moją siostrą. Też coś! –
Peter sapnął z oburzenia.
– Nie? – głos Sama był słodki jak miód. – A pamiętasz to lato w
uzdrowisku na półwyspie Cape Cod, gdzie sobie dorabialiśmy w czasie wakacji?
Wykłócali się na ten temat ze śmiechem, aż z talerzy zniknęły resztki
drugiej pizzy.
ROZDZIAŁ 11
– Oto on – oznajmiła Lucky z satysfakcją. Stała z Samem przed
dwudziestoletnim mercedesem. Został zakupiony przed paroma dniami i właśnie
teraz przyholowany na jej parking. – Wspaniały początek.
– Cieszę się, że tak uważasz. – Sam pochylił się, żeby zajrzeć do wnętrza,
i natychmiast tego pożałował. Deska rozdzielcza była całkiem zniszczona, a
siedzenia pokryte wyleniałymi futrzakami. – Według mnie to ruina.
– Trzeba włożyć w niego trochę pracy, przyznaję.
– Trochę?
– No, może sporo. – Lucky pogłaskała delikatnie palcami spłowiały dach
kabrioletu, jakby chciała pocieszyć krytykowane przez Sama auto. – Ale tego
przecież się właśnie wspólnie podjęliśmy.
– To prawda – odparł. Dobrze pamiętał motto, jakie jej przyświecało:
„Przywrócić stare samochody do ich dawnej chwały”.
– Gdyby był w idealnym stanie, nie zrobilibyśmy na nim żadnego interesu
– zauważyła przytomnie.
– Jaki zysk można mieć z samochodu, którego wartość nie przekracza
dwóch tysięcy dolarów?
– Zaufaj mi. Po remoncie będzie go można sprzedać za dwadzieścia
tysięcy. Z łatwością.
Sam uśmiechnął się. Entuzjazm i optymizm Lucky były niezawodne. On
też się cieszył, widząc radość w jej błyszczących piwnych oczach.
Oboje chcieli częściej ze sobą przebywać, lecz dostosowanie do siebie ich
rozkładów zajęć okazało się trudniejsze, niż się spodziewali. Za to w ciągu
ostatnich dziesięciu dni spotykali się na wspólnym lunchu w czasie przerwy w
pracy, gdyż jakoś udawało się im wygospodarować trochę czasu.
Na podstawie doświadczeń z przeszłości Sam uważał, że to akurat tyle, ile
może z jedną kobietą wytrzymać bez popadania w rutynę i nudę. Początkowo
zastanawiał się, czy tak częste spotkania nie przyspieszą rozwoju stosunków
między nimi, a tym samym nie doprowadzą do ich niechybnego końca.
Tymczasem Lucky nie przestawała go na nowo zadziwiać i zachwycać, aż
doszedł do wniosku, że w żadnym wypadku nie grozi mu znudzenie. Kiedyś,
gdy była zajęta i nie mogła zjeść z nim lunchu, zdał sobie sprawę, że czekał na
spotkanie z nią jak na ożywcze źródło w połowie ciężkiego dnia pracy.
Jeszcze kilka miesięcy temu nie umiałby sobie wyobrazić, że jakaś
kobieta mogłaby znaczyć dla niego tyle co ona. Nigdy przedtem nie pozwoliłby
sobie na uzależnienie się od kogokolwiek, zresztą i teraz by do tego nie
dopuścił. Lecz osoba Lucky zaczęła grać tak istotną rolę w jego życiu, że nie
potrafił się od niej uwolnić, absorbowała jego uwagę nawet na odległość.
Powoli, ale skutecznie pokonywała jego obronne zasieki. I Sam po raz
pierwszy, choć miał się za człowieka zdecydowanego, nie bardzo wiedział, co
robić. Czy uciekać na złamanie karku, czy wyciągnąć do niej rękę?
Stojąc koło mercedesa Lucky wpatrywała się w Sama spod ocieniającej
oczy dłoni. Była już przyzwyczajona, że zdarzało mu się popadać w zamyślenie,
i w takich przypadkach powstrzymywała się od zadawania pytań.
Tym razem jednak wyglądał raczej na zmartwionego niż pochłoniętego
ważnymi problemami.
– Martwisz się o swoje pieniądze ulokowane w naszym wspólnym
biznesie?
– Ależ skąd. – Sam potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości. – Na
pewno masz rację, samochód będzie jak nowy. Może Clem zająłby się
silnikiem, a ja przysłałbym dwóch ludzi, żeby popracowali nad skrzynią biegów.
– Dobry pomysł. Wprawdzie mnie nie będzie, ale powiem Clemowi, że
się zjawią.
Spojrzał na nią zdziwiony, lecz zaraz sobie przypomniał.
– Ach, tak, wybierasz się na wesele, o którym wszyscy mówili na
przyjęciu u Hala. Na ile dni wyjeżdżasz?
Ciekawe, pomyślała. Powinna przeciwstawić się tej władczej nucie
brzmiącej w jego głosie, a tymczasem była chyba zadowolona.
– Nie będzie mnie do przyszłego poniedziałku.
– Tak długo?
– Mhm. – Zobaczyła, że zrobił kwaśną minę, więc dodała z uśmiechem: –
Rozumiem, że nie możesz już zmienić swoich planów i wybrać się ze mną.
Zastanawiał się przez moment, lecz zaraz potrząsnął przecząco głową.
– Raczej wolałbym aplikować sobie Vanderholdenów w nieco mniejszych
dawkach niż weselne zgromadzenie. Poza tym nie mógłbym się teraz wyrwać na
cztery dni. Nie zamykasz na ten czas firmy, prawda?
– Nie żartuj.
– Tak myślałem. Jeśli chcesz, mogę polecić któremuś z moich
sprzedawców, żeby popilnował twoich spraw.
– Twój sprzedawca pracujący w firmie „Najpiękniejsze Modele
Minionych Sezonów”? Pewno poczytałby to za plamę na honorze.
Miesiąc temu nie przyszłaby mu do głowy taka propozycja, a zwłaszcza
obrona jej zawodowych interesów. Z zadowoleniem uświadomiła sobie, że
wreszcie zyskała w jego oczach aprobatę. Ciekawe, jak dalece?
– Dzięki, ale to niepotrzebne. Jest taki człowiek, konkretnie profesor.
Prowadzi wykłady w college’u i zawsze mi pomaga, kiedy muszę gdzieś
wyjechać. Porządkuje moje sprawy finansowe i twierdzi, że niektórzy moi
klienci wręcz go fascynują.
– Cieszę się, że wszystko sobie zorganizowałaś. – Sam nachmurzył się na
dźwięk własnych słów. Wcale nie to chciał powiedzieć. – Mam nadzieję, że
będziesz się świetnie bawiła – spróbował jeszcze raz. Już było lepiej, lecz nie to
miał na myśli.
– Dzięki, spodziewam się, że będzie miło.
– Pozdrów ode mnie rodzinę.
Lucky powstrzymała uśmiech. Nigdy nie widziała Sama tak
zakłopotanego. To było zupełnie nowe doświadczenie.
– Oczywiście, przekażę twoje pozdrowienia. – Po chwili zapytała: – Masz
do mnie coś jeszcze?
Z wyczekującym spojrzeniem podniosła ku niemu twarz. Ujął ją w obie
dłonie.
– Będę za tobą tęsknił – powiedział cicho. Lucky położyła ręce na jego
dłoniach. Naprawdę żałowała, że Sam nie może jej towarzyszyć.
– Mnie też będzie cię brakowało.
– Oby tak było – odburknął groźnie. Zdziwiła go własna porywczość.
– Będzie. – Cichej odpowiedzi Lucky towarzyszyło jeszcze cichsze
westchnienie.
Tak jak Lucky przewidywała, wesele jej kuzyna było hucznym
przyjęciem. Z grubsza licząc, około połowa z dwustu gości była ze sobą w jakiś
sposób spokrewniona, a jeżeli Vanderholdenowie potrafili coś dobrze robić, to
właśnie urządzać zabawy. Lucky jako członek bliskiej rodziny została z miejsca
zatrudniona przy przygotowaniach i nie miała chwili czasu dla siebie. Zdążyła
tylko wziąć prysznic przed samym przyjęciem, które trwało całą noc. Wcale się
zresztą nad sobą nie użalała, przeciwnie, chętnie we wszystkim pomagała, bo
czuła, że ostatnio ogromnie zaniedbała rodzinę, choć przecież w pracy nie miała
żadnych absorbujących ją kłopotów. Postanowiła więc wykorzystać dłuższy
weekend na nadrobienie zaległości w stosunkach rodzinnych, a zwłaszcza na
wysłuchanie najświeższych ploteczek.
Niemniej z pewną ulgą późnym wieczorem w poniedziałek skierowała
swój samochód w stronę domu. Po dobrze przespanej nocy we wtorek rano
przybyła do biura wypoczęta i gotowa na wszystko.
Zdążyła właśnie usiąść przy biurku, gdy usłyszała zatrzymujący się przed
bramą samochód. W chwilę później w drzwiach ukazał się chudy młodzieniec w
grubych okularach, ze strzechą jasnych włosów. Wszedł do biura i rozejrzał się
dookoła.
Lucky po latach doświadczeń zawodowych potrafiła od razu ocenić
klienta. Ten, prawie jeszcze nastolatek, nie bardzo wyglądał na nabywcę
samochodu i był raczej speszony.
Wstała szybko zza biurka z wyciągniętą dłonią, żeby go trochę ośmielić.
– Jestem Lucky Vanderholden – uśmiechnęła się ciepło. – Czym mogę
służyć?
– Ja... czytałem pani ogłoszenie. – Patrzył na jej dłoń przez chwilę pustym
wzrokiem, otarł rękę o nogawkę spodni i dopiero wtedy uchwycił jej palce w
krótkim uścisku. – Nazywam się Dewey Phillips.
– Miło mi cię poznać, Dewey. – Lucky wskazała mu krzesło. – Może
zechcesz usiąść.
– Chyba tak. – Przesunął krzesło w stronę biurka, szurając nim po
podłodze.
– Dałam kilka ogłoszeń w prasie. Które masz na myśli?
Dewey poprawił okulary na nosie i spojrzał na Lucky wzrokiem pełnym
nadziei.
– To o kupnie starych samochodów. No, wie pani, najwyższe ceny.
– Taak – zaczęła powoli – jestem zainteresowana kupnem samochodów.
Ale nie chodzi mi o zwykłe, stare samochody, szukam naprawdę zabytkowych
modeli.
– Mój jest właśnie taki. – Nagle twarz Deweya rozjaśniła się
entuzjazmem, który zadziwiająco go odmienił. – To Thunderbird z 1956 roku.
Ma ośmiocylindrowy silnik o mocy 202 koni mechanicznych, to kabrioletli-
muzyna...
– Uaaa! – Lucky uniosła dłoń, żeby powstrzymać potok jego słów. –
Wszystko brzmi cudownie. Chyba takiego właśnie szukam. Kiedy będę mogła
go obejrzeć?
– Zaraz. Stoi przed bramą.
– Chcesz powiedzieć, że jest na chodzie?
– Oczywiście, gdyby nie jeździł, nie bardzo zasługiwałby na miano
samochodu.
Lucky wyszła z biura i stwierdziła, że samochód był jeszcze wspanialszy,
niż to wynikało z opisu Deweya. Niewielki, kremowy, o ładnej linii, miał okna
osadzone w metalowych listwach, a nad tylnym zderzakiem zapasową oponę.
Jednym słowem – marzenie.
Lucky odetchnęła głęboko i zwróciła się zdumiona do chłopaka.
– Chcesz naprawdę sprzedać taki samochód?
– Oczywiście – odparł urażonym tonem. – W przeciwnym razie nie
byłoby mnie tutaj.
Coś się tu nie zgadzało, pomyślała Lucky, obserwując pełną wyrazu twarz
Deweya, ujawniającą dwa zupełnie sprzeczne ze sobą uczucia. Kiedy mówił o
wozie, ożywiał się, na wzmiankę o jego sprzedaży wyraźnie przygasał. Nie
wszystko jeszcze zostało powiedziane i Lucky była zdecydowana dowiedzieć się
czegoś więcej.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, poproszę mego mechanika, żeby go
obejrzał, a my pójdziemy do biura i porozmawiamy, dobrze?
– Oczywiście.
Wywołała Cierna z garażu. Dewey wręczył mu kluczyki i z trudem
odrywając oczy od samochodu, podążył za Lucky do biura.
– A więc – wyciągnęła kartkę papieru do zanotowania potrzebnych
danych – skąd masz ten samochód?
– Od ojca. – Dewey machinalnie przesuwał palcami po bocznym szwie
spodni.
– To był prezent?
– Właściwie spadek, ojciec nie żyje. – Podniósł na nią wzrok, jakby
uderzyła go jakaś myśl. – Niech się pani nie obawia, papiery są w porządku.
Lucky skinęła głową i zrobiła notatkę.
– Kiedy twój ojciec kupił ten samochód?
– W 1956 roku, wprost ze składu. Musiał na niego oszczędzać przez trzy
lata, ale zawsze powtarzał, że się opłaciło.
Lucky zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
– Więc twoja rodzina miała go przeszło trzydzieści lat?
– Taak. – Dewey pochylił nagle głowę. – Jest starszy ode mnie.
– I masz zamiar go sprzedać?
– Taak, pewnie. Dlatego tu jestem.
– Ale nie bardzo cię to cieszy, prawda? Wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie mam wyboru. Mama jest chora. Potrzebne są pieniądze.
Lucky zrobiła kolejną notatkę, gdy w drzwiach ukazał się Clem. W
milczeniu uniósł do góry kciuk. Skinęła mu głową i wróciła spojrzeniem do
Deweya. Nagle wydał się jej jeszcze młodszy. Bardzo chciała mieć
Thunderbirda, lecz jeszcze bardziej pragnęła, żeby chłopak mógł go zatrzymać.
– Czy to jedyny sposób zdobycia pieniędzy? – spytała łagodnie. – Czy
tam, gdzie pracujesz, nie ma kasy zapomogowej?
Dewey zdziwiony uniósł wzrok.
– Proszę mi wierzyć, gdyby była jakaś inna możliwość... – Potrząsnął
głową z rezygnacją. – Problem polega na tym, że pracuję samodzielnie,
opracowuję programy komputerowe, wie pani? Dobrze mi idzie, nawet bardzo. I
właśnie teraz rozwijam nowy pomysł. – Twarz Deweya ponownie się rozjaśniła.
– Jeżeli go sprzedam, wynagrodzenie będzie wysokie. Właśnie już prowadzę na
ten temat rozmowy.
– A może ludzie, z którymi masz zawrzeć umowę, daliby ci zaliczkę? –
podsunęła życzliwie. Ten młody, poważny człowiek przypominał jej trochę
Kena, a nawet Hala. Nagle uzmysłowiła sobie, że bardziej pragnie przyjść mu z
pomocą, niż zawrzeć korzystną transakcję.
– To byłoby możliwe dopiero po podpisaniu kontraktu, a rozmowy mogą
potrwać jeszcze wiele tygodni. Moja mama nie może tak długo czekać.
– Rozumiem.
– Ale tak sobie teraz pomyślałem... – Dewey spojrzał na Lucky z nadzieją
– ...że jak sprzedam swój program, to mógłbym tu wrócić, to znaczy, mam na
myśli, że przecież mógłbym odkupić samochód, chyba nic nie stałoby na
przeszkodzie, prawda?
– No nie – odparła z namysłem – pod warunkiem, że jeszcze byłby do
sprzedania. – Nie chciała mu mówić, że tak piękne auto długo nie pobędzie na
składzie.
– Więc widzi pani, może się jeszcze wszystko dobrze ułoży.
Przez wzgląd na Deweya zdołała się uśmiechnąć.
– Być może. To teraz przystąpmy do interesu.
Sama określiła cenę, która wydawała się jej odpowiednia, gdyż Dewey
nie potrafił wycenić samochodu i w ciągu kilku minut umowa została zawarta.
Lucky wręczyła mu czek, a potem wyszła z nim na parking. Patrzyła, jak
chłopak żegna się ze swoim Thunderbirdem i idzie w kierunku przystanku
autobusowego.
W kantorze czekał na nią Clem.
– Trochę pracy trzeba będzie włożyć w ten wóz – oznajmił. – Ale
niedużo. Jeżeli chcesz, mogę się zaraz do niego zabrać.
– Nie ma potrzeby – odparła stanowczo. – Chyba postoi tu trochę dłużej.
– Nie takie cacko. Sprzeda się migiem.
– Może tak – odparła w zamyśleniu – a może nie.
Około południa zatelefonowała do Sama, żeby sprawdzić, czy będzie
wolny w porze lunchu. Po czterech dniach nieobecności chciała się z nim jak
najszybciej zobaczyć. Tymczasem zamiast Sama odezwał się Joe Saks.
– Sam polecił mi udzielić pani informacji.
– Co się stało?
– Jest chory, ma jakąś infekcję wirusową. Wczoraj nas zawiadomił, że
przez parę dni go nie będzie.
Lucky zaniepokoiła się.
– To chyba nic poważnego, prawda?
– Nie, prawdopodobnie grypa. Prosił, żeby pani powiedzieć, że zadzwoni,
jak się już pozbiera i wstanie.
– A kiedy wstanie? I kto się nim teraz opiekuje?
– Nie mam pojęcia. Sam w czasie choroby zachowuje się jak ranny
niedźwiedź, nie chce niczyjej pomocy.
– No, to się dopiero okaże – mruknęła pod nosem. Jeszcze zanim
usłyszała buczenie sygnału w słuchawce, podjęła decyzję.
Po pracy zrobiła zakupy, potem przez jakiś czas była zajęta gotowaniem.
Około siódmej z koszykiem pełnym jedzenia wyruszyła z domu, żeby złożyć
choremu wizytę.
Sam nie reagował na dzwonek do drzwi, więc Lucky zaczęła głośno
pukać i zawołała:
– Sam?! To ja, Lucky!
Po dobrej minucie usłyszała odgłos otwieranego zamka. W uchylonych
drzwiach ukazała się głowa Sama. Był blady, miał załzawione oczy i widok
Lucky raczej nie sprawił mu szczególnej przyjemności.
– Jestem chory – oznajmił. – Nie rozmawiałaś z Joe’em?
– Rozmawiałam i dlatego tu jestem. – Lucky usiłowała bezskutecznie
otworzyć szerzej drzwi. Nawet nie drgnęły. – Nie wpuścisz mnie do środka?
– Nie. – Może ton jego głosu miał być stanowczy, ale zabrzmiał tylko
zrzędliwie.
– Jak masz zamiar się wyleczyć, skoro nikt się tobą nie zajmuje?
– Tak jak zawsze – odparł powoli, jakby mówienie przychodziło mu z
wysiłkiem. – Poleżę w łóżku i wypocę się.
– Bzdura. Przyniosłam ci sok i własnoręcznie ugotowaną moją niezwykłą
zupę. Pozwól mi przynajmniej zostawić to w kuchni.
Pokręcił przecząco głową.
– Nie będę jadł, bo czuję się fatalnie.
– Słuchaj, ja tylko...
– Lucky! – Rzucił jej zbolałe spojrzenie. – Nie cierpię przyjmować gości
w czasie choroby.
– Doskonale, podobnie jak ja. Nie traktuj mnie jak gościa, tylko jak
pielęgniarkę.
– Ja nie potrzebuję pielęgniarki.
Tym razem go zaskoczyła i popchnęła drzwi tak, że mogła się przez nie
prześlizgnąć.
– Czy ktoś już ci mówił, że jesteś bardzo agresywną kobietą?
– Kilka osób. Staram się nie zwracać na to uwagi.
Teraz stał koło niej w całej okazałości i Lucky uświadomiła sobie z
pewnym niepokojem, że jego jedynym strojem były spodnie od piżamy, zsunięte
poniżej pasa i ledwo trzymające się na szczupłych biodrach. Kiedy skierował się
w stronę holu, otwarcie gapiła się na to ciało z całym podziwem, na jaki
niewątpliwie zasługiwało.
Kichnął potężnie, co przypomniało jej o właściwym celu wizyty.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że mogę cię zarazić?
– spytał gderliwie.
– Zaryzykuję.
– A poza tym – zatrzymał się w drzwiach sypialni – jesteś zdana na samą
siebie, ja nie jestem w stanie cię zabawiać.
– A kto cię o to prosi – burknęła pod nosem. Idąc w stronę kuchni rzuciła
okiem do sypialni. Sam właśnie kładł się do łóżka.
Lucky przelała zupę do garnuszka, wstawiła go do kuchenki mikrofalowej
i przygotowała pełną szklankę soku.
Wbrew protestom Sama była święcie przekonana, że trochę czułej troski
dobrze mu zrobi. Takiej, jakiej ona doświadczała. Wręcz mile wspominała
choroby przebyte w dzieciństwie. Wszyscy koło niej skakali i starali się ją
kurować.
A jeśli nie pomoże mu kobieca troskliwość, to jeszcze została
uzdrawiająca moc cudotwórczego rosołu według receptury jej mamy.
Ustawiła miseczkę zupy, szklankę soku i talerzyk krakersów na tacy. Gdy
tylko przekroczyła próg sypialni, Sam otworzył jedno oko i oznajmił stanowczo:
– Nie jestem głodny.
– Tak ci się tylko zdaje. – Lucky ustawiła tacę na stoliku stojącym koło
łóżka i podłożyła Samowi pod plecy dodatkową poduszkę. – Siadaj.
– Czy muszę?
– Tak.
– Nikt cię nie prosił, żebyś odgrywała rolę Florence Nightingale –
zrzędził dalej, siadając na łóżku.
– Ciebie również nikt nie prosił, żebyś zachowywał się jak pięcioletnie
dziecko, a jednak wygląda na to, że nie masz zamiaru przestać. – Lucky
przestawiła tacę na łóżko. – Teraz masz jeść.
– Twoje podejście do chorego pozostawia wiele do życzenia.
– Twoje zachowanie także – odparła słodkim głosem. – Spróbuj zupy.
Sam spojrzał na miseczkę sceptycznie.
– Nie lubię zup.
– Świetnie. – Włożyła mu łyżkę do ręki. – Wcinaj.
– Chyba nie wierzysz w tę bzdurę, że rosołem można wyleczyć każdą
chorobę.
Wierzyła, ale nie było sensu dyskutować na ten temat.
– Jeszcze nie straciłam całkiem cierpliwości.
– Robisz, co w twojej mocy, żeby mi uprzykrzyć chorobę, więc chyba
lepiej już zgodzić się na wszystko i szybko wyzdrowieć.
Powstrzymała cisnącą się na usta ciętą odpowiedź, bo Sam właśnie
zanurzył łyżkę w zupie i zaczął jeść. Niech psioczy, byleby tylko udało jej się
wmusić w niego trochę pokarmu. Musiał być naprawdę bardzo słaby, gdyż
zjedzenie rosołu i wypicie pół szklanki soku zajęło mu prawie piętnaście minut.
Zabrała tacę, wyjęła dodatkową poduszkę, a Sam położył się znużony.
– Teraz odpoczywaj – powiedziała. – Zajrzę do ciebie za chwilę.
– Mmm – wyraził zgodę. – Lucky? Zatrzymała się w drzwiach.
– Dzięki.
Więc ten cały trud nie poszedł na marne, skoro w końcu padło to jedno,
proste słowo, pomyślała, zmywając w kuchni naczynia. Potem poszła do salonu
i zaczęła przeglądać jakiś ilustrowany tygodnik. No, cóż, Sam nie był winien, że
nikt nie otaczał go troskliwością. Ani ona, że musiała ją okazać.
Pół godziny później zajrzała do sypialni. Spał spokojnie. Lecz gdy weszła
do niego po następnej godzinie, kołdra i poduszki leżały na podłodze, a on
niespokojnie przewracał się na łóżku. Położyła mu dłoń na czole – płonęło
gorączką.
Pobiegła do łazienki i w apteczce znalazła aspirynę. Wzięła dwie tabletki,
szklankę wody i wróciła do sypialni. Sam był półprzytomny i cicho jęczał.
– Musisz połknąć te pastylki. – Wsunęła mu ramię pod plecy i podparła
go.
– Co to jest?
– Aspiryna, z twojej apteczki. – Podtrzymywała go, gdy łykał pigułki i
popijał je wodą, a potem ułożyła z powrotem na poduszkach.
– Przepraszam, nie jestem najlepszym gospodarzem – zamruczał
niewyraźnie.
Gdyby nie był w takim złym stanie, chyba by się roześmiała.
– Nie martw się. Świetnie dajesz sobie radę.
– Paskudnie się czuję.
– Wiem – powiedziała cicho, uspokajającym tonem. – Leż spokojnie,
lekarstwo zaraz zacznie działać. Przyniosę ci zimny kompres.
Znalazła ręcznik w szafce koło umywalki i zmoczyła go zimną wodą.
Weszła z jasno oświetlonej łazienki do ciemnej sypialni, gdzie ciało Sama
pośrodku łóżka rysowało się jak ledwo widoczny cień. Gdy jej oczy przywykły
do mroku, zobaczyła, że leży na plecach z jednym ramieniem ponad głową i
zamkniętymi oczami. Druga ręka spoczywała na piersi, palce zaciskały się na
brzegu prześcieradła. Zalała ją fala czułości na widok Sama umęczonego
chorobą i całkiem bezbronnego. Nic nie pozostało z jego szorstkości, którą
czasami okazywał światu.
Była mu potrzebna, bez względu na to, czy zdawał sobie z tego sprawę,
czy nie. Ten duży, silny i niezależny mężczyzna potrzebował jej pomocy.
Doznawała dwóch uczuć naraz: współczucia i zadowolenia.
Delikatnie położyła mu na czole chłodny ręcznik. Westchnął, lecz nie
otworzył oczu. Przysiadła na brzegu łóżka. Wypieki zaczęły stopniowo
ustępować z policzków Sama, a oddech się uspokajał. Odgarnęła mu mokre
kosmyki z czoła.
– Mów do mnie – szepnął.
– Chcesz usłyszeć bajkę na dobranoc?
– Niekoniecznie. – Otworzył jedno oko. – Opowiedz, jak ci minął dzień.
Nie wyglądał na szczególnie tym zainteresowanego, lecz Lucky z
przyjemnością spełniła jego życzenie. Opowiedziała mu o Deweyu Phillipsie,
którego piękny samochód stał teraz na tyłach jej parkingu.
– Oczywiście – zakończyła swą relację – nie możemy go sprzedać.
Musimy dać chłopcu wystarczająco dużo czasu, żeby stanął na nogi.
– Chyba masz rację – odparł sennie.
– Wiedziałam, że się ze mną zgodzisz.
Prawie od razu zapadł w drzemkę, a po krótkiej chwili już smacznie spał.
Lucky pochyliła się i lekko dotknęła ustami jego policzka. Jednodniowy zarost
połaskotał jej wargi. Roześmiała się cicho i ogarnęła go tkliwym spojrzeniem.
To tak jest, pomyślała, gdy się naprawdę kocha. Patrzy się na mężczyznę i wie,
że chce się z nim spędzić resztę życia.
Sam poruszył się i przewrócił na drugi bok.
– Niewdzięcznik – szepnęła czule. Wstała, wyszła z sypialni na palcach i
zamknęła za sobą drzwi.
Następnego dnia rano Lucky wstąpiła do Sama w drodze do pracy. Tym
razem, gdy otworzył jej drzwi, widać było, że jest już o wiele silniejszy, choć
zaraz wrócił do łóżka.
– Widzę, że zrezygnowałaś z dalszego karmienia mnie zupą – powiedział
z zadowoloną miną do Lucky idącej za nim do sypialni.
– Jeszcze sporo zostało z wczorajszego dnia – oznajmiła, odsuwając
zasłony w oknach.
– Na pewno.
– Masz zamiar podawać w wątpliwość skuteczność mojej cudownej
kuracji? – Lucy uniosła pytająco brwi.
– Grypa zwykle mija. Mnie też już prawie przeszła.
– Jasne. – Podeszła do łóżka i poprawiła poduszki.
– Daj z tym spokój. – Sam chwycił ją za rękę.
– Z czym? – spojrzała na niego zdumiona.
– Ze wszystkim, z całą tą krzątaniną. Nie możesz mi pozwolić
pochorować w spokoju?
Zastanawiała się przez długą chwilę. Jeszcze nie tak dawno, poprzedniego
wieczora rozmyślała o swojej miłości do Sama, którą ujrzała w pełnym blasku.
Teraz postanowiła ukryć ją tak głęboko, żeby nawet on nie potrafił się domyślić
jej istnienia.
– Nie – odparła wreszcie. – Nie mogę. Podparty na poduszkach spojrzał
na nią złym wzrokiem.
– Nie chciałbym, żebyś się przeze mnie spóźniła do pracy. – Spojrzał
wyraźnie na drzwi.
– Dobrze, już dobrze – rozłożyła ręce w geście kapitulacji. – Wychodzę.
Osiągnął swój cel, ale jakoś nie sprawiło mu to przyjemności. To prawda,
zachował się dość grubiańsko, ale jego ostentacyjnie niegrzeczne maniery nie
zrobiły na Lucky wrażenia.
– To cię po prostu dobija, prawda? – Stała już w drzwiach.
– Co?
– Że jesteś od kogoś uzależniony, choćby troszeczkę. – Zamknęła za sobą
drzwi.
Lucky wtargnęła w jego życie nagle, jak grom z jasnego nieba, tak że w
ogóle nie wiedział, co się z nim dzieje.
Czy można winić go za to, że chciał wreszcie sam pokierować
wydarzeniami?
Zapewne nie. Ale niepotrzebnie tak burczał. Chciała mu tylko pomóc.
Kiedy zrobiła to poprzednio, pozwolił, żeby głupi samochód stał się
kością niezgody. Tym razem nie może popełnić podobnego błędu. Wieczorem ją
przeprosi i wszystko naprawi. Pozostał mu cały dzień na rozmyślanie, jak ma się
najlepiej do tego zabrać.
ROZDZIAŁ 12
Przez całe przedpołudnie Lucky gratulowała sobie podjęcia decyzji, że nie
odwiedzi Sama po pracy, zaś całe popołudnie wyzywała się od idiotek, gdyż
wiedziała, że do niego wstąpi.
Prawdziwie wyemancypowana kobieta powinna powiedzieć mu, żeby
poszedł do diabła, zapewniała się w duchu. Jednak cichy, wewnętrzny głos
zapytywał ją, która prawdziwie wyemancypowana kobieta zna na pamięć
przepis mamy na rosół? Cały problem polegał na tym, że ona nie po to przyszła
na świat, żeby pozostawać obojętną na problemy innych. A teraz zamierzała się
upewnić, czy Sam poczuł się lepiej. Choćby jej troska nie była mile widziana.
Nie musiała dzwonić do drzwi, bo były nieco uchylone. Weszła i
zawołała:
– Sam!
– Już idę. – Wyszedł z kuchni ubrany w wypłowiałą koszulkę polo i
obcisłe dżinsy. Miał mokre włosy, był świeżo ogolony, szedł sprężystym
krokiem i, o ile wzrok Lucky nie mylił, w jego spojrzeniu dojrzała podejrzanie
uwodzicielski błysk.
Ta zmiana domagała się jakiegoś komentarza, lecz Lucky była zbyt
zdumiona.
Podszedł do niej, wyjął z jej rąk torebkę, po czym wziął ją w ramiona i
powitał gorącym pocałunkiem.
Kiedy ją wreszcie wypuścił z objęć, stała jeszcze przez chwilę bez tchu i
bez słowa.
– Wstałeś – udało się jej w końcu wykrztusić.
– To mi się właśnie w tobie podoba. – Sam uśmiechnął się i poprowadził
ją za rękę do kuchni. – Jesteś bystra.
– Ale przecież wczoraj wieczorem... – Lucky uświadomiła sobie, że się
zająknęła i nie bardzo wiedziała, czy jej zmieszanie wiąże się z
niespodziewanym powrotem Sama do zdrowia, czy też z jego niezaprzeczalnie
wzbudzającym pożądanie wyglądem. – Wczoraj wydawało się, że jesteś
obłożnie chory.
Objął ją w pasie i posadził na jednym z kuchennych stołków.
– To była czterdziestogodzinna infekcja. Przeszła.
Ciągle trochę oszołomiona patrzyła, jak Sam otwiera lodówkę i schyla się,
żeby wyjąć dużą miskę kruchej sałaty. Dżinsy jeszcze bardziej obcisnęły twarde
mięśnie jego ud i Lucky poczuła nieoczekiwanie dreszcz podniecenia.
– Skoro tak dobrze się czujesz... – powiedziała z wysiłkiem – to już chyba
nie jestem ci potrzebna.
Sam wyprostował się powoli i obrócił ku niej twarz. Patrzył na nią
ciemnymi oczami, w których tlił się ogień.
– Nie powiedziałbym tego...
– Ale dzisiaj rano... Skrzywił się na to wspomnienie.
– Zachowałem się jak idiota.
– Tak. – Lucky patrzyła, jak Sam zamyka nogą drzwi lodówki. – To
prawda.
– Mam nadzieję, że dzisiaj wieczorem mi przebaczysz.
Zastanawiała się przez chwilę. Najwyraźniej chciał, żeby została.
Uzmysłowiła sobie z radością, że i ona niczego bardziej nie pragnie.
– Załóżmy. – Spojrzała w kierunku kuchenki i postanowiła zmienić temat.
– Coś gotowałeś?
Nabrał z dużego garnka pomidorowego sosu i podsunął jej do
spróbowania.
– Niestety, znowu będzie spaghetti, bo niczego innego nie miałem w
lodówce. Co ty na to?
– Spaghetti nigdy mi się nie znudzi. – Pociągnęła nosem. – Chleb
czosnkowy?
– Pod warunkiem, że będziesz jadła razem ze mną.
– Z przyjemnością. A jakie to ma znaczenie?
– Zasadnicze. – Sam wyciągnął rękę i pogłaskał ją delikatnie nagim
przedramieniem. Poczuła gęsią skórkę, a potem dreszcz przenikający całe ciało.
– W przeciwnym razie nie ośmieliłbym się ciebie pocałować.
– Masz zamiar... – Głos Lucky był drżący i jakby zdyszany. Odchrząknęła
i spróbowała jeszcze raz. – Zamierzasz mnie całować?
– Lucky – powiedział cicho – przecież wiesz. Jakoś udało im się nałożyć
spaghetti na talerze, a talerze ustawić na stole, ale zapomnieli o sałacie i
czosnkowym chlebie, który opiekł się na węgiel. Nic ich nie obchodziło poza
tym, że znowu byli razem.
Sam starannie zawinął pasemko makaronu na widelec i podsunął jej do
ust. Pomagając sobie koniuszkiem języka, wciągnęła długie nitki i zaczęła
delektować się smakiem potrawy.
– Cudowne – stwierdziła z błogim uśmiechem.
– Tak – zgodził się Sam. Jego spojrzenie wędrujące od jej szyi do dekoltu
nie pozostawiało wątpliwości, co miał na myśli.
Westchnęła cicho, uszczęśliwiona, że Sam wpatruje się w nią
zachwyconym wzrokiem. Nigdy jeszcze nie była obiektem równie silnej
fascynacji i nie czuła się tak pożądana. Prawie zakręciło się jej w głowie.
Włożyła do ust drugą porcję makaronu.
– Pyszne.
Sam uniósł jej dłoń i ucałował po kolei każdy palec.
– To też.
Powoli odłożyła widelec i sięgnęła po kieliszek. Pinot Noir miało
ciemnoczerwoną barwę, było wytrawne, mocne, o charakterystycznym
posmaku, który pozostawał na wargach. Lucky oblizała je końcem języka,
napawając się aromatem wina. Kiedy uniosła głowę, ujrzała utkwione w nią
spojrzenie Sama. Jego wargi były lekko rozchylone, oddech nierówny.
– Nic nie zjadłeś – wskazała na talerz.
– Nie jestem już głodny.
Ani ja, odpowiedziała mu w duchu. Jak mogła myśleć o jedzeniu?
Zaledwie metr od niej siedział najbardziej pociągający mężczyzna, jakiego znała
w życiu, patrząc na nią tak, jakby była najbardziej godną pożądania kobietą na
świecie. Oddychała głęboko, bo wydawało się jej, że ma ściśnięte gardło. Czuła,
jak obrzmiewają jej piersi, a stwardniałe sutki ocierają się o koronkowy
staniczek.
Obróciła dłoń, którą Sam ciągle trzymał i przesunęła palcami po
wewnętrznej, wrażliwej skórze jego nadgarstka.
– Jesteś pewny, że już powróciłeś do sił?
– Wypróbuj mnie – powiedział cicho, a towarzyszący tym słowom śmiech
był trochę schrypnięty.
Te słowa, śmiech i hipnotyczne spojrzenie podziałały na Lucky jak iskry
wzniecające płomień. Czuła się obezwładniona obecnością Sama, usidlona
wywołanym przez niego nastrojem. Fala żaru przenikała całe jej ciało, które
stawało się bezwolne, niemal omdlałe. Słyszała tylko głośne bicie własnego
serca. A przecież zaledwie dotykali się dłońmi.
– Sam? – wyszeptała z niedowierzaniem. Wstał, pociągnął ją za rękę i
pochwycił w ramiona.
Objęła go za szyję, a on zbliżył usta do jej warg. Były rozchylone i
czekały na niego tak samo jak całe jej ciało, drżące z pożądania.
Sam zagłębił palce we włosy Lucky, przytrzymał głowę i jego język
dopadł swej zdobyczy. Jej wargi pachnące winem odpowiedziały namiętnie na
tę pieszczotę. Wzrastające z każdą chwilą upojenie ogarniało ich jak złocista
mgła. Sam nigdy, z żadną inną kobietą nie doznawał tak wszechogarniającego
pragnienia spełnienia. Pieszcząc jej plecy, przygarniał ją coraz bliżej, dotykali
się udami i piersiami i Sam czuł tuż przy sobie twarde sutki, spragnione jego
dotyku.
Lucky przeczuwała, że ich bliskość wyzwoli w niej pasję, lecz nie była
przygotowana na to, co się z nią teraz działo. Wypełniające ją dotąd pragnienie
było niczym w porównaniu z tą szaloną, płomienną namiętnością, której się
poddała. Pożądała Sama, chciała się stopić z nim w jedno ciało, gdyż wiedziała,
że i on pragnie tego równie żarliwie, jak ona.
– Chodź ze mną – szepnął, muskając jej szyję gorącym oddechem – bo
zaraz znajdziemy się na podłodze. W sypialni zmienił prześcieradła i zasunął do
połowy zasłony. Lucky przeszła kilka kroków po posadzce, na której ostatnie
promienie słońca układały mozaikę światłocienia. Zatrzymała się. Stojący przy
łóżku Sam wyciągnął do niej rękę.
– Lucky, chodź do mnie.
Tylko na to czekała. Już była w jego ramionach z twarzą uniesioną ku
niemu jak kwiat zwracający się do słońca. Niecierpliwymi palcami odpięła
guziki koszulki i ściągnęła mu ją przez głowę.
– Masz najpiękniejsze ciało, jakie kiedykolwiek widziałam – szeptała,
chwytając lekko zębami w pieszczocie skórę jego umięśnionego barku. –
Wczoraj wieczorem, kiedy otworzyłeś mi drzwi... – odetchnęła głęboko –
gdybyś nie był taki chory, chyba bym się na ciebie rzuciła.
– Gdybym nie czuł się tak fatalnie, byłbym szybszy – odparł z cichym
śmiechem. – Czy wiesz, ile razy na dobę spoglądałem na zegarek w czasie
weekendu, kiedy cię tu nie było? Ile razy sięgałem po słuchawkę telefoniczną?
Ile razy musiałem opierać się pokusie, żeby nie pojechać po ciebie do Scarsdale
i porwać ze sobą?
Uśmiechnęła się szelmowsko. Pod palcami muskającymi jego pierś
poczuła napinające się mięśnie.
– Zgorszyłbyś weselnych gości.
– Może. – Sam wsunął ręce pod jej bluzkę i zdjął ją. Powiódł zachłannym
wzrokiem po obrzmiałych z pożądania piersiach, wychylających się z
przejrzystego staniczka. – Ale ty nie byłabyś zgorszona?
– Skądże. – Potrząsnęła głową, a złote loki zawirowały wokół jej twarzy.
– Mnie byś uszczęśliwił.
I to była prawda. Kochała swoją rodzinę, lecz to uczucie nie mogło
równać się z miłością, jaką w niej wzbudził Sam.
Jej pieszczotliwe palce przesuwały się coraz niżej.
– Lucky – oddychał ciężko – czy wiesz, co ty ze mną wyprawiasz?
– Mhm – zamruczała cicho w odpowiedzi, nie bez pewnej dumy.
Rozebrał ją szybko, a gdy stanęła przed nim naga, powiedział:
– To najpiękniejszy widok na świecie. – Ujął w dłonie jej piersi i pochylił
się ku nim. Lucky czuła jego włosy muskające jej szyję i nagle z jękiem
odrzuciła w tył głowę, bo rozwarte usta Sama przywarły do prężącego się sutka.
Miała wrażenie, że przez jej ciało przebiega prąd, objęła głowę Sama, przytulała
ją coraz mocniej. Wydawało się jej, że już dłużej nie zniesie napięcia
wywołanego pożądaniem. Nigdy przedtem nie doznawała podobnego uczucia,
jakby była tylko częścią doskonałej całości, a odnalezienie niezbędnej do życia
integracji mogło dokonać się tylko przez połączenie ich ciał.
– Pragnę cię – szepnęła namiętnie. Sam objął ją ramionami i powoli
położył na łóżku. Zobaczył w jej oczach takie samo pożądanie, jakie pulsowało
w jego żyłach. Więc porwał ją za sobą w krainę przeżyć, których nie dało się
porównać z żadnymi innymi. Znał już namiętność, lecz nie wiedział, że jest
możliwe, by każda cząstka jego ciała płonęła z rozkoszy.
Lucky już na granicy świadomości pomyślała, że na tego mężczyznę
czekała przez całe życie. Obejmowała go ramionami i w jej uścisku zawierało
się wszystko, o czym dotąd tylko marzyła: ukochany człowiek i całkowite,
miłosne spełnienie.
Potem oboje powoli wracali do rzeczywistości.
Lucky układając głowę na ramieniu Sama, uniosła ku niemu oczy. Oboje
jednocześnie uśmiechnęli się do siebie z czułością.
– Sam, kocham cię – wyszeptała sennym głosem. Przytuliła policzek do
jego piersi i usnęła.
Kiedy się obudziła, w sypialni było całkiem ciemno. Poczuła na sobie
wzrok Sama. Oparty na łokciu przypatrywał się jej jakoś dziwnie.
– Długo spałam? – spytała.
– Pół godziny. – Powiódł palcem wzdłuż linii jej ramienia aż do szyi. –
Lubię na ciebie patrzeć.
Uśmiechnęła się. Pomyślała, że on też powinien się uśmiechać po tych
cudownych chwilach, które przeżyli. Tymczasem na jego twarzy malowało się
skupienie, niemal smutek, jakby jakaś myśl nie dawała mu spokoju. Jej uśmiech
z wolna przygasł. Zauważył to i otoczył ją uspokajająco ramieniem. Uchyliła się
instynktownie, nie chciała pocieszenia, skoro nie wiedziała, o co mu chodzi.
– Czy powiedziałaś mi to z pełną świadomością?
– Co? – popatrzyła na niego pytającym wzrokiem. Przyciągnął ją do
siebie.
– Ze mnie kochasz – odparł.
– Oczywiście. – Teraz zauważyła w jego oczach nowy błysk emocji tak
żywej i gwałtownej, że poczuła, jak coś ją dławi w gardle.
– Powiedziałaś tak, jakby to było takie proste.
– A nie jest?
Lekko wzruszył ramionami, a ona delikatnie chwyciła go zębami za ucho.
Musiał się roześmiać.
– Nie dajesz mi trzeźwo myśleć.
– Zawsze uważałam, że trzeźwe myślenie jest przereklamowaną cnotą.
Odsunął ją delikatnie.
– Może byśmy porozmawiali?
– W tym momencie wolałabym robić coś bardziej atrakcyjnego.
– Za chwilę.
– Stałeś się nagle bardzo władczy.
– Uznaj to za przywilej płci męskiej.
– Nie wiedziałam, że mężczyźni mają jakieś przywileje.
– Lucky... – powiedział ostrzegawczym tonem. – Ja mówię poważnie.
Oparła poduszkę o ścianę i usiadła. Prześcieradło, którym była nakryta,
zsunęło się z jej piersi.
– Co chcesz mi powiedzieć?
Ona to robi celowo, pomyślał, wpatrując się w jej ponętne kształty.
Nieświadomie zwilżył językiem wyschnięte wargi. Ma zacząć przemowę, dobre
sobie.
– Droczysz się ze mną – wymamrotał. Podciągnął się i usiadł koło niej.
– Nic podobnego – oznajmiła pogodnie. – Przecież zachęcam cię do
rozmowy.
– No tak – przerwał jej – masz rację, przyznaję. Wzniósł oczy do nieba,
jakby w oczekiwaniu na boską pomoc. – Lucky, naprawdę musimy poważnie
porozmawiać.
– Cała zamieniam się w słuch.
Z pewnym wysiłkiem przystąpił do rzeczy.
– Wiesz, bardzo się różnimy – zaczął.
– I dzięki Bogu.
Rzucił jej karcące spojrzenie.
– Wychowałaś się w dużej rodzinie i jesteś przyzwyczajona żyć w
gromadzie. U mnie wyglądało to inaczej. Całe życie byłem właściwie
samotnikiem. I gdy jestem z kimś bardzo blisko...
– Tak? Odetchnął głęboko.
– W przeszłości nie utrzymywałem z ludźmi bliższych kontaktów. Nie
miałem na to czasu, a może także ochoty. Takie związki traktowałem zawsze jak
luksus, a nie jak konieczność.
Lucky uniosła na niego wzrok.
– A teraz?
– A teraz – odparł cicho – myślę, że zakochałem się w tobie.
Jej serce zadrżało z radości przejmującej i niewypowiedzianie błogiej.
Lecz coś jeszcze nie zostało dopowiedziane.
– Nie wyglądasz na uszczęśliwionego z tego powodu.
– Prawdę mówiąc, nie jestem pewny, jak się z tym czuję. – Odpowiedź
była uczciwa i rozbrajająco szczera. – To zależy od tego, co będzie z nami dalej.
Lucky uśmiechnęła się.
– Czy musimy to rozstrzygnąć dzisiejszej nocy?
– Niekoniecznie – odparł. – Jak już mówiłem, bardzo się różnimy i być
może każde z nas oczekuje czegoś innego.
– Sam, ja niczego od ciebie nie oczekuję.
– Nie?
– Chciałabym jedynie, żebyśmy byli ze sobą.
– Codziennie?
– Nie...
– Co drugi dzień?
– Sam! – wykrzyknęła z rozpaczą. – Co się z tobą dzieje?
– Nie rozumiesz? – zapytał. – Dla ciebie miłość oznacza trwały związek.
– A co w tym złego?
– Właściwie nic.
Położyła głowę na ramieniu Sama i, przesuwając palcami pomiędzy
włosami na jego piersi, spytała:
– A czym dla ciebie jest miłość?
– Nad tym się właśnie zastanawiam. Nie wiem, bp nigdy przedtem nie
byłem zakochany. Wiem tylko, że poczułem się nagle tak, jakbym zabrnął w
ślepą uliczkę.
Dłoń Lucky znieruchomiała.
– Innymi słowy, pragniesz niezależności.
– Tak bym tego nie określił.
– No to określ inaczej – zachęciła go. – Słucham. Przykrył jej dłoń swoją,
ciepłą i silną.
– Chciałbym, żeby to, co nas łączy, rozwijało się powoli, krok po kroku.
Nie rzucajmy się na oślep w coś, czego później moglibyśmy żałować.
Cokolwiek miałoby się stać, pomyślała Lucky z pełnym przekonaniem,
nie żałowałaby ani sekundy przeżytej z Samem. Lecz jednocześnie wiedziała, że
on nie to chce usłyszeć. Nie, pragnie zapewnienia, że ona nie zamierza zabierać
się za sporządzanie listy gości weselnych i zamawianie kwiatów na kościelną
uroczystość. Jej dłoń osunęła się niżej... i jeszcze niżej.
Zamruczała zmysłowo jak zadowolona kotka.
– Jeśli ty jesteś gotów zwolnić tempo, to ja także. Pod wpływem
pieszczoty jej palców Sam wstrzymał oddech.
W jednej chwili przestał się zajmować analizą swej psychicznej kondycji,
gdyż obudziły się w nim o wiele bardziej żywiołowe uczucia.
– Gotów jestem – wyjąkał – zgodzić się na wszystko, co będziesz chciała.
Objął ją ramionami i przyciągnął mocno do siebie. Ona też już nie
myślała o niczym innym, tylko o jego ustach, które zawładnęły jej ustami.
Tymczasem właśnie tego chciała.
Dopiero dużo później, gdy Sam już spał, powróciły pytania, na które
trzeba było znaleźć odpowiedź. Do tej pory zawsze jej się wydawało, że miłość
potrafi rozwiązać wszystkie problemy. Teraz okazało się, że być może nie jest
taka wszechwładna.
ROZDZIAŁ 13
Lucky zawsze miała wrażenie, że w Cloverdale gorące lato trwa bardzo
długo, lecz teraz ten czas jakby szybciej mijał. Upłynął już lipiec. Obroty w jej
firmie, jak zwykle w tym okresie, spadły, choć nadal nie mogła narzekać.
W ubiegłym miesiącu kupili wspólnie z Samem trzy dalsze samochody, a
pierwszy po remoncie sprzedali uszczęśliwionemu kolekcjonerowi starych aut.
Transakcja przyniosła spory zysk.
Postanowili to uczcić. Pojechali do Filadelfii, gdzie poszli do teatru, a
potem na kolację. Wrócili późno do Lucky. Cieszyło ją, że Sam czuje się u niej
jak u siebie w domu. Tak właśnie powinno być, myślała, on należał do tego
miejsca, a ono, dzięki jego obecności, stawało się prawdziwym domem.
Nie zamierzała oczywiście dzielić się z nim tymi odczuciami; bez
wątpienia byłyby to słowa, które najmniej chciałby od niej usłyszeć. Jednak
mimo nieustannej ostrożności, z jaką podchodził do ich związku, zdarzało mu
się czasem nawet ją zadziwić. Świadoma swych pragnień starała się ich nie
ujawniać, choć przychodziło jej to z niemałym trudem. I to właśnie on raczej
nalegał na częstsze spotkania. On ciągle telefonował i wstępował do niej pod
różnymi pretekstami.
Nie wyglądało na to, że chce korzystać z owej bezcennej wolności, którą
mu zostawiała. Mogła się tylko z tego cieszyć.
Była na tyle mądra, że nie zamierzała dopuścić, aby wątpliwości związane
z ich wspólną przyszłością zakłóciły radość, jaką czerpała z intymnej zażyłości z
Samem. A on albo zrozumie, że trwały związek jest niezbędny do życia jak
powietrze – bo ona właśnie w ten sposób to czuła – albo tak się nie stanie.
Mogła mu jedynie dać więcej czasu na zastanowienie i podjęcie decyzji.
Sam wprost od drzwi ruszył do kuchni, więc poszła za nim. Z
zaciekawieniem patrzyła, jak otwiera lodówkę i wyciąga coś z dolnej półki.
– Czyżbym widziała tego samego pana, który nie tak dawno nie mógł
zjeść do końca swego sernika, bo był już zbyt najedzony?
– Wcale nie twierdziłem, że jestem przejedzony, chciałem tylko podzielić
się z tobą. Nie wiem, czy ci już mówiłem, że uwielbiam patrzeć, jak jesz i
pijesz.
– Możesz mi to jeszcze raz powtórzyć – uśmiechnęła się.
– A ty jeszcze raz mi pokazać. – Trzymał w ręku butelkę Perrier Jouet.
– Szampan?
– Jeden z najlepszych.
Lucky spojrzała na lodówkę. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek
chomikowała w niej drogiego szampana.
– Skąd się tam wziął?
– Włożyłem go, kiedy szykowałaś się na górze do wyjścia. – Powoli
wyciągnął korek.
– Co za wspaniały pomysł. – Lucky wyjęła z szafki dwa kieliszki, które
Sam napełnił. Ona tymczasem przyniosła z salonu opakowane w kolorowy
papier pudełko.
– Ja też mam coś dla ciebie.
Sam spojrzał zdziwiony.
– Nie powinnaś była robić sobie kłopotu.
– Co to by była za uroczystość bez prezentów?
– Nie wiem. A jaka jest uroczystość bez prezentów?
– spytał z uśmiechem.
– Nudna. – Lucky uniosła kieliszek do ust.
– Wspaniały.
– Cieszę się, że ci smakuje.
Wzięła Sama pod rękę i zaprowadziła do pokoju.
– Wiesz, chyba mnie rozpieszczasz – powiedziała, gdy usiedli na kanapie.
Chciał zaprotestować, lecz nie dopuściła go do słowa. – I proszę, nie przestawaj,
ja to uwielbiam.
– Nie mam zamiaru, chciałem ci tylko powiedzieć, że to ty mnie
rozpieszczasz. – Położył rękę na oparciu kanapy i delikatnie gładził szyję Lucky
pod włosami.
– Ja? – spytała ze zdumieniem. – W jaki sposób?
– W każdy możliwy – odparł cicho.
Ku swemu zaskoczeniu zauważył, że nie wyglądała na przekonaną.
Czyżby rzeczywiście nie zdawała sobie sprawy, jak wielki wpływ miała na jego
życie, jak bardzo jej pogodne, niefrasobliwe podejście do świata wpłynęło na
jego postawę życiową? Dzięki niej wszystko stało się radośniejsze. Nauczyła go
śmiać się, inaczej myśleć i czuć, a za te wszystkie nauki był jej w równej mierze
wdzięczny. Rozpieszczanie było raczej nieodpowiednim słowem dla określenia
darów, jakie od niej otrzymał.
– Nie otworzysz pudełka?
Sięgnął po nie z dziecinną uciechą, zdjął kokardę i ostrożnie odłożył ją na
bok, a potem powoli zaczął odwijać papier.
Lucky patrzyła na niego z rozbawieniem.
– Ja bym się tak z tym nie cackała – oznajmiła.
– A czy nikt ci nie mówił, że oczekiwanie na przyjemność to połowa
przyjemności?
– Nie – odparła stanowczo. – Dla mnie połową przyjemności byłoby
rozdarcie opakowania.
Tymczasem spod papieru wyłoniło się niewielkie, prostokątne pudełko z
nalepionym zdjęciem aparatu fotograficznego. Sam wpatrywał się w nie przez
chwilę, po czym wolno zdjął wieczko.
– Już ci mówiłam, że nie masz prawie żadnych fotografii. Teraz będziesz
sam mógł je robić. Nawet włożyłam rolkę filmu, możesz zacząć od razu.
– Bardzo ci dziękuję – powiedział cicho. Patrzył na aparat leżący na
kolanach i pomyślał, że nigdy nie wpadłby na to, żeby kupić sobie sprzęt
fotograficzny, a teraz nic chyba nie mogłoby mu sprawić większej
przyjemności. Uświadomił sobie, że Lucky właściwie zna go lepiej niż on
siebie. Wziął aparat do rąk, odchylił się do tyłu, spojrzał w wizjer, ustawił
obiektyw i powiedział:
– Proszę o uśmiech.
Lucky rozpromieniła się, a flesz błysnął z trzaskiem, prawie ich
oślepiając.
– Widzę, że będę musiał nabrać większej wprawy. – Sam nie był z siebie
zadowolony.
– O wiele większej – zażartowała. – Może jutro...
– Jutro? Dlaczego nie dzisiaj? – Ale...
– Po prostu siedź tam, gdzie jesteś.
– Sam...
– Tym razem będzie dobrze, zobaczysz. – Wstał z kanapy i cofnął się parę
kroków. Przez wizjer zobaczył, że Lucky rozpina bluzkę. Powoli zaczęła ją
rozchylać, odsłaniając prowokacyjnie swe ponętne ciało.
Uniósł głowę, usiłując nie pożerać jej wzrokiem.
– Co ty robisz?
Ułożyła się w pozycji półleżącej na poduszkach.
– Staram się dodać trochę interesujących akcentów.
– Wystarczy – wyjąkał – bo obiektyw zajdzie mgłą.
– Nie martw się. – Powoli przesuwała językiem po różowych wargach. –
Z największą przyjemnością oczyszczę go za ciebie.
– To propozycja współpracy?
– Zgadnij.
Sam ostrożnie odłożył aparat na stolik.
– Potem się tobą zajmę – powiedział do niego. Lucky zachichotała.
– Radziłabym ci nie składać takich przyrzeczeń. – Wyciągnęła do Sama
ramiona.
Dwa dni później Lucky przystąpiła do pracy w wyjątkowo wesołym
nastroju. Nawet podśpiewywała przy przeglądaniu poczty, którą właśnie
dostarczono. Jak zwykle były tam różnorakie oferty, w tym jedna zachęcająca
do kupna nowego oprogramowania komputerowego w dziedzinie zarządzania
małymi przedsiębiorstwami. Zamierzała wyrzucić ulotkę, gdy nagle
przypomniała sobie Deweya Phillipsa.
Ciekawe, czy udało mu się sprzedać jego oprogramowanie? A co
ważniejsze, czy z pomocą pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży samochodu udało
się wyleczyć jego matkę?
Wiedziała, że Clem w ubiegłym tygodniu pracował nad samochodem
Deweya, lecz zapomniała sprawdzić, czy już wszystko zostało zrobione.
Zadowolona, że znalazła pretekst do wyjścia z biura, poszła do garażu. Na
podnośniku stał dżip, a Clem oglądał podwozie. Na dźwięk jej głosu odwrócił
głowę i wytarł zatłuszczone ręce o kombinezon.
– Pęknięty resor – wyjaśnił.
– Da się naprawić? – spytała, widząc ponury wyraz twarzy mechanika.
– Wszystko się da, ale to będzie sporo kosztowało.
Wzruszyła ramionami. Cóż można było na to poradzić?
– Czy skończyłeś remont Thunderbirda, którym się zajmowałeś w
zeszłym tygodniu?
– Wszystko zrobione.
– Gdzie on stoi?
– W składzie Donahue, Helmut miał usunąć drobne uszkodzenia lakieru.
– Jak działa silnik?
– Silnik naszego cudeńka od początku nieźle działał. Teraz – dodał z
satysfakcją – prawie w ogóle go nie słychać.
Lucky pomyślała, że właściwie mogłaby się przejść i obejrzeć samochód.
Przy okazji zobaczyłaby się z Samem.
Idąc najpierw po jednej stronie płotu, a potem po drugiej, przyglądała się
uważnie samochodom ustawionym w równych rzędach na parkingu Sama.
Zobaczyła jaguara i porsche, które razem kupili do remontu, ale nigdzie nie
mogła dostrzec Thunderbirda.
Weszła do salonu wystawowego i skinąwszy ręką na powitanie Joe’emu,
skierowała się do biura. Sam właśnie rozmawiał przez telefon. Na widok Lucky
twarz mu się rozjaśniła, wskazał jej krzesło i po paru chwilach zakończył
rozmowę.
– Przyszłam w sprawie Thunderbirda.
– A o co chodzi?
– Chciałam go obejrzeć. Clem mi powiedział, że jest tutaj, bo trzeba było
zrobić jakieś poprawki lakieru.
– Piękny – powiedział Sam. – Ten samochód był prawdziwą perłą.
– Był?
Sam przytaknął głową z zadowoloną miną.
– Nic ci nie mówiłem, to miała być niespodzianka. Pewna para zjawiła się
tu w czasie weekendu. W niedzielę wzięli samochód na próbną jazdę, a dzisiaj
wrócili i kupili go.
– Co zrobili?
– Dzisiaj rano kupili samochód – powtórzył. Zupełnie nie mógł sobie
wytłumaczyć jej reakcji. – Czy coś jest nie w porządku?
– Oczywiście. I to bardzo nie w porządku – krzyknęła osłupiała. – Jak
mogłeś sprzedać ten samochód?
– Myślałem, że na tym polega cały pomysł.
– No tak... Ale ten samochód nie był na sprzedaż! Sam zaczął się
irytować.
– Dlaczego?
– Już ci przecież o tym opowiadałam... – Lucky patrzyła na Sama, ale on
był najwyraźniej zupełnie zdezorientowany. Widać było, że nie ma zielonego
pojęcia, o co jej chodzi. – Ten samochód należał do Deweya Phillipsa.
Przypominasz sobie?
Sam zastanowił się, lecz najwidoczniej nazwisko również nic mu nie
mówiło.
– Co sobie powinienem przypomnieć?
– Tego wieczoru, kiedy miałeś grypę, a ja przyszłam z rosołem,
opowiedziałam ci całą historię: rodzina Deweya Phillipsa miała ten samochód
przez bardzo wiele lat, a teraz jego matka zachorowała... – zawiesiła głos,
czekając na reakcję Sama. – Niczego nie pamiętasz?
Powoli pokręcił przecząco głową.
– Wiem tylko, że opiekowała się mną kobieta o dłoniach samarytanki i
temperamencie sierżanta prowadzącego musztrę. Nic więcej.
– Być może wybrałam nie najlepszą chwilę na wyjaśnienia.
– Być może?
– No dobrze – westchnęła. – Cóż, to i tak niczego nie zmieni.
– Może jednak spróbowałabyś – powiedział łagodnie, nadal nie
rozumiejąc przyczyny jej zdenerwowania – wyjaśnić mi to teraz, kiedy oboje
jesteśmy przytomni.
Powoli i cierpliwie powtórzyła mu całą rozmowę z Deweyem.
– Rozumiesz więc, dlaczego nie zamierzałam sprzedawać samochodu –
zakończyła opowiadanie.
Sam zamyślony kreślił jakieś zygzaki na leżącym przed nim notesie.
– Jeśli mam być szczery – odparł wreszcie – nie rozumiem. Skoro kupiłaś
samochód z założeniem, że go nie sprzedasz, to właściwie udzieliłaś
właścicielowi pożyczki. Takie jest zadanie banków, nie twoje. Może postąpiłaś
altruistycznie, ale nierozsądnie.
– Nic podobnego. – Lucky wyprostowała się na krześle, gotowa do boju.
– Chcieliśmy zarabiać na naszych transakcjach i na tym samochodzie także
byśmy zarobili.
– W jaki sposób?
– Wliczylibyśmy w cenę samochodu koszt wykonanego remontu, tak jak
zwykle. – Patrzyła na Sama rozgniewana. – Nie zamierzałam go odsprzedawać
po tej samej cenie. Ani trzymać w nieskończoność. Ale uważałam, że nic by się
nie stało, gdyby tu postał do czasu, aż Dewey stanie na nogi.
– Może ty tak uważałaś, lecz ja jestem odmiennego zdania. Mamy do
czynienia ze specyficznym rynkiem. Nabywcy takich drogich samochodów nie
zdarzają się codziennie. Trzeba być idiotą, żeby odprawić z kwitkiem klienta z
jakichś sentymentalnych powodów.
– Sentymentalnych powodów? – Oczy Lucky były teraz szeroko otwarte.
– Daj spokój. Nie chcesz chyba mi wmawiać, że twoja decyzja była
słuszna z punktu widzenia naszych interesów.
– Nie wiem. Ale na pewno właściwa z ludzkiego punktu widzenia.
– Może. – Sam wzruszył ramionami. – To sprawa zapatrywań. W każdym
razie samochód został sprzedany i gdybym nawet chciał się wycofać, choć
wcale nie chcę, to i tak jest za późno.
Lucky cofnęła się z krzesłem, żeby znaleźć się dalej od Sama. Im dłużej
rozmawiali na ten temat, tym bardziej pragnęła zwiększyć fizyczną odległość
między nimi, jakby dla podkreślenia emocjonalnej przepaści, która ich dzieliła.
Nigdy dotąd różnica ich charakterów nie wydawała się tak wyrazista i nie
do pokonania. Ten konflikt dotyczył czegoś więcej niż tylko interesów
zawodowych. Jaskrawo uprzytomnił jej to, o czym tak bardzo zawsze starała się
zapomnieć: ona i Sam reprezentowali dwie zupełnie różne postawy życiowe. Jej
do głowy by nie przyszło, że współczucie dla drugiego człowieka może ustąpić
przed kalkulacją finansową, gdy tymczasem Sam tak najwyraźniej rozumował.
Poczuła przenikający do szpiku kości chłód.
Do tego momentu wydawało jej się, że potrafi zaakceptować ich związek
w obecnej formie, skoro Sam niechętnie odnosił się do planów związanych z ich
wspólną przyszłością. Lecz teraz wydarzyło się coś gorszego – musiała
ustosunkować się do jego sceptycyzmu czy nawet pogardy wobec wartości,
które dla niej miały pierwszorzędne znaczenie. Musi zaraz stąd wyjść. I
przemyśleć wszystko w samotności.
Zerwała się z krzesła.
– Przykro mi, że nie możemy dojść do porozumienia. Sam zmarszczył
brwi. Widział, że Lucky była rozgniewana.
No, cóż, może pomieszał jej szyki, ale przecież nie zrobił tego
rozmyślnie. Mieli inną skalę wartości, to wszystko. Niech go diabli, jeżeli wie,
dlaczego ona jest taka pewna, że ma rację, a on się myli? Mimo to oczywiste
było, że sprawa nie jest zamknięta.
– Go powiesz na wspólną kolację? – spytał, gdy już doszła do drzwi.
Odwróciła się powoli i spojrzała na niego. Nadal siedział przy biurku.
Ogarnęła spojrzeniem rozwichrzoną czuprynę, piękne, szare oczy i linię ust,
najbardziej ponętnych, jakie widziała w życiu. Nigdy nie kochała tak żadnego
mężczyzny i pewno nigdy nie pokocha. Rozstanie z nim będzie najcięższym z
jej dotychczasowych doświadczeń życiowych.
– Przepraszam – odparła – ale jestem zajęta. Drzwi zamknęły się za nią,
jakby coś się nieodwołalnie zakończyło.
Następnego dnia, we wtorek, Lucky pracowała do późna. W środę po
prostu wyłączyła telefon. W czwartek Sam zatelefonował, lecz powiedziała mu,
że jest niewyspana, co istotnie było prawdą, i nie zgodziła się na spotkanie.
Prędzej czy później zrozumie, o co jej chodzi. Miała tylko nadzieję, że nastąpi to
niedługo, bo jej siła woli była na wyczerpaniu.
W piątek wieczorem wałęsając się z kąta w kąt po pustym domu,
zastanawiała się, czy bardziej dotkliwy jest ból po stracie tego, co ją do tej pory
łączyło z Samem, czy smutek, jakiego doznawała na myśl, że jej przyszłość
potoczy się bez niego? Teraz uświadomiła sobie, iż nadzieje i marzenia wiązała
z jakąś nie istniejącą fikcją. Nie oceniała Sama realistycznie, tylko łudziła się, że
jest taki, jakim chciała go widzieć. I przyszło jej tego żałować.
Po prostu nie przyjmowała do wiadomości faktów, aż dopadły ją i zraniły.
A naga prawda była bardzo prosta – Sam nie przywiązywał znaczenia do więzi
rodzinnych, bez których ona nie potrafiła żyć.
Drgnęła na dźwięk telefonicznego dzwonka. Sam nie odzywał się od
dwudziestu czterech godzin i choć obawiała się rozmowy z nim, gdzieś w głębi
serca tliło się optymistyczne przekonanie, że dopóki on z niej nie zrezygnował,
jest jeszcze nadzieja.
Podniosła słuchawkę i okazało się, że dzwoni Isabel, jej siostra.
– Słuchaj, wiem, że cię późno zawiadamiam, ale znajomi zaprosili nas na
kolację, a tak się składa – Isabel mówiła jednym tchem – że absolutnie nie
mogliśmy im odmówić, a ja już nie znajdę nikogo, kto by został z bliźniakami,
więc, Lucky, czy nie zechciałabyś...
Lucky uśmiechnęła się na myśl o wrzaskliwych dwuletnich synkach
siostry. Evan i Quinn potrafili każdego doprowadzić do ostateczności, lecz
możliwe, że właśnie czegoś takiego teraz potrzebowała, żeby uwolnić się od
własnych kłopotów.
– Oczywiście – odparła. – Nawet z przyjemnością wezmę ich do siebie.
– Obawiam się, że możemy bardzo późno wrócić...
– Nic nie szkodzi. Przywieź tylko ich piżamy, trochę rzeczy na zmianę i
jedną z tych ochronnych kratek, żebym mogła zastawić nią łóżko w gościnnym
pokoju.
– Na pewno możesz to dla mnie zrobić? – Isabel jeszcze raz chciała
usłyszeć zapewnienie siostry.
– Oczywiście. Bawcie się dobrze.
Godzinę później Evan i Quinn siedzieli już na kanapie w jej salonie. Evan
z zadowoleniem pił sok z butelki ze smoczkiem, a Quinn, przezywając brata
dzidziusiem, usiłował radzić sobie z filiżanką.
– Posiedźcie tu grzecznie, dobrze? – Lucky obrzuciła malców bacznym
spojrzeniem. – Pójdę tylko do kuchni wstawić spaghetti na kolację.
– Nie lubię getti – poinformował ją Quinn stanowczym tonem.
– A co lubisz?
– Winogrona.
Zmarszczyła brwi.
– Winogrona?
Evan potwierdził opinię brata energicznym ruchem głowy.
– I chrupki kukurydziane.
Nie miała w domu ani winogron, ani chrupków.
– A co powiecie na hot-dogi?
– Hurra! – zawołał Quinn przy wtórze brata. – Hot-dogi!
Lucky wyjmowała właśnie ugotowane parówki z wody, kiedy odezwał się
dzwonek przy drzwiach. Ze szczypcami w jednej ręce i uchwytem rondelka w
drugiej znieruchomiała, zastanawiając się, co ma robić, gdy nagle doszedł ją
głośny łoskot, a potem rozdzierający płacz.
Rzuciła wszystko i wybiegła z kuchni. Pędząc przerażona przez hol,
zauważyła kątem oka, że drzwi wejściowe są otwarte, a Sam z naburmuszoną
miną idzie w jej stronę. Nie miała czasu nawet zareagować na jego obecność,
gdyż była już na progu salonu.
Odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle, jak to podsuwała jej wyobraźnia.
Quinn siedział na podłodze obok przewróconego stolika i głośno płakał, a Evan,
najwidoczniej mało wzruszony tarapatami brata, całkowicie był zaabsorbowany
przeglądanym komiksem.
Lucky uklękła i wzięła płaczące dziecko w objęcia.
– Skaleczyłeś się?
Chłopczyk potrząsnął przecząco głową.
– Stolik się przewrócił i cię przestraszył, tak? Tym razem przytaknął i
powoli zaczaj się uspokajać.
– Lucky?
Podniosła wzrok i zobaczyła w drzwiach Sama. Serce, ten zdradziecki
organ, podskoczyło jej do gardła. Gdyby nie dzieci, pewno rzuciłaby mu się w
ramiona. W tej sytuacji pomachała mu tylko drżącą ręką.
Sam obrzucił pokój niespokojnym spojrzeniem.
– Czy wszystko w porządku?
– Chyba tak – odparła, sadzając Quinna obok brata na kanapie. – Nie
widzę śladów krwi.
– Krwi?
– Z tymi dwoma nigdy nie wiadomo. Sam pokiwał głową ze
zrozumieniem.
– A kim oni są?
– To Evan i Quinn Gilbertowie. Dzieci mojej siostry Isabel i jej męża
Billa. Ale na tę jedną noc są moje. – Zdawała sobie sprawę, że plecie trochę bez
sensu, lecz wiedziała, że jeśli przestanie mówić o dzieciach, to będzie musiała
zastanowić się nad innymi problemami. Po pierwsze, co Sam tu właściwie robi?
A on, oparty o framugę drzwi, z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie,
z rozbawieniem obserwował, jak Lucky uspokaja kłócących się właśnie
chłopców. Do tej chwili nie był pewny, dlaczego właściwie tu przyszedł. Teraz
uświadomił sobie, że odpowiedź jest prosta. Nie miał wyboru.
Jasne było, że Lucky unikała go przez ostatnie dni. Po ich kłótni usunęła
się, chciała mu dać tyle czasu, ile zapragnie. Kiedyś sądził, że jest mu to
niezbędnie potrzebne. Tymczasem okazało się, że bez Lucky czas wlókł się
niemiłosiernie i był tylko godzinami, które trzeba jakoś wypełnić.
To dziwne, pomyślał, przyzwyczaił się dużo czasu spędzać sam. Był
przekonany, że odpowiada mu taki styl bycia. Lecz miniony tydzień uzmysłowił
mu, że jest nie tylko sam, ale także samotny. Tęsknił za tak absorbującą go
obecnością Lucky, czuł się jakby niepełny, a nigdy dotąd nie zaznał takiego
uczucia.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że kłótnia o samochód Deweya tak się
zakończyła. Przecież zazwyczaj przynajmniej próbowali przeanalizować
przyczyny różnicy poglądów. Tym razem Lucky nie dała mu nawet takiej
możliwości. Dlatego dzisiaj wieczorem chciał z nią porozmawiać. Nie o
interesach, lecz o nich samych.
– Miałem zamiar zaprosić cię na kolację – powiedział, spoglądając
ponuro na dzieci. – Widzę, że to nie wchodzi w rachubę.
Lucky uśmiechnęła się. Cóż mogła zrobić, Sam był jej gościem.
– Różni ludzie i to bardziej stanowczy niż ja już próbowali okiełznać ich
w publicznych miejscach, ale bez skutku. Oczywiście, jeśli nalegasz...
– Po namyśle chyba rezygnuję. Co masz na kolację?
– Hot-dogi. Uśmiechnął się krzywo.
– Czy nikt ci nie mówił, że do serca mężczyzny droga wiedzie przez
żołądek?
– Spróbuj to wytłumaczyć tym maluchom.
– Już wszystko rozumiem. Hot-dogi: to jest to.
– Dziwne – zastanawiała się głośno – nie przypominam sobie, żebym cię
zapraszała.
Sam wypróbował swój najbardziej zniewalający uśmiech. Lucky
odetchnęła głęboko i udawała, że rozważa jeszcze pomysł wspólnej kolacji. Nie
musiał wiedzieć, że już ją rozbroił. Lecz najpierw powinna o coś zapytać.
– Dlaczego tu przyszedłeś?
Mógł udzielić dziesięciu odpowiedzi. Jednak tylko jedna byłaby
prawdziwa. Wyciągnął do Lucky dłoń i oplótł jej rękę swymi długimi, silnymi
palcami.
– Przyszedłem – odrzekł po prostu – bo cię kocham.
ROZDZIAŁ 14
Po takiej odpowiedzi trudno jest wyrzucić mężczyznę z domu, rozmyślała
Lucky, kiedy w kuchni kończyła szykować kolację. Sam już mówił, że ją kocha
i choć ta deklaracja cieszyła, obawiała się, że dla każdego z nich miłość oznacza
zupełnie coś innego.
Z drugiej strony, skoro los zesłał jej do pomocy takiego wyjątkowego
atletę, czyż miała się temu sprzeciwiać? Minione pięć dni spędziła w
prawdziwej udręce, analizowała sytuację na wszystkie możliwe sposoby i nie
znalazła żadnego sensownego rozwiązania. Postanowiła, że dziś wieczorem po
prostu miło spędzi czas.
Podała kolację na kuchennym stole, lecz malcy rozrabiali i bez przerwy
coś znajdowało się na podłodze.
– Skąd bierzesz tyle cierpliwości? – dziwił się Sam, gdy Lucky kolejny
raz schyliła się po plastykową butelkę z keczupem.
– Przychodzi mi to całkiem łatwo. – Postawiła butelkę na stole i
ponownie stanowczym ruchem nałożyła Quinnowi śliniaczek. – Ciągle sobie
powtarzam, że to potrwa tylko parę godzin i jutro już Isabel się nimi zajmie.
– A jak będziesz miała własne dzieci? Opieka nad nimi zajmie ci
dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Nigdy nie uważałam tego za problem i wierz mi, żadna z matek, którą
znam, nie myśli o dzieciach w taki sposób. Poza tym – celowo odwróciła się od
niego i poprawiła Evana na stołku – ty sądzisz, że jestem osobą szalenie
nowoczesną, a ja w istocie kieruję się całkiem staroświeckimi zasadami. Zanim
będę miała dzieci, wyjdę za mąż i oboje z mężem podzielimy się obowiązkami
rodzicielskimi.
A więc pokazała mu, gdzie jest jego miejsce, pomyślał Sam.
Niewątpliwie to chciała osiągnąć. Snuła plany na przyszłość, lecz najwidoczniej
nie zakładała, że on będzie odgrywał w nich jakąś rolę. I czyja to była wina? –
zadał sobie ze złością pytanie. Przecież to on ciągle się wahał. On nalegał, żeby
się nie spieszyli. Lecz skoro nie był pewien własnych zamiarów, skąd mogła
wiedzieć, czy zmierzają we właściwym kierunku?
Żuł w zamyśleniu kawałek hot-doga, lecz nagle ten wątek jego rozmyślań
przerwała pewna wizja. Oczyma wyobraźni zobaczył Lucky trzymającą w
objęciach dziecko, przytulającą policzek do jego miękkiej buzi i nucącą mu
piosenkę. Poczuł gwałtowne, ostre ukłucie zazdrości na myśl, że to dziecko
mogłoby należeć do jakiegoś innego mężczyzny.
Do tej pory nigdy nie myślał o sobie jako o przyszłym ojcu. Ale też
wątpił, czy kiedykolwiek naprawdę się zakocha. A fakt, że kochał Lucky
Vanderholden, nie ulegał żadnej wątpliwości. To ona powoli, lecz z
powodzeniem otwierała jego serce i umysł na bogactwo nowych uczuć i
perspektyw życiowych. Kiedyś przerażała go sama myśl o złożeniu
przyrzeczenia oznaczającego związek do końca życia. Teraz pojął, że bez
przyjęcia na siebie takiego zobowiązania jego życie zostanie pozbawione sensu.
Aż wreszcie przyszło olśnienie. Przecież to zobowiązanie, którego się
obawiał, podjął już we własnym sercu i tylko trzeba było ująć je w słowa.
– Czy ostrzegałam cię, że musisz zapracować na kolację?
Wyrwany z zamyślenia spojrzał na Lucky. Przyglądała mu się uważnie.
Chciał jej teraz, zaraz, powiedzieć o tylu ważnych sprawach, których nie
powinien już dłużej odkładać. Lecz widząc wpatrzone w nich dwie pary
ciekawskich oczu, uznał, że jeszcze musi poczekać.
– Jak dotąd, nie – odparł.
– Szkoda. – Udawała zrezygnowaną, ale jej oczy lśniły niepokojąco.
– Co masz na myśli?
Najpierw podniosła ze stołka Evana, a potem Quinna. Chłopcy wybiegli z
kuchni, radośnie pokrzykując.
– Masz do wyboru. Albo posprzątasz kuchnię – uśmiechnęła się, bo nie
miała wątpliwości, co wybierze – albo zagonisz tych dwóch dzikich Indian do
kąpieli.
Sprzątanie kuchni to dla niego nic nowego, był do tego przyzwyczajony,
pewnie nawet bardziej niż ona, sądząc po ilości zamrożonych kolacyjnych dań
w jej lodówce. Zajęłoby mu to chwilę. A jednak ku własnemu zaskoczeniu
powiedział:
– Chyba powinnaś trochę odpocząć od dzieci. Zostań tutaj, a ja zabiorę je
na górę.
Dobrze się złożyło, że siedziała, w przeciwnym razie chyba padłaby z
wrażenia. Gdy wychodził z kuchni, odprowadziła go osłupiałym wzrokiem.
Nadal się nie ruszała, oczekując na nieuchronny wrzask protestu dzieci.
Po kilku minutach ciszy nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy odczuwać
zawód, że jej pomoc nie jest potrzebna? Zajrzała do holu: nie było w nim
nikogo, podobnie jak w salonie. Z góry zaś dochodził odgłos napływającej do
wanny wody i wesołe chichoty.
To musi być jakaś sztuczka, pomyślała.
– Sam? – zawołała – czy wszystko w porządku? Dobiegł ją z łazienki
spokojny głos.
– Tak, oczywiście.
Pokręciła ze zdumieniem głową i, mrucząc pod nosem, powróciła do
jedynego zajęcia, które jej pozostało – zmywania naczyń.
Sam nie wyobrażał sobie, że zupełnie małe dzieci potrafią tak świetnie
bawić się w wodzie. Nie miały tu swoich zabawek, więc używały wszystkiego,
co było pod ręką: butelek z szamponem i płynem do kąpieli, mydelniczki.
Każdy z tych przedmiotów stanowił znakomity oręż w prowadzonej przez
bliźniaków bitwie. Przy minimum mycia i maksimum chlapania toczyła się
wojna o panowanie nad wanną.
Sam, klęcząc na ziemi, usiłował wyłowić z wody poprzez góry piany
mydło. Wyślizgnęło mu się parę razy, więc zrezygnował z westchnieniem z
dalszego polowania. Może chłopcy nie będą najdokładniej umyci, ale
przynajmniej się zmęczą.
I rzeczywiście, po paru minutach energia malców osłabła, za to koszula
Sama ociekała wodą, a włosy udekorowane były kłębkami piany.
Wyciągnął korek z odpływu wanny, wyjął chłopców po kolei z wody, po
czym owinął ich w grube, miękkie ręczniki. Wziął na ręce Quinna i w tej
właśnie chwili weszła do łazienki Lucky, która zabrała Evana. Quinn z kciukiem
w buzi położył główkę na ramieniu Sama. Poczuł wzruszenie i mocniej przytulił
chłopczyka, zdumiony prostotą okazanego mu przez dziecko uczucia.
Zastanawiał się, czy jemu, nawet w wieku Quinna, przychodziło to łatwo.
Czy czuł się kiedykolwiek na tyle akceptowany, żeby pozwolić sobie na
okazanie całkowitego zaufania bez zastrzeżeń? Wszystko zależało od zaufania.
A on nadal był ostrożny, nawet wtedy, gdy uświadomił sobie, że kocha Lucky.
Nie jej bał się uwierzyć, nie śmiał zaufać sobie.
Odkąd pamiętał, zawsze kierował się rozsądkiem i to mu wystarczało.
Dopiero ostatnio odkrył, że pewne sprawy nie poddają się wyłącznie racjonalnej
ocenie. Logika nie tłumaczyła miłości, nie dawała odpowiedzi na pytanie:
dlaczego tak mu jest dobrze z Lucky? Bał się tego uczucia, gdyż zakładał, że to
zbyt ryzykowna gra, a jego nie stać na przegraną.
Lecz od chwili pojawienia się Lucky w jego życiu zrozumiał, że wszystko
stało się możliwe.
Jak tylko uporają się z bliźniakami, otworzy przed nią swe serce.
Chłopcy zmęczeni zabawą nie protestowali, gdy Lucky i Sam ubierali ich
w piżamy i układali do łóżka. Zdążyli zasnąć, zanim ciocia i jej przyjaciel po
cichu wycofali się z pokoju.
– Ułłłaaa – jęknął Sam.
– Czuję dokładnie to samo. – Lucky żartobliwie prztyknęła palcem w
mokrą koszulę Sama. – Dobrze bawiłeś się w czasie kąpieli?
– Tak, ale teraz mam nadzieję na jeszcze lepszą zabawę.
Lucky zastanawiała się, czy to tylko gra światła na twarzy Sama, czy
rzeczywiście jego oczy nagle pociemniały i zapłonęły dziwnym blaskiem.
Zacisnęła palce na przemoczonej koszuli i poczuła pod nią twarde mięśnie.
Pożądanie przepłynęło przez jej ciało gorącą falą.
– Może zaczniemy od tego, że pozbędziemy się twego przemoczonego
ubrania? – powiedziała schrypniętym szeptem.
Sam pochylił się i uchwycił wargami jej ucho.
– Podobają mi się kobiety, które mają takie praktyczne podejście do
życia.
– A ja sądziłam, że nie możesz oprzeć się powabom mego ciała.
– To też – zamruczał. Nasłuchiwał przez moment. – A co z bliźniakami?
– Nie martw się. – Lucky wzięła Sama za rękę i prowadziła w stronę
sypialni. – Kiedy wreszcie pójdą do łóżka, śpią jak aniołki przez całą noc.
– To brzmi obiecująco.
– Ja myślę – uśmiechnęła się.
Podczas tych czterech dni rozłąki ani przez chwilę nie przestała za nim
tęsknić. Teraz, gdy stanęli przy łóżku, rzuciła się w jego ramiona, jakby się
nigdy nie rozstawali. Sam objął ją w pasie i przyciągnął do siebie bardzo blisko.
Uniosła ku niemu twarz, a jego wargi gorące i głodne przywarły do jej ust.
Całowali się szaleńczo, do bólu.
– Tak bardzo mi ciebie brakowało – wyszeptała. Zacisnęła ręce na jego
ramionach, jakby go chciała zatrzymać przy sobie na zawsze.
– Jestem przy tobie – powiedział cicho – i pozostanę, dopóki będziesz
mnie chciała.
Zamknęła oczy, bo ich wargi znowu się spotkały. A potem, gdy już nadzy
leżeli na łóżku, odpowiadając żarliwie na każdą jego pieszczotę, dała się ponieść
miłości aż do doskonałego jej spełnienia w rozkoszy.
Przez pewien czas odpoczywali w milczeniu. Wreszcie Lucky uniosła
głowę i spojrzała Samowi w oczy.
– To niewiarygodne – szepnęła.
– Po prostu mnie kochasz – odparł z nutą satysfakcji w głosie.
– Jesteś dość zadowolony z siebie – zaśmiała się cicho.
Może rzeczywiście jego słowa tak zabrzmiały, lecz właśnie to dokładnie
czuł. Pierwszy raz w życiu zrozumiał, co jest dla niego najważniejsze. Dane mu
było ukochaną, najwspanialszą kobietę na świecie, która go kochała, trzymać w
ramionach. Będą już teraz mogli cieszyć się sobą do końca życia. Jeszcze tylko
musi jej to powiedzieć.
– Wyjdź za mnie.
Niewiele słów wyrwałoby Lucky z tego cudownego stanu, jaki zawładnął
jej ciałem. Sam z nieomylną trafnością odnalazł te właściwe.
– Co powiedziałeś?
– Lucky, kocham cię i chcę, żebyś wyszła za mnie za mąż.
Zsunęła się z jego piersi.
– Teraz?
– No, może nie natychmiast – ustąpił. – Chyba przedtem powinniśmy się
ubrać.
Potrząsnęła niecierpliwie głową.
– Nie o to mi chodzi. Pytam, dlaczego oświadczyłeś mi się właśnie teraz?
– Czy wybrałem jakiś niewłaściwy moment?
Westchnęła głęboko. Jak mu to wytłumaczyć? Sądziła, że niczego
bardziej nie pragnie, niż usłyszeć te słowa. Obecnie, kiedy je wypowiedział, coś
jej się nie zgadzało. Kochała Sama wręcz bezgranicznie i właśnie dlatego
musiała dowiedzieć się, co go skłoniło do oświadczyn.
– Wymusiłam to na tobie, tak? – spytała cicho. Sam zachmurzył się, nie
takiej reakcji oczekiwał.
– Ależ nie. Skąd to podejrzenie?
– Tęskniłeś za mną przez tych kilka dni, prawda?
– Wiesz, że tak. – Ujął jej brodę i uniósł twarz do góry. – Lucky, kocham
cię i uwielbiam być z tobą.
– A widzisz? Zacząłeś myśleć o małżeństwie tylko dlatego, że nie
widywaliśmy się przez parę dni. A jak jesteśmy razem, dla ciebie najcenniejsza
jest wolność.
– Była – sprostował łagodnie – a to istotna różnica. Sześć miesięcy temu,
a może nawet jeszcze przed miesiącem, miałabyś rację. Ale teraz ja wiem lepiej
niż ty, na czym mi naprawdę zależy. Odkąd ciebie poznałem, wiele się
nauczyłem, a między innymi tego, że niezależność nic nie znaczy, jeżeli jest się
samotnym. – Zamilkł i spojrzał jej głęboko w oczy. – Pragnę, abyś zdjęła ze
mnie brzemię samotności.
– Nie mogę – odparła przygnębiona i odwróciła od niego oczy.
– Dlaczego?
– Bo musiałabym żyć ze świadomością, że zrobiłeś to dla mnie, żeby
mnie zadowolić. Ja też dużo o nas myślałam i wiele zrozumiałam. Nie można
wymagać od kogoś, żeby był kimś innym, niż jest. Ty jesteś cudownym
człowiekiem, ale...
– Nie mów tak – poprosił. – Niczego na mnie nie wymuszałaś.
– Po prostu staram się uchronić cię przed podjęciem nierozważnej decyzji
pod wpływem chwilowego uczuciowego impulsu.
– Mnie? Doskonale wiesz, że nigdy w życiu nie podejmowałem decyzji
pod wpływem uczuciowego impulsu.
– Więc tym bardziej nie ma powodu teraz zaczynać. Panowanie nad
głosem wymagało dużego wysiłku, lecz jakoś się jej udało. Nie miała wyboru.
Nie powinna w takiej chwili popełnić omyłki i pozwolić na jakiekolwiek
niedomówienia. Na myśl, że mężczyzna, którego kocha, żałowałby swej decyzji
do końca życia, ogarniał ją paniczny strach.
Sam gwałtownie usiadł na łóżku i oparł się plecami o twarde wezgłowie.
Jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
– Dlaczego uważasz, że oświadczyłem ci się bez zastanowienia?
– A czy tak nie było?
– Oczywiście, że nie.
Lucky przewróciła się na brzuch i wsparła głowę na dłoniach.
– Czy już w chwili, gdy tu wszedłeś, miałeś zamiar mi się oświadczyć?
– No, niezupełnie.
Milczenie Lucky mówiło samo za siebie.
– Chciałem z tobą porozmawiać. I miałem nadzieję, że ta rozmowa
skończy się w łóżku.
– Ale nie oczekiwałeś, że obudzisz się rano, będąc ze mną po słowie. Do
diabła, Sam! – Wzburzona uderzyła w materac zaciśniętą pięścią. – Znam cię
dobrze i kocham, ale to nie w twoim stylu.
– A jak się zachowałem – jeszcze próbował się bronić – kiedy
zaproponowałaś mi spółkę?
– To zupełnie co innego, jako doświadczony biznesmen od razu
zorientowałeś się, że ma ona sens.
– Więc to jest dobry przykład. Zaufałem swojej intuicji.
– Nasz związek nie jest handlową transakcją – patrzyła na niego ze
złością. – Ja po prostu nie mogę akceptować twoich pochopnych decyzji,
których później będziesz żałował.
– Czy ja nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie? Potrząsnęła głową z
uporem.
– Uważam, że powinieneś się wycofać ze swej propozycji...
– Oświadczyn nie cofam.
– ...do czasu kiedy będziesz ją mógł dobrze przemyśleć – zakończyła
stanowczo.
– Czy mamy zsynchronizować nasze zegarki? – W jego głosie nie słychać
było wesołej nuty.
– To nie jest konieczne.
– Chwała Bogu. – Mrucząc coś pod nosem, zsunął się niżej.
Kilka razy uderzył pięścią w poduszkę, zanim podsunął ją pod głowę, po
czym obrócił się na bok i zaraz zasnął.
Lucky pomyślała posępnie, że właśnie na to zasłużyła. Mówiła Samowi o
sprawach niemiłych, ale przecież trzeba było je poruszyć. Gdyby naprawdę
chciał się z nią ożenić i rzeczywiście myślał o spędzeniu z nią reszty życia, to
nie powinien pozwolić, żeby go od tego odwodziła. Wtedy byłaby pewna, że się
myli.
Do licha! Myśl, że mogła mieć rację, była nie do zniesienia.
Sam obudził się, kiedy jasne promienie słońca padały już na łóżko.
Spojrzał na zegarek. Rzeczywiście było późno, po ósmej. Nic dziwnego, skoro
przez większość nocy udawał, że śpi, a tak naprawdę sen nie przychodził.
Miejsce po drugiej stronie łóżka było jeszcze ciepłe, poduszka pachniała
włosami Lucky, lecz jej nie było. Sądząc po hałasach dochodzących z dołu,
karmiła bliźniaki. W pierwszej chwili chciał wciągnąć spodnie i zejść do nich,
lecz zmienił zamiar.
Zeszłej nocy istotnie udało jej się go zaskoczyć i pomieszać mu w głowie.
Teraz, gdy przed nią stanie, musi być przytomny, czujny i ubrany. W każdym
calu zasługujący na zaufanie, prawdomówny człowiek, za jakiego zresztą
zawsze się uważał. Powtórzy oświadczyny, a ona będzie musiała potraktować
go poważnie.
Piętnaście minut później był wykąpany, ogolony i gotowy na wszelkie
wyzwania tego świata. Schodząc po schodach, zorientował się, że poziom
decybeli na parterze zdecydowanie opadł. Zamiast podnieconych głosików
dwóch berbeci, słychać było chyba rozmowę dorosłych osób. Sam stanął w
drzwiach kuchni i wszystko stało się jasne.
– Dzień dobry – powitał go uprzejmie Bill. Jeżeli nawet był zdziwiony, że
Sam wkracza do kuchni Lucky świeżo wykąpany i ogolony, nie dał tego po
sobie poznać. – Właśnie wpadłem po dzieciaki. Widzę, że oboje jakoś
przeżyliście.
– Bardzo dobrze się bawiliśmy – odrzekł Sam szczerze. Podszedł do stołu
i nalał sobie kawy. – Masz urocze dzieci.
– Czasami – przyznał Bill z uśmiechem. – Chyba już pójdę. Podrzucę je
tylko do domu, bo zaraz wybieramy się z Frankiem i Halem na ryby. Pogoda
jest doskonała, więc może coś złapiemy na kolację. – Był już w drzwiach, ale
odwrócił się i powiedział: – Słuchaj, Sam, a może byś się do nas przyłączył?
– Ja? – Sam spojrzał na niego zdumiony. – Nigdy w życiu nie łowiłem
ryb.
– Znasz takie powiedzenie: co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
No właśnie, a Lucky zeszłej nocy mówiła mu coś zupełnie przeciwnego.
Jeżeli dobrze pamiętał, powiedziała, że skoro nigdy nie działał pod wpływem
emocji, to z pewnością teraz się nie zmienił. A więc ona uważa, że jego nie stać
na podejmowanie decyzji pod wpływem uczucia? To się jeszcze okaże!
– Słusznie – odparł z przyjaznym uśmiechem. – Z przyjemnością pojadę z
wami.
– Z przyjemnością? – Lucky zakrztusiła się kawą. Sam roześmiał się na
widok przerażenia, malującego się na jej twarzy.
– A dlaczego nie? – spytał, gdy Bill brał na ręce bliźniaki. – Znasz mnie
przecież, „spontaniczny” to mój przydomek.
– Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. Moi bracia to doświadczeni
wędkarze. Potrafią spędzić na jeziorze wiele godzin.
– To świetnie. Kto wie, może i ja coś złowię na kolację.
– Albo wpadniesz do wody i dostaniesz zapalenia płuc.
– No, no, no. Jeszcze wczoraj chciałaś zostawić mi jak najwięcej
swobody. Czyżbyś się wycofywała?
– Oczywiście, że nie. Ja tylko...
– Słucham?
– To twoje życie i jesteś dość dorosły, żeby wiedzieć, co robisz.
– Właśnie – odparł, tym razem zupełnie poważnym tonem. – I przemyśl
to, co powiedziałaś. – Musnął na pożegnanie ustami jej wargi i podążył za
Billem.
Rzeczywiście rozmyślała o tym i to przez cały dzień pracy. Z pewnością
Sam był wystarczająco dorosły, a nawet bardziej niż wystarczająco, żeby
decydować d sobie. A ona nie miała prawa ani zresztą ochoty podejmować
decyzji za niego.
Jeśli naprawdę był przekonany, że chce ją poślubić, to odradzanie mu
tego musiało być przejawem choroby umysłowej. Jak tylko Sam wróci, to
właśnie mu powie.
Była pewna, że zaraz po powrocie wpadnie do niej albo przynajmniej
zadzwoni. Ale do szóstej, godziny zamknięcia biura, nie odezwał się.
Wpatrywała się w telefon przez kilka długich chwil i wreszcie nakręciła
numer Franka. I usłyszała wszystko, co chciała wiedzieć. Bracia spędzili cały
dzień na jeziorze, ale Sam wyjechał zaraz po lunchu. Frank nie widział go od
wczesnego popołudnia i nie miał zielonego pojęcia, gdzie się teraz podziewa.
Lucky ze złością rzuciła słuchawkę na widełki. Pozostawić mężczyźnie
swobodę, to jedno, a dać się wykorzystywać, to zupełnie inna rzecz.
Martwiła się w drodze do domu, a tam poczuła się jeszcze gorzej. Każdy
pokój przywodził jej na pamięć Sama, Salon przypominał o pierwszej randce. W
kuchni razem szykowali kolację, rozmawiali, śmiali się. A sypialnia...
wspomnienia wywołały rumieniec na jej policzkach.
Czyżby Sam przejął się jej radą i zaczął na nowo rozważać sprawę
małżeństwa? Jeżeli tak, to popełniła największy błąd swego życia. To ona go do
siebie zniechęcała. Gdyby nie wrócił, jak zapełniałaby pozostałą po nim pustkę?
Na dźwięk melodyjnego, lecz nieznanego klaksonu zerwała się na równe
nogi. Może to tylko jej pobożne życzenie, ale musiała sprawdzić, czy to nie
Sam.
Podbiegła do frontowych drzwi, otworzyła je i wpadła prosto w jego
ramiona.
– Co za miła niespodzianka – uśmiechnął się – miałem nadzieję, że
będziesz zadowolona z mojej wizyty, lecz nie liczyłem na takie entuzjastyczne
powitanie.
– Jesteś – powiedziała trochę bez sensu. Przesunęła dłonie wzdłuż jego
rąk, aż po ramiona. Miała ochotę go dotykać, żeby upewnić się, że naprawdę
wrócił.
– Wejdź do środka.
– Za moment. – Oczy Sama rzucały wesołe błyski. Jeśli nadal będzie się
tak uśmiechał, to, na Boga, ona go tu wciągnie siłą...
– Chcę ci coś pokazać.
– Co? – Wyciągnęła szyję, ale uniósł ramię nad głowę i zasłonił jej
widok.
– Jeszcze nie. Najpierw muszę cię o coś zapytać.
– Odpowiedź brzmi: „tak” – odparła bez wahania.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– Och. – Z trudem ukryła rozczarowanie. – Więc słucham.
– Co sądzisz o niekonwencjonalnych prezentach ślubnych?
Spojrzała na niego kpiąco.
– Masz na myśli zegar z kukułką zamiast tostera?
– Niezupełnie.
– Samie Donahue, jeżeli w tej chwili mi nie powiesz, o co chodzi – była
już naprawdę zła – to ci przyłożę.
– Wierzę Ci.
– To dobrze, bo jak ktoś się wychował z czterema braćmi, to ma dobry
prawy sierpowy.
– Jeszcze się powstrzymaj – roześmiał się. – W ciągu całego mojego
życia nie łączyło mnie z ludźmi wiele znaczących więzi – zaczął mówić z
wolna. – Zapewne po części z mojej własnej winy. Jako dziecko zachęcany
byłem raczej do współzawodnictwa niż do przyjaźni. W miarę jak dorastałem,
zacząłem wyznaczać sobie dalekosiężne cele na przyszłość. A ponieważ
udawało mi się je realizować, byłem przekonany, że wystarczy mi płynąca stąd
satysfakcja. I pewnego dnia – spojrzał jej głęboko w oczy – spotkałem ciebie.
Przewróciłaś moje życie do góry nogami i uświadomiłem sobie, że ono już
nigdy nie będzie takie jak przedtem. Usiłowałem przekonywać samego siebie,
że twoja rodzina przytłacza mnie swoją liczebnością, ale twoi bliscy pokazali
mi, ile miłości i czułości ominęło mnie w życiu.
– Wypad na ryby – powiedziała zduszonym głosem, gdyż właśnie
uderzyła ją pewna myśl. – Moi bracia nie mogliby...
– Mogli.
– Och.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją. – Z najwyższą przyjemnością
słuchałem, jak wychwalają cię pod niebiosa.
– Teraz rozumiem, że po takich rekomendacjach nie spieszyłeś się z
powrotem.
– To akurat nie miało z nimi nic wspólnego. Musiałem załatwić pewien
interes.
– Sądziłam, że nie pracujesz w soboty.
– Nie, chodziło o sprawę prywatną. Przypomniała sobie jego wcześniejsze
pytanie i nie potrafiła się powstrzymać.
– Kupiłeś mi ślubny prezent! – wykrzyknęła z radością. Roześmiała się na
widok miny Sama. Zgadła.
– Do licha – mruknął – zawsze jesteś o krok przede mną. To miała być
niespodzianka.
– Przepraszam – powiedziała skruszona. Teraz, gdy już wiedziała na
pewno, jak się sprawy mają, bawiła się wspaniale. – Więc, proszę, zadziw mnie.
Sam nie odpowiedział, tylko poprowadził ją na podjazd, gdzie w cieniu
garażu stał Thunderbird Deweya Phillipsa.
– Skąd on się tu wziął? – Lucky stała z szeroko otwartymi ze zdumienia
oczami.
– Odkupiłem go – odrzekł z satysfakcją. Uniósł do góry rękę z
kluczykami. – Jest twój, możesz z nim robić, co chcesz.
Lucky pogładziła maskę samochodu.
– Czy bardzo byłoby ci przykro – jej głos był cichy i drżący – gdybym
chciała go sprzedać?
– Ani trochę – zaśmiał się. – Właściwie byłbym rozczarowany, gdybyś
miała inne zamiary.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Ale musiała zadać jeszcze jedno pytanie.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Dlaczego? – powtórzył bezmyślnie.
– No tak – starała się mu wyjaśnić. – Czy tylko chciałeś zrobić mi
przyjemność, czy były jeszcze jakieś inne przyczyny?
Sam zastanawiał się przez parę chwil, zanim odpowiedział:
– Po trochu i jedno, i drugie. Wprawdzie nadal niezupełnie rozumiem twe
nastawienie do tej transakcji i nie mogę powiedzieć, żebym się całkowicie z tobą
zgadzał, ale z drugiej strony – objął ją i przyciągnął do siebie – wziąłem pod
uwagę, że mamy przed sobą resztę życia, więc zostało ci dużo czasu na
wytłumaczenie mi twojego punktu widzenia.
Zalała ją fala takiej czułości, że ze wzruszenia nie mogła wydobyć słowa.
I tylko westchnęła uszczęśliwiona, zanim ich usta połączyły się w gorącym
pocałunku, potwierdzającym bezmierność uczucia.
Po długiej chwili wysunęła się z jego objęć.
– Sam?
– Hmm?
– Czy ten samochód jest rzeczywiście ślubnym prezentem?
– Oczywiście. Więc musisz powiedzieć „tak”, bo w przeciwnym razie...
– Zatrzymasz go dla następnej narzeczonej? Roześmiał się. Życie z nią
nie będzie łatwe. Ale na pewno nie grozi mu nuda.