Maya Blake
Siedem dni w raju
Tłumaczenie: Dorota Viwegier-Jóźwiak
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Kidnapped for His Royal Heir
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2020 by Maya Blake
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi
znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i
zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Violet Barringhall trzymała w dłoni grubą kopertę. W jej
sercu tlił się bunt. Z trudem zdobyła się na uprzejmy uśmiech
pod adresem stojącego za progiem kuriera, po czym zamknęła
drzwi apartamentu.
Nawet bez zaglądania do środka wiedziała, kto jest
nadawcą przesyłki. Sztywny kremowy papier i wytłoczone
w prawym górnym rogu złote godło były wystarczająco
rozpoznawalne nawet dla kogoś, kto nie utrzymywał
kontaktów z rodem, który się tym godłem posługiwał
z właściwą sobie, dziedziczoną z pokolenia na pokolenie
wyniosłością.
Violet na co dzień spotykała się z jeszcze bardziej
wyrafinowaną postacią owej wyniosłości skumulowanej
w osobie księcia Zakary’ego Philippe’a Montegovy, który był
nadawcą listu.
List nie był zaproszeniem, lecz nakazem stawiennictwa.
Wiedziała o tym doskonale, ponieważ sama była
odpowiedzialna za wysyłkę podobnej korespondencji przy
okazji ostatniej imprezy charytatywnej. Przez ostatnie trzy
miesiące pełniła w fundacji należącej do księcia rolę
popychadła do zadań wszelakich.
Bite dwanaście tygodni harówki, której końca nie było
widać. Bezwzględne rozkazy, niemożliwe do spełnienia
oczekiwania oraz wymóg bycia perfekcyjną w każdym calu –
tak wyglądała współpraca z księciem, który wymagał wiele od
siebie, oraz, rzecz jasna, od innych.
Pod jego kierownictwem Trust Królestwa Montegovy –
fundacja zajmująca się szeroko pojętą działalnością
charytatywną
na
całym
świecie
–
przysporzyła
międzynarodowego uznania małej, ale zamożnej monarchii
z regionu Morza Śródziemnego.
Wspólnie z bratem, księciem koronnym Remirezem
Montegovą, oraz królową matką Zak podniósł znaczenie
królestwa na mapie świata po wstrząsie, jakim była
przedwczesna śmierć króla przeszło dekadę temu.
W sytuacji, gdzie każdy inny spocząłby na laurach
i korzystał z luksusów, jakie dawał ogromny i rosnący
z każdym rokiem majątek rodziny królewskiej, Zak wydawał
się jeszcze bardziej zdeterminowany w dążeniu do
doskonałości i przeżywał każdy dzień na tak wysokich
obrotach, że doprawdy trudno było za nim nadążyć.
To samo dotyczyło życia prywatnego i związków
z kobietami, choć o tym Violet wolała teraz nie myśleć. Ba,
dałaby wszystko, żeby usunąć Zaka Montegovę z pamięci.
Przynajmniej na kolejne dwanaście godzin.
Nie mogła sobie jednak na to pozwolić.
Zobowiązała się, że będzie dostępna niemal na zawołanie.
Była to jedna z klauzul kontraktu, jaki podpisała z fundacją.
Mimo zastrzeżeń wobec księcia, miała na uwadze, że jej
kariera zawodowa mogła nabrać tempa dzięki referencjom od
tak znanego pracodawcy jak fundacja. Dlatego jej rozważania
nad przyjęciem oferty stażu w Nowym Jorku były krótkie.
Wydarzenia z przeszłości, jakie łączyły ją z Zakiem, były
niczym gorzka pigułka, a nowa posada stażystki dodatkowo
wpisywała się w przebiegłe plany matki Violet.
Co prawda Violet powtarzała sobie mnóstwo razy, że
tamten incydent to stare dzieje, ale w jakiś sposób historia
wracała do niej jak powtarzający się koszmar senny. Działo się
tak zawsze, kiedy spotykała się z Zakiem w pracy,
a w ostatnich dniach te spotkania były wyjątkowo częste
i potrafiły trwać po kilka godzin.
Jeszcze tylko trzy miesiące i będzie po wszystkim,
pocieszała się.
Jak na zawołanie, pod jej powiekami zamajaczyło
wspomnienie twarzy Zaka. Przystojnej, obdarzonej
królewskimi rysami, charyzmatycznej. Patrząc na nią,
nietrudno było uwierzyć w pogłoski o niebywałym męstwie
przyszłego władcy. A takie krążyły, jeszcze zanim spotkali się
po raz pierwszy.
Każde z lekceważących słów, jakie od niego usłyszała
tamtego dnia w ogrodzie matki, niemal dokładnie sześć lat
temu, było podyktowane męską arogancją. Wypełniała ona
jego szerokie barki, gdy kroczył, i wyrażała się
w sceptycznym przechyleniu głowy. Zak należał do mężczyzn,
którzy cieszyli się z zainteresowania, jakie wzbudzali
w kobietach, a jednocześnie nie zwracali na nie uwagi,
ponieważ mogli przebierać w ofertach do woli.
Twarz Violet zaogniła się na samo wspomnienie tamtego
upokorzenia. Zacisnęła palce na kopercie, będąc dosłownie
o krok od zgniecenia drogiego papieru i wyrzucenia listu do
kosza. Dopiero po chwili udało jej się zapanować nad
emocjami. Nie miała już osiemnastu lat. Od tamtych wydarzeń
minęło sześć długich i trudnych dla niej lat.
Po tamtym przyjęciu, które otworzyło jej oczy, musiała
dorosnąć, i to szybko. Przyczynił się do tego niespodziewany
atak serca, który zabrał jej ojca, a potem odkrycie, że luksusy,
w które do tej pory opływali, były jedynie dekoracją, za którą
kryły się kłamstwa, pochlebstwa i ciągłe próby łatania
niedopinającego się budżetu kolejnymi pożyczkami.
Okazało się, że hrabia i hrabina Barringhallowie nie są tak
bogaci, jak to próbowali przedstawić światu, a ich sytuacja
finansowa i grożące bankructwo stały się tajemnicą
Poliszynela. Nawet podczas pobytu na uniwersytecie, daleko
od domu, Violet spotykała się z niewybrednymi
komentarzami. Media społecznościowe dołożyły swoją
cegiełkę, upowszechniając wiedzę o rzeczywistym stanie
majątku jej rodziny.
To dlatego Violet zagrzebała się w pracy dla fundacji,
a gdy pojawiła się okazja, by wyjechać z Barringhall i uciec
od coraz intensywniej podejmowanych przez matkę prób
wydania Violet za mąż, chwyciła się tej szansy i przyjęła
stanowisko w Oxford.
Tu szybko się zorientowała, że bez podnoszenia
kwalifikacji nie ma co liczyć na awans. Uznała więc, że lepiej
będzie skupić się na nauce i zdobywaniu doświadczenia, by
raz na zawsze wyrwać się z orbity, po której krążyła razem
z matką.
Dlatego przyjęła aktualną pracę w fundacji, choć
wiedziała, że bliska przyjaźń matki z królową Montegovy
mogła oznaczać, że matka nadal realizuje swój cel wydania jej
bogato za mąż.
Zastanawiała się nawet, czy nie powiedzieć matce, żeby
dała sobie z tym spokój, przynajmniej w odniesieniu do Zaka,
który dość jasno wyraził swoje uczucia względem Violet
pamiętnego wieczora, sześć lat temu. Dla Zaka praktycznie nie
istniała.
Dlatego zdziwiło ją zaproszenie, które trzymała w dłoni.
Miała za sobą dziesięć męczących godzin w jego towarzystwie
i liczyła na solidny odpoczynek przed kolejnym dniem pracy.
Niecierpliwym gestem wsunęła palec pod rozchylony
brzeg koperty. List był krótki, napisany władczym tonem.
„Moja asystentka zachorowała. Zajmiesz jej miejsce
podczas dzisiejszej zbiórki funduszy dla Stowarzyszenia
Ochrony Przyrody, która rozpoczyna się za godzinę. Kierowca
jest do Twojej dyspozycji.
Nie zawiedź mnie”.
Ostatnimi czasy groźba zawarta w ostatnich trzech
słowach wiadomości spędzała sen z powiek Violet więcej razy
niż cokolwiek innego w jej całym życiu.
Jej pracowitość i poczucie obowiązku były bezpośrednio
pochodną wstrętnych pomówień, jakoby Violet, podobnie jak
jej ojciec, miała upodobanie do żerowania na innych. Jej próby
walki z tym stereotypem, nieprzychylnymi mediami
społecznościowymi, a także własną matką, która nieproszona
walczyła o lepszy status materialny dla Violet, nie przynosiły
większych rezultatów.
Violet była przekonana, że wytrwałą pracą przekona
w końcu ludzi do siebie. Udowodni im, ile jest warta. Musiała
tylko wytrzymać jeszcze trochę. Włożyć jeszcze więcej
wysiłku i poświęcenia w rozwijającą się karierę. Pokazać
sceptykom, takim jak Zakary Montegova, że się mylą. Nawet
jeśli po całym dniu pracy miała zastąpić jego asystentkę.
Może zresztą nauczy się czegoś nowego lub pozna
ciekawych ludzi? Powinna myśleć pozytywnie i na pewno by
to zrobiła, gdyby nie mocne bicie serca na myśl o ponownym
spotkaniu z Zakiem.
Drgnęła gwałtownie, gdy zaczął dzwonić telefon leżący na
wysokim stoliku w pobliżu drzwi wejściowych. Nie musiała
patrzeć na telefon, by wiedzieć, kto dzwoni.
– Halo?
– Otrzymała pani moją wiadomość?
Głęboki baryton i uroczy południowy akcent wprawiły
palce Violet w lekkie drżenie.
– Kurier zapewne już zdążył powiedzieć, że tak. Dobry
wieczór Waszej Wysokości – dodała, nie mogąc darować sobie
złośliwości, która wynikała ze złości na samą siebie i z tego,
że Zak miał na nią tak ogromny wpływ.
Pierwszy raz zobaczyła go, mając jakieś dwanaście lat.
Razem z bliźniaczką, Sage, wyglądały właśnie przez okno.
Violet, świeżo po lekturze ulubionej baśni, natychmiast
wyobraziła sobie Zakary’ego Montegovę w roli księcia,
a siebie w roli księżniczki. Traf chciał, że Zakary spojrzał
w górę, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, Violet natychmiast
uznała, że młody książę jest wszystkim, o czym marzyła.
Później znienawidziła siebie za tę chwilę słabości. Baśnie
nie miały nic wspólnego z prawdziwym życiem. Ponieważ
jednak ich rodziny się przyjaźniły, wizerunek księcia na
białym koniu długo nie dawał się wyrugować z jej myśli.
Jego Wysokość nie od razu odpowiedział na powitanie
i przedłużająca się cisza dała Violet więcej czasu na
opanowanie nerwów i powstrzymanie języka. Może w wieku
dwunastu czy nawet osiemnastu lat mówiłaby dalej, tłumacząc
się z braku szybkiej odpowiedzi, jednak teraz wolała wziąć
rozmówcę na przeczekanie, ignorując wilgotne dłonie, drżenie
palców i palpitacje serca, których doświadczała.
– Nie mam bezpośredniego kontaktu z kurierami – odparł
wreszcie, uznając za stosowne przypomnieć jej, z kim ma do
czynienia. To jasne, że ktoś, kto na co dzień spotyka się
z głowami państw i dyrektorami firm wymienianych
w czołówce rankingu Fortune 500, nie zleca osobiście
przesyłek ani nie przyjmuje informacji od kurierów. – Cieszę
się jednak, że rozumiesz powagę sytuacji. Czy jesteś gotowa?
– Niestety nie. Kurier był tutaj pięć minut temu. Nawet nie
zdążyłam się zastanowić, co na siebie założyć.
– To niedobrze. Czekam na dole za dwadzieścia minut.
– Ale w zaproszeniu jest napisane, że przyjęcie zaczyna się
za godzinę.
– Nastąpiła zmiana planów, dlatego właśnie dzwonię. Po
drodze mam jeszcze spotkanie z ministrem spraw
zagranicznych.
– Rozumiem, ale co to ma wspólnego ze mną?
Usłyszała zniecierpliwione westchnienie.
– Pani obecność będzie konieczna także podczas tego
spotkania. Mam nadzieję, że nie wymagam zbyt dużo?
Oczywiste powątpiewanie w jej kompetencje zabolało.
– Ależ skąd – odpowiedziała szybko. – Nie tak dawno
spędziłam trzy tygodnie na drugim końcu świata, pomagając
w usuwaniu skutków awarii tankowca, Wasza Wysokość.
Jestem pewna, że poradzę sobie nawet ze zrobieniem notatek,
o ile spotkanie będzie się odbywało w którymś z pięciu
znanych mi języków – odrzekła z pewną dumą.
– Doskonale znam zawartość pani CV. Nie musi go pani
recytować, i to w sytuacji, kiedy liczy się czas.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Chciałabym tylko
zwrócić uwagę, że to Wasza Wysokość do mnie dzwoni.
– Najmocniej przepraszam, myślałem, że w dzisiejszych
czasach można rozmawiać przez telefon i przygotowywać się
do wyjścia. Jeśli tak nie jest, pozwolę sobie tylko dodać, że
zostało piętnaście minut.
Violet otworzyła usta, żeby zakląć szpetnie, kiedy
zrozumiała, że Zak się rozłączył.
Odłożyła telefon i prawie biegiem ruszyła w stronę szafy,
by znaleźć suknię, którą miała na sobie ostatnio w dniu
dwudziestych pierwszych urodzin. Te urodziny tak bardzo
różniły się od jej osiemnastki, że pamiętała je do dziś. Z ponad
trzystu gości zaproszonych na jej osiemnaste urodziny trzy
lata później ostało się ledwie dwadzieścia pięć osób. Jej tak
zwani przyjaciele pouciekali jak szczury z tonącego okrętu.
Violet zgodziła się na urządzenie tej imprezy tylko przez
wzgląd na matkę, która nalegała, by wydać pieniądze, których
nie miały, na przyjęcie, którego nikt nie chciał zaszczycić
swoją obecnością. Już wtedy podejrzewała, że sukienka
zakupiona na ten wieczór wcale nie była szyta na zamówienie,
jak utrzymywała matka.
Niemniej, trudno było nie docenić jej eleganckiego kroju
i łagodnego odcienia błękitu. Suknia miała odsłonięte plecy,
szpiczasty dekolt z przodu i spódnicę z delikatnego szyfonu
otulającą biodra i sięgającą aż do kostek.
Ponieważ Violet zdążyła się wcześniej wykąpać
z zamiarem spędzenia wieczoru w łóżku, przy książce,
musiała jedynie założyć suknię, związać włosy w kok, zapiąć
na szyi sznur pereł odziedziczony po babce, nałożyć lekki
makijaż, spryskać się ulubionymi perfumami i wsunąć stopy
w szpilki.
Gdy wkładała klucze do maleńkiej torebki, u drzwi rozległ
się dzwonek. Niemożliwe, by Zak sam pofatygował się aż na
czwarte piętro, więc opanowała strach, który chwycił ją za
gardło i otworzyła szeroko drzwi, gotowa do wyjścia.
– Otwiera pani każdemu, nie patrząc, kto idzie? To chyba
nie jest zbyt bezpieczne. – Chłodny głos księcia Zakary’ego
sprawił, że zastygła w bezruchu, a jej usta powoli otworzyły
się i zamknęły. Potem zacisnęła mocno powieki. Ale gdy je
otworzyła, Zak, odziany w elegancki smoking, stał nadal
w tym samym miejscu.
– Co Wasza Wysokość tu robi? Wystarczyło zadzwonić
z dołu.
Z trudem odciągnęła spojrzenie od przystojnej twarzy
i spojrzenia, którym przewiercał ją na wylot.
– Wtedy nie mógłbym zobaczyć, jak pani mieszka –
powiedział i zmrużył oczy. – Jak widzę, jest wizjer, a nawet
łańcuch w drzwiach. Ciekawe, dlaczego nie użyła pani ani
jednego, ani drugiego – dodał poirytowany, a jego spojrzenie
przewędrowało z góry na dół, taksując jej twarz i figurę.
– Spodziewałam się kogoś z ochrony w ciągu piętnastu
minut, dlatego nie popatrzyłam przez wizjer. Czy naprawdę
nie szkoda czasu na debatę o moim bezpieczeństwie?
– Podpisała pani, zdaje się, umowę stażu, która jasno
stwierdza, że cały pani czas należy do mnie – powiedział
powoli, przenosząc spojrzenie poza jej ramię, w głąb
mieszkania wypełnionego niezbyt wyszukanymi meblami
i książkami. – A może przeszkadzam? Ma pani gościa?
Violet przymknęła nieco drzwi, nie chcąc, by Zak
bezpardonowo lustrował jej przestrzeń prywatną. Nie żyła
w luksusach, ale mieszkanie było schludne, funkcjonalne i, co
najważniejsze, nie musiała go dzielić ze współlokatorami.
Dla kogoś takiego jak Zak było zapewne niepojęte, że
można mieszkać w takich warunkach. Jednak Violet wolała
uniknąć podejrzeń, że plany jej matki wydania córki bogato za
mąż były również jej planami. Albo że przyjechała do
Nowego Jorku w innym celu niż zdobycie nowych
doświadczeń zawodowych.
– Myślę, że zaszło pewne nieporozumienie. Wasza
Wysokość jest dla mnie mentorem w godzinach pracy, którą
wykonuję na rzecz fundacji i podczas dodatkowych
obowiązków, ale nie jest Wasza Wysokość panem mojego
czasu wolnego. To moja sprawa, co wtedy robię i z kim to
robię – wyjaśniła, oglądając się dyskretnie za siebie.
Oczywiście, nie było u niej żadnego gościa, ale Zakary’emu
Montegovie nie chciała tego tłumaczyć.
– Jest pani pewna? – spytał.
Z jakiegoś powodu Violet się zirytowała.
– Nie rozumiem.
Przez długą chwilę Zak nie spuszczał jej z oczu. Potem
gwałtownym ruchem odsunął się, by mogła wyjść i zamknąć
drzwi.
– Nieważne. Kwestię bezpieczeństwa i dodatkowych zajęć
możemy omówić przy innej okazji. Chodźmy. Nie chcę, by
minister na mnie czekał.
Nie wyjaśnił, co ma na myśli. Zdziwił ją ten unik, ale po
chwili uznała, że wcale jej nie zależy na tym, by Zakary
Montegova cokolwiek jej wyjaśniał. Nie miało to nic
wspólnego z jej pracą.
W milczeniu szli obok siebie po niezbyt szerokich
schodach, dopiero na parterze Zak puścił ją przodem, a kiedy
minęła go w otwartych drzwiach, usłyszała, jak gwałtownie
wciąga powietrze. Obejrzała się dyskretnie, by zobaczyć, jak
omiata spojrzeniem jej nagie plecy.
Sekundę później nic już nie zdradzało jego poruszenia,
a Violet zastanawiała się nawet, czy nie wyobraziła sobie jego
gwałtownej reakcji.
Zak Montegova nie należał do ludzi, którzy mieli emocje
wypisane na twarzy. Zwykle doskonale panował nad sobą
i otoczeniem. Jednak w wieczór jej osiemnastych urodzin
stracił zwykłą czujność. Twarde jak skała ciało trawiła
gorączka niezaspokojonych pragnień. Nie uszło to uwadze
Violet.
Przez lata nie mogła się pozbyć z pamięci tamtego ułamka
sekundy, kiedy Zak opuścił gardę i pokazał swoje prawdziwe
oblicze. Tym bardziej szokujący był moment, kiedy odprawił
ją z kwitkiem. Ilekroć potem los lub plany jej matki stykały
ich ze sobą, Violet wyobrażała sobie, że widzi ten sam
moment zawahania.
Dopiero przyjazd do Nowego Jorku wybił jej z głowy te
fantazje. Zrozumiała, że bujna wyobraźnia płata jej figle.
Dlatego postanowiła, że zapomni o wszystkim, co wydarzyło
się w przeszłości, i prawie udało jej się ten cel zrealizować.
Został tylko ostatni krok. Zapomnieć o dłoniach, którymi
pieścił jej ciało. To było najtrudniejsze ze wszystkiego.
Zdarzało jej się bywać na randkach z innymi mężczyznami,
ale żaden nie wywarł na niej aż tak silnego wrażenia jak
Zakary Montegova. Każdy był ledwie marną imitacją księcia,
który w jej pojęciu był ideałem męskiej urody, imponował
inteligencją, a do tego miał talent dyplomatyczny, chwalony
także poza granicami Montegovy.
Stali teraz na ulicy, zaatakowani przez nowojorski zgiełk,
a kiedy Violet zrobiła krok do przodu, kierując się do
limuzyny, tuż przed jej nosem śmignął kurier na rowerze.
Cofnęła się przestraszona i oparła ciałem o stojącego za nią
Zaka.
Silne ręce chwyciły ją, gdy zachwiała się i omal nie
straciła równowagi. Obróciła się i hałas ulicy nagle ucichł.
Przestała słyszeć zdenerwowany głos kuriera, który klął
w żywy kamień, mimo że nie powinien jechać po chodniku.
Nie słyszała klaksonów przejeżdżających samochodów, pisku
hamulców autobusowych. Nie docierał do jej nosa zapach hot-
dogów i precli na ciepło. Wszystkie te wrażenia Violet
przestała odbierać zmysłami, by skoncentrować się na
wpatrzonych w nią oczach i mocnym uścisku dłoni
trzymających ją za ramiona. Gdyby ktoś zapytał, nie umiałaby
nawet powiedzieć, czy oddycha, czy może wstrzymała
oddech.
Na obskurnej i hałaśliwej ulicy, jakich wiele w Nowym
Jorku, Violet musiała pogodzić się z faktem, że baśń, o której
przez wiele lat starała się zapomnieć, wciąż była żywa,
a mężczyzna, który kiedyś wziął ją w ramiona, pocałował
i szeptał czułe słówka, był tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Co
więcej, pragnęła go równie mocno, jak w wieczór swoich
osiemnastych urodzin.
To przez niego w wieku dwudziestu czterech lat nadal była
dziewicą. Czyżby się tego domyślał? Zerknęła na niego
przerażona, a jej ramiona momentalnie pokryły się gęsią
skórką. Nie mógł tego nie zauważyć, podobnie jak
przyspieszonego oddechu i zaróżowionych nagle policzków.
Jego wyraz twarzy zmienił się. Miejsce stoickiego spokoju
zajęło zastanowienie. Z pewnością kalkulował, jak
wykorzystać jej widoczne zauroczenie albo nawet użyć go
przeciwko niej. Z lekko rozchylonych ust wydobył się
pomruk, ni to uznania, ni to satysfakcji, że udało mu się
zapędzić ofiarę w kozi róg.
To wystarczyło, by Violet odzyskała przytomność umysłu.
Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by przeciwstawić się
planom matrymonialnym matki i przede wszystkim nie
utwierdzać Zaka w jego domysłach.
ROZDZIAŁ DRUGI
Czasami wystarczała tylko chwila słabości, by obalić
królestwo.
Zakary Montegova doskonale zdawał sobie z tego sprawę
i kiedy Violet odskoczyła od niego jak oparzona i podeszła do
samochodu, w milczeniu przyglądał się idealnej linii jej
pleców i krągłym biodrom.
Dio mio, czyż przykład własnego ojca nie był dostateczną
nauczką? Skutki tamtych wydarzeń straszyły na królewskim
dworze do dziś, objawiając się przesadną ostrożnością, jak
w przypadku Remiego, katuszami przeżywanymi w milczeniu
przez królową Isadorę czy wreszcie hulaszczym trybem życia
przyrodniego brata Zaka i Remiego, Julesa, który był fizyczną
manifestacją wiarołomności zmarłego króla.
Zak dobrze pamiętał, jak po śmierci ojca wyszły na jaw
jego zdrady, co doprowadziło kraj do niestabilności. Tę z kolei
gotowi byli wykorzystać chciwi władzy generałowie.
Chwile słabości miały też moc łamania najsilniejszych
charakterów.
Właśnie z tego powodu Zak prowadził życie, na które
składała się praca, wytrwałość i podejrzliwość wobec
wszystkich i każdego z osobna. Jak na razie żadnej kobiecie
nie udało się zawładnąć na dłużej jego uczuciami ani nawet
myślami. Ani trochę nie żałował, że to Remi miał objąć tron
i postarać się o potomstwo.
Dlaczego zatem pozwolił, by sześć lat temu Violet
Barringhall zalazła mu za skórę tak mocno? Początkowo nie
chciał iść na jej przyjęcie urodzinowe, zresztą wbrew woli
matki, która przyjaźniła się z Margot Barringhall, plotkarą,
oportunistką i miłośniczką brukowej prasy. Była uosobieniem
wszystkiego, czego Zak nie znosił, ale jego matka z jakiegoś
względu ceniła sobie tę przyjaźń. Ostatecznie więc poszedł
i od chwili, gdy poznał dorosłą wersję nastolatki, którą widział
przedtem zaledwie dwa razy w życiu, nie był w stanie oderwać
od niej oczu. Godzina, którą planował spędzić na przyjęciu,
zmieniła się w dwie, potem w cztery.
Siedział tam, mimo że nie przypadli mu do gustu znajomi
Violet. Potem poszedł za nią do ogrodu. Zastanawiał się, czym
to się skończy. Wyobrażał sobie nawet, że to próba
wytrzymałości, z której wyjdzie zwycięsko, pokonawszy
nieznośne ciśnienie w spodniach i palącą potrzebę dotykania
Violet. Chciał sprawdzić, co go tak w niej pociągało.
Więc poszedł za nią. Pieścili się i całowali. Ale to tylko
rozpaliło jego apetyt. Zmusiło do przeprowadzenia
gruntownego śledztwa w sprawie rodziny Barringhallów. Nie
czuł się z tego powodu winny. Robił tak zawsze, by uniknąć
powtórki skandalu, na jaki naraził rodzinę jego ojciec. Na
poważnie rozważał także możliwość nawiązania romansu
z Violet.
Niestety odkrył, że Barringhallowie nie są odpowiednim
towarzystwem. Przede wszystkim tkwili w długach aż po
szyję. Hrabia Barringhall roztrwonił większość majątku,
częściowo z powodu nieudanych inwestycji, a częściowo
z powodu życia ponad stan, po czym zmarł, zostawiając
rodzinę w tarapatach. Hrabina Barringhall zaś przejęła
obowiązki po mężu i postanowiła podreperować finanse,
sprzedając pikantne historyjki brukowcom, a gdy córki
osiągnęły pełnoletność, wydać je za mąż za kogokolwiek, kto
miał pieniądze, ale brakowało mu arystokratycznego tytułu.
Zak wpadł w furię, gdy zrozumiał, że omal nie wpadł
w pułapkę zastawioną przez Margot Barringhall. Telefon od
jego matki trzy miesiące temu z prośbą, by przyjął Violet na
staż, tylko umocnił jego ostrożność.
Od jej przybycia do Nowego Jorku celowo zasypywał ją
zadaniami, sądząc, że w końcu się załamie i zrezygnuje lub
choćby poprosi Margot o wstawienie się za nią.
Nigdy się tego nie doczekał. Wściekły z powodu porażki,
zrzucił na jej szczupłe barki jeszcze więcej niewdzięcznej
pracy. To także nie pomogło. Violet miała talent organizacyjny
i doskonale czuła cele fundacji, tak więc radziła sobie nawet
z niemożliwymi zadaniami i terminami.
Zak nie należał do ludzi, na których łatwo było zrobić
wrażenie. Owszem, Violet Barringhall okazała się twardszym
orzechem do zgryzienia, niż początkowo myślał, ale pamięć
o jej gibkim ciele, westchnieniach rozkoszy i niecierpliwych
dłoniach obejmujących jego twarz wtedy w ogrodzie
dowodziła, że miała także inne ukryte talenty.
Wyczuwał w tym podstęp. Pozwalając sobie na pochwały
czy wręcz ignorując zagrożenia, mógł popełnić błąd, który
kosztowałby bardzo wiele jego rodzinę.
Dlatego wolał się trzymać z dala od wysokiej, posągowej
piękności z błyszczącymi orzechowymi włosami i oczami
w kolorze turkusowych wód u wybrzeży Montegovy.
Wsiadając do samochodu, ukradkiem obserwował, jak
Violet z gracją zakłada nogę na nogę. Siedziała wyprostowana
z dłońmi ułożonymi na torebce i głową lekko przechyloną pod
idealnym kątem. Znać było efekty edukacji w prywatnych
szkołach dla panien z wyższych sfer. Jedynie pulsująca szybko
żyłka u nasady szyi sygnalizowała, że Violet wcale nie była aż
tak pewna siebie, jak to chciała pokazać.
Wpatrywał się w kremowy odcień gładkiej jak aksamit
skóry stworzonej wprost do tego, by obsypać ją
pocałunkami…
Basta!
Zmienił pozycję, ale było mu niewygodnie. Spróbował
więc kolejnej.
Dio mio, co się z nim działo? Po raz pierwszy od bardzo
dawna czuł niepokój.
– W jaki sposób zamierza pani robić notatki? Nie widzę
żadnego notesu – rzucił zły, kierując spojrzenie na maleńką
torebkę leżącą na kolanach Violet.
– Mam aplikację w telefonie. Można robić krótkie notatki
albo nagrać spotkanie, a następnie wykonać transkrypcję.
W ciągu godziny protokół jest gotowy.
– A gdybym chciał go mieć szybciej?
– Wtedy zapytałabym, po co iść na przyjęcie, jeśli Wasza
Wysokość ma inne pilniejsze sprawy do załatwienia. Proszę
nie zrozumieć mnie źle. Doskonale wiem, że Wasza Wysokość
jest mistrzem wielozadaniowości, ale taka informacja
pomogłaby mi określić priorytety na dzisiejszy wieczór.
Limuzyna zatrzymała się przed ambasadą Montegovy, co
wybawiło Zaka z konieczności udzielenia odpowiedzi.
– Cóż, tego dowiemy się w trakcie spotkania – powiedział
enigmatycznie i wysiadł, po czym przeszedł na drugą stronę
i podał jej dłoń, gdy wychodziła z auta.
Przyjęła pomoc i zgrabnym ruchem postawiła nogę na
chodniku. Zak zdążył poczuć przyjemne ciepło i zatęsknił za
nim niemal od razu, gdy cofnęła dłoń.
Generał Pierre Alvardo, minister obrony w rządzie
Montegovy, czekał już na nich w przestronnym holu na
parterze.
– Dziękuję Waszej Wysokości za spotkanie. Sprawa jest
niecierpiąca zwłoki, inaczej nie niepokoiłbym Waszej
Wysokości o tak późnej porze.
– Sam to ocenię – powiedział Zak, który przyjął
zaproszenie tylko dlatego, że Alvardo znany był ze swojej
porywczości. Królowa matka nie mogła się z nim spotkać
z uwagi na obowiązki parlamentarne, a z kolei Remi wyjechał
z misją dyplomatyczną na Bliski Wschód.
Alvardo obrzucił ciekawskim spojrzeniem Violet, po czym
przeszedł na język ojczysty księcia.
Zak niemal od razu podniósł dłoń.
– Możesz mówić po angielsku. Lady Barringhall podpisała
umowę o poufności i jest świadoma konsekwencji jej
naruszenia.
Violet uśmiechnęła się uspokajająco.
– Lady Barringhall nie trzeba o tym przypominać, Wasza
Wysokość.
Alvardo tylko otworzył szerzej oczy, ale nie skomentował
riposty. Będąc ministrem obrony, wiedział, że nie wszystko
i nie zawsze należy mówić.
W sali konferencyjnej Zak poczekał, aż Violet uruchomi
aplikację, i od razu przystąpił do rzeczy.
– Czy chodzi o grupę dysydentów, o której informowano
mnie dwa miesiące temu?
Alvardo kiwnął twierdząco.
– Wywiad przekazał, że grupa się powiększyła
i prawdopodobnie szykuje rebelię Playagovie.
– Prawdopodobnie? Nie ma potwierdzonych informacji na
ten temat? – zaniepokoił się Zak.
Alvardo uciekł spojrzeniem.
– Nie udało nam się wprowadzić tam naszego człowieka.
– Rozumiem, że potrzebny jest wniosek o możliwość
otwartego ścigania grupy?
Minister ponownie pokiwał głową.
– Chciałbym prosić Waszą Wysokość o instrukcje.
– Taka akcja może wywołać panikę.
– Wydaje mi się, że to niewysoka cena w zamian za
uzyskanie pewności co do ewentualnych zamiarów grupy.
– Ja tak nie uważam – sprzeciwił się Zak.
Spojrzał na Violet, czując, że ta mu się przygląda.
Natychmiast spuściła oczy, skupiając się na telefonie.
– Ależ… Wasza Wysokość – Alvardo urwał i Zak odniósł
wrażenie, że minister waży słowa. – Jeśli szybko nie
zareagujemy, cała sprawa może się wymknąć spod kontroli.
– W takim razie proszę podwoić wysiłki i zamiast
domysłów dostarczyć mi dowody. Nasz naród przeszedł
dostatecznie wiele i nie potrzeba nam kolejnej fali niepokojów
spowodowanych pogłoskami. Obserwujcie ich nadal bez
podejmowania działań i raportujcie wszelkie zmiany –
powiedział, postanawiając, że przyjrzy się sprawie sam.
Niedawna decyzja matki o ustąpieniu z tronu i przekazaniu
władzy Remiemu nie została jeszcze oficjalnie ogłoszona.
W takiej sytuacji konieczny był ostrożny monitoring
wszelkich ryzyk. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała
Montegova, był kryzys, czy to polityczny, czy wojskowy.
– To wszystko – dodał i generał wstał, skłonił się, po czym
opuścił salę.
Zak zauważył, że Violet zmusza się do zachowania
milczenia. Przetrzymał ją jednak, aż samochód wydostał się
z ruchliwego Midtown i zmierzał w stronę Upper East Side,
gdzie odbywało się przyjęcie.
– Jeśli ma pani pytania, proszę je zadać.
– Czy naprawdę należy się obawiać tych dysydentów?
Zak wzruszył ramionami.
– Zagrożenie zawsze istnieje. Sztuka polega na tym, by
oddzielić sygnał właściwy od nieistotnego szumu.
– Ale to, o czym mówił generał, wyglądało poważnie.
– Alvardo jest ministrem obrony. Uważa, że źle
wykonywałby swoje obowiązki, gdyby nie alarmował
o wszystkim, co zauważy.
– I nie budzi to obaw Waszej Wysokości?
– Nauczyłem się zaglądać pod powierzchnię. Generał
przygotowuje dla mnie raporty, które sam weryfikuję. Jeśli to
konieczne, badam sprawę głębiej. Prawda i tak zawsze
wychodzi na jaw – dodał, przypominając sobie sekrety ojca,
które wykryto dopiero po jego śmierci. Miało to być także
ostrzeżenie dla Violet. Jeśli knuła coś wspólnie z matką, niech
wie, że on będzie na wszystko przygotowany.
Przyglądał jej się, gdy skromnie spuściła wzrok,
a następnie odwróciła twarz, udając zainteresowanie scenerią
za oknem.
– Myśli Wasza Wysokość, że tym razem sytuacja też
wymaga głębszego zbadania? Naprawdę ktoś chce obalić
królestwo? – zapytała znowu, a z jej oczu wyzierał
autentyczny niepokój. Jeśli planowała porzucić tytuł lady
i zostać księżną, było to nawet zrozumiałe.
Znowu wzruszył ramionami.
– Są tacy, którzy myślą, że monarchie nie mają
przyszłości.
Obserwował jej reakcję. Wyglądała na zmartwioną, ale nie
dostrzegł desperacji, jakiej można by się spodziewać po kimś,
komu właśnie rozpada się misternie ułożony plan. A może
była lepszą aktorką, niż mu się zdawało?
– I co Wasza Wysokość na to?
– Nie po to moi przodkowie walczyli o swój kraj, byśmy
teraz oddali go w ręce rebeliantów. Zresztą na tronie
Montegovy nie zasiadają krwiopijcy i despoci. Zarówno
matka, jak i brat są członkami parlamentu. Ich głos liczy się
tak samo jak głosy innych parlamentarzystów. Jako głowa
państwa, królowa ma oczywiście pewne uprawnienia, ale nie
stoi ponad prawem. Jeżeli ktoś czuje, że został potraktowany
niesprawiedliwie, ma wiele możliwości dochodzenia swoich
praw w legalny sposób, a nie w drodze rewolucji.
– Ale przecież przodkowie Waszej Wysokości także
tłumili krwawe powstania.
Zak uśmiechnął się pobłażliwie, choć do dziś pamiętał
strach mrożący krew w żyłach, kiedy dekadę temu Montegova
stanęła na skraju rewolucji.
– Dokładnie. Po co zatem powielać złe wzorce, jeśli
możemy postępować w cywilizowany sposób?
– Dlaczego Wasza Wysokość udaje nonszalancję przy tak
poważnym temacie?
Zak spiął się, czując, że on także jest pod baczną
obserwacją.
– Może po prostu zastanawiam się, skąd to nagłe
zainteresowanie Montegovą? – skontrował.
Zmieszała się, lecz tylko na chwilę.
– Pracuję dla Waszej Wysokości, więc interesuję się tym
zawodowo. Po drugie, moja matka pochodzi z Montegovy.
Oczywiście wiedział o tym. Pamiętał, że Barringhallowie
lubili wykorzystywać swoje powiązania z Montegovą, jeśli
akurat było im to na rękę.
– Jest pani zatem obywatelką naszego kraju w jednej
czwartej – powiedział i uśmiechnął się cierpko. – Jak często
odwiedza pani nasz piękny kraj?
Violet zaczerwieniła się.
– Nie tak często, jak bym chciała – odparła, unosząc wyżej
głowę.
– Czyli nigdy. Dobrze zgaduję?
Nie odpowiedziała. Może czas już, by przycisnąć ją
mocniej. Powiedzieć, że przejrzał jej plan i skończyć z tą
niebezpieczną dla niego zabawą.
– Zgodnie z résumé zwiedziła pani pół świata. W mediach
społecznościowych widziałem też sporo zdjęć z podróży. Jak
to się stało, że nie odwiedza pani kraju swoich niebrytyjskich
przodków? Proszę wybaczyć, ale tak nagłe zainteresowanie
sytuacją Montegovy jest w tej sytuacji nieco dziwne.
– Podróże sfinansowałam z wpłat anonimowych
darczyńców. Zajęło mi to cztery lata, a zdjęcia dokumentują
moją pracę. Moja praca polega na podnoszeniu świadomości
lokalnych społeczności.
Zak uśmiechnął się kpiąco.
– Jest pewna różnica między podnoszeniem świadomości,
a podbijaniem własnej popularności.
– Naprawdę? Można wiedzieć, czy poza oficjalną stroną
internetową posiada Wasza Wysokość sekretne konto
prywatne, z którego podgląda życie innych ludzi?
– Nawet jeśli posiadam, to na pewno go nie ujawnię.
Violet zagotowała się z gniewu.
– Jak większość ludzi, wierzy Wasza Wysokość w bzdury
wypisywane o mojej rodzinie. Stąd ta podejrzliwość –
stwierdziła tylko, nie próbując nawet ukryć rozczarowania
w głosie.
– Większość to nie bzdury, lecz fakty.
Zacisnęła usta, a on jak zaczarowany wpatrywał się
w różowe wargi, próbując sobie przypomnieć ich smak.
– Kwestia do dyskusji, w której pozwolę sobie nie wziąć
udziału. Zdaje mi się, że jesteśmy na miejscu – dodała
z wyraźną ulgą.
Zak rzucił okiem w stronę okna i zirytował się. Był tak
zaabsorbowany osobą Violet, że kompletnie stracił poczucie
miejsca i czasu. Zdziwiło go też, że odrzuciła propozycję
kontynuowania rozmowy i nie miała zamiaru bronić dobrego
imienia swojej rodziny.
Nie pamiętał, by jakakolwiek kobieta zbyła go w taki
sposób. Zaintrygowało go to. Bez słowa wpatrywał się
w intensywnie niebieskie tęczówki siedzącej naprzeciwko
Violet. Patrzyła na niego z ostrożnością i wyrzutem.
– Wasza Wysokość…
– Zak.
– Słucham?
– Prywatnie możesz mi mówić po imieniu, jeśli masz
ochotę – powiedział szybko, przechodząc na ty. Sam był
zdziwiony podjętą bez zawahania decyzją.
Nic nie odpowiedziała. Wyczuł jednak, że nie skorzysta
z propozycji.
– Spóźnimy się, Wasza Wysokość! – Spojrzała znacząco
w stronę drzwi.
Iskra przebiegła przez jego ciało, rozpalając temperament.
Do diaska, był przecież księciem. Drugim w kolejce do tronu
niedużego, lecz zamożnego państwa. Niewielu ludzi miało
odwagę mu się sprzeciwić. Natomiast Violet Barringhall na
każdym prawie kroku stawiała opór.
Mógłby przywołać ją do porządku. Miał sporo możliwości.
Ale może należało spróbować czegoś innego, czyli przyjąć
zasady gry wymyślonej przez Margot i Violet Barringhall.
Wysłać im komunikat, jakiego oczekiwały.
Violet zamrugała powiekami, przyciągając znowu jego
uwagę do uwodzicielskich oczu. Od dłuższego czasu nie miał
kobiety.
Kiwnął dłonią w stronę kierowcy. Drzwi się odblokowały
i Zak wysiadł, stając naprzeciw wymierzonym w niego
kamerom i aparatom. Ignorując reporterów, podał dłoń
wysiadającej Violet, a następnie zaoferował jej ramię i ruszyli
w stronę otwartych na oścież dwuskrzydłowych drzwi,
stąpając po czerwonym dywanie.
Reporterzy zarzucali ich pytaniami ze wszystkich stron,
ale Zak nawet nie przystanął, by udzielić krótkiego wywiadu.
Wiedział nie od dziś, że media i tak opublikują, co chcą,
zniekształcając jego wypowiedzi i naginając rzeczywistość.
Ale kiedy padły pytania o to, kim jest Violet i czy od
dawna się spotykają, Zak uśmiechnął się tajemniczo. Przynęta
została zarzucona. Tym razem to on wykorzysta media do
swoich celów.
Coś się zmieniło, ale Violet nie umiała dokładnie
powiedzieć, od którego momentu. Zak oprowadzał ją po
ogromnej sali balowej pełnej ludzi, jakby przyszła tu z nim
prywatnie, a nie służbowo. Na szczęście napięty plan dnia
wieczoru wybawił ją z konieczności zastanawiania się nad
tym.
– Przed kolacją ma Wasza Wysokość trzy krótkie
spotkania. Pierwsze z udziałem boliwijskiego attaché. Już tu
idzie, zdaje się – szepnęła nerwowo i pod pretekstem
sięgnięcia do torebki puściła jego ramię.
Zak kiwnął głową, ale zdążył chwycić Violet za łokieć,
zanim zdążyła uciec.
– Zostań. Przy tobie nie będzie przeciągał rozmowy
w nieskończoność. Przyda ci się to w pracy, kiedy już wrócisz
do Anglii.
Oczywiście musiał znowu przypomnieć, że praca Violet
ma charakter tymczasowy.
– Zostanę, jeśli Wasza Wysokość uważa to za konieczne –
odparła sztywno.
– Czyżbym wyczuwał lekki dyskomfort w tonie głosu?
– Oczywiście, że nie – odrzekła i uśmiechnęła się jak
najszczerzej.
Zignorowała kpiący uśmieszek, kiedy przedstawiał ją
attaché jako lady Barringhall, ale przy kolejnym spotkaniu już
nie wytrzymała.
– Dlaczego Wasza Wysokość nie przedstawi mnie tylko
imieniem i nazwiskiem? Nie posługuję się tytułem od dawna.
Zresztą, kogo obchodzą w dzisiejszym świecie tytuły?
– Nie rozumiem – powiedział, ale przecież doskonale
rozumiał.
– A może to jakiś test? – zapytała, przypominając sobie, że
szefowie bywają zdolni do różnych sztuczek, by sprawdzić
pracownika.
– Wszystko jest testem, Violet.
– Odnoszę wrażenie, że uraziłam czymś Waszą Wysokość.
– Przecież użyłem tylko twojego tytułu, dlaczego uważasz
to za atak?
Violet zastanowiła się, czy nie przesadza, ale pokusa
odkrycia prawdy okazała się silniejsza.
– Może w takim razie od razu to wyjaśnimy, żeby oczyścić
atmosferę.
Oczy Zaka rozbłysły złowieszczo.
– Nareszcie przechodzimy do sedna. Czy to jest ten
moment, w którym przyznajesz się do prawdy?
Violet ściągnęła brwi w zastanowieniu.
– Do prawdy?
– Że całe to przedstawienie, które odgrywasz, ma ukryty
cel?
– Naprawdę nie rozumiem. Wasza Wysokość chyba nie
sądzi, że planuję go uwieść? – Violet spojrzała z miną taką,
jakby się miała roześmiać w głos.
Storpedował ją spojrzeniem.
– A nie taki masz plan? Trzeba było powiedzieć od razu.
Zaoszczędzilibyśmy sobie niedomówień.
Przyjrzała mu się uważnie i dostrzegła coś, o czym prawie
zdołała zapomnieć. Żar w oczach, taki sam jak tamtego
wieczora w ogrodzie.
– Celowo przekręca Wasza Wysokość moje słowa. Nie
mam żadnego planu ani ukrytego celu. To niedorzeczne –
powiedziała podniesionym głosem, aż kilka osób stojących
w pobliżu odwróciło głowy.
W tym samym momencie rozległ się dyskretny dzwonek,
sygnalizujący koniec koktajlu.
– Dokończymy później – powiedział książę i spojrzał na
zegarek.
– O nie! – syknęła Violet. – Powiedziałam już wszystko,
co miałam do powiedzenia. Nie interesuje mnie, co Wasza
Wysokość myśli o moich motywach i…
– Czyżby? Przecież jesteś tu tylko po to, by dostać ode
mnie listy polecające po zakończeniu stażu.
– Jestem tu po to, żeby pracować. Jeśli to nie jest kolejny
test, to może forma szantażu? Mam wziąć udział w jakiejś
chorej grze, bo inaczej nie wystawi mi Wasza Wysokość
dobrej opinii? O to chodzi?
Zak uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Lepiej nie rzucać na oślep oskarżeń, bo może się okazać,
że to ty prowadzisz grę.
Aksamitny głos podszyty był szyderstwem, a twarz Zaka
wyrażała absolutne opanowanie.
Violet nie miała najmniejszego zamiaru dać się zastraszyć.
– Robię wszystko, czego Wasza Wysokość ode mnie
wymaga, ale jeśli marnuję czas, bo Wasza Wysokość i tak nie
zamierza tego docenić, to proszę przynajmniej mieć odwagę
powiedzieć mi to wprost i zakończymy naszą współpracę
jeszcze dziś – rzuciła gniewnie. Serce biło jej jak szalone.
Nigdy w życiu nie była równie wzburzona.
Podeszli do stolika. Zak odsunął krzesło i zaczekał, aż
usiądzie, a gdy to zrobiła, pochylił się.
– Kilka tygodni biegania po biurze i nadskakiwania mi
raczej nie wystarczy. Jeśli chcesz otrzymać te listy polecające,
musisz się postarać. A uwodzenie zostawmy na później. Kto
wie, może nawet zechcę cię przenocować u siebie.
Violet zaczerwieniła się z ledwie skrywanej złości
i osobliwego podniecenia, jakie wywołała bliskość Zaka
i ciepły oddech, który czuła na szyi.
– Co takiego mam jeszcze zrobić, żeby Wasza Wysokość
docenił moją pracę? – zapytała, próbując zapanować nad
drżeniem głosu.
Zak usiadł na swoim miejscu i przez chwilę przyglądał się
jej zaróżowionej twarzy. Gdy się złościła, była jeszcze
bardziej pociągająca.
– Skoro już o to pytasz, mam pewien pomysł. Fundacja
zamierza wybudować osadę ekologiczną w Tanzanii. To
inicjatywa realizowana wspólnie z rządem. Ma pomóc
w rozwijaniu branży turystycznej, by zapewnić dochód
lokalnej ludności. Chętnie posłucham, co mogłabyś wnieść do
tego projektu.
Violet poczuła nagły przypływ ekscytacji, jak zawsze, gdy
słyszała o nowych inicjatywach.
– Jak dużą osadę?
– Trzydzieści domków wypoczynkowych na początek
i zaplecze cateringowe. Drugie tyle w kolejnych etapach
budowy.
– Mogę pomóc w weryfikacji wolontariuszy i wybrać
takich, którzy rzeczywiście chcą pracować, a nie pojechać na
darmową wycieczkę.
Zak skinął głową z niejakim uznaniem.
– To cenna pomoc. Kilku jest już na miejscu, ale
większość będzie rekrutowana w najbliższych tygodniach.
Violet zastanowiła się.
– Za niecałe trzy miesiące rozpocznie się pora deszczowa.
Jeśli nie chce Wasza Wysokość, by projekt stanął w miejscu,
trzeba zrobić jak najwięcej w te trzy miesiące.
Zak uśmiechnął się zadowolony. Najwyraźniej zdała test.
– Proszę uwzględnić mnie w tym projekcie. Mój staż
dobiega końca, mogłabym przenieść się do Tanzanii i pomóc
przy budowie ośrodka.
Tym Zak nie był zaskoczony. Propozycja wręcz
podbudowała jego sceptycyzm.
– Nie byłabyś pierwszą arystokratką, która próbuje zdobyć
popularność dzięki takiemu projektowi. Od razu powiem, że to
niemożliwe.
– Proszę tylko, aby Wasza Wysokość pozwoliła mi przez
kilka tygodni robić to, co umiem najlepiej. Czy można być aż
tak cynicznym, by nie dać komuś spróbować?
Tym razem uśmiechnął się lodowato.
– Jesteś dziś w bardzo bojowym nastroju.
– Taki mam charakter i nie boję się ciężkiej pracy. Może to
Wasza Wysokość łatwo sprawdzić, wysyłając mnie do
Tanzanii.
Pochmurnym spojrzeniem przygwoździł ją do krzesła.
Jednak zanim zdążył odpowiedzieć, na podium pojawiła się
znana celebrytka, która często prowadziła zbiórki i bale
charytatywne. Spojrzała kilka razy w stronę stolika, przy
którym siedział Zak, a ten kiwnął jej głową. Violet porzuciła
na chwilę rozmyślania o osadzie w Tanzanii.
Kobieta była starsza od Zaka jakieś dziesięć lat, ale
wyraźnie go kokietowała. Nie przeszkadzało jej nawet to, że
był w towarzystwie. Violet nie mogła jej za to winić. Być
może starała się mu przypodobać, a może po prostu umiała
wprawić gości w dobry nastrój. Dzięki temu chętniej sięgali
po portfele lub książeczki czekowe.
Na koniec kobieta zapowiedziała krótkie wystąpienie
księcia Zakary’ego Montegovy. Zak podniósł się i wokół
rozległ się cichy szmer podziwu.
W kilka sekund zdobył serca słuchaczy, którzy kiwali
głowami, gdy omawiał potrzeby fundacji i liczne projekty
związane ze wspieraniem najuboższych społeczności.
– Dla potwierdzenia moich słów dodam, że lady Violet
Barringhall, moja specjalna doradczyni przy najnowszym
projekcie, który realizujemy w Tanzanii, poinformowała mnie
o nadchodzącej porze deszczowej, co zmusza nas do
przyspieszenia prac. To oznacza, że musicie się państwo
pospieszyć, by zdążyć na nasz pociąg ku przyszłości – dodał
z czarującym uśmiechem.
Niektórzy z gości roześmiali się, inni zaczęli klaskać,
jeszcze inni obracali się z zaciekawieniem w stronę Violet,
zastanawiając się, czy mogłaby im ułatwić dojście do kogoś
tak znamienitego jak książę Montegovy.
Violet zupełnie nie zwróciła na to uwagi. W całości
pochłonięta była tym, że Zak przedstawił ją jako swoją
doradczynię. Serce zabiło jej jeszcze mocniej, gdy spojrzenie
Zaka zatrzymało się na niej. Kilka sekund później zaczęła grać
muzyka, goście wrócili do przerwanych rozmów, a Zak zajął
miejsce przy stoliku.
– Wasza Wysokość powinna mnie uprzedzić – zaczęła
Violet, ale w jej głosie nie słychać było wyrzutu, tylko
podekscytowanie. Uwielbiała misje na drugim końcu świata,
gdzie mogła się skupić na pomaganiu innym.
– Myślałem, że mi podziękujesz – odparł Zak i Violet
powstrzymała język.
– Dziękuję za tę możliwość i zanim Wasza Wysokość
znowu zwątpi w moje kompetencje, zapewniam, że jestem
gotowa do pracy.
– Wystarczy jeden fałszywy krok i…
– Nie będzie fałszywych kroków – zapewniła żarliwie.
Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na błędy, inaczej nigdy
nie pozbędzie się fatalnej opinii, za którą odpowiadali jej
rodzice.
– Świetnie. Wyjeżdżamy za tydzień. Jutro możesz wziąć
wolne i zacząć się pakować.
– Wyjeżdżamy? Razem?
– Nie wspomniałem o tym? Ja też wybieram się do
Tanzanii. Muszę cię mieć na oku – powiedział, zniżając ton.
Celowo nie spuszczał z niej spojrzenia, jakby napawał się
wrażeniem, jakie wywarły jego ostatnie słowa.
Violet oparła się o krzesło i próbowała zrozumieć
niespodziewany zwrot w jej życiu zawodowym.
Nareszcie będzie mogła pokazać Zakowi i całemu światu,
że nie była jedynie posiadaczką splamionego tytułu, czekającą
na wystarczająco majętnego kandydata na męża.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tanzania przywitała ich upałem. Jednak nawet tłoczne
ulice największego w kraju miasta Dar es Salaam miały swój
wyjątkowy urok, który zdołał wznieść podekscytowanie Violet
na najwyższy poziom.
Z prywatnego samolotu przesiedli się do klimatyzowanego
SUV-a, za którego kierownicą usiadł sam Zak. Konwojowani
przez trzy inne samochody ruszyli do Lake Ngoro. Gdy koło
południa zatrzymali się na lunch, mieli przed sobą jeszcze
dobre dwie godziny drogi zgodnie ze wskazaniami nawigacji.
Violet skrzywiła się lekko, widząc, jak wokół Zaka
ustawia się kordon złożony z sześciu ochroniarzy. A przecież
zatrzymali się w zwykłej przydrożnej gospodzie.
– Coś nie tak? – zapytał Zak. – Za gorąco? A może za
tanio? Spodziewałaś się pięciogwiazdkowej restauracji?
Violet prawie zazgrzytała zębami z irytacji.
– Nic podobnego. Po prostu wydaje mi się, że sześciu
ochroniarzy to lekka przesada jak na okoliczności.
– To protokół decyduje, ilu strażników ma mnie pilnować.
Złamanie protokołu oznacza kłopoty. Matka byłaby ze mnie
bardzo niezadowolona – dodał i uśmiechnął się uprzejmie.
Królowa Isadora była wspaniałą kobietą. Mimo że
przyjaźniła się z matką Violet, miała okazję widzieć ją tylko
dwa razy w życiu. W obu przypadkach zrobiła na niej
ogromne wrażenie. Była urocza, przemiła i bardzo bystra.
Inteligencję przekazała zresztą obu synom, podobnie jak siłę
i upór.
– I nie męczy to Waszej Wysokości?
Zak otworzył butelkę wody mineralnej i rozlał ją do
szklanek.
– To tak, jakby zapytać, czy oddychanie nie jest męczące.
Na pewne rzeczy nie zwraca się uwagi.
– A gdyby Wasza Wysokość mogła zrezygnować
z ochrony? – spytała, unosząc szklankę do ust.
– Dlaczego miałbym rezygnować ze statusu, który
przysługuje nielicznym. Jestem uważany za szczęściarza,
otaczają mnie ludzie gotowi spełnić każde moje żądanie –
powiedział, wykrzywiając usta w cynicznym uśmiechu.
– Ten ton sugeruje coś wręcz przeciwnego – odparła
Violet.
Przez ułamek sekundy wydawał się zaskoczony, jakby mu
umknęło, że powiedział coś, czego nie powinien mówić.
Szybko jednak przywdział maskę stoickiego spokoju.
– Nauczono mnie nie tylko doceniać zalety mojego
statusu, ale także robić wszystko, by go utrzymać i radzić
sobie z obłudnikami, którzy próbują wkupić się w nasze łaski.
Nie trzeba było geniusza, by zrozumieć, że Zak ma na
myśli między innymi jej rodzinę.
– A jednak nie ma Wasza Wysokość nic przeciwko temu,
żeby wykorzystywać tych obłudników do swoich celów? –
spytała zadziornie.
Zak ściągnął brwi.
– Co to za pytanie? Sugerujesz, że nadużywam swojej
władzy? Nie znam ani jednej osoby, która byłaby
rozczarowana kontaktami ze mną. Czy to w biznesie, czy
w życiu prywatnym. Nie dotyczy to ludzi, którzy na to
rozczarowanie sami zasłużyli.
Chętnie powiedziałby jej, że nie ma na myśli jej
osiemnastych urodzin. Nie był pewien, czemu akurat to
zdarzenie przyszło mu na myśl. Czy Violet mogła być wtedy
rozczarowana? I czy zasłużyła na to sama?
Przy stoliku pojawił się kelner z zamówionymi daniami
i rozmowa się urwała.
– Możemy jechać? – zapytał po dwudziestu minutach
wciąż rozdrażnionym tonem.
Violet spojrzała na swój talerz i pozostałe na nim jedzenie.
Było smaczne, ale obecność Zaka działała na nią
deprymująco.
– Chyba przeceniłam swój apetyt – odrzekła i wytarła usta
serwetką.
Zak podniósł się bez słowa. Reszta podróży upłynęła
Violet na obserwowaniu krajobrazu i podziwianiu łatwości,
z jaką Zak prowadził samochód po wyboistej miejscami
drodze. Emanowała od niego taka siła i pewność siebie, że
momentami Violet brakowało tchu.
Z ogromną ulgą wysiadła po kolejnych dwóch godzinach
jazdy i odetchnęła bardziej rześkim niż w mieście powietrzem.
Dzięki zebranym podczas przyjęcia funduszom można
było rozpocząć prace, a nawet sfinansować kolejne projekty.
Darczyńcy okazali się wyjątkowo hojni. Przed wyjazdem
Violet przeczytała setki zgłoszeń i przeprowadziła osobiście
i zdalnie rozmowy z kandydatami. Ostatecznie wybrała
sześćdziesięciu pięciu wolontariuszy.
Lokalna ekipa budowlana, która była na miejscu od dwóch
tygodni, kończyła układać fundamenty pod pierwsze domki.
Od grupy robotników odłączył się mężczyzna i szedł teraz
w ich stronę. Ciemnobrązowa skóra i kręcone włosy w kolorze
mahoniu oraz jasne oczy wskazywały na mieszane
pochodzenie. Kropelki potu ściekały mu ze skroni, a wyblakła
koszulka lepiła się do ciała. Szeroki uśmiech ozdobił jego
twarz, gdy podszedł zupełnie blisko.
– Nazywam się Peter Awadhi, jestem kierownikiem
budowy i przedstawicielem Komisji Turystyki. Mieliśmy
okazję rozmawiać kilka razy przez telefon. Witam księcia… to
jest, witam Waszą Wysokość w Tanzanii.
Violet uśmiechnęła się, słysząc, że mężczyzna, jak
większość ludzi zresztą, potknął się o tytuł Zakary’ego
Montegovy.
– Zak w zupełności wystarczy – powiedział.
Peter skinął głową i popatrzył na Violet, która wyciągnęła
rękę na powitanie.
– Violet Barringhall, koordynatorka wolontariuszy.
– Ach, to pani będzie się zajmować wolontariuszami?
Świetnie. Jak już się państwo rozgoszczą, miałbym kilka
spraw do omówienia.
– Oczywiście, po to właśnie tu jestem – odparła Violet
z uśmiechem.
– Czy nasze namioty są gotowe? – spytał Zak, nie dając się
ani razu sprowokować do choćby kurtuazyjnego uśmiechu.
Peter puścił dłoń Violet, zerknął w stronę zaparkowanych
samochodów, po czym odwrócił się i krzyknął coś w języku
suahili do swoich kolegów.
– Moi ludzie zaniosą państwa bagaże do namiotów.
– A domek pokazowy?
– Już wybudowany. W zachodniej części, zgodnie
z poleceniem.
– Zaprowadź mnie tam, chciałbym go obejrzeć.
– Naturalnie – odparł Peter, niezrażony rozmową, która
przypominała przesłuchanie.
– Kiedy skończycie, chciałabym rozejrzeć się po terenie,
jeśli to nie kłopot.
Zak zmarszczył czoło.
– Dopiero przyjechaliśmy, powinnaś odpocząć.
Violet potrząsnęła głową.
– Nie jestem zmęczona. Chciałabym rozprostować nogi
i przygotować się, zanim przyjadą wolontariusze.
Zak podniósł rękę, by pstryknąć palcami. Jeden
z ochroniarzy pojawił się tuż przy nim. Zamienili kilka słów
w języku księcia.
Po chwili ten sam ochroniarz wrócił, trzymając w dłoniach
słomkowy kapelusz z szerokim rondem.
– Udar słoneczny to poważna sprawa. Wolałbym, żebyśmy
nie musieli transportować pani do szpitala już pierwszego
dnia.
Violet co prawda pomyślała o zabraniu nakrycia głowy, ale
jej bagaże wciąż tkwiły w samochodzie, przyjęła więc
kapelusz.
– Dziękuję – powiedziała i włożyła go na głowę. Dawał
przyjemny cień.
Wszyscy troje ruszyli w stronę placu budowy, gdzie
robotnicy kończyli kłaść fundamenty pod przyszłą recepcję
ośrodka. Pomagała im garstka wolontariuszy, których od jutra
miała zastąpić większa grupa, wybrana z pomocą Violet.
Minęli główny budynek i Violet zauważyła lądowisko
nieopodal.
– Nie sądziłam, że do takiego projektu będziemy
potrzebować helikoptera medycznego – powiedziała, patrząc
na niego pytająco.
– To nie jest helikopter wyłącznie do celów medycznych,
ale lepiej, żeby był na miejscu. Najbliższy szpital znajduje się
trzydzieści mil stąd. Lepiej dmuchać na zimne.
Zapewne myślał o sobie, doszła do wniosku. Był przecież
VIP-em, więc należała mu się specjalna obsługa. Dostrzegła
kątem oka monogram rodziny królewskiej na drzwiach
i uśmiechnęła się do siebie. Jej teoria okazała się prawdziwa.
Zak rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
– Zanim pomyślisz, że rozpieszczony książę ma do swojej
dyspozycji nawet helikopter, chciałbym wyjaśnić, że szefowa
aprowizacji jest w ósmym miesiącu ciąży i nie chce wyjechać,
dopóki nie skończy się jej kontrakt za dwa tygodnie. Ten
helikopter jest głównie dla niej, gdyby trzeba ją było
przewieźć do szpitala.
Violet zawstydziła się pochopnych wniosków, na szczęście
szerokie rondo kapelusza skryło zaczerwienione policzki.
Konstrukcja parterowego domu pokazowego była
kompaktowa, ale funkcjonalna. W sam raz dla niedużej
rodziny. Drewniana elewacja wtapiała się w krajobraz. Od
frontu domek miał werandę, z której można było obserwować
zachód słońca.
Zak poszedł przodem i otworzył drzwi wejściowe. Weszli
do salonu z wydzielonym aneksem kuchennym. Dalej
znajdowały się drzwi do dwóch małych sypialni.
Violet interesowały szczegóły, których nie można było
zobaczyć na pierwszy rzut oka.
– Czy woda z kąpieli jest wykorzystywana do celów
sanitarnych?
Zak pokiwał głową.
– Tak. Na dachu są też zamontowane panele solarne, które
dostarczają prąd. Na terenie osady mamy studnię głębinową,
z której pochodzi woda do picia.
Zgodnie z raportem, który Violet czytała jeszcze
w Nowym Jorku, ekodomy zostały zaprojektowane przez Zaka
i tanzańskich architektów. Priorytetem było wykorzystanie
lokalnych materiałów. Jasne było, że cały projekt jest oczkiem
w głowie księcia, który zaglądał teraz w każdy kąt pierwszego
wybudowanego domu.
Peter odpowiadał na wszystkie pytania, wykazując się przy
tym ogromną wiedzą.
Violet myślała, że po zakończeniu zwiedzania domku,
zostanie sama z Peterem, toteż zdziwiło ją, że Zak ruszył za
nimi na dalszą przechadzkę po terenie. Nie patrzyła w jego
stronę, ponieważ, prawdę mówiąc, trochę zazdrościła mu
energii. Wyglądał tak świeżo, podczas gdy ona, pomimo
wcześniejszych
deklaracji,
była
zmęczona.
Chyba
rzeczywiście nie doceniła tutejszych warunków pogodowych.
Zawrócili w stronę placu budowy i Peter zostawił ich na
chwilę, zawołany przez któregoś z wolontariuszy.
– I jak wrażenia?
– Jestem zachwycona, to wyjątkowa inicjatywa –
przyznała.
– Sprowadzimy z Montegovy technika, który pokaże
właścicielom domów, jak radzić sobie z ewentualnymi
problemami technicznymi – powiedział z prawdziwą dumą.
Violet, która zdążyła sobie wyrobić zdanie na temat Zaka,
zawahała się i zmarszczyła czoło. Myśl o księciu ratującym
ubogie rodziny w dalekiej Tanzanii zdecydowanie należała do
krainy baśni.
– Nie aprobujesz tego?
Violet potrząsnęła głową.
– Aprobuję w całości, tylko zastanawia mnie, skąd pomysł
przyjazdu tutaj?
– Zastanawiasz się, dlaczego nadzoruję projekt, który nosi
moje imię? – zapytał Zak, zdejmując okulary
przeciwsłoneczne, gdy weszli do budynku dla pracowników.
Szare oczy patrzyły na nią chłodno, ton pytania był wyjątkowo
oschły.
– Nie martwi się Wasza Wysokość tym, co powiedzą
ludzie na widok wykształconego potomka królewskiego rodu,
który grzebie się w ziemi? A jeśli pomyślą, że to zwykła akcja
reklamowa mająca zwiększyć popularność Waszej
Wysokości?
Zak lekceważąco wzruszył ramionami.
– Nie muszę dbać o to, co pomyślą ludzie albo media.
Efekty mojej pracy mówią same za siebie.
Tutaj miał rację. Projekty fundacji były doceniane na
całym świecie. Zak był nawet bardziej znany od swojego
brata, który przecież był następcą tronu.
Inna sprawa, że po śmierci narzeczonej Remi Montegova
wycofał się na jakiś czas z życia publicznego, pozostawiając
wszystkie obowiązki reprezentacyjne matce oraz bratu. Violet
znowu złapała się na tym, że za dużo rozmyślała o Zaku i jego
rodzinie, a za mało o czekającej ją pracy. Postanowiła sama
rozejrzeć się po okolicy.
Ledwo jednak zrobiła dwa kroki, chcąc zejść ze ścieżki,
Zak złapał ją za ramię.
– Busz może wyglądać niegroźnie, ale lepiej nie
podchodzić zbyt blisko. Nigdy nie wiadomo, co się czai
w zaroślach.
Niestety, w tej chwili Violet była bardziej zaabsorbowana
dotykiem dłoni Zaka, która wprost parzyła jej skórę, niż
możliwym spotkaniem z wężami czy owadami.
– Gdybym przez cały czas martwiła się tym, co czyha za
rogiem, nie mogłabym cieszyć się życiem.
Powracający do nich Peter usłyszał odpowiedź
i z uznaniem kiwnął głową.
– Zuch dziewczyna!
Zak posłał mu chłodne spojrzenie. Peter stropił się
i wymamrotał parę słów o bagażach, po czym oddalił się
w pośpiechu.
– Nie jesteśmy tutaj, żeby cieszyć się życiem, tylko żeby
pracować, a lekkomyślność to prosta droga do kłopotów –
powiedział Zak surowo.
– To kwestia podejścia, Wasza Wysokość. Lubię, gdy
praca daje mi radość. Oczywiście, pamiętam także
o obowiązkach.
– To dobrze. Nie pozwolę, by czyjaś beztroska zakłóciła
moje plany.
Violet westchnęła.
– Dopiero co przyjechaliśmy. Nie miałam nawet czasu na
beztroskę!
Spojrzenie Zaka powędrowało ku kapeluszowi z szerokim
rondem.
– A może jednak tak?
Ze złością ściągnęła kapelusz z głowy i podała mu go.
– Proszę. Nie jestem aż tak delikatna, jak się Waszej
Wysokości zdaje. Poza tym najgorszy upał mamy już za
sobą – dodała, patrząc w niebo.
Nie przyjął kapelusza. A gdy spojrzała na niego ponownie,
zauważyła, że przygląda się jej sylwetce. Nie była pewna, czy
jest jej gorąco od popołudniowego słońca, czy dlatego, że Zak
niemal pochłaniał ją wzrokiem.
–
Kiedy
ostatnio
smarowałaś
się
kremem
przeciwsłonecznym? – Trzeźwy ton głosu sprowadził ją do
rzeczywistości.
Nie pamiętała.
– Byłabym wdzięczna, gdyby Wasza Wysokość przestał
traktować mnie jak dziecko. Mam ze sobą zarówno krem, jak
i nakrycie głowy.
Doszli z powrotem do parkingu i Violet z ulgą zauważyła,
że wolontariusze nareszcie wypakowują ich bagaże
z samochodu.
– Pójdę się rozpakować, jeśli Wasza Wysokość pozwoli.
Zobaczymy się rano – powiedziała szybko, chcąc się uwolnić
od krępującego towarzystwa.
– Zobaczymy się za półtorej godziny na kolacji, by
omówić plan na jutro – rzucił gładko, ledwie zdążyła się
obrócić.
Spojrzała przez ramię. Wpatrzone w nią ciemnoszare oczy
nie pozostawiały wyboru. Setny już raz w ciągu ostatnich dni
przypomniała sobie, że Zak Montegova jest jednak jej szefem.
Co więcej, jej kariera zawodowa również zależała od niego.
Zacisnęła więc zęby i poszła w stronę namiotów.
Nie dało się nie zauważyć, który z nich należał do Zaka.
Oczywiście, ten największy, usytuowany nieco dalej od reszty,
na lekkim wzniesieniu. Wejścia strzegło dwóch strażników.
Violet skręciła w stronę szeregu mniejszych namiotów.
– Proszę pani! – Zatrzymał ją wolontariusz niosący jej
torbę. – Pani namiot jest tutaj.
Violet zawróciła i posłusznie poszła za młodym
mężczyzną, a jej oddech stawał się coraz bardziej
przyspieszony, gdy zrozumiała, że idą w stronę namiotu Zaka.
– Myślałam, że będę mieszkać w którymś z tych
mniejszych namiotów – powiedziała zduszonym głosem.
– Dla pani jest ten mniejszy, z tyłu – powiedział
wolontariusz. – Ale za to mają państwo prysznic tylko dla
siebie. Wszystkie małe namioty mają jeden wspólny –
kontynuował, a Violet zaczerwieniła się. Wystarczyło kilka
sekund, by zaakceptowała myśl, że ulokowano ją w jednym
namiocie z Zakiem, a teraz była rozczarowana.
Podziękowała wolontariuszowi, który odstawił bagaż przy
wejściu. Weszła do środka i rozejrzała się. Po jednej stronie
stało niewielkie biurko z krzesłem. Na biurku dostrzegła
karafkę wody i szklanki. Po drugiej stronie znajdowało się
pojedyncze łóżko z zaskakująco wygodnym materacem, co
stwierdziła po chwili. Do tego mała szafka nocna z lampą
u wezgłowia. Po przeciwnej stronie dostrzegła szafę
i umywalkę.
Proste, praktyczne umeblowanie, jakie można było spotkać
w hostelach. Lata świetlne od luksusów biura Królestwa
Montegovy przy Park Avenue w Nowym Jorku albo sali
balowej na przyjęciu charytatywnym, w którym brali udział.
Zaczęła od rozpakowania ubrań, potem ustawiła na biurku
laptop, podłączyła się do wi-fi i sprawdziła mejle, a potem
grafik pracy wolontariuszy. Nie było nic pilnego do zrobienia,
więc postanowiła położyć się na chwilę. Musiała przemyśleć
parę rzeczy.
Zak Montegova zamierzał zostać tutaj aż do ukończenia
projektu. Musiała pogodzić się z myślą, że będzie go widywać
codziennie. Najważniejszy był dystans. Jeżeli będzie kierować
się profesjonalizmem, nic jej nie grozi. W końcu to tylko kilka
tygodni. Da sobie jakoś radę…
Wybudziła się gwałtownie, otwierając szeroko oczy.
Nawet nie pamiętała, kiedy zasnęła. Rzuciła okiem na telefon,
zdając sobie sprawę, że zostało jej ledwie piętnaście minut do
wyznaczonej przez Zaka godziny spotkania. Podbiegła do
szafy i na chybił trafił wyjęła biały podkoszulek, szorty khaki
i espadryle. Umyła się w umywalce, na ile to było możliwe,
i przebrała w czyste ubranie. Potem uczesała i związała włosy
w koński ogon.
Wyszła z namiotu i zatrzymała się, oczarowana widokiem.
Nisko na niebie wisiała ogromna chmura rozświetlona
ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, które zabarwiło
ją feerią kolorów, od pomarańczowego, poprzez czerwienie, aż
do indygo. W milczeniu podziwiała ten niezwykły spektakl
powoli ciemniejących barw.
– Pierwszy zachód słońca w Afryce?
Niski, zmysłowy głos wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak – szepnęła w obawie, że jej głos zakłóci to
wspaniałe widowisko.
Leciutki uśmiech pojawił się w kącikach ust Zaka, ale
szybko zniknął.
– To zawsze robi wrażenie.
Violet miała ogromną ochotę zapytać, kiedy on po raz
pierwszy zobaczył afrykański zachód słońca. Czy był wtedy
sam? A jeśli nie, to z kim? Nie odważyła się jednak. To
w końcu nie była jej sprawa.
– Wątpię, by cokolwiek mogło zrobić wrażenie na Waszej
Wysokości – powiedziała i omal nie ugryzła się w język.
– Dajmy już spokój tym tytułom, możesz mi mówić po
imieniu. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że usiłujesz
zachęcić mnie do zwierzeń. Albo wybadać, czy jestem tobą
zainteresowany. Zgadłem?
Otworzyła usta, by zaprzeczyć, ale słowa utknęły jej
w gardle. Poczuła się, jakby przejrzał ją na wylot.
– Bo jeśli tak, wystarczy zapytać – dodał aksamitnym
głosem.
W tym momencie zrozumiała, że to zabawa w kotka
i myszkę. W duchu zapewne śmiał się z niej do rozpuku.
Jednak oprócz rozbawienia w jego spojrzeniu było coś
jeszcze. Żar, którego nie umiała sobie wytłumaczyć. Mocno
bijące serce prawie rozsadzało jej pierś. Choć wtedy, przed
balem, przysięgła sobie, że będzie się trzymać od niego
z daleka, teraz gotowa była złamać postanowienie.
Zak stanął naprzeciwko niej i patrzył zaczepnie.
Odchrząknęła, próbując odzyskać głos.
– Nie zgadłeś – odparła i zorientowała się, że przejście na
ty nie było zbyt mądrym wyborem, ponieważ skracało
dystans. – Sugeruję spróbować tych sztuczek z jakąś inną,
niczego niepodejrzewającą kobietą.
Zak zaśmiał się cicho, gdy ruszyła przodem. Szybko ją
dogonił. Violet zacisnęła pięści z bezradności. Zupełnie nad
sobą nie panowała. Nawet zapach jego wody kolońskiej działa
na nią jak afrodyzjak.
– Nie podrywam kobiet, które niczego nie podejrzewają,
cara. Każda kobieta, która trafiła do mojego łóżka, dokładnie
wiedziała, czego się może spodziewać.
Violet przystanęła.
– Nie musisz traktować wszystkiego, co mówię, aż tak
dosłownie.
– Nie jest ważne to, co mówisz, ale to, czego nie mówisz.
– Naprawdę nie rozumiem…
Zrobił krok do przodu, wypełniając sobą całe pole
widzenia.
– Twoje oczy cię zdradzają, dolcella. Można z nich
wyczytać wszystko, tylko nie to, o czym w danej chwili
mówisz.
Opuścił nieco głowę, zatrzymując spojrzenie na jej ustach.
– Nie wiem, co powiedzieć, poza tym, że widzisz rzeczy,
które nie istnieją. Może to kwestia zbyt bujnej wyobraźni –
odparła oschle.
– Czyżby? Może w takim razie razem sprawdzimy, czy
mam rację, czy nie.
– Nie będziemy niczego razem sprawdzać. Jedyną rzeczą,
jaką możemy zrobić razem, jest…
– Pójść na kolację? – wpadł jej w słowo jeszcze bardziej
rozbawiony.
Tym razem nie wyczuła kpiny i zrobiło jej się nawet
przyjemnie, że zdołała poprawić mu humor. Zupełne
szaleństwo, zdołała pomyśleć.
– Widzisz, znowu to robisz, cara. Twoje najskrytsze myśli
są widoczne jak na dłoni. Ale zostawmy to już i chodźmy coś
zjeść.
Ruszyli w stronę namiotu, w którym zorganizowano
kantynę i miejsce zebrań.
Zapach grillowanego mięsa i ryb połechtał jej nos
i dopiero teraz Violet poczuła głód. Nie tknęła przecież prawie
lunchu.
Gdy wkroczyli do środka, wszystkie głowy odwróciły się
w ich stronę, ale Violet nie miała wątpliwości, kto z nich
dwojga wzbudzał prawdziwe zafascynowanie.
Wybór potraw był ogromny i Violet zdecydowała się na
porcję smażonych bananów, gęstej papki kukurydzianej ugali
oraz grillowaną kiełbasę i do tego sos. Zak tymczasem wdał
się w rozmowę z Peterem. Wybrała miejsce na końcu długiego
stołu. To miała być służbowa kolacja, a nie randka, więc
zdecydowała się włączyć tablet, gdy obok niej zasiadł Zak.
Zaczęła od sprawdzenia poczty i już przy pierwszej
wiadomości mina jej zrzedła.
– Jakieś problemy? – spytał Zak.
Przygryzła wargę. Ciężko było zacząć spotkanie od
przyznania się do porażki, ale nie było innego wyjścia.
– Dwójka wolontariuszy zrezygnowała z przyjazdu. Jedno
ma pilne sprawy rodzinne, drugie zmieniło zdanie. Potrzebuję
kilku dni, żeby znaleźć dla nich zastępstwo.
– Jak chcesz załatać tę lukę?
– Zmodyfikuję zadania tych, którzy przyjadą jutro. Zresztą
sama też mogę im pomóc.
Zak kiwnął głową.
– W takim razie ja też się przyłączę.
Violet zerknęła na niego podejrzliwie.
– Chcesz pomagać przy pracach budowlanych?
– A czy to coś zmienia?
Gdyby wiedziała, mogłaby się lepiej przygotować.
Jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, Zak kontynuował:
– Wymyśliłem wstępny projekt osady, a potem blisko
współpracowałem z firmą, która przekuła moje pomysły
w szczegółowe plany. Jestem lepiej przygotowany niż
ktokolwiek inny. Nawet ty, Violet.
Rzeczywiście, trudno byłoby znaleźć kogoś bardziej
związanego z całą tą inwestycją. Gdyby Zak był
rozpieszczony, skupiał się na swoim wyglądzie czy choćby
łaknął pochwał, wybiłaby mu z głowy ten kaprys. Ale on nie
tylko był ojcem całego projektu, ale także oferował
rozwiązanie problemu.
– Jeśli jesteś pewien, że możesz nam pomóc…
– Jestem pewien, Violet.
Tu uniósł jedną brew i popatrzył na nią z uwagą.
– Chyba że masz inne obiekcje?
Pokręciła szybko głową.
– Absolutnie nie.
– Doskonale, w takim razie witam w moim zespole.
Wytrzymała spojrzenie Zaka tak długo, jak tylko mogła.
Potem spuściła oczy, udając, że sprawdza coś na tablecie.
Czuła, że Zak pokonał ją kolejny raz i stanęła niebezpiecznie
blisko przepaści, której głębi nie sposób było oszacować.
ROZDZIAŁ CZWARTY
O piątej rano Violet usiadła na łóżku. Bardzo chciała, by
bezsenność była efektem zmiany czasu i klimatu, ale czuła, że
to nie one były przyczyną, lecz perspektywa bliskiej
współpracy z Zakiem do czasu, aż wyjedzie z Tanzanii.
W pół godziny zdążyła się wykąpać i ubrać, a następnie
ruszyła w stronę kantyny, gdzie już zebrali się na śniadaniu
robotnicy i kilku wolontariuszy. Z uwagi na upały pracę trzeba
było zaczynać bardzo wcześnie.
Idąc z talerzem do stołu, zauważyła Petera, który zerwał
się na jej widok i odsunął krzesło, by mogła usiąść.
Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na nią z uznaniem. Lubiła
taki typ zainteresowania ze strony mężczyzn. Nienachalny
i pozostawiający decyzję w jej rękach.
Zupełnie inny od tego, który narzuciła jej matka,
bezustannie poszukująca dla swoich córek właściwej partii do
zamążpójścia. Mężczyźni, których wynajdywała, traktowali
Violet i jej siostrę Sage jak towar na targu. Odmowa
zaspokojenia ambicji matki była bezpośrednim powodem, dla
którego Sage znalazła sobie pracę aż w Nowej Zelandii
i odwiedzała Barringhall sporadycznie.
Po kilkunastu minutach w namiocie na moment
zapanowała pełna atencji cisza i Violet podniosła głowę. Zak
miał niesamowitą wręcz umiejętność skupiania na sobie
uwagi, gdziekolwiek się pojawiał.
Spojrzenie Zaka budziło w niej zupełnie inne emocje niż,
dajmy na to, spojrzenie Petera, ale Violet tłumaczyła to sobie
dłuższą znajomością z księciem, a zwłaszcza pewnym
istotnym zdarzeniem podczas jej osiemnastych urodzin.
Po raz pierwszy Zak był ubrany mniej oficjalnie. Miał na
sobie spodnie khaki i biały tiszert. Szerokie barki i lekko
wilgotne włosy dodawały mu męskości.
– Buon giorno – powiedział niskim głosem, wywołując
dreszcz podekscytowania na jej ciele. – Nie spodziewałem się
ciebie tak wcześnie.
– Nie mogłam spać. To przez zmianę strefy czasowej.
Mam nadzieję, że szybko się zaaklimatyzuję. Poza tym
niedługo powinni dojechać nowi wolontariusze.
– To najlepszy czas w całym projekcie – wtrącił Peter. –
Nareszcie będziemy mogli zobaczyć, jak domy pną się w górę.
Violet uśmiechnęła się do niego. Jego animusz wprawił ją
w dobry nastrój.
– Miejmy nadzieję, że ten entuzjazm nie osłabnie
w konfrontacji z ciężką pracą – odparł Zak z przekąsem
i skrzyżował ramiona na szerokim torsie.
Peter wzruszył ramionami.
– Tu są sami entuzjaści. Zresztą ja też lubię swoją pracę
i ludzi, z którymi pracuję.
Violet od pierwszej chwili poczuła w nim bratnią duszę.
Dokładnie tak samo myślała o swojej pracy. Zły humor Zaka
był jej w pewnym sensie na rękę. Odwodził ją od
niebezpiecznych myśli i pozwalał skierować uwagę na Petera.
– Jak długo pracujesz w turystyce?
– Właściwie od samego początku. Najpierw byłem
przewodnikiem wycieczek i wolontariuszem, potem zacząłem
pracę w Komisji Turystyki i od tamtej pory pomagam
mieszkańcom uboższych regionów Tanzanii pozyskać trwałe
źródło utrzymania. Moja matka jest Norweżką. W czasie
studiów wzięła urlop i przyjechała do Tanzanii, żeby pracować
w sanktuarium dla zwierząt. Tutaj, w Dodomie, poznała ojca.
Zakochali się w sobie i wzięli ślub. Urodziłem się rok po tym,
jak skończyła weterynarię. Wracając do mojej pracy, gdy tylko
usłyszałem o tym projekcie, uznałem, że nie może mnie tu
zabraknąć.
Szum silników przerwał im rozmowę. Wyszli więc na
zewnątrz, by powitać nowo przybyłych wolontariuszy.
Godzinę później na miejsce dotarł transport gotowych
elementów, z których miały powstać kolejne ekodomy.
Pierwszy dzień upłynął wszystkim na ciężkiej pracy, którą
rozpoczęto od ulokowania nowo przybyłych i pokazania im
terenu. Większość nie mogła wyjść z podziwu, że razem
z nimi będzie pracował sam książę Montegovy.
Violet zajęła się organizacją i kierowaniem ludźmi, którzy,
jak to zwykle bywa w nowym miejscu, mieli mnóstwo pytań.
Przez cały czas starała się jednak trzymać bezpieczny dystans
od Zaka.
Ten jednak w końcu sam ją znalazł.
– Miałaś spotkać się ze mną po lunchu.
– Wiem, ale jest drobne spóźnienie. Muszę skończyć
rozlewać wodę i zanieść ją wolontariuszom – odparła
i przeszła na drugą stronę, chcąc podnieść tacę pełną butelek,
ale Zak ubiegł ją i zderzyli się ramionami.
– Możesz mnie unikać, ale to w niczym nie pomoże –
rzucił przyciszonym tonem.
Violet poczuła pustkę w głowie. Czyżby aż tak rzucało się
to w oczy?
Uniosła głowę wyżej.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Zrobił krok do przodu, jakby nie obchodziło go, że ktoś
ich może podsłuchać.
– Mówię o tym, że coś do mnie czujesz, Violet. A im
bardziej próbujesz to ukryć, tym bardziej rzuca się to w oczy.
Czy było sens zaprzeczać? Sześć lat temu popełniła błąd,
rzucając się Zakowi w ramiona, a gdy ją odrzucił, poczuła nie
tylko upokorzenie, ale i niedosyt. Inaczej nie musiałaby dziś
ukrywać, że jest w rozterce.
Wzięła głęboki oddech, ale ani trochę jej to nie uspokoiło.
– Nawet jeśli tak jest, to co z tego? Wiele kobiet ci się
przygląda i nie ma w tym nic dziwnego. Jesteś przystojnym
mężczyzną. Ale skoro uparcie chcesz wracać do przeszłości,
to tak, kiedyś się ze sobą całowaliśmy i było całkiem
przyjemnie. Nie widzę powodu, by robić z igły widły.
– Całkiem przyjemnie? – Zak powtórzył zdumiony.
– Spodziewałeś się wyższej oceny? – odparła kpiąco. –
Wybacz, nie pamiętam zbyt dobrze tej sytuacji – skłamała.
Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
– Masz w sobie więcej ognia niż dawniej. A co do pamięci,
to chętnie ją odświeżę.
– Naprawdę nie ma potrzeby. Robotnicy czekają na wodę,
a my roztrząsamy nieistotne wydarzenia z przeszłości. – Violet
zniecierpliwiona wzniosła oczy do nieba.
Zak nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko enigmatycznie
i dźwignął tacę. Nie pozostało jej nic innego, jak wziąć kilka
dodatkowych butelek i pójść za nim. Z jego pomocą szybciej
wykonali pracę i po kilkunastu minutach zmierzali oboje
w stronę domku, gdzie czekał już zespół.
Przejście od flirtu do pracy nastąpiło u Zaka w godnym
podziwu tempie. Wyobraziła go sobie jako dowódcę,
w mundurze, z poważną miną, komenderującego żołnierzami
lub wydającego polecenia generałom.
– Przyłączysz się do nas? – rzucił, widząc jej zamyśloną
minę.
Potrzebowała chwili, by dostrzec małą grupkę osób
patrzących w jej stronę i świadoma rumieńca, jaki wykwitł na
jej policzkach, bez słowa ruszyła w tamtą stronę. Zabrali się
do rozpakowywania gotowych elementów, z których
konstruowano domy. Głos Zaka instruującego jego grupę
docierał do jej świadomości, nie pozwalając w pełni skupić się
na pracy.
Trochę czasu upłynęło, zanim w oparciu o instrukcję
wypracowali efektywną metodę pracy, ale i tak z trudem
dotrzymywali kroku Zakowi, który najlepiej z nich wiedział,
na co zwrócić uwagę przy montażu.
Violet naprawdę chciała znienawidzić go za to, że kolejny
raz okazał się lepszy, ale im częściej na niego zerkała, tym
większy podziw w niej wzbudzał.
Koło dziesiątej zrobiło się już bardzo gorąco i Zak zrzucił
z siebie podkoszulek. Lśniący kropelkami potu muskularny
tors, którego mięśnie naprężały się przy każdym ruchu,
przyciągał jej spojrzenie jak magnes. Zachowywała się jak
w transie. Pracowała mechanicznie i równie mechanicznie
wymieniała się uwagami z członkami swojej grupy. Jej myśli
w całości pochłaniał Zak, jego wyrzeźbione jak z marmuru
ciało oraz wspomnienie tego przeklętego pocałunku sprzed
sześciu lat.
Przed zachodem słońca dom, przy którym pracowali, był
prawie gotowy. Podczas kolacji usiadła jak najdalej od Zaka,
a gdy dosiadł się do niej Peter, zaczęła z nim rozmawiać.
Przez cały czas jednak miała wrażenie, że Zak obserwuje ją
z drugiego końca stołu. Jego niechęć do Petera była wręcz
namacalna. Może myślał, że Peter ją podrywa. Nic takiego,
rzecz jasna, nie miało miejsca.
Choć może był to jakiś sposób, żeby Zak zostawił ją
w spokoju, pomyślała i roześmiała się o wiele głośniej niż
zwykle z dowcipu, który właśnie opowiadał Peter. Po kolacji
pozwoliła się odprowadzić do namiotu. Wybrali dłuższą drogę
nad brzegiem jeziora. A kiedy się rozstali i Peter po
dżentelmeńsku życzył jej dobrej nocy, będąc już w namiocie,
uśmiechnęła się do siebie. Nie było jej żal, że Zak, tak jak przy
śniadaniu, nie podszedł do niej.
Zebrała przybory toaletowe i wyszła na zewnątrz. Nie
przepadała za kąpielą w warunkach kempingowych, ale tutaj
miało to swój urok. Przede wszystkim widok rozświetlonego
zachodem słońca nieba i chłód wody, która zmywała
zmęczenie po całym dniu pracy. Przyjemność ta nieco osłabła,
gdy Violet zorientowała się, że nie zabrała ze sobą ręcznika.
Nie mając wyboru, włożyła majtki i stanik do woreczka na
brudną bieliznę i narzuciła na mokrą skórę szorty i tiszert, po
czym wyszła zza prowizorycznej ścianki osłaniającej wejście
do prysznica, by stanąć oko w oko z Zakiem Montegovą.
Zak, oparty o pień akacji, nie miał na sobie nic poza
ręcznikiem owiniętym wokół bioder.
– Już myślałem, że zużyjesz całą wodę i będę się musiał
myć w jeziorze.
– Nie zużyłam całej wody, jak widzisz – odparła
i wskazała ręką na zbiornik umieszczony na zewnątrz kabiny
prysznicowej. Została w nim ponad połowa wody.
Zak nawet nie spojrzał w tamtą stronę. Violet uświadomiła
sobie nagle, że jej podkoszulek lepi się do mokrego brzucha
i piersi.
Przestąpiła z nogi na nogę, próbując ustawić się bokiem,
choć najchętniej schowałaby się teraz w mysią dziurę.
– Drobna rada, Violet. Bez względu na to, jakie masz
plany wobec Petera, upewnij się, że nie będziesz żałować tego
wyboru.
– Pozwolisz, że sama zdecyduję, z kim i jak spędzać czas
wolny?
– Pociąga cię, przyznaj się – naciskał. – Nie możesz się
oprzeć tej jego szczerości i dobroci.
– Czyżbyś był zazdrosny?
– Zazdrosny? Musiałby mieć coś, czego ja nie mam –
powiedział Zak i podszedł bliżej.
– Skoro sam nie jesteś zainteresowany, to po co na ten
temat rozmawiamy?
– Nie zrozumiałaś mnie. Nie chodzi o to, czego ja chcę.
Chodzi o to, czego on nie ma. A nie ma ciebie i nie będzie
miał, ponieważ na to nie pozwolę.
Violet spojrzała z niedowierzaniem, a z jej gardła wydobył
się histeryczny śmiech.
– Nie pozwolisz? Za kogo ty się uważasz? – zaczęła
z oburzeniem, ale reszta naprędce obmyślonej przemowy
wyparowała z głowy Violet, gdy Zak wsunął palce w jej
wilgotne włosy, objął ją za kark i władczym ruchem
przyciągnął do siebie.
Gorące usta dotknęły jej warg. Drugą ręką Zak objął ją
w pasie. Zanim się zorientowała, wciągnął ją z powrotem pod
prysznic i przyparł do ściany. W pierwszym odruchu chciała
się bronić, ale jego język wsunął się już dalej. Poczuła, jak pod
wilgotnym podkoszulkiem sztywnieją jej sutki, a między
nogami tętni lepkie pożądanie.
Pocałunek był zachłanny i namiętny albo może ona była
po prostu dojrzalsza i bardziej spragniona. Nie miało to teraz
znaczenia.
Wysunęła biodra w jego stronę, odchylając głowę do tyłu.
Uwolnił jej usta, by dotknąć nimi szyi, potem obojczyka,
dekoltu. Przez wilgotny materiał koszulki pieścił jej sutki.
Jęknęła głośno.
Obie jego dłonie zsunęły się niżej, jedna powędrowała
w górę brzucha, by objąć pierś, druga w dół, za pasek szortów,
by się przekonać, że Violet nie ma pod spodem nic więcej.
Objął nagi pośladek, patrząc jej prosto w oczy.
– Nie masz na sobie bielizny. To prezent dla mnie? – spytał
i rozpiął jej szorty, po czym wsunął pod nie palce. Wstrzymała
oddech. Podniecenie rosło w niej niczym fala tsunami.
– Taka zwykła pieszczota, a ty już jesteś o krok od
orgazmu.
Przyjrzał jej się uważnie i pocałował ją ponownie, bardziej
władczo. Ich języki zwarły się w namiętnym pojedynku.
I wtedy coś ją tknęło. Blade światło lampki ostrzegawczej
zaświeciło się w jej umyśle, spowalniając reakcję na tyle, że
mogła się wycofać. Przypomniała sobie, co się zdarzyło
ostatnim razem, gdy pozwoliła sobie na zbyt wiele. Zak ją
odrzucił.
Tym razem to ona musiała odrzucić jego, by nie spędzić
kolejnych tygodni w upokorzeniu. Zebrała się w sobie
i odepchnęła go do siebie.
– Coś się stało? – szepnął zamroczony pocałunkiem.
– Nie chcę tego i nie obchodzi mnie, co sobie pomyślisz.
– Czego nie chcesz?
– Niczego… wszystkiego. Nie mam ochoty spełniać
twoich zachcianek ani teraz, ani nigdy więcej!
– Jesteś pewna? – spytał i odsunął się. Patrzył na jej piersi
falujące od przyspieszonego oddechu. Gdyby tylko mogła się
uspokoić! Jej ciało wciąż na niego reagowało. Musiała coś
z tym zrobić, i to szybko.
Gdyby teraz poszli do łóżka, potwierdziłaby tylko
wszystko, o co ją podejrzewał. Oddałaby mu nie tylko swoje
ciało, ale także poświęciła karierę, w którą włożyła tyle serca
i pracy.
– Tak, jestem na sto procent pewna, że nie chcę, żebyś
mnie dotykał.
Ponury bunt rozgorzał w jego oczach, ale słowa
wychodzące z jego ust były chłodne.
– W porządku. Masz moje słowo, że nie dotknę cię,
dopóki… sama nie poprosisz. Chociaż nie… Zaczekam, aż
będziesz o to błagać – dodał bezwzględnym tonem.
Co go, do diabła, podkusiło?
Minęło pięć dni od namiętnego pocałunku pod
prysznicem. Pięć dni, które były dla niego torturą. Nie mógł
się zdecydować, czy Violet rzuciła na niego czar, czy może
celowo wodzi go za nos.
Wytarł spocone czoło ramieniem i cofnął się, by podziwiać
efekt kolejnego pracowitego dnia. Aktualnie budowali dwa
ekodomy w ciągu pięciu dni zamiast sześciu. Zależało mu na
tym, by prace ukończyć jeszcze przed porą deszczową, dlatego
nie miał skrupułów, narzucając szybsze tempo. Sądząc jednak
po dochodzących zza jego pleców oklaskach i przybijanych
piątkach, nikt nie miał mu tego za złe.
Wśród gwaru wybijał się zmysłowy śmiech Violet. Nie
chciał się odwracać, patrzeć na jej śliczną twarz, gibkie ciało
i długie nogi, które eksponowała, nosząc zazwyczaj szorty.
Co do jej pracy… Nawet gdyby chciał, nie było się do
czego przyczepić. Cokolwiek jej zlecił, zabierała się do tego
z entuzjazmem. Nie skarżyła się także na warunki, choć
gorący klimat nie sprzyjał pracy fizycznej.
Oczywiście, nadal miał swoje podejrzenia, które mogły się
potwierdzić dopiero w dłuższej perspektywie.
Głośny kaszel przerwał bieg jego myśli. Odwrócił się
i zobaczył, że Violet trzyma dłoń przy ustach.
– Następnym razem niech mnie ktoś uprzedzi – wydusiła
z siebie, tłumiąc kolejne kaszlnięcie, po czym znowu zaczęła
się śmiać.
Zak zmrużył oczy i natychmiast rozpoznał butelkę
trzymaną przez jednego z wolontariuszy. Gdy podszedł bliżej,
do jego nozdrzy doleciał zapach, który trudno było pomylić
z czymkolwiek innym.
Pombe – lokalne piwo z prosa mogło być fatalne
w skutkach dla kogoś, kto nie był do niego przyzwyczajony.
– Co tu się dzieje? – zapytał ostrym tonem. Wolontariusze
umilkli i spuścili oczy, unikając spojrzenia Zaka.
– Nic wielkiego, chcieliśmy tylko uczcić koniec pracy –
odpowiedziała przytomnie Violet.
– Może lepiej zacząć od czegoś lżejszego? – zasugerował.
Niechęć Violet doprowadzała go do szału, toteż
wykorzystywał każdą okazję, by wbić jej szpilę.
– Wtedy nie byłoby zabawy – stwierdziła przekornie.
Nie wytrzymał. Chwycił ją pod ramię, zanim zdążył to
dobrze przemyśleć.
– Na wszystkich czeka szampan w kantynie. Zapraszam.
Jak się można było spodziewać, zachęta podziałała
i wszyscy ruszyli w stronę kantyny.
– Czy możesz wreszcie przestać mnie strofować, i to przy
wszystkich? – spytała, kiedy zostali sami.
– Ile tego wypiłaś?
– To nie twoja sprawa!
– W pewnym sensie moja. Jutro nie będziesz się nadawać
do pracy.
– Jakoś do tej pory się to nie zdarzyło.
– Wiem, ale zawsze może być ten pierwszy raz.
– Pozwolisz, że sama się będę o siebie troszczyć. Nie
potrzebuję niańki!
– Jutro stąd wylatujemy i chcę, żebyś w Nowym Jorku
była gotowa do pracy, a nie brała wolne z powodu kaca.
Violet spojrzała na niego poważnie.
– Jak to wylatujemy? Przecież jesteśmy tu ledwie od
tygodnia.
Biorąc pod uwagę, że pomysł wyjazdu przyszedł mu do
głowy dwie sekundy temu, Zak mógł tylko pogratulować sobie
tego, że Violet nie domyśliła się improwizacji.
– Myślisz, że jest coś, czego jeszcze mogłabyś się tutaj
nauczyć?
Przygryzła wargę.
– Chyba nie. Mogłabym składać ekodomy nawet we śnie.
Ale myślałam, że zostanę do końca projektu.
– Zmieniłem zdanie. Po co marnować czas tutaj, kiedy
możesz zdobyć więcej doświadczenia przy następnym
projekcie?
Była wyraźnie rozdarta pomiędzy chęcią dalszego
wykłócania się i chwycenia marchewki, którą Zak dyndał jej
przed nosem.
– Jaki jest następny projekt? – Ciekawość zwyciężyła.
– Pod koniec miesiąca muszę wrócić do Montegovy. Do
tego czasu mam trochę luzu i sporo zaproszeń w różne
miejsca, więc może nawet pozwolę ci wybrać kolejny cel.
Violet spojrzała za siebie. Słońce powoli zaczynało się
chylić ku linii horyzontu.
– Tanzania jest cudowna. Miałam nadzieję, że w dni wolne
od pracy uda mi się zwiedzić okolicę.
– Jeśli chcesz, mogę pokazać ci miejsce, w którym
wybudujemy drugą osadę. – Wpadł na kolejny pomysł, który
zrodził się również przed chwilą.
Popatrzyła zaskoczona.
– Chętnie, tylko muszę się przebrać – odparła, omiatając
szybkim spojrzeniem przybrudzony podkoszulek. – Daj mi
dosłownie pięć minut. Umyję się i możemy jechać.
Zak pokręcił głową.
– Nie wybieramy się na przyjęcie z czerwonym dywanem,
Violet. Możesz jechać tak, jak stoisz. Zresztą będziemy nad
jeziorem, najwyżej wykąpiesz się na miejscu.
W jej oczach dostrzegł iskrę buntu, jak zawsze, gdy
zmuszał ją do zrobienia czego wbrew planom, ale po chwili
zrezygnowała.
– Niech będzie. W takim razie jestem gotowa.
Ruszyła energicznym krokiem w stronę parkingu. Nie
zatrzymał jej. Przez chwilę rozmawiał jeszcze z ochroniarzem
i dopiero potem ją dogonił.
– Ile czasu będziemy jechać?
– Zwykle potrzeba około godziny, ale my będziemy tam
szybciej. Polecimy helikopterem.
Kobietę w ciąży, o której wcześniej opowiadał Zak,
odwieziono do szpitala dwa dni wcześniej, więc nie było
ryzyka, że śmigłowiec okaże się pilnie potrzebny w czasie,
gdy ich nie będzie.
Przytrzymał jej drzwi i zaczekał, aż wsiądzie. Gładkie
opalone łydki śmignęły mu przed oczami.
Gdy zajął miejsce pilota, Violet popatrzyła na niego ze
strachem.
– Zamierzasz sam tym lecieć? – spytała, biorąc od niego
hełm.
– Jeszcze w wojsku zrobiłem licencję pilota. Nic ci nie
grozi.
Uspokoiła się nieco, ale odetchnęła dopiero wtedy, gdy
piętnaście minut później wylądowali w pobliżu jeziora Lengai.
Równiny Tanzanii po raz kolejny zachwyciły Violet swoim
pięknem. Niedaleko lądowiska znajdował się wodospad
z kaskadami wody spadającymi prosto do niezbyt głębokiego
basenu, który zasilał położone niżej jezioro.
Zak wybrał te tereny głównie ze względu na łatwy dostęp
do wody, ale kiedy teraz zobaczył, jak Violet biegnie w stronę
wodospadu, śmiejąc się w głos, zupełnie inaczej spojrzał na
otaczającą go przyrodę. Rzeczywiście było tu jak w raju.
Gdy podszedł do wody, Violet wyprostowała się
i strząsnęła krople wody z dłoni.
– Urocze miejsce – powiedziała z lekko wyczuwalną
melancholią. – Gdybym wiedziała, zabrałabym kostium
kąpielowy.
Wyobraźnia natychmiast podsunęła Zakowi obraz Violet
odzianej w kuse bikini. Przestąpił z nogi na nogę, czując nagły
impuls podniecenia. Potem wzruszył ramionami z udawaną
obojętnością.
– Możesz wskoczyć do wody w bieliźnie, jeżeli tym razem
ją na sobie masz…
Violet zaczerwieniła się.
– To akurat nie twoja sprawa. Idźmy dalej – powiedziała
i obróciła się na pięcie.
Kolejne pół godziny spędził, opowiadając jej o przyszłej
osadzie i pokazując, w jakim układzie będą stały domy. Nad
tym projektem też osobiście czuwał. Violet zadawała mnóstwo
pytań i dzieliła się swoimi uwagami. Podziwiał jej
skrupulatność, ale też powtarzał sobie, że to nieistotne.
Pamiętał, że matka Violet też była pasjonatką, choć w nieco
innej dziedzinie. Interesowało ją głównie to, by wydać córki
za kogoś z portfelem bez dna.
W tym kontekście również zaangażowanie Violet mogło
być wyrachowaną grą. Gdy to sobie uświadomił, zrobił się
spokojniejszy i łatwiej mu było panować nad swoim libido.
Zawrócili do wodospadu, gdzie zgodnie z instrukcją
ochrona przygotowała kolację. Na widok rozłożonego koca
i przeróżnych wiktuałów, Violet przystanęła. Zak wyminął ją,
usiadł na kocu i spojrzał pytająco.
– Zamierzasz tam stać przez całą noc czy zjesz ze mną
kolację?
W jej oczach czaiła się podejrzliwość.
– To twoja sprawka?
– Pomyślałem, że nie zaszkodzi upiec dwie pieczenie przy
jednym ogniu. Szansa, że dostalibyśmy coś do jedzenia po
powrocie, była nikła, więc kazałem przywieźć kolację tutaj.
Usiądź, Violet.
W czterech rogach ogromnego koca ustawione były
lampki solarne, rozświetlające zapadający dookoła zmrok.
Usiadła na brzegu koca. Długie nogi podwinęła pod siebie
i sięgnęła dłonią po winogrono.
– Jesteś księciem. Gdybyś chciał, przygotowano by posiłek
dla ciebie nawet w środku nocy – powiedziała, kwestionując
jego wytłumaczenie.
– Oczywiście. Albo zorganizowano by piknik tam, gdzie
sobie tego zażyczę.
Zak wyjął szampana chłodzącego się w lodzie
i z namaszczeniem zdjął srebrną osłonę z korka. Violet
przyglądała mu się w milczeniu.
– Widzę, że chcesz o coś zapytać – zachęcił.
– Zrobiłeś licencję pilota w wojsku, dobrze usłyszałam?
Dlaczego porzuciłeś armię?
Zak spochmurniał, wspominając ciężki okres, w jakim
przyszło mu podjąć tę decyzję. Służył w wojsku właściwie
tylko ze względu na ojca. Chciał mu zaimponować. Niestety
ojciec nagle zmarł, na jaw wyszły jego zdrady, a Zak musiał
poradzić sobie z rozczarowaniem, w efekcie którego
zrezygnował z kariery wojskowej.
Słabości ojca odbiły się nie tylko na prywatnych
przekonaniach Zaka, lecz także naraziły królestwo na
niebezpieczeństwo. Tylko dzięki sile Zaka i jego matki udało
się zapobiec stoczeniu się państwa w otchłań wojny domowej.
Nie były to miłe wspomnienia i Zak nie miał zamiaru ich teraz
przeżywać na nowo, opowiadając o tym Violet.
– Uznałem, że przydam się krajowi w innej roli.
– Ale spotkałeś się z ministrem obrony. Myślałam, że
nadal jesteś zwierzchnikiem armii.
– Niektóre kwestie bezpieczeństwa rzeczywiście
wymagają mojego nadzoru – uciął i rozlał szampana do
kieliszków. – Chciałaś wcześniej świętować zakończenie
pracy. Proszę – powiedział, podając jej kieliszek.
– Dlaczego zawsze musisz ze wszystkiego kpić?
– Och, zostawmy te analizy, Violet!
– Dlaczego? Nie lubisz słuchać prawdy?
– Jestem głodny i najpierw wolałbym coś zjeść.
Umilkła urażona. Nie zamierzała zachęcać go więcej do
rozmowy ani tym bardziej słuchać docinków.
Gdy skończyła jeść, podniosła się z koca.
– Dokąd idziesz?
Obejrzała się przez ramię.
– Popatrzę na jezioro. Nie będę cię zanudzać swoim
towarzystwem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dał jej pięć minut, podczas których ochrona uprzątnęła
resztki jedzenia. Potem poszedł za nią.
Ostatnie pasma ciemnoczerwonej łuny na zachodzie
pełzały po tafli jeziora, ale Violet nigdzie nie było. Dopiero,
gdy podszedł bliżej, zobaczył jej podkoszulek i szorty złożone
w kostkę na kamieniu.
Zanurzona po pierś w wodzie zanurkowała i wypłynęła
parę metrów dalej. Oddalała się od brzegu, więc niewiele
myśląc, zaczął się rozbierać. Rześki chłód nie ostudził
tętnienia krwi w żyłach.
Violet obejrzała się za siebie, słysząc plusk wody. Albo mu
się zdawało, albo celowo przyspieszyła. Rzucił się w pościg,
gotów wydobyć z niej odpowiedź, dlaczego to właśnie o niej
bez przerwy myślał.
– Będziesz mnie ignorować całą noc? – wydyszał, gdy
wreszcie znalazł się tak blisko, że mogła go usłyszeć.
Obróciła się i na jej twarzy pojawił się szelmowski
uśmiech.
– Dobry pomysł, na pewno go rozważę.
Zak zaśmiał się głośno.
– Chyba się mnie nie boisz?
– Nie pochlebiaj sobie. Owszem, bywasz nieprzyjemny,
czasami wręcz grubiański, ale nie wzbudzasz strachu.
Przynajmniej nie we mnie.
Zak uniósł brwi, gdy wymieniała cechy, o które sam by
siebie nigdy nie posądził.
– Wygląda na to, że jednak jestem potworem – powiedział
z udawanym smutkiem w głosie.
– Umiem sobie z tym radzić i nie tylko z tym – zapewniła.
– Naprawdę?
Ich spojrzenia na chwilę się spotkały, zanim Violet
spuściła powieki.
– Proponuję układ – odezwał się znowu. – Obiecuję, że
będę mniej… nieprzyjemny.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– To znaczy jaki?
Wzruszył ramionami.
– Sama to będziesz mogła ocenić. Jeśli chcesz jeszcze
o coś zapytać, musisz podpłynąć bliżej. Nie chcę konkurować
z wodospadem.
Violet obejrzała się. Parę metrów za nią znajdowała się
imponująca ściana wody wpadającej z głośnym szumem do
basenu. Wyciągnęła ramiona przed siebie i, zgarniając wodę
pod siebie, pokonała żabką dzielący ich dystans.
Ledwo zwalczył w sobie chęć, by przyciągnąć ją do siebie
i zrobić to, o czym śnił każdej nocy, odkąd Violet przyjechała
z nim do Tanzanii. Violet obserwowała go spod lekko
przymrużonych oczu. Podpłynęła jednak jeszcze bliżej.
Widocznie kamienna twarz nie zdradzała jego emocji. Była
tak blisko, że mógł policzyć każdą kroplę wody na jej
nieskazitelnych ramionach, obrysować palcem kontur ust,
kuszących jak najsłodszy owoc, czy wreszcie zagłębić twarz
w dekolcie, który raz po raz wynurzał się z wody.
Złapała jego głodne spojrzenie i jej oczy rozbłysły
chwilowym triumfem. Mała podstępna kusicielka.
– Czy nikt cię nie nauczył, że nie należy igrać z ogniem?
Violet uniosła brew do góry.
– Ja tylko pływam – odparła. – Nie wiem, dlaczego
wydajesz się tym… poruszony.
Dałby głowę, że się zaczerwieniła. Było jednak zbyt
ciemno, by mógł to stwierdzić z całą pewnością.
– Czy masz chłopaka, Violet? Partnera? Narzeczonego? –
Biorąc pod uwagę ambicje matrymonialne jej matki, wolał się
upewnić. – A może kochanków, których zmieniasz, kiedy ci
się znudzą?
Spodziewał się gniewu lub chociaż gwałtownego
zaprzeczenia, ale zobaczył tylko, że wygięła usta, jakby
połknęła gorzką pigułkę.
– To jest to mniej nieprzyjemne zachowanie? Muszę cię
strasznie drażnić, że ciągle robisz mi przytyki i podejrzewasz
o najgorsze rzeczy?
Po raz pierwszy w życiu Zak poczuł wstyd. Byli sami, a on
nie mógł ani zmienić tematu, ani odesłać jej, by coś zrobiła,
ani samemu zapaść się pod ziemię.
– A może trudno ci przyznać, że jestem inna, niż myślałeś?
– Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytał pozornie
znudzonym tonem. Nie było mu jednak w smak, że go
przyłapała.
Violet stanęła na nogach i tylko rozgarniała dłońmi wodę
dookoła siebie. Z przechyloną lekko głową wpatrywała się
w niego intensywnie.
– Tak, to chyba to. Nie spełniłam twoich oczekiwań,
prawda?
Ostatnie słowa wypowiedziała na tyle cicho, że prawie
zlały się z szumem wodospadu.
Ostatni raz, kiedy uwierzył komuś na słowo, skończyło się
to katastrofą. Od tamtej pory wierzył tylko dowodom i był
przekonany, że takie dowody znajdzie również w przypadku
Violet.
– Twoja matka bombarduje mnie mejlami. Pyta, jak się
wiedzie jej drogiej córce.
Violet znieruchomiała.
– Co jej napisałeś?
– Jeszcze nic. Mam ważniejsze sprawy na głowie. – Violet
spojrzała w bok, ale zdążył zauważyć, że odetchnęła z ulgą. –
Co nie znaczy, że nie odpiszę w ogóle. Ciekawi mnie tylko
jedna rzecz…
– Co takiego? – Violet znowu spojrzała z obawą.
– Twoja matka ciągle wspomina o tym, że nasz projekt jest
dla ciebie odskocznią, środkiem do osiągnięcia wyższego celu.
– Jeśli myślisz, że zacznę teraz oczerniać moją matkę, to
się nie doczekasz – ucięła.
A więc była lojalna. Uznałby to za zaletę, gdyby nie fakt,
że widok jej półnagiego ciała zmuszał go do myślenia o czymś
zupełnie innym.
– Jeżeli chcesz, bym się pozbył wątpliwości, pokaż, że nie
mam powodu do podejrzeń.
– Wydawało mi się, że już to zrobiłam.
– Mówię o tym, co nas łączy prywatnie. Udowodnij, że nie
udajesz niedostępnej księżniczki.
Oczy Violet zwęziły się nagle.
– Czego ty właściwie ode mnie chcesz? Może po tym, jak
się z tobą całowałam przez parę minut, powinnam poprosić,
żebyś się ze mną ożenił? Bo to byłoby według ciebie
zachowanie zgodne ze schematem, w jakim mnie umieściłeś?
Uśmiechnął się, bo scenariusz przedstawiony przez Violet
wyglądał całkiem kusząco. Był przyzwyczajony do tego, że to
kobiety uganiają się za nim, a nie on za nimi.
– Parę minut to za krótko, ale myślę, że godzina lub dwie
mi wystarczą.
Violet niemal jęknęła z desperacji. Za każdym razem
udawało mu się skutecznie wyprowadzić ją z równowagi.
– Przecież widzę, że chcesz mnie pocałować, Violet. Ja też
cię pragnę i nie wstydzę się do tego przyznać.
Wciągnęła gwałtownie powietrze i na ułamek sekundy jej
spojrzenie zatrzymało się na ustach Zaka, jakby rozważała,
czy faktycznie to zrobić.
– Możesz mieć każdą kobietę na świecie. Więc czemu
akurat ja, Wasza Wysokość?
Niemal wyszeptała jego tytuł, co zabrzmiało tak
podniecająco jak nigdy. Chciał słuchać tego szeptu przez całą
noc. Chciał, by pieściła nim całe jego ciało. Widział swoje
dłonie obejmujące krągłe piersi, zagłębiające się we włosach
i rozchylające jej kolana…
Zacisnął pięści pod wodą, czując przypływ pożądania,
silniejszy od rozsądku.
– Lubię wyzwania. Może po prostu chciałem się
przekonać, jak długo wytrzymasz.
Jej oczy rozbłysły na moment i Zak przestraszył się, że
przeciągnął strunę.
W następnej sekundzie wyciągnęła ramiona i objęła go.
Poczuł, jak pod wodą oplata nogami jego biodra. Przycisnął ją
mocno do siebie i rozejrzał się w poszukiwaniu
odpowiedniego miejsca. Pocałowała go, mącąc jego myśli.
Był gotowy, by się z nią kochać.
Podpłynęli do płaskiego głazu, który był na tyle duży, że
można się było na nim położyć we dwoje. Uniósł ją i posadził
na nim, przez chwilę kontemplując gładką i mokrą skórę na jej
brzuchu.
Objęła jego głowę i wsunęła palce w mokre włosy.
Niecierpliwymi ustami muskał jej szyję i dekolt. Powolnym
ruchem zsuwał jej figi w dół. Uniosła pośladki, pomagając
mu. Cisnął skrawek materiału obok. Rozsunął jej kolana.
Odchyliła się do tyłu i podparła na łokciach, patrząc, jak jego
głowa unosi się i opada pomiędzy jej udami. Miękki język
zanurzał się w niej jak w kielichu wypełnionym nektarem.
Zamknęła oczy, nie wierząc, że to wszystko dzieje się
naprawdę.
– Zak… – jęknęła.
Podniósł głowę i zmarszczył brwi, widząc jej zakłopotanie.
– Za dużo się nad tym zastanawiasz, po prostu daj się
ponieść. Wszystko, co się tu wydarzy, zostanie tutaj, Violet.
– To znaczy, że jutro o wszystkim zapomnimy? – Zrobiło
jej się przykro.
Wzruszył ramionami.
– Nie będziemy w każdym razie udawać, że mogłoby być
z tego coś więcej. O tym nie ma mowy.
Dlaczego? Już miała o to zapytać, ale przecież znała
odpowiedź. Dla takich jak ona był co najwyżej przelotny
romans. Wystarczyło popatrzeć, z jakimi kobietami wiązali się
oficjalnie członkowie rodu Montegova.
Violet, której rodzina mogła pochwalić się tytułem ledwie
hrabiowskim oraz wątpliwą sławą, z pewnością nie była na
liście kandydatek żadnego z synów królowej.
– Nic wielkiego się zresztą nie stało – dodał Zak, ale
Violet widziała to zupełnie inaczej. Czym innym było
obściskiwanie się pod prysznicem, a czym innym był seks czy
romans, nawet jeśli na jednej nocy miałby się skończyć.
Musiała podjąć decyzję, i to szybko.
Problemem było też dziewictwo. Przygryzła wargę. Jak
miała o tym uprzedzić Zaka? A co, jeśli go to zniechęci? Może
lepiej było kwestię dziewictwa trzymać w tajemnicy?
– Przecież mnie pragniesz, tak czy nie? – nalegał.
– Tak – wyszeptała.
– Więc o co chodzi? – Spojrzał na nią jeszcze raz, jakby go
olśniło. – Jest ktoś inny?
Violet rozzłościła się.
– Z jakimi kobietami zadawałeś się do tej pory?
– Rozumiem, co masz na myśli, ale wolałbym, żebyś
odpowiedziała wprost. Czy jest ktoś inny, Violet?
– Nie ma nikogo innego.
– Musisz wiedzieć, że brzydzę się zdradą. To twoja
ostatnia szansa zakończyć to lub pójść dalej. – Przysunął się
odrobinę bliżej i poczuła żar bijący od jego ciała. – Jeśli mnie
pragniesz, to po prostu mnie dotknij.
Nie umiała powiedzieć „nie”. Pokusa była zbyt wielka,
a ona już dawno przekroczyła linię, zza której nie było
powrotu. Wkrótce Zak i tak się dowie, że jest jej pierwszym
mężczyzną. Wtedy nareszcie przestanie ją zamęczać swoją
podejrzliwością.
A jeśli się nie zorientuje? Tym lepiej. Zostało jej kilka
miesięcy. Potem zniknie z jego życia.
– Czy naprawdę to ja muszę cię o to błagać? – zapytał
stłumionym szeptem.
– Czemu nie – odparła z lekkim uśmiechem. – To byłoby
coś nowego.
Pochylił się i zaplotła mu palce na karku.
Dojrzała triumf w jego spojrzeniu, ale nie zawahała się. Za
parę chwil nasyci się nim tak bardzo, że przestanie czuć głód,
który dręczył ją od czasu pechowych osiemnastych urodzin.
Jego głowa ponownie zniknęła między jej nogami. Violet
przestała myśleć, tak jak jej kazał, i skupiła się na tym, co
czuje. A to, co czuła, było nieporównywalnie silniejsze od ich
niedawnego spotkania pod prysznicem.
Po kilku minutach i wyjątkowo silnym orgazmie Zak
uznał, że dłużej nie wytrzyma napięcia. Ułożył się między jej
nogami i wślizgnął się do środka. Krzyknęła, na co nawet nie
zwrócił uwagi. Po paru ruchach zatrzymał się, tknięty złym
przeczuciem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Jesteś dziewicą? – zapytał zszokowany.
Violet próbowała złapać oddech. Słabnące fale orgazmu
nadal kołysały jej ciałem. Gdy w nią wszedł, poczuła ból, ale
stopił się on w jedno z rozkoszą. Zaniepokoiła się, gdy zaczął
się wycofywać.
– Nie przestawaj, błagam – wydyszała.
Zak potrząsnął głową i popatrzył na nią z wyrzutem.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Nie róbmy z tego sensacji – poprosiła.
Zak zaczął się wycofywać, ale zacisnęła łydki na jego
biodrach.
– To jest sensacja, przynajmniej dla mnie.
Zacisnęła łydki mocniej, przyciągając go do siebie. Nie
umiał z nią walczyć.
– To już się stało, więc…
Po raz pierwszy na jego twarzy odmalowało się
niezdecydowanie. Był rozdarty między chęcią zakończenia
tego i rozpoczęcia wszystkiego od nowa, tak jak należy.
– Chciałeś mnie, więc jestem twoja – powiedziała,
obejmując go ramionami.
Zatonął w nich, porzucając skrupuły.
Poczuła, jak wypełnia ją sobą. Jedno pchnięcie. Drugie…
Przy kolejnym całe jej wnętrze spięło się w oczekiwaniu
nowych bodźców, jeszcze silniejszych od tych, które już znała.
– Wygrałaś – szepnął, myśląc już tylko o orgazmie. Swoim
i jej.
Violet zanurzyła palce w jego wilgotnych włosach
i odchyliła głowę do tyłu. Gwałtowne pchnięcia wraz
z kolejnymi falami rozkoszy targały jej ciałem. Bała się, że ta
rozkosz ją pochłonie, dlatego wpiła się palcami w jego barki
i trzymała mocno, jakby obawiając się, że wszystko to, co
teraz przeżywa, okaże się snem.
Z oczami zasnutymi mgłą, patrzyła, jak wysunął się z niej
i opadł w wodę. Przez parę chwil leżał bez ruchu, po czym
obrócił się na brzuch i powolnymi ruchami przepłynął parę
metrów w stronę wodospadu i z powrotem.
Wyszedł na brzeg i zaczął zakładać na siebie mokre
bokserki, tymczasem ona zaczęła się podnosić, choć, prawdę
mówiąc, mogłaby leżeć na tym kamieniu do rana
i rozpamiętywać każdą sekundę przyjemności, jaką jej
zaofiarował.
– Violet! – Zak popatrzył na nią z przerażeniem. –
Zrobiłem to bez zabezpieczenia.
Musiał chwilę pomyśleć. Właściwie nie chwilę,
potrzebował paru chwil, a najlepiej tygodnia. Miesiąca!
Najlepiej byłoby zaszyć się na jakiejś wyspie i przemyśleć
swoje życie. To, co zrobił, było absolutnie niedopuszczalne.
Nie dość, że pozbawił Violet dziewictwa, to jeszcze
kompletnie stracił głowę i zapomniał o czymś tak
podstawowym jak prezerwatywa.
Dio mio!
Nie to było jednak najbardziej przerażające. Violet miała
w rękach wszystko, czym mogła go zniszczyć. Dał się
wyprowadzić w pole jak amator.
Kobiety, z którymi zwykle sypiał, miały dwa sposoby
działania po seksie. Zachęcały go do powtórki lub sugerowały
kolejne spotkanie. Jeden rzut oka na Violet powiedział mu, że
tym razem będzie inaczej. Wyszła na brzeg i trzęsącymi się
dłońmi zakładała na siebie mokrą bieliznę. Urzeczony
zgrabnym ciałem, zapatrzył się na nią i z przerażeniem
pomyślał, że może już nigdy nie będzie miał okazji jej
dotknąć.
– Jeśli się zastanawiasz, czy nie wrobiłam cię w dziecko,
to informuję, że biorę pigułkę.
Nie przyniosło mu to żadnej ulgi.
– Wszystko, co mówiłeś, to kłamstwo, prawda? –
odezwała się oskarżycielskim tonem.
– Nie zdążyłem nic powiedzieć – odparł, próbując się
bronić.
– Wystarczy mi to, co widzę.
– Co takiego zobaczyłaś?
– Nie traktuj mnie jak ostatniej idiotki, dobrze? – Patrzyła
na niego gniewnie. – Wszystko, co się tu wydarzy, zostanie
tutaj. To właśnie powiedziałeś.
– Wcale się z tego nie wycofuję.
– Jak to nie? Przecież już zdążyłeś pomyśleć, że cię
wrobiłam.
– Powiedziałaś, że bierzesz pigułkę. Z mojej strony mogę
cię zapewnić, że jestem całkowicie zdrowy i nic ci nie grozi.
Violet zastygła w bezruchu, jakby sobie o czymś
przypomniała.
– Cokolwiek się wydarzy w przyszłości, chcę, żebyś
wiedział, że praca jest dla mnie najważniejsza i jeśli
wykorzystasz tę… tę chwilę obłędu do zrujnowania mi
życia…
Ona naprawdę uważała go za troglodytę.
– Daję ci słowo, że nikomu o tym nie powiem.
Nie mógł cofnąć tego, co się stało. Uwiódł Violet
Barringhall, ponieważ jej pragnął, a kiedy ją posiadł, zaczął jej
pragnąć jeszcze bardziej.
Kiedy w środku nocy wsiadali na pokład helikoptera, był
przekonany, że jest tylko jedno wyjście z sytuacji. Ta historia
nie mogła mieć dalszego ciągu.
Dwa miesiące później
Violet wstała wraz z innymi osobami zgromadzonymi
w katedrze. Była tu cała śmietanka towarzyska Europy –
arystokraci, oligarchowie, dygnitarze i celebryci. Wszyscy
wpatrywali się teraz w szerokie drzwi Duomo di Montegova,
szesnastowiecznej katedry usytuowanej na malowniczym
wzgórzu w Playagovie, stolicy kraju.
Violet udawała zainteresowanie panną młodą, która powoli
kroczyła w stronę ołtarza, ale myślała tylko o tym, że znowu
kręci jej się w głowie. Przymknęła powieki i przytrzymała się
ławki. Oby tylko nie upadła! Matka nie dałaby jej spokoju.
Dziękowała w duchu, że nie było całej rodziny w komplecie.
Sage odmówiła przyjazdu, a starsza siostra Violet, Charlotte,
która od lat skrycie podkochiwała się w księciu koronnym,
była tak zdruzgotana wiadomością o jego ślubie, że nawet nie
zwróciła uwagi na osobliwe zachowanie Violet.
Całe szczęście, że nie przyjęła zaproszenia matki, by
zamieszkać z nią w pięciogwiazdkowym hotelu
w Montegovie. A jeszcze większe, że matka była zbyt zajęta
opłakiwaniem faktu, że Remi wymknął jej się z rąk jako
kandydat na męża dla Charlotte.
Do tej pory prawie nikt nie zwrócił uwagi na to, w jak
kiepskim stanie znajdowała się Violet po powrocie
z wymarzonej misji w Tanzanii. Matka zaś głównie trajkotała
o tym, czy narzeczona Remiego spełnia jej wymagania, jakby
to miało jakiekolwiek znaczenie, oraz jak długo potrwa to
małżeństwo.
Violet nie miała zdania ani na jeden, ani na drugi temat.
Poznała Maddie Myers podczas jednego z przyjęć przed
ślubem. A ponieważ głowę miała wtedy zajętą swoimi
sprawami, nie za bardzo pamiętała tamten wieczór. Od
powrotu z Tanzanii żyła przeszłością i odtwarzała w pamięci
tamten wieczór przy wodospadzie. Pamiętała, jak nie chciała
wypuścić Zaka z objęć i prawie zmusiła go, by kochał się z nią
do końca. Potem zapewniła, że bierze pigułkę.
Nie skłamała, ale wtedy nie wiedziała, że antykoncepcja
zawiodła. Ilekroć sobie o tym przypominała, robiło jej się
słabo. Najgorsze, że w końcu będzie musiała powiedzieć
Zakowi prawdę.
– Jest i Zak – szepnęła jej do ucha matka, nieświadoma, ile
bólu sprawił córce jego widok.
Z bijącym głucho sercem Violet podążyła za spojrzeniem
matki. Zak dołączył do panny młodej i z przyklejonym do
twarzy uśmiechem poprowadził ją do ołtarza. Violet nie mogła
nie zauważyć eleganckiego garnituru i pewności siebie, jaka
malowała się na jego twarzy. Pragnęła mieć choć część jego
siły i nie przejmować się wszystkim tak bardzo.
Zgodnie z obietnicą Zak nie zrobił nawet najmniejszej
aluzji do tamtego wieczora przy wodospadzie. Nie
spodziewała się jednak, że zupełnie się wycofa i po powrocie
do Nowego Jorku nie widzieli się już ani razu. Początkowo
nawet się z tego ucieszyła. Raporty, jakie mu wysyłała,
odhaczając na liście kolejne zadania, pozostawały bez
odpowiedzi. Po prawie miesiącu rozważań, czy ich
jednorazowa przygoda nie wpłynie jednak na jej karierę,
doszedł nowy problem. Violet zorientowała się, że jest
w ciąży.
Opuściła teraz głowę, próbując ukryć twarz za
kapeluszami stojących przed nią kobiet, ale sokoli wzrok Zaka
natychmiast wyłapał ją w tłumie, a pochmurne grafitowe oczy
na dłuższą chwilę zatrzymały się na jej twarzy. Przestał się
uśmiechać, może nawet był w szoku, gdy ją zobaczył. Choć to
było mało prawdopodobne.
Margot była matką chrzestną Remiego, więc musiał
wiedzieć, że jest na liście zaproszonych gości razem
z córkami. Violet nie wybierała się na ślub, dlatego przedtem
wysłała kilka mejli Zakowi, prosząc go o spotkanie. Na żaden
z nich nie odpowiedział. Tylko dlatego musiała się tu
pofatygować.
Nie mogła dłużej czekać. Miała nadzieję, że kiedy powie
mu o ciąży, nareszcie będzie mogła zająć myśli czym innym –
planowaniem swojego życia i pracy po tym, jak zostanie
matką. Oparła dłoń na brzuchu i szybko ją opuściła. Nie
chciała, by matka czegokolwiek się domyśliła.
– Nie zapomnij poprosić go o listy polecające – odezwała
się matka, odczytując telepatycznie jej myśli krążące wokół
Zaka. – Nie wiem, po co się tak zamęczasz w tej pracy, jeśli
nie przynosi to żadnych wymiernych korzyści.
Matka jak zwykle myślała tylko o jednym.
Tymczasem Violet w głębi duszy modliła się, by czas
płynął szybciej. Po rozmowie z Zakiem zamierzała jak
najszybciej wyjechać z Montegovy.
Przebukowała nawet bilet na wcześniejszy lot. Była
przekonana, że usłyszawszy o ciąży, Zak osobiście wsadzi ją
w samolot, by pozbyć się jej ze swojego życia.
– Panna młoda wygląda cudownie, nie uważasz? – spytała
matka. Violet nawet nie zauważyła, że ceremonia się
rozpoczęła, a w katedrze zapanowała cisza. Po mszy, razem
z innymi ustawiła się w kolejce, by pogratulować młodej
parze. Potem państwo młodzi wsiedli do limuzyny, a goście
ruszyli do pałacu spacerem przez piękny park.
Przyjęcie w ogromnej sali balowej rozpoczęło się od
przemówień. Wokół Zaka, jak zwykle, kręciło się sporo
kobiet. Widziała, jak rozmawia z bratem i jego żoną.
Wszystko to utrudniało jej przedostanie się do niego. Czuła się
opuszczona, kiedy on rozmawiał, śmiał się i tańczył, nie
zwracając na nią uwagi. Zmęczyło ją to wszystko. Przeprosiła
siedzące obok osoby i poszła poszukać toalety.
Poprawiła makijaż, wzięła kilka głębokich oddechów
i stwierdziła, że wcale jej to nie pomogło. Spróbowała się
uśmiechnąć. Trochę lepiej, pomyślała i ruszyła ku drzwiom.
Przytrzymując jedną ręką suknię, drugą nacisnęła klamkę
i otworzyła drzwi.
W wąskim korytarzu oparty o ścianę stał Zak. Wyglądał,
jakby na nią czekał.
Jej książę.
Tylko że Zak nigdy nie był jej księciem. Był facetem,
z którym uprawiała seks i który od tamtej pory unikał jej jak
ognia.
– Witaj, Zak – powiedziała lekkim tonem i przechyliła
głowę na bok, imitując jego lekko kpiącą minę.
– Nie wyglądasz na zbytnio uradowaną, a doszły mnie
słuchy, że próbujesz się ze mną skontaktować.
Nie dała po sobie poznać, że ją to zaskoczyło.
– Więc powiedziano ci? Szkoda, że nie zadałeś sobie trudu
odpowiedzieć na moje wiadomości – stwierdziła chłodno.
Wzruszył ramionami i rzucił jej aroganckie spojrzenie.
– Twoje raporty nie budziły zastrzeżeń. Nie wydaje mi się,
żebyśmy poza tym mieli jakieś wspólne tematy.
– Jestem w Montegovie od przedwczoraj, a od ponad
dwóch godzin trwa wesele twojego brata. Unikasz mnie
celowo?
Zamiast odpowiedzieć, zmierzył ją przeciągłym
spojrzeniem od szyi do stóp i z powrotem.
– Wyglądasz oszałamiająco, Violet.
Krew zagotowała się w jej żyłach.
– Nie zmieniaj tematu!
– Jak już wspomniałem, twoje raporty były w porządku,
więc uznałem, że nalegasz na spotkanie z powodów
osobistych. A ponieważ umówiliśmy się, że nie będziemy
więcej poruszać tematu naszej małej przygody w Tanzanii,
postanowiłem dać ci więcej czasu na to, aż się rozmyślisz.
Skoro jednak się upierasz, przejdź do rzeczy i miejmy to
wreszcie za sobą – rzucił znudzonym tonem.
– Wydaje ci się, że jestem jedną z twoich wielbicielek?
Zak zmrużył oczy i zrobił dwa kroki w przód, po czym
złapał ją za łokieć.
Gdyby ktoś ich w tej chwili zobaczył, pomyślałby, że po
prostu wracają razem na salę balową.
– Dokąd mnie prowadzisz? – zaprotestowała.
– Tam, gdzie będziesz mogła urządzić scenę bez narażania
mnie na kłopoty – syknął i przyciągnął ją do siebie.
– Jak zwykle myślisz tylko o sobie – warknęła zła, ale nie
miała siły stawić mu opór.
Doszli do podwójnych drzwi, przy których stali strażnicy.
Zak kiwnął głową i jeden z nich otworzył prawe skrzydło.
Mimo że Violet przygotowywała się do tej rozmowy, to
jednak nie była gotowa na to, że stanie się to na osobności.
Skorzystała z okazji, by lepiej przyjrzeć się Zakowi. Nie
zmienił się zbytnio od ostatniego spotkania. Nadal był
przystojny i nadal patrzył na nią z góry.
– Cenię sobie twój podziw, ale chyba nie o tym chciałaś ze
mną rozmawiać.
– Słucham? – Violet otworzyła szerzej oczy, zdając sobie
sprawę, że wpatruje się w Zaka od dobrej minuty.
Westchnął dramatycznie.
– Matka prosiła mnie, żebym nie zwracał na siebie uwagi
i nie dawał powodu do plotek. Zamknięcie się w komnacie
z atrakcyjną kobietą raczej mi w tym nie pomoże.
Violet poczuła, że cała się czerwieni. Przez sekundę
rozważała, czy po prostu nie wyjść. Za siedem miesięcy urodzi
się dziecko. Może wtedy Zak skojarzy, że ich mała przygoda
miała całkiem duże konsekwencje. Nie mogła jednak ruszyć
nawet palcem, zupełnie jakby ją wmurowało w ziemię.
– Violet?
– Uwierz mi, Zak, że wolałabym, żeby mnie tu nie było.
Ponieważ jednak dostałam zaproszenie na ślub twojego brata,
postanowiłam, że przy okazji z tobą porozmawiam. Nie chodzi
o pracę.
– Więc o co chodzi? Umieram z ciekawości – rzucił
szyderczo.
Bicie serca omal nie rozerwało jej piersi. Wzięła głęboki
oddech i skoczyła na najgłębszą wodę.
– Jestem w ciąży.
Zak patrzył na nią nieruchomymi oczami.
– Możesz powtórzyć? – powiedział wreszcie głosem
zupełnie pozbawionym życia.
– Dobrze usłyszałeś.
Jego twarz zmieniła wyraz kilkakrotnie, jakby nie mógł się
zdecydować, czy jest zaskoczony, zdegustowany, rozbawiony
czy przerażony jej wyznaniem.
– Czy to jakiś kiepski żart? – powiedział przez zaciśnięte
usta.
– Nie jestem w nastroju do żartów.
Spojrzenie Zaka powędrowało ku jej brzuchowi
i spoczywającej na nim dłoni. Kiedy ponownie podniósł
głowę, mogła wyczytać z jego oczu, że przyjął do wiadomości
komunikat.
Chwilę później odwrócił się i zrobił parę kroków w stronę
okna. Tam wyjął z kieszeni telefon, wybrał numer i zaczął
z kimś rozmawiać. Nie mogła rozróżnić nawet pojedynczych
słów wypowiadanych w szybkim tempie w jego ojczystym
języku.
– Do kogo dzwoniłeś? – spytała zaniepokojona, gdy się
rozłączył.
Zak wrócił i stanął naprzeciwko.
– Znasz zapewne historię naszego rodu, więc wiesz, że
mam przyrodniego brata, o którego istnieniu nasza rodzina
dowiedziała się dopiero na pogrzebie ojca.
Violet zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie.
– Pamiętam, że pisały o tym gazety.
Nie wiedziała jednak, co to miało wspólnego z ich
sytuacją.
– Jedynie garstka osób wie, jakie zamieszanie
spowodowało pojawienie się Julesa w naszym życiu. Jego
matka, podobnie jak ty, wybrała sobie bardzo szczególną
okazję, by przekazać nam radosną nowinę.
– Chyba nie myślisz… – wyjąkała i umilkła, czując, że
zapada się w sobie.
– Zapewniam, że nie będę siedział z założonymi rękami
i przyglądał się, jak kolejny raz ktoś próbuje zniszczyć moją
rodzinę! – przerwał jej lodowatym tonem.
– Nie rozumiem…
– Już wkrótce zrozumiesz – rzucił i zaczął iść w stronę
drzwi. Gestem dłoni przywołał strażnika. – Pilnuj jej. Ma nie
wychodzić z komnaty – zwrócił się do strażnika.
– Tak jest, Wasza Wysokość.
– Co robisz? Zaczekaj chwilę!
Violet odzyskała władzę w nogach i podbiegła do drzwi.
Odwrócił się i o mało się z nim nie zderzyła.
– Kto jeszcze wie? – spytał przyciszonym głosem.
– Nikt, tylko ja.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia.
– Jeżeli myślisz, że będę tutaj siedzieć i na ciebie czekać,
to się mylisz!
Chciała pójść za nim, ale strażnik zastąpił jej drogę.
Zak odwrócił się kolejny raz.
– Powiedz no mi, Violet, czy rzeczywiście przyszłaś do na
ślub Remiego, żeby ze mną porozmawiać?
Spojrzała niepewnie na strażnika, ale ten udawał, że ich
nie słucha.
– Tak.
– Poczekasz tu, aż wrócę. Muszę powiedzieć matce, że
wychodzę. Inaczej zrobi się afera.
– Ale…
– Czyżbyś zmieniła zdanie i sprawa już nie jest pilna?
Violet zupełnie nie rozumiała, o co chodzi Zakowi.
Najchętniej uciekłaby z pałacu zaraz po tym, jak powiedziała
mu o ciąży, taki zresztą miała zamiar. Dziwaczne zachowanie
Zaka pokrzyżowało jej plany.
– Owszem, jest pilna, ale czy musimy wszystko załatwić
w tej minucie?
– A kiedy? Zamierzasz czekać na lepszą okazję? Może
jakieś święto państwowe? Zrobiłabyś furorę! – Wystraszyła się
jego wykrzywionej gniewem twarzy.
– Mogłeś odpowiedzieć! Prosiłam cię o spotkanie wiele
razy!
Machnął ręką.
– Nie ma o czym mówić. I tak wiem, po co tu
przyjechałaś. Zamierzam rozwiązać ten problem od ręki.
Założę się, że matka już zauważyła moją nieobecność i posłała
kogoś, żeby mnie poszukał. Zaczekaj tu i nie rób
problemów. – Zerknął znacząco na strażnika.
Gdy została sama, poczuła, że jej słabo. Rozejrzała się po
komnacie i na chwiejnych nogach podeszła do sofy. Opadła na
nią z prawdziwą ulgą i zagłębiła się w myślach. Po godzinie
zaczęła podejrzewać, że Zak po prostu wystawił ją do wiatru.
Pewnie uznał, że oszalała albo chce go szantażować.
Ostatecznie wszyscy wiedzieli, z jak skompromitowanej
rodziny się wywodziła. Już miała wyjść, ignorując strażnika,
gdy drzwi komnaty otworzyły się, ale wszedł do niej tylko
drugi strażnik. Porozmawiał chwilę z tym, który pilnował.
Potem obaj zwrócili się niej.
– Czy zechciałaby pani pójść z nami?
– Dokąd? – spytała, przyglądając im się podejrzliwie.
– Jego Wysokość chce z panią porozmawiać w innym
miejscu.
Violet zerknęła w stronę otwartych drzwi.
– Ale moja matka…
Jej protest spotkał się z milczeniem. Powrót na salę balową
nie wchodził w grę. Naraziłaby się tylko na kłopotliwe
pytania. Zanim powie matce, musi porozmawiać z Zakiem.
– Prowadźcie – rzekła i posłusznie ruszyła za strażnikiem.
Drugi eskortował ją, idąc z tyłu. Prowadzili ją nieznanymi
korytarzami. Dźwięki zabawy weselnej stopniowo cichły za
jej plecami. Wreszcie wyszli na zewnątrz, gdzie na małym
dziedzińcu czekała czarna limuzyna z otwartymi drzwiami,
obok których czekał kierowca.
Wsiadła do niej, nie pytając strażników, dokąd jedzie.
Pewnie i tak by nie odpowiedzieli.
Samochód odjechał. Przez przyciemnione szyby patrzyła
na migające w szybkim tempie drzewa rozległego parku, który
rozpoczynał się za bramą ogrodów pałacowych. Po kilkunastu
minutach jazdy miejskimi uliczkami, a potem obwodnicą
samochód skręcił w stronę budowli, która przypominała
hangar lotniczy.
Jej podejrzenia potwierdziły się, gdy zobaczyła samolot,
trochę mniejszy niż ten, którym polecieli do Tanzanii. Na
ogonie dostrzegła godło rodziny królewskiej.
Kierowca otworzył jej drzwi i nawet podał rękę przy
wysiadaniu.
Gdy tylko stanęła na płycie, wsiadł za kierownicę
i odjechał.
– Halo, jest tu kto? – zawołała, ale odpowiedziało jej tylko
echo. Zaczęła się bać.
Samolot miał otwarte drzwi, więc weszła po schodkach
i zajrzała do środka. Luksusowe wnętrze przypominało
elegancki salon lub garsonierę. Na samym końcu kabiny
dostrzegła Zaka, który siedział w fotelu i nawet nie podniósł
się na jej widok. Podeszła do niego tylko dlatego, że nie
chciała krzyczeć przez całą długość samolotu. Jej kroki tłumił
gruby dywan.
Zatrzymała się w bezpiecznej odległości, która w razie
czego umożliwiała wycofanie się.
– Co się dzieje, Zak? Dlaczego kazałeś mnie tutaj
przywieźć?
Nie odpowiedział od razu. Popatrzył gdzieś za jej plecami
i kiwnął głową. Odwróciła się i zobaczyła za sobą pilota, który
także kiwnął głową i wrócił do kokpitu.
Dopiero wtedy Zak zwrócił się do niej.
– Usiądź, Violet.
Zerknęła niepewnie w stronę wyjścia i zauważyła z ulgą,
że drzwi nadal są otwarte.
– Nie usiądę, dopóki mi nie powiesz, co się dzieje.
– Myślałem, że porozmawiamy o… nowinie, którą mi dziś
przekazałaś.
– Właściwe słowa nie chcą ci przejść przez gardło,
prawda?
– Które słowa? Że jesteś w ciąży? Skoro tak twierdzisz.
– Twierdzę? Zdaje się, że ustaliliśmy już, że mówię
prawdę!
– Szczegółami zajmiemy się w swoim czasie. A teraz
chciałbym, żebyś usiadła.
Violet zaniepokoiła się, gdy do jej świadomości doszły
dwa nowe fakty. Usłyszała szum silników i charakterystyczny
dźwięk wciągania trapu oraz trzaśnięcie drzwi. Niemal w tej
samej sekundzie ujrzała na podłodze obok fotela Zaka małą
torbę podróżną, która powinna stać w jej pokoju hotelowym.
Kolana ugięły się pod nią. Opadła na najbliższy fotel. Zak
natychmiast się podniósł i przypiął ją pasem, uważając, by nie
dotknąć jej nawet przypadkiem. Jeszcze przez chwilę trwał tak
nad nią w pochylonej pozycji, jakby się obawiał, że wyrwie
się i pobiegnie w stronę drzwi. Samolot już jednak opuścił
hangar i sunął po pasie startowym, stopniowo nabierając
prędkości.
– Co ty wyczyniasz? – spytała bez przekonania.
Podskórnie czuła, że zna odpowiedź na to pytanie i zakręciło
jej się w głowie tak mocno, że przymknęła oczy.
– Daję ci tylko to, o co mnie prosiłaś.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zak patrzył na śpiącą w kabinie sypialnej kobietę, która
podobno nosiła jego dziecko. Od chwili, gdy wystartowali, nie
odezwała się do niego ani słowem, w milczeniu przyjęła
jednak jego propozycję, by zdrzemnąć się na wygodnym,
dwuosobowym łóżku.
W normalnych warunkach bawiłoby go tak
demonstracyjne zachowanie. Dziś nie był w stanie wykrzesać
z siebie ani krztyny humoru. Swojemu osobistemu szefowi
bezpieczeństwa kazał prześwietlić każdy krok, jaki Violet
wykonała od czasu ich wspólnej nocy w Tanzanii. Ze
wstępnych ustaleń wynikało, że poza pracą i wieczorami
spędzanymi w nowojorskim apartamencie nie robiła nic
szczególnego. Nie przyjmowała gości, nie umawiała się na
mieście i raczej nie miała kochanka. Raz czy dwa razy
kontaktowała się z matką. Nie był to zatem spisek. Margot nie
wiedziała także o ciąży. Kiedy gratulowała mu z okazji ślubu
brata, mimochodem spytała, czy nie wie, co dolega Violet.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że ma zastać ojcem.
W jego życiu pojawi się dziecko. Spadkobierca.
Nie żałował kroków, które podjął, by cała sprawa nie
wyszła zbyt szybko na jaw. Rychłe ustąpienie jego matki
z tronu i niemal natychmiastowa koronacja brata, dostarczą
mediom pożywki do rozważań na co najmniej miesiąc.
W tej sytuacji wieść o nieślubnym dziecku brata następcy
tronu byłaby jedynie skandalem, którego należało uniknąć za
wszelką cenę.
Stąd wziął się pomysł uprowadzenia Violet, choć wolał
myśleć, że po prostu przesuwa ją na dalszy plan.
Violet wydała mu się blada. Makijaż ledwo maskował
sińce pod oczami i lekko opadające kąciki ust. Wyglądała na
zmęczoną, co zauważył jeszcze w katedrze. Było mu wstyd, że
nie zapytał nawet, jak znosi ciążę.
Violet poruszyła się i obróciła na bok, obejmując dłonią
brzuch.
Uśmiechnął się lodowato. Bez względu na to, czy Violet
była tego świadoma, czy nie, mówiąc mu o ciąży,
przypieczętowała swój los. Do tej pory żadne dziecko,
w którego żyłach płynęła krew kogoś z rodziny królewskiej,
nie zostało odrzucone.
Na samą myśl o powtórce skandalu, który wywołał jego
ojciec, Zak dostawał gęsiej skórki.
Odwrócił spojrzenie od śpiącej Violet i podszedł do okna.
Od celu podróży dzieliło ich nadal wiele godzin lotu.
Powinien wrócić na swoje miejsce i upewnić się, że tym razem
nic i nikt nie przeszkodzi w realizacji jego planu. Gdyby
wtedy w Tanzanii nie uległ pokusie, nie byłby dziś zmuszony
do ucieczki i porwania Violet. Wierzył, że ich drogi rozejdą się
bez wzajemnych pretensji i zobowiązań.
Tak się jednak nie stało.
Jeżeli dziecko, które nosiła pod sercem, było jego, a miał
podstawy przypuszczać, że tak właśnie jest. Violet będzie
musiała pogodzić się z tym, że on z dziecka nie zrezygnuje.
Podszedł do łóżka i sięgnął po lekki koc, rozłożył go
i przykrył Violet, starając się to zrobić jak najciszej, by jej nie
zbudzić. Wyszedł z sypialni, minął salonik i zszedł na dół,
gdzie znajdował się gabinet do pracy.
W ciągu godziny zmienił lokalizację głównego biura
fundacji,
nakreślił
agendę
najpilniejszych
działań
i przeorganizował swoją przyszłość. Zanim samolot dotknął
płyty prywatnego lądowiska, Zak był uzbrojony w każdą broń
przydatną dla osiągnięcia własnych celów. Przede wszystkim
zamierzał uznać dziecko Violet za swoje. Po drugie,
w przeciwieństwie do tego, co zrobił jego ojciec, zamierzał
zapewnić mu jak najlepsze warunki.
Z tą myślą poszedł na górę obudzić Violet.
Nadeszła pora, by stawić czoło rzeczywistości.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała, mrużąc oczy.
Promienie słońca wpadały przez okna samolotu. Położyła
się tylko na chwilę, a przespała całą noc. Rozmowa z Zakiem
była najbardziej traumatycznym wydarzeniem w jej
dotychczasowym życiu. Nie spodziewała się także tego, co
nastąpiło potem. Dopiero gdy dotarło do niej, że nie ma
ucieczki z rozpędzającego się samolotu, zamknęła się w sobie,
próbując pogodzić się z przewagą, jaką miał nad nią Zak.
Potem położyła się, korzystając z zaproszenia, ponieważ
był to jedyny sposób, żeby nie siedzieć w jego towarzystwie.
Początkowo leżała z szeroko otwartymi oczami, rozpamiętując
chwila po chwili wszystko to, co wydarzyło się od momentu
wejścia do katedry. Jednak wyczerpanie szybko dało o sobie
znać i Violet wreszcie zamknęła oczy.
Zak nie odpowiedział, więc odwróciła się w jego stronę.
– Jesteśmy na Karaibach. Mam tu prywatną wyspę.
Mogła się domyślić. Nie wywiózłby jej przecież do innego
miasta, gdzie zaraz po wyjściu z samolotu zaczęłaby krzyczeć,
wzbudzając sensację co najmniej wśród obsługi lotniska.
Pokręciła głową z bezradności.
– Porwałeś mnie – powiedziała oskarżycielskim tonem.
– Nie oceniajmy tego przedwcześnie, dobrze?
– Jasne, nie oceniajmy. W końcu porwanie to ewidentna
plama na wizerunku rodziny królewskiej, prawda?
– Wyglądasz o wiele lepiej niż wczoraj. Dobrze spałaś? –
zmienił gładko temat.
– Pora na przesłuchanie więźnia? – spytała kpiąco.
Zak podszedł bliżej i wyciągnął rękę.
– To nie musi być przesłuchanie.
– A jak chcesz to nazwać? Uprowadziłeś mnie na drugi
koniec świata tylko po to, żeby porozmawiać? Nie przyszło ci
do głowy spytać, czy w ogóle chcę z tobą tutaj przylecieć? Nie
jestem twoją własnością!
Zak cofnął dłoń i twarz mu spochmurniała.
– Mówiłem ci, dlaczego muszę strzec rodziny. Brat
dopiero co się ożenił. Matka za chwilę ustąpi z tronu. Sytuacja
jest napięta. Byłaś przecież na spotkaniu z ministrem obrony
i chyba nie muszę tego od nowa wyjaśniać. Nie potrzeba nam
nowego skandalu, a twojej rodzinie taki skandal tym bardziej
się nie przyda.
Serce Violet skurczyło się boleśnie ze strachu.
– Naprawdę myślisz, że ktoś mógłby wykorzystać
informację o ciąży?
– Wolałbym tego uniknąć, dlatego zostaniesz tutaj, aż
wyprostujemy nasze sprawy.
Cóż, odmowa najwyraźniej nie wchodziła w grę. Violet
miała jednak niejasne przeczucie, że Zak nie mówi jej
wszystkiego. Usiadła na łóżku i rozejrzała się wokół. Jej torba
podróżna zniknęła. Nie mogła też doszukać się butów.
Zanim zdążyła zapytać, co się stało z jej rzeczami, Zak
pochylił się i wziął ją na ręce. Była zbyt zaskoczona, by
protestować.
– Umiem sama chodzić – powiedziała tylko.
– Twoje rzeczy są już w samochodzie razem z butami.
Jeżeli nie chcesz sobie poparzyć stóp na płycie lotniska,
przestań się szarpać.
Zak już ruszył w stronę drzwi. Gdyby nie było to
dziecinne, zamknęłaby teraz oczy i udawała, że Zaka wcale tu
nie ma. Ale był, i to tak blisko, że czuła ciepło jego ciała.
Gdy wyszedł na zewnątrz, próbowała się rozejrzeć.
W oddali kołysały się na wietrze wysokie palmy. Po lewej
i prawej stronie pasa startowego soczyście zielonym dywanem
ścieliła się roślinność. Zawsze wydawało jej się, że prywatne
wyspy należące do milionerów są raczej małe. Ta nie
wydawała się mała. Ale też Zak nie był zwyczajnym
milionerem, należał do rodziny królewskiej.
Pół minuty później posadził ją na przednim fotelu
czarnego SUV-a, a sam przeszedł na stronę kierowcy. Okulary
przeciwsłoneczne skutecznie skrywały jego oczy.
W lusterku Violet zobaczyła dwa inne samochody, które
jechały za nimi. W pierwszym siedziała ochrona, drugi był
wypakowany bagażami, co zauważyła, gdy Zak przenosił ją
z samolotu do limuzyny. Widocznie planował dłuższy pobyt.
Szkoda tylko, że nie uprzedził jej o swoich planach.
– Jak długo zamierzasz bawić się w ten teatrzyk? – spytała
w końcu.
– Teatrzyk? – Rzucił jej spojrzenie z ukosa.
– O tym mówię! – Machnęła ręką w stronę okna. –
Twierdzisz, że chcesz chronić rodzinę przed skandalem. Ale
przecież mogliśmy o wszystkim porozmawiać gdziekolwiek.
Po co mnie przywiozłeś aż tutaj? Żeby mi kolejny raz
pokazać, jaki jesteś bogaty i gdzie jest moje miejsce?
– Tak, przede wszystkim o to chodzi – odparł zdawkowo.
Nie umiała stwierdzić, czy mówi poważnie, czy może stroi
sobie żarty.
– Zamierzam także ograniczyć ci kontakty ze światem
zewnętrznym, dopóki sprawy się nie ułożą – dodał.
– Co niby ma się ułożyć? Jestem w ciąży i urodzę twoje
dziecko. To wszystko.
Ręce Zaka zaciśnięte mocno na kierownicy rozluźniły się
wyraźnie i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie tylko ona
jest spięta i zdenerwowana sytuacją.
– W takim razie pierwszy punkt możemy już odhaczyć.
Violet dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów.
– Chciałeś mnie tu uwięzić, bo myślałeś się, że usunę
ciążę?
Wzruszył ramionami.
– Ani fakt, że jesteś w ciąży, ani to, że mi o niej
powiedziałaś, nie muszą oznaczać, że chcesz urodzić dziecko.
– Gdyby tak było, to po co miałabym ci mówić o ciąży?
Myślała intensywnie nad przebiegiem tej rozmowy
i wreszcie ją olśniło.
– Myślałeś, że chcę to wykorzystać? Zaszantażować ciebie
albo twoją rodzinę? Nie wierzę po prostu! Po co miałabym coś
takiego zrobić? – powiedziała oburzona.
– Niech pomyślę… – udał, że się zastanawia. – Żeby
dostać wszystko to, o czym zawsze marzyłaś? Jeśli chodzi
o resztę, przyjmuję do wiadomości, że nie planujesz usunąć
ciąży.
Ostatnie słowa wypowiedział ciszej, zerkając w stronę
brzucha Violet, na którym znowu spoczywała jej dłoń. Tym
razem jej nie cofnęła. W samochodzie byli tylko oni. Poza tym
była już szczerze zmęczona tym ukrywaniem się. Przed matką,
siostrami i całym światem.
Popatrzyła przez okno, by choć na chwilę pomyśleć
o czymś innym. W oddali na niewielkim wzniesieniu
zobaczyła białą, dwupiętrową willę. Z jednej strony otoczona
była palmami, z drugiej znajdował się niewysoki klif,
a poniżej plaża z jasnym, prawie białym piaskiem. Całość
wyglądała jak widokówka z egzotycznego kraju.
Gdyby nie to, że została uwięziona wbrew swojej woli,
tonęłaby teraz w zachwytach. Westchnęła ciężko, czując się
jak kula u nogi księcia Zakary’ego Montegovy, który jeszcze
nie zdecydował, co z nią zrobić.
Dlatego gdy samochód zatrzymał się, szarpnęła klamkę.
– Violet, zaczekaj!
Zignorowała prośbę i wyskoczyła z samochodu na
rozgrzany kamień brukowy. Wrzasnęła z bólu i na oślep
pobiegła w stronę, gdzie w jej pojęciu powinny być drzwi
wejściowe. Te uchyliły się przed nią jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki i rozpędzona wpadła do holu. Stało
w nim kilkanaście osób – kobiet i mężczyzn. Ze zdumieniem
patrzyli na potarganą i bosą kobietę, która, hamując,
próbowała złapać równowagę.
Momentalnie przypomniała sobie, że nadal ma na sobie
suknię, którą założyła na ślub Remiego. Mimo klimatyzacji
i chłodnego powietrza materiał lepił się do ciała, a krótki tren
ciągnący się po ziemi musiał wyglądać groteskowo w miejscu,
gdzie najpopularniejszym strojem były zapewne kąpielówki
i bikini.
Nie wiedząc, jak się zachować, przywołała na usta
uśmiech i czekała, aż Zak przedstawi ją jako lady Violet
Barringhall. Po raz pierwszy w życiu jej wygląd absolutnie nie
odpowiadał tytułowi i winę za to ponosił wyłącznie Zak, który
teraz wyglądał na rozbawionego.
Polecił podać chłodne napoje w salonie i przezornie ujął
Violet za nadgarstek. Uniosła dumnie głowę i pozwoliła się
prowadzić. Dopiero gdy zostali sami, wyszarpnęła dłoń.
– Czy możemy już z tym skończyć? Jestem pewna, że
rozmowa zajmie góra kwadrans. Potem możesz mnie wsadzić
z powrotem do samochodu i kazać zawieźć na lotnisko.
Zak wskazał jej sofę kurtuazyjnym gestem.
– Usiądź, proszę.
– Mam już naprawdę dosyć tego ciągłego rozkazywania.
– Jesteś moim gościem, Violet. Nie rozkazuję ci, tylko
proszę.
– Nie jestem żadnym gościem. Jestem twoim więźniem,
przynajmniej to miej odwagę przyznać.
Jego twarz stężała.
– Ustalmy parę rzeczy na początek. Z wyspy można się
wydostać tylko samolotem albo motorówką. Oczywiście za
moją zgodą. Spróbuj przekupić kogoś ze służby, a najesz się
jedynie wstydu. Czy to jest jasne?
Violet przełknęła gulę rozczarowania.
Zak uniósł brwi.
– Czyżbym rozwiał twoje nadzieje?
Zacisnęła usta ze złości.
– Może chciałabyś obejrzeć posiadłość? Większość jest nią
zachwycona. Może ty też uspokoisz się i zmienisz zdanie, gdy
się trochę rozejrzysz?
Jeżeli chciałeś, żebym się zachwycała posiadłością, trzeba
było mnie zaprosić, a nie bawić się w porywacza!
– Przyleciałabyś, gdybym cię zaprosił?
Zaskoczona pytaniem, nie wiedziała, co powiedzieć. Czy
rzuciłaby wszystko, by spędzić parę dni z Zakiem na jego
rajskiej wysepce? W sytuacji, gdy powinna trzymać się od
niego z daleka?
– Nigdy.
– Sama widzisz, że nie miałem innego wyjścia.
– Jak na kogoś opętanego ideą chronienia reputacji własnej
rodziny, powinieneś chyba wiedzieć, że to, co robisz, jest
ryzykowne? Co niby miałoby mnie powstrzymać przed
zgłoszeniem porwania policji albo poinformowaniem
wszystkich tabloidów o tym porwaniu? A może zamierzasz
trzymać mnie tutaj do końca życia?
– To jest myśl! – zauważył z uśmiechem.
– To nie jest śmieszne, Zak – powiedziała i podeszła bliżej
do fotela, na którym się rozsiadł.
– Uwierz, że wcale nie jest mi do śmiechu. Usiądź
wreszcie, Violet, i porozmawiajmy jak dorośli ludzie –
powiedział, a z tonu wywnioskowała, że więcej nie będzie
prosił.
Odwróciła się i poszła do najbardziej oddalonego końca
sofy, czując, że im bliżej będzie siedziała, tym mniejsze będą
szanse na to, by zachowała jasność myśli.
Przyjęła szklankę ponczu owocowego, którą jej podał, i po
pierwszym łyku wypiła ją prawie duszkiem. Szkło brzęknęło
cicho, gdy odstawiła szklankę na niski stoli.
– Jak długo zamierzasz mnie tutaj trzymać?
– To zależy.
– Od czego?
– Od tego, jak szybko przyjmiesz moje warunki.
– Jakie znowu warunki? – zirytowała się.
Zak utkwił w niej spojrzenie.
– W całej historii rodu Montegova żadne dziecko, poza
Julesem, nie urodziło się poza związkiem małżeńskim.
Zapewne znasz historię mojego przyrodniego brata, więc nie
będę jej przytaczał.
– Co to ma wszystko wspólnego z moją ciążą?
Przyjrzał się jej natarczywie, jakby ją poganiał.
– A jak ci się zdaje, Violet?
– Bez względu na to, co mi się zdaje, odpowiedź brzmi:
nie.
Zak uniósł jedną z brwi w górę.
– Nawet nie zadałem pytania.
– Nie znaczy nie! – powtórzyła.
– Przyznaję, że tamtej nocy w Tanzanii jestem
odpowiedzialny za brak zabezpieczenia, ale przecież
zapewniłaś mnie, że bierzesz pigułki. Oczywiście, ciekawi
mnie, dlaczego antykoncepcja nie zadziałała, ale teraz nie ma
to już najmniejszego znaczenia. Nosisz moje dziecko, a ja nie
zamierzam uchylać się od swoich obowiązków – powiedział
oficjalnie.
– To znaczy? – spytała, splatając dłonie, by ukryć ich
drżenie. Zak mówił o konsekwencjach, a to znaczyło, że
mówił także o jej przyszłości.
– To znaczy, że dziecko będzie nosić moje nazwisko,
będzie się wychowywać w Montegovie pod moją opieką,
odziedziczy należne mu tytuły i przywileje. Oczywiście tylko
wtedy, gdy urodzi się w legalnym związku. Dlatego musimy
wziąć ślub.
Mimo że jeszcze przed paroma chwilami Violet była bliska
histerii, teraz poczuła, że wreszcie spływa na nią spokój.
– Nie – powtórzyła kolejny raz, pewniejszym siebie
głosem.
Zak spojrzał na nią zdumiony i jego oczy się zwęziły.
– Nie? To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Nie?!
– Och, zapomniałam o dobrych manierach. Dziękuję, ale
nie – uzupełniła odpowiedź i z zadowoleniem obserwowała
rosnące zdumienie.
– Wydaje mi się, że źle usłyszałaś. Chcę, żebyś za mnie
wyszła. To są oświadczyny. Zostaniesz księżną, będziesz miała
wszystko, czego dusza zapragnie. Będziesz też mogła nadal
pracować w fundacji.
Oświadczyny.
– Słyszałam bardzo dobrze. Moja odpowiedź brzmi: nie.
Zak patrzył na nią w milczeniu, próbując zapewne dociec,
jaki szwindel się za tym kryje. Po chwili jego twarz przybrała
niepokojąco neutralny wyraz.
– Ostatnia noc była dosyć męcząca. Może wolałabyś to
wszystko przemyśleć w spokoju? – zaproponował.
Uśmiechnęła się z politowaniem.
– Biedna, słaba kobietka potrzebuje czasu, żeby swoim
małym rozumkiem objąć to, co się z nią dzieje. To typowe dla
ludzi twojego pokroju.
– Mojego pokroju?
– Tak. Wy, bogacze, myślicie, że wystarczy kiwnąć
palcem, by kobieta padła wam do stóp.
– Nie generalizuj. Zdaje się, że nie masz żadnego
doświadczenia z mężczyznami, a nawet mam na to dowód –
rzucił z przekąsem i cały udawany spokój Violet prawie
wyparował.
Wzruszyła ramionami.
– Jesteś pewien swojego dowodu? Przecież mogłam się
nieźle bawić w Nowym Jorku, podczas gdy ty uciekłeś, nie
wiadomo dokąd.
Zak patrzył na nią z marsową miną.
– Byłem w Australii. Co do reszty, mam nadzieję, że nie
mówisz poważnie?
– A jeśli mówię poważnie, czy to pomoże mi się szybciej
wydostać z tej wyspy?
– Niestety nie. To tylko pogorszy twoją sytuację, więc
zapytam po raz ostatni. Czy utrzymywałaś kontakty intymne
z innymi mężczyznami, wiedząc, że jesteś ze mną w ciąży?
Violet wytrzymała jego spojrzenie przez parę chwil.
– Nie, nie utrzymywałam, ale zapewniam, że nie będę
potulnym więźniem i jeszcze pożałujesz, że mnie tu
przywiozłeś.
Zak odetchnął z ulgą, jak jej się zdawało, a nawet
uśmiechnął się lekko.
– Chętnie posłucham, jak zamierzasz mi utrudnić życie.
Tego na pewno nie zamierzała mu powiedzieć.
– Już niedługo się dowiesz – rzuciła. – I nie myśl, że tylko
ze mną będziesz sobie musiał poradzić. Ciekawe, co powie
moja matka na to, że uprowadziłeś jej córkę.
Zak wzruszył tylko ramionami.
– Akurat ona nie jest żadnym problemem. Poproszę
następne pytanie.
Niestety, mogła to być prawda. W przeciwieństwie do niej,
matka była gotowa jeść z ręki komuś takiemu jak książę
Zakary Montegova. A jak się dowie, że Violet jest w ciąży
z Zakiem, będzie wniebowzięta i na pewno pochwali się tym
każdemu. Uwielbiała być w centrum uwagi.
– No dobrze, a służba? Zatrudniasz ludzi, którzy są
w stanie pogodzić się z tym, że będę tutaj przetrzymywana
wbrew mojej woli?
– Lojalność to podstawowy warunek, jaki stawiam. Na
twoim miejscu nie liczyłbym na to, że kogoś uda ci się wziąć
na litość.
Umilkła na moment i zaczęła nasłuchiwać. Wreszcie
zerwała się i podbiegła w stronę drzwi balkonowych, tylko po
to, by zobaczyć wznoszący się w powietrze samolot.
– Och, nie! – krzyknęła i odwróciła się w stronę Zaka.
Była wściekła, a jednocześnie bezradna. Jej ostatnia nadzieja
na wydostanie się z wyspy umarła właśnie w tej chwili.
– Uspokój się, Violet – powiedział gładko.
– Ani mi się śni! – wrzasnęła histerycznie. – Dlaczego nie
rozumiesz, że nie chcę tego wszystkiego. Nie chcę tu z tobą
być. W ogóle niczego od ciebie nie chcę!
Zak znowu wzruszył ramionami.
– Awanturowanie się też ci nie pomoże.
Może faktycznie powinna zmienić taktykę. Ilekroć
zaczynali się kłócić, kończyło się to pieszczotami albo
seksem. I tak już płaciła słono za te chwile słabości. Nie
potrzebowała więcej kłopotów. Powoli wciągnęła powietrze,
analizując wszystkie możliwe scenariusze. Dudniące jak
oszalałe serce nie chciało się uspokoić.
Spojrzała w stronę okna, na znikający wysoko na niebie
samolot, a potem ponownie na Zaka.
– Widzę, że nie zamierzasz ustąpić. Trudno! Tylko nie
miej potem pretensji, że cię nie ostrzegłam.
Jego oczy rozbłysły gniewem i wpatrywały się w nią
bezwzględnie. Wyglądało na to, że Zak był gotów stanąć do
walki, jakby chodziło o niepodległość Montegovy. Męstwo
walecznych przodków i nieustępliwość i coś jeszcze…
pożądanie? Zmrużyła oczy, by lepiej odczytać jego nastrój.
Mógł jej unikać całymi tygodniami, mógł udawać, że jej nie
widzi na ślubie brata, ale nie zdołał ukryć, że nadal jej pragnie.
– Skoro już ustaliliśmy, że zostaniesz tutaj przez jakiś czas,
może zechciałabyś jednak się rozejrzeć po domu i okolicy? –
zapytał lekkim tonem.
Już miała warknąć, że nie jest w nastroju do zwiedzania
więzienia, w którym ją zamknął, ale to by oznaczało, że
znowu dała się wciągnąć w emocjonalną przepychankę.
Będzie ucieleśnieniem uprzejmości, nawet jeśli miałaby
zgrzytać zębami.
– Może później. Jestem zmęczona. Pokaż mi mój pokój
i nie będę cię więcej zanudzać.
Po dłuższym milczeniu skinął głową. Objął palcami jej
nadgarstek i drgnęła, czując dreszcz przeszywający jej ciało.
Miała tylko nadzieję, że tego nie zauważył. Nie mogła mu
pokazać, że nadal na nią działa, nawet po wielu tygodniach
rozłąki.
Cofnęła szybko dłoń i wróciła po torebkę, która leżała na
sofie. Potem ruszyła za nim, trzymając bezpieczny dystans
dwóch kroków.
Szerokimi schodami weszli na piętro. Korytarz rozchodził
się w obie strony. Zak wybrał wschodnie skrzydło i obejrzał
się, sprawdzając, czy Violet nadal za nim idzie. Na samym
końcu korytarza znajdowała się para drzwi, które otworzył
i puścił ją przodem.
Weszła do środka i oniemiała z zachwytu. Pomieszczenie
przypominało luksusową suitę hotelową. Bladobłękitne ściany
i białe muślinowe zasłony dodawały przestronnemu wnętrzu
lekkości. Elementy wyposażenia i meble z akcentami
w kolorze bladego złota sprawiały wrażenie promyków słońca
rozsianych po niebie.
Violet trwałaby w niemym zachwycie dłużej, ale kroki
Zaka sprowadziły ją na ziemię.
– Poproszę, żeby przyniesiono ci coś do picia. O siódmej
zjemy kolację. Jeśli będziesz potrzebowała czegoś ode mnie,
wezwij służbę. Powiedzą ci, gdzie mnie znaleźć.
– Po co miałabym cię szukać? – spytała automatycznie.
– Żeby udzielić mi odpowiedzi, oczywiście.
W całym tym zamieszaniu Violet zdążyła zapomnieć, że
przecież poprosił ją o rękę.
Gdyby ktoś powiedział jej jeszcze wczoraj, że Zak się jej
oświadczy, a ona po piętnastu minutach o tym zapomni,
parsknęłaby śmiechem.
Podniosła dłoń i dotknęła czoła. Chciała zrobić krok do
przodu, ale zachwiała się. Zak momentalnie znalazł się przy
niej i podtrzymał ją za ramię.
– Źle się czujesz?
– Kręci mi się w głowie.
– Jesteś wyczerpana.
– Przez ciebie – odpowiedziała słabym głosem. – Zostaw
mnie już.
Nie posłuchał. Tak samo jak w samolocie pochylił się i bez
słowa uniósł ją w górę. Podszedł do dużego łóżka i ostrożnie
ułożył ją na przykrytej narzutą pościeli. Sięgnął po koc
i przykrył ją.
– Pomógłbym ci z tą sukienką, ale pewnie byś odmówiła.
– Jestem wzruszona twoją troską – powiedziała już
pewniejszym siebie tonem.
Zak spojrzał na nią z zastanowieniem. Wyciągnął dłoń
i pogłaskał ją po włosach, odsuwając niesforne kosmyki z jej
czoła.
Na szczęście była przykryta, więc nie mógł zauważyć
sutków prężących się pod materiałem sukienki.
– Odpocznij trochę. Porozmawiamy później.
Tym razem wybrała milczenie. Nie była pewna, czy nadal
chce, by Zak wyszedł.
To przerażało ją najbardziej.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przez kolejne dwa tygodnie Violet trwała w milczeniu,
odzywając się jedynie wtedy, gdy było to konieczne. Zak nie
był zadowolony z tego powodu, choć starał się tego nie
okazywać. Jednak za każdym razem, gdy odchodził od stołu
po wspólnym posiłku, zaciśnięte usta zdradzały więcej, niż był
skłonny przyznać.
Oczywiście próbował zmusić ją do rozmowy, ale
odpowiedziami, które składały się z dwóch, trzech wyrazów
skutecznie go do tego zniechęcała.
Co jakiś czas zadawał też pytanie, które zdawało się mieć
dla niego kolosalne znaczenie.
– Jesteś już gotowa dać mi odpowiedź?
– Odpowiedź nadal brzmi: nie – odpowiadała tonem bez
cienia emocji.
Nie było to łatwe, zwłaszcza gdy przyglądał jej się
w milczeniu, myśląc, że tego nie widzi. Spojrzenia te, gorące
jak karaibski wiatr, budziły w niej niepokój.
Przez cały ten czas tylko raz pozwoliła sobie na słabość.
Sześć dni temu nad ranem obudził ją nietypowy hałas. Gdy
wyjrzała przez okno, dostrzegła przy przystani sporych
rozmiarów łódź motorową. Jak się okazało, przywiozła ona na
swoim pokładzie lekarza i dwóch asystentów, którzy
przynieśli ze sobą przenośny aparat USG.
Ucieszyła się wtedy, że Zak o tym pomyślał, zanim
zdążyła go poprosić. Jej radość, kiedy po raz pierwszy
usłyszała bicie serca swojego dziecka, była ogromna.
Zak omal nie zniszczył jej tej cudownej chwili. Zanim
asystenci zdążyli rozstawić sprzęt, pochylił się ku niej i pod
pozorem poprawiania poduszek ostrzegł ją.
– Jeżeli myślisz o poskarżeniu się na mnie lekarzowi, daruj
sobie.
Znienawidziła go za to jeszcze bardziej.
– Jesteś zwyczajnym draniem, wiesz o tym? – syknęła, ale
nie odważyła się zrobić sceny przy lekarzu.
– Akurat draniem nie jestem, mia carina. Zależy mi tylko
na tym, żeby moje dziecko urodziło się w pełnej rodzinie,
czego zdajesz się nie pojmować – skontrował.
Nie miała więcej okazji, by na to zareagować, ale gdy
potem lekarz rozpoczął badanie USG, zerkała ukradkiem na
Zaka, który siedział przy łóżku. Wpatrywał się w monitor jak
urzeczony i przez chwilę miała okazję obserwować twarz bez
zwykłej maski obojętności. Był wyraźnie poruszony, a gdy
lekarz zaczął im tłumaczyć, co dokładnie widać na ekranie,
Zak wziął ją za rękę i trzymał aż do końca badania.
Wzruszyło ją to tak bardzo, że omal się nie rozpłakała.
– Wszystko jest w jak najlepszym porządku – podsumował
lekarz. – Proszę przyjąć moje gratulacje, Wasza Wysokość,
lady Barringhall… – Zwrócił się także do niej, by uścisnąć jej
dłoń.
Dopiero wtedy Zak przypomniał sobie, że nadal trzyma ją
za rękę i puścił ją. Powróciło chmurne spojrzenie i kamienny
spokój twarzy, z której nie można było nic wyczytać. Czy to
możliwe, że Zak poczuł do swojego dziecka coś więcej? Do
tej pory miała wrażenie, że traktuje dziecko oraz ją jako
przykry obowiązek.
To prawda, że zaproponował jej małżeństwo, ale przecież
chodziło o utrzymanie pozorów. W ich przypadku byłoby to
małżeństwo wymuszone niespodziewaną ciążą.
Violet dobrze znała małżeństwa z rozsądku, ponieważ
w ich kręgach było to dość powszechne. Jej matka uważała
takie związki za wręcz pożądane. Z obserwacji Violet
wynikało jednak, że po kilku latach takie małżeństwa
rozpadały się z powodu zdrady któregoś z małżonków lub
przekształcały się w związki otwarte, w których każdy
z małżonków chadzał własnymi drogami.
Nigdy jej coś podobnego nie interesowało, dlatego nie
chciała brać udziału w ambitnych planach matki, która
marzyła o wyswataniu córek z odpowiednimi kandydatami.
Tylko że teraz nie miała wyboru. Na cokolwiek się
zdecyduje, w przyszłości jej dziecko mogłoby mieć jej to za
złe. Wybierając niezależność, odbierze dziecku prawo
wychowania się w warunkach, jakich sama nigdy nie będzie
mogła mu zapewnić. Jeśli natomiast przyjmie propozycję
Zaka, będzie musiała poświęcić siebie.
Może z nich dwojga Zak był lepszym rodzicem, ponieważ
pragnął dać swojemu dziecku wszystko, co najlepsze.
Uświadomiła sobie, że wszystko, co wie o Zaku, pochodzi
z drugiej ręki, a nie z jej osobistego doświadczenia. Wszystko
z wyjątkiem pocałunków i namiętnego seksu, który połączył
ich tylko na chwilę i o którym oboje chcieli zapomnieć.
Przynajmniej do czasu, gdy wyszło na jaw, że Violet jest
w ciąży.
Już prawie zaczęła myśleć o Zaku nieco cieplej, gdy
przypomniała sobie, że przecież więził ją wbrew jej woli
w swojej rezydencji. Z drugiej strony, pobyt tutaj trudno było
nazwać traumatycznym przeżyciem, jeśli większość czasu
spędzała w jego ogromnej bibliotece i odkrywała kolejne
wspaniałe dzieła literackie, które umilały jej czas.
Do tego zasypywał ją prezentami. W pierwszym tygodniu
jej pobytu, każdego dnia dostarczano nowe pudła wypełnione
ubraniami od znanych projektantów. Letnie sukienki,
kostiumy plażowe i sandały, okulary przeciwsłoneczne
i kapelusze z szerokim rondem. Wszystko, czego mogła
potrzebować na karaibskiej wysepce. Pojawiły się także
kwiaty. Bukiety w różnych kolorach z dołączonym
upominkiem. A to bransoletką z diamentami, a to znowu
dużym koszykiem włóczki kaszmirowej, która pojawiła się
dzień po tym, jak powiedziała gospodyni, że chętnie zajęłaby
się szydełkowaniem. A to znowu drogimi świecami
o relaksującym zapachu lawendy. Ucieszyła się także
z pendrive’a, na którym znalazła film wykonany przez drony
latające nad gotową już osadą w Tanzanii, przy której oboje
z Zakiem pracowali.
Jednak najpiękniejszym z prezentów było oprawione
w ramkę zdjęcie z pierwszego USG dziecka. Postawiła je na
szafce obok łóżka i każdego ranka, gdy się budziła, patrzyła na
nie z uśmiechem.
Kiedy je dostała, zaczęła się zastanawiać, czy jej uparte
„nie” w odpowiedzi na każde pytanie Zaka o to, czy zgadza
się za niego wyjść, ma jakiekolwiek uzasadnienie poza jej
oślim uporem. Może dlatego przestał w końcu pytać?
W każdym razie nie zrobił tego ani razu w ciągu ostatnich
trzech dni.
Zaczynała mięknąć właśnie wtedy, gdy powinna być
twarda. Musiał to być objaw syndromu sztokholmskiego.
Rozejrzała się wokół i dostrzegła roziskrzoną lekkim
wiatrem wodę w basenie i biel piasku na położonej dalej plaży.
Nie czuła się tutaj jak w więzieniu. Wszyscy byli dla niej mili,
nawet Zak starał się jej nie drażnić.
Zniecierpliwiona przemyśleniami, które nie pozwalały jej
skoncentrować się na czytanej książce, wstała z leżanki, która
była jej drugim ulubionym azylem. Początkowo nie chciała
wychodzić z pokoju, ale z czasem uznała, że byłaby to oznaka
słabości.
Dlatego przestała się ukrywać, a kiedy mijali się na
korytarzu, patrzyła na Zaka z lekko kpiącą miną, jak wtedy,
gdy przyniesiono pierwszą partię pudeł wypełnionych drogimi
ubraniami. Zak zaskoczył ją, gdy zaglądała do środka.
Wyprostowała się wtedy i podziękowała mu chłodno, każąc
służbie zanieść wszystko do jej garderoby. Potem zamknęła się
tam, wybrała najbardziej prowokacyjne bikini i wróciła na dół.
Przedefilowała przed jego nosem, idąc do biblioteki i wyszła
z niej po paru chwilach z książką w ręce. Potem ułożyła się na
leżance przy basenie i zaczęła czytać.
Mina Zaka wprawiła ją w wyśmienity humor.
Ignorowanie go stawało się jednak coraz trudniejsze.
Przede wszystkim dlatego, że wyglądało na zwykłą
dziecinadę, ale także z tego względu, że nie mogła się tu
przecież wiecznie ukrywać przed światem.
Mejle od matki były coraz częstsze i Violet widziała, że
zdawkowe odpowiedzi przestały jej wystarczać. Wkrótce
Margot połączy kropki i zrobi coś głupiego. Na przykład
zadzwoni do którejś z zaprzyjaźnionych redakcji i poskarży
się, że nie wie, gdzie przebywa córka.
Violet westchnęła, odwracając spojrzenie od zapierającego
dech w piersiach widoku, i weszła do salonu. Omal nie wpadła
na Zaka, który odskoczył w tył.
Przez chwilę patrzyli na siebie zaskoczeni. Nie, nie
patrzyli. Chłonęli siebie. W powietrzu czuć było napięcie jak
przed burzą.
Jakkolwiek to nazwać, Violet nie mogła ruszyć się
z miejsca. Jej serce biło jak szalone, oddech stał się płytki,
oczy wpatrywały się w zmysłowe usta Zaka.
Kiedy wreszcie panująca między nimi cisza stała się nie do
zniesienia, ruszyli do przodu, oboje w tym samym momencie.
Violet próbowała ominąć Zaka, który szedł prosto na nią
z dziką determinacją w oczach, ale nie zdołała wykonać
manewru, gdy zastąpił jej drogę.
– Przepraszam – powiedziała, chcąc przejść dalej.
– Nie, cara, tym razem cię nie puszczę – powiedział
i oparł dłoń o ścianę, odgradzając ją od drzwi, które
znajdowały się za nim.
Uświadomiła sobie, że pomarańczowe bikini i sięgający do
bioder lekki jak mgiełka sarong bardziej odsłaniają niż
zakrywają jej ciało.
– Co robisz? – prawie krzyknęła, wystraszona.
– Mam już dość zabawy – powiedział stłumionym
szeptem. – To już trwa dwa tygodnie.
Violet z rozmysłem włożyła zakładkę w otwartą książkę
i odłożyła ją na znajdującą się obok komodę. To pozwoliło jej
zebrać myśli.
– Jeżeli to dla ciebie za wiele, wiesz chyba, co powinieneś
zrobić.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, a jedynym
dźwiękiem w otaczającej ich ciszy był szelest wentylatora
obracającego się pod sufitem i jej przyspieszony oddech.
Omiótł spojrzeniem jej ciało.
– Chcesz, żebyśmy obydwoje cierpieli w tej ciszy?
– To zależy, co bardziej ci przeszkadza. Cierpienie czy
cisza – rzuciła, ale w celowo żartobliwym tonie pobrzmiewał
fałsz.
Arogancki uśmiech zaigrał w kącikach ust Zaka. Violet
rzuciła mu ostrożne spojrzenie, spodziewając się kontry lub
otwartego ataku.
– Chcesz, żebym się przed tobą obnażył, a wtedy będziesz
mogła dręczyć mnie jeszcze skuteczniej?
Uśmiechnęła się słodko.
– Gdybyś był tak uprzejmy…
Uśmiech Zaka ulotnił się. Pochylił się do przodu, tak że
jego usta znalazły się tuż przy jej uchu.
– Tanzania nie nauczyła cię, że lepiej ze mną nie igrać,
Violet?
Zadrżała na całym ciele i mocno się odchyliła.
– Grozisz mi? – wycedziła, ale jej ciało nie podążało za
słowami. Podniecenie narastało w nim proporcjonalnie do
zwiększającej się bliskości Zaka.
– O ile to, o czym marzysz, jest dla ciebie groźne…
Tak samo jak w Tanzanii, Zak czuł, że traci nad sobą
panowanie. Violet miała niesłychany wprost dar wytrącania go
z równowagi. Najgorsze, że prowadziło go to w kierunku,
w którym poszedł kiedyś jego ojciec. Skutki skrywanego przez
wiele lat romansu, jak wiadomo, były opłakane. Ojciec nie
tylko zdradził żonę, ale wszystko, w co Zak wierzył. Całe jego
wcześniejsze życie okazało się kłamstwem wykreowanym
przez ojca.
Skandal, jaki potem wybuchł, odcisnął trwałe piętno na
Zaku i sprawił, że w dorosłym życiu był bardzo ostrożny i nie
ulegał emocjom ani namiętności na tyle, by stracić rozum jak
ojciec.
Jak na razie potknął się tylko trzy razy. Pamiętny
pocałunek sześć lat temu, chwila szaleństwa z wodospadem
w tle i decyzja o porwaniu. Wszystkie te niepowodzenia miały
jeden wspólny mianownik – Violet.
Nie sądził, że namówienie jej do ślubu będzie takie trudne.
Spodziewał się awantury, może jakichś sztuczek i udawania
niedostępnej. Zamiast tego, każdego dnia spotykał się
z chłodną obojętnością. Nie był do czegoś takiego
przyzwyczajony.
Pierwsze kilka dni zniósł z rozbawieniem, licząc, że jej
przejdzie. Teraz jednak frustracja rozsadzała go do tego
stopnia, że postanowił z tym skończyć.
Nie bez znaczenia było to, że przez większość dnia Violet
paradowała w kostiumie kąpielowym, a jej długie nogi
w odcieniu złocistego beżu i błękitne oczy działały na niego
jak afrodyzjak.
Jednym z efektów ubocznych ciąży, których Violet
najbardziej się obawiała, były poranne mdłości. Innym
natomiast, którego w ogóle się nie spodziewała, był
wyostrzony zmysł węchu.
Dlatego kiedy Zak znalazł się tak blisko, że mogła poczuć
zapach jego ciała, jej zmysły zaczęły wariować. Poczuła
ogarniające ją ciepło na zmianę z dreszczami, od których
zesztywniały jej sutki.
Z desperacji oblizała wyschnięte usta. Oczy Zaka
pociemniały, jego tors poruszał się miarowo unoszony
przyspieszonym oddechem.
– Nie unikniesz rozmowy na ten temat – powiedział.
– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym ślubie, Zak? –
odparła. – Przecież nawet mnie nie znasz. Ja zresztą też wiem
o tobie tyle, co można wyczytać w internecie. Daj mi odejść,
a za kilka miesięcy porozmawiamy o tym, jak się podzielić
opieką nad dzieckiem.
– Nie – odparł po prostu i w jego spojrzeniu pojawiła się
zaborczość, jakiej wcześniej nie widziała.
– Nawet nie pozwoliłeś mi…
– Zostawmy to na razie, dobrze?
– Słucham?
– Zawrzyjmy rozejm. Skoro twierdzisz, że cię nie znam,
pokaż mi, jaka jesteś.
Oferta była kusząca, ale jednostronna.
– Co dostanę w zamian?
– To samo. Do pewnego stopnia.
– Och, więc to oferta z limitem? – zauważyła urażona.
– Nie mam w zwyczaju odsłaniać się przed obcymi ludźmi
całkowicie i teraz też tego nie zrobię.
Początkowe rozczarowanie zmieniło się w urazę. Mogła
przewidzieć, że nie jest dla niego równorzędnym graczem.
Skoro jednak Zak zamierzał uznać dziecko, to może powinna
skorzystać z okazji i lepiej go poznać. Wiedza dawała władzę,
czyż nie?
Już miała przyjąć propozycję Zaka, gdy jej wyczulony na
wszystko nos zarejestrował nowy zapach. Geraldine musiała
gotować coś bardzo aromatycznego i zapach potrawy dotarł do
salonu. Tym razem jednak nie wzbudził entuzjazmu u Violet.
Wręcz przeciwnie.
Poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła i spojrzała
w stronę wyjścia. Zaraz za rogiem była łazienka.
Zak wyciągnął ręce w jej stronę, widząc, że coś się dzieje,
ale pokręciła tylko głową i z dłonią przyciśniętą do ust
pobiegła w stronę korytarza.
Ledwo zdążyła otworzyć klapę klozetu. Klęcząc nad nim,
poczuła, że ktoś odgarnia jej włosy z czoła. Zamknęła oczy.
– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze – szeptał nad nią
Zak.
Podniosła głowę wyżej, gdy uznała, że to już koniec
upokarzającego spektaklu.
– Czuję się fatalnie – powiedziała, gdy pomagał jej wstać.
– Doskonale to rozumiem.
– Wątpię. Wyglądasz jak okaz zdrowia.
– W takim razie spróbuję się przeziębić, żeby dotrzymać ci
towarzystwa.
– To nie jest śmieszne – wyszeptała, osłabiona atakiem
mdłości.
– Masz rację, przepraszam. Powiedz, jak mogę ci pomóc?
Spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili dotarło do
niej, że robi to z myślą o dziecku. Nie o niej.
– Możesz zostawić mnie samą?
– Nie. Już prawie się zgodziłaś na moją propozycję
zawarcia rozejmu. Nie rujnujmy tego, co już udało nam się
osiągnąć.
Podtrzymując ją jedną ręką, wyciągnął drugą, żeby spuścić
wodę w toalecie i zamknąć klapę. Wyraźnie lepiej panował
nad sytuacją niż ona.
Nie cofnęła dłoni i pozwoliła się zaprowadzić do
umywalki, gdzie przez dłuższą chwilę płukała usta wodą,
a potem płynem miętowym, który Zak odmierzył i przelał do
szklanki.
– Dziękuję.
Potem zmoczył ręcznik w zimnej wodzie, wyżął go
i ostrożnie ocierał jej czoło.
Przyjemny chłód postawił ją nieco na nogi. Westchnęła
z rozkoszą, co nie umknęło jego uwadze.
– Więc jak będzie z naszym rozejmem?
Spojrzała na niego spod oka. Wyraźnie mu zależało na
tym, by przyjęła propozycję.
– Zgadzam się, ale pod pewnym warunkiem.
– Si?
– Daję ci trzy dni.
– Tydzień.
– Niech będzie tydzień. Potem wynoszę się stąd, nawet
gdybym miała wracać wpław.
– Serio? – spytał, ledwo powstrzymując śmiech.
– Si – odparła, naśladując go. – Albo zwrócisz mi wolność,
albo doprowadzę cię do szaleństwa.
– Zgoda – powiedział.
Zbyt łatwo to poszło, pomyślała, ale z jego oczu nie dało
się wyczytać nic więcej.
– Wiem, że uparłaś się spędzać całe dnie przy basenie, ale
uważam, że powinnaś obejrzeć wyspę. Co ty na to?
Prawdę mówiąc, kusiło ją to od dawna. Zwłaszcza
soczyście zielone wzgórza na północy. Spojrzała po sobie.
– Czy muszę się przebierać?
– Nie ma takiej potrzeby. Chodźmy.
Czuła niedosyt, gdy pod wieczór wracali do willi. Zak
pokazał jej wyspę, która była zachwycająca. Co ważniejsze
jednak, pozwolił jej zadać parę pytań, dzięki czemu wiedziała
teraz nieco więcej o jego rodzinie, zwłaszcza ojcu, który był
dla niego bohaterem, dopóki nie okazało się, że zdradza żonę
i okłamuje własne dzieci. O tym wszystkim nie pisano
w brukowcach, a szczegóły musiały być starannie ukrywane,
skoro nawet jej własna matka, potrafiąca wydobyć pikantne
zwierzenia od każdego ze swoich znajomych, nie miała
pojęcia o zawirowaniach w rodzinie królewskiej.
Zak pozwolił jej zajrzeć w głąb swojej duszy. Po tym nie
mogła traktować go już jak bezwzględnego i nieoglądającego
się na nikogo władcy. Wiedziała, że taki nie jest. Został
zraniony i to odcisnęło na nim piętno. Całą sobą czuła, że Zak
potrzebuje czasu i cierpliwości, by odkryć się przed nią
całkowicie. A może potrzebował tylko jej uczucia?
Nie odważyła się wybiegać myślami aż tak daleko.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
To miała być ich pierwsza kolacja na wyspie, której Violet
nie zbojkotowała milczeniem. Może dlatego włożyła więcej
wysiłku niż zwykle w wybór stroju, a nawet się umalowała.
Gdy zeszła na dół, Zak czekał już na nią w eleganckiej
jadalni, do której przylegał duży taras. Przez otwarte drzwi
wpadało ciepłe wieczorne powietrze przesycone wilgocią
i szumem morza. Tu naprawdę było jak w raju.
Zak miał na sobie czarne spornie i białą koszulę bez
krawata. Odpięty ostatni guzik koszuli sugerował mniej
oficjalne spotkanie i patrząc na niego, Violet poczuła się
pewniej w swojej szyfonowej sukni w kolorze wody morskiej.
Zerknął na nią z uznaniem. Wtedy zadecydowała, że nie
będzie niczego kalkulować, tylko pójdzie na żywioł.
– Wyglądasz cudownie – powiedział niskim głosem, od
którego zadrżały jej dłonie.
– Dziękuję.
Podniósł z tacy szeroki kielich wypełniony zimnym
napojem.
– Spróbuj.
– Co to takiego?
– Geraldine przygotowała swój słynny poncz owocowy.
Bez alkoholu. Podobno pomaga też na poranne mdłości.
Wzięła od niego kieliszek, którego ścianki zroszone były
chłodem. Upiła mały łyczek. Na języku rozlał się delikatny
posmak kokosa i bardziej wyrazista imbirowa nuta.
Westchnęła z lubością.
– Smakuje?
– Bosko!
Uśmiechnął się szeroko.
Popatrzyła na przygotowany do kolacji stół. Wszystko
było wprost idealne. Zastawa, srebrne sztućce, kieliszki
i szklanki z grubego szkła, nawet świeczniki rzucające
dyskretny snop światła na kremowy obrus.
Nigdy wcześniej nie zwracała na takie szczegóły uwagi.
Była zbyt pochłonięta złością i demonstrowaniem jej Zakowi.
Ale też ten wieczór był inny. Wyjątkowy.
Zak wskazał jej miejsce i odsunął krzesło z wysokim
oparciem. Nalał jej więcej ponczu, a sobie kieliszek białego
Chablis.
Zaczęli jeść, ale Violet miała wrażenie, że bardziej niż
jedzeniem Zak jest zajęty kontemplowaniem dekoltu jej sukni.
Dlatego próbowała skierować jego uwagę na neutralny temat.
– Co jest po drugiej stronie wyspy?
Uśmiechnął się znowu, a jej serce podskoczyło
z optymizmu. Och, naprawdę powinna się opanować.
Zachowywała się jak nastolatka, która pierwszy raz poszła na
randkę.
– Niespodzianka – odpowiedział zagadkowo.
– Wiesz, że mogłabym dowiedzieć się tego od kogoś ze
służby, prawda?
– Oczywiście, ale wtedy zepsujesz sobie całą przyjemność.
Zerknęła na niego zaintrygowana. W ciemnych oczach
czaiły się iskierki wesołości.
Był we frywolnym nastroju, który także jej się udzielał.
Zaczęło jej się to podobać. Nawet bardzo. Zerknął na jej usta
i jego oczy pociemniały. Płomyki pożądania rozgorzały w dole
brzucha Violet. Poczuła, że drżą jej palce, gdy odstawiała
szeroki kielich na stół. Od tej pory kolacja składała się
z przeciągłych spojrzeń, rozmowy na lekkie tematy
i zachwytów nad pysznymi potrawami.
Było tak przyjemnie, że prawie poczuła żal, gdy puste
talerze zostały zabrane ze stołu. Co będą robić przez resztę
wieczoru, zwłaszcza że dopiero dochodziła ósma? Lekki
niepokój wkradł się w jej serce.
– Masz ochotę na jeszcze jednego bezalkoholowego drinka
na plaży czy wolałabyś wypić kawę tutaj?
Ledwo wypowiedział te słowa, Violet wyczuła
charakterystyczny aromat kawy, który aktualnie nie kojarzył
jej się z niczym przyjemnym.
– O nie, tylko nie kawa. Nie mogę znieść nawet jej
zapachu.
Zak popatrzył z troską i wezwał kamerdynera.
– Nie podawaj kawy i powiedz Geraldine, żeby nie
serwowała jej przez jakiś czas. Dam znać, kiedy to się zmieni.
– Naturalnie, Wasza Wysokość. – Patrick posłusznie
kiwnął głową i bezszelestnie zniknął.
– Nie musiałeś… – zaczęła mówić.
– Dlaczego? Twoje dobre samopoczucie jest teraz
najważniejsze.
– Masz na myśli samopoczucie dziecka, oczywiście?
Zerknął na nią zaskoczony.
– Zamierzam troszczyć się o was oboje.
Ogarnęło ją wzruszenie, z którym walczyła przez dłuższą
chwilę. Tymczasem Zak podszedł i wyciągnął rękę w jej
stronę.
– Trochę świeżego powietrza dobrze ci zrobi. Mam
nadzieję, że do tego czasu zapach kawy wywietrzeje i nie
będzie ci więcej przeszkadzał.
Ze ściśniętym gardłem nie mogła zaprotestować, więc bez
słowa podała mu dłoń. Dotknięcie było elektryzujące. Z tym
też nie miała siły walczyć.
Wyszli na taras i małymi schodkami do położonego niżej
ogrodu. Po krótkim spacerze dotarli na plażę i pierwsze, co
zrobił Zak, to zrzucił buty.
Zrobiła to samo, zachęcona przez niego, i poczuła się tak
wspaniale jak w dzieciństwie, gdy po raz pierwszy zabrano ją
na plażę.
Szli w milczeniu, a fale obmywały ich stopy. Lekkie
powiewy wiatru działały kojąco na rozgrzane myśli Violet,
która zaczynała się obawiać dalszego ciągu tego wieczora.
– Od jak dawna jesteś właścicielem tej wyspy?
Zak zatrzymał się i jego spojrzenie spoczęło kolejno na
włosach, policzkach i dekolcie, który unosił się w nieco
przyspieszonym oddechu.
– Pięć lat. Dużo czasu zajęło mi szukanie odpowiedniego
miejsca.
– Naprawdę? Myślałam, że to jedna z królewskich
rezydencji, przechodząca w posiadanie kolejnych właścicieli
z pokolenia na pokolenie.
– Dlaczego?
– Nie wiem, wydawało mi się, że to zwyczaj w rodzinach
królewskich.
– Znowu próbujesz mnie zaszufladkować, Violet?
– Nie, co najwyżej odwzajemniam się pięknym za
nadobne.
– Jak to? – spytał rozbawiony.
– Ty też mnie próbowałeś zaszufladkować.
– Może kiedyś tak było – przyznał niechętnie.
– Więc już nie uważasz, że planuję dobrać się do twojego
majątku?
Popatrzył na nią uważnie, jakby była interesującym
preparatem pod mikroskopem.
– Na pewno jesteś wyjątkowa pod wieloma względami, ale
ukrywanie się przede mną to nie jest dobra metoda –
powiedział i przyciągnął ją do siebie bliżej. Szare oczy
wpatrywały się w nią intensywnie, gdy oparł dłoń na jej
brzuchu. – Do końca życia będziemy złączeni nowym życiem.
Nie traćmy czasu na nieporozumienia.
– Nigdy do nich nie dążyłam…
– To dobrze. W takim razie możemy się chyba zająć tym,
co jest między nami.
Zaschło jej w ustach, a zmysły oszalały.
– Nie rozumiem.
– Myślę, że świetnie rozumiesz – szepnął i zbliżył usta do
jej ucha. – Nie mogę przestać o tobie myśleć. Chciałbym cię
całować i pieścić, dać ci wszystko, czego zażądasz.
Violet nie mogła opanować drżenia, które przeniknęło ją
na wskroś. Jego uśmiech zdradził, że spodobała mu się ta
reakcja.
– Ja nie…
Położył palec na jej ustach i obrysował ich kontur.
– Zanim wszystkiemu zaprzeczysz, pomyśl, jak piękny
byłby ten tydzień, który mi obiecałaś, gdybyś mogła mieć
mnie na zawołanie. Bez poczucia winy, bez skrupułów
i dzielenia włosa na czworo.
Głos Zaka był przesycony obietnicą rozkoszy.
Siedem dni w raju.
Najpierw ją uwięził, a teraz chciał jej zwrócić wolność, ale
tylko seksualną. Wszystko to nie mieściło jej się w głowie,
a zarazem było bardzo podniecające.
Siedem dni, podczas których Zak spełniłby jej każdą
fantazję.
Ale co potem?
Zdawała sobie przecież sprawę z tego, że dla Zaka
najważniejsze było dziecko.
Ciepła dłoń pieszczotliwie gładziła jej policzek.
– Wszystko, czego zapragniesz, będzie twoje – szepnął.
Wszystko z wyjątkiem miłości…
Nawet rozgoryczenie nie było w stanie powściągnąć jej
galopującej wyobraźni. Wystarczyło parę chwil i poddała się.
Drżącymi palcami objęła jego dłoń.
– Więc jak, zgadzasz się? – spytał żarliwym szeptem.
– A jak myślisz?
– Myślę, że powinnaś to powiedzieć.
– Zgadzam się – szepnęła.
Głęboki pocałunek prawie odebrał jej zmysły. Objęła go
ramionami i otworzyła oczy, patrząc prosto w zawieszony
nisko na niebie księżyc.
Zak podniósł ją w górę.
– Zabieram cię do domu. Wtuliła się w jego pierś
i z zamkniętymi oczami słuchała bicia serca i pożądania
szumiącego w jego żyłach.
Otworzyła oczy dopiero, gdy postawił ją w sypialni przy
łóżku. Drżała z podniecenia, gdy pomagał jej zdejmować
suknię.
– Odwróć się.
Usłyszała cichy szelest suwaka i suknia opadła na dół,
tworząc chmurę materiału wokół jej stóp. Mocne dłonie objęły
jej talię i przesunęły się wyżej, docierając do piersi.
– Znów nie masz stanika – szepnął, łaskocząc jej szyję.
– Myślałam, że to lubisz.
– Lubię? Uwielbiam.
Rozkoszne dreszcze przeszywały jej ciało, gdy objął jej
piersi i ścisnął sutki między palcami. Jęknęła głośno
i pochyliła się, opierając na łóżku.
Puścił ją i słyszała, jak pospiesznie zdejmuje z siebie
ubranie.
– Marzyłem o tym, żeby cię wziąć w tej pozycji –
powiedział, klękając za nią na łóżku.
Niecierpliwymi dłońmi zsunął figi z jej bioder i poczuła
twarde ciepło wypełniające ją od tyłu. Trzymał ją dłońmi za
biodra i przysuwał w swoją stronę, wdzierając się w nią
rytmicznymi pchnięciami. Potem przywarł do jej pleców
i całował jej kark, czekając, aż powolniejsze tempo wprowadzi
ją w stan bliski delirium.
Nie mogła dłużej powstrzymywać fali, która narastała
w jej wnętrzu. Z krzykiem poddała się rozkoszy. Chwilę
potem Zak ją dogonił i oboje przewrócili się na bok w miękką
pościel, dysząc jak po długim biegu.
Czując na sobie ciężar jego ramienia, po raz pierwszy od
wielu dni zasnęła bez problemu.
Kolejne dni rozejmu upłynęły im na odkrywaniu swoich
ciał. Służba musiała otrzymać instrukcje, by trzymać się
z daleka, bo z kilkunastu osób, Violet widywała właściwie
tylko Geraldine. Opustoszała willa i cichy ogród były
ulubionymi miejscami ich erotycznych igraszek. W przerwach
rozmawiali, o wszystkim. Zak był dobrym partnerem także do
rozmów, choć niektóre rzeczy musiała z niego wyciągać. Nie
był jednak aż tak niechętny, jak na początku. Natomiast prawie
w ogóle nie rozmawiali o tym, co będzie, gdy skończy się
tygodniowy okres próby.
Myśl ta nie dawała jej spokoju, także ostatniego dnia, gdy
po nocy wypełnionej gorącym seksem, szykowała się rano do
śniadania. Ubrana w jasnożółtą sukienkę kopertową zasiadła
przed toaletką i zaczęła szczotkować włosy.
W ciągu ostatnich dni Zak ani razu nie zapytał o ślub, co
tylko sprawiło, że myślała o tym wręcz obsesyjnie. Może
małżeństwo nie było w gruncie rzeczy aż tak złym pomysłem?
Co prawda Zak pochodził z rodziny królewskiej i nawet przy
hrabiowskim tytule jej rodziców nie pasowali do siebie
statusem. Z drugiej strony, Zak prowadził fundację, w której
sama przecież pracowała. Na gruncie zawodowym dogadywali
się dobrze. Czy to wystarczy, by utrzymać małżeństwo?
Świetny seks i wspólne zainteresowania to całkiem niezły
początek.
Ciekawa była, co powiedziałaby na to wszystko jej matka.
Ostatnimi dniami nie dostawała już od niej mejli tak
często. W serwisach plotkarskich też nie znajdowała żadnych
nowych sensacji, których źródłem mogła być Margot.
Było to nawet niepokojące.
Koniec końców będzie musiała powiedzieć jej o tym, że
jest w ciąży, czyje to dziecko, i być może o ślubie…
Tylko co z miłością? Skoro już rozważała, że za niego
wyjdzie, powinna się zastanowić, czy jest w stanie żyć z nim,
wiedząc, że tak naprawdę jest tylko dodatkiem do dziecka,
które być może nawet odziedziczy tron, jeśli Remi zrezygnuje
tak jak teraz jego matka, a sam nie doczeka się potomstwa.
Z drżeniem serca odłożyła szczotkę na toaletkę i zeszła na
dół. Przy stole nie było nikogo, więc stanęła w drzwiach na
taras i obserwowała kołyszące się na wietrze palmy.
– Zamierzasz tak stać tam przez cały dzień, cara?
Serce podskoczyło jej na sam dźwięk zmysłowego głosu,
który w ostatnich dniach stał się jej tak dobrze znany.
Odwróciła się i spróbowała się uśmiechnąć.
– Co się stało?
Podziwiała w nim umiejętność błyskawicznego
odczytywania jej nastrojów.
Słowa utknęły jej w gardle, nie wiedziała, jak przekuć
w tekst wszystkie myśli, które dręczyły ją od rana.
– Zak, powinniśmy porozmawiać.
– O czym? – zapytał lekkim tonem.
– Wiesz przecież…
Wpatrywał się w nią jeszcze chwilę i zapraszającym
gestem wyciągnął rękę.
– Usiądźmy. Geraldine będzie zła, jeśli nic nie zjesz.
Próbował odwrócić jej uwagę, jakby obawiał się tego, co
Violet zamierza powiedzieć.
Tymczasem ona wybiegła myślami w przyszłość.
Zastanawiała się, jak będzie wyglądać ich życie, kiedy już
urodzi dziecko. Czy Zak nadal będzie chciał się z nią kochać,
gdy jej życie będzie wypełnione karmieniem, zmienianiem
pieluch i bezsennymi nocami.
Usiadła do stołu i upiła łyk herbaty.
– Minęło siedem dni, Zak.
– Jeszcze nie. Może jestem pedantem, ale siedem dni
upłynie dopiero po południu.
Nie mogła czekać aż tyle. Nie wytrzyma.
– Nieważne, powinieneś wiedzieć, że rozważam…
W tym momencie do jadalni wszedł kamerdyner
i chrząknął znacząco.
Oboje odwrócili głowy.
– Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość, ale dzwoni książę
Remirez.
Zak podniósł się.
– Przepraszam cię na chwilę, muszę odebrać.
– Ale…
– Nie mogę kazać czekać przyszłemu królowi.
Gdy wyszedł, spojrzała stropiona na swoje ręce. Palce
drżały na śnieżnobiałym obrusie. Może się rozmyślił? Chciała
mu tylko powiedzieć, że zastanawia się nad przyjęciem
propozycji małżeństwa, ale jeśli on teraz zmienił zdanie
i uznał, że nie będzie mu potrzebna po urodzeniu dziecka…
Sięgnęła po croissanta i zaczęła go jeść, mechanicznie,
byle zająć czymś innym myśli. Wypiła jedną filiżankę herbaty
i nalała sobie drugą. Pogodne dotąd niebo zasnuło się
chmurami, dopasowując się do jej ponurego nastroju. Zak
nadal nie wracał, więc poszła na górę i załamana stratą, której
nawet jeszcze nie była pewna, otworzyła laptop.
Matka nadal się nie odzywała, napisał za to jej szef
w Anglii, dopytując, kiedy zamierza wrócić. Musiała
powiedzieć Zakowi o swojej decyzji. Nie mogła dłużej czekać.
Zeszła znowu na dół. Przez bibliotekę dostała się do tej
części rezydencji, w której Zak miał gabinet.
Już miała zapukać i otworzyć drzwi, kiedy usłyszała jego
donośny głos. Zawahała się z uniesioną w górze ręką. Nie
chciała mu przeszkodzić w rozmowie, która toczyła się przez
głośnik. Chwilę potem usłyszała głos drugiej osoby
i znieruchomiała.
Nie było mowy, żeby się pomyliła. Zak rozmawiał z jej
matką!
Przyłożyła ucho do drzwi, żeby lepiej słyszeć.
Matka szczebiotała tonem, jaki często przybierała wobec
osób wyżej postawionych od siebie.
Zimny dreszcz przebiegł po plecach Violet, gdy słowa
matki zaczęły docierać do jej świadomości.
– Masz moje słowo, Zak. Spodoba ci się ten wywiad,
a wszystkie kolejne będą uzgadniane z twoimi ludźmi.
– A co z umową o poufności?
Violet zakryła dłonią usta.
– Mój prawnik przejrzał ją wczoraj. Wysłałam podpisane
egzemplarze rano. Chociaż to, zdaje się, nie było potrzebne.
Już wkrótce będziesz należał do rodziny. Zresztą i tak nie
wiem, jak ci się odwdzięczę za spłacenie długów i ten piękny
dom w Montegovie. Już nie mogę się doczekać chwili, kiedy
przywitam na świecie mojego wnuka. Albo wnuczkę – dodała
rozradowana. – Właściwie powinnam się obrazić, że kazałeś
mi podpisać tę umowę – rzuciła jeszcze i zaśmiała się
perliście.
Violet wyobraziła sobie, jak Zak wzrusza ramionami.
– Ostrożności nigdy nie za wiele, Margot – odparł.
– Naturalnie. Doskonale to rozumiem.
– Świetnie, porozmawiamy później. Mam nadzieję, że
wszystko pójdzie dobrze.
– Na pewno, Wasza Wysokość – powiedziała jeszcze jej
matka i po drugiej stronie drzwi zapanowała cisza, w której
Violet była w stanie usłyszeć szum krwi w uszach. Zakręciło
jej się w głowie. Powoli wycofała się, dziękując za miękki
chodnik, który tłumił jej kroki. Na palcach wróciła do jadalni.
Geraldine zastała ją przy stole i od razu zauważyła, że coś
jest nie tak.
– Nie czuję się najlepiej, to chyba przez tę zmianę pogody.
– Proszę się nie martwić, burze trwają u nas bardzo krótko.
– Pójdę się na trochę położyć. Czy możesz dopilnować,
żeby nikt mi nie przeszkadzał? Nawet Zak.
Gospodyni zdziwiła się lekko, ale pokiwała głową.
– Oczywiście, proszę pani, uprzedzę pana.
Pierwszy raz Violet użyła ciąży jako wymówki, ale było
jej to potrzebne. Dopiero gdy znalazła się w swojej sypialni,
wstrzymywane długo łzy popłynęły z jej oczu.
Zak użył podstępu, by wejść w spisek z jej matką. Każdy
wiedział, że wystarczy jej pomachać pieniędzmi przed nosem.
To jedyne, na czym jej zawsze zależało, pomyślała gorzko
Violet. Najgorsze, że tak długo udało im się trzymać ją
w złudzeniu, że mogłaby znaleźć wspólny język z Zakiem, że
łączą ich zainteresowania i szczytne cele, w które angażowali
się w ramach fundacji. Oddała mu swoje ciało i serce. Była
gotowa nawet wyjść za niego. Wszystkie jej nadzieje zostały
zdeptane. Kolejny raz przez tego samego człowieka.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Violet była zdruzgotana, co więcej nadal była uwięziona
na wyspie. Aby się stąd wydostać, musiała nadal brać udział
w spektaklu, którego reżyserem był Zak. Siedem dni próby
minęło, miała prawo żądać, żeby Zak wywiązał się
z obietnicy.
Po godzinie rozważania wszelkich możliwych opcji,
podniosła się z łóżka i poszła do łazienki. Umyła twarz zimną
wodą i nałożyła makijaż, który zamaskował zaczerwienione
od łez oczy.
Uznała, że im szybkiej nastąpi konfrontacja, tym szybciej
odzyska wolność.
Suknia, którą miała na sobie w dniu ślubu Remiego,
wróciła niedawno z prania, poszukała do niej tylko pasujących
butów, przebrała się i spakowała swoją torbę podróżną.
Wyszła, nie oglądając się za siebie. Nie chciała, by
zatrzymał ją głupi żal.
Stukot obcasów na schodach współbrzmiał z jej bijącym
mocno sercem.
Drzwi od jego gabinetu otworzyły się, zanim zdążyła
podnieść rękę, by zapukać.
– Cara, powiedziano mi, że nie czujesz się najlepiej i…
Umilkł, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów. Wyraz
fałszywej troski zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca
zdumieniu, a potem złości.
– Dokąd ty się, do diabła, wybierasz? – zapytał lodowatym
tonem. Jego spojrzenie zatrzymało się na torbie podróżnej,
którą Violet trzymała w ręce.
– Wyjeżdżam. Nie widać?
– Nie chcesz o tym najpierw porozmawiać?
Zrobił krok do przodu, ale wyciągnęła rękę, żeby go
zatrzymać.
– Nie będziemy tego w kółko wałkować, Zak. Twój czas
minął. Umówiliśmy się na siedem dni. Nie przedłużajmy tego,
bo inaczej cała ta historia uderzy w ciebie rykoszetem. –
Zdążył otworzyć tylko usta, ale Violet kontynuowała. –
Pomyśl o skandalu, jaki wywołasz. Czy nie powinieneś być
bardziej rozsądny?
Ze zwężonymi oczami przypatrywał jej się uważnie.
– I właśnie to chciałaś mi powiedzieć rano?
Violet udała, że się zastanawia.
– Być może. Nie pamiętam teraz, to pewnie wina
hormonów.
– Nie rozumiem, co to przedstawienie ma znaczyć.
– Ciekawe, że właśnie ty nazywasz to przedstawieniem.
Czy tak trudno pojąć, że mam dosyć tego miejsca i ciebie też!
Nie masz wyjścia, Zak. Dałeś mi słowo, więc teraz go
dotrzymaj.
Ściągnięte groźnie brwi nie wróżyły nic dobrego. Milczał
przez dłuższą chwilę, a Violet czekała, aż rozpęta się
prawdziwa burza. Potem jednak dostrzegła, że się waha. Być
może nie był aż tak pewny siebie.
– Nie uciekniesz daleko, Violet. Nie z moim dzieckiem! –
powiedział, cedząc każde słowo.
Czuła, że to nie są czcze pogróżki. Nie spodziewała się po
nim aż takiej zaborczości.
– Wiedziałam, że to powiesz. Moi adwokaci skontaktują
się z tobą w przyszłym tygodniu.
– Jesteś pewna, że chcesz nas wciągnąć w batalię
sądową? – spytał lodowato.
– Oczywiście, że nie. Mam nadzieję, że jesteś zdolny do
cywilizowanej rozmowy na ten temat przyszłości naszego
dziecka. Ale jeśli zamiast tego wolisz batalię…
Twarz Zaka zmieniła się w obojętną maskę.
– Dobrze się zastanów, bo nawet nie wiesz, co cię czeka.
– Doskonale wiem. Może i jesteś bogaty, ale tym razem to
ja mam mocniejsze argumenty. Chyba nie będziesz wciągał
swojego brata, który lada moment obejmie tron, ani swojej
matki, ani całego Królestwa Montegovy w bagno, jakim
będzie próba odebrania mi dziecka. Tylko spróbuj, a opowiem
wszystkim o tym, że mnie porwałeś i przetrzymywałeś siłą
w tym… w tym więzieniu! – dokończyła drżącym od emocji
głosem.
– A już prawie uwierzyłem, że jesteś inna – powiedział,
z trudem skrywając obrzydzenie.
– To bardzo ciekawe, bo ja dokładnie to samo pomyślałam
o tobie. Cóż, każdy się kiedyś myli. Wolałabym wrócić na ląd
motorówką, a nie samolotem. Zaczekam w salonie. Daj mi
znać, kiedy będę mogła wyjść.
Nie mogąc znieść dłużej jego widoku, obróciła się
i ruszyła korytarzem.
Nie odpowiedział. Nie pobiegł za nią. Była nareszcie
wolna, ale wcale jej to nie ucieszyło.
Zak stał przy oknie w swoim gabinecie, patrząc na samolot
stojący na początku pasa startowego. Burza w ciągu dnia
uniemożliwiła kursy motorówki, a kiedy trochę się
rozpogodziło, Zak zdecydował, że Violet powinna polecieć
samolotem.
Zacisnął palce na oparciu fotela tak mocno, że ból przeszył
jego ramię jak błyskawica.
Do tej pory nie mógł uwierzyć, że cały ostatni tydzień
spędził, karmiony przez nią kłamstwami. Sam podał jej na
tacy to, czego chciała, a ona skorzystała i teraz zamierzała
zniknąć z jego życia. A przecież chciał tylko chronić swoją
rodzinę. Swoje dziecko. To wszystko.
Ale to nie było wszystko. Miał złamane serce. Tak właśnie
się czuł.
Violet odeszła, a razem z nią zniknął jej radosny śmiech,
witalność, namiętność. Gdzieś pomiędzy Nowym Jorkiem,
Tanzanią a Karaibami zakochał się w niej… Nie było innego
wytłumaczenia jego stanu. Przepadł z kretesem i teraz czuł się,
jakby ktoś odebrał mu coś bardzo cennego. Czuł się
zdradzony.
Oparł rozgrzanie czoło o chłodną szybę, czując ulgę. Hałas
silnika dobiegł do jego uszu, uświadamiając mu stratę
w najdobitniejszy ze sposobów. Bezradny patrzył na
wznoszący się w powietrze odrzutowiec, w którego skrzydłach
odbijało się słońce wychodzące zza chmury.
Uderzył pięścią w parapet, wyładowując ból, który stał się
nie do zniesienia. Zamroczony cierpieniem siadł przy biurku.
Kusiło go, by połączyć się pilotem i kazać mu zawrócić.
Z trudem skierował myśli na inne sprawy.
Jego generał wreszcie wytropił lokalną grupę rebeliantów.
Remi przekazał mu rano wiadomość, że jego świeżo
poślubiona małżonka jest w ciąży. Trzeba będzie wydać w tej
sprawie oświadczenie. Królestwo miało się nie najgorzej,
w przeciwieństwie do niego.
Gdyby sprowadził Violet z powrotem, rzeczywiście
mogłoby to zagrozić jego reputacji i wywołać kolejny skandal.
Nie mówiąc o tym, że ona po prostu go nie chciała i powinien
się z tym wreszcie pogodzić.
W nadziei na szybsze zapomnienie podszedł do barku
i nalał sobie koniaku. Po godzinie i kolejnych dwóch drinkach
wcale nie było mu lepiej. Z uporem maniaka wracał do ich
rozmowy, tej ostatniej i tej porannej, którą przerwali z powodu
telefonu od Remiego.
Powinieneś wiedzieć, że rozważam…
Co takiego rozważała Violet? Czyżby zastanawiała się nad
przyjęciem jego oświadczyn? Nie chciała mu już tego później
powiedzieć i tak stracił jedyną szansę zatrzymania jej na
wyspie.
Zrobiło mu się gorąco, a potem zimno. Oby to nie była
prawda…
Sięgnął po telefon. Musiał zawrócić samolot. Nie po to, by
pokazać Violet, kto tu rządzi, lecz po to, by odzyskać kobietę,
którą kochał.
Jak na zawołanie, telefon na jego biurku zaczął dzwonić.
Z niecierpliwością chwycił słuchawkę. Cokolwiek to było,
chciał szybko skończyć rozmowę, by połączyć się z pilotem.
Gdy usłyszał spanikowany głos Margot Barringhall,
wiedział, że wydarzyło się coś strasznego.
– Zak? Chyba mamy problem.
– Co takiego?
– Nie wiem skąd, ale Violet chyba wie. Dzwoniła do mnie
przed chwilą, pytała o spłacone długi i dom w Montegovie.
Ktoś musiał jej powiedzieć…
– Niemożliwe – odparł głuchym tonem, ale sekundę
później zrozumiał wszystko. Podsłuchała ich rozmowę. –
Wyjaśniłaś jej to jakoś?
– Nie… Nie mogłam. Podpisałam umowę, że nikomu nic
nie powiem.
Zak sapnął z wściekłości. Ale przecież to nie Margot
należało winić, tylko jego. Wyłącznie jego. Nie wtajemniczył
Violet w swoje plany. A polegały one na przyhamowaniu
legendarnej gadatliwości Margot, co, jak widać, poszło tak
dobrze, że Margot nie wydała go nawet przed córką.
– Powiedziała też, że się mnie wyrzeknie, jeśli nie będę się
trzymać od niej z daleka. Boję się, że nie zobaczę nigdy
waszego dziecka. Musisz coś zrobić. Błagam! Nie mogę jej
stracić, nie w taki sposób.
Zak poprosił, żeby się uspokoiła i że zadzwoni później.
Rozłączył się. Rozmowa z Margot dodatkowo go dobiła. Jeśli
Violet zagroziła, że wyrzeknie się matki, to jego szanse na
odzyskanie jej były mniejsze niż zero.
W czasach służby wojskowej stawał twarzą w twarz
z tyranami i dyktatorami, mierzył się z groźbami kierowanymi
w stronę jego bliskich. Dlaczego więc tak bardzo obawiał się
jednej kobiety? Ponieważ to nie była jakaś tam kobieta, tylko
pierwsza, którą pokochał.
Violet próbowała skupić się na ekranie, który pokazywał
aktualną pozycję samolotu zmierzającego do Londynu.
Jeszcze zanim wsiadła do samolotu, który zabrał ją z wyspy,
łudziła się, że może źle zrozumiała podsłuchaną rozmowę
Zaka z matką. Po telefonie do niej miała już pewność. Matka
zawarła z Zakiem pakt, którego szczegółów nie wolno jej było
zdradzić.
Jeszcze tylko siedem godzin i wróci do domu. Na początek
zamieszka w jakimś pensjonacie, potem zacznie szukać
mieszkania i nowej pracy. Kiedy w związku ze stażem
w fundacji Zaka przeniosła się do Nowego Jorku,
zrezygnowała z apartamentu, który wynajmowała wspólnie
z Sage. Nieco później wyprowadziła się z niego także jej
siostra.
Powrotu do rodzinnego Barringhall Violet nie rozważała.
Nie mogłaby mieszkać w domu opłacanym przez jej
prześladowcę. Na samą myśl o tym aż nią trzęsło. A przecież
powinna myśleć o dziecku, dobrze się odżywiać i unikać
stresów.
Gwałtowny manewr samolotu sprawił, że przechyliła się
w lewo. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie zmiana
na mapie. Linia wyznaczająca trasę samolotu wskazywała, że
lecieli z powrotem. To nie mógł być przypadek!
Nacisnęła przycisk interkomu, który miał połączenie
z kabiną pilota.
– Najmocniej przepraszam, lady Barringhall. Właśnie
miałem panią poinformować o zmianie rozkładu.
– Nie chcę słyszeć o tym, że wracamy na wyspę! – rzuciła
w stronę głośnika.
– Obawiam się, że tak właśnie jest. Otrzymałem polecenie
od samego księcia.
Niewiarygodne! Jak on śmiał?
Ledwo to pomyślała, jej serce podskoczyło w piersi,
zawodząc ją na całej linii. Przecież nienawidziła Zaka.
Dlaczego więc nie umiała powstrzymać radości z faktu, że
znowu się spotkają?
Godzinę później, gdy samolot wylądował na wyspie, już
przez okno dostrzegła sylwetkę Zaka czekającego na nią na
płycie. Wiatr targał jego włosami na wszystkie strony. Minę
miał poważną. Zaczekał, aż ucichną silniki i załoga zejdzie na
dół. Dopiero potem zaczął powoli wspinać się po trapie na
górę.
Panika chwyciła Violet za gardło. Co jej powie? Co ona
miała mu powiedzieć? Zrobić awanturę czy zbyć go
milczeniem?
Podszedł do jej fotela i przez chwilę stał nad nią bez
słowa. Potem uklęknął tuż obok i wziął ją za rękę. Nie
zaprotestowała.
– Powiedz mi to, co chciałaś powiedzieć rano, carissima.
Nie była przygotowana na łagodny, prawie błagalny ton.
– Mówiłam już, że nie pamiętam.
– Przypomnij sobie.
– Dlaczego? – spytała, zniżając głos.
– Popełniłem straszną pomyłkę, wybaczysz mi? Nie
powinienem wtedy wychodzić. Mogłem zadzwonić do
Remiego później.
– Remi naprawdę do ciebie dzwonił?
Była przekonana, że to też było kłamstwo.
– Tak. Powiedział, że Maddie jest w ciąży.
Violet zamrugała, nic nie rozumiejąc.
– Rozmawiałam z matką, Zak. A przedtem słyszałam
waszą rozmowę.
– Wiem, powiedziała mi o tym.
Więc to prawda! Ból, ostry jak sztylet, przeszył jej serce.
– Po co w takim razie kazałeś zawrócić samolot?
– Zrozumiałem, że źle to wszystko rozegrałem.
– Rychło w czas – mruknęła.
– Odkąd powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży, wszystko
przestało się dla mnie liczyć, oprócz twojego bezpieczeństwa.
– Tylko nie mów, że to z troski o mnie – żachnęła się
zniecierpliwiona. – Chciałeś tylko, żebym zniknęła wszystkim
z oczu, jak jakiś wstydliwy sekret.
– Przyznaję, że chciałem cię ukryć tutaj, ale nie z tego
powodu. Już raz mieliśmy w kraju do czynienia z pełzającą
rebelią. Tuż po śmierci mojego ojca wybuchły zamieszki,
opowiadałem ci o tym. Chciałem uniknąć powtórki sytuacji,
dlatego postanowiłem zabrać cię w miejsce, gdzie będziesz
bezpieczna.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Uwierz, że miałem taki zamiar, ale ostatni tydzień był
wyjątkowy i nie chciałem go psuć tak przyziemnymi
problemami. A potem dowiedziałem się o twojej matce…
Violet wciąż miała trudności z ułożeniem wszystkiego
w logiczny ciąg.
– Mojej matce?
– Tak. Mam swoje kontakty. Dowiedziałem się, że
wydzwania do mediów, próbując je zainteresować historią
o nas. Pewnie czekała, kto zapłaci więcej, więc złożyłem jej
swoją ofertę.
– Jaka to oferta? – wyjąkała Violet, czerwieniąc się ze
wstydu za matkę i jej niepohamowaną pazerność.
– Zaproponowałem, że za parę miesięcy znajomy
dziennikarz przeprowadzi z nią wywiad, w którym będzie
mogła pochwalić się tym, że została babcią. Wywiad miał być
autoryzowany. Dodałem też, że ureguluję jej długi, żeby nie
musiała więcej sprzedawać swoich pikantnych historyjek –
dokończył z lekkim uśmiechem.
– Co jeszcze jej powiedziałeś? Żeby przekonała mnie do
tego ślubu? I żeby nic mi nie mówiła? Po to była umowa
o poufności?
Zacisnął usta, ale nie zaprzeczył.
– Nie wiem, może oszalałem, ale nie chciałem dopuścić do
siebie myśli, że nasz tydzień próby się skończy, a ty znowu
powiesz, że za mnie nie wyjdziesz. Nie umiem przegrywać –
przyznał z rozbrajającą szczerością.
Ponieważ przez cały czas patrzył jej w oczy, czuła, że nie
kłamie.
– Dlatego, że wszyscy tego od ciebie oczekują?
– Wiem, jak to brzmi, ale jeśli ja nie mogę polegać na
sobie, to jak inni mają polegać na mnie?
– Nie musisz bez przerwy katować się tą historią z ojcem.
Wyraźnie widziała, że cierpi.
– Zmarnowałem tyle lat, wierząc, że jest bohaterem,
zawsze go usprawiedliwiałem. Żyłem w kłamstwie i dopiero,
kiedy ono wyszło na jaw, zrozumiałem, jakie to wszystko było
trudne.
Chciała wyswobodzić dłoń, żeby go pogłaskać po włosach,
pocieszyć. Potrzebował tego, a jego ojciec już nie mógł tego
zrobić.
Przycisnął jej dłoń do ust.
– Ojciec nadużył twojego zaufania, ale nie każdy jest taki
jak on.
– Może nie miałem w życiu szczęścia, ale natykałem się na
wielu takich ludzi, którzy tylko umocnili we mnie
przekonanie, że każdy ukrywa jakąś tajemnicę.
– Ja też się do tych ludzi zaliczam? – spytała.
Pokręcił gwałtownie głową.
– Nie, to przez ciebie zacząłem myśleć o tym inaczej.
Urzekłaś mnie od samego początku, ale wtedy krążyły
o waszej rodzinie paskudne plotki i ja też w nie uwierzyłem.
Dopiero potem, gdy spotkaliśmy się przy okazji pracy,
zrozumiałem, że jesteś inna. Twoja pasja, piękno zewnętrzne
i wewnętrzne. Próbowałem wszystkiego, żeby to w sobie
zwalczyć, wynajdywałem różne preteksty, wierzyłem nawet,
że jesteś w spisku z matką. Ale to wszystko na nic, bo od
początku byłem po prostu zakochany…
– Co ty mówisz, Zak?
– Kiedy dowiedziałem się o ciąży, pomyślałem, że to
świetna okazja, żeby zdobyć twoje serce. Mogłem cię zabrać
dokądkolwiek, ale chciałem dać ci namiastkę raju. Przykro mi,
że tak źle to wyszło.
– Och, Zak… ja o tym wiedziałam, tylko… bałam się, że
mnie odrzucisz. Byłeś dla mnie kimś nieosiągalnym.
– Violet? Co chciałaś mi powiedzieć rano?
– Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?
– Zależy mi, bo cię kocham. Oddałbym życie, żeby
chronić ciebie i dziecko. Zwariowałem na twoim punkcie i nie
wstydzę się do tego przyznać. Uwielbiam w tobie wszystko.
Nie mogę się doczekać dziecka, bo myślę, że mógłbym być
dla niego lepszym ojcem, niż mój ojciec był dla mnie. Chcę,
żebyś była ze mną szczęśliwa. Poruszę niebo i ziemię, żebyś
odwzajemniała moje uczucie.
– Nie naślesz na mnie swoich prawników?
– I tak już kazałem im zgodzić się na wszystko, czego
zażądasz.
– Co za nieostrożność – skomentowała rozbawiona.
– Ufam ci. Wiem, że nie mogłabyś odebrać mi dziecka
tylko po to, żebyśmy oboje cierpieli.
To najbardziej ją rozczuliło. Objęła jego twarz obiema
dłońmi.
– Zak?
– Si, cara?
– Dziś rano… miałam powiedzieć, że zgadzam się za
ciebie wyjść. Zakochałam się w tobie, kiedy pierwszy raz na
mnie spojrzałeś. Chcę być twoją żoną i nosić pierścionek,
który tyle razy mi proponowałeś. Nie muszę być księżną, ale
chcę być królową twojego serca. Chcę urodzić ci dziecko.
A najlepiej dwoje, troje, nawet pięcioro!
Zak podniósł się z kolan i chwycił ją w ramiona.
Trzymając ją w górze, okręcił się kilka razy i dopiero potem
postawił ją pośrodku szerokiej alejki między fotelami.
– To najlepsza wiadomość, jaką mogłem sobie wymarzyć!
– Myślę, że możesz pocałować przyszłą pannę młodą –
zachęciła go Violet, ale on, prawdę mówiąc, nie potrzebował
żadnej zachęty.
SPIS TREŚCI: