Franciszek Bernaś
Śmierć
w Tokio
z dziejów terroryzmu politycznego
Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych
Warszawa 1989
Projekt okładki i strony tytułowej
Henryk Laskowski
Redaktor
Barbara Graczyk
Redaktor techniczny
Witold Gidzewicz
Korektor
Małgorzata Bielińska
(C) Copyright by Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych Warszawa 1989
INSTYTUT WYDAWNICZY ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH
WARSZAWA 1989
Wydanie I.
Nakład 29 780+220 egz.
Ark, wyd. 16,3; ark, druk. 18,75.
Papier drukowy ki. III, 71 g. A1.
Oddano do składania 11.1.1989 r.
Podpisano do druku w marcu 1989 r.
Druk zakończono w kwietniu 1989 r.
Nr prod. WW/1217/KE/87.
Zam. 25/89. A-89.
Drukarnia Instytutu Wydawniczego Związków Zawodowych
Wstęp
W końcu XIX wieku na arenie międzynarodowej pojawiło się nowe mocarstwo - imperialistyczna i
militarystyczna Japonia. Ten kraj, po „rewolucji Meidzi”, wkroczył na drogę szybkiego nadrabiania
dotychczasowego zacofania wobec wielkich potęg kapitalistycznego Zachodu, przezwyciężania, dającego
mu się tak we znaki, uzależnienia od europejskich i amerykańskich zdobywców, stając się wkrótce
jednym z imperialistycznych rabusiów, tyle tylko, iż jeszcze bardziej bezwzględnym i drapieżnym,
podobnie jak w Europie Niemcy. Wojna i wychowanie dla wojny stały się jednym z podstawowych
atrybutów nowoczesnej Japonii. Wydarzenia związane z kolejnymi wojnami: chińsko-japońską z
1894/1895, rosyjsko-japońską z 1904/1905, japońsko-niemiecką z 1914 r. czy też wyprawą japońską do
Chin w końcu I wojny światowej i udziałem Japonii w antyradzieckiej interwencji zbrojnej 14 państw
imperialistycznych w latach 1918-1922 zrodziły specyficzny klimat, w którym działalność rządu
zmierzająca do rozpętania najeźdźczej wojny, rokującej Nipponowi nowe zdobycze i korzyści, stawała się
zaczynem do powstawania tajnych związków, organizacji i stowarzyszeń, które służyły wsparciem dla
polityki wojny, a jeżeli było trzeba to i strzałem zza węgła czy ciosem sztyletu w plecy. Przeciwnicy
polityki rozpętywania wojen - a takich wbrew potocznym opiniom nigdy w Japonii nie brakowało -
musieli zawsze liczyć się z tym, iż grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Co więcej, to tajne zaplecze
japońskich „jastrzębi” tak się z czasem wyemancypowało, iż ci, którym niegdyś posłusznie służyło, stali
się z czasem zakładnikami. Stojący na czele państwa: premierzy, ministrowie kluczowych resortów,
generałowie i admirałowie podlegali siłą rzeczy różnorakim wahaniom politycznej koniunktury. Stawiając
na wojnę, jako generalny sposób realizacji wytyczonych sobie celów, nie chcieli rezygnować z
pokojowych metod ekspansji, uznając je w danym momencie za bardziej dogodne i skuteczne. Tego
rodzaju finezja nie zawsze była właściwie pojmowana przez fanatycznych braci spod znaku „Czarnego
Oceanu” czy „Czarnego Smoka”, i zamiast uznania ten dyplomatyczny unik brany był przez nich za
zdradę narodowych interesów Nipponu. Wtedy dochodziło do dramatycznych wydarzeń bulwersujących
nie tylko opinię publiczną samej Japonii, ale często i całego świata. Był rok 1921. Imperializm japoński
poniósł właśnie kilka bolesnych porażek. Załamywała się stopniowo akcja soldateski japońskiej na
radzieckim Dalekim Wschodzie. Pod zdecydowaną presją Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii
Japończycy zmuszeni byli zrezygnować z utrzymania w swym ręku większości zdobyczy terytorialnych
uzyskanych w latach I wojny światowej w Chinach. W kołach militarystycznych Nipponu panowało
wielkie rozgoryczenie. Wielu przedstawicieli japońskich kół rządzących, a zwłaszcza wojskowych,
domagało się utrzymania siłą tego wszystkiego, co już zdobyto, bez oglądania się na stanowisko Londynu
czy Waszyngtonu, nawet gdyby przyszło odwołać się do argumentu miecza. Inni - a tych było wówczas
więcej - uważali, iż na podjęcie tego rodzaju kroków, grożących Japonii wybuchem wielkiej wojny z
Anglią i USA, Nipponu jeszcze nie stać. A więc, rozumowali, należy zacisnąć zęby i oddać to, czego i tak
utrzymać się nie da, a moment nieuniknionego starcia zbrojnego z wciąż jeszcze silniejszymi rywalami
odłożyć na później. Takie stanowisk reprezentował m.in. ówczesny premier Japonii, 65-letni Takashi
Hara. Naraził się tym swym prawicowym oponentom. W dniu 4 listopada 1921 r. członek „Czarnego
Smoka”, student tokijskiego uniwersytetu, zaatakował premiera na peronie stołecznego dworca
kolejowego zabijając go jednym ciosem samurajskiego miecza.
Lata trzydzieste przyniosły Japonii wzrost napięcia politycznego, co wiązało się z przejściem przez
koła rządzące kraju do realizacji programu otwartej ekspansji, której ofiarą miała paść przede wszystkim
chińska Mandżuria, ówczesny premier Japonii, 60-letni Osachi Hamaguchi, był politykiem
doświadczonym ale zbyt - jak to oceniali jego przeciwnicy z prawego skrzydła - ostrożnym i
flegmatycznym. Postanowiono więc pozbyć się go. Ponieważ nie miał on zamiaru dobrowolnie ustąpić,
czego od niego żądano w poufnych rozmowach i radzono mu to po przyjacielsku, do akcji weszli i tym
razem ludzie z „Czarnego Smoka”. W dniu 14 listopada 1930 r. na dworcu kolejowym w Tokio młody
Japończyk oddał kilka strzałów do premiera raniąc go śmiertelnie. Hamaguchi z przestrzelonym w ośmiu
miejscach jelitem męczył się jeszcze kilka miesięcy w szpitalu, umierając w 1931 r. Na fotelu premiera
zasiadł, cieszący się większym od swego poprzednika zaufaniem ekspansjonistów japońskich, baron
Shidehara.
Przejście w 1931 r. Japonii do jawnej agresji przeciwko Chinom (zagarnięcie w wyniku incydentu
mukdeńskiego Mandżurii i stopniowe przenikanie zbrojne w głąb Chin północnych i północno-
wschodnich a następnie i środkowych) zaostrzyło sytuację wewnętrzną Nipponu. Rządy cywilne - choć
bez reszty wspierające agresywne poczynania kół wojskowych - przestały już wystarczać japońskim
militarystom. Ci ostatni domagali się w coraz to bardziej zdecydowany sposób ustanowienia w kraju
rządów armii, dyktatury wojskowej. Ponieważ tego rodzaju postulaty kwitowane były milczeniem,
zwolennicy dyktatury armii postanowili działać. Inspirowana przez grupę generałów i tajne kierownictwo
„Czarnego Smoka” grupa młodych oficerów garnizonu tokijskiego wzięła sprawę w swe ręce
postanawiając dokonać siłą zamachu stanu.
W dniu 16 maja 1932 r. do stołecznej rezydencji premiera, 77-letniego Tsuyoshi Inukai, wdarło się
około godziny 17.00 pięciu poruczników i trzynastu kadetów. Po zlikwidowaniu ochrony spiskowcy ranili
śmiertelnie Inukai, który wkrótce zmarł. Inne grupy spiskowców zaatakowały w tym samym czasie szereg
ważnych obiektów w stolicy, obsadzając wiele z nich na kilka godzin. Zamach nie powiódł się jednak.
Generalicja japońska jako całość nie poparła młodych oficerów. Nie poparły ich więc i inne oddziały
wojska. Zamachowcy zostali rozbrojeni. Ujętych postawiono przed sądem i skazano na karę śmierci. Ich
los wkrótce zmienił się, zostali ułaskawieni przez cesarza; od dnia 24 marca 1933 r. objął bowiem w
Japonii władzę rząd cywilno-wojskowy. W kraju zlikwidowano resztki swobód demokratycznych, a armia
japońska rozpoczęła operacje wojenne przeciwko Chinom na znacznie większą niż dotąd skalę.
Stałe rozszerzanie się agresji japońskiej w Chinach wpłynęło na dalsze zaostrzenie się sytuacji
wewnętrznej w samej Japonii, pogłębianie się procesów militaryzacji wszystkich dziedzin życia. Ale w
kołach rządzących Tokio a nawet w samej armii i marynarce wojennej nie było jedności poglądów. Wielu
generałów i admirałów nadal wypowiadało się za ostrożnym i stopniowym działaniem bez ryzykowania
globalnego konfliktu z Anglią i USA. Inni uważali, iż nie ma na co czekać i należy działać zdecydowanie,
ryzykując nawet rozpętanie wielkiej wojny na Pacyfiku. Ten spór w „rodzinie” doprowadził wkrótce do
nowego wybuchu.
W nocy z 25 na 26 lutego 1936 r. grupa młodych oficerów z tajnej organizacji Kodoha (frakcja
Sprzysiężenia Szlaku Cesarskiego) podjęła próbę dokonania zamachu stanu. Obsadzono wiele obiektów
strategicznych w stolicy, gmachów rządowych, zbudowano barykady. Zamordowani zostali: admirał
Makoto Saito, minister finansów Korekiyo Takahashi, generał Jotaro Watanabe, admirał Kantaro Suzuki.
Premier Japonii, Keisuke Okada,
ocalał cudem. Spiskowcy zamiast niego zabili jego szwagra. Przez kilka dni w Tokio trwało wrzenie.
Rząd ogłosił stan wojenny. Po kilku dniach spiskowcy, na których czele stał Teruzo Ando, zostali
zmuszeni do złożenia broni, ujęci, a następnie skazani na śmierć i straceni. Niemniej jednak Japonia
uczyniła dalszy krok na prawo, w kierunku wielkiej wojny. Nastąpiło dalsze pogłębienie procesu
militaryzacji kraju, a już w rok później, w lipcu 1937 r. rozpoczęła się otwarta wojna chińsko-japońska.
Potem wydarzenia zaczęły rozwijać się już w coraz to bardziej zawrotnym tempie. Nadszedł rok 1941
a z nim wybuch wielkiej wojny na Oceanie Spokojnym. Wyprawa na podbój Azji nie przyniosła jednak
Nipponowi powodzenia. Wielkie sny samurajów o panowaniu nad niezmierzonymi przestrzeniami Azji
kontynentalnej i archipelagów Pacyfiku zakończyły się tragicznym przebudzeniem. Japonia poniosła
sromotną klęskę. W chwili gdy wojska amerykańskie zaczęły zagrażać inwazją macierzystym wyspom
Japonii, kiedy nad Hirosimą i Nagasaki wybuchły amerykańskie bomby atomowe, a na skoncentrowane w
Mandżurii wojska japońskie uderzyły armie radzieckie, japońskie koła rządzące i dworskie podjęły
dramatyczną decyzję kapitulacji, aby uratować kraj przed całkowitą katastrofą. Decyzji tej raz jeszcze nie
zrozumiała część młodej generacji armii. W nocy z 14 na 15 sierpnia 1945 r., gdy miało być nadane przez
radio, nagrane uprzednio na płytę, przemówienie cesarza zapowiadające kapitulację Japonii, grupa
młodych oficerów garnizonu tokijskiego postanowiła przeszkodzić zaprzestaniu walki, uważając to za
hańbę. Spiskowcy opanowali pałac cesarski zabijając generała Mori Takeshi, dowódcę gwardii cesarskiej
i kilka innych osobistości świata politycznego i armii. Planowano zabójstwo wszystkich polityków, o
których spiskowcy wiedzieli, iż wypowiadają się za kapitulacją (Suzuki, Hiranuma, Kido). Zamach stanu
nie udał się. Rano spiskowcy wycofali się do koszar. Przywódcy spisku popełnili samobójstwo.
Nagła śmierć przestała na jakiś czas zagrażać tym japońskim politykom, którym wojna nie wydawała
się najkorzystniejszym rozwiązaniem stojących przed krajem problemów. Jeden z rozdziałów
współczesnych dziejów Nipponu był już definitywnie zamknięty.
Rozdział I
Cios samurajskiego
miecza
Śmiertelny błysk
Stało się to w dniu 4 listopada 1921 r. na centralnym dworcu kolejowym w Tokio. Premier
Japonii, 65-letni Takashi Hara, spacerował po peronie w oczekiwaniu na pociąg, którym zamierzał udać
się do swej rezydencji w Jokohamie, gdzie miał spotkać się z grupą zaproszonych tam polityków i
przemysłowców japońskich reprezentujących te wpływowe koła ludzi interesu, o których poparcie od
dłuższego już czasu intensywnie zabiegał. Na dworzec przybył nieco przed czasem, stąd teraz musiał
czekać. Kilka kroków dalej za premierem kroczył, starając się nie zmniejszać ani nie zwiększać
kilkumetrowego dystansu, członek specjalnej ochrony, dyskretnie strzegący bezpieczeństwa szefa
gabinetu. Na peronie było tego dnia raczej pusto. Kilka grup, oczekujących również na ten sam pociąg,
pasażerów zebrało się dalej w sektorze, gdzie zatrzymywały się wagony III i IV klasy. Tu gdzie
spacerował premier, nie było właściwie nikogo, poza siedzącym na małej ławeczce młodym mężczyzną,
który okryty długim wełnianym płaszczem czytał gazetę, wyraźnie nie interesując się tym wszystkim, co
działo się na peronie.
Gdy zegar dworcowy wskazywał godzinę 13.50, spikerka kolejowa zapowiedziała oczekiwany pociąg,
który miał właśnie za kilkanaście sekund wjechać na tor przy peronie trzecim, po którym od jakiegoś już
czasu
krążył spacerowym krokiem premier Hara. W chwili, gdy umilkł głos informatorki, z bramy
wyjściowej dworca wbiegło na trzeci peron dwóch mężczyzn z dużymi walizami, kierując się do sektora
II i I klasy. Pojawienie się nowych osób na peronie przyciągnęło na chwilę uwagę agenta ochrony.
Odrywając na ułamek sekundy wzrok od premiera, agent nie zauważył, iż w tym właśnie momencie
młody człowiek, siedzący dotąd spokojnie na ławce i pogrążony pozornie bez reszty w lekturze gazety,
zerwał się i odrzucając na bok jednym błyskawicznym ruchem płaszcz, skoczył ku premierowi trzymając
w ręku charakterystyczny samurajski miecz. Hara zdążył tylko wydać krótki okrzyk przerażenia, na który
zareagował natychmiast agent ochrony. Nim jednak zdołał zrobić choć krok naprzód, miecz błysnął w
powietrzu, godząc śmiertelnie premiera, który zalany krwią runął na kamienną płytę peronu. Zabójca
zrobił krok do tyłu, jakby szukając możliwości ucieczki. Nim jednak zdołał się odwrócić w stronę
wyjścia, dopadł go agent ochrony. Wywiązała się krótka walka. Mimo odniesienia kilku groźnych ran,
zadanych tym samym mieczem, od którego zginął premier Hara, powalony jego śmiertelnym ciosem,
funkcjonariuszowi udało się obezwładnić zamachowca i przy pomocy kilku przygodnych świadków
zajścia przekazać w ręce nadbiegających policjantów.
Wokół leżącego na płycie peronu premiera zaczął tymczasem gromadzić się tłum. W kilka minut po
dokonaniu zamachu zjawił się lekarz, ale na udzielenie jakiejkolwiek pomocy było już za późno. Premier,
ugodzony silnym ciosem samurajskiego miecza w bezpośrednią okolicę serca, już nie żył.
W kilka dni później zabójca premiera Hary, 21-letni student uniwersytetu tokijskiego, Nitta Maresuke,
stanął przed sądem. Rozprawa toczyła się - ze względu na sprawy bezpieczeństwa państwa - przy
drzwiach zamkniętych. Dlatego też niewiele z tego, co działo się wówczas na sali sądowej, przedostało się
na zewnątrz. Japońska opinia publiczna musiała zadowolić się więc jedynie lakoniczną treścią oficjalnego
komunikatu, podanego
przez całą prasę japońską. Wynikało z niego, iż zabójca był młodzieńcem niezrównoważonym
psychicznie. Uważając Harę za winnego ostatnich niepowodzeń Japonii na arenie międzynarodowej,
postanowił go zabić, co też i uczynił w dniu 4 listopada 1921 r. W sentencji wyroku podkreślono
wyraźnie, iż zamachowiec działał sam, bez jakiejkolwiek pomocy czy inspiracji ze strony osób trzecich.
Sprawa była więc oczywista i nie wymagała podjęcia specjalnego dochodzenia czy śledztwa w tej
sprawie. Cóż bowiem mogło dać najbardziej nawet drobiazgowo prowadzone śledztwo w sprawie tak
ewidentnej, jaką jest akt indywidualnego szaleństwa i fanatyzmu. Ani więc policja tokijska, ani też sąd nie
bawiły się w specjalne ceregiele i zabiegi. Studenta osądzono, skazano na śmierć i już w kilka dni później
stracono, zamykając w ten sposób definitywnie cały ten tragiczny epizod z 4 listopada 1921 r.
Szpony „Czarnego Smoka”
Oficjalny komunikat na temat tragicznej śmierci premiera Hary nie wyczerpał jednak sprawy.
Bardziej wścibscy i operatywni w swym zawodzie, od swych japońskich kolegów, okazali się dwaj
dziennikarze amerykańscy: John Sward i Stephen Waters. Im to właśnie udało się zdobyć nieco więcej
ciekawego materiału o zabójcy premiera. A dodajmy, materiał ten opublikowany później w prasie
amerykańskiej i angielskiej absolutnie nie potwierdzał japońskiej oficjalnej wersji w tej sprawie, choć
istotnie zasadniczym powodem dokonanego mordu było niezadowolenie z porażek premiera Hary w
dziedzinie zwłaszcza polityki zagranicznej. Nie chodziło tu jednak o niezadowolenie nic nie znaczącego
studenta, który zademonstrował go błyskiem samurajskiego miecza, ale o niezadowolenie kogoś zupełnie
innego; kogoś, z którego gniewem nie wolno było się nikomu w ówczesnej Japonii nie liczyć. I tak
bowiem okazało się, iż zabójca z tokijskiego dworca był członkiem tajnego stowarzyszenia znanego w
Japonii i poza jej granicami pod nazwą „Czarnego Smoka”. To stowarzyszenie wraz z kilku mu
podobnymi organizacjami odgrywało od lat wielką rolę w japońskim świecie politycznym, działając za
pomocą mafijnych powiązań, działań i nacisków, a gdy było trzeba to i aktów bezwzględnego terroru.
Zwycięstwo militarne Japonii nad Chinami w wojnie 1894/1895 a następnie seria pozornie drobnych,
lecz w rzeczywistości boleśnie dokuczliwych porażek dyplomacji Tokio wpłynęło niezwykle pobudzająco
na rozwój szowinizmu japońskiego nierozerwalnie sprzęgniętego z militaryzmem tysiącami widocznych i
niewidocznych nici. Umocnione w 1895 r. przekonanie, iż zwycięska wojna może najskuteczniej i
najpełniej urzeczywistnić gospodarcze, polityczne i militarne plany rozwoju wielkiego Nipponu i
zapewnić mu wspaniałą przyszłość, stworzyło niezwykle podatny grunt dla narodzin i początku
działalności wielu skrajnie nacjonalistycznych, tajnych związków, bractw, organizacji i stowarzyszeń,
których celem było wspieranie wszelkimi siłami, środkami i metodami programu japońskiej ekspansji.
Dwa z nich - jak się wydaje największe liczebnie i najlepiej zorganizowane - Związek Czarnego
Oceanu i Stowarzyszenie Czarnego Smoka powstały jeszcze przed wybuchem wojny chińsko-japońskiej z
1894 r. Prowadzona przez nie działalność sprowadzała się początkowo głównie do wspierania najbardziej
awanturniczych polityków japońskich. Z czasem jednak zaczęły one rozwijać szeroką działalność
wywiadowczo-szpiegowską i terrorystyczną w Korei, w Chinach i w carskiej Rosji. Każdy z wstępujących
do jednego z tych tajnych bractw składał - utrzymaną w atmosferze mafijnego ceremoniału - uroczystą
przysięgę na wierność „boskiemu cesarzowi” i wspólnym celom wszystkich stowarzyszonych braci.
Pośrednim ogniwem łączącym działania obu tych stowarzyszeń było działające jawnie Wschodnio-
Azjatyckie Towarzystwo Jedności Kulturalnej. Jego działalność koncentrowała się głównie w Chinach, zaś
cel jaki mu oficjalnie przyświecał - to praca na rzecz ujednolicenia pisowni i alfabetu. W rzeczywistości
WATJK zajmowało się prowadzeniem działalności szpiegowsko-dywersyjnej i terrorystycznej w
Chinach, werbowaniem i szkoleniem szpiegów, którzy zasilali później siatkę organizacyjną Związku
Czarnego Oceanu i Stowarzyszenia Czarnego Smoka.
Działalność WATJK zaktywizowała się bardzo po wojnie 1894/1895. Wówczas to bowiem rząd
chiński wyraził, pod presją Tokio, zgodę na otwarcie w Szanghaju Akademii Tung Wen, której oficjalnym
zadaniem było kształcenie pedagogów i działaczy kulturalnych, poświęcających się krzewieniu idei
wspólnoty krwi wszystkich ludzi żółtej rasy. Kim byli naprawdę słuchacze i absolwenci tej „zacnej”
uczelni, pokazać miała dopiero przyszłość.
Należy dodać, iż uczelnia ta nie cierpiała nigdy na brak funduszy i odpowiedniej kadry wykładowców,
którymi byli głównie oficerowie japońskiego Sztabu Głównego i wywiadu wojskowego oraz wybitni
filolodzy z wyższych uczelni Tokio, Osaki i Kobe. Wspólnym wysiłkiem obu tych, tak pozornie różnych,
grup pedagogów, kształcono szpiegów, dywersantów i terrorystów, którzy rozpoczynali następnie swoją,
już w pełni samodzielną, działalność na bezkresnych obszarach całej Azji (w Chinach, azjatyckiej części
Rosji carskiej, Annamie, Tonkinie i Kambodży, na Malajach, w Birmie, Indiach, na Filipinach, w Indiach
Holenderskich, Australii i Nowej Zelandii, a nawet w Afganistanie). Naczelnym dyrektorem Akademii był
przez wiele lat Ki Inukai - członek ścisłego kierownictwa Związku Czarnego Oceanu. Jego zastępcą był
jeden z intelektualnych asów wywiadu japońskiego - Ali Kuhrban, który zasłynął później ze swej
działalności szpiegowskiej w Mandżurii w latach wojny rosyjsko-japońskiej 1904/1905.
W zależności od układów wewnętrznych i personalnych przetasowań Akademia znajdowała się pod
dominującym wpływem kadry kierowniczej bądź to „Czarnego Oceanu” bądź to „Czarnego Smoka”. Z
ramienia tej ostatniej organizacji działał tu, odgrywając czołową rolę, założyciel „Czarnego Smoka” -
Riohei Ucida.
Początkowo mury uczelni opuszczało rocznie około 250-300 absolwentów. Liczba ich wzrosła
następnie do ponad 1500, a słuchaczy do 5000. Po „pomyślnym ukończeniu studiów” i zdaniu wszystkich
egzaminów absolwenci Akademii Tung Wen wyjeżdżali do krajów, których język, kulturę, historię i życie
współczesne poznawali w murach swej „Alma Mater”, obejmując z reguły kluczowe stanowiska w
działających tam komórkach i ekspozyturach japońskiego wywiadu.
Ponieważ życie szło naprzód, wraz z tym rosło stale zapotrzebowanie wywiadu na doskonale
wyszkolonych agentów i organizatorów służby wywiadowczej; Stowarzyszenie Czarnego Smoka
otrzymało wkrótce nowe, poufne zadanie uruchomienia dalszych tego typu uczelni. Tym razem
zorganizowano je w samej Japonii. Jedna z nich powstała w Tokio, otrzymując nazwę - raczej mylącą -
Cesarskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Drugą utworzono w Osace i nazwano Wyższą Szkołą
Języków Obcych. Programy dydaktyczne obu tych uczelni oparte zostały na sprawdzonych już wzorach
Akademii Tung Wen. Nieco wyższy poziom osiągnęły tu - ze względu na bliskość szerokiej bazy
wojskowej - zajęcia praktyczne uczące posługiwania się bronią i rozwijające sprawność fizyczną
słuchaczy.
W miarę nieustannego wzmagania się agresywnych nastrojów i ekspansjonistycznych tendencji wśród
kół rządzących Japonii, główną niemalże monopolistyczną rolę w tajnych, szowinistycznych
organizacjach odgrywać zaczęło Stowarzyszenie Czarnego Smoka, odsuwając na dalszy plan Związek
Czarnego Oceanu, będący najstarszą tego typu organizacją ówczesnej Japonii. „Czarny Smok” zdołał
podporządkować sobie wkrótce i inne mniejsze tajne stowarzyszenia i związki, takie np. jak: Daiakigai,
Związek Odrodzenia Wielkiej Azji czy Turan.
Szczególnie cennym nabytkiem dla „Czarnego Smoka” było przejęcie w pierwszych latach XX wieku
„interesów” Daiakigai, która poza centralą
w Tokio miała swe sprawnie pracujące ekspozytury w
Mukdenie, Pekinie, Szanghaju, Kantonie, Władywostoku, Chabarowsku, Bangkoku, Singapurze,
Kolombo, Rangunie, Bombaju, Kalkucie a nawet w Kabulu. Głównym działaniem Daiakigai było
rozwijanie antychińskiej i antyrosyjskiej propagandy oraz szerokie propagowanie wszelkich osiągnięć i
sukcesów Japonii, predestynujących ją - zgodnie z naczelną ideą programu tej organizacji - do odegrania
hegemonistycznej roli w Azji. Organizacja ta, mimo iż była niezbyt wielka pod względem liczebnym,
dysponowała całą siecią nowoczesnych drukarń, co umożliwiało jej wydawanie wielu książek, broszur,
periodyków, plakatów oraz różnego rodzaju ogłoszeń i reklam. Prowadzona przez Daiakigai swego
rodzaju dywersja ideologiczna stała się ważnym uzupełnieniem wywiadowczo-szpiegowskiej i
dywersyjno-terrorystycznej działalności Stowarzyszenia Czarnego Smoka.
Inną rolę odgrywała w siatce „Czarnego Smoka” tajna organizacja Turan. Działała ona w
muzułmańskich krajach Azji, a jej zadaniem było zjednywanie sympatii ich narodów dla Japonii i jej
planów wyparcia z Azji wpływów i pozycji innych mocarstw imperialistycznych, w myśl lansowanego w
Tokio hasła: „Azja dla Azjatów” - czytaj: „Azja dla Japończyków”. Agenci Turanu rozwijali zwłaszcza
bardzo ożywioną działalność w Holenderskich Indiach Wschodnich (dziś Indonezja), na Półwyspie
Malajskim, w Indiach, Iranie i Turcji, a nawet i na Bałkanach.
Podobną rolę odgrywała, podporządkowana również organizacyjnie „Czarnemu Smokowi”, inna tajna
organizacja występująca pod nazwą Związku Białego Wilka, penetrująca głównie środowiska rosyjskich i
tureckich emigrantów w Japonii i innych krajach Azji. Warto dodać, iż pod wpływem tej organizacji
powstało tureckie tajne stowarzyszenie - Bractwo Szarego Wilka. Na zrębach tej organizacji powstała i
rozwinęła się w wiele lat później turecka organizacja terrorystyczna, której członkiem był Mehmet Ali
Agca. To przez niego oddane strzały ugodziły w dniu 13 maja 1981 r. papieża Jana Pawła II w Rzymie na
Placu św. Piotra.
Działania Związku Białego Wilka, obejmujące swym zasięgiem nawet kraje Środkowego i Bliskiego
Wschodu oraz Półwyspu Bałkańskiego, ułatwiały powiązania tajnych służb Japonii z tajną turecką
organizacją Związku Szarego Wilka z Istambułu oraz Ligą Panturecką.
Funkcjonowanie dziesiątków przeróżnych tajnych związków, stowarzyszeń i organizacji nie
prowadziło do wzajemnych antagonizmów, starć i walki konkurencyjnej, tak typowej np. dla mafii
amerykańskiej. Wspólny był tu bowiem cel, wspólna inspiracja i równie wspólny kierunek uderzenia. Nie
bez znaczenia był również fakt, iż działaniu całego tego tak niezwykle skomplikowanego tajnego świata
patronował jeden z współtwórców konstytucji japońskiej i najbliższych współpracowników cesarza -
baron Ito Hirobumi, wieloletni premier i wybitny polityk japoński. Jego bezpośrednie kontakty z
przywódcami Związku Czarnego Oceanu, Stowarzyszenia Czarnego Smoka, Związku Odrodzenia
Wielkiej Azji czy Wschodnio-Azjatyckiego Towarzystwa Jedności Kulturalnej stworzyły gwarancje, iż
działania wszystkich tych organizacji zmierzać będą w kierunku wytyczonym przez koła rządzące kraju,
bez ryzyka wzajemnych starć i antagonizmów.
Pisząc o szpiegowsko-dywersyjnej działalności Związku Czarnego Oceanu, Stowarzyszenia Czarnego
Smoka czy też Daiakigai i Turanu, nie można tracić z oczu i innego, nie mniej ważnego aspektu ich
istnienia. Polegał on na ścisłym powiązaniu ze sobą tajnych organizacji mafijnych i współpracującego z
nimi bezpośrednio japońskiego wywiadu i kontrwywiadu z oficjalnym światem wielkiej polityki i
dyplomacji, działającym już otwarcie pod najwyższym patronatem cesarza i jego rządu. Znani politycy
japońscy: Ki Inukai, Cici Owoda, Koki Fukusima, Shigenobu Okuma, Mitsuru Tojama, byli jednocześnie
twórcami i asami japońskiego wywiadu a także czołowymi działaczami tajnych stowarzyszeń i
organizacji. Wytworzyło to sytuację, w której wszystkie te organizacje, stowarzyszenia i związki stały się
narzędziem rządu w realizacji jego polityki imperialistycznej ekspansji, będąc równocześnie silnym i
sprawnie działającym instrumentem nacisku wewnętrznego na rząd i poszczególnych jego przedstawicieli,
wpływającym na to, aby rząd ten jako całość i jego ministrowie nigdy od takiej właśnie polityki nie
ważyli się odstąpić.
Co więcej, tym, co mogło wyróżniać japońską służbę wywiadowczą spośród podobnych służb innych
mocarstw, była jej masowość i uniwersalność społeczna. Agentami wywiadu japońskiego - jak to
potwierdzić miała historia - byli rozsiani po całym świecie Japończycy: drobni kupcy i rzemieślnicy,
księgarze, sprzedawcy pornograficznych obrazków i fotografii, handlarze narkotyków, instruktorzy
modnych dyscyplin sportu, przewodnicy turystyczni i turyści, właściciele kasyn gry i domów publicznych,
sutenerzy i prostytutki, właściciele hoteli, taksówkarze, kolejarze, lekarze, adwokaci. Większość z nich nie
otrzymywała za swą działalność szpiegowską czy dywersyjną, a jak było trzeba i terrorystyczną, bez
względu na stopień ponoszonego ryzyka, żadnego specjalnego wynagrodzenia. Źródłem ich utrzymania
były dochody uzyskiwane z wykonywanego oficjalnie zawodu. Jedynie większe fundusze, potrzebne np.
na sfinalizowanie jakiejś poważniejszej akcji szpiegowskiej czy wręcz transakcji kupna tajnych
dokumentów, dostarczane były agentom za pośrednictwem odpowiedniej ekspozytury wywiadu czy też
komórki dyspozycyjnej „Czarnego Smoka”. Regułą był natomiast zwyczaj wyposażania wysłanego w
świat agenta tak, aby mógł on otworzyć własny sklep, warsztat rzemieślniczy, hotel czy jakieś inne
przedsiębiorstwo, umożliwiające mu później prowadzenie normalnej egzystencji bez budzenia
jakichkolwiek i czyichkolwiek podejrzeń.
Wszystko to dowodzi, iż większość agentów japońskich tajnych organizacji pracowała i narażała się
nie dla pieniędzy. Cechował ich fanatyzm i bezprzykładne oddanie sprawie cesarza i wypełniania jego
świętej woli oraz bezgraniczna wierność tej tajnej organizacji, której byli członkami. Niedochowanie tej
wierności równało się zresztą śmierci - i o tym każdy z japońskich agentów i członków tajnych bractw
doskonale pamiętał.
Tak więc tajne organizacje wywierały również silny wpływ i nacisk na własne sfery rządowe, a
zwłaszcza konkretnych polityków, i wyższych funkcjonariuszy państwowych Japonii, poddając ich
postępowanie woli najbardziej reakcyjnych i powiązanych z militaryzmem kół politycznych kraju.
Człowiekiem, który nadawał ton „polityce personalnej” japońskiego mafijnego „czarnego” światka, był
Mitsuru Tojama. Na jego zlecenie podejmowano działania, w wyniku których schodzili z areny
politycznej kraju ludzie nie cieszący się już zaufaniem liderów „Czarnego Smoka”. On też, kierując
bezpośrednio pracami tajnego trybunału, nakazywał zgładzenie, z tych samych powodów, tego lub innego
polityka. Stąd też tak wiele było w wewnętrznym życiu Japonii skrytobójczych mordów politycznych i
nigdy do końca nie wyjaśnionych tajemniczych zgonów znanych powszechnie osobistości politycznych
kraju wschodzącego słońca. Zarówno sam Tojama, jak też i jego najbliżsi współpracownicy mogli mimo
to czuć się w pełni bezpieczni i bezkarni. Wielu z nich miało bezpośredni dostęp do samego cesarza,
premiera i jego ministrów. Wiedzieli o wszystkich najbardziej poufnych posunięciach i decyzjach rządu,
sami z kolei informując go o pracy swych agentów i jej efektach.
Znaczne ożywienie działalności tajnych stowarzyszeń japońskich nastąpiło po zwycięstwie nad
Chinami w wojnie 1894/ /1895. W tym też czasie - tak jak w innych dziedzinach życia Nipponu - wywiad
japoński przejął najlepsze wzory działań od podobnych mu służb innych krajów. W swej pracy japońscy
organizatorzy szpiegostwa, dywersji i sterowanego przez państwo terroryzmu zaczęli wzorować się
zwłaszcza na wypróbowanych już metodach działania wywiadu niemieckiego, głównie na szkole jego
wieloletniego szefa - Wilhelma Stiebera. W Tokio nie przypuszczano zapewne wówczas, iż kiedyś, w wiele
lat później, Hitler i jego współpracownicy w
rodzaju Himmlera, Heydricha, Canarisa, Rosenberga czy
Bohlego studiować będą równie uważnie dzieje japońskiego tajnego świata, czerpiąc z nich wiele cennego
materiału i tworzywa do budowy struktur organizacyjnych i opracowania najskuteczniejszych metod
działania faszystowskiej V kolumny.
Szkoła Stiebera zapłodniła Japończyków myślą tworzenia całej sieci luksusowych domów
publicznych, tzw. zielonych domów, zaspokajających najróżnorodniejsze gusta erotyczne klientów.
Zatrudnione w nich prostytutki były agentkami wywiadu japońskiego. Od swych przygodnych
kochanków, z reguły miejscowych notabli, ludzi wpływowych, wiele wiedzących, wyciągały interesujące
ich tokijskich szefów wiadomości i informacje, często o bezcennym znaczeniu. Wobec osób
odwiedzających te domy stosowano szantaż, za pomocą którego skłaniano ich do współpracy z wywiadem
japońskim. Szantaż stosowano zwłaszcza wobec tych ludzi, na których pozyskaniu bardzo temu
wywiadowi zależało.
Szybka rozbudowa sieci szpiegowskiej wywiadu japońskiego, jak też zadania stawiane mu przez
najwyższych zwierzchników z Ministerstwa Wojny wzmagały zapotrzebowanie na kadrę dobrze i
wszechstronnie wyszkolonych agentów. Dlatego też już w końcu XIX wieku uruchomiono w Japonii kilka
specjalnych szkół wojskowych, których zadaniem było szkolenie agentów wywiadu. Najstarsza z nich
powstała w Sapporo na wyspie Kokkaido, działając pod patronatem Związku Czarnego Oceanu i
osobiście samego Mitsuru Tojamy. Nauka trwała w niej niecałe dwa lata. Jej słuchacze uczyli się języków
obcych, a zwłaszcza: koreańskiego, chińskiego, rosyjskiego i angielskiego, opanowywali wszelkie tajniki
dżiu-dżitsu i karate, zapoznawali się z trudną sztuką charakteryzacji. Dzięki niej to bowiem dzisiejszy
handlarz jutro mógł już być posłusznym sługą, a następnego dnia naprawiaczem garnków i to broń Boże
nie Japończykiem, bo na tych policja chińska czy rosyjska mogła zwracać baczniejszą uwagę, ale
właśnie
Chińczykiem czy Koreańczykiem.
O roli odegranej przez tajne stowarzyszenia japońskie w dziele realizowania kolejnych etapów rozwoju
militaryzmu japońskiego i jego podbojów można by napisać całe tomy. Siłą rzeczy ograniczymy się do
tematyki bezpośrednio związanej z treścią książki.
W interesującym nas tu bezpośrednio okresie, najsilniejszym liczebnie i najmocniejszym
organizacyjnie było Stowarzyszenie Czarnego Smoka, założone w 1901 r. przez Richei Ucidę. Nazwa
Stowarzyszenia pochodziła od rzeki Amur, czyli - jak nazywali ją tubylcy - rzeki Czarnego Smoka,
tworzącej naturalną granicę między chińską Mandżurią a wówczas carską Rosją.
„Wszyscy jego członkowie założyciele - stwierdza Ronald Seth w swej pracy pt. Tajni agenci (z
dziejów wywiadu japońskiego) - zdobyli już doświadczenie szpiegowskie na kontynencie azjatyckim.
Ucida zorganizował szkołę dżiu-dżitsu Związku Czarnego Oceanu we Władywostoku; Sugijama był
kierownikiem «Hali Rozkoszy» w Hankou; Mitsuru Tojama (...) założyciel Związku Czarnego Oceanu,
nim umarł w sędziwym wieku w roku 1944, był przez długie lata doradcą Związku Czarnego Smoka, a
jednocześnie prezesem Stowarzyszenia Pomocy Rządowi Cesarskiemu, oficjalnej organizacji politycznej
Japonii.
W roku 1944 Stowarzyszenie Czarnego Smoka posiadało około 10 tysięcy członków i miało już za
sobą długoletnią działalność, obejmującą tak odległe od siebie obszary, jak Stany Zjednoczone, Ameryka
Łacińska, Abisynia i Afryka Północna. Aż do chwili rozwiązania, w szeregach Stowarzyszenia była
ogromna liczba wysokich funkcjonariuszy państwowych, włącznie z jednym z ostatnich premierów, Koki
Hirotą.
Ostatnim prezesem Stowarzyszenia Czarnego Smoka był Josihisu Kurusu, również jeden z prezesów
Stowarzyszenia Pomocy Rządowi
Cesarskiemu. Kurusu, nie zaś przedstawiciel rządu, był tym, który 3 czerwca 1943 roku groził
telegraficznie prezydentowi Rooseveltowi i premierowi Churchillowi okrutnymi konsekwencjami, jeśli
siły aliantów nie skapitulują bezwarunkowo przed Japonią. Jest to dowód, jaką potęgę stanowiło
Stowarzyszenie przez cały czas swego istnienia”.
I właśnie temu Stowarzyszeniu naraził się premier Hara, przepłacając to własną głową.
Trudności i kontrowersje
Wybuch 1 wojny światowej otworzył przed Japonią okres kilkuletniej politycznej prosperity,
dając jej ogromną szansę uzyskania poważnych i łatwych zdobyczy na Dalekim Wschodzie. Po
zagarnięciu posiadłości wyspiarskich Niemiec na Oceanie Spokojnym i ich koncesji w Chinach,
Japończycy zaczęli coraz to mocniej usadawiać się na chińskim terytorium, korzystając z wewnętrznego
rozbicia wielkich Chin. Wybuch i zwycięstwo Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej w
Rosji, a następnie rozpętanie przez białą kontrrewolucję krwawej wojny domowej wspartej przez
mocarstwa imperialistyczne interwencją zbrojną 14 państw postanowił wykorzystać militaryzm japoński
do podjęcia próby rozszerzenia ekspansji japońskiej również i na ogromne obszary rosyjskiego Dalekiego
Wschodu, ciągnące się od wybrzeży Pacyfiku aż po Ural. Na terenie Przymorza, nad Amurem i dalej na
zachód na całej niemal Syberii aż zaroiło się od japońskich dywizji. W Tokio zaczęto już sądzić, iż być
może za kilka miesięcy, a najdalej za rok lub półtora całe północne i północno-wschodnie Chiny oraz
Syberia staną się obszarem politycznej i gospodarczej dominacji japońskiej. Z każdym dniem rosły
apetyty, wysuwano coraz to nowe ekspansjonistyczne postulaty i żądania, rozbudowywała się armia i
marynarka wojenna, rosły w siłę tajne związki i stowarzyszenia. Szybko okazało się jednak, iż radość tych
wszystkich, którzy widzieli już wielką Japonię
w granicach od Bajkału po Hunagho, była co najmniej przedwczesna.
Na konferencji pokojowej w Wersalu, obradującej od 18 stycznia do 28 czerwca 1919 r., nie udało się
Japończykom, mimo usilnych i niezwykle zręcznych zabiegów dyplomatycznych przedstawiciela rządu
japońskiego Makino Nobuaki, uzyskać aprobaty innych wielkich mocarstw dla większości wojennego
łupu Nipponu. Co prawda Waszyngton, Londyn i Paryż zgodziły się na pozostawienie w rękach
japońskich na 99 lat niemieckich posiadłości wyspiarskich na Pacyfiku (wyspy: Karoliny, Mariany i
Marshalla) i pewnych koncesji w Chinach, ale o aprobacie dla mocnego usadowienia się samurajów w
chińskiej Mandżurii, nie mówiąc już o innych rejonach Chin, nie mogło być mowy. Wkrótce załamała się
też i japońska wyprawa do Radzieckiej Rosji. Co prawda, ostatnie oddziały japońskie opuściły
Władywostok dopiero w listopadzie 1922 r., ale już w połowie 1921 r. jasne było, iż ani dywizje
japońskie, ani wspierane przez nie oddziały białych generałów i atamanów nie pokonają sił rewolucyjnej
Rosji. Nie mogło też wzbudzić większego optymizmu w Tokio zwołanie na dzień 12 listopada 1921 r. w
Waszyngtonie konferencji dziewięciu państw (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Japonia,
Chiny, Włochy, Holandia, Belgia i Portugalia), która - jak już zdawano sobie z tego sprawę - miała
przypieczętować dyplomatyczną klęskę Japonii, zmuszając Nippon do faktycznego i prawnego
zrezygnowania prawie z wszystkiego, co udało mu się zagarnąć w poprzednim, korzystnym dlań, okresie.
Należy przy tym dodać, iż dość nieśmiałe jeszcze wówczas próby militarnego utrzymania pewnych
pozycji w północno-wschodnich Chinach, mimo początkowych sukcesów, zakończyły się ostatecznie
porażką. Rzecz w tym, iż po lokalnych starciach z niewielkimi stosunkowo oddziałami chińskimi i
osiągnięciu w nich sukcesu należałoby następnie rzucić do akcji większe siły, by ten sukces
przypieczętować. Należałoby tak uczynić nawet bez aprobaty, a co więcej - wbrew stanowisku innych
wielkich mocarstw. Rząd premiera Hary na taki właśnie krok nie odważył się. Premier należał do grona
tych polityków japońskich, którzy opowiadając się za ekspansją japońską na kontynencie azjatyckim i
terenach wyspiarskich wielkiego oceanu, uważali, iż Japonia jest jeszcze do takiej ekspansji nie
przygotowana, a ustępując znacznie pod względem gospodarczym i militarnym takim wielkim
mocarstwom, jak Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, bezpośrednio zainteresowanych rozwojem
wydarzeń w strefie Oceanu Spokojnego, nie może jeszcze ryzykować otwartego z nimi konfliktu. Na razie
więc należało ustępować i godzić się na chwilowy odwrót i utratę nawet tego, co dopiero udało się zdobyć
i opanować.
Ale zdania premiera Hary - choć nie można mu było odebrać logiczności w rozumowaniu - nie
uznawali za swoje wszyscy przedstawiciele japońskich kół rządzących. Wielu polityków japońskich, a
zwłaszcza tych, którzy powiązani byli z armią, nie mówiąc już o wojskowych, uważało, iż taktyka
premiera jest niesłuszna a nawet wręcz szkodliwa dla interesów narodowych Nipponu. Uważali, iż trzeba
dalej robić swoje bez oglądania się na stanowisko Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii,
konferencji międzynarodowych i światowej opinii publicznej. Tam, gdzie nie można było rozstrzygnąć
sprawy przy użyciu dwóch dywizji, radzili wysłać dalszych pięć. Możliwości wielkiego konfliktu nie brali
w ogóle pod uwagę, a w razie jego wybuchu twierdzili, iż Japonia i tak sobie da radę.
Wyrok
Pogląd premiera Hary, mimo coraz to silniejszej wobec niego opozycji, nadal był obowiązującą
dyrektywą działania w japońskiej polityce zagra/licznej. Popierało go kilku wybitnych polityków z
bliskiego kręgu cesarza, którzy też optowali za ostrożnością i rozsądkiem, przeciw łatwemu
awanturnictwu. W tej sytuacji przeciwnicy politycznego kursu premiera postanowili odwołać się do sądu
„Czarnego Smoka”. Na
zorganizowanej w głębokiej tajemnicy naradzie wąskiego grona przywódców
„Czarnego Smoka”, jaka odbyła się w końcu października 1921 r. na jednym z przedmieść Tokio,
postanowiono „poradzić” premierowi, aby podał się do dymisji. W razie odrzucenia przez niego tej
„propozycji” Hara miał zostać zlikwidowany. Na dwunastu obecnych braci dziesięciu oddało białe kule,
które oznaczały śmierć.
Wytypowano od razu wykonawcę wyroku, którym miał być młody student, od dwóch dopiero lat
członek stowarzyszenia, ale wywodzący się z rodziny od wielu już lat związanej z „Czarnym Smokiem”.
Młodzieniec ten już od 25 października miał być gotowy w każdej chwili na wezwanie braci, aby spełnić
to: „co musiało się spełnić”. 30 października premiera odwiedził jeden z jego przyjaciół, z którym
przedtem odbył dłuższą rozmowę emisariusz „Czarnego Smoka”. O czym rozmawiali wówczas dwaj
przyjaciele - jeszcze z czasów ławy szkolnej - nie wiadomo. Sam premier nie ukrywał jednak później,
skarżąc się swym kolegom z rządu i osobom zaprzyjaźnionym, iż pewne wpływowe koła podjęły przeciw
niemu kampanię polityczną, chcąc go zastraszyć i zmusić do ustąpienia. Próbę tego rodzaju powtórzono
jeszcze dwukrotnie, ale premier - być może nie doceniając czy też wręcz lekceważąc przeciwnika - nie
ustąpił, odrzucając zdecydowanie przekazane mu za pośrednictwem osób trzecich dobre rady „Czarnego
Smoka”.
W tej sytuacji w dniu 2 listopada, przewidziany na wykonawcę wydanego już wyroku, młodzieniec
otrzymał polecenie wykonania powierzonego mu zadania oraz krótki samurajski miecz. Wraz z tym
otrzymał też dokładne instrukcje dotyczące czasu, miejsca i bezpośrednich okoliczności akcji. Reszta
miała już zależeć tylko od niego. Wiedział, iż będzie sam i że liczyć może tylko i wyłącznie na własne
siły. Wiedział też, iż w przypadku ujęcia - a na szczęśliwe dla siebie opuszczenie miejsca zamachu raczej
nie mógł liczyć - nie wolno mu będzie ani słowem wspomnieć o tych, którzy dali mu do ręki broń i kazali
jej użyć. Wiedział, iż od momentu spotkania się
na dworcu tokijskim z premierem będzie już do końca swych dni sam, nie mogąc nawet liczyć na łaskę
czy pobłażanie sądu. Mimo to ów młody człowiek, student, syn tokijskiego lekarza, wychowany w duchu
bezwzględnego posłuszeństwa wobec woli starszych braci spod znaku „Czarnego Smoka”, nie zawahał się
ani przez chwilę, przyjmując bez dyskusji przekazany rozkaz.
Tak nadszedł dzień 4 listopada 1921 r. Krótki błysk samurajskiego miecza zakończył życie premiera
Takashi Hary, który ośmielił się zlekceważyć „dobre rady Czarnego Smoka”.
Rozdział II
Strzały na dworcu
W gordyjskim splocie
I wojna światowa doprowadziła do ukształtowania się nowego układu sił w strefie Oceanu
Spokojnego. Spośród państw imperialistycznych dwa zwłaszcza wyszły z niej poważnie wzmocnione,
wstępując w szranki wyraźnej rywalizacji i walki konkurencyjnej, której ostateczną stawką miały być
dalsze losy niezmierzonych obszarów Pacyfiku i przyległych doń ziem równie ogromnego kontynentu
azjatyckiego. Mocarstwami tymi były Stany Zjednoczone i Japonia.
Na takich wyspach, jak Wake, Guam, Fidżi, Hawaje i Filipiny rozbudowano amerykańskie bazy
morskie i lotnicze, a także stacje międzykontynentalnej łączności kablowej, zapewniającej komunikację i
łączność między Ameryką, Azją i Australią.
Nie mniej istotne było znaczenie gospodarcze tego obszaru, odgrywającego ogromną rolę w
przewozach handlowych i ruchu pasażerskim. Na tysiącach wysp Oceanu Spokojnego znajdowały się
porty docelowe i bazy zaopatrzeniowe statków handlowych i pasażerskich, okrętów wojennych i
samolotów w żywność, wodę pitną oraz paliwo. Tu też krzyżowało się aż 18 szlaków morskich i
powietrznych, łączących Stany Zjednoczone z Japonią oraz innymi krajami Azji, jak też z Australią i
Nową Zelandią. Sześć z tych szlaków prowadziło przez Hawaje. Dwanaście pozostałych biegło do portów
położonych na wschodnich i zachodnich wybrzeżach Pacyfiku. Już wkrótce powstać miało tu ponad 30
lotnisk cywilnych zbliżających do siebie wyspy rozsiane na wielkim obszarze Oceanu Spokojnego.
Należy dodać, iż cały ten niezmierzony świat wyspiarski Oceanu Spokojnego, określany często
ogólnym mianem Oceanii, a już wówczas zaczynający się powoli przekształcać w przysłowiową „kość
niezgody” między Tokio a Waszyngtonem, dzieli się według kryteriów etnograficznych na cztery wielkie
regiony: Melanezję, Polinezję, Mikronezję i Nową Zelandię. Ogólna powierzchnia lądu wynosi tu 1 502
676 km2.
Cały ten wielki obszar Oceanii, penetrowany przez białych przybyszów już od XVI wieku, stał się
obiektem intensywnej kolonizacji w drugiej połowie XIX wieku, padając łupem Hiszpanów, Holendrów,
Francuzów, Anglików, Niemców, Portugalczyków i Amerykanów. Przegrana przez Hiszpanów wojna z
USA w 1899 r. wyeliminowała ich z obecności w tym rejonie. Po I wojnie światowej wyparci zostali stąd
i Niemcy. Posiadłości ich podzielili między siebie Anglicy i Japończycy.
Ze strategicznego znaczenia Oceanii zdawano sobie dobrze sprawę zarówno w Tokio, jak też i w
Waszyngtonie. Dla Japonii panowanie nad Oceanią oznaczało otwarcie drogi do opanowania
amerykańskich wówczas Filipin, do Chin, francuskich Indochin (obecnie Socjalistyczna Republika
Wietnamu, Laos i Kampucza), Holenderskich Indii Wschodnich (dzisiejsza Indonezja) oraz brytyjskich
posiadłości kolonialnych: Malajów, Birmy, Indii, Cejlonu, Australii i Nowej Zelandii. Dla Stanów
Zjednoczonych opanowanie Oceanii oznaczało zaś stworzenie możliwości powstrzymywania ekspansji
japońskiej w głąb Azji Południowo-Wschodniej.
Ta globalna strategia dwu głównych konkurentów w strefie Oceanu Spokojnego i ich wykluczających
się wzajemnie interesów, mimo iż mogła w dniach zamykających historię I wojny światowej wydawać się
jeszcze pieśnią bardzo odległej przyszłości, to jednak już wówczas znalazła swój wyraz w rozgrywających
się wydarzeniach, tworząc zarzewie przyszłego wielkiego konfliktu, którego głównymi ogniwami miały
się stać Stany Zjednoczone i Japonia.
Przekształcenie się po I wojnie światowej Stanów Zjednoczonych w pierwsze mocarstwo świata
imperialistycznego znalazło z miejsca swój wyraz w zmianie układu sił na arenie międzynarodowej, a
zwłaszcza w strefie Pacyfiku. Monopole amerykańskie nie tylko broniły swych własnych rynków i stref
zainteresowania, ale wyraźnie dążyły do ich poszerzenia odpowiadającego aktualnemu potencjałowi
gospodarczo-finansowej potęgi USA. W tej pogoni za nowymi rynkami szczególne miejsce zajął Daleki
Wschód. I tu właśnie imperialistyczne interesy finansowo-przemysłowej oligarchii Stanów
Zjednoczonych starły się z podobnymi interesami militarystycznej Japonii, traktującej Chiny i całą Azję
Wschodnią i Południowo-Wschodnią jako strefę jej wyłącznych wpływów. Należy dodać, iż globalna
wartość produkcji przemysłowej Japonii wzrosła w tym czasie 5-krotnie. Jednym z widocznych
przejawów jej potęgi gospodarczo-finansowej w okresie I wojny światowej stał się fakt, iż ponad połowa
handlu zagranicznego Chin znalazła się w rękach japońskich.
W latach wojny Japonia uchwyciła mocno wiele ważnych punktów oparcia w Chinach, jak też na
obszarze Oceanu Spokojnego, rozbudowując m.in. swe bazy na Wyspach Mariańskich, Wyspach
Karolińskich i Wyspach Marshalla.
Coraz dobitniej i hałaśliwiej wysuwane przez Tokio hasło: „Azja dla Azjatów” rozumiane było przez
koła polityczne zainteresowanych mocarstw jako chęć przekształcenia całej Azji Wschodniej i
Południowo-Wschodniej w strefę wyłącznych wpływów Japonii i przeciwstawienia umacnianiu się tu
Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji. Dlatego też z tak wielkim niepokojem śledzono w
Waszyngtonie i Londynie coraz to nowe agresywne poczynania japońskie w Chinach, takie jak choćby
działalność przedstawiciela banków japońskich Nisihary w Pekinie, który już w 1918 r. doprowadził do
dalszego uzależnienia finansowo-gospodarczego Chin od Japonii.
Rozwijająca się od chwili pojawienia się na arenie dziejowej współczesnej Japonii walka o Chiny i
strefę Oceanu Spokojnego weszła po 1918 r. w nową jakościowo fazę, w której głównym węzłem, iście
gordyjskim, międzynarodowych sprzeczności imperialistycznych, brzemiennych w możliwość wybuchu
nowego wielkiego konfliktu zbrojnego, stały się stosunki japońsko-amerykańskie. Wskazywał na to W. I.
Lenin, stwierdzając już na początku lat dwudziestych z proroczą przenikliwością: „Sprzecznością
określającą międzynarodową sytuację Rosji jest walka konkurencyjna pomiędzy Japonią i Ameryką.
Rozwój ekonomiczny tych państw w okresie kilku dziesięcioleci nagromadził tak wiele zapalnego
materiału, iż zacięte starcie tych mocarstw o panowanie nad Oceanem Spokojnym i jego wybrzeżem stało
się nieuniknione. Cała dyplomatyczna i gospodarcza historia Dalekiego Wschodu dowodzi niezbicie, iż na
gruncie stosunków kapitalistycznych narastającemu ostremu konfliktowi między Japonią i Ameryką
zapobiec się nie da”.
Zarysowany tak mocno już w latach 1918-1922 konflikt japońsko-amerykański, dalej rozwijał się i
pogłębiał. Początkowo stroną przegrywającą, wypieraną, stała się Japonia, tracąc wiele z tego, co udało
się osiągnąć, zdobyć przed i w czasie I wojny światowej. Porażki dyplomatyczne poniesione na
Konferencji Waszyngtońskiej w 1922 r., a następnie klęski militarne i polityczne na kontynencie chińskim
w 1928 i 1929 r. nie skłoniły jednak militaryzmu japońskiego do rezygnacji z planów podboju Azji.
Wprost przeciwnie, zdopingowały najbardziej awanturnicze koła wojskowe i polityczne Tokio do
wzmożenia wysiłków zmierzających do wydania konkurentom Japonii pierwszej generalnej bitwy, której
polem stać się miała wkrótce Mandżuria, stanowiąca integralną część terytorium państwowego Republiki
Chińskiej. Nie miała to być zresztą jakaś przypadkowa, nie przygotowana, żywiołowa akcja zbrojna, ale w
pełni świadoma, dobrze i drobiazgowo przygotowana i zaplanowana operacja wojenna. Traktowano ją w
Tokio od samego początku jako jedynie pierwszy krok w marszu militarystycznej Japonii na podbój Chin
i całej Azji. Armia japońska działać miała w Mandżurii w myśl szczegółowo przemyślanego i
opracowanego planu ekspansji, wyłożonego bez ogródek w tajnym memorandum, czy jak to też później
określano - testamencie barona, generała Tanaki.
Nim jednak ten plan mógł zacząć być realizowany, musiało dokonać się w Tokio wiele bardzo
istotnych zmian i przetasowań na czołowych stanowiskach w rządzie oraz dowództwie naczelnym sił
lądowych i marynarki wojennej. Niektóre z tych zmian, zwłaszcza na stanowisku premiera, dokonywały
się w sposób niezwykle burzliwy i gwałtowny, na wzór wydarzeń opisanych w poprzednim rozdziale.
Politycy bardziej spokojni, nastawieni na stopniowe uzyskiwanie sukcesów i osiągnięć, musieli ustępować
miejsca zdecydowanym na wszystko ludziom armii. Gdy zaś ośmielili się oponować i bronić swego
stanowiska i polityki, stawali się z miejsca obiektem skoncentrowanego ataku i intryg, a gdy i to nie
pomagało, wręcz brutalnej przemocy, kiedy miejsce argumentów zajmowały kule z rewolweru.
Testament barona Tanaki
Wiosna 1927 r. nie wróżyła Japonii spokoju. Jednego z pierwszych dni kwietnia prasa tokijska, a
za nią następnie i prowincjonalna, doniosła o upadku gabinetu premiera Teijiro Wakatsuki, oskarżonego
przez militarystyczne koła Japonii o prowadzenie „pasywnej” czy wręcz „negatywnej” polityki
zagranicznej, a więc kunktatorstwo, nieudolność i słabość. Na czele nowego gabinetu stanął przywódca
najbardziej reakcyjnych i agresywnych kół militaryzmu japońskiego, zaufany człowiek cesarza, członek
Tajnej Rady Stanu, owej osławionej genro, generał, baron Giichi Tanaka, mocny człowiek Tokio. To z
jego nazwiskiem zrosnąć miały się na długie lata losy Nipponu i całego bezkresnego kontynentu
azjatyckiego.
W ciągu kilkunastu zaledwie godzin, jakie upłynęły od zmiany premiera, dokonano w rządzie i jego
poszczególnych resortach wielu bardzo poważnych zmian. Cywilnych polityków na najwyższym szczeblu
biurokratycznej machiny państwowej zmienili wojskowi lub przedstawiciele wielkich koncernów, takich
jak np. „Mitsui” i „Mitsubishi”, a zwłaszcza tzw. nowych koncernów, wiążący swą przyszłość z rozwojem
przemysłu ciężkiego, głównie zbrojeniowego. Wszystko wskazywało jednoznacznie na to, iż dymisja
parlamentarnego gabinetu premiera Wakatsuki, ustępującego miejsca rządowi kliki wojskowej, jest czymś
znacznie więcej niż tylko wyrazem kolejnego przesilenia rządowego spowodowanego trudnościami natury
polityczno-gospodarczej, jak to już nieraz miało tu miejsce. Dlatego też nikogo z tokijskich wyższych sfer
politycznych, a tym bardziej stałych bywalców stołecznej rezydencji premiera nie zdziwił charakter i
temat ściśle tajnej narady politycznej, zwołanej przez premiera Tanakę na dzień 30 kwietnia 1927 r.
Szczególnie wymowne było tu zwłaszcza to, iż głównymi bohaterami tej narady stali się eksperci
premiera do spraw chińskich oraz specjalnie ściągnięci do stolicy tego dnia oficerowie komórek
wywiadowczych działających przy sztabach większych japońskich związków taktycznych, stacjonujących
od dłuższego już czasu na terytorium Chin. Proszeni kolejno przez sekretarza premiera o zabranie głosu,
referowali sprawy, które nakładając się na siebie, tworzyły ogólny obraz sytuacji kształtującej się od
pewnego czasu w Chinach.
„W Chinach, ekscelencjo - mówił zwracając się bezpośrednio do samego premiera, jeden z głównych
referentów, najzdolniejszy ekspert do spraw chińskich tokijskiego Ministerstwa Wojny, pułkownik Siro
Tokuda - dokonała się już diametralna zmiana sytuacji wewnętrznej...”.
„To już wiemy, pułkowniku - przerwał Tokudzie z widocznym zniecierpliwieniem Tanaka. - Proszę
określić bliżej, na czym ta zmiana polega, w czym się wyraża i co z tego wynika dla nas?”
„Otóż to, ekscelencjo - kontynuował nie zrażając się pułkownik - chiński kocioł, kipiący chaosem i
nieustanną rywalizacją zwalczających się wzajemnie klik lokalnych tükinów, to już zjawisko przeszłości.
Zamiast kilkudziesięciu czy co najmniej kilkunastu lokalnych ośrodków władzy będziemy tu mieli do
czynienia z dwiema głównymi siłami, których nie sposób nie dostrzec: Czang Kai-szek z jednej i
komuniści z drugiej strony...”.
„Czy pan trochę nie przesadza z tą polaryzacją sił politycznych w Chinach, pułkowniku? - przerwał
znowu Tokudzie Tanaka. - Przecież jest tu jeszcze marszałek Czang Tso-lin, a i sam Czang Kai-szek nie
osiągnął jeszcze wszystkiego, co zamierza i... wcale nie jest powiedziane, że w ogóle to kiedyś osiągnie”.
„Ma pan rację, ekscelencjo - zareplikował natychmiast Tokuda - chińska gra nie jest jeszcze
zakończona. Karty zostały już jednak rozdane, a krąg pozostałych przy stole graczy zmniejszył się do
minimum. Zostali już tylko najsilniejsi. Nie muszę dodawać, że jest wielu takich, którym zależy, żebyśmy
tymi ogranymi zostali. Marszałek Czang Tso-lin był i jest nadal naszym głównym sprzymierzeńcem w
«Kraju Środka», ale zarówno on, jak i my musimy liczyć się z całkowitą zmianą sytuacji na interesującym
nas obszarze. Chaos polityczny, wewnętrzne rozbicie kraju i jego podział na wiele prawie niezależnych
państewek rządzonych przez skłóconych ze sobą tükinów ułatwiał nam znacznie działania,
zwielokrotniając szansę powodzenia. Rewolucja na południu i utworzenie w Kantonie silnego
rewolucyjnego a jednocześnie nacjonalistycznego centrum politycznego stały się punktem wyjścia dla
rozwoju całkowicie nowej sytuacji w Chinach, która budzi i musi budzić nasz niepokój”.
„Czy chce pan, pułkowniku, powiedzieć, że - przerwał znów Tokudzie Tanaka - możemy liczyć się z
możliwością pojawienia się już w najbliższej przyszłości obok czerwonej Rosji takich samych Chin?”
„Nie, ekscelencjo! - odparł Tokuda. - Ja tego nie powiedziałem. Czang Kai-szek nie jest komunistą.
Współpracował co prawda jakiś czas z nimi, wtedy gdy byli mu potrzebni do rozszerzenia wpływów
Kuomintangu i pozyskania poparcia ze strony chińskiej lewicy, poparcia, które było mu konieczne do
wyjścia na szerokie wody. Nie trwało to jednak długo. Już 20 marca 1926 r. Czang Kai-szek dokonał w
Kantonie pierwszego zamachu stanu, pozbywając się z rządu komunistów i tzw. lewicowych
kuomintangowców. Wówczas jednak nie zdecydował się na pełny i ostateczny rozbrat z czerwonymi i
związaną z nimi lewicą własnej partii, uważając, iż utrudniłoby mu to rozpoczęcie zaplanowanej już
wyprawy wojennej na północ i mogłoby przeszkodzić w zrealizowaniu planów zdobycia władzy nad
całymi Chinami. Wyszedł z założenia, że ten, kto rusza na wojnę, nie pozbywa się w tym momencie
żadnych sojuszników, którzy, być może, mogą okazać się jeszcze potrzebni. Dalszy bieg wydarzeń,
panowie, znacie, stąd też nie będę go tu dokładnie referował, ograniczając się jedynie do pewnych
podstawowych punktów. Już w lipcu 1926 r. wojska Czang Kai-szeka, złożone z nacjonalistów i
komunistów, opuściły rejon Kantonu i ruszyły na północ. 30 lipca zdobyły miasto Czangsza, stolicę
prowincji Hunan. Opanowały je zresztą oddziały dowodzone przez komunistę generała Je Tinga. Potem
Czang Kai-szek wkroczył do Hanjang i Hankou, rozbijając tu wojska Wu Pei-fu. Wkrótce upadł też i
Wuhan. W lutym następnego roku armie Czang Kai-szeka wznowiły po krótkiej przerwie dalsze działania
ofensywne w kierunku Szanghaju. Zdobycie tego największego portu i miasta Chin wraz z pobliskim
Nankinem oznaczało dla niego opanowanie środkowych Chin i otwarcie sobie drogi do Chin północnych.
Należy dodać, że tej tak efektywnej kampanii militarnej Czang Kai-szeka towarzyszyła nie mniej
ożywiona batalia dyplomatyczna, mająca na celu pozyskanie poparcia Londynu i Waszyngtonu. Jak
można się było tego spodziewać, Brytyjczycy i Amerykanie obiecali mu pomoc finansową i polityczną w
zamian za ostateczne zerwanie przez Kuomintang z komunistami i zdławienie ich ruchu w Chinach oraz
za udostępnienie całego obszaru, zjednoczonych pod batutą Czang Kai-szeka, Chin w celu swobodnej
penetracji kapitału z Wall Street i City, oczywiście kosztem pogwałcenia naszych interesów. Zerwanie
sojuszu z komunistami i wyparcie nas z Chin to cena, za jaką rządy USA i Wielkiej Brytanii zobowiązały
się poprzeć Czang Kai-szeka w walce o ustanowienie jego władzy w całych Chinach. Ale dalsze wypadki
potoczyły się niezupełnie tak, jak wyobrażał to sobie Czang Kai-szek. Zarówno bowiem Szanghaj, jak i
Nankin opanowali czerwoni, którzy w wyniku zorganizowanego tu przez siebie powstania robotników
obalili władzę lokalnego rządu, otwierając bramy swych miast nadciągającym właśnie wojskom Czang
Kai-szeka. I w tym właśnie momencie zaczął działać sojusz zawarty już uprzednio w tajemnicy między
Czangiem a mocarstwami zachodnimi. Na dzielnice Nankinu opanowane przez komunistów otwarły ogień
amerykańskie i brytyjskie okręty wojenne, a następnie uderzyły na nie wojska Kuomintangu. Komunistów
pokonano, rozbrojono, a ich przywódców zlikwidowano. W sześć dni później, 18 kwietnia 1927 r., Czang
Kai-szek utworzył w Nankinie rząd cieszący się poparciem Waszyngtonu i Londynu. W jego skład weszli
prawicowi nacjonaliści. Wielkie Chiny podzieliły się w tym momencie na trzy główne obszary.
Większość Chin południowych i środkowych, od granicy francuskich Indochin aż po Szanghaj i Nankin,
znalazła się w rękach rządu Czang Kai-szeka. Część obszaru chińskiego południa pozostała w rękach
rządu utworzonego przez lewicę Kuomintangu i komunistów w Wuhanie. Jedynie północ kraju pozostała
pod wpływem władz lokalnych podporządkowanych związanemu z nami marszałkowi Czang Tso-linowi.
Północ jest więc wciąż jeszcze w zasięgu naszych interesów i miecza, ale Czang Kai-szek szykuje się już
do wznowienia marszu swych wojsk na północ. Nadszedł czas, kiedy musimy powiedzieć sobie otwarcie i
jasno, że aprobując w pełni rozprawę Czang Kai-szeka z komunistami, nie możemy w żaden sposób
pogodzić się z faktem dojścia do władzy w Chinach silnego rządu centralnego związanego sojuszem z
mocarstwami zachodnimi. Ponieważ zaś jasne jest, iż sam Czang Tso-lin, choć wsparty naszymi
pieniędzmi i bronią, nie potrafi się oprzeć naporowi wojska Kuomintangu, tamę dalszemu ich marszowi
na północ musimy postawić my sami siłą naszego samurajskiego miecza”.
„A więc uważa pan, pułkowniku, iż nadszedł już czas naszej bezpośredniej ingerencji zbrojnej w
Chinach? - przerwał raz jeszcze Tokudzie baron Tanaka. - Sam również uznaję, iż taka interwencja jest
nieodzowna. Ale czy właściwa godzina już wybiła?”
„Sądzę, ekscelencjo - stwierdził Tokuda - iż czas już najwyższy, aby nasza armia dała nauczkę Czang
Kai-szekowi, przekonując go argumentem siły, że na północy nie ma nic do szukania. Sądzę też...”.
W tym momencie zadzwonił telefon. Podnosząc słuchawkę, sekretarz premiera rzucił gniewnie:
„Przecież zapowiadałem, aby nie łączyć! Co, tak... rozumiem, natychmiast przekażę...”.
Po odłożeniu słuchawki zwrócił się do zebranych:
„Panie premierze! Panowie! Ministerstwo Wojny upoważnia mnie do poinformowania szefa gabinetu i
wszystkich tu zebranych, że dziś rano wojska Czang Kai-szeka, kontynuując swą ofensywę na północ w
kierunku Pekinu, opanowały znaczną część Półwyspu Szantung, wkraczając do stolicy tej prowincji,
miasta Tsinan. W wielu punktach doszło do lokalnych potyczek ze stacjonującymi tam naszymi
wojskami”.
„A więc stało się - przerwał sekretarzowi Tanaka. - Niech pan przejdzie, pułkowniku, do wniosków.
Nie ma już, jak sądzę, potrzeby nikogo tu przekonywać co do tego, czy ingerować, czy nie. Musimy
natomiast omówić szczegóły przeprowadzenia odpowiedniej operacji zbrojnej”.
Narada trwała...
A tymczasem sytuacja wewnętrzna w Chinach komplikowała się dalej. Już w dniu 3 maja 1927 r.
wojska japońskie zaatakowały w rejonie Tsinanu oddziały Czang Kai-szeka. Doszło do tzw. incydentu
tsinańskiego. Natarcie Japończyków zaskoczyło siły kuomintangowskie i zatrzymało ich dalszy marsz w
prowincji Szantung. Po zastosowaniu akcji zbrojnej zaczęli aktywnie działać tokijscy dyplomaci,
przekazując rządowi nankińskiemu żądanie premiera Tanaki wycofania wojsk chińskich z Szantungu.
Szantaż ten, wsparty argumentem siły militarnej, przyniósł rezultaty. Czang Kai-szek przestraszył się
„mocnego” człowieka z Tokio i wstrzymał na jakiś czas ofensywę swych wojsk z Szanghaju. Nie był to
jednak sukces, który mógł zadowolić Tokio. Okazało się bowiem, iż zatrzymanie natarcia wojsk
kuomintangowskich w Szantungu przez Japończyków nie oznaczało bynajmniej całkowitego
zahamowania ich ofensywy na północ. A dalszą drogę wiodącą z Nankinu na Pekin i dalej na Mukden
zagrodzić mogły wojskom Czang Kai-szeka jedynie naprawdę poważne siły regularnej armii japońskiej, a
na wysłanie ich do Chin w sposób oficjalny nawet rząd barona Tanaki wówczas jeszcze się nie
zdecydował.
Akcja wojsk japońskich w Szantungu w swym ostatecznym efekcie miała jedynie znaczenie lokalne, a
ponadto spowodowała w całych Chinach masowy bojkot towarów japońskich. Jednocześnie rząd
nankiński odwołał się do Ligi Narodów, oskarżając Japonię o agresję wobec Chin. W odpowiedzi na to
rząd japoński przekazał wszystkim wielkim mocarstwom memorandum, w którym domagał się
zorganizowania wspólnej akcji, której celem miało być niedopuszczenie do wojny domowej w
północnych Chinach. Ta propozycja, mająca na celu powstrzymanie marszu wojsk Czang Kai-szeka na
północ, nie znalazła, jak można się było tego spodziewać, poparcia ze strony Wielkiej Brytanii i Stanów
Zjednoczonych. Wprost przeciwnie, to właśnie akcja zbrojna wojsk japońskich w Szantungu spotkała się z
ostrym potępieniem ze strony Waszyngtonu i Londynu. Zaprotestował również rząd radziecki,
stwierdzając w nocie dyplomatycznej, iż akcja w Szantungu stanowi wyraźne pogwałcenie suwerenności
Chin. W tej sytuacji Japończycy postanowili na razie zrezygnować z przekształcenia tej operacji w
otwartą wojnę z Czang Kai-szekiem. Ten skorzystał z tego, ruszając dalej na Pekin, który w dniu 5
czerwca został opanowany przez oddziały generała Feng Ju-sianga. Generał ten nie uznał jeszcze
formalnie zwierzchnictwa Nankinu, jednakże nie ukrywał, że zamierza to już w najbliższej przyszłości
uczynić. Po utracie Pekinu sprzymierzony z Japonią marszałek Czang Tso-lin wycofał się do Mandżurii,
wciąż jeszcze licząc, iż uda mu się tam utrzymać, odpierając ataki wojsk Kuomintangu.
Dalszy bieg wydarzeń w Chinach, coraz mniej pomyślny dla Tokio, skłonił nowego szefa rządu
Japonii, barona Tanakę, do podjęcia próby przeforsowania w kołach rządzących swego kraju koncepcji
zbrojnego rozstrzygnięcia obecności japońskiej na terytorium chińskim, a zwłaszcza w Szantungu i
Mandżurii. Tanaka zdawał sobie oczywiście doskonale sprawę, że tego rodzaju próba rozstrzygnięcia,
zarysowującego się coraz ostrzej, konfliktu Tokio - Czang Kai-szek napotkać może zdecydowane veto
mocarstw zachodnich, które nie ukrywały już, iż są po stronie Czanga, uzyskując w zamian jego
gwarancję dla pomyślnego rozwoju ich interesów w Państwie Środka. W tej sytuacji jasne było, iż
wzniesiony nad Chinami samurajski miecz Tokio mógł łatwo skrzyżować się z równie ostrymi mieczami
Amerykanów i Brytyjczyków.
I świadomość takiej właśnie ewentualności była tu niezwykle istotna. Idea otwartej wojny z samymi
Chinami nie napotkałaby z pewnością poważniejszego sprzeciwu nawet ze strony najbardziej ostrożnych
polityków rządzącego obozu. Inaczej jednak wyglądałaby sytuacja z możliwością globalnego konfliktu, w
którym potencjalnymi przeciwnikami Japonii mogły stać się obok Chin również Stany Zjednoczone i
Wielka Brytania. Do takiej wojny Japonia nie była jeszcze przygotowana. Wiedzieli o tym w Tokio
dobrze chyba wszyscy, nie wyłączając oczywiście i samego barona Tanaki, który konflikt wojenny uważał
za nieuchronny, ale i niezbyt odległy. Wśród rządzącej góry byli również ludzie, którzy reprezentowali
inne stanowisko w tej kwestii.
Baron Tanaka, jako orędownik i szermierz tezy o konieczności zdobycia przez Japonię panowania nad
całą Azją i strefą Oceanu Spokojnego, które postanowił osiągnąć w drodze wojny z Chinami, Związkiem
Radzieckim, Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, przewidywał rozegranie całej tej gigantycznej
batalii partiami, niejako na raty, przez wytrącanie z rąk przeciwników kolejnych atutów, likwidację
poszczególnych ogniw systemu ich obrony. Tę metodę już niedługo mieli zastosować w Europie Hitler i
Mussolini.
Należy dodać, iż Tanaka zdawał sobie dobrze sprawę, iż realizacja tego procesu „dźwigania się”, jak
on to nazywał, militarystycznej Japonii musi odbywać się w myśl doskonale opracowanego
długofalowego programu. Dlatego też wykorzystując tezy zawarte w starym planie cesarza Mutshito,
opracował taki właśnie, w pełni uaktualniony i odpowiadający pod każdym względem wymogom chwili,
program działania, który później w postaci tajnego memorandum przedstawiony został do akceptacji
cesarzowi Hirohito. Nim jednak dokument ten, stanowiący plan dalszego działania militaryzmu
japońskiego na arenie światowej, dotarł do rąk cesarza, zaprezentowany został szerszemu gronu
wybitnych osobistości z rządzącej elity na tajnej konferencji zorganizowanej w Tokio w końcu czerwca
1927 r. Wzięli w niej udział przedstawiciele armii, kół politycznych i świata gospodarczego, a zwłaszcza
ci, którzy przez wiele lat przebywali i działali w Chinach.
Konferencja ta była ściśle tajna i jej temat utrzymany był niemal do końca dla większości uczestników
w głębokiej tajemnicy. Tylko niewielu spośród osobistości zaproszonych wówczas do tokijskiej
rezydencji premiera wiedziało, iż zapozna się ich tam z dokumentem prezentującym maksymalny program
wewnętrznej ekspansji Japonii, który odtąd miał się stać podstawą japońskiej polityki zagranicznej aż po
dzień klęski wojennej Nipponu w sierpniu 1945 r. Mimo iż Tanaka nie zaprosił do siebie nowicjuszy i
większość zebranych stanowiło grono doświadczonych polityków, to tekst tajnego memorandum
odczytany przez premiera zrobił na nich kolosalne wrażenie. Długi czas po umilknięciu głosu Tanaki na
sali panowała głucha cisza.
Był to istotnie dokument niecodziennej wagi.
„W celu samoobrony, jak też dla obrony innych, Japonia - stwierdzono m.in. w tym memorandum - nie
będzie mogła usunąć trudności istniejących we Wschodniej Azji inną drogą jak polityką krwi i żelaza.
Jednakże realizując taką politykę, staniemy twarzą w twarz przeciwko Stanom Zjednoczonym. Jeżeli
chcemy w przyszłości uchwycić w swoje ręce kontrolę nad Chinami, będziemy musieli złamać Stany
Zjednoczone, to znaczy postąpić z nimi tak samo jak podczas wojny rosyjsko- japońskiej. Aby opanować
Chiny, musimy najpierw zdobyć Mandżurię i Mongolię. Aby zawojować świat, musimy najpierw dokonać
podboju Chin. Jeżeli uda się nam opanować Chiny, wówczas z obawy przed nami skapitulują wszystkie
inne państwa w Azji i kraje Mórz Południowych.
W celu wywalczenia realnych praw na terenie Mandżurii i Mongolii musimy te obszary zyskać jako
bazę i przedostać się z niej w głąb właściwych Chin pod pozorem rozwijania tam naszego handlu.
Korzystając ze zdobytych uprawnień, uchwycimy w swoje ręce zasoby całego kraju, a rozporządzając
nimi, przystąpimy do podboju Indii, Archipelagu, Małej Azji, Azji Środkowej, a nawet Europy. Jeżeli
jednak rasa Yamato pragnie zasłynąć na kontynencie azjatyckim, to pierwszym krokiem w tym kierunku
będzie opanowanie Mandżurii i Mongolii. Program naszego rozwoju narodowego przewiduje konieczność
ponownego skrzyżowania broni z Rosją na polach Mongolii celem opanowania bogactw północnej
Mandżurii. Póki ta wystająca rafa nie będzie wysadzona w powietrze, poty okręt nasz nie będzie mógł
posuwać się szybko naprzód.
Mandżuria i Mongolia są tymi krajami Wschodu, które trwają w stanie zupełnego zacofania.
Wcześniej czy później dojdzie również na tych terenach do zbrojnego starcia z Rosją”.
Memorandum barona Tanaki, które później wielu wtajemniczonych w tajne arkana polityki japońskiej
nazywało testamentem zmarłego już wkrótce militarysty, przypominało w jakiejś mierze Mein Kampf
Adolfa Hitlera. I tu bowiem uważna
lektura tego dokumentu pozwalała myślącemu czytelnikowi
przewidzieć dalsze groźne działania militaryzmu japońskiego.
O tym zaś, jakie wrażenie wywarło wystąpienie Tanaki na zebranych w jego gabinecie politykach i
wojskowych, świadczy najlepiej fakt, iż nikt z obecnych nie podjął się wówczas najmniejszej choćby
próby skomentowania, uzupełnienia czy też poddania krytyce treści zaprezentowanego dokumentu.
Mijały dni. Wielu uczestników czerwcowej narady w tokijskiej rezydencji premiera zadawało sobie
wówczas pytanie: czego było więcej w przedstawionym memorandum - wydumanej fikcji szalonego
umysłu czy też trzeźwej kalkulacji wytrawnego gracza politycznego, opartej w równej mierze na poczuciu
własnej siły, co i dobrej znajomości słabych stron przeciwnika? Na pytanie to trudno było jednak jeszcze
wówczas miarodajnie komukolwiek odpowiedzieć. Memorandum barona Tanaki, podobnie jak Mein
Kampf Hitlera, było w chwili swego powstania bliższe fikcji niż realnej rzeczywistości. Po pewnym czasie
jednak zaczęło nabierać zupełnie innego charakteru, przekształcając się w groźną rzeczywistość. A
wówczas...
Niepotrzebni muszą odejść
Rozwój sytuacji w Chinach niezupełnie pokrywał się tymczasem z założeniami tajnego
memorandum barona Tanaki. Japońska próba utrzymania siłą Szantungu zakończyła się niepowodzeniem.
Co więcej, nawet stary najmita Tokio, marszałek Czang Tso-lin, zaczął zastanawiać się, czy nie czas mu
już zmienić mocodawcę, i rozpoczął w związku z tym, w tajemnicy przed Tokio, rozmowy z
przedstawicielami brytyjskich i amerykańskich kół politycznych oraz rządu Czang Kai-szeka. Dlatego też
po oświadczeniu rządu japońskiego z 18 maja 1928 r. stwierdzającym, że Japonia nie dopuści do
przekroczenia przez wojska Kuomintangu linii Wielkiego Muru Chińskiego, zaczęto rozmyślać w Tokio o
przywołaniu do
porządku, a w razie potrzeby i ukaraniu „krnąbrnego” Czang Tso-lina. Jednakże Czang
Tso-lin nie wziął sobie zbytnio do serca ostrzeżeń japońskich i dalej robił swoje; postanowiono więc po
prostu pozbyć się go.
W dniu 4 czerwca 1928 r. marszałek Czang Tso-lin znajdował się w drodze do Mukdenu wraz z grupą
oficerów swego osobistego sztabu. Bawił w luksusowej salonce doczepionej na końcu mknącego z wielką
prędkością pociągu pospiesznego. Marszałek, jak też i jego oficerowie byli w doskonałych humorach. Tu,
w najbliższym otoczeniu tego starego północno-chińskiego militarysty, wiedziano już dobrze, że
zarysowujące się od pewnego czasu widmo utraty władzy i związanego z nią ich dolce vita zostało
zażegnane. W zamian za uznanie suwerennej władzy rządu nankińskiego nad Mukdenem, siedzibą
lokalnych władz Czang Tso-lina, Nankin godził się na utrzymanie w mocy wszystkich przywilejów,
apanaży i atrybutów władzy Czang Tso-lina w Mandżurii. Było to, mówiąc szczerze, sprzeczne ze
zobowiązaniami marszałka wobec jego japońskich sprzymierzeńców i mocodawców, ale z tym postanowił
się już Czang Tso-lin nie liczyć. To bowiem, co już otrzymał z Tokio na walkę z Czang Kai-szekiem,
Czang Tso-lin miał zamiar i tak zatrzymać, licząc, iż nikt nie będzie mu w mocy tego odebrać. Marszałek
i jego ludzie obawiali się, co prawda, reakcji Tokio, ale mimo to uważali, że zanim Japończycy zdecydują
się na podjęcie jakichś konkretnych kroków natury wojskowej, mających na celu opanowanie Mukdenu,
będzie już po wszystkim, a wówczas Japonia nie zdecyduje się już na nic, co mogłoby równać się
rozpętaniu otwartej wojny z Chinami i kryjącymi się za ich plecami Amerykanami i Brytyjczykami.
Mimo tych rozważań nastrój w salonce był raczej radosny. Wszystko jak dotąd rozwijało się
pomyślnie i nic nie wskazywało, aby coś mogło nagle przerwać tę idyllę. Sztabowcy marszałka byli coraz
bardziej rozbawieni, nic też dziwnego, że korzystali skwapliwie z serwowanych im nieustannie przez
usłużnego kelnera wyśmienitych trunków i wykwintnych zakąsek. Czas się tu nikomu nie dłużył, a kres
podróży był coraz bliżej. Mukden był już tuż, tuż...
Ten tak miły nastrój w salonce Czang Tso-lina szybko ustąpiłby atmosferze przerażenia, gdyby
znajdujący się tam oficerowie wiedzieli, iż już przed kilku dniami w Tokio wydano na nich wyrok
śmierci. Decyzję taką podjęto w tokijskiej siedzibie Kempeitai po otrzymaniu ostatniego raportu
pułkownika Doihary, z którego wynikało, iż marszałek Czang Tso-lin wycofuje swe wojska z Chin
centralnych w kierunku Mukdenu, gdzie była już skoncentrowana część jego wojsk pod wodzą jego syna,
Czang Sue-lianga. Doihara donosił również, iż Czang Tso-lin zawarł rozejm z marszałkiem Czang Kai-
szekiem i zaraz po powrocie do Mukdenu zamierzał wypowiedzieć swe dotychczasowe poddaństwo
wobec Tokio, informując o porozumieniu z rządem centralnym Kuomintangu. Dla zmylenia czujności
Czang Tso-lina w pociągu specjalnym starego marszałka zajął miejsce bliski współpracownik Doihary,
oficer sztabu armii kwantuńskiej, pułkownik Iwasaki. On też przez dłuższy czas towarzyszył Czang Tso-
linowi i jego oficerom w salonce marszałka, bawiąc zebranych wspaniałymi anegdotkami, które raz po raz
powodowały głośne wybuchy śmiechu. Dopiero przed samym Mukdenem pułkownik Iwasaki pożegnał
gospodarza i udał się do swego przedziału, który jakimś dziwnym trafem znajdował się w ostatnim
wagonie pociągu. I właśnie wtedy, gdy pociąg wjechał na strzeżony przez żołnierzy japońskich most na
rzece Lian-hon, przykryty płytą wiaduktu ruchu kołowego, rozległ się piekielny huk niezwykle silnej
eksplozji. Po nim nastąpiło jeszcze kilka wybuchów już o nieco mniejszej sile. Runęła płyta wierzchnia
mostu miażdżąc pod sobą wagony środka składu wraz z salonką marszałka. Runęły też przęsła mostu,
waląc się z rozbitymi wagonami do rzeki. Znajdujący się w pobliżu saperzy japońscy zorganizowali
natychmiast akcję ratunkową. W jej wyniku wydobyto wkrótce z rzeki 19 trupów oficerów sztabowych
armii mandżurskiej, a wśród nich marszałka Czang Tso-lina oraz generała Wu Cun-szenga.
W kilka dni później w Mukdenie odbył się uroczysty pogrzeb marszałka Czang Tso-lina i generała Wu
Cun-szenga oraz poległych wraz z nimi oficerów. Za trumnami dwu najwyższych dostojników armii
mandżurskiej, ustawionych na armatnich lawetach, kroczyła ze śmiertelną powagą oficjalna delegacja
armii kwantuńskiej z generałami: Hondzio i Nanao oraz pułkownikami: Doiharą, Kawamoto i Iwasaki na
czele.
Przeprowadzone już później śledztwo wykazało, iż w chwili eksplozji na moście kilku silnych
ładunków wybuchowych, podobny wybuch nastąpił również w salonce marszałka. Wskazywała na to
rozsadzona od wewnątrz lodówka, w której musiano podłożyć bombę. Wybuch tej ostatniej był wspaniale
zsynchronizowany z wybuchami na moście. Cóż, pułkownik Doihara był przecież mistrzem w swym
zawodzie. Ale o tym wszystkim wtedy jeszcze nie wiedziano. Faktem była tylko śmierć wiernego przez
tyle lat wasala Tokio, marszałka Czang Tso-lina. Ale tak to już bywa.... Murzyn zrobił swoje, Murzyn
mógł odejść, tym bardziej iż przestał być posłuszny... I odszedł na zawsze.
Przy okazji zamachu na życie marszałka Czang Tso-lina warto wspomnieć o jeszcze jednym jego
współorganizatorze, bliskim przyjacielu pułkownika Doihary i zaufanym człowieku wielkich koncernów
japońskich. Nazywał się on Shumei Okawa. W latach dwudziestych i trzydziestych był prezesem zarządu
Rady Dyrektorów Spółki Akcyjnej Kolei Południowo-mandżurskiej. Jego osobisty majątek był raczej
niewielki, ale z racji swego stanowiska i koneksji człowieka interesu obracał kapitałem ponad 2,5 miliarda
jenów. Broniąc tych kapitałów, czy też raczej dbając o ich szczęśliwe pomnażanie, Okawa robił co tylko
mógł, aby zapewnić sobie ochronę ze strony japońskich bagnetów. Temu zaś dziełu służyły najlepiej takie
przedsięwzięcia, jak skrytobójcze zamordowanie Czang Tso-lina, a następnie sprowokowanie incydentu z
1931 r., który oddał całą Mandżurię w ręce militarystów japońskich. Rolę dra Okawy jako jednego z
głównych ideologów i inspiratorów rozpętania wielkiej wojny na Pacyfiku, wojny mającej oddać całą
Azję (i nie tylko) w ręce Japonii, uwypuklił z całą mocą tokijski proces japońskich zbrodniarzy
wojennych.
„Jeszcze przed rokiem 1928 - stwierdzono w akcie oskarżenia Międzynarodowego Trybunału - Okawa
jawnie nawoływał do tego, aby Japonia rozszerzyła swoje terytorium na kontynencie azjatyckim przez
zastosowanie przemocy zbrojnej. Nawoływał także do tego, aby Japonia dążyła do ustanowienia swojego
panowania w Syberii Wschodniej i na wyspach Mórz Południowych.
Zapowiadał, że propagowany przez niego polityczny kurs powinien doprowadzić do wojny między
Wschodem a Zachodem, w której Japonia będzie stała na straży interesów Wschodu. Jego działalność na
rzecz tego planu znajdowała zachętę i wsparcie ze strony japońskiego sztabu generalnego. (Dodajmy, iż
łącznikiem między Okawą a japońskim sztabem generalnym był przez wiele lat generał Araki - dopełn.
F.B.). Celem tego planu był w istocie spisek (...). Przy opisie stanu faktycznego sprawy odnotowaliśmy
znaczną liczbę zacytowanych oświadczeń spiskowców, formułujących cel swojej działalności. Nie różnią
się one niczym w swojej istocie od wcześniejszego oświadczenia Okawy”.
Na procesie tokijskim podkreślono, iż osławione memorandum barona Tanaki, owe japońskie „Mein
Kampf”, w znacznej mierze przesiąknięte było ideami i wskazaniami dra Okawy. Ponieważ jednym z
bliskich współpracowników Okawy w czasie jego pobytu w Mandżurii był wyższy oficer japońskiego
sztabu generalnego, pułkownik Kingoro Hashimoto (odpowiedzialny za sprawy rosyjskie), też wówczas
siedzący na ławie oskarżonych, zażądano od niego szeregu wyjaśnień w sprawie działalności dra Okawy.
Wywiązał się wówczas dłuższy, niezwykle zacięty słowny pojedynek rozegrany w osobliwie finezyjny
sposób z oskarżonym przez oskarżyciela amerykańskiego, Tavennera. W toku tego przesłuchania
pułkownik przyznał się do swego i Okawy udziału w incydentach w Mukdenie, kiedy to doszło do śmierci
marszałka Czang Tso-lina, a następnie do rozpoczęcia agresywnych działań armii kwantuńskiej”.
Warto tu też podkreślić, wyprzedzając nawet pewne wydarzenia, co ma oparcie w materiałach procesu
tokijskiego, że udział Okawy w spiskach miał na celu również zmianę rządów w Tokio.
„Jak wskazuje wyrok, w ciągu pierwszego kwartału 1932 r. Hashimoto i Okawa - stwierdzają ówcześni
oskarżyciele ze strony ZSRR, Lew Smirnow i Jewgienij Zajcew w pracy pt. Przed tokijskim trybunałem -
przygotowywali grunt do «reorganizacji lub odnowienia państwa», rozumiejąc pod tym określeniem
faszyzację kraju. Okawa stworzył nowe stowarzyszenie imienia legendarnego cesarza Jimmu i wysunął na
piedestał jego stare zasady «kodo» i «hakko ichiu». W nowej interpretacji oznaczały zlikwidowanie
parlamentu i partii, utworzenie reżimu totalitarnego i wszczepienie Japończykom ambicji przewodzenia w
całej Azji. Do tego dodano demagogiczne hasło «sprawowanie kontroli nad koncernami» (właśnie to
posunięcie było wysunięte pod wpływem generała Araki dla zaspokojenia postulatów «młodych
oficerów» - dopełn. F.B.), żeby kierować ekspansją gospodarczą na zewnątrz, jak gdyby japońskie
monopole w tych latach trzeba było przymuszać do tego, co było ich rzeczywistym celem. Tutaj Okawa
jawnie kopiował niemieckich nazistów, którzy przed dojściem do władzy również demagogicznie
ogłaszali antymonopolistyczne hasła.
W dniu Nowego Roku 1932 ukonstytuował się w Tokio rząd Inukai, w którym ministrem finansów był
Takahashi, ściśle związany ze starą oligarchią finansową. Naturalnie, odpowiednio dzielono też pierwsze
owoce agresji, uzyskane w Mandżurii. Ponieważ nie odpowiadało to «nowym» koncernom zmierzającym
do skupienia całej kontroli nad gospodarką w swym ręku, a więc tym samym nie odpowiadało Shumei
Okawie - sięgnięto po pogróżki i szantaż. Zdecydowano, że należy pokazać Takahashiemu, iż jego
przeciwnicy są zdecydowani i dysponują środkami do prowadzenia walki. Dnia 9 lutego 1932 r. został
zamordowany kolega partyjny Takahashiego i jego poprzednik na stanowisku ministra finansów - Inoue.
Zabójstwo nastąpiło w czasie, gdy Inoue, jeden z liderów partii «Minseito», przemawiał do wyborców.
Zbrodniarz ujęty został na miejscu z jeszcze dymiącym pistoletem. Okazał się nim młody człowiek -
Masashi Onuma. Podczas przesłuchań uporczywie twierdził, że działał z własnej inicjatywy, chcąc ukarać
Inoue, który «ma bezpośredni wpływ na trudności aktualnie trapiące wieś» (...).
Jednak Takahashi nie okazał się dość zręczny i nie wykorzystał szansy. Wtedy nastąpiło drugie
uderzenie: dnia 5 marca 1932 r. został zamordowany znany działacz finansowy - baron Dan Takuma, ze
«starego» zarządu koncernu «Mitsui». Schwytani dwaj terroryści przyznali się do swoich powiązań z
tajnym stowarzyszeniem «Timeidan» (dosłownie - «Sojusz krwi»).
Wyjaśniono, że do tej organizacji należał zabójca Inoue - Masashi. Instruował terrorystów i uzbroił ich
w pistolety oficer marynarki - Fuji Imasa. Towarzystwo «Timeidan» działało pod demagogicznymi
hasłami walki z «partyjnymi biurokratami» i wszechwładzą monopoli, walki o interesy ludzi pracy na wsi,
(tu znów mamy do czynienia z hasłami lansowanymi przez generała Araki - dopełn. F.B.), która wówczas
przeżywała ostry kryzys ekonomiczny. Przed sądem wyjaśniło się, że «Timeidan» to kierowana przez
oficerów szeroka sieć terrorystyczna organizacji faszystowskich w wojsku i marynarce.
Zdecydowane i efektywne działania towarzystwa «Timeidan» wywołały panikę w kołach rządowych i
zachęciły terrorystów do ostatecznego uderzenia: 15 maja 1932 r. grupa oficerów według uprzednio
ułożonego planu wdarła się do kancelarii premiera Inukai i zabiła go. (...).
Inspiratorami spisków byli Hashimoto i Okawa. Jednak Okawa wymigał się krótkim pobytem w
więzieniu. (...)
W końcu 1935 r. po wyjściu z więzienia Okawa znów znalazł się w kręgu intryg i spisków. Jego
prawdziwi mocodawcy, władcy «nowych» koncernów «Kuhara-Ayukawa», działający w Mandżurii,
pragną ustanowienia wojskowej dyktatury i realizacji planów ekspansji dla umocnienia swoich pozycji. Po
jego stronie jest siedmiu członków wyższej rady wojskowej, a wśród nich tacy znani militaryści, jak
generałowie: Sadao Araki, Jinsaburo Mazaki, Senjuro Hayashi i Nobuyuki Abe.
Dnia 26 lutego 1936 r. około 1500 żołnierzy pod dowództwem «młodych oficerów» faktycznie zajęło
stolicę kraju Tokio i w ciągu trzech dni terroryzowało jej mieszkańców”.
Nie uprzedzajmy jednak zbytnio toku wydarzeń. Zapamiętajmy jednak ich głównego, choć zawsze
ukrytego w cieniu, bohatera - dra Okawę.
Długo nie wyjaśnione do końca okoliczności śmierci Czang Tso-lina zawiodły jednak nadzieje barona
Tanaki, sprawiając za to wiele kłopotu gabinetowi premiera. Co więcej, skrytobójczy mord pod
Mukdenem nie zdołał odwrócić już dotychczasowego biegu wydarzeń. Władzę w Mandżurii objął
bowiem syn zamordowanego przez wywiad japoński marszałka, Czang Sue-liang. Ten, mimo ostrzeżeń
Tokio, zerwał kontakty z mocodawcami swego ojca i podporządkował się rządowi Czang Kai-szeka w
Nankinie, otwierając mu dalszą drogę na północ. Dnia 8 czerwca 1928 r. wojska Kuomintangu wkroczyły
do Pekinu, przemianowanego wówczas na Beipin, a 29 grudnia tegoż roku flaga Kuomintangu powiewała
już nad Mukdenem, stolicą Mandżurii. Była to bolesna porażka dla Tokio. Całe Chiny, nie wyłączając
Mandżurii, z wyjątkiem obszarów opanowanych na południu przez siły ludowej partyzantki kierowanej
głównie przez komunistów chińskich, znalazły się w rękach rządu Czang Kai-szeka. W Tokio zdano sobie
sprawę, iż wszystko, jeżeli idzie o Chiny, trzeba będzie zaczynać niemal od początku. Uznanie rządu
Czang Kai-szeka przez wszystkie wielkie mocarstwa zmusiło do tego kroku w końcu również i Japonię,
która uczyniła to 3 czerwca 1929 r. Nie była to zresztą jedyna gorzka pigułka, którą musiał przełknąć
wówczas gabinet barona Tanaki.
W tym czasie sprawa Chin i japońskiej obecności politycznej, gospodarczej i militarnej w Mandżurii
ustąpiła zresztą na jakiś czas miejsca problematyce zbrojeń morskich, związanej bezpośrednio z dalszym
rozwojem stosunków japońsko-amerykańsko-brytyjskich. Postanowienia konferencji waszyngtońskiej z
1922 r. nie zahamowały, wbrew pozorom, wyścigu zbrojeń morskich na Pacyfiku. Przestrzeganie
ustalonego wówczas parytetu utrzymania floty pancerników nie przeszkadzało sygnatariuszom układu w
coraz to intensywniejszej rozbudowie ich flot wojennych. Budowano nowe krążowniki, niszczyciele,
torpedowce i okręty podwodne, bazy morskie i porty wojenne. Wszystko to łączyło się ze stale
wzmagającymi się i zaostrzającymi sprzecznościami w rejonie Oceanu Spokojnego. Były to przede
wszystkim konflikty między Stanami Zjednoczonymi a Wielką Brytanią w Ameryce Łacińskiej i w Azji
(a m.in. w Chinach) oraz sprzeczności amerykańsko-japońskie w Chinach i całej Azji, jak też różnice
interesów Japonii i Anglii w Chinach. Wszystkie te sprzeczności, burzące coraz wyraźniej możliwości
pokojowego porozumienia się imperialistycznych potęg, dały o sobie znać również i na zwołanej z
inicjatywy dyplomacji amerykańskiej konferencji morskiej w Genewie. W obradach konferencji, które
rozpoczęły się w dniu 20 lipca 1927 r., udział wzięły delegacje Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii
i Japonii. Francja i Włochy, mimo oficjalnego zaproszenia, odmówiły udziału w obradach. Celem, z jakim
przybyła do Genewy delegacja amerykańska, było zahamowanie zbrojeń morskich, a zwłaszcza budowy
krążowników przez Anglię i Japonię. Pod tym bowiem względem flota brytyjska przewyższała znacznie
marynarkę wojenną USA, która ustępowała zresztą w tej dziedzinie również i marynarce wojennej
Japonii. Konferencja zakończyła się jednak fiaskiem, nie doprowadzając do zawarcia żadnego wiążącego
układu. W toku dyskusji delegacja japońska wystąpiła wówczas z projektem ustalenia nowego parytetu,
dotyczącego aktualnego stanu posiadania i programów dalszej rozbudowy flot wojennych trzech
rokujących ze sobą mocarstw. Miał się on wyrażać stosunkiem 5:5:3 i obejmować już nie tylko
pancerniki, ale również wszystkie inne jednostki. Projekt ten delegacja japońska następnie zmodyfikowała
na korzyść interesów brytyjskich.
Sam premier Tanaka miał tymczasem coraz to poważniejsze kłopoty natury wewnętrznej. Część prasy
japońskiej, związanej z przeciwnikami politycznymi barona, podniosła oskarżenie wysunięte przez Czang
Sue-lianga, zarzucając premierowi gabinetu japońskiego zorganizowanie udanego zamachu na życie
Czang Tso-lina. Przeprowadzone w tej sprawie oficjalne śledztwo nie postawiło, co prawda,
przysłowiowej kropki nad „i”, ale mówiąc o zabójcach marszałka wskazywano powszechnie, wcale się z
tym nie kryjąc, na barona Tanakę i jego ludzi. Nie wzmacniały też pozycji Tanaki niepowodzenia
poniesione ostatnio w Chinach, obnażające w sposób dotkliwy mit mocnego człowieka. Te koła
polityczne Japonii, które uważały za słuszne przeciwstawić się sferom wojskowym dążącym do wojny,
zaczęły coraz śmielej i głośniej domagać się dymisji gabinetu barona Tanaki i przekazania władzy w ręce
rządów parlamentarnych.
Na skutki tego rodzaju kampanii politycznej nie trzeba było zresztą zbyt długo czekać. Dnia 1 lipca
1929 r. gabinet barona podał się do dymisji. Wkrótce, 29 września 1929 r. baron Tanaka, załamany
poniesioną porażką, zmarł na atak serca. Koła wojskowe wykorzystały pogrzeb Tanaki do zorganizowania
olbrzymiej demonstracji polityczno-wojskowej, wymierzonej przeciwko kręgom politycznym, które stojąc
na gruncie demokracji parlamentarnej, starały się powstrzymać militarystów w ich zapędach, uważając iż
awanturnictwo wojenne w dalszej konsekwencji nie przyniesie nic dobrego interesom kraju. To, co
zaczęło jednak dziać się w Japonii, wskazywało, iż trudno było tu liczyć na jakąś rzeczywistą stabilizację
polityczną.
Nowa ofiara
Nowym premierem rządu japońskiego po dymisji barona Tanaki został przywódca partii
„Mineseito” Osochi Hamaguchi. Przejmując w swe ręce ster władzy państwowej „Kraju Kwitnącej
Wiśni”, Hamaguchi i jego współpracownicy nie zdawali sobie jeszcze w pełni sprawy z trudności
piętrzących się przed ich gabinetem. Były to trudności wewnętrzne, jak też i o charakterze
międzynarodowym.
Raz jeszcze, jak przysłowiowy bumerang, powróciła sprawa zbrojeń morskich, stając się przedmiotem
obrad konferencji londyńskiej, trwającej od stycznia do kwietnia 1930 r. Wzięły w niej udział delegacje
Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Japonii, Francji i Włoch. Po długich pertraktacjach doszło do
podpisania 22 kwietnia 1930 r. układu rozszerzającego postanowienia konferencji waszyngtońskiej w
kwestii pancerników, z pewnymi drobnymi modyfikacjami, również i na inne typy okrętów. Jedynie w
zakresie okrętów podwodnych pozostawiono sygnatariuszom układu możliwość utrzymania równego
parytetu sił. Należy dodać, iż Francja i Włochy nie podpisały tej części porozumienia, która dotyczyła
krążowników i okrętów podwodnych.
Fakt podpisania układu przez delegację japońską wywołał istną burzę w Tokio. Z ostrą krytyką
wystąpił m.in. sztab japońskiej marynarki wojennej. Admirałowie: Kato, Okada, Togo i Suetsugu
oskarżyli nowy rząd japoński premiera Hamaguchi o brak troski o interesy obronności kraju. Rozpętana
została również przeciwko gabinetowi parlamentarnemu gwałtowna kampania propagandowa, w której
wzięły udział wszystkie najbardziej szowinistyczne i nacjonalistyczne organizacje, nie wyłączając tajnych
stowarzyszeń w rodzaju „Czarnego Smoka”. Atakowano osobiście premiera i wielu jego ministrów.
Oskarżano ich o naruszenie obowiązujących w kraju zwyczajów, m.in. o to, że zaakceptowali układ
dotyczący spraw obrony Japonii bez uzgodnienia ze sztabem morskim i cesarzem. Wkrótce zresztą
zaczęto ich oskarżać wręcz o zdradę. Koła militarystyczne brały wyraźny odwet za upadek w dniu 1 lipca
1929 r. wojskowego gabinetu barona Tanaki. Demonstracyjne podanie się do dymisji kilku japońskich
admirałów, a następnie ostra krytyka rządu przez przedstawicieli armii lądowej dolały oliwy do ognia. W
Tokio dojrzewał grunt do nowych gwałtownych działań.
Na początku listopada 1930 r. w tokijskiej dzielnicy Nakano, w domku Nagata Masanao, członka
stołecznego kierownictwa „Czarnego Smoka”, zebrało się kilku członków tego tajnego stowarzyszenia.
Temat spotkania był jeden - zdrada premiera Hamaguchi, który zamiast bronić mocarstwowych interesów
Japonii w Chinach i na morzu, uprawiał „niegodną Japończyka kapitulancką politykę”, zaprzepaszczając
w ten sposób wszystko co zdołał osiągnąć jego poprzednik na stanowisku premiera, czyli baron Tanaka.
Gospodarz poinformował zebranych, iż właściwi ludzie podjęli już decyzję zmuszenia premiera
Hamaguchi do ustąpienia, w innym bowiem przypadku Japonia poniesie klęskę w rywalizacji
międzynarodowej. Premier jest nieudolny, bojaźliwy i niezdecydowany. Jako polityk nie dorósł do
pełnienia powierzonej mu funkcji. W najbliższych dniach ma być przeprowadzona z Hamaguchim
rozmowa, w której ktoś, z kim premier się liczy, postara się go przekonać, aby sam, dobrowolnie zrzekł
się premierostwa. Jeżeli odmówi, powstanie zupełnie nowa sytuacja, którą również należy przewidzieć.
„Głos zabierzemy wówczas my, bracia sprzysiężeni. Do nas należeć będzie ukaranie zdrajcy! Wykonawca
woli nieba jest już wybrany. Jest nim jeden z was - stwierdził gospodarz - ale ten, kto nim jest, dowie się o
tym wówczas, gdy przyjdzie na to czas”.
W kilka dni później premier Hamaguchi miał istotnie niezbyt miłą dla siebie rozmowę. Człowiek, z
którym od wielu lat był zaprzyjaźniony - jak skarżył się jednemu z przyjaciół dnia następnego, nie
wymieniając jednak nazwiska swego rozmówcy - bardzo źle wyrażał się o polityce jego rządu, a
zwłaszcza oszczędnościach finansowych i radził mu, w dość zresztą obcesowy sposób, zrezygnować z
działalności politycznej a przede wszystkim z urzędu premiera. Hamaguchi był jednak na swe
nieszczęście uparty. Odmówił. W tej sytuacji do akcji weszli - wzorem akcji z roku 1921 - ludzie
„Czarnego Smoka”.
Był dzień 14 listopada 1930 r. Premier Osachi Hamaguchi udawał się właśnie w podróż służbową do
Jokohamy. W chwili, gdy premier stawiał już nogę na stopniu wagonu, z boku, z odległości kilku
zaledwie metrów młody człowiek, liczący nie więcej jak 20-25 lat, oddał siedem strzałów z rewolweru
celując w tułów ofiary. Funkcjonariusz ochrony, znajdujący się akurat po drugiej stronie wejścia do
wagonu, był całkowicie bezradny. Nim zdołał dosięgnąć zamachowca, ten wystrzelił już siedem razy,
trafiając trzema kulami w premiera. Jedna z ran, jakie odniósł wówczas Hamaguchi, okazała się
szczególnie bolesna i niebezpieczna, a w ostatecznym wyniku śmiertelna. Był to bezpośredni postrzał w
brzuch. Premiera zabrano natychmiast do kliniki tokijskiej, gdzie przez kilka godzin trwała walka o życie
rannego. Wycięcie przestrzelonego w wielu miejscach jelita nie zdołało jednak uratować życia rannemu,
choć zgon nie nastąpił szybko. Hamaguchi miał męczyć się jeszcze dobrych kilka miesięcy, zanim zmarł
26 sierpnia 1931 r. Do zdrowia i sił nie wrócił już nigdy, jak też na zwolnione w ten sposób stanowisko
premiera.
Zamachowca ujętego przez ochronę, przy pomocy przypadkowych świadków zbrodni, przewieziono
natychmiast do tokijskiej komendy policji. Komunikat opublikowany w prasie rządowej, na podstawie
złożonego w sprawie zamachu oświadczenia przedstawiciela japońskiego Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych, stwierdzał, iż zamachowiec działał sam, bez żadnych wspólników. Zamach nie był więc -
jak sugerował to komunikat - wynikiem jakiegoś spisku, a jedynie wybrykiem jednostki, być może
niezrównoważonej psychicznie. A więc jeszcze jeden szaleniec porywający się z bronią w ręku na szefa
rządu z jakiegoś tam bliżej nie wyjaśnionego powodu. W kilka dni później władze policyjne i inspirowane
przez nie redakcje zaczęły jak gdyby zmieniać nieco ton swych informacji i komentarzy. Tu i ówdzie -
dość zresztą nieśmiało - zaczęto sugerować, iż młodzieniec z dworca tokijskiego, strzelający do premiera,
to sympatyk jakiejś bliżej nieokreślonej organizacji opozycyjnej, która w ten sposób chciała rzekomo
zaprotestować przeciwko polityce rządu prowadzonej na arenie międzynarodowej, zwrócić uwagę na
konieczność utrzymania prestiżu Japonii i poszanowania jej siły. Innymi słowy, policja starała się
wmówić japońskiej opinii publicznej, iż do premiera strzelał ktoś, kto chciał w ten sposób zaprotestować
przeciwko japońskim przygotowaniom do wojny. Był to oczywisty absurd, ale wszyscy czekali z
niecierpliwością na proces zamachowca. Ale zamiast procesu, po dłuższym okresie milczenia, Japończycy
dowiedzieli się, z lakonicznej zresztą tylko informacji, iż młodzieniec z dworca popełnił w więzieniu
tokijskim samobójstwo. Tajemnica zamachu na premiera, który choć jeszcze żył, ale już z wypisanym w
dokumentach medycznych wyrokiem śmierci, pozostałaby w ten sposób na zawsze nieujawniona, gdyby
nie pewna niedyskrecja jednego z funkcjonariuszy tokijskiej komendy policji z wydziału kryminalnego.
Nazwiska tego funkcjonariusza nigdy zresztą nie rozszyfrowano. On to właśnie w kilka lat po całej tej
historii powiedział coś nie coś jednemu z dziennikarzy francuskich pracującemu w Japonii w charakterze
korespondenta „L'Aurore”. Opublikowane przez niego materiały pozwoliły na rzucenie nieco więcej
światła na zamach z 14 listopada 1930 r. oraz przypomnienie dziejów „Czarnego Smoka”, który wciąż,
jak widać, miał jeszcze niezwykle ostre pazury.
Sam zresztą sens zamachu odsłaniał dalszy bieg wydarzeń. Po Hamaguchim, który nie mógł już wrócić
na swe stanowisko, premierem Japonii został inny przywódca partii „Minseito”, Reijiro Wakatsuki. Jego
rząd usiłował kontynuować politykę pasywną swego poprzednika, unikając napięć wewnętrznych i
większych zadrażnień w stosunkach z innymi mocarstwami na arenie międzynarodowej. Już wkrótce
jednak miało okazać się, iż było to niemożliwe. Japonia, podobnie jak większość krajów
kapitalistycznych, znalazła się w drugiej połowie 1929 r. w kleszczach wielkiego kryzysu ekonomicznego
lat 1929-1933.
Japonia, która zdołała już stworzyć i rozwinąć na wielką skalę własny przemysł, w tym zwłaszcza
przemysł ciężki, stanęła nagle w obliczu problemów trudnych do rozwiązania. Ogółem wartość produkcji
przemysłowej Japonii podniosła się z 7029 mln jenów w 1926 r. do 7938 mln jenów w 1929 r. Produkcja
stali np. wzrosła z 1 300 000 t w 1925 r. do 2 292 000 t w 1929r. I tę właśnie tak pomyślną prosperitę
przerwał ostry kryzys. Rozwijający się dotąd szybko eksport japoński skurczył się nagle o 31%, a import
o 30% i spadał dalej. Związany z tym gwałtowny spadek produkcji przemysłowej spowodował falę
bezrobocia, które już w 1931 r. objęło ponad 3 mln ludzi. Szczególnie tragiczna stała się sytuacja wsi
japońskiej. Połączenie kapitalistycznego wyzysku z półfeudalną eksploatacją doprowadziło do głębszego
niż w innych krajach zaostrzenia kryzysu agrarnego. Cena ryżu, tego podstawowego produktu
japońskiego gospodarstwa wiejskiego, spadła w 1930 r. o 50%, jeszcze bardziej spadła cena surowego
jedwabiu. Spadek produkcji przemysłowej i bezrobocie w mieście, pogłębiająca się z każdym dniem
nędza wsi zaostrzyły sprzeczności klasowe. Liczba strajków wzrosła z 576 w 1929 r. i z 907 w 1930 r. do
998 w 1931 r., a liczba konfliktów dzierżawnych na wsi z 1501 w 1929 r. do 2231 w 1931 r.
Wzrost napięć społecznych związanych z kryzysem ekonomicznym, jak też zamierzenia niektórych
członków gabinetu parlamentarnego szukania dróg oszczędności przez ograniczanie wydatków na
zbrojenia, rozbudowę marynarki wojennej i sił lądowych, nie mówiąc już o całej serii niepowodzeń na
arenie międzynarodowej, zaktywizowały siły reakcji i militaryzmu, a zwłaszcza koła wojskowe. Po
redukcji wydatków przewidzianych w budżecie państwa na potrzeby marynarki wojennej, minister skarbu,
Junnosuke Inoue, zapowiedział wiosną 1931 r. dalszą redukcję wydatków na cele wojskowe.
Zdopingowało to sfery wojskowe do kontrakcji. Nawet ci wojskowi, którzy, jak np. generał Kazushige
Ugaki, związani byli z wielkimi koncernami i burżuazyjnymi partiami politycznymi i ich frakcjami w
parlamencie, zaczęli teraz wypowiadać się za ograniczeniem uprawnień parlamentu, odejściem od
„negatywnej” polityki zagranicznej, przywróceniem armii jej uprzywilejowanej sytuacji. Na pierwszą
linię frontu walki o rząd dyktatury wojskowej, dostosowanej oczywiście do specyfiki cesarstwa, wysunęli
się na początku lat trzydziestych „młodzi oficerowie”, tworzący ugrupowanie militarystyczne o wyraźnym
zabarwieniu faszystowskim.
Wśród młodych oficerów należących do tej właśnie na wpół tajnej organizacji, czy - jak oni sami to
nazywali - ruchu, było wielu aktywnych członków tajnego bractwa „Czarnego Smoka”, szukających
nowych możliwości aktywnego działania, uważających, iż stare struktury organizacyjne „Czarnego
Smoka” nie odpowiadają już wymogom współczesności. Reprezentujący korpus niższych i średnich
dowódców „młodzi oficerowie”, rekrutujący się już nie tylko z dawnych rodów samurajskich, lecz
również z mieszczaństwa, inteligencji, bogatego chłopstwa, zrujnowanych rodzin obszarniczych i
burżuazji, widzieli niezawodne lekarstwo na wszystkie bieżące kłopoty Japonii - polityczne, gospodarcze,
społeczne i międzynarodowe - w ustanowieniu w kraju rządów silnej ręki i przejściu do otwartej agresji w
Chinach. Bardziej wpływowe koła wojskowe, obejmujące swym kręgiem wielu wybitnych generałów i
admirałów, mniej skłonne do publicznego ujawniania swych rzeczywistych poglądów i planów, kryły się
za ruchem „młodych oficerów”, sterując umiejętnie ich działalnością w dogodnym dla siebie i ściśle
zamierzonym kierunku.
Dlatego też prawdziwi władcy armii japońskiej, potrzebując „młodych oficerów” jako taranu
uderzeniowego dla torowania drogi swej polityce, gotowi byli pozwolić na wiele swym młodszym
kolegom, nawet jeżeli to „wiele” oznaczać miało skrytobójcze zamordowanie jakiegoś polityka,
dokonanie takich lub innych krwawych porachunków z przeciwnikami, czy też głoszenie demagogicznych
haseł o konieczności walki z plutokracją
finansową. To ostatnie zresztą nie oznaczało bynajmniej, iż
soldateska japońska zamierzała na serio wydać wojnę społeczną wielkim koncernom a jedynie, że
przygotowuje się do usunięcia, tą lub inną drogą, rządu burżuazyjnego partii „Mineseito”, sprawującego
władzę w imieniu parlamentu i zastąpienie go gabinetem związanym bezpośrednio z armią. Postanowiono
wykorzystać również bojowy, fanatyczny duch „młodych oficerów”, którzy wychowani na samurajskich
tradycjach, dawali na każdym kroku wyraz swym dążeniom do wojny, na której chcieli zasłynąć, wyrobić
sobie nazwiska. Nieprzypadkowo zresztą faktycznymi przywódcami ruchu „młodych oficerów” byli nie
porucznicy czy kapitanowie, a tacy wpływowi generałowie, jak Sadao Araki czy Yukichi Mazaki.
Szczególnie wartą podkreślenia osobowość reprezentował generał Araki. Był nie tylko żądnym
podbojów militarystą, ale również politykiem i zdolnym propagatorem reprezentowanych przez siebie
idei. Jego więź z ruchem „młodych oficerów” polegała na wspieraniu ich dążeń do odtwarzania dawnych,
feudalnych stosunków między wsią a miastem. Był to swoisty samurajski konserwatyzm, mający na
względzie obronę sytuacji ekonomiczno-społecznej wielkich, średnich i drobnych właścicieli ziemskich
oraz bogatych chłopów przed finansową i polityczną supremacją wielkiego kapitału. Podejmując postulaty
„młodych oficerów” wywodzących się w znacznej mierze z wiejskiej szlachty samurajskiej, często już
zubożałej i stojącej w obliczu gospodarczego bankructwa, generał Araki wysuwał demagogiczny program,
w którym akcentował bardzo mocno konieczność zrewidowania polityki państwa wobec wsi w takiej
zwłaszcza dziedzinie, jak obciążenie podatkowe oraz „nożyce cen”, wyrażające się w taniości produktów
wytwarzanych przez rolnictwo i drożyźnie artykułów przemysłowych.
Generał Araki był też niezłym demagogiem. Mimo iż był jednym z najbardziej drapieżnych japońskich
„jastrzębi” tego czasu, przybierał często maskę zdeklarowanego obrońcy pokoju w Azji, twierdząc, iż
Europejczycy i Amerykanie pragną rozpętać wojnę na Dalekim Wschodzie broniąc swych
imperialistycznych interesów, Japonia zaś - jeżeli nawet zdecyduje się na użycie argumentu siły - myśli
jedynie o zapewnieniu całej strefie Pacyfiku trwałego pokoju. Tę swą demagogiczną postawę umiał
generał Araki odpowiednio wykorzystać w działalności propagandowej, mającej na celu rozgrzeszać
przed światem kolejne działania agresywne armii japońskiej. Wielkie wrażenie na świecie wywarł
zwłaszcza, wyprodukowany przy bezpośrednim udziale koncepcyjnym generała Araki, propagandowy
dokumentalny film japoński, wyświetlany na ekranach kin całego świata w latach trzydziestych, już po
ataku japońskim na Mandżurię. Jako komentarz do odpowiednio zebranych i eksponowanych zdjęć i
kronik filmowych, jak też map aktualnych i perspektywicznych posłużyły słowa z równie celnie
dobranych przemówień generała Araki. I tak, gdy na ekranie ukazywała się wielka mapa Azji, z Japonią
jako widocznym centrum niezmierzonego obszaru krajów Oceanu Spokojnego, powiązaną w sensie
politycznym, gospodarczym i społecznym z krajami jej podległymi: Chinami, Indiami, Syberią, Birmą,
Malajami, Indiami Wschodnimi, Filipinami i tysiącami archipelagów i wysp Pacyfiku, widzowie mogli
jednocześnie wysłuchać politycznego credo samego generała Araki, odczytywanego przez filmowego
spikera, z powołaniem się na jedno z wygłoszonych przez generała przemówień.
„Czy możemy oczekiwać, że wody Oceanu Spokojnego - stwierdzał generał Araki - pozostaną w takim
samym stopniu pokojowe, jak są dzisiaj? Świętą misją Japonii jest ustanowienie pokoju na Wschodzie
(...). Liga Narodów nie uznaje tej misji (...). Oblężenie Japonii przez cały świat pod przewodem Ligi
Narodów w okresie «incydentu mandżurskiego» było tego dowodem. Nadejdzie jednak dzień, kiedy
zmusimy cały świat do uznania naszych cnót narodowych”.
Właśnie: „zmusimy”, a zmusza się z reguły przy użyciu siły... Ale tego wątku już oczywiście w
komentarzu filmowym generał Araki oczywiście nie rozwijał. Energia generała i jego silna pozycja w II
oddziale japońskiego Sztabu Generalnego zapewniły mu wielki mir wśród japońskiej kadry oficerskiej,
a
zwłaszcza wśród „młodych oficerów”. Podobne „walory” reprezentował i generał Mazaki, choć ten był
raczej zawodowym wojskowym niż politykiem. Jako dobry szkoleniowiec i znawca wartości kadrowych
armii był niezwykle pomocny w podejmowaniu przez generała Araki i jego ludzi wszelkich poczynań
kadrowo-organizacyjnych w wojskach lądowych. Poczynając od momentu rozpoczęcia awantury
mandżurskiej, wpływy generałów: Araki i Mazaki stale rosły. Oni to, wykorzystując wzrost
szowinistycznych nastrojów w kraju, doprowadzili na początku 1931 r. do dymisji ówczesnego ministra
wojny, generała Kazushige Ugaki, zbyt ich zdaniem uległego wobec „negatywnej” polityki rządu
parlamentarnego premiera Wakatsuki. Nowym ministrem wojny został mianowany Jiro Minami, który,
jak to się już wkrótce okazało, odciął się całkowicie od polityki i taktyki stosowanej przez swego
poprzednika, stając się pojętym wykonawcą woli generała Araki i jego zwolenników.
Zaraz po objęciu teki ministra wojny przez generała Minami podjęta została na naradzie, w której obok
ministra wojny wzięli również udział: szef sztabu generalnego i generalny inspektor wyszkolenia armii,
decyzja w sprawie kategorycznego odrzucenia przygotowywanego przez rząd wniosku zakładającego
redukcję wydatków budżetowych na potrzeby armii lądowej i marynarki wojennej. Następnym
wydarzeniem prowadzącym do zdominowania Japonii przez armię stało się słynne przemówienie generała
Minami z 4 sierpnia 1931 r., w którym skrytykował niezwykle ostro politykę ówczesnego ministra spraw
zagranicznych, Kijuro Shidehary, podkreślając, iż prowadzi ona do zaprzepaszczenia wszystkich
zdobyczy Nipponu w Chinach, a zwłaszcza do utraty Mandżurii.
Można bez najmniejszych wątpliwości stwierdzić, iż właśnie już wówczas koła wojskowe Japonii
podjęły decyzję narzucenia krajowi „aktywnej” polityki zagranicznej - tj. polityki agresji, stawiając
Japonię i jej rząd w obliczu faktów dokonanych, których jedyną logiczną konsekwencją mogło być
uwikłanie jej w agresywne działania wojenne w Chinach, i to nawet wówczas, gdyby miało to grozić
Tokio początkiem wielkiej wojny na Pacyfiku.
W ten sposób Japonia znalazła się w przededniu niezwykle burzliwych i dramatycznych wydarzeń
zarówno w skali międzynarodowej, jak też i sytuacji wewnętrznej. Agresywnym poczynaniom japońskiej
soldateski w Mandżurii przyjść miały w sukurs brutalne akty gwałtu i przemocy w samej Japonii. Przy
czym tym razem strzelać mieli nie pojedynczy fanatycy wysłani ze śmiercionośną misją przez bractwo
„Czarnego Smoka”, ale całe oddziały zabójców w mundurach, święcie przekonanych, iż to właśnie od
celności ich strzałów zależy przyszłość i pomyślność ich kraju.
W ten sposób jak gdyby „procentowała” tragiczna śmierć premiera Hamaguchi, który choć nie był z
pewnością przysłowiowym gołębiem pokoju, nie chciał być też i „jastrzębiem” japońskiego militaryzmu.
Ponieważ przeszkadzał militarystom z ugrupowania generała Araki, musiał odejść. Nie chciał odejść
dobrowolnie, musiał więc zginąć - taka była bowiem ówczesna logika życia wewnętrznego kraju
wschodzącego słońca, tak egzotycznego dla przeciętnego Europejczyka.
Rozdział III
Pucz młodych oficerów
Goście generała Minami
Prowadzone od lat przez militarystów japońskich przygotowania do podboju Azji i całej
niezmierzonej strefy Oceanu Spokojnego miały - jak to zakładano w Tokio - rozpocząć się od aneksji
chińskiej Mandżurii. Wybór Mandżurii nie był przypadkowy. Przemawiały za nim zarówno względy
gospodarcze, jak też i strategiczne. Bogactwa naturalne Mandżurii: złoża rudy żelaza, węgla kamiennego,
lasy, rozwinięta sieć linii kolejowych ułatwiająca ich eksploatację, były tym czynnikiem, który
gwarantował armii japońskiej - inspiratorce agresywnych działań - poparcie rodzimych wielkich
koncernów zainteresowanych bezpośrednio w zdobyciu odpowiednich baz surowcowych,
umożliwiających dalszy szybki rozwój ciężkiego przemysłu i jego uniezależnienie się od stosunków
gospodarczych z Zachodem. Nie mniej istotne było znaczenie strategiczne Mandżurii, traktowanej przez
soldateskę japońską jako dogodna baza wyjściowa do kontynuowania agresywnych działań przeciwko
Chinom, jak też jako baza do rozpoczęcia ewentualnych działań przeciwko ZSRR. Już zresztą wówczas,
na początku lat trzydziestych, opracowano w Tokio dokumenty dotyczące przygotowań do wojny ze
Związkiem Radzieckim, której cel sprowadzać miał się: „Nie tyle do obrony Japonii przed komunizmem,
ile do podboju radzieckiego Dalekiego Wschodu i wschodniej Syberii”.
Ponieważ rozpoczęcie otwartych działań wojennych w Mandżurii grozić mogło japońskim kołom
wojskowym wielu komplikacjami natury wewnętrznej i międzynarodowej, których konsekwencje trudno
było przewidzieć, militaryści japońscy postanowili przygotować odpowiedni grunt polityczny dla
zaplanowanej przez siebie operacji. Istotną rolę miały tu odegrać różnego rodzaju incydenty i prowokacje,
mające uzasadnić przygotowywaną agresję. Zorganizowaniem ich zajął się japoński wywiad wojskowy.
I tak, już w lipcu 1931 r. w miejscowości mandżurskiej Wangpaoszan, w rejonie Czangczunu, doszło
do zainicjowanego przez agentów japońskich starcia między koreańskimi osiedleńcami (ludność
koreańska przesiedlona przymusowo przez Japończyków z anektowanej przez nich Korei do Mandżurii) a
miejscową ludnością chińską. Zajścia w Wangpaoszan posłużyły za pretekst do rozpętania przez
Japończyków antychińskiej propagandy, do zastosowania fali pogromów ludności chińskiej
zamieszkującej w Korei. Zginęło wówczas blisko 100 Chińczyków, a ponad 400 zostało rannych.
W tym samym czasie inspirowana przez koła wojskowe prasa japońska opublikowała materiały
dotyczące zastrzelenia przez żołnierzy chińskich na granicy chińsko-mongolskiej w czerwcu 1931 r.
japońskiego uczonego-agronoma. W rzeczywistości ów „uczony” był oficerem wywiadu japońskiego w
stopniu kapitana i nazywał się Nakamura. Jego badania to zbieranie materiałów szpiegowskich. Mimo to
stronę chińską oskarżono o bestialstwo, anarchię, traktując cały incydent jako obelgę i otwarte wyzwanie
rzucone potężnemu cesarzowi. W Tokio zaczęto mówić coraz głośniej o konieczności „ukarania” Chin, a
co więcej zmuszenia rządu Czang Kai-szeka do rozpoczęcia, przy współudziale oficerów policji
japońskiej, śledztwa w sprawie zastrzelenia Nakamury i surowego ukarania odpowiedzialnych za to
wydarzenie. Inspiratorzy całej tej anty chińskiej burzy propagandowej odwoływali się wyraźnie do
fanatyzmu armii, a zwłaszcza jej młodej kadry oficerskiej, starając się pozyskać poparcie już nie tylko
korpusu oficerskiego, ale i mas
żołnierskich za pomocą mitu o wystawieniu rzekomo na szwank w
Mandżurii honoru armii japońskiej, utraconej czci samurajskiej, którą według nich przywrócić można
było już tylko siłą miecza.
W takiej to atmosferze, zaostrzającej się z każdym dniem histerii wojennej i towarzyszącej jej
szowinistycznej kampanii antychińskiej, odbyła się w dniu 15 września 1931 r. w Tokio tajna narada
przedstawicieli najwyższego dowództwa japońskich sił zbrojnych z udziałem szefa wywiadu stacjonującej
w Mandżurii armii kwantuńskiej - pułkownika Kendzi Doihary, na której zapadła decyzja rozpoczęcia w
najbliższych dniach działań wojennych w Mandżurii przeciwko znajdującym się tam, zgodnie z prawem,
wojskom chińskim. Narada odbywała się w pieczołowicie strzeżonej przez żołnierzy i cywilnych agentów
kempeitai, willi generała Jdziro Minami. Wśród zgromadzonych tu osobistości znaleźli się reprezentanci
sztabu generalnego wojsk lądowych, generałowie - Sadao Araki i Mazaki; przywódca i organizator ruchu
osadnictwa japońsko-koreańskiego w Mandżurii - pułkownik Tomija; szef wywiadu armii kwantuńskiej -
pułkownik Doihara; przedstawiciel marynarki wojennej - admirał Jonai; reprezentanci japońskiego
wielkiego kapitału monopolistycznego i wielkiej finansjery - Iwasaki i Aiukawa; przedstawiciele skrajnie
nacjonalistycznych mafijnych, tajnych organizacji w rodzaju „Czarnego Smoka” i Towarzystwa „Sakura-
kai” - dr Okawa i pułkownik Hasimoto oraz dwaj przedstawiciele najwyższej biurokracji dworskiej,
którzy demonstrowali na każdym kroku wyraźny dystans i rezerwę - markiz Kido, strażnik wielkiej
pieczęci cesarskiej i książę Saionji, członek wszechpotężnej genro, czyli Tajnej Rady, nazywany często
przez wtajemniczonych „człowiekiem, który wyznaczał i zmieniał premierów”.
Sprawy, o których miało rozstrzygnąć zebrane u generała Minami doborowe grono reprezentantów
japońskiej góry rządzącej, nie były łatwe do rozwiązania. Mijały godziny pod znakiem przeciągającej się
nieskończenie i coraz to bardziej burzliwej dyskusji, a ustaleń nie było żadnych. Armia, a zwłaszcza jej
młody trzon oficerski, chciała wojny. Uważała, iż nadszedł już dogodny moment przystąpienia do
realizacji pierwszej części testamentu politycznego zmarłego niedawno barona Tanaki, w której
przewidywano uderzenie na Mandżurię i opanowanie jej. Przedstawiciele armii: generałowie - Minami,
Araki i Mazaki, przekonywali zebranych, iż Chiny rozdarte wojną domową toczącą się między wojskami
rządu centralnego Czang Kai-szeka a wciąż jeszcze starającymi się zachować resztki samodzielności
lokalnymi władcami oraz siłami rewolucyjnej lewicy nie są w stanie stawić skutecznego oporu doskonale
przygotowanej, świetnie uzbrojonej armii japońskiej. Mówili o chaosie panującym w Chinach, o słabości
armii chińskiej, źle uzbrojonej i pozbawionej scentralizowanego dowództwa. Twierdzili również, iż w
ówczesnej sytuacji żadne z wielkich mocarstw nie wystąpi zbrojnie przeciwko Japonii a w obronie Chin, i
to tym bardziej, iż działania wojsk japońskich na obszarze graniczącym z ZSRR uśpią z pewnością
czujność kół politycznych Londynu i Waszyngtonu, które nie będą troszczyć się o Chiny, ale oczekiwać z
niecierpliwością ataku Japończyków na Związek Radziecki. Tak więc natychmiastowe uderzenie
japońskie na Mandżurię to, zdaniem wojskowych, wykorzystanie niepowtarzalnej szansy, a ryzyko żadne.
Generałów poparł w swym długim wystąpieniu pułkownik Doihara, człowiek znający chyba najlepiej ze
wszystkich tu zebranych sytuację w Mandżurii.
„Jesteśmy panowie - przekonywał zebranych generał Minami - świadkami wydarzeń, w wyniku
których możemy pozyskać panowanie nad Chinami, jeżeli tylko potrafimy wykorzystać tę historyczną
szansę dawaną przez opatrzność wielkim narodom raz na sto, a może i raz na tysiąc lat. Chiny są teraz,
wbrew pozorom stwarzanym przez liderów Kuomintangu, nadal słabe, bardzo słabe. Ich jedność jako
wielkiego, nowoczesnego mocarstwa, którą usiłuje demonstrować na każdym kroku Czang Kai-szek, jest
nadal fikcją, choć nie wiadomo na jak jeszcze długo. Czangowi wciąż drepczą po piętach «czerwoni» i on
sam nie wie już, kogo boi się bardziej, ich czy nas?
Jest to taka sama prawda, jak i to, że również Londyn i Waszyngton nie będą miały nic przeciw
naszym działaniom na dalekowschodnich granicach Rosji bez względu na to, przeciwko komu działania te
będą wymierzone.
Innymi słowy, jestem przekonany, że nasze wojska wkraczając do Mandżurii nie napotkają
poważniejszego oporu ze strony oddziałów Czang Kai-szeka. Co więcej, możemy być również pewni i
tego, iż zarówno Stany Zjednoczone, jak i Wielka Brytania nie zrobią nic w obronie praw rządu
nankińskiego do Mandżurii i pozostałej części Chin północnych. Czas nagli. Nasi żołnierze w Mandżurii
są już gotowi. Czekają tylko na rozkazy, na nasze decyzje.
- Tak, teraz chodzi już tylko o to, co powie tu w Tokio sztab generalny i rząd - poparł generała
Minami szef wywiadu armii kwantuńskiej, pułkownik Doihara. - Tam w Mandżurii wszystko jest już
gotowe do działań. Właściwi ludzie zajmują już wyznaczone im stanowiska. Wystarczy tylko sygnał, jakiś
wybuch, wystrzał czy coś w tym rodzaju i... zaprawiona w boju armia kwantuńska ruszy naprzód
miażdżąc wszelki opór, o ile go w ogóle napotka. Moi ludzie zrobili wszystko, aby ułatwić zadanie ich
kolegom w mundurach.
- Nie tylko pańscy ludzie, pułkowniku, wesprą armię kwantuńska, kiedy padnie rozkaz wymarszu -
wtrącił szef osiedleńców, pułkownik Tomija. - Również i moi pionierzy zrobią wszystko, aby przyczynić
się do zwycięstwa wielkiego Nipponu...”.
I tak padały coraz to nowe słowa, pojawiały się coraz to nowe argumenty, składano nowe zapewnienia
gwarantujące pełny sukces i powodzenie planowanej przez armię wyprawy wojennej.
Wbrew jednak całej tej argumentacji generałów i pułkowników, wspieranych aktywnie przez
przedstawicieli nowych wielkich monopoli i koncernów oraz tajnych towarzystw nacjonalistycznych,
politycy cywilni: Kido i Saionji, do których przyłączył się bardziej trzeźwo myślący przedstawiciel
marynarki wojennej admirał Jonai, nadal twierdzili, iż Japonia nie jest jeszcze dostatecznie przygotowana
do wielkiej wojny na Pacyfiku, w której musiałaby, prędzej czy później, stawić czoła Stanom
Zjednoczonym i Wielkiej Brytanii. Nie dawali się także przekonać co do tego, iż rozpoczęcie działań
wojennych przez siły japońskie w Mandżurii uda się zamknąć w ramach odizolowanego konfliktu i że nie
spowoduje on wybuchu wojny światowej. I choć byli również zwolennikami zbrojnego opanowania
Mandżurii, a nawet wojny na wielką skalę, uważali jednak, iż czas podjęcia takiej operacji jeszcze nie
nadszedł.
„- Wojownik, który zapomniał o swym powołaniu - skontrował wówczas argumenty swych
oponentów generał Araki - stracił swój zamek; polityk zajmujący się jedynie teorią prowadzi państwo do
zguby”.
Ostatecznie posiedzenie zakończyło się pozornie na niczym. Zebrani rozeszli się, pozostając przy
swoich stanowiskach. Nie podjęto żadnej uzgodnionej, wiążącej decyzji. Ale gra nie była jeszcze
zakończona. Grupa wojskowych i podobnie jak oni myślących przedstawicieli „nowych” monopoli, a
zwłaszcza koncernu „Mantecu”, eksploatującego od dawna już bogactwa Mandżurii, nie opuściła willi,
pozostając dalej w gościnie u generała Minami. Na tym drugim, bardziej już kameralnym zebraniu rej
wodził, jak można się było tego spodziewać, pułkownik Doihara, nazywany przez wtajemniczonych
Lawrence'em Dalekiego Wschodu. O czym konkretnie radziła ta grupka ludzi - po odejściu cywilnych
polityków i ich stenografów - pozostało do dziś tajemnicą, choć niedaleka już przyszłość dowieść miała,
iż tam i właśnie wówczas zapadła decyzja, która nie licząc się z obawami polityków cywilnych, postawić
miała Japonię i jej rząd wobec faktów dokonanych, którym żadna z najbardziej nawet wpływowych
osobistości politycznych Japonii przeciwstawić się nie potrafiła czy też nie chciała i to bez względu na
zajmowane uprzednio stanowisko.
Jedynym przeciekiem z tej drugiej części narady u generała Minami było ostrzeżenie wypowiedziane
przez generała Araki wobec przeciwników polityki armii a powołujące się na ostre szable młodych
oficerów, którzy wierni kodeksowi samurajów potrafią w razie potrzeby wymusić szacunek dla
wojskowego munduru. Mało kto mógł przypuszczać wówczas, iż słowa te już niedługo nabiorą aż nadto
realnych kształtów.
Późną nocą, gdy luksusowe limuzyny zdążyły już porozwozić do domów ostatnich gości generała
Minami, pułkownik Doihara leciał już na pokładzie specjalnego samolotu wojskowego do Port Arthur,
aby zameldować się tam natychmiast w sztabie naczelnego dowództwa armii kwantuńskiej, u jej dowódcy
generała Hondzio. Po krótkiej rozmowie z dowódcą pułkownik Doihara przeniósł swą kwaterę do
Mukdenu. Przez cały czas podróży z Tokio do Port Arthur, a stąd do Mukdenu, stolicy Mandżurii,
pułkownik Doihara ściskał kurczowo pod pachą małą czarną teczkę, w której spoczywał zatwierdzony
przez generałów: Minami, Araki i Mazaki a przez niego uprzednio opracowany plan uderzenia na
Mandżurię. Teraz wydarzenia zaczęły rozwijać się w błyskawicznym tempie.
Wieczorem 17 września 1931 r. do sztabu armii kwantuńskiej w Mukdenie wezwano nagle, na
polecenie pułkownika Doihary, wszystkich dowódców japońskich oddziałów wojskowych i służb
specjalnych m.in. wojsk ochrony kolei. I tak w samym sercu stolicy Mandżurii, Mukdenie, tuż pod
bokiem kwatery głównej wojsk chińskich marszałka Czang Kai-szeka, dopracowywano ostatnie szczegóły
akcji zbrojnej wprowadzającej Japonię na drogę, z której nie było już odwrotu. Podobna narada odbywała
się w tym samym czasie i w Port Arthur w kwaterze generała Hondzio, gdzie udał się z Mukdenu szef
sztabu armii kwantuńskiej, pułkownik Itagaki. Atmosfera obu tych narad była niesłychanie napięta.
Biorący w niej udział oficerowie wiedzieli, iż rząd japoński, kierowany aktualnie przez polityków -
zwolenników „pasywnej” polityki zagranicznej, tj. polityki ostrożnej, unikającej awanturniczych posunięć
militarnych, wyraził już zgodę na chińsko-japońską konferencję polityczną, wyznaczoną na dzień 20
września 1931 r., której celem miało być pokojowe rozstrzygnięcie i uregulowanie wszystkich problemów
spornych między Japonią a lokalnymi władzami Mandżurii kierowanymi za zgodą rządu centralnego w
Nankinie przez marszałka Czang Sue-lianga. Udział w konferencji wziąć miał również przedstawiciel
chińskiego rządu centralnego. Dojście do skutku takiej konferencji, a tym bardziej osiągnięcie przez nią
choćby tylko częściowego porozumienia, przekreślało cały, tak misternie ułożony, plan działania armii w
Mandżurii. Tych, których teraz jeszcze uważano za co najwyżej zbyt zapalczywych obrońców sławy i
honoru cesarstwa, jutro, po podpisaniu ewentualnego porozumienia chińsko-japońskiego, nawet ich
najzagorzalsi zwolennicy musieliby uznać w razie samowolnego wystąpienia, naruszającego sygnowany
przez rząd i władcę dokument, za zwykłych buntowników. Do konferencji takiej nie można więc było za
żadną cenę dopuścić. Wszystko musiało się rozegrać wcześniej. Należy zresztą dodać, iż prowadząc
odprawę ze swymi oficerami, pułkownik Doihara miał w rękach list przysłany mu już po jego przylocie
do Mukdenu przez specjalnego kuriera z Port Arthur od pułkownika Itagaki - a opublikowany już po
wojnie w materiałach tokijskiego procesu przeciwko japońskim zbrodniarzom wojennym - zawierający
następującą informację:
„Otrzymałem poufną informację z Tokio. Do Mukdenu przybywa generał Tatekawa. Ma on z rozkazu
ministra wojny dokonać przeglądu naszych oddziałów, stacjonujących w rejonie Mukdenu. Wydaje mi
się, że Tokio nie chce, przynajmniej na razie i oficjalnie, zajmować stanowiska w sprawie nadciągających
wydarzeń”.
Wszystko było już jasne. Role zostały rozdane i oficerowie armii kwantuńskiej zaczęli się rozchodzić,
szybko zajmując wyznaczone im stanowiska i posterunki.
Teraz wszystko zaczęło rozwijać się w iście zawrotnym tempie. Było już zupełnie ciemno, gdy
porucznik Kawamoto wraz ze swym oddziałem wojsk ochrony kolei znalazł się na torach bocznicy w
miejscowości Beidan położonej na przedmieściach Mukdenu. Zgodnie z otrzymanym wcześniej
poleceniem, porucznik rozstawił straże otaczające całą najbliższą okolicę bocznicy gęstą siecią
posterunków. Żołnierzom zakazano palenia
papierosów i prowadzenia jakichkolwiek rozmów. Wszędzie
panowała głęboka cisza. Szczególne środki ostrożności starano się zachować w pobliżu muru
odgradzającego tory kolejowe od budynków koszar wojsk chińskich.
Korzystając z tak silnej osłony, na tory wypełzli, kryjąc się w ciemnościach, dywersanci z oddziału
specjalnego pułkownika Doihary, zakładając w odpowiednich miejscach, przewidzianych przez sztab
operacji, silne ładunki dynamitu. Teraz wszystko stało się już tylko kwestią chwili.
I tak, w nocy z 18 na 19 września 1931 r. około godziny 21 kilkuosobowa grupa ludzi pułkownika
Doihary, przebranych w mundury żołnierzy chińskich, podłożyła ładunki wybuchowe pod tory bocznicy
kolejowej w miejscowości Beidan pod Mukdenem, w pobliżu koszar chińskiej 7 brygady piechoty z armii
marszałka Czang Sue-lianga. W chwilę później tory te wysadzono w powietrze. Dywersantów osłaniał
przez cały czas skutecznie oddział japońskich wojsk ochrony kolei, dowodzony przez porucznika
Kawamoto. Silny wybuch eksplozji podłożonych ładunków stał się sygnałem dla wojsk japońskich
znajdujących się już od wielu godzin w stanie pełnej gotowości bojowej. O godzinie 23.20 japońskie
grupy szturmowe, wspierane ogniem artylerii i ciężkich karabinów maszynowych, uderzyły jednocześnie
na wszystkie ważniejsze obiekty strategiczne Mukdenu, a również i na wspomniane już koszary chińskiej
7 brygady piechoty. Zaskoczono straże. Wyrwani z głębokiego snu żołnierze chińscy nie zdołali stawić
napastnikom skutecznego oporu. W walce o koszary padło 320 chińskich żołnierzy, a w walkach na
ulicach Mukdenu 75 chińskich policjantów. Pozostali przy życiu chińscy żołnierze opuścili w popłochu
miasto, zaprzestając oporu. W ciągu kilku zaledwie godzin cały Mukden znalazł się w rękach
Japończyków przy niewielkich stratach własnych. W boju zginęło zaledwie kilkunastu Japończyków a
kilkudziesięciu zostało rannych.
Powoli milkł w Mukdenie huk wystrzałów. Co prawda, japoński konsul generalny w Mukdenie, nie
wtajemniczony przez sztab armii kwantuńskiej w szczegóły spisku, usiłował interweniować na rzecz
przywrócenia spokoju i załagodzenia konfliktu, wysyłając nawet w tym celu swego przedstawiciela,
wyższego urzędnika konsulatu, Morisimę do sztabu pułkownika Itagaki, lecz nadaremnie. Urzędnik ten
wrócił wkrótce z niczym do gmachu konsulatu, stwierdzając, że w sztabie armii nie chciano z nim nawet
rozmawiać, a co więcej „poproszono go uprzejmie” o niewtrącanie się do spraw wojska, wymachując
przed nim bronią. W tej sytuacji Morísima, pod groźbą podniesionej do ciosu szabli adiutanta pułkownika
Itagaki oraz wycelowanych weń pistoletów kilku młodych oficerów, opuścił niegościnne progi sztabu,
decydując się na powrót do konsulatu. Po otrzymaniu tego rodzaju informacji konsul natychmiast połączył
się z Tokio, powiadamiając rząd japoński o krokach podjętych w Mukdenie przez oddziały armii
kwantuńskiej. Przekazując swój meldunek był pewien, że spowoduje tym natychmiastową interwencję
rządu, który nakaże „zbuntowanym” oddziałom powrót do koszar, a następnie zajmie się pokojowym
uregulowaniem sprowokowanego przez podkomendnych Doihary i Itagaki konfliktu.
Wbrew jednak oczekiwaniom konsula, Tokio na jego informację nie zareagowało. I tak okazało się, że
rząd japoński nie zdecydował się na otwarty konflikt z armią. Milczał pozostawiając sprawę dalszemu
rozwojowi wydarzeń. W ten sposób kości zostały rzucone. Polityka faktów dokonanych, zaplanowana w
czasie nocnej biesiady w willi generała Minami, przyniosła Japończykom oczekiwany sukces.
A tymczasem już wczesnym rankiem 19 września 1931 r. wszystkie arsenały miasta oraz miejscowe
lotnisko, jak i cały Mukden były w rękach japońskich. W mieście zjawił się, przybyły tu z Port Arthur
specjalnym pociągiem pancernym, dowódca armii kwantuńskiej, generał Hondzio, wydając
nadzwyczajną, demagogicznie kłamliwą odezwę do ludności, w której stwierdził m.in.:
„Rząd Cesarstwa Nipponu i dowództwo cesarskich sił zbrojnych zwracają się z apelem do wszystkich
mandżurskich i mongolskich patriotów, aby zjednoczyli się we wspólnych
wysiłkach na rzecz powstania niezawisłego państwa Mandżurów i Mongołów. Na straży granic tego
potężnego państwa o wielkich tradycjach historycznych stanęłaby cała siła zbrojna cesarstwa japońskiego.
Bohaterskich żołnierzy Nipponu wspieraliby w tym wspaniałym czynie wierni synowie narodu
mandżurskiego i mongolskiego. Na skutek agresywnych i prowokacyjnych wystąpień chińskich
oddziałów wojskowych armia japońska zmuszona została do podjęcia energicznej akcji odwetowej, która
umożliwi przywrócenie praw Japonii na terenach Mandżurii oraz przywrócenie narodowych praw
Mandżurów i Mongołów, uciskanych dotąd okrutnie przez reżim Czang Kai-szeka, Czang Sue-lianga oraz
ich popleczników. Słuszne, mocą prawa chronione, interesy cesarstwa japońskiego na terytorium państwa
Mandżurów i Mongołów muszą być odtąd w pełni szanowane”.
Na wzgórzach Mandżurii
Prowokacja mukdeńska dywersantów pułkownika Doihary spełniła więc wyznaczoną jej rolę.
Oficjalna wersja wydarzeń z nocy z 18 na 19 września 1931 r. przedstawiona przez porucznika Kawamoto
a zawarta w jego raporcie dla generała Hondzio, przedstawiała się następująco:
„Podczas patrolowania odcinka torów przez oddział żołnierzy japońskich nastąpił w pewnym
momencie, w odległości około 200 metrów za nim, potężny wybuch. Dowódca patrolu, udawszy się na
miejsce eksplozji, ustalił, iż część torów wysadzono w powietrze. W tym momencie patrol został
ostrzelany przez oddziały piechoty chińskiej. W czasie strzelaniny, jaka się następnie wywiązała, zostało
zabitych dwóch chińskich żołnierzy”.
Wersję tę podważyła natychmiast strona chińska. Jeden z oficerów chińskich 7 brygady piechoty,
naoczny świadek ówczesnych wydarzeń w Mukdenie, tak zrelacjonował później ich przebieg przed
międzynarodową komisją:
„Około godz. 20.00 na torach kolejowych naprzeciwko koszar zatrzymał się czterowagonowy pociąg z
lokomotywą o niecodziennym wyglądzie. W godzinę później nastąpiła potężna eksplozja, po czym
odezwały się strzały karabinowe”.
Podobną wersję podał inny naoczny świadek tych wydarzeń, brytyjski attaché wojskowy, stwierdzając,
iż wkrótce po rzekomym wysadzeniu głównego toru, jak to twierdzili Japończycy, nie chcąc przyznać, iż
zniszczeniu uległ jedynie tor boczny, nikomu właściwie niepotrzebny, przejechał po nim bez
najmniejszego nawet szwanku japoński ekspres. Co więcej, trupy rzekomych chińskich dywersantów,
które wówczas uprzejmie raczyli dwukrotnie pokazać oficerowi brytyjskiemu Japończycy, były raz
ubrane w mundury chińskich piechurów, drugi zaś raz w uniformy saperów, tak jak gdyby nieboszczycy
sami mogli zmieniać swe ubiory.
Wszystko to nie było jednak ważne. Japończycy nie przejmowali się bowiem zbytnio wiarygodnością
swej wersji i tym, czy świat uwierzy im czy też nie. Pretekst został stworzony, a następnie natychmiast
wykorzystany. Reszta należała już tylko do armii i zależała od szybkości jej działania.
A armia japońska działała istotnie szybko, nie oglądając siena nikogo i na nic. Po opanowaniu
Mukdenu, jego arsenałów, odlewni dział i lotniska, na którym napastnicy zagarnęli w nienaruszonym
stanie ponad 200 chińskich samolotów wojskowych, kolumny armii kwantuńskiej ruszyły w głąb
Mandżurii, nacierając na Antung, Penci, Ingkou, Niuczuang, Teling, Czang-tu, Fuszan i Czangczun, które
zajęły już 20 września. Następnego dnia Japończycy opanowali Kirin. W ten sposób w ciągu kilkunastu
zaledwie dni zajęli całą południową Mandżurię. Najeźdźcom pomagali niektórzy militaryści chińscy, jak
np. generał mandżurski Czang Tsing-huei. Największą jednak pomoc agresorowi w jego podboju
Mandżurii okazał sam Czang Kai-szek, nakazując wojskom marszałka Czang Sue-lianga niestawianie
oporu, celem niezaostrzania sytuacji, tak jak gdyby można tu było coś jeszcze bardziej zaostrzyć.
Sprawę obrony praw Chin do Mandżurii pozostawił Czang Kai-szek Lidze Narodów, której werdykt
zmusić miał Japończyków, jak to twierdził wówczas szef kuomintangowskiego rządu w Pekinie, do
zwrócenia zagarniętych przez nich obszarów. W tej sytuacji opór Japończykom stawiały jedynie
poszczególne, pozostawione same sobie przez własny rząd oddziały chińskie, co nie mogło oczywiście
doprowadzić do powstrzymania triumfalnego niemal marszu Japończyków w głąb Mandżurii.
Po ujarzmieniu całej południowej Mandżurii przystąpiono do opanowywania północnej części kraju.
Tu wojska japońskie napotkały początkowo bardziej zorganizowany opór ze strony wojsk niektórych
generałów chińskich. Do poważniejszych walk doszło zwłaszcza na linii rzeki Nonni, bronionej przez
wojska generała Ma Czang-szana w listopadzie 1931 r. Ale i tu oddziały chińskie, nie otrzymawszy żadnej
pomocy ze strony rządu centralnego, zmuszone zostały do odwrotu. W dniu 19 listopada Japończycy
wkroczyli do stolicy mandżurskiej prowincji Heilungkiang - Cicikaru. Następnie zajęli Simintun i ruszyli
na Tahuszan. W grudniu uderzyli trzema kolumnami na Cinczou zajmując to miasto bez większego oporu
ze strony wojsk chińskich. Po krótkiej przerwie w działaniach wojennych Japończycy wznowili natarcie,
zajmując 5 lutego 1932 r. Charbin. W ten sposób agresorzy zdobyli całą południową i północną
Mandżurię i to zaledwie w ciągu niespełna kilku miesięcy. Pod okupacją znalazło się kilkadziesiąt miast
trzech prowincji mandżurskich: mukdeńskiej, kirińskiej i heilungkiangskiej.
„Napadłszy na Mandżurię - czytamy w pracy pt. Najnowsza historia Chin, opracowanej przez grupę
wykładowców Wojskowo-Politycznej Akademii Tungpei, uczestników wojny narodowowyzwoleńczej
narodu chińskiego przeciwko zaborcom japońskim - zaborcy japońscy zajęli faktycznie cztery prowincje
północno-wschodnie. Była to największa strata Chin w ciągu ostatnich 100 lat. Cztery prowincje
północno-wschodnie zajmowały terytorium o powierzchni 2 mln km2, co kilkakrotnie przewyższa
terytorium Japonii, i liczyły przeszło
30 mln mieszkańców, co stanowi połowę ludności Japonii. Ponadto
na prowincje północno-wschodnie przypadało 37% zasobów rudy żelaza całych Chin. 79% wytopu
surówki, 2% złóż naftowych, 93% wydobycia ropy naftowej, 55% wydobycia złota, 23% produkcji
energii elektrycznej, 41% linii kolejowych i 37% handlu zagranicznego. Były to ziemie obfitych zbiorów
soi i upraw zbożowych, bogate w drzewo, w futra, wełnę i bydło. Wartość skonfiskowanego przez
zaborców japońskich mienia chińskiego sięgała 4 800 mln dol., przy czym liczba ta nie obejmowała
jeszcze wartości majątków prywatnych, przedsiębiorstw i banków należących do militarystów,
kapitalistów i obszarników trzech prowincji wschodnich. Przejście w ręce zaborców japońskich tych
prowincji z ich bogatymi zasobami surowcowymi i liczną siłą roboczą, wzmocniło sytuację gospodarczą
Japonii, co z kolei jeszcze bardziej podsycało zachłanne dążenie japońskich imperialistów. Knuli oni już
dalsze plany ujarzmienia całych Chin i zbrojnego zaboru wszystkich terytoriów środkowej i południowej
części Oceanu Spokojnego. Przemysł ciężki, zagarnięty przez Japończyków w Mandżurii, dawał przeszło
40% całej produkcji japońskiego przemysłu ciężkiego”.
I tak płynęły dni. Siły armii kwantuńskiej, wzmacniane nowymi oddziałami kierowanymi na front
mandżurski głównie z Korei, posuwały się nieustannie naprzód, prowadząc swoisty wyścig z czasem,
gwoli wykonania zadania postawionego im przez Tokio - jak najszybszego osiągnięcia linii Wielkiego
Muru Chińskiego. O tym zaś, co miało być później, żołnierze armii kwantuńskiej na razie jeszcze nie
myśleli, wierząc zresztą, iż myślą już o tym za nich ci, którzy rzucili ich do walki o Mandżurię w
pamiętną noc z 18 na 19 września 1931 r.
Powodzenie ofensywy japońskiej w Mandżurii wzmogło skrajnie szowinistyczne nastroje w samej
Japonii, jak też propagandę wojenną rozwijaną zwłaszcza przez koła wojskowe i związaną z nimi prasę.
Zalewała ona teraz swych czytelników mnóstwem materiału pokazującego „dzielnych żołnierzy cesarza”,
którzy wzorem dawnych samurajów okazywali na każdym kroku niezwykłą odwagę i pogardę śmierci.
Byli oczywiście zawsze rycerscy i sprawiedliwi wobec cywilnej ludności podbitych obszarów i wziętych
do niewoli żołnierzy przeciwnika. O tym, jak było naprawdę, prasa japońska wolała nie pisać. Armia
kwantuńska nie lubiła brać jeńców. Dlatego też wziętych do niewoli żołnierzy chińskich po prostu
rozstrzeliwano lub też, gdy taka była fantazja japońskiego dowódcy, amatora ćwiczeń fechtunku, ścinano
samurajskim mieczem lub zwykłą szablą. Głowy zamordowanych w ten sposób ofiar zatykano później na
kawaleryjskie piki, pręty bambusa lub też zawieszano w małych drewnianych klateczkach na okolicznych
drzewach. Chodziło o zastraszenie miejscowej ludności tak, aby nie przyszło jej na myśl stawianie oporu
zaborcom. Nie cackano się też zresztą i z ludnością cywilną. Palono całe wsie i małe miasteczka czy
dzielnice w większych miastach, grabiono bezlitośnie prywatne mienie, gwałcono kobiety i dziewczęta.
Najmniejszy opór stawiany gwałcicielowi czy grabieżcy równał się natychmiastowej śmierci.
Proklamowana w 1928 r. przez barona Tanakę, w jego tajnym memorandum a realizowana przez
japońskie żołdactwo w Mandżurii, „polityka krwi i żelaza” znalazła szybko swe rozwinięcie i szersze
uzasadnienie w dorabianej na siłę przez propagandę japońską tezie, według której to, co działo się
aktualnie w Mandżurii, nie było wojną, a jedynie „lokalnym, incydentem”, a stawiający opór najeźdźcom
żołnierze chińscy nie byli jakoby integralną częścią chińskich sił zbrojnych, których obowiązkiem było
bronić własnego kraju przed obcą inwazją, a tylko zwykłymi „bandytami”. Tezę tę podchwyciła zresztą i
delegacja japońska, której przypadła w udziale obrona w Genewie, na forum Ligi Narodów, tego
wszystkiego, cc działo się w Mandżurii okupowanej przez wojska Nipponu.
„Przyjęcie takiej eufeministycznej nomenklatury - stwierdzał Lord Russel w swej pracy pt. Rycerze
Busido - miało w pojęciu Japończyków uzasadnić ich twierdzenie, że prawa i zwyczaje wojny nie stosują
się do działań wojennych w Chinach i nie muszą być przestrzegane.
Pod tym pretekstem odmawiano praw jeńców wojennych żołnierzom chińskim, którzy w czasie walki
zostali wzięci do niewoli przez wojska japońskie. Mordowano ich, torturowano łub wysyłano do obozów
pracy. W jednym tylko takim obozie pracy przymusowej na wyspie Honsiu z 900 więźniów połowa
zmarła z głodu oraz w wyniku tortur.
Kampania w Chinach została podjęta, jak twierdzili Japończycy, w tym celu, aby «ukarać naród
chiński» za to, że nie chciał on uznać wyższości i przewodnictwa rasy japońskiej oraz odmówił
współpracy.
Japończycy z góry postanowili, że wojnę w Chinach prowadzić będą po barbarzyńsku. W ten sposób
pragnęli złamać w narodzie chińskim wolę walki i obrony swych domostw i swej ojczyzny. W tym celu
opracowane zostały plany nalotów terrorystycznych”.
„Mam nadzieję - mówił wówczas na posiedzeniu parlamentu japońskiego, uzasadniając barbarzyńskie
postępowanie Japończyków w Mandżurii, człowiek Tajnej Rady cesarza, Kucziro „Hiranuma - że
Chińczycy zrozumieją intencje Japonii i będą z nami współpracować. W stosunku do tych, którzy nie
potrafią tego zrozumieć, mamy tylko jedno wyjście - eksterminację”.
O tym zaś, jak starano się wymusić wśród ludności chińskiej to, tak podkreślane przez Hiranumę,
„zrozumienie” dla działań wojsk japońskich w Chinach, świadczyć może jeden z niezliczonych
przykładów bestialstwa soldateski japońskiej wobec mieszkańców okupowanych obszarów Mandżurii,
podany w cytowanej już pracy pt. Rycerze Busido.
„W końcu 1931 r. - pisze dalej lord Russel - główne siły armii chińskiej wycofały się za Wielki Mur,
ale na dużych obszarach w rejonie Mukdenu, Haiczengu i Ingkou działały jednostki ochotników
chińskich, stawiając Japończykom poważny opór.
Pewnego razu, późnym latem 1932 r. wojska japońskie w pościgu za cofającymi się oddziałami
ochotników chińskich wkroczyły do trzech miasteczek w pobliżu Fuszun. Japończycy podejrzewali
tutejszych mieszkańców, że w czasie walki pomagali tzw. «bandytom», a następnie udzielili im
schronienia. We wszystkich trzech miasteczkach żołnierze japońscy wywlekli z domów ludność cywilną,
także kobiety i dzieci, a następnie ustawili wszystkich w rzędzie wzdłuż rowów przy szosie i kazali
uklęknąć; potem otworzyli do nich ogień z karabinów maszynowych. Kilka osób, które ocalały, zakłuto
bagnetami. Ogółem zginęło wtedy 2700 osób - mężczyzn, kobiet i dzieci. Naczelny dowódca armii
kwantuńskiej widział w tej masakrze częściowe wykonanie programu eksterminacji «bandytów» i
całkowicie ją usprawiedliwiał”.
Ówczesna prasa japońska nie tylko aprobowała, czy wręcz apoteozowała najazd armii kwantuńskiej na
Mandżurię, lecz również starała się prawnie i historycznie uzasadnić ten akt gwałtu a co więcej - stworzyć
korzystną atmosferę dla dalszej agresji terytorialnej Nipponu. Proklamowaną wówczas przez prasę
japońską ideę podboju Mandżurii starano się oprzeć na dwóch zasadniczych przesłankach, które
całkowicie rozgrzeszać miały najeźdźców: pierwsza głosiła, że Chiny nie są państwem scentralizowanym,
a więc trudno mówić w ich przypadku o suwerenności i integralności terytorialnej; druga natomiast
podkreślała rzekome niebezpieczeństwo szybkiego „zbolszewizowania” Chin.
Walka podjęta przez Japonię z tym właśnie „czerwonym niebezpieczeństwem” prowadzona była - jak
to podkreślała na każdym kroku prasa japońska - nie tylko w interesie samej Japonii, ale i całego
kapitalistycznego świata.
Warto podkreślić, iż zwłaszcza ta ostatnia argumentacja znalazła wówczas wielu zwolenników również
poza granicami Nipponu. Rekord łatwowierności czy też raczej chęci zarobienia dodatkowych
niebagatelnych zresztą sum, wypłacanych w jenach, pobił tu niejaki Bronson Ree, redaktor czasopisma
„Far Eastern Review”, który w publikowanych przez siebie artykułach lansował tezę, iż Chin nie można
uważać za państwo
bronione statutem Ligi Narodów, w związku z tym należałoby dokonać ich rozbioru w
celu utworzenia z nich trzech samodzielnych państw: Mandżurii, Chin Środkowych i Chin Południowych,
powiązanych z wielkimi mocarstwami.
Atak na Szanghaj
A tymczasem Japończycy zachęceni tak szybkim i łatwym, a co więcej, zupełnie bezkarnym
podbojem Mandżurii postanowili sięgnąć po nowe zdobycze. Tym razem ich uwagę przyciągnął
Szanghaj, wielki port o ogromnym znaczeniu handlowym i strategicznym na Dalekim Wschodzie.
Szanghaj to jednocześnie wielkie miasto, będące jednym z głównych ośrodków społecznego i
kulturalnego życia Chin. żyło w nim wówczas ponad 3 mln mieszkańców. W mieście była również
dzielnica europejska, którą zamieszkiwali: Anglicy, Amerykanie, Francuzi, Włosi, Niemcy,
Portugalczycy, Holendrzy, Belgowie, strzegący swych koncesji, oraz dzielnica chińska, położona nad
bagnistymi i bardzo niezdrowymi brzegami rzeki Hhan Pao. Właśnie w Szanghaju ogniskował wtedy swą
działalność patriotyczny ruch antyjapoński, stawiający sobie za cel zmuszenie rządu Czang Kai-szeka do
zerwania z kapitulancką polityką wobec agresora.
I tu, podobnie jak w Mandżurii, militaryści japońscy postanowili wykorzystać kilka zainicjowanych
przez siebie prowokacji i incydentów. I tak, w dniu 18 stycznia 1932 r. na dziedzińcu jednej z fabryk
przemysłowej dzielnicy Szanghaju - Czapei doszło do starcia między chińskimi robotnikami z załogi
zakładu a grupą Japończyków, którzy zjawili się tu bez żadnego uzasadnienia i wkrótce zaczęli
demolować urządzenia fabryczne. Japończyków udało się przepędzić. W starciu jednak kilka osób zostało
ciężko rannych, a jeden Japończyk przebrany za mnicha buddyjskiego zmarł w kilka godzin później w
szpitalu na skutek odniesionych ran. O tym, iż mnich ten był w rzeczywistości porucznikiem japońskiego
wywiadu z grupy agenturalnej pułkownika Doihary, nikt wówczas w Szanghaju nie wiedział.
Do drugiego, jeszcze poważniejszego starcia doszło tu nieco później, w momencie gdy o wiele już
liczniejsza grupa Japończyków usiłowała podpalić tę właśnie fabrykę i napotkała zdecydowany opór ze
strony chińskiej załogi robotniczej. Tym razem ofiar było znacznie więcej.
Natychmiast po tych prowokacyjnych zajściach japoński konsul generalny w Szanghaju złożył w dniu
20 stycznia 1932 r. na ręce burmistrza miasta ultimatum, w którym zażądał:
- oficjalnego uznania przez burmistrza odpowiedzialności władz chińskich za antyjapońskie zajścia w
Czapei;
- surowego ukarania Chińczyków;
- wypłacenia odpowiedniego odszkodowania Japończykom, którzy w trakcie zajść zostali
poszkodowani;
- objęcia przez władze miasta ścisłą kontrolą rozwijającego się tu ruchu antyjapońskiego;
- rozwiązania wszystkich działających w Szanghaju masowych organizacji antyjapońskich.
W dniu 21 stycznia dowódca wojsk japońskich stacjonujących w japońskiej części eksterytorialnej
dzielnicy międzynarodowej Szanghaju, admirał Joshidzawa, zażądał od władz chińskich
natychmiastowego spełnienia warunków zawartych w ultimatum konsula, grożąc, iż w przeciwnym razie
wymusi ich wykonanie przy użyciu siły. Jednocześnie z Japonii przybywać zaczęły do Szanghaju nowe
kontyngenty wojsk; skierowano tu też silny zespół okrętów wojennych, które zarzuciły kotwice w zatoce
Wu Sung.
Tymczasem burmistrz Szanghaju, generał Wu Te-cien, przyjął początkowo trzy pierwsze warunki
ultimatum japońskiego, a następnie, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji i zamiarów przeciwnika,
traktującego cały konflikt jako dogodny pretekst do zaatakowania miasta, przyjął już w nocy z 27 na 28
stycznia dwa dalsze punkty, stwierdzając jednocześnie, iż została już rozwiązana, działająca dotąd w
Szanghaju, antyjapońska liga bojkotu towarów japońskich, a jej siedziba zajęta przez policję chińską.
Mimo tego oświadczenia, już około godziny 12.30 dnia 28 stycznia dowódca wojsk japońskich w
Szanghaju powiadomił burmistrza miasta, iż kieruje do chińskich dzielnic Szanghaju silne oddziały
wojskowe rzekomo celem ochrony życia i mienia żyjących tam Japończyków. Japoński admirał był przy
tym tak pewien siły swych oddziałów, iż w raporcie wysłanym jednocześnie do Tokio zapewnił swych
przełożonych, że opanuje Szanghaj w ciągu najwyżej trzech godzin, a na podbój całych Chin wystarczy
mu trzy miesiące.
Słowa nie były tu zresztą ważne. Nim bowiem burmistrz Szanghaju mógł zapoznać się z treścią
ostatniego oświadczenia japońskiego admirała, miasto znalazło się nagłe w strefie działań wojennych.
Jeszcze przed wybuchem godziny 24.00 runęła na nie 28 stycznia japońska lawina ognia i żelaza.
Piekielny ryk dział, przeraźliwy jazgot ciężkich karabinów maszynowych, huk pękających raz po raz
granatów ręcznych i gęsta palba strzałów karabinowych poderwały na nogi ponad 2 mln mieszkańców
centrum miasta. Całą dzielnicę chińską, zamieszkałą przez milion ludzi, ogarnęła błyskawicznie panika.
Tłum przerażonych, wyrwanych ze snu gwałtowną strzelaniną ludzi wyległ na ulicę, kłębiąc się i miotając
w ciemnościach nocy. I w ten to właśnie zdezorientowany, nieszczęsny tłum mężczyzn, kobiet i dzieci bić
zaczęły celnym, zmasowanym ogniem japońskie ciężkie karabiny maszynowe, ścinając z nóg wszystkich,
którzy znaleźli się w polu ich ognia na długich, schodzących prostopadle ku wybrzeżu ulicach.
Dramatyczne sceny rozgrywały się zwłaszcza przy bramach nowoczesnych żelbetowych domów,
zamykanych przez dozorców przed szukającymi tam schronienia uciekinierami. Grozę sytuacji pogłębiał
wielki pożar, który wybuchł już w wielu punktach Czapei, rozszerzając się błyskawicznie na coraz to
nowe domy i ulice.
Przerażona ludność cywilna nie wiedziała, co ma robić - czy uciekać z płonących domów na
ostrzeliwane nieustannie przez wroga ulice, czy też chronić się w tych płonących domach przed gradem
kul japońskich zbierających obfite żniwo na ulicach?
Mijały godziny. Gdy wstał świt, japońscy piechurzy i marynarze ruszyli naprzód docierając do
kompleksu zabudowań Dworca Północnego, gdzie zostali jednak przez Chińczyków zatrzymani.
Ranek 29 stycznia przyniósł pewne uspokojenie. Przycichła nieco uliczna strzelanina. Wykorzystując
to, ludność chińska w popłochu zaczęła opuszczać ogarniętą groźnym pożarem dzielnicę, kierując się ku
arteriom wylotowym oraz dworcom kolejowym w celu ewakuowania się do Nankinu. Na ulicach Czapei
panował trudny do wyobrażenia tłok spowodowany przez uciekinierów. Wszędzie słychać było okrzyki,
płacz i rozpaczliwy lament. Próbowano też uciekać drogą wodną. Zajmowano, nieraz nawet siłą, statki i
łodzie z rzecznych przystani. Wyrzucano z nich wszystkie zbędne rzeczy, aby wygospodarować jak
najwięcej miejsca dla ludzi. Wiele osób starało się znaleźć schronienie w dzielnicy europejskiej. Ale tu
wpuszczano tylko bogatych. Żołnierze brytyjscy i włoscy brutalnie odpędzali kolbami karabinów
chińskich uciekinierów, nie litując się nawet nad kobietami i dziećmi.
Przez kilka godzin, tak gdzieś do południa 29 stycznia, panował w Czapei względny spokój. Pomiędzy
siedzibami sztabów obu walczących stron krążyli parlamentariusze. Około godziny 10 rano dowódca
wojsk inwazyjnych, admirał Joszidzawa, przyjął na pokładzie swego okrętu flagowego, wielkiego
nowoczesnego pancernika, osobistego wysłannika burmistrza Szanghaju, żądając natychmiastowego
opuszczenia przez wojska chińskie całego miasta. O warunkach tych Japończycy poinformowali
natychmiast przedstawicieli władz municypalnych koncesji cudzoziemskich w Szanghaju na specjalnie w
tym celu zwołanej konferencji w gmachu japońskiego konsulatu generalnego.
To nowe ultimatum japońskie zostało jednak, wbrew oczekiwaniom Japończyków, odrzucone. Wojska
chińskie postanowiły nie opuszczać Szanghaju, zresztą od strony Nankinu zaczęły już napływać pierwsze
posiłki. Do okrętów japońskich
Chińczycy otwarli ogień artyleryjski z fortów obrony nadbrzeżnej miasta.
Japońskie działa okrętowe odpowiedziały również ogniem. Nad Szanghajem pojawiły się złowrogie
sylwetki japońskich samolotów bojowych. Już po chwili na miasto spadały pierwsze bomby. W wielu
punktach Czapei wybuchły nowe, groźne pożary. Ci, którzy nie zdążyli jeszcze opuścić płonącego miasta,
zaczęli kryć się szukając w piwnicach domów schronienia przed bombami. Lotnicy japońscy,
wykorzystując brak chińskiej obrony przeciwlotniczej, zaczęli coraz niżej schodzić nad dachy domów. Ich
uwagę przyciągnęły m.in. pociągi ewakuacyjne. Również i je zaczęli obrzucać bombami oraz ostrzeliwać
z broni pokładowej. Nad Szanghajem rozszalało się teraz istne piekło. Płonął jak jedna wielka pochodnia
wielki teatr szanghajski - Odeon. W płomieniach stał też i budynek główny Dworca Północnego. Do portu
zaczęły tymczasem przybywać nowe oddziały japońskiej piechoty morskiej, przerzucone tu z Sasebo na
pokładach czterech krążowników.
Dzielnicy Czapei, zaatakowanej przez Japończyków w nocy z 28 na 29 stycznia 1932 r., broniła
stacjonująca tu kantońska dywizja piechoty z 19 armii dowodzonej przez generała Tsai Tingkaia. W
momencie uderzenia wojsk japońskich żołnierze tej dywizji stawili napastnikom zdecydowany opór,
wspierani przez miejscową ludność. Mimo huraganowego ognia japońskiej artylerii polowej i ciężkich
dział okrętowych oraz ataków bombowych z powietrza Japończycy po dwu dniach zaciętego boju ponieśli
porażkę i zostali powstrzymani. Atakujące oddziały japońskie musiały się cofnąć na pozycje wyjściowe.
Udało się też powstrzymać na jakiś czas lądowanie w Szanghaju nowych oddziałów wroga.
Ale bój toczył się dalej. Nad ranem 30 stycznia Japończycy wznowili szturm, uderzając na dworzec
kolejowy. Ale Chińczycy trzymali się nadal, mając tu już ponad 30 tys. żołnierzy. Przez wiele godzin
trwała zacięta walka o Dworzec Północny, który tego dnia kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk.
Wieczorem 30 stycznia Japończycy jednak musieli opuścić jego rejon, wycofując się do wcześniej
przygotowanych okopów. Jednocześnie wykorzystując swe kontakty dyplomatyczne z Amerykanami i
Brytyjczykami w Szanghaju, wznowili Japończycy rokowania ze stroną chińską. Ale była to tylko chęć
zyskania na czasie. Świadczył o tym najlepiej fakt przerzucania do Szanghaju z Sasebo coraz to nowych
oddziałów wojskowych. Już zresztą wkrótce, po otrzymaniu znacznych posiłków, Japończycy zerwali
prowadzone rozmowy i ponownie uderzyli ze wzmożoną siłą na Czapei. Cały Szanghaj stał już w ogniu.
Ostrzeliwany przez artylerię japońską, bombardowany z powietrza przez wrogie samoloty bojowe,
atakowany przez czołgi i piechotę stawiał zacięty opór Japończykom. Ci nie liczyli się jednak z nikim i z
niczym. Burzyli całe dzielnice. I tu, podobnie jak w Mandżurii, ginęła masowo ludność cywilna. Japońscy
żołdacy, ruszając do ataku, pędzili przed sobą tysiące bezbronnych cywilów, w tym setki nagich,
zgwałconych kobiet i dziewcząt, kryjąc się za ich plecami przed kulami obrońców Czapei.
W dniu 31 stycznia bój o Szanghaj toczył się dalej, stając się coraz bardziej zacięty i krwawy. Ogień
artylerii nasilał się z obu stron. Po nadejściu posiłków z Honan, w tym kilkunastu baterii, Chińczycy
otwarli ogień ze swych dział na teren koncesji japońskiej w Szanghaju, na którym najeźdźcy
skoncentrowali swe główne siły i skąd prowadzili natarcie oraz gdzie zainstalowało swe punkty
dowodzenia japońskie naczelne dowództwo. Już wkrótce okazało się, że chińscy artylerzyści potrafią
celnie strzelać. Ich pociski zburzyły wiele domów zajętych przez Japończyków, wzniecając też liczne
pożary. Legł w gruzach budynek, w którym mieściła się przez dwa dni kwatera sztabu admirała
Joshidzawy.
Chcąc zastraszyć przeciwnika, Japończycy skierowali tymczasem w górę rzeki Jangcy-Ciang, w
kierunku Nankinu, silny zespół okrętów wojennych, złożony z pięciu nowoczesnych niszczycieli, z
rozkazem ostrzeliwania nadbrzeżnych fortów chińskich, dróg, dworców i linii kolejowych oraz większych
skupisk ludności cywilnej, nie mówiąc już o zauważonych transportach wojsk. Manewr ten nie załamał
jednak oporu Chińczyków, choć istotnie przestraszył na tyle Czang Kai-szeka, iż ten opuścił wraz ze
swym rządem Nankin, ewakuując się do Lo Jang.
W samym Szanghaju zaś walk szalały dalej. W mieście zamarło życie. Ulice, wczoraj jeszcze rojne i
gwarne, jak np. Ezra-Road, Brodway, Nankin-Road czy Bund, rzęsiście iluminowane tysiącami
krzykliwych, bajecznie kolorowych reklam, teraz zawalone były gruzem, tonęły w dymie i ogniu coraz to
nowych pożarów. Z ulic zniknęły luksusowe limuzyny i riksze. Zamknięte były fabryki, banki, kantory
handlowe, sklepy, urzędy, biura podróży, restauracje i bary. W całym mieście coraz więcej było wojska.
Za zasiekami z drutu kolczastego, okalającymi cudzoziemskie koncesje dzielnicy europejskiej Szanghaju,
stały uzbrojone patrole i posterunki wojsk brytyjskich, amerykańskich, francuskich i włoskich, nie
mówiąc już o Japończykach, którzy przygotowując się do rozszerzenia swych agresywnych działań
bojowych w Szanghaju, koncentrowali tu wciąż nowe siły.
Do portu szanghajskiego zawijały coraz to nowe okręty wojenne obcych mocarstw. W dniu 31 stycznia
było tu już 37 japońskich okrętów wojennych, 12 brytyjskich, 6 amerykańskich, 5 francuskich i 3 włoskie.
W drodze zaś były już dalsze, jak informowała o tym prasa światowa, wskazując jednocześnie na fakt
pojawienia się silnych zespołów okrętów wojennych na redach innych portów chińskich, takich jak:
Kanton, Nankin. Swatou, Tiencin. Było oczywiste, że Tokio przygotowuje się do otwartej wielkiej wojny
z Chinami, choć nadal japońscy politycy, dyplomaci i wojskowi pytani o to odpowiadali cynicznie, wbrew
faktom, iż o żadnej wojnie nie może być nawet mowy, lecz jedynie o jakimś lokalnym incydencie.
Podkreślali jednak również, że oni, potomkowie samurajów, takiej wojny się nie boją.
„- Drogi Panie - stwierdził w odpowiedzi na zadane mu w tej kwestii pytanie przez polskiego
korespondenta koncernu prasowego IKCa na Dalekim Wschodzie młody kapitan ze sztabu admirała
Joshidzawy w dniu 31 stycznia na zorganizowanej ad hoc konferencji prasowej - w Chinach nie toczy się
wojna. Na północy odbywają się manewry armii lądowej, w Szanghaju zaś przeprowadzamy ćwiczenia
floty. Wojny się nie boimy. Przecież zna pan nasze stare przysłowie, że najstraszniejszą dla Japończyka
rzeczą jest: dzissin, kaminari, ojadzi (trzęsienie ziemi, piorun, gniew rodziców)”.
I tak mijały godziny. 19 armia chińska wspierana przez miejscową ludność stawiała dalej zacięty opór.
Na barykadach Czapei walczyły obok żołnierzy drużyny robotnicze. Całe miasto ogarnął strajk
powszechny, który sparaliżował pracę fabryk produkujących na potrzeby armii japońskiej oraz urządzeń
portowych wykorzystywanych przez Japończyków do wyładunku wojska i sprzętu. Do walki włączyli się
masowo studenci chińscy i uczniowie.
Jedynie rząd Czang Kai-szeka nadal starał się pozostawać formalnie na uboczu, nie decydując się na
wypowiedzenie wojny agresorowi i rzucenie przeciwko niemu do walki wszystkich swych sił. Centralny
rząd chiński pozostawał wierny swej polityce „nieprowokowania napastnika”, wydając rozkaz 19 armii,
aby opuściła Szanghaj. Rozkaz ten nie został jednak wykonany. Armia chińska biła się dalej, mimo iż
przestała otrzymywać posiłki, a co gorsza, przerwano jej dostawy amunicji i sprzętu. Stojąca w porcie
szanghajskim silna eskadra chińskiej marynarki wojennej, posłuszna rozkazom Czang Kai-szeka,
obserwowała biernie płonące miasto, nie atakując agresora.
Pozostawienie armii chińskiej samej sobie musiało, mimo woli walki szeregowych żołnierzy i
frontowych oficerów, siłą rzeczy osłabić jej możliwości obrony. Tu i ówdzie wróg zaczął wdzierać się w
głąb Czapei. Padł w końcu Dworzec Północny. Japończycy opanowali coraz to nowe domy i ulice. Ale
walka toczyła się dalej. Jednym z głównych bastionów obrony 19 armii, osłaniających Czapei, był na
przełomie stycznia i lutego 1932 r. Fort Wu Sung. Obrona tego bastionu budziła powszechny podziw. Fort
Wu Sung był bowiem stary. Zbudowano go jeszcze w połowie XIX wieku z drewna i usypanych z ziemi
szańców oraz, co było najmocniejszym jego atutem, wyrytych w skalistym zboczu górskim długich
sztolni. Nie było tu żelbetowych stropów i schronów, ścian pancernych i innych tego typu nowoczesnych
umocnień. Jego siłą ognia stanowiły stare działa polowe, pamiętające jeszcze czasy wojny chińsko-
japońskiej z 1891-1895 roku. Ale mimo to bronił się, odpierając pomyślnie jeden japoński atak po drugim,
dodając w ten sposób otuchy walczącemu miastu. Co więcej, jego działa blokowały okrętom japońskim
wejście na wody rzeki Wan Pu, uniemożliwiając im w ten sposób wysadzenie desantu na tyłach obrońców
Czapei. Stąd też zarówno admirał Joshidzawa, jak i jego następcy: admirał Nomura i generał Ujeda,
dopingowali nieustannie swych żołnierzy, nakazując im jak najszybsze zdobycie fortu. Ten jednak bronił
się dalej, mimo gniewu japońskich dowódców i wściekłych szturmów japońskich piechurów oraz
huraganowego ognia wielu baterii artylerii polowej i ciężkich dział okrętowych. O sile tego ognia
świadczyło najlepiej zryte pociskami przedpole fortu jak i spalona do szczętu pobliska wioska Wu Sung.
Z upływem czasu agresor coraz bardziej tracił twarz, a wraz z nią swój dotychczasowy spokój.
Zaplanowane na co najwyżej trzy-cztery dni błyskawiczne opanowanie Szanghaju okazało się nierealne.
Niezwyciężona dotąd armia japońska dreptała żałośnie w miejscu, nie mogąc złamać oporu o wiele
słabszego liczebnie oraz znacznie gorzej uzbrojonego od siebie przeciwnika. W Tokio panowała
atmosfera pełna napięcia i zdenerwowania. Miejsce odwołanego admirała Joshidzawy zajął admirał
Nomura, który natychmiast po objęciu stanowiska naczelnego dowódcy wojsk japońskich w Szanghaju
rozkazał inwazyjnym wojskom japońskim przejść do generalnego szturmu.
Zgodnie z planem działań ofensywnych Nomury, główne uderzenie japońskie skierowane zostało w
sam środek frontu na pozycje chińskie w rejonie wsi Kjan Wan. Uderzenia pomocnicze wyprowadzone
zostały jednocześnie na Czapei na południowym skrzydle frontu i na wioskę Wu Sung na skrzydle
północnym. Natarcia piechoty wsparto ogniem dział oraz silnym atakiem bombowym z powietrza.
Natarciem oddziałów 35 i 37 pułków piechoty na wioskę Kjan Wan dowodził osobiście generał
Tokuno, dowódca słynnej brygady piechoty z Kandazawa. Początkowo Japończykom, po kilku godzinach
rozpoczętego wczesnym rankiem szturmu, udało się na małym odcinku frontu wedrzeć na około 8 km w
głąb pozycji chińskich, ale już wieczorem żołnierze 19 armii chińskiej, wspierani na skrzydłach przez
jednostki dywizji kantońskiej oraz bataliony 87 i 88 dywizji nankińskich, odrzucili agresora na jego
pozycje wyjściowe. Niewiele dało Japończykom wprowadzenie nawet do walki czołgów, które na skutek
błędnego, zbyt powierzchownego przed bitwą, rozpoznania terenu, wpadły na pole minowe, ponosząc
dotkliwe straty w ludziach i sprzęcie. Ostatecznie wynik boju o wieś Kjan Wan, powstrzymał marsz
Japończyków, a w konsekwencji wymusił ich dalszy odwrót na pozycje usytuowane już na samym brzegu
rzeki Wan Pu. Porażka Japończyków pod Kjan Wan mogłaby zakończyć się ich całkowitą klęską, gdyby
nie nieustanne naloty samolotów japońskich, które atakując raz po raz posuwających się naprzód
Chińczyków, skutecznie zastopowały ich kontruderzenie.
Niepomyślnie dla Japończyków rozwijały się również bezpośrednie działania bojowe w Czapei. I tu
bowiem ich natarcie, prowadzone wąskimi uliczkami i zaułkami tej robotniczo-przemysłowej dzielnicy,
nie przyniosło oczekiwanych w Tokio rezultatów. Co więcej, agresor ponosił z każdą godziną coraz
większe straty. Szczególnie boleśnie dawali się we znaki Japończykom chińscy strzelcy wyborowi
prowadzący celny ogień z dachów i wyższych pięter okolicznych domów.
I tak, japoński blitzkrieg w Szanghaju przekształcił się, nie wiedząc nawet kiedy, w przewlekłą wojnę
pozycyjną. Sytuacja obrońców Szanghaju uległa widocznemu pogorszeniu dopiero w momencie, gdy
Japończykom udało się wysadzić desant na tyłach 19 armii w miejscu, które powinna była obsadzić w
odpowiednim momencie znajdująca się w pobliżu 5 armia chińska. Ta nie mogła jednak wykonać tego
zadania, gdyż zawrócił ją, już po wyruszeniu na linię frontu, specjalny rozkaz samego Czang Kai-szeka.
W ten sposób 19 armia zagrożona oskrzydleniem zmuszona została do odwrotu na nowe pozycje, odległe
o blisko 20 km od dotychczasowej rubieży obronnej. Chińczycy wycofali się w nocy z 1 na 2 marca 1932
r. z pola walki gęsto zasłanego własnymi i japońskimi trupami. Opuścili okopy tak cicho, iż nieprzyjaciel
nawet nie zauważył tego odskoku, tkwiąc nadal na zajmowanych pozycjach. Nim wstał świt 2 marca,
wojska chińskie opuściły bez walki: Wu Sung, Pao Sian, Kjan Wan, Tan Zan i Czapei. Japończycy
spostrzegli ich brak dopiero rano i z głośnym okrzykiem „banzai!” wdarli się do pustych już okopów
chińskich.
Czapei padło, ale walka o Szanghaj toczyła się dalej. Próba zaskoczenia i postawienia, zarówno
samych Chin, jak też i całego świata przed nowym faktem dokonanym, tym razem się Japończykom nie
udała. Przeciągające się walki uliczne w wielomilionowym mieście, jak też zaniepokojenie rozwojem
sytuacji w wielkim, o charakterze międzynarodowym, porcie okazane przez rządy innych mocarstw,
posiadających tu swe własne interesy, stworzyły niekorzystne warunki i atmosferę dla najeźdźcy, z czym
musiał się on, chcąc nie chcąc, jednak liczyć.
Nic też dziwnego, iż już w dniu 3 marca 1932 r., gdy tylko-uchwalona została na specjalnym
zgromadzeniu Ligi Narodów rezolucja wzywająca Chiny oraz Japonię do przerwania walk w Szanghaju,
została ona przez obie strony wzięta pod uwagę i przyjęta do wiadomości. Walki zostały przerwane. W
rokowaniach chińsko-japońskich, jakie rozpoczęły się w Szanghaju w celu pokojowego uregulowania
konfliktu, wzięli również udział, zgodnie z decyzją Ligi Narodów, przedstawiciele: Stanów
Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch. W dniu 3 maja 1932 r. podpisane zostało chińsko-
japońskie porozumienie, na mocy którego wojska japońskie wycofały się z Czapei na terytorium
japońskiego sektora międzynarodowej dzielnicy Szanghaju, a wojska chińskie pozostały na zajmowanych
aktualnie pozycjach.
W ten sposób atak japoński na Szanghaj nie przyniósł Nipponowi oczekiwanego sukcesu. Pewną rolę
w jego załamaniu się odegrała też potęgująca się walka partyzancka w Mandżurii. Część wojsk japońskich
zaangażowanych początkowo w Szanghaju musiała zostać jeszcze w trakcie zaciekłego boju o Czapei
wycofana i przerzucona do Mandżurii.
Krach japońskiego planu opanowania Szanghaju, w toku przeprowadzonego błyskawicznie,
zdecydowanego, miażdżącego uderzenia japońskich sił morskich, lądowych i powietrznych, zmusił Tokio
do chwilowej rezygnacji z zagarnięcia, wzorem Mandżurii, również i Chin środkowych. Rezygnacja ta,
wymuszona siłą woli oporu chińskiego żołnierza, wspartego zdecydowaną postawą szanghajskiej klasy
robotniczej, była niezwykle bolesną pigułką, jaką musieli przełknąć przywódcy kół wojskowych. Nie
będzie chyba błędem stwierdzenie, iż porażka Japończyków w Szanghaju wiosną 1932 r. odsunęła dzień
generalnego, otwartego ataku Japonii na Chiny na dobre kilka lat, aż do lipca 1937 r. Co więcej, porażka
ta osłabiła na jakiś czas, czy też raczej podważyła pozycję armii i jej naczelnego dowództwa w japońskim
świecie politycznym.
Nie bez znaczenia był również fakt, iż Londyn, Waszyngton i Paryż, łatwiej godzące się na połknięcie
przez Japonię chińskiej Mandżurii, tu w Szanghaju wykazały w pewnym momencie swe wyraźne
niezadowolenie, obawiając się utraty własnych interesów w tym wielkim porcie Chin środkowych.
Tymczasem i sprawa Mandżurii znalazła się nagle w orbicie zainteresowań światowej opinii
publicznej, stając na forum obrad Ligi Narodów.
Narodziny Mandżukuo
Po wniesieniu skargi przez Pekin do Rady Ligi Narodów, oskarżającej Japonię o agresywne
działania w Mandżurii, Rada Ligi postanowiła wysłać do Mandżurii komisję
międzynarodową. Zadaniem
komisji miało być stwierdzenie, po czyjej stronie jest racja.
Na czele komisji stanął dyplomata brytyjski, lord Victor A. Lytton. Ponadto w jej skład weszli:
Amerykanin - gene-xa! Franc Ross Mcoy; Francuz - generał Henri Caludel; Niemiec - dr Heinrich
Schnee; dyplomata włoski - Luigi Aldro-vandi-Marescotii oraz w charakterze doradców: przedstawiciel
Japonii - Isaburo Joshida i Chin - Wellington Koo (Ku Wei-czun).
W samej Japonii doszło tymczasem do dalszego umocnienia się sił prawicowo-wojskowych. Upadł
rząd partii „Mineseito”. Nowy rząd japoński utworzyła partia „Seiyukai”. Wojska japońskie, oskarżając
Chiny o dalsze „antyjapońskie prowokacje”, zajęły strefę neutralną, wkraczając m.in. do miasta Cinczou.
A tymczasem powołana w dniu 10 grudnia 1931 r. przez „Radę Ligi Narodów komisja lorda Lyttona
przybyła w połowie marca 1932 r. do Szanghaju i po odwiedzeniu kolejno: Nankinu, Pekinu, Kantonu i
Hankou zjawiła się w połowie kwietnia w Mukdenie. Nie wdając się w szczegóły pracy komisji,
stwierdzić należy, że interwencja Ligi Narodów nie przyniosła w zasadzie żadnych liczących się efektów.
Zarówno komisja, jak też później Rada Ligi - na podstawie materiałów Lyttona - uznała, iż racje Japonii
co do jej praw do Mandżurii są wątpliwe i niczym nie uzasadnione, ale na jakąś akcję przeciw Japonii czy
choćby jej potępienie się nie zdobyła. Mimo to Japonia, chcąc mieć całkowicie wolną rękę w swych
działaniach w Mandżurii i w Chinach, wystąpiła - po odegraniu dramatycznej sceny w Genewie - z Ligi
Narodów. Po dokonaniu tego kroku Tokio przystąpiło do politycznego usankcjonowania i utrwalenia
swego mandżurskiego podboju. W myśl planu ułożonego przez pułkownika Doiharę, odpowiednią formą
najdogodniejszego dla Japonii rozwiązania sprawy mandżurskiej było powołanie pseudo „niepodległego”
cesarstwa Mandżukuo, na którego czele zamierzano postawić byłego cesarza Chin z dynastii mandżurskiej
Pu-I, który po obaleniu tronu Tsinów w Chinach w 1911 r. (był dzieckiem) żył sobie spokojnie w Pekinie
w jednym z pałaców, dobrze zaopatrzony finansowo i raczej zadowolony ze swego swobodnego trybu
życia.
W chwili, gdy cała Mandżuria stała już w ogniu, a przez jej terytorium przewalała się stalowa machina
pełznącej na południe w kierunku Wielkiego Muru Chińskiego armii kwantuńskiej, w pekińskim pałacu
Tsinów pojawili się wysłannicy pułkownika Doihary, nawiązując natychmiast kontakt z czołowymi
osobistościami dworu księcia Pu-I, od dawna już, uczestniczącymi w zorganizowanym przez wywiad
japoński spisku. Nadszedł już bowiem czas realizacji starych planów, czas urzeczywistnienia
przedsięwzięcia, dawno już opracowanego w najdrobniejszych nawet szczegółach.
Na dłuższe dyskusje nie było wtedy czasu. Stąd też już po krótkiej rozmowie przeprowadzonej przez
majora Nori, ze sztabu pułkownika Doihary, z mistrzem ceremonii dworu Tsinów, ci, których
obowiązkiem było sprawowanie pieczy nad sypialnią księcia, obudzili go, nie bacząc na późną porę.
Wyrwanemu z głębokiego snu księciu Pu-I oświadczono, iż grozi mu wielkie niebezpieczeństwo, że rząd
Czang Kai-szeka podjął» decyzję jego aresztowania i przewiezienia pod eskortą wojskową do Nankinu,
gdzie może spotkać go coś złego. Nie chcąc do tego dopuścić, wierni poddani, ostrzeżeni w porę przez
swych ludzi z chińskich sfer rządowych, postanowili ratować swego władcę. Przed pałacem czeka już
samochód, którymi książę musi udać się do portu w Tientsinie, skąd przewieziony zostanie przez
oczekujących go tam przyjaciół w bezpieczne miejsce.
Trudno dziś oczywiście powiedzieć, czy książę Pu-I uwierzył w tę opowiedzianą mu pospiesznie
historię. Faktem pozostaje tylko to, że nie zadając żadnych zbędnych w takiej sytuacji pytań ubrał się
natychmiast i już wkrótce mknął w kierunku Tientsinu bez świateł wielką, luksusową limuzyną, w której
obok niego znajdowało się jeszcze kilku nieznanych mu bliżej dżentelmenów. Ich sylwetki przypominały
mu z wyglądu japońskich oficerów. Nikt się tu zresztą nikogo o nic nie pytał. Przez cały czas podróży w
samochodzie panowało głuche milczenie. Książe, nie wiedział jeszcze, iż w ślad za nim mkną już i dalsze
limuzyny dworskie, którymi kierowali się w tę samą stronę dostojnicy jego dworu. Obszerne bagażniki
tych aut pełne były waliz i kufrów, w których wywożono całe archiwum dworu Tsinów.
W tym właśnie miejscu warto chyba przybliżyć nieco czytelnikowi postać japońskiego arcyszpiega,
pułkownika Doihary. Pisaliśmy o nim już przy okazji skrytobójczego zamachu na życie mandżurskiego
marszałka Czang Tso-lina, wspominaliśmy o jego roli w dziele zaboru Mandżurii, wspominamy teraz przy
okazji porwania z Pekinu i osadzenia na tronie Mandżukuo ostatniego Tsina - cesarza Pu-I.
Jest to zresztą temat nie tylko wart podjęcia ze względu na swą sensacyjność, ale też niezwykle istotny
ze względu na całokształt prezentowanego tu materiału historycznego. Pułkownik Doihara na drogę tajnej
wojny wstąpił bardzo wcześnie, mając zaledwie kilkanaście lat. Będąc niezwykle pojętnym uczniem
„pedagogów” z „Czarnego Smoka”, szybko przyswoił sobie prawdy, zgodnie z którymi przyszłość jego
biednego kraju zależała od podboju sąsiednich kontynentów i wysp, pełnych surowców, żywności i taniej
siły roboczej. Był bardzo zdolny, co wyrażało się m.in. w szybkim przyswajaniu sobie dziejów innych
krajów i narodów, poznawaniu ich specyfiki narodowej, słabych i mocnych stron. Bardzo szybko i
skutecznie uczył się też języków obcych, dzięki czemu stał się wkrótce prawdziwym poliglotą. Wrodzony
spryt, brak jakichkolwiek skrupułów, bezwzględność i zdecydowanie, nie mówiąc już o odwadze i energii,
składało się na całokształt postaci, o której przez wiele lat mówić miano tak wiele nie tylko w samej
Japonii, ale także w Chinach, ZSRR i innych krajach Azji.
To właśnie pułkownik Doihara był tym człowiekiem, który od samego początku wielkiej rozgrywki o
Mandżurię krył się za każdym niemal przedsięwzięciem militaryzmu japońskiego na obszarze północno-
wschodnich Chin. On to bowiem umożliwił generałom: Minami, Araki i Mazaki, zrealizowanie ich planu
rozpoczęcia we wrześniu 1931 r. podboju Mandżurii. On, był też inicjatorem planu powołania do życia
marionetkowego tworu państwowego w postaci państewka, podniesionego wkrótce z łaski Tokio do
umownej rangi cesarstwa Mandżukuo. I on to wreszcie wygrzebał z lamusa historii, a później skłonił do
przyjęcia zaoferowanej mu przez Tokio roli, ostatniego potomka cesarskiego domu Tsinów - Henri Pu-I.
Sama zresztą kariera polityczna Doihary warta jest poznania. I tak już w 1914 r. Kendzi Doihara,
bardzo jeszcze młody, bo liczący zaledwie 21 lat, wpadł na bezczelny, ale jak się okazało skuteczny
pomysł przesłania wykonanych przez siebie osobiście fotoaktów swej młodszej, piętnastoletniej siostry
członkowi rodziny cesarskiej, księciu Cicibu. „Strzał” okazał się niezwykle celny. Już po kilku dniach
równie przebiegły co i pozbawiony wszelkich skrupułów młodzieniec zaproszony został do pałacu
cesarskiego. Książę olśniony niezwykłą urodą młodziutkiej dziewczyny wyraził chęć poznania jej.
Wkrótce została ona jego przyjaciółką, w zamian za co książę zaofiarował bratu swej wybranki przyjaźń i
pomoc. A Doiharze o to przecież tylko chodziło.
I tak piękna piętnastoletnia siostra Doihary znalazła się w pałacu cesarskim w Tokio, szybko zresztą
zasmakowując w nowym życiu. Doihara mógł teraz liczyć już nie tylko na wdzięczność samego księcia,
ale i własnej siostry.
- Bądź tak miła, siostrzyczko - mówił wówczas do niej. Kendzi - chciej powiedzieć swemu księciu, iż
twój ukochany brat nie tylko zna dobrze samurajskie rzemiosło, ale włada również dziewięcioma obcymi
językami”.
Siostra nie pozostała widać głucha na te słowa, bo już w kilka miesięcy później Kendzi Doihara w
stopniu majora wysłany został do Chin wraz z generałem Hondzio, którego mianowano attaché
wojskowym Japonii w Pekinie. Doihara towarzyszył generałowi w charakterze jego zastępcy. Tak zaczęła
się równie błyskawiczna co błyskotliwa kariera Kendzi Doihary - jednego z głównych organizatorów
japońskiej V kolumny w Azji - na ziemi chińskiej. Zdobywał coraz to nowych przyjaciół, zawierał coraz
to nowe znajomości.
„Doihara ma chyba więcej znajomych Chińczyków - stwierdził niegdyś jeden z polityków chińskich -
niż jakikolwiek z najbardziej nawet czynnych chińskich działaczy politycznych”.
Mijały lata. Wiążąc się z wpływowymi kręgami militarystów pekińskich, z tzw. kliki Anfu, Doihara
załatwiał wiele korzystnych transakcji i koncesji finansowo-gospodarczych dla swego kraju i siebie
osobiście. Potrafił zresztą już wkrótce odwdzięczyć się swym „chińskim przyjaciołom”. W czasie
rozruchów antyrządowych w Pekinie Doihara uratował życie znienawidzonemu przez lud prezydentowi
Su Sy-czengowi, którego ludzie Doihary wynieśli z oblężonego przez studentów pałacu w wielkim koszu
na brudną bieliznę.
Z czasem Doihara, awansowany już do stopnia pułkownika, skupił całą swą uwagę na Mandżurii,
stając się gorącym orędownikiem oderwania jej od Chin i przyłączenia w takiej lub innej formie do
Japonii.
Swą działalność w Mandżurii Doihara prowadził od 1922 r. u boku ówczesnego wielkorządcy Chin
północnych, starego militarysty chińskiego - marszałka Czang Tso-lina.
„Podobnie jak Schulmeister - pisze na ten temat Ronald Seth w pracy pt. Tajni agenci. Z dziejów
wywiadu japońskiego - as wywiadu Napoleona, oraz Wilhelm Stieber, twórca wywiadu pruskiego,
pułkownik Kendzi Doihara był urodzonym szpiegiem i szefem wywiadu. Posiadał wszystkie cechy
nieodzowne dla dobrego szpiega, jakąś szczególną intuicję i przebiegły umysł oraz bezwzględny
charakter.
Stworzył własną siatkę, a raczej siatki szpiegowskie. Największa, zwana tajnym wywiadem
kombatantów, składała się z 5 tysięcy przestępców kryminalnych, którzy po rewolucji zbiegli z Rosji.
Inne siatki złożone były z «białych» Rosjan, a poza tym miał on do dyspozycji ogromną armię 80 tysięcy
renegatów chińskich, zwanych Czang-maopai, «sektą długowłosych», która była gotowa wykonać
rozkazy Doihary w zamian za poparcie jej celów przez Japonię. Doihara bowiem, choć na razie
skoncentrował uwagę na Mandżurii, nie zaniedbywał jednocześnie Chin, a zwłaszcza pięciu prowincji
północnych, które według planów japońskich miały dostać się pod kontrolę japońską w następnej kolejce.
Oprócz tych band agentów, używanych raczej do aktów sabotażu, zabójstw i wzniecania rozruchów niż
dla celów czysto wywiadowczych, Doihara posługiwał się wieloma innymi nikczemnymi środkami,
czasem takimi, o których wręcz nie sposób mówić.
Zgodnie z jego moralnymi zasadami narkomania była cnotą, abstynencja zaś występkiem. Tak zwane
kluby chińskie przekształcał w kombinację szynku, szulerni, domu publicznego i palarni opium, przy
czym ta ostatnia funkcja była najważniejsza.
Zatrudniał handlarzy opium, którzy wędrowali po Mandżurii, Chinach i zachodzili na każdy targ.
Ustawiali stragany i zachowali gwarantowane lekarstwo na gruźlicę. Kiedy nieszczęsne ofiary stały się już
niewolnikami nałogu, dzielił ich tylko niewielki krok od roli niewolników i informatorów Doihary, który
skupiał w swym ręku całą dystrybucję narkotyków.
Wielu ludzi pracujących dla niego zatrudniało ze swej strony robotników. Z jego polecenia robotnicy
otrzymywali zapłatę początkowo w połowie w gotówce, a w połowie w opium; później zaś wyłącznie w
opium.
Na jego prośbę japońscy fabrykanci tytoniowi zaczęli produkować nową markę papierosów «Złoty
Kij». Sprzedaż tych papierosów w kraju macierzystym była zakazana; przeznaczano je wyłącznie na
eksport. Doihara kontrolował dystrybucję tych papierosów w Mandżurii i Chinach. W ustnikach ukryte
były małe dawki opium albo heroiny i w ten sposób wielu palaczy nieświadomie dołączyło się do
nieustannie rosnącej armii narkomanów Doihary.
Doihara robił tu rzecz straszną. Celowo i świadomie dążył do tego, by zniszczyć pół kontynentu za
pomocą narkotyków i różnych deprawacji”.
Później, gdy miłość Czang Tso-lina do Tokio osłabła, Doihara podjął - jak wiemy - w myśl instrukcji
ówczesnego premiera japońskiego, barona Tanaki, działania mające na celu pozbycie się raz na zawsze
krnąbrnego wasala, organizując skrytobójczy zamach pod Mukdenem, w wyniku którego Czang Tso-lin
stracił życie. Śmierć Czang Tso-lina nie rozwiązała jednak, wbrew nadziejom Doihary, problemu
utrzymania Mandżurii przez Japonię. Walka o ziemię mandżurską rozgorzała na nowo, przybierając
początkowo coraz bardziej niepomyślny dla Japończyków obrót. I znów głównym bohaterem zaciętych
zmagań o Mandżurię stał się pułkownik Kendzi Doihara.
„Przez następne trzy lata - stwierdza cytowany już Ronald Seth - Doihara i jego zbiry spiskowali,
mordowali skrytobójczo, podżegali do buntów i w dalszym ciągu szerzyli demoralizację, ale wszystko to
na nic się zdało.
W końcu rząd japoński doszedł do wniosku, że może osiągnąć swe cele jedynie przez bezpośrednie
użycie siły i we wrześniu 1931 r. wstrząsnęła światem wiadomość o inwazji na Mandżurię, którą
Japończycy dla niepoznaki nazwali «incydentem mandżurskim».
We wrześniu 1931 r. Japończycy zajęli Mukden; 5 lutego padł Harbin. W dwa tygodnie później
ogłosili oni «niepodległość» Mandżurii”.
Na podboju Mandżurii nie zakończyła się jednak rola Doihary. Nie tylko bowiem zrobił, co tylko
mógł, aby oderwać Mandżurię od Chin w postaci marionetkowego tworu państwowego (Mandżukuo), ale
co więcej, postarał się o to, aby tworowi temu dać władcę z odpowiednio „czcigodnym” rodowodem. To
właśnie Doihara odkrył Pu-I, a następnie skłonił go, przy użyciu siły i szantażu, do wzięcia udziału w
grze, do czego ostatni z Tsinów wcale nie miał początkowo ochoty. Niepoślednią rolę w wywarciu tej
presji na Pu-I odegrała piękna awanturnica, agentka Doihary, japońska księżniczka z panującego niegdyś
rodu Su, Josiko Kamadzima. Z poręki Doihary została, jeszcze w Pekinie, konkubiną Pu-I i od tej chwili
stała się jedną z pierwszych osobistości dworu byłego cesarza Chin z mandżurskiej dynastii Tsin.
Bezwzględnie narzucała swą wolę słabemu Pu-I, a gdy ten miał już dosyć kurateli swej przyjaciółki,
chwytała się nawet takich argumentów „łagodnej” perswazji, jak sztylet czy specjalnie wyszkolone żmije,
których widok tak zawsze przerażał Pu-I, iż godził się na wszystko, aby tylko Josiko schowała je szybko z
powrotem do wiklinowego koszyka. Gdy Pu-I zasiadł już mocno na tronie mandżurskim, Doihara uznał,
iż Josiko mie jest tu już potrzebna i skierował ją do Nankinu, gdzie na dłuższy czas ślad po niej zaginął.
Dopiero po wojnie prasa światowa doniosła, iż w dniu 11 listopada 1945 r. księżniczka japońska Josiko
Kamadzima, niebezpieczny szpieg i agent pułkownika Doihary, została w Pekinie aresztowana przez
oficerów chińskiego kontrwywiadu.
Podbój Mandżurii nie zakończył oczywiście błyskotliwej kariery pułkownika Doihary. Od 1935 r. zajął
się opracowywaniem nowego planu działania, którego celem było tym razem zagarnięcie przez Japonię
całych Chin.
„On sam - czytamy na ten temat w Tajnych agendach Rolanda Setha - zaczął rozpracowywać ludzi
wysoko postawionych. Nie wszyscy dali się złapać na jego łapówki i obiecanki, ale niektórzy padli jego
ofiarą. Do tych ostatnich należał Huang Sen, urzędnik Centralnego Banku Chińskiego.
Doihara uchodził w Peipingu, jak wówczas nazywano Pekin, za japońskiego finansistę, estetę i
mecenasa sztuki, o nazwisku Ito Soma. W tej roli zawarł znajomość z Mei Lang-fanem, wielkim aktorem
teatru chińskiego, który z kolei przedstawił go Huang Senowi.
Ito Soma, Mei Lang-fan i Huang Sen spotykali się nocą przy pełni księżyca na schodach Ołtarza
Nieba, gdzie dyskutowali o poezji, malarstwie, filozofii i ulubionym zajęciu Huang Sena - złotych
rybkach. Ito Soma znał nazwy i obyczaje sześciuset gatunków złotych rybek. Huang Sen był nim
oczarowany.
Kiedyś, podczas rozmowy o zwyczajach pewnego gatunku ryb w czasie tarła, Huang Sen wyznał, że
ma jeszcze inne «hobby» - kobiety. Niestety, był teraz w tarapatach finansowych i nie mógł poświęcić się
swemu «hobby» z takim zapałem, jakby chciał. W dzień czy w dwa dni później otrzymał on ku swemu
zdumieniu podarunek - 200 tysięcy chińskich dolarów. Najpierw nie chciał ich przyjąć, ale Soma go
uspokoił, a pokusa była naprawdę zbyt wielka.
Niedługo później Huang Sen został sekretarzem generała Czang Kai-szeka. Kiedy groźby japońskie
stały się gwałtowniejsze, Czang Kai-szek zwołał naradę, w której obok niego brali jedynie udział
generałowie Feng Ju-siang i Pai Tsung-ci oraz jego zaufany sekretarz, Huang Sen.
Generałowie powzięli plan urządzenia zasadzki na dużą flotyllę japońską, zakotwiczoną na rzece
Jangcy pod Hankou. W jakiś sposób Japończycy dowiedzieli się o tym planie i gdy chińskie siły przybyły
na miejsce, nie zastały tam ani jednego okrętu.
Czang zarządził natychmiast śledztwo i wtedy wyszło na jaw, że jego sekretarz zdradził plan Ito
Somie, alias Kendzi Doiharze. Huang Sen został skazany na karę śmierci.
W roku 1938, w czasie realizowania przez Japończyków następnej fazy planu, Czang Kai-szek musiał
skazać na śmierć ośmiu dowódców dywizji, którzy okazali się agentami Doihary.
Zamieszanie, które siał wśród przeciwników Japonii ten jeden człowiek i korzyści, jakie jego
działalność przynosiła rządowi i armii japońskiej, nigdy nie będą w pełni docenione. Sieci jego były
bowiem tak daleko rozrzucone, że nie sposób ogarnąć je spojrzeniem.
Nazwanie Doihary Lawrence'em Mandżurii jest może profanacją pamięci Lawrence'a, ale osiągnięcia
Doihary pod względem zakresu wagi, znaczenia i rezultatów przewyższają działalność pięciu
Lawrence'ów”.
Taka była niezwykła, ale przecież prawdziwa historia kariery wywiadowczej pułkownika Kendzi
Doihary, jednego z najzdolniejszych organizatorów japońskiej V kolumny na Dalekim Wschodzie, który
całą energię swego życia poświęcił brudnemu dziełu podboju Chin i rozpętaniu wielkiej wojny na Oceanie
Spokojnym. Za to wszystko zapłacił w końcu własną głową w 1948 r., kiedy to osądzono go i stracono na
mocy wyroku Międzynarodowego Trybunału jako jednego z głównych japońskich zbrodniarzy wojennych
odpowiedzialnych za rozpętanie wojny i okrutne przestępstwa przeciwko ludzkości.
Należy dodać, iż ci, którzy w Japonii nie zapomnieli o latach „wojennej świetności Nipponu”, wznieśli
Doiharze i straconym wraz z nim japońskim zbrodniarzom wojennym wspaniały pomnik. Wyryty na nim
napis głosi, iż kamień ten kryje prochy wielkich samurajów, którzy oddali swe życie za wielkość Japonii.
Ale wracajmy do głównego wątku. I tak oto książę Pu-I, sam niezbyt dobrze orientujący się w
rzeczywistym rozwoju sytuacji, wykradziony przez swych dworzan wprowadzonych w arkana spisku
japońskiego, przeniósł się nagle z własnego pałacu na pokład japońskiego niszczyciela, na którym
dopłynął wkrótce do Dairenu. Stąd przewieziono go specjalnym pociągiem, pod silną eskortą żołnierzy
japońskich, do Mukdenu, gdzie ogłoszono go w dniu 1 marca 1932 r. głową „niezależnego państwa”
Mandżukuo.
Wieści, które nadeszły z Mukdenu o objęciu władzy nad okupowaną przez Japończyków Mandżurią
przez księcia Pu-I, zaskoczyły początkowo Pekin, który był przekonany, iż książę Pa-I przebywa nadal w
swym pekińskim pałacu, a wiadomości o proklamowaniu państwa Mandżukuo pod władzą Pu-I są po
prostu kolejnym wymysłem japońskiej propagandy. Wkrótce jednak przekonano się, iż pałac pekiński
Tsinów stoi pusty i że w związku z tym gra o Mandżurię poważnie się skomplikowała, wchodząc w nowe
stadium, w którym trudno było myśleć o pokojowym rozstrzygnięciu tego problemu.
Tymczasem zaś w samej Mandżurii rozpoczął się wielki spektakl zainscenizowany przez pułkownika
Doiharę i jego ludzi. Na stolicę nowego państwa wybrano, wbrew powszechnym oczekiwaniom, nie
Mukden, który był dotąd głównym politycznym i administracyjnym ośrodkiem Mandżurii, ale małe,
zaledwie 50-tysięczne miasteczko Czangczun, położone o około 300 km na północ od dawnej stolicy.
Wielkie przemysłowe miasto uznano w Tokio za zbyt niepewne dla władcy utrzymującego swe
panowanie za pomocą japońskich bagnetów.
Spokojne dotychczas i z reguły pustawe ulice Czangczunu zaroiły się teraz tysiącami przybyszów z
Mukdenu, Harbinu i Tokio, pełno było tubylców, którzy zgodzili się przyjąć służbę u nowych władców
Mandżurii oraz ich japońskich chlebodawców.
Sam Pu-I zjawił się w Czangczunie 8 marca 1932 r. przywieziony tu specjalnym pociągiem przez
Japończyków. Cały pociąg przybrany był girlandami świeżych, bajecznie kolorowych kwiatów. Na
przodzie lokomotywy łopotały na wietrze dwie skrzyżowane ze sobą flagi: japońska i mandżurska. Gdy
Pu-I (wówczas jeszcze tylko prezydent) wyszedł na peron wraz ze swą małżonką odzianą w stary chiński
strój kobiecy, oczekujące na dworcu tłumy „wiernych poddanych” - spędzonych tu przez japońską
żandarmerię - wznosić zaczęły okrzyki powitalne na cześć swego „umiłowanego pana i władcy”,
zagłuszane jednak bezapelacyjnie gromkim japońskim: „banzai”.
Widać było, iż sam Pu-I, ubrany po europejsku, czuł się raczej nieswojo i szybko, omijając wiwatujący
na jego cześć tłum, skrył się za ustawionym przed dworcem kolejowym czworobokiem japońskich
żołnierzy. Tu nastąpiła właściwa scena powitania Pu-I przez oczekujących go na klęczkach mandżurskich
notabli. W chwili, gdy głowy usłużnych dworaków pochyliły się w składnym ukłonie, orkiestra armii
kwantuńskiej zagrała hymn mandżurski, a żołnierze japońscy sprezentowali broń.
Po tym uroczystym powitaniu na dworcu Pu-I ruszył wraz ze swą świtą do starego pałacu w
Czangczunie, w którym dotychczas mieściła się siedziba zarządu miejskiego. Pałac ten, który od tej chwili
miał być siedzibą rządu państwa Mandżukuo oraz miejscem pobytu prezydenta, otoczony był zewsząd
zwartym kordonem żołnierzy japońskich. I w tym to właśnie pałacu odbyło się następnego dnia, 9 marca
1932 r., uroczyste
proklamowanie państwa Mandżukuo i objęcie w nim władzy przez Pu-I. Gości
przybywających tu z zaproszeniami podpisanymi przez byłego wychowawcę Pu-I, a aktualnie premiera
nowego państwa, Czen Siao-szu, witała u wejścia japońska straż wojskowa, prezentując za każdym razem
broń. Po wejściu do pałacu wszystkich gości kierowano do dużej sali posiedzeń, na środku której stał teraz
wielki tron, przyozdobiony dawnymi emblematami cesarzy chińskich z dynastii Tsin. Nad tronem
zatknięto pięciobarwną flagę nowej Mandżurii (kolory: żółty, czerwony, niebieski, biały i czarny).
I tu właśnie, u stóp tronu, zebrali się członkowie rządu mandżurskiego, na czele z premierem Czen
Siao-szunem, ministrowie: spraw wewnętrznych - Kan Si-ji; wojny - generał Maa; spraw zagranicznych -
Ksie Ci-si; skarbu - Ksi Kaj-hsia; handlu i przemysłu - Kian Jen-ciu; komunikacji - Cin Czenk-siu;
sprawiedliwości - Fan Han-ciu. Wszyscy ministrowie wystąpili w długich jedwabnych, czarnych szatach i
małych tradycyjnych czapeczkach mandżurskich na głowach.
Z prawej strony tronu stała grupa wyższych oficerów armii kwantuńskiej. Obecny był też i sam
naczelny dowódca armii, generał Hondzio. Towarzyszyli mu jego najbliżsi współpracownicy: generał
Muri, major Ucida i konsul generalny Tashiro. Nie zabrakło też i co bardziej wpływowych bankierów oraz
przemysłowców z Mukdenu, liczących na otrzymanie korzystnych zamówień i kontraktów.
Gdy wszyscy zaproszeni goście na uroczyste proklamowanie Mandżukuo zebrali się już wokół tronu,
do sali wkroczył Pu-I, przybrany w szaty cesarskie, noszone przez swych poprzedników za czasów
największej potęgi dynastii Tsin. Przed Pu-I kroczyło trzech mistrzów ceremonii i czterech szambelanów.
Idąc bardzo powoli, krok za krokiem, Pu-I wstąpił na tron wraz z towarzyszącą mu małżonką, dopiero
wówczas zwracając się twarzą do zebranych.
Teraz nadszedł czas na główny punkt ceremonii. Do Pu-I podszedł jeden z mistrzów ceremonii dworu
mandżurskiego, Kian Kiun-li, wręczając prezydentowi dokument zalakowany
czterema złotymi
pieczęciami. Pu-I złamał je i rozpoczął czytać strofy uroczystej przysięgi na wierność Mandżurii.
Gdy Pu-I skończył odczytywanie swej przysięgi, japońska orkiestra wojskowa odegrała hymny:
mandżurski i japoński. Uroczystość dobiegała końca. Wszyscy przeszli teraz do sąsiedniej sali, w której
prezydent Mandżukuo podjął swych gości wystawnym śniadaniem. Sala tonęła we flagach i kwiatach. Na
stole pełno było pięknych srebrnych i złotych naczyń. Służba serwowało wciąż nowe dania, przystawki i
zakąski oraz przednie trunki. Uwagę wszystkich przyciągał wielki piękny, złoty kilim z wyszytym na nim
wizerunkiem czarnego smoka, zawieszony na ścianie za plecami siedzącego przy stole prezydenta. Po
śniadaniu Pu-I wraz ze swą świtą przeszedł do pobliskiego salonu, gdzie udzielił kilku wywiadów
przedstawicielom prasy zagranicznej. Jednym z nich był wówczas również korespondent polski,
reprezentujący redakcję krakowskiego tygodnika ilustrowanego „Światowid”. Tak oto zrelacjonował
spotkanie z Pu-I:
„Po śniadaniu, w salonie, widząc, że etykietę dworską pozostawiono w sali koronacyjnej, zbliżyłem się
do niego z oficerem japońskim. Na moją uwagę, że Mandżuria wkroczyła obecnie na nowe tory,
potwierdził z zapałem: «O tak, chciałbym, aby Mandżuria, ziemia moich przodków, stała się silna i
bogata. Pójdę śladami Czang Tso-lina i postaram się rozszerzyć jego dzieło, skoro uporamy się z
bandytyzmem».
Z pałacu wyszedłem pod wrażeniem bezpośredniej rozmowy z byłym władcą czterystu milionów
ludzi.
Z zamyślenia wyrwała mnie dopiero ironiczna uwaga mojego kolegi po fachu, Anglika: «Wie pan,
nowy prezydent będzie rządził bardzo dobrze. Z zamiłowaniem oddawał się muzyce, a słuch ma
doskonały. Uważnie będzie słuchał rad Japończyków».
W głębi duszy przyznałem mu rację”.
Uroczystej oprawie intronizacji Pu-I w Czangczunie nie towarzyszyła, wbrew oczekiwaniom
Japończyków, ogólna stabilizacja życia politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego w
Mandżurii. Poparcia nowej władzy udzieliły jedynie niektóre, bardzo wąskie zresztą, kręgi miejscowych
posiadaczy: obszarników, bankierów, przemysłowców, bogatych kupców i rzemieślników oraz chłopów, a
głównie mandżurskich militarystów wywodzących się z dawnej kamaryli marszałka Czang Tso-lina.
Aktywną podporą rządów Pu-I i jego kliki dworskiej stali się niektórzy przedstawiciele białej emigracji
rosyjskiej, którzy żyli tu po zwycięstwie Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej w Rosji.
Liczyli oni, że wykorzystując antyradziecki kurs polityki zagranicznej Tokio, uda się im jeszcze odegrać
odpowiednio eksponowaną i wiodącą rolę w organizowaniu w Mandżurii antyradzieckiego frontu.
Olbrzymia większość rdzennej ludności Mandżurii, którą stanowili biedni chłopi, robotnicy, drobni
rzemieślnicy oraz znaczna część burżuazji narodowej, była wrogo nastawiona do nowej władzy, nie chcąc
pogodzić się żadną miarą z oderwaniem ich ziemi od Chin. Jedyną zresztą siłą, na którą mógł liczyć bez
żadnych wątpliwości Pu-I jako prezydent Mandżukuo, była armia kwantuńska. Szybko jednak okazało się,
że armia ta jest wciąż jeszcze za słaba liczebnie, aby móc złamać szerzący się w całej Mandżurii
antyjapoński ruch oporu.
Dlatego też raz po raz do Czangczunu, siedziby rządu Pu-I, i Mukdenu, w którym mieściła się siedziba
sztabu i naczelnego dowództwa armii kwantuńskiej, nadchodziły dramatyczne wieści o starciach
zbrojnych w różnych częściach kraju lub nawet otwartych atakach partyzantów na miasta i miasteczka
Mandżurii, gdzie stacjonowały małe garnizony japońskie. Donoszono m.in. o ataku partyzantów na miasto
Nun Gan, o walkach toczonych na stepach Dalaj Noru, które z trudnością tylko udało się okupantom
japońskim rozstrzygnąć na swą korzyść. Do zaciętych walk doszło nawet pod murami samego Mukdenu.
Siły porządkowe Mandżukuo, czyli wojska marionetkowe, jak je wówczas zaczęto tu nazywać, były za
słabe, aby skutecznie przeciwstawić się partyzantom. Swą słabość oddziały te nadrabiały krwawym
terrorem stosowanym bezlitośnie wobec wszystkich przeciwników rządu. Partyzantów, czyli tzw.
wolnych strzelców, wziętych do niewoli z bronią w ręku, rozstrzeliwano lub wieszano bez sądu. Często
mordowano też członków ich rodzin, nie wyłączając kobiet i dzieci. Ale i stosowanie takich metod nie
przynosiło większych efektów. W samych zresztą oddziałach marionetkowych wojsk Mandżukuo sytuacja
daleka była od stabilizacji. Pusty skarb wyniszczonego wojną kraju uniemożliwiał terminowe wypłacanie
żołdu. Słabe uzbrojenie oraz złe traktowanie żołnierzy mandżurskich przez oficerów japońskich stale
przerzedzało szeregi armii rządowej Pu-I, a dezerterzy z niej zasilali co jakiś czas partyzantów.
Bank państwa, który wiosną 1932 r. rozpoczął działanie w Mukdenie, dysponował początkowo
kapitałem wynoszącym zaledwie 30 mln srebrnych dolarów. Dlatego też dyrektor banku zwrócił się do
przedstawicieli japońskiej finansjery z gorącym apelem o przyznanie mu odpowiednio wysokiej dotacji
oraz równie wysokiej pożyczki państwowej w zamian oczywiście za zagwarantowanie kapitałowi
japońskiemu uprzywilejowanej pozycji gospodarczej w Mandżurii.
Najenergiczniejsze działania bojowe przeciwko partyzantom prowadziła w Mandżurii armia
kwantuńska dowodzona nadal przez generała Hondzio. I ona jednak kierowała wówczas swą główną
uwagę na utrzymanie frontu walki z regularnymi siłami armii chińskiej, skoncentrowanej na linii
Wielkiego Muru Chińskiego, przywiązując znacznie mniejszą wagę do zwalczania partyzantki działającej
na okupowanych już przez wojska japońskie obszarach Mandżurii.
Walka z antyjapońskim ruchem oporu w Mandżurii prowadzona była głównie przez ekspedycje karne,
w których brały udział japońskie oddziały wojskowe oraz jednostki marionetkowej armii mandżurskiej.
Ekspedycje te spadały znienacka na zaskoczone we śnie wioski i małe miasteczka. Podpalały je, mordując
całą ich ludność. Ofiary tych zbiorowych mordów rozstrzeliwano, wieszano lub ścinano uderzeniem
katowskiego miecza. Dla Japończyków ekspedycje te były czymś w rodzaju naturalnych manewrów,
umożliwiających dowództwu przeszkolenie bojowe młodych rekrutów przerzuconych tu bezpośrednio z
koszar i poligonów z wysp japońskich. Tutaj rekruci dowiadywali się, do czego w praktyce wojennej
służy karabin, hełm, granat ręczny czy bagnet. Poznawali okrutne prawa wojny, wyzbywając się
elementarnych uczuć ludzkich i przekształcając stopniowo w bezduszne narzędzia, którym zdołano wpoić
żelazną zasadę: „Zabijaj bez litości wrogów Nipponu, a jak będzie trzeba, umieraj bez lęku za swego
cesarza, nieśmiertelnego Tenno”.
Ucząc się współczesnej sztuki wojennej i uczestnicząc w masowych mordach, młodzi Japończycy,
żołnierze armii kwantuńskiej - wczoraj jeszcze normalni, spokojni chłopcy - przekształcali dzień po dniu
Mandżurię w istne piekło, które i ich miało kiedyś pochłonąć. I taki był właśnie ten codzienny, powszedni
dzień okupowanej Mandżurii - głodny, chłodny i okrutny, dzień bez perspektyw, bez nadziei, zaś iskier tej
ostatniej szukał lud Mandżurii w bezpardonowej walce z okupantem, walce o wolność, godność i życie.
I właśnie pewnego takiego dnia zjawiła się w Mukdenie i Czangczunie wspomniana już wyżej komisja
Ligi Narodów, kierowana przez lorda Lyttona. Mimo nieskrywanych sympatii dla Tokio, angielski lord i
jego koledzy byli na tyle uczciwi, iż w sporządzonym raporcie nie mogli sformułować wniosków dla
Japończyków pozytywnych. Określili Mandżukuo jako twór sztuczny, powołany tylko i wyłącznie przez
Japończyków i tylko w ich interesie. Uznali Mandżurię za integralną część Chin, lecz nie potrafili się
zdobyć na sprecyzowanie decyzji o konieczności uznania Japonii za agresora i zmuszenia jej do
opuszczenia Mandżurii, choćby tylko w drodze ogłoszenia przez Ligę Narodów sankcji ekonomicznych
wobec Nipponu. Innymi słowy, komisja Lyttona a za nią Liga Narodów potępiły działania Japonii w
Mandżurii, ale nie wyciągnęły z tego żadnych praktycznych wniosków.
Wnioski takie wyciągnęli, i to błyskawicznie, sami Japończycy. Po odegraniu swoistej tragifarsy w
Genewie, Japonia opuściła Ligę Narodów, stwierdzając jednocześnie, iż sprawa okupacji Mandżurii, a
nawet Chin, jest jej sprawą wewnętrzną i nikt nie ma prawa się do niej wtrącać. Aby zaś nikt nie miał już
żadnej wątpliwości, iż podbój Mandżurii, zawoalowany utworzeniem „niepodległego” Mandżukuo, jest
faktem, którego nikt już nie może zmienić, Japonia uznała rząd prezydenta Pu-I de jure i zawarła z nim
przymierze polityczne i wojskowe. Jak można się było tego spodziewać wkrótce - choć nie zaraz - śladem
Tokio poszło kilka innych, zaprzyjaźnionych z Japonią państw, uznając również de jure lub de facto rząd
Mandżukuo.
Wówczas nie wszyscy jeszcze wiedzieli, iż już za dwa lata, w dniu 1 marca 1934 r. w Czangczunie
odbędzie się nowa wspaniała ceremonia - uroczyste proklamowanie cesarstwa Mandżukuo z cesarzem Pu-
I na czele.
Mało kto wiedział też wówczas, iż człowiekiem, który od samego początku narodzin „niezależnego
państwa” Mandżukuo odgrywał rolę ich głównego akuszera, był znany nam już pułkownik Doihara, jeden
z asów japońskiego wywiadu, autor planu oderwania siłą od Chin Mandżurii i powołania marionetkowego
tworu państwowego w postaci państwa, a następnie cesarstwa Mandżukuo.
Pisząc o zaborze Mandżurii i jej włączeniu w system gospodarczo-militarny Japonii, nie sposób nie
poświęcić nieco uwagi jednemu z współtwórców tego przedsięwzięcia, ówczesnemu wodzirejowi
japońskiej dyplomacji i polityki zagranicznej, Matsuoce.
Yosuke Matsuoka urodził się w marcu 1880 r. Wyższe studia prawnicze ukończył w Stanach
Zjednoczonych na uniwersytecie w Oregon. W swej burzliwej a zarazem szybkiej i błyskotliwej karierze
politycznej był: w 1914 r. konsulem japońskim w Szanghaju, w 1907 r. sekretarzem japońskiego MSZ,
następnie trzecim sekretarzem ambasady japońskiej w Belgii, jeszcze później drugim sekretarzem
ambasady w Pekinie, w 1912 r. drugim sekretarzem ambasady w Petersburgu.
W latach 1914-1917 był pierwszym sekretarzem ambasady w Waszyngtonie. W lutym 1919 r.
Matsuoka wysłany zostaje do Paryża jako członek japońskiej delegacji rządowej na pokojową konferencję
wersalską. W 1921 r. Matsuoka zaprzestaje pracować w dyplomacji przerzucając się na wielki biznes,
działając na tym polu głównie w Mandżurii. Szybko też stał się jednym z głównych decydentów
gospodarczych tego regionu - najpierw jako dyrektor a potem zastępca prezesa spółki akcyjnej kolei
południowomandżurskiej. Był też w tym samym czasie posłem do parlamentu tokijskiego, członkiem
państwowego zarządu konsorcjum naftowego oraz członkiem komitetu rządowego powołanego w Tokio
na początku lat trzydziestych do spraw „pozyskania terenów Chin północnych i centralnych”. Później zaś,
gdy sprawa faktycznej aneksji Mandżurii stała się faktem dokonanym, Matsuoka przywdział ponownie
dyplomatyczny frak starając się wynegocjować - jako oficjalny przedstawiciel Tokio na posiedzenie
Zgromadzenia Ligi Narodów w Genewie - że zabór Mandżurii przez Japonię nie jest żadnym zaborem,
tylko po prostu wyjściem naprzeciw skrytym marzeniom wszystkich mieszkańców Mandżurii. O
zdolnościach dyplomatycznych Matsuoki świadczył również fakt, iż pierś jego zdobiło wiele japońskich, a
zwłaszcza obcych odznaczeń najwyższej klasy. Sąsiadowały tu ze sobą: japoński order „Jedynego
Promienia Wschodzącego Słońca”, otrzymany w 1906 r. za usługi w wojnie rosyjsko-japońskiej 1904-
1905; carski Order Stanisława II klasy, za zasługi dla carskiej Rosji w I wojnie światowej; Chiński Order
Smoka; japoński order „Świętego Skarbu” V klasy i wiele, wiele innych, dowodzących w gruncie rzeczy
nie tyle o zasługach co o sprycie i przebiegłości nagrodzonego.
O demagogii i swoistej bezczelności Matsuoki, jak też o braku skrupułów świadczyło osławione
przemówienie tego dyplomaty w Genewie, w Lidze Narodów, gdzie odrzucając tezy raportu komisji
Lyttona udowadniające, iż Mandżuria jest integralną częścią Chin i została im przemocą zabrana, ośmielił
się przyrównać ówczesną militarystyczną Japonię do Chrystusa Narodów, mówiąc:
„Wyznaję religię chrześcijańską, wierzę w Boga i nie zapominam, że dwa tysiące lat temu
ukrzyżowano Chrystusa tylko dlatego, że niósł światu nową prawdę. Teraz my, Japończycy, chcemy
również nowego życia dla poniżonych i eksploatowanych ludów Azji. (...) Za to niektóre możne kraje
chcą ukrzyżować Japonię na swoim złotym krzyżu. Ale niech nie zapominają, że nasze państwo jest
niewinnym, lecz nie bojaźliwym jagnięciem”.
I temu właśnie „niewinnemu jagnięciu” pożerającemu jedną prowincję Chin za drugą, a szykującemu
się już do połykania innych krajów i obszarów Azji, Matsuoka służył wiernie z wielkim talentem,
wspierając w Japonii te siły, które prowadziły kraj do wielkiej wojny, do zbliżenia z nazistowskimi
Niemcami Adolfa Hitlera i faszystowskimi Włochami Benito Mussoliniego.
Zatrute ziarno
Prowadzenie japońskiej polityki „z pozycji siły”, które znalazło m.in. wyraz w błyskawicznym i
całkowicie bezkarnym podboju Mandżurii, nie oznaczało jednak, iż połączonemu tandemowi krewkich
samurajów i równie przebiegłych dyplomatów z samurajskim rodowodem udało się już całkowicie
oczyścić, z niebezpiecznych dla nich raf, drogę dalszej, zaprogramowanej już dawno, ekspansji Nipponu.
Pierwsze symptomy pojawienia się pewnych trudności, z którymi przychodziło się borykać Japonii w toku
realizacji jej militarnego programu agresji, wystąpiły już wiosną 1932 r.
Niepowodzeniem zakończyła się, jak wiadomo, japońska wyprawa na Szanghaj ze stycznia 1932 r.
Trudno też było uznać za sukces dyplomacji japońskiej, sprowokowaną brutalną agresywnością Nipponu,
notę amerykańskiego sekretarza stanu, Henry Lewisa Stimsona, z 7 stycznia 1932 r. skierowaną do
rządów Chin i Japonii po zajęciu przez armię kwantuńską miasta Cinczou. W nocie tej Stimson ostrzegał,
iż rząd Stanów Zjednoczonych:
„Nie może zgodzić się na uprawomocnienie faktów dokonanych i nie uzna żadnej umowy czy
porozumienia zawartego między obu krajami lub ich przedstawicielami, które mogłoby ograniczyć prawa
USA lub ich obywateli w Chinach, czyli prawa znanego pod nazwą polityki drzwi otwartych. USA nie
zamierzają godzić się z sytuacją, która mogłaby w formie umowy czy porozumienia powstać jako rezultat
zastosowania metod sprzecznych z warunkami czy zobowiązaniami wynikającymi z paktu paryskiego z
27 sierpnia 1928 r., podpisanego zarówno przez Chiny i Japonię jak i przez Stany Zjednoczone”.
Wbrew ówczesnym intencjom Stimsona, Wielka Brytania nie poparła swym działaniem
dyplomatycznym noty amerykańskiej. Już jednak wkrótce, po wydarzeniach szanghajskich rząd brytyjski
zaniepokojony zagrożeniem interesów Anglii w Chinach centralnych zgłosił w Lidze Narodów rezolucję,
stwierdzającą m.in., iż:
„Członkowie Ligi Narodów nie powinni uznać żadnych umów, porozumień czy sytuacji, które
powstałyby lub zostały osiągnięte sposobami sprzecznymi ze Statutem Ligi Narodów lub z paktem
paryskim.
Wszystko to nie wpłynęło jednak w sposób zasadniczy na dalszy bieg wydarzeń na Dalekim
Wschodzie i zmianę japońskiej polityki faktów dokonanych. Od czasu zapoczątkowania wydarzeń
mandżurskich militaryzm japoński rozrósł się, wywierając coraz większy wpływ na rozwój i kierunek
japońskiej polityki zagranicznej. Parlamentarny gabinet premiera Wakatsuki coraz wyraźniej odgrywał
rolę jedynie wygodnego parawanu dla całkiem nieparlamentarnej działalności japońskich kół
wojskowych. Niemniej jednak porażka w Szanghaju i dające się coraz wyraźniej zauważyć
niezadowolenie,
strony mocarstw zachodnich stopniowym przesuwaniem się agresji japońskiej w Chinach
na południe, zaczęły przynosić pewne niekorzystne dla militarystów skutki w samej Japonii. Otóż wielu
polityków japońskich, nie mających zresztą w rzeczy samej nic przeciwko zagarnięciu przez armię
kwantuńską chińskiej Mandżurii, zaczęło obawiać się, iż nieprzerwana kontynuacja przez armię
agresywnych działań na kontynencie, przybierająca - zdaniem wielu - formę ryzykanckiego
awanturnictwa, doprowadzić może kraj do katastrofy i utraty tego wszystkiego, co już zostało zdobyte.
Politycy ci twierdzili, co było zresztą zgodne z prawdą, iż Japonia nie jest jeszcze przygotowana do
ryzykowania otwartego konfliktu zbrojnego z mocarstwami zachodnimi, że musi na jakiś przynajmniej
czas okiełznać swe apetyty dla nabrania oddechu przed nowym skokiem. Wojskowi tymczasem,
rozkołysani falą powodzenia, nie mieli zamiaru „przestać”, rozkręcając, wbrew radom polityków
cywilnych, machinę agresji, nie chcąc zatrzymać marszu swych wojsk, stale posuwających się w głąb
Chin z terenu Mandżurii. O tak jednoznacznej i zdecydowanej postawie kół wojskowych, a zwłaszcza tej
ich części, która skupiała się głównie wokół generałów: Sadao Araki (minister wojny od grudnia 1931 r.
do stycznia 1934 r.), Dzinzaburo Mazaki (zastępca szefa sztabu generalnego sił lądowych w latach 1931-
1933 i główny inspektor szkolenia armii) oraz Tomojuki Jamasita (szef działu spraw wojskowych sztabu
generalnego). Oni przewodzili bowiem grupie generalskiej, która wkrótce nazwana została frakcją
Sprzysiężenia Szlaku Cesarskiego (Kodoha). Program polityczny tego ugrupowania zakładał
przyspieszoną militaryzację kraju przy jednocześnie stopniowej, stale wzmaganej ekspansji skierowanej
przeciwko Chinom, a w następnej kolejności przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Program ten zakładał
również gruntowną przebudowę ustroju politycznego Japonii, polegającą przede wszystkim na likwidacji
parlamentaryzmu i zastąpieniu go czymś w rodzaju faszystowskiej dyktatury wojskowej. Przeciwników
tego rodzaju programu ugrupowanie Kodoha miało jednak nie tylko wśród polityków cywilnych, ale i w
armii. I tam byli bowiem ludzie
bardziej trzeźwi i ostrożni, którzy wypowiadając się również za polityką
ekspansji, doradzali umiar, ostrożność i rozwagę. Tych ostatnich skupiało ugrupowanie Toseiha (Frakcja
Kontroli). Członkowie tego ugrupowania obawiali się zwłaszcza wciągnięcia Japonii przez awanturniczą
politykę generała Araki do wojny z ZSRR, którego uważali za niezwykle trudnego i niebezpiecznego
przeciwnika. Względną równowagę między tymi dwoma ugrupowaniami generałów cesarskiej japońskiej
armii burzyło trzecie ugrupowanie wojskowych, które choć występowało samodzielnie, w praktyce
ulegało wpływom i polityce Kodohy. To trzecie ugrupowanie nosiło nazwę Seinen sioko undo, czyli Ruch
Młodych Oficerów. Nie było ich wielu, zaledwie trzystu może pięciuset: poruczników, kapitanów i kilku
majorów. Trzon grupy stanowili oficerowie 1 stołecznej dywizji piechoty. Wsłuchani w demagogiczne
wystąpienia generała Araki, gotowi byli wesprzeć go siłą swoich pistoletów i szabel, gdy uznałby to za
konieczne. To oni właśnie, młodzi oficerowie, wysunęli się na pierwszy plan w momencie, gdy w Tokio
zaczęły brać górę tendencje polityczne zmierzające do pewnego utemperowania rozbuchanej
ekspansywności armii działającej w myśl wytycznych generała Araki. Dokumentując na każdym kroku, iż
nie są zadowoleni ze sprawowania władzy przez parlamentarny rząd premiera Wakatsuki, domagali się
coraz jawniej wprowadzenia w kraju rządów dyktatury wojskowej. Temperatura życia politycznego w
Japonii zbliżała się wyraźnie do punktu wrzenia. Już 17 października 1931 r. wykryto istnienie spisku
wojskowego zorganizowanego przez Ruch Młodych Oficerów. Było to wtedy, gdy ważyły się sprawy
uderzenia na Mandżurię. Poplecznicy generała Araki gotowi byli w razie potrzeby, tj. opozycji rządowej
wobec akcji armii kwantuńskiej w Mukdenie, wesprzeć ją wystąpieniem zbrojnym w Tokio. 3 listopada
tegoż roku policja japońska znalazła materiał świadczący o przygotowaniu w kraju nowego spisku
wojskowego, którego celem miało być dokonanie przewrotu rządowego. W samym zresztą rządzie
premiera Wakatsuki znaleźli się
ludzie, którzy solidaryzując się z poglądami „młodych oficerów”,
wypowiadali się otwarcie za dymisją własnego gabinetu. Wyrazicielem opinii tych ostatnich był m.in.
minister spraw zagranicznych a jednocześnie jeden z przywódców partii „Mineseito”, mający silne
powiązania z armią - Adachi. On to właśnie wystąpił z wnioskiem o utworzenie w Japonii „rządu
narodowego” złożonego z przedstawicieli obu głównych partii politycznych kraju oraz kół gospodarczych
i wojskowych. Po odrzuceniu tego wniosku przez większość rządową partii „Mineseito” (była za rozwagą
i ostrożnością w działaniach na zewnątrz) Adachi rozpoczął otwarte sabotowanie gabinetu Wakatsuki,
wstrzymując swą działalność na zajmowanym stanowisku, a jednocześnie nie godząc się na podanie się do
dymisji, czego żądał od niego premier. Taktyka ta okazała się zresztą bardzo skuteczna. 11 stycznia 1932
r. rząd Wakatsuki upadł, a jego miejsce zajął rząd partii „Seiyukai”. Premierem został Ki Inukai. Tekę
ministra wojny objął (właśnie wówczas) generał Araki. Sam Adachi wystąpił wkrótce z partii
„Mineseito”, zakładając nową partię polityczną - „Konkumin Domei”, do której akces zgłosiło 30
deputowanych z jego dawnej frakcji parlamentarnej.
W atmosferze zaostrzającej się z każdym dniem sytuacji wewnętrznej kraju rząd premiera Inukai
ogłosił odejście Japonii od parytetu złota i zakazał jego wywozu poza granice państwa, przeprowadzając
równocześnie zaplanowaną inflację. To posunięcie uderzyło boleśnie w ludzi pracy i ich warunki bytowe,
rozpętując jednocześnie spekulację walutową, na której krociowe zyski uzyskały wielkie koncerny.
Następnym posunięciem rządu było rozwiązanie parlamentu, w którym nadal znaczna przewaga sił
znajdowała się po stronie partii „Mineseito” (247 mandatów przeciwko 171 z partii „Seiyukai”). W
wyniku przeprosin! 7.onych w dniu 20 lutego 1932 r. nowych wyborów do parlamentu, zwycięstwo
wyborcze odniosła, wspierana przez koła wojskowe, partia „Seiyukai”, zdobywając 303 mandaty wobec
144 z „Mineseito”.
Bunt
Cieszący się teraz poparciem większości parlamentarnej, rząd premiera Inukai podporządkował
całkowicie politykę zagraniczną kraju politycznemu dyktatowi kół wojskowych. Był to właśnie ten rząd,
który zaakceptował podbój Mandżurii, a następnie usankcjonował utworzenie marionetkowego państwa
Mandżukuo. Rząd Inukai wykonywał w zasadzie wiernie wszystkie zalecenia i życzenia wysoko
postawionych i wpływowych ludzi w mundurach. Mimo to nie cieszył się ich szczerą sympatią, nie
znajdując zwłaszcza uznania w środowisku młodych oficerów. Być może, wpłynął na to brak jedności
poglądów w samym rządzie, wyrażający się głównie w tarciach między ministrem wojny, generałem
Araki, a ministrem finansów, Korekujo Takahasi, zaufanym człowiekiem tzw. „starych koncernów”
(znacznie mniej związanych z armią niż tzw. nowe koncerny * i stąd często w opozycji wobec
ekspansywnych działań kół wojskowych). Wpływy ministra finansów wciąż jeszcze dominowały w
rządzie.
* „Stare koncerny” działały od lat w strukturze gospodarczej kraju, natomiast nowe koncerny powstały na początku lat 30-
tych i były związane z armią i jej problemami.
Sytuacja wewnętrzna ówczesnej Japonii z każdym dniem zaostrzała się. Przyczyną tego była walka
między określonymi kołami japońskiego kapitału monopolistycznego - zacięta rywalizacja między
„starymi” a „nowymi” koncernami. Te ostatnie związane były mocno z ruchem „młodych oficerów”.
Programową kością niezgody było stanowisko „starych koncernów” odrzucających konieczność
wprowadzenia kontroli państwowej nad całą działalnością gospodarczą. W warunkach prowadzonej de
facto wojny była to przede wszystkim kontrola armii nad całością produkcji przemysłowej i finansów
kraju, czego domagali się najbardziej otwarcie właśnie „młodzi oficerowie” i za czym opowiadały się też
„nowe koncerny”, zainteresowane głównie dodatkowymi zyskami płynącymi z zamówień wojskowych i
nie obawiające się tak jak „stare koncerny” takiej kontroli i dyktatury wojskowej. Siłą „starych
koncernów” było ich powiązanie z tak wszechwładną dotąd w Japonii koterią pałacową, wywodzącą się
głównie ze starej szlacheckiej biurokracji, przeciwnej idei przejęcia pełnej władzy w Japonii przez klikę
wojskową.
Starły się tu więc dwie koncepcje rozwoju kapitału monopolistycznego, odpowiadające warunkom
współczesnej Japonii: stara, odwołująca się do wciąż jeszcze w jakiejś mierze swobodnej gry sił i
żywiołowej konkurencji; i nowa, zakładająca nieuchronność zrośnięcia się kapitału monopolistycznego z
aparatem władzy państwowej, a nawet więcej, bo ścisłego połączenia w jedną, sprężyście działającą
całość gospodarczej dyktatury wielkich kapitalistycznych monopoli i odpowiadającej jej klasowo
dyktatury politycznej armii. Ta druga koncepcja znalazła wielu gorących zwolenników. Programowym
wzorcem, niemalże standardowym ideałem, takiej właśnie jedności koncentracji wielkiego kapitału i
koncentracji władzy polityczno-państwowej w jednym scentralizowanym ośrodku dyspozycyjno-
organizatorskim stała się wysunięta przez „ruch młodych oficerów” idea zbudowania nowego ładu we
współczesnej Japonii.
„«Młodzi oficerowie» - charakteryzował oblicze polityczne tego ugrupowania Ch. Ejdus w swej pracy
pt. Japonia między wojnami - w dalszym ciągu prowadzili demagogiczną, faszystowską i jakoby
antykapitalistyczna propagandę. Manifestując swą wierność dla cesarza, głosili ideę tzw. restauracji
Showa. Według oświadczenia «młodych oficerów» restauracja ta polegała na wyzwoleniu cesarza spod
wpływu kapitalistów i koterii pałacowych; kapitaliści mieli oddać swe bogactwa w celu zaprowadzenia w
Japonii państwowego socjalizmu. Demagogia antykapitalistyczna kojarzyła się w pojęciu «młodych
oficerów» i ich stronników z propagandą starych, reakcyjno-szowinistycznych, rasowych idei japonizmu
(boskość cesarza jako potomka bogini słońca Amaterasu, święta misja narodu japońskiego, mającego jako
wyższa rasa prawo do rządzenia
całym światem itp.) oraz ideami panazjatyckimi (Azja dla Azjatów).
Szerzenie tych idei sprzyjało powstaniu licznych w tym okresie organizacji nacjonalistycznych. Wiele
z nich miało charakter terrorystyczny. Członkowie ich zaczęli wprowadzać w życie sławetną «restaurację
Showa», stosując przy tym terror”.
A tymczasem barometr wewnętrznego życia politycznego Japonii szedł nieustannie w górę. Coraz
bardziej aktywizowały się ugrupowania i organizacje nacjonalistyczno-terrorystyczne, przechodząc od
słów do zdecydowanego działania. Wkrótce Japonię ogarnęła prawdziwa epidemia mordów politycznych,
różnego rodzaju zamachów i spisków. Jako jedna z pierwszych ruszyła do ataku skrajnie reakcyjna,
terrorystyczna organizacja, związana z ruchem młodych oficerów, powstała w 1930 r., a występująca pod
nazwą „Sojusz Braterstwa Krwi”.
W połowie kwietnia 1932 r. odbyło się w Tokio, w małym domku położonym na cichym przedmieściu
stolicy, utrzymane w głębokiej tajemnicy, spotkanie małej grupki „młodych oficerów” a zarazem
członków „Sojuszu Braterstwa Krwi”. Zebrani uznali, iż nadszedł już czas zbrojnego utorowania drogi
prowadzącej do ustanowienia w Japonii rządów dyktatury wojskowej i uderzenia całą siłą na Chiny bez
oglądania się na reakcję światowej opinii publicznej. W celu zrealizowania tego zadania postanowiono
zamordować premiera i kilku wpływowych ministrów. Spiskowcy byli przekonani, iż za przykładem
grupki straceńców pójdzie cała armia. Po uzgodnieniu stanowisk aprobujących podjęcie takich działań
przywódca grupy, kapitan Hamagata, przedstawił zebranym plan akcji. Rozdano role, ustalono miejsca
zbiórek i kierunki oraz miejsca uderzeń.
Minęły trzy tygodnie. W stolicy Japonii panował jeszcze spokój, ale tu i ówdzie mówiło się, iż policja
tokijska wpadła na trop jakiegoś antyrządowego spisku. Nikt nie znał jednak szczegółów, a policja nie
podejmowała, praktycznie biorąc, żadnych kroków mających na celu udaremnienie ewentualnego
zamachu stanu. Z przecieków informacji z komendy policji
tokijskiej można było zresztą wywnioskować,
iż władze lekceważą posiadane informacje na temat przygotowywanego spisku przypominając marzec
1931 r. Wtedy bowiem też policja wykryła podobne przygotowania ze strony pewnych kół wojskowych.
Mówiło się, iż na czele akcji stali wówczas generałowie Tatekawa, Koiso i Nagata, zamierzający
wesprzeć działania armii kwantuńskiej w Mandżurii przewrotem wojskowym w Tokio. Ostatecznie
jednak do żadnego przewrotu ani nawet próby zamachu stanu nie doszło i wszystko rozeszło się po
kościach. Dlaczego by i tym razem miało być inaczej? A tymczasem nadszedł dzień 15 maja 1932 r.
Około godziny 17.10 przed mieszkaniem premiera, 77-letniego Tsuyoshi Inukai, zatrzymało się cicho
kilka osobowych samochodów. Wysiadło z nich 18 ludzi w mundurach japońskiej piechoty. Wśród nich
było pięciu poruczników i trzynastu kadetów. Kilku z przybyłych otoczyło dom premiera, pozostali
ruszyli do, wejścia. Prowadzący grupę porucznik Jozube zadzwonił. Na pytanie agenta ochrony, kto i w
jakim celu? - porucznik odpowiedział, iż przywozi ważne papiery z Ministerstwa Wojny dla premiera do
natychmiastowego zapoznania się i akceptacji. Dla poparcia swych słów Jozube machnął przed nosem
agenta jakąś wielokrotnie zalakowaną kopertą z odpowiednim ministerialnym nadrukiem i znaną w kołach
policyjnych dobrze wielką pieczęcią: „ściśle tajne!”. Pozbywszy się swych rutynowych wątpliwości,
funkcjonariusz otworzył drzwi i w tej samej chwili otrzymał silny cios w głowę, za którym natychmiast
poszło pchnięcie ostrzem szabli. Zaskoczenie było pełne, ale wbrew planom napastników agent, padając
na ziemię, zdążył jeszcze krzyknąć: „na pomoc!... napad!”. I tak, gdy spiskowcy wdarli się w głąb holu i
ruszyli schodami na piętro willi, gdzie znajdowały się apartamenty premiera, na znajdującej się w pół
drogi antresoli pojawili się dwaj inni agenci ochrony. W rękach trzymali już odbezpieczone pistolety. W
kilka sekund później w rezydencji Inukai zabrzmiały strzały. W wyniku krótkiej, zaledwie
kilkuminutowej wymiany ognia obaj funkcjonariusze ochrony zostali zabici. Zginęło też dwóch kadetów.
Napastnicy ruszyli dalej. Przeskakując leżące na antresoli ciała, dobiegli do wielkich, dębowych drzwi,
zamykających im dalszą drogę. Drzwi były zamknięte. O tym, iż zostaną dobrowolnie otworzone, po
zakończonej dopiero co strzelaninie na schodach, nie można było przecież myśleć. Nie namyślając się
więc długo, Jozube zawiesił na klamce drzwi ręczny granat wyszarpując zawleczkę. Napastnicy skryli się
za załomem ściany korytarza. W kilkanaście sekund później rozległ się huk eksplozji. Wyszarpane
wybuchem drzwi stały przed napastnikami otworem. Nie zastanawiając się wiele, ruszyli hurmem
naprzód. Ale znów rozległy się strzały. W samym wejściu padł jeszcze jeden ze spiskowców. To strzelał
celnie, czwarty, ostatni już funkcjonariusz policji z ochrony premiera. W czasie, gdy jego dwaj koledzy
starali się zatrzymać napastników na schodach, on usiłował wyprowadzić premiera bocznym wyjściem,
przez kuchnię, pomieszczenie dla służby i garaż, na małą boczną uliczkę. Inukai nie chciał uciekać.
Szarpiąc się z agentem, krzyczał, że chce wyjść do napastników i przemówić im do rozumu. Był pewien,
że gdy go tylko zobaczą i usłyszą jego głos, opuszczą natychmiast broń i zawrócą tam, skąd przybyli. Gdy
w czasie tej szarpaniny drzwi wyleciały z zawiasów, wysadzone wybuchem granatu, agent puścił premiera
i zaczął strzelać do intruzów, zabijając pierwszego z nich. Zaraz jednak potem sam padł na ziemię trafiony
celną kulą jednego z atakujących oficerów. Po sforsowaniu wielkiego gabinetu napastnicy wpadli do
następnego, znacznie mniejszego już pomieszczenia, które stanowiło pokój odpoczynku premiera. Przy
małym biurku stał premier Inukai. Spoglądając pogardliwie na uzbrojonych intruzów, wezwał ich do
natychmiastowego opuszczenia jego domu i powrotu do koszar. Były to jednak puste słowa, których nikt
tu nie zamierzał słuchać.
„- Byłeś wrogiem wielkiej armii Nipponu - krzyknął porucznik - musisz zginąć!”
Inukai* podniósł do twarzy rękę, jakby chciał się zasłonić przed gradem kul, które uderzyły teraz weń
z kilku jednocześnie pistoletów. Premier zwalił się na ziemię śmiertelnie ranny. Spiskowcy, nie zadając
sobie nawet trudu sprawdzenia czy premier istotnie zginął, opuścili rezydencję Inukai. Sprowadzona w
chwilę później, przez zaalarmowaną strzałami służbę, pomoc lekarska nic nie zdołała już uczynić. Premier
wkrótce skonał.
* Premier Inukai miał w chwili śmierci 77 lat. Był przeciwnikiem rządów dyktatury armii, stojąc na gruncie
parlamentaryzmu. Był zwolennikiem ostrożnej, bardzo wyważonej polityki zagranicznej i równie ostrożnej ekspansji. Ostrzegał,
iż awanturnictwo polityczne może doprowadzić kraj do katastrofy.
Tymczasem zaś już w całym Tokio rozległy się odgłosy strzałów i głuche wybuchy granatów
ręcznych. To weszły do akcji inne grupy spiskowców, atakując kilka wytypowanych wcześniej w planie
akcji gmachów publicznych. Między innymi obrzucono wówczas granatami monumentalny gmach banku
Japonii, budynki Ministerstw: Sprawiedliwości, Spraw Wewnętrznych i Spraw Zagranicznych.
Zaatakowano również granatami rezydencje kilku innych polityków, ale już bez próby wdzierania się do
wnętrz. Napastnicy atakowali znienacka i równie błyskawicznie znikali, nie wdając się w dłuższą
strzelaninę z ochroną zaatakowanych obiektów. Widać było zresztą, iż spiskowcy nie mają ani sił, ani
chęci na dokonanie jakiegoś przewrotu czy zamachu stanu. Ich widocznym zamiarem było jedynie
zamordowanie premiera i zademonstrowanie przed społecznością stolicy siły armii. Realizując swój plan,
spiskowcy byli przekonani, iż generałowie z frakcji Kodoha wezmą teraz sprawę w swe ręce, ogłaszając w
kraju stan wojenny i utworzenie nowego, tym razem czysto wojskowego rządu. Tak się jednak nie stało.
Generałowie przestraszeni nagle gwałtowną śmiercią starego premiera, który cieszył się sympatią samego
cesarza, odżegnali się od kontaktów z ruchem „młodych oficerów”. Armia nie wyszła z koszar, a nowy
rząd,
utworzony po śmierci premiera Inukai, pozostał nadal rządem cywilno-wojskowym. Wszystkich
spiskowców po powrocie do koszar natychmiast aresztowano. Do Tokio powrócił spokój. Ale przez wiele
jeszcze dni tłumy mieszkańców Tokio oglądały z przerażeniem budynki: rezydencji zamordowanego
premiera Inukai, gmach Banku Państwowego, budynek rezydencji kanclerza Nobuski Makimo, budynek
Banku Mitsubishi, gmach stołecznej komendy policji, budynek centralnych władz partii „Seiyukai”,
pomieszczenia redakcji wielkiego dziennika burżuazyjnego „Asahi” i wiele jeszcze innych obiektów,
Które w dniu 15 maja stały się miejscem starcia ze zbuntowanymi oficerami. Dziury w ścianach,
powyrywane okna, rozerwane płyty chodnikowe, ślady kul i granatów ręcznych, których nie żałowali tego
dnia swym ofiarom napastnicy.
Rozpoczęło się śledztwo. U aresztowanych przez policję zamachowców znaleziono listę zawierającą
nazwiska znanych polityków, przemysłowców, finansistów, nawet i wojskowych, których terroryści
zamierzali zamordować. Na liście tej znaleźli się m. in..: Kintsune Saionji, przewodniczący Izby Parów -
Tokugawa, Nobuaki Makino, jeden z najbardziej wpływowych członków Tajnej Rady - książę Nubumi
Ito; a także przywódcy obu partii: „Mineseito” i „Seiyukai” oraz przedstawiciele wielkich koncernów
japońskich: Mitsui, Mitsubishi, Yasuda, Okura i Sumimoto.
W toku przeprowadzonego pod presją opinii publicznej, zaniepokojonej tymi wydarzeniami, przez
policję śledztwa ujawniono, iż cała ta akcja terrorystyczna dokonana została przez członków tajnej
organizacji „Sojusz Braterstwa Krwi” a jednocześnie reprezentantów ruchu „młodych oficerów”,
powiązanych z frakcją Kodoha. Ujętych terrorystów postawiono przed sądem, przy czym widać było, iż
zarówno prowadzący śledztwo, jak i sądzący starali ograniczyć się w prowadzeniu sprawy do samych
oskarżonych, bez odsłaniania łączących ich powiązań i szerszego politycznego tła działania ich
organizacji. Niezwykle wymowny był przy tym fakt, iż natychmiast po rozpoczęciu się rozprawy sądowej
przeciwko mordercom premiera i pozostałym organizatorom zamachów bombowych w Tokio wystąpiła w
ich obronie niemal cała prawicowa część prasy japońskiej, określając postawionych przed sądem
morderców w mundurach mianem „gorących patriotów” czy też „pełnych poświęcenia bojowników o
dobro narodu”.
Wszystko to świadczyło wymownie o postępującej faszyzacji życia wewnętrznego Japonii.
Zamachowców skazano początkowo na karę śmierci. Potem jednak wyrok ten złagodzono w trakcie
rewizji na karę 15 lat więzienia. Już jednak w kilka miesięcy później, gdy armia wzmocniła swe pozycje
w rządzie, wszyscy, nie wyłączając zabójców premiera, zostali na wniosek Ministerstwa Wojny, poparty
przez prokuraturę generalną, a przedstawiony cesarzowi, ułaskawieni i wypuszczeni na wolność. Wszyscy
też bez najmniejszych kłopotów powrócili do swych macierzystych jednostek wojskowych, awansowani z
reguły o jeden stopień wyżej. No cóż, coś nie coś ryzykowali i jakaś satysfakcja im się widać należała.
Tragiczna śmierć premiera Inukai postawiła sprawę sukcesji władzy. Partia „Seiyukai” zaproponowała
powierzenie stanowiska szefa nowego gabinetu swemu przewodniczącemu - Suzuki Kisaburo. Przeciwko
tej kandydaturze wystąpili jednak zdecydowanie zwolennicy generała Araki, stwierdzając otwarcie, iż
armia nie pozwoli na powołanie jeszcze jednego rządu partyjnego. Ze swej strony „arakiści” wysunęli
własną kandydaturę na stanowisko premiera, przywódcę skrajnie szowinistycznej organizacji
„Kokuhonsha” i wiceprzewodniczącego Tajnej Rady - Kicziro Hiranumy. Tę propozycję odrzucił jednak
książę Saionji, doprowadzając do powierzenia stanowiska premiera emerytowanemu już admirałowi
Makoto Saito, byłemu gubernatorowi Korei.
Utworzony w ten sposób, w wyniku skrzyżowania się dwu różnych tendencji politycznych, rząd
premiera Saito, krył w sobie element chwilowego kompromisu o nieokreślonej czasowo stabilności.
Wyrazem tego kompromisu były z jednej strony ożywione kontakty samego premiera z koterią dworską
oraz „starymi koncernami” jak też wpływy w rządzie zaufanego człowieka „starych koncernów”, ministra
finansów, Takahashi, z drugiej zaś utrzymanie się na stanowisku ministra wojny generała Araki,
skompromitowanego bliskimi powiązaniami z grupą bezpośrednich zabójców poprzedniego premiera. Co
prawda generał Araki usiłował tym kontaktom zaprzeczyć, powołując się przy tym na fakt, iż spiskowcy
obrzucili granatami i jego ministerstwo, ale wszyscy wiedzieli, iż właśnie tak uczynili, aby Araki mógł
później to wykorzystać dla własnej obrony.
Tymczasem rząd Saito uchodził za „rząd narodowy”, a więc taki, jakiego domagali się w swych
dokumentach programowych spiskowcy, i rząd ponadpartyjny, choć zarówno „Minseito” jak i „Seiyukai”,
a zwłaszcza ta pierwsza partia miała w nim wiele do powiedzenia. W rzeczywistości gabinet Saito
niewiele różnił się od gabinetu tragicznie zmarłego Inukai.
„O działalności Japonii w Mandżurii i Chinach - stwierdzał Ch. Ejdus w cytowanej już pracy - po
dawnemu decydowała klika wojskowa. Zagadnienia polityki wewnętrznej wywoływały w rządzie Saito
takie same tarcia jak w poprzednim. Przedstawiciele «starych koncernów» w dalszym ciągu z
powodzeniem opierali się naciskowi soldateski arakistów, nie dopuszczając do zmonopolizowania przez
nich władzy i protestując przeciwko ich wtrącaniu się do życia gospodarczego. Arakiści pod naciskiem
młodych oficerów żądali pomocy od państwa dla obszarników i bogaczy wiejskich, których sytuacja
bardzo się pogorszyła z powodu kryzysu agrarnego. Takahashi odrzucał żądania arakistów, tłumacząc się
niemożliwością nałożenia nowych podatków na kapitalistów, w rzeczywistości nie chciał poświęcać
interesów kapitału finansowego na korzyść obszarników i bogaczy wiejskich.
Wszystkie klasy i grupy rządowe w Japonii były zgodne i nie prowadziły sporów tylko co do jednego
zagadnienia polityki wewnętrznej - konieczności bezwzględnego dławienia walki klasowej proletariatu i
chłopstwa oraz wszelkich objawów niezadowolenia z rządów reakcji i z wojny. Pod tym względem rząd
admirała Saito, uważany za liberalny, nie był ani na jotę lepszy od rządu skrajnego reakcjonisty, generała
Tanaki. Szczególnie ostry terror stosowany był w stosunku do Partii Komunistycznej. W październiku
1932 r. rząd przeprowadził masowe aresztowania komunistów, członków lewicowych związków
zawodowych i członków organizacji inteligenckich o radykalnych poglądach. Aresztowano ponad 1200
osób”.
Gabinet admirała Saito był tym rządem, który zaakceptował przekształcenie zrabowanej Chinom
Mandżurii w faktyczny protektorat japoński, podejmując szereg kroków mających na celu uwiecznienie
tego stanu rzeczy. 8 sierpnia 1932 r. ambasadorem japońskim w Mandżurii, a jednocześnie nowym
dowódcą armii kwantuńskiej i generał-gubernatorem „dzierżawionej” rzekomo od Chin prowincji
Kuantung mianowany został przez rząd Saito jeden z przywódców kliki wojskowej generała Araki,
generał Muto. 15 września 1932 r. rząd admirała Saito uznał de iure państwo Mandżukuo, zawierając z
nim „umowę” potwierdzającą wszystkie przywileje, jakie kiedykolwiek Chiny przyznały Japonii w
Mandżurii. W zamian Japonia „zgodziła się” rozlokować swe siły zbrojne w granicach Mandżukuo i
bronić ich przed obcymi zakusami, za które uchodzić mogły np. dążenia Chin do odzyskania własnego
terytorium, utraconego w wyniku japońskiej agresji. Jak wiadomo, uznanie de iure państwa Mandżukuo
przez Japonię nastąpiło na ponad dwa tygodnie przed ogłoszeniem raportu komisji Lyttona,
kwestionującego powstanie tego państwa jako sztucznie utworzonego tworu państwowego w wyniku
agresywnych działań militaryzmu japońskiego.
Wnioski komisji Lyttona zostały jednak odrzucone przez rząd admirała Saito, podobnie zresztą jak i
decyzja specjalnego komitetu utworzonego przez Ligę Narodów do zbadania sprawy Mandżurii. Tokio
zlekceważyło też w ten sam sposób wyniki głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym Ligi Narodów z 24
lutego 1933 r., które 42 głosami przeciwko jednemu (głos delegata Japonii) przyjęło wnioski komisji
Lyttona. Odpowiedź premiera Saito na te poczynania Ligi Narodów była jednoznaczna. 27 marca 1933 r.
Japonia demonstracyjnie opuściła Ligę Narodów, a jeszcze wcześniej, bo już 26 lutego, wojska japońskie
zajęły chińską prowincję Dżehol, przyłączając ją do Mandżukuo. „Liberalny” rząd admirała Saito
odsłaniał stopniowo swe prawdziwe, militarystyczne, oblicze. Wojska japońskie maszerowały dalej,
wkraczając wkrótce do drugiej prowincji Mongolii Wewnętrznej - Czachar, stanowiącej integralną część
Chin, i zajęły w maju tegoż roku miasto Dolonor. Po sforsowaniu linii Wielkiego Muru Chińskiego
oddziały armii kwantuńskiej wdarły się również i do innej prowincji chińskiej - Hopei, kierując się już
wówczas wyraźnie i bezpośrednio na tak ważne ośrodki Chin, jak: Tientsin i Pekin. W końcu maja 1933 r.
Japończycy znaleźli się na bezpośrednim przedpolu stolicy Chin.
Polityka siły dawała Japończykom wciąż oczekiwane profity. Już wkrótce Tokio wymogło bowiem na
Czang Kai-szeku zawarcie nowego „porozumienia” chińsko-japońskiego, na mocy którego wielka
prowincja Hopei o powierzchni ponad 200,7 tys. km2 przekształcona została w strefę neutralną, z której
Chiny musiały wycofać swe wojska. Japończycy tymczasem mogli tam utrzymywać swe siły „policyjne”.
W ten sposób siły japońskie znalazły się na linii odległej już tylko o 12 mil od Pekinu i 35 mil od
Tientsinu. W strefie tej strona chińska utrzymywać mogła tylko niewielkie oddziały policji porządkowej,
złożone z ludzi „przyjaznych Japonii” i przez Japończyków uznanych za takich. Japończycy mogli
natomiast utrzymywać swe garnizony, potrzebne rzekomo dla ochrony biegnącej przez Hopei linii
kolejowej. W ten sposób ważny cel polityki japońskiej został osiągnięty. Droga do Pekinu, stolicy
kuomintangowskich Chin, stała przed Japończykami otworem.
Bunt „młodych oficerów” dokonany w dniu 15 maja 1932 r. wzmocnił pozycje armii, a zwłaszcza jej
najbardziej krewkich i awanturniczych kół. Śmierć premiera Inukai stanowiła ostrzeżenie dla wielu
polityków japońskich, uświadamiające każdego, iż armii nie należy się narażać. Jawne zadarcie z
generałem Araki groziło bowiem wiadomymi już konsekwencjami. Umocniła się też pozycja „nowych
koncernów” związanych z armią i dla armii pracujących. Niemniej jednak walka między bierną (czytaj:
ostrożną, umiarkowaną) a aktywną (tj, skrajnie agresywną, wręcz awanturniczą) polityką zagraniczną
Japonii nadal nie była do końca rozstrzygnięta. Stopniowa militaryzacja życia kraju wskazywała, iż lada
dzień można spodziewać się nowego, jeszcze bardziej zdecydowanego uderzenia armii. Można też było
przewidzieć, iż i tym razem siłą uderzeniową wojska będzie grupa „młodych oficerów”. Ci ostatni stali
się, co prawda, na jakiś czas niewidoczni. Wzorem rannego zwierzęcia leczyli odniesione rany.
Uzupełniali wyszczerbione nieco szeregi, zmieniali formy organizacyjne ruchu. Surowe początkowo
wyroki na uczestników majowego buntu ochłodziły najpierw rozognione umysły wielu poruczników i
kapitanów, stanowiących trzon ruchu, ale późniejsze złagodzenie kar, a wreszcie pełne uniewinnienie
dodało nowego animuszu. Władza, która potrafiła wybaczyć zabójcom zamordowanie premiera, znanego
polityka i mającego niezwykle bliskie i mocne powiązania z dworem, traciła w oczach „młodych
oficerów” autorytet. Nic też dziwnego, iż początkowy szok spowodowany zapadłymi wyrokami śmierci,
po narodowym przebaczeniu, ustąpił miejsca nowej fali optymizmu czy wręcz euforii. „Młodzi
oficerowie” zawiedzeni początkowo tym, iż nie zostali we właściwym momencie poparci przez całą armię
a zwłaszcza swych politycznych idoli z generałem Araki na czele, pojęli teraz reguły wielkiej gry
politycznej, dochodząc do wniosku, iż to, co zrobili w maju 1932 r., okazało się pożyteczne i nie poszło na
marne. Deklarowali więc tam, gdzie to było oczekiwane, iż są gotowi służyć dalej polityce armii i jej
dowódczym koteriom.
Chwilowy spokój panujący w życiu wewnętrznym kraju i przyciszenie działalności krewkich
poruczników wynikało i z tego faktu, iż militaryzm japoński musiał poświęcić nieco czasu na efektywne
polityczno-organizacyjne spożytkowanie tego wszystkiego, co już udało się Japonii w ciągu ostatnich
kilku lat osiągnąć, jak choćby umocnienie władzy nad podbitymi, bez otwartej wojny, obszarami Chin.
Wiele kłopotu sprawiała Japonii w tym czasie zwłaszcza sytuacja międzynarodowa. Choć nikt bowiem nie
miał zamiaru siłą pozbawiać Nipponu jego dotychczasowych zdobyczy, to jednak żadne z liczących się
mocarstw nie miało też zamiaru uznawać tego podboju za akt usankcjonowany prawem. W Tokio
rozumiano już dobrze, że droga agresywnych działań armii na kontynencie azjatyckim, tak korzystna jak
dotąd dla wzmożenia potencjału gospodarczego kraju, prowadzi jednocześnie Japonię w ślepą uliczkę
międzynarodowego wyizolowania. Obliczając jednak wszystkie „za” i „przeciw” takiej polityki, uznano w
Tokio, iż daje ona więcej pożytku niż strat i zdecydowano się ją kontynuować... Tylko spierano się nadal
co do tempa rozwoju działań i następujących w ich wyniku wydarzeń.
„Mandżuria ze swoimi zasobami węgla, ropy naftowej i rudy żelaza była zbyt ważna dla ubogiej
Japonii, by z niej zrezygnować - pisze na ten temat Jolanta Tubilewicz w pracy pt. Historia Japonii. Ceną,
którą trzeba było zapłacić, stało się wyobcowanie Japonii na arenie międzynarodowej. Dyplomaci i
cywilni politycy trochę protestowali, ale armia triumfowała, a przemysłowcy japońscy rzucili się z energią
do eksploatowania nowych terenów. Mandżukuo stało się wielkim rejonem doświadczalnym dla polityki
kolonizacyjnej. W ręce japońskie powoli zaczęły przechodzić mandżurskie organa administracji,
przemysłu i handlu. Doradcy japońscy byli wszechobecni, a funkcje wiceministrów resortowych też
pełnili Japończycy wypierając po trochu Mandżurów. Koncerny japońskie tworzyły w Mandżukuo swoje
filie, powstawały też nowe koncerny mieszane, dążące do wchłonięcia gospodarki Mandżukuo w jeden
blok z Japonią i Koreą. Japończycy i Koreańczycy byli przesiedleni na tereny mandżurskie celem
opanowania rolnictwa. Instrukcje w sprawie korzystnych (dla Japonii) upraw szły z japońskiego
Ministerstwa Rolnictwa. (...)
Od momentu utworzenia Mandżukuo przedstawiciele armii kwantuńskiej i rozmaici tajni agenci
zaczęli żywą penetrację Chin północnych i Mongolii wewnętrznej. Przy pomocy lokalnych kolaborantów
utworzone zostały z kilku prowincji autonomiczne państewka (Hopei, Czahar, 1935). Na zasadzie
«umowy Ho-Umedzu» z 10 VI 1935 r. armia chińska wycofała się z Hopei, podczas gdy Japończycy
nadal mieli prawo utrzymywać tam swoje siły bezpieczeństwa. Atmosfera w Chinach północnych
gęstniała. Komunistyczna Partia Chin 1 VIII 1935 r. wydała deklarację o walce z Japonią, a w Japonii
zaczynała narastać wojenno-szowinistyczna histeria”.
Wejście Japonii na drogę agresji i wojny nie odbywało się jednak w myśl zasad prostego ruchu po linii
wznoszącej. Droga ta obfitowała w różnego rodzaju polityczne i taktyczne łamańce. Dokonywanym od
czasu do czasu zmianom w taktyce działania odpowiadały często - choć nie zawsze - podobne łamańce,
często wręcz dla wielu szokujące, w dziedzinie personalnej. Jeden z takich łamańców dokonał się na
przełomie lat 1934-1935, zaskakując wielu, w tym i przywódców ruchu „młodych oficerów”.
Podłożem dokonanego wówczas przetasowania sił było pomyślne od końca 1932 r. rozkręcanie
gospodarczej koniunktury w Japonii. Przeprowadzona w 1932 r., jeszcze przez premiera Inukai, inflacja,
jak również odstąpienie od parytetu złota powodujące spadek wartości jena o 60% odbiły się korzystnie na
zwiększeniu japońskiego eksportu. Niemniej istotnym czynnikiem rozkręcania japońskiej koniunktury
przemysłowej był kryzys agrarny, zmuszający dziesiątki tysięcy chłopów japońskich do szukania pracy w
mieście, co przyczyniło się do stałego tanienia japońskiej siły roboczej. Wzrost cen, znaczny spadek płac
realnych umożliwiał kapitalistom japońskim poważne obniżenie kosztów produkcji, a w konsekwencji
zalewanie rynków światowych towarami o niskich dumpingowych cenach, które wskutek tego mogły
konkurować pomyślnie z towarami innych krajów. Szczególnie boleśnie odczuł konkurencję japońską
przemysł i handel brytyjski.
Dalszy rozwój przemysłu japońskiego i sukcesy japońskiego
handlu zagranicznego wzmocniły
znaczenie gospodarcze i polityczne pozycje „starych koncernów” czerpiących, największe zyski z
eksportu i mających największe powiązania handlowe i zagranicą. Towarzyszący tej specyficznej
prospericie wielkiego kapitału japońskiego kryzys agrarny, rujnujący równisà średnich posiadaczy
ziemskich i bogatych chłopów, wzmagał jednak dalej ferment i niezadowolenie wśród „młodych
oficerów”, wywodzących się w znacznej mierze z tych właśnie warstw. Widząc ruinę gospodarstw swych
ojców czy braci, „młodzi oficerowie” zaczęli bardziej energicznie naciskać na swych protektorów z
Kodoha, aby ci podjęli jakieś działania zmierzające do ochrony własności ziemskiej przed rujnującą wieś
polityką „starych koncernów”. Ale zarówno sam generał Araki, jak też i jego przyjaciele, inni
generałowie, nie bardzo wiedzieli, co mają w tej sytuacji zrobić. Taka sytuacja trwała nadal, nie ulegała
żadnej poprawie, a wprost przeciwnie, jedynie się zaostrzała. „Młodzi oficerowie” zaczęli więc
krytykować już i samego generała Araki, swego dotychczasowego protektora i duchowego przywódcę,
głównie za to, iż nie zdołał zmusić góry rządzącej kraju do uwzględnienia postulatów politycznych i
gospodarczych ruchu „młodych oficerów”. Krytyka ta okazała się dla generała Araki bardzo
niebezpieczna „Młodzi oficerowie” stanowili bowiem najtrwalszą ostoję wpływów i poparcie generała.
Teraz gdy i oni stracili dlań swe poprzednie uczucie, generał Araki nagle poczuł się osamotniony. Z
godziny na godzinę tracił swą popularność i zwolenników. Już w styczniu 1934 r. generał Araki ustępuje
ze stanowiska ministra wojny, podając się do dymisji. Jego miejsce zajmuje generał Gonsuke Hayashi,
stojący poza ruchem „młodych oficerów” i mający silne powiązania ze „starymi koncernami”.
Tymczasem w Japonii wykryto wielką aferę finansową. Wielu wyższych urzędników państwowych
oskarżonych zostało o nadużycie finansowo-gospodarcze, a nawet branie łapówek. Po ujawnieniu w
śledztwie kontaktów oskarżonych, urzędników i działaczy gospodarczych z kołami rządowymi gabinet
premiera Saito zgłosił w dniu 3 lipca 1934 r. swą dymisję. Dymisja została przyjęta. Nowy rząd utworzył,
z poręki księcia Saionji, admirał Kedsuke Okada, powiązany mocno ze „starymi koncernami” jak też i
partią „Minseito”. Partia „Seiyukai” coraz bardziej jawnie reprezentująca interesy „nowych koncernów”
znalazła się w opozycji. Ministrem finansów w nowym rządzie, aczkolwiek nie od samego początku jego
istnienia, został znowu zaufany człowiek „starych koncernów” - Takashashi.
W polityce zagranicznej rząd premiera Okady reprezentował ten sam kierunek działania co i
zdymisjonowany gabinet premiera Saito, nie przestając rozwijać agresywnej polityki wobec Chin, choć
kładąc przy tym większy nacisk na stronę dyplomatyczną podejmowanych działań.
Należy dodać, iż japońska polityka agresji w Chinach, uwieńczona w jej pierwszym etapie podbojem a
następnie aneksją Mandżurii, zaczęła wówczas przechodzić w swą drugą fazę, w której zainteresowania
najeźdźcy skupiły się na pięciu prowincjach Chin północnych: Hopei, Czahar, Szansi, Siujuan i Szantung.
Część tego obszaru zalazła się już na przełomie lat 1934-1935 w rękach Japończyków, pozostałą wojska
japońskie powoli stopniowo zajmowały. Napastnikom nie chodziło bynajmniej tylko o czasowe
okupowanie ziem tego regionu. Zamierzali go, wzorem Mandżurii, oderwać od Chin i nadać mu następnie
autonomię.
Przygotowaniom militarnym do takiego rozwoju sytuacji w Chinach towarzyszyły nadal zacięte i coraz
bardziej skomplikowane rozgrywki wewnątrzpolityczne w samej Japonii. A w rozgrywkach tych raz
jeszcze miało nie zabraknąć ruchu „młodych oficerów”.
Rozdział IV
Rebelia
Gry ciąg dalszy
Gdy rozpoczynał się nowy rok, rok 1935, w Tokio myślano już poważnie o przejściu do nowego
etapu podboju Chin, rozpętaniu agresji, której nie ograniczano by już jedynie do północnego czy
południowo-wschodniego krańca wielkiego „Państwa Środka”. Przygotowaniom militarnym do nowego
uderzenia na Chiny towarzyszyła ożywiona działalność wywiadu japońskiego. Miał on za zadanie
„dostarczyć” armii kwantuńskiej różnego rodzaju incydentów i prowokacji, które można byłoby
wykorzystać w dogodnym momencie jako pretekst do rozpoczęcia nowej, wielkiej ofensywy w głąb Chin.
I tak, w styczniu 1935 r. dowództwo armii kwantuńskiej oskarżyło chińskiego gubernatora prowincji
Czachar o zorganizowanie napaści na prowincję Dżehol, okupowaną już przez wojska japońskie i
przyłączoną do Mandżukuo. W czerwcu tegoż roku Japończycy oskarżyli Chińczyków o złośliwe
aresztowanie przez policję chińską kilku oficerów armii kwantuńskiej wysłanych z Dolonoru do Kałganu i
bezprawne przetrzymywanie ich w areszcie. O tym zaś, iż oficerowie ci, ubrani po cywilnemu, nie mieli
przy sobie żadnych dokumentów, strona japońska wolała nie wspominać.
Jednocześnie wywiad japoński przystąpił do organizowania na obszarze Czacharu i Siuijuanu
antychińskich wystąpień garstki subsydiowanych przez Tokio feudałów mongolskich z osławionym
księciem Thewangiem na czele. Ten ostatni miał już zresztą wkrótce wesprzeć na czele swych oddziałów
wojska japońskie w walce przeciwko Chinom.
Dla kontrastu z tymi rzekomo brutalnymi antyjapońskimi prowokacjami władz chińskich Japończycy
zaczęli demonstrować, jedynie zresztą w sferze propagandowej, swe rzekomo pokojowe zamiary wobec
Chin. I tak, w dniu 22 stycznia 1935 r. minister Hirota złożył w parlamencie japońskim oświadczenie, w
którym m. in., stwierdził: „Japonia przeciwna jest wszelkiej agresji i dąży do ustalenia dobrosąsiedzkich
stosunków z Chanami”.
Należy dodać, iż wysłany w związku z tym oświadczeniem Hiroty do Tokio chiński minister spraw
zagranicznych na próżno usiłował nawiązać jakiś kontakt z japońskim MSZ. Ani bowiem sam Hirota, ani
nikt z jego współpracowników nie miał czasu na przyjęcie chińskiego gościa i pokojowe uściskanie jego
wyciągniętej ku zgodzie ręki. Więcej niewątpliwie czasu i inwencji miała natomiast armia kwantuńska,
która już wkrótce po pokojowym oświadczeniu ministra Hiroty, wiosną 1935 r. wdarła się w głąb
prowincji Hopei, podchodząc niemalże pod same mury Pekinu i Tientsinu. I wówczas to w Tientsinie
wydarzył się nowy groźny incydent. W tajemniczych okolicznościach zamordowano tu dwu Chińczyków
pracujących w jednej z japońskich drukarń*. Japończycy natychmiast oskarżyli o dokonanie tego
morderstwa władze chińskie, stwierdzając, iż zabójstwo to było częścią organizowanej przez Pekin
antyjapońskiej kampanii. Wykorzystując incydent, Japończycy zażądali natychmiastowego odwołania ze
stanowiska chińskiego burmistrza Tientsinu oraz wycofania z prowincji Hopei wszystkich znajdujących
się tu jeszcze (a były to już jedynie siły porządkowe) oddziałów wojskowych-z armii marszałka Czang
Sue-lianga. Nie czekając zresztą nawet na wygaśnięcie terminu tego ultimatum, armia kwantuńska ruszyła
naprzód, ścigając rzekomo - jak twierdziła prasa tokijska - „chińskie bandy maruderów”, które
dopuszczały się jakoby antyjapońskich prowokacji na obszarze całej strefy neutralnej. Chiny i tym razem
ustąpiły, przyjmując warunki Tokio, co formalnie potwierdzone zostało umową podpisaną w lipcu 1935 r.
przez chińskiego ministra wojny, Ho Ing-cinga i ówczesnego dowódcę wojsk japońskich w Chinach
północnych, generała Josidziro Umedzu.
* Byli to dwaj dziennikarze chińscy kolaborujący z władzami japońskimi.
Podpisanie tej umowy nie przeszkodziło jednak Japończykom w podjęciu wielkiej kampanii
propagandowej mającej na celu proklamowanie „autonomii” pięciu prowincji Chin północnych. Dążąc do
załagodzenia sytuacji i ugłaskania agresora, rząd chiński rozwiązał w sierpniu 1935 r. Pekińską Radę
Polityczną oraz zawiesił działalność organizacji partyjnych Kuomintangu w prowincji Siuijuan. Dało to
jednak niewiele. Już bowiem 24 września 1935 r. nowy dowódca wojsk japońskich w Chanach
północnych, generał Tada, wygłosił na zwołanej przez siebie konferencji prasowej (dla dziennikarzy prasy
światowej) niezwykle agresywne i butne przemówienie, w którym uzasadniał historyczną rzekomo
konieczność i aktualną potrzebę polityczną oderwania Chin północnych od reszty kraju i przekształcenia
ich w „samodzielne terytorium autonomiczne”. Opowiedział się on również za stworzeniem wspólnej
chińsko-japońskiej platformy działania politycznego i militarnego w celu „ratowania Chin przed groźbą
sowietyzacji”.
W tym też czasie rząd japoński wystąpił z propozycją ustalenia podstawowych wytycznych
dotyczących nowej polityki wobec Chan. Zasadnicze punkty tej rzekomo nowej polityki wyłożone zostały
w nocie japońskiej z 28 października 1935 r. przesłanej do Pekinu oraz w rozmowie ministra Hiroty z
ambasadorem Chin przeprowadzonej w Tokio. Wytyczne te zakładały:
- przyjaźń Chin z Japonią jako przeciwwagę stosunkom Chin z Zachodem;
- współpracę Chin. Japonii i Mandżukuo w dziele rozwoju Chin, przy uznaniu przez Chiny
niepodległości Mandżukuo oraz specjalnych praw i interesów Japonii w Chinach;
- wspólny front Chin. Japonii i Mandżukuo w walce z komunizmem, przewidujący wystąpienie
przeciwko ZSRR, przy uznaniu prawa Japonii do wprowadzenia jej wojsk do każdego punktu obszaru
Chin.
Te trzy punkty, określone wkrótce mianem punktów Hiroty, przedstawione zostały również 21 stycznia
1936 r. podczas debaty w parlamencie japońskim.
Już w listopadzie 1935 r. w Tientsinie zjawił się szef wywiadu armii kwantuńskiej, pułkownik
Doihara, rozpoczynając zakulisowe rozmowy z przedstawicielami chińskiej administracji pięciu prowincji
Chin północnych. Jednocześnie generał Tada skoncentrował na linii Wielkiego Muru Chińskiego siły
czterech dywizji japońskich. Ustalony przez pułkownika Doiharę plan akcji przewidywał zwołanie na 20
listopada do Pekinu zjazdu chińskich gubernatorów pięciu prowincji północnych, na którym zamierzano
ogłosić ich autonomię pod wysokim protektoratem Nipponu. Rzecz bowiem w tym, iż w momencie
otwarcia zjazdu, zarówno Tientsin jak i Pekin, miały zostać zajęte przez nagłe, zaskakujące uderzenie
wojsk japońskich. Presja bagnetów i planowane w obu miastach masowe aresztowania przeciwników
„zbratania z Japonią” miały, zdaniem Doihary, zapewnić pełny sukces jego planu. Plan ostatecznie jednak
nie powiódł się. Doihara nie przewidział bowiem, że gubernatorzy, czując podświadomie, że „coś tu jest
nie tak”, odmówili przyjazdu na zjazd i w ten sposób cała ta tak „pięknie” zapowiadająca się impreza
zakończyła się pełnym fiaskiem. Jedynie tylko we wschodniej części prowincji Hopei udało się
Japończykom utworzyć 24 listopada 1935 r., Przy pomocy agenta japońskiego In Ju-kenga, hopeiską radę
autonomiczną, która podporządkowując się całkowicie agresorowi, ogłosiła oderwanie się
administrowanego przez nią obszaru od Chin.
Wszystko to wywołało nową falę masowych wystąpień anty-japońskich w Chinach. Pierwszego
listopada 1935 r. dokonano,
nieudanego zresztą, zamachu na życie premiera rządu pekińskiego, japonofila
- Wang Cing-weja. W grudniu tegoż roku rozpoczęły się w całych Chinach masowe antyjapońskie
wystąpienia studentów, które weszły do historii pod nazwą ruchu „9 grudnia”.
Zaostrzeniu kursu polityki japońskiej wobec Chin towarzyszyły nieustanne prowokacje antyradzieckie,
organizowane przez armię kwantuńską i jej agentów. „Młodzi oficerowie” nadal domagali się
zaatakowania granic Związku Radzieckiego. O ile jednak sprawa rozwijania agresji w Chinach zdołała
zyskać już sobie pełną aprobatę, niemalże znacznej większości japońskich kół wojskowych, politycznych
i gospodarczych, przynosząc im odczuwalne na każdym kroku profity i korzyści, to o tyle możliwość
wybuchu otwartej wojny japońsko-radzieckiej budziła w Tokio nadal bardzo poważne obawy.
Wymownym tego wyrazem było znamienne oświadczenie japońskiego ministra finansów Takahashiego,
który stwierdził przemawiając w dniu 26 listopada 1935 r.:
„W obecnej sytuacji międzynarodowej Japonii nie zagraża niebezpieczeństwo wojny czy to ze strony
Stanów Zjednoczonych, czy Związku Radzieckiego. Japonia powinna więc kroczyć drogą pokoju i unikać
wszelkich posunięć, które mogłyby wywołać zadrażnienia z innymi państwami” *.
* Z materiałów procesu tokijskiego.
Prowokacje antyradzieckie trwały jednak dalej. Jednocześnie militaryści japońscy podejmować zaczęli
próby opanowania obszaru Mongolskiej Republiki Ludowej. Już w styczniu 1935 r. patrole japońskie
usiłowały w kilku miejscach przekroczyć jej granice. W czerwcu tegoż roku władze japońskie zażądały od
Mongolii, aby uznała de iure Mandżukuo oraz wpuściła na swe terytorium japońską misję wojskową. Po
odrzuceniu tego rodzaju żądań Japończycy zagrozili, iż wymuszą ich przyjęcie siłą. W dniach od 8 do 10
lutego 1936 r. silne zgrupowanie wojsk japońskich i oddziałów marionetkowej armia mandżurskiej,
wsparte artylerią, czołgami i lotnictwem, przekroczyło granice Mongolii wdzierając się w głąb kraju. Już
wkrótce jednak napastnicy zostali powstrzymani i odparci z wielkimi stratami.
Poważnemu zaostrzeniu uległy też w tym samym czasie stosunki japońsko-amerykańskie. Już w
grudniu 1934 r. rząd japoński zerwał jednostronnie układ waszyngtoński w sprawie ograniczenia zbrojeń
morskich. W grudniu 1935 r. Japonia, po odrzuceniu jej żądań w sprawie zrównania tonażu japońskiej
marynarki wojennej z tonażem floty Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, opuściła demonstracyjnie
obrady konferencji morskiej w Londynie.
Niepowodzenia kliki wojskowej zmierzającej do ustanowienia swej pełnej dyktatury w samej Japonii
skłoniły ją do realizacji swych planów politycznych przynajmniej na okupowanym obszarze Chin. Już w
marcu 1934 r. szef sztabu armii kwantuńskiej, generał Kuniaki Koiso, powiadomił Tokio o wprowadzeniu
pełnej kontroli armii nad całym przemysłem pracującym w Mandżurii. Pod opiekuńczymi skrzydłami
armia, decydującą rolę w gospodarce Mandżukuo odgrywać zaczął jeden z czołowych „nowych
koncernów”, Kuhara Ayukawa „Nissan” (Japońskie Przemysłowe Towarzystwo Akcyjne).
Wszystko to, co działo się wówczas w Mandżuria, znajdowało oczywiście również swój wyraz w
sytuacji wewnętrznej samej Japonii. Ostra walka wewnętrzna rozgorzała już nawet w szeregach samej
armii, podzielonej na trzy podstawowe odłamy: skrajnie awanturnicze ugrupowanie arakistów, któremu po
dymisji generała Araki przewodził generał Dzinzaburo Mazaki, zajmujący nadal ważne stanowisko
generalnego inspektora wyszkolenia wojskowego; centrowe ugrupowanie generała Hayashi nieco bardziej
realistycznie myślące, choć również silnie zaangażowane w agresywną politykę wobec Chin; i najbardziej
umiarkowane, powiązane ze „starymi koncernami”, ugrupowanie generała Ugaki.
W obliczu nieuniknionej, nowej próby sił w armii generał Hayashi rozpoczął czystkę w armii,
usuwając ze stanowisk przedstawicieli ruchu „młodych oficerów” i ludzi powiązanych z tajnymi
stowarzyszeniami o charakterze mafijno-terrorystycznym. W lipcu 1935 r. usunięty został ze swego
stanowiska również i generał Mazaki, którego miejsce jako generalnego inspektora wyszkolenia
wojskowego zajął generał Jotaro Watanabe.
Młodzi oficerowie po raz drugi
Wszystko to, a zwłaszcza zdymisjonowanie generała Mazaki zdopingowało „młodych oficerów”
do wznowienia, uśpionej nieco po porażce roku 1932, działalności. Znów w Tokio zaczęto mówić o
jakichś tajemniczych spotkaniach ludzi w mundurach i cywilów, na które nikt z postronnych osób nie jest
dopuszczany. Do Ministerstwa Wojny napływać zaczęły też meldunki o jakimś dziwnym ruchu w
niektórych jednostkach stołecznego garnizonu. Znów, podobnie jak wiosną roku 1932, zaczęło się wiele
mówić w Tokio o ruchu „młodych oficerów”, o ich rodowodzie politycznym, planach i zamiarach. Sprawa
ta stała się też przedmiotem badań wąskiego kręgu oficerów śledczych tokijskiej komendy policji.
Według danych zebranych przez odpowiednie organa komendy, ruch „młodych oficerów”
reprezentował nadal poważną siłę i zdolny był do zorganizowania jakiegoś liczącego się wystąpienia. Kim
właściwie są „młodzi oficerowie”? Zarówno policja tokijska, jak i odpowiednie komórki służb
specjalnych. Ministerstwa Wojny podjęły się odpowiedzieć na to pytanie. Z setek różnorakich)
dokumentów, charakterystyk i oświadczeń oraz meldunków i raportów zarysował się wkrótce szerszy
obraz ruchu, o którym tyle już w Japonii słyszano, a i jeszcze więcej miano usłyszeć.
Ideologia ugrupowania „młodych oficerów” zrodziła się o wiele wcześniej, niż można było zacząć
mówić o powstaniu ich ruchu i początkach jego zorganizowanej, w sposób wyraźny i świadomy,
działalności. Otóż w połowie lat dwudziestych bramy wielu japońskich szkół wojskowych otwarły się
szerzej niż dotąd przed znaczną grupą kadetów, synów biednych chłopów-dzierżawców. Obnażony
wówczas status wymagań wobec kandydatów (polegający głównie na rezygnacji z cenzusu wykształcenia)
umożliwił wejście na drogę kariery wojskowej nowej warstwie młodych mężczyzn, wyczulonych - ze
względu na swe pochodzenie społeczne i własne doświadczenia życiowe - na sprawy związane ze
społecznymi skutkami nierówności społecznej.
Poddani wychowawczo-propagandowej machanie organizacyjnej swych uczelni, przejawiali
samurajski tryb myślenia i widzenia świata, ulegli wpajanym im, od pierwszych dni nauki, ideom, według
których Japonia, rządzona przez Syna Nieba, miała do spełnienia, zgodnie z wolą Niebios, szczególną
misję wyzwolenia całej Azji spod władzy białych i zjednoczenie jej pod jednym - właśnie japońskim -
panowaniem. Zaczęli też wierzyć, iż wybranym przez Niebiosa narzędziem do spełnienia tego wielkiego
dzieła jest armia japońska, której czołowym oddziałem są właśnie oni. Wiedzieli, że dzieła owego nie da
się zrealizować bez armii, bez walki, bez wojny. Po to zaś, aby móc wyruszyć na wielką wojnę, trzeba
było mieć nie tylko dobrze zorganizowany i doskonale wyszkolony korpus oficerski, lecz również wielką
armię, liczącą miliony zwykłych żołnierzy, równie chętnych do walki jak przewodzący im oficerowie. I tu
właśnie zrodziła się w umysłach wielu owych kadetów pewna obawa. Czy zwykły żołnierz, w swej
większości biedny chłop-dzierżawca, klepiący nieustannie biedę, okrutnie wyzyskiwany przez posiadaczy
ziemi, zmuszony oddawać im nieraz i 4/5 swych zbiorów a w latach szczególnej nędzy i kryzysu do
przymierania głodem, sprzedawania swych córek do domów publicznych itp., będzie chciał walczyć i
umierać dla tych celów? Czy bez dokonania zmian w strukturze agrarnej kraju da się wprzęgnąć cały
naród do rydwanu świadomej swych celów armii? Czy w takiej sytuacji powołani do wojska rekruci nie
zaczną łatwo ulegać liberalnej, pacyfistycznej, czy wręcz komunistycznej, antywojennej propagandzie?
Snując tego typu rozważania, kadeci owi dalecy byli od chęci demokratycznego rozwiązania
nabrzmiałych w Japonii problemów życia społeczno-gospodarczego. Nie zamierzali nikogo zbawiać, jak
też nikogo wydziedziczać. Uważali jedynie, że kraj potrzebuje pewnej reorganizacji - zmniejszenia i
ograniczenia rozmiarów bieguna nędzy na dole i bieguna bogactwa na górze. Ulegali przy tym
demagogicznej wierze, iż dokonać tego może jedynie faszystowskie państwo, które poddając wszystkich
swej nieograniczonej kontroli, będzie w stanie pogodzić nawet obszarnika z biednym chłopem-
dzierżawcą, robotnika z kapitalistą. Przodującą zaś, organizatorską siłą tych przeobrażeń w Japonii miała
być właśnie armia i jej wspaniała kadra dowódcza.
Tego rodzaju poglądy znalazły dość szybko zwolenników a nawet protektorów wśród generałów z
ugrupowania Kodoha. To połączenie społecznej demagogii z nacjonalistyczno-faszystowskim programem
działania przypadło zwłaszcza do gustu generałowi Mazaki, który był w latach 1923-1927 komendantem
głównym Akademii Wojskowej w Tokio. On to zresztą, widząc w swych wychowankach tak pojętnych
uczniów - zadbał o ściągnięcie do uczelni odpowiedniej kadry wykładowców, których zadaniem było nie
tylko nauczenie ich wojennego rzemiosła ale i wypełnienie ich umysłów przydatną im w przyszłym życiu
ideologią. Jednym z tych wykładowców był dr Diumei Okawa, faszyzujący socjolog, zdecydowanie
zwalczający zarówno demokrację parlamentarną, jak też i marksizm, określający je mianem
destrukcyjnych tworów zgniłego Zachodu. Pod, bezpośrednim wpływem Okawy kilku kadetów wystąpiło
z armii zajmując się później szeregiem poglądów i idei Okawy w Japonii i Chinach. Wielki wpływ na
ukształtowanie ideowe umysłów owych kadetów miał też inny nacjonalistyczny mistyk - Ikki Kita,
członek kierownictwa Stowarzyszenia Czarnego Smoka. Kita nie tylko głosił swe idee i nauczał, ale też
pisał, pozostawiając po sobie dość pokaźną literaturę. Główne myśli swej ideologii zawarł w broszurze
wydanej pt. Zarys planu reorganizacji Japonii. Broszura dobrze była znana kadetom, a co więcej, właśnie
przez nich szeroko kolportowana.
W broszurze Kita postulował:
- ograniczenie własności prywatnej w przemyśle i rolnictwie do ustalonego przez państwo poziomu;
- upaństwowienie tej wielkiej własności, która przekraczałaby ową granicę;
- pewien procent zysku z owej zracjonalizowanej własności miałby być przeznaczony, przez
zarządzające nim państwo, na pomoc dla najuboższych;
- obciążenie państwa obowiązkiem dbania o sprawiedliwy podział zysku między właściciela fabryki
a jego robotników oraz zapewnienie minimum socjalnego dla warstwy pracującej;
- przyznanie prawa do nauki wszystkim obywatelom bez różnicy płci;
- przyznanie prawa wyborczego wszystkim mężczyznom w wieku powyżej 25 lat;
- oddanie sprawy realizacji tego programu w ręce cesarza, który powinien zawiesić konstytucję i
oprzeć się na armii, rozwiązując jednocześnie parlament i wszystkie partie polityczne;
- poparcie tak widzianej misji cesarza przez wojskowy zamach stanu i utworzenie paramilitarnej
organizacji rezerwistów, która byłaby prawą ręką cesarza w dziele zarządzania państwem;
- podjęcie się przez Japonię misji wyzwolenia Azji spod białej dominacji, a następnie zjednoczenie
całego świata pod panowaniem władcy Nipponu;
- uświadomienie wszystkim Japończykom, iż siłą motoryczną realizacji tego programu jest w sferze
materialno-organizatorskiej - armia, a w sferze ideologicznej - buddyzm.
Kończąc swe rozważania, Kita przedstawił dzieje współczesnego świata jako swoistą walkę klas w
wymiarze sytuacji międzynarodowej, przy czym Japonię uważał za proletariusza, Wielką Brytanię i Stany
Zjednoczone za bankiera-kapitalistę, a ZSRR za obszarnika.
Należy dodać, iż Ikki Kita był jednym z czołowych, o ile nie sztandarowych ideologów imperializmu i
militaryzmu japońskiego. Już w 1919 r. niedługo po podpisaniu przez przedstawicieli Japonii traktatu
pokojowego w Wersalu, Kita pisał (cytat za A. Zischka: La Japon dans le monde, Paryż 1936):
„Cesarstwo japońskie ma bezsporne prawo wszcząć wojnę w obronie własnej. Toczyć ją będzie z
narodami posiadającymi terytoria zbyt rozległe albo rządzone w sposób wręcz nieludzki. Trzeba np.
oderwać Australię od Wielkiej Brytanii albo Syberię wschodnią od Rosji. Nasze państwo będzie
uprawnione do prowadzenia wojen dla wyzwolenia uciskanych ludów Azji. (...) Możemy np. podjąć
walkę w celu wyzwolenia Indii spod brytyjskiego jarzma, a Chin spod obcego ucisku”.
Idee Kity znalazły swe rozwinięcie w znanym memorandum barona Tanaki, w poglądach generałów
Araki, Mazaki czy Minami. Idea dachu o czterech rogach, którym miała się stać Japonia przykrywająca
sobą, a więc wchłaniająca, cały świat, pochodziła właśnie od Kity, choć i on zaczerpnął ją z bardziej
odległych tradycji.
Kształtowani przez uczelnie wojskowe, wychowywani w duchu skrajnego szowinizmu i nacjonalizmu,
w duchu starej, samurajskiej legendy i moralności, urabiani politycznie przez takich ideologów, jak
Nizawa czy Kita, wczorajsi kadeci, a następnie porucznicy i kapitanowie stworzyli na początku lat
trzydziestych formalną grupę, którą wkrótce określać zaczęto mianem ruchu „młodych oficerów”. Mimo
dość znacznego liczebnie kręgu sprzysiężonych i sympatyków ruch nigdy nie był siłą w pełni
samodzielną. Chcąc nie chcąc, oglądał się od początku i musiał się oglądać - z racji choćby tylko swego
usytuowania w armii - na ludzi w generalskich mundurach. Dopiero bowiem ich uznanie i opieka mogły
nobilitować ruch nadając mu właściwe znaczenie i rangę. Swych protektorów szukali „młodzi oficerowie”
w skrajnej prawicy ugrupowań generalskich, wśród największych orędowników rządów dyktatury
wojskowej w kraju, polityki zaborczej, wojny i podbojów. Czuli się przecież sercem wojska, jego
najżywotniejszą tkanką, z wojskiem wiązali całe swe życie, karierę. A gdzież zdobywa się awanse, szarże
i prestiż, jeżeli chce się nosić mundur niejako zawodowo? - Tylko na wojnie lub w kraju, dla którego
wojna staje się życiową koniecznością.
Podbój Mandżurii i związana z nim stopniowa militaryzacja życia Japonii, następnie równie stopniowe
nasilanie się agresji w Chinach zachęciło „młodych oficerów” do zaakcentowania swej politycznej
obecności. I zaakcentowali wychodząc z bronią w ręku w dniu 15 maja 1932 r. na ulice Tokio, mordując
premiera Inukai, dokonując zamachów na rezydencje kilku innych wybitnych osobistości japońskiego
świata politycznego. Za krok ten o mały włos wielu z nich nie zapłaciłoby własną głową. Pozostawieni
samym sobie przez protektorów w generalskich mundurach, nie wsparci przez armię jako całość, „młodzi
oficerowie” cofnęli się na jakiś czas, znikając z pola widzenia. Zaskoczeni, zdezorientowani sytuacją w
jakiej się nagle znaleźli, zaczęli nawet bardziej podejrzliwie przyglądać się swym dotychczasowym
idolom: generałom Araki czy Mazaki, którzy nie odważyli się wystąpić oficjalnie, otwarcie w ich obronie.
Ale życie jest silniejsze od chwilowych uraz czy animozji. Naturalni sojusznicy lgną żywiołowo do siebie,
choćby tylko dlatego, iż nie mają innego wyboru. Tak było i tym razem. Po dymisjach generałów: Araki a
następnie i Mazaki, górę w armii i kołach rządowych wzięli, jak pamiętamy, zwolennicy większego
spokoju i zwolnienia tempa rozwijania agresji. Reprezentant tych sił, generał Hayashi, rozpoczął czystkę
zarówno w grupie generałów z Kodoha, jak i dosięgając ugrupowania „młodych oficerów”. Ci ostatni
postanowili więc znów wystąpić, aby zniszczyć „wrogów cesarza i armii”. Na czoło ruchu wysunęli się
teraz czterej kapitanowie: Kodzi Muranaka, Teruzo Ando, Asaici Isobe i Saburo Suganami. Ich,
politycznym natchnieniem nadal pozostawali ideolodzy: Nizawa i Kita.
Widząc, iż górę w naczelnych organach armii biorą stopniowo ich przeciwnicy, „młodzi oficerowie”
zaczęli snuć plany nowego puczu. Stąd właśnie owe meldunki o tajnych spotkaniach jakichś oficerów,
które napływać zaczęły wiosną 1935 r. do tokijskiej komendy policji. A sytuacja polityczna w stolicy
Japonii zaczęła istotnie stawać się coraz bardziej napięta.
Oczyszczenie armii z niepewnych elementów, które rozpoczął generał Hayashi, wzburzyło młodych
oficerów, skłaniając ich w końcu do otwartego wystąpienia. Pozornie w Tokio panował spokój. Już jednak
w dniu 12 sierpnia 1935 r. doszło do pierwszego ostrego incydentu. Otóż jeden z młodszych oficerów
zgrupowania Kodoha, bliski przyjaciel generała Araki, wczorajszy „młody oficer”, pułkownik Aizawa
zastrzelił szefa biura spraw wojskowych sztabu generalnego sił lądowych generała Tetsuzan Nagatę.
Nagata (bliski przyjaciel generała Hayashi) uważany był za osobistego wroga generała Araki i naraził się
zarówno notablom wojskowym z Kodoha, jak i „młodym oficerom” przeprowadzeniem czystki w armii.
Nowy minister wojny (Hayashi ustąpił przerażony rozłamem w armii) - utajony sympatyk generałów
Araki i Mazaki - generał Josidiuki Kwasima, wydał zgodę na proces zabójcy generała Nagaty przy
drzwiach otwartych. W ten sposób w styczniu 1936 r. rozpoczął się w stolicy kraju prawdziwy spektakl
propagandowy na rzecz wzmocnienia ugrupowania Kodoha i „młodych oficerów”. Inspirowana przez
arakistów prawicowa prasa gloryfikowała zabójcę, nie wahając się twierdzić, iż prawdziwym potworem
był zabity, a zabójca niemalże ofiarą podłych intryg tamtego. Zebrani na sali rozpraw oficerowie też nie
ukrywali, iż są po stronie oskarżonego.
Temperatura sytuacji politycznej w Tokio była coraz bardziej gorąca. Co prawda, generał Kawasima
wstrzymał rozpoczętą przez swego poprzednika czystkę w armii, ale nie mogło to już ostudzić animuszu
młodych oficerów, ani wstrzymać zapoczątkowanego już toku wydarzeń. Narastał niepokój, którego nie
ukrywał nawet generał Kawasima, licząc się z możliwością jakichś niekontrolowanych i niezbyt
przemyślanych wystąpień „młodych oficerów”. Chcąc im zapobiec, a wiedząc, iż większość oficerów
ruchu służy w 1 dywizji tokijskiej, zaplanował wysłanie tej dywizji do Mandżurii. Wydany w tej sprawie
rozkaz był ściśle tajny, ale nim jeszcze nabrał mocy, przestał być tajemnicą. Gdy o tym zamiarze ministra
wojny dowiedzieli się „młodzi oficerowie”, zdecydowali się przyspieszyć, zaplanowane już, wystąpienie
zbrojne. Należy dodać, iż atmosfera polityczna, jaka wówczas panowała w Tokio, sprzyjała realizacji
planów puczu. Skrajna prawica rozpętała już w końcu 1934 r. istną nagonkę na ludzi o bardziej
liberalnych, demokratycznych poglądach. Ten klimat polowania na czarownice utrzymał się przez cały
rok 1935 i początek 1936.
Działalność japońskich „gniewnych” ogniskowała się wówczas wokół postaci profesora Minobe. Otóż
w 1934 r. zmarł nagle przewodniczący Tajnej Rady. Następcą zmarłego został zaufany dworu
cesarskiego, baron Ikki, nie cieszący się popularnością w kołach wojskowych. Dlatego też armia
domagała się powierzenia stanowiska wiceprzewodniczącego Tajnej Rady przedstawicielowi skrajnie
reakcyjnej i militarystycznej orientacji japońskich sfer politycznych - baronowi Hiranumie. Kandydatury
tej nie udało się jednak wojskowym przeforsować na skutek zdecydowanego sprzeciwu dworu. Wzburzeni
tym wojskowi, a zwłaszcza arakiści, rozpoczęli walkę z baronem Ikki. Tego ostatniego nie odważono się
jednak - ze względu na jego koneksje z dworem - zaatakować wprost. Wybrano więc drogę okrężną,
uderzając najpierw w bliskiego przyjaciela Ikki, profesora Minobe. Ten ostatni w licznych dziełach i
rozprawach naukowych, znanych zresztą nie tylko w Japonii, lecz również i poza jej granicami, odwołując
się do obowiązującej oficjalnie w Japonii konstytucji, stwierdził, że władza cesarza nie pochodzi od Boga,
ale jest jedynie jednym z wielu organów władzy państwowej i powinna podlegać kontroli parlamentu.
Armia ostro zaatakowała profesora za głoszenie tego rodzaju poglądów, oskarżając go o obrazę cesarza, tj.
świętokradztwo i podkopywanie istniejącego ustroju państwa. Wkrótce zresztą profesor Minobe padł
ofiarą, nieudanego co prawda, zamachu na jego życie, a następnie władza, ulegając zorganizowanej
nagonce prawicy, pozbawiła profesora Minobe wszelkich pełnionych przezeń dotąd godności i stanowisk,
doprowadzając w końcu do usunięcia go z Izby Parów.
Był to już drugi, po zamordowaniu generała Nagaty, sukces skrajnie prawicowych i szowinistycznych
kół armii. Ale na tym
koła te nie zamierzały poprzestać, zdając sobie zresztą dobrze sprawę, iż ogólna
sytuacja społeczna i polityczno-gospodarcza kraju staje się dla nich coraz mniej korzystna.
Szowinistyczne nastroje, rozbudzone podbojem Mandżurii, zaczęły wyraźnie słabnąć, przytłumiane stale
pogarszającą się sytuacją wewnętrzną kraju. Zjawisku ciągle rosnących zysków wielkich koncernów
towarzyszył permanentny spadek siły nabywczej japońskich mas pracujących. Rosły ceny, spadały płace
robotników, wzmagała się nędza chłopów-dzierżawców, potęgowała się ruina gospodarstw średnich
posiadaczy ziemskich i bogatych chłopów. Wiele obszarów wiejskich kraju objęła klęska głodu. Tylko w
jednej prowincji Tokoka aż 700 000 ludzi stanęło w połowie 1934 r. w obliczu groźby śmierci głodowej.
Ratunku w tej tak tragicznej sytuacji wiele rodzin chłopskich szukało w sprzedaży swych córek do
miejskich domów publicznych.
„Nie ma ryżu do jedzenia - pisał wówczas jeden z dzienników tokijskich - nie pomaga najcięższa
praca, płaczą dziewczęta sprzedawane przez rodziców, ludzie uciekają z wiosek, dzieci i starcy
przymierają głodem. Oto prawdziwy stan wsi japońskiej”.
Nie lepiej przedstawiała się i sytuacja w miastach, zalewanych potokami uciekinierów ze wsi,
poszukujących tu na próżno pracy i zarobku. Wszystko to dopingowało japońską klasę robotniczą do
organizowania się i wysuwania żądań, które z czasem przestały dotyczyć tylko sfery ekonomicznej.
Wzrostowi świadomości i organizacji proletariatu towarzyszyła stopniowa radykalizacja
drobnomieszczaństwa i inteligencji. Ugrupowania reakcyjne i militarystyczne zaczęły powoli tracić swe
poprzednie wpływy w związkach zawodowych. Przerzucanie ciężaru wydatków wojennych na barki ludzi
pracy, przy jednoczesnym zagarnianiu wszystkich zysków płynących z zaangażowania militarnego
Japonii w Chinach przez wielkie koncerny, zaczęło coraz bardziej oburzać szerokie kręgi społeczne kraju,
domagające się utworzenia szerokiego frontu antywojennego. Tendencje te stały się już tak silne i
widoczne, iż dały o sobie znać nawet w szeregach jednej z dwu głównych
partii politycznych kraju - partii
„Minseito”. Czołową rolę organizacyjno-ideową w tym nurcie narastającej opozycji odgrywała Japońska
Partia Komunistyczna, która mimo wielokrotnie przeprowadzanych przez władze aresztowań
komunistów, działała nadal, zyskując sobie coraz to nowych zwolenników i sympatyków.
Jednym z głównych środków walki z lewicą, zastosowanych przez rząd, była ustawa „o
niebezpiecznych myślach”, której projekt przedstawiony w parlamencie w 1935 r. przewidywał za
szerzenie lewicowych, postępowych poglądów bardzo surowe kary aż do kary śmierci włącznie. Mimo to
nastroje antywojenne szerzyły się nadal w kraju, co znalazło m. in. swój wyraz również w wyborach do
parlamentu, jakie odbyły się 20 lutego 1936 r. Partia „Minseito”, która występowała przeciwko arakistom,
wzmocniła swój stan posiadania w parlamencie ze 127 do 205 mandatów, a partia „Seiyukai”, powiązana
z arakistami, zmniejszyła go z 242 do 174 mandatów. Wzmocniła się też partia „Shakai Taistouto”
(socjaldemokratyczna) uzyskując 18 mandatów (poprzednio zdobyła jedynie 3).
Czas zaczął więc coraz wyraźniej pracować przeciwko „młodym oficerom” i ich protektorom z
Kodoha. Uznali więc, że trzeba już zacząć działać. Do akcji dopingowały ich też uzyskane poufną drogą z
Ministerstwa Wojny informacje o planach przerzucenia 1 dywizji tokijskiej do Mandżuria.
Zawiązany już uprzednio spisek wszedł w pierwszych dniach lutego w stadium realizacji. Na czele
powołanego przez spiskowców sztabu akcji stanęli, zwolnieni z armii po wydarzeniach majowych 1932 r.,
kapitanowie - Muranaka i Ando oraz będący nadal w służbie czynnej oficerowie: kapitan Siro Nonaka
oraz porucznik Ido Kurihara.
Plan akcji, ułożony przez tę czwórkę, przewidywał opanowanie przez spiskowców wszystkich
ważniejszych obiektów strategicznych i administracyjnych Tokio, zamordowanie kilkudziesięciu
czołowych polityków i wyższych, wojskowych, których „młodzi oficerowie” uznali za zdrajców. Otoczyć
miano też dyskretną siecią posterunków pałac cesarski, aby uniemożliwić przeciwnikom puczu
schronienie się pod opiekuńcze skrzydła Sytna Niebios, a i jego samego odizolować od rozgrywających
się wydarzeń. Ustalono też, iż dzień „x”, który miał stać się dniem narodzin nowej Japonii, nastąpić miał
26 lutego 1936 r.
Godziny grozy
I rzeczywiście. Wczesnym rankiem 26 lutego 1936 r. oficerowie, uczestnicy sprzysiężenia,
wyprowadzili na ulice stolicy ponad 1500 żołnierzy i podoficerów 1 tokijskiej dywizji piechoty. Działając
w myśl dawno już opracowanego scenariusza akcji, spiskowcy podzielili się zaraz po opuszczeniu koszar
na małe oddziałki, z których każdy przystąpił do wykonania przydzielonego mu zadania.
Około połowę swych sił skierowali spiskowcy do centrum Tokio z zadaniem opanowania głównych
obiektów strategicznych oraz gmachów publicznych. Zadanie to zrealizowano zresztą błyskawicznie i w
stu procentach. Nim bowiem ktokolwiek zdążył się tu zorientować w rozwoju sytuacji, oddziały
rebeliantów zajęły bez walki: gmach komendy policji, kompleks budynków Ministerstwa Wojny i sztabu
generalnego, gmach parlamentu oraz budynki wszystkich znajdujących się w rejonie śródmieścia
ministerstw. Należy dodać, iż ani wojsko, ani policja, ani żandarmeria nie stawiały spiskowcom
efektywnego oporu, wycofując się bez walki lub też składając broń. Jedynie w rejonie pałacu cesarskiego
spiskowcy ponieśli porażkę. Tu bowiem nie udało się im zrealizować swego planu akcji. Próba
zamknięcia pałacu szczelnym kordonem załamała się, gdy do kontrakcji przeszły oddziały cesarskiej
gwardii, uniemożliwiając zamachowcom opanowanie zaplanowanych obiektów. Nie chcąc wdawać się w
niepotrzebne, w tym stadium działań, walki, spiskowcy cofnęli się, otaczając pałac już bardziej szerokim i
mniej szczelnym kordonem posterunków obserwacyjnych.
W opanowanych przez rebeliantów obiektach nic się właściwie nadzwyczajnego nie działo. Nadal
pracowały mieszczące się w nich biura i urzędy. Nadal dzwoniły telefony, przybywali i odchodzili
interesanci. Jedynie gmachy wojskowe zostały na jakiś czas całkowicie odizolowane, a pracujący w nich
personel, w mundurach i bez, został przejściowo internowany.
Ale nie wszędzie było tak spokojnie. W Tokio zaczęły działać inne grupy spiskowców, które można by
określić europejskim mianem „komand śmierci”.
Długą listę nazwisk różnorakich ważnych osobistości, które miały tego dnia rozstać się z życiem;,
otwierali: były premier i aktualny kanclerz - admirał Saito; minister finansów - Takahahsi; premier -
admirał Okada; generalny inspektor wyszkolenia wojskowego - generał Watanabe; marszałek dworu
cesarskiego - admirał Suzuki; członkowie Tajnej Rady: książę Saionji i baron Makino.
Już wkrótce wszystkie rezydencje wyżej wymienionych osobistości stały się obiektem ataku ze strony
doskonale uzbrojonych grup spiskowców. Po obrzuceniu atakowanych, budynków ręcznymi granatami
rebelianci wdzierali się do wewnątrz, szukając swych ofiar. Jedna z pierwszych grup szturmowych wdarła
się do mieszkania ministra finansów Takahashiego. Minister nie zdążył nawet wypowiedzieć słowa, gdy
leżał już we krwi na podłodze swej sypialni. Rozsiekanego szablami dobito jeszcze dla pewności salwą z
pistoletów. Później, gdy rebelianci opuszczali już ów dom śmierci, podpalono go. Podobna scena
rozegrała się w chwilę później w rezydencji admirała Suzuki. I on został zaskoczony nie mając możności
ucieczki. Zabito go ciosami szabel i strzałami z pistoletów. W tym samym mniej więcej czasie zastrzelono
również generała Watanabe.
Mniej udał się spiskowcom atak na rezydencję premiera Okady. I on, co prawda, dał się zaskoczyć, ale
w ostatniej dosłownie chwili zdążył się skryć w jednym z, tajnych schowków. Gdyby rebelianci
rozpoczęli dokładne przeszukiwania pomieszczenia rezydencji, mieli szansę premiera odnaleźć i
dokończyć zamierzonego dzieła mordu. Rzecz jednak w tym, iż go nie szukali. Byli bowiem pewni, iż
właśnie przed chwilą premier zginął od ciosów ich szabel i kul. W chwili, gdy wdarli się do gabinetu
premiera, zastali tam człowieka, którego wzięli za Okadę. Był to szwagier premiera, pułkownik Denko
Matsui, istotnie podobny do Okady jak dwie krople wody, tyle tylko, że trochę młodszy. Gdy spiskowcy
opuścili już rezydencję, podpalając ją, premier Okada wyszedł z kryjówki. Ratując dalej swe życie
udawał, przy pomocy służby, jednego z żałobników wynoszących z płonącej rezydencji „ciało zabitego
premiera”. Okada dopiero w dwa dni później zdołał przedostać się do pałacu cesarskiego, na swe
nieszczęście już po złożeniu przez cesarza kondolencji jego rodzinie. Po tym akcie Okada, choć w
rzeczywistości żywy, musiał zejść ze sceny. Uznany przez cesarza za zmarłego przestał być dla
współczesnych żywym (cesarz nie może się mylić).
Tego dnia zginęło jeszcze w Tokio kilku pomniejszych notabli, którzy kiedyś tam i czymś zdołali
narazić się „młodym oficerom”. Nie udało się natomiast rebeliantom „upolować” ani księcia Saionji, ani
barona Makino. Ci byli widocznie lepiej poinformowani o tym, co może nastąpić, gdyż w porę zdołali
opuścić swe rezydencje i tak się ukryć, iż mimo wytężonych poszukiwań kilkudziesięciu ludzi nie udało
się ich odnaleźć i zamordować.
Gdy dzień 26 lutego zbliżał się już do końca, sytuacja w Tokio zaczęła się jak gdyby normalizować.
Ucichły strzały. Dopalały się rezydencje zamordowanych osobistości, rebelianci nadal okupowali
wszystkie zajęte przez siebie gmachy i budynki publiczne. Nikt z nikim nie walczył, nikt nikogo nie
atakował. Spiskowcy dumni z tak pomyślnie wykonanego dzieła nie szli dalej, pewni, iż teraz wejdą do
akcji ich wysoko postawieni protektorzy w generalskich mundurach. I działania takie zostały istotnie
podjęte. Już pod wieczór 26 lutego w pałacu cesarskim zjawiło się kilku generałów z grupy Kodoha. W
układny sposób starali się przekonać cesarza i jego świtę, iż spiskowcy, okupujący od kilku już godzin
całe prawie centrum Tokio, to nie zwykli buntownicy, ale gorący patrioci. Jako młodzi, bardziej burzliwie
podchodzą do życia i nie mogąc pogodzić się z wrogą wobec państwa polityką niektórych wysoko
postawionych osobistości, sami ich ukarali, chcąc jednocześnie ułatwić cesarzowi wzięcie sprawy
wielkości Japonii we własne ręce. Ich żądania są minimalne. Chodzi tylko o odsunięcie od tronu jeszcze
kilkunastu kapitulantów, i mianowanie wodzem wojsk japońskich w Chinach generała Araki.
Zbuntowanych nie należy karać a jedynie umożliwić im pójście na front, gdzie będą mogli potwierdzić
swym męstwem przywiązanie do tronu i Ojczyzny.
Argumenty były pozornie mocne i przystrojone w piękne ozdobniki. Wbrew jednak nadziejom
generała Araki i jego przyjaciół nie zrobiły oczekiwanego rezultatu. Cesarz wysłuchał wszystkiego bardzo
uważnie, ale ku wielkiemu zdziwieniu wygłaszających tego rodzaju zdania „doradców” stwierdził, iż ma
dosyć oficerskich wystąpień, tak w roku 1932 jak i obecnie, iż raz był już łaskawy dla buntowników, i że
nie może pozwolić, aby jego, i to bliscy mu, poddani ginęli z ręki spiskowców. Dlatego też nie będzie
żadnych rozmów, ustępstw i łaski. Rebelianci muszą wrócić do koszar, złożyć broń, zostać aresztowani i
postawieni przed sądem, no i... oczywiście bardzo surowo ukarani.
Spiskowcy tymczasem nie wiedząc o tym, jak ich akcje źle stoją, wbrew pozornemu sukcesowi z
pierwszego dnia puczu, zajmowali opanowane obiekty, czekając spokojnie na dalszy bieg wydarzeń.
Liczyli, iż lada chwila po ich stronie opowie się cała armia a cesarz pobłogosławi ich dzieło, tak
efektywnie rozpoczęte. Jak na razie rząd również nie podejmował żadnych widocznych kroków
zmierzających do rozprawy z rebeliantami. Władze ograniczyły się jedynie do wprowadzenia stanu
wojennego oraz ściągnięcia do rejonu stolicy kilku pułków piechoty oraz znacznych sił policji i
żandarmerii.
Stan taki trwał przez całe prawie trzy dni. W pałacu cesarskim jeszcze kilka razy podejmowano różne
próby mediacji. W obronie spiskowców występowali generałowie: Araki i Mazaki, admirał książę Fusima,
a nawet dowódca garnizonu tokijskiego generał Kasi, nie ukrywający swego przekonania, iż słuszność
znajduje się po stronie „młodych oficerów”. Lecz z czasem obrońców spiskowców było coraz mniej.
Nawet generał Araki przestał się do nich przyznawać.
Wszystkie te mediacje i wstawiennictwa nie dały ostatecznie żadnych pomyślnych dla buntowników
rezultatów. Co więcej, wraz z upływem czasu, gdy w Tokio zaczęły odbywać się demonstracyjne
pogrzeby pomordowanych osobistości, przy licznym udziale przedstawicieli armii i mieszkańców stolicy,
atmosfera rozmów w pałacu cesarskim zaczęła się zagęszczać, stając się coraz bardziej dla „młodych
oficerów” niekorzystna.
Ci wciąż jeszcze łudzili się, że cała armia pójdzie wreszcie ich śladem, i stali na zajętych w pierwszym
dniu puczu stanowiskach. Nadzieje te okazały się jednak płonne. Trzeciego dnia puczu spiskowcy
otrzymali rządowe ultimatum. Stwierdzało ono, iż jeżeli natychmiast nie opuszczą opanowanych przez
siebie obiektów, nie powrócą do koszar i nie oddadzą się dobrowolnie w ręce władz, zostaną zmuszeni do
tego siłą przez skierowane przeciw nim wojsko i policję. Dla potwierdzenia tych słów do centrum miasta
wkraczać zaczęły silne oddziały wojska, policji i żandarmerii, otaczając powoli całe dzielnice i gmachy
opanowane przez spiskowców. Tkwiący przy ministerialnych telefonach przywódcy rebelii zaczęli
otrzymywać też telefoniczne rady, aby przyjęli ultimatum, gdyż inaczej zostaną starci na proch przez
atakujące oddziały wsparte czołgami i artylerią. Przywódcy spisku wciąż jeszcze zwlekali z decyzją
złożenia broni. Gdy jednak kapitanowi Muranake udało się połączyć z generałem Araki, ten też doradził
odwrót. Buntownicy powiadomili przez telefon komendanta stołecznego garnizonu, iż opuszczają
zajmowane przez siebie obiekty i wracają do koszar, gdzie zameldują się u swych bezpośrednich
przełożonych. Tak się też stało. Po trzech dniach okupacji centrum stolicy przez siły buntowników sytuacja
wróciła do normy. Miejsca opuszczone przed chwilą przez rebeliantów zaczęły zajmować teraz silne
oddziały policji d żandarmerii. Gdzieniegdzie stały czołgi i samochody pancerne. Obok nich widać było
stanowiska lekkich działek i ciężkich karabinów maszynowych. Już jednak po kilku godzinach i to
zniknęło z ulic Tokio. Życie stolicy Japonii wracało do normy, tylko ruiny rezydencji niektórych
dostojników państwowych, spalonych przed kilku dniami przez rebeliantów, przypominać miały jeszcze
przez jakiś czas mieszkańcom Tokio o wydarzeniach, jakie rozegrały się tu w dniach 26-28 lutego 1936 r.
Tymczasem zaś w koszarach i dywizji rozgrywał się już drugi akt dramatu. Wszystkich oficerów i
podoficerów biorących udział w puczu aresztowano. Żołnierzy odizolowano od pozostałych, poddając
wielogodzinnym przesłuchaniom. Niektórych z nich - po udowodnieniu świadomego udziału w rebelii -
również aresztowano, większość skierowano do karnych kompanii i wysłano do jednostek działających w
Chinach. Koszary, w których umieszczono aresztowanych oficerów, otoczone były silnym kordonem
policji i marynarzy. Warto tu dodać, iż tych, którzy opowiadali się zdecydowanie za stłumieniem puczu
siłą, poparła zwłaszcza marynarka wojenna. Wśród aresztowanych zabrakło jednak kilku z głównych
przywódców buntu, którzy, jak np. kapitan Siro Nonaka, zdążyli w ostatnim momencie przed
aresztowaniem popełnić samobójstwo.
W toku rozpoczętego śledztwa odsłonięto wkrótce kulisy zdławionego dopiero co spisku, jego
rzeczywiste rozmiary i społeczny zasięg, wykraczający znacznie poza samą armię. Okazało się bowiem, iż
w chwili gdy „młodzi oficerowie” zajmowali centrum Tokio lub palili rezydencje nie lubianych przez
siebie dostojników mordując ich gospodarzy, ideolodzy ruchu: Kita i Nisida rozesłali po kraju dokumenty
tłumaczące postępowanie ich kolegów w mundurach i zapowiadające narodziny nowej ery w dziejach
Japonii, tzw. restauracji Showa, O tym, iż apele i wezwania Nisidy i Kity nie pozostały bez echa,
dowodził najlepiej fakt, iż z niektórych rejonów kraju ruszyła spiskowcom pomoc. Między innymi na
odsiecz im przybył na czele grupy oficerów, porzucając swą jednostkę wojskową, książę Cicibu. Grup
takich przybyło do stolicy więcej. Nie włączyły się jednak do akcji, widząc odbywającą się właśnie na
przedmieściach Tokio koncentrację wojsk rządowych oraz zgrupowane w Zatoce Tokijskiej eskadry
japońskiej marynarki, wojennej, deklarującej wierność rządowi.
Z relacji, odtworzonych w czasie, prowadzonego coraz energiczniej śledztwa wynikało, iż
dramatyczne wieści o sytuacji w mieście, opanowanym przez spiskowców w dniu 26 lutego, dotarły do
pałacu cesarskiego w dniu 27, kiedy to zjawił się tu cudem ocalały premier Okada. Wtedy też wydano
pierwsze rozkazy zdecydowanego stłumienia rebelii i postawienia winnych udziału w puczu przed sądem.
Okazało się też, iż większość japońskiej generalicji - wyłączając arakistów - przyłączyła się do zdania, iż
spisek należy zdławić i ukarać jego uczestników. Niemniej jednak zamachowcy odnieśli pewien sukces,
choć nie oni sami mieli zbierać jego plony. Okazało się bowiem, iż armia wyszła z wydarzeń tych w
zasadzie wzmocniona. Do dymisji podać musiał się premier Okada, który jako raz uznany przez cesarza
za tragicznie zmarłego nie mógł już dalej pełnić swych funkcji. Jego następcą został związany z armią i
skrajnie reakcyjny Hirota. Tak więc jeden z głównych celów puczu - skierowanie kraju na prawo - został
spełniony. Nieoczekiwanym natomiast efektem zdławionego puczu było dojście przez większość
przedstawicieli japońskiej generalicji do wspólnego wniosku, iż należy skończyć z sytuacją, w której
ludzie w tych samych mundurach zaczynają się nawzajem mordować. Aby temu zapobiec na przyszłość,
postanowiono dać raz na zawsze potencjalnym naśladowcom „bohaterów” z 26 lutego odpowiednio
odstraszający przykład. Poważnym przy tym oskarżeniem ze strony wyższego dowództwa pod adresem
„młodych oficerów” było to, iż w odróżnieniu od wydarzeń z 1932 r., kiedy w spisku wzięli udział sami
tylko oficerowie, wciągnęli tym razem i podoficerów i żołnierzy. Generałowie twierdzili, że minione
wydarzenia osłabiły, i podważyły spoistość i morale armii jako całości i dlatego wybryk ten należy
bezwzględnie potępić a winnych ukarać. Ster losów armii wzięła teraz, wypierając arakistów, tzw. grupa
kontroli, stawiając kołom politycznym, przerażonym rozwojem niedawnych wydarzeń, bezwzględne
warunki. Za cenę przywołania do porządku „młodych oficerów” armia zażądała znacznego zwiększenia
jej wpływów w życiu politycznym i gospodarczym kraju. Dlatego też rząd Hiroty stał się gabinetem, w
którym decydujący głos i rola przypadły klice wojskowej. Prawdziwym szefem rządu stał się nowy
minister wojny, generał Terauchi. Po odniesieniu tego sukcesu naczelne dowództwo japońskich sił
zbrojnych zabrało się z wielką energią do przywrócenia dyscypliny w wojsku.
Na ławie oskarżonych
Przed specjalnym trybunałem, którego sesje odbywały się od wiosny 1936 do maja 1937 r.,
stanęło w Tokio 124 spiskowców (z 1483 biorących w nim udział). W gronie oskarżonych znalazło się 19
oficerów, 73 podoficerów i 19 szeregowych oraz 10 osób cywilnych. Wyrok ogłoszono w lipcu 1936 r. , -
17 oskarżonych skazano na karę śmierci i już w kilka dni później rozstrzelano; 5 skazano na dożywocie.
Inni otrzymali wyroki więzienia od 4 do 10 lat pozbawienia wolności. Odbył się w tym też czasie proces
zabójcy generała Nagaty - pułkownika Aizawy. I jego również skazano na śmierć i stracono. Wśród
rozstrzelanych znaleźli się m. in., przywódcy spisku a zarazem przywódcy ruchu „młodych oficerów”:
kapitanowie - Muranaka, Ando, Izobe i Kurihara. W kilka miesięcy później, bo już w 1937 r. odbył się
proces cywilnych uczestników puczu, wśród których czołową rolę odgrywali ideolodzy ruchu: Nisida i
Kita. Oni również otrzymali wyroki śmierci, stając w 48 godzin później przed lufami plutonu
egzekucyjnego.
Represje wobec uczestników rebelii z 26 lutego 1936 r. objęły również, choć nie w tym stopniu i nie w
tej skali, grupę generałów, która w mniej lub bardziej bezpośredni sposób patronowała „młodym
oficerom”. Przed sądem stanęło ich tylko dwóch. Byli to generałowie: Mazaki i Saito (nie mylić z
zamordowanym byłym premierem). Mazaki został uniewinniony, Saito skazany na 5 lat więzienia. Inni
uniknęli konieczności zasiadania na ławie oskarżonych, ale też zapłacili słoną cenę za wybryk swych
pupilków. Zmuszono ich, aby składali zeznania jako świadkowie na procesach uczestników puczu. Na sali
zebrane było doborowe grono ludzi w generalskich i admiralskich mundurach. Dlatego też każdy z
zeznających ważył każde wypowiadane słowo, wiedząc, iż od tego, być może, co powie, zależy jego
dalsza kariera wojskowa, awans, korzystny przydział itp. Z reguły nikt więc, nawet najbardziej zajadły
dotąd arakista, nie bronił „młodych oficerów”. Wprost przeciwnie, każdy ich potępiał, oskarżając o sianie
anarchii i zarzewia szkodliwego dla armii buntu. Była to kolejna, bardzo bolesna klęska „młodych
oficerów”, którzy zrozumieli, iż byli jedynie narzędziem w ręku, możniejszych od siebie, graczy w
generalskich mundurach. Mimo jednak politycznego odwrotu arakistów wielu z nich nie ominęła fala
represji. Co prawda, nie stawiano ich przed sądem, nie skazywano i nie rozstrzeliwano, ale aż siedmiu z
nich musiało podać się do dymisji, przestając być członkami Najwyższej Rady Wojennej. Aż czterech z
tych siedmiu musiało nawet zdjąć mundury i opuścić szeregi czynnej służby. Byli to generałowie: Araki,
Mazaki, Hayashi i Abe. Przez jakiś czas mówiło się w Tokio o możliwości aresztowania i postawienia
przed sądem generała Mazaki. Okazało się bowiem, iż w rękach policji znalazł się ważny dokument, w
którym spiskowcy wysuwali kandydaturę generała na premiera nowego rządu japońskiego, który miał
zostać utworzony po zwycięstwie puczu. Generał Mazaki zdołał się jednak jakoś odciąć od swych
dawnych uczniów z Akademii Wojskowej i pozostał na wolności, choć już tylko jako oficer rezerwy. W
czasie akcji tłumienia puczu policja aresztowała również kilku przedstawicieli „nowych koncernów”, a
m.in. znanego przemysłowca - Kuharę. Zarówno jednak jego, jak też i jego kolegów wkrótce zwolniono,
uwalniając od winy i kary a nawet podejrzenia o uczestnictwo w buncie. I tak, zamiast początku „Ery
Showa” wydarzenia lutowe 1936 r. weszły do historii Japonii jako „incydent z 26 lutego” (ni-nirokujiken).
Porażka taktyczna i klęska moralna spowodowały zanik działalności ruchu „młodych oficerów”, o
których miano usłyszeć dopiero latem 1945 r., gdy ważyły się losy Japonii w przededniu jej klęski
wojennej. Ani jednak ci z nich, którzy stanęli latem 1937 r. przed lufami plutonu egzekucyjnego, ani ci,
którym udało się ocaleć, nie wiedzieli, iż po wielu latach doczekają się gloryfikacji. I tak, w latach
sześćdziesiątych znany wówczas japoński pisarz, skrajny nacjonalista, głosiciel haseł nawrotu do
samurajskich tradycji, Juko Misima, przypomniał swym piórem dzieje zamachu stanu z 26 lutego 1936 r.
Saim Misima popełnił zresztą wkrótce potem - w 1970 r. harakiri, chcąc w ten sposób zaprotestować
przeciwko odchodzeniu przez współczesną Japonię od dawnych tradycja wychowania, przeciwko
zrywaniu z samurajskim kodeksem norm życia.
Co dalej?
Stłumienie puczu, rozprawienie się z ugrupowaniem „młodych oficerów” i umocnienie w
rządzie wpływów armii koła wojskowe wykorzystały do przeforsowania wszystkich swych głównych
żądań i postulatów. Między innymi armia zażądała teraz: znacznego zwiększenia wydatków budżetowych,
na cele wojskowe, bez względu na spowodowaną tym konieczność znacznego podniesienia podatków;
poddania produkcji przemysłowej kontroli państwa sprawowanej w praktyce przez ludzi w mundurach;
zreformowania struktury parlamentu w kierunku ograniczenia jego praw; osłabienia roli partii
politycznych; utrzymania „pozytywnego”, tj. agresywnego kierunku i charakteru polityki zagranicznej
przy całkowitym jej podporządkowaniu naczelnej wobec niej idei agresji i ekspansji zewnętrznej.
Wszystko to zresztą przypominało swą treścią dokumenty programowe ruchu „młodych” oficerów”,
którzy - jak mówili wówczas niektórzy w Tokio - zginęli po to, aby armia mogła zebrać zatruty plon z ich
krwawego siewu.
Wszystkie żądania armii zostały w zasadzie uwzględnione, a rząd premiera Hiroty zaczął je realizować
nie oglądając się ani na opinię publiczną w kraju, ani na wynikające stąd niebezpieczeństwo uwikłania
Japonii w wielką awanturę wojenną. W ten sposób bunt „młodych oficerów” spełnił, choć może nie tak
jak to sobie wyobrażali jego uczestnicy, swą rolę, oddając władzę nad krajem w ręce militaryzmu
japońskiego.
Nowy minister finansów Baba, pomny losu swego poprzednika, spełniał wszystkie żądania kół
wojskowych, nie żałując pieniędzy na cele wojskowe. Nadszedł teraz czas załatwienia i innych spraw, na
których zależało armii. Pod presją kół wojskowych podał się do dymisji przewodniczący Tajnej Rady,
baron Ikki, a jego następcą został baron Hiranuma, któremu jeszcze do niedawna nie chciano powierzyć
stanowiska wiceprzewodniczącego tejże Rady. Przywrócono starą, obowiązującą do 1913 r. ustawę,
według której ministrem wojny mógł być tylko generał w służbie czynnej. Wykorzystując wydarzenia
lutowe 1936 r. rząd Hiroty przedłużył wprowadzony wówczas stan wyjątkowy aż do lipca 1936 r.
Utrzymanie stanu wyjątkowego ułatwiło władzom wydanie zarządzenia w sprawie rozwiązania
organizacji związków zawodowych zrzeszających robotników i pracowników arsenałów oraz zakładów
przemysłu zbrojeniowego, jak też wszystkich instytucji pracujących na potrzeby wojska. W grudniu 1936
r. przeprowadzono w całej Japonii masowe aresztowania komunistów i innych działaczy postępowych.
Już w maju 1936 r. rząd przeprowadził uchwalenie nowej ustawy „o ochronie ładu społecznego”,
wymierzonej przeciwko demokratycznej, a zwłaszcza komunistycznej opozycji. Rozpoczęto też prace nad
przygotowaniem innych ustaw zmierzających do dalszego ograniczenia swobód obywatelskich oraz
konstytucyjnych praw parlamentu, m.in. do ograniczenia praw stawiania wniosku o wotum nieufności dla
rządu, jak również ograniczenia powszechnego prawa wyborczego dla mężczyzn. Odtąd prawo to
przysługiwać miało tylko głowom rodzin i tym, którzy odbyli obowiązkową służbę wojskową.
I w polityce zagranicznej nowy rząd Japonii szedł posłusznie na pasku kół wojskowych. Premier
Hirota podporządkował ją wyraźnie przygotowaniom do otwartej wojny z Chinami. Za rezygnacją z
dotychczasowej polityki półśrodków militarnych i przejściem do otwartego podboju całych Chin
wypowiadały się już nie tylko kola wojskowe i związane z nimi „nowe koncerny”, ale i cała finansjera
japońska. Wzmagające się z każdym dniem przygotowania wojenne i rosnące stale zamówienia wojskowe
stworzyły atmosferę prosperity dla sfer ciężkiego przemysłu japońskiego, a zwłaszcza zbrojeniowego.
Nastąpił ożywiony rozwój hutnictwa, górnictwa, przemysłów: chemicznego, budowy maszyn, silników,
stoczniowego, samochodowego, lotniczego. Perspektywa szybkiego zagarnięcia dalszych obszarów Chin
otwierała nowe miraże rozwoju i obfitych zysków.
Swą nową politykę wobec Chin, zmierzającą wyraźnie do wywołania otwartego konfliktu zbrojnego,
rozpoczął Hirota akcją mającą na celu gospodarcze osłabienie i zniszczenie od wewnątrz przeciwnika.
Wzmożono kontrabandę towarów japońskich przerzucanych do Chin przez prowincję Hopei.
Przemytników wspierały japońskie oddziały wojskowe, niszczące chińskie urzędy celne, mordujące lub
porywające chińskich urzędników i strażników celnych. Znaczną część tych szczególnie ochranianych
przez soldateskę japońską towarów stanowiły transporty opium, tej strasznej trucizny, która rujnowała
organizmy ludzkie, niszczyła wolę człowieka, przekształcała w krótkim czasie najsilniejszego nawet
mężczyznę w żałosny strzęp ze stłamszoną psychiką i całkowicie zniszczonym zdrowiem fizycznym.
Jednocześnie Japończycy zaczęli zwiększać stan liczebny swych garnizonów wojskowych
rozlokowanych na bezpośrednim przedpolu rejonu: Pekin-Tientsin oraz zmuszać stronę chińską do
wycofania z prowincji Hopei i Czachair pozostałych tam jeszcze, nielicznych zresztą, jednostek regularnej
armii chińskiej. Szczególnie istotne było tu zmuszenie rządu pekińskiego do wycofania garnizonu
chińskiego z miasta Fyntaj, ważnego węzła kolejowego na linii: Pekin-Hankou. Opanowanie tego miasta
odcinało stolicę Chin od pozostałej części kraju.
Coraz silniejsza stała się też presja japońskich kół gospodarczych, mająca na celu uzyskanie dalszych
koncesji ekonomicznych na obszarze prowincji Hopei i Czachar. Chodziło tu głównie o dalszą rozbudowę
na tym obszarze japońskich linii kolejowych, zwiększenie udziału kapitału japońskiego w eksploatacji
znajdujących się tu licznych kopalń węgla, rudy żelaza i soli oraz przyznanie przez Pekin Japończykom
prawa wybudowania portu w Tokio.. Japończycy zażądali również od Pekinu przyznania im prawa do
założenia w tym rejonie plantacji bawełny oraz do uzyskania koncesji na budowę elektrowni i linii
elektryfikacyjnych, jak też budowę wodociągów, ponadto do zorganizowania linii komunikacji lotniczej
między Japonią a Chinami północnymi.
Już we wrześniu 1936 r. władze japońskie zaproponowały stronie chińskiej przystąpienie do
konkretnych rozmów na temat realizacji tych postulatów. Japończycy domagali się przy tym, aby
rozmowy w tej sprawie prowadził ambasador japoński w Pekinie Kawagoe bezpośrednio z samym Czang
Kai-szekiem. Rokowania te toczyć miały się w ścisłej tajemnicy. Nieprzypadkowo na wodach chińskich, a
zwłaszcza w rejonie Szanghaju, pojawiły się wówczas silne zespoły japońskich okrętów wojennych.
Jak można było przypuszczać, w momencie rozpoczęcia się bezpośrednich rozmów japońsko-
chińskich Japończycy przesunęli ich główny akcent z tematyki gospodarczej na sferę problematyki
politycznej i militarnej. Wysunięte wówczas przez Tokio warunki porozumienia chińsko-japońskiego
przedstawiały się następująco:
- udział wojsk japońskich i wojsk chińskich w walce przeciw chińskiej Armii Czerwonej w Chinach
północnych oraz utworzenie autonomicznych Chin północnych, składających się
z pięciu prowincji:
Hopei, Czachar, Suijuan, Szansi i Szantung, całkowicie oddzielonych od pozostałych części Chan, z
wyjątkiem prawa zachowania flagi państwowej;
- oficjalne uznanie przez Chiny państwa Mandżukuo;
- zaproszenie japońskich wojskowych i cywilnych doradców do wszystkich działów administracji;
- stłumienie ruchu antyjapońskiego w Chinach;
- obniżenie chińskich taryf celnych na towary japońskie;
- współpraca gospodarcza Japonii z Chinami.
Krótko mówiąc, Japonia zaproponowała Chinom, jak na razie w dość jeszcze grzecznej i układnej
formie, aby te równie grzecznie zechciały wyrzec się dobrowolnie niepodległości i wyraziły zgodę na
stopniową okupację swego terytorium przez wojska japońskie. Na to nawet kapitulancki rząd Czang Kai-
szeka zgody wyrazić nie mógł. Tym bardziej, iż całe Chiny ogarnęła właśnie potężna fala nastrojów
antyjapońskich. Masy ludowe domagały się od rządu zaprzestania bratobójczej walki z siłami
rewolucyjnymi i skierowania wszystkich sił kuomintangowskich do odparcia agresji japońskiej oraz
zerwania z polityką kapitulanctwa wobec militaryzmu japońskiego i zdecydowanego przeciwstawienia się
japońskiej agresji. Najistotniejszym żądaniem mas był postulat domagający się od rządu Czang Kai-szeka
przerwania walki z chińską Armią Czerwoną i Partią Komunistyczną i, na bazie zawartego z nimi
kompromisu, utworzenia jednolitego, antyjapońskiego frontu narodowego, którego podstawowym
zadaniem miało być ratowanie Chin przed groźbą przekształcenia ich w kolonię japońskiego
imperializmu. Naprzeciw tym żądaniom wychodził manifest Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii
Chin z sierpnia 1936 r.*, wzywający naród do stworzenia wspólnego, jednolitego frontu i zjednoczonej
armii do walki przeciwko Japończykom. Manifest ten znalazł również szeroki oddźwięk w części kół
wojskowych i politycznych Kuomintangu. W tej sytuacji rząd pekiński odważył się powiedzieć „nie!”,
odrzucając
japońskie postulaty jako nie do przyjęcia, a co więcej, zażądał wycofania wojsk japońskich z
prowincja Hopei i Czachar, jak też rewizji niektórych niekorzystnych dla Chin warunków porozumienia z
Tangku oraz bezwzględnego i natychmiastowego przerwania japońskiego przemytu.
* Najnowsza historia Chin. Warszawa 1954.
Japończycy byli zaniepokojeni tego rodzaju rozwojem sytuacji. Postanowili więc jeszcze raz sięgnąć
do argumentu siły, aby skłonić Pekin do kapitulacji. Tym razem Japończyków spotkało rozczarowanie. Na
wiadomość o wdarciu się wojsk japońskich w głąb prowincji Siuijuan Pekin przerwał rozmowy z Tokio, a
wojska chińskie, stawiając zacięty opór, zatrzymały wkrótce natarcie wroga i w listopadzie odniosły tu
nawet poważny sukces, zmuszając Japończyków do odwrotu.
Nie zdołało to jednak otrzeźwić japońskich militarystów, którzy dalej robili wszystko, aby zaostrzyć
sytuację w Chinach, wzmagali prowokacje na granicy mandżursko-radzieckiej. W 1936 r. w Mandżurii
skoncentrowali oni już ponad 300-ty-sięczną armię, zwróconą w kierunku granicy z ZSRR. Ponad dwa
tysiące kilometrów licząca granica mandżursko-radziecka, z reguły biegnąca przez dzikie odludzia,
stwarzała wymarzony wprost teren dla różnorakich prowokacji i incydentów. Już od końca 1931 r.
dochodziło tu do coraz to nowych incydentów zbrojnych, prowokowanych przez oddziały armii
kwantuńskiej. Raz patrol radziecki ostrzelany został znienacka przez patrol japoński, innym razem na
Amurze zatopiony został jakiś radziecki statek lub też kuter patrolowy. Przez granicę przechodziły też
grupy dywersantów, złożone głównie z byłych białogwardzistów rosyjskich, którzy po zwycięstwie
Rewolucji Październikowej opuścili ZSRR, znajdując schronienie w Chinach lub Japonii i z czasem
znaleźli się na żołdzie Kempeitai. Ci zapuszczali się często bardzo daleko w syberyjskie lasy, napadając
stojące na odludziu samotne domy, urzędy radzieckie, placówki handlowo-myśliwskie, kołchozy a nawet
mniej liczne placówki straży granicznej czy milicji. Za nami ruszały też w głąb terytorium Związku
Radzieckiego konne patrole japońskie, co stanowiło już wyraźne naruszenie granic wielkiego są-siada, z
którym przecież Nippon nie prowadził działań wojennych. Szczególnego rozgłosu nabrała sprawa ataku
silnego zgrupowania japońsko-mandżurskiego na terytorium ZSRR w rejonie jeziora Chassan. Atak ten
nie przyniósł jednak napastnikom zamierzonego sukcesu. Natychmiastowy kontratak oddziałów Armii
Czerwonej zmusił nieprzyjaciela do odwrotu z poważnymi stratami. Nastąpiło też w tym czasie widoczne
ochłodzenie stosunków między Tokio a Waszyngtonem i Londynem. I w tym właśnie czasie, na
przełomie lat 1936-1937, zaczyna dochodzić do zbliżenia pomiędzy dwoma głównymi ośrodkami
niepokoju i przemocy: militaryzmem japońskim a niemieckim faszyzmem. W dniu 20 listopada 1936 r.
podpisany został, po rozmowach przeprowadzonych w Berlinie przez attaché wojskowego Japonii w III
Rzeszy generała Hiroshi Oshimę, traktat niemiecko-japoński, tzw. pakt antykominternowski, do którego
nieco później, bo 6 listopada 1937 r. przystąpiły również i faszystowskie Włochy. Pakt ten był
wymierzony swym głównym, bezpośrednim ostrzem przeciwko ZSRR, pośrednio jednak, jak miała to
wykazać niedaleka już przyszłość, stwarzał zalążek niemiecko-włosko-japońskiego sojuszu militarno-
politycznego zagrażającego również interesom Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Podpisanie w
Berlinie paktu „antykominternowskiego” zaostrzyło poważnie stosunki japońsko-radzieckie.
Wszystko to, a m.in. pogorszenie się sytuacji w Chinach jak też pogłębienie trudności wewnętrznych w
samej Japonii, postawiło rząd premiera Hiroty w obliczu nowej fali silnego niezadowolenia japońskiej
opinii publicznej. Do ostrego spięcia doszło nawet w parlamencie, gdzie z krytyką rządu wystąpili w
styczniu 1937 r. przedstawiciele obu rywalizujących ze sobą partii: „Minseito” i „Seiyukai”. Ustami
rzecznika parlamentarnego, Hamady, wypowiedzieli się przeciwko utrwalaniu w Japonii rządów
dyktatury wojskowej, która opanowała władzę w 1936 r. wykorzystując rebelię „młodych oficerów”,
przeciwko wzrostowi wydatków na cele wojskowe, przeciwko będącej tego skutkiem drożyźnie i nędzy
ludzi pracy. Ostrzegli, iż prowadzona przez armię i uległy jej rząd polityka grozi Japonia nieobliczalnymi
konsekwencjami. To wystąpienie politycznej opozycji parlamentarnej przeciwko rządowi Hiroty
zaskoczyło koła wojskowe. Na trzy dni zawieszono obrady parlamentu. Minister wojny, Terauchi, zażądał
od premiera rozwiązania parlamentu. Hirota na ten krok się jeszcze nie odważył. Cofnęły tymczasem swój
kredyt zaufania rządowi „stare koncerny”, niezbyt zadowolone z tak szybkiego i daleko posuniętego
zbliżenia z III Rzeszą, zbliżenia, które słusznie potraktowały jako początek niebezpiecznego naruszenia
światowego układu sił i zaostrzenia stosunków Japonii już nie tylko z ZSRR ale i z Zachodem. W tej
sytuacji rząd premiera Hiroty podał się do dymisji. Misję utworzenia nowego gabinetu powierzono
generałowi Ugaki. Jednakże przeciwko jego kandydaturze na premiera wypowiedziały się zdecydowanie
koła wojskowe.
Zaczęły się przetargi. Tu i ówdzie mówiono nawet w Tokio> iż znów może dojść w stolicy do jakiegoś
puczu wojskowego. Ale do tego nie doszło. Na czele nowego rządu japońskiego, który utworzony został 2
lutego 1937 r., stanął Hayashi. W skład jego gabinetu nie wszedł żaden przedstawiciel partii politycznych.
Wszyscy jego ministrowie wywodzili się z kręgów wojskowych i związanej z nimi biurokracji. Zarówno
polityka wewnętrzna, jak i zagraniczna rządu generała Hayashi nie różniła się w niczym od polityki jego
poprzednika. Głównym celem działania tego gabinetu stało się przygotowanie wielkiej wojny z Chinami.
Podporządkowując wszystko temu właśnie celowi, rząd zwiększył budżet wojskowy, zasilając go
podniesieniem podatków. Rosnąca drożyzna potęgowała nędzę mas pracujących. Prowadziło to do
zaostrzenia się antagonizmów klasowych, co dawało o sobie znać m.in. wzmożonym ruchem strajkowym.
Pogorszyła się też dla Japonii i sytuacja w Chinach. W grudniu 1936 r. część generalicji chińskiej, na
czele z marszałkiem Czang Sue-liangiem, zmusiła Czang Kai-szeka w mieście Siun do przyjęcia
postulatów komunistów chińskich w sprawie przerwania bratobójczej wojny domowej i zorganizowania
wspólnej walki przeciwko agresji japońskiej. W samej Japonii wzmożenie nastrojów opozycyjnych wobec
rządu i jego polityki doprowadzało do powstania legalnej, lewicowej partii „Nihon Musamto”,
wypowiadającej się jawnie przeciwko faszyzmowi i wojnie.
Rząd zaczął wzmagać terror wewnętrzny. Nastąpiły aresztowania przeciwników reżimu wojskowego.
Premier Hayashi wystąpił z koncepcją całkowitego rozwiązania parlamentu i wszystkich partii
politycznych oraz utworzenia na ich miejsce jednej rządowej partii. 31 marca 1937 r. Hayashi rozwiązał
parlament i rozpisał nowe wybory. Mimo jednak wzmożonego terroru i prześladowań wszelkiej opozycji,
nowe wybory do parlamentu, jakie odbyły się w dniu 30 kwietnia tegoż roku, przyniosły sukces opozycji
politycznej. Partie „Minseito” i „Seyiukai”, występujące teraz zgodnie przeciwko rządowi, zdobyły
odpowiednio: 179 i 173 mandaty, partia „Shakai Taishuto” 37 (wszystkich miejsc w parlamencie było
466). W wyborach wzięło udział 10 mln głosujących. Z nich tylko milion oddało swe głosy za rządem.
Początkowo generał Hayashi usiłował zlekceważyć wyniki wyborów, lecz w końcu musiał się ugiąć pod
presją opinii publicznej i w miesiąc po wyborach, tak sromotnie przez siebie przegranych, podał się do
dymisji.
Sytuacja w Japonii osiągnęła swój punkt przełomowy. Zbliżał się nieuchronnie moment
rozstrzygających decyzji, moment wyboru drogi. Miał on zaważyć na dalszych losach kraju i jego
przyszłości. Ponownie w Tokio zaczęto mówić o jakimś krwawym puczu armii, która przygotowuje się do
urządzenia demokratom i pacyfistom prawdziwej rzezi.
Japonia wchodziła tymczasem w swój najtrudniejszy okres, zbliżając się w trakcie kolejnych przesileń
rządowych do chwili, gdy armia, wyrosła na awanturze mandżurskiej i kolejnych puczach, wziąć miała
niepodzielnie w swe ręce losy kraju, rzucając go w odmęty wielkiej wojny: najpierw w lipcu 1937 r. z
Chinami, a nieco później w grudniu 1941 r. w wir II wojny światowej.
Tak zatrute ziarno, zrodzone agresją japońską w Mandżurii, plonować zaczęło najpierw orgią mordów
politycznych w samej Japonii, zaznaczonych krwawą amplitudą wydarzeń lat 1932 i 1936, a następnie
wielką katastrofą narodową kraju.
W chwili, gdy zapadały wyroki śmierci na przywódców puczu „młodych oficerów” z 26 lutego 1936 r.
i gdy nieco później stawali oni przed lufami plutonów egzekucyjnych, japońskie dywizje koncentrowały
się już na przedpolach Pekinu, szykując się do uderzenia, które miało rozpocząć ponad ośmioletnią wojnę
z Chinami. W samej Japonii władza stopniowo przechodziła w ręce armii, której dyktatura zamknąć miała
niezadługo skutecznie usta wszystkim przeciwnikom polityki wojny i wojennych awantur. Już wkrótce
treści kolportowanego wiosną 1936 r. przez Kitę i Nisidę memoriału „młodych oficerów” zaczęły obrastać
w ciało, stawać się codzienną rzeczywistością Japonii na wiele lat. Przypuszczalnie, gdyby nie gniew
samego cesarza, którego niesłychanie wzburzyły krwawe jatki zgotowane przez ludzi kapitana Muranaki
przeciwnikom wojennego awanturnictwa, uczestnicy puczu ocaleliby wzorem roku 1932 i mogli sami
zbierać zasiane przez siebie ziarno. Na swoje nieszczęście, przedobrzyli swą misję i za cudzą rozlaną krew
musieli zapłacić własną. Niebawem zresztą i ta, i tamta krew miała przestać się liczyć. Japonia, i za jej
sprawą cała Azja, stanąć miała w ogniu pożaru wielkiej wojny, spływając od krańca po kraniec całymi
rzekami ludzkiej krwi.
Rozdział V
Ostatni bunt samurajów
Kres złudzeń
Był rok 1,945. Rozwiał się już ostatecznie japoński sen ç panowaniu nad bezkresnymi obszarami
Azji i Oceanu Spokojnego. Co prawda, wojska japońskie wciąż jeszcze walczyły w Chinach, Birmie,
Indochinach, Indiach Holenderskich, na Filipinach, ale ich siła ofensywna była załamana, a siły zbrojne
Stanów Zjednoczonych, realizując strategię „skoku żaby” autorstwa generała Douglasa Mac Arthura,
zbliżały się coraz bliżej do granic macierzystych wysp japońskich. Samoloty amerykańskie mogły teraz
atakować Japonię nie tylko z lotniskowców, ale z odebranych Japończykom wysp. W powietrzu panowali
już niepodzielnie Amerykanie, a z wspaniałej jeszcze wczoraj japońskiej floty wojennej pozostały
zaledwie żałosne szczątki, niezbędne do efektywnego przeciwstawienia się przybliżającym się ku Japonii
wojskom przeciwnika. Kończyła się też i wojna w Europie. Z zagrażającej światu, złowrogiej osi: Berlin-
Rzym-Tokio pozostała tylko Japonia. Stawiało to na porządku dnia skierowanie wszystkich sił
sprzymierzonych przeciw Tokio, nie mówiąc już o możliwości włączenia się do walki sił zbrojnych
ZSRR.
W dniu 21 czerwca 1945 r. wojska amerykańskie zakończyły operację dającą im możliwość
bezpośredniego uderzenia na Kiusiu, jedną z czterech macierzystych wysp japońskich, najdalej wysuniętą
na południe. Tego bowiem dnia na Okinawie ustały krwawe walki, toczone tam od 1 kwietnia. W
zażartym boju, jaki stoczono o Okinawę, Japończycy stracili ponad 100 000 żołnierzy i oficerów oraz
ponad 40 000 ludności cywilnej. Zniszczono tu też ponad 2500 japońskich samolotów. Bolesnymi
stratami okupili swój sukces na Okinawie i Amerykanie. Zginęło tam wówczas 7613 żołnierzy i oficerów
a 31 807 zostało rannych. Walka stawała się więc coraz bardziej zacięta i krwawa. Na wieść o
bezwarunkowej kapitulacji Niemiec propaganda japońska odpowiada falą oburzenia, stwierdzając bez
ogródek, iż niewiele warci byli widać Niemcy, jeżeli wyrazili zgodę na taki finał wojny.
„My - krzyczały japońskie gazety - na to nie pójdziemy. Będziemy walczyli do końca, nawet gdyby
zginąć miał ostatni Japończyk. Wróg nie wytrzyma takiego oporu i zrezygnuje z podboju naszych wysp”.
Łatwo było jednak zagrzewać do walki naród, gdy wojna toczyła się o setki i tysiące kilometrów od samej
Japonii. Teraz jednak było to czynić o wiele trudniej. Cała Japonia znała już bowiem okrutny smak wojny.
Niebo nad Japonią zaroiło się od złowrogich, wielkich ptaków z białymi gwiazdami, niosącymi milionom
Japończykom śmierć i zniszczenie.
W dniu 24 maja 1945 r. nad Tokio pojawiło się 550 amerykańskich superfortec B-29. Dywanowy nalot
zmiótł całe dzielnice stolicy Nipponu. Ledwie zresztą zdołał nieco przygasnąć, spowodowany nalotem,
gigantyczny pożar miasta, pojawiła się nad nim w nocy z 25 na 26 maja druga fala superfortec, złożona z
500 maszyn. Obiektem ich ataku stają się dalsze dzielnice.
„Nieprzyjacielski dywan rozwija się z bezlitosną regularnością... - pisze naoczny świadek opisywanych
tu wydarzeń, korespondent francuskiej agencji «Havasa» w Tokio, Robert Guillain, w swej pracy pt. Od
Pearl Harbour do Hirosimy. - Równinne dzielnice między portem a wzgórzami, wysoko położona część
miasta, którą otaczały dzielnice cudzoziemskich rezydencji i ambasad, Sinagawa i jej przedmieścia,
Gotanda, gdzie mieszkałem przed opuszczeniem Tokio, cały zachodni pas miasta, wielkie strefy
przemysłowe Ueno i Nippori, przedmieścia Nakano i Sekiguci, urocze zakątki Omori - wszystko płonie
pod niewiarygodnie gęstym gradem bomb. (...) Pod skrzydłami stalowych potworów, rozjaśnionych
luminiscencia piekła, całe niebo - według relacji świadków - rozkwita bukietami ognia. Przy styku z
ziemią cylindryczne pojemniki strzelają w górę wysokim płomieniem, podobnym - jak odnotowały gazety
- «skaczącym tygrysom».
Zaraz po północy wszystkie stanowiska strażackie w Tokio zostały nagle poruszone specjalnym
sygnałem alarmowym: pałac cesarski w ogniu! Po raz pierwszy w «zakazane miasto» w samym centrum
stolicy, dotychczas oszczędzane przez wroga, gruchnęła wielka ilość bomb zapalających. Władcy,
przebywającemu w umocnionym schronie, stanowiącym część rozległych żelazobetonowych piwnic, nie
grozi niebezpieczeństwo; niedawno obok podziemnego lokum Jego Cesarskiej Mości wydrążono obszerne
sale, dostosowane do narad sztabowych. Na powierzchni pożary ogarnęły zewsząd zespół pałacowy -
skomplikowaną barokową plątaninę budynków, będącą zlepkiem surowości czystego stylu japońskiego i
złego smaku monumentalnych galerii rodem prosto z Niemiec (...). Strażacy świadomie skazują na
zagładę całe dzielnice stolicy, a także dworzec centralny i ratusz, byle tylko uratować pałac. (...)
Z oblicza ziemi zostały starte ostatnie skarby architektury starego Tokio, które oparły się trzęsieniu
ziemi w 1923 r.: pagoda Siby, świątynia w dzielnicy Jojogi z «popiołami prawdziwego Buddy»,
ofiarowanymi Wielkiej Japonii przez Tajlandię w 1942 r., mauzoleum z czarnej laki i złota siogunów z
rodu Tokugawa - wszystko to przestaje istnieć w ciągu owych tragicznych 48 godzin między 24 a 26
maja. Podczas pierwszego nalotu Amerykanie zrzucili 4500 ton bomb zapalających, a następnej nocy -
4000 ton; w sumie ponad 2,5 mln ładunków, z których każdy wystarczy na zniszczenie jednego
japońskiego domu.
Spośród sześciu największych miast japońskich ocalały jedynie: Kioto - miasto tysiąca świątyń,
Jokohama (cudem) i w połowie Osaka. (...)
Jednak nocą 28 maja 1945 r., w cztery dni po wielkim nalocie na Tokio, 600 nieprzyjacielskich
samolotów pojawia się nad Jokohamą: wśród nich jest 300 superfortec B-29, a reszta - to myśliwce z
Iwodzimy. Nalot przeszedł do historii z racji swego bezprzykładnego okrucieństwa. Nie naruszone dotąd
miasto o powierzchni stanowiącej zaledwie trzecią część obszaru stolicy zostało w dwie godziny
zrównane z ziemią przez 3200 ton bomb zapalających - jak rzeczowo poinformują Amerykanie. (...)
Również rzekome bezpieczeństwo Osaki kończy się tragedią: ów Manchester Wschodu, zamieniony w
gigantyczną fabrykę amunicji i sprzętu lotniczego, ulatuje 1 czerwca 1945 r. z dymem w deszczu 300 ton
bomb zapalających. (...)
Wielkie miasta japońskie przestały istnieć. 15 mln ludności miejskiej pozostaje bez dachu nad głową.
Przyszła kolej na miasta średniej wielkości o przeciętnym zaludnieniu w granicach 100-300 tys.
mieszkańców: już 24 maja - w tym samym czasie co Tokio - ogień strawił przemysłowe Hamamatsu, a
dzieła zniszczenia dokonała ledwo czterdziestka superfortec B-29.
W czerwcowe dni tej pamiętnej wiosny do wszystkich - od Tokio aż po Kagasimę na Kiusiu, krańcowy
punkt archipelagu japońskiego - dociera już brutalna prawda, że wojna jest przegrana, a klęska będzie
całkowita. Mieszkańcom miast nie pozostawia żadnej nadziei widok sczerniałej pustyni, która jeszcze
niedawno tętniła życiem”.
1 tak, przez całą Japonię ciągnęły ku górskim zboczom i leśnym masywom dziesiątki tysięcy
bezdomnych ludzi, którym oprócz życia udało się uratować zaledwie kilka jakiś szmat i drobiazgów. W
oczach ich malowało się przerażenie i rozpacz. Wielu z ich najbliższych zginęło, cały dobytek, często
dorobek poprzednich pokoleń, poszedł z dymem. A jednak ludzie ci wciąż jeszcze nie zdołali wyzwolić
się spod przemożnej władzy wojennej propagandy kół wojskowych. Wciąż jeszcze nie myśleli o tym, aby
zacząć domagać się od swego rządu zakończenia wojny. Gdy wojskowi rzucili hasło walki do ostatniego
Japończyka, nawet ci nieszczęśni uciekinierzy ze spalonego Tokio sporządzać zaczęli ostre dzidy z
bambusa i ćwiczyć nimi ataki na „zamorskich diabłów”. Te żałosne „szarże bandzai” nie miały
oczywiście żadnych szans powodzenia, ale robiły istotnie wrażenie i podnosiły co poniektórych na duchu.
Ochotnikom ludowej samoobrony, uzbrojonym w bambusowe dzidy i już znacznie rzadziej w stare
drewniane strzelby, dostarczano rządowe ulotki, propagujące następujący sposób myślenia (co podaje
cytowany już wcześniej Robert Guillain): „Aby zmusić Japonię do kapitulacji, należy ją zwyciężyć, a aby
ją zwyciężyć, trzeba zadać po kolei śmierć Stu Milionom Japończyków. Tego nie jest w stanie dokonać
żadna armia świata; jest to fizycznie niemożliwe nawet dla armii amerykańskiej. Tak więc my nie
możemy zostać pobici”.
Argumenty tego rodzaju wciąż jeszcze trafiały wielu do przekonania. Tymi zaś, którzy zdołali już
przejrzeć na oczy i zrozumieć cały bezsens prowadzonej wojny, zajmowała się Kempeitai lub
żandarmeria. Dla „defetystów” nie mogło być bowiem miejsca w ówczesnej Japonii. Jednocześnie starano
się karmić naród zatrutą papką fałszywych informacji, według których żołnierz japoński nadal zwyciężał
w wielu regionach Pacyfiku swych wrogów, a jedynie w powietrzu udało się nieprzyjacielowi uzyskać tak
widoczną przewagę, co też wykorzystuje w sposób zbrodniczy i okrutny. Koła militarystyczne, które
wprzęgły niegdyś kraj w rydwan wojennych zmagań za pomocą nacjonalistycznych legend, usiłowały
teraz w ten sam mitomański sposób odwrócić uwagę narodu od nadciągającej nieuchronnie katastrofy.
„W roku 1942 mit «wojny błyskawicznej», wyrosły z nadziei fanatyków, obiecywał narodowi
natychmiastowe zwycięstwo - pisze na ten temat R. Guillain. - W 1945 r. mit «ostatniej bitwy», powstały
po utracie resztek nadziei, utrzymuje naród w iluzji zwycięstwa w «ostatniej chwili» - «za pięć dwunasta».
Ukrywana przed nim do ostatka prawda o sytuacji na froncie sprawia, że nie dostrzega on faktu, że cała
wojna jest wszak wojną morską i nie podejrzewa, że Japonia nie ma już floty, by stoczyć ostatnią bitwę”.
Fanatyzm, strach i ogłupienie rodziły więc sytuację, w której zbiorowe samobójstwo 75 mln
Japończyków (bo tyle naprawdę liczyła sobie ludności wówczas Japonia) stawało się całkiem realne. Na
szczęście jednak dla Japonii w militarystyczno-feudalnej strukturze państwa pojawiły się na przełomie lat
1944-1945 dwa poważne pęknięcia. Działalność przeciwko „wojnie do ostatniego Japończyka” podjęła
grupa wybitnych polityków japońskich. W zwycięstwo i „wyższy sens walki aż do samozatracenia” zaczął
tracić wiarę i cesarz. Było to niezwykle ważne, ale początkowo nikt prawie nie zdawał sobie z tego
sprawy. Wojskowi niepewnych polityków odizolowali od społeczeństwa często trzymając ich wręcz pod
strażą. Cesarza karmiono natomiast stale specjalnie dlań przygotowanymi raportami i meldunkami,
według których sytuacja wojenna nie przedstawiała się najlepiej, ale przecież daleka była od określenia
mianem katastrofalnej. Wojskowi-zwolennicy wojny do końca umiejętnie wykorzystując wciąż
skrupulatnie przestrzegane zasady tradycyjnego ceremoniału dworskiego, przez długi czas skutecznie
izolowali cesarza od tych polityków, którzy mogli powiedzieć mu prawdę. Ceremoniał ten nie dopuszczał
w zasadzie możliwości poproszenia przez tego lub innego polityka o audiencję u cesarza. Do „boskiego
Tenno” można było być tylko wezwanym. Zwyczaj nakazywał jednocześnie cesarzowi, aby zapraszał do
siebie jedynie osobistości sprawujące aktualnie władzę. Koło więc zamykało się. Do cesarza docierali
jedynie ci, którym pozwalali na to zwolennicy dalszego prowadzenia wojny. Ich przeciwnicy tej
możliwości nie mieli. Jedynym wyjątkiem byli tylko członkowie wielkiej Tajnej Rady państwowej.
Dlatego też dopiero rozłam w jej gronie przyczynił się do korzystnej zmiany tej sytuacji. Poczynając od
lata 1944 r. cesarz zaczyna powoli otrząsać się z kurateli armii. Robi pierwszy krok doprowadzając do
dymisji czołowego lidera partii wojennej, premiera Hideki Tojo. Pod presją cesarza nowym premierem
został, niechętnie przyjęty przez armię, generał Kuniaki Koiso. Jedną z czołowych postaci nowego
gabinetu, wprowadzoną tu też pod presją cesarza, staje się admirał Mitsumasa Jonai. W bezpośrednim
otoczeniu cesarza aktywizują się też ludzie, jak np. szef Biura Informacyjnego Ogata, czy minister
finansów Sotaro Isiwatari, którzy zaczynają dbać o to, aby Hirohito otrzymywał pełne serwisy
prawdziwych informacji na temat sytuacji w kraju i na frontach.
Kształtująca się od jakiegoś czasu grupa antywojenna zaczynała powoli aktywizować swą działalność,
cały czas bacznie obserwując zachowanie wojskowych, tak aby nagle nie zostać oskarżoną o wrogą wobec
państwa postawę i nie znaleźć się następnie za wysokimi murami któregoś z więzień Kempeitai. W grupie
tej byli czterej dawni premierzy Japonii: książę Fumimaro Konoje, admirał Keisuke Okada, baron
Reidziro Wakatsuki i aktualny premier admirał Mitsumasa Jonai. Z upływem czasu do tej grupy zbliżyło
się wielu dalszych osobistości politycznych kraju, które nie cieszyły się uznaniem ze strony wojskowych,
jak dyplomata Tosikadzu Kase, baron Kidziuro Sidehara, baron Seihin Ikeda, dyplomata Sigeru Josida,
dyplomata Ioiro Hatojama. Poplecznikami tej grupy w najbliższym otoczeniu samego cesarza stali się:
brat władcy, książę komandor Takamatsu i kuzyn cesarski, książę generał Higasikuni. Ich działaniom
patronowała cesarzowa-matka Sadako, matka cesarza, synowa cesarza Meidzi i wdowa po cesarzu Taisio.
Jak widać, „partia antywojenna” w Tokio była już na przełomie lat 1944-1945 dostatecznie silna, ale
jednak jeszcze za słaba, aby powiedzieć armi „dość!”. Sam cesarz, mimo narastających w nim
wątpliwości, wciąż jeszcze wierzył swym krewkim generałom, iż nie jest jeszcze tak źle, aby uznać się za
pokonanych, że wciąż jeszcze są szanse na odwrócenie losów wojny. W końcu jednak Hirohito decyduje
się na wezwanie do siebie księcia Konoje. Ten przybywa do podziemi pałacu cesarskiego uzbrojony w
obszerny memoriał, który zostawia władcy po odbytej rozmowie. Słowa Konoje, ostrzegające przed
bezsensownym kontynuowaniem walki aż do zupełnego wyniszczenia kraju, potwierdzają wezwani
wkrótce do cesarza inni politycy. Wydarzeniem, które być może odegrało decydującą rolę w postawie
cesarza, był wielki nalot amerykańskich superfortec B-29 z marca 1945 r. na Tokio. Oto jak pisze o tym
wydarzeniu cytowany już Robert Guillain: „Stopniowe nasilanie się nieprzyjacielskich nalotów, jakie od
początku roku znosi stolica, niepokoi cesarza coraz bardziej - o wiele bardziej niż przedstawiane
pesymistyczne raporty. Mimo nalegań armii, która usiłowała izolować władcę na uboczu w którymś z
pałaców, na przykład w Nikko, gdzie schroniło się liczne grono książąt krwi, ten odmawia opuszczenia
Tokio. Nie opuścił zresztą odważnie stolicy przez cały okres wojny. Wydrążono dla niego bezpieczny
podziemny schron, do którego schodzi podczas alarmów, lecz - jak zapewniają wiarygodni świadkowie -
czyni to dopiero w ostatniej chwili i o wiele mniej ulegle, niż życzyliby sobie tego ci, którzy czuwają nad
jego bezpieczeństwem. 11 marca 1945 r., po apokaliptycznym nalocie na Tokio, do pałacu docierają
strzępy informacji o straszliwych spustoszeniach dokonanych przez ogień. Cesarz wzywa ministra spraw
wewnętrznych, lecz dostarczony przezeń raport, minimalizujący rozmiary szkód i liczbę ofiar, nie
pokrywa się z wiadomościami pochodzącymi ze źródeł nieoficjalnych. Syn Nieba zwierza się swym
bliskim z zamiaru naocznego przekonania się o zasięgu katastrofy. Na wieść o tym koła dworskie uknuły
całą intrygę, próbując pokrzyżować plan cesarza. Dowództwo armii, które ma swoich zaufanych ludzi na
dworze, obawia się, by widok zrównanego z ziemią Tokio nie wpłynął na zasadniczą zmianę poglądów
władcy. Inne osobistości, w tym markiz Kido, które czują, że wiatr zmienił kierunek, przychylają się do
decyzji Hirohita. Wreszcie cesarz wyraża formalne życzenie, co równa się rozkazowi, i kawalkada rusza
w objazd. Z mniejszą niż tego wymaga etykieta dworska eskortą Syn Nieba udaje się do Fukagawy, która
to dzielnica jest dla Tokio tym, czym East End dla Londynu. Z osłupieniem widzi, że od samego
Nihombasi, zamienionego w stos gruzów centrum handlowego miasta, jego samochód bezustannie
przemierza pustynię popiołów i ruin. Dzielnice najbardziej dotknięte wojennym kataklizmem po drugiej
stronie Sumidy przebywa pieszo, zatrzymując się w obozie dla ocalonych i rozmawiając z biedotą,
szukającą schronienia w norach.
Po kilku dniach zwęglone trupy usunięto, ulice oczyszczono. Do świadomości cesarza dociera
wreszcie z całą bezwzględnością okrutna, oczywista prawda, którą narzuca widok unicestwionej stolicy.
Napawa go przerażeniem liczba ofiar, która według pierwszych oficjalnych szacunków wynosi 120-150
tys. zabitych podczas jednego nalotu w ciągu jednej nocy, a prawdopodobnie została ona zaniżona.
Wizyta cesarska w Fukagawie i północno-wschodnich dzielnicach Tokio wywrze bardzo głęboki
wpływ na postawę władcy i dalszy przebieg wojny. Od tej chwili cesarz utwierdza się w postanowieniu
powstrzymania hekatomby, dając, wbrew czynnikom hamującym jego wolę, dowód odwagi ludzi
nieśmiałych, którą okupi dawną słabość”.
Czując poparcie cesarza, wzmaga swe wysiłki antywojenna opozycja na dworze Hirohito. Na początku
kwietnia 1945 r. podaje się do dymisji rząd premiera generała Koiso. Nowym premierem zostaje oddany
cesarzowi admirał Suzuki. On to wydaje wkrótce polecenie powołania specjalnego komitetu ekspertów,
którego zadaniem miało być opracowanie raportu na temat militarnych, politycznych i ekonomicznych
możliwości prowadzenia nadal działań wojennych. Jak można się było tego spodziewać, raport ten był
bardziej niż pesymistyczny. Znajdująca się w stanie widocznej agonii japońska marynarka wojenna nie
była już zdolna do przeciwstawienia się siłom morskim sprzymierzonych. To samo było z lotnictwem,
którego najlepsi piloci już dawno polegli. Nieustanne bombardowania powietrzne Japonii doprowadziły
do zastraszającego spadku produkcji przemysłowej, sparaliżowały niemalże całkowicie transport.
Walczyć można było jeszcze oczywiście dalej, ale tylko za cenę olbrzymich, coraz większych strat i to
bez najmniejszych nawet szans uniknięcia ostatecznej klęski. Tej ostatecznej konkluzji raportu nie mogło
w niczym osłabić zapewnienie przedstawicieli sił lądowych, iż armia japońska, skoncentrowana na
wyspach macierzystych, liczy jeszcze ponad 2 mln żołnierzy i oficerów i potrafi stawić skuteczny opór
wojskom generała Mac Arthura. A przecież, dodawali autorzy raportu, lada chwila można było
spodziewać się wsparcia sił amerykańskich przez Armię Radziecką. W Tokio wiedziano bowiem dobrze,
iż już w czasie obrad konferencji jałtańskiej, w lutym 1945 r. Stalin zapewnił swych zachodnich
sprzymierzeńców, iż wojska radzieckie podejmą działania militarne przeciw Japonii w ciągu najdalej
trzech miesięcy od chwili zakończenia działań w Europie.
Ci, którzy nadal zdecydowani byli prowadzić wojnę, niepoprawni militaryści i fanatycy, skupieni
wokół sztabu generalnego japońskich sił lądowych, z niepokojem obserwowali polityczne manewry
przeciwników wojny oraz zmiany zachodzące w postawie i stanowisku cesarza. O tym, co myśleli
wówczas ci ludzie i do czego zdecydowani byli nadal zmierzać, mówiły najlepiej słowa ogłoszonego
wówczas - w dniu 29 maja 1945 r., za pośrednictwem prasy i radia Tokio - apelu do narodu a
sygnowanego przez grupę generałów.
„Musimy przygotować się na najgorsze - stajemy wobec wyboru: zwyciężyć lub umrzeć. Niech nasze
ciała przeistoczą się w żywe bomby przeciw wrogowi. Niech w każdym mężczyźnie i w każdym chłopcu
odezwie się bohaterstwo Kusonokiego, który ongiś skierował do Syna Niebios te oto słowa: «Kiedy
wiadomość, że uniżony sługa nie żyje, dotrze do Waszej Dostojnej Wysokości, może zechce Ona łaskawie
wejrzeć na moją ofiarę, poniesioną w imię ponownego rozkwitu szczęścia Waszej Wysokości...» Niech
każda niewiasta stanie się tarczą cesarza, podobnie jak jej poprzedniczki, które oddały życie za rodzinę
cesarską w okresie Restauracji. Niech młodzież naśladuje członków grupy Biakkotai, którzy poświęcili
swe życie dla idei sprawiedliwości. Samobójstwo «Stu Milionów» w postaci żywych bomb nie może
ograniczyć się do słownej deklaracji. «Sto Milionów» powinno być godnym następcą kamikadze. Stawić
czoło śmierci - to zadecyduje, czy pozostawimy po sobie, czy też uchronimy przed spuścizną hańby na
tysiące lat i popełnieniem świętokradztwa niewierności wobec naszej pełnej chwały trzechtysiącletniej
tradycji” *.
* Z materiałów procesu tokijskiego.
Jak widać, walka między fanatykami a realistami wciąż jeszcze nie była w Tokio rozstrzygnięta. Co
więcej, fanatycy wciąż byli jeszcze silni i z ich wolą musieli się, chcąc nie chcąc, liczyć nawet najbardziej
zagorzali i odważni przeciwnicy idei prowadzenia wojny aż do pełnego unicestwienia. Wymownym tego
dowodem staje się fakt, iż pod bezpośrednim naciskiem kół wojskowych, reprezentowanych przez
generała Anami i admirała Tojodę, Rada Sześciu zatwierdza przedłożony jej nowy plan mobilizacyjny,
przewidujący powołanie do szeregów armii całej ludności Japonii, a więc plan totalnej mobilizacji
wszystkich Japończyków. Gdy plan ten przedstawiono na spotkaniu z cesarzem, Hirohito nie
wypowiedział się ani za, ani przeciw. Rząd uznał więc, iż plan uzyskał milczącą aprobatę cesarza.
Oznaczało to sukces partii wojennej. Na szczęście jednak gra przeciw wojnie toczyła się dalej, schodząc
tylko bardziej w podziemia, z obawy przed możliwą, gwałtowną kontrakcją armii. Warto również dodać,
iż w tajemnicy, a przynajmniej bez rozgłosu, dyplomacja japońska podjęła rozmowy z radzieckim MSZ,
licząc, iż tą drogą uda się Tokio skłonić Stalina i Mołotowa do mediacji między Tokio z jednej a
Waszyngtonem i Londynem z drugiej strony. Szybko jednak okazało się, iż wysiłki te skazane są z góry
na niepowodzenie.
Narada u cesarza
W deklaracji uchwalonej 26 lipca 1945 r. w Poczdamie, w której rządy Stanów Zjednoczonych,
Wielkiej Brytanii i Chin wezwały Japonię do bezwarunkowej kapitulacji, znalazły się następujące
postulaty:
- odsunięcie od władzy w Japonii wszystkich tych, którzy przyczynili się do prowadzenia polityki
agresji i podbojów światowych;
- okupowanie Japonii przez czas nieodzowny aż do zlikwidowania następstw militarystycznej
polityki jej władców;
- jak najsurowsze ukaranie wszystkich zbrodniarzy wojennych;
- rozbrojenie i demobilizacja całej armii i marynarki japońskiej;
- pozbawienie Japonii wszystkich terytoriów zagrabionych;
- demokratyzacja Japonii *.
* Z materiałów konferencji poczdamskiej.
W dniu 27 lipca tekst tajnej deklaracji-ultimatum, grożącego Japonii w razie jego odrzucenia totalną
zagładą, był już znany rządowi japońskiemu. A nie był to już rząd generała Kuniaki Koiso. Ten bowiem
upadł 5 kwietnia 1945 r. po wypowiedzeniu przez rząd ZSRR radziecko-japońskiego paktu o neutralności.
Na czele nowego rządu Japonii stanął wówczas 77-letni admirał Kantaro Sudzuki, zaufany człowiek
dworu.
Wypowiedzenie tego paktu przez rząd ZSRR było bolesnym ciosem dla Tokio, mającym wielkie
znaczenie polityczne, wojskowe i moralne. Znamienna była przy tym treść oświadczenia radzieckiego
ludowego komisarza spraw zagranicznych, Wiaczesława M. Mołotowa. Przekazane zostało ono do Tokio
za pośrednictwem ambasadora Japonii w Moskwie. Szef radzieckiej dyplomacji a jednocześnie
wicepremier stwierdzał w nim, co następuje:
„Pakt o neutralności pomiędzy Związkiem Radzieckim i Japonią został zawarty 13 kwietnia 1941 r., tj.
przed napaścią Niemiec na ZSRR i przed wybuchem wojny pomiędzy Japonią z jednej a Stanami
Zjednoczonymi Ameryki i Anglią z drugiej strony. Od tego czasu sytuacja zmieniła się zasadniczo.
Niemcy zaatakowały ZSRR a Japonia, sojuszniczka Niemiec, pomaga im w ich walce z ZSRR. Poza tym
Japonia walczy z Anglią i USA, które są sprzymierzone z ZSRR. Wobec takiego stanu rzeczy pakt o
neutralności pomiędzy Japonią a ZSRR stracił swój sens i dalsze jego przedłużenie stało się niemożliwe.
W myśl powyższego i zgodnie z § 3 wyżej wymienionego paktu, który przewiduje prawo wypowiedzenia
go na rok przed wygaśnięciem pięcioletniego terminu ważności paktu, rząd radziecki niniejszym
zawiadamia rząd Japonii o swym zamiarze wypowiedzenia paktu z 13 kwietnia 1941 r.*”
* „Prawda” z 26.VII.1945 r.
Wkrótce potem hitlerowskie Niemcy podpisały akt bezwarunkowej kapitulacji, której warunki weszły
w życie o świcie 9 maja 1945 r. Japonia pozostała sama. Rozmowy prowadzone zakulisowo przez
japońskich emisariuszy dyplomatycznych, działających w krajach neutralnych, dowodziły, iż przed
Japonią stanęło jedyne wyjście - bezwarunkowa kapitulacja. Na to zaś również i premier Sudzuki nie
chciał się jeszcze zgodzić, oświadczając, iż w tej tak trudnej i dramatycznej sytuacji wypowiada się za
walką do ostatecznego końca.
Następnym, poważniejszym dokumentem dla polityków japońskich, po radzieckim wypowiedzeniu
paktu o neutralności, nad którym musieli oni dobrze się zastanowić, była wspomniana już wyżej
deklaracja poczdamska z 26 lipca 1945 r. Stwierdzała ona m. in..:
„Olbrzymie siły zbrojne lądowe, morskie i powietrzne USA, Imperium Brytyjskiego i Chin,
wielokrotnie powiększone przez siły armii, lotnictwa i floty z Zachodu, są gotowe, aby zadać cios
ostateczny. Wykorzystanie całkowitej naszej potęgi wojennej będzie oznaczało zupełne zniszczenie
japońskich sił zbrojnych i całkowite zniszczenie terytorium Japonii”.
Jedyną oficjalną odpowiedzią na to alianckie ultimatum był komunikat opublikowany przez japońską
agencję telegraficzną „Domei Teushin”. Stwierdza on:
- „Wiadomo jest ze źródeł miarodajnych, że Japonia pozostawi bez odpowiedzi wspólną deklarację
Churchilla, Trumana i Czang Kai-szeka, wzywającą Japończyków do bezwarunkowej kapitulacji. Japonia
będzie prowadziła wojnę do samego końca, zgodnie z przyjętą przez nią linią polityczną”.
Tak więc rząd japoński odrzucił deklarację poczdamską wzywającą Nippon do podpisania
bezwarunkowej kapitulacji. Decyzja ta nie była jednak ani tak jednomyślna, ani tak jednoznaczna, jak
wynikało to z treści wspomnianego komunikatu „Domei Teushin”. Natychmiast po otrzymaniu tekstu
deklaracji premier Sudzuki i minister spraw zagranicznych, Sigenori Togo, wspólnie z przewodniczącym
Tajnej Rady, baronem Kiiciro Hiranuma i księciem Fumimaro Konoje oraz strażnikiem tajnej pieczęci,
markizem Koici Kido, i dyrektorem Biura Informacyjnego, ministrem bez teki Shinomurą, zjawili się u
cesarza w jego rezydencji w celu przedstawienia mu tekstu deklaracji poczdamskiej. Togi, Sudzuki i Kido
błagali cesarza o rozpoczęcie rokowań z aliantami a zwłaszcza z Ameryką, w celu wytargowania, póki
jeszcze czas, możliwie najdogodniejszych warunków pokoju. Cesarz wydawał się przychylać do
argumentów swych doradców, sam jednak nie chciał podjąć żadnej ostatecznej decyzji, polecając
zwołanie Najwyższej Rady Wojennej dla wysłuchania jej opinii w tej sprawie.
W roli głównego referenta wystąpił na posiedzeniu Rady minister Togo, raz jeszcze wypowiadając się
za natychmiastowym rozpoczęciem rokowań i poszukiwaniem możliwości jak najszybszego zakończenia
wojny, która jego zdaniem była i tak już przegrana. Formułę działania zaproponowaną wówczas przez
Togo można było ująć w słowach:
„Nie odrzucać i nie przyjmować, zachować możność manewru aż do czasu całkowitego! wyjaśnienia
sytuacji i wszystkich istotnych, dla zakończenia wojny, szczegółów”.
Podobne stanowisko zajął premier Sudzuki. Z ostrą ripostą wystąpił natomiast przedstawiciel armii,
minister wojny generał Korecika Anami, który zdecydowanie wypowiedział się za kontynuacją wojny,
przedstawiając jednocześnie plan dalszej walki. W myśl tego planu, należało skrócić linię japońskiej
obrony, ewakuować obszary, których obronić się nie da, przygotować wojsko i ludność cywilną do
stawienia oporu Amerykanom, gdyby ci chcieli wylądować na wyspach japońskich, przekształcić Koreę i
Mandżurię oraz Chiny północne w niezdobyty bastion oporu, broniony przez nienaruszone dotąd siły
armii kwantuńskiej. Potęga tej ostatniej była - według słów generała Anami - tak wielka, iż można było
być pewnym, że zatrzyma w razie potrzeby atak Armii Radzieckiej, a co więcej, po rozbiciu sił zbrojnych
ZSRR będzie mogła podjąć marsz na Czytę, Chabarowsk, Nikolsk i Władywostok. W przypadku zaś
gdyby Amerykanom udało się jednak wylądować na wyspach japońskich, należało - jak to stwierdził
generał Anami - zastosować postanowienia planu: „Jaspis w szczątki”.
Szczegóły tego planu wyłożył zebranym szef japońskiego sztabu generalnego, generał Iosidziro
Umedzu. Swe wywody rozpoczął od (krótkiego przedstawienia planów przeciwnika. „Amerykanie
zamierzają - jak stwierdził generał Umedzu - lądować na wyspie Kiusiu, realizując założenie planu
«Olympic», lub też, czy ewentualnie później, na wyspie Hondo w Zatoce Tokijskiej, zgodnie z
założeniami planu operacji «Coronet». Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku Amerykanie
spotkają się nie ze słabymi oddziałami japońskimi, ale z całymi armiami żołnierzy samobójców i
cywilów, dla których śmierć za cesarza i ojczyznę będzie tylko wybawieniem przed hańbą grożącej im
niewoli. Cały obszar macierzystej Japonii podzielony zostanie na dwie części, których obroną zajmą się
dwie grupy armii, dowodzone przez tak doświadczonych dowódców jak marszałek Hadzime Sugijama i
generał Siunroku Hata. W razie gdyby Amerykanom udało się jednak wylądować i wedrzeć następnie w
głąb wysp japońskich, każda dywizja japońska, każdy pułk, każdy batalion i każda mniejsza jednostka
prowadzić miały dalej samodzielnie walkę na własną rękę, starając się zadawać jak największe straty
wrogowi bez względu na własne. Do żołnierzy mieli przyłączyć się i cywile, walcząc aż do
samounicestwienia. Cesarz miał wówczas opuścić Tokio i udać się do Mandżurii pod ochroną bagnetów
wiernej i niepokonanej do końca armii kwantuńskiej. Japonii Amerykanie nie zdobędą, jeżeli wszyscy
Japończycy walczyć będą aż do pełnego unicestwienia siebie i swych najbliższych, a całe społeczeństwo
japońskie rozpadnie się jak jaspis na najdrobniejsze cząstki. Japonii nie da się opanować, można ją tylko
zniszczyć, ale za taką cenę, iż się to Amerykanom nie opłaci. Jeżeli Amerykanie tego jeszcze nie
rozumieją, to pojmą to wkrótce po wylądowaniu na którejś, wszystko jedno jakiej, z japońskich wysp
macierzystych. I wtedy będą bardziej skłonni do zawarcia honorowego pokoju z Japonią, już bez
upierania się przy formule «bezwarunkowej kapitulacji», która dla Nipponu jest nie do przyjęcia”.
Słowa generała Umedzu, szefa sztabu generalnego wojsk lądowych, które poparł też admirał Goemu
Tojoda, dowódca sił morskich Japonii, jednych przeraziły, drugich pokrzepiły, zachęcając do dalszej
walki, w której sens zaczynali już wątpić. W obliczu zdecydowanej postawy przedstawicieli sił zbrojnych
reprezentowanych na naradzie głównie przez: Anami, Umedzu, Tojodę i admirała Mitsumasa Iorai,
premier Sudzuki poparł ich w obecności cesarza, uznając słuszność stanowiska armii. Tak doszło do
decyzji odrzucenia, czy też raczej skwitowania milczeniem deklaracji poczdamskiej. Natychmiast po
zakończeniu narady klika wojskowa, chcąc sparaliżować możliwość jakichkolwiek wystąpień
antywojennych w Japonii, rozpętała krwawy terror wymierzony przeciwko przeciwnikom idei
prowadzenia wojny aż do ostatecznego końca. Utratę wiary w zwycięstwo, czyli hołdowanie defetyzmowi
- jak to określiła Kempeitai - karano wówczas śmiercią.
O Kempeitai pisaliśmy tu już wielokrotnie, przy okazji omawiania różnorakich epizodów i aspektów
jej działalności. Wydaje się, iż w tym właśnie miejscu warto powiedzieć coś więcej o tej organizacji, a
właściwie instytucji, związanej ściśle z wszystkimi poczynaniami militaryzmu japońskiego, nie
wyłączając działalności typu terrorystycznego.
Kempeitai, będąca instytucją pośrednią między policją polityczną a wojskowym wywiadem i
kontrwywiadem, powstała w końcu XIX wieku na bazie tajnych związków, towarzystw i stowarzyszeń, o
których mówiliśmy wiele razy. Gdy po 1871 r. szkolenie armii japońskiej przejęli od Francuzów
oficerowie niemieccy, w Tokio zjawił się też i Wilhelm Stieber, twórca wywiadu pruskiego. On to stał się
wówczas oficjalnym doradcą Japończyków przy tworzeniu pierwszych zrębów nowoczesnego wywiadu i
kontrwywiadu oraz związanej z nimi, i pracującej w ramach jednej organizacji, policji politycznej. Praca
szła mu znakomicie, gdyż - jak sam zresztą przyznał w swych wspomnieniach - Japończycy byli
niezwykle zdolnymi uczniami i bardzo szybko uczyli się wpajanych im prawd i reguł gry, uzupełniając je
własnymi pomysłami i oryginalnymi rozwiązaniami. Nie wdając się w rozważania wychodzące poza ramy
tematyczne tej książki, można jedynie wspomnieć o sukcesach Kempeitai w latach wojny rosyjsko-
japońskiej 1904-1905. Były one związane m.in. z działalnością kapitana Fuidzo Sattori we
Władywostoku, pułkownika Kototsiro Akasi w Petersburgu, kupca Eisaku Ishigary w Nikołajewsku itd.
Kempeitai od samego początku swego istnienia zajmowała specyficzną, wyraźnie uprzywilejowaną
pozycję w ogólnej strukturze państwa. Wyrosła ze struktur tajnych stowarzyszeń „patriotycznych” i na
zasadach samurajskiego kodeksu „busido”, zaszczepiła swym ludziom zasady działania znacznie
aktywizujące ich działalność i bezgraniczne oddanie sprawie. W myśl tych zasad - szpiegowanie,
donoszenie, bezwzględność, okrucieństwo i zdecydowanie na wszystko, jeżeli tylko służyły dobru
cesarstwa, były najwyższymi cnotami prawdziwego Japończyka. Ponieważ Kempeitai oddawała armii
japońskiej nieocenione wprost usługi, stale ją rozbudowywano organizacyjnie i liczebnie. Pod koniec II
wojny światowej w jej szeregach znajdowało się ponad 40 tys. oficerów oraz ponad 55 tys. podoficerów i
blisko 600 tys. nieetatowych współpracowników, nie licząc tych pracowników Kempeitai, którzy
zatrudnieni byli w działających jawnie placówkach policyjnych. Tych ostatnich też było około 50 tys.
Odznaką wyróżniającą wojskowych funkcjonariuszy Kempeitai, działających przy sztabach wszystkich
jednostek wojskowych Nipponu, był wyszyty na rękawie stylizowany kwiat chryzantemy. Agenci cywilni
Kempeitai mieli taki sam znaczek chryzantemy ukryty pod klapą marynarki.
Zdanie funkcjonariuszy Kempeitai było z reguły rozstrzygające, jeżeli idzie o los więźniów, jeńców
wojennych czy osób internowanych podczas wojny na Pacyfiku, jak też własnych oficerów i żołnierzy
oskarżanych o dezercję czy „defetyzm”. Podejrzanych aresztowała Kempeitai na wniosek tejże Kempeitai,
sądziła Kempeitai i natychmiast po zapadnięciu wyroku śmierci dokonywała egzekucji też Kempeitai. Jak
widać, Kempeitai spełniała tu rolę: policji politycznej, żandarmerii wojskowej, kontrwywiadu oraz
płytkiego i głębokiego wywiadu.
Regułą przy rekrutacji do Kempeitai było pozyskiwanie ludzi, którzy przeszli co najmniej 6-lethią
zawodową służbę wojskową, a co więcej, rekomendowani byli przez tajne stowarzyszenia, takie jak:
Związek Czarnego Oceanu, Stowarzyszenie Czarnego Smoka, czy Stowarzyszenie Kwitnącej Wiśni, owe
osławione „Sakurakai”. Każdy z wstępujących w szeregi Kempeitai, mimo takich walorów, poddawany
był jeszcze intensywnemu szkoleniu, trwającemu około 12-15 miesięcy.
Jedną z bardzo widocznych cech Kempeitai była jej wszech-obecność w życiu kraju. Jej agenci
penetrowali wszystkie prawie środowiska i skupiska ludności. Byli na wsi, w fabrykach, biurach,
koszarach, a później na każdym z terenów okupowanych. Obserwowali dworce kolejowe, porty morskie,
lotniska, hotele, parki miejskie, herbaciarnie i restauracje. Nadzorowała ściśle ruch kadrowy, przeglądając
wstępnie i opiniując wszystkie kwestionariusze personalne i podania. Jej też cenzurze poddana była
korespondencja oraz rozmowy telefoniczne. Nadzorowała układanie programów szkolnych i ich
praktyczną realizację.
Gdy w trakcie II wojny światowej Japończycy opanowali olbrzymie obszary Azji d Pacyfiku,
Kempeitai objęła swą władzą już nie tylko Chiny, ale też Filipiny, Hongkong, Malaje wraz z Singapurem,
Birmę, Tajlandię, Holenderskie Indie Wschodnie (dzisiejsza Indonezja) i tysiące większych i małych
wysp
i wysepek Oceanu Spokojnego. Ona to nadzorowała tysiące obozów dla jeńców wojennych i osób
internowanych, w których wymordowano w okrutny sposób setki tysięcy ludzi. Oficerowie Kempeitai z
marynarki wojennej często też decydowali o losie wziętych do niewoli marynarzy amerykańskich,
brytyjskich czy holenderskich. Nic też dziwnego, iż z imieniem Kempeitai związano cały ogrom zbrodni
wojennych ludobójstwa, popełnionych w latach 1941-1945 na niezmierzonych! przestrzeniach
dalekowschodniego teatru działań wojennych.
Gdy zaś rozpętana przez militaryzm japoński w grudniu 1941 r. wielka wojna na Oceanie Spokojnym
pokazała; Nipponowi swe drugie oblicze - twarz klęski, i gdy sami Japończycy zaczęli odczuwać
tragiczne skutki wojny, Kempeitai stała się głównym instrumentem utrzymania w kraju nastrojów
posłuszeństwa i bezwzględnego poddania się interesom prowadzonej wojny.
Innymi słowy, Kempeitai w wielu aspektach swej działalności przypominała - znane nam, Polakom,
tak dobrze z lat II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej - niemieckie gestapo, choć o żadnej
dosłowności nie może być tu oczywiście mowy.
W ślepym zaułku
Tymczasem Związek Radziecki wierny swym obietnicom - złożonym rządom mocarstw
sprzymierzonych na konferencjach w Teheranie, Jałcie i Poczdamie - przyjścia im z pomocą w wojnie
przeciwko Japonii w 6 miesięcy po zakończeniu działań wojennych w Europie, przygotowywał się już do
ich zrealizowania. Przygotowania te i odpowiadającą im koncentrację sił i środków rozpoczęto jeszcze w
czasie zmagań wojennych z Niemcami, zaraz po rozgromieniu wojsk hitlerowskich w Prusach
Wschodnich przez wojska 3 Frontu Białoruskiego. Dowódca tego Frontu, marszałek Aleksander
Wasilewski, został dowódcą wojsk radzieckich na Dalekim Wschodzie.
Szefem jego sztabu został generał S. Iwanow, a członkami Rady Wojennej generał I. Szyszkin.
Zadania postawione przed tym dowództwem były pozornie nie do wykonania. W okresie bowiem
zaledwie 3 miesięcy (od maja do lipca 1945 r.) miano przerzucić na Daleki Wschód, głównie z obszarów
Karelii, Prus Wschodnich i Czechosłowacji, blisko 1,5 mln ludzi, 26 000 dział i moździerzy, 5500
czołgów i samobieżnych dział pancernych oraz 4000 samolotów, nie mówiąc już o olbrzymiej masie
różnego rodzaju sprzętu i zaopatrzenia wojskowego i to na odległość od 9 do 11 000 km, a co więcej,
jednym szlakiem Transsyberyjskiej Linii Kolejowej za pomocą 136 000 wagonów.
W ciągu tych 3 miesięcy marszałek Wasilewski i jego sztabowcy musieli opracować również plan
wielkiej i błyskawicznej operacji ofensywnej przeciwko japońskiej armii kwantuńskiej. Mimo
dysponowania najlepszą, doświadczoną kadrą dowódców, marszałek Wasilewski miał pełne ręce roboty.
On i jego sztabowcy pracowali po 16-18 godzin na dobę. W wyniku tej gigantycznej pracy i równie
gigantycznego przegrupowania sił i środków na dalekowschodnich rubieżach Związku Radzieckiego
utworzone zostało wielkie zgrupowanie wojsk Armii Radzieckiej gotowe do wykonania postawionych
przed nimi zadań.
W rejonie Władywostoku i nad rzeką Ussuri zajęły pozycje wyjściowe wojska 1 Frontu
Dalekowschodniego marszałka Kiriłła Mierieckowa, w którego składzie znalazły się, 1, 5, 25 i 35 armie
ogólnowojskowe, 9 armia lotnicza, Czugujewska Grupa Operacyjna oraz 10 korpus zmechanizowany. Na
północy, w rejonie wybrzeża, na odcinku od miejscowości Sowiecka Gawań aż po Nikołajewsk zajęły
stanowiska bojowe wojska 2 Frontu Dalekowschodniego generała Maksima Purkajewa, złożone z: 2, 15 i
16 armii ogólnowojskowych, 10 armii lotniczej, 5 korpusu piechoty oraz oddziałów Kamczackiego
Rejonu Obronnego. We wschodniej części Mongolskiej Republiki Ludowej skoncentrowano wojska
Frontu Zabajkalskiego marszałka Rodiona Malinowskiego. W jego skład wchodziły: 17, 36, 39 i 53 armie
ogólnowojskowe, 6 armia pancerna, 12 armia lotnicza oraz radziecko-mongolska grupa konno-
zmechanizowana generała Issy Plijewa (jego zastępcą był generał mongolski Dżamjagijn Ihagwasuren a
dowództwo polityczne sprawował generał Jumdżagijn Cedenbał). Grupa ta miała w swym składzie:
jednostki radzieckie - 43 brygadę pancerną, 25 brygadę zmechanizowaną, 27 brygadę zmotoryzowaną, 59
dywizję kawalerii, 35 brygadę artylerii przeciwpancernej, 30 pułk motocyklistów, 1919 i 1917 pułki
artylerii przeciwlotniczej, 350 pułk lotnictwa myśliwskiego, 60 pułk artylerii rakietowej, batalion
inżynieryjno-saperski oraz mongolskie - 5, 6 i 7 dywizje kawalerii, 7 brygadę pancerną, 3 pułk czołgów, 3
pułk artylerii, dywizję lotniczą i pułk łączności.
Ogółem wojska radzieckie na Dalekim Wschodzie miały w swym składzie 80 dywizji, w tym 6 dywizji
kawalerii, 2 dywizje pancerne, 4 korpusy pancerne i zmechanizowane. Skoncentrowano tu 1 557 728
żołnierzy i oficerów, 26 137 dział i moździerzy, 5556 czołgów i samobieżnych dział pancernych i 3446
samolotów bojowych. Siły te wspierała radziecka marynarka wojenna mająca w swym składzie 3
krążowniki, 18 niszczycieli, 19 dozorowców, 89 okrętów podwodnych, 52 trałowce, 49 ścigaczy, 204
kutry torpedowe i 1547 samolotów. Istotną rolę w operacji odegrać miała również Amurska Flotylla
Wojenna złożona z 8 monitorów, 11 kanonierek, 52 kutrów opancerzonych i 12 trałowców.
Plan dalekowschodniej operacji zaczepnej, opracowany przez sztabowców marszałka Wasilewskiego,
przewidywał wyprowadzenie głównych uderzeń na skrzydła armii kwantuńskiej przez wojska Frontu
Zabajkalskiego od zachodu i przez wojska 1 Frontu Dalekowschodniego od wschodu. Uderzenie
pomocnicze od północy zadać miał 2 Front Dalekowschodni. Radziecka Kwatera Główna Naczelnego
Dowództwa świadoma była gigantycznych rozmiarów przygotowywanej operacji. Objąć miała ona obszar
ponad 1,5 mln km2 (sama Mandżuria - 1320 km2), przy czym długość granicy państwowej ZSRR i MRL
z Mandżurią d Koreą, stanowiąca linię rozwinięcia działań zaczepnych wojsk radzieckich, wynosiła ponad
4000 km. Dla porównania warto przypomnieć, iż długość wszystkich unii frontów w Europie w latach II
wojny światowej wynosiła 3500 km.
Zadanie stojące przed Armią Radziecką było tym trudniejsze, iż Japończycy spodziewali się
radzieckiego uderzenia i od dawna przygotowywali się do wojny z ZSRR, gromadząc w Mandżurii
poważne siły. Mandżurii i Północnej Korei broniła, skoncentrowana tu od lat, armia kwantuńska,
wzmocniona oddziałami marionetkowej armii mandżurskiej. Dowódcą armii kwantuńskiej był generał
Otodzo Janada, zaś jego szefem sztabu - generał Hikosaburo Hata. Pod ich rozkazami znajdowało się 31
dywizji i 9 brygad piechoty, 2 brygady pancerne i 2 armie lotnicze, ogółem 1 443 308 ludzi, 6700 dział i
moździerzy, 1215 czołgów i 1800 samolotów. Siły japońskie rozwinięte były następująco: nad granicą
radzieckiego Przymorza zgrupował swe oddziały 1 Front Wschodniomandżurski generała, Seiichi Kity (3
i 5 armie) mający w swym składzie 10 dywizji i 1 brygadę piechoty. Osłaniał on kierunek uderzenia na
Harbin. W południowej części Mandżurii, w rejonie Mukdenu i Czang-czunu zgrupowano dla osłony
granicy koreańskiej i wybrzeża Morza Żółtego wojska 3 Frontu Zachodniomandżurskiego generała Tsun
Uisiroku, złożone z 30 i 44 armii (8 dywizji i 3 brygady piechoty oraz 1 brygada pancerna). W rejonie
wyznaczonym trójkątem miast: Hajłar, Harbin. Hejho, jak też łukiem rzek: Argun i Amur rozlokowała się
3 samodzielna armia północnomandżurska generała Mikii Uemury (3 dywizje i 4 brygady piechoty). W
składzie armii kwantuńskiej znajdowały się również: 20 armia lotnicza oraz sungaryjska flotylla rzeczna
(4 kanonierki, 22 kutry pościgowe, 110 barek desantowych i trzy pułki piechoty morskiej). Szereg dywizji
i brygad pozostawiono w odwodzie głównym armii. Dowództwu armii kwantuńskiej podporządkowano
także 17 Front Koreański generała Kodzuki (34 i 59 armie oraz 5 armia lotnicza) mający w swym składzie
9 dywizji piechoty. Marionetkowa armia mandżurska składała się z 2 dywizji i 12 brygad piechoty.
Kolaborancka armia tzw.
Mongolii Wewnętrznej księcia Te Wanga, miała w swym składzie 6 dywizji
piechoty oraz 5 dywizji i 2 pułki kawalerii.
Japoński plan obrony przewidywał pozostawienie w strefie granicznej silnej osłony (1/3 ogółu sił),
której zadaniem miało być przyjęcie na siebie pierwszego impetu radzieckiego natarcia i przy
wykorzystaniu nadgranicznych umocnień, usytuowanych z reguły w trudno dostępnym terenie (góry lub
pustynie), jak największe wyczerpanie i wykrwawienie przeciwnika. Tymczasem główne siły japońskie
zgrupowano na obszarze Niziny Mandżurskiej w centrum bronionego terytorium, w bezpośredniej
bliskości głównych miast i węzłów komunikacyjnych Mandżurii przygotowano do wyprowadzenia
silnych kontruderzeń w dowolnie wybranym kierunku.
8 sierpnia 1945 r. radziecki ludowy komisarz spraw zagranicznych, Wiaczesław Mołotow, poprosił do
siebie we wczesnych godzinach rannych ambasadora Japonii w Moskwie, Naotako Sato, w celu
przekazania mu oficjalnego oświadczenia rządu ZSRR z prośbą o powiadomienie o jego treści rządu
japońskiego.
„Po klęsce i kapitulacji hitlerowskich Niemiec - stwierdzono w oświadczeniu - Japonia jest obecnie
jedynym wielkim państwem wciąż jeszcze usiłującym przedłużyć wojnę.
Wysunięte 26 lipca przez trzy mocarstwa: Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Chiny żądanie
bezwarunkowej kapitulacji japońskich sił zbrojnych zostało przez Japonię odrzucone. Na skutek tego
propozycja pośredniczenia w sprawie zakończenia wojny na Dalekim Wschodzie, z jaką zwrócił się rząd
japoński do rządu Związku Radzieckiego, traci wszelką podstawę.
Biorąc pod uwagę odmowną odpowiedź Japonii w sprawie kapitulacji, sojusznicy zwrócili się do rządu
radzieckiego z propozycją wzięcia udziału w wojnie z agresorem japońskim, w celu przyspieszenia
zakończenia wojny, zmniejszenia liczby ofiar oraz współpracy nad jak najszybszym przywróceniem
powszechnego pokoju.
Wierny swym zobowiązaniom rząd radziecki przyjął propozycję swych sojuszników i przyłączył się do
oświadczenia państw sojuszniczych z 26 lipca br.
Rząd radziecki uważa, że jedynie w drodze obranej przezeń polityki można przyspieszyć pokój,
uchronić narody od dalszych ofiar i cierpień oraz dać możność narodowi japońskiemu uniknięcia tych
niebezpieczeństw i zniszczeń, które przeżyły Niemcy po odmowie podpisania bezwarunkowej kapitulacji.
W myśl powyższego rząd radziecki oświadcza, że od dnia jutrzejszego, to jest od 9 sierpnia, Związek
Radziecki będzie uważał, że znajduje się w stanie wojny z Japonią”.
W nocy z 8 na 9 sierpnia 1945 r. o godzinie 0.10 ruszyły do natarcia wojska Frontu Zabajkalskiego.
Już o godzinie 4.30 główne siły Frontu uderzyły z obszaru MRL w głąb Mandżurii. Jednocześnie do akcji
weszło lotnictwo radzieckie bombardując fortyfikacje wroga, jego główne węzły komunikacyjne i punkty
zaopatrzenia oraz koncentracje. Przełamanie obrony wojsk osłaniających granice nastąpiło błyskawicznie,
niemalże z marszu. Dlatego też już wieczorem 9 sierpnia piechota radziecka mogła zameldować o
posunięciu się na odległość 50-60 km, wojska zaś pancerno-motorowe o ponad 150 km. Silniejszy opór
udało się Japończykom stawić jedynie na lewej flance, gdzie prowadziła natarcie 36 armia generała
Aleksandra Łuczińskiego. Mimo to i ona dała sobie doskonale radę i łamiąc opór nieprzyjaciela,
sforsowała rzekę Argun, a następnie przełamała pierścień obrony japońskiej w rejonie stacji kolejowej -
Mandżuria.
Ogółem pod koniec pierwszego dnia ofensywy wojska Frontu Zabajkalskiego weszły w obszar
strategicznej obrony wroga na głębokość ponad 40 km. Bój toczył się teraz już na przedpolach miasta
Hajłar, bronionego przez 3000 żołnierzy generała Nomury. Przez cały czas natarcia wojsk Frontu
Zabajkalskiego na jego czele parła naprzód 6 armia pancerna generała Amdrieja Krawczenki, zmiatając
po drodze japońskie bunkry, schrony bojowe i inne umocnienia polowe. Setki czołgów T-34 czy IS-2 i
samobieżnych dział pancernych SU-100, SU-122 i ISU-152 jak potężna fala przewaliło się przez
mandżurski pustynny step lub kamienne pustynie, nie dając się niczemu i nikomu zatrzymać. Oddziałom 6
armii pancernej sekundowała dzielnie 53 armia zmechanizowana generała Iwana Managarowa. One to
bowiem tworzyły wspólną potężną, równie miażdżącą co i szybką w uderzeniu, pięść (pancerną, której
zadaniem było błyskawiczne przedarcie się przez trudno dostępne grzbiety górskie Wielkiego Chinganu i
wyjście na równinę środkowo-mandżurską w celu opanowania rejonu: Czyfeng-Mukden-Czangczun-
Czalantun. Wykonanie tego zadania oznaczało odcięcie armii kwantuńskiej od wojsk japońskiego Frontu
Północnego, którego siły prowadziły walkę w Chinach. Nieprzyjaciel zdawał sobie dobrze sprawę z
grożącego mu niebezpieczeństwa i bronił się zaciekle. Czołgi radzieckie sunęły jednak naprzód, a za nimi
posuwała się radziecka piechota 39 armii generała Ludnikowa, 36 armia generała Łuczińskiego oraz siły
konno-zmechanizowanej grupy radziecko-mongolskiej generała Plijewa. W górze uwijały się nieustannie
setki radzieckich samolotów bojowych, wspierając natarcia swych wojsk i zapewniając im osłonę z
powietrza, jak też niszcząc główne punkty obrony wroga oraz dezorganizując jego komunikację i
zaplecze. Najdalej tego dnia posunęła się brygada pancerna 12 korpusu 6 armii pancernej pułkownika
Pawła Orszina, włamując się na głębokość 150 km w obronę nieprzyjaciela.
Po zdobyciu Hajłaru wojska radzieckie mogły wyrównać linię frontu i ruszyć dalej szeroką ławą w
głąb Mandżurii. Wycofujący się nieprzyjaciel niszczył co tylko mógł i zdążył. Wysadzano w powietrze
mosty, przewracano słupy telegraficzne, zatruwano studnie i źródła. Ale Armia Radziecka szła mimo to
naprzód. Już 11 sierpnia czołgi generała Krawczenki sforsowały górskie grzbiety Wielkiego Chinganu,
wychodząc na Nizinę Mandżurską. Przebyto dalsze 40 km. Wielką rolę w tak pomyślnym i szybkim
rozwoju działań bojowych odegrali radzieccy lotnicy z 12 armii lotniczej marszałka S. Cudjakowa, którzy
atakując nieustannie drogi, węzły komunikacyjne, mosty drogowe i kolejowe, wszystkie ważniejsze
punkty nieprzyjacielskiej koncentracji, paraliżowali ruch wojsk japońskich,
ułatwiali łamanie oporu
wroga. W ciągu trzech dni zaciętych walk sforsowała Wielki Chingan piechota 39 armii generała
Ludnikowa, napotykając zaciętą obronę japońską w rejonie miasta Chałun Arszan. Mimo wielkiej siły
ogniowej setek żelbetonowych bunkrów, 12 sierpnia miasto padło i 39 armia ruszyła naprzód, a następnie
po opanowaniu miast: Salun i Ułan-choto wyszła, na Nizinę Mandżurską.
W ten sposób w okresie pierwszych 6 dni operacji ofensywnej siły Frontu Zabajkalskiego wdarły się
na 200-250 km w głąb obrony strategicznej wroga, wychodząc na jego dalekie tyły. Średnie tempo
natarcia osiągnęło 42 do 66 km ma dobę, co w tym pustynno-górzystym terenie oznaczało bardzo wiele.
Szybki marsz naprzód wojsk Frontu Zabajkalskiego ubezpieczała od południa swym natarciem
radziecko-mongolska grupa konno-zmechanizowana generała Plijewa, która rozwinęła się na froncie o
długości ponad 350 km. Zadaniem grupy było poprowadzenie natarcia przez pustynię Gobi w dwu
zasadniczych kierunkach odległych od siebie o 180-120 km. Osiągnięcie zaplanowanej rubieży
operacyjnej wymagało od grupy przebycia ponad 500 km bezwodnej pustyni. Osiągnięcie jej zaś
oznaczało przecięcie wszelkich połączeń między walczącą w Mandżurii armią kwantuńską a wojskami
japońskimi zgrupowanymi w Chinach północnych.
Równie pomyślnie rozwijała się ofensywa 1 Frontu Dalekowschodniego. Tu natarcie radzieckie
rozpoczęło się 9 sierpnia o godzinie 1.10 w czasie gwałtownej ulewy. Z nieba lały się potoki wody.
Ciemności nocy raz po raz rozświetlały rozdzierające, oślepiające błyskawice. Przy każdym blasku
błyskawicy uwidoczniały się niesamowite kontury niemalże księżycowego krajobrazu. Strzelały w górę
porwane, ostro zarysowujące się szczyty górskie, poprzecinane głębokimi rozpadlinami licznych,
wąwozów i schodzących w dół skalistych stoków. Wojska radzieckie nacierały tu, podobnie zresztą jak i
na odcinku Frontu Zabajkalskiego, bez huraganowego ognia artylerii, co tak charakterystyczne było dla
wszystkich uderzeń Armii Radzieckiej w toku wojny z hitlerowską III Rzeszą. I ten właśnie sposób walki
zaskoczył Japończyków, którzy byli zupełnie pewni, iż nim Rosjanie ruszą naprzód, będą przez wiele
godzin ostrzeliwać pozycje nieprzyjacielskie ogniem dziesiątków tysięcy dział. Myśląc tak, sztabowcy
armii kwantuńskiej zapomnieli o tym, iż każdy teren walki dyktuje, specyfiką swego położenia, konkretne
postępowanie. Tu zaś taki walec ogniowy, jakim miażdżono niejedną rubież hitlerowskiego oporu,
niewiele by dał, przedłużając tylko etap wstępny operacji, przynosząc w efekcie jedynie stratę czasu, który
liczył się na wagę zwycięstwa. Liczyć bowiem na efekt bombardowania artyleryjskiego wyrytych w
skałach bunkrów i schronów nie było można. Tu w grę wchodzić mogła jedynie taktyka: błyskawicznego
uderzenia, zaskoczenia przeciwnika, przesunięcia działań wojennych jak najszybciej do centrum obrony
wroga i wyjścia na jego głębokie tyły; sparaliżowania całego systemu obrony nieprzyjacielskiej;
załamania morale wroga i uniemożliwienia mu na ponowne zebranie sił i przejście do kontr uderzenia.
Stąd też na tym froncie zbędny był, miażdżący wszystko co żyje, ogień artylerii. Tu decydowało o
wszystkim całkowite panowanie nad nielicznymi drogami, jedynymi szlakami, którymi można było
przedostać się przez piaszczyste i skalne pustynie w głąb Mandżurii i dalej ku brzegom wielkiego oceanu.
Właśnie to zadanie stało się główną wytyczną działania radzieckiego dowództwa i podległych mu wojsk.
Dlatego też ruszającym do natarcia w nocy z 8 na 9 sierpnia 1945 r. żołnierzom marszałka Miereckowa
towarzyszył jedynie huk bijących co chwilę piorunów a nie tysięcy własnych dział. Ale zaskoczenie udało
się w stu procentach. Radzieccy piechurzy, jak niewidzialne duchy, wyłonili się nagle z ciemności,
likwidując w mig japońskie straże i ubezpieczenie. Wpierw niż wróg zdołał zorientować się w wielkości
zagrażającego mu niebezpieczeństwa, piechota radziecka opanowała już dziesiątki bunkrów
zagradzających podejście do dróg, którymi rozwijać się musiało radzieckie natarcie. Celem pierwszej fazy
operacji ofensywnej na tym odcinku było szybkie opanowanie twierdzy Wołynskaja, która zagradzała
dalszą drogę
natarcia radzieckiej 5 armii generała Nikołaja Kryłowa w kierunku Mutanciangu.
Za wojskami pierwszego rzutu o godzinie 8.30 granice Mandżurii przekroczyły i siły główne Frontu.
35 armia generała N. Zachwatajewa sforsowała rzekę Ussuri a następnie i rzekę Sungarię. Zapadając się
po piersi w bagnistym grzęzawisku, żołnierze radzieccy szli naprzód, osiągając wkrótce głębokość
przełamania około 8 km. Tu w tajdze nie było żadnych dróg. Chcąc przeprowadzić czołgi, samobieżne
działa pancerne i inne pojazdy zmechanizowane, trzeba było budować drogi. Za pomocą czołgów i
specjalnych buldożerów, różnego rodzaju spychaczy i innego sprzętu przebijano przez tajgę i jej
grzęzawiska prosty szlak, na którym zwalano wyrwane z korzeniami pnie drzew. Zasypane z lekka
ziemią, ubite gąsienicami T-34 układały się w bity trakt, którym ruszyć mogły naprzód długie kolumny
radzieckich wojsk pancernych i zmechanizowanych. Mimo niezwykle trudnych warunków wojska
radzieckie posunęły się tu szybko naprzód przebywając w ciągu dwóch pierwszych dni walki ponad 75
km.
Japończycy po otrząśnięciu się z pierwszego wrażenia poniesionej porażki starali się za wszelką cerne
zatrzymać napór wojsk radzieckich na linii rzek Mulin-ho i Mutangciang, a zwłaszcza pod murami
miasta-twierdzy Mutangciang, które zagradzało dalszą drogę do natarcia wojsk radzieckich na Harbin. Na
Mutangciang, broniony przez 5 armię japońską generała Shaizu, uderzyły z dwu stron wojska radzieckich
armii zmechanizowanych: 1 armia generała Afanasija Biełoborodowa i 5 armii generała Kryłowa. Bój o
miasto był niezwykle zaciekły. Japończycy raz po raz rzucali do akcji żołnierzy samobójców, którzy
obwieszeni ładunkami wybuchowymi rzucali się na radzieckie czołgi a nawet filary mostów, starając się
je w ten sposób wysadzić w powietrze razem z sobą. Tak też usiłowali Japończycy wysadzić ważny most
na rzece Mutangciang. 15 żołnierzy samobójców wyleciało w powietrze, ale most na szczęście pozostał
nienaruszony. 14 sierpnia gwałtowny kontratak wojsk japońskich wyparł żołnierzy radzieckiego 26
korpusu, którzy walczyli już w centrum miasta, na odległość 8-10 km od jego przedmieść. W tej sytuacji,
nie chcąc na próżno tracić cennego czasu, a jednocześnie dążąc do wykonania przełamania w
zaplanowanym czasie obrony wojsk japońskich na Nizinie Mandżurskiej i połączenia się tu z wojskami
Frontu Zabajkalskiego, marszałek Mierieckow wydał rozkaz obejścia Mutangciangu od południa i
poprowadzenia natarcia dalej prosto na Kirin-Czangczun. I tak po sześciu dniach zaciekłych walk wojska
marszałka Mierieckowa posunęły się o 100 km naprzód w głąb Mandżurii, stwarzając korzystne warunki
wyjściowe do uderzenia w kierunku Korei.
Wczesnym rankiem 9 sierpnia ruszyły też do natarcia i wojska 2 Frontu Dalekowschodniego,
wysuwając do przodu 15 armię generała S. Mamonowa i 5 korpus generała I. Paszkowa. Celem ich
natarcia, wyprowadzonego z rejonu miasta Sikin nad Ussuri, było opanowanie w pierwszej kolejności
miasta Rache. Padające w tym rejonie od jakiegoś czasu ulewne deszcze spowodowały powódź. Wystąpił
ze swych brzegów kapryśny Amur, zalewając olbrzymie obszary pobliskich łąk i lasów. Tereny
nadbrzeżne Amuru przekształciły się teraz w jedno wielkie grzęzawisko. Zalane zostało też miejsce
zaplanowanej koncentracji wojsk radzieckich. Ale czerwonoarmiści dali sobie radę. Pomogła im w tym
wydatnie Amurska Flotylla Wojenna kontradmirała N. Antonowa. Przy jej pomocy już 9 sierpnia
sforsowano Ussuri i opanowano Tangan. W nocy z 9 na 10 sierpnia sforsowano też rzekę Sungarię i
zdobyto miasto Tungczang. Zacięty bój wywiązał się i o miasto Fukting, które zdobyto dopiero 14
sierpnia. Ten ostatni sukces otwierał wojskom radzieckim dalszą drogę natarcia na rejon Harbinu.
Również w nocy z 9 na 10 sierpnia okręty i statki desantowe Amurskiej Flotylli Wojennej przerzuciły
wojska 2 armii generała M. Tieriechina przez Amur do rejonu położonego na południe od
Błagowieszczenska i Bojarkowa. Już 11 sierpnia wojska Tieriechina nacierały z wielkim impetem na
Cycykar.
Tak więc w ciągu zaledwie sześciu pierwszych dni wojny Armia Radziecka przełamała pierwszą linię
obrony japońskiej,
rozbiła około połowę wojsk przeciwnika, podchodząc na rubież zasadniczej linii
obrony nieprzyjaciela, położonej w centrum atakowanego obszaru a wytyczonej takimi miastami, jak:
Harbin. Czangczun, Mukden. Był to śmiertelny cios dla cesarstwa, cios w samo serce. Teraz cesarz nie
czekał już na opinię swych doradców politycznych czy wojskowych, wydając rozkaz ministrowi -
strażnikowi pieczęci Kido, aby natychmiast opracował i przedstawił mu plan działań mających na celu jak
najszybsze zakończenie wojny.
A tymczasem natarcie wojsk radzieckich rozwijało się dalej, mimo stale pogarszających się warunków
terenowych i atmosferycznych. Brak dróg utrudniał ruch oddziałów tyłowych i kolumn zaopatrzeniowych.
Na pierwszej linii frontu brakować zaczęło paliwa dla czołgów i innych pojazdów zmechanizowanych,.
Zarysowała się sytuacja, w której mogły stanąć wszystkie wojska pancerne. W obliczu takiej możliwości
dowództwo radzieckie zaczęło tworzyć pancerno-motorowe zgrupowania szturmowe, które zaopatrywano
w paliwo w pierwszej kolejności kosztem innych jednostek, które chwilowo mogły pozostać na tyłach.
Korzystano również z pomocy lotnictwa, które zaczęło masowo zrzucać w wyznaczonych punktach na
linii frontu zasobniki z paliwem. I natarcie rozwijało się dalej. 12-13 sierpnia wojska prawego skrzydła
Frontu Zabajkalskiego połączyło się z oddziałami chińskiej 8 armii ludowo-wyzwoleńczej generała Czu
Te. W nocy z 15 na 16 sierpnia wojska 2 Frontu Dalekowschodniego opanowały miasto Jiamusy nad
rzeką Sungari.
17 sierpnia 1945 r. naczelne dowództwo armii kwantuńskiej zdało sobie sprawę, iż nie uda się mu
powstrzymać radzieckiego natarcia. Ci, którzy tak jeszcze niedawno zapewniali cesarza, sami zresztą
święcie w to wierząc, że w razie wybuchu wojny z ZSRR za kilka dni będą we Władywostoku i nad
Bajkałem, nareszcie pojęli, iż wojna ta jest już przegrana. W tej sytuacji armia kwantuńska zwróciła się do
marszałka Wasilewskiego z prośbą o zawieszenie broni, licząc, iż uda się jej zyskać nieco na czasie, przed
powzięciem ostatecznych decyzji co do dalszego postępowania. Ale odpowiedź była treściwa i
lakoniczna.
„Proponuję Dowódcy Wojsk Armii Kwantuńskiej - stwierdzał w odpowiedzi marszałek Wasilewski -
zaprzestanie o godzinie 12.00, 20 sierpnia wszelkich działań wojennych przeciwko wojskom radzieckim
na całym froncie, złożenie broni i oddanie się do niewoli. Skoro tylko wojska japońskie zaczną składać
broń, wojska radzieckie zaprzestaną działań wojennych” *.
* Klęska Armii Kwantuńskiej. Warszawa 1968.
Już w kilka godzin później o godzinie 17.00, 17 sierpnia sztab armii kwantuńskiej odpowiedział, iż
przyjmuje warunki radzieckie i wojska japońskie rozpoczną 20 sierpnia składać broń. W tej sytuacji
marszałek Wasilewski wydał rozkaz wprowadzenia do akcji wojsk desantu powietrznego i opanowania
przy jego pomocy głównych, a jeszcze nie zajętych/, miast Mandżurii. 18 sierpnia kilkaset
spadochroniarzy radzieckich opanowało Harbin. W ten sam sposób wyzwolono tego dnia: Kirin. Mukden
i Czangczun. W dwie godziny później po opanowaniu lotniska mukdeńskiego wydarzył się niecodzienny
wypadek. Nad lotniskiem pojawił się nagle jakiś samolot bez znaków rozpoznawczych. Natychmiast
wzbiły się w powietrze radzieckie myśliwce, zmuszając przybysza do lądowania. Okazało się, iż
pasażerem samolotu był sam cesarz Mandżukuo, Henry Pu-I (właśc. Suang-tung), któremu towarzyszyło
kilka czołowych osobistości jego dworu.
I tak oto na lotnisku mukdeńskim zamknęła się historia japońskiego podboju Mandżurii. Teraz było już
właściwie po wszystkim. Przestało istnieć cesarstwo Mandżukuo, a jego cesarz Pu-I stał się znów
zwykłym obywatelem, skarżącym się otaczającym go oficerom radzieckim, iż był tylko więźniem swych
zaprzedanych Tokio dworaków i japońskich żandarmów.
19 sierpnia 1945 r. w kwaterze głównej marszałka Wasilewskiego zjawił się szef sztabu armii
kwantuńskiej, generał Hata, któremu wręczono ultimatum radzieckiej Kwatery Głównej Naczelnego
Dowództwa, o następującej treści:
„Niezwłocznie zaprzestać wszędzie działań bojowych, a tam gdzie szybkie podanie do wiadomości
wojsk rozkazu o natychmiastowym zaprzestaniu działań bojowych okaże się niemożliwe, zaprzestać walki
najpóźniej o godzinie 12.00, 20 sierpnia” *.
* Tamże.
Tego też dnia wojska radzieckie opanowały miasto Cycykar, biorąc tu do niewoli ponad 6000
żołnierzy przeciwnika. 20 sierpnia radzieckie oddziały pancerne wkroczyły do opanowanych już przez
spadochroniarzy największych miast Mandżurii: Mukdenu, Kiriu, Czangczunu, Dalienu i Port Arthur.
Armia kwantuńska, chluba i oczko w głowie, główny trzon japońskich sił lądowych, przygotowująca się
od 14 z górą lat do ataku na ZSRR, już nie istniała i to po zaledwie 10 dniach walki z Armią Radziecką.
W walkach tych Japończycy stracili ponad 700 000 ludzi. 83 737 żołnierzy japońskich poległo, a 594 000
żołnierzy i oficerów, w tym 148 generałów, dostało się do niewoli. Armia Radziecka zdobyła 1665 dział,
2139 moździerzy, 600 czołgów, 831 samolotów, 11 988 cekaemów, 310 000 karabinów, 2129
samochodów, 17 497 koni i cały stan jednostek pływających japońskiej flotylli sungaryjskiej.
Siły zbrojne ZSRR straciły tu 8219 poległych a 22 264 żołnierzy zostało rannych. Na brzeg wielkiego
oceanu wyszły radzieckie dywizje i pułki pancerne, piechoty i kawalerii. Radzieccy żołnierze i marynarze
podnieśli w górę swój bojowy sztandar na wzgórzach dominujących nad Port Arthur, tam gdzie niegdyś
bronili honoru rosyjskiego żołnierza admirał Makarów i generał Kondratienko.
Uderzeniu wojsk radzieckich na Mandżurię towarzyszyła operacja mająca na celu wyzwolenie Korei.
Podjęła ją 25 armia generała Michaiła Czistiakowa z 1 Frontu Dalekowschodniego, wspierana przez
radziecką Flotyllę Oceanu Spokojnego oraz samoloty lotnictwa morskiego generała Liemieszkina. Wojska
radzieckie, nacierając częścią sił wzdłuż wschodniego wybrzeża Półwyspu Koreańskiego, wyzwoliły
kolejno porty: Ungi, Nadzin. Chongdzin. Z wojskami Armii Radzieckiej współdziałały
oddziały
koreańskich partyzantów kierowane przez komunistów. 11 sierpnia wyzwolono Ungi, 12 sierpnia Nadzin.
13 sierpnia Chongdzin. Tu wywiązały się ciężkie walki. Wojska radzieckie zostały nawet z Chongdzinu
przejściowo wyparte przez Japończyków i odzyskały go 16 sierpnia.
19 sierpnia wojska radzieckie opanowały port koreański Ode-din. 21 sierpnia ważny port Wonsan a 25
sierpnia wyzwoliły największe miasto północnej Korei, obecną stolicę KRLD - Phenian. 26 sierpnia
oddziały Armii Radzieckiej osiągnęły rubież 38 równoleżnika, która stanowiła linię rozdzielającą strefy
działania wojsk radzieckich, i amerykańskich. Linia ta stać się miała wkrótce granicą między Koreańską
Republiką Ludowo-Demokratyczną a Koreą Południową. W toku wyzwalania Korei wojska radzieckie
wzięły do niewoli 170 00 żołnierzy, japońskich, w tym 27 generałów i 6000 oficerów.
Działania wojenne objęły wówczas również, okupowany od 40 lat przez Japończyków, obszar
południowego Sachalinu i Wysp Kurylskich. Misję wyzwolenia południowego Sachalinu powierzono
oddziałom 56 korpusu generała Diakorowa, w którego składzie znajdowały się m.in.: 79 dywizja i 2 oraz
5 brygady piechoty, jak też 214 brygada pancerna oraz 178 i 678 bataliony czołgów. Oddziały te
wspierały: z morza - północna Flotylla Oceanu Spokojnego wiceadmirała A. Andrejewa; z powietrza -
zespół samolotów bojowych z 255 dywizji lotniczej w sile 100 maszyn bojowych. Plan sachalińskiej
operacji zaczepnej przewidywał poprowadzenie natarcia wzdłuż głównej drogi prowadzącej w kierunku
miast Honda i Koton.
Natarcie wojsk radzieckich rozpoczęło się w dniu 11 sierpnia 1945 r. Japończycy walczyli zaciekle
atakując z zasadzek jednostki radzieckie, usiłujące utorować sobie drogę do miasta Honda. Wówczas
wojska radzieckie ruszyły w tajgę, zamierzając obejść pozycje japońskie. Taktyka ta dała oczekiwane
rezultaty. 13 sierpnia padła Honda, a już 16 sierpnia piechota radziecka uderzyła na Koton. Japończycy
atakowani od czoła i z obu skrzydeł poszli wkrótce w rozsypkę i 13 sierpnia 3000 żołnierzy i oficerów
załogi Koton złożyło broń.
Teraz wojska radzieckie uderzyły na największe miasto południowego Sachalinu - Tojoka (Jużno
Sachalińsk). Natarcie to rozpoczęło się jeszcze przed upadkiem Kotonu. W dniu 16 sierpnia w porcie Toro
(Chołomsk) wysadzony został desant radziecki złożony z 1500 żołnierzy, który zmusił wojska japońskie
do opuszczenia miast Toro i Ksutoru. 19 sierpnia wysadzono drugi desant w sile 3400 ludzi w porcie
Maoka (Newelsk). Tu w dwa dni później przerzucono drogą morską z Władywostoku oddziały trzech
radzieckich dywizji piechoty. Był to już koniec walki o Sachalin. 26 sierpnia 1945 r. resztki wojsk
japońskich złożyły broń. Do niewoli oddało się 18 320 Japończyków.
Nadszedł też czas wyzwolenia Wysp Kurylskich. Wyspy te rozrzucone długim łukiem na przestrzeni
640 mil stanowiły naturalny pomost pomiędzy cyplem Kamczatki a wyspami japońskimi, oddzielający
wody Morza Ochockiego od akwenu Oceanu Spokojnego. Cały archipelag obejmuje 55 wysp i wysepek,
w tym 30 większych. Ogólna ich powierzchnia wynosi 15,6 tys. km2.
Plan operacji bojowej, której celem było wyzwolenie Kurylów, przewidywał, iż w akcji desantowej na
wyspach północnej części archipelagu a zwłaszcza wyspach: Szumszu, Paramuszir i Onekatan, miała
wziąć udział 101 dywizja piechoty generała P. Djakowa, wsparta batalionem piechoty morskiej i 78
samolotami ze 128 dywizji lotniczej. Dowodził całością operacja generał A. Gnieczko.
Walka o wyspę Szumszu rozpoczęła się wczesnym rankiem 18 sierpnia 1945 r. o godzinie 4.30.
Japońska załoga wyspy składała się z 6 batalionów piechoty, 275 cekaemów, 98 dział i 60 czołgów.
Japończycy dali się zaskoczyć i rozpoczęli kontrakcję dopiero wtedy, gdy na wyspie wylądowały już
główne siły desantu. Jednakże podjęte w południe tego dnia silne kontr-natarcie japońskie, wsparte
czołgami, postawiło piechotę radziecką w niezwykle trudnym położeniu. Sytuację uratowały, wspierające
lądowanie desantu, radzieckie okręty wojenne. Ogień ich dział zniszczył 15 japońskich czołgów.
Pozostałe zawróciły i kontratak japoński załamał się. Na wyspie lądować zaczął drugi rzut desantu.
Między innymi wyładowano artylerię i czołgi. Około godziny 14.00 Japończycy raz jeszcze usiłowali
kontratakować, ale i tym razem kontruderzenie to załamało się po zniszczeniu 17 czołgów japońskich z 18
biorących udział w akcja. 21 sierpnia Japończycy wyrazili formalnie zgodę na kapitulację, ale nadal nie
składali broni udając, iż nie wszystko rozumieją z tego, czego od nich żądano. Pod presją jednak groźby
rozpoczęcia ataku przez wojska radzieckie Japończycy zaczęli się poddawać. W dniach od 22 do 28
sierpnia 1945 r. wojska radzieckie opanowały dalsze wyspy północnej części Wysp Ku-rylskich, biorąc do
niewoli 30 442 żołnierzy i oficerów japońskich, zdobywając 303 działa i 60 czołgów. Do 3 września siły
zbrojne ZSRR zajęły pozostałą część archipelagu Wysp Kurylskich, biorąc do niewoli dalsze 24 000
japońskich żołnierzy.
Klęska armii kwantuńskiej, jak też opanowanie przez wojska amerykańskie Iwo Dzimy i Okinawy,
wysp umożliwiających już bezpośrednie zaatakowanie macierzystej Japonii, nie były jedynymi
dzwonkami alarmowymi, nakazującymi Tokio rozsądek. Nie mniej istotny był tu jeszcze jeden
dramatyczny sygnał ostrzegawczy - dwie amerykańskie bomby atomowe zrzucone na Hirosimę i
Nagasaki.
I tak, gdy wojna na Pacyfiku zaczęła wchodzić w swe ostatnie, rozstrzygające stadium, w
Waszyngtonie zaczęto zastanawiać się, jak ją zakończyć. Na przełomie marca i kwietnia 1945 r.
połączony Komitet Szefów Sztabów miał już opracowanych kilka wariantów finału wojny na Pacyfiku.
Amerykanie byli przekonani, po zmaganiach, o Iwo Dzimę i Okinawę, iż walkę z amerykańską armią
inwazyjną podejmie cała ludność Japonii a nie tylko jej wojska. W Waszyngtonie obawiano się, że przy
takim rozwoju wydarzeń wojna potrwać może do jesieni lub nawet zimy 1946 r. i że zginąć w niej będzie
musiało ponad milion żołnierzy amerykańskich. Przerażało to amerykańskich polityków i sztabowców, ale
cóż było robić - wojnę trzeba było prowadzić dalej. Dlatego też nie oglądając się na nic, zaplanowano w
Waszyngtonie nowe uderzenie. 1 listopada
1945 r. wojska amerykańskie wylądować miały na wyspie Kiusiu. W operacji inwazyjnej,
zaszyfrowanej kryptonimem „Olimpie”, wziąć miało udział 13 dywizji 6 armii generała Kruegera.
Dopiero po opanowaniu Kiusiu, Szikoku i południowo-zachodniej części wyspy Hon, uderzyć miano już
bezpośrednio na rejon Tokio. W tej ostatniej operacji, zaszyfrowanej kryptonimem „Coronet-Diadem”,
planowano- użyć 25 dywizji (trzy armie), wspartych przez 15 000 samolotów i potężne siły morskie,
mające w swym składzie: 90 lotniskowców, 23 pancerniki, 52 krążowniki, 323 niszczyciele, 298 okrętów
eskortowych, 181 okrętów podwodnych, 160 stawiaczy min i trałowców, 1060 okrętów pomocniczych i
2783 statki i okręty transportowo-desantowe.
Była to jedna strona przysłowiowego medalu. Ale była i druga. W Waszyngtonie przygotowywano się
do przeprowadzenia tych operacji inwazyjnych, ale jednocześnie bano się panicznie ich wyników czy
raczej kosztów tego, iż za swój ostateczny sukces Amerykanie zapłacić będą musieli istną hekatombą
ofiar. Pomyślano więc jeszcze o czymś więcej, o czymś co mogłoby sparaliżować wolę walki
Japończyków, a jednocześnie odegrać rolę politycznego straszaka dla całego pozostałego świata. Tym
czymś była bomba atomowa. Już w lipcu 1945 r. zakończono odpowiednie przygotowania do jej użycia
przeciwko Japonii. Jak pamiętamy, już 27 lipca 1945 r. opublikowano tzw. deklarację poczdamską,
podpisaną przez: Trumana, Churchilla i Czang Kai-szeka, a wzywającą Tokio do kapitulacji. 29 lipca
Japonia ultimatum to odrzuciła.
W nocy z 5 na 6 sierpnia 1945 r. z lotniska na wyspie Tinian wystartowały trzy bombowce
amerykańskie B-29. Pierwszy z nich „Enoia Gay”, pilotowany przez załogę pułkownika Paula Werfielda
Tibbetsa, niósł na swym pokładzie bombę atomową. Dwa pozostałe miały dokonać odpowiednich
obserwacji i pomiarów miejsca wybuchu nowej śmiercionośnej broni. Już o godzinie 8.15 maszyna
Tibbetsa znalazła się nad wyznaczonym jej celem, którym było miasto Hirosima. Z wysokości 10 500 m
major Ferebec zrzucił na spadochronie bombę atomową na niespodziewające się ataku miasto. W 50
sekund później, gdy samolot Tibbetsa zdążył już oddalić się o 24 km, nastąpił piekielny wybuch na
wysokości około 600 m. W miejscu wybuchu temperatura osiągnęła 50 milionów ° Celsjusza. W ciągu 12
godzin spłonęło doszczętnie 13 km2 powierzchni mieszkalnej miasta. Zniknęło z powierzchni ziemi 80%
budynków Hirosimy, a dalszych 16,7% uległo poważnemu uszkodzeniu. Zginęło 92 133 ludzi, 37 422
zostało rannych, 235 656 zostało poparzonych. 9 sierpnia o godzinie 11.01 inny bombowiec amerykański
B-29 nazwany „Bock's Car”, pilotowany przez załogę majora Charlesa Sweeneya, zrzucił drugą bombę
atomową (o innych właściwościach technicznych i mniejszej sile niszczenia) na miasto i port Nagasaki.
Tu zginęło 35 000 ludzi a 60 000 zostało rannych. Należy dodać, iż eksplozja amerykańskiej bomby
atomowej w Hirosimie spowodowała, doliczając zgony osób w okresie powojennym z powodu choroby
popromiennej, śmierć ponad 200 000 osób.
O tym, jak wyglądał ów sądny dzień dla blisko 400-tysięcznego miasta, mówią m. in., dwie
zacytowane niżej relacje:
„Hirosima, poniedziałek 6 sierpnia 1945 r. - pisze Robert Guillain. - W kilkanaście sekund po godzinie
8.15 oślepiający błysk, «jaśniejszy niż tysiąc słońc», rozdziera niebo nad centrum miasta. Gigantyczny
podmuch unosi w górę ogromny słup dymu i szczątków. Wszystko wokół zalewa ocean ognia. Atomowy
kataklizm unicestwia około 300-tysięczne miasto w chwili, gdy zabierało się do pracy. Śmiercionośne
promienie dopełniają dzieła zagłady. Tysiące drewnianych domów przemienia się w miliony płonących
szczap, rzadkie murowane budynki stają się stertą dymiących zgliszcz, płomienie buzują po ścianach
szkół, gdzie właśnie rozpoczynały się lekcje, palą się koszary pełne wojska i przewrócone tramwaje nabite
pasażerami. Pod szczątkami zdruzgotanych ulic i uliczek śmierć dopada tłumy» prostych ludzi, udających
się do pracy. Znikają bez śladu stare świątynie. Jeden ognisty błysk zwiastuje straszliwy koniec
przeważającej części mieszkańców centrum miasta. Miazga krwawiących, zwęglonych istot, czołgających
się, umierających w drgawkach na ziemi, ginących pod gruzami domów, płonących żywcem, na poły
oszalałych, pędzących na oślep przed siebie, byle wyrwać się z koszmaru... Nagie sczerniałe ciała żywcem
obdarte ze skóry, nadwęglone twarze, niewidzące oczy...
«Było to rankiem 6 sierpnia - przytacza dalej R. Guillain wspomnienie 35-letniej Japonki, pani Futaba
Kitajama, mieszkanki Hirosimy, która w chwili wybuchu znajdowała się w odległości około 1700 m od
centrum eksplozji. - Dogoniłam grupę kobiet, które podobnie jak ja pracowały ochotniczo przy robieniu
przerw przeciwpożarowych na wypadek nalotów bombowych. Rozwalałyśmy całe szeregi domów (...).
Nasza grupa przeszła gęsiego most na Tsurumi, gdy nagle bez uprzedniego alarmu pojawił się bardzo
wysoko nad naszymi głowami pojedynczy nieprzyjacielski samolot. Dotąd pamiętam jego srebrne
skrzydła, błyszczące ostro w blasku słońca. Jedna z kobiet krzyknęła: „Patrzcie, spadochron!”.
Odwróciłam się na ten okrzyk i właśnie w tym momencie przenikliwy błysk zakrył całe niebo.
Co było pierwsze: błysk czy huk wybuchu, który zdawał się rozdzierać mnie na kawałki? Nie
pamiętam... Rzuciło mnie na ziemię i natychmiast świat zaczął się walać wokół mnie, na mnie, na moją
głowę... Przestałam cokolwiek widzieć. Pomyślałam, że nadeszła moja ostatnia godzina. Myślałam też o
trójce moich dzieci, które w przewidywaniu nalotów zostały ewakuowane na wieś. Nie mogłam się
ruszyć: padające zewsząd szczątki belek i dachówek tworzyły stos, spod którego nie sposób było się
wydostać.
Próbowałam się jakoś wyczołgać. W końcu udało mi się wyswobodzić. Poczułam straszliwy odór,.
Sądząc, że bomba, która w nas uderzyła, mogła być bombą zapalającą z żółtego fosforu, jakie spadły na
tyle innych miast, zaczęłam dość mocno pocierać nos moją tenugui - taką serwetką, zawieszoną przy
pasku. Nagle z przerażeniem spostrzegłam, że w serwetce pozostały kawałki skóry z mojej twarzy... Ach!
I skóra z moich rąk, i skóra z ramion również zaczęła odpadać! Od łokcia aż po końce palców cała skóra z
prawego przedramienia «odkleiła się» i śmiesznie zwisała. Z lewej ręki, z wszystkich pięciu palców, skóra
zeszła mi jak rękawiczka. Siedząc na ziemi, zupełnie wyczerpana, powoli przychodziłam do siebie.
Stopniowo zaczęłam sobie uświadamiać, że gdzieś zniknęły bez śladu wszystkie moje towarzyszki... Co
się z nimi stało? Ogarnęła mnie nagle panika. Chciałam uciekać, ale dokąd? Wszędzie wokół szczątki,
deski, belki, dachówki - żadnego punktu, według którego mogłabym się zorientować, gdzie jestem...
Co się stało z niebem - błękitnym jeszcze przed chwilą? Teraz było czarne, jakby zapadła głęboka noc.
Wszystko wydawało się niewyraźne jak we mgle. Miałam wrażenie, że stanęła mi jakaś chmura przed
oczyma, której nie mogłam przeniknąć. Czyżbym zaczęła tracić zmysły? W końcu dostrzegłam
niewyraźny kontur mostu na Tsurumi i pobiegłam w jego kierunku. Przedzierałam się przez sterty
gruzów. Tego, co wówczas zobaczyłam pod mostem, nigdy nie potrafię zapomnieć.
Setki ludzi wypełniały rzekę. Nie umiem powiedzieć, czy to byli mężczyźni, czy kobiety, wszyscy
budzili przerażenie swym wyglądem: spopielałe obrzękłe twarze, zjeżone włosy, ręce wzniesione do góry.
Jęcząc z bólu, rzucali się do wody. Sama miałam gwałtowną ochotę uczynić to samo wskutek bólu, który
palił mi całe ciało. Pomyślałam jednak, że nie umiem pływać, i to mnie powstrzymało.
Nagle spostrzegłam, że cała dzielnica Hatciobori po drugiej stronie rzeki zaczyna się palić na moich
oczach. Sądziłam., że tylko dzielnica, z której się wyrwałam, została zbombardowana... Popędziłam przed
siebie, głośno wykrzykując imiona moich dzieci. Dokąd biegłam? Nie wiem, w oczach pozostały mi tylko
obrazy straszliwych cierpień... (...).
Pod mostem Kodzin, na poły zawalonym, ze zniszczonymi żelazobetonowymi barierami, unosiła się
na wodzie wielka masa prawie nagich trupów. Przypominały zdechłe psy... (...).
Musiałam tak błądzić po zgliszczach pewnie ze dwie godziny, nim znalazłam się na placu ćwiczeń
wojskowych położonym na wschodniej dzielnicy. Oparzenia sprawiały mi okropny ból.
Był to inny ból niż przy zwykłym oparzeniu - dotkliwy i niepokojący, wydawał się pochodzić jakby
spoza mojego ciała. Z rąk wydzielała mi się jakaś żółta ropa. Pomyślałam, że chyba i moja twarz musi
wyglądać strasznie...
Wokół na placu ćwiczeń ujrzałam gromady uczniów szkół podstawowych i licealistów - chłopców i
dziewcząt. Przerażeni agonią, jeszcze chcieli się stąd wyrwać, uciec przed śmiercią... Podobnie jak ja
należeli do ochotniczego korpusu obrony przeciwlotniczej. Dotąd pamiętam ich oszalałe wołania:
«Mamo! Mamo!» Byli straszliwie poparzeni i silnie krwawili - ten widok był nie do zniesienia! (...)
Patrzyłam tylko, jak umierają jedno po drugim, przyzywając nadaremnie matki na pomoc...»„.
I jeszcze jedna relacja, pochodząca jak poprzednie z książki R. Guillaina, od bezpośredniego świadka
atomowego kataklizmu, tym razem opowiadająca o tragedii Nagasaki.
«Nagły błysk - wspominał dzień 9 sierpnia 1945 r. godzinę 11.01 doktor i literat, profesor Takasi
Nagai, autor głośnej książki Dzwony Nagasaki, zmarły w sześć lat po zagładzie swego miasta w wyniku
postępów choroby popromiennej. - Kiedy oprzytomniałem, wokół piętrzyły się gruzy szpitala. Nic nie
było widać. Wszyscy twierdzą, że to bomba... Prawdopodobnie nie jestem ranny, lecz jeśli wybuchnie
ogień, to będzie koniec...
Zaczynają skądś wyłazić nasi chorzy, napływają ranni z zewnątrz - wszyscy nadzy, pokrwawieni i
prawie odarci ze skóry. Spalone i zjeżone włosy, zwęglone twarze, spopielałe lub niemal czarne,
przypominają potępieńców. Czołgają się po ziemi, nie mogąc ustać na nogach.
Jeden z moich asystentów, który przed chwilą przybył z miasta, opowiada, że na ulicach wszędzie leżą
ludzie - całe zwały trupów i rannych, tak że nie można się poruszać. Rozglądam się wokół - jak okiem
sięgnąć, szaleje ogień. Miasto zostało starte na prochu.»„.
Wybuch bomb atomowych nad Hirosima i Nagasaki zaskoczył przywództwo wojskowe i polityczne
Japonii. Przez wiele godzin Tokio nie mogło w ogóle połączyć się z Hirosima. Wszelka bowiem łączność
telefoniczna i telegraficzna, jak też radiowa została zerwana. O tym, co się stało w Hirosimie, dowiadują
się przywódcy Japonii dopiero z nasłuchu audycji radiostacji amerykańskiej z San Francisco. Komunikat
amerykański stwierdzał, iż użyto tam po raz pierwszy nowej broni, bomby atomowej. Mówiono o
zaobserwowanym z powietrza zniszczeniu miasta, o straszliwej sile rażenia, olbrzymiej temperaturze,
promieniowaniu radioaktywnym. W świetle tragedii Hirosimy plan japońskich generałów obrony kraju do
ostatniego człowieka, mający zniechęcić Amerykanów do zdobywania Nipponu ceną życia setek tysięcy
żołnierzy USA, stracił nagle cały swój, i tak już wątpliwy, sens. Wielu z liderów politycznego świata
Japonii mogło po Hirosimie dojść do logicznie nasuwającego się wniosku: po co Amerykanie mają w
ogóle lądować w Japonii i walczyć z milionami Japończyków, kiedy mogą ich uprzednio wybić do nogi za
pomocą bomb atomowych.
„Zwolennicy zakończenia wojny uważają, że bomba otwiera drogę ku pokojowi - stwierdza Robert
Guillain. - Koncepcja «ostatniej bitwy» upada pod naporem realiów: wszak Amerykanie przed
wylądowaniem mogą za pomocą paru eksplozji nuklearnych zmienić w pustynię całe połacie gęsto
zaludnionych wybrzeży japońskich. Nim nadejdzie wrzesień - prawdopodobna pora ofensywy - to, co
pozostało jeszcze z Tokio, może w każdej chwili zostać «zatomizowane». Wojna zmieniła dotychczasowy
charakter. Jeśli będzie toczyć się nadal, przekształci się w wojnę atomową, która przyniesie miliony ofiar
w ciągu kilku tygodni, a może nawet dni. Rzecznicy pokoju uznają, że bomba pozwala na «zachowanie
twarzy». Podnoszą się gwałtowne protesty przeciwko «okropnościom» spowodowanym wybuchem
jądrowym - i stanowią one dostateczną rację przemawiającą za złożeniem broni. Na usprawiedliwienie
można zawsze dowieść, że armia japońska oczekiwała w gotowości na lądowanie nieprzyjaciela i była w
stanie odnieść zwycięstwo, lecz nieludzka broń zmusiła ją do kapitulacji, by nie narażać na okrutną śmierć
milionów cywilów.
Choć powyższe argumenty zdobyły dla pokoju wielu niezdecydowanych, nie podważyły jednak
pozycji zatwardziałych desperatów, gotowych do ostatka stawiać beznadziejny opór. Mając oparcie w
siłach zbrojnych, czują się oni wciąż potężni, tym bardziej że naród jest nieświadomy rozpaczliwej
sytuacji kraju. Dowództwo jeszcze raz próbuje zastosować wypróbowany unik: zamiast brutalnie
przedstawić społeczeństwu cała prawdę i wydrzeć mu zgodę na hańbiący akt kapitulacji, wolałoby ukryć
lub przynajmniej pomniejszyć skutki użycia nowej broni. W kręgach władzy ścierają się przeciwstawne
stanowiska. Przedstawiciele armii nie chcą ustąpić, w końcu jednak są zmuszeni przyznać, że tajemnica
nie da się długo utrzymać. Wyrażają więc zgodę na opublikowanie dość mglistego komunikatu. Ten
kolejny przedziwny dokument, który ukazał się 8 sierpnia w dziennikach porannych, zawiera tylko kilka
wierszy. Stwierdza się w nim, że nieprzyjaciel zrzucił na Hirosimę nowego typu bombę i miasto poniosło
ogromne straty”.
Wojskowi wiedzieli jednak, że w ten sposób „tajemnicy” Hirosimy nie da się utrzymać. Nawet
bowiem posiadane przez ludność odbiorniki radiowe - bez zakresu fal długich i krótkich - dostosowane w
zasadzie jedynie do odbioru radiostacji japońskich, łapały audycje z Okinawy, zajętej już przez
Amerykanów. Ci zaś zdołali zainstalować tam już kilka niezwykle silnych nadajników, które nadawały
stałe komunikaty, apele i wezwania w języku japońskim. Stąd też wojskowi upierając się przy swym
planie „walki do końca”, zaczęli myśleć o odwołaniu się, w razie zaistnienia takiej konieczności, do
najbardziej fanatycznych kół armii, a zwłaszcza do młodych oficerów. Oni to przecież już nieraz w
ostatnim dziesięcioleciu efektywnie wspierali politykę generalicji demonstracją siły, co wielekroć
przybierało nawet formę pozornego czy też rzeczywistego buntu wobec najwyższej władzy państwa, jeżeli
ta ostatnia nie chciała czynić tego, co nakazywała jej armia. Sytuację tę - charakteryzującą się dalszym
osłabieniem zwolenników kontynuacji wojny, a co za tym idzie coraz bardziej zainteresowanych w
zorganizowaniu wojskowego spisku przeciw idei ratowania kraju - pogłębiło jeszcze wkroczenie do
wojny ZSRR.
Wbrew jednak pozorom, czego dowieść miał zresztą wkrótce dalszy bieg wydarzeń w Tokio, bomby
amerykańskie na Hirosimę i Nagasaki nie były koniecznością. Oba te posunięcia były dla Amerykanów
całkowicie zbędne z punktu widzenia militarnego, gdyż sprawa szybkiego zakończenia wojny i tak miała
się rozstrzygnąć już w najbliższych dniach zupełnie gdzie indziej i w inny sposób, o czym zadecydować
miała właśnie ofensywa Armii Radzieckiej. Dlatego też oba te atomowe naloty spotkały się z ostrą
krytyką przytłaczającej części światowej opinii publicznej. Nawet brytyjski historyk wojskowy,
fanatyczny wręcz rzecznik wojny powietrznej, generał John Frederic Fuller, ocenił negatywnie osobistą
decyzję prezydenta Harrego Trumana, pisząc następujące słowa:
„Chociaż chwalebne jest oszczędzanie życia ludzkiego, jednak nie usprawiedliwia to w żadnym
wypadku użycia środków sprzecznych z wszelkimi nakazami humanizmu i zwyczajami wojny. Gdyby
przyjąć punkt widzenia prezydenta Trumana, że zrzucenie dwu bomb na Japonię przyczyni się do
skrócenia wojny, a tym samym do zaoszczędzenia życia setek tysięcy ludzi, zarówno Amerykanów, jak i
Japończyków, wówczas pod tym pretekstem można by usprawiedliwić każde okrucieństwo. W wyniku
wybuchu dwóch bomb atomowych zamordowano lub okaleczono ćwierć miliona istnień ludzkich.
Mieszkańcy Hirosimy i Nagasaki zwęgleni zostali niczym heretycy i czarownice w wiekach minionych”.
Gdy liczyły się godziny
Druzgocące uderzenie Armii Radzieckiej, która w ciągu niespełna dwóch tygodni rozbiła blisko
1,5-milionową armię kwantuńską, skoncentrowaną na obszarze Mandżurii, Korei, Sachalinu i Wysp
Kurylskich, jak też hekatomba atomowa ofiar Hirosimy i Nagasaki zmusiły Japonię do kapitulacji,
odbierając jakikolwiek sens dalszej walce. Bastion mandżurski, który miał - w myśl planów generałów:
Anami i Umedzu - stać się niezdobytą twierdzą, schronieniem dla cesarza w razie wylądowania
Amerykanów pod Tokio, przestał nagle istnieć.
Stąd też już 10 sierpnia, gdy stało się jasne, że Armia
Radziecka przełamała po kilku godzinach walki cały system obrony armii kwantuńskiej i powstrzymać się
nie da, a co więcej, lada chwila może wysadzić swe desanty na Hokkaido, minister spraw zagranicznych.
Japonii, Sigenori Togo, złożył ambasadorowi ZSRR w Tokio, który nie zdążył jeszcze wyjechać,
następujące ważne oświadczenie:
„Rząd japoński gotów jest przyjąć warunki podane w deklaracji z 26 lipca, do której przyłączył się
również rząd radziecki. Rząd japoński uważa, że deklaracja nie zawiera żądań, które by naruszały
przywileje cesarza jako suwerennego władcy Japonii. Rząd japoński prosi o wyraźne wypowiedzenie się
w danej sprawie” *.
• „Prawda” z 12 VII 1945 r.
Widać było, iż Togo wiedział o dyskusji, jaka toczyła się na łamach prasy chińskiej czy amerykańskiej
na temat przyszłego losu cesarza Hirohito. Blisko 50% wypowiadających się w niej postulowało
potraktowanie cesarza jako zbrodniarza wojennego i postawienie go przed Trybunałem Narodów.
Znamiennym był fakt, iż w dyskusji tej zabrakło wypowiedzi osobistości oficjalnych mocarstw
zachodnich, ale sprawa wymagała wyjaśnienia, tym bardziej iż los cesarza był już ostatnim problemem,
który mógł wpłynąć na ostateczne decyzje Tokio co do zakończenia wojny czy też jej dalszej kontynuacji.
Stąd też pytanie Togo i dyplomatyczna próba wyjaśnienia tej sprawy. Treść tego oświadczenia
przedstawiona została rządom Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Chin. Odpowiedź została
udzielona niemalże natychmiast w formie noty amerykańskiego sekretarza stanu, Jamesa Francisa
Byrnesa, z 11 sierpnia 1945 r. wystosowanej do rządu japońskiego we wspólnym imieniu rządów USA,
ZSRR, Anglii i Chin.
„W związku z oświadczeniem rządu japońskiego - stwierdzono w nocie - komunikującym o przyjęciu
warunków deklaracji poczdamskiej, lecz zawierającym zastrzeżenie pod warunkiem, że wymieniona
deklaracja nie zawiera żadnych żądań, naruszających, przywileje Jego Wysokości jako suwerennego
monarchy, stoimy na następującym stanowisku:
Z chwilą kapitulacji władza cesarza i rządu japońskiego odnośnie kierowania państwem będzie
podporządkowana dowództwu mocarstw sojuszniczych, które zastosuje środki, jakie uzna za konieczne
dla zadośćuczynienia warunkom kapitulacji.
Cesarz powinien usankcjonować i zagwarantować podpisanie przez rząd Japonii i cesarską kwaterę
główną warunków kapitulacji, konieczną w celu zadośćuczynienia warunkom deklaracji poczdamskiej, i
będzie obowiązany wydać rozkazy do wszystkich japońskich władz wojskowych, morskich i lotniczych
oraz do wszystkich podlegających sił zbrojnych, gdziekolwiek będą się znajdować, by przerwały działania
wojenne i złożyły broń, jak również wydać wszelkie inne rozkazy, których może zażądać dowódca
naczelny w celu zadośćuczynienia warunkom kapitulacji.
Niezwłocznie po kapitulacji rząd japoński odeśle jeńców wojennych, i internowane osoby cywilne do
miejsc bezpiecznych, które będą wskazane, skąd osoby te będą mogły być szybko przejęte na pokłady
transportowców sojuszniczych..
Ostateczna forma rządzenia w Japonii zostanie zadecydowana zgodnie z deklaracją poczdamską przez
wyrażoną swobodnie wolę narodu japońskiego.
Siły zbrojne mocarstw sojuszniczych pozostaną w Japonii do czasu, aż zostaną osiągnięte postulaty
deklaracji poczdamskiej” *.
* „Prawda” z 12.VII.1945 r.
Należy dodać, iż nim jeszcze doszło do tej wyjaśniającej wymiany not, w Tokio rozegrało się wiele
dramatycznych i pełnych napięcia wydarzeń, które miały poważny i bezpośredni wpływ na decyzje
zapadające w sferach politycznej góry Japonii, od których zależeć miały dalsze losy kraju. Już 8 sierpnia,
wkrótce po przekazaniu do Tokio ostrzeżenia Mołotowa, premier Sudzuki usiłował zwołać nadzwyczajne
posiedzenie swego gabinetu, ale na próżno. Większość ministrów okazała się czy
też starała się udawać,
że jest nieuchwytna. Mijały godziny. Wreszcie 9 sierpnia przed południem, około godziny 10.30 w pałacu
cesarskim rozpoczęło się nadzwyczajne posiedzenie Najwyższej Rady Wojennej. Wielka Tajna Rada,
czyli tzw. Wielka Szóstka obradowała już od kilku dni niemalże nieustannie. Pierwszy zabrał głos premier
Sudzuki, Po poinformowaniu zebranych o fakcie wypowiedzenia wojny Japonii przez ZSRR i wkroczenia
wojak radzieckich do Mandżurii, premier oświadczył, iż biorąc pod uwagę ten fakt, jak też zrzucenie
przez Amerykanów bomby atomowej na Hirosimę oraz to, że flota morska Japonii i jej lotnictwo przestały
już w zasadzie istnieć, Nipponowi pozostało już tylko przyjęcie deklaracji poczdamskiej i kapitulacja. W
podobnym duchu wypowiedział się również admirał Mitsumasa Jonai, domagając się jedynie wyraźnego
wyjaśnienia sprawy losu cesarza po kapitulacji kraju. Następni mówcy: minister wojny generał Anami i
szefowie sztabów sił lądowych i marynarki wojennej: generał Umedzu i admirał Tojoda byli już mniej
pewni siebie tak jak poprzednio, nadal jednak uważali, iż Japonia może zgodzić się na złożenie broni
jedynie pod warunkiem zrezygnowania przez sprzymierzonych z zamiaru okupacji Nipponu. Zebrani nie
wiedzieli jeszcze, iż w tym właśnie czasie nad Nagasaki wybuchła druga amerykańska bomba atomowa.
Warto dodać, iż w pewnym momencie, gdy premier zapytał generała Anami, czy gwarantuje on sukces w
totalnej obronie według planu „Ketsy-Go”, ten odpowiedział:
„Nie... ale mogę stwierdzić, z całą odpowiedzialnością, iż potrafimy zadać wrogowi niezwykle ciężkie
straty”.
W chwili gdy posiedzenie dobiegało końca, dyrektor Biura Informacyjnego, Simomura, działając na
osobiste polecenie premiera, przyjęty został na audiencji przez cesarza. Bawił w gabinecie władcy przez
ponad 2 godziny, choć przestrzegany dotąd z całą surowością etykiety dworskiej zwyczaj nie pozwalał na
dłuższe przebywanie sam na sam z boskim Tenno jak przez pół godziny. To, o czym wówczas
rozmawiano w gabinecie cesarza, nie zostało nigdy ujawnione. Faktem było tylko to, iż natychmiast po
powrocie od cesarza dyrektor Simomura oświadczył swym przyjaciołom, że władca wyraził zgodę na
zabranie głosu przez radio w celu ogłoszenia swym poddanym decyzji w sprawie złożenia broni lub też
kontynuowania wojny. Cesarz przyjął też zaproszenie premiera na wzięcie udziału w najbliższym
posiedzeniu Rady. Jaka konkretnie miała być decyzja cesarza, Simomura nie powiedział. Dodał tylko, że
członkowie Najwyższej Rady Wojennej powinni się nie rozchodzić i czekać na przybycie cesarza.
Tak od godziny 23.30, prawie przed północą w dusznym schronie przeciwlotniczym pałacu
cesarskiego 24 najbardziej wpływowych ludzi Japonii czekało na nadejście władcy. Pomieszczenie, w
którym odbyć się miało posiedzenie, stanowiła mała półokrągła salka, chroniona ponad 15-metrowym
stropem i 7-metrowymi ścianami z żelazobetonu. Było tu wilgotno i duszno.
Nie uprzedzajmy jednak faktów. Nim bowiem Simomura wrócił od cesarza, jego koledzy z
Najwyższej Rady mieli już za sobą wystarczająco długą i męczącą dyskusję, dla której mottem mogłyby
być słowa premiera Sudzuki:
„Ciosem wstrząsającym - stwierdzał wówczas premier - była bomba atomowa zrzucona na Hirosimę.
Przystąpienie dziś rano ZSRR do wojny stawia nas ostatecznie w sytuacji bez wyjścia i czyni
niemożliwym dalsze kontynuowanie wojny”.
A więc pozostawała już tylko kapitulacja. Przedstawiciele armii mówili jednak wciąż jeszcze „nie” lub
milczeli, gdy przygważdżano ich do muru rzeczowymi argumentami. Zarówno to „nie”, jak i próba
dyplomatycznego milczenia zaczęła wkrótce wyprowadzać innych z równowagi.
„Dlaczego milczycie - zwrócił się w pewnym momencie do generała Anami admirał Jonai. - Przecież
niczego w ten sposób nie uzyskamy”.
Dyskusja trwać miała zresztą dalej, choć na nieco innym forum i w nieco innym gronie. O 14.30
rozpoczęło się bowiem jednak, i tak już znacznie opóźnione, nadzwyczajne posiedzenie Rady Ministrów,
którego jedynym punktem porządku obrad była znów sprawa przyjęcia lub odrzucenia deklaracji
poczdamskiej. Dwaj główni oponenci - Togo i Anami nadawali ton całej dyskusji. Togo podkreślał fakt
gwałtownego wyczerpywania się wszelkich rezerw kraju, mówił o kurczeniu się racji żywnościowych,
stawiającym ludność w obliczu klęski głodu. Przysłuchujący się uważnie wystąpieniu ministra spraw
zagranicznych, generał Anami przyznawał, iż Togo mówi prawdę, ale jednocześnie domagał się, aby nie
składać broni przed stoczeniem rozstrzygającej bitwy, której - według Anami - jeszcze nie było, a która
odwrócić może zdecydowanie bieg wydarzeń wojennych, przynosząc Japonii zwycięstwo. Głos zabierali
inni, wypowiadając się bądź w duchu Togo, bądź tak jak Anami. O godzinie 17.30 zarządzono godzinną
przerwę, po czym wznowiono obrady gabinetu.
Jeden z mówców, minister spraw wewnętrznych, sprzeciwił się przyjęciu deklaracji poczdamskiej i
kapitulacji, wyraźnie ostrzegając zebranych przed możliwością - w razie innego biegu wydarzeń -
zbrojnego wystąpienia przeciwko rządowi części armii a zwłaszcza młodych oficerów, którzy nie zgodzą
się nigdy na hańbę poddania się wrogowi. W końcu obrady przerwano nie osiągając żadnego
porozumienia, żadnego wspólnego stanowiska. O wszystkim zadecydować miał cesarz.
Dopiero o godzinie 23.50 Hirohito zjawił się wśród zebranych członków Rady, dostojników swego
dworu i rządu. Liczący wówczas 44 lata cesarz ubrany był w mundur generalski koloru khaki. Gdy cesarz
zajął przeznaczone dlań miejsce, premier Sudzuki poprosił sekretarza generalnego gabinetu, Hisatsune
Sakomidzu, o odczytanie pełnego tekstu deklaracji poczdamskiej. Później zaś, z poczuciem
nieukrywanego zdenerwowania, przeprosił cesarza za to, iż ani jego gabinet, ani Najwyższa Rada
Wojenna nie potrafiły same, bez absorbowania władcy, rozstrzygnąć sprawy - co powinna uczynić
obecnie Japonia, kapitulować czy walczyć dalej, bez względu na konsekwencje tego kroku. Niemożność
znalezienia odpowiedzi zmusiła zebranych do odwołania się do najwyższego autorytetu kraju, boskiego
Tenno. Teraz przyszedł czas na prezentację stanowisk, poglądów i racji poszczególnych dostojników. Za
kapitulacją wypowiedział się zdecydowanie minister Togo. Poparł go, admirał Jonai i baron Hiranuma.
Przeciw - podobnie jak dotąd - byli Anami, Umedzu i Tojoda, choć byli już nieco mniej apodyktyczni i
pewni siebie.
„Pozostaje nam tylko droga walki - mówił generał Anami - i ostatnia bitwa, jaką trzeba będzie stoczyć
na terenie macierzy. Być może, nie przyniesie ona zwycięstwa, ale w historii japońskiego narodu zapisze
się nieśmiertelnym czynem stu milionów, którzy gotowi są polec w obronie honoru.
Zbyt wielu Japończyków złożyło życie za Cesarza, by ich ofiara miała iść na marne (...). Sto milionów
Japończyków gotowych jest polec w obronie honoru, ku chwale naszej rasy. I to przejdzie do historii”.
„Chociaż przystąpienie ZSRR do wojny - stwierdził generał Umedzu - stwarza poważną sytuację, nie
wpływa to jednak na przygotowanie do ostatniej bitwy na terenie macierzystego kraju (...). Jeżeli chodzi o
ataki atomowe, to może je powstrzymać odpowiednia obrona przeciwlotnicza. W każdym razie
gromadzimy siły do przyszłych operacji i w swoim czasie przejdziemy do kontrataku”.
„Nie możemy powiedzieć - mówił admirał Tojoda - że ostateczne zwycięstwo jest rzeczą pewną, ale
jednocześnie nie wierzymy, byśmy mieli zostać całkowicie pokonani”.
Przypierani do muru wypowiedziami bardziej trzeźwych polityków, przedstawiciele armii uporczywie
wypowiadali się przeciw złożeniu broni, przyznawali jednaki iż sytuacja sił zbrojnych i narodu jest
niezwykle trudna. Swą zgodę na rozpoczęcie rozmów pokojowych z aliantami uzależnili od wstępnego
zagwarantowania przez Waszyngton, Londyn, Moskwę i Czungking:
- poszanowania praw tronu cesarskiego japońskiego monarchy;
- prawa Japonii do samodzielnego i niekontrolowanego rozbrojenia;
- zasady, iż sądzić Japończyków za przestępstwa wojenne będą mogły tylko sądy japońskie;
- praw Japonii do ograniczenia wysokości kontyngentów wojsk okupacyjnych.
Był już 10 sierpnia, godzina 2.00 w nocy. Widząc, iż tocząca się tu dyskusja do niczego nie
doprowadzi, premier Sudzuki wstał i zbliżając się do cesarza, zgiął stare plecy w głębokim ukłonie.
„W tych warunkach pozostaje mi - oświadczył - z całą należną pokorą stanąć u stóp tronu i błagać
dostojną Mądrość cesarską o rozsądzenie sporu zgodnie z decyzją Jego Cesarskiej Mości”.
I wreszcie głos zabrał sam cesarz, też uważając widocznie, iż przedłużanie tej dyskusji nic już
właściwie nie da i dać nie może.
„Przemyślałem sprawę z całą powagą - mówił Hirohito nie ukrywając silnego wzruszenia i wilgotności
oczu - i uznałem, że kontynuowanie wojny może oznaczać tylko ruinę dla narodu, dalszy rozlew krwi i
okrucieństwo. Nie mogę dłużej znieść cierpień mego niewinnego ludu. Zakończenie wojny jest jedyną
drogą do odbudowania pokoju światowego, uwolnienia narodu od ciężkiej niedoli, która stała się jego
udziałem. Kraj nie jest przygotowany do obrony. Jak potwierdzają fakty, istniała zawsze rozbieżność
między zapowiedziami kierownictwa armii a ich wykonaniem.
Smutek ogarnia mnie, gdy myślę o poddanych, którzy służyli mi tak wiernie, o żołnierzach i o
marynarzach zabitych lub rannych na odległych polach bitewnych i o rodzinach, które straciły swoje
doczesne dobra - a często i życie - w czasie nalotów w swym kraju. Czyż trzeba mówić, że nie do
zniesienia dla mnie jest rozbrojenie dzielnych i lojalnych wojowników Japonii i ukaranie ich jako
sprawców wojny? Ale teraz oto nadszedł czas, kiedy musimy znieść to, co jest nie do zniesienia.
Kiedy sięgam do przeszłości, kiedy myślę o uczuciach mego przodka, cesarza Meiji, o tym, co
przeżywał w czasie interwencji trzech mocarstw, to dławię moje łzy i aprobuję propozycję przyjęcia
sojuszniczej deklaracji na podstawach przedstawionych przez ministra spraw zagranicznych”.
Cesarz skończył. Odwrócił się i opuścił salę posiedzeń. Była godzina 2.00 w nocy. Zebrani jeszcze
jakiś czas pozostali w milczeniu, które przerywał tylko trudno stłumiony szloch. O godzinie 2.30 zaczęto
się wreszcie rozchodzić.
I znów mijały godziny. W Ministerstwie Wojny generał Anami zebrał swych wiernych
współpracowników, relacjonując im przebieg niedawnych posiedzeń najwyższego kierownictwa kraju.
Ariami nie krył swego przygnębienia, jak też nie szczędził ostrych słów potępienia dla tych, którzy - jego
zdaniem - zbyt łatwo i szybko stracili wiarę w zwycięstwo i zdołali omotać cesarza siecią swych
defetystycznych intryg. Generał wyraźnie nie popierał tego, oo się już stało, ale jednocześnie apelował o
spokój i rozwagę, odradzając swym, co bardziej krewkim, oficerom jakąś myśl o buncie czy jawnej
dezaprobacie dla zapadłych już, przy współudziale cesarza, ważkich decyzji, bez względu na ich sens i
charakter. Zebrani w Ministerstwie Wojny przedstawiciele armii wiedzieli, iż sytuacja wewnętrzna kraju
przestała być już stabilna, i że nastroje ludności też ulegają z godziny na godzinę radykalnym zmianom.
Za oknami słychać było nieustanne wybuchy. Na Tokio jak też na dziesiątki innych większych i średnich
miast Japonii, sypał się z góry grad amerykańskich bomb burzących i zapalających. Wielka fala
superfortec B-29 z białymi gwiazdami na skrzydłach dokonała akurat tego dnia kolejnego, zmasowanego
nalotu na Japonię. Wojskowi dowiedzieli się też, iż premier Sudzuki i minister Togo nawiązali przed
chwilą, za zgodą cesarza, kontakt z aliantami, powiadamiając ich o zamiarze rządu japońskiego przyjęcia
deklaracji poczdamskiej. Odpowiedzi sprzymierzonych spodziewano się w dniu 11 sierpnia wieczorem.
Tak więc rząd i dwór wyraziły już w zasadzie swą wolę zakończenia wojny. Armia milczała jednak
dalej, nie ujawniając swego stanowiska. W kraju, kierowanym dotąd z żelazną dyscypliną według
jednolitych, z góry wytyczonych założeń i dyrektyw, zaczął wytwarzać się chaos i dezorganizacja. W
miejscu jednolitej, skoncentrowanej w ręku armii władzy centralnej powstały nagle dwa, wyraźnie
konkurujące ze sobą, ośrodki dyspozycyjne. Ich działania zaczęły iść rozbieżnym torem. Zarówno zresztą
rząd, jak też przedstawiciele kół wojskowych starali się, aby naród wiedział jak najmniej o toczącej się
między nimi rozgrywce. Stąd też publikowane w prasie komunikaty z posiedzeń Rady czy gabinetu były
tak enigmatyczne, mało spójne i konkretne, iż nic z nich właściwie nie wynikało: Wojskowi nadal zresztą
publikowali swe mobilizacyjne apele i instrukcje totalnej walki, rząd zaś nawiązywał zakulisowe
rozmowy z aliantami. Dopingiem dla tych ostatnich wysiłków były zresztą coraz bardziej widoczne
sukcesy Armii Radzieckiej w Mandżurii oraz docierające do Tokio, tajnymi kanałami z Waszyngtonu,
wieści o możliwości dokonania w dniach 13 i 16 sierpnia dwóch dalszych ataków atomowych na
Japonię*. Wiadomości te zostały później sprawdzone i okazały się prawdziwe. Na wyspie Tinian stały już
dwie superfortece B-29 gotowe do zabrania dwóch nowych bomb ,.A” dostarczonych tu z USA. Dla
wszystkich było jasne, iż już najbliższe godziny będą musiały przynieść ostateczne rozstrzygnięcie, na
które czekała nie tylko Japonia, ale i cały świat. Większość polityków była już przekonana, iż lada chwila
wojna zostanie zakończona.
* W. T. Kowalski: Wielka Koalicja. 1941-1945. Warszawa 1974.
Spisek
A tymczasem w jednym z tajnych pomieszczeń schronu Ministerstwa Wojny zebrało się grono
15 oficerów, zdecydowanych przeciwników idei kapitulacji. Zebraniu przewodniczył szwagier ministra
generała Anami, pułkownik Masahiko Takesita. Jego prawą ręką był niezwykle energiczny major
Kendzi
Hatanaka. Zebrani postanowili obronić kraj przed „pacyfistyczną zdradą” i zrobić wszystko, co jeszcze
tylko było możliwe, dla kontynuowania wojny aż do zwycięstwa. Ułożono plan działania. Zgodnie z nim
miano doprowadzić do „uwolnienia” cesarza od wpływu i presji zdrajców, skłonienia „uczciwych”
członków gabinetu do odrzucenia idei kapitulacji. Po to jednak, aby można było wszystko to zrealizować,
należało zlikwidować „jawnych zdrajców”, którzy zdołali już sprzedać Nippon Amerykanom. Na listę
ludzi, których należy jak najszybciej zgładzić, w imię ratowania ginącego imperium, spiskowcy wpisują
pospiesznie nazwiska czołowych osobistości gabinetu: premiera - generała Sudzuki, admirała Jonai,
ministra spraw zagranicznych - Togo-, strażnika tajnej pieczęci - markiza Kido, członka Izby Parów -
księcia Konoje, przewodniczącego Tajnej Rady - barona Hiranumy, dyrektora Biura Informacji - Hirosi,
sekretarza stanu w MSZ - Sigemitsu i wielu jeszcze innych przedstawicieli kół politycznych i dworskich
Tokio. Do spisku wciągnąć miano w ciągu kilku następnych godzin setki młodych oficerów, zwłaszcza z
dwóch dywizji gwardii cesarskiej, stacjonujących w stolicy. Ich zadaniem miało być wykonanie wyroku
śmierci na zdrajcach oraz wzięcie udziału w dalszych) działaniach tej akcji. Otóż dowodzone przez
oficerów - uczestników spisku oddziały gwardii cesarskiej otoczyć miały pałac cesarski i usunąć stąd
poprzednie straże oraz załogę policyjną, a także zdobyć wszystkie ważniejsze gmachy państwowe w
Tokio a zwłaszcza budynek radiowej rozgłośni tokijskiej, skąd kapitulanci mogli nadać wezwanie do
złożenia broni, a spiskowcy natomiast mogli apelować o kontynuację walki. Pułkownik Takesita zapewnił
zebranych spiskowców, iż mogą liczyć w swym działaniu na pomoc ministra wojny, generała Anami, i
szefa sztabu generalnego, generała Umedzu. Obiecał też, iż według jego rozeznania większość wyższych
dowódców tokijskiego garnizonu przyłączy się do akcji, mającej na celu ratowanie Japonii przed hańbą
kapitulacji.
Zagrzani słowami Takesity oficerowie ruszyli do swych jednostek wierząc, iż już za kilka najdalej
godzin zmienią bieg wydarzeń, zaprogramowanych przez ludzi o wiele od nich potężniejszych.
A tymczasem 12 sierpnia około godziny 18.30 odebrano w japońskim MSZ tekst depeszy z treścią
odpowiedzi rządu Stanów Zjednoczonych na notę japońską z 10 sierpnia. Treść noty minister Togo
przekazał natychmiast premierowi i członkom Tajnej Rady, zatajając początkowo przed innymi fakt jej
otrzymania. Stąd też oficjalna data otrzymania opiewała - według odpowiedniego urzędowego stempla -
na 13 sierpnia, rano. Minister Togo wypowiedział się jednocześnie za szybkim przyjęciem warunków noty
alianckiej. Ostrzegł przy tym swoich kolegów z rządu, iż jakakolwiek zwłoka może tylko pogorszyć
sprawę stosunku sprzymierzonych do Japonii, a co więcej grozi poważnymi komplikacjami natury
wewnętrznej. Togo wspomniał, iż doszły go wieści o nowym spisku młodych oficerów, którzy wzorem lat
1932 i 1936 chcą raz jeszcze wziąć losy kraju w swe ręce. „Grozi nam bunt armii” - mówił Togo,
wzywając do pośpiechu.
A tymczasem 12 sierpnia o godzinie 10.00 w gabinecie generała Anami w Ministerstwie Wojny
zjawiła się delegacja oficerów, w której imieniu głos zabrał pułkownik Masahiko Takesita, stwierdzając:
„Nie możemy dopuścić do kapitulacji. Wojna nie jest jeszcze przegrana. Minister wojny, który
wyraziłby zgodę na hańbę złożenia broni, powinien najpierw popełnić seppuku”.
Takesita mówił dalej, iż tak jak on myśli wielu innych ludzi w Japonii, podając jako przykład grupę
studentów wyższej szkoły przemysłowej w Jokohamie, którzy też oświadczyli, iż wystąpią z bronią w
ręku przeciwko kapitulantom. A generał Anami milczał. Wśród oficerów zaczęło panować
zdenerwowanie. Major Kendzi Hatanaka zaczął nawet grozić ministrowi, że jeżeli nie wypowie się za
spiskiem wojskowym mającym na celu ratowanie kraju, to i on może zginąć. Inny ze spiskowców, szef
sztabu operacyjnego armii lądowej, generał Arao, stwierdził, iż dalej należy prowadzić wojnę, za zgodą
cesarza lub nawet wbrew jego woli, ale za to na pewno w imię ratowania
jego praw do tronu. Spiskowcy domagali się, aby na czele sprzysiężenia wojskowego stanęli: minister
wojny - generał Amami, szef sztabu generalnego wojsk lądowych - generał Umedzu, dowódca
wschodniego okręgu wojskowego - generał Tamaka i dowódca 1 dywizji gwardii cesarskiej - generał
Mori. Przewrotu wojskowego dokonać miano już następnego dnia, 13 sierpnia 1945 r. o godzinie 10.00
rano. Mimo nalegań oficerów generał Anami nie zdeklarował się za spiskiem, żądając przedstawienia mu
szczegółowego planu działania. Spiskowcy opuścili gabinet ministra obiecując zjawić się tu ponownie za
kilka godzin. Tak też zresztą uczynili. Ale gabinet ministra zastali pusty. Generał Anami brał już bowiem
udział w kolejnym posiedzeniu Najwyższej Rady Wojennej a następnie gabinetu.
Tymczasem spiskowcy nie próżnowali. Mimo braku kontaktu z generałem Anami, wykorzystując
własne kanały i kontakty, przekazali rankiem 13 sierpnia prasie tokijskiej, zredagowany rzekomo w
cesarskiej kwaterze głównej japońskich sił zbrojnych, komunikat wzywający armię i cały naród japoński
do stawienia najeźdźcom amerykańskim bezwzględnego, totalnego oporu. Komunikat w sposób
bezkompromisowy odrzucał warunki deklaracji poczdamskiej. Cel autorów treści tego falsyfikatu był
jasny:
„Niech Amerykanie dowiedzą się, że ich warunków Japonia nie przyjmuje. Wówczas nie czekając na
nic, uderzą rezygnując z dalszych rokowań. Japończycy, nie mając innego wyjścia, będą musieli walczyć
i... wszystko potoczy się tak jak to zaplanowali spiskowcy”.
Ludzie pułkownika Takesity mieli jednak tym razem widocznego pecha. Zupełnie przypadkiem w
gmachu centralnej agencji tokijskiej „Domei”, gdzie właśnie dostarczono tekst owego „bojowego”
komunikatu, zjawił się dyrektor Biura Informacji, Hirosi. Natychmiast, gdy tylko wpadł mu w ręce ów
papierek, dokładnie go przestudiował i po wykonaniu kilku telefonów do pałacu cesarskiego wydał
bezwzględny zakaz jego druku, o czym powiadomiono zresztą natychmiast całą prasę. W ten
sposób
dokument Takesity i Hatamaki nigdy nie doczekał się druku.
Hirosi nie ograniczył się jednak tylko do wycofania w ostatniej niemal chwili dokumentu, który mógł
okazać się prawdziwym detonatorem narodowej tragedii, ale starał się dojść i tego, kto był jego autorem.
Początkowo podejrzewał o to generałów: Amami i Umedzu. Ci jednak potrafili udowodnić, co było
zresztą zgodne z prawdą - iż z elaboratem tym nie mieli nic wspólnego. Na dalsze wyjaśnianie sprawy nie
było już jednak czasu. Sytuacja wewnętrzna kraju zaczęła się ponownie gwałtownie komplikować, co
było oczywiście tylko na rękę spiskowcom.
Kolejne posiedzenie gabinetu rozpoczęło się przed nadejściem odpowiedza amerykańskiej i przy
akompaniamencie wysiłków ministra Togo, który nie oglądając się już na nic, chciał za wszelką cenę
sprawę przyjęcia przez rząd japoński deklaracji poczdamskiej doprowadzić do finału. Wszystko zaczęło
się znów komplikować. Teraz nawet premier Sudzuki, tłumacząc się niepewnością co do planów
sojuszników wobec osoby cesarza, uważał, że należałoby wstrzymać się z podjęciem ostatecznej decyzji.
„Trzeba jeszcze raz wyjaśnić stanowisko sojuszników - replikował premier na nalegania
zdenerwowanego Togo. - Jeżeli nie zgodzą się, nie pozostaje nic poza walką”.
A tymczasem w nocy z 12 na 13 sierpnia o godzinie 0.30 w gabinecie generała Anami zjawił się
ponownie pułkownik Takesita. Raz jeszcze domagał się, aby Anami wystąpił na najbliższym posiedzeniu
rządu przeciwko podjęciu decyzji kapitulacji, a w razie odrzucenia jego veta - wezwał na pomoc armię
przeciwko zdrajcom i kapitulantom. Anami się wahał. Takesitę poparli: major Kendzi Hatanaka i
podpułkownik Masotaka Ida. Generał Anami postanowił zasięgnąć języka. Jego adiutanci dotarli do
generała Umedzu i markiza Kido z zadanym im przez generała Anami pytaniem - czy możliwe jest
jeszcze cofnięcie decyzji przyjęcia warunków sprzymierzonych? Odpowiedź była negatywna. Markiz
Kido stwierdził, iż cesarz podjął już decyzję i gdyby ją teraz odwołał, naraziłby na szwank swój honor.
Generał Umedzu oświadczył natomiast, iż nie jest już za kontynuacją wojny, bo jest to rzeczywiście
utopia. Wielkie znaczenie dla generała Anami miały tu argumenty markiza Kido, który potwierdził je w
osobistej rozmowie z generałem. Nic też dziwnego, iż generał Anami powiedział ostatecznie spiskowcom
„nie”. Mimo tego nie zrobił nic, aby im przeszkodzić w realizacji planów, o których wiedział tyle sarnio
co i najbardziej aktywni uczestnicy sprzysiężenia. Co więcej, nie zerwał z nimi kontaktu, doradzał
większą ostrożność i na zakończenie rozmowy zaprosił ich do złożenia mu ponownie wizyty za kilka
godzin.
Dzień 13 sierpnia okazał się niezwykle gorący dla japońskich polityków. O godzinie 7.00 rano
nastąpiło spotkanie dwu generałów: Anami ii Umedzu. W krótkiej rozmowie uzgodnili ostatecznie swe
stanowisko wobec spisku młodych oficerów i tych wszystkich, którzy się z nimi związali, uznając za bunt,
któremu nie można było udzielić poparcia. W dwie godziny później Anami ponownie nagabywany przez
spiskowców nie tylko odmówił im swego udziału w spisku, ale ostrzegł generałów Tanakę i Mori o
grożącym im niebezpieczeństwie. Spiskowcy zamierzali bowiem wezwać ich do Ministerstwa Wojny z
zamiarem zaagitowania do akcji lub też w razie odmowy aresztować.
Niemal natychmiast po> tym generał Anami udał się do pałacu cesarskiego, gdzie o godzinie 10.50
rozpoczęło obrady, z udziałem 24 najwyższych dostojników japońskich, kolejne nadzwyczajne połączone
posiedzenie Najwyższej Rady Wojennej i Rady Ministrów. Cesarz przybył na obrady przyodziany w
mundur wojskowy ale bez jakichkolwiek dystynkcji. Po krótkich, niewiele już wnoszących nowego,
wystąpieniach wojskowych głos zabrał premier Sudzuki, który bez dłuższych wstępów zwrócił się do
cesarza o podjęcie ostatecznej decyzji w sprawie dalszych losów kraju, w związku z nadejściem
wyjaśniającej noty amerykańskiej. Wzrok wszystkich zebranych skierowany był na Hirohito.
„Cisza w zatłoczonym, dusznym i małym pomieszczeniu stała się zupełna - relacjonują tę scenę
historycy japońscy - 24 ludzi, którzy po raz drugi oczekiwali na głos żurawia, miało świadomość, że
kończy się era, że wszystkie ofiary i zniszczenia ostatnich 44 miesięcy miały teraz przynieść swoje owoce
- upadek japońskiego imperium”.
I cesarz zabrał głos, podnosząc się powoli z miejsca i ocierając chustką widoczne dobrze łzy, nie
dającego się ukryć wzruszenia.
„Z uwagą wysłuchałem wszystkich argumentów wypowiedzianych przeciwko poglądowi, że Japonia
powinna akceptować odpowiedź sojuszników tak, jak jest ona sprecyzowana, bez dalszych wyjaśnień czy
modyfikacji, ale moje własne myśli nie uległy żadnej zmianie. Uważam, iż dalsza kontynuacja wojny nie
może przynieść nic oprócz nowych zniszczeń. Mimo iż wielu z was żywi dające się wytłumaczyć uczucie
nieufności wobec aliantów, uważam, że natychmiastowe zakończenie wojny jest korzystniejsze niż obraz
doszczętnie zniszczonego kraju. W naszej obecnej sytuacji mamy jeszcze szanse na odrodzenie narodu.
Nie przeraża mnie obawa o mój własny los. Ponieważ jednak naród japoński nie wie jeszcze o
powstałej sytuacji, zdaję sobie sprawę, iż wielu ludzi będzie wstrząśniętych, podjętą przez nas decyzją.
Nasze postanowienia mogą zwłaszcza wydać się zaskakujące dla żołnierzy. Gotów jestem uczynić
wszystko, co ode mnie zależy, by wyjaśnić im cel naszych działań.
Jest moim pragnieniem, byście wy, ministrowie stanu, przychylili się do mych życzeń i bezzwłocznie
przyjęli odpowiedź sojuszników, a po to, by lud mógł poznać moją decyzję, proszę o przygotowanie zaraz
cesarskiego reskryptu tak, by można było go nadać do narodu. W końcu wzywam każdego z was do
wytężenia wszystkich sił, byśmy mogli podołać tym trudnym dniom, które są przed nami”.
Po wygłoszeniu tych słów cesarz opuścił salę, pozostawiając zebranych własnym rozmyślaniom. Tu i
ówdzie rozległ się stłumiony szloch. Kilka osób rzuciło się na ziemię. Po chwili i inni zaczęli opuszczać
salę, wychodząc stąd - według określenia japońskiego szambelana dworu - jak pokutnicy. Wszyscy
zdawali sobie sprawę, iż ostateczna decyzja już zapadła. Tekst reskryptu cesarskiego polecono opracować
dyrektorowi gabinetu premiera Sekomidzu i jednemu z najzdolniejszych publicystów „Nippon Times”.
Opracować miano też specjalną edycję reskryptu przeznaczoną dla armii.
Mijały godziny. Pozornie wszystko było już zadecydowane. W rozgłośni radia tokijskiego czekano na
gotowy dokument, w postaci nagranego na płyty oświadczenia cesarza. Wiedziano jednak, iż reskrypt ten
przed odczytaniem musi zostać jeszcze zatwierdzony przez rząd. Miała to być już tylko zwykła
formalność. Niemniej jednak stwarzało to warunki do jeszcze jednej próby sił. I na to stawiali właśnie
spiskowcy. Niedługo po posiedzeniu Rady pułkownik Takesita mógł raz jeszcze porozmawiać z
generałem Anami.
„Niech Pan przejmie inicjatywę, generale - krzyczał niemal pułkownik - zmobilizuje wojsko. Szef
sztabu zmienił zdanie i jest przeciwko kapitulacji”.
„Nie - odparł spokojnie Anami - cesarz podjął już decyzję. Nie mam tu nic do dodania. Jako japoński
żołnierz muszę być posłuszny woli mego władcy”.
„Ależ Panie generale - nie dawał za wygraną Takesita - będzie jeszcze posiedzenie Rady Ministrów dla
formalnego przyjęcia dokumentu. Ma Pan wielką okazję, może Pan podać się do dymisji. Jeżeli złoży Pan
rezygnację, nastąpi upadek rządu, a wówczas nie będzie można zakończyć wojny. Czy zgodzi się Pan
złożyć dymisję?”.
„Nie!” - odparł Anami. - Nawet jeżeli zrezygnuję, wojna i tak się zakończy. To jest pewne. Jeżeli
zrezygnuję, to... to nigdy nie zobaczę cesarza”.
W chwilę później, około 15.30 generał Anami zarządził odprawę w Ministerstwie Wojny.
„Cesarz powiadomił nas o swej decyzji - stwierdził minister - nie mam więc innego wyboru, jak być jej
posłusznym. Każdy, kto się z tym nie zgadza, może to zrobić, ale po moim trupie”.
Anami nie dodał już, iż nieco wcześniej zapewnił cesarza, do którego doszły słuchy o niepokojach w
wojsku, iż ręczy za siły lądowe, talk jak admirał Jonai ręczył za spokój w marynarce wojennej. Po tym
właśnie oświadczeniu generał Anami i jego najbliżsi współpracownicy z kierownictwa Ministerstwa
Wojny podpisali - a stało się to już około godziny 14.30 - akt lojalności wobec cesarza.
A tymczasem po południu dnia 13 sierpnia radio San Francisco nadało komunikat, w którym rząd
Stanów Zjednoczonych oskarżał Tokio o celowe zwlekanie z odpowiedzią na żądanie aliantów i
przeciąganie struny. W komunikacie znalazło się też ostrzeżenie sugerujące, iż taka polityka może drogo
Japonię kosztować. Tego samego dnia, 13 sierpnia, nad Japonią pojawiły się ponownie, po dwudniowej
przerwie, setki amerykańskich superfortec B-29, zrzucając tysiące bomb burzących i zapalających na
Tokio i inne miasta. Poważnie ucierpiał wówczas zwłaszcza wielki region przemysłowy Keihin, położony
między Tokio a Jokohamą. Zniszczono m.in. wielkie zakłady przemysłowe Kawasaki i niemal wszystkie
tokijskie lotniska i dworce kolejowe. Towarzyszące bombowcom amerykańskim myśliwce atakowały, w
locie koszącym z broni pokładowej, szosy i pociągi.
Kraj ogarniać zaczęła stopniowo panika. Wśród ludności krążyć zaczęły pogłoski, iż lada chwila ma
być zrzucona przez wroga trzecia bomba atomowa, tym razem na Tokio. Niepokój ten pogłębiały
oficjalne komunikaty radia Tokio, nadawane co pewien czas, a apelujące o szczególną ostrożność:
„Chrońcie się nawet na widok jednego wrogiego samolotu! Zamykajcie szczelnie schrony! Noście
białą odzież, która lepiej chroni przed oparzeniami niż ciemna!”.
Gubić zaczęli się też i politycy. Wiele zamieszania w kołach politycznych Tokio sprawiła informacja,
nie sprawdzona zresztą do końca i nie potwierdzona przez żadne oficjalne źródło, jakoby generał Mac
Arthur oświadczyć miał w swej kwaterze na Filipinach, że nie zobowiązuje się do zachowania cesarstwa
w Japonii d praw do tronu dla Hirohito i jego następców. Wieść tą podchwycili natychmiast przeciwni
kapitulacji generałowie, aby raz jeszcze usiłować storpedować wysiłki polityków zmierzające do
zakończenia wojny.
W nocy z 13 na 14 sierpnia generałowie Amami i Umedzu złożyli niespodziewaną wizytę premierowi
Sudzuki. W długiej, burzliwej rozmowie starali się go przekonać, aby wymógł na cesarzu odstąpienie od
powziętej już decyzji przyjęcia warunków sprzymierzonych. Proponowali, aby rząd wystosował nową
notę do rządu Stanów Zjednoczonych i rządów pozostałych trzech wielkich mocarstw: Wielkiej Brytanii,
ZSRR i Chin, w której miał być postawiony zasadniczy warunek zachowania w Japonii cesarstwa i
władzy panującej dynastii. Premier się wahał. Ale obecny przy rozmowie minister Togo kategorycznie
odrzucił żądanie wojskowych. Wiedział bowiem, iż sprzymierzeni nie pójdą już na żadne dyskusje i każda
zwłoka w przyjęciu ich poprzednich warunków nic już nie da, a może jedynie bardzo drogo Japonię
kosztować. Ostatecznie, około 2.00 w nocy, generałowie zrezygnowali, oświadczając premierowi, iż jego
decyzja utrzymania w mocy poprzednich ustaleń doprowadzi do wewnętrznych zamieszek i chaosu.
Wstał świt dnia 14 sierpnia. O godzinie 10.00 rano miało odbyć się w rezydencji premiera kolejne
posiedzenie gabinetu. Gdy wszyscy ministrowie zebrali się już w wyznaczonym na posiedzenie
pomieszczeniu, przybył - prosto z pałacu cesarza - premier Sudzuki, oświadczając, iż posiedzenie zostało
odłożone. Przed nim odbędzie się bowiem jeszcze jedna narada u cesarza.
„Konferencja rozpoczyna się przed godziną 11.00 - relacjonuje przebieg narady Robert Guillain. - W
schronie pałacowym spotykają się prawie te same osoby, które uczestniczyły w konferencji cesarskiej 9
sierpnia. Tylko cywile - którym nie starczyło czasu na przebranie się w obowiązujące żakiety - przybyli za
specjalnym zezwoleniem w marynarkach. Tym razem generał Anami po kilku słowach oddaje głos
szefowi sztabu armii generałowi Umedzu. Ten, poparty przez szefa sztabu marynarka admirała Tojodę,
wyraża ponownie gorący sprzeciw wobec kapitulacji, której nie towarzyszą niezbędne gwarancje i która
nie zapewnia jednoznacznie utrzymania dynastii. Podczas tego wystąpienia wyraźnie wyczuwa się
milczącą wrogość większości obecnych osobistości. Decyzji o epokowym wymiarze nie można jednak
podjąć większością głosów. Każdy zdaje sobie sprawę, że istota problemu sprowadza się do tego, czy
armia nie zamierza odmówić kapitulacji i podnieść buntu, wciągając do rewolty dobrowolnie bądź siłą
masy. Wiarygodne informacje wskazują, że od przeszło doby trwają przygotowania grup ekstremistów do
zamachu stanu i że ich poczynania wspiera lotnictwo specjalnych oddziałów samobójczych. Należy więc
przede wszystkim przekonać armię o bezowocności dalszego oporu.
Interweniuje cesarz. Jego głos wydaje się jeszcze bardziej energiczny niż przed pięciu dniami, ale i on
znajduje się u kresu wytrzymałości nerwowej: przemawia ze łzami w oczach. Udzielał konsekwentnego
poparcia propozycjom ministra Togo, który prowadził grę stanowczo, a zarazem odważnie i zręcznie.
Hirohito zdecydowanym tonem wyraża życzenie, by rząd przyjął odpowiedź Waszyngtonu jako wiążącą -
bez żądania od Amerykanów nowych wyjaśnień. Wszyscy pojmują, że życzenie władcy jest rozkazem.
Cesarz milczy chwilę, ręką w białej rękawiczce przecierając okulary zwilżone łzami. Następnie podejmuje
wątek swego zaimprowizowanego wystąpienia. Z głęboką sympatią - oświadcza - odnosi się do uczuć
dowódców armii i marynarki, którzy w latach zmagań militarnych tylekroć dowiedli, że dla słowa
«kapitulacja» nie ma w japońskim kodeksie honorowym miejsca. Jednakże ponad sto miast na całej
przestrzeni kraju zostało zmiecionych z powierzchni ziemi, naloty spowodowały śmierć setek tysięcy
ludzi i przysporzyły nieszczęść milionom poddanych cesarstwa. Nawet w tej chwili może uderzyć w
stolicę bomba atomowa... «O ludzie myślę (...). Nie mogę dłużej patrzeć na jego niekończące się ofiary i
cierpienia» - dodaje cesarz. Obecni słuchają ze spuszczonymi głowami, zalani łzami. Sam władca,
mozolnie wyrzucający z siebie ciężkie słowa, nie przestaje ocierać łez, wolno spływających
mu po
policzkach. Spokojniejszym już głosem zaczyna mówić o «nowej Japonii» - która będzie członkiem
międzynarodowej społeczności i poświęci się sprawie pokoju. Aby ocalić kraj od straszliwej katastrofy,
pozostaje dziś - podkreśla dobitnie - tylko jedna droga: przyjęcie deklaracji poczdamskiej. «Cokolwiek
może mnie spotkać osobiście, jestem zdecydowany znieść to, co jest nie do zniesienia (...). Na mocy
władzy, jaka mi jest dana, kładę kres tej wojnie».
Decydujące słowa. Słowa, które mogą obrócić się przeciw cesarzowi, albowiem ujawniając teraz
potęgę swej władzy, nie potrafił jej wykorzystać w 1941 r., by zapobiec wojnie. Słowa, które zarazem
mogą być rozgrzeszeniem, gdyż w ogólnym chaosie władca jako jedyny wykazał się dalekowzrocznością
historycznego spojrzenia, zrozumieniem dla nauki płynącej z wydarzeń i umiejętnością przezwyciężenia -
najpierw w samym sobie - biernej postawy, odważnie narzucając otoczeniu i krajowi swą decyzję.
Konferencja kończy się postanowieniem, że Hirohito wygłosi przez radio przemówienie do narodu,
przedstawiając swą wolę. Nigdy dotąd w historii Syn Nieba nie zwracał się bezpośrednio do swego ludu
ani też nigdy nie dał mu możliwości usłyszenia brzmienia swego głosu. Późnym popołudniem gabinet
opracowuje tekst ostatecznej odpowiedzi Japonii na ultimatum poczdamskie, która tym razem jest w
istocie rzeczy akceptacją bezwarunkowej kapitulacji. Wieczorem cesarz przystawia pod nią swą pieczęć i
tekst w wersji angielskiej zostaje przekazany aliantom via Berno i Oslo.
Wystąpienie radiowe Hirohito przewidziano na dzień 15 sierpnia w południe, lecz zapada decyzja, by
dla oszczędzenia cesarzowi trudu przejazdów nagrać je na płytę w przeddzień wieczorem. Po godzinie
21.30 zjawia się więc w pałacu grupa techników «Radia Tokio» pod kierownictwem szefa Biura
Informacyjnego Simomury Kainana. W apartamentach cesarskich, przeniesionych do usytuowanego
pośrodku parku ocalałego pawilonu japońskiego, następuje nagranie historycznych płyt. Tekst
przemówienia przygotował na podstawie wypowiedzi cesarza na dwu ostatnich konferencjach cesarskich
sekretarz generalny gabinetu Sakomidzu. Wskutek trudności technicznych (pierwsze nagranie było
niezbyt udane i trzeba je było powtórzyć) i że względu na wymogi protokolarne nagranie kończy się
dopiero po północy”.
Należy dodać, iż o tym, co działo się w pałacu cesarskim, nikt nic w Tokio nie wiedział. Ani
mieszkańcom Tokio, ani całej Japonii nie znane były losy politycznych zmagań między zwolennikami
kapitulacji a szermierzami kontynuowania wojny, jak też treść dokumentów, kursujących już między
Tokio a stolicami wielkich mocarstw sprzymierzonych. Ale nagle... wszystko to przestało być -
przynajmniej w jakiejś części - tajemnicą. Otóż w dniu 14 sierpnia Amerykanie zdenerwowani japońską
„grą na zwłokę” - bo tak odbierali upływający czas, w którym gabinet japoński nie mógł się ostatecznie
zdecydować na przyjęcie deklaracji poczdamskiej - postanowili zagrać w otwarte karty. Nad Tokio
pojawił się, lecąc na bardzo wysokim pułapie, ledwie widoczny gołym okiem, samotny bombowiec B-29.
Tych, którzy zdołali go w porę zauważyć, ogarnęła panika. Czyżby bomba atomowa na Tokio? Ale nie!
Nagle bowiem zamiast bomby czy bomb... na miasto spadła biała lawina setek tysięcy ulotek.
Informowały one naród japoński, iż wojna zbliża się do końca, że rząd japoński wyraził już w zasadzie
zgodę na kapitulację... tylko nie wiadomo dlaczego zwleka z momentem podania tego do publicznej
wiadomości.
„Do Japończyków - stwierdzała m. in., owa ulotka: Amerykańskie samoloty nie rzucają dziś na was
bomb. Rzucają ulotki, gdyż japoński rząd zgodził się na kapitulację. Każdy Japończyk ma prawo znać jej
warunki (...). Wasz rząd może obecnie natychmiast zakończyć wojnę...”.
W Tokio zawrzało. Coś nagle trzasło, załamało się, pękło w świadomości wielu tysięcy ludzi. Wszyscy
mieli już dosyć tej przeklętej wojny, która zamiast wspaniałego, błyskawicznego zwycięstwa przyniosła
Japonii gorycz straszliwej klęski, okupionej na dodatek zagładą wielkiej liczby ofiar. Każdy zaczął nagle
zadawać sobie cisnące się na usta pytania: po co była ta wojna, po co był ten marsz najpierw w głąb Chin,
a potem dalej w głąb Azja Południowo-Wschodniej, po co te setki tysięcy japońskich grobów rozsianych
po wszystkich niemal wyspach południowego Pacyfiku, w Indochanach, Indiach Holenderskich, Birmie,
Indiach, Filipinach, po co te zamienione w pustynie miasta japońskie? Czy po to, aby kraj musiał nagle
stanąć w obliczu możliwości lądowania Amerykanów pod Tokio czy Rosjan na Hokkaido? Ale mimo
oczywistego niemal dla wszystkich bezsensu tej wojny u wielu rodziła się rozpacz, determinacja i...
następne pytanie, co stanie się jutro? Obok samurajskiej ideologii, którą przez wieki wpajano milionom
Japończyków, według której śmierć była lepsza od klęski, zaczynał też dawać o sobie znać zwykły, ludzki
strach podniecony latami propagandy, w myśl której wróg po zajęciu wysp japońskich dokona tu
makabrycznej rzezi, mordując, grabiąc, paląc i gwałcąc. I tak rodziło się trzecie pytanie... może więc
lepiej jednak walczyć dalej?
Stolicę ogarniać zaczął powoli chaos. Rozdzwoniły się telefony do redakcji, agencji prasowych,
gabinetów poszczególnych ministerstw. Spokojni dotąd, wręcz apatyczni Japończycy, przyjmujący z
dobrodzaejsitwem losu to co im niosła najgorsza nawet rzeczywistość, teraz zaczynali nagle chcieć
wiedzieć, wątpić, wyrażać swą opinię. Wszystko to zdopingowało również młodych oficerów,
fanatycznych zwolenników dalszej walki. W kołach politycznych Tokio zrozumiano, iż czas zaczyna
nagle uciekać, iż trzeba działać błyskawicznie, bo każda godzina może pokrzyżować ustalone już plany i
powzięte decyzje.
A tymczasem na zwołanym, po drugiej konferencji cesarskiej, posiedzeniu gabinetu japońskiego
wojskowi raz jeszcze próbowali przeciwstawić się woli polityków - zwolenników kapitulacji, choć w
bardziej już zawoalowany sposób, skrępowani wyraźnie decyzjami władcy. Generał Anami nie podał się
co prawda do dymisji - jak doradzali mu spiskowcy. Dymisja ta spowodowałaby upadek rządu a więc
zniknięcie na jakiś czas, aż do chwili powołania nowego gabinetu, organu nieodzownego do zatwierdzenia
reskryptu cesarza. Innymi słowy, dymisja generała Anami mogła odwlec, być może nawet na kilka dni,
sprawę możliwości ogłoszenia kapitulacji. Anami tego nie uczynił, zdając sobie dobrze sprawę, iż takim
krokiem wystąpiłby już bezpośrednio przeciw cesarzowi, ale ostro i zdecydowanie zakwestionował jedno
ze sformułowań przygotowanego już tekstu projektu reskryptu cesarskiego, które brzmiało tak: „Sytuacja
wojenna stawała się dla nas coraz bardziej niepomyślna z każdym dniem”.
„W każdym wypadku nie przegraliśmy jeszcze wojny - protestował Anami - jedynie sytuacja nie
obróciła się na naszą korzyść”.
„Japonia jest na granicy zniszczenia - zareplikował wówczas nie mniej ostro admirał Jonai. -
Zostaliśmy pokonani, jesteśmy po prostu pobici!”
Ale generał Anami nie ustąpił i musiano złagodzić wspomniany fragment reskryptu, dopiero wówczas
zgodził się złożyć swój podpis. I tak doszło wreszcie do zatwierdzenia przez rząd reskryptu cesarza w
sprawie kapitulacji Japonii. Następnie został on podpisany przez cesarza, opatrzony jego pieczęcią i po
północy nagrany z głosem cesarza na płyty. Te ostatnie ukrył u siebie w tajnym schowku jeden z
szambelanów dworu.
Tak minął dzień 14 sierpnia 1945 r. w pałacu cesarskim i siedzibie japońskiej rady ministrów. Bo
wszystko co się tam tego dnia wydarzyło, stanowiło jedynie jeden nurt rozgrywających się w Tokio
wydarzeń. Drugim nurtem była działalność spiskowców, którzy wtedy właśnie podjęli próbę przekreślenia
działalności premiera Sudzuki i ministra Togo, zmierzającej do natychmiastowego zakończenia wojny.
Oba te nurty - ten oficjalny, rządowy, i ten podziemny, spiskowy - nakładały się na siebie i choć
wzajemnie prawie niewidoczne występowały obok siebie, operując na tym samym terenie i w tym samym
czasie.
Tak być zresztą musiało. Spiskowcy, chcąc nie chcąc, musieli - by zapewnić sobie powodzenie -
opanować pałac cesarski, najważniejsze gmachy publiczne stolicy, a zwłaszcza budynek Ministerstwa
Wojny, gmach urzędu Rady Ministrów, budynek
rozgłośni radiowej. Planowali też złożenie „wizyt
domowych” wszystkim znajdującym się na liście „zdrajcom” w celu zamordowania oraz spalenia lub
wysadzenia w powietrze ich domostw i rezydencji.
Jak już wspominaliśmy, akcja spiskowców rozwijała się już od kilku dni i w nocy z 13 na 14 sierpnia
osiągnęła sitan pełnej gotowości. Spiskowcom wciąż jednak brak było „głowy”, człowieka, którego
osobowość, nazwisko, powszechny autorytet mógłby otworzyć im wiele drzwi lepiej niż szable, bagnety i
karabiny. Początkowo liczyli na generałów Umedzu i Anami czy Tanakę. Ale ci, choć wciąż nie mogli
zdobyć się na Wydanie spiskowcom rozkazu zaprzestania działań, nie odważyli się też na ich jawne
poparcie i przyłączenie się do buntu w roli jego przywódców. Najbardziej i najdłużej liczyila spiskowcy
na generała Anami. Obserwując bacznie jego walkę w łonie gabinetu ze zwolennikami kapitulacji,
przywódcy spisku: pułkownik Takesita i major Hatanaka wierzyli, iż generał Anami przyłączy się do nich
w ostatniej chwili i stanie na czele desperackich rot, wzywając jednocześnie całą armię do poparcia akcji
spiskowej, przypieczętowując to wezwanie swym autorytetem ministra wojny, generała cieszącego się tak
długo zaufaniem samego cesarza.
Stąd też już w nocy z 13 na 14 sierpnia u generała Anami zjawił się po raz wtóry pułkownik Takesita. I
tym razem chciał namówić ministra do wzięcia udziału w buncie armii, ale raz jeszcze na próżno. A
machina spisku puszczona została tymczasem w ruch. Już bowiem 14 sierpnia, wkrótce po północy
przyjaciel pułkownika Takesity, kapitan Yasuna Kotsono, wysłał zaszyfrowane depesze do sztabów
generalnych wojsk lądowych i marynarki wojennej, wzywające ich oficerów do wystąpienia przeciwko
zdrajcom i kapitulantom, sam zaś wyruszył natychmiast do bazy lotniczej Atsugi, w której stacjonowała
302 grupa japońskich sił powietrznych złożona z ponad 7000 ludzi. Gdy dotarł tam, była już 2.00 w nocy.
Tymczasem zaś w sztabie 1 dywizji gwardii cesarskiej zebrała się centralna grupa spiskowców. Celem
spotkania było
ustalenie ostatecznego wariantu akcji. Znaleźli się tu m.in.: podpułkownik Sidzaki, major
Hatanaka, major Isihara i major Koga. Zebrani uznali, iż Japonia może walczyć dalej, a cesarza zmusili do
podjęcia decyzji kapitulacji sprzedajni politycy, których należy odizolować, uwalniając boskiego Tenno
spod ich szkodliwego wpływu. W tym celu należało zacząć działać, rzucając do akcji wojsko na wzór
wydarzeń z 1936 r., kiedy to młodzi oficerowie wystąpili przeciwko kołom politycznym wrogim armii.
Wkrótce po północy 14 sierpnia o godzinie 4.00 do gabinetu dowódcy wschodniego okręgu
wojskowego, generała Sidzuici Tanaki, którego kwatera mieściła się w budynku towarzystwa
ubezpieczeniowego „Dayiti”, wdarli się siłą, odsuwając na bok zagradzającego im drogę adiutanta, major
Hatanaka i podpułkownik Sidzaki. Major Hatanaka chciał właśnie poinformować Tanakę, swego
bezpośredniego dowódcę, o celach i zadaniach spisku oficerów i wezwać go, aby stanął na czele wojsk,
które miały obalić rząd kapitulantów i zdrajców, ale generał Tanaka nie dał mu dojść do słowa i wyrzucił
go po prostu za drzwi. Sprawy organizatorów spisku nie wyglądały więc najlepiej. Ale mimo to, w Tokio
zaczęło się jednak coś dziać.
I tak bowiem na dziedziniec pałacu cesarskiego wkroczył około godziny 5.00 rano drugi batalion 2
pułku 1 dywizji gwardii cesarskiej, wzmacniając formalnie jednostki tejże dywizji pełniące już tu straż.
Wielkie napięcie panowało też i w gmachu tokijskiej rozgłośni radiowej, której personel spikerski i
techniczny gotów był już od kilku godzin do nadania zapowiedzianego reskryptu cesarskiego
skierowanego do narodu. Zapowiedzianych płyt jednak ciągle nie było.
Przewodniczący Rady Państwowej, Hasunuma, wezwał tymczasem do siebie dowódcę 1 dywizji
gwardii cesarskiej, generała Mord, i informując go o wydarzeniach politycznych, jakie zaszły w stolicy w
ciągu ostatnich godzin, poprosił, aby nie pozwolił swym młodym oficerom na zrobienie jakiegoś
głupstwa.
Reskrypt cesarski był tymczasem gotów już od godziny 20.30 14 sierpnia, kiedy to cesarz Hirohito
podpisał opracowany w jego imieniu tekst dokumentu i przyłożył pod nim wielką pieczęć cesarską
stawiając jednocześnie datę: „czwartego dnia ósmego miesiąca dwudziestego roku epoki Showa”. Później
nastąpić miało nagranie. Ponieważ było już za późno na radiową emisję reskryptu cesarza, jego nadanie
przesunięto na dzień następny, 15 sierpnia godzinę 12.00. W tym czasie generał Anami otrzymał już
polecenie rozwiązania Ministerstwa Wojny. Dokonując ostatnich czynności urzędowych, generał Anami
raz jeszcze wezwał do siebie generała Arao, nakazując mu, aby dopilnował młodych oficerów tak, by nie
popełnili oni jakiejś niesubordynacji.
W pałacu cesarskim tymczasem przystąpiono do nagrywania reskryptu cesarskiego na płyty. Hirohito
przyodziany tym razem w mundur generalissimusa wystąpił w pełnej gali i instruowany dokładnie przez
dyrektora Simomurę o sposobie techniki nagrywania odczytał przed mikrofonem aparatury nagrywającej
tekst zatwierdzonego przed pół godziną reskryptu. Już w kilka minut po dwukrotnym nagraniu
wystąpienia cesarza zaczęły stukać dalekopisy japońskiego MSZ, przekazujące treść reskryptu do
Moskwy, Waszyngtonu, Londynu i Czungkingu.
A równolegle do tego rozwijały się działania spiskowców. Już od godziny major Hatanaka i
podpułkownik Sidzaki usiłowali przekonać dowódcę 2 pułku 1 dywizji gwardii cesarskiej, aby siłą
odizolował cesarza od otaczających go zdradzieckich i sprzedajnych polityków. Chcąc podnieść rangę
swej argumentacji, obaj uczestnicy spisku starali się wmówić pułkownikowi Hodze, że działają na
polecenie generałów Anami i Umedzu, co - oczywiście - nie było zgodne z prawdą. Ale pułkownik Hoga,
nie mając dowodów, iż jego goście mówią prawdę, milczał, nie mówiąc „tak”, choć nie zdobył się też na
jasne odpowiedzenie - „nie”.
Bardziej owocnie spędził czas kapitan Kotsono w bazie 302 grupy lotniczej, któremu udało się szybko
przekonać większe grono młodych oficerów, iż mając nagromadzone w bazie zapasy paliwa, amunicji,
żywności, medykamentów i sprzętu bojowego, wystarczające na dwa lata prowadzenia działań, mie mogą
zgodzić się na kapitulację. Nawet jeżeli poddadzą się inni, nawet jeżeli skapituluje Japonia, to oni tu - w
Atsugi mogą się bić dalej, broniąc honoru japońskiej armii i cesarza. W Japonii jest jeszcze - wskazywał
dalej kapitan Kotsono - 350 000 alianckich jeńców wojennych i internowanych cywilów, można będzie
wykorzystać ich jako zakładników. I tak w toku dłuższej i coraz bardziej burzliwej dyskusji młodzi
oficerowie doszli do przekonania, że wszystkiemu wanien jest rząd, a zwłaszcza premier Sudzuki i
minister spraw zagranicznych Togo, których należy zlikwidować.
Mijały godziny. Wstawał już świt 15 sierpnia 1945 r., gdy do pokoju, w którym siedział dowódca 1
dywizji pałacowej gwardii cesarskiej, generał Takesi Mori, wraz ze swym szwagrem, pułkownikiem
Michinori Shiraishim, weszli nagle, bez pukania i uprzedniego zameldowania, pułkownicy: Masataka Ida i
Takesi Sidzaka. Reprezentowali oni spiskowców. Przybyli tu, aby przekonać generała Mori o
konieczności przyłączenia się do spisku i obalenia, przy użyciu jego wojsk, rządu premiera Sudzuki. Ale
misja ta nie została uwieńczona powodzeniem. Obaj pułkownicy odeszli z niczym. I wtedy, w drugiej
niejako turze perswazji, wdarli się do gabinetu generała bardziej zdecydowani i energiczni spiskowcy:
major Hatanaka i kapitan Uchera. Generał tym razem był spokojniejszy. Wysłuchał uważnie młodych
oficerów i nie mówiąc im „nie?” stwierdził, iż nim coś będzie mógł im powiedzieć, musi pójść pomodlić
się do świątyni Meidzi, aby tam móc „wolny od wszelkich ziemskich namiętności i zapalczywości,
rozważyć całą sprawę”.
Major Hatanaka - dobrze już zdający sobie sprawę, iż czas ucieka i być może mijają już bezpowrotnie
ostatnie godziny, kiedy spiskowcy mogą coś jeszcze istotnie zdziałać - nie zgodził się na takie
rozwiązanie, żądając od generała natychmiastowej zgody. Gdy generał Mori potraktował tego rodzaju
„nachalstwo” z wyraźną pogardą, major Hatanaka rzucił się na generała z szablą. Generał Mori i jego
szwagier dobywają swoich szabli, ale do samurajskiego pojedynku na białą broń
nie dochodzi. Major
Hatanaka i towarzyszący mu kapitan dobywają błyskawicznie pistoletów. Pada kilka strzałów. Generał i
pułkownik padają martwi na podłogę. Hatanaka może wreszcie działać swobodnie. Nie osiągnął, co
prawda, tego |po co tu przybył, ale gabinet generała Mori jest w jego rękach. Zabiera urzędowe blankiety
oficjalnych rozkazów generała i jego pieczęcie. Nie namyślając się wiele, natychmiast, jeszcze w
gabinecie generała Mori, Hatanaka podpisuje - w zastępstwie zabitego dowódcy (o czym nikt jeszcze
oczywiście nie wiedział), rozkaz nr 584 nakazujący oddziałom 1 dywizji cesarskiej gwardii pałacowej,
aby w dniu 15 sierpnia zajęły cały pałac cesarski, zablokowały sąsiednie ulice stolicy, opanowały
pomieszczenia tokijskiej rozgłośni radiowej w celu niedopuszczenia do ogłoszenia kapitulacji Japonii.
Pod tekstem rozkazu major Hatanaka postawił swój podpis (wz) przystawiając jednocześnie, wyjętą z
biurka zamordowanego generała, jego wielką pieczęć dowódcy dywizji. Następnie rozkaz ten zabrał
pułkownik Sadzaki zawożąc go sztabowym autem 1 dywizji do pałacu cesarskiego. Tam wręczył go
pułkownikowi Hodze jako rozkaz generała Mori. Tym razem pułkownik Hoga już nie oponował
zabierając się z miejsca do wykonania wydanych mu poleceń. „Dalszy przebieg spisku przypominał
mieszaninę farsy z tragedią - pisze na ten temat. Andrzej Mozołowski w pracy pt. Tak upadło imperium. -
Żołnierze strzegący pałacu nie mieli pojęcia, iż biorą udział w rewolcie. Oficerowie działali świadomie, w
przekonaniu jednak, iż wykonują rozkazy swego dowódcy, generała Mori. W miarę upływu czasu jego
nieobecność napełniała ich coraz większym niepokojem. Inni oficerowie, przekonani przez pułkowników
Ida i Hoga, iż na czele rewolty stoją generałowie z Rady Najwyższej, zaczęli dziwić się, dlaczego żaden z
nich nie przyszedł do pałacu, by przedstawić cesarzowi nowo powstałą sytuację. Pułkownicy Ida i Hoga
uświadomili sobie, że o udziale generałów w spisku wiedzą tylko od majora Hatanaki, który zresztą też się
gdzieś zapodział. W najwyższej rozterce pułkownik Ida poszedł do domu ministra wojny, by osobiście
wyjaśnić sytuację.
Hoga, pozostawiony sam sobie, stwierdził z desperacją, że został jedynym dowódcą zrewoltowanych
oddziałów - które zresztą nie wiedzą o tym, że biorą udział w rewolcie - i że powinien coś zrobić. Nie
miał pojęcia co. Pozostał więc bezczynny, akcja buntowników zamarła”.
Bardziej energicznym był inny uczestnik spisku oficerów, major Koga. Zadzwonił on do sztabu armii
wschodniej, informując, iż 1 dywizja gwardii cesarskiej odmówiła wyrażenia zgody na kapitulację kraju i
postanowiła obalić rząd zdrajców. Dywizję tę poprze wkrótce cała armia. Kogo dowodził następnie, iż
masy żołnierskie armii wschodniej i większość jej oficerów już wystąpiły przeciwko defetystom, teraz
chodzi już tylko o to, by uczyniło to też i jej dowództwo. Telefon odebrał podpułkownik Fucha, który
natychmiast poinformował o treści zakończonej przed chwilą rozmowy swego przełożonego, szefa sztabu
armii wschodniej, generała Takasimę. Ten zachował daleko idącą powściągliwość, wydając jednocześnie
rozkaz swym oficerom dokładnego sprawdzenia o co tu właściwie chodzi i co się dzieje w Tokio, a
zwłaszcza w pałacu cesarskim. W chwilę później w sztabie armii wschodniej zjawili się pułkownicy Ida i
Midutani, którzy stwierdzili, iż generał Mori został zabity a gwardia cesarska wypowiedziała
posłuszeństwo rządowi i opanowała pałac cesarski, uwalniając cesarza od wpływu zdradzieckich
polityków. Obaj pułkownicy nalegali na generała Takasimę, aby przyłączył się wraz ze swą armią do
gwardii. Generał Takasima nie powiedział, wzorem swych wielu kolegów, ani „tak”, ani „nie”. Czekał na
potwierdzenie słów Idy, jak też na rozkazy od swego przełożonego, generała Tanaki.
Tymczasem pałac cesarski był już istotnie od ponad pół godziny w rękach zbuntowanych czy też raczej
zdezorientowanych fałszywym rozkazem oddziałów 1 dywizji cesarskiej gwardii pałacowej. Rozbrojono
policję pałacową. Zablokowano silnymi posterunkami całą sąsiednią dzielnicę. Jeden z licznych patroli
zatrzymał samochód, którym jechał dyrektor Biura Informacji, Simamura wraz ze swym sekretarzem
Kawamoto.
Obu aresztowano i zawieziono pod strażą do koszar „zbuntowanej” dywizji.
Najistotniejszym działaniem, jakie podjęli spiskowcy, a nadzorował je osobiście major Hatanaka, było
opanowanie przez oddział 1 dywizji tokijskiej rozgłośni radiowej.
Po opanowaniu rozgłośni przywieziono tu aresztowanego również dyrektora japońskiej korporacji
radiowej, Hatiro Ohasi, jak też kalku odpowiedzialnych pracowników merytorycznych i technicznych
radia, domagając się od nich wydania płyt z nagranym reskryptem cesarskim. Zatrzymani ich jednak nie
mieli i na nic zdały się tu perswazje a nawet groźby. Płyt tych nie znaleźli również koledzy majora
Hatanaki, przeszukujący pomieszczenia pałacu cesarskiego. W kierownictwie spisku nastąpił tymczasem
rozłam. Załamał się podpułkownik Ida i zaczął namawiać majora Hatanakę, aby ten odwołał wydane
rozkazy i wycofał swe oddziały do koszar. Ten jednak nie chciał ustąpić. Dwoił się i troił. Szukał płyt w
pałacu, przesłuchiwał już w chwilę później radiowców, przeprowadzał rozmowy z dowódcami innych
jednostek wojskowych, starając się pozyskać sobie nowych sprzymierzeńców.
Do Tokio zbliżały się tymczasem posiłki dla buntowników, w postaci kilkunastu ciężarówek
załadowanych zwolennikami dalszego prowadzenia wojny, wśród których znajdowali się oficerowie,
żołnierze i studenci, którzy nazywając się: „Kokumin kamikadze tsi” (Narodowy korpus kamikadze),
deklarowali chęć oddania życia za cesarza. Całą tę zbieraninę prowadził kapitan Sasaki z gwardyjskiego
pułku w Jokohamie. Kolumna ta po wjeździe do Tokio zaatakowała, otwierając ogień z broni
maszynowej, rezydencję premiera. Ten jednak - na swe szczęście zdołał w porę zbiec, chroniąc się w
swym prywatnym mieszkaniu.
U generała Anami zjawił się tymczasem pułkownik Ida informując ministra o tym, co działo się w
Tokio. Ale generał Anami nie przejmował się już zbytnio otrzymanymi informacjami, oświadczając
swemu gościowi, iż właśnie przygotowuje się do popełnienia seppuku (harakiri). Ida widząc, iż nie ma tu
już nic do roboty, opuścił ministra. Z Anami pozostał już tylko pułkownik Takesita, który towarzyszyć
miał już generałowi do ostatnich sekund życia. Anami rozciął sobie brzuch, a następnie przeciął tętnicę na
szyi, mimo to śmierć nie przyszła szybko. Anami męczył się długo i dopiero miecz samurajski Takesity
zakończył tę mękę.
W Tokio oddziały „zbuntowanej” 1 dywizji cesarskiej gwardii pałacowej przystąpiły do dokładnej
penetracji zajętego przez nie gmachu rozgłośni radiowej. W centralnym studiu zgrupowano wszystkich
odpowiedzialnych pracowników rozgłośni. Wkrótce wczesnym rankiem 15 sierpnia ponownie zjawił się
tu major Hatanaka i grożąc spikerowi rewolwerem domagał się wydania poszukiwanych płyt. Następnie
Hatanaka domagał się, aby umożliwiono mu wygłoszenie przemówienia przez radio do narodu. Jednak
spiker, Mori Tateno - mimo wymierzonego weń rewolweru - odmówił, tłumacząc się, iż nie może
dopuścić do żadnej emisji radiowej bez pisemnej zgody dowódcy armii wschodniej, generała Tanaki.
Major Hatanaka był buntownikiem i chciał ten rozkaz złamać, bo bez tego nie mógł zwrócić się z
radiowym apelem o pomoc do wojska i ludności i powiadomić ich o rozpoczętej przez siebie akcji, ale był
też jeszcze i oficerem, który przez całe życie szanował rozkazy swych przełożonych. I tak major zamiast
coś robić dalej, schował rewolwer do kabury i gdy w chwilę później wezwany nagle do telefonu usłyszał
w słuchawce głos generała Tanaki nakazujący mu powrót do koszar, opuścił wraz ze swoimi żołnierzami
gmach radiostacji.
Bardziej dramatyczne sceny rozegrały się w domu premiera Sudzuki, którego ostrzeżono telefonicznie,
iż spiskowcy po spaleniu jego rezydencji zamierzają poszukać go we własnym mieszkaniu i tam
zamordować. Premier Sudzuki na wpół tylko ubrany zdołał dosłownie w ostatniej chwili opuścić swe
mieszkanie wraz z żoną i synem, gdy pojawili się tu już ludzie kapitana Sasaki.
Ale były to już tylko ostatnie gasnące ognie samurajskiego puczu. W pałacu cesarskim zjawił się
bowiem dowódca armii wschodniej, generał Tanaka. Nie patrząc na ustawione pod pałacem cekaemy i
lekkie działka, generał minął straże i wzywając do siebie pułkownika Hogę poinformował go, iż rozkaz nr
584 był sfałszowany przez spiskowców po zamordowaniu generała Mori. Po tym wyjaśnieniu pułkownik
Hoga, wykonując posłusznie rozkaz generała Tanaki, zabrał swych ludzi i pomaszerował na ich czele do
koszar. Oficerów i świadomych uczestników spisku aresztowano. Teren pałacu zajęły jednostki armii
wschodniej. W chwilę później dowiedział się o tym przebywający w pobliżu major Hatanaka. Rozumiał
już, iż wszystko było skończone. Podszedł do bramy pałacu i o godzinie 11.20 strzelił sobie w skroń.
Opuścił też Tokio oddział kapitana Sasaki ruszając o godzinie 7.00 do Jokohamy.
Nim jednak doszło do spacyfikowania sytuacji w Tokio, rozegrało się tu jeszcze wiele dramatycznych,
wydarzeń, które cudem tylko nie doprowadziły do poważnego przelewu krwi. Już podczas poszukiwania
w pałacu cesarskim przez oficerów majora Hatanaki płyt z nagraniem reskryptu cesarskiego urzędnikom
cesarskim grożono wielekroć bronią. Tylko przypadek sprawił, iż pracownikom radia kierowanym przez
Simomurę udało się opuścić po dokonaniu nagrania pałac bocznym wyjściem i to w chwili kiedy żołnierze
i oficerowie Hatanaki usilnie ich poszukiwali. Daleko zresztą nie uszli, gdyż już za pałacem, na ulicy
schwytał ich patrol „zbuntowanej” 1 dywizji. Simomura i jego technicy radiowi płyt jednak ze sobą na
szczęście nie mieli. Tak więc po dokładnej rewizji połączonej z pobiciem nic im nie zrobiono a jedynie
zamknięto pod strażą. Gdy spiskowcy zorientowali się, że płyty ktoś zdołał już dobrze ukryć, postanowili
zamordować markiza Kido i ministra dworu cesarskiego - Sotaro Isiwatariego. Ci jednak ostrzeżeni w
porę zdołali zbiec, kryjąc się w jednym z tajnych pomieszczeń pałacu.
Podobnie dramatyczne sceny rozegrały się w oficjalnej rezydencji premiera Sudzuki. Po ostrzelaniu jej
z karabinów maszynowych i obrzuceniu granatami ręcznymi do środka budynku wdarła się grupa
młodych oficerów. Wystraszona służba kłuta bagnetami informuje spiskowców, iż premier bawi w swym
prywatnym domku w Koisikawie. Buntownicy podpalają rezydencję nie szczędząc na to kilku galonów
rozlanej benzyny i ruszają kilkoma samochodami ku Koisikawie. Jadą szybko. Spiskowcy zapomnieli
jednak zniszczyć (telefon w podpalonej rezydencji i jeden ze służących premiera zadzwonił do niego
ostrzegając, iż lada chwila odwiedzi go grupa buntowników zamierzająca go zamordować. Dzięki tej
właśnie informacji premier Sudzuki zdołał, dosłownie w ostatniej chwili, uciec wraz z rodziną z domku,
który już w kilka minut później płonął.
Tej samej nocy buntownicy zaatakowali rezydencję innych dostojników dworu i członków gabinetu,
przeciwników dalszej wojny, takich jak: baron Hiramuna, wiceminister spraw zagranicznych -
Matsumota, minister Togo i jeszcze kilku innych. Na szczęście dla potencjalnych ofiar spisku, wszyscy
oni - być może przewidując taką możliwość - nie nocowali w swych domach i rezydencjach, ukrywając
się u przyjaciół, w miejscach buntownikom nieznanych.
„Nocą z 15 na 16 sierpnia doszło do kilku innych poważnych incydentów - pisze Robert Guillain. -
Grupa spiskowców - członków organizacji nacjonalistyczno-terrorystycznej działającej pod hasłami:
«Czcijcie Cesarza i przegońcie cudzoziemców!»
- dokonuje napadu z bronią w ręku na dom markiza Kido w Akasace, szczęściem nieobecnego w tym
czasie w domu. Nie dostaną Kido w swe ręce również dniem podczas szturmu na jego kryjówkę
mieszczącą się po sąsiedzku u jednego z krewnych. Okopują się więc na wzgórzu świątyni Atago w
dzielnicy Siba, a gdy w kilka dni później policja próbuje ich aresztować, sześciu mężczyzn i trzy kobiety
wysadzą się granatami w powietrze”.
Do podobnych zajść doszło wówczas w wielu innych punktach Tokio. Z reguły jednak uderzenia
spiskowców trafiały w pustkę. Pucz był na szczęście dla Japonii źle przygotowany, spiskowcy nie zdołali
uzyskać aktywnej aprobaty dla swej akcji ze strony wyższych dowódców, nie uzyskali też poparcia ze
strony zmęczonych wojną, sterroryzowanych nalotami, zdezorientowanych błyskawicznym tempem
wydarzeń mieszkańców stolicy. Spiskowców - ku ich wielkiemu zdumieniu - otaczała zewsząd pełna
obojętność. Przyłączały się do nich jedynie małe grupki młodych: studentów i uczniów liceów. Bierna
była też masa żołnierska, którą do buntu porwać mogły jedynie rozkazy generałów. Wydaje się zresztą, iż
sami przywódcy spisku nie za bardzo dobrze wiedzieli, co właściwie mają robić dla osiągnięcia sukcesu.
Mówił o tym wiersz znaleziony w kieszeni munduru majora Hatanaki po jego samobójstwie.
.,Nie żałuję niczego
Teraz, gdy zniknęły czarne chmury
Rzucające cień na panowanie Cesarza.”
Reskrypt cesarski
Na falach eteru radia Tokio o godzinie 7.21 zabrał głos spiker Mori Tateno, odczytując słowa
nadzwyczajnego komunikatu ogłaszającego, iż o godzinie 12.00 nadany zostanie reskrypt cesarza. 15
sierpnia o godzinie 11.00, 17 czołowych postaci japońskiego świata politycznego, członków Rady
Państwa, zatwierdziło ostatecznie po 10-minutowej debacie, zaaprobowaną już znacznie wcześniej przez
rząd, treść reskryptu cesarskiego w sprawie zakończenia działań wojennych. I punktualnie o godzinie
12.00 spiker centralnej rozgłośni tokijskiego radia, otoczonej gęstym kordonem żandarmów i żołnierzy
generała Tanaki, wezwał wszystkich Japończyków w kraju i na frontach, aby powstali w celu wysłuchania
słów reskryptu cesarza Hirohito. Następnie rozległy się tony narodowego hymnu Japonii „kamigajo” i
wreszcie popłynęły słowa, na które czekała cała Japonia, a wraz z nią i cały świat.
„Do moich dobrych i wiernych poddanych. Po głębokim rozważeniu ogólnych tendencji światowych i
obecnych warunków, jakie dziś mamy w naszym imperium, zdecydowaliśmy dokonać rozwiązania
obecnej sytuacji przez zastosowanie nadzwyczajnych środków”.
Już w kilka godzin wcześniej, jeszcze 14 sierpnia rząd Stanów Zjednoczonych i rządy innych
mocarstw sojuszniczych otrzymały następujące oświadczenie rządu japońskiego, które poprzedziło w
czasie wygłoszenie cesarskiego reskryptu:
„W związku z notą rządu japońskiego z 10 sierpnia w sprawie przyjęcia warunków deklaracji
poczdamskiej i odpowiedzią rządów Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Związku Radzieckiego i
Chin, przesłaną przez amerykańskiego sekretarza stanu Byrnesa a datowaną 11 sierpnia, rząd japoński ma
zaszczyt zakomunikować rządom czterech mocarstw, co następuje:
1. Jego Cesarska Wysokość wydał reskrypt cesarski o przyjęciu przez Japonię warunków deklaracji
poczdamskiej.
2. Jego Cesarska Wysokość gotów jest sankcjonować i zabezpieczyć podpisanie przez jego rząd i
cesarską kwaterę główną warunków koniecznych do wykonania uchwał zawartych w deklaracji
poczdamskiej. Jego Wysokość również gotów jest wydać rozkazy do wszystkich japońskich władz
wojskowych, morskich i lotniczych oraz wszystkich podległych mu sił zbrojnych, gdziekolwiek się będą
znajdować, by przerwały działania wojenne i złożyły broń, jak również wydać inne rozkazy, których może
zażądać dowódca naczelny sojuszniczych sił zbrojnych w celu zrealizowania wyżej wymienionych
warunków”.
Tak oto skomentowała ten dokument moskiewska „Prawda” z 15 sierpnia 1945 r. w artykule pt. Klęska
imperializmu japońskiego:
„Bezwarunkowa kapitulacja Japonii jest logicznym następstwem rozwijających się wydarzeń. Sytuacja
agresora stała się zdecydowanie groźna po całkowitej klęsce jego niemieckiego sprzymierzeńca. Stała się
beznadziejna, gdy Związek Radziecki rzucił swe siły zbrojne na pomoc sojusznikom i wypowiedział
wojnę Japonii, spełniając swe zobowiązania sojusznicze i dążąc do przyspieszenia chwili powszechnego
pokoju. Armia Czerwona podjęła zwycięską ofensywę rozbijając i niszcząc żywe siły armii japońskiej i jej
wyposażenie techniczne, co w znacznym stopniu przyspieszyło wojskową i polityczną katastrofę Japonii”.
I tak Japonia przyjęła deklarację poczdamską, zgodziła się złożyć broń. Ale wojna jeszcze trwała.
Wojska radzieckie łamiąc opór resztek rozbitych oddziałów armii kwantuńskiej, prowadziły operacje
oczyszczające w Mandżurii i na Kurylach aż do pierwszych dni września 1945 r.
Bezwarunkowa kapitulacja
Z chwilą, gdy sprawa kapitulacji Japonii zaczęła wchodzić w sferę faktów, wyłonił się problem,
kto przyjmie kapitulację japońskich sił zbrojnych jako Naczelny Wódz Armii Mocarstw Sojuszniczych na
Dalekim Wschodzie. Rząd Stanów Zjednoczonych domagał się, aby dowódcą tym został generał Douglas
Mac Arthur. Propozycja została przez wszystkie rządy sprzymierzone przyjęta. Zgodę wyraził na to
również rząd ZSRR, mianując jednocześnie swego przedstawiciela przy Naczelnym Dowódcy, którym
został generał Kuźma N. Dieriewianko. W tym też czasie, 14 sierpnia Amerykanie opracowali projekt
ogólnego rozkazu nr 1, który ustalał rejony przyjmowania kapitulacji wojsk japońskich przez każde ze
sprzymierzonych mocarstw: Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, Wielką Brytanię i Chiny. Zgodnie z
tym rozkazem wojska japońskie kapitulować miały: w Mandżurii i Korei północnej do 38 równoleżnika
oraz na Sachalinie i Wyspach. Kurylskich przed radzieckim naczelnym dowództwem; w samej Japonii i w
Korei na południe od 38 równoleżnika przed amerykańskim naczelnym dowództwem; w Chinach i w
Hongkongu przed dowództwem chińskim; w Birmie, na Malajach, w Indonezji, w Indochinach, w
Syjamie przed dowództwem brytyjskim, australijskim i nowozelandzkim
Prace związane z przygotowaniem ceremonii podpisania aktu bezwarunkowej kapitulacji Japonia
prowadzone były przez sztab generała Mac Arthura w Manili, gdzie już od 19 sierpnia przebywała 19-
osobowa delegacja japońska z generałem Terashiro Kawabe na czele. 26 sierpnia generał Mac Arthur
powiadomił Cesarską Kwaterę Główną o tym, iż na wody Zatoki Tokijskiej wpływać zaczęły kolejno
wielkie zespoły alianckiej floty wojennej, złożonej z 383 okrętów i 1300 samolotów pokładowych. W
dniach 28 i 29 sierpnia 1945 r. na tokijskim lotnisku Atsugi, wylądował desant amerykańskich
spadochroniarzy i komandosów z 11 dywizji powietrzno-desantowej, z którą przybył tu sam generał Mac
Arthur w celu zorganizowania biura zarządu okupacyjnego w stolicy Japonii. Jego żołnierze obsadzili
tokijską rozgłośnię radiową i kilka innych obiektów szczególnej wagi strategicznej.
I wreszcie w dniu 2 września 1945 r. doszło do podpisania na pokładzie pancernika amerykańskiego
„Missouri”, zakotwiczonego w Zatoce Tokijskiej, aktu bezwarunkowej kapitulacji Japonii, na mocy
którego władza cesarza i rządu japońskiego poddana została Naczelnemu Dowódcy Wojsk Mocarstw
Sprzymierzonych. O godzinie 8.03 do burty pancernika przybił niszczyciel „Buchanan”, który przywiózł
na swym pokładzie przedstawicieli mocarstw sojuszniczych: generała Kuźmę Dieriewianko (ZSRR),
admirała Bruce Austina Frasera (Wielka Brytania) i generała Philippe Francois Marie de Hautecloque
Leclerca (Francja). O godzinie 8.43 „Buchanan” po raz drugi przybił do burty pancernika, przywożąc tym
razem generała Mac Arthura i kilku generałów alianckich zwolnionych z niewoli japońskiej, a m. in.,
generałów Jonathana Mayhewa Wainwrighta i Arthura Ernesta Percivala. O godzinie 8.56 pojawiła się na
„Missouri” delegacja japońska. O godzinie 9.04 zaczęła składać swe podpisy pod aktem bezwarunkowej
kapitulacji. Cała ceremonia podpisania aktu odbyła się „...w atmosferze zimnej formalistyki - jak to
podkreślali później naoczni świadkowie tego wydarzenia - bez galanterii, bez werbli, przekazywania
szpad, nawet bez uścisku dłoni (...). Atmosfera była jednak naładowana emocją”.
Podpisany przez delegację japońską i delegacje mocarstw sprzymierzonych, akt bezwarunkowej
kapitulacji Japonii zawierał następujące sformułowania:
„1. My, działając z rozkazu i w imieniu cesarza, rządu japońskiego i japońskiego cesarskiego sztabu
generalnego, niniejszym przyjmujemy warunki deklaracji opublikowanej 26 lipca w Poczdamie przez
szefów rządów Stanów Zjednoczonych, Chin i Wielkiej Brytanii, do których następnie przyłączył się
ZSRR, które to cztery mocarstwa będą zwane w dalszym ciągu mocarstwami sojuszniczymi.
2. Niniejszym oświadczamy o bezwarunkowej kapitulacji wobec mocarstw sojuszniczych japońskiego
cesarskiego sztabu generalnego i wszystkich sił zbrojnych, znajdujących się pod kontrolą japońską,
niezależnie od tego, gdzie się one znajdują.
3. Niniejszym rozkazujemy wszystkim wojskom japońskim, gdziekolwiek się one znajdują, i
narodowi japońskiemu niezwłocznie zaprzestać działań wojennych, ochraniać i nie dopuszczać do
uszkadzania okrętów, samolotów i majątku wojskowego i cywilnego, a także wykonywać wszelkie
żądania, które mogą być wysunięte przez naczelnego dowódcę mocarstw sojuszniczych lub według jego
poleceń przez organa rządu japońskiego.
4. Niniejszym rozkazujemy japońskiemu cesarskiemu sztabowi generalnemu niezwłocznie wydać
rozkazy dowódcom wszystkich wojsk japońskich i wojsk znajdujących się pod ich kontrolą, gdziekolwiek
się znajdują, bezwarunkowo, osobiście kapitulować, a także zabezpieczyć bezwarunkową kapitulację
wszystkich wojsk, znajdujących się pod ich dowództwem.
5. Wszyscy oficjalni przedstawiciele władz cywilnych, wojskowych i marynarki powinni
podporządkować się i wypełniać wszystkie polecenia, rozkazy, dyrektywy, które naczelny dowódca wojsk
mocarstw sojuszniczych będzie uważał za konieczne w celu zrealizowania niniejszej kapitulacji i które
będą wydane przez niego osobiście lub za jego upoważnieniem. Polecamy tym wszystkim osobom
oficjalnym, by pozostały na swoich stanowiskach i pełniły nadal obowiązki zlecone w warunkach
pokojowych, z wyjątkiem wypadków, gdy zostaną od nich zwolnione specjalnym rozkazem wydanym
przez naczelnego dowódcę wojsk mocarstw sojuszniczych lub z jego polecenia.
6. Niniejszym składamy zobowiązanie, że rząd japoński i jego następcy będą sumiennie wykonywali
warunki deklaracji poczdamskiej i wydawać takie zarządzenia i podejmować takie czynności, których, w
celu wprowadzenia w życie tej deklaracji, zażąda naczelny dowódca mocarstw sojuszniczych, lub
jakikolwiek przedstawiciel wyznaczony przez mocarstwa sojusznicze.
7. Niniejszym polecamy japońskiemu rządowi cesarskiemu i japońskiemu cesarskiemu sztabowi
generalnemu zwolnić niezwłocznie wszystkich jeńców wojennych i internowane osoby cywilne,
znajdujące się pod nadzorem japońskim i zapewnić im bezpieczeństwo, utrzymanie i opiekę, jak również
niezwłoczne odtransportowanie ich na wskazane miejsca.
8. Cesarz i rząd japoński będą sprawowali władzę w państwie pod kontrolą naczelnego dowódcy
mocarstw sojuszniczych, który będzie przedsiębrał takie kroki, jakie uzna za konieczne dla zrealizowania
warunków kapitulacji”.
Tak zakończyła się po 1364 dniach, 5 godzinach i 4 minutach trwania wielka wojna z Japonią na,
Pacyfiku. Tym samym zakończył się, trwający w historii Japonii ponad pół wieku, okres prawie że
nieprzerwanej agresji. Wielka wojna na Pacyfiku zakończyła się druzgocącą klęską imperializmu i
militaryzmu japońskiego.
Epidemia seppuku
Klęska wojenna Japonii wywołała jeszcze jedno charakterystyczne zjawisko, o którym wypada
tu wspomnieć, a mianowicie istną falę samobójstw dokonywanych z reguły zgodnie z rytualnym
ceremoniałem seppuku, czy jak to określają inni, harakiri. Ten średniowieczny sposób samurajów
rozstawania się z życiem, skłonionych do tego wymogami czci, honoru lub też innymi względami,
odżywał od czasu do czasu i w nowożytnym okresie historii Japonii. Odnotować tu można przypadek
zdobywcy Port Arthur w 1905 r. generała hrabiego Maresuke Nogi, który w 1912 r. po pogrzebie
zmarłego cesarza Meiji (Mutsuhito) odebrał sobie życie zgodnie ze średniowiecznym seppuku.
Po załamaniu się buntu oficerów występujących przeciwko decyzji kapitulacji jego przywódcy
popełnili seppuku. Seppuku popełnił też generał Anami, który choć nie poparł bezpośrednio i osobiście
buntowników, to jednak wiedząc prawie wszystko o spisku nie zrobił nic, co mogło przeszkodzić jego
rozwojowi, a co więcej, swym działaniem na forum rządu wymierzonym przeciwko kapitulacji wzmagał
nastroje oporu i buntu wśród tych, którzy na serio brali jego słowa wypowiedziane wówczas na jednym z
posiedzeń gabinetu:
„Nawet gdybyśmy mieli jeść trawę, znosić zniewagi i leżeć w błocie, będziemy walczyć do upadłego
wsparci wiarą, że znajdziemy życie w śmierci”.
Słowa te były mocne. Wielu - w ich właśnie imię - wybrało śmierć. Być może, właśnie dlatego przy
zwłokach Anami znaleziono kartkę z kilku odręcznie nakreślonymi przez generała zdaniami: „Za
popełnienie mej największej zbrodni błagam o przebaczenie poprzez akt śmierci. Korecika Anami,
minister wojny. Noc 14 sierpnia 1945 r.”
W dniu 15 sierpnia 1945 r. popełnił też samobójstwo jeden z głównych inspiratorów i organizatorów
buntu oficerów, major Hatanaka, strzelając sobie w skroń u bramy pałacu cesarskiego. Stojący obok
przyjaciel dobił Hatanakę ciosem samurajskiej szabli a następnie sam popełnił seppuku. Jak mówili o tym
bezpośredni świadkowie ostatnich godzin życia majora Hatanaki, przed śmiercią przez ponad godzinę
próbował rozdawać przechodzącym obok niego mieszkańcom stolicy ulotki wzywające do walki z
kapitulantami. Ku wielkiemu zdziwieniu, a później wręcz przerażeniu majora nikt nie chciał brać od niego
owych ulotek. A ci, którym udało mu się je wcisnąć do ręki, rzucali je po chwili na ziemię, nie wykazując
żadnego zainteresowania. Być może, był to dla Hatanaki cios mocniejszy od uderzenia kuli czy ostrza
szabli.
Tego też dnia, 15 sierpnia popełnił seppuku zastępca szefa sztabu generalnego marynarki wojennej i
twórca korpusu kamikadze - wiceadmirał Takijiro Ohnishi. W kilka godzin później zginął śmiercią pilota
samobójcy, lecąc na czele grupy bojowej złożonej z 11 pilotów kamikadze, wiceadmirał Matome Ugaki.
Próbował też popełnić samobójstwo były premier Tojo, ale go odratowano. Udało się to natomiast byłemu
ministrowi wojny, generałowi Sugijamie, który strzelił sobie w serce. Popełniła również samobójstwo
żona generała Sugiijamy, zażywając śmiertelną dawkę cyjanku a następnie padając tak, aby nadziać się na
nastawione na sztorc ostrze sztyletu. Otruł się też książę Konoje. Ogółem popełniło wówczas
samobójstwo około tysiąca wojskowych i polityków, w tym kilkudziesięciu wyższych oficerów.
* * *
II wojna światowa dobiegła już swego kresu i na Pacyfiku. Militaryzm japoński musiał pogodzić się z
poniesioną klęską. Ostatni bunt samurajów, który zawrócić miał bieg historii, zakończył się, na szczęście
dla Japonii, pełnym fiaskiem.
Być może, właśnie wtedy zaczęła rodzić się nowa Japonia, dla której militaryzm i ślepy fanatyzm
przestawały być głównym sensem życia. Nastał dzień, kiedy załamał się ostatecznie pucz oficerski, a
miliony Japończyków usłyszeć mogły głos cesarza nakazującego Nipponowi i jego siłom zbrojnym
poddanie się woli sprzymierzonych. Ten dzień był niewątpliwie dla Japonii szokiem, który pozwolił na
stosunkowo bezbolesne przełknięcie tego, co było dla niej jeszcze niedawno nie do przełknięcia, a co
musiało się stać.
„15 sierpnia w samo południe nadano cesarskie orędzie do narodu przez radio - czytamy w naukowej
pracy Jolanty Tubielewicz pt. Historia Japonii - ale ze względu na zakłócenia w eterze prawie nic nie
można było zrozumieć. Do słuchaczy docierały jedynie pojedyncze słowa wypowiadane namaszczonym a
żałosnym głosem władcy. Konsternacja zapanowała w narodzie. Wkrótce jednak oślepiająca prawda
dotarła do wszystkich obywateli. Dla wielu była to przede wszystkim hańba porażki, ale dla większości
kapitulacja oznaczała jedynie koniec wojny, koniec głodu, nędzy, wyrzeczeń, strachu, nalotów i śmierci.
Zadziwiająca zmiana dokonała się w narodzie. Znikła gdzieś histeria nacjonalistyczna, wściekła
nienawiść do cudzoziemców, chęć walki do ostatniej kropli krwi. Kiedy generał Douglas Mac Arthur 30
sierpnia wylądował na lotnisku Atsugi, cała Japonia czekała spokojna i potulna. Nie było żadnych
incydentów, nikt nie protestował ani nie okazywał wrogości. Japonia pokonana różniła się diametralnie od
Japonii walczącej”.
Zakończenie
Gdy padają słowa: terroryzm, terrorysta, zamach - ogromna większość słuchaczy, jak też i
czytelników wyobraża sobie, iż mowa będzie o karbonariuszaeh (jeśli mowa o dalekich czasach),
anarchistach (jeśli o trochę bliższych), czy też wreszcie o lewakach z zachodnioniemieckiego RAF-u czy
włoskich czerwonych brygadach (jeśli dotyczy to współczesności). Nic jednak bardziej błędnego i
uproszczonego. Jak już wspomnieliśmy we wstępie do tej książki, międzynarodowy terroryzm polityczny
to zjawisko niezwykle bogate pod względem form, rodzajów i charakteru swej istoty i przejawów
działania, genezy i przyczyn narodzin i wreszcie stosowanych metod i środków, nie mówiąc już o
przyświecających tym działaniom celach.
W Śmierci w Tokio przypomnieliśmy kilka dramatycznych epizodów z najnowszych dziejów Japonii,
rzuconych na szerokie tło warunkujących je wydarzeń. Można powiedzieć, iż jest to historia tragicznej
śmierci, zamordowanych, skrytobójczo - premierów japońskich: Takashi Hara, Osachi Hamaguchi,
Tsuyoshi Inukai, Makoto Saito; mandżurskiego marszałka Czang Tso-lina; ministrów, członków rządu
japońskiego: Koekiyo Takashi, Kantaro Suzuki; generałów: Jotaro Watanabe i Takeshi Mori oraz osób,
które padły wraz z nimi od kul i ciosów samurajskich szabel.
Ich zabójcami nie byli anarchiści czy inni „wywrotowcy”, zamierzający tą drogą doprowadzić do
obalenia istniejącej władzy, zlikwidowania kierowanego przez nią państwa. Zabójcami byli obrońcy tego
państwa, przekonani, że mordują właśnie w interesie tego państwa, w imię jego umocnienia i rozkwitu.
Byli to ludzie w mundurach, ludzie armii, młodzi fanatycy, wychowani w duchu samurajskiej legendy.
Działali rzekomo dla przyszłości, w rzeczywistości broniąc rozpaczliwie mrocznej przeszłości,
wekslującej kraj ku wielkiej narodowej katastrofie. Byli to więc terroryści nietypowi - w powszechnym
rozumieniu tego słowa - wręcz dziwni i tym bardziej przerażający. Mimo iż sami uważali się za wiernych
poddanych Syna Nieba, za zdyscyplinowanych obrońców japońskiego ładu i porządku, w rzeczywistości
swymi działaniami, podejmowanymi w różnych latach i różnymi rękami, zapisali jeden z najkrwawszych
rozdziałów w księdze dziejów międzynarodowego terroryzmu politycznego. Działaniami tymi dowiedli
również, w sposób oczywiście zupełnie niezamierzony, iż współczesne państwo, gdy tylko zaczynają
dominować w nim: szowinizm, faszyzm, militaryzm i dyktatura, staje się otwarte dla narodzin takiego
właśnie, związanego z nim terroryzmu. Powiązane z totalitarnym rządem, wspierające go, różnego
rodzaju mafijne organizacje jak też służby specjalne armii i policji, nieraz sięgają do ich terrorystycznych
usług, w przypadku napotykanych trudności w rozprawieniu się z opozycją bardziej legalną i spokojną
drogą. Tak więc uprawiany aż nadto często przez państwa totalitarne terroryzm państwowy na zewnątrz
(vide działalność wywiadu hitlerowskiego na arenie międzynarodowej wyrażająca się w organizowaniu
zamachów skrytobójczych, których ofiarami padali wybitni politycy europejscy, przeciwnicy Hitlera) miał
też swego odpowiednika w totalistycznym terroryzmie wewnętrznym. Te same były metody i cele, inna
była tylko płaszczyzna działania.
Wydarzenia z tej książki nie są bynajmniej już tylko historią. Wciąż jeszcze w różnych zakątkach
naszej niespokojnej planety dzieją się, niestety, rzeczy podobne. Różnego rodzaju mafie czy szwadrony
śmierci wciąż jeszcze dają o sobie znać dziesiątkami zamordowanych Skrytobójczo ofiar, jak gdyby dla
zrównoważenia śmierci zadawanej przez lewackich awanturników.
W samej Japonii po szoku spowodowanym klęską wojenną nastąpiło w zasadzie w tej dziedzinie
poważne uspokojenie.
„W latach 1946-1970 w Japonii dokonano tylko jednego zamachu - pisze na ten temat Longin Tadeusz
Szmidt w pracy pt. Terroryzm a państwo. - 14 lipca 1960 r. o godzinie 14.30 60-letni Faisuko Aramaki,
członek organizacji «Czarny Smok» (i znów ten „Czarny Smok” - dopełnienie F.B.) zaatakował premiera
Nobosuke Kishi.
Motywem zamachu była zemsta za to, że ustępujący premier Kishi nie desygnował prawicowego
działacza Chno na szefa rządu. Kishi jako polityk, który utracił przywództwo partii liberalnej na rzecz H.
Ikedy, musiał zgodnie z zasadami parlamentaryzmu japońskiego wysunąć kandydaturę swego następcy.
Rezygnację z funkcji premiera złożył Kishi 10 lipca, ale do 15 lipca, do czasu objęcia urzędu przez
nowego premiera, sprawował nadal swoje funkcje.
14 lipca urządził pożegnalne przyjęcie. Zamachowiec uzyskał na nie zaproszenie. Wypiwszy trochę
alkoholu, podszedł do Kishi i dźgnął go sześć razy sztyletem. Goście obezwładnili sprawcę. Premiera
odwieziono do szpitala, skąd wyszedł po kilkunastu dniach po udanej operacji. Aramaki został skazany na
dwa lata więzienia za narażenie na szwank zdrowia przywódcy państwowego”.
Warto też wspomnieć w tym miejscu o zamordowaniu przez innego członka „Czarnego Smoka” w
okresie powojennym lidera partii socjalistycznej, gdy przemawiał on na wielkim wiecu w Tokio. Zabójca
podbiegł do przemawiającego i kilkoma ciosami samurajskiego sztyletu w brzuch i klatkę piersiową
pozbawił swą ofiarę życia.
Można też powołać się na jeszcze inny przykład, bardzo zresztą japoński, próby współczesnego
nawiązania do starych dziejów militarystycznego terroryzmu. Otóż na przełomie lat sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych wybuchł w Japonii wielki kryzys polityczny, spowodowany wykryciem przez władze
amerykańskie w Stanach Zjednoczonych a następnie japońskie w Japonii gigantycznej, międzynarodowej
afery Lockheeda. Chodziło o to, iż ów wielki amerykański koncern lotniczy zdobywał dla produkowanych
przez siebie samolotów wojskowych i cywilnych rynki: zachodnioniemieckie, brytyjskie, włoskie,
holenderskie, japońskie i inne, za pomocą rozwiniętej do perfekcji polityki przekupywania najbardziej
wpływowych osobistości krajów, potencjalnych nabywców maszyn latających Lockheeda. Po wykryciu
tej sprawy w Stanach Zjednoczonych i zajęciu się nią przez specjalną komisję senacką, której
przewodniczył senator Frank Church, okazało się, iż według uzyskanych przez komisję danych na liście
osób biorących łapówki od przedstawicieli Lockheeda znaleźli się m. in., tacy wybitni politycy
międzynarodowego formatu, jak: lider bawarskiej CSU - Franz Josef Strauss w RFN, holenderski książę
małżonek - Bernhard w Holandii i premier Tanaka w Japonii. Ten ostatni, w odróżnieniu od dwóch
wcześniej wymienionych osobistości, musiał podać się do dymisji, został aresztowany i po udowodnieniu
mu w czasie rozprawy sądowej zarzuconych czynów - skazany i osadzony w więzieniu, kończąc w ten
sposób zapowiadającą się początkowo wspaniałą karierę polityczną. Człowiekiem, który bezpośrednio
pośredniczył między premierem Tanaką a przedstawicielami firmy Lockheeda, był niejaki Kodama,
niegdyś zwykły gangster, później zaufany człowiek CIA w Japonii i człowiek wielkiego interesu.
Gdy japoński trop afery Lockheeda przestał być tajemnicą garstki wtajemniczonych polityków i ludzi
wielkiego interesu, gdy zaczęły o nim pisać wszystkie japońskie gazety, doszło w Japonii do
niecodziennego wydarzenia.
Otóż Maeda, jeden ze znanych aktorów tokijskich, a jednocześnie działacz polityczny, związany ze
skrajną prawicą, powiązany z politycznymi pozostałościami „Czarnego Smoka”,
gloryfikujący dotąd
zarówno samego Tanakę, jak też d Kodamę jako mocnych ludzi, zdolnych do odbudowy starej
samurajskiej Japonii, załamał się, gdy jego ideowe bożyszcza okazały się być jedynie wielkimi
łapownikami. Uważając, iż Tanaka i Kodama, a zwłaszcza Kodama jako ten, który wciągnął osobiście
Tanakę w bagno lockheedowskiej afery łapówkarskiej, zdradzili wielkie idee samurajskiej Japonii -
postanowił zabić Kodamę. Ten tymczasem znajdował się z powodu choroby i trwałego przykucia do łóżka
w swej pięknej willi położonej na jednym z uroczych, tonących w zieleni wzgórz stolicy.
I tak Maeda, wyznający skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne i militarystyczne poglądy, utrzymujący
ścisłe kontakty z ludźmi „Czarnego Smoka” i różnych innych, działających wciąż jeszcze w Japonii
legalnie lub w podziemiu organizacji, a w życiu prywatnym będący pilotem-amatorem, wypożyczył w
prywatnym przedsiębiorstwie lotniczym mały sportowy samolot i z dużej wysokości, z okrzykiem -
odebranym na falach radiowych przez wieżę kontrolną stołecznego lotniska - „Niech żyje cesarz!”
(„Tenno heika banzai!”) runął w samobójczym locie na willę Kodamy. W ten sposób Maeda zamierzał
widać wymierzyć sam sprawiedliwość człowiekowi, który zawiódł jego nadzieje, a co więcej, naraził na
szwank wielkiego lidera politycznego, z którym wiązała poważne nadzieje cała japońska prawica. Zamiar
ten jednak nie powiódł się. Zginął jedynie sam Maeda. Co prawda willa Kodamy istotnie stanęła cała w
płomieniach i dość szybko spłonęła, ale nim się to stało, służba zdołała wynieść z płonących pomieszczeń
łóżko wraz z Kodama.
Przypominając w sposób monotematyczny dzieje terroryzmu uprawianego przez japońskie koła
militarystyczne i powiązane z nimi tajne stowarzyszenia nacjonalistyczne, nie chcemy oczywiście
twierdzić, iż w tym czasie nie miały w Japonii miejsca zamachy dokonywane przez inne siły: lewackie
czy anarchistyczne.
A oto krótko i o nich. W dniu 17 grudnia 1923 r. Taisuke Namba, syn japońskiego senatora, a
jednocześnie członek tajnej organizacji anarchistycznej, usiłował zastrzelić, wówczas
jeszcze tylko
regenta, następcę tronu, księcia Hirohito. Stało się to w Toranomon. Gdy Hirohito jechał otwartym
powozem do gmachu parlamentu, Namba zaatakował cesarza, oddając doń kilka strzałów z odległości
kilkunastu zaledwie kroków, tj. z takiej, na jaką pozwolił mu się zbliżyć do celu kordon policji. Strzały
chybiły, strzaskując jedynie szyby drzwiczek powozu oraz drewniane elementy odrzwi. Widząc, iż
zamach się nie udał, sprawca rzucił się do ucieczki. Ale i ta mu się nie powiodła. Za uciekającym rzucili
się w pogoń policjanci i przypadkowi przechodnie. Już po kilku zaledwie minutach został ujęty.
Postawiony przed sądem został skazany na śmierć i stracony.
Po raz drugi dokonano zamachu na Hirohito w dniu 8 stycznia 1932 r. gdy był już cesarzem (od 1926
r.). Cesarz przejeżdżał wówczas, po odebraniu defilady wojskowej w Tokio, konno ulicami stolicy, witany
przez zebrane tłumy. W pewnym momencie, zza kordonu policji wyskoczył na jezdnię jakiś człowiek,
rzucając bombę w stronę zbliżającej się kawalkady. Grupa konnych policjantów i oficerów, otaczających
cesarza - również na koniach, osłoniła jednak w porę Hirohito. Odłamki wybuchającej bomby położyły
kilka koni, wiele poraniły. Rannych też zostało kilku ludzi z eskorty. Sam cesarz wyszedł z zamachu bez
szwanku. Sprawcę zamachu ujęto. Okazało się, iż był on Koreańczykiem, usiłującym zaprotestować w ten
sposób przeciwko okupacji i kolonizacji Korei przez Japonię.
Zamach o mały włos nie spowodował ostrego kryzysu politycznego w Japonii. Na znak bowiem swej
winy wobec cesarza, za niedostateczne zadbanie o jego bezpieczeństwo, cały gabinet podał się,
natychmiast po zajściu, do dymisji. Cesarz dymisji tej jednak nie przyjął, wyrażając jedynie zgodę na
odejście ministrów: spraw wewnętrznych i wojny.
Podobno między jednym a drugim zamachem wspomnianymi tu, dokonano na Hirohito jeszcze dwa,
ale żadnych na ten temat materiałów ani informacji nigdy i nikomu nie udostępniono.
Głośny był też zamach bombowy dokonany przez koreańskiego studenta w dniu 29 kwietnia 1932 r. w
Szanghaju, w czasie obchodzonych tu uroczyście przez armię japońską urodzin cesarza. Po wspaniałej
defiladzie japońskich oddziałów wojskowych Koreańczyk ów zbliżył się do trybuny, rzucając na nią,
skonstruowaną przez siebie, bombę o silnej mocy. Rzut był celny. Ofiarą wybuchu padli dowodzący
wojskiem japońskim, atakującym w tym czasie Szanghaj: generał Yoshinori Shirakawa i admirał
Kichisaburo Nomura oraz minister pełnomocny Mamoru Shigemitsu. Generał Shirakawa wkrótce zmarł.
Więcej szczęścia miał ambasador Shigemitsu tracąc jedynie nogę. Admirał Nomura po dłuższej kuracji
powrócił do służby. Zamachowca ujęto i natychmiast stracono.
* * *
Wydaje się, iż należy tu również wspomnieć - choć, wykracza to z pewnością poza nakreślone
świadomie ramy książki - o współczesnym terroryzmie w wydaniu japońskim. Czynimy to zresztą i
dlatego, by wykazać, iż mimo całkowitej zmiany swego charakteru i celów działania (jest to terroryzm w
swej lwiej części lewacki), to nie uniknął on pewnych tradycyjnych wzorów, przejętych z arsenału
tradycji samurajskich. Należą do nich choćby więzi rodowe odgrywające zasadniczą rolę w formowaniu
terrorystycznych komand, mistyczne formułowanie celów podejmowanych działań, szczególne
okrucieństwo w zwalczaniu przeciwników.
W wiele dramatycznych wydarzeń obrosła już historia Japońskiej Czerwonej Armii („Nihon
Sekigun”). Powstała ona, jeżeli w ogóle można tu jakąś datę ustalić, w końcu lat sześćdziesiątych,
wyłaniając się w drodze rozłamu z lewackiej organizacji pod nazwą Liga Komunistyczna. Gdy w Japonii,
tak jak w wielu krajach świata, zwłaszcza Europy, wystąpiły rozruchy studenckie, a w niedalekich
Chinach dawała się we znaki wszystkim „rewolucja kulturalna”, podczas której zrewoltowani studenci
opanowali siłą wiele wyższych uczelni, doprowadzając do przerwania zajęć, wtedy to po raz pierwszy
zaczęto mówić o „Nihon Sekigun”. Na czele organizacji stanęła, niewiadomo zresztą czy od samego
początku, młoda, wielkiej urody kobieta, niczym z wyglądu nie przypominająca groźnej terrorystki.
Nazywała się Fusako Shigenobu. Była córką kupca, członka niezwykle niegdyś groźnej, a powiązanej z
ruchem „młodych oficerów”, militarystyczno-nacjonalistycznej organizacji terrorystycznej - „Braterstwa
krwi”.
Panna Fusako przez wiele lat niczym nie odróżniała się od tysięcy podobnych jej dziewcząt
japońskich. Chwalili ją rodzice, nauczyciele, sąsiedzi. Była miła, grzeczna, uprzejma, dobrze się uczyła.
Nikt nie pamiętał, aby w latach szkolnych, zarówno w podstawówce, jak i później w liceum handlowym,
pasjonowała się kiedykolwiek polityką. Kochała poezję, sama zresztą pisała wiersze. Po podjęciu pracy
zawodowej w fabryce sosu sojowego nie zrezygnowała z nauki, prosząc o przyjęcie na studia wieczorowe
Uniwersytetu Tokijskiego. Została przyjęta.
Ale gdy młoda Fusako przybyła do miasteczka uniwersyteckiego, mając ze sobą wszystkie potrzebne
papiery oraz przybory - nauka właśnie zamarła. Bramy uczelni były zamknięte. Przed nimi, jak i na wielu
ulicach Tokio, stały barykady bronione przez studentów i młodzież licealną, atakowane przez silne i
doskonale uzbrojone oddziały policji. Momentem politycznego „chrztu” Fusako był dzień 26 kwietnia
1969 r., ogłoszony przez opozycję japońskim „dniem Okinawy”. Demonstrująca młodzież domagała się
opuszczenia Okinawy przez Amerykanów, zlikwidowania na tej wyspie amerykańskich baz wojskowych
z rakietami o głowicach jądrowych. Doszło do poważnych, zaciekłych starć ulicznych z policją. Fusako
początkowo donosiła pałki, kastety i tym podobny sprzęt bojowy swym starszym kolegom, lecz wkrótce
sama wzięła udział w walce, zostając nie raz dotkliwie pobita. I tak się zaczęło...
Panna Fusako, będąca już członkiem lewacko-trockistowskiej Ligi Komunistycznej, porzuca ją
wkrótce, by wejść w skład nowej organizacji „Sekigun”, która wówczas w końcu roku 1969, liczyła
według danych z archiwum tej „Czerwonej Armii” - około „300 żołnierzy i 15 oficerów”. Należy dodać,
iż Fusako była jednym z tych 15 oficerów, by już wkrótce stać się generałem, szefem całej tej organizacji.
Nim jednak do tego doszło, zajść miało jeszcze nieco istotnych wydarzeń.
W połowie 1970 r. ogłoszony zostaje program „Komitetu Wojskowo-Rewolucyjnego Japońskiej
Czerwonej Armii”. Był to przedziwny dokument. Nie mniej nie więcej tylko „Sekigun” wypowiadał w
nimi wojnę zarówno samej Japonii, jak i całemu światu. Proklamując rychły krach światowego systemu
kapitalistycznego w toku następujących wojen, „Sekigun” stwierdzał, iż chcąc ten kres przybliżyć, już
teraz podejmuje działania bojowe przeciwko światowej burżuazji, zamierzając uderzać w najczulsze jej
miejsca, a zwłaszcza w ludzi, przywódców światowego kapitału. Nie oszczędzono też i krajów
socjalistycznych, stwierdzając w tym dokumencie, iż one również reprezentują stary świat, skazany na
zagładę, wysługując się w rzeczywistości imperializmowi. Jako potencjalne bazy „prawdziwej rewolucji
socjalistycznej” program „Sekigun” wymieniał cztery kraje: Japonię, Kubę, amerykański region San
Francisco (sic!) i Północną Koreę.
Swą własną ofensywę przeciwko kapitałowi „Sekigun” obiecywał rozpocząć od zastrzelenia kilkuset
japońskich policjantów. Aby być do tego zdolnym, grupy bojowe organizacji rozpoczęły wiosną 1970 r.
intensywne ćwiczenia bojowe w japońskich Alpach. Dochodzące stamtąd odgłosy wystrzałów
karabinowych i wybuchów granatów zwróciły szybko uwagę osób postronnych, a za ich pośrednictwem i
policji. Zorganizowana natychmiast przez policję i wojsko obława doprowadziła do wykrycia w górach
kryjówki-bazy „Sekigunu”. Po kilkugodzinnym oblężeniu siły „Sekigun” zostały rozgromione i
zniszczone. Ujęci żywcem bojowcy „Czerwonej Armii” zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu.
Wbrew jednak nadziejom władz nie był to koniec dziejów zlikwidowanej pozornie organizacji. Okazało
się bowiem, iż kilku jej członkom udało się uniknąć ujęcia. Ci zaś nie mieli zamiaru rezygnować.
Już wkrótce wystartował z lotniska cywilnego w Tokio samolot pasażerski japońskich linii lotniczych
Boeing 727 Japan Air Lines, na którego pokładzie znajdowało się 99 pasażerów i
11 członków załogi. W
kwadrans po starcie samolot opanowany został przez dziewięciu młodzieńców uzbrojonych w pistolety,
granaty i samurajskie miecze. Zażądali zwrotu na północ i wylądowania w Phenianie, stolicy Koreańskiej
Republiki Ludowo-Demokratycznej. W razie odrzucenia ich żądań grozili wymordowaniem pasażerów i
załogi. Aby nie było wątpliwości, iż są gotowi do wykonania swych obietnic, zaczęli wybierać już
przyszłe ofiary; ustalać kolejność ich likwidacji, ostrzyć szable itp.
Załoga samolotu, widząc, iż ma do czynienia ze zdecydowanymi na wszystko fanatykami, wykonała
postulowany zwrot, porozumiewając się jednocześnie, bez wiedzy porywaczy, z bazą lotniczą w Tokio.
Rozdzwoniły się natychmiast telefony. Ponieważ w Tokio nie mieli pewności co stanie się w Phenianie,
jako że stosunki między Japonią a KRL-D nie były wówczas najlepsze, postanowiono zagrać, licząc na
prymitywizm porywaczy. Otóż załoga porwanej maszyny otrzymała polecenie wylądowania w stolicy
Korei Południowej - Seulu. Samo zaś lotnisko seulskie tamtejsze władze, poinstruowane odpowiednio z
Tokio, urządziły na poczekaniu tak, aby wyglądało na port lotniczy Phenianu. Wszędzie powiewały flagi
KRL-D, tu i ówdzie wywieszono duże portrety Kim Ir Sena, a wielki transparent umieszczony nad
wejściem do centralnego budynku lotniska ogłaszał wszem i Wobec: „Witajcie w Korei Ludowo-
Demokratycznej”. Aby zaś nic już nie mogło zmienić wrażenia, że to właśnie Phenian a nie Seul, wszyscy
znajdujący się na płycie lotniska funkcjonariusze policji, straży granicznej, celnicy itp. byli ubrani w
mundury północnokoreańskie, a grupa niby przypadkowo zebranych na lotnisku dziewcząt koreańskich z
wielkimi bukietami kwiatów w rękach też ubrana była w ludowe stroje z rejonu Phenianu. Autorzy tej
wielkiej mistyfikacji liczyli, iż zachwyceni tym widokiem terroryści zejdą natychmiast z pokładu
samolotu, pozostawiając w nim oswobodzonych w ten sposób, i wtedy będzie ich można bez
najmniejszego ryzyka dla kogokolwiek zgarnąć. Stało się jednak zupełnie inaczej...
Terroryści czuli widać podświadomie podstęp. Po wylądowaniu w Seulu, tak cudownie przestrojonym
na Phenian, nie opuścili samolotu nadal „opiekując” się pasażerami i załogą. Na płytę lotniska zszedł
tylko jeden z porywaczy. Poprosił, aby podszedł doń oficer straży granicznej w randze kapitana. I mimo
że ten był niezwykle miły, układny i nie zaprzestawał co chwila tytułować swego japońskiego gościa
„drogim towarzyszem” i „bojownikiem”, porywacz zaczął go nagle egzaminować ze znajomości
marksizmu-leninizmu. I tu cała maskarada zawiodła. Japończyk w mig zorientował się, że rozmawiający z
nim kapitan nie jest z pewnością oficerem komunistycznej armii. Podziękował za rozmowę i nie mówiąc
co będzie dalej, wrócił na pokład samolotu i dopiero stąd powiadomił przez megafon i radio, że albo zaraz
odlecą do Phenianu, albo rozpocznie się za chwilę egzekucja zakładników. I samolot odleciał, jak tego
chcieli porywacze. Phenian nie był oczywiście uszczęśliwiony lądującym ni stąd ni zowąd na jego
lotnisku samolotem z Tokio. Kierując się jednak względami humanitarnymi, samolot przyjął. Porywacze
zostali tu natychmiast aresztowani, pasażerowie i załoga uwolnieni, mogąc natychmiast odlecieć z
powrotem do Japonii.
Cała sprawa z samolotem była więc zakończona, nie przynosząc ludziom z „Sekigun” oczekiwanego
profitu. Co więcej - a jest to fakt wanty zanotowania - aresztowani wówczas w Phenianie porywacze,
mimo odbycia kary więzienia, na które zostali skazani przez sąd KRL-D za piractwo powietrzne, po
odbyciu kary wyrazili chęć pozostania w Phenianie i zajęcia się normalną pracą. Nigdy już nie wrócili do
Japonii ani też do uprawianej poprzednio „profesji terrorysty”. Ale dzieje „Sekigun” biegły dalej...
Następny etap w historii organizacji, po okresie chwilowego uspokojenia, to luty 1972 r. Policja
japońska powiadomiona została przez swych informatorów, iż w górach, w pobliżu miejsca gdzie już raz
zaskoczono obóz „Sekigun”, znajduje się dobrze ukryta i zamaskowana pieczara, w której mieści się
kryjówka sztabu tej organizacji terrorystycznej. Zorganizowana
natychmiast wielka obława, przy udziale
ponad 300 policjantów, dała więcej niż oczekiwany rezultat. W chwili gdy policjanci zbliżali się do
pieczary, znajdujący się bojowcy otworzyli ogień. Przez kilka godzin trwała przewlekła strzelanina. Od
kul broniących się zginęło dwu policjantów a blisko 10 zostało rannych, w tym trzech poważnie. W końcu
oblężeni, którym zaczęło brakować już amunicji, poddali się. Aresztowano wówczas przywódcę
„Sekigun” Tsuneo Mori i jego prawą rękę, młodziutką, bo zaledwie 18-letnią pannę Hiroko Nagatę, a
wraz z nimi 20 innych członków organizacji. I znów policji wydawało się, iż tym razem dzieje „Sekigun”
dobiegły swego kresu. Tym bardziej, iż ujawnione w śledztwie przez policję materiały kompromitowały
Mori i ludzi z jego ścisłego otoczenia. Okazało się bowiem, że na krótko przed swym aresztowaniem
osądzili 14 członków swej organizacji za naruszenie dyscypliny (dotyczyło to takich spraw, jak:
wzajemna miłość, zajście w ciążę bez powiadomienia o tym szefa itp.) i w okrutny sposób zamordowali w
jednej z górskich jaskiń. Zwłoki zamordowanych odnaleziono. Wśród nich było 12 chłopców i 8
dziewcząt. Należy dodać, iż wśród aresztowanych wówczas wraz z Mori członków „Sekigun” znalazła się
również i panna Fusako. Ponieważ nic jej nie można było specjalnie zarzucić, została wkrótce - po
wciągnięciu do rejestru skazanych, pobraniu odcisków palców i wykonaniu odpowiednich zdjęć -
zwolniona. Wkrótce też wyszła za mąż za studenta Taikashi Okudaira, który nigdy nie był karany ani też o
nic przez policję podejrzewany. Małżeństwo to więc policja tokijska potraktowała jako dojście wreszcie
przez pannę Fusako do rozumu i bez większych wahań wydała jej wraz z mężem paszport na wyjazd w
podróż poślubną do... Bejrutu.
O tym zaś, że Fusako była akurat bardzo skłócona z Mori i chciała się od niego za wszelką cenę
uwolnić, nie narażając się przy tym na oskarżenie o zdradę i w związku z tym na skrytobójczą śmierć,
policja nie wiedziała. Przedmiotem sporu była sprawa strategii działania ruchu: o ile bowiem Mori
uważał, iż „Sekigun” powinien ograniczyć się do prowadzenia działań w pierwszym etapie skierowanych
przeciwko państwu japońskiemu, o tyle Fusako uważała, iż „ruch rewolucyjny”, któremu służyć mieli
ludzie z „Sekigun”, ogarnąć powinien cały świat. Innymi słowy, panna Fusako uważała, iż terroryści
japońscy powinni nawiązać kontakt z terrorystami wszelkiej maści, gdzie tylko się znajdowali i wspierać
ich swą walką i działaniem zdecydowanym na wszystko, byle tylko coś mogło się dziać, byle tylko mogła
lać się krew, byle tylko mogli ginąć ludzie, udowadniając swą śmiercią jakieś bliskie terrorystom prawdy.
W tym też kontekście należy widzieć cel wyjazdu młodej pary właśnie do Bejrutu. Tu Fusako i jej mąż
nawiązują kontakt z grupą ekstremistów arabskich z Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny. Z
przedstawicielem tej grupy Fusako spotkała się już kiedyś, w 1969 r. w Tokio. Wiosną 1972 r. Fusako
ściąga z Tokio do Bejrutu jeszcze dwu dalszych Japończyków, członków „Sekigun”. Wszyscy przechodzą
intensywne przeszkolenie bojowe w jednym z obozów fedainów. Tu też zaprzyjaźniają się z późniejszą
słynną porywaczką samolotów Leilą Chalid. Sama Fusako występowała tam pod pseudonimem
„Dżamilii”.
Nawiązany w ten sposób sojusz między ekstremistycznym ugrupowaniem Palestyńczyków a
japońskim „Sekigun” miał dać już wkrótce określone i głośne niestety wyniki. Już 31 maja 1973 r.
dochodzi do pamiętnej masakry na izraelskim lotnisku pasażerskim Lod pod Tel-Awiwem. Trzech
terrorystów japońskich po opuszczeniu samolotu, którym właśnie przylecieli do Tel-Awiwu, wydobywa
nagle z futerałów pistolety maszynowe i otwiera bezładny ogień do zebranych u wejścia portu lotniczego
pasażerów. Zabitych zostało wówczas 26 bezbronnych przygodnych ofiar, a ponad 120 odniosło rany, w
tym 80 poważne. Zamachowcy wiedzieli, iż nie mają szans ocalenia. Byli zewsząd otoczeni. W trakcie
walki z policyjną strażą lotniska dwu Japończyków zostało zabitych. Jednym z nich był mąż Fusako.
Tylko jeden ocalał, Kozo Okamoto. Ranny został ujęty, osądzony i skazany na długoletnie więzienie. W
czasie procesu wygłosił słowa, które można uznać za straszliwie groźne w swym fanatyzmie credo wielu
współczesnych, a może i wszystkich na świecie terrorystów: „Zadawana przez nas śmierć jednoczy
zabójców i ich ofiary. Wspólnie rozpoczynają oni nowe życie jako gwiazdy, których światło przyniesie
ziemi trwały pokój”.
I tak zaczęła się międzynarodowa kariera terrorystki z „Sekigun”, już nie panny, a wdowy Fusako. Na
razie nie ma zamiaru powrócić do Japonii. Staje na czele grupy terrorystów operujących poza granicami
Nipponu. Raz po raz świat dowiaduje się o coraz to nowych wyczynach podkomendnych pani Fusako.
Bojowcy „Sekigun” porywają samoloty, atakują gmachy ambasad, a m. in. francuską w Hadze i japońską
w Kuwejcie, usiłują, na szczęście bez powodzenia, podpalić wielką rafinerię ropy naftowej Sheila w
Singapurze, a uciekając wdzierają się na prom, opanowują go, biorąc pasażerów i załogę na zakładników.
Do liczącego się starcia dochodzi w sierpniu 1975 r. Grupa terrorystów z „Sekigun” opanowuje
budynek ambasady Stanów Zjednoczonych w Kuala Lumpur, stolicy Malezji. Napastnicy powiadamiają
natychmiast o swym wyczynie zarówno Waszyngton, jak też i Tokio. Jednocześnie informują obie strony,
iż pozostawią przy życiu wziętych tu dyplomatów amerykańskich, jeżeli rząd w Tokio spełni ich żądanie
uwolnienia i umożliwienia swobodnego wyjazdu z kraju pięciu znajdującym się w japońskich więzieniach
terrorystów „Sekigun”. Warto podkreślić, iż akcja ta była niezwykle sprytnie zgrana w czasie z oficjalną
wizytą, jaką właśnie składał premier Japonii Miki w USA. Warunki zamachowców zostały spełnione.
Terroryści zostali uwolnieni i zaopatrzeni przez rząd w pokaźną sumę pieniędzy, dostarczeni do Kuala
Lumpur, stąd zaś razem z grupą okupującą nadal gmach ambasady amerykańskiej i z zakładnikami udali
się na lotnisko. Odlecieli podstawionym przez rząd Malezji samolotem do Libii. Tu dopiero zwolnili
samolot i zakładników.
Tymczasem „Sekigun” wzmaga swą działalność - porywa samoloty, opanowuje budynki
przedstawicielstw dyplomatycznych i innych, przetrzymuje zakładników. W zamian za pozostawienie
przy życiu zakładników terroryści domagają się z reguły zwolnienia z więzień tych swych kolegów,
którym wcześniej powinęła się noga, zostali ujęci przez policję i trafili do więzienia. Domagają się też
coraz częściej okupów pieniężnych. No cóż, terrorysta zmieniający wciąż swe miejsce pobytu i to już nie
tylko na obszarze swego kraju, ale i całego świata potrzebuje wiele, bardzo wiele pieniędzy. Broń też
zresztą kosztuje. Należy przyznać, iż rząd japoński, podejmujący w kraju raz po raz masowe akcje
antyterrorystyczne, w takich wypadkach jak porwanie czy uprowadzenie nie żałował gestów: zwalniał
aresztowanych, płacił każde żądane sumy. A terroryści chcieli coraz więcej i byli coraz bardziej odważni i
bezczelni. O pani Fusako, która kierowała tymi wszystkimi akcjami, było coraz głośniej i nie tylko w
samej Japonii ale i poza jej granicami. „Sekigun” wziął wkrótce pod swe opiekuńcze skrzydła i inne
powstałe w Japonii organizacje terrorystyczne, które starały się dorównać swym „braciom” z „Czerwonej
Armii”. A było ich w latach siedemdziesiątych kilka: „Zjednoczona Armia Czerwona”,
„Wschodnioazjatycki Antyjapoński Zbrojny Front”, „Siew jutra”. Niektóre z nich specjalizowały się np. w
podkładaniu bomb i różnorakich ładunków wybuchowych w biurach wielkich koncernów. Policja dość
szybko potrafiła wykryć sprawców i zlikwidować kryjącą się za ich plecami organizację. Ale terrorystom
z WAZF przyszła z pomocą organizacja pani Fusako. Jedno porwanie samolotu i znów w Tokio
zwolniono grupę terrorystów.
W Tokio zaczęły rozlegać się głosy, iż w ten sposób niczego się nie osiągnie. Terroryści zaczynali być
niemalże bezkarni. Groziła im tylko śmierć w samej akcji. Więzienie przestawało być miejscem dłuższego
odosobnienia. Wychodziło się (stąd dość szybko. Tyle jest przecież samolotów do porwania czy ambasad,
w których można było brać zakładników. Zaczęto mówić, iż należy wreszcie powiedzieć terrorystom -
nie!... I to bez względu na konsekwencje.
28 września 1977 r. - kiedy to pani Fusako obchodziła właśnie swe 33-lecie urodzin - porwany zostaje
przez terrorystów z „Sekigun” samolot Japan Air Lines lecący z Bombaju do Tokio. Porywacze żądają
uwolnienia swych 9 kolegów z japońskich więzień i okupu w wysokości, bagatelka... 6 núlioñów dolarów.
Rząd japoński, po krótkim namyśle i konsultacjach, warunki te spełnia. Groźba zastrzelenia zakładników
spośród pasażerów, w tym kilku Amerykanów ze sfer wielkiego kapitału i tym razem zrobiła swoje.
Samolot ląduje najpierw w Dhace w Bangladeszu, a potem odlatuje do Algierii wraz ze zwolnionymi 6
terrorystami (3 odmówiło powrotu do dawnego procederu) i pieniędzmi.
Później działalność „Sekigun” w samej Japonii, jak też i organizacji jej pokrewnych jakby przycichła.
Wiele natomiast mówiło się o terrorystach japońskich działających w różnych międzynarodowych
organizacjach terrorystycznych. Pisaliśmy już o krwawym wyczynie trzech japońskich terrorystów
„wspierających”, we właściwy sobie sposób, sprawę Palestyńczyków na lotnisku pod Tel-Awiwem.
Wielkiego rozgłosu nabrała też swego czasu głośna sprawa ataku międzynarodowej grupy terrorystycznej
na ambasadę francuską w Hadze. W akcji wzięli udział terroryści z „Sekigun” i ekstremiści palestyńscy,
zaś broń użyta wówczas przez napastników pochodziła z magazynów Bundeswehry, skąd wykradziona
została przez zachodnioniemiecką Frakcję Czerwonej Armii (RAF).
Terroryści japońscy wzięli również udział w próbie uwolnienia zachodnioniemieckiego terrorysty,
Rolfa Pohle, znajdującego się w jednym z greckich więzień.
* * *
Tak można by zakończyć tę historyczną opowieść o terrorystycznej działalności młodych samurajów w
oficerskich mundurach z okresu pełnej świetności, dawnej militarystycznej Japonii, uzupełnionej
króciutkim suplementem, odnoszącym się już do współczesności. „Śmierć w Tokio” to już w jakiejś
mierze przeszłość, choć nikt tu nie zaręczy, czy jest to przeszłość bezpowrotna. Terroryzm jest bowiem
wciąż zjawiskiem żywym i co więcej, niezwykle żywotnym. O jego sile i dezorganizującym znaczeniu
wiedzą wszyscy, a więc i ci, którym w różnych okolicznościach może zależeć na jego wykorzystaniu.
Dochodzi do tego jeszcze fanatyzm i towarzyszący mu swoisty mistycyzm, stawiający wyżej kapłanów
śmierci nad pasterzami życia. Terroryzm zaś, w swym militarystycznym wydaniu, zajmuje nadal
określone miejsce w taktycznym arsenale broni i działań tych państw, które nie wyrzekły się myśli o
narzuceniu swej woli i panowania innym, jak też tych państw, które własne trudności wewnętrzne starają
się rozwiązywać poprzez terroryzm i przemoc. O tym zaś, jak broń ta jest straszna a jednocześnie zgubna
w skutkach dla krajów ją stosujących, świadczy właśnie treść tej książki. Samurajski szlak, jaki przebyła
Japonia od końca XIX wieku po rok 1945 docierając niemalże do samego krańca narodowej katastrofy,
poprzez piekło nieustannych wojen i jawnie uprawianego ludobójstwa, był w poważnym stopniu
utorowany funkcjonowaniem terroryzmu, któremu poświęciliśmy tę pracę. Armia japońska chciała wojny,
w niej widziała szczęśliwą przyszłość swego kraju, chciała podbojów i panowania nad Azją a później i
nad całym światem. Ponieważ zaś nie wszyscy Japończycy myśleli podobnie, trzeba było zamknąć im
usta, zmusić do milczenia, a gdy to nie wystarczało, po prostu zlikwidować. I wtedy na widownię
wychodzili „młodzi oficerowie”, członkowie „Czarnego Smoka” i tym podobni straceńcy, od których
później można się było łatwo odciąć, gdy już wykonali powierzone im zadanie.
Taka jest generalna wymowa Śmierci w Tokio, książki traktującej o wydarzeniach dnia wczorajszego,
ale czy tylko...
Spis treści
Wstęp
5
Rozdział I
Cios samurajskiego miecza
11
Śmiertelny błysk ..
11
Szpony „Czarnego Smoka”
13
Trudności i kontrowersje
23
Wyrok
25
Rozdział II
Strzały na dworcu ..
28
W gordyjskim splocie
28
Testament barona Tanaki
32
Niepotrzebni muszą odejść
42
Nowa ofiara
52
Rozdział III
Pucz młodych oficerów
62
Goście generała Minami
62
Na wzgórzach Mandżurii
72
Atak na Szanghaj
79
Narodziny Mandżukuo
90
Zatrute ziarno .
109
Bunt
114
Rozdział IV
Rebelia
130
Gry ciąg dalszy
130
Młodzi oficerowie po raz drugi
136
Godziny grozy
146
Na ławie oskarżonych
153
Co dalej?
155
Rozdział V
Ostatni bunt samurajów
165
Kres złudzeń
165
Narada u cesarza
175
W ślepym zaułku
183
Gdy liczyły się godziny
207
Spisek
216
Reskrypt cesarski
241
Bezwarunkowa kapitulacja
243
Epidemia seppuku
246
Zakończenie
...
250