1
2
KRUK
White.ChocoLatte
Beta:
Kinga1648
3
Należeli oboje do tego rodzaju istot nerwowych,
wrażliwych, szlachetnych i kochających, które zdolne są
do największych poświęceń, ale które w życiu i
zetknięciu się z jego rzeczywistością mało znajdują
szczęścia, dając naprzód więcej, niż mogą otrzymać.
Ten rodzaj ludzi ginie też zaraz i myślę, że jakiś
dzisiejszy naturalista mógłby powiedzieć o nich, że z
góry są na śmierć skazani, bo przychodzą na świat z
wadą serca - za dużo kochają.
— Henryk Sienkiewicz
Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela
4
PROLOG
Gettysburg, noc 31 października na 1 listopada 1864 roku.
Drobna dziewczyna leżała w szpitalnym łóżku, pozostało jej najwyżej
kilka minut życia. Lekarze i nieliczne pielęgniarki nie zwracali na nią
uwagi, czekali tylko aż wyzionie wreszcie ducha i zwolni swoje miejsce w
wiecznie przepełnionym szpitalu.
Przy boku tej młodej kobiety siedziały zapłakane zakonnice, modlące się
o szybką i bezbolesną śmierć dla swojej przyjaciółki, właściwie można
nawet powiedzieć, że siostry. Znały się od niedawna, ale to wystarczyło,
aby mogły się zaprzyjaźnić.
Dziewczyna ostatnimi siłami otworzyła oczy, aby móc spojrzeć na
strapione kobiety, które czuwały nad nią przez cały czas. Były jej aniołami
stróżami.
- Wiem, że to już koniec… - wychrypiała dziewczyna, – ale… chcę… się z
wami pożegnać zanim odejdę… do Domu Pana.
Mówienie wymagało od niej wysiłku ponad jej wątłe siły.
- Ciii. Nic nie mów. Odpoczywaj. Chcemy się Tobą nacieszyć. – Głos
jednej z czuwających nad nią kobiet załamał się.
Położyła rękę na wychudzonej dłoni chorej, wycierając ukradkiem
spływającą po policzku łzę.
Dziewczyna pokornie pokiwała głową i spojrzała z wdzięcznością na
swoje przyjaciółki, które nie opuściły jej w najgorszych chwilach.
Stary zegar, wiszący u szczytu sali, wybił godzinę dwudziestą czwartą,
godzinę duchów. Wraz z ostatnim jego uderzeń wyczerpane serce
dziewczyny zatrzepotało po raz ostatni i przerwało swoją rutynę, trwającą
prawie od dziewiętnastu lat.
5
Drżące z przejmującego smutku kobiety zanim udały się zawiadomić
lekarza o śmierci dziewczyny, zmówiły nad zmarłą krótką modlitwę i
ucałowały ją w czoło.
Nic więcej nie mogły dla niej zrobić.
6
Pamiętaj także o tym, że kochałam, i że to miłość
skazała mnie na śmierć.
— Halina Poświatowska
Opowieść dla przyjaciela
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alex leżał na plecach, zastanawiając się nad swoim życiem. Dotychczas
nigdy tego nie robił, nigdy nie miał ku temu powodów i właściwie w tej
chwili również nic takiego nie istniało, coś jednak kazało mu zastanowić
się nad sensem swojego istnienia.
Chłopak nie potrafił powiedzieć, co.
Przed jego zamkniętymi oczami przesuwały się obrazy szczęśliwego
dzieciństwa, pobytu u dziadków w Anglii, licznych i nieraz zaskakujących
wyróżnień w szkole, wszędzie obecnych rodziców. Żyć nie umierać,
pomyślał i przeciągnął się nieznacznie, wciąż jeszcze balansując na
krawędzi snu.
Pomimo tego błogiego, nie do końca świadomego stanu miał nieodparte
wrażenie, że coś nie pasowało. Zawsze miał włączony tak jakby czujnik na
kłopoty, wiedział nieomylnie rozpoznawał moment, w którym należy
skończyć zabawę, aby nie stała się nikomu krzywda. Również jemu
samemu. W pewnym momencie usłyszał głos kobiety wołającej jego imię.
Najwyraźniej przysnął na chwilę, ponieważ wypowiedziane przez nią
słowa docierały do niegodziwe powoli , dodatkowo nie rozumiał ich
sensu. Obudził się tego dnia wcześniej niż zwykle, zdecydował się więc
wyłączyć swój budzik, stojący na szafce nocnej. Uznał, że obędzie się
dzisiaj bez niego.
Ignorując wcześniejszy niepokój odwrócił się na drugi bok, podciągając
kołdrę pod samą szyję i prychając z irytacją, gdyż przez jego wysoki
wzrost kołdra nie przykrywała mu stóp. Szybko znów zaczął przysypiać,
kiedy nagle jego wewnętrzny czujnik się włączył z całą mocą i tym razem
Alex gwałtownie usiadł na swoim łóżku. Przez chwilę rozglądał się
dookoła, próbując ogarnąć dłonią przydługie sterczące w każdym
możliwym kierunku włosy, aż w końcu jego wzrok trafił na budzik W tym
momencie zrozumiał, o co chodziło jego podświadomości.
8
- O cholera!
Jaskrawo zielone cyfry budzika, pokazujące godzinę siódmą trzydzieści
pięć, zdawały się z niego szydzić.
Szybko zaczął wyplątywać się z kołdry, czego nie ułatwiały mu
gorączkowe ruchy. Wiedział, że miał maksymalnie pięć minut na całą
toaletę, ubranie się i śniadanie, z czegoś zatem powinien zrezygnować.
W łazience, rzuciwszy tylko stęsknione spojrzenie na prysznic,
zdecydował ograniczyć się do mycia twarzy i zębów. Ubranie wyjęte z
szafy było pomięte, ale na szczęście czyste, Alex nie był natomiast pewny,
czy wszystko ubrał jak należy. Postanowił na razie o tym nie myśleć,
podobnie zresztą jak o śniadaniu, na które zostało mu już tylko
trzydzieści sekund. Zabrał potrzebne rzeczy z pokoju i kiedy przechodził
obok drzwi do kuchni, gdzie siedzieli jego rodzice, rzucił zdawkowe
„dzień dobry” i jeszcze szybsze „do widzenia”.
Prawie mu się udało. Właśnie ubrał buty i zamierzał otworzyć drzwi
wyjściowe, kiedy jego mama, gotowa do wyjścia do pracy, wyszła z
kuchni, i oparła dłonie o biodra.
Rodzice chłopaka byli prawnikami. Jeśli wierzyć osobom, które czynienia
spotkały się z nimi na gruncie zawodowym, oboje byli bardzo dobrzy w
swoim fachu. Stanowili też doskonały przykład na prawdziwość
powiedzenia, iż przeciwieństwa się przyciągają: jedno było adwokatem,
drugie prokuratorem.
Patrząc na matkę Alex pomyślał, iż może właśnie dzięki temu tak dobrze
się dogadywali.
Ojciec chłopaka, pracujący w kancelarii adwokackiej, był zdecydowanie
przystojnym mężczyzną. Kwadratowa szczęka, szerokie ramiona, wąska
talia, ciemne oczy, a przede wszystkim przyjazny uśmiech, który nigdy
nie schodził mu z twarzy, od lat przyciągały uwagę kobiet, zachwyconych
również tym, iż na brązowych, gęstych włosach nie sposób było wypatrzeć
chociażby jednego siwego kosmyka. Często z rozbawieniem powtarzały
mu, że czas się go nie miał. Mężczyźni z kolei podziwiali w nim silną
osobowość oraz charyzmę, za którą każdy odruchowo podążał. Mężczyzna
był też urodzonym mówcą, przez co świetnie sprawował się w swoim
zawodzie. Potrafił albo wybronić całkowicie swojego klienta, albo
9
zmniejszyć jego wyrok do minimum, oczywiście tylko w sprawach, w
których było to możliwe zgodne z jego sumieniem. Prywatnie miał
zdecydowanie ugodowy charakter, był człowiekiem łatwym we
współżyciu. Nie widział świata poza swoją rodziną, dla nich zrobiłby
wszystko, przychyliłby nieba, aby żyło się im lepiej.
Wydawałoby się, że Christopher Adams nie miał wad, jest jednakże
stwierdzenie takie mijałoby się z prawdą. Chris był w pełni pod pantoflem
swojej drugiej połówki, chociaż być może nie przez wszystkich uznane to
zostałoby za wadę, do tego był jednak strasznym bałaganiarzem i leniem,
nigdy nie potrafił nic odłożyć na swoje miejsce.
Może i mężczyzna była głową rodziny, ale zawsze pierwsze i ostanie
zdanie należało do kobiety, a w szczególności do kobiety o tak niezwykłej
osobowości jak Camilla Adams. Ta wysoka blondynka z pewnością nie
wyglądała na matkę nastoletniego syna, kochającą żonę i pewną siebie
panią prokurator. Delikatna twarz w kształcie serca, niebieskie oczy,
nieskazitelna cera oraz nienaganna sylwetka czyniły ją kobietą idealną
pod względem fizycznym. Jednakże ludzie, którzy ją poznali, doskonale
zdawali sobie sprawę z tego, że ten anioł potrafił być niebezpiecznym
przeciwnikiem. Jeśli ktoś choć raz zaszedł jej za skórę, miał przechlapane
na całej linii.
- Alex poczekaj jeszcze chwilę. – Zaczęła z niewinnym uśmiechem.
Chłopak spojrzał na nią podejrzliwie.
Coś mi tu nie pasuje, pomyślał. Nie wierzę, że moja własna matka,
osoba, która nienawidzi spóźniania i wszystkiego, co z nim związane
chce, abym ja się spóźnił do szkoły z jej winy? To nie wróży nic dobrego.
– Dziś jest przyjęcie Halloweenowe, na które zostaliśmy zaproszeni.
Wiem, że nie lubisz takich spotkań, ale dla nas to bardzo ważne i
chcieliśmy, abyś poszedł tam razem z nami. Spędzisz tam tylko parę
godzin, a potem będziesz już wolny. – Camilla spojrzała na Alexa takim
wzrokiem, że jego zamiar obejmujący natychmiastowe oświadczenie, że
nigdzie nie pójdzie, zniknął nagle stracił znaczenie.
Chłopak westchnął stwierdzając, że właśnie za jednym zamachem
przegrał nie tyle bitwę, co całą wojnę.
10
- Dobrze. O której godzinie się zaczyna to przyjęcie? – Jęknął
zrezygnowany.
Na twarzy kobiety pojawił się szeroki tym razem grymas, zdradzający jej
zadowolenie z zachowania syna. Właśnie w tej chwili wyglądała o wiele
młodziej niż wskazywałaby metryka.
- Myślę, że o osiemnastej byłoby idealnie. A teraz pośpiesz się, bo zaraz
się spóźnisz. – Uśmiechnęła się jeszcze raz i klepnęła go żartobliwie w
ramię.
Mimo swoich stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu nadal była dużo
niższa od syna. Przy nim wyglądała jak karzełek.
Chłopak potarł miejsce, w które go uderzyła ręką, udając, że naprawdę go
to zabolało, po czym pocałował matkę w policzek i nie zwlekając już
dłużej wyszedł z domu.
Tak, zdecydowanie był maminsynkiem.
Zamknął drzwi trochę energiczniej niż było to konieczne, przez co
siedzący na gałęzi kruk głośno zaprotestował, zupełnie jakby wyzywał
Alexa za ten nieelegancki czyn. Gdy już skończył swoje ptasie wywody
wzbił się w powietrze i poleciał w sobie tylko wiadomą stronę. Alex nie
przejął się jakoś specjalnie tym ptakiem.
Chłopak na podjeździe zobaczył doskonale mu znany samochód
najlepszego kumpla, bez pośpiechu poszedł więc w tym kierunku. Zaraz
po otwarciu drzwi się zauważył zirytowaną minę Dylana, co oznaczało, iż
Alex miał u przyjaciela przechlapane Dylan był pod tym względem jak
jego matka. Dość dziwne porównanie, ale za to bardzo trafne. Tak jak
Camilla Adams nie tolerował osób spóźniających się, starał się ją
naśladować, aby w przyszłości zostać takim samym dobrym prawnikiem
jak ona. Tu na szczęście podobieństwa się kończyły.
Alex nie należał do niskich, ale Dylan był od niego niższy o jakieś dziesięć
centymetrów. Z przystojnej twarzy chłopaka spoglądały tak ciemne, że
niemal czarne, duże oczy, natomiast jego brązowe włosy, za które
zabiłaby się niejedna dziewczyna, były nie tylko gęste, ale też układały się
falami, tworząc na jego głowie malowniczy nieład. Rysy jego twarzy były
delikatne i wiele dziewczyn wzdychało do niego, starając zwrócić na
siebie uwagę, jednakże bez rezultatu. Chłopak zaciekle dążył do od dawna
11
już wyznaczonego celu, chciał skończyć studia na dobrej uczelni, a
następnie przejąć kancelarię swojego ojca. W tym planie nie przewidział
miejsca na miłość.
- Stary pośpiesz się już. – Mruknął poirytowany. – Nie mamy czasu.
Alex samochodu opadł na fotel pasażera z niemrawą miną.
-Hej. Stało się coś? –Dylan natychmiast spostrzegł, iż przyjaciel nie był w
nastroju. – Jesteś jakiś dziwny.
-Nie, nic się nie stało. Dopiero po chwili zdecydował się uzupełnić,
wzruszając przy tym ramionami.
- Nie wyspałem się. Znów śnił mi się ten sen.
- Znowu? – Brunet zmarszczył brwi, koncentrując się na drodze. – Nie
obraź się, ale z tym powinieneś iść do lekarza. Nie jest to normalne, aby
ten sam koszmar śnił Ci się codziennie od trzech lat.
- Nie przesadzaj. Nie jest aż tak źle. A właśnie gdzie jest reszta? - Jego
towarzysz obrócił się zerkając na tylne siedzenia, gdzie nikogo nie było.
- Dziewczyny postanowiły, że pojadą samochodem Morgan. – Wyjaśnił
Dylan, jeszcze zanim padło pytanie.
Każdy z nich pogrążył się w swoich myślach, a właściwie to tylko Dylan,
ponieważ Alex całkowicie „wyłączył się” na wszystkie czynniki
zewnętrzne. Prawdopodobnie, gdyby jego przyjaciel miał wypadek, a
samochód stanął w płomieniach, on nawet by tego nie zauważył.
- Nie mogę uwierzyć, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów droga
do szkoły przeminęła nam w kompletnej ciszy. – Mruknął z
nieskrywanym zadowoleniem Alex odnajdując wzrokiem znajome
sylwetki stojące przy jednym z pojazdów na szkolnym parkingu.
– Jak to miło raz na jakiś czas odpocząć od ich gadulstwa. – Dylan
całkowicie zgodził się z przyjacielem. – Znajdźmy szybko wolne miejsce i
chodźmy na lekcje. Zaraz zacznie padać, a ja zdecydowanie nie
zamierzam przemóc do suchej nitki.
Wolne miejsce parkingowe znaleźli parę samochodów dalej niż auto
Morgan, przy którym czekały trzy dziewczyny, lecz z racji tego, że Dylan
12
zaparkował bliżej drzwi do szkoły, to panie musiały podejść do swoich
kolegów. W chwili, gdy Alex zamknął swoje drzwi, na jego nos spadła
pierwsza kropla deszczu. Mimowolnie uśmiechnął się, w przeciwieństwie
do przyjaciela bardzo lubił deszcz i nie przeszkadzało mu to, że zmoknie.
-Cześć. Co zmajstrował Dylan, że nie chciałyście z nim dzisiaj jechać do
szkoły? - Alex zaczepił koleżanki.
- Właśnie, że nic nie zrobił i tu jest problem. – Odpowiedziała mu
Jennifer patrząc się z wyrzutem na chłopaka, o którym była mowa.
Jennifer ze swoją urodą i wdziękiem mogłaby bez problemu zostać
modelką na światowym wybiegu. Jej włosy sięgały do połowy pleców i bez
żadnej pomocy układały się w grube, lśniące fale, a duże oczy, starannie
pomalowane tuszem i ciemnymi cieniami, wyglądały, jakby to właśnie za
nimi ukryty był klucz do jej wnętrza. Swoją budową ciała przypominała
Amazonkę - wysoką, dobrze zbudowaną z odpowiednimi krągłościami.
Krążyła plotka, że ona i Alex zostaną parą królewską na balu
maturalnym. Dziewczyna wyglądała idealnie, do tego była o dziwo wolna,
więc gdziekolwiek się pojawiła, przyciągała uwagę męskiej części
społeczeństwa, Z wdziękiem zbywała jednak wszystkich
zainteresowanych, gdyż swoje serce zdążyła już powierzyć mężczyźnie, u
którego nie było miejsca na miłość. Oddała je Dylanowi, który zupełnie
nie był tego świadomy.
Po obu jej stronach stanęły pozostałe dwie dziewczyny, a mianowicie
Morgan, ciężko wzdychająca na widok swoich kolegów, oraz Amy, która
wyglądała, jakby miała za chwilę dokopać Dylanowi za jego ślepotę,
trwającą już od kilku lat.
Morgan nie bez przyczyny była w szkole nazywana „Królową dramatu”
oraz „Królową paniki”. Nikt nie potrafił postawić całej szkoły w stan
gotowości w przeciągu zaledwie 10 sekund i to z powodu braku mydła w
damskiej łazience. Była przewodniczącą samorządu szkolnego oraz
prezesem klubu dyplomatycznego, a uwzględniając do tego średnią
szkolną powyżej pięć zero łatwo było zaszufladkować ją jako największego
kujona Gettysburg
1
High School. Pomimo poważnie brzmiącego imienia,
dziewczynie jest daleko było do osoby zawsze postępującej rozsądnie.
Przez swoich przyjaciół wiele razy trafiła na dywanik u dyrektora, ale
1
Miejscowość, pod którą miała najbardziej krwawa bitwa wojny secesyjnej.
13
wszystko zostało jej wybaczone, a w szkolnej teczce nie znalazły się żadne
upomnienia. W tym pomógł jej wygląd, niewinne oblicze
poszkodowanego dziecka - proste blond włosy, obcięte na boba, a duże i
kolorowe okulary kujonki dodatkowy potęgowały ten efekt.
Amy przypominała odbicie Morgan w krzywym zwierciadle. Dziewczyna
była niskiego wzrostu, ale w tych stu sześćdziesięciu dwóch centymetrach
drzemało więcej siły niż u środkowego napastnika w szkolnej drużynie
footballowej. Praktycznie codzienne wizyty w kozie przyczyniły się do
zdobycia przez nią wielu znajomych, jednakże znajomych tych niewiele
dzieliło od niezbyt przyjaźnie brzmiącej kategorii młodocianych
przestępców. Mimo jej drobnej postury i męskich ubrań, które z
upodobaniem zakładała na co dzień, potrafiła przekonywać do siebie
ludzi. Brązowe włosy, układane na kształt irokeza, były tylko
dopełnieniem jej wizerunku. Amy miała urodę azjatycką, jej
pradziadkowie przenieśli się z Hongkongu do Ameryki zaraz po swoim
ślubie, w celu zdobycia pracy. Początkowo planowali wrócić do
rodzinnego miasta, ale Ameryka spodobała się im tak bardzo, że
postanowili osiedlić się tu na stałe.
- Dobra. Miło się gadało, ale na mnie już czas. –Amy rzuciła do reszty i
zaczęła szukać kogoś wzrokiem na szkolnym parkingu. – Ej Rudy!
Zawołany chłopak odwrócił się przestraszony, modląc się, aby to nie o
niego chodziło. Jednak jego marzenie szybko legło w gruzach.
- Tak, o ciebie mi chodzi! Dawaj zadanie z matmy!
Dziewczyna utrzymywała kamienny wyraz twarzy, ale z trudem
powstrzymywała się od głośnego śmiechu na widok spanikowanej twarzy
chłopaka.
-Amy, jak chciałaś zadanie z matematyki, trzeba mi było powiedzieć, to
bym Ci je zrobiła. - Szepnęła Morgan, przytrzymując przyjaciółkę za
rękaw.
W oczach niższej z dziewczyn błysnęło rozbawienie.
- Jak ty byś mi zrobiła to zadanie, byłoby w stu procentach dobrze
rozwiązane. Nie zapominajmy, że moja średnia wynosi +D. – Uniosła
znacząco brew, a po chwili z cichym westchnieniem pokręciła głową. –
14
Jaka ty jesteś głupiutka. Musze Cię zabrać pod moje skrzydła żebyś w
końcu zrozumiała zasady życia.
Poklepała skamieniałą Morgan po plecach. Po raz pierwszy raz zdarzyło
się, by ktokolwiek nazwał ją głupią.
- Rudy dawaj to zadanie! – Ignorując oszołomioną minę koleżanki Amy
wykrzyknęła za chłopakiem, który korzystając z jej nieuwagi zaczął się
szybkimi krokami oddalać w stronę szkoły. – Nie uciekniesz mi. Jesteśmy
razem w grupie!
Dziewczyna mrugnęła okiem do swoich przyjaciół i z uśmiechem pobiegła
za chłopakiem, który praktycznie truchtem wbiegł do szkoły.
Wszyscy w zaskoczeniu odprowadzali wzrokiem oddalającą się sylwetkę
przyjaciółki. Popisy Amy niezmiennie ich zdumiewały, chociaż przecież
już wiele razy widzieli takie jej zachowanie, często również skierowane w
stronę facetów dwa razy od niej większych i trzy razy szerszych .
- Jak myślisz przyłoży chłopakowi czy tylko go postraszy? – Zapytał
filozoficznie Alex.
- Pewnie będzie mu uprzykrzać cały dzień. – Odpowiedziała Jennifer
śmiejąc się z miny chłopaka. – Chodźmy już do szkoły. – Dziewczyna
szturchnęła Morgan łokciem w żebra, aby ta wyszła ze swojego transu.
- Powiedziała, że jestem głupia – Dziewczyna powiedziała to na głos,
jakby dalej nie wierzyła, że to usłyszała.
Pozostali przyjaciele zgodnie wybuchli śmiechem i wszyscy poszli w
kierunku drzwi szkoły. Jedynie Alex pozostał nieco z tyłu za swoimi
beztrosko się wygłupiającymi towarzyszami.
Zerwał się silny wiatr, postawił więc kołnierz skórzanej kurtki, osłaniając
się przed przenikającym go chłodem. Przeszedł obok grupki dziewczyn,
na które nie zwrócił najmniejszej uwagi, nawet zresztą nie spostrzegł, że
ktoś tam stał, za bardzo pogrążony był w swoich myślach. Dziewczyny,
obserwujące go z uwagą odkąd wysiadł z samochodu Dylana, nie były
przyzwyczajone do braku zainteresowania ze strony mężczyzn. Szkolne,
cheerleaderki najładniejsze dziewczyny w szkole, wszyscy chcieli się z
nimi zadawać.
15
No prawie wszyscy.
Wyjątek tworzyła paczka przyjaciół Alexa i on sam. Nie zależało mu na
zyskaniu popularności wśród pozostałych uczniów, jedynie drażniłoby
go, gdyby wszyscy za nim chodzili. Chciał prawdziwych przyjaciół, do
których zawsze mógł przyjść i zwierzyć się z trapiących go problemów.
Był typem samotnika, jednakże nie sposób było mu ukryć się w tłumie,
gdyż zwracał na siebie uwagę wyglądem. Alex niezaprzeczalnie był
przystojny. Przydługie, jasne włosy opadały mu na czoło i przesłaniały
oczy, jakby się pomagając mu przez to odizolować się od reszty świata, a
błękitne oczy, mimo lat młodego wieku chłopaka, patrzyły na świat
realnie. Również swój ze względu na wzrost, sto dziewięćdziesiąt pięć
centymetrów, trudno mu było pozostać niezauważonym, wzrok
przyciągały również szerokie, wysportowane ramiona oraz silne ręce,
sprawiające wrażenie, jakby potrafiły unieść wszystkie niedogodności
losu i nie bały się pomóc potrzebującym. Z rysów twarzy Alex
przypominał całkowicie swoją matkę, był jej męskim i młodszym
odbiciem, z charakteru zaś wrodził się raczej w ojca: kochający, troskliwy,
wyrozumiały. Miał tylko jeden słaby punkt, przez który mógł zostać
zniszczony. Dobre serce, które tak łatwo potrafiło zaufać każdemu
człowiekowi.
Nagle blondynowi przeszedł po plecach nieprzyjemny dreszcz. Nie był on
spowodowany zimnem, lecz dziwnym przeczuciem, iż ktoś intensywnie
wbijał wzrok w jego w plecy. Odwrócił się gwałtownie, ale nie zobaczył
niczego, co mogłoby go zaalarmować. Parking zdążył opustoszeć, a te
osoby, które wciąż jeszcze się tam kręciły, szukały w pośpiechu jakichś
książek albo zaciekle dyskutowały. Nic podejrzanego, nic, co mogło
zwrócić jego uwagę. Zdezorientowany potrząsnął głową, odwrócił się i już
bez oglądania się na nikogo przeszedł przez drzwi prowadzące do szkoły.
Alex dobrze wyczuł, że był obserwowany, pomylił się jednakże co do
miejsca szukania tej osoby. Gdyby skierował wzrok ku górze, być może
zdołałby wypatrzeć siedzącego na starym drzewie dużego, czarnego
kruka. Nikt nie zwracał na niego uwagi, a gdy drzwi za chłopakiem
zamknęły się, ptak wzbił się do lotu, zupełnie, jakby wiedział, iż na razie
nie mógł kontynuować misji. Majestatycznie szybował po ciężkim,
granatowym niebie, kierując się do swojej pani. Przelatując nad starym
cmentarzem wojskowym, na którym leżeli żołnierze polegli w wojnie
16
secesyjnej zakrakał donośnie, aby jego właścicielka wiedziała, że się
zbliża.
Za cmentarzem, na wzgórzu wznosił się stary dom. Zagradzająca drogę
do niego wysoka, ciemna bryła sama w sobie przerażająca mogłaby
wzbudzić niepokój. Wiekowe okna, umieszone w ołowianych ramach,
zamglone przez długie lata swojej służby nie przepuszczały już światła, ale
mimo to część z nich była dodatkowo zasłonięta przez grube, ciężkie
kotary. Szpiczasty dach załamywał się pod dziwnym kątem, a na samym
jego szczycie znajdowała się iglica, z daleka wyglądająca jakby łączyła
budynek z chmurnym, ociężałym od deszczu niebem. Od pokoleń ten
dom i cmentarz uznawane były za nawiedzone, krążyło na ich temat wiele
budzących grozę opowieści, a niektórzy twierdzili, iż posiadali dowody, że
jest miejsce to zamieszkiwały istoty nie z tego świata. Nawet
najdzielniejsi śmiałkowie dobrowolnie by tam nie weszli. Ba, nikt by tam
nie wszedł, nawet jakby dawali mu największe skarby świata.
Czarny ptak przyśpieszył, gdy niebo rozświetliła na ułamek sekundy
błyskawica. Na wypaczonym z biegiem lat tarasie przed domem,
otoczonym rozsypującymi się drewnianymi barierami. skryta pod
dachem wisiała srebrna klatka. Kruk z lekkością opadł na przybity do
ściany drążek, po czym wszedł do klatki. W tej samej sekundzie mosiężne
drzwi otworzyły się z przerażającym skrzypnięciem i z wnętrza wyłoniła
się kobieta w dziewiętnastowiecznej sukni i w czarnej pelerynie. Nie było
widać jej twarzy, skrytej w cieniu rzucanym przez głęboki kaptur. Gdy
tylko zobaczyła kruka od razu do niego podeszła, spojrzała mu w oczy,
szukając w lśniących paciorkach jego oczu odpowiedzi oraz ukojenia
dręczącego ją niepokoju . Gdy już ptak przekazał jej wszystkie informacje,
wyjęła go z klatki, podeszła z nim do barierki i wypuściła. Smukłe zwierzę
znów wzbiło się w powietrze i poszybowało w stronę, z której dopiero co
przyleciał.
Kobieta kurczowo złapała obiema dłońmi poręcz, starając się pohamować
ich drżenie, i patrzyła się za odlatującym ptakiem.
- Leć mój przyjacielu. Leć. I chroń go od złego. – Wykrzyknęła za nim.
Zawiał mocny wiatr, przez co kaptur zasłaniający twarz kobiety zsunął się
na plecy, uwalniając z ukrycia długie, prawie białe włosy, które teraz
zaczęły tańczyć dookoła jej głowy. Młodziutka twarz dziewczyny
17
wykrzywiała się w lęku, podczas gdy lodowo niebieskie oczy
odprowadzały wzrokiem kruka. Po białym jak śnieg policzku popłynęła
pojedyncza krwawa łza.
-Leć mój przyjacielu. Leć. I chroń go od złego.
Tym razem wyszeptała, ptaka już nie było widać.
Z powrotem schowała piękne blond włosy pod kapturem, który swym
kolorem tak bardzo z nimi kontrastował. Z powrotem nabierając głęboko
powietrza weszła do ciemnego wnętrza domu, a skrzypnięcie
zamykanych, wiekowych drzwi niosło się nieprzyjemnym echem po całym
cmentarzu.
18
To jeden z przywilejów młodości. Gdy masz
siedemnaście lat, śmierć wydaje ci się gwiazdą odległą
o tyle lat świetlnych, że nawet przez potężny teleskop
ledwie ją widać. Potem starzejesz się i odkrywasz, że to
nie gwiazda tylko wielki jak nieszczęście asteroid, który
leci prosto na ciebie i jeszcze trochę, a przyładuje ci w
ciemię.
— Jonathan Carroll
Drewniane morze
19
ROZDZIAŁ DRUGI
Wszyscy uczniowie z utęsknieniem wyczekiwali dzwonka ogłaszającego
przerwę na lunch, jedynej przerwa okazji w ciągu spędzanych w szkole
godzin, kiedy dało się spokojnie usiąść ze znajomymi i pogadać. Gdy
wreszcie rozbrzmiał ten boski dźwięk, zawtórował mu odgłos
pakowanych w pośpiechu książek. Alex wszedł na stołówkę ramię w
ramię z Morgan. Przy zajmowanym przez nich od zawsze stoliku w tej
chwili siedziała tylko Amy, wyglądająca na bardzo szczęśliwą. To
zdecydowanie było bardzo podejrzane.
- Cześć. – Zaczęła Morgan, a jej oczy, tak jasne i pogodne na co dzień,
rzucały teraz chłodne spojrzenia. – Co się stało, że jesteś taka szczęśliwa?
Dostałaś C z zadania z matmy? – Prychnęła lekko poirytowanym tonem.
Dalej nie wybaczyła przyjaciółce tego, co ta rano powiedziała o niej na
szkolnym parkingu.
- Nie, lepiej. – Odpowiedziała beztrosko Amy, jeszcze bardziej się
uśmiechając i wcale nie zwracając uwagi na zaczepki blondynki, przez co
jeszcze bardziej ją zdenerwowała.
Nauczony doświadczeniem Alex przeczuwał, że jeśli dalej będą drążyć ten
temat, dziewczyny się pozabijają, zarazem jednak nie był gotowy, by już
teraz zainterweniować Wolał poczekać na pomoc w postaci Dylana, który
w razie potrzeby pomógłby mu je od siebie odciągnąć. Obierając zupełnie
inną taktykę postanowił pozornie zignorować bojowe nastroje
przyjaciółek i wybrał miejsce jak najdalej od nich. Było to trochę trudne
zadanie, ponieważ stół był okrągły, na szczęście ledwo zajął swoje
miejsce, ujrzał pozostałą dwójkę przyjaciół zmierzających w ich
kierunku. Odetchnął z ulgą na ten widok.
20
Właśnie w takich chwilach dziękował Bogu za przyjaciela swojego
najlepszego kumpla. Nie wiedział, stało jakby sobie radził, gdyby go nie
było.
- Czemu szczerzysz się, jakbyś chciała zostać nową miss uśmiechu na
zjeździe dentystów? –Jennifer zmrużyła podejrzliwie oczy, wbijając
wzrok w Amy.
- Uśmiecham się tak, ponieważ… - Dziewczyna przerwała na chwilę, żeby
stworzyć dramatyczne napięcie, po czym dokończyła praktycznie krzycząc
na całą stołówkę – zaplanowałam na dzisiaj super straszną niespodziankę
dla was!
Morgan spojrzała na nią ze strachem, Jennifer z niedowierzaniem,
natomiast Dylan z Alexem zupełnie się tym nie przejęli, przewracając w
duchu oczami na wspomnienie poprzednich „super strasznych”
halloweenowych niespodzianek Amy.
Jeśli chcieli być szczerzy sami z sobą, to niespodzianki Amy zawsze były
kiepskie, lecz widząc, jak dobrze się bawiła przy ich przygotowywaniu, nie
mieli serca jej o tym powiedzieć. Najgorsze z nich były zdecydowanie
„super straszne przyjęcia niespodzianki Amy w Halloween”. W zeszłym
roku urządzili w domu dziewczyny coś na kształt „nawiedzonego dworu”,
takiego jak w wesołym miasteczku, jednakże skończyło się tym, że to
dzieci, które powinny być straszone, straszyły ich. W poprzednich
latach… było jeszcze żałośniej.
- Amy – zaczął dyplomatycznie Alex, nie chcąc zniszczyć jej radości. –
Wszyscy cieszymy się z tego powodu, że zadałaś sobie tyle trudu, aby
sprawić nam jakąkolwiek niespodziankę, ale naprawdę nie musiałaś nic
robić. Możemy spotkać się u mnie i zrobić wieczór horrorów, prawda?
Mocno szturchnął łokciem Dylana, który akurat sięgnął po butelkę
zamierzając napić się wody. Zaskoczony tym niespodziewanym atakiem,
chłopak zaczął się krztusić, więc Alex zaczął go bić po placach, kaszleć
pomagając mu złapać oddech. Gdy już mu się to udało, ze łzami w oczach
zaczął gorączkowo popierać pomysł kumpla.
-Tak. To dobra myśl. Można by powiedzieć, że cudowna. – Powiedział tak
cicho, aby nikt go nie usłyszał. – Ja przyniosę jedzenie, Morgan picie…
21
- Wiem, że nie chcecie zrobić mi przykrości, ale ja wiem, że poprzednie
przyjęcia halloweenowe były do bani, ale to będzie naprawdę straszne.
Chcecie dowiedzieć się, co przygotowałam? – Zapytała się Amy, wiercąc
się na swoim miejscu i nie mogąc już dłużej wytrzymać. – Później
będziemy mogli iść po oglądać filmy jak będziecie chcieć.
Nie sprawiała wrażenia, jakby reakcja kolegów ugasiła jej entuzjazm.
-Jasne. – Mruknął niechętnie Alex. – To, co będziemy robić?
- Pójdziemy do tego nawiedzonego domu, co jest zaraz za cmentarzem. –
Powiedziała podskakując na krześle i prawie z niego spadając.
Tym razem ich reakcja na wiadomość ich przyjaciółki była taka, jak miała
być na początku: Morgan zbladła i wyglądała, jakby miała się zaraz
rozchorować, Jennifer zamarła idealnie nieruchomo, wstrzymując chyba
nawet oddech, Dylan, których właśnie ponowił próbę napicia się wody, po
usłyszeniu planuje tej wiadomości wypluł wszystko na Alexa, podczas gdy
szczęka tego ostatniego szczękę znalazła się gdzieś na poziomie podłogi w
stołówce.
- No, więc jak wam się podoba niespodzianka? – Rozpromieniła się
pomysłodawczyni.
-Ty chyba sobie jaja robisz. – Wydukała z trudem Morgan, której jako
pierwszej udało się odzyskać głos. – Ja tam w życiu nie postawię nogi.
Na czole Amy pojawiła się pionowa zmarszczka.
- Ale dlaczego? Zróbmy coś, chociaż raz szalonego, wejdźmy do tego
domu i udowodnijmy, że tam nikt ani nic nie straszy. Proszę was. –
Spojrzała na swoich przyjaciół miną zbitego psa.
- Ta mina na nas nie działa, więc przestań tak się na nas patrzyć. -
Zrugała ją Jennifer, mimowolnie obejmując się ramionami.
Na samą myśl o tamtych miejscu przechodziły ją dreszcze.
- Dobra. – Amy uniosła wyżej brodę, starając się nie dać po sobie poznać
rozczarowania. – Jak nie chcecie to pójdę tam sama.
- Amy, pomyśl przez chwilę racjonalnie. Nikt tam nie chodzi, ponieważ
tam straszy. Nikt tam nie ucieka, ponieważ duchy chodzą po cmentarzu.
22
Nikt tam nie chodzi na nocne spacery, ponieważ słychać strzały z broni
palnej, a ty tam chcesz iść?! - Głos Morgan z każdym kolejnym słowem
stawał się coraz głośniejszy i bardziej piskliwy. – Chodźmy do Alexa
pooglądać te filmy. Możemy iść postraszyć małe dzieci, ale nie idźmy do
tego domu ja Cię błagam. – W oczach dziewczyny pojawiły się łzy.
Może na kobiety mina zbitego psa nie działała, ale zdecydowanie potrafiła
zmiękczyć męskie serca, nawet, jeśli należały tylko do chłopaków.
- My idziemy z tobą Amy. – Oświadczył Alex, a Dylan pokiwał głową.
Wiedzieli, że popełniali największą głupotę świata, ale mimo wszystko
chcieli tam pójść. U Alexa „radar niebezpieczeństwa” zaczął ogłaszając
szaleńczo alarmować, iż zdecydowanie wpadną w kłopoty, mimo to tam
dziwny głos w głębi jego głowy kazał mu iść. Nie wiedział, co to takiego,
ale był pewny, że jeśli teraz nie pójdzie ze swoimi przyjaciółmi, i tak
prędzej czy później trafi do tego domu, w dodatku sam, bez żadnego
wsparcia czy ochrony, a wtedy skończy się to dla niego jeszcze gorzej.
Dziewczyny ze zdziwieniem popatrzyły się w stronę swoich kolegów,
którzy już zdążyli doprowadzić się do porządku, a przynajmniej
próbowali taki efekt osiągnąć.
-Co?! – Wykrzyknęły wszystkie razem.
Tym razem to Dylan odezwał się za nich obu.
- Postanowiliśmy, że pójdziemy razem z Amy do tego domu.
Widząc zacięte miny chłopców dziewczyny zrozumiały, że też tam pójdą.
Zawsze trzymali się jako paczka razem.
- Tak się bardzo cieszę, ale wiecie, że tam nie musicie iść. – Amy
nerwowo przygryzła wargę, jednakże wesołe iskierki w jej oczach
zdradzały niemal dziecięcą radość.
- Amy, skończ już. Ja Cię proszę. – Jęknęła Morgan.
- Coś ty taka czepialska dzisiaj?
- Ja? Czepialska? Nigdy w życiu.
- Tsa… na pewno.
23
Alex, widząc, że znowu zanosiło się na wojnę, tym razem postanowił już
interweniować. Chociaż chciał jeszcze coś dodać na ten temat, wiedział,
że na chwilę obecną najlepiej go zmienić.
- Co wymyśliłaś dla Camerona? – Rzucił od niechcenia.
Trybiki w mózgu Amy zaczęły pracować na zwiększonych obrotach,
dziewczyna nigdy nie mogła skupić się na więcej niż jednej rzeczy. Taka
zmiana tematu potrafiła nakierować ją na zupełnie inne tory i tak też było
w tym przypadku, gdyż za nic nie mogła sobie przypomnieć, o jakiego
Camerona chodziło Alexowi.
- Nie wiem, o kogo Ci chodzi. – Przyznała zdezorientowana. – Nie znam
żadnego Camerona.
- Cameron to ten chłopak, od którego dzisiaj brałaś zadanie z matmy.
Na twarzy dziewczyny pojawiło się zrozumienie, a zaraz po nim
rozbawienie, gdyż nigdy się nie zastanawiała, jak miał na imię ten
chłopak, a znała go przecież od przedszkola.
- Było trzeba tak od razu. – Zachichotała. – Rudy naprawdę szybko biega.
Ledwo zdążyłam go dogonić.
- Dlaczego mówisz na niego rudy? On ma brązowe włosy. – Zapytała się
zaciekawiona Jennifer.
Chciała pomóc przyjacielowi załagodzić sytuację, ona również wiedziała,
że jeśli to nie skończy się teraz, to będzie jeszcze gorzej. Chłopak spojrzał
na nią wdzięcznym wzrokiem, że od razu zrozumiała, o co mu chodziło i
mu pomogła. W zamian posłała mu delikatny uśmiech.
- Jak chodziliśmy razem do przedszkola to był rudy. Zawsze tak na niego
mówiłam.
Amy odpłynęła do tamtych czasów. Zaczęła porównywać małego, rudego
chłopca z piegami na nosie i zielonymi oczami. Chociaż zawsze się nad
nim znęcała, zabierała mu kredki i dokuczała, nigdy nie poszedł
poskarżyć się na nią do pani, tak jak robiła to pozostała część dzieci z ich
klasy. Później, kiedy jej rodzice znaleźli pracę w Gettysburgu i musieli
opuścić Filadelfię, najbardziej tęskniła właśnie za tym małym chłopcem.
Nie wiedziała ani też nie zastanawiała się, dlaczego. Dwa lata temu
24
została mile zaskoczona wiadomością, że do szkoły będzie chodzić nowy
uczeń. Nigdy nie pomyślałaby, że to będzie ich spotkanie po latach
rozłąki. Nie poznałaby go, gdyby nie jego charakterystyczne zielone oczy,
tylko one były niezmienne. Rude włosy ściemniały, przybierając głęboki
odcień brązu, piegi na nosie wyblakły, chuderlawa sylwetka zniknęła,
pojawiły się natomiast mięśnie lekkoatlety. Gdy stał zagubiony przed
sekretariatem podeszła do niego i, jakby znali się przez te wszystkie lata,
szturchnęła go w ramię wypowiadając cztery słowa, przez które w jednej
chwili wróciły do niego wspomnienia z dzieciństwa.
„Jak się masz rudy?”
Przez to jedno zdanie już wiedział, że jego życie w tej szkole nie będzie
łatwe, a Amy Long o to się postara.
- Amy, wracaj do nas.
Alex pomachał jej ręką przed oczami, lecz dziewczyna potrząsnęła głową,
jakby jeszcze nie chciała powracać ze świata wspomnień.
- Przepraszam zamyśliłam się. – Zamrugała. – Pytałeś się o coś?
-Eee… tak. Co dla niego wymyśliłaś?
- Nic. – Uśmiechnęła się zbyt niewinnie, aby wyglądało to wiarygodnie.
- Jak to nic? – Nie dowierzała Morgan.
Jej koleżanka nigdy niczego nie wybaczyła, zawsze musiała zrobić jakiś
paskudny kawał. Parę razy się nawet rozpłakała, a i tak nie dostała za to
nawet głupiego „przepraszam”.
- Po prostu nic. Teraz będzie się martwił czy może otworzyć szafkę.-
Zaśmiała się dźwięcznie.
Do uszu uczniów dotarło natarczywe dzwonienie szkolnego dzwonka
oznajmiającego koniec przerwy.
Przyjaciele szli do klasy beztrosko słuchając historii z dzieciństwa Amy i
Camerona. W niektóre nie mogli uwierzyć.
Dopiero kiedy rozeszli się do swoich klas, uświadomili sobie co mają
zamiar zrobić dziś wieczorem. Nagle cała piątka, niezależnie od siebie,
25
poczuła rozpaczliwą potrzebę, aby jakoś się od tego wymigać, nawet
osoba, która to sama zaproponowała.
- Co ja do cholery narobiłam?
To zdanie Amy powtarzała jak mantrę do końca zajęć. Nie mogła
uwierzyć, co strzeliło jej do głowy, aby palnąć taki pomysł. Nie wiedziała
spodziewała się chyba, że ktoś w ogóle będzie tam chciał iść, ona sama tak
naprawdę nie chciała tego robić. Teraz jednak rozumiała, że jeśli Dylan z
Alexem tam pójdą, to Jennifer nie przepuści okazji, aby schować się ze
strachu w ramionach bruneta, a Morgan nie będzie chciała zostać
nazwana tchórzem.
- W co ja nas wpakowałam?
Z głośnym trzaskiem położyła głowę na ławce, przez co wszyscy spojrzeli
na nią. Nawet nauczyciel przerwał swój monolog, dotyczący kolonii
angielskich w Afryce.
- Panno Long wszystko w porządku?
Dziewczyna podniosła głowę znad ławki i spojrzała na nauczyciela
udręczonym wzrokiem.
- Nic nie jest w porządku.
Powróciła do swojej poprzedniej pozycji i na nic nie zwracała już uwagi.
Belfer powrócił do prowadzenia lekcji, nie wnikając w przyczyny jej złego
samopoczucia., wolał nie mieszać się w sprawy swoich uczniów, a tym
bardziej w sprawy tej dziewczyny.
***
Alex jako ostatnią lekcję miał wychowanie fizyczne, na które chodził
razem z Dylanem, był to zresztą jedyny przedmiot, jaki dzielił z którymś z
przyjaciół. Na dzisiejszych zajęciach mieli ćwiczenia z koszykówki,
przynajmniej tak powiedział im nauczyciel. Efekt był taki, że większość
siedziała na trybunach, a tylko paru uczniów ćwiczyło. Chłopak razem z
przyjacielem rzucali piłkę do kosza, nie chcąc tracić okazji do treningu.
Byli razem w koszykarskiej drużynie, nie tylko ze względu na ich wysoki
wzrost, ale przede wszystkim dlatego, że lubili ten sport.
26
W tej chwili Dylan bardzo martwił się o swojego jedynego prawdziwego
przyjaciela, będącego dla niego jak brat, którego on sam nigdy nie miał.
Ostatnio z Alexem działo się coś złego i to nic dziwnego, że Dylan
pierwszy to zobaczył. Obaj odpędzali z sobą praktycznie całą dobę przez
siedem dni w tygodniu. Chłopak dostrzegał, że jego przyszywany brat z
każdym dniem wyglądał coraz gorzej, odwracając głowę, by ukryć
podkrążone oczy i zasypiając na lekcjach. Co więcej, przestał chodzić na
treningi, a także jeszcze bardziej zamknął się w sobie, nie dając się
wciągnąć w żadną rozmowę. Alex bardzo się zmienił, a jego przyjaciel nie
wiedział, co się za tym kryło i to najbardziej go martwiło.
- Alex, powiedz mi, dlaczego tak bardzo chcesz iść TAM dzisiaj?
Alex nie musiał nawet pytać kolegi, o co mu chodziło. Odłożył piłkę w kąt
sali i usiadł pod ścianą na tyle daleko od innych, żeby nie mogli
podsłuchać ich rozmowy.
Przyjaciel bez słowa usiadł obok niego widząc, jak blondyn bił się z
myślami, czy mógł powiedzieć prawdę. Dylan nie chciał na niego
naciskać, siedzieli więc w ciszy. Zdążył już nabrać przekonania, że spędzą
tak czas do końca lekcji, gdy nagle Alex zamknął oczy i zaczął mówić
szeptem, przez co Dylan musiał się do niego bardziej przybliżyć, by móc
cokolwiek usłyszeć.
- Pamiętasz ten sen, o którym ci kiedyś mówiłem?
Otworzył oczy i spojrzał na niego smutnymi wzrokiem. Postanowił się
teraz podzielić z przyjacielem całą prawdą. Kiedyś powiedział mu tylko
okrojoną część. Na początku myślał, że to wyrzuty sumienia, ale z dnia na
dzień każdy sen stawał się jeszcze gorszy od poprzedniego. Dzisiejszej
nocy przespał tylko godzinę włączając w to sen, który naszedł go rano.
- Nie powiedziałem ci całej prawdy. Śnił mi się jakiś stary dom, w którym
wszystkie meble były zakryte prześcieradłami, wszędzie było ciemno.
Jedynym światłem była świeca, stojąca na czarnym pianinie. Zawsze śni
mi się to samo, z wyjątkiem słów czarnej postaci mówiącej do mnie.
Zawsze mówi o śmierci, mojej śmierci. Jest coraz więcej szczegółów, a
najgorsze jest to, że…
Przerwał mu głośni pisk dziewczyn. Oboje spojrzeli w tamtą stronę i
zobaczyli dwóch zawodników szkolnej drużyny footballu, którzy okładali
27
się pięściami. Trener chciał ich rozbroić, ale bez skutecznie, gdyż
przeciwnicy byli jak w amoku, chcąc przysporzyć temu drugiemu jak
najwięcej obrażeń. Ktoś rzucił się, aby w tym pomóc, udało się to w końcu
czterem osobom. Nauczyciel wysłał chłopców, którzy nie wiedzieli, co się
dzieło, do gabinetu dyrektora, a sam zakończył lekcję wcześniej. Wszyscy
rozeszli się do swoich szatni i Alex nie powiedział do Dylana ani jednego
słowa od nieprzyjemnego zajścia na sali gimnastycznej. Przebierali się w
ciszy, tak też opuścili szkołę.
Nie odzywali się też przez całą drogę do samochodu.
Chłopak wiedział, że i teraz przyjaciel nie wyznał mu całej prawdy,
chociaż być może miał taki zamiar. Nie wiedział, czy by mu wszystko
opowiedział, gdyby nie przerwało mu to dziwne zajście, rozumiał jednak,
że tylko przez to, iż ktoś mówił przyjacielowi o jego własnej śmierci,
chłopak nie wyglądałby teraz jak cień człowieka. To musiało być coś
więcej, Alex znów podał mu okrojoną wersję tego snu.
- Słuchaj jest sprawa. - Dylan spojrzał na przyjaciela, który drapał się po
szyi. – Obiecałem mamie, że z nimi dzisiaj pójdę na jakieś przyjęcie
halloweenowe organizowane przez znajomych rodziców. Będę wolny
około godziny dwudziestej drugiej. Tutaj masz podany adres.
Podał małą kartkę z nabazgranymi znakami, które miały być literami.
Dylan skrzywił się i posłusznie schował karteczkę do kieszeni kurtki,
obiecując sobie, że za jej studiowanie weźmie się później. To będzie nie
lada wyzwanie, ponieważ przyjaciele wiedzieli, że jeśli Alex bardzo się
śpieszył z napisaniem czegoś, jego zapiski wyglądały jak chińskie i
japońskie znaki razem wzięte. Idealnie nadawałby się do pisania tajnych
informacji dla wojska, choć i oni mogliby mieć problemy z ich
odczytaniem.
- Dobra. Wiem, że teraz zabrzmię jak jakaś baba, ale ja naprawdę nie chce
iść do tego domu. – Dylan oparł dłonie na kierownicy i wbił wzrok w
przednią szybę, nie dostrzegając jednak niczego za nią. – Czuję, że to co
tam się wydarzy będzie mieć swoje konsekwencje w późniejszym czasie i
niekoniecznie one będą dobre.
- Wiem i też mam takie wrażenie, ale ja naprawdę chcę tam iść.
28
Brunet spojrzał na siedzącego na miejscu pasażera przyjaciela, który
zaczął skubać palcami zapięcie swojej kurtki.
- Wiesz, że jesteś dla mnie jak brat, którego zawsze chciałem mieć. Zrobię
dla Ciebie wszystko nawet narażając własne życie.
- Dzięki stary. Jesteś najlepszym przyszywanym bratem i przyjacielem
jakiego mógłbym mieć.
Chłopcy obrócili się w swoją stronę i przybili wspólnie „żółwika”, po czym
z uśmiechem na ustach powrócili na swoje miejsca, a Dylan zapalił
samochód i wyjechał z szkolnego parkingu. Postanowił iż po odwiezieniu
Alexa sprawdzi parę informacji na temat zjawisk paranormalnych na
terenie cmentarza i jego okolic, tak dla pewności, jakie mieli szanse na
spotkania ducha jakiegoś żołnierza, który mścił się na osobach
przychodzących na tamten teren.
Oby te statystyki wynosiły zero procent. Jakoś nie miał ochoty, żeby
zobaczyć nieżywych mieszkańców cmentarza.
29
He watched the lines and the curvature
And traced her silhouette
She stayed the moment with a glimpse and a frown
She took the fates by surprise
She was the model for the end of days
- Theatre of Tragedy
Illusions
30
ROZDZIAŁ TRZECI
Tak jak to Camilla Adams zaplanowała, wszyscy w punkt osiemnasta
opuścili dom, aby udać się na przyjęcie. Nie jechali jakoś specjalnie
daleko, tylko kilka ulic od ich domu.
Alex siedział na tylnym siedzeniu w samochodzie, zaś jego ojciec za
kierownicą. Chłopak patrzył się beznamiętnie przez okno na dzieci, które
przebrały się w różne stwory lub dobre wróżki. Zobaczył wśród nich małą
Mie, siostrę Dylana, która w tym roku skończy 7 lat. Przebrana za
różowego elfa dziewczynka miała jaśniejsze włosy niż jej brat,
zdecydowanie też była od niego bardziej ruchliwa. Kiedy przejeżdżali
obok nie, podniosła głowę i pogodnie uśmiechnęła się do chłopaka, który
odruchowo jej pomachał. Mia uwielbiała Alexa, wszędzie za nim chodziła,
niczym jak mały piesek, który podążał za swoim panem. Dylan miał jej
właśnie w takich chwilach dosyć, gdyż zawsze, ilekroć noga Alexa
przekroczyła próg domu, Mia była już przy nim i odmawiała opuszczenia
pokoju swojego starszego brata. Teraz z wielkim uśmiechem na twarzy
razem z koleżankami pukała do następnych drzwi.
Chłopak dotknął grubego zeszytu, który ukrył za połą marynarki przy jego
sercu, w tym samym miejscu, gdzie znajdowała się jego miłość do poezji.
Miał w planie zaszyć się w jakimś koncie, być może udałoby mu się
napisać nowy wiersz.
Podjechali pod duży budynek, w którym znajdowała się kancelaria
prawnicza. Na parkingu przed nią było już pełno samochodów, a przecież
do oficjalnego rozpoczęcia zabawy pozostawało jeszcze dobre pół godziny.
Marzenie Alexa o pisaniu legło w gruzach, wyglądało na to, że nie będzie
możliwości, aby znalazł jakieś ciche miejsce. Spuszczając z rezygnacją
głowę po wyjściu z samochodu powlókł się za swoimi rodzicami,
zastanawiając się jednocześnie, co on będzie tam robić przez prawie
cztery godziny.
31
Budynek na zewnątrz nie wyglądał może jakoś imponująco, ale jego
wnętrze, przystrojone przez odpowiednie dekoracje, prezentowało się
znacznie lepiej. Pełno było czarnych lub pomarańczowych balonów z
napisem Halloween, na stopniach, które prowadziły na najwyższe piętro
poustawiano świece lub dyniowe lampiony, a dodatkowo gdzie niegdzie
pozawieszano sztuczne pajęczyny, kości i podarte ubrania. Alex dopatrzył
się też sztucznej dłoni i nogi. Jeśli tak wyglądała klatka schodowa, to bał
się pomyśleć, jak będzie wyglądać główna sala.
Jednak nie było aż tak źle. Na ostatnim piętrze znajdowała się duża sala
konferencyjna oraz otwarta przestrzeń, gdzie stały biurka. Teraz owe
meble zostały odsunięte na bok lub przeniesione na niższe piętra, przez
co powstało dużo miejsca do tańczenia.
Alex rozglądał się po dawno nieoglądanym pomieszczeniu z
zainteresowaniem. Kiedy był mały, nigdy nie lubił tutaj przychodzić,
Gdyż było denerwująco czysto i schludnie, nikt też nie rozmawiał głośno.
Zawsze cisza i spokój. Niby wszystko w porządku, zawsze to lubił, ale w
tym budynku były one przeszyte ludzką tragedią i nieszczęściem.
Zapełniające biurka i szafy dokumenty pełne były historii morderców,
gwałcicieli oraz złodziei, a jednak ludzie pracujący w tym miejscu nie
patrzyli się na popełnione zbrodnie, tylko na pomoc, jaką mogli
zaoferować poszkodowanym i winnym.
Gdy Alex był małym dzieckiem i przyszedł w odwiedziny do biura swojej
mamy, w poczekalni zobaczył nieznanego mu mężczyznę o ciemnych
włosach i w białym garniturze. Brunet obserwował go przez dłuższą
chwilę z ciekawością i z dziwnym zadowoleniem, a następne podszedł do
niego powolnym krokiem i powiedział coś, co mocno wyryło się w
pamięci chłopaka.
- Zapamiętaj. Chociaż jakbyś się starał nigdy nie zmienisz przeznaczenia.
Nawet ona Ci w tym nie pomoże.
Po tym nieznajomy wyszedł z budynku i już się nigdy nie pojawił.
Chłopak otrząsnął się z wspomnień z przeszłości i wrócił do
teraźniejszości. Zdawało mu się nawet, że przez moment widział tego
samego mężczyznę, tylko tym razem w czarnym jak noc garniturze.
To pewnie wyobraźnia płata mi figle, westchnął w duchu.
32
- Alex chodź tutaj na chwilkę.
Zawołany obrócił się w stronę swojej mamy. Kobieta była bardzo
szczęśliwa, ponieważ miała dla swojego syna wiadomość, która powinna
go ucieszyć.
Alex podszedł do miejsca, gdzie stali jego rodzice oraz mężczyzna,
którego już znał. Od razu rozpoznał siwą czuprynę pana Clarka,
właściciela tego ogromnego budynku, w którym się teraz znajdowali.
-Dzień dobry panu.
-Dzień dobry chłopcze. Jeśli już jesteśmy w komplecie, to oddaję głos tej
uroczej kobiecie.
Z uśmiechem wskazał na Camillę.
- Mamy dla Ciebie pewną wiadomość, która ucieszysz powinna być ci na
rękę. Wyjeżdżamy na dwa miesiące do moich rodziców do Anglii.
***
Dylan spojrzał z powątpiewaniem na Amy. Nadal nie mógł uwierzyć, że
akurat to jej taki pomysł wpadł do głowy.
Nie, jednak było to możliwe.
Chłopak już znał ją od wielu lat i wiedział, do czego była ona zdolna,
chociaż ten najnowszy pomysł pobił wszystkie dotychczasowe. W skali
dziesięciostopniowej miejscu otrzymywał sto punktów, czyli daleko
znacznie więcej niż oferowała skala.
Amy mieszkała jakieś dwieście metrów od domu Dylana, więc
postanowiła przyjechać najpierw po niego. Prowadziła samochód
pożyczony od mamy. gdyż jej mały volkswagen nie pomieściłby ich
wszystkich. Następnie mieli podjechać po Jennifer i Morgan, a na samym
końcu odebrać z przyjęcia Alexa.
Do tej pory nie uwierzyć mieściło im się w głowach to, co planowali
zrobić.
33
***
Gdy samochód mamy Amy zaparkował przed kancelarią, Alex już dawno
marznął siedząc na schodach prowadzących do budowli.
-No wreszcie. – Wstał, rozcierając zziębnięte dłonie. – Co tak długo?
Głowy zebranych w samochodzie odwróciły się w kierunku Morgan, która
z wielkim zainteresowaniem wpatrywała się w okno.
-Mam przeczucie, że chyba nie chce wiedzieć, o co chodzi.
Gdy ruszyli, Amy zaczęła mówić sama do siebie o zupełnie nieistotnych
rzeczach, takich jak na przykład kolor ścian w gabinecie fizycznym czy też
o nowej koszulce Marthy Cole, przewodniczącej chearleaderek. Jej
przyjaciele wiedzieli, że w ten sposób próbowała ukryć strach, taka
zazwyczaj była jej reakcja obronna: mówić o wszystkim tak, aby umysł nie
mógł skupić się na źródle problemu.
Droga minęła im szybciej, niż tego sobie życzyli i wkrótce dziewczyna
zaparkowała samochód przed bramą prowadzącą na cmentarz, a
jednocześnie do ich celu: do domu otoczonego przeklętą tajemnicą i
grozą. W nocy wydawał się im jeszcze straszniejszy niż w ciągu dnia.
Przez długie minuty nikt piątki przyjaciół nie zdobył się na odwagę, by
opuścić samochód. Nie pomagał im w tym dźwięk wyjącego gdzieś w
oddali zwierzęcia. Przeraźliwa i dość upiorna skarba rozbrzmiewała na
tyle głośno, że mogli ją bez problemu usłyszeć, pomimo zamkniętych
okien. Włosy zjeżyły im się na ciele i nawet Alex, najbardziej z nich
zdeterminowany, aby pójść do nawiedzonego domu, chciał już wracać.
Coś jednak go wołało, zdawało się wręcz, że budynek znajdujący się na
wzgórzu wabił go do siebie jak syrena marynarza.
Raz kozie śmierć. Jeśli teraz tego nie zrobimy to już nigdy to się nie
stanie.
Wziął jeszcze ostatni uspokajający oddech i otworzył drzwi. Pozostali
spojrzeli na niego niepewnie.
- Nie patrzcie się tak na mnie. – Wzruszył ramionami, mając nadzieję, iż
brzmiał wystarczająco nonszalancko. – Chodźmy już. Im szybciej tam
wejdziemy tym szybciej stamtąd wyjdziemy.
34
Idąc za jego przykładem również reszta zaczęła z wahaniem wychodzić z
samochodu. Morgan każdemu dała latarkę, żeby mogli cokolwiek widzieć
w taką ciemną, bezgwiezdną noc. Omiatając ledwo widoczną dróżkę
słabymi lampkami podeszli do starej, kutej bramy, która jednak nie
chciała się odtworzyć. Chłopcy próbowali ją nawet podważyć, ale bez
skutecznie, i już myśleli, że będą zmuszeni wspinać się po ogrodzeniu,
aby przejść na drugą stronę, kiedy brama ustąpiła z metalicznym
skrzypnięciem dopiero. Zadrżeli uświadamiając sobie, iż ustąpiła pod
wpływem odtworzył mocniejszego podmuchu wiatru, czy też być może
jakieś nieznanej im siły. Teraz tajemnicze miejsce zdawało się zapraszać
ich do zwiedzania.
- Teraz jeszcze bardziej nie podoba mi się to. – Wykrztusiła łamiących się
głosem Morgan. – Wracajmy już.
Amy z Jennifer podeszły do prawie płaczącej z przerażenia koleżanki, lecz
Alex nawet na nie spojrzał, tylko obszedł i podążył ścieżką przez
cmentarz. Świecił latarką po zniszczonych przez dziesiątki lat nagrobki,
na których było jeszcze widać godność zmarłego. Bezwiednie zatrzymał
się przy jednej z mogił, odczytując w myślach inskrypcję. Z tego co się
orientował był to jakiś cytat Adama Mickiewicza.
Głośniej niżeli w rozmowach Bóg przemawia w ciszy.
I kto w sercu ucichnie, zaraz Go usłyszy.
Destiny Elisabeth Campbell
1846-1864
Mimo upływu lat eleganckie litery jeszcze nie wyblakły. Alex poczuł w
sercu ukłucie, zrobiło mu się żal tej nieznanej dziewczyny z dawno
minionej epoki. Umarła, gdy miała zaledwie osiemnaście lat, tyle, co on
teraz. Jeszcze raz przeczytał napis na płycie grobowej i już więcej nie
oglądając się wrócił do pierwotnego celu jego podróży.
35
Pozostali również przystanęli przy tym grobie, aby z ciekawości zobaczyć,
co tak bardzo zainteresowało ich kolegę. Jakie było ich zdziwienie, że nie
zobaczyli tam nic oprócz dwóch dat. To nie było przecież możliwe, żeby
Alex stał przy tym grobie i patrzył się na tablicę, na której wyryto
wyłącznie datę urodzenia i śmierci, nie podając chociażby tylko imienia
pochowanej tam osoby.
1846-1864
Zgodnie uznali, że pewnie pomylili się w liczeniu grobów.
Alex czekał na nich przy wyjściu z cmentarza, na początku drogi
prowadzącej do opuszczonego domu.
-Widzicie. Nie było się, czego bać. To tylko plotki, że tu coś straszy. –
Powiedziała Amy starając się brzmieć na przekonaną.
Dylan pokręcił głową.
- Ja mam złe przeczucia, co do tego miejsca. – Mruknął zerkając dookoła.
- Nie przesadzaj, jest super. – Jego przyjaciel jako jedyny wydawał się
zrelaksowany.
Alex spojrzał na swój zegarek, aby zobaczyć, że wskazówki wskazywały
godzinę dwudziestą trzecią pięćdziesiąt trzy. Był zaskoczony, iż
dochodziła już prawie północ. Wcześniej nie zorientował się, że aż tyle
czasu spędzili w samochodzie zastanawiając się, czy mieli z niego wysiąść
czy też lepiej odjechać stamtąd, najszybciej jak mogli.
Szli powoli ścieżką prowadzącą na ganek domu i parę metrów przed nim
usłyszeli łagodne dźwięki pianina oraz towarzyszący im smutny kobiecy
głos. Ku ich zaskoczeniu melodia brzmiała zaskakująco współcześnie, co
potęgowało nierealność sytuacji, w jakiej się znaleźli. Po chwili rozpoznali
przejmujące wykonanie piosenki „Hello” Evanescence, co w przedziwny
sposób ukoiło ich strach, jaki poczuli przy bramie u stóp wzgórza.
Cudowny głos otulał ich i zachęcał, by podążać do środka, ostrożnie
stawiali więc stopy na spróchniałych deskach schodów. Kiedy byli u ich
szczytu Alex zobaczył ptaka, który dzisiaj rano siedział na gałęzi drzewa
przed jego domem. Zamknięte w srebrnej klatce ptaszysko obserwowało
ich każdy najmniejszy ruch i blondyn nie mógł oderwać błękitnych oczu
36
od tych czarnych, należących do ptaka. Jedyne, co przyszło mu na myśl
to, że jeśli śmierć miałaby oczy, wyglądałyby one dokładnie tak samo.
Otrząsnąwszy się z tej dziwnej refleksji jako pierwszy przeszedł przez
wypaczone ze starości drzwi i natychmiast wstrzymał oddech.
Krew zaszumiała mu w uszach, nie mógł uwierzyć, ale znalazł się w
swoim koszmarze. Widział już wcześniej to ciemne pomieszczenie oraz
poprzykrywane prześcieradłami meble, nie ruszając się z miejsca mógł
powiedzieć, iż wiszące na ścianie obrazy przykryte były grubą warstwą
kurzu. Przerażony, nie na tyle jednak, aby zawrócić, powolnymi krokami
wchodził w głąb domu. Wiedział, gdzie powinien iść, aby znaleźć się we
właściwym miejscu, tym, które pojawiało się w koszmarach. Bez wahania
przeszedł przez korytarz i pokój przechodni, który w przeszłości
najprawdopodobniej sprawował funkcję saloniku, czując się, jakby to nie
jego ciało się poruszało. Dalej znajdowało się właściwe pomieszczenie,
skąd dochodził wyraźny głos kobiety i nieco głośniejsze dźwięki
wydawane przez pianino. Przyjaciele weszli tam, a ich spojrzenia od razu
odnalazły kobietę w długiej, rozłożystej sukni. Nie mogli dostrzec jej
twarzy, skrytej pod głęboko zaciągniętym na głowę czarnym kapturem,
spod którego wyślizgnęło się tylko parę pasemek włosów. W świetle
ustawionej na pianinie świecy wyglądały jak srebrzyste nicie. Blade,
wręcz białe jak kartka papieru palce grającej z czułością dotykały klawiszy
z kości słoniowej. Alex i jego towarzysze instynktownie przystanęli w
drzwiach, aby mieć dobry widok na koncert, na który nimi tak
przypadkowo się natknęli. Zapomnieli o otaczającym ich świecie, o
tajemniczym miejscu, w którym się znajdowali i o strachu, który
wcześniej nie mógł ich opuścić. Teraz nie czuli nic. Patrzyli się tylko na
kobietę i słuchali jej głosu, ale nic poza tym. Zapomnieli o wszystkim.
Wraz z ostatnim dotknięciem klawiszy i wydanym przez nie dźwiękiem
emocje wróciły do nich ze zdwojoną siłą. Zachwyt dla nieznajomej
kobiety został wyparty przez paraliżujący strach, gdy obserwowali jak
zastanawiał się, czy kiedyś jeszcze spotka dotąd tajemniczą, bladą
kobietę. Wstała ze swojego miejsca przed instrumentem i przeszła obok
niego. Nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli potem. Umieszczony na
ścianie zegar zaczął wybijać godzinę dwudziestą czwartą, a kobieta
rozpłynęła się w powietrzu bez śladu. W tej samej chwili do
pomieszczenia wleciał ptak, który przed chwilą jeszcze był zamknięty w
37
klatce na zewnątrz. Złowieszczy łopot jego skrzydeł pozwolił im odzyskać
panowanie nad sobą na tyle, by ich nogi zerwały się do panicznej ucieczki.
Dylan szarpnął za kurtkę Alexa, który dalej patrzył się w miejsce, gdzie
zniknęła tajemnicza postać.
Gnani przerażeniem biegli przed siebie, czując, jak w ich żyłach krążyła
adrenalina. Jednakże na cmentarzu, w tym samym miejscu, w którym
Alex wcześniej przystanął, stała teraz upiorna postać tajemniczej kobiety.
Wszyscy z wyjątkiem Alexa przebiegli obok niej najszybciej jak się dało,
on jednak zatrzymał się i niczym zahipnotyzowany podszedł do niej
bliżej. Podniosła wyżej głowę, przez co wreszcie mógł zobaczyć jej twarz.
Dziewczyna nie wyglądała na starszą od niego, ale nie przypominał sobie,
żeby gdzieś ją widział. Z pewnością pamiętałby to. Podświadomość
chłopaka podpowiadała mu, że nigdy jej nie widział, ponieważ była
duchem. Nie zdążył przeanalizować tej ledwo zarysowanej myśli, znikła
tak szybko, jak się pojawiła.
Spojrzenia Alexa i zjawy skrzyżowały się. Blondyn nie mógł oderwać od
nieznajomej wzroku, pomimo otaczającego ich mroku dostrzegając w jej
oczach skłębione emocje: lęk, ulgę i radość. Nawet nie wiedział zdawał
sobie sprawy z tego, że podniósł swoją rękę, aby spotkać się z dłonią
dziewczyny po środku dzielącej ich przestrzeni.
Dopadłszy do cmentarnej bramy Dylan popatrzył się w bok, tam, gdzie
powinien być Alex, jednakże nie widział przyjaciela. Zatrzymał się
gwałtownie i odwrócił się do tyłu, zauważają Alexa, który właśnie chciał
chwycić wyciągniętą dłoń dziewczyny. Wolał do niego, ale chłopak nie
zareagował, zupełnie jakby nic do niego nie docierało. Dylan zwalczył falę
strachu i zaczął biec w przeciwnym kierunku niż najpierw jeszcze przed
chwilą. Dobiegł do przyjaciela w momencie, gdy jego dłoń prawie stykała
się z tą należącą do nieznajomej. Nawet nie chciał wiedzieć, co by się
stało, gdyby ta niewielka przestrzeń nagle zmalała lub całkiem znikła.
Złapał Alexa za przedramię i stanowczo odciągnął, próbując zmusić do
ucieczki. Kątem oka widział, jak zjawa odwróciła się o dziewięćdziesiąt
stopni, stając twarzą w stronę bramy, nadal z wyciągniętą dłonią.
Dziewczyna trwała tak niczym skamieniała, dopóki nie znikli jej z oczu.
Wyszedłszy ze swojego transu Alex ciągle patrzył się w stronę domu, nie
odrywał od niego oczu nawet wtedy, gdy Dylan wpakował go do
38
samochodu. Wiedział, że to, co się dzisiaj wydarzyło, nie było
przypadkowe i tego właśnie się obawiał, jednocześnie zarazem jednak
zarazem jednak zastanawiał się, czy kiedyś jeszcze spotka dotąd
tajemniczą, bladą kobietę.
39
Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w
oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby
gwiazdy.
— William Shakespeare (Szekspir)
Romeo i Julia