Małgorzata Kondas
Pensjonat na końcu drogi
Luiza nie pamiętała, żeby kiedy czuła się aż tak zmęczona. To reakcja organizmu na pierwsze godziny odpoczynku pomyślała. Dobrze, że zdecydowała się wyjechać na weekend w góry, chociaż szkoda, że nie może pozwolić sobie na. dłuższy pobyt. Dwa dni to za mało po kilkumiesięcznej wytężonej pracy. Niestety w poniedziałek jest zebranie kolegium, na którym koniecznie musi być, we wtorek... lepiej nie myśleć. Jest dopiero piąta. Dwa słoneczne dni gdzieś w pensjonacie na ośnieżonym stoku góry też coś znaczą. Gdzieś to znaczy gdzie? Nie miała ochoty spotkać nikogo ze znajomych, odpadają więc zajazdy; w których zazwyczaj bywała.
Droga prowadziła ha południe, wprost w Alpy. Wioski porozrzucane po obu stronach wyglądały jak zrobione z klocków. Niemal w każdym z tych domów są pokoje do wynajęcia, ale ona wolałaby normalny pensjonat z całodziennym wyżywieniem. Przez te dwa dni nie chciała się troszczyć o nic, nawet o posiłki. Za zakrętem, gdzie droga zaczęła się na dobre piąć pod górę, zauważyła dom wysoko na stromym zboczu. Tam musi być pensjonat, na końcu tej drogi. Dalej są już tylko niedostępne skały pomyślała.
Szosa stała się nieco węższa. Lokalny ruch był niewielki, ale coraz częściej zdarzały się odcinki niebezpiecznie oblodzone. Prowadzenie samochodu wymagało skupienia. Parę razy, kiedy było wyjątkowo stromo i ślisko, Luiza obawiała się, że może stracić panowanie nad kierownicą, ale szczęśliwie udało się jej wjechać aż tu na płaskowyż. Teraz droga całkowicie pokryta była twardo ubitym śniegiem, ale już nie tak stroma. Stok góry w tym miejscu był łagodny, a pensjonat jak na dłoni. Nie pomyliła się co do charakteru budynku. Zaparkowane przed frontem samochody wyraźnie świadczyły o jego przeznaczeniu. Została do pokonania już niewielka odległość, gdy nagle pogoda się zmieniła. Zachmurzyło się i zaczął padać gęsty śnieg. Zrobiło się prawie ciemno. Mimo włączonych reflektorów i wycieraczek pracujących z największą prędkością posuwała się bardzo wolno. Biała ściana śniegu była coraz bardziej nie do przeniknięcia. W pewnej
chwili usłyszała przeciągły pomruk, mógł zwiastować nadciągającą burzę lub lawinę.
Zatrzymała samochód i wyłączyła silnik. Grzmot narastał, jakby waliły się góry. Niczego nie mogła dostrzec. Nagle hałas ucichł... Ta cisza wydała się Luizie jeszcze straszniejsza. Na zewnątrz panował teraz półmrok, w którym nie dawało się rozróżnić żadnego kształtu. Zapaliła reflektory samochodu, ale nie oświetliły one niczego. Odkręciła szybę, wpadło trochę śniegu. Samochód musiał zostać zasypany lawiną. Skąd się tu wzięła? Stok z prawej strony wydawał się łagodny chociaż czy rzeczywiście? Nie zauważyła, jak wyglądał, zainteresowana jedynie celem swojej podróży. W tej chwili najważniejsze jest ustalić, jak gruba warstwa śniegu przykrywa samochód. Nie może być bardzo gruba, bo rozproszone światło dnia dociera przez nią. Zakręciła ponownie szybę i spróbowała otworzyć drzwi. Niestety, szpara, jaką udało jej się zrobić, miała nie więcej niż dziesięć centymetrów. Śnieg stawiał opór nie do pokonania. Czy ktoś spostrzegł jej samochód, zanim spadła lawina? Mało prawdopodobne. Trzeba jakoś dać znać, że jest tu uwięziona. Odwróciła się. Na tylnym siedzeniu leżała walizka z pospiesznie powrzucanymi ubraniami. Otworzyła i zaczęła szukać czegoś jaskrawego. Same brązy, szarości jak ja się ponuro ubieram pomyślała. A jednak! Okazało się, że zabrała czerwony szalik, którego nie nosiła w mieście, bo był za długi, za ciepły i za jaskrawy. Teraz nadawał się znakomicie. Tylko jak go wypchnąć na zewnątrz, tak żeby był widoczny z daleka. Przydałby się jakiś patyk, coś długiego, sztywnego. Listewka wzmacniająca walizkę nadała się do tego celu bardzo dobrze. Luiza przez szparę w drzwiach wypchnęła do góry czerwony szalik, zostawiając jeden koniec tuż przy szybie. Miała nadzieję, że szalik jest widoczny nad dachem samochodu. Pozostało tylko czekać. Żałowała, że nie wzięła z sobą nic do. czytania. Specjalnie nie zabrała książek, żeby nie czuć się w obowiązku nadrabiania zaległej lektury. Z notatnikiem w twardych okładkach i długopisem nie rozstawała się nigdy, postanowiła więc opisać swoją przygodę na gorąco.
Zaczęło się ściemniać. Zapaliła małą boczną lampkę i pisała dalej.
Nie umiała ocenić, ile czasu upłynęło do chwili, kiedy pojawili się jej wybawcy.
W pensjonacie było ciepło! Piła gorącą herbatę z rumem, na kominku palił się ogień, otaczali ją mili ludzie, którzy nagle wydali jej się bardzo bliscy.
Czy już lepiej? starsza pani w niemodnej sukni pytała z prawdziwą troską. Była naturalna i miła. Przypominała Luizie ciocię Helen.
Dobrze. Bardzo mi tu dobrze.
Zapowiada się miły weekend. Chłopak w grubym, białym golfie uśmiechał się przyjaźnie.
Zapewne. Luiza poczuła się nagle skrępowana jego życzliwością, jakby na nią nie zasługiwała. Dziwne, widziała go przecież po raz pierwszy w życiu, nie mogli więc być sobie nic winni nawzajem... Ach tak! To tamte wspomnienia sprzed lat. Mare też nosił podobny, biały golf. Rozstali się w górach i nigdy więcej go nie zobaczyła. Nie ponosi oczywiście żadnej odpowiedzialności za wypadek, który zdarzył się później, niemniej ich rozstanie było nieprzyjemne. Okazała się samolubna i nigdy więcej nie miała szans naprawienia zła wyrządzonego szorstkimi słowami.
Pójdziemy na narty? Uśmiechał się zupełnie jak Mare.
Nie wzięłam sprzętu ani odpowiedniego ubrania.
Szkoda. Znam tu świetne zjazdy. Wydarzenia tego dnia wyczerpały Luizę. Zaraz po kolacji poszła do swego pokoju, ale spała źle. Było duszno i męczyły ją różne koszmary, przeplatane wspomnieniami sprzed lat. Wstała wcześnie i zeszła na dół. "Ciocia Helen" już siedziała przy stole. Skinęła przyjaźnie i gestem zaprosiła Luizę, aby zajęła koło niej miejsce.
On już poszedł w góry.
Kto? Ach, ten chłopak w białym golfie domyśliła się Luiza.
Znacie się od dawna?
Nie.
Rozumiem, Tajemnica ciocia Helen uśmiechnęła się dobrotliwie.
Luiza pomyślała, że starsza pani nic nie rozumie, ale nie 'warto czegokolwiek tłumaczyć. Tak jest dobrze, przylulnie, jakoś rodzinnie.
Cały dzień upłynął w tej miłej atmosferze. Słońce nie żałowało swoich ciepłych promieni i Luiza pół dnia przesiedziała na tarasie rozkoszując się lenistwem, na które od tak dawna nie mogła sobie pozwolić. W porze obiadu zgromadzili się przy stole wszyscy mieszkańcy pensjonatu. Wspominano wczorajszą przygodę Luizy.
Ten szalik panią uratował powiedział emerytowany pułkownik.
Pierwszy go poznałem wtrącił chłopak, który w oczach Luizy coraz bardziej upodabniał się do Marca.
Chciałeś powiedzieć "zauważyłem".
Wybierzemy się po obiedzie na spacer? propozycja najwyraźniej skierowana była wyłącznie do niej.
Tak, Mare powiedziała to bezwiednie, ale on odpowiedź przyjął naturalnie, jakby nie zauważył, że nadała mu jakieś imię.
Spacer był bardzo przyjemny. Mieli sobie tyle do powiedzenia.
Wieczorem żałowała, że oto został już tylko jeden dzień, który spędzi wśród tych miłych ludzi. Nie chciała myśleć o poniedziałku, powrocie do miasta i tym całym urwaniu głowy, jakie ją czekało. Tu było inaczej. Nie umiałaby na przykład powiedzieć, czy niedziela zleciała szybko, czy też trwała długo. Zatraciła poczucie upływu czasu, zyskała w zamian poczucie lekkości, wolności. Nic nie ciążyło, nie przytłaczało, żadna uporczywa myśl, nawet myśl o konieczności wyjazdu.
Poniedziałkowy świt uświadomił jednak konieczność powrotu do miasta. Niechętnie spakowała rzeczy i zeszła na śniadanie. Nie miała apetytu. Wypiła dwie filiżanki kawy bez mleka i poszła do samochodu, żegnana miłymi słowami i życzeniami pomyślności.
Silnik dał się uruchomić łatwo. Przygoda z lawiną najwyraźniej mu nie zaszkodziła.
Pługi śnieżne przetarły drogę. Jazda nie nastręczała żadnych trudności. W miejscu gdzie droga prowadząca do pensjonatu zbiegała się z główną szosą, Luiza poczuła pierwszy ostrzegawczy zawrót głowy. Znała to uczucie i wiedziała, jak było niebezpieczne. Za chwilę niebo znajdzie się u jej stóp, a ona będzie rozpaczliwie próbowała zachować je nad głową. Na rozwidleniu dróg zjechała na pobocze. Trzeba chwilę poczekać, może przejdzie samo. Wyłączyła silnik, ale nadal . kurczowo trzymała się kierownicy. Świat przed przednią szybą wirował coraz bardziej. Kiedy zamknęła oczy, było jeszcze gorzej. Tak silnego ataku nie miała od lat. Koniecznie trzeba będzie pójść do lekarza. Jeszcze jedna sprawa do załatwienia po powrocie do miasta. Bagatelizowanie tych nagłych zawrotów głowy może prowadzić do katastrofy. Ale co robić teraz? Dalsza jazda jest wykluczona, ujechała przecież zaledwie dwa, trzy kilometry. Jeżeli będzie jechała bardzo wolno, uda się może bez wypadku doprowadzić samochód z powrotem do pensjonatu. Witano ją radośnie.
Pokój czeka. Może się pani zaraz położyć. Czy wezwać lekarza? właścicielka pensjonatu była bardzo troskliwa.
Nie. Chwilę odpocznę i będę mogła jechać. Niestety, zawrót głowy długo nie ustępował. O tym, aby zdążyć na kolegium, nie mogło być mowy. Trudno, siła wyższa. Luiza odłożyła swój wyjazd do wtorku. Kolacja tego dnia miała charakter uroczysty. Nie było właściwie wiadomo, co jest celebrowane, ale Luiza czuła się jak królowa balu. Zżyła się z tymi ludźmi, którzy wyraźnie ją polubili. Czuła się jak w rodzinie, chociaż znali się przecież zaledwie trzy dni.
Bardzo nie miała ochoty wyjeżdżać. Słoneczna pogoda zachęcała do spaceru. Niestety, obowiązki, nie chciała o nich myśleć. Zaraz kiedy tylko wróci... Spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta. Przeciągnęła swój tu pobyt ponad wszelką miarę.
Ostatnie słowa pożegnania. Wsiadła do samochodu i ruszyła. Pamiętała dobrze drogę i mogła' pozwolić sobie na względnie szybką jazdę. Przed tym zakrętem w lewo trzeba mocniej zahamować, bo... Przycisnęła pedał hamulca, ale samochód nadal nabierał szybkości, tocząc się po spadzistej drodze w dół. Zaciągnęła ręczny hamulec, ale bez rezultatu. Pokonanie zakrętu przy tej prędkości było absolutnie niemożliwe. Zredukowała biegi. Pomogło. Jeszcze raz. Samochód zwolnił. Tuż przed zakrętem zobaczyła z lewej strony stromą, wąską drogę pod górę. Zdecydowała się momentalnie, zjechała na lewą stronę szosy i wjechała na tę drogę. Samochód zatrzymał się wreszcie, a po chwili zaczął toczyć się do tyłu. Luiza poczuła znowu, że zawrót głowy jest tuż, tuż. Udało się jednak opanować jakimś cudem i zawrót głowy, i samochód. Jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji była jazda pod górę a więc powrót do pensjonatu.
Goście pensjonatu na końcu drogi zgromadzili się właśnie wokół nakrytego do obiadu stołu. Luiza stanęła w drzwiach przygotowana na oznaki zdziwienia z powodu ponownego powrotu, ale ku jej zaskoczeniu wszyscy zachowywali się tak, jakby się nic nie stało.
Siadaj, Luizo powiedziała ciocia Helen bo zupa ci wystygnie.
Czy wiecie, co się stało? Luiza posłusznie usiadła i pozwoliła sobie nalać talerz zupy.
Coś przeszkodziło ci w wyjeździe emerytowany pułkownik uśmiechał się przyjaźnie, jak do dziecka, które opowiada o kłopotach z zabawkami.
Hamulce w moim samochodzie zostały po... urwała w samą porę, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby
zabrzmieć jak oskarżenie.
Twój ojciec też miał zwyczaj nie kończyć zdania powiedział pułkownik.
Pan zna mojego ojca?
Grywaliśmy w szachy. Byłaś małą dziewczynką. Nie pamiętasz mnie.
Od początku, kiedy tu przyjechałam, wydał mi się pan znajomy.
Luiza zamyśliła się. Jak przez mgłę pamiętała pewnego starszego pana, który przychodził do jej ojca. Wtedy wydawał jej się bardzo stary. Później ojciec go często wspominał... A teraz okazuje się, że on wcale nie umarł... To wszystko jest takie dziwne. Może te nie leczone zawroty głowy doprowadziły do...
Co z tymi hamulcami? spytał Mare. Jego rzeczowe pytanie sprowadziło Luizę na ziemię.
Nie działają. Trzeba będzie wezwać jakiegoś mechanika.
Z tym będą pewne trudności odezwała się właścicielka pensjonatu. Piątkowa lawina zerwała kabel telefoniczny.
Myślałam, że takie kable instaluje się pod ziemią.
Zazwyczaj tak, ale jesteśmy pensjonatem na końcu drogi i założenie instalacji podziemnej dla jednego tylko abonenta było zbyt kosztowne.
To co ja zrobię?
Spróbuję naprawić te hamulce powiedział Mare i wrócimy do miasta razem.
Chce pan próbować? w głosie cioci Helen wyczuwało się zdziwienie, nawet cień nagany, co zastanowiło Luizę. Naprawa trwała długo, ale została uwieńczona sukcesem.
Jutro rano wyruszamy oznajmił Mare. W jego głosie było tyle optymizmu, jakiejś tęsknoty, jakby chodziło tu o coś znacznie więcej niż tylko powrót do miasta. Nastrój udzielił się Luizie, też zaczęła myśleć o tej podróży we dwoje... Raptem przypomniała sobie, że będzie to już środa. i ogarnęła ją panika. Co powiedzą w redakcji? Co z nie załatwionym... Dobrze, że Mare będzie prowadził samochód. Przynajmniej zawrót głowy nie zawróci ich z drogi. Znowu żegnani byli serdecznie. Zwłaszcza ciocia Helen i pułkownik mieli zatroskane twarze.
Obiad będzie w piekarniku, gdybyście późno wrócili powiedziała właścicielka pensjonatu. Luizie wydało się, że nikt nie zauważył absurdalności tego stwierdzenia, sama więc zaprotestowała.
Przecież my tu już nie wrócimy! Nikt jej nie odpowiedział. Ruszyli.
Znasz^drogę?
Jak własną kieszeń.
Długo byłeś w tym pensjonacie?
Wieki.
Dojechali do miejsca, gdzie droga łączyła się z główną
szosą.
Wydaje mi się, że powinieneś był skręcić w prawo.
Znam tu każdy kamień zapewnił Mare.
Po pół godziny jazdy okazało się, że przecenił jednak swoją
znajomość terenu. Trzeba było zawrócić. Dojechali do tej
samej krzyżówki i pojechali w kierunku proponowanym
przez Luizę, ale i ten okazał się błędny. Droga kończyła się
pętlą, na której mogli co najwyżej zawrócić.
Oboje myśleli o tym samym, kiedy znowu dojeżdżali do
rozwidlenia dróg. Trzecią możliwością był powrót do
pensjonatu.
To absurd zaoponowała Luiza. Musimy jeszcze raz spróbować.
Chcesz usiąść za kierownicą?
Nie, ale jedź wolno. Musieliśmy przeoczyć jakąś
drogę.
Zaczął zapadać wczesny zimowy zmierzch, kiedy wysiedli
przed pensjonatem.
Jesteś zziębnięta, kochanie powiedziała ciocia Helen
na przywitanie. Usiądź przy kominku. Zrobię ci gorącej
herbaty.
Luiza nie mogła opanować cisnących się do oczu łez.
Nie płacz. My wszyscy próbowaliśmy się stąd wydostać, ale to całkiem niemożliwe.
A dostawcy? Poczta? Przecież ktoś tu musi docierać i odjeżdżać.
Tak by się zdawało...
Dobre. Weź ten notes i przepisz opowiadanie na maszynie. Damy do sobotniego wydania. Czy są jakieś wiadomości ze szpitala?
Nadal nieprzytomna. Lekarze nie rokują wielkich nadziei.
Tyle dni pod śniegiem...
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Hłasko Brat czeka na końcu drogiHlasko Marek Brat czeka na koncu drogi id 21Hłasko Marek Brat czeka na końcu drogiHłasko Marek Brat czeka na końcu drogiLiderzy jedza na koncu Dlaczego niektore zespoly potrafia swietnie wspolpracowac a inne nie lidjedCurwood Na koncu swiataprogramy na końcu laborek zad2Krai Na końcu świata145 Wplyw temperatury na organizm drogi oddawania cieplaKondas Portret na tle pejzażuprogramy na końcu laborek zad1Zimniak Na końcu będzie słowowięcej podobnych podstron