0678 Parker Victoria Czarny brylant

background image
background image

VictoriaParker

Czarnybrylant

Tłumaczenie

AlinaPatkowska

background image

ROZDZIAŁPIERWSZY

Podobnoniemożnazaplanowaćhuraganu.
Ale Nicandro Carvalho potrafił. Potrafił roztać burzę jednym uśmiechem. Po

dziesięciulatachplanowaniaimiesiącachprzygotowańgotówbyłwreszciewznie-
cićchaos.

Zeusie,idępociebieizamierzamzniszczyćtwójświat,takjaktyzniszczyłeśmój.
PowietrzewBarattzanaZanzibarze,gdziewtenweekendodbywałosiękwartal-

nespotkanieczłonkówelitarnegoklububiznesowegoQVirtus,byłoupalneitakwil-
gotne,żecienkabiałakoszulakleiłasiędociałajakdrugaskóra,apodmaskąna
twarzyzbierałsiępot.Nicandroprzedzierałsięzdeterminacjąprzezelitęmiliar-
derów,szukającswojejprzepustkidopieczaryZeusa–drobnejbrunetkiwwyrafi-
nowanej czerwonej sukience, która jednocześnie przyciągała uwagę i pozwalała
wtopićsięwtłum.

Najważniejsza zasada brzmiała: patrz, ale nie dotykaj. Ale Nicandro nigdy nie

trzymałsięzasad.Jegomatkamówiła,żezasadysądobredlagłupkówinudziarzy.
Słyszałwmyślachjejgłosjakechoodległejprzeszłości.

Wieleosóbpozdrawiałogo,aonodpowiadałtylkoskinieniemgłowyalboprzelot-

nie rzuconym „dobry wieczór”. Nic więcej. Rozmowy przypominały ogień – gasły,
gdyodcięłosiędopływpowietrza.Nawetnachwilęniezwolniłkroku.Niezwalniał
krokuodczasów,kiedyjeszczebyłNicandremSantosem,przerażonymsiedemna-
stolatkiem,któryzakradłsięnastatektowarowywRioiukryłwbrudnymkontene-
rzepłycymdoNowegoJorku.Niezwolniłtempa,gdystworzyłsobienowątożsa-
mość,bysięodciąćodprzeszłegożycia.WtedytonaświeciepojawiłsięNicandro
Carvalho.SprzedałswojągodnośćnaulicachBrooklynu,apotemznówjąodzyskał,
harującnabudowach,byzapewnićsobiecośwrodzajudachunadgłową.

Niezwolniłtemparównieżwtedy,gdykupiłpierwsząnieruchomość,apotemna-

stępnąipowielulatachharówkiwreszciezgromadziłtylepieniędzy,żemógłścią-
gnąćdosiebiedziadkazBrazylii.Nieugiętadeterminacjadoprowadziłagowkońcu
doogromnegomajątkuiwładzy,apotemwszeregiczłonkówklubuQVirtus.Miał
wtymtylkojedencel:zinfiltrowaćizniszczyćtęorganizacjęodśrodka.Dlategosię
tuznalazł.Atobyłdopieropoczątek.

Planował to od dziesięciu lat. Chciał odzyskać i znów doprowadzić do rozkwitu

imperiumSantosów,dziedzictwo,którezostałomuodebranerazemzrodzicami.

–Hej,Nik,dokądsiętakspieszysz?
NagłosNarcisaobejrzałsię.Jegoprzyjaciel,weleganckichspodniachibezma-

rynarki,stałopartyobar.Wrękutrzymałszklaneczkęszkockiej.Górnączęśćjego
twarzyosłaniałamaskazezłotychliści,kojarzącasięzlaurowymwieńcem.Żelazna
obręczściskacapierśNikarozluźniłasięnieco,awkącikachustpojawiłsięlekki
uśmiech.

–Bądźpozdrowiony,cesarzuNarciso.Dios,skądonibiorątakierzeczy?

background image

–Niemampocia,alerzeczywiścieczujęsięjakcesarz.
Nikztrudemsiępowstrzymał,bynieprzewrócićoczami.
–Jasnasprawa.Gdzietwojakulaunogi?
Narciso uśmiechnął się szeroko i kąciki jego ust podrowały aż pod krawędź

złotejmaski.Okropnemaski.Byłykonieczne,byzapewnićimanonimowość,aleiry-
towały Nika podobnie jak wszystko, co miało związek z Q Virtus, tym olśniewa-
cym, prestiżowym i elitarnym klubem dżentelmenów. Biznesmeni z całego świata
marzylioczłonkostwie,niemającpocia,żeprowadzigopsychopatycznymorder-
caioszust.Cóżzaironia,pomyślałNik.Dorośliludzie,multimilionerzy,sprzeda
dusze,żebysiętudostać,apotempowierzająswojąreputacjęibiznesowesekrety
zwykłemuprzestępcy.Alejużniedługotego.Nikzamierzałujawnićprzedświatem
brutalnąprawdęizmiażdżyćZeusa.

–Pięknajakzawsze.Chodź,chciałbymztobąpogadać.
Nikpoczułzniecierpliwienie,aleodrzuciłpokusę,byodwić.Jużdawnoniewi-

działsięzprzyjacielemisamrównieżchciałznimpogadać.Nietracącanichwili,
pociągnąłNarcisawstronębogatowyposażonejsalizruletką.Podziesięciuminu-
tach,zaopatrzeniwdrinki,stalisięobiektemzainteresowaniakrupierawczerwo-
nejliberii.

–Panowie,proszęcośpostawić.
Niknachybiłtrafiłrzuciłnaplanszężetonwartpięćtysięcydolarówiczekał,aż

Narcisorównieżpostawi.

–Dwadzieściatysięcydolarównaczarnąsiedemnastkę–potwierdziłkrupierobo-

jętnymgłosem.

Nikgwizdnąłcicho.
–Widzę,żegdytwojejpaniniemaprzytobie,idziesznacałość.
–Czuję,żebędęmiałszczęście.Toprzeztękulęunogi.
Narcisowiwciąższumiałowgłowieodmocnejmieszankiregularnegoseksuigo-

cych uczuć. Nik miał tylko nadzieję, że kac nie nadejdzie zbyt szybko. Nie miał
ochotyoglądaćnieuniknionegosmutkuwoczachprzyjaciela.

Kołoruletkizawirowało.Nikodchyliłsięnaoparciekrzesła.Niemiałwieleczasu

ani cierpliwości, toteż od razu przeszedł do rzeczy. Gdyby czekał, aż Narciso za-
cznierozmowę,musiałbytuspędzićcałąnoc.

–Powiedzmicoś.Niewydajecisiędziwne,żenigdy,nawetprzezmoment,niewi-

dzieliśmyPanaTajemniczego?Anirazu.

Narcisoniepróbowałudawać,żeniewie,okogochodzi.Uniósłciemnebrwiipo-

wiedziałgłębokim,płynnymgłosem, nadźwiękktóregokobiety padałymudo stóp
jaklaspodtoporemdrwala:

–Możecenisobieprywatność,takjakmywszyscy.
–Musisięzatymkryćcoświęcej.
–Jesteśbardzopodejrzliwy,Carvalho.
Białakulkazatrzymałasięnaczarnejsiedemnastce.Typowe.Niknawetniespoj-

rzał,gdziewydowałjegożeton,alemiałterazważniejszerzeczynagłowie.Jego
myśliwirowałyrównieszybkojakkulkaruletkiizakażdymrazemzatrzymywałysię
wtymsamympunkcie.Zeus.

–Możeonsięnienadajedodobregotowarzystwa–odezwałsięNarciso.–Przy-

background image

szło ci to kiedyś do głowy? Chodzą słuchy, że ma jakieś związki z grecką mafią.
Możecałyjestwbliznachpokulach?Możejestniemyalbonieśmiały?Odkilkumie-
sięcy,awłaściwieodnaszegoostatniegospotkania,słyszałemonimnajbardziejnie-
dorzeczneplotki.

Owszem,Nikrównieżznałteplotki.Większośćznichsamrozpuszczał.
–Nieprzeszkadzacito,żeQVirtusmożemiećjakieśbrudnesekrety?–zapytał

niewinnie.–Niektórymtojednakprzeszkadza.Niewszyscysiętupojawili.

Zadziwiace,jakwielkąmocrażeniamiałokilkainsynuacjiwrzuconychwodpo-

wiednie uszy. Wątpliwości były potężną, destrukcyjną siłą. Nik zapalił pochodnię,
usiadłwygodnieipatrzył,jakogieńsięrozprzestrzenia.

Narciso wzruszył ramionami, jakby myśl o tym, że jest członkiem moralnie sko-

rumpowanegoklubu,niemiaładlaniegonajmniejszegoznaczenia.

–Tenklubkiedyśmożeibyłtrochępodejrzany,alenawetmójojciecijegokumple

twierdzą, że teraz jest czysty jak łza. Obydwaj znamy kilku członków osobiście
iwszyscyzbilimajątki,niekrzywdzącnikogo,więcwątpię,bywtychplotkachbyło
jakieśziarnoprawdy.Plotkitozwyklebajkizrodzonezzazdrościalbopochodzące
zustludzi,którzymająwichszerzeniujakiścel.

Narcisotrafiłwsedno,aleNikzachowałtęświadomośćdlasiebie.
–Mimowszystkochciałbymgospotkać.–Taknaprawdęchodziłomuoasekurację

nawypadek,jeślicośpójdzienietak.Gdybyzniknął,chciał,żebyNarcisowiedział,
gdziegoszukać.

–Poco?CzegochceszodZeusa?
Chciał,żebytamtemuziemiazatrzęsłasiępodnogami,żebycierpiałtak,jakkie-

dyścierpielirodziceNika,onsamijegodziadek.Staruszekbyłjedynąosobąpozo-
stałą z całej rodziny. To on zmusił go, żeby znów stanął na nogi i zaczął chodzić,
choćNikżałował,żeniezginąłrazemzrodzicami.

–Nik,czyjestcoś,cochciałbyśmipowiedzieć?
Nikwcisnąłsięwoparciekrzesła.Problempolegałnatym,żeniechciałwciągać

Narcisawepicentrumburzy,którąsamzamierzałroztać.

–Nie,właściwienie.
Przyjacielzacisnąłustainiechętnieskinąłgłową.
–Ajakzamierzaszdoprowadzićdospotkaniaznaszymtajemniczym,nietowarzy-

skimZeusem?

Nikwychyliłkolejnykieliszekwódkiijegowzrokpobiegłwstronęstocejprzy

drzwiach dziewczyny, którą podrywał od poprzedniego wieczoru. Jak zwykle nie
rzucała się w oczy, ale była na wyciągnięcie ręki. Bułka z masłem, pomyślał. Wy-
starczyło jedno spojrzenie w jej zmysłowe, senne oczy ocienione długimi rzęsami,
jeden romantyczny spacer po plaży o północy i już miał odcisk jej palca zdjęty
zlampkizszampanem.Tylkorazobjąłjąwpółiwyciągnąłspomiędzyfałdczerwo-
nejsukienkikartędacąmudostępdonajpilniejstrzeżonychmiejsc.Ażebysięjej
potempozbyć,wystarczyłoumówićsięzniąwjejpokojuinieprzyjśćnaspotkanie.

Narcisopowiódłwzrokiemwtęsamąstronęiwestchnął.
–Mogłemsiędomyślić,żechodziojakąśkobietę.Podobamisiętwójstyl,Carval-

ho,choćsądzę,żetawódka,którąpijesz,wysuszyłaciumysł.

Nikroześmiałsięgłośno.Euforiaiwyczekiwaniekrążyływjegożyłachjaknarko-

background image

tyk,alekiedyspojrzałwoczyprzyjaciela,śmiechzamarłmunaustach.Copomyślą
onimNarcisoiichkolegaRyzard,kiedyNikodbierzeimklubipozbawiszansybra-
taniasięznajpotężniejszymiludźminaświecie,nawiązywaniakontaktówiomawia-
nia interesów, dzięki którym powiększały się i tak już ogromne majątki? Miał na-
dzieję, że to zrozumieją. Narciso był jego najbliższym przyjacielem, a Ryzard do-
brym człowiekiem. W pewien sposób Nik zamierzał wyświadczyć im przysługę.
Wiedział,doczegozdolnyjestZeus,oninatomiastniemieliotympocia.

–Askorojużmówimyoplotkach–mruknąłNarciso–tosłyszałem,żeGoldsmith

przedstawiłcipropozycję.

Nikomalniezachłysnąłsięwódką.
–Skądwiesz?
Narcisopopatrzyłnaniegotakimwzrokiem,jakbywyrosłamudrugagłowa.
–Czynaprawdęcisięwydaje,żeGoldsmithmógłbyzachowaćwtajemnicy,żepo-

tężny Nicandro Carvalho, potentat rynku nieruchomości, ma zostać jego zięciem?
Powiedział o tym mojemu ojcu, a ojciec mnie. A ja mu na to odpowiedziałem, że
Goldsmithmaurojenia.

Nik powstrzymał zniecierpliwione westchnienie. To była ostatnia rzecz, o jakiej

miał ochotę rozmawiać. Przy stoliku zaległo pełne napięcia milczenie. Narciso
uniósłbrwi.

–Tylkominiemów,żepoważniemyśliszomałżeństwiezEloisąGoldsmith!
–Owszem,myślęotym.
–Chybażartujesz,Nik!
–Niekrzycztak.To,żeciebiezaślepiająemocjeiseksoch,najmocniejprzepra-

szam,chciałempowiedzieć:to,żetyznalazłeśdozgonneszczęście,nieznaczyjesz-
cze,żejateżmampodpisaćnasiebiewyrokśmierci.Małżeńskikontraktzupełnie
miodpowiada.

–Jateżtakmyślałem.NiechBógmacięwswojejopiece,jeślispotkaszkobietę,

którabędziepotrafiłasprawić,żepadnieszjejdostóp.

–Jeślitosiękiedykolwiekwydarzy,przyjacielu,tokupięcizłotegoprosiaka.
Narcisopotrząsnąłgłową.
–EloisaGoldsmith.Chybazwariowałeś.
–Spóźnięsięnarandkę.–Nikdopiłdrinkaizerwałsięnanogi.Krzesłozazgrzy-

tałopoposadzce.

–Skądcitowogóleprzyszłodogłowy?Totakawiejskamysz.Znudziszsięniąpo

tygodniu.

Otóżto.Nigdywżyciuniemógłbysięwniejzakochać.Eloisabyłabymiłą,łagod-

nąitroskliwąmatkądlajegodzieci,aległównympowodem,dlaktóregoNikwwie-
ku dwudziestu dziewięciu lat skłonny byłby przemaszerować przez kościół, było
zdobycieostatniejkartywieńczącejwielkiegoszlema–SantosDiamonds,firmybu-
dowanejodpokoleń,firmy,którabyłaradościąisensemżyciajegodziadka.Tęfir-
mę Goldsmith gotów był podarować Nikowi tylko razem z ręką córki. Nik nie był
zachwyconytympomysłem,aleobiecałsobie,żezastanowisięnadtym,obmyślając
jednocześnie huragan, który miał spaść na głowę Zeusa. Zastanawiał się zatem,
choćbypoto,żebydaćdziadkowisatysfakcję.Przynajmniejtylemógłdlaniegozro-
bić.

background image

–Będziemidobrze.Aterazmuszęcięprzeprosić.Idęnaspotkaniezmojąrozko-

szą.

Zrozkosząfinalnejzemsty.

APARTAMENTPRYWATNY.WSTĘPWZBRONIONY.
Wżyłachtętniłomupodniecenie.Szybkoprzesunąłkartąnadpanelemzabezpie-

czeń. Nie lubił wspominać dawnych dni w Nowym Jorku, gdy poznawał ulice Bro-
oklynu, ale spotkał tam kilka interesucych osób, które chadzały w życiu niebez-
piecznymidrogamiinauczyłygoparusztuczek.

Mimowszystkosercetłukłomusięwpiersijakkulkawmechanicznymbilardzie.

W końcu na panelu zamigała zielona dioda i znalazł się w wewnętrznej świątyni
Zeusa.Marokańskielatarniezkutegożelazarzucałydziwnecienienadługikory-
tarz.Wichświetlebiałeścianypokrytegipsowąsztukateriąnabierałyzłotegopoły-
sku.Podłoga,podobniejakwcałymhotelu,wyłożonabyładrobnąmozaiką,aletu,
w przybytku Zeusa, miała żywsze kolory – ciemny bursztyn, brąz i ciemne złoto,
jakbywszystkiego,włączniezklamkami,dotknęłarękaMidasa.Misternierzeźbio-
nepodwójnedrzwizajmowałycałąścianęnadrugimkońcukorytarza.Przezszpa
między połówkami dochodziły ciche pomruki. Brzmiało to tak, jakby jakąś kobie
dręczyłynieprzyjemnesny.Kochanka?Żona?Tenczłowiekmógłtumiećnawetha-
rem.

Nik ostrożnie położył dłoń na złotej klamce i uśmiechnął się, gdy drzwi natych-

miastustąpiły.Załatwoposzło,pomyślał,iomalniegwizdnąłnawidokotaczacego
goprzepychu.Ścianywkolorzeochrypoprzedzielanebyłyażurowymisegmentami.
Światło z wyszukanych kandelabrów przenikało między pomieszczeniami i prowo-
kuco tańczyło po wszystkich złoconych powierzchniach. W powietrzu unosił się
ciężkizapachkadzidła.

Stopniepokrytemozaikąprowadziłydokwadratowegopodwyższeniaobokuoko-

ło dwóch i pół metra, ze wszystkich czterech stron osłoniętego baldachimem
wkształcienamiotuzcieniutkiegozłotegojedwabiu.NadoleNikzauważyłszparę,
przez którą można było zajrzeć do środka. Zdjął buty przy drzwiach i w samych
skarpetkachzbliżyłsiędopodwyższenia.Krewdudniłamuwuszach.Miałnadzieję,
żeniktgotunieprzyłapie.Narazpomieszczenierozświetliłabłyskawicaipochwili
rozległsięgłośnygrzmot.SerceNikapodskoczyłodogardła.

Wpościelizdelikatnegobiało-złotegojedwabiuleżałakobieta.Nikprzezchwi

patrzyłnaniąnieruchomo,starającsięzignorowaćdziwnydreszcznaskórze.Gdy-
by wierzył w brazylijskie przedy, uznałby w tej chwili, że duchy przodków każą
mustąduciekać.

Zwysiłkiemwyrwałsięzdziwnegotransuinapalcachobszedłcałyapartament,

przemykając między wypchanymi sofami i olbrzymimi paprociami w wielkich jak
beczki mosiężnych donicach. Na kolejnym podwyższeniu zobaczył łazien
z ogromną miedzianą wanną. Całość wydawała się oszałamiaca, ale zarazem
dziwnieprzytulnaidomowa,jakbyprzebywacytugośćbyłwgruncierzeczywła-
ścicielem tego apartamentu i próbował przebić luksusem szejków z Bliskiego
Wschodu.Wreszcie,wnajdalejpołożonympokoju,Nikznalazłodpowiedźnaswoje
modlitwy – wielkie, pokryte skórą biurko zarzucone teczkami i dokumentami. Ro-

background image

zejrzałsięostrożnie.Niebałsię,żezostanieprzyłapany.Obawiałsięraczejtego,
że nigdy nie pozna prawdy, nigdy nie znajdzie tego, czego szuka, nigdy nie stanie
wokowokozZeusem,czyteżraczejzAntoniemMerisim.

Antonio Merisi. Potrzebował wielu lat, by poznać to nazwisko, jakby nie sposób

było skojarzyć boskich cech Zeusa z człowiekiem z krwi i kości, którego można
zniszczyć. Nik jednak miał wielu przyjaciół, niektórych postawionych wysoko, in-
nychbardzonisko,iwszystkomożnabyłodostaćzaodpowiedniąsumę.Ustalenie
biznesowychpowiązańMerisiegowymagałosporejdozycierpliwości.Firmyzareje-
strowanebyłynainnenazwiska.AlepokilkutygodniachNiktrafiłwodpowiednie
miejsceiudałomusięwprawićkoławruch.Zamierzałnadweżyćkontobankowe
Merisiego, zrujnować jego reputację, zniszczyć całe imperium i doprowadzić do
tego,żebyczłowiekodpowiedzialnyzaśmierćjegorodzicówposmakowałpiekła.

Stanął za biurkiem, otrząsnął się z wściekłości i wziął do ręki teczkę leżącą na

szczyciesterty.MerpiaInc.,największanaświeciesiećsklepówwielkopowierzch-
niowych.ErosInternational.Tegosiędomyślałzewzględunaodniesieniadogrec-
kiejmitologii,apozatymwportfoliofirmypojawiałosięnazwiskoMerisi.Nikjuż
przeddwomatygodniamizasypałgiełdęodpowiednimipogłoskami.Jedenzero,Ca-
rvalho. Ophion, greckie przedsiębiorstwo transportowe. Rockman Oil. Dios, to
wszystko były wielomiliardowe firmy. Ten człowiek nie był po prostu bogaty; był
jednymznajbogatszychludzinaświecieidziałałwewszystkichobszarachbiznesu.
Szkody, jakie Nikowi udało się dotychczas wyrządzić, były zaledwie kroplą w mo-
rzu.Walczączrozczarowaniem,zatrzymałspojrzenienanastępnejteczce:Carval-
ho.Jegorękasamapodrowaławtęstronę,alezatrzymałasię,gdyusłyszałostry
głos:

–Jabymnatwoimmiejscutegonierobiła.Podnieśręcedogóry,cofnijsięodstołu

inieruszajsię,boprzestrzelęcimózg.

Notak,akuratwchwili,kiedyrobiłosięciekawie.Mimowszystkonadźwięktego

zmysłowegokobiecegogłosujegoustadrgnęły.Podniósłręceiodwróciłsięnonsza-
lancko.

–Dobrze,dobrze,querida.Przecieżsięniepobijemy.
Umilkł jednak, gdy usłyszał kliknięcie odbezpieczanego rewolweru. Ten dźwięk

przywołałwspomnieniasprzedtrzynastulat.Plecymuzesztywniały,jakbyznówpo-
czułkulęwbijacąsięwkręgosłup,kulę,któraokradłagozmarzeńmłodościiza-
kończyłażycie,jakieznałwcześniej.

–Niepozwoliłamcisięruszać.
Zimnydreszczprzebiegłmupoplecach,gdyusłyszałtenchłodny,dominucyton.
– Jak chcesz. Chociaż wolałbym przeprowadzić tę rozmowę twarzą w twarz,

szczególniejeślijesteśrówniepięknajaktwójgłos.

Mógłbyprzysiąc,żeprzewróciłaoczami.Usłyszałledwosłyszalnesapnięcieinie-

spokojnepostukiwanieobcasaodrewnianąpodłogę.

–Kimjesteśijakwszedłeśdomojegoapartamentu?
Narazuderzyłagoniedorzecznośćtejsytuacji.Czynaprawdępozwolił,bykobie-

taprzełanadnimkontrolę?Obciłsięnapięcie.

–Odwracamsię,żebyśmymogliporozmawiaćjakdwojedoro
OstryświstprzeszyłpowietrzeiNikotworzyłustazezdumienia.Ojakiśmetrod

background image

jego głowy wisiał na ścianie olejny obraz, w którym w tej chwili widniał otwór po
kuli.Obrazprzedstawiałwilka.Byławtympewnaironia.Lobisomem,copoportu-
galskuoznaczałowilkołaka,tobyłjegopseudonimwklubieQVirtus.Nikmiałna-
dzieję,żetoniejestomen.Poczułzapachprochu.Przeszłośćzderzyłasięzteraź-
niejszością. Ogarły go mdłości, po plecach spłyła strużka potu. Odchrząknął
ipowiedział:

–Doskonałystrzał,querida.
–Zapewniamcię,żeumiemstrzelać.Aterazpowiedz,żebędzieszmniesłuchał

izachowywałsięjaknależy.

Nikpoczułwyraźnie,żeniewyjdziegórąztejkonfrontacji.Alecotobyłzagłos!

Dios,takobietamogłabyczytaćnajnudniejsząksiążkęświata,akażdymężczyzna
itakspociłbysięzpodniecenia.

–Będęgrzeczny.Słowoskauta.
Nigdyniebyłskautem.Gdykiedyśotymwspomniał,matkauniosłazniesmakiem

perfekcyjniewyregulowanebrwiipowiedziała,żeniechcesłyszećoniczympodob-
nymiżewolałabygozabraćdoklubuinauczyćgraćwpokera.Jakżejąkochał.

Próbujączignorowaćrozpaczwsercu,zdobyłsięnajowialnyton.
– Byłbym bardziej skłonny do współpracy, gdyby nie trzymała mnie na muszce

wprawnasnajperka.

–Skoroznaszdźwiękodbezpieczanejbroni,toznaczy,żekłopotycięlubią.Dla-

czegotomnieniedziwi?

–Widoczniepoprostujestemtakimfacetem.
–Złodziejem?Przestępcą?Wariatem?
Dlaczegotegodniawszyscynazywaligowariatem?
–Powiedzmy,żepoprostupopełniłembłąd.Albolubiętajemnice,takjaktwójko-

chanek.Amożetotwójszef?

–Mójszef?–Jejtonjasnowskazywał,żenigdywżyciuniemiałażadnegoszefa.

TeraztoNikmiałochotęprzewrócićoczami.

–Dobrze,wtakimrazietwójkochanek.
Tymrazemtylkoparskłapogardliwie.
–Zastanówsięjeszczeraz.Atakwogóle,okimmówisz?Kimjesttenmójrzeko-

myszef?Kogoszukasz?

–Zeusa,akogóżbyinnego?
Wpomieszczeniuzapanowałaciszatakzupełna,żezadzwoniłomuwuszach.
–Jestemznimumówionynaspotkanie.Tutaj.Byłbymcibardzowdzięczny,gdy-

byśzechciałapójśćigozawołać.

Za plecami usłyszał wybuch niedowierzacego śmiechu. Kim ona, do diabła,

była?

–Spotkanie,mówisz?Chybajednaknie.Zdajesię,żetrafiłeśnaniewłaściwąko-

bietę.Zatemwybacz,alepójdęsobie.Zostawiamcięwtowarzystwiemoichprzyja-
ciół.

Niewiadomoskąd,wpomieszczeniuzjawiłosiętrzechosiłków.Każdyznichtrzy-

mał wymierzony w niego pistolet. Na litość boską, dlaczego pistolety, a nie noże?
Niknieznosiłpistoletów.

–Dajspokój,querida,tonieuczciwe.Trzechnajednego?

background image

–Życzęcipowodzenia.Jeśliprzeżyjesz,tomożesięjeszczespotkamy.
Nik zawsze był kochankiem, a nie wojownikiem. Mimo wszystko życie na ulicy

czegośgonauczyło.Ibardzodobrze,bowieczórjeszczesięnieskończył.

background image

ROZDZIAŁDRUGI

Niepowinnawychodzići zostawiaćichtam,żeby pozbylisięwłamywacza. Spo-

dziewała się usłyszeć, że przekazali go władzom albo wsadzili w samolot do Tim-
buktu, a tymczasem stała w pokoju ochrony naprzeciwko trzech zawstydzonych
strażników i pięćdziesięciodwucalowego ekranu, na którym widziała znanego mi-
liarderaprzywiązanegodokrzesławswojejpiwnicy.

–Niemogęwtouwierzyć–westchnęła.Byłwysoki,ciemnowłosy,zabójczoprzy-

stojnyiznanyztego,żezaspokajałwszystkieswojenieograniczonezachcianki.Ale
oilewiedziała–azwyklewiedziaławięcejniżwiększośćludzi–niktnieoskarżałgo
dotychczasociężkieprzestępstwo.

–NicandroCarvalho.OmalniezastrzeliłamNicandraCarvalha!
Wszystkowniejdygotało.Byłwjejsypialni.Możeobserwowałją,gdyspała?Ale

najbardziejwstrząsnęłoniąto,żestrzeliławswójulubionyobrazprzedstawiacy
wilkołaka. Lobisomem. Cóż za ironia, zważywszy, że sama nadała mu ten przydo-
mek.

–Sambyłbysobiewinien.Pocotuwęszył?
TrzejociekacytestosteronemgoryleskurczylisięnadźwiękkrzykuJovana,ale

Piajużdoniegoprzywykła.Trząsłsięnadnią,jakbymiałaosiemlat,aniedwadzie-
ściaosiem.

–Ważniejszejestto,jaksiętudostał.–Popatrzyłaponuronaswoichochroniarzy,

którzyoblalisięciemnymrumieńcem.–Znajdźcieosobę,któramupomogła,izała-
twcietęsprawę.Ktośmniedzisiajzdradziłichcęwiedzieć,kto.

Ochroniarzewyraźniepobledli.
–Tak,proszępani.
Unikającpatrzenianaekran,wyładowałaswojeniezadowolenienaJovanie.
–Zauważyłeśwogóle,zkimmaszdoczynienia?Mamnadzieję,żepotraktowali-

ściegołagodnie!

–Łagodnie?–powtórzyłJovanzniedowierzaniem.Jedenzjegoludzimiałpodbite

okoizłamanynos,drugikrzywiłsięprzykażdymruchu,atrzeciwyraźnieutykał.–
Tenfacetpowinienwalczyćwklatce!Odrazupoznałemtęślicznąbuźkęimimoto
miałemochotęzrobićzniegomiazgę.Onmógłcięskrzywdzić,Pia!Icoztego,że
mapieniądze?Dopierowzeszłymrokuznaleźlimiliardera,którypogrzebałnaswo-
impodwórzutrzydzieścidwaciała!

–Dobrze,uspokójsię.–Obawiałasię,żeJovanwkońcudostaniejakiegośataku

albopobiegniedopiwnicy,żebywykończyćCarvalha.Wtejchwilibyłbywstanieto
zrobić,botamtenprzywiązanybyłdokrzesłatakmocno,żesznurodcinałmukrą-
żenie.–Zostałdokładniesprawdzony,jakwszyscyczłonkowietegoklubu.

UrodziłsięwBrazyliinanizinachspołecznych,potempopłynąłdoNowegoJorku,

gdziezrobiłmatek.Zaczynałodniczegoiwszystkozawdzięczałwyłączniesobie,
przezcoodrazuzdobyłsobieszacunekPii,któradobrzewiedziała,cotojestgłód

background image

ipoczuciebezwartościowościinigdywięcejniezamierzaławracaćdotegopiekła.
TylkopotężnadeterminacjamogławynieśćCarvalhatakwysoko.Piabyłanimzafa-
scynowanaioczarowana.

–Gdybycośznimbyłonietak,wiedziałabymotym.–Narazjednakprzestałabyć

tegopewna.Intuicjapodpowiadałajej,żewtymczłowiekujestcoś,czegoniewidać
napierwszyrzutoka.

–Pia,niktniepiszewCV,żejestseryjnymmordercąigwałcicielem.
Potarłapalcemzmarszczkęmiędzybrwiami.Jovanmiałrację.Miaławrażenie,że

niedostrzeganawetpołowyfragmentówtejukładanki.

– Brakuje mi tu jakiegoś ważnego elementu. Najpierw się tu włamał, potem za-

cząłprzeglądaćteczkizmojegobiurka.NajbardziejzainteresowałagoteczkaEro-
sa.Poznałabymjązdaleka.ApotemCzytoniejestdziwnyzbiegokoliczności,że
jegouwagęprzyciągnęłaakuratteczkaErosInternational?

Giełdowenotowaniatejfirmyostatniozadziwiacospadły,aleszczerzemówiąc,

tobyłonajmniejszezjejzmartwień.Wszędziedokoła,nistądnizowąd,pojawiały
siępaskudneplotkiitrafiałyakuratwnajbardziejbolesnemiejsca.Niszczyłyjejre-
putację. Czy to mogła być jego sprawka? Czy właśnie Carvalho był tym człowie-
kiem,którydyskretnierozpytywałoZeusa,oklubiojejinteresy?Czytoonszerzył
paskudneplotkiioszczerstwa?Możliwe.Wjejświeciewszystkobyłomożliwe.Ale
dlaczego?

Mniejszaoto.Niemiałazamiaruczekać,ażjakiśmagnatodnieruchomościzruj-

nujejejżycie.

–Wyłączciekamery.Idętam.
Chciałausłyszećodpowiedzi,abyłnatotylkojedensposób.Miałanadzieję,żesię

myliiżeCarvalhomiałjakiśzupełnieniewinnypowód,bysiętuwłamać.Możebyła
głupia,alewolałaby,żebytonieonstałzaotaczacąjąaktualnieburzą.

–Copowiedziałaś?
–Słyszałeś.
Jovanjednymsłowemodesłałochroniarzy.Zostalisami.Piapatrzyłaobojętniena

ekran,jakbywidokwielkiegoBrazylijczykazzakrwawionąwargąbyłdlaniejczymś
normalnym.Roztarłaramiona,wktórychczułajeszczeresztkibólu.Miałaocho
nakrzyczećnaJovanazato,żezwiązałgotakmocno.

–Musiałeśgowiązaćtakmocno,żebymuodciąćkrążenie?–zapytałaostrymto-

nem,krzywiącsięwduchu,niezewzględunaJovana;byłjakuciążliwystarszybrat
ijużoddawnanietraciłaczasunawalkiznim,niechciałajednak,byinnipracowni-
cyuznalijązaniezrównoważoną.Ojcieczawszejejpowtarzał,żekobietysąniesta-
bilneemocjonalnie,aleonatakaniebyła.Niemogłatakabyć,boonsamzmieniłją
wżywą,oddychacąmaszynę.

–Acotoprzeszkadza?–mruknąłJovanlekceważąco.
Z jakiegoś powodu przeszkadzało to Pii, ale nie zamierzała mówić tego głośno.

Niemiałarównieżzamiaruprzyznawaćsię,żeprzezostatnirokpotajemnieobser-
wowałaNicandraCarvalha.Byłownimcośpociągacego.Odjednegospojrzenia
najegociemną,egzotycznąurodęzaczynałosięjejkręcićwgłowie.

Piabyławysokajaknakobietę,onjednakgórowałnadnią.Patrzącnajegoszero-

kieramionaimocnebicepsypoczułasięjakporcelanowalalka.Siedziałzwiązany

background image

wdziwnejpozycji,mimotobyłowidać,żezwykletrzymasięprosto,pokrólewsku,
jakmłodybóg.ByłotodziwneuchłopakaurodzonegowslumsachRio.Zastanawia-
łasię,jakidlaczegowłamałsiędojejapartamentuisiedziałterazprzywiązanydo
krzesła.Towszystkoniemiałosensu.

Jovan pochylił się nad rzędem monitorów pokazucych obraz z kamer bezpie-

czeństwa.

–Samjestsobiewinien,Pia.Pozwól,żejasięnimzajmę.
–Nie.Onczegośchce.Ichybajesttocoś,comożemudaćtylkoZeus,wprzeciw-

nymraziebyniekłamał,żejestumówionynaspotkanie.Chcęsiętegodowiedzieć,
zanimzniszczymójklubpaskudnymiplotkamialbozanimstracęprzezniegokolej-
nedwadzieściapięćmilionównagiełdzie.

Jovanmruknąłcośniewyraźnie.
–Więccozamierzaszznimzrobić?
Zmarszczka na jego czole przypomniała jej dzień, kiedy się poznali. Znalazł ją,

gdy leżała bez życia na podjeździe domu ojca. Miała szesnaście lat i do tamtego
dnianiewiedziałanawet,żemajakiegośojca.BezJovananieprzetrwałabywjego
lodowatymświecie.

–Samaniewierzę,żetomówię,aleniemampocia.–Beztrudużonglowałaak-

cjamiiwielomilionowymiinwestycjami,alekontaktyzludźmistanowiłydlaniejtor-
turę.–Będęmusiałaimprowizować.Wypytamgoidowiemsię,czegochce.

Jovanprychnął.
–Powodzenia.Onjestaroganckiibardzopewnysiebie.
–Wtakimraziejesteśmydobrzedobrani.Jovan,janiewierzęwzbiegiokoliczno-

ści.Intuicjamówimi,żetoonjestodpowiedzialnyzaplotkiizamieszaniewErosie,
więcjeśliczegośchce,toniezniknie,dokitegoniedostanie.Niemogęspuścićgo
zokanawetnachwilę.

–Dlategobędziemygoobserwowaćdwadzieściaczterygodzinynadobę.
–Albojatampójdęizałatwiętoznimszybkoisprawnie.
–Pia,proszęcię.Tozbytryzykowne.
–Niebojęsięryzyka.Napewnomniepowiewięcejniżtobieizałożęsię,żetak

czyowaknieustąpi,dokiniepoznawłaścicielategoklubu.

–Natomożedługopoczekać.
–Nowłaśnie.Muszęgozniechęcić,przekonać,żebyzechciałrozmawiaćzemną,

dowiedziećsię,czegoszukaidlaczegoryzykowałswoimczłonkostwem,opinią,fir-
mąorazmajątkiem,narażającsięklubowiimnieosobiście.Napewnowie,żeZeus
możegozniszczyć.

– Będziesz musiała się ujawnić. A jeśli on się domyśli, że to ty jesteś Zeusem,

atwójojciecnieżyje?

Piabezwiedniedotknęłaszyiwmiejscu,gdzietętnobiłowszalonymtempie.Nie

byłonawetsensuzastanawiaćsięnadtakąmożliwością.

–Niedomyślisięnawetzamilionlat.Jestmężczyzną,azatemjestprzewidywal-

ny.Będziepatrzyłtylkonamojepiersi.Wjegoświeciekobietynadająsiętylkona
prostytutkialbodorodzeniadzieci.Niewieluludziwiedziało,żeAntonioMerisimiał
córkę,alemojeistnienieniejestżadnątajemnicą.Gdybyposzukałwodpowiednich
miejscach, dowiedziałby się o mnie. Kiedy mu powiem, kim jestem, uzna mnie za

background image

ozdobę,rozpieszczonedziecko,inigdywżyciunieprzyznasięprzedprzyjaciółmi,
żepokonałagokobieta.–Byłopewne,żejakakolwiekpotyczkamiędzynimibędzie
sięodbywaćzazamkniętymidrzwiami.–Chodziomojeżycieioprzyszłośćklubu,
którymaprzetrwaćbardzodługo.Przysięgłamtosobie.Dodiabłazestarymizasa-
damiiztymidinozaurami,którzyzaśmiecająszeregiczłonków.

Klubamidladżentelmenówrządziłyarchaiczne,szowinistycznezasadystworzone

przeztroglodytów.Wedługtychzasadtylkomężczyźnimoglizarządzaćnajwiększy-
mifirmaminaświecieitylkomężczyznazrodzinyMerisichmógłprzewodzićklubo-
wi.AleprzyszłośćPiirozstrzygnęłasięwchwili,gdyojcieczobaczyłjąpółprzytom-
nąnarękachJovana.Stałasiędlaniegosynem,któregonigdyniemiał,spadkobier-
cą i osobistym adiutantem do zadań specjalnych – ta sama dziewczyna, którą na
pierwszyrzutokanazwałbezwartościowym,niewykształconymśmieciem.Poczuła
się wtedy bardziej brudna niż szmaty, które miała na sobie. Ta sama dziewczyna
przełapotemjegomatekiwciągudwóchlatpowiększyłagoczterokrotnie.Była
właścicielkąnajbardziejekskluzywnegoklubunaświecieiprzezcałyczaspozosta-
waławukryciu.Przywykładosamotnościitakmusiałopozostać.

–Oileintuicjamnieniezawodzi,onwypowiedziałmiwojnę,ajamuszęwalczyć

naślepo,niewiedząc,ocowalczę.Jeślimammiećjakąśszansęprzetrwania,topo-
trzebuję odpowiedniej broni. Wyłącz te kamery, Jovan – powtórzyła tonem niedo-
puszczacymdyskusji.–Idętam.

Monitorypociemniały.Wchwilępóźniejrozległosięcichestukanieiwdrzwiach

stała Clarissa Knight, jedna z dziewcząt zatrudnionych w klubie. Przestąpiła
z nogi na nogę i na jej policzki wypełzł wymowny rumieniec. Pia natychmiast
wszystkozrozumiałaistłumiłajęk.

– Powiedz mi, Clarisso, że obiecał ci złote góry, a przynajmniej stałe miejsce

wswoimłóżku.

ClarissaopuściławzrokiwtejsamejchwiliJovanwyciągnąłwjejstronęniewielki

czytnikliniipapilarnych.Wyrazjegotwarzyostrzegałją,żeniepowinnalekcewa-
żyćwroga.

ZłośćPiinatychmiastmiła.NiemiałazamiarupytaćClarissy,jaksięczuje,wie-

dząc,zezostaławykorzystana.Zbytdobrzepamiętaławłasneupokorzenia.

Gdzieśwmrocznejotchłanimiędzynieświadomościąajasnościąumysłupojawiło

sięstukanie.Nikspróbowałporuszyćgłową.Wskroniachnatychmiastzaczęłomu
dudnić,ażołądekzacisnąłsięnasupeł.Rozchylenieopuchniętegookarównieżnie
byłołatwe,aleinstynktsamozachowawczykazałmusprawdzić,wjakwielkichkło-
potachsięznalazł.Otym,żebyłwkłopotach,świadczyływięzywrzynacemusię
wprzeguby.

Alecóż,bywałogorzej.Patrznajasnąstronę,Nik.Jesteśwśrodku,jeszczecię

niewyrzucili.Zeusteżgdzieśtujest.

Ostrożniepodniósłgłowę.Pomieszczeniebyłopusteiciemne.Smugaksiężycowe-

goblasku,wpadacadośrodkaprzezniewielkieokienko,oświetlaładamskibutna
bardzowysokimobcasie,którypostukiwałopodłogę.Podniósłgłowęniecowyżej.
Zobaczył czarne czółenka na niebotycznych obcasach, smukłe kostki i przyjemnie
ukształtowanełydkiwpołyskliwychpończochach.Długie,fantastycznenogiznikały

background image

podkrótkączarnąsukienkąciasnoopinacąfigurę.

–Dobrywieczór,panieCarvalho.
–No,no.Mojamałasnajperka.
–Znówsięspotykamy.Jaksiępanczuje?
Oblizałwyschniętenapieprzusta.
–Znacznielepiej,odkądzobaczyłemciebie,querida.Czymogłabyśpodejśćnieco

bliżej?Możeszmizaufać.

–Powiedziałwilkdojagnięcia–parskła.–Czywłaśniedziękisłodkimsłówkom

udałosiępanudostaćdomojegoprywatnegoapartamentu,panieCarvalho?

–Proszę,nazywajmnieNicandro.Sądzę,żewtychokolicznościachpowinniśmy

zwracaćsiędosiebiepoimieniu.Wtejchwilimożeszzemnązrobićwszystko,co
zechcesz.

– Dobrze, Nicandro – odrzekła, ale nie podała mu swojego imienia. W jej głosie

słychać było ślad jakiegoś europejskiego akcentu: włoskiego, a może greckiego. –
Porozmawiajmyowłamaniu.Skorojesteśmypoimieniu,tomożeszmichybapowie-
dzieć,corobiłeśwmoichprywatnychpokojach?

–Powiem,jeślitymipowiesz,jaksięnazywasz.
Było jasne, że wolałby tego nie robić, ale do tanga trzeba dwojga, a ta kobieta

wyraźniemiaławładzę.Musiałsiętylkodowiedzieć,jakwielką.

–NazywamsięOlympiaMerisi.
Tegosięniespodziewał.Omalniewestchnąłgłośno.
–Ach,żona.–Zmarszczyłbrwizrozczarowaniem.Cogotowłaściwieobchodzi-

ło?

–Raczejcórka.
Znieruchomiał.Wiedział,żeZeusmacórkę.Nocóż,wkażdejsytuacjimożnabyło

znaleźć jakieś dobre strony i zdawało się, że tego wieczoru los patrzył na niego
przychylnie.Poczułprzypływenergiiiznównapiąłmięśnie,próbującrozluźnićwię-
zy.

– Mam nadzieję, że nie uszkodziłem zanadto ochroniarzy twojego ojca. Gdybym

sięznimispotkałtwarząwtwarz,mógłbymprzeprosićosobiście.

–Tobardzomiłoztwojejstrony.
–Teżtakuważam.Jestemmiłymczłowiekiem.
–Tosięjeszczeokaże.Mamstaroświeckiepoglądyiuwiedzeniemojejpracowni-

cyorazwłamaniedoprywatnychapartamentówniezgadzasięzmojądefinicjąmi-
łegoczłowieka.

Popatrzyłnaniąpobłażliwie.
–Czepiaszsię,querida.Poprostubyłemciekaw.
Usłyszałszczękinapodłogęobokniegoupadłoniedużeczarnepudełeczko.Aha,

pomyślał.

–SpodziewałabymsięzobaczyćtakązabawkęwrękachagentaCIA,anieczło-

wieka,którypoprostuchcesięzkimśspotkać.Bardzowątpię,czymożnacośta-
kiegokupićwdzialezelektronikąmiejscowegosklepu.

Nik nieopatrznie wzruszył ramionami. To był błąd: zabolało jak diabli. Miał za-

miarhojniejejzatowszystkoodpłacić.Coonatakiegopowiedziałaomiejscowym
sklepie?Gdybytammielitakierzeczy,kosztowałobytoznacznietaniej.

background image

–Powiedzmy,żemamprzyjaciółwrozmaitychmiejscach.
–MI5?BiałyDom?
–NaBronksie.
RoześmiałasięszczerzeikrewwżyłachNikaznówpopłyłaszybciej.
– Każdy normalny człowiek po prostu poprosiłby o spotkanie. Słyszałeś kiedyś

oczymśtakimjaktelefon?

–Możeszmiwierzyćalbonie,alewolękontaktosobisty.
–Ależwierzęci–mrukłaironicznie.
–Może„ciekawy”tozbytłagodnesłowo–ciągnął.–Uparty?
–Głupi?Lekkomyślny?
–Nieustraszony.–Tobrzmiałolepiej.
–Dlaczego?Czegowłaściwiechcesz?
–AudiencjizWszechmocym.Chcęspędzićjednągodzinęwtowarzystwietwo-

jegoojca.

–Toniemożliwe–odrzekłanatychmiast.
Byłowniejcośbardzorzeczowegoibezpośredniego.Możebyłgłupi,alewierzył

jej.Niewyglądałanaosobę,któramarnujeczasnagłupstwa.

–Niemagotu?–zapytałdlapewności.
–Niestety,nie.Niemógłprzyjechać.Miałzadaleko.
Wjejgłosiebrzmiałdziwnyton,któregoNikniepotrafiłprzeniknąć,alewierzył

jej.Czytobyłoniebezpieczne?Zapewnetak,zważywszy,kimbyłjejojciec.Jednak
takobietamogłagodoprowadzićdosamegoZeusa.Chętniespędziłbywjejtowa-
rzystwiekilkadnialbotygodni.Mógłbypoznaćjejżycie,znaleźćpotencjalnesłabe
miejscaiuwieśćją.WyobrażałsobiewściekłośćZeusa,gdybytensiędowiedział,że
Nikposmakowałjegodrogiejcóreczki.Tenpomysłbyłtakzachwycacy,żeniespo-
sóbbyłoodrzucićgoodrazu.Należałosięnadnimpoważniezastanowić.

–Toprywatnasprawaczybiznes?–zapytała.
–Jednoidrugie.
–Wtakimraziechętnieporozmawiamznimwtwoimimieniualboprzekażęmu,

cotylkozechcesz.Dajęcisłowo,żezachowamwszystkownajgłębszejtajemnicy.

Pochyliłasięwjegostronę.Nikwyżałwzrok,wstrzymującoddech.Dotychczas

jeszczenieudałomusiędostrzecjejtwarzy.Przyszłomudogłowy,żeonapróbuje
zdobyćjegozaufanie,wychodzączcieniaipatrzącmuwoczy.Bardzomożliwe,że
wcześniejjejniedocenił.

Pochyliła się nad nim i w polu jego widzenia znalazł się czarny dekolt w szpic,

anadnimgładkabiałaskóra.Natenwidokkrewwnimzawrzała.Dziewczynausia-
dłaobokniegozeskrzyżowanyminogami,opierającłokiećnakolanie,apodbródek
nadłoni.Nikpoczuł,żeszczękamuopada.

–Jesteś–Obłędniepiękna,pomyślał,aledokończył:–Blondynką.
W jej oczach błysnęło rozbawienie. Przechyliła głowę na bok z takim wyrazem

twarzy,jakbydałjejdorozwiązaniaskomplikowanerównanieiniepozwoliłużywać
kalkulatora.

–Dziesięćnadziesięć,panieCarvalho.Aczegosięspodziewałeś?
–Greczynki–wykrztusił.Nicwięcejnieprzychodziłomudogłowy.Niechtodia-

bli,takobietawyglądałajakfemmefatalezestaregofilmu.Gęsteplatynowewłosy

background image

zaczesanemiaładotyłuiupiętewkokwstyluGraceKelly.AleGraceKellybyłała-
godna, a Olympia Merisi emanowała niebezpieczną zmysłowością. Jej uroda była
nie z tego świata. Cera lśniła perłowym blaskiem, kości policzkowych mogłaby jej
pozazdrościć każda modelka, leciutko skośne oczy, podkreślone czarną kredką,
miałyfiołkowykolor,austabyłypełneiciemnoczerwone.Wyglądałajakboginiipo-
winnamiećnaimięAfrodyta.Tobyłakobieta,zktórąkażdyfacetchciałbypójśćdo
łóżka.

–Twojamatka.Norweżka,Szwedka?–wykałNik,usiłującopanowaćerekcję.
Zawahałasięnatakkróciutkąchwilę,żegdybyprzymknąłoczy,niezauważyłby

tego.Nietrzebabyłogeniusza,byodgadnąć,żematkabyładlaniejdelikatnymte-
matem.

–Francuzka–odrzekłazimno.
Nikwzruszyłramionami.Cóżtojestkilkatysięcymil!
–WkażdymrazieEuropejka.
Niechętniewyłausta,porzuciłzatemtentemat.Wiedział,żesąbitwy,których

niewartotoczyć.

–Proszę,wybacz,żezakłóciłemcisen,querida. A może powinnaś mi podzięko-

wać? Zdawało mi się, że śniło ci się coś nieprzyjemnego. – Zauważył, że trafił
wdziesiątkę.Podwarstwą lodowategochłodubyłajednak kobietą,wrażliwąi po-
datnąnaemocje.Pomyślał,żepowinnołatwopójść.–Cocizakłócasen,Olympio?

–Tobyłzwykłybólgłowy.
Podniosłasięizwdziękiembalerinyodwróciłasiędoniegoplecami.Nawidokjej

kształtnychpośladkówinógwczarnychpończochachzeszwemNikpoczułsiętak,
jakbywjegogłowiewybuchłabomba.Nigdyniewidziałbardziejseksownejkobiety
i nie mógł się już doczekać, kiedy uda mu się jej skosztować, a był pewien, że do
tegodojdzie.Jeszczenigdyniespotkałkobiety,którejnieudałobymusięuwieść.

Obeszła dokoła krzesło, znów przed nim stała i schyliła się, by spojrzeć mu

woczy.UwagęNikaprzykułdużywisiorekzczarnymbrylantem.Tobyłwyjątkowy,
rzadki kamień. Po obu stronach wisiorka znajdowały się dwadzieścia cztery białe
diamenty o doskonałym szlifie. Całość miała pięćdziesiąt dwa karaty i była warta
mniejwięcejczterdzieścisześćprzecinekdwamilionydolarów.Tennaszyjnikwtej
chwili spoczywał na wykwintnych koronkach jej biustonosza. Nik drgnął, jakby
otrzymałkolejnycioswżołądek,inapiąłmięśnietakmocno,żeprawieudałomusię
zerwaćwięzy.Miałochotęzszarpaćzniejtenplatynowynaszyjnik,oderwaćklejno-
tyodjejciepłegociała,takjakgoryleZeusazerwaligozmartwegociałajegomat-
ki.

OCoracaodeTempestade.SerceBurzy.DiamentySantosów.Niemógłoderwać

odnichwzroku.Tylewspomnień,tylecierpienia.

Zawsze przypuszczał, że ten naszyjnik, podobnie jak cała firma, jest własnością

Goldsmitha. Myśl, że oddzielono je bezmyślnie jak bezwartościowy śmieć, łamała
muserce.ZapewneZeus,sprzedającSantosDiamonds,zatrzymałtebrylantyjako
prezent dla rozpieszczonej córki, coś w rodzaju obscenicznego trofeum. Czy wie-
działa,jakimsposobemjejojciecwszedłwichposiadanieiżeteklejnotysplamione
sąkrwią?Jeślitak,tozamierzałzmienićjejżyciewpiekło.

Wyprostowałasięzwdziękiemizmrużyłafiołkoweoczy,najwyraźniejdoskonale

background image

świadomajegowewnętrznejwalki.Alewłaśniewtejchwiliwięzywkońcupuściły.
Nik z trudem nadał twarzy obojętny wyraz, żeby niczego nie zauważyła. Trzeba
byłopoczekaćnaodpowiedniąchwilę.Niepotoczekałcałelata,żebyterazwpaść
wzłośćipotknąćsięnapierwszejprzeszkodzie.Dyskretnieodchrząknął,starając
sięnadaćgłosowiuwodzicielskiton.

–Najmocniejcięprzepraszam,querida,zamyśliłemsię.Dziękuję,żezgadzaszsię

przekazaćmojąwiadomośćojcu,alenicztego.Mogęcitylkopowiedzieć,żetode-
likatna sprawa, a ja nie znam cię na tyle dobrze, żeby o tym z tobą rozmawiać.
Zpewnościąmnierozumiesz.

Obydwoje wiedzieli, że znaleźli się w ślepym zaku. Dziewczyna poruszyła się

niespokojnie.Najwyraźniejnieprzywykładotego,byjejodmawiano.

–Wtakimrazieniepotrafiępanupomóc,panieCarvalho.Cosiętyczydzisiejsze-

gowieczoru,rozumiepanchyba,żenaruszyłpannaszezaufanie,askoroniechce
panniczegowyjaśnić,musimypowtórnierozważyćpańskieczłonkostwo.

–Ale–ciągnął,ignorującjejsłowaidoskonalewiedząc,żejątymzirytuje–gdy-

bymmiałsposobnośćpoznaćcięlepiej,tomożezmieniłbymzdanie.Spędźzemną
kilkadni,bonita.Bardzochciałbym,żebyśmyżyliwzgodzie.Możeprzekonałabyś
się,żeniejestemtakizły.

Skrzyżowałaramionanabujnychpiersiachiuniosłabrwi.
–Chybauważamniepanzagłupią,panieCarvalho.Drogadomojegoojcaniepro-

wadziprzezmojełóżko.

–Możliwe,alezapewniam,żetakadrogabardzobycisiępodobała.Przyznaj,że

miałabyśnatoochotę.

–Równiewielkąjaknaskokbezspadochronuzwysokościdziesięciukilometrów.
Niepotrafiłpowstrzymaćuśmiechu.Mimowszystkopodobałamusię,szkodatyl-

ko,żenosiłana szyiświadectwotragedii.Zastanawiał się,czyrzeczywiście znała
pochodzenie tych klejnotów. Chyba żadna zdrowa na umyśle kobieta nie nosiłaby
ich,wiedząc,żezwiązanyjestznimizłyomen.Gniewjegoprzodków.Dotychczas
wtoniewierzył,terazjednakuznał,żesprawiedliwośćlosuprzywiodłagotu,żeby
mógłsięzemścić.Chciałodzyskaćteklejnotyizamierzałtozrobić,zsunąćbrylanty
z jej szyi podczas niezapomnianego, namiętnego seksu. Odrzucił resztki sumienia,
którepodszeptywałomu,żeniejestdokońcasprawiedliwy,mszczącsięnadziew-
czynie.Bardzomożliwe,żebyłarówniepodłajakjejojciec.

–Mógłbymcięzdobyćwmgnieniuoka–oświadczył.
–Nigdyniebędzieszmniemiał,Nicandro.
Zanim się zorientował, że ta obelga była pożegnaniem, ona już stała przy

drzwiach.Nikjednymsusemzerwałsięzkrzesłaidotarłdodrzwiprzednią.Jeśli
nawetzdziwiłasię,żeudałomusięuwolnićzwięzów,szybkotozamaskowałaiza-
stygławmiejscujaklodowarzeźba.

–Chceszsięzałożyć?–zapytałgładko.
–Czyktośjużcikiedyśmówił,żejesteśwyjątkowymarogantem?
–Częstotosłyszę.Lubięsłuchaćkomplementówisadzę,żetyteż,Olympio.Na-

prawdęwyglądaszdoskonale,querida.

Zbliskawyglądałajeszczelepiej.Niemógłoderwaćodniejwzroku.
–Darujsobie,Romeo.Znanyjesteśzpodbojów,aleobawiamsię,żetymrazem

background image

mierzyszzbytwysoko.

Może by jej uwierzył, ale leciutko przesunął palcem po jej ramieniu i wyczuł jej

dreszcz.

–Boiszsięmnie.Czyobawiaszsię,żepotrafięudowodnić,żesięmylisz?Amoże

boiszsię,żezabardzobycisiętospodobało?–Prowokowałją,aleprowokowanie
inteligentnejkobietymiałotęzaletę,żedokładniewiedział,któryguziknacisnąć.

–Nikogosięnieboję.Zpewnościąnieciebie.
Znówsięuśmiechnął.Byłanapiętajakstruna.
–Udowodnijto,spędzającwmoimtowarzystwiedwatygodnie.Jeśliwtymczasie

nietrafiszdomojegołóżka,toniebędępróbowałspotkaćsięztwoimojcemipoci-
chuzrezygnujęzczłonkostwawklubie.Masznatomojesłowo.

Popatrzyłananiego,mrużącoczy.
–Iwtedywszystkomiwyjaśnisz?Bowiem,żekryjesięzatymcoświęcejichcę

siędowiedzieć,co.

Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że ta dziewczyna z pewnością pracuje dla

ojca.Przyjechałatuwjegozastępstwie.Możeudałojejsięjużdodaćdwadodwóch
iodgadnąć,żetoonstoizazatemwklubieinagiełdzie,aleniepotrafiłatego
udowodnić.

– Oczywiście, powiem ci wszystko, co chciałabyś wiedzieć. Ale jeśli przegrasz,

znajdzieszsięnamojejłasce.WtedyumówiszmnienaspotkaniezZeusemiosobi-
ściedoniegozaprowadzisz.

Dawałjejdwa,najwyżejtrzydni.
Przezdługąchwilępoprostunaniegopatrzyła.OddałbypołowęManhattanuza

jej myśli. Zawsze śmieszyło go porównanie twarzy do zamkniętej księgi, ale ta
dziewczynabyłajakpaczkaowiniętacelofanem.Wkońcuwestchnęłaciężko,jakby
postawiłjąpodścianąimusiałasięzgodzićnajegowarunki.

–Nodobrze.Umowastoi.ZeusbędziezaosiemdniwParyżu.Jeśliwygrasz,to

maszmojesłowo,żespotkaszsięznimwokreślonymmiejscuiookreślonejporze.
– Na jej usta wypłynął lekki uśmieszek. Była pewna, że to ona wyjdzie górą z tej
konfrontacji.Prawiebyłomujejżal.–Alejeśliprzegrasz,padnieszprzedemnąna
kolana,Nicandro.

–Zrobiętozprzyjemnością,Olympio.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Napięcie między nimi było tak wyraźne, że

wystarczyłabyjednaiskra,żebyspowodowaćeksplozję.

–Wtakimrazieumowastoi,Nik.
–Doskonale.Niesądzisz,żekażdyukładnależyprzypieczętować?
Niezostawiającjejczasunareakcję,pochyliłsięnadjejtwarzą.Tobyłnajlepszy

sposób,żebyzacząćwojnę.Leciutkomusnąłwargamijejustaizatrzymałsięwką-
ciku.Poczułdreszcznaskórzeizanimzdążyłsięzorientować,cosiędzieje,przy-
ciągnąłjądosiebie,rozgniatającjejpiersiswoimi.Wumyśleczułpustkęikręciło
musięwgłowie,zupełniejakbyrzuciłananiegourok.Smakowałajaklikierkawo-
wy.

Pochwilicofnąłsięizmarszczyłczoło.Byłazupełniebierna,bezśladuemocji.Ani

jedenmięsieńniedrgnąłwjejciele.Jejskóraiustabyłylodowate,nawetspojrzenie
fiołkowychoczubyłozimneipuste.Poczułsięwstrząśnięty.

background image

–Olympio,querida,jesteśzimnajaklód!
Uniosłaniecogłowęinajejustachpojawiłsięcieńuśmiechu.Tenuśmiechniebył

zimny–byłsmutny.

–Jestemzimna,querido.Zzewnątrziwśrodku.Nicandro,naprawdęniewiesz,

nacosięporywasz.

Odwróciła się i otworzyła drzwi. Nik cofnął się i poczuł pod butem chrzęst roz-

deptywanegoczujnika.Tendźwiękprzywróciłmuprzytomnośćumysłu.

–Zaczekajchwilę,KrólowoŚniegu.Tamaławniczymniezawiniła.Proszę,obie-

caj,że

–Zostaniestądusunięta.Dobranoc,Nicandro.
WnastępnejchwiliznikłaiNiksłyszałtylkooddalacysięstukobcasów.
Czyżbynaprawdęniewiedział,nacosięporywa?

background image

ROZDZIAŁTRZECI

Piazamknęłazasobąpodwójnedrzwiapartamentu.Miałaochotęoprzećsiębez-

władnie o rzeźbione drewno, ale tylko dotknęła palcem kącika ust, przywołując
echa pocałunku. Po raz pierwszy od lat miała wątpliwości, czy słusznie postępuje,
atoniewróżyłodobrze.OsiemdniwtowarzystwieNicandraCarvalhatobyłbar-
dzozłypomysł,alecoinnegomiałazrobić?Czekać,ażonznówuderzy?Bógjeden
wie,jakizamętmógłbywywołaćtymrazem.Nie,niemogładotegodopuścić.

–Pia?
Drgnęłazwrażeniai zarumieniłasięjakuczennica, którąchłopakpocałował po

razpierwszynaoczachstarszegobrata.

–Skądsiętuwziąłeś?Myślałam,żewłaśnieodprowadzasznaszegowłamywacza

dojegopokoju.

Jovan,sztywnoprzycupniętynaskrajudelikatnej,pokrytejzłotymjedwabiemka-

napy,popatrzyłnaniązeznużeniem.

–Zadaniewykonane.
Zauważyła troskę na jego twarzy, ale nie zapytał jej, czy wszystko w porządku.

Niechciał,żebypoczułasięsłaba,sterowanaemocjami.Miaładziałaćjakmaszyna.
Ale maszyny nie drżały, gdy dotknął ich mężczyzna, nie zacinały się od muśnięcia
ciepłychustiniepatrzyłynikomuwoczy,tęskniącdoniemożliwego.

PrzezkróciutkąchwilęPiagotowabyłaoddaćpocałunekipoczuć,jakżarrozta-

piajejzlodowaciałeserce,wiedziałajednak,żetakichkrótkichchwilczasemżałuje
sięprzezcałeżycie.Carvalhowykorzystywałją,bydostaćsiędoZeusa,niemając
pocia,żejużznajdujesięwjegotowarzystwie.Gdybytoniebyłotakieupokarza-
ce,wybuchłabyśmiechem.Przykromi,Nik,alezdążyłamsięjużwżyciuczegoś
nauczyć,pomyślała.Potrafiławyczućsztampowegouwodzicielanakilometrizła-
twościąwznieśćzaporyobronne.

Kiedyśjużwykorzystałjąktoś,ktochciałprzezniądobraćsiędonazwiskaima-

jątkurodzinyMerisich.Straciławtedyszacunekdosiebie,główniezasprawąojca,
którynieustanniewyrzucałjejtenromans.Kobietysąsłabe,głupieimająwrażliwe
serca,Olympio–powtarzał.–Myślisz,żeonpragnąłtwojegociałaiumysłu?Praw-
dziwe pożądanie to pożądanie pieniędzy i władzy. Jeśli poddasz się jakiemuś męż-
czyźnie,toonobedrzecięzmajątkuigodności.Nieufajżadnemumężczyźnie,na-
wetmnie.

To, że jej zimne, puste ciało wciąż potrafiło zareagować na dotyk donżuana

o przestępczych skłonnościach, musiało być okrutnym żartem losu. A teraz przez
kilkadnibędziemusiałagociągnąćzasobąpoEuropie.Niemogłazmienićplanów.
dziepróbowałaprzeniknąćzakamarkijegoumysłu,aonbędziepróbowałdostać
się do jej majtek. Nigdy w życiu. Należy tylko nie tracić głowy i nie spuszczać go
z oka. Nie uda mu się wzniecić burzy, jeśli Pia nieustannie będzie mu patrzeć na
ręce. Ona z kolei zyska mnóstwo czasu, żeby odkryć, w co on gra i dlaczego. Na

background image

myśl,żemogłabystracićwszystko,nacotakciężkopracowała,zbierałojejsięna
mdłości.

–Wyglądasznazmęczoną,Pia–powiedziałJovan.
–Nicminiejest.Zadużosięomniemartwisz–mrukła.Byłabardzozmęczona,

alemaszynyniepowinnysięczućzmęczone,toteżtylkouniosławyżejgłowę,poszła
doswojegogabinetuiwróciładopracy.Jovantroszczyłsięoniąibyłamuzatobar-
dzowdzięczna.Wszystkobyłobyowieleprostsze,gdybyistniałomiędzynimiprzy-
ciąganie,alenicztego.Anijednejiskry.

–ZadzwońdoParyża,doLaurenta,ipowiedz,żeznalazłammunowąkonsjerżkę.

PotemznajdźClarissęKnight.Niechspakujetorbęiprzyjdziedomojegobiura.Już
od dawna chciała pracować gdzieś bliżej matki, a to jest doskonała okazja. Przy
odrobinieszczęściazaparędniznajdziesobiejakiegośnowegochłopakaipanCa-
rvalhostaniesiętykoodległymwspomnieniem.Tylkoprzypilnuj,żebyonniezauwa-
żyłjejwyjazdu.

Trzymanie jej tutaj byłoby zbyt niebezpieczne. Z pewnością Carvalho obiecałby

jej złote góry za kolejne sekrety. Gdyby dziewczyna uwierzyła, że Pia chce ją wy-
rzucićzpracy,adotegouznała,żejestzakochanawbrazylijskimłobuzie,byłaby
wstaniepoważyćsięnawszystko.NawetPia,którabyłajużuodpornionanatakich
jak on, topniała pod jego urokiem. Clarissa nie miałaby żadnej szansy. Czy już się
z nią przespał? Nie miała pocia, dlaczego na tę myśl żołądek podchodził jej do
gardła.

–Łagodniejesznastarelata–stwierdziłJovan.
–Potrafięsięprzyznaćdobłędu.Tadziewczynajestzamiękka,żebyprzetrwać

wotoczeniuplayboyówzQVirtus.Większośćznichtosępy,któreżywiąsiękobie-
cym ciałem. Ale potrzebowała pieniędzy, żeby je wysłać do domu, więc zgodziłam
sięjątuzabrać.

–Jasne.Potrzebowałacię.Wiem,żeniechceszsiędotegoprzyznawać,alelubisz

sięczućpotrzebna.

–Nieprawda.
–Wporządku.Czytomnieprzypadnieprzyjemnośćodwiezieniagonalotnisko?–

zapytałJovanzeźleskrywanymentuzjazmem,podchodzącdobiurka,naktórymPia
bezmyślnieprzekładałapapieryzjednejstertynadrugą.

–Nie.–Niemiałaterazsiłytłumaczyćmu,żetoonaodwiezieichobydwu,toteż

rzekłatylko:–Wyjaśnięcitopóźniej.Ruszsię,boniezastanieszLaurenta.

Jovanobciłsięzręcznieipodszedłdodrzwi.Tenruchskojarzyłjejsięzwol

Nicandra,którywjednejchwilizczarucegouwodzicielazmieniłsięwdrapieżni-
ka. Lobisomem. Wiedziała to od początku. Dziwne, ale wystarczył jej rzut oka na
jegoaplikacjęoczłonkostwo,krótkiezaznajomieniezjegoprzeszłościąijednospoj-
rzeniewoczy,bytenprzydomekwyryłsięwjejumyśle.Lobisomem,wilkołak,wład-
canocy.Ktoś,ktoprzetrwał,choćniemiałnatożadnychszans,ibyłwstaniewe-
drzećsiędojejduszy.

Przezchwilęwidziaławjegooczachgwałtownygniew,taknagłyinieoczekiwany,

że Pia po raz pierwszy od lat poczuła panikę. Skąd się wzięła ta nienawiść, która
zmieniłajegopiwneoczywdwieczarnestudnie?Rozumiałabyobojętność,alenie-
nawiść?Przeztostawałsięśmiertelnieniebezpieczny.Wpierwszejchwiliwydawa-

background image

łojejsię,żetomacośwspólnegozjejbrylantami.Tobyłjedynyprezent,jakikiedy-
kolwiekdostałaodojca,jedynydowód,żecośdlaniegoznaczyła.DlaczegoNican-
dro patrzył na nie z takim wstrętem i przerażeniem? Duże czarne diamenty były
bardzorzadkie,ajejbyłjedynywswoimrodzaju.Aleonpatrzyłnaniejaknaucie-
leśnieniecałegozłategoświata.

Potarłaczołoiuznała,żeniejestwstanieprzeniknąćumysłutegoczłowieka.
–Jovan,zanimstądpójdziesz.Jaksięnazywatenprywatnydetektyw,któregood

czasudoczasuzatrudniamy?

Zastygłpodłukiemprowadzącymdosalonuiprzezramięrzuciłjejostrespojrze-

nie.

–Jestichkilku.PrzeważniezatrudniamyMasona,gdychodziozawiłościprawne,

alboMcKaya,któryniemażadnychskrupułówetycznych,jeślizostanieodpowied-
niowynagrodzony.

Kolejnypsychopata.Cudownie.JakbyjeszczemałobyłoplotekopowiązaniachQ

Virtusazgreckąmafią.CzyzatorównieżpowinnapodziękowaćpanuCarvalho?

–Tak,toonimmyślałam.McKay.Poprośgo,żebysprawdziłhistorięSantosDia-

monds.Typewnieniepamiętasz,jakikiedymójojciecprzejąłtęfirmę?

Jovanznieruchomiałipopatrzyłnaniąznieprzeniknionymwyrazemtwarzy.
–Słyszałeś,copowiedziałam?
Wjegooczachmalowałsięjakiśdziwnywyraz.Szybkopotrząsnąłgłową.
–Tak,przepraszam.Myślałemoczymśinnym.Nie,niemampocia.
Wcześniejnigdyjejnieokłamywał.
–Pewnienicwtymniema,alechciałabymdostaćteinformacje.
–Niemaproblemu–mruknąłzdziwnymwahaniemiPiawyczuła,żezbliżająsię

kłopoty,któremogąwstrząsnąćjejcałymżyciem.Miałatylkonadzieję,żeintuicja
zwodzijąnamanowce.

GdydrzwizamknęłysięzaJovanem,rzuciłapapierynabiurkoiniezastanawiając

sięnadtym,jakwtejchwiliwygląda,bezwładnieopadłanakrzesłoiwpatrzyłasię
wsufit.Czułasiętakjakwtedy,gdybyłanikim,zapomnianądziewczynąwsutere-
nie,któradrżałazakażdymrazem,gdysłyszaładudnienieheavymetalunagórze,
atakżeostryzapachnarkotykówibeznadzieiprzeczacysięprzezdeskipodło-
gi.Dziewczynazesplamionąprzeszłościąibezżadnychperspektywnaprzyszłość.

Ledwietamyślprzyszłajejdogłowy,usiadłaprostojakstruna,otworzyłalaptop

iwyrzuciłazmyślitędziewczynę,którajużnieistniała.

Nikobudziłsię.Poranekrozświetlonybyłafrykańskimsłońcem.Poddrzwiamipo-

kojuleżałajakaśkartka.

„WpołudnielecęnapółnocEuropy.Jeślinadalchceszdomniedołączyć,bądźgo-

tówojedenastej.OlympiaMerisi”.

Dołączyć?Czyzamierzałazniegozrobićpieskapokojowego?Wnastępnejkolej-

nościkażemiszczekaćnażyczenie,pomyślałzprzesem.

Zaprowadzono go do prywatnych apartamentów Pii. Ochroniarz, jeden z tych,

zktórymizetknąłsiępoprzedniegodnia,niechętniewpuściłgodośrodka.Zpodbi-
tymokiemwyglądałznaczniegorzejniżNik.NatenwidokNikodrazupoczułsię
lepiej.

background image

–Wcześnieprzyszedłeś–powitałagoPia.
Ochroniarz rzucił walizkę na podłogę, niemal trafiając go w nogę. Cała podłoga

zastawionabyłabagażami.

–KiedyprzyjechałaśdoZanzibaru?–zdziwiłsięNik.
–Wpiątek,tegosamegodniacoty.
– Masz mnóstwo bagażu jak na trzydniowy pobyt, bonita. Zlewozmywak też

zsobąprzywiozłaś?

–Tymrazemnie.TonależydoJovana.–Wskazałananajmniejszązdizajnerskich

toreb.

–AkimjestJovan?–Przezkrótkąchwilęwydawałomusię,żepoczułzazdrość.
–Tomójochroniarziprzyjaciel.
Notak,pomyślałNik.Jasne.Jegomatkamiałamnóstwotakzwanychprzyjaciół.

Niektórychwgruncierzeczylubił,szczególnietego,któryzabrałgonameczdruży-
nybrazylijskiej,apotemzaprowadziłnaspotkaniezpiłkarzami.Alezażadneskar-
byświataniepotrafiłsobieprzypomniećjegonazwiska.Dziwne,bozwyklemiałdo-
brąpamięćdonazwisk.

Uświadomiłsobie,żeJovantotenmięśniak,naktóregowłaśniepatrzy.
Que?Nie,nicztego.Onznaminiejedzie.Nietaksięumawialiśmy.
–Bardzomiprzykro–odrzekłaniewinnie.–AleZeussięprzytymuparł.Chyba

niechceszmusięnarazić,prawda?

Nikztrudempohamowałwybuchzłości.
–Świetnie.Weźkogośinnego,aleniejego.Onmniechybanielubi.
–Jesteśbardzobystry,Nicandro.–Ściszyłagłosdokonspiracyjnegoszeptuipo-

chyliła się do niego tak blisko, że poczuł na twarzy jej oddech. – Prawdę mówiąc,
znajwiększąradościąwymierzyłbycikopniaka,więcradziłabymcizachowywaćsię
grzecznie.

Nistądnizowąd,Nikuśmiechnąłsięszeroko.Piazezdziwieniemzamrugałafioł-

kowymioczami.

–Terazrozumiem.Tojestwspółczesnawersjapasacnoty.
Azatembałasięznimzostaćsamnasam,takjakbyobecnośćochroniarzamogła

coś zmienić. Kiedyś udało mu się przechytrzyć kilku najlepszych goryli w Nowym
Jorkuiukraśćbajglanaśniadanie.Byłzupełniepewien,żeporadzisobierównież
ztymfacetem.

Kiepskinastrójuleciałbezśladu,gdypatrzyłnaOlimpięMerisi,którawzruszyła

ramionamiokrytymikaszmirowymswetrem.Byłapięknainależaładoniego.Wcale
niebyłazrobionazlodu,trzebabyłotylkoniecowyższejtemperatury,byrozpuścić
jej opór. Poprzedniego dnia próbował działać zbyt szybko i niecierpliwie, a jej nie
możnabyłotraktowaćjakkażdejinnejkobiety.Trzebabyłopomyśleć.Niknigdydo-
tychczas nie musiał szlifować swoich technik uwodzenia, ale nie na darmo ludzie
uważaligozadynamicznąosobowość.Uświadomiłsobie,żemusistaranniewybie-
raćbroń,którejużyjeprzeciwkotejkobiecie,boinaczejstraciwszelkieszanse,za-
nimdoczegokolwiekdojdzie.Terazmusiałbyćuległy,bypowolizdobyćjejzaufanie,
awodpowiedniejchwili,gdyjużbędziemiałjąwręku,przejmiekontrolęnadsytu-
acją,zanimonazdążysięzorientować,cosiędzieje.

–Przyszedłeśbardzowcześnie.Czymiałeśwtymjakiścel?

background image

–Nie,poprostuchciałemcięjaknajszybciejzobaczyć.–Tobyłanajprawdziwsza

prawda.Chciałjaknajszybciejdotrzećdokońcatejgry,apannaMerisizamierzała
zabraćgodoceluokrężnąimalownicządrogą.–Zjedzmyjakieśśniadanie.Umie-
ramzgłodu.

– Pia? – W tonie Jovana wyraźnie było słychać, że na jedno jej skinienie palcem

gotówjestusunąćNikazdrogi.

–Pia–powtórzyłNik,patrzącwtewielkie,uwodzicielskieoczy.–Bardzoładnie.
Żyłkanajejszyizadrgała.
–MożeszmnienazywaćOlympia–rzekłasztywno.
–Raczejnie.SkoroonmożemówićdociebiePia,todlaczegonieja?Nochybaże

forma „Olympia” zarezerwowana jest specjalnie dla mnie. Dla tych szczęściarzy,
którzymająprzyjemnośćpoznać ciębardzoblisko.– Oblizałusta,wyraźniedając
jejdozrozumienia,comanamyśli.

Westchnęłatakcicho,żetylkoontousłyszał,alenajejpoliczkachpojawiłsięru-

mieniec.Nikdostrzegłrównież,żejejdłoniezwiłysięwpięściprzybokach.Je-
denzero,pomyślał.Piłkajestwsiatce.

Spojrzałananiegoponuroznieskrywanązłością.
– Nie będzie żadnego śniadania, Nicandro – sykła. – Zdaje się, że straciłam

apetyt.

CałejejciałozesztywniałoiNikwtejchwiliuświadomiłsobie,gdzieleżykluczdo

PiiMerisi.Musijejpomócsięwyzwolić.Rozpuścićtewłosy,rozpiąćsukienkę,roz-
luźnićwszystkiesprzączki.Sprawić,byprzestałasiękontrolować.Wyzwolićjejwe-
wnętrznyogień.

Wyciągnąłrękęilekkodotknąłjejpoliczka.Zadrżałajakkamerton.
– Ach, querida, chyba właśnie uświadomiłaś sobie, że jednak jesteś głodna. –

Przesunąłpalcempojejdolnejwardze.–Dozobaczeniapóźniej.Ciao.

Potychsłowachwyszedłitymrazemtoonzostawiłjązpianąnaustach,wpatrzo-

nąwjegooddalacesięplecy.

background image

ROZDZIAŁCZWARTY

Ztrudempowstrzymującwściekłość,Piawsułasięnaskórzanąkanapęluksu-

sowego mercedesa, który czekał za prywatnym tylnym wyjściem z hotelu. Miała
ochotęrozerwaćtegobezczelnegoCarvalhonastrzępy.Gdywyszedł,wpokojuza-
legło ciężkie milczenie. Wyobrażała sobie, jak to wszystko musiało wyglądać
w oczach jej ludzi. Czy specjalnie próbował ją upokorzyć? Czy nie zdawał sobie
sprawy,jakciężkomusiałazapracowaćsobienaichszacunek,tylkodlatego,żebyła
kobietą?Naturalnie,żenie.WjegooczachzapewnebyłajakąśwspółczesnąJeze-
beludacąsekretarkętylkopoto,bysiępożywićzpieniędzyojca.Wyobrażałaso-
bie,cobyjejojciecpowiedział,gdybyzobaczył,jakNikprzesuwapalcempojejpo-
liczku, i na samą myśl wywrócił jej się żołądek. Jesteś kobietą i musisz pracować
dwarazyciężej,żebyzdobyćszacunek.Sprzedawaniesiętaniowniczymciniepo-
może,Olympio.

Dlatego zachowała spokój. Nie chciała pogarszać sytuacji ani ujawniać swojej

prawdziwejtożsamości.Omaljejtonieudusiło.Zawierającznimumowę,niespo-
dziewała się takich problemów, nie pomyślała, jak to może wyglądać w oczach in-
nych.Tobyłabolesnabitwamiędzyjejdumąapotrzebą,bychronićklub.Trudno,
musiałatojakośprzełknąć.NiemogłarównieżodwołaćpodróżydopółnocnejEuro-
py. Zbliżała się zima i kwestia przebudowy należącego do niej hotelu była bardzo
paca.Jeślimiałatozrobićwtymroku,musiałatozrobićteraz.Niestety,toozna-
czało,żeNikprzeztychkilkadnizaznajomisięzniektórymijejinteresami.Niemo-
gła tego uniknąć. No cóż, będzie po prostu odgrywać rozpieszczoną dziedziczkę,
którapomagatatusiowi,ipostarasięjaknajmniejznimrozmawiać.

Postawiłaoboksiebiewalizkę,otworzyłalaptopiprzebiegławzrokiemnotowania

giełdowe. Kątem oka dostrzegła Nika, który wyszedł z hotelu swobodnym, nie-
spiesznym krokiem, jakby mieli jeszcze mnóstwo czasu. Z potarganymi włosami,
wwielkichprzeciwsłonecznychokularachizmarynarkąwrękuwyglądałjakksiążę
ciemności.Zfuriąuderzyławklawisze.Czułasiętak,jakbyzłapałajakiegoświru-
sa.WirusCarvalho.Tobrzmiałobardzogroźnie.

Otworzył drzwiczki i wsunął się na skórzaną kanapę obok niej. Zapach drogiej

wody natychmiast pobudził do życia jej hormony. Pomyślała, że musi się uspokoić,
zanimwybuchnie.Samokontrolazawszewymagałaodniejsporowysiłku,aleojciec
jużprzedlatywybiłjejzgłowywybuchytemperamentu.Bałasięwówczas,żejeśli
dziesięodszczekiwać,odeślejązpowrotemdomatki.Alenigdydotychczasnie
czułasiętakpobudzonaiwściekła,jakbyogieńspalałjąodśrodka.Nawetubranie
wydawałosięzbytciasne.Oddychaj,upomniałasię.

Boatarde,Pia.Dokądjedziemywtenpięknydzień?
Gwałtownieobciłasięwjegostronę.
–Jakśmiesz!
Ściągnąłciemnebrwiirozejrzałsiępownętrzusamochodu.

background image

–Ocochodzi?
–Otwojąuczciwość,przyzwoitośćiinteligencję.Atozaledwiepoczątek.
Leniwieposkrobałsiępopoliczkuiutkwiłspojrzeniewlaptopie.Zapewnepomy-

ślał,żeznalazłajakiśdowódjegołajdactw.

–Wydajemisię,żetarozmowamiałabywięcejsensu,gdybyśpowiedziałamido-

kładnie,comizarzucasz,querida.

–Problempoleganatym,Nicandro,żeupokorzyłeśmniewobecnościmoichpra-

cowników,ludzi,naszacunekktórychzasłużyłamsobieciężkąpracą.Atypotrakto-
wałeśmniejakbezwartościowąprostytutkę.

Usta,któreśniłyjejsięostatniejnocy,skrzywiłysięzrozbawieniem.
–Chybaniemówiszpoważnie?–Alegdyjeszczeprzezkilkasekundniespuszcza-

ła z niego ponurego spojrzenia, w końcu zrozumiał. – Mówisz zupełnie poważnie.
Jakprostytutkę?

Jejojcieczpewnościątakbytookreślił.
–Tak,jakprostytutkę.Dlaczegomitozrobiłeś?
Odwróciłwzrokizarumieniłsię.
–Czyażtakbardzonadweżyłamtwojeego,żemusiałeśmizatoodpłacić?
–Absolutnienie–odrzekłszczerze.–Niesądziłem,żetaktoodbierzesz.Jatyl-

ko

–Co?
Nikniepowiedział,alejegozażenowaniebyłowyraźne.Zapadłoniezręcznemil-

czenie. Pia poruszyła się niespokojnie, niepewna, co robić dalej. Nik przecież nie
wiedział,kimonajest.Jejwrogiembyłwłasnytemperament.Pomyślała,żepowinna
wziąćsięwgarść,boszczerzemówiąc,zaczynałasięzachowywaćjakwariatka.

–Poprostunieróbtegowięcej.Naszaumowatoprywatnasprawa.Ciężkopraco-

wałam,żebysobiezdobyćszacunek,itojestdlamnieważne.Rozumiesz?

–Azatempracujeszdlaojca?
–Tak.Kobietypotrafiąrobićtakierzeczy,Nik.Jesteśprymitywnymantyfeministą

czyzwykłymmęskimszowinistą?Dobrzesięubieram,żyjęnawysokiejstopieidla-
tegozakładasz,żetatuśmipłacizaprzekładaniepapierkówzmiejscanamiejsce.

Miałdośćprzyzwoitości,bywyglądaćnaskruszonego.
–Zdajesię,żetrafiłemwtwójsłabypunkt.
–Ależtyjesteśprzenikliwy!
–Aletonietegopunktuszukałem.
–Znówzaczynasz!–wykrzykłazdesperacją.–Czykiedypatrzysznamnie,mu-

siszmyślećoseksie?

–Chybamuszę.Aleniemiejmitegozazłe.Popatrztylkonasiebie.–Wyciągnął

rękę w jej stronę. – Prawdę mówiąc, przyszło mi również do głowy, że emanujesz
władzą,więcniemyślomnietakźle.

Stłumiłaniedowierzacyśmiech.
–Toniemożliwe.
TeraztoNikwyrzuciłdłoniewpowietrzeiuderzyłwszybę.
–Wżadensposóbniewygram–mruknąłiopadłnaoparciekanapy.
–Imszybciejtosobieuświadomisz,tymlepiej–parskła.
Odziwo,jejzłośćmiłainapięciezelżało.Czyżbyzwykłakłótniamogłatakczło-

background image

wiekowiposłużyć?Tobyłodlaniejjakobjawienie.Przyzwyczajonabyłatłumićemo-
cje.Nikteżsięuspokoił.Azatembyłrównieimpulsywnyjakona.Obciłsięwjej
stronęiuśmiechnąłlekko.

– Znałem wiele rozpieszczonych księżniczek, ale masz rację, przepraszam cię.

Myślałemstereotypowo.Niepowinienemtegorobić.Wporządku?

Brzmiałterazjakmłodychłopiec.Piagotowabyłaprzysiąc,żewdzieciństwieko-

chano go bezgranicznie, mimo że jego rodzina straciła matek. Resztki jej złości
stopniały.

–Wporządku.
–Todobrze.–Znówobciłgłowędookna.Pojegostroniewidaćbyłobiałetropi-

kalneplaże,pojejstroniebujnezieloneplantacje.Przezchwilęsiedziałcicho,zato-
pionywmyślach,toteżgdylekkodotknąłjejkolanasamymiczubkamipalców,zasta-
nawiałasię,czyzrobiłtoświadomie.

–Proszę,zabierzrękę.Czyzawszetakswobodniedotykaszinnych?
Tak jak przypuszczała, popatrzył na swoją dłoń zagadkowo, cofnął ją i wzruszył

ramionami.

–Brazylijczycysąbardzowylewni,querida.Zachwycamysięgłośnotym,copięk-

ne,iwyrażamyuczuciauściskiemalbopocałunkiem.Aleczywy,Grecy,niejesteście
tacysami?AmożewychowałaśsięzmatkąweFrancji?

Piamilczała.Odkażdejregułybyływyjątki,anasamąmyślomatcekrewjejlodo-

waciała.

WchwilępóźniejNikpostukałpalcemwjejlaptop.
–Cotammasztakiegofascynucego,żewoliszpatrzećwekranniżrozmawiać

zemną?

Potrząsnęłagłową.
–Maszbardzowysokiemniemanieosobie.Pracuję–dodała.–Atyniemasznic

doroboty?Nieprowadziszwielkiegoimperiumbiznesowego?

– Nie w tej chwili. Nie mogę czytać w samochodzie, bo głowa od razu zaczyna

mnieboleć.

Jejpalcezatrzymałysięnaklawiaturze.Tobyłypierwszeszczeresłowa,jakieod

niegousłyszała.Poczuładziwnepodniecenienamyśl,żepoznajeprawdziwegoNi-
candraCarvalha.Niemogłazaprzeczyć,żezawszejąintrygował.

–Sąnatotabletki.Jateżtomam.
Mruknąłcośnieobecnymtonemirozpiąłgórnyguzikkoszuli.Musiałomubyćgo-

co,boczułaemanuceodniegociepło.

–CzytoMerpia?–zapytał,wskazującgłowąnaekranjejkomputera.
–Maszbrzydkizwyczajpodglądania,Nicandro.
– Daję ci słowo, że w tej chwili nie przemawia przeze mnie wścibstwo, tylko

szczere zainteresowanie. Wydajesz się obsesyjnie skupiona na tym, co robisz,
ichciałbymsiędowiedzieć,dlaczego.

–Jesteśnieznośny.
Nielubiłamówićopracyiniemiałotonicwspólnegoztajemniczościąanipotrze-

bą prywatności. Chodziło o lęk i niepewność. Przez cały czas miała wrażenie, że
żyjenaostrzunoża.Czasamiwnocybudziłasięzlanazimnympotem,myśląc,żeoj-
ciecsięmylił,żetaknaprawdęniejestwstanietegowszystkiegoogarnąćiwkońcu

background image

kiedyśsiępotknie,żonglującmilionami,któretłoczyłysięispadałynaniązróżnych
stron przez cały dzień. Bała się, że w końcu wyjdzie na jaw, że jest nikim, niewy-
kształconąanalfabetką,choćwniecałeosiemmiesięcypotym,jaktrafiładodomu
ojca,onuznałjązamatematycznegoibiznesowegogeniusza.Poświęcałacałeżycie
czemuś,czegonigdyniechciałaiczegonigdyniewybrałabyzwłasnejwoli.Zakaż-
dymrazem,gdytakiemyśliprzychodziłyjejdogłowy,uznawała,żesąokropnieego-
istyczne.Dostałanoweżycie,drugąszansę,coś,zacowieluludzigotowychbyłoby
oddaćduszę.Powinnabyćwdzięczna–ibyła,aleczasamiwolałaby,żebytakaruze-
lawkońcusięzatrzymałaiżebychoćprzezchwilęmogłaoddychaćswobodnie.

Nicandroobserwowałjąwskupieniu.Czułasięnieswojopodjegowzrokiem,cie-

szyłasiętylko,żeonniepotrafiłczytaćwmyślach.Aleniepomyliłsię,rzeczywiście
miałaotwarteplikiMerpii.Niemogłasięłudzić;zpewnościąpodczastejpodróży
Nikusłyszy,zobaczyiodkryjewielerzeczydotyczącychjejinteresów.Powinnawy-
mócnanimjakąśklauzulętajności.

Zciężkimwestchnieniemobciłaekranwjegostronę.
–Merpia.Pia.Dios,comcerteza!Nazwałfirmętwoimimieniem.Tyjądlaniego

prowadzisz?

Zazgrzytałazębami,znówpróbujączapanowaćnadsobą.Merpiabyłajejdziec-

kiem,dumąiradością,jejpierwszymprawdziwymosiągnięciem.Założyłatęfirmę,
gdymiaładwadzieściasześćlatitylkozniejbyłanaprawdędumna.

–Możnatakpowiedzieć–warkła.
Gwizdnąłzpodziwemiwjegooczachbłysnęłouznanie.Sprawiłojejtoprzyjem-

ność. Antonio Merisi nie żył już od czterech lat, a ona jeszcze nie pozbyła się po-
trzebyaprobaty.Nawetodtegowilkołaka,któryterazpróbowałwęszyćwjejży-
ciu.

–Plotkimówią,że
Uczepiłasiętegosłowajakkołaratunkowego.
–Niepowinieneświerzyćplotkom,Nicandro–rzekłazirytacją.–Tobardzonie-

bezpieczne.

Popatrzyłnaniąłagodnie.
–Wkażdejplotcekryjesięziarnoprawdy,querida.
NahoryzoncieznówpojawiłsięZeusiQVirtus.Żadneznichniczegoniechciało

zdradzić.Patrzylinasiebiewmilczącympojedynku.CoNikmiałnamyśli?Żekażda
plotkajestpoczęściprawdziwa?ŻerodzinaMerisichnależydogreckiejmafii?Że
Zeusprowadzibrudneinteresyijestoszustem,któremuniepowinnosięwierzyć?
NawetjeśliNicandrobyłźródłemtychplotek,toprzecieżniemiałżadnychdowo-
dów,byjepotwierdzić.

–Merpia–powtórzyłostrymtonem.–Plotkimówią,żeczłowiek,któryprowadzi

tęfirmę,jestgeniuszemipracujejakmaszyna.

–Naprawdę?–zdziwiłasięuprzejmie,jakbynigdywcześniejtegoniesłyszała.–

Moimzdaniemjesttoraczejpołączenieciężkiejpracy,odrobinyszczęściaidosko-
nałego wyczucia. Intuicja rzadko mnie zawodzi, Nik. Czy mogę do ciebie mówić
Nik?

Onzwracałsiędoniejpoimieniu,costwarzałomiędzynimidziwnybrakrówno-

wagi.Pomyślała,żemożepowinnarównieżużyćosobistegourokuirazczydwawy-

background image

trącićgozrównowagi.

Natychmiast złagodniał. Odgarnął kosmyk włosów z jej czoła tak delikatnie, że

przeszyłjądreszcz.Ostrożnie,Pia,onchcecizacićwgłowie,pomyślała.

–Oczywiście,bonita.Azatemcotwojaintuicjamówiciomnie?
– Że jesteś bardzo niebezpiecznym człowiekiem i powinnam zabarykadować na

nocdrzwisypialni.

Pochyliłsięwjejstronę.Cofłasięiwcisnęławkątsiedzeniazwrażeniem,że

brakujejejtchu.

–Któregośdniasamajeprzedemnąotworzysz.
Wsunąłdłoniewjejwłosyipogładziłskóręgłowy.Piarozpaczliwieszukałacze-

goś,comogłabypowiedzieć.

–Zniszczyszmifryzurę,Nik.
Tylkonatylepotrafiłasięzdobyć.Przysunąłsięjeszczebliżejipołożyłdłońnapo-

liczku.Poczuła,żejejpowiekistająsięciężkie,asercepodchodzidogardła.Nikle-
ciutkopocałowałwrażliwąskóręzajejuchemiszepnął:

–Któregośdnia.Niedługo.–Apotemodsunąłsięileniwiepadłnakanapę,jakna-

syconywilk.–Więcdokądjedziemy?WspominałaścośopółnocnejEuropie.DoAn-
glii?

Tagwałtownazmianatematusprawiła,żeOlympiaspojrzałananiegoipowtórzy-

łanieprzytomnie:

–Dokądjedziemy?
Błysnąłzębamiwuśmiechu,jakbydokładniezdawałsobiesprawęzwrażenia,ja-

kienaniejwywiera.

Si,querida.Dokądjedziemywtenpięknydzień?Dokądmniezabierasz?Gdzie

będęmiałprzyjemnośćprzebywaćwtwoimtowarzystwie?

Byłwtymdobry.Zdawałojejsiękiedyś,żeEthanpotraficzarować,aletenfacet

byłoniebolepszy.Niewolnojejbyłozapomnieć,żekażdejegosłowo,każdyruch
magodoprowadzićdocelu,aonamusiałachronićcałeswojeżycie.

–Nie,niedoAnglii–powiedziałajużprzytomniej.–DoFinnmarkwNorwegii.To

najbardziejwysuniętanapółnocczęśćkontynentalnejEuropy.

–Co?–Wjegooczachpojawiłosięprzerażenie.–Pocoktokolwiekmiałbyjechać

takdalekonapółnocotejporzeroku?

Niepowiedziałamu,żetonajpiękniejszemiejscenaświecie,gdzieczysteirześ-

kiepowietrzeoczyszczazosadumnóstwomiast.Niepowiedziałamuteżoswojej
nadziei,żetopowietrzestłumiwrażenie,jakienaniejwywierał,schłodzipłomień,
którywciążwybuchałnanowoioczyścibrudnąprzeszłość.

–Zobaczysz–powiedziałatylko.

background image

ROZDZIAŁPIĄTY

–WitajwLodowymPałacu.
Nikrozchyliłznużonepowieki.Tobyłypierwszesłowa,jakiePiawypowiedziała,

odkądwylecielizZanzibaru.Otworzyłoczyiskupiłsięnaniezwykłymzjawiskuar-
chitektonicznym.Lodowyhotelzdawałsiępromieniowaćbłękitnawymświatłem.Od
samegopatrzeniaprzeszedłgozimnydreszcz.

–KtonormalnyprzyjeżdżanawakacjenasamąpółnocNorwegii?–zapytałznie-

dowierzaniem.

Prawdęmówiąc,wciążsiędziwił,żeprzyjechałtuzanią,zamiastzabraćjąnaja-

kąś bezludną tropikalną wyspę. I gdzie wydowali? Jak okiem sięgnąć lód, śnieg,
lódijeszczewięcejlodu.Alezdrugiejstronyzpewnościąmielitugrube,ciepłefu-
traijakieśprzytulnedomkizogniempłocymwkominku.Doskonałasceneriado
uwodzenia.

–Adlaczegonie?
–Minuspiętnaście.Czymuszęmówićcoświęcej?
Nieznosiłzimna.Czułsięwtedyjakmartwy,jakpodczastychdługich,ciągnących

sięwnieskończonośćminut,kiedypatrzył,jakżycieuciekazjegorodziców.Czekał
imodliłsię,byskończyłosięcierpienie.

–ToFinnmark,anieAntarktyka.Tujesttrochęcieplej.
Naciągnęła na głowę grubą wełnianą czapkę i wsuła palce w mitenki. Jakoś

udałojejsięprzytymniestracićstyluiwyrafinowania.Otworzyładrzwiczkitere-
nówkiznademnaczterykołaizwdziękiemwypłyłanazewnątrz.Nikposzedł
za nią. Chłód przenikał go do szpiku kości, oddech natychmiast zamarzł w wiel
chmurę.

–Mówisz,żecieplej?Możedlaniedźwiedzipolarnych.
– Niedźwiedzie polarne żyją za kręgiem polarnym – powiedziała tonem nauczy-

cielki.

–Tylkożartowałem–mruknął.
–Ach,tak.Tokolejnaztwoichmniejinteresucychcech.
Uśmiechnąłsiędoniejszeroko.
–Naprawdęniepowinienemciętaklubić.Samsięproszęokłopoty.
Właściwie był jej wdzięczny za milczenie, którym oddzieliła się od niego, odkąd

wylecieli z Afryki. Dzięki temu miał szansę zebrać myśli i przypomnieć sobie, co
robiwtowarzystwiecórkiZeusaidlaczego.Powinienzabraćjądołóżkazchłod-
nymumysłem,aniezatapiaćsięwefiołkowychoczachiwdychaćjejzapach,jakby
tobyłnektar.

–Wydajemisię,żebardzolubiszkłopoty.
Oparłsięomaskęsamochoduiwymamrotał:
– Lubię wiele rzeczy, szczególnie ciepło, Królowo Śniegu. A swoją drogą, czy to

jesttwojenaturalneśrodowisko?Czyzmojejgarderobywyskoczydziświeczorem

background image

renifer?

–Tylkojeślizadużowypijesz.Jesttubar,wktórympodająwyłączniewódkę.To

cisiępowinnospodobać.

Najwyraźniejwiedziałaonimwięcejniżononiej.Zastanawiałsię,nailuspotka-

niachklububyławcześniejidojakiegostopniabyłanabieżąco.

–Śledziłaśmnie,Pia?
Zarumieniłasięnieco.Przezcałyczaswpatrywałasięzdeterminacjąwlaswyso-

kichsosenisyberyjskichświerków.Rozproszoneświatłopodkreślałozarysjejpo-
liczkówiprzejrzystośćskóry.Niepotrafiłoderwaćodniejoczu.

–Tonicosobistego.Muszęobserwowaćwszystkich.
–Musisz?–powtórzył.–Więcpomagaszojcurównieżwprowadzeniuklubu?
Q Virtus, Merpia, a poza tym jeszcze ten hotel i wszystkie inne firmy. Sam nie

wiedział, dlaczego nie potrafił w to uwierzyć. Skoro mężczyzna mógł sobie z tym
poradzić,todlaczegonieona?Bowgłębisercabyłeśprzekonany,żeOlympiajest
tutylkodlaozdoby,pomyślał.Żejestrozpieszczonącóreczkąbogategoczłowieka,
którakręcisiępobiurze,żebykliencimielinacopopatrzeć.

Uświadomił sobie, że porównywał ją do swojej matki. Jego matka również była

dziedziczkąwielkiegomajątku,alestarałasięograniczyćswojeobowiązkidomini-
mum i już w południe wymykała się do klubu. Zdawało się jednak, że Pia traktuje
swoje zadania bardzo poważnie. Odkąd opuścili Zanzibar, pracowała przez cały
czas. W jej telefonie wciąż odzywały się sygnały nadchodzących mejli, esemesów
ipołączeńzróżnymibezimiennymiosobami.Prowadziłarozmowychłodnymtonem,
odktóregojednocześnieprzeszywałgozimnydreszcziogarniałopragnienie,byją
rozebraćirozgrzać.Niedoceniłjejiterazzacząłsięzastanawiać,cojeszczemu
umknęłoiczyjegopewność,żebezżadnegoproblemuudamusięzwabićtędziew-
czynędołóżka,niewynikaławyłączniezarogancjiigłupoty.

Uśmiechła się ironicznie, jakby dobrze wiedziała, o czym on myśli. Nie lubił,

gdyktośpotrafiłgoprzejrzeć.Toźlewróżyło.Pomyślał,żejeślimaprzetrwaćkilka
najbliższychdni,tomusibyćtajemniczyjakjejojcieciniepowiedziećniczego,co
mogłobygonarazićnaodwołaniespotkaniawParyżu.

– Owszem, Q Virtus zabiera mi sporo czasu – powiedziała, ostrożnie dobierając

słowa.–Możeszsobiewybraćmiejscedospania.Sądwiemożliwości.

–Jużmyślałem,żenigdyotoniezapytasz,querida.
Potrząsnęłagłową,jakbychciałaupomniećniegrzecznedziecko.
–Albowdomku,albowhotelunalodowymłóżku.Izapewniamcię,żewobydwu

przypadkachjabędęspałabardzodaleko.

Wlodowymłóżku?Jeszczeczego!
–Aktomnierozgrzeje?–zapytał,znówstarającsięouwodzicielskiton.
–Przyślękogośzdodatkowymikocami.Izanimcokolwiekzaczniecichodzićpo

głowie,Carvalho,obsługatutajjestnietykalna.Proszę,oszczędźmikłopotów.Nie
chciałabymwyrzucaćzpracynastępnejdziewczyny.

To był kolejny problem. Nie chciał, by mu przypominała, że Clarissa wyleciała

zpracyprzezniego.Przezcałyranekbezskutkupróbowałsiędoniejdodzwonić.
Zdawałosię,żerozpłyłasięwnocyjakwidmo.Natęmyślczułsięnieswojo.

–Ocochodzi,Nik?–zapytałasłodko.–Martwiszsięoswojąprzyjaciółkę?

background image

Dios!Zdawałosię,żestałsięprzeźroczystyjakszkło.Wolałjednakmyśleć,żePia

jestzazdrosnainatychmiastskorzystałzokazji.

–Przezteplotkiogreckiejmafiiludziestająsiępodejrzliwi.
Roześmiałasiębezhumoru.
–Ludziemająwyobraźnię.Dajęcisłowo,żerodzinaMerisichnigdyniemiałażad-

nychzwiązkówzmafią,agdysiędowiem,ktorozpuszczateplotki,samaznimpo-
rozmawiam.

–Ty,anieZeus?
–Naturalnie,Zeusteż.Ajeśliwydajecisię,żejawzbudzamlęk,tojeszczenicze-

goniewidziałeś.

–Lęk?Jesteśmiękkajakkotka,bonita.
–Próbujdalej,apoczujeszmojepazury.
–Obiecanki–uśmiechnąłsięNic.
DrzwihoteluotworzyłysięprzednimiitwarzPiirozświetliłasięjakchoinkana

BożeNarodzenie.Nikzobaczyłprzedsobąłukowatetuneleostropachwspartych
na lodowych kolumnach, przy których krążyli rzeźbiarze z dłutami i młotkami.
Wnastępnympomieszczeniurzeźbionokrzesłaprzypominacetrony.Rzeźbybyły
dopracowaneimisterne.Wykucietegowszystkiegowlodziemusiałozabraćmnó-
stwoczasu.

–Ściany,instalacje,anawetszklankizrobionesąwyłączniezloduisprasowanego

śniegu, połączone zaprawą ze zlodowaciałego śniegu – mówiła Pia ze światłem
woczach.

–Widzę,żebardzokochasztomiejsce–zauważył.
Rozpostarłapalcenagładkimlodowymstole.
–Lubięsztukę,atomiejscetocośwrodzajucałorocznegoprojektuartystyczne-

go.Lubięobserwowaćplanowanieibudowanie,patrzeć,jaklódnabierakształtów.
Bardzo lubię chłodne, rześkie powietrze. Tu wreszcie mogę swobodnie oddychać.
Tomiejscejestdlamniemagiczne.Wiosną,gdytopnieje,zawszejestmismutno,ale
gdyznówbudzisiędożyciaidajeradość,wtedyczu–Przełknęłaztrudem.–
Czujęsięjaknowonarodzona.

Nik pośliznął się na porzuconych kawałkach lodu. Pia wyglądała w tej chwili fa-

scynuco,jakbybyławtransieiprzebywaławinnymświecie.Chybazupełnieza-
pomniała, z kim rozmawia, Nik jednak zauważył, jak bardzo przemawiała do niej
ideaodrodzenia.

Dostrzegłajegospojrzenieizmarszczyłaczoło.
–Czymampodnosemzamarzniętegluty?
Nie miał pocia, co go opętało, ale otoczył ją ramieniem, przycisnął do siebie

i ucałował jej zimny nos. Tak samo jak poprzednim razem nawet nie drgnęła, nie
stawiałaoporuialeniebyłateżbierna.Miałwrażenie,żetrzymapojemnikzbom-
bą, gotową eksplodować przy najmniejszym poruszeniu. Po chwili zaczął się oba-
wiać,żePiazemdlejezbrakutlenu,więccofnąłsię.

–Lepiej?
Jej twarz zabarwiła się imponucym rumieńcem, ale zmarszczenie brwi świad-

czyło,żewciążniemadoniegozaufania.Cofłasięszybko.

–Tak,dziękuję.

background image

–Proszębardzo.Czyjesteśmytujedynymigośćmi?
–Chybatak.Następnipojawiąsiędopierozatydzieńlubdwa.
Cofłasięjeszczeokrok.OdległośćmiędzynimikojarzyłamusięterazzWiel-

kimKanionem.

–Chybapowinniśmyiśćspać.
–Jestjeszczewcześnie.Rzućmygdzieśbagażeichodźmydobaru.Dołączyszdo

mnie?–Gdylekkopotrząsnęłagłową,sięgnąłpocięższąartylerięiposłałjejswój
najbardziejzmysłowyiuwodzicielskiuśmiech.–Proszęcię,bonita.

Grzejąc dłonie o szklankę gocego soku malinowo-jeżynowego, Pia podniosła

głowęipopatrzyłanamroczneniebousianegwiazdami.Zaczęłajeliczyć.Wypadła
nieparzystaliczba,więczaczęłajeszczeraz–wszystko,byleoderwaćmyśliodtego
mężczyzny,którysiedziałniebezpieczniebliskoniej,wpatrującsięwjejszyję.

Mężczyznaotulonywciepłeubranieipijacywódkę,jakbytobyławodamineral-

na,niepowiniensięjejwydawaćwżadnymstopniuseksowny.Wkońcuwyciągnęła
go na zewnątrz, obawiając się, że za chwilę doprowadzi ją do szału albo zniszczy
bar. Sama jego obecność podnosiła temperaturę. Oczami wyobraźni widziała top-
niecylódikropleściekacepościanach.WyszliiPianatychmiastpoczułasubtel-
nązmianęwatmosferze.

–Zaczekaj.Patrz.
–Patrzę.
–Nie.Patrzysznamnie.–Zaczynałojątojużirytować.Cośbyłonietak.Comu

sięmogłopodobaćwtakzimnej,napiętej,neurotycznejistociejakona?Napewno
niemiałochotyiśćzniądołóżka,chodziłotylkooichumowę.Miałanadzieję,żena-
stępnymrazem,gdypocałujejejzimnynos,noginiezmieniąjejsięwgalaretę.

–Teraz.Podnieśgłowę.
Nad ich głowami pojawił się wir jasnozielonego światła. Po chwili przyćmiły go

pulsuceczerwoneobłoki,którefalowałynatleczarnegonieba,wznoszącsięco-
raz wyżej. To było zderzenie naładowanych cząstek. Zawsze na ten widok serce
ściskało jej się w piersi, a krew zaczynała tętnić mocniej. Całe jej ciało radowało
się,żeżyje.

Dios! Odwołuję wszystko, co powiedziałem. To niesamowite, Pia! Słyszałem

ozorzypolarnej,alecośtakiego

–Auroraborealis,nazwanapoAurorze,rzymskiejboginiświtu,iBoreasie,copo

greckuoznaczawiatrpółnocny.

–Powinienemwiedzieć,żeGrecymającośztymwspólnego–zaśmiałsięNikdo-

brodusznie.

Pia zacisnęła usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Poczuła dziwne trzepotanie

wpiersiizerkłananiegozukosa.Siedziałobokniejnaławce,zgłowąodchylo
dotyłuizzachwytemwpatrywałsięwniebo.Lśniące,kędzierzawewłosyopadały
munakołnierz.Wyglądałoszałamiaco.

Pochwyciłjejspojrzenieirzuciłjejpromiennyuśmiech,jedenztych,odktórych

jejżołądekzaczynałwywijaćkoziołki.

–Jakiemamyplanynajutro?
–Muszęobejrzećmiejsca,wktórychbyćmożezbudujemykolejnedomki.Niebę-

background image

dziemnieprzezcałeprzedpołudnie.

–Niebędzienasprzezcałeprzedpołudnie–poprawiłjątymswoimdominucym

tonem.Zignorowałato.

–Psyzpewnościącięniepolubią,Lobisomem.Potrafiąwyczućzagrożenie.
–Nigdynierozumiałemtegopseudonimu.–Wzruszyłramionami.Zauważyła,że

znówsprowadziłrozmowęnaZeusa,aleniemiałapocia,pocotorobił.

–MożeZeusdostrzegłwtobiedrapieżnika.
–Ocochodziztymigreckiminazwami?
– Mój pradziadek, który założył ten klub, miał obsesję na punkcie mitologii. Był

również dobry w interesach i władza uderzyła mu do głowy. Przed śmiercią uznał
sięchybazaboga.Moimzdaniempoprostumuodbiło.

–Aczytwójojciecteżuważasięzaboga,Pia?–zapytałNikgłosemtwardymjak

lód.

– Nie mam pocia. – Czasami naprawdę nie rozumiała, co się działo w głowie

ojca.

–Czyżby?Chceszpowiedzieć,żeniejesteśznimblisko?
Powstrzymałachęć,byporuszyćsięniespokojnie.
–Jeślichodziciotakącodziennąbliskość,tonie.Rzadkojesteśmyblisko.–Miała

nadzieję,żeNikporzucitentemat.

– Wiesz chyba, że mówię o emocjach, querida. Czy zabierał cię do zoo, kiedy

jeszcze nosiłaś kucyki? Czy przychodził na szkolne przedstawienia? Czy razem
świętowaliściezdaneegzaminy?Czyjadaszznimkolacjeiwspominaciedawnecza-
sy?Bliskość,taka,jakapowinnaistniećmiędzyojcemacórką.

Piapoczułasiętak,jakbyuderzyłjąwpodbrzusze.Zgięłasięwpół,udając,żeza-

wiązujesznurówkęprzybucie.Niemiałapocia,dlaczegoodbieratotakboleśnie.
Wkońcutoojciecdałjejnajważniejszerzeczywżyciu–dachnadgłową,jedzenie
nastoleitrochęspokoju.

Wyprostowałasię,dopiłasokipoczułanajęzykucierpkismak.
– Niczego takiego nie było – powiedziała i natychmiast tego pożałowała.

WoczachNikabłysnęłowspółczucie.

–Amaszjakieśrodzeństwo?
To znaczy, czy jesteś jedyną spadkobierczynią, pomyślała i znów powstrzymała

zniecierpliwionewestchnienie.Niebyłapewna,jakdługojeszczeudajejsiętozno-
sić.Każdejegosłowo,każdydotykmiałjakiścel.Pewnienawetjegociepłobyłowy-
rachowane.Amimowszystkosiedziałatu,marzącbeznadziejnieotym,byNikna-
prawdęchciałjąpoznać.

–Niemamrodzeństwa,aty?
– Ja też nie. To jedno z moich niespełnionych marzeń, ale matka No cóż, po-

wiedzmy,żeniemiałazbytrozwiniętegoinstynktumacierzyńskiego.

–Witajwklubie.
–Azatemtyteżniebyłaśbliskozmatką?–zapytałiPiadopieroterazuświadomi-

ła sobie, że powiedziała to na głos. Musiała się jak najszybciej od niego oddalić.
Wbiłapodeszwybutówwziemięiwstałazławki.

–Powinnamiśćspać.Niemusiszzemnąjutrojechać,więclepiejzostańwswoim

ciepłymdomku.–Comiałooznaczać:zostawmniewspokoju,proszę.

background image

–Zażadnepieniądzeniebędęspałnalodzie.Aleprzypuszczam,żedlaciebieto

cośtakiegojaktrumnadlawampira–powiedziałzuśmiechem,próbującrozproszyć
ciężkinastrój.Piajednakprzeszyłagoostrymspojrzeniem.

–Jakiżtyjesteśdowcipny!Powinieneśzostaćkomikiem.
– W dalszym ciągu nie rozumiem, co cię opętało, żeby spać w hotelu na lodzie.

Wierzmi,gdybyświedziała,cotoznaczyspaćnaulicy

–Todladoświadczenia–powiedziałacicho,spoglądajączdesperacjąnadrzwiLo-

dowegoPałacu.

–Ach!–mruknąłpogardliwie.–Zachowujeszsięjakcicelebryci,którzyjadądo

krajówTrzeciegoŚwiataigłodują,żebysięprzekonać,jaktojest.Tylkożeoninig-
dy nie poczują prawdziwego, wykańczacego głodu. A zatem próbujesz coś udo-
wodnić.

Zesłowanasłowojegotonstawałsięcoraztwardszyibardziejcyniczny.Wtej

chwili tak bardzo przypominał jej ojca, że zaczęła drżeć na całym ciele. Nie mów
tego,Pia,pomyślała,alesłowasamewydobyłysięzjejzaciśniętegogardła.

–Możliwe,żenierobiętegotylkodladoświadczenia,ależebyprzypomniećsobie

to,czegokiedyśzaznałam,idocenićto,coosiągnęłam.Możelubiępoczućczasem
zimno na plecach, żeby wróciła do mnie wdzięczność za to, że należę do wybrań-
cówikażdejnocymogęspaćwciepłymłóżku,botegonigdyniebędęuważałaza
oczywiste,panieCarvalho.Nigdy.

Zacisnęłapowieki.Wtejchwilinienawidziłajegoisiebie.Niemogłauwierzyć,że

mutopowiedziała.

Nikzamrugałiszczękawyraźniemuopadła.
–Kiedytobyło?Nierozumiem.
–Przezpierwszesiedemnaścielatmojegożycia,więcnieośmielajsięmnieosą-

dzać.

–Agdziebyłwtedytwójojciec?
– Nie mam pocia. Poznałam go dopiero, kiedy skończyłam siedemnaście lat.

Aterazbardzocięprzepraszam,alemuszęsięprzespać.–Głosjejzadrżał,apod
powiekamizapiekłyłzy.

–Hej,hej!–Zerwałsięzławkiiwyciągnąłdoniejramiona.Piacofłasię.
–Nie.
Zacisnąłdłoniewpięściiwsunąłpalcewewłosy.
–Dobrze,aleprzyjdęrano.Bardzochciałbymzobaczyćtemiejsca.Obiecuję,że

niebędęwięcejmówiłoprzeszłości.Chcępoprostuspędzićztobątrochęczasu.
Wporządku?

Nieodpowiedziała.
–Wporządku?–powtórzyłitymrazemwjegogłosiezabrzmiałatroskaidespe-

racja.Tobyłostatnigwóźdźdojegotrumny.

background image

ROZDZIAŁSZÓSTY

Pojechałabezniego.Nikwestchnąłciężko.Jedenkrokdoprzodu,dwadotyłu.Po

każdymstrzępkuinformacji,któryudałomusięzniejwycisnąć,znówsięwycofywa-
łaimógłzatowinićtylkosiebie.Zabardzonaciskał,bymówiłaoswoimojcuiprze-
szłości.

Cnotacierpliwościbardzomusięprzydawaławostatnichlatach,aleterazchciał,

byPiapoddałasięjaknajszybciej.Powtarzałsobie,żechcezniszczyćZeusa,aleta
dziewczynaintrygowałago.Chciałprzebywaćwjejtowarzystwieizrozumieć,jak
działajejumysł,jakudajejejsiężonglowaćtylomafirmami,cojąmotywujeidlacze-
gonieznałaojcaprzezpierwszychsiedemnaścielatswojegożycia.Dręczyłogotak
wiele pytań, które nie miały nic wspólnego ze strąceniem Zeusa z tronu. Ona zaś
rzucałananiegourok,bawiłasięznimjakkotzmyszą.

Kłodawkominkutrzasnęła,sykłaisypłastrumieniemiskier.Popatrzyłprzez

okno na ciężkie szare niebo, zastanawiając się, jak dawno wyjechała i czy zdąży
wrócić,zanimztychnabrzmiałychchmursypnieśnieg.Odziwo,niepokoiłsięonią,
szczególniegdywyobraziłjąsobiewsankachubokuJovana,okrytąciężkimfutrem
i ciągniętą po śnieżnej równinie przez zaprzęg psów. Uważaj, Nik, pomyślał. Za-
zdrośćdoprowadziciędoobsesji.

Uderzyłagoironiasytuacji.Zachowywałsięjakmążczekacy,ażżonawrócido

domu. Przypomniał sobie ojca, który chodził po salonie w jedną i w drugą stro
i zaciskając pięści czekał, aż matka wróci z wyprawy na zakupy z przyjaciółmi,
zlunchuzeswojąpaczkąalbojeszczegorzej,zwieczoruspędzonegonatańcach.
Wiecznie ogarnięty obsesją, zaborczy, wściekły, gdy nie było jej w domu i gdy go
ignorowała,niestabilny.

Narcisopytałgo,dlaczegozamierzałsięożenićzEloisąGoldsmith.Kochałrodzi-

ców, ale przez lata patrzył na ich burzliwe małżeństwo i nie chciał powtórzyć ich
losu.Wielkamiłość,wielkienamiętnościiwielkakatastrofa.Ateraz,wpodłymna-
stroju,czuł,żeosuwasięwtosamobagno.Tupnąłnogąiznarastacąwrogością
sięgnąłpociepłąkurtkęnarciarską.Zamknąłzasobądrzwidomkuiostrożniepo-
stawiłpierwszykroknazlodowaciałymśniegu.Przedjegotwarząformowałysięob-
łoczki zamarzacego oddechu. W jego domku nie było wi-fi. Powrót do natury
wjegooczachrównałsiępowrotowidośredniowiecza.

Budynekrecepcjipowitałgouderzeniemciepłegopowietrzaimocnymzapachem

kawyzekspresu,aleNikniedlategopoczułsięlepiej.PrzybocznyPiisiedziałwką-
cieirozmawiałzożywieniemzjakimśmężczyzną.NatenwidokNikpoczułniemal
euforię. Do licha, pomyślał. Przecież nie był zazdrosny ani nie miał obsesji. Nic
ztychrzeczy.

Usiadłprzedlaptopeminapisałkilkamejli,któremiałyzaostrzyćatmosferęwo-

kółQVirtus.Miałochotęnapićsięczegośiodzyskaćrównowagępsychiczną,zrobił
więcto,cokażdyrozsądnyczłowiekzrobiłbynajegomiejscu–zadzwoniłdodziad-

background image

ka,żebysobieprzypomnieć,wjakimcelujeździłzakobietąprzezcałąEuropę.

–Nicandro.–Szorstkigłosnatychmiastrozładowałjegonapięcie.
–Avô,jaksięmiewasz,staruszku?
–Dobrze,synku,dobrze.WłaśniekibicujęOskarowiwGinRummy.Onnieumie

przegrywać.Wciąguostatnichpięciuminutdwarazywyplułzęby.

Nikroześmiałsięgłośno.
–Zawszebyłeśrekinem,Avô.
–JaktamwZanzibarze?
–Goco.Nicszczególnego.–Gdybyopowiedziałowłamaniu,otym,żegrożono

mu bronią, przywiązano do krzesła i że spotkał najbardziej oszałamiacą kobie
naświecie,staruszekmógłbydostaćatakuserca.TeraztoNikmusiałdbaćoniego.

–Wracaszjużdodomu?UmówiłemsięzLilynawieczór,alemogętoprzełożyć.
Nikzobaczyłprzedsobątwarzdziadka.WyglądałjakCaryGrantzestaregofil-

mu.

–Nie,dziadku,nietrzeba.Bawsiędobrze.JestemwFinnmarkwNorwegii.Tu

jestminuspiętnaściestopni.

–Co?KtojeździdoNorwegii?–Nikuśmiechnąłsię.Onsamjeszczepoprzedniego

dniamówiłtosamo.–Zapomniałeś,skądpochodzisz,chłopcze?ZBrazylii,krajupił-
kinożnejisamby.Santosowiepotrzebująupałów.CojestwtejNorwegii?Kobieta?

Na tle jego głosu Nik usłyszał odgłosy rozmów w barze i serce mu się ścisnęło

ztęsknoty.

Si,Avô.Kobieta.
–Musibyćwyjątkowa,skorozaniąpojechałeś.
–Jestmipotrzebna.–Poto,żebywłożyćciwręcediamentySantosów,zanimcię

stracę,pomyślał,walczączełzami.Dziadkowipozostałonajwyżejkilkalatżycia.To
byładlaNikanajważniejszamotywacjadodziałania.Chciałzłożyćdarczłowiekowi,
który opiekował się nim w dzieciństwie, gdy matka nie mogła lub nie chciała tego
zrobić. Zresztą Nik i tak kochał do szaleństwa jej piękną twarz i przekorny
uśmiech.Jegomatkamiaładuchaiwaleczneserce.

Tylkorazposzłaznimnameczfutbolowy.Stałanastadioniewsiedmiocalowych

obcasach, z długim papierosem w ręku i twarzą zakrytą wielkimi okularami prze-
ciwsłonecznymi i wrzeszczała do sędziego: „Zdejmij tego brudnego brutala z ple-
cówmojegosyna!”.PotymwydarzeniuNikprzewiłdojejpróżności.Powiedział,
żerozpraszagraczy,cozresztąniebyłokłamstwem,bonajejwidokwszyscynieru-
chomieli,ipoprosił,bynieprzychodziławięcejnamecze,bozniszczymuopinię.

Dostrzegłwszybieodbicieswojejtwarzyprzepełnionejnostalgiąiniczymroz-

dzony pociąg uderzyło go kolejne wspomnienie. Miał czternaście lat. Matka przy-
szłaodebraćgozeszkoły,spóźnionaodwiegodziny.Uniosładoskonalewyregulo-
wanebrwiizapytała,czystraciłjużdziewictwo.CzerwonyjakburakNikkazałjej
sięzamknąć.

Nie miała instynktów macierzyńskich, zupełnie nie przypominała supermamy

obejmucejdrzewaichrupiącejselery,alebyłafantastyczną,kochacążycieko-
bietąiniezasługiwałanaśmierć,aszczególnienakulkęwgłowie.

Przeszyłgodojmucyból.Westchnąłgłębokoispróbowałzamaskowaćtokasz-

lem.

background image

–Nik,chłopcze,cosiędzieje?Czyjestcoś,oczymminiemówisz?
Troskawgłosiedziadkaprzywróciłagodorzeczywistości,takjakprzedtrzyna-

stu laty, kiedy Avôkał go, każąc stanąć na nogi, a potem chodzić – jeden krok,
dwa,cztery.Nikbyłwówczaspogrążonywrozpaczy,wściekłościiżalu,żeniezgi-
nął razem z rodzicami. Miał się stać kolejną sensacją brazylijskiego futbolu, miał
graćwnajlepszejdrużynienaświecie,atymczasemleżałnapodłodzezkuląwple-
cach.Koniecgry.

Zacisnąłpowiekiiodchrząknął.
– Nie, Avô, wszystko jest w porządku. Wszystko będzie dobrze, tak jak zawsze

powinnobyć.

Oddechdziadka,ciężkiodkubańskichcygarikoniaku,powiedziałmu,żenieuda-

łomusięukryćwzburzenia.

– Co ci zawsze powtarzałem, Nicandro? Stawaj na nogi i idź przed siebie. Nie

oglądajsię,boupadniesz.

Aletobyłoniemożliwe.Nikbyłnasamymdnieiniemógłjużupaśćniżej.
–Niemartwsię,Avô.Niedługoporozmawiamy.
– Nie, Nicandro. Zaczekaj, chłopcze. Obiecaj mi, że bezpiecznie wrócisz do

domu.

–Jakzawsze.Dozobaczenia,dziadku.
Zakończyłpołączenieiwpatrzyłsięwpokrytąmrozemszybę,zaktórąsypałysię

płatki śniegu niesione wschodnim wiatrem. Ciężkie chmury zapowiadały śnieżycę.
Tobyłataniebezpiecznastronanatury.

Wytrzeźwiał już niemal zupełnie. Ze zmarszczonymi brwiami patrzył w mrok.

Gdziejesteś,querida?Nieznikajteraz.Potrzebujęcię.Potrzebowałjej,żebyuga-
sićpragnienie,atakżepoto,żebyzabrałagodoParyżaiżebymógłzakończyćtę
grę.

Wyczuł,żeJovansięporuszyłiwsunąłpięścidokieszenikurtki.
–Powinnajużdawnowrócić.
Poczułnasobiespojrzenieczarnychoczu.
–Akuratciętoobchodzi.Zresztąmożecięobchodzi,alezniewłaściwychpowo-

dów.Obserwujęcię,Carvalho.Niejesteśtym,kimsięwydajesz.Mamcięnaoku.

Nikuśmiechnąłsięchłodno.
–Jaktojest,pragnąćkobiety,któraniepragnieciebie?
–Tymitopowiedz–parsknąłJovaniodszedł.
Nikznówzacisnąłpięści.Obawiałsię,żetamtenmożemiećracjęiżePianicdo

niegonieczuje,alenajbardziejporuszyłogoto,żewtejchwiliwydawałomusięto
zupełnienieistotne.Takczyowak,chciał,żebyjużwróciła.

Uderzacopustykrajobrazzabarwionybyłbłękitnymodcieniem,naktórymkła-

dłysięciemnopomarańczowesmugisłońcaopadacegozahoryzont.Piaoddychała
głęboko,próbującrozluźnićsupełniepokoju.Amożetobyłopoczuciewiny,żewyje-
chałabezNika?

„Chciałbymzobaczyćtemiejscaispędzićztobątrochęczasu”.Zdawałosię,że

wiłszczerze,alezakażdymrazem,gdypróbowałapomyślećonimdobrze,na-
tychmiasttłumiłatemyśliwzarodku.

background image

–Nadchodziburza,pannoMerisi.Proponuję,żebyśmywrócilidohoteluskrótem.

Alboprzezlas,alboprzezjezioro–odezwałsięDanel,jejprzewodnik.

–Jednąchwileczkę–odrzekła,robiąckolejnezdjęciepolany.–Tomiejscejestide-

alne,zwłaszczażewtejrzecemożnałowićłososie.

Miała już dosyć zdjęć, ale nie chciała jeszcze wracać. Pragnęła nacieszyć się

pięknemispokojemtegomiejsca,zanimNikznówwciągniejąwwirniechcianych
emocji,dziwnychpotrzebibezsenności.

–PannoMerisi,musimyjużwracać.
Przymknęłaoczy,wzięłagłębokioddechiposzławstronęsanek.
–Wszystkomijedno,któdy.Tyzdecyduj.
–Przejedziemyprzezjezioro.Takbędzieznacznieszybciej.
Wsiadładosanek.Ciszęprzerywałotylkodyszeniepsówimiękkiświstpłózprze-

cinacychbiałyśnieg.Jechaliwzdłużgęstegolasuświerkowego.Odzapachużywi-
cyirytmicznegokołysaniasanekoczyzaczęłyjejsięzamykać.

Obudziłasięwchwili,gdysankigwałtownieskręciływlewo.Usłyszałaprzenikli-

we skamlenie psów i usiadła prosto. W twarz uderzyły ją strumienie lodowatej
wody.

–Cosięstało?
Danelusiłowałutrzymaćpsynawodzy.
–Burzaroztałasięzchwilinachwilę.Proszęsiętrzymać.Schronimysięwle-

sie.

Jejpierśścisnęłyzimne kleszczestrachu.Chwyciłaza krawędźławki.Niepani-

kuj,pomyślała.Przeszłaśjużprzezznaczniegorszerzeczy.

Sankiskręciływprawo.Widocznośćbyłaniemalzerowa.Apotemwszystkozda-

rzyło się błyskawicznie. Sanki przewróciły się. Pia usłyszała trzask łamiącego się
drewnaichrzęstpękacegolodu.Ponadwyciemwiatrudotarłdoniejniewyraźny
krzyk Danela. Wyleciała w powietrze jak szmaciana lalka i upadła na twardą po-
wierzchnię.Całejejciałoprzeszyłból.

Wykrzykłaiuderzyłagłowąopowierzchnięjeziora.Wostatniejchwilizdążyła

pomyśleć,żenaszczęścieNikjestbezpiecznywdomku,apotemogarłająciem-
ność.

Pomyślał,żeniezniesietegoanichwilidłużej.
Długimi krokami dotarł do gabinetu menedżera hotelu, który znajdował się po

drugiejstroniebudynku.Śniegprzedzierałsięprzezubraniaiboleśniekąsałskraw-
kiodsłoniętejskóry.Nikwpadłdośrodkaztakimrozmachem,żezbiurkasfruły
jakieśpapiery.

–Zostałajeszczegodzinadnia.Trzebawysłaćkogośnaposzukiwania.Niemajej

jużzbytdługo.

–Niemamykogowysłać.
–Sampojadę.Dajmimapkętrasyipojazdznademnaczterykoła.Umiemjeź-

dzićpolodzie.

–Zpewnościąnicsięniestało,sir.
–Zróbtonatychmiast!
Menedżerpobladłijegotwarzpokryłasiękropelkamipotu.Nikpoczuł,żerobi

background image

musięniedobrzezestrachu,choćniemiałpocia,dlaczego.

Wskroniachjejdudniło,głowapękałazbólu,alenajgorszezewszystkiegobyło

zimno.Zimno,którymbyłajużśmiertelnieznużona.

Towszystkoniemogłobyćprawdziwe,ajednakwydawałosięprzerażacorze-

czywiste.Cochwilępojawiałosiędéjàvu.Czyjeśręcechwytałyjązaramię,wykrę-
całybarkiinadgarstkiiprzyciskałyjądołóżka,pozostawiającsińce.

Podzamkniętymipowiekamipojawiłsięrozbłyskbiałegoświatła,przerywanymo-

mentamiczerni,jakbyoglądałaserięzdjęćzprzeszłości.Głosy.Przenikliwykrzyk
matki.Piawiedziała,żemamaznówjestnakradzi,otumanionaopium,popada-
ca w szaleństwo. Panika matki wślizgiwała się przez szpary w drzwiach sutereny
jaksmugidymuidusiłają.

–Musimyuciekać,idąponas!–wrzeszczałKarl.
Piapoczuła,żenogisiępodniąuginają.Słyszałaodgłosotwieranychizatrzaski-

wanychszuflad.Pieniądzezanarkotyki.Dealerzy.Idąponich.

–Towinategotwojegobachora.Doniczegosięnienadaje,niewzięłapieniędzy!
Nie,nie.Kiedyposzłazapłacić,chcieliodniejczegoświęcejiwtedyuciekła.To

niebyłajejwina,naprawdę!

–ZabierzmyjądoMerisiego.Niechzapłacialimentyzasiedemnaścielatiwtedy

dziemymoglizniknąć.

Piazastygłazuchemprzyciśniętymdodrzwiipoczułasiętak,jakbyziemiaroz-

stępowałasiępodjejnogami.Alimenty?Miałaojca?

–DoZeusa?Nie,Karl,onmniezabije!–Głosmatkidrżałzprzerażenia.–Onnie

wie!

Zabije?Tobrzmiałojeszczegorzej.Wyglądałonato,żePiawydostaniesięzjed-

negopiekłatylkopoto,bysięznaleźćwinnym.Wbiławdrewnobrudnepaznokcie.
Serce biło jej jak szalone. Nie zostawiaj mnie tu, mamo. Proszę, zabierz mnie ze
sobą!Poprawięsię,będęgrzeczna,zrobięwszystko,cozechcesz,tylkoproszę,za-
bierzmniezesobą!

Pochwilijużbyliwjejpokoju.Szarpałasięipróbowałazatopićzębywramieniu,

któreprzyciskałojądołóżka.

–Nie,nie,nie!Zejdźzemnie!
Wielkadłońwymierzyłajejpoliczek.Twarzzaczęłająpalić,alenieprzestałasię

szarpaćikrzyczeć.

W końcu poczuła ukłucie chłodnego metalu. Zimny płyn wsączył się w jej żyły

iogarnąłjąspokój.

Nik widział, że walczy ze wspomnieniami wyłaniacymi się z podświadomości.

Leżała na jego łóżku półnaga i śmiertelnie blada i wydawała z siebie desperackie
jęki.

Niepotrafiłusiedziećspokojnie.Przezcałyczaskręciłsięwokółniej,nasłuchując

płytkiegooddechu.Przykażdymjękugardłomusięściskało.Trzebabyłowyruszyć
na poszukiwania szybciej. Gdyby leżała na pokanej, zamarzniętej tafli jeziora
jeszczegodzinę,zamarzłabynaśmierć.Nawetterazniebezpieczeństwojeszczenie
miło. Była w hipotermii. Jeśli nie uda im się jej rozgrzać, nie przetrwa kolejnej

background image

godziny.Jeślisięnieuspokoipodkroplów

Kolejnykrzykszarpnąłjegonapiętenerwy.
–Zróbciecoś,nalitośćboską!
Ratownikznówspróbowałprzytrzymaćjejramię.Piaskurczyłasięobronnie.Ru-

chymiałagorączkowe,lecznieskoordynowane.

–Proszę,proszę,nie–mamrotała,drżącnacałymciele.–Proszę,nieróbtego.
Powtarzałatoprzezcałyczas.PotemmówiłaoMerisim,oZeusie.Tobyłyjakieś

jejosobistekoszmary.Nikniemógłtegosłuchać,niemógłznieść,żeobnażaładu-
szęprzedzupełnieobcymiludźmi.Chciał,żebysobiestądposzli.Gdybymógł,wy-
goniłbyichzpokoju.

–Onamajaczy.Niemapocia,comówiicorobi–powiedział,patrzącnałzyspły-

wacepojejskroniach.

Resztkamisiłobciłagłowęipopatrzyłamuprostowtwarz.
–Proszę,nieróbmitego.
Tobyłoostatnieźdźbło,któreprzeważyłoszalę.
–Zróbciecośztym!Takienapięcieźledziałanaserce.Jeśliwpadniewjeszcze

większąhisterię

–Trzebająszybkorozgrzać.Musidostaćkroplówkę.Moglibyśmyjeszczeprzeto-

czyćjejciepłąkrew,aledotegoteżtrzebawkłućsięwżyłę.

–Tosąwszystkiemożliwości?Dios!–warknąłNik.Niemógłnatopatrzeć.
–Jestjeszczejedna.Możepanpołożyćsięobokniejirozgrzaćjąswoimciałem.

Topewniezajmiedłużej,alepowinnopodziałać.

Notak.Dlaczegoniepomyślałotymwcześniej?
–Szkoda,żeniepowiedzieliściemitegodziesięćminuttemu–zazgrzytałzębami,

ściągająckurtkę.

–Niesądziliśmy,żebędzieproblem–odezwałasięwysoka,rudowłosaratownicz-

ka.GdyNikrozpinałkoszulę,utkwiławzrokwswoichdłoniach.

–Możepaniwyjść.
Rozchyliłaustainajejbladejtwarzypojawiłsięrumieniec.Nikzrzuciłbutyiza-

cząłrozpinaćspodnie.Powiodławzrokiempojegoklatcepiersiowejizastygła,gdy
wsunąłkciukipodgumkęspodenek.

NikpopatrzyłnaPię,którapodkocemtrzęsłasięjakgalareta.Byłanieprzytom-

na,aleobawiałsię,żejeśliodzyskaprzytomnośćwjegoramionach,tomożesięwy-
straszyć.Niechciał,żebymyślała,żejąwykorzystuje.

–Zostawięjejbieliznę,dobrze?
–Toniepowinnosprawićwielkiejróżnicy–usłyszał.
–Terazpatrzciewinnąstronę–mruknął,patrzącnaratownikówponuro.Może

tobyłoniedorzeczne,alechciałchronićPięprzedichwzrokiem.–Możeciewyjść.

Wypchnąłichzadrzwi,zirytowanyzachłannymspojrzeniemrudej.DlaczegoPia

nigdytaknaniegoniepatrzyła?Zamknąłdrzwiipodszedłdołóżka.Nerwowozaci-
snąłpalcenaskrajukoca,apotemwsunąłsięnamiejsceobokniej,próbującwyrzu-
cićzgłowywszystkiemyśli.Nietracącanichwili,przycisnąłsiędoniejcałymcia-
łem,chcącprzekazaćjejjaknajwięcejswojegociepła.

Dopierowtedyzdałsobiesprawę,corobi.Ratowałżyciecórceczłowieka,który

zniszczyłżyciejegorodzicówiomalnieuśmierciłjegosamego.MógłodpłacićZeu-

background image

sowitymsamym,sprawić,bytamtenpoczułcierpienie,jakiedręczyłoNikaodlat.
Okozaoko.Alepoprostuniebyłwstanietegozrobić,nawetgdybytoPiawtedy
pociągnęłazaspust.Tonieleżałowjegocharakterze.Życiebyłozbytcenne,byje
komukolwiekodbierać.

Bezwahaniawsunąłrękępodjejplecyiprzycisnąłjądosiebie.Spodziewałsię,

że będzie się wyrywać, a przynajmniej wymruczy jakiś protest, ona jednak wes-
tchnęła z zadowoleniem i przysuła się jeszcze bliżej, jakby chciała się wtopić
wjegociepłeciało.Przyciągnąłjejgłowędoswojegoramieniaiostrożnieoplótłją
nogami. O dziwo, poczucie bliskości było większe niż kiedykolwiek odczuwał pod-
czasseksu.

Leżałtak,obejmującją,łagodniegładzącpowłosachiwdychajączapachjejciała.

Pachniała jaśminem, gardenią i czymś jeszcze, czego nie potrafił zidentyfikować,
anacojegociałoreagowałonajmocniej.Poruszyłsięizakląłpodnosem,próbując
zignorowaćpokusę.

Próbowałrównieżniemyślećotym,jakmusiałowyglądaćpierwszychsiedemna-

ścielatjejżycia.KiedyNikkopałfutbolówkęiłowiłrybyzAvô,Piażyławpiekle.
Namyślotym,żewłasnamatkadręczyłająipodawałanarkotyki,rosłymukłyipa-
zury jak wilkołakowi. Uświadomił sobie, że to jej ojciec wyrwał ją z tego piekła,
ipoczułsięrozdarty.Jakmógłodczuwaćwdzięcznośćdoczłowieka,któryspowodo-
wałśmierćjegorodziców?Ajednakcieszyłsię,żePiaznalazłalepszeżycie.

–Czydlategotakciężkodlaniegopracujesz?–szepnął,całującjejwłosy.
Wkońcuprzyszłomudogłowy,żejeślizrujnujeZeusa,zrujnujeiją.Sercemusię

ścisnęło, ale zaszedł już za daleko, żeby poddawać się emocjom. Znienawidzi cię
zcałąpewnością,pomyślał.Skrzywiłsięinarazusłyszałjejcichygłos.

–Zatrzymajmnie–powiedziałasamymwestchnieniem.
Zacisnąłpowieki,próbującuspokoićzamętwmyślach.Piaznówcośjękła.
–Śpij,querida.Trzymamcię–szepnąłNic.

background image

ROZDZIAŁSIÓDMY

Pia raz za razem próbowała się wynurzyć z odtów nieświadomości, ale ta

wciąż wciągała ją w swoją głębię. Najpierw widziała ciemność i światło księżyca,
potemblasksłońca,alecałeciałobolałojątakbardzo,żeznówwtulałasięwtwar-
dymateracizanurzałapodpowierzchnię.

Aleterazwkońcudotarłdoniejzapachwodykolońskiej.Poczułanapoliczkudo-

tykciepłejskóryiłaskotaniewłosówiwestchnęłazzadowolenia.

Miała wrażenie, że spała wiele dni. Z trudem otworzyła oczy. Dostrzegła za

oknem złoty zmierzch i zaczęła się zastanawiać, czy to tylko sen. Jeszcze nigdy
wżyciunieczułasiętakrozluźnionaizadowolona.

Narazzerwałasiętakszybko,żezakręciłojejsięwgłowie.Co,dodiabła?!Obok

niejleżałbłogouśpionyNik.Długieczarnerzęsyrzucałycienienadelikatnąskó
podoczami.Byłwsamychbokserkach.Poczułapokusę,bydotknąćjegopiękniewy-
rzeźbionejpiersiimocnegobrzucha.Dopieroterazuświadomiłasobie,żeobydwo-
jesąprawienadzy.

–Nik,tyżmijo!–Podciągnęłaprześcieradłonapiersiiodsułasięnabrzegłóż-

ka.

Przeciągnąłsięjakwielki,uśpionylewwpromieniachsłońcaikilkakrotniezamru-

gał. Pia patrzyła na niego, próbując odgadnąć, jak to się stało, że znalazła się
w jego łóżku. W końcu rozbudził się zupełnie, mając idiotycznie szczęśliwy wyraz
twarzy.

–Obudziłaśsię?
Uszczypłasięwdłoń.
–Wydajemisię,żetogłupiepytanie,aleczytobyłtylkosen?
Nikuśmiechnąłsięszeroko.
–Bardzolubiętwójostryjęzyk.Zcałąpewnościąjużnieśpisz,bonita.Trochęsię

ociebiemartwiłem.

Wpatrzyłsięwjejkoronkowybiustonosz.Narazzapragnęłapójśćpodprysznic,

wszystko jedno, zimny czy gocy. Dlaczego przy nim zawsze czuła się tak, jakby
graławrosyjskąruletkę?

–Tylkoniechcisięniewydaje,żetojestczęśćnaszejumowy.–Wkażdymrazie

miałanadzieję,żenie,alewszystkozależałoodtego,cosięnaprawdęzdarzyło.To
byłookropne.

JasnobrązoweoczyNikazabłysły.Przetoczyłsięnabokioparłgłowęnadłoni.
–Przecieżsamamnieotoprosiłaś.
–Niemożliwe–wykała.
Niksugestywnieuniósłbrwi.
–Ależtak.Odmawiałemciwielerazy,aleniechciałaśsłuchać.
Z lubieżnym wyrazem twarzy wyciągnął rękę i pogładził jej udo nad pomiętym

prześcieradłem.Piadrgnęłaipociągnęłazakoc,byzakryćnogi,aleNik,któryleżał

background image

naskrajukoca,nawetniedrgnąłiwciążztymsamymirytucymuśmiechemmówił
dalej,najwyraźniejprzedrzeźniającjejsłowa.

–Zimnomi,Nicandro.–ZatrzepotałrzęsamiiPiaskurczyłasięzprzerażenia.–

Proszę,chodźzemnądołóżka.Potrzebujęcię.Proooszę

Zadrżałazoburzenia.Najgorszebyłoto,żeniczegoniepamiętała,acośprzecież

powinnapamiętać!

Nik odsunął koc na bok i zbliżył się, patrząc na nią jak głodny wilk. Opuściła

wzrokizobaczyłajegodługiepalcenaswoimbrzuchu.Zrobiłojejsięgoco.Oddy-
chałatakszybko,żezaczęłasięobawiaćhiperwentylacji.

–Chodźtu,mojapięknaOlympio,ipocałujmnietakjakostatniejnocy.
Niedowierzanieścisnęłojązagardło,alewjegooczachniebyłowyrachowania,

tylkoniewinnaradość.

–Cośtyzemnązrobił?–zapytaładrżącymgłosem.Czułasięsfrustrowanaioszu-

kana.Zsułasięzłóżkaibezodrobinywdziękuklapłanapodłogę,zarazjednak
pozbierałasięicofłapodścianę.Nik,pełznącypomateracu,wyglądałwtejchwi-
lijakdrapieżnik.

–Aha,chcesz,żebymcięścigał?
–Nie.
Westchnąłteatralnie,jakbyprzechodzilijużprzeztowcześniej.
–Toznaczytak?
–Nie,toznaczynie.Cotusięstało?
Uderzyłaplecamiościanę.Nikprzycisnąłsiędoniejiwyrzuciłręcewpowietrze.
–Czymamciprzypomnieć,jaksmakująmojepocałunki?
Zastygła, choć serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej. Umysł jednak miała jak

odrętwiały.Niksięgnąłdłoniąnatyłjejgłowyipochyliłsięnadjejtwarzą.Pocało-
wałjąwucho,skubnąłustamipłatekiszepnął:

–Spróbujsobieprzypomnieć,bonita.
–Niewydajemisię,żebyśmyrobilitowcześniej.
Miałajednakwrażenie,żeotwierająsięprzedniąbramynowegoświata.Byłoto

jednocześnie podniecace i przerażace. Napięcie między nimi było tak silne, że
Nikcofnąłsięocal.Przezchwilęwmilczeniupatrzylisobiewoczy.Przykażdym
oddechujejpiersiocierałysięojegopierś.

–Tracęprzytobiegłowę,Pia–mruknął,owiewającoddechemjejtwarz.–Tonaj-

prawdziwszaprawda.

Pochyliłsięiprzyłożyłustadojejust.Poczułasiętak,jakbypodłączonojądoprą-

du.Przymknęłaoczyiwpadławpanikę,niepewna,czypamiętajeszcze,jakpowin-
na reagować. Bez żadnego planu rozchyliła usta i pozwoliła mu robić, co chciał.
Usłyszałapomruk,odktóregoprzeszyłjądreszcz.Nikoparłjednądłońnajejple-
cach,adrugąnabiodrachiprzycisnąłjądosiebie.Nigdywżyciunieczułasiętak
cudownie.Miaławrażenie,żeNikcałujejejduszę.

Wnastępnejchwilitoonaprzyciskałagodościanyiłapczywiecałowała,wspina-

jącsięnapalceiwplatającdłoniewjegowłosy.Niepotrafiłasięnimnasycić.Hor-
monywniejwrzały.AgdyNikścisnąłjejpierś,podpowiekamirozbłysłyjejgwiazdy.
Uświadomiła sobie, że zupełnie zatraciła kontrolę nad sobą i cała płonie. Ta myśl
wbiłasięwjejświadomośćjaklodowadrzazga.

background image

Lód.Zesztywniałazprzerażeniaioderwałasięodniego.
–Jesteśjaklódiogieńwjednym,Pia–westchnąłNik,ciężkodysząc.
Lód. Lód. Skamlenie psów. Trzask pękacego lodu. Dotyk lodowatej wody na

skórze.

–Ty.Ty–wykrztusiła.
– Dobrze całujesz? – podsunął gładko. – Wiem. Ty też nie najgorzej. Chodź, po-

ćwiczymyjeszczetrochę.

Sposób, w jaki na nią patrzył, był przerażacy – jakby miał nadludzkie moce

irzuciłnaniąurok.Gdybymupozwoliła,przezcałetygodniedawkowałbyjejseks
jaknarkotyki.

–Jesteśpodły–wykrztusiła.
Zarumieniłsięiaroganckouniósłbrwi.
–Niemówiłaśtak,kiedywpychałaśmijęzykdogardła,querida.
–Alepotemprzypomniałamsobieburzęśnieżną.Kiedytobyło?Wczoraj?Jaktu

wróciłam?

–Znalazłemcię.
–AznalazłeśteżDanela?
–Tak.Byłwlepszymstanieniżty.Psomteżnicsięniestało.Ukryłysięwlesie.
–Todobrze–wykała.
Dotknęłaguzanagłowieiskrzywiłasięzbólu.AzatemNikichuratował.Ale
–Jaksięznalazłamwtwoimłóżku?Wyglądanato,żewykorzystałeśmnie,żeby

wygraćzakład–dodałazpogardą.

Zacisnąłzębyijegooczypociemniały.
– Nie. Powstrzymałbym cię, gdybyśmy posuli się za daleko. Byłaś wyziębiona

ibałaśsięigieł.Gdybymniewszedłdotwojegołóżka,żebycięrozgrzać,umarłabyś
zwychłodzenia.

Zachwiała się na nogach i przypomniała sobie wrażenie, które ją ogarniało, gdy

razzarazemwyłaniałasięzmrokunieświadomości.Nikobejmowałjąmocnojak
cenny klejnot. Ocalił jej życie. Najpierw znalazł ją w burzy, a potem rozgrzewał
swoim ciałem przez prawie dobę, nie odchodząc od jej boku. I nie zrobił tego, bo
chciałczegośwzamian.Dotykałjejłagodnie,niemalnieśmiało.Jeszczenigdycze-
gośpodobnegonieczuła,alebardzochciałapoczućtoznowu.

Pod powiekami zapiekły ją łzy. Nie potrafiła odnaleźć równowagi w zalewie

sprzecznych emocji. Widocznie rzeczywiście była bliska śmierci. Musiało tak być,
skoroemocjewyrwałysięspodkontroli.

Nikoderwałsięodściany.
– Zrobiłem to, co musiałem zrobić – rzekł krótko. Pia widziała, że on również

ztrudempanujenadsobą.

–Musiałeś?–powtórzyłagłupio.
Podniósłzpodłogikoszulkę,wygładziłjąiwkońcuspojrzałjejwoczyzszyder-

czymuśmieszkiem,któryjednakwydawałsięwymuszony.

–Aha,rozumiem–mrukła,równieżzdobywającsięnaszyderczyton.–Niewy-

grałbyśzakładu,gdybymumarła.

Ubrałsiębezsłowa,jakbyniemógłsięjużdoczekać,kiedystądwyjdzie.Piapo-

czuładziwnąpustkęiprzypomniałasobiecoś,copowiedział.

background image

–Bałamsię?Bałamsięigieł?Cojeszczemówiłam?
–Byłaśśmiertelnieprzerażona.
Popatrzyłnaniądziwnie.Gorzkiśmiechutkwiłjejwgardle.
–Cojeszczemówiłam?Cościekawego?
Poczułasięzażenowanaiupokorzonamyślą,żeNicandroCarvalhomógłsiędo-

wiedzieć,kimbyłaiskądpochodziła.Dysponująctakimiinformacjami,mógłjejbar-
dzozaszkodzić.Aleonniewie,żetojajestemZeusem,pomyślała.Weźsięwgarść.

–Toniemiałowielkiegosensuizapewniamcię,żeniktsiętymszczególnieniein-

teresował–powiedział,omijającjąwzrokiem.

Czy chciał jej przekazać, że nikomu nie zdradzi jej tajemnic? Czy mogła mu za-

ufać?Byćmoże,bowinnymwypadkupróbowałbywyciągnąćzniejcoświęcej.

–Pia!–Dopierojegookrzykuświadomiłjej,żechwiejesięnanogach.–Dios,co

zaidiotazemnie.Niepowinnaśwychodzićzłóżkajeszczeprzezparędni.

–Wzruszamnietwojatroska–parskła,ukrywajączażenowaniepodmaskąsar-

kazmu.

Wziąłjąnaręce,jakbynicnieważyła,iznówułożyłpodkocem.
–Niejesteśjeszczezdrowa.Dzisiajbędzieszspaławmoimłóżku.Ajutrorano,

gdywzejdziesłońce,zabioręcięwjakieściepłemiejsce.

Nicztego,pomyślała.
–Skorojamamspaćwtwoimłóżku,totobiezostanietylkokanapa.Apozatym

niewybieramsięwżadneciepłemiejsce.MuszepoleciećdoMonachium,apotem

–Nieinteresujemnieto,nawetjeślijesteśumówionanaspotkaniezkrólowąElż-

bietąwpałacuBuckingham.Zawarliśmyukład.Przyjechałemtutaj,ateraztypoje-
dziesz,gdziejasobieżyczę.MamcośdozałatwieniawBarcelonie,więctampoleci-
my.

Niepodobałojejsięjegospojrzenie,aroganckieidominuce.
–Ajeśliodwię?
–Wtedyzłamieszwarunkiumowy.
–Jakiewarunki?–Podciągnęłakołdręprawiepodnos,choćtobyłajużmusztarda

poobiedzie.

–Żebędzieszprzebywaćwmoimtowarzystwie.
Opadłanapoduszkiiprzymknęłaoczy.Miałrację.Musiałazanimpojechać.Nie

dowiedziałasięjeszcze,czytoNikrozpuszczałplotki,adotegodałamusłowo.Mu-
siałazatemzgodzićsięnakompromis.

–Wporządku,sądzę,żetouczciwe.OdwołamspotkaniewMonachium.
– Mówisz takim tonem, jakby to był koniec świata. Jeszcze nigdy nie odwołałaś

żadnegospotkania?

–Nie.
Zatrzymałsięzjednąrękąwsuniętąwrękawmarynarkiipodniósłnaniąwzrok.
–Nigdyniezatrzymujeszsięnawetnachwilę?
–Nie.Poco?
–Żebyżyć.Bawićsię.Spotykaćzprzyjaciółmi.Byćszczęśliwą.
–Przecieżżyję.Ijestemszczęśliwa.–Niemiałapocia,czymjestzabawa,aco

doprzyjaciół,niemiałanatoczasu.

–Wtakimraziemożeszsobietopowtarzać,ajapójdęzawićlotdoHiszpanii.

background image

Barcelona.Tobyłokropnybłąd.Zgórywiedziała,żetosięmusiskończyćtragicz-

nie.Prawdęmówiąc,zaczęłasięczućjakbohaterkaszekspirowskiejtragedii.

Dlaczego zatem pozwoliła mu przejąć kontrolę i czekała, żeby to on obcił na-

stępnąkartkę?

background image

ROZDZIAŁÓSMY

Nikwrzuciłpiątybiegwbugatti,wcisnąłgazdodechyiskręciłnadrogęprowa-

dzącą wzdłuż wybrzeża prosto do serca Barcelony. Po prawej miał krystalicznie
czyste niebieskie morze, a po lewej kobietę, na widok której serce zaczynało bić
mumocniej.

Jechałcorazszybciej,niewiedząc,czypróbujeuciecodponurychwspomnień,czy

teżzmierzakuswemuprzeznaczeniu.MówiłPii,żepowinnawidywaćsięzprzyja-
ciółmiibyćszczęśliwa.Zdawałsobiesprawę,żebyławtymhipokryzja.Avôprzez
całyczaspowtarzałmu,żepowinienzwolnić,więcejsiębawić,używaćżycia.Nik
już nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł radość – to znaczy, aż do wczoraj, do
chwili,kiedyPiawstałazłóżka.Alewolałsięnadtymzanadtoniezastanawiać.

Mimowszystkomusiałprzyznać,żeporazpierwszyodlatjegodeterminacjanie-

co osłabła. Wiedział, że nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Pii, lęku, że poznał jej
przeszłość, wstydu i zażenowania. Owszem, miał ochotę naciskać, dowiedzieć się
czegoświęcej,czegoś,copozwoliłobymuzniszczyćjejojca,aleniemógłsięzdobyć
nato,byprzywołującwspomnieniaznówsprawićjejból.Chciałpomócjejotymza-
pomnieć.

Wiedział, że ona nigdy mu nie wybaczy, ale była mała szansa, by po spotkaniu

zZeusemjeszczekiedyśjązobaczył.ZamierzałwrócićdoNowegoJorkuizapewne
ożenićsięzcórkąGoldsmitha,żebyfirmaSantosDiamondsznówznalazłasięwrę-
kachAvô.Piabyłasilna.Byłanajsilniejsząkobietą,jakąznał.Zamknietenrozdział
wswoimżyciu,podniesiesięipójdziedalej,zapewneżałując,żewogólesięspotka-
li.

Zacisnąłmocniejręcenakierownicyiodetchnąłztrudem.Pianiezostaniezni-

czym.Merisibyłjakośmiornica,jegomackisięgaływszędzieiNikwątpił,bykiedy-
kolwiekudałomusiępoznaćwszystkiejegointeresy.Alejednobyłopewne:QVir-
tusmusiupaśćicałyświatmusisiędowiedzieć,żeZeusjestzbrodniarzem.Apotem
niech robi, co chce. Może przekaże Pii zarządzanie tym, co jeszcze mu zostanie.
Nik miał taką nadzieję. Nie chciał, by Pia musiała zaczynać od zera, nie po tym,
przezcomusiałaprzejśćwcześniej.

Teraz jeszcze bardziej pragnął spotkać tego człowieka. Q Virtus zaczynał już

trzeszczeć w szwach. Zanim dojadą do Paryża, większość członków zrezygnuje
zczłonkostwainigdyniewróci.Nikdałimwystarczacowielepowodówdowątpli-
wości. Uciekną, by ocalić reputację i interesy. Nie mógł się już doczekać, kiedy
spojrzyZeusowiwoczyipowiemu,żejegoklubifortunasąnakradziupadku.
Bardzo potrzebował tego spotkania. Żeby do niego doprowadzić, musiał jeszcze
trafićzPiądołóżka.Dlaczegonatęmyślpoczułsięnieswojo?Przecieżpragnęłago
taksamojakonjej.

Na horyzoncie ukazała się Barcelona. Zerknął z ukosa na swą kusicielkę. Dach

samochodubyłopuszczony.Włosymiałarozwiane,policzkizarumienione.Wyziębie-

background image

nieodbiłosięnaniejiwiększączęśćlotuprzespała,aletutaj,wciepłympowietrzu,
ztwarzązakrytąwielkimiokularamiprzeciwsłonecznymi,wyglądałabardzopięknie
imłodo.Zuniesionągłowąpatrzyłanadzieci,któremachałydonichzmostu.

–Wystarczycizabraćlaptop,telefoniochroniarzy,awyglądasznadwadzieścia

lat,querida–powiedział.

Piaobciłagłowęwjegostronę.
–Anailelatwyglądamztelefonemilaptopem?
–Poważnaiskrzywiona?Naconajmniejczterdzieści–zakpił.
– Uroczo. Myślałam, że zależy ci na tym, żeby trafić do mojego łóżka, a nie na

tym,żebymzepchnęłacięzdachu.

Odrzuciłgłowędotyłuiroześmiałsię.Niepamiętałjuż,kiedyporazostatniko-

biecieudałosięgorozśmieszyć.

– Więc jeśli nie chcesz, żebym myślał o tobie źle, to musisz mi powiedzieć, ile

maszlat.

–Czyniktcięnigdynienauczył,żekobietniepytasięowiek?
Wszystko przez to słońce. Zawsze kochał Barcelonę i cieszył się, że ma okazję

pokazaćtomiastoPii,któraprzyznała,żejeszczenigdytuniebyła.Zresztąitak
podejrzewał,żewpodróżachniewidziałanicpozasalamikonferencyjnymi.Słowa
samewypłyłymunausta.

– Owszem, moja matka. Płaciła mi, żebym mówił kolegom, że ma o dziesięć lat

mniej,niżnaprawdęmiała.Wolała,żebyludziemyśleli,żeurodziłamnie,będącna-
stolatką,niżżebyuważalijązastarą.Mamatwierdziła,żekażdymatylelat,naile
sięczuje.

Pomyślałzironią,żeSabrinaSantoszpewnościąpolubiłabyPię.
–Mówiszoniejwczasieprzeszłym.Straciłeśją?
Poczułnasobiejejuważnespojrzenie.
–Tak.Dawnotemu.Obydwojemoirodzicenieżyją.
Zacisnąłpalcenadźwignizmianybiegów.Skupiłsięnaprowadzeniuidrgnął,gdy

Piapowiodłapalcempojegopoliczku.

–Przykromi,Nik.Twojamatkamusiałabyćfantastycznąkobietą.Napewnobra-

kujeciichobojga.

Pragnienie zemsty znów wróciło. Z trudem wziął emocje pod kontrolę. Zapadło

pełnenapięciamilczenie.

–Cóż,jaczasemczujęsię,jakbymmiałastolat–powiedziaławkońcuPia.
–Aleniedzisiaj.
– Nie – przyznała cicho. – Dzisiaj nie. To niezwykłe miasto. – Uniosła dłonie do

góry,jakbychciałapoczućwiatrprzelatucypomiędzypalcami.–Jeślipowiemci,
ilemamlat,czyodpowieszmiszczerzenajednopytanie?

–Spróbuję.
–Dwadzieściaosiem.
Dios,byłabardzomłoda.Niespodziewałsiętego.Niechodziłooto,bywyglądała

nawięcej,tylkoodoświadczenieiwielkiciężarodpowiedzialności,jakinaniejspo-
czywał.Alezdrugiejstrony,wziąwszypoduwagęjejprzeszłość,zapewnemusiała
dorosnąćszybko.

–Awięc?–SplotładłonieiżołądekNikapodszedłdogardła.–Czykiedyśprowa-

background image

dziłeśjakieśinteresyzAntoniemMerisim,moimojcem?

–Osobiście?Nie.
–Nigdyniepójdęztobądołóżka,Nik.
Usłyszałwjejgłosiedeterminacjęiwiedział,żetoprzeztencholernyukład.Za-

czął rozumieć, że arogancja doprowadziła go do błędu. Był pewien, że potrafi ją
zdobyćwciągukilkugodzin,alepodtąseksownątwarząkryłasiębolesnawrażli-
wość.

–Możepoprostupowieszmi,dlaczegochceszsięznimspotkać,ajaspróbujęcię

umówić.Znajdęjakiśsposób.Przynajmniejtylemogęzrobićpotym,jak

– Po tym, jak ocaliłem twoje życie i przez wiele godzin trzymałem cię w ramio-

nach?

Zatrzymał się na światłach i dopiero wtedy na nią spojrzał. Patrzyła na ludzi na

chodniku,przyciskającwierzchdłonidoust.Oddałbymatekzajejmyśli.

–Niemożeszwniczympomócaniniczegonaprawić–powiedział,żałując,żenie

jestinaczej.–Niechcęotymrozmawiać,Pia.Anidzisiaj,anijutro.DopierowPary-
żu. Teraz jesteśmy tu tylko we dwoje. Dwa dni temu omal nie straciłaś życia
ichciałbymciprzypomnieć,jaktożyciemożewyglądać.Zapomnijoumowie,queri-
da
.Przeznastępnedwadni,dokibędziemywtymmieście,jesteśmyprzyjaciółmi.
Widzę w twoich oczach, że chcesz zobaczyć Barcelonę, więc ją zobaczysz. Bę-
dziesz jadła doskonałe katalońskie potrawy, cieszyła się słońcem, oglądała zabytki
idobrzesiębawiła.

Uświadomiłsobie,żenaprawdętegochce–znówchcesiępoczućjakmężczyzna,

którymaoboksiebiepięknąkobietęiżadnychtrosk.

–Cotakiego?–Spojrzałananiegocynicznieznadbrzeguokularów.–Wyczuwam

tujakiśspisek.

Zaśmiałsięipotrząsnąłgłową.
–Czymusiszbyćtakapodejrzliwa?
Niespuszczajączniegowzroku,ponurowyłausta.
–Niepójdęztobądołóżka,Nicandro.
Onrównieżspojrzałnaniąznadoprawekokularów.
–Możesztosobiepowtarzać,bonita.
Powtarzałatosobiejakmantrę.

Nikzachowywałsięjakdziecko,któredostałonowązabawkę.Ledwierzuciliwa-

lizki na podłogę jego luksusowego penthousu, wyciągnął ją na spacer przez zatło-
czoną La Ramblę. Szli przez średniowieczne uliczki i placyki starego miasta, za-
chwycającsiękażdąszalonąfasadąGaudiego.Uliceupstrzonebyłykafejkami.Pia
piła litrami waniliową latte, a Nik espresso. Zatrzymywali się, by posłuchać ulicz-
nychmuzyków,popatrzećnaartystówizachwycaćsiężywymipogami.

Piabawiłasiędoskonale.Zakochałasiępouszywtymchaotycznymczarucym

mieście,którebardzoprzypominałojejtowarzysza.Nikbyłdoskonałymprzewodni-
kiem.Nieustannieżartowałiwciążpokazywałjejnowerzeczy.Alenawidokzawar-
tościjejwalizkipopatrzyłnaniązniedowierzaniem.

–Czytyniemaszżadnychnormalnychubrań,Pia?Niczego,coniebyłobyczarne?
–Wczarnymwyglądamszczuplej–odpowiedziałapospiesznie,aleniebyłatowła-

background image

ściwaodpowiedź.

–Tonajwiększabzdura,jakąsłyszałemwżyciu.Niechcę,żebyśwyglądałaszczu-

plej.Chcęzobaczyćtwojąpięknąfigurępodkreślonąkolorem.

Zastanawiałasięnadtym,opartaofontannęnajednymzplaców.Nogimiałajuż

pokrytepęcherzami.Niktymczasemzfrustracjąwymachiwałrękami.

–Zdejmijtebuty,querida.Mówiępoważnie.Popatrztylkonaswojestopy.
Przyklęknąłprzedniązwdziękiemizsunąłbutyzjejstóp.Piazmarszczyłabrwi.

Byłachybajakaśbajkaobutach?

–Cotyrobisz?
–Udajęksięcia.
–Książęchybazakładałbuty,aniezdejmował?
–Tonieistotne–uśmiechnąłsiędoniejpromiennie.Przesunąłokularynaczubek

głowyinacisnąłkciukiempodeszwęjejstopy.

–Och,cudownie–westchnęła.–Róbtakjeszcze.Mocniej,proszę,mocniej.
Przymknęła oczy i odrzuciła głowę do tyłu. Wszystkie myśli uleciały jej z głowy.

Dotychczasjeszczeniktnie masowałjejstóp.Jego dużedłoniedelikatnieuciskały
podeszwę.Wyprężyłasięcałajakkotka.

–Musimyiść–powiedziałwkońcu.
–Mamiśćboso?
–Wskoczminaplecy.Pójdziemydotegosklepunarogu.Kupięcinowebutyija-

kieśnormalneubrania.

– Dziękuję ci bardzo, ale mogę sobie sama kupić ubrania. A poza tym nie ma

mowy,żebyśmniewniósłnabaranadoeleganckiegobutiku.Jakbytowyglądało?–
zapytałazoburzeniem.

Popatrzyłnanią,jakbyzupełniezwariowała.
– A kogo to obchodzi? Inaczej pokaleczysz sobie stopy. A tych butów już nigdy

więcejniezałożysz.–Wskazałnaniepogardliwymgestemiprzykucnąłprzednią.–
Wskakuj.

Piaprzełknęłaiszerokootworzyłaoczy.
–Samaniewierzę,żetorobię–mrukła.Podciągnęłaspódnicęirozejrzałasię

ostrożnie.–Jestembardzociężka.Nadweżyszsobieplecy.

–Napewnonieważyszwięcejniżsiedemdziesiątkilo.Wskakuj.
–Samsięotoprosiłeś.–Oparładłonienajegoramionachiniezgrabniewtoczyła

musięnaplecy.Nikprzytrzymałjąbezwysiłkuiwyprostowałsię.

–Tomisiępodoba–stwierdziłzzadowoleniem.
Zażenowana, ukryła twarz na jego karku. To było zupełnie surrealistyczne, ale

jeszcze dziwniejsze było to, że po chwili skrępowanie miło i zachciało jej się
śmiać.Przechodniepozdrawialiich,uśmiechającsięszeroko,jakbybyliparązako-
chanychnastolatków.

–Dobrzecitam?–zapytałNik.
–Bosko–odrzekłalekko.
ZamruczałzzadowoleniemiPiazdałasobiesprawę,żejejopórzaczynasiępo-

wolikruszyć.Cobysięwłaściwiestało,gdybymusiępoddałaigdybypozwoliłamu
się spotkać z Zeusem, czyli z nią? Gdyby zawierzyła mu nie tylko swoje ciało, ale
równieżtożsamośćiżycie?Niemyślałaostałymzwiązku,niebyłaażtaknaiwna.

background image

Poupokorzeniu,jakieściągnąłnaniąEthan,nieinteresowałajejżadnagra,wktó-
rejstawkąmogłobyćjejserce.Alejednanocwjegołóżku?

CzywartobyłobypostawićnaszalęwszystkozajednąnoczNicandremCarval-

ho? Chyba nie. Ta przelotna przyjemność mogła ją kosztować utratę Q Virtus. Te
staredinozaurywklubiezjadłybyjążywcem,gdybysiędowiedziały,żeichświatem
rządzi kobieta. Po wielu latach starań dopiero niedawno udało jej się wprowadzić
doklubukilkakobietiwiedziała,żeprędzejosiwieje,niżzastosujetamstandardy
odpowiedniedodwudziestegopierwszegowieku.AlemożeNikzgodziłbysięzacho-
waćtajemnicę.Dowiedziałsięprzecieżojejprzeszłościiobiecał,żenikomutego
niezdradzi.Możemogłabymuzaufać?

Tenwewnętrznyspórnieustannierozbrzmiewałwjejgłowie.Zbytwielewątpli-

wości,zbytwielkieryzyko,szczególniezważywszynakłopotyzErosem.Pogrążona
w myślach, nie zauważyła, kiedy dotarli do sklepu. Nik zatrzymał się przed szy
wystawową.Piaporuszyłasięniespokojnie.

–Możeszmniejużpostawić.–Niemającpocia,dlaczegotorobi,pochyliłagło-

węipocałowałagozauchem.–Dziękujęzapodwózkę.

Ostrożniepostawiłjąnakamiennymchodniku,poczymobjąłjejtwarziucałował

usta.

–Proszębardzo,bonita.
Uwaga wszystkich ekspedientek natychmiast skupiła się na Niku. Nie potrafiły

oderwaćodniegooczuiPiawcaleichzatoniewiniła.PopółgodzinieNikwysłałją
doprzymierzalnizestertąubrań.Zdjęłasztywny,dopasowanykostiumipoczułasię
dziwniewolna,jakbysięwłaśniepozbyłażelaznejzbroi.Popatrzyłanastertę,oszo-
łomionainiepewna,odczegozacząć.Usłyszałacichygwizdiodsułaniecokota-
rę.

Nikstałnajednejnodze,adrugąpodbijałwpowietrzuczerwono-niebieskąfutbo-

lówkę.Stocynaprzeciwkoniegokilkuletnichłopiecniespuszczałzniegowzroku.
Przez dłuższą chwilę przytrzymał piłkę na czubku buta i znów zaczął ją podbijać.
Wkońcukopnąłjątak,żefutbolówkazatrzymałasięnajegokarku.Terazjużwszy-
scywsklepiewpatrywalisięwniego.Zręczniepodbiłpiłkęgłowąipowtórzyłcały
manewrjeszczekilkakrotnie.Zachwyconychłopieczacząłmubićbrawo.

Piarównieżuśmiechałasięszeroko,myśląc,żebyłbydoskonałymojcem.Wdzie-

ciństwieniezaznałaharmoniianiporządku,toteżkontrolowanyświatAntoniaMe-
risiegopociągałjątakbardzo,żezrobiłabywszystko,bywnimpozostać.Itaksię
stało,alezperspektywydostrzegała,żeprzeszłazanarchiiichaosudodespotyzmu
ityranii.ZdrugiejstronyNikwfascynucysposóbłączyłchaoszkontrolą.Wjed-
nej chwili władczo wydawał polecenia, w drugiej uśmiechał się przewrotnie i sek-
sownie.Jakoojciecbyłbystanowczywtedy,kiedytrzeba,alezpewnościąrównież
potrafiłbysięwspinaćnadrzewarazemzdziećmiczyskakaćznimidojeziora.Pia
pozazdrościłakobiecie,którabędziekiedyśdzieliłaznimżycie.

Naraz rozległ się potężny łoskot. Futbolówka strąciła potwornie drogi wazon

zpółki.Nikskrzywiłsięimocnozacisnąłoczy.Chłopiecparsknąłśmiechem,aPia
przyłożyła dłoń do ust, żeby stłumić chichot. W końcu Nik wzruszył ramionami
izkrzywymuśmiechemprzeprosiłpersonel.Pianiemiałapocia,dlaczegotozro-
bił.Ekspedientkiodpierwszejchwilibyłynimzauroczoneiniemiałybynicprzeciw-

background image

kotemu,nawetgdybyzniszczyłcałewyposażeniebutiku.Apozatymmógłsobieku-
pićpięćdziesiąttakichsklepów.

Odrzuciłakilkaubrań,wktórychniepokazałabysięnikomuzażadnepieniądze,

i zostawiła na kupce białą bawełnianą koszulkę, parę dżinsów, luźny blezer i mię-
ciutkiezamszowebuty,apotempodwpływemimpulsuwyciągnęławszystkieszpilki
z włosów, zastanawiając się, czy spodoba się Nikowi z rozpuszczonymi włosami.
Nawetgdybyłachora,pozostawałyupięte,więcnigdyichjeszczeniewidziałipew-
nieniewiedział,żesątakiedługie.Alemożenawettegoniezauważy.

Tłumiącwątpliwości,odsułazasłonkęiwyszła.Nikijegowspólnikwprzestęp-

stwiesiedzielinapodłodzeoparciościanęirozmawialionajwiększychpiłkarzach
wszechczasów.Piaodchrząkła.

–Jesteściegrzeczni,chłopcy?
Dwietwarzepodniosłysięwjejstronęiwdwóchparachoczubłysnąłnieskrywa-

nypodziw.

–Jakaładna!Totwojadziewczyna?
TerazPiazarumieniłasię.Nikprzezdłuższąchwilępatrzyłnanią,mrugającpo-

wiekami.

–Bardzobymchciał,żebybyłamojądziewczyną.Myślisz,żepowinnaniązostać?

–zwróciłsiędochłopaka.

–Jasne.Jesteśfajny.
Nikaroganckoskinąłgłową.
–Jateżtakuważam.
Piaprzewróciłaoczami.
–Noicomyślisz?–zapytała,wysuwającjednobiodrodoprzodu.
Nikobszedłjądokoła.
–Myślę,żewyglądaszniedorzeczniemłodo,uroczoiswobodnie.Jesteśnajpięk-

niejsząkobietą,jakąwidziałem.

–Och–wykała.
–Zaniewiłaś?Czyżbynadszedłkoniecświata?
–Czasamimamochotękopnąćcięwkostkę.
–Twojapupadoskonalewyglądawtychdżinsach.–Przeszyłjądreszcz,gdyNik

ujął w palce pasmo jej włosów. – I wreszcie rozpuściłaś te wspaniałe włosy. Dios,
Pia,cotyzemnąrobisz?

Okrążyłjąiznówstanąłprzedniązprzewrotnymuśmiechem.
–Gdziesięnauczyłeśtakgraćwfutbol?–zapytałaszybko.–Mógłbyśbyćzawo-

dowympiłkarzem.

Jegotwarzzmieniłasięwjednejchwili,jakbyktośodciąłmuprądiwygasiłświa-

tła.Woczachbłysnęłocierpienie.

–Cojatakiegopowiedziałam?–zdumiałasię.
Jegorysyściągnęłysię,zarazjednaktwarzznówzłagodniała.
–Byłemkiedyśzawodowympiłkarzem.Dawnotemu.
–Icosiępotemstało?–zapytałałagodnie.
Nikodwróciłsiędoniejplecamiipodszedłdokasy.
–Kłopotyzezdrowiem.Chodź.
Chciałausłyszećcoświęcej,aleintuicjapodszepłajej,żetentemattopuszka

background image

Pandory.Pomyślałajednak,żeutratamarzeńmusiałabyćdlaniegookropnymprze-
życiem.Widziałaradość,jakąsprawiłomupopisywaniesięprzedchłopcem.

Nikzapłaciłrachunekikazałdostarczyćzakupydoswojegopenthousuwhotelu.

Porazpierwszywżyciuktośkupiłjejprezent,aletendzieńbyłtakniezwykły,że
niezamierzałasięznimkłócić.Miaławrażenie,żepaczekjestzbytwiele,aleonic
niepytała,zaabsorbowanamyślamiojegozrujnowanychmarzeniach.

WyszlizesklepuiNikwziąłjązarękę.Unikałategoprzezcałydzień,aleteraz

odniosła wrażenie, że to on szuka pociechy. Dopiero na alei ocienionej drzewami
jegojowialnynastrójpowrócił.

–Terazmożemyiśćwmiasto–powiedział.–Nakolacjęidojakiegośklubu.To

naszapierwszarandka.

Piapotknęłasięzwrażenia.
–Randka?Czyprzyjacielechodząnarandki?
Podtrzymałjąiznaczącouniósłbrwi.
– Przyjaciele, którzy przez cały czas marzą tylko o tym, żeby zerwać z siebie

ubrania?

–Niktznikogoniebędziezrywałżadnychubrań!–oburzyłasię.
Popatrzyłnaniązagadkowo.
–Możesztosobiepowtarzać,querida.

background image

ROZDZIAŁDZIEWIĄTY

Zapadał różowy zmierzch. Powietrze przesycone było morską solą. Pia ucichła

i na jej czole pojawiła się zmarszczka. Nik zastanawiał się, czy to dlatego, że na-
zwałichkolacjęrandką.

Wciążtrzymającjązarękę,wprowadziłjądonajlepszegobarutapaswmieście.

Barbyłniewielkiitrudnogobyłodostrzeczzewnątrz,jednakprzyciągałtłummiej-
scowych.

–Nicandro!Dawnocięniewidziałem,amigo.
NikuśmiechnąłsięszerokonawidokTuliaBarrosa,najlepszegoszefakuchnina

świecie.Tuliobyłniski,ciemnyimiałostryjęzyk.

–Zbytdługo,przyjacielu.Cieszęsię,żenicsiętuniezmieniło.
Największąścianępokrywałomalowidłowpastelowychbarwachprzedstawiace

nagiekobiety,pozostałetrzyścianybyłyznietynkowanejcegły.Nadciężkimistoła-
mi i ławami z ciemnego drewna roznosił się zapach jedzenia. Nik bardzo lubił to
miejsce.PrzypominałomuBrazylię,gdzieniebyłoddługichdwunastulat.

Tuliopoprowadziłichdoniedużegostolikawkącie.
–Usiądźcie.Przyniosęsangrięinajlepszedaniadnia.
Usiedlipodkątemprostymdosiebie.Nikmiałdoskonaływidoknapięknątwarz

Piirozświetlonąciepłymblaskiem.Tuliopostawiłprzednimiwysokiekieliszkizsan-
grią, którą Pia piła przez słomkę, a potem nadeszły kremowe krążki kałamarnicy,
ziemniakizczosnkiem,kiełbaskiitigres,czylipysznefaszerowanemałże.

–Ilumiałaśkochanków?–zapytałnagleNikiznapięciemczekałnaodpowiedź,

przekonującsiebie,żetoniezazdrośćprzezniegoprzemawia.

PiazakrztusiłasięmałżemiNikmusiałuderzyćjąwplecy.
–Próbujeszmniezabić!Tonietwojasprawa.
Pieszczotliwiepogładziłjąpokarkuiszepnąłdoucha:
–Toznaczy,żeżadnego.Czyjesteśdziewicą,bonita?
–Nie!–Połowaklientówrestauracjiobciłagłowywichstronę.PodstołemPia

uderzyłagopięściąwudoiszepłazezłością:–Nalitośćboską,czysłyszałeśkie-
dyśodwudziestoośmioletniejdziewicy?Miałamkochanków.

–Dobrychczytakichsobie?
Potrząsnęłagłową,patrzącnaniegooczamiwielkimijakspodki.
–Czyzawszemówiszgłośnowszystko,cotylkoprzyjdziecinamyśl?
–Toznaczy,żetakichsobie.Adlaczego?–Pomyślał,żezapewnechodziłoojejpo-

trzebękontroli.–Nigdyniedoświadczyszfantastycznego,kosmicznegoseksu,do-
kinieprzestanieszsiękontrolować,aletyzawszemusiszwszystkokontrolować.
Gdybyśprzestała,poczułabyśowielewiększąprzyjemność.TakjakwNorwegii.

Poczerwieniałajakburakijejoczyprzybrałyciemnofioletowykolor.
–Maszbardzowysokiemniemanieosobie.Japoprostuniejestemstworzonado

seksu.Niewidzęwtymnicszczególniepodniecacego.

background image

Nikprzestałsiędziwić,żeopierałamusiętakdługo.
–Todziwne,alewydajeszsięzupełnieniewinna.Potrzebujeszedukacji,Pia.
–Izapewneuważasz,żetotyjesteśwłaściwymmężczyzną,tak?Twoimobywa-

telskimobowiązkiemjestdoprowadzenieOlympiiMerisidoorgazmu?

– Ach, querida, obiecuję ci, że to nie będzie tylko jeden orgazm. – Nik pochylił

głowę i musnął ustami jej ucho. – Zanim z tobą skończę, nie będziesz wiedziała,
gdziejestdół,agdziegóra.

–Wydajemisię,Nicandro,żezbytwieleczasuspędzaszwtowarzystwiepochleb-

ców.Naprawdęniepowinieneświerzyćwewszystko,cokobietycimówią.Pienią-
dzesąnajlepszymafrodyzjakiem.Dlapieniędzymożnapowiedziećwielekłamstw.

W głowie Nika zaświeciła się żarówka. Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć

wyrazujejtwarzy.Wyprostowałsięipowiedziałpowoli:

–Pozwól,żezgadnę.Ktośkiedyśzłamałciserce.Mężczyźnialbobojąsięciebie,

albochodziimopieniądzetwojegoojca.Zgadzasię?

Jejoczyznówpociemniały.
–Możnatakpowiedzieć –odrzekłatwardym,zimnym tonem,jakiegonie słyszał

jużodkilkudniimiałnadzieję,żenieusłyszynigdywięcej.Terazniecolepiejrozu-
miałjejchłód.Ktosięsparzyłnagocym,tennazimnedmucha.

–Cosięzdarzyło,Pia?–zapytałłagodnie.Wiedział,żeniepowiniennaciskać,ale

niepotrafiłsiępowstrzymać.Niepodobałamusięmyśl,żejakiśmężczyznawyrzą-
dziłjejkrzywdę.

Jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiała, zaczęła wygładzać palcem

zmarszczkę między brwiami. W końcu chyba podła decyzję. Podniosła gło
ispojrzałamuprostowoczy.

–Przestałamsiękontrolowaćtylkonachwilę.Wierzyłamwewszystkiekłamstwa,

któremiopowiadał,zaczęłammuufać,apotemktóregoświeczoruusłyszałam,jak
opowiadałznajomym,żesypiazcórkąZeusa,bochcesiędostaćdoQVirtus.Mó-
wił,żetołatwe,żemógłbywziąćślubnastępnegodniaimiećcałyświatustóp.

Nikpoczuł,żezbieramusięnamdłości.Nicdziwnego,żeopierałasięprzyciąga-

niumiędzynimi.Zostaławykorzystana,aterazonrównieżjąwykorzystywał,żeby
dotrzećdojejojca.

– A wiesz, co wtedy powiedział mi ojciec? – ciągnęła. – „Nie ufaj żadnemu męż-

czyźnie,Olympio.Wszyscysąwyrachowani.Jeślichcesz,żebyludzietraktowalicię
poważnie,toprzestańsięzachowywaćjakprostytutka”.

W głowie Nika rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Nie mógł tego słuchać i nie

miałotonicwspólnegozżadnąumową.

–Pia,niestajeszsięrozpustnicąprzezto,żelubiszseksicieszyszsiębliskością

mężczyzny.Jestwtobietakwielepiękna,którezmarniejeiuschnie,jeśliniepozwo-
liszmuwydostaćsięnazewnątrz.Sekspozwalanamczuć,żeżyjemy.Niemasię
czegowstydzić.

Jejustazadrgały.
–Mówisztojakoczłowiek,którychcemniezabraćdołóżka,żebywygraćspotka-

niezZeusem,czyjakoprzyjaciel?–zapytaładrwiąco.

– Jako przyjaciel. Słowo honoru. – O dziwo, była to prawda. – Zapomnij, kim je-

stemidlaczegosiętuznaleźliśmy.Cieszmysięwzajemnymtowarzystwemidobrym

background image

jedzeniem.Iniepozwól,żebyprzeszłedoświadczeniazmusiłyciędosamotnegoży-
cia.Czytobyłtwójostatnikochanek?

– Tak – powiedziała cicho, rozglądając się po sali i patrząc z żalem na siedzące

przystolikachpary.

Nikprzełknął,wziąłjązarękęimocnouścisnął.
–Odsuwaniesięodludzi,odmawianiesobieuczućidotykunieczynicięmocniej-

szą.Przeciwnie,osłabiacię,borobisztozlęku.

Ściągnęłabrwi,jakbychciaładokładnieprzeanalizowaćto,copowiedział.
–Jesteśpiękną,zmysłowąkobietąiniepowinnaśbyćsama.Jestwtobiezbytwie-

leognia.Bezwzględunato,cosięzdarzymiędzynami,obiecaj,żebędzieszotym
pamiętaćispróbujeszjeszczeraz.Niewszyscymężczyźnisąnieuczciwymikłamca-
mi i obłudnikami. – Chciał powiedzieć: ja taki nie jestem, ale to byłoby oczywiste
kłamstwo, przynajmniej z jej punktu widzenia. Ironia sytuacji polegała na tym, że
niemógłbyćszczeryzkobietą,którejpragnąłnajbardziej.

Opadłnaoparciekrzesłaiprzymknąłoczy,niepewny,czypotrafiprzeprowadzić

swójplan.Możeistniałjakiśinnysposób,bydostaćsiędoZeusa?Ajeślinie?Byłjuż
takblisko.Powielulatachprzygotowańjużtylkodnidzieliłygoodspotkaniazmęż-
czyzną,któryodebrałmurodzicówizrujnowałcałeżycie.

Dlaczegoczułsiętakrozdarty?Dlaczegotakbardzojejpragnął?Dlaczegoprzez

chwilęgotówbyłprzedłożyćjejszczęścienadwłasne?Przypomniałymusięobsesje
ojca,aleodsunąłodsiebietęmyśl.Docholery,dlaczegowszystkoszłonietak?

SiedziaławpenthousieNikaprzedwłączonymlaptopemipatrzyłanazapadacy

za oknem zmrok. Niebo rozbłysło milionem gwiazd, złoty blask księżyca oświetlał
kipiąceżyciemmiasto.

Nikodsunąłsięodniej.Poczułatopoprzedniegowieczoruwrestauracji.Dostrze-

gałajegopełnenapięciaspojrzenia,aleprzezcałyczaszachowywałsięjakdżentel-
men. Spodziewała się, że odwoła zapowiedzianą na przedpołudnie wycieczkę do
muzeumPicassa,aleniezrobiłtego.Ategowieczoru,ostatniegowieczoruwBar-
celonie,miałjązabraćdoswojegoklubusambywstarejczęścimiasta.Gdybyktoś
jejpowiedziałprzedmiesiącem,żebędzieodliczałaminutydospotkaniajakzako-
chanauczennica,uznałaby,żezwariował.Aletakwłaśniebyło.

Rozległsięsygnałnadchodzącegomejla.Przebiegławzrokiemtreść.
„Żadnychwiadomości.Nicniewskazujenato,żeCarvalhojestodpowiedzialnyza

zamętwQV.Zdajesię,żejestczysty.Ranobędęwiedziałwięcej.

Uważajnasiebie.
J.”.
Jednocześnie usłyszała dźwięk otwieranej windy. Nik, który wyszedł pobiegać,

stanąłwdrzwiach.Włosymiałwilgotne,poczolespływałmupot.Popatrzyłnanią
przelotnie.

–Znówpracujesz,querida?
–Jakieśproblemywklubie.–Popatrzyłananiegouważnie,alenawetniemrugnął

powieką.

– Niech twój ojciec się tym zajmie. Za dwadzieścia minut wychodzimy. Muszę

wziąćprysznic.

background image

Zauważyła,żewpatrujesięwcośponadjejramieniem.
–Nik,czywszystkowporządku?
Powoliskupiłwzroknajejtwarzy.Przezchwilęmiaławrażenie,żechcejejpowie-

dziećcośważnegoipoczułasiętak,jakbystałanadprzepaścią.Nikjednaktylko
westchnąłiposzedłdołazienki.

–Natwoimłóżkuleżypaczka.Otwórzją–powiedziałzzadrzwi.
Zerwała się z miejsca, podniecona jak dziecko w dzień Bożego Narodzenia. Na

wielkimłóżkuzbaldachimemleżałopudełkozekskluzywnegobutiku.Prezent.Nik
kupiłjejprezent.Mężczyzna,któregoobserwowałazdaleka,któryocaliłjejżycie
iktórypragnąłjejjakniktinny.Poczułauniesienie.

Nerwowoodrzuciłapokrywkęidooczunapłyłyjejłzy.Naczarnejbibułceleża-

ła czerwona sukienka z dużym dekoltem i marszczoną szyfonową spódnicą. Ona
samanigdyniekupiłabysobietakiejsukienki,alegdysięwniąprzebrałaipoczuła
naskórzedotykjedwabiuiszyfonu,porazpierwszywżyciupoczułasięjakmilion
dolarów. To było dziwne. Mogła sobie kupić milion takich sukienek, ale nigdy nie
miałanatoochoty,nieczułatakiejpotrzeby.Jednaktasukienkabyładlaniejwarta
więcejniżwszystkiepieniądze,bobyłtoprezentzeszczeregosercaodmężczyzny,
którysięoniątroszczył.

Musiała w końcu przyznać przed sobą, że on również nie jest jej obojętny. Pra-

gnęłago,jeszczezanimspotkalisiętwarząwtwarz.Tylkoczywystarczyjejodwagi
isiły,bymusiępoddać,obdarzyćgoswoimciałemipokazaćprawdziwąsiebie?

Nałożyłaczerwonebutynawysokimobcasie,któredołączonebyłydoprezentu,

zerkła w lustro i zrozumiała, czego tu brakuje. Sięgnęła po pudełko z biżuterią
i wyła brylantowy naszyjnik. Przypomniała sobie dzień, gdy ojciec podarował jej
tenklejnot.Niepocałowałjejwpoliczekaniniemówiłomiłości,alewiedziała,że
naswójsposóbonteżsięoniątroszczyłitojejwystarczało.

ZarazjednakprzypomniałasobiepełnenienawiścispojrzenieNika,gdyzobaczył

jąwtymnaszyjnikuwZanzibarze.Poczuławówczasprawdziwylęk.Zerkłateraz
ukradkiemnadrzwi,sprawdzając,czywyszedłjużspodprysznica,apotemszybko
schowała brylanty i zamknęła pudełko. Może Nik miał jakieś przedy związane
zczarnymiklejnotami?Wolałanieryzykować.

Wyszładoholuistaławotwartychdrzwiachjegoapartamentu.Pochwiliwy-

szedłzłazienkiwycierającsięręcznikiem.

–Czykupiłeśtęsukienkęprzedtym,czypotym,jakzrujnowałeśbutik?–zapyta-

ła.

–Zanimrozbiłemtęwazęzadwatysiąceeuro?Tak.Podobacisię?
–Bardzo,Nik.Dziękuję.
–Proszę.–Skinąłgłową.
Niepotrafiłaoderwaćodniegooczu.Nikznieruchomiałiodwróciłspojrzenie.
–Musiszterazstądwyjść.
–Ajeśliniechcę?
Oderwałgłowęodścianyizazgrzytałzębami.
–Niepójdęztobądołóżka,Pia.
Dopieroterazzrozumiała.Niechciał,żebypoczułasięwykorzystana.Niechciał

rozmyślniejejzranić.

background image

–Możesztosobiepowtarzać,querido–zaśmiałasię.

–Zmieniłemzdanie.
Piaoderwaławzrokodoknasamochodu,zaktórymprzesuwałasięmajestatyczna

katedrazgotyckąfasadąpełnągargulcówikamiennychkoronek.Nik,wgranato-
wymgarniturze,znieporządnymiczarnymiwłosamiiwkoszulirozpiętejpodszyją,
wyglądałjakzbuntowanyksiążę.

–Najakitemat?–zapytała,starającsiępanowaćnadgłosem.
–Jeszczenigdyniebyłaśpiękniejszaniżteraz.
–Mówisztozakażdymrazem,kiedysięprzebieram.
Jedenkącikjegoustpodrowałdogóry.
–Toprzywilejmężczyzn,querida.Zatańczyszzemnądzisiaj?
Zauważyła,żewjegogłosiepojawiłosięwahanie,jakbyonrównieżprzeżywałja-

kiśwewnętrznykonflikt.

–Chętnie,aleostrzegamcię,żenieumiemtańczyć.
– Nauczę cię samby w pięć minut. Albo rumby. Nie trać wiary. Twoje ciało jest

stworzonedotańca.

Piaporuszyłasięniespokojnie.
–Tenklub,doktóregojedziemy,należydociebie?
–Tak.Barcelonatojednozmoichulubionychmiastnacałymświecie.Jedenzmo-

ich przyjaciół narzekał, że brakuje tu dobrych klubów tanecznych, musiałem więc
otworzyćklubspecjalniedlaniego.NazywasięUnaPassionHermosa,czylipiękna
namiętność.

Samochódzatrzymałsięprzedklubem.Naczerwonymdywaniestaładługakolej-

kachętnychdowejścia.

–Dobranazwa.Czyprzychodzitudużocelebrytów?
–Przeważnietak.Zależy,ktoakuratjestwmieście.
Wysiadłiwyciągnąłdoniejrękę.Popatrzyłananiąnieruchomo,próbujączapano-

waćnadżołądkiem,którywywijałfikołki.

–Pia?
Wzięłagłębokioddechiposzłazanimpośródbłyskówfleszy,odruchowoschylając

głowęimyślącotym,żeludziebędąsięzastanawiać,kimjest.InaczejniżNik,Pia
wolałapozostawaćzakulisamiinieprzywykładopopularności.

–Nik–szepłazezłością.–Możetoniebyłtakidobrypomysł.Ludziebędąsię

zastanawiać,zkimtuprzyszedłeś.

Obojętniewzruszyłramionami.
–Tylkopersonelmnietuznaibardzodobrzeimpłacę,żebynieplotkowali.Przy-

wyklidoznanychosób.Wątpię,czyktokolwiekbędziesięnamprzyglądał.

Mocnowziąłjązarękęipociągnąłzasobądoprywatnegostolikanapodwyższe-

niu. Usiadła na ławce obciągniętej aksamitem i poczuła, że brazylijska samba za-
czynajejpulsowaćwekrwi.

–Copijesz?–zapytałNik,pochylającsięwjejstronę.
–Tywybieraj.Jadzisiajniebędępodejmowaćżadnychdecyzji.Chcęsięskupićna

tym,coczuję.–Ogarłojąwrażenieodrealnienia,jakbyjejciałozaczęłowreszcie
braćgóręnadanalitycznymumysłem.

background image

Przyniesionoimkoktajlewlampkachdoszampana.Piaupiładużyłykipoczułasię

tak,jakbywjejgłowiewybuchłabomba.

–Jakietomocne!Omalniewypaliłomigardła.
–Dlamocnejdamy–uśmiechnąłsięNik.–Tomieszankadżinu,szampana,soku

cytrynowegoicukru.

Patrzyłanajegotwarz,potarganeciemnewłosy,światłaprzemykaceposkórze,

brązową szyję. Parkiet zatłoczony był tancerzami tańczącymi sambę. Wszystkie
parywyglądałynakochanków.Piazaczęłazwracaćuwagęnaniuanseichzachowa-
nia.Mężczyźniwsuwalikosmyki włosówzauszydziewcząt, całowalijew policzki
albo czubek nosa, wtulali twarze w ich szyje. Bardzo chciała zatańczyć tak z Ni-
kiem.

–Jesteśgotowazatańczyć?–zapytał,jakbyczytałwjejmyślach.
–Terazalbonigdy–odrzekłapoważnie.
Wyszlinaparkiet.ZanimPiazdążyłasięzastanowić,jakmastanąćicorobić,Nik

przejąłnadniąkontrolę.Objąłjawpół,przyciągnąłdosiebieimocnoująłjejpra
dłońwswoją.Popatrzyłamuwoczyiujrzaławnichtęsknotępodobnądowłasnej.

–Właśnietak,querida.Rozluźnijsię.Oddajmikontrolę.
Zdawałojejsię,żerozmawiająnietylkootańcu.
–Poczujtenrytmwekrwi.Pozwól,żebymuzykadyktowałaciruchy.
Jego głos działał na nią jak narkotyk. Pozwoliła mu się prowadzić pośród tłumu

rozkołysanychciał.Pochwilipoczuła,żetańczy.Nikobejmowałją,kołysałiobra-
cał. Jeszcze nigdy nie czuła się tak mocno połączona z drugim człowiekiem. Nik
przezcałyczaspatrzyłnaniąmrocznie.Tojaktanieczdiabłem,pomyślała.Każdy
jegoruchbyłzmysłowymzaproszeniem,niebezpiecznąobietnicą.

Ich ciała od pasa w górę stopiły się ze sobą. Prawie przestali się poruszać. Pia

oparłapoliczekojegopoliczekiodjegozapachuzakręciłojejsięwgłowie.Wna-
stępnejchwiliwspięłasięnapalceipocałowałagowusta.Zawahałsię,alewsunął
dłoniewjejwłosyiprzycisnąłjądosiebiejeszczemocniej.Czułajegodotykwca-
łymciele.Nikmiałrację.Chodziłookontrolę.Nielubiłaoddawaćkontroli,bałasię,
żezostaniezraniona,aleterazzrozumiała,żepoddającsięNikowi,otrzymujewza-
mianowielewięcej–pewność,żeto,comożemudać,mawartość.Żeonasama
mawartość.

–Chcęcię,Nik–szepła,gdymusnąłustamijejpoliczek.Biceodniegogoco

rozproszyłoresztkijejwątpliwości.–Zabierzmniezpowrotemdohotelu.

Najegotwarzyodbiłasięcałagamasprzecznychemocji,odostrożnościpopod-

niecenie. Pia z drżeniem serca patrzyła na jego wewnętrzną walkę. I w końcu jej
serceuśmiechłosięszeroko.

background image

ROZDZIAŁDZIESIĄTY

Ktobypomyślał,żeNicandroCarvalhototakipieszczoch?
Pia uśmiechła się, przypominając sobie, jak pożał za nią po łóżku niczym

zdalniesterowanypocisk,wjednejchwiliintensywnyidominucy,wnastępnejswo-
bodnyilekkomyślnieswawolny.Łaskotałją,prowokującsalwyśmiechu,alboprze-
kładałjąprzezkolano,mówiącoburzacerzeczy.Niemiaładotychczaspocia,że
możnasiękochaćnatakwielesposobów,alemożetakbyłotylkoznim.

Podniecenie wciąż krążyło w jej żyłach, choć wyczuwała już nadciągacy mrok,

którytłumiłeuforięigasiłradość.Nadszedłczaspowrotudoprawdziwegoświata
idopracy.MusiałaodsłonićsięprzedNikiemipowiedziećmu,kimjest.

Wysułasięzjegoramioniwyszłazłóżka,krzywiącsięlekko.Całabyłaobola-

ła.Nakazywałasobiepatrzećwprzódzamiastoglądaćsięzasiebie,aleniepotrafi-
ła się powstrzymać przed ostatnim spojrzeniem na pomięte prześcieradła. Z cięż-
kim sercem nałożyła szlafrok i poszła do kuchni przyrządzić pierwszą tego dnia
kawę.

Wdziesięćminutpóźniejsiedziałazfiliżankąwrękuprzedlaptopemotwartymna

notowaniachgiełdy.AkcjeErosaznówspadły.Poczułaskurczwżołądkuiprzerzuci-
łakilkastron,bysprawdzićMerpię.Tutajniedziałosięniczłego,zatemklikałada-
lej. Naraz jej palce znieruchomiały na klawiszach. Wróciła do strony, która przed
chwiląmignęłanaekranie.Byłapewna,żedostrzegłatamnazwiskoNika.

„Notowania Goldsmith rosną po ujawnieniu planów fuzji poprzez małżeństwo

zpotentatemnieruchomościNicandremCarvalho”.

Co?
Szybko przeskakiwała od jednej strony do drugiej, przepełniona lękiem, że za-

miastzerwaćsiędolotuwnowy,nieznanyświat,rzuciłasięnałebnaszyjęzkra-
dziurwiskabezżadnejasekuracji.WkońcutrafiłanastronytowarzyskieNowe-
goJorkuizgardłemtakściśniętym,żeniemogłaoddychać,przeczytała:

„Carvalho widziany w Barcelonie z tajemniczą blondynką. Córka właściciela

GoldsmithwymykasięwprzebraniuzFortunaHouse.Czyukrywałzy?”

„Miliarder Nicandro Carvalho pojawił się w swoim nocnym klubie w Barcelonie

znowądziewczynąuboku.Kimonajest?”

–OmójBoże–westchnęłaPia,podnoszącdłońdoust.Przezłzyniewyraźniewi-

działaokropnezdjęcieichdwojgawklubie.Natymzdjęciuwyglądałajakwłóczęga,
jakdziwka,zajakązawszeuważałjąojciec.Adziewczyna,ta,którąNikrzekomo
miał poślubić, wydawała się szczerze zrozpaczona w tłumie medialnych hien. Pia
pomyślała,żepowinnabyćimwszystkimwdzięcznazato,żeotworzylijejoczyna
prawdę. Czy niczego się dotychczas w życiu nie nauczyła? Nadawała się tylko do
tego,byjąwykorzystywać,idoniczegoinnego.

Zatrzasnęłapokrywęlaptopa,odepchnęłakrzesłoiwybiegłazsalonu,kierującsię

dosypialniNikaiocierającpodrodzełzywściekłości.Niezamierzałapłakaćwjego

background image

obecności.

Zatrzymałjądźwięktelefonu.Przezwiększączęśćnocyignorowałatendźwięk.

Tegorównieżnigdydotychczasnierobiła.

Niemusiałasprawdzać,ktodzwoni.Niemusiałanawetodzywaćsięanisłowem.
–Pia,powiedz,żedostałaśmojąwiadomośćiżejużznimniejesteś.
Upokorzenie, złość na siebie i bezsilność niemal odebrały jej oddech. Nie była

pewna,kogobardziejnienawidzi,siebieczyNicandraCarvalha.

– Pia, jesteś tam? Nadal nie mogę uwierzyć, że on przeżył. Byłem tam, Pia.

WdomuSantosów.Byłemtam.Gdzietyjesteś,dodiabła?

–Włóżkuzwrogiem.

„WieżaEiffla,poniedziałek,szóstapopołudniu.Zeustambędzie”.
Tobyłojejpożegnanie.Jedynymnamacalnymdowodem,żewogólebyławBarce-

lonie i to wszystko tylko mu się nie przyśniło, była czerwona sukienka do samby,
ubrania,którejejkupił,orazzapach,którypozostałnajegoskórze.

WyszedłzeszklanejwindynanajwyższympiętrzewieżyEifflaizbliżyłsiędopo-

czy. Popatrzył nieobecnym wzrokiem na zapieracą dech architekturę, Łuk
Triumfalny,PolaMarsoweibrzegipowolnejSekwany.Wpoluwidzeniamiałwszyst-
ko,cosymbolizowałoParyż,miastomiłości.Pobielałymidłońmiściskałżelaznąpo-
ręcz.Zimnywiatrrozwiewałmuwłosyiprzeszywałskóręmilionemlodowychigie-
łek.Płaszczzpodniesionymkołnierzemniechroniłgoprzedchłodemaniprzedcie-
niamiprzeszłości.

Musiaławidziećzdjęcia.Publikowałyjewszystkiegazety.Atakżetecholernear-

tykułyojegozbliżacymsięślubie.Ślubie,naktórywłaściwienigdysięniezgodził,
aterazGoldsmithtymbardziejmógłiśćdodiabła.

Zacisnąłpowiekiipołożyłdłońnabrzuchu.PojednejnocyzPiąnicjużniebyłota-

kiesamo.Nigdysobieniewyobrażał,żepragnieniezemstymożestanąćnadrodze
pragnieniomjegosercaizaburzyćmujasnośćmyślenia.

–Witaj,Nicandro.
Serceprzestałomubić.Wpierwszejchwilipomyślał,żezłamałasłowoiZeusatu

nie ma. Zaraz potem uświadomił sobie, że Pia nigdy nie złamałaby słowa. Słowo
byłodlaniejświęte.Zatemgdywkońcuzrozumiał,otworzyłszerokooczyizoba-
czyłjąprzedsobą–włosygładkoupięteztyługłowy,dopasowanyczarnykostium,
jasny kaszmirowy płaszcz, usta pokryte szminką i lodowato zimne oczy. Królowa
Śniegu wróciła. Czy przez cały czas tylko z nim igrała? Wróciły do niego strzępki
rozmów,atmosferawładzy,jakąwokółsiebieroztaczała,inarazwszystkieelemen-
tyzłożyłysięwjednącałość–wobrazprawdy.Dios,byłślepy!

Miałwrażenie,żegardłościskamużelaznadłoń.
–Dobrywieczór,Olympio.AmożepowinienemcięnazywaćZeusem?
– Może pan mnie nazywać, jak pan sobie życzy, panie Carvalho. Chcę usłyszeć

prawdę.

Nikuśmiechnąłsięzżalem.
–CzyAntonioMerisijużnieżyje?
–Tak.
Trzynaścielat.Trzynaścielatczekałnaokazję,byzadaćMerisiemuchoćdziesią-

background image

tączęśćbólu,jakionsamijegodziadekmusieliznieść.Nigdywżyciunieprzyszło
mudogłowy,żeMerisimożejużnieżyć.

Olympia Merisi. Zeus. Powinien chyba coś czuć – złość, wściekłość, nienawiść.

Może powinien wybuchnąć i żalić się na niesprawiedliwość losu. Ale był jak odrę-
twiały.

–Zmarłnaserceczterylatatemu.Terazjajestemwłaścicielkąwszystkichjego

firm,atakżewłasnych.Noiklubu.

Przygotowanynato,comusiałozachwilęnastąpić,podniósłwzroknajejtwarz.
–Czytotobiezawdzięczamruinęmojegoklubu,Nicandro?
–Tak.
–CzytotymanipulowałeśakcjamiiudziałamiErosInternational?
–Tak.
–Czypróbujeszzniszczyćmójświat?
–Tak.–Niebyłosensuzaprzeczać.Towszystkobyłaprawda.–Tylkożeniecho-

dziłomiotwójświat,Pia.

–Chybajednaktak.Wkażdymraziewiedziałeś,żejestemmocnozwiązanaztym

światem.Nieotwierajmyjeszczedrzwidoprzeszłości.Udawajmyprzezchwilę,że
mój ojciec tu jest i może odpowiedzieć za swoje grzechy. Co ja ci zrobiłam? Jaką
zbrodnię popełniłam, za którą chciałeś się zemścić na moim ciele i na moim świe-
cie?

–Nietysama,Pia.Toniebyłoosobiste.
Wjejoczachpojawiłsiępłomień.
–Niemówmi,żetoniebyłoosobiste,Nik.Tosięstałoosobiste,gdymniepierw-

szyrazpocałowałeś.

Przymknąłoczy.Chciałzaprzeczyć,aletoniemiałosensu.Mówiłaprawdę.Mógł

jejpowiedzieć,żenapoczątkujejnieznał,żemusiałsięzmagaćzsumieniem,ale
mimowszystkomiałarację.

–Maszrację,oczywiście.Decyzjazapadławchwili,gdycięzobaczyłemidowie-

działemsię,żejesteśjegocórką.Chciałemgozniszczyć,zabraćcigo,takjakonza-
brałwszystkomnie.

–Acocizabrałmójojciec,panieSantos?
–Całymójświat.
–Ajednakstoisztutajodrodzony.
Dopierowtejchwiliuświadomiłsobie,cousłyszał.Santos.
–Skąd?
– Gdy ja wpadałam w twoje wprawne ramiona, Jovan odkrywał twój prawdziwy

świat. Jeszcze w Zanzibarze kazałam mu sprawdzić historię Santos Diamonds. To
przezto,jaknamniepatrzyłeś,gdymiałamnasobietennaszyjnik.Niemogłamza-
pomnieć tej nienawiści w twoim spojrzeniu. Czy możesz uwierzyć, że Jovan też
mnieokłamał?Jeszczedługomutegoniezapomnę.

WierzyłaJovanowibezgranicznieizaczęłateżufaćNikowi,apotemjejświatroz-

sypałsięwgruzy.Teraznikomujużniepotrafiłauwierzyć.

– Mówił, że nie ma pocia, co się stało z Santos Diamods, a okazuje się, że on

samtambył.

Nikzmarszczyłbrwiigwałtowniepotrząsnąłgłową.

background image

–Wdomu?Nie.Rozpoznałbymgo.
Aleczyrzeczywiściebygorozpoznał?Trzynaścielattodużoczasu.Nikwówczas

nie widział wszystkiego dokładnie, a kiedy spotkał Jovana w Zanzibarze, był zbyt
zatyzmaganiemsięzzazdrością,bypopatrzećnaniegowoddzieleniuodPii.

–Byłtam.Myślał,żewtedyzgiłeś.
Zdawałomusię,żejejzbrojazaczynasięniecokruszyć,alegdypodniósłwzrok,

zdałsobiesprawę,żeonanawetnaniegoniepatrzy.Jejtwarzwciążbyłanieprze-
nikniona, w oczach nie było blasku, a na twarzy uśmiechu. On sam to wszystko
zniszczył.Zaschłomuw gardle.Nierozpoznawałtego człowieka,którymsięstał,
człowieka,którychciałsięmścićnaniewinnejkobiecie.Czyżbylatapiegnowania
nienawiści,obsesyjnegomyśleniaozemściezmieniłygowtakąpodłąistotę?

–Wiem,żemójojciecprowadziłbrudnągręztwoimiwiem,żetwoirodzicetam-

tegodniazgili.–Głosjejsięzałamał.–Ibardzomiprzykrozpowodutwojejstra-
tyzpowodutegowszystkiego.Aletylkotylewiem,aponieważJovanwziąłwtym
udziałdopieronasamymkońcu,tonigdyniedowiemsięwięcej.Mogęciprzysiąc,
że nie powiem o tym nikomu ani słowa. Chcę cię tylko prosić, żebyś przez chwi
porozmawiałzJovanem.Kazanomutambyćiodzyskaćdługijestemprzekonana,
żeto,cosięzdarzyło,nigdynieprzestałogoprześladować.Chciałbycięprzepro-
sićwyjaśnić.

Jejgłoszupełnieucichł.
Nikpatrzyłnanią.Dowiedziałasięwłaśnie,żejejojciecbyłchciwymibezwzględ-

nym oszustem i pewnie teraz zastanawiała się, na ile w ogóle go znała. W ciągu
dwudziestuczterechgodzinstraciłazaufaniedoniegosamego,doJovanaidoojca.
Czymożnasiędziwić,żebyłajaksparaliżowana?

Cierpieniewróciłodoniegozwielokrotnione.Wyciągnąłręceiobjąłjejtwarz.
–Pia,bonita,takmiprzy
Wyrwałasię,cofłaiszybkozamrugała.
–Proszę,niedotykajmnie.Niewiemjuż,kimjesteś.–Przygryzławargę.–Nie

mam pocia, z kim byłam w łóżku i co było prawdą, jeśli w ogóle była tam jakaś
prawda,acooszustwem.

Nikmiałwrażenie,żesiędusi.
–Pia,proszę,pozwólmiwyjaśnić–wykrztusiłztrudem.
–Nie.Jovanczekapodwieżąwczarnejlimuzynie.Jeślichcesz,możeszznimpo-

rozmawiać.Mamszczerąnadzieję,żeznajdzieszszczęściewswoimmałżeństwie.–
Stłumiłaszloch.–Żegnaj,Nik–szepłajeszczeiodeszłazwysokouniesionągło-
wą.

background image

ROZDZIAŁJEDENASTY

CiemnośćzapadłanadParyżem.
WieżaEifflawznosiłasięwysokoidumnie,eleganckopodświetlonaibłyszcząca

jak obietnica. Wyglądała jak ilustracja do romantycznej powieści i nie wiedziała
otym,żenajejnajwyższympiętrzepozostałoroztrzaskanesercePii.

Przydrzwiachapartamentustaływalizki.Piaschowałaostatniedokumentydoak-

tówkiizasułazamek.

Wydawałojejsię,żezwiązekzEthanemzakończyłsięnieszczęśliwie,aletobyło

nicwporównaniuztym,przezcoprzechodziłateraz.Cierpienieinienawiśćdosie-
bieniechciałyustąpić.Zupełnieniebyłaprzygotowananachaos,jakiroztałNik,
alegdyprzyjrzałasięwszystkiemubliżej,stałosiędlaniejjasne,żeQVirtusjużnie
istnieje.Nieudałojejsiędotrzymaćobietnicyzłożonejojcu.

Wponurymnastrojuopadłanasofę.Ojciec.Błyskotliwy,nieprzewidywalnypoto-

mek długiej linii Greków aspirucych do miana Ojca Chrzestnego – fantastycznie
bogatychinietykalnychprzestępców.Jaktomożliwe,żeniemiałaoniczympocia?
Owszem, był twardy i bezlitosny, ale szczerze wierzyła, że w gruncie rzeczy był
uczciwym człowiekiem. Przyjął ją do siebie, ocalił jej życie, a ona przez wiele lat
próbowałamuzatoodpłacić,zasłużyćnato,bymógłbyćzniejdumny.Nicjednak
niebyłowystarczacodobre.Bezwzględunato,coosiągnęłaiilepieniędzyzgro-
madziła, wciąż czuła się brudna i splamiona. A teraz na myśl o tym czuła wście-
kłość.Jakśmiałnazywaćjąśmieciem,skorosamżył,jakżył?Onaprzynajmniejmia-
łaswójhonoriuczciwość.Czytoniebyłowartewięcejniżdolary?

Głośne stukanie do drzwi oderwało ją od użalania się nad sobą. Wsuła ręce

wrękawypłaszcza,sięgnęłapoaktówkęipodniosłasię.Musiałazdążyćnasamolot.
Drzwijednakotworzyłysię,zanimzdążyładonichpodejść.Stałajakwryta,prze-
konana,żezwodzijąwłasnazdradzieckawyobraźnia.

Ale nie. Naprawdę tu był. Stał w progu w tym samym płaszczu co poprzednio

izoczamipełnymicierpienia.Wydawałsiębardzoznużony.Nigdynieprzyszłobyjej
głowy,żeNicandroCarvalhomożetakwyglądać.Zwyklesprawiałwrażeniebłysko-
tliwegolekkoducha.Miałaochotęwziąćgowramiona,pogładzićpowłosachipo-
cieszyć,choćtoprzecieżonchciałjąwykorzystaćizmanipulować.Aonapozwoliła
natodrugiiostatnirazwżyciu.

–Cotyturobisz,Nik?–zapytała,unoszącwyżejgłowę.–Chybaniemamjużnic,

czegomógłbyśpragnąć.

–Czymogęwejśćnachwilę?–Gdysięzawahała,wjegooczachpojawiłsiębła-

galnywyraz.–Proszę,querida,muszęztobąporozmawiać.MuszęciwyjaśnićTo
dotyczyrównieżGoldsmitha.Przynajmniejtylejestemciwinien.

Owszem, był jej to winien. Nie zamykając drzwi, przeszła do salonu, oparła się

owielkieoknoiskrzyżowałaramionanapiersiach.Wszedłzaniąniepewnieistanął
widentycznejpozycjijakona,opartyostół.

background image

–QVirtus–powiedziałstanowczo.Tobyłaostatniarzecz,jakąPiaspodziewała

sięusłyszeć.

– Ach, tak. Plotki, które doprowadziły do upadku klubu. Większość z nich była

prawdziwa.Atyjaksądzisz?

– Tak, ale musimy coś zrobić, bo inaczej klub przestanie istnieć. Chyba o tym

wiesz?

–Oczywiście,żewiem.Doprowadziłeśdotego,żeczłonkowieprzestalimiufać,

choćnawetniemająpocia,kimjestem.

–Właśnietuleżyodpowiedź.Pia,musiszsięujawnić.Musimytozaplanować.
–My?–zaśmiałasięgorzko.–Niemażadnego„my”,Nicandro,ajaniemogęsię

ujawnić, bo wtedy stracę wszystko. Choć właściwie jakie to ma teraz znaczenie?
Itakjużwszystkostraciłam.–Uświadomiłasobie,żeniemożegozatowinić.Stra-
ciłatakwielewciągujednejnocyprzezchciwośćojca.–Starezasadyklubustano-
wią, że może go prowadzić tylko mężczyzna z rodziny Merisich, a moja prze-
szłość – przełknęła. – Jest brudna, wiesz o tym. Nie winię cię za to. Może cię
zresztą winię, ale nie nienawidzę. Rozumiem, co tobą kierowało, ale nie chcę cię
więcejwidzieć,więcjeślitylkopotoprzyszedłeś

–Pia,posłuchajmnie.–Wjegogłosieznówzabrzmiałwładczyton.–Starezasady

klubusąarchaiczneiwłaśnietypowinnaśjezmienić.Totystanowisztamprawo,
więcstańprzednimiwszystkimiipokażsię.Wtensposóbstłumiszwszystkieplot-
ki.Zaczamci,żeniktrozsądnynieodejdzie,awnajgorszymwypadkuzczłonko-
stwazrezygnujekilkutroglodytów.Kogotoobejdzie?Świadomość,żeusterustoi
kobieta, której mogą zaufać, dla większości członków będzie ważniejsza niż duch
brudnegoprzestępcy.

–Mojaprzeszłośćniejestowielelepsza.
–Przestań–powiedziałNiktwardo.–Nieporównujsiędoniego.Niepozwolęna

to.Wiesz,comyślę?

–Janigdyniewiem,comyślisz,Nik.Niepotrafięcięodczytać.
–Samachybawiesz,żemogłaśtakzrobićjużwcześniej,aleniewątpliwiewierzy-

łaś, że nie jesteś wystarczaco dobra. Myślę, że to wina twojego ojca. To on cię
przekonał,żepowinnaśsięwstydzićswojejprzeszłościzamiastczućdumęztego,
kimsięstałaś.

Kiedy mówił tym tonem, onieśmielał ją. Zmarszczyła brwi i zastanowiła się nad

tym,copowiedział.

–Niewidzisz,żetencholernyhipokrytawciążkontrolujecięzzagrobu?Zapraco-

wujeszsięnaśmierć,jakbyśwciążpróbowałamuudowodnićswojąwartość,iukry-
wasz się za zasłoną wstydu, choć jesteś pewnie jedną z najbogatszych i odnoszą-
cychnajwiększesukcesykobietnaświecie.

Ogłuszona, zamrugała powiekami. Miał rację. Przez cały czas pracowała, jakby

żaden sukces jej nie zadowalał. Dlaczego nie miałaby sobie pozwolić na odrobi
dumyzsiebie,zapomniećoprzeszłościiruszyćdalej?

–Maszwięcejsiłyigodnościniżwiększośćmężczyzn,jakichznam.Niemampo-

cia,jakcisięudajeprowadzićtewszystkiefirmyijeszczeklub.–Nikprzysunął
sięniecobliżej.Najegotwarzyodbijałsięwyraźnypodziw.–Jestemzciebiebar-
dzodumny.

background image

–Niemówtak–odrzekłazałamucymsięgłosem.
Podszedłjeszczeokrok,objąłjejtwarzipogładziłkciukamipopoliczkach.
–To,codociebieczułem,to,jakciępragnąłem,niebyłokłamstwem.Nigdynie

pragnąłemżadnejkobietytakjakciebie,Pia.Toprawda.Niemyśl,żenicdlamnie
nieznaczyłaś.

Rozpaczliwiepragnęłajegodotykuiprzyłapałasięnatym,żewtulatwarzwjego

dłoń.Bardzochciałamuwierzyć,aleniepotrafiłasięnatozdobyć.

–Powinieneśjużiść.–Chciała,żebyjejgłoszabrzmiałtwardo,alenabrzmiałybył

emocjami.Proszę,idźstąd,myślała.Dlaczegomusiałasięzakochaćwmężczyźnie,
któryprzezcałyczasjąwykorzystywałizadziesięćdnimiałsięożenićzinnąko-
bietą?

– Pia. – Ucałował jej skroń i policzek, a potem popatrzył jej w oczy. Dostrzegła

wjegooczachcierpienierównejejwłasnemuinaglesłowapopłyłyzjejust.

–Przykromi,żestraciłeśwtensposóbrodziców.Przykromi,żezniszczonotwoje

marzenia,całetamtożycie.Alecieszęsię,bardzosięcieszę,żeznalazłeśwsobie
siłę,byzacząćwszystkoodpoczątku.

–Pia
–Weźślubzeswojąnarzeczonąibądźszczęśliwy.Jateżbędę.
Cofnąłsięgwałtownieiwyrzuciłdłoniewpowietrze.
Dios,Pia,jawcalesięniezgodziłemzniążenić!Gdybymsięzgodził,toniepo-

szedłbymztobądołóżka.KazałemGoldsmithowiwycofaćtooświadczenieipowie-
dzieć,żeprowadzimyrozmowy,botakwyglądaprawda.

Widziałatowwiadomościach,aleprzeczytaćausłyszećtozjegowłasnychustto

byłydwieróżnerzeczy.

–Rozmowy,fuzja.Naprawdęchcesztozrobićwtakisposób,nazimno?–Tozu-

pełniedoniegoniepasowałoiniemiałożadnegosensu,chybaże–Kochaszją?–
szepła.

–Nie,niekochamjej.ChcęodzyskaćSantosDiamondsioddaćdziadkowi,zanim

jegorównieżstracę.Obiecałemmuto.

Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co on mówi, ale zanim zdążyła o cokol-

wiekzapytać,onznówwyrzuciłramionawpowietrzeztąbrazylijskąpasją,któ
takwnimkochała.

–Dodiabła,janiechcęsiętakczuć!
–Jak?
–Niechcęczućtegocierpienia,kiedypatrzęnaciebie.Niechcęobsesyjniemy-

ślećotym,żemógłbymwziąćcięwramiona.Jesteśjakpowietrze,bezktóregonie
mogę oddychać. Omal nie eksploduję za każdym razem, kiedy cię dotykam, widzę
twójuśmiechiwiem,żezachwilętowszystkosięskończy.

Sercebiłojejtakszybko,jakbyzachwilęmiałazemdleć.
–Pia.
Dopadł do niej z szybkością huraganu, wsunął dłonie w jej włosy i zmiażdżył jej

ustaswoimi.Poczułanajęzykusłonysmakiprzestałasięopierać,pozwalając,żeby
przelałwniąswójżaligniew.

Dotarlidołóżkamocno wsiebiewtuleni,gorączkowo próbującdaćsobiepocie-

chę.Nikporuszałsięnaprzemianbardzopowoli,apotemznówgorączkowoipo-

background image

spiesznie,wzbudzającwniejmilionemocji.

–Toniemiałotakwyglądać–szepnąłzustamiprzyjejszyi,wdychającjejzapach.
Toniebyłyanimiłość,aniseks.Tobyłopożegnanie,podczasktóregoNikwyrywał

jejduszęzciała.

–Proszę,powiedz,żecięnieskrzywdziłem.
Nadeszłajejkolejnałzy.Przycisnęłagodosiebie,żebyniewidziałjejściągniętej

twarzy.

–Nieskrzywdziłeśmnie.Niemógłbyśmnieskrzywdzić–westchnęła.Kłamstwa

wypływałyzniejrówniełatwojakłzy.

–Wolałbymumrzeć–odrzekł.
Gdysięobudziła,jużgoniebyło,awjejsercujątrzyłsięchłód,mrożącjenabry-

łęlodu.

background image

ROZDZIAŁDWUNASTY

AvôpostukałgowramięiNikwróciłdorzeczywistości,choćwciążczułnaustach

smakizapachPii.

Miłodziesięćdni.Miałnadzieję,żeprzeztenczastęsknotazblednie.Wiedział,

że pragnienie może wypalić od środka, ale nie miał dotychczas pocia, że potrafi
teżzniszczyćresztkirozsądku,złamaćwszelkiezapory,dziękiktórymfunkcjonował
wspołeczeństwie,ipozostawićtylkoprymitywnyrdzeń–neandertalczykapłoce-
gopotrzebąposiadania.

Obciłsięipodałdziadkowikieliszekkoniaku.
–Właśnieprzyszłaprzesyłkadlaciebie.Otwórzją.
NiknawetniespojrzałwstronępotężnegostaregostołuwgabinecieGoldsmitha.
–Nie,niechEloisaotwieraprezenty.
Kobietylubiłytakierzeczy,aonnieukrywał,żeżenisięzniątylkodlamajątku

i bezpieczeństwa. Po raz pierwszy zastanowił się, jakim będzie mężem. Z pewno-
ściąuczciwym.Wspieracym?Postarasię.Kochacym?Honorowym?Czymożna
byćwiernym,poślubiającjednąkobietę,amarzącoinnej?Uderzyłogoto,żepró-
bujeoszukaćsamsiebie.

–Toniejestprezentślubny.
– Kiedy zostałeś jasnowidzem, Avô? – Przez cały dzień próbował żartować, ale

wiedział,conadchodzi,iwiedział,żeniedasiętegodłużejunikać.Avôwreszciedo-
padłgosamnasam.

WciemnobrązowychoczachMatteaSantosabłysnęłairytacja.
–Niejesteśażtakidorosły,żebymniemógłprzetrzepaćciskóry,chłopcze.
Akurat,pomyślałNik.Dziadeknigdynietknąłgonawetpalcem.
– Chciałbym się wreszcie dowiedzieć, co my tu robimy, bo dla mnie wygląda to

tak,jakbyktośprzykładałcipistoletdogłowy,ajestemjużzastary,byznówskła-
daćcięzkawałków.

– Poprzednim razem nie prosiłem, żebyś mnie składał – odciął się Nik i natych-

miastpożałowałtychsłów.

–Wiem.Zmusiłemciędotego.Kazałemcistanąćnanogiiiśćprzedsiebie,żeby

niepozwolićtymdraniomwygrać.Kazałemciznaleźćcoś,dlaczegomógłbyśżyć.

–Iznalazłem.
Dziadekroześmiałsięgorzko.
–Zemstę.Dobrzewiem,cocięnadza,chłopcze.Zawszewiedziałem.Ipozwa-

lałemcinato.Chybacięnawetzachęcałem.Poto,żebyśruszyłzmiejsca.–Głos
Avôzałamałsię.–Żebyśzacząłjeść,spaćiwstawaćranozłóżka,żebymniestracił
jeszczeciebie.

Oczydziadkazaczęłysięnapełniaćłzami.
–Jestemciwdzięczny,Avô–powiedziałNikześciśniętymsercem.
–Naprawdę?Bodlamniewyglądatotak,jakbyśpoprostuwybierałinnyrodzaj

background image

śmierci.Dłuższetorturyipowolniejszecierpienie.Równiedobrzemógłbyśumrzeć
natejpodłodzerazemzmojącórkąitymjejbezużytecznymmężem.

Popoliczkudziadkaspłyłałza.Tobyłoostatnieźdźbło,któreprzeważyłoszalę.
–Chciałemcitylkozwrócićto,costraciłeś–powiedziałNikgłosemnabrzmiałym

odemocji.–SantosDiamonds,utraconeimperium.

–Topreteksty.
–Nie!
–Tak.Niejesteśswoimojcem.
Nikoderwałsięodwitrażowegookna,zaktórymwbrewprognozompogodywi-

siałyczarno-szareburzowechmury.

–Niechcęrozmawiaćomoimojcu.
–Alemożejachcę.
–Proszę,nie–powtórzyłNic.–Niedzisiaj.
–Nicandro.Straciłemcórkęiniemożeszmijejzwrócić.Ajeślitozrobisz,tostra-

cęrównieżciebie.Czynaprawdęmyślisz,żepieniądzeibrylantymogąodkupićdu-
szę i zastąpić miłość? Mówię ci, że nie! – wykrzyknął Avô. – To niemożliwe. Więc
jeszczerazciępytam,comyturobimy?

–GoldsmithjestwłaścicielemSantosDiamonds,ajegocórkabędziedobrążoną–

powtórzyłNikjakautomat.

–Zpewnościąbyłabydobrążonądlawielumężczyzn,aleniedlaciebie.Acodo

SantosDiamonds,kogotoobchodzi?Przestańotymmyśleć.Albobędzieszwiecznie
żyłwcieniachprzeszłości,alborozpoczniesznowyrozdział.

Nikzacisnąłpowiekiipochyliłgłowę.Narazzrozumiałjasno,żetrzymałsięmyśli

o Santos Diamonds jak koła ratunkowego, desperacko próbując doprowadzić do
końcagrę,naktórąpoświęciłtylelat,bowprzeciwnymrazieokazałobysię,żeto
wszystkoniczemuniesłużyło.Icomuwtedyzostawało?

Pia,szepnąłcichygłoswjegogłowie.Mógłbyspędzićzniącałeżycie,oileona

jeszczegozechce.Czynaprawdęodszedłodjedynejkobiety,jakąpotrafiłprawdzi-
wiekochać?Niezdziwiłbysię,gdybyjużniechciałaznimrozmawiać.

–Bojęsię–powiedziałcicho.
– Drugą stroną lęku jest wolność, chłopcze. Dopiero kiedy przestajemy się bać,

zaczynamyżyć.Maszterazszansęznaleźćprawdziweszczęście.Chciałbymzoba-
czyćcięszczęśliwego,zanimodejdę.Myśl,żenaświeciejestktoś,kogozanicnie
chciałbyśstracić,atyjesteśgdzieśindziej,toniewyobrażalnatragedia.

CzłonkowieQVirtussiedzielidokoławielkiegostołukonferencyjnego.Jednokrze-

słobyłopusteiPiabardzosięztegocieszyła.Niebyłapewna,czywystarczyłoby
jej sił, by zrobić to, co zamierzała zrobić, w obecności Nika. Tego ranka widziała
wgazetachzdjęciaszczęśliwejparypodczasuroczystejkolacji.Widoczniezależało
munatejkobiecie,skoroniezrezygnowałześlubunawetpootrzymaniuprzesyłki
odniej.Długowalczyłazeswoimsercemisumieniem,bypodjąćtędecyzję.Wkoń-
cusercezwyciężyłoipojechałazwizytądojegodziadka.

UśmiechłasięnamyśloMatteoSantosie.Nawetposiedemdziesiątcebyłude-

rzacymmężczyzną.Poczęstowałjądżinemzrumem,powiedział,żemaikręipo-
całowałnapożegnanie.Niebyłotrudnogopolubić.Gdydałamudiamenty,uścisnął

background image

ją mocno i w jego oczach błysnęły łzy. A gdy przekazała mu wiadomość dla Nika,
mrugnąłdoniejporozumiewawczo.Wielokrotniejąprzepisywała,żebyżadneemo-
cjenieprzeciekłynapapier.Prosiła,byzapytałGoldsmitha,iledokładniewynoszą
jegoudziaływSantosDiamonds.

Jeślioniąchodziło,przeszłośćbyłazamknięta.Teraztrzebabyłozająćsięprzy-

szłością. Od Nika dostała siłę i dumę, która pozwoliła jej teraz stanąć przed tymi
wszystkimiludźmi.

Wzięłagłębokioddech,wyprostowałasię,przeszłaprzezpodwójnedrzwiista-

ła w świetle. Dokoła stołu rozległy się zdumione westchnienia. To była rewolucja,
nowypoczątekdlawszystkich.Pianiezamierzałasięjużukrywać.Niechciałajuż
być Olympią Merisi, dziewczyną o niejasnym pochodzeniu, która miała zastąpić
swojemuojcusyna.Niechciałasiedziećwwieżyzkościsłoniowejzazasłonąwsty-
du.Chciałaściągnąćtęostatniązasłonęistanąćnasceniewświetle.Nawetgdyby
klubmiałprzeztoupaść,wyjściezcieniabyłodlaniejważniejszeniżdotrzymanie
słowadanegoczłowiekowi,którybezmrugnięciaokiemzniszczyłrodzinę,bynasy-
cićwłasnąchciwość.

Mimowszystkokochałaojca.Ocaliłją,dałjejprzyszłość.Alepodwunastulatach

spłaciławkońcuswójdług.Terazmogłażyćdlasiebie.

Stałaprzedobciągniętymskórąkrzesłemzwysokimoparciem.Wyglądałojak

niedorzeczny tron. Pomyślała, że wyrzuci je przy pierwszej okazji. W tym pokoju
wszyscysąsobierówni.

– Dobry wieczór – powiedziała donośnie, wiodąc wzrokiem po wszystkich twa-

rzach.–JestemZeusemisądzę,żemamywielesprawdoomówienia.

Skończyłamówićiobeszładokołastół,wymieniajączkażdymzobecnychuścisk

dłoni.Byłatoobietnica,żebezwzględunato,cosiędziałowcześniej,zajejkaden-
cjiklubbędzieprowadzonyuczciwie.

Gdy w końcu drzwi się za nią zamknęły, Nik skrzyżował ramiona na piersi, by

ukryćichdrżenie.Niezauważyłago;wogóleniespojrzaławtęstronę.Stałoparty
o stół konferencyjny, który boleśnie wrzynał mu się w kość ogonową. Nie był pe-
wien,czypowinienjąodrazuporwaćwramiona,alezważywszynato,żeprzyje-
chałtuprostozodwołanegowostatniejchwiliślubu,uznał,żelepiejbędzierozma-
wiaćzniąłagodnie.

Ale wszystkie jego postanowienia wzięły w łeb, kiedy Pia bezwładnie oparła się

odrzwi,najwyraźniejpróbującnieosunąćsięnapodłogę.

–Wyglądałaśwspaniale,querida.
Poderwała się tak gwałtownie, że uderzyła głową o drzwi, po czym osuła się

miękkoiklapłanapodłogę.Nikztrudempowstrzymałszerokiuśmiech.

–Cocotyturobisz?–wykała,próbującsiępodnieść.
Dopieroterazoderwałsięodstołu.
– Czy nie powinieneś raczej być – zawahała się, jakby szukała odpowiedniego

słowa–wpodróżypoślubnejalbowłóżkuzżoną?

–Podróżepoślubnesądlaludzi,którzywzięliślub,Pia.
Mocnowbiłapalcewdrewnianąboazerię.Nikruszyłwjejstronę.
–Zostańtam,gdziejesteś,Lobisomem.

background image

–Lekcjanumerjeden–oznajmiłwładczo.–Niejesteśmojąszefową.
–Wracajdoswojejżonyizostawmniewspokoju–wykrztusiła.
–Niemamżadnejżony.
–Acosięstało?Uświadomiłasobie,żewychodzizawilkawowczejskórze?
–Nie.Dowiedziałasię,żekochamkogośinnego.
–Ktojejtopowiedział?
–Ja.
Piazamrugałazoszołomieniem.
–Aha.Przeczytałeśmojąwiadomośćiuświadomiłeśsobie,żetopułapka,więcsię

wycofałeś,tak?Biednakobieta.Pewniezłamałeśjejserce.

–Niezłamałemjejserca.Żadneznasniekochałodrugiego.Zaraz.Wiadomość?

Jakąwiadomość?Ijakapułapka?

Piawyłausta.
–Niedostałeśdziśranomojejwiadomości?
–Nie.Napisałaśdomnie?Cotambyło?Powiedz!
Powolipotrząsnęłagłową.
–Chybaciniepowiem.Najpierwtymipowiedz,dlaczegotujesteś?
CierpliwośćNikabyłajużnawyczerpaniu.Przeskoczyłprzezstółiprzyparłjądo

ściany.

– Tak jest o wiele lepiej. Wiesz przecież, że wolę osobiste kontakty – mruknął,

opierającdłonienaścianiepoobustronachjejgłowy.Piapróbowałagoodepchnąć,
alenawetniedrgnąłzmiejsca.

–Dlaczegoniewziąłeśślubu?
Położyłdłońnajejpoliczkuidelikatniepocałowałjejskroń.
– Bo poznałem niezwykłą kobietę, zupełnie inną niż wszystkie, które znałem

wcześniej,iprzestraszyłemsię,anieprzywykłemdotegouczucia.Powtarzałemso-
bie,żetotylkośrodekdoceluigdyzaciągnęjądołóżka,nadejdziekoniecgry.Nie
chciałemprzyznaćprzedsobą,żetakobietaskradłamiserce,ażwkońcuprzesta-
łemrozumieć,cosiędzieje.

Popatrzyłananiego,marszczącczoło.
–Wtakimraziedlaczego?
–Dlaczegozostawiłemcięsamą,choćsercemipękało?
–Tak.
– Bo nie chciałem takiego małżeństwa, jakim było małżeństwo moich rodziców.

Mój ojciec miał obsesję na punkcie matki. Był niewiarygodnie zaborczy. To on
pierwszywystrzeliłwtympokoju,Pia.Zabiłmojąmatkę.

–OmójBoże–szepłaPia.
–ToojciecstraciłSantosDiamondsprzeznieuczciwyzakładzawartywQVirtus.

O tym pewnie wiesz, ale nie wiesz, że to były pieniądze mojej matki. To ona była
dziedziczką.Ojciecmusiałzmienićnazwisko,żebyprzejąćkontrolęnadfirmą.Zro-
biłtobezwahania,bomiałobsesjęnajejpunkcie,aletobyłaniezdrowamiłość.Ka-
załjąśledzić,kiedywychodziłazdomu,dostawałatakufurii,jeślichoćbyodezwała
siędoinnegomężczyzny,wrzeszczałnaniącałymigodzinami.Raznawetzamknął
jąnastrychu,żebyniemogławyjść,aleimbardziejpróbowałjąstłamsić,tymbar-
dziejonasiębuntowała.Miałembardzoniestabilnydom.

background image

–Totakjakja–szepła.
–Wiem,bonita.Czytwojamatkajeszczeżyje?
–Nie.Kilkalattemuzmarłaodprzedawkowanianarkotyków.Potym,jakzosta-

wiłamnieprzeddomemojca,nigdyjejwięcejniewidziałam.Dałjejpięćdziesiątty-
sięcydolarów,żebyznikła.Wpewiensposóbczułam,żejestemmuwinnatepie-
niądze.

–Twójojciecnigdysięzniąnieożenił?
Piapotrząsnęłagłową.
–DlaSantosówmałżeństwojestnacałeżycie.Natympolegałproblemzmoimi

rodzicami.Istniejepewnalegendazwiązanaztymnaszyjnikiem,któramówi,żetyl-
koprawdziwySantosmożenosićteklejnoty,boinaczejściągnienasiebiegniewbo-
gów.Tosamosięzdarzy,jeślimałżeństwoSantosówzostaniezerwane.Zawszemy-
ślałem,żetogłupieprzedy,alegdyzobaczyłemjenatwojejszyi,chybaodpocząt-
ku wiedziałem, że jesteś mi przeznaczona. To te klejnoty przyprowadziły cię do
mnie,Pia.

Spojrzałananiegorozjarzonymioczami.
–Chybaodpoczątkuniechodziłocitylkoozemstę?
–Tak.–Usiadłnakrześleiposadziłjąsobienakolanach,poczymmówiłdalej:–

Gdy mój ojciec stracił firmę na rzecz twojego, ludzie Merisiego przyszli odebrać
namposiadłośćinaszyjnik.Moirodziceokropniesiępokłócili.Wszedłemdodomu
iniewiedziałem,cosiędzieje.Ojciecbyłbardzozdenerwowany,amatkawrzesz-
czała,żemajużdosyćiżegozostawia.–Przymknąłoczy,przywołującwspomnie-
nia.–OjciecwyciągnąłpistoletzkaburyjednegozludziMerisich,obciłsięina
moich oczach strzelił jej prosto w serce. W następnej chwili zapanowała panika,
wszyscyzaczęlistrzelaćiktośgozabił.Ajabyłemwsamymśrodkutegowszystkie-
go.Dostałemkulkęwplecyidopieroporokuznówzacząłemchodzić.

–Takmiprzykro,Nik.
–Musiałemmiećjakiśpowóddożycia.Chciałemodnaleźćtwojegoojcaizmusić

go,żebyzapłaciłzaoszustwoizato,żeprzysłałdonasgoryli,przezktórychmójoj-
ciecstraciłgłowę.Dlamnietobyłotak,jakbyAntonioMerisiosobiściepociągnąłza
spust.Żyłemtylkodlazemstyipoto,byodzyskaćSantosDiamonds.Takbyło,do-
kicięniespotkałem.

–Szkoda,żewcześniejminiezaufałeśiniepowiedziałeśtegowszystkiego.Teraz

rozumiem,dlaczegochciałeśsięzniąożenić.

–CórkaGoldsmithajestmiłainieśmiała.Wtymzwiązkuniebyłobyzazdrościani

zaborczości. Ale wiesz chyba, jakie są wady bezpiecznego małżeństwa. Nie ma
wnimnamiętnościaniuwielbienia.Niemapoczuciapustki,gdytadrugaosobazni-
ka.Byłemdzisiajzciebiebardzodumny.–Ucałowałjejdłoń.–Takbardzozatobą
skniłem,Pia.Umierałembezciebie.

–Jateżzatobątęskniłam–powiedziaładrżącymgłosemipocałowałago.
–Tomimusinaraziewystarczyć.Możepoczujeszdomniecoświęcej,gdyznów

udamisięzdobyćtwojezaufanie.

–Amożekochałamcięodpoczątku?
Sercenachwilęprzestałomubić.
–Możeczynapewno?

background image

–Napewno.
Nikpoczułsiętak,jakbyurosłymuskrzydła.
–Ajednakpozwoliłabyś,żebymsięożeniłzinnąkobietą?–mruknąłznagłąiryta-

cją.

Piapopatrzyłananiegoprzekornie.
–Dałamciwybór.Janigdyniemiałamwyboru,ażdodzisiaj.Dopieroterazzdecy-

dowałamsięwyjśćzukryciaiprzestaćżyćwcieniuojca.Odjegośmiercinapraw
myślałam,żejestemjużwolna,alemiałeśrację,onwciążkontrolowałmniezzagro-
bu. Wciąż nosiłam na sobie piętno przeszłości i żyłam wstydem zamiast dumą
z tego, co udało mi się osiągnąć. – Pochyliła się i potarła nosem o jego nos. – Ty
wpadłeśdomojegożyciajakhuraganiwyciągnąłeśmniezklatki,wktórejsiedzia-
łam.Dlategopostanowiłamdaćcidorękiwszystkiefaktyipozostawićdecyzjęto-
bie.

–Jakiefakty?
– Goldsmith cię oszukał. Ma tylko czterdzieści dwa procent udziałów w Santos

Diamonds.

–Co?Tabrudnawesz!Chybajednakrozwalęmunos.Zaraz,aktomaresztę?
OczyPiirozbłysłyzzadowolenia.
–Ty.
–Chybabymotymwiedział,querida.
–Wiedziałbyś,gdybydziadek cipowiedział,żedzisiaj oósmejrano przepisałam

moje udziały na ciebie. Wszystkie pięćdziesiąt osiem procent. Santos Diamonds
wróciłowewłaściweręce.Dałammuteżnaszyjnik.

Nikzaniewił.
–Niewierzę.Kochaszmnie!Skorotozrobiłaś,toznaczy,żemniekochasz!
Obłajegotwarzipocałowaławpoliczek,poktórymspływałałza.
–Zcałegoserca.Zdziwionajestem,żenieodgadłeśwcześniej.Wiedziałeśchyba,

że właścicielem naszyjnika zawsze jest większościowy udziałowiec. Powinieneś na
towpaśćjużwZanzibarze.

Nikbezradniewzruszyłramionami.
–Widziałemtamtylkociebie.
Piazaśmiałasię,wtulającsięwniego.
–Wyjdźzamnie,Pia.Proszę.
–Zastanowięsię–obiecałazszerokimuśmiechem.

background image

EPILOG

Rokpóźniej

–Cośtakiego–uśmiechnąłsięNarciso,podnoszącwzroknabiałeżaglełopoczą-

cenawietrze.JachtślizgałsiępowodachpołudniowegoPacyfiku.–Twojażonaod
wczorajskupujeakcjeOphionu.

Nikuśmiechnąłsięszeroko.
–Tak.Ładnałódka,co?
–Łódkatak.Całeszczęście,żejesteśnajbardziejpewnymsiebieiaroganckim

facetemnatejplanecie,bomógłbyśuznać,żeodzieracięzmęskości.

–Jasne.–Rok,któryminął,byłnajszczęśliwszywjegożyciuiNikwdalszymcią-

gubyłszaleńczozakochanywPii.

Narcisopopatrzyłnajegoszerokiuśmiech.
–Bardzosięcieszę,stary.Najwyższapora,żebyśsięstałuczciwymfacetem.
Nikpogładziłkciukiemgrubąplatynowąobrączkę.
Napoczątkumiałwrażenie,żePiatrzymagozawieszonegonadprzepaścią,ale

udałomusięopanowaćpanikę.Rozumiał,żepotrzebowałaczasu,bynabraćdonie-
gozaufania.Potemzalisięinteresamiizmianamiwklubie.TerazQVirtusniebył
jużklubemwyłączniedladżentelmenów.WyjściePiizcieniaprzyciągnęłodoniego
wielekobietodnoszącychsukcesywbiznesie.Porzucilirównieżarchaicznezasady
i maski zapewniace anonimowość. Nikt już nie miał wątpliwości, że Q Virtus
przejdziedohistoriijakonajbardziejszacownyiprestiżowyzewszystkichklubów.
TowszystkostałosięmożliwedziękiodwadzePii.

Dlatego dopiero teraz miał okazję ją poprosić, żeby przyła nazwisko Santos.

Któżbypomyślał,żeosoba,którąchciałzniszczyć,staniesiędlaniegonajważniej-
szympowodemdożycia?

–Zdajesię,żejestemcicoświnien.–Wyjąłcośzkieszeniipowolirozprostował

palce.Narcisospojrzałnajegodłońiwybuchnąłśmiechem.

–Złotaświnka!Zupełniezapomniałem.Nocóż,zpewnościąrzuciłacięnakolana.
– Kto kogo rzuca na kolana? – zapytała Pia, zakradając się od tyłu i obejmując

Nikawpasie.Wtuliłtwarzwjejwłosy.

– Ja ciebie. Trochę później, bonita. – Wziął ją za rękę, obcił twarzą do siebie

igwizdnąłprzeciągle.–AmożepowinienemcięnazywaćAfrodytą?

–Gdybymniebyłżonaty–wymamrotałNarciso.
–Tobymcięzwiązałiwrzuciłpodpodkład–przerwałmuNik.
– Ten obowiązek należy do mnie – odezwała się Ruby. Dołączyła do grupki

iszturchłaNarcisawbrzuch.–Apanjestżonaty,proszępana.

–Bardzoszczęśliwieidoszaleństwa.
NikzauważyłzaborczygestNarcisa,którypołożyłrozpostartądłońnabrzuchu

Ruby.

background image

–Masznamcośdopowiedzenia?
–Dwudziestydrugitydzień–mruknąłNarcisozzadowoleniem.
–No,no!NastępnywojownikzWallStreet.
OkrzykiigratulacjeprzyciągnęłynapokładRyzardaiTiffany,aponieważichpier-

worodnysynpojawiłsięjużnaświecie,rozmowaszybkoprzeszłanadzieciiprzy-
szłedzieci.Tiffanyoświadczyła:

–Wszystkowskazujenato,żeMaxbędzierówniepredysponowanydorządzenia

światem,jakjegoojciecidziadek.

–Notak–rzekłNic.–JaksiętwojemuojcupodobawBiałymDomu?
– Podoba mu się tam jeszcze bardziej, od kiedy może zabierać ze sobą wnuka.

Mogęsięzałożyćowszystkiepieniądze,żeMaxwtejchwilisiedziuniegonakola-
nachwOwalnymGabineciealbozabawiaPierwsząDamęijejochroniarzy.

–Przecieżtomójsyn–wtrąciłRyzard,przyciągającTiffanydosiebie.
–Acodonaszychnowożeńców–powiedziałNarciso–Nikwspominał,żeplanuje-

ciecałądrużynęfutbolową.

Piazakrztusiłasię.
–Cotakiego?
Nikzewszystkichsiłstarałsięzachowaćpowagę,alewkońcusiępoddał.
–Niczegotakiegoniemówiłem,chociażtomogłobybyćzabawne.
Prawdę mówiąc, zamierzali zaczekać z dziećmi i najpierw spędzić trochę czasu

wedwoje,Nikjednakwidziałtęsknotęwjejuwodzicielskichoczach.Chciałamieć
dzieckospłodzonepodczasmiodowegomiesiąca,azatemtegowieczorumusiałsię
zabraćdodzieła.

Zarumieniłasię,jakbyprzejrzałajegomyśli.
–Kochamcięzcałegoserca–szepnął,wtulająctwarzwjejwłosy.
–Jaciebieteż.Czasamibojęsię,żesięobudzęiprzekonam,żetobyłtylkosen.
–Niczegosięnieobawiaj,querida.Zawszebędęprzytobie.
Jacht dobił do pomostu. Przed nimi rozciągała się panorama tropikalnej wyspy

ozmierzchu.Ścieżkawicasięwśródbujnejzieleni,oświetlonapochodniami,pro-
wadziładoolbrzymiegopałacu.Ryzardpierwszyodzyskałmowę.

–Nigdyjeszczeniewidziałemczegośtakimponucego!
–WitajciewAtlantis–rzekłNik.
Ich najnowsze przedsięwzięcie oparte było na legendzie o zatopionym mieście.

Byłtoluksusowydziesięciogwiazdkowyhotelpełenmitologicznychodniesieńinaj-
nowszychtechnologii,dostępnywyłączniedlaczłonkówQVirtus.WeselePiiiNika
miałozainaugurowaćjegodziałalność.Jachtywprzystaniświadczyłyotym,żego-
ściejużprzybyli.MiędzynimibylirównieżAvôiLily,zdrowiipełniżycia.

Ledwie przybili do pomostu, pojawił się przed nimi człowiek ze złotą tacą peł

kryształowych kieliszków do szampana. Nik wziął Pię za rękę i uniósł kieliszek
wtoaście.

–Zamojążonę,paniąOlympięCarvalhoSantos,zato,żeuczyniłamnienajszczę-

śliwszymczłowiekiemnaświecie,izanaswszystkich.Dziękuję,żeprzybyliścietu,
żebyświętowaćrazemznami.Tojestnowypoczątek,przyjaciele,inikogonieży-
czyłbymsobietuwidziećbardziejniżwas.

Rozległ się chór głosów. Do późnej nocy szampan lał się strumieniami, a tańce

background image

trwałydoświtu.

background image

Tytułoryginału:TheUltimateRevenge
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2014
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:AnnaJabłońska

©2014byVictoriaParker
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2016

WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enter-
prisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.

HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25

www.harlequin.pl

ISBN978-83-276-2281-5

KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.

background image

Spistreści

Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Epilog
Stronaredakcyjna


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czarny brylant Victoria Parker
0608 DUO Parker Victoria Medialna para
003 Zagraj mi czarny cyganie
Buczkowski Czarny potok
Czarny trójkąt Europy, Różne teksty
bezpieczenstwo pytania czarny
Negatywny bohater, czarny charakter
czarny
Kolczyki monety czarny onyks
Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością bardzo czarny kot
Nalewka z czarnych jagód, Fabryka
III Grzechy naszych ojców bardzo czarny kot
PH 4 Czarny
Scenariusz zajęć ZDROWA SZKOŁA – CZARNY DUNAJEC - ZAJECIA TERENOWE, AWF Wychowanie fizyczne, metodyk
Bez czarny
ERGONOMIA projekt 13 Czarnywojtek, Lewicka, Magnucka Blandzi ZP 1
czarnylud
Sos z czarnych oliwek

więcej podobnych podstron