VictoriaParker
Czarnybrylant
Tłumaczenie
AlinaPatkowska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Podobnoniemożnazaplanowaćhuraganu.
Ale Nicandro Carvalho potrafił. Potrafił rozpętać burzę jednym uśmiechem. Po
dziesięciulatachplanowaniaimiesiącachprzygotowańgotówbyłwreszciewznie-
cićchaos.
Zeusie,idępociebieizamierzamzniszczyćtwójświat,takjaktyzniszczyłeśmój.
PowietrzewBarattzanaZanzibarze,gdziewtenweekendodbywałosiękwartal-
nespotkanieczłonkówelitarnegoklububiznesowegoQVirtus,byłoupalneitakwil-
gotne,żecienkabiałakoszulakleiłasiędociałajakdrugaskóra,apodmaskąna
twarzyzbierałsiępot.Nicandroprzedzierałsięzdeterminacjąprzezelitęmiliar-
derów,szukającswojejprzepustkidopieczaryZeusa–drobnejbrunetkiwwyrafi-
nowanej czerwonej sukience, która jednocześnie przyciągała uwagę i pozwalała
wtopićsięwtłum.
Najważniejsza zasada brzmiała: patrz, ale nie dotykaj. Ale Nicandro nigdy nie
trzymałsięzasad.Jegomatkamówiła,żezasadysądobredlagłupkówinudziarzy.
Słyszałwmyślachjejgłosjakechoodległejprzeszłości.
Wieleosóbpozdrawiałogo,aonodpowiadałtylkoskinieniemgłowyalboprzelot-
nie rzuconym „dobry wieczór”. Nic więcej. Rozmowy przypominały ogień – gasły,
gdyodcięłosiędopływpowietrza.Nawetnachwilęniezwolniłkroku.Niezwalniał
krokuodczasów,kiedyjeszczebyłNicandremSantosem,przerażonymsiedemna-
stolatkiem,któryzakradłsięnastatektowarowywRioiukryłwbrudnymkontene-
rzepłynącymdoNowegoJorku.Niezwolniłtempa,gdystworzyłsobienowątożsa-
mość,bysięodciąćodprzeszłegożycia.WtedytonaświeciepojawiłsięNicandro
Carvalho.SprzedałswojągodnośćnaulicachBrooklynu,apotemznówjąodzyskał,
harującnabudowach,byzapewnićsobiecośwrodzajudachunadgłową.
Niezwolniłtemparównieżwtedy,gdykupiłpierwsząnieruchomość,apotemna-
stępnąipowielulatachharówkiwreszciezgromadziłtylepieniędzy,żemógłścią-
gnąćdosiebiedziadkazBrazylii.Nieugiętadeterminacjadoprowadziłagowkońcu
doogromnegomajątkuiwładzy,apotemwszeregiczłonkówklubuQVirtus.Miał
wtymtylkojedencel:zinfiltrowaćizniszczyćtęorganizacjęodśrodka.Dlategosię
tuznalazł.Atobyłdopieropoczątek.
Planował to od dziesięciu lat. Chciał odzyskać i znów doprowadzić do rozkwitu
imperiumSantosów,dziedzictwo,którezostałomuodebranerazemzrodzicami.
–Hej,Nik,dokądsiętakspieszysz?
NagłosNarcisaobejrzałsię.Jegoprzyjaciel,weleganckichspodniachibezma-
rynarki,stałopartyobar.Wrękutrzymałszklaneczkęszkockiej.Górnączęśćjego
twarzyosłaniałamaskazezłotychliści,kojarzącasięzlaurowymwieńcem.Żelazna
obręczściskającapierśNikarozluźniłasięnieco,awkącikachustpojawiłsięlekki
uśmiech.
–Bądźpozdrowiony,cesarzuNarciso.Dios,skądonibiorątakierzeczy?
–Niemampojęcia,alerzeczywiścieczujęsięjakcesarz.
Nikztrudemsiępowstrzymał,bynieprzewrócićoczami.
–Jasnasprawa.Gdzietwojakulaunogi?
Narciso uśmiechnął się szeroko i kąciki jego ust powędrowały aż pod krawędź
złotejmaski.Okropnemaski.Byłykonieczne,byzapewnićimanonimowość,aleiry-
towały Nika podobnie jak wszystko, co miało związek z Q Virtus, tym olśniewają-
cym, prestiżowym i elitarnym klubem dżentelmenów. Biznesmeni z całego świata
marzylioczłonkostwie,niemającpojęcia,żeprowadzigopsychopatycznymorder-
caioszust.Cóżzaironia,pomyślałNik.Dorośliludzie,multimilionerzy,sprzedają
dusze,żebysiętudostać,apotempowierzająswojąreputacjęibiznesowesekrety
zwykłemuprzestępcy.Alejużniedługotego.Nikzamierzałujawnićprzedświatem
brutalnąprawdęizmiażdżyćZeusa.
–Pięknajakzawsze.Chodź,chciałbymztobąpogadać.
Nikpoczułzniecierpliwienie,aleodrzuciłpokusę,byodmówić.Jużdawnoniewi-
działsięzprzyjacielemisamrównieżchciałznimpogadać.Nietracącanichwili,
pociągnąłNarcisawstronębogatowyposażonejsalizruletką.Podziesięciuminu-
tach,zaopatrzeniwdrinki,stalisięobiektemzainteresowaniakrupierawczerwo-
nejliberii.
–Panowie,proszęcośpostawić.
Niknachybiłtrafiłrzuciłnaplanszężetonwartpięćtysięcydolarówiczekał,aż
Narcisorównieżpostawi.
–Dwadzieściatysięcydolarównaczarnąsiedemnastkę–potwierdziłkrupierobo-
jętnymgłosem.
Nikgwizdnąłcicho.
–Widzę,żegdytwojejpaniniemaprzytobie,idziesznacałość.
–Czuję,żebędęmiałszczęście.Toprzeztękulęunogi.
Narcisowiwciąższumiałowgłowieodmocnejmieszankiregularnegoseksuigo-
rących uczuć. Nik miał tylko nadzieję, że kac nie nadejdzie zbyt szybko. Nie miał
ochotyoglądaćnieuniknionegosmutkuwoczachprzyjaciela.
Kołoruletkizawirowało.Nikodchyliłsięnaoparciekrzesła.Niemiałwieleczasu
ani cierpliwości, toteż od razu przeszedł do rzeczy. Gdyby czekał, aż Narciso za-
cznierozmowę,musiałbytuspędzićcałąnoc.
–Powiedzmicoś.Niewydajecisiędziwne,żenigdy,nawetprzezmoment,niewi-
dzieliśmyPanaTajemniczego?Anirazu.
Narcisoniepróbowałudawać,żeniewie,okogochodzi.Uniósłciemnebrwiipo-
wiedziałgłębokim,płynnymgłosem, nadźwiękktóregokobiety padałymudo stóp
jaklaspodtoporemdrwala:
–Możecenisobieprywatność,takjakmywszyscy.
–Musisięzatymkryćcoświęcej.
–Jesteśbardzopodejrzliwy,Carvalho.
Białakulkazatrzymałasięnaczarnejsiedemnastce.Typowe.Niknawetniespoj-
rzał,gdziewylądowałjegożeton,alemiałterazważniejszerzeczynagłowie.Jego
myśliwirowałyrównieszybkojakkulkaruletkiizakażdymrazemzatrzymywałysię
wtymsamympunkcie.Zeus.
–Możeonsięnienadajedodobregotowarzystwa–odezwałsięNarciso.–Przy-
szło ci to kiedyś do głowy? Chodzą słuchy, że ma jakieś związki z grecką mafią.
Możecałyjestwbliznachpokulach?Możejestniemyalbonieśmiały?Odkilkumie-
sięcy,awłaściwieodnaszegoostatniegospotkania,słyszałemonimnajbardziejnie-
dorzeczneplotki.
Owszem,Nikrównieżznałteplotki.Większośćznichsamrozpuszczał.
–Nieprzeszkadzacito,żeQVirtusmożemiećjakieśbrudnesekrety?–zapytał
niewinnie.–Niektórymtojednakprzeszkadza.Niewszyscysiętupojawili.
Zadziwiające,jakwielkąmocrażeniamiałokilkainsynuacjiwrzuconychwodpo-
wiednie uszy. Wątpliwości były potężną, destrukcyjną siłą. Nik zapalił pochodnię,
usiadłwygodnieipatrzył,jakogieńsięrozprzestrzenia.
Narciso wzruszył ramionami, jakby myśl o tym, że jest członkiem moralnie sko-
rumpowanegoklubu,niemiaładlaniegonajmniejszegoznaczenia.
–Tenklubkiedyśmożeibyłtrochępodejrzany,alenawetmójojciecijegokumple
twierdzą, że teraz jest czysty jak łza. Obydwaj znamy kilku członków osobiście
iwszyscyzbilimajątki,niekrzywdzącnikogo,więcwątpię,bywtychplotkachbyło
jakieśziarnoprawdy.Plotkitozwyklebajkizrodzonezzazdrościalbopochodzące
zustludzi,którzymająwichszerzeniujakiścel.
Narcisotrafiłwsedno,aleNikzachowałtęświadomośćdlasiebie.
–Mimowszystkochciałbymgospotkać.–Taknaprawdęchodziłomuoasekurację
nawypadek,jeślicośpójdzienietak.Gdybyzniknął,chciał,żebyNarcisowiedział,
gdziegoszukać.
–Poco?CzegochceszodZeusa?
Chciał,żebytamtemuziemiazatrzęsłasiępodnogami,żebycierpiałtak,jakkie-
dyścierpielirodziceNika,onsamijegodziadek.Staruszekbyłjedynąosobąpozo-
stałą z całej rodziny. To on zmusił go, żeby znów stanął na nogi i zaczął chodzić,
choćNikżałował,żeniezginąłrazemzrodzicami.
–Nik,czyjestcoś,cochciałbyśmipowiedzieć?
Nikwcisnąłsięwoparciekrzesła.Problempolegałnatym,żeniechciałwciągać
Narcisawepicentrumburzy,którąsamzamierzałrozpętać.
–Nie,właściwienie.
Przyjacielzacisnąłustainiechętnieskinąłgłową.
–Ajakzamierzaszdoprowadzićdospotkaniaznaszymtajemniczym,nietowarzy-
skimZeusem?
Nikwychyliłkolejnykieliszekwódkiijegowzrokpobiegłwstronęstojącejprzy
drzwiach dziewczyny, którą podrywał od poprzedniego wieczoru. Jak zwykle nie
rzucała się w oczy, ale była na wyciągnięcie ręki. Bułka z masłem, pomyślał. Wy-
starczyło jedno spojrzenie w jej zmysłowe, senne oczy ocienione długimi rzęsami,
jeden romantyczny spacer po plaży o północy i już miał odcisk jej palca zdjęty
zlampkizszampanem.Tylkorazobjąłjąwpółiwyciągnąłspomiędzyfałdczerwo-
nejsukienkikartędającąmudostępdonajpilniejstrzeżonychmiejsc.Ażebysięjej
potempozbyć,wystarczyłoumówićsięzniąwjejpokojuinieprzyjśćnaspotkanie.
Narcisopowiódłwzrokiemwtęsamąstronęiwestchnął.
–Mogłemsiędomyślić,żechodziojakąśkobietę.Podobamisiętwójstyl,Carval-
ho,choćsądzę,żetawódka,którąpijesz,wysuszyłaciumysł.
Nikroześmiałsięgłośno.Euforiaiwyczekiwaniekrążyływjegożyłachjaknarko-
tyk,alekiedyspojrzałwoczyprzyjaciela,śmiechzamarłmunaustach.Copomyślą
onimNarcisoiichkolegaRyzard,kiedyNikodbierzeimklubipozbawiszansybra-
taniasięznajpotężniejszymiludźminaświecie,nawiązywaniakontaktówiomawia-
nia interesów, dzięki którym powiększały się i tak już ogromne majątki? Miał na-
dzieję, że to zrozumieją. Narciso był jego najbliższym przyjacielem, a Ryzard do-
brym człowiekiem. W pewien sposób Nik zamierzał wyświadczyć im przysługę.
Wiedział,doczegozdolnyjestZeus,oninatomiastniemieliotympojęcia.
–Askorojużmówimyoplotkach–mruknąłNarciso–tosłyszałem,żeGoldsmith
przedstawiłcipropozycję.
Nikomalniezachłysnąłsięwódką.
–Skądwiesz?
Narcisopopatrzyłnaniegotakimwzrokiem,jakbywyrosłamudrugagłowa.
–Czynaprawdęcisięwydaje,żeGoldsmithmógłbyzachowaćwtajemnicy,żepo-
tężny Nicandro Carvalho, potentat rynku nieruchomości, ma zostać jego zięciem?
Powiedział o tym mojemu ojcu, a ojciec mnie. A ja mu na to odpowiedziałem, że
Goldsmithmaurojenia.
Nik powstrzymał zniecierpliwione westchnienie. To była ostatnia rzecz, o jakiej
miał ochotę rozmawiać. Przy stoliku zaległo pełne napięcia milczenie. Narciso
uniósłbrwi.
–Tylkominiemów,żepoważniemyśliszomałżeństwiezEloisąGoldsmith!
–Owszem,myślęotym.
–Chybażartujesz,Nik!
–Niekrzycztak.To,żeciebiezaślepiająemocjeiseks…och,najmocniejprzepra-
szam,chciałempowiedzieć:to,żetyznalazłeśdozgonneszczęście,nieznaczyjesz-
cze,żejateżmampodpisaćnasiebiewyrokśmierci.Małżeńskikontraktzupełnie
miodpowiada.
–Jateżtakmyślałem.NiechBógmacięwswojejopiece,jeślispotkaszkobietę,
którabędziepotrafiłasprawić,żepadnieszjejdostóp.
–Jeślitosiękiedykolwiekwydarzy,przyjacielu,tokupięcizłotegoprosiaka.
Narcisopotrząsnąłgłową.
–EloisaGoldsmith.Chybazwariowałeś.
–Spóźnięsięnarandkę.–Nikdopiłdrinkaizerwałsięnanogi.Krzesłozazgrzy-
tałopoposadzce.
–Skądcitowogóleprzyszłodogłowy?Totakawiejskamysz.Znudziszsięniąpo
tygodniu.
Otóżto.Nigdywżyciuniemógłbysięwniejzakochać.Eloisabyłabymiłą,łagod-
nąitroskliwąmatkądlajegodzieci,aległównympowodem,dlaktóregoNikwwie-
ku dwudziestu dziewięciu lat skłonny byłby przemaszerować przez kościół, było
zdobycieostatniejkartywieńczącejwielkiegoszlema–SantosDiamonds,firmybu-
dowanejodpokoleń,firmy,którabyłaradościąisensemżyciajegodziadka.Tęfir-
mę Goldsmith gotów był podarować Nikowi tylko razem z ręką córki. Nik nie był
zachwyconytympomysłem,aleobiecałsobie,żezastanowisięnadtym,obmyślając
jednocześnie huragan, który miał spaść na głowę Zeusa. Zastanawiał się zatem,
choćbypoto,żebydaćdziadkowisatysfakcję.Przynajmniejtylemógłdlaniegozro-
bić.
–Będziemidobrze.Aterazmuszęcięprzeprosić.Idęnaspotkaniezmojąrozko-
szą.
Zrozkosząfinalnejzemsty.
APARTAMENTPRYWATNY.WSTĘPWZBRONIONY.
Wżyłachtętniłomupodniecenie.Szybkoprzesunąłkartąnadpanelemzabezpie-
czeń. Nie lubił wspominać dawnych dni w Nowym Jorku, gdy poznawał ulice Bro-
oklynu, ale spotkał tam kilka interesujących osób, które chadzały w życiu niebez-
piecznymidrogamiinauczyłygoparusztuczek.
Mimowszystkosercetłukłomusięwpiersijakkulkawmechanicznymbilardzie.
W końcu na panelu zamigała zielona dioda i znalazł się w wewnętrznej świątyni
Zeusa.Marokańskielatarniezkutegożelazarzucałydziwnecienienadługikory-
tarz.Wichświetlebiałeścianypokrytegipsowąsztukateriąnabierałyzłotegopoły-
sku.Podłoga,podobniejakwcałymhotelu,wyłożonabyładrobnąmozaiką,aletu,
w przybytku Zeusa, miała żywsze kolory – ciemny bursztyn, brąz i ciemne złoto,
jakbywszystkiego,włączniezklamkami,dotknęłarękaMidasa.Misternierzeźbio-
nepodwójnedrzwizajmowałycałąścianęnadrugimkońcukorytarza.Przezszparę
między połówkami dochodziły ciche pomruki. Brzmiało to tak, jakby jakąś kobietę
dręczyłynieprzyjemnesny.Kochanka?Żona?Tenczłowiekmógłtumiećnawetha-
rem.
Nik ostrożnie położył dłoń na złotej klamce i uśmiechnął się, gdy drzwi natych-
miastustąpiły.Załatwoposzło,pomyślał,iomalniegwizdnąłnawidokotaczającego
goprzepychu.Ścianywkolorzeochrypoprzedzielanebyłyażurowymisegmentami.
Światło z wyszukanych kandelabrów przenikało między pomieszczeniami i prowo-
kująco tańczyło po wszystkich złoconych powierzchniach. W powietrzu unosił się
ciężkizapachkadzidła.
Stopniepokrytemozaikąprowadziłydokwadratowegopodwyższeniaobokuoko-
ło dwóch i pół metra, ze wszystkich czterech stron osłoniętego baldachimem
wkształcienamiotuzcieniutkiegozłotegojedwabiu.NadoleNikzauważyłszparę,
przez którą można było zajrzeć do środka. Zdjął buty przy drzwiach i w samych
skarpetkachzbliżyłsiędopodwyższenia.Krewdudniłamuwuszach.Miałnadzieję,
żeniktgotunieprzyłapie.Narazpomieszczenierozświetliłabłyskawicaipochwili
rozległsięgłośnygrzmot.SerceNikapodskoczyłodogardła.
Wpościelizdelikatnegobiało-złotegojedwabiuleżałakobieta.Nikprzezchwilę
patrzyłnaniąnieruchomo,starającsięzignorowaćdziwnydreszcznaskórze.Gdy-
by wierzył w brazylijskie przesądy, uznałby w tej chwili, że duchy przodków każą
mustąduciekać.
Zwysiłkiemwyrwałsięzdziwnegotransuinapalcachobszedłcałyapartament,
przemykając między wypchanymi sofami i olbrzymimi paprociami w wielkich jak
beczki mosiężnych donicach. Na kolejnym podwyższeniu zobaczył łazienkę
z ogromną miedzianą wanną. Całość wydawała się oszałamiająca, ale zarazem
dziwnieprzytulnaidomowa,jakbyprzebywającytugośćbyłwgruncierzeczywła-
ścicielem tego apartamentu i próbował przebić luksusem szejków z Bliskiego
Wschodu.Wreszcie,wnajdalejpołożonympokoju,Nikznalazłodpowiedźnaswoje
modlitwy – wielkie, pokryte skórą biurko zarzucone teczkami i dokumentami. Ro-
zejrzałsięostrożnie.Niebałsię,żezostanieprzyłapany.Obawiałsięraczejtego,
że nigdy nie pozna prawdy, nigdy nie znajdzie tego, czego szuka, nigdy nie stanie
wokowokozZeusem,czyteżraczejzAntoniemMerisim.
Antonio Merisi. Potrzebował wielu lat, by poznać to nazwisko, jakby nie sposób
było skojarzyć boskich cech Zeusa z człowiekiem z krwi i kości, którego można
zniszczyć. Nik jednak miał wielu przyjaciół, niektórych postawionych wysoko, in-
nychbardzonisko,iwszystkomożnabyłodostaćzaodpowiedniąsumę.Ustalenie
biznesowychpowiązańMerisiegowymagałosporejdozycierpliwości.Firmyzareje-
strowanebyłynainnenazwiska.AlepokilkutygodniachNiktrafiłwodpowiednie
miejsceiudałomusięwprawićkoławruch.Zamierzałnadwerężyćkontobankowe
Merisiego, zrujnować jego reputację, zniszczyć całe imperium i doprowadzić do
tego,żebyczłowiekodpowiedzialnyzaśmierćjegorodzicówposmakowałpiekła.
Stanął za biurkiem, otrząsnął się z wściekłości i wziął do ręki teczkę leżącą na
szczyciesterty.MerpiaInc.,największanaświeciesiećsklepówwielkopowierzch-
niowych.ErosInternational.Tegosiędomyślałzewzględunaodniesieniadogrec-
kiejmitologii,apozatymwportfoliofirmypojawiałosięnazwiskoMerisi.Nikjuż
przeddwomatygodniamizasypałgiełdęodpowiednimipogłoskami.Jedenzero,Ca-
rvalho. Ophion, greckie przedsiębiorstwo transportowe. Rockman Oil. Dios, to
wszystko były wielomiliardowe firmy. Ten człowiek nie był po prostu bogaty; był
jednymznajbogatszychludzinaświecieidziałałwewszystkichobszarachbiznesu.
Szkody, jakie Nikowi udało się dotychczas wyrządzić, były zaledwie kroplą w mo-
rzu.Walczączrozczarowaniem,zatrzymałspojrzenienanastępnejteczce:Carval-
ho.Jegorękasamapowędrowaławtęstronę,alezatrzymałasię,gdyusłyszałostry
głos:
–Jabymnatwoimmiejscutegonierobiła.Podnieśręcedogóry,cofnijsięodstołu
inieruszajsię,boprzestrzelęcimózg.
Notak,akuratwchwili,kiedyrobiłosięciekawie.Mimowszystkonadźwięktego
zmysłowegokobiecegogłosujegoustadrgnęły.Podniósłręceiodwróciłsięnonsza-
lancko.
–Dobrze,dobrze,querida.Przecieżsięniepobijemy.
Umilkł jednak, gdy usłyszał kliknięcie odbezpieczanego rewolweru. Ten dźwięk
przywołałwspomnieniasprzedtrzynastulat.Plecymuzesztywniały,jakbyznówpo-
czułkulęwbijającąsięwkręgosłup,kulę,któraokradłagozmarzeńmłodościiza-
kończyłażycie,jakieznałwcześniej.
–Niepozwoliłamcisięruszać.
Zimnydreszczprzebiegłmupoplecach,gdyusłyszałtenchłodny,dominującyton.
– Jak chcesz. Chociaż wolałbym przeprowadzić tę rozmowę twarzą w twarz,
szczególniejeślijesteśrówniepięknajaktwójgłos.
Mógłbyprzysiąc,żeprzewróciłaoczami.Usłyszałledwosłyszalnesapnięcieinie-
spokojnepostukiwanieobcasaodrewnianąpodłogę.
–Kimjesteśijakwszedłeśdomojegoapartamentu?
Narazuderzyłagoniedorzecznośćtejsytuacji.Czynaprawdępozwolił,bykobie-
taprzejęłanadnimkontrolę?Obróciłsięnapięcie.
–Odwracamsię,żebyśmymogliporozmawiaćjakdwojedoro…
OstryświstprzeszyłpowietrzeiNikotworzyłustazezdumienia.Ojakiśmetrod
jego głowy wisiał na ścianie olejny obraz, w którym w tej chwili widniał otwór po
kuli.Obrazprzedstawiałwilka.Byławtympewnaironia.Lobisomem,copoportu-
galskuoznaczałowilkołaka,tobyłjegopseudonimwklubieQVirtus.Nikmiałna-
dzieję,żetoniejestomen.Poczułzapachprochu.Przeszłośćzderzyłasięzteraź-
niejszością. Ogarnęły go mdłości, po plecach spłynęła strużka potu. Odchrząknął
ipowiedział:
–Doskonałystrzał,querida.
–Zapewniamcię,żeumiemstrzelać.Aterazpowiedz,żebędzieszmniesłuchał
izachowywałsięjaknależy.
Nikpoczułwyraźnie,żeniewyjdziegórąztejkonfrontacji.Alecotobyłzagłos!
Dios,takobietamogłabyczytaćnajnudniejsząksiążkęświata,akażdymężczyzna
itakspociłbysięzpodniecenia.
–Będęgrzeczny.Słowoskauta.
Nigdyniebyłskautem.Gdykiedyśotymwspomniał,matkauniosłazniesmakiem
perfekcyjniewyregulowanebrwiipowiedziała,żeniechcesłyszećoniczympodob-
nymiżewolałabygozabraćdoklubuinauczyćgraćwpokera.Jakżejąkochał.
Próbujączignorowaćrozpaczwsercu,zdobyłsięnajowialnyton.
– Byłbym bardziej skłonny do współpracy, gdyby nie trzymała mnie na muszce
wprawnasnajperka.
–Skoroznaszdźwiękodbezpieczanejbroni,toznaczy,żekłopotycięlubią.Dla-
czegotomnieniedziwi?
–Widoczniepoprostujestemtakimfacetem.
–Złodziejem?Przestępcą?Wariatem?
Dlaczegotegodniawszyscynazywaligowariatem?
–Powiedzmy,żepoprostupopełniłembłąd.Albolubiętajemnice,takjaktwójko-
chanek.Amożetotwójszef?
–Mójszef?–Jejtonjasnowskazywał,żenigdywżyciuniemiałażadnegoszefa.
TeraztoNikmiałochotęprzewrócićoczami.
–Dobrze,wtakimrazietwójkochanek.
Tymrazemtylkoparsknęłapogardliwie.
–Zastanówsięjeszczeraz.Atakwogóle,okimmówisz?Kimjesttenmójrzeko-
myszef?Kogoszukasz?
–Zeusa,akogóżbyinnego?
Wpomieszczeniuzapanowałaciszatakzupełna,żezadzwoniłomuwuszach.
–Jestemznimumówionynaspotkanie.Tutaj.Byłbymcibardzowdzięczny,gdy-
byśzechciałapójśćigozawołać.
Za plecami usłyszał wybuch niedowierzającego śmiechu. Kim ona, do diabła,
była?
–Spotkanie,mówisz?Chybajednaknie.Zdajesię,żetrafiłeśnaniewłaściwąko-
bietę.Zatemwybacz,alepójdęsobie.Zostawiamcięwtowarzystwiemoichprzyja-
ciół.
Niewiadomoskąd,wpomieszczeniuzjawiłosiętrzechosiłków.Każdyznichtrzy-
mał wymierzony w niego pistolet. Na litość boską, dlaczego pistolety, a nie noże?
Niknieznosiłpistoletów.
–Dajspokój,querida,tonieuczciwe.Trzechnajednego?
–Życzęcipowodzenia.Jeśliprzeżyjesz,tomożesięjeszczespotkamy.
Nik zawsze był kochankiem, a nie wojownikiem. Mimo wszystko życie na ulicy
czegośgonauczyło.Ibardzodobrze,bowieczórjeszczesięnieskończył.
ROZDZIAŁDRUGI
Niepowinnawychodzići zostawiaćichtam,żeby pozbylisięwłamywacza. Spo-
dziewała się usłyszeć, że przekazali go władzom albo wsadzili w samolot do Tim-
buktu, a tymczasem stała w pokoju ochrony naprzeciwko trzech zawstydzonych
strażników i pięćdziesięciodwucalowego ekranu, na którym widziała znanego mi-
liarderaprzywiązanegodokrzesławswojejpiwnicy.
–Niemogęwtouwierzyć–westchnęła.Byłwysoki,ciemnowłosy,zabójczoprzy-
stojnyiznanyztego,żezaspokajałwszystkieswojenieograniczonezachcianki.Ale
oilewiedziała–azwyklewiedziaławięcejniżwiększośćludzi–niktnieoskarżałgo
dotychczasociężkieprzestępstwo.
–NicandroCarvalho.OmalniezastrzeliłamNicandraCarvalha!
Wszystkowniejdygotało.Byłwjejsypialni.Możeobserwowałją,gdyspała?Ale
najbardziejwstrząsnęłoniąto,żestrzeliławswójulubionyobrazprzedstawiający
wilkołaka. Lobisomem. Cóż za ironia, zważywszy, że sama nadała mu ten przydo-
mek.
–Sambyłbysobiewinien.Pocotuwęszył?
TrzejociekającytestosteronemgoryleskurczylisięnadźwiękkrzykuJovana,ale
Piajużdoniegoprzywykła.Trząsłsięnadnią,jakbymiałaosiemlat,aniedwadzie-
ściaosiem.
–Ważniejszejestto,jaksiętudostał.–Popatrzyłaponuronaswoichochroniarzy,
którzyoblalisięciemnymrumieńcem.–Znajdźcieosobę,któramupomogła,izała-
twcietęsprawę.Ktośmniedzisiajzdradziłichcęwiedzieć,kto.
Ochroniarzewyraźniepobledli.
–Tak,proszępani.
Unikającpatrzenianaekran,wyładowałaswojeniezadowolenienaJovanie.
–Zauważyłeśwogóle,zkimmaszdoczynienia?Mamnadzieję,żepotraktowali-
ściegołagodnie!
–Łagodnie?–powtórzyłJovanzniedowierzaniem.Jedenzjegoludzimiałpodbite
okoizłamanynos,drugikrzywiłsięprzykażdymruchu,atrzeciwyraźnieutykał.–
Tenfacetpowinienwalczyćwklatce!Odrazupoznałemtęślicznąbuźkęimimoto
miałemochotęzrobićzniegomiazgę.Onmógłcięskrzywdzić,Pia!Icoztego,że
mapieniądze?Dopierowzeszłymrokuznaleźlimiliardera,którypogrzebałnaswo-
impodwórzutrzydzieścidwaciała!
–Dobrze,uspokójsię.–Obawiałasię,żeJovanwkońcudostaniejakiegośataku
albopobiegniedopiwnicy,żebywykończyćCarvalha.Wtejchwilibyłbywstanieto
zrobić,botamtenprzywiązanybyłdokrzesłatakmocno,żesznurodcinałmukrą-
żenie.–Zostałdokładniesprawdzony,jakwszyscyczłonkowietegoklubu.
UrodziłsięwBrazyliinanizinachspołecznych,potempopłynąłdoNowegoJorku,
gdziezrobiłmajątek.Zaczynałodniczegoiwszystkozawdzięczałwyłączniesobie,
przezcoodrazuzdobyłsobieszacunekPii,któradobrzewiedziała,cotojestgłód
ipoczuciebezwartościowościinigdywięcejniezamierzaławracaćdotegopiekła.
TylkopotężnadeterminacjamogławynieśćCarvalhatakwysoko.Piabyłanimzafa-
scynowanaioczarowana.
–Gdybycośznimbyłonietak,wiedziałabymotym.–Narazjednakprzestałabyć
tegopewna.Intuicjapodpowiadałajej,żewtymczłowiekujestcoś,czegoniewidać
napierwszyrzutoka.
–Pia,niktniepiszewCV,żejestseryjnymmordercąigwałcicielem.
Potarłapalcemzmarszczkęmiędzybrwiami.Jovanmiałrację.Miaławrażenie,że
niedostrzeganawetpołowyfragmentówtejukładanki.
– Brakuje mi tu jakiegoś ważnego elementu. Najpierw się tu włamał, potem za-
cząłprzeglądaćteczkizmojegobiurka.NajbardziejzainteresowałagoteczkaEro-
sa.Poznałabymjązdaleka.Apotem…Czytoniejestdziwnyzbiegokoliczności,że
jegouwagęprzyciągnęłaakuratteczkaErosInternational?
Giełdowenotowaniatejfirmyostatniozadziwiającospadły,aleszczerzemówiąc,
tobyłonajmniejszezjejzmartwień.Wszędziedokoła,nistądnizowąd,pojawiały
siępaskudneplotkiitrafiałyakuratwnajbardziejbolesnemiejsca.Niszczyłyjejre-
putację. Czy to mogła być jego sprawka? Czy właśnie Carvalho był tym człowie-
kiem,którydyskretnierozpytywałoZeusa,oklubiojejinteresy?Czytoonszerzył
paskudneplotkiioszczerstwa?Możliwe.Wjejświeciewszystkobyłomożliwe.Ale
dlaczego?
Mniejszaoto.Niemiałazamiaruczekać,ażjakiśmagnatodnieruchomościzruj-
nujejejżycie.
–Wyłączciekamery.Idętam.
Chciałausłyszećodpowiedzi,abyłnatotylkojedensposób.Miałanadzieję,żesię
myliiżeCarvalhomiałjakiśzupełnieniewinnypowód,bysiętuwłamać.Możebyła
głupia,alewolałaby,żebytonieonstałzaotaczającąjąaktualnieburzą.
–Copowiedziałaś?
–Słyszałeś.
Jovanjednymsłowemodesłałochroniarzy.Zostalisami.Piapatrzyłaobojętniena
ekran,jakbywidokwielkiegoBrazylijczykazzakrwawionąwargąbyłdlaniejczymś
normalnym.Roztarłaramiona,wktórychczułajeszczeresztkibólu.Miałaochotę
nakrzyczećnaJovanazato,żezwiązałgotakmocno.
–Musiałeśgowiązaćtakmocno,żebymuodciąćkrążenie?–zapytałaostrymto-
nem,krzywiącsięwduchu,niezewzględunaJovana;byłjakuciążliwystarszybrat
ijużoddawnanietraciłaczasunawalkiznim,niechciałajednak,byinnipracowni-
cyuznalijązaniezrównoważoną.Ojcieczawszejejpowtarzał,żekobietysąniesta-
bilneemocjonalnie,aleonatakaniebyła.Niemogłatakabyć,boonsamzmieniłją
wżywą,oddychającąmaszynę.
–Acotoprzeszkadza?–mruknąłJovanlekceważąco.
Z jakiegoś powodu przeszkadzało to Pii, ale nie zamierzała mówić tego głośno.
Niemiałarównieżzamiaruprzyznawaćsię,żeprzezostatnirokpotajemnieobser-
wowałaNicandraCarvalha.Byłownimcośpociągającego.Odjednegospojrzenia
najegociemną,egzotycznąurodęzaczynałosięjejkręcićwgłowie.
Piabyławysokajaknakobietę,onjednakgórowałnadnią.Patrzącnajegoszero-
kieramionaimocnebicepsypoczułasięjakporcelanowalalka.Siedziałzwiązany
wdziwnejpozycji,mimotobyłowidać,żezwykletrzymasięprosto,pokrólewsku,
jakmłodybóg.ByłotodziwneuchłopakaurodzonegowslumsachRio.Zastanawia-
łasię,jakidlaczegowłamałsiędojejapartamentuisiedziałterazprzywiązanydo
krzesła.Towszystkoniemiałosensu.
Jovan pochylił się nad rzędem monitorów pokazujących obraz z kamer bezpie-
czeństwa.
–Samjestsobiewinien,Pia.Pozwól,żejasięnimzajmę.
–Nie.Onczegośchce.Ichybajesttocoś,comożemudaćtylkoZeus,wprzeciw-
nymraziebyniekłamał,żejestumówionynaspotkanie.Chcęsiętegodowiedzieć,
zanimzniszczymójklubpaskudnymiplotkamialbozanimstracęprzezniegokolej-
nedwadzieściapięćmilionównagiełdzie.
Jovanmruknąłcośniewyraźnie.
–Więccozamierzaszznimzrobić?
Zmarszczka na jego czole przypomniała jej dzień, kiedy się poznali. Znalazł ją,
gdy leżała bez życia na podjeździe domu ojca. Miała szesnaście lat i do tamtego
dnianiewiedziałanawet,żemajakiegośojca.BezJovananieprzetrwałabywjego
lodowatymświecie.
–Samaniewierzę,żetomówię,aleniemampojęcia.–Beztrudużonglowałaak-
cjamiiwielomilionowymiinwestycjami,alekontaktyzludźmistanowiłydlaniejtor-
turę.–Będęmusiałaimprowizować.Wypytamgoidowiemsię,czegochce.
Jovanprychnął.
–Powodzenia.Onjestaroganckiibardzopewnysiebie.
–Wtakimraziejesteśmydobrzedobrani.Jovan,janiewierzęwzbiegiokoliczno-
ści.Intuicjamówimi,żetoonjestodpowiedzialnyzaplotkiizamieszaniewErosie,
więcjeśliczegośchce,toniezniknie,dopókitegoniedostanie.Niemogęspuścićgo
zokanawetnachwilę.
–Dlategobędziemygoobserwowaćdwadzieściaczterygodzinynadobę.
–Albojatampójdęizałatwiętoznimszybkoisprawnie.
–Pia,proszęcię.Tozbytryzykowne.
–Niebojęsięryzyka.Napewnomniepowiewięcejniżtobieizałożęsię,żetak
czyowaknieustąpi,dopókiniepoznawłaścicielategoklubu.
–Natomożedługopoczekać.
–Nowłaśnie.Muszęgozniechęcić,przekonać,żebyzechciałrozmawiaćzemną,
dowiedziećsię,czegoszukaidlaczegoryzykowałswoimczłonkostwem,opinią,fir-
mąorazmajątkiem,narażającsięklubowiimnieosobiście.Napewnowie,żeZeus
możegozniszczyć.
– Będziesz musiała się ujawnić. A jeśli on się domyśli, że to ty jesteś Zeusem,
atwójojciecnieżyje?
Piabezwiedniedotknęłaszyiwmiejscu,gdzietętnobiłowszalonymtempie.Nie
byłonawetsensuzastanawiaćsięnadtakąmożliwością.
–Niedomyślisięnawetzamilionlat.Jestmężczyzną,azatemjestprzewidywal-
ny.Będziepatrzyłtylkonamojepiersi.Wjegoświeciekobietynadająsiętylkona
prostytutkialbodorodzeniadzieci.Niewieluludziwiedziało,żeAntonioMerisimiał
córkę,alemojeistnienieniejestżadnątajemnicą.Gdybyposzukałwodpowiednich
miejscach, dowiedziałby się o mnie. Kiedy mu powiem, kim jestem, uzna mnie za
ozdobę,rozpieszczonedziecko,inigdywżyciunieprzyznasięprzedprzyjaciółmi,
żepokonałagokobieta.–Byłopewne,żejakakolwiekpotyczkamiędzynimibędzie
sięodbywaćzazamkniętymidrzwiami.–Chodziomojeżycieioprzyszłośćklubu,
którymaprzetrwaćbardzodługo.Przysięgłamtosobie.Dodiabłazestarymizasa-
damiiztymidinozaurami,którzyzaśmiecająszeregiczłonków.
Klubamidladżentelmenówrządziłyarchaiczne,szowinistycznezasadystworzone
przeztroglodytów.Wedługtychzasadtylkomężczyźnimoglizarządzaćnajwiększy-
mifirmaminaświecieitylkomężczyznazrodzinyMerisichmógłprzewodzićklubo-
wi.AleprzyszłośćPiirozstrzygnęłasięwchwili,gdyojcieczobaczyłjąpółprzytom-
nąnarękachJovana.Stałasiędlaniegosynem,któregonigdyniemiał,spadkobier-
cą i osobistym adiutantem do zadań specjalnych – ta sama dziewczyna, którą na
pierwszyrzutokanazwałbezwartościowym,niewykształconymśmieciem.Poczuła
się wtedy bardziej brudna niż szmaty, które miała na sobie. Ta sama dziewczyna
przejęłapotemjegomajątekiwciągudwóchlatpowiększyłagoczterokrotnie.Była
właścicielkąnajbardziejekskluzywnegoklubunaświecieiprzezcałyczaspozosta-
waławukryciu.Przywykładosamotnościitakmusiałopozostać.
–Oileintuicjamnieniezawodzi,onwypowiedziałmiwojnę,ajamuszęwalczyć
naślepo,niewiedząc,ocowalczę.Jeślimammiećjakąśszansęprzetrwania,topo-
trzebuję odpowiedniej broni. Wyłącz te kamery, Jovan – powtórzyła tonem niedo-
puszczającymdyskusji.–Idętam.
Monitorypociemniały.Wchwilępóźniejrozległosięcichestukanieiwdrzwiach
stanęła Clarissa Knight, jedna z dziewcząt zatrudnionych w klubie. Przestąpiła
z nogi na nogę i na jej policzki wypełzł wymowny rumieniec. Pia natychmiast
wszystkozrozumiałaistłumiłajęk.
– Powiedz mi, Clarisso, że obiecał ci złote góry, a przynajmniej stałe miejsce
wswoimłóżku.
ClarissaopuściławzrokiwtejsamejchwiliJovanwyciągnąłwjejstronęniewielki
czytnikliniipapilarnych.Wyrazjegotwarzyostrzegałją,żeniepowinnalekcewa-
żyćwroga.
ZłośćPiinatychmiastminęła.NiemiałazamiarupytaćClarissy,jaksięczuje,wie-
dząc,zezostaławykorzystana.Zbytdobrzepamiętaławłasneupokorzenia.
Gdzieśwmrocznejotchłanimiędzynieświadomościąajasnościąumysłupojawiło
sięstukanie.Nikspróbowałporuszyćgłową.Wskroniachnatychmiastzaczęłomu
dudnić,ażołądekzacisnąłsięnasupeł.Rozchylenieopuchniętegookarównieżnie
byłołatwe,aleinstynktsamozachowawczykazałmusprawdzić,wjakwielkichkło-
potachsięznalazł.Otym,żebyłwkłopotach,świadczyływięzywrzynającemusię
wprzeguby.
Alecóż,bywałogorzej.Patrznajasnąstronę,Nik.Jesteśwśrodku,jeszczecię
niewyrzucili.Zeusteżgdzieśtujest.
Ostrożniepodniósłgłowę.Pomieszczeniebyłopusteiciemne.Smugaksiężycowe-
goblasku,wpadającadośrodkaprzezniewielkieokienko,oświetlaładamskibutna
bardzowysokimobcasie,którypostukiwałopodłogę.Podniósłgłowęniecowyżej.
Zobaczył czarne czółenka na niebotycznych obcasach, smukłe kostki i przyjemnie
ukształtowanełydkiwpołyskliwychpończochach.Długie,fantastycznenogiznikały
podkrótkączarnąsukienkąciasnoopinającąfigurę.
–Dobrywieczór,panieCarvalho.
–No,no.Mojamałasnajperka.
–Znówsięspotykamy.Jaksiępanczuje?
Oblizałwyschniętenapieprzusta.
–Znacznielepiej,odkądzobaczyłemciebie,querida.Czymogłabyśpodejśćnieco
bliżej?Możeszmizaufać.
–Powiedziałwilkdojagnięcia–parsknęła.–Czywłaśniedziękisłodkimsłówkom
udałosiępanudostaćdomojegoprywatnegoapartamentu,panieCarvalho?
–Proszę,nazywajmnieNicandro.Sądzę,żewtychokolicznościachpowinniśmy
zwracaćsiędosiebiepoimieniu.Wtejchwilimożeszzemnązrobićwszystko,co
zechcesz.
– Dobrze, Nicandro – odrzekła, ale nie podała mu swojego imienia. W jej głosie
słychać było ślad jakiegoś europejskiego akcentu: włoskiego, a może greckiego. –
Porozmawiajmyowłamaniu.Skorojesteśmypoimieniu,tomożeszmichybapowie-
dzieć,corobiłeśwmoichprywatnychpokojach?
–Powiem,jeślitymipowiesz,jaksięnazywasz.
Było jasne, że wolałby tego nie robić, ale do tanga trzeba dwojga, a ta kobieta
wyraźniemiaławładzę.Musiałsiętylkodowiedzieć,jakwielką.
–NazywamsięOlympiaMerisi.
Tegosięniespodziewał.Omalniewestchnąłgłośno.
–Ach,żona.–Zmarszczyłbrwizrozczarowaniem.Cogotowłaściwieobchodzi-
ło?
–Raczejcórka.
Znieruchomiał.Wiedział,żeZeusmacórkę.Nocóż,wkażdejsytuacjimożnabyło
znaleźć jakieś dobre strony i zdawało się, że tego wieczoru los patrzył na niego
przychylnie.Poczułprzypływenergiiiznównapiąłmięśnie,próbującrozluźnićwię-
zy.
– Mam nadzieję, że nie uszkodziłem zanadto ochroniarzy twojego ojca. Gdybym
sięznimispotkałtwarząwtwarz,mógłbymprzeprosićosobiście.
–Tobardzomiłoztwojejstrony.
–Teżtakuważam.Jestemmiłymczłowiekiem.
–Tosięjeszczeokaże.Mamstaroświeckiepoglądyiuwiedzeniemojejpracowni-
cyorazwłamaniedoprywatnychapartamentówniezgadzasięzmojądefinicjąmi-
łegoczłowieka.
Popatrzyłnaniąpobłażliwie.
–Czepiaszsię,querida.Poprostubyłemciekaw.
Usłyszałszczękinapodłogęobokniegoupadłoniedużeczarnepudełeczko.Aha,
pomyślał.
–SpodziewałabymsięzobaczyćtakązabawkęwrękachagentaCIA,anieczło-
wieka,którypoprostuchcesięzkimśspotkać.Bardzowątpię,czymożnacośta-
kiegokupićwdzialezelektronikąmiejscowegosklepu.
Nik nieopatrznie wzruszył ramionami. To był błąd: zabolało jak diabli. Miał za-
miarhojniejejzatowszystkoodpłacić.Coonatakiegopowiedziałaomiejscowym
sklepie?Gdybytammielitakierzeczy,kosztowałobytoznacznietaniej.
–Powiedzmy,żemamprzyjaciółwrozmaitychmiejscach.
–MI5?BiałyDom?
–NaBronksie.
RoześmiałasięszczerzeikrewwżyłachNikaznówpopłynęłaszybciej.
– Każdy normalny człowiek po prostu poprosiłby o spotkanie. Słyszałeś kiedyś
oczymśtakimjaktelefon?
–Możeszmiwierzyćalbonie,alewolękontaktosobisty.
–Ależwierzęci–mruknęłaironicznie.
–Może„ciekawy”tozbytłagodnesłowo–ciągnął.–Uparty?
–Głupi?Lekkomyślny?
–Nieustraszony.–Tobrzmiałolepiej.
–Dlaczego?Czegowłaściwiechcesz?
–AudiencjizWszechmogącym.Chcęspędzićjednągodzinęwtowarzystwietwo-
jegoojca.
–Toniemożliwe–odrzekłanatychmiast.
Byłowniejcośbardzorzeczowegoibezpośredniego.Możebyłgłupi,alewierzył
jej.Niewyglądałanaosobę,któramarnujeczasnagłupstwa.
–Niemagotu?–zapytałdlapewności.
–Niestety,nie.Niemógłprzyjechać.Miałzadaleko.
Wjejgłosiebrzmiałdziwnyton,któregoNikniepotrafiłprzeniknąć,alewierzył
jej.Czytobyłoniebezpieczne?Zapewnetak,zważywszy,kimbyłjejojciec.Jednak
takobietamogłagodoprowadzićdosamegoZeusa.Chętniespędziłbywjejtowa-
rzystwiekilkadnialbotygodni.Mógłbypoznaćjejżycie,znaleźćpotencjalnesłabe
miejscaiuwieśćją.WyobrażałsobiewściekłośćZeusa,gdybytensiędowiedział,że
Nikposmakowałjegodrogiejcóreczki.Tenpomysłbyłtakzachwycający,żeniespo-
sóbbyłoodrzucićgoodrazu.Należałosięnadnimpoważniezastanowić.
–Toprywatnasprawaczybiznes?–zapytała.
–Jednoidrugie.
–Wtakimraziechętnieporozmawiamznimwtwoimimieniualboprzekażęmu,
cotylkozechcesz.Dajęcisłowo,żezachowamwszystkownajgłębszejtajemnicy.
Pochyliłasięwjegostronę.Nikwytężałwzrok,wstrzymującoddech.Dotychczas
jeszczenieudałomusiędostrzecjejtwarzy.Przyszłomudogłowy,żeonapróbuje
zdobyćjegozaufanie,wychodzączcieniaipatrzącmuwoczy.Bardzomożliwe,że
wcześniejjejniedocenił.
Pochyliła się nad nim i w polu jego widzenia znalazł się czarny dekolt w szpic,
anadnimgładkabiałaskóra.Natenwidokkrewwnimzawrzała.Dziewczynausia-
dłaobokniegozeskrzyżowanyminogami,opierającłokiećnakolanie,apodbródek
nadłoni.Nikpoczuł,żeszczękamuopada.
–Jesteś…–Obłędniepiękna,pomyślał,aledokończył:–Blondynką.
W jej oczach błysnęło rozbawienie. Przechyliła głowę na bok z takim wyrazem
twarzy,jakbydałjejdorozwiązaniaskomplikowanerównanieiniepozwoliłużywać
kalkulatora.
–Dziesięćnadziesięć,panieCarvalho.Aczegosięspodziewałeś?
–Greczynki–wykrztusił.Nicwięcejnieprzychodziłomudogłowy.Niechtodia-
bli,takobietawyglądałajakfemmefatalezestaregofilmu.Gęsteplatynowewłosy
zaczesanemiaładotyłuiupiętewkokwstyluGraceKelly.AleGraceKellybyłała-
godna, a Olympia Merisi emanowała niebezpieczną zmysłowością. Jej uroda była
nie z tego świata. Cera lśniła perłowym blaskiem, kości policzkowych mogłaby jej
pozazdrościć każda modelka, leciutko skośne oczy, podkreślone czarną kredką,
miałyfiołkowykolor,austabyłypełneiciemnoczerwone.Wyglądałajakboginiipo-
winnamiećnaimięAfrodyta.Tobyłakobieta,zktórąkażdyfacetchciałbypójśćdo
łóżka.
–Twojamatka.Norweżka,Szwedka?–wyjąkałNik,usiłującopanowaćerekcję.
Zawahałasięnatakkróciutkąchwilę,żegdybyprzymknąłoczy,niezauważyłby
tego.Nietrzebabyłogeniusza,byodgadnąć,żematkabyładlaniejdelikatnymte-
matem.
–Francuzka–odrzekłazimno.
Nikwzruszyłramionami.Cóżtojestkilkatysięcymil!
–WkażdymrazieEuropejka.
Niechętniewydęłausta,porzuciłzatemtentemat.Wiedział,żesąbitwy,których
niewartotoczyć.
–Proszę,wybacz,żezakłóciłemcisen,querida. A może powinnaś mi podzięko-
wać? Zdawało mi się, że śniło ci się coś nieprzyjemnego. – Zauważył, że trafił
wdziesiątkę.Podwarstwą lodowategochłodubyłajednak kobietą,wrażliwąi po-
datnąnaemocje.Pomyślał,żepowinnołatwopójść.–Cocizakłócasen,Olympio?
–Tobyłzwykłybólgłowy.
Podniosłasięizwdziękiembalerinyodwróciłasiędoniegoplecami.Nawidokjej
kształtnychpośladkówinógwczarnychpończochachzeszwemNikpoczułsiętak,
jakbywjegogłowiewybuchłabomba.Nigdyniewidziałbardziejseksownejkobiety
i nie mógł się już doczekać, kiedy uda mu się jej skosztować, a był pewien, że do
tegodojdzie.Jeszczenigdyniespotkałkobiety,którejnieudałobymusięuwieść.
Obeszła dokoła krzesło, znów przed nim stanęła i schyliła się, by spojrzeć mu
woczy.UwagęNikaprzykułdużywisiorekzczarnymbrylantem.Tobyłwyjątkowy,
rzadki kamień. Po obu stronach wisiorka znajdowały się dwadzieścia cztery białe
diamenty o doskonałym szlifie. Całość miała pięćdziesiąt dwa karaty i była warta
mniejwięcejczterdzieścisześćprzecinekdwamilionydolarów.Tennaszyjnikwtej
chwili spoczywał na wykwintnych koronkach jej biustonosza. Nik drgnął, jakby
otrzymałkolejnycioswżołądek,inapiąłmięśnietakmocno,żeprawieudałomusię
zerwaćwięzy.Miałochotęzszarpaćzniejtenplatynowynaszyjnik,oderwaćklejno-
tyodjejciepłegociała,takjakgoryleZeusazerwaligozmartwegociałajegomat-
ki.
OCoracaodeTempestade.SerceBurzy.DiamentySantosów.Niemógłoderwać
odnichwzroku.Tylewspomnień,tylecierpienia.
Zawsze przypuszczał, że ten naszyjnik, podobnie jak cała firma, jest własnością
Goldsmitha. Myśl, że oddzielono je bezmyślnie jak bezwartościowy śmieć, łamała
muserce.ZapewneZeus,sprzedającSantosDiamonds,zatrzymałtebrylantyjako
prezent dla rozpieszczonej córki, coś w rodzaju obscenicznego trofeum. Czy wie-
działa,jakimsposobemjejojciecwszedłwichposiadanieiżeteklejnotysplamione
sąkrwią?Jeślitak,tozamierzałzmienićjejżyciewpiekło.
Wyprostowałasięzwdziękiemizmrużyłafiołkoweoczy,najwyraźniejdoskonale
świadomajegowewnętrznejwalki.Alewłaśniewtejchwiliwięzywkońcupuściły.
Nik z trudem nadał twarzy obojętny wyraz, żeby niczego nie zauważyła. Trzeba
byłopoczekaćnaodpowiedniąchwilę.Niepotoczekałcałelata,żebyterazwpaść
wzłośćipotknąćsięnapierwszejprzeszkodzie.Dyskretnieodchrząknął,starając
sięnadaćgłosowiuwodzicielskiton.
–Najmocniejcięprzepraszam,querida,zamyśliłemsię.Dziękuję,żezgadzaszsię
przekazaćmojąwiadomośćojcu,alenicztego.Mogęcitylkopowiedzieć,żetode-
likatna sprawa, a ja nie znam cię na tyle dobrze, żeby o tym z tobą rozmawiać.
Zpewnościąmnierozumiesz.
Obydwoje wiedzieli, że znaleźli się w ślepym zaułku. Dziewczyna poruszyła się
niespokojnie.Najwyraźniejnieprzywykładotego,byjejodmawiano.
–Wtakimrazieniepotrafiępanupomóc,panieCarvalho.Cosiętyczydzisiejsze-
gowieczoru,rozumiepanchyba,żenaruszyłpannaszezaufanie,askoroniechce
panniczegowyjaśnić,musimypowtórnierozważyćpańskieczłonkostwo.
–Ale–ciągnął,ignorującjejsłowaidoskonalewiedząc,żejątymzirytuje–gdy-
bymmiałsposobnośćpoznaćcięlepiej,tomożezmieniłbymzdanie.Spędźzemną
kilkadni,bonita.Bardzochciałbym,żebyśmyżyliwzgodzie.Możeprzekonałabyś
się,żeniejestemtakizły.
Skrzyżowałaramionanabujnychpiersiachiuniosłabrwi.
–Chybauważamniepanzagłupią,panieCarvalho.Drogadomojegoojcaniepro-
wadziprzezmojełóżko.
–Możliwe,alezapewniam,żetakadrogabardzobycisiępodobała.Przyznaj,że
miałabyśnatoochotę.
–Równiewielkąjaknaskokbezspadochronuzwysokościdziesięciukilometrów.
Niepotrafiłpowstrzymaćuśmiechu.Mimowszystkopodobałamusię,szkodatyl-
ko,żenosiłana szyiświadectwotragedii.Zastanawiał się,czyrzeczywiście znała
pochodzenie tych klejnotów. Chyba żadna zdrowa na umyśle kobieta nie nosiłaby
ich,wiedząc,żezwiązanyjestznimizłyomen.Gniewjegoprzodków.Dotychczas
wtoniewierzył,terazjednakuznał,żesprawiedliwośćlosuprzywiodłagotu,żeby
mógłsięzemścić.Chciałodzyskaćteklejnotyizamierzałtozrobić,zsunąćbrylanty
z jej szyi podczas niezapomnianego, namiętnego seksu. Odrzucił resztki sumienia,
którepodszeptywałomu,żeniejestdokońcasprawiedliwy,mszczącsięnadziew-
czynie.Bardzomożliwe,żebyłarówniepodłajakjejojciec.
–Mógłbymcięzdobyćwmgnieniuoka–oświadczył.
–Nigdyniebędzieszmniemiał,Nicandro.
Zanim się zorientował, że ta obelga była pożegnaniem, ona już stała przy
drzwiach.Nikjednymsusemzerwałsięzkrzesłaidotarłdodrzwiprzednią.Jeśli
nawetzdziwiłasię,żeudałomusięuwolnićzwięzów,szybkotozamaskowałaiza-
stygławmiejscujaklodowarzeźba.
–Chceszsięzałożyć?–zapytałgładko.
–Czyktośjużcikiedyśmówił,żejesteśwyjątkowymarogantem?
–Częstotosłyszę.Lubięsłuchaćkomplementówisadzę,żetyteż,Olympio.Na-
prawdęwyglądaszdoskonale,querida.
Zbliskawyglądałajeszczelepiej.Niemógłoderwaćodniejwzroku.
–Darujsobie,Romeo.Znanyjesteśzpodbojów,aleobawiamsię,żetymrazem
mierzyszzbytwysoko.
Może by jej uwierzył, ale leciutko przesunął palcem po jej ramieniu i wyczuł jej
dreszcz.
–Boiszsięmnie.Czyobawiaszsię,żepotrafięudowodnić,żesięmylisz?Amoże
boiszsię,żezabardzobycisiętospodobało?–Prowokowałją,aleprowokowanie
inteligentnejkobietymiałotęzaletę,żedokładniewiedział,któryguziknacisnąć.
–Nikogosięnieboję.Zpewnościąnieciebie.
Znówsięuśmiechnął.Byłanapiętajakstruna.
–Udowodnijto,spędzającwmoimtowarzystwiedwatygodnie.Jeśliwtymczasie
nietrafiszdomojegołóżka,toniebędępróbowałspotkaćsięztwoimojcemipoci-
chuzrezygnujęzczłonkostwawklubie.Masznatomojesłowo.
Popatrzyłananiego,mrużącoczy.
–Iwtedywszystkomiwyjaśnisz?Bowiem,żekryjesięzatymcoświęcejichcę
siędowiedzieć,co.
Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że ta dziewczyna z pewnością pracuje dla
ojca.Przyjechałatuwjegozastępstwie.Możeudałojejsięjużdodaćdwadodwóch
iodgadnąć,żetoonstoizazamętemwklubieinagiełdzie,aleniepotrafiłatego
udowodnić.
– Oczywiście, powiem ci wszystko, co chciałabyś wiedzieć. Ale jeśli przegrasz,
znajdzieszsięnamojejłasce.WtedyumówiszmnienaspotkaniezZeusemiosobi-
ściedoniegozaprowadzisz.
Dawałjejdwa,najwyżejtrzydni.
Przezdługąchwilępoprostunaniegopatrzyła.OddałbypołowęManhattanuza
jej myśli. Zawsze śmieszyło go porównanie twarzy do zamkniętej księgi, ale ta
dziewczynabyłajakpaczkaowiniętacelofanem.Wkońcuwestchnęłaciężko,jakby
postawiłjąpodścianąimusiałasięzgodzićnajegowarunki.
–Nodobrze.Umowastoi.ZeusbędziezaosiemdniwParyżu.Jeśliwygrasz,to
maszmojesłowo,żespotkaszsięznimwokreślonymmiejscuiookreślonejporze.
– Na jej usta wypłynął lekki uśmieszek. Była pewna, że to ona wyjdzie górą z tej
konfrontacji.Prawiebyłomujejżal.–Alejeśliprzegrasz,padnieszprzedemnąna
kolana,Nicandro.
–Zrobiętozprzyjemnością,Olympio.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Napięcie między nimi było tak wyraźne, że
wystarczyłabyjednaiskra,żebyspowodowaćeksplozję.
–Wtakimrazieumowastoi,Nik.
–Doskonale.Niesądzisz,żekażdyukładnależyprzypieczętować?
Niezostawiającjejczasunareakcję,pochyliłsięnadjejtwarzą.Tobyłnajlepszy
sposób,żebyzacząćwojnę.Leciutkomusnąłwargamijejustaizatrzymałsięwką-
ciku.Poczułdreszcznaskórzeizanimzdążyłsięzorientować,cosiędzieje,przy-
ciągnąłjądosiebie,rozgniatającjejpiersiswoimi.Wumyśleczułpustkęikręciło
musięwgłowie,zupełniejakbyrzuciłananiegourok.Smakowałajaklikierkawo-
wy.
Pochwilicofnąłsięizmarszczyłczoło.Byłazupełniebierna,bezśladuemocji.Ani
jedenmięsieńniedrgnąłwjejciele.Jejskóraiustabyłylodowate,nawetspojrzenie
fiołkowychoczubyłozimneipuste.Poczułsięwstrząśnięty.
–Olympio,querida,jesteśzimnajaklód!
Uniosłaniecogłowęinajejustachpojawiłsięcieńuśmiechu.Tenuśmiechniebył
zimny–byłsmutny.
–Jestemzimna,querido.Zzewnątrziwśrodku.Nicandro,naprawdęniewiesz,
nacosięporywasz.
Odwróciła się i otworzyła drzwi. Nik cofnął się i poczuł pod butem chrzęst roz-
deptywanegoczujnika.Tendźwiękprzywróciłmuprzytomnośćumysłu.
–Zaczekajchwilę,KrólowoŚniegu.Tamaławniczymniezawiniła.Proszę,obie-
caj,że…
–Zostaniestądusunięta.Dobranoc,Nicandro.
WnastępnejchwilizniknęłaiNiksłyszałtylkooddalającysięstukobcasów.
Czyżbynaprawdęniewiedział,nacosięporywa?
ROZDZIAŁTRZECI
Piazamknęłazasobąpodwójnedrzwiapartamentu.Miałaochotęoprzećsiębez-
władnie o rzeźbione drewno, ale tylko dotknęła palcem kącika ust, przywołując
echa pocałunku. Po raz pierwszy od lat miała wątpliwości, czy słusznie postępuje,
atoniewróżyłodobrze.OsiemdniwtowarzystwieNicandraCarvalhatobyłbar-
dzozłypomysł,alecoinnegomiałazrobić?Czekać,ażonznówuderzy?Bógjeden
wie,jakizamętmógłbywywołaćtymrazem.Nie,niemogładotegodopuścić.
–Pia?
Drgnęłazwrażeniai zarumieniłasięjakuczennica, którąchłopakpocałował po
razpierwszynaoczachstarszegobrata.
–Skądsiętuwziąłeś?Myślałam,żewłaśnieodprowadzasznaszegowłamywacza
dojegopokoju.
Jovan,sztywnoprzycupniętynaskrajudelikatnej,pokrytejzłotymjedwabiemka-
napy,popatrzyłnaniązeznużeniem.
–Zadaniewykonane.
Zauważyła troskę na jego twarzy, ale nie zapytał jej, czy wszystko w porządku.
Niechciał,żebypoczułasięsłaba,sterowanaemocjami.Miaładziałaćjakmaszyna.
Ale maszyny nie drżały, gdy dotknął ich mężczyzna, nie zacinały się od muśnięcia
ciepłychustiniepatrzyłynikomuwoczy,tęskniącdoniemożliwego.
PrzezkróciutkąchwilęPiagotowabyłaoddaćpocałunekipoczuć,jakżarrozta-
piajejzlodowaciałeserce,wiedziałajednak,żetakichkrótkichchwilczasemżałuje
sięprzezcałeżycie.Carvalhowykorzystywałją,bydostaćsiędoZeusa,niemając
pojęcia,żejużznajdujesięwjegotowarzystwie.Gdybytoniebyłotakieupokarza-
jące,wybuchnęłabyśmiechem.Przykromi,Nik,alezdążyłamsięjużwżyciuczegoś
nauczyć,pomyślała.Potrafiławyczućsztampowegouwodzicielanakilometrizła-
twościąwznieśćzaporyobronne.
Kiedyśjużwykorzystałjąktoś,ktochciałprzezniądobraćsiędonazwiskaima-
jątkurodzinyMerisich.Straciławtedyszacunekdosiebie,główniezasprawąojca,
którynieustanniewyrzucałjejtenromans.Kobietysąsłabe,głupieimająwrażliwe
serca,Olympio–powtarzał.–Myślisz,żeonpragnąłtwojegociałaiumysłu?Praw-
dziwe pożądanie to pożądanie pieniędzy i władzy. Jeśli poddasz się jakiemuś męż-
czyźnie,toonobedrzecięzmajątkuigodności.Nieufajżadnemumężczyźnie,na-
wetmnie.
To, że jej zimne, puste ciało wciąż potrafiło zareagować na dotyk donżuana
o przestępczych skłonnościach, musiało być okrutnym żartem losu. A teraz przez
kilkadnibędziemusiałagociągnąćzasobąpoEuropie.Niemogłazmienićplanów.
Będziepróbowałaprzeniknąćzakamarkijegoumysłu,aonbędziepróbowałdostać
się do jej majtek. Nigdy w życiu. Należy tylko nie tracić głowy i nie spuszczać go
z oka. Nie uda mu się wzniecić burzy, jeśli Pia nieustannie będzie mu patrzeć na
ręce. Ona z kolei zyska mnóstwo czasu, żeby odkryć, w co on gra i dlaczego. Na
myśl,żemogłabystracićwszystko,nacotakciężkopracowała,zbierałojejsięna
mdłości.
–Wyglądasznazmęczoną,Pia–powiedziałJovan.
–Nicminiejest.Zadużosięomniemartwisz–mruknęła.Byłabardzozmęczona,
alemaszynyniepowinnysięczućzmęczone,toteżtylkouniosławyżejgłowę,poszła
doswojegogabinetuiwróciładopracy.Jovantroszczyłsięoniąibyłamuzatobar-
dzowdzięczna.Wszystkobyłobyowieleprostsze,gdybyistniałomiędzynimiprzy-
ciąganie,alenicztego.Anijednejiskry.
–ZadzwońdoParyża,doLaurenta,ipowiedz,żeznalazłammunowąkonsjerżkę.
PotemznajdźClarissęKnight.Niechspakujetorbęiprzyjdziedomojegobiura.Już
od dawna chciała pracować gdzieś bliżej matki, a to jest doskonała okazja. Przy
odrobinieszczęściazaparędniznajdziesobiejakiegośnowegochłopakaipanCa-
rvalhostaniesiętykoodległymwspomnieniem.Tylkoprzypilnuj,żebyonniezauwa-
żyłjejwyjazdu.
Trzymanie jej tutaj byłoby zbyt niebezpieczne. Z pewnością Carvalho obiecałby
jej złote góry za kolejne sekrety. Gdyby dziewczyna uwierzyła, że Pia chce ją wy-
rzucićzpracy,adotegouznała,żejestzakochanawbrazylijskimłobuzie,byłaby
wstaniepoważyćsięnawszystko.NawetPia,którabyłajużuodpornionanatakich
jak on, topniała pod jego urokiem. Clarissa nie miałaby żadnej szansy. Czy już się
z nią przespał? Nie miała pojęcia, dlaczego na tę myśl żołądek podchodził jej do
gardła.
–Łagodniejesznastarelata–stwierdziłJovan.
–Potrafięsięprzyznaćdobłędu.Tadziewczynajestzamiękka,żebyprzetrwać
wotoczeniuplayboyówzQVirtus.Większośćznichtosępy,któreżywiąsiękobie-
cym ciałem. Ale potrzebowała pieniędzy, żeby je wysłać do domu, więc zgodziłam
sięjątuzabrać.
–Jasne.Potrzebowałacię.Wiem,żeniechceszsiędotegoprzyznawać,alelubisz
sięczućpotrzebna.
–Nieprawda.
–Wporządku.Czytomnieprzypadnieprzyjemnośćodwiezieniagonalotnisko?–
zapytałJovanzeźleskrywanymentuzjazmem,podchodzącdobiurka,naktórymPia
bezmyślnieprzekładałapapieryzjednejstertynadrugą.
–Nie.–Niemiałaterazsiłytłumaczyćmu,żetoonaodwiezieichobydwu,toteż
rzekłatylko:–Wyjaśnięcitopóźniej.Ruszsię,boniezastanieszLaurenta.
Jovanobróciłsięzręcznieipodszedłdodrzwi.Tenruchskojarzyłjejsięzwoltą
Nicandra,którywjednejchwilizczarującegouwodzicielazmieniłsięwdrapieżni-
ka. Lobisomem. Wiedziała to od początku. Dziwne, ale wystarczył jej rzut oka na
jegoaplikacjęoczłonkostwo,krótkiezaznajomieniezjegoprzeszłościąijednospoj-
rzeniewoczy,bytenprzydomekwyryłsięwjejumyśle.Lobisomem,wilkołak,wład-
canocy.Ktoś,ktoprzetrwał,choćniemiałnatożadnychszans,ibyłwstaniewe-
drzećsiędojejduszy.
Przezchwilęwidziaławjegooczachgwałtownygniew,taknagłyinieoczekiwany,
że Pia po raz pierwszy od lat poczuła panikę. Skąd się wzięła ta nienawiść, która
zmieniłajegopiwneoczywdwieczarnestudnie?Rozumiałabyobojętność,alenie-
nawiść?Przeztostawałsięśmiertelnieniebezpieczny.Wpierwszejchwiliwydawa-
łojejsię,żetomacośwspólnegozjejbrylantami.Tobyłjedynyprezent,jakikiedy-
kolwiekdostałaodojca,jedynydowód,żecośdlaniegoznaczyła.DlaczegoNican-
dro patrzył na nie z takim wstrętem i przerażeniem? Duże czarne diamenty były
bardzorzadkie,ajejbyłjedynywswoimrodzaju.Aleonpatrzyłnaniejaknaucie-
leśnieniecałegozłategoświata.
Potarłaczołoiuznała,żeniejestwstanieprzeniknąćumysłutegoczłowieka.
–Jovan,zanimstądpójdziesz.Jaksięnazywatenprywatnydetektyw,któregood
czasudoczasuzatrudniamy?
Zastygłpodłukiemprowadzącymdosalonuiprzezramięrzuciłjejostrespojrze-
nie.
–Jestichkilku.PrzeważniezatrudniamyMasona,gdychodziozawiłościprawne,
alboMcKaya,któryniemażadnychskrupułówetycznych,jeślizostanieodpowied-
niowynagrodzony.
Kolejnypsychopata.Cudownie.JakbyjeszczemałobyłoplotekopowiązaniachQ
Virtusazgreckąmafią.CzyzatorównieżpowinnapodziękowaćpanuCarvalho?
–Tak,toonimmyślałam.McKay.Poprośgo,żebysprawdziłhistorięSantosDia-
monds.Typewnieniepamiętasz,jakikiedymójojciecprzejąłtęfirmę?
Jovanznieruchomiałipopatrzyłnaniąznieprzeniknionymwyrazemtwarzy.
–Słyszałeś,copowiedziałam?
Wjegooczachmalowałsięjakiśdziwnywyraz.Szybkopotrząsnąłgłową.
–Tak,przepraszam.Myślałemoczymśinnym.Nie,niemampojęcia.
Wcześniejnigdyjejnieokłamywał.
–Pewnienicwtymniema,alechciałabymdostaćteinformacje.
–Niemaproblemu–mruknąłzdziwnymwahaniemiPiawyczuła,żezbliżająsię
kłopoty,któremogąwstrząsnąćjejcałymżyciem.Miałatylkonadzieję,żeintuicja
zwodzijąnamanowce.
GdydrzwizamknęłysięzaJovanem,rzuciłapapierynabiurkoiniezastanawiając
sięnadtym,jakwtejchwiliwygląda,bezwładnieopadłanakrzesłoiwpatrzyłasię
wsufit.Czułasiętakjakwtedy,gdybyłanikim,zapomnianądziewczynąwsutere-
nie,któradrżałazakażdymrazem,gdysłyszaładudnienieheavymetalunagórze,
atakżeostryzapachnarkotykówibeznadzieiprzesączającysięprzezdeskipodło-
gi.Dziewczynazesplamionąprzeszłościąibezżadnychperspektywnaprzyszłość.
Ledwietamyślprzyszłajejdogłowy,usiadłaprostojakstruna,otworzyłalaptop
iwyrzuciłazmyślitędziewczynę,którajużnieistniała.
Nikobudziłsię.Poranekrozświetlonybyłafrykańskimsłońcem.Poddrzwiamipo-
kojuleżałajakaśkartka.
„WpołudnielecęnapółnocEuropy.Jeślinadalchceszdomniedołączyć,bądźgo-
tówojedenastej.OlympiaMerisi”.
Dołączyć?Czyzamierzałazniegozrobićpieskapokojowego?Wnastępnejkolej-
nościkażemiszczekaćnażyczenie,pomyślałzprzekąsem.
Zaprowadzono go do prywatnych apartamentów Pii. Ochroniarz, jeden z tych,
zktórymizetknąłsiępoprzedniegodnia,niechętniewpuściłgodośrodka.Zpodbi-
tymokiemwyglądałznaczniegorzejniżNik.NatenwidokNikodrazupoczułsię
lepiej.
–Wcześnieprzyszedłeś–powitałagoPia.
Ochroniarz rzucił walizkę na podłogę, niemal trafiając go w nogę. Cała podłoga
zastawionabyłabagażami.
–KiedyprzyjechałaśdoZanzibaru?–zdziwiłsięNik.
–Wpiątek,tegosamegodniacoty.
– Masz mnóstwo bagażu jak na trzydniowy pobyt, bonita. Zlewozmywak też
zsobąprzywiozłaś?
–Tymrazemnie.TonależydoJovana.–Wskazałananajmniejszązdizajnerskich
toreb.
–AkimjestJovan?–Przezkrótkąchwilęwydawałomusię,żepoczułzazdrość.
–Tomójochroniarziprzyjaciel.
Notak,pomyślałNik.Jasne.Jegomatkamiałamnóstwotakzwanychprzyjaciół.
Niektórychwgruncierzeczylubił,szczególnietego,któryzabrałgonameczdruży-
nybrazylijskiej,apotemzaprowadziłnaspotkaniezpiłkarzami.Alezażadneskar-
byświataniepotrafiłsobieprzypomniećjegonazwiska.Dziwne,bozwyklemiałdo-
brąpamięćdonazwisk.
Uświadomiłsobie,żeJovantotenmięśniak,naktóregowłaśniepatrzy.
–Que?Nie,nicztego.Onznaminiejedzie.Nietaksięumawialiśmy.
–Bardzomiprzykro–odrzekłaniewinnie.–AleZeussięprzytymuparł.Chyba
niechceszmusięnarazić,prawda?
Nikztrudempohamowałwybuchzłości.
–Świetnie.Weźkogośinnego,aleniejego.Onmniechybanielubi.
–Jesteśbardzobystry,Nicandro.–Ściszyłagłosdokonspiracyjnegoszeptuipo-
chyliła się do niego tak blisko, że poczuł na twarzy jej oddech. – Prawdę mówiąc,
znajwiększąradościąwymierzyłbycikopniaka,więcradziłabymcizachowywaćsię
grzecznie.
Nistądnizowąd,Nikuśmiechnąłsięszeroko.Piazezdziwieniemzamrugałafioł-
kowymioczami.
–Terazrozumiem.Tojestwspółczesnawersjapasacnoty.
Azatembałasięznimzostaćsamnasam,takjakbyobecnośćochroniarzamogła
coś zmienić. Kiedyś udało mu się przechytrzyć kilku najlepszych goryli w Nowym
Jorkuiukraśćbajglanaśniadanie.Byłzupełniepewien,żeporadzisobierównież
ztymfacetem.
Kiepskinastrójuleciałbezśladu,gdypatrzyłnaOlimpięMerisi,którawzruszyła
ramionamiokrytymikaszmirowymswetrem.Byłapięknainależaładoniego.Wcale
niebyłazrobionazlodu,trzebabyłotylkoniecowyższejtemperatury,byrozpuścić
jej opór. Poprzedniego dnia próbował działać zbyt szybko i niecierpliwie, a jej nie
możnabyłotraktowaćjakkażdejinnejkobiety.Trzebabyłopomyśleć.Niknigdydo-
tychczas nie musiał szlifować swoich technik uwodzenia, ale nie na darmo ludzie
uważaligozadynamicznąosobowość.Uświadomiłsobie,żemusistaranniewybie-
raćbroń,którejużyjeprzeciwkotejkobiecie,boinaczejstraciwszelkieszanse,za-
nimdoczegokolwiekdojdzie.Terazmusiałbyćuległy,bypowolizdobyćjejzaufanie,
awodpowiedniejchwili,gdyjużbędziemiałjąwręku,przejmiekontrolęnadsytu-
acją,zanimonazdążysięzorientować,cosiędzieje.
–Przyszedłeśbardzowcześnie.Czymiałeśwtymjakiścel?
–Nie,poprostuchciałemcięjaknajszybciejzobaczyć.–Tobyłanajprawdziwsza
prawda.Chciałjaknajszybciejdotrzećdokońcatejgry,apannaMerisizamierzała
zabraćgodoceluokrężnąimalownicządrogą.–Zjedzmyjakieśśniadanie.Umie-
ramzgłodu.
– Pia? – W tonie Jovana wyraźnie było słychać, że na jedno jej skinienie palcem
gotówjestusunąćNikazdrogi.
–Pia–powtórzyłNik,patrzącwtewielkie,uwodzicielskieoczy.–Bardzoładnie.
Żyłkanajejszyizadrgała.
–MożeszmnienazywaćOlympia–rzekłasztywno.
–Raczejnie.SkoroonmożemówićdociebiePia,todlaczegonieja?Nochybaże
forma „Olympia” zarezerwowana jest specjalnie dla mnie. Dla tych szczęściarzy,
którzymająprzyjemnośćpoznać ciębardzoblisko.– Oblizałusta,wyraźniedając
jejdozrozumienia,comanamyśli.
Westchnęłatakcicho,żetylkoontousłyszał,alenajejpoliczkachpojawiłsięru-
mieniec.Nikdostrzegłrównież,żejejdłoniezwinęłysięwpięściprzybokach.Je-
denzero,pomyślał.Piłkajestwsiatce.
Spojrzałananiegoponuroznieskrywanązłością.
– Nie będzie żadnego śniadania, Nicandro – syknęła. – Zdaje się, że straciłam
apetyt.
CałejejciałozesztywniałoiNikwtejchwiliuświadomiłsobie,gdzieleżykluczdo
PiiMerisi.Musijejpomócsięwyzwolić.Rozpuścićtewłosy,rozpiąćsukienkę,roz-
luźnićwszystkiesprzączki.Sprawić,byprzestałasiękontrolować.Wyzwolićjejwe-
wnętrznyogień.
Wyciągnąłrękęilekkodotknąłjejpoliczka.Zadrżałajakkamerton.
– Ach, querida, chyba właśnie uświadomiłaś sobie, że jednak jesteś głodna. –
Przesunąłpalcempojejdolnejwardze.–Dozobaczeniapóźniej.Ciao.
Potychsłowachwyszedłitymrazemtoonzostawiłjązpianąnaustach,wpatrzo-
nąwjegooddalającesięplecy.
ROZDZIAŁCZWARTY
Ztrudempowstrzymującwściekłość,Piawsunęłasięnaskórzanąkanapęluksu-
sowego mercedesa, który czekał za prywatnym tylnym wyjściem z hotelu. Miała
ochotęrozerwaćtegobezczelnegoCarvalhonastrzępy.Gdywyszedł,wpokojuza-
legło ciężkie milczenie. Wyobrażała sobie, jak to wszystko musiało wyglądać
w oczach jej ludzi. Czy specjalnie próbował ją upokorzyć? Czy nie zdawał sobie
sprawy,jakciężkomusiałazapracowaćsobienaichszacunek,tylkodlatego,żebyła
kobietą?Naturalnie,żenie.WjegooczachzapewnebyłajakąśwspółczesnąJeze-
beludającąsekretarkętylkopoto,bysiępożywićzpieniędzyojca.Wyobrażałaso-
bie,cobyjejojciecpowiedział,gdybyzobaczył,jakNikprzesuwapalcempojejpo-
liczku, i na samą myśl wywrócił jej się żołądek. Jesteś kobietą i musisz pracować
dwarazyciężej,żebyzdobyćszacunek.Sprzedawaniesiętaniowniczymciniepo-
może,Olympio.
Dlatego zachowała spokój. Nie chciała pogarszać sytuacji ani ujawniać swojej
prawdziwejtożsamości.Omaljejtonieudusiło.Zawierającznimumowę,niespo-
dziewała się takich problemów, nie pomyślała, jak to może wyglądać w oczach in-
nych.Tobyłabolesnabitwamiędzyjejdumąapotrzebą,bychronićklub.Trudno,
musiałatojakośprzełknąć.NiemogłarównieżodwołaćpodróżydopółnocnejEuro-
py. Zbliżała się zima i kwestia przebudowy należącego do niej hotelu była bardzo
paląca.Jeślimiałatozrobićwtymroku,musiałatozrobićteraz.Niestety,toozna-
czało,żeNikprzeztychkilkadnizaznajomisięzniektórymijejinteresami.Niemo-
gła tego uniknąć. No cóż, będzie po prostu odgrywać rozpieszczoną dziedziczkę,
którapomagatatusiowi,ipostarasięjaknajmniejznimrozmawiać.
Postawiłaoboksiebiewalizkę,otworzyłalaptopiprzebiegławzrokiemnotowania
giełdowe. Kątem oka dostrzegła Nika, który wyszedł z hotelu swobodnym, nie-
spiesznym krokiem, jakby mieli jeszcze mnóstwo czasu. Z potarganymi włosami,
wwielkichprzeciwsłonecznychokularachizmarynarkąwrękuwyglądałjakksiążę
ciemności.Zfuriąuderzyławklawisze.Czułasiętak,jakbyzłapałajakiegoświru-
sa.WirusCarvalho.Tobrzmiałobardzogroźnie.
Otworzył drzwiczki i wsunął się na skórzaną kanapę obok niej. Zapach drogiej
wody natychmiast pobudził do życia jej hormony. Pomyślała, że musi się uspokoić,
zanimwybuchnie.Samokontrolazawszewymagałaodniejsporowysiłku,aleojciec
jużprzedlatywybiłjejzgłowywybuchytemperamentu.Bałasięwówczas,żejeśli
będziesięodszczekiwać,odeślejązpowrotemdomatki.Alenigdydotychczasnie
czułasiętakpobudzonaiwściekła,jakbyogieńspalałjąodśrodka.Nawetubranie
wydawałosięzbytciasne.Oddychaj,upomniałasię.
–Boatarde,Pia.Dokądjedziemywtenpięknydzień?
Gwałtownieobróciłasięwjegostronę.
–Jakśmiesz!
Ściągnąłciemnebrwiirozejrzałsiępownętrzusamochodu.
–Ocochodzi?
–Otwojąuczciwość,przyzwoitośćiinteligencję.Atozaledwiepoczątek.
Leniwieposkrobałsiępopoliczkuiutkwiłspojrzeniewlaptopie.Zapewnepomy-
ślał,żeznalazłajakiśdowódjegołajdactw.
–Wydajemisię,żetarozmowamiałabywięcejsensu,gdybyśpowiedziałamido-
kładnie,comizarzucasz,querida.
–Problempoleganatym,Nicandro,żeupokorzyłeśmniewobecnościmoichpra-
cowników,ludzi,naszacunekktórychzasłużyłamsobieciężkąpracą.Atypotrakto-
wałeśmniejakbezwartościowąprostytutkę.
Usta,któreśniłyjejsięostatniejnocy,skrzywiłysięzrozbawieniem.
–Chybaniemówiszpoważnie?–Alegdyjeszczeprzezkilkasekundniespuszcza-
ła z niego ponurego spojrzenia, w końcu zrozumiał. – Mówisz zupełnie poważnie.
Jakprostytutkę?
Jejojcieczpewnościątakbytookreślił.
–Tak,jakprostytutkę.Dlaczegomitozrobiłeś?
Odwróciłwzrokizarumieniłsię.
–Czyażtakbardzonadwerężyłamtwojeego,żemusiałeśmizatoodpłacić?
–Absolutnienie–odrzekłszczerze.–Niesądziłem,żetaktoodbierzesz.Jatyl-
ko…
–Co?
Nikniepowiedział,alejegozażenowaniebyłowyraźne.Zapadłoniezręcznemil-
czenie. Pia poruszyła się niespokojnie, niepewna, co robić dalej. Nik przecież nie
wiedział,kimonajest.Jejwrogiembyłwłasnytemperament.Pomyślała,żepowinna
wziąćsięwgarść,boszczerzemówiąc,zaczynałasięzachowywaćjakwariatka.
–Poprostunieróbtegowięcej.Naszaumowatoprywatnasprawa.Ciężkopraco-
wałam,żebysobiezdobyćszacunek,itojestdlamnieważne.Rozumiesz?
–Azatempracujeszdlaojca?
–Tak.Kobietypotrafiąrobićtakierzeczy,Nik.Jesteśprymitywnymantyfeministą
czyzwykłymmęskimszowinistą?Dobrzesięubieram,żyjęnawysokiejstopieidla-
tegozakładasz,żetatuśmipłacizaprzekładaniepapierkówzmiejscanamiejsce.
Miałdośćprzyzwoitości,bywyglądaćnaskruszonego.
–Zdajesię,żetrafiłemwtwójsłabypunkt.
–Ależtyjesteśprzenikliwy!
–Aletonietegopunktuszukałem.
–Znówzaczynasz!–wykrzyknęłazdesperacją.–Czykiedypatrzysznamnie,mu-
siszmyślećoseksie?
–Chybamuszę.Aleniemiejmitegozazłe.Popatrztylkonasiebie.–Wyciągnął
rękę w jej stronę. – Prawdę mówiąc, przyszło mi również do głowy, że emanujesz
władzą,więcniemyślomnietakźle.
Stłumiłaniedowierzającyśmiech.
–Toniemożliwe.
TeraztoNikwyrzuciłdłoniewpowietrzeiuderzyłwszybę.
–Wżadensposóbniewygram–mruknąłiopadłnaoparciekanapy.
–Imszybciejtosobieuświadomisz,tymlepiej–parsknęła.
Odziwo,jejzłośćminęłainapięciezelżało.Czyżbyzwykłakłótniamogłatakczło-
wiekowiposłużyć?Tobyłodlaniejjakobjawienie.Przyzwyczajonabyłatłumićemo-
cje.Nikteżsięuspokoił.Azatembyłrównieimpulsywnyjakona.Obróciłsięwjej
stronęiuśmiechnąłlekko.
– Znałem wiele rozpieszczonych księżniczek, ale masz rację, przepraszam cię.
Myślałemstereotypowo.Niepowinienemtegorobić.Wporządku?
Brzmiałterazjakmłodychłopiec.Piagotowabyłaprzysiąc,żewdzieciństwieko-
chano go bezgranicznie, mimo że jego rodzina straciła majątek. Resztki jej złości
stopniały.
–Wporządku.
–Todobrze.–Znówobróciłgłowędookna.Pojegostroniewidaćbyłobiałetropi-
kalneplaże,pojejstroniebujnezieloneplantacje.Przezchwilęsiedziałcicho,zato-
pionywmyślach,toteżgdylekkodotknąłjejkolanasamymiczubkamipalców,zasta-
nawiałasię,czyzrobiłtoświadomie.
–Proszę,zabierzrękę.Czyzawszetakswobodniedotykaszinnych?
Tak jak przypuszczała, popatrzył na swoją dłoń zagadkowo, cofnął ją i wzruszył
ramionami.
–Brazylijczycysąbardzowylewni,querida.Zachwycamysięgłośnotym,copięk-
ne,iwyrażamyuczuciauściskiemalbopocałunkiem.Aleczywy,Grecy,niejesteście
tacysami?AmożewychowałaśsięzmatkąweFrancji?
Piamilczała.Odkażdejregułybyływyjątki,anasamąmyślomatcekrewjejlodo-
waciała.
WchwilępóźniejNikpostukałpalcemwjejlaptop.
–Cotammasztakiegofascynującego,żewoliszpatrzećwekranniżrozmawiać
zemną?
Potrząsnęłagłową.
–Maszbardzowysokiemniemanieosobie.Pracuję–dodała.–Atyniemasznic
doroboty?Nieprowadziszwielkiegoimperiumbiznesowego?
– Nie w tej chwili. Nie mogę czytać w samochodzie, bo głowa od razu zaczyna
mnieboleć.
Jejpalcezatrzymałysięnaklawiaturze.Tobyłypierwszeszczeresłowa,jakieod
niegousłyszała.Poczuładziwnepodniecenienamyśl,żepoznajeprawdziwegoNi-
candraCarvalha.Niemogłazaprzeczyć,żezawszejąintrygował.
–Sąnatotabletki.Jateżtomam.
Mruknąłcośnieobecnymtonemirozpiąłgórnyguzikkoszuli.Musiałomubyćgo-
rąco,boczułaemanująceodniegociepło.
–CzytoMerpia?–zapytał,wskazującgłowąnaekranjejkomputera.
–Maszbrzydkizwyczajpodglądania,Nicandro.
– Daję ci słowo, że w tej chwili nie przemawia przeze mnie wścibstwo, tylko
szczere zainteresowanie. Wydajesz się obsesyjnie skupiona na tym, co robisz,
ichciałbymsiędowiedzieć,dlaczego.
–Jesteśnieznośny.
Nielubiłamówićopracyiniemiałotonicwspólnegoztajemniczościąanipotrze-
bą prywatności. Chodziło o lęk i niepewność. Przez cały czas miała wrażenie, że
żyjenaostrzunoża.Czasamiwnocybudziłasięzlanazimnympotem,myśląc,żeoj-
ciecsięmylił,żetaknaprawdęniejestwstanietegowszystkiegoogarnąćiwkońcu
kiedyśsiępotknie,żonglującmilionami,któretłoczyłysięispadałynaniązróżnych
stron przez cały dzień. Bała się, że w końcu wyjdzie na jaw, że jest nikim, niewy-
kształconąanalfabetką,choćwniecałeosiemmiesięcypotym,jaktrafiładodomu
ojca,onuznałjązamatematycznegoibiznesowegogeniusza.Poświęcałacałeżycie
czemuś,czegonigdyniechciałaiczegonigdyniewybrałabyzwłasnejwoli.Zakaż-
dymrazem,gdytakiemyśliprzychodziłyjejdogłowy,uznawała,żesąokropnieego-
istyczne.Dostałanoweżycie,drugąszansę,coś,zacowieluludzigotowychbyłoby
oddaćduszę.Powinnabyćwdzięczna–ibyła,aleczasamiwolałaby,żebytakaruze-
lawkońcusięzatrzymałaiżebychoćprzezchwilęmogłaoddychaćswobodnie.
Nicandroobserwowałjąwskupieniu.Czułasięnieswojopodjegowzrokiem,cie-
szyłasiętylko,żeonniepotrafiłczytaćwmyślach.Aleniepomyliłsię,rzeczywiście
miałaotwarteplikiMerpii.Niemogłasięłudzić;zpewnościąpodczastejpodróży
Nikusłyszy,zobaczyiodkryjewielerzeczydotyczącychjejinteresów.Powinnawy-
mócnanimjakąśklauzulętajności.
Zciężkimwestchnieniemobróciłaekranwjegostronę.
–Merpia.Pia.Dios,comcerteza!Nazwałfirmętwoimimieniem.Tyjądlaniego
prowadzisz?
Zazgrzytałazębami,znówpróbujączapanowaćnadsobą.Merpiabyłajejdziec-
kiem,dumąiradością,jejpierwszymprawdziwymosiągnięciem.Założyłatęfirmę,
gdymiaładwadzieściasześćlatitylkozniejbyłanaprawdędumna.
–Możnatakpowiedzieć–warknęła.
Gwizdnąłzpodziwemiwjegooczachbłysnęłouznanie.Sprawiłojejtoprzyjem-
ność. Antonio Merisi nie żył już od czterech lat, a ona jeszcze nie pozbyła się po-
trzebyaprobaty.Nawetodtegowilkołaka,któryterazpróbowałwęszyćwjejży-
ciu.
–Plotkimówią,że…
Uczepiłasiętegosłowajakkołaratunkowego.
–Niepowinieneświerzyćplotkom,Nicandro–rzekłazirytacją.–Tobardzonie-
bezpieczne.
Popatrzyłnaniąłagodnie.
–Wkażdejplotcekryjesięziarnoprawdy,querida.
NahoryzoncieznówpojawiłsięZeusiQVirtus.Żadneznichniczegoniechciało
zdradzić.Patrzylinasiebiewmilczącympojedynku.CoNikmiałnamyśli?Żekażda
plotkajestpoczęściprawdziwa?ŻerodzinaMerisichnależydogreckiejmafii?Że
Zeusprowadzibrudneinteresyijestoszustem,któremuniepowinnosięwierzyć?
NawetjeśliNicandrobyłźródłemtychplotek,toprzecieżniemiałżadnychdowo-
dów,byjepotwierdzić.
–Merpia–powtórzyłostrymtonem.–Plotkimówią,żeczłowiek,któryprowadzi
tęfirmę,jestgeniuszemipracujejakmaszyna.
–Naprawdę?–zdziwiłasięuprzejmie,jakbynigdywcześniejtegoniesłyszała.–
Moimzdaniemjesttoraczejpołączenieciężkiejpracy,odrobinyszczęściaidosko-
nałego wyczucia. Intuicja rzadko mnie zawodzi, Nik. Czy mogę do ciebie mówić
Nik?
Onzwracałsiędoniejpoimieniu,costwarzałomiędzynimidziwnybrakrówno-
wagi.Pomyślała,żemożepowinnarównieżużyćosobistegourokuirazczydwawy-
trącićgozrównowagi.
Natychmiast złagodniał. Odgarnął kosmyk włosów z jej czoła tak delikatnie, że
przeszyłjądreszcz.Ostrożnie,Pia,onchcecizamącićwgłowie,pomyślała.
–Oczywiście,bonita.Azatemcotwojaintuicjamówiciomnie?
– Że jesteś bardzo niebezpiecznym człowiekiem i powinnam zabarykadować na
nocdrzwisypialni.
Pochyliłsięwjejstronę.Cofnęłasięiwcisnęławkątsiedzeniazwrażeniem,że
brakujejejtchu.
–Któregośdniasamajeprzedemnąotworzysz.
Wsunąłdłoniewjejwłosyipogładziłskóręgłowy.Piarozpaczliwieszukałacze-
goś,comogłabypowiedzieć.
–Zniszczyszmifryzurę,Nik.
Tylkonatylepotrafiłasięzdobyć.Przysunąłsięjeszczebliżejipołożyłdłońnapo-
liczku.Poczuła,żejejpowiekistająsięciężkie,asercepodchodzidogardła.Nikle-
ciutkopocałowałwrażliwąskóręzajejuchemiszepnął:
–Któregośdnia.Niedługo.–Apotemodsunąłsięileniwiepadłnakanapę,jakna-
syconywilk.–Więcdokądjedziemy?WspominałaścośopółnocnejEuropie.DoAn-
glii?
Tagwałtownazmianatematusprawiła,żeOlympiaspojrzałananiegoipowtórzy-
łanieprzytomnie:
–Dokądjedziemy?
Błysnąłzębamiwuśmiechu,jakbydokładniezdawałsobiesprawęzwrażenia,ja-
kienaniejwywiera.
–Si,querida.Dokądjedziemywtenpięknydzień?Dokądmniezabierasz?Gdzie
będęmiałprzyjemnośćprzebywaćwtwoimtowarzystwie?
Byłwtymdobry.Zdawałojejsiękiedyś,żeEthanpotraficzarować,aletenfacet
byłoniebolepszy.Niewolnojejbyłozapomnieć,żekażdejegosłowo,każdyruch
magodoprowadzićdocelu,aonamusiałachronićcałeswojeżycie.
–Nie,niedoAnglii–powiedziałajużprzytomniej.–DoFinnmarkwNorwegii.To
najbardziejwysuniętanapółnocczęśćkontynentalnejEuropy.
–Co?–Wjegooczachpojawiłosięprzerażenie.–Pocoktokolwiekmiałbyjechać
takdalekonapółnocotejporzeroku?
Niepowiedziałamu,żetonajpiękniejszemiejscenaświecie,gdzieczysteirześ-
kiepowietrzeoczyszczazosadumnóstwomiast.Niepowiedziałamuteżoswojej
nadziei,żetopowietrzestłumiwrażenie,jakienaniejwywierał,schłodzipłomień,
którywciążwybuchałnanowoioczyścibrudnąprzeszłość.
–Zobaczysz–powiedziałatylko.
ROZDZIAŁPIĄTY
–WitajwLodowymPałacu.
Nikrozchyliłznużonepowieki.Tobyłypierwszesłowa,jakiePiawypowiedziała,
odkądwylecielizZanzibaru.Otworzyłoczyiskupiłsięnaniezwykłymzjawiskuar-
chitektonicznym.Lodowyhotelzdawałsiępromieniowaćbłękitnawymświatłem.Od
samegopatrzeniaprzeszedłgozimnydreszcz.
–KtonormalnyprzyjeżdżanawakacjenasamąpółnocNorwegii?–zapytałznie-
dowierzaniem.
Prawdęmówiąc,wciążsiędziwił,żeprzyjechałtuzanią,zamiastzabraćjąnaja-
kąś bezludną tropikalną wyspę. I gdzie wylądowali? Jak okiem sięgnąć lód, śnieg,
lódijeszczewięcejlodu.Alezdrugiejstronyzpewnościąmielitugrube,ciepłefu-
traijakieśprzytulnedomkizogniempłonącymwkominku.Doskonałasceneriado
uwodzenia.
–Adlaczegonie?
–Minuspiętnaście.Czymuszęmówićcoświęcej?
Nieznosiłzimna.Czułsięwtedyjakmartwy,jakpodczastychdługich,ciągnących
sięwnieskończonośćminut,kiedypatrzył,jakżycieuciekazjegorodziców.Czekał
imodliłsię,byskończyłosięcierpienie.
–ToFinnmark,anieAntarktyka.Tujesttrochęcieplej.
Naciągnęła na głowę grubą wełnianą czapkę i wsunęła palce w mitenki. Jakoś
udałojejsięprzytymniestracićstyluiwyrafinowania.Otworzyładrzwiczkitere-
nówkiznapędemnaczterykołaizwdziękiemwypłynęłanazewnątrz.Nikposzedł
za nią. Chłód przenikał go do szpiku kości, oddech natychmiast zamarzł w wielką
chmurę.
–Mówisz,żecieplej?Możedlaniedźwiedzipolarnych.
– Niedźwiedzie polarne żyją za kręgiem polarnym – powiedziała tonem nauczy-
cielki.
–Tylkożartowałem–mruknął.
–Ach,tak.Tokolejnaztwoichmniejinteresującychcech.
Uśmiechnąłsiędoniejszeroko.
–Naprawdęniepowinienemciętaklubić.Samsięproszęokłopoty.
Właściwie był jej wdzięczny za milczenie, którym oddzieliła się od niego, odkąd
wylecieli z Afryki. Dzięki temu miał szansę zebrać myśli i przypomnieć sobie, co
robiwtowarzystwiecórkiZeusaidlaczego.Powinienzabraćjądołóżkazchłod-
nymumysłem,aniezatapiaćsięwefiołkowychoczachiwdychaćjejzapach,jakby
tobyłnektar.
–Wydajemisię,żebardzolubiszkłopoty.
Oparłsięomaskęsamochoduiwymamrotał:
– Lubię wiele rzeczy, szczególnie ciepło, Królowo Śniegu. A swoją drogą, czy to
jesttwojenaturalneśrodowisko?Czyzmojejgarderobywyskoczydziświeczorem
renifer?
–Tylkojeślizadużowypijesz.Jesttubar,wktórympodająwyłączniewódkę.To
cisiępowinnospodobać.
Najwyraźniejwiedziałaonimwięcejniżononiej.Zastanawiałsię,nailuspotka-
niachklububyławcześniejidojakiegostopniabyłanabieżąco.
–Śledziłaśmnie,Pia?
Zarumieniłasięnieco.Przezcałyczaswpatrywałasięzdeterminacjąwlaswyso-
kichsosenisyberyjskichświerków.Rozproszoneświatłopodkreślałozarysjejpo-
liczkówiprzejrzystośćskóry.Niepotrafiłoderwaćodniejoczu.
–Tonicosobistego.Muszęobserwowaćwszystkich.
–Musisz?–powtórzył.–Więcpomagaszojcurównieżwprowadzeniuklubu?
Q Virtus, Merpia, a poza tym jeszcze ten hotel i wszystkie inne firmy. Sam nie
wiedział, dlaczego nie potrafił w to uwierzyć. Skoro mężczyzna mógł sobie z tym
poradzić,todlaczegonieona?Bowgłębisercabyłeśprzekonany,żeOlympiajest
tutylkodlaozdoby,pomyślał.Żejestrozpieszczonącóreczkąbogategoczłowieka,
którakręcisiępobiurze,żebykliencimielinacopopatrzeć.
Uświadomił sobie, że porównywał ją do swojej matki. Jego matka również była
dziedziczkąwielkiegomajątku,alestarałasięograniczyćswojeobowiązkidomini-
mum i już w południe wymykała się do klubu. Zdawało się jednak, że Pia traktuje
swoje zadania bardzo poważnie. Odkąd opuścili Zanzibar, pracowała przez cały
czas. W jej telefonie wciąż odzywały się sygnały nadchodzących mejli, esemesów
ipołączeńzróżnymibezimiennymiosobami.Prowadziłarozmowychłodnymtonem,
odktóregojednocześnieprzeszywałgozimnydreszcziogarniałopragnienie,byją
rozebraćirozgrzać.Niedoceniłjejiterazzacząłsięzastanawiać,cojeszczemu
umknęłoiczyjegopewność,żebezżadnegoproblemuudamusięzwabićtędziew-
czynędołóżka,niewynikaławyłączniezarogancjiigłupoty.
Uśmiechnęła się ironicznie, jakby dobrze wiedziała, o czym on myśli. Nie lubił,
gdyktośpotrafiłgoprzejrzeć.Toźlewróżyło.Pomyślał,żejeślimaprzetrwaćkilka
najbliższychdni,tomusibyćtajemniczyjakjejojcieciniepowiedziećniczego,co
mogłobygonarazićnaodwołaniespotkaniawParyżu.
– Owszem, Q Virtus zabiera mi sporo czasu – powiedziała, ostrożnie dobierając
słowa.–Możeszsobiewybraćmiejscedospania.Sądwiemożliwości.
–Jużmyślałem,żenigdyotoniezapytasz,querida.
Potrząsnęłagłową,jakbychciałaupomniećniegrzecznedziecko.
–Albowdomku,albowhotelunalodowymłóżku.Izapewniamcię,żewobydwu
przypadkachjabędęspałabardzodaleko.
Wlodowymłóżku?Jeszczeczego!
–Aktomnierozgrzeje?–zapytał,znówstarającsięouwodzicielskiton.
–Przyślękogośzdodatkowymikocami.Izanimcokolwiekzaczniecichodzićpo
głowie,Carvalho,obsługatutajjestnietykalna.Proszę,oszczędźmikłopotów.Nie
chciałabymwyrzucaćzpracynastępnejdziewczyny.
To był kolejny problem. Nie chciał, by mu przypominała, że Clarissa wyleciała
zpracyprzezniego.Przezcałyranekbezskutkupróbowałsiędoniejdodzwonić.
Zdawałosię,żerozpłynęłasięwnocyjakwidmo.Natęmyślczułsięnieswojo.
–Ocochodzi,Nik?–zapytałasłodko.–Martwiszsięoswojąprzyjaciółkę?
Dios!Zdawałosię,żestałsięprzeźroczystyjakszkło.Wolałjednakmyśleć,żePia
jestzazdrosnainatychmiastskorzystałzokazji.
–Przezteplotkiogreckiejmafiiludziestająsiępodejrzliwi.
Roześmiałasiębezhumoru.
–Ludziemająwyobraźnię.Dajęcisłowo,żerodzinaMerisichnigdyniemiałażad-
nychzwiązkówzmafią,agdysiędowiem,ktorozpuszczateplotki,samaznimpo-
rozmawiam.
–Ty,anieZeus?
–Naturalnie,Zeusteż.Ajeśliwydajecisię,żejawzbudzamlęk,tojeszczenicze-
goniewidziałeś.
–Lęk?Jesteśmiękkajakkotka,bonita.
–Próbujdalej,apoczujeszmojepazury.
–Obiecanki–uśmiechnąłsięNic.
DrzwihoteluotworzyłysięprzednimiitwarzPiirozświetliłasięjakchoinkana
BożeNarodzenie.Nikzobaczyłprzedsobąłukowatetuneleostropachwspartych
na lodowych kolumnach, przy których krążyli rzeźbiarze z dłutami i młotkami.
Wnastępnympomieszczeniurzeźbionokrzesłaprzypominającetrony.Rzeźbybyły
dopracowaneimisterne.Wykucietegowszystkiegowlodziemusiałozabraćmnó-
stwoczasu.
–Ściany,instalacje,anawetszklankizrobionesąwyłączniezloduisprasowanego
śniegu, połączone zaprawą ze zlodowaciałego śniegu – mówiła Pia ze światłem
woczach.
–Widzę,żebardzokochasztomiejsce–zauważył.
Rozpostarłapalcenagładkimlodowymstole.
–Lubięsztukę,atomiejscetocośwrodzajucałorocznegoprojektuartystyczne-
go.Lubięobserwowaćplanowanieibudowanie,patrzeć,jaklódnabierakształtów.
Bardzo lubię chłodne, rześkie powietrze. Tu wreszcie mogę swobodnie oddychać.
Tomiejscejestdlamniemagiczne.Wiosną,gdytopnieje,zawszejestmismutno,ale
gdyznówbudzisiędożyciaidajeradość,wtedyczuję…–Przełknęłaztrudem.–
Czujęsięjaknowonarodzona.
Nik pośliznął się na porzuconych kawałkach lodu. Pia wyglądała w tej chwili fa-
scynująco,jakbybyławtransieiprzebywaławinnymświecie.Chybazupełnieza-
pomniała, z kim rozmawia, Nik jednak zauważył, jak bardzo przemawiała do niej
ideaodrodzenia.
Dostrzegłajegospojrzenieizmarszczyłaczoło.
–Czymampodnosemzamarzniętegluty?
Nie miał pojęcia, co go opętało, ale otoczył ją ramieniem, przycisnął do siebie
i ucałował jej zimny nos. Tak samo jak poprzednim razem nawet nie drgnęła, nie
stawiałaoporuialeniebyłateżbierna.Miałwrażenie,żetrzymapojemnikzbom-
bą, gotową eksplodować przy najmniejszym poruszeniu. Po chwili zaczął się oba-
wiać,żePiazemdlejezbrakutlenu,więccofnąłsię.
–Lepiej?
Jej twarz zabarwiła się imponującym rumieńcem, ale zmarszczenie brwi świad-
czyło,żewciążniemadoniegozaufania.Cofnęłasięszybko.
–Tak,dziękuję.
–Proszębardzo.Czyjesteśmytujedynymigośćmi?
–Chybatak.Następnipojawiąsiędopierozatydzieńlubdwa.
Cofnęłasięjeszczeokrok.OdległośćmiędzynimikojarzyłamusięterazzWiel-
kimKanionem.
–Chybapowinniśmyiśćspać.
–Jestjeszczewcześnie.Rzućmygdzieśbagażeichodźmydobaru.Dołączyszdo
mnie?–Gdylekkopotrząsnęłagłową,sięgnąłpocięższąartylerięiposłałjejswój
najbardziejzmysłowyiuwodzicielskiuśmiech.–Proszęcię,bonita.
Grzejąc dłonie o szklankę gorącego soku malinowo-jeżynowego, Pia podniosła
głowęipopatrzyłanamroczneniebousianegwiazdami.Zaczęłajeliczyć.Wypadła
nieparzystaliczba,więczaczęłajeszczeraz–wszystko,byleoderwaćmyśliodtego
mężczyzny,którysiedziałniebezpieczniebliskoniej,wpatrującsięwjejszyję.
Mężczyznaotulonywciepłeubranieipijacywódkę,jakbytobyławodamineral-
na,niepowiniensięjejwydawaćwżadnymstopniuseksowny.Wkońcuwyciągnęła
go na zewnątrz, obawiając się, że za chwilę doprowadzi ją do szału albo zniszczy
bar. Sama jego obecność podnosiła temperaturę. Oczami wyobraźni widziała top-
niejącylódikropleściekającepościanach.WyszliiPianatychmiastpoczułasubtel-
nązmianęwatmosferze.
–Zaczekaj.Patrz.
–Patrzę.
–Nie.Patrzysznamnie.–Zaczynałojątojużirytować.Cośbyłonietak.Comu
sięmogłopodobaćwtakzimnej,napiętej,neurotycznejistociejakona?Napewno
niemiałochotyiśćzniądołóżka,chodziłotylkooichumowę.Miałanadzieję,żena-
stępnymrazem,gdypocałujejejzimnynos,noginiezmieniąjejsięwgalaretę.
–Teraz.Podnieśgłowę.
Nad ich głowami pojawił się wir jasnozielonego światła. Po chwili przyćmiły go
pulsująceczerwoneobłoki,którefalowałynatleczarnegonieba,wznoszącsięco-
raz wyżej. To było zderzenie naładowanych cząstek. Zawsze na ten widok serce
ściskało jej się w piersi, a krew zaczynała tętnić mocniej. Całe jej ciało radowało
się,żeżyje.
– Dios! Odwołuję wszystko, co powiedziałem. To niesamowite, Pia! Słyszałem
ozorzypolarnej,alecośtakiego…
–Auroraborealis,nazwanapoAurorze,rzymskiejboginiświtu,iBoreasie,copo
greckuoznaczawiatrpółnocny.
–Powinienemwiedzieć,żeGrecymającośztymwspólnego–zaśmiałsięNikdo-
brodusznie.
Pia zacisnęła usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Poczuła dziwne trzepotanie
wpiersiizerknęłananiegozukosa.Siedziałobokniejnaławce,zgłowąodchyloną
dotyłuizzachwytemwpatrywałsięwniebo.Lśniące,kędzierzawewłosyopadały
munakołnierz.Wyglądałoszałamiająco.
Pochwyciłjejspojrzenieirzuciłjejpromiennyuśmiech,jedenztych,odktórych
jejżołądekzaczynałwywijaćkoziołki.
–Jakiemamyplanynajutro?
–Muszęobejrzećmiejsca,wktórychbyćmożezbudujemykolejnedomki.Niebę-
dziemnieprzezcałeprzedpołudnie.
–Niebędzienasprzezcałeprzedpołudnie–poprawiłjątymswoimdominującym
tonem.Zignorowałato.
–Psyzpewnościącięniepolubią,Lobisomem.Potrafiąwyczućzagrożenie.
–Nigdynierozumiałemtegopseudonimu.–Wzruszyłramionami.Zauważyła,że
znówsprowadziłrozmowęnaZeusa,aleniemiałapojęcia,pocotorobił.
–MożeZeusdostrzegłwtobiedrapieżnika.
–Ocochodziztymigreckiminazwami?
– Mój pradziadek, który założył ten klub, miał obsesję na punkcie mitologii. Był
również dobry w interesach i władza uderzyła mu do głowy. Przed śmiercią uznał
sięchybazaboga.Moimzdaniempoprostumuodbiło.
–Aczytwójojciecteżuważasięzaboga,Pia?–zapytałNikgłosemtwardymjak
lód.
– Nie mam pojęcia. – Czasami naprawdę nie rozumiała, co się działo w głowie
ojca.
–Czyżby?Chceszpowiedzieć,żeniejesteśznimblisko?
Powstrzymałachęć,byporuszyćsięniespokojnie.
–Jeślichodziciotakącodziennąbliskość,tonie.Rzadkojesteśmyblisko.–Miała
nadzieję,żeNikporzucitentemat.
– Wiesz chyba, że mówię o emocjach, querida. Czy zabierał cię do zoo, kiedy
jeszcze nosiłaś kucyki? Czy przychodził na szkolne przedstawienia? Czy razem
świętowaliściezdaneegzaminy?Czyjadaszznimkolacjeiwspominaciedawnecza-
sy?Bliskość,taka,jakapowinnaistniećmiędzyojcemacórką.
Piapoczułasiętak,jakbyuderzyłjąwpodbrzusze.Zgięłasięwpół,udając,żeza-
wiązujesznurówkęprzybucie.Niemiałapojęcia,dlaczegoodbieratotakboleśnie.
Wkońcutoojciecdałjejnajważniejszerzeczywżyciu–dachnadgłową,jedzenie
nastoleitrochęspokoju.
Wyprostowałasię,dopiłasokipoczułanajęzykucierpkismak.
– Niczego takiego nie było – powiedziała i natychmiast tego pożałowała.
WoczachNikabłysnęłowspółczucie.
–Amaszjakieśrodzeństwo?
To znaczy, czy jesteś jedyną spadkobierczynią, pomyślała i znów powstrzymała
zniecierpliwionewestchnienie.Niebyłapewna,jakdługojeszczeudajejsiętozno-
sić.Każdejegosłowo,każdydotykmiałjakiścel.Pewnienawetjegociepłobyłowy-
rachowane.Amimowszystkosiedziałatu,marzącbeznadziejnieotym,byNikna-
prawdęchciałjąpoznać.
–Niemamrodzeństwa,aty?
– Ja też nie. To jedno z moich niespełnionych marzeń, ale matka… No cóż, po-
wiedzmy,żeniemiałazbytrozwiniętegoinstynktumacierzyńskiego.
–Witajwklubie.
–Azatemtyteżniebyłaśbliskozmatką?–zapytałiPiadopieroterazuświadomi-
ła sobie, że powiedziała to na głos. Musiała się jak najszybciej od niego oddalić.
Wbiłapodeszwybutówwziemięiwstałazławki.
–Powinnamiśćspać.Niemusiszzemnąjutrojechać,więclepiejzostańwswoim
ciepłymdomku.–Comiałooznaczać:zostawmniewspokoju,proszę.
–Zażadnepieniądzeniebędęspałnalodzie.Aleprzypuszczam,żedlaciebieto
cośtakiegojaktrumnadlawampira–powiedziałzuśmiechem,próbującrozproszyć
ciężkinastrój.Piajednakprzeszyłagoostrymspojrzeniem.
–Jakiżtyjesteśdowcipny!Powinieneśzostaćkomikiem.
– W dalszym ciągu nie rozumiem, co cię opętało, żeby spać w hotelu na lodzie.
Wierzmi,gdybyświedziała,cotoznaczyspaćnaulicy…
–Todladoświadczenia–powiedziałacicho,spoglądajączdesperacjąnadrzwiLo-
dowegoPałacu.
–Ach!–mruknąłpogardliwie.–Zachowujeszsięjakcicelebryci,którzyjadądo
krajówTrzeciegoŚwiataigłodują,żebysięprzekonać,jaktojest.Tylkożeoninig-
dy nie poczują prawdziwego, wykańczającego głodu. A zatem próbujesz coś udo-
wodnić.
Zesłowanasłowojegotonstawałsięcoraztwardszyibardziejcyniczny.Wtej
chwili tak bardzo przypominał jej ojca, że zaczęła drżeć na całym ciele. Nie mów
tego,Pia,pomyślała,alesłowasamewydobyłysięzjejzaciśniętegogardła.
–Możliwe,żenierobiętegotylkodladoświadczenia,ależebyprzypomniećsobie
to,czegokiedyśzaznałam,idocenićto,coosiągnęłam.Możelubiępoczućczasem
zimno na plecach, żeby wróciła do mnie wdzięczność za to, że należę do wybrań-
cówikażdejnocymogęspaćwciepłymłóżku,botegonigdyniebędęuważałaza
oczywiste,panieCarvalho.Nigdy.
Zacisnęłapowieki.Wtejchwilinienawidziłajegoisiebie.Niemogłauwierzyć,że
mutopowiedziała.
Nikzamrugałiszczękawyraźniemuopadła.
–Kiedytobyło?Nierozumiem.
–Przezpierwszesiedemnaścielatmojegożycia,więcnieośmielajsięmnieosą-
dzać.
–Agdziebyłwtedytwójojciec?
– Nie mam pojęcia. Poznałam go dopiero, kiedy skończyłam siedemnaście lat.
Aterazbardzocięprzepraszam,alemuszęsięprzespać.–Głosjejzadrżał,apod
powiekamizapiekłyłzy.
–Hej,hej!–Zerwałsięzławkiiwyciągnąłdoniejramiona.Piacofnęłasię.
–Nie.
Zacisnąłdłoniewpięściiwsunąłpalcewewłosy.
–Dobrze,aleprzyjdęrano.Bardzochciałbymzobaczyćtemiejsca.Obiecuję,że
niebędęwięcejmówiłoprzeszłości.Chcępoprostuspędzićztobątrochęczasu.
Wporządku?
Nieodpowiedziała.
–Wporządku?–powtórzyłitymrazemwjegogłosiezabrzmiałatroskaidespe-
racja.Tobyłostatnigwóźdźdojegotrumny.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Pojechałabezniego.Nikwestchnąłciężko.Jedenkrokdoprzodu,dwadotyłu.Po
każdymstrzępkuinformacji,któryudałomusięzniejwycisnąć,znówsięwycofywa-
łaimógłzatowinićtylkosiebie.Zabardzonaciskał,bymówiłaoswoimojcuiprze-
szłości.
Cnotacierpliwościbardzomusięprzydawaławostatnichlatach,aleterazchciał,
byPiapoddałasięjaknajszybciej.Powtarzałsobie,żechcezniszczyćZeusa,aleta
dziewczynaintrygowałago.Chciałprzebywaćwjejtowarzystwieizrozumieć,jak
działajejumysł,jakudajejejsiężonglowaćtylomafirmami,cojąmotywujeidlacze-
gonieznałaojcaprzezpierwszychsiedemnaścielatswojegożycia.Dręczyłogotak
wiele pytań, które nie miały nic wspólnego ze strąceniem Zeusa z tronu. Ona zaś
rzucałananiegourok,bawiłasięznimjakkotzmyszą.
Kłodawkominkutrzasnęła,syknęłaisypnęłastrumieniemiskier.Popatrzyłprzez
okno na ciężkie szare niebo, zastanawiając się, jak dawno wyjechała i czy zdąży
wrócić,zanimztychnabrzmiałychchmursypnieśnieg.Odziwo,niepokoiłsięonią,
szczególniegdywyobraziłjąsobiewsankachubokuJovana,okrytąciężkimfutrem
i ciągniętą po śnieżnej równinie przez zaprzęg psów. Uważaj, Nik, pomyślał. Za-
zdrośćdoprowadziciędoobsesji.
Uderzyłagoironiasytuacji.Zachowywałsięjakmążczekający,ażżonawrócido
domu. Przypomniał sobie ojca, który chodził po salonie w jedną i w drugą stronę
i zaciskając pięści czekał, aż matka wróci z wyprawy na zakupy z przyjaciółmi,
zlunchuzeswojąpaczkąalbojeszczegorzej,zwieczoruspędzonegonatańcach.
Wiecznie ogarnięty obsesją, zaborczy, wściekły, gdy nie było jej w domu i gdy go
ignorowała,niestabilny.
Narcisopytałgo,dlaczegozamierzałsięożenićzEloisąGoldsmith.Kochałrodzi-
ców, ale przez lata patrzył na ich burzliwe małżeństwo i nie chciał powtórzyć ich
losu.Wielkamiłość,wielkienamiętnościiwielkakatastrofa.Ateraz,wpodłymna-
stroju,czuł,żeosuwasięwtosamobagno.Tupnąłnogąiznarastającąwrogością
sięgnąłpociepłąkurtkęnarciarską.Zamknąłzasobądrzwidomkuiostrożniepo-
stawiłpierwszykroknazlodowaciałymśniegu.Przedjegotwarząformowałysięob-
łoczki zamarzającego oddechu. W jego domku nie było wi-fi. Powrót do natury
wjegooczachrównałsiępowrotowidośredniowiecza.
Budynekrecepcjipowitałgouderzeniemciepłegopowietrzaimocnymzapachem
kawyzekspresu,aleNikniedlategopoczułsięlepiej.PrzybocznyPiisiedziałwką-
cieirozmawiałzożywieniemzjakimśmężczyzną.NatenwidokNikpoczułniemal
euforię. Do licha, pomyślał. Przecież nie był zazdrosny ani nie miał obsesji. Nic
ztychrzeczy.
Usiadłprzedlaptopeminapisałkilkamejli,któremiałyzaostrzyćatmosferęwo-
kółQVirtus.Miałochotęnapićsięczegośiodzyskaćrównowagępsychiczną,zrobił
więcto,cokażdyrozsądnyczłowiekzrobiłbynajegomiejscu–zadzwoniłdodziad-
ka,żebysobieprzypomnieć,wjakimcelujeździłzakobietąprzezcałąEuropę.
–Nicandro.–Szorstkigłosnatychmiastrozładowałjegonapięcie.
–Avô,jaksięmiewasz,staruszku?
–Dobrze,synku,dobrze.WłaśniekibicujęOskarowiwGinRummy.Onnieumie
przegrywać.Wciąguostatnichpięciuminutdwarazywyplułzęby.
Nikroześmiałsięgłośno.
–Zawszebyłeśrekinem,Avô.
–JaktamwZanzibarze?
–Gorąco.Nicszczególnego.–Gdybyopowiedziałowłamaniu,otym,żegrożono
mu bronią, przywiązano do krzesła i że spotkał najbardziej oszałamiającą kobietę
naświecie,staruszekmógłbydostaćatakuserca.TeraztoNikmusiałdbaćoniego.
–Wracaszjużdodomu?UmówiłemsięzLilynawieczór,alemogętoprzełożyć.
Nikzobaczyłprzedsobątwarzdziadka.WyglądałjakCaryGrantzestaregofil-
mu.
–Nie,dziadku,nietrzeba.Bawsiędobrze.JestemwFinnmarkwNorwegii.Tu
jestminuspiętnaściestopni.
–Co?KtojeździdoNorwegii?–Nikuśmiechnąłsię.Onsamjeszczepoprzedniego
dniamówiłtosamo.–Zapomniałeś,skądpochodzisz,chłopcze?ZBrazylii,krajupił-
kinożnejisamby.Santosowiepotrzebująupałów.CojestwtejNorwegii?Kobieta?
Na tle jego głosu Nik usłyszał odgłosy rozmów w barze i serce mu się ścisnęło
ztęsknoty.
–Si,Avô.Kobieta.
–Musibyćwyjątkowa,skorozaniąpojechałeś.
–Jestmipotrzebna.–Poto,żebywłożyćciwręcediamentySantosów,zanimcię
stracę,pomyślał,walczączełzami.Dziadkowipozostałonajwyżejkilkalatżycia.To
byładlaNikanajważniejszamotywacjadodziałania.Chciałzłożyćdarczłowiekowi,
który opiekował się nim w dzieciństwie, gdy matka nie mogła lub nie chciała tego
zrobić. Zresztą Nik i tak kochał do szaleństwa jej piękną twarz i przekorny
uśmiech.Jegomatkamiaładuchaiwaleczneserce.
Tylkorazposzłaznimnameczfutbolowy.Stałanastadioniewsiedmiocalowych
obcasach, z długim papierosem w ręku i twarzą zakrytą wielkimi okularami prze-
ciwsłonecznymi i wrzeszczała do sędziego: „Zdejmij tego brudnego brutala z ple-
cówmojegosyna!”.PotymwydarzeniuNikprzemówiłdojejpróżności.Powiedział,
żerozpraszagraczy,cozresztąniebyłokłamstwem,bonajejwidokwszyscynieru-
chomieli,ipoprosił,bynieprzychodziławięcejnamecze,bozniszczymuopinię.
Dostrzegłwszybieodbicieswojejtwarzyprzepełnionejnostalgiąiniczymrozpę-
dzony pociąg uderzyło go kolejne wspomnienie. Miał czternaście lat. Matka przy-
szłaodebraćgozeszkoły,spóźnionaodwiegodziny.Uniosładoskonalewyregulo-
wanebrwiizapytała,czystraciłjużdziewictwo.CzerwonyjakburakNikkazałjej
sięzamknąć.
Nie miała instynktów macierzyńskich, zupełnie nie przypominała supermamy
obejmującejdrzewaichrupiącejselery,alebyłafantastyczną,kochającążycieko-
bietąiniezasługiwałanaśmierć,aszczególnienakulkęwgłowie.
Przeszyłgodojmującyból.Westchnąłgłębokoispróbowałzamaskowaćtokasz-
lem.
–Nik,chłopcze,cosiędzieje?Czyjestcoś,oczymminiemówisz?
Troskawgłosiedziadkaprzywróciłagodorzeczywistości,takjakprzedtrzyna-
stu laty, kiedy Avô nękał go, każąc stanąć na nogi, a potem chodzić – jeden krok,
dwa,cztery.Nikbyłwówczaspogrążonywrozpaczy,wściekłościiżalu,żeniezgi-
nął razem z rodzicami. Miał się stać kolejną sensacją brazylijskiego futbolu, miał
graćwnajlepszejdrużynienaświecie,atymczasemleżałnapodłodzezkuląwple-
cach.Koniecgry.
Zacisnąłpowiekiiodchrząknął.
– Nie, Avô, wszystko jest w porządku. Wszystko będzie dobrze, tak jak zawsze
powinnobyć.
Oddechdziadka,ciężkiodkubańskichcygarikoniaku,powiedziałmu,żenieuda-
łomusięukryćwzburzenia.
– Co ci zawsze powtarzałem, Nicandro? Stawaj na nogi i idź przed siebie. Nie
oglądajsię,boupadniesz.
Aletobyłoniemożliwe.Nikbyłnasamymdnieiniemógłjużupaśćniżej.
–Niemartwsię,Avô.Niedługoporozmawiamy.
– Nie, Nicandro. Zaczekaj, chłopcze. Obiecaj mi, że bezpiecznie wrócisz do
domu.
–Jakzawsze.Dozobaczenia,dziadku.
Zakończyłpołączenieiwpatrzyłsięwpokrytąmrozemszybę,zaktórąsypałysię
płatki śniegu niesione wschodnim wiatrem. Ciężkie chmury zapowiadały śnieżycę.
Tobyłataniebezpiecznastronanatury.
Wytrzeźwiał już niemal zupełnie. Ze zmarszczonymi brwiami patrzył w mrok.
Gdziejesteś,querida?Nieznikajteraz.Potrzebujęcię.Potrzebowałjej,żebyuga-
sićpragnienie,atakżepoto,żebyzabrałagodoParyżaiżebymógłzakończyćtę
grę.
Wyczuł,żeJovansięporuszyłiwsunąłpięścidokieszenikurtki.
–Powinnajużdawnowrócić.
Poczułnasobiespojrzenieczarnychoczu.
–Akuratciętoobchodzi.Zresztąmożecięobchodzi,alezniewłaściwychpowo-
dów.Obserwujęcię,Carvalho.Niejesteśtym,kimsięwydajesz.Mamcięnaoku.
Nikuśmiechnąłsięchłodno.
–Jaktojest,pragnąćkobiety,któraniepragnieciebie?
–Tymitopowiedz–parsknąłJovaniodszedł.
Nikznówzacisnąłpięści.Obawiałsię,żetamtenmożemiećracjęiżePianicdo
niegonieczuje,alenajbardziejporuszyłogoto,żewtejchwiliwydawałomusięto
zupełnienieistotne.Takczyowak,chciał,żebyjużwróciła.
Uderzającopustykrajobrazzabarwionybyłbłękitnymodcieniem,naktórymkła-
dłysięciemnopomarańczowesmugisłońcaopadającegozahoryzont.Piaoddychała
głęboko,próbującrozluźnićsupełniepokoju.Amożetobyłopoczuciewiny,żewyje-
chałabezNika?
„Chciałbymzobaczyćtemiejscaispędzićztobątrochęczasu”.Zdawałosię,że
mówiłszczerze,alezakażdymrazem,gdypróbowałapomyślećonimdobrze,na-
tychmiasttłumiłatemyśliwzarodku.
–Nadchodziburza,pannoMerisi.Proponuję,żebyśmywrócilidohoteluskrótem.
Alboprzezlas,alboprzezjezioro–odezwałsięDanel,jejprzewodnik.
–Jednąchwileczkę–odrzekła,robiąckolejnezdjęciepolany.–Tomiejscejestide-
alne,zwłaszczażewtejrzecemożnałowićłososie.
Miała już dosyć zdjęć, ale nie chciała jeszcze wracać. Pragnęła nacieszyć się
pięknemispokojemtegomiejsca,zanimNikznówwciągniejąwwirniechcianych
emocji,dziwnychpotrzebibezsenności.
–PannoMerisi,musimyjużwracać.
Przymknęłaoczy,wzięłagłębokioddechiposzławstronęsanek.
–Wszystkomijedno,którędy.Tyzdecyduj.
–Przejedziemyprzezjezioro.Takbędzieznacznieszybciej.
Wsiadładosanek.Ciszęprzerywałotylkodyszeniepsówimiękkiświstpłózprze-
cinającychbiałyśnieg.Jechaliwzdłużgęstegolasuświerkowego.Odzapachużywi-
cyirytmicznegokołysaniasanekoczyzaczęłyjejsięzamykać.
Obudziłasięwchwili,gdysankigwałtownieskręciływlewo.Usłyszałaprzenikli-
we skamlenie psów i usiadła prosto. W twarz uderzyły ją strumienie lodowatej
wody.
–Cosięstało?
Danelusiłowałutrzymaćpsynawodzy.
–Burzarozpętałasięzchwilinachwilę.Proszęsiętrzymać.Schronimysięwle-
sie.
Jejpierśścisnęłyzimne kleszczestrachu.Chwyciłaza krawędźławki.Niepani-
kuj,pomyślała.Przeszłaśjużprzezznaczniegorszerzeczy.
Sankiskręciływprawo.Widocznośćbyłaniemalzerowa.Apotemwszystkozda-
rzyło się błyskawicznie. Sanki przewróciły się. Pia usłyszała trzask łamiącego się
drewnaichrzęstpękającegolodu.Ponadwyciemwiatrudotarłdoniejniewyraźny
krzyk Danela. Wyleciała w powietrze jak szmaciana lalka i upadła na twardą po-
wierzchnię.Całejejciałoprzeszyłból.
Wykrzyknęłaiuderzyłagłowąopowierzchnięjeziora.Wostatniejchwilizdążyła
pomyśleć,żenaszczęścieNikjestbezpiecznywdomku,apotemogarnęłająciem-
ność.
Pomyślał,żeniezniesietegoanichwilidłużej.
Długimi krokami dotarł do gabinetu menedżera hotelu, który znajdował się po
drugiejstroniebudynku.Śniegprzedzierałsięprzezubraniaiboleśniekąsałskraw-
kiodsłoniętejskóry.Nikwpadłdośrodkaztakimrozmachem,żezbiurkasfrunęły
jakieśpapiery.
–Zostałajeszczegodzinadnia.Trzebawysłaćkogośnaposzukiwania.Niemajej
jużzbytdługo.
–Niemamykogowysłać.
–Sampojadę.Dajmimapkętrasyipojazdznapędemnaczterykoła.Umiemjeź-
dzićpolodzie.
–Zpewnościąnicsięniestało,sir.
–Zróbtonatychmiast!
Menedżerpobladłijegotwarzpokryłasiękropelkamipotu.Nikpoczuł,żerobi
musięniedobrzezestrachu,choćniemiałpojęcia,dlaczego.
Wskroniachjejdudniło,głowapękałazbólu,alenajgorszezewszystkiegobyło
zimno.Zimno,którymbyłajużśmiertelnieznużona.
Towszystkoniemogłobyćprawdziwe,ajednakwydawałosięprzerażającorze-
czywiste.Cochwilępojawiałosiędéjàvu.Czyjeśręcechwytałyjązaramię,wykrę-
całybarkiinadgarstkiiprzyciskałyjądołóżka,pozostawiającsińce.
Podzamkniętymipowiekamipojawiłsięrozbłyskbiałegoświatła,przerywanymo-
mentamiczerni,jakbyoglądałaserięzdjęćzprzeszłości.Głosy.Przenikliwykrzyk
matki.Piawiedziała,żemamaznówjestnakrawędzi,otumanionaopium,popadają-
ca w szaleństwo. Panika matki wślizgiwała się przez szpary w drzwiach sutereny
jaksmugidymuidusiłają.
–Musimyuciekać,idąponas!–wrzeszczałKarl.
Piapoczuła,żenogisiępodniąuginają.Słyszałaodgłosotwieranychizatrzaski-
wanychszuflad.Pieniądzezanarkotyki.Dealerzy.Idąponich.
–Towinategotwojegobachora.Doniczegosięnienadaje,niewzięłapieniędzy!
Nie,nie.Kiedyposzłazapłacić,chcieliodniejczegoświęcejiwtedyuciekła.To
niebyłajejwina,naprawdę!
–ZabierzmyjądoMerisiego.Niechzapłacialimentyzasiedemnaścielatiwtedy
będziemymoglizniknąć.
Piazastygłazuchemprzyciśniętymdodrzwiipoczułasiętak,jakbyziemiaroz-
stępowałasiępodjejnogami.Alimenty?Miałaojca?
–DoZeusa?Nie,Karl,onmniezabije!–Głosmatkidrżałzprzerażenia.–Onnie
wie!
Zabije?Tobrzmiałojeszczegorzej.Wyglądałonato,żePiawydostaniesięzjed-
negopiekłatylkopoto,bysięznaleźćwinnym.Wbiławdrewnobrudnepaznokcie.
Serce biło jej jak szalone. Nie zostawiaj mnie tu, mamo. Proszę, zabierz mnie ze
sobą!Poprawięsię,będęgrzeczna,zrobięwszystko,cozechcesz,tylkoproszę,za-
bierzmniezesobą!
Pochwilijużbyliwjejpokoju.Szarpałasięipróbowałazatopićzębywramieniu,
któreprzyciskałojądołóżka.
–Nie,nie,nie!Zejdźzemnie!
Wielkadłońwymierzyłajejpoliczek.Twarzzaczęłająpalić,alenieprzestałasię
szarpaćikrzyczeć.
W końcu poczuła ukłucie chłodnego metalu. Zimny płyn wsączył się w jej żyły
iogarnąłjąspokój.
Nik widział, że walczy ze wspomnieniami wyłaniającymi się z podświadomości.
Leżała na jego łóżku półnaga i śmiertelnie blada i wydawała z siebie desperackie
jęki.
Niepotrafiłusiedziećspokojnie.Przezcałyczaskręciłsięwokółniej,nasłuchując
płytkiegooddechu.Przykażdymjękugardłomusięściskało.Trzebabyłowyruszyć
na poszukiwania szybciej. Gdyby leżała na popękanej, zamarzniętej tafli jeziora
jeszczegodzinę,zamarzłabynaśmierć.Nawetterazniebezpieczeństwojeszczenie
minęło. Była w hipotermii. Jeśli nie uda im się jej rozgrzać, nie przetrwa kolejnej
godziny.Jeślisięnieuspokoipodkroplówką…
Kolejnykrzykszarpnąłjegonapiętenerwy.
–Zróbciecoś,nalitośćboską!
Ratownikznówspróbowałprzytrzymaćjejramię.Piaskurczyłasięobronnie.Ru-
chymiałagorączkowe,lecznieskoordynowane.
–Proszę,proszę,nie–mamrotała,drżącnacałymciele.–Proszę,nieróbtego.
Powtarzałatoprzezcałyczas.PotemmówiłaoMerisim,oZeusie.Tobyłyjakieś
jejosobistekoszmary.Nikniemógłtegosłuchać,niemógłznieść,żeobnażaładu-
szęprzedzupełnieobcymiludźmi.Chciał,żebysobiestądposzli.Gdybymógł,wy-
goniłbyichzpokoju.
–Onamajaczy.Niemapojęcia,comówiicorobi–powiedział,patrzącnałzyspły-
wającepojejskroniach.
Resztkamisiłobróciłagłowęipopatrzyłamuprostowtwarz.
–Proszę,nieróbmitego.
Tobyłoostatnieźdźbło,któreprzeważyłoszalę.
–Zróbciecośztym!Takienapięcieźledziałanaserce.Jeśliwpadniewjeszcze
większąhisterię…
–Trzebająszybkorozgrzać.Musidostaćkroplówkę.Moglibyśmyjeszczeprzeto-
czyćjejciepłąkrew,aledotegoteżtrzebawkłućsięwżyłę.
–Tosąwszystkiemożliwości?Dios!–warknąłNik.Niemógłnatopatrzeć.
–Jestjeszczejedna.Możepanpołożyćsięobokniejirozgrzaćjąswoimciałem.
Topewniezajmiedłużej,alepowinnopodziałać.
Notak.Dlaczegoniepomyślałotymwcześniej?
–Szkoda,żeniepowiedzieliściemitegodziesięćminuttemu–zazgrzytałzębami,
ściągająckurtkę.
–Niesądziliśmy,żebędzieproblem–odezwałasięwysoka,rudowłosaratownicz-
ka.GdyNikrozpinałkoszulę,utkwiławzrokwswoichdłoniach.
–Możepaniwyjść.
Rozchyliłaustainajejbladejtwarzypojawiłsięrumieniec.Nikzrzuciłbutyiza-
cząłrozpinaćspodnie.Powiodławzrokiempojegoklatcepiersiowejizastygła,gdy
wsunąłkciukipodgumkęspodenek.
NikpopatrzyłnaPię,którapodkocemtrzęsłasięjakgalareta.Byłanieprzytom-
na,aleobawiałsię,żejeśliodzyskaprzytomnośćwjegoramionach,tomożesięwy-
straszyć.Niechciał,żebymyślała,żejąwykorzystuje.
–Zostawięjejbieliznę,dobrze?
–Toniepowinnosprawićwielkiejróżnicy–usłyszał.
–Terazpatrzciewinnąstronę–mruknął,patrzącnaratownikówponuro.Może
tobyłoniedorzeczne,alechciałchronićPięprzedichwzrokiem.–Możeciewyjść.
Wypchnąłichzadrzwi,zirytowanyzachłannymspojrzeniemrudej.DlaczegoPia
nigdytaknaniegoniepatrzyła?Zamknąłdrzwiipodszedłdołóżka.Nerwowozaci-
snąłpalcenaskrajukoca,apotemwsunąłsięnamiejsceobokniej,próbującwyrzu-
cićzgłowywszystkiemyśli.Nietracącanichwili,przycisnąłsiędoniejcałymcia-
łem,chcącprzekazaćjejjaknajwięcejswojegociepła.
Dopierowtedyzdałsobiesprawę,corobi.Ratowałżyciecórceczłowieka,który
zniszczyłżyciejegorodzicówiomalnieuśmierciłjegosamego.MógłodpłacićZeu-
sowitymsamym,sprawić,bytamtenpoczułcierpienie,jakiedręczyłoNikaodlat.
Okozaoko.Alepoprostuniebyłwstanietegozrobić,nawetgdybytoPiawtedy
pociągnęłazaspust.Tonieleżałowjegocharakterze.Życiebyłozbytcenne,byje
komukolwiekodbierać.
Bezwahaniawsunąłrękępodjejplecyiprzycisnąłjądosiebie.Spodziewałsię,
że będzie się wyrywać, a przynajmniej wymruczy jakiś protest, ona jednak wes-
tchnęła z zadowoleniem i przysunęła się jeszcze bliżej, jakby chciała się wtopić
wjegociepłeciało.Przyciągnąłjejgłowędoswojegoramieniaiostrożnieoplótłją
nogami. O dziwo, poczucie bliskości było większe niż kiedykolwiek odczuwał pod-
czasseksu.
Leżałtak,obejmującją,łagodniegładzącpowłosachiwdychajączapachjejciała.
Pachniała jaśminem, gardenią i czymś jeszcze, czego nie potrafił zidentyfikować,
anacojegociałoreagowałonajmocniej.Poruszyłsięizakląłpodnosem,próbując
zignorowaćpokusę.
Próbowałrównieżniemyślećotym,jakmusiałowyglądaćpierwszychsiedemna-
ścielatjejżycia.KiedyNikkopałfutbolówkęiłowiłrybyzAvô,Piażyławpiekle.
Namyślotym,żewłasnamatkadręczyłająipodawałanarkotyki,rosłymukłyipa-
zury jak wilkołakowi. Uświadomił sobie, że to jej ojciec wyrwał ją z tego piekła,
ipoczułsięrozdarty.Jakmógłodczuwaćwdzięcznośćdoczłowieka,któryspowodo-
wałśmierćjegorodziców?Ajednakcieszyłsię,żePiaznalazłalepszeżycie.
–Czydlategotakciężkodlaniegopracujesz?–szepnął,całującjejwłosy.
Wkońcuprzyszłomudogłowy,żejeślizrujnujeZeusa,zrujnujeiją.Sercemusię
ścisnęło, ale zaszedł już za daleko, żeby poddawać się emocjom. Znienawidzi cię
zcałąpewnością,pomyślał.Skrzywiłsięinarazusłyszałjejcichygłos.
–Zatrzymajmnie–powiedziałasamymwestchnieniem.
Zacisnąłpowieki,próbującuspokoićzamętwmyślach.Piaznówcośjęknęła.
–Śpij,querida.Trzymamcię–szepnąłNic.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Pia raz za razem próbowała się wynurzyć z odmętów nieświadomości, ale ta
wciąż wciągała ją w swoją głębię. Najpierw widziała ciemność i światło księżyca,
potemblasksłońca,alecałeciałobolałojątakbardzo,żeznówwtulałasięwtwar-
dymateracizanurzałapodpowierzchnię.
Aleterazwkońcudotarłdoniejzapachwodykolońskiej.Poczułanapoliczkudo-
tykciepłejskóryiłaskotaniewłosówiwestchnęłazzadowolenia.
Miała wrażenie, że spała wiele dni. Z trudem otworzyła oczy. Dostrzegła za
oknem złoty zmierzch i zaczęła się zastanawiać, czy to tylko sen. Jeszcze nigdy
wżyciunieczułasiętakrozluźnionaizadowolona.
Narazzerwałasiętakszybko,żezakręciłojejsięwgłowie.Co,dodiabła?!Obok
niejleżałbłogouśpionyNik.Długieczarnerzęsyrzucałycienienadelikatnąskórę
podoczami.Byłwsamychbokserkach.Poczułapokusę,bydotknąćjegopiękniewy-
rzeźbionejpiersiimocnegobrzucha.Dopieroterazuświadomiłasobie,żeobydwo-
jesąprawienadzy.
–Nik,tyżmijo!–Podciągnęłaprześcieradłonapiersiiodsunęłasięnabrzegłóż-
ka.
Przeciągnąłsięjakwielki,uśpionylewwpromieniachsłońcaikilkakrotniezamru-
gał. Pia patrzyła na niego, próbując odgadnąć, jak to się stało, że znalazła się
w jego łóżku. W końcu rozbudził się zupełnie, mając idiotycznie szczęśliwy wyraz
twarzy.
–Obudziłaśsię?
Uszczypnęłasięwdłoń.
–Wydajemisię,żetogłupiepytanie,aleczytobyłtylkosen?
Nikuśmiechnąłsięszeroko.
–Bardzolubiętwójostryjęzyk.Zcałąpewnościąjużnieśpisz,bonita.Trochęsię
ociebiemartwiłem.
Wpatrzyłsięwjejkoronkowybiustonosz.Narazzapragnęłapójśćpodprysznic,
wszystko jedno, zimny czy gorący. Dlaczego przy nim zawsze czuła się tak, jakby
graławrosyjskąruletkę?
–Tylkoniechcisięniewydaje,żetojestczęśćnaszejumowy.–Wkażdymrazie
miałanadzieję,żenie,alewszystkozależałoodtego,cosięnaprawdęzdarzyło.To
byłookropne.
JasnobrązoweoczyNikazabłysły.Przetoczyłsięnabokioparłgłowęnadłoni.
–Przecieżsamamnieotoprosiłaś.
–Niemożliwe–wyjąkała.
Niksugestywnieuniósłbrwi.
–Ależtak.Odmawiałemciwielerazy,aleniechciałaśsłuchać.
Z lubieżnym wyrazem twarzy wyciągnął rękę i pogładził jej udo nad pomiętym
prześcieradłem.Piadrgnęłaipociągnęłazakoc,byzakryćnogi,aleNik,któryleżał
naskrajukoca,nawetniedrgnąłiwciążztymsamymirytującymuśmiechemmówił
dalej,najwyraźniejprzedrzeźniającjejsłowa.
–Zimnomi,Nicandro.–ZatrzepotałrzęsamiiPiaskurczyłasięzprzerażenia.–
Proszę,chodźzemnądołóżka.Potrzebujęcię.Proooszę…
Zadrżałazoburzenia.Najgorszebyłoto,żeniczegoniepamiętała,acośprzecież
powinnapamiętać!
Nik odsunął koc na bok i zbliżył się, patrząc na nią jak głodny wilk. Opuściła
wzrokizobaczyłajegodługiepalcenaswoimbrzuchu.Zrobiłojejsięgorąco.Oddy-
chałatakszybko,żezaczęłasięobawiaćhiperwentylacji.
–Chodźtu,mojapięknaOlympio,ipocałujmnietakjakostatniejnocy.
Niedowierzanieścisnęłojązagardło,alewjegooczachniebyłowyrachowania,
tylkoniewinnaradość.
–Cośtyzemnązrobił?–zapytaładrżącymgłosem.Czułasięsfrustrowanaioszu-
kana.Zsunęłasięzłóżkaibezodrobinywdziękuklapnęłanapodłogę,zarazjednak
pozbierałasięicofnęłapodścianę.Nik,pełznącypomateracu,wyglądałwtejchwi-
lijakdrapieżnik.
–Aha,chcesz,żebymcięścigał?
–Nie.
Westchnąłteatralnie,jakbyprzechodzilijużprzeztowcześniej.
–Toznaczytak?
–Nie,toznaczynie.Cotusięstało?
Uderzyłaplecamiościanę.Nikprzycisnąłsiędoniejiwyrzuciłręcewpowietrze.
–Czymamciprzypomnieć,jaksmakująmojepocałunki?
Zastygła, choć serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej. Umysł jednak miała jak
odrętwiały.Niksięgnąłdłoniąnatyłjejgłowyipochyliłsięnadjejtwarzą.Pocało-
wałjąwucho,skubnąłustamipłatekiszepnął:
–Spróbujsobieprzypomnieć,bonita.
–Niewydajemisię,żebyśmyrobilitowcześniej.
Miałajednakwrażenie,żeotwierająsięprzedniąbramynowegoświata.Byłoto
jednocześnie podniecające i przerażające. Napięcie między nimi było tak silne, że
Nikcofnąłsięocal.Przezchwilęwmilczeniupatrzylisobiewoczy.Przykażdym
oddechujejpiersiocierałysięojegopierś.
–Tracęprzytobiegłowę,Pia–mruknął,owiewającoddechemjejtwarz.–Tonaj-
prawdziwszaprawda.
Pochyliłsięiprzyłożyłustadojejust.Poczułasiętak,jakbypodłączonojądoprą-
du.Przymknęłaoczyiwpadławpanikę,niepewna,czypamiętajeszcze,jakpowin-
na reagować. Bez żadnego planu rozchyliła usta i pozwoliła mu robić, co chciał.
Usłyszałapomruk,odktóregoprzeszyłjądreszcz.Nikoparłjednądłońnajejple-
cach,adrugąnabiodrachiprzycisnąłjądosiebie.Nigdywżyciunieczułasiętak
cudownie.Miaławrażenie,żeNikcałujejejduszę.
Wnastępnejchwilitoonaprzyciskałagodościanyiłapczywiecałowała,wspina-
jącsięnapalceiwplatającdłoniewjegowłosy.Niepotrafiłasięnimnasycić.Hor-
monywniejwrzały.AgdyNikścisnąłjejpierś,podpowiekamirozbłysłyjejgwiazdy.
Uświadomiła sobie, że zupełnie zatraciła kontrolę nad sobą i cała płonie. Ta myśl
wbiłasięwjejświadomośćjaklodowadrzazga.
Lód.Zesztywniałazprzerażeniaioderwałasięodniego.
–Jesteśjaklódiogieńwjednym,Pia–westchnąłNik,ciężkodysząc.
Lód. Lód. Skamlenie psów. Trzask pękającego lodu. Dotyk lodowatej wody na
skórze.
–Ty.Ty…–wykrztusiła.
– Dobrze całujesz? – podsunął gładko. – Wiem. Ty też nie najgorzej. Chodź, po-
ćwiczymyjeszczetrochę.
Sposób, w jaki na nią patrzył, był przerażający – jakby miał nadludzkie moce
irzuciłnaniąurok.Gdybymupozwoliła,przezcałetygodniedawkowałbyjejseks
jaknarkotyki.
–Jesteśpodły–wykrztusiła.
Zarumieniłsięiaroganckouniósłbrwi.
–Niemówiłaśtak,kiedywpychałaśmijęzykdogardła,querida.
–Alepotemprzypomniałamsobieburzęśnieżną.Kiedytobyło?Wczoraj?Jaktu
wróciłam?
–Znalazłemcię.
–AznalazłeśteżDanela?
–Tak.Byłwlepszymstanieniżty.Psomteżnicsięniestało.Ukryłysięwlesie.
–Todobrze–wyjąkała.
Dotknęłaguzanagłowieiskrzywiłasięzbólu.AzatemNikichuratował.Ale…
–Jaksięznalazłamwtwoimłóżku?Wyglądanato,żewykorzystałeśmnie,żeby
wygraćzakład–dodałazpogardą.
Zacisnąłzębyijegooczypociemniały.
– Nie. Powstrzymałbym cię, gdybyśmy posunęli się za daleko. Byłaś wyziębiona
ibałaśsięigieł.Gdybymniewszedłdotwojegołóżka,żebycięrozgrzać,umarłabyś
zwychłodzenia.
Zachwiała się na nogach i przypomniała sobie wrażenie, które ją ogarniało, gdy
razzarazemwyłaniałasięzmrokunieświadomości.Nikobejmowałjąmocnojak
cenny klejnot. Ocalił jej życie. Najpierw znalazł ją w burzy, a potem rozgrzewał
swoim ciałem przez prawie dobę, nie odchodząc od jej boku. I nie zrobił tego, bo
chciałczegośwzamian.Dotykałjejłagodnie,niemalnieśmiało.Jeszczenigdycze-
gośpodobnegonieczuła,alebardzochciałapoczućtoznowu.
Pod powiekami zapiekły ją łzy. Nie potrafiła odnaleźć równowagi w zalewie
sprzecznych emocji. Widocznie rzeczywiście była bliska śmierci. Musiało tak być,
skoroemocjewyrwałysięspodkontroli.
Nikoderwałsięodściany.
– Zrobiłem to, co musiałem zrobić – rzekł krótko. Pia widziała, że on również
ztrudempanujenadsobą.
–Musiałeś?–powtórzyłagłupio.
Podniósłzpodłogikoszulkę,wygładziłjąiwkońcuspojrzałjejwoczyzszyder-
czymuśmieszkiem,któryjednakwydawałsięwymuszony.
–Aha,rozumiem–mruknęła,równieżzdobywającsięnaszyderczyton.–Niewy-
grałbyśzakładu,gdybymumarła.
Ubrałsiębezsłowa,jakbyniemógłsięjużdoczekać,kiedystądwyjdzie.Piapo-
czuładziwnąpustkęiprzypomniałasobiecoś,copowiedział.
–Bałamsię?Bałamsięigieł?Cojeszczemówiłam?
–Byłaśśmiertelnieprzerażona.
Popatrzyłnaniądziwnie.Gorzkiśmiechutkwiłjejwgardle.
–Cojeszczemówiłam?Cościekawego?
Poczułasięzażenowanaiupokorzonamyślą,żeNicandroCarvalhomógłsiędo-
wiedzieć,kimbyłaiskądpochodziła.Dysponująctakimiinformacjami,mógłjejbar-
dzozaszkodzić.Aleonniewie,żetojajestemZeusem,pomyślała.Weźsięwgarść.
–Toniemiałowielkiegosensuizapewniamcię,żeniktsiętymszczególnieniein-
teresował–powiedział,omijającjąwzrokiem.
Czy chciał jej przekazać, że nikomu nie zdradzi jej tajemnic? Czy mogła mu za-
ufać?Byćmoże,bowinnymwypadkupróbowałbywyciągnąćzniejcoświęcej.
–Pia!–Dopierojegookrzykuświadomiłjej,żechwiejesięnanogach.–Dios,co
zaidiotazemnie.Niepowinnaśwychodzićzłóżkajeszczeprzezparędni.
–Wzruszamnietwojatroska–parsknęła,ukrywajączażenowaniepodmaskąsar-
kazmu.
Wziąłjąnaręce,jakbynicnieważyła,iznówułożyłpodkocem.
–Niejesteśjeszczezdrowa.Dzisiajbędzieszspaławmoimłóżku.Ajutrorano,
gdywzejdziesłońce,zabioręcięwjakieściepłemiejsce.
Nicztego,pomyślała.
–Skorojamamspaćwtwoimłóżku,totobiezostanietylkokanapa.Apozatym
niewybieramsięwżadneciepłemiejsce.MuszepoleciećdoMonachium,apotem…
–Nieinteresujemnieto,nawetjeślijesteśumówionanaspotkaniezkrólowąElż-
bietąwpałacuBuckingham.Zawarliśmyukład.Przyjechałemtutaj,ateraztypoje-
dziesz,gdziejasobieżyczę.MamcośdozałatwieniawBarcelonie,więctampoleci-
my.
Niepodobałojejsięjegospojrzenie,aroganckieidominujące.
–Ajeśliodmówię?
–Wtedyzłamieszwarunkiumowy.
–Jakiewarunki?–Podciągnęłakołdręprawiepodnos,choćtobyłajużmusztarda
poobiedzie.
–Żebędzieszprzebywaćwmoimtowarzystwie.
Opadłanapoduszkiiprzymknęłaoczy.Miałrację.Musiałazanimpojechać.Nie
dowiedziałasięjeszcze,czytoNikrozpuszczałplotki,adotegodałamusłowo.Mu-
siałazatemzgodzićsięnakompromis.
–Wporządku,sądzę,żetouczciwe.OdwołamspotkaniewMonachium.
– Mówisz takim tonem, jakby to był koniec świata. Jeszcze nigdy nie odwołałaś
żadnegospotkania?
–Nie.
Zatrzymałsięzjednąrękąwsuniętąwrękawmarynarkiipodniósłnaniąwzrok.
–Nigdyniezatrzymujeszsięnawetnachwilę?
–Nie.Poco?
–Żebyżyć.Bawićsię.Spotykaćzprzyjaciółmi.Byćszczęśliwą.
–Przecieżżyję.Ijestemszczęśliwa.–Niemiałapojęcia,czymjestzabawa,aco
doprzyjaciół,niemiałanatoczasu.
–Wtakimraziemożeszsobietopowtarzać,ajapójdęzamówićlotdoHiszpanii.
Barcelona.Tobyłokropnybłąd.Zgórywiedziała,żetosięmusiskończyćtragicz-
nie.Prawdęmówiąc,zaczęłasięczućjakbohaterkaszekspirowskiejtragedii.
Dlaczego zatem pozwoliła mu przejąć kontrolę i czekała, żeby to on obrócił na-
stępnąkartkę?
ROZDZIAŁÓSMY
Nikwrzuciłpiątybiegwbugatti,wcisnąłgazdodechyiskręciłnadrogęprowa-
dzącą wzdłuż wybrzeża prosto do serca Barcelony. Po prawej miał krystalicznie
czyste niebieskie morze, a po lewej kobietę, na widok której serce zaczynało bić
mumocniej.
Jechałcorazszybciej,niewiedząc,czypróbujeuciecodponurychwspomnień,czy
teżzmierzakuswemuprzeznaczeniu.MówiłPii,żepowinnawidywaćsięzprzyja-
ciółmiibyćszczęśliwa.Zdawałsobiesprawę,żebyławtymhipokryzja.Avôprzez
całyczaspowtarzałmu,żepowinienzwolnić,więcejsiębawić,używaćżycia.Nik
już nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł radość – to znaczy, aż do wczoraj, do
chwili,kiedyPiawstałazłóżka.Alewolałsięnadtymzanadtoniezastanawiać.
Mimowszystkomusiałprzyznać,żeporazpierwszyodlatjegodeterminacjanie-
co osłabła. Wiedział, że nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Pii, lęku, że poznał jej
przeszłość, wstydu i zażenowania. Owszem, miał ochotę naciskać, dowiedzieć się
czegoświęcej,czegoś,copozwoliłobymuzniszczyćjejojca,aleniemógłsięzdobyć
nato,byprzywołującwspomnieniaznówsprawićjejból.Chciałpomócjejotymza-
pomnieć.
Wiedział, że ona nigdy mu nie wybaczy, ale była mała szansa, by po spotkaniu
zZeusemjeszczekiedyśjązobaczył.ZamierzałwrócićdoNowegoJorkuizapewne
ożenićsięzcórkąGoldsmitha,żebyfirmaSantosDiamondsznówznalazłasięwrę-
kachAvô.Piabyłasilna.Byłanajsilniejsząkobietą,jakąznał.Zamknietenrozdział
wswoimżyciu,podniesiesięipójdziedalej,zapewneżałując,żewogólesięspotka-
li.
Zacisnąłmocniejręcenakierownicyiodetchnąłztrudem.Pianiezostaniezni-
czym.Merisibyłjakośmiornica,jegomackisięgaływszędzieiNikwątpił,bykiedy-
kolwiekudałomusiępoznaćwszystkiejegointeresy.Alejednobyłopewne:QVir-
tusmusiupaśćicałyświatmusisiędowiedzieć,żeZeusjestzbrodniarzem.Apotem
niech robi, co chce. Może przekaże Pii zarządzanie tym, co jeszcze mu zostanie.
Nik miał taką nadzieję. Nie chciał, by Pia musiała zaczynać od zera, nie po tym,
przezcomusiałaprzejśćwcześniej.
Teraz jeszcze bardziej pragnął spotkać tego człowieka. Q Virtus zaczynał już
trzeszczeć w szwach. Zanim dojadą do Paryża, większość członków zrezygnuje
zczłonkostwainigdyniewróci.Nikdałimwystarczającowielepowodówdowątpli-
wości. Uciekną, by ocalić reputację i interesy. Nie mógł się już doczekać, kiedy
spojrzyZeusowiwoczyipowiemu,żejegoklubifortunasąnakrawędziupadku.
Bardzo potrzebował tego spotkania. Żeby do niego doprowadzić, musiał jeszcze
trafićzPiądołóżka.Dlaczegonatęmyślpoczułsięnieswojo?Przecieżpragnęłago
taksamojakonjej.
Na horyzoncie ukazała się Barcelona. Zerknął z ukosa na swą kusicielkę. Dach
samochodubyłopuszczony.Włosymiałarozwiane,policzkizarumienione.Wyziębie-
nieodbiłosięnaniejiwiększączęśćlotuprzespała,aletutaj,wciepłympowietrzu,
ztwarzązakrytąwielkimiokularamiprzeciwsłonecznymi,wyglądałabardzopięknie
imłodo.Zuniesionągłowąpatrzyłanadzieci,któremachałydonichzmostu.
–Wystarczycizabraćlaptop,telefoniochroniarzy,awyglądasznadwadzieścia
lat,querida–powiedział.
Piaobróciłagłowęwjegostronę.
–Anailelatwyglądamztelefonemilaptopem?
–Poważnaiskrzywiona?Naconajmniejczterdzieści–zakpił.
– Uroczo. Myślałam, że zależy ci na tym, żeby trafić do mojego łóżka, a nie na
tym,żebymzepchnęłacięzdachu.
Odrzuciłgłowędotyłuiroześmiałsię.Niepamiętałjuż,kiedyporazostatniko-
biecieudałosięgorozśmieszyć.
– Więc jeśli nie chcesz, żebym myślał o tobie źle, to musisz mi powiedzieć, ile
maszlat.
–Czyniktcięnigdynienauczył,żekobietniepytasięowiek?
Wszystko przez to słońce. Zawsze kochał Barcelonę i cieszył się, że ma okazję
pokazaćtomiastoPii,któraprzyznała,żejeszczenigdytuniebyła.Zresztąitak
podejrzewał,żewpodróżachniewidziałanicpozasalamikonferencyjnymi.Słowa
samewypłynęłymunausta.
– Owszem, moja matka. Płaciła mi, żebym mówił kolegom, że ma o dziesięć lat
mniej,niżnaprawdęmiała.Wolała,żebyludziemyśleli,żeurodziłamnie,będącna-
stolatką,niżżebyuważalijązastarą.Mamatwierdziła,żekażdymatylelat,naile
sięczuje.
Pomyślałzironią,żeSabrinaSantoszpewnościąpolubiłabyPię.
–Mówiszoniejwczasieprzeszłym.Straciłeśją?
Poczułnasobiejejuważnespojrzenie.
–Tak.Dawnotemu.Obydwojemoirodzicenieżyją.
Zacisnąłpalcenadźwignizmianybiegów.Skupiłsięnaprowadzeniuidrgnął,gdy
Piapowiodłapalcempojegopoliczku.
–Przykromi,Nik.Twojamatkamusiałabyćfantastycznąkobietą.Napewnobra-
kujeciichobojga.
Pragnienie zemsty znów wróciło. Z trudem wziął emocje pod kontrolę. Zapadło
pełnenapięciamilczenie.
–Cóż,jaczasemczujęsię,jakbymmiałastolat–powiedziaławkońcuPia.
–Aleniedzisiaj.
– Nie – przyznała cicho. – Dzisiaj nie. To niezwykłe miasto. – Uniosła dłonie do
góry,jakbychciałapoczućwiatrprzelatującypomiędzypalcami.–Jeślipowiemci,
ilemamlat,czyodpowieszmiszczerzenajednopytanie?
–Spróbuję.
–Dwadzieściaosiem.
Dios,byłabardzomłoda.Niespodziewałsiętego.Niechodziłooto,bywyglądała
nawięcej,tylkoodoświadczenieiwielkiciężarodpowiedzialności,jakinaniejspo-
czywał.Alezdrugiejstrony,wziąwszypoduwagęjejprzeszłość,zapewnemusiała
dorosnąćszybko.
–Awięc?–SplotładłonieiżołądekNikapodszedłdogardła.–Czykiedyśprowa-
dziłeśjakieśinteresyzAntoniemMerisim,moimojcem?
–Osobiście?Nie.
–Nigdyniepójdęztobądołóżka,Nik.
Usłyszałwjejgłosiedeterminacjęiwiedział,żetoprzeztencholernyukład.Za-
czął rozumieć, że arogancja doprowadziła go do błędu. Był pewien, że potrafi ją
zdobyćwciągukilkugodzin,alepodtąseksownątwarząkryłasiębolesnawrażli-
wość.
–Możepoprostupowieszmi,dlaczegochceszsięznimspotkać,ajaspróbujęcię
umówić.Znajdęjakiśsposób.Przynajmniejtylemogęzrobićpotym,jak…
– Po tym, jak ocaliłem twoje życie i przez wiele godzin trzymałem cię w ramio-
nach?
Zatrzymał się na światłach i dopiero wtedy na nią spojrzał. Patrzyła na ludzi na
chodniku,przyciskającwierzchdłonidoust.Oddałbymajątekzajejmyśli.
–Niemożeszwniczympomócaniniczegonaprawić–powiedział,żałując,żenie
jestinaczej.–Niechcęotymrozmawiać,Pia.Anidzisiaj,anijutro.DopierowPary-
żu. Teraz jesteśmy tu tylko we dwoje. Dwa dni temu omal nie straciłaś życia
ichciałbymciprzypomnieć,jaktożyciemożewyglądać.Zapomnijoumowie,queri-
da.Przeznastępnedwadni,dopókibędziemywtymmieście,jesteśmyprzyjaciółmi.
Widzę w twoich oczach, że chcesz zobaczyć Barcelonę, więc ją zobaczysz. Bę-
dziesz jadła doskonałe katalońskie potrawy, cieszyła się słońcem, oglądała zabytki
idobrzesiębawiła.
Uświadomiłsobie,żenaprawdętegochce–znówchcesiępoczućjakmężczyzna,
którymaoboksiebiepięknąkobietęiżadnychtrosk.
–Cotakiego?–Spojrzałananiegocynicznieznadbrzeguokularów.–Wyczuwam
tujakiśspisek.
Zaśmiałsięipotrząsnąłgłową.
–Czymusiszbyćtakapodejrzliwa?
Niespuszczajączniegowzroku,ponurowydęłausta.
–Niepójdęztobądołóżka,Nicandro.
Onrównieżspojrzałnaniąznadoprawekokularów.
–Możesztosobiepowtarzać,bonita.
Powtarzałatosobiejakmantrę.
Nikzachowywałsięjakdziecko,któredostałonowązabawkę.Ledwierzuciliwa-
lizki na podłogę jego luksusowego penthousu, wyciągnął ją na spacer przez zatło-
czoną La Ramblę. Szli przez średniowieczne uliczki i placyki starego miasta, za-
chwycającsiękażdąszalonąfasadąGaudiego.Uliceupstrzonebyłykafejkami.Pia
piła litrami waniliową latte, a Nik espresso. Zatrzymywali się, by posłuchać ulicz-
nychmuzyków,popatrzećnaartystówizachwycaćsiężywymiposągami.
Piabawiłasiędoskonale.Zakochałasiępouszywtymchaotycznymczarującym
mieście,którebardzoprzypominałojejtowarzysza.Nikbyłdoskonałymprzewodni-
kiem.Nieustannieżartowałiwciążpokazywałjejnowerzeczy.Alenawidokzawar-
tościjejwalizkipopatrzyłnaniązniedowierzaniem.
–Czytyniemaszżadnychnormalnychubrań,Pia?Niczego,coniebyłobyczarne?
–Wczarnymwyglądamszczuplej–odpowiedziałapospiesznie,aleniebyłatowła-
ściwaodpowiedź.
–Tonajwiększabzdura,jakąsłyszałemwżyciu.Niechcę,żebyśwyglądałaszczu-
plej.Chcęzobaczyćtwojąpięknąfigurępodkreślonąkolorem.
Zastanawiałasięnadtym,opartaofontannęnajednymzplaców.Nogimiałajuż
pokrytepęcherzami.Niktymczasemzfrustracjąwymachiwałrękami.
–Zdejmijtebuty,querida.Mówiępoważnie.Popatrztylkonaswojestopy.
Przyklęknąłprzedniązwdziękiemizsunąłbutyzjejstóp.Piazmarszczyłabrwi.
Byłachybajakaśbajkaobutach?
–Cotyrobisz?
–Udajęksięcia.
–Książęchybazakładałbuty,aniezdejmował?
–Tonieistotne–uśmiechnąłsiędoniejpromiennie.Przesunąłokularynaczubek
głowyinacisnąłkciukiempodeszwęjejstopy.
–Och,cudownie–westchnęła.–Róbtakjeszcze.Mocniej,proszę,mocniej.
Przymknęła oczy i odrzuciła głowę do tyłu. Wszystkie myśli uleciały jej z głowy.
Dotychczasjeszczeniktnie masowałjejstóp.Jego dużedłoniedelikatnieuciskały
podeszwę.Wyprężyłasięcałajakkotka.
–Musimyiść–powiedziałwkońcu.
–Mamiśćboso?
–Wskoczminaplecy.Pójdziemydotegosklepunarogu.Kupięcinowebutyija-
kieśnormalneubrania.
– Dziękuję ci bardzo, ale mogę sobie sama kupić ubrania. A poza tym nie ma
mowy,żebyśmniewniósłnabaranadoeleganckiegobutiku.Jakbytowyglądało?–
zapytałazoburzeniem.
Popatrzyłnanią,jakbyzupełniezwariowała.
– A kogo to obchodzi? Inaczej pokaleczysz sobie stopy. A tych butów już nigdy
więcejniezałożysz.–Wskazałnaniepogardliwymgestemiprzykucnąłprzednią.–
Wskakuj.
Piaprzełknęłaiszerokootworzyłaoczy.
–Samaniewierzę,żetorobię–mruknęła.Podciągnęłaspódnicęirozejrzałasię
ostrożnie.–Jestembardzociężka.Nadwerężyszsobieplecy.
–Napewnonieważyszwięcejniżsiedemdziesiątkilo.Wskakuj.
–Samsięotoprosiłeś.–Oparładłonienajegoramionachiniezgrabniewtoczyła
musięnaplecy.Nikprzytrzymałjąbezwysiłkuiwyprostowałsię.
–Tomisiępodoba–stwierdziłzzadowoleniem.
Zażenowana, ukryła twarz na jego karku. To było zupełnie surrealistyczne, ale
jeszcze dziwniejsze było to, że po chwili skrępowanie minęło i zachciało jej się
śmiać.Przechodniepozdrawialiich,uśmiechającsięszeroko,jakbybyliparązako-
chanychnastolatków.
–Dobrzecitam?–zapytałNik.
–Bosko–odrzekłalekko.
ZamruczałzzadowoleniemiPiazdałasobiesprawę,żejejopórzaczynasiępo-
wolikruszyć.Cobysięwłaściwiestało,gdybymusiępoddałaigdybypozwoliłamu
się spotkać z Zeusem, czyli z nią? Gdyby zawierzyła mu nie tylko swoje ciało, ale
równieżtożsamośćiżycie?Niemyślałaostałymzwiązku,niebyłaażtaknaiwna.
Poupokorzeniu,jakieściągnąłnaniąEthan,nieinteresowałajejżadnagra,wktó-
rejstawkąmogłobyćjejserce.Alejednanocwjegołóżku?
CzywartobyłobypostawićnaszalęwszystkozajednąnoczNicandremCarval-
ho? Chyba nie. Ta przelotna przyjemność mogła ją kosztować utratę Q Virtus. Te
staredinozaurywklubiezjadłybyjążywcem,gdybysiędowiedziały,żeichświatem
rządzi kobieta. Po wielu latach starań dopiero niedawno udało jej się wprowadzić
doklubukilkakobietiwiedziała,żeprędzejosiwieje,niżzastosujetamstandardy
odpowiedniedodwudziestegopierwszegowieku.AlemożeNikzgodziłbysięzacho-
waćtajemnicę.Dowiedziałsięprzecieżojejprzeszłościiobiecał,żenikomutego
niezdradzi.Możemogłabymuzaufać?
Tenwewnętrznyspórnieustannierozbrzmiewałwjejgłowie.Zbytwielewątpli-
wości,zbytwielkieryzyko,szczególniezważywszynakłopotyzErosem.Pogrążona
w myślach, nie zauważyła, kiedy dotarli do sklepu. Nik zatrzymał się przed szybą
wystawową.Piaporuszyłasięniespokojnie.
–Możeszmniejużpostawić.–Niemającpojęcia,dlaczegotorobi,pochyliłagło-
węipocałowałagozauchem.–Dziękujęzapodwózkę.
Ostrożniepostawiłjąnakamiennymchodniku,poczymobjąłjejtwarziucałował
usta.
–Proszębardzo,bonita.
Uwaga wszystkich ekspedientek natychmiast skupiła się na Niku. Nie potrafiły
oderwaćodniegooczuiPiawcaleichzatoniewiniła.PopółgodzinieNikwysłałją
doprzymierzalnizestertąubrań.Zdjęłasztywny,dopasowanykostiumipoczułasię
dziwniewolna,jakbysięwłaśniepozbyłażelaznejzbroi.Popatrzyłanastertę,oszo-
łomionainiepewna,odczegozacząć.Usłyszałacichygwizdiodsunęłaniecokota-
rę.
Nikstałnajednejnodze,adrugąpodbijałwpowietrzuczerwono-niebieskąfutbo-
lówkę.Stojącynaprzeciwkoniegokilkuletnichłopiecniespuszczałzniegowzroku.
Przez dłuższą chwilę przytrzymał piłkę na czubku buta i znów zaczął ją podbijać.
Wkońcukopnąłjątak,żefutbolówkazatrzymałasięnajegokarku.Terazjużwszy-
scywsklepiewpatrywalisięwniego.Zręczniepodbiłpiłkęgłowąipowtórzyłcały
manewrjeszczekilkakrotnie.Zachwyconychłopieczacząłmubićbrawo.
Piarównieżuśmiechałasięszeroko,myśląc,żebyłbydoskonałymojcem.Wdzie-
ciństwieniezaznałaharmoniianiporządku,toteżkontrolowanyświatAntoniaMe-
risiegopociągałjątakbardzo,żezrobiłabywszystko,bywnimpozostać.Itaksię
stało,alezperspektywydostrzegała,żeprzeszłazanarchiiichaosudodespotyzmu
ityranii.ZdrugiejstronyNikwfascynującysposóbłączyłchaoszkontrolą.Wjed-
nej chwili władczo wydawał polecenia, w drugiej uśmiechał się przewrotnie i sek-
sownie.Jakoojciecbyłbystanowczywtedy,kiedytrzeba,alezpewnościąrównież
potrafiłbysięwspinaćnadrzewarazemzdziećmiczyskakaćznimidojeziora.Pia
pozazdrościłakobiecie,którabędziekiedyśdzieliłaznimżycie.
Naraz rozległ się potężny łoskot. Futbolówka strąciła potwornie drogi wazon
zpółki.Nikskrzywiłsięimocnozacisnąłoczy.Chłopiecparsknąłśmiechem,aPia
przyłożyła dłoń do ust, żeby stłumić chichot. W końcu Nik wzruszył ramionami
izkrzywymuśmiechemprzeprosiłpersonel.Pianiemiałapojęcia,dlaczegotozro-
bił.Ekspedientkiodpierwszejchwilibyłynimzauroczoneiniemiałybynicprzeciw-
kotemu,nawetgdybyzniszczyłcałewyposażeniebutiku.Apozatymmógłsobieku-
pićpięćdziesiąttakichsklepów.
Odrzuciłakilkaubrań,wktórychniepokazałabysięnikomuzażadnepieniądze,
i zostawiła na kupce białą bawełnianą koszulkę, parę dżinsów, luźny blezer i mię-
ciutkiezamszowebuty,apotempodwpływemimpulsuwyciągnęławszystkieszpilki
z włosów, zastanawiając się, czy spodoba się Nikowi z rozpuszczonymi włosami.
Nawetgdybyłachora,pozostawałyupięte,więcnigdyichjeszczeniewidziałipew-
nieniewiedział,żesątakiedługie.Alemożenawettegoniezauważy.
Tłumiącwątpliwości,odsunęłazasłonkęiwyszła.Nikijegowspólnikwprzestęp-
stwiesiedzielinapodłodzeoparciościanęirozmawialionajwiększychpiłkarzach
wszechczasów.Piaodchrząknęła.
–Jesteściegrzeczni,chłopcy?
Dwietwarzepodniosłysięwjejstronęiwdwóchparachoczubłysnąłnieskrywa-
nypodziw.
–Jakaładna!Totwojadziewczyna?
TerazPiazarumieniłasię.Nikprzezdłuższąchwilępatrzyłnanią,mrugającpo-
wiekami.
–Bardzobymchciał,żebybyłamojądziewczyną.Myślisz,żepowinnaniązostać?
–zwróciłsiędochłopaka.
–Jasne.Jesteśfajny.
Nikaroganckoskinąłgłową.
–Jateżtakuważam.
Piaprzewróciłaoczami.
–Noicomyślisz?–zapytała,wysuwającjednobiodrodoprzodu.
Nikobszedłjądokoła.
–Myślę,żewyglądaszniedorzeczniemłodo,uroczoiswobodnie.Jesteśnajpięk-
niejsząkobietą,jakąwidziałem.
–Och–wyjąkała.
–Zaniemówiłaś?Czyżbynadszedłkoniecświata?
–Czasamimamochotękopnąćcięwkostkę.
–Twojapupadoskonalewyglądawtychdżinsach.–Przeszyłjądreszcz,gdyNik
ujął w palce pasmo jej włosów. – I wreszcie rozpuściłaś te wspaniałe włosy. Dios,
Pia,cotyzemnąrobisz?
Okrążyłjąiznówstanąłprzedniązprzewrotnymuśmiechem.
–Gdziesięnauczyłeśtakgraćwfutbol?–zapytałaszybko.–Mógłbyśbyćzawo-
dowympiłkarzem.
Jegotwarzzmieniłasięwjednejchwili,jakbyktośodciąłmuprądiwygasiłświa-
tła.Woczachbłysnęłocierpienie.
–Cojatakiegopowiedziałam?–zdumiałasię.
Jegorysyściągnęłysię,zarazjednaktwarzznówzłagodniała.
–Byłemkiedyśzawodowympiłkarzem.Dawnotemu.
–Icosiępotemstało?–zapytałałagodnie.
Nikodwróciłsiędoniejplecamiipodszedłdokasy.
–Kłopotyzezdrowiem.Chodź.
Chciałausłyszećcoświęcej,aleintuicjapodszepnęłajej,żetentemattopuszka
Pandory.Pomyślałajednak,żeutratamarzeńmusiałabyćdlaniegookropnymprze-
życiem.Widziałaradość,jakąsprawiłomupopisywaniesięprzedchłopcem.
Nikzapłaciłrachunekikazałdostarczyćzakupydoswojegopenthousuwhotelu.
Porazpierwszywżyciuktośkupiłjejprezent,aletendzieńbyłtakniezwykły,że
niezamierzałasięznimkłócić.Miaławrażenie,żepaczekjestzbytwiele,aleonic
niepytała,zaabsorbowanamyślamiojegozrujnowanychmarzeniach.
WyszlizesklepuiNikwziąłjązarękę.Unikałategoprzezcałydzień,aleteraz
odniosła wrażenie, że to on szuka pociechy. Dopiero na alei ocienionej drzewami
jegojowialnynastrójpowrócił.
–Terazmożemyiśćwmiasto–powiedział.–Nakolacjęidojakiegośklubu.To
naszapierwszarandka.
Piapotknęłasięzwrażenia.
–Randka?Czyprzyjacielechodząnarandki?
Podtrzymałjąiznaczącouniósłbrwi.
– Przyjaciele, którzy przez cały czas marzą tylko o tym, żeby zerwać z siebie
ubrania?
–Niktznikogoniebędziezrywałżadnychubrań!–oburzyłasię.
Popatrzyłnaniązagadkowo.
–Możesztosobiepowtarzać,querida.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Zapadał różowy zmierzch. Powietrze przesycone było morską solą. Pia ucichła
i na jej czole pojawiła się zmarszczka. Nik zastanawiał się, czy to dlatego, że na-
zwałichkolacjęrandką.
Wciążtrzymającjązarękę,wprowadziłjądonajlepszegobarutapaswmieście.
Barbyłniewielkiitrudnogobyłodostrzeczzewnątrz,jednakprzyciągałtłummiej-
scowych.
–Nicandro!Dawnocięniewidziałem,amigo.
NikuśmiechnąłsięszerokonawidokTuliaBarrosa,najlepszegoszefakuchnina
świecie.Tuliobyłniski,ciemnyimiałostryjęzyk.
–Zbytdługo,przyjacielu.Cieszęsię,żenicsiętuniezmieniło.
Największąścianępokrywałomalowidłowpastelowychbarwachprzedstawiające
nagiekobiety,pozostałetrzyścianybyłyznietynkowanejcegły.Nadciężkimistoła-
mi i ławami z ciemnego drewna roznosił się zapach jedzenia. Nik bardzo lubił to
miejsce.PrzypominałomuBrazylię,gdzieniebyłoddługichdwunastulat.
Tuliopoprowadziłichdoniedużegostolikawkącie.
–Usiądźcie.Przyniosęsangrięinajlepszedaniadnia.
Usiedlipodkątemprostymdosiebie.Nikmiałdoskonaływidoknapięknątwarz
Piirozświetlonąciepłymblaskiem.Tuliopostawiłprzednimiwysokiekieliszkizsan-
grią, którą Pia piła przez słomkę, a potem nadeszły kremowe krążki kałamarnicy,
ziemniakizczosnkiem,kiełbaskiitigres,czylipysznefaszerowanemałże.
–Ilumiałaśkochanków?–zapytałnagleNikiznapięciemczekałnaodpowiedź,
przekonującsiebie,żetoniezazdrośćprzezniegoprzemawia.
PiazakrztusiłasięmałżemiNikmusiałuderzyćjąwplecy.
–Próbujeszmniezabić!Tonietwojasprawa.
Pieszczotliwiepogładziłjąpokarkuiszepnąłdoucha:
–Toznaczy,żeżadnego.Czyjesteśdziewicą,bonita?
–Nie!–Połowaklientówrestauracjiobróciłagłowywichstronę.PodstołemPia
uderzyłagopięściąwudoiszepnęłazezłością:–Nalitośćboską,czysłyszałeśkie-
dyśodwudziestoośmioletniejdziewicy?Miałamkochanków.
–Dobrychczytakichsobie?
Potrząsnęłagłową,patrzącnaniegooczamiwielkimijakspodki.
–Czyzawszemówiszgłośnowszystko,cotylkoprzyjdziecinamyśl?
–Toznaczy,żetakichsobie.Adlaczego?–Pomyślał,żezapewnechodziłoojejpo-
trzebękontroli.–Nigdyniedoświadczyszfantastycznego,kosmicznegoseksu,do-
pókinieprzestanieszsiękontrolować,aletyzawszemusiszwszystkokontrolować.
Gdybyśprzestała,poczułabyśowielewiększąprzyjemność.TakjakwNorwegii.
Poczerwieniałajakburakijejoczyprzybrałyciemnofioletowykolor.
–Maszbardzowysokiemniemanieosobie.Japoprostuniejestemstworzonado
seksu.Niewidzęwtymnicszczególniepodniecającego.
Nikprzestałsiędziwić,żeopierałamusiętakdługo.
–Todziwne,alewydajeszsięzupełnieniewinna.Potrzebujeszedukacji,Pia.
–Izapewneuważasz,żetotyjesteśwłaściwymmężczyzną,tak?Twoimobywa-
telskimobowiązkiemjestdoprowadzenieOlympiiMerisidoorgazmu?
– Ach, querida, obiecuję ci, że to nie będzie tylko jeden orgazm. – Nik pochylił
głowę i musnął ustami jej ucho. – Zanim z tobą skończę, nie będziesz wiedziała,
gdziejestdół,agdziegóra.
–Wydajemisię,Nicandro,żezbytwieleczasuspędzaszwtowarzystwiepochleb-
ców.Naprawdęniepowinieneświerzyćwewszystko,cokobietycimówią.Pienią-
dzesąnajlepszymafrodyzjakiem.Dlapieniędzymożnapowiedziećwielekłamstw.
W głowie Nika zaświeciła się żarówka. Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć
wyrazujejtwarzy.Wyprostowałsięipowiedziałpowoli:
–Pozwól,żezgadnę.Ktośkiedyśzłamałciserce.Mężczyźnialbobojąsięciebie,
albochodziimopieniądzetwojegoojca.Zgadzasię?
Jejoczyznówpociemniały.
–Możnatakpowiedzieć –odrzekłatwardym,zimnym tonem,jakiegonie słyszał
jużodkilkudniimiałnadzieję,żenieusłyszynigdywięcej.Terazniecolepiejrozu-
miałjejchłód.Ktosięsparzyłnagorącym,tennazimnedmucha.
–Cosięzdarzyło,Pia?–zapytałłagodnie.Wiedział,żeniepowiniennaciskać,ale
niepotrafiłsiępowstrzymać.Niepodobałamusięmyśl,żejakiśmężczyznawyrzą-
dziłjejkrzywdę.
Jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiała, zaczęła wygładzać palcem
zmarszczkę między brwiami. W końcu chyba podjęła decyzję. Podniosła głowę
ispojrzałamuprostowoczy.
–Przestałamsiękontrolowaćtylkonachwilę.Wierzyłamwewszystkiekłamstwa,
któremiopowiadał,zaczęłammuufać,apotemktóregoświeczoruusłyszałam,jak
opowiadałznajomym,żesypiazcórkąZeusa,bochcesiędostaćdoQVirtus.Mó-
wił,żetołatwe,żemógłbywziąćślubnastępnegodniaimiećcałyświatustóp.
Nikpoczuł,żezbieramusięnamdłości.Nicdziwnego,żeopierałasięprzyciąga-
niumiędzynimi.Zostaławykorzystana,aterazonrównieżjąwykorzystywał,żeby
dotrzećdojejojca.
– A wiesz, co wtedy powiedział mi ojciec? – ciągnęła. – „Nie ufaj żadnemu męż-
czyźnie,Olympio.Wszyscysąwyrachowani.Jeślichcesz,żebyludzietraktowalicię
poważnie,toprzestańsięzachowywaćjakprostytutka”.
W głowie Nika rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Nie mógł tego słuchać i nie
miałotonicwspólnegozżadnąumową.
–Pia,niestajeszsięrozpustnicąprzezto,żelubiszseksicieszyszsiębliskością
mężczyzny.Jestwtobietakwielepiękna,którezmarniejeiuschnie,jeśliniepozwo-
liszmuwydostaćsięnazewnątrz.Sekspozwalanamczuć,żeżyjemy.Niemasię
czegowstydzić.
Jejustazadrgały.
–Mówisztojakoczłowiek,którychcemniezabraćdołóżka,żebywygraćspotka-
niezZeusem,czyjakoprzyjaciel?–zapytaładrwiąco.
– Jako przyjaciel. Słowo honoru. – O dziwo, była to prawda. – Zapomnij, kim je-
stemidlaczegosiętuznaleźliśmy.Cieszmysięwzajemnymtowarzystwemidobrym
jedzeniem.Iniepozwól,żebyprzeszłedoświadczeniazmusiłyciędosamotnegoży-
cia.Czytobyłtwójostatnikochanek?
– Tak – powiedziała cicho, rozglądając się po sali i patrząc z żalem na siedzące
przystolikachpary.
Nikprzełknął,wziąłjązarękęimocnouścisnął.
–Odsuwaniesięodludzi,odmawianiesobieuczućidotykunieczynicięmocniej-
szą.Przeciwnie,osłabiacię,borobisztozlęku.
Ściągnęłabrwi,jakbychciaładokładnieprzeanalizowaćto,copowiedział.
–Jesteśpiękną,zmysłowąkobietąiniepowinnaśbyćsama.Jestwtobiezbytwie-
leognia.Bezwzględunato,cosięzdarzymiędzynami,obiecaj,żebędzieszotym
pamiętaćispróbujeszjeszczeraz.Niewszyscymężczyźnisąnieuczciwymikłamca-
mi i obłudnikami. – Chciał powiedzieć: ja taki nie jestem, ale to byłoby oczywiste
kłamstwo, przynajmniej z jej punktu widzenia. Ironia sytuacji polegała na tym, że
niemógłbyćszczeryzkobietą,którejpragnąłnajbardziej.
Opadłnaoparciekrzesłaiprzymknąłoczy,niepewny,czypotrafiprzeprowadzić
swójplan.Możeistniałjakiśinnysposób,bydostaćsiędoZeusa?Ajeślinie?Byłjuż
takblisko.Powielulatachprzygotowańjużtylkodnidzieliłygoodspotkaniazmęż-
czyzną,któryodebrałmurodzicówizrujnowałcałeżycie.
Dlaczegoczułsiętakrozdarty?Dlaczegotakbardzojejpragnął?Dlaczegoprzez
chwilęgotówbyłprzedłożyćjejszczęścienadwłasne?Przypomniałymusięobsesje
ojca,aleodsunąłodsiebietęmyśl.Docholery,dlaczegowszystkoszłonietak?
SiedziaławpenthousieNikaprzedwłączonymlaptopemipatrzyłanazapadający
za oknem zmrok. Niebo rozbłysło milionem gwiazd, złoty blask księżyca oświetlał
kipiąceżyciemmiasto.
Nikodsunąłsięodniej.Poczułatopoprzedniegowieczoruwrestauracji.Dostrze-
gałajegopełnenapięciaspojrzenia,aleprzezcałyczaszachowywałsięjakdżentel-
men. Spodziewała się, że odwoła zapowiedzianą na przedpołudnie wycieczkę do
muzeumPicassa,aleniezrobiłtego.Ategowieczoru,ostatniegowieczoruwBar-
celonie,miałjązabraćdoswojegoklubusambywstarejczęścimiasta.Gdybyktoś
jejpowiedziałprzedmiesiącem,żebędzieodliczałaminutydospotkaniajakzako-
chanauczennica,uznałaby,żezwariował.Aletakwłaśniebyło.
Rozległsięsygnałnadchodzącegomejla.Przebiegławzrokiemtreść.
„Żadnychwiadomości.Nicniewskazujenato,żeCarvalhojestodpowiedzialnyza
zamętwQV.Zdajesię,żejestczysty.Ranobędęwiedziałwięcej.
Uważajnasiebie.
J.”.
Jednocześnie usłyszała dźwięk otwieranej windy. Nik, który wyszedł pobiegać,
stanąłwdrzwiach.Włosymiałwilgotne,poczolespływałmupot.Popatrzyłnanią
przelotnie.
–Znówpracujesz,querida?
–Jakieśproblemywklubie.–Popatrzyłananiegouważnie,alenawetniemrugnął
powieką.
– Niech twój ojciec się tym zajmie. Za dwadzieścia minut wychodzimy. Muszę
wziąćprysznic.
Zauważyła,żewpatrujesięwcośponadjejramieniem.
–Nik,czywszystkowporządku?
Powoliskupiłwzroknajejtwarzy.Przezchwilęmiaławrażenie,żechcejejpowie-
dziećcośważnegoipoczułasiętak,jakbystanęłanadprzepaścią.Nikjednaktylko
westchnąłiposzedłdołazienki.
–Natwoimłóżkuleżypaczka.Otwórzją–powiedziałzzadrzwi.
Zerwała się z miejsca, podniecona jak dziecko w dzień Bożego Narodzenia. Na
wielkimłóżkuzbaldachimemleżałopudełkozekskluzywnegobutiku.Prezent.Nik
kupiłjejprezent.Mężczyzna,któregoobserwowałazdaleka,któryocaliłjejżycie
iktórypragnąłjejjakniktinny.Poczułauniesienie.
Nerwowoodrzuciłapokrywkęidooczunapłynęłyjejłzy.Naczarnejbibułceleża-
ła czerwona sukienka z dużym dekoltem i marszczoną szyfonową spódnicą. Ona
samanigdyniekupiłabysobietakiejsukienki,alegdysięwniąprzebrałaipoczuła
naskórzedotykjedwabiuiszyfonu,porazpierwszywżyciupoczułasięjakmilion
dolarów. To było dziwne. Mogła sobie kupić milion takich sukienek, ale nigdy nie
miałanatoochoty,nieczułatakiejpotrzeby.Jednaktasukienkabyładlaniejwarta
więcejniżwszystkiepieniądze,bobyłtoprezentzeszczeregosercaodmężczyzny,
którysięoniątroszczył.
Musiała w końcu przyznać przed sobą, że on również nie jest jej obojętny. Pra-
gnęłago,jeszczezanimspotkalisiętwarząwtwarz.Tylkoczywystarczyjejodwagi
isiły,bymusiępoddać,obdarzyćgoswoimciałemipokazaćprawdziwąsiebie?
Nałożyłaczerwonebutynawysokimobcasie,któredołączonebyłydoprezentu,
zerknęła w lustro i zrozumiała, czego tu brakuje. Sięgnęła po pudełko z biżuterią
i wyjęła brylantowy naszyjnik. Przypomniała sobie dzień, gdy ojciec podarował jej
tenklejnot.Niepocałowałjejwpoliczekaniniemówiłomiłości,alewiedziała,że
naswójsposóbonteżsięoniątroszczyłitojejwystarczało.
ZarazjednakprzypomniałasobiepełnenienawiścispojrzenieNika,gdyzobaczył
jąwtymnaszyjnikuwZanzibarze.Poczuławówczasprawdziwylęk.Zerknęłateraz
ukradkiemnadrzwi,sprawdzając,czywyszedłjużspodprysznica,apotemszybko
schowała brylanty i zamknęła pudełko. Może Nik miał jakieś przesądy związane
zczarnymiklejnotami?Wolałanieryzykować.
Wyszładoholuistanęławotwartychdrzwiachjegoapartamentu.Pochwiliwy-
szedłzłazienkiwycierającsięręcznikiem.
–Czykupiłeśtęsukienkęprzedtym,czypotym,jakzrujnowałeśbutik?–zapyta-
ła.
–Zanimrozbiłemtęwazęzadwatysiąceeuro?Tak.Podobacisię?
–Bardzo,Nik.Dziękuję.
–Proszę.–Skinąłgłową.
Niepotrafiłaoderwaćodniegooczu.Nikznieruchomiałiodwróciłspojrzenie.
–Musiszterazstądwyjść.
–Ajeśliniechcę?
Oderwałgłowęodścianyizazgrzytałzębami.
–Niepójdęztobądołóżka,Pia.
Dopieroterazzrozumiała.Niechciał,żebypoczułasięwykorzystana.Niechciał
rozmyślniejejzranić.
–Możesztosobiepowtarzać,querido–zaśmiałasię.
–Zmieniłemzdanie.
Piaoderwaławzrokodoknasamochodu,zaktórymprzesuwałasięmajestatyczna
katedrazgotyckąfasadąpełnągargulcówikamiennychkoronek.Nik,wgranato-
wymgarniturze,znieporządnymiczarnymiwłosamiiwkoszulirozpiętejpodszyją,
wyglądałjakzbuntowanyksiążę.
–Najakitemat?–zapytała,starającsiępanowaćnadgłosem.
–Jeszczenigdyniebyłaśpiękniejszaniżteraz.
–Mówisztozakażdymrazem,kiedysięprzebieram.
Jedenkącikjegoustpowędrowałdogóry.
–Toprzywilejmężczyzn,querida.Zatańczyszzemnądzisiaj?
Zauważyła,żewjegogłosiepojawiłosięwahanie,jakbyonrównieżprzeżywałja-
kiśwewnętrznykonflikt.
–Chętnie,aleostrzegamcię,żenieumiemtańczyć.
– Nauczę cię samby w pięć minut. Albo rumby. Nie trać wiary. Twoje ciało jest
stworzonedotańca.
Piaporuszyłasięniespokojnie.
–Tenklub,doktóregojedziemy,należydociebie?
–Tak.Barcelonatojednozmoichulubionychmiastnacałymświecie.Jedenzmo-
ich przyjaciół narzekał, że brakuje tu dobrych klubów tanecznych, musiałem więc
otworzyćklubspecjalniedlaniego.NazywasięUnaPassionHermosa,czylipiękna
namiętność.
Samochódzatrzymałsięprzedklubem.Naczerwonymdywaniestaładługakolej-
kachętnychdowejścia.
–Dobranazwa.Czyprzychodzitudużocelebrytów?
–Przeważnietak.Zależy,ktoakuratjestwmieście.
Wysiadłiwyciągnąłdoniejrękę.Popatrzyłananiąnieruchomo,próbujączapano-
waćnadżołądkiem,którywywijałfikołki.
–Pia?
Wzięłagłębokioddechiposzłazanimpośródbłyskówfleszy,odruchowoschylając
głowęimyślącotym,żeludziebędąsięzastanawiać,kimjest.InaczejniżNik,Pia
wolałapozostawaćzakulisamiinieprzywykładopopularności.
–Nik–szepnęłazezłością.–Możetoniebyłtakidobrypomysł.Ludziebędąsię
zastanawiać,zkimtuprzyszedłeś.
Obojętniewzruszyłramionami.
–Tylkopersonelmnietuznaibardzodobrzeimpłacę,żebynieplotkowali.Przy-
wyklidoznanychosób.Wątpię,czyktokolwiekbędziesięnamprzyglądał.
Mocnowziąłjązarękęipociągnąłzasobądoprywatnegostolikanapodwyższe-
niu. Usiadła na ławce obciągniętej aksamitem i poczuła, że brazylijska samba za-
czynajejpulsowaćwekrwi.
–Copijesz?–zapytałNik,pochylającsięwjejstronę.
–Tywybieraj.Jadzisiajniebędępodejmowaćżadnychdecyzji.Chcęsięskupićna
tym,coczuję.–Ogarnęłojąwrażenieodrealnienia,jakbyjejciałozaczęłowreszcie
braćgóręnadanalitycznymumysłem.
Przyniesionoimkoktajlewlampkachdoszampana.Piaupiładużyłykipoczułasię
tak,jakbywjejgłowiewybuchłabomba.
–Jakietomocne!Omalniewypaliłomigardła.
–Dlamocnejdamy–uśmiechnąłsięNik.–Tomieszankadżinu,szampana,soku
cytrynowegoicukru.
Patrzyłanajegotwarz,potarganeciemnewłosy,światłaprzemykająceposkórze,
brązową szyję. Parkiet zatłoczony był tancerzami tańczącymi sambę. Wszystkie
parywyglądałynakochanków.Piazaczęłazwracaćuwagęnaniuanseichzachowa-
nia.Mężczyźniwsuwalikosmyki włosówzauszydziewcząt, całowalijew policzki
albo czubek nosa, wtulali twarze w ich szyje. Bardzo chciała zatańczyć tak z Ni-
kiem.
–Jesteśgotowazatańczyć?–zapytał,jakbyczytałwjejmyślach.
–Terazalbonigdy–odrzekłapoważnie.
Wyszlinaparkiet.ZanimPiazdążyłasięzastanowić,jakmastanąćicorobić,Nik
przejąłnadniąkontrolę.Objąłjawpół,przyciągnąłdosiebieimocnoująłjejprawą
dłońwswoją.Popatrzyłamuwoczyiujrzaławnichtęsknotępodobnądowłasnej.
–Właśnietak,querida.Rozluźnijsię.Oddajmikontrolę.
Zdawałojejsię,żerozmawiająnietylkootańcu.
–Poczujtenrytmwekrwi.Pozwól,żebymuzykadyktowałaciruchy.
Jego głos działał na nią jak narkotyk. Pozwoliła mu się prowadzić pośród tłumu
rozkołysanychciał.Pochwilipoczuła,żetańczy.Nikobejmowałją,kołysałiobra-
cał. Jeszcze nigdy nie czuła się tak mocno połączona z drugim człowiekiem. Nik
przezcałyczaspatrzyłnaniąmrocznie.Tojaktanieczdiabłem,pomyślała.Każdy
jegoruchbyłzmysłowymzaproszeniem,niebezpiecznąobietnicą.
Ich ciała od pasa w górę stopiły się ze sobą. Prawie przestali się poruszać. Pia
oparłapoliczekojegopoliczekiodjegozapachuzakręciłojejsięwgłowie.Wna-
stępnejchwiliwspięłasięnapalceipocałowałagowusta.Zawahałsię,alewsunął
dłoniewjejwłosyiprzycisnąłjądosiebiejeszczemocniej.Czułajegodotykwca-
łymciele.Nikmiałrację.Chodziłookontrolę.Nielubiłaoddawaćkontroli,bałasię,
żezostaniezraniona,aleterazzrozumiała,żepoddającsięNikowi,otrzymujewza-
mianowielewięcej–pewność,żeto,comożemudać,mawartość.Żeonasama
mawartość.
–Chcęcię,Nik–szepnęła,gdymusnąłustamijejpoliczek.Bijąceodniegogorąco
rozproszyłoresztkijejwątpliwości.–Zabierzmniezpowrotemdohotelu.
Najegotwarzyodbiłasięcałagamasprzecznychemocji,odostrożnościpopod-
niecenie. Pia z drżeniem serca patrzyła na jego wewnętrzną walkę. I w końcu jej
serceuśmiechnęłosięszeroko.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Ktobypomyślał,żeNicandroCarvalhototakipieszczoch?
Pia uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak podążał za nią po łóżku niczym
zdalniesterowanypocisk,wjednejchwiliintensywnyidominujący,wnastępnejswo-
bodnyilekkomyślnieswawolny.Łaskotałją,prowokującsalwyśmiechu,alboprze-
kładałjąprzezkolano,mówiącoburzającerzeczy.Niemiaładotychczaspojęcia,że
możnasiękochaćnatakwielesposobów,alemożetakbyłotylkoznim.
Podniecenie wciąż krążyło w jej żyłach, choć wyczuwała już nadciągający mrok,
którytłumiłeuforięigasiłradość.Nadszedłczaspowrotudoprawdziwegoświata
idopracy.MusiałaodsłonićsięprzedNikiemipowiedziećmu,kimjest.
Wysunęłasięzjegoramioniwyszłazłóżka,krzywiącsięlekko.Całabyłaobola-
ła.Nakazywałasobiepatrzećwprzódzamiastoglądaćsięzasiebie,aleniepotrafi-
ła się powstrzymać przed ostatnim spojrzeniem na pomięte prześcieradła. Z cięż-
kim sercem nałożyła szlafrok i poszła do kuchni przyrządzić pierwszą tego dnia
kawę.
Wdziesięćminutpóźniejsiedziałazfiliżankąwrękuprzedlaptopemotwartymna
notowaniachgiełdy.AkcjeErosaznówspadły.Poczułaskurczwżołądkuiprzerzuci-
łakilkastron,bysprawdzićMerpię.Tutajniedziałosięniczłego,zatemklikałada-
lej. Naraz jej palce znieruchomiały na klawiszach. Wróciła do strony, która przed
chwiląmignęłanaekranie.Byłapewna,żedostrzegłatamnazwiskoNika.
„Notowania Goldsmith rosną po ujawnieniu planów fuzji poprzez małżeństwo
zpotentatemnieruchomościNicandremCarvalho”.
Co?
Szybko przeskakiwała od jednej strony do drugiej, przepełniona lękiem, że za-
miastzerwaćsiędolotuwnowy,nieznanyświat,rzuciłasięnałebnaszyjęzkra-
wędziurwiskabezżadnejasekuracji.WkońcutrafiłanastronytowarzyskieNowe-
goJorkuizgardłemtakściśniętym,żeniemogłaoddychać,przeczytała:
„Carvalho widziany w Barcelonie z tajemniczą blondynką. Córka właściciela
GoldsmithwymykasięwprzebraniuzFortunaHouse.Czyukrywałzy?”
„Miliarder Nicandro Carvalho pojawił się w swoim nocnym klubie w Barcelonie
znowądziewczynąuboku.Kimonajest?”
–OmójBoże–westchnęłaPia,podnoszącdłońdoust.Przezłzyniewyraźniewi-
działaokropnezdjęcieichdwojgawklubie.Natymzdjęciuwyglądałajakwłóczęga,
jakdziwka,zajakązawszeuważałjąojciec.Adziewczyna,ta,którąNikrzekomo
miał poślubić, wydawała się szczerze zrozpaczona w tłumie medialnych hien. Pia
pomyślała,żepowinnabyćimwszystkimwdzięcznazato,żeotworzylijejoczyna
prawdę. Czy niczego się dotychczas w życiu nie nauczyła? Nadawała się tylko do
tego,byjąwykorzystywać,idoniczegoinnego.
Zatrzasnęłapokrywęlaptopa,odepchnęłakrzesłoiwybiegłazsalonu,kierującsię
dosypialniNikaiocierającpodrodzełzywściekłości.Niezamierzałapłakaćwjego
obecności.
Zatrzymałjądźwięktelefonu.Przezwiększączęśćnocyignorowałatendźwięk.
Tegorównieżnigdydotychczasnierobiła.
Niemusiałasprawdzać,ktodzwoni.Niemusiałanawetodzywaćsięanisłowem.
–Pia,powiedz,żedostałaśmojąwiadomośćiżejużznimniejesteś.
Upokorzenie, złość na siebie i bezsilność niemal odebrały jej oddech. Nie była
pewna,kogobardziejnienawidzi,siebieczyNicandraCarvalha.
– Pia, jesteś tam? Nadal nie mogę uwierzyć, że on przeżył. Byłem tam, Pia.
WdomuSantosów.Byłemtam.Gdzietyjesteś,dodiabła?
–Włóżkuzwrogiem.
„WieżaEiffla,poniedziałek,szóstapopołudniu.Zeustambędzie”.
Tobyłojejpożegnanie.Jedynymnamacalnymdowodem,żewogólebyławBarce-
lonie i to wszystko tylko mu się nie przyśniło, była czerwona sukienka do samby,
ubrania,którejejkupił,orazzapach,którypozostałnajegoskórze.
WyszedłzeszklanejwindynanajwyższympiętrzewieżyEifflaizbliżyłsiędopo-
ręczy. Popatrzył nieobecnym wzrokiem na zapierającą dech architekturę, Łuk
Triumfalny,PolaMarsoweibrzegipowolnejSekwany.Wpoluwidzeniamiałwszyst-
ko,cosymbolizowałoParyż,miastomiłości.Pobielałymidłońmiściskałżelaznąpo-
ręcz.Zimnywiatrrozwiewałmuwłosyiprzeszywałskóręmilionemlodowychigie-
łek.Płaszczzpodniesionymkołnierzemniechroniłgoprzedchłodemaniprzedcie-
niamiprzeszłości.
Musiaławidziećzdjęcia.Publikowałyjewszystkiegazety.Atakżetecholernear-
tykułyojegozbliżającymsięślubie.Ślubie,naktórywłaściwienigdysięniezgodził,
aterazGoldsmithtymbardziejmógłiśćdodiabła.
Zacisnąłpowiekiipołożyłdłońnabrzuchu.PojednejnocyzPiąnicjużniebyłota-
kiesamo.Nigdysobieniewyobrażał,żepragnieniezemstymożestanąćnadrodze
pragnieniomjegosercaizaburzyćmujasnośćmyślenia.
–Witaj,Nicandro.
Serceprzestałomubić.Wpierwszejchwilipomyślał,żezłamałasłowoiZeusatu
nie ma. Zaraz potem uświadomił sobie, że Pia nigdy nie złamałaby słowa. Słowo
byłodlaniejświęte.Zatemgdywkońcuzrozumiał,otworzyłszerokooczyizoba-
czyłjąprzedsobą–włosygładkoupięteztyługłowy,dopasowanyczarnykostium,
jasny kaszmirowy płaszcz, usta pokryte szminką i lodowato zimne oczy. Królowa
Śniegu wróciła. Czy przez cały czas tylko z nim igrała? Wróciły do niego strzępki
rozmów,atmosferawładzy,jakąwokółsiebieroztaczała,inarazwszystkieelemen-
tyzłożyłysięwjednącałość–wobrazprawdy.Dios,byłślepy!
Miałwrażenie,żegardłościskamużelaznadłoń.
–Dobrywieczór,Olympio.AmożepowinienemcięnazywaćZeusem?
– Może pan mnie nazywać, jak pan sobie życzy, panie Carvalho. Chcę usłyszeć
prawdę.
Nikuśmiechnąłsięzżalem.
–CzyAntonioMerisijużnieżyje?
–Tak.
Trzynaścielat.Trzynaścielatczekałnaokazję,byzadaćMerisiemuchoćdziesią-
tączęśćbólu,jakionsamijegodziadekmusieliznieść.Nigdywżyciunieprzyszło
mudogłowy,żeMerisimożejużnieżyć.
Olympia Merisi. Zeus. Powinien chyba coś czuć – złość, wściekłość, nienawiść.
Może powinien wybuchnąć i żalić się na niesprawiedliwość losu. Ale był jak odrę-
twiały.
–Zmarłnaserceczterylatatemu.Terazjajestemwłaścicielkąwszystkichjego
firm,atakżewłasnych.Noiklubu.
Przygotowanynato,comusiałozachwilęnastąpić,podniósłwzroknajejtwarz.
–Czytotobiezawdzięczamruinęmojegoklubu,Nicandro?
–Tak.
–CzytotymanipulowałeśakcjamiiudziałamiErosInternational?
–Tak.
–Czypróbujeszzniszczyćmójświat?
–Tak.–Niebyłosensuzaprzeczać.Towszystkobyłaprawda.–Tylkożeniecho-
dziłomiotwójświat,Pia.
–Chybajednaktak.Wkażdymraziewiedziałeś,żejestemmocnozwiązanaztym
światem.Nieotwierajmyjeszczedrzwidoprzeszłości.Udawajmyprzezchwilę,że
mój ojciec tu jest i może odpowiedzieć za swoje grzechy. Co ja ci zrobiłam? Jaką
zbrodnię popełniłam, za którą chciałeś się zemścić na moim ciele i na moim świe-
cie?
–Nietysama,Pia.Toniebyłoosobiste.
Wjejoczachpojawiłsiępłomień.
–Niemówmi,żetoniebyłoosobiste,Nik.Tosięstałoosobiste,gdymniepierw-
szyrazpocałowałeś.
Przymknąłoczy.Chciałzaprzeczyć,aletoniemiałosensu.Mówiłaprawdę.Mógł
jejpowiedzieć,żenapoczątkujejnieznał,żemusiałsięzmagaćzsumieniem,ale
mimowszystkomiałarację.
–Maszrację,oczywiście.Decyzjazapadławchwili,gdycięzobaczyłemidowie-
działemsię,żejesteśjegocórką.Chciałemgozniszczyć,zabraćcigo,takjakonza-
brałwszystkomnie.
–Acocizabrałmójojciec,panieSantos?
–Całymójświat.
–Ajednakstoisztutajodrodzony.
Dopierowtejchwiliuświadomiłsobie,cousłyszał.Santos.
–Skąd…?
– Gdy ja wpadałam w twoje wprawne ramiona, Jovan odkrywał twój prawdziwy
świat. Jeszcze w Zanzibarze kazałam mu sprawdzić historię Santos Diamonds. To
przezto,jaknamniepatrzyłeś,gdymiałamnasobietennaszyjnik.Niemogłamza-
pomnieć tej nienawiści w twoim spojrzeniu. Czy możesz uwierzyć, że Jovan też
mnieokłamał?Jeszczedługomutegoniezapomnę.
WierzyłaJovanowibezgranicznieizaczęłateżufaćNikowi,apotemjejświatroz-
sypałsięwgruzy.Teraznikomujużniepotrafiłauwierzyć.
– Mówił, że nie ma pojęcia, co się stało z Santos Diamods, a okazuje się, że on
samtambył.
Nikzmarszczyłbrwiigwałtowniepotrząsnąłgłową.
–Wdomu?Nie.Rozpoznałbymgo.
Aleczyrzeczywiściebygorozpoznał?Trzynaścielattodużoczasu.Nikwówczas
nie widział wszystkiego dokładnie, a kiedy spotkał Jovana w Zanzibarze, był zbyt
zajętyzmaganiemsięzzazdrością,bypopatrzećnaniegowoddzieleniuodPii.
–Byłtam.Myślał,żewtedyzginąłeś.
Zdawałomusię,żejejzbrojazaczynasięniecokruszyć,alegdypodniósłwzrok,
zdałsobiesprawę,żeonanawetnaniegoniepatrzy.Jejtwarzwciążbyłanieprze-
nikniona, w oczach nie było blasku, a na twarzy uśmiechu. On sam to wszystko
zniszczył.Zaschłomuw gardle.Nierozpoznawałtego człowieka,którymsięstał,
człowieka,którychciałsięmścićnaniewinnejkobiecie.Czyżbylatapielęgnowania
nienawiści,obsesyjnegomyśleniaozemściezmieniłygowtakąpodłąistotę?
–Wiem,żemójojciecprowadziłbrudnągręztwoimiwiem,żetwoirodzicetam-
tegodniazginęli.–Głosjejsięzałamał.–Ibardzomiprzykrozpowodutwojejstra-
ty…zpowodutegowszystkiego.Aletylkotylewiem,aponieważJovanwziąłwtym
udziałdopieronasamymkońcu,tonigdyniedowiemsięwięcej.Mogęciprzysiąc,
że nie powiem o tym nikomu ani słowa. Chcę cię tylko prosić, żebyś przez chwilę
porozmawiałzJovanem.Kazanomutambyćiodzyskaćdługijestemprzekonana,
żeto,cosięzdarzyło,nigdynieprzestałogoprześladować.Chciałbycięprzepro-
sić…wyjaśnić.
Jejgłoszupełnieucichł.
Nikpatrzyłnanią.Dowiedziałasięwłaśnie,żejejojciecbyłchciwymibezwzględ-
nym oszustem i pewnie teraz zastanawiała się, na ile w ogóle go znała. W ciągu
dwudziestuczterechgodzinstraciłazaufaniedoniegosamego,doJovanaidoojca.
Czymożnasiędziwić,żebyłajaksparaliżowana?
Cierpieniewróciłodoniegozwielokrotnione.Wyciągnąłręceiobjąłjejtwarz.
–Pia,bonita,takmiprzy…
Wyrwałasię,cofnęłaiszybkozamrugała.
–Proszę,niedotykajmnie.Niewiemjuż,kimjesteś.–Przygryzławargę.–Nie
mam pojęcia, z kim byłam w łóżku i co było prawdą, jeśli w ogóle była tam jakaś
prawda,acooszustwem.
Nikmiałwrażenie,żesiędusi.
–Pia,proszę,pozwólmiwyjaśnić…–wykrztusiłztrudem.
–Nie.Jovanczekapodwieżąwczarnejlimuzynie.Jeślichcesz,możeszznimpo-
rozmawiać.Mamszczerąnadzieję,żeznajdzieszszczęściewswoimmałżeństwie.–
Stłumiłaszloch.–Żegnaj,Nik–szepnęłajeszczeiodeszłazwysokouniesionągło-
wą.
ROZDZIAŁJEDENASTY
CiemnośćzapadłanadParyżem.
WieżaEifflawznosiłasięwysokoidumnie,eleganckopodświetlonaibłyszcząca
jak obietnica. Wyglądała jak ilustracja do romantycznej powieści i nie wiedziała
otym,żenajejnajwyższympiętrzepozostałoroztrzaskanesercePii.
Przydrzwiachapartamentustaływalizki.Piaschowałaostatniedokumentydoak-
tówkiizasunęłazamek.
Wydawałojejsię,żezwiązekzEthanemzakończyłsięnieszczęśliwie,aletobyło
nicwporównaniuztym,przezcoprzechodziłateraz.Cierpienieinienawiśćdosie-
bieniechciałyustąpić.Zupełnieniebyłaprzygotowananachaos,jakirozpętałNik,
alegdyprzyjrzałasięwszystkiemubliżej,stałosiędlaniejjasne,żeQVirtusjużnie
istnieje.Nieudałojejsiędotrzymaćobietnicyzłożonejojcu.
Wponurymnastrojuopadłanasofę.Ojciec.Błyskotliwy,nieprzewidywalnypoto-
mek długiej linii Greków aspirujących do miana Ojca Chrzestnego – fantastycznie
bogatychinietykalnychprzestępców.Jaktomożliwe,żeniemiałaoniczympojęcia?
Owszem, był twardy i bezlitosny, ale szczerze wierzyła, że w gruncie rzeczy był
uczciwym człowiekiem. Przyjął ją do siebie, ocalił jej życie, a ona przez wiele lat
próbowałamuzatoodpłacić,zasłużyćnato,bymógłbyćzniejdumny.Nicjednak
niebyłowystarczającodobre.Bezwzględunato,coosiągnęłaiilepieniędzyzgro-
madziła, wciąż czuła się brudna i splamiona. A teraz na myśl o tym czuła wście-
kłość.Jakśmiałnazywaćjąśmieciem,skorosamżył,jakżył?Onaprzynajmniejmia-
łaswójhonoriuczciwość.Czytoniebyłowartewięcejniżdolary?
Głośne stukanie do drzwi oderwało ją od użalania się nad sobą. Wsunęła ręce
wrękawypłaszcza,sięgnęłapoaktówkęipodniosłasię.Musiałazdążyćnasamolot.
Drzwijednakotworzyłysię,zanimzdążyładonichpodejść.Stanęłajakwryta,prze-
konana,żezwodzijąwłasnazdradzieckawyobraźnia.
Ale nie. Naprawdę tu był. Stał w progu w tym samym płaszczu co poprzednio
izoczamipełnymicierpienia.Wydawałsiębardzoznużony.Nigdynieprzyszłobyjej
głowy,żeNicandroCarvalhomożetakwyglądać.Zwyklesprawiałwrażeniebłysko-
tliwegolekkoducha.Miałaochotęwziąćgowramiona,pogładzićpowłosachipo-
cieszyć,choćtoprzecieżonchciałjąwykorzystaćizmanipulować.Aonapozwoliła
natodrugiiostatnirazwżyciu.
–Cotyturobisz,Nik?–zapytała,unoszącwyżejgłowę.–Chybaniemamjużnic,
czegomógłbyśpragnąć.
–Czymogęwejśćnachwilę?–Gdysięzawahała,wjegooczachpojawiłsiębła-
galnywyraz.–Proszę,querida,muszęztobąporozmawiać.Muszęciwyjaśnić…To
dotyczyrównieżGoldsmitha.Przynajmniejtylejestemciwinien.
Owszem, był jej to winien. Nie zamykając drzwi, przeszła do salonu, oparła się
owielkieoknoiskrzyżowałaramionanapiersiach.Wszedłzaniąniepewnieistanął
widentycznejpozycjijakona,opartyostół.
–QVirtus–powiedziałstanowczo.Tobyłaostatniarzecz,jakąPiaspodziewała
sięusłyszeć.
– Ach, tak. Plotki, które doprowadziły do upadku klubu. Większość z nich była
prawdziwa.Atyjaksądzisz?
– Tak, ale musimy coś zrobić, bo inaczej klub przestanie istnieć. Chyba o tym
wiesz?
–Oczywiście,żewiem.Doprowadziłeśdotego,żeczłonkowieprzestalimiufać,
choćnawetniemająpojęcia,kimjestem.
–Właśnietuleżyodpowiedź.Pia,musiszsięujawnić.Musimytozaplanować.
–My?–zaśmiałasięgorzko.–Niemażadnego„my”,Nicandro,ajaniemogęsię
ujawnić, bo wtedy stracę wszystko. Choć właściwie jakie to ma teraz znaczenie?
Itakjużwszystkostraciłam.–Uświadomiłasobie,żeniemożegozatowinić.Stra-
ciłatakwielewciągujednejnocyprzezchciwośćojca.–Starezasadyklubustano-
wią, że może go prowadzić tylko mężczyzna z rodziny Merisich, a moja prze-
szłość… – przełknęła. – Jest brudna, wiesz o tym. Nie winię cię za to. Może cię
zresztą winię, ale nie nienawidzę. Rozumiem, co tobą kierowało, ale nie chcę cię
więcejwidzieć,więcjeślitylkopotoprzyszedłeś…
–Pia,posłuchajmnie.–Wjegogłosieznówzabrzmiałwładczyton.–Starezasady
klubusąarchaiczneiwłaśnietypowinnaśjezmienić.Totystanowisztamprawo,
więcstańprzednimiwszystkimiipokażsię.Wtensposóbstłumiszwszystkieplot-
ki.Zaręczamci,żeniktrozsądnynieodejdzie,awnajgorszymwypadkuzczłonko-
stwazrezygnujekilkutroglodytów.Kogotoobejdzie?Świadomość,żeusterustoi
kobieta, której mogą zaufać, dla większości członków będzie ważniejsza niż duch
brudnegoprzestępcy.
–Mojaprzeszłośćniejestowielelepsza.
–Przestań–powiedziałNiktwardo.–Nieporównujsiędoniego.Niepozwolęna
to.Wiesz,comyślę?
–Janigdyniewiem,comyślisz,Nik.Niepotrafięcięodczytać.
–Samachybawiesz,żemogłaśtakzrobićjużwcześniej,aleniewątpliwiewierzy-
łaś, że nie jesteś wystarczająco dobra. Myślę, że to wina twojego ojca. To on cię
przekonał,żepowinnaśsięwstydzićswojejprzeszłościzamiastczućdumęztego,
kimsięstałaś.
Kiedy mówił tym tonem, onieśmielał ją. Zmarszczyła brwi i zastanowiła się nad
tym,copowiedział.
–Niewidzisz,żetencholernyhipokrytawciążkontrolujecięzzagrobu?Zapraco-
wujeszsięnaśmierć,jakbyśwciążpróbowałamuudowodnićswojąwartość,iukry-
wasz się za zasłoną wstydu, choć jesteś pewnie jedną z najbogatszych i odnoszą-
cychnajwiększesukcesykobietnaświecie.
Ogłuszona, zamrugała powiekami. Miał rację. Przez cały czas pracowała, jakby
żaden sukces jej nie zadowalał. Dlaczego nie miałaby sobie pozwolić na odrobinę
dumyzsiebie,zapomniećoprzeszłościiruszyćdalej?
–Maszwięcejsiłyigodnościniżwiększośćmężczyzn,jakichznam.Niemampo-
jęcia,jakcisięudajeprowadzićtewszystkiefirmyijeszczeklub.–Nikprzysunął
sięniecobliżej.Najegotwarzyodbijałsięwyraźnypodziw.–Jestemzciebiebar-
dzodumny.
–Niemówtak–odrzekłazałamującymsięgłosem.
Podszedłjeszczeokrok,objąłjejtwarzipogładziłkciukamipopoliczkach.
–To,codociebieczułem,to,jakciępragnąłem,niebyłokłamstwem.Nigdynie
pragnąłemżadnejkobietytakjakciebie,Pia.Toprawda.Niemyśl,żenicdlamnie
nieznaczyłaś.
Rozpaczliwiepragnęłajegodotykuiprzyłapałasięnatym,żewtulatwarzwjego
dłoń.Bardzochciałamuwierzyć,aleniepotrafiłasięnatozdobyć.
–Powinieneśjużiść.–Chciała,żebyjejgłoszabrzmiałtwardo,alenabrzmiałybył
emocjami.Proszę,idźstąd,myślała.Dlaczegomusiałasięzakochaćwmężczyźnie,
któryprzezcałyczasjąwykorzystywałizadziesięćdnimiałsięożenićzinnąko-
bietą?
– Pia. – Ucałował jej skroń i policzek, a potem popatrzył jej w oczy. Dostrzegła
wjegooczachcierpienierównejejwłasnemuinaglesłowapopłynęłyzjejust.
–Przykromi,żestraciłeśwtensposóbrodziców.Przykromi,żezniszczonotwoje
marzenia,całetamtożycie.Alecieszęsię,bardzosięcieszę,żeznalazłeśwsobie
siłę,byzacząćwszystkoodpoczątku.
–Pia…
–Weźślubzeswojąnarzeczonąibądźszczęśliwy.Jateżbędę.
Cofnąłsięgwałtownieiwyrzuciłdłoniewpowietrze.
–Dios,Pia,jawcalesięniezgodziłemzniążenić!Gdybymsięzgodził,toniepo-
szedłbymztobądołóżka.KazałemGoldsmithowiwycofaćtooświadczenieipowie-
dzieć,żeprowadzimyrozmowy,botakwyglądaprawda.
Widziałatowwiadomościach,aleprzeczytaćausłyszećtozjegowłasnychustto
byłydwieróżnerzeczy.
–Rozmowy,fuzja.Naprawdęchcesztozrobićwtakisposób,nazimno?–Tozu-
pełniedoniegoniepasowałoiniemiałożadnegosensu,chybaże…–Kochaszją?–
szepnęła.
–Nie,niekochamjej.ChcęodzyskaćSantosDiamondsioddaćdziadkowi,zanim
jegorównieżstracę.Obiecałemmuto.
Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co on mówi, ale zanim zdążyła o cokol-
wiekzapytać,onznówwyrzuciłramionawpowietrzeztąbrazylijskąpasją,którą
takwnimkochała.
–Dodiabła,janiechcęsiętakczuć!
–Jak?
–Niechcęczućtegocierpienia,kiedypatrzęnaciebie.Niechcęobsesyjniemy-
ślećotym,żemógłbymwziąćcięwramiona.Jesteśjakpowietrze,bezktóregonie
mogę oddychać. Omal nie eksploduję za każdym razem, kiedy cię dotykam, widzę
twójuśmiechiwiem,żezachwilętowszystkosięskończy.
Sercebiłojejtakszybko,jakbyzachwilęmiałazemdleć.
–Pia.
Dopadł do niej z szybkością huraganu, wsunął dłonie w jej włosy i zmiażdżył jej
ustaswoimi.Poczułanajęzykusłonysmakiprzestałasięopierać,pozwalając,żeby
przelałwniąswójżaligniew.
Dotarlidołóżkamocno wsiebiewtuleni,gorączkowo próbującdaćsobiepocie-
chę.Nikporuszałsięnaprzemianbardzopowoli,apotemznówgorączkowoipo-
spiesznie,wzbudzającwniejmilionemocji.
–Toniemiałotakwyglądać–szepnąłzustamiprzyjejszyi,wdychającjejzapach.
Toniebyłyanimiłość,aniseks.Tobyłopożegnanie,podczasktóregoNikwyrywał
jejduszęzciała.
–Proszę,powiedz,żecięnieskrzywdziłem.
Nadeszłajejkolejnałzy.Przycisnęłagodosiebie,żebyniewidziałjejściągniętej
twarzy.
–Nieskrzywdziłeśmnie.Niemógłbyśmnieskrzywdzić–westchnęła.Kłamstwa
wypływałyzniejrówniełatwojakłzy.
–Wolałbymumrzeć–odrzekł.
Gdysięobudziła,jużgoniebyło,awjejsercujątrzyłsięchłód,mrożącjenabry-
łęlodu.
ROZDZIAŁDWUNASTY
AvôpostukałgowramięiNikwróciłdorzeczywistości,choćwciążczułnaustach
smakizapachPii.
Minęłodziesięćdni.Miałnadzieję,żeprzeztenczastęsknotazblednie.Wiedział,
że pragnienie może wypalić od środka, ale nie miał dotychczas pojęcia, że potrafi
teżzniszczyćresztkirozsądku,złamaćwszelkiezapory,dziękiktórymfunkcjonował
wspołeczeństwie,ipozostawićtylkoprymitywnyrdzeń–neandertalczykapłonące-
gopotrzebąposiadania.
Obróciłsięipodałdziadkowikieliszekkoniaku.
–Właśnieprzyszłaprzesyłkadlaciebie.Otwórzją.
NiknawetniespojrzałwstronępotężnegostaregostołuwgabinecieGoldsmitha.
–Nie,niechEloisaotwieraprezenty.
Kobietylubiłytakierzeczy,aonnieukrywał,żeżenisięzniątylkodlamajątku
i bezpieczeństwa. Po raz pierwszy zastanowił się, jakim będzie mężem. Z pewno-
ściąuczciwym.Wspierającym?Postarasię.Kochającym?Honorowym?Czymożna
byćwiernym,poślubiającjednąkobietę,amarzącoinnej?Uderzyłogoto,żepró-
bujeoszukaćsamsiebie.
–Toniejestprezentślubny.
– Kiedy zostałeś jasnowidzem, Avô? – Przez cały dzień próbował żartować, ale
wiedział,conadchodzi,iwiedział,żeniedasiętegodłużejunikać.Avôwreszciedo-
padłgosamnasam.
WciemnobrązowychoczachMatteaSantosabłysnęłairytacja.
–Niejesteśażtakidorosły,żebymniemógłprzetrzepaćciskóry,chłopcze.
Akurat,pomyślałNik.Dziadeknigdynietknąłgonawetpalcem.
– Chciałbym się wreszcie dowiedzieć, co my tu robimy, bo dla mnie wygląda to
tak,jakbyktośprzykładałcipistoletdogłowy,ajestemjużzastary,byznówskła-
daćcięzkawałków.
– Poprzednim razem nie prosiłem, żebyś mnie składał – odciął się Nik i natych-
miastpożałowałtychsłów.
–Wiem.Zmusiłemciędotego.Kazałemcistanąćnanogiiiśćprzedsiebie,żeby
niepozwolićtymdraniomwygrać.Kazałemciznaleźćcoś,dlaczegomógłbyśżyć.
–Iznalazłem.
Dziadekroześmiałsięgorzko.
–Zemstę.Dobrzewiem,cocięnapędza,chłopcze.Zawszewiedziałem.Ipozwa-
lałemcinato.Chybacięnawetzachęcałem.Poto,żebyśruszyłzmiejsca.–Głos
Avôzałamałsię.–Żebyśzacząłjeść,spaćiwstawaćranozłóżka,żebymniestracił
jeszczeciebie.
Oczydziadkazaczęłysięnapełniaćłzami.
–Jestemciwdzięczny,Avô–powiedziałNikześciśniętymsercem.
–Naprawdę?Bodlamniewyglądatotak,jakbyśpoprostuwybierałinnyrodzaj
śmierci.Dłuższetorturyipowolniejszecierpienie.Równiedobrzemógłbyśumrzeć
natejpodłodzerazemzmojącórkąitymjejbezużytecznymmężem.
Popoliczkudziadkaspłynęłałza.Tobyłoostatnieźdźbło,któreprzeważyłoszalę.
–Chciałemcitylkozwrócićto,costraciłeś–powiedziałNikgłosemnabrzmiałym
odemocji.–SantosDiamonds,utraconeimperium.
–Topreteksty.
–Nie!
–Tak.Niejesteśswoimojcem.
Nikoderwałsięodwitrażowegookna,zaktórymwbrewprognozompogodywi-
siałyczarno-szareburzowechmury.
–Niechcęrozmawiaćomoimojcu.
–Alemożejachcę.
–Proszę,nie–powtórzyłNic.–Niedzisiaj.
–Nicandro.Straciłemcórkęiniemożeszmijejzwrócić.Ajeślitozrobisz,tostra-
cęrównieżciebie.Czynaprawdęmyślisz,żepieniądzeibrylantymogąodkupićdu-
szę i zastąpić miłość? Mówię ci, że nie! – wykrzyknął Avô. – To niemożliwe. Więc
jeszczerazciępytam,comyturobimy?
–GoldsmithjestwłaścicielemSantosDiamonds,ajegocórkabędziedobrążoną–
powtórzyłNikjakautomat.
–Zpewnościąbyłabydobrążonądlawielumężczyzn,aleniedlaciebie.Acodo
SantosDiamonds,kogotoobchodzi?Przestańotymmyśleć.Albobędzieszwiecznie
żyłwcieniachprzeszłości,alborozpoczniesznowyrozdział.
Nikzacisnąłpowiekiipochyliłgłowę.Narazzrozumiałjasno,żetrzymałsięmyśli
o Santos Diamonds jak koła ratunkowego, desperacko próbując doprowadzić do
końcagrę,naktórąpoświęciłtylelat,bowprzeciwnymrazieokazałobysię,żeto
wszystkoniczemuniesłużyło.Icomuwtedyzostawało?
Pia,szepnąłcichygłoswjegogłowie.Mógłbyspędzićzniącałeżycie,oileona
jeszczegozechce.Czynaprawdęodszedłodjedynejkobiety,jakąpotrafiłprawdzi-
wiekochać?Niezdziwiłbysię,gdybyjużniechciałaznimrozmawiać.
–Bojęsię–powiedziałcicho.
– Drugą stroną lęku jest wolność, chłopcze. Dopiero kiedy przestajemy się bać,
zaczynamyżyć.Maszterazszansęznaleźćprawdziweszczęście.Chciałbymzoba-
czyćcięszczęśliwego,zanimodejdę.Myśl,żenaświeciejestktoś,kogozanicnie
chciałbyśstracić,atyjesteśgdzieśindziej,toniewyobrażalnatragedia.
CzłonkowieQVirtussiedzielidokoławielkiegostołukonferencyjnego.Jednokrze-
słobyłopusteiPiabardzosięztegocieszyła.Niebyłapewna,czywystarczyłoby
jej sił, by zrobić to, co zamierzała zrobić, w obecności Nika. Tego ranka widziała
wgazetachzdjęciaszczęśliwejparypodczasuroczystejkolacji.Widoczniezależało
munatejkobiecie,skoroniezrezygnowałześlubunawetpootrzymaniuprzesyłki
odniej.Długowalczyłazeswoimsercemisumieniem,bypodjąćtędecyzję.Wkoń-
cusercezwyciężyłoipojechałazwizytądojegodziadka.
UśmiechnęłasięnamyśloMatteoSantosie.Nawetposiedemdziesiątcebyłude-
rzającymmężczyzną.Poczęstowałjądżinemzrumem,powiedział,żemaikręipo-
całowałnapożegnanie.Niebyłotrudnogopolubić.Gdydałamudiamenty,uścisnął
ją mocno i w jego oczach błysnęły łzy. A gdy przekazała mu wiadomość dla Nika,
mrugnąłdoniejporozumiewawczo.Wielokrotniejąprzepisywała,żebyżadneemo-
cjenieprzeciekłynapapier.Prosiła,byzapytałGoldsmitha,iledokładniewynoszą
jegoudziaływSantosDiamonds.
Jeślioniąchodziło,przeszłośćbyłazamknięta.Teraztrzebabyłozająćsięprzy-
szłością. Od Nika dostała siłę i dumę, która pozwoliła jej teraz stanąć przed tymi
wszystkimiludźmi.
Wzięłagłębokioddech,wyprostowałasię,przeszłaprzezpodwójnedrzwiistanę-
ła w świetle. Dokoła stołu rozległy się zdumione westchnienia. To była rewolucja,
nowypoczątekdlawszystkich.Pianiezamierzałasięjużukrywać.Niechciałajuż
być Olympią Merisi, dziewczyną o niejasnym pochodzeniu, która miała zastąpić
swojemuojcusyna.Niechciałasiedziećwwieżyzkościsłoniowejzazasłonąwsty-
du.Chciałaściągnąćtęostatniązasłonęistanąćnasceniewświetle.Nawetgdyby
klubmiałprzeztoupaść,wyjściezcieniabyłodlaniejważniejszeniżdotrzymanie
słowadanegoczłowiekowi,którybezmrugnięciaokiemzniszczyłrodzinę,bynasy-
cićwłasnąchciwość.
Mimowszystkokochałaojca.Ocaliłją,dałjejprzyszłość.Alepodwunastulatach
spłaciławkońcuswójdług.Terazmogłażyćdlasiebie.
Stanęłaprzedobciągniętymskórąkrzesłemzwysokimoparciem.Wyglądałojak
niedorzeczny tron. Pomyślała, że wyrzuci je przy pierwszej okazji. W tym pokoju
wszyscysąsobierówni.
– Dobry wieczór – powiedziała donośnie, wiodąc wzrokiem po wszystkich twa-
rzach.–JestemZeusemisądzę,żemamywielesprawdoomówienia.
Skończyłamówićiobeszładokołastół,wymieniajączkażdymzobecnychuścisk
dłoni.Byłatoobietnica,żebezwzględunato,cosiędziałowcześniej,zajejkaden-
cjiklubbędzieprowadzonyuczciwie.
Gdy w końcu drzwi się za nią zamknęły, Nik skrzyżował ramiona na piersi, by
ukryćichdrżenie.Niezauważyłago;wogóleniespojrzaławtęstronę.Stałoparty
o stół konferencyjny, który boleśnie wrzynał mu się w kość ogonową. Nie był pe-
wien,czypowinienjąodrazuporwaćwramiona,alezważywszynato,żeprzyje-
chałtuprostozodwołanegowostatniejchwiliślubu,uznał,żelepiejbędzierozma-
wiaćzniąłagodnie.
Ale wszystkie jego postanowienia wzięły w łeb, kiedy Pia bezwładnie oparła się
odrzwi,najwyraźniejpróbującnieosunąćsięnapodłogę.
–Wyglądałaśwspaniale,querida.
Poderwała się tak gwałtownie, że uderzyła głową o drzwi, po czym osunęła się
miękkoiklapnęłanapodłogę.Nikztrudempowstrzymałszerokiuśmiech.
–Co…cotyturobisz?–wyjąkała,próbującsiępodnieść.
Dopieroterazoderwałsięodstołu.
– Czy nie powinieneś raczej być… – zawahała się, jakby szukała odpowiedniego
słowa–wpodróżypoślubnejalbowłóżkuzżoną?
–Podróżepoślubnesądlaludzi,którzywzięliślub,Pia.
Mocnowbiłapalcewdrewnianąboazerię.Nikruszyłwjejstronę.
–Zostańtam,gdziejesteś,Lobisomem.
–Lekcjanumerjeden–oznajmiłwładczo.–Niejesteśmojąszefową.
–Wracajdoswojejżonyizostawmniewspokoju–wykrztusiła.
–Niemamżadnejżony.
–Acosięstało?Uświadomiłasobie,żewychodzizawilkawowczejskórze?
–Nie.Dowiedziałasię,żekochamkogośinnego.
–Ktojejtopowiedział?
–Ja.
Piazamrugałazoszołomieniem.
–Aha.Przeczytałeśmojąwiadomośćiuświadomiłeśsobie,żetopułapka,więcsię
wycofałeś,tak?Biednakobieta.Pewniezłamałeśjejserce.
–Niezłamałemjejserca.Żadneznasniekochałodrugiego.Zaraz.Wiadomość?
Jakąwiadomość?Ijakapułapka?
Piawydęłausta.
–Niedostałeśdziśranomojejwiadomości?
–Nie.Napisałaśdomnie?Cotambyło?Powiedz!
Powolipotrząsnęłagłową.
–Chybaciniepowiem.Najpierwtymipowiedz,dlaczegotujesteś?
CierpliwośćNikabyłajużnawyczerpaniu.Przeskoczyłprzezstółiprzyparłjądo
ściany.
– Tak jest o wiele lepiej. Wiesz przecież, że wolę osobiste kontakty – mruknął,
opierającdłonienaścianiepoobustronachjejgłowy.Piapróbowałagoodepchnąć,
alenawetniedrgnąłzmiejsca.
–Dlaczegoniewziąłeśślubu?
Położyłdłońnajejpoliczkuidelikatniepocałowałjejskroń.
– Bo poznałem niezwykłą kobietę, zupełnie inną niż wszystkie, które znałem
wcześniej,iprzestraszyłemsię,anieprzywykłemdotegouczucia.Powtarzałemso-
bie,żetotylkośrodekdoceluigdyzaciągnęjądołóżka,nadejdziekoniecgry.Nie
chciałemprzyznaćprzedsobą,żetakobietaskradłamiserce,ażwkońcuprzesta-
łemrozumieć,cosiędzieje.
Popatrzyłananiego,marszczącczoło.
–Wtakimraziedlaczego…?
–Dlaczegozostawiłemcięsamą,choćsercemipękało?
–Tak.
– Bo nie chciałem takiego małżeństwa, jakim było małżeństwo moich rodziców.
Mój ojciec miał obsesję na punkcie matki. Był niewiarygodnie zaborczy. To on
pierwszywystrzeliłwtympokoju,Pia.Zabiłmojąmatkę.
–OmójBoże–szepnęłaPia.
–ToojciecstraciłSantosDiamondsprzeznieuczciwyzakładzawartywQVirtus.
O tym pewnie wiesz, ale nie wiesz, że to były pieniądze mojej matki. To ona była
dziedziczką.Ojciecmusiałzmienićnazwisko,żebyprzejąćkontrolęnadfirmą.Zro-
biłtobezwahania,bomiałobsesjęnajejpunkcie,aletobyłaniezdrowamiłość.Ka-
załjąśledzić,kiedywychodziłazdomu,dostawałatakufurii,jeślichoćbyodezwała
siędoinnegomężczyzny,wrzeszczałnaniącałymigodzinami.Raznawetzamknął
jąnastrychu,żebyniemogławyjść,aleimbardziejpróbowałjąstłamsić,tymbar-
dziejonasiębuntowała.Miałembardzoniestabilnydom.
–Totakjakja–szepnęła.
–Wiem,bonita.Czytwojamatkajeszczeżyje?
–Nie.Kilkalattemuzmarłaodprzedawkowanianarkotyków.Potym,jakzosta-
wiłamnieprzeddomemojca,nigdyjejwięcejniewidziałam.Dałjejpięćdziesiątty-
sięcydolarów,żebyzniknęła.Wpewiensposóbczułam,żejestemmuwinnatepie-
niądze.
–Twójojciecnigdysięzniąnieożenił?
Piapotrząsnęłagłową.
–DlaSantosówmałżeństwojestnacałeżycie.Natympolegałproblemzmoimi
rodzicami.Istniejepewnalegendazwiązanaztymnaszyjnikiem,któramówi,żetyl-
koprawdziwySantosmożenosićteklejnoty,boinaczejściągnienasiebiegniewbo-
gów.Tosamosięzdarzy,jeślimałżeństwoSantosówzostaniezerwane.Zawszemy-
ślałem,żetogłupieprzesądy,alegdyzobaczyłemjenatwojejszyi,chybaodpocząt-
ku wiedziałem, że jesteś mi przeznaczona. To te klejnoty przyprowadziły cię do
mnie,Pia.
Spojrzałananiegorozjarzonymioczami.
–Chybaodpoczątkuniechodziłocitylkoozemstę?
–Tak.–Usiadłnakrześleiposadziłjąsobienakolanach,poczymmówiłdalej:–
Gdy mój ojciec stracił firmę na rzecz twojego, ludzie Merisiego przyszli odebrać
namposiadłośćinaszyjnik.Moirodziceokropniesiępokłócili.Wszedłemdodomu
iniewiedziałem,cosiędzieje.Ojciecbyłbardzozdenerwowany,amatkawrzesz-
czała,żemajużdosyćiżegozostawia.–Przymknąłoczy,przywołującwspomnie-
nia.–OjciecwyciągnąłpistoletzkaburyjednegozludziMerisich,obróciłsięina
moich oczach strzelił jej prosto w serce. W następnej chwili zapanowała panika,
wszyscyzaczęlistrzelaćiktośgozabił.Ajabyłemwsamymśrodkutegowszystkie-
go.Dostałemkulkęwplecyidopieroporokuznówzacząłemchodzić.
–Takmiprzykro,Nik.
–Musiałemmiećjakiśpowóddożycia.Chciałemodnaleźćtwojegoojcaizmusić
go,żebyzapłaciłzaoszustwoizato,żeprzysłałdonasgoryli,przezktórychmójoj-
ciecstraciłgłowę.Dlamnietobyłotak,jakbyAntonioMerisiosobiściepociągnąłza
spust.Żyłemtylkodlazemstyipoto,byodzyskaćSantosDiamonds.Takbyło,dopó-
kicięniespotkałem.
–Szkoda,żewcześniejminiezaufałeśiniepowiedziałeśtegowszystkiego.Teraz
rozumiem,dlaczegochciałeśsięzniąożenić.
–CórkaGoldsmithajestmiłainieśmiała.Wtymzwiązkuniebyłobyzazdrościani
zaborczości. Ale wiesz chyba, jakie są wady bezpiecznego małżeństwa. Nie ma
wnimnamiętnościaniuwielbienia.Niemapoczuciapustki,gdytadrugaosobazni-
ka.Byłemdzisiajzciebiebardzodumny.–Ucałowałjejdłoń.–Takbardzozatobą
tęskniłem,Pia.Umierałembezciebie.
–Jateżzatobątęskniłam–powiedziaładrżącymgłosemipocałowałago.
–Tomimusinaraziewystarczyć.Możepoczujeszdomniecoświęcej,gdyznów
udamisięzdobyćtwojezaufanie.
–Amożekochałamcięodpoczątku?
Sercenachwilęprzestałomubić.
–Możeczynapewno?
–Napewno.
Nikpoczułsiętak,jakbyurosłymuskrzydła.
–Ajednakpozwoliłabyś,żebymsięożeniłzinnąkobietą?–mruknąłznagłąiryta-
cją.
Piapopatrzyłananiegoprzekornie.
–Dałamciwybór.Janigdyniemiałamwyboru,ażdodzisiaj.Dopieroterazzdecy-
dowałamsięwyjśćzukryciaiprzestaćżyćwcieniuojca.Odjegośmiercinaprawdę
myślałam,żejestemjużwolna,alemiałeśrację,onwciążkontrolowałmniezzagro-
bu. Wciąż nosiłam na sobie piętno przeszłości i żyłam wstydem zamiast dumą
z tego, co udało mi się osiągnąć. – Pochyliła się i potarła nosem o jego nos. – Ty
wpadłeśdomojegożyciajakhuraganiwyciągnąłeśmniezklatki,wktórejsiedzia-
łam.Dlategopostanowiłamdaćcidorękiwszystkiefaktyipozostawićdecyzjęto-
bie.
–Jakiefakty?
– Goldsmith cię oszukał. Ma tylko czterdzieści dwa procent udziałów w Santos
Diamonds.
–Co?Tabrudnawesz!Chybajednakrozwalęmunos.Zaraz,aktomaresztę?
OczyPiirozbłysłyzzadowolenia.
–Ty.
–Chybabymotymwiedział,querida.
–Wiedziałbyś,gdybydziadek cipowiedział,żedzisiaj oósmejrano przepisałam
moje udziały na ciebie. Wszystkie pięćdziesiąt osiem procent. Santos Diamonds
wróciłowewłaściweręce.Dałammuteżnaszyjnik.
Nikzaniemówił.
–Niewierzę.Kochaszmnie!Skorotozrobiłaś,toznaczy,żemniekochasz!
Objęłajegotwarzipocałowaławpoliczek,poktórymspływałałza.
–Zcałegoserca.Zdziwionajestem,żenieodgadłeśwcześniej.Wiedziałeśchyba,
że właścicielem naszyjnika zawsze jest większościowy udziałowiec. Powinieneś na
towpaśćjużwZanzibarze.
Nikbezradniewzruszyłramionami.
–Widziałemtamtylkociebie.
Piazaśmiałasię,wtulającsięwniego.
–Wyjdźzamnie,Pia.Proszę.
–Zastanowięsię–obiecałazszerokimuśmiechem.
EPILOG
Rokpóźniej
–Cośtakiego–uśmiechnąłsięNarciso,podnoszącwzroknabiałeżaglełopoczą-
cenawietrze.JachtślizgałsiępowodachpołudniowegoPacyfiku.–Twojażonaod
wczorajskupujeakcjeOphionu.
Nikuśmiechnąłsięszeroko.
–Tak.Ładnałódka,co?
–Łódka…tak.Całeszczęście,żejesteśnajbardziejpewnymsiebieiaroganckim
facetemnatejplanecie,bomógłbyśuznać,żeodzieracięzmęskości.
–Jasne.–Rok,któryminął,byłnajszczęśliwszywjegożyciuiNikwdalszymcią-
gubyłszaleńczozakochanywPii.
Narcisopopatrzyłnajegoszerokiuśmiech.
–Bardzosięcieszę,stary.Najwyższapora,żebyśsięstałuczciwymfacetem.
Nikpogładziłkciukiemgrubąplatynowąobrączkę.
Napoczątkumiałwrażenie,żePiatrzymagozawieszonegonadprzepaścią,ale
udałomusięopanowaćpanikę.Rozumiał,żepotrzebowałaczasu,bynabraćdonie-
gozaufania.Potemzajęlisięinteresamiizmianamiwklubie.TerazQVirtusniebył
jużklubemwyłączniedladżentelmenów.WyjściePiizcieniaprzyciągnęłodoniego
wielekobietodnoszącychsukcesywbiznesie.Porzucilirównieżarchaicznezasady
i maski zapewniające anonimowość. Nikt już nie miał wątpliwości, że Q Virtus
przejdziedohistoriijakonajbardziejszacownyiprestiżowyzewszystkichklubów.
TowszystkostałosięmożliwedziękiodwadzePii.
Dlatego dopiero teraz miał okazję ją poprosić, żeby przyjęła nazwisko Santos.
Któżbypomyślał,żeosoba,którąchciałzniszczyć,staniesiędlaniegonajważniej-
szympowodemdożycia?
–Zdajesię,żejestemcicoświnien.–Wyjąłcośzkieszeniipowolirozprostował
palce.Narcisospojrzałnajegodłońiwybuchnąłśmiechem.
–Złotaświnka!Zupełniezapomniałem.Nocóż,zpewnościąrzuciłacięnakolana.
– Kto kogo rzuca na kolana? – zapytała Pia, zakradając się od tyłu i obejmując
Nikawpasie.Wtuliłtwarzwjejwłosy.
– Ja ciebie. Trochę później, bonita. – Wziął ją za rękę, obrócił twarzą do siebie
igwizdnąłprzeciągle.–AmożepowinienemcięnazywaćAfrodytą?
–Gdybymniebyłżonaty…–wymamrotałNarciso.
–Tobymcięzwiązałiwrzuciłpodpodkład–przerwałmuNik.
– Ten obowiązek należy do mnie – odezwała się Ruby. Dołączyła do grupki
iszturchnęłaNarcisawbrzuch.–Apanjestżonaty,proszępana.
–Bardzoszczęśliwieidoszaleństwa.
NikzauważyłzaborczygestNarcisa,którypołożyłrozpostartądłońnabrzuchu
Ruby.
–Masznamcośdopowiedzenia?
–Dwudziestydrugitydzień–mruknąłNarcisozzadowoleniem.
–No,no!NastępnywojownikzWallStreet.
OkrzykiigratulacjeprzyciągnęłynapokładRyzardaiTiffany,aponieważichpier-
worodnysynpojawiłsięjużnaświecie,rozmowaszybkoprzeszłanadzieciiprzy-
szłedzieci.Tiffanyoświadczyła:
–Wszystkowskazujenato,żeMaxbędzierówniepredysponowanydorządzenia
światem,jakjegoojciecidziadek.
–Notak–rzekłNic.–JaksiętwojemuojcupodobawBiałymDomu?
– Podoba mu się tam jeszcze bardziej, od kiedy może zabierać ze sobą wnuka.
Mogęsięzałożyćowszystkiepieniądze,żeMaxwtejchwilisiedziuniegonakola-
nachwOwalnymGabineciealbozabawiaPierwsząDamęijejochroniarzy.
–Przecieżtomójsyn–wtrąciłRyzard,przyciągającTiffanydosiebie.
–Acodonaszychnowożeńców–powiedziałNarciso–Nikwspominał,żeplanuje-
ciecałądrużynęfutbolową.
Piazakrztusiłasię.
–Cotakiego?
Nikzewszystkichsiłstarałsięzachowaćpowagę,alewkońcusiępoddał.
–Niczegotakiegoniemówiłem,chociażtomogłobybyćzabawne.
Prawdę mówiąc, zamierzali zaczekać z dziećmi i najpierw spędzić trochę czasu
wedwoje,Nikjednakwidziałtęsknotęwjejuwodzicielskichoczach.Chciałamieć
dzieckospłodzonepodczasmiodowegomiesiąca,azatemtegowieczorumusiałsię
zabraćdodzieła.
Zarumieniłasię,jakbyprzejrzałajegomyśli.
–Kochamcięzcałegoserca–szepnął,wtulająctwarzwjejwłosy.
–Jaciebieteż.Czasamibojęsię,żesięobudzęiprzekonam,żetobyłtylkosen.
–Niczegosięnieobawiaj,querida.Zawszebędęprzytobie.
Jacht dobił do pomostu. Przed nimi rozciągała się panorama tropikalnej wyspy
ozmierzchu.Ścieżkawijącasięwśródbujnejzieleni,oświetlonapochodniami,pro-
wadziładoolbrzymiegopałacu.Ryzardpierwszyodzyskałmowę.
–Nigdyjeszczeniewidziałemczegośtakimponującego!
–WitajciewAtlantis–rzekłNik.
Ich najnowsze przedsięwzięcie oparte było na legendzie o zatopionym mieście.
Byłtoluksusowydziesięciogwiazdkowyhotelpełenmitologicznychodniesieńinaj-
nowszychtechnologii,dostępnywyłączniedlaczłonkówQVirtus.WeselePiiiNika
miałozainaugurowaćjegodziałalność.Jachtywprzystaniświadczyłyotym,żego-
ściejużprzybyli.MiędzynimibylirównieżAvôiLily,zdrowiipełniżycia.
Ledwie przybili do pomostu, pojawił się przed nimi człowiek ze złotą tacą pełną
kryształowych kieliszków do szampana. Nik wziął Pię za rękę i uniósł kieliszek
wtoaście.
–Zamojążonę,paniąOlympięCarvalhoSantos,zato,żeuczyniłamnienajszczę-
śliwszymczłowiekiemnaświecie,izanaswszystkich.Dziękuję,żeprzybyliścietu,
żebyświętowaćrazemznami.Tojestnowypoczątek,przyjaciele,inikogonieży-
czyłbymsobietuwidziećbardziejniżwas.
Rozległ się chór głosów. Do późnej nocy szampan lał się strumieniami, a tańce
trwałydoświtu.
Tytułoryginału:TheUltimateRevenge
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2014
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:AnnaJabłońska
©2014byVictoriaParker
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2016
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enter-
prisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2281-5
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Epilog
Stronaredakcyjna