MARIAN WOODRUFF
W CZTERY OCZY
Przełożyła Agnieszka Jankowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Hej, Mattie, myślę, że on cię lubi – szepnęła Linda, szturchając mnie
łokciem, kiedy Hank Butterfield przemknął na łyżwach obok bandy
lodowiska.
Spojrzałam ze zdumieniem na moją najlepszą przyjaciółkę, Lindę
Franklin.
– Zwariowałaś! Hank nigdy nie zamienił ze mną nawet dwóch słów.
Prawdopodobnie zemdlałabym, gdyby zapytał mnie choćby o godzinę.
Skąd ci przyszło do głowy, że on mnie lubi?
Linda uśmiechnęła się tajemniczo. Wszystko, co robiła, otoczone było
nimbem tajemnicy – powinnam więc dobrze o tym wiedzieć, zamiast
dziwić się czemukolwiek, co ona myślała. Począwszy od chwili, kiedy
obie skończyłyśmy dziesięć lat i zostałyśmy przyjaciółkami, postanowiła,
że zostanie drugą Agathą Christie. Napisała około pół tuzina pełnych
tajemnic powieści – żadna nie ukazała się drukiem – i posiadała umysł,
którego pozazdrościłaby jej nawet Nancy Drew. Kiedy miałyśmy po
dziesięć lat, wyobraźnia podyktowała jej Sprawę zaginionego klucza.
Teraz, kiedy miałyśmy po szesnaście lat, jej nadmiernie aktywna
wyobraźnia pochłonięta była badaniem nowych, nie zbadanych terytoriów;
mianowicie chłopców.
– Nie widziałaś, jak przed chwilą na ciebie spojrzał? – upierała się, a jej
brązowe oczy zwęziły się domyślnie.
– Prawdopodobnie patrzył na tablicę wyników. Jeszcze jeden strzał,
taki jak ten ostatni, a drużyna zaniesie go do domu na ramionach.
– Widzę, że uczucie nie jest jednostronne – powiedziała z uśmiechem.
– Zejdziesz wreszcie z tego tematu? Hank nie zdaje sobie nawet sprawy
z mego istnienia.
– Jak możesz tak mówić, kiedy on siedzi w twoim rzędzie zaledwie
dwa miejsca od ciebie? – zapytała. – Jedyna rzecz, jaka znajduje się
między tobą a Hankiem Butterfieldem, to Janina Hawes.
Westchnęłam:
– Kiedy Janina jest obok, mogłabym równie dobrze być częścią tablicy.
Mimo to musiałam przyznać, że Janina – najbardziej temperamentna
brunetka w naszej klasie w Port Kennedy High – jak do tej pory nic nie
wskórała. Kątem oka obserwowałam, jak opierała się na biurku Hanka,
trzepotała długimi rzęsami, pytając o coś skrajnie głupiego, jak na
przykład o to, czy powinna obciąć, czy raczej zapuścić włosy albo czy
uważa, że kolor jej sukni pasuje do koloru jej włosów? Jakby cała
przyszłość świata zależała od jego odpowiedzi. Uch! Nie mogę uwierzyć,
że dziewczyny zachowują się w ten sposób. To znaczy, flirtowanie jest
przyjemne, ale w moim przekonaniu małymi krokami można zajść dalej.
Poza tym, nie jestem naprawdę typem flirciary, jeśli będziecie sądzić po
wyglądzie. Chodzi mi o to, że w porównaniu z taką Janiną wyglądam
przeraźliwie zwyczajnie. Kiedy rzeźbiłyśmy swoje autoportrety na
lekcjach artystycznych, miałam ochotę zrobić sobie trochę cieńszy nos, a
usta trochę mniej szerokie. Nie musiałam martwić się moimi piegami – nie
było sposobu wyrzeźbienia ich w glinie, za co byłam wdzięczna.
Jedyną ozdobą mojej twarzy, jeśli można to tak nazwać, są włosy,
których jest mnóstwo i sięgają mi niemal do pasa, jasnoblond,
poprzetykane pasemkami w kolorze czystego złota. Już w szkole
podstawowej dzieci dokuczały mi z tego powodu – w miły zresztą sposób
– na przykład cała szósta klasa przezwała mnie Złotą Dziewczynką.
– Może on należy do nieśmiałych – zasugerowała Linda.
– Może – wzruszyłam ramionami. – Prawdę mówiąc, nie
zastanawiałam się nad tym zbytnio.
Hank był wysoki, jasnowłosy i przystojny, więc przypuszczalnie
mógłby umówić się z każdą niemal dziewczyną w szkole.
Co więcej, był gwiazdą naszej szkolnej drużyny hokejowej, której
zaproponowano grę w sezonie zimowym w Waszyngtonie, czym
podniecone jest całe Port Kearney.
Nasza drużyna, Port Kearney Kannonballs, zdobyła właśnie gola dzięki
Hankowi, który cudownie strzelił z bekhendu w sam róg bramki,
doprowadzając wynik meczu do szarpiącego nerwy rezultatu pięć – pięć,
na pięć minut przed końcem meczu. Kiedy Hank mknął po lodzie,
widziałam napięcie wyryte na jego odsłoniętej twarzy. Słowa Lindy
odbijały się ciągle echem w mojej głowie, a moje myśli zboczyły nagle,
skupiły się na tym, że jego blond włosy, pod wpływem potu, zwijają się w
pierścienie. Z całą pewnością był przystojny. Ale byłam pewna, że jedyna
rzecz, o jakiej myśli, to to, żeby jeszcze raz ulokować krążek w bramce.
Linda ścisnęła mnie za ramię, kiedy zdradliwy strzał minął obrońcę i
został przechwycony przez naszego środkowego – Buda Stewarda,
wysokiego, czerwonowłosego chłopca z ramionami jak tłoki. Bud
błyskawicznie posłał krążek na uwolnienie, a sam pomknął z pochyloną
głową ku bramce, która nagle wydawała się być oddalona o milion mil.
Nasze szalone okrzyki pobudziły go niczym dźgnięcie ostrogą, kiedy ze
świstem posłał krążek z powrotem – tylko po to, aby został zablokowany
przez bramkarza Eaglesów, krępego, ospałego na pozór chłopaka, który
jeśli było to konieczne, błyskawicznie potrafił się ożywić.
Rozległ się głośny trzask, kiedy czarny gumowy krążek wystrzelił z
powrotem w kierunku, z którego przybył, a gracze ruszyli za nim w
pościg. Kibiców obu drużyn ogarnęło szaleństwo, wrzeszczeli i przeklinali
na cały głos. Siedząca przede mną drobna, dystyngowana Sue Vallone
wspięła się na czubki palców, machała czerwoną rękawiczką i wyła:
– Dołóż im, Hank !
Krążek zbliżył się do bandy, a z dwu przeciwnych kierunków pędzili ku
niemu Hank i środkowy Eaglesów. Kij Hanka mignął ułamek sekundy
wcześniej niż kij jego przeciwnika i krążek potoczył się do naszego
obrońcy, Jamiego Lyonsa. Jamie odważnie ruszył w gąszcz drewnianych
kijów; potem nagle wywinął koziołka, lądując z okropnym, głuchym
odgłosem na bandzie. Rozległ się przenikliwy gwizdek sędziego,
ogłaszający karę dlaEaglesa. Jamiemu nic się nie stało, jak dowiedzieliśmy
się później, ale utykał, kiedy trener pomagał mu zejść z lodowiska.
Linda wskazała obleczonym w rękawiczkę palcem w kierunku ławki
rezerwowych.
– Popatrz, kto zastąpi Jamiego. Czy to nie Jay Thompson?
Wydawało mi się, że skądś go znam, potem przypomniałam sobie, że
widywałam go razem z Hankiem. Jay był niższy od Hanka, raczej żylasty
niż muskularny, miał ciemne włosy opadające na cynamonowobrązowe
oczy, szerokie usta, które zacisnęły się teraz w wąską kreskę.
Gra przedłużyła się poza wyznaczony czas. Jay popędził, aby zająć
miejsce Jamiego na prawym skrzydle. Hank posłał mu krzywy uśmiech i
Jay odpowiedział, unosząc porozumiewawczo kciuk. Potem rozległ się
przeraźliwy gwizdek i krążek, będący w posiadaniu Eaglesow, stał się
czarnym pociskiem lecącym do naszej bramki. Nagle Jay przebił się przez
linię obrony, prześlizgnął obok krzepkiego środkowego Eaglesow,
przechwycił krążek i posłał go do Hanka.
Hank rzucił się przez otwartą przestrzeń w rój niebiesko-złotych
koszulek i migających ostrzy łyżew. Na chwilę zniknął mi z oczu. Nasza
strona widowni oszalała, wszyscy skakaliśmy, tupaliśmy i wrzeszczeliśmy
do utraty tchu. Ponad naszym grzmiącym entuzjazmem, ostry trzask
uderzającego o drewno kauczuku zabrzmiał niczym wystrzał. Krążek
poszybował w powietrzu, minął bezradnego bramkarza Eaglesow i uderzył
w siatkę. Na tablicy pojawił się wynik: sześć – pięć dla nas. Wygraliśmy
mecz. Linda uściskała mnie.
– Czy on nie był fantastyczny? Widziałaś, jak minął tego głupiego
Eaglesa? Nie przeszkadza mi, jeśli jest nieśmiały – dobrze wie, jak
pokazać swoje zalety na lodzie!
– Nie udałoby mu się tego zrobić bez pomocy Jaya. Z jakiegoś powodu
czułam się zobowiązana to zaznaczyć, prawdopodobnie dlatego, że byłam
ciągle zirytowana na Lindę, iż uparła się, że Hank może mnie lubić. Ale
ona nie zwróciła na to uwagi. Paplała jeszcze o meczu, kiedy utknęłyśmy
w tłumie rozchodzących się kibiców.
– Hej, Mattie! Linda! – zawołała Sueann Helms, jedna z wodzirejek,
machając do nas, kiedy przepychała się obok, ramię w ramię ze swym
przyjacielem z Kannonball, Curtem Thackerym, który podążał do szatni.
Pomachałam jej w odpowiedzi, kiedy znikała mi już z oczu, a pojawiła
się kolejna znajoma sylwetka. Zanim zdążyłam opuścić ramię, Hank
Butterfield – bez wątpienia myśląc, że macham do niego – posłał w moim
kierunku nieśmiały uśmiech. Jego włosy koloru zboża zwinęły się w
wilgotne pierścionki okalające jego przystojną, zarumienioną twarz. Tego,
czy zaczerwienił się z radości z odniesionego zwycięstwa, czy z
zakłopotania, że musi się do mnie przyznać, nie mogłam być pewna.
Przez długą chwilę stał jak sparaliżowany, jakby chciał coś powiedzieć,
ale me miał odwagi. Potem ktoś, kto potrząsał butelką pepsi, zdjął kapsel,
opryskując tłum bąbelkowym prysznicem. Hank zniknął już w szatni.
Oczywiście, Detektyw Linda nie przeoczyła ani jednego ruchu.
– Nie mówiłam ci? – zapytała, uśmiechając się znowu z afektacją.
– Nadal twierdzę, że śnisz – odcięłam się, zirytowana, że zaczynam
myśleć, iż może ostatecznie ona nie całkiem się myli. – Możesz to
zatytułować: Sprawa wyimaginowanego przyjaciela.
Zachichotała.
– Raczej: Tajemnicza miłość Mattie Winston. Przypominasz sobie tego
chłopaka w zeszłym roku, który ciągle do ciebie dzwonił, ale nigdy nie
zdobył się na odwagę, żeby się z tobą umówić?
Jęknęłam.
– Brad Devenczeski. Jak mogłabym zapomnieć? W końcu zaprosił
mnie, tylko że akurat w tamten weekend umówiłam się na narty z moim
kuzynem. Musiał pomyśleć, że wymyśliłam to jako wymówkę, bo nigdy
więcej już nie zadzwonił.
– Sądzę, że wyciągnęłaś z tego wniosek, że brak ci szczęścia w miłości
– powiedziała, naciągając kanarkowo-żółty beret na swoje krótkie, czarne
loki, kiedy wyszłyśmy na zimne powietrze.
Linda nabija się ze mnie oczywiście, ale mimo to uderzyła w bolesne
miejsce. Nie o to chodzi, że całe moje życie uczuciowe było tak nieudane.
Umawiałam się na randki, ale nigdy z kimś, kto byłby mi naprawdę bliski
– z kimś, komu mogłabym powierzyć moje sekretne myśli i te sny, które
są zbyt – szalone – aby – mówić – o – nich – z – kimkolwiek – innym.
Nigdy nie spotkałam kogoś, przy kim czułabym się na tyle nieskrępowana,
że moglibyśmy na przykład objadać się oboje pizzą i nie martwić się, jeśli
sos pocieknie nam po brodzie. Chłopca, który zabrałby mnie na bal – a
także wstał przed świtem, aby szukać ze mną muszli na plaży. Kogoś
takiego, z kim byłoby mi tak, jak Lindzie z jej chłopakiem, Glennem
Ablem.
Glenn był parę lat starszy od Lindy. Uczęszczał do stanowego
College’u w Washington, gdzie spotkali się na letnich warsztatach
pisarskich – był tak samo zwariowany na punkcie science fiction, jak
Linda na punkcie tajemnic. Opublikował już nawet jedno czy dwa
opowiadania w magazynach fantastycznych, co zdaniem Lindy sprawiło,
że poczuł się, jakby dostąpił bram raju.
Na pozór nie wydawali się być do siebie podobni, Linda jest
niewysoka, a z charakteru jest typem wybuchowego entuzjasty. Glenn jest
wysoki, ma z lekka senne, nieprzytomne spojrzenie. Ma zwyczaj patrzeć
gdzieś ponad twoją głową, kiedy z tobą rozmawia, jakby spodziewał się
zobaczyć spadającą gwiazdę, albo UFO. Ale oboje czują do siebie to
samo. Chociaż Linda i ja jesteśmy ze sobą tak blisko, nigdy nie mówiłam
jej o ukłuciu zazdrości, jakie przenika mnie czasem, kiedy patrzę na nią i
Glenna razem. Prawdopodobnie wyśmiałaby mnie, ponieważ zawsze
uderza mnie najgłupsza z małych rzeczy – jak patrzą na siebie i od razu
wiedzą, co myśli ta druga osoba, albo jak automatycznie równają krok,
kiedy idą razem.
Gdybym spróbowała tego z Hankiem, prawdopodobnie byłby to błąd.
Wychodząc z parkingu, znowu wpadłyśmy na Sueann, która czekała na
Curta. – Dlaczego nie idziecie z nami? – zapytała. – Kiedy tylko Curt się
przebierze, wybieramy się do MacDougala, żeby uczcić zwycięstwo pizzą.
Linda i ja spojrzałyśmy na siebie i nagle wszystkie myśli o domowej
serowo – grejpfrutowej diecie, której przysięgłyśmy dozgonną wierność
zaledwie dziś rano, uleciały prosto przez okno.
Kiedy weszłyśmy do środka, MacDougal wypełniony był
poszturchującymi się ciałami. Muzyka płynęła z szafy grającej, a w
powietrzu unosił sie kuszący aromat gorącej pizzy prosto z pieca.
Chropowate, wykładane cedrem ściany i kraciaste zasłony zebrane po
bokach zamglonych okien, stwarzały wrażenie domowej przytulności, a
tego nie posiadał żaden z nowszych lokali w mieście.
– Tutaj! – zawołał ktoś od stołu, który obsiadła masa naszych
znajomych.
Złapałyśmy krzesła i wszyscy przesunęli się, aby zrobić nam miejsce.
Kiedy opadłam na krzesło, Linda szturchnęła mnie w żebro, aby
przyciągnąć moją uwagę. Rozejrzałam się wokół – i znowu napotkałam
spojrzenie Hanka Butterfielda. Siedział przy sąsiednim stole. Oboje
szybko odwróciliśmy wzrok. Kiedy zaryzykowałam kolejne spojrzenie
kątem oka, zajęty był rozmową z Jayem, który siedział obok niego. Mimo
to, złapałam go na tym, że co kilka minut posyła w moim kierunku
ukradkowe spojrzenia.
Nagle uświadomiłam sobie, jak tu jest gorąco.
– Chodźmy – szepnęłam do Lindy. – Nie jestem naprawdę głodna.
– Żartujesz? Ja umieram z głodu! Zjadłam dzisiaj tylko tego głupiego
grejpfruta i domowy ser. Człowiek nie może żyć tylko na grejpfrucie i
serze.
Dla podkreślenia swych słów rzuciła się na tacę, która robiła rundę
wokół stołu, i zawładnęła trójkątnym kawałkiem pizzy, połowę pakując
sobie bezzwłocznie do ust.
Ponieważ Linda prowadziła, zdecydowałam, że nie będę jej ponaglać.
Wzięłam kawałek pepperoni i skubiąc go od niechcenia, przysłuchiwałam
się temu, co wszyscy przy stole bredzili o meczu.
– Hej, Hank, dobrze się spisałeś – zawołał Pete Hansen.
Hank uśmiechał się, potem nagle, ku mojemu przerażeniu, wstał i
podszedł do naszego stołu.
Zaczerwieniwszy się gwałtownie, pochylił się ku mnie, mamrocząc coś
niezrozumiale.
– Co?
Przysunęłam się bliżej tak, żebym mogła usłyszeć to, co mówi, poprzez
hałas szafy grającej i rozmów. Może chciał pożyczyć soli, albo kilka
dodatkowych serwetek.
– Zastanawiam się, czy chciałabyś zatańczyć? – powtórzył.
Wyglądał naraz tak bezradnie – nie jak pewna siebie gwiazda, jaką był
na lodzie zaledwie godzinę wcześniej – że nie potrafiłam mu pomóc, a
tylko było mi za niego przykro. Poza tym był miły. Zdałam sobie sprawę,
że zastanawiam się poważnie jakby to było, gdybym poznała Hanka bliżej.
Przywołana do porządku łokciem Lindy, wstałam.
– Jasne – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
Hank z ulgą chwycił mnie za rękę tak szybko, że przewrócił papierowy
kubek z piwem. Patrzył w przerażeniu, jak piwo ochlapało mi dżinsy,
pociekło na podłogę i uformowało tam kałużę. Szybko myśląca Linda
złapała serwetki i zaczęła ją wycierać, szczebiocząc z szybkością karabinu
maszynowego, aby ukryć zakłopotanie Hanka.
– Nic się nie stało – podjęłam szybko, posyłając mu coś, co, miałam
nadzieję, było krzepiącym spojrzeniem. – Słowo daję. Nie ma sprawy. Tak
czy owak miałam zamiar wyprać te dżinsy.
Wydawało się, że Hank odprężył sie trochę, kiedy wyszliśmy na parkiet
do tańca, ale nadal był dosyć milczący. „Silny, milczący typ” –
pomyślałam.
Rozgrzaliśmy się podczas paru szybkich numerów, a potem popłynęła
naprawdę wolna, romantyczna piosenka. Hank nieśmiało otoczył
ramionami moją talię. Czułam napięte muskuły jego klatki piersiowej,
kiedy przytuliłam twarz do jego swetra. Zamknęłam oczy, pozwalając
sobie pomarzyć przez chwilę, że jest on tym jedynym...
Piosenka skończyła się i Hank cofnął się o krok, jakby nie był pewien,
co teraz robić. Ale po sposobie, w jaki się uśmiechał, wiedziałam, że
cieszył się tak samo, jak ja. Nagle zdałam sobie sprawę, jakie niebieskie
były jego oczy – neonowo-niebieskie, ze złotymi obwódkami. Dlaczego
nigdy przedtem tego nie zauważyłam? Chciałam wyciągnąć rękę i owinąć
sobie wokół palca jeden z tych wilgotnych blond kędziorów. Odchrząknął.
– Dużo tańczysz? – zapytał. – Jesteś naprawdę dobra.
– Nie tańczę dla sportu, ale rzeczywiście lubię muzykę – odparłam. –
Gram na pianinie odkąd skończyłam siedem lat.
– Musisz być niezła.
– Tak sądzę. Głównie jednak gram, bo sprawia mi to radość. To znaczy,
nigdy nie myślałam, żeby zrobić karierę, czy coś w tym rodzaju. Ale uczę.
Daję teraz lekcje małym dzieciom.
– Naprawdę? – wywarło to na nim prawdziwe wrażenie. – To
wspaniałe.
Szukałam jeszcze czegoś, czym można by wypełnić dziury w naszej
rozmowie, kiedy na całe szczęście rozległa się znowu muzyka i zawirował
wokół nas pulsujący dźwięk i ruch, gdzie słowa nie były już konieczne.
Ponad ramieniem Hanka spojrzałam na Lindę, która tańczyła z Petem.
Uśmiechnęła się do mnie i mrugnęła porozumiewawczo, bezgłośnie
wymawiając słowa: „Mówiłam ci przecież.”
ROZDZIAŁ DRUGI
Pierwszą rzeczą, jaka przywitała mnie po powrocie do domu, był widok
Barbary, leżącej na dywanie w living roomie, w swoim lśniącym czarnym
trykocie bez rękawów. Wywijała ramionami i wymachiwała prawą nogą w
rytm głośnej rockowej muzyki płynącej z aparatury stereofonicznej.
Zobaczyła mnie, uśmiechnęła się na powitanie, potem zaczęła machać
lewą nogą.
– Cześć – powiedziałam. – Pracujesz nad nową kompozycją?
Barbara prowadziła lekcje tańca, dzięki czemu miała nie tylko dobrą
pensję, ale zachowywała także fantastyczną figurę. Ona jest moją
macochą, ale większość osób, kiedy widzi nas pierwszy raz, bierze ją za
moją starszą siostrę. Faktycznie, przypuszczam, że mogłaby nią być, jako
że jest tylko o trzynaście lat starsza ode mnie. Niektórzy uważają
trzynastkę za pechową liczbę, ale Barbara i ja nieźle się ze sobą
dogadujemy – teraz.
Było trochę nieporozumień, kiedy ona i tata pobrali się trzy lata temu.
Byłam wtedy w buntowniczym wieku trzynastu lat, ciągle jeszcze obolała
po rozwodzie moich rodziców, więc naturalnie winiłam za to wszystko
Barbarę. Była łatwym obiektem. Pamiętam jedną okropną kłótnię, do
jakiej doszło kiedy powiedziałam jej, że to wszystko jej wina, że ona była
jedynym powodem, dla którego mama i tata nie żyją ze sobą. Rozpłakałam
się i nagadałam wiele innych paskudnych rzeczy, ale Barbara siedziała
tylko, przyjmując to spokojnie, i wyglądała bardziej na zmartwioną niż
rozgniewaną.
– Wszystko to musi wydawać ci się dość straszne – powiedziała w
końcu cicho. – Ale chcesz coś wiedzieć? Dla mnie to też jest straszne. Nie
sądzisz, że byłoby nam trochę łatwiej, gdybyśmy spróbowały pomóc sobie
nawzajem choć trochę?
Było to dokładnie to, co powinna była powiedzieć. Przestałam w końcu
myśleć tylko o sobie i zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak muszą czuć
się tata, moja siostra Nita i Barbara. Powoli zdałam sobie sprawę, że
naprawdę nie nienawidzę Barb: właściwie to ją lubię. Jedna z rzeczy, która
podoba mi się w niej najbardziej to to, że nigdy nie próbowała zająć
miejsca mojej mamy. Widuję się z mamą bardzo często, ale nie mieszkam
z nią. Wszyscy razem zdecydowaliśmy na początku, że dla Nity i dla mnie
najlepiej będzie, jak zostaniemy z tatą, ponieważ praca mamy wymaga
częstych podróży.
Piosenka skończyła się i Barb opadła na dywan. – Dwanaście nowych
układów na miesiąc; nie wiem, jak oni wyobrażają sobie, że to zrobimy! –
Odgarnęła z oczu wijące się włosy. – Ale oczywiście najtrudniejszym
zadaniem jest sprawić, żeby to wszystko wyglądało lekko.
– Dasz sobie radę.
W Port Kearney było jeszcze dwóch nauczycieli tańca, ale
przedpołudniowa grupa Barb cieszyła się największą popularnością.
Pewna jestem, że większości kobiet trudno było uwierzyć, że drobna
Barbara, z jej figlarnym wyglądem i niespożytą energią, jest macochą
dwóch nastolatek, a także matką rocznego malucha.
Barb wstała, aby zmienić płytę.
– Jak tam mecz? Czy Kannonballsi rozgromili Eaglesów?
Zdałam jej krótkie sprawozdanie z meczu, koncentrując się na
najważniejszych momentach, włączając w to końcowy, zwycięski gol
Hanka. Barbara jest bardzo wysportowana, więc wiedziałam, że jej
zainteresowanie było szczere. – Brzmi to fascynująco – skomentowała. –
Szkoda, że nie mogłam tam być, ale prawdopodobnie miałabym więcej
szczęścia szukając igły w stogu siana, niż opiekunki do dziecka na
dzisiejszy wieczór.
Wiedziałam, że nie próbuje robić mi wyrzutów, ale kiedy mówiła coś
takiego, ogarniały mnie lekkie wyrzuty sumienia. Ona i tato mieliby
ochotę wychodzić częściej, ale rzadko nakłaniali Nitę albo mnie, abyśmy
opiekowały się dzieckiem. Zackiem nie było łatwo się opiekować –
wyrzynały mu się pierwsze zęby i był z tego powodu dość marudny. Ale
po cichu postanowiłam w przyszłości częściej zgłaszać się na ochotnika z
pomocą.
– Tata w domu? – zapytałam, chwytając jabłko z kredensu stojącego
koło kuchni. Nagle znowu byłam głodna. – Miał pilne wezwanie do
Luckettsów – powiedziała. – Zdaje mi się, że chodzi o jedną z ich krów.
Wróci pewnie dość późno.
Mój tata jest weterynarzem. Port Kearney to w większości społeczność
farmerów, więc chociaż ma małą klinikę i biuro w miasteczku, ciągle ma
masę wezwań do odległych farm.
Barb założyła nową płytę, album Stevie’ego Wondera. Słuchając
„Ribbons in the Sky”, melodii, w rytm której Hank i ja tańczyliśmy dziś
wieczór, myślałam o tym, w jaki sposób jego ręka obejmowała mnie w
pasie, przesuwając się tak delikatnie w górę i w dół, kiedy poddawaliśmy
się rytmowi muzyki. Na to wspomnienie moja skóra pokryła się igiełkami
mrowienia.
Był to nasz ostatni taniec. Potem Hank zaproponował, że odwiezie
mnie do domu, ale powiedziałam mu, że jestem z Lindą – czego później
żałowałam, ponieważ ona przez całą drogę do domu perorowała o tym, że
odprawiłam Hanka z kwitkiem.
– Pomyśl tylko – powiedziała. – Może by cię pocałował.
Po sposobie w jaki mówiła, poznałam, że była w nastroju tęsknoty za
Glennem. Przebywał on w tej chwili w Seattle na zjeździe Star Trek.
Wyjechał tylko na tydzień, ale sądząc po zachowaniu Lindy, można by
pomyśleć, że był to rok.
– Bo – naciskała Linda – chcesz przecież, żeby cię pocałował, prawda?
Później, zastanawiając się nad pytaniem Lindy, musiałam przyznać, że
myśl o tym, że Hank mnie pocałuje, kołatała mi w głowie. Może i jest
nieśmiały, pomyślałam, ale całowanie to działalność nie wymagająca zbyt
wielu słów. Może jest tak samo dobry w całowaniu, jak w umieszczaniu
krążka w bramce. Obraz wywołany tym porównaniem sprawił, że
zachichotałam głośno.
– Co cię tak bawi? – zapytała Nita, wchodząc powoli do pokoju,
balansując ze słownikiem Webstera na czubku głowy, aby poprawić swoją
postawę.
– Ty – powiedziałam uszczypliwie, nie mogąc się powstrzymać od
zażartowania. – Jesteś już wystarczająco wysoka. Ta książka dodaje trzy
cale do twego wzrostu. Wyglądasz jak reklama wyższej edukacji.
Uczyniła wysiłek, aby spiorunować mnie wzrokiem, ale to ją
zdekoncentrowało i słownik runął na podłogę.
– Widzisz, co narobiłaś! – jęknęła.
– Och, Mattie – roześmiała się Barb. – Kiedy byłam w twoim wieku,
nad wszystko w świecie chciałam być wysoka. Obie możecie być
wdzięczne, że odziedziczyłyście wzrost waszego ojca.
Ja mam pięć stóp i siedem cali wzrostu, co nie jest zbyt wiele, ale Barb
miała rację co do Nity. Ona ma trzynaście lat, a już pięć stóp i pół cala
wzrostu. Pamiętam, jak wracała ze szkoły we łzach, ponieważ niektóre
głupie dzieciaki z jej klasy przezywały ją żyrafą. Barb przywróciła jej
spokój, pokazując zdjęcia czarujących modelek z „Voque’a”, a przecież
większość z nich jest bardzo wysoka. Od tej pory Nita postanowiła zostać
następną Cheryl Tiegs. Sądzę, że rzeczywiście mogłaby być modelką – ale
nie w rodzaju tych z „Cosmopolitana”. Moja siostra byłaby wręcz
doskonała , żeby na przykład reklamować mleko.
Nita podniosła książkę, umieściła ją z powrotem na swoich kręconych,
kasztanowych włosach.
– Ćwiczę na eliminacje do Zimowego Festiwalu. Żeby wziąć w nim
udział trzeba mieć przynajmniej trzynaście lat, ale pozwolili mi zapisać
się, ponieważ będę miała czternaście lat, kiedy odbędzie się konkurs.
– Jaki konkurs? – zapytałam.
Nita westchnęła, obdarzając mnie jednym ze swoich spojrzeń jak – ktoś
– może – być – taki – głupi.
– Na królową festiwalu oczywiście. Nie spodziewam się naprawdę, że
wygram, ale jeśli będę miała szczęście, zostanę wybrana jako jedna z
obsługi.
Każdego roku w lutym gromady dziewcząt chowały w kieszeni swoje
skrępowanie i stawały przed salą wypełnioną ludźmi, aby poddać ich
osądowi swoje talenty i urodę. Byłam zadowolona, że nie jestem jedną z
nich. Zawsze cieszyłam się z zawodów saneczkowych i konkursu
rzeźbienia w śniegu, które były częścią Zimowego Festiwalu, ale konkurs
piękności jest czymś, co mnie nigdy nie interesowało.
– Mogłabyś też spróbować, jeśli masz ochotę – powiedziała Nita,
najwyraźniej chcąc mieć kogoś przy sobie, kto by podtrzymał ją na duchu.
– Mogłabyś zagrać na pianinie. Założę się, że sędziowie byliby pod
wrażeniem.
– Jakim talentem masz zamiar się pochwalić? – zapytała, aby zmienić
temat.
Nita skrzywiła się.
– Jeszcze się nie zdecydowałam. Mówisz o kimś, czyim największym
talentem jest gotowanie i jedzenie.
– Wobec tego może upieczesz ciasto i pożresz je na scenie? –
zaproponowałam z nieprzeniknioną miną.
Nita porwała z sofy małą poduszkę i cisnęła nią we mnie. Uchyliłam się
w odpowiedniej chwili, i poduszka przeleciała obok mnie, trafiając w
Barb. Barb, śmiejąc się, podniosła ją i odrzuciła Nicie.
W tej chwili zadzwonił telefon. Nita skoczyła do kuchni, aby go
odebrać, wróciła z posępnym wyrazem twarzy. – To do ciebie, Mattie –
powiedziała i dodała z rozgoryczeniem: – Chłopak.
Widziałam, że miała nadzieję, że to Ken Hollis, chłopiec w jej wieku,
który kilka tygodni wcześniej zamieszkał przy naszej ulicy. Stał się
obiektem jej pierwszego poważnego uczucia.
Zastanawiałam się, kto mógłby do mnie dzwonić tak późno. Hank?
Żołądek w panice podszedł mi do gardła. O co on chce mnie zapytać?
Zdałam sobie sprawę, że mam nadzieję, że to jest Hank – i mam nadzieję,
że umówi się ze mną, chociaż tylko jedne niebiosa wiedzą, o czym byśmy
mogli rozmawiać...
– Cześć, Mattie – powitał mnie dziwnie ochrypły głos.
– Hank?
Zaśmiał się niskim, miękkim śmiechem.
– Tak, zgadłaś.
– Masz głos, nie wiem, jakiś inny...
– Ponieważ muszę zniżać głos, jeśli chcę zachować tajemnicę. Telefon
jest w kuchni.
– Dlaczego nie masz drugiego telefonu?
– Uwierz mi, niczego bardziej bym nie chciał. Rzecz w tym, że w tej
chwili nie możemy sobie na to pozwolić.
– Och...
Byłam trochę zakłopotana, że podpatrzyłam sytuację finansową jego
rodziny. Zastanawiałam się, czy Hank także jest zmieszany.
Wydawało się, że nie.
– Właściwie – powiedział – to miałem nadzieję, że oczaruję cię moim
zmysłowym szeptem.
Nie mogłam uwierzyć, że to ten sam Hank, który był tak małomówny
nieco wcześniej, kiedy odprowadzał mnie przez parking do samochodu
Lindy. Ale, wytłumaczyłam sobie, wiele osób ma kłopoty w pierwszych
kontaktach. Może Hank rozkręca się powoli.
– Brzmiało to, jak głos Humphreya Bogarta chorego na bronchit –
odparłam chichocząc.
– Miał to być raczej Al Pacino z astmą, ale tak czy owak dostaniesz
nagrodę.
– Jaką nagrodę?
– Randkę ze mną w sobotę wieczorem.
– Myślisz pewnie, że nie sposób ci się oprzeć – odpowiedziałam
uszczypliwie.
– Czy nie mam racji? Roześmiałam się.
– Na dodatek jesteś zarozumiały. Naprawdę trudno ci się oprzeć.
– Czy to znaczy, że wybierzesz się gdzieś ze mną?
– Jakże mogłabym odmówić?
– Hej! – spoważniał nagle. – Chcę ci powiedzieć: wyglądałaś dziś
wieczorem naprawdę wspaniale. To znaczy, zawsze wyglądasz świetnie,
ale...
Poczułam, że może przewrócić mu się w głowie, więc szybko
zmieniłam temat.
– Nie miałam okazji ci tego powiedzieć, ale naprawdę grałeś
fantastycznie. Ten ostatni gol to było coś niesamowitego! Myślałam, że
ogłuchnę od tego ogólnego wycia. Myślisz, że Kannonballsi zdobędą
mistrzostwo w tym roku?
– Liczę na to. Mam tylko nadzieję, że kostka Jamiego wydobrzeje do
przyszłego tygodnia. Gramy z tymi facetami z Oak Harbor, a słyszałem, że
ich tegoroczny skład jest dość mocny. Będziemy musieli się naprawdę
sprężyć.
– Jamiemu nie stało się nic poważnego, co?
– To tylko lekkie zwichnięcie, ale wiesz, jak to jest z tymi sprawami,
jeśli się o nie nie dba.
– Złamałam kiedyś kostkę, kiedy jeździłam na nartach – powiedziałam.
– Najgłupsze, że nie stało się to wcale na stoku. Potknęłam się na
schodach.
Znowu ten gardłowy śmiech.
– Założę się, że nigdy się do tego nie przyznałaś.
– Chciałam, żeby wszyscy myśleli, że miałam wypadek zjeżdżając z
góry, albo coś równie podniecającego, ale moja siostra ma długi język i
powiedziała wszystkim prawdę, że potknęłam się o własne buty.
– Tak, wiem, jakie potrafią być siostry.
– Ile ich masz?
– Och, faktycznie żadnej. Ale jestem blisko z Jay’em, a on ma trzy.
One naprawdę wiedzą, jak zatruć mu życie.
– Dzięki, mnie wystarczy jedna. Teraz Nita szaleje, próbując wymyślić,
jakim talentem może się popisać w konkursie na Miss Zimowego
Festiwalu.
– Uważasz, że w twojej rodzinie nie ma talentów?
– Nie pytaj mnie, jak zaczęłam grać na pianinie – powiedziałam. – Tata
ma słoniowe ucho, a mama zawsze twierdziła, że nie potrafi wysiedzieć na
tyle długo, aby poznać działanie instrumentu.
– Wiem, o co ci chodzi. Moi rodzice też nie są zbyt wysportowani. Nie
wiem właściwie, dlaczego tak się zainteresowałem hokejem. Ale na
wypadek, gdybyś myślała, że jestem tylko głupim sportowcem, mówię ci,
że też lubię muzykę.
– Klasyczną?
– Cóż, tak – niektórą. Ale miałem raczej na myśli tę nową grupę, która
będzie grała w ten weekend w mieście.
– „Class Act”? Och, uwielbiam ich po prostu!
– To dobrze. – Wydawał się być zadowolony z siebie. – Ponieważ na
nich właśnie pójdziemy w sobotę.
– Naprawdę? To wspaniale.
– Mam nadzieję, że to pozwoli mi się zrehabi –
!
litować za oblanie cię
colą dziś wieczorem.
– Piwem. – Co?
– To było piwo korzenne, ale co za różnica? Możesz oblewać mnie
kiedy zechcesz, jeśli w ten sposób mogę ci się odwdzięczyć.
Roześmialiśmy się. Zapadła cisza, potem Hank powiedział:
– No cóż, myślę, że czas kończyć. Chociaż tak miło się z tobą
rozmawia.
– Tak, mnie z tobą też – odpowiedziałam ze zdziwieniem, odkrywszy,
że naprawdę tak myślę.
Dziwne, pomyślałam, jak oceniamy kogoś, a tymczasem rzeczywistość
okazuje się być zu – Ł pełnie inna. Hank wydawał się taki cichy i
nieśmiały, a tymczasem w rozmowie telefonicznej okazało się, że ma
poczucie humoru i spój – i rżenie na różne sprawy, które sprawiły, że
zaczęłam podejrzewać, iż mamy ze sobą wiele | wspólnego.
Pierwsze wrażenie jest mylące.
– To do zobaczenia – nadpłynęło ochrypłe pożegnanie Hanka.
– Cześć.
Odłożyłam słuchawkę, czując, jak gorąca fala oblewa mnie od stóp do
głów.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego ranka złapałam Lindę przed pierwszą lekcją i
powiedziałam jej, że Hank się ze mną umówił. Miałam okropną ochotę
pogadać z nią zeszłej nocy, ale kiedy Hank i ja skończyliśmy rozmawiać,
było już za późno na telefonowanie.
– Nie mogłam w to uwierzyć – powiedziałam jej. – Tak dowcipnie ze
mną rozmawiał. Nie był wcale taki nieśmiały jak u MacDougala.
Dziewczyno, jak ja się co do niego myliłam!
– Tak właśnie podejrzewałam – powiedziała Linda, obdarzając mnie
jednym ze swoich tajemniczych uśmiechów.
– Co masz na myśli?
– No cóż, oglądałyśmy go we wspaniałych akcjach na lodzie. Nie było
w nim ani cienia nieśmiałości. To był prawdziwy Hank. Podejrzewam, że
naprawdę potrzeba mu jedynie trochę zachęty, aby wyciągnąć go ze
skorupy.
– Zostaw to Nancy Drew.
– Nie śmiej się. Coś takiego było w ostatniej książce Roberty Reese,
którą czytałam, w Zamaskowanych Morderstwach. Rozumiesz, to było o
mężczyźnie, który potrafił być sobą i okazywać swą prawdziwą miłość
tylko wtedy, gdy zakładał maskę.
– Och. To nie brzmi zbyt romantycznie.
– Zmierzam do tego, że może Hank jest bardziej rozluźniony,
rozmawiając z tobą przez telefon, ponieważ nie możesz go zobaczyć. Jest
niewidoczny, więc ma odwagę mówić.
Westchnęłam z irytacją.
– Linda, ty masz odpowiedź na wszystko, prawda?
– Ale jest w tym sens, no nie?
– W pewien zabawny sposób, sądzę, że tak.
Spóźniłyśmy się na psychologię, ale na szczęście Mrs. Grodin
prowadziła jeden ze swych wykładów z przeźroczami i w sali było na tyle
ciemno, że udało nam się niezauważenie wślizgnąć na nasze miejsca. Na
ekranie rozbłysnął diagram ludzkiego mózgu.
– Jakie to paskudne – zamruczała obok mnie Gayle Shorter i wróciła do
polerowania swoich paznokci. Zastanowiłam się, jak będą wyglądały,
kiedy znowu rozbłyśnie światło.
Mrs. Grodin, posługując się wskaźnikiem, zakreślała te obszary mózgu,
które kontrolują poszczególne funkcje życiowe. Musiała dać się ponieść
zapałowi, ponieważ wskaźnik przebił się nagle przez ekran, rozcinając
niemal mózg na dwie części. Pewna jestem, że nie była to naprawdę jej
wina, ponieważ ekran – jak i całe pozostałe wyposażenie w Port Kearney –
miał prawie pięć tysięcy lat, ale wszyscy zaczęli hałasować i rozrabiać.
– To jest to, co nazywasz rozdwojeniem osobowości – krzyknął z końca
sali Curt Dorfmeyer.
– Czy ktokolwiek wie, co to jest rozdwojenie osobowości? – zapytała
Mrs. Grodin, daremnie usiłując odzyskać kontrolę nad klasą.
– Jasne – odpowiedział ktoś. – Oglądałem o tym film kiedyś w kinie
nocnym: „Dr. Jekyll i Mr. Hyde”.
– Takie rzeczy nie zdążają się w prawdziwym życiu – powiedziała
drwiąco Carol Bruce, jasnowłosa piękność klasowa, która spędzała
większość czasu w klasie, czytając magazyny, które nosiła zawsze w
teczce – bzdury w rodzaju „Sewenteen” czy „Rolling Stone”. Wiedziała
wszystko, co tylko można było wiedzieć o prawdziwych miłościach Matta
Dillona.
– Rzeczywiście – powiedziała Mrs. Grodin. – Są autentyczne przypadki
rozdwojenia osobowości, chociaż oczywiście występują one bardzo
rzadko. W ekstremalnych przypadkach dana osoba ma jedną lub więcej
całkowicie odrębnych tożsamości. Noszą one nie tylko inne imiona, ale
nawet mówią innymi językami. Czytałam o mężczyźnie, który miał
osobowość, która płynnie władała węgierskim, ale inni nie rozumieli z
tego ani słowa.
– Skóra mi cierpnie – oznajmił Melvin St. Clair, opierając jedną chudą
nogę na pustym krześle przed sobą. – Mój tata musi mieć rozdwojenie
osobowości, bo moja mama zawsze powtarza, że rano, zanim nie wypije
swojej kawy, jest innym człowiekiem.
Szczera Suzanne Hartę nie przegapiła okazji do włączenia się do
rozmowy.
– To tak, jak mój chłopak. Jest absolutnie normalny, dopóki nie zostanę
z nim sama w samochodzie. Wtedy budzi się w nim wilkołak.
Spontaniczny wybuch śmiechu nagrodził jej wypowiedź. Ale wesołość
zamarła szybko, kiedy Mrs. Grodin, z powodzeniem załatawszy ekran
taśmą maskującą, podjęła pokaz przeźroczy.
Linda przesunęła do mnie w ciemnościach zwinięty starannie kawałek
papieru. Napisała tam: „Może Hank cierpi na rozdwojenie osobowości???
Zmięłam kartkę z niesmakiem. Szczerze mówiąc, Linda czasami za
bardzo daje się ponieść wyobraźni. Co wymyśli następnym razem?
Oskarży Hanka o to, że w sekrecie pije jakieś mikstury i przemienia się w
Mr. Hyde’a Port Kearney? Stłumiłam chichot na myśl o tym.
Rozprostowawszy kartkę papieru, napisałam: „Może Glenn jest
przybyszem z zaświatów???” Przesunęłam ją z powrotem do Lindy i
zostałam nagrodzona głośnym pogardliwym parsknięciem.
– Naprawdę, Linda – zbeształa ją Mrs. Grodin. – Nie widzę nic
śmiesznego w nowotworze mózgu.
Jednak pod koniec lunchu nie byłam już taka pewna, że Linda myliła
się, posądzając Hanka o rozdwojenie osobowości. Zauważyłam jego i
Jay’a w kafeterii i podeszłam do ich stołu, żeby się przywitać. Hank
uśmiechał się, jakby był zadowolony, że mnie widzi, ale nie mogłam nie
zauważyć, że wygląda na skrępowanego. Jay nie zadał sobie nawet trudu,
żeby się uśmiechnąć; minę miał jednoznacznie nachmurzoną. Czyżbym w
czymś przeszkodziła?
– Cześć, Mattie – powiedział Hank. – Chcesz... chcesz się przysiąść?
– W porządku – powiedziałam, wnioskując z miny Jay’a, że
przerwałam im jakąś rozmowę. – Widzę, że jesteście zajęci..
– Nie – mruknął Jay, obrzucając mnie mrocznym spojrzeniem,
wpychając w usta resztkę hamburgera. Zresztą ja już wychodzę.
Zobaczymy się później.
Niechętnie usiadłam na miejscu, które zwolnił Jay, czując się tak,
jakbym go w jakiś sposób przepędziła. Hank nie był zbyt pomocny.
Siedział po prostu, patrząc na mnie z zabawnie zakłopotaną miną,
jakbyśmy znowu byli parą zupełnie obcych sobie ludzi. W końcu, bliscy
zdenerwowania, roześmieliśmy się oboje i napięcie zostało przełamane.
– Co myślisz o tym teście, który zrobił nam wczoraj Mr. Ricci? –
zapytałam go.
Przewrócił oczami.
– Będę miał szczęście, jeśli dwa na dziesięć ‘ zrobiłem dobrze. Rany,
kto potrafi spamiętać cały ten materiał? – Uśmiechnął się, rozdziabując
widelcem resztki na talerzu.
– Nie sądzę, żeby Mr. Ricci wykorzystał to przeciwko tobie. Myślę, że
jest cichym wielbicielem hokeja.
– Mr. Ricci? – Hank spojrzał na mnie z niedowierzaniem, szeroko
otwierając swe błękitne oczy.
Nasz nauczyciel był osobą, która na pierwszy rzut oka miała tak mało
atletyczny wygląd, jak tylko można to sobie wyobrazić. Ważył około
dziewięćdziesięciu funtów, był łysy, pominąwszy kilka kosmyków
włosów zaczesanych na czubku głowy, nosił okulary, które wyglądały
jakby zrobiono je z denek butelek po coli. Zawsze nam powtarzał, że
powinniśmy mniej myśleć o naszych ciałach, a więcej o umysłach.
– Żartowałam – wyjaśniłam. Hank roześmiał się.
– Tak. Tak myślałem. – Zniżył głos. – Dostałem bilety.
– Bilety?
– Na koncert. Pamiętasz? – Zrobił nagle taką samą spłoszoną minę, jak
wtedy, kiedy rozlał piwo. – Nadal chcesz pójść, prawda?
– Och, oczywiście, że chcę. Zaczerwienił siei znowu pomyślałam jaki
jest przystojny.
– Wstąpię po ciebie o dziewiątej, dobrze?
– Oczywiście, będzie mi miło – odpowiedziałam.
– No to... – wstał pospiesznie, jakby chciał zniknąć zanim zmienię
zdanie. – Myślę, że czas na mnie. Wiesz, jak to jest.
Patrzyłam w ślad za nim przez minutę, nim zniknął w tłoku.
Zauważyłam spokojne ruchy jego muskularnych ramion, sposób, w jaki
jego zmierzwione blond włosy wiły się na kołnierzyku. To ideał, jakiego
każda dziewczyna chciałaby mieć za chłopca.
Więc skąd brało się we mnie to uczucie? Tak jakbym była
rozczarowana?
Hank był dość przyjacielski i było jasne, że chce się ze mną spotkać.
Ale rozmawialiśmy znowu tak oficjalnie. Tak łatwo rozmawiało się z nim
przez telefon. Dlaczego musiał być taki skrępowany, kiedy byliśmy
razem?
Pomyślałam o tym, co Linda powiedziała o maskach. Oczywiście,
telefon był maską Hanka. Chyba, że problem Hanka był bardziej
skomplikowany, podobnie jak rozdwojona osobowość.
Pomysł był absurdalny. Zachciało mi się śmiać. Przebywam z Lindą tak
długo, że zaczynam myśleć jak ona.
Kiedy wracałyśmy ze szkoły do domu, zaczął sypać śnieg. Lekkie jak
puch płatki, wirując spływały z ciemnoszarego nieba i przykrywały białym
całunem brudne resztki ostatniego śniegu. Linda zamknęła oczy i odrzuciła
w tył głowę; powiedziała, że lubi czuć, jak śnieg topnieje jej na twarzy.
– Przypomina to trochę pocałunek, nie uważasz? – zapytała, strząsając
śnieżny pył ze swoich loków i wybuchając śmiechem.
– Pocałunki Glenna muszą być zimne – odparłam, chcąc jej dokuczyć.
– Ani w połowie tak zimne, jak ty będziesz, kiedy dostanę cię w swoje
ręce! – Ruszyła na mnie, jej oczy rozbłysły, gdy wymachiwała zbitą
pospiesznie kulką.
Uchyliłam się w samą porę, ale jak tylko obróciłam się, żeby nabrać
pełną garść śniegu, jeden z pocisków Lindy trafił mnie dokładnie między
łopatki. Odpłaciłam jej podwójnym strzałem: jedna kula trafiła ją w ucho,
a druga tuż nad kolanem. Linda uskoczyła za latarnię, opierając się o nią
bezsilnie i wybuchając śmiechem, kiedy uświadomiła sobie jak znikoma
jest to osłona.
– Będzie prawdopodobnie rok dwutysięczny, zanim Hank zdobędzie się
na to, żeby mnie pocałować, jeśli nadal będziemy posuwać się w takim
tempie – westchnęłam, odzyskawszy oddech.
– Glenn był taki sam na początku – wyznała Linda.
– Nieśmiały?
– Nie całkiem. Po prostu przeważnie chodzi z głową w chmurach.
– Jak sobie z tym dałaś radę?
Policzki zaróżowiły się jej z zimna, ale teraz stały się jeszcze
czerwieńsze. Linda i ja byłyśmy blisko, ale niektóre rzeczy są zbyt
osobiste, aby o nich rozmawiać nawet z najlepszą przyjaciółką. Po raz
pierwszy poruszyłyśmy intymne szczegóły jej romansu z Glennem.
– No cóż – przyznała z zakłopotaniem. – Jeśli chcesz znać prawdę
użyłam podstępu, żeby mnie pocałował.
– Nie zrobiłaś tego! Skinęła głową.
– To była nasza trzecia randka i nie sądziłam, żeby on kiedykolwiek
zamierzał posunąć się do tego, więc... powiedziałam mu, że w książce,
którą piszę, doszłam do tej części, gdzie bohater robi kobiecie, którą
właśnie uratował, oddychanie metodą usta – usta. Zapytałam go, czy
mogłabym przećwiczyć to z nim, żeby mieć pojęcie, jak to się robi.
Wpatrywałam się w nią ze zdziwieniem. – I on ci uwierzył?
– A co to ma do rzeczy? – roześmiała się. – W każdym razie mogę
powiedzieć, że kiedy zaczęliśmy, okazało się, że jest to to, co on przez
cały czas chciał zrobić, tylko nie miał odwagi spróbować.
– Nie jestem pewna, czy to ma sens – powiedziałam. – Ale myślę, że
wiem, co masz na myśli.
Spojrzała na mnie.
– Rzecz w tym, że nie możesz zawsze czekać, żeby chłopak zrobił
pierwszy ruch. I nie znaczy to także, że powinnaś mu się narzucać. W tych
sprawach trzeba czasem postępować delikatnie.
– Oddychanie usta – usta odpada, zdecydowanie odpada –
poinformowałam ją kategorycznie.
– Masz rację. To był dość głupi pomysł, ale byłam zdesperowana.
– Ja nie jestem tak zdesperowana co do Hanka. Właściwie nie jestem
pewna, co do niego czuję.
Otrzepałyśmy się nawzajem ze śniegu i podjęłyśmy rozmowę.
– To nie zawsze poraża cię jak błyskawica – zgodziła się Linda. –
Wiem. Z Glennnem to było tak, jakby coś podkradało się do mnie.
Patrzyłam na swoje buty, rozkopując cienką warstwę śniegu.
– Lubię Hanka, ale...
– Ale co?
– Nie potrafię go rozgryźć. W jednej minucie jest taki, a za chwilę
zupełnie inny. To szaleństwo, ale prawie zaczynam wierzyć w twoją teorię
o rozdwojeniu osobowości.
– Nigdy tak nie myślałam – powiedziała. – Żartowałam tylko.
– Więc co to jest?
– Po pierwsze, ledwie się znacie. Po drugie, szkolna kafeteria nie jest
najlepszym miejscem na romans.
Miała rację, pomyślałam. Martwiłam się bez potrzeby – jak zwykle.
Hank będzie znowu miły, kiedy znajdziemy się sam na sam na randce.
Spróbowałam wyobrazić sobie nas razem: Hank obejmuje mnie
ramieniem, przyciska, zbliża twarz do mojej twarzy...
Z jakiegoś powodu ten obraz nie rozwijał się dalej. Ciągle miałam w
uszach niski, beztroski śmiech Hanka, który słyszałam przez telefon;
pamiętam jakie gorąco mnie oblało. To, czego chciałam naprawdę, to żeby
Hank znowu wywołał we mnie to uczucie. Nadzwyczajne. Czułam to
zeszłej nocy; oboje sięgaliśmy po siebie, szukaliśmy bliskości – potem
raptownie zostaliśmy znowu rozdzieleni.
– Miłość! – jęknęłam głośno, potrącając gałąź sykomoru i obsypując
nas płaszczem świeżego śniegu. – Jest bardziej skomplikowana niż kostka
Rubika.
– Taaa – odparła Linda z westchnieniem. – Ale pomyśl o tych
wszystkich uciechach, które cię czekają, kiedy będziesz ją odkrywała.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy wróciłam do domu, Barbara uczyła właśnie Nitę jakichś
tanecznych układów. Nita nie ma takiego wyczucia rytmu jak Barb. Kiedy
weszłam, Nita machnęła lewym ramieniem i przewróciła jedną ze
stołowych lamp. Zack, który znajdował się po przeciwnej stronie pokoju,
chwiejąc się niepewnie na nóżkach, zapiszczał i klapnął na siedzenie.
Dźwignęłam go i uciszyłam, wręczając rozmiękczonego herbatnika,
którego znalazłam na jego wysokim krzesełku.
Nita nie dawała się tak łatwo pocieszyć.
– To nie ma sensu – lamentowała. – Spójrzmy prawdzie w oczy: nie
jestem stworzona, żeby być tancerką.
– Nie staje się nią przez jedną noc – powiedziałam jej. – Może gdybyś
więcej ćwiczyła...
– Łatwo ci mówić – ty masz talent. Nie jesteś zupełnym
nieudacznikiem.
Osunęła się na sofę i rozłożyła niedbale.
– Dziękuję za komplement – odparłam lodowato. – Ale, dla twojej
informacji, nie zasiadłam pewnego dnia do pianina i nie zagrałam
Mozarta. Zaczęłam naukę od „Mary Ma Malutkie Jagniątko” i „Migocz,
Migocz, Mała Gwiazdko”.
– Tak, pamiętam – powiedziała chichocząc i zakrywając dłońmi uszy.
Postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Nita potrafi być czasami bardzo
niedojrzała.
– Mattie ma rację – włączyła się Barb. – Trzeba wiele ćwiczyć, żeby
być dobrym w czymkolwiek.
Nita poddała się nowej fali rozpaczy.
– Ale mi zostały jeszcze tylko trzy tygodnie. Co mam zrobić?
– Wymyślimy coś – powiedziałam jej, ale nie zabrzmiało to
optymistycznie.
Okazało się, że to mama znalazła rozwiązanie dylematu Nity. Ona jest
głównym zaopatrzeniowcem sieci magazynów odzieżowych i wpadła do
nas niespodziewanie przed jedną ze swych wypraw po zakupy na miasto.
Oczywiście, Barb zaproponowała jej, żeby została na obiedzie.
Byłam zdumiona, kiedy mama przyjęła zaproszenie. Mimo tego, że moi
rodzice pozostawali po rozwodzie w przyjacielskich stosunkach, to jednak
jest jakoś krępująco, kiedy tata, mama i Barb są razem. Mama i Barb
zawsze odnosiły się do siebie uprzejmie. Zbyt uprzejmie, moim zdaniem.
To oczywiste, że Barb czuje się zawsze odsunięta na bok, ponieważ mama
ma skłonność do przewodzenia w każdej sytuacji, w jakiej się znajduje.
Wiem o tym, ponieważ czasami czuję się w jej obecności tak samo. Mama
jest właśnie taka: pewna siebie. To wprawia ludzi w popłoch. Tata mówił
zwykle, że ona robi wszystko, co przyjdzie jej do głowy.
Po obiedzie przyglądałam się, jak mama dopasowywała szpilkami
sukienkę, którą szyła sobie Nita. Często myślałam, że mama sama
mogłaby być modelką. Jest wysoka i smukła, ma duże, szaro – niebieskie
oczy i blond włosy, które miękko i puszyście otaczają jej twarz,
sprawiając, że wygląda na młodszą niż jest w rzeczywistości. Odkąd
sięgnę pamięcią, ludzie mówili mi, jaką mam piękną matkę. Wiem, że
naprawdę chodziło im o to, że szkoda bardzo, iż ani Nita, ani ja nie
jesteśmy do niej podobne.
– Gotowe – oznajmiła, wstając i uśmiechając się, podziwiając
własnoręczną robotę Nity. – Doskonale dopasowana. Wykonałaś dobrą
robotę. I masz szczęście, że jesteś wystarczająco wysoka, aby móc się tym
pochwalić, kochanie.
– Być wysoką to nie jest talent – zadrwiłam, wyjaśniając mamie, że
Nita startuje w zawodach talentów.
– Może to to – powiedziała mama, mierząc Nitę zamyślonym
spojrzeniem. – Masz styl i znasz się na szyciu. Dlaczego nie miałabyś
zaprezentować sukni, którą sobie zaprojektowałaś?
Nita w odpowiedzi zarzuciła mamie ręce na szyję i uściskała ją z
wdzięcznością.
– Mamo, jesteś fantastyczna! To wspaniały pomysł. Dlaczego o tym nie
pomyślałam?
Widziałam, że Barb, układająca alfabet z Zackiem w rogu pokoju, stara
się nie słuchać, i nawet bardziej jeszcze: wyglądać, jakby nie czuła się
odsunięta.
– Na kilka dni jadę do San Francisco – powiedziała mama. – Kiedy
wrócę, wybierzemy się po materiał. Mattie, ty pojedziesz także.
Poświęcimy na to cały dzień. Pojedziemy do Seattle i zjemy lunch u
Sheratona. Co mówisz?
– Fajnie – odparłam, nie chcąc, aby zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie
ze względu na Barb. Nita jednak była w ekstazie. Defilowała w tę i z
powrotem przed kominkiem, obracając się wokół własnej osi co kilka
kroków, jakby ćwiczyła sposób poruszania się modelek na wybiegu. Szło
jej całkiem dobrze, dopóki nie nastąpiła na jedną z gumowych zabawek
Zacka, która zaskrzeczała głośno i spowodowała, że Nita zmyliła krok.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, nawet Nita.
Tata, który przez cały czas nie odezwał się ani słowem, wreszcie zabrał
głos.
– Powinnaś wykorzystać to w swoim pokazie. Odrobina humoru nigdy
nie zaszkodzi.
– Och, tato! – Nita przewróciła oczyma z irytacją. – To jest poważne.
Uśmiechnął się, aż krzaczaste brwi uniosły się nad oprawkami
okularów do czytania.
– Kiedy ma się trzynaście lat, każde przedsięwzięcie wydaje się
poważne.
– Pamiętam... – zaczęła Barb.
– Skoro mowa o przedsięwzięciach – przerwała mama, rzucając okiem
na zegarek – muszę zdążyć na samolot. Mattie, kochanie – powiedziała,
spoglądając na mnie – chciałabyś odwieźć mnie na lotnisko? Mogłabyś
potem do mojego powrotu korzystać z samochodu.
Przez minutę stałam i nie wiedziałam, co powiedzieć. Obiecałam tacie i
Barb, że zajmę się Zackiem, żeby mogli pójść do kina, a lotnisko f było w
Seattle, dobrą godzinę jazdy od naszego domu. Wyczuwając moje
niezdecydowanie, Barb szybko uratowała sytuację.
– Dziewczęta, jedźcie obie z matką – powiedziała pogodnie, odrobinę
za pogodnie. – Wasz ; tata i ja pójdziemy do kina innym razem. I Nie
chcąc pozostawać w tyle w uprzejmości, mama zaproponowała, że
zabierzemy Zacka ze sobą, ale Barb powiedziała, że on musi iść już do
łóżka i niemal wypchnęła nas za drzwi. Tata, jak zwykle, nie wtrącał się;
wolał schować głowę w i najnowszym „Dzienniku Weterynarii”, niż
wkroczyć w sam środek bitwy na grzeczność, toczącej się między dwiema
kobietami.
Mama łaskawie uścisnęła Barb rękę.
– Dziękuję, Barbaro, moja droga. To był wspaniały obiad. Nieczęsto
mam teraz okazję spożywać domowe posiłki.
Mówiła szczerze, ale Barb zaczerwieniła się z zakłopotania, wiedząc,
że obiad nie udał jej się najlepiej. Była tak pochłonięta karmieniem Zacka,
że zapomniała o potrawce z tuńczyka, która w efekcie przypaliła się trochę
na brzegach.
– Zawsze jesteś witana z radością – powiedziała. W tej chwili
najchętniej uściskałabym je obie, ale zamiast tego wyskoczyłam na
zewnątrz, czując się, jak tchórz rozrywany w dwu przeciwnych
kierunkach.
– Wiem, o co ci chodzi – powiedział w słuchawce cichy głos Hanka. –
Trudno jest, kiedy kochasz dwoje ludzi czujesz się, jakbyś musiał między
nimi wybierać.
Hank zadzwonił, kiedy wróciłam z lotniska i gawędziliśmy niemal
godzinę. Jak łatwo mu się zwierzać, pomyślałam. Mimo pozornych różnic,
jesteśmy do siebie podobni.
– Każdą z nich kocham inaczej – powiedziałam. – Barb nigdy nie
mogłaby zająć miejsca mojej mamy. Ona jest raczej jak starsza siostra.
Wyjątkowa na swój własny sposób. Ona także bardzo się stara.
– Mówiłaś jej kiedykolwiek, co czujesz?
– Nie. Nie rozmawiamy o takich rzeczach. Znasz te obrazkowe
historyjki, gdzie nad czyjąś głową zawisa znak zapytania? Tak jest ze mną
i Barb.
– Tylko, że życie nie jest komiksem, prawda? Roześmiałam się.
– Czasami tego żałuję.
– Już to widzę. „Mattie, cud dziewczyna, odpiera atak bezwzględnych
przestępców!”
– Dlaczego czuję się taka winna?
– Ponieważ próbujesz sprawić, aby wszyscy naraz byli szczęśliwi. A to
niemożliwe. Pamiętam, jak kiedyś, kiedy byłem naprawdę małym
dzieciakiem, obie babcie chciały zabrać mnie na urodzinowe zakupy. Nanę
kochałem bardziej, ale ona zawsze kupowała mi nudne rzeczy, takie jak
książki i pidżamy. Wiedziałem, że babcia Cassidy kupi mi to, czego
naprawdę pragnąłem: zdalnie sterowany model aeroplanu.
– Co zrobiłeś?
– Tak się tym martwiłem, że rozbolał mnie brzuch i musiałem zostać w
domu. Co było naprawdę głupie, bo w końcu tak czy owak, wszystko to
dostałem: książki i pidżamy, i model aeroplanu.
– Nie jestem pewna, czy to opowieść z morałem – stwierdziłam.
– Pewnie, że tak. Przez to całe zmartwienie, przepadło mi urodzinowe
ciasto, czyż nie?
– Więc jeśli przestanę martwić się mamą i Barb, będę mogła zjeść
urodzinowe ciasto?
– Nie zapominaj o lodach waniliowych.
– W porządku – roześmiałam się. – Ale lepiej zmień menu. Nienawidzę
wanilii.
– Tak? To ja też. Myślę, że to sprawia, że tak do siebie pasujemy.
Roześmieliśmy się oboje.
– Wariat z ciebie – powiedziałam. – Ale mądrala. Jak to się stało, że
jesteś taki mądry?
– Mądry! Oczywiście, nie widziałaś mojej ostatniej cenzury.
– Taka zła?
– Nie mogłaby być gorsza, jak sądzę. Ale trudno znaleźć czas na naukę
przy tych wszystkich zajęciach, jakie mam. Trzeba przyhamować, kiedy
nie ma się czasu na nic innego.
– Lubisz szukać muszli? – zapytałam impulsywnie.
– Nie wiem, nigdy nie próbowałem.
– Trzeba wstać wcześnie, kiedy jeszcze jest ciemno. Znam małą
zatoczkę, ale trzeba odbyć małą, pieszą wędrówkę, aby się do niej dostać.
Po chwili milczenia Hank przemówił dziwnie głuchym głosem.
– Brzmi to interesująco.
– To był tylko pomysł – powiedziałam. – Nie musimy tego robić, jeśli
nie masz ochoty.
– Nie, naprawdę chciałbym czasami. – Nastąpiła kolejna, dłuższa
pauza, zanim dokończył: – Jesteś naprawdę pełna niespodzianek, wiesz o
tym, Mattie? Co jeszcze lubisz oprócz lodów i szukania muszli?
– Lubię z tobą rozmawiać – wykrztusiłam zdumiona własną śmiałością.
– Podobnie jak ja. – Jego głos zabrzmiał nawet bardziej ochryple niż
zwykle. – Pytanie co zrobimy na bis?
– Nie wiem.
Zaśmiałam się czerwieniąc. Byłam zadowolona, że mnie nie widzi.
Wtedy właśnie mój tata wetknął głowę do pokoju, gdzie leżałam
zwinięta na łóżku, ze słuchawką przyciśniętą do ucha. Zmarszczył brwi,
dając mi do zrozumienia, że czas kończyć rozmowę.
– Muszę kończyć – powiedziałam Hankowi.
– Wiem – szepnął. – Ja też.
– Do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Odłożyłam słuchawkę. Tata patrzył na mnie domyślnie. Mój tata jest
człowiekiem, który nie mówi wiele, ale jest mistrzem wymownych
spojrzeń. Mówi, że nauczył się tego, przebywając po całych dniach wśród
zwierząt.
– Musi być to ktoś specjalny – skomentował bezceremonialnie, nie
ukrywszy jednak ciekawości w swych jasnych, niebieskich oczach. – Nie
pamiętam, kiedy ostatni raz musiałem odpędzać cię od telefonu. Teraz, z
Nitą, to inna sprawa...
Przywiązanie mojej siostry do telefonu jest w naszym domu
legendarne. Mamy rodzinny dowcip, że ona i jej najlepsza przyjaciółka,
Katie, są prawdziwymi syjamskimi siostrami połączonymi słuchawką.
– Nie wiem – przyznałam w końcu z rezerwą. – Mam taką nadzieję.
Czy to samo tata czuł na początku do Barb? Wiedziałam, że kochał
także mamę, bo mówił mi o tym, ale nie rozmawialiśmy naprawdę o jego
uczuciu do Barb. Może obawiał się, że nie rozumiem, jak mógł kochać
dwie osoby na różny sposób w różnym czasie. Prawdopodobnie nie sądził,
abym była gotowa do miłości. Pewnie miał rację – dopóki nie pojawił się
Hank. Pomyślałam, że może, tylko może, zaczynam zakochiwać się w
Hanku.
Tata stał w drzwiach jeszcze przez minutę; wysoka sylwetka w
obramowaniu światła padającego z holu. Wyglądał tak, jakby chciał
powiedzieć coś więcej, ale wszedł tylko cicho do pokoju i pocałował mnie
w czubek głowy, mówiąc:
– Dobranoc. Śpij mocno i nie pozwól gryźć się kangurom.
To było jego stałe powiedzenie na dobranoc, kiedy byłam małą
dziewczynką, ale nie używał go od lat. To zaczęło się, kiedy nazwał mnie
Matyldą, na cześć australijskiej piosenki „Tańcząc walca z Matyldą”. Nikt
nigdy nie nazywał mnie inaczej, jak Mattie, ale tata ciągle dokuczał mi
kangurami od czasy do czasu. Podarował mi nawet pluszowego kangura
na ostatnią Gwiazdkę. Byłam zdziwiona, że pamięta – to było tak dawno
temu.
Pocałowałam go także; lubiłam, jak jego zarost drapał moją skórę.
– Dobranoc, tato.
Nie chciałam myśleć tej nocy o kangurach. Chciałam zwinąć się w
kłębek i myśleć tylko o Hanku – i spróbować uporządkować wszystkie te
uczucia, które towarzyszyły moim myślom.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Ojej, Mattie, wyglądasz wspaniale! Byłam zadowolona, że Hank
zaaprobował strój, jaki wybrałam na koncert: moją najlepszą parę
dżinsów, dopasowany, różowy sweter i rdzawe, kowbojskie buty. On także
ubrany był niedbale, w dżinsy i pulower.
Uszczęśliwiona zauważałam, że. Nita jest absolutnie przerażona moją
wieczorną randką. Wysoki, jasnowłosy Hank – która nie byłaby
zazdrosna?
– Chcesz coli albo czegoś innego? – zaproponowała, najwyraźniej
mając nadzieję przedłużyć jego wizytę. – Zdaje mi się, że zostało trochę
pieczonego kurczaka z obiadu.
– Och, nie, dziękuję. – Hank szybko zerknął na mnie. – Chyba
powinniśmy już iść.
Tata uścisnął Hankowi rękę. Byli prawie tego samego wzrostu, ale
Hank prawdopodobnie był cięższy od niego o około dwadzieścia pięć
funtów.
– Milo było cię poznać, Hank – powiedział. Mrugnął i dodał: – Uważaj,
żeby nie popękały ci błony bębenkowe. Wiem, jakie te rockowe koncerty
potrafią być hałaśliwe.
– To lepsze, niż usypiać przy muzyce Lawrence Welk – zażartowałam,
słysząc śmiech Barb.
Tata zawsze narzeka, że jej nagrania są za głośne. Barbara uściskała
mnie.
– Baw się dobrze, słyszysz? I nie martw się o swoje błony bębenkowe.
Jeśli Zack nie zniszczył ci ich do tej pory, wytrzymają wszystko.
Hank milczał, dopóki nie wsiedliśmy do jego samochodu, niebieskiej
toyoty ze zdejmowanym dachem, w której ledwie mieściła się jego
okazała postać.
– Przepraszam, że nie mogłem być dzisiaj na lunchu i porozmawiać z
tobą. Jay i ja mieliśmy spotkanie z trenerem. – Ścisnął mnie za rękę. – Nie
gniewasz się, prawda?
– Nie – powiedziałam.
Nie gniewałam się – już nie. Wyczułam w tym raczej jakąś tajemnicę.
W szkole, kiedy wpadłam na Hanka i Jaya, odniosłam wrażenie, że nie
jestem mile widziana. Czy Jay sądził, że próbuję zmonopolizować cały
czas Hanka? Pamiętam, jak się czułam, kiedy Linda zaczęła spotykać się z
Glennem. Przedtem zawsze robiłyśmy wszystko razem; ona była zawsze w
pobliżu. Mogłam zadzwonić do niej w sobotnie popołudnie i zapytać, czy
nie wybrałaby się wieczorem ze mną do kina. Ale kiedy zaczęła widywać
się z Glennem, ‘ jeśli chciałam pójść z nią do kina w sobotę wieczorem,
musiałam pytać ją o tydzień wcześniej, aby upewnić się, że ona i Glenn
niczego nie planują. Ciężko się do tego przyznać, ale z początku jnie
znosiłam Glenna. Przypuszczam, że to było całkiem naturalne i szybko
minęło. Czy to samo Jay czuł do mnie? Z udawaną niedbałością
nadmieniłam:
– Ty i Jay jesteście dość dobrymi przyjaciółmi, prawda?
Hank zerknął na mnie.
– Skąd to nagłe zainteresowanie Jayem? – zapytał. To pytanie nasunęło
mi myśl, że on może być zazdrosny.
– Bez powodu – odparłam. – Tak się zastanawiam. Często was się
razem widuje.
– Tak. Jay to porządny gość. Właściwie, gdyby nie on, nie poszlibyśmy
dzisiaj na koncert.
– Dlaczego?
– Nie dostałem drugiego biletu, były wyprzedane. Jay i ja kupiliśmy
bilety dla siebie parę tygodni temu, więc poprosiłem go, żeby sprzedał mi
swój bilet, abyś mogła pójść ze mną.
Nie ma wątpliwości, że Jay mnie nie znosi! Gdybym to ja została tak
potraktowana, byłabym wściekła. Istniało niepisane prawo, że osoby
przeciwnej płci biorą pierwszeństwo nad przyjaciółmi, ale zawsze
uważałam, że to dosyć niesprawiedliwe. Prawdziwa przyjaźń, na swój
sposób, jest tak samo ważna jak miłość.
Ale zamiast to powiedzieć, zamruczałam tylko: – To miło z jego strony.
– Jak powiedziałem, Jay to fajny facet – uśmiechnął się Hank. – Poza
tym, nie sądzę, żeby uważał to za wielką ofiarę. Mówił mi, że umówił się
dziś wieczór z Janiną Hawes.
Nie sądziłam, że Janina jest w typie Jaya, ale jakie miałam prawo o tym
decydować? Nie znałam nawet Jaya.
Kiedy przybyliśmy na miejsce, sala miejska, gdzie miał się odbyć
koncert, była już wypełniona. W zatłoczonym holu zauważyłam Lindę i
Glenna i pospieszyłam, aby się z nimi przywitać. – Ledwie zdążyliśmy. –
Linda śmiała się bez tchu. – Glenn zapomniał biletów i musieliśmy po nie
wracać.
Glenn zaprezentował dwa fluoryzujące odcinki biletów. – Tutaj Lin;
myślę, że powinnaś zatrzymać je sobie na pamiątkę. Ostatecznie, gdyby
nie twoje zdolności dedukcji, nigdy byśmy ich nie znaleźli.
– Zapomniał, w jakiej marynarce je zostawił – powiedziała z
uśmiechem, ale ze sposobu w jaki tuliła się do niego z uwielbieniem,
widać było jasno, że nie zamierza wypominać mu jego roztargnienia.
– Zostaw to starej, dobrej Nancy Drew. – Nie mogłam odmówić sobie
wtrącenia. – Ona ma ten niewiarygodny dryg do odkrywania takich rzeczy.
Linda uśmiechnęła się krzywo.
– Mam tylko nadzieję, że zdołamy znaleźć nasze miejsca bez paniki.
Widzieliście tu kiedykolwiek tyle ludzi?
Na szczęście Hank i ja zdołaliśmy znaleźć nasze miejsca, zanim
atmosfera się rozgrzała. Kiedy usiedliśmy, objął mnie za ramiona, jego
ręka gorąco przyciskała moje ramię. Zwróciłam do niego głowę i
uśmiechnęłam się. Nagle byłam bardzo zadowolona, że tu jestem, pomimo
mych wcześniejszych wątpliwości co do Hanka. Mogłam powiedzieć, że
nie czuł się przy mnie taki skrępowany. Nasze telefoniczne rozmowy
przyczyniły się do tego. Zaczynałam znać tę stronę Hanka, której, jak
sądziłam, nie pokazywał wielu ludziom.
Entuzjazm na sali zagłuszał muzykę, ale „Class Act”, główna atrakcja,
jeszcze go wzmógł. Pod koniec poprosili nas, żebyśmy wstali i śpiewali z
nimi. Zakończyli długą, spokojną wersją ich ostatniego przeboju
„Pokochałem cię, kiedy cię utraciłem”.
Raptownie Hank i ja zostaliśmy pochwyceni przez rozgorączkowany
tłum, usiłujący natychmiast przepchnąć się do wyjścia. Grupa chłopców
potrącała nas i Hank przycisnął mnie mocno ramieniem, odsuwając mnie
od nich.
– Więc: jak ci się podobało? – zapytał, kiedy w końcu wydostaliśmy się
na zewnątrz i mogliśmy słyszeć się nawzajem przez zgiełk.
– Fantastyczne! Byli naprawdę przerażający.
– Cieszę się, że ci się podobało.
– A tobie nie?
– Och, pewnie. Lubię muzykę – zatrzymał się na światłach; w miękkim
świetle jego potargane, jasne włosy zapłonęły niczym czyste złoto. W
zimnym powietrzu z naszymi oddechami wydobywały się obłoczki pary. –
Sądzę, że to tylko siedzenie nieruchomo daje mi się we znaki.
– Wiem, co masz na myśli – skłamałam. Lubię się ruszać, ale lubię
także chwile, kiedy siedzę i słucham dobrej muzyki, albo cieszę się dobrą
książką.
– Jesteś głodna? – zapytał Hank, kiedy wsiedliśmy do samochodu. – Bo
ja jestem!
Chciałam jedynie pójść gdzieś, gdzie byłoby prywatnie i cicho, gdzie
moglibyśmy porozmawiać; naprawdę porozmawiać.
Zanim zdobyłam się na odpowiedź, Hank zapytał: – Pojedziemy do
MacDougala?
Serce we mnie zamarło. U MacDougala będziemy się tłoczyć pośród
pięciu milionów innych ludzi. Będziemy mieli szczęście, jeśli usłyszymy
swe własne myśli. Ale ponieważ najwyraźniej Hank nie podzielał mojego
nastroju, zachowałam rozczarowanie dla siebie. Nie chciałam psuć dobrze
rozpoczętego wieczoru.
Uśmiechnęłam się do niego.
– Na co czekamy?
– Mattie, Hank – tutaj!
Mignęły mi czyjeś kręcone, jasne włosy, które chwilę później
zidentyfikowałam jako należące do Janiny. Machaniem ręki zapraszała nas
na miejsce, gdzie siedzieli z Jayem.
Nie byłam specjalnie zachwycona tym pomysłem, ale niegrzecznie
byłoby odmówić. Zerknęłam na Jaya z obawą, lecz wydawało się, że
jestem dla niego powietrzem.
– Jak koncert? – zapytała Janina. – Słyszeliśmy, że był super.
– Tak – powiedział Hank, rzucając szybkie spojrzenie na Jaya. – Był
niezły.
Chciałam podziękować Jayowi za to, że odstąpił mi swój bilet, nawet
jeśli nie była to jego inicjatywa. Może zdobyłabym się na odwagę, gdyby
nie odwrócił się zaraz do Janiny i nie zapytał:
– Chcesz zatańczyć? Janina podskoczyła.
– Pewnie, czemu nie?
Wstałam, żeby ich przepuścić i wtedy Jay musnął przelotnie ramieniem
moje ramię. Odskoczył, jakby dotknął ognia. Zaskoczona jego reakcją,
zamarłam i stałam zapatrzona w jego piękne, brązowe oczy. Spuścił
szybko wzrok i wybełkotał coś przepraszającego.
Patrzyłam, jak ci dwoje, wziąwszy się pod ręce, wtopili się w tłumek na
parkiecie.
– Masz ochotę zatańczyć? – zapytał Hank, dużymi, kwadratowymi
palcami oplatając moją rękę.
– Niespecjalnie – powiedziałam. – Czy... czy miałbyś coś przeciwko
temu, żebyśmy wyszli? Moglibyśmy zjeść coś u mnie w domu.
Nie mogłam wyjaśnić Hankowi, jaka się czuję skrępowana,
przebywając w towarzystwie Jaya. Nie zrozumiałby.
Hank wzruszył ramionami.
– Pewnie. Nie ma problemu.
Godzinę później siedzieliśmy przy starym, dębowym stole w naszej
kuchni, popijając gorące kakao i pogryzając świeżo upieczone ciasteczka
imbirowe.
– Dobre – skomentował Hank. – Zdaje mi się, że nigdy przedtem nie
jadłem ciastek imbirowych.
– Mamy szczęście, że moja siostra spędza wieczór ze swoją
przyjaciółką, bo inaczej do tej pory nie zostałoby ani jedno.
– Sama je upiekłaś?
– Żartujesz? – roześmiałam się.
– Dlaczego tak cię to śmieszy?
– No cóż, kiedy przychodzi do gotowania, jestem ciemna jak tabaka w
rogu; wydaje się, że wszystko czego się dotknę, przypala się.
– To bardzo źle.
Wydawał się być lekko rozczarowany i zastanawiałam się, czy Hank
spodziewał się, że jestem typem gospodyni domowej, jak Lisa Halladay,
która niemal codziennie przynosi do szkoły swojemu chłopakowi
ciasteczka czekoladowe domowego wypieku. Uch! Nie wyobrażam sobie,
że mogłabym robić coś takiego.
Zagraliśmy w warcaby, potem Hank oznajmił, że musi już iść.
Nazajutrz miał mecz, a trener surowo przestrzegał godziny policyjnej.
Trzymał mnie za rękę, kiedy szliśmy do jego samochodu, otoczył mnie
ramieniem, kiedy zobaczył, że drżę. Nie pomyślałam, żeby włożyć kurtkę,
ale zdałam sobie sprawę, że nie ma to znaczenia, kiedy Hank pociągnął
mnie w ciepły krąg swego uścisku.
– Mmmm – zamruczał Hank tuż przy mym uchu. Staliśmy na skraju
chodnika, nasze ciała rzucały długi, pojedynczy cień na zaśnieżony
chodnik. Jego wargi musnęły delikatnie moje usta, po brzuchu rozlało mi
się gorąco i popłynęło w górę. Wyciągnęłam rękę i owinęłam sobie wokół
palca kosmyk jego włosów. Były miękkie i sprężyste. Pachniał imbirem i
mroźnym powietrzem.
– Dobranoc, Hank – powiedziałam, kiedy w końcu odstąpiliśmy od
siebie. – Spędziłam wspaniały wieczór.
Uśmiechnął się.
– Ja także. Zadzwonię do ciebie. Dobranoc, Mattie.
Pocałował mnie raz jeszcze i odjechał.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Nie, to jest G, a ty chcesz B – poprawiłam moją dziewięcioletnią
uczennicę, prowadząc jej grube palce po klawiszach pianina. – O tak, to
jest to.
Lucy zakończyła kawałek, uproszczoną wersję „Minutowego Walca”,
bez dalszych błędów. Spojrzała na mnie rozpromieniona; jej mała,
piegowata twarzyczka jaśniała dumą. W takich chwilach wydawało mi się,
że uczenie to wspaniała sprawa.
– Naprawdę robisz postępy, Lucy. Pomyśl tylko: zaledwie parę
miesięcy temu grałaś „Farmera w Dolince”, a teraz doszłaś już do
Chopina!
– To zabawne – powiedziała nieśmiało. – Myślę, że ty wspaniale
uczysz.
Starsza siostra Lucy, Jeanette, koleżanka z mojej klasy, wróciła do
domu, kiedy właśnie wychodziłam.
– Cześć, Mattie – zawołała Jeanette, zeskakując ze schodów ich
rozległego, wiktoriańskiego domu.
Była to krępa, ciężka dziewczyna z iskrzącymi się niebieskimi oczyma
i ciętym, sarkastycznym niekiedy dowcipem.
– Uczenie dzieciaków to jeszcze jeden sposób, aby torturować nasze
uszy, co? Lucy, wiercąc się za drzwiami, odszczekała:
– Jesteś po prostu zazdrosna, bo nie umiesz grać!
– Żartujesz? Nie byłaś na moim ostatnim koncercie w Carnegie Hall?
Zdołała pociągnąć siostrę za warkocz, zanim Lucy z piskiem umknęła
do domu. Jeanette skupiła uwagę na mnie.
– Jak się teraz miewa Hank Butterfield? Rany, skoro mowa o zazdrości,
oddałabym wszystko, żeby zamienić się z tobą miejscami.
Zaczerwieniłam się, poprawiając plik muzycznych książek, które
trzymałam pod pachą.
– Wszystko z nim w porządku, jak sądzę. Uniosła brwi.
– Sądzisz? To znaczy, że jeszcze nie jesteś w nim do szaleństwa
zakochana?
– Wybraliśmy się tylko gdzieś razem parę razy! – zaprotestowałam ze
śmiechem. – Dwie randki, włączając w to film, na który mnie zabrał, a już
staliśmy się sensacją.
– Zabiera cię na zabawę na Zimowym Festiwalu? – naciskała.
Jeanette i ja nigdy nie byłyśmi bliskimi znajomymi i zastanowiło mnie,
skąd to nagłe zainteresowanie moimi planami.
– Jeszcze mnie nie zaprosił. Natychmiast zdałam sobie sprawę, że to
Jeszcze” zdradziło, iż czekam, kiedy to zrobi.
– Zaprosi.
Posłała mi znaczące spojrzenie, mające dać do zrozumienia, że wie
więcej niż mówi. Dało to pożądany efekt.
– Jak możesz to wiedzieć? – zapytałam.
– To proste. Słyszałam, jak rozmawiał o tym z Jayem dziś w szkole.
Przez chwilę miałam kłopoty z wydobyciem głosu z gardła.
– Co powiedział?
– Nie słyszałam zbyt wiele: siedzieli kilka stołów dalej i mówili
zniżonymi glosami. Myślę, że się o coś spierali. Prawdopodobnie o coś
głupiego, jak to, czy powinien zaprosić cię teraz, czy może poczekać kilka
dni.
Hank i Jay kłócili się o mnie! Założę się, że Jay próbował przekonać
go, żeby wcale nie zapraszał mnie na zabawę.
Usiłowałam ukryć swoje uczucia przed Jeanette. Gdyby się
dowiedziała, że Jay Thompson mnie nienawidzi, prawdopodobnie
rozgadałaby to po całej szkole.
– Muszę iść – wymruczałam, wpychając ręce w granatowe rękawiczki i
pospiesznie zbiegając po schodach. – O trzeciej trzydzieści mam następną
lekcję.
Przez cały czas trwania lekcji myślałam o Hanku. Udawało mi się
mówić inteligentnie o akordach i crescendach, ale moje myśli były milion
mil dalej. Wiedziałam, jak Linda by to zatytułowała: „Tajemnica Hanka
Butterfielda”.
Czy byłam zakochana w Hanku? Czy Hank był zakochany we mnie?
Te i inne pytania wirowały mi w głowie. Najgorsze, że im dłużej znałam
Hanka, tym mniej byłam pewna czegokolwiek, co go dotyczyło.
Linda i ja rozmawiałyśmy o tym nieco później, kiedy wstąpiłam do niej
w drodze powrotnej do domu.
– Wątek numer jeden – stwierdziła – to to, że nie umawiałby się z tobą,
gdyby nie chciał z tobą przebywać. I zawsze do ciebie dzwoni. W tym
tygodniu co wieczór. To częściej niż Glenn do mnie. Czy to ci nic nie
mówi?
– Tak – zachichotałam. – Że on lubi rozmawiać przez telefon.
Siedziałam po turecku na jej łóżku, twarzą w twarz z wielkim plakatem
Sherlocka Holmesa, który Linda kupiła w szkolnej księgarni na ostatnim
kiermaszu. Linda malowała sobie paznokcie u nóg na dziwny,
szkarłatnoczerwony kolor. Zerknęła na mnie z niesmakiem, pędzelek
zawisł w powietrzu.
– Próbuję pomóc ci w dotarciu do dna tego wszystkiego, a ty mówisz,
że on jest maniakiem telefonicznym – zbeształa mnie. – Przyda ci się to,
jeśli Hank mimo wszystko zaprosi cię na zabawę.
– Och, Linda – westchnęłam. – Lubię Hanka. Może nawet go kocham.
Tylko że to jest takie skomplikowane. Czasami potrafi być taki otwarty,
zwłaszcza wtedy, gdy rozmawiamy przez telefon. Ale kiedy indziej; czuję
się tak, jakbyśmy byli sobie zupełnie obcy.
– Miłość jest skomplikowana – zgodziła się. – Nawet Glenna i moja.
– Ale zdaje mi się, że wy dwoje współżyjecie prawie doskonale.
– Współżyjemy dobrze, ale Glenn nie daje mi poznać swych myśli i
uczuć tak, jak bym chciała. Chłopcy już tacy są, przypuszczam.
Przynajmniej moja mama zawsze tak mówi: skłonić mojego tatę, żeby
powiedział jej, o czym myśli, to jak wyrwać mu ząb.
– Glenn jest przynajmniej stały – wskazałam.
– Tak samo stały, jak pudding z tapioki – dodała, chichocząc i
wycierając kroplę lakieru w bibułkę.
Zaśmiałam się.
– No cóż... – Zakręciła buteleczkę z lakierem, potem opadła na plecy i
westchnęła. – Czasami żałuję, że nie mogę wślizgnąć się do jego głowy i
dowiedzieć się, co on dokładnie myśli. Innym razem, myślę sobie: „Nie
bądź głupia, Linda. Gdybyś wiedziała o nim wszystko, śmiertelnie byś się
nudziła!”. Myślę, że to jest trochę tak, jak z zaglądaniem na koniec
książki. Kiedy wiesz, jak się wszystko skończy, nie masz już ochoty jej
czytać.
– A ja właśnie chciałabym wiedzieć, jak się ta historia skończy –
powiedziałam.
– Jedno jest pewne. – Linda pomachała nogami w powietrzu, aby lakier
szybciej wysychał. – Rozdział drugi będzie bardzo interesujący.
– Masz jakiś nieswój głos – zauważył Hank, kiedy rozmawialiśmy
przez telefon późnym wieczorem. – Czy coś się stało?
– Nic wielkiego – odparłam wymijająco.
– „Nic wielkiego” znaczy, że jednak coś – nalegał. – Chodzi o twoją
mamę? Rozmawiałaś z nią ostatnio?
– Wczoraj wróciła z podróży – powiedziałam, rada odsunąć prawdziwy
powód mojego przygnębienia. – W sobotę pojechałyśmy kupić materiał na
sukienkę dla Nity. Och, i wyobraź sobie, że one dwie wymogły na mnie
obietnicę, że zagram na pianinie podczas występu Nity!
– Wygląda na to, że będzie to dla ciebie dobra okazja
zademonstrowania własnych talentów – powiedział chichocząc. Potem
dodał: – Możemy się umówić, że będę dopingował cię na zewnątrz.
– Myślę, że lepiej będzie, jak zachowasz swój doping dla Nity –
powiedziałam. – Modlę się tylko, żeby się nie potknęła lub coś podobnego.
Jest kłębkiem nerwów.
Dodatkowym powodem tak wielkiego zdenerwowania mojej siostry
było to, że jej wielkie marzenie w końcu stało się prawdą: Ken Hollis
zaprosił ją na zabawę. Teraz, ilekroć gdzieś na niego wpadła, była zbyt
skrępowana, aby z nim nawet porozmawiać. Niebiosa jedne wiedzą, jak
oni zachowają się wobec siebie na tańcach!
Ale incydent ten dał mi przynajmniej wgląd w sporadyczne ataki
nieśmiałości Hanka.
– Wiem – powiedział. – Ze mną jest tak samo przed meczem. Jestem
potwornie zdenerwowany.
– Ale zawsze wydajesz się taki pewny siebie!
– To tylko gra, ale nie mów nikomu, że tak powiedziałem.
– Denerwowałeś się, umawiając się ze mną po raz pierwszy? –
wykrztusiłam.
Nie miałam zamiaru pytać o to, ale te słowa po prostu mi się
wymknęły. Przyłapany znienacka Hank zdenerwował się.
– Uch, no tak, sądzę, że było to coś w tym rodzaju. Nie byłem pewien,
co o mnie myślisz.
– Ja też nie byłam pewna, co ty o mnie myślisz.
– Naprawdę? Ojej, wnioskuję, że teraz już wiesz. To znaczy: chłopak
nie umawia się z dziewczyną, jeśli jej nie lubi.
– A jak jest teraz, Hank? Co teraz do mnie czujesz? Wiem, że mnie
lubisz, ale na ile?
Niezręcznie brnęłam dalej.
– Kiedy jesteśmy razem, zawsze wydajesz się taki – nie wiem – w
pewnym sensie pełen rezerwy. Nie taki, jak teraz. Kiedy rozmawiamy tak
jak teraz, wszystko jest w porządku...
Straciłam głowę, ale wydawało się, że nie potrafię powstrzymać się od
paplania. To było jak jeden z tych snów, w których biegniesz i biegniesz, a
jednocześnie tkwisz w miejscu. Przysięgam, że czułam, jak Hank oddala
się ode mnie.
Odchrząknął. Potem wydawało się, że jego głos wzniósł się o kilka
oktaw, brzmiąc dziwnie niepodobnie do głosu Hanka:
– Myślałem... myślałem, że jest nam ze sobą dość dobrze. Lubię cię,
Mattie. Bardzo cię lubię. Prawda jest taka, że nigdy nie liczyłem, że
polubię cię tak bardzo.
Nareszcie. Było po wszystkim. Ale zamiast uczucia radości, czułam się
wstrętnie – jakbym zmusiła go do powiedzenia czegoś, do czego nie był
gotów. Najwyraźniej był tak samo zmieszany tą całą sytuacją, jak ja.
– Przepraszam, Hank – powiedziałam. – Nie miałam zamiaru wyciągać
cię na słówka.
– Hej, wszystko jest w porządku. – Jego głos zazgrzytał, potem znowu
zabrzmiał po dawnemu, gardłowo: – Ja też przepraszam.
– Za co?
– Nie wiem. Za to, że nie potrafiłem domyślić się, co cię dręczy.
– Myślę, że to nie twoja wina. Pamiętaj – dodałam, mając nadzieję
uderzyć w jaśniejszą nutę – oczekuję po tobie, że nie można ci się oprzeć.
– Dobra – roześmiał się. – W takim razie, czy zechciałabyś zastanowić
się, czy pójdziesz ze mną na zabawę?
– Zdecydowanie tak.
– Świetnie.
Usłyszałam, że westchnął z ulgą.
Długo po tym, jak odłożyłam słuchawkę, leżałam na łóżku w
ciemnościach, przypominając sobie wszystko, co powiedzieliśmy i
zastanawiając się, jak się ubrać na zabawę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– No, jak wyglądam?
Nita okręciła się przed nami wokół własnej osi, prezentując swą
kreację: długą suknię z lśniącego, ciemnoniebieskiego krebdeszynu, z
bufiastymi rękawami i karczkiem haftowanym malutkimi paciorkami.
Musiałam przyznać, że wyglądało to oszałamiająco. Ale najbardziej
zdumiało mnie przeobrażenie, jakiemu uległa moja siostra.
– Wyglądasz, jak inna osoba – powiedziałam jej.
Upięła wysoko włosy tak, że kilka kosmyków opadało na szyję. To
nowe uczesanie w połączeniu z makijażem postarzało ją przynajmniej o
cztery lata. Po raz pierwszy dostrzegłam, że Nita jest dorosłą osobą, a nie
tylko moją niezdarną, dziecinną siostrą. Czułam się przy niej po prostu
niechlujnie w mojej kraciastej spódnicy i bluzce.
Nita wsparła dłonie na biodrach.
– Mam nadzieję, że miał to być komplement.
– Nie obawiaj się – był. Zdecydowanie udoskonalona twoja starsza
wersja.
– Wyglądasz pięknie, dziecinko – stwierdził tata, wstając ze swego
fotela, aby pocałować ją w policzek. – Naprawdę „dziesiątka” w moim
dzienniczku. I prawdziwa zwyciężczyni, bez względu na werdykt jury.
Nita rozpromieniła się.
– Mama pomogła mi wybrać materiał, ale całą resztę zrobiłam sama.
Spędziłyśmy prawie dwie godziny w sklepie tekstylnym w Seattle,
zanim wybrała wszystko, co było jej potrzebne, włączając w to dwa różne
wykroje, na których wzorowała swój projekt. Mama i Nita nigdy nie
nudziły się, kupując ubrania i materiały – są w tym do siebie podobne. Ja z
kolei wolałabym uporać się z zakupami tak szybko, jak to możliwe.
Przymierzanie ubrań nie jest dla mnie dobrą rozrywką.
Jednak do lunchu było po wszystkim. Zamiast do Sheratona, mama
zabrała nas do francuskiej restauracji, gdzie zamówiłyśmy sałatkę z
krabów, quiche i mus czekoladowy. Nita jęczała przez całą drogę do
domu, mówiąc, że nie będzie w stanie wbić się w swoją sukienkę. Razem
wziąwszy, był to szczególny dzień – jeden z tych, które przypominają mi,
jak rzeczy miały się Przed Rozwodem. Tylko że z jakiegoś powodu nie
ogarnął mnie smutek, tak jak by to było jeszcze rok wcześniej. Myślę, że
ma to związek z dorastaniem – uczymy się, że to, iż ludzie idą swoimi
drogami, niekoniecznie jest złe.
– Tak – zaszczebiotała Nita. – Słyszałam, że Mary Lou Jenkins wykona
taniec brzucha w ramach demonstracji swego talentu. Nie możemy się na
to spóźnić!
Pokaz był wydarzeniem rozpoczynającym Zimowy Festiwal.
Następnego dnia, w sobotę, były zawody saneczkowe i konkurs rzeźbienia
w śniegu. Ukoronowaniem Festiwalu miała być wielka nocna zabawa
taneczna. Jednego roku, pamiętam, nie mieliśmy dość śniegu i grono
mężczyzn wybrało się w góry z platformami i nawiozło go mnóstwo.
Zbytecznie nadmieniać, że Port Kearney hołduje wielkim tradycjom.
Linda i ja należałyśmy same do młodszej drużyny uczestniczącej w
konkursie rzeźbienia w śniegu. Nasza rzeźba była zatytułowana
„Śniegowy Kot Garfield”.
Pominąwszy zamieszanie, które wynikło, kiedy Nita zaczepiła
brzegiem sukni o drzwi samochodu i musiała pobiec do domu i dokonać
paru poprawek, przybyliśmy grubo przed czasem. Tata i Barb oddalili się
w poszukiwaniu miejsc, podczas gdy Nita i ja udałyśmy się za kulisy, w
dżunglę karbowanej bibuły i generalnego zamieszania.
– Zdaje mi się, że będę chora – powiedziała Nita, jęcząc i ściskając
moje ramię spoconymi palcami. – Nigdy w życiu tak sienie
denerwowałam!
– Wszystko będzie dobrze – zapewniłam ją. – Musisz tylko wyjść tam i
wyglądać cudownie. Mama miała rację co do sukienki. Jest oryginalna.
Sędziowie zawsze wysoko oceniają oryginalność.
Przestała gryźć usta.
– Nie mówisz tego tylko po to, żeby mnie uspokoić?
– Słowo honoru. – Położyłam dłoń na sercu. – Czy kiedykolwiek cię
okłamałam?
Pomyślała przez chwilę, potem powiedziała:
– A wtedy, kiedy powiedziałaś mi, że zrobią mi się kwadratowe oczy,
jeśli za długo będę oglądała telewizję?
Roześmiałyśmy się obie, przełamując napięcie. Rozejrzałam się
dookoła i złapałam spojrzenie Cheryl Abramson, dziewczyny, którą
znałam z widzenia. Pomachała mi ręką i wróciła do ćwiczenia treli na
swym flecie. Kolejna dziewczyna, ubrana w skórę lamparta, ćwiczyła
pokaz gimnastyczny na równoważni. Zachwiała się dwa razy i widziałam,
że jest bliska łez. Naliczyłam trzy żonglerki batutą i dwie dziewczyny,
ściskające, podobnie jak ja, zeszyty z nutami. Ja się nie liczyłam,
ponieważ nie brałam udziału w zawodach, ale musiały o tym nie wiedzieć,
ponieważ widziałam, jak szeptały między sobą i zerkały na mnie ze
zdenerwowanym wyrazem twarzy.
Nita wychodziła jako piąta, tuż po tańcu brzucha w wykonaniu Mary
Lou, który nie zachwycił specjalnie publiczności. Potem światła
reflektorów skupiły się na Nicie. Wyglądała spokojnie i elegancko, kiedy
sunęła od kulis przy akompaniamencie tematu z „Rydwanów Ognia”.
Kiedy znalazła się na środku sceny, zawirowała dramatycznie.
– Oto – zaszczebiotała Mrs. Blanchard, nasza nauczycielka
francuskiego, która była konferansjerem wieczoru; pomyślałam, że jej
akcent dodawał uroku wydarzeniom – Nita Winston. Czyż nie jest słodka?
Nagrodźcie ją dużymi brawami!
Publiczność wybuchnęła entuzjastycznym aplauzem, na który Nita
odpowiedziała pełnym wdzięku dygiem. Byłam zadowolona, że pianino
było częściowo ukryte za kurtyną, tak że nie musiałam robić tego samego.
Półtorej godziny później, po paradzie dziewcząt ubranych w galowe
stroje, jury ogłosiło werdykt. Cheryl Abramson otrzymała tytuł Miss
Zimowego Festiwalu, głównie za bezbłędną interpretację , pieśni Anny” –
jak podejrzewałam – ale Nita zajęła drugie miejsce!
Wszyscy sunęli naprzód, aby pogratulować zwyciężczyniom. Barb
objęła Nitę i ucałowała ją w oba policzki. Nita wyglądała, jakby nadal była
w stanie szoku.
Łzy zabłysły w oczach Barbary, kiedy powiedziała:
– Wyglądałaś tak pięknie! Tak wdzięcznie jak łabędź! – Potem
uśmiechnęła się do mnie. – I ty, Mattie, byłaś cudowna. Byłam taka dumna
z was obu.
Niechcąco Nita wybrała ten właśnie moment, aby zapytać:
– Gdzie mama? Powiedziała, że tu będzie. Tata zmieszał się jak
zawsze, kiedy wypływał temat jego byłej żony.
– Jestem pewien, że twoja matka... – zaczął.
– Jestem pewna, że czuła się okropnie, nie mogąc tu przybyć –
przerwała mu Barb pospiesznie. – Ale przysłała ci to, żebyś wiedziała, że
myśli o tobie.
Z głębi torby na pieluchy Zacka wyciągnęła czworokątne pudełko z
kwiaciarni, zawierające bladolawendową orchideę. Przypięła delikatny
kwiat na ramieniu Nity.
– Proszę – czyż nie jest śliczny? Wygląda doskonale z twoją suknią.
Spojrzałam na moją macochę w zdumieniu. Wiedziałam, że mama nie
przysłała kwiata, ponieważ dziś po południu znalazłam rachunek z
kwiaciarni w kredensie Barb. Dlaczego skłamała?
Wtedy nagle wszystko nabrało sensu. Barb wiedziała, jak Nita liczy na
to, że mama będzie tu dziś w nocy. Byłam pewna, że mama miała dobre
wytłumaczenie – zawsze miała coś do zrobienia w pracy na ostatnią
minutę i zapominała o czasie. Ale Nita byłaby załamana, gdyby nie ta
nieoczekiwana orchidea w dowód pamięci – prezent, który Barb
zamierzała dać jej sama.
Ale ofiarowała mojej siostrze coś daleko bardziej cennego.
To było głupie, wiem, ale nagle zebrało mi się na płacz. Kiedy tylko
Nita nie mogła tego usłyszeć, uprowadzona przez gromadkę
chichoczących przyjaciółek, chciałam powiedzieć Barb, jakie uczucia
wywołał we mnie jej uczynek. Ale nie mogłam wydobyć słów. Emocje
były zbyt silne.
Kiedy Hank zadzwonił późnym wieczorem, zwierzyłam mu się z tego
zajścia.
– Dlaczego nie potrafiłam czegoś jej powiedzieć? – zapytałam. –
Dlaczego to takie trudne?
– Otwartość jest zawsze ciężka. Wiem. Sam często czuję się podobnie.
Nawet kiedy to coś dobrego, obawiasz się zostać zraniony.
– Ale to głupie, prawda?
– Tak, naprawdę głupie. Ale sądzę, że ludzie powinni częściej mówić
głupie rzeczy. Może zrozumieliby, że mimo wszystko nie są one takie
głupie.
Dość dziwne, miało to sens. – Wiem dokładnie, o co ci chodzi.
– To tak, jak wtedy, gdy uczysz się jeździć na łyżwach i na początku
przewracasz się raz za razem. Pamiętam, że naprawdę czułem się jak
idiota. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę lepszy.
Ale powoli stało się to prostsze.
– Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, jak się przewracasz.
– Myślę, że będę musiał pokazać ci blizny, jakie mi zostały, aby ci to
udowodnić.
– Strzeż się, bo mogą stać się częścią Izby Pamięci Port Kearney –
powiedziałam, myśląc o okularach i kasku footballowym Coacha Bensona.
Hank roześmiał się.
– Jesteś zwariowana, Mattie Winston. Absolutna wariatka. Nigdy nie
sądziłem, że spotkam kogoś tak szalonego jak ja. Ty mnie stale
prześcigasz.
Tak to powiedział, że dostałam gęsiej skórki.
– Tak samo ty – wyznałam cicho. Pierwszy chłopak, który jest mi taki
bliski. Czy to znaczy, że jestem zakochana? Prawdopodobnie.
Nagle przestało mnie obchodzić, czy on się dowie.
– Myślę, że jestem zakochana w kimś, kto lubi uczyć się jeździć na
łyżwach – wyrzuciłam z siebie. – Strasznym, ale miłym.
– Jesteś teraz przestraszona? – zapytał głębokim głosem.
– Nie. Teraz nie. Nie wtedy, kiedy jest taki, jak teraz.
– Chciałbym... – jego głos ucichł.
– Czego byś chciał?
– Chciałbym zawsze być taki, jak teraz.
– Dlaczego to niemożliwe?
– Nie wiem. Wszystko wydaje się tak zmieniać. Ale chcę, żebyś coś
wiedziała – teraz – na wypadek, gdybym później stracił nerwy. Myślę, że
cię kocham. Och... – zaśmiał się drżąco. – Teraz wiem, co masz na myśli,
mówiąc o przestrachu.
Spojrzałam przelotnie na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad moją
toaletką. Moje włosy były w nieładzie, twarz mi płonęła i szczerzyłam
zęby w idiotycznym uśmiechu.
– Chciałbym być teraz z tobą – powiedział Hank.
– O nie! – wrzasnęłam. – Wyglądam okropnie. Poczekaj do jutra
wieczór, a obiecuję, że się nie rozczarujesz.
Niewyraźnie wyobraziłam sobie siebie samą, jak ręka w rękę,
swobodnie, wchodzę z Hankiem na parkiet do tańca. Rozlega się muzyka,
cicha, romantyczna. Hank patrzy na mnie z miłością. Uśmiecha się,
pociąga mnie w swoje ramiona, moja głowa spoczywa w zagłębieniu
między jego piersią a ramieniem. Kołyszemy się w rytm muzyki...
– Jutro. Dobrze – powiedział Hank, sprowadzając mnie z powrotem na
ziemię. Zaczerpnął głęboko tchu. – Słuchaj, Mattie, muszę kończyć.
Słyszę, że mój tata wraca. Nie lubi, jak zbyt długo rozmawiam przez
telefon, a wierz mi, z jego gniewem nic nie może się równać. Ściszył
jeszcze bardziej niż zwykle. – Do zobaczenia – to znaczy to, co już
powiedziałem: kocham cię.
– Ja też cię kocham.
Ale powiedziałam to za późno. Odłożył już słuchawkę.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Podziwiam twoją sukienkę, Mattie – powiedziała Janina, kiedy
spotkałam ją na zabawie. – Sama ją uszyłaś?
– Przykro mi – odparłam. – Pomyliłaś mnie z siostrą. – Nie mam
pojęcia o szyciu.
– Pamiętam – ty grałaś na pianinie podczas pokazu. Byłaś naprawdę
dobra. – Zwróciła się do stojącego obok niej Jaya: – Nie uważasz, Jay?
Jay przytaknął, zerkając na mnie:
– Taaak.
Zastanowiło mnie, co o mnie wtedy pomyślał.
Miałam na sobie przymarszczaną jedwabną suknię w kolorze
brzoskwiniowym, która trzepotała wokół moich kolan w rytm kroków. Nie
była tak dobrze skrojona i dopasowana, jak wytworna, metalicznie
błękitna suknia Janiny, ale uważałam, że tak czy owak wyglądam nieźle.
Upięłam wysoko włosy, ukoronowałam je wiankiem małych, jedwabnych
kwiatków. Hank zagwizdał z podziwu, kiedy przyjechał po mnie. –
Rozglądałam się za tobą na konkursie rzeźbienia w śniegu –
powiedziałam, kiedy Jay i Janina oddalili się w kierunku bufetu.
Linda i ja zajęłyśmy trzecie miejsce z naszym „Śniegowym Kotem”,
chociaż roztopił się lekko, kiedy przygrzało w niego słońce. Pierwsze
miejsce w grupie juniorów przypadło zasłużenie Johnowi Bellesario,
artyście, który wykonał także plakaty na Zimowy Festiwal. Jego
przepiękna rzeźba przedstawiająca wieloryba zajmowała po skończeniu
prawie połowę rynku. Nazwał ją „Snowby Dick”.
– Musiałem zostać w domu i pomóc tacie w paru naprawach – wyjaśnił
Hank.
– Jaka szkoda. Straciłeś całą zabawę, kiedy Corky Connors i Jennifer
Newman walczyli na śnieżne kulki z jej rzeźbą PacMana – roześmiałam
się. – Biedny PacMan był jedynym, który tym razem miał dobry apetyt.
– Żałowałem, że nie mogłem tam być.
– No cóż, cieszę się, że jesteś tutaj. Uśmiechnąwszy się, wsunęłam mu
rękę pod ramię. Pomyślałam, jak przystojnie wygląda Hank w
smokingowej marynarce koloru przydymionego błękitu. Podkreślał on
błękit jego oczu. Zagrała muzyka. Ruszyliśmy na parkiet. Bawełniana
wata, olbrzymie, papierowe płatki śniegu i szkarłatnie podświetlone
drzewko zamieniły audytorium w zimową krainę czarów. Bladofioletowe
światło zalewało parkiet, odbijając się w wielkiej, połyskliwej kuli
zawieszonej u sufitu.
Linda przepłynęła obok w ramionach Glenna. Wyglądała niczym
czarodziejska księżniczka, ubrana w falujący bladoróżowy szyfon, z
czerwoną różą wpiętą we włosy.
– Cześć – zawołała. – Jak leci?
Porozumiewawczo uniosłam kciuk.
Zauważywszy Nitę i Kena, pomachałam im, ale moja siostra – ubrana
w suknię przygotowaną na pokaz – nie pamiętała o niczym. Najwidoczniej
ona i Ken odkryli, że poza rozmową istnieją jeszcze inne sposoby
porozumiewania się.
W połowie wieczoru Ginger Welles, moja znajoma, która była
przewodniczącą młodszej klasy, weszła na scenę i ogłosiła, że następnym
tańcem będzie kotylion. Każdy dostanie przy drzwiach kartkę z numerem:
niebieskie dla chłopców, różowe dla dziewcząt. Zostaniemy połączeni w
pary na chybił trafił, wedle tradycji, która często dawała w rezultacie różne
dziwne pary, jak na przykład wtedy, gdy Randy Webber, liczący ponad
pięć stóp i cztery cale, tańczył na Gwiazdkę z Brendą Carpenter mającą
pięć stóp i jedenaście cali.
Stałam obok, kiedy Hank został odciągnięty przez zachwyconą Jeanette
Porter. Potem został wywołany mój numer. Wysunęłam się, aby spotkać
chłopaka, który miał odpowiadający mojemu numer dziewiętnaście – ale
w sekundzie, kiedy zobaczyłam, kto to jest, chciałam uciec i ukryć się.
Obok mnie stał Jay Thompson.
Popatrzyliśmy na siebie w zakłopotaniu. Sztywno ujął mnie za rękę i
poprowadził na parkiet. Dłoń mu się spociła. Byłam jak sparaliżowana.
Nie padło między nami ani jedno słowo i milczenie rozciągało się między
nami jak arktyczny lodowiec.
Potem Jay uśmiechnął się do mnie. Z bliska zauważyłam, że jego
brązowe oczy poznaczone są kropkami jasnego złota. On jest naprawdę
przystojny, kiedy się uśmiecha, pomyślałam.
Grali temat z „Niekończącej się miłości”. Poczułam, że Jay zaczyna się
rozluźniać, kiedy nasze ciała poddały się powolnemu rytmowi. Był niższy
niż Hank, tylko trochę wyższy ode mnie, więc nasze ramiona stykały się
prawie w tańcu. Jay był dobrym tancerzem, zauważyłam. Włas’ciwie
dobrze się bawiłam.
Jay musiał poczuć to samo, ponieważ nagle przyciągnął mnie bliżej,
obejmując ramieniem moją talię. Czułam ciepły, wilgotny nacisk jego ręki
poprzez cienki materiał sukienki. Jego oddech rozwiewał mi włosy tuż nad
lewym uchem. Dziwne uczucie mrowienia narodziło się w tyle mojej szyi i
spłynęło w dół wzdłuż kręgosłupa.
Wtedy taniec skończył się nagle i odsunęliśmy się od siebie. Czar
prysnął, pozostawiając mnie z myślą, że to wszystko tylko sobie
wyobraziłam.
– Dzięki – zamruczał Jay, błyskając ku mnie tym swoim ciepłym
uśmiechem, zanim oddalił się w poszukiwaniu Janiny.
Hank złapał mnie przy bufecie.
– Uch! – odetchnął. – Myślałem, że nigdy nie wyrwę się tej Jeanette!
Przytuliłam się do niego z wdzięcznością, odsuwając na bok myśl o
Jayu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Był środek marca, kiedy Hank wyjawił swą bombę. Siedzieliśmy w
słońcu na wychodzącej na nasze tylne podwórko werandzie. Śnieg całkiem
już stopniał, a spod suchych, zbrązowiałych zimowych badyli zaczynała
kiełkować świeża trawa. Zapowiadała się wczesna wiosna.
– Mojemu tacie zaproponowano pracę w Nowym Jorku – powiedział
Hank, starannie unikając mego wzroku.
Wyprostowałam się na krześle.
– Nie ma zamiaru jej przyjąć, prawda?
– Zamierza – westchnął Hank z rezygnacją. – Ostatnio nie wiodło się
nam najlepiej i naprawdę potrzebujemy pieniędzy.
Serce we mnie zamarło.
– Czy to znaczy... – Nie mogłam zmusić się do wypowiedzenia tych
słów.
– Taak... Wygląda na to, że będziemy musieli się przeprowadzić –
dokończył za mnie Hank, w końcu odważywszy się na mnie spojrzeć.
Widziałam, że jest przejęty i stara się tego nie okazywać.
Poczułam się tak, jakby ktoś przeszedł obok mnie i zatrzasnął mi przed
nosem drzwi, pozostawiając mnie na zewnątrz na zimnie i w
osamotnieniu. Przez ostatnie dwa miesiące Hank i ja tak bardzo się do
siebie zbliżyliśmy. Teraz on mi mówi, że wszystko skończone, bo
niewątpliwie tak będzie, gdy rozdzieli nas trzy tysiące mil. Właśnie wtedy,
kiedy wszystko naprawdę dopiero się zaczynało.
Pomyślałam o tych nocach, kiedy zwierzałam się Hankowi ze swych
myśli i sekretnych marzeń. Nasze najlepsze rozmowy odbywaliśmy przez
telefon. Pomyślałam o długich, spokojnych popołudniach, jakie
spędziliśmy, wędrując po okolicy, czy po prostu ciesząc się, że jesteśmy
razem.
Nie mogłam uwierzyć, że tracę. Hanka – mojego pierwszego
prawdziwego chłopca. Gorące łzy zaćmiły mi wzrok.
– Kiedy? – zapytałam cicho.
– Niedługo – odparł Hank z przygnębieniem. – Mama zaczęła już
pakować nasze rzeczy. Prawdopodobnie za dwa tygodnie.
Dwa tygodnie! Pragnęłam, aby Hank objął mnie, powiedział, że będzie
kochać mnie zawsze, bez względu na to, co się stanie. Ale Hank siedział
tylko z okropnie bezradnym wyrazem twarzy, zapatrzony w przestrzeń.
– Wiem, co czujesz – współczująco powiedziała Linda, kiedy
rozmawiałam z nią później po południu.
– Nie, nie wiesz – wychlipałam, ignorując fakt, że ona stara się tylko
poprawić mi samopoczucie. – Nadal masz Glenna!
– To prawda. Ale potrafię sobie wyobrazić, jak bym się czuła, gdyby
Glenn musiał wyjechać.
– To oficjalne. Nigdy go już nie zobaczę?
– Zawsze możecie do siebie pisać – zaproponowała.
– Wiem, ale to nie to samo. – Gwałtownie osunęłam się na dywan obok
jej łóżka. – Zdajesz sobie sprawę, jak daleko jest do Nowego Jorku? Trzy
tysiące mil.
– Na Boga, Mattie, to rzeczywiście daleko. Biedny Hank musi także
czuć się okropnie.
– Znasz Hanka. Nie okazuje uczuć. Właściwie podchodzi do tego
wszystkiego dość spokojnie.
– Znasz to przysłowie: cicha woda brzegi rwie.
– To właśnie doprowadza mnie do rozpaczy. Nie powiedział nawet, że
będzie za mną. tęsknić!
Linda w zadumie głaskała ucho swego starego, szmacianego psa,
Dobiego.
– Może nie chce utrudniać tego, co i tak jest trudne.
– Czy mogłoby to być jeszcze trudniejsze? – chciałam wiedzieć. –
Nigdy się już nie zobaczymy!
– Niekoniecznie musi to być prawda. Zawsze może przyjechać tu z
wizyta.
– Kiedy? Za pięć lat? Daj spokój, Linda, bądź rozsądna. Hank mógłby
równie dobrze mieszkać na księżycu, jeśli o mnie chodzi.
– No dobrze, jeszcze nie ma sensu popadać w przygnębienie. Zostały
wam jeszcze dwa tygodnie. – Chwyciła mnie za rękę i zmusiła do wstania.
– Chodź, zjemy coś. Jedzenie zawsze pomaga mi na zmartwienia.
Potrząsnęłam głową.
– Żartujesz? Nie mogłabym niczego przełknąć. Może nigdy już nic nie
zjem.
Biedne dziecko – umarła ze złamanym sercem, powiedzą na moim
pogrzebie. Nie mogła jeść.
Po prostu niknęła w oczach. Taka młoda – co za straszna, straszna
tragedia...
– W lodówce jest galon masy orzechowej, a mama nie wróci przed
szósta – kusiła, rzucając mi diablikowate spojrzenie.
Westchnęłam.
– Może jedną łyżkę...
W godzinę i dwa gigantyczne puchary lodów później, poczułam się
jednak lepiej. Jak ktoś ze złamanym sercem mógł być tak obrzydliwie
żarłoczny? – zastanowiłam się.
– Spójrz na to z tej strony – powiedziała Linda, wylizując do czysta
łyżkę po masie orzechowej. – Wiem, że to nie to samo, ale nadal mógłby
dzwonić do ciebie co jakiś czas.
To prawda – powiedziałam, pociągając nosem. – Przypuszczam, że to
lepsze niż nic, prawda? – Wiedziałam, że chwytam się słomki, ale nie
obchodziło mnie to.
– Będę za tobą tęsknić, Mattie – powiedział napiętym głosem Hank.
– Ja też. Bardzo. – Mój własny głos brzmiał słabo i nieprzytomnie,
kiedy odpowiedziałam, ściskając słuchawkę: – Napiszesz od czasu do
czasu?
– Postaram się – powiedział. – Wiesz, że nie piszę najlepiej. Ale –
dodał smutno – będę o tobie myślał. Możesz na to liczyć.
– Tak. Ty tak samo. – Zaczerpnęłam głęboko tchu. – Przynajmniej
nadal będziesz grał w hokeja. Słyszałam, że na wschodzie są w tym
dobrzy. – Chciałam dodać mu otuchy, zanim oboje się rozkleimy.
– Mam taką nadzieję. Nie będzie mi jednak łatwo zaczynać w nowej
szkole. Zwłaszcza, że rok szkolny dawno się już rozpoczął.
– Poradzisz sobie świetnie – powiedziałam. – Nie sposób ci się oprzeć,
pamiętasz? Założę się, że po pierwszym tygodniu dziewczęta nie będą cię
odstępowały.
– Jest tylko jedna dziewczyna, która mnie interesuje.
– Och? – zaśmiałam się mimo łez, które spływały mi po policzkach. –
A kto to może być?
– Może ją znasz. Ma długie, jasne włosy, wiesz; w kolorze złota. Oczy
ma błękitne, właściwie szarobłękitne, ale naprawdę piękne. A jej uśmiech
jest jak dynamit. Och! i kilka piegów.
Nienawidzi swoich piegów, ale uważam, że one są cudowne. Wiesz już
o kogo chodzi? Zachichotałam.
– Brzmi to dosyć znajomo.
– Jest coś jeszcze. Ona nie uważa, że jest taka piękna, ale pozwól sobie
powiedzieć, ona jest jedna na milion. Janina Hawes nie dorasta jej nawet
do pięt.
– Lepiej, żeby Janina tego nie usłyszała – ostrzegłam. – Myśli, że jest
najpiękniejszą dziewczyną w szkole.
– Ma całkowitą rację, tyle tylko, że kiedy się śmieje, jej nos się nie
marszczy.
– Lubisz dziewczęta z pomarszczonymi nosami?
– Nie zapominaj o piegach.
– Ona jest zachwycająca – powiedziałam drewnianym głosem.
Hank odchrząknął, i nagle zaczęłam płakać i śmiać się jednocześnie.
Łzy płynęły mi po policzkach, w nosie mi bulgotało. Zdałam sobie sprawę,
że jedną z rzeczy, których brakować mi będzie najbardziej, jest jego
zwariowane poczucie humoru.
– Nazywa się Mattie Winston – powiedział Hank. – Mogłabyś jej coś
ode mnie powtórzyć, kiedy ją zobaczysz?
– Co?
– Powiedz jej, że ją kocham. To ważne, żeby ona wiedziała, rozumiesz,
ponieważ prawdopodobnie upłynie dużo czasu, zanim znowu ją zobaczę.
– Myślę, że nie będę musiała jej o tym mówić – odparłam miękko. –
Myślę, że ona już wie.
Hank stał na moim frontowym ganku, schowawszy ręce do kieszeni
dżinsów, wyglądając jak ktoś, kto zgubił wczorajszy dzień. Starałam się
nie płakać.
– Jesteś pewien, że nie chcesz wejść? – zapytałam, robiąc słabe wysiłki,
aby zabrzmiało to normalnie. – Mogłabym zrobić kakao.
– Nie, nie mogę zostać. Rano skończyliśmy się pakować. Ruszamy za
kilka minut, nie mam za wiele czasu.
Łzy napłynęły mi do oczu i nie usiłowałam ich powstrzymać. – Więc to
już? Och! Hank skinął głową z przygnębieniem.
– Mattie, ja... – Wydawał się dławić jakieś słowa. Rozłożył bezradnie
ręce, jakby jego uczucia były tak wielkie, że nie dawały się wypowiedzieć.
– Wiem, Hank – szepnęłam, kryjąc twarz na jego twardej i masywnej
niczym skała piersi, a on otoczył mnie ramionami. – Ja też.
Staliśmy przez długą chwilę, obejmując się ramionami, zanim Hank
odsunął się z ociąganiem.
– Muszę iść, Mattie – wymruczał ochryple. – Rodzice zabiją mnie, jeśli
się spóźnię.
– Żegnaj, Hank. – To było tylko jedno słowo; jedno małe, wstrętne
słowo, ale było to najtrudniejsze słowo, jakie kiedykolwiek musiałam
wypowiedzieć. – Napiszesz do mnie?
– Tak, pewnie. Postaram się. Tylko, że... – wzruszył ramionami,
uśmiechając się przepraszająco. – Wiesz, że słowa nie przychodzą mi
łatwo. – Musnął mój podbródek palcami. Widziałam, jak jabłko Adama na
jego szyi wędruje w górę i w dół, jakby i on także hamował płacz. – Lepiej
uwierz, że będę o tobie myślał.
– Ja też – odparłam łzawo.
Pocałował mnie ostatni raz, gorąco; potem odwrócił się i szybko zszedł
po schodach, kierując się do samochodu. Trzymał głowę pochyloną i nie
oglądał się. Potem, kiedy wsiadał do samochodu, podniósł wzrok,
uśmiechnął się szybko i otarł łzę w kąciku oka.
– Żegnaj. Będzie mi ciebie brakować – wychrypiałam, kiedy jego
samochód zniknął za zakrętem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Czytałam kiedyś artykuł w „Siedemnastolatce”, poświęcony temu, jak
poradzić sobie ze złamanym sercem. Wyliczono w nim wiele rzeczy,
których nie wolno robić: nie objadaj się ponad miarę, nie zaszywaj się w
swoim pokoju, nie słuchaj sentymentalnych piosenek, nie spędzaj całych
godzin, wpatrując się w jego zdjęcie, nie poświęcaj całego swego czasu na
zastanawianie się, co on w tej chwili robi.
W pierwszym tygodniu po wyjeździe Hanka złamałam prawie
wszystkie te zakazy. Zjadałam całą średnią pizzę na jednym posiedzeniu,
spędzałam całe popołudnia ukryta w swoim pokoju i słuchałam
sentymentalnych, miłosnych piosenek i zastanawiałam się, co on robi. Nie
wpatrywałam się jedynie w jego zdjęcie, a to z tej przyczyny, że nie
miałam żadnego.
Hank napisał do mnie tylko raz do tej pory. Przysłał mi pocztówkę z
widokiem na Empire State Building.
„Hej. ‘ – napisał na odwrocie. – Wielkie miasto, ale nie takie złe, jak się
spodziewałem. Mam nadzieję, że w P. K. wszystko w porządku. Kocham,
Hank.”
– Ani małego „tęsknię za tobą” – poskarżyłam się Lindzie, kiedy w
sobotę pomagała mi palić chwasty na frontowym dziedzińcu.
– Może bał się, że twój tata to przeczyta – wyjaśniała Linda.
– Może to dlatego, że za mną nie tęskni.
Zaczynałam już zastanawiać się, czy nie wyobraziłam sobie wszystkich
tych rzeczy, które powiedział mi przed wyjazdem.
Linda wbiła łopatę w miękką ziemię.
– A czy ty tęsknisz za Hankiem? Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.
– Jak możesz nawet pytać? Oczywiście, że tęsknię!
– Dobra, dobra, nie odgryź mi głowy. Zastanawiam się tylko.
– Najwyraźniej nie wiesz, co to znaczy cierpieć – poinformowałam ją
chłodno.
– Och, daj spokój – powiedziała, odgarniając włosy z oczu. – Nie
musisz się obrażać. Tylko że, no, zastanawiam się, czy kiedykolwiek
rozstrzygnęłaś, którego Hanka kochasz: Dr. Jekylla czy Mr. Hyde’a.
– Uuch, nie zaczynaj znowu z tym rozdwojeniem osobowości. Zgoda,
Hanka trudno z początku zrozumieć, ale kiedy dokopiesz się do środka,
jest naprawdę delikatny i łagodny.
Linda zachichotała.
– Brzmi to jak reklama nadziewanego batonika. Rzuciłam jej spojrzenie
pełne niesmaku.
– Możesz żartować sobie ile chcesz, tylko nie przybiegaj do mnie, jeśli
Glenn powie ci kiedyś, że jedzie do Timbuktu.
Linda podeszła i objęła mnie.
– Przepraszam, Mattie. Nie chciałam sprawić ci przykrości. Naprawdę
ci współczuję. Tylko że... nie uważasz, że powinnaś spróbować więcej
wychodzić? Bawić się, spotykać z innymi chłopcami?
– To dopiero tydzień.
– Wiem. Nie mówię ci, żebyś zapomniała o Hanku. Po prostu nie czcij
go jak świętego. Spójrz na siebie. Od jego wyjazdu zupełnie się nie
malujesz!
Musiałam przyznać jej rację. Zaniedbałam się. A popadanie w
przygnębienie na pewno nie było sposobem na sprowadzenie Hanka z
powrotem. Musiałam również przyznać, że może trochę przesadziłam z
tym robieniem z siebie męczennicy.
– Dobrze, dobrze – powiedziałam. – Uszczęśliwi cię, jeśli pomaluję
oczy na zielono?
Linda roześmiała się.
– Mniejsza z tym. Widzę, że nadepnęłam ci na odcisk. Ale – dodała –
nadal nie rozstrzygnęłyśmy problemu, jak podnieść cię na duchu. Nie
możesz na zawsze zostać w domu. Pamiętaj, on jest tam z King Kongiem,
a ty ciągle tkwisz w starym, dobrym, nudnym Port Kearney.
– Dzięki za przypomnienie – powiedziałam. – Co dokładnie masz na
myśli?
Dumała przez chwilę. – Co sądzisz o pidżamowej prywatce? Nie
robiłyśmy jej od wieków. Mogłoby to być zabawne – zaśmiała się. –
Pamiętasz, jak włożyłyśmy biustonosz Lori Boudacoff do lodówki? Potem
położyła go na suszarce i skurczył się.
– Taak... i była wściekła, ponieważ skurczony lepiej na niej leżał.
– Myślę, że nigdy nam nie wybaczyła!
Obie dostałyśmy ataku śmiechu. Nagle ogarnęła mnie nostalgia za tymi
nieskomplikowanymi dniami, zanim w nasze życie wkroczyli chłopcy.
Wiedziałam, że te dni nie wrócą – w rzeczywistości wcale tego nie
pragnęłam – ale nie mogłam powstrzymać się od refleksji, że życie było
wtedy o wiele prostsze. Pomysł urządzenia pidżamowej prywatki, tak jak
w młodszych latach, mocno do mnie przemówił.
– Czasem myślę, że chłopcy sprawiają więcej zmartwień, niż są warci –
powiedziała Sueann Helms, która aktualnie pogrążona była w rozpaczy z
powodu Bóg wie którego zerwania ze swoim chłopakiem, Curtem.
Ginger podtrzymała tę opinię.
– Masz całkowitą rację, ale kim byłybyśmy bez nich?
– Tak – powiedziała Linda. – Nie ma nic zabawnego w całowaniu,
kiedy robisz to samotnie.
Dla udokumentowania swego zdania chwyciła poduszkę z sofy i
obsypała ją pocałunkami.
Wszystkie padłyśmy na nasze posłania w napadzie wesołości. Nie
byłam pewna, czy brzuch boli mnie ze śmiechu czy z przejedzenia. Do tej
pory nasza piątka, wraz z Nitą, zdołała pochłonąć dwie gigantyczne pizze,
trzy torby frytek i całą tacę domowych kanapek.
– Jak to jest, kiedy Glenn cię całuje? – zapytała Nita. Wiedziałam, że
interesuje ją to, gdyż Ken nie zdobył się jeszcze na odwagę i nie pocałował
jej. Tyle tylko, że nie chciała się do tego przyznać i wydać się jedyną
niedoświadczoną w gronie starszych dziewcząt.
– Jak w niebie – zagruchała Linda.
– W takim razie – powiedziała Ginger, przełykając ostatni kęs kanapki
– uważam, że jesteś samolubna. Skoro pocałunki Glenna są takie
niebiańskie, powinnaś pozwolić nam ich spróbować.
– Przykro mi, dziewczęta, ale usta Glenna są zastrzeżone wyłącznie dla
mnie.
– Czy musimy rozmawiać o całowaniu? – zapytała Sueann. –
Przypomina mi to Curta, a wolę być na niego wściekła, jeśli nie macie nic
przeciw temu.
Ginger rzuciła w nią frytką.
– Przyznaj się, Sueann. Nie umiesz gniewać się na Curta dłużej niż pięć
minut.
– Dobra, przyznaję. Nadal za nim szaleję. Ale raczej rzuciłabym się pod
rozpędzony pociąg, niż przyznałabym to przed Curtem.
– Dlaczego? – zapytałam. – Jeśli tak czujesz. Czy nie lepiej być
uczciwą?
– Kiedy pojawia się miłość, nie ma miejsca na uczciwość –
powiedziała. – Musiałaś słyszeć to powiedzenie: „na wojnie i w miłości
wszystko wolno”.
Zastanowiłam się, czy Hank był uczciwy, kiedy mówił, że mnie kocha.
Zaczynałam w to wątpić. Minęły blisko dwa tygodnie, a on przysłał mi
tylko jedną pocztówkę! Czy nie napisałby listu albo przynajmniej
zadzwonił, gdybym naprawdę go obchodziła?
Tego właśnie brakowało mi najbardziej – jego telefonów. Sam obraz
Hanka zacierał się już w mojej pamięci. Kiedy próbowałam wskrzesić
wspomnienie jego pocałunków, widziałam niewyraźny zarys twarzy
Hanka, pochylającej się nade mną, niebieskie oczy utkwione w mej
twarzy, ale wszystko, co potrafiłam sobie przypomnieć, to to, że całował z
otwartymi oczyma.
Cofając się myślą w przeszłość, nie byłam pewna, czy w ogóle
określiłabym pocałunki Hanka jako „niebiańskie”. A może Linda po
prostu przesadzała? Czy wszyscy chłopcy całują podobnie? Do tej pory nie
spotkałam żadnego, który naprawdę odstawałby od innych.
Chyba że to ze mną coś było nie w porządku. Może chodzi o to, jak
kiedyś zauważyła Linda, że jestem nieszczęśliwa, kiedy miłość przynosi
zmartwienia?
– Spójrzmy prawdzie w oczy – powiedziała Ginger, jakby czytała w
moich myślach. – Wszystkie jesteśmy skazane na to, że mężczyźni będą
sprawiać nam kłopoty. Skazane, czy tego chcemy, czy nie.
Jej ostatnie słowa skwitowane zostały wybuchem śmiechu.
Narobiłyśmy takiego hałasu, że Barb zmuszona była pojawić się i ostrzec
nas, że jeśli obudzimy dziecko, zostawi je w naszych rękach na resztę
nocy. Jej wzrok spoczął na stosie brudnych naczyń, pomiętych serwetek i
pustych butelek po wodzie sodowej, które zaścielały dywan, ale ze
zwykłym taktem powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy.
– Dobranoc, dziewczęta – powiedziała, zanim znikła na schodach. –
Spróbujcie nie bawić się za głośno.
– Wiem – szepnęła Nita. – Wyłączmy światło i opowiadajmy sobie
historie o duchach. – Linda zerwała się i zaczęła gasić lampy. Czekała na
ten moment.
– Znam opowieść, która zjeży wam włosy na głowie – powiedziała. –
Słyszałyście kiedyś o Zatrutym Purpurowym Łożu?
Nie miało znaczenia, czy słyszałyśmy, czy nie – tak czy owak
zamierzała nam to opowiedzieć.
Ułożyłam się wygodnie w śpiworze, uświadamiając sobie ze
zdziwieniem, że z Hankim czy bez Hanka, bawiłam się dobrze.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W niedzielny poranek Nita i ja zostałyśmy w domu, żeby posprzątać po
prywatce, a tata i Barb poszli do miasta po sadzonki do ogródka. Oboje
byli zapalonymi ogrodnikami i właściwie tak się spotkali – na wystawie
róż w Seattle, gdzie Barb pokazywała swoją Białą Gwiazdę.
Barb lubiła opowiadać, że nie zabrała do domu błękitnej wstęgi, ale tata
był nawet lepszą nagrodą.
Byłam utytłana po łokcie mydlinami, kiedy zadzwonił telefon. Serce mi
zabiło. Proszę, niech to będzie Hank, modliłam się zawsze, rozczarowana,
kiedy okazywało się, że jest to jedna z gadatliwych przyjaciółek Nity albo
wezwanie dla taty. Znacząc mydlinami linoleum, poszłam do telefonu,
podnosząc słuchawkę na trzeci sygnał.
– Czy jest doktor Winston? – zapytał podniecony, męski głos.
Odniosłam wrażenie, że skądś go znam.
– Nie, nie ma go – odparłam; moje serce uspokoiło się. Starałam się
ukryć rozczarowanie. – Może spróbujesz zadzwonić do przychodni?
Powinien być tam ktoś, kto może ci pomóc.
– Już próbowałem. Nikt nie odpowiada, a to naprawdę pilne. Moja
klacz zaplątała nogę w drut kolczasty. Uwolniłem ją za pomocą nożyc, ale
jest tak przestraszona. Nie mogę zbadać, jak poważnie się zraniła. Ale
krwi jest dużo. – Wydawał się być bardzo zaniepokojony.
– Jest tam ktoś, kto może ci pomóc, zanim wróci mój ojciec? –
zapytałam.
– W tym właśnie cały problem. Jestem teraz sam w domu. Słuchaj:
muszę wracać i sprawdzić, czy...
– Poczekaj chwilę – przerwałam impulsywnie. – Może ja przyjadę?
Pomagałam już ojcu, więc może będę w stanie ci pomóc. Przywiozę
zestaw pierwszej pomocy.
– Nie będę się z tobą spierał. Na pewno będzie mi potrzebna pomoc... –
Dał mi adres domu znajdującego się zaledwie kilka mil za miastem.
Nabazgrałam krótką notatkę dla taty, żeby wiedział, gdzie mnie szukać,
poinstruowałam Nitę, aby oddała ją tacie, kiedy wróci do domu.
Chwyciłam kluczyki od volvo Barb. Wiedziałam, że nie będzie miała
pretensji, że wzięłam je bez pozwolenia. Naprawdę się spieszyłam.
Adres odnalazłam bez trudu. Był to ogrodzony staroświeckim płotem
dom, usadowiony w zielonej kotlince między dwoma pagórkami. Z tyłu
były stajnie, a w oddali dostrzegłam pasące się bydło.
Odziana w drelich postać pomachała do mnie zza płotu oddzielającego
pastwisko od drogi. Po sposobie, w jaki koń rzucał głową wiedziałam, że
ma kłopoty z utrzymaniem go spokojnie. Chwyciwszy torbę z przyborami
pierwszej pomocy, pobiegłam ku nim. Brnąc przez błotniste pastwisko,
pogratulowałam sobie, że pamiętałam o włożeniu starych kaloszy.
Kiedy zbliżyłam się na tyle, aby móc rozpoznać, kim był chłopak,
przeżyłam wstrząs.
– J-Jay? – wyjąkałam. – Dlaczego się nie przedstawiłeś?
– Przyjechałabyś, gdybyś wiedziała? Przepraszam, Mattie. Wiem, że
musi się to wydawać jeszcze jednym powodem, aby mnie nienawidzić, ale
nie mogłem ryzykować.
Patrzył na mnie niewzruszenie spod ronda starego, zmaltretowanego
kowbojskiego kapelusza. Wargi miał zaciśnięte w wąską linię, ale tylko
dlatego, że martwił się o swego konia: ładną, kasztanową klacz, która
nerwowo podrzucała głową, kiedy się do niej zbliżyłam.
– Nie mówmy o tym – powiedziałam, maskując skrępowanie chłodną,
zawodową postawą. – Myślę, że lepiej będzie, jeśli odstawimy ją do stajni.
Tam będziemy mogli zmyć krew i obejrzeć jej nogę.
Kiedy wprowadziliśy klacz do jej boksu, zmyłam krew, a Jay gładził ją
dla uspokojenia po szyi. Na szczęście rany były powierzchowne.
Przyłożyłam wyjałowiony tampon i owinęłam jej nogę bandażem.
– Ojciec powinien to jednak obejrzeć – zaznaczyłam. – Wiesz, nie
jestem dyplomowanym weterynarzem.
– Może nie – powiedział Jay. – Ale nie wiem, jak bym sobie bez ciebie
dał radę.
Zaczerwieniłam się, gmerając przy zamku torby, aby nie zobaczył, jaka
się czuję przy nim skrępowana. Było coś w Jayu – coś w jego głosie – co
mnie niepokoiło, choć nie potrafiłam zrozumieć, co to jest.
Staliśmy w pogrążonej w półmroku stajni, tuż obok boksu, gdzie
uspokojona klacz chrupała nieoczekiwany poczęstunek, składający się z
lucerny wymieszanej z melasą. Jay miał na sobie stare, wytarte na
kolanach dżinsy i drelichową koszulę z rękawami podwiniętymi za łokcie
tak, że widoczne były jego muskularne przedramiona. Wpatrywał się we
mnie z dziwnym natężeniem, które wywoływało dreszcz w tyle mojej szyi.
– Słuchaj, Mattie – powiedział cichym, zachrypniętym głosem. –
Wiem, co musisz o mnie myśleć i chcę cię przeprosić.
Nagle zrozumiałam, dlaczego głos Jaya wydawał mi się znajomy.
Nagle pojęłam, dlaczego unikał mnie tak długo. Nie można się było
pomylić co do tego niskiego, zachrypniętego głosu – to głos Jaya
słyszałam w słuchawce telefonicznej! To on dzwonił do mnie przez cały
czas, udając Hanka!
Poraziło mnie zrozumienie. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy,
pozostawiając mnie zimną i niemą. Chciałam uciec, ale mogłam tylko stać,
wpatrując się w Jaya z przerażeniem, jakby nagle wyrosły mu rogi i ogon.
Dlaczego? Chciałam to wiedzieć. Czy to był głupi żart uknuty przez
nich dwóch, aby mnie ośmieszyć? W jednym wielkim upokarzającym
rozbłysku przypomniałam sobie wszystkie rzeczy, które opowiedziałam
Jayowi w zaufaniu, myśląc przez cały czas, że zwierzam się Hankowi.
Powiedziałam mu, że go kocham. Na dnie żołądka poczułam mdłości.
– Ty... – zdołałam wykrztusić poprzez grudę w gardle. Bałam się, że
lada chwila zacznę płakać. – To ty dzwoniłeś!
– Proszę, Mattie, pozwól mi wyjaśnić... – Wyciągnął do mnie ramiona,
ale odskoczyłam, nie chcąc, aby mnie dotykał, nie chcąc, aby moje ciało
zdradziło mnie tak, jak wtedy na zabawie.
– Nie wysilaj się – powiedziałam lodowato. – Myślę, że już rozumiem.
Ty i Hank musieliście uważać, że to bardzo zabawne: tak łatwo mnie
nabrać. Przyznaję, że byłam głupia, wierząc w te wszystkie kłamstwa,
które mi opowiadałeś. – Gorące łzy pociekły mi po policzkach. Starłam je,
zła na siebie, że pozwoliłam Jayowi zobaczyć, jak bardzo mnie zranił.
Ale Jay nie wyglądał na zadowolonego z siebie. Właściwie musiałam
przyznać, że wyglądał dość nieszczęśliwie.
– To nie było tak, Mattie. Przyznaję, że na początku robiłem to przez
grzeczność dla Hanka. Ale potem sprawy wymknęły mi się po prostu z
rąk. Nie mogłem zatrzymać... – Przełknął ślinę. – Zrozumiałem, że lubię
cię za bardzo.
– A Hank? – nalegałam. – Jak mogłeś pozwolić, żebym myślała, że on
mnie kocha?
Nie byłam w stanie powiedzieć: że ja go kocham?
– Hankowi zależało na tobie – powiedział Jay. – To właśnie tak
wszystko komplikowało. Nie wiem, czy potrafię to dokładnie wyjaśnić;
ale widzisz, on zawsze miał trudności w rozmowach z dziewczętami.
Zawsze popadał w kłopoty, zwłaszcza kiedy mu na jakiejś zależało. A
ciebie naprawdę lubił i nie chciał tym razem wszystkiego zepsuć, więc
ubłagał mnie, żebym zadzwonił do ciebie i udał, że jestem nim. Tylko raz,
powiedział, tylko żeby się z tobą umówić. Obaj mamy dość niskie głosy,
więc wymyśliliśmy, że jeśli nie będziemy mówić zbyt głośno, nie
domyślisz się.
– No i się nie domyśliłam. Jesteś zadowolony? Miałeś być wolny, a
tymczasem dzwoniłeś dalej!
– Chciałem... najpierw. Ale Hank nadal nalegał. Wyświadczył mi wiele
przysług, więc się zgodziłem, chociaż czułem się paskudnie, oszukując cię
w ten sposób. Dzwoniłem, potem musiałem zapamiętać wszystko, o czym
rozmawialiśmy, żeby móc powtórzyć to Hankowi.
– Wszystko? Zaczerwienił się.
– No, nie całkiem. Wiele z tego, o czym rozmawialiśmy, to były tematy
zbyt osobiste. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że chociaż udaję
Hanka, to lubię cię także... jako... jako ja sam. Tylko, oczywiście, nie
mogłem powiedzieć tego Hankowi. Jest moim najlepszym przyjacielem.
– Więc stałam dokładnie pośrodku. Powiedz mi coś, Jay. Czy Hank w
ogóle mnie kochał?
– Tak. Ale sądzę, że nie wiedział, jak to powiedzieć.
– Dzięki – rzuciłam mu – że zadałeś sobie trud, aby to wszystko
wyjaśnić. Może któregoś dnia będę ci za to wdzięczna.
Ruszyłam do wyjścia, ale Jay chwycił mnie i przyciągnął do swej
twardej piersi. – Poczekaj, Mattie – zamruczał tym samym ochrypłym,
przepełnionym uczuciem głosem, który kiedyś oblewał mnie takim
gorącem. – Chcę, żebyś wiedziała. To wszystko, co mówiłem, mówiłem
we własnym imieniu, nie jako Hank. Uwierz mi.
– Dlaczego miałabym ci uwierzyć? – Krzyknął we mnie jakiś głos.
Dlaczego miałabym uwierzyć Jayowi, który mnie zawiódł, okłamał?
Usiłowałam uwolnić sicz jego uścisku, ale on chwycił mnie mocniej.
Nagle jego usta odnalazły moje. Przestałam walczyć, czując tylko, jak
oblewa mnie gorąco i topi mój gniew.
– Och, Mattie – zamruczał niewyraźnie, przesuwając opuszki palców
po moim policzku. – Od tak dawna chciałem to zrobić.
Nasze usta spotkały się znowu w długim, delikatnym pocałunku,
jeszcze namiętniejszym niż poprzedni.
Kolana miałam jak z roztopionego masła. Nie mogłam się ruszyć.
Zaledwie mogłam myśleć. I byłam taka zmieszana – nie wiedziałam już,
jakie są moje uczucia. Część mnie chciała, żeby Jay trzymał mnie w
objęciach i całował, ale jednocześnie nie mogłam zapomnieć, co mi zrobił.
Czy po tych wszystkich kłamstwach mogłam uwierzyć w to, co mówił?
Czy mogłam mu ufać?
– Ja... ja muszę już iść – wyjąkałam, uwalniając się gwałtownie.
Jay wołał do mnie, kiedy biegłam przez dziedziniec, ale nie
zatrzymałam się. Bałam się nawet obejrzeć. Łzy oślepiły mnie na chwilę,
kiedy szukałam kluczyków. Otarłam je pięścią i zapaliłam silnik. We
wstecznym lusterku widziałam na podjeździe samotną sylwetkę Jaya,
który zasłoniwszy oczy przed blaskiem słońca patrzył, jak odjeżdżam. Ten
widok targnął mym sercem, chociaż mówiłam sobie, że nigdy w życiu nie
chcę już oglądać Jaya Thompsona.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Mattie, co się stało?
Barb popatrzyła na mnie i położyła na schodkach trzymany w ręce pęk
piwonii.
– Ooch, wszystko – powiedziałam, wybuchając płaczem. Barb objęła
mnie i poprowadziła ku ławce. – Chodzi o Hanka? – zapytała.
– W pewnym sensie. – Wyrzuciłam z siebie całą tę historię, a Barb
słuchała w pełnym współczucia zdumieniu. – Czy nie jest to
najokropniejsza historia, jaką kiedykolwiek słyszałaś?
– Jest niesamowita – zgodziła się. – Ale ludzie często robią dziwne
rzeczy, kiedy są zakochani.
– Naprawdę myślisz, że on mnie kocha? – zapytałam, wydmuchując
nos w chusteczkę, którą wyciągnęła z kieszeni fartucha.
– Kto? – zapytała. – Hank czy Jay?
– Jay, oczywiście – odparłam bez chwili wahania. Barb ujęła mnie za
podbródek i badawczo popatrzyła mi w oczy.
– Myślę, że znasz już odpowiedź na to pytanie, prawda?
Uściskałam ją, myśląc z nagłą wdzięcznością o tych wszystkich
chwilach, kiedy Barb była obok Nity i mnie, gdy naprawdę
potrzebowałyśmy kogoś, kto by z nami porozmawiał i zrozumiał. Nigdy
nie zajęła miejsca mamy, ale nie było to konieczne. Barb miała w naszej
rodzinie miejsce szczególne, które należało wyłącznie do niej.
– Kocham cię – wyrzuciłam z głębi serca. Wreszcie. I było to takie
łatwe. Dlaczego wcześniej tak się bałam to powiedzieć? Barb też miała łzy
w oczach.
– Wiem, Mattie, i ja też cię kocham.
– Dlaczego ludziom tak trudno to powiedzieć? – zastanawiałam się
głośno. – Dlaczego nakładamy tyle masek? Dlaczego nie potrafimy być po
prostu uczciwi?
– Ponieważ miłość czasami sprawia ból – uśmiechnęła się Barb. – Ale
jeśli się nie otworzymy, jeśli nie zaryzykujemy nawet, że ktoś nas zrani, to
nie przytrafią się nam też żadne miłe rzeczy. Myślę – dodała w zadumie –
że może Jayowi łatwiej było powiedzieć, co nosi w sercu, kiedy udawał
kogoś innego.
Potrząsnęłam głową.
– Jestem taka zdezorientowana. Myślałam, że kocham Hanka, ale jeśli
w rzeczywistości Hankiem był Jay, to... – Nie mogłam zmusić się do
dokończenia zdania.
– Nie martw się. – Barb poklepała mnie po ramieniu. – Wszystko
nabierze dla ciebie sensu, jeśli dasz sobie czas. Gdzie w grę wchodzi
miłość, rzeczy same obracają się na dobre.
Nie byłam o tym przekonana, ale nic nie powiedziałam. Nie chciałam
zranić jej uczuć pytając, skąd może wiedzieć o tych sprawach. Jej pożycie
z tatą wydawało się tak spokojne i nieskomplikowane.
– Powiem ci coś, czego nikomu jeszcze nie mówiłam – wyznała. –
Kiedy twój tata i ja byliśmy zaręczeni, niemal wszystkiego nie zerwałam.
– Dlaczego? – chciałam wiedzieć.
– Teraz to wydaje się takie głupie, ale wtedy... Wiedziałam, co wy,
dziewczęta, czujecie do mnie i nie byłam wcale przekonana, czy postępuję
właściwie, próbując zająć miejsce waszej matki. Teraz wiem, że nikt nie
może naprawdę zająć niczyjego miejsca.
– Innymi słowy Jay nigdy nie zajął miejsca Hanka, nawet wtedy, gdy
myślał, że to robi?
– Coś w tym rodzaju – przytaknęła.
– Więc myślisz, że powinnam dać mu jeszcze jedną szansę?
– Tylko ty możesz na to odpowiedzieć, Mattie.
Tyle, że w tej chwili nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Ciągle miotały
mną sprzeczne uczucia – byłam wściekła, zaniepokojona, zmieszana – i
tak, musiałam to przyznać, ciągnęło mnie do Jaya. Nie mogłam zapomnieć
ciepła jego ramion, dotyku ust...
Żywiłam nadzieję, że to wszystko wyjaśni się samo, jak przepowiadała
Barb, ale pewności nie miałam. Wiedziałam, że nikt nie stał twarzą w
twarz z równie zwariowaną sytuacją. Spotkało mnie coś podobnego jak w
sztuce, którą czytaliśmy na angielskim: Cyrano de Bergerac. Opowiadała
ona o facecie, który szalał za dziewczyną imieniem Roxanna. Był
przystojny, ale nie wiedział, jak rozmawiać z dziewczyną, więc namówił
swego przyjaciela, brzydala z wielkim nosem, aby pisał do niej naprawdę
wspaniałe listy miłosne, które podpisywał potem własnym jak to się
skończyło, ale nie sądzę, że szczęśliwie.
– No dobrze. – Barb wstała i wygładziła spódnicę. – Co powiesz na to,
żebyśmy wysadziły te piwonie, zanim zupełnie zwiędną?
Wieczorem przy kolacji ledwie mogłam patrzeć na jedzenie, chociaż
były moje ulubione dania: pieczony udziec jagnięcy w galarecie miętowej,
młode ziemniaki, zielona fasolka i domowe rogaliki. Nie mówiłam nikomu
poza Barb o fiasku mojej miłości; nie miałam nawet serca dzwonić do
Lindy. Nawet ktoś taki jak ona, ktoś z umysłem detektywa, nie
rozszyfrował tej historii!
– To była dobra robota z koniem Jaya Thompsona, Mattie –
skomentował tata, dokładając sobie kartofli. Zachichotał. – Wygląda na to,
że przy tobie nie będę miał nic do roboty. Ten chłopak tak się tobą
zachwycał...
– Jay?
Czułam jak płoną mi koniuszki uszu. Miałam nadzieję, że Nita, która
siedziała obok mnie, niczego nie zauważy. Nie dałaby mi spokoju, dopóki
bym jej wszystkiego nie powiedziała. – Mówił, że chodzi z tobą do szkoły
– kontynuował tata, nie zdając sobie sprawy, jak to na mnie działa. –
Wydaje się być miłym chłopcem. Nie przypominam sobie, żebyś o nim
wspominała, ale on najwyraźniej dużo o tobie myśli.
– Och, znasz Mattie – powiedziała Nita, nabierając na widelec fasolę. –
Ma masy cichych wielbicieli. Tak wielu, że nie może o nich wszystkich
pamiętać. Chociaż nie wiem, dlaczego chce trzymać Jaya Thompsona w
sekrecie. On jest przystojny. Na piątkę z plusem, moim zdaniem.
– Jaka szkoda, że twoje zdanie się nie liczy – odcięłam się.
Tego wieczoru nie miałam nastroju na znoszenie sarkastycznych
przycinków Nity.
– Dosyć, dziewczęta – ostrzegł tata, rzucając nam swe najsurowsze
spojrzenie, które było równie przerażające, jak młode niedźwiadki. –
Znacie zasady. Przy obiedzie nie ma kłótni.
– Dobra – szepnęła Nita. – Załatwimy to później w naszym pokoju.
Wyzywam cię na pojedynek na poduszki.
Zack podskakiwał zachwycony w swym wysokim krzesełku i wył z
całej siły swoich płuc. Nikt nie potrafił go uciszyć.
Zadzwonił telefon.
Upuściłam widelec, który z ogłuszającym hałasem uderzył w talerz.
Czułam, że oblewam się rumieńcem. Nagle wszyscy przy stole utkwili we
mnie wzrok.
– Spodziewasz się telefonu, Mattie? – zapytał tata.
– Och, nie. – Przełknęłam z trudem kartofla, który utkwił mi w gardle.
Wstałam. – Zobaczę, kto to. Odebrałam na czwarty sygnał. To była tylko
Linda. Czy miałam nadzieję, że to będzie Jay?
– Och, cześć – powiedziałam.
– Cześć ci. Wyglądasz na rozczarowaną. Myślałaś, że kto to będzie?
– Nikt szczególny – skłamałam. – O co chodzi?
– Dzwonię tylko po to, żeby przekazać ostatnie nowiny. Curt i Sueann
są znowu razem.
– To świetnie – powiedziałam nieuważnie.
– Nie wydajesz się być tym podniecona.
– No cóż, Curt i Sueann zrywają ze sobą przynajmniej raz na miesiąc.
– Myślałam tylko, że może cię to trochę zainteresuje.
– Interesuje. Tylko, że... – zniżyłam głos, choć nikt nie słuchał. – Mam
teraz co innego w głowie.
– Co? Czyżby Hank dzwonił?
– Nie całkiem.
Opowiedziałam jej wszystko o minionym popołudniu, o Jayu.
Zachowywałam zdumiewający spokój, jeśli zważyć moją wcześniejszą
histerię.
Linda nie była spokojna.
– To okropne! – powiedziała. – Co zamierzasz zrobić?
– Nie wiem.
Milczała przez chwilę, potem powiedziała:
– Wiesz co, nie chciałam mówić ci tego przedtem, ale nigdy naprawdę
nie uważałam, że Hank jest dla ciebie. Nie wydawał się być w twoim
typie.
– Wypadki dowiodły, że miałaś rację.
– Przykro mi, Mattie.
– Z powodu?
– Z powodu Hanka – czegóżby innego? Musisz mieć złamane serce.
Właściwie więcej myślałam o Jayu niż o Hanku.
Zdałam sobie sprawę, że byłam bardziej zła na Jaya, ponieważ czułam
się bardziej oszukana przez niego. To przed nim się otworzyłam, nie przed
Hankiem. To Jay powiedział, że mnie kocha... Zastanawiałam się, czy
naprawdę tak czuł.
– Myślę, że miałaś rację co do Hanka – powiedziałam. – Nie był
naprawdę w moim typie. Chciałam, żeby tak było, więc uwierzyłam, że to
o nim właśnie marzyłam. Może gdybym nie śniła z otwartymi oczyma,
wcześniej domyśliłabym się tego o Jayu.
– Więc już go nie kochasz?
– Myślę, że nigdy go naprawdę nie kochałam.
– A co z Jayem?
– Jak to co?
– Czyjego kochasz!? – Prawie wykrzyczała to pytanie.
– Skąd mogę wiedzieć? Ledwie go znam.
W tej samej chwili, kiedy to mówiłam, zrozumiałam, że to nieprawda.
Prawdopodobnie w pewien sposób znałam Jaya lepiej, niż kiedykolwiek
znałam Hanka.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała Linda. – Przez całe życie
wymyślałam tajemnicze historie, a tu, niemal przed moim nosem, wydarza
się najbardziej tajemnicza ze wszystkich historia, a ja nawet o tym nie
wiem. – Westchnęła. – Obiecaj mi coś. Nie mów o tym nikomu, inaczej
moja reputacja będzie zrujnowana na dobre.
– Nie martw się. Moje usta są zapieczętowane.
– Słuchaj, Mattie – poradziła. – Nie załamuj się, nie ma sensu. Mam
przeczucie, że to wszystko obróci się na dobre.
Po raz drugi tego dnia ktoś mi to mówił. Ludzie zawsze mówią takie
rzeczy, żeby cię pocieszyć. Prawda zaś jest taka, że rzeczy nie zawsze
obracają się na dobre – albo trwa to tak długo, że zapominasz, dlaczego
kiedyś było to takie ważne. Pamiętam, że mama mówiła mi tak o
rozwodzie. Całkiem możliwe, że wszystko się dobrze skończy, ale co
będzie wtedy znaczyło dla mnie: dobrze?
Wieczorem znowu zadzwonił telefon, akurat w chwili, kiedy czyściłam
zęby. Nita została na noc u przyjaciółki, a ja zaoferowałam się posiedzieć
z Zackiem, który obecnie chodził spać bez problemów. Ponieważ nie
czekałam na żaden telefon, nie spieszyłam się z odbieraniem. Podniosłam
słuchawkę na piąty sygnał.
– Cześć – powiedział Jay. – Prawie odkładałem słuchawkę. Myślałem,
że nikogo nie ma w domu.
Dlaczego w najważniejszych chwilach w życiu zawsze mówimy
najgłupsze rzeczy?
– Odłożysz słuchawkę teraz, kiedy wiesz, kto dzwoni? – zapytał.
Jego głos nie był już zachrypniętym mruczeniem, ale nadal wywoływał
to uczucie mrowienia w tyle szyi.
Resztki mojego gniewu ulotniły się wraz ze słabym śmiechem. –
Powinnam, czyż nie? To, co zrobiłeś, było...
– Niesmaczne, podłe, nieuczciwe – poddał się skwapliwie. – Wiem,
wiem. Nie myśl, że jest imię, którym jeszcze siebie nie nazwałem.
– Mogę wymyślić kilka nowych. Daj mi czas.
– A nieodparcie pociągający?
– Zdecydowanie nie – powiedziałam, uświadamiając sobie, że
rozkrochmalam się szybciej, niż zamierzałam.
– To znaczy, że możesz nie umówić się ze mną na następną sobotę? –
zagadnął.
– Jeszcze ci nie wybaczyłam – powiedziałam chłodnąc.
– W porządku – odparł. – Masz dokładnie tydzień, aby przestać mnie
nienawidzić. W sobotę o ósmej przyjadę po ciebie.
– Masz mocne nerwy – powiedziałam.
– Taak, wiem. Dlatego wpadłem w takie kłopoty, pamiętasz?
– Jak mogłabym zapomnieć?
– Więc umówisz się ze mną?
– Nie wiem. Myślałam, że spotykasz się z Janiną. Czy ona nie będzie
zazdrosna?
– Janina i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi – wyjaśnił. – Właściwie, jeśli
chcesz wiedzieć, przez cały czas miała oko na Hanka. Paliła się do niego
od początku do końca.
Nie byłam zdziwiona. Nic nie mogło mnie już zdziwić. Nie po tym. Nie
wątpiłam, że Linda zostanie drugą Agathą Christie, albo że Nita znajdzie
się któregoś dnia na okładce „Cosmopolitana”. Nie zdziwię się, jeśli Hank
napisze do mnie teraz, że spotkał właśnie King Konga na szczycie Empire
State Building. Prawdopodobnie odpisałabym mu, aby go ode mnie
pozdrowił.
– Co mówisz? – nalegał Jay. – Dasz mi jeszcze jedną szansę?
Pomyślałam przez chwilę, potem uśmiechnęłam się.
– Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę Jay?
– Daj mi szansę, a udowodnię ci to. Tylko nie przez telefon –
zamruczał. – Od tej chwili zamierzam udowadniać wszystko osobiście.
Miałam przeczucie, że tak właśnie zrobi.