Denene Millner
na podstawie scenariusza Billa Condona
DREAMGIRLS
Dziewczęta Marzeń
Dla wszystkich dziewcząt, które odważyły się marzyć i dla
tych po nich, na tyle bystrych, iż spostrzegły, że unoszą się na
skrzydłach Dreamgirls.
Rozdział 1
- Effie, możesz szybciej? - rzuciła przez ramię Deena,
pędząc w kierunku Teatru.
Lewą ręką przytrzymywała perukę, z każdym następnym
energicznym ruchem sprawiającą wrażenie, że zerwie się z jej
głowy i odleci. Prawą ściskała morelowe buty, które jej matka
nosiła zazwyczaj do kościoła. Porwała je z szafy matki tuż po
tym, jak May Jones wyszła na Radę Pedagogiczną, i przez
całe półtorej godziny podczas nieobecności matki modliła się
żeby: a) wróciła tak okropnie zmęczona po całym dniu pracy z
trzecioklasistami i kłótniach z rodzicami ze Szkoły
Podstawowej na Spruce Street, że pójdzie prosto do łóżka, nie
spierając się zbytnio o godzinę, kiedy Deena gasi światła; b)
nie wróci zbyt wcześnie szukając tych butów. Były po prostu
idealnym dodatkiem do morelowych sukni, które razem z
przyjaciółkami, Effie i Lorrell, uszyły sobie na
Poniedziałkową Rewię Talentów R&B w Teatrze Detroit i
najzwyczajniej w świecie nie byłaby w stanie wykonać
kroków z odpowiednią gracją i wdziękiem, gdyby ich nie
miała na nogach. Na szczęście, matka była tak skonana, że
zamiast zapalić światło i poklepać Deenę po ramieniu, żeby
dać jej znać o swoim powrocie, wsadziła tylko głowę do jej
pokoju, po czym cichutko zamknęła drzwi, wycofała się do
dużego pokoju i ułożyła się na rozkładanej kanapie, zupełnie
nieświadoma tego, że jej córka leżała pod kołdrą całkowicie
ubrana i w pełnym makijażu, czekając na odpowiedni
moment, by wykraść się w ciemną noc i ruszyć w kierunku
sławy. Niestety, May wróciła o wiele później niż Deena się
spodziewała i postanowiła zrelaksować się czytając sobie w
łóżku, co sprawiło, że upłynęło mnóstwo czasu, zanim Deena
mogła się wykraść. Przez to Dreamettes spóźniły się na swój
występ prawie całą godzinę.
- Słuchaj, idę tak szybko jak mogę, ale nie łatwo biec na
obcasach - wysapała Effie, ciągnąc się z tyłu za o wiele
bardziej zręcznymi Deeną i Lorrell. Brat Effie, C.C., który
szedł wolniej ze względu na to, że niósł nuty i kosmetyczkę z
przyborami do makijażu, zamykał pochód. - Poza tym, nie
spóźniamy się na przedstawienie, dlatego że to ja idę za
wolno, panno Moja Mama Późno Wróciła, więc nie zwalaj
winy na mnie.
- Chodź i nie marudź - jęknęła Deena, przyspieszając.
Lorrell, która pierwsza dotarła do Teatru, zatrzymała się przed
ogromnym zadaszeniem, mającym tyle lamp, że oświetlało
prawie cały budynek. Kiedy czytała napis widniejący na
plakacie, na jej twarzy stopniowo pojawiał się uśmiech:
DZIŚ WIECZOREM
JAMES „THUNDER" EARLY
ORAZ REWIA MIEJSCOWYCH TALENTÓW
Teatr, który w szczytowym momencie swojej kariery był
eleganckim kinem wyświetlającym kroniki filmowe i nieme
filmy dla białej publiczności, stanowił jedynie cień swojej
dawnej świetności - siedzenia, dywany i niegdyś wspaniała
purpurowa kurtyna, o które od dawna nikt nie dbał, pokryte
były kurzem i gdzieniegdzie pleśnią. Ale w każdy
poniedziałkowy wieczór cała okolica ożywała - to była jedyna
noc, kiedy ledwo wiążący koniec z końcem właściciele
pozwalali czarnym wejść do środka, a pracownicy
miejscowego radio dla kolorowych prowadzili niesamowicie
popularną Rewię Motor City. Przychodził na nią każdy, kto
miał w co się ubrać i dwa dolary pięćdziesiąt centów na bilet
wstępu. Nawet gwiazdy R&B, takie jak James „Thunder"
Early, miejscowy chłopak słynący z kilku hitów w stylu soul,
które bezustannie puszczano w radiostacjach dla kolorowych
wiedział, że podczas tournee po Detroit, żeby zyskać
popularność i fanów Motor City, najlepiej wstąpić w
poniedziałek do Teatru.
Deena pędem minęła przyjaciółkę i pospieszyła za kulisy,
gdzie konkurenci ubrani w błyszczące smokingi palili cygara i
popijali whisky z wypełnionych do połowy butelek,
odpoczywając od wrzawy występu. Niemal wpadła na dwie
elegancko ubrane damy w butach na wysokich obcasach, które
wybiegały za drzwi z walizkami w rękach, najwidoczniej
kłócąc się z mężczyzną błagającym je, by zostały i wysłuchały
go.
- Dajcie spokój, nie możecie teraz wyjść. Co z waszym
występem? A co z Jimmym? - pytał, dotykając ramienia
jednej z kobiet.
- Marty, wiesz już, że potrafię się odezwać. Zobacz, że
potrafię też odejść - powiedziała kobieta odsuwając się od
niego.
- Joann, kochanie, Jimmy po prostu zachował się jak to
zwykle on. Wiesz, że szaleje na twoim punkcie. Zwyczajnie
szaleje.
. - Naprawdę? To może przekaż temu szaleńcowi ode
mnie wiadomość, co ty na to? - powiedziała Joann, stając z
Martim twarzą w twarz. - Powiedz mu, że mam jego numer.
Jego numer telefonu.
- Ależ, kotku...
- Do domu. Gdzie mieszka - przerwała mu kobieta -
razem ze swoją żoną.
Przyjaciółka Joann, wyglądająca na równie wściekłą,
przeszła koło Deeny, która stanęła w miejscu, widząc dwie
piękne, szykownie ubrane kobiety w obszywanych
błyskotkami sukniach i biżuterii, jaką Deena widziała jedynie
w eleganckich magazynach. Czytała je ukradkiem w
bibliotece, gdzie miała się uczyć. Ich uroda uświadomiła
Deenie, że ma kościste, delikatne ciało (nie wspominając już o
jej ręcznie uszytej, szmacianej sukience); a ich głosy,
głębokie, z atrakcyjną chrypką, sprawiły, że niemal wtopiła się
w ścianę. Jak, pomyślała sobie, Dreamettes będą mogły
kiedykolwiek współzawodniczyć z kimś takim?
- Chodź Joann, nasza limuzyna czeka - odezwała się
kobieta, gestem dłoni wskazując brudną taksówkę, która
właśnie zatrzymała się przed Teatrem.
- Cholera - zaklął Marty, rzucając spojrzenie na
zgromadzony wokół tłum, przyglądający się temu widowisku,
i ruszył w kierunku mężczyzny w jedwabnym garniturze,
który właśnie przytrzymywał mu drzwi.
- Proszę pana - odezwał się mężczyzna do mijającego go
pospiesznie Martiego. - Czy byłby pan zainteresowany
nowoczesnym brzmieniem?
Marty splunął mu pod nogi i wszedł do środka bez słowa.
Curtis szybko wsunął stopę w drzwi ruchem, który wyrwał
Deenę z transu.
- O Boże! Jesteśmy za późno! - wykrzyknęła. Spojrzała
na mężczyznę stojącego w przejściu. Jego twarz, skrzywiona
w poczuciu odtrącenia, przypomniała jej własną trudną
sytuację. Postanowiła jednak nie poddać się ogarniającemu ją
lękowi. Stwierdziła, że nie po to tyle ćwiczyli i wierzyli tak
mocno w to, co robią, żeby teraz się odwrócić i odejść,
nieważne, jak bardzo się bała. Poza tym, Effie zabiłaby ją,
gdyby teraz postanowiła nawet nie spróbować wejść na scenę.
Deena wyprostowała się i podeszła do opierającego się o
ścianę mężczyzny z błyszczącą grzywką ubranego w tani
garnitur. W ustach trzymał peta.
- Hej, ty też jeszcze wchodzisz?
- Grałem już z godzinę temu - odpowiedział
nonszalancko. Deena pobiegła z powrotem i chwyciła Lorrell
za ramię.
- Chodź, musimy się tam dostać - powiedziała, ciągnąc ją
do drzwi prowadzących za kulisy. - A gdzie Effie?
Lorrell, podążając za Deeną, obejrzała się na C.C., który
dyszał tuż za jej plecami.
- C.C., idź tam i pomóż swojej siostrze - poprosiła, kiedy
dotarli do drzwi i wpadli do środka, niemal uderzając nimi
Pana Błyszcząca Grzywka.
- Och, przepraszam pana - powiedziała Deena, podczas
gdy Lorrell wpadła na nią z taką siłą, że omal nie zderzyli się
głowami. Na widowni słychać było wyraźnie podekscytowany
tłum ludzi oklaskujących Little Albert & Tru - Tones, grupę
pokroju Dreamettes. Deena, Lorrell i Effie widywały ich
niemal codziennie po szkole, jak wykonywali na podwórku tę
samą piosenkę, „Goin' Downtown". W tym samym czasie one
rozśpiewywały się i pracowały nad krokami. Sądząc po
krzykach publiczności to ćwiczenie bardzo się im opłaciło.
- Taylor. Curtis Taylor, junior - przedstawił się im
mężczyzna, najwidoczniej niewzruszony nieszczęśliwymi
minami dziewcząt. Ale Deena nie słyszała tego, co mówił;
cała jej uwaga zwrócona była na Oak, łowcę talentów, który
mijał ją właśnie w pośpiechu z notatnikiem w ręce. Zrobiła
krok do przodu, tak że znalazła się tuż przed nim i lekko
dotknęła jego klatki piersiowej.
- Słuchaj, wiem, że się spóźniliśmy, ale moja mama, ona
nie lubi, kiedy wychodzę z domu w weekendy, więc musiałam
poczekać aż położy się spać...
- Jak się nazywasz? - Oak przerwał jej z wyraźnym
zniecierpliwieniem.
- Deena Jones - odpowiedziała, wyplątując się z płaszcza i
uśmiechając promiennie. - Jedna z Dreamettes.
- Mieliście wyjść jako drudzy - warknął łowca talentów
po przejrzeniu notatnika, prawie nie zwracając uwagi na słowa
Deeny.
- Wiem - wyjąkała Deena. - Ale moja matka została długo
na Radzie Pedagogicznej. Jest nauczycielką i...
- Trudno, moja droga. Zabawa już się kończy -
powiedział i po prostu odwrócił się do niej plecami, chcąc
powrócić do swoich spraw. Powstrzymał go jednak Curtis,
łapiąc mocno za ramię i pochylając się nad nim. Wyraźnie
górował nad nieprzyjemnym człowiekiem z wąsikiem
grubości ołówka. Jego spojrzenie było ostre i groźne - niemal
złowieszcze.
- Bracie, pozwól, że coś ci wyjaśnię - powiedział cicho
nachylając mu się do ucha i cały czas mocno trzymając za
ramię. - Widzę, że dobry z ciebie facet, więc nie chcę, żebyś
wyszedł na słabeusza. Twoja praca nie polega na upokarzaniu
ludzi, nie? Mylę się? Więc jak, pozwolisz im wystąpić w
przerwie?
Curtis rozluźnił uchwyt i przyjaźnie poklepał Oaka po
ramieniu. Deena słyszała, że poprzedni zespół kończył już
grać, dopingowany grzmiącymi oklaskami i donośnym głosem
konferansjera.
Oak spojrzał na swoje ramię, z powrotem na Curtisa,
wyglądał na po części zawstydzonego, po części
zirytowanego.
- No dobra - powiedział w końcu. - Mogę ich ustawić na
sam koniec, po występie Małego Joe Nixona.
- Dziękuję! - wykrzyknęła Deena z podnieceniem w
głosie, łapiąc Lorrell za rękę. - Który to Mały?
Oak wskazał na wielkiego mężczyznę na oko ważącego
ponad 250 funtów. Pod źle dopasowanym garniturem
wyraźnie było widać mięśnie ramion i grzbietu. Na ramieniu
przewieszoną miał gitarę. Wtedy prowadzący zawołał do
mikrofonu:
- Panie i Panowie, Mały Joe Dixoooooooooon! - ten
przeszedł obok nich dumnym krokiem, zmuszając Deenę,
Lorrell i właściwie wszystkich stojących mu na drodze do
cofnięcia się o krok w kierunku ściany.
- Hmm, przebieralnia jest tam - odezwał się Oak,
wskazując brodą niewielkie, odgrodzone od reszty
pomieszczenie. Było wyjątkowo obrzydliwe - na zniszczonym
dywanie walały się brudne papierowe serwetki i jednorazowe
kubki, z popielniczek wysypywały się pobrudzone szminką
niedopałki papierosów. Na jednej ścianie, tuż nad składanymi
krzesełkami wisiał szereg podświetlanych luster.
Deena i Lorrell podeszły do lustra i zaczęły pospiesznie
układać peruki kupione raptem dwa dni temu za pieniądze,
które uzbierały wykonując różne drobne prace, na przykład,
piorąc białym damom, które były zbyt zajęte lub zbyt dumne,
by prać swoje własne ubrania. Nie mogły się powstrzymać od
zachwytu, kiedy wciśnięte we trójkę do maleńkiej łazienki
Lorrell przymierzały te nowe brązowe fryzurki, które falowały
i wirowały przy każdym najmniejszym ruchu ramion.
- Te peruki sprawią, że wszyscy na rewii talentów nas
zauważą - stwierdziła Deena, przybierając dumną pozę.
C.C. wpadł do przebieralni i rzucił torbę z przyborami do
makijażu na pełną drobiazgów toaletkę. Dźwięki gitary
Małego Joe Dixona i zawodzenie „baby, baby" doprowadzały
go do szału.
- Mam nowe nuty dla perkusisty! - wykrzyknął
podekscytowany.
- C.C., zaraz wchodzimy, gdzie Effie? - popędzała Deena.
- Jestem tutaj - Effie przechadzała się po korytarzu. Jej
charakterystyczny czarno biały płaszcz imitujący skórę
lamparta przykuwał uwagę tak samo jak i ona. Jeszcze lekko
zdyszana oparła się o ścianę, rozchyliła płaszcz i zaczęła
umieszczać na głowie kłąb syntetycznych włosów, które
sprawiały wrażenie, że jej głowa jest za mała.
- Jezu, muszę odpocząć. Gdzie nasza przebieralnia? -
obejrzała brudne pomieszczenie i skrzywiła nos.
- Effie, nie ma na to czasu - tłumaczyła Lorrell, wpinając
agrafkę w przód sukienki, tak aby uwypuklić rowek między
piersiami. - Wchodzimy za dwie minuty.
- Co? - uwaga Effie była wyraźnie napięta.
- Chodźcie, zróbmy sobie rozgrzewkę - powiedziała
Deena, podchodząc do Lorrell i wystukując rytm. Lorrell
zaczęła poruszać się z nią w rytm melodii, śpiewając i
kołysząc się: „odejdź, odejdź, odejdź z mojego życia..."
Przestały śpiewać, kiedy dostrzegły spojrzenie dziewcząt
ze Stepp Sisters, schodzących ze sceny po dobrym występie.
Mijały wszystkich z wyraźną dumą. Zatrzymały się jednak
widząc Dreamettes. Wyraźnie słychać było westchnienia,
które sprawiły, że ciśnienie w przebieralni gwałtownie się
podniosło.
- O nie! One mają nasze peruki! - wykrzyknęła Deena.
- Jesteśmy zrujnowane, chyba że uda nam się znaleźć
nowe peruki - powiedziała Lorrell. - Inaczej wszyscy pomyślą,
że ukradłyśmy ich pomysł na wygląd!
- Właściwie, po co nam peruki? - Effie była wyraźnie
zdenerwowana.
- Bo musimy wyglądać - sapnęła Deena, odwracając się
do lustra i zrywając z głowy sztuczne włosy. Szczerze
mówiąc, nie mogła zrozumieć, dlaczego Effie nie pojmowała,
że dziewczęta z zespołu muszą wyglądać podobnie - mieć coś
wspólnego w wyglądzie, coś na kształt umundurowania. W
końcu to nie był przecież zespół o nazwie Effie i Dreamettes,
nawet mimo tego, że to jej brat pisał ich piosenki, a Effie
śpiewała wszystkie solówki. Wygląd miał sprawić, że wszyscy
zapamiętają Dreamettes jako zespół. Deena cały czas musiała
przypominać o tym Effie.
- Daj spokój - Effie zawsze reagowała w ten sposób,
kiedy zaczynały sprzeczki na temat „sławy", co zdarzało się
zazwyczaj wtedy, gdy siadały u Effie, by obejrzeć w telewizji
program „American Bandstand".
- Może im się wydawać, że w tych sukienkach wyglądają
prześlicznie, jak trojaczki. Ale nie ma możliwości żebyś w
najbliższym czasie wyglądała jak ja - żartowała.
Deena patrzyła się w lustro, oglądając swoje odbicie,
kiedy zdejmowała perukę. Włosy spływały jej na twarz pod
dziwnym kątem - odgarnięte z tyłu, z przodu dłuższe.
- Mam! Założymy peruki tył na przód!
- Co? - spytała Lorrell, gapiąc się na Deenę.
- Założymy peruki tył na przód!
Wszystkie trzy stłoczyły się przed lustrem, mocując
peruki, aby ich nowe fryzury trzymały się na miejscu.
- Deena, to wygląda tak... inaczej - stwierdziła Lorrell,
przecierając oczy w nadziei, że ich nowy styl będzie wyglądać
lepiej niż w rzeczywistości.
- Wygląda bardzo efektownie. Idziemy! - powiedziała
Deena, maszerując w kierunku sceny.
Effie, która zawsze bardzo się troszczyła o swój wygląd,
szczególnie na tle koleżanek z zespołu, trochę się ociągała,
starając się przyzwyczaić do nowego wyglądu. Nie była zbyt
zadowolona.
- Przodem czy tyłem, włosy kupione w sklepie nie są
naturalne. A co z sukienkami? Chodzi mi o to, że ta sukienka
nie poprawia w żaden sposób mojej figury.
Lorrell stanęła i odwróciła się, przewracając oczami w
kierunku Effie.
- Masz taką samą perukę jak ja?
- Tak - odpowiedziała Effie, przeglądając się w lustrze.
- Masz taką samą sukienkę jak ja?
- Tak - potwierdziła Effie, odwracając się i patrząc Lorrell
w oczy.
- To się zamknij - powiedziała Lorrell i odeszła.
Effie obróciła perukę jeszcze raz i zaczęła coś z nią
kombinować, kiedy stanął za nią Curtis.
- Wydaje mi się, że panienka wygląda doskonale.
Effie uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie - jej
spojrzenie mówiło: „Oczywiście, że tak" - i pognała za Deeną
i Lorrell, które były już gotowe do wejścia na scenę.
- Jeszcze raz powiedzcie, jak się nazywacie? - spytał
prowadzący.
- Dreamettes! - odpowiedziała Deena, krzycząc mu nazwę
prosto w ucho, aby przebić się przez zawodzenie Małego Joe
Dixona.
Konferansjer podziękował, szczypiąc Deenę w pupę. Ten
gest spowodował, że dziewczyna prychnęła głośno, a to
zwróciło uwagę Effie, która zobaczyła starego tłustego faceta
dotykającego tyłka jej przyjaciółki. Podeszła do niego i
klepnęła go w ramię. Kiedy się odwrócił jego oczy chwilę
wędrowały po obfitych kształtach Effie, dopóki nie napotkały
jej ognistego spojrzenia. Patrzyła na niego jakby za moment
miał zabrzmieć dzwonek ogłaszający pierwszą rundę w
zawodach boksu. Konferansjer odsunął się i wszedł na scenę
mijając się ze schodzącym z niej Małym Joe.
- A teraz, proszę powitajmy nasze ostatnie zawodniczki,
odważne, obfite... Creamettes!
- Dreamettes, Dreamettes! - wołała Deena, wybiegając z
Lorrell na scenę i zajmując pozycję za Effie. Muzycy zaczęli
grać, a ciężkie kurtyny rozsunęły się na boki z piskiem,
odsłaniając wielkie, oślepiające reflektory i ciemne sylwetki
blisko setek ciał. Wszyscy czekali na to, żeby Dreamettes
zaśpiewały pierwsze nuty. Lorrell zamarła niepewna, czy
kołysać się w rytm z Deeną, czy też uciec do wyjścia, gdzie z
pewnością straciłaby swoje marzenia o zostaniu profesjonalną
piosenkarką, ale za to znalazłaby miłe, spokojne miejsce do
schowania głowy w piasek i ukrycia się przed tym tłumem
ludzi, światłami i wysokimi oczekiwaniami. Deena była
niewiele mniej przerażona, ale za to kontrolowała swoje
nerwy o tyle lepiej, żeby złapać Lorrell za rękę i zmusić do
lekkiego kołysania się w rytm muzyki. Effie, stojąca na środku
sceny, nieświadoma tremy swoich koleżanek, czuła jak basy
wibrują w jej żołądku i ruszała się w takt, wchłaniając całą
energię muzyków włożoną w odegranie skomponowanej przez
C.C. melodii. Jednak tłum nie wydawał się zbytnio poruszony.
Potem zaczęła śpiewać. Jej głos brzmiał elektryzująco.
- „Odejdź" - grzmiała do mikrofonu, podczas gdy Deena i
Lorrell wtórowały jej: „Odejdź".
C.C. obserwował wszystko zza kulis, naśladując kroki,
które sam dla nich wymyślił. Obok niego stał Curtis.
Zaintrygowany, przechwycił spojrzenie Effie, kiedy się
obracała. Effie, dodatkowo zakręciła biodrami dla
przystojnego mężczyzny, który właśnie skomplementował jej
wygląd nie tylko słowami.
Deena, nic z tego nie zauważywszy, skoncentrowana była
całkowicie na jurorach. Jeden z nich potrząsał głową,
najwidoczniej zniechęcony ich brakiem obycia ze sceną.
Właśnie wtedy Effie zaczęła śpiewać tak wysoko, z wyraźną
siłą w głosie, że nawet ten niezbyt zachwycony juror miał na
twarzy wyraz uznania.
Kiedy kończyła piosenkę ostatnią, tryumfalną nutą, cała
publiczność była roztańczona i krzyczała, prosząc o więcej.
Deena i Lorrell obejmowały się i skakały z radości, podczas
gdy Effie dygała, jakby przed chwilą wystąpiła dla samej
królowej.
- Dalej! - wołał konferansjer, wchodząc szybko na scenę,
kiedy dziewczęta kłaniały się publiczności.
- Możecie wołać głośniej, o doskonałe, delikatne i
drapieżne Dreamettes!
Tłum ryczał, wołając Dreamettes jeszcze wtedy, kiedy
wszyscy zawodnicy stali już za kulisami, czekając na decyzję
sędziów. Kiedy przydzielano punkty, Curtis wyszedł na
korytarz Teatru. Znalazł tam konferansjera, który wyszedł na
papierosa. Klepnął go w ramię i powiedział:
- Te dziesięć dolców mi mówi, że Dreamettes dzisiaj nie
wygrają - nachylił się do niego, wręczając mu banknot.
Konferansjer wziął z jego ręki pieniądze i uśmiechnął się.
- Zrobione. I tak by nie wygrały - przydeptał niedopałek
papierosa i wrócił do środka.
Chwilę później zawodnicy zostali zaproszeni na scenę.
Dziewczęta, które stały na środku sceny były całkowicie
przekonane o tym, że wezmą ze sobą główną nagrodę do
domu.
- Pamiętajcie, że zwycięzca tegorocznego konkursu
dostaje płatny angaż na cały rok w tym oto Teatrze Detroit -
oznajmił konferansjer, przejmując wyniki od jednego z
jurorów.
- I tą szczęśliwą, utalentowaną Gwiazdą Jutra jest... - jego
następnym słowom akompaniował dźwięk bębna - Mały Joe
Dixon!
Mały Joe podszedł do konferansjera na sam przód sceny,
podczas gdy przegranych zasłaniała opadająca kurtyna i
wszystkie światła reflektorów skierowały się na niego. Jednak
nadal było wystarczająco jasno, by zauważyć ból i
upokorzenie w oczach dziewcząt.
- Czy to znaczy, że nie będziemy sławne? - spytała
zrozpaczona Lorrell. W jej oczach zbierały się łzy.
- No cóż, nie dzisiaj - w głosie Effie słychać było
przygnębienie. - Chodźmy do domu.
C.C. podał Lorrell i Effie ich płaszcze, ale Deena cały czas
stała w miejscu. Jej wściekłość była wyczuwalna z daleka.
- Czemu? - zapytała ostrym głosem.
- Bo jestem zmęczona i muszę jutro rano wstać do pracy,
dlatego właśnie wychodzimy.
- Nie, pytam, o co tu chodzi? Lorrell, ile miałyśmy lat
kiedy zaczęłyśmy razem śpiewać? - spytała Deena.
- Dwanaście.
- C.C., ile wymyśliłeś dla nas układów? Ile napisałeś dla
nas piosenek? - zwróciła się do C.C.
- Nie wiem, może ze sto.
- A ty Effie? Powiedz mi, czy spotkałaś już kogoś, kto
śpiewałby z takim szalonym zapałem, jak ty?
- Nie - odpowiedziała Effie pewnym siebie głosem.
- I cały czas nam się nie udaje. Więc pytam, o co chodzi?
Właśnie wtedy pojawił się Curtis, wraz z dźwiękami muzyki
Jimmiego Early, który właśnie ćwiczył swoje hity na
pianinie.
- Chodzi o to, że niepotrzebny wam konkurs dla
amatorów. Nie ma w was nic z amatorów. Potrzebujecie
jakiegoś przełomu i zamierzam wam go dzisiaj zaproponować.
Trzydzieści dolców za śpiewanie jako chórek Jimmiego Early,
dzisiaj wieczorem - powiedział. - I gwarantowany angaż na
dziesięć tygodni w trasie, począwszy od jutra rano, to
czterysta dolarów tygodniowo! - kontynuował Curtis, ciesząc
się ich podnieceniem.
- O rany - jęknęła Deena. - Cztery stówy? Przysięgasz?
- Zabijcie mnie, jeśli kłamię. A pan Early zgodził się
nająć moją ciotkę, Ethel, żeby opiekowała się wami, kiedy
będziecie daleko od domu.
- Nawet mamie to się może spodobać! - ucieszyła się
Deena.
- Effie, słyszysz? Będziemy śpiewać jako chórek
Jimmiego Early!
- Nie robię chórków - powiedziała Effie, podchodząc do
Curtisa, opierając rękę na biodrze i wysuwając jedną nogę na
przód. W tej pozycji była tak blisko jego twarzy, że czuła
zapach jego miętowej gumy do żucia.
- Daj spokój, Effie, wystarczy, że zrobimy parę „aaaa" i
„ooo" - przekonywała podekscytowana Deena.
- Ja nie robię „aaaa" i „ooo" - odpowiedziała prosto Effie.
- Effie, posłuchaj - powiedziała Lorrell, przysuwając się
do niej i podnosząc palec wskazujący. - To może być przełom
w naszej karierze.
- Śpiewanie w chórkach to pułapka. Przepraszam pana,
ale nie możemy przyjąć pańskiej oferty - stwierdziła Effie.
Deena i Lorrell umilkły, nie wiedząc, co dalej robić. Curtis
wiedział już, o którą z nich musiał walczyć, żeby wygrać
wszystkie. Przysunął się do Effie.
- Wiem, że jesteś naprawdę dobra i ty też o tym wiesz.
Masz talent, a na dodatek jesteś waleczną tygrysicą, kotku -
uśmiechnął się, ogarniając wzrokiem całą jej figurę.
Effie chyba odrobinę zmiękła. Czyżby właśnie nazwał ją
tygrysicą? Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę i wypięła
piersi. Tak, flirtował z nią - ten przystojniak z gładko
przyczesanymi włosami i jeszcze gładszą mową. Przyznała
sama przed sobą, że, chociaż normalnie nie przyjęłaby tego
typu komplementów od nieznajomego, ten koleś oferował
prawdziwą płatną trasę koncertową i na dodatek powiedział o
niej „tygrysica". Jej oczy uśmiechnęły się, ale nie odzywała
się, chcąc usłyszeć, co jeszcze miał jej do powiedzenia.
- Ale to nie wystarcza - kontynuował Curtis. - Ktoś
mógłby skrzywdzić dziewczynę taką jak ty, gdyby nie miała
nikogo do obrony.
Postanowienie Effie stawało się coraz słabsze. Spuściła
wzrok, a potem zerknęła na koleżanki, które patrzyły na nią
błagalnym wzrokiem. Do tej pory to ona robiła większość tych
rzeczy - organizowanie koncertów, zbieranie pieniędzy,
zdobywanie
dodatkowych
funduszy
na
odświeżenie
kostiumów. Może niewielka pomoc nie będzie oznaczać jej
końca.
- Mogę to dla was załatwić, ale musicie mi zaufać - mówił
dalej Curtis. - Uwierzcie mi, nie zawiodę was.
- Effie, co ty na to? - spytała Deena.
- No cóż, proszę pana...
- Curtis Taylor, junior.
- Curtis Taylor, junior, nasz manager, mówi, że dzisiaj
śpiewamy jako chórki Jimmiego Early! - zawołała Effie.
Deena i Lorrell podskoczyły do niej i zaczęły ją ściskać i
całować, zostawiając Curtisa z boku.
- Wspaniale Effie, kocham cię!
- Boże, w tej branży naprawdę są chwile wzlotów i
upadków - powiedziała Lorrell, uśmiechając się.
- Drogie panie, proszę tu zaczekać. Zaraz wrócę, proszę
mi tylko pozwolić zająć się waszymi interesami - przeprosił
Curtis, wycofując się i ruszając pędem przed siebie. Effie z
przechyloną na bok głową obserwowała, jak się spieszył. Tak,
jest niezły, pomyślała. Niezły.
James „Thunder" Early ledwo wpuścił swojego managera,
Martiego, do pomieszczenia i od razu wyskoczył do niego z
pretensjami.
- Marty, mówiłem, żadnego majonezu! Ile razy muszę ci
powtarzać, żadnego majonezu w kanapce z kurczakiem?
- Mamy większe problemy, mój drogi. Ostrzegałem cię,
żebyś nie bzykał kobiet, z którymi pracujesz. Jest na świecie
wiele innych...
- Z pewnością. Ale kto ma czas na to, żeby ich szukać? -
odpowiedział z uśmiechem Jimmy, poprawiając swoją
czerwoną błyszczącą marynarkę i siadając z powrotem przed
toaletką. Rozłożył kanapkę na pół i użył starych serwetek,
żeby wytrzeć majonez ze środka kanapki. Robiąc to, cały czas
patrzył w lustro, najpierw na jedną stronę swoich na gładko
przyczesanych włosów, a potem na drugą.
- Ja cały czas pracuję! - klawiszowiec i czterech trębaczy,
którzy siedzieli w tym samym pomieszczeniu, z zapałem
grając w kości, skwitowali jego żart wybuchem śmiechu.
- Tak, bo to Marty cały czas dba o to, żebyś pracował -
Marty promieniał z radości.
Właśnie wtedy światła w pomieszczeniu zamrugały,
sygnalizując, że za chwilę mają zacząć występ.
- Czy jesteście gotowi na przyjęcie Jimmiego Early? -
krzyczał do mikrofonu konferansjer. Publiczność wrzeszczała
jak oszalała i tupała tak głośno, że cały Teatr trząsł się w
posadach. Jimmy wstał, ponownie poprawił swoją marynarkę i
spojrzał w lustro. Poślinił palec i wygładził nim swoje wąsiki,
a potem przejechał ręką po włosach.
- Spójrz, co dla ciebie znalazł, stary dobry Marty - głos
Martiego ledwo było słychać przez hałas, jaki robiła
widownia. - Mam elektryzującą grupkę dziewcząt, które chcą
tu dzisiaj wystąpić.
- Super - powiedział Jimmy, nie do końca zdając sobie
sprawę, o co chodzi.
- Rzecz w tym, że są we trzy.
- Potrzebuję tylko dwóch - Jimmy rzucił szybkie
spojrzenie w tył. - To już i tak za dużo, żeby sobie z nimi
radzić. Dodajesz mi trzy laski na scenę i zanim się obejrzę,
spędzam cały swój czas, starając się utrzymać je z tyłu w linii
prostej, żeby zostało miejsce na scenie dla Jamesa „Thunder"
Early.
- Ale...
- Do diabła, Marty. Potrzebne mi tylko dwie.
Marty wzruszył ramionami, pokiwał głową i spojrzał na
zegarek.
- W porządku. Zaczynamy.
Marty i Jimmy wychodzili już na scenę. Za nimi podążali
pozostali członkowie grupy. Marty wpadł na Curtisa, który z
niecierpliwością czekał przed przebieralnią, chodząc nerwowo
w tą i z powrotem. Curtis wiedział, że jeśli uda mu się to
przeforsować, będzie na dobrej drodze do spełnienia swoich
marzeń - by zostać managerem zdolnych, ale ubogich
artystów. Marzenie to towarzyszyło mu już od dzieciństwa,
kiedy słuchał szafy grającej w rodzinnym miasteczku swego
ojca w Mississippi i widywał Lady Day, wplatającą gardenie
we włosy i skrzeczącą „Good Morning, Heartache". To, jak
wspaniała byłą Lady Day, skłaniało Curtisa do zastanowienia
się nad tym, jaka to wielka strata, że ktoś taki jak Billie
Holiday, o anielskim głosie, musi spędzać całe życie,
śpiewając w brudnych zapomnianych dziurach, za niewielkie
pieniądze i w zamian za niewielkie uznanie. Świat zasługiwał,
by usłyszeć Billie, a ona zasługiwała na publiczność,
niezależnie od koloru jej skóry, niezależnie od koloru skóry jej
publiczności. Aż tyle wiedział wtedy mały Curtis. A miał
dopiero dwanaście lat.
Kilka lat później bawił się trochę w pisanie własnych
piosenek, próbując, bezskutecznie, przekazać je do rąk
uznanych, nagrywających swoją muzykę artystów. A później,
amatorom szukającym jakiegoś materiału, który mogliby
pokazać na konkursie młodych talentów. Wziął nawet ślub z
jedną z takich amatorek, córką miejscowego sprzedawcy
samochodów, która stylem przypominała Bessie Smith. Curtis
ją kochał i to był jedyny powód, dla którego pohamował swoje
muzyczne ambicje; chciała, by pomógł jej ojcu w
prowadzeniu salonu używanych Cadillaców, a on obiecał, że
będzie rozwijał swoje umiejętności sprzedażowe, by w końcu
przejąć firmę. Ale Curtis nigdy nie zapomniał o swojej miłości
do muzyki; w wolnym czasie bez przerwy badał rynek,
przeglądał ogłoszenia drobne zamieszczane w „Billboard",
obserwował sukcesy największych grup i nadal zajmował się
trochę pisaniem tekstów. Teść Curtisa powierzył mu swoją
firmę po śmierci (w tamtym okresie jego córkę zajmowała
bardziej pogoń za kokainą niż za nowymi klientami salonu) i
Curtis zaczął wykorzystywać część zarobków z handlu na
sfinansowanie jego wejścia na rynek managerów muzycznych.
Potrzebował zaledwie niewielkiej luki, by móc się w nią
wstrzelić.
Uwaga Curtisa była maksymalnie napięta, kiedy zobaczył
Martiego.
- Wszystko ustalone? - spytał z niecierpliwością w głosie.
- Tak, Jimmy zgodził się na dwie dziewczyny -
odpowiedział Marty, przesuwając się koło rozmówcy i
starając się podążać za swoim klientem.
Curtis zmrużył oczy, starając się przetrawić tę informację.
- Dwie?
- O cholera - wymamrotał, zanim popędził za artystą i
jego managerem.
-
Hej, poczekaj chwilę człowieku - zawołał
rozzuchwalony.
- To zespół. Albo trzy, albo żadna.
- O co chodzi, Marty? - spytał Jimmy lekko rozdrażniony,
zatrzymując się.
- Moje klientki zawsze pracują razem - powiedział Curtis,
idąc zdecydowanie wolniej, aby uspokoić nerwy i wydać się
bardziej zrównoważonym. Naprężył się i spojrzał Jimmiemu
w oczy.
- Hej, ja cię znam - powiedział Jimmy, patrząc uważnie
na Curtisa. - Czy to nie ty sprzedawałeś mojego Cadillaca?
- No... tak - wydusił Curtis, niezbyt pewien, czy powinien
się zmartwić tym skojarzeniem. To nie był pierwszy raz, kiedy
klient wypinał na niego dupę, kiedy jego samochód zaczynał
pokazywać pierwsze oznaki zużycia. Po chwili jednak
odzyskał pewność siebie.
- Tak. Oprócz firmy managerskiej prowadzę salon z
używanymi samochodami na Woodward Avenue.
Jimmy uśmiechnął się przebiegle. Od razu poznał
człowieka po głosie.
- No cóż, mój kociak potrzebuje tuningu. A Jimmy
pracuje tylko z dwoma.
- Przykro mi bracie. Albo dwie, albo żadna - wtrącił się
Marty, biorąc Jimmiego pod ramię i kierując go do windy
prowadzącej na scenę.
- Więc żadna - odparł stanowczo Curtis, patrząc jak
odchodzą. Jimmy wzruszył ramionami i wszedł do windy.
Wyprostował się i patrzył, jak Marty naciskał przycisk
uruchamiający windę. Zaczął się rozgrzewać i podskakiwać
jak bokser tuż przed wielką walką, kiedy pojawiły się przed
nim na scenie trzy pary zgrabnych nóg. Spojrzał na jedną parę
i poprowadził wzrok ku górze, obejrzał uda, biodra, kobiece
piersi i w końcu twarz. Przed nim stały trzy rozchichotane
dziewczyny, które nie mogły się doczekać spotkania z nim. Na
twarzy Jimmiego pojawił się szeroki uśmiech, kiedy uważniej
spojrzał na jedną z nich. Była to Lorrell. Dziewczynie opadła
szczęka. Najwyraźniej nigdy wcześniej nie spotkała gwiazdy
tego formatu, gwiazdy, której muzykę słyszała wcześniej w
radio. James „Thunder" Early pochodził z ulic Detroit.
Niewiele było dzieciaków w Motor City, które nie znałyby go
albo nie widziały na jakimś koncercie. Jego występy na scenie
były elektryzujące. Podczas gdy trąbki nakręcały publiczność,
Jimmy krzyczał i tańczył na scenie z pasją, która sprawiła, że
stał się jednym z najbardziej ekscytujących muzyków R&B.
Wszyscy chcieli podrobić jego styl, ale nikt nie potrafił tak
poruszać biodrami, wydobywać takich nut z trąbki i tak
działać na tłoczącą się w hali koncertowej publiczność, jak
Jimmy, który rzeczywiście zasłużył na swój pseudonim
„Piorun". Plotka głosiła, że miał całą flotę fantazyjnych
samochodów, a jego żona opływała w diamenty. Mieszkali
razem wśród białych w pięknym domu z hektarami trawnika.
Zachwycona tym, że Jimmy zwrócił na nią uwagę Lorrell
pomachała mu, jeszcze bardziej zachichotała i odwróciła
wzrok na Deenę. Deena również była podekscytowana, ale
Effie, jak zawsze niczym skała, była całkiem spokojna.
- W porządku Marty - krzyknął Jimmy w dół windy,
podchodząc do dziewcząt z wyciągniętymi rękami, aby objąć
Dreamettes.
- Wszystko będzie w porządku - dodał potem do
dziewcząt.
- Drogie panie, ratujecie mi życie! Potrzebowałem bardzo
waszej pomocy, padam do stóp w podzięce - uklęknął przed
Lorrell z wdzięcznością, sprawiając, że wybuchła radosnym
śmiechem.
- Czy rozumiecie, co chcę wam powiedzieć? Dziękuję.
Zrobię dla was wszystko, cokolwiek zechcecie. Wszystko. Co
mogę dla ciebie zrobić kochana? - spytał, biorąc ją za rękę.
- Cóż, panie Early... Mógłby pan nas nauczyć piosenki -
powiedziała lekko zawstydzona Lorrell, a jej głos był tak
cichy, że ledwo go było słychać wśród wrzasków
publiczności, skandującej z niecierpliwością „Thunder!
Thunder! Thunder!".
Jimmy podskoczył, zagrał kilka akordów - dźwięki
sprawiły, że publiczność ryknęła z podwójną siłą - i zaczął
śpiewać: „trzynaście lat złotych płyt, rosnące koszta i rozmów
w knajpach zgrzyt, tłuści muzycy i stereo dźwięki, kochanie,
ten hit będzie nieśmiertelny".
Wstał, pianista zajął swoje miejsce, a Jimmy podszedł do
Lorrell, nucąc jej do ucha.
- „Ale możesz oszukać w drodze na szczyt/ tu i tam" -
śpiewał. - Spróbuj teraz, kochana.
Lorrell zestresowana powtórzyła ostatnie zaśpiewane
przez niego wyrazy.
- „Oszukać w drodze na szczyt" - powtórzył Jimmy, tym
razem z jeszcze większym naciskiem.
Deena dołączyła do niego. Słysząc jej słodki głosik,
Jimmy uśmiechnął się szeroko.
- Tak, dobrze ci idzie, kochana - powiedział, odwracając
się do niej i kołysząc wraz z nią w rytm muzyki. - „Oszukać w
drodze na szczyt" - śpiewał dalej.
Tym razem dołączyła Effie, ze swoim niskim, głębokim
głosem, który nadał słowom takiej siły, że Jimmy aż
odskoczył.
- Cholera, wiedziałem, że tak ostro to zaśpiewasz! -
zaśmiał się. - „To zawsze takie prawdziwe" - śpiewał.
Dreamettes chórkiem powtarzały po nim, kołysząc się w
rytm narzucany przez pianistę.
- Tak - powiedział, podczas gdy dziewczęta śpiewały
kolejną linijkę. - Tak, trzy będą idealne.
- Gotowi? - spytał konferansjer, wbiegając na scenę.
- Tak - odpowiedział Jimmy, zajmując miejsce.
Kurtyna poszła w górę i Jimmy z głośnym krzykiem
wjechał na środek sceny na kolanach, wprowadzając tłum w
niekontrolowany szał. Jimmy podskoczył i wykonał
olśniewający obrót, wijąc się po scenie, podczas gdy trębacz
wirował dookoła jednocześnie kołysząc się w szaleńczym
rytmie narzuconym przez wokalistę. Jimmy wirował dalej,
podskakiwał i tańczył, aż z jego twarzy tryskał pot. Całą duszę
wkładał w śpiew.
„ Wiem, o co chodzi/ bywałem tu i tam Oszukując po
drodze/ w każdym miejscu Żyję z mojej muzyki/ i z listy
hitów Które grane są wciąż/ tu i tam Tu i tam/ Tu i tam"
Dreamettes
były
równocześnie
niesamowicie
podekscytowane, przerażone i stremowane - ze wszystkich sił
starały się dorównać Jimmiemu i jego grupie. Lorrell cały czas
gubiła rytm, a Deena fałszowała, co najmniej trzy razy starając
się w tym samym czasie odpowiednio kołysać biodrami i
śpiewać, zachwycona zarówno samym Jimmim, jak i
sposobem, w jaki został przyjęty przez tłum. Effie dawała z
siebie wszystko, by uspokoić dziewczęta, ale na nic się to nie
zdało. Po prostu nie mogły rywalizować z mistrzem. Ale z
pewnością miały się tego nauczyć.
Rozdział 2
Można by pomyśleć, że C.C. był osobistym służącym
Effie, która tak też się zachowywała, mizdrząc się przed
lustrem i rozkazując młodszemu bratu, by „położył zestaw
kosmetyczny przy drzwiach, żebyśmy go nie zapomnieli" i
„teraz ułóż moją suknię tak, żeby się nie pomięła" i „przestań
się bawić moimi sukniami i znieś je na dół zanim wróci
Jimmy!". A on usłużnie, bez słowa skargi, spełniał jej
życzenia. Tak było między nimi od zawsze - Effie White
stawiała żądania, Clarence Conrad White je spełniał. Osobom
z zewnątrz wydawało się, że Effie wykorzystuje brata, który
jest ulegającym słabeuszem i nie potrafi się jej przeciwstawić.
Ale w rzeczywistości C.C. po prostu darzył swoją starszą
siostrę podziwem i miłością, nie tylko ze względu na jej wiek,
który powinien automatycznie wywoływać w nim szacunek,
ale też dlatego, że szczerze uważał Effie za jedną z najbardziej
utalentowanych piosenkarek, jakie w życiu słyszał. Ponadto,
każda zaśpiewana przez Effie nuta sprawiała, że wierzył w to,
że jest jednym z najbardziej utalentowanych, nieodkrytych
pisarzy w Detroit. Ich obustronny podziw był z pewnością
szczery - i było tak, odkąd C.C. i Effie rozmawiali z pastorem,
wielebnym Goode Wright, i namówili go na to, by pozwolił
im zostawać po próbach chóru i ćwiczyć we dwójkę,
przygrywając sobie na pianinie. C.C., muzyk - samouk,
potrafił zagrać większość melodii ze słuchu już w wieku lat
sześciu, wymyślał piosenki, a Effie, którą podziwiał, śpiewała
jego teksty. W wieku jedenastu lat C.C. był dyrektorem do
spraw muzycznych dziecięcego chóru baptystów Beulah Land
Missionary. A Effie? No cóż, była jego solistką.
Jak widać muzyka była, tym co ich łączyło. I żadne
zachowania diwy, kłótnie w rodzeństwie czy zdrada kogoś z
zewnątrz nie mogły nigdy zachwiać tej więzi.
- Panie, miej litość! Effie, ten autobus może tu być w
każdej chwili! - Lorrell wrzeszczała prosto w otwarte okno
państwa White, czekając niecierpliwie ze swoją małą
walizeczką i podniszczoną szmacianą torbą. Ojciec Effie stał
w drzwiach, gotowy odpowiednio pożegnać dziewczęta.
Deena, która czekała na Effie na zewnątrz, zostawiła matce na
poduszce notkę, w której napisała, jak bardzo jej przykro, że
matka nie rozumie jej marzeń, i że wyjeżdża spróbować
swych sił w showbiznesie. Teraz błagała Lorrell, aby się
uciszyła. Nie chciała, by jej matka się obudziła i przyłapała ją
na ucieczce z Jimmim, którego nazywała „wcieleniem
szatana".
Ronald śmiał się, naciągając na uszy kapelusz, mający go
chronić przed porannym zimnem.
- Zaraz zejdzie, kochanie - chichotał Ronald. - Effie nie
przegapi żadnej szansy, żeby zabłysnąć.
Lorrell wciągnęła głośno powietrze.
- Effie jeszcze nigdy nie przegapiła okazji, żeby
zabłysnąć, ale nie raz i nie dwa zdarzyło się jej spóźnić na
autobus - odpowiedziała, cały czas wpatrując się w okno,
jakby to miało pomóc w sprowadzeniu jej przyjaciółki na dół.
Lorrell wiedziała lepiej niż wszyscy ludzie, jak trudno było
nakłonić Effie White do postępowania zgodnie z ustalonym
planem. A ten był bardzo napięty od czasu, kiedy Effie zdała
do piątej klasy, a Lorrell, jej trzech braci i samotna mama
przeprowadzili się do budynku D, znajdującego się na
zaniedbanym, obdartym osiedlu, co było nieuchronnym
skutkiem nieprzyjemnego rozstania rodziców. Lorrell spotkała
Effie na przystanku pierwszego dnia w nowej szkole, śpiewała
głośno odważną interpretację piosenki „Summertime". Lorrell,
której nigdy nie krępowało przebywanie w centrum uwagi,
nuciła sobie melodię i zanim autobus zatrzymał się na
parkingu przed szkołą, oboje z C.C. wybijali rytm na jego
książce, tworząc razem tak ostry duet, że aż kierowca musiał
się do nich odwrócić, żeby przywrócić ich do porządku.
Pragnąc zostać profesjonalnymi piosenkarkami, obie
większość czasu w liceum spędzały w łazience i dominowały
szkolne pokazy talentów. Cały czas szukały trzeciej
wokalistki, żeby razem założyć trio, po tym jak szef
miejscowego pubu powiedział im, że szło by im lepiej, gdyby
Lorrell miała więcej niż jedną osobę w chórku. Niecały
tydzień po tej sugestii Lorrell przedstawiła Deenie Effie, o
oczach łani, cichą i skrytą, córkę nauczycielki jej brata z
trzeciej klasy. Nikt, ani C.C., ani Lorrell, ani Deena, nikt
nigdy nie miał wątpliwości, co do tego, która z nich powinna
być główną wokalistką. A Effie spijała śmietankę swojej niby
sławy, na tyle, na ile się dało - bawiła się do późna w nocy,
podrywała chłopców, imprezowała i zachowywała się tak
głośno i ekstrawagancko, jak tylko potrafiła.
- Czemu wrzeszczysz pod moim oknem jakbyś to ty tu
rządziła? - wydyszała Effie, wychodząc przez metalowe
drzwi. C.C. niósł jej wielką walizkę, dwie papierowe torby,
zestaw do makijażu i ciągnął za sobą jeszcze jedną siatkę z
materiału.
- Aha, bo wszystkie tu rządzimy, kochanie -
odpowiedziała Lorrell.
- To nie potrwa długo - skwitowała Effie, wskazując
podbródkiem na ulicę, którą właśnie nadjeżdżał srebrny bus z
ogromnym napisem „James »Thunder« Early" z boku. Deena,
Lorrell, Effie i C.C. zaczęli się przepychać, ich walizki i torby
niemal latały w powietrzu, kiedy podnieceni ruszyli do
stającego przy krawężniku busa.
- Spraw, żebym był z ciebie dumny - wołał C.C., biegnąc
niemal za ruszającym busem. Effie, siedząc już w środku,
oparła ręce na szybie. Z ruchu jej warg brat mógł odczytać, że
odpowiada: „Tak zrobię".
Ale już wkrótce przekonały się, że trudno było czuć dumę
na tego typu wyprawie. Nie było w niej nic, co wydałoby się
im miłe; podróżowały brudnymi drogami od jednej hali
koncertowej do drugiej, jedynie po to, by zobaczyć, jak
właściciele odprawiają ich gwiazdę i traktują je jak wszystkie
inne kolorowe panienki, które u nich bywają. Większość czasu
musiały spędzać w wypełnionych dymem pomieszczeniach
„tylko dla kolorowych" w różnych spelunach, czekając na
swoją kolej do wejścia na scenę. Nikogo tak naprawdę nie
obchodziło, że były chórkiem Jimmiego, co więcej, nawet
Jimmy musiał naciskać na Martiego, żeby wymógł na
właścicielach klubu podstawowe rzeczy dla niego - gwiazdy -
takie jak darmowy drink, ciepły posiłek czy miejsce dla niego
i zespołu, gdzie mogliby usiąść na chwilę przed występem i
poćwiczyć. Czasem musiał się nawet upominać o swoją
zapłatę. Jednym słowem, było to wszystko upokarzające -
czekanie, aż grupa nijakich wyjców przebrnie przez swój
występ zanim będą mogli wyjść na scenę, by pokazać
wszystkim, jak to naprawdę powinno wyglądać.
Na dodatek, Boże, czy były jakieś ambitne dziewczyny,
które czekały za kulisami, starając się by ktoś je zauważył? No
cóż, widać było, że niezależnie od tego, jak bardzo Lorrell
zainteresowała Jimmiego, każda z Dreamettes zwracała uwagę
innych dziewcząt, które także starały się dostać do autobusu
Jimmiego „Thunder" Early.
Mimo wszystko, w chwilach, kiedy krzepkie ciało
Jimmiego wiło się na scenie, dziewczęta wiedziały, że są
świadkami czegoś nieziemskiego. Wystarczyło żeby Jimmy
ugiął lekko swoje muskularne nogi, poruszył energicznie
biodrami,
przekrzywił
głowę
na
bok
i
zawołał
„Heeeeeeeeeeeeeeej" i już cała publiczność wybuchała
okrzykami i oklaskami jak wulkan. Tupaniu i dzikim tańcom
nie było końca - jakby sam Duch Święty przechodził przez
tłum. Sobotni wieczór nie był wyjątkiem. A jednak nie było
nic boskiego w tym, co wzniecał Jimmy. „Człowiek czuje się
samotny", zawodził podczas jednego z występów w
Waszyngtonie D.C., kiedy Effie, Lorrell i Deena pociły się za
jego plecami, wyśpiewując swoje „do, do, do, do" i kołysząc
biodrami w rytm melodii. Ramiona im falowały, jakby energia
Jimmiego przepływała przez ich ciała. Widziały już jego
występ z dziesięć razy i miały dwa razy tyle prób, a jednak z
każdym kolejnym przedstawieniem upijały się Jimmim,
podziwiały, jak wzniecał emocje w pomieszczeniu, słuchały,
jak modulował głos, zachwycały się jego poczuciem rytmu i
tym, jak potrafił wydobyć z siebie i zgromadzonego tłumu
maksimum emocji. Effie i Deena nauczyły się traktować jego
występy jak dobry posiłek - przeżuwały wszystko dokładnie,
przełykały i wstawały od stołu. Ale Lorrell, cóż, uwielbiała
Jimmiego, więc wsysała jego występy jak tłusty facet wysysa
szpik z kości, kołysząc biodrami odrobinę mocniej, tak żeby
Jimmy to zauważył. Ku swojemu zaskoczeniu, była nawet
trochę zazdrosna, kiedy Jimmy zaczynał flirtować z fankami
po występie w Washington D.C.
- Czas zapalić światła - powiedział Jimmy, kiedy pianista
zasygnalizował sekcji trębaczy i perkusiście, że pora kończyć
utwór. Jimmy podszedł na sam przód sceny, przyłożył rękę do
brwi, zmrużył oczy i patrzył na rytmicznie pulsujący tłum.
- Tak, popatrzmy, która z tych pięknych pań pójdzie
dzisiaj z Jimmim do domu - myślał głośno, wymawiając słowa
jak kaznodzieja. - Mam ciepłe łóżko, które czeka na jakąś miłą
damę. No, która chce posiedzieć tatusiowi na kolankach?
Kobiety na widowni ruszyły energicznie na scenę,
powstrzymane przez kilku miejscowych policjantów, którzy
tak naprawdę byli po prostu kumplami Jimmiego z trasy,
przebranymi w kostiumy za kilka centów i opłacanymi za
pomaganie przy scenie. Jimmy dojrzał ślicznotkę o jasnej
skórze i długich, czarnych lśniących włosach i rozkazał
„policjantom", aby mu ją przyprowadzili na scenę.
- Jesteś tu z chłopakiem? - spytał rozchichotaną kobietę,
która przysunęła się do niego, wyjaśniając mu coś na ucho.
- Co? Jest w łazience? Hej, niech ktoś zamknie łazienkę -
po czym Jimmy zaczął tańczyć ze swoją „fanką". Lorrell
wiedziała, że tak naprawdę jest to siostra perkusisty, która
była z nimi w trasie. Jednak, mimo wszystko, nie podobał jej
się sposób, w jaki patrzyła na Jimmiego, ani to, że zawsze,
kiedy uważała, że nikt nie zwraca na nią uwagi przepychała
się na stronę autobusu, po której znajdował się Jimmy.
Naenergetyzowana publiczność piszczała, kiedy Jimmy
wrócił w głąb sceny i wezwał do siebie Dreamettes. Podeszły
do niego w rządku.
- „To wszystko jest tak prawdziwe" - śpiewał, a muzyka
stopniowo stawała się coraz mocniejsza, kiedy zbliżał się do
mikrofonu.
- „Tak prawdziwe" - śpiewała Deena do mikrofonu
Jimmiego. Effie jej wtórowała. Ale kiedy przyszła kolej na
Lorrell, ta utkwiła swoje spojrzenie w jego oczach i dotknęła
jego dłoni, oddając mu mikrofon.
- „Tak, to takie prawdziwe" - zaśpiewała uwodzicielskim
głosem.
To wtedy postanowiła, że musi dostać się do „Harlemu",
tej części autobusu, w której ciocia Ethel, przyzwoitka całej
grupy, kazała przebywać męskiej części grona. A dziewczęta?
One były w „Hollywood", oczywiście, po drugiej stronie
autobusu. Ciocia Ethel jasno wytłumaczyła facetom z zespołu
i całej reszcie, a szczególnie Jimmiemu, że „nie są mile
widziani w Hollywood". Lorrell poczekała więc, aż ciocia
Ethel zaśnie tak mocno, że podmuch jej chrapania zacznie
unosić firanki, sprawdziła, czy ma przy sobie szminkę,
przeszła nad ortopedycznymi butami starszej pani i udała się
na tył autobusu. Idąc poprawiła sobie włosy i uśmiechnęła się
szeroko widząc, że Jimmy ją obserwuje. Ułożyła się na
miejscu tuż obok niego. Bez słowa podał jej swoją butelkę.
- Och, panie Early, nie mogę uwierzyć w to, co się ze mną
dzieje - powiedziała, uśmiechając się tak, że widać jej było
ósemki.
- W świecie R&B cuda zdarzają się cały czas, kochana -
odparł z uśmiechem.
- A co właściwie znaczy R&B?
Jimmy pochylił się nad nią tak, że ich usta niemal się
stykały.
- Rozkoszne i Boskie - wyszeptał.
- Och, panie Early, jest pan taki szalony - zaśmiała się
cichutko zaskoczona jego sugestią, a nawet gotowa uciec od
niego.
- Jimmy, maleńka, mów do mnie Jimmy.
- Och... panie Jimmy, jest pan taki szalony - powiedziała,
uśmiechając się jeszcze bardziej, podczas gdy Jimmy
przysunął się nieco bliżej i przytulił się do jej piersi.
Mimo że Effie była zajęta grą w pokera z Martim i jednym
z trębaczy, od razu zorientowała się, co jest grane. Chciała
zerknąć na Deenę, ale ta była już w swoim własnym świecie
poduszek - czymś na kształt osobnego pomieszczenia, szałasu,
który ułożyła sobie z satynowych poduszek i pluszaków.
Deena miała trochę dodatkowych pieniędzy i zawsze
ignorowała wspólne obiady i wieczorki towarzyskie po
koncertach. Zamiast tego zazwyczaj pędziła do jakiegoś
butiku, żeby wydać trochę pieniędzy na drobiazgi albo
pobawić się perukami i wypróbować nowe makijaże, czy też
po prostu pójść gdzieś i posiedzieć samotnie, jakby nie była
członkiem grupy. Gdyby Effie jej dobrze nie znała, mogłaby
pomyśleć, że się wywyższa. Ale, oczywiście, to nie byłaby
żadna nowość. Jej matka wierzyła, że bycie nauczycielką
zmieniło je obie w przedstawicielki klasy średniej. Czy ktoś
mógłby w to uwierzyć? Bogaci w świecie muzyki. Deenie aż
głowa puchła od tego wszystkiego. Effie przewracała oczami,
potrząsała głową i odwróciła się do niej tyłem, ale
zasugerowała partnerom od kart, żeby zwrócili uwagę na to, o
czym rozmawiają Lorrell i Jimmy.
- Ładnie pachniesz - zachichotała Lorrell i przerwała
niemal tak szybko, jak zaczęła. Odchrząknęła i powiedziała:
- Chciałam powiedzieć, że czuję się dziwnie. Masz żonę,
prawda?
Jimmy, który ożenił się ze swoją miłością z liceum, zanim
którekolwiek z nich skończyło siedemnasty rok życia i lata
przed tym, zanim stał się znany, odpowiedział na pytanie z
uśmiechem:
- Tak, kochanie.
I dodał mimochodem:
- Wszyscy wiedzą, że Jimmy jest żonaty. Uśmiech Lorrell
zniknął.
- To zabieraj ode mnie swoje żonate łapska - powiedziała,
uwalniając się z uścisków Jimmiego. Usiadł, przyglądając się,
jak odchodzi.
- Hmm - chrząknął, układając się do drzemki i napotkał
wzrok Effie. Zaśmiał się delikatnie i zamknął oczy.
Deena i Effie siedziały razem po koncercie przy rogu stołu
w klubie „Blue Bleu", a Jimmy z kolegami poszli coś
przekąsić. Dziewczęta starały się odizolować od hałasu, który
cały czas jeszcze dochodził ze sceny, ale nie było to łatwe. W
końcu udało im się przebrnąć przez ostatnie występy na trasie
i wracały do tej samej desperacko trudnej sytuacji życiowej -
mieszkania w najbiedniejszej dzielnicy, najbiedniejszej części
Detroit. Jimmy i Dreamettes z niecierpliwością czekali na to,
żeby położyć swoje zmęczone głowy na własnych materacach
- mimo że ostatni występ w jego rodzinnym mieście nie był
zbyt wielkim tryumfem.
Effie zrzuciła buty i postawiła je na świeżo przetartym z
kurzu krześle. Rozejrzała się dookoła po klubie, wydawało się
to jednak zbyt eleganckie słowo na tak małą zaszczurzoną
klitkę, specjalizującą się w mocnych drinkach i gorących
potrawach ze smażonego kurczaka, wołowiny i żołądków
wieprzowych. W „Blue Bleu" nie było nic specjalnego; to po
prostu mała dziura w ścianie, która była ulubionym miejscem
tubylców - rozklekotane krzesła, odpadająca farba i
wyszczerbione talerze potwierdzały to. Kolorowi specjalnie
niszczyli ten maleńki klubik, a Ruby Mills, właściciel klubu,
nie troszczył się zbytnio o świece, drogie srebrne nakrycia czy
eleganckie ubrania kelnerów. Właściwie, jedyną rzeczą, która
liczyła się dla jego klientów była drewniana scena i występy, a
przynajmniej tak mawiał Ruby, aby usprawiedliwić swoje
inwestycje we wszystko, z wyjątkiem wyremontowania tego
miejsca. Effie wiedziała o tym, ponieważ kiedyś podawała tu
drinki, mając nadzieję, że pomoże jej to w dostaniu się na
scenę z własnym zespołem. Pomysł jednak nie wyszedł;
zwolniono ją, zanim ktokolwiek się zorientował, jak dobrze
śpiewa - jak na gust Rubiego spóźniła się o kilka razy za dużo.
Effie dość podobało się to, że weszła do klubu razem z
Jimmim i jego zespołem. Nawet nie musiała specjalnie
przypominać się Rubiemu, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Wymuszonym gestem pozdrowiła jedną osobę z obsługi,
zajętą wycieraniem nielicznych stolików, które Ruby upchnął
pod ścianą. Większość ludzi zazwyczaj stało z drinkami w
ręce i łykało posiłek, stojąc przy scenie, aby nie przegapić
żadnych ważnych wydarzeń, więc tak naprawdę nie było tam
wiele do sprzątania. Kelnerka odmachała jej i Effie wróciła do
rozmowy.
- Po prostu mówię, że mogłoby ci iść lepiej, gdybyś była
bardziej... no wiesz... - jąkała się Deena.
- Wstydzisz się? - drażniła się z nią Effie. - Taka lalunia,
jak ty?
- Chłopcy chyba to lubią - powiedziała Deena, kuląc
plecy w geście obrony.
- No cóż, mnie nie interesują chłopcy, Deena -
odpowiedziała Effie, patrząc jak Curtis przechodzi od baru do
ich stolika. Wstała i oparła łokcie o stół, wychylając się do
przodu, by podkreślić swój okazały biust. Uśmiechnęła się
szeroko, kiedy wręczał jej drinka i podał Deenie butelkę coli.
- O czym gadacie?
- No cóż, Curtis - odparła kpiarskim głosem Effie,
jednocześnie patrząc na niego z powagą. - Czy ty zdradzasz
swoją żonę, tak jak pan Jimmy Early?
- Effie - zareagowała z oburzeniem Deena. - Ja jej nie
znam - powiedziała do Curtisa.
Effie skwitowała reakcję Deeny machnięciem dłoni.
- Deena ma rację. To nie nasz interes. Nawet nie wiemy,
czy ty jesteś żonaty.
Curtis naprężył ramiona, aby wyglądać na jeszcze
większego niż w rzeczywistości był.
- Byłem żonaty, ale nie udało się.
- Czy to była jedna z tych młodziutkich ptaszynek, jak
Deena? Czy wolisz prawdziwe kobiety? - spytała Effie,
prostując się.
- Effie, natychmiast przestań! - zażądała Deena,
rumieniąc się mocno.
- Tak właściwie to wychowały mnie dwie starsze siostry i
obie są tak samo prawdziwe jak i wy - odpowiedział bez
namysłu Curtis, patrząc Effie prosto w oczy.
Effie podsunęła krzesło i poklepała je, sugerując, by Curtis
z nimi usiadł.
- Może mi o nich opowiesz?
Curtis odchrząknął i zwrócił się do nich.
- Za chwilkę, drogie panie - powiedział i kiwnął głową do
C.C., który podszedł do stolika, żeby uścisnąć rękę Curtisa.
- Gotowy? - spytał Curtis.
- Jak cholera.
Podeszli we dwóch do stolika, gdzie Marty z Jimmim pili
razem whisky.
- To nic nie daje, Marty! Człowieku, pamiętam, jak
panienki mdlały na mój widok! Padały już na samym
początku, człowieku!
- zawołał podekscytowany Jimmy, cały czas starając się
odreagować, po mało entuzjastycznym przyjęciu przez
publiczność z Detroit, której wyraźnie nie spodobał się jego
firmowy taniec pod koniec hitu „Fake Your Way To The
Top". Był taki czas, kiedy Jimmy upadał na scenę, a kobiety
na milę wokół zaczynały piszczeć i krzyczeć, starając się przy
tym przebrnąć przez „ochronę", by dotknąć jego
rozciągniętego ciała - ale nie tej nocy.
- Zbyt wielu innych ludzi teraz to robi - skarżył się.
- Masz rację, Jimmy - potakiwał Marty. - Wszyscy teraz
to robią.
- Ale ja byłem pierwszy! Wiesz o tym przecież.
- I cały czas jesteś pierwszy! Zabiłeś ich dzisiaj. Było
wspaniale. Wspa - nia - le!
- Pieprzysz, Marty! - Jimmy oparł się wygodnie i spojrzał
uważnie na Martiego. - Czegoś mi trzeba, bracie, czegoś... -
właśnie wtedy minęła ich Lorrell, która podchodziła do baru,
gdzie natychmiast zaczęła flirtować z jednym z trębaczy. -
Czegoś takiego - wskazał na Lorrell. - Panie miej litość!
Mamo! - zawołał.
-
Potrzebujesz
nowocześniejszego
brzmienia
-
zawyrokował Curtis. Jimmy tak bardzo gapił się na Lorrell, że
nie zauważył, jak do stolika podeszli Curtis i C.C.
- Nie, złotko - zawtórował mu Jimmy z tonem niechęci w
głosie. - Potrzebny mi nowy Cadillac. Ten, który mi ostatnio
sprzedałeś przecieka.
Marty zarechotał. Zignorowali Curtisa i C.C., szybko
wracając do rozmowy, jakby nie było koło nich tych dwóch
mężczyzn. C.C. odrobinę się skulił, ale rezolutny Curtis mówił
dalej.
- Jimmy, pamiętasz brata Effie, C.C.? To bardzo
utalentowany młody kompozytor.
- Tak - Jimmy spojrzał na C.C., pstrykając palcami. - To
ty napisałeś tę piosenkę dla dziewczyn. Jak to leci? „Odejdź,
odejdź...". Ty napisałeś ten kawałek, nie?
C.4C. znowu się wyprostował.
- I zupełnie nikt mi przy tym nie pomagał - powiedział z
dumą.
- Co sądzisz o tej piosence, Marty? - spytał Jimmy,
patrząc cały czas na C.C.
- Sądzę, że jest...
- Nudna? - podsunął Jimmy.
- Tak, jest naprawdę nudna, mały - przytaknął Marty,
biorąc łyk whisky.
- Nie jestem mały, proszę pana - odparł C.C. Jego oczy
znacznie się zwężyły.
- Przykro mi, ale nie ma w tym duszy. Wiesz, o co mi
chodzi, kochanie? Jestem Jimmy i muszę mieć duszę! -
wrzasnął w niewiadomym kierunku w chwili, kiedy jeden z
trębaczy na scenie grał solo. - Tak! - wrzeszczał dalej Jimmy.
- Muszę mieć duszę, bracia!
Curtis wślizgnął się na siedzenie obok Jimmiego.
- Z pewnością duszę i może trochę gospel. Ale R&B,
jazz, blues i wszystko inne zostało już zagarnięte przez innych
ludzi - powiedział Curtis, pożyczając pomysł z wykładu, który
wcześniej prowadził dla C.C. po tym, jak kilka nocy wcześniej
we dwóch skończyli pisać piosenkę. Obaj spędzili ostatnio
sporo wspólnych nocy, pisząc nowe utwory, korzystając z
używanego pianina, które Curtis kupił na wyprzedaży z
miejscowej szkoły. Zapłacił za nie pieniędzmi z interesu i
szybko umieścił w zapchanym, zakurzonym garażu. C.C.,
który od tygodni namawiał go, by zagrał z nim pisane przez
niego utwory, obiecał, że zapłaci za pianino i piosenki
skomponowane dla Dreamettes. Curtisowi podobały się w tym
chłopcu dwie rzeczy - jego energia i niewinność, które
oznaczały, że jest tak głodny jak Curtis. Wystarczyły dwa
zdania, by nakłonić C.C. do wyczarowania ponad tuzina
oryginalnych utworów pop w ciągu trzech tygodni, kiedy
pianino stało w garażu. Cały ten czas Curtis słuchał uważnie,
tu zmieniając akord, tam wydłużając nutę, a wszystko, by
stworzyć hit dla Jimmiego, którego Curtis desperacko pragnął
zdobyć. Mógłby wtedy wydłużyć listę wykreowanych przez
siebie talentów. C.C. spijał z ust słowa Curtisa - szanował nie
tylko jego talent do biznesu, ale też jego wyraźną miłość do
muzyki i to, że starał się otworzyć jego umysł i zrobić z niego
kogoś więcej niż tylko autora drugorzędnych piosenek R&B.
Chciał być częścią pracy Curtisa - przeczuwał, iż pewnego
dnia okaże się, że Curtis tworzy historię. Być może dlatego
nie złościł się nawet, kiedy Curtis zmieniał jego muzykę.
Zamiast tego słuchał, kiwał głową i pochylał się nad pianinem,
a Curtis spacerował w tą i z powrotem, dorzucając własne
pomysły, podczas gdy C.C. wygrywał swoje kawałki.
- Musi być jakiś sposób na to, by nasza muzyka trafiła do
szerszej widowni - powiedział Curtis, mrużąc oczy i
pochylając się w kierunku Jimmiego. - Tylko że tym razem z
własnymi wykonawcami, za własne pieniądze.
Poderwał go głos Jimmiego.
- Marty, ten człowiek wciska mi jakieś bzdury.
- Wiem, słońce - odrzekł Marty, naśmiewając się z
Curtisa. Jednak głupawy uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy
usłyszał śpiew C.C.
- „Chcę Cadillaca, Cadillaca, Cadillaca/ Niech pan na
mnie spojrzy, jestem gwiazdą!" - śpiewał nieco głośniej, a
Deena, Effie i Lorrell dołączyły się, jak to robiły niezliczoną
ilość razy, ćwicząc w domu Effie, kiedy C.C. przygotowywał
dla nich nowy materiał na pokaz miejscowych talentów. Po
chwili nawet Jimmy przytupywał sobie w rytm chwytliwej
melodii.
- Wiem, co chcecie zrobić, kociaki, i zapomnijcie o tym -
odezwał się Marty, uderzając pięścią w stół. Stało się dla
niego jasne, że Curtis chce mu zwinąć sprzed nosa jego
najważniejszą i jedyną gwiazdę, z którą pracował.
- Jimmy Early to nie jakiś śmieć zza rogu, który czeka na
swoją pierwszą w życiu randkę. Jest ważnym artystą z
podpisanymi kontraktami na płyty.
- Z małą miejscową wytwórnią muzyczną, która nawet
nie potrafi przepchnąć jego utworów na listy przebojów -
wtrącił gładko Curtis.
- Z tym nic się nie da zrobić - wyjąkał Marty, patrząc na
Jimmiego, który nagle zaczął się wszystkiemu uważnie
przysłuchiwać.
- Jedno nagranie, człowieku - Curtis potrząsnął głową i
zwrócił się do Jimmiego. - Tylko o to cię proszę. Jeden utwór
z prostym haczykiem, który każdemu będzie się z czymś
kojarzyć. „Spójrz na mój wóz/ jakby mój szofer gwiazdę
wiózł" - powiedział melodyjnym głosem.
Marty poderwał się ze swojego miejsca i sięgnął po swój
płaszcz i kapelusz. Curtis poczuł zbliżający się rozlew krwi.
- Wiesz, gdzie są wszystkie nowoczesne przeboje? W
samochodzie, człowieku! Piosenki, które wprowadzają cię w
dobry nastrój, kiedy jedziesz autem.
- No cóż, fani Jimmiego jeżdżą raczej autobusem - syknął
przez zęby Marty. - Chodźmy stąd, Jimmy - podsumował,
biorąc do ręki płaszcz Jimmiego. Ten wstał, minął Martiego i
ruszył w kierunku pianina. Curtis się uśmiechnął. Pokonany
Marty zdjął kapelusz i opadł ciężko z powrotem na siedzenie.
- Hej, kochanie, pamiętasz jeszcze tę melodię? - rzucił
Jimmy w stronę C.C., pstrykając palcami i śpiewając fragment
piosenki, wspierany przez chórek dziewcząt.
- Dobrze. Jedziemy - uśmiechnął się C.C., siadając na
stołeczku przed pianinem.
Nie więcej niż dwadzieścia cztery godziny później Jimmy
i dziewczęta stali w garażu Curtisa, wciśnięci między
czteroosobową kapelę i ścianę pełną reflektorów domowej
roboty. Curtis i Wayne, starszy facet, niby sprzedawca u
Curtisa, w rzeczywistości pracujący jako asystent, przyniósł
skrzynkę na narzędzia, do której powkładali część
drobiazgów, by zrobić miejsce na używany magnetofon
dwuścieżkowy i niewielką konsolę.
- Brzmi nienajgorzej, tylko trochę skrzypi - ocenił Curtis.
- Może bez szaleństwa na początku. I, Jimmy, łagodnie jak w
kościele. Ładnie i łagodnie, jak w kościele. Wiem, że masz
świetny głos, ale do tej piosenki chciałbym, żebyś zaśpiewał
łagodnie.
Curtis kiwnął głową do Wayne'a.
- Wstrzymać pracę! - Wayne zawołał do mechanika
pracującego po drugiej stronie garażu, który właśnie malował
sprayem felgi świeżo pomalowanego czarnego Cadillaca.
Curtis wynajął go specjalnie, żeby zadał szyku.
- Nagranie „Cadillac". Ujęcie dziewiąte - rzucił Wayne.
C.C. potrząsnął łańcuchami do opon, aby zaakcentować rytm,
i wtedy Jimmy zaczął śpiewać. Dreamettes kołysały się za
nim, dodając tu i ówdzie słodkie „oooch" i perliste „Cadillac".
Curtis stał za konsolą. Wygładzał dźwięki, przyciszał trąbki i
uwypuklał wokale. Włączył przycisk i jego wersja zaczęła
wydobywać się z małych głośników. Brzmiała, jakby ktoś ją
puszczał w maleńkim radioodbiorniku w samochodzie. Jimmy
pokiwał głową i zaczął dalej śpiewać. Dwa wieczory później
C.C. i Wayne stali na parkingu A&B Distributors w złotym
Cadillacu Curtisa, załadowanym płytami z pierwszym
wydaniem utworu „Cadillac". C.C. po prostu tryskał energią,
kiedy cała trójka jechała do WAMK, gdzie Curtis umówił się
na krótką rozmowę z Elvisem Kelly, znanym miejscowym
spikerem radiowym, aby przesłuchał nową płytkę wydaną
przez „Rainbow Records". Podejrzewał, że kiedy już Elvis
usłyszy ich hit, nie będzie trudno go przekonać, by zagrał
utwór na antenie.
- Curtis, czemu jeździmy w kółko tym samochodem,
jakbyśmy nie mieli dokąd iść? I na dodatek ten śnieg... -
marudziła Effie z tylnego siedzenia Cadillaca, wciśnięta
między Deenę i Lorrell. C.C. był zdenerwowany. Curtis nie
odpowiadał, tylko podgłośnił radio i jechał dalej. Effie tak
marudziła, że nie usłyszeli, jak Elvis zaanonsował ich utwór:
- „Pozwólcie, że wam coś puszczę!" - krzyczał do
mikrofonu. - „To coś innego niż Thunder i myślę, że się wam
spodoba". W samochodzie trwała cisza, kiedy nagle z
głośników popłynął głos Jimmiego, do którego po chwili
dołączyły głosy dziewcząt. Omal nie eksplodowały z radości.
- Curtis, jesteśmy w radio! - wołała Effie, rzucając się mu
na szyję. Ale właśnie wtedy, muzyka zamilkła.
- Co się stało? - spytała Lorrell, ze zdziwienia otwierając
szeroko oczy.
- Stacja dla kolorowych... sygnał jest za słaby -
odpowiedział C.C. Kręcił gałką przy radioodbiorniku, ale nie
mógł znaleźć radiostacji.
- Curtis, zawróć. Szybko! - rozkazała Effie, popędzając
go klepaniem po ramieniu. Samochód skręcił gwałtownie i
zrobił spory znak w kształcie litery U na świeżo
nagromadzonej warstwie śniegu. Kiedy tylko samochód
skierował się z powrotem do miasta piosenka znowu
zabrzmiała w głośnikach. Dziewczęta zaczęły śpiewać,
chichocząc i wznosząc radosne okrzyki.
Tak wyglądał początek wznoszenia się na wyżyny list
przebojów. Ale musieli się jeszcze napocić, żeby to osiągnąć:
Curtis, Lorrell, Effie, Deena, C.C. i Wayne stali się
marketerami i dystrybutorami utworu „Cadillac", który w
ciągu kilku pierwszych tygodni stał się numerem osiem na
listach przebojów R&B i dziewięćdziesiąt osiem na listach
popowych - na których czarni artyści soul, krzyczący i
wirujący w tańcu, zazwyczaj się nie pojawiali. Ich pierwszy i
jedyny hit „Cadillac", z dedykacją dla Rainbow Records,
został numerem trzydzieści osiem na liście przebojów
„Billboard".
Stali się prawdziwymi gwiazdami - nikt nie mógł im
niczego zarzucić.
Rozdział 3
W oczach C.C. płonął ogień. Trzęsły mu się nogi, ale nie
mógł się zmusić do tego, żeby usiąść, mimo iż Effie delikatnie
głaskała go po plecach mówiąc, że ktoś „za to zapłaci". Ale
C.C. wiedział lepiej. Biali nigdy nie płacą, kiedy zabierają coś
Czarnym, ponieważ już w 1963 roku, nikt nie uważał tego za
kradzież. Curtis uciekł się więc do jedynej zemsty, jakiej w tej
chwili mógł dokonać - podniósł pierwszą rzecz, którą miał
pod ręką i rzucił nią z całej siły w telewizor, w którym
oglądali przed chwilą ulubiony program Amerykanów,
„American Bandstand". Gniew C.C. skierowany był na gości
programu,
Dave
i
Sweethearts,
grupę
szczupłych
blondyneczek, które cieszyły się ostatnio dużym skokiem na
listach przebojów oraz wzrostem ogólnej uwagi mediów,
szczególnie „Billboard", lecz również radiostacji dla białych.
Dave i dziewczęta prezentowali coś, co Dick Clark określał
jako „ich cudowne nowe nagranie »Cadillac«". Szklanka
rozbiła się w drobny mak na sztywno poruszającym się ciele
Dava. Płyn kapał z twarzy Sweethearts i ciekł po ich
sukienkach. Na tle cudownego nieba kołysały się,
niewzruszone deszczem coca - coli, palmy, które stanowiły
część wystroju studia.
- C.C.! - wrzasnęła Effie, podczas gdy Lorrell podeszła do
telewizora i go wyłączyła. - Czy masz zamiar porazić prądem
nasze tyłki, rzucając napojami w urządzenia elektryczne!
- Niech to szlag, Effie! Ten białas śpiewał moją piosenkę.
Moją piosenkę! - krzyczał C.C., wymachując pięściami w
powietrzu. - Nie wierzę!
Podbiegł do drzwi i otworzył je na oścież. Wszystkie trzy
dziewczęta aż podskoczyły, kiedy nimi trzasnął. Słyszały, jak
odpala silnik i rusza z piskiem opon, odjeżdżając w ciemną
noc.
Curtis usłyszał, jak C.C. hamuje z piskiem opon na
parkingu, ale cały czas patrzył przed siebie, mocno zaciągając
się
papierosem.
Wayne,
który
przyglądał
się
siedemnastoletniemu chudeuszowi, jak zatrzaskuje drzwi od
samochodu i kieruje swe ciężkie kroki do biura, podniósł się i
przysunął do Curtisa. Spojrzenie pełne troski sprawiło, że
wokół oczu pojawiło mu się więcej zmarszczek.
- Jak mogli tak zrobić? To moja piosenka, Curtis. Nasza
piosenka! - zawołał C.C., wpadając do pomieszczenia i
podbiegając do Curtisa, który niewzruszenie patrzył się przed
siebie wydmuchując dym w zatęchłe powietrze biura.
- Marty mówi, że tak jest cały czas - odezwał się Wayne,
potrząsając głową. - Kiedy już raz wypuści się jakiś hit...
- Ten typ - przerwał Waynowi Curtis - miał nas chronić.
Ukradli nasz hit. Nigdy nie przypuszczałbym...
Curtis odwrócił wzrok na wspomnienie imienia „Marty",
które poruszało nim do głębi.
- Zapomnijcie o Martim. Teraz muszę sam nad tym
pomyśleć - powiedział Curtis, wstając powoli. Jego ciało
zdawało się przewyższać C.C. Po chwili ściszył głos i dodał:
- Wszystko jest pod kontrolą.
Właśnie wtedy zadzwonił mu telefon. Curtis złapał
słuchawkę, powiedział „tak", a potem tylko słuchał, nie
odzywając się ani słowem przez jakąś minutę.
- C.C., idź teraz do domu. Bądź tu z samego rana w
garniturze. Mamy dużo pracy.
Lekko zaskoczony, ale zbyt zdenerwowany, by zadawać
jakiekolwiek pytania, C.C. powoli podszedł do drzwi,
spoglądając kolejno to na Curtisa, to na Wayna, to na podłogę.
Może był młody, ale za to na tyle sprytny, by wiedzieć, kiedy
ma się zaniknąć i robić to, co mu każą. Uznał Curtisa za
swojego
mentora.
Mimo że doświadczenie dealera
samochodowego w przemyśle muzycznym było tak samo
małe jak i jego własne, C.C. miał przeczucie, że jeśli będzie
się go trzymał, Curtis wymyśli sposób na to, żeby młody autor
piosenek otrzymał należne mu uznanie, a potem może coś
więcej.
C.C. najpierw zobaczył ogłoszenie. Musiał je zobaczyć,
biorąc pod uwagę to, że zajmowało całe okno salonu
samochodowego. Napis głosił „Zamknięcie - Wyprzedaż
Wszystkiego". Zaparkował na ulicy, wyskoczył z auta i stał
przez chwilę, przyglądając się z wyrazem zaskoczenia na
twarzy, jak Curtis wręczał młodej parze Afroamerykanów
kluczyki do nowiutkiego, kremowego Cadillaca, którego
właśnie wyprowadzał dla nich Wayne. Para nieomal podbiegła
do samochodu. C.C. przechwycił spojrzenie Wayne'a i spytał
gestami: „Co tu się dzieje?". Ten wskazał tylko brodą na
Curtisa i podszedł do kolejnego klienta, starszego pana w
wytwornym garniturze, bacznie przyglądającego się
czerwonemu używanemu samochodowi, który, jak pamiętał
C.C., był tuż po naprawach.
Curtis pomachał do C.C. ręką i zaprosił go do biura.
- Dobra, oto twoje zadanie: nie wypuszczaj stąd nikogo,
kto przyjdzie oglądać samochód, bez kluczyków w ręce.
Rozumiemy się? - spytał Curtis. - Chcę, żeby wszystkie
samochody zniknęły stąd w ciągu najbliższych dziesięciu dni.
- A co z twoim interesem? - zaczął C.C.
- Teraz moim interesem będzie muzyka - przerwał mu
Curtis. - I nie możemy tworzyć muzyki tutaj, tuż obok
głównej siedziby Rainbow Records, jeśli musimy tu stać i
przekonywać ludzi do kupowania tych samochodów. Ani mój
główny autor tekstów, ani dyrektor muzyczny nie mogą
wykonywać swojej pracy w takich warunkach - powiedział,
klepiąc C.C. po plecach. - Potrzebuję cię teraz, żebyś oczyścił
to składowisko z aut. Do roboty.
Na twarzy C.C. powoli pojawił się uśmiech. O cholera,
pomyślał. Przez te wszystkie lata, kiedy pisał swoje piosenki,
cały czas słał modlitwy do nieba, aby ktoś się na nich poznał,
ale nigdy nie pomyślał, że jego prośby zostaną wysłuchane i
że oprócz Rewii Talentów na Motor City i okazyjnych
występów na weselach czy studniówkach, szersza publiczność
pozna jego muzykę. A jednak, w ciągu zaledwie kilku
miesięcy Curtis zmienił jego życie, wprowadzając
skomponowaną przez niego muzykę do radio - nie tylko
dlatego, że podobały mu się utwory C.C., ale dlatego, że miał
prawdziwą pasję do muzyki, która go inspirowała. Godzinami
przesiadywali przy pianinie, przestawiając nuty i deliberując
nad tekstami, kłócąc się, kto był lepszy, Billie Holiday
(ulubieniec Curtisa) czy Sarah Vaughn (idol C.C.). Nie znał
żadnego człowieka tak ceniącego muzykę, ani nikogo innego,
kto zauważyłby talent C.C. i zechciałby go przedstawić
szerszemu gronu. Nikogo. I czuł podświadomie, że Curtis ma
jakieś większe plany odnośnie jego osoby i muzyki, którą
tworzy.
C.C. pokiwał potakująco głową swojemu nowemu
szefowi, klasnął w dłonie i wyszedł na zewnątrz. Spostrzegł
parę oglądającą przepiękny zielony samochód, który zawsze
podziwiała Effie, ilekroć przychodziła do salonu Curtisa.
- Czyż nie jest piękny? - spytał, podchodząc do nich. -
Mogę państwu zaproponować naprawdę okazyjną cenę za ten
samochód.
Sprzedali wszystko w zaledwie siedem dni. Kiedy tylko
ostatnie auto zniknęło za rogiem, Curtis postawił nowy
neonowy znak, który głosił „Rainbow Records - Nowoczesne
Brzmienie". Stanął w drzwiach z papierosem przyklejonym do
dolnej wargi.
- C.C. podejdź do pianina i zagraj tę piosenkę, nad którą
pracowałeś ostatnio - tę, jak ona szła? „Wkraczam, wkraczam,
wkraczam na złą stronę" - zaintonował. - Mam na dzisiaj
jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale chcę, żeby Jimmy i
dziewczyny przyszli tu jutro rano. Musimy to nagrać. Jeśli coś
jeszcze trzeba zmienić w utworze, trzeba to zrobić teraz -
dodał, biorąc walizkę i podchodząc do biurka, przy którym
siedział Wayne.
- Wayne, pomóż mi to policzyć - powiedział, stawiając
walizkę na podłodze. Otworzył ją. Była pełna pieniędzy. C.C.
aż wstrzymał oddech, żeby nie wydać z siebie głośnego
westchnienia. Wydawało mu się, że to pieniądze do zabawy.
Było ich tam tyle... Starał się na nie nie patrzeć tak
intensywnie, ale nie mógł oderwać wzroku. Curtis uśmiechnął
się lekko ironicznie.
- No chodź, walnij mnie w łeb i weź sobie wszystko,
chłopcze. Minęły ponad dwie godziny, zanim Curtis z
Waynem policzyli, posegregowali i popakowali pieniądze w
pliki, owijając je gumkami. Curtis kilka razy podszedł do
pianina i zmieniał odrobinę tekst i kilka akordów w ich nowej
piosence, ale wydawał się dość zadowolony z ostatecznego
produktu, jeszcze zanim skończyli pakować pieniądze z
powrotem do walizki.
- Chodź, przejedziemy się - rzucił do C.C., kierując się do
wyjścia. - Wayne, zanikniesz za mnie, ok.?
- Jasne, szefie - Wayne i C.C. odpowiedzieli
równocześnie. C.C. nie miał konta w banku, więc nie był
stuprocentowo pewien, ale wydawało mu się, że banki
zamykano po południu, więc nie mógł zrozumieć dokąd udają
się o tej porze z taką furą pieniędzy w bagażniku. Curtis nie
pomagał mu w domysłach, po prostu jechał w ciszy, mijając
liczne instytucje finansowe i obdarte budynki ubogich
dzielnic, co sprawiało, że czuł się trochę niepewnie. Coś było
nie w porządku. Mimo że dziwne uczucie w jego brzuchu
kazało mu siedzieć cicho, C.C. nie mógł się powstrzymać i
spytał:
- Więc dokąd jedziemy, szefie?
- Jedziemy zająć się interesami - odpowiedział prosto
Curtis.
- Wiem, szefie, ale wieziemy ze sobą walizkę pełną
pieniędzy i już ponad kilka minut jedziemy jakimiś
podejrzanymi ulicami i...
- Posłuchaj młodzieńcze, jest kilka rzeczy, których
będziesz się musiał nauczyć o tym interesie. Chętnie ci w tym
pomogę, ale zamiast gadać będziesz musiał się przyglądać i
obserwować, dobrze?
- Rozumiem szefie, ale...
- Ale chcesz poznać plan gry, tak? - Curtis zerknął na
C.C.
- To znaczy, czuję, że jestem częścią czegoś ważnego. I
chcę się od ciebie uczyć, Curtis. Jesteś biznesmenem, który
odnosi sukcesy i chcę się od ciebie tego nauczyć.
- Chcesz się uczyć, co? - powtórzył Curtis z ironią.
- Tak jest - odpowiedział z siłą C.C.
- No to naucz się tego - odezwał się po chwili Curtis. -
Jedziemy do moich przyjaciół, którzy pomogą nam
wypromować nowy singiel do radio. Ale to nie jest byle jaka
radiostacja, młodzieńcze. Ja mówię o nich radiostacje dla
białych. Nadają na cały kraj - wyjaśnił w końcu Curtis. - Mają
znajomości w miastach, których nigdy jeszcze nie
widzieliśmy, w ważnych miastach - w Atlancie, Nowym
Jorku, L.A., Dallas, Miami. I nie mówię tu o powiązaniach z
czarnymi prezenterami muzyki. Chodzi mi o powiązania z
ludźmi, którzy pomagają innym wejść na rynek, na mapę
„American Bandstand" - skończył i zaparkował samochód na
tyłach jakiegoś industrialnego magazynu. Światła były
przyćmione, cała okolica opustoszała. C.C. nie wiedział, gdzie
do cholery jest. Curtis zgasił silnik, sięgnął do kieszeni
marynarki i wyciągnął nowiutki studolarowy banknot.
- Idziemy - powiedział, wysiadając z samochodu i idąc do
bagażnika.
Banknot okazał się naprawdę przydatny już przy tylnym
wejściu tego magazynu, gdzie wartował krzepki ochroniarz w
świetnie uszytym garniturze. C.C. nie spodobał się jego
wygląd. Facet go po prostu denerwował - nie tylko dlatego, że
wyglądał na podejrzanego typa, ale ponieważ wyglądał na
białego podejrzanego typa, najgorszy rodzaj człowieka, jaki
można spotkać wśród ciemnych ulic rasistowskiego Detroit.
C.C. starał się mocno wyprostować, żeby wyglądać na
potężnego faceta, który się nie boi, ale mimo starań był nadal
niższy od Curtisa. Ochroniarz chwycił banknot, złożył go na
pół i wsunął do kieszeni. Otworzył drzwi do windy towarowej,
zapraszając Curtisa i C.C. do środka. Zjechali i wysiedli na
podmokłą podłogę pustego magazynu, jeśli nie liczyć kilku
biurek, długiego stołu i kolejnego białego, podejrzanego typa
z siwymi włosami i brzuchem, który niemal wypływał spod
ciasnej koszuli. Curtis podsunął mężczyźnie walizkę.
- Kto to, do cholery? - spytał mężczyzna, wskazując na
C.C.
- Kto, on? - zapytał Curtis. - To C.C., pisze dla nas hity.
- Yhy. Miło... Miło pana poznać - wyjąkał C.C.,
wyciągając dłoń.
Mężczyzna zignorował go i zamiast podać mu rękę
otworzył walizkę, zajrzał do środka i pokiwał głową. .
- Wyjeżdżam za trzy dni - powiedział. - Czy do tej pory
będziesz miał wszystko, czego mi potrzeba?
- Bez problemu - zapewnił Curtis.
- Więc do zobaczenia - powiedział mężczyzna.
C.C. przyniósł pudła z singlem Dreamettes Nickiemu
Cassaro, który, jak C.C. się później dowiedział, dostarczył ich
nowy utwór wszystkim swoim „kumplom" w różnych
miastach kraju, z jednym lub dwoma banknotami z walizki
Curtisa w podzięce, jako niewielki dowód uznania, jak
powiedział Cassaro, aby utwór Jimmiego pojawił się w ich
programach radiowych. C.C. nie zastanawiał się nad tym
zbytnio. Oczywiście, Nicky i jego zausznicy denerwowali go,
ale doszedł do wniosku, że to standardowa procedura, jeśli
chce się, żeby muzyka dostała się w odpowiednie ręce. A
przynajmniej tak powiedział mu Curtis i C.C. w to uwierzył.
W końcu spikerzy radiowi wyrażali swoją wdzięczność w
taki sposób, że niecały miesiąc później nawet niełatwo
wzruszający się Curtis był poruszony.
- Numer piętnaście, na popowej liście przebojów! -
wrzeszczał, wpadając do Rainbow Records i wymachując nad
głową „Billboardem". - Idziemy jak burza!
C.C., który właśnie zajmował się ćwiczeniem
czternastoosobowej grupy tancerek do nowego występu
Jimmiego, zamarł w półobrocie, kiedy zdał sobie sprawę z
tego, co właśnie powiedział Curtis.
- Numer piętnaście? - powtórzył, podbiegając do Curtisa i
wyrywając mu z ręki „Billboard". - Gdzie to jest? Na której
stronie?
- Na jedenastej - odpowiedział Curtis, wyłączając utwór
„Wkraczając na złą stronę" płynący z używanych głośników,
które C.C. pożyczył dla studio, by mogli ćwiczyć.
C.C.
pospiesznie
przerzucał
kartki,
z
trudem
powstrzymując podniecenie. I znalazł, ich nowa piosenka,
wciśnięta na listę Gorąca Setka tuż za „Wildwood Days"
Bobbiego Rydella i „Wipe Out" Surfaris. Obok tytułu jego
piosenki widniało nazwisko Jimmiego i w nawiasie dodane
było nazwisko C.C. i Curtisa. Na ten widok pod C.C. ugięły
się nogi. Jednak Curtis przerwał jego zachwyt.
- Teraz słuchaj, C.C., musimy kuć żelazo póki gorące -
mówił chodząc w tę i z powrotem. - Skontaktowałem się już z
kilkoma osobami i zorganizowałem Jimmiemu występ w
Apollo. Dwudziestego trzeciego czerwca. Wyjeżdżamy
wszyscy w przyszły piątek - w ten sposób będziemy mieć cały
tydzień na przećwiczenie naszych numerów na scenie, próby i
przygotowanie całej reszty...
- Dwudziesty trzeci czerwca? - spytał C.C. i mina mu
zrzedła.
- Cholera...
- Co jest? - zirytował się Curtis, zły, że C.C. nie wykazuje
właściwej ekscytacji, słysząc jego najważniejszą wiadomość.
Apollo był w końcu klejnotem w koronie wszystkich hal
koncertowych - Nowy Jork, gdzie wszyscy bohaterowie
muzyczni odnajdowali swoje przeznaczenie i zyskiwali sławę.
Billie, Sarah, Ella, Little Anthony, Chuck Berry, Ray Charles -
wszyscy oni tańczyli na tamtej scenie i śpiewali, starając się,
by ich głosy rozkręciły publiczność wypełniającą salę. A teraz
Curtisowi udało się zdobyć to miejsce dla Jimmiego, który
będzie śpiewać piosenki C.C. A ten czarnuch jeszcze miał
jakieś wątpliwości?
- Nic - odpowiedział C.C., orientując się, że popełnił gafę.
- Naprawdę nic. Po prostu dwudziestego trzeciego
czerwca wybierałem się z kilkoma kolesiami z grupy na marsz
do Cobo Hall.
- Marsz? - powtórzył Curtis ze szczerym zdziwieniem. -
Czy chodzeniem po ulicy zarobisz pieniądze?
- No, nie, ale... - zaczął się jąkać C.C. - Ale myślę, że
wszyscy powinniśmy uważać na to, żeby Człowiek trzymał się
od nas z dala, kiedy my próbujemy jakoś poukładać sobie
życie. To znaczy, Martin Luther King młodszy ma zamiar
przemaszerować przed Cobo Hall. To będzie część historii.
- Posłuchaj, Człowiek będzie zbyt zajęty tańczeniem w
rytm twojej muzyki, żeby mu się chciało dobierać do twojego
tyłka - odparł Curtis. - Jeśli chcesz, by zapamiętała cię
historia, pisz dalej świetne piosenki. Ludzie nigdy nie
zapomną dobrej piosenki. Po prostu wróć do prób i wymyśl
świetny układ, na jaki ta piosenka, twoja piosenka, zasługuje -
mówiąc to, włączył adapter i położył igłę na czarnym krążku.
C.C. powoli odwrócił się do tancerek, które ustawiły się za
nim w odpowiednich pozycjach, ich ciała odbijały się w
lustrach poustawianych wzdłuż ściany. Nie zgadzał się z
Curtisem, który twierdził, że wygra tę walkę przy pomocy
kilku hitów. Wierzył, że ktoś musi walczyć na ulicach, i że na
linii frontu byłoby o wiele więcej chętnych, gdyby miała
nadejść prawdziwa zmiana. Ale C.C. wiedział też coś jeszcze:
miał do wykonania zadanie, miał poczynić przygotowania do
wielkiego przełomu i jeśli oznaczało to nieobecność na
marszu Dr. Kinga, to była to ofiara, którą musiał złożyć. C.C.
rzucił więc „Billborad" na metalowy stół i jeszcze raz uważnie
mu się przyjrzał. Gdyby miał kilka minut, żeby przejrzeć
czasopismo, zauważyłby artykuł ze strony trzeciej, o
napaściach na managerów radiostacji w Atlancie, Dallas i
Miami - chodziło o pobicia. Policja spekulowała, że mogło
chodzić o łapówki, aby uznać jakąś płytę za najlepszą płytę w
kraju. Nie mieli jednak żadnych podejrzanych, którzy byliby
odpowiedzialni za tę falę przemocy. Ale dla Curtisa sprawa
była jasna. Byłaby też przejrzyście jasna dla C.C.
- Pięć, sześć, siedem, osiem - zawołał C.C., podskoczył w
lewo, obrócił się i wygiął biodra w przód. Tancerki
naśladowały jego kroki. C.C. pilnował, by trzymały rytm.
Nie trzeba dodawać, że C.C. nie myślał o żadnym
Martinie Lutherze Kingu Juniorze, ani o jego wielkim dniu
czy Historycznym Zjeździe w Detroit, kiedy stał za kulisami
w Apollo, a grzmiący ze znudzenia nowojorczycy traktowali
Jimmiego, Dreamettes i jego świtę jak nieistotną grupkę
tępych wieśniaków, którzy nie zasłużyli na tę legendarną
scenę. Nawet ochroniarz stojący przy drzwiach, któremu
najprawdopodobniej powiedziano, że występować będzie
zespół z utworem numer jeden w kraju, powitał ich
spojrzeniem mówiącym: „Kim jesteście i czego tu chcecie?",
kiedy Curtis podał mu rękę i zaczął przedstawiać Jimmiego.
Letnie przyjęcie pozostałych gwiazd przez publiczność, która
słynęła z tego, że wygwizdałaby nawet własne matki, gdyby
im się nie spodobała ich muzyka, sprawiło, że wszyscy, nawet
Jimmy, byli ogromnie zdenerwowani.
- Jesteś pewien, że tancerki znają dobrze kroki? -
dopytywał się Jimmy, kiedy Marty przebiegał szybko przez
jego przebieralnię. - Bo one naprawdę muszą cały czas
tańczyć równo, cały czas. Koniecznie.
Marty, starał się wciąż utrzymać resztki bezustannie
malejącej kontroli nad Jimmim poprzez odwoływanie się do
jego ego. Znowu wykonał kolejną próbę pomniejszenia tego,
co dla nich uczynił Curtis i C.C.
- Wiesz, bracie, zastanów się, czy to ma sens, bo ja nie
zostawiłbym ciebie i twojego występu na pastwę grupce
amatorów - odpowiedział mu. - Jedno potknięcie z ich strony,
a twój tyłek zostanie wystawiony na kopniaki - Marty nie
zdawał sobie sprawy, że stoi za nim Curtis.
- Nie martwcie się o tancerki - uspokoił Curtis, pociągając
papierosa. - C.C., tancerki i dziewczyny, wszyscy gotowi są
do wyjścia na scenę i pokazania w Apollo, że Jimmy
„Thunder" Early to prawdziwy artysta.
Effie, Lorrell i Deena miotały się po przebieralni otoczone
grupką fryzjerek i wizażystek z grzebieniami i gąbkami do
różu w pogotowiu.
- O Boże, widziałyście ten tłum ludzi? - spytała Effie z
podnieceniem w głosie. - Nie widziałam tak ubranego tłumu
od Wielkanocy.
- No tak, ale nie zachowują się, jak ludzie w kościele -
rzuciła Lorrell. - Czy widziałyście, jak wygwizdali poprzednią
grupę?
- Tak właśnie mają się zachowywać - wtrącił Curtis. - To
pokaz talentów. Wszyscy jesteście w pewnym sensie mięsem
armatnim, ale też rozgrzewką. Pamiętajcie, że występujecie
przed główną gwiazdą. Nie zapominajcie o tym.
- Dajcie czadu. Nie mamy zamiaru spędzić tu całej nocy!
- konferansjer wydzierał się na nich, waląc pięścią w drzwi,
jakby chciał się przez nie przebić.
Jimmy spojrzał na C.C. i Curtisa, potem na dziewczyny,
resztę zespołu i w końcu na Martiego.
- Wiecie wszyscy, że Jimmy się nie modli, ale kusi mnie,
żeby zanieść dziś do nieba jakąś litanię - powiedział i ruszył
na scenę.
- Panie i panowie! Powitajmy na legendarnej scenie
Apollo Jimmiego Early i Dreamettes z ich hitem, który znacie
z list przebojów „Steppin' to the Bad Side" - ogłosił
konferansjer i zszedł ze sceny. Ciężkie purpurowe zasłony
rozsunęły się, odsłaniając tancerzy. Dreamettes wbiegły na
scenę tuż po nich, ruszając się z pasją, by przyciągnąć uwagę
widowni. Publiczność zaczęła klaskać i niemal wybuchła,
kiedy Jimmy wskoczył na scenę.
- „Chyba wkroczyłem na złą stronę" - śpiewał.
Curtis obserwował wszystko zza kulis. Podłoga dudniła w
rytm muzyki. „Udało się", pomyślał, a jego serce wypełniło
się dumą. Było jasne, że coś mu się udało, i że teraz wszystko
miało się zmienić dla niego, dziewcząt, Jimmiego, dla C.C. i
dla całego przemysłu muzycznego. Miał przejść do historii
jako architekt nowej ery czarnych muzyków. To ja sprawiłem,
że to się wydarzyło.
Marty obserwował wszystko niewzruszenie. Wiedział, co
się dzieje. Ten występ miał być końcem jego pracy z Jimmim.
Główna taśma przechodziła powoli przez szpulę, a
maszyna zapisująca sygnał audio wdzierała się na płytę. Jak
nóż w miękkim maśle, wycinała rowki w obracającej się
płycie z acetylowego lakieru, podczas gdy głos Martina
Luthera Kinga juniora wypełniał pomieszczenie.
- Silnik jest już gotowy, jedziemy autostradą wolności w
kierunku miasta równości... - powiedział King, podczas gdy
miękki kawałek gorącego winylu opadał na tłoczarkę, która
kształtowała płytę i wyciskała na niej etykietę: „Dr. Martin
Luther King, junior, 1963, Zjazd Wolności w Detroit, Cobo
Hall". - I nie możemy teraz pozwolić sobie na przystanek,
ponieważ nasza nacja ma spotkanie z przeznaczeniem!
Musimy przeć do przodu! - dźwięczał głos Kinga.
Trzymając album Kinga w ręce, Effie szła do garażu
Rainbow Records, który był pełen ruchu jak mrowisko.
- Zrobiłam ciasto brzoskwiniowe, Effie! - zawołała do
niej ciotka Ethel z kuchni, ale Effie już wyruszyła z misją,
więc minęła ciotkę i wpadła jak burza do biura Curtisa, gdzie
ten puszczał album Kinga swoim siostrom: Rhondzie i Janice.
- Curtis! - zawołała.
Spojrzał na nią i przechylił głowę.
- Effie, znasz moje sios... - zaczął.
- Powiedz mi jedną rzecz - Effie przerwała mu w połowie
zdania. - Czy uważasz, że w porządku jest promować
amatorszczyznę zamiast profesjonalizmu?
Curtis podniósł igłę z adaptera, a Rhonda i Janice
spojrzały na siebie, podczas gdy Effie nadal atakowała ich
brata.
- Nie jestem pewien, czy wiem, o co ci chodzi - zaczął.
- Chodzi o sprawiedliwość, Curtis. Chodzi o ludzi i ich
obowiązki. Czyż nie to ciągle mi powtarzasz? „Ustaw się w
kolejce, Effie. Czekaj aż na ciebie przyjdzie kolej" -
powiedziała ironicznie.
- No tak, chyba... - Curtis chciał jej jakoś sensownie
odpowiedzieć, orientując się w końcu, o co w tym wszystkim
chodzi. Effie zaczęła ostatnio do niego uderzać, żądając, by
jako jej manager/coś w stylu chłopaka - Curtis i Effie
szczęśliwi z powodu ich triumfalnego przyjęcia w Harlemie
stworzyli coś w rodzaju związku, wracając z Apollo do
Detroit - dał jej partię solo.
- Tylko jedną piosenkę - prosiła za każdym razem, kiedy
złapała go w jakimś kącie, a ostatnio nawet przy pozostałych
dziewczętach. Curtis nie miał ochoty na ponowną taką
dyskusję.
- To dlaczego tu jestem na jakiejś stronie B na singlu,
kiedy taki amator, Martin Luther King junior, ma cały swój
pieprzony album - zapytała wojowniczo.
Zastanawiając się, jak odpowiedzieć Effie nie
doprowadzając jej do szału, odwrócił się z błagalnym
spojrzeniem w oczach do sióstr.
- Czy on chociaż potrafi śpiewać? - spytała Effie z rękami
na biodrach.
Chwilkę później wszystkie trzy dziewczyny razem z Effie
wybuchły śmiechem, dając Curtisowi do zrozumienia, że dał
się złapać. Effie pochyliła się nad nim i objęła go.
- Świetny z ciebie człowiek, Curtis - powiedziała słodko.
- Czyż wasz brat nie jest wspaniałym człowiekiem?
Curtis przechylił się i delikatnie pocałował Effie, jasno
pokazując publiczności, że ich związek rzeczywiście się
rozwijał. W co dokładnie się rozwijał, nadal jednak podlegało
dyskusji. Effie sądziła, że zmierzali ku oficjalnemu
związkowi. Curtis nie należał do tych, którzy uciekają z
podwiniętym ogonem, uważał, że będzie łatwiej, jak zajmie
Effie, podczas gdy on będzie pracował nad marką. W
najbliższym czasie miał zająć się seksownością i artyzmem
Jimmiego. Mimo że Effie nie krępowało zbytnio kręcenie
tyłkiem, Curtis nie uważał, że miała to, co mogłoby wzbudzić
wielką sensację. W jej głosie za bardzo słychać było kościół, a
na jej ciele było za dużo mięsa, stwierdził. Poza tym dość
szybko zrozumiał, że o wiele łatwiej byłoby mu sprawić, żeby
Effie myślała, że jest jej mężczyzną, niż wyjaśnić jej, że nie
będzie następnym talentem Rainbow Records.
- Hej, maleńka, może poszukasz C.C. i popracujesz z nim
nad tą piosenką, którą zaczął pisać? - zaproponował. - Ja teraz
muszę wyjść i zobaczyć, jak idzie Waynowi z szukaniem dla
mnie nowej sekretarki.
- Nie szukajcie za bardzo - powiedziała Effie, pochylając
się po kolejnego buziaka zanim poszła do studio nagrań.
Curtis podniósł się z krzesła i skierował do biura, które
było tak pełne różnych ludzi związanych z muzyką, że aż
wylewali się oni na parking. Zaczęli się tłoczyć wokół Curtisa,
kiedy tylko zorientowali się, kim jest.
- Ojej - powiedział Curtis, cofając się i szukając
wzrokiem Wayne'a, którego właśnie karmiono historyjkami o
ciężkim życiu pełnym pecha. Liczni, uważający się za
obiecujących artystów, ludzie starali się go przekonać, że to
właśnie oni zasłużyli na współpracę z Rainbow Records.
Curtis podniósł ręce, prosząc tłum o spokój.
- Obiecuję, że skontaktujemy się z każdym z was, ale
teraz potrzebny mi ktoś, kto potrafi odbierać telefony -
przemówił Curtis. - Czy jest tu ktoś, kto ma jakieś
doświadczenie jako sekretarka?
Przez tłum przepchnęła się młoda kobieta z migdałowymi
oczami o barwie takiej samej jak jej jasnobrązowa skóra.
- Ja mogę to robić - powiedziała pewnym głosem.
Curtis zerknął na jej palce, ozdobione syntetycznymi
kilkucentymetrowymi paznokciami. Jak miałaby sobie
poradzić z pisaniem na maszynie listów czy kontraktów z
czymś takim? Curtis podniósł do góry brew, a ona zaczęła
kolejno odrywać sztuczne paznokcie.
- No dobrze, dobrze, praca jest twoja - obiecał Curtis. -
Wayne? Pokaż pani... hmm, jak się nazywasz?
- Michelle Morris - zapiszczała.
- Dobrze, pani Morris - zaśmiał się Curtis. - Proszę ze
mną - powiedział do niej i zwrócił się do tłumu:
- Dziękuję wszystkim za to, że tu wpadli. Wayne będzie
tu z wami. Skontaktuje się z każdym z was z osobna. Rainbow
Records wita was nowym brzmieniem!
Curtis wetknął głowę do studia nagrań, gdzie C.C. grał na
pianinie, a jego siostra wyśpiewywała piosenkę napisaną dla
niej przez młodszego brata. Kiedy ujrzała Curtisa dodała
trochę więcej emocji, śpiewając: „Jesteś silny i mądry/ Weź
moje serce/ a ja oddam ci siebie", i patrząc mu prosto w oczy.
Kiedy kontynuowała, na jego twarzy pojawił się szeroki
uśmiech. Zaśmiał się delikatnie.
- Hmm, nie chciałbym przerywać, a szczególnie tego, ale
C.C., mój drogi, jesteś mi potrzebny w biurze - spojrzał na
Effie i dodał.
- Zaraz go tu sprowadzę z powrotem, kochanie.
C.C. i Michelle ruszyli za Curtisem do salonu, gdzie
siedziały Rhonda i Janice, szyjąc suknie za parawanem
oddzielającym przebieralnię od sali konferencyjnej, w której
Deena ciężko pracowała, starając się wcisnąć w nowy srebrny
kostium.
- W porządku - powiedział Curtis. Potrzebna mi wasza
opinia w pewnej kwestii. Wybieram zdjęcie na okładkę i
chciałbym,
żebyście
mi
powiedzieli,
który
album
wybralibyście w sklepie z płytami.
C.C. i Michelle pochylili się od razu nad projektami, ale
Curtis je przed nimi schował.
- Ale - dodał - nie w zwykłym sklepie z sąsiedztwa.
Mówię o takim sklepie dla białych - i dopiero wtedy pokazał
im projekty okładek. Na jednej stał Jimmy pochylający się nad
mikrofonem, a za nim dziewczęta podziwiające piosenkarza.
Na drugim było zdjęcie mężczyzny i trzech kobiet w sylwetce
człowieka, ich twarze i ubrania były tak ciemne, że wyglądali
niemal jak cienie. Trzecia próbka przedstawiała rysunek
zabawnego faceta i trzech lasek nieokreślonej rasy. Michelle
pokiwała nad nią z aprobatą. Curtis już chciał spytać C.C. o
jego zdanie, kiedy zza parawanu wyszła Deena, w długiej
rozkloszowanej od kolan srebrnej sukni - jej patykowate ciało
zaokrągliło się od licznych poduszek, które Rhonda wszyła na
prośbę Curtisa. Curtis przyglądał się z zaskoczeniem, jak
pięknie Deena wygląda. Nawet kiedy obracała się przed
lustrem wpatrywał się w nią, aż przechwyciła jego spojrzenie.
Odwróciła się do niego przodem, by mógł podziwiać ją w
pełnej krasie.
C.C., który cały czas patrzył na projekty okładek, nie
dostrzegł tego mini pokazu mody, ale Rhonda i Janice
widziały wszystko i wymieniły znaczące spojrzenia. Słyszały
dochodzący z korytarza głos śpiewającej Effie, jeszcze zanim
weszła do pomieszczenia śpiewając, jakby tylko dla Curtisa,
„Jestem tu, kiedy mnie wzywasz/ masz ode mnie wszystko/
całą moją pewność siebie/ jesteś moim ideałem/ i kocham cię,
o tak."
- No dobra - odezwała się Janice. - Lepiej śpiewaj tę
piosenkę.
- To C.C. ją dla mnie napisał - odpowiedziała Effie,
biorąc Curtisa za rękę.
- Co o tym sądzisz, Curtis? - spytał C.C., podnosząc w
końcu wzrok znad okładek.
- Niezłe, ale trochę za delikatne - odrzekł Curtis. -
Chcemy delikatne, ale nie aż tak.
C.C. był ogromnie zdziwiony, że Curtis tak szybko i
szorstko odrzucił kawałek, nad którym tak długo pracował.
Usiadł ciężko na krześle pokonany. Wciąż jeszcze nie był
gotów na kłótnie z Curtisem, a tym bardziej nie przy tak dużej
widowni. Może, pomyślał, zajmie się tym następnym razem,
kiedy będą w studio tylko we dwóch. Może.
- Dobrze... - odezwała się Effie. - Ale jeśli to poprawimy,
będzie na występie, prawda?
- Najpierw zajmiemy się tym, co ważne. Trzeba
zarezerwować Jimmiemu miejsce w Miami, nawet jeśli
miałoby to oznaczać wykupienie całego hotelu na własność -
odpowiedział Curtis, starając się zmienić temat.
- Ale, Curtis, obiecałeś mi, że nie będę całe moje życie
śpiewać w chórze.
- Oczywiście, kochanie. Czy myślisz, że pozwolę
zmarnować tak wspaniały głos? - zareagował, starając się nie
patrzeć Effie w oczy. Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem
Deeny. Uśmiechnęła się i schowała za parawan.
Kątem oka dostrzegając ruch, Curtis wyjrzał przez okno i
zobaczył Martiego, jak wysiada z samochodu trzaskając
drzwiami.
- Effie, będziesz musiała mi zaufać - powiedział, mimo że
cała jego uwaga skupiona była na Martim.
- Czy możemy o tym porozmawiać wieczorem? -
poprosiła Effie.
- Jasne. Wieczorem - odparł Curtis idąc do drzwi.
- O rany, prawdziwy z ciebie wąż! - syknął Marty,
podchodząc do niego. - Tani, podrzędny oszust drugiej
kategorii, kuglarz z rogu ulic! - wrzeszczał.
- Marty, nie wiem, o co ci chodzi, ale może
porozmawiamy u mnie w biurze...
- Nie ma mnie raptem tydzień, a ty, za moimi plecami,
odwołujesz daty? - przerwał Curtisowi. - Spędziłem sześć
miesięcy, ustalając Jimmiemu tę trasę!
- Jimmy jest teraz zbyt popularny na takie podejrzane,
zapyziałe miejsca. Myślę, że uda mi się zorganizować mu
koncerty w Paradise na Miami Beach - powiedział Curtis,
zachowując zimną krew.
- Miami? - powtórzył Marty z niedowierzaniem. -
Naprawdę tam jedziesz, czubie! Nie da się tam zorganizować
nawet występów Sammiego Davisa juniora. To miejsce jest
tak białe, że nasi nie mogą tam nawet być parkingowymi.
- Po prostu udało mi się załatwić dla niego przesłuchanie -
wyjaśnił Curtis.
Marty był zszokowany tą wiadomością.
- Fuksiarz, szczęście oszusta - powiedział w końcu z
pogardą.
- A Miami to dopiero początek - dodał Curtis, ignorując
zniewagę. - Nie widzę powodu, dla którego Jimmy miałby nie
zagrać w Copa, Americana czy „American Bandstand."
- Za długo zajmuję się tym biznesem, żeby słuchać
jakiegoś napaleńca gadającego bzdury - rzucił Marty i włożył
kapelusz.
- To nie bzdury, to zmiana - odpowiedział Curtis. -
Mówię o zmianach. Rozejrzyj się dookoła, człowieku.
Nadszedł już czas! Ale Jimmiemu potrzebna jest nowa
otoczka. Coś z większą klasą, bardziej chwytliwy dźwięk.
- Taki, który będzie lepiej pasował białej publiczności? -
spytał pogardliwie Marty.
- Taki, który postawi go tam, gdzie powinien się znaleźć i
da mu pieniądze, na jakie zasłużył - zareagował Curtis,
odrobinę podnosząc głos. - Jimmy jest teraz na listach
przebojów. Jest rozchwytywany. Możemy wiele dla niego
zrobić.
- My? My nic nie musimy dla niego robić! - wrzasnął
Marty. - Jimmy jest mój. Więc lepiej się wycofaj Curtis.
Jimmy jest mój.
Żaden z nich nie zauważył Jimmiego, który podszedł z
tyłu do Martiego.
- Jimmy - odezwał się - nie należy do nikogo. Marty
obrócił się.
- Bronisz tego sprzedawcy samochodów, Jimmy? -
zapienił się. - Nie widzisz, że cię wykorzystuje?
- Nikt nie wykorzystuje Jimmiego! Nikt! - powiedział z
naciskiem Jimmy.
- Myślisz, że do kogo mówisz, mój drogi? - prawie
wyszeptał Marty. - To ja, Marty. Ten, który zaopiekował się
tobą, kiedy miałeś dziesięć lat i śpiewałeś na ulicy za marne
grosze.
- Tak, Marty - odparł Jimmy. - Teraz są już inne czasy. I
Jimmy jest inny.
Marty potrząsnął głową i obrócił się na pięcie, aby
spojrzeć Curtisowi w twarz.
- Chcesz go, bracie? Masz go. Ja mam już dość -
powiedział i minął Jimmiego, kierując się w stronę
samochodu.
- Ale posłuchaj... - zaczął Jimmy.
- Nie można mieć wszystkiego, mój drogi! - krzyknął za
siebie Marty.
- Proszę Marty, nie chcę, żebyś tak odszedł - uspokajał
Jimmy.
- Kocham cię Jimmy, ale nie można mieć wszystkiego! -
jeszcze raz krzyknął przez ramię Marty.
- Wracamy do pracy - powiedział Curtis. Ale obaj patrzyli
jeszcze przez chwilę, jak Marty zakłada kapelusz i wsiada do
swojego Plymoutha. Jimmy, który przyjaźnił się z Martim od
lat, był zrozpaczony.
Rozdział 4
Stooooo laaaaat! - śpiewali Jimmy, Effie i Deena, kiedy
Lorrell stała nad ciastem z jej imieniem i wielką różową
osiemnastką wypisaną na lukrze. Uśmiechając się szeroko,
czekała z niecierpliwością czterolatka, żeby zatopić palec w
grubej warstwie masy, klaskała w dłonie i piszczała, aż w
końcu zdmuchnęła świeczki przy głośnym aplauzie ze strony
przyjaciół.
- A pomyślałaś życzenie, złotko? - spytał przebiegle
Jimmy.
- No jasne - odpowiedziała Lorrell, a jej uśmiech zdradził
włochate myśli, jakie ją nawiedzały od czasu występów w
Miami Beach. Nie mogła zapomnieć o Jimmim ani na chwilę.
A w szczególności, nie mogła zapomnieć o tym, co Jimmy
wyszeptał jej do ucha, kiedy wyjeżdżali z Detroit.
- Jesteś teraz malutka, ale jak skończysz osiemnaście lat
będziesz cała należeć do Jimmiego - powiedział, kiedy się do
niego przytulała.
- Będziesz już całkiem dorosła i gotowa dla Jimmiego,
prawda? Ja mogę naprawdę długo poczekać. Jestem cierpliwy.
Jimmy potrafi czekać.
- Co, całe trzy dni, nie? - zaśmiała się.
- Cholera, to dla mnie strasznie długo, ale na szczęście dla
ciebie jestem cierpliwy. Tylko nie każ mi czekać zbyt długo,
słyszysz?
A teraz stali razem w trzypiętrowej kamienicy pani
Barbary, która sprytnie przemieniła ją w luksusowy hotel dla
Murzynów i odgrodziła od hotelu dla białych przy plaży.
Czekali na swoją kolej do występów. Jimmy cały dzień
mruczał jej „Sto lat", robiąc wiele szumu wokół tego, że
Lorrell stała się kobietą. Wiedziała dokładnie, co to dla niego
znaczyło, ale teraz, nie była już taka pewna, czy chce oddać
swoje dziewictwo żonatemu piosenkarzowi, któremu było tak
ciężko z powodu oddalenia od żony i odrzucenia przez
nastoletnią przyjaciółkę, że otwarcie chwalił się tym, iż
regularnie uprawiał seks ze swoimi fankami. Lorrell zagroziła,
że kiedyś to nagłośni, ale Effie - niespodziewany adwokat
Jimmiego - zaczęła go bronić.
- Słuchaj, Jimmy jest dorosłym mężczyzną, a dorośli
mężczyźni mają swoje potrzeby. A kiedy mężczyzna taki jak
Jimmy czegoś potrzebuje, dostaje to. To nie ma nic wspólnego
z tobą. Będziesz mogła stawiać wymagania, co do tego, gdzie
wsadza swojego ptaszka, kiedy już coś mu oferujesz. Ale na
razie po prostu odwróć głowę i pamiętaj, że jeśli nie jesteś
gotowa mu się oddać, jedyną kobietą, która może rościć prawa
do Jimmiego to pani Early.
No cóż, po tym jak zdmuchnęła świeczki, Lorrell
wiedziała, że jest gotowa być dla Jimmiego kimś więcej niż
koleżanką z zespołu. Na dodatek, jakby to był znak od samego
Stwórcy, kiedy otworzyła oczy, Jimmy klęczał przed nią z
małym pudełeczkiem w dłoni. Lorrell chętnie sięgnęła po
prezent i odpakowała go, a potem zapiszczała z radości.
Wszyscy w pomieszczeniu westchnęli z zachwytem, widząc
szmaragdowy pierścionek z oczkiem wielkim jak kostka
palca. Lorrell podskakiwała ze szczęścia, starając się
równocześnie pomóc wstać Jimmiemu, ale zanim się podniósł,
pocałowała go tak namiętnie, że po całym kręgosłupie
przeszły mu ciarki.
Deena przerwała ich uściski. Zeszła po schodach na
palcach, ale odchrząknęła, by zrobić sobie wielkie wejście.
- Bardzo mi przykro, że się spóźniłam - powiedziała,
podchodząc do Lorrell i całując powietrze dookoła jej
policzków.
- No cóż, tak to bywa, kiedy ktoś przebiera się cztery razy
- dogryzła jej Effie, niewinnie patrząc na swoje paznokcie u
rąk.
Deena rzuciła jej krótkie spojrzenie, ale przemilczała ten
komentarz. Effie objęła Lorrell i podeszła do Curtisa,
zasłaniając mu widok na resztę.
- Curtis, czy to prawda, że płakałeś, kiedy pierwszy raz
usłyszałeś śpiew Billie Holiday? - spytała, wysuwając do
przodu klatkę piersiową i uśmiechając się do niego.
- Zastanawiam się, kto ci to powiedział - odpowiedział,
rzucając znaczące spojrzenie w kierunku sióstr, Rhondy i
Janice, które właśnie zaczęły chichotać.
- A może sam mi o tym opowiesz na górze - kusiła, biorąc
go za rękę. Curtis nie zawahał się ani przez chwilę, tylko
pozwolił Effie poprowadzić się na górę.
Jimmy, patrząc jak wychodzą, przysunął się do Lorrell.
- Hej, kochanie, co powiesz na to, żebyśmy przed
wyjściem wzięli sobie kawałek ciasta i trochę szampana? -
wyszeptał jej do ucha.
- A gdzie pójdziemy? - spytała.
Jimmy po prostu wskazał brodą na wyjście. Lorrell
zaczynała się coraz bardziej denerwować.
- Dobrze, może się tam spotkamy? Zaraz do ciebie dojdę -
powiedziała, starając się uniknąć jego spojrzenia.
- Nie każ mi czekać zbyt długo, dobrze? - wyszeptał
Jimmy, zbierając się do wyjścia.
Upłynęło dobre piętnaście minut zanim Lorrell poszła za
nim. Grała na zwłokę, pokazując Deenie pierścionek, oferując
pomoc pani Barbarze przy zmywaniu i sprzątaniu po przyjęciu
urodzinowym i udając, że przegląda gazetę z informacjami na
temat przemowy Martina Luthera Kinga podczas tego, co
prasa nazwała „Marszem na Waszyngton". Kiedy w końcu
Deena poszła do swojego pokoju i cicho zamknęła za sobą
drzwi, pani Barbara wyglądała na zadowoloną, że już nikomu
nic nie trzeba, a C.C. poszedł posiedzieć trochę z miejscowym
zespołem w pobliskim klubie dla kolorowych, Lorrell
wreszcie wykrzesała z siebie tyle siły, żeby wejść na
uginających się z niepokoju nogach na trzecie piętro.
Zawahała się przez chwilę, zanim zapukała ostrożnie do drzwi
Jimmiego. Otworzyły się niemal natychmiast, jakby stał tam
przez cały czas i czekał na nią.
- Gdzie byłaś, kotku? Myślałem, że już nigdy nie
przyniesiesz mi tu ciasta.
- O rany, Jimmy, zapomniałam ciasta. Zostało na dole.
Zaraz zejdę i ci przyniosę - odpowiedziała Lorrell, ruszając z
powrotem do drzwi.
Jimmy zdjął jej rękę z klamki i przyciągnął ją do siebie.
- To nic, kochanie. Wolę spróbować ciebie - powiedział i
pochylił się by ją pocałować.
Lorrell, starając się jakoś wywinąć Jimmiemu, podsunęła
się do jego biurka. Leżały na nim nuty i kosmetyczka, otwarta
na tyle, że Lorrell mogła dostrzec w niej kokainę zamkniętą w
charakterystycznym plastykowym woreczku. Słyszała, jak w
sąsiednim pokoju jęczy jej koleżanka i coś delikatnie i
rytmicznie postukuje w ścianę. Zawstydzona tym, że słyszy
kochającą się przyjaciółkę, Lorrell odskoczyła od ściany, jak
oparzona i wpadła na Jimmiego. Nie zauważyła, że stał tuż za
nią.
- Kochanie, chyba się nie boisz odrobiny miłości? Co? -
zapytał, głaszcząc ją wierzchem dłoni po policzku. Wziął jej
brodę w dłoń i zaczął ją delikatnie całować, by po chwili
wsunąć jej język głęboko w usta. Lorrell odepchnęła go.
- Nie boję się - wyjąkała. - Ale to wszystko dzieje się
trochę za szybko.
- Nie martw się, dziecinko, nie będę się spieszył...
- Nie jestem dziecinką - przerwała mu Lorrell. - Jestem
teraz kobietą.
- Wiem o tym - powiedział Jimmy. Każde jego słowo
podkreślone było jękami Effie zza ściany. - A ja jestem
mężczyzną. Chcę się z tobą kochać jak mężczyzna z kobietą -
powiedział i zaczął ją kłaść na łóżko. Lorrell spojrzała
nerwowo na tapczan i z powrotem na Jimmiego.
- Ja... nigdy tego jeszcze nie robiłam - wyjąkała.
- Cii... wiem - odpowiedział, całując ją delikatnie i powoli
sięgając, by rozpiąć jej sukienkę. Lorrell starała się odwrócić
wzrok, ale Jimmy skierował jej twarz w swoim kierunku.
- Rozepnij mi koszulę, a ja zdejmę ci sukienkę. Miło i
delikatnie.
Kiedy skończyli się kochać, Lorrell wybuchła płaczem.
Jimmy obcałowywał jej twarz, uspakajał ją i starał się ją
utulić, podczas gdy ona trzymała rękę przy ustach, starając się
powstrzymać histeryczny płacz.
- Spokojnie, kochanie, wszystko będzie w porządku -
mówił do niej, cały czas ją całując. Odwróciła się do niego
plecami, ale on przysunął się do niej i objął ją z tyłu, starając
się pocieszyć szlochającą w poduszki dziewczynę.
- Jesteś teraz moja, kochanie. Tak oficjalnie. A ja jestem
twój, słyszysz? Teraz jesteśmy razem ja i ty.
Lorrell trochę pocieszyła myśl, że jest teraz dziewczyną
Jimmiego Early. Otarła łzy z policzka i uśmiechnęła się słabo.
- Och, Jimmy - westchnęła i pochyliła się, by pocałować
swojego mężczyznę.
Do tej pory Effie też już była w łóżku z Curtisem. Ale on
miał w głowie coś całkiem innego niż miłość.
Manager klubu Paradise szybko przypomniał Curtisowi,
że mimo osiągnięć Jimmiego i Dreamettes w Miami na scenie
Hotelu Crystal Room jego czarny tyłek jest nadal z Dalekiego
Południa.
- Powiedz Jimmiemu i wszystkim, którzy mu towarzyszą,
że mogą korzystać z przebieralni, ale niech zjedzą i wysikają
się zanim tu przyjdą, bo czarnym nie wolno to korzystać z
jadalni i z toalet - powiedział prosto Martin Jack zza swojego
biurka, podczas gdy kolorowy kelner w białych rękawiczkach
i fraku z muchą stawiał przed nim koktajl. Kelner odszedł do
dalszej pracy po tym, jak obsłużył Martina Jacka - niskiego,
przysadzistego mężczyznę z linią włosów cofniętą tak mocno,
że patrząc na niego pod pewnym kątem wydawało się, że był
łysy - zupełnie jakby usłyszał kogoś, kto podaje przepis na
słodzoną herbatę, ale swoboda, z jaką Martin Jack
wypowiedział słowo „czarny" ubodła Curtisa i sprawiła, że się
wzdrygnął. Jednak jadąc na ten występ wiedział, że musi stać
się gruboskórny, aby dostać to, po co tam przyjechał:
publiczność producenta „American Bandstand" i salę pełną
białych par kołyszących się w rytm muzyki Jimmiego. Skoro
dziewczęta będą musiały najeść się w hotelu, przed przyjściem
na koncert i skorzystać z toalety przed wyjściem, trudno. Mógł
też znieść kilka komentarzy na temat koloru skóry, w końcu
Dick Clark był tego wart.
- Nie ma sprawy - odpowiedział Curtis Martinowi
Jackowi, który już zdążył zająć się jakąś gazetą na biurku,
wyraźnie dając do zrozumienia, że uznaje rozmowę za
zakończoną. Curtis zrozumiał tę sugestię i skierował się do
wyjścia, zawahał się tylko na chwilę, kiedy kelner podbiegł
usłużnie i otworzył przed nim drzwi.
- To naprawdę dobry wybór, panie Taylor, słyszy pan? -
powiedział, zaskakując Curtisa, który nie spodziewał się, że
został rozpoznany. Curtis kiwnął do niego głową i minął go.
Była dziewiętnasta. Za półtorej godziny mieli tam być Jimmy
i dziewczęta, więc musiał przywitać załogę autobusu i
upewnić się, że wiedzą, jakie będą konsekwencje, jeśli coś
schrzanią.
Jednak dwadzieścia minut później, zespół dał Curtisowi
do zrozumienia, że mimo cudu, który sprawił wprowadzając
ich na tę scenę, ani Jimmy, ani Deena, ani Effie za nic nie
chcieli uspokoić swoich nerwów, by okazać mu wdzięczność.
Właściwie, wychodząc z autobusu robili wokół siebie
mnóstwo chaosu.
- Mówię tylko, że moja publiczność nie przywykła do
oglądania mnie w takim stanie - mówił Jimmy, wskazując na
swoje włosy, ułożone na kształt kasku Perry'ego Como,
zupełnie inaczej niż jego normalne afro, pielęgnowane przez
osobistego stylistę za pomocą odpowiedniej ilości wosku i
tapirowania.
- A ten garnitur, bracie? Kremowy? A moje panie?
Wyglądają jak panny młode na wiejskim weselu.
- Amen - dopowiedziała Effie, idąc z trudem na wysokich
szpilkach numer dziewięć, które obcierały jej stopy numer
dziesięć do krwi.
- Nie widzę w tych sukienkach nic złego - wtrąciła Deena,
poprawiając swoją natapirowaną perukę i spoglądając w
kieszonkowe lusterko. - Myślę, że wyglądają dość ładnie.
- Myślę, że wyglądają dość ładnie - szydziła Effie. -
Ładnie na chudej drobnej laseczce, takiej jak ty, ale na
kobiecie takiej, jak ja? Wcale nie było mi miło wciskać się w
taki obcisły kombinezon. Tyle ci powiem.
Niewzruszony Curtis nie zadał sobie trudu, by im
odpowiedzieć. Po prostu poprowadził całą grupę przez
wejściowe drzwi, obok kuchni, prosto do przebieralni.
- Zaczekajcie tu. Wasza kolej będzie za jakieś piętnaście
minut.
Właśnie wtedy do Jimmiego podszedł ostrożnie kelner
otoczony kilkoma kolegami, którzy mamrotali coś,
obserwując świtę Jimmiego od chwili, kiedy weszli do środka.
- Przepraszam, pana - powiedział do piosenkarza. -
Nazywam się Cletus. Cletus Wilks. Mieszkam u pani Barbary,
tam gdzie państwo się zatrzymali podczas waszego pobytu w
Miami. Chcę tylko powiedzieć, że to dla nas niezwykły honor
gościć tu pana. I ja, to znaczy, my - poprawił się, zerkając w
tył na resztę - z radością dostarczymy panu, co tylko pan
zechce. Nie za wiele kolorowych tu przychodzi, chyba że
chodzi o pracę w kuchni. Będzie nam miło zobaczyć pana tu
na scenie. Jesteśmy z pana dumni. Bardzo dumni.
Po raz pierwszy odkąd ubrano go w ten kostium Perrego
Como, Jimmy się uśmiechnął.
- Dziękuję młodzieńcze - odpowiedział, wyciągając do
niego rękę.
- Pomożesz nam bardzo, przynosząc tu kilka steków po
występie - zaśmiał się.
- To na pewno niezły pomysł - przytaknął C.C.
Curtis zdenerwowany tą wymianą słów, ale nie aż tak
pozbawiony wrażliwości, żeby przerwać, przeprosił ich i
wyszedł.
- Wrócę tu z producentem - powiedział, poprawiając
krawat i oddalił się.
- A wy się rozgrzejcie i przygotujcie! - zawołał do nich
przez ramię. - O to chodzi - po czym zawołał C.C. - Idziemy!
Może i wyglądał na niewzruszonego, wchodząc do Crystal
Room, ale to były tylko pozory. Kiedy wymienił uprzejmości
z Mikiem Igerem, młodym, pewnym siebie producentem
„American Bandstand", i usiadł w cieniu masywnej kurtyny w
zatłoczonej sali teatru, omal nie zemdlał z wrażenia. Pomyślał
sobie, że ten wieczór musi być idealny, a po tym, co widział w
kuchni i autobusie, nie był do końca pewny, czy Jimmy
powali na kolana białą publiczność. Ale wiedział też, że ten
wieczór musi się udać. Po prostu musi. Curtis uścisnął dłoń
Mika, przedstawił mu C.C. i poczęstował cygarem, starając się
go zagadać. Mike jednak nie chciał go słuchać. Był zbyt zajęty
śmianiem się z dowcipów prezentera, Sandiego Prica,
wulgarnego komika, który przechodził przez salę, rzucając
publiczności ostre i kąśliwe żarty.
- Kubańczyk, mam rację? - zagadnął Sandy bogato
wyglądającego mężczyznę we fraku i z cygarem w dłoni. - Ty
jesteś Kubańczykiem, ja Żydem. Mówię ci to z głębi serca: w
moim sąsiedztwie może zamieszkać Murzyn, ale ty nie -
powiedział, a lekko wstawioną publicznością wstrząsnęła fala
śmiechu. Jakby ten śmiech dodał mu energii Price podszedł do
swojej następnej ofiary, grubszej, bogato ubranej kobiety,
siedzącej koło Kubańczyka.
- Pani na pewno jest Żydówką. Tu jest ze 105 stopni
Fahrenheita, a pani jest jedyną tutaj osobą z futrze z norek.
Czy jest pani na wakacjach? Czy specjalnie siadła pani koło
Kubańczyka? Wzięła pani ze sobą broń?
Mike niemal spadł z krzesła. Curtis zaśmiał się nerwowo,
głównie po to, by pokazać Mikowi, że słucha i dobrze się
bawi, ale najwyraźniej to nie była prawda. Tymczasem komik
podszedł do kolejnego mężczyzny, tym razem starszego pana,
który siedział sam.
- O mój Boże. A co się panu stało? Czy ktoś jeszcze
przeżył ten wypadek? - naigrywał się Sandy. Publiczność
zagregowała jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Nie, proszę pana - odpowiedział mężczyzna, starając się
wychylić do kamery.
- Nie mów do mnie „proszę pana" - odpalił Sandy. - Nie
jesteś Murzynem.
C.C. odwrócił się do Curtisa z miną mówiącą „co to ma
być do cholery". Ale Curtis udawał, że tego nie zobaczył. Po
prostu uśmiechał się cały czas i patrzył przed siebie, mniej
więcej w kierunku komika. C.C. przyglądał się, jak obsługa,
głównie Kubańczycy i Murzyni, podawali napoje i chodzili w
tę i z powrotem, najwidoczniej niezrażeni i - co wydawało się
C.C. najgorsze - przyzwyczajeni do tego, że takie słowa
padały ze sceny.
- Ale tak serio, moi drodzy, Bóg zesłał nas na ziemię,
żebyśmy się śmiali. Żydzi, Aryjczycy, Kubańczycy, Murzyni,
nawet Portorykańczycy. No, właściwie, może nie
Portorykańczycy - wyrecytował, a tłum ryczał ze śmiechu tak
głośno, że jego dalsze słowa trudno było usłyszeć.
- Dziś wieczorem nastąpi historyczny moment. Wystąpią
tu pierwsi w Historii Miami Murzyni z pierwszych stron
gazet. W sumie, to dość wygodny układ: ci ludzie mogą
pośpiewać, a potem pozmywać po sobie podłogi. W
dzisiejszych czasach niełatwo o taki zestaw.
Słysząc to Jimmy po prostu opuścił nisko głowę, czując
zbliżającą się porażkę. Effie i Lorrell spojrzały na siebie z
szeroko otwartymi oczami i otwartymi ustami, głęboko
dotknięte tym, co usłyszały. Stojąc tak, nie wiedziały, czy
uciec ze sceny, czy też stać i czekać aż rozsuną się kurtyny i
dać taki występ, żeby cała ta publiczność, razem z małym
człowieczkiem, który ich tak bawił, padła z wrażenia. Obie
spoglądały na Deenę, która poprawiała spódnicę i wygładzała
rękawy, wyraźnie nie poruszona tym, co się działo.
Rzeczywiście, nie zwracała najmniejszej uwagi na to, co
mówił prezenter - czego innego można się spodziewać po
miejscu takim, jak Paradise, gdzie czarni służący nie mogli
nawet zamoczyć stóp w wodzie z basenu, by go wyczyścić,
nie wspominając nawet o relaksacyjnej kąpieli. Deena była
zdecydowanie za twarda, by coś takiego miało ją wzruszyć. W
momencie, kiedy pojawili się w Miami postanowiła, że jest
tam tylko z jednego powodu: aby zaśpiewać. Uśmiechnęła się
najszerzej jak umiała, przybrała właściwą pozę i czekała na
hasło prezentera.
- Więc proszę, dołączcie do mnie, witając utalentowanego
Jimmiego Early i Dreamettes! - wrzasnął do mikrofonu Sandy,
a kurtyny rozsunęły się, ukazując czekający na występ zespół.
Kiedy wystartowali z ugrzecznioną wersją „I Want You
Baby", a Jimmy zaczął tańczyć przed kołyszącymi się
dziewczętami z Dreamettes, Curtis rozejrzał się dookoła sali.
Pokazał C.C. gestem, żeby ten też się rozejrzał: przy stoliku
obok całowała się biała para, inne pary trzymały się za ręce,
kołysząc się w rytm romantycznej muzyki. Nawet producent
„American Bandstand" zdawał się być oczarowany spokojną
wersją numeru jeden ich zespołu. Zapisywał sobie coś w
notatniku, ale mimo usilnych starań Curtis nie potrafił nic z
tego przeczytać.
Curtis spróbował swojej szansy.
- Oczywiście, że razem sprawimy, by „American
Bandstand" był dla młodszej publiczności - odezwał się do
producenta, który uśmiechnął się do niego, grzecznie udając,
że słucha, po czym skupił uwagę z powrotem na scenie i
akurat zdążył zauważyć, jak Jimmy porzuca swój
romantyczny image i zaczyna soulować. Na dodatek zaczął po
swojemu ruszać miednicą śpiewając: „Ochhhhh, błagam cię /
Ochhhhh, kochanie, kochanie, proszę, proszę/ Ooooooch,
Oooooch!". To był jego charakterystyczny taniec, który
porywał wszystkie kobiety - siostry - do tańca; sprawiał, że
zdejmowały majtki i rzucały je na scenę, ale tutaj, w Crystal
Room, to się nie wydarzyło. O nie, naładowane seksualnie
ruchy Jimmiego wywołały całkiem inną reakcję; biała kobieta
odwróciła się, wyraźnie zgorszona. Jej mąż wziął ją za rękę i
wyszedł z podniesioną głową. Wyszło też kilka innych par,
podczas gdy Jimmy niepomny na to co się działo cały czas
tańczył jak w transie, z zamkniętymi oczami.
Curtis dał znak Lorrell, która starała się przechwycić
uwagę Jimmiego, ale i tak odnieśli już straty; producent
„American Bandstand" zatrzasnął notatnik, a wraz z nimi
marzenia o tym, by Jimmy Early czy Dreamettes robili
cokolwiek dla Dicka Clarka, z wyjątkiem, może, czyszczenia
jego butów. Curtis przełknął szybko swojego drinka i odwrócił
wzrok od Jimmiego, patrząc na Deenę, która, w
przeciwieństwie do pozostałych dziewcząt, cały czas z
chłodnym wyrachowaniem obserwowała, co się działo.
Rozejrzał się po sali i zobaczył, że kilku białych mężczyzn z
publiczności także patrzyło się na Deenę. Curtis podniósł
palec na kelnera, aby podszedł do jego stolika z kieliszkiem
szkockiej, cały czas patrząc na Deenę.
- Podwójna szkocka - zamówił.
Po występie dziewczęta siedziały przed lustrem w
przebieralni i niemal równocześnie ściągnęły swoje peruki.
- Kocha mnie pewien Jimmy, ale musi przestać mówić do
mnie dziecinko - powiedziała nagle Lorrell. - Jestem już
kobietą - dodała, wpatrując się intensywnie w swoje odbicie w
lustrze.
- Widziałaś tego faceta, z którym siedział Curtis? - spytała
podekscytowana Deena, ignorując Lorrell.
- Czy słyszałaś, co powiedziałam, Deena? - Lorrell
zwróciła się do Deeny. - Jestem już kobietą.
- Lorrell, wiem - odpowiedziała ze zdenerwowaniem w
głosie Deena.
- Jak to, wiesz? Czy Jimmy coś ci mówił?
- Nie musiał nic mówić - powiedziała z mieszaniną
pogardy i obrzydzenia. - Jak mogłaś, Lorrell? Jesteś jeszcze
małą dziewczynką!
- Nieprawda, Deena! Jestem już kobietą! - wrzasnęła ku
swojemu własnemu zaskoczeniu. Nie trzeba było włączać
całego budynku w tę rozmowę, zdecydowała jednak szybko i
ściszyła głos. - Mam osiemnaście lat, więc jestem kobietą.
- Tak, jesteś tak samo dojrzałą kobietą, jak i ja - wtrąciła
się Effie, wyciągając niewidoczne nitki z peruki. - I kochasz
Jimmiego, tak samo jak ja kocham Curtisa. Nic złego w tym,
że się kogoś kocha.
Deena odsunęła się od toaletki i od dziewcząt.
- Czy tylko o tym myślicie? - zapytała.
- Tak - odpowiedziały razem dziewczęta.
- Nie ma wątpliwości, że moja matka wychowała mnie
lepiej - westchnęła Deena.
- Ojej, po prostu jesteś zazdrosna - powiedziała Lorrell.
- Właśnie. Daj sobie na luz. Chociaż raz - odezwała się
Effie.
- Cudownie jest mieć kogoś, kogo się kocha -
powiedziała, dotykając swoich oczu w lustrze. Podskoczyła,
kiedy nagle otworzyły się drzwi, ale rozluźniła się, kiedy
stanął w nich C.C.
- Jesteście grzeczne, dziewczynki? - spytał niewinnie.
- No cóż, ja tak, ale nie mogę tego powiedzieć o nich -
odpowiedziała Deena.
Effie zerknęła na Deenę tak złym wzrokiem, że gdyby
mogła, wypaliłaby jej dziurę w głowie samym spojrzeniem.
Niepomni na to, co powiedziała Deena, C.C. i tuż za nim
Curtis wsunęli się do pomieszczenia.
- A więc jak poszło z „American Bandstand" -
niecierpliwiła się Deena.
- Niewłaściwy czas - odpalił Curtis.
- Cóż, może zainteresują się bardziej, jak zagramy w
Copa - powiedziała Effie.
- Nie będziecie grać w Copa - odparł szybko Curtis.
Zaciskał zęby, aż widać było napięcie na jego skroniach. Ten
tik nerwowy ostatnio stawał się u niego coraz częstszy. Nie za
bardzo chciał im to mówić, ale jeśli chciał, by jego plan
wypalił, musiał działać szybko. Po wieczorze spędzonym z
Effie Curtis wrócił do Crystal Room i namówił managera,
który kręcił się w pobliżu baru na zwykłego drinka. Wypili
kilka kieliszków wódki na zmianę z wytrawnym Martini, które
donosiła im obsługa przygotowująca miejsce do kolejnych
występów. Curtis wiedział, że musi wszystko obgadać ze
starym Martinem Jackiem, bo to on ustawiał występy na
jednej z największych scen w kraju. Wystarczyłoby, gdyby
Martin Jack zadzwonił do Copa i innych dużych klubów dla
białych, mówiąc, że Jimmy wygłupiał się na scenie,
odstraszając białe kobiety z widowni - i kiedy tylko
wydarzyłoby się to, Curtis i jego muzycy dostaliby dożywotni
zakaz występowania dla białej elity. Biała publiczność
mogłaby już nigdy ich nie zobaczyć na żywo czy usłyszeć w
radio. Nie o to chodziło Curtisowi, więc łyknął whisky i
zaczął działać.
- No, było kilka niezręcznych wyskoków, ale mimo to
wydaje mi się, że występ był dobry - zaczął, pocierając
palcem brzeg szklanki.
- Tak, myślisz? - spytał Martin Jack. - No zza mojego
stolika wyglądało na to, że te wyskoki stanowiły duży
problem. Te ruchy biodrami - czysta perwersja. Mamy tu do
czynienia z ludźmi z wyższych sfer, którzy nie czują się
dobrze na takich występach. To było dobre dla pospólstwa.
Czuję, że straciłem ładnych parę setek dolców, kiedy te trzy
stoliki opustoszały, co oznacza, że wasze wyskoki kosztowały
mnie trochę kasy.
- Ale skoro tylko trzy z ponad stu par wyszły, nadal jesteś
na plusie...?
- A masz te parę setek, żeby mi oddać, chłopcze? Sięgnij
do kieszeni i wyciągnij mi gotówkę, a potem mi powiedz, kto
tu jest na plusie, nawet wtedy, kiedy traci pieniądze. Taka
logika nie ma najmniejszego sensu - odpowiedział Martin
Jack, łykając swoją wódkę. - Powiem ci, że jedyną rzeczą,
która ocaliła wam tyłki była ta laseczka na scenie. Ładna,
maleńka, kolorowa dziewczynka.
- O kim mówisz?
- Ta z wielkimi oczami - odrzekł Martin Jack,
uśmiechając się.
- Masz na myśli Deenę?
- Nie wiem, jak się nazywa, wiem tylko, że niezła z niej
dupcia. Curtis natychmiast zrozumiał, czego mu było trzeba,
żeby zmienić wspomnienia po ich występie: Deeny. Była
ładna w taki sposób, który przypadał do gustu białym
mężczyznom - szczuplutka, przyjemna, seksowna. On także
widział, w jaki sposób patrzą na nią mężczyźni i w jaki sposób
kobiety reagują, widząc, że ich partner nakręca się,
obserwując jej czar i klasę. A jej głos, mimo że dość słaby, był
idealny do radio - mało charakterystyczny, łatwy do
przełknięcia. Idealny do popu. Z pewnością miała też styl i
klasę wystarczające, by zacząć śpiewać solo, w
przeciwieństwie do Effie, której ego, jak uważał Curtis, w
takiej sytuacji urosłoby tylko do niewyobrażalnych
rozmiarów.
Zanim jeszcze odszedł od baru po rozmowie z Martinem
Jackiem, Curtis wiedział już, co zrobić, aby utrzymać
Rainbow Records w grze i spełnić swoje marzenie o szczytach
list przebojów. Musiał tylko jeszcze sprzedać ten pomysł
dziewczynom, a w szczególności Effie.
- O co ci chodzi? Dlaczego mamy nie grać w Copa? -
zareagowała Effie skrępowana tym, że Curtis wracał do ich
rozmowy z poprzedniej nocy. - Powiedziałeś...
- Oddzielam was od Jimmiego - Curtis wszedł jej w
słowo. Lorrell obróciła się, jakby diabeł posiadł jej duszę i
podarował ją Curtisowi.
- Wiem, o co ci chodzi, Curtis! Chcesz nas rozdzielić, bo
nie podoba ci się to, że jestem z Jimmim! Nikomu z was się to
nie podoba, bo jesteście zazdrośni! - zawołała przez łzy. - Nic
nie rozdzieli mnie z Jimmim! Nic!
Curtis był trochę zaskoczony tym wybuchem histerii.
Wiedział, że Lorrell i Jimmy ze sobą spali (Jimmy omal nie
wywiesił plakatu na autobusie, aby wszyscy się dowiedzieli,
że pozbawił ją dziewictwa), ale nie spodziewał się, że Lorrell
nie będzie chciała wyjść z cienia Jimmiego. Wiedział też, że
nietrudno będzie ją zamknąć. Ale Effie...
- Rozdzielam was, bo Jimmy jedzie w dalszą trasę,
podczas gdy wy zostajecie tutaj i działacie osobno -
powiedział cicho.
Trzy kobiety znieruchomiały zszokowane tą informacją.
- Czy powiedziałeś osobno? - spytała Deena z oczami
wielkimi jak spodki.
- W końcu - skomentowała Effie. - Na to właśnie
czekałam. Curtis, kocham cię - powiedziała, rzucając mu się
na szyję.
Oczy Lorrell, które tak szybko napełniły się łzami, równie
szybko wyschły.
- Kochanie, pasuje mi takie rozwiązanie - powiedziała tak
spokojnie, jak tylko potrafiła. - Może i ten Jimmy mnie kocha,
ale nie chcę stać za nim na scenie całe moje życie!
Curtis przeszedł na środek przebieralni.
- Panie i panowie, przedstawiam wam Dreams! -
dziewczęta zachichotały i zaczęły klaskać, kiedy Curtis
rozłożył ramiona z uśmiechem. - Dreamettes to małe
dziewczynki, a teraz jesteście przecież już dorosłymi
kobietami.
- A widzisz, Deena? Mówiłam ci - zaśmiała się Lorrell,
ale Deena nie przyjęła tego żartu do wiadomości.
- Zaczynamy za tydzień w Crystal, więc przed nami
mnóstwo pracy i zmian - kontynuował Curtis. - Wprowadzę
Jolly Jenkins do opracowania nowego występu na scenie.
Zajmował się już filmami na Broadwayu, występami w
klubach, czym tylko chcecie...
- Ale to C.C. zajmuje się naszymi układami - skrzywiła
się Effie. - Zawsze się tym zajmował.
- W porządku, Effie - odezwał się C.C., zaznaczając
swoją obecność po raz pierwszy od pojawienia się
przełomowych informacji. Curtis powiedział mu już o swoich
planach wynajęcia nowego choreografa - ładnie mu to
przedstawił, mówiąc: „najmę kogoś, kto zajmie się układami
dziewcząt, żebyś ty mógł się skupić na muzyce". C.C. na
początku poczuł się trochę dotknięty - zawsze udawało mu się
łączyć pisanie muzyki i wymyślanie kroków. Ale Curtis
wyjaśnił mu krótko:
- Słuchaj, człowieku, jesteś dobrym tekściarzem, ale
kiedy stoisz na scenie i uczysz dziewczęta, jak mają ruszać
biodrami, to ci wcale nie pomaga. Pozwól mi zatroszczyć się o
interes, a ty zajmij się muzyką - powiedział stanowczo. C.C.
nie był zbyt zadowolony, ale kiedy już ochłonął, zrozumiał
wszystko i jak zawsze zrobił to, czego chciał Curtis.
- Jolly jest najlepszy - potwierdził C.C.
Curtis podszedł do Deeny. Na ciemnej, dużej twarzy nadal
miał przyklejony uśmiech.
- Będziemy występować w nowych, drogich miejscach. I
w nowych strojach, które będą atrakcyjne dla młodszej
publiczności - opowiadał, rozśmieszając ją. Curtis patrzył
Deenie w oczy i wtedy wypuścił bombę.
- Effie, Deena będzie główną wokalistką.
- Deena będzie czym?! - wybuchła Effie, obracając się, by
spojrzeć Curtisowi w oczy.
- Główną wokalistką - powtórzył.
- Co chcesz przez to powiedzieć? To ja zawsze robię
główne wokale - mówiła, przestępując z nogi na nogę i
opierając ręce na biodrach. - C.C., powiedz mu coś.
- Chcemy wypróbować czegoś nowego, Effie - tłumaczył
C.C. cicho. W jego oczach wypisane było uczucie zdrady.
- Wiedziałeś o tym? - spytała cicho Effie, trochę
zmieszana i głęboko zraniona.
- Właśnie przed chwilą omawialiśmy to z Curtisem -
odpowiedział C.C. - To tylko tymczasowo, na próbę.
Effie chodziła nerwowo po pomieszczeniu, a słowa
płynęły z jej ust niemal tak szybko, jak w głowie pojawiały się
nowe myśli.
- W końcu mamy szansę na występy jako osobna grupa i
to Deena robi główne wokale? Ona nie potrafi śpiewać tak jak
ja.
- Ona ma rację, Curtis, nie potrafię - zgodziła się Deena z
niepokojem. Zawsze podziwiała umiejętności Effie, sposób, w
jaki wyśpiewywała nuty i od samego początku rozumiała, że
jej głos był fantastycznym uzupełnieniem wyjątkowego
instrumentu Effie, ale na pewno sam w sobie nie poderwałby
publiczności. Pragnęła z całego serca być gwiazdą, ale nie
była pewna, czy uda się jej zachowywać na scenie tak jak
Effie, ani, czy uda się jej tak rozgrzać widownię jak inni
piosenkarze soul.
- Nie chcę tego robić.
- Zrobisz, co ci każę - uciął Curtis. - To ma być nowe
brzmienie, nowy wygląd...
- Nowy wygląd? - powtórzyła Effie, odsuwając się. - Nikt
jej nie widział na płycie!
Curtis zaczynał się robić niecierpliwy. Nie mógł pojąć,
dlaczego dziewczyny nie rozumiały jego wizji - wizji
stworzenia z Dreams grupy o światowej klasie.
- Może się nam to udać tylko w jeden sposób: skłaniając
się ku dzieciakom. To dzieciaki oglądają teraz telewizję -
Curtis wiedział, że to, co teraz powiedział zabrzmiało chłodno.
Ale jest, jak jest.
- Więc Deena będzie solistką, bo podoba ci się jej
wygląd? - podsumowała cicho Effie ze łzami w oczach. - Czy
według ciebie jestem brzydka, Curtis?
- Oczywiście, że nie kochanie - powiedział, podchodząc
do Effie i głaszcząc ją po twarzy. - Wiesz, co do ciebie czuję.
Nie bierz tego do siebie.
- A jak mam to niby odbierać? Deena jest piękna. Zawsze
była piękna, ale to ja mam głos, Curtis. To ja mam głos. Nie
możesz mnie zostawić w chórkach. Po prostu nie możesz.
- Effie, będziesz śpiewać w chórku ze mną - starała się ją
pocieszyć Lorrell. - Co w tym takiego złego? Daj spokój.
Pozwól spróbować Deenie. Tak dla odmiany.
C.C., który został poinformowany o zmianach na chwilę
przed tym, jak dowiedziały się o nich dziewczęta, na początku
zareagował tak samo jak siostra. Effie, wprowadzająca
Dreamettes na szczyty list przebojów, to w końcu było coś, o
czym oboje od zawsze marzyli, i w co oboje włożyli całą
swoją pracę. I w chwili, kiedy ich marzenie było o krok od
realizacji, wcinał się Curtis ze swoimi zmianami, które dają
Effie raptem rolę postaci z chórku.
- Nie możesz tego zrobić moje siostrze - powiedział mu
na początku. - To ją zabije.
- Dlatego przychodzę z tym do ciebie. Chcę, żebyś mi
pomógł rozładować jej złość, młodzieńcze - wyjaśnił Curtis. -
Posłuchaj mnie teraz, synu, musisz ze mną nad tym pracować.
Przejmiemy szturmem cały przemysł muzyczny, ty i ja, i
zrobimy wszystko, co sobie zaplanowaliśmy. Musimy to
zrobić dobrze, zgodzisz się chyba ze mną?
- No tak, ale...
- Nie ma żadnego ale, chłopcze - przerwał mu Curtis. -
Musisz zrozumieć, że jak dotąd nie skrzywdziłem nikogo z
was i tak zostanie. Czy twoja siostra ma talent? Tak. Czy
potrafi śpiewać lepiej niż ci wszyscy muzycy R&B z list
przebojów? O wiele lepiej. Czy uda się wprowadzić na te listy
przebojów Dreams? O nie. Nie z jej brzmieniem, wyglądem.
Ale z pewnością możemy pozwolić jej śpiewać solo, kiedy już
wejdziemy na listy. A wejdziemy tam tylko z Deeną. Po
prostu zaufaj mi. Musisz ją namówić, sprawić, żeby
zrozumiała to, kiedy ogłoszę te zmiany, albo nie będzie
żadnych Dreams, żadnych list przebojów, żadnego Rainbow
Records, ani mnie, ani ciebie. Po prostu daj mi trochę czasu,
bracie. Zajmij się siostrą.
I C.C. tak właśnie zrobił. Kupił marzenie Curtisa -
wypuszczenie Dreamettes na szerokie wody, a teraz byli tuż
tuż od spełnienia go, nie mógł więc teraz zawieść. Dlatego
zrobił dokładnie tak, jak mu powiedział Curtis i zaczął
pracować nad Effie.
- Twój głos jest zbyt charakterystyczny - tłumaczył jej. -
Żeby przebić się na listy przebojów potrzeba nam
delikatniejszego brzmienia. Tego właśnie nam potrzeba.
- A co z moimi potrzebami? - wysapała z irytacją.
„ To coś więcej niż ty
Coś więcej niż ja
Cokolwiek się stanie
Jesteśmy rodziną
To marzenie nasze wspólne jest
I może spełnić się
I nie możesz nas powstrzymać
Ponieważ jest ci źle"
Curtis, Deena i Lorrell dołączyli do Effie i C.C. na scenie.
C.C. intonował.
„To coś więcej niż ty
Coś więcej niż ja
Nasze marzenia
Są dla rodziny
Nie jesteśmy już sami
Są wśród nas inni
A naszym marzeniem
Podzielimy się ze sobą .
Więc nie myśl, że odchodzisz
Zostajesz z nami
By dodać swoją część
A jeśli znowu się zlękniesz
Będę przy tobie"
Deena i Lorrell podeszły do Effie i dołączyły do Curtisa,
śpiewając wspólnie:
„Jesteśmy rodziną
Jak wielkie drzewo
Z gałęziami do nieba
Jesteśmy rodziną
Czymś o wiele więcej
Niż ty i ja
Jesteśmy rodziną
Jak wielkie drzewo
Coraz silniejsze
Coraz mądrzejsze
Coraz bliżej wolności
Potrzebujemy ciebie
Jesteśmy rodziną"
Effie nie mogła uwierzyć w to, co słyszy - nie mogła
odczytać ukrytego znaczenia śpiewanych słów. Ale wiedziała,
że skoro Curtis, jej mężczyzna, przekonał jej największego
fana - jej młodszego braciszka - że to dla jej dobra, nie miała
innego wyjścia, jak po prostu się na to zgodzić. Walka już się
odbyła i zakończyła ich zwycięstwem, więc musiała dać za
wygraną. Effie rzuciła się w ramiona Curtisa i ukryła w nich
głowę, pokonana. Jej mężczyzna, jej ciało i krew podjęli
decyzję. Oczywiste było, że jedyne, co mogła zrobić, to
zgodzić się.
Rozdział 5
Jestem zdumiona, panie Taylor. Bardzo kocham moją
córkę, ale nigdy nie uważałam, żeby miała głos - powiedziała
May Jones, a jej palce bezwiednie podążały za kropelką wody
ściekającą po szklance z wodą sodową. Nie mogła oderwać
oczu od Deeny na scenie, która stała na samym środku, przy
mikrofonie, ubrana w elegancką białą suknię, i przyciągała
uwagę mężczyzn z publiczności Crystal Room. Wydawałoby
się, że niedalej jak tydzień temu tkwiła w swoim małym
mieszkanku ubrana w opadające skarpety, za duże koszule i
powyciągane swetry, z nosem w książkach. Co jej
dziewiętnastoletnia, skromna i delikatna pociecha mogła
wiedzieć o „marzeniach mężczyzn"? Ale teraz stała na scenie,
seksowna i wyrafinowana, jak wiele innych gwiazd, które
May widziała w życiu (nie żeby było ich zbyt wiele; May
wolała uduchowioną muzykę gospel od pełnych seksualnych
aluzji tekstów i tańców, które towarzyszyły świeckiej
muzyce). Była tak zaskoczona nowym, dojrzałym wyglądem
swojej córki, kiedy zobaczyła ją przed występem w
przebieralni, że w pierwszym odruchu chciała zaciągnąć ją siłą
z powrotem do Detroit, gdzie mogłaby zapomnieć o tych
głupotach związanych z byciem piosenkarką, wrócić do
książek i stać się kimś szanowanym i podziwianym, na
przykład pielęgniarką albo nauczycielką, jak jej mama i mama
jej mamy. To po to, przede wszystkim, May tak ciężko
pracowała przez te wszystkie lata, użerając się z dzieciakami
w miejscowej szkole dla kolorowych. Nie wierzyła w całą tą
gadkę o wzbogaceniu się i podróżowaniu po świecie, którą
Effie i Lorrell karmiły jej córkę. Tego rodzaju sukcesy rzadko
zdarzały się Murzynom, a kiedy już się zdarzały, pakowały ich
w kłopoty, alkohol, narkotyki, seks i co tam jeszcze. Kiedy
tylko sięgnęli szczytu, staczali się na łeb na szyję.
To dlatego May nie była pod wrażeniem, kiedy Curtis
posłał po nią, aby mogła być świadkiem debiutu jej córki jako
wokalistki Dreams. Powiedziała Curtisowi, że właściwie nie
interesował jej sam występ, i że była o krok od zabrania
swojego dziecka z powrotem do Detroit gdzie umożliwiłaby
jej „właściwą edukację", Curtis jednak użył swojego uroku
osobistego i przekonał ją, że transformacja Deeny to coś, co
jako matka musi zobaczyć na własne oczy. A kiedy Deena
wkroczyła na scenę w strumieniu światła i May usłyszała
próbkę głosu swojej córki w towarzystwie dwunastu
instrumentów i siły głosów Effie i Lorrell, nawet ona dała się
uwieść atmosferze gwiazdorstwa Deeny. Jednak po chwili,
May chwyciła mocniej szklankę i z trudem powstrzymywała
się od rzucenia jej na scenę, skąd Deena wyśpiewywała
skandaliczne słowa: „To my dziewczęta waszych
marzeń/Chłopcy, uszczęśliwimy was, o tak!/To my
dziewczęta waszych marzeń/Chłopcy, będziemy o was
dbać/To my dziewczęta waszych marzeń, nie opuścimy was, o
nie/Wystarczy, że zaczniesz marzyć, a my pojawimy się przy
tobie". Dziewczęta wskazały na tłum i rozłożyły ramiona w
geście „podejdź bliżej". May była jak zaczarowana.
- Deena ma w sobie coś lepszego, jakość - powiedział
Curtis, nachylając się do ucha May, kiedy ta podziwiała swoją
córkę.
- Mówi pan o niej, jakby była produktem - odpowiedziała
May.
Curtis przerwał jej obserwowanie Deeny.
- Produkt. To mi się podoba - podchwycił po chwili
namysłu i uśmiechnął się szeroko.
Jak wiadomo, produkt może być zapakowany, sprzedany i
skonsumowany przez niemal każdego, wystarczy tylko znać
rynek i wiedzieć, jak on działa. A Curtis wiedział, patrząc na
Deenę, na to, jak publiczność spijała słowa z jej ust, że z
odpowiednią strategią rynkową, jego „produkt" urośnie i
stanie się większy niż ktokolwiek inny występujący w Crystal
Room. O wiele większy. I od tej pory Curtis skupił się
wyłącznie na tym, by Deena miała w zasięgu ręki wszystkie
narzędzia, jakie mogły się jej przydać na drodze do zdobycia
tytułu głównej wokalistki - wokalistki, jaką sobie wymarzył -
a więc, odpowiednie suknie, grupę wizażystów, fryzjerów,
ekspertów od zachowania zabiegających o to, by opracować
dla niej właściwy styl i nauczyć, jak czerpać korzyści z
władzy na scenie i w mediach. Nie trzeba dodawać, że Deena
nie miała problemów z wkroczeniem w swoją nową rolę. Z
chwilą, kiedy ich pierwszy hit „Dreamgirls" wszedł na szczyty
list przebojów - raptem półtora miesiąca po tym, jak trio
pokazało się na scenie - Deena czuła się prawdziwą gwiazdą.
Diablica ukazała swoje prawdziwe oblicze, kiedy miała
przybyć prasa, aby sfotografować Dreams przyjmujące swoją
pierwszą złotą płytę.
- Curtis, kochanie - powiedziała Deena, zjawiając się
nagle w jego biurze. - Ta suknia nie wystarczy. Ma zły kolor,
a szwaczki pokłuły mnie szpilkami, kiedy chciały
sfastrygować gorset. Nie mogę przez coś takiego przechodzić
w tak ważny dzień. Mógłbyś coś z tym zrobić?
Effie, która po raz kolejny dostała odmowę zaśpiewania
solówek na kolejnym krążku Dreams, płakała niezauważona
przy drzwiach. Nie mogła uwierzyć, że Deena była w biurze
jej mężczyzny, rozmawiała z nim, jakby był jakimś
pomocnikiem technicznym, narzekając, że strój zespołu nie
był wystarczająco dobry. A skąd jej się wzięło to „kochanie"?
Effie musiała poważnie się skupić, by nie podskoczyć ze
złości na krześle.
Dopiero po chwili Deena zorientowała się po sztucznym
uśmiechu Curtisa i podążyła za jego wzrokiem ku szlochającej
na krześle Effie.
- O, Effie, cześć - powiedziała obojętnym tonem i
zwróciła się z powrotem do Curtisa. - Więc co zamierzasz z
tym zrobić?
- Nie zamierzamy nic z tym zrobić - prychnęła Effie. -
Wybrałaś tę kieckę doskonale wiedząc, że tylko na najchudszą
z nas będzie pasować bez poprawek. Teraz się w nią ubierz
albo idź goła.
- Słucham? - spytała Deena robiąc krok w tył. - O czym
ty, do diabła, mówisz? Nie przypominam sobie, żebym cię
prosiła o zdanie...
- Ależ, moje panie - Curtis wstał z krzesła i gestem dłoni
nakazał im spokój. - Mamy dokładnie pół godziny do
przyjazdu telewizji, nie ma czasu na zmianę garderoby -
podszedł do Deeny i spojrzał jej w oczy. - W tej sukni
wyglądasz cudownie. Nie będą mogli oderwać od ciebie oczu
przez cały wieczór. Posiedź teraz i rozluźnij się, czekając na
swoich fanów. To będzie wspaniały dzień, dziecinko.
Effie, pełna obrzydzenia po całej tej sprzeczce, opuściła
pospiesznie pokój. Lorrell z trudem ją namówiła, żeby jednak
przyszła na konferencję. Effie nie pożałowała tej decyzji.
Kiedy weszła do sali zobaczyła tłumy fanów przyciśniętych
do szyby, aby lepiej widzieć Dreams. Ale jej euforia znikła,
kiedy reporterzy zaczęli zadawać pytania Curtisowi, który
odpowiadał im w sposób, jakiego Effie nigdy by się po nim
nie spodziewała.
- Ludzie pytają mnie, jak udało mi się stworzyć takie
brzmienie, a ja zawsze im powtarzam, że to jak robienie
smakowitego deseru lodowego - pysznił się przed kamerą
Curtis. - Zaczyna się od gałki lodów, potem dosładza się ją
sosem czekoladowym, orzeszkami i na samej górze kładzie się
wielką słodką wisienkę.
- I tą wisienką jest Deena Jones? - zawołał jakiś reporter.
- Panna Jones jest wisienką, bitą śmietaną, sosem,
orzeszkami i nawet bananem! - na te słowa reporterzy zaczęli
przepychać się do Deeny, omijając Effie, jakby jej tam nie
było.
Z pewnością to nie tylko oni ją tak traktowali. Nawet
Curtis rozpoczął kampanię pomniejszania roli Effie w ich
sypialni - polubił częste „wyprawy w interesach", znikał na
całe dnie, czasem nawet zostawał w hotelu na noc, bo był zbyt
zmęczony, żeby wracać do mieszkania. Kiedy był w pobliżu,
cały czas spędzał w studio albo chodził do miejscowych
pubów i radiostacji, żeby promować nowe single. Wszystko to
sprawiało, że nie miał czasu dla Effie. Nawet kiedy
rozpuszczała powabnie włosy, ubierała się w seksowną
bieliznę i szła do łóżka wyperfumowana i ze szminką na
ustach, odpychał ją.
„Chodź, zrób przyjemność swojej damie, bo chcę mieć
trochę słodyczy w mojej cukiernicy", śpiewała mu delikatnie
do ucha, kiedy kładł się do łóżka w jedną z tych rzadkich
nocy. Podsłuchała wcześniej, jak odrzucił zaproszenie C.C.,
aby posiedzieli razem i popatrzyli na zespoły w małym klubie
na Dwunastej Ulicy, mówiąc, że chce zostać w domu i
położyć się wcześniej spać, żeby rano pójść do studia.
Popędziła więc na górę, upiększyła się i położyła na jego
łóżku, czekając aż wróci.
Curtis cmoknął ją w policzek i położył się na boku. Jego
plecy stanowiły masywną ścianę, która go izolowała od jej
seksualnych żądzy. Niewzruszona Effie przysunęła się do
niego. Jej piersi opadły łagodnie na jego łopatki. Sięgnęła i
zaczęła go delikatnie głaskać po klatce piersiowej i brzuchu,
schodząc ręką coraz niżej.
- „Chodź, chcę mieć trochę słodyczy w mojej cukiernicy"
- zanuciła.
Curtis westchnął ciężko, wyciągnął i odepchnął dłoń Effie.
- Effie, nie teraz, naprawdę...
- Jeśli nie teraz, to kiedy? Bo moja cukiernica jest
cholernie pusta - prychnęła Effie i odsunęła się od niego. - O
co chodzi? Powiesz mi coś?
- O nic nie chodzi. Po prostu jestem zmęczony i tyle -
odpowiedział. - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, muszę
trochę odpocząć i sugeruję, żebyś ty również to zrobiła, biorąc
pod uwagę fakt, że też musisz być wcześnie na nogach, jeśli
chcesz zdążyć do radio i poćwiczyć, żeby zakończyć jutro
nagrywanie płyty. Czy możesz wyłączyć światło, proszę?
Effie przełknęła łzy, wstała i wyszła z pokoju. Spojrzała
jeszcze raz na swojego mężczyznę, zanim wyłączyła światło i
wyszła cicho, zamykając za sobą drzwi. Bez słowa przeszła do
kuchni i postanowiła osłodzić swój smutek czekoladowymi
pralinkami i lodami, a potem, zbuntowana, poszła spać na
kanapie w pokoju.
Kilka minut po czwartej rano do pokoju wpadł C.C. W
jego oczach był strach.
- Effie, w Etta's Joint policja i kolorowi zwariowali! -
zawołał, zrzucając z siebie płaszcz i wbiegając do środka.
Effie, jeszcze nieprzytomna ze złości i z braku snu, nie
miała nastroju na tego typu teatralne zagrania.
- O rany, o czym ty mówisz? Jest czwarta rano, a ty tu
wpadasz i wrzeszczysz jak wariat.
- Mówię ci, Effie, coś złego się dzieje na Dwunastej
Ulicy. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem. Chyba
nasi bracia zarazili się gorączką buntu z Watts.
- O czym ty, do cholery, mówisz? - spytała Effie, nadal
nie wiedząc, o co chodzi.
- No, policja wpadła tam zaraz po ostatnim występie i
powiedzieli, że zamkną to miejsce. A potem załadowali kilka
osób do furgonetki, ktoś rzucił w nią butelką, potem poleciało
kilka puszek. Cholera, chyba ktoś też wrzucił zapalone zapałki
do baku z benzyną. Tam jest naprawdę gorąco. Effie, bunt!
- Co? - Effie w końcu zaczynała rozumieć słowa C.C.
Usiadła. - Nie wtrącałeś się w to?
- Cholera, nie. Curtis obdarłby mi tyłek ze skóry, gdyby
się dowiedział, że byłem tam, w samym środku -
odpowiedział. Usiadł na kanapie i zdjął buty. - Ale powiem ci,
że w tym, co się tam działo, było coś innego. Bracia mają już
wszystkiego dość i nie mogę powiedzieć, że się z nimi nie
zgadzam.
C.C. popełnił błąd, powtarzając to na głos tego samego
wieczoru przy Curtisie, kiedy robili sobie przerwę podczas
nagrywania
piosenki
Dreams,
„Heavy",
singla
przygotowywanego na ich nowy album. Wayne poprawiał coś
przy głośnikach i reszcie sprzętu, Deena i Lorrell żartowały
sobie z zespołem, a Curtis przeglądał papiery, które
przygotowywał na występ ważnego piosenkarza na następny
dzień. W rogu cicho grał telewizor, zaraz obok siedziała
naburmuszona Effie. Wszyscy dobrze słyszeli syreny i
wystrzały w pobliżu.
- O czym myślisz chłopcze? - spytał Curtis.
- Ja... ja chcę tylko powiedzieć, Curtis, że... myślę, że
ludzie mają prawo stanąć w obronie swoich praw, a
szczególnie wtedy, kiedy ktoś ich coraz bardziej uciska -
odpowiedział C.C.
Dźwięk tłuczonego na zewnątrz szkła sprawił, że zadrżał.
Curtis odłożył długopis i oparł się wygodnie.
- Powiedz mi, C.C., w jaki sposób bronisz swoich praw,
kiedy palisz własny dom? Powiedz mi.
- Ja... tylko... chciałem powiedzieć...
- Masz rację, to, co się tam dzieje jest bardzo ważne. Ale
to nie ma nic wspólnego z tym, co my robimy tutaj. Ty masz
swój luksusowy samochód, ładny domek i fajne ciuszki, a
masz to wszystko dzięki ciężkiej pracy i hitom, które
komponujesz. Może więc teraz siądziesz i coś napiszesz. Bo
właśnie to może pomóc twoim braciom.
- Ale, widzisz - odezwał się C.C. - ludzie na ulicach
zaczynają się zastanawiać, dlaczego sobie tu siedzimy w tym
budynku i zakładamy te swoje fajne ciuszki, pojawiamy się w
prasie i śpiewamy w miejscach tylko dla białych, nocujemy w
hotelach tylko dla białych, podczas gdy nasze miasto się pali.
Jak możemy być głosem młodych, kiedy młodzi walczą i
wołają o pomoc? Jak możemy to ignorować?
- Nie ignorujemy tego - odpowiedział Curtis. - Tworzymy
muzykę. I każdy cent, który tutaj zarabiamy wpada do
kieszeni
braci,
chwytasz?
Wspieramy
Krajowe
Stowarzyszenie Postępu Ludzi Kolorowych. Nagrałem też
przemówienie Martina Luthera Kinga. To więcej niż
wystarczające poświęcenie dla tego celu. Teraz wszyscy
wracamy do pracy, bo inaczej wylądujemy tam, na ulicy.
C.C. usiadł, czując się pokonany. Wszyscy w
pomieszczeniu starali się za wszelką cenę uniknąć jego
wzroku. C.C. zrozumiał, że głupio wypalił. Podziwiał etykę
pracy Curtisa, ale nie mógł się jednak pogodzić z tym, że jego
szef był tak apolityczny, kiedy chodziło o to, co się działo na
ulicy. Czyż nie na tych samych ludziach polegali, kiedy
chodziło o kupowanie ich płyt? C.C. postanowił, że w jakiś
sposób zrobi coś więcej - potrzebował tego. Ale Curtis miał
rację: jeśli nie będą tworzyć, nikt im nie zapłaci, a jeśli nie
dostaną pieniędzy, nie będą mieli co jeść. A to z pewnością
nie pomogłoby nikomu.
Ciszę przerwało wycie syren. Curtis odepchnął papiery na
bok.
- Wayne, gotowe?
- Tak, szefie.
- No to zaczynamy - powiedział Curtis. Na dźwięk jego
słów wszyscy przyjęli poprzednie pozycje. Starali się
oszczędzać Effie, która od czasu do czasu wzdychała do
mikrofonu i nie zawsze nadążała z krokami. Przewracała
oczami w kierunku Curtisa, ale on tego nie zauważał.
- Nagranie „Heavy, Heavy". Ujęcie trzydzieste -
wyrecytował Wayne.
Zabrzmiała muzyka, a Deena pochyliła się do mikrofonu z
zamkniętymi oczami. Zaczęła śpiewać: „Byłeś taki lekki i
wolny/Uśmiechałeś się patrząc na mnie/Teraz między nami
jest tylko zazdrość i nienawiść/Chodź kochanie, polecimy
razem".
Włączyły się Effie i Lorrell „Ciężki, ciężki/stałeś się taki
ciężki/ciężki, ciężki/Jesteś dla mnie za ciężki".
Curtis zatrzymał nagrywanie, uderzając pięścią w klawisz.
- Stop! - wszedł do pomieszczenia, gdzie nagrywali
wokale. - Effie, cały czas jesteś za głośno. - Był już zmęczony
tą całodzienną walką z Effie, żeby stonowała trochę swój
soulowy głos, który górował nad delikatniejszym wokalem
Deeny.
- Staram się Curtis... - zaczęła się tłumaczyć Effie.
- Jeśli ci nie wychodzi pozwól, że zrobię to za ciebie -
uciął rozgniewany Curtis, odsuwając mikrofon od Effie. -
Teraz powinno być lepiej.
Upokorzona Effie zagryzła wargę.
- Może zaczniemy od nowa rano - zasugerowała
delikatnie Deena.
- Ten album ma już miesiąc opóźnienia - powiedział
Curtis spokojniejszym już głosem. - Wiem, że jesteście już
zmęczone, ale to ostatnie ujęcia.
Deena uśmiechnęła się delikatnie, prawie niewidocznie.
Dostrzegła to Effie i zaczęła uważniej przyglądać się obojgu:
Deenie i Curtisowi. To nie był moment, w którym po raz
pierwszy coś dojrzała, ale teraz już była pewna, że coś jest nie
tak.
- Jeszcze raz - powiedział Curtis, unikając spojrzenia
Effie. Było jednak za późno. Kiedy dziewczęta zaczęły
ponownie śpiewać, Effie specjalnie zaśpiewała swoją część
mocnym altem, który obudziłby nawet umarłych, i całkowicie
zagłuszyła Deenę.
Deena i Lorrell przestały śpiewać i spojrzały na Effie jak
na oszalałą. Effie natomiast śpiewała dalej, przyciągając do
siebie mikrofon i ciągnąc ostatnią nutę, specjalnie celując nią
w Curtisa. „Mnie!" i wybiegła z pomieszczenia.
- Dokąd to niby idziesz?! - wrzasnął za nią Curtis,
odsuwając krzesło od konsoli.
- Curtis, jesteś kłamcą! - krzyknęła Effie.
- Uważaj, co mówisz, Effie!
- Sypiasz z nią. I wszyscy o tym wiedzą! - krzyczała,
wybiegając korytarzem na zewnątrz.
Wyszła w ciemną noc, pełną dymu. W oddali widać było
płonący blok. Młodzi kolorowi ludzie z podskakującymi afro i
uniesionymi w górę pięściami wyglądali, jakby tańczyli w
płomieniach. Ich krzyki brzmiały jak głośne zawodzenie.
- Effie, wracaj tutaj! - zawołał Curtis. Przed nimi
zahamował z piskiem jakiś samochód. Kierowca zaczął
chaotycznie strzelać z pistoletu. Curtis złapał Effie i wciągnął
ją z powrotem do środka.
- To interes Czarnych! Należymy do Czarnych! -
wrzasnął Curtis, chowając się.
- Czarna siła, bracie! - odkrzyknął kierowca, wycofując
się w innym kierunku i strzelając w powietrze. Curtis ruszył
do biura, ale Effie padła mu w ramiona.
- Nie czuję się dobrze, Curtis - powiedziała. Spojrzał
tylko na nią, kiedy razem szli z powrotem do studio. Nie
odezwali się już ani słowem.
Deena, Effie i Lorrell pojawiły się na scenie CBS „Star
Cavalcade".
Trzy oszałamiająco piękne kobiety w
pomarańczowych sukniach stały za kurtyną z cienkich
srebrnych frędzli, przypominających sople. Deena podeszła na
środek sceny i śpiewała do kamery, jakby była jej kochanką.
W pomieszczeniu kontrolnym, Curtis wyszczekiwał rozkazy
dyrektorowi technicznemu.
- Zbliżenie kamerą dwa - powiedział.
Poirytowany dyrektor telewizyjny potwierdził polecenie.
- Zbliżenie z kamery dwa - powtórzył.
Effie lekko przeszła na lewo, starając się przechwycić
uwagę kamery, tak by ona także miała okazję śpiewać prosto
do publiczności. Ale, niestety, wszystkie kamery skierowane
były na Deenę.
- Niewiarygodne - wymamrotała Effie.
To Lorrell, której zadaniem było poruszać się zgodnie z
Effie podczas solówki Deeny, pierwsza zauważyła, że jej
koleżanka wybiega ze sceny. Pobiegła wołając za nią. Deena
kątem oka zauważyła co się działo, a jej odbicie w monitorze
potwierdzało, że została sama na scenie.
- Effie, coś ci odbija! - wołała Lorrell, goniąc za Effie. Ta
odwróciła się i spojrzała z wściekłością na Deenę, która też
już ją doganiała.
- Powiedz, co ci takiego zrobiłam?! - spytała Deena,
mimo że dobrze wiedziała, o co chodziło.
- Ukradłaś mi marzenia, Deena! I ukradłaś mi mężczyznę!
Za nimi pojawił się rozwścieczony Curtis.
- Nie chcę tego więcej słyszeć! - ryknął. Effie zupełnie go
zignorowała.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi! - krzyknęła do
Deeny.
- Effie, nie krzycz, wszyscy usłyszą - odezwała się
Lorrell.
- Nic mnie to nie obchodzi, niech słyszą!
- Ostrzegam cię, Effie - wysyczał przez zęby Curtis i
chwycił ją za ramię. - Przestań psuć nam wszystkim pracę.
- Dlaczego, Curtis? Nie potrzebujesz mnie. Troszczysz,
się tylko o jej kościsty tyłek - odwarknęła Effie.
Curtis podniósł rękę i przez chwilę chciał ją uderzyć w
policzek. Ale wymyślił coś lepszego. Wskazał na nią palcem i
powiedział:
- Wycofaj to.
- Bo co? - rzuciła Effie, patrząc mu w oczy, niemal
prowokując do uderzenia.
Jednak uwagę Curtisa zwróciła obecność pracowników
CBS. Nie miał zamiaru robić przedstawienia dla producentów,
którzy tłoczyli się w korytarzu, oglądając dramat odgrywany
przez Murzynów. O wiele bardziej przejmował się tym, jak
teraz nakłoni ich do tego, żeby nie przejmowali się zbytnio
nieudanym występem. Postanowił więc załatwić sprawę z
Effie z godnością, przynajmniej przed nimi. Nie odezwał się
do niej.
- Tak sądziłam - powiedziała Effie i wyszła.
Szła korytarzem CBS, a tusz spływał jej strugami po
policzkach. Zrobiło się jej niedobrze od ciężkiego, gęstego
powietrza. Starała się powstrzymać, ale było już za późno,
zwymiotowała na chodnik, brudząc sobie przy tym buty i
sukienkę. Wpadła do pobliskiej jadłodajni i poprosiła pierwszą
z brzegu kelnerkę o serwetkę.
- Czy to ty jesteś z tego zespołu Murzynek? - spytała.
- Proszę, czy mogę dostać serwetkę? - Effie niemal
błagała. Kobieta obejrzała Effie od góry do dołu i
powiedziała:
- Jasne, ale musisz stąd wyjść. Nie potrzeba nam tu
kolorowych, kiedy nasi bogaci klienci sobie jedzą.
Effie złapała od kobiety serwetkę, wytarła usta,
wyprostowała się i wyszła, ratując resztki swojej godności.
Nadal było jej niedobrze. Nie chciała w to wierzyć - z trudem
o tym myślała, ale wiedziała, że musi iść do lekarza i
potwierdzić swoje przeczucia.
Kilka dni później, kiedy Effie siedziała u lekarza,
dowiadując się od pielęgniarki, że jest w trzecim miesiącu
ciąży, Deena i Lorrell były na scenie w Las Vegas na ostatniej
próbie technicznej.
- Panie i panowie! Scena Caesars Palace ma zaszczyt
przedstawić państwu niesamowitą Deenę Jones i Dreams! -
prezenter wygłosił hasło, na które dziewczyny miały wyjść
zza srebrnej kurtyny na główną scenę, gdzie otaczał je tuzin
luster. Miejsce Effie było puste. Deena i Lorrell śpiewały i
tańczyły, jakby nic się nie stało. C.C. podawał kapeli nuty, a
Curtis dowodził wszystkim spoza sceny.
Kiedy Effie weszła do sali, Deena i Lorrell były już
całkiem przebrane i ćwiczyły numer, który miał otwierać ich
występ.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała Effie,
zdejmując płaszcz. Deena i Lorrell zamarły w bezruchu.
Pianista i perkusista przestali grać, a C.C. podszedł do sceny.
Zbliżał się dramatyczny moment, wszyscy podświadomie już
od dawna na to czekali i wiedzieli, że teraz się zacznie.
C.C. sądził, że uda mu się trochę załagodzić jej wybuch.
- Effie... - zaczął.
- C.C., przepraszam, że się spóźniłam na próbę. Byłam u
lekarza, ale teraz czuję się o wiele lepiej - powiedziała,
podchodząc do sceny.
- Słuchaj, postaraj się dzisiaj, dobrze? - poprosił.
- O czym mówisz, kochanie? Przecież jest Sylwester.
- Curtis wyszedł na chwilę zadzwonić. Może pójdziesz do
swojego pokoju, a on zaraz do ciebie przyjdzie i sobie
pogadacie - zaproponował C.C. po chwili wahania.
- Powiedziałam, że wszystko w porządku - zachmurzyła
się Effie. Odwróciła się do Deeny i Lorrell. Wyczytała z ich
twarzy, że coś jest nie tak. - Wybaczcie, idę się przebrać.
Właśnie kiedy Effie miała wychodzić, na scenę weszła
Michelle Morris, sekretarka firmy, ubrana w kostium Effie,
pospinany i poskracany, aby pasował do jej figury. Nie
dostrzegła napięcia na sali i nie zauważyła też Effie.
- O Boże, tak się denerwuję. Chyba już znam kroki, ale to
śpiewanie... - zatrzymała się na widok Effie.
Brwi Effie podjechały wysoko, a oczy wyglądały, jakby
zaraz miały wyskoczyć z orbit.
- C.C., co się dzieje? Lorrell, co jest grane?
- Effie, Curtis miał...
- Mnie kochać - dokończyła Effie. - Curtis miał mnie
kochać.
Do pomieszczenia właśnie wkroczył Curtis i widząc, co
się dzieje dał muzykom i technikom chwilę przerwy.
- Jesteś w końcu Effie - powiedział. - Szukałem cię po
całym... - przerwał, widząc Michelle.
- Odwracam się na chwilę, idę zająć się moimi osobistymi
sprawami, a ty tu przychodzisz i zastępujesz mnie w moim
własnym cholernym zespole? Grupie, którą sama stworzyłam
- warknęła.
- Ostrzegałem cię od miesięcy, żebyś uważała na to, co
robisz. - Curtis postanowił dać sobie spokój z udawaniem. -
Zachowywałaś się podle, spóźniałaś się, dokuczałaś
wszystkim. A dzisiaj nawet nie pojawiłaś się na próbie.
- To kłamstwo, nie dokuczałam wszystkim. Właśnie
wracam od lekarza. Nie czułam się dobrze.
- Effie, daj spokój, nie dzisiaj. To trwa już za długo, to
dziwaczne, destrukcyjne zachowanie. Poza tym, tak przytyłaś,
że niedługo stracimy jednolitość w grapie. Potrzebujesz
przerwy.
- Co? Nigdy nie byłam chudsza - zaprzeczyła Effie,
patrząc na siebie, jakby to mogło coś udowodnić. - Mówisz
tak, bo walisz ją w ten chudy pospolity tyłek.
- Kogo nazywasz pospolitą? - spytała Deena, kładąc ręce
na biodrach. - Wiesz co? Jesteś po prostu zarozumiałą,
zakochaną w sobie, nieprofesjonalną, głupią babą.
- Ciebie! - odkrzyknęła Effie. - Ciebie nazywam pospolitą
dupą, którą on wali!
- A teraz posłuchaj mnie, panienko „Winię Cały Świat" -
powiedziała przez zaciśnięte zęby Deena. - Za długo już ciebie
znoszę, to marudzenie, zrzędzenie, chamstwo i krzyki.
- Do cholery, przestaniecie w końcu się kłócić? - wtrąciła
się Lorrell.
- Zostaw Lorrell, to sprawa między mną i Deeną.
- Tak? - zapytała z niedowierzaniem Lorrell. - Tu chodzi
też o mnie. Jestem częścią tego zespołu, tak samo jak i wy
dwie. I mam tego dość, Effie. Mam dość problemów, jakich
nam przysparzasz!
Effie potrząsnęła z wściekłością głową, jakby mogła sobie
wytrząsnąć w ten sposób z głowy słowa koleżanki. Machnęła
energicznie ręką i zawołała:
- Zawsze wiedziałam, że obie spiskujecie przeciwko
mnie!
- Ona nie ma nic wspólnego z tą zmianą. Ty sama myślisz
zawsze tylko o sobie.
Curtis wskoczył na scenę i chwycił ramię Effie, żeby
podkreślić wagę swoich słów.
- Od razu wiedziałem, że będą z tobą kłopoty.
- Kłopoty? Curtis, jestem twoją kobietą.
- Ale teraz odchodzisz. Nie po to budowałem tę grapę,
żebyś teraz ją zniszczyła. Odejdź i krzycz sobie do woli. Dam
ci pieniądze.
- Nie ma pieniędzy wystarczająco brudnych, żeby mogły
mnie kupić. Zapamiętaj to, Curtis! - zawołała.
- Daj spokój, weź pieniądze i odejdź - powiedział C.C.
Jego oczy zdradzały ogromne zmęczenie. Effie obróciła
się i spojrzała bratu w twarz.
- I ty też jesteś z nimi, C.C.?
- Uspokój się Effie. Sama wiesz, co narobiłaś.
- Więc wykupili też twój czarny tyłek?
- Powiedziałem, uspokój się, przesadziłaś.
- Mogę zrobić coś jeszcze, o wiele więcej niż teraz -
zagroziła Effie i zaczęła chodzić nerwowo po scenie.
Michelle pragnęła zapaść się pod ziemię, zniknąć za
kurtyną albo uciec do biura, żeby popisać coś przy biurku,
cokolwiek.
- Nie chcę w tym uczestniczyć. To wasza sprawa, mnie
nic do tego.
- Teraz to dotyczy też ciebie, mała siostrzyczko. To teraz
również twoja wina. Co musiałaś zrobić, żeby się tu dostać?
- Uważaj na to, co mówisz, panno „Effie Niewinna"! -
odgryzła się Michelle. - Nie mam zamiaru wysłuchiwać uwag
drugorzędnej diwy, która nie wytrzymuje stresu.
- Dobra, wszyscy wychodzą. Muszę pogadać z Effie na
osobności - rozkazał Curtis i cała reszta ruszyła szybko za
kulisy.
- Effie, tym razem sama sobie wykopałaś grób - zaczął,
kiedy wszyscy już wyszli. - Daj spokój, jesteśmy w Caesars
Palace, nie można cię było nigdzie znaleźć. Co miałem robić?
Effie nie odezwała się ani słowem, tylko stała i patrzyła.
Ale Curtis starał się ją przekonać. Nie obchodziło go, czy się z
nim zgadzała, czy nie, występ i tak miał się odbyć tak, jak go
zaplanował, z Michelle zamiast Effie. Ale chciał, żeby Effie
przyjęła do wiadomości, że to ona była sprawczynią całej tej
afery, nie on.
- Może później, jak się trochę pozbierasz możemy cię z
powrotem włączyć do grupy, ale w tej chwili, nie widzę
możliwości współpracy, jeśli będziesz się tak zachowywać.
Effie po prostu zamknęła oczy i zaczęła robić to, co
umiała najlepiej.
„I mówię ci, że nie odejdę
Jesteś najlepszy jakiego znam
Nie odejdę nigdy
Nie odejdę
Nigdy .
Nie, nie, nie
Nie będę bez ciebie żyć
Nie będę bez ciebie żyć
Nie chcę wolna być
Zostaję, zostaję
A ty, a ty
Będziesz mnie kochać
Będziesz mnie kochać
I mówię ci, że nie odejdę
Mimo kłopotów, nie odejdę
Nie odejdę nigdy, nie
Jesteśmy częścią tego miejsca
Jesteśmy częścią tego czasu
Mamy wspólną krew
I wspólny umysł
I czas, czas
Który spędzimy razem
Nie chcę obudzić się jutro rano
Z pustym miejscem koło mnie
Kochanie, nie odejdę nigdy
Nie odejdę nigdy
Nie będę bez ciebie żyć
Nie będę bez ciebie żyć, zrozum
Nie będę bez ciebie żyć
Proszę, nie odchodź
Zostań ze mną, zostań
Zostań i mnie przytul
Zostań i mnie przytul
Zostań i mnie przytul
Proszę zostań i mnie przytul, mój mężczyzno
Spróbuj, spróbuj, mój drogi
Wiem, wiem, że potrafisz
Przenosić góry
Krzycz, wrzeszcz i płacz
Mów, co chcesz
Nie odejdę
Zatrzymaj rzeki
Morduj i bij
Nie opuszczę cię
Nigdy, nie
Nie poznam już lepszego
Nie odejdę nigdy
Nie odejdę nigdy
Nigdy, nigdy, nigdy, nie
Nie będę bez ciebie żyć
Nie będę bez ciebie żyć
Nie chcę być wolna
Zostaję, zostaję
A ty, a ty
Będziesz mnie kochać..."
Effie przeciągnęła ostatnią bojową nutę, otworzyła oczy i
spostrzegła, że jest sama. Curtis sobie poszedł.
Rozdział 6
Oświadczył się jej w Paryżu, kiedy szli wzdłuż Sekwany,
patrząc na migoczące światła wieży Eiffla. To był niezwykły
moment, pośród licznych konferencji prasowych, tournee i
wypraw na zakupy w towarzystwie tłumów paparazzi. Deena
wyglądała na wykończoną. W końcu była gwiazdą zespołu
Deena Jones i Dreams, a za tym szła odpowiedzialność - to
ona odpowiadała za główny wokal na scenie i na płytach,
reagowała na pytania reporterów, zachowywała zimną krew
wobec wszystkich delegatów z Europy i urzędników
państwowych, którzy postanowili zalecać się do niej i
dziewcząt, ubierała się i była gotowa grać swoją rolę o każdej
porze dnia i nocy, aby żaden fotograf nie zrobił jej zdjęcia, na
którym nie wyglądałaby nienagannie. Deena nade wszystko
chciała móc wychodzić na wieczorne spacery, nie troszcząc
się o to, kto widział ją trzymającą za rękę mężczyznę, nie
musząc udawać, że nie są razem - a tak było odkąd Curtis
uwiódł ją w oddalonym domku w okolicy Michigan, na długo
przed tym, jak Effie wszystkiego się domyśliła. Twierdził, że
trzeba ukryć ten romans, żeby media - i wszyscy inni - skupiły
się na ich nagrodzie, na tym, że Dreams stały się światowymi
gwiazdami, które mają wielu fanów, ogromne wpływy,
pieniądze i prestiż porównywalny do Beatlesów.
- Jesteś - mawiał Curtis Deenie - jak czarny John Lennon
w spódnicy. Bez niego Beatlesi nie mogliby istnieć. Tak samo
jest z nasza grupą: nie ma Deeny, nie ma Dreams.
Deena cieszyła się ze szczęścia Curtisa. Upijała się jego
prestiżem i szczęściem jak winem. Podziwiała jego siłę,
sposób, w jaki zarządzał danym miejscem, kiedy do niego
wchodził, to, jak go wszyscy słuchali. Niezależnie od tego, jak
szalone rzeczy mówił, i tak wiadomo było, że mu się uda, bo
potrafił czynić cuda, wydobyć wodę ze skały i uczynić z niej
najsłodszy eliksir. Z podziwem przyglądała się, jak Rainbow
Records stawało się słynne z pierwszorzędnej muzyki, jaką
wydawało i ilości gwiazd nieporównywalnie większej od
jakiegokolwiek innego studio nagrań. Większość wydawnictw
muzycznych walczyło wówczas o to, by nagrać płytę czy
dwie, bezustannie stojąc twarzą w twarz ze zbliżającą się ruiną
i bankructwem. Podczas gdy pozostali ledwo dawali sobie
radę, Curtis zajmował się budowaniem wizerunku swojej
firmy na kilku grupach: Beat Machine, DeeDee Dawson,
Family Funk, Martha Reed i fenomenalnym zespole młodych
braci, Campbell Connection. Pod dyrekcją Curtisa, każda z
tych grup dominowała listy przebojów pop i R&B.
Oczywiście dziewczyny z Dreams cały czas pozostawały w
centrum uwagi, niczym diamenty w koronie chwały Rainbow
Records.
Jego siła i zdecydowanie w życiu zawodowym, w życiu
intymnym zmieniały się w czułość i delikatność. Był
pierwszym kochankiem Deeny i nie zmieniłaby tego za żadne
skarby świata. Kochała go głęboko, bezwarunkowo. W
rezultacie, Deena, zakochana bez pamięci, wypełniała plan
Curtisa, co do litery, ubierając się, śpiewając i mówiąc w
sposób, w jaki sobie życzył. Obojgu jednak z trudem
przychodziło ukrywanie przejawów uczucia. Nie potrafiła
trzymać w tajemnicy tego, co do niego czuła. Podobnie Curtis,
mimo całej swojej siły. Prawdziwe uczucia nie potrafią
kłamać, a ciekawskie siostry zawsze znajdą sposób na to, żeby
powiedzieć prawdę wszystkim. Dlatego Deena i Curtis
wymieniali między sobą czułe spojrzenia, a Rhonda i Janice
rozpowiadały wszystkim, którzy chcieli słuchać o tym, że
wiedzą, co te spojrzenia oznaczają - przede wszystkim gorące
uczucie.
W końcu, po krótkim okresie publicznego uwodzenia,
Curtis zaczął trzymać ją za rękę i całować na oczach mediów.
Zrozumiał wtedy, że jako para dokonają więcej, zarówno
Dreams, jak i on, staną w centrum uwagi mediów - i
oświadczył się jej tej pięknej nocy nad paryską rzeką, a ona
przyjęła go bez wahania.
- Tak, tak, tak, wyjdę za ciebie Curtisie Taylorze juniorze!
- zawołała, podskakując i rzucając mu się na szyję. Objęli
się i zaczęli się długo i namiętnie całować i właśnie wtedy
Deena zdała sobie sprawę, że nie chciałaby być teraz w
żadnym innym miejscu na ziemi.
- Kupimy sobie piękny dom na wzgórzach Michigan i
będziemy mieli grupkę dzieciaków...
- Hehe - zaśmiał się Curtis, wyzwalając się delikatnie z
objęć Deeny. - Poczekaj, zwiążemy się, ale nadal będziemy
mieli kupę pracy. Dreams mają teraz międzynarodową sławę,
nie możemy zatrzymać tego pędu na dziewięć miesięcy, kiedy
będziesz nosić w sobie nasze dziecko...
- Ale... nie chcesz mieć ze mną rodziny? - wyszeptała.
- Ależ oczywiście, kochanie, że chcę - odpowiedział
łagodnie, głaszcząc jej twarz. - Chcę mieć dzieci z moją żoną,
ale jeszcze nie teraz. Będziemy mieli mnóstwo czasu na
powiększanie rodziny, ale teraz naszym dzieckiem jest zespół,
nasza marka, nasze marzenie, żeby Deena Jones i Dreams
stały się najsłynniejszą grupą pop na świecie. Nie możemy
sobie pozwolić na utratę tego wszystkiego. Pomyślimy o tym
za parę lat, kochanie. Ale nie teraz. Rozumiesz to, prawda,
kochanie?
Deena przez chwilę milczała, ale po chwili niechętnie
potaknęła.
- A jeśli chodzi o dom w Michigan - dodał z wahaniem -
możemy to zrobić, ale nasze główne apartamenty powinny
znajdować się w pobliżu Rainbow Records. Postanowiłem też,
że musimy trochę zmienić kierunek. Pojedziemy na zachód
kochanie. Przenosimy się do L.A.
- Co? - Deena cofnęła się ze zdziwienia.
- Hollywood - odpowiedział z jeszcze większą pewnością
w głosie. - Kochanie, mam muzykę we krwi, a ty jesteś
produktem, doskonałym i odnoszącym sukcesy, a takie
produkty nie ograniczają się do jednego tylko gatunku. Chcę,
żebyś była nie tylko na scenie. Twoja piękna twarz stworzona
jest do czegoś więcej niż pokazywanie się na żywo - powinna
być pokazywana na ekranach kin.
- Ekranach kin? - powtórzyła Deena, wciąż czując
zmieszanie.
- Rozpoczynam działalność filmową w ramach Rainbow
Records - oświadczył. - Wynająłem już producenta z
Hollywood, Adama Brooksa, który ma się tym zająć. Szuka
już czegoś dla ciebie. Teraz jest właśnie w L.A. i przegląda
scenariusze filmowe.
- Co? To już wszystko umówione? - niedowierzała.
- Za miesiąc przenosimy się do L.A.
- A ślub? Zawsze marzyłam o ślubie w domu...
- Będziesz miała ślub, o jakim nawet nie marzyłaś,
obiecuję. Kupię ci posiadłość większą niż jakikolwiek dom,
jaki w życiu widziałaś i wyposażę go w najpiękniejsze
przedmioty świata. Możesz zaplanować nasz ślub w ogrodzie
pełnym ulubionych kwiatów. Wynajmę służących, którzy
spełnią każde twoje życzenie, każdą zachciankę. I sprowadzę
wszystkich z Detroit do Kalifornii, żeby byli świadkami tego,
jak mówię „tak" kobiecie moich marzeń. To będzie
niezapomniane przeżycie, zobaczysz.
Rzeczywiście, to było niezapomniane przeżycie. Curtis
nad wszystkim sprawował pieczę. Mieli wspaniały ślub w
altanie z tysiącem białych róż, pięćdziesięcioma gołębicami,
dwoma zespołami na żywo, reporterami z „Ebony" i „Jet", z
czterema tysiącami gości łącznie z rodziną, przyjaciółmi i,
oczywiście, z licznymi sławami zaproszonymi, by podziwiać
ślub we wspaniałym ogrodzie ich bogatej posiadłości w
Beverly Hills, wybudowanej nie tylko dla ich osobistej
satysfakcji, ale, uwaga, dla celów marketingowych, które nie
miały nic wspólnego z wyrażaniem miłości. Kaseta video ze
ślubu miała stanowić część promocji filmu, którą Curtis
planował, żeby wzmóc zainteresowanie debiutem Deeny. To
był pomysł Brooksa. Uznał, że jeśli zarząd studia i producenci
filmowi dostaną taśmy dokumentujące wzniesienie Deeny z
obdartych ulic Detroit na wyżyny międzynarodowej sławy, z
większą chęcią ujrzą w Deenie świetną aktorkę, szczególnie
dobrą do głównej roli w filmie o Kleopatrze.
Deena nie była przekonana, czy taśma - lub którakolwiek
z szybkich przemów Curtisa - sprawi, że będzie w stanie
odegrać tę rolę. Siedziała w sali kinowej w podziemiach
swojej posiadłości, patrząc nerwowo, jak narrator opowiadał
krótką historię Dreams, zaczynając od wczesnych fotografii
Deeny, Effie i Lorrell i zamieniając Effie na Michelle. Deena
skrzywiła się i zaciągnęła papierosem.
- Wszystko zaczęło się na ulicach Detroit, gdzie trzy
dziewczyny, Deena, Lorrell i Michelle, zaczęły marzyć o
sławie piosenkarek - zaczął narrator, a na ekranie pojawiał się
klip ze zdjęć, które pokazywały głównie Deenę i Dreams
starające się odtworzyć atmosferę rodzinnego getta w Detroit
w tekturowej makiecie miasta. Miały peruki afro i porwane
dżinsy, kilkucentymetrowe rzęsy i świecące paski.
- Podczas tryumfalnego marszu ku międzynarodowej
sławie, grały wszędzie, od Białego Domu po Pałac
Buckingham - kontynuował narrator. W tle słychać było
piosenkę Dreams „Fm Somebody".
Deena oderwała wzrok od ekranu, żeby zapalić kolejnego
papierosa, oglądając nerwowo, jak film pokazywał ich ślub i
pracę Curtisa. Uśmiechnęła się na widok Teddiego Campbella,
dziesięciolatka śpiewającego i tańczącego w Campbell
Connection, a potem zaczęła uważniej się przyglądać, kiedy
na ekranie pojawiła się twarz Curtisa.
- Myślę, że nasza muzyka jest tak popularna, ponieważ
przekracza wszystkie możliwe granice - mówił do kamery
Curtis. - Jest za i przeciw wojnie, dla młodych i starych,
czarnych i białych - każdy może znaleźć coś dla siebie w
ramach brzmienia Rainbow.
Deena uśmiechnęła się, słysząc jego słowa, ale potem
opadła jej szczęka, kiedy narrator zaczął mówić o tym, co
czekało „króla i królową sceny muzycznej."
- Deena Jones podbiła świat muzyki, sceny i telewizji, a
wkrótce podejmie nowe, największe wyzwanie: kino -
zapowiedział narrator, a ekran wypełnił się wizerunkiem
Deeny w naszkicowanym kostiumie Kleopatry. - Scenarzyści
z Hollywood pracują obecnie nad epicką wersją
nieopowiedzianej jeszcze na dużym ekranie historii młodych
lat Kleopatry z nowoczesną muzyką w tle.
- Litości! - krzyknęła Deena, gasząc papierosa w
kryształowej popielniczce i wybiegając z salki kinowej.
Popędziła korytarzem swego domu urządzonego w
doskonałym guście. Dźwięk jej wysokich obcasów odbijał się
echem. W dyskretnej odległości podążał za nią ochroniarz,
Duży Rob.
- Rob, powiedz kierowcy, żeby trzymał w pogotowiu
limuzynę. Muszę pojechać natychmiast do Rainbow Records -
powiedziała.
- Czy Curtis jest u siebie w biurze? - spytała
recepcjonistkę, zanim jeszcze doszła do drzwi.
- Właściwie jest teraz w sali konferencyjnej z panem
Brooksem, Waynem, C.C. i kilkoma innymi. Mają spotkanie
na temat filmu o Kleopatrze. Gratulacje! - odpowiedziała
ciepło.
Deena nie odpowiedziała - po prostu minęła ją, jakby nie
słyszała jej słów.
- Poczekam - powiedziała, wchodząc do sanktuarium
Curtisa. Zamknęła za sobą drzwi i natychmiast zobaczyła swój
wielki i czarno - biały plakat na szerokość ściany za biurkiem
Curtisa. Stała tam, wpatrując się w niego i zastanawiając, jak
uda jej się nadążyć za wizerunkiem, który stworzył dla niej
mąż.
Nie była jedyną osobą, która wątpiła w Deenę Jones,
gwiazdę filmową. W sali konferencyjnej dowiadywał się
właśnie o tym Curtis.
- Na koniec zostawiłem złe wieści, Curtis - oznajmił
Brooks, przełykając głośno ślinę, zanim dokończył to, co miał
powiedzieć. W pomieszczeniu pełno było producentów, byli
między innymi Wayne i C.C., a także cała kadra młodych
białych chłopców, których Curtis najął do działu dystrybucji,
marketingu, promocji. Wszyscy zachichotali nerwowo. -
Paramount odrzuciło Kleo.
- Dlaczego? - spytał Curtis.
- Za późno. I nie są przekonani, czy Deena ma talent -
odpowiedział prosto Brooks, dochodząc do wniosku, że
właśnie tak powinien przekazać informację, a nie owijać w
bawełnę.
Curtis zaczął nerwowo ruszać szczęką. Była to oznaka
wkurzenia. Kiedy tak robił, zawsze działo się coś złego.
Zawsze. Wszyscy w pomieszczeniu spuścili wzrok, starając
się uchronić od jego gniewu.
- Do roboty, młody - powiedział złym głosem Curtis.
- Słucham szefie? - spytał Brooks. Tym razem tylko on
się śmiał.
- Wiesz. Zrób to - powiedział Curtis, wzmacniając swoje
słowa odpowiednim gestem dłoni. Brooks zaczerwienił się jak
burak i powoli wstał ze swojego miękkiego krzesła, po czym
zaczął skakać na jednej nodze, wykonując odgłosy jak małpa.
Taką karę dawał mu Curtis, kiedy był w wyjątkowo podłym
nastroju. Po raz pierwszy, kiedy kazał mu to zrobić, biały
chłopak odmówił, nie miał zamiaru tak się poniżać przed
innym mężczyzną, a tym bardziej czarnym mężczyzną. Ale
szybko zaczął skakać, kiedy Curtis zagroził, że „wywali go na
jego małpi tyłek", jeśli tego nie zrobi - co było opcją, na którą
Brooks, wyrzucony z poprzedniego studio z powodu
malejących zarobków firmy i przykrego nałogu kokainowego,
nie mógł sobie pozwolić. Skakał więc i wydawał dziwne
dźwięki za każdym razem, kiedy Curtis był wściekły, co
zdarzało się dość często, a szczególnie w ostatnich dniach.
Curtis zaśmiał się, kiedy Brooks zaczął wykonywać jego
polecenie. W końcu wszyscy zaczynali się śmiać, z wyjątkiem
C.C. i Wayne'a, którzy spoglądali na siebie i potrząsali
przecząco głowami.
- Zapomnij. Sami sfinansujemy ten film - powiedział
Curtis pośród wybuchów śmiechu. Brooks przestał
podskakiwać. W pomieszczeniu znowu zapadła cisza.
Do sali weszła Benita, sekretarka Curtisa, i pochyliła się
nad jego uchem. Wstał natychmiast.
- Panowie? Spotkanie zakończone - powiedział i wyszedł.
Wayne i C.C. podążyli tuż za nim.
- Po prostu nie wiem, gdzie to wciśniemy. Za bardzo się
rozdrabniasz - odezwał się Wayne. - Muzyczna strona firmy
zacznie na tym cierpieć. Już zaczyna.
- Muzyka sama się nakręca - sapnął Curtis.
- Te dni dawno się skończyły - przerwał C.C. - Samo
umieszczenie imienia Deeny na płycie nie oznacza już, że
płyta będzie hitem. A naszym muzykom w trasach zaczyna
brakować materiałów. Szczególnie Jimmiemu. Potrzeba mu
nowych utworów.
- Jimmy potrzebuje kilku dni trzeźwości - odpalił Curtis
zatrzymując się przy biurku sekretarki. - Wayne, zacznij
pracować nad składanką jubileuszową. Zamieścimy tam
wszystkie największe hity i nagrabimy tyle zielonych, że
będziemy mogli zrobić dziesięć filmów, a przy okazji
opłacimy tych wszystkich bezużytecznych maruderów.
Curtis odszedł zostawiwszy C.C. i Wayne'a z otwartymi
ustami i wpadł do swojego biura. Objął z tyłu Deenę stojącą
przed plakatem przytłaczającym swoją wielkością.
- Jak tam moja ukochana żonka?
Deena odsunęła się trochę zdenerwowana tym, co chciała
powiedzieć Curtisowi.
- Curtis - zawahała się. - Nie jestem pewna, jak ci to
powiedzieć.
- Po prostu to powiedz, kochanie - Curtis rozluźnił trochę
uchwyt.
- Wiem, jak wiele czasu poświęciłeś temu filmowi, ale...
nie mogę zagrać tej roli - wydusiła w końcu z siebie.
-
Oczywiście, że możesz, jesteś tylko trochę
zdenerwowana, to wszystko...
- Nie, Curtis, nie rozumiesz - przerwała mężowi - ja nie
chcę. Curtis wziął Deenę za rękę i poprowadził ją do wielkiej
kanapy pod ścianą, z której widać było całe biuro. Usiedli.
- Obiecałem ci, że będziesz gwiazdą filmową i Kleo ci w
tym pomoże. Ona była królową, Deena, władała całym
narodem. Nie jakąś dziwką/ćpunką/służką, jak te wszystkie
inne role, które tam mają dla czarnych aktorek.
- Wiem, że to ważna historyczna postać...
- A tu nie chodzi tylko o ciebie. Pomyśl o tych wszystkich
nienarodzonych czarnych kobietach. Pewnego dnia powiedzą:
mogę zagrać każdą rolę, jaką tylko zechcę. Spójrzcie na Deenę
Jones, jej się udało.
- Ale to niedorzeczne - odparła niewzruszona Deena. -
Przez większość czasu ona ma szesnaście lat.
- Dla mnie zawsze będziesz miała szesnaście lat -
odpowiedział Curtis, całując jej rękę.
- Może w tym właśnie tkwi problem - wstała i podeszła
do plakatu na ścianie. - Może nie widzisz mnie takiej, jaką
jestem.
- Dokładnie wiem, kim jesteś - podszedł do niej i znowu
objął w pasie. - Jesteś niewinna i radosna, uwodzicielska i
beztroska, zbuntowana i pełna emocji. I jesteś piękna. Zawsze
marzyłem o tym, by mieć taką kobietę u boku - wyszeptał jej
do ucha. - Któż by uwierzył, że cały świat widzi, jak spełniają
się moje marzenia. Jesteś moim marzeniem, Deena, nic tego
nie zmieni. Pragnę nade wszystko, żebyś była szczęśliwa -
zapewniał, obracając ją twarzą do siebie i całując delikatnie w
usta. Deena dosłownie roztopiła się w jego ramionach.
- Powiedz mi, co mogę zrobić, żebyś była szczęśliwa,
Deena - pytał, a Deena upijała się jego pocałunkiem i
namiętnością.
- Wiesz, czego chcę - powiedziała.
- Na to mamy mnóstwo czasu - odpowiedział Curtis,
odsuwając się trochę.
- Proszę, Curtis, pozwól mi nosić w sobie twoje dziecko -
nalegała Deena.
Curtis zaczął nerwowo poruszać szczęką.
- Muszę iść na kolejne spotkanie - powiedział i wyszedł.
- Magic, do książek - warknęła Effie do siedmiolatki z
oczami tatusia i charakterem mamusi.
Szczerze mówiąc, Magic już dawno miała dość siedzenia
w kącie zapchanego biura, słuchania płaczu niemowląt i jęków
matek czekających, aż urzędnik przejrzy ich papiery i skarci
jak małe dzieci. I za co? Za książeczkę z kartkami, ledwo
wystarczającą na kilka wycieczek na zakupy w brudnym
warzywniaku na Trzynastej Ulicy, który specjalizował się
chyba w czarnym chlebie, na wpół skwaśniałym mleku i
zakurzonych torbach fasoli, nikomu nie smakującej, i
owoców, przeważnie podgniłych. To wszystko nie wydawało
się tego warte, nawet siedmiolatce, która dzięki matce i
okolicznościom była mądrzejsza od innych dzieci w jej wieku.
Magic nienawidziła biur opieki społecznej i wszystkiego, co
się tam znajdowało. Nie rozumiała też, dlaczego jej matka
narażała się na takie nieprzyjemne pytania za tak marną
pomoc.
Effie robiła tak, bo nie miała wyboru. Po tym, jak Curtis
wykopał ją z Dreams, walczyła, usiłując utrzymać się ze
śpiewania. Sama próbowała nagrywać piosenki, które napisał
dla niej C.C. Ale w niecałe dwa lata zmarnowała pół miliona
dolarów, starając się utrzymać poziom życia, do którego
przywykła, kiedy była gwiazdą słynnej na cały świat grupy.
Nie zdawała sobie sprawy, ile Curtis i Rainbow Records
wydawali, żeby opłacić jej rozrzutny styl życia. Wiedziała
tylko, że Curtis i Wayne płacili za wszystko, kiedy tylko
opuszczali hotel czy restaurację, a ich ubrania czekały na nie,
kiedy tylko wchodziły do przebieralni przed występem.
Podobnie bilety lotnicze, rachunki za serwis samochodu czy
jakiekolwiek inne zachcianki. Jeśli dziewczęta potrzebowały
pieniędzy, po postu dzwoniły do Rhondy, która zajmowała się
finansami Rainbow Records i niemal natychmiast czekał na
nie wypisany czek.
W ciągu dwóch lat po opłaceniu wysokich rachunków w
szpitalu, po tym, jak urodziła dziecko, kupiła dom i wydała
krocie na eleganckie zakupy na występy w towarzystwie
pianisty i basisty z zespołu, konto bankowe Effie wyczyściło
się do zera. Nie mogła zarobić, bo nie pozwalała na to jej
tusza. Ledwo dawała radę na występach, które udało jej się
załatwić. Odbywały się w zatłoczonych spelunach pełnych
dymu z papierosów, który źle wpływał na jej głos i sprawiał,
że jeszcze łatwiej się męczyła. Pomimo faktu, że śpiewała
kiedyś z Dreams, właściciele barów i sponsorzy nie byli
zainteresowani eks - gwiazdą, która straciła swoje walory.
Kiedy pianista odszedł do miejscowego zespołu, który jeszcze
nawet nie zaczynał zyskiwać rozgłosu, Effie wiedziała, że to
koniec.
Jeszcze przed trzecimi urodzinami Magic Effie sprzedała
dom, żeby spłacić długi i debet z karty kredytowej i
przeprowadziła się do czynszówki w ubogiej dzielnicy, gdzie
mieszkała, kiedy dorastała. Effie była dobrą mamą - karmiła i
ubierała córkę najlepiej jak mogła - ale przeważnie pocieszała
się butelką wina Southern Comfort i talerzem karczków z
fasolką i chlebem kukurydzianym.
- Już - powiedziała Magic do mamy, klepiąc zamkniętą
książkę leżącą na jej kolanach.
- To przeczytaj ją od nowa - powiedziała Effie, rzucając
zagniewane spojrzenie córce, zanim zwróciła się ponownie do
pracownika biura, przysadzistego, białego, lekko łysiejącego
mężczyzny, który miał zmarszczki na całej twarzy od czoła aż
po szczęki.
- Szukała pani w tym tygodniu pracy, panno Wbite? -
spytał, postukując ołówkiem w stertę papierów leżącą na jego
biurku.
Effie przewróciła oczami, oparła się i skrzyżowała ręce na
piersiach.
- Proszę pana, może i pomaga mi pan, zadając te pytania,
ale odpowiedzi niestety cały czas będą takie same. Umiem
tylko śpiewać, a ponieważ od dawna nikt już nie pozwala mi
śpiewać, przestałam też szukać pracy.
- Czy brała pani pod uwagę poproszenie ojca dziewczynki
o pomoc? - spytał mężczyzna, notując coś w papierach.
- Magic nie ma ojca - powiedziała wzburzona Effie. - Czy
dostanę już kupony, czy musi się pan poradzić kierownika?
Pracownik westchnął, napisał coś jeszcze w aktach i
sięgnął do szafki, gdzie w folderze trzymał kupony Effie z
wypisanym jej nazwiskiem.
- Proszę - powiedział.
Effie złapała kopertę z jego ręki i wstała z krzesła.
- Magic , chodź. Jak się pospieszymy złapiemy autobus
42 i dostaniemy się szybko do domu - poganiała, zerkając to
na córkę, to na zegarek. - Chodź, bierz książeczkę i lecimy.
Effie i Magic zdążyły na autobus o 15.15 na przystanku
nieopodal budynku pomocy społecznej. Effie wepchnęła się
do pojazdu i kazała Magic usiąść koło starszego pana, który
rozłożył koło siebie torby, zostawiając jednak wystarczającą
ilość miejsca na małą osóbkę.
- Tu - wskazała Effie na siedzenie, szukając jednocześnie
czegoś do trzymania, żeby się nie przewrócić podczas jazdy.
Młoda kobieta z dzieckiem na ręku i torbą pieluch starała się
przejść koło Effie, ale nie wystarczyło dla niej miejsca. Magic
odwróciła twarz, ze wstydem patrząc na grubą i niechlujną
matkę blokującą całe przejście w autobusie swoim wielkim
cielskiem.
Effie dostrzegła to spojrzenie w oczach swojej córki i po
raz kolejny poczuła ból w sercu. Spojrzała na swoją córeczkę i
za siebie, przez okno na Woodward Avenue. Ulica była teraz
zniszczona po bombach i nic się na niej nie działo - stanowiła
pozostałość po buncie, który wyrył na zawsze znaki na tej
niegdyś tętniącej życiem ulicy, centrum murzyńskiej
społeczności. Nikt nie zadał sobie trudu, by ją posprzątać -
biali nie widzieli takiej potrzeby, a czarni nie potrafili zgrać
się na tyle, żeby zrobić to razem. W związku z tym, cała
okolica była tylko cieniem swojej uprzedniej świetności, tak
samo jak i jej mieszkańcy - zbyt biedni, zmęczeni i bezsilni,
żeby coś zmienić czy ulepszyć.
- Będziesz kiedyś pracować? - spytała Magic. Była
szczera do bólu, zupełnie jak jej matka.
Effie nie odpowiedziała jej. Patrzyła na stary zakład
Curtisa, gdzie brakowało połowy liter z napisu „Nowoczesne
Brzmienie". Okna były zabite deskami, a cały budynek był
pomazany i obdarty z tynku. Zawsze, kiedy była w pobliżu, jej
serce zaczynało bić szybciej, jakby coś miało się wydarzyć.
Chciała usiąść i odpocząć, ale miała tak wiele do zrobienia:
wysiąść koło bankomatu, popędzić do supermarketu po te
kilka warzyw, których potrzebowała, i może kilka zabawek
dla Magic, pod choinkę.
- Wysiądź na następnym przystanku i idź prosto do domu
- powiedziała do małej, ignorując jej pytanie. - Dziadek będzie
na ciebie czekać, a ja jeszcze muszę coś zrobić.
Zanim Effie wspięła się po schodach na trzecie piętro do
swojego mieszkania, myślała tylko o swojej butelce i
telewizorze. Pomodliła się po cichu, żeby okazało się, że
córka śpi i dopiero potem weszła do środka. Magic spała na
tapczanie, jej buzię oświetlały lampki z małej choinki stojącej
na stole. Ojciec Effie, - Ronald, który przyszedł popilnować
małej, podczas gdy córka była na zakupach, siedział przy
plastykowym stoliku w kuchni z pocztówką w ręce.
- Od twojego brata - powiedział z uśmiechem.
- Odeślij mu ją - sapnęła Effie, rzucając zakupy na stół
kuchenny.
- Tu są pieniądze.
- To je wydaj - krzyknęła.
- Effie White, jesteś uparta jak osioł - powiedział jej
ojciec, zniesmaczony tym, że mimo usilnych starań nie
udawało mu się przekonać córki, by przestała nosić urazę
wobec Curtisa i, przede wszystkim, wybaczyła bratu. Ronald
niejednokrotnie zapewniał ją, że C.C. mógłby pomóc jej w
trudnej sytuacji, i że to ona sama przyczyniła się do powstania
całego tego bałaganu. Próbował już wszystkiego oprócz
zapłacenia córce, usiłując ją nakłonić do kroku naprzód - do
odrzucenia pomocy opieki społecznej i poszukania
możliwości skorzystania z tego cudownego instrumentu, jakim
obdarzył ją Bóg, jej prawdziwego talentu. Ale Effie nie
chciała o tym słyszeć nawet wtedy, kiedy jej ojciec wściekał
się na nią i krzyczał, co ostatnio miało miejsce coraz częściej,
niemal tak często, jak Effie się upijała. Bardzo często.
Effie, nie czując się gotowa na kolejne starcie z ojcem,
podeszła do kanapy i pogłaskała córkę po twarzy.
- Chodź, kotku, czas do łóżka - szepnęła, całując ją
delikatnie.
- Jesteś uparta jak twoja matka - powiedział Ronald.
- Idź do domu staruszku - urwała, machając ojcu na
pożegnanie i podnosząc małą. Zaniosła ją do jej pokoju i
została tam, dopóki nie usłyszała, jak ojciec zamyka za sobą
drzwi wejściowe. Wyszła wtedy do kuchni i sięgnęła do szafki
po swoją butelkę. Zawahała się przez chwilę, po czym powoli
zamknęła szafkę, zostawiając butelkę na miejscu. Z telewizora
doleciała ją reklama bożonarodzeniowej składanki Rainbow
Records. Effie siadła na tapczanie i wpatrywała się w ekran.
Dreams uśmiechały się, śpiewając „Winter Wonderland", a
potem ich najsłynniejszy hit „Dreamgirls", który leciał jako tło
muzyczne dla słów lektora. Effie zamknęła oczy i starała się
usłyszeć swój głos.
Cały czas siedziała z zamkniętymi oczami, nawet kiedy
reklama się skończyła, nawet po tym, jak skończył się
program. Nie słyszała nic. W głowie brzmiały jej tylko słowa
ojca, „jesteś uparta jak osioł". Nagły przebłysk świadomości
sprawił, że Effie podjęła jedyną możliwą i sensowną decyzję:
pójdzie do biura Martiego z samego rana i odzyska to, co się
jej należy - swoją karierę. Nie tylko dla siebie, ale, przede
wszystkim, dla swojej córki.
Rozdział 7
Jimmy nie mógł przestać przytupywać prawą nogą, mimo
że stanowiło to dla niego wysiłek. Czuł się, jakby był już na
scenie i tańczył, a jego dzwony falowały w gęstym, pełnym
dymu powietrzu wypełniającym salon Deeny i Curtisa.
Wprawdzie ze sprzętu Curtisa płynęła nowa piosenka
Jimmiego, „Patience", on jednak słyszał inną łagodną melodię,
która dochodziła z salonu. To był utwór „This Christmas"
Donniego Hathawaya. O tak, Donny nieźle grał, pomyślał
Jimmy. Ale nie ma nic lepszego od „Getto" Hathawaya, o
rany, te bębny i Donny na organkach riffujący do mikrofonu.
Tak, to dopiero muzyka, pomyślał Jimmy. No i James Brown
mówiący wszystkim: „Powiedzcie to na głos - jestem czarny i
jestem z tego dumny!", nawet Aretha się coraz bardziej
starała: „Pomyśl o tym, co chcesz mi zrobić/Wolność!
Wolność! Wolność!" Wszyscy prawdziwi artyści soul używali
swojej muzyki, żeby ożywić ruch - wyrazić solidarność z
ludźmi z ulicy, którzy przyjmowali ciosy armatek wodnych,
uderzenia pałek i warczenie psów policyjnych jak prawdziwi
wojownicy. Jak mężczyźni. Nic z tych trzęsących tyłkiem ze
strachu bzdur, które Curtis z upodobaniem wpychał na listy
przebojów. Jimmy omal nie zatkał sobie ust ręką. Tak bardzo
chciał to wszystko powiedzieć na głos, ale wiedział, mimo
swojego maniakalnego stanu, że nie wolno zadzierać z
Curtisem. A szczególnie nie wtedy, kiedy przekonywał
swojego managera za pomocą nowej piosenki, że najwyższy
czas zmienić brzmienie Jimmiego Early i Rainbow Records.
„Cierpliwości drogie siostry/Cierpliwości drodzy bracia/
Póki nie nadejdzie nowy, lepszy dzień", głosy Lorrell i
Jimmiego łączyły się w podnoszącej na duchu balladzie. C.C.
pokiwał z uznaniem głową i powtarzał bezgłośnie słowa
utworu, biorąc za rękę Michelle, która ostatnio ujawniła swoją
słabość do producenta. Lorrell delikatnie położyła rękę na
nodze Jimmiego, a drugą głaskała go po plecach, mając
nadzieję, że uda się jej uspokoić partnera, cały czas
wiercącego się i obgryzającego paznokcie. „Hej, Hej,
cierpliwości, cierpliwości/Póki nie nadejdzie nowy, lepszy
dzień", zakończyło się nagranie.
Na chwilę zapadła kompletna cisza. Jimmy, Lorrell, C.C.,
Michelle i Deena wstrzymywali oddech, czekając na
komentarz Curtisa, który wysłuchał całego utworu z
zamkniętymi oczami. W końcu Curtis przemówił:
- To jest dobre. O rany, to jest naprawdę dobre.
Jimmy poprawił dżinsową kurtkę ozdobioną cekinami,
usiadł na samym brzegu kanapy i uśmiechnął się szeroko. Był
strasznie zdenerwowany, ale C.C. stresował się jeszcze
bardziej - praktycznie przez cały utwór wstrzymywał oddech.
Wynikało to z tego, że produkcja nowego singla Jimmiego
oznaczałaby, iż Rainbow Records zmienia swój styl i
dostrzega to, co dzieje się w muzyce soul i wśród czarnych
artystów, którzy teraz, bardziej niż kiedykolwiek,
solidaryzowali się z czarną siłą i ruchem popierającym prawa
czarnych.
- Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie cię zaskoczyć, Curtis
- powiedział podekscytowany C.C. - Dlatego najpierw sami to
nagraliśmy.
- Coś w stylu prezentu na gwiazdkę - wtrąciła się Lorrell
z uśmiechem.
- A C.C. ma układ na scenę do tego utworu - dodała
Michelle, z dumą głaszcząc C.C. po ręce.
Deena również pogłaskała dłoń C.C.
- Ten utwór jest świetny. Ma w sobie taką siłę.
- Mówię ci, Curtis - przerwał Jimmy - tego właśnie nam
teraz potrzeba. Tak jak to często powtarzasz, nowoczesnego
brzmienia.
- Ale to jest piosenka z przesłaniem - zawyrokował
Curtis. Szum w pokoju ustał, wszyscy znieruchomieli i
uśmiechy znikły z ich twarzy.
- Ale mówi prawdę - odezwała się Michelle, jedyna osoba
w pomieszczeniu, która nie widziała jeszcze jasno, że Curtis
nie będzie chciał rozmawiać z nią na temat jej przekonań. -
Jestem pełna gniewu. Mój brat walczy w Wietnamie, w
bezsensownej wojnie, a ja jestem z tego powodu rozgniewana.
Zainspirowany słowami swojej dziewczyny i może zbyt
przestraszony, że Curtis się potem tego przyczepi, C.C. wtrącił
swoje dwa grosze:
- Dokładnie tak, Curtis. Czy muzyka nie powinna
wyrażać uczuć ludzi?
- Nie - Curtis wstał. - Powinna się sprzedawać. Zaufaj mi
Jimmy, wykombinuję dla ciebie jakiś nowy materiał. Deena,
chodź ze mną, chciałbym, żebyś poznała pewnego faceta -
powiedział podchodząc do drzwi i nie mówiąc ani słowa
więcej na temat piosenki Jimmiego, tak jak zresztą wszyscy
przypuszczali. Deena wstała, trochę zawstydzona. - I wypuść
bluzkę na wierzch. Tak wygląda o wiele lepiej i pasuje do
twojego wizerunku.
Deena poczekała aż jej mąż wyjdzie i podeszła do
Jimmiego, który pokonany siedział na kanapie ze spuszczoną
głową. Jego noga cały czas tupała.
- Tak mi przykro, Jimmy - powiedziała Deena, dotykając
jego ramienia. Przeprosiła także innych.
Nikt nie przyjął jej słów do wiadomości, ani nawet nie
spojrzał na nią, kiedy znikała za drzwiami. Właściwie nikt się
nawet nie poruszył, oprócz Jimmiego, który wyjął z kieszeni
kulkę srebrnej cynfolii i wysypał część jej zawartości na
stolik.
- Ej, kochanie, nie musisz tego od razu robić - odezwała
się Lorrell, potrząsając głową i marszcząc brwi.
Ale Jimmy potrzebował tego. I to bardzo.
I zaczynał tego używać, tak jak ludzie piją co rano kawę i
jedzą na lunch kanapki, a na kolację tłustego kurczaka -
odrobinkę koki albo amfy, żeby wstać, kilka pigułek, żeby się
uspokoić, trochę marychy, żeby rozjaśnić umysł, i nieco
alkoholu, żeby się wyluzować. Uważał, że narkotyki są jego
zbawieniem, jedyną ukochaną, na którą zawsze mógł liczyć.
Tak, Lorrell mu pomagała jak umiała; przekonała Curtisa,
żeby napisał dla niego "Patience", a kiedy była w pobliżu,
zawsze dawała mu to, czego potrzebował. Ale to było zbyt
rzadko. Zawsze gdzieś wyjeżdżała z Curtisem i Deeną,
jeździła eleganckimi wozami, wydawała masę pieniędzy - tak
dużo pieniędzy! - i śpiewała na scenach, gdzie, tak naprawdę,
na miejscu mogli się czuć tylko biali. Podczas gdy ona
zabawiała się w miejscach stosownych dla gwiazdy pop
(czytaj: białej gwiazdy pop), Jimmy czuł presję coraz
mniejszej grupki fanów, którzy byli zbyt zajęci Dreams, wojną
i prawdziwą muzyką soul, żeby zwracać uwagę na starego,
tłustego Murzyna śpiewającego cały czas rockandrollowe
piosenki w stylu „usialalala" sprzed siedmiu czy ośmiu lat,
sprzed czasów Malcolma i Martina, sprzed czasów, kiedy
wszyscy wyszli na ulice. Jego występy stawały się coraz
rzadsze, a kiedy śpiewał zazwyczaj był to jakiś przegląd
starych wykonawców w towarzystwie kilku innych mdłych
artystów, których płyty zbierały kurz w magazynach sklepów
muzycznych całej Ameryki.
To wszystko sprawiało, że Jimmy mógł tylko dąsać się w
domu z Melbą, wierzącą katoliczką, która codziennie modliła
się do Pana i wydawała pieniądze, zarobione przez Jimmiego
na muzyce, której nie lubiła. Uwielbiała za to gospel, a poza
tym swoją Biblię i pastora Kościoła Misyjnego Baptystów
Beulah Land i wydawanie pieniędzy na drogie samochody,
diamenty i ubrania. Nie informowała go, kiedy wychodziła z
domu, po prostu szła sobie do diabła i pojawiała się długie
godziny później z torbami pełnymi zakupów w jednej ręce i
Biblią w drugiej.
To nie przeszkadzało zbytnio Jimmiemu, bo kiedy Melba
wychodziła z domu, mógł kochać się ze swoją najdroższą
damą, która niczego od niego nie chciała i uwielbiała
Jimmiego jak kochanka. I, o tak, Jimmy kochał swoją białą
kobietę bardzo mocno - swoją kokainę.
Oczywiście Curtis nie przeoczył tego faktu.
* * *
- Hej, muszę z tobą chwilę pogadać - powiedział Curtis,
zamykając za Jimmim drzwi biura, do którego wcześniej go
wezwał na spotkanie.
- Przepraszam za spóźnienie - odparł Jimmy, pociągając
nosem i poruszając nerwowo nogą. Biała kobieta dawała o
sobie znać z kieszeni spodni. Chciał wrócić do domu, rozebrać
się do naga i pieścić się z nią na kanapie przy stereo -
przytulać ją, słuchając muzyki Marana Gaye'a. Ale Jimmy
wiedział, że to spotkanie było ważne. C.C. już go
poinformował o wielkim programie telewizyjnym, który
Curtis planował dla Rainbow Records, więc czekał na
wezwanie i informację o tym, że bierze w nim udział.
- Zatrzymało mnie coś w domu, wiesz, jak to czasem jest.
Ale już jestem. Co masz dla mnie, słońce?
- Posłuchaj mnie uważnie - zaczął Curtis. - Dick Clark
poprowadzi specjalny program z gwiazdami Rainbow
Records...
- Aha, słyszałem o tym co nieco - wtrącił Jimmy,
wycierając nos i starając się z całych sił utrzymać nogę
nieruchomo. - Będę zaszczycony wykonując moje utwory, ale
musisz pozwolić C.C. popracować nad jakimś nowym
materiałem dla mnie, bo, bracie...
- Posłuchaj mnie Jimmy, pozwól, że ci to jasno
przedstawię, bracie - przerwał Jimmiemu Curtis. - Nie miałem
zamiaru wprowadzać cię do tego programu, ale producenci
chcą, żebyś wystąpił, ponieważ warto by było umieścić w
programie na moją cześć pierwszą wypromowaną przeze mnie
gwiazdę. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko pozwolić
ci wystąpić. Ale powiem ci jedną rzecz - mówił Curtis
wyprostowawszy się o biurko. - Masz być czysty i to od zaraz.
- Czekaj, o co ci chodzi, człowieku? - spytał Jimmy z
oburzeniem.
- Chodzi mi o to, że masz przestać zabawiać się
narkotykami i wyjść na scenę czysty jak łza. Masz problem,
przyjacielu. Znamy się i lubimy od dawna, czasem robiliśmy
różne głupie rzeczy, nie? Nie? - powtórzył Curtis, czekając, aż
Jimmy odpowie.
- Jasne. Stare dobre czasy, bracie - wyjąkał Jimmy.
- Kiedy zaczynałem ten interes, bardzo mi pomogłeś w
odniesieniu sukcesu. A teraz oddaję ci przysługę za przysługę,
pozwalając ci na udział w tym programie. Jeśli rzucisz to całe
picie i narkotyki i uda ci się występ, możemy wtedy wrócić do
studio i zobaczymy, co się da zrobić, żebyś zyskał to
nowoczesne brzmienie, o którym ostatnio rozmawialiśmy -
dokończył Curtis.
- Ale... - zaczął Jimmy.
Jednak Curtis nie chciał więcej słyszeć od niego ani słowa.
Już dawno skreślił Jimmiego. Stwierdził, że nigdy nie osiągnie
sukcesu takiego jak Deena, bo nie był w stanie odrzucić w
sobie ulicy. Mógłby dać Jimmiemu utwór Sinatry „My Way",
a Jimmy spaprałby go tak, że sam Sinatra nie rozpoznałby
swojej piosenki. To nie było nowoczesne brzmienie, o które
walczyło Rainbow Records, nie pasowało do ich
niewzruszonego wizerunku zdrowej solidnej klasy średniej,
apolitycznych czarnych Amerykanów; nie było tam miejsca
dla hałaśliwego, wojowniczego, ubranego byle jak,
zmarnowanego ćpuna. Przynajmniej z punktu widzenia
Curtisa. Ale skoro Dick Clark chciał Jimmiego w programie,
Curtis powinien mu go dostarczyć i tak też zrobił.
Podniósł się ponownie z krzesła i wyciągnął rękę do
Jimmiego.
- Muszę lecieć, bracie - powiedział. - Mam kilka spotkań,
na których muszę być. Wiesz, jak to jest.
Jimmy powoli wstał z miejsca. Oczy miał czerwone z
wściekłości.
- Tak, bracie, zajmij się swoimi interesami. Ja zajmę się
moimi.
- Zrób to, bracie. Zrób to - odparł Curtis, kierując się do
drzwi. - Występ w programie jest w przyszły wtorek. Moja
sekretarka poinformuje cię o szczegółach. Zaśpiewasz „I
Meant You No Harm", wiesz, miłym i ładnym głosem. Tak
jak to lubią, bracie. I wszystkie kroki są już umówione, więc
nie musisz się o to martwić.
- Tak - mruknął Jimmy - ładnym głosem.
- No dobra, kochany, trzymaj się - powiedział Curtis i
wyszedł z pokoju.
Jimmy miał ochotę wyciągnąć rękę i zrzucić wszystko z
biurka Curtisa, potem wszystko z półek i na koniec połamać
meble. Jak, u licha, Curtis wykombinował, że robi jemu
przysługę? To ja wyciągnąłem go za dupę z błota - gdyby nie
ja, cały czas sprzedawałby spłukanym Murzynom swoje
zepsute auta na zasyfionej Woodward Avenue, pomyślał
Jimmy. A teraz, Curtis przechadzał się jak król, odgrywając
rolę zbawiciela Jimmiego - jakby chciał pokazać, że to dzięki
niemu Jimmy jest traktowany jak gwiazda, mimo że takie
traktowanie należało mu się od dawna.
Jimmy wiedział, że zdemolowanie biura Curtisa to nie był
najlepszy pomysł, ale nie chciał tak po prostu wyjść z
poczuciem niesprawiedliwości. Wyjął więc z kieszeni swoją
białą kobietę, za pomocą karty kredytowej Curtisa rozdzielił
proszek na dwie równe ścieżki na biurku i wciągnął je jak
odkurzacz.
- Tak, będę dla ciebie śpiewał ładnym głosem całą noc -
powiedział na głos, oblizując palce, wycierając ślady z biurka
Curtisa i wcierając je w zęby. Poderwał się i niemal wybiegł z
biura po schodach, mijając studio Rainbow Records, prosto na
ulicę. Obniżył rondo swojego kapelusza na brwi, żeby
uchronić wrażliwe oczy przed słońcem. Musiał zadzwonić i
pogadać z Cukiernikiem
- Jimmy potrzebował trochę cukiereczków. Tyle, żeby
wystarczyło mu do następnego wtorku.
- Panie Early, pan wchodzi następny - oznajmił
producent, stukając do drzwi przebieralni Jimmiego.
Jimmy chrząknął.
- Kochanie, zdawało mi się, że miałeś być dzisiaj czysty -
powiedziała Lorrell, starając się nakłonić Jimmiego do
wypicia letniej kawy. - Wiesz, jakie to ważne.
- Szło mi dobrze, kotku, dopóki Melba nie zaczęła
awantury - westchnął Jimmy. - Nigdy mnie ze sobą nie
zabierasz! Mam dosyć siedzenia w domu co wieczór! -
naśladował ją. - I zanim się zorientowałem, zeszła na dół w
swojej imprezowej sukience!
- Czekaj... czekaj chwilę - Lorrell aż cofnęła się ze
zdziwienia. - Czy chcesz mi powiedzieć, że tam wśród
publiczności jest teraz twoja żona? W tej chwili tam siedzi? -
dopytywała się.
- Co miałem robić, kochanie? - Jimmy wzruszył
ramionami. - Dlatego musiałem się jakoś rozluźnić.
Lorrell odstawiła kawę i sięgnęła po szampana.
- Masz, kotku, napij się.
- Dziękuję, Lorrell - Jimmy z wdzięcznością łyknął płyn.
- Wiesz co? - powiedziała słodko Lorrell. - Dzisiaj jest
nasza rocznica. Nie pamiętasz? Pozwól mi się pocałować za
każdy razem spędzony rok. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć,
sześć, siedem, osiem. Osiem lat bezmałżeńskiego życia.
- Oj, chyba nie masz zamiaru znowu zaczynać - mruknął
Jimmy.
Właśnie wtedy do przebieralni wetknął głowę pomocnik
producenta.
- Pana kolej, panie Early.
Jimmy poderwał się z krzesła i udał się na scenę.
- Dlaczego taki jesteś, Jimmy Early? - zawołała Lorrell,
idąc za nim korytarzem.
- Obiecuję Lorrell, że jej o nas powiem - rzucił jej przez
ramię.
- Ale kiedy, Jimmy, kiedy? - Lorrell nie odpuszczała idąc
z nim za kulisy.
- ... proszę kochanie, daj mi jeszcze trochę czasu.
- Czas nie stoi w miejscu, Jimmy. Teraz dopiero to
naprawdę rozumiem. Nigdy mnie nie kochałeś - wyrzucała mu
przekrzykując burzę oklasków towarzyszącą opuszczającym
właśnie scenę braciom Tedy i Campbell.
- Kocham cię Lorrell. Przecież wiesz - powiedział Jimmy.
Lorrell spojrzała na miłość swego życia, zdesperowana,
żeby mu uwierzyć.
- Ale teraz mam występ - dodał Jimmy.
- Już nie - powiedziała do siebie Lorrell. Z jej twarzy
zniknęły emocje. - Już nie.
Jimmy wszedł na scenę i olśnił publiczność. „I mimo, że
trudno mi to pokazać/chcę byś o tym wiedziała/że, kochanie,
co dzień kocham cię mocniej/Ale nie mogę tego wyrazić
słowami/nie chciałem cię skrzywdzić", śpiewał wpatrzony w
żonę, która siedziała w drugim rzędzie. Melba kiwała głową w
rytm muzyki, pewna, że to do niej kierował słowa. Artysta
wykonał obrót i dostrzegł Lorrell oglądającą go zza kurtyny.
Podszedł do niej i zaśpiewał patrząc jej prosto w oczy. „I
umrę, jeśli mnie zostawisz/kocham cię, kocham cię...".
Zakołysał się i odwrócił z powrotem do publiczności,
ponownie patrząc na swą żonę i śpiewał dalej. Wtedy jego
biała kobieta stwierdziła, że czas, by pośpiewał też i dla niej.
Jimmy zrobił krok do przodu i dał zespołowi znak, żeby
przestali grać.
- Nie mogę tak. Nie mogę już śpiewać smutnych
piosenek. Curtis, bracie, to twój wieczór i musisz się tu dobrze
bawić! - krzyknął Jimmy do mikrofonu.
Publiczność zaśmiała się i zaczęła klaskać. Curtis
pomachał Jimmiemu, starając się dobrze wypaść przed
kamerami. Jimmy zwrócił się do dyrygenta zespołu.
- Brian, złotko, dam ci trochę czasu, a reszta zespołu
wchodzi na scenę, kiedy ich wywołam, dobrze? Raz, dwa,
trzy, jazda, zapraszam basistę!
Basista zaczął grać.
- Raz, dwa, trzy, jest nieźle. Saksofon na scenę - wołał
Jimmy.
Saksofonista zagrał delikatną nutę w stylu funky. Jimmy
widział, że kamerzyści z trudem nadążają za nim, kiedy tak
szalał na scenie, biegając tam i z powrotem. W studio dyrektor
techniczny gorączkowo sprawdzał scenariusz.
- Co on wyprawia? - zawołał, ale nikt mu nie
odpowiedział. Wszyscy starali się uchwycić jego występ.
- Raz, dwa, trzy, o tak! Trąbki! Czadu! - wrzeszczał
Jimmy. Sekcja dęta dołączyła się do występu. Jimmy zaczął
wykonywać numer przypominający coś pomiędzy rapem i
muzyką gospel.
„Hej panienko
Chodź się zabawić z Jimmim Early
Mam domek na wzgórzu
I Mercedesa na podwórzu
Mam basen jak lustro
I przyjaciół mnóstwo
Ubrań kilogramy
I kredyt dla swej damy
Ale mogę obudzić się jutro tam
I zostać sam
Ale Jimmy chce więcej/Jimmy chce więcej
Ale Jimmy chce więcej/Jimmy chce więcej/ Słuchajcie!"
Publiczność oszalała, klaszcząc i podskakując na
siedzeniach, kiedy Jimmy zdjął płaszcz i odrzucił go.
Przebiegał przez scenę, jak za starych, dobrych czasów - sycąc
się każdym krzykiem, piskiem i gwizdem, wykonując układy
sprzed lat.
„Jimmy chce żeberka
Jimmy chce stek, słoneczko
Jimmy chce zjeść twoje ciasteczko
Ale, by ukoić nerwy
Jimmy chce przerwy
Bo Jimmy duszę ma/Jimmy duszę ma
Jimmy duszę ma/Jimmy duszę ma/Jimmy duszę ma!"
Zerwał krawat i zdjął koszulę. C.C., który siedział trochę
niżej z przodu, przed orkiestrą, zaśmiał się i pokręcił głową.
Curtis rzucił mu znaczące spojrzenie, wstał z krzesła z
wymuszonym uśmiechem na ustach i wyślizgnął się z loży.
Popędził pustym korytarzem i wpadł za kulisy. Stanął tuż
obok Lorrell, która stała tam potrząsając głową.
- Wiedziałaś, że chce to zrobić? - spytał.
- Curtis, jestem zszokowana, tak samo jak ty. Tego nie
było na próbach.
- Bez żartów, Lorrell - powiedział Curtis, jego szczęki
pracowały ze zdwojoną siłą.
„Nie mogę rocka grać
Nie mogę go śpiewać
Mogę ci, kochanie, swą duszę pokazać"
Jimmy odwrócił się, rozpiął guzik spodni i wypuścił na
wierzch koszulę, wrzeszcząc do mikrofonu „Jimmy duszę
ma!". Publiczność zachęcała go dzikimi wrzaskami.
„Wcześniej czy później/Nadejdzie taki czas Kiedy
mężczyzna odwagę w sobie zbierze By stworzyć swoje
brzmienie Chcę zrobić coś/By wstrząsnąć światem Jak Johnny
Mathis/Ale tak nie potrafię Bo Jimmy duszę ma, Jimmy duszę
ma..."
Odwrócił się i zdjął koszulę, a kiedy to zrobił, spodnie
opadły mu do kostek. Publiczność zaczęła piszczeć - Melba
jęknęła i zasłoniła usta elegancko ozdobioną biżuterią dłonią
w rękawiczce. Dyrektor techniczny ryknął do mikrofonu:
- Zdjąć go z wizji!
Niemal natychmiast wszystkie monitory pokazały tablicę z
informacją: „Przepraszamy, za chwilę dalszy ciąg programu",
aby publiczność w domach nie zobaczyła, jak Jimmy
wykonuje kolejny szalony obrót, zdejmuje z siebie spodnie i
kłania się widzom. Ukłonił się jeszcze raz, przesłał całusa
fanom, a także Lorrell i Curtisowi stojącym za kulisami i
zszedł żwawo ze sceny.
- Hej, Curtis - powiedział z promiennym uśmiechem na
twarzy. - Podobał ci się mój występ?
- Zrobiłeś z siebie głupka - wysyczał Curtis przez
zaciśnięte zęby.
- Chwileczkę, chwileczkę, byłem po prostu Jimmim -
zaśmiał się. Wpadł na scenę i jeszcze raz się ukłonił -
publiczność nadal klaskała jak szalona. A on z powrotem
pojawił się koło Curtisa i Lorrell.
- Lorrell, powiedz mu, jeśli możesz - powiedział pewny
siebie Jimmy, wpatrując się Curtisowi w oczy.
- Jimmy cały czas błaga cię o coś nowego, ale sposób, w
jaki go ignorujesz sprawia, że czuje się zagrożony.
Oczywiście, czuje się z tego powodu zagubiony - potok słów
wypływał z ust Lorrell na jednym oddechu. - Chyba nie ma
wątpliwości, że tylko prawdziwie zdesperowany człowiek
zrzuci spodnie, będąc na żywo w telewizji! - powiedziała i
odwróciła twarz ku Jimmiemu.
- Dziękuję Lorrell, doskonale to ujęłaś - pochwalił
usatysfakcjonowany Jimmy.
- Tak, ale to nie wszystko, co mam do powiedzenia, kotku
- ciągnęła Lorrell, opierając dłoń na biodrze. - Ty... - Curtis
jednak nie dał jej skończyć.
- Bracie, mój przyjacielu, to już koniec - powiedział po
prostu.
- O co, o co ci chodzi, jak to koniec? - zapytał Jimmy,
zbliżając swoją twarz do twarzy Curtisa.
- Przykro mi Jimmy, twój czas się skończył.
- Mam duszę, bracie. Nie zabijesz człowieka, który ma
duszę
- Jimmy zaczął podnosić głos. Tymczasem producent
biegał nerwowo po studio, wrzeszcząc do mikrofonu. W
pobliżu stała Deena i Michelle z zespołem stylistów
układających im włosy i poprawiających makijaż. Wokół
unosił się puder i opary lakieru do włosów. Ich zespół ustawiał
swoje instrumenty, po tym jak kapela Jimmiego zdążyła już
złożyć swoje. Program miał trwać dalej.
- Po prostu spróbujmy pożegnać się jak przyjaciele. Kiedy
będziesz potrzebował pomocy, zwyczajnie do mnie zadzwoń -
zaproponował Curtis wyciągając do Jimmiego dłoń. Ale
Jimmy jej nie przyjął - wyglądało na to, że prędzej by na nią
napluł i odtrącił, niż ją uścisnął. Curtis spojrzał na niego
groźnie i odszedł.
- Nie martw się Curtis, ja się nie czołgam! Jestem
oryginałem i nie żebrzę! - zawołał za nim Jimmy.
Lorrell udała się na scenę, gdzie czekała na nią Michelle.
Ale Jimmy złapał ją za rękę, zanim odeszła.
- Poczekaj, chwilkę, kochanie. Chcę żebyś to wiedziała -
poprosił. - Kocham cię maleńka.
Lorrell podeszła do niego i pocałowała go namiętnie.
- A Lorrell kocha Jimmiego - powiedziała, patrząc mu w
oczy.
- Ale na razie z Lorrell i Jimmim koniec, mam coś do
zrobienia, pamiętasz? Teraz mam występ - przypomniała
odsuwając się, właśnie wtedy, kiedy weszła Melba. Obie
patrzyły przez chwilę na siebie. Żadna się nie odezwała.
- A teraz powitajmy najjaśniej świecące gwiazdy
konstelacji Rainbow: Deena Jones i niesamowite Dreams! - z
głośników popłynął głos prezentera. Lorrell weszła na scenę,
Melba wybiegła. Jimmy został sam, patrząc jak Deena
przesyła buziaki widowni. Wszyscy wstali i skandowali jej
imię, kiedy podchodziła do mikrofonu i przesyłała kolejne
całusy Curtisowi, który właśnie zajmował miejsce w loży.
Jimmy słyszał białą kobietę - jego narkotyk - wołającą go
z przebieralni. Kiedy tylko usłyszał jej głos, jego nogi zaczęły
tańczyć jak szalone. Podrapał się po szyi i odwrócił, żeby do
niej pobiec, ale wpadł prosto w ramiona wielkiego jak dąb
ochroniarza.
- Czas na nas panie Early - powiedział, kładąc mu dłoń na
ramieniu.
Jimmy nie ruszył się.
- Nie żebrzę, Curtis! - zawołał, starając się, żeby słychać
go było mimo głośnej muzyki i wrzasków publiczności. - Nie
czołgam się! Bo byłem tu na długo przed tobą i będę tu dłużej
niż wy wszyscy!
Ale nikt go nie słyszał, oprócz ochroniarza, który wziął go
pod ramię i pomógł opuścić budynek - jego biała kobieta cały
czas wołała do niego.
Rozdział 8
Mimo że miała okulary słoneczne, Deena pochylała nisko
głowę idąc przez hotel w kierunku basenu, gdzie czekali na
nią producent filmowy, Jerry Harris, i reżyser, Sam Walsh.
- Jest pani niezwykle piękną kobietą - wypalił Harris,
kiedy Deena siadała na krześle naprzeciwko niego. Ochroniarz
Deeny stał nieopodal w czarnym garniturze, z rękami
splecionymi na plecach.
- Dziękuję, Jerry - odpowiedziała Deena, popijając
herbatę i posyłając mu charakterystyczny skromny uśmiech.
Nie była pewna, co sądzić o Walshu. Jego hippisowski strój i
długie strąkowate, siwe włosy, to nie było coś, czego się
spodziewała po słynnym reżyserze filmowym z Hollywood.
Nie dała jednak nic po sobie poznać: wykonywała misję,
której celem było przejęcie jednej z głównych ról w „Vegas
Score", filmie, o którym czytała w „Hollywood Reporter".
„Film, napisany i wyreżyserowany przez Sama Walsha i
wyprodukowany przez Jerrego Harrisa zapowiada się bardzo
dobrze", pisano o nim. „Niektórzy przypuszczają, że z
odpowiednimi aktorami i Walshem w fotelu reżysera „Vegas
Score" z łatwością zdobędzie przynajmniej jednego Oskara."
Na taką właśnie rolę miała nadzieję Deena - dokładnie w
takim filmie chciała, musiała zagrać. Curtis cały czas starał się
przepchnąć ją do roli Kleopatry i wyglądało na to, że Deena
będzie już grubo po czterdziestce, kiedy jej mąż w końcu
zgromadzi odpowiedni scenariusz i właściwych producentów,
żeby zacząć kręcić. Powtarzała mu to cały czas, że powinien
zapomnieć o tym, że rola główna w tym filmie nie jest dla
niej, że jest na nią zbyt dojrzała.
- Niech zagra w tym Bebe Vine albo Debbie Bullach -
mówiła Curtisowi, podsuwając mu imiona młodszych sióstr z
Rainbow Records. Ale Curtis nie chciał o tym słyszeć.
- Ta rola została napisana specjalnie dla ciebie. Więc teraz
nie ma mowy o tym, żebyśmy dali sobie z tym spokój. Za
dużo pieniędzy już w to zainwestowałem - odpowiadał jej.
- Pozwól mi się tylko tym zająć, kochanie, i cały czas
dawaj z siebie wszystko. I nie zawracaj tym sobie swojej
małej ślicznej główki.
No cóż, Deena przestała się tym martwić już dawno temu i
postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zmęczyło ją już
bycie cichą i skromną kukiełką Curtisa Taylora juniora. Poza
tym wiedziała już wystarczająco dużo na temat biznesu, a
szczególnie na temat swojego męża i sposobu, w jaki on się
wszystkim zajmował, żeby zdać sobie sprawę, iż każdy dział
Rainbow Records można poszerzyć. Nawet Deenę Jones. W
końcu to ona siedziała w pierwszym rzędzie na
przedstawieniu, w którym Curtis bezceremonialnie odrzucał i
zmieniał piosenkarzy, autorów tekstów, producentów,
leaderów zespołów, sekretarki, stróżów - każdego, kto, jego
zdaniem, nie pasował do jego ściśle określonego pojęcia
muzyki pop. Szczerze mówiąc, nie obchodził jej los
większości z nich - tak po prostu było od zawsze w przemyśle
muzycznym, niezależnie od tego, kto podejmował decyzje.
Ale widząc, jak Curtis systematycznie niszczy karierę
Jimmiego Early - człowieka, który wprowadził ich wszystkich
na drogę do sławy - zorientowała się, że ona sama też, w
każdej chwili, może stać się niepotrzebna. Nie miała zamiaru
siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż to się stanie. Deena
Jones postanowiła, że Deena Jones, jej produkt, zaczyna sama
dbać o siebie. Kiedy zobaczyła ten artykuł w „Hollywood
Reporter", powiedziała asystentce, żeby umówiła ją na
spotkanie.
- I, hmm, zostawmy to między nami - dodała. - Chcę
zrobić Curtisowi niespodziankę, dobrze?
Jerry Harris poruszył się na siedzeniu, kiedy Deena
uśmiechnęła się do niego i podziękowała za komplement.
- Nie, chcę powiedzieć, że tak naprawdę jesteś zbyt
piękna - wyjaśnił. - To film o trzech szulerkach, które jadą do
Vegas, żeby ostatni raz tam zagrać i wygrać. Kiedy Dawn leci
na tego kierowcę ciężarówki, musisz poczuć jej desperację. To
musi być brzydkie. Surowe.
- Wiem. I to właśnie mi się w niej podoba - podchwyciła
Deena. - Bezpretensjonalność, żadnego pieprzenia bzdur -
powiedziała, specjalnie dorzucając przekleństwo.
Harris zszokowany odwrócił się do Walsha.
- O rany, najsłodsza Amerykanka ma taką niewyparzoną
buźkę - zaśmiał się.
- Oczywiście, gdybym została zatrudniona, musielibyśmy
trochę dopracować rolę - uśmiechnęła się, sięgając po herbatę.
- Co masz na myśli? - Walsh podniósł się i wyprostował.
- Napisanie tego scenariusza zajęło mi cały rok.
- I jest naprawdę dobry - zapewniła go Deena. - Ale ona
jeszcze nie jest prawdziwa. Na przykład, co to za imię: Dawn?
Żadna z sióstr, które spotkałam w życiu, nie miała na imię
Dawn - powiedziała, dodając charakterystyczne dla czarnych
elementy slangu, dla efektu. Wiedziała, że złapała byka za
rogi.
- Scenariusz nie jest wykuty w kamieniu i jesteśmy
otwarci na zmiany - odparł Harris. - Prawda Sam?
- Może siądziemy nad nim razem, kiedy wróci Al.
Przejrzymy kilka scen, pobawimy się nimi? - Walsh mówił
bardziej do Harrisa niż do Deeny.
- To mi się podoba - uśmiechnęła się Deena.
- Słyszałem, że Curtis cały czas chce nakręcić tę szaloną
wersję czarnej Kleopatry - zagaił Harris. - Chryste, czy wersja
z Elizabeth Taylor nie była wystarczająco zła?
- Wiadomo, że to go zrujnuje - zaśmiał się nerwowo
Walsh.
- Widziałem już coś takiego wiele razy. Faceci, którzy
wydają dziesięć dolców, żeby zarobić pięć. Czy to prawda, że
ma na to pieniądze z mafii?
Deena spodziewała się tych pytań. Powiedziała sobie, że
musi to odegrać z rezerwą.
- Mój mąż ma teraz pełne ręce roboty, jeśli chodzi o
muzyczną stronę interesu - odpowiedziała. - Dlatego nie
chciałam mu zawracać głowy tym dzisiejszym spotkaniem.
Wszyscy wiedzieli, że to kłamstwo, ale w prawdziwie
Hollywoodzkim stylu, więc zgodzili się je zignorować.
- Ale, powiedzmy, że będziesz miała do zagrania scenę
łóżkową. Czy Curtis ci na to pozwoli? Mówią, że trzyma cię
dość krótko. Diamentowa obroża, ale krótka smycz -
prowokował Harris.
Pozwolić jej? Takie właśnie pierdoły nie podobały się
Deenie
- Curtis miał nad nią taką kontrolę, że nawet mężczyźni,
których nigdy wcześniej nie widziała wiedzieli, że Deena nie
ma władzy ani nad swoim czasem, ani nad ciałem. Jej produkt.
No cóż. Już nie.
- To nie będzie problem, Jerry - odpowiedziała, zaciskając
wargi. Łyknęła herbatę.
Deena była z siebie dosyć zadowolona. Później w studio
jej radość było niemal słychać, kiedy ćwiczyła nową piosenkę,
którą napisał dla niej C.C. Jednak mimo przepełniającego ją
entuzjazmu trudno jej było nie zauważyć ostrej kłótni, która
miała miejsce w studio na jej oczach. Michelle i Lorrell, które
kołysały się w rytm basu i śpiewały swoje „ah, ah, ah"
spojrzały na siebie i zmarszczyły brwi, patrząc w okienko,
gdzie byli Curtis i C.C. Wyglądali jakby za chwilę mieli się
rozszarpać. Kiedy C.C. rzucił się na Curtisa, Deena zerwała
słuchawki, chcąc pójść do nich i przypomnieć im, że są w
środku nagrania, a nie na ulicy, ale właśnie wtedy C.C.
wybiegł ze studio, a Curtis pobiegł za nim.
- Nie myślałem, że to możliwe, Curtis! - wrzeszczał C.C.,
podczas gdy Michelle, Lorrell i Deena pospieszyły za nimi
gotowe interweniować. Ester, asystentka Deeny, już tam była,
ale ani Curtis, ani C.C. jej nie widzieli.
- Nie myślałem, że potrafisz pozbawić moją muzykę
duszy aż do tego stopnia.
- Po prostu zmieniłem ją tak, żeby można było do niej
tańczyć - oponował Curtis.
- A teksty? Ten rytm zabija emocje w piosence - pieklił
się C.C.
- O to właśnie prosiłeś - Curtis zaczynał tracić
cierpliwość.
- O całkiem nowe brzmienie, silniejsze niż kiedykolwiek
miał rock and roll. Ludzie nie wrócą teraz do boogie, a nawet
jeśli, to i tak będą tańczyć do naszej muzyki!
- Twojej muzyki, Curtis - C.C. niemal pluł ze złości. - Ja
nie mam z nią nic wspólnego.
- Daj spokój bracie, jesteś tu dla mnie najważniejszym
facetem
- powiedział Curtis wyciągając rękę do C.C., ale ten
odtrącił ją i szybkim krokiem ruszył do biura, gdzie czekały na
niego jego spakowana walizka i wolność.
- Pocałuj mnie w dupę, bracie! - wrzasnął C.C. Zatrzymał
się, kiedy zobaczył, jak ludzie wychodzą z biur i gromadzą się
na korytarzu. Rhonda i Janice płakały, inni się obejmowali.
- A tu co się dzieje? - spytał zaskoczony Curtis.
W tym momencie powietrze przeszył ostry głośny krzyk,
który sprawił, że wszyscy zadrżeli. To była Lorrell,
histerycznie płacząca z bólu. Łzy tryskały z jej oczu razem z
tuszem do rzęs i spływały strumieniami po twarzy. Deena
starała się ją uspokoić, ale Lorrell nie mogła się opanować.
Trzęsła się cała. Michelle powoli odwróciła się do C.C. ze
łzami w oczach, przekazując swojemu chłopakowi straszne
wieści: Jimmy Early zmarł.
Wiadomość o śmierci Jimmiego rozniosła się bardzo
szybko. Reporterzy ochoczo pochylali się nad swoimi
mikrofonami, roztrząsając najdrobniejsze szczegóły związane
ze śmiercią Jimmiego, a stacje telewizyjne bezustannie
pokazywały nagranie z ciałem Jimmiego, przykrytym białym
prześcieradłem wynoszonym na noszach z jakiegoś
podejrzanego hotelu.
- Według policji pan Early leżał tam martwy cały dzień.
Badania potwierdzają, że zmarł z powodu przedawkowania
narkotyków
-
mówił
reporter
do
kamery.
-
Najprawdopodobniej, jego ciało zostanie przewiezione z
powrotem do Detroit, gdzie zostanie pochowany.
C.C. i Michelle patrzyły bezmyślnie w telewizor stojący
na podłodze u Curtisa. Curtis przełknął trochę szkockiej, żeby
stępić wszechogarniający go ból. W jego sypialni Deena
starała się pocieszyć zrozpaczoną Lorrell, która znikła na kilka
godzin i pojawiła się z powrotem w rezydencji Taylora w
jeszcze gorszym stanie niż była w studio dowiedziawszy się o
śmierci swojego ukochanego.
- Mój Jezu - westchnęła Deena, kiedy wyjrzała na
korytarz i ujrzała Lorrell skuloną na podłodze ze spływającym
po twarzy razem ze łzami makijażem i potarganymi włosami.
- Niech mi ktoś pomoże!
Curtis przyglądał się, podczas gdy C.C. i Michelle
pomogli Lorrell wspiąć się po spiralnych schodach do pokoju
szefa. Lorrell nie mogła nawet na nich spojrzeć, nie mogła
nawet się odezwać. Przez długi czas siedziała w całkowitym
milczeniu. Bolało ją gardło od krzyczenia w szpitalu, gdzie
kazała się zawieźć swojemu kierowcy, zaraz po tym, jak
dowiedziała się o śmierci Jimmiego.
- Co to znaczy? Dlaczego nie mogę go zobaczyć? -
spytała zapłakana ochroniarza, który nerwowo przeglądał
papiery na biurku. Tuż za nim znajdowała się kostnica, gdzie
leżało ciało Jimmiego, przygotowane na oficjalne
rozpoznanie, tuż za wahadłowymi drzwiami. - Kochaliśmy się
z Jimmim. Przecież nie zaszkodzi panu, jeśli pozwoli mi się
pan z nim zobaczyć ostatni raz. Pożegnać się. Proszę pana...
Właśnie wtedy otworzyły się drzwi i wyszedł zza nich
mężczyzna w białym kitlu, tuż za nim szła Melba. Miała
spuszczoną głowę, więc nie od razu dostrzegła dziewczynę
męża, która stała naprzeciwko.
- Jeszcze raz wyrażam żal - odezwał się lekarz - z powodu
śmierci pani męża, pani Early.
- Dziękuję... - zaczęła Melba i przerwała ujrzawszy przed
sobą Lorrell. - Co ty tu robisz? - patrzyła na nią, a jej słowa
przepełnione były jadem, niemal pluła mówiąc.
- Ja... ja...
- Idź do diabła - przerwała jej wzburzona Melba. - Masz
jeszcze czelność pokazywać się tutaj, jakby to dotyczyło też
ciebie. Pozwól, że coś ci powiem, maleńka - powiedziała,
wskazując palcem na twarz Lorrell. - Ten człowiek, to mój
mąż. Mój! Nie twój.
- Ale ja go kochałam - powiedziała słabo Lorrell. -
Chciałam się tylko pożegnać.
- Wyjdź stąd natychmiast, do diabła - warknęła Melba i
odwróciła się do lekarza. - Proszę nie pozwolić tej kobiecie
zbliżyć się do ciała mojego męża, albo pozwę do sądu ją, was
i wszystkich, którzy będą mieli z tym coś do czynienia.
Lorrell cały czas dźwięczały w uszach te słowa. Nawet
kiedy siedziała w objęciach Deeny, cały czas nie mogła
zrozumieć, jak teraz będzie żyć bez Jimmiego.
- Nawet mi nie pozwoliła go zobaczyć - odezwała się do
kołyszącej ją delikatnie Deeny. - Nie pozwoliła mi się
zobaczyć z moim Jimmim.
W pomieszczeniu obok Curtis potrząsał głową.
- Co za nieszczęście.
- Cóż... dzięki za drinka - odezwał się C.C., wstając do
wyjścia. Pomógł Michelle wstać, starając się nie spojrzeć na
Curtisa.
- Powiedz Lorrell, że wpadnę jutro - powiedziała
Michelle, biorąc C.C. za rękę.
- C.C. ... niezależnie od tego, co było między nami, nie
ma nic ważniejszego niż rodzina - powiedział Curtis do
wychodzącego C.C. Ten stanął, ale się nie odwrócił, dopóki
nie wypowiedział tych trzech słów, które chciał powiedzieć
głośno przez cały dzień.
- To już koniec, Curtis.
- Jimmy sam sobie to zrobił! - zawołał Curtis. - Dobrze o
tym wiesz.
C.C. nie miał więcej nic do powiedzenia. Po prostu złapał
Michelle za rękę i wyszedł.
- Michelle - powiedział Curtis spokojnie, zatrzymując ją. -
C.C. może odejść, ale ty nie.
C.C. starał się zrozumieć, jak Curtis mógł być aż tak
wyrachowany, nawet w takiej chwili jak ta - kiedy stracił
brata, człowieka, którego kochali jak członka rodziny.
Odwiózł Michelle do domu, pojechał prosto na lotnisko i
pierwszym samolotem poleciał do Detroit, gdzie udał się do
swojej rodzinnej dzielnicy, wspominając dni, kiedy chodził
tamtędy szukając kogoś, kogokolwiek, kto by posłuchał jego
muzyki i głosu jego siostry. Minął narożny bar, gdzie mieli
pierwszy koncert dla prawdziwej publiczności - kilku pijaków,
którzy czekali na otwarcie baru, żeby kupić butelkę czy dwie i
owinąć je w papierowe torby. Kilka kilometrów dalej
znajdowało się podwórko, z którego razem z Effie
obserwowali samochody i gdzie napisał ich trzecią piosenkę,
„Moody Girl", na cześć pierwszej dziewczyny, która go
pocałowała i odeszła z innym chłopcem. I tam też był Teatr
Detroit, na samym środku, zniszczona ruina - tak pełna
wspomnień. Był taki czas, kiedy nawet nie potrafiłby sobie
wyobrazić, jak to jest, kiedy słyszy się swoje piosenki w radio,
a co dopiero widzi je na szczycie list przebojów „Billboard".
A teraz niewyobrażalne stało się rzeczywistością. Nie
rozumiał, dlaczego tak się to wszystko skończyło. Detroit było
zniszczone. Zespół się rozpadał. Jimmy umarł. Jak Curtis
mógł być taki podły - i tak go poniżyć. Rzucił wszystko, żeby
za nim pójść, pasję dla muzyki soul, kreatywność, rodzinę.
Tak bardzo chciał być ze swoją rodziną. Śmierć często
sprawia, że chce się obejmować ludzi i przytulać tych, których
nie ma w pobliżu, ponaprawiać zerwane więzi. Myślał o Effie.
Czuł, że musi ją jak najszybciej znaleźć, powiedzieć jej, że
chce, pragnie, potrzebuje jej przebaczenia.
Do mieszkania siostry wpuścił go ojciec. C.C. czekał tam
na nią dwie godziny, cały czas myśląc o tym, jak to się stało,
że Effie żyła w tak ubogich warunkach i doświadczyła takiej
degradacji.
- Przecież przesyłałem jej pieniądze, czy nie doszły? -
wypytywał ojca bezustannie.
- Dostawała je.
- Nie korzystała z nich? Wysłałem jej przez ten czas
wystarczająco dużo, żeby mogła mieszkać lepiej niż mieszka,
żeby żyła lepiej.
- Nie chciała ich wydawać - odpowiedział ojciec,
otwierając szufladę biurka w maleńkim pokoiku Effie. Wyjął z
niej pudełko pełne listów, listów od C.C. Większość z nich
była nawet nie otwierana, wszystkie pełne były pieniędzy,
które jej przesyłał.
- Twoja siostra - powiedział Ronald - jest uparta jak osioł.
C.C. potrząsnął głową i zaczął chodzić po maleńkim
mieszkanku. Patrzył na uciekające po niemal pustych szafkach
karaluchy, dotykał cienkich, poukładanych równo w kostkę
koców leżących na zużytej sofie, gdzie spała Effie, i na
porozrzucane wszędzie zabawki. Pokój dziecinny. Siedział na
łóżku dziecka, kiedy usłyszał Effie witającą się z sąsiadką.
Podbiegł do drzwi i otworzył je, wyglądając na klatkę
schodową, aby zobaczyć siostrę z córeczką, jak wchodzą po
schodach.
- Co to jest czuwanie przy zwłokach? - spytała Magic,
pokonując po dwa schodki naraz.
- Tak się mówi, kiedy przyjaciele gromadzą się razem i
obdarowują kogoś miłością - odpowiedziała Effie, z trudem
wspinając się po schodach.
- Mamo, czemu zawsze tak wolno chodzisz?
- Bo jestem już stara, kochanie - odpowiedziała prosto
Effie, ignorując kolejną obrazę ze strony córki. Zatrzymała się
na chwilę, żeby złapać oddech, a Magic pobiegła do ich
mieszkania. Zatrzymała się ze zdumienia, kiedy zobaczyła
obcego mężczyznę stojącego w drzwiach.
- Kim jesteś? - spytała.
Effie zobaczywszy C.C. zaczęła z powrotem schodzić po
schodach. Serce waliło jej z wściekłości. C.C. pobiegł za nią.
W drzwiach pojawił się Ronald i wziął Magic za rękę.
- Kto to jest? - powtórzyła dziewczynka.
- To twój wujek, mała.
- Effie! - zawołał C.C.
Usłyszał trzaśnięcie drzwiami i zaklął pod nosem. Jego
siostra nigdy niczego nie ułatwiała, więc spodziewał się tego.
Pobiegł za nią, wybiegł na ciemną ulicę, ale Effie przepadła.
Gdyby popatrzył uważniej, może zobaczyłby ją, jak chowa się
ze łzami w cieniu wielkiego dębu, gdzie niegdyś śpiewała mu
piosenki z takim uczuciem, że oboje płakali ze wzruszenia.
Kochała go - tęskniła za nim, ale wiedziała, że zbyt długo była
zagniewana i teraz nie była pewna, czy uda się jej zapomnieć
o głębokiej urazie. Tata ma rację, pomyślała, jestem uparta jak
osioł.
C.C. powoli wszedł na górę, żeby pożegnać się z ojcem.
- Nie poddawaj się synu - Ronald uściskał go ciepło. -
Ona cię teraz potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek, nawet jeśli
stara się tego po sobie nie pokazywać. Znajdź ją, synu, i
spraw, żeby zrozumiała, że stać ją na więcej niż to.
O tym właśnie myślał C.C., kiedy pochylał się nad
drinkiem w klubie Max Washington, gdzie zebrało się kilku
muzyków z Detroit, żeby wspólnie pograć i porozmawiać o
Jimmim. Przy jednym ze stolików siedziała Effie z Martim, z
którym ostatnio od nowa zaczynała współpracę i starała się
zorganizować dla siebie kilka występów. C.C. siedział przy
barze, wiedząc, że cokolwiek powie, i tak nie uda mu się
zrekompensować lat, przez które Curtis wykorzystywał tę
dwójkę. Więc siedział tylko, pił i obserwował.
- Wiecie, że wtedy nie mówiono o nim „Thunder" Early
tylko Mały Jimmy - powiedziała wokalistka jazzowa
Martiemu i Effie, przygotowując dla swojego starego
znajomego piosenkę. - Ile on miał wtedy lat, Marty?
- Nie wiem, pewnie ze dwanaście.
- Hehe, ale ręce miał jak ktoś dwa razy starszy i nie
wstydził się ich używać - zaśmiała się kobieta.
- Prawdziwy był z niego świntuch - Marty pokiwał
potakująco głową. - Prawdziwy mały świntuch - powtórzył i
jego oczy wypełniły się łzami. Effie objęła go ramieniem, a
kobieta skinęła na pianistę. Melodia była delikatna i łagodna,
głos piosenkarki był szorstki, nieco skrzekliwy. Śpiewała
piosenkę miłosną dla przyjaciela, który odszedł. „Tęsknię za
tobą, przyjacielu/Czy mogę cię przytulić? Mimo, że już wiele
czasu upłynęło, przyjacielu/Czy pozwolisz?", śpiewała.
Effie obiecała Martiemu, że nie będzie więcej piła, i że,
jeśli pomoże jej w karierze, zostanie abstynentką. Marty,
siwiejący starszy pan z ogromną ilością wspomnień, ale
niewielką ilością bliskich, z którymi mógłby się nimi
podzielić, chciał, żeby mogła wrócić do gry bez tych
wszystkich wad, które utrudniały sukcesy, a czasem - tak jak
w przypadku Jimmiego - zabijały. W związku z tym kazał jej
rzucić alkohol na czas wspólnej pracy. Effie była
zdeterminowana, żeby dotrzymać obietnicy, ale siedzenie w
knajpie i wspominanie zmarłego przyjaciela nie pomagało jej
w tym.
- Idę po drinka. Chcesz coś?
- Nie, kotku. Dzięki - odpowiedział Marty.
Effie podeszła do baru i kątem oka dostrzegła C.C. Miała
przeczucie, że go tam spotka - po tym, co powiedział jej ojciec
- ale mimo wszystko nadal nie była przygotowana na
rozmowę. Właściwie, nie miała mu nic do powiedzenia, po
tym, jak jej ojciec ubłagał ją, żeby przynajmniej wysłuchała,
co brat chciał jej przekazać.
- Nie pracuje już z Curtisem, Effie - powiedział jej
Ronald, kiedy w końcu wróciła do domu po tym, jak pierwszy
raz zobaczyła Curtisa w drzwiach swojego mieszkania.
- Chce zacząć pracować dla siebie i chce pomóc ci w
nagraniu płyty.
- Niepotrzebna mi jego pomoc - z wściekłością
odpowiedziała Effie. - Nie potrzebowałam go wtedy, nie
potrzebuję go też teraz.
- Ależ to nieprawda kochanie. Rodzina potrzebuje się
nawzajem. Tu nie chodzi o pieniądze, ani o to, co się
wydarzyło w przeszłości. To twoja krew, twoje ciało.
- Zabawne, że nie myślał o tym, kiedy Curtis wykopał
mnie z mojego własnego zespołu i...
- Czy naprawdę spodziewałaś się, że twój brat porzuci
swoje marzenia, Effie? Czy gdyby wrócił tu, z tobą i nie
otrzymał nagrody za swoją ciężką pracę, byłabyś
szczęśliwsza? Przez te wszystkie lata robił to, o czym marzył:
pisał hity, słuchał swojej muzyki, która była obecna wszędzie.
Czy jesteś aż taką egoistką, że chciałabyś mu to wszystko
odebrać? Własnemu bratu?
Effie wiedziała, że ojciec ma rację, ale mimo to nie miała
zamiaru ułatwiać C.C. powrotu do jej życia.
- Od kiedy jesteś taki bezczelny, C.C.? Wracasz tu po
tych wszystkich latach... - wybuchła gniewnie.
- Effie, nie mogę nic powiedzieć na swoją obronę... chyba
tylko to, że byłem młody i popełniłem błąd.
- Mówię ci, że już nikt mnie nie wykorzysta. Ani ty, ani
nikt inny. Nigdy więcej.
- Obiecuję, że napiszę ci hit, Effie. Pozwól mi to zrobić.
- Nie potrzebuję cię - niemal pluła ze złości.
- Nie, Effie, ale ja ciebie potrzebuję - C.C. podsunął się
do siostry. - Minęło tyle lat, a ty nawet się ze mną nie
przywitałaś. Jestem twoim bratem. Powiedz do mnie „cześć".
Wiesz, że mi przykro. Powinienem tu przyjechać dużo
wcześniej.
- Zawsze byłeś dzieckiem - powiedziała, bawiąc się
oprawką okularów.
- Ale staram się zmienić.
- Ja też - powiedziała Effie.
- Tyle lat musiało upłynąć, żeby się wyzwolić - zaczął.
- Wiesz, kochałam Curtisa jeszcze przez długi czas po
tym, co się wydarzyło. A to bardzo długo hamowało moją
złość. Myślałam, że to już za mną, ale kiedy tu przyjechałeś,
kiedy umarł Jimmy, to wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
- A mi zajęło lata, żeby zrozumieć, kim jestem i
zorientować się, że mam pomysł na piosenkę - taką
prawdziwą. I myślę, że tylko ty możesz ją zaśpiewać we
właściwy sposób. Effie, pozwól mi pomóc - C.C. objął siostrę
ramieniem. - Zróbmy to, czego zawsze pragnęliśmy, razem.
Effie nie odezwała się przez dłuższą chwilę, tylko popijała
drinka. Oboje słuchali piosenkarki śpiewającej „My Funny
Valentine", utworu, który niegdyś śpiewała Effie, a jej brat
przygrywał jej na starym rozstrojonym pianinie. Effie
zamknęła oczy i słuchała, jak kobieta moduluje perlisty głos.
Stanowił prawdziwie piękny instrument, ale Effie nieco
inaczej wyobrażała sobie idealne wykonanie tego utworu: z
odrobiną chrypki i naciskiem na słowa „zostań, śmieszną
Walentynką - zostań" i przeciągając ostatnie słowo, aż
publiczność wstanie i zacznie klaskać.
- Długo czekałam, aż mi to powiesz - odezwała się w
końcu otwierając oczy. - Powiedz to jeszcze raz.
- Effie, śpiewaj moje piosenki, tak jak należy - powtórzył
C.C., obejmując siostrę.
Nie zmarnowali ani chwili czasu. Niemal od razu udali się
do studio. Marty zaaranżował wszystko, a C.C., cały czas
zarabiający na tantiemach, opłacił rachunek. Effie zrobiła to,
co umiała najlepiej; pochyliła się nad mikrofonem i wydobyła
z siebie głos słodki jak miód.
„Chcesz ode mnie miłości i oddania
Chcesz mieć moje kochające serce
Wiem, że mogłabym cię kochać wiecznie
Ale problem w tym,
Że nie mam tyle czasu
Masz tylko jedną noc
Tylko jedną noc
I tylko tyle
Tylko jedną noc
Nie udawaj, że ci zależy
Tylko jedną noc
Tylko jedną noc
Chodź, kochanie, chodź"
C.C. stał przy konsoli, zajmując się miksowaniem i
zachwycając się dźwiękami swojej muzyki, muzyki swojej
siostry. Tak właśnie zawsze to sobie wyobrażał.
Rozdział 9
Magic nastawiła radio, uważnie wsłuchując się w głos
matki. Effie, C.C. i ich ojciec przyglądali się jej uważnie,
dumni z utworu Effie, niemal tak samo, jak jej mała córeczka.
Magic zerkała na mamę, starając się połączyć żywą osobę z tą,
której głos dobiegał z głośnika.
- To była Effie White z Detroit, była członkini Dreams, z
nową piosenką „One Night Only". Mogę wam wyjawić, że
Effie to niegrzeczna mamusia i potężny głos z Krainy
Wielkich Jezior. Mieliście okazję usłyszeć ją u nas po raz
pierwszy!
C.C., Effie i Magic klaskali jak szaleni, kiedy włączyły się
reklamy.
Podczas gdy Effie z rodziną była zajęta celebrowaniem
nowego sukcesu, Curtis siedział w Rainbow Records w L.A.,
słuchając kasety z „One Night Only", którą na jego polecenie
przyniósł mu Wayne od Nickiego Cassaro. Curtis śledził
sukces Effie. Kiedy włączył kasetę niemal podskoczył, a oczy
zmieniły mu się w dwie wąskie szparki.
- Chce zrobić ze mnie głupca - powiedział Curtis do
Wayne'a.
- Nicky mówi, że dystrybucja tego nagrania jest tylko
lokalna, grają to głównie stacje dla czarnych. Ale zaczyna po
prostu chwytać.
- Skoro napisał to C.C., czyż nie należy do mnie? - spytał
Curtis, pochylając się nad kierownicą.
- Technicznie tak, przynajmniej dopóki oficjalnie nie
zerwiemy umowy. Zbiorę prawników, żeby napisali pismo, w
którym zażądamy połowy wpływów z tantiem.
- Nie. To świetny utwór z nowoczesnym brzmieniem.
Chcę to nagrać z Deeną i dziewczętami.
Wayne zmarszczył czoło. Wiedział, że chodzi o coś
innego. Chyba pierwszy raz w swojej karierze sprzeciwił się
Curtisowi i nie zawahał się tego powiedzieć na głos.
- Daj spokój, Curtis, ich płyta już jest nagrana.
- I co z tego? - powiedział ze złością Curtis. - Jeśli mogę
kupić hit, mogę też kupić kicz.
- Człowieku, to wielki przełom dla Effie. Są inne utwory -
starał się go przekonać Wayne.
- To jest biznes, Wayne. Zajmij się tym.
Nie zajęło im długo, żeby zdetronizować piosenkę Effie.
Curtis przekazał kasetę swojemu ostatniemu produktowi,
parze tekściarzy z Philly znanych jako Pulley Brothers,
których zatrudnił w zastępstwie za C.C. jako dyrektorów do
spraw produkcji Rainbow Records. Bracia dodali trochę
instrumentów smyczkowych pod słodki, o wiele bardziej
uwodzicielski głos Deeny i zmienili utwór na bardziej
popowy, tak jak kazał im Curtis.
- No dobrze, teraz szybko zagramy wam fragment -
powiedział Eddie Pulley do mikrofonu zza konsoli. -
Poczujcie rytm, a Raymond popracuje nad tekstem.
Żadna z kobiet nie poznała piosenki. Nie słyszały wersji
Effie „One Night Only".
Za tydzień, przy pomocy Nickiego, piosenka była gotowa,
Elvis Kelly jeździł po Detroit nowiutkim Cadillakiem, a hit
Deeny Jones i Dreams bez przerwy grany był w
amerykańskich radiostacjach. Kiedy grupka wystąpiła na
wspaniale oświetlonej scenie w jednym ze słynnych klubów
tanecznych w Nowym Jorku, Curtis uśmiechał się z dumą ze
swojej loży nad sceną. Od samego początku wiedział, że po
raz kolejny ubił złoty interes.
To samo stało się jasne dla Effie, C.C., Martiego i nawet
dla małej Magic, kiedy oglądali w telewizji ten występ. Czuli
się, jakby śnili jakiś koszmar. Słyszeli wcześniej ten utwór w
radio, i nawet przez chwilę grano te dwa utwory po kolei,
pytając dzwoniących, która wersja jest ich zdaniem lepsza.
Ale teraz, na występie u Johnnego Garsona, Curtis wygrywał
tę wojnę. Znowu.
Deena
jak
zawsze
wyglądała
olśniewająco
w
charakterystycznej lśniącej szacie do ziemi, kiedy stojąc przed
Michelle i Lorrell potrząsała peruką do ramion i śpiewała
piosenkę - piosenkę Effie.
Magic rzuciła mamie rozczarowane spojrzenie, pełne
złości.
- Tak mi przykro, Effie - odezwał się C.C.
Effie uścisnęła jego rękę w geście, który zapewniał, że nie
wini go za to, co się wydarzyło. Effie w pogoni za swoim
marzeniem stanęła u bram piekła i była już w samym środku
gorącego kotła, kiedy Curtis odebrał jej to, o co tak zawsze
walczyła. Tym razem była silna. Wściekła jak cholera i silna.
Ponieważ wiedziała, że wszyscy przyznają jej rację. Żeby nie
wiem co się stało. Przejrzą na oczy i zrozumieją, jakim wężem
jest Curtis. Effie patrzyła, jak Magic uciekła do swojego
pokoju, zakryła głowę poduszką i wybuchła płaczem.
Wiedziała, po prostu wiedziała, że marzenie córeczki - żeby
mama przestała siedzieć w domu obżerając się do przesady -
może się zrealizować. Mała natomiast czuła, że mama w
końcu starała się przejąć kontrolę nad swoim życiem - zrobić
coś, by poprawić ich warunki i wyrwać się z tego getta. Zostać
kimś. A teraz to wszystko legło w gruzach. Uważała, że siła
jej matki jest tylko udawana. Magic myślała, że ma słabą
mamę, która nie będzie umiała tego ani wyprostować, ani
uratować ich od biedy, jedynej rzeczy, którą znała w swoim
młodym życiu.
Podczas gdy łzy Magic wsiąkały w poduszkę, Deena była
za kulisami Studia NBC i zrywała z głowy perukę.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział, że to piosenka Effie? -
zapytała asystentów i reporterów, którzy towarzyszyli im w
programie „The Tonight Show". Nikt jej nie odpowiedział. -
Mogliby nas równie dobrze oskarżyć o kradzież czy plagiat!
- No bo tak właśnie jest, nie? - mruknęła Lorrell.
- Co powiedziałaś? - spytała Deena, odwracając się do
niej twarzą.
- Mówię tylko, żebyś przestała udawać, że nie wiesz, jaka
kryje się za tym polityka. Piosenka Effie była w radio, my
wzięliśmy ją sobie, nagraliśmy, wprowadziliśmy naszą wersję
na anteny i zniszczyliśmy ją. Znowu. Cholera, to samo w
sobie jest jak serial - lepsze niż wszystkie opery mydlane,
które kiedykolwiek oglądał mój czarny tyłek!
- Drogie panie, może powinniśmy chwilę odczekać,
zanim przejdziemy do rozmowy na ten temat w studio... -
przerwał im reporter.
- Spakujcie moje rzeczy - powiedziała Deena, chwytając
płaszcz. - Jestem gotowa. Teraz!
Rozdział 10
Służący otworzył butelkę szampana i napełnił kieliszek
Deeny, podczas gdy Curtis opowiadał coś o „Kleo". Deena
słuchała go jednym uchem. Nie chciała tej roli, ale nie mogła
znaleźć słów, by oświadczyć mężowi, że po ciągnących się od
dłuższego czasu negocjacjach i spotkaniach, tego właśnie
ranka podpisała z Walshem i Wrightem umowę odnośnie jej
roli w „Vegas Score". Wiedziała, że się wścieknie, kiedy się
dowie. Curtis zainwestował mnóstwo czasu i energii w
zbudowanie swojej wizji tego filmu, tak wiele, że muzyczna
strona jego interesu zaczęła na tym tracić. Patrzył, co się
działo w dyskotekach i, widząc, że króluje tam połyskliwy
rytm disco, zaczął nagrywać w Rainbow Records disco z
nadzieją, że przyniesie mu to sukces kasowy i będzie mógł
podpisać nowe umowy z młodymi utalentowanymi artystami.
Deena wiedziała o tym wszystkim, bo zaczynała sama stawiać
pytania i sprawdzać, co dokładnie jej mąż planował dla niej
samej. Kilka dni wcześniej wkradła się do jego biura i
nerwowo przejrzała papiery i szafkę z dokumentami. Nie była
pewna, czego właściwie szuka, ale była już zmęczona
niewiedzą, zmęczona uczuciem, że jest czyjąś własnością,
która nie ma prawa wiedzieć, co dalej, dopóki nie poinformuje
jej o tym Curtis. Chciała jakichś konkretnych informacji.
Chciała więcej władzy. Chciała wolności. I wiedziała, że to
wszystko może znaleźć w biurze swojego męża. Trzęsły jej się
ręce, kiedy zobaczyła szczegółowy plan promocji nowego
albumu grupy napisany przez Curtisa. Ucieszyła się widząc,
że, poza tournee, była wolna. Odkryła też wiele interesujących
ją detali, kiedy trafiła na rozmaite rachunki, stare zdjęcia,
bilety oraz notatki i zapiski z początku istnienia Rainbow
Records, ale żadna z tych rzeczy nie była teraz istotna.
Przecież nie chciała rozmawiać o przeszłości, tylko o tym, co
ma się wydarzyć. Była gotowa na to, by przyznać się, że
podpisała kontrakt. Szukała tylko jeszcze słów, żeby
powiedzieć mężowi, mężczyźnie, który cały czas prowadził ją
za rękę i mówił, co ma robić od siedemnastego roku życia, że
podjęła własną decyzję, dotyczącą swojej kariery. Deena
rozejrzała się po pokoju, omiotła wzrokiem bogato rzeźbiony
stół dla dwunastu osób i elegancki kryształowy serwis, w
którym leżała pieczona kaczka i puree ziemniaczane,
przygotowane i podane przez ekspertów w dziedzinie
gotowania. Jej wzrok spoczął na ich wspólnym małżeńskim
zdjęciu, które wisiało na ścianie nad potężną komodą. Był na
nim Curtis siedzący w fotelu w stylu Louisa XIV, a za nim
stała Deena, jej ręce były delikatnie oparte na jego ramionach
- on, twórca królów, ona, jego wierna podwładna. Jego
służąca. Nie będzie łatwo powiedzieć mu, że przecięła sznurki
i nie jest już jego marionetką.
- ... więc Cecil Osborne w końcu się zgodził - usłyszała
Curtisa, kiedy w końcu skupiła się na tym, co do niej mówił.
- To będzie kosztować ponad milion dolców, ale na
pewno będzie tego warte. Ten facet jest świetny, jeśli chodzi o
dobór aktorów - służący dopełnił kieliszek Curtisa i odszedł.
Deena zaczęła bawić się serwetką. - Co się dzieje?
- Nic, Curtis. Chyba nigdy nie przypuszczałam, że to się
naprawdę wydarzy.
- To dzięki tobie, kochanie - uśmiechnął się Curtis i
odkroił kawałek mięsa. - Jesteś królową disco.
- Chyba jestem trochę zmęczona... - zaczęła Deena.
- Oczywiście, że jesteś zmęczona. To jest szalony okres.
Wywiady, sesja fotograficzna dla „Vogue'a" i wszystkie te
spotkania przy basenie.
Deena zaskoczona podniosła na niego wzrok. Skąd do
diabła mógł wiedzieć? Chciała to wykrzyknąć na głos.
- Czy myślisz, że jestem głupi? - spytał chłodno Curtis
podnosząc jednocześnie brwi i kieliszek do ust. Upił odrobinę
szampana. - Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć?
- Przepraszam Curtis, powinnam ci była powiedzieć
wcześniej. To taka... To taka świetna rola. A ten film jest
dokładnie taki, w jakim powinnam zagrać - Curtis zamilkł
kiedy mówiła. - Nikt nie zna się na muzyce lepiej niż ty,
Curtis - zaczęła się przymilać, starając się osłodzić tę
nieprzyjemną chwilę prawdy i mając nadzieję, że uspokoi
męża, widocznie zdenerwowanego. - Masz muzykę we krwi.
Ale film, to co innego.
- Czy wiesz dlaczego cię wybrałem na wokalistkę,
Deena? - spytał Curtis, ignorując słowa żony. - Bo twój głos
nie ma osobowości. Ne ma głębi. Jest tylko tym, co ja z nim
potrafię zrobić - serce Deeny zabiło mocniej na te słowa.
Chciał ją zranić i udało mu się. - Nikt nie rozumie cię lepiej
niż ja.
Deena zaczęła myśleć nad tym, co jej sugerował: mówił
jej prosto w twarz, że sama siebie nie rozumiała, i że jej się nie
uda. Teraz ona się wkurzyła. ,
- Zaproponowano mi rolę i biorę ją - powiedziała prosto.
- Tak? Przeczytaj swój kontrakt. Kochanie, nie możesz się
nawet wysrać, jeśli ci na to nie pozwolę - zakpił cicho.
- Zatrudnię adwokata - powiedziała Deena. Jej głos był
pewny siebie, mimo że nie do końca czuła tę pewność.
- Czy myślisz, że te białasy będą siedzieć i czekać aż
mnie pozwiesz do sądu? Zapomnij, Deena. To się nie uda -
Curtis wstał i odepchnął krzesło. - Przykro mi, kotku, ale nie
pozwolę, żeby ci faceci się tobą zajmowali. Nie wiedzą, jak to
zrobić. I nie przejmuj się niczym, Deena. Wybaczam ci.
Deena gapiła się zrozpaczona w swój pusty talerz, kiedy
Curtis wychodził. Usłyszała, jak zamyka za sobą drzwi do
biura i to przykuło jej uwagę. Nagle wiedziała dokładnie, co
ma robić.
- Ale nie rozumiem, dlaczego musisz to zrobić właśnie w
taki sposób - przekonywała Deenę matka, do której
zadzwoniła z przebieralni ze swojego prywatnego numeru.
- Mamo, jeśli nie rozumiesz tego teraz, nigdy nie
zrozumiesz - odpowiedziała Deena. - Jeśli teraz czegoś nie
zrobię, ten człowiek mnie zrujnuje.
- A ty możesz zrujnować to, co razem we dwoje
zbudowaliście. To imperium muzyczne jest zarówno twoje,
jak i jego - nalegała May. - Po prostu nie rozumiem, dlaczego
nie możecie dojść do jakiegoś porozumienia...
- Curtis nie zgadza się z nikim, kto nie zgadza się z
Curtisem - odcięła się Deena.
- Ale jesteś jego żoną...
- Jestem jego pracownicą, tyle mi powiedział przy stole -
powiedziała łagodnie Deena, starając się, by matka zrozumiała
jej sytuację. - Muszę tak zrobić mamo, nie widzę innego
wyjścia.
- Zastanów się nad tym jeszcze - poprosiła May.
- Już się zastanawiałam. Mamo, muszę kończyć -
powiedziała Deena i odwiesiła słuchawkę. Po twarzy płynęły
jej gorące łzy. Kapały na stary wymięty kawałek papieru,
który trzymała w pudełeczku z biżuterią, pod naszyjnikami.
Na nim był adres i numer telefonu Effie. Deena przepisała
adres na żółtą kopertę, włożyła do niej papiery i zakleiła ją.
Otarła łzy i włożyła płaszcz przeciwdeszczowy. Zapinając się,
przeszła do kuchni, by wezwać kierowcę. Mogłaby poprosić
Bentona, żeby sam zaniósł na pocztę kopertę pełną osobistych
dokumentów Curtisa, ale miała pewne podejrzenia, że to on
opowiedział Curtisowi o jej sekretnych spotkaniach w
Paramount. Musiała sama dokończyć tę misję.
* * *
Effie natychmiast rozpoznała ten charakter pisma i
podniosła do góry brew, kiedy ujrzała nazwisko Deeny
naskrobane na kopercie.
- Po tylu latach... - powiedziała głośno, obracając ją w
rękach. Miała ochotę ją spalić, tak niewiele ją obchodziło, co
Deena ma jej do powiedzenia, nawet, jeśli miałby to być długi
i serdeczny list. Ale tylko jedna rzecz wzbudziła
zainteresowanie Effie: co takiego Deena włożyła w tak wielką
kopertę?
Effie z trudem wspięła się po schodach i weszła do
swojego mieszkania, gdzie pracowała z C.C. nad nowym
utworem.
- Nie uwierzysz, co przyniosłam - powiedziała Effie,
rozrywając kopertę. Palce C.C. leżały spokojnie na
klawiaturze, dopóki Effie nie pomachała mu papierami przed
twarzą. W jednej ręce miała zapisaną ręcznie niewielką kartkę,
a w drugiej pęk podniszczonych i pożółkłych papierów.
- Droga Effie, oto twój bilet do sławy - tylko tyle napisane
było w liściku.
Effie szybko przejrzała papiery, nie do końca rozumiejąc,
co widzi, dopóki nie zauważyła kartek, na których widniały
nazwiska spikerów radiowych, nazwy radiostacji, adresy i
wypisane obok nich sumy pieniędzy. Na samej górze ktoś
napisał: „Curtis, zajęliśmy się tymi stacjami. Podrzuć C.C.
następną paczkę, a zajmę się kolejnymi z listy". Notka
podpisana była „Nicky".
- C.C., tu jest twoje imię - odezwała się Effie. - Nie
rozumiem, co to jest - pochyliła się nad swoim bratem,
podsuwając mu papiery pod sam nos. - Kim jest Nicky?
C.C. przestał grać i skupił się na dokumentach. Kiedy
zorientował się, że widzi listę spikerów radiowych, którzy
brali łapówki za przepychanie utworów z Rainbow Records do
pierwszej setki utworów z list przebojów, wyrwał je Effie z
ręki i szybko, ale uważnie przejrzał. Najpierw się uśmiechnął,
a po chwili wybuchł gromkim śmiechem.
- O rany, dziewczyna w końcu się wyzwoliła, nie?
- Co, C.C.? - spytała Effie. Uśmiechała się, ale sama nie
wiedziała dlaczego. - O czym mówisz?
- To właśnie jest nasz bilet powrotny do świata muzyki,
starsza siostrzyczko - powiedział C.C., wstając od pianina.
Cmoknął Effie w policzek. - Nadszedł nasz czas, kochana.
Prawnik, z którym następnego dnia spotkali się Effie, C.C.
i Marty potwierdził ich przypuszczenia.
- Bez wątpienia to może doprowadzić Rainbow Records
do ruiny - zawyrokował adwokat, David Bennett. - Z tych
dokumentów jasno wynika, że Curtis Taylor i jego zausznicy
kupowali czas radiowy i miejsca na listach przebojów. Zakres
tego procederu był ogromny. Możemy zaskarżyć radiostacje
na terenie całej Ameryki. Łapówkarstwo jest nielegalne, a jeśli
im to udowodnimy, pan Taylor będzie miał nie lada kłopoty.
- I o to chodzi - Effie zaklaskała w ręce. - Nie wiem, co
takiego zrobił Deenie, ale nieźle go za to urządziła.
Marty położył rękę na ramieniu Effie, sygnalizując jej,
żeby się uspokoiła.
- Ale na tych papierach jest też nazwisko C.C. Brał w tym
udział. Czy można go jakoś uchronić przed konsekwencjami?
Bennett zaczął przeglądać papiery i poprawił się na
krześle.
- No cóż, panie White, nie mogę kłamać; jeśli to pójdzie
do sądu, pan też będzie o to obwiniony. Pana imię widnieje
kilkakrotnie na najbardziej obciążających dokumentach.
C.C. zwiesił głowę. Kilka dni wcześniej dyskutował z
Martim nad skutkami pozwania Curtisa do sądu i obwinienia
go o fałszerstwa raportów ze sprzedaży płyt, aby oszukać
inwestorów, co do ich zarobków, i jasne było, że jeśli Curtis
za to poleci, C.C. zostanie oskarżony wraz z nim. Na początku
nie wydawało mu się to ważne, tak bardzo chciał zemścić się
na Curtisie. Ale Effie błagała go, by dał spokój - aby
oszczędził sobie konsekwencji wynikających ze ścisłej
współpracy z Curtisem w sprawie korupcji.
- Nie chcę, żeby mój braciszek szedł do więzienia przez
tego bydlaka! - Effie niemal pluła, krzycząc na Martiego i
C.C., kiedy wyjaśnili jej, że posadzenie Curtisa równało się z
posadzeniem jej brata.
- Już dość napsuł w naszej rodzinie, nie pozwolę, żeby
znowu mi cię odebrał.
- Ale nie rozumiesz, Effie? Właśnie dlatego muszę to
zrobić - powiedział łagodnie C.C., podchodząc do Effie i
kładąc jej ręce na ramionach. - Jestem twoim bratem. Miałem
cię chronić, ale zamiast tego, pozwoliłem, żeby ten człowiek
zamydlił mi oczy i uwierzyłem, że to wszystko - opłacanie
radiostacji, wywalenie cię z zespołu - że muszę to wszystko
zrobić, by móc wspiąć się na szczyty. Ale koniec już z
czołganiem się dla Curtisa Taylora. Już koniec. I jeśli
zapłacenie za to, co uczyniłem to jedyny sposób, żeby i on
zapłacił, to tak właśnie muszę zrobić.
- Chwileczkę, młodzieńcze - wtrącił się Marty. - Nie
sądzę, żeby Curtis się przyznał i tak po prostu poszedł do
więzienia. Mam wrażenie, że zrobi dokładnie to, czego
zechcemy, żeby tylko uratować swój tyłek. Nie martw się o
nic i pozwól mi działać, dobrze? - Marty objął Effie i C.C.
- Panie Bennett - powiedział, nachylając się do prawnika i
odchrząkując. - Mam dla pana propozycję: jeśli weźmie pan
naszą sprawę i przekona pan pana Taylora, że nic się nie
stanie, jeśli zgodzi się na nasze warunki i pomoże pani i panu
White w rozkręceniu niewielkiego interesu, jesteśmy gotowi
chojnie pana wynagrodzić.
- Proszę mówić dalej - zachęcił prawnik.
- No cóż, sprawa jest następująca: pan White to znany na
świecie autor tekstów, który do tej pory pracował z
najlepszymi muzykami na świecie.
- Wiem o tym - uśmiechnął się prawnik. - Jestem wielkim
fanem Deeny Jones i Dreams, Campbell Connection i
Jimmiego Early. Jakże mi przykro z powodu tego, co się z nim
stało.
Marty przez chwilę miał wizję pogrzebu Jimmiego,
zadrżała mu lekko dolna warga, ale szybko wziął się w garść.
- Proszę posłuchać, chcemy otworzyć nową wytwórnię
płytową, pod nadzorem pana White, ale musimy przekonać
Rainbow Records, żeby zwolnili go z umowy, którą z nimi
podpisał - mówił Marty. - Jeśli pan nam w tym pomoże, z
przyjemnością wynajmiemy pańską firmę jako reprezentanta
naszej wytwórni. Jestem pewien, że pańscy szefowie wezmą
to pod uwagę, wybierając przyszłych partnerów spółki. Co
pan na to?
Bennett pomyślał chwilę nad tym, co mogłoby wyniknąć z
przyjęcia takiej oferty. Pracował już w Whitestone, Berger,
English od pięciu lat i miał kilku ważnych klientów, ale żaden
z nich nie miał sławy C.C. Zorientował się też, że to na sto
procent wygrana sprawa - jeśli pomoże, okaże się świetnym
prawnikiem, który poradził sobie z największą i najbardziej
znaną i szanowaną firmą branży muzycznej. I jeśli C.C.
rzeczywiście uda się otworzyć swoją wytwórnię, spółka
Whitestone, Berger, English przekształciłaby się w
Whitestone, Berger, English i Bennett.
- Umowa stoi. Pojedziemy do L.A., hmm, co powiecie na
przyszły wtorek? - zaproponował, przeglądając swój
kalendarz.
- Przyszły wtorek pasuje nam idealnie. Idealnie -
powtórzył Marty.
Światła były przyćmione, ale Deena i tak miała zamknięte
oczy. Musiała widzieć słowa w wyobraźni, poczuć je w
wgłębi duszy. Śpiewała je z taką intensywnością, jakiej Curtis
nigdy by się po niej nie spodziewał.
„ Słuchaj dźwięków, co płyną z samego środka
To dopiero początek drogi ku wolności
Nadszedł już czas
Aby ktoś wysłuchał moich Marzeń
Nikt ich nie odtrąci i nie zmienią się
W twoje własne, tylko dlatego, że ich nie dosłyszysz
Słuchaj, stoję sama na rozdrożu
We własnym domu jestem obca
Tyle razy chciałam to powiedzieć
Własnymi słowami
Nie wiedziałeś, że już ci nie ufam
Nie wiesz, co czuję
Jestem czymś więcej niż twoim produktem
Podążałam za twoim głosem
Ale teraz muszę znaleźć swój własny"
Głos Deeny unosił się wysoko, kiedy śpiewała „Fm
moving on", w taki sposób, jak wtedy, kiedy ćwiczyła sama w
studio. Wcześniej czytała sobie te słowa, powoli, wyraźnie,
pojmując ich prawdziwe znaczenie. Zupełnie jakby autor
tekstu wiedział, co zrobiła, jak zdradziła mężczyznę, którego
kochała całe życie, tego, który ją stworzył z pyłu Detroit. Ale
teraz musiała nauczyć się stać sama, bez opierania się o
Curtisa. W końcu Deena poczuła się jak Effie i Lorrell już
dawno temu - jak dorosła kobieta.
Bogactwo tego uczucia i odwaga docierały do niej z każdą
kolejną nutą, która wypływała z jej pełnych ust i wypełniała
jej serce emocjami, tak trudnymi do ukrycia - smutkiem,
uniesieniem, podnieceniem, strachem.
Curtis był oczarowany, słuchając jak śpiewała. Od razu
postanowił zachować to nagranie i zostawić je na później, a
teraz kazać jej nagrać kolejną, bardziej popową wersję, którą
dostarczyli mu niedawno Evers Brother. Curtis właśnie usiadł,
żeby delektować się śpiewem Deeny, kiedy do pomieszczenia
wszedł Wayne. Pochylił się i wyszeptał Curtisowi do ucha:
- Przyjechali tu Marty i C.C. z jakimś białym mężczyzną.
Chcą się z tobą zobaczyć.
- Powiedz im, żeby sobie poszli - odpowiedział Curtis,
wyciszając głos Deeny dobiegający z głośnika.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł - odradził Wayne.
- O co ci chodzi? Ja tu pracuję. Powiedz, żeby się
umówili przez sekretarkę, czy coś takiego.
- Wiesz co, myślę, że naprawdę powinieneś tam pójść i
sprawdzić, o co chodzi. Twierdzą, że mają jakieś dokumenty z
nazwiskiem Nicky Cassaro.
Curtis podniósł się z irytacją i opuścił pomieszczenie, nie
mówiąc ani słowa Deenie, która przestała śpiewać widząc, że
jej mąż wychodzi w pośpiechu.
C.C., Marty i Bennett siedzieli w pokoju konferencyjnym
rozmawiając ze sobą po cichu, kiedy wpadł tam Curtis.
- Marty, kopę lat.
- Tak, Curtis. A ty nadal jesteś podstępnym wężem
drugiej kategorii - odpowiedział Marty, nie mogąc
powstrzymać wybuchu złości, mimo że Bennett uprzedzał ich,
żeby zachowali spokój i pozwolili jemu prowadzić rozmowę.
Curtis usiadł i oparł nogi o krzesło.
- Panowie, proszę dajcie mi spokój - powiedział.
- Dlaczego, Curtis, czy ty dałeś spokój Effie? Myślałem,
że cię zabiję za to, co jej zrobiłeś - warknął C.C.
- Przypuszczam, że przybyliście tu z jakiegoś powodu.
Innego niż obrażanie mnie. Mam rację? - spytał Curtis.
- Panie Taylor, planujemy zwrócić się do władz
federalnych - odezwał się Bennett, przejmując kontrolę nad
rozmową.
- A to kto?
- Nazywam się David Bennett.
- To nasz prawnik - dodał C.C.
- Tak, chcemy powiedzieć federalnym o tym, jak
zniszczyłeś płytę Effie. O korupcji, człowieku.
Curtis słuchał niewzruszenie z cierpliwym uśmiechem na
twarzy.
- Pamiętaj Curtis, byłem świadkiem wszystkiego. Całej
tej brudnej operacji od samego początku.
- Pleciesz bzdury, mój drogi - powiedział chłodno Curtis,
a oczy zwężyły mu się ze złości. - Poza tym, kto cię będzie
chciał słuchać? Kolejny gość, który się wkurzył, bo go wylano
z roboty.
Bennett otworzył walizkę i zaczął wykładać na stół kopie
dokumentów, które przesłała Deena.
- Mamy spis dokumentów, panie Taylor - rzucił
przebiegle Bennett. - Sfałszowane dokumenty, które
pozbawiają inwestorów ich zarobków. Nabywanie drogich
rzeczy, żeby wpuścić je w koszta i ukryć oszustwa.
Curtis i Wayne wymienili spojrzenia, podczas gdy Bennett
wyciągał z torby papiery.
- Pożyczki od mafii. I dowody na jedenastoletni proceder
korupcyjny.
Curtis złapał dokumenty. Natychmiast rozpoznał swoje
prywatne papiery.
- Kto wam to dał?
- Szanowny pan pójdzie do więzienia - odezwał się C.C.
- No cóż, nie będę tam sam - odpowiedział Curtis z coraz
bardziej widocznym gniewem.
- Nie rozumiesz, Curtis - oburzył się C.C. - Nie mam nic
przeciwko więzieniu, jeśli ciebie też tam zamkną i to na długo.
Curtis przekładał dokumenty coraz bardziej wściekły.
- Jak... to są moje prywatne dokumenty. Nikt nie ma do
nich dostępu, tylko ja i moja...
Na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Zaczynał już
rozumieć, jak Marty i C.C. weszli w posiadanie tych
dokumentów. Deena go zdradziła. Ale kiedy i skąd wiedziała
czego szukać? Myślał.
Kiedy Curtis słuchał i zastanawiał się nad planem, który
przedkładali mu Marty i C.C., Effie i Deena siedziały razem w
studio nagrań.
- Nie żałujesz, że nie możesz zobaczyć teraz jego wyrazu
twarzy? - zaśmiała się Effie.
Deena uśmiechnęła się, ale nie czuła się szczęśliwa, ani
trochę. Wysłanie tych papierów do Effie nie przyszło jej
łatwo. Nie było jej też łatwo mieszkać w domu udając, że
wszystko między nią a Curtisem jest w porządku. Nie mogła
nawet znieść jego dotyku, kiedy byli razem w łóżku. Była
zdenerwowana, chciała wiedzieć, co Effie zamierza zrobić z
informacjami, które jej wysłała i jak na to zareaguje Curtis.
Jak zmieni się jej życie - kariera.
A teraz stała naprzeciwko Effie, modląc się w głębi duszy,
by to, co zrobiła mężowi naprawiło wszystkie świństwa, jakie
razem z Curtisem wyrządzili jej przyjaciółce. To wszystko
powinno być dla niej, a nie dla chudego mola książkowego,
który ledwo potrafił czysto śpiewać.
Sięgnęła po rękę Effie.
- Tyle razy chciałam się z tobą zobaczyć, Effie.
Zastanawiałam się, jak sobie dajesz radę. Czy wszystko u
ciebie w porządku.
- Jestem szczęśliwa, Deena. Mam kochającą córeczkę.
- Masz dziecko? - spytała Deena z radosnym
zdziwieniem.
- No cóż, Magic nie jest już takim dzieckiem. Ma
dziewięć lat.
Słowa Effie uderzyły ją w samo serce. Policzyła szybko i
natychmiast zrozumiała, że to, czego chciała najbardziej w
życiu, i czego mąż jej odmówił, dostała Effie.
- Chciałam ci to powiedzieć. Cały czas naprawdę
chciałam ci to powiedzieć - powiedziała Effie, spuszczając
wzrok. Właśnie wtedy wszedł Curtis. - Deena, on nic nie wie -
powiedziała szybko Effie przyjaciółce, której oczy zapłonęły z
gniewu i żalu.
- No cóż, Effie, widzę, że sprawiasz kłopoty, jak zawsze -
powiedział Curtis, podchodząc do kobiet.
- Witaj, Curtis. Ty też niewiele się zmieniłeś - odpaliła
Effie, rzucając mu groźne spojrzenie. - Wycofuję to,
wyglądasz dość grubo, mój drogi. Mógłbyś zrzucić parę kilo -
dodała wychodząc z pokoju.
- Z tobą pogadam potem - Curtis warknął do Deeny i
poszedł za Effie.
- Więc? - spytała Effie czekających na nią na korytarzu
C.C., Martiego i Bennetta. Za nią stanął Curtis.
- Pan Taylor zgadza się, że w najlepszym interesie
wszystkich leży rozwiązanie sprawy bez drakońskich kroków
prawnych - powiedział Bennett.
- Proszę to powiedzieć jaśniej - poprosiła Effie,
wykrzywiając wargi.
- Oznacza to dla nas dystrybucję na cały kraj naszej wersji
„One Night Only", Effie - na twarzy C.C. pojawił się uśmiech.
- I otwarcie naszej wytwórni płytowej - dodał Marty.
- A wszystko to zostanie opłacone przez pana Taylora -
uzupełnił Bennett.
- To mi się podoba - zaśmiała się Effie.
- I pamiętaj, Curtis, jeśli te negocjacje zawiodą, lądujesz
prosto w więzieniu - zastrzegł C.C.
- Dokładnie, Curtis. Raz mnie powstrzymałeś, ale już
nigdy nie uda ci się to po raz drugi. Bo tym razem Effie White
wygra - powiedziała Effie, odwracając się na pięcie i
wychodząc. Za nią wyszli Marty, C.C. i Bennett.
Curtis nie stał patrząc jak wychodzili - za bardzo chciał
wrócić do studio na rozmowę z Deeną. Wpadł do
pomieszczenia, wykrzykując jej imię, zanim jeszcze
przekroczył próg. Ale Deeny nie było. Curtis siadł na krześle i
ukrył twarz w dłoniach. Zaczął przypominać sobie swoją
drogę do sukcesu - jak zmienił salon samochodowy w
wytwórnię, jak grywał różne utwory, siedząc z C.C. do późna
w nocy i poprawiając je, z miłości do muzyki, jak jeździli na
tournee, tym podniszczonym autobusem, grając w karty, pijąc
i śmiejąc się z zespołem, dopóki nie pozwijali się w kłębki na
niewygodnych siedzeniach i nie pozasypiali. Curtis wyciągnął
ich wszystkich z najuboższej dzielnicy Detroit i uczynił z nich
gwiazdy - sprawił, że ludzie na całym świecie znali ich
nazwiska i pragnęli słuchać ich muzyki.
- I takie dostaję za to podziękowania - powiedział sobie
na głos. - Takie podziękowania.
Rozdział 11
Na okrągłym podjeździe czekała taksówka, kiedy Curtis
podjechał pod dom, gdzie mieszkał z żoną. Wyjął kluczyki i
wyskoczył z wozu, wbiegając do środka po kilka schodów na
raz. Wpadł do przedpokoju i biegał, szukając żony.
- Deena! Rusz tu swój tyłek! Natychmiast! - wrzeszczał,
wbiegając po spiralnych schodach na górę. Wychylił się i
kątem oka zobaczył, jak ktoś wychodzi z pokoju na dole. To
była matka Deeny, która przyleciała cztery dni temu z Detroit.
Curtis o tym nie wiedział. Deena wynajęła jej pokój w hotelu
Beverly Hills, gdzie obie prowadziły pertraktacje z firmą
muzyczną, która ogromnie chciała z nią podpisać kontrakt na
płytę solową, i agentami nieruchomości, którzy wychodzili z
siebie, by znaleźć dla Deeny odpowiednią posiadłość, godną
słynnej na cały świat gwiazdy pop.
- Muszę powiedzieć, że dziwi nas to, iż opuszcza pani
Rainbow Records - powtarzali szefowie firmy, podpisując z
nią umowy, którymi zajmował się prawnik Deeny (nadal nie
była pewna, kto powiedział Curtisowi o „Vegas Score", ale
podejrzewała swojego ochroniarza i kierowcę o to, że zdawali
sprawozdania jej mężowi z tego, gdzie i z kim przebywała w
ciągu dnia).
Z pewnością Deena mogła sama zająć się swoimi
sprawami. Nie była głupia, a jeśli czegoś nie rozumiała,
wszystko wyjaśniał jej prawnik. Ale potrzebowała wsparcia,
kogoś, komu mogłaby zaufać, kogoś, kto nie brał od Curtisa
pieniędzy, i właśnie wtedy, pierwszą osobą, o której
pomyślała była jej mama, May.
- Witaj, Curtis - powiedziała May, krzyżując ręce na
piersi.
- May, co tu robisz? - spytał Curtis z wymuszonym,
grzecznym uśmiechem. - Wydawało mi się, że nienawidzisz
L.A.
- Ależ to prawda - potwierdziła May. - Ale moja córka
mnie potrzebuje, więc przyjechałam.
Właśnie wtedy na dół zeszła Deena.
- Mamo, zaczekaj na mnie w samochodzie - powiedziała
mijając Curtisa. May po raz ostatni zerkała na swojego zięcia i
ruszyła do drzwi.
Curtis odczekał, aż za May zamkną się drzwi zanim
zaczął.
- Kochanie, zrobiłaś mi prawdziwe świństwo - wyrzucił z
siebie.
- Musiałam cię jakoś powstrzymać - odpowiedziała
Deena wychodząc. - Jak mogłeś to zrobić Effie?
- Zrobiłem, co musiałem - odpowiedział, idąc za nią.
Weszli do pokoju, gdzie leżały spakowane walizki. - Dokąd
się wybierasz?
- Szukać nowego brzmienia, kochanie. Tak samo jak i ty.
- Daj spokój, Deena. Nie możesz teraz odejść.
- Dlaczego?! - wrzasnęła. - Bo jestem twoją własnością?
Możesz mnie pozwać do sądu, Curtis, możesz mi zabrać
wszystko, co mam. Ale to nieważne. Zaczynam od nowa.
Effie się udało, to i mnie się uda.
- Nie potrafię bez ciebie żyć, Deena.
Deena domknęła walizkę, powstrzymując łzy. Curtis objął
ją, pewien, że przekona ją odrobiną błagania.
- Kocham cię, słonko. Poza tobą nie widzę świata -
powiedział, z satysfakcją patrząc jak Deena zamyka oczy. -
Jesteś moim marzeniem.
- Ale teraz mam też swoje własne marzenia -
odpowiedziała powoli Deena patrząc mężowi w oczy. - I nie
pozwolę, żebyś mi je odebrał. Nie pozwolę. I nie mogę tu
zostać ani chwili dłużej. Przykro mi, Curtis - powiedziała
Deena, podnosząc walizkę. - Do widzenia.
Curtis stał bezradnie na podjeździe swojej pustej, ale
pełnej przepychu posiadłości i patrzył, jak samochód z Deeną
i May znika w oddali.
- Na lotnisko, proszę - powiedziała Deena taksówkarzowi.
Cały czas jeszcze była zdenerwowana, nawet kiedy
wylądowała w Detroit. Ale kiedy wsiadła do samochodu matki
i opuściła okno, wciągając powietrze, poczuła spokój. Im
bliżej były domu matki, sporej posiadłości w pobliżu rzeki
Michigan, tym lepiej wiedziała co ma robić: musiała
zadzwonić do Effie i C.C. i przedstawić im swój plan.
- Czy naprawdę myślisz, że po tylu latach Effie znowu
zechce z tobą śpiewać? - spytała May, kiedy wspólnie usiadły
do obiadu.
- Nie wiem, mamo. Jeśli powie nie, nie mogę jej winić.
Ale muszę ją spytać, czy zechce być częścią pożegnalnego
tournee Dreams. To będzie spektakularne wydarzenie. Znowu
na scenie, we trzy, razem. Poza tym, jestem jej wiele winna,
prawda? W ten sposób obie będziemy mogły się pożegnać z
Dreams i przywitać z czymś nowym.
- Mam nadzieję, że ona też zobaczy w tym jakieś dobre
strony, mimo całej nienawiści, którą karmiła się przez te
wszystkie lata - May westchnęła krojąc kotleta. - Stała się
większa ode mnie.
- Zaufaj mi mamo, jeśli uda mi się z nią spotkać na jej
warunkach, jestem na to przygotowana. Zgodzi się na to -
powiedziała Deena. - Zrobi to.
Deena miała rację, ale musiała postarać się trochę bardziej
niż myślała. Musiała pójść do opuszczonej zaniedbanej
dzielnicy, gdzie, przy Woodward Avenue, Effie miała swoje
mieszkanie. Od lat nie była na takiej ulicy. Deena wysiadła z
auta matki i spojrzała na rozwalającą się czynszówkę, gdzie
mieszkała Effie, objęła wzrokiem dobudowane do niej
budynki, które wydawały się z innego świata. Potrząsnęła
głową.
- Idziemy, staruszko - powiedziała do siebie, wchodząc na
klatkę schodową.
Kiedy Deena zapukała do drewnianych drzwi mieszkania
Effie, C.C. otworzył i objął ją serdecznie.
- Chodź, wszyscy na ciebie czekają - powiedział, łapiąc ją
za rękę i wprowadzając do środka. Przy maleńkim kuchennym
stole siedzieli Marty, Lorrell i Michelle. Effie siedziała na
kanapie, głaszcząc włosy córeczki, która leżała obok
przytulona.
- Cześć wszystkim - powiedziała słabo Deena, po raz
pierwszy niepewna, czy uda się jej to, do czego była tak
przekonana siedząc w samochodzie. Rzuciła okiem na wnętrze
mieszkania i zrobiło jej się niedobrze; nie mogła uwierzyć, że
Effie tak mieszkała.
- Hej - odpowiedzieli jej wszyscy, z wyjątkiem Effie.
- Usiądź - Effie wskazała jej miejsce na podniszczonej
kanapie.
- Pozwólcie mi zacząć - odezwała się Deena. - Jak pewnie
już wiecie, i z powodów, których jesteście świadomi,
odeszłam z Rainbow Records. Zamierzam zacząć karierę
solową.
- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała Lorrell.
Cały miniony tydzień Lorrell myślała o swoim życiu i o
tym, jak cieszyła ją sława, ale też o tęsknocie. Bezustannie
udzielała wywiadów, nagrywała płyty, spotykała się z
dziennikarzami, koncertowała, uważała, żeby jej fryzura była
doskonała, nawet jeśli tylko na chwilę wychodziła do
pobliskiego warzywniaka. I po co to wszystko? Oczywiście,
zarabiała dobrze, ale nie miała tak naprawdę na co zarabiać.
Opowiadała wszystkim, którzy chcieli tego słuchać, że kiedy
Jimmy umarł, wraz z nim umarła część jej samej. Ale Lorrell
wiedziała, że zakończyła pewną część życia, zanim Jimmy
przedawkował narkotyki - zakończyła ją, kiedy zgodziła się na
zabawę w dom z mężczyzną, który należał do innej kobiety.
„Zmarnowane Lata" śpiewała, chodząc po domu. Ułożyła tę
smutną piosenkę, kiedy rozmyślała, co teraz ze sobą pocznie.
Śpiewanie solo nie było dla niej wyjściem. Postanowiła, po
dłuższym wahaniu, że zacznie nowe życie - ciche i spokojne.
- Nie mogę powiedzieć, że cię obwiniam za to, co się
stało - powiedziała Lorrell do Deeny. - Szczerze mówiąc,
jestem zmęczona. I tak myślałam o emeryturze. Kupię sobie
mały domek z dużym telewizorem. Może znajdę męża i będę
mieć dzieci, jedno albo dwoje. Przegapiłyśmy kawał życia,
nie?
- To prawda - przyznała Deena, patrząc na Magic.
Dotknęła jej. - To prawda.
- Czy spotkaliśmy się tutaj wszyscy, żeby ponarzekać, że
już nie mamy pracy? - spytała niewzruszona Effie.
- Absolutnie nie, Effie - odpowiedziała Deena. -
Właściwie przychodzę tu spytać, czy chciałabyś ze mną
znowu pracować.
- Pracować? Z tobą? - z niedowierzaniem powtórzyła
Effie. - Ostatnim razem kiedy próbowałyśmy, chyba się nie
udało.
- Zaczekaj, Effie, niech mówi - wtrącił się C.C.
- Chyba też powinieneś być trochę ostrożniejszy, C.C. -
odpaliła Effie.
- Effie, jestem biznesmenem i kocham muzykę. Każdy,
kto ma jakiś pomysł, jak robić coś, co kocham, zasługuje na
moją uwagę.
- Wiem o tym aż za dobrze - zapewniła Effie.
- Posłuchaj - zaczęła znowu Deena. - Nie przyszłam tu po
to, żeby kogokolwiek denerwować. Przyszłam z ofertą. Chcę,
żebyśmy razem dali koncert pożegnalny. Tutaj w Detroit.
Lorrell, Michelle i ja wystąpimy...
- I co to ma niby, do diabła, wspólnego ze mną? -
przerwała jej Effie.
- Wszystko, Effie - Deena spojrzała jej w oczy. - Nie
rozumiesz? Kiedy przejdziemy do naszej najsłynniejszej
piosenki, chcę, żebyś to ty przejęła główny wokal. Ponieważ
zasługujesz na to, żeby ją zaśpiewać.
Effie zastanawiała się chwilę nad tą propozycją, ale nie
miała pewności, czy była aż tak dobra, jak myśleli pozostali.
Powrót na scenę byłby dla niej zbyt bolesny, mógłby
przynieść zbyt wiele wspomnień o utraconym bezpowrotnie
życiu.
- Nie wiem - odpowiedziała cicho.
- Effie, to może być świetny koncert. Sprawię, że
publiczność będzie pełna producentów i szefów wytwórni
płytowych, którzy będą błagać, żebyś zechciała z nimi
pracować, po tym, jak usłyszą twój głos - błagała Deena.
- A Curtis? - spytała Effie.
- On nie ma z tym nic wspólnego, naprawdę -
odpowiedziała Deena. - Umowy i pozostałe rzeczy mogą
opracować nasi prawnicy. Wiem tylko, że nie możemy
pozwolić, żeby ten człowiek znowu zrujnował nasze kariery.
Nigdy.
- Dalej, Effie. Co ty na to? - spytał C.C.
- No dalej, Effie - zachęciła ją Lorrell. - Zgódźmy się.
Lorrell poprosiła kierowcę, żeby zatrzymał się przed
Teatrem Detroit i uśmiechnęła się na widok tego, co ujrzała.
Był tam wielki napis „Deena Jones & Dreams: Występ
Pożegnalny".
- Nie przywykłaś do patrzenia na Dreams w światłach
reflektorów, prawda? - Deena zerknęła zza ramienia Lorrell na
plakat.
- Czas wejść do środka - dodała i kiwnęła na kierowcę,
żeby podjechał do wejścia dla gwiazd.
Niecałą godzinę później powietrze pełne było napięcia.
Publiczność w czarnych krawatach wypełniała salę. Curtis
wysiadł z limuzyny i podprowadzono go do miejsca, gdzie
czekali na niego reporterzy.
- To musi być noc pełna smutnych i radosnych
wspomnień, panie Taylor - odezwał się jeden z reporterów. -
Jak się pan czuje, mówiąc „do widzenia" Dreams?
- To utalentowane panie i muszę uszanować ich decyzję,
chcą odkrywać nowe możliwości - odpowiedział. - Poza tym,
nie wierzę w pożegnania, wierzę w przywitania. I chcę wam
wszystkim przedstawić Tanię Williams - powiedział
skinąwszy na piękną dziewczynę, która wyglądała na niewiele
starszą niż Deena, kiedy poznała Curtisa.
- W przyszłym miesiącu wydajemy nowy album Tani i
powiem wam tylko, że to prawdziwa bomba. Całkiem nowe
brzmienie.
Curtis niemal tonął wśród tłoczących się wokół niego
fanów, kiedy Effie weszła na czerwony dywan w
towarzystwie C.C. i Magic.
- Panno White! - zawołał za nią jakiś reporter, kiedy
zbliżyła się do dziennikarzy, stając nieopodal Curtisa. - Pani
płyta stała się numerem jeden. Z pewnością bardzo to panią
cieszy.
- Tak, to naprawdę miłe - odpowiedziała Effie.
- Planuje pani przenieść się do Kalifornii?
- Nie. Mój dom jest tutaj. Poza tym, ludzie tam są za
chudzi - reporter zaśmiał się i zwrócił uwagę na Magic.
- Kim jest ta mała dama, Effie?
Effie zerknęła na Curtisa, który mijał ją, idąc do środka
Teatru.
- To Magic, moja córka - odpowiedziała.
Curtis zatrzymał się i natychmiast pojął, że był jej ojcem.
Była naprawdę piękna - miała jego oczy i uśmiech Effie.
Wpatrywał się w nią z dumą. Jego oczy napotkały spojrzenie
Effie; odwrócił wzrok i ruszył do Teatru.
- Panie i panowie, na swoim ostatnim występie,
niesamowite Dreams! - wykrzyknął konferansjer.
Publiczność wstała i zaczęła żywo oklaskiwać dziewczęta
pojawiające się na scenie w metalicznie połyskujących
strojach. Deena, Lorrell i Michelle stały nieruchomo. Deena
wzięła oddech i czekała, aż publiczność się uspokoi. Mrugnęła
na dziewczyny i powoli odwróciły się twarzą do widowni.
Widziała Martiego, May i Ronalda w pierwszym rzędzie.
Michelle dostrzegła C.C. i przesłała mu pocałunek. Fani
ocierali już łzy z policzków, kiedy Deena zaczęła śpiewać
pierwszy wers.
„Nie możemy wiecznie trwać
Każda musi w swoją drogę iść
Teraz bezradne stoimy tu
Nie wiedząc, co powiedzieć dziś
Byłyśmy długo razem
Nie myśląc, że to skończy się
Zawsze tak blisko siebie
Zawsze przyjaciółki, na dobre i na złe
Tak trudno pożegnać się, kochanie
Tak przykro patrzeć na twe łzy
Trudno jest otworzyć drzwi te
Kiedy nie wiadomo, co za nimi spotka cię
Nie chciałyśmy, aby tak się stało
Dobrze nam razem było
Po prostu pamiętaj
Pamiętaj
O wspólnie spędzonych chwilach..."
Kiedy skończyły piosenkę, dziewczęta uniosły ręce i
łagodnym, precyzyjnie wyćwiczonym gestem podsumowały
znaczenie słów.
Publiczność szalała przez cały występ, skacząc, zrywając
się na równe nogi, klaszcząc i śpiewając piosenki.
Kiedy koncert zbliżał się ku końcowi, Deena podeszła na
sam przód sceny.
- Myślę, że to już czas. Ostatni utwór. Wiecie, że długo
byłyśmy razem. Obiecałam Lorrell, że nie będę płakać -
powiedziała Deena, a Lorrell do niej pomachała. W jej oczach
zbierały się łzy. - Więc nie płaczę. Jestem bardzo szczęśliwa,
bo jest tutaj z nami cała rodzina. Tak naprawdę Dreams to nie
trzy osoby, tylko cztery. I naprawdę jesteśmy szczęśliwe, że
możemy dzisiaj dla ciebie zaśpiewać tę piosenkę. Effie...
Publiczność całkiem oszalała, kiedy na scenę, w rytm
muzyki „One Night Only", wkroczyła Effie. Deena, Lorrell i
Michelle wycofały się, kiedy utwór niepostrzeżenie przeszedł
w piosenkę „Dreamgirls". Effie śpiewała pełnym głosem,
wspierana przez cudownie harmonijny chórek Dreams. Kiedy
uchwyciła wzrok Magic, serce urosło jej ze szczęścia -
poczuła dumę, która wypełniała jej córeczkę.
W końcu Effie zajęła należne jej miejsce.
I to było niesamowite.
Podziękowania
Chwała Panu za otworzenie przede mną drzwi i dodanie
mi sił, odwagi i mądrości, bym przez nie przeszła.
Dziękuję
mojemu
mężowi
i
wieloletniemu
współpracownikowi, Nickowi Chilesowi, i naszym pięknym
córkom, Mari i Lili, za dodawanie mi energii i zapału do
pracy.
Dziękuję tacie, Jamesowi Millnerowi, za wytrwałość i
zachętę do pracy, szczególnie w chwilach zwątpienia. To
dzięki tobie trwam i pamiętam o Mamie.
Dziękuję bratu, Troyowi; teściom i najlepszym
przyjaciołom, Helen i Walterowi Chiles oraz Angelou i
Jamesowi Ezeilo; moim śmiałym kuzynom, Milesowi i Cole;
oraz całej reszcie mojej wspaniałej, wielkiej rodziny,
krewnych i przyjaciół. Dziękuję wam za uszanowanie mojej
pracy i dopingowanie pośród całego tego zamieszania.
Dziękuję mojemu wydawcy, Willowi Hintonowi; mojej
wspaniałej agentce, Victorii Sanders; i redaktorowi Amistad,
Dawn Davis, za ściągnięcie mnie z plaży i zmuszenie do pracy
nad tym fantastycznym, niezapomnianym i ważnym z punktu
widzenia historii projektem.
Dziękuję także Billowi Condonowi oraz aktorom
występującym w filmie „Dreamgirls" za wasz zapał i
poświęcenie dla tej, jakże ważnej, historii o Afroamerykanach
i ich ludzkich doświadczeniach.