Gina Wilkins
ŚLUBU NIE BĘDZIE
(I Won`t!)
PROLOG
Case Brannigan się żeni! Mało kto był skłonny dać temu wiarę. Zresztą, cóż w tym
dziwnego, skoro nawet jemu samemu przychodziło z trudnością w to uwierzyć.
Przez otwarte okna napływały do wnętrza przytulnego bungalowu odurzające zapachy
tropiku i egzotyczne odgłosy Cancún, dodatkowo potęgując nierzeczywistą aurę tego dnia.
Zmagając się z węzłem krawata, Case zaczął wesoło pogwizdywać. A niech to... czuł się
naprawdę fantastycznie.
Cichy śmiech i odgłosy przytłumionej rozmowy stały się na moment głośniejsze, a potem
znów odpłynęły, co najpewniej oznaczało, że pod jego oknami przeszły co najmniej dwie
osoby. Prawdopodobnie była to jedna z licznych par spędzających wakacje w tej urokliwej
miejscowości. Nagle ogarnęła go przemożna chęć, by podbiec do okna i zaprosić tych ludzi
na swój ślub, który miał się odbyć za niespełna pół godziny.
Mimo iż zdecydował się na cichy ślub, w którym prócz państwa młodych uczestniczyć
mieli jedynie urzędnik stanu cywilnego i wynajęty świadek, Case nagle uświadomił sobie, że
marzyła mu się bardziej tradycyjna uroczystość w gronie rodziny i przyjaciół – z masą
kwiatów i świec, panną młodą w bieli i w koronkowym welonie, z druhnami, eleganckim
mistrzem ceremonii, gośćmi w wytwornych kreacjach i podpitym wujkiem, wznoszącym
dwuznaczne toasty.
Tradycja... Coś, czego Case nigdy nie zaznał w swoim niezwyczajnym życiu, a czego
zawsze tak rozpaczliwie pragnął. Teraz jednak, w przededniu swoich trzydziestych piątych
urodzin, zamierzał wreszcie odrobić te zaległości. Od dziś będzie wiódł najzupełniej zwykły
żywot – żona, dzieci, dom z ogródkiem. Pies, może nawet dwa. Niedzielne obiady, wieczory
w klubie, szkolne przedstawienia i wycieczki z rodziną.
Jakże miłą odmianą będą noce spędzone na łonie natury, podczas których nie będzie
musiał zastanawiać się nad tym, czy ktoś nie śledzi go w ciemnościach.
Wreszcie krawat znalazł się na swoim miejscu i Case uważnie spojrzał w lustro. Jego
ciemne, zazwyczaj rozwichrzone włosy tym razem były schludnie przyczesane, co już samo
w sobie wydawało się dość niezwykłe. Na starannie ogolonym, kwadratowym podbródku,
wyraźnie rysował się głęboki dołek. Ciemny, świeżo wyprasowany garnitur leżał wręcz
idealnie, a koszula była nieskazitelnie biała. Chrząknął z uznaniem i pomyślał, że rozpoznanie
go sprawiłoby wielu ludziom poważną trudność. Ludziom, których miał nadzieję nigdy
więcej nie spotkać.
Zadowolony ze swego wyglądu odwrócił się i podszedł do łóżka, na którym leżało
zezwolenie na ślub i maleńkie pudełeczko, kryjące w sobie prostą, złotą obrączkę, po czym
wsunął dokument wraz z pudełeczkiem do kieszeni marynarki. Jak tylko nadarzy się okazja,
dokupi do obrączki brylant. Chyba że Maddie będzie wolała szmaragd albo rubin?
Poznali się niecałe dwa tygodnie temu, było więc jeszcze masę rzeczy, których musiał się
o niej dowiedzieć! Dwa tygodnie... Roześmiał się cicho i z niedowierzaniem potrząsnął
głową.
Przyjechał do Cancún po to, żeby odpocząć, a zarazem podjąć poważną decyzję, co
począć z resztą swojego życia. Po latach służby czuł się zmęczony i wewnętrznie wypalony.
Trawiła go tęsknota za czymś trudnym do określenia, gnębił ból, którego przyczyny nie był w
stanie pojąć. Wtedy właśnie poznał Maddie. Słodką Maddie Carmichael. I nagle wszystko
stało się jasne. I proste.
Od razu zrozumiał, że tym, czego potrzebował, była właśnie kobieta. Partnerka.
Przyjaciółka. Miękkie ramiona. Łagodny uśmiech. Gorące serce. Wszystkie te głupstwa,
którymi tak otwarcie pogardzał w czasach swojej burzliwej młodości.
Po paru godzinach był już pewny, że Maddie będzie idealną żoną w „normalnym życiu”,
którego teraz z całej siły zapragnął. Małomiasteczkowa dziewczyna, głęboko związana z
rodziną oraz lokalną społecznością, ładna, miła, może trochę naiwna. Przyznała mu się, że
lubi gotować i że wraz z ojcem prowadzi restaurację w rodzinnym Missisipi. Uwielbia dzieci,
a jej hobby to robótki na drutach i malowanie akwarelek.
Nie mógł nawet marzyć o bardziej idealnej narzeczonej. Sam nie wymyśliłby sobie
lepszej.
Case rzucił się w wir zalotów z tą samą pasją i ślepą determinacją, która sprawiała, że dla
wielu osób był tak niebezpiecznym przeciwnikiem i że w swojej pracy odnosił nieustanne
sukcesy. Z premedytacją oczarował Maddie i zawrócił jej w głowie do tego stopnia, że choć –
jak twierdziła – rzadko kierowała się impulsem, w swoim zaślepieniu zgodziła się poślubić
człowieka, którego dopiero co poznała. Obiecywał jej gwiazdkę z nieba i rzeczywiście miał
jak najszczerszy zamiar zdobyć ją dla swojej wybranki. Zasłużyła sobie na nią, choćby za to,
że wyrwała go ze szponów gorzkiej, jałowej samotności.
Nie sądził, by ktoś kiedykolwiek uganiał się za nią bardziej wytrwale. On sam nigdy w
życiu nie włożył aż tyle wysiłku w zdobycie kobiety. Szczerze mówiąc, nigdy nie przepadał
za towarzystwem kobiet i jeśli już – wolał spędzać czas tylko z tymi, które nie wymagały od
niego, żeby się o nie starał.
Z drugiej strony, żadna kobieta nie znaczyła dla niego tak wiele jak Maddie.
Poklepał się po kieszeni, aby się upewnić, że zaświadczenie i obrączka tkwią na swoim
miejscu. Po raz ostatni spojrzał w lustro i uznał, że prezentuje się znakomicie. A potem
zerknął na zegarek.
Jeszcze tylko pół godziny. Za pół godziny przestanie być kawalerem. I nigdy nie będzie
już samotny.
Poczuł dziwny ucisk w żołądku – to pewnie nerwy. Całkiem zdrowe objawy. W końcu
nawet nie poszedł dotąd do łóżka ze swoją śliczną narzeczoną. Postanowił sobie przecież, że
wszystko będzie jak należy – tradycyjne, choć może trochę pospieszne zaloty, a potem
tradycyjna i całkiem niespieszna noc poślubna. Na myśl o tej oczekującej go długiej nocy
poczuł, że jego puls przyspiesza tempo.
Seria krótkich, silnych uderzeń w drzwi sprawiła, że wzdrygnął się, niemile zaskoczony.
Kto, u licha... ? Przecież mieli się spotkać z Maddie dopiero w urzędzie stanu cywilnego, a
nikogo innego nie oczekiwał.
Przeszedł przez pokój i otworzył drzwi. A potem zaklął, ale już nie zdążył ich zamknąć z
powrotem.
Smukła ręka, zakończona koralowymi paznokciami, wsunęła się w uchylone drzwi i
chwyciła go za ramię.
– Muszę z tobą pomówić – odezwał się lekko schrypnięty, damski głos, który Case znał
aż nazbyt dobrze.
– Idź sobie, Jadę. Jestem teraz zajęty.
– Wpuść mnie – nalegała postawna, rudowłosa piękność. – To bardzo ważne.
– Za pół godziny mam ślub, do jasnej cholery!
W szmaragdowych oczach Jadę pojawiło się współczucie.
Nigdy przedtem tak na niego nie patrzyła. To jej spojrzenie wcale mu się nie spodobało.
– Obawiam się, że będziesz musiał to odłożyć – powiedziała cicho.
Case potrząsnął głową. Nagle ogarnęły go złe przeczucia.
– Nie ma mowy!
Jadę sięgnęła do kieszeni eleganckiego, ciemnozielonego kostiumu.
– Mam tu coś, co, jak sądzę, cię przekona – odezwała się tonem, od którego Case’owi
zrobiło się zimno.
Niech to diabli, pomyślał. Czy mi to kiedyś wybaczysz, Maddie?
W ciągu ostatnich dwudziestu minut Maddie co najmniej dziesięć razy sprawdzała
godzinę na swoim zegarku. Przez cały czas czuła na sobie podejrzliwy, a zarazem pełen
współczucia wzrok sędziego i jego żony. Case spóźniał się! O całe dwadzieścia minut!
Ceremonia dawno powinna się już skończyć i od ponad kwadransa powinni już być
małżeństwem. Więc gdzie on się podziewał?
– Może chce pani jeszcze raz skorzystać z telefonu? – spytał urzędnik.
Z wymuszonym uśmiechem potrząsnęła głową. Już dwa razy dzwoniła do Case’a i nikt
nie odbierał.
– Na pewno jest już w drodze – powiedziała z przekonaniem, które z wolna zaczęło ją
opuszczać. – Coś musiało go zatrzymać. Może korek na drodze.
Senior i seniora Ruiz zgodnie przytaknęli, choć w ich czarnych oczach odmalowało się
zwątpienie. Nagle zrozumiała, o czym musieli myśleć od dłuższej chwili.
O Boże, a jeśli się nie mylili? Jeżeli Case naprawdę wystawił ją do wiatru?
Kurczowo splotła palce, a jej jasne policzki oblały się gorącym rumieńcem wstydu. Co ja
tu jeszcze robię? – zadała sobie w duchu pytanie w przypływie nagłej paniki. Jak doszło do
tego, że znalazła się w tak żenującej sytuacji? Przecież przyjechała do Cancún tylko na
wakacje – wakacje, które wygrała w totka, zorganizowanego przez sieć supermarketów.
Opuszczała Missisipi z nadzieją, że uda się jej trochę odpocząć i oderwać się od
codziennej rutyny. Nie miała najmniejszego zamiaru wdawać się w wakacyjne romanse – a
już z pewnością nie planowała ślubu z przypadkowo spotkanym na plaży mężczyzną!
Przecież, na Boga, nie minęły nawet dwa tygodnie! A teraz stała tu, gotowa dotrzymać
nieopatrznie udzielonego przyrzeczenia.
Gdzie, u diabła, mógł być Case?
Otarła wilgotne dłonie o cienki materiał białej, ażurowej sukienki – jedynej spośród
przywiezionych, która od biedy mogła uchodzić za symboliczną suknię ślubną. A potem
odrzuciła na bok puszysty brązowy kosmyk, który opadał jej na okulary. Case zaraz tu będzie,
zapewniła samą siebie. Przecież doskonale pamiętała hipnotyzujące spojrzenie jego
stalowoszarych oczu, kiedy prosił ją o rękę. Czy mógłby tak na nią patrzeć, gdyby nie miał
poważnych zamiarów?
Nagle ktoś nieśmiało zapukał. Wstrzymała oddech i odwróciła się w stronę drzwi. Case?
W progu stanęła młoda kobieta, którą Maggie zdążyła już wcześniej poznać.
– Carmelita? – spytała ze zdumieniem. – Co ty tu robisz?
Carmelita pracowała w ośrodku, w którym Maddie i Case spędzali wakacje. Maddie
spodobał się słodki uśmiech dziewczyny i jej ujmujący sposób bycia. Zaczęła ją nawet
uważać za swoją przyjaciółkę. Nie było w tym nic dziwnego, bo uwikłana w romans z
nieznajomym, pilnie potrzebowała jakiejś przyjaznej duszy. Carmelita, ze swoją młodością i
romantyczną naturą, doskonale nadawała się na adresatkę zwierzeń i świadka rozgrywającego
się niemal na jej oczach błyskawicznego romansu. Podarowała nawet Maddie na ślub
koronkową chusteczkę – zapewniając nieśmiało, że przyniesie jej szczęście.
Teraz jednak na twarzy Carmelity nie gościł uśmiech, a jej olbrzymie, czarne oczy
spoglądały na Maddie z głębokim współczuciem.
– Mam dla ciebie wiadomość – powiedziała, wyciągając rękę.
Maddie patrzyła na złożoną kartkę, czując, że robi jej się niedobrze. Przeczuwała już, co
się w niej kryje.
– On nie przyjdzie, prawda? – wyszeptała. Carmelita skinęła głową.
– Musiał nagle wyjechać. Zresztą, przeczytaj list. Coś w spojrzeniu Carmelity
zaniepokoiło Maddie.
– Kiedy wyjechał?
– Przed chwilą. Miałam wrażenie, że strasznie im się spieszyło. To znaczy jemu... –
pośpiesznie poprawiła się Carmelita.
Jednak Maddie nie dała się oszukać.
– Im? – powtórzyła. – To on nie wyjechał sam? Carmelita potrząsnęła głową.
– Nie. Była z nim jakaś kobieta.
– Kobieta? – Maddie przycisnęła dłoń do łomoczącego serca.
– Bardzo wysoka i bardzo piękna. I miała takie wspaniałe rude włosy. Może to jego
siostra. – Biedna Carmelita nie wiedziała o tym, że Case wielokrotnie powtarzał Maddie, iż
nie ma absolutnie żadnej rodziny. – Może to jakaś pilna sprawa rodzinna – dodała. –
Przeczytaj, co on pisze.
Drżącą ręką Maddie ujęła list i otworzyła go tak ostrożnie, jakby się bała, że wybuchnie
jej prosto w twarz.
Maddie, strasznie Cię przepraszam. Muszę wyjechać w pilnej sprawie. Trzeba przełożyć
ślub. Wracaj do domu i czekaj na mnie. Odezwę się, jak tylko będę mógł.
Case
I wtedy coś w Maddie umarło, a zrodziło się coś zupełnie innego, poczętego w bólu, żalu
i wściekłości.
Słodka Maddie Carmichael nigdy już nie będzie tą samą istotą.
ROZDZIAŁ 1
Nieskładne informacje, które Case’owi udało się wydusić z mało rozgarniętego chłopca
na stacji benzynowej, okazały się bardziej godne zaufania, niż mógł się spodziewać. Zgodnie
z instrukcją skręcił w lewo na trzecich, ostatnich światłach w Mitchell’s Fork, małej mieścinie
w stanie Missisipi, po czym ze zdumieniem stwierdził, że dotarł do celu. Wjechał na
zadziwiająco zatłoczony parking, przekręcił kluczyk w stacyjce i odetchnął z ulgą.
Nareszcie był na miejscu, choć zajęło mu to tyle czasu. Aż sześć miesięcy!
Na wielkim szyldzie widniała nazwa restauracji: „U Mike’a i Maddie”. Na widok jej
imienia Case szarpnął węzeł krawata, jakby nagle poczuł na szyi zaciskającą się pętlę.
To dziwne, ale po tych wszystkich miesiącach wciąż miał ją przed oczyma. Zupełnie
jakby rozstali się na kilka minut. Widział jej słodką, owalną twarzyczkę, w obramowaniu
długich, płowobrązowych włosów. Maddie twierdziła, że są mysiego koloru, marszcząc przy
tym zabawnie mały nosek, ale Case’owi podobał się ich złotawy połysk i delikatny zapach.
Usta Maddie były miękkie i pełne. Malowała je rzadko, bo – jak się sama przyznała – miała
paskudny zwyczaj oblizywać szminkę. Case’owi wcale to nie przeszkadzało – nie przepadał
za przesadnym makijażem. Naturalna uroda Maddie pociągała go od pierwszej chwili. Ale
najcudowniejsze w jej twarzy były oczy – ogromne i fiołkowo-niebieskie. Ich piękna nie były
w stanie przysłonić nawet okulary, korygujące krótkowzroczność. Case wciąż pamiętał, że
kiedy po raz pierwszy zdjął Maddie okulary, by ją pocałować, uroda tych przepastnych oczu
zaparła mu dech w piersiach. Doznał wtedy uczucia dziwnej, zaborczej satysfakcji, że tak
niewielu dane jest oglądać te oczy w ich pełnej krasie.
Maddie była niewysoka – o dobrą głowę niższa od Case’a, który mierzył metr
osiemdziesiąt siedem – i pełna łagodnych krągłości. W niczym nie przypominała wysokich,
kościstych modelek, które lansowała obecna moda. Case pamiętał, że lekko niepokoiła go
konsekwencja, z jaką Maddie rezygnowała z przepysznych deserów i wysokokalorycznych
dań, serwowanych w restauracjach Cancún. Wydała zdecydowaną wojnę zbytecznym, jak
twierdziła, pięciu kilogramom. Case natomiast uważał, że wszystko było w niej takie jak
trzeba. Szczerze mówiąc, z niecierpliwością oczekiwał chwili, w której będzie mógł wreszcie
poznać bliżej jej ponętne wypukłości.
Miał potem mnóstwo czasu, żeby żałować tak nietypowej dla siebie powściągliwości.
Trzeba było zaciągnąć Maddie do łóżka przy pierwszej okazji.
Smukłe, wspaniałe ferrari Case’a wydawało się dziwnie nie na miejscu wśród
wypełniających parking małych ciężarówek, furgonetek i pojemnych, staromodnych
samochodów, zdolnych pomieścić nawet bardzo liczne rodziny. Może powinienem zamienić
go na dżipa albo coś w tym rodzaju, pomyślał Case, marszcząc brwi. W końcu zamierzał tu
osiąść na dobre.
Otworzył drzwi samochodu i krzywiąc się z bólu, wysunął lewą nogę. Wysiadając musiał
mocno przytrzymać się karoserii. Wciąż nie mógł pozbyć się uczucia, że noga się pod nim za
chwilę załamie. Minęły dopiero dwa tygodnie, odkąd pozwolono mu odstawić znienawidzone
kule. „To cud – uznali lekarze – że w ogóle może pan chodzić”.
Śmieszne, jaki stał się teraz nerwowy. Dawniej nie wahał się przed niczym. Potrafił
wpaść do pokoju pełnego uzbrojonych bandziorów i czuł się znacznie pewniej niż w tej
chwili.
Chrząknął, przygładził krótko przystrzyżone włosy i jeszcze raz ocenił swój wygląd.
Ciemne ubranie, to samo, w którym wybierał się kiedyś do ślubu, wisiało na nim jak worek.
Na razie udało mu się odzyskać jedynie dwa z tych dziesięciu kilo, które stracił w ciągu
minionych sześciu miesięcy. Nie musiał patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, że policzki ma
zapadnięte, a pod oczami sine kręgi. Chodził, lekko utykając, a jego zmaltretowane ciało
wzbogaciło się o kilka nowych, szpecących blizn.
Mógł tylko mieć nadzieję, że Maddie nie przerazi się za bardzo na jego widok. A może
uda mu się obudzić współczucie w jej łagodnej duszy? Nie miałby nic przeciwko temu, żeby
tym sposobem wrócić do jej łask.
Był już kiedyś zbyt blisko urzeczywistnienia marzeń, żeby z nich teraz zrezygnować.
Wyprostował się i z determinacją pokuśtykał w stronę restauracji. Case Brannigan
rozpoczynał nową misję. I trzeba przyznać, że pomimo ostatnich porażek, kiedy się już na coś
zdecydował, na ogół osiągał cel.
Specjalnością restauracji była kuchnia domowa. Prosty wystrój w stylu country szedł w
parze z nieskomplikowanym menu. Na długiej werandzie stał rząd rozłożystych foteli na
biegunach, a olbrzymie podwójne drzwi wykonane były ze spatynowanych desek. Wnętrze
urządzono tak, by przypominało wiejski sklepik, z masą staroświeckich towarów. Stały tam
książki kucharskie, słoje z karmelkami, drewniane zabawki, ozdoby w stylu country, a nawet
słoiki z miodem i domowym dżemem.
Było niedzielne popołudnie i w restauracji panował tłok. Większość gości była odświętnie
ubrana, co nasunęło Case’owi myśl, że jest to popularne miejsce spotkań „po kościele”. Spora
grupka ludzi buszowała w sklepiku – jedni czekali, aż zwolni się stolik, inni właśnie
skończyli jeść i zmierzali do wyjścia.
Case usiłował wypatrzyć w tłumie znajomą twarzyczkę Maddie. Na razie nie było jej
widać, ale nakazał sobie cierpliwość. Niezawodny instynkt podpowiadał mu, że Maddie musi
być w pobliżu.
W recepcji powitała go przeraźliwie wysoka i chuda kobieta w dżinsowej sukience i
kraciastym fartuszku i natychmiast spojrzała w stronę sali jadalnej.
– Jest pan sam? – spytała śpiewnym, wiejskim akcentem, do którego zdążył się już od
rana przyzwyczaić.
– Tak – odparł, choć miał nadzieję, że nie będzie długo sam. – Chciałbym się dowiedzieć,
gdzie można zastać...
Krótki, ostry gwizdek przerwał mu w pół słowa.
– Czwarty stolik gotowy, Hazel – odezwał się młody, męski głos.
Hazel skinęła głową, spojrzała na trzymany w ręku plan i wyskandowała jednym tchem:
– Anderson pięć osób stolik numer cztery. – A potem znowu spojrzała na Case’a. –
Pańskie nazwisko? – spytała.
Zbity z tropu dość bezpośrednią atmosferą tego miejsca, Case zdążył tylko powiedzieć:
„Branni...” kiedy znowu mu przerwano. Tym razem był to potężny mężczyzna w
drelichowych spodniach i poplamionej sosem białej koszuli.
– Wieprzowe kotlety były dziś za bardzo wysmażone, Hazel – narzekał, przeciskając się
obok pięcioosobowej rodziny, zmierzającej w stronę stolika numer cztery. – Powtórz to
Mike’owi albo straci klienta.
– Już od pięciu lat odgrażasz się, że przestaniesz tu jadać, Leonie – odcięła się Hazel, na
której skargi grubasa widocznie nie zrobiły najmniejszego wrażenia. – Dobrze wiesz, że nie
znajdziesz lepszej kuchni w tej części stanu. A teraz przestań zrzędzić i idź już sobie.
Grubas nasunął na czoło sfatygowaną czapkę i przepychając się do wyjścia, burknął:
– Do zobaczenia za tydzień. Mam nadzieję, że jedzenie będzie lepsze.
– Gdyby smakowało mu jeszcze bardziej, chybaby pękł mruknęła pod nosem Hazel. A
potem znowu podniosła wzrok na Case’a. – Więc jak się pan nazywa?
– Brannigan – powiedział. – Szukam...
Jakaś blondynka wybiegła z jadalni z naręczem kart oprawionych w plastik, minęła
Case’a i wrzuciła je na drewnianą półeczkę koło recepcji. Case odsunął się na bok. Nie
widział jej twarzy i zdążył tylko stwierdzić, że dziewczyna była młoda i że dżinsowa sukienka
z kolorowym fartuszkiem leżała na niej znacznie lepiej niż na Hazel.
– Ile osób czeka? – zwróciła się do Hazel.
Na dźwięk jej głosu Case zamarł, a potem zmarszczył brwi i wytężył wzrok. Przecież to
nie może być...
– Dwa razy po dwie i jedna sześcioosobowa rodzina. Ach, i jeszcze ten pan. – Hazel
spojrzała na Case’a. – Przepraszam, jakie nazwisko?
Blondynka odwróciła się i zastygła bez ruchu. A potem jednocześnie z Case’em
wykrzyknęli. Brannigan!
Słysząc swoje nazwisko wymówione z najwyższą pogardą, Case spojrzał w twarz młodej
kobiety.
– Maddie?
Co ona zrobiła z włosami? Nie były już długie i brązowe, tylko przycięte równo z linią
podbródka i rozjaśnione złotymi pasemkami. Puszyste i lekko potargane, wyglądały jakby
przeczesywała je palcami. A może robił to ktoś inny? Zniknęły gdzieś okulary, a fiołkowe
oczy Maddie wydawały się jeszcze większe w obramowaniu starannie wytuszowanych rzęs.
Pełne usta pociągnęła ciemnoróżową szminką – widocznie przestała już oblizywać wargi.
Jej dżinsowa sukienka była na tyle wycięta, by odsłonić kuszący zarys miękkich piersi, a
także na tyle krótka, by ukazać kształtne nogi w ich pełnej krasie. Dotychczas, Case miał
okazję widywać Maddie wyłącznie w skromnych, codziennych strojach. Podobnie jak Case, i
ona zeszczuplała, ale nic nie wskazywało, żeby kryły się za tym jakieś kłopoty zdrowotne.
Wręcz przeciwnie – wyglądała świeżo, ponętnie i zdrowo – po prostu kwitnąco!
Case wcale nie był przekonany, czy mu się to podoba.
– Maddie? – powtórzył, podczas gdy ona wpatrywała się w niego bez słowa.
Nagle jej pobladła twarz okryła się ciemnym rumieńcem. W odpowiedzi Case lekko się
uśmiechnął. To jasne, że speszyła się na jego widok. Nie mógł jej za to winić.
W chwilę potem zrozumiał, że ten rumieniec bynajmniej nie świadczył o jej radosnym
zmieszaniu, tylko o narastającej furii. Maddie zmrużyła oczy, dumnie uniosła podbródek,
wyprostowała się i zacisnęła pięści.
– Wynoś się stąd! – syknęła.
Case otworzył usta ze zdumienia. Nie spodziewał się oczywiście, że od razu rzuci mu się
w ramiona, chociaż... Chyba musiał się przesłyszeć. Czyżby wyrzucała go ze swojej
restauracji? Wyciągnął do niej rękę.
– Maddie, to ja – powtórzył bezmyślnie, bo przecież go rozpoznała. – To ja, Case.
– Wyjdź stąd – powiedziała, tym razem głośniej, tak że kilku bliżej stojących klientów
spojrzało na nich ze zdumieniem. – Wynoś się!
– Jak to? – Wciąż nie wierzył własnym uszom. Przecież to nie może być ta sama istota,
którą pół roku temu poznał w Cancún. To ma być ta słodka, nieśmiała dziewczyna, która
wzruszająco szczerze odpowiedziała na jego namiętne zaloty i zgodziła się, by poślubił ją w
dzień po zaręczynach?
A może Maddie miała jakąś mniej przyjaźnie usposobioną bliźniaczkę?
– Maddie? – niepewnie zapytał po raz trzeci.
– Maddie? – Z jadalni wyłonił się starszy mężczyzna o jasnoniebieskich oczach i
przerzedzonych włosach w odcieniu płowobrązowym – identycznym z kolorem włosów
dawnej Maddie. – Co się tu dzieje?
Hazel głośno chrząknęła.
– Ten pan czeka na stolik – wyjaśniła – a Maddie... Maddie kazała mu stąd wyjść.
– Mamy komplet – odezwała się Maddie, mierząc Case’a płonącym wzrokiem. – Nie ma
wolnych stolików. Będzie musiał sobie poszukać innego miejsca. Najlepiej w jakimś innym
stanie, nie u nas, w Missisipi.
Hazel aż jęknęła, a mężczyzna, niewątpliwie ojciec Maddie, osłupiał ze zdumienia.
– Madelyn! – zawołał wreszcie. – Czy w ten sposób należy zwracać się do klienta?! Co
cię opętało?
– Dużo ludzi chciałoby to wiedzieć – mruknęła Hazel. Case nie zwrócił na nich
najmniejszej uwagi.
– Musimy porozmawiać – zwrócił się do Maddie. Potrząsnęła głową. Złote pasemka
zatańczyły wokół jej twarzy.
– Jestem zajęta.
– Do diabła, Maddie...
Ale ona odwróciła się i odeszła w głąb sali.
Case ruszył za nią. Przy wejściu do jadalni drogę zastąpili mu Hazel, ojciec Maddie oraz
jakiś potężny brodacz w czerwonej flanelowej koszuli.
– Nie słyszałem, żeby chciała z tobą gadać – warknął brodaty olbrzym.
Case z westchnieniem przyjrzał się jego potężnym muskułom, a potem zwrócił się do
drugiego mężczyzny, który stał obok z zatroskaną miną:
– Pan jest ojcem Maddie?
– Tak. Nazywam się Mike Carmichael. A... a z kim mam przyjemność?
– Case Brannigan. Jestem pewny, że Maddie panu o mnie mówiła. Muszę z nią
porozmawiać.
– Case Brannigan? – powtórzył Carmichael ze zdumieniem. – Nie, nigdy o panu nie
wspominała. – Spojrzał na Hazel, jakby oczekiwał od niej poparcia.
– Nigdy o nim nie słyszałam. – Hazel wzruszyła kościstymi ramionami.
– Ja też nie – mruknął brodacz. – Mam go wyrzucić, Mike?
Case instynktownie się cofnął, lekko utykając. Mike zauważył to i potrząsnął głową.
– Nie. Może wypadałoby najpierw z nim pogadać. A ty wracaj i skończ swój obiad,
Andy.
Case wciąż nie mógł się pogodzić, że Maddie nigdy nie wspomniała ojcu ani o nim, ani o
ich zaręczynach. A przecież miał prawo sądzić, że ona i jej owdowiały ojciec byli sobie
bardzo bliscy. Więc czemu nic mu nie powiedziała?
Odpowiedź nasuwała się sama. Sądząc ze sposobu, w jaki go powitała, nie uważała się
już za jego narzeczoną. Jednak Case miał szczery zamiar wyprowadzić ją z błędu, kiedy tylko
uda mu się z nią porozmawiać.
Tymczasem Mike Carmichael nie przestawał mierzyć go zatroskanym spojrzeniem. Case
wyprostował się i wyciągając rękę, wykrzywił usta w pełnym szacunku uśmiechu.
– Miło mi pana poznać, panie Carmichael. Jestem Case Brannigan, narzeczony Maddie.
Niedzielne tłumy sprawiły, że Mike Carmichael był zbyt zajęty, aby znaleźć czas na
rozmowę z Case’em. Na szczęście, bo wkrótce okazało się, że Maddie gdzieś zniknęła.
– Porozmawiamy, kiedy choć przez chwilę będę wolny – rzekł Mike, którego
przywoływano z trzech stron naraz.
– Niech mi pan tylko powie, gdzie mogę znaleźć Maddie – nalegał Case. – Oboje
zgłosimy się do pana później.
– Maddie, zdaje się, nie ma najmniejszej ochoty na to, żeby pan ją znalazł – stwierdził
Mike, patrząc w oczy Case’owi, który nagle poczuł się jak zawstydzony nastolatek pod
bacznym spojrzeniem srogiego rodzica swojej ukochanej.
– Nie jest aż tak źle – pospiesznie zapewnił ojca Maddie.
– Teraz jest wściekła, ale zrozumie mnie, jeśli tylko będę miał szansę wszystko jej
wyjaśnić.
– Mike! Jesteś nam naprawdę potrzebny w kuchni! – krzyknął ktoś z zaplecza. Mike
westchnął i przygładził przerzedzone włosy.
– Muszę już iść. Maddie pewnie uciekła do domu. Hazel wskaże panu drogę. Ma pan
postępować ostrożnie z moją córką, słyszy pan?
– Słyszę, słyszę – mruknął Case niecierpliwie.
Mike zawahał się chwilę, ale rzeczywiście musiał odejść, bo po raz kolejny rozpaczliwie
przywoływano go do kuchni.
Case odetchnął i spojrzał na nadąsaną Hazel. Zmierzyła go ponurym wzrokiem – od stóp
w zakurzonych butach aż po czubek ciemnej, krótko przystrzyżonej czupryny.
– Kiedy poznaliście się z Maddie? – zapytała. Cierpliwość nigdy nie była zaletą Case’a.
Nie silił się też na uprzejmości, kiedy jego nerwy były wystawiane na próbę. Jednak tym
razem wyczuł, że jeśli odezwie się niegrzecznie, nie uda mu się niczego wydobyć z tej
ponurej kobiety.
– Poznaliśmy się w Cancún – odpowiedział.
– Ha! No tak! – szyderczo zaśmiała się Hazel. – Tak właśnie myślałam. Odkąd wróciła z
Meksyku, nie jest już tą samą Maddie. Ufarbowała włosy, zaczęła używać szkieł
kontaktowych, a je tyle co ptaszek. A do tego spotyka się z Jacksonem Babbitem, chociaż
każdy wie, co to za typ. Opowiada na lewo i prawo, że niedługo wyjeżdża do Europy i nie
wie, kiedy wróci.
Case zacisnął zęby. Kim, do cholery, jest ten Babbit? I co to za typ? A ten jej wyjazd do
Europy?
– Jak trafić do niej do domu? – szybko przerwał Hazel, nim podjęła swój zrzędliwy
monolog.
Jednak Hazel nie dała się zbić z tropu.
– Mówiłam jej, kiedy wygrała ten wyjazd do Meksyku, że powinna zaczekać, aż ktoś
będzie mógł jej towarzyszyć. To nie było do niej podobne, żeby tak jechać na własną rękę.
Ale ona uparła się i już, no i oczywiście wróciła kompletnie odmieniona. Zawsze była taka
miła i łagodna. Robiła wszystko, o co ją człowiek poprosił, i wyglądała na zadowoloną z
życia.
– Hazel oskarżycielskim gestem wymierzyła palec w Case’a.
– Od tamtej wyprawy zachowuje się jak jedna z tych feministek. Mówi, co ma na języku,
czy ktoś ją o to pyta, czy nie.
Wypisała się z kółka dobroczynnego, a przecież Carmichaelowie należeli do niego od
samego początku – jej mama na pewno przewraca się w grobie.
– Może Maddie tylko...
– A teraz postanowiła wyjechać, żeby się „odnaleźć”. Ciekawe, czemu uważa, że uda jej
się to akurat w Europie. Tutaj, w Mitchell’s Fork, człowiek też może się odnaleźć. Mówiłam
jej to i spytałam, gdzie niby ukrywała się przez ostatnie dwadzieścia dziewięć lat.
– Chciałbym panią prosić...
– Wie pan, co mi odpowiedziała? – Hazel nie dała Case’owi nawet cienia szansy. – „Ta
dawna Maddie Carmichael ukrywała się przez dwadzieścia dziewięć lat w Mitchell’s Fork.
Ale musi gdzieś być nowa Maddie, a ja postanowiłam ją odnaleźć”. To najgłupsza rzecz, jaką
w życiu słyszałam.
Case uznał, że musi natychmiast zobaczyć się z Maddie.
– Niech pani posłucha – powiedział, przeszywając Hazel spojrzeniem, pod którym nawet
najwięksi twardziele cofali się o krok – powie mi pani, jak trafić do Maddie, czy mam sam
znaleźć drogę?
Ku jego zdumieniu, Hazel parsknęła śmiechem.
– Lubię facetów, którzy mają w sobie trochę ikry. Przypomina mi pan mojego
nieboszczyka Roya. On zawsze...
– Niech mi pani powie, gdzie ona jest! – ryknął Case, którego wreszcie opuściła
cierpliwość.
– Mam go stąd wyrzucić, Hazel? – odezwał się znad swojego stolika brodacz we
flanelowej koszuli. Wszyscy zamilkli i odwrócili się w stronę Case’a.
– Nie, skończ swój obiad, Andy – odkrzyknęła Hazel. – Ja mu tylko podaję adres.
I ku wielkiej uldze Case’a wreszcie to zrobiła.
Maddie wciąż wściekle przemierzała swój pokój, kiedy odezwał się telefon na nocnym
stoliku. Spojrzała przenikliwie na aparat, jakby spodziewała się zobaczyć rozmówcę na
drugim końcu linii. Po trzecim dzwonku chwyciła słuchawkę.
– Halo! – odezwała się z nadzieją, że to nie Case Brannigan.
– Maddie? To mówi Jill. Chyba jeszcze nie zapomniałaś o swojej najlepszej przyjaciółce?
– O co chodzi, Jill? – Maddie wyraźnie nie spodobał się znaczący ton przyjaciółki.
– Dobre pytanie. Nie masz mi nic do powiedzenia?
– Niby dlaczego?
– Jak to dlaczego? Podobno zaręczyłaś się z jakimś facetem i ani słówkiem o tym nie
pisnęłaś. Wiesz co, Maddie, szczerze mówiąc...
– Ja się zaręczyłam? – powtórzyła Maddie ze zdumieniem. – O czym ty mówisz?
– O tym co wszyscy – że jakiś wspaniały facet przyszedł do restauracji i na oczach całego
Mitchell’s Fork przedstawił się twojemu ojcu jako twój narzeczony. Dlaczego chciałaś to
przede mną ukryć? Czy on ma coś wspólnego z twoją podróżą do Europy? I czy Jackson o
nim wie?
Maddie wzdrygnęła się. Jackson! O mój Boże! A w ogóle, co ten Brannigan sobie myśli?
Chodzi po mieście i przedstawia się jako jej narzeczony! Jeżeli ciągle mu się wydaje, że te ich
zaręczyny są aktualne, już ona postara się wybić mu to z głowy!
– To jakaś pomyłka, Jill – stwierdziła sucho. – Uwierz mi, nie jestem zaręczona. Z nikim.
– Ale twój narzeczony mówi zupełnie coś innego. – Tym razem Jill wydawała się
bardziej rozbawiona niż obrażona.
– Nie mam żadnego narzeczonego!
– Dobrze już, dobrze, nie musisz tak krzyczeć.
– Przepraszam – zreflektowała się Maddie. – Jestem po prostu trochę... zdenerwowana.
Jill roześmiała się.
– Świetnie cię rozumiem. Więc kim jest ten facet, Maddie? Gdzie go poznałaś? I dlaczego
uważa, że jesteście zaręczeni?
– To długa historia i wolałabym nie opowiadać jej przez telefon. Opowiem ci wszystko,
jak się spotkamy, dobrze?
Jill z westchnieniem wyraziła zgodę.
– Pamiętaj, że będę się domagać wszystkich pikantnych szczegółów – uprzedziła, zanim
odłożyła słuchawkę.
Telefon zadzwonił po dwóch minutach. To była pani Underwood, która znała
Carmichaelów od zawsze.
– Co za niesłychana wiadomość! – wołała rozentuzjazmowana. – Słyszałam, że ty i
Jackson macie poważne zamiary! Muszę przyznać, że jestem trochę zaskoczona. Kto by to
pomyślał... Z drugiej strony, nigdy nie podobał mi się ten twój plan, żeby samotnie wybierać
się w taką podróż.
– Nie jestem zaręczona z Jacksonem – zaprotestowała Maddie.
– Nie? – zdumiała się pani Underwood. – No to z kim?
– Z nikim. – Maddie zaczęła się zastanawiać, ile razy będzie jeszcze musiała to
powtórzyć, nim skończy się ten upiorny dzień. Mitchell’s Fork było małą mieściną, gdzie
wszyscy żyli ze sobą bardzo blisko. Maddie aż za dobrze wiedziała, jak szybko rozchodzą się
plotki. Przecież wyszła z restauracji niecałą godzinę temu! – To pomyłka – zapewniła
kategorycznym tonem.
– Przecież Sarah Kennedy sama słyszała od Marthy Jean Claypoole, że dziś po południu
ogłoszono w restauracji twoje zaręczyny!
– Martha Jean ma złe informacje – odparła Maddie. – Przepraszam bardzo, pani
Underwood, ale muszę już kończyć. Dziękuję za telefon.
– Ale... ale...
Pani Underwood usiłowała jeszcze coś powiedzieć, ale Maddie odłożyła słuchawkę.
Nigdy dotąd nie zachowała się tak nieuprzejmie. To także wina Case’a Brannigana,
pomyślała ponuro.
Kiedy telefon zadzwonił po raz trzeci, Maddie cofnęła się z jękiem. Nie miała już siły po
raz kolejny przechodzić przez to samo. Nie teraz. Potrzebowała trochę czasu, żeby się
zastanowić.
Podbiegła do drzwi, potykając się o swoją kelnerską sukienkę. Ze złością kopnęła ubranie
w kąt. Musi natychmiast ^wyjść. Potrzebuje trochę czasu, zanim znowu spotka się z Case’em.
A miała przeczucie, że spotka go na pewno. I to już wkrótce.
ROZDZIAŁ 2
Case zaczynał się poważnie niepokoić, czy aby Hazel celowo nie wprowadziła go w błąd.
Od dziesięciu minut jechał jakąś boczną drogą i na razie jedynym śladem życia były stada
krów, pasących się na łąkach wzdłuż wyboistego asfaltu. Wreszcie znalazł się na szczycie
wzgórza i z ulgą spostrzegł, że na końcu drogi rozłożyła się duża farma.
W miarę jak zbliżał się do domu, wzrastał jego optymizm. Tu jest naprawdę wspaniale,
myślał, rozglądając się wkoło. Właśnie o coś takiego mu chodziło, kiedy zdecydował się
osiedlić na wsi i rozpocząć nowe, zupełnie zwyczajne życie.
Do białego, piętrowego budynku z czarnymi okiennicami przylegała spora weranda.
Wokół rozciągał się duży ogród o wyżwirowanych ścieżkach. Na ogrodzonych białymi
płotkami klombach kwitły wiosenne kwiaty, a w oddali połyskiwały błękitne wody sadzawki.
Było nawet kilka psów, baraszkujących na gęstym, starannie przystrzyżonym trawniku. W
pewnej odległości od domu stał mniejszy domek – prawdopodobnie przeznaczony dla gości
albo służby.
Case z uznaniem pokiwał głową. Gotów był założyć się o każdą sumę, że Maddie
Carmichael, którą poznał w Cancún, wychowała się w takim właśnie otoczeniu.
Zaparkował na półkolistym podjeździe i wygramolił się z samochodu. Psy, głośno
ujadając, rzuciły się w jego stronę. Po sekundzie zorientował się, że radośnie merdają
ogonami, co oznaczało, że po prostu go witają. Pogłaskał je po kosmatych pyskach, nie
próbując nawet zgadywać ich rasy. Wszystkie wyglądały na stuprocentowe kundle. Wielkie,
hałaśliwe, przyjacielskie kundle.
Zza węgła wyłoniła się starsza kobieta o białych włosach. Idąc, postukiwała ciężką,
drewnianą laską. Na widok Case’a przystanęła, zaskoczona.
– Kim pan jest?
– Nazywam się Case Brannigan. Szukam Maddie.
Kobieta zlustrowała go uważnym spojrzeniem. Case westchnął z rezygnacją. Zaczynał się
już przyzwyczajać do tego, że wszyscy oglądają go niby jakiś eksponat w muzeum.
– Maddie jest pewnie na górze, u siebie. Niech pan zadzwoni. Ja muszę się zająć moimi
różami.
– Nie chciałbym pani zatrzymywać – mruknął Case, uśmiechając się pod nosem, mimo iż
kobieta już odeszła.
Wspiął się po trzech schodkach na werandę i zadzwonił dwa razy. Otworzył mu niski
mężczyzna o pałąkowatych nogach, ubrany w kraciastą koszulę i spłowiałe dżinsy.
– Czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytał Case’a. Case ocenił jego wiek na jakieś
czterdzieści parę lat i pomyślał, że to musi być dozorca albo mąż gospodyni.
– Przyjechałem zobaczyć się z Maddie – wyjaśnił.
– Z Maddie? – Mężczyzna przekrzywił głowę i jak wszyscy obejrzał Case’a od stóp do
głowy. – Nie ma jej w domu.
Case zmarszczył brwi. Maddie prawdopodobnie kazała wszystkim domownikom mówić,
żejej nie ma. No, ale skoro tamta staruszka powiedziała, że Maddie jest u siebie, nie miał
zamiaru dać się zbyć byle czym.
– Powiedziano mi, że ona tu jest – oświadczył z naciskiem.
– A ja panu mówię, że jej tu nie ma. Case poczuł, że opuszcza go cierpliwość.
– Kim pan właściwie jest? – zapytał bez ogródek.
– Jestem Frank, prowadzę tę farmę. O co chodzi? Case wziął głęboki oddech. Zaczynała
go boleć głowa.
– Mam tylko jeden problem – rzucił przez zaciśnięte zęby. – Muszę porozmawiać z
Maddie. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby mi pan powiedział, gdzie mogę ją znaleźć.
– To pan jest tym facetem, który trąbi wkoło, że jest jej narzeczonym?
– Skąd pan o tym wie? – Case uniósł brwi. Frank wzruszył ramionami.
– Takie wiadomości szybko się rozchodzą.
– Nieźle tu mielą ozorami – mruknął Case. Nie minęła nawet godzina, odkąd opuścił
restaurację.
– Więc to jednak pan.
– Tak. To ja jestem tym facetem, który zamierza się ożenić z Maddie Carmichael –
oświadczył z determinacją Case.
– Ach, tak? – Frank szeroko otworzył oczy. – Z tego, co wiem, najpierw będzie ją pan
musiał namówić.
– Mam właśnie taki zamiar, kiedy tylko uda mi się z nią porozmawiać.
– Niech pan idzie nad strumień. – Frank widocznie podjął jakąś decyzję. – Ścieżka za
domem zaprowadzi pana do lasu. Proszę iść nią prosto aż do strumienia. Maddie chowa się
tam czasami, kiedy chce pomyśleć o czymś w spokoju.
– Dzięki! – Case już schodził z werandy.
– Tylko niech mnie pan nie wyda – ostrzegł go Frank. – Ja muszę wracać do kuchni, bo
mi się ciasto przypali. Powodzenia!
– Dzięki – powtórzył Case, gdy Frank zamykał drzwi.
– To niesamowite – mruczał Case, kuśtykając ścieżką, którą mu wskazano. Miał nadzieję,
że do strumyka jest niezbyt daleko. Chociaż odzyskał już częściowo dawną sprawność, wciąż
nie miał pewności, czy podoła dalekiemu spacerowi, Odkąd przybył do Mitchell ‘s Fork, by
upomnieć się o swoją narzeczoną, nic nie układało się po jego myśli.
Wiał ciepły, majowy wietrzyk. Kapryśny strumyk rozpryskiwał się na lśniących, szarych
głazach wyrastających z jego dna. Liście na drzewach drżały, a ich cienie pląsały na trawie.
Maddie siedziała na ziemi, wsparta o pień brzozy. Z zamkniętymi oczami słuchała śpiewu
ptaków i popiskiwania bawiących się wiewiórek.
Tu zawsze odnajdywała spokój. Sam widok natury koił jej rozdygotane nerwy. Dziś
jednak było jej wyjątkowo trudno się odprężyć. Nawet przyroda nie była w stanie złagodzić
wstrząsu, jakiego doznała, kiedy Case Brannigan znowu pojawił się w jej życiu.
– Maddie! Nie zdziwiła się na dźwięk jego głosu. Wiedziała, że to musi nastąpić, że to
tylko kwestia czasu. Westchnęła i nie otwierając oczu, powiedziała:
– Proszę cię, odejdź.
– Nie.
Strzał był celny. Maddie odwróciła głowę i spojrzała na Case’a. Jak na spacer w lesie, był
ubrany chyba zbyt elegancko – w ciemny garnitur, białą koszulę i krawat. Zauważyła, że
schudł, a pod oczami miał cienie, których przedtem nie było.
Mimo to wciąż był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego zdarzyło jej się w życiu
spotkać. Tyle tylko, że teraz nie miało to już znaczenia. Postąpił kilka kroków w jej stronę i
Maddie zauważyła, że utyka. Co mu się stało? A przede wszystkim – czego tu szuka?
Dłuższą chwilę patrzyła na niego bez słowa. W końcu Case chrząknął.
– Zmieniłaś się – stwierdził.
– Ty też.
– Spędziłem kilka miesięcy w szpitalu – powiedział, oczekując jakichś objawów
współczucia czy bodaj zainteresowania. Jednak Maddie, nawet jeśli coś czuła, zachowała to
dla siebie.
– Ach, tak – mruknęła.
– Tak – ponuro skinął głową.
– Współczuję ci.
– Nie chcesz wiedzieć, co się zdarzyło? – Case jeszcze bardziej się zasępił.
– Raczej nie.
Westchnął, zgnębiony, i przeczesał palcami włosy.
Pamiętała, że często tak robił, a splątane kosmyki opadały mu wtedy na czoło. Wolała nie
pamiętać, jak bardzo pociągający wydawał jej się z tą rozwichrzoną czupryną. Teraz
wmówiła sobie, że przestało jej się to podobać.
– Co się z tobą dzieje, Maddie?! – wykrzyknął nagle Case. – Dlaczego tak się
zachowujesz? Czemu jesteś na mnie taka zła? Wcale nie zniknąłem bez śladu. Przecież
zostawiłem ci wiadomość.
No tak, rzeczywiście, zostawił jej wiadomość: „Wracaj do domu i czekaj na mnie”.
Wciąż miała przed oczami te pospiesznie nabazgrane słowa. Oczyma duszy widziała też
rudowłosą piękność, z którą Case wyjechał z Cancún. Nigdy nie zapomni pełnego
współczucia wzroku Carmelity, kiedy opowiadała jej o tajemniczej znajomej Case’a.
– Nie jestem na ciebie zła, Case – powiedziała chłodno. – Szczerze mówiąc, jestem ci
nawet wdzięczna. Oszczędziłeś nam obojgu żenującej sceny.
– Żenującej sceny? – powtórzył. – Chodzi ci o coś w rodzaju tej awantury, którą
urządziłaś mi w restauracji?
Maddie spłonęła ciemnym rumieńcem, ale nie odwróciła wzroku.
– Nie. Wtedy mnie po prostu... zaskoczyłeś. Mówiłam o Cancún. Twój list zwolnił mnie z
przykrego obowiązku poinformowania cię, że zmieniłam zdanie.
Źrenice Case’a rozszerzyły się ze zdumienia, a potem nagle niepokojąco się zwęziły.
– Jak to zmieniłaś zdanie? Mam uwierzyć, że nie wyszłabyś za mnie, nawet gdyby mnie
nie odwołali?
„Odwołali”... Można to ująć i tak, pomyślała Maddie z goryczą.
– Tak, dokładnie to chciałam powiedzieć. Tamtego ranka uświadomiłam sobie, że
popełniam błąd, idąc za głosem... no, różnych rzeczy. Zrozumiałam, że nie mogę wyjść za
człowieka, którego właściwie nie znam.
Wokół ust Case’a zarysowała się cienka, biała linia. Maddie skupiła na niej całą swoją
uwagę. Łatwiej było jej patrzeć na usta Case’a, niż zaryzykować spotkanie z palącym
spojrzeniem jego stalowoszarych oczu.
– Mówisz tak, bo chcesz zachować twarz – stwierdził oskarżycielskim tonem. – Chcesz
mi wmówić, że to ty odwołałaś nasz ślub?
– Możesz sobie myśleć, co chcesz – odparła, wzruszając ramionami. – To i tak nie ma
znaczenia. Ważne jest tylko to, że coś nam nie wyszło. A zresztą – było, minęło...
– Nieprawda! – zaprzeczył tak gwałtownie, że Maddie mocniej splotła ramiona wokół
podkurczonych kolan. Case nie ma prawa zauważyć, że jest onieśmielona. Ta nowa Maddie
Carmichael przestała być potulną myszką. Z drugiej strony, jej onieśmielenie na pewno brało
się stąd, że siedziała na ziemi, a on stał nad nią, wspierając się o pień drzewa.
Wstała i spojrzała mu w oczy.
– To już koniec – powtórzyła. – To, co zaszło między nami, należy uznać za niebyłe.
Musisz się z tym pogodzić. Na Boga, to był tylko wakacyjny flirt. Przecież nawet nigdy nie...
no, wiesz co...
– Nie poszliśmy do łóżka? Masz rację. Teraz widzę, że to był błąd.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – nastroszyła się Maddie.
– Gdybyśmy wtedy zostali kochankami, nie byłoby teraz tej kłótni. Należałabyś do mnie.
Jego niewzruszona pewność siebie sprawiła, że Maddie zabrakło tchu z oburzenia. Co za
bezczelność! – pomyślała.
Tam, w Cancún, musiała być kompletną idiotką, skoro nie zauważyła, że wdzięk tego
faceta jest tylko pokrywką dla jego arogancji. Uległa nastrojowi chwili, komplementom, które
prawił jej Case, jego urodzie i zniewalającej męskości. Oszołomiona, zlekceważyła podszepty
zdrowego rozsądku.
Doszło nawet do tego, że zgodziła się zostać jego żoną! Oczywiście stało się to, gdy
spacerowali po plaży w świetle księżyca, po romantycznej kolacji z tańcami. Case całował ją
tak, że aż zakręciło jej się w głowie, a potem poprosił ją o rękę.
Mówił, że jej pragnie. I że jej potrzebuje. Że szukał jej przez tyle długich lat.
Dopiero gdy znalazła się na pokładzie samolotu do Missisipi, upokorzona, z oczyma
zapuchniętymi od łez, dotarło do niej, że Case ani razu nie powiedział, że ją kocha.
Pod wpływem bolesnych wspomnień uniosła głowę i twardo spojrzała mu w twarz.
– Nie należę do ciebie, Casie Branniganie. Nie należę do nikogo.
Nieznaczny ruch jego czarnych brwi sprawił, że zapragnęła go uderzyć. Dawna Maddie
nigdy nie ulegała tak gwałtownym i niekobiecym impulsom. Dla nowej Maddie stały się one
nie lada pokusą.
Cofnęła się, zaczerpnęła tchu i postanowiła raz na zawsze zakończyć tę sprawę.
– Posłuchaj, Case, nie wiem, co tu robisz i czego ode mnie chcesz, ale prawda wygląda
tak, że nie jesteśmy zaręczeni. Szczerze mówiąc, prawie się nie znamy. To, co zaszło między
nami w zeszłym roku, było... pomyłką. Za dużo szampana, tańców i spacerów przy księżycu.
Następnego ranka wrócił nam rozum i – przynajmniej jeżeli o mnie chodzi – wolałabym, żeby
tak zostało.
– Ja nie zmieniłem zdania następnego ranka – argumentował Case. – Zostałem odwołany.
W sprawach służbowych. A to, co mi mówisz, to kompletne bzdury. Mogę ci to udowodnić –
dodał, kładąc jej ręce na ramionach.
Maddie zastygła, a potem zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Przez cienki
podkoszulek czuła dotyk jego gorących dłoni.
– Nie wydaje mi się, żebyś...
– Teraz nie ma księżyca – przerwał jej Case – nie tańczyłem od sześciu miesięcy i żadne
z nas nie piło szampana.
– Nie wiem, co...
– Chciałem ci to wyjaśnić, zanim wezmę się do czegoś innego – mruknął. A potem zaczął
miażdżyć jej usta pocałunkiem.
Próbowała go odepchnąć, ale jej palce zaplątały się w jego marynarkę i już tam zostały.
Rozchyliła usta, chcąc mu nakazać, żeby przestał, ale jego język wślizgnął się między jej
wargi, tamując wszelkie słowa.
Poczuła, że jest zgubiona.
Nikt jej nigdy tak nie całował. Żadnemu mężczyźnie nie udało się doprowadzić jej do
stanu, w którym trzęsły się jej ręce, miękły kolana, w głowie wirowało i czuła, że cała płonie.
Przedtem sądziła, że takie uczucia istnieją tylko w książkach. Dopiero kiedy Case po raz
pierwszy pocałował ją pół roku temu, odkryła w sobie emocje, których istnienia nawet nie
podejrzewała.
Nie miała także wątpliwości, że było to tylko preludium nieopisanych rozkoszy, które był
jej w stanie zaofiarować, gdyby zdecydowali się przekroczyć granicę pocałunków.
Ręce Case’a błądziły po ciele Maddie, jakby na nowo chciały się zaznajomić z jej
krągłościami. Nie mogła nie zauważyć, jak bardzo zeszczuplał.
Próbowała zignorować falę współczucia, która nagle ją ogarnęła. Nie chciała wiedzieć o
jego przeżyciach i cierpieniach. Nie chciała też stać tu i całować się z nim tak zachłannie jak
ktoś, kto przez sześć miesięcy zmuszony był cierpieć głód.
Oderwała usta i opuściła głowę, łapczywie chwytając oddech i próbując się opanować.
– Nie ma księżyca – schrypniętym głosem powtórzył Case – ani szampana.
Opór Maddie gdzieś się rozpłynął. Zamknęła oczy i powiedziała błagalnym szeptem:
– Nie rób tego, Case...
Bała się przeżywać coś podobnego po raz drugi.
– Za późno, Maddie. Jesteś moja. Byłaś moja od chwili, kiedy postawiłem ci pierwszego
drinka w Cancún. Zaoszczędziłabyś nam obojgu, wielu kłopotów, gdybyś teraz miała odwagę
się do tego przyznać.
– Ja... ja... – Wyrwała mu się w przypływie paniki i popędziła na oślep w stronę domu.
Słyszała wołanie Case’a i jego przekleństwa, kiedy potykał się na nierównej ścieżce, ale
nie zwolniła. Czuła, że musi zachować bezpieczny dystans, otrząsnąć się z tego pocałunku,
nim dojdzie do następnego spotkania.
Bo kiedy Case ją całował, nie była w stanie myśleć.
Wystarczyły dwa kroki, żeby Case zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie dogonić
Maddie. Oczywiście tylko tym razem. Klnąc przystanął i niecierpliwie rozluźnił kołnierzyk
białej koszuli. Do diabła, wszystkie jego plany brały w łeb!
Zaczął głęboko oddychać, żeby się uspokoić. Rzeczywiście, może trochę się przeliczył,
spodziewając się, że Maddie powita go z otwartymi ramionami i zaczną dokładnie w tym
punkcie, w którym skończyli sześć miesięcy temu. Z drugiej strony, nigdy nie wątpił, że
Maddie będzie na niego czekać.
Wiadomość, że spotyka się z kimś innym, była dla niego szokiem. Jednak kimkolwiek
był ten facet i cokolwiek Maddie zrobiła, nadal reagowała na jego pocałunki równie
namiętnie jak wtedy, w Cancún. A i on doznał tego samego co wtedy uczucia, że trzyma w
ramionach kobietę, z którą pragnie spędzić resztę życia. Dlatego nigdy nie uwierzy, że
Maddie zmieniła zdanie, chociaż ze wszystkich sił starała się go o tym przekonać. Maddie
nadal uważała, że wyjechał z Cancún, bo w ostatniej chwili się rozmyślił. Gdyby tylko udało
mu się porozmawiać z nią bodaj przez pięć minut. Mówiła, że dostała jego list, ale ta
pośpiesznie nakreślona wiadomość była oczywiście niewystarczająca. W ciągu sześciu
miesięcy nie był w stanie dać Maddie znać o sobie. Po pierwsze, przebywał w kolumbijskiej
dżungli, o wiele za daleko, by móc się skontaktować z kimkolwiek. A po drugie, spędził
potem całe miesiące w szpitalu za granicą, nie mając pewności, czy dojdzie do siebie na tyle,
by móc w ogóle myśleć o małżeństwie.
A kiedy wreszcie upewnił się, że nie zostanie kaleką, poczuł, że musi natychmiast
odszukać Maddie. Zabrakło mu wtedy cierpliwości, żeby czekać na zaproszenie. Raz
próbował zatelefonować – przed tygodniem. Zadzwonił do wszystkich Carmichaelów w
okolicy, aż wreszcie trafił na kogoś, kto mu powiedział, że owszem, Maddie tu mieszka, ale
nie ma jej w domu. Nie zdecydował się, by zostawić jej wiadomość. Wolał ją zaskoczyć.
I to mu się udało. Zaskoczył ją, ale i sam parokrotnie został niemile zaskoczony.
Mógł jej wszystko wyjaśnić – gdyby tylko zechciała go wysłuchać.
Powiedział sobie, że gniew Maddie był pozytywnym objawem. Gdyby do końca
zachowała spokój, miałby prawo się niepokoić. Udało mu się jednak dostrzec w jej oczach
wewnętrzną walkę, stłumione uczucia. Całując ją, nabrał przekonania, że nie jest jej bardziej
obojętny niż w Cancún.
Był pewny, że zwycięży, bo nigdy nie mógł znieść myśli o przegranej. Case Brannigan
zapragnął domu, rodziny, zwyczajnego życia. I zamierzał to wszystko osiągnąć z Maddie.
Maddie zwinięta w kłębek siedziała przy oknie, wpatrując się nie widzącym wzrokiem w
swoje nagie stopy. Nagle ktoś energicznie zapukał do drzwi.
– Kolacja na stole. – Ciotka Nettie weszła do pokoju, nie czekając na zaproszenie. –
Popatrz tylko na siebie, dziewczyno. Rozczochrane włosy, szorty, boso... Masz się ubrać
przyzwoicie i uczesać, zanim zejdziesz na dół. Słyszysz? Pospiesz się, wszyscy na ciebie
czekają.
Maddie już otwierała usta, żeby powiedzieć, że nie jest głodna, gdy nagle przypomniała
sobie, jaki to dzień, więc tylko westchnęła z rezygnacją. Nie było sposobu, by tego wieczora
wymówić się od rodzinnej kolacji.
– Dobrze, ciociu, już idę.
– I nie chcę widzieć tej cierpiętniczej miny – skarciła ją ciotka tonem, którym zwracała
się do Maddie, gdy ta była dzieckiem. – Frank włożył tyle pracy w przygotowanie
urodzinowej kolacji dla twojego dziadka. Upiekł nawet ciasto czekoladowe. Chcę, żeby
wiedział, że doceniłaś jego wysiłki.
– Dobrze, ciociu – mruknęła posłusznie Maddie jak w czasach, kiedy była dzieckiem.
Nettie z zadowoleniem skinęła głową i zamknęła drzwi.
Maddie szybko narzuciła luźną, czerwoną sukienkę i przyczesała włosy. Nałożyła też
wygodne, czarne czółenka, mając nadzieję, że Nettie nie zauważy braku pończoch.
Nettie Bragg, osiemdziesięcioletnia ciotka Mike’a Carmichaela, była dość apodyktyczna,
stronnicza, nietaktowna i niecierpliwa. Mimo to Maddie kochała ją całym sercem.
Wyjęła z szafy pięknie opakowany prezent. Tego dnia dziadek Carmichael obchodził
osiemdziesiąte dziewiąte urodziny i właśnie miała się rozpocząć uroczysta kolacja. Maddie
postanowiła nie dopuścić do tego, by Case Brannigan zepsuł jej tę uroczystość. Schodząc na
dół do jadalni, skąd dobiegał już wesoły gwar, powtarzała sobie, że wykreśli go z pamięci.
Nie poświęci mu ani jednej myśli...
Wtedy właśnie go zobaczyła. Stał na środku pokoju, otoczony przez jej mocno
zaciekawioną rodzinę. Podniósł wzrok i uśmiechnął się do Maddie. Wszystko wskazywało na
to, że nie zamierza się stąd ruszyć do końca wieczoru.
W ten sposób upadły próby wykreślenia go z pamięci. Maddie jęknęła w duchu i
przekroczyła próg jadalni.
ROZDZIAŁ 3
Następną po Casie osobą, która zauważyła wejście Maddie, był Mike Carmichael.
– No, jest wreszcie – oznajmił, sunąc w jej stronę ze znaczącą miną. – Wejdź, moje
złotko. Nie chciałabyś oficjalnie przedstawić nam swojego narzeczonego?
Gdyby można było zabijać wzrokiem, Case na pewno już by nie żył.
– Skąd on się tu wziął? – Maddie zwróciła się do – ojca.
– No cóż, kręcił się po okolicy, więc go zaprosiłem – wyjaśnił Mike, z trudem
zachowując powagę. – Jest po raz pierwszy w naszym mieście i chyba nikt nie chce, aby
uznał, że jesteśmy niegościnni. Prawda, złotko?
– Wszystko mi jedno, co sobie pomyśli – odparła Maddie. – To rodzinna uroczystość.
– Z tego, co słyszeliśmy, Case wkrótce zostanie członkiem naszej rodziny – oświadczył
Mike, wyraźnie rozbawiony miną córki.
Maddie zacisnęła pięści i zaczerpnęła głęboko powietrza, żeby się opanować.
– Obawiam się, że pan Brannigan zażartował sobie z ciebie, tato – powiedziała z
naciskiem. – On nie jest moim narzeczonym, co najwyżej znajomym.
Case, najwyraźniej w świetnym humorze, cicho się roześmiał.
– Naprawdę? Tylko tyle? – półgłosem zapytał Maddie, patrząc na nią znacząco.
Jego swobodne zachowanie brało się pewnie z tego, że ona sama musiała wyglądać jak
ktoś z niezbyt czystym sumieniem. Maddie nagle to zrozumiała.
– Tak – powiedziała sucho. – Tylko tyle.
A potem odwróciła się i podeszła do stolika, na którym piętrzył się już stos kolorowych
paczek dla solenizanta. Potrzebowała chwili, żeby otrząsnąć się z szoku, jakiego doznała na
widok Case’a w swoim domu. Może przyjdzie jej do głowy jakiś pomysł, jak dalej
postępować, by oszczędzić sobie kolejnych, żenujących scen.
Ciotka Nettie przyglądała jej się uważnie. Pragnąc umknąć przed jej wszystkowidzącym
spojrzeniem, Maddie podążyła ku starszemu mężczyźnie, który zajmował honorowe miejsce
na końcu długiego stołu.
Nachyliła się i ucałowała go w łysinę.
– Wszystkiego najlepszego, dziadku.
Nim starszy pan zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek do drzwi.
– Nowi goście – rozpromienił się staruszek. Dziadek Carmichael uwielbia być w centrum
uwagi, pomyślała Maddie z uśmiechem.
Przybyli kolejni członkowie rodziny. Siostra Mike’a Anita, jej mąż Dan oraz ich córka
Lisa. Lisa, starsza od Maddie o pięć lat, była od jakiegoś czasu rozwódką i przyszła w
towarzystwie piętnastoletnich bliźniąt – Kathy i Jeffa.
Pokój powoli się zapełniał i Maddie odniosła wrażenie, że wszyscy mówią jednocześnie.
Mimo to nie mogła zapomnieć o obecności Case’a, który stał w rogu i z uwagą przysłuchiwał
się wszystkiemu, nie spuszczając przy tym z niej wzroku. Słyszała, jak ojciec przedstawia
Case’a swojej siostrze.
– To jest Case Brannigan – powiedział. – Uważa się za narzeczonego Maddie.
Ciotka Anita wydała okrzyk zdumienia. Maddie spłonęła rumieńcem. Co za absurdalna
sytuacja! A do tego jej ojciec zachowywał się równie wrednie jak Case.
Jak mogła zapomnieć o specyficznym poczuciu humoru Mike’a? Zresztą nigdy się go nie
wypierał. Maddie bardzo kochała ojca, ale nie po raz pierwszy stwierdziła, że lubił obierać ją
sobie za cel dobrodusznych żartów. Musiał oczywiście uznać, że Case nie jest dla niej
żadnym zagrożeniem. Mike potrafił być mocno nadopiekuńczy – zwłaszcza gdy chodziło o
jego jedynaczkę. Więc dlaczego witał Case’a z otwartymi ramionami?
– Chcesz wyjść za tego faceta? – spytała Kathy, z bezpośredniością typową dla
nastolatków. – Myślałam, że chodzisz z Jacksonem Babbitem.
– Jackson Babbit to palant – wtrącił się Jeff. – Ma na głowie kilo lakieru, i te jego
dziwaczne szmaty... – wzdrygnął się z obrzydzeniem.
– Kathy, Jeff, przestańcie – jęknęła ich matka. – To nie wasza sprawa.
Maddie zwróciła się do bliźniąt z łagodną reprymendą, lecz nagle coś zupełnie innego
przykuło jej uwagę.
– Jeff! – zająknęła się. – Co się stało z twoją twarzą? Posiniaczona twarz Jeffa okryła się
rumieńcem.
– Nic takiego – mruknął, wzruszając ramionami.
– Danny Cooper go pobił – powiedziała Kathy. – On i ci jego kumple.
– Zamknij się, Kathy – burknął Jeff, speszony, bo nagle zainteresowanie gości przeniosło
się na niego.
– Trzeba coś zrobić z tym chłopakiem Cooperów i jego bandą, zanim naprawdę wyrządzą
komuś krzywdę – powiedziała Anita, spoglądając z niepokojem na wnuka. – Nie rozumiem,
dlaczego szeryf Mc Adams nie zajmie się tą sprawą.
– Z tego samego powodu, dla którego burmistrz Sloane nie mówi ani słowa – wtrąciła się
ciotka Nettie. – Objęli stanowiska dzięki poparciu i pieniądzom Coopera. Ten chłopak
Cooperów jest równie podły i żądny władzy jak jego ojciec. Niestety, nikt w mieście nie ma
tyle odwagi, żeby się za nich wziąć.
– Chciałem porozmawiać z Majorem Cooperem, ale Lisa mi to odradziła – wtrącił Dan,
dziadek Jeffa.
– Po co mi jeszcze więcej kłopotów? – westchnęła z rezygnacją Lisa i zwróciła się do
Maddie: – Danny Cooper już i tak zamienił życie Jeffa w piekło. Jeżeli zadrzemy z jego
rodziną, kto wie, co on i jego kolesie mogą jeszcze wymyślić?
Maddie zauważyła, że Case uważnie przysłuchuje się rozmowie. Na jego czole
zarysowała się głęboka zmarszczka.
– Jeden smarkacz terroryzuje całe miasto? – zapytał Mike’a, jakby nie wierząc własnym
uszom.
Mike ponuro skinął głową.
– Tak to mniej więcej wygląda – przyznał. – Jego ojciec terroryzował to miasto
dwadzieścia lat temu, a jeszcze wcześniej jego dziadek. Można powiedzieć – tradycja
rodzinna. Problem w tym, że każde następne pokolenie jest gorsze.
– I nikt nie próbował z tym skończyć?
Z ust zgromadzonych gości wyrwało się głośne westchnienie.
– Major Cooper jest przedstawicielem trzeciej generacji właścicieli fabryki, w której
znalazło zatrudnienie ponad pięćdziesiąt procent mieszkańców Mitchell’s Fork – wyjaśnił
Mike. – Dlatego wolą się w to nie mieszać. Na razie te chłopaki nie posunęły się jeszcze do
drastycznych czynów...
– A pobicie mojego wnuka to co? – zaprotestowała Anita.
– Uspokój się, babciu, nie było aż tak źle – mruknął zawstydzony Jeff.
Anita zamilkła, ale nie wyglądała na przekonaną.
– No więc, kiedy ślub, Maddie? – Jeff postanowił zmienić temat i trzeba przyznać, że mu
się to udało.
– No właśnie – poparł go Mike, a oczy znów mu się zaświeciły. – Kiedy ślub?
Maddie potrząsnęła głową tak gwałtownie, że złote pasemka zatańczyły wokół jej twarzy.
– Na święty nigdy – odparła dobitnie. Nettie głośno westchnęła.
– Madelyn Kathleen Carmichael! Uważaj, co mówisz! Dzieci słuchają. – Wymownie
spojrzała na Kathy i Jeffa.
Za to Case nawet się nie skrzywił.
– Przejdzie jej to – zapewnił Jeffa. – Teraz jest jeszcze na mnie trochę obrażona.
Maddie zatkało z oburzenia. Obrażona! Otworzyła usta, żeby im wszystko wyjaśnić, ale
Jeff ją uprzedził.
– Jak to? – zapytał Case’a.
– Powiedzmy sobie, nastąpiła przerwa w komunikacji – oświadczył Case.
– Czy dobrze słyszę, że Maddie wychodzi za mąż? – ocknął się nagle dziadek
Carmichael.
Maddie ogarnęła rozpacz. Jak ma to wszystko wytłumaczyć dziadkowi? I to w tej chwili?
Na to potrzeba trochę czasu. A poza tym, co za wstyd przed wszystkimi!
– Później, dziadku – powiedziała z nadzieją, że dziadek ją zrozumie.
Niestety, Case już zdążył wysunąć się do przodu. Podszedł do dziadka, uznając, że
najwyższy czas przedstawić się głowie rodziny.
– Case Brannigan – powiedział, wyciągając ku niemu swoją silną, twardą rękę.
Dziadek Carmichael ujął ją i przytrzymał. Jego wyblakłe oczy z uwagą spojrzały w twarz
Case’a.
– Nie jesteś z tych stron? – zapytał, marszcząc brwi.
– Nie, proszę pana, ale chciałbym tu osiąść na dłużej. To dobre miejsce, żeby zapuścić
korzenie.
Dziadek ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Spędziłem tu całe życie – stwierdził z dumą. – Dochowałem się nawet prawnuków. A
Maddie dobiega już trzydziestki. Ciągle jej powtarzam, że pora się ustatkować i mieć dzieci.
Maddie cicho jęknęła. Wyglądało na to, że będzie jednak musiała wszystko wyjaśnić.
Czuła na sobie pytające spojrzenia całej rodziny. Nie mogła mieć o to pretensji.
– Dziadku – odezwała się cicho – tak naprawdę, Case nie jest moim narzeczonym...
– Ach, tak? – Dziadek spojrzał pytająco na Case’a, a potem na udręczoną twarz Maddie. –
No to kim jest, u licha?
Wszyscy, łącznie z Case’em, oczekiwali od niej odpowiedzi.
– On jest... on jest... – Właściwie kim? – pomyślała. Znajomym z wakacji? Obcym
człowiekiem? Żadne z tych określeń nie wydawało się właściwe.
– No więc? – niecierpliwie nalegał dziadek. – Zgodziłaś się poślubić tego człowieka czy
nie?
Case uśmiechnął się.
– Powiedz mu, Maddie. Jak brzmiała twoja odpowiedź, kiedy oświadczyłem ci się na
plaży w Cancún?
Maddie otworzyła usta, a potem je zamknęła. Nagle wydało jej się, że znalazła się w
pułapce.
– No więc...
Ciotka Nettie przekrzywiła głowę i głośno zastukała laską w podłogę.
– Co to ma znaczyć, Madelyn? Czy powiedziałaś temu człowiekowi, że wyjdziesz za
niego za mąż?
– Tak – odparła Maddie z rozpaczą – ale...
– Gdyby mnie nie odwołano, Maddie byłaby już moją żoną – wtrącił się Case. –
Mieliśmy się pobrać w Cancún.
– Dlaczego nikomu nie pisnęłaś nawet słówka? – zapytał Mike. Uśmiech zniknął z jego
twarzy. Odkąd przed pięciu laty zmarła jego żona, Maddie stała się dla niego najbliższą
osobą. Teraz nie mógł zrozumieć, dlaczego nie podzieliła się z nim tak ważną nowiną.
Nie mogła mu na to odpowiedzieć. Nie teraz. Nie była w stanie opowiadać o Casie i o
pełnych upokorzenia chwilach, kiedy na niego czekała, a potem na oczach współczujących
świadków czytała jego list.
– Przepraszam cię, tato – szepnęła. – Potem ci wszystko opowiem. Obiecuję ci to.
Mike skinął głową i uśmiechnął się, ale w jego oczach błysnął niepokój. Może właśnie
zdał sobie sprawę z tego, że Case wcale nie żartował, kiedy przedstawiał mu się jako
narzeczony Maddie. Musiał nagle zrozumieć, że Maddie naprawdę zgodziła się zostać żoną
Case’a i już by nią była, gdyby coś jej nie przeszkodziło.
Reakcja ojca wcale nie zdziwiła Maddie. Jej samej trudno było uwierzyć, że była o krok
od popełnienia fatalnej pomyłki. Dzięki Bogu, pomyślała z goryczą, że wtrąciło się
przeznaczenie w osobie tej rudej wydry.
– Według mnie – zaczął dziadek Carmichael, dobitnie akcentując każde słowo – jeżeli
kobieta dała mężczyźnie słowo, musi go dotrzymać.
Kuzynka Lisa potrząsnęła głową i szepnęła:
– To nie to pokolenie.
– Moim zdaniem – odezwała się ciotka Nettie – ta młoda osoba postąpiła zbyt pochopnie.
Jak można poślubić człowieka, którego dopiero co się poznało? – dodała z dezaprobatą.
Maddie odetchnęła z ulgą. Nareszcie znalazła sprzymierzeńca.
Ale właśnie wtedy Nettie wyciągnęła rękę i wycelowała w Case’a wykrzywiony
artretyzmem palec.
– Nasza Maddie zasługuje na to, żeby się o nią starać jak należy. Nie ma potrzeby tak się
spieszyć. Tym razem wszystko ma się odbyć jak Pan Bóg przykazał, słyszysz?
– Chętnie dam jej trochę czasu – zgodził się Case – ale będę ją trzymał za słowo.
– Case, nie możesz... – zaatakowała go Maddie.
– Na twoim miejscu – zwrócił się Dan do Case’a, ignorując jej osobę – zwolniłbym
trochę tempo, chłopcze. Zabierz ją do kina. Wyślij jej kwiaty. W ten sposób czterdzieści lat
temu zdobyłem względy Anity. Mam wrażenie, że nadal obowiązuje podobna procedura.
– Wujku Danie... – zaczęła Maddie.
– W dzisiejszych czasach kobiety same zapraszają facetów na randkę i płacą rachunki –
zauważył Jeff.
Anita uniosła brwi.
– Damie nie wypada pierwszej zapraszać mężczyzny. A jeżeli ktoś godzi się na to, żeby
kobieta płaciła za niego rachunki, to nie zasługuje na miano dżentelmena.
– Ależ, mamo! – głośno odezwała się Lisa, wznosząc oczy w górę. – Czy to miał być
przytyk pod adresem Charliego? Uważacie go z ojcem za żigolaka tylko dlatego, że
pożyczyłam mu parę dolarów? To naprawdę bardzo miły facet. Pierwszy, który mi się
spodobał, odkąd rozwiodłam się z Billem.
– Prawdziwy mężczyzna nie pożycza pieniędzy od swojej przyjaciółki – upierała się
Anita. Nagle wszyscy zapomnieli o Maddie, gotowi posłuchać o skomplikowanym życiu
uczuciowym Lisy.
– Anito – wtrąciła się ciotka Nettie, chcąc zapobiec kłótni – zostaw dziewczynę w
spokoju. Jest już na tyle dorosła, żeby o sobie sama decydować.
– Ale ona...
– Ja poznałem moją narzeczoną, płynąc w górę Missisipi – rozmarzył się głośno dziadek
Carmichael. – Był taki piękny ciepły dzień. Chyba sobota. Annabelle miała na sobie białą
sukienkę i...
Wszyscy, oczywiście prócz Case’a, znali już tę historię, więc nikt nie zwrócił uwagi na
wynurzenia starszego pana.
Korzystając z ogólnego zamieszania, Maddie chwyciła Case’a za rękę.
– Już cię tu nie ma! – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
– Jazda!
Case podejrzanie łatwo dał się wyprowadzić z pokoju.
– Masz bardzo ciekawą rodzinę – stwierdził, kiedy wyszli na werandę. – Nie boją się
wypowiadać własnego zdania, prawda?
– Prawda. Nie boją się też wtrącać w prywatne sprawy pozostałych członków rodziny –
stwierdziła Maddie ponuro, myśląc o życzliwych radach, jakie przed chwilą otrzymał Case.
– Myślę, że to normalne w dużych, zżytych rodzinach.
– Pewnie tak. Case, ja...
– Potrafię się do tego przyzwyczaić – przerwał jej kategorycznym tonem.
Wielkopańska łaskawość, z jaką gotów był ponieść tę ofiarę, oburzyła Maddie.
– Czyżby?
– Oczywiście. Tak to bywa w rodzinie. – Doszedłszy do tego wniosku, Case wydawał się
dziwnie zadowolony.
Maddie kompletnie już straciła wątek.
– Case – westchnęła – musimy porozmawiać.
– Proszę bardzo. – Case skrzyżował ramiona i usiadł na balustradzie werandy. Wdychając
rześkie, wieczorne powietrze, zapatrzył się w wiejski krajobraz, skąpany w blasku księżyca. –
Masz piękny dom, Maddie. Nic dziwnego, że ci się nie spieszy, żeby go opuścić.
Czując, że się rumieni, Maddie cofnęła się w cień. Ostatnio dość gwałtownie reagowała
na wszystkie uwagi dotyczące jej zamieszkiwania z rodziną. Prawdę mówiąc, w ciągu
ostatnich sześciu miesięcy z wyraźną irytacją znosiła większość uwag pod swoim adresem.
– Po skończeniu college’u mieszkałam przez jakiś czas sama – powiedziała. – Wynajęłam
mieszkanie w mieście, w pobliżu restauracji. Tutaj wróciłam parę lat temu, kiedy ciotka
Nettie złamała nogę, a nasza dawna gospodyni poszła na emeryturę. Kiedy wrócę z Europy,
poszukam sobie nowego mieszkania, bo widzę, że tu już wszystko idzie gładko.
Case otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Kiedy się wreszcie
odezwał, Maddie wyczuła, że celowo zmienił temat.
– Skoro już mówimy o gospodyniach, miałem okazję poznać waszego Franka.
Spodziewałem się kogoś zupełnie innego.
– Wiem – uśmiechnęła się Maddie – ale on jest wspaniały. Tak świetnie prowadzi dom,
że nie potrafię sobie wyobrazić, jak byśmy sobie bez niego poradzili.
– Skąd się u was wziął?
– Pracował u ojca wiele lat temu. Tata zawsze mu powtarzał, że jeśli będzie kiedyś szukał
pracy, ma się do niego zgłosić. Oczywiście miał na myśli pracę w restauracji, bo Frank służył
w wojsku jako kucharz. Parę miesięcy po tym, jak ostatnia gospodyni odeszła, a ja wróciłam
do domu, Frank zjawił się u nas i powiedział, że stracił żonę i pracę i chciałby się znowu
zatrudnić u ojca.
– Jego żona zmarła? – zapytał Case.
– Nie, uciekła z wędrownym kaznodzieją.
– Ach, tak – westchnął Case.
– W każdym razie – ciągnęła dalej Maddie – zanim ktokolwiek się zorientował, Frank
wprowadził się do pokoju gościnnego i przejął obowiązki gospodyni. Gotuje, sprząta, robi
zakupy, zajmuje się dziadkiem, pilnuje, żeby ciotka Nettie zażywała swoje lekarstwa –
jednym słowem, stał się najważniejszą osobą w rodzinie.
– Jak widzę, twoja rodzina chętnie wita nowych członków – mruknął Case, wpatrując się
w spowity mgłą ogród.
W jego głosie zabrzmiała tęskna nuta. I wtedy właśnie Maddie doszła do wniosku, że
Case’owi Branniganowi nie uda się jej nabrać na opowieści o smutnej sierocej doli. Nie
wiedziała, po co przyjechał, ale na pewno nie dopuści do tego, by po raz drugi zrobił z niej
idiotkę.
– Case – zapytała wprost – po co się tu zjawiłeś? Case odwrócił się i spojrzał na nią.
– Przyjechałem po swoją żonę.
Maddie zadrżała, coraz trudniej przychodziło jej zachować spokój.
– Nie masz żony. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Chyba że ożeniłeś się z tą rudą
seksbombą.
– Z jaką znowu rudą seksbombą? – Case zamrugał zdziwiony.
– Powiedziano mi, że wyjechałeś z jakąś rudowłosą pięknością. Pewnie to twoja szefowa?
– Ach, więc o to chodzi? – roześmiał się Case, a jego białe zęby zalśniły w ciemności. –
Myślałaś, że porzuciłem cię dla innej? Maddie, ty...
Zrobił krok w jej stronę. Maddie cofnęła się, wyciągając ręce obronnym gestem.
– Nie dotykaj mnie – powiedziała z desperacją w głosie. Bała się, że znowu zacznie ją
całować. – Nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał.
Case westchnął, ale się zatrzymał.
– To nie było tak, jak myślisz, Maddie.
– Wszystko mi jedno.
– Wcale nie – zaprzeczył, a ona przestraszyła się, że z oczu wyziera jej zraniona kobieca
duma.
– Wszystko mi jedno – powtórzyła dobitnie. – Nie obchodzi mnie, dlaczego wyjechałeś.
Liczy się tylko to, że do niczego nie doszło. Nie jestem twoją żoną, dzięki Bogu, i nigdy nią
nie będę.
– Dałaś mi słowo, Maddie.
– Ty też dałeś mi słowo! – krzyknęła. – Ja byłam na umówionym miejscu. Czekałam na
ciebie. A ty gdzie byłeś, do diabła?
Za późno ugryzła się w język. Teraz już wiedział, że wtedy w Cancún wcale nie zmieniła
zdania. A niech to!
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że dopiero teraz zapytałaś mnie, dlaczego się wtedy
nie zjawiłem? – zapytał cicho Case.
– To dlatego, że tak mało mnie to obchodzi – oświadczyła. – I jestem ci wdzięczna, że
powstrzymałeś mnie przed popełnieniem gigantycznej pomyłki.
– Wtedy to nie była pomyłka i tym razem też nie będzie.
– Nie ma żadnego „tym razem”. To już koniec. Tym razem nie uda ci się zamydlić mi
oczu, Brannigan. Mam swoje plany i nie zamierzam ich zmieniać tylko dlatego, że się tu
nagle pojawiłeś.
– Później porozmawiamy o twoich planach – przerwał jej Case. – Najpierw chcę ci
wyjaśnić, dlaczego musiałem wyjechać z Cancún. A ty mnie wreszcie wysłuchasz, do jasnej
cholery!
Może tym razem powinna go wysłuchać? Szczerze mówiąc, była bardzo ciekawa, co ma
jej do powiedzenia. W jaki sposób zamierza wytłumaczyć obecność tej rudej seksbomby.
Będzie jej wmawiał, że to siostra? Nie ze mną takie numery! – pomyślała.
Skrzyżowała ramiona i oparła się o ścianę domu.
– Dobrze. Zamieniam się w słuch.
– Mówiłem ci, że pracuję dla rządu – zaczął.
– Tak. To pewnie też jakiś wymysł.
– Do diabła, Maddie! – Case przerwał i wziął głęboki oddech. – Zamknij się na chwilę i
posłuchaj – dodał już spokojniej.
Zaskoczona jego wybuchem, Maddie potulnie skinęła głową.
– To nie był żaden wymysł – ciągnął Case. – Pracuję... to znaczy pracowałem dla rządu.
Brygady antynarkotykowe. To niewdzięczna i niebezpieczna praca, aleją lubiłem. Do czasu.
Kiedy cię poznałem, byłem na urlopie. Czułem się zmęczony i wewnętrznie wypalony.
Pragnąłem odmiany. Do Cancún przyjechałem na urlop, a także po to, żeby się zastanowić, co
robić dalej ze swoim życiem. Zresztą już o tym rozmawialiśmy.
Maddie skinęła głową. Wtedy mu wierzyła. Później podejrzewała, że to wszystko
kłamstwa. A teraz... teraz sama już nie wiedziała.
– Wracając do rzeczy – Case znowu podjął swoją opowieść – Jadę, ta ruda dziewczyna...
A więc miała na imię Jadę, pomyślała z rozpaczą Maddie.
– Jadę była moją koleżanką po fachu – wyjaśnił Case. – Agentką, podobnie jak ja.
Rzadko pracowaliśmy razem, a jeśli już, nie bardzo mogliśmy się dogadać. Przyjechała do
Cancún zawiadomić mnie, że mój eks-partner i jedyny prawdziwy przyjaciel został porwany
przez gang handlarzy narkotyków i przetrzymywany jako zakładnik polityczny gdzieś w głębi
kolumbijskiej dżungli. Ktoś musiał go stamtąd wydostać – a ja byłem najlepszym
człowiekiem do tej roboty.
Powiedział to tak obojętnym, rzeczowym tonem, że Maddie uwierzyła w jego słowa.
Nigdy nie wątpiła, że Case jest najlepszy we wszystkim, co robi. Zdążyła już zauważyć, z
jakim uporem i wytrwałością potrafił dążyć do celu. A tym celem może być również
małżeństwo z nią.
– I co dalej? – spytała zaciekawiona.
– Wydostałem go stamtąd – odparł Case ponuro – choć w niezbyt dobrej formie.
Przebywa w szpitalu, na rehabilitacji, i pewnie potrwa to jeszcze dobre parę miesięcy. Jednak
najważniejsze, że żyje.
Maddie spojrzała na nogę Case’a i pomyślała, że nie utykał, kiedy się poznali.
– Byłeś ranny.
– Tak. Z początku nie było wiadomo, czy w ogóle będę mógł chodzić.
Maddie westchnęła, ale nic nie powiedziała.
– Nie mogłem się z tobą skontaktować, Maddie. Najpierw tropiłem w dżungli bandytów,
a potem ciężko ranny leżałem w szpitalu. Nie mogłem... nie chciałem odzywać się do ciebie,
dopóki nie uzyskam pewności, że nie zostanę kaleką. Nie chciałem wracać do ciebie na
wózku inwalidzkim – dodał sucho. – Nigdy nie przestałem o tobie myśleć. Mogę ci to
przysiąc, Maddie. A jeśli chodzi o nasze zaręczyny – z mojej strony nic się nie zmieniło. Gdy
tylko jako tako doszedłem do siebie, przyjechałem tutaj. Przed przyjazdem dzwoniłem, ale nie
było cię w domu, więc postanowiłem zrobić ci niespodziankę.
– I to ci się udało – mruknęła Maddie, oszołomiona tym wszystkim, co właśnie usłyszała.
Czy miała mu wierzyć? Opowiadał swoją historię tak prosto, nie chwaląc się, ale poprzez
jego obojętny ton przebijały żal, gorycz i ból.
Bez względu na to, co się zdarzyło, Case wycierpiał swoje. Serce Maddie ścisnęło się z
żalu. Nie mogła jednak poddać się tak od razu. Wciąż myślała o tym, co przemilczał.
– Dlaczego chcesz się za mną ożenić, Case? Zamyślił się na chwilę, jakby szukając
stosownych słów.
– Kiedy poznałem cię w Cancún, doszedłem do wniosku, że zmęczyło mnie moje
dotychczasowe życie. Mówiłem ci, że nie mam rodziny, że straciłem matkę, mając siedem lat
i wychowywałem się w sierocińcach. Nigdy się nawet nie dowiedziałem, kto był moim
ojcem. Wstąpiłem do policji jako nastolatek i przez ostatnie piętnaście lat strzegłem prawa.
Zawsze w ruchu, nigdzie dłużej nie zagrzałem miejsca, nigdy nie byłem pewny, czy dożyję
następnej misji. Mam już tego dość. Dojrzałem do tego, żeby gdzieś osiąść i wreszcie założyć
rodzinę. Z tobą, Maddie.
Dziwny ucisk w gardle sprawił, że nie była w stanie przemówić.
Case potraktował jej milczenie jako zachętę do dalszych wynurzeń.
– Podoba mi się twoje miasteczko. I twoja rodzina. Dorastać w takim miejscu – to musi
być cudowne. Moglibyśmy kupić sobie dom i kawałek ziemi. Mam pieniądze – wystarczy,
zanim znajdę nową pracę i...
– Case – łagodnie przerwała mu Maddie – przestań, proszę cię. Nic nie rozumiesz. Nie
wyjdę za ciebie.
– Maddie... – W jego głosie odezwały się uwodzicielskie tony. Maddie natychmiast się
zjeżyła.
– Nie! – przerwała mu ostro. – Tym razem nie padnę ci w ramiona. Chcesz we mnie
widzieć małą kobietkę, z którą będziesz się bawił w dom i która urodzi ci dzieci. Lepiej o tym
zapomnij. Ja chcę żyć. Za parę miesięcy skończę trzydzieści lat. Będę wtedy daleko od tego
miasteczka, które tak ci się spodobało. Może tobie znudziło się życie pełne napięcia i przygód
– ciągnęła drżącym głosem – ale ja mam ochotę zakosztować takiego życia. Pojadę do
Europy, poznam nowych ludzi, będę żyła na całego. Chcę zwiedzić Irlandię, Grecję,
Portugalię, Czechy – wszystkie te miejsca, o których czytałam. I nie chcę być tylko turystką.
Chcę poznać małe miasteczka i wsie – miejsca, gdzie żyją autentyczni ludzie. A potem
może... może zacznę chodzić po górach. Albo latać na szybowcach. Wezmę się do czegoś
naprawdę podniecającego. I będę to robić sama!
– Sama nie wiesz, co mówisz. – Case potrząsnął głową. – Kraje o których marzysz, to
niebezpieczne miejsca dla samotnej kobiety. Zwłaszcza takiej, która przywykła do
spokojnego życia w małym miasteczku. Nie możesz tak po prostu wędrować po obcych
krajach, nie znając tamtejszych języków i zwyczajów. To nie Mitchell’s Fork. Uwierz mi,
Maddie, dość długo tak właśnie funkcjonowałem. Wkrótce byś miała dość. To nie jest to,
czego pragniesz, nie tego ci potrzeba.
– Pozwól, że sama zadecyduję, co będę robić i czego mi potrzeba – syknęła Maddie.
– Posłuchaj, co ci powiem – zdenerwował się Case. – Jesteś wyjątkową szczęściarą,
Maddie Carmichael. Masz kochającą rodzinę, przyjaciół i dom. Budząc się każdego ranka,
możesz mieć pewność, że dożyjesz następnego dnia. Nie musisz ciągle spoglądać za siebie z
obawą, że ktoś wpakuje ci nóż albo kulę w plecy. Dlaczego chcesz stąd odejść?
– Sama muszę znaleźć odpowiedź na to pytanie.
– Jeżeli szukasz przygód, możesz je przeżyć ze mną – powiedział ze spokojem.
Jego arogancja wprawiła Maddie w furię.
– Jak mam cię przekonać, że między nami wszystko skończone?
Dłonie Case’a ciężko opadły na jej ramiona.
– Nigdy mnie nie przekonasz – odparł stanowczo. – Za długo na ciebie czekałem, Maddie
Carmichael. Nie poddam się tak łatwo.
– Ty...
Nie udało jej się dokończyć. Gorące usta Case’a stłumiły jej gniewne słowa.
ROZDZIAŁ 4
Gdzieś w środku tego długiego, gorącego pocałunku Maddie zrozumiała: nigdy nie uda
jej się przekonać Case’a, że przestał jej się podobać.
Bo prawda była taka, że wciąż jej się podobał i wciąż go pragnęła.
Kiedy wreszcie Case niechętnie oderwał usta od jej warg, w głowie Maddie zrodził się
desperacki plan.
– Niech ci będzie – powiedziała, cofając się tak gwałtownie, że omal się nie przewróciła.
– Skoro nie potrafię cię przekonać, żebyś mnie zostawił w spokoju, nie będę nic więcej robiła
w tej sprawie.
– Czy to znaczy, że nasze zaręczyny są nadal aktualne? – W głosie Case’a zabrzmiała
zaczepka.
– Nie – odparła wymijająco. – To tylko znaczy, że nie mogę cię zmusić do opuszczenia
Mitchell’s Fork. Masz niezbywalne prawo tu przebywać. Ale gotowa jestem się założyć, że
po paru tygodniach będziesz śmiertelnie znudzony i zatęsknisz za dawnym życiem, od
którego tak się teraz odżegnujesz.
– A ja mogę się założyć, że się mylisz – odparował Case. – A co z będzie z nami? Masz
zamiar uciekać na mój widok?
– Mam zamiar żyć własnym życiem – odparła. – Mam tu dość dużo obowiązków i
zamierzam się z nich wywiązywać. Ale jak tylko się okaże, że tato może sobie poradzić beze
mnie przez pewien czas – jakieś cztery czy pięć miesięcy – wyjeżdżam do Europy. Sama!
– Szkoda twoich pieniędzy. To nigdy się nie stanie. – Case mówił cicho, ale dobitnie. –
Jeżeli chcesz koniecznie pojechać do Europy, zgoda, ale ze mną.
Maddie chciała zaprotestować, ale właśnie drzwi otworzyły się i stanął w nich jej ojciec.
– Dziadek nie może się doczekać, kiedy wreszcie rozpakuje prezenty – powiedział,
spoglądając z zainteresowaniem to na Maddie, to na Case’a. – Czekamy tylko na was.
Maddie odgarnęła włosy z czoła.
– Już idę.
Case ruszył za nią. Maddie nagle przystanęła i odwróciła się.
– Zaczekaj!
– Mam sobie pójść? – zapytał Case.
– Nie. Skoro mój ojciec zaprosił cię na kolację, nie mogę już cofnąć tego zaproszenia, ale
stawiam jeden warunek.
Case westchnął i pokiwał głową.
– Mam nie wspominać ani słowem o naszych zaręczynach, tak?
– O naszych nieważnych zaręczynach – poprawiła go.
– Jak sobie życzysz, Maddie. – Case uprzejmie się uśmiechnął.
Nagle zapragnęła uderzyć go w twarz i w te jego aroganckie, nazbyt wymowne usta. A
potem pomyślała, że jej ojciec nie jest ani trochę lepszy. Zamiast jej pomóc, stoi w progu i
uśmiecha się od ucha do ucha.
– Ani słowa – mruknęła, mijając go z dumnie uniesioną głową.
– Przecież nic nie mówiłem.
– Nie musiałeś westchnęła.
Zgodnie z obietnicą, Case podczas kolacji zachowywał się wręcz idealnie. Gawędził z
Mike’em i Danem, słuchał uważnie wspomnień dziadka Carmichaela, rozmawiał o
samochodach i motocyklach z Jeffem i z miejsca oczarował Anitę, Lisę i Kathy. Co do Nettie
– czując, że nie uda mu się tak łatwo jej omotać, potraktował ją z pełną szacunku rezerwą,
która szybko zyskała aprobatę starszej pani.
Wiadomość, że Case był członkiem brygady antynarkotykowej, zrobiła na wszystkich
wielkie wrażenie. Mike, Dan i Nettie darzyli szacunkiem ludzi, którzy reprezentowali prawo i
starali się zwalczać nielegalny handel narkotykami. Anita, Lisa i Kathy uległy romantycznej
wizji agenta, który ryzykuje życie, by zapewnić bezpieczeństwo porządnym obywatelom.
Jeff, rzecz jasna, uznał Case’a za najbardziej opanowanego faceta, jakiego spotkał w
swoim życiu.
Kiedy przyszła pora na deser i Frank wniósł płonący tort urodzinowy, cała rodzina była
już święcie przekonana, że Maddie musiała postradać zmysły, skoro wciąż z uporem
odrzucała oświadczyny takiego mężczyzny jak Case. Zwłaszcza że jakoś nie było słychać o
innych, równie atrakcyjnych propozycjach.
Żeby czcigodny solenizant nie dostał zadyszki, Frank umieścił pośrodku olbrzymiego,
czekoladowego tortu tylko jedną świeczkę. Dziadek zdmuchnął ją z dumą, a potem z
promiennym uśmiechem wysłuchał „Happy Birthday”. Nawet Case śpiewał ile sił.
Potem nastąpiła ceremonia otwierania prezentów. Dziadek z taką samą radością
dziękował za komplet praktycznej bielizny, który dostał od Nertie, i za elegancki kaszmirowy
sweter od Dana i Anity. Jednak najbardziej wzruszył go prezent od Maddie. Namalowana
przez nią na podstawie starej fotografii akwarelka przedstawiała babcię i dziadka
Carmichaelów na pikniku. Dziadek miał śnieżnobiałą, mocno wykrochmaloną koszulę ze
sztywnym kołnierzykiem, spodnie na szelkach i słomkowy kapelusz. Jego ukochana
Annabelle wyglądała prześlicznie w muślinowej sukience i kapeluszu z kwiatami, który miał
chronić od słońca jej jasną karnację.
– Doskonale pamiętam ten dzień – westchnął dziadek, trzymając obrazek w drżących
dłoniach. – Dziękuję ci, Maddie, moja kochana dziewczynko.
Maddie nachyliła się i pocałowała go w pobrużdżony policzek.
– Cieszę się, że ci się podoba, dziadku.
– To naprawdę dobra praca – odezwał się Case. – Nie wiedziałem, że jesteś taka
utalentowana.
– Dziękuję. – Maddie spłonęła rumieńcem. – To tylko moje hobby.
Tymczasem Jeff zdążył już się znudzić przyjęciem i znowu przysiadł się do Case’a.
– Czy został pan ranny w trakcie pościgu za handlarzami narkotyków? – zapytał.
– Można by tak powiedzieć – odparł Case z wahaniem.
– Został pan postrzelony?
Case znowu zawahał się i pytająco spojrzał na Maddie, a potem skinął głową.
– Tak. Trafili mnie w brzuch i w lewe udo.
Maddie poczuła, że brak jej tchu. Wcześniej nie zastanawiała się, w jaki sposób Case
został ranny i dlaczego wylądował w szpitalu. Teraz ogarnęła ją fala współczucia. Niemal
czuła jego mękę i ból. O mój Boże! – pomyślała. Miała wrażenie, że cała rodzina na nią
patrzy, a ona ma wszystko wypisane na twarzy. Tylko Jeff nie odrywał oczu od Case’a.
– A czy pan kiedyś kogoś zastrzelił? – dopytywał się z przejęciem.
– Jeff! – skarciły go matka i babka.
Wszyscy jednak zdawali się czekać na odpowiedź Case’a. Maddie oczywiście była w
stanie to zrozumieć. Case Brannigan był dla nich niebywałą atrakcją. Jak egzotyczne zwierzę
na podwórku farmy. Nikt spośród gości nie spotkał dotąd prawdziwego agenta – człowieka,
który widział kawał świata, ryzykował własne życie, brał udział w niebezpiecznych
eskapadach, jakie mieszkańcy Mitchell’s Fork mogli co najwyżej oglądać w kinie lub
telewizji.
Sama Maddie miała już dość hollywoodzkiej wizji świata. Przyszła pora, by przeżyć
własną przygodę. I choć nie była całkiem pewna, co konkretnie chciałaby robić, jedno
wiedziała – musi to być coś odważnego, imponującego, o co nikt nawet by nie podejrzewał
dawnej Maddie Carmichael.
– Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie – rzekł cicho Case. – Nie lubiłem pewnych
spraw związanych z moją pracą i nie chcę do nich wracać. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie
zrobiłem nic ponad to, co było konieczne.
– No, no – rozległ się nagle od progu męski głos – to ciekawe. Kim jest ten groźny
nieznajomy, Maddie?
Maddie z jękiem odwróciła się do drzwi.
– Jackson! – Nagle przypomniała sobie, po co przyszedł. – O Boże!
W odpowiedzi na jej osobliwe powitanie gość kpiąco uniósł brwi. Jackson Babbit,
dobiegający czterdziestki dwukrotny rozwodnik, właściciel dobrze prosperującego sklepu z
narzędziami rolniczymi, uchodził za playboya i w pełni zasługiwał na swoją reputację. Nosił
się jak popularny gwiazdor country Marty Stuart. Jego czarne, dość długie włosy były tak
starannie ufryzowane i polakierowane, że ani jeden lok nie śmiał wyłamać się z szyku. Tego
wieczoru nałożył czerwoną koszulę, obcisłe czarne spodnie i wysokie kowbojskie buty z
lśniącej skóry. Jackson lubił też drogą biżuterię. Na szyi miał gruby, złoty łańcuch, a na jego
wypielęgnowanych dłoniach połyskiwały dwa sygnety z brylantami.
Jackson był pewnym siebie materialistą, ale i najbarwniejszą postacią, jaką Maddie
zdarzyło się spotkać w Mitchell’s Fork. Umiał się śmiać i dobrze bawić, potrafił obdarzać
swoją wybrankę całkowitymi i niepodzielnymi (choć raczej krótkotrwałymi) względami. W
ciągu minionych trzech miesięcy Maddie umówiła się z nim kilka razy i świetnie się czuła
podczas każdego spotkania. Te ich randki, które były dla niej wyłącznie miłą rozrywką,
szokowały mieszkańców miasteczka, bo przedtem nikt nie podejrzewał, że tego typu kobieta
mogłaby wpaść w oko Jacksonowi. Było w tym zresztą trochę racji, ponieważ Jackson
zauważył ją dopiero po jej powrocie z Cancún.
Maddie dała mu jasno do zrozumienia, że wkrótce wyjeżdża i nie ma zamiaru iść z nim
przedtem do łóżka. Jackson wielkodusznie stwierdził, że zrobi wszystko, by zmieniła zdanie,
ale zawsze zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Widocznie odpowiadała mu ta
niezobowiązująca znajomość.
– Jakson – znowu zająknęła się Maddie – ja...
– Tylko mi nie mów, że zapomniałaś o naszej randce – zachichotał Jackson, a oczy mu
zalśniły.
Prawdę mówiąc, zapomniała. Po przyjęciu mieli iść do kina na nocny seans. To wszystko
wina Case’a.
Tymczasem Case patrzył na Jacksona takim wzrokiem, że każdy inny człowiek dawno
zapadłby się pod ziemię. Była to nienawiść od pierwszego wejrzenia.
r Jednak Jackson chyba tego nie zauważył, bo uśmiechnął się promiennie, skinął
przyjaźnie głową wszystkim gościom po kolei, a potem podszedł do Case’a i wyciągnął rękę.
– Chyba się nie znamy. Jestem Jackson Babbit. A pan... ? Case ledwo musnął jego dłoń.
– Case Brannigan. Maddie...
– Znajomy – pospiesznie dorzuciła Maddie.
– Narzeczony – sucho dokończył Case. Jackson uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Dostrzegam tu pewną różnicę zdań.
– Chwilową – zapewnił go Case.
– Nic podobnego. – Maddie rzuciła Case’owi wyzywające spojrzenie.
Może jakiś inny mężczyzna starałby się wykorzystać konflikt między Maddie a Case’em,
ale nie Jackson.
– No to jak, Maddie – zapytał, nie przestając się uśmiechać – co z naszą randką? Czy to
aktualne?
– Oczywiście. – Maddie skinęła głową. – Jestem gotowa. Możemy iść.
– Maddie! – W głosie Case’a zabrzmiały groźne tony. Postąpił krok w jej stronę.
Odważnie spojrzała mu w oczy.
– O co chodzi?
Oboje zdawali sobie sprawę, że w tej sytuacji Case nic nie może zrobić. Cała rodzina
zastygła bez ruchu, patrząc na nich z napięciem. A potem Case spuścił wzrok i mruknął:
– Jutro porozmawiamy.
– Może – obojętnie stwierdziła Maddie.
Szybko ucałowała dziadka, powiedziała wszystkim dobranoc i ująwszy Jacksona za
ramię, niemal wypchnęła go z pokoju.
W holu przystanęła na chwilę, żeby złapać oddech. Zjadalni dobiegły ją fragmenty
rozmowy. Oczywiście wszyscy byli pewni, że już wyszła.
– Nie wiem, co w nią ostatnio wstąpiło – narzekała Nettie.
– Ta dziewczyna...
– Co ona widzi w tym Babbicie?! – wykrzyknęła Anita.
– Przecież to...
– Podoba mi się jej nowa fryzura – mówiła Kathy. – Ciekawe, czy...
– Trzeba mu było dać w zęby! – Ta rada oczywiście pochodziła od Jeffa.
– Jefr”! Co to ma znaczyć! – dobiegł głos jego zaszokowanej matki.
– Maddie – zwrócił się do niej Jackson. – Idziemy czy nie?
– Tak, jestem gotowa – powiedziała, mając nadzieję, że Jackson nie słyszy desperacji w
jej głosie. Poczuła, że musi opuścić to miejsce. I to natychmiast.
Na szczęście w drodze do kina Jackson ani razu nie wspomniał o Casie. Wybrali komedię
z parą ulubionych aktorów Maddie. Mogła wreszcie zapomnieć o stresujących wydarzeniach
tego dnia i śmiać się z głupstw oglądanych na ekranie. Dwie godziny ucieczki od
rzeczywistości i od dręczącego ją pytania co dalej.
Po seansie Jackson zatrzymał się przed koktajlbarem.
– Masz ochotę na lody? – zapytał.
– Jasne. Czemu nie? – Od powrotu z Cancún rygorystycznie przestrzegała diety, ale tego
wieczoru miała ochotę na małe szaleństwo. W końcu na przyjęciu zjadła tylko kawałeczek
tortu. Nie była w stanie zjeść więcej, czując na sobie badawczy wzrok Case’a oraz całej
rodziny.
Jackson zamówił lody bananowe i kawę dla obojga. Jak zwykle nie spytał jej o zdanie.
Maddie na ogół nie puszczała mu tego płazem, ale dziś była tak roztrzęsiona, że nawet nie
zaprotestowała.
– A teraz – odezwał się, kiedy usiedli przy stoliku – opowiedz mi o tym Branniganie.
Dlaczego on uważa się za twojego narzeczonego?
– Bo mu kiedyś obiecałam, że za niego wyjdę – bąknęła Maddie.
Jackson nawet nie mrugnął.
– Miał prawo wyciągnąć z tego pewne wnioski.
– Wiem – uśmiechnęła się Maddie. – Ale później zmieniłam zdanie.
– To przywilej kobiet, choć akurat w tych sprawach bywa odwrotnie.
– Rzecz w tym, że Case nie zmienił zdania, chociaż na próżno czekałam na niego w
Cancún. Niech go diabli! Nie wiem nawet, czy ta ruda piękność to rzeczywiście tylko jego
koleżanka po fachu czy ktoś więcej... Zresztą, nie obchodzi mnie to. Nie mam zamiaru być
słodką kobietką dla jakiegoś eks-szpiega nie wiadomo skąd. Skąd się wziął ten jego sielski
obraz życia na prowincji? Pewnie stąd, że nigdy nie miał rodziny. Oczywiście trudno go
winić za to, że chciałby ją założyć, aleja nie mam zamiaru zrezygnować ze swoich marzeń i
planów, żeby stworzyć mu tę rodzinę...
Maddie nagle uświadomiła sobie, że Jackson uważnie słucha każdego jej słowa i
zarumieniła się.
– Przepraszam – powiedziała. – Wiem, że ta moja tyrada jest bez sensu.
– Wręcz przeciwnie. Mnie się wydała bardzo pouczająca. Więc nie wyjdziesz za niego?
– Nie – odpowiedziała może trochę za szybko.
– Na moje oko to dość uparty facet.
– Ja też potrafię być uparta – stwierdziła Maddie. – Za parę tygodni Case’owi tak się
znudzi Mitchell’s Fork, że będzie stąd uciekał gdzie pieprz rośnie. Wiesz, jak tu jest, Jackson.
Sam mówiłeś, że gdyby nie twój sklep, dawno byś już wyjechał.
– Mitchell’s Fork jest w porządku – uśmiechnął się Jackson. – Może tu trochę nudno, ale
robię co mogę, żeby ożywić to miejsce.
Maddie zmarszczyła brwi. Przecież to właśnie Jackson zachęcał ją do zerwania więzów z
miasteczkiem. To on jeden poparł ją, kiedy postanowiła wyjechać stąd na trochę i zobaczyć
kawałek świata. Czyżby to były tylko puste słowa? A może Jackson zapuścił tu korzenie
równie głęboko jak inni?
– Nie patrz tak na mnie, Maddie – powiedział Jackson, jakby czytał w jej myślach. – Jak
tylko uzbieram wystarczająco dużo forsy, zmywam się stąd. Myślałem o tym, żeby wybrać
się na Tahiti, a może gdzie indziej. W każdym razie tam, gdzie zawsze świeci słońce, a...
– ... a kobiety nie noszą staników – dokończyła Maddie. Jackson często to powtarzał.
– Zapamiętałaś roześmiał się.
– Posłuchaj, Jackson! – Maddie nagle zaniepokoiła się o jego dyskrecję. Co ją opętało,
żeby mu się tak zwierzać. – To, co ci przed chwilą mówiłam o... o tym czekaniu w Cancún...
Może byśmy tak...
– Już zapomniałem.
– Dziękuję ci – uśmiechnęła się smętnie Maddie.
– W zamian ty mi musisz przyrzec, że nie piśniesz nikomu ani słowa o tym, jak
wspierałem cię na duchu. Muszę przecież dbać o moją złą reputację.
– Bardzo starannie ją pielęgnujesz. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak ci zależy, żeby
wszyscy uważali cię za próżnego egoistę i playboya? Przecież jesteś bardzo miłym i dobrym
człowiekiem.
– Ciszej! – Jackson demonstracyjnie rozejrzał się wkoło. – Ktoś mógłby cię usłyszeć. Tak
naprawdę jestem próżnym egoistą. Czasem jedynie udaje mi się przemóc złe skłonności, i to
tylko wtedy, kiedy się bardzo staram. Gdybym robił to częściej, wszyscy zaczęliby tego po
mnie oczekiwać.
Maddie roześmiała się.
– Wiesz co, Jackson, jesteś niereformowalny.
– Czy nie to właśnie powiedziałem?
– Jesteś także dobrym kolegą. Jackson skrzywił się i potarł dłonią czoło.
– Od miesięcy próbuję cię uwieść, a ty masz mi tylko tyle do powiedzenia, że jestem
dobrym kolegą. Widocznie jestem mało pociągający.
– Ty? Niemożliwe.
– To zabrzmiało obiecująco. Czy to znaczy, że pójdziesz do mnie, kiedy stąd wyjdziemy?
– Nie.
Jackson ciężko westchnął.
– Zdecydowanie mało pociągający.
– Lepiej jedz swoje lody, bo ci się roztopią – powiedziała Maddie.
– Gdyby moje wdzięki w ten sam sposób mogły podziałać na ciebie...
Maddie roześmiała się. Była mu wdzięczna za to, że potraktował to tak lekko.
Jackson odwiózł Maddie pod jej dom tuż po północy. Odprowadził ją do drzwi, musnął
wargami jej policzek i poradził, żeby miała się na baczności przed „zazdrosnym
narzeczonym”. A potem odszedł, cicho pogwizdując, jakby się świetnie bawił tego wieczora.
Maddie potrząsnęła głową, zamknęła za sobą drzwi i przez pogrążony we śnie dom
przeszła na palcach do swojego pokoju.
Dopiero tam się rozkleiła.
Nagle ugięły się pod nią kolana i bez sił opadła na łóżko. Ukryła twarz w dłoniach.
Co za dzień! Skąd mogła wiedzieć, że Case Brannigan znowu wtargnie w jej życie i
będzie chciał zacząć wszystko od początku?
Przynajmniej wyjaśniła się przyczyna jego nagłego wyjazdu z Cancún. Tylko czy mogła
wierzyć jego słowom?
To brzmiało tak romantycznie: odwołany, aby ratować przyjaciela z rąk okrutnych
bandytów. Desperacka misja, która zakończyła się pobytem bohatera w szpitalu i groźbą
kalectwa. Ten sam bohater dzielnie walczy o powrót do zdrowia, bo nie chce wracać do
narzeczonej jako kaleka.
Tak, brzmiało to zbyt pięknie i romantycznie, żeby było prawdziwe.
Oczywiście Case został ranny. I to poważnie. Świadczy o tym jego chudość, bruzdy na
twarzy, sposób, w jaki utyka. Czegoś takiego nie można udawać. Czy jednak było tak, jak
opowiadał? Skąd mogła wiedzieć, czy rzeczywiście był tym, za kogo się podawał?
W gruncie rzeczy Case Brannigan był dla niej obcym człowiekiem. Nieznajomym,
którego o mały włos nie poślubiła w chwili słabości. Teraz on wrócił, ale Maddie się
zmieniła. Sama już nie wiedziała, czy straciła odwagę, czy ją w sobie odnalazła, ale tym
razem nie miała zamiaru być dla niego tak łatwą zdobyczą. Nie wierzyła mu już bez
zastrzeżeń.
Z tego, co wiedziała, był raczej łowcą przygód. A może sądził, że jej rodzina jest bogata?
A może chował w zanadrzu jeszcze coś innego?
Tam, na plaży w Cancún, wierzyła, że są w sobie zakochani, chociaż Case nigdy nie
wyznał jej uczuć. Przez następne sześć miesięcy próbowała samą siebie przekonać, że to nie
była miłość, tylko zauroczenie. A może wręcz zdrowy objaw pożądania.
Niestety, cokolwiek to było, wciąż to odczuwała. W końcu uczucia to nie kolor włosów –
nie da się ich tak łatwo zmienić.
Co oczywiście nie znaczy, że nie da się ich w ogóle zmienić. Trzeba tylko więcej
wysiłku.
Nie miała zamiaru znowu robić z siebie idiotki z powodu tajemniczego Case’a
Brannigana.
ROZDZIAŁ 5
Przez cały następny dzień Case oglądał domy na sprzedaż. Miał po temu dwa powody. Po
pierwsze, nie zamierzał zostać ani chwili dłużej niż to konieczne w tym iście spartańskim
hoteliku, podobno najlepszym w Mitchell’s Fork. A po drugie, musiał sobie znaleźć jakieś
zajęcie do czasu, kiedy uzna za stosowne znowu porozmawiać z Maddie.
Nie byłoby go stać na tyle cierpliwości, gdyby nie fakt, że śledził ją i Babbita ubiegłego
wieczoru. Widział ich w koktajlbarze i potem, pod drzwiami jej domu. To, co zobaczył,
upewniło go, że żadne poważne uczucie ich nie łączy.
Oczywiście nigdy nie dowiedzą się o tym, że ich podglądał. Case zbyt często musiał czaić
się w ciemnościach, wyśledził zbyt wiele tajnych spotkań, żeby teraz dać się zaskoczyć parze
nieświadomych niczego amatorów.
Maddie byłaby pewnie na niego wściekła. Twarda z niej sztuka, pomyślał z uśmiechem.
W jego przekonaniu oddała mu się już wtedy, na plaży w Cancún – nawet jeśli były to tylko
słowa. A Case Brannigan zawsze strzegł tego, co do niego należało.
W agencji handlu nieruchomościami powitała go drobna, roztrzęsiona kobietka, dla
której, zdaniem Case’a, sprzedaż domów była jakimś dodatkowym, frustrującym zajęciem i
która prawdopodobnie nigdy w życiu nie zetknęła się z tak kapryśnym klientem.
– To jest mniej więcej to, o co mi chodziło – siląc się na uśmiech, powiedział do swojej
przewodniczki, która nerwowo deptała mu po piętach, kiedy zbliżali się do trzeciego z kolei
domu. Dwa poprzednie zupełnie mu nie odpowiadały – jeden był za mały, a drugi zbyt
brzydki. Za to w tym dopatrzył się ukrytych możliwości.
Przypominał wiejską rezydencję z czasów wiktoriańskich. Otaczały go stare drzewa i
olbrzymi trawnik z klombami kwiatów. Musi tu być pięknie latem, pomyślał Case. Z werandy
wchodziło się do środka przez podwójne drzwi z witrażowymi szybkami. Case’owi podobały
się wszystkie te drobne szczegóły – jasnożółte belki konstrukcji, kremowe okiennice i
futryny, kryty gontem dach. Mnóstwo ciekawych łuków i okrągłości. Szczególnie upodobał
sobie owalne witrażowe okno nad frontową werandą.
Tak, to wyglądało interesująco i odpowiadało jego wizji „prawdziwego domu”.
– Ile tu jest sypialni? – zapytał, bo dom wydał mu się dość duży.
– Pięć – pisnęła agentka. – Jedna na dole i cztery na piętrze. Są też cztery łazienki i cztery
kabiny prysznicowe. Dom zbudowano dziesięć lat temu na siedmioakrowej parceli. Na tyłach
znajduje się mała sadzawka i trawnik, na którym można wybudować basen, gdyby pan się na
to zdecydował.
Case skinął głową. Pięć sypialni to w sam raz. Ciekawe, ile dzieci zamierza mieć Maddie.
Wspiął się po schodkach na werandę. Deski zaskrzypiały pod jego stopami. Przystanął, żeby
sprawdzić ich wytrzymałość i uznał je za solidne.
– Nie obejdzie się bez drobnych napraw – dorzuciła kobieta. – Dom stoi pusty od roku.
– Jak to? – zapytał Case, pamiętając, że należy okazać bodaj cień podejrzliwości.
– Jest dość... drogi jak na tę okolicę przyznała. – Stosunkowo obszerny i wykończony
bardziej solidnie niż większość tutejszych domów. No i oczywiście koszty ogrzewania i
klimatyzacji są wyższe przy tak dużej powierzchni.
Case odetchnął z ulgą. Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu. A co do napraw –
mówiono mu, że to rzecz naturalna, jeśli się jest właścicielem domu. On oczywiście nigdy nie
miał własnego domu. Dorastał w zapchlonych mieszkankach, sierocińcach i tanich lokalach
do wynajęcia. Ostatnie piętnaście lat spędził na walizkach. Wciąż jednak pamiętał swoje
dziecinne marzenia – rodzina, pies, dom, w którym mógłby przyjmować przyjaciół...
– To duży dom – powiedział, kiedy weszli do wysokiego holu, z którego prowadziły
schody na piętro. Zajrzał do przestronnych, pozbawionych zasłon pomieszczeń na parterze.
Po lewej stronie mieściła się biblioteka z rzędami półek na książki, po prawej ośmiokątny
pokój o olbrzymich oknach – prawdopodobnie jadalnia. Oczyma duszy zobaczył wielki stół
ze srebrnymi świecznikami, no i oczywiście siebie na jego końcu, z Maddie u jego prawego
boku.
Ze smutkiem pomyślał, że nigdy w życiu nie wydał przyjęcia. Czy nie za późno się tego
uczyć? Chyba że Maddie by mu pomogła.
– Tak, to duży dom. – Głos agentki wdarł się niemiłym zgrzytem w jego rozmyślania. –
Ludzie, którzy go wybudowali, pochodzili z północy. Mieszkali tu, dopóki pani Fielding nie
zapragnęła przeprowadzić się bliżej wnuków. Wystawili posiadłość na sprzedaż, a gdy nie
znaleźli kupca, wyjechali, zostawiając wszystkie pełnomocnictwa mojej agencji.
Case przeciągnął ręką po wypolerowanej poręczy z drewna orzechowego.
– Hmm – mruknął niezdecydowanie – niech mi pani pokaże resztę.
W rozbieganych oczkach kobiety pojawił się błysk. Chrząknęła, uniosła głowę i zaczęła
wyliczać zalety domu. Garaż na trzy samochody, szopa... Case uśmiechnął się – zawsze
marzył o swoim miejscu do majsterkowania.
Pokazała mu wysoki salon z masywnym kominkiem. Pokój pana domu, również z
kominkiem i z osobnym wyjściem na werandę, a także mniejszy salonik z wykuszowym
oknem. Kuchnię z pełnym wyposażeniem, zabudowaną szafkami z ciemnego dębu, i
przylegający do niej przytulny, ośmiokątny pokój, w sam raz na miłe posiłki w rodzinnym
gronie. Na górze mieściły się cztery duże sypialnie i pokój do zabaw, także z kominkiem.
– Podoba mi się ten dom – powiedział Case. Agentka nagle się rozpromieniła.
– Jestem pewna, że będziecie tu bardzo szczęśliwi. Może ma rację, pomyślał Case. Miał
nadzieję, że Maddie też będzie tego zdania.
– Co takiego zrobił? – Ze słuchawką przy uchu Maddie osunęła się na krzesło. Właśnie
zajęta była cotygodniowym rozliczeniem w kantorku na zapleczu restauracji.
– Złożył ofertę na dom Fieldingów – radośnie zakomunikowała jej Jill. – Oglądał go z
Sherry Holder. Jest tak podniecona ewentualną prowizją, że zamówiła już nowego forda.
Maddie nie wierzyła własnym uszom.
– Po co mu taki wielki dom?
– Jak dla kawalera jest rzeczywiście obszerny. Pięć sypialni, pięć czy sześć łazienek,
biblioteka, salon, pokój na górze, trzy kominki, a w części gospodarczej jest nawet chłodnia!
– Nigdy nie byłam w środku, ale słyszałam, że pokoje są duże i wysokie. Sherry mówiła
mi kiedyś, że ogrzewanie i klimatyzacja kosztują majątek – głośno rozważała Maddie. –
Słyszałam też, że Fieldingowie zaniedbali pewne sprawy związane z konserwacją. Case
pewnie nie wie, w co się pakuje.
– Sherry zaklina się, że nic przed nim nie zataiła. Mówi, że nawet nie chciał słuchać o
kłopotach. Obejrzał dom i z miejsca się zdecydował.
Maddie jęknęła w duchu. Sprawy zaczynały wymykać jej się z rąk. Nie była w stanie
przewidzieć, że Case popędzi kupić dom już na drugi dzień po przyjeździe. Wybór domu
oczywiście jej nie zdziwił. Posiadłość Fieldingów była przesadnie okazała. Podobnie jak
zaloty Case’a.
Fieldingowie tak naprawdę nie zżyli się z mieszkańcami Mitchell’s Fork ani nie
próbowali zapuścić tu korzeni. To dlatego Maddie nigdy nie widziała wnętrza domu. Case był
obcym, któremu spodobał się dom obcych. Wszystko do siebie pasowało.
– Byłam kiedyś w środku – powiedziała Jill. – Sherry zawiozła mnie tam kilka miesięcy
temu. To piękny dom, ale okropnie urządzony. Co za kolory, a do tego ta ciemna boazeria.
Case pewnie niczego nie zauważył – wiadomo, jak to mężczyzna. – Jill przerwała i
zachichotała. – Wiesz, jak lubię urządzać mieszkania. Z radością pomogę ci dobrać nowe
farby, dywany i tapety, kiedy już się tam wprowadzicie.
– Kiedy już się... Jill, ja nie mam zamiaru wprowadzać się do domu Fieldingów!
– Uhm. Powiedz to twojemu narzeczonemu – droczyła się z nią Jill. – Sherry mówiła, że
wspominał o tobie co najmniej pięćdziesiąt razy w ciągu tych trzech godzin, które z nim
spędziła.
– I pewnie teraz wszystkim o tym” opowiada.
– Pewnie tak. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam.
– Dobrze. Chętnie ci go przedstawię. Może dojdzie do wniosku, że bardziej niż ja
odpowiadasz jego ideałowi żony.
Jill roześmiała się.
– Po tym, co o nim słyszałam, chciałabym, żeby tak było. Lisa i Anita mówią, że jest
bardzo miły – w ten cudownie niebezpieczny sposób. Jeff podobno oszalał na jego punkcie i
twierdzi, że jeśli ty się nie zdecydujesz, chciałby, żeby Case ożenił się z jego matką. Sherry
była nim śmiertelnie przerażona, ale uważa go za najbardziej seksownego faceta, jakiego
widziała w tych stronach. Jackson nazwał go Terminatorem. Śmiał się jak głupi, kiedy mi o
nim opowiadał. Oczywiście uważa, że to wszystko jakaś histeria.
Maddie ciężko westchnęła. Nie była zdziwiona, że Jill zdążyła już usłyszeć wszystkie
plotki. Była przecież kasjerką w jedynym banku w Mitchell’s Fork. Nic nie mogło umknąć jej
uwagi.
– Co ja mam teraz począć, Jill?
– Tylko jedno możesz zrobić w tej sytuacji – odparła Jill z powagą. – Zamów sobie
ślubną suknię. I nie zapomnij poprosić mnie na druhnę, bo inaczej...
– A niech cię, Jill! Jesteś jeszcze gorsza niż Jackson! To poważna sprawa. Ten facet
naprawdę uważa, że za niego wyjdę. Przecież kupuje ten olbrzymi dom po to, żeby w nim ze
mną zamieszkać!
– Sądząc z tego, co mówi twoja rodzina, ma po temu pewne podstawy – zauważyła Jill,
tym razem poważnie. – Podobno twierdzi, że byłabyś już jego żoną, gdyby nie został nagle
odwołany z Cancún w pilnych sprawach służbowych. Czy to prawda, Maddie?
Maddie znów zobaczyła małe biuro Ruiza i siebie w letniej białej sukience – drżącą, ale
zdecydowaną. I choć ze wszystkich sił starała się temu teraz zaprzeczyć, zrozumiała, że
gdyby Case czekał tam wtedy na nią, wyszłaby za niego.
– Maddie? – powtórzyła Jill.
– Tak, to chyba prawda – cicho przyznała Maddie. – Ale...
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym po powrocie do domu? – zapytała Jill z wyrzutem.
Podobne tony słyszała już u ojca.
Przecież nie chciała sprawić im przykrości. Nieraz marzyła o tym, by móc im się
zwierzyć z tego, co przeżywała przez ostatnie sześć miesięcy. Niestety, nie była w stanie o
tym rozmawiać. Jak można ująć słowami to, co czuła, kiedy Case brat ją za rękę i uśmiechał
się do niej? Nie miała też słów, by opisać uczucie upokorzenia i rozpaczy, kiedy Case zniknął
z jej życia.
– Przepraszam cię, Jill, nie byłam w stanie...
– Nie ma za co. Wszystko rozumiem – zapewniła ją przyjaciółka. – Nie chcę cię już
dłużej odrywać od pracy. Porozmawiamy później, dobrze? Ach, i jeszcze jedno! Trochę ci
nadokuczałam, ale jeśli dojdziesz do wniosku, że naprawdę musisz z kimś pomówić... wiesz,
że masz mnie, Maddie.
– Wiem. – Oczy Maddie zwilgotniały. – Dziękuję, Jill. Trzymam cię za słowo.
– Jestem do twojej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Cześć! – Nim Maddie zdążyła
odpowiedzieć, Jill odłożyła słuchawkę.
Maddie ukryła twarz w dłoniach i cicho jęknęła.
Po co wypełniła te głupie kupony w supermarkecie? Gdyby wiedziała, jak wpłynie to na
całe jej życie...
Case otworzył okna swojego ferrari, by móc rozkoszować się aromatycznym, wiosennym
powietrzem. Dochodziła już szósta po południu i był głodny. Nagle zdecydował, że pora
wypróbować menu „U Mike’a i Maddie”.
Z ręką wygodnie opartą o otwarte okno zahamował na czerwonych światłach, nucąc pod
nosem piosenkę, którą właśnie nadawali przez radio. Był w świetnym humorze i miał
nadzieję, że Maddie też okaże się tego dnia bardziej przystępna.
Błyszcząca furgonetka zatrzymała się obok na lewym pasie. Z wnętrza dochodziły tony
głośnej muzyki rockowej, zagłuszając stację Case’a. Trzech kilkunastoletnich chłopaków
tłoczyło się na przednim siedzeniu. Jeden był w kowbojskim kapeluszu, a dwóch w
baseballowych czapeczkach. Wszyscy przyglądali się jego ferrari.
Case uznał, że szukają zaczepki, i postanowił ich zignorować. Spojrzał na światła z
nadzieją, że zmieniły się na zielone.
– Hej! – zawołał chłopak siedzący najbliżej Case’a. – Jaką to ma szybkość?
Case zastanowił się, a potem z westchnieniem powiedział:
– Dozwoloną.
Chłopcy roześmiali się i zaczęli robić jakieś głupie uwagi. Silnik furgonetki ryknął
głośno. Case doszedł do wniosku, iż musiał zostać przerobiony, by osiągać jak największą
prędkość.
– Ścigamy się, dziadku? – wrzasnął kierowca, kiedy zapaliła się strzałka w lewo. – Pokaż,
co potrafisz na tej swojej włoskiej deskorolce.
Z otwartego okna szoferki buchnął odór piwa. Case rzucił chłopakom jedno ze swoich
miażdżących spojrzeń.
– Wracajcie do domu, chłopcy. Mamusie na was czekają. Może nie powinien był
prowokować ich w ten sposób, ale dopiekli mu do żywego, nazywając go dziadkiem. Do
diabła, miał przecież dopiero trzydzieści pięć lat! Mógł z łatwością spuścić lanie całej tej
zasmarkanej trójce! A potem przypomniał sobie, że ma zamiar tu osiąść. Wdawanie się w
bójki z miejscową młodzieżą z pewnością nie było najlepszym sposobem na zintegrowanie
się z mieszkańcami Mitchell’s Fork.
Światła zmieniły się na zielone, nim chłopcy zdążyli zareagować na jego uwagę. Case
wcisnął gaz do deski. Furgonetka została w tyle. Po chwili sprawdził we wstecznym lusterku,
czy za nim nie jadą, ale zniknęli mu z oczu.
Może to tylko słowne zaczepki, pomyślał i znowu się odprężył. Chłopcy chcieli się trochę
zabawić. A tak na przyszłość – powinien pamiętać, że jest już w cywilu i nie musi dopatrywać
się wroga za każdym rogiem.
Parking przed restauracją był zupełnie pusty. Case podjechał pod samo wejście i
przeczytał informację o godzinach otwarcia.
A niech to! Restauracja zamykała się w niedzielę po południu, żeby znów otworzyć się o
jedenastej rano we wtorek. A co miał począć ze sobą ktoś, kto był głodny w poniedziałek
wieczorem?
Przyszło mu na myśl, że może Maddie też nic jeszcze nie jadła. Może uda mu się
wyciągnąć ją na kolację?
Zawrócił i skierował się w stronę jej domu.
– Byłem ciekaw, kiedy pan znowu się pojawi – wycedził Frank, otwierając przed
Case’em drzwi.
Nie bardzo rozumiejąc, Case odchrząknął, a potem zapytał:
– Czy zastałem Maddie?
– Tak. Jest za domem, na podwórku. Karmi psy. Case cofnął się.
– Pójdę jej poszukać.
– Zostanie pan na kolacji?
– Chciałem ją gdzieś zaprosić. Frank wzruszył ramionami.
– Proszę mi dać znać, na ile osób mam nakryć do stołu. Case obszedł dom dookoła i trafił
na Maddie, która właśnie sypała psom suchą karmę. Kundle niecierpliwie kręciły się obok
misek.
– Dobrze już, dobrze, jeszcze chwileczkę – strofowała je, odsuwając na bok jednego, bo
omal jej nie przewrócił, próbując dobrać się do swojego obiadu. – Zupełnie jakbyście nie
jadły od tygodnia.
Wyglądała prześlicznie. Miała na sobie obcisłe dżinsy, różową koszulkę i białe tenisówki.
Złotawe włosy miękko okalały jej twarz. Zaczynał się powoli przyzwyczajać do jej nowego
wizerunku. Choć już przedtem uważał ją za atrakcyjną, teraz wydała mu się wręcz ponętna, a
przecież w głębi duszy coś mu mówiło, że nawet gdyby się w ogóle nie zmieniła, nie
wpłynęłoby to na jego uczucia.
Szkła zwykłe czy kontaktowe, włosy gładkie czy z pasemkami – nie sprawiało mu to
różnicy. Pragnął Maddie, a miesiące rozłąki jeszcze tylko zaostrzyły jego apetyt.
Psy rzuciły się do misek, głośno chrupiąc i machając radośnie ogonami. Maddie
przyglądała im się przez chwilę z uśmiechem, a potem odwróciła się i dopiero wtedy
zauważyła Case’a. Wielki plastikowy pojemnik z karmą dla psów wypadł jej z rąk i z hukiem
wylądował na ziemi.
– Och! – wykrzyknęła i zaczerwieniła się. – Przestraszyć mnie.
– Przepraszam.
Schyliła się, a kiedy się wyprostowała, była już spokojna.
– Co tu robisz?
– Chciałem cię zaprosić na kolację.
– Trzeba było wcześniej zadzwonić.
– Przepraszam – powtórzył. – Myślałem, że dziś wieczorem będziesz w pracy.
Podjechałem pod restaurację i dowiedziałem się, że w poniedziałki jest zamknięta.
Maddie skinęła głową, ściskając w ramionach kubeł.
– No to jak? – nalegał. – Zjesz ze mną kolację?
– Nie jestem odpowiednio ubrana.
– Zupełnie wystarczająco. – Case wskazał na swoje spodnie w kolorze khaki i sportową,
płócienną koszulę. – Pojedziemy w jakieś zwyczajne miejsce.
– Mam jeszcze trochę papierkowej roboty.
– No to cię wcześnie odwiozę. To przecież tylko kolacja Maddie.
– No dobrze – westchnęła. – I tak chciałam z tobą porozmawiać.
Case życzyłby sobie trochę więcej entuzjazmu z jej strony, ale postanowił nie kusić losu.
– Co tylko zechcesz, Maddie. Wzniosła oczy do nieba.
– To nie takie proste. – A potem wyprzedziła go, mówiąc: – Wstąpię na chwilę do domu.
Muszę się umyć. Spotkamy się za dziesięć minut.
– Nie zaprosisz mnie do środka?
– Żebyś znowu zaczął snuć z moją rodziną ślubne plany? O, nie!
Case wybuchnął śmiechem.
– Nie wierzysz mi ani trochę, prawda, najdroższa?
Ku jego cichej satysfakcji Maddie spłonęła mocnym rumieńcem.
– Ani trochę – burknęła, marszcząc brwi.
Nagle zapragnął ją pocałować, ale tylko wsunął ręce do kieszeni i powiedział obojętnym
tonem:
– Dobrze. Za dziesięć minut.
Skinęła głową, a potem odwróciła się i zniknęła w głębi domu.
Jesteś moja, myślał Case, czekając na Maddie. Jak mam cię o tym przekonać?
Gotów był na wszystko, byle tylko dopiąć celu. Case Brannigan nie mógł znieść myśli o
porażce, kiedy się już na coś zdecydował. A teraz pragnął tylko jednego: żeby Maddie
Carmichael została jego żoną.
ROZDZIAŁ 6
– Po raz pierwszy, odkąd przyjechałem do Mitchell’s Fork, jestem z tobą naprawdę sam
na sam – stwierdził z satysfakcją Case pół godziny później.
Maddie uniosła brwi i rozejrzała się po dość zatłoczonej pizzerii.
– Według mnie, trudno to nazwać sam na sam.
– Ale rozumiesz, co chciałem powiedzieć.
Pulchna kelnerka podeszła do stolika, żeby przyjąć zamówienie.
– Cześć, Maddie – odezwała się bezceremonialnie – czy to jest ten gość, o którym mówi
całe miasto?
– Prawdopodobnie – skrzywiła się Maddie. – JoNell, to jest Case Brannigan. Case –
JoNell Cushing. Chodziłyśmy razem do szkoły.
– Miło mi panią poznać – powiedział Case, zastanawiając się, czy na surowej twarzy tej
kobiety kiedykolwiek zagościł uśmiech.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Wiecie już, co chcecie zamówić? – JoNell na
szczęście nie miała zamiaru wdawać się w pogawędki.
– Talerz sałatek i dietetyczną colę – zaordynowała bez namysłu Maddie.
– Nie lubisz pizzy? – zdziwił się Case.
– Oczywiście, że lubię, ale jest bardzo tucząca...
Case nawet nie wysłuchał jej do końca, tylko machnął ręką.
– Duża pizza ze wszystkimi dodatkami. A dla mnie piwo. JoNell potrząsnęła głową.
– Tu się nie pije alkoholu.
– No to colę.
Kiedy kelnerka odeszła, Case odwrócił się do Maddie. Z niezadowoloną miną bębniła
palcami w stolik.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała.
– Co takiego?
– Dobrze wiesz co. Zamówiłeś pizzę, chociaż ja wybrałam sałatkę.
– Widziałaś ten sałatkowy bar przy wejściu? Mają tam tylko zwykłą sałatę i kilka
zwiędłych jarzyn.
– Aleja to zamówiłam, a ty nie miałeś prawa zmieniać mojego zamówienia. Nie
zaprotestowałam tylko dlatego, by nie dawać JoNell pretekstu do kolejnych plotek.
– JoNell nie wygląda na plotkarę – stwierdził Case.
– No to przyjrzyj jej się lepiej. Ona pławi się w plotkach. Jak wszyscy w tym mieście, z
braku zresztą innych rozrywek.
– Kiedy poznaliśmy się w Cancún, powiedziałaś mi, że kochasz swoje rodzinne miasto.
Czemu nagle stałaś się taka krytyczna?
– To prawda, kocham moje miasto – broniła się. – Tylko że... nagle uświadomiłam sobie,
że poza nim jest jeszcze tyle miejsc, których nie widziałam, i tyle rzeczy, których nie robiłam.
Najwyższa pora, żeby się stąd wyrwać.
Case potrząsnął głową.
– Wróciliśmy do tematu, tak?
– Tak. Nic się nie zmieniło.
Case sam już nie wiedział, czy powinien ją przytulić, czy potrząsnąć. Dopiero teraz
zrozumiał, jak bardzo musiał zranić ją w Cancún. Nie miał prawa winić Maddie o to, że
próbowała przed nim uciekać. Jednak jej samotna wyprawa w świat, którego nie znała, byłaby
okropną pomyłką. Kto wie, co mogłoby ją spotkać podczas tych romantycznych podróży, o
których tak marzyła. Case zbyt dobrze znał życie – Maddie nie miała o nim pojęcia.
– Rozumiem twoją chęć poznania świata – odezwał się ze spokojem. – To coś zupełnie
naturalnego. Ludzie podróżują parami albo grupami. Ale samotne podróże są niebezpieczne,
Napytałabyś sobie kłopotów – zwłaszcza gdybyś rzeczywiście zwiedzała prowincję.
– Masz na myśli kłopoty podobne do tych z mojej ostatniej podróży? – zapytała,
uśmiechając się słodko. – Przestań się o mnie martwić, Case. Nie popełnię po raz drugi tego
samego błędu.
– Próbuję ci tylko wytłumaczyć – odezwał się Case przez zaciśnięte zęby – że możesz
przeżyć tę swoją wielką przygodę także i po ślubie. Jeżeli chcesz, spędzimy miodowy miesiąc
w Europie. Pokażę ci miejsca, do których nie docierają wycieczki. Zabiorę cię do tych
przeklętych wiosek na odludziu – i zapewnię ci bezpieczeństwo. Australia, Azja, Karaiby –
powiedz tylko słowo, a zabiorę cię, gdzie zechcesz.
– Naprawdę byłeś w tych wszystkich miejscach? – Maddie otworzyła szeroko oczy.
– Znam większość z nich.
– I stać cię na to, żeby tam jeszcze raz pojechać?
– Mam dość pieniędzy. – Case wzruszył ramionami. – Przez ostatnie lata niewiele
wydałem. Z drogich rzeczy kupiłem tylko ten samochód. Nie jestem wybredny. Podobno
mam też głowę do interesów.
– Takich jak dom Fieldingów? Czy to ma być inwestycja?
– To już o tym słyszałaś?
– Tak. Sherry zdążyła wydać swoją prowizję. Ten dom kosztuje majątek.
– Już ci mówiłem, że moje inwestycje przynoszą niezły dochód – sucho stwierdził Case.
Nie chciałby, żeby pieniądze miały decydujący wpływ na uczucia Maddie, ale miała prawo
wiedzieć, że będzie ją w stanie utrzymać. W końcu to obowiązek męża. Tak każe tradycja.
– Stać mnie na ten dom i na jego utrzymanie, a także na nasze podróże. Planowałem zająć
się inwestycjami, kiedy już tu osiądę na stałe. Mógłbym otworzyć małe biuro konsultingowe.
Jestem pewny, że miejscowi farmerzy i biznesmeni potrzebują porady.
– Przepraszam. – Maddie nagle potrząsnęła głową. – Nie obchodzą mnie twoje finanse.
Jestem tylko trochę... zaskoczona. Nie wiedziałam, że rząd tak dobrze płaci.
– Za niektóre zlecenia tak. A poza tym, jak już mówiłem, zrobiłem parę niezłych
inwestycji.
– Tym lepiej dla ciebie. Nie powinieneś wobec tego mieć kłopotów ze znalezieniem żony.
– Nie mam zamiaru kupować sobie żony. – Case uznał, że Maddie chyba chce
wyprowadzić go z równowagi.
– Jeżeli liczysz tylko na swój wdzięk osobisty, możesz się rozczarować. Nowoczesne
kobiety raczej nie lubią aroganckich, apodyktycznych typów.
– Wydaje mi się, że w Cancún nie narzekałaś na mój wdzięk albo jego brak – odparował
Case, mając na myśli ich długie, namiętne pocałunki przy świetle księżyca.
Maddie zarumieniła się.
– Powtarzam ci, że nie popełniam tych samych błędów dwa razy – mruknęła.
Zjawiła się JoNell z olbrzymią pizzą.
– Może coś jeszcze? – zapytała.
Maddie i Case jednocześnie potrząsnęli głowami.
– Smacznego! – rzuciła kelnerka i zniknęła.
– Posłuchaj mnie, Maddie – odezwał się Case – zdaję sobie sprawę, że odkąd tu
przyjechałem, robię wszystko nie tak. Przepraszam cię za to, co się stało w Cancún.
Przepraszam cię też za to, że postawiłem cię w krępującej sytuacji wobec twojej rodziny i
znajomych. Szczerze mówiąc, myślałem, że wszystko zostało ustalone w Cancún i że
będziesz na mnie czekała. Teraz wiem, że to ja byłem arogancki...
– Owszem.
– Masz rację. Jeszcze raz cię przepraszam. Czy nie moglibyśmy teraz zapomnieć o
urazach, przynajmniej tego wieczora? Przecież było nam dobrze w Cancún. Nie próbuj
zaprzeczać.
Przez twarz Maddie przemknął cień smutku.
– Dobrze się bawiliśmy – przyznała. – To był tylko wakacyjny romans, nic poważnego –
dorzuciła obojętnym tonem.
– Nie zgadzam się z tobą. – Case starał się zachować spokój. – Dla mnie to była poważna
sprawa.
Maddie bez słowa odwróciła wzrok.
– Niech ci będzie – ciągnął dalej Case. – Nie mówmy już o Cancún, przynajmniej na
razie. Jeśli chcesz, możemy zacząć wszystko od nowa. Pragnę ci udowodnić, że to, co tam
przeżywaliśmy, jest nadal aktualne tu, w Mitchell’s Fork w stanie Missisipi albo
gdziekolwiek indziej. Daj mi tę szansę!
– Co chcesz mi zaproponować? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Randki. Będziemy się spotykać i od nowa się poznawać. Wiem, że masz dużo pracy w
restauracji, i nie oczekuję, że dla mnie zaniedbasz obowiązki, ale jestem pewny, że uda ci się
znaleźć trochę czasu. W końcu przez te ostatnie miesiące miałaś go na tyle, żeby się umawiać
z mężczyznami – dorzucił z pretensją w głosie. Usta Maddie drgnęły w półuśmiechu.
– Sama nie wiem, Case...
– Nie będę nalegał. Chcę się tylko z tobą widywać. Dasz mi tę szansę?
– Ale nie będziesz mi zabraniał spotykać się z innymi? – zapytała wyzywająco.
– Nie ukrywam, że mi się to nie podoba – powiedział, uważnie dobierając słowa – ale
oczywiście nie mam prawa niczego ci zabraniać.
– No właśnie – skinęła głową.
– No więc... ? – Case z trudem panował nad nerwami. Maddie sięgnęła po kawałek pizzy.
– Przecież jestem teraz z tobą, prawda?
– Czy to znaczy, że będziesz się ze mną spotykać?
– Zobaczymy, jak nam się uda nasza pierwsza randka – powiedziała z uśmiechem.
Case uznał, że musi się tym zadowolić. W końcu rzeczywiście przyjęła jego zaproszenie
na ten wieczór. Z westchnieniem nałożył sobie na talerz potężny kawałek pizzy.
– Wygląda smakowicie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem pizzę.
Maddie z ulgą przyjęła zmianę tematu.
Przez następne pół godziny rozmawiali o Mitchell’s Fork. Case chciał dowiedzieć się jak
najwięcej o okolicy, którą tak impulsywnie wybrał na dalsze życie. Pytał o historię tych
terenów, o przemysł, o przeciętne dochody, klimat społeczny i politykę.
Maddie starała się uczciwie odpowiadać na jego pytania. Próbowała mu wyjaśnić, że
Mitchell’s Fork, jak większość prowincjonalnych miasteczek, ma zalety, ale i wady. Ludzie
są tu przyjaźni i otwarci, ale zarazem niemożliwie wścibscy – podkreśliła, jakby sam tego
jeszcze nie wiedział. Okolica jest piękna i nieskażona, ale biedna. Miejscowi politycy to także
typowo małomiasteczkowe figury, wybierane na zasadzie protekcji.
– Twojej ciotce Nettie nie podobał się ten system – zauważył Case.
– Większości ludzi to się nie podoba, ale nie chcą przedsięwziąć odpowiednich kroków.
– Na przykład?
– Co cztery lata przez ostatnie dwie dekady wybierali na burmistrza tego samego
człowieka – Bobby’ego Sloane’a. Lizus i krętacz, handlował kiedyś używanymi
samochodami. Siedzi w kieszeni u Majora Coopera, właściciela fabryki, o którym
rozmawialiśmy wczoraj. Wszyscy nienawidzą Sloane’a, ale boją się głosować przeciwko
niemu. W listopadzie staje do kolejnych wyborów i chociaż ja nie oddam na niego głosu,
jestem pewna, że znowu wygra.
– To jakieś szaleństwo! – Case zasępił się i potrząsnął głową.
– Tak wygląda polityka – przypomniała mu. – To samo na większą skalę odbywa się w
Waszyngtonie. A wracając do naszego miasta, nasz szeryf, Buck McAdams to jeszcze
większa pomyłka. Wzór arogancji i niekompetencji.
– A lokalna prasa? – zapytał Case. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się. – Czy gazety
nie próbowały dobrać się do tych ludzi?
– „Mitchell’s Fork Weekly News”? – Maddie uśmiechnęła się kwaśno. – Widziałeś tę
gazetkę?
– No nie...
– Znajdziesz tam wyłącznie informacje o tym, że do pani Underwood przyjechała z
wizytą jej siostra z Cleveland, serdecznie powitana przez miejscowe kółko pań. Do tego co
najmniej strona zdjęć: pani Carson w nowej kreacji, po którą wybrała się aż do Memphis, pani
Bakerman ze swoim słynnym plackiem truskawkowym, pani Nowlin z wnuczką Heather –
tegoroczną miss Mitchell’s Fork i tak dalej...
– Rozumiem, rozumiem – przerwał jej Case.
– Mimo to nadal chcesz tu osiąść?
– Tak. Nie uważasz, że nadeszła pora, żeby parę osób zabrało się do wprowadzania
zmian? Jeżeli, jak mówisz, wszyscy nienawidzą tego systemu, to z pewnością...
– Nic nie pojmujesz, Case – przerwała mu Maddie. – Jeżeli chcesz, żeby cię
zaakceptowali, trzymaj się od tego z daleka. Bez względu na to, jak bardzo ci ludzie narzekają
na ten system, nie przyjmą z otwartymi ramionami obcego, który będzie próbował
wprowadzić tu jakieś zmiany. Fieldingowie – „Jankesi” też najpierw tego próbowali. Uwierz
mi, Mitchell’s Fork nie pokochało ich za to.
– Ale...
– No, no, kogo my tu mamy? Pan Dozwolona Prędkość! Case i Maddie spojrzeli
jednocześnie w stronę drzwi. Danny Cooper wraz z dwoma kolegami zbliżał się w stronę ich
stolika. Cała trójka mierzyła Case’a wyzywającym wzrokiem. Siedemnastoletni Danny był
niezwykle przystojnym chłopcem – aż za ładnym, myślała często Maddie. Miał piękne,
intensywnie niebieskie oczy obramowane długimi, czarnymi rzęsami, ale Maddie nigdy nie
czuła się pewnie pod ich spojrzeniem. Na dnie ich krystalicznej głębi czaiła się podłość.
Towarzysze Danny’ego też byli jej dobrze znani. Śniady Kale Sloane – syn burmistrza – i
Steve Langford – chudy, pryszczaty chłopak, zawsze chętny, by komuś dokuczyć. To właśnie
ta trójka pobiła Jeffa. Jak to się stało, że Case już zdążył im się narazić?
Case spojrzał na chłopaków, a potem udając, że ich nie rozpoznaje, zwrócił się do
Maddie:
– Weź jeszcze kawałek pizzy. Zobacz, ile zostało. Danny’ego jednak to nie zniechęciło.
– Podobno opowiada pan ludziom, że jest pan szpiegiem – powiedział z powątpiewaniem.
– Ten picerski wóz i ta cała gadka, że chce pan kupić dom po Fieldingach – co za cyrk pan tu
odstawia?
– Mój stary mówi, że pan nie jest żadnym szpiegiem – wtrącił się Steve – i że to jakaś
podejrzana sprawa.
– Mój ojciec jest burmistrzem tego miasta – oświadczył Kale, żeby nie pozostawać w
tyle. – Nie chcemy tu kłamców i jakichś bandziorów.
Maddie pogardliwie prychnęła. Z najwyższym trudem powstrzymywała się od tego, żeby
nie powiedzieć Kale’owi, co myśli o jego ojcu. W końcu to jeszcze dzieciak, uznała.
Nieznośny i antypatyczny – to prawda, ale tylko dzieciak.
Case nadal ich ignorował, ale rysy mu stężały. Maddie zaczęła się zastanawiać, czy
chłopcy są aż tak głupi, że nie potrafią rozpoznać naprawdę niebezpiecznego przeciwnika. W
końcu doszła do wniosku, że ich „odwaga” musiała się zrodzić po wypiciu kilku piw.
– Danny Cooper, jeżeli nie masz zamiaru nic zamawiać, lepiej stąd wyjdź! – JoNell
groźnie ujęła się pod boki. – Nie chcemy tu dziś żadnej rozróby.
– Wyjdziemy, jak skończymy – odkrzyknął Kale, zsuwając z czoła kowbojski kapelusz
ojca.
Źrenice Case’a niebezpiecznie się zwęziły. Maddie szybko złapała go za rękę. Obawiała
się, że Case zaraz wybuchnie.
– JoNell umie sobie z nimi radzić – zapewniła go. Rzeczywiście, kelnerka ruszyła w
stronę chuliganów jak rozjuszona niedźwiedzica.
– Nudno tu – stwierdził Danny, wycofując się ku drzwiom. – Sami starcy.
– Wynocha! – powtórzyła JoNell, wskazując na drzwi. Chłopcy ruszyli wolnym krokiem,
który miał sugerować, że wychodzą z własnej woli.
– Przepraszam was – zwróciła się JoNell do Maddie i Case’a. – Ktoś wreszcie powinien
przywołać ich do porządku.
– Dobrze, że mnie powstrzymałaś – powiedział Case – bo już mnie swędziała ręka.
Nagle Maddie uświadomiła sobie, że wciąż trzyma go za rękę. Zarumieniła się i szybko ją
cofnęła.
– Chciałam mieć pewność, że nie zrobisz jakiegoś głupstwa – oznajmiła stanowczo. – W
końcu jesteś dorosłym człowiekiem, a to tylko banda nieznośnych dzieciaków. Lepiej nie
wdawać się w niepotrzebne awantury.
Case mruknął coś niezrozumiale, ale nie podjął wątku. Maddie odetchnęła i zabrała się do
swojej pizzy z uczuciem, że kryzys został zażegnany.
W Mitchell’s Fork Case Brannigan nigdy nie będzie się czuł we własnym żywiole,
pomyślała ze smutkiem, i pewnie niedługo sam dojdzie do tego wniosku.
Odwożąc Maddie do domu, Case wybrał dłuższą trasę. Maddie nie pytała go, dokąd jadą,
chociaż rozpierała ją ciekawość.
Skręcili na szosę prowadzącą nad jezioro, w którym mieszkańcy Mitchell’s Fork zwykli
łowić ryby. Kręta droga prowadziła przez gęsty las i kończyła się małą przystanią. Case
zjechał na pobocze, zgasił światła i wyłączył silnik.
W samochodzie było ciemno – na zewnątrz cała okolica tonęła w blasku księżyca. Prócz
nich nad jeziorem nie było nikogo. Przez otwarte okna dobiegało rechotanie żab, cykanie
świerszczy i pohukiwanie sowy.
– Odkryłem to miejsce dziś po południu – odezwał się Case. – Kilku starszych panów
łowiło ryby, a jakaś para pływała łódką. Panował tu taki spokój, że aż im pozazdrościłem.
– Wędkarstwo to ulubiony sport w tych okolicach – przyznała Maddie. – Często
łowiliśmy tu ryby z ojcem. W jeziorze są leszcze i okonie. Co roku urządzamy jesienią
rodzinny piknik ze smażeniem ryb.
– To musi być przyjemne.
– O, tak. Lubisz łowić ryby?
– Nie próbowałem od lat. Nie wiem nawet, czy jeszcze pamiętam, jak się zakłada
przynętę.
– Na pewno sobie przypomnisz.
– Tak, pewnie tak. – Case popatrzył na taflę jeziora, połyskującą w świetle księżyca. –
Może powinienem kupić sobie łódź.
Maddie lekko się zaniepokoiła.
– Uważam, że powinieneś trochę tu pomieszkać, zanim zdecydujesz się zainwestować w
drogi sprzęt wędkarski – zaoponowała. – Może dojdziesz do wniosku, że ci się tu nie podoba.
– Nie sądzę – mruknął Case.
– To nie jest to idylliczne miasteczko, które sobie wymarzyłeś, Case. Sądziłam, że już się
o tym zdążyłeś przekonać.
– Owszem, ma pewne wady – wzruszył ramionami Case. – Aleja też je mam. Jeżeli tutejsi
ludzie przywykną do mnie, to i ja zdołam się do nich przyzwyczaić.
Maddie potrząsnęła głową, zdumiona jego uporem.
– Muszę przyznać, że cię nie rozumiem.
– Wiem – Case odwrócił się do niej – ale z czasem zrozumiesz.
– Och, Case – westchnęła Maddie. – Co ja mam z tobą począć?
Pytanie było czysto retoryczne, ale Case potraktował je dosłownie.
– Wyjdź za mnie. Westchnęła z rezygnacją. Case cicho się roześmiał.
– No to mnie przynajmniej pocałuj.
Pamiętała ten uwodzicielski ton z Canctin – tyle razy śnił jej się po nocach...
– Case...
– Tylko ten jeden raz, Maddie – szepnął, pochylając się w jej stronę. – To chyba
dozwolone na randce?
– Ale tylko raz – zastrzegła.
– Jasne. – Case błysnął zębami w uśmiechu i odpiął pas, którym Maddie była przypięta
do siedzenia. Nim zdążyła zmienić zdanie, wziął ją w objęcia.
Nie od razu zaczął ją całować. Najpierw odgarnął jej kosmyk włosów z policzka. Potem
wolno obwiódł kciukiem jej usta. Przysunął się bliżej. Poczuła jego gorący oddech. I to
właśnie ona zdecydowała się pokonać ten niewielki dystans między nimi. Nie mając już siły
dłużej czekać, przycisnęła wargi do jego ust.
Pocałunek Case’a był niespieszny i jakby niewinny – taki jak pocałunki na pierwszej
randce. Maddie poczuła się głęboko zawiedziona. Pamiętała przecież jeszcze, jak cudownie
potrafił całować. Ten słodki, całkowicie bezpieczny pocałunek mógłby może zadowolić
dawną Maddie – ale ta nowa pragnęła czegoś więcej. Zarzuciła Case’owi ręce na szyję i
wsunęła język między jego lekko rozchylone wargi.
On zdawał się tylko czekać na jej zaproszenie. Nagle jego ramiona oplotły Maddie tak
ciasno, że nie mogła złapać tchu, a jego usta zmiażdżyły jej wargi w namiętnym pocałunku.
Całował ją tak, że topniała w jego ramionach. Jego dłoń powędrowała wzdłuż jej pleców,
ku łagodnym krągłościom bioder, a potem wzdłuż kształtnego uda. Czuła palący dotyk
poprzez gruby materiał dżinsów. Na myśl o tym, że ta twarda dłoń mogłaby dotknąć jej
nagiego ciała, Maddie zaczęła drżeć.
Oderwał na chwilę usta, ale nim zdążyła cokolwiek pomyśleć, znów zaczął ją całować.
Dłoń musnęła jej policzek, potem szyję, ramiona, wreszcie spoczęła na piersi.
Maddie ciasno przywarła do niego, czując, jak jego ręka wślizguje się pod koszulkę. Dłoń
była cudownie gorąca i szorstka. Sunęła powoli w górę, aż dotarła do koronkowego stanika,
odnalazła zapięcie i uporała się z nim z podejrzaną zręcznością.
Palce zaczęły zataczać kręgi wokół twardniejących sut
KÓW
.
Maddie głośno westchnęła.
– Maddie! – odezwał się Case stłumionym głosem, z ustami przy jej ustach. – Nie wiesz
nawet, jak bardzo pragnąłem tak cię dotykać. Ile bezsennych nocy spędziłem, marząc o tobie.
Położyła mu dłoń na piersi. Pod palcami poczuła głuche bicie jego serca, wtórujące jej
własnemu sercu. Znowu podała mu usta do pocałunku. Tym razem całował ją tak zachłannie,
że zaczęło jej się wydawać, że płonie. W piersi zabrakło jej tchu, a puls jakby osłabł.
Boże, jak ona go pragnęła. Pragnęła go już wtedy, w Cancún, i nigdy nie przestała go
pragnąć. Pragnęła go tak rozpaczliwie, jak nigdy nikogo na świecie.
To lęk, bardziej niż rozwaga, sprawił, że w końcu się opamiętała. Co ja robię? –
pomyślała z przerażeniem. Przecież przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli Case’owi
na coś takiego. Przysięgała sobie, że nie da się zwieść jego pocałunkom i pieszczotom. A
teraz znowu drżała w jego ramionach, gotowa na wszystko, o co tylko ją poprosi. A przecież
zgodziła się na jeden pocałunek. Wyrwała się jego objęć.
– Pora, żebyś mnie odwiózł do domu, Case – powiedziała jakimś obcym głosem.
Przez chwilę sądziła, że będzie z nią dyskutował. Przez jego twarz przemknął cień. A
potem odetchnął głęboko, chrząknął i skinął głową.
– Dobrze. Jeżeli tego chcesz.
Z uczuciem ulgi Maddie wsunęła koszulkę w spodnie, zapięła pas i odsunęła się możliwie
jak najdalej od Case’a, który rzucił jej karcące spojrzenie, ale bez słowa przekręcił kluczyk w
stacyjce.
W oknach farmy Carmichaelów wciąż paliły się światła. Case odprowadził Maddie do
drzwi, ale nie czekał, żeby zaprosiła go do środka.
– Zobaczymy się jutro? – zapytał.
– Jutro pracuję.
– Trudno. – Case zachmurzył się, ale skinął głową. – A w tygodniu?
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
– To tylko randka, Maddie – nie ustępował Case.
– Tak. A tam nad jeziorem to był tylko jeden pocałunek – mruknęła.
– Przecież przestałem, jak tylko mi kazałaś – przypomniał jej Case. – Obiecałem ci, że nie
będę prosić o więcej, niż będziesz mi chciała dać.
Znowu ma zamiar złamać mi serce, pomyślała Maddie z rozpaczą. Co mam robić, żeby
do tego nie dopuścić?
– Zadzwoń do mnie za parę dni – powiedziała znękana, mając nadzieję, że z czasem
odzyska dawną siłę woli.
Case skinął głową.
– Dobrze. Dobranoc, Maddie.
– Dobranoc, Case.
Przysunął się do niej, ale wymknęła mu się i zniknęła za drzwiami, zanim zdążył ją
pocałować. Wyglądało to tak, jakby umyślnie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Postał jeszcze chwilę pod drzwiami, a potem usłyszała jego oddalające się kroki. Po
chwili dobiegł ją stłumiony warkot silnika, wreszcie zapadła cisza.
Maddie oparła czoło o drzwi. Stopniowo zaczęły do niej docierać nowe dźwięki –
odgłosy telewizji, rozmowy w salonie, lejąca się woda w kuchni.
Wyprostowała się i drżącą ręką przygładziła włosy. A potem z przyklejonym do twarzy
radosnym uśmiechem weszła do salonu.
ROZDZIAŁ 7
Tego wtorku w porze lunchu zjawiło się znacznie więcej gości niż zazwyczaj. Maddie już
po chwili zrozumiała dlaczego. Wszyscy chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym
mężczyźnie, który narobił tyle zamieszania w Mitchell’s Fork.
– Czy to prawda, że on jest szpiegiem? – dopytywała się jakaś kobieta.
– Nie, nigdy nie był szpiegiem. Służył w brygadzie antynarkotykowej – wyjaśniła
Maddie.
– Słyszałem, że kupuje dom Fieldingów, żeby otworzyć w nim pensjonat dla turystów –
powiedział z ukrytą dezaprobatą w głosie któryś z rdzennych mieszkańców miasta.
– Nie ma zamiaru otworzyć tu żadnego pensjonatu. – Maddie poczuła, że jej cierpliwość
już się kończy. – Jeżeli kupi dom Fieldingów, to tylko dla siebie.
– Trochę duży jak dla kawalera, nie uważasz, Maddie?
Maddie zaczerwieniła się.
– To nie nasza sprawa.
– Słyszałem, że pobili się o ciebie z Jacksonem Babbitem – szepnął jej do ucha
miejscowy fryzjer, jeden z największych plotkarzy. – I to na oczach całej rodziny!
– To śmieszne! Co za bzdury! – wściekła się nagle Maddie. Zamawiasz lunch czy nie,
Hank? Inni goście też czekają.
Mrucząc coś pod nosem, Hank wybrał danie dnia. Był zły nie dlatego, że Maddie zbyła
go, ale że nie usłyszał żadnych pikantnych szczegółów.
Następną klientką okazała się Jill.
– Coś potwornego – szepnęła Maddie przyjaciółce do ucha, prowadząc ją do stolika w
rogu sali. – Nie uwierzyłabyś, co za plotki ludzie opowiadają!
– Owszem, uwierzyłabym – radośnie odpowiedziała jej Jill. – To ja rozpuściłam
większość z nich.
– Nie pora na głupie żarty – oburzyła się Maddie. – Ja tu umieram.
– Przepraszam – zachichotała Jill. – Nie mogłam się powstrzymać. Oczywiście znamjuż
te plotki. Usłyszałam je dziś rano w banku.
Maddie z dezaprobatą pokręciła głową.
– To mnie doprowadza do szaleństwa. Pomyśleć, że ludzie w tym mieście nie mają nic
lepszego do roboty niż plotkować o moim życiu osobistym – albo Case’a...
– Uspokój się, Maddie. Mitchell’s Fork nie jest jedynym miastem, w którym kwitnie
plotka. Jeżeli pojawia się tu jakiś tajemniczy nieznajomy, ludzie chcieliby się o nim czegoś
dowiedzieć. To całkiem naturalne.
– Raczej denerwujące.
– A kto mówi, że ludzkość nie jest denerwująca?
– Punkt dla ciebie – przyznała Maddie ze zbolałym uśmiechem. – Co będziesz jadła?
Jill skończyła właśnie składać zamówienie, kiedy w drzwiach restauracji stanął
mężczyzna.
– O rany! – mruknęła Jill. – To chyba Case, prawda?
Maddie spojrzała w tamtą stronę, a potem głośno przełknęła ślinę.
– Tak – westchnęła. – To Case.
– O Boże! Jesteś pewna, że go nie chcesz na męża? Bo jeżeli tak, to ja bardzo chętnie.
– Nawet go nie znasz – obruszyła się Maddie.
– A co jeszcze mam wiedzieć? – Jill wzruszyła ramionami. – On jest fantastyczny.
Wygląda na to, że ma pieniądze. Kupił piękny dom i chce założyć rodzinę. Nie widzę w nim
żadnych wad – no, chyba że lubi nosić damską bieliznę. A nawet jeżeli, to nie szkodzi, pod
warunkiem, że będzie ją sobie kupował, a moją zostawi w spokoju.
– Ty naprawdę masz jakieś wypaczone poczucie humoru – skrzywiła się Maddie. – A
poza tym, błagam, mów trochę ciszej, bo za chwilę rozejdzie się plotka, że Case jest
transwestytą...
– Zdaje się, że przyszedłem w samą porę – odezwał się nagle Case zza pleców Maddie. –
O czym ty mówisz?
Maddie oblała się purpurowym rumieńcem, a Jill wybuchnęła śmiechem.
– Case – powiedziała z rezygnacją Maddie, czując, że są w centrum uwagi całej sali – to
jest moja eks-najlepsza przyjaciółka, Jill Parsons. Jill – to Case Brannigan.
– Nawet nie umiem powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że mogę pana poznać –
powiedziała rozpromieniona Jill, wyciągając rękę.
Case zatrzymał ją dłużej, niż się to Maddie wydało konieczne.
– Miło mi panią poznać.
– Przyszedł pan na lunch?
– Tak.
– Jest pan sam?
– Tak.
Jill uśmiechnęła się.
– Ja też. W takim razie może zjemy razem?
Maddie otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale w tym momencie rozległy się
nawoływania od sąsiedniego stolika.
– Hej, Maddie, chcielibyśmy coś zamówić.
– Dziękuję za zaproszenie – zwrócił się Case do Jill, kierując się ku wolnemu krzesłu
przy jej stoliku. – Z przyjemnością zjem z panią lunch.
Maddie znowu usiłowała zaprotestować.
– Ale...
– Maddie – odezwał się jej ojciec, który właśnie przechodził obok – czwórka się
niecierpliwi.
– Nie chciałbym cię odrywać od twoich zajęć, Maddie.
– Case uśmiechnął się złośliwie. – Przynieś mi to samo, co zamówiła Jill.
Maddie nie mogła już dłużej zwlekać. Wołano ją z kilku stron naraz. Rzuciła im ostatnie,
piorunujące spojrzenie i odeszła. Bóg jeden wie, co ta Jill mu powie, i co usłyszy od Case’a,
pomyślała. To oczywiście nie była zazdrość, no bo niby czemu miałaby być zazdrosna?
Chodziło raczej o to, że nie miała do nich za grosz zaufania, chociaż Jill była jej najlepszą
przyjaciółką, a Case...
Szczerze mówiąc, sama już nie wiedziała, kim właściwie był dla niej w tej chwili Case.
Jedno za to wiedziała na pewno – że dziwnie jej się nie podoba, kiedy Case tak swobodnie
rozmawia z inną kobietą, nawet jeżeli jest nią tylko Jill.
Po lunchu Jill wróciła do banku, a Case siedział nad kawą i deserem aż do drugiej, kiedy
to zamykano restaurację – otwierano ją po przerwie o piątej po południu. Maddie zazwyczaj
wykorzystywała te trzy godziny na papierkową robotę albo na zakupy. Dziś jednak miała co
innego na głowie.
Kelnerki już wyszły, a personel kuchenny zmywał naczynia i pod okiem Mike’a
szykował dania obiadowe. Widząc, że wszystko idzie gładko, Maddie podeszła do stolika,
przy którym wciąż siedział Case nad piątą filiżanką kawy.
– Restauracja jest teraz zamknięta – oznajmiła.
– Masz trochę czasu?
– A o co chodzi? – spytała wprost.
– Miałem nadzieję, że uda ci się stąd wyrwać na godzinkę. Chcę ci coś pokazać.
– Dobrze. – Maddie powiedziała sobie, że zgodziła się na to z jednego tylko powodu:
żeby się dowiedzieć, o czym Jill i Case tak zawzięcie dyskutowali podczas lunchu. Ilekroć
spoglądała w ich stronę, widziała ich nachylone ku sobie głowy. Miała wrażenie, że głównie
mówiła Jill, ale Case słuchał jej bardzo uważnie i uśmiechał się do niej w taki sposób, że
Maddie mimowolnie zaciskała pięści.
Nie jestem wcale zazdrosna, mówiła sobie, jestem tylko podejrzliwa.
Łatwość, z jaką Maddie przyjęła zaproszenie, zdumiała Case’a. Szybko poderwał się z
miejsca, jakby się obawiał, że zmieni zdanie.
– No to chodźmy – powiedział.
– Pójdę się przebrać. – Maddie wskazała na swoją dżinsową sukienkę. – Mogłabym...
– Świetnie wyglądasz – zapewnił ją Case. – Czy musisz komuś zameldować, że
wychodzisz?
– Nie – stwierdziła z kwaśną miną. – To nie jest konieczne.
Case niemal siłą wyciągnął ją z restauracji. Nawet nie pytała, dokąd ją zabiera.
Zastanawiała się, jak zapytać go, o czym rozmawiali z Jill.
Maddie nie okazała zdziwienia, kiedy wjechali na drogę prowadzącą do domu
Fieldingów.
– Czy to chciałeś mi pokazać? Case skinął głową.
– Jill mówiła mi, że nigdy nie byłaś w środku.
– Nie. Oglądałam dom tylko z zewnątrz, ale...
– Wziąłem dziś rano klucze. Pomyślałem sobie, że będziesz chciała się rozejrzeć.
– Case...
– Nie będę nalegał, Maddie – obiecał, patrząc na nią – chcę tylko, żebyś obejrzała dom.
Maddie głęboko westchnęła.
Dom jest rzeczywiście piękny, pomyślała, kiedy Case zaparkował na półkolistym
podjeździe. Przydałoby się go może odmalować, ale belki konstrukcji i deseczki pokrywające
ściany miały ładny, bladożółty kolor, a detale były kremowe. Owalne witrażowe okno nad
werandą odbijało promienie słońca, stanowiąc miły akcent kolorystyczny na wiktoriańskiej
fasadzie.
Musiała w duchu przyznać, że była bardzo zainteresowana, jak dom prezentuje się
wewnątrz, choć nie wierzyła, iż Case postanowił tylko zaspokoić jej ciekawość.
Może dlatego, że Jill już wcześniej jej o tym powiedziała, pierwszą rzeczą, jaką Maddie
zauważyła po przekroczeniu progu, były dziwaczne kolory – koralowa wykładzina, zbyt
jaskrawa jak na gust Maddie, oraz ściany pokryte farbą i tapetami w całej gamie pastelowych
odcieni. Dopiero po chwili przestała widzieć te detale i dostrzegła piękno ogólnego
rozplanowania domu.
– Case, tu jest cudownie – westchnęła, gdy zauważyła, jak wiele światła wpada przez
olbrzymie okna, odbijając się, mimo wielomiesięcznej warstwy kurzu w lśniącym drewnie
podłogi i stolarki. Natychmiast wyobraziła sobie ośmiokątną jadalnię wytapetowaną w
kwieciste wzory, z kryształowym kandelabrem w miejscu, z którego zwisały teraz tylko nagie
druty. W pokoju było też dość miejsca na długi stół, kredens i serwantkę.
– Ładne miejsce na przyjmowanie gości, prawda? – zapytał Case.
– Cudowne. To dziwne, bo przecież Fieldingowie żyli raczej na uboczu i rzadko kogoś
przyjmowali.
– Mieszkali tu tylko we dwoje?
– Na ogół tak. Czasami odwiedzali ich synowie albo wnuki. Case potrząsnął głową.
– To dom dla dużej rodziny – stwierdził.
– A ty chcesz go kupić tylko dla siebie – wyrwało się Maddie.
– No tak, ale mam nadzieję zapełnić go rodziną – przypomniał jej Case.
Odwróciła się, żeby ukryć rumieniec, i udała się na zwiedzanie.
Z wyjątkiem kolorów, podobało jej się wszystko. Nie mogła się powstrzymać od
okrzyków zachwytu. Zaraz zaczęła planować, jakie barwy podkreśliłyby szlachetną
konstrukcję domu i jakie meble pasowałyby najlepiej do poszczególnych pokoi. Case szedł za
nią z uśmieszkiem na ustach, wyrażając od czasu do czasu aprobatę albo prosząc o radę.
– Nie znam się na urządzaniu domu – wyznał. – Dotychczas wynajmowałem tylko
umeblowane mieszkania.
– Chcesz powiedzieć, że nie masz własnych mebli? Żadnych obrazów ani pamiątek? –
zdziwiła się Maddie.
– Nie. Tylko ubrania i samochód – odparł. – Wydaje się, że będę musiał zacząć od zera.
Talerze, garnki, pościel... Sam nie wiem, czego będę potrzebował.
Zatrzymali się na środku pustego pokoju pana domu.
– Case, czy ty na pewno wiesz, co robisz? – zapytała. – Czy zdajesz sobie sprawę, ile
pieniędzy i wysiłku kosztuje utrzymanie takiego domu? Ile metrów kwadratowych...
– Czterysta – powiedział. – W agencji podali mi dokładny metraż.
– Dom stoi pusty od ponad roku. Skąd wiesz, czy dach nie przecieka, czy instalacje są w
porządku, czy nie ma grzyba albo pleśni i czy w kominie nie uwiły sobie gniazda ptaki? Masz
siedem akrów ziemi wraz z ogrodzeniem do . utrzymania, na podwórzu jest okropny bałagan,
klomby zarosły chwastami i...
– Ja to wszystko wiem, Maddie – przerwał jej łagodnie Case. – O to mi właśnie chodzi.
Maddie miała ochotę załamać ręce. Jak mógł być tak zdecydowany i pewny siebie?
Porzucał przecież wszystko, czym dotąd żył, i zamierzał zacząć od zera w obcym mieście,
z kobietą, którą znał zaledwie kilka dni...
To dziwne, jak łatwo przychodziło jej wyobrazić sobie, że jest panią tego domu. Miała
ochotę z miejsca wziąć się do jego urządzania.
Oczywiście nie zamierzała zrezygnować z marzeń o wielkiej przygodzie po to, żeby
wyjść za mąż za człowieka, który chciałby zrobić z niej kurę domową i matkę rodziny. A
Case najwyraźniej nosił się z takim zamiarem. Widocznie nie rozumiał, że ona pragnie czegoś
więcej.
Obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi.
– Jeżeli chcesz wziąć na siebie wszystkie te obowiązki, to życzę ci szczęścia –
powiedziała obojętnym tonem. – Obawiam się, że wkrótce poczujesz się zmęczony.
– Nie masz racji – zaoponował. – A jeżeli boisz się, że przez nadmiar obowiązków
domowych nie będzie czasu na podróże i przyjemności, bądź spokojna. Zawsze będziemy...
będę mógł wynająć kogoś do pomocy. Ludzie jakoś sobie radzą.
Skoro wbrew obietnicy sugerował, że chce tu z nią zamieszkać, Maddie postanowiła mu
dokuczyć.
– Powinieneś przywieźć tu Jill – oświadczyła. – Ona uwielbia ten dom.
– Tak – przyznał Case. – Wiem. Mówiła też, że nie podobają jej się kolory, w czym się z
nią zgodziłem.
– To świetnie. Jest już coś, co was łączy. Zaproś ją na randkę, Case – wybuchnęła nagle
Maddie. – Jill dojrzała już do tego, żeby założyć rodzinę. Mając taki piękny dom i zasobne
konto, bez trudu ją oczarujesz.
– Myślałem, że Jill to twoja przyjaciółka – powiedział Case z chmurną miną.
– Bo jest moją przyjaciółką.
– No to dlaczego mówisz o niej w taki sposób? Maddie zamknęła oczy. Gorący rumieniec
oblał jej twarz.
Mój Boże, on miał rację. Jak mogła powiedzieć coś takiego o Jill?
Może rzeczywiście była trochę zazdrosna.
A może zaczynała powoli tracić głowę?
– Chyba wszystko już obejrzeliśmy – odezwała się słabym głosem. – Odwieź mnie do
restauracji.
– Pomożesz mi w urządzaniu domu?
– Mam ci pomóc? O co ci chodzi?
Case wskazał na pastelowe tapety.
– Jak tylko podpiszę umowę, chciałbym zacząć remont. Nie wyobrażam sobie nawet, że
potrafiłbym wybrać tapety, dywany i meble sam. Będę potrzebował pomocy. Pomożesz mi,
Maddie?
Miałaby urządzić ten dom, a potem z niego odejść? Maddie poczuła ucisk w gardle.
– Case – próbowała się bronić – nie znam się na tym. Możesz przecież wynająć
dekoratora...
– Nie chcę. – Case potrząsnął głową. – To ma być prawdziwy dom, a nie jakaś wystawa.
– A Jill? Ona ma wielki talent...
– Jill jest bardzo miła – przerwał jej Case, podchodząc bliżej. – Nie wątpię, że jesteście
przyjaciółkami zwłaszcza po tym, co mówiłaś przed chwilą. Ale ona nie jest kobietą, o którą
mi chodzi. Ja chcę ciebie.
– Żebym... ci pomogła... urządzić dom? – próbowała się upewnić, ocierając o sukienkę
wilgotne dłonie.
Case milczał przez chwilę, a potem skinął głową.
– Między innymi, – Och, Case... – Maddie zająknęła się, a potem powiedziała
stanowczym tonem: – Nie jestem pewna, czy będę w stanie ci pomóc. To musi potrwać, a ja
pewnie wyjadę. zanim skończysz. Przeglądałam wczoraj broszury w biurze podróży i...
Dłonie Case’a łagodnie opadły na jej ramiona. Umilkła w pół zdania.
– Jak długo masz zamiar walczyć ze sobą, Maddie? Jak długo chcesz udawać, że nie
należymy do siebie?
– Janie...
Case musnął ustami jej wargi.
– Pragnę cię bardzo, Maddie – wyszeptał. – I to od tak dawna.
Maddie poczuła, że uginają się pod nią kolana. Jak dobrze jej było w ramionach Case’a.
W uszach zadźwięczało jej pytanie Jill: „Czy jesteś pewna, że go nie chcesz na męża?”
Chciała go. Wtedy, sześć miesięcy temu, i teraz też. Siła, z jaką go pragnęła, przerażała
ją.
– Case – westchnęła.
– Maddie – szepnął z ustami przy jej ustach, a jego ręce zsunęły się na jej biodra.
Przyciągnął ją do siebie. Zadrżała, czując, jak bardzo jest podniecony.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Płonął w nich żar. Chłodną dłonią dotknęła jego
policzka. Był rozpalony.
– Chyba naprawdę mnie pragniesz – mruknęła.
– Nawet nie wiesz jak – jęknął Case. – To już tyle czasu...
– Chcesz powiedzieć, że przez sześć miesięcy... – zająknęła się Maddie.
– Dłużej – poprawił ją z nikłym uśmiechem. – To znaczy trochę dłużej.
– Nie wierzę.
– A ty... ?
– Od wielu lat – powiedziała, rumieniąc się. Case cicho się roześmiał.
– Ale z nas dobrana para.
– Podchodzę do tych spraw poważnie, Case.
– Wiem. Ja też. Przynajmniej od jakiegoś czasu.
Stali, wciąż się obejmując, świadomi własnego podniecenia.
Maddie odniosła wrażenie, że ważą się teraz ich losy. Nagle zabrakło jej słów.
Wtedy on zaczerpnął tchu, szybko ją pocałował, a potem wypuścił z objęć.
– Trzeba wracać do restauracji – powiedział.
– Tak, masz rację – westchnęła, głęboko zawiedziona. Nim wyszli, Case jeszcze raz
rozejrzał się wokoło. W jego oczach malowały się smutek i tęsknota.
Maddie wciąż czuła dziwny ucisk w gardle. Pod drzwiami restauracji czekała już Hazel.
– Czemu wróciłaś tak wcześnie, Hazel? – zdumiała się Maddie. – Nie spodziewałam się
ciebie przed piątą.
– Wezwał mnie twój ojciec. Bob i ja mamy się wszystkim zająć dziś wieczorem.
W szorstkim zazwyczaj głosie Hazel zabrzmiały jakieś łagodne tony, które zaniepokoiły
Maddie.
– Czy coś się stało?
Jakby wyczuwając przestrach Maddie, Case położył jej rękę na ramieniu.
– Chodzi o twojego dziadka, kochanie – powiedziała Hazel. – Zabrali go do szpitala.
Obawiam się, że to jakaś poważna sprawa.
Maddie oparła się o Case’a.
– Och, nie – szepnęła. – Muszę natychmiast iść do niego Case otoczył ją ramieniem.
– Zawiozę cię – zaproponował.
Tym razem z wdzięcznością przystała na jego propozycję.
W szpitalnej poczekalni zebrała się cała rodzina. Głębokie bruzdy poznaczyły twarz
ciotki Nettie. Poważnie martwiła się o brata – ostatniego prócz niej żyjącego krewnego z ich
pokolenia. Mike i Anita usiedli razem w rogu sali i trzymając się za ręce, czekali na
wiadomość o stanie zdrowia ich ojca. Dan stał za żoną. Położył jej rękę na ramieniu z
wyrazem napięcia na twarzy. Lisa wraz z bliźniakami zajęła małą kanapę w kącie poczekalni.
Kamy cicho płakała, a Jeff machinalnie przeglądał gazetę. Kiedy Maddie z Case’em weszli do
poczekalni, wszyscy odwrócili się w ich stronę. Mike wyszedł im naprzeciw i wziął córkę za
ręce.
– Jak on się czuje? – spytała drżącym głosem.
– Jeszcze nie wiemy, złotko, ale nie wygląda to dobrze. Maddie głośno jęknęła. Mike
objął córkę.
– Możemy tylko mieć nadzieję – powiedział cicho.
– Wiem – szepnęła Maddie. Pod powiekami poczuła wzbierające łzy. Wiedziała już od
jakiegoś czasu, że stan zdrowia dziadka nie był najlepszy, ale gorąco go kochała i drżała na
myśl o tym, że mogłaby go utracić.
Podczas następnej godziny wszyscy starali się dodać sobie nawzajem otuchy. Case został
z nimi – podawał kawę, rozmawiał z Jeffem, a także starał się uspokoić Kathy. W końcu,
kiedy dziewczyna przestała płakać, zostawił ją z babką, a sam podszedł do Maddie.
– Jak się czujesz? – zapytał półgłosem.
– W porządku – zapewniła go z westchnieniem. Case objął ją ramieniem.
– Pewnie nic jeszcze nie wiadomo.
– Wiem. Tylko że... – głos jej zadrżał. Case mocniej ją przytulił.
– Rozumiem, co czujesz.
Oparła się policzkiem o jego ramię. Było takie ciepłe i silne. A ona w tym momencie tak
bardzo potrzebowała wsparcia.
ROZDZIAŁ 8
Wiadomość o zasłabnięciu Carmichaela seniora szybko rozeszła się po mieście. Przez
szpitalną poczekalnię przewinął się tłum przyjaciół i znajomych, którzy przyszli dowiedzieć
się o jego zdrowie. Pojawili się też pracownicy szpitala, którzy osobiście znali rodzinę
Carmichaelów.
Case stał z boku, patrząc, jak Maddie serdecznie wszystkich wita i dziękuje im za
przybycie. Wiedział, że była zmęczona i na wpół żywa z niepokoju i zastanawiał się, jak to
możliwe, że udaje jej się zachować taki spokój. Potem uświadomił sobie, że to życzliwość i
współczucie dawały jej tę siłę.
To oni są jej rodziną, pomyślał zaskoczony. Nie tylko ludzie, z którymi łączą ją więzy
krwi, ale także przyjaciele, znajomi i sąsiedzi – wszyscy, z którymi wiązała ją przeszłość.
Było jasne, że bez względu na deklaracje Maddie o potrzebie wyrwania się z Mitchell’s
Fork i przeżycia czegoś więcej, niż mogło zaoferować jej życie w małym miasteczku, jej
miejsce jest tutaj i tu jest jej dom.
Zaczął się zastanawiać, czy i dla niego znalazłoby się tu miejsce.
Nie mógł powstrzymać odruchu niechęci, kiedy w drzwiach stanął Jackson Babbit. Był w
pstrokatej koszuli, obcisłych dżinsach i wyglansowanych butach, a jego ciemne, starannie
ufryzowane włosy opadały w lokach na plecy. Podszedł do Maddie i wziął ją w ramiona tak
spontanicznie, że Case aż zacisnął zęby.
Potem przypomniał sobie o smutnych okolicznościach, w których to się działo, i zaczął
sobie tłumaczyć, że Maddie tuli się tylko do starego przyjaciela i z pewnością robi to inaczej
niż z nim przed chwilą.
Mimo to pozwolił im tylko na krótkie sam na sam, a potem podszedł do Maddie. Objął ją
i delikatnie, lecz stanowczo odciągnął od Jacksona.
– Jak się czujesz? – zapytał, widząc, że jest blada i zmęczona. , – Dziękuję, dobrze.
– Może chcesz jeszcze kawy?
Maddie najpierw potrząsnęła głową, potem jednak zmieniła zdanie.
– Tak, chyba tak – powiedziała.
– Ja ci przyniosę – zaofiarował się Jackson. – Czy ktoś jeszcze ma ochotę na kawę? –
zapytał, obchodząc poczekalnię.
Zadowolony, że się go pozbył, Case został u boku Maddie, nawet kiedy Babbit wrócił z
tacą parujących filiżanek. Jak spod ziemi wyrosła nagle Jill, która zaczęła roznosić gorące
napoje.
Minęło jeszcze z pół godziny, nim wreszcie pojawił się lekarz.
– Wszystko wskazuje na to, że się z tego wyciągnie – oznajmił tęgi, łysiejący doktor. –
Napędził nam niezłego stracha. Musimy zostawić go tu jeszcze na kilka dni.
Maddie odwróciła się i ukryła twarz na piersi Case’a. Z trudem powściągnął chęć, by ją
pocałować. Nie wypadało w takiej chwili wprawiać ją w zakłopotanie.
Maddie tuliła się do niego przez krótką chwilę, uśmiechnęła się z wdzięcznością, po czym
odwróciła się i podeszła, żeby uściskać ojca. A potem podbiegła do ciotki Nettie, która na
wieść o tym, że jej brat będzie żył, rozpłakała się po raz pierwszy tego dnia.
– To dobra wiadomość, prawda? – odezwał się męski głos za plecami Case’a.
Case odwrócił się i stanął oko w oko z Jacksonem Babbitem.
– Tak – odpowiedział sucho. – Mam nadzieję, że nie będzie nawrotu.
– Doktor Adcock jest przekonany, że staruszek z tego wyjdzie.
Case nie przestawał patrzeć na Maddie, która stała w kręgu krewnych i znajomych.
Sprawiała wrażenie bardzo zaaferowanej.
– Maddie będzie pewnie teraz dość zajęta – odezwał się Babbit, jakby czytając w jego
myślach. – Może wyskoczylibyśmy na chwilę? Strzelimy sobie razem jakieś piwko.
Zdumiony tą propozycją, Case uniósł brwi.
– Słyszałem, że tu się nie pije – mruknął.
– Należę do klubu, który ma licencję na sprzedaż alkoholu. To tylko dwie przecznice
stąd.
Case uważnie spojrzał mu w twarz, a potem zapytał wprost:
– Dlaczego chcesz się ze mną napić?
– Mówi się, że zamierzasz osiąść tu na stałe. Wobec tego będziemy się pewnie często
widywać. Pomyślałem sobie, że nie od rzeczy byłoby bliżej się poznać.
Po krótkim namyśle Case przyznał mu rację. W końcu Maddie spotykała się z tym
człowiekiem. Teraz nadarza się okazja, żeby dać Babbitowi jasno do zrozumienia, że Maddie
jest już zajęta.
– W porządku – powiedział. – Powiem tylko Maddie, że wychodzimy.
Maddie spojrzała ze zdumieniem na Case’a, kiedy mówił jej, dlaczego wychodzi.
– Idziesz się napić z Jacksonem? – powtórzyła, jakby chciała się upewnić, że dobrze go
zrozumiała.
– Tak. Widzę, że będziesz tu jeszcze przez jakiś czas zajęta. Nie chcę ci przeszkadzać.
– Ale... ty i Jackson...
– Co takiego?
– Już nic – westchnęła Maddie. – Nie uważam, żeby to był dobry pomysł, ale w końcu to
nie moja sprawa, z kim idziesz na piwo.
– Nie martw się. Będę grzeczny – z uśmiechem zapewnił ją Case.
– Akurat – prychnęła Maddie. – A kiedy kupię te twoje opowiastki, zaczniesz mi wciskać
kawałek ziemi, tak?
– Dom i siedem akrów – poprawił ją Case. – I nie chcę ci tego sprzedać, tylko dać.
Maddie spłonęła rumieńcem.
– Case...
Case szybko uniósł rękę.
– To wszystko. Zajmij się teraz swoją rodziną, Maddie. Później do ciebie zadzwonię,
dobrze?
– Dobrze – skinęła głową i odwróciła się, żeby odejść, a potem nagle zatrzymała się i
spojrzała przez ramię.
– Case!
– Tak?
– Dziękuję ci, że byłeś ze mną przez ten cały czas. Case z uśmiechem musnął jej
policzek.
– Przecież tu jest moje miejsce – powiedział cicho. A potem szybko wyszedł, zanim
zdążyła zaprotestować przeciwko jego niezłomnemu przekonaniu, że on i ona są już sobie
przeznaczeni i zawsze będą ze sobą – na dobre i złe.
Jackson ze swobodą stałego bywalca wkroczył do tonącej w półmroku sali klubu. W ten
wtorkowy wieczór było dość pusto. Kilku mężczyzn skupiło się przed ekranem ogromnego
telewizora, żywo dyskutując na temat baseballowych rozgrywek. Jedyna kobieta na sali
wyglądała na kelnerkę, choć Babbit zapewnił Case’a, że nie był to czysto męski klub.
– W tygodniu dziewczyny pokazują się tu raczej rzadko – powiedział, prowadząc Case’a
do stolika w jednej z nisz.
– Wolą przychodzić w weekendy, kiedy przygrywa orkiestra i są tańce.
– Czy Maddie też przychodziła tu na tańce? – zapytał Case, patrząc na niewielki parkiet.
– Przyprowadziłem ją kilka razy – odpowiedział Babbit. Case skrzywił się, bo
wyobraźnia natychmiast podsunęła mu obraz Maddie w objęciach tego eleganta.
– Hej, Jackson, jak leci? – zaczepiła ich tleniona blondynka w obcisłych dżinsach i
obszytej cekinami bluzce.
– Jak zawsze, Joannie. Znasz Case’a?
– Nie, jeszcze nie. Case? Jestem Joannie – przedstawiła się z uśmiechem blondynka.
– Miło mi – mruknął Case.
– O, patrzcie, jakie ten facet ma maniery. Jak to się stało, że zadaje się z takim typem jak
ty, Jackson?
– Jest tu nowy – odpowiedział Jackson. – Nie zdążył jeszcze poznać nikogo lepszego.
– Case, kotku, musimy porozmawiać – powiedziała z powagą Joannie. – Uważaj na
Jacksona, bo cię wpakuje w tarapaty.
– Niebezpieczny typ, co?
– Najgorszy z najgorszych – westchnęła Joannie – ale miłość porządnej kobiety może
zdziałać cuda.
Jackson roześmiał się.
– Kotku, byłem mężem dwóch porządnych kobiet i żadnej się to nie udało.
– Nie trać nadziei. Kiedy znowu przyprowadzisz tu Maddie?
Jackson ostentacyjnie chrząknął.
– Nie powiedziałem ci jeszcze, że Case jest narzeczonym Maddie.
Joannie wlepiła wzrok w Case’a.
– Chcecie się pobrać?
– Wcale nie mówiłem, że chcą się pobrać – poprawił ją Jackson, nim Case zdążył
otworzyć usta. – To Case twierdzi, że jest jej narzeczonym. Natomiast Maddie, o ile mi
wiadomo, nie bardzo się z tym zgadza.
– Jeszcze zmieni zdanie – mruknął Case. Miało to być ostrzeżenie.
– Trzeba się będzie o to postarać – odparł Jackson, nie przestając się uśmiechać.
– O Boże – jęknęła Joannie – jeżeli zaczniecie teraz łamać krzesła, ja za to oberwę.
– Niczego nie połamiemy – zapewnił ją Case z uśmiechem.
– Chyba że czyjąś rękę albo nogę – mruknął Jackson.
– Zamawiacie coś, chłopcy? – chichocząc, spytała Joannie. – A może będziecie przez cały
wieczór chrupać chipsy?
– Piwo – natychmiast odpowiedział Jackson.
– Dwa piwa – poprawił go Case. Joannie skinęła głową.
– Macie zachowywać się przyzwoicie, póki nie wrócę – powiedziała, grożąc im
żartobliwie palcem. A potem znowu zachichotała. – Nie chciałabym stracić ciekawszych
momentów.
– Wydaje się bardzo miła – powiedział Case, kiedy kelnerka odeszła, kołysząc się w
biodrach. Przyszło mu na myśl, że może zdołałby namówić Jacksona, żeby zajął się Joannie, a
Maddie zostawił w spokoju.
– Ona jest bardzo miła – przyznał Jackson, a uśmiech zniknął z jego twarzy. – Biedna
dziewczyna.
– Biedna dziewczyna?
– Tak. Rok temu jej mąż spadł z konia i złamał kręgosłup. Jeździ teraz na wózku. Joannie
podjęła dodatkowe zajęcie, ponieważ mają troje małych dzieci, ale i tak ledwo wiążą koniec z
końcem.
– A niech to! – zaklął Case, patrząc, jak Joannie wesoło żartuje z barmanem, który
nalewał piwo do kufli. Pomyślał, ile bólu i cierpienia musi się kryć pod tym pozornie
radosnym uśmiechem.
– Wszyscy im tu pomagają, ale Bud, mąż Joannie, jest bardzo dumny. Nie chce nic brać
od innych.
– Nawet dla dzieci?
– Tylko dla dzieci – poprawił go Jackson.
Joannie postawiła przed nimi kufle i miseczkę orzeszków.
– Jeszcze coś? – zapytała.
– Na razie nie, dziękujemy – odparł Case.
– Co za maniery – powtórzyła Joannie z uśmiechem. – Ucz się od niego, Jackson! – A
potem odeszła, przywoływana przez kibiców.
Case postanowił dać jej wysoki napiwek, kiedy będą wychodzić.
Jackson pociągnął łyk piwa, wziął kilka orzeszków i żuł je przez chwilę w milczeniu.
– Cieszę się, że dziadek Maddie wyjdzie z tego – powiedział w końcu. – Pewnie długo nie
pożyje, ale myślę, że dla nich liczy się każdy dzień. To bardzo zżyta rodzina.
Case nie znał swoich dziadków. Matka umarła, kiedy miał siedem lat – ledwo ją pamiętał
– a ojca nigdy nie poznał. Do osiemnastego roku życia przebywał w sierocińcach albo w
rodzinach zastępczych. Usamodzielnił się, kiedy skończył szkołę średnią. Pozbawiony
korzeni i zobowiązań, stanowił doskonały materiał na tajnego agenta.
Kiedy patrzył na rodzinę Maddie, tak zespoloną w obliczu nieszczęścia, zadawał sobie
pytanie, czy kiedykolwiek będzie mu dane odczuć ten rodzaj rodzinnych więzi. Bardzo tego
pragnął.
– Ożenię się z nią – powiedział nagle, bardziej do siebie niż do Babbita.
– Ona się ciebie boi.
Uwaga Babbita zdumiała Case’a. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
– Nie ma powodu.
– Ona sądzi inaczej. Obawia się, że znowu ją zranisz.
– Czy powiedziała ci, co się zdarzyło w Cancún? – zapytał Case.
– Że zostawiłeś ją na lodzie? Tak, opowiedziała mi o tym.
– Mówiłem jej, dlaczego musiałem wyjechać. Nie miałem wyboru.
Babbit wzruszył ramionami.
– Maddie jest przekonana, że wyświadczyłeś jej tym wielką przysługę.
– Ona nie ma racji.
– Hm. – Babbit znowu napił się piwa. Case nawet nie tknął swojego. Trzymając kufel w
obu dłoniach, wpatrywał się w otwartą twarz Babbita. Zastanawiał się, kim właściwie był dla
niego ten człowiek. Rywalem czy sprzymierzeńcem? Przyjacielem czy wrogiem?
– Czy ty chcesz ożenić się z Maddie? – zapytał zmęczonym głosem.
Babbit aż się wzdrygnął.
– Byłem już dwa razy żonaty. To zupełnie wystarczy.
– No to czego od niej chcesz?
– Maddie jest moją przyjaciółką, Brannigan. Lubię ją i szanuję, a o niewielu mogę to
powiedzieć. Dlatego nie chcę, żeby cierpiała.
– Nigdy już nie zostawię jej na lodzie.
– Możesz ją zranić na wiele innych sposobów. Na przykład traktując niektóre sprawy jako
pewnik.
– Nie mam zamiaru tego robić.
– Już to zrobiłeś.
Case chciał zaprotestować, gdy nagle zrozumiał, że to prawda. Przyjeżdżając tu był
pewny, że Maddie wyjdzie za niego. Kupując dom, nawet nie zapytał, czy jej się podoba.
Oczywiście wiedział, że jej się podoba, nawet nie starała się ukryć zachwytu, kiedy go
wspólnie oglądali. To jednak nie zmienia faktu, że on już wcześniej zdecydował się na kupno.
Szarpnął kołnierzyk koszuli.
– Robiłem to nieświadomie – burknął. Nie miał ochoty tłumaczyć się przed Babbitem, ale
w końcu to był przyjaciel Maddie i nie zaszkodzi mieć go po swojej stronie.
– Może i tak – powiedział Babbit. – Ale na twoim miejscu myślałbym więcej o tym, co
czuje Maddie, a mniej o swoich zachciankach. Chyba że chcesz ją utracić.
Na myśl o tym Case poczuł skurcz w żołądku. Ścisnął kufel w dłoniach.
– Po co mi to wszystko mówisz? – zapytał.
– Sam nie wiem – przyznał Jackson. – Wiem jedno: Maddie nie byłaby szczęśliwa,
porzucając to miasto i podróżując samotnie po Europie czy gdzieś tam. Ona jest bardzo
rodzinna. Oczywiście czuła się ostatnio trochę znudzona i rozdrażniona – może dlatego, że
dobiega trzydziestki i wydaje jej się, że jeszcze nic nie przeżyła. Obawiam się jednak, że nie
jest przygotowana na to, co może ją spotkać, jeśli wyjedzie sama z Mitchell’s Fork. Jest
inteligentna i kiedy trzeba twarda – w końcu dbała o siebie, rodzinę i restaurację przez siedem
lat. Ale jest też bardzo wrażliwa. Sam widzisz, co się stało, kiedy samotnie wybrała się na
wakacje. O mały włos nie wyszła za mąż za obcego faceta.
Case z zażenowaniem poczuł, że oblewa się rumieńcem. Nie było mu miło słuchać
własnych myśli, wypowiadanych ustami Babbita. A sugestia, jakoby miał być jednym z tych
czyhających na Maddie niebezpieczeństw, mocno go oburzyła.
– Mówiłem już, że to nie była pomyłka. Maddie i ja jesteśmy sobie przeznaczeni.
– To nie mnie masz o tym przekonać – zauważył Babbit.
– Masz rację... Więc po co tracę czas, gadając po próżnicy? – mruknął Case.
– Wyglądasz mi na faceta, który potrzebuje przyjaciela.
Case zasępił się. Oczywiście chciał mieć przyjaciół w Mitchell’s Fork. W końcu planował
się tu osiedlić. Ale... Jackson Babbit? Lustrując wzrokiem wymyślną fryzurę i strój Babbita,
pomyślał, że muszą dziwnie razem wyglądać. Potem jednak przypomniał sobie, jak lojalnie
Jackson bronił Maddie i z jakim współczuciem mówił o nieszczęściu Joannie.
Może ten facet nie był aż tak beznadziejny jak na pierwszy rzut oka? Może Maddie
dostrzegła w nim coś więcej i za to go polubiła?
– Jeden przyjaciel więcej nigdy nie zaszkodzi – powiedział ostrożnie.
– Jeszcze jedno pytanie – odezwał się Jackson. – Kto jest największym piosenkarzem
wszech czasów?
– George Jones – natychmiast odpowiedział Case, bo rzeczywiście tak uważał, a poza
tym, trudno było nie zgadnąć gustów Babbita.
Babbit rozpromienił się.
– Teraz ja stawiam – oświadczył. – Hej, Joannie, przynieś nam następną kolejkę.
Dopiero późnym wieczorem Maddie udało się zobaczyć dziadka. Leżał w szpitalnym
łóżku i wyglądał tak krucho i staro, że z trudem powstrzymała się od łez.
– Cześć, dziadku – powiedziała, nachylając się, żeby go pocałować.
– Maddie – odezwał się drżącym szeptem. – Co ty tu robisz? Czy nie powinnaś być teraz
z tym młodym człowiekiem?
– O jakiego młodego człowieka ci chodzi?
– O twojego narzeczonego. On mi się podoba. Ma takie mocne spojrzenie.
– Powtórzę mu to – powiedziała Maddie, uznając, że jeszcze nie pora informować
dziadka, że wcale nie uważa się za oficjalnie zaręczoną. – Jak się czujesz?
– Jestem wykończony – westchnął dziadek.
– To sobie teraz odpocznij. Zobaczymy się jutro, dobrze? Dziadek skinął głową.
– Będę w tym samym miejscu.
– Wiem, doktor powiedział, że musisz zostać w szpitalu kilka dni.
Dziadek mocno chwycił Maddie za rękę.
– Tym razem myślałem, że już naprawdę idę się połączyć z moją Annabelle.
– Może jestem bardzo samolubna, dziadku – powiedziała Maddie drżącym głosem – ale
nie dojrzałam jeszcze do tego, żeby pozwolić ci odejść.
– No to będę musiał pobyć jeszcze trochę z wami – stwierdził dziadek. – A teraz idź już
do domu, Maddie. Ładna dziewczyna ma lepsze rzeczy do roboty wieczorami, niż kręcić się
po szpitalu.
– Kocham cię, dziadku.
Dziadek z uśmiechem poklepał ją po ręce i nim zdążyła wyjść zasnął.
Po wyjściu ze szpitala Maddie wróciła z Jill do restauracji, żeby sprawdzić, czy wszystko
w porządku. Hazel wraz z całym personelem zapewniła ją, że świetnie poradzili sobie bez niej
i bez Mike’a. Gości nie było zbyt wielu – jak to w środku tygodnia.
Po zamknięciu Jill i Maddie weszły jeszcze do biura na zapleczu.
– Ciągle nie mogę w to uwierzyć, że Case poszedł się napić z Jacksonem – powiedziała
Jill. – Dałabym wszystko, żeby usłyszeć, o czym rozmawiali.
Maddie udała, że przegląda papiery na biurku.
– Poszli na piwo, żeby się lepiej poznać. Co w tym dziwnego? Dwaj nieżonaci mężczyźni
w podobnym wieku, którzy nie mają nic do roboty we wtorkowy wieczór.
– Dwaj nieżonaci mężczyźni, którzy uganiają się za tą samą kobietą – złośliwie
przypomniała jej Jill.
Maddie speszyła się lekko.
– Nie bądź śmieszna. Jackson wcale się za mną nie ugania. Jesteśmy tylko przyjaciółmi i
ty dobrze o tym wiesz. A jeżeli chodzi o Case’a...
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Case się za tobą nie ugania?
– Nie – westchnęła Maddie. – Myślę, że wystarczająco jasno się zadeklarował.
– Ten facet namierzył sobie ciebie. Już mu się nie wymkniesz.
– Uparł się, bo mu tak wygodnie – mruknęła Maddie.
– Chyba nie sądzisz, że tylko dlatego – zaprotestowała Jill. – Nie powiedziałabym, żeby
mu było aż tak wygodnie. Popatrz, ile trudu zadał sobie, odkąd przyjechał do miasta. A
przecież jest tyle kobiet, które na pewno by mu się nie oparły.
– Na przykład ty?
Jill wzruszyła ramionami.
– Może, gdyby był wolny. Ale nie jest. Tego faceta nie interesuje żadna kobieta prócz
ciebie.
Maddie chrząknęła i burknęła coś pod nosem.
– Czy to dlatego tak mu się opierasz? – spytała Jill. – Czy podejrzewasz go, że chce się z
tobą ożenić z jakichś złych pobudek?
Maddie znowu utkwiła wzrok w papiery.
– Dobrze wiem, dlaczego chce się ze mną ożenić. Bo chce mieć żonę. I dzieci. I dom.
– A miłość?
– O tym nic nie wspominał – sztywno stwierdziła Maddie.
– Och – zreflektowała się Jill. – Nie zdawałam sobie sprawy...
– To nie ma znaczenia – przerwała jej Maddie. – Jestem pewna, że za miesiąc Case’a już
tu nie będzie. Jeśli wcześniej nie umrze z nudów. Czy naprawdę myślisz, że mógłby żyć na
prowincji?
– To niewykluczone – orzekła po namyśle Jill.
– Przecież on nigdy nie miał domu – ciągnęła Maddie.
– Nie ma pojęcia, jak nudne mogą być wszystkie prace domowe. Myślę, że on nigdy w
życiu nie kosił trawnika.
– Na pewno nie bywał też na tych potwornie nudnych szkolnych zebraniach – dodała Jill.
– Pamiętam, jak mój ojciec ich nienawidził.
– No właśnie – stwierdziła Maddie. – W tym mieście nie ma też prawie żadnych
rozrywek kulturalnych – tylko dwa kina, w których całymi tygodniami idą jakieś zgrane
filmy. Najbliższy teatr, balet albo stadion sportowy z prawdziwego zdarzenia są o dwie
godziny jazdy samochodem.
– To prawda. My jeździmy tam najwyżej raz na dwa miesiące – przyznała Jill. – A
facetowi, który chce mieć wszystkie te rozrywki w zasięgu ręki, na pewno będzie trudno z
tym się pogodzić.
– To samo chciałam powiedzieć. – Maddie skinęła głową.
– Jednak coś mi mówi, że Case znajdzie tu swoje miejsce – zauważyła z uśmiechem Jill.
Maddie z westchnieniem załamała ręce.
– A już myślałam, że mnie rozumiesz.
– Ależ świetnie cię rozumiem. Nie jestem tylko pewna, czy masz rację. A jak ci się
podoba dom?
Maddie spojrzała na nią zaskoczona.
– Case powiedział mi, że w przerwie obiadowej chce ci pokazać dom Fieldingow –
wyjaśniła Jill. – Mówiłam mu, że nigdy nie byłaś w środku i że powinien najpierw sprawdzić,
czy ci się ten dom podoba, zanim go kupi.
– Tak mu powiedziałaś? No wiesz, Jill...
– Wiem, jestem zdrajczynią i nędzną kreaturą. Ale pytam jeszcze raz – czy podobał ci się
ten dom? Prawda, że kolory są okropne?
– Rzeczywiście, są okropne, ale sam dom...
– Jest cudowny, prawda?
– Ten dom stwarza wielkie możliwości – odparła z namysłem Maddie ale ja...
– Case powiedział, że chce cię poprosić, żebyś mu pomogła go urządzić. Zazdroszczę ci.
Chciałabym się zabrać do czegoś takiego.
– To świetnie. Zaproponuj mu swoje usługi. Jill potrząsnęła głową.
– Już to zrobiłam. Mówię ci, Maddie, ten facet chce tylko ciebie. Na twoim miejscu nie
lekceważyłabym jego uczuć. Coś mi mówi, że go nie doceniasz.
Maddie była innego zdania, jednak nie zamierzała teraz dyskutować na temat Case’a.
Pamiętała, jak troskliwie zajął się nią w szpitalu. Potrzebowała go i on tam był, ale nie chciała
się przyzwyczajać do myśli, że może go zawsze mieć pod ręką.
Bo przecież to nie potrwa długo. Ile czasu upłynie, zanim Case poczuje, że ma dość jej i
Mitchell’s Fork? Nim znowu porzuci ją ze złamanym sercem?
Wiedziała, czego Case pragnął, planując małżeństwo i jakie były jego potrzeby. A co z
nią, co z jej pragnieniami i potrzebami?
Proponował jej piękny dom i zabezpieczenie finansowe. Wiele kobiet uznałoby to za
wystarczający argument. Jednak Maddie pragnęła czegoś więcej. Miłości. Przywiązania.
Niewzruszonej lojalności i poświęcenia. Partnerstwa na całe życie.
Czy Case był w stanie jej to zaoferować? A jeśli tak – czy mogła mu zaufać i uwierzyć,
że dotrzyma przyrzeczenia?
Była gotowa podjąć ryzyko. Gdyby tylko mogła w jakiś sposób sprawdzić, ile naprawdę
znaczy dla Case’a.
ROZDZIAŁ 9
Case wprowadził się do domu w ciągu dwóch tygodni. Mimo że jego oferta została
natychmiast przyjęta, załatwianie formalności przeciągało się, wobec czego zniecierpliwiony
skontaktował się z dawnymi właścicielami i ustalił, że do czasu podpisania umowy będzie po
prostu wynajmował dom. Nie był w stanie wytrzymać ani dnia dłużej w maleńkim hotelowym
pokoiku.
W ciągu tych ostatnich dwóch tygodni widział się z Maddie kilka razy, choć nie tak
często, jakby sobie tego życzył. Zmuszał się, by nie spotykać się z nią czasami nawet przez
kilka dni z rzędu i starał się dzwonić przed każdą wizytą. Choć szkoda mu było każdej chwili
bez Maddie, tęsknił za nią i coraz bardziej jej pragnął, postanowił udowodnić, że pewnych
spraw nie uważał za oczywiste.
Z dnia na dzień coraz lepiej poznawał obyczaje Mitchell’s Fork. Szybko nauczył się, że
do dobrego tonu należą śniadania w Classy Cafe na Main Street. Wypijał tam kawę czarną jak
smoła, zamawiał jajka na bekonie i grzanki i słuchał opowieści emerytów, szczęśliwych, że
znaleźli nowego, wdzięcznego słuchacza. Wciąż był obcy, ale wszędzie witano go serdecznie.
Było mu przyjemnie, choć czuł, że kryje się za tym przede wszystkim ciekawość.
Strzygł się również na Main Street, w zakładzie fryzjerskim, który istniał od 1922 roku.
Zauważył, że większość sklepów w mieście pochodziła z tego okresu. Jego prosta fryzura
stała się źródłem kolejnych żartów i plotek, ale Case nic sobie z tego nie robił.
Otworzył rachunek w miejscowym banku. Jill przedstawiła go dyrektorowi – panu
Peacockowi. Jeden rzut oka na sumę, którą Case zamierzał przelać do banku w Mitchell’s
Fork, wystarczył Peacockowi, by wyzbyć się podejrzliwości i uznać Case’a za swojego
najlepszego przyjaciela. Zaprosił go nawet na uroczysty lunch organizowany przez miejscowy
Klub Rotariański co czwartek w specjalnie zarezerwowanej sali w restauracji „U Mike’a i
Maddie”. Case oczywiście natychmiast przyjął zaproszenie.
Wszędzie, gdzie się pojawił, udzielano mu rad, jak powinien się starać o rękę Maddie
Carmichael. Odniósł wrażenie, że jej los leży wszystkim na sercu.
– Ma już prawie trzydziestkę i ciągle jest wolna – mówił jeden ze starszych panów w
Classy Cafe. – To nienormalne. Taka śliczna dziewczyna. Niestety, jest zbyt wybredna. Już to
mówiłem jej ojcu. Żaden z miejscowych chłopaków jej nie zadowoli. Poza Jacksonem
Babbitem, oczywiście. Tylko że on się z nią nie ożeni. Jego dwie poprzednie żony kompletnie
go oskubały. Nie w głowie mu kolejne małżeństwo.
– Niech pan nie daje się wodzić za nos – doradzają mu jakaś staruszka. – To ojciec tak ją
rozpieścił. Po śmierci matki nie potrafił jej niczego odmówić. Maddie wyobraża sobie, że jest
lepsza od innych. Ufarbowała włosy, nosi obcisłe ciuchy, spotyka się z tym Babbitem. Jej
matka na pewno przewraca się w grobie. Oczywiście Maddie potrafi być kochana.
Zajmuje się dziadkiem i ciotką Nettie, a większość młodych ludzi nie ma dziś czasu dla
starszych. Niech pan nie próbuje odciągać jej od rodziny, słyszy pan, panie Brannigan?
– Maddie Carmichael będzie dobrą żoną i matką – znaczącym tonem powiedział fryzjer
Hank. – Pochodzi z dobrej rodziny, umie gotować i prowadzić gospodarstwo. Jest też
inteligentna. Ukończyła nasze liceum z najlepszym świadectwem, a potem poszła do szkoły
biznesu, żeby się nauczyć księgowości. Niektórzy twierdzą, że się zbiesiła, ale według mnie,
potrzebny jej mąż i dzieci, żeby się miała czym zająć. Rozumie mnie pan, Brannigan?
– Odrobinę romansu – szeptała Jill, wydając mu w banku nową książeczkę czekową. –
Kwiaty, poezje, muzyka... Maddie ma hyzia na punkcie romansów.
– Brylanty – radził Peacock ze wzrokiem wlepionym w saldo bankowe Case’a. – Jeżeli
pan chce, żeby poczuła się zaręczona, musi jej pan wsunąć brylant na palec. Mój brat ma tu
sklep jubilerski. Przedstawię go panu na spotkaniu rotarian. Zrobi pan dobry interes.
Case uprzejmie dziękował za rady, ale trzymał się własnego planu. Jednak – tak na
wszelki wypadek – starał się zapamiętać wszystko, co mu mówili.
Niewykluczone, że zanim dopnie celu, będzie potrzebował jeszcze niejednej porady.
Maddie wjechała na boczną drogę prowadzącą do domu Case’a. Na przednim siedzeniu
leżał gruby katalog tapet. Próbki dywanów zajmowały całe tylne siedzenie. Wszystko
pochodziło z miejscowej hurtowni. Maddie wciąż nie wiedziała, jak doszło do tego, że
zgodziła się przyjechać do Case’a z tymi próbkami w poniedziałkowe popołudnie.
Nie była w stanie mu odmówić, kiedy poprosił ją o przysługę. Była to ta sama słabość
charakteru, która omal nie doprowadziła jej do ołtarza z tym samym zresztą mężczyzną. Już z
daleka zobaczyła Case’a. Klęczał przy stopniach prowadzących na werandę i wymachiwał
młotkiem z entuzjazmem grubo przekraczającym jego umiejętności. Miał na sobie dżinsy i
tenisówki, ale zdjął koszulę. Popołudniowe słońce przedzierało się przez gęstą koronę starego
dębu, tworząc wzór ze świateł i cieni na obnażonych plecach Case’a.
Kiedy Maddie wysiadła z samochodu i zatrzasnęła drzwiczki, Case odwrócił się. Odłożył
młotek i poderwał się na nogi, żeby ją przywitać.
– Cześć! – zawołał, a w jego ustach zabrzmiało to niemal pieszczotliwie.
– Cześć! – odpowiedziała, szybko obeszła wóz i otworzyła tylne drzwi. – Przywiozłam
próbki.
Case narzucił na plecy błękitną koszulę i podszedł do Maddie.
– Jestem ci bardzo wdzięczny. Potrzebuję twojej porady.
Trzymając w ramionach katalog, odwróciła się, żeby wręczyć go Case’owi. Przy okazji
zerknęła na jego nagi tors, prześwitujący między połami rozpiętej koszuli. Nie widziała go
rozebranego od czasów, kiedy kąpali się w morzu w Cancún. Wciąż pamiętała, jaki był
opalony i muskularny, i...
Nagle głośno się zachłysnęła. Katalog wypadł jej z rąk.
– Co ci się stało, Maddie? – zdumiał się Case.
Przez moment stała ze wzrokiem wbitym w jego brzuch. A potem rozsunęła mu koszulę.
– O mój Boże! – jęknęła, obchodząc go wokoło. – Och, Case!
Po raz pierwszy zobaczyła jego blizny. Tuż ponad paskiem dżinsów widniała czerwona i
spuchnięta blizna wlotowa – ślad po strzale, który o mały włos nie zrobił z Case’a kaleki.
Kula przeszła tuż obok kręgosłupa, zostawiając na boku postrzępione blizny po ranie
wylotowej. Maddie poczuła, że robi jej się słabo.
Pomyślała o nodze Case’a, z którą ostatnio było chyba trochę lepiej, bo mniej utykał. Na
udzie musiał mieć podobne blizny. Serce ścisnęło jej się na myśl o tym, co przecierpiał. Z
jakichś powodów nie do końca wierzyła w opowieści Case’a. Aż do tej chwili.
Case opuścił wzrok i skrzywił się.
– Przepraszam. Wiem, że to wygląda ohydnie. Zaraz zapnę koszulę.
Maddie wyciągnęła rękę i drżącymi palcami dotknęła świeżej blizny.
– Musiało cię strasznie boleć.
– No, nie było to przyjemne – stwierdził Case. – Ale blizny z czasem zbledną.
– Nie chodzi mi o blizny! – wykrzyknęła Maddie, potrząsając głową.
Spojrzał jej w oczy, a potem wziął w ramiona. Ukryła twarz na jego piersi.
– Przepraszam – szepnęła. – Byłeś poważnie ranny, a ja potraktowałam cię tak podle,
kiedy chciałeś mi o tym opowiedzieć. Nie wiedziałam... nie zdawałam sobie sprawy...
– Już dobrze – mruknął, muskając oddechem jej włosy – nie ma o czym mówić.
Po raz pierwszy odważyła się pomyśleć o tym, co musiał przeżywać Case, kiedy leżał w
szpitalu, zagrożony kalectwem. Na pewno był pełen obaw o przyszłość i przeraźliwie
samotny. Czy myślał wtedy o niej?
– Maddie – odezwał się Case, unosząc ku sobie jej twarz – rany się zagoją. Blizny
zbledną. Było, minęło.
Wcale nie minęło, pomyślała patrząc mu prosto w oczy. Case znowu był przy niej i chciał
się żenić, chciał zamieszkać z nią w tym domu. A ona wciąż nie wiedziała, czy naprawdę ją
kochał, czy tylko był zakochany w wartościach, które w niej widział.
Nie była nawet pewna swoich własnych uczuć. Pragnęła go. Fascynował ją. Nie mogła
znieść myśli o tym, że cierpiał. I bez względu na to, co mu mówiła, nie była sobie w stanie
wyobrazić, że tak po prostu powie mu „do widzenia” i odejdzie, i nigdy więcej już go nie
zobaczy. Chybaby jej pękło serce.
Czy to miała być miłość?
Podejrzewała, że tak.
– Masz taką poważną minę – rzekł Case, gładząc ją po policzku. – O czym myślisz?
– Zastanawiam się, co mam z tobą zrobić – powiedziała.
– Wyjdź za mnie. Maddie tylko westchnęła.
Case z uśmiechem pochylił się nad nią, żeby ją pocałować.
– Chodźmy obejrzeć próbki tapet – powiedział, kiedy oderwał usta od jej warg.
Wciąż oszołomiona jego pocałunkiem, bez słowa skinęła głową, wzięła próbki dywanów
i ruszyła za Case’em do domu.
Dom był równie pusty jak wtedy, kiedy była tu przed dwoma tygodniami. Tylko w
salonie leżał śpiwór, plecak i dwie walizki, z których wysypywała się zawartość. Cała jego
garderoba, pomyślała.
– Czy to wszystko, co masz?
– Tak. – Case wzruszył ramionami. – Muszę teraz kupić bardzo dużo rzeczy. Nie mam
nawet wieszaków na ubrania.
– Umeblowanie tak dużego domu to wielkie przedsięwzięcie – stwierdziła Maddie.
– Myślałem, żeby na początek urządzić kilka pokoi, a potem stopniowo zająć się resztą.
Ale dobrze byłoby od razu wytapetować wszystkie pomieszczenia i położyć wykładzinę w
całym domu. Meble można kompletować później.
– Można tak zrobić, jeśli nie przeszkadza ci, że przez jakiś czas będziesz mieszkać w nie
wykończonym domu.
– Mieszkałem w bardziej prymitywnych warunkach – mruknął Case.
Maddie znów pomyślała, że tak naprawdę nie wie nic o jego dawnym życiu. Jak na tym
tle wyglądało Mitchell’s Fork?
Case rozłożył katalogi na podłodze.
– Chcesz się napić czegoś zimnego? – zapytał.
– Chętnie. Dziękuję odpowiedziała.
Przeszli do kuchni. Na stole piętrzył się stos papierowych talerzy. Kuchnia miała
wbudowaną lodówkę, kuchenkę z piekarnikiem, mikrofalową kuchenkę i zmywarkę do
naczyń. Case dokupił elektryczny ekspres do kawy.
– Co ty jadasz? – zapytała.
Otworzył lodówkę. Zobaczyła jakieś konserwy, słoiczek musztardy, puszkowane napoje i
kilka garnków, przykrytych folią.
– Prawie co wieczór ktoś podrzuca mi coś do jedzenia. Myślę, że kryje się za tym twoja
przyjaciółka Jill. Pierwszego dnia, kiedy się tu wprowadziłem, zjawiła się z zapiekanką z
kury. Muszę przyznać, że to było bardzo smaczne.
Maddie poczuła upokarzające ukłucie zazdrości.
– Więc Jill przyszła cię tu odwiedzić?
– Uhm. To miło z jej strony. – Case, kryjąc uśmiech, sięgnął do lodówki. – Czego się
napijesz? Coli, piwa, soku?
Maddie poprosiła o colę.
– Będziesz musiała wypić z puszki albo z kubka – oświadczył Case. – Nie mam ani jednej
szklanki.
– Może być z puszki. – Maddie podeszła do zlewozmywaka i wyjrzała przez okno.
Wzdłuż tej strony domu ciągnęła się weranda ze skrzynkami na kwiaty. Natychmiast
wyobraziła sobie bluszcz zwieszający się z doniczek pod okapem i barwne kwiaty w
skrzynkach. Pani domu będzie miała przyjemny widok z kuchni, pomyślała.
– Słyszałam, że poznałeś już parę osób w mieście – powiedziała, odwracając się. – Ciągle
ktoś mnie pyta o ciebie. Zdaje się, że zrobiłeś furorę w kawiarni.
– Dają tam pyszne śniadania. – Case podszedł i wręczył jej puszkę. – Tutejsi ludzie są na
ogół mili.
Coś w jego tonie zaniepokoiło Maddie. Podniosła na niego wzrok.
– Poznałeś kogoś, kto nie jest miły?
– Dziś rano miałem okazję poznać waszego szeryfa.
– Mc Adamsa? Chyba jeszcze nie zdążyłeś mu się narazić?
– W zasadzie nie. Poszedłem do niego, żeby złożyć doniesienie o przestępstwie. To
kompletny idiota, prawda?
– Tak. A co to było za przestępstwo? – spytała zaciekawiona.
W szarych oczach Case’a pojawił się błysk wściekłości.
– Jakiś gnojek porysował moje ferrari.
– Jak to?
– Po prostu porysował. Gwoździem albo kluczem, po obu bokach. Cholernie się
wkurzyłem.
Maddie zdążyła już poznać Case’a na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak bardzo cieszył się
ze swojego samochodu – jedynej ekstrawagancji, na jaką sobie pozwolił.
– Mogę sobie wyobrazić. Kiedy to się stało?
– Jadłem właśnie śniadanie.
– Czy ktoś widział, kto to zrobił?
– Wszyscy zaprzeczali – mruknął ze złością.
– Ale ty podejrzewasz, że ktoś mógł to widzieć?
– Tak. Odniosłem wrażenie, że parę osób widziało i miałoby ochotę mi to powiedzieć, ale
się boją. Myślę, że zrobił to ten gówniarz Coopera i jego kumple. Szkoda, że nie przyłapałem
ich na gorącym uczynku.
– Chyba masz rację – powiedziała Maddie. – To bardzo podobne do Danny’ego.
Zwłaszcza że mu się naraziłeś. Mówisz więc, że nikt nie chce zeznawać przeciwko niemu?
– Nikt. A ten idiota szeryf mówi, że wobec braku dowodów nic się nie da zrobić.
Twierdzi, że to moja wina, bo po co mi taki drogi samochód.
– Co za dureń! – obruszyła się Maddie.
– To właśnie mu powiedziałem, plus jeszcze parę epitetów.
Maddie nagle się przeraziła.
– Case, jeżeli na serio myślisz, żeby tu osiąść, nie możesz robić sobie wroga z szeryfa
albo z Cooperów. Mówiąc oględnie, obrzydzą ci tu życie.
– Mam ich gdzieś.
– Wiem, że się ich nie boisz, i świetnie cię rozumiem. Ale... nie zmuszaj ludzi, żeby
opowiedzieli się po czyjejś stronie, dobrze? W końcu jesteś dla nich obcy, nawet jeśli zdążyli
już cię polubić. Cooperowie mieszkają tu od zawsze i dużo mogą.
– Tylko dlatego, że ludzie boją się im przeciwstawić.
– Może. Mimo to wolałabym, żebyś bardziej uważał.
– Zrobię, co zechcesz – mruknął Case, wzruszając ramionami.
Jego ton sugerował, że się z nią nie zgadza. Przecież próbuję go tylko ostrzec, żeby nie
zadzierał z Cooperami i ich stronnikami, pomyślała Maddie z rozpaczą. Nic więcej nie mogę
zrobić. Odwróciła się od okna i poszła do salonu.
– Myślę, że pora zabrać się do roboty – powiedziała. Usiedli na podłodze wyłożonej
przeraźliwie pomarańczowym dywanem i pochylili się nad katalogami.
Maddie ze zdziwieniem stwierdziła, że Case bardzo poważnie potraktował swoją rolę.
Ciągle zgłaszał jakieś sugestie, a także dokładnie wiedział, czego nie chce.
– Żadnych ptaszków ani kratek – oświadczył. – Nienawidzę tapet w ptaszki i w kratki.
– A mogą być ptaszki w kratkę? – spytała rozbawiona Maddie.
Case obrzucił ją spojrzeniem i wskazał na próbkę w dyskretny, kwiatowy wzór w
stonowanych odcieniach ciemnej zieleni i czerwieni.
– To mi się podoba.
– Mnie też – przyznała Maddie i wyobraziła sobie taką tapetę na ścianach jadalni. –
Lubisz takie kolory?
– Lubię błękit, zieleń i czerwień. Nie znoszę różów i fioletów.
Maddie przygryzła wargi.
– To zawęża nam wybór.
– Kpisz sobie ze mnie, czy co? – Case spojrzał na nią podejrzliwie.
– Broń Boże!
– Widzę, że tak – stwierdził zrezygnowany. – Może wolisz zrobić to beze mnie.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczyła pośpiesznie. – W końcu to twój dom.
– Mam nadzieję, że kiedyś będzie to nasz dom. I ty dobrze o tym wiesz.
Maddie wbiła wzrok w rozłożone próbki.
– Miałeś tego nie robić.
– Obiecałem, że nie będę nalegał, ale nie mówiłem, że będę kłamać.
– Case – westchnęła Maddie. – Nie ułatwiasz mi życia.
– Masz rację – przyznał, wyciągając ręce. – Bo mi tak trudno nie przypominać ci każdego
dnia, że powinniśmy już być małżeństwem, mieszkać tu i razem szykować ten dom na
przyjście na świat dzieci.
Maddie położyła mu dłonie na ramionach.
– Przestań, Case!
– Maddie – szepnął. – Nic nie mogę na to poradzić. – Zamknął jej usta pocałunkiem.
Maddie poczuła, że ulotnił się gdzieś jej zdrowy rozsądek, a ona, co gorsza, wcale tego
nie żałuje.
Pomarańczowy dywan, który tak bardzo jej się nie podobał, okazał się wyjątkowo
puszysty i miękki, kiedy Case pociągnął ją na podłogę i nakrył swoim ciałem.
Zanurzył dłonie w jej włosach i zaczął miażdżyć jej usta zachłannymi pocałunkami.
– Maddie – jęknął – pragnę cię, to mnie wykańcza. Maddie nie była w stanie dłużej mu
się opierać.
– Ja też cię pragnę – szepnęła i zaczęła rozpinać mu koszulę. – Teraz.
Case zamarł, a potem przycisnął ją do siebie.
– Chwała Bogu.
Znów zaczął ją całować, aż zakręciło jej się w głowie. Szybko pozbyli się ubrań, a potem,
rzucili się sobie w ramiona. Maddie jęknęła z rozkoszy. Nagle otworzyła oczy i przycisnęła
dłonie do piersi Case’a.
– Case, zaczekaj, nie możemy...
– Maddie, błagam cię, nie teraz – jęknął.
– Wcale nie zmieniłam zdania – zapewniła go pośpiesznie. – Tylko... nie jestem
zabezpieczona. Masz coś?
– Tak – mruknął, krzywiąc się.
– No więc? – nalegała niecierpliwie, kiedy się chwilę zawahał.
– Niech ci będzie – mruknął, sięgając do plecaka.
Coś w jego głosie zaniepokoiło Maddie. Uniosła się i podparła na łokciach, żeby na niego
popatrzeć.
– Już wcześniej o tym myślałeś – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Nie zamierzałeś
nic zrobić w tej sprawie, prawda?
– Maddie, dobrze wiesz, że pragnę mieć z tobą dzieci. I to szybko. Ale jeżeli chciałabyś
jeszcze z tym poczekać, możemy poczekać.
Chwyciła się za głowę. On oczywiście uznał, że zdecydowała się z nim kochać tylko
dlatego, że wszystko zostało już wcześniej ustalone. Co za bezczelność!
– Tak – oświadczyła z naciskiem. – Zdecydowanie chcę zaczekać. Szczerze mówiąc,
Case...
Case popchnął ją delikatnie na dywan.
– Później – szepnął, wsuwając rękę między ich ciała. Maddie głęboko zaczerpnęła tchu.
– Jeżeli myślisz, że uda ci się mnie uwieść...
Jego palce powędrowały niżej, a usta dotknęły jej ust.
– Tak? – zapytał, kiedy umilkła.
Maddie z westchnieniem zarzuciła mu ręce na szyję.
– Później... – szepnęła.
– Znacznie później – mruknął, wchodząc w jej ciało. Nagle zapomniała o dręczących ją
wizjach przyszłości i całkowicie oddała się rozkoszom chwili obecnej.
– Co sądzisz o tym beżowym dywanie, kotku? Tym nazwanym „szampan”. Mnie się
podoba.
– Case – powiedziała Maddie, usiłując pośpiesznie zapiąć dżinsy. – Nie podjęłam żadnej
decyzji.
Case odłożył próbkę na bok i sięgnął po następną.
– Wiem. Ale na razie ta mi się najbardziej podoba. Maddie głośno westchnęła.
– Nie mówię o dywanie.
– Przecież nawet jeszcze nie zaczęliśmy wybierać tapet. Maddie z rozpaczą załamała
ręce.
– Case, nie pora na żarty! Chcę porozmawiać o tym, co zaszło między nami.
Popatrzył na nią, a potem na części garderoby, porozrzucane na podłodze. Wielka
brązowa plama na pomarańczowej wykładzinie znaczyła miejsce, gdzie przewrócili puszkę
coli. Z początku tego nie zauważyli, a później Case stwierdził, że i tak chce wymienić
wykładzinę, chociaż ta też ma swoje niewątpliwe zalety.
– Niech ci będzie, Maddie – powiedział, widząc jej zdesperowaną minę. – Mów, co ci
leży na sercu.
Ta nagła uległość wydała jej się podejrzana.
– Tylko dlatego, że... że... – zaczęła.
– Kochaliśmy się podsunął jej usłużnie.
– Tak. – Maddie głośno przełknęła. – Ach, nie, to brzmi zbyt wzniosie i zobowiązujące
Tylko dlatego, że przespaliśmy się ze sobą – powiedziała, ale to zabrzmiało jeszcze gorzej.
Mimo to brnęła dalej. – Nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że zmieniłam zdanie. Nic się nie
zmieniło.
– Sama wiesz, że nie masz racji – rzucił jakby od niechcenia. – Bardzo dużo się zmieniło.
– Próbuję ci powiedzieć, że wcale nie jesteśmy zaręczeni – prychnęła.
Case patrzył jej przez chwilę w twarz, a potem skinął głową.
– W porządku. Więc co sądzisz o tym szampańskim dywanie?
– Nawet mnie nie słuchasz! – krzyknęła Maddie.
– Słyszałem każde twoje słowo. Nie jesteśmy zaręczeni. Co nie zmienia faktu, że chcę
mieć nowy dywan.
Zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Dlaczego tak łatwo przeszedł nad tym do
porządku? Czyżby nie miał zamiaru z nią dyskutować? Czy był nadal przekonany, że uda mu
się nakłonić ją, by zmieniła zdanie? A może to on zmienił zdanie? Jeżeli tak, to dlaczego? To,
co się przed chwilą zdarzyło między nimi, było dla niej najpiękniejszym, najbardziej
niewiarygodnym przeżyciem, jakiego kiedykolwiek doznała. Jeśli jednak Case myślał
inaczej?
Znużona i zdezorientowana, postanowiła przyjąć jego taktykę. Były pewne sprawy, o
których wolała na razie nie mówić. Wykładziny i tapety wydawały się tematem o wiele
bezpieczniejszym.
Przez następne kilka godzin usiłowała skupić się na tapetach i wykładzinach, ale nie było
to łatwe. Za każdym razem, gdy nachylali się nad katalogiem, a ich palce i głowy się stykały,
kiedy Case stawał tuż za nią, żeby podyskutować o kolorze ścian, nachodziły ją słodkie
wspomnienia. Próbowała zepchnąć je w głąb świadomości, ale przychodziło jej to coraz
trudniej.
Późnym popołudniem zabrali się do części parteru, przeznaczonej dla pana domu. Był
tam szczególnie piękny pokój – z kominkiem, rzeźbionymi gzymsami i rozsuwanymi
oszklonymi drzwiami prowadzącymi na werandę na tyłach domu. Obok znajdował się mały
salonik wychodzący na frontową werandę, garderoba z wbudowanymi szafami i toaletką o
trzech lustrach oraz łazienka z kabiną prysznicową i wanną, zdolną pomieścić co najmniej
trzy osoby – gdyby ktoś miał taką zachciankę. Całość była większa niż mieszkanie, które
Maddie wynajmowała, kiedy studiowała w szkole biznesu.
Maddie stanęła na środku pustej sypialni. Oczyma duszy widziała już olbrzymie łoże z
kolumienkami, antyczną sofę i płonący na kominku ogień.
– To mój ulubiony pokój – odezwał się Case zza jej pleców i Maddie przeraziła się, że
czytał w jej myślach.
– Rzeczywiście, ładny – mruknęła, nie patrząc w jego stronę. – Czy chcesz go też
urządzić w twoich ulubionych kolorach – to znaczy ciemnej zieleni i czerwieni?
– A co ty byś wybrała, gdyby miał to być twój pokój?
– Koronki – odparła – dużo koronek. Kolory delikatniejsze niż gdzie indziej. Łososiowy.
Kremowy.
Płomienie z kominka odbijające się w kryształowych szybkach. Świece migoczące na
toaletce. Nagie ciała, wyciągnięte na atłasowej narzucie. Maddie poczuła, że miękną jej
kolana.
– To brzmi ciekawie – odezwał się Case schrypniętym głosem, jakby i on snuł podobne
wizje.
Odwróciła się pośpiesznie. Stał bliżej, niż myślała. Tak blisko, że ich ciała prawie się
dotykały.
Case wyciągnął ręce, jakby chciał ją podtrzymać. Jego dłonie pozostały na jej ramionach
nawet wtedy, kiedy było jasne, że Maddie pewnie stoi na nogach.
– Maddie – mruknął, ze wzrokiem wbitym w jej usta. – Od wieków cię nie całowałem.
– Tak – szepnęła, tuląc się do niego.
– Nic dziwnego, że już się stęskniłem.
Nie była w stanie niczego mu odmówić, kiedy tak się do niej zwracał.
Znacznie później Case uniósł głowę i spojrzał na Maddie. W jego stalowych oczach
płonął ogień.
– Kiedy się z tobą kochałem, było to dla mnie najwspanialsze przeżycie, jakiego
kiedykolwiek doznałem – powiedział gwałtownie. – Ale to mi nie wystarcza, Maddie. Nie
rozumiesz, że nigdy nie będę miał dość?
A potem znów ją całował, a jego pocałunki były namiętne i zaborcze, a zarazem dziwnie
delikatne.
Tyle rzeczy nie zostało powiedzianych, tyle spraw nie rozwiązanych. Mimo to Maddie
poczuła, że coś w niej drgnęło. Odrobina nadziei, a może lęk. A najpewniej i jedno, i drugie.
ROZDZIAŁ 10
Co roku w Mitchell’s Fork bardzo uroczyście obchodzono Święto Niepodległości. Dzień
zaczynał się paradą na Main Street, a kończył festynem w miejskim parku.
W ten dzień wesołe miasteczko zawsze było pełne dzieci. Wpuszczano je na całe
popołudnie. Miały tylko uważać i zachowywać się przyzwoicie. Porządku w parku pilnowało
kilku umundurowanych policjantów, którzy mitygowali zbyt rozbawioną młodzież,
wyprowadzali tych, którzy wypili za dużo, oraz tropili złodziei i rozrabiaków, gotowych
popsuć każde zgromadzenie przyzwoitych obywateli. Ogólnie rzecz biorąc, był to miły dzień,
w którym ciężko pracujący obywatele Mitchell’s Fork mogli sobie odpocząć i trochę się
rozerwać.
Odkąd Maddie sięgała pamięcią wstecz, wraz z całą rodziną uczestniczyła w tym święcie.
Jednak w tym roku miało być zupełnie inaczej: Case obiecał wziąć udział w uroczystościach.
Mike i Maddie posadzili ciotkę Nettie i dziadka na wygodnej ławeczce w zacienionej,
odległej części parku, skąd staruszkowie mogli w spokoju obserwować rozbawiony tłum. Nie
planowali zostać długo – Frank zobowiązał się odwieźć ich do domu, gdy tylko poczują się
zmęczeni. Mike i Maddie chcieli zostać dłużej. Mike był umówiony z nauczycielką, która w
tym dniu prowadziła konkurs dla młodych talentów, a Maddie zamierzała spędzić bodaj część
tego dnia z Case’em.
– Jesteś pewny, dziadku, że nic ci nie trzeba? – spytała, kiedy wszystko zostało ustalone.
Dziadek, który doszedł już do siebie po niedawnej chorobie, siedział z kubkiem
lemoniady w jednej ręce i porcją lodów w drugiej. Zazwyczaj nie pozwalano mu jeść zbyt
dużo słodyczy, ale w dniu takim jak dziś można było zapomnieć o diecie.
– Nic mi nie trzeba. – Dziadek potrząsnął głową. – A ty biegnij do swoich przyjaciół i
baw się dobrze.
– Trzymaj się z daleka od karuzeli – zawołała za nią ciotka Nettie. – Wiesz, że nie mam
zaufania do tych urządzeń.
Maddie uśmiechnęła się. Ciotka Nettie powtarzała jej te same słowa, odkąd Maddie była
małą dziewczynką.
– Nie pójdę na karuzelę, ciociu – zapewniła.
Nie przyznała się nikomu, że od dawna nienawidzi karuzeli, więc ciotka Nettie zawsze
była przekonana, że Maddie jest wyjątkowo posłuszną dziewczyną.
– Tu jesteś, Maddie, szukaliśmy cię. – Jill podbiegła do niej z promiennym uśmiechem.
Za nią nieco wolniej kroczył Jackson. Jill, z włosami związanymi w koński ogon i w szortach
wyglądała jak nastolatka, która tylko czeka, by z młodzieńczym zapałem rzucić się w wir
rozrywki.
– Idź się zabawić, Maddie – powiedział Frank. – Ja się zajmę staruszkami.
– Wiem, Frank. Dziękuję. – Maddie uśmiechnęła się z wdzięcznością, a potem
pocałowała ojca w policzek. – Będę z Jill i Jacksonem.
– Dobrze. Uważaj na siebie. Maddie zachichotała.
– Zapomniałeś, że mam już prawie trzydzieści lat?
– Nie, ale póki nie zjawi się twój tak zwany narzeczony, ja jestem za ciebie
odpowiedzialny.
– Potem porozmawiamy o twoich przedpotopowych poglądach i wypaczonym poczuciu
humoru – odcięła się Maddie. – I zapewniam cię, że nie będzie to przyjemna rozmowa.
– Chodź już, Maddie, za piętnaście minut zaczyna się pokaz sztuk magicznych.
Słyszałam, że ten facet jest całkiem niezły – popędzała ją Jill.
– Klub Optymistów organizuje barbecue – dodał Jackson, oblizując się na samą myśl o
czekających na niego przysmakach. – Mam straszną ochotę na grzanki z boczkiem.
Maddie roześmiała się i pozwoliła wciągnąć w sam środek rozbawionego tłumu. Jednak
nawet gdy zawzięcie plotkowała z przyjaciółmi, jej oczy wypatrywały wysokiego,
ciemnowłosego mężczyzny o stalowym spojrzeniu.
Case wyśledził Maddie, gdy tylko przyszedł do parku. W białej bluzce z marynarskim
kołnierzem i granatowych szortach wyglądała niesłychanie pociągająco. Z niezadowoleniem
zauważył, że trzymała pod rękę Jacksona Babbita.
A przecież wydawało mu się, że jasno postawił sprawę.
Dopiero potem zauważył Jill, uczepioną drugiego ramienia Babbita. Cała trójka
zaśmiewała się, jakby mieli po kilkanaście lat.
Jeden facet i dwie dziewczyny. To przecież niesprawiedliwe, pomyślał i natychmiast
postanowił się do nich przyłączyć.
Kiedy położył Maddie rękę na ramieniu, wiedziała, że to on, jeszcze zanim się odwróciła.
Jej puls niespodziewanie przyśpieszył.
Popatrzyła na niego spod długich rzęs. Case uśmiechnął się. Pod spojrzeniem jego
ciemnoszarych oczu zadrżała. Wiedziała, o czym myślał, bo ona myślała dokładnie o tym
samym – o wczorajszym wieczorze, który zakończył się na świeżo położonym
„szampańskim” dywanie w salonie.
– Cześć! – powiedział, patrząc na jej usta.
– Cześć! – mruknęła przez ściśnięte gardło.
W dżinsach i białej koszuli Case wyglądał tego dnia wyjątkowo przystojnie. Od
przyjazdu do Mitchell’s Fork przytył parę kilo i prawie już nie utykał. Ciemne włosy jak
dawniej opadały mu na czoło. Maddie miała ochotę rzucić mu się w ramiona na oczach
całego miasta.
– Maddie, obudź się, zejdź na ziemię – zachichotała Jill. Zarumieniła się, szybko puściła
ramię Jacksona i odsunęła się od obu mężczyzn.
– Dawno tu jesteś, Case? – spytała Jill.
Case oderwał wzrok od Maddie i spojrzał na Jill.
– Nie. Straciłem coś ciekawego?
– Tylko finał konkursu piękności. Wygrała Alison Derryberry. Lucy Stickling
spodziewała się, że wygra jej córka i po konkursie oświadczyła, że sędziowie byli
przekupieni. Oczywiście to bzdura. Gdyby dało się przekupić jury, na pewno wygrałaby
Casey Cooper – córka Majora Coopera – siostra Danny’ego, którego zdążyłeś już poznać.
Case zamrugał. Maddie widziała, że stara się nadążyć za tokiem myśli Jill. Zrobiło jej się
go żal.
– Nieważne – powiedziała – to tylko plotki. Co chcesz teraz robić?
– Oprowadź mnie po parku – odparł, obejmując ją w talii i rzucając Jacksonowi zaczepne
spojrzenie. – Idziemy we czwórkę, prawda?
– Od razu wiedziałem, że to za dużo szczęścia naraz – roześmiał się Jackson. – Ja jeden i
dwie tak urocze dziewczyny. Cóż, kotku – zwrócił się do Jill – będziesz moją damą do końca
tego pięknego dnia? Jill zrobiła zabawną minę.
– Z braku lepszych propozycji jestem zmuszona się zgodzić.
Jackson poklepał się po gorsie haftowanej koszuli.
– Głęboko mnie zraniłaś, ale gotów jestem znosić twój ostry język, byle tylko móc się
pokazać w twoim towarzystwie.
Jill zarumieniła się, a potem oświadczyła, że chce się czegoś napić i pociągnęła Jacksona
do bufetu. Maddie i Case ruszyli za nimi wolnym krokiem.
– Jak pies z kotem – stwierdził Case, patrząc za nimi.
– Zawsze tak było – przyznała Maddie z uśmiechem. – No, prawie zawsze, bo kiedyś ze
sobą chodzili.
– Żartujesz!
– Nie. Wydawało się, że świata poza sobą nie widzą. A potem Jill przyłapała Jacksona z
Lindą Prince. Zerwała z nim i nie odzywali się do siebie całe lata. Jackson ożenił się z Lindą,
ale ich małżeństwo nie trwało długo. Jill wyszła za faceta, którego poznała w banku. Wtedy
Jackson ożenił się po raz drugi i znowu skończyło się to rozwodem.
– A teraz oboje są wolni.
– Tak. Jill zaklina się, że nie chce więcej słyszeć o Jacksonie, nawet gdyby był jedynym
wolnym facetem w całym stanie. Straciła do niego zaufanie. Jednak ostatnio spędza z nim
dość dużo czasu, chyba dlatego, że on jest jedynym wolnym mężczyzną w jej wieku w
Mitchell’s Fork.
– Myślisz, że coś z tego będzie?
– Kto to wie? – Maddie wzruszyła ramionami. – Albo coś będzie, albo się znienawidzą do
końca życia.
– Nie chcesz się w to mieszać, prawda?
– O, nie. To najlepszy sposób, żeby stracić przyjaciółkę albo nawet parę przyjaciół.
– Mądra uwaga. Jeżeli chodzi o mnie, wmieszałbym się tylko wtedy, gdyby Jackson robił
sobie jakieś nadzieje w związku z twoją osobą.
– Czy to ma być ostrzeżenie? – Maddie obrzuciła go podejrzliwym wzrokiem.
– Nigdy w życiu – zapewnił ją Case z miną niewiniątka.
Case szybko wczuł się w atmosferę tego dnia. Wraz z Jacksonem rozpoczęli mniej lub
więcej przyjazną rywalizację w rozmaitych konkursach – strzelali do balonów, rzucali
piłeczkami do koszyków i dużymi piłkami przez zawieszone w powietrzu opony. Pod wieczór
Maddie i Jill zostały obdarowane całą masą nagród, które Maddie schowała do bagażnika
samochodu.
– Chodźmy się teraz na czymś przejechać – zaproponowała Jill, kiedy panom znudziły się
konkursy.
– Byle nie na karuzelę – roześmiała się Maddie, a potem opowiedziała Case’owi o
obawach ciotki Nettie.
– Chyba nie odważysz się być nieposłuszna.
– Jasne, że nie. Za karę zamknęłaby mnie w pokoju na tydzień.
– Mnie by się też oberwało – westchnął Case. – Prawdę mówiąc, Maddie, ciotka Nettie
jest jedyną osobą z twojej rodziny, która budzi we mnie lęk.
– Całkiem słusznie – roześmiała się Maddie.
Kiedy mijali przyozdobioną girlandami estradę, Case zauważył trzech mężczyzn, którzy z
protekcjonalnym uśmiechem przypatrywali się rozbawionym tłumom.
– Temu waszemu szeryfowi musi się wydawać, że pilnuje tu porządku i prawa – burknął
Case.
– Takie robi wrażenie – skrzywiła się Maddie.
– A czy któryś ze stróży prawa raczył zauważyć tych trzech smarkaczy jeżdżących na
motocyklach po zatłoczonych alejkach parku?
– Możesz być pewny, że tak – odparł Jackson. – Nie sądzisz chyba, że wyrzucą stąd syna
Coopera. W końcu jego tatuś jest głównym sponsorem imprezy.
Case z niesmakiem pokręcił głową, a potem znów spojrzał w stronę szeryfa.
– A kim są ci dwaj nadęci faceci, którzy z nim stoją?
– To burmistrz Sloane i Major Cooper – powiedziała Jill.
– Ach, więc to jest Cooper – mruknął Case. – Właściciel połowy tego miasta, tak?
– Tylko jednej trzeciej – odparł Jackson z niepewną miną. Podobnie jak większość
miejscowych biznesmenów starał się obchodzić z daleka burmistrza i jego kumpli.
– W jakich wojskach służył? Jill zachichotała.
– W żadnych, Case. Major to jego imię, a nie stopień wojskowy.
Danny’emu i jego kolegom znudziła się jazda po parku. Odstawili motory i wmieszali się
w tłum. Maddie zobaczyła, że idą wprost na nich. No tak, pomyślała. Teraz Case zacznie z
nimi awanturę na oczach zaślepionych tatusiów.
Jednak Case nie zareagował na ich widok. Objął Maddie i pociągnął ją w stronę
diabelskiego młyna.
– Chcesz się przejechać? – zapytał.
– Czy to nie nasz szpieg? – ryknął Danny, zanim Maddie zdążyła odpowiedzieć. – Hej,
Brawaigan. Słyszałem, że zamieniłeś swoje ferrari na dżipa.
Case przystanął, a potem chłodno spojrzał na niego przez ramię.
– Oczywiście dostałem za nie mniej, niż chciałem. Karoseria była porysowana, – Coś
podobnego! – zarechotał Danny, a jego kumple mu zawtórowali.
– Spuść im lanie, Case – szepnęła Jill.
– Jill! Przestań! – skarciła ją Maddie, choć wiedziała, że Jill stara się tylko rozładować
napięcie.
– Mam nadzieję, że dżipowi nic podobnego się nie przytrafi – powiedział Danny, patrząc
wyzywająco na Case’a.
– Tym razem ktoś na pewno za to zapłaci – odparł Case bezbarwnym tonem.
– Na pewno? – Danny pokręcił głową.
– Możesz się założyć o swoje zęby – warknął Case tak groźnie, że stojący w pobliżu
ludzie spojrzeli na niego ze zdumieniem.
– Co się tu dzieje? – zainteresował się nagle szeryf McAdams. Ruszył w ich stronę, a
tłusty brzuch podskakiwał mu nad szerokim, skórzanym pasem. Burmistrz Sloane i Major
Cooper z oburzeniem popatrzyli na osobnika, który ośmielił się zaczepić ich synów.
– Brannigan, czego pan chce od tych chłopców? Już panu mówiłem, że nie ma pan
podstaw, żeby oskarżać ich o zniszczenie samochodu. Żadnych świadków, żadnych dowodów
– jednym słowem nic. Ma ich pan zostawić w spokoju.
– To nie Case ich zaczepił – oburzyła się Maddie. – To Danny zaczął...
Case mocniej zacisnął palce na jej ramieniu.
– Pozwól, że będę mówił za siebie.
– Nie chcemy tu żadnych kłopotów, szeryfie – szybko wtrącił się Jackson. – Przyszliśmy
się tylko zabawić.
Szeryf przybrał mentorską minę, której Maddie serdecznie nienawidziła.
– Wydaje mi się, że dorośli ludzie powinni mieć coś mądrzejszego do roboty niż zabawa
w parku, no ale to oczywiście wasza sprawa. Proszę stąd odejść i nie robić zamieszania.
Case przez niepokojąco długą chwilę patrzył szeryfowi w oczy, a potem nagle odwrócił
się do niego plecami.
– Chodźmy! – powiedział, biorąc Maddie za rękę.
– Człowieku – mruknął Jackson, kiedy wmieszali się w tłum – ale ty sobie umiesz
zjednywać przyjaciół.
– Moim zdaniem Case zasługuje na pochwałę – broniła go Jill. – Ktoś wreszcie powinien
spuścić Danny’emu porządne lanie, a McAdams to nadęty osioł. Case nie będzie się im
podlizywał.
Jackson zaczerwienił się.
– No tak, ale Case nie prowadzi tu interesów. Może stąd wyjechać, kiedy zechce. Chyba
nie muszę ci przypominać, że Cooper jest najpoważniejszym klientem waszego banku. Na
jego jedno słówko Peacock natychmiast cię wyleje.
– Niech tylko spróbuje! – powiedziała Jill, ale mina jej zrzedła.
– To sprawa między mną a nimi – oświadczył Case. – Żadne z was nie musi się w to
angażować.
– To już zaczyna być śmieszne – stwierdziła Maddie. – Jesteś na to za poważny, Case,
żeby się wdawać w awantury ze smarkaczami. I nie ma powodu kłócić się z McAdamsem.
Lepiej trzymaj się od nich z daleka. Tak jak większość ludzi w Mitchell’s Fork.
– Z rozwydrzonej młodzieży wyrastają później dorośli przestępcy. A poza tym, nie
możecie lekceważyć władz waszego miasta. Co zrobicie, jeżeli naprawdę będzie wam
potrzebna policyjna ochrona? Albo jeśli zechcecie mieć swój udział we władzach miejskich?
– Dotąd jakoś sobie radziliśmy. – Maddie wzruszyła ramionami.
– Może. – Case zdegustowany potrząsnął głową. – Ale to wcale nie znaczy, że musi mi
się to podobać.
– Wystarczy, że to zaakceptujesz.
Coś w spojrzeniu Case’a mówiło jej, że nie dał się przekonać. Z westchnieniem
pomyślała, że czekają ich trudne chwile.
Wieczorem zaczęły się tańce. Miejscowa orkiestra country przygrywała ze sceny, a za
parkiet posłużyła mocno zadeptana arena.
– Nigdy dotąd nie tańczyłem w parku – stwierdził Case, wywijając z Maddie skoczną
polkę.
– Szybko się uczysz – uśmiechnęła się do niego.
Po następnym tańcu wrócili do stolika, przy którym siedzieli już Jackson, Jill oraz
kuzynka Maddie – Lisa ze swoim nowym znajomym Charliem Campbellem i bliźniętami.
Case natychmiast zaczął rozmowę ze wszystkimi, jakby znał ich już od dawna.
Maddie zauważyła, że cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Po raz setny
wyjaśniał, że pracował dawniej w służbach specjalnych, ale przeszedł na rentę, że planował
otworzyć agencję doradztwa finansowego, że owszem, kupił dom Fieldingów i zamierza na
stałe osiąść w Mitchell’s Fork. Za każdym razem kiedy to mówił, wszyscy wymownie
spoglądali na Maddie. W końcu przestała zwracać na to uwagę. Niech sobie myślą, co chcą.
Ona przecież nie musi się przed nimi tłumaczyć.
Jeff siedział naprzeciwko Case’a i wpatrywał się w niego z zachwytem. Widać było, że
uważa go za bohatera. Maddie rozumiała chłopca. Jego ojciec opuścił rodzinę i zerwał z nią
wszelkie kontakty, kiedy Jeff był jeszcze bardzo mały. A poza tym Jeff nie był zachwycony
nowym przyjacielem matki, którego Maddie uważała za miłego, nieodpowiedzialnego lenia.
Kilka osób zatrzymało się przy ich stoliku, żeby ukradkiem pogratulować Case’owi
starcia z szeryfem, a przy tym życzliwie go ostrzec.
– Wdepnąłeś w gniazdo os, chłopcze – szepnął mu do ucha fryzjer Hank. – Chyba nie
chcesz zaczynać z Cooperem i jego ludźmi?
Case podziękował mu za uwagi i obiecał, że wkrótce przyjdzie się ostrzyc.
– Nikogo nie słuchasz – powiedziała Maddie z wyrzutem. Case uśmiechnął się i lekko
pocałował ją w usta.
– Ależ słucham – zapewnił ją. – Przestań się martwić.
Ten ukradkowy pocałunek zauważyło wiele oczu. Maddie spuściła wzrok i zaczęła sączyć
colę.
Orkiestra zagrała wesoły, ludowy kawałek. Jackson pociągnął Jill na parkiet. Maddie
przyglądała im się przez chwilę, a potem głośno chrząknęła i trąciła Lisę, bo zauważyła ojca,
tańczącego z nauczycielką.
– Dobrana para – powiedziała Lisa z uśmiechem. – Chyba będziesz miała macochę,
Maddie.
– Mona jest bardzo miła, a ojciec już wystarczająco długo był sam. Dzięki niej znowu jest
szczęśliwy – odpowiedziała Maddie, czując, że Case słucha ich z uwagą.
Ścisnął Maddie za rękę. Podobała mu się jej odpowiedź. Nagle Lisa zmarszczyła brwi.
– Patrzcie, kto tam jest obok nich – mruknęła. – Burmistrz Sloane za swoją żoną. Ten
facet tańczy, jakby miał w tyłku kaczan kukurydzy.
Case wybuchnął śmiechem. Maddie westchnęła.
– Spędzasz za dużo czasu z ciotką Nettie – powiedziała z wyrzutem, ale nie mogła
powstrzymać się od uśmiechu. Burmistrz Sloane był z natury bardzo sztywny i przyszedł
tylko po to, żeby wszyscy mogli podziękować mu za udział w tym święcie.
Nagle w pobliżu błysnął flesz i Maddie natychmiast poznała fotografa. Był to jeden z
reporterów miejscowego tygodnika. Maddie wiedziała, czyje zdjęcia znajdą się na pierwszej
stronie najbliższego numeru. Burmistrz miał swój stały fotograficzny kącik na pierwszej
stronie każdego numeru – albo ściskał rękę Majora Coopera, albo przyjmował bądź
ofiarowywał fundusze na cele dobroczynne.
– Pójdę jeszcze po lemoniadę – odezwał się Case, wstając. – Przynieść ci coś, Maddie?
– Może być lemoniada – powiedziała, odsuwając pusty kubek po coli.
– Czy ktoś jeszcze ma na coś ochotę? – uprzejmie zapytał Case.
– Pójdę z panem – ochoczo poderwał się Jeff. – Zjadłbym hot doga.
– Jeszcze jednego? – zaśmiał się Case. – Gdzie ty je mieścisz, chłopcze?
– Ma żołądek bez dna – westchnęła Lisa. – Nie da się go zapełnić.
Charlie przeprosił panie i poszedł porozmawiać z kimś przy innym stoliku. Maddie, Jill,
Lisa i Kathy zostały same.
– No więc jak? – odezwała się Lisa, gdy tylko Charlie się oddalił. – Jak to jest w wami?
Jesteście zaręczeni czy nie?
– Ani oficjalnie, ani nieoficjalnie – odparła Maddie. – Spotykamy się, to wszystko.
– Moja droga Maddie, widziałam, jak na siebie patrzycie.
On szaleje za tobą, a ty za nim. Nie próbuj mi wmawiać, że jest inaczej. Więc na co
czekacie?
– To bardzo miły facet, Maddie – westchnęła Kathy. – Na co czekasz?
Co miała im odpowiedzieć? Że czeka, aż Case wyzna jej miłość? Aż jej powie, że ceni ją
dla niej samej, a nie dla wartości, które jego zdaniem uosabiała?
Jak mogła im powiedzieć, że co noc tęskni za nim, a zarazem boi się, że znów złamie jej
serce? Jak mogła dać wyraz obawie, że wkrótce znudzi mu się zabawa w dom i zapragnie
nowych przygód?
Niepokoił ją nawet lekceważący stosunek Case’a do Coopera i jego ludzi. Może Case nie
przejmuje się nimi, bo tak naprawdę nie zamierza zostać na dłużej w Mitchell’s Fork? Co
prawda kupił dom i od nowa go urządzał, ale kto wie... Więc wciąż się martwiła – i czekała.
– Nie możecie tego zrozumieć – mruknęła.
– Ja cię chyba rozumiem. – Lisa spojrzała na nią przenikliwie. – On jest taki... inny niż
wszyscy mężczyźni w tym mieście, prawda?
Maddie bez słowa skinęła głową i spojrzała w stronę bufetu. Case stał w kolejce wśród
rozchichotanych panienek, tęgawych mężczyzn w średnim wieku, młodych ludzi w
baseballowych czapeczkach i matek z małymi dziećmi. Na tle zwyczajnych mieszkańców
Mitchell’s Fork prezentował się niepokojąco – wręcz niebezpiecznie. Jak ktokolwiek mógłby
uwierzyć, że Case znajdzie wśród nich miejsce dla siebie?
Szczerze mówiąc, Maddie też nie wiedziała, czy chce w to uwierzyć. Zakochała się po
uszy w tym pełnym fantazji zawadiace, którego spotkała w Cancún. W mężczyźnie, dzięki
któremu poznała, co to pasja i namiętność. Czyżby naprawdę chciała, żeby się upodobnił do
tutejszych mężczyzn? Czy nie doszła już do wniosku, że pragnie od życia czegoś więcej
ponad to, co może znaleźć w ciasnych granicach Mitchell’s Fork?
Tymczasem Case wracał już do stolika, z papierowymi kubkami w obu rękach. Kiedy
pochwycił jej spojrzenie, uśmiechnął się jakimś niepokojącym, drapieżnym uśmiechem.
Lisa ma rację, pomyślała Maddie i zadrżała. Case jest inny niż wszyscy mężczyźni, jakich
dotąd znałam.
Usiadł przy stoliku i przysunął się do Maddie. Poczuła falę gorąca, która sięgnęła jej
policzków. Pragnąc ukryć rumieniec przed bystrym okiem kuzynki, Maddie głośno
chrząknęła i powiedziała:
– Później będą fajerwerki.
Case znowu błysnął zębami w uśmiechu.
– Mam nadzieję – powiedział półgłosem.
Lisa zachichotała, a Maddie zrobiła się czerwona jak burak.
Orkiestra zaczęła grać romantyczną balladę. Case wstał.
– Zatańczysz ze mną?
Podała mu rękę i pozwoliła się zaprowadzić na zatłoczony parkiet. Case wziął ją w
ramiona. Nagle cały ten tłum i zgiełk gdzieś się rozpłynęły. Zostało tylko ich dwoje i żar,
który między nimi narastał, kiedy łagodnie kołysali się do wtóru muzyki.
– To był cudowny dzień, Maddie – szepnął jej Case do ucha. – Podoba mi się twoje
miasto, twoje święto i twoi przyjaciele. I kocham...
Nie dosłyszała, co powiedział, choć drżąc wstrzymała oddech. Wszystko zagłuszył głośny
huk i trzask, po którym rozległy się pełne przerażenia okrzyki.
Case zamarł na sekundę, a potem, zostawiając Maddie, popędził w kierunku, z którego
dochodziły te hałasy. Maddie pobiegła za nim, czując, że ma w głowie kompletny zamęt.
ROZDZIAŁ 11
Arenę otaczały stare, drewniane trybuny. Ludzie powoli zaczynali już się zbierać w
oczekiwaniu na pokaz sztucznych ogni, który miał się rozpocząć za dwadzieścia minut.
Kiedy Maddie dobiegła na miejsce, z przerażeniem spostrzegła, że jedna z trybun
załamała się pośrodku, a cała konstrukcja niebezpiecznie się chwieje. Na górze uwięziona
została piątka dzieci, które teraz przeraźliwie krzyczały, uczepione trzeszczących belek.
Dolne rzędy ławek zawaliły się już wcześniej, tak że dzieci niebezpiecznie balansowały
jakieś pięć metrów nad ziemią. Słońce już zaszło i ciemność rozświetlały jedynie zawieszone
u góry kolorowe lampki, co jeszcze pogłębiało grozę sytuacji.
– O mój Boże! – wyrwało się Maddie. Oczyma duszy widziała już strzaskaną trybunę i
pogrzebane pod nią dzieci.
Ludzie miotali się, płacząc i krzycząc ze strachu. Nie było nikogo, kto potrafiłby
zapanować nad sytuacją – McAdams i jego towarzysze kręcili się wśród tłumu, przerażeni i
zdezorientowani.
Nagle wszystko się zmieniło.
– Hej, wy tam! – krzyknął Case do grupki starszych chłopaków, wśród których był i Jeff.
– Podtrzymać rusztowanie!
Chłopcy od razu go zrozumieli. Otoczyli chwiejące się pale i próbowali je naprostować.
Kilku mężczyzn rzuciło im się na pomoc. Maddie nagle otrząsnęła się z paraliżującego
strachu i wraz z paroma kobietami podbiegła do trybuny. Chociaż w szóstkę usiłowały
podeprzeć rozchwianą belkę, czuła, jak cała konstrukcja drży, i wiedziała, że nie zdołają jej
długo utrzymać.
Spojrzała w górę. Jeden z uwięzionych chłopców zrobił ruch, jakby miał zamiar
zeskoczyć na stojących pod nim ludzi.
– Nie! – ryknął Case. Dzieci zamarły. – Nie ruszaj się! – zawołał do chłopca. – Idę po
ciebie.
Maddie stłumiła okrzyk protestu. Case chciał się wspiąć na górę? A jeśli spadnie? Jeżeli
trybuna zawali się pod jego ciężarem i wszyscy spadną? Może powinien poczekać, aż
przyniosą drabinę?
Konstrukcja znowu zadrżała i zatrzeszczała. Maddie i ludzie wokół niej mocniej
przywarli do belek.
– To się zaraz zawali! – rozległ się gdzieś z tyłu okrzyk McAdamsa. – Odsunąć się,
wszyscy!
Jakaś kobieta rozpaczliwie krzyknęła. Maddie rozpoznała matkę jednego z uwięzionych
na górze chłopców.
– Wszystko będzie dobrze, Carol – zawołała, przekrzykując tłum. – Case sprowadzi
dzieci na dół.
Nagle do Case’a, który sprawdzał, czy wszystkie belki są mocno podparte, podeszli
Jackson i Mike. Po błyskawicznej naradzie wraz z dwoma innymi mężczyznami podnieśli
Case’a do góry. Uchwycił się poziomej belki, żeby się przekonać, czy wytrzyma jego ciężar.
Drewno zatrzeszczało.
Maddie wstrzymała oddech. Czuła, że naprężone ramiona zaczynają jej drżeć, więc
mocniej zaparła stopy w zdeptaną trawę.
Z wysiłkiem uniosła głowę. Case powoli piął się w górę, uważnie sprawdzając
wytrzymałość każdej belki. Tłum, który przedtem krzyczał, teraz zamilkł. Zapadła grobowa
cisza.
– Weźcie stąd tego faceta! – ryknął nagle McAdams, a jego głos odbił się echem w
ciemności. – Zawali nam trybunę. Trzeba poczekać na ekipę ratowniczą!
– Konstrukcja nie wytrzyma tak długo – zaatakował ktoś szeryfa. – Brannigan wie, co
robi.
Case był już prawie na szczycie trybuny. Maddie pomyślała o jego chorej nodze. Czy nie
odmówi mu posłuszeństwa? Co będzie, jeśli... ?
Jęknęła, kiedy jedna z desek załamała się pod Case’em i upadła tuż obok niej.
Machinalnie odsunęła się, ale zaraz mocniej naparła na słup, świadoma, że tylko siła ludzkich
ramion podtrzymuje rozchwianą trybunę.
Case wdrapał się na górną ławkę, gdzie czekały na niego przerażone dzieci, i po chwili
bezpiecznie do nich dotarł. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Dzieci garnęły się do Case’a w panice, a on starał się je uspokoić.
– W jaki sposób sprowadzi je na dół? – jęknęła przerażona matka za plecami Maddie. –
Po co pozwoliłam Bobby’emu tam iść?
– Nikt nie wiedział, że coś takiego się zdarzy – mruknęła Maddie. Nagle pomyślała, że
przecież ktoś powinien sprawdzić wszystko przed imprezą. Kto jest odpowiedzialny za
bezpieczeństwo w miasteczku?
– O Boże, co on wyprawia! – szepnęła kobieta.
Case przechylił się przez balustradę i krzyknął coś do Jacksona. Dwaj mężczyźni
natychmiast podsadzili Babbita na ramiona potężnego brodacza, Andy’ego Smitha, który
kiedyś był gwiazdą szkolnej drużyny piłkarskiej, a teraz bywał częstym gościem w restauracji
Maddie.
Case odwrócił się do Bobby’ego i przywołał go do siebie. Bobby z przerażeniem pokręcił
głową. Maddie patrzyła, jak Case łagodnie tłumaczy coś chłopcu, a potem mocno obejmuje
go w pasie i opuszcza w dół, wprost w ramiona Babbita.
– Dzięki ci, Boże! – jęknęła Carol i rzuciła się do syna, który bezpiecznie wylądował na
ziemi.
W oddali rozległy się dźwięki syren. Maddie dopiero teraz zauważyła, że ktoś 4eży na
trawie obok miejsca, w którym załamały się trybuny i że zebrała się tam grupka ludzi. Nikt
nie mógł zrozumieć, jak doszło do wypadku.
Case podał Jacksonowi kolejną trójkę dzieci i został na górze z ostatnim – małą
dziewczynką, która z płaczem kurczowo trzymała się jego nogi. Schylił się, żeby ją wziąć na
ręce. Dziewczynka potrząsnęła głową.
– Nie bój się, Polly – krzyknął ktoś z dołu. – Ten pan musi cię podać na dół.
– Pomóż mu, kochanie – zawołała drżącym głosem jakaś kobieta.
Ale Polly potrząsnęła tylko głową i mocniej przywarła do Case’a.
Belki głośno zatrzeszczały – to zawaliła się kolejna część trybuny. Ludzie zaczęli
przeraźliwie krzyczeć. Tych, którzy stali najbliżej, omal nie przygniotły upadające deski.
Maddie została na swoim miejscu, modląc się, by podtrzymywany przez nich słup wytrzymał.
Case jedną ręką uchwycił się ławki, a drugą złapał dziecko i ostrożnie opuścił je w
ramiona Jacksona. Tłum zaczął wiwatować.
Nagle trzask łamiącego się drewna zagłuszył radosne okrzyki.
– Wali się! – krzyknął Case. Ławka, której się trzymał, niebezpiecznie się przechyliła. –
Odsunąć się na bok! Maddie, odejdź!
Martwi się, żeby nikomu nie stało się nic złego, pomyślała Maddie, ale nie ruszyła się z
miejsca. Zapominając o własnym bezpieczeństwie, Case starał się przekonać ludzi, którzy
podtrzymywali jeszcze tę część trybuny, na której stał, żeby się odsunęli.
Tłum rozstąpił się przed strażakami, którzy biegli niosąc drabinę. Maddie czuła, że nie
zdążą. Mogła już tylko się modlić. Czy Case przeżyje upadek z tej wysokości? Czy nie
zmiażdżą go najeżone gwoździami belki?
Jackson poderwał się i skinął na otaczających go mężczyzn.
– Brannigan! – krzyknął. – Skacz!
Case bez wahania puścił ławkę, której się trzymał, i zeskoczył w dół. Jackson, Andy i
kilku ubezpieczających ich mężczyzn chwyciło go dokładnie w chwili, kiedy na miejscu
zjawiła się ekipa ratownicza.
W tym momencie runęła pozostała część trybuny. Wszyscy rzucili się do ucieczki.
Maddie potknęła się i upadła, lądując na czyichś plecach, ale na szczęście nic jej się nie stało.
Huk walącej się konstrukcji był ogłuszający. Potem w niebo wzniósł się tuman kurzu.
Maddie zobaczyła przed sobą Case’a. Rzuciła mu się w ramiona, jakby chciała się
upewnić, że jest zdrowy i cały.
– O Boże, ale mnie przeraziłeś! – wykrzyknęła, kurczowo chwytając koszulę na jego
piersi. – Wprost nie mogę uwierzyć, że ci się udało.
– Nic ci się nie stało? – zapytał zdenerwowany jak ona. – Nie jesteś ranna?
– Nie, wszystko w porządku – zapewniła go. Case znowu chwycił ją w ramiona.
Nagle otoczył ich tłum. Rodzice uratowanych dzieci ze łzami w oczach dziękowali
Case’owi. Inni chcieli mu pogratulować zimnej krwi. Reporter miejscowej gazety zapragnął
natychmiast przeprowadzić z nim wywiad, ale ktoś odepchnął go na bok.
– Co się tu dzieje? – szeryf McAdams przedarł się przez tłum i wkroczył ze spóźnioną
interwencją. – Jak to się stało?
– To robota Kale’a Sloane’a – wykrzyknął jakiś chłopak. – Najechał motorem na jeden ze
słupów podtrzymujących trybuny. Wtedy wszystko zaczęło się walić.
Danny Cooper, który na wszelki wypadek chował się za ojca, natychmiast wysunął się do
przodu.
– Kale nie zrobił tego naumyślnie! – krzyknął. – Poślizgnął się na wilgotnej trawie i
stracił panowanie nad kierownicą.
Maddie spojrzała w stronę, gdzie sanitariusze nachylali się nad leżącym na ziemi
człowiekiem. Obok leżał przewrócony motocykl, na wpół przywalony połamanymi deskami.
Burmistrz i jego żona krążyli wokół syna.
– Co z Kale’em? – spytała Maddie.
– W porządku – odpowiedział ktoś z tłumu. – Chyba ma złamaną nogę, ale nic mu nie
będzie. Zabierają go na pogotowie.
Case odwrócił się do szeryfa. W jego oczach pojawiły się gniewne błyski.
– Dlaczego, do cholery, nie powstrzymał pan tych chłopaków? Wiedziałem, że w końcu
coś musi się stać.
McAdams nie lubił, kiedy krytykowano go na oczach jego wyborców.
– Nie robili niczego, co było niezgodne z prawem – oświadczył. – Trzymali się z daleka
od tłumu. Chłopak stracił panowanie nad kierownicą. To był wypadek.
– Wypadek, który musiał się w końcu zdarzyć – stwierdził z naciskiem Case. – Te
trybuny mają z pięćdziesiąt lat. To cud, że nie zawaliły się wcześniej. Drewno było
spróchniałe. Wszystko trzymało się na słowo honoru. A co do jazdy na motocyklu – tylko
idiota szaleje tak po parku pełnym dzieci! Danny powiedział coś, czego Maddie nie
zrozumiała, i obrzucił Case’a pełnym nienawiści spojrzeniem.
– Pilnowałem chłopców – wtrącił się Cooper. – Kazałem im trzymać się z daleka od
ludzi. To był wypadek. A poza tym – nie życzymy sobie, żeby jakiś obcy wtrącał się do
naszych spraw i krytykował, prawda? – zwrócił się do widzów, którzy w milczeniu
przyglądali się starciu.
Nikt się nie odezwał słowem, ku jego wielkiemu niezadowoleniu.
Cooper obrzucił ich groźnym wzrokiem, a potem odwrócił się do swego pobladłego z
wściekłości syna:
– Chodźmy do Kale’a. Ludzie się trochę zdenerwowali, to wszystko.
McAdams wciąż wpatrywał się w Case’a.
– Cooper ma rację – powiedział. – Żaden obcy nie będzie nam mówił, co mamy robić.
– Nie jestem tu obcy – odparł Case złowieszczym tonem.
– Jestem właścicielem nieruchomości w tym mieście i wkrótce będę miał prawo głosu.
Urząd szeryfa to urząd obieralny. Jeżeli nie jest pan w stanie poradzić sobie z chuliganami w
tym mieście – bez względu na to, ile mają pieniędzy i jakie mają tu wpływy – pańscy
wyborcy mogą sobie zażyczyć kogoś innego na to stanowisko.
– Dobrze mu powiedziałeś, Case! – krzyknął ktoś z tłumu. Maddie rozpoznała głos Jill.
McAdams poczerwieniał i zrobił groźną minę.
– Rozejść się! – huknął. – Musimy zrobić miejsce dla ekipy ratowniczej.
– A co z pokazem fajerwerków? Pewnie będzie odwołany? – zapytał jakiś chłopak.
– Nie! – odezwał się Cooper, który znowu się pojawił. – Organizacja tego święta
kosztowała mnie masę pieniędzy i ten pokaz musi się odbyć. Niech będzie wyrazem naszej
radości, że nie doszło do tragedii.
Kilka osób zaczęło mu bić brawo, inni ulotnili się po cichu.
– Ja już miałem dość atrakcji jak na jeden dzień – mruknął Case.
– Ja też – ochoczo zgodziła się z nim Maddie.
– Idziemy stąd?
Skinęła głową i chwyciła go pod rękę.
Jednak minęło ponad pół godziny, nim wreszcie udało im się wyjść z parku. Prawie
wszyscy chcieli osobiście pogratulować Case’owi odwagi i zimnej krwi. Maddie zauważyła,
że również Jackson znalazł się w centrum uwagi, z czego – w przeciwieństwie do Case’a –
wydawał się bardzo zadowolony.
W końcu, zniecierpliwiona, chwyciła Case’a za rękę i szepnęła:
– Uciekamy stąd!
– Co takiego? – zdumiał się Case.
– Uciekamy! – powtórzyła i pobiegła w stronę parkingu. Case wreszcie ją zrozumiał i
popędził za nią.
Maddie osunęła się bez tchu na siedzenie dżipa. Wóz bezszelestnie ruszył z miejsca. Po
chwili zauważyła, że zmierzają w stronę domu Case’a, ale nie protestowała.
– Nadal jesteś pewny, że chcesz zamieszkać w Mitchell’s Fork? – zapytała. Nie mogła
wprost uwierzyć, że po tym wszystkim Case wciąż będzie się upierał przy swojej wizji
„normalnego życia”. – Zazwyczaj nie mamy tu aż tylu atrakcji, za to zawsze są plotki,
hipokryzja i miejscowe układy oraz to wszystko, co wiąże się z życiem w małych, dość
biednych miasteczkach.
– Wiem, ale w tym miasteczku ludzie powitali mnie przyjaznym uśmiechem i sympatią.
To miasteczko tłumnie odwiedzało szpital, w którym leżał twój dziadek. To tu ludzie patrzyli,
jak dorastasz, a teraz troszczą się o ciebie. Tu chcę mieć swój dom. Z tobą, Maddie.
Bez słowa wysłuchała jego gorącej obrony Mitchell’s Fork. Nie miała zamiaru ani ochoty
spierać się z nim.
Kiedy zajechali pod dom, na werandzie paliły się już mosiężne lampy. Ich złotawe
światło rozjaśniało mrok. Maddie zrobiło się ciepło na sercu. Nagle poczuła się jak we
własnym domu.
Mimo iż w środku prawie nie było mebli, a pokoje na górze były puste, bez trudu mogła
sobie wyobrazić, że w tym pięknym domu wita ją kochająca rodzina. Czy Case myślał o tym
samym, kiedy z takim zapałem doprowadzał dom do porządku? Czy ta wizja napełniała go
takim samym bólem i niewysłowioną tęsknotą?
Case przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Mam ochotę na coś mocniejszego – mruknął.
– Ja też – szepnęła z bladym uśmiechem. Pogładził ją po policzku.
– Przecież ty nie pijesz – przypomniał jej.
– Kiedyś trzeba zacząć.
Nachylił się nad nią i musnął wargami jej usta.
– Chyba będę ci mógł zaproponować coś bardziej relaksującego niż alkohol.
Dotknęła jego szyi, czując pod palcami przyspieszony puls.
– Jestem pewna, że tak.
– Wejdźmy do środka – rzucił nagle, jakby zniecierpliwiony.
Stali pośrodku wielkiego, pustego salonu i patrzyli na siebie w milczeniu. Dom tonął w
mroku, jedynie w holu paliło się przyćmione światło. Maddie oparła dłonie na piersi Case’a, a
on objął ją w talii i musnął ustami jej czoło. Zamknęła oczy i zaczęła wdychać jego zapach.
Serce zabiło szybciej. Na myśl o tym, co będzie za chwilę, poczuła gorący dreszcz.
Kiedyś pragnęła przygód. Case Brannigan był najwspanialszą przygodą, jaka mogła jej
się przytrafić.
Uniosła lekko głowę. W odpowiedzi na to nieme zaproszenie usta Case’a dotknęły jej
warg.
Przygarnął ją ciasno do siebie. Czuła bijący od niego żar i jego podniecenie, ale Case
wcale się nie spieszył. Całował ją powoli, badając koniuszkiem języka jej usta. Kiedy
pocałunki stały się bardziej zachłanne, zarzuciła mu ręce na szyję. Był tak silny i tak
niewzruszony. Taki prawdziwy. Niepodobny w niczym do wyimaginowanego kochanka,
którego obraz prześladował ją, odkąd wróciła z Cancún.
Case mruknął coś, czego nie zrozumiała, i odsunął się lekko. Dopiero wtedy zorientowała
się, że chce ją rozebrać. Zaczęła mu pomagać, ale w ciągu tej krótkiej chwili już zatęskniła za
uściskiem jego ramion. Czy byłaby teraz w stanie znieść dłuższą rozłąkę? Jak może wciąż mu
się opierać, skoro tak bardzo go pragnie i potrzebuje?
Nagle z przeraźliwą jasnością uświadomiła sobie, że na zewnątrz, poza tym domem, nie
uda jej się przeżyć niczego podobnego.
Egzotyczne kraje? Case zabierał ją tam, ilekroć jej dotknął.
Górskie wspinaczki? Kiedy się kochała z Case’em, miała wrażenie, że sięga nieba.
Nowe, podniecające doświadczenia? Case dał jej ich już tak wiele – a ile jeszcze było
przed nimi?
Cóż warte są podróże, gdyby miały ją zaprowadzić tam, gdzie nie ma Case’a? Bez niego
nie byłaby w stanie przeżyć prawdziwej przygody. Wszystkie emocje bladły w obliczu
radości, jaką sprawiały jej jego pieszczoty, jego uśmiech i sposób, w jaki wymawiał jej imię.
Ubrania bezszelestnie opadły na dywan. Znowu się objęli, a ich ciała ogarnął żar. Maddie
krzyknęła z rozkoszy i pożądania. Obsypała Case’a bezładnymi pocałunkami. Jęknął i
pociągnął ją na dywan. Wygięła się w łuk, żeby go przyjąć. Eksplozja, która potem nastąpiła,
była wspanialsza niż jakiekolwiek pokazy fajerwerków.
Maddie poczuła, że jej oczy napełniają się łzami. Spojrzała na Case’a i ze zdumieniem
stwierdziła, że jego stalowe oczy też zwilgotniały. Czy to możliwe, że i dla niego to przeżycie
było czymś tak absolutnie doskonałym?
Czy wiedział już, że w ciągu ostatnich kilku godzin została podjęta decyzja, która na
zawsze odmieni ich życie?
– Maddie – odezwał się schrypniętym głosem, drżącymi rękami obejmując jej twarz. – O
Boże, Maddie, jesteś mi potrzebna. Chcę, żeby ten dom stał się prawdziwym domem. Naszym
domem. Kiedy wreszcie przyznasz się, że pragniesz tego tak samo jak ja?
– Teraz – szepnęła, poddając się temu co nieuniknione i modląc się w duchu, żeby nigdy
nie musiała żałować swojej decyzji.
– Chcesz powiedzieć, że... – Case zamilkł i uważnie spojrzał jej w oczy, jakby się bał, że
zleją zrozumiał.
– Chcę powiedzieć, że zamierzam spełnić obietnicę, którą dałam ci w Canoin –
powiedziała. – Wyjdę za ciebie, Case. Kiedy tylko zechcesz.
Na czole Case’a niespodziewanie ukazała się głęboka zmarszczka.
– Wyjdziesz za mnie tylko dlatego, że mi to przyrzekłaś? Że chcesz dotrzymać słowa?
– Nie, Case – powiedziała. – Nie wychodzę za ciebie dlatego, że czuję się zobowiązana.
Nie robię tego również dla twoich pieniędzy ani dla tego domu, ani dlatego, że tak mi kazał
mój dziadek – dorzuciła z uśmiechem.
– No to dlaczego?
Maddie zebrała całą swoją odwagę.
– Bo cię kocham – odpowiedziała – i nie mogę znieść myśli, że mogłabym żyć bez ciebie.
– Maddie. – Tym razem nie miała cienia wątpliwości, że w jego oczach zalśniły łzy. –
Nie pożałujesz tego – szepnął. – Przysięgam. Wszystko, co mam, jest twoje, Maddie
Carmichael.
A twoja miłość, Case, pomyślała. Co z twoją miłością? Czy ona też do mnie należy?
Nie była w stanie zadać mu tego pytania. Może dlatego, że odpowiedź znaczyła dla niej
więcej niż życie.
ROZDZIAŁ 12
Był letni poranek – pierwsza sobota sierpnia. Wiążąc przed lustrem elegancki krawat,
Case Brannigan wesoło pogwizdywał. W głębi pokoju, na wielkim łożu z kolumienkami –
jednym z pierwszych mebli, które na razie kupili z Maddie – leżała góra od czarnego
smokingu. Już wcześniej wsunął do kieszeni potrzebne dokumenty i prostą, złotą obrączkę.
Na myśl o zaręczynowym pierścionku Case uśmiechnął się. Kupił go nazajutrz po tym, jak
Maddie wreszcie zgodziła się zostać jego żoną.
Nie widział jej od wczoraj – od generalnej próby ceremonii ślubnej. Prawdę mówiąc, była
tak zajęta podczas tego miesiąca, który dał jej na przygotowania, że prawie sienie widywali.
Nie mógł się wręcz doczekać, kiedy już będzie po wszystkim i Maddie będzie należała tylko
do niego. Nareszcie!
Spojrzał na zegarek i uniósł brwi. Do diabła, jeżeli się nie pośpieszy, spóźni się na własny
ślub. Tego dnia wstał bardzo wcześnie, żeby pomalować jeden z pokoi na górze – ten, który
wybrali na przyszłą sypialnię dla dziecka – i kompletnie stracił rachubę czasu.
Jeżeli nie zjawi się w porę, Maddie na pewno go udusi. I trudno będzie ją za to winić.
Klepiąc się po kieszeniach, żeby się upewnić, czy ma wszystko co trzeba, Case wybiegł z
domu, zamykając na klucz frontowe drzwi. Po ceremonii wrócą tu z Maddie po bagaże, a
potem pojadą na lotnisko. Na wspomnienie rozradowanej miny Maddie, kiedy dowiedziała
się, gdzie spędzą miodowy miesiąc, Case uśmiechnął się. Nie powiedział jej wszystkiego,
chociaż bardzo nalegała, ale zapewnił, że spodobają jej się niespodzianki, które dla niej
przygotował.
Przed domem czekał już wspaniały dżip cherokee. Jego starannie wypolerowana
karoseria lśniła w promieniach słońca. Na razie wszystko szło jak w zegarku, z satysfakcją
pomyślał Case. Co prawda wyjeżdżał z domu dziesięć minut później, niż zaplanował, ale i tak
miał jeszcze masę czasu, by...
Nagle jego uwagę przykuł dobiegający gdzieś z tyłu głośny trzask. Odwrócił się, ale
nikogo nie zauważył. Chwycił za klamkę wozu, a potem jeszcze raz się odwrócił. Coś było
nie tak.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, z wyjątkiem jednej rzeczy...
Marszcząc brwi, puścił klamkę i przyjrzał się komórce, wbudowanej w trawiaste zbocze
na tyłach podwórza. Dotychczas raz tylko zajrzał do środka. Stwierdził wtedy, że
pomieszczenie nie jest w dobrym stanie. W przyszłości zamierzał wybudować na tym miejscu
basen. Ostatnio, kiedy wszystko sprawdzał, podwójne drzwi były zamknięte na kłódkę. Teraz
stały otwarte na oścież.
Gdzieś w głowie odezwał się jakiś ostrzegawczy sygnał. Co robić? Jechać na ślub czy
jeszcze raz wszystko sprawdzić? Zawahał się, a potem z westchnieniem ruszył przez
podwórze. Nie wyjedzie, zanim się dowie, kto i po co wszedł na teren jego posiadłości.
Maddie na pewno mu wybaczy małe spóźnienie, kiedy się wyjaśni, że chodziło o
bezpieczeństwo ich domu.
Przy komórce nie było nikogo. Case przystanął obok otwartych drzwi. Ze środka dobiegał
jakiś cichy, jednostajny odgłos.
– Jest tam ktoś? – zapytał, żałując, że nie ma przy sobie broni.
Nie było odpowiedzi, tylko wciąż ten sam bzyczący odgłos.
– A niech to – mruknął, czując, że nie wolno mu wyjechać, zanim nie skontroluje, co się
dzieje.
Wszedł do środka.
Później twierdził, że presja czasu i wizja upojnej nocy poślubnej sprawiły, iż na chwilę
zapomniał o latach doświadczenia i treningu. Nie spodziewał się zasadzki, bo niby czemu?
Atak nastąpił, gdy tylko Case przekroczył próg. Choć jego noga wzmocniła się w ciągu
ostatnich miesięcy, siła uderzenia sprawiła, że ugięły się pod nim kolana. Wyciągając ręce, by
utrzymać równowagę, poszybował w przód. Wyrżnął głową w coś przeraźliwie twardego.
Ostry ból spłynął od karku wzdłuż kręgosłupa. Za plecami usłyszał szyderczy śmiech. Śmiech
i ból zlały się w jedno i zaczęły wirować gdzieś w głębi jego czaszki. A potem zapadła
ciemność.
Maddie stała przed wielkim lustrem w garderobie kościoła i z niedowierzaniem
spoglądała na własne odbicie. Czy ta piękna kobieta, spowita w obłok delikatnych koronek, to
rzeczywiście ona, Maddie Carmichael?
Suknię kupiła gotową, w Mitchell’s Fork. Nie było czasu na dłuższe poszukiwania, bo
Case’owi tak się spieszyło, że dał jej tylko miesiąc na wszystkie przygotowania. Mimo to
suknia była przepiękna. Mocno dopasowana, głęboko wycięta góra. Szeroki, zakończony
trenem dół. Długie koronkowe rękawy z bufkami. Całość wyszywana tysiącami drobnych
perełek. Na głowie perłowy diadem z długim, powiewnym welonem. Prawdziwie
romantyczny strój panny młodej. Maddie zawsze skrycie marzyła, że któregoś dnia stanie w
takiej sukni przed ołtarzem.
Case chciał, aby ich ślub był w stu procentach tradycyjny. Druhny, małe dziewczynki z
kwiatami, tort weselny i szampan – wszystkie te miłe szczegóły, których zabrakłoby przy
okazji pośpiesznej ceremonii w Cancún. Wybrał sobie nawet drużbę. Wielu osobom, łącznie z
Maddie, wydało się zabawne, że poprosił Jacksona Babbita.
– Która godzina? – zapytała Maddie. Pociągnięte różowym błyszczykiem usta poruszyły
się w lustrze.
Stojąca obok niej Jill, w długiej sukni z granatowej organdyny, spojrzała na zegarek.
– Dziesiąta pięćdziesiąt sześć – odparła, a potem uniosła rękę, żeby poprawić wpięty w
ciemne włosy kwiat. – Jeszcze tylko cztery minuty.
Cztery minuty. Maddie chrząknęła i przycisnęła dłoń do piersi. Ciotka Anita, która
sprawowała pieczę nad całą ceremonią, zaraz przyśle po nich Mike’a.
Jill zauważyła jej gest i roześmiała się.
– Denerwujesz się?
– Trochę – przyznała Maddie z uśmiechem. – Myślę o tych wszystkich, którzy czekają,
żeby zobaczyć, jak będę szła przez kościół. Może trzeba było wziąć gdzieś cichy, cywilny
ślub?
– Twój tata byłby niepocieszony. Mówi, że przez całe lata czekał na chwilę, kiedy będzie
mógł cię poprowadzić środkiem kościoła.
– Wiem – odparła Maddie, a oczy jej zwilgotniały. – Mówi też, że mama będzie wtedy z
nami.
– Bo to prawda.
Ciche pukanie do drzwi przerwało ich rozmowę.
– Myślisz, że postanowili zacząć parę minut wcześniej? – zapytała Jill.
– Życz mi szczęścia – szepnęła Maddie.
Jill uśmiechnęła się i ucałowała chłodny policzek Maddie.
– Nie muszę ci tego życzyć. Przecież masz Case’a.
– Tak, racja – powiedziała Maddie z uśmiechem i nagle ogarnął ją spokój. Po raz ostatni
spojrzała w lustro.
Jill otworzyła drzwi i zdumiała się.
– Jackson? Myślałam, że to Mike. Przecież miałeś być z Case’em w zakrystii.
Maddie usłyszała, jak Jackson mówi coś półgłosem do Jill i zobaczyła, że Jill chwyta się
za głowę.
– Co się stało? – spytała.
Jill przygryzła wargi, a Jackson niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
– Case’a jeszcze nie ma – wyjaśnił z zakłopotaniem. – Twój ojciec czeka ha niego przed
kościołem.
Maddie z rozpaczą potrząsnęła głową.
– Jeżeli zabrał się za malowanie albo tapetowanie i zapomniał o bożym świecie, uduszę
go własnymi rękami.
– On by na pewno nie malował w dniu ślubu! – oburzyła się Jill.
– Właśnie, że tak – mruknęła Maddie. – Ma obsesję na punkcie tego domu. Chce go jak
najprędzej wykończyć. A przy tym upiera się, że musi wszystko zrobić sam. Mówi, że to
zupełnie co innego niż wynająć kogoś obcego do tej roboty.
– Co mamy teraz robić? – zapytał Jackson, próbując rozluźnić ciasny węzeł krawata. –
Wszyscy czekają. Twoja ciotka odchodzi od zmysłów.
– Niech powie organiście, żeby zagrał jeszcze parę kawałków – zadecydowała Maddie. –
Goście muszą uzbroić się w cierpliwość. Jestem pewna, że Case będzie tu lada chwila.
Minęły trzy kwadranse, a pana młodego jak nie było, tak nie było. Maddie odłożyła
słuchawkę i odwróciła się. Sześć par oczu wpatrywało się w nią z najwyższym napięciem.
Ojciec, Jill, Jackson, pastor, ciotka Anita i kuzynka Lisa.
Robi się tu ciasno, pomyślała trochę bez sensu. Brakowało tylko ciotki Nettie, ale
Mike’owi udało sieją namówić, żeby zaczekała z dziadkiem w kościele.
– Nadal nikt nie odbiera? – niepotrzebnie spytała Jill. Maddie potrząsnęła głową. Welon
połaskotał jej policzki.
– Nie.
– No to musi być w drodze – usiłował ją pocieszyć Jackson. Jill spojrzała na niego z
wyrzutem.
– Dzwonimy od ponad pół godziny. Z domu Case’a do kościoła nie jedzie się tak długo.
– Może zepsuł mu się samochód? – powtórzyła po raz trzeci czy czwarty Anita.
– Może – po raz trzeci czy czwarty zgodziła się Maddie, choć wcale w to nie wierzyła.
Tego typu przeszkoda nie byłaby w stanie zatrzymać Case’a. W samochodzie miał telefon i w
każdej chwili mógł zadzwonić, żeby ktoś po niego przyjechał.
– Maddie – odezwała się Lisa niepewnym tonem, jakby się bała poruszyć ten temat –
chyba nie myślisz, że on...
Maddie rozejrzała się wokoło. Wszyscy zgromadzeni w pokoju świetnie wiedzieli, że
Case już raz postawił ją w takiej sytuacji. W ich pełnych miłości i niepokoju oczach
wyczytała to samo pytanie, którego Lisa nie odważyła się dokończyć.
Zastanawiają się, czy Case znowu zostawił mnie na lodzie, pomyślała. To dziwne, ale
taka możliwość w ogóle nie przyszła jej do głowy. A może... ?
– Nie! – powiedziała dobitnym tonem. – Na pewno coś się stało.
Case nie zostawił jej. Była tego pewna. Czuła to swoją kobiecą intuicją. Ufała mu bez
reszty.
Jego nieobecność mogła oznaczać tylko jedno...
– O Boże – szepnęła, czując, że przenikają zimny dreszcz. – Coś mu się musiało stać. I to
coś bardzo złego.
– Jadę do niego – natychmiast zadecydował Jackson.
– Jadę z tobą. – Maddie zrobiła krok w stronę drzwi.
– Nie. Lepiej tutaj zaczekaj – radził Jackson. – Zadzwonię do ciebie od niego z domu.
Maddie potrząsnęła głową. Jej niepokój rósł z każdą sekundą. Case miał jakieś kłopoty.
Nie wiedziała, co się stało, ale coś z pewnością było nie w porządku. Czuła, że musi
natychmiast do niego jechać.
– Nie, jadę z tobą. Odwróciła się do ojca i ciotki.
– Tato, ciociu Anito, wiem, że to głupie, ale proszę was, żebyście się tu wszystkim zajęli,
póki nie wrócę.
– Na pewno nie chcesz, żebym z tobą pojechał? – zapytał Mike.
– Tutaj jesteś potrzebny – powiedziała, całując go w policzek.
– Dobrze. – Mike odwrócił się i od razu wyprosił z pokoju wszystkich prócz Jill.
Maddie z Jacksonem pobiegli do wyjścia.
– Maddie, zaczekaj! – zawołała za nią Jill. – Nie chcesz się przebrać? Twoja suknia...
Maddie zawahała się. Spojrzała w dół na metry koronek i pomyślała o tuzinach
guziczków na plecach.
– Nie. Proszę cię, jedźmy już, Jacksonie. Jackson skinął głową.
– Mój samochód stoi przed kościołem.
Maddie obiema rękami chwyciła fałdy sukni i pobiegła za nim.
– Jadę z wami. – Jill rzuciła na stół swój bukiet i ruszyła za Maddie, omal nie nadeptując
na tren sukni.
Jackson już uruchomił silnik. Maddie wślizgnęła się na przednie siedzenie, zgarniając na
kolana welon i dół sukni. Niecierpliwie szarpnęła diadem, żeby wyplątać się z welonu, a
potem przerzuciła go przez swój fotel. Jill wsiadła z tyłu i Jackson, wciskając gaz, wyjechał z
zatłoczonego parkingu.
Kiedy wjechał na drogę prowadzącą do domu Case’a, Maddie zauważyła jakieś
poruszenie w lesie, który rósł wzdłuż szosy. Odwróciła głowę i zdążyła jeszcze zobaczyć dwa
motocykle, pędzące po leśnej ścieżce.
– To Danny – powiedziała, zwracając się do Jacksona. – Jestem pewna, że widziałam
Danny’ego Coopera i Steve’a Langforda na motorach.
– Ja też ich widziałem – stwierdził ponuro Jackson i mocniej wcisnął pedał gazu.
– Jak myślicie, chyba nie zrobili nic złego Case’owi? – odezwała się z tyłu Jill. – Danny
to straszny gnojek, ale...
– On nienawidzi Case’a – powiedziała Maddie. Dobrze pamiętała spojrzenie, jakim
chłopak obrzucił Case’a w parku, podczas festynu.
Jackson z piskiem kół zahamował na podjeździe, tuż za dżipem Case’a.
– Skoro jest tu jego wóz, on też tu musi być – stwierdziła Maddie, gramoląc się z
samochodu. – Case? Case! – Pobiegła w stronę domu, potykając się o długą suknię.
Drzwi frontowe były zamknięte. Zaczęła głośno stukać i dzwonić. W domu panowała
złowieszcza cisza. Jackson podbiegł do niej.
– Sprawdziłem wszystkie drzwi – powiedział. – Są zamknięte na klucz.
– O Boże, więc gdzie on jest?!
– Muszę jakoś wejść do środka i przeszukam cały dom. A ty i Jill sprawdźcie podwórze i
garaż.
Maddie już biegła werandą, wzdłuż domu. Jill deptała jej po piętach.
Drzwi do garażu były zamknięte, ale w ścianie znajdował się dodatkowy szyfrowy
zamek. Maddie wystukała szyfr, którego nauczył ją Case. Drzwi otworzyły się. Garaż był
pusty.
Trzymając się za głowę, obiegła całe podwórze. Trawa była świeżo przystrzyżona, a
klomby skopane i oczyszczone z chwastów. Case włożył w to tyle pracy, pomyślała, czując w
sercu bolesne ukłucie.
Co się z nim stało?
– W środku go nie ma – zawołał Jackson. – Przeszukałem cały dom.
– Myślę, że powinniśmy zadzwonić na policję – cicho powiedziała Jill.
Maddie przygryzła wargi. Podeszła do kuchennych drzwi, które Jackson otworzył od
środka, wchodząc do domu przez wybite okno. W progu odwróciła się i jeszcze raz omiotła
wzrokiem podwórze.
Wszędzie panowała cisza. Na niebie świeciło sierpniowe słońce. Nagle coś błysnęło,
przykuwając uwagę Maddie – kłódka na podwójnych drzwiach komórki na tyłach podwórza.
Pchnięta jakimś niewytłumaczalnym impulsem, Maddie postąpiła krok w tę stronę, potem
jeszcze jeden, a potem puściła się biegiem.
– Case? Case!
– Co się dzieje, Maddie? – Jackson rzucił się za nią, a za nimi biegła Jill. Jej wysokie
obcasy grzęzły w miękkiej trawie.
Maddie dobiegła do komórki. Wskazała na zdeptaną ziemię przy wejściu – dowód na to,
że ktoś niedawno wchodził do środka – oraz ślady motocykla prowadzące do lasu.
Jedno spojrzenie wystarczyło Jacksonowi, żeby dojść do tych samych wniosków co
Maddie. Podbiegł do drzwi i zaczął w nie walić z całych sił.
– Case! Jesteś tam?
Z zapartym tchem czekali na odpowiedź, ale nikt się nie odezwał.
– Może go tam nie ma – odezwała się Jill. – Nie dałby się tak zamknąć.
– Na pewno nie, gdyby się tego spodziewał – zgodziła się Maddie. – Ale jeżeli go
zaskoczyli...
Uklękła i przyłożyła ucho do drzwi. Oparła dłoń o drewno. Nagle wydało jej się, że
gdzieś w podświadomości odezwały się jakieś wibracje.
– On tam jest – szepnęła i podniosła wzrok na Jacksona. – Wiem, że tam jest.
Jackson z niedowierzaniem pokręcił głową, ale jeszcze raz zastukał do drzwi.
– Case! – zawołał. – Słyszysz nas?
– Wydaje mi się, że coś usłyszałam – szepnęła Maddie, próbując rozpoznać cichy,
przytłumiony odgłos. Czy to mógł być jęk?
Nagle poderwała się i zaczęła gwałtownie szarpać za kłódkę.
– Musimy otworzyć tę komórkę! – krzyknęła. – Muszę tam zajrzeć!
Jackson położył jej dłonie na ramionach i odsunął od drzwi.
– Przecież się nie włamiesz gołymi rękami. Potrzebny nam łom. Maddie, słyszysz mnie,
czy Case ma gdzieś łom? Albo coś, czym mógłbym zerwać tę kłódkę?
Zaczerpnęła tchu i zaczęła się zastanawiać.
– Sprawdź w garażu – rzuciła. – On tam trzyma narzędzia. Jackson już biegł w stronę
garażu.
Jill bez słowa otoczyła Maddie ramieniem. Nie wiedziała, co powiedzieć. Obie bały się,
że jeśli Case rzeczywiście jest w środku, musi być powód, dla którego im nie odpowiada.
Jackson męczył się i przeklinał przez dobre piętnaście minut, zanim wreszcie udało mu
się zerwać kłódkę. Otworzył szeroko drzwi i Maddie weszła do środka. Była przerażona.
Sama nie wiedziała, czego się bardziej boi – tego, że Case’a tam nie ma, czy tego, że Case
tam jest. Promienie słońca oświetliły wnętrze ciemnej, wilgotnej piwnicy i wydobyły z mroku
jakiś skulony kształt u podnóża prowadzących w dół betonowych schodów.
– Case! – krzyknęła Maddie i rzuciła się przed siebie. Zaplątała się w halki i gdyby nie
Jackson, który w ostatniej chwili ją złapał, byłaby wylądowała na nieruchomym ciele Case’a.
Podtrzymywana przez Jacksona, ostrożnie zeszła po schodach.
Nie zważając na brud i pajęczyny, uklękła obok Case’a i drżącą ręką dotknęła jego
zimnego policzka. Na twarzy i włosach miał krew, a jego lewa noga była dziwnie wykręcona.
Dzięki Bogu, oddychał!
– Case! – szepnęła, z ustami przy jego uchu. – Case, słyszysz mnie?
Case jęknął. Powieki mu drgnęły.
– Case, to ja, Maddie. Otwórz oczy, kochanie.
Case otworzył oczy. Spojrzenie miał zamglone i jakby nieprzytomne.
– Maddie? – odezwał się. – Czy dobrze słyszałem, że powiedziałaś do mnie „kochanie”?
Z ust Maddie wyrwało się coś jakby szloch albo urwany śmiech.
– Tak – szepnęła. – Och, Case, nic ci się nie stało?
– Skaleczyłem się w głowę. – Case ostrożnie uniósł głowę i rozejrzał się wokoło. Zaklął
cicho, kiedy zaczęła mu wracać pamięć.
Widząc, że z Case’em wszystko w porządku, Jackson przeszedł przez piwniczkę,
uważając, by się nie uderzyć o niski strop. W rogu schylił się i podniósł tanie radyjko na
baterie, które wydawało jednostajne, trzeszczące dźwięki.
– Co to jest? – zapytał.
Podtrzymywany przez Maddie i Jill, Case uniósł się i ponuro stwierdził:
– Tym mnie tu zwabili. Właśnie miałem wyjeżdżać do kościoła, kiedy zauważyłem
otwarte drzwi. Podszedłem, żeby je zamknąć i usłyszałem ten hałas. Kiedy wszedłem do
środka, ktoś mnie z tyłu popchnął. Uderzyłem głową w jakąś belkę i spadłem ze schodów. A
niech to diabli!
Maddie dotknęła policzka Case’a. Przeraziła się, że może mieć wstrząs mózgu.
– Byłeś przez cały czas nieprzytomny?
– Niezupełnie. Słyszałem radio, ale nie byłem w stanie nic z tym zrobić. Teraz na
szczęście czuję się lepiej – dodał, żeby ją uspokoić.
Jednak Maddie wcale nie była spokojna. Uznała, że trzeba natychmiast jechać do lekarza.
– Wydaje mi się, że to był Danny z kolegą – powiedziała Jill z wściekłością w głosie. –
Widzieliśmy ich w lesie, na motorach.
– Zatłukę tego... – zaczął Case. Rysy mu stężały.
– Zajmą się tym odpowiednie czynniki – stanowczo oświadczyła Maddie. – Jasne?
– Tak – westchnął Case. – Ale jeżeli odpowiednie czynniki czegoś z tym wreszcie nie
zrobią, ja się tym zajmę.
– Na pewno coś zrobią – odezwał się Jackson. – A poza tym ja ci pomogę.
– Wezwę pogotowie – powiedziała Jill i zaczęła wchodzić po schodach.
Case potrząsnął głową, a potem przycisnął palce do skroni, jakby zakręciło mu się w
głowie.
– Żadnego pogotowia – powiedział, a potem zapytał: – Która godzina?
– Dwunasta trzydzieści – odparł Jackson, zerkając na zegarek. – Zabieramy cię stąd na
pogotowie, Brannigan.
– Nie! – zaprotestował Case, kiedy Jackson pomógł mu wstać. – Mam inne plany. Spójrz
tylko na siebie – dorzucił, patrząc na zmiętą i zabrudzoną suknię Maddie. – Jak ty będziesz
wyglądać na zdjęciu?
– Godzinę temu wyglądałam wspaniale – zaprotestowała. – Zdaje się, że po raz drugi
zostałam na lodzie.
– O, nie, najdroższa. – Case uśmiechnął się do niej tak, że zmiękło jej serce. – Po prostu
ślub został po raz drugi przełożony.
Potem zrobił kilka chwiejnych kroków.
– Chodźmy. Musimy złapać księdza, zanim pojedzie na ryby albo coś w tym rodzaju.
– Chcesz wracać do kościoła? – zdumiała się Maddie. – Teraz?
Case musnął ustami jej policzek.
– Nie mam zamiaru dłużej czekać. Chcę, żebyś wreszcie została moją żoną. Kocham cię,
Maddie.
– Nigdy tego mi nie powiedziałeś – szepnęła.
– Jak to nie? – oburzył się Case.
– Nie.
– Przecież musiałaś o tym wiedzieć.
– Niezupełnie – przyznała. – Nabrałam pewności dopiero godzinę temu.
– Kiedy nie przyszedłem na ślub? – Case spojrzał na nią zdezorientowany. – I to cię
przekonało o mojej miłości?
– Wiedziałam, że przyjdziesz na pewno. A jeżeli cię nie było, mogło to oznaczać tylko
jedno – że stało się coś strasznego. Nie zrobiłbyś mi czegoś takiego naumyślnie.
– Bo cię kocham – powiedział cicho Case. – Ponad życie. Maddie uświadomiła to sobie
wreszcie, kiedy czekała w kościele. Case chciał się z nią ożenić nie dlatego, że było mu tak
wygodnie. Niepotrzebnie zadręczała się takimi podejrzeniami. W końcu, gdyby chodziło mu
tylko o żonę, mógł się ożenić z wieloma innymi kobietami – młodszymi, ładniejszymi, i tak
dalej. Jednak to właśnie jej oświadczył się na plaży w Cancún. To o niej myślał w szpitalu. To
za nią przyjechał do Mitchell’s Fork. I to dla niej urządzał dom, w którym z nią chciał założyć
rodzinę.
Pragnął jej – Maddie. Tylko jej. Ponieważ ją kochał.
Powstrzymując się z trudem od łez, spróbowała po raz ostatni być praktyczna.
– Przecież trzeba wezwać policję. Co zrobimy z Dannym i Steve’em?
– Ktoś może zadzwonić z kościoła. Ja złożę zeznania, kiedy tylko powiem „tak”. A teraz
idziesz czy nie? – Wyciągnął rękę i spojrzał jej w oczy. Dostrzegła w nich miłość, którą tak
trudno było mu wyrazić słowami.
Ujęła jego lekko drżącą dłoń i powiedziała:
– Chodźmy.
Większość gości wciąż czekała na nich w kościele, snując najróżniejsze domysły. Kiedy
pojawiła się rozgorączkowana Anita, wszyscy z powrotem popędzili na swoje miejsca.
Jeden z przyjaciół zasiadł przy organach, gdyż organista już wyszedł – miał inne plany na
popołudnie. Małe dziewczynki, które miały nieść kwiaty, zasnęły na kolanach matek i trzeba
je było budzić.
Smokingi pana młodego i drużby były wygniecione i zakurzone, a pan młody miał
rozdartą nogawkę. Kiedy szedł przez kościół, mocno utykał. Włosy miał zmierzwione i
posklejane krwią, a twarz bladą i podrapaną. Co prawda obmył twarz w zakrystii, ale tak się
spieszył, że zapomniał o smudze krwi na skroni. Doktor Adcock czekał już, by zbadać go
natychmiast po ceremonii. Mimo to pan młody się uśmiechał.
Granatowa suknia druhny była zakurzona u dołu, a eleganckie szpileczki mocno
zabłocone. Jej bukiet lekko przywiądł w sierpniowym upale, podobnie jak bukiet panny
młodej.
Panna młoda wyglądała prześlicznie. Nikt nie zauważył, że ma pognieciony welon, a
niesforne pasma włosów wymykały jej się spod diademu, że jedna z koronkowych falban była
zabrudzona i w kilku miejscach rozdarta. Nikt też oczywiście nie wiedział, że w jej białych
pończochach puściły oczka.
Wiele osób mówiło później, że był to najpiękniejszy, najbardziej wzruszający ślub, jaki
zdarzyło im się oglądać.
Maddie zawsze przyznawała im rację.
EPILOG
– Gdzież jest ten Case? Co go zatrzymało? – denerwował się Mike, stojąc u wezgłowia
szpitalnego łóżka.
Słysząc panikę w głosie ojca, Maddie Brannigan z trudem zdołała się uśmiechnąć.
– Nie martw się, tato. Case na pewno zdąży.
– Mam nadzieję, złotko – powiedział Mike dość niepewnie. – Nie mam w tych sprawach
doświadczenia. Za moich czasów mężczyźni nie uczestniczyli w tego rodzaju wydarzeniach.
– Czasy się zmieniły, tato – zauważyła Maddie, a potem głośno zaczerpnęła tchu, bo
znów chwyciły ją bóle.
Mike ze współczuciem poklepał ją po ręce i znów powtórzył, że chciałby, aby jego zięć
był już na miejscu. Case wpadł do szpitala dziesięć minut później.
– Nie spóźniłem się? – zapytał, pospiesznie naciągając na mundur biały kitel.
– Nie – ze łzami w oczach zapewniła go Maddie. – W samą porę.
Mike z westchnieniem ulgi ustąpił miejsca zięciowi.
– Zawołajcie mnie, kiedy będzie po wszystkim – krzyknął od progu.
Zachary Michael Brannigan urodził się godzinę później, dziewięć miesięcy i dwa
tygodnie po ślubie swoich rodziców. Został poczęty w czasie długiej, pełnej przygód podróży
poślubnej po Europie. Miodowy miesiąc, mimo wstrząsu mózgu i skręconej kostki pana
młodego, był dla panny młodej najpiękniejszym przeżyciem, do którego potem często wracała
we wspomnieniach.
Po skandalu, jaki wybuchł, Danny Cooper i Steve Langford zostali wysłani do szkoły
wojskowej. Chłopcy przysięgali, że nie chcieli zranić Case’a, planowali tylko sprawić mu
niemiłą niespodziankę, zamykając go w komórce w dniu jego ślubu. Ulegając namowom
przyjaciół i znajomych, Case wystartował w kolejnych wyborach i został nowym szeryfem
Mitchell’s Fork. Twierdził później, że wcale nie miał tego zamiaru, bo chciał już zerwać ze
służbą, jednak Maddie podejrzewała, że praca sprawiała mu więcej satysfakcji, niż się
przyznawał.
Nieoczekiwanie kandydaturę Case’a poparł Major Cooper, który wreszcie uświadomił
sobie, że jego rozpuszczony syn mógł nawet zabić Case’a. Cooper zaklinał się, że nie zdawał
sobie sprawy, że Danny tak dalece wymknął się spod jego kontroli.
To Case doradził mu szkołę wojskową dla syna. Przekonał Coopera, że dyscyplina i
trening przyniosą Danny’emu więcej pożytku, niż gdyby chłopak został narażony na
demoralizujący wpływ współwięźniów w zakładzie karnym, dokąd Case – gdyby chciał –
mógłby go z łatwością posłać za napad, pobicie i parę innych przewinień. Cooper z
wdzięcznością przyjął jego propozycję.
Wsparta na poduszkach Maddie odpoczywała, patrząc, jak jej mąż z wyrazem zachwytu
na twarzy kołysze w ramionach ich maleńkiego synka.
– No co, szeryfie – westchnęła. – Co masz mi do powiedzenia tym razem? Po raz trzeci o
mały włos nie zostawiłeś nas na lodzie – to znaczy mnie i twojego syna.
Case uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Cysterna z chemikaliami przewróciła się na autostradzie. Nikomu nic się nie stało, ale
ktoś musiał dopilnować porządku.
– Ten ktoś to oczywiście ty?
Case skinął głową.
– Tak. Ale przecież zjawiłem się, gdy tylko Jackson znalazł mnie i powiedział, że rodzisz.
Trzeba trafu, stało się to dokładnie wtedy, kiedy goście zaczęli wychodzić z kościoła po
ślubie jego i Jill. Strasznie się śpieszył, żeby mnie dowieźć na czas i jestem mu za to bardzo
wdzięczny. Za nic na świecie nie chciałbym spóźnić się na urodziny własnego syna.
– Wiem, mój kochany. – Maddie uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że przyjdziesz.
Spojrzał na nią z powagą, a potem na ich śpiącego synka. Kiedy znowu podniósł wzrok,
jego oczy przepełniała miłość.
– Kocham cię, Maddie.
Nieczęsto jej to mówił – tylko przy specjalnych okazjach. Takich jak ta. Dlatego jego
słowa znaczyły tak wiele.
Case Brannigan czuł się bardzo szczęśliwy. Miał już wreszcie to, za czym tęsknił całe
życie – swój własny dom i kochającą rodzinę.