Gina Wilkins
ŚLUBU NIE BĘDZIE
(I Won`t!)
PROLOG
Case Brannigan się żeni! Mało kto był skłonny dać temu wiarę. Zresztą, cóż w
tym dziwnego, skoro nawet jemu samemu przychodziło z trudnością w to uwierzyć.
Przez otwarte okna napływały do wnętrza przytulnego bungalowu odurzające
zapachy tropiku i egzotyczne odgłosy Cancún, dodatkowo potęgując nierzeczywistą
aurę tego dnia. Zmagając się z węzłem krawata, Case zaczął wesoło pogwizdywać. A
niech to... czuł się naprawdę fantastycznie.
Cichy śmiech i odgłosy przytłumionej rozmowy stały się na moment głośniejsze,
a potem znów odpłynęły, co najpewniej oznaczało, że pod jego oknami przeszły co
najmniej dwie osoby. Prawdopodobnie była to jedna z licznych par spędzających
wakacje w tej urokliwej miejscowości. Nagle ogarnęła go przemożna chęć, by
podbiec do okna i zaprosić tych ludzi na swój ślub, który miał się odbyć za niespełna
pół godziny.
Mimo iż zdecydował się na cichy ślub, w którym prócz państwa młodych
uczestniczyć mieli jedynie urzędnik stanu cywilnego i wynajęty świadek, Case nagle
uświadomił sobie, że marzyła mu się bardziej tradycyjna uroczystość w gronie
rodziny i przyjaciół – z masą kwiatów i świec, panną młodą w bieli i w koronkowym
welonie, z druhnami, eleganckim mistrzem ceremonii, gośćmi w wytwornych
kreacjach i podpitym wujkiem, wznoszącym dwuznaczne toasty.
Tradycja... Coś, czego Case nigdy nie zaznał w swoim niezwyczajnym życiu, a
czego zawsze tak rozpaczliwie pragnął. Teraz jednak, w przededniu swoich
trzydziestych piątych urodzin, zamierzał wreszcie odrobić te zaległości. Od dziś
będzie wiódł najzupełniej zwykły żywot – żona, dzieci, dom z ogródkiem. Pies, może
nawet dwa. Niedzielne obiady, wieczory w klubie, szkolne przedstawienia i wycieczki
z rodziną.
Jakże miłą odmianą będą noce spędzone na łonie natury, podczas których nie
będzie musiał zastanawiać się nad tym, czy ktoś nie śledzi go w ciemnościach.
Wreszcie krawat znalazł się na swoim miejscu i Case uważnie spojrzał w lustro.
Jego ciemne, zazwyczaj rozwichrzone włosy tym razem były schludnie przyczesane,
co już samo w sobie wydawało się dość niezwykłe. Na starannie ogolonym,
kwadratowym podbródku, wyraźnie rysował się głęboki dołek. Ciemny, świeżo
wyprasowany garnitur leżał wręcz idealnie, a koszula była nieskazitelnie biała.
Chrząknął z uznaniem i pomyślał, że rozpoznanie go sprawiłoby wielu ludziom
poważną trudność. Ludziom, których miał nadzieję nigdy więcej nie spotkać.
Zadowolony ze swego wyglądu odwrócił się i podszedł do łóżka, na którym
leżało zezwolenie na ślub i maleńkie pudełeczko, kryjące w sobie prostą, złotą
obrączkę, po czym wsunął dokument wraz z pudełeczkiem do kieszeni marynarki. Jak
tylko nadarzy się okazja, dokupi do obrączki brylant. Chyba że Maddie będzie wolała
szmaragd albo rubin?
Poznali się niecałe dwa tygodnie temu, było więc jeszcze masę rzeczy, których
musiał się o niej dowiedzieć! Dwa tygodnie... Roześmiał się cicho i z
niedowierzaniem potrząsnął głową.
Przyjechał do Cancún po to, żeby odpocząć, a zarazem podjąć poważną decyzję,
co począć z resztą swojego życia. Po latach służby czuł się zmęczony i wewnętrznie
wypalony. Trawiła go tęsknota za czymś trudnym do określenia, gnębił ból, którego
przyczyny nie był w stanie pojąć. Wtedy właśnie poznał Maddie. Słodką Maddie
Carmichael. I nagle wszystko stało się jasne. I proste.
Od razu zrozumiał, że tym, czego potrzebował, była właśnie kobieta. Partnerka.
Przyjaciółka. Miękkie ramiona. Łagodny uśmiech. Gorące serce. Wszystkie te
głupstwa, którymi tak otwarcie pogardzał w czasach swojej burzliwej młodości.
Po paru godzinach był już pewny, że Maddie będzie idealną żoną w „normalnym
ż
yciu”, którego teraz z całej siły zapragnął. Małomiasteczkowa dziewczyna, głęboko
związana z rodziną oraz lokalną społecznością, ładna, miła, może trochę naiwna.
Przyznała mu się, że lubi gotować i że wraz z ojcem prowadzi restaurację w
rodzinnym Missisipi. Uwielbia dzieci, a jej hobby to robótki na drutach i malowanie
akwarelek.
Nie mógł nawet marzyć o bardziej idealnej narzeczonej. Sam nie wymyśliłby
sobie lepszej.
Case rzucił się w wir zalotów z tą samą pasją i ślepą determinacją, która
sprawiała, że dla wielu osób był tak niebezpiecznym przeciwnikiem i że w swojej
pracy odnosił nieustanne sukcesy. Z premedytacją oczarował Maddie i zawrócił jej w
głowie do tego stopnia, że choć – jak twierdziła – rzadko kierowała się impulsem, w
swoim zaślepieniu zgodziła się poślubić człowieka, którego dopiero co poznała.
Obiecywał jej gwiazdkę z nieba i rzeczywiście miał jak najszczerszy zamiar zdobyć ją
dla swojej wybranki. Zasłużyła sobie na nią, choćby za to, że wyrwała go ze szponów
gorzkiej, jałowej samotności.
Nie sądził, by ktoś kiedykolwiek uganiał się za nią bardziej wytrwale. On sam
nigdy w życiu nie włożył aż tyle wysiłku w zdobycie kobiety. Szczerze mówiąc, nigdy
nie przepadał za towarzystwem kobiet i jeśli już – wolał spędzać czas tylko z tymi,
które nie wymagały od niego, żeby się o nie starał.
Z drugiej strony, żadna kobieta nie znaczyła dla niego tak wiele jak Maddie.
Poklepał się po kieszeni, aby się upewnić, że zaświadczenie i obrączka tkwią na
swoim miejscu. Po raz ostatni spojrzał w lustro i uznał, że prezentuje się znakomicie.
A potem zerknął na zegarek.
Jeszcze tylko pół godziny. Za pół godziny przestanie być kawalerem. I nigdy nie
będzie już samotny.
Poczuł dziwny ucisk w żołądku – to pewnie nerwy. Całkiem zdrowe objawy. W
końcu nawet nie poszedł dotąd do łóżka ze swoją śliczną narzeczoną. Postanowił
sobie przecież, że wszystko będzie jak należy – tradycyjne, choć może trochę
pospieszne zaloty, a potem tradycyjna i całkiem niespieszna noc poślubna. Na myśl o
tej oczekującej go długiej nocy poczuł, że jego puls przyspiesza tempo.
Seria krótkich, silnych uderzeń w drzwi sprawiła, że wzdrygnął się, niemile
zaskoczony. Kto, u licha... ? Przecież mieli się spotkać z Maddie dopiero w urzędzie
stanu cywilnego, a nikogo innego nie oczekiwał.
Przeszedł przez pokój i otworzył drzwi. A potem zaklął, ale już nie zdążył ich
zamknąć z powrotem.
Smukła ręka, zakończona koralowymi paznokciami, wsunęła się w uchylone
drzwi i chwyciła go za ramię.
– Muszę z tobą pomówić – odezwał się lekko schrypnięty, damski głos, który
Case znał aż nazbyt dobrze.
– Idź sobie, Jadę. Jestem teraz zajęty.
– Wpuść mnie – nalegała postawna, rudowłosa piękność. – To bardzo ważne.
– Za pół godziny mam ślub, do jasnej cholery!
W szmaragdowych oczach Jadę pojawiło się współczucie.
Nigdy przedtem tak na niego nie patrzyła. To jej spojrzenie wcale mu się nie
spodobało.
– Obawiam się, że będziesz musiał to odłożyć – powiedziała cicho.
Case potrząsnął głową. Nagle ogarnęły go złe przeczucia.
– Nie ma mowy!
Jadę sięgnęła do kieszeni eleganckiego, ciemnozielonego kostiumu.
– Mam tu coś, co, jak sądzę, cię przekona – odezwała się tonem, od którego
Case’owi zrobiło się zimno.
Niech to diabli, pomyślał. Czy mi to kiedyś wybaczysz, Maddie?
W ciągu ostatnich dwudziestu minut Maddie co najmniej dziesięć razy
sprawdzała godzinę na swoim zegarku. Przez cały czas czuła na sobie podejrzliwy, a
zarazem pełen współczucia wzrok sędziego i jego żony. Case spóźniał się! O całe
dwadzieścia minut! Ceremonia dawno powinna się już skończyć i od ponad
kwadransa powinni już być małżeństwem. Więc gdzie on się podziewał?
– Może chce pani jeszcze raz skorzystać z telefonu? – spytał urzędnik.
Z wymuszonym uśmiechem potrząsnęła głową. Już dwa razy dzwoniła do Case’a
i nikt nie odbierał.
– Na pewno jest już w drodze – powiedziała z przekonaniem, które z wolna
zaczęło ją opuszczać. – Coś musiało go zatrzymać. Może korek na drodze.
Senior i seniora Ruiz zgodnie przytaknęli, choć w ich czarnych oczach
odmalowało się zwątpienie. Nagle zrozumiała, o czym musieli myśleć od dłuższej
chwili.
O Boże, a jeśli się nie mylili? Jeżeli Case naprawdę wystawił ją do wiatru?
Kurczowo splotła palce, a jej jasne policzki oblały się gorącym rumieńcem
wstydu. Co ja tu jeszcze robię? – zadała sobie w duchu pytanie w przypływie nagłej
paniki. Jak doszło do tego, że znalazła się w tak żenującej sytuacji? Przecież
przyjechała do Cancún tylko na wakacje – wakacje, które wygrała w totka,
zorganizowanego przez sieć supermarketów.
Opuszczała Missisipi z nadzieją, że uda się jej trochę odpocząć i oderwać się od
codziennej rutyny. Nie miała najmniejszego zamiaru wdawać się w wakacyjne
romanse – a już z pewnością nie planowała ślubu z przypadkowo spotkanym na plaży
mężczyzną! Przecież, na Boga, nie minęły nawet dwa tygodnie! A teraz stała tu,
gotowa dotrzymać nieopatrznie udzielonego przyrzeczenia.
Gdzie, u diabła, mógł być Case?
Otarła wilgotne dłonie o cienki materiał białej, ażurowej sukienki – jedynej
spośród przywiezionych, która od biedy mogła uchodzić za symboliczną suknię
ś
lubną. A potem odrzuciła na bok puszysty brązowy kosmyk, który opadał jej na
okulary. Case zaraz tu będzie, zapewniła samą siebie. Przecież doskonale pamiętała
hipnotyzujące spojrzenie jego stalowoszarych oczu, kiedy prosił ją o rękę. Czy
mógłby tak na nią patrzeć, gdyby nie miał poważnych zamiarów?
Nagle ktoś nieśmiało zapukał. Wstrzymała oddech i odwróciła się w stronę drzwi.
Case? W progu stanęła młoda kobieta, którą Maggie zdążyła już wcześniej poznać.
– Carmelita? – spytała ze zdumieniem. – Co ty tu robisz?
Carmelita pracowała w ośrodku, w którym Maddie i Case spędzali wakacje.
Maddie spodobał się słodki uśmiech dziewczyny i jej ujmujący sposób bycia. Zaczęła
ją nawet uważać za swoją przyjaciółkę. Nie było w tym nic dziwnego, bo uwikłana w
romans z nieznajomym, pilnie potrzebowała jakiejś przyjaznej duszy. Carmelita, ze
swoją młodością i romantyczną naturą, doskonale nadawała się na adresatkę zwierzeń
i świadka rozgrywającego się niemal na jej oczach błyskawicznego romansu.
Podarowała nawet Maddie na ślub koronkową chusteczkę – zapewniając nieśmiało, że
przyniesie jej szczęście.
Teraz jednak na twarzy Carmelity nie gościł uśmiech, a jej olbrzymie, czarne oczy
spoglądały na Maddie z głębokim współczuciem.
– Mam dla ciebie wiadomość – powiedziała, wyciągając rękę.
Maddie patrzyła na złożoną kartkę, czując, że robi jej się niedobrze. Przeczuwała
już, co się w niej kryje.
– On nie przyjdzie, prawda? – wyszeptała. Carmelita skinęła głową.
– Musiał nagle wyjechać. Zresztą, przeczytaj list. Coś w spojrzeniu Carmelity
zaniepokoiło Maddie.
– Kiedy wyjechał?
– Przed chwilą. Miałam wrażenie, że strasznie im się spieszyło. To znaczy jemu...
– pośpiesznie poprawiła się Carmelita.
Jednak Maddie nie dała się oszukać.
– Im? – powtórzyła. – To on nie wyjechał sam? Carmelita potrząsnęła głową.
– Nie. Była z nim jakaś kobieta.
– Kobieta? – Maddie przycisnęła dłoń do łomoczącego serca.
– Bardzo wysoka i bardzo piękna. I miała takie wspaniałe rude włosy. Może to
jego siostra. – Biedna Carmelita nie wiedziała o tym, że Case wielokrotnie powtarzał
Maddie, iż nie ma absolutnie żadnej rodziny. – Może to jakaś pilna sprawa rodzinna –
dodała. – Przeczytaj, co on pisze.
Drżącą ręką Maddie ujęła list i otworzyła go tak ostrożnie, jakby się bała, że
wybuchnie jej prosto w twarz.
Maddie, strasznie Cię przepraszam. Muszę wyjechać w pilnej sprawie. Trzeba
przełożyć ślub. Wracaj do domu i czekaj na mnie. Odezwę się, jak tylko będę mógł.
Case
I wtedy coś w Maddie umarło, a zrodziło się coś zupełnie innego, poczętego w
bólu, żalu i wściekłości.
Słodka Maddie Carmichael nigdy już nie będzie tą samą istotą.
ROZDZIAŁ 1
Nieskładne informacje, które Case’owi udało się wydusić z mało rozgarniętego
chłopca na stacji benzynowej, okazały się bardziej godne zaufania, niż mógł się
spodziewać. Zgodnie z instrukcją skręcił w lewo na trzecich, ostatnich światłach w
Mitchell’s Fork, małej mieścinie w stanie Missisipi, po czym ze zdumieniem
stwierdził, że dotarł do celu. Wjechał na zadziwiająco zatłoczony parking, przekręcił
kluczyk w stacyjce i odetchnął z ulgą.
Nareszcie był na miejscu, choć zajęło mu to tyle czasu. Aż sześć miesięcy!
Na wielkim szyldzie widniała nazwa restauracji: „U Mike’a i Maddie”. Na widok
jej imienia Case szarpnął węzeł krawata, jakby nagle poczuł na szyi zaciskającą się
pętlę.
To dziwne, ale po tych wszystkich miesiącach wciąż miał ją przed oczyma.
Zupełnie jakby rozstali się na kilka minut. Widział jej słodką, owalną twarzyczkę, w
obramowaniu długich, płowobrązowych włosów. Maddie twierdziła, że są mysiego
koloru, marszcząc przy tym zabawnie mały nosek, ale Case’owi podobał się ich
złotawy połysk i delikatny zapach. Usta Maddie były miękkie i pełne. Malowała je
rzadko, bo – jak się sama przyznała – miała paskudny zwyczaj oblizywać szminkę.
Case’owi wcale to nie przeszkadzało – nie przepadał za przesadnym makijażem.
Naturalna uroda Maddie pociągała go od pierwszej chwili. Ale najcudowniejsze w jej
twarzy były oczy – ogromne i fiołkowo-niebieskie. Ich piękna nie były w stanie
przysłonić nawet okulary, korygujące krótkowzroczność. Case wciąż pamiętał, że
kiedy po raz pierwszy zdjął Maddie okulary, by ją pocałować, uroda tych
przepastnych oczu zaparła mu dech w piersiach. Doznał wtedy uczucia dziwnej,
zaborczej satysfakcji, że tak niewielu dane jest oglądać te oczy w ich pełnej krasie.
Maddie była niewysoka – o dobrą głowę niższa od Case’a, który mierzył metr
osiemdziesiąt siedem – i pełna łagodnych krągłości. W niczym nie przypominała
wysokich, kościstych modelek, które lansowała obecna moda. Case pamiętał, że lekko
niepokoiła go konsekwencja, z jaką Maddie rezygnowała z przepysznych deserów i
wysokokalorycznych dań, serwowanych w restauracjach Cancún. Wydała
zdecydowaną wojnę zbytecznym, jak twierdziła, pięciu kilogramom. Case natomiast
uważał, że wszystko było w niej takie jak trzeba. Szczerze mówiąc, z niecierpliwością
oczekiwał chwili, w której będzie mógł wreszcie poznać bliżej jej ponętne
wypukłości.
Miał potem mnóstwo czasu, żeby żałować tak nietypowej dla siebie
powściągliwości. Trzeba było zaciągnąć Maddie do łóżka przy pierwszej okazji.
Smukłe, wspaniałe ferrari Case’a wydawało się dziwnie nie na miejscu wśród
wypełniających parking małych ciężarówek, furgonetek i pojemnych, staromodnych
samochodów, zdolnych pomieścić nawet bardzo liczne rodziny. Może powinienem
zamienić go na dżipa albo coś w tym rodzaju, pomyślał Case, marszcząc brwi. W
końcu zamierzał tu osiąść na dobre.
Otworzył drzwi samochodu i krzywiąc się z bólu, wysunął lewą nogę. Wysiadając
musiał mocno przytrzymać się karoserii. Wciąż nie mógł pozbyć się uczucia, że noga
się pod nim za chwilę załamie. Minęły dopiero dwa tygodnie, odkąd pozwolono mu
odstawić znienawidzone kule. „To cud – uznali lekarze – że w ogóle może pan
chodzić”.
Ś
mieszne, jaki stał się teraz nerwowy. Dawniej nie wahał się przed niczym.
Potrafił wpaść do pokoju pełnego uzbrojonych bandziorów i czuł się znacznie pewniej
niż w tej chwili.
Chrząknął, przygładził krótko przystrzyżone włosy i jeszcze raz ocenił swój
wygląd. Ciemne ubranie, to samo, w którym wybierał się kiedyś do ślubu, wisiało na
nim jak worek. Na razie udało mu się odzyskać jedynie dwa z tych dziesięciu kilo,
które stracił w ciągu minionych sześciu miesięcy. Nie musiał patrzeć w lustro, żeby
wiedzieć, że policzki ma zapadnięte, a pod oczami sine kręgi. Chodził, lekko
utykając, a jego zmaltretowane ciało wzbogaciło się o kilka nowych, szpecących
blizn.
Mógł tylko mieć nadzieję, że Maddie nie przerazi się za bardzo na jego widok. A
może uda mu się obudzić współczucie w jej łagodnej duszy? Nie miałby nic
przeciwko temu, żeby tym sposobem wrócić do jej łask.
Był już kiedyś zbyt blisko urzeczywistnienia marzeń, żeby z nich teraz
zrezygnować.
Wyprostował się i z determinacją pokuśtykał w stronę restauracji. Case Brannigan
rozpoczynał nową misję. I trzeba przyznać, że pomimo ostatnich porażek, kiedy się
już na coś zdecydował, na ogół osiągał cel.
Specjalnością restauracji była kuchnia domowa. Prosty wystrój w stylu country
szedł w parze z nieskomplikowanym menu. Na długiej werandzie stał rząd
rozłożystych foteli na biegunach, a olbrzymie podwójne drzwi wykonane były ze
spatynowanych desek. Wnętrze urządzono tak, by przypominało wiejski sklepik, z
masą staroświeckich towarów. Stały tam książki kucharskie, słoje z karmelkami,
drewniane zabawki, ozdoby w stylu country, a nawet słoiki z miodem i domowym
dżemem.
Było niedzielne popołudnie i w restauracji panował tłok. Większość gości była
odświętnie ubrana, co nasunęło Case’owi myśl, że jest to popularne miejsce spotkań
„po kościele”. Spora grupka ludzi buszowała w sklepiku – jedni czekali, aż zwolni się
stolik, inni właśnie skończyli jeść i zmierzali do wyjścia.
Case usiłował wypatrzyć w tłumie znajomą twarzyczkę Maddie. Na razie nie było
jej widać, ale nakazał sobie cierpliwość. Niezawodny instynkt podpowiadał mu, że
Maddie musi być w pobliżu.
W recepcji powitała go przeraźliwie wysoka i chuda kobieta w dżinsowej
sukience i kraciastym fartuszku i natychmiast spojrzała w stronę sali jadalnej.
– Jest pan sam? – spytała śpiewnym, wiejskim akcentem, do którego zdążył się
już od rana przyzwyczaić.
– Tak – odparł, choć miał nadzieję, że nie będzie długo sam. – Chciałbym się
dowiedzieć, gdzie można zastać...
Krótki, ostry gwizdek przerwał mu w pół słowa.
– Czwarty stolik gotowy, Hazel – odezwał się młody, męski głos.
Hazel skinęła głową, spojrzała na trzymany w ręku plan i wyskandowała jednym
tchem:
– Anderson pięć osób stolik numer cztery. – A potem znowu spojrzała na Case’a.
– Pańskie nazwisko? – spytała.
Zbity z tropu dość bezpośrednią atmosferą tego miejsca, Case zdążył tylko
powiedzieć: „Branni...” kiedy znowu mu przerwano. Tym razem był to potężny
mężczyzna w drelichowych spodniach i poplamionej sosem białej koszuli.
– Wieprzowe kotlety były dziś za bardzo wysmażone, Hazel – narzekał,
przeciskając się obok pięcioosobowej rodziny, zmierzającej w stronę stolika numer
cztery. – Powtórz to Mike’owi albo straci klienta.
– Już od pięciu lat odgrażasz się, że przestaniesz tu jadać, Leonie – odcięła się
Hazel, na której skargi grubasa widocznie nie zrobiły najmniejszego wrażenia. –
Dobrze wiesz, że nie znajdziesz lepszej kuchni w tej części stanu. A teraz przestań
zrzędzić i idź już sobie.
Grubas nasunął na czoło sfatygowaną czapkę i przepychając się do wyjścia,
burknął:
– Do zobaczenia za tydzień. Mam nadzieję, że jedzenie będzie lepsze.
– Gdyby smakowało mu jeszcze bardziej, chybaby pękł mruknęła pod nosem
Hazel. A potem znowu podniosła wzrok na Case’a. – Więc jak się pan nazywa?
– Brannigan – powiedział. – Szukam...
Jakaś blondynka wybiegła z jadalni z naręczem kart oprawionych w plastik,
minęła Case’a i wrzuciła je na drewnianą półeczkę koło recepcji. Case odsunął się na
bok. Nie widział jej twarzy i zdążył tylko stwierdzić, że dziewczyna była młoda i że
dżinsowa sukienka z kolorowym fartuszkiem leżała na niej znacznie lepiej niż na
Hazel.
– Ile osób czeka? – zwróciła się do Hazel.
Na dźwięk jej głosu Case zamarł, a potem zmarszczył brwi i wytężył wzrok.
Przecież to nie może być...
– Dwa razy po dwie i jedna sześcioosobowa rodzina. Ach, i jeszcze ten pan. –
Hazel spojrzała na Case’a. – Przepraszam, jakie nazwisko?
Blondynka odwróciła się i zastygła bez ruchu. A potem jednocześnie z Case’em
wykrzyknęli. Brannigan!
Słysząc swoje nazwisko wymówione z najwyższą pogardą, Case spojrzał w twarz
młodej kobiety.
– Maddie?
Co ona zrobiła z włosami? Nie były już długie i brązowe, tylko przycięte równo z
linią podbródka i rozjaśnione złotymi pasemkami. Puszyste i lekko potargane,
wyglądały jakby przeczesywała je palcami. A może robił to ktoś inny? Zniknęły
gdzieś okulary, a fiołkowe oczy Maddie wydawały się jeszcze większe w
obramowaniu starannie wytuszowanych rzęs. Pełne usta pociągnęła ciemnoróżową
szminką – widocznie przestała już oblizywać wargi.
Jej dżinsowa sukienka była na tyle wycięta, by odsłonić kuszący zarys miękkich
piersi, a także na tyle krótka, by ukazać kształtne nogi w ich pełnej krasie.
Dotychczas, Case miał okazję widywać Maddie wyłącznie w skromnych, codziennych
strojach. Podobnie jak Case, i ona zeszczuplała, ale nic nie wskazywało, żeby kryły
się za tym jakieś kłopoty zdrowotne. Wręcz przeciwnie – wyglądała świeżo, ponętnie
i zdrowo – po prostu kwitnąco!
Case wcale nie był przekonany, czy mu się to podoba.
– Maddie? – powtórzył, podczas gdy ona wpatrywała się w niego bez słowa.
Nagle jej pobladła twarz okryła się ciemnym rumieńcem. W odpowiedzi Case
lekko się uśmiechnął. To jasne, że speszyła się na jego widok. Nie mógł jej za to
winić.
W chwilę potem zrozumiał, że ten rumieniec bynajmniej nie świadczył o jej
radosnym zmieszaniu, tylko o narastającej furii. Maddie zmrużyła oczy, dumnie
uniosła podbródek, wyprostowała się i zacisnęła pięści.
– Wynoś się stąd! – syknęła.
Case otworzył usta ze zdumienia. Nie spodziewał się oczywiście, że od razu rzuci
mu się w ramiona, chociaż... Chyba musiał się przesłyszeć. Czyżby wyrzucała go ze
swojej restauracji? Wyciągnął do niej rękę.
– Maddie, to ja – powtórzył bezmyślnie, bo przecież go rozpoznała. – To ja, Case.
– Wyjdź stąd – powiedziała, tym razem głośniej, tak że kilku bliżej stojących
klientów spojrzało na nich ze zdumieniem. – Wynoś się!
– Jak to? – Wciąż nie wierzył własnym uszom. Przecież to nie może być ta sama
istota, którą pół roku temu poznał w Cancún. To ma być ta słodka, nieśmiała
dziewczyna, która wzruszająco szczerze odpowiedziała na jego namiętne zaloty i
zgodziła się, by poślubił ją w dzień po zaręczynach?
A może Maddie miała jakąś mniej przyjaźnie usposobioną bliźniaczkę?
– Maddie? – niepewnie zapytał po raz trzeci.
– Maddie? – Z jadalni wyłonił się starszy mężczyzna o jasnoniebieskich oczach i
przerzedzonych włosach w odcieniu płowobrązowym – identycznym z kolorem
włosów dawnej Maddie. – Co się tu dzieje?
Hazel głośno chrząknęła.
– Ten pan czeka na stolik – wyjaśniła – a Maddie... Maddie kazała mu stąd wyjść.
– Mamy komplet – odezwała się Maddie, mierząc Case’a płonącym wzrokiem. –
Nie ma wolnych stolików. Będzie musiał sobie poszukać innego miejsca. Najlepiej w
jakimś innym stanie, nie u nas, w Missisipi.
Hazel aż jęknęła, a mężczyzna, niewątpliwie ojciec Maddie, osłupiał ze
zdumienia.
– Madelyn! – zawołał wreszcie. – Czy w ten sposób należy zwracać się do
klienta?! Co cię opętało?
– Dużo ludzi chciałoby to wiedzieć – mruknęła Hazel. Case nie zwrócił na nich
najmniejszej uwagi.
– Musimy porozmawiać – zwrócił się do Maddie. Potrząsnęła głową. Złote
pasemka zatańczyły wokół jej twarzy.
– Jestem zajęta.
– Do diabła, Maddie...
Ale ona odwróciła się i odeszła w głąb sali.
Case ruszył za nią. Przy wejściu do jadalni drogę zastąpili mu Hazel, ojciec
Maddie oraz jakiś potężny brodacz w czerwonej flanelowej koszuli.
– Nie słyszałem, żeby chciała z tobą gadać – warknął brodaty olbrzym.
Case z westchnieniem przyjrzał się jego potężnym muskułom, a potem zwrócił się
do drugiego mężczyzny, który stał obok z zatroskaną miną:
– Pan jest ojcem Maddie?
– Tak. Nazywam się Mike Carmichael. A... a z kim mam przyjemność?
– Case Brannigan. Jestem pewny, że Maddie panu o mnie mówiła. Muszę z nią
porozmawiać.
– Case Brannigan? – powtórzył Carmichael ze zdumieniem. – Nie, nigdy o panu
nie wspominała. – Spojrzał na Hazel, jakby oczekiwał od niej poparcia.
– Nigdy o nim nie słyszałam. – Hazel wzruszyła kościstymi ramionami.
– Ja też nie – mruknął brodacz. – Mam go wyrzucić, Mike?
Case instynktownie się cofnął, lekko utykając. Mike zauważył to i potrząsnął
głową.
– Nie. Może wypadałoby najpierw z nim pogadać. A ty wracaj i skończ swój
obiad, Andy.
Case wciąż nie mógł się pogodzić, że Maddie nigdy nie wspomniała ojcu ani o
nim, ani o ich zaręczynach. A przecież miał prawo sądzić, że ona i jej owdowiały
ojciec byli sobie bardzo bliscy. Więc czemu nic mu nie powiedziała?
Odpowiedź nasuwała się sama. Sądząc ze sposobu, w jaki go powitała, nie
uważała się już za jego narzeczoną. Jednak Case miał szczery zamiar wyprowadzić ją
z błędu, kiedy tylko uda mu się z nią porozmawiać.
Tymczasem Mike Carmichael nie przestawał mierzyć go zatroskanym
spojrzeniem. Case wyprostował się i wyciągając rękę, wykrzywił usta w pełnym
szacunku uśmiechu.
– Miło mi pana poznać, panie Carmichael. Jestem Case Brannigan, narzeczony
Maddie.
Niedzielne tłumy sprawiły, że Mike Carmichael był zbyt zajęty, aby znaleźć czas
na rozmowę z Case’em. Na szczęście, bo wkrótce okazało się, że Maddie gdzieś
zniknęła.
– Porozmawiamy, kiedy choć przez chwilę będę wolny – rzekł Mike, którego
przywoływano z trzech stron naraz.
– Niech mi pan tylko powie, gdzie mogę znaleźć Maddie – nalegał Case. – Oboje
zgłosimy się do pana później.
– Maddie, zdaje się, nie ma najmniejszej ochoty na to, żeby pan ją znalazł –
stwierdził Mike, patrząc w oczy Case’owi, który nagle poczuł się jak zawstydzony
nastolatek pod bacznym spojrzeniem srogiego rodzica swojej ukochanej.
– Nie jest aż tak źle – pospiesznie zapewnił ojca Maddie.
– Teraz jest wściekła, ale zrozumie mnie, jeśli tylko będę miał szansę wszystko
jej wyjaśnić.
– Mike! Jesteś nam naprawdę potrzebny w kuchni! – krzyknął ktoś z zaplecza.
Mike westchnął i przygładził przerzedzone włosy.
– Muszę już iść. Maddie pewnie uciekła do domu. Hazel wskaże panu drogę. Ma
pan postępować ostrożnie z moją córką, słyszy pan?
– Słyszę, słyszę – mruknął Case niecierpliwie.
Mike zawahał się chwilę, ale rzeczywiście musiał odejść, bo po raz kolejny
rozpaczliwie przywoływano go do kuchni.
Case odetchnął i spojrzał na nadąsaną Hazel. Zmierzyła go ponurym wzrokiem –
od stóp w zakurzonych butach aż po czubek ciemnej, krótko przystrzyżonej czupryny.
– Kiedy poznaliście się z Maddie? – zapytała. Cierpliwość nigdy nie była zaletą
Case’a. Nie silił się też na uprzejmości, kiedy jego nerwy były wystawiane na próbę.
Jednak tym razem wyczuł, że jeśli odezwie się niegrzecznie, nie uda mu się niczego
wydobyć z tej ponurej kobiety.
– Poznaliśmy się w Cancún – odpowiedział.
– Ha! No tak! – szyderczo zaśmiała się Hazel. – Tak właśnie myślałam. Odkąd
wróciła z Meksyku, nie jest już tą samą Maddie. Ufarbowała włosy, zaczęła używać
szkieł kontaktowych, a je tyle co ptaszek. A do tego spotyka się z Jacksonem
Babbitem, chociaż każdy wie, co to za typ. Opowiada na lewo i prawo, że niedługo
wyjeżdża do Europy i nie wie, kiedy wróci.
Case zacisnął zęby. Kim, do cholery, jest ten Babbit? I co to za typ? A ten jej
wyjazd do Europy?
– Jak trafić do niej do domu? – szybko przerwał Hazel, nim podjęła swój
zrzędliwy monolog.
Jednak Hazel nie dała się zbić z tropu.
– Mówiłam jej, kiedy wygrała ten wyjazd do Meksyku, że powinna zaczekać, aż
ktoś będzie mógł jej towarzyszyć. To nie było do niej podobne, żeby tak jechać na
własną rękę. Ale ona uparła się i już, no i oczywiście wróciła kompletnie odmieniona.
Zawsze była taka miła i łagodna. Robiła wszystko, o co ją człowiek poprosił, i
wyglądała na zadowoloną z życia.
– Hazel oskarżycielskim gestem wymierzyła palec w Case’a.
– Od tamtej wyprawy zachowuje się jak jedna z tych feministek. Mówi, co ma na
języku, czy ktoś ją o to pyta, czy nie.
Wypisała się z kółka dobroczynnego, a przecież Carmichaelowie należeli do
niego od samego początku – jej mama na pewno przewraca się w grobie.
– Może Maddie tylko...
– A teraz postanowiła wyjechać, żeby się „odnaleźć”. Ciekawe, czemu uważa, że
uda jej się to akurat w Europie. Tutaj, w Mitchell’s Fork, człowiek też może się
odnaleźć. Mówiłam jej to i spytałam, gdzie niby ukrywała się przez ostatnie
dwadzieścia dziewięć lat.
– Chciałbym panią prosić...
– Wie pan, co mi odpowiedziała? – Hazel nie dała Case’owi nawet cienia szansy.
– „Ta dawna Maddie Carmichael ukrywała się przez dwadzieścia dziewięć lat w
Mitchell’s Fork. Ale musi gdzieś być nowa Maddie, a ja postanowiłam ją odnaleźć”.
To najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałam.
Case uznał, że musi natychmiast zobaczyć się z Maddie.
– Niech pani posłucha – powiedział, przeszywając Hazel spojrzeniem, pod
którym nawet najwięksi twardziele cofali się o krok – powie mi pani, jak trafić do
Maddie, czy mam sam znaleźć drogę?
Ku jego zdumieniu, Hazel parsknęła śmiechem.
– Lubię facetów, którzy mają w sobie trochę ikry. Przypomina mi pan mojego
nieboszczyka Roya. On zawsze...
– Niech mi pani powie, gdzie ona jest! – ryknął Case, którego wreszcie opuściła
cierpliwość.
– Mam go stąd wyrzucić, Hazel? – odezwał się znad swojego stolika brodacz we
flanelowej koszuli. Wszyscy zamilkli i odwrócili się w stronę Case’a.
– Nie, skończ swój obiad, Andy – odkrzyknęła Hazel. – Ja mu tylko podaję adres.
I ku wielkiej uldze Case’a wreszcie to zrobiła.
Maddie wciąż wściekle przemierzała swój pokój, kiedy odezwał się telefon na
nocnym stoliku. Spojrzała przenikliwie na aparat, jakby spodziewała się zobaczyć
rozmówcę na drugim końcu linii. Po trzecim dzwonku chwyciła słuchawkę.
– Halo! – odezwała się z nadzieją, że to nie Case Brannigan.
– Maddie? To mówi Jill. Chyba jeszcze nie zapomniałaś o swojej najlepszej
przyjaciółce?
– O co chodzi, Jill? – Maddie wyraźnie nie spodobał się znaczący ton
przyjaciółki.
– Dobre pytanie. Nie masz mi nic do powiedzenia?
– Niby dlaczego?
– Jak to dlaczego? Podobno zaręczyłaś się z jakimś facetem i ani słówkiem o tym
nie pisnęłaś. Wiesz co, Maddie, szczerze mówiąc...
– Ja się zaręczyłam? – powtórzyła Maddie ze zdumieniem. – O czym ty mówisz?
– O tym co wszyscy – że jakiś wspaniały facet przyszedł do restauracji i na
oczach całego Mitchell’s Fork przedstawił się twojemu ojcu jako twój narzeczony.
Dlaczego chciałaś to przede mną ukryć? Czy on ma coś wspólnego z twoją podróżą
do Europy? I czy Jackson o nim wie?
Maddie wzdrygnęła się. Jackson! O mój Boże! A w ogóle, co ten Brannigan sobie
myśli? Chodzi po mieście i przedstawia się jako jej narzeczony! Jeżeli ciągle mu się
wydaje, że te ich zaręczyny są aktualne, już ona postara się wybić mu to z głowy!
– To jakaś pomyłka, Jill – stwierdziła sucho. – Uwierz mi, nie jestem zaręczona.
Z nikim.
– Ale twój narzeczony mówi zupełnie coś innego. – Tym razem Jill wydawała się
bardziej rozbawiona niż obrażona.
– Nie mam żadnego narzeczonego!
– Dobrze już, dobrze, nie musisz tak krzyczeć.
– Przepraszam – zreflektowała się Maddie. – Jestem po prostu trochę...
zdenerwowana.
Jill roześmiała się.
– Świetnie cię rozumiem. Więc kim jest ten facet, Maddie? Gdzie go poznałaś? I
dlaczego uważa, że jesteście zaręczeni?
– To długa historia i wolałabym nie opowiadać jej przez telefon. Opowiem ci
wszystko, jak się spotkamy, dobrze?
Jill z westchnieniem wyraziła zgodę.
– Pamiętaj, że będę się domagać wszystkich pikantnych szczegółów – uprzedziła,
zanim odłożyła słuchawkę.
Telefon zadzwonił po dwóch minutach. To była pani Underwood, która znała
Carmichaelów od zawsze.
– Co za niesłychana wiadomość! – wołała rozentuzjazmowana. – Słyszałam, że ty
i Jackson macie poważne zamiary! Muszę przyznać, że jestem trochę zaskoczona. Kto
by to pomyślał... Z drugiej strony, nigdy nie podobał mi się ten twój plan, żeby
samotnie wybierać się w taką podróż.
– Nie jestem zaręczona z Jacksonem – zaprotestowała Maddie.
– Nie? – zdumiała się pani Underwood. – No to z kim?
– Z nikim. – Maddie zaczęła się zastanawiać, ile razy będzie jeszcze musiała to
powtórzyć, nim skończy się ten upiorny dzień. Mitchell’s Fork było małą mieściną,
gdzie wszyscy żyli ze sobą bardzo blisko. Maddie aż za dobrze wiedziała, jak szybko
rozchodzą się plotki. Przecież wyszła z restauracji niecałą godzinę temu! – To
pomyłka – zapewniła kategorycznym tonem.
– Przecież Sarah Kennedy sama słyszała od Marthy Jean Claypoole, że dziś po
południu ogłoszono w restauracji twoje zaręczyny!
– Martha Jean ma złe informacje – odparła Maddie. – Przepraszam bardzo, pani
Underwood, ale muszę już kończyć. Dziękuję za telefon.
– Ale... ale...
Pani Underwood usiłowała jeszcze coś powiedzieć, ale Maddie odłożyła
słuchawkę. Nigdy dotąd nie zachowała się tak nieuprzejmie. To także wina Case’a
Brannigana, pomyślała ponuro.
Kiedy telefon zadzwonił po raz trzeci, Maddie cofnęła się z jękiem. Nie miała już
siły po raz kolejny przechodzić przez to samo. Nie teraz. Potrzebowała trochę czasu,
ż
eby się zastanowić.
Podbiegła do drzwi, potykając się o swoją kelnerską sukienkę. Ze złością kopnęła
ubranie w kąt. Musi natychmiast ^wyjść. Potrzebuje trochę czasu, zanim znowu
spotka się z Case’em.
A miała przeczucie, że spotka go na pewno. I to już wkrótce.
ROZDZIAŁ 2
Case zaczynał się poważnie niepokoić, czy aby Hazel celowo nie wprowadziła go
w błąd. Od dziesięciu minut jechał jakąś boczną drogą i na razie jedynym śladem
ż
ycia były stada krów, pasących się na łąkach wzdłuż wyboistego asfaltu. Wreszcie
znalazł się na szczycie wzgórza i z ulgą spostrzegł, że na końcu drogi rozłożyła się
duża farma.
W miarę jak zbliżał się do domu, wzrastał jego optymizm. Tu jest naprawdę
wspaniale, myślał, rozglądając się wkoło. Właśnie o coś takiego mu chodziło, kiedy
zdecydował się osiedlić na wsi i rozpocząć nowe, zupełnie zwyczajne życie.
Do białego, piętrowego budynku z czarnymi okiennicami przylegała spora
weranda. Wokół rozciągał się duży ogród o wyżwirowanych ścieżkach. Na
ogrodzonych białymi płotkami klombach kwitły wiosenne kwiaty, a w oddali
połyskiwały błękitne wody sadzawki. Było nawet kilka psów, baraszkujących na
gęstym, starannie przystrzyżonym trawniku. W pewnej odległości od domu stał
mniejszy domek – prawdopodobnie przeznaczony dla gości albo służby.
Case z uznaniem pokiwał głową. Gotów był założyć się o każdą sumę, że Maddie
Carmichael, którą poznał w Cancún, wychowała się w takim właśnie otoczeniu.
Zaparkował na półkolistym podjeździe i wygramolił się z samochodu. Psy, głośno
ujadając, rzuciły się w jego stronę. Po sekundzie zorientował się, że radośnie merdają
ogonami, co oznaczało, że po prostu go witają. Pogłaskał je po kosmatych pyskach,
nie próbując nawet zgadywać ich rasy. Wszystkie wyglądały na stuprocentowe
kundle. Wielkie, hałaśliwe, przyjacielskie kundle.
Zza węgła wyłoniła się starsza kobieta o białych włosach. Idąc, postukiwała
ciężką, drewnianą laską. Na widok Case’a przystanęła, zaskoczona.
– Kim pan jest?
– Nazywam się Case Brannigan. Szukam Maddie.
Kobieta zlustrowała go uważnym spojrzeniem. Case westchnął z rezygnacją.
Zaczynał się już przyzwyczajać do tego, że wszyscy oglądają go niby jakiś eksponat w
muzeum.
– Maddie jest pewnie na górze, u siebie. Niech pan zadzwoni. Ja muszę się zająć
moimi różami.
– Nie chciałbym pani zatrzymywać – mruknął Case, uśmiechając się pod nosem,
mimo iż kobieta już odeszła.
Wspiął się po trzech schodkach na werandę i zadzwonił dwa razy. Otworzył mu
niski mężczyzna o pałąkowatych nogach, ubrany w kraciastą koszulę i spłowiałe
dżinsy.
– Czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytał Case’a. Case ocenił jego wiek na
jakieś czterdzieści parę lat i pomyślał, że to musi być dozorca albo mąż gospodyni.
– Przyjechałem zobaczyć się z Maddie – wyjaśnił.
– Z Maddie? – Mężczyzna przekrzywił głowę i jak wszyscy obejrzał Case’a od
stóp do głowy. – Nie ma jej w domu.
Case zmarszczył brwi. Maddie prawdopodobnie kazała wszystkim domownikom
mówić, żejej nie ma. No, ale skoro tamta staruszka powiedziała, że Maddie jest u
siebie, nie miał zamiaru dać się zbyć byle czym.
– Powiedziano mi, że ona tu jest – oświadczył z naciskiem.
– A ja panu mówię, że jej tu nie ma. Case poczuł, że opuszcza go cierpliwość.
– Kim pan właściwie jest? – zapytał bez ogródek.
– Jestem Frank, prowadzę tę farmę. O co chodzi? Case wziął głęboki oddech.
Zaczynała go boleć głowa.
– Mam tylko jeden problem – rzucił przez zaciśnięte zęby. – Muszę porozmawiać
z Maddie. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby mi pan powiedział, gdzie mogę ją
znaleźć.
– To pan jest tym facetem, który trąbi wkoło, że jest jej narzeczonym?
– Skąd pan o tym wie? – Case uniósł brwi. Frank wzruszył ramionami.
– Takie wiadomości szybko się rozchodzą.
– Nieźle tu mielą ozorami – mruknął Case. Nie minęła nawet godzina, odkąd
opuścił restaurację.
– Więc to jednak pan.
– Tak. To ja jestem tym facetem, który zamierza się ożenić z Maddie Carmichael
– oświadczył z determinacją Case.
– Ach, tak? – Frank szeroko otworzył oczy. – Z tego, co wiem, najpierw będzie ją
pan musiał namówić.
– Mam właśnie taki zamiar, kiedy tylko uda mi się z nią porozmawiać.
– Niech pan idzie nad strumień. – Frank widocznie podjął jakąś decyzję. –
Ś
cieżka za domem zaprowadzi pana do lasu. Proszę iść nią prosto aż do strumienia.
Maddie chowa się tam czasami, kiedy chce pomyśleć o czymś w spokoju.
– Dzięki! – Case już schodził z werandy.
– Tylko niech mnie pan nie wyda – ostrzegł go Frank. – Ja muszę wracać do
kuchni, bo mi się ciasto przypali. Powodzenia!
– Dzięki – powtórzył Case, gdy Frank zamykał drzwi.
– To niesamowite – mruczał Case, kuśtykając ścieżką, którą mu wskazano. Miał
nadzieję, że do strumyka jest niezbyt daleko. Chociaż odzyskał już częściowo dawną
sprawność, wciąż nie miał pewności, czy podoła dalekiemu spacerowi, Odkąd przybył
do Mitchell ‘s Fork, by upomnieć się o swoją narzeczoną, nic nie układało się po jego
myśli.
Wiał ciepły, majowy wietrzyk. Kapryśny strumyk rozpryskiwał się na lśniących,
szarych głazach wyrastających z jego dna. Liście na drzewach drżały, a ich cienie
pląsały na trawie. Maddie siedziała na ziemi, wsparta o pień brzozy. Z zamkniętymi
oczami słuchała śpiewu ptaków i popiskiwania bawiących się wiewiórek.
Tu zawsze odnajdywała spokój. Sam widok natury koił jej rozdygotane nerwy.
Dziś jednak było jej wyjątkowo trudno się odprężyć. Nawet przyroda nie była w
stanie złagodzić wstrząsu, jakiego doznała, kiedy Case Brannigan znowu pojawił się
w jej życiu.
– Maddie! Nie zdziwiła się na dźwięk jego głosu. Wiedziała, że to musi nastąpić,
ż
e to tylko kwestia czasu. Westchnęła i nie otwierając oczu, powiedziała:
– Proszę cię, odejdź.
– Nie.
Strzał był celny. Maddie odwróciła głowę i spojrzała na Case’a. Jak na spacer w
lesie, był ubrany chyba zbyt elegancko – w ciemny garnitur, białą koszulę i krawat.
Zauważyła, że schudł, a pod oczami miał cienie, których przedtem nie było.
Mimo to wciąż był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego zdarzyło jej się w
ż
yciu spotkać. Tyle tylko, że teraz nie miało to już znaczenia. Postąpił kilka kroków w
jej stronę i Maddie zauważyła, że utyka. Co mu się stało? A przede wszystkim –
czego tu szuka?
Dłuższą chwilę patrzyła na niego bez słowa. W końcu Case chrząknął.
– Zmieniłaś się – stwierdził.
– Ty też.
– Spędziłem kilka miesięcy w szpitalu – powiedział, oczekując jakichś objawów
współczucia czy bodaj zainteresowania. Jednak Maddie, nawet jeśli coś czuła,
zachowała to dla siebie.
– Ach, tak – mruknęła.
– Tak – ponuro skinął głową.
– Współczuję ci.
– Nie chcesz wiedzieć, co się zdarzyło? – Case jeszcze bardziej się zasępił.
– Raczej nie.
Westchnął, zgnębiony, i przeczesał palcami włosy.
Pamiętała, że często tak robił, a splątane kosmyki opadały mu wtedy na czoło.
Wolała nie pamiętać, jak bardzo pociągający wydawał jej się z tą rozwichrzoną
czupryną. Teraz wmówiła sobie, że przestało jej się to podobać.
– Co się z tobą dzieje, Maddie?! – wykrzyknął nagle Case. – Dlaczego tak się
zachowujesz? Czemu jesteś na mnie taka zła? Wcale nie zniknąłem bez śladu.
Przecież zostawiłem ci wiadomość.
No tak, rzeczywiście, zostawił jej wiadomość: „Wracaj do domu i czekaj na
mnie”.
Wciąż miała przed oczami te pospiesznie nabazgrane słowa. Oczyma duszy
widziała też rudowłosą piękność, z którą Case wyjechał z Cancún. Nigdy nie zapomni
pełnego współczucia wzroku Carmelity, kiedy opowiadała jej o tajemniczej znajomej
Case’a.
– Nie jestem na ciebie zła, Case – powiedziała chłodno. – Szczerze mówiąc,
jestem ci nawet wdzięczna. Oszczędziłeś nam obojgu żenującej sceny.
– śenującej sceny? – powtórzył. – Chodzi ci o coś w rodzaju tej awantury, którą
urządziłaś mi w restauracji?
Maddie spłonęła ciemnym rumieńcem, ale nie odwróciła wzroku.
– Nie. Wtedy mnie po prostu... zaskoczyłeś. Mówiłam o Cancún. Twój list
zwolnił mnie z przykrego obowiązku poinformowania cię, że zmieniłam zdanie.
Ź
renice Case’a rozszerzyły się ze zdumienia, a potem nagle niepokojąco się
zwęziły.
– Jak to zmieniłaś zdanie? Mam uwierzyć, że nie wyszłabyś za mnie, nawet
gdyby mnie nie odwołali?
„Odwołali”... Można to ująć i tak, pomyślała Maddie z goryczą.
– Tak, dokładnie to chciałam powiedzieć. Tamtego ranka uświadomiłam sobie, że
popełniam błąd, idąc za głosem... no, różnych rzeczy. Zrozumiałam, że nie mogę
wyjść za człowieka, którego właściwie nie znam.
Wokół ust Case’a zarysowała się cienka, biała linia. Maddie skupiła na niej całą
swoją uwagę. Łatwiej było jej patrzeć na usta Case’a, niż zaryzykować spotkanie z
palącym spojrzeniem jego stalowoszarych oczu.
– Mówisz tak, bo chcesz zachować twarz – stwierdził oskarżycielskim tonem. –
Chcesz mi wmówić, że to ty odwołałaś nasz ślub?
– Możesz sobie myśleć, co chcesz – odparła, wzruszając ramionami. – To i tak
nie ma znaczenia. Ważne jest tylko to, że coś nam nie wyszło. A zresztą – było,
minęło...
– Nieprawda! – zaprzeczył tak gwałtownie, że Maddie mocniej splotła ramiona
wokół podkurczonych kolan. Case nie ma prawa zauważyć, że jest onieśmielona. Ta
nowa Maddie Carmichael przestała być potulną myszką. Z drugiej strony, jej
onieśmielenie na pewno brało się stąd, że siedziała na ziemi, a on stał nad nią,
wspierając się o pień drzewa.
Wstała i spojrzała mu w oczy.
– To już koniec – powtórzyła. – To, co zaszło między nami, należy uznać za
niebyłe. Musisz się z tym pogodzić. Na Boga, to był tylko wakacyjny flirt. Przecież
nawet nigdy nie... no, wiesz co...
– Nie poszliśmy do łóżka? Masz rację. Teraz widzę, że to był błąd.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – nastroszyła się Maddie.
– Gdybyśmy wtedy zostali kochankami, nie byłoby teraz tej kłótni. Należałabyś
do mnie.
Jego niewzruszona pewność siebie sprawiła, że Maddie zabrakło tchu z
oburzenia. Co za bezczelność! – pomyślała.
Tam, w Cancún, musiała być kompletną idiotką, skoro nie zauważyła, że wdzięk
tego faceta jest tylko pokrywką dla jego arogancji. Uległa nastrojowi chwili,
komplementom, które prawił jej Case, jego urodzie i zniewalającej męskości.
Oszołomiona, zlekceważyła podszepty zdrowego rozsądku.
Doszło nawet do tego, że zgodziła się zostać jego żoną! Oczywiście stało się to,
gdy spacerowali po plaży w świetle księżyca, po romantycznej kolacji z tańcami. Case
całował ją tak, że aż zakręciło jej się w głowie, a potem poprosił ją o rękę.
Mówił, że jej pragnie. I że jej potrzebuje. śe szukał jej przez tyle długich lat.
Dopiero gdy znalazła się na pokładzie samolotu do Missisipi, upokorzona, z
oczyma zapuchniętymi od łez, dotarło do niej, że Case ani razu nie powiedział, że ją
kocha.
Pod wpływem bolesnych wspomnień uniosła głowę i twardo spojrzała mu w
twarz.
– Nie należę do ciebie, Casie Branniganie. Nie należę do nikogo.
Nieznaczny ruch jego czarnych brwi sprawił, że zapragnęła go uderzyć. Dawna
Maddie nigdy nie ulegała tak gwałtownym i niekobiecym impulsom. Dla nowej
Maddie stały się one nie lada pokusą.
Cofnęła się, zaczerpnęła tchu i postanowiła raz na zawsze zakończyć tę sprawę.
– Posłuchaj, Case, nie wiem, co tu robisz i czego ode mnie chcesz, ale prawda
wygląda tak, że nie jesteśmy zaręczeni. Szczerze mówiąc, prawie się nie znamy. To,
co zaszło między nami w zeszłym roku, było... pomyłką. Za dużo szampana, tańców i
spacerów przy księżycu. Następnego ranka wrócił nam rozum i – przynajmniej jeżeli
o mnie chodzi – wolałabym, żeby tak zostało.
– Ja nie zmieniłem zdania następnego ranka – argumentował Case. – Zostałem
odwołany. W sprawach służbowych. A to, co mi mówisz, to kompletne bzdury. Mogę
ci to udowodnić – dodał, kładąc jej ręce na ramionach.
Maddie zastygła, a potem zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Przez cienki
podkoszulek czuła dotyk jego gorących dłoni.
– Nie wydaje mi się, żebyś...
– Teraz nie ma księżyca – przerwał jej Case – nie tańczyłem od sześciu miesięcy i
ż
adne z nas nie piło szampana.
– Nie wiem, co...
– Chciałem ci to wyjaśnić, zanim wezmę się do czegoś innego – mruknął. A
potem zaczął miażdżyć jej usta pocałunkiem.
Próbowała go odepchnąć, ale jej palce zaplątały się w jego marynarkę i już tam
zostały. Rozchyliła usta, chcąc mu nakazać, żeby przestał, ale jego język wślizgnął się
między jej wargi, tamując wszelkie słowa.
Poczuła, że jest zgubiona.
Nikt jej nigdy tak nie całował. śadnemu mężczyźnie nie udało się doprowadzić
jej do stanu, w którym trzęsły się jej ręce, miękły kolana, w głowie wirowało i czuła,
ż
e cała płonie. Przedtem sądziła, że takie uczucia istnieją tylko w książkach. Dopiero
kiedy Case po raz pierwszy pocałował ją pół roku temu, odkryła w sobie emocje,
których istnienia nawet nie podejrzewała.
Nie miała także wątpliwości, że było to tylko preludium nieopisanych rozkoszy,
które był jej w stanie zaofiarować, gdyby zdecydowali się przekroczyć granicę
pocałunków.
Ręce Case’a błądziły po ciele Maddie, jakby na nowo chciały się zaznajomić z jej
krągłościami. Nie mogła nie zauważyć, jak bardzo zeszczuplał.
Próbowała zignorować falę współczucia, która nagle ją ogarnęła. Nie chciała
wiedzieć o jego przeżyciach i cierpieniach. Nie chciała też stać tu i całować się z nim
tak zachłannie jak ktoś, kto przez sześć miesięcy zmuszony był cierpieć głód.
Oderwała usta i opuściła głowę, łapczywie chwytając oddech i próbując się
opanować.
– Nie ma księżyca – schrypniętym głosem powtórzył Case – ani szampana.
Opór Maddie gdzieś się rozpłynął. Zamknęła oczy i powiedziała błagalnym
szeptem:
– Nie rób tego, Case...
Bała się przeżywać coś podobnego po raz drugi.
– Za późno, Maddie. Jesteś moja. Byłaś moja od chwili, kiedy postawiłem ci
pierwszego drinka w Cancún. Zaoszczędziłabyś nam obojgu, wielu kłopotów, gdybyś
teraz miała odwagę się do tego przyznać.
– Ja... ja... – Wyrwała mu się w przypływie paniki i popędziła na oślep w stronę
domu.
Słyszała wołanie Case’a i jego przekleństwa, kiedy potykał się na nierównej
ś
cieżce, ale nie zwolniła. Czuła, że musi zachować bezpieczny dystans, otrząsnąć się
z tego pocałunku, nim dojdzie do następnego spotkania.
Bo kiedy Case ją całował, nie była w stanie myśleć.
Wystarczyły dwa kroki, żeby Case zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie dogonić
Maddie. Oczywiście tylko tym razem. Klnąc przystanął i niecierpliwie rozluźnił
kołnierzyk białej koszuli. Do diabła, wszystkie jego plany brały w łeb!
Zaczął głęboko oddychać, żeby się uspokoić. Rzeczywiście, może trochę się
przeliczył, spodziewając się, że Maddie powita go z otwartymi ramionami i zaczną
dokładnie w tym punkcie, w którym skończyli sześć miesięcy temu. Z drugiej strony,
nigdy nie wątpił, że Maddie będzie na niego czekać.
Wiadomość, że spotyka się z kimś innym, była dla niego szokiem. Jednak
kimkolwiek był ten facet i cokolwiek Maddie zrobiła, nadal reagowała na jego
pocałunki równie namiętnie jak wtedy, w Cancún. A i on doznał tego samego co
wtedy uczucia, że trzyma w ramionach kobietę, z którą pragnie spędzić resztę życia.
Dlatego nigdy nie uwierzy, że Maddie zmieniła zdanie, chociaż ze wszystkich sił
starała się go o tym przekonać. Maddie nadal uważała, że wyjechał z Cancún, bo w
ostatniej chwili się rozmyślił. Gdyby tylko udało mu się porozmawiać z nią bodaj
przez pięć minut. Mówiła, że dostała jego list, ale ta pośpiesznie nakreślona
wiadomość była oczywiście niewystarczająca. W ciągu sześciu miesięcy nie był w
stanie dać Maddie znać o sobie. Po pierwsze, przebywał w kolumbijskiej dżungli, o
wiele za daleko, by móc się skontaktować z kimkolwiek. A po drugie, spędził potem
całe miesiące w szpitalu za granicą, nie mając pewności, czy dojdzie do siebie na tyle,
by móc w ogóle myśleć o małżeństwie.
A kiedy wreszcie upewnił się, że nie zostanie kaleką, poczuł, że musi natychmiast
odszukać Maddie. Zabrakło mu wtedy cierpliwości, żeby czekać na zaproszenie. Raz
próbował zatelefonować – przed tygodniem. Zadzwonił do wszystkich Carmichaelów
w okolicy, aż wreszcie trafił na kogoś, kto mu powiedział, że owszem, Maddie tu
mieszka, ale nie ma jej w domu. Nie zdecydował się, by zostawić jej wiadomość.
Wolał ją zaskoczyć.
I to mu się udało. Zaskoczył ją, ale i sam parokrotnie został niemile zaskoczony.
Mógł jej wszystko wyjaśnić – gdyby tylko zechciała go wysłuchać.
Powiedział sobie, że gniew Maddie był pozytywnym objawem. Gdyby do końca
zachowała spokój, miałby prawo się niepokoić. Udało mu się jednak dostrzec w jej
oczach wewnętrzną walkę, stłumione uczucia. Całując ją, nabrał przekonania, że nie
jest jej bardziej obojętny niż w Cancún.
Był pewny, że zwycięży, bo nigdy nie mógł znieść myśli o przegranej. Case
Brannigan zapragnął domu, rodziny, zwyczajnego życia. I zamierzał to wszystko
osiągnąć z Maddie.
Maddie zwinięta w kłębek siedziała przy oknie, wpatrując się nie widzącym
wzrokiem w swoje nagie stopy. Nagle ktoś energicznie zapukał do drzwi.
– Kolacja na stole. – Ciotka Nettie weszła do pokoju, nie czekając na zaproszenie.
– Popatrz tylko na siebie, dziewczyno. Rozczochrane włosy, szorty, boso... Masz się
ubrać przyzwoicie i uczesać, zanim zejdziesz na dół. Słyszysz? Pospiesz się, wszyscy
na ciebie czekają.
Maddie już otwierała usta, żeby powiedzieć, że nie jest głodna, gdy nagle
przypomniała sobie, jaki to dzień, więc tylko westchnęła z rezygnacją. Nie było
sposobu, by tego wieczora wymówić się od rodzinnej kolacji.
– Dobrze, ciociu, już idę.
– I nie chcę widzieć tej cierpiętniczej miny – skarciła ją ciotka tonem, którym
zwracała się do Maddie, gdy ta była dzieckiem. – Frank włożył tyle pracy w
przygotowanie urodzinowej kolacji dla twojego dziadka. Upiekł nawet ciasto
czekoladowe. Chcę, żeby wiedział, że doceniłaś jego wysiłki.
– Dobrze, ciociu – mruknęła posłusznie Maddie jak w czasach, kiedy była
dzieckiem.
Nettie z zadowoleniem skinęła głową i zamknęła drzwi.
Maddie szybko narzuciła luźną, czerwoną sukienkę i przyczesała włosy. Nałożyła
też wygodne, czarne czółenka, mając nadzieję, że Nettie nie zauważy braku pończoch.
Nettie Bragg, osiemdziesięcioletnia ciotka Mike’a Carmichaela, była dość
apodyktyczna, stronnicza, nietaktowna i niecierpliwa. Mimo to Maddie kochała ją
całym sercem.
Wyjęła z szafy pięknie opakowany prezent. Tego dnia dziadek Carmichael
obchodził osiemdziesiąte dziewiąte urodziny i właśnie miała się rozpocząć uroczysta
kolacja. Maddie postanowiła nie dopuścić do tego, by Case Brannigan zepsuł jej tę
uroczystość. Schodząc na dół do jadalni, skąd dobiegał już wesoły gwar, powtarzała
sobie, że wykreśli go z pamięci. Nie poświęci mu ani jednej myśli...
Wtedy właśnie go zobaczyła. Stał na środku pokoju, otoczony przez jej mocno
zaciekawioną rodzinę. Podniósł wzrok i uśmiechnął się do Maddie. Wszystko
wskazywało na to, że nie zamierza się stąd ruszyć do końca wieczoru.
W ten sposób upadły próby wykreślenia go z pamięci. Maddie jęknęła w duchu i
przekroczyła próg jadalni.
ROZDZIAŁ 3
Następną po Casie osobą, która zauważyła wejście Maddie, był Mike Carmichael.
– No, jest wreszcie – oznajmił, sunąc w jej stronę ze znaczącą miną. – Wejdź,
moje złotko. Nie chciałabyś oficjalnie przedstawić nam swojego narzeczonego?
Gdyby można było zabijać wzrokiem, Case na pewno już by nie żył.
– Skąd on się tu wziął? – Maddie zwróciła się do – ojca.
– No cóż, kręcił się po okolicy, więc go zaprosiłem – wyjaśnił Mike, z trudem
zachowując powagę. – Jest po raz pierwszy w naszym mieście i chyba nikt nie chce,
aby uznał, że jesteśmy niegościnni. Prawda, złotko?
– Wszystko mi jedno, co sobie pomyśli – odparła Maddie. – To rodzinna
uroczystość.
– Z tego, co słyszeliśmy, Case wkrótce zostanie członkiem naszej rodziny –
oświadczył Mike, wyraźnie rozbawiony miną córki.
Maddie zacisnęła pięści i zaczerpnęła głęboko powietrza, żeby się opanować.
– Obawiam się, że pan Brannigan zażartował sobie z ciebie, tato – powiedziała z
naciskiem. – On nie jest moim narzeczonym, co najwyżej znajomym.
Case, najwyraźniej w świetnym humorze, cicho się roześmiał.
– Naprawdę? Tylko tyle? – półgłosem zapytał Maddie, patrząc na nią znacząco.
Jego swobodne zachowanie brało się pewnie z tego, że ona sama musiała
wyglądać jak ktoś z niezbyt czystym sumieniem. Maddie nagle to zrozumiała.
– Tak – powiedziała sucho. – Tylko tyle.
A potem odwróciła się i podeszła do stolika, na którym piętrzył się już stos
kolorowych paczek dla solenizanta. Potrzebowała chwili, żeby otrząsnąć się z szoku,
jakiego doznała na widok Case’a w swoim domu. Może przyjdzie jej do głowy jakiś
pomysł, jak dalej postępować, by oszczędzić sobie kolejnych, żenujących scen.
Ciotka Nettie przyglądała jej się uważnie. Pragnąc umknąć przed jej
wszystkowidzącym spojrzeniem, Maddie podążyła ku starszemu mężczyźnie, który
zajmował honorowe miejsce na końcu długiego stołu.
Nachyliła się i ucałowała go w łysinę.
– Wszystkiego najlepszego, dziadku.
Nim starszy pan zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek do drzwi.
– Nowi goście – rozpromienił się staruszek. Dziadek Carmichael uwielbia być w
centrum uwagi, pomyślała Maddie z uśmiechem.
Przybyli kolejni członkowie rodziny. Siostra Mike’a Anita, jej mąż Dan oraz ich
córka Lisa. Lisa, starsza od Maddie o pięć lat, była od jakiegoś czasu rozwódką i
przyszła w towarzystwie piętnastoletnich bliźniąt – Kathy i Jeffa.
Pokój powoli się zapełniał i Maddie odniosła wrażenie, że wszyscy mówią
jednocześnie. Mimo to nie mogła zapomnieć o obecności Case’a, który stał w rogu i z
uwagą przysłuchiwał się wszystkiemu, nie spuszczając przy tym z niej wzroku.
Słyszała, jak ojciec przedstawia Case’a swojej siostrze.
– To jest Case Brannigan – powiedział. – Uważa się za narzeczonego Maddie.
Ciotka Anita wydała okrzyk zdumienia. Maddie spłonęła rumieńcem. Co za
absurdalna sytuacja! A do tego jej ojciec zachowywał się równie wrednie jak Case.
Jak mogła zapomnieć o specyficznym poczuciu humoru Mike’a? Zresztą nigdy
się go nie wypierał. Maddie bardzo kochała ojca, ale nie po raz pierwszy stwierdziła,
ż
e lubił obierać ją sobie za cel dobrodusznych żartów. Musiał oczywiście uznać, że
Case nie jest dla niej żadnym zagrożeniem. Mike potrafił być mocno nadopiekuńczy –
zwłaszcza gdy chodziło o jego jedynaczkę. Więc dlaczego witał Case’a z otwartymi
ramionami?
– Chcesz wyjść za tego faceta? – spytała Kathy, z bezpośredniością typową dla
nastolatków. – Myślałam, że chodzisz z Jacksonem Babbitem.
– Jackson Babbit to palant – wtrącił się Jeff. – Ma na głowie kilo lakieru, i te jego
dziwaczne szmaty... – wzdrygnął się z obrzydzeniem.
– Kathy, Jeff, przestańcie – jęknęła ich matka. – To nie wasza sprawa.
Maddie zwróciła się do bliźniąt z łagodną reprymendą, lecz nagle coś zupełnie
innego przykuło jej uwagę.
– Jeff! – zająknęła się. – Co się stało z twoją twarzą? Posiniaczona twarz Jeffa
okryła się rumieńcem.
– Nic takiego – mruknął, wzruszając ramionami.
– Danny Cooper go pobił – powiedziała Kathy. – On i ci jego kumple.
– Zamknij się, Kathy – burknął Jeff, speszony, bo nagle zainteresowanie gości
przeniosło się na niego.
– Trzeba coś zrobić z tym chłopakiem Cooperów i jego bandą, zanim naprawdę
wyrządzą komuś krzywdę – powiedziała Anita, spoglądając z niepokojem na wnuka.
– Nie rozumiem, dlaczego szeryf Mc Adams nie zajmie się tą sprawą.
– Z tego samego powodu, dla którego burmistrz Sloane nie mówi ani słowa –
wtrąciła się ciotka Nettie. – Objęli stanowiska dzięki poparciu i pieniądzom Coopera.
Ten chłopak Cooperów jest równie podły i żądny władzy jak jego ojciec. Niestety,
nikt w mieście nie ma tyle odwagi, żeby się za nich wziąć.
– Chciałem porozmawiać z Majorem Cooperem, ale Lisa mi to odradziła – wtrącił
Dan, dziadek Jeffa.
– Po co mi jeszcze więcej kłopotów? – westchnęła z rezygnacją Lisa i zwróciła
się do Maddie: – Danny Cooper już i tak zamienił życie Jeffa w piekło. Jeżeli
zadrzemy z jego rodziną, kto wie, co on i jego kolesie mogą jeszcze wymyślić?
Maddie zauważyła, że Case uważnie przysłuchuje się rozmowie. Na jego czole
zarysowała się głęboka zmarszczka.
– Jeden smarkacz terroryzuje całe miasto? – zapytał Mike’a, jakby nie wierząc
własnym uszom.
Mike ponuro skinął głową.
– Tak to mniej więcej wygląda – przyznał. – Jego ojciec terroryzował to miasto
dwadzieścia lat temu, a jeszcze wcześniej jego dziadek. Można powiedzieć – tradycja
rodzinna. Problem w tym, że każde następne pokolenie jest gorsze.
– I nikt nie próbował z tym skończyć?
Z ust zgromadzonych gości wyrwało się głośne westchnienie.
– Major Cooper jest przedstawicielem trzeciej generacji właścicieli fabryki, w
której znalazło zatrudnienie ponad pięćdziesiąt procent mieszkańców Mitchell’s Fork
– wyjaśnił Mike. – Dlatego wolą się w to nie mieszać. Na razie te chłopaki nie
posunęły się jeszcze do drastycznych czynów...
– A pobicie mojego wnuka to co? – zaprotestowała Anita.
– Uspokój się, babciu, nie było aż tak źle – mruknął zawstydzony Jeff.
Anita zamilkła, ale nie wyglądała na przekonaną.
– No więc, kiedy ślub, Maddie? – Jeff postanowił zmienić temat i trzeba
przyznać, że mu się to udało.
– No właśnie – poparł go Mike, a oczy znów mu się zaświeciły. – Kiedy ślub?
Maddie potrząsnęła głową tak gwałtownie, że złote pasemka zatańczyły wokół jej
twarzy.
– Na święty nigdy – odparła dobitnie. Nettie głośno westchnęła.
– Madelyn Kathleen Carmichael! Uważaj, co mówisz! Dzieci słuchają. –
Wymownie spojrzała na Kathy i Jeffa.
Za to Case nawet się nie skrzywił.
– Przejdzie jej to – zapewnił Jeffa. – Teraz jest jeszcze na mnie trochę obrażona.
Maddie zatkało z oburzenia. Obrażona! Otworzyła usta, żeby im wszystko
wyjaśnić, ale Jeff ją uprzedził.
– Jak to? – zapytał Case’a.
– Powiedzmy sobie, nastąpiła przerwa w komunikacji – oświadczył Case.
– Czy dobrze słyszę, że Maddie wychodzi za mąż? – ocknął się nagle dziadek
Carmichael.
Maddie ogarnęła rozpacz. Jak ma to wszystko wytłumaczyć dziadkowi? I to w tej
chwili? Na to potrzeba trochę czasu. A poza tym, co za wstyd przed wszystkimi!
– Później, dziadku – powiedziała z nadzieją, że dziadek ją zrozumie.
Niestety, Case już zdążył wysunąć się do przodu. Podszedł do dziadka, uznając,
ż
e najwyższy czas przedstawić się głowie rodziny.
– Case Brannigan – powiedział, wyciągając ku niemu swoją silną, twardą rękę.
Dziadek Carmichael ujął ją i przytrzymał. Jego wyblakłe oczy z uwagą spojrzały
w twarz Case’a.
– Nie jesteś z tych stron? – zapytał, marszcząc brwi.
– Nie, proszę pana, ale chciałbym tu osiąść na dłużej. To dobre miejsce, żeby
zapuścić korzenie.
Dziadek ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Spędziłem tu całe życie – stwierdził z dumą. – Dochowałem się nawet
prawnuków. A Maddie dobiega już trzydziestki. Ciągle jej powtarzam, że pora się
ustatkować i mieć dzieci.
Maddie cicho jęknęła. Wyglądało na to, że będzie jednak musiała wszystko
wyjaśnić. Czuła na sobie pytające spojrzenia całej rodziny. Nie mogła mieć o to
pretensji.
– Dziadku – odezwała się cicho – tak naprawdę, Case nie jest moim
narzeczonym...
– Ach, tak? – Dziadek spojrzał pytająco na Case’a, a potem na udręczoną twarz
Maddie. – No to kim jest, u licha?
Wszyscy, łącznie z Case’em, oczekiwali od niej odpowiedzi.
– On jest... on jest... – Właściwie kim? – pomyślała. Znajomym z wakacji?
Obcym człowiekiem? śadne z tych określeń nie wydawało się właściwe.
– No więc? – niecierpliwie nalegał dziadek. – Zgodziłaś się poślubić tego
człowieka czy nie?
Case uśmiechnął się.
– Powiedz mu, Maddie. Jak brzmiała twoja odpowiedź, kiedy oświadczyłem ci
się na plaży w Cancún?
Maddie otworzyła usta, a potem je zamknęła. Nagle wydało jej się, że znalazła się
w pułapce.
– No więc...
Ciotka Nettie przekrzywiła głowę i głośno zastukała laską w podłogę.
– Co to ma znaczyć, Madelyn? Czy powiedziałaś temu człowiekowi, że wyjdziesz
za niego za mąż?
– Tak – odparła Maddie z rozpaczą – ale...
– Gdyby mnie nie odwołano, Maddie byłaby już moją żoną – wtrącił się Case. –
Mieliśmy się pobrać w Cancún.
– Dlaczego nikomu nie pisnęłaś nawet słówka? – zapytał Mike. Uśmiech zniknął
z jego twarzy. Odkąd przed pięciu laty zmarła jego żona, Maddie stała się dla niego
najbliższą osobą. Teraz nie mógł zrozumieć, dlaczego nie podzieliła się z nim tak
ważną nowiną.
Nie mogła mu na to odpowiedzieć. Nie teraz. Nie była w stanie opowiadać o
Casie i o pełnych upokorzenia chwilach, kiedy na niego czekała, a potem na oczach
współczujących świadków czytała jego list.
– Przepraszam cię, tato – szepnęła. – Potem ci wszystko opowiem. Obiecuję ci to.
Mike skinął głową i uśmiechnął się, ale w jego oczach błysnął niepokój. Może
właśnie zdał sobie sprawę z tego, że Case wcale nie żartował, kiedy przedstawiał mu
się jako narzeczony Maddie. Musiał nagle zrozumieć, że Maddie naprawdę zgodziła
się zostać żoną Case’a i już by nią była, gdyby coś jej nie przeszkodziło.
Reakcja ojca wcale nie zdziwiła Maddie. Jej samej trudno było uwierzyć, że była
o krok od popełnienia fatalnej pomyłki. Dzięki Bogu, pomyślała z goryczą, że
wtrąciło się przeznaczenie w osobie tej rudej wydry.
– Według mnie – zaczął dziadek Carmichael, dobitnie akcentując każde słowo –
jeżeli kobieta dała mężczyźnie słowo, musi go dotrzymać.
Kuzynka Lisa potrząsnęła głową i szepnęła:
– To nie to pokolenie.
– Moim zdaniem – odezwała się ciotka Nettie – ta młoda osoba postąpiła zbyt
pochopnie. Jak można poślubić człowieka, którego dopiero co się poznało? – dodała z
dezaprobatą.
Maddie odetchnęła z ulgą. Nareszcie znalazła sprzymierzeńca.
Ale właśnie wtedy Nettie wyciągnęła rękę i wycelowała w Case’a wykrzywiony
artretyzmem palec.
– Nasza Maddie zasługuje na to, żeby się o nią starać jak należy. Nie ma potrzeby
tak się spieszyć. Tym razem wszystko ma się odbyć jak Pan Bóg przykazał, słyszysz?
– Chętnie dam jej trochę czasu – zgodził się Case – ale będę ją trzymał za słowo.
– Case, nie możesz... – zaatakowała go Maddie.
– Na twoim miejscu – zwrócił się Dan do Case’a, ignorując jej osobę –
zwolniłbym trochę tempo, chłopcze. Zabierz ją do kina. Wyślij jej kwiaty. W ten
sposób czterdzieści lat temu zdobyłem względy Anity. Mam wrażenie, że nadal
obowiązuje podobna procedura.
– Wujku Danie... – zaczęła Maddie.
– W dzisiejszych czasach kobiety same zapraszają facetów na randkę i płacą
rachunki – zauważył Jeff.
Anita uniosła brwi.
– Damie nie wypada pierwszej zapraszać mężczyzny. A jeżeli ktoś godzi się na
to, żeby kobieta płaciła za niego rachunki, to nie zasługuje na miano dżentelmena.
– Ależ, mamo! – głośno odezwała się Lisa, wznosząc oczy w górę. – Czy to miał
być przytyk pod adresem Charliego? Uważacie go z ojcem za żigolaka tylko dlatego,
ż
e pożyczyłam mu parę dolarów? To naprawdę bardzo miły facet. Pierwszy, który mi
się spodobał, odkąd rozwiodłam się z Billem.
– Prawdziwy mężczyzna nie pożycza pieniędzy od swojej przyjaciółki – upierała
się Anita. Nagle wszyscy zapomnieli o Maddie, gotowi posłuchać o skomplikowanym
ż
yciu uczuciowym Lisy.
– Anito – wtrąciła się ciotka Nettie, chcąc zapobiec kłótni – zostaw dziewczynę w
spokoju. Jest już na tyle dorosła, żeby o sobie sama decydować.
– Ale ona...
– Ja poznałem moją narzeczoną, płynąc w górę Missisipi – rozmarzył się głośno
dziadek Carmichael. – Był taki piękny ciepły dzień. Chyba sobota. Annabelle miała
na sobie białą sukienkę i...
Wszyscy, oczywiście prócz Case’a, znali już tę historię, więc nikt nie zwrócił
uwagi na wynurzenia starszego pana.
Korzystając z ogólnego zamieszania, Maddie chwyciła Case’a za rękę.
– Już cię tu nie ma! – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
– Jazda!
Case podejrzanie łatwo dał się wyprowadzić z pokoju.
– Masz bardzo ciekawą rodzinę – stwierdził, kiedy wyszli na werandę. – Nie boją
się wypowiadać własnego zdania, prawda?
– Prawda. Nie boją się też wtrącać w prywatne sprawy pozostałych członków
rodziny – stwierdziła Maddie ponuro, myśląc o życzliwych radach, jakie przed chwilą
otrzymał Case.
– Myślę, że to normalne w dużych, zżytych rodzinach.
– Pewnie tak. Case, ja...
– Potrafię się do tego przyzwyczaić – przerwał jej kategorycznym tonem.
Wielkopańska łaskawość, z jaką gotów był ponieść tę ofiarę, oburzyła Maddie.
– Czyżby?
– Oczywiście. Tak to bywa w rodzinie. – Doszedłszy do tego wniosku, Case
wydawał się dziwnie zadowolony.
Maddie kompletnie już straciła wątek.
– Case – westchnęła – musimy porozmawiać.
– Proszę bardzo. – Case skrzyżował ramiona i usiadł na balustradzie werandy.
Wdychając rześkie, wieczorne powietrze, zapatrzył się w wiejski krajobraz, skąpany
w blasku księżyca. – Masz piękny dom, Maddie. Nic dziwnego, że ci się nie spieszy,
ż
eby go opuścić.
Czując, że się rumieni, Maddie cofnęła się w cień. Ostatnio dość gwałtownie
reagowała na wszystkie uwagi dotyczące jej zamieszkiwania z rodziną. Prawdę
mówiąc, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy z wyraźną irytacją znosiła większość
uwag pod swoim adresem.
– Po skończeniu college’u mieszkałam przez jakiś czas sama – powiedziała. –
Wynajęłam mieszkanie w mieście, w pobliżu restauracji. Tutaj wróciłam parę lat
temu, kiedy ciotka Nettie złamała nogę, a nasza dawna gospodyni poszła na
emeryturę. Kiedy wrócę z Europy, poszukam sobie nowego mieszkania, bo widzę, że
tu już wszystko idzie gładko.
Case otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Kiedy się
wreszcie odezwał, Maddie wyczuła, że celowo zmienił temat.
– Skoro już mówimy o gospodyniach, miałem okazję poznać waszego Franka.
Spodziewałem się kogoś zupełnie innego.
– Wiem – uśmiechnęła się Maddie – ale on jest wspaniały. Tak świetnie prowadzi
dom, że nie potrafię sobie wyobrazić, jak byśmy sobie bez niego poradzili.
– Skąd się u was wziął?
– Pracował u ojca wiele lat temu. Tata zawsze mu powtarzał, że jeśli będzie
kiedyś szukał pracy, ma się do niego zgłosić. Oczywiście miał na myśli pracę w
restauracji, bo Frank służył w wojsku jako kucharz. Parę miesięcy po tym, jak ostatnia
gospodyni odeszła, a ja wróciłam do domu, Frank zjawił się u nas i powiedział, że
stracił żonę i pracę i chciałby się znowu zatrudnić u ojca.
– Jego żona zmarła? – zapytał Case.
– Nie, uciekła z wędrownym kaznodzieją.
– Ach, tak – westchnął Case.
– W każdym razie – ciągnęła dalej Maddie – zanim ktokolwiek się zorientował,
Frank wprowadził się do pokoju gościnnego i przejął obowiązki gospodyni. Gotuje,
sprząta, robi zakupy, zajmuje się dziadkiem, pilnuje, żeby ciotka Nettie zażywała
swoje lekarstwa – jednym słowem, stał się najważniejszą osobą w rodzinie.
– Jak widzę, twoja rodzina chętnie wita nowych członków – mruknął Case,
wpatrując się w spowity mgłą ogród.
W jego głosie zabrzmiała tęskna nuta. I wtedy właśnie Maddie doszła do
wniosku, że Case’owi Branniganowi nie uda się jej nabrać na opowieści o smutnej
sierocej doli. Nie wiedziała, po co przyjechał, ale na pewno nie dopuści do tego, by po
raz drugi zrobił z niej idiotkę.
– Case – zapytała wprost – po co się tu zjawiłeś? Case odwrócił się i spojrzał na
nią.
– Przyjechałem po swoją żonę.
Maddie zadrżała, coraz trudniej przychodziło jej zachować spokój.
– Nie masz żony. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Chyba że ożeniłeś się z tą
rudą seksbombą.
– Z jaką znowu rudą seksbombą? – Case zamrugał zdziwiony.
– Powiedziano mi, że wyjechałeś z jakąś rudowłosą pięknością. Pewnie to twoja
szefowa?
– Ach, więc o to chodzi? – roześmiał się Case, a jego białe zęby zalśniły w
ciemności. – Myślałaś, że porzuciłem cię dla innej? Maddie, ty...
Zrobił krok w jej stronę. Maddie cofnęła się, wyciągając ręce obronnym gestem.
– Nie dotykaj mnie – powiedziała z desperacją w głosie. Bała się, że znowu
zacznie ją całować. – Nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał.
Case westchnął, ale się zatrzymał.
– To nie było tak, jak myślisz, Maddie.
– Wszystko mi jedno.
– Wcale nie – zaprzeczył, a ona przestraszyła się, że z oczu wyziera jej zraniona
kobieca duma.
– Wszystko mi jedno – powtórzyła dobitnie. – Nie obchodzi mnie, dlaczego
wyjechałeś. Liczy się tylko to, że do niczego nie doszło. Nie jestem twoją żoną, dzięki
Bogu, i nigdy nią nie będę.
– Dałaś mi słowo, Maddie.
– Ty też dałeś mi słowo! – krzyknęła. – Ja byłam na umówionym miejscu.
Czekałam na ciebie. A ty gdzie byłeś, do diabła?
Za późno ugryzła się w język. Teraz już wiedział, że wtedy w Cancún wcale nie
zmieniła zdania. A niech to!
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że dopiero teraz zapytałaś mnie, dlaczego się
wtedy nie zjawiłem? – zapytał cicho Case.
– To dlatego, że tak mało mnie to obchodzi – oświadczyła. – I jestem ci
wdzięczna, że powstrzymałeś mnie przed popełnieniem gigantycznej pomyłki.
– Wtedy to nie była pomyłka i tym razem też nie będzie.
– Nie ma żadnego „tym razem”. To już koniec. Tym razem nie uda ci się
zamydlić mi oczu, Brannigan. Mam swoje plany i nie zamierzam ich zmieniać tylko
dlatego, że się tu nagle pojawiłeś.
– Później porozmawiamy o twoich planach – przerwał jej Case. – Najpierw chcę
ci wyjaśnić, dlaczego musiałem wyjechać z Cancún. A ty mnie wreszcie wysłuchasz,
do jasnej cholery!
Może tym razem powinna go wysłuchać? Szczerze mówiąc, była bardzo ciekawa,
co ma jej do powiedzenia. W jaki sposób zamierza wytłumaczyć obecność tej rudej
seksbomby. Będzie jej wmawiał, że to siostra? Nie ze mną takie numery! – pomyślała.
Skrzyżowała ramiona i oparła się o ścianę domu.
– Dobrze. Zamieniam się w słuch.
– Mówiłem ci, że pracuję dla rządu – zaczął.
– Tak. To pewnie też jakiś wymysł.
– Do diabła, Maddie! – Case przerwał i wziął głęboki oddech. – Zamknij się na
chwilę i posłuchaj – dodał już spokojniej.
Zaskoczona jego wybuchem, Maddie potulnie skinęła głową.
– To nie był żaden wymysł – ciągnął Case. – Pracuję... to znaczy pracowałem dla
rządu. Brygady antynarkotykowe. To niewdzięczna i niebezpieczna praca, aleją
lubiłem. Do czasu. Kiedy cię poznałem, byłem na urlopie. Czułem się zmęczony i
wewnętrznie wypalony. Pragnąłem odmiany. Do Cancún przyjechałem na urlop, a
także po to, żeby się zastanowić, co robić dalej ze swoim życiem. Zresztą już o tym
rozmawialiśmy.
Maddie skinęła głową. Wtedy mu wierzyła. Później podejrzewała, że to wszystko
kłamstwa. A teraz... teraz sama już nie wiedziała.
– Wracając do rzeczy – Case znowu podjął swoją opowieść – Jadę, ta ruda
dziewczyna...
A więc miała na imię Jadę, pomyślała z rozpaczą Maddie.
– Jadę była moją koleżanką po fachu – wyjaśnił Case. – Agentką, podobnie jak ja.
Rzadko pracowaliśmy razem, a jeśli już, nie bardzo mogliśmy się dogadać.
Przyjechała do Cancún zawiadomić mnie, że mój eks-partner i jedyny prawdziwy
przyjaciel został porwany przez gang handlarzy narkotyków i przetrzymywany jako
zakładnik polityczny gdzieś w głębi kolumbijskiej dżungli. Ktoś musiał go stamtąd
wydostać – a ja byłem najlepszym człowiekiem do tej roboty.
Powiedział to tak obojętnym, rzeczowym tonem, że Maddie uwierzyła w jego
słowa. Nigdy nie wątpiła, że Case jest najlepszy we wszystkim, co robi. Zdążyła już
zauważyć, z jakim uporem i wytrwałością potrafił dążyć do celu. A tym celem może
być również małżeństwo z nią.
– I co dalej? – spytała zaciekawiona.
– Wydostałem go stamtąd – odparł Case ponuro – choć w niezbyt dobrej formie.
Przebywa w szpitalu, na rehabilitacji, i pewnie potrwa to jeszcze dobre parę miesięcy.
Jednak najważniejsze, że żyje.
Maddie spojrzała na nogę Case’a i pomyślała, że nie utykał, kiedy się poznali.
– Byłeś ranny.
– Tak. Z początku nie było wiadomo, czy w ogóle będę mógł chodzić.
Maddie westchnęła, ale nic nie powiedziała.
– Nie mogłem się z tobą skontaktować, Maddie. Najpierw tropiłem w dżungli
bandytów, a potem ciężko ranny leżałem w szpitalu. Nie mogłem... nie chciałem
odzywać się do ciebie, dopóki nie uzyskam pewności, że nie zostanę kaleką. Nie
chciałem wracać do ciebie na wózku inwalidzkim – dodał sucho. – Nigdy nie
przestałem o tobie myśleć. Mogę ci to przysiąc, Maddie. A jeśli chodzi o nasze
zaręczyny – z mojej strony nic się nie zmieniło. Gdy tylko jako tako doszedłem do
siebie, przyjechałem tutaj. Przed przyjazdem dzwoniłem, ale nie było cię w domu,
więc postanowiłem zrobić ci niespodziankę.
– I to ci się udało – mruknęła Maddie, oszołomiona tym wszystkim, co właśnie
usłyszała. Czy miała mu wierzyć? Opowiadał swoją historię tak prosto, nie chwaląc
się, ale poprzez jego obojętny ton przebijały żal, gorycz i ból.
Bez względu na to, co się zdarzyło, Case wycierpiał swoje. Serce Maddie ścisnęło
się z żalu. Nie mogła jednak poddać się tak od razu. Wciąż myślała o tym, co
przemilczał.
– Dlaczego chcesz się za mną ożenić, Case? Zamyślił się na chwilę, jakby
szukając stosownych słów.
– Kiedy poznałem cię w Cancún, doszedłem do wniosku, że zmęczyło mnie moje
dotychczasowe życie. Mówiłem ci, że nie mam rodziny, że straciłem matkę, mając
siedem lat i wychowywałem się w sierocińcach. Nigdy się nawet nie dowiedziałem,
kto był moim ojcem. Wstąpiłem do policji jako nastolatek i przez ostatnie piętnaście
lat strzegłem prawa. Zawsze w ruchu, nigdzie dłużej nie zagrzałem miejsca, nigdy nie
byłem pewny, czy dożyję następnej misji. Mam już tego dość. Dojrzałem do tego,
ż
eby gdzieś osiąść i wreszcie założyć rodzinę. Z tobą, Maddie.
Dziwny ucisk w gardle sprawił, że nie była w stanie przemówić.
Case potraktował jej milczenie jako zachętę do dalszych wynurzeń.
– Podoba mi się twoje miasteczko. I twoja rodzina. Dorastać w takim miejscu – to
musi być cudowne. Moglibyśmy kupić sobie dom i kawałek ziemi. Mam pieniądze –
wystarczy, zanim znajdę nową pracę i...
– Case – łagodnie przerwała mu Maddie – przestań, proszę cię. Nic nie
rozumiesz. Nie wyjdę za ciebie.
– Maddie... – W jego głosie odezwały się uwodzicielskie tony. Maddie
natychmiast się zjeżyła.
– Nie! – przerwała mu ostro. – Tym razem nie padnę ci w ramiona. Chcesz we
mnie widzieć małą kobietkę, z którą będziesz się bawił w dom i która urodzi ci dzieci.
Lepiej o tym zapomnij. Ja chcę żyć. Za parę miesięcy skończę trzydzieści lat. Będę
wtedy daleko od tego miasteczka, które tak ci się spodobało. Może tobie znudziło się
ż
ycie pełne napięcia i przygód – ciągnęła drżącym głosem – ale ja mam ochotę
zakosztować takiego życia. Pojadę do Europy, poznam nowych ludzi, będę żyła na
całego. Chcę zwiedzić Irlandię, Grecję, Portugalię, Czechy – wszystkie te miejsca, o
których czytałam. I nie chcę być tylko turystką. Chcę poznać małe miasteczka i wsie –
miejsca, gdzie żyją autentyczni ludzie. A potem może... może zacznę chodzić po
górach. Albo latać na szybowcach. Wezmę się do czegoś naprawdę podniecającego. I
będę to robić sama!
– Sama nie wiesz, co mówisz. – Case potrząsnął głową. – Kraje o których
marzysz, to niebezpieczne miejsca dla samotnej kobiety. Zwłaszcza takiej, która
przywykła do spokojnego życia w małym miasteczku. Nie możesz tak po prostu
wędrować po obcych krajach, nie znając tamtejszych języków i zwyczajów. To nie
Mitchell’s Fork. Uwierz mi, Maddie, dość długo tak właśnie funkcjonowałem.
Wkrótce byś miała dość. To nie jest to, czego pragniesz, nie tego ci potrzeba.
– Pozwól, że sama zadecyduję, co będę robić i czego mi potrzeba – syknęła
Maddie.
– Posłuchaj, co ci powiem – zdenerwował się Case. – Jesteś wyjątkową
szczęściarą, Maddie Carmichael. Masz kochającą rodzinę, przyjaciół i dom. Budząc
się każdego ranka, możesz mieć pewność, że dożyjesz następnego dnia. Nie musisz
ciągle spoglądać za siebie z obawą, że ktoś wpakuje ci nóż albo kulę w plecy.
Dlaczego chcesz stąd odejść?
– Sama muszę znaleźć odpowiedź na to pytanie.
– Jeżeli szukasz przygód, możesz je przeżyć ze mną – powiedział ze spokojem.
Jego arogancja wprawiła Maddie w furię.
– Jak mam cię przekonać, że między nami wszystko skończone?
Dłonie Case’a ciężko opadły na jej ramiona.
– Nigdy mnie nie przekonasz – odparł stanowczo. – Za długo na ciebie czekałem,
Maddie Carmichael. Nie poddam się tak łatwo.
– Ty...
Nie udało jej się dokończyć. Gorące usta Case’a stłumiły jej gniewne słowa.
ROZDZIAŁ 4
Gdzieś w środku tego długiego, gorącego pocałunku Maddie zrozumiała: nigdy
nie uda jej się przekonać Case’a, że przestał jej się podobać.
Bo prawda była taka, że wciąż jej się podobał i wciąż go pragnęła.
Kiedy wreszcie Case niechętnie oderwał usta od jej warg, w głowie Maddie
zrodził się desperacki plan.
– Niech ci będzie – powiedziała, cofając się tak gwałtownie, że omal się nie
przewróciła. – Skoro nie potrafię cię przekonać, żebyś mnie zostawił w spokoju, nie
będę nic więcej robiła w tej sprawie.
– Czy to znaczy, że nasze zaręczyny są nadal aktualne? – W głosie Case’a
zabrzmiała zaczepka.
– Nie – odparła wymijająco. – To tylko znaczy, że nie mogę cię zmusić do
opuszczenia Mitchell’s Fork. Masz niezbywalne prawo tu przebywać. Ale gotowa
jestem się założyć, że po paru tygodniach będziesz śmiertelnie znudzony i zatęsknisz
za dawnym życiem, od którego tak się teraz odżegnujesz.
– A ja mogę się założyć, że się mylisz – odparował Case. – A co z będzie z nami?
Masz zamiar uciekać na mój widok?
– Mam zamiar żyć własnym życiem – odparła. – Mam tu dość dużo obowiązków i
zamierzam się z nich wywiązywać. Ale jak tylko się okaże, że tato może sobie
poradzić beze mnie przez pewien czas – jakieś cztery czy pięć miesięcy – wyjeżdżam
do Europy. Sama!
– Szkoda twoich pieniędzy. To nigdy się nie stanie. – Case mówił cicho, ale
dobitnie. – Jeżeli chcesz koniecznie pojechać do Europy, zgoda, ale ze mną.
Maddie chciała zaprotestować, ale właśnie drzwi otworzyły się i stanął w nich jej
ojciec.
– Dziadek nie może się doczekać, kiedy wreszcie rozpakuje prezenty –
powiedział, spoglądając z zainteresowaniem to na Maddie, to na Case’a. – Czekamy
tylko na was.
Maddie odgarnęła włosy z czoła.
– Już idę.
Case ruszył za nią. Maddie nagle przystanęła i odwróciła się.
– Zaczekaj!
– Mam sobie pójść? – zapytał Case.
– Nie. Skoro mój ojciec zaprosił cię na kolację, nie mogę już cofnąć tego
zaproszenia, ale stawiam jeden warunek.
Case westchnął i pokiwał głową.
– Mam nie wspominać ani słowem o naszych zaręczynach, tak?
– O naszych nieważnych zaręczynach – poprawiła go.
– Jak sobie życzysz, Maddie. – Case uprzejmie się uśmiechnął.
Nagle zapragnęła uderzyć go w twarz i w te jego aroganckie, nazbyt wymowne
usta. A potem pomyślała, że jej ojciec nie jest ani trochę lepszy. Zamiast jej pomóc,
stoi w progu i uśmiecha się od ucha do ucha.
– Ani słowa – mruknęła, mijając go z dumnie uniesioną głową.
– Przecież nic nie mówiłem.
– Nie musiałeś westchnęła.
Zgodnie z obietnicą, Case podczas kolacji zachowywał się wręcz idealnie.
Gawędził z Mike’em i Danem, słuchał uważnie wspomnień dziadka Carmichaela,
rozmawiał o samochodach i motocyklach z Jeffem i z miejsca oczarował Anitę, Lisę i
Kathy. Co do Nettie – czując, że nie uda mu się tak łatwo jej omotać, potraktował ją z
pełną szacunku rezerwą, która szybko zyskała aprobatę starszej pani.
Wiadomość, że Case był członkiem brygady antynarkotykowej, zrobiła na
wszystkich wielkie wrażenie. Mike, Dan i Nettie darzyli szacunkiem ludzi, którzy
reprezentowali prawo i starali się zwalczać nielegalny handel narkotykami. Anita,
Lisa i Kathy uległy romantycznej wizji agenta, który ryzykuje życie, by zapewnić
bezpieczeństwo porządnym obywatelom.
Jeff, rzecz jasna, uznał Case’a za najbardziej opanowanego faceta, jakiego spotkał
w swoim życiu.
Kiedy przyszła pora na deser i Frank wniósł płonący tort urodzinowy, cała rodzina
była już święcie przekonana, że Maddie musiała postradać zmysły, skoro wciąż z
uporem odrzucała oświadczyny takiego mężczyzny jak Case. Zwłaszcza że jakoś nie
było słychać o innych, równie atrakcyjnych propozycjach.
ś
eby czcigodny solenizant nie dostał zadyszki, Frank umieścił pośrodku
olbrzymiego, czekoladowego tortu tylko jedną świeczkę. Dziadek zdmuchnął ją z
dumą, a potem z promiennym uśmiechem wysłuchał „Happy Birthday”. Nawet Case
ś
piewał ile sił.
Potem nastąpiła ceremonia otwierania prezentów. Dziadek z taką samą radością
dziękował za komplet praktycznej bielizny, który dostał od Nertie, i za elegancki
kaszmirowy sweter od Dana i Anity. Jednak najbardziej wzruszył go prezent od
Maddie. Namalowana przez nią na podstawie starej fotografii akwarelka
przedstawiała babcię i dziadka Carmichaelów na pikniku. Dziadek miał śnieżnobiałą,
mocno wykrochmaloną koszulę ze sztywnym kołnierzykiem, spodnie na szelkach i
słomkowy kapelusz. Jego ukochana Annabelle wyglądała prześlicznie w muślinowej
sukience i kapeluszu z kwiatami, który miał chronić od słońca jej jasną karnację.
– Doskonale pamiętam ten dzień – westchnął dziadek, trzymając obrazek w
drżących dłoniach. – Dziękuję ci, Maddie, moja kochana dziewczynko.
Maddie nachyliła się i pocałowała go w pobrużdżony policzek.
– Cieszę się, że ci się podoba, dziadku.
– To naprawdę dobra praca – odezwał się Case. – Nie wiedziałem, że jesteś taka
utalentowana.
– Dziękuję. – Maddie spłonęła rumieńcem. – To tylko moje hobby.
Tymczasem Jeff zdążył już się znudzić przyjęciem i znowu przysiadł się do
Case’a.
– Czy został pan ranny w trakcie pościgu za handlarzami narkotyków? – zapytał.
– Można by tak powiedzieć – odparł Case z wahaniem.
– Został pan postrzelony?
Case znowu zawahał się i pytająco spojrzał na Maddie, a potem skinął głową.
– Tak. Trafili mnie w brzuch i w lewe udo.
Maddie poczuła, że brak jej tchu. Wcześniej nie zastanawiała się, w jaki sposób
Case został ranny i dlaczego wylądował w szpitalu. Teraz ogarnęła ją fala
współczucia. Niemal czuła jego mękę i ból. O mój Boże! – pomyślała. Miała
wrażenie, że cała rodzina na nią patrzy, a ona ma wszystko wypisane na twarzy. Tylko
Jeff nie odrywał oczu od Case’a.
– A czy pan kiedyś kogoś zastrzelił? – dopytywał się z przejęciem.
– Jeff! – skarciły go matka i babka.
Wszyscy jednak zdawali się czekać na odpowiedź Case’a. Maddie oczywiście
była w stanie to zrozumieć. Case Brannigan był dla nich niebywałą atrakcją. Jak
egzotyczne zwierzę na podwórku farmy. Nikt spośród gości nie spotkał dotąd
prawdziwego agenta – człowieka, który widział kawał świata, ryzykował własne
ż
ycie, brał udział w niebezpiecznych eskapadach, jakie mieszkańcy Mitchell’s Fork
mogli co najwyżej oglądać w kinie lub telewizji.
Sama Maddie miała już dość hollywoodzkiej wizji świata. Przyszła pora, by
przeżyć własną przygodę. I choć nie była całkiem pewna, co konkretnie chciałaby
robić, jedno wiedziała – musi to być coś odważnego, imponującego, o co nikt nawet
by nie podejrzewał dawnej Maddie Carmichael.
– Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie – rzekł cicho Case. – Nie lubiłem
pewnych spraw związanych z moją pracą i nie chcę do nich wracać. Mogę powiedzieć
tylko tyle, że nie zrobiłem nic ponad to, co było konieczne.
– No, no – rozległ się nagle od progu męski głos – to ciekawe. Kim jest ten
groźny nieznajomy, Maddie?
Maddie z jękiem odwróciła się do drzwi.
– Jackson! – Nagle przypomniała sobie, po co przyszedł. – O Boże!
W odpowiedzi na jej osobliwe powitanie gość kpiąco uniósł brwi. Jackson
Babbit, dobiegający czterdziestki dwukrotny rozwodnik, właściciel dobrze
prosperującego sklepu z narzędziami rolniczymi, uchodził za playboya i w pełni
zasługiwał na swoją reputację. Nosił się jak popularny gwiazdor country Marty Stuart.
Jego czarne, dość długie włosy były tak starannie ufryzowane i polakierowane, że ani
jeden lok nie śmiał wyłamać się z szyku. Tego wieczoru nałożył czerwoną koszulę,
obcisłe czarne spodnie i wysokie kowbojskie buty z lśniącej skóry. Jackson lubił też
drogą biżuterię. Na szyi miał gruby, złoty łańcuch, a na jego wypielęgnowanych
dłoniach połyskiwały dwa sygnety z brylantami.
Jackson był pewnym siebie materialistą, ale i najbarwniejszą postacią, jaką
Maddie zdarzyło się spotkać w Mitchell’s Fork. Umiał się śmiać i dobrze bawić,
potrafił obdarzać swoją wybrankę całkowitymi i niepodzielnymi (choć raczej
krótkotrwałymi) względami. W ciągu minionych trzech miesięcy Maddie umówiła się
z nim kilka razy i świetnie się czuła podczas każdego spotkania. Te ich randki, które
były dla niej wyłącznie miłą rozrywką, szokowały mieszkańców miasteczka, bo
przedtem nikt nie podejrzewał, że tego typu kobieta mogłaby wpaść w oko
Jacksonowi. Było w tym zresztą trochę racji, ponieważ Jackson zauważył ją dopiero
po jej powrocie z Cancún.
Maddie dała mu jasno do zrozumienia, że wkrótce wyjeżdża i nie ma zamiaru iść
z nim przedtem do łóżka. Jackson wielkodusznie stwierdził, że zrobi wszystko, by
zmieniła zdanie, ale zawsze zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Widocznie
odpowiadała mu ta niezobowiązująca znajomość.
– Jakson – znowu zająknęła się Maddie – ja...
– Tylko mi nie mów, że zapomniałaś o naszej randce – zachichotał Jackson, a
oczy mu zalśniły.
Prawdę mówiąc, zapomniała. Po przyjęciu mieli iść do kina na nocny seans. To
wszystko wina Case’a.
Tymczasem Case patrzył na Jacksona takim wzrokiem, że każdy inny człowiek
dawno zapadłby się pod ziemię. Była to nienawiść od pierwszego wejrzenia.
r Jednak Jackson chyba tego nie zauważył, bo uśmiechnął się promiennie, skinął
przyjaźnie głową wszystkim gościom po kolei, a potem podszedł do Case’a i
wyciągnął rękę.
– Chyba się nie znamy. Jestem Jackson Babbit. A pan... ? Case ledwo musnął
jego dłoń.
– Case Brannigan. Maddie...
– Znajomy – pospiesznie dorzuciła Maddie.
– Narzeczony – sucho dokończył Case. Jackson uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Dostrzegam tu pewną różnicę zdań.
– Chwilową – zapewnił go Case.
– Nic podobnego. – Maddie rzuciła Case’owi wyzywające spojrzenie.
Może jakiś inny mężczyzna starałby się wykorzystać konflikt między Maddie a
Case’em, ale nie Jackson.
– No to jak, Maddie – zapytał, nie przestając się uśmiechać – co z naszą randką?
Czy to aktualne?
– Oczywiście. – Maddie skinęła głową. – Jestem gotowa. Możemy iść.
– Maddie! – W głosie Case’a zabrzmiały groźne tony. Postąpił krok w jej stronę.
Odważnie spojrzała mu w oczy.
– O co chodzi?
Oboje zdawali sobie sprawę, że w tej sytuacji Case nic nie może zrobić. Cała
rodzina zastygła bez ruchu, patrząc na nich z napięciem. A potem Case spuścił wzrok
i mruknął:
– Jutro porozmawiamy.
– Może – obojętnie stwierdziła Maddie.
Szybko ucałowała dziadka, powiedziała wszystkim dobranoc i ująwszy Jacksona
za ramię, niemal wypchnęła go z pokoju.
W holu przystanęła na chwilę, żeby złapać oddech. Zjadalni dobiegły ją
fragmenty rozmowy. Oczywiście wszyscy byli pewni, że już wyszła.
– Nie wiem, co w nią ostatnio wstąpiło – narzekała Nettie.
– Ta dziewczyna...
– Co ona widzi w tym Babbicie?! – wykrzyknęła Anita.
– Przecież to...
– Podoba mi się jej nowa fryzura – mówiła Kathy. – Ciekawe, czy...
– Trzeba mu było dać w zęby! – Ta rada oczywiście pochodziła od Jeffa.
– Jefr”! Co to ma znaczyć! – dobiegł głos jego zaszokowanej matki.
– Maddie – zwrócił się do niej Jackson. – Idziemy czy nie?
– Tak, jestem gotowa – powiedziała, mając nadzieję, że Jackson nie słyszy
desperacji w jej głosie. Poczuła, że musi opuścić to miejsce. I to natychmiast.
Na szczęście w drodze do kina Jackson ani razu nie wspomniał o Casie. Wybrali
komedię z parą ulubionych aktorów Maddie. Mogła wreszcie zapomnieć o
stresujących wydarzeniach tego dnia i śmiać się z głupstw oglądanych na ekranie.
Dwie godziny ucieczki od rzeczywistości i od dręczącego ją pytania co dalej.
Po seansie Jackson zatrzymał się przed koktajlbarem.
– Masz ochotę na lody? – zapytał.
– Jasne. Czemu nie? – Od powrotu z Cancún rygorystycznie przestrzegała diety,
ale tego wieczoru miała ochotę na małe szaleństwo. W końcu na przyjęciu zjadła
tylko kawałeczek tortu. Nie była w stanie zjeść więcej, czując na sobie badawczy
wzrok Case’a oraz całej rodziny.
Jackson zamówił lody bananowe i kawę dla obojga. Jak zwykle nie spytał jej o
zdanie. Maddie na ogół nie puszczała mu tego płazem, ale dziś była tak roztrzęsiona,
ż
e nawet nie zaprotestowała.
– A teraz – odezwał się, kiedy usiedli przy stoliku – opowiedz mi o tym
Branniganie. Dlaczego on uważa się za twojego narzeczonego?
– Bo mu kiedyś obiecałam, że za niego wyjdę – bąknęła Maddie.
Jackson nawet nie mrugnął.
– Miał prawo wyciągnąć z tego pewne wnioski.
– Wiem – uśmiechnęła się Maddie. – Ale później zmieniłam zdanie.
– To przywilej kobiet, choć akurat w tych sprawach bywa odwrotnie.
– Rzecz w tym, że Case nie zmienił zdania, chociaż na próżno czekałam na niego
w Cancún. Niech go diabli! Nie wiem nawet, czy ta ruda piękność to rzeczywiście
tylko jego koleżanka po fachu czy ktoś więcej... Zresztą, nie obchodzi mnie to. Nie
mam zamiaru być słodką kobietką dla jakiegoś eks-szpiega nie wiadomo skąd. Skąd
się wziął ten jego sielski obraz życia na prowincji? Pewnie stąd, że nigdy nie miał
rodziny. Oczywiście trudno go winić za to, że chciałby ją założyć, aleja nie mam
zamiaru zrezygnować ze swoich marzeń i planów, żeby stworzyć mu tę rodzinę...
Maddie nagle uświadomiła sobie, że Jackson uważnie słucha każdego jej słowa i
zarumieniła się.
– Przepraszam – powiedziała. – Wiem, że ta moja tyrada jest bez sensu.
– Wręcz przeciwnie. Mnie się wydała bardzo pouczająca. Więc nie wyjdziesz za
niego?
– Nie – odpowiedziała może trochę za szybko.
– Na moje oko to dość uparty facet.
– Ja też potrafię być uparta – stwierdziła Maddie. – Za parę tygodni Case’owi tak
się znudzi Mitchell’s Fork, że będzie stąd uciekał gdzie pieprz rośnie. Wiesz, jak tu
jest, Jackson. Sam mówiłeś, że gdyby nie twój sklep, dawno byś już wyjechał.
– Mitchell’s Fork jest w porządku – uśmiechnął się Jackson. – Może tu trochę
nudno, ale robię co mogę, żeby ożywić to miejsce.
Maddie zmarszczyła brwi. Przecież to właśnie Jackson zachęcał ją do zerwania
więzów z miasteczkiem. To on jeden poparł ją, kiedy postanowiła wyjechać stąd na
trochę i zobaczyć kawałek świata. Czyżby to były tylko puste słowa? A może Jackson
zapuścił tu korzenie równie głęboko jak inni?
– Nie patrz tak na mnie, Maddie – powiedział Jackson, jakby czytał w jej
myślach. – Jak tylko uzbieram wystarczająco dużo forsy, zmywam się stąd. Myślałem
o tym, żeby wybrać się na Tahiti, a może gdzie indziej. W każdym razie tam, gdzie
zawsze świeci słońce, a...
– ... a kobiety nie noszą staników – dokończyła Maddie. Jackson często to
powtarzał.
– Zapamiętałaś roześmiał się.
– Posłuchaj, Jackson! – Maddie nagle zaniepokoiła się o jego dyskrecję. Co ją
opętało, żeby mu się tak zwierzać. – To, co ci przed chwilą mówiłam o... o tym
czekaniu w Cancún... Może byśmy tak...
– Już zapomniałem.
– Dziękuję ci – uśmiechnęła się smętnie Maddie.
– W zamian ty mi musisz przyrzec, że nie piśniesz nikomu ani słowa o tym, jak
wspierałem cię na duchu. Muszę przecież dbać o moją złą reputację.
– Bardzo starannie ją pielęgnujesz. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak ci zależy,
ż
eby wszyscy uważali cię za próżnego egoistę i playboya? Przecież jesteś bardzo
miłym i dobrym człowiekiem.
– Ciszej! – Jackson demonstracyjnie rozejrzał się wkoło. – Ktoś mógłby cię
usłyszeć. Tak naprawdę jestem próżnym egoistą. Czasem jedynie udaje mi się
przemóc złe skłonności, i to tylko wtedy, kiedy się bardzo staram. Gdybym robił to
częściej, wszyscy zaczęliby tego po mnie oczekiwać.
Maddie roześmiała się.
– Wiesz co, Jackson, jesteś niereformowalny.
– Czy nie to właśnie powiedziałem?
– Jesteś także dobrym kolegą. Jackson skrzywił się i potarł dłonią czoło.
– Od miesięcy próbuję cię uwieść, a ty masz mi tylko tyle do powiedzenia, że
jestem dobrym kolegą. Widocznie jestem mało pociągający.
– Ty? Niemożliwe.
– To zabrzmiało obiecująco. Czy to znaczy, że pójdziesz do mnie, kiedy stąd
wyjdziemy?
– Nie.
Jackson ciężko westchnął.
– Zdecydowanie mało pociągający.
– Lepiej jedz swoje lody, bo ci się roztopią – powiedziała Maddie.
– Gdyby moje wdzięki w ten sam sposób mogły podziałać na ciebie...
Maddie roześmiała się. Była mu wdzięczna za to, że potraktował to tak lekko.
Jackson odwiózł Maddie pod jej dom tuż po północy. Odprowadził ją do drzwi,
musnął wargami jej policzek i poradził, żeby miała się na baczności przed
„zazdrosnym narzeczonym”. A potem odszedł, cicho pogwizdując, jakby się świetnie
bawił tego wieczora.
Maddie potrząsnęła głową, zamknęła za sobą drzwi i przez pogrążony we śnie
dom przeszła na palcach do swojego pokoju.
Dopiero tam się rozkleiła.
Nagle ugięły się pod nią kolana i bez sił opadła na łóżko. Ukryła twarz w
dłoniach.
Co za dzień! Skąd mogła wiedzieć, że Case Brannigan znowu wtargnie w jej
ż
ycie i będzie chciał zacząć wszystko od początku?
Przynajmniej wyjaśniła się przyczyna jego nagłego wyjazdu z Cancún. Tylko czy
mogła wierzyć jego słowom?
To brzmiało tak romantycznie: odwołany, aby ratować przyjaciela z rąk okrutnych
bandytów. Desperacka misja, która zakończyła się pobytem bohatera w szpitalu i
groźbą kalectwa. Ten sam bohater dzielnie walczy o powrót do zdrowia, bo nie chce
wracać do narzeczonej jako kaleka.
Tak, brzmiało to zbyt pięknie i romantycznie, żeby było prawdziwe.
Oczywiście Case został ranny. I to poważnie. Świadczy o tym jego chudość,
bruzdy na twarzy, sposób, w jaki utyka. Czegoś takiego nie można udawać. Czy
jednak było tak, jak opowiadał? Skąd mogła wiedzieć, czy rzeczywiście był tym, za
kogo się podawał?
W gruncie rzeczy Case Brannigan był dla niej obcym człowiekiem.
Nieznajomym, którego o mały włos nie poślubiła w chwili słabości. Teraz on wrócił,
ale Maddie się zmieniła. Sama już nie wiedziała, czy straciła odwagę, czy ją w sobie
odnalazła, ale tym razem nie miała zamiaru być dla niego tak łatwą zdobyczą. Nie
wierzyła mu już bez zastrzeżeń.
Z tego, co wiedziała, był raczej łowcą przygód. A może sądził, że jej rodzina jest
bogata? A może chował w zanadrzu jeszcze coś innego?
Tam, na plaży w Cancún, wierzyła, że są w sobie zakochani, chociaż Case nigdy
nie wyznał jej uczuć. Przez następne sześć miesięcy próbowała samą siebie
przekonać, że to nie była miłość, tylko zauroczenie. A może wręcz zdrowy objaw
pożądania.
Niestety, cokolwiek to było, wciąż to odczuwała. W końcu uczucia to nie kolor
włosów – nie da się ich tak łatwo zmienić.
Co oczywiście nie znaczy, że nie da się ich w ogóle zmienić. Trzeba tylko więcej
wysiłku.
Nie miała zamiaru znowu robić z siebie idiotki z powodu tajemniczego Case’a
Brannigana.
ROZDZIAŁ 5
Przez cały następny dzień Case oglądał domy na sprzedaż. Miał po temu dwa
powody. Po pierwsze, nie zamierzał zostać ani chwili dłużej niż to konieczne w tym
iście spartańskim hoteliku, podobno najlepszym w Mitchell’s Fork. A po drugie,
musiał sobie znaleźć jakieś zajęcie do czasu, kiedy uzna za stosowne znowu
porozmawiać z Maddie.
Nie byłoby go stać na tyle cierpliwości, gdyby nie fakt, że śledził ją i Babbita
ubiegłego wieczoru. Widział ich w koktajlbarze i potem, pod drzwiami jej domu. To,
co zobaczył, upewniło go, że żadne poważne uczucie ich nie łączy.
Oczywiście nigdy nie dowiedzą się o tym, że ich podglądał. Case zbyt często
musiał czaić się w ciemnościach, wyśledził zbyt wiele tajnych spotkań, żeby teraz dać
się zaskoczyć parze nieświadomych niczego amatorów.
Maddie byłaby pewnie na niego wściekła. Twarda z niej sztuka, pomyślał z
uśmiechem. W jego przekonaniu oddała mu się już wtedy, na plaży w Cancún – nawet
jeśli były to tylko słowa. A Case Brannigan zawsze strzegł tego, co do niego należało.
W agencji handlu nieruchomościami powitała go drobna, roztrzęsiona kobietka,
dla której, zdaniem Case’a, sprzedaż domów była jakimś dodatkowym, frustrującym
zajęciem i która prawdopodobnie nigdy w życiu nie zetknęła się z tak kapryśnym
klientem.
– To jest mniej więcej to, o co mi chodziło – siląc się na uśmiech, powiedział do
swojej przewodniczki, która nerwowo deptała mu po piętach, kiedy zbliżali się do
trzeciego z kolei domu. Dwa poprzednie zupełnie mu nie odpowiadały – jeden był za
mały, a drugi zbyt brzydki. Za to w tym dopatrzył się ukrytych możliwości.
Przypominał wiejską rezydencję z czasów wiktoriańskich. Otaczały go stare
drzewa i olbrzymi trawnik z klombami kwiatów. Musi tu być pięknie latem, pomyślał
Case. Z werandy wchodziło się do środka przez podwójne drzwi z witrażowymi
szybkami. Case’owi podobały się wszystkie te drobne szczegóły – jasnożółte belki
konstrukcji, kremowe okiennice i futryny, kryty gontem dach. Mnóstwo ciekawych
łuków i okrągłości. Szczególnie upodobał sobie owalne witrażowe okno nad frontową
werandą.
Tak, to wyglądało interesująco i odpowiadało jego wizji „prawdziwego domu”.
– Ile tu jest sypialni? – zapytał, bo dom wydał mu się dość duży.
– Pięć – pisnęła agentka. – Jedna na dole i cztery na piętrze. Są też cztery łazienki
i cztery kabiny prysznicowe. Dom zbudowano dziesięć lat temu na siedmioakrowej
parceli. Na tyłach znajduje się mała sadzawka i trawnik, na którym można
wybudować basen, gdyby pan się na to zdecydował.
Case skinął głową. Pięć sypialni to w sam raz. Ciekawe, ile dzieci zamierza mieć
Maddie. Wspiął się po schodkach na werandę. Deski zaskrzypiały pod jego stopami.
Przystanął, żeby sprawdzić ich wytrzymałość i uznał je za solidne.
– Nie obejdzie się bez drobnych napraw – dorzuciła kobieta. – Dom stoi pusty od
roku.
– Jak to? – zapytał Case, pamiętając, że należy okazać bodaj cień podejrzliwości.
– Jest dość... drogi jak na tę okolicę przyznała. – Stosunkowo obszerny i
wykończony bardziej solidnie niż większość tutejszych domów. No i oczywiście
koszty ogrzewania i klimatyzacji są wyższe przy tak dużej powierzchni.
Case odetchnął z ulgą. Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu. A co do
napraw – mówiono mu, że to rzecz naturalna, jeśli się jest właścicielem domu. On
oczywiście nigdy nie miał własnego domu. Dorastał w zapchlonych mieszkankach,
sierocińcach i tanich lokalach do wynajęcia. Ostatnie piętnaście lat spędził na
walizkach. Wciąż jednak pamiętał swoje dziecinne marzenia – rodzina, pies, dom, w
którym mógłby przyjmować przyjaciół...
– To duży dom – powiedział, kiedy weszli do wysokiego holu, z którego
prowadziły schody na piętro. Zajrzał do przestronnych, pozbawionych zasłon
pomieszczeń na parterze. Po lewej stronie mieściła się biblioteka z rzędami półek na
książki, po prawej ośmiokątny pokój o olbrzymich oknach – prawdopodobnie
jadalnia. Oczyma duszy zobaczył wielki stół ze srebrnymi świecznikami, no i
oczywiście siebie na jego końcu, z Maddie u jego prawego boku.
Ze smutkiem pomyślał, że nigdy w życiu nie wydał przyjęcia. Czy nie za późno
się tego uczyć? Chyba że Maddie by mu pomogła.
– Tak, to duży dom. – Głos agentki wdarł się niemiłym zgrzytem w jego
rozmyślania. – Ludzie, którzy go wybudowali, pochodzili z północy. Mieszkali tu,
dopóki pani Fielding nie zapragnęła przeprowadzić się bliżej wnuków. Wystawili
posiadłość na sprzedaż, a gdy nie znaleźli kupca, wyjechali, zostawiając wszystkie
pełnomocnictwa mojej agencji.
Case przeciągnął ręką po wypolerowanej poręczy z drewna orzechowego.
– Hmm – mruknął niezdecydowanie – niech mi pani pokaże resztę.
W rozbieganych oczkach kobiety pojawił się błysk. Chrząknęła, uniosła głowę i
zaczęła wyliczać zalety domu. Garaż na trzy samochody, szopa... Case uśmiechnął się
– zawsze marzył o swoim miejscu do majsterkowania.
Pokazała mu wysoki salon z masywnym kominkiem. Pokój pana domu, również z
kominkiem i z osobnym wyjściem na werandę, a także mniejszy salonik z
wykuszowym oknem. Kuchnię z pełnym wyposażeniem, zabudowaną szafkami z
ciemnego dębu, i przylegający do niej przytulny, ośmiokątny pokój, w sam raz na
miłe posiłki w rodzinnym gronie. Na górze mieściły się cztery duże sypialnie i pokój
do zabaw, także z kominkiem.
– Podoba mi się ten dom – powiedział Case. Agentka nagle się rozpromieniła.
– Jestem pewna, że będziecie tu bardzo szczęśliwi. Może ma rację, pomyślał
Case. Miał nadzieję, że Maddie też będzie tego zdania.
– Co takiego zrobił? – Ze słuchawką przy uchu Maddie osunęła się na krzesło.
Właśnie zajęta była cotygodniowym rozliczeniem w kantorku na zapleczu restauracji.
– Złożył ofertę na dom Fieldingów – radośnie zakomunikowała jej Jill. – Oglądał
go z Sherry Holder. Jest tak podniecona ewentualną prowizją, że zamówiła już
nowego forda.
Maddie nie wierzyła własnym uszom.
– Po co mu taki wielki dom?
– Jak dla kawalera jest rzeczywiście obszerny. Pięć sypialni, pięć czy sześć
łazienek, biblioteka, salon, pokój na górze, trzy kominki, a w części gospodarczej jest
nawet chłodnia!
– Nigdy nie byłam w środku, ale słyszałam, że pokoje są duże i wysokie. Sherry
mówiła mi kiedyś, że ogrzewanie i klimatyzacja kosztują majątek – głośno rozważała
Maddie. – Słyszałam też, że Fieldingowie zaniedbali pewne sprawy związane z
konserwacją. Case pewnie nie wie, w co się pakuje.
– Sherry zaklina się, że nic przed nim nie zataiła. Mówi, że nawet nie chciał
słuchać o kłopotach. Obejrzał dom i z miejsca się zdecydował.
Maddie jęknęła w duchu. Sprawy zaczynały wymykać jej się z rąk. Nie była w
stanie przewidzieć, że Case popędzi kupić dom już na drugi dzień po przyjeździe.
Wybór domu oczywiście jej nie zdziwił. Posiadłość Fieldingów była przesadnie
okazała. Podobnie jak zaloty Case’a.
Fieldingowie tak naprawdę nie zżyli się z mieszkańcami Mitchell’s Fork ani nie
próbowali zapuścić tu korzeni. To dlatego Maddie nigdy nie widziała wnętrza domu.
Case był obcym, któremu spodobał się dom obcych. Wszystko do siebie pasowało.
– Byłam kiedyś w środku – powiedziała Jill. – Sherry zawiozła mnie tam kilka
miesięcy temu. To piękny dom, ale okropnie urządzony. Co za kolory, a do tego ta
ciemna boazeria. Case pewnie niczego nie zauważył – wiadomo, jak to mężczyzna. –
Jill przerwała i zachichotała. – Wiesz, jak lubię urządzać mieszkania. Z radością
pomogę ci dobrać nowe farby, dywany i tapety, kiedy już się tam wprowadzicie.
– Kiedy już się... Jill, ja nie mam zamiaru wprowadzać się do domu Fieldingów!
– Uhm. Powiedz to twojemu narzeczonemu – droczyła się z nią Jill. – Sherry
mówiła, że wspominał o tobie co najmniej pięćdziesiąt razy w ciągu tych trzech
godzin, które z nim spędziła.
– I pewnie teraz wszystkim o tym” opowiada.
– Pewnie tak. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam.
– Dobrze. Chętnie ci go przedstawię. Może dojdzie do wniosku, że bardziej niż ja
odpowiadasz jego ideałowi żony.
Jill roześmiała się.
– Po tym, co o nim słyszałam, chciałabym, żeby tak było. Lisa i Anita mówią, że
jest bardzo miły – w ten cudownie niebezpieczny sposób. Jeff podobno oszalał na
jego punkcie i twierdzi, że jeśli ty się nie zdecydujesz, chciałby, żeby Case ożenił się
z jego matką. Sherry była nim śmiertelnie przerażona, ale uważa go za najbardziej
seksownego faceta, jakiego widziała w tych stronach. Jackson nazwał go
Terminatorem. Śmiał się jak głupi, kiedy mi o nim opowiadał. Oczywiście uważa, że
to wszystko jakaś histeria.
Maddie ciężko westchnęła. Nie była zdziwiona, że Jill zdążyła już usłyszeć
wszystkie plotki. Była przecież kasjerką w jedynym banku w Mitchell’s Fork. Nic nie
mogło umknąć jej uwagi.
– Co ja mam teraz począć, Jill?
– Tylko jedno możesz zrobić w tej sytuacji – odparła Jill z powagą. – Zamów
sobie ślubną suknię. I nie zapomnij poprosić mnie na druhnę, bo inaczej...
– A niech cię, Jill! Jesteś jeszcze gorsza niż Jackson! To poważna sprawa. Ten
facet naprawdę uważa, że za niego wyjdę. Przecież kupuje ten olbrzymi dom po to,
ż
eby w nim ze mną zamieszkać!
– Sądząc z tego, co mówi twoja rodzina, ma po temu pewne podstawy –
zauważyła Jill, tym razem poważnie. – Podobno twierdzi, że byłabyś już jego żoną,
gdyby nie został nagle odwołany z Cancún w pilnych sprawach służbowych. Czy to
prawda, Maddie?
Maddie znów zobaczyła małe biuro Ruiza i siebie w letniej białej sukience –
drżącą, ale zdecydowaną. I choć ze wszystkich sił starała się temu teraz zaprzeczyć,
zrozumiała, że gdyby Case czekał tam wtedy na nią, wyszłaby za niego.
– Maddie? – powtórzyła Jill.
– Tak, to chyba prawda – cicho przyznała Maddie. – Ale...
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym po powrocie do domu? – zapytała Jill z
wyrzutem. Podobne tony słyszała już u ojca.
Przecież nie chciała sprawić im przykrości. Nieraz marzyła o tym, by móc im się
zwierzyć z tego, co przeżywała przez ostatnie sześć miesięcy. Niestety, nie była w
stanie o tym rozmawiać. Jak można ująć słowami to, co czuła, kiedy Case brat ją za
rękę i uśmiechał się do niej? Nie miała też słów, by opisać uczucie upokorzenia i
rozpaczy, kiedy Case zniknął z jej życia.
– Przepraszam cię, Jill, nie byłam w stanie...
– Nie ma za co. Wszystko rozumiem – zapewniła ją przyjaciółka. – Nie chcę cię
już dłużej odrywać od pracy. Porozmawiamy później, dobrze? Ach, i jeszcze jedno!
Trochę ci nadokuczałam, ale jeśli dojdziesz do wniosku, że naprawdę musisz z kimś
pomówić... wiesz, że masz mnie, Maddie.
– Wiem. – Oczy Maddie zwilgotniały. – Dziękuję, Jill. Trzymam cię za słowo.
– Jestem do twojej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Cześć! – Nim Maddie
zdążyła odpowiedzieć, Jill odłożyła słuchawkę.
Maddie ukryła twarz w dłoniach i cicho jęknęła.
Po co wypełniła te głupie kupony w supermarkecie? Gdyby wiedziała, jak
wpłynie to na całe jej życie...
Case otworzył okna swojego ferrari, by móc rozkoszować się aromatycznym,
wiosennym powietrzem. Dochodziła już szósta po południu i był głodny. Nagle
zdecydował, że pora wypróbować menu „U Mike’a i Maddie”.
Z ręką wygodnie opartą o otwarte okno zahamował na czerwonych światłach,
nucąc pod nosem piosenkę, którą właśnie nadawali przez radio. Był w świetnym
humorze i miał nadzieję, że Maddie też okaże się tego dnia bardziej przystępna.
Błyszcząca furgonetka zatrzymała się obok na lewym pasie. Z wnętrza dochodziły
tony głośnej muzyki rockowej, zagłuszając stację Case’a. Trzech kilkunastoletnich
chłopaków tłoczyło się na przednim siedzeniu. Jeden był w kowbojskim kapeluszu, a
dwóch w baseballowych czapeczkach. Wszyscy przyglądali się jego ferrari.
Case uznał, że szukają zaczepki, i postanowił ich zignorować. Spojrzał na światła
z nadzieją, że zmieniły się na zielone.
– Hej! – zawołał chłopak siedzący najbliżej Case’a. – Jaką to ma szybkość?
Case zastanowił się, a potem z westchnieniem powiedział:
– Dozwoloną.
Chłopcy roześmiali się i zaczęli robić jakieś głupie uwagi. Silnik furgonetki
ryknął głośno. Case doszedł do wniosku, iż musiał zostać przerobiony, by osiągać jak
największą prędkość.
– Ścigamy się, dziadku? – wrzasnął kierowca, kiedy zapaliła się strzałka w lewo.
– Pokaż, co potrafisz na tej swojej włoskiej deskorolce.
Z otwartego okna szoferki buchnął odór piwa. Case rzucił chłopakom jedno ze
swoich miażdżących spojrzeń.
– Wracajcie do domu, chłopcy. Mamusie na was czekają. Może nie powinien był
prowokować ich w ten sposób, ale dopiekli mu do żywego, nazywając go dziadkiem.
Do diabła, miał przecież dopiero trzydzieści pięć lat! Mógł z łatwością spuścić lanie
całej tej zasmarkanej trójce! A potem przypomniał sobie, że ma zamiar tu osiąść.
Wdawanie się w bójki z miejscową młodzieżą z pewnością nie było najlepszym
sposobem na zintegrowanie się z mieszkańcami Mitchell’s Fork.
Ś
wiatła zmieniły się na zielone, nim chłopcy zdążyli zareagować na jego uwagę.
Case wcisnął gaz do deski. Furgonetka została w tyle. Po chwili sprawdził we
wstecznym lusterku, czy za nim nie jadą, ale zniknęli mu z oczu.
Może to tylko słowne zaczepki, pomyślał i znowu się odprężył. Chłopcy chcieli
się trochę zabawić. A tak na przyszłość – powinien pamiętać, że jest już w cywilu i
nie musi dopatrywać się wroga za każdym rogiem.
Parking przed restauracją był zupełnie pusty. Case podjechał pod samo wejście i
przeczytał informację o godzinach otwarcia.
A niech to! Restauracja zamykała się w niedzielę po południu, żeby znów
otworzyć się o jedenastej rano we wtorek. A co miał począć ze sobą ktoś, kto był
głodny w poniedziałek wieczorem?
Przyszło mu na myśl, że może Maddie też nic jeszcze nie jadła. Może uda mu się
wyciągnąć ją na kolację?
Zawrócił i skierował się w stronę jej domu.
– Byłem ciekaw, kiedy pan znowu się pojawi – wycedził Frank, otwierając przed
Case’em drzwi.
Nie bardzo rozumiejąc, Case odchrząknął, a potem zapytał:
– Czy zastałem Maddie?
– Tak. Jest za domem, na podwórku. Karmi psy. Case cofnął się.
– Pójdę jej poszukać.
– Zostanie pan na kolacji?
– Chciałem ją gdzieś zaprosić. Frank wzruszył ramionami.
– Proszę mi dać znać, na ile osób mam nakryć do stołu. Case obszedł dom
dookoła i trafił na Maddie, która właśnie sypała psom suchą karmę. Kundle
niecierpliwie kręciły się obok misek.
– Dobrze już, dobrze, jeszcze chwileczkę – strofowała je, odsuwając na bok
jednego, bo omal jej nie przewrócił, próbując dobrać się do swojego obiadu. –
Zupełnie jakbyście nie jadły od tygodnia.
Wyglądała prześlicznie. Miała na sobie obcisłe dżinsy, różową koszulkę i białe
tenisówki. Złotawe włosy miękko okalały jej twarz. Zaczynał się powoli
przyzwyczajać do jej nowego wizerunku. Choć już przedtem uważał ją za atrakcyjną,
teraz wydała mu się wręcz ponętna, a przecież w głębi duszy coś mu mówiło, że
nawet gdyby się w ogóle nie zmieniła, nie wpłynęłoby to na jego uczucia.
Szkła zwykłe czy kontaktowe, włosy gładkie czy z pasemkami – nie sprawiało mu
to różnicy. Pragnął Maddie, a miesiące rozłąki jeszcze tylko zaostrzyły jego apetyt.
Psy rzuciły się do misek, głośno chrupiąc i machając radośnie ogonami. Maddie
przyglądała im się przez chwilę z uśmiechem, a potem odwróciła się i dopiero wtedy
zauważyła Case’a. Wielki plastikowy pojemnik z karmą dla psów wypadł jej z rąk i z
hukiem wylądował na ziemi.
– Och! – wykrzyknęła i zaczerwieniła się. – Przestraszyć mnie.
– Przepraszam.
Schyliła się, a kiedy się wyprostowała, była już spokojna.
– Co tu robisz?
– Chciałem cię zaprosić na kolację.
– Trzeba było wcześniej zadzwonić.
– Przepraszam – powtórzył. – Myślałem, że dziś wieczorem będziesz w pracy.
Podjechałem pod restaurację i dowiedziałem się, że w poniedziałki jest zamknięta.
Maddie skinęła głową, ściskając w ramionach kubeł.
– No to jak? – nalegał. – Zjesz ze mną kolację?
– Nie jestem odpowiednio ubrana.
– Zupełnie wystarczająco. – Case wskazał na swoje spodnie w kolorze khaki i
sportową, płócienną koszulę. – Pojedziemy w jakieś zwyczajne miejsce.
– Mam jeszcze trochę papierkowej roboty.
– No to cię wcześnie odwiozę. To przecież tylko kolacja Maddie.
– No dobrze – westchnęła. – I tak chciałam z tobą porozmawiać.
Case życzyłby sobie trochę więcej entuzjazmu z jej strony, ale postanowił nie
kusić losu.
– Co tylko zechcesz, Maddie. Wzniosła oczy do nieba.
– To nie takie proste. – A potem wyprzedziła go, mówiąc: – Wstąpię na chwilę do
domu. Muszę się umyć. Spotkamy się za dziesięć minut.
– Nie zaprosisz mnie do środka?
– śebyś znowu zaczął snuć z moją rodziną ślubne plany? O, nie!
Case wybuchnął śmiechem.
– Nie wierzysz mi ani trochę, prawda, najdroższa?
Ku jego cichej satysfakcji Maddie spłonęła mocnym rumieńcem.
– Ani trochę – burknęła, marszcząc brwi.
Nagle zapragnął ją pocałować, ale tylko wsunął ręce do kieszeni i powiedział
obojętnym tonem:
– Dobrze. Za dziesięć minut.
Skinęła głową, a potem odwróciła się i zniknęła w głębi domu.
Jesteś moja, myślał Case, czekając na Maddie. Jak mam cię o tym przekonać?
Gotów był na wszystko, byle tylko dopiąć celu. Case Brannigan nie mógł znieść
myśli o porażce, kiedy się już na coś zdecydował. A teraz pragnął tylko jednego: żeby
Maddie Carmichael została jego żoną.
ROZDZIAŁ 6
– Po raz pierwszy, odkąd przyjechałem do Mitchell’s Fork, jestem z tobą
naprawdę sam na sam – stwierdził z satysfakcją Case pół godziny później.
Maddie uniosła brwi i rozejrzała się po dość zatłoczonej pizzerii.
– Według mnie, trudno to nazwać sam na sam.
– Ale rozumiesz, co chciałem powiedzieć.
Pulchna kelnerka podeszła do stolika, żeby przyjąć zamówienie.
– Cześć, Maddie – odezwała się bezceremonialnie – czy to jest ten gość, o którym
mówi całe miasto?
– Prawdopodobnie – skrzywiła się Maddie. – JoNell, to jest Case Brannigan. Case
– JoNell Cushing. Chodziłyśmy razem do szkoły.
– Miło mi panią poznać – powiedział Case, zastanawiając się, czy na surowej
twarzy tej kobiety kiedykolwiek zagościł uśmiech.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Wiecie już, co chcecie zamówić? – JoNell
na szczęście nie miała zamiaru wdawać się w pogawędki.
– Talerz sałatek i dietetyczną colę – zaordynowała bez namysłu Maddie.
– Nie lubisz pizzy? – zdziwił się Case.
– Oczywiście, że lubię, ale jest bardzo tucząca...
Case nawet nie wysłuchał jej do końca, tylko machnął ręką.
– Duża pizza ze wszystkimi dodatkami. A dla mnie piwo. JoNell potrząsnęła
głową.
– Tu się nie pije alkoholu.
– No to colę.
Kiedy kelnerka odeszła, Case odwrócił się do Maddie. Z niezadowoloną miną
bębniła palcami w stolik.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała.
– Co takiego?
– Dobrze wiesz co. Zamówiłeś pizzę, chociaż ja wybrałam sałatkę.
– Widziałaś ten sałatkowy bar przy wejściu? Mają tam tylko zwykłą sałatę i kilka
zwiędłych jarzyn.
– Aleja to zamówiłam, a ty nie miałeś prawa zmieniać mojego zamówienia. Nie
zaprotestowałam tylko dlatego, by nie dawać JoNell pretekstu do kolejnych plotek.
– JoNell nie wygląda na plotkarę – stwierdził Case.
– No to przyjrzyj jej się lepiej. Ona pławi się w plotkach. Jak wszyscy w tym
mieście, z braku zresztą innych rozrywek.
– Kiedy poznaliśmy się w Cancún, powiedziałaś mi, że kochasz swoje rodzinne
miasto. Czemu nagle stałaś się taka krytyczna?
– To prawda, kocham moje miasto – broniła się. – Tylko że... nagle
uświadomiłam sobie, że poza nim jest jeszcze tyle miejsc, których nie widziałam, i
tyle rzeczy, których nie robiłam. Najwyższa pora, żeby się stąd wyrwać.
Case potrząsnął głową.
– Wróciliśmy do tematu, tak?
– Tak. Nic się nie zmieniło.
Case sam już nie wiedział, czy powinien ją przytulić, czy potrząsnąć. Dopiero
teraz zrozumiał, jak bardzo musiał zranić ją w Cancún. Nie miał prawa winić Maddie
o to, że próbowała przed nim uciekać. Jednak jej samotna wyprawa w świat, którego
nie znała, byłaby okropną pomyłką. Kto wie, co mogłoby ją spotkać podczas tych
romantycznych podróży, o których tak marzyła. Case zbyt dobrze znał życie – Maddie
nie miała o nim pojęcia.
– Rozumiem twoją chęć poznania świata – odezwał się ze spokojem. – To coś
zupełnie naturalnego. Ludzie podróżują parami albo grupami. Ale samotne podróże są
niebezpieczne, Napytałabyś sobie kłopotów – zwłaszcza gdybyś rzeczywiście
zwiedzała prowincję.
– Masz na myśli kłopoty podobne do tych z mojej ostatniej podróży? – zapytała,
uśmiechając się słodko. – Przestań się o mnie martwić, Case. Nie popełnię po raz
drugi tego samego błędu.
– Próbuję ci tylko wytłumaczyć – odezwał się Case przez zaciśnięte zęby – że
możesz przeżyć tę swoją wielką przygodę także i po ślubie. Jeżeli chcesz, spędzimy
miodowy miesiąc w Europie. Pokażę ci miejsca, do których nie docierają wycieczki.
Zabiorę cię do tych przeklętych wiosek na odludziu – i zapewnię ci bezpieczeństwo.
Australia, Azja, Karaiby – powiedz tylko słowo, a zabiorę cię, gdzie zechcesz.
– Naprawdę byłeś w tych wszystkich miejscach? – Maddie otworzyła szeroko
oczy.
– Znam większość z nich.
– I stać cię na to, żeby tam jeszcze raz pojechać?
– Mam dość pieniędzy. – Case wzruszył ramionami. – Przez ostatnie lata niewiele
wydałem. Z drogich rzeczy kupiłem tylko ten samochód. Nie jestem wybredny.
Podobno mam też głowę do interesów.
– Takich jak dom Fieldingów? Czy to ma być inwestycja?
– To już o tym słyszałaś?
– Tak. Sherry zdążyła wydać swoją prowizję. Ten dom kosztuje majątek.
– Już ci mówiłem, że moje inwestycje przynoszą niezły dochód – sucho stwierdził
Case. Nie chciałby, żeby pieniądze miały decydujący wpływ na uczucia Maddie, ale
miała prawo wiedzieć, że będzie ją w stanie utrzymać. W końcu to obowiązek męża.
Tak każe tradycja.
– Stać mnie na ten dom i na jego utrzymanie, a także na nasze podróże.
Planowałem zająć się inwestycjami, kiedy już tu osiądę na stałe. Mógłbym otworzyć
małe biuro konsultingowe. Jestem pewny, że miejscowi farmerzy i biznesmeni
potrzebują porady.
– Przepraszam. – Maddie nagle potrząsnęła głową. – Nie obchodzą mnie twoje
finanse. Jestem tylko trochę... zaskoczona. Nie wiedziałam, że rząd tak dobrze płaci.
– Za niektóre zlecenia tak. A poza tym, jak już mówiłem, zrobiłem parę niezłych
inwestycji.
– Tym lepiej dla ciebie. Nie powinieneś wobec tego mieć kłopotów ze
znalezieniem żony.
– Nie mam zamiaru kupować sobie żony. – Case uznał, że Maddie chyba chce
wyprowadzić go z równowagi.
– Jeżeli liczysz tylko na swój wdzięk osobisty, możesz się rozczarować.
Nowoczesne kobiety raczej nie lubią aroganckich, apodyktycznych typów.
– Wydaje mi się, że w Cancún nie narzekałaś na mój wdzięk albo jego brak –
odparował Case, mając na myśli ich długie, namiętne pocałunki przy świetle księżyca.
Maddie zarumieniła się.
– Powtarzam ci, że nie popełniam tych samych błędów dwa razy – mruknęła.
Zjawiła się JoNell z olbrzymią pizzą.
– Może coś jeszcze? – zapytała.
Maddie i Case jednocześnie potrząsnęli głowami.
– Smacznego! – rzuciła kelnerka i zniknęła.
– Posłuchaj mnie, Maddie – odezwał się Case – zdaję sobie sprawę, że odkąd tu
przyjechałem, robię wszystko nie tak. Przepraszam cię za to, co się stało w Cancún.
Przepraszam cię też za to, że postawiłem cię w krępującej sytuacji wobec twojej
rodziny i znajomych. Szczerze mówiąc, myślałem, że wszystko zostało ustalone w
Cancún i że będziesz na mnie czekała. Teraz wiem, że to ja byłem arogancki...
– Owszem.
– Masz rację. Jeszcze raz cię przepraszam. Czy nie moglibyśmy teraz zapomnieć
o urazach, przynajmniej tego wieczora? Przecież było nam dobrze w Cancún. Nie
próbuj zaprzeczać.
Przez twarz Maddie przemknął cień smutku.
– Dobrze się bawiliśmy – przyznała. – To był tylko wakacyjny romans, nic
poważnego – dorzuciła obojętnym tonem.
– Nie zgadzam się z tobą. – Case starał się zachować spokój. – Dla mnie to była
poważna sprawa.
Maddie bez słowa odwróciła wzrok.
– Niech ci będzie – ciągnął dalej Case. – Nie mówmy już o Cancún, przynajmniej
na razie. Jeśli chcesz, możemy zacząć wszystko od nowa. Pragnę ci udowodnić, że to,
co tam przeżywaliśmy, jest nadal aktualne tu, w Mitchell’s Fork w stanie Missisipi
albo gdziekolwiek indziej. Daj mi tę szansę!
– Co chcesz mi zaproponować? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Randki. Będziemy się spotykać i od nowa się poznawać. Wiem, że masz dużo
pracy w restauracji, i nie oczekuję, że dla mnie zaniedbasz obowiązki, ale jestem
pewny, że uda ci się znaleźć trochę czasu. W końcu przez te ostatnie miesiące miałaś
go na tyle, żeby się umawiać z mężczyznami – dorzucił z pretensją w głosie. Usta
Maddie drgnęły w półuśmiechu.
– Sama nie wiem, Case...
– Nie będę nalegał. Chcę się tylko z tobą widywać. Dasz mi tę szansę?
– Ale nie będziesz mi zabraniał spotykać się z innymi? – zapytała wyzywająco.
– Nie ukrywam, że mi się to nie podoba – powiedział, uważnie dobierając słowa –
ale oczywiście nie mam prawa niczego ci zabraniać.
– No właśnie – skinęła głową.
– No więc... ? – Case z trudem panował nad nerwami. Maddie sięgnęła po
kawałek pizzy.
– Przecież jestem teraz z tobą, prawda?
– Czy to znaczy, że będziesz się ze mną spotykać?
– Zobaczymy, jak nam się uda nasza pierwsza randka – powiedziała z
uśmiechem.
Case uznał, że musi się tym zadowolić. W końcu rzeczywiście przyjęła jego
zaproszenie na ten wieczór. Z westchnieniem nałożył sobie na talerz potężny kawałek
pizzy.
– Wygląda smakowicie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem pizzę.
Maddie z ulgą przyjęła zmianę tematu.
Przez następne pół godziny rozmawiali o Mitchell’s Fork. Case chciał dowiedzieć
się jak najwięcej o okolicy, którą tak impulsywnie wybrał na dalsze życie. Pytał o
historię tych terenów, o przemysł, o przeciętne dochody, klimat społeczny i politykę.
Maddie starała się uczciwie odpowiadać na jego pytania. Próbowała mu wyjaśnić,
ż
e Mitchell’s Fork, jak większość prowincjonalnych miasteczek, ma zalety, ale i
wady. Ludzie są tu przyjaźni i otwarci, ale zarazem niemożliwie wścibscy –
podkreśliła, jakby sam tego jeszcze nie wiedział. Okolica jest piękna i nieskażona, ale
biedna. Miejscowi politycy to także typowo małomiasteczkowe figury, wybierane na
zasadzie protekcji.
– Twojej ciotce Nettie nie podobał się ten system – zauważył Case.
– Większości ludzi to się nie podoba, ale nie chcą przedsięwziąć odpowiednich
kroków.
– Na przykład?
– Co cztery lata przez ostatnie dwie dekady wybierali na burmistrza tego samego
człowieka – Bobby’ego Sloane’a. Lizus i krętacz, handlował kiedyś używanymi
samochodami. Siedzi w kieszeni u Majora Coopera, właściciela fabryki, o którym
rozmawialiśmy wczoraj. Wszyscy nienawidzą Sloane’a, ale boją się głosować
przeciwko niemu. W listopadzie staje do kolejnych wyborów i chociaż ja nie oddam
na niego głosu, jestem pewna, że znowu wygra.
– To jakieś szaleństwo! – Case zasępił się i potrząsnął głową.
– Tak wygląda polityka – przypomniała mu. – To samo na większą skalę odbywa
się w Waszyngtonie. A wracając do naszego miasta, nasz szeryf, Buck McAdams to
jeszcze większa pomyłka. Wzór arogancji i niekompetencji.
– A lokalna prasa? – zapytał Case. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się. – Czy
gazety nie próbowały dobrać się do tych ludzi?
– „Mitchell’s Fork Weekly News”? – Maddie uśmiechnęła się kwaśno. –
Widziałeś tę gazetkę?
– No nie...
– Znajdziesz tam wyłącznie informacje o tym, że do pani Underwood przyjechała
z wizytą jej siostra z Cleveland, serdecznie powitana przez miejscowe kółko pań. Do
tego co najmniej strona zdjęć: pani Carson w nowej kreacji, po którą wybrała się aż
do Memphis, pani Bakerman ze swoim słynnym plackiem truskawkowym, pani
Nowlin z wnuczką Heather – tegoroczną miss Mitchell’s Fork i tak dalej...
– Rozumiem, rozumiem – przerwał jej Case.
– Mimo to nadal chcesz tu osiąść?
– Tak. Nie uważasz, że nadeszła pora, żeby parę osób zabrało się do
wprowadzania zmian? Jeżeli, jak mówisz, wszyscy nienawidzą tego systemu, to z
pewnością...
– Nic nie pojmujesz, Case – przerwała mu Maddie. – Jeżeli chcesz, żeby cię
zaakceptowali, trzymaj się od tego z daleka. Bez względu na to, jak bardzo ci ludzie
narzekają na ten system, nie przyjmą z otwartymi ramionami obcego, który będzie
próbował wprowadzić tu jakieś zmiany. Fieldingowie – „Jankesi” też najpierw tego
próbowali. Uwierz mi, Mitchell’s Fork nie pokochało ich za to.
– Ale...
– No, no, kogo my tu mamy? Pan Dozwolona Prędkość! Case i Maddie spojrzeli
jednocześnie w stronę drzwi. Danny Cooper wraz z dwoma kolegami zbliżał się w
stronę ich stolika. Cała trójka mierzyła Case’a wyzywającym wzrokiem.
Siedemnastoletni Danny był niezwykle przystojnym chłopcem – aż za ładnym,
myślała często Maddie. Miał piękne, intensywnie niebieskie oczy obramowane
długimi, czarnymi rzęsami, ale Maddie nigdy nie czuła się pewnie pod ich
spojrzeniem. Na dnie ich krystalicznej głębi czaiła się podłość. Towarzysze
Danny’ego też byli jej dobrze znani. Śniady Kale Sloane – syn burmistrza – i Steve
Langford – chudy, pryszczaty chłopak, zawsze chętny, by komuś dokuczyć. To
właśnie ta trójka pobiła Jeffa. Jak to się stało, że Case już zdążył im się narazić?
Case spojrzał na chłopaków, a potem udając, że ich nie rozpoznaje, zwrócił się do
Maddie:
– Weź jeszcze kawałek pizzy. Zobacz, ile zostało. Danny’ego jednak to nie
zniechęciło.
– Podobno opowiada pan ludziom, że jest pan szpiegiem – powiedział z
powątpiewaniem. – Ten picerski wóz i ta cała gadka, że chce pan kupić dom po
Fieldingach – co za cyrk pan tu odstawia?
– Mój stary mówi, że pan nie jest żadnym szpiegiem – wtrącił się Steve – i że to
jakaś podejrzana sprawa.
– Mój ojciec jest burmistrzem tego miasta – oświadczył Kale, żeby nie
pozostawać w tyle. – Nie chcemy tu kłamców i jakichś bandziorów.
Maddie pogardliwie prychnęła. Z najwyższym trudem powstrzymywała się od
tego, żeby nie powiedzieć Kale’owi, co myśli o jego ojcu. W końcu to jeszcze
dzieciak, uznała. Nieznośny i antypatyczny – to prawda, ale tylko dzieciak.
Case nadal ich ignorował, ale rysy mu stężały. Maddie zaczęła się zastanawiać,
czy chłopcy są aż tak głupi, że nie potrafią rozpoznać naprawdę niebezpiecznego
przeciwnika. W końcu doszła do wniosku, że ich „odwaga” musiała się zrodzić po
wypiciu kilku piw.
– Danny Cooper, jeżeli nie masz zamiaru nic zamawiać, lepiej stąd wyjdź! –
JoNell groźnie ujęła się pod boki. – Nie chcemy tu dziś żadnej rozróby.
– Wyjdziemy, jak skończymy – odkrzyknął Kale, zsuwając z czoła kowbojski
kapelusz ojca.
Ź
renice Case’a niebezpiecznie się zwęziły. Maddie szybko złapała go za rękę.
Obawiała się, że Case zaraz wybuchnie.
– JoNell umie sobie z nimi radzić – zapewniła go. Rzeczywiście, kelnerka ruszyła
w stronę chuliganów jak rozjuszona niedźwiedzica.
– Nudno tu – stwierdził Danny, wycofując się ku drzwiom. – Sami starcy.
– Wynocha! – powtórzyła JoNell, wskazując na drzwi. Chłopcy ruszyli wolnym
krokiem, który miał sugerować, że wychodzą z własnej woli.
– Przepraszam was – zwróciła się JoNell do Maddie i Case’a. – Ktoś wreszcie
powinien przywołać ich do porządku.
– Dobrze, że mnie powstrzymałaś – powiedział Case – bo już mnie swędziała
ręka.
Nagle Maddie uświadomiła sobie, że wciąż trzyma go za rękę. Zarumieniła się i
szybko ją cofnęła.
– Chciałam mieć pewność, że nie zrobisz jakiegoś głupstwa – oznajmiła
stanowczo. – W końcu jesteś dorosłym człowiekiem, a to tylko banda nieznośnych
dzieciaków. Lepiej nie wdawać się w niepotrzebne awantury.
Case mruknął coś niezrozumiale, ale nie podjął wątku. Maddie odetchnęła i
zabrała się do swojej pizzy z uczuciem, że kryzys został zażegnany.
W Mitchell’s Fork Case Brannigan nigdy nie będzie się czuł we własnym
ż
ywiole, pomyślała ze smutkiem, i pewnie niedługo sam dojdzie do tego wniosku.
Odwożąc Maddie do domu, Case wybrał dłuższą trasę. Maddie nie pytała go,
dokąd jadą, chociaż rozpierała ją ciekawość.
Skręcili na szosę prowadzącą nad jezioro, w którym mieszkańcy Mitchell’s Fork
zwykli łowić ryby. Kręta droga prowadziła przez gęsty las i kończyła się małą
przystanią. Case zjechał na pobocze, zgasił światła i wyłączył silnik.
W samochodzie było ciemno – na zewnątrz cała okolica tonęła w blasku księżyca.
Prócz nich nad jeziorem nie było nikogo. Przez otwarte okna dobiegało rechotanie
ż
ab, cykanie świerszczy i pohukiwanie sowy.
– Odkryłem to miejsce dziś po południu – odezwał się Case. – Kilku starszych
panów łowiło ryby, a jakaś para pływała łódką. Panował tu taki spokój, że aż im
pozazdrościłem.
– Wędkarstwo to ulubiony sport w tych okolicach – przyznała Maddie. – Często
łowiliśmy tu ryby z ojcem. W jeziorze są leszcze i okonie. Co roku urządzamy
jesienią rodzinny piknik ze smażeniem ryb.
– To musi być przyjemne.
– O, tak. Lubisz łowić ryby?
– Nie próbowałem od lat. Nie wiem nawet, czy jeszcze pamiętam, jak się zakłada
przynętę.
– Na pewno sobie przypomnisz.
– Tak, pewnie tak. – Case popatrzył na taflę jeziora, połyskującą w świetle
księżyca. – Może powinienem kupić sobie łódź.
Maddie lekko się zaniepokoiła.
– Uważam, że powinieneś trochę tu pomieszkać, zanim zdecydujesz się
zainwestować w drogi sprzęt wędkarski – zaoponowała. – Może dojdziesz do
wniosku, że ci się tu nie podoba.
– Nie sądzę – mruknął Case.
– To nie jest to idylliczne miasteczko, które sobie wymarzyłeś, Case. Sądziłam, że
już się o tym zdążyłeś przekonać.
– Owszem, ma pewne wady – wzruszył ramionami Case. – Aleja też je mam.
Jeżeli tutejsi ludzie przywykną do mnie, to i ja zdołam się do nich przyzwyczaić.
Maddie potrząsnęła głową, zdumiona jego uporem.
– Muszę przyznać, że cię nie rozumiem.
– Wiem – Case odwrócił się do niej – ale z czasem zrozumiesz.
– Och, Case – westchnęła Maddie. – Co ja mam z tobą począć?
Pytanie było czysto retoryczne, ale Case potraktował je dosłownie.
– Wyjdź za mnie. Westchnęła z rezygnacją. Case cicho się roześmiał.
– No to mnie przynajmniej pocałuj.
Pamiętała ten uwodzicielski ton z Canctin – tyle razy śnił jej się po nocach...
– Case...
– Tylko ten jeden raz, Maddie – szepnął, pochylając się w jej stronę. – To chyba
dozwolone na randce?
– Ale tylko raz – zastrzegła.
– Jasne. – Case błysnął zębami w uśmiechu i odpiął pas, którym Maddie była
przypięta do siedzenia. Nim zdążyła zmienić zdanie, wziął ją w objęcia.
Nie od razu zaczął ją całować. Najpierw odgarnął jej kosmyk włosów z policzka.
Potem wolno obwiódł kciukiem jej usta. Przysunął się bliżej. Poczuła jego gorący
oddech. I to właśnie ona zdecydowała się pokonać ten niewielki dystans między nimi.
Nie mając już siły dłużej czekać, przycisnęła wargi do jego ust.
Pocałunek Case’a był niespieszny i jakby niewinny – taki jak pocałunki na
pierwszej randce. Maddie poczuła się głęboko zawiedziona. Pamiętała przecież
jeszcze, jak cudownie potrafił całować. Ten słodki, całkowicie bezpieczny pocałunek
mógłby może zadowolić dawną Maddie – ale ta nowa pragnęła czegoś więcej.
Zarzuciła Case’owi ręce na szyję i wsunęła język między jego lekko rozchylone
wargi.
On zdawał się tylko czekać na jej zaproszenie. Nagle jego ramiona oplotły
Maddie tak ciasno, że nie mogła złapać tchu, a jego usta zmiażdżyły jej wargi w
namiętnym pocałunku.
Całował ją tak, że topniała w jego ramionach. Jego dłoń powędrowała wzdłuż jej
pleców, ku łagodnym krągłościom bioder, a potem wzdłuż kształtnego uda. Czuła
palący dotyk poprzez gruby materiał dżinsów. Na myśl o tym, że ta twarda dłoń
mogłaby dotknąć jej nagiego ciała, Maddie zaczęła drżeć.
Oderwał na chwilę usta, ale nim zdążyła cokolwiek pomyśleć, znów zaczął ją
całować. Dłoń musnęła jej policzek, potem szyję, ramiona, wreszcie spoczęła na
piersi.
Maddie ciasno przywarła do niego, czując, jak jego ręka wślizguje się pod
koszulkę. Dłoń była cudownie gorąca i szorstka. Sunęła powoli w górę, aż dotarła do
koronkowego stanika, odnalazła zapięcie i uporała się z nim z podejrzaną zręcznością.
Palce zaczęły zataczać kręgi wokół twardniejących sutków. Maddie głośno
westchnęła.
– Maddie! – odezwał się Case stłumionym głosem, z ustami przy jej ustach. – Nie
wiesz nawet, jak bardzo pragnąłem tak cię dotykać. Ile bezsennych nocy spędziłem,
marząc o tobie.
Położyła mu dłoń na piersi. Pod palcami poczuła głuche bicie jego serca,
wtórujące jej własnemu sercu. Znowu podała mu usta do pocałunku. Tym razem
całował ją tak zachłannie, że zaczęło jej się wydawać, że płonie. W piersi zabrakło jej
tchu, a puls jakby osłabł.
Boże, jak ona go pragnęła. Pragnęła go już wtedy, w Cancún, i nigdy nie przestała
go pragnąć. Pragnęła go tak rozpaczliwie, jak nigdy nikogo na świecie.
To lęk, bardziej niż rozwaga, sprawił, że w końcu się opamiętała. Co ja robię? –
pomyślała z przerażeniem. Przecież przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli
Case’owi na coś takiego. Przysięgała sobie, że nie da się zwieść jego pocałunkom i
pieszczotom. A teraz znowu drżała w jego ramionach, gotowa na wszystko, o co tylko
ją poprosi. A przecież zgodziła się na jeden pocałunek. Wyrwała się jego objęć.
– Pora, żebyś mnie odwiózł do domu, Case – powiedziała jakimś obcym głosem.
Przez chwilę sądziła, że będzie z nią dyskutował. Przez jego twarz przemknął
cień. A potem odetchnął głęboko, chrząknął i skinął głową.
– Dobrze. Jeżeli tego chcesz.
Z uczuciem ulgi Maddie wsunęła koszulkę w spodnie, zapięła pas i odsunęła się
możliwie jak najdalej od Case’a, który rzucił jej karcące spojrzenie, ale bez słowa
przekręcił kluczyk w stacyjce.
W oknach farmy Carmichaelów wciąż paliły się światła. Case odprowadził
Maddie do drzwi, ale nie czekał, żeby zaprosiła go do środka.
– Zobaczymy się jutro? – zapytał.
– Jutro pracuję.
– Trudno. – Case zachmurzył się, ale skinął głową. – A w tygodniu?
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
– To tylko randka, Maddie – nie ustępował Case.
– Tak. A tam nad jeziorem to był tylko jeden pocałunek – mruknęła.
– Przecież przestałem, jak tylko mi kazałaś – przypomniał jej Case. – Obiecałem
ci, że nie będę prosić o więcej, niż będziesz mi chciała dać.
Znowu ma zamiar złamać mi serce, pomyślała Maddie z rozpaczą. Co mam robić,
ż
eby do tego nie dopuścić?
– Zadzwoń do mnie za parę dni – powiedziała znękana, mając nadzieję, że z
czasem odzyska dawną siłę woli.
Case skinął głową.
– Dobrze. Dobranoc, Maddie.
– Dobranoc, Case.
Przysunął się do niej, ale wymknęła mu się i zniknęła za drzwiami, zanim zdążył
ją pocałować. Wyglądało to tak, jakby umyślnie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Postał jeszcze chwilę pod drzwiami, a potem usłyszała jego oddalające się kroki.
Po chwili dobiegł ją stłumiony warkot silnika, wreszcie zapadła cisza.
Maddie oparła czoło o drzwi. Stopniowo zaczęły do niej docierać nowe dźwięki –
odgłosy telewizji, rozmowy w salonie, lejąca się woda w kuchni.
Wyprostowała się i drżącą ręką przygładziła włosy. A potem z przyklejonym do
twarzy radosnym uśmiechem weszła do salonu.
ROZDZIAŁ 7
Tego wtorku w porze lunchu zjawiło się znacznie więcej gości niż zazwyczaj.
Maddie już po chwili zrozumiała dlaczego. Wszyscy chcieli dowiedzieć się czegoś
więcej o tajemniczym mężczyźnie, który narobił tyle zamieszania w Mitchell’s Fork.
– Czy to prawda, że on jest szpiegiem? – dopytywała się jakaś kobieta.
– Nie, nigdy nie był szpiegiem. Służył w brygadzie antynarkotykowej – wyjaśniła
Maddie.
– Słyszałem, że kupuje dom Fieldingów, żeby otworzyć w nim pensjonat dla
turystów – powiedział z ukrytą dezaprobatą w głosie któryś z rdzennych mieszkańców
miasta.
– Nie ma zamiaru otworzyć tu żadnego pensjonatu. – Maddie poczuła, że jej
cierpliwość już się kończy. – Jeżeli kupi dom Fieldingów, to tylko dla siebie.
– Trochę duży jak dla kawalera, nie uważasz, Maddie?
Maddie zaczerwieniła się.
– To nie nasza sprawa.
– Słyszałem, że pobili się o ciebie z Jacksonem Babbitem – szepnął jej do ucha
miejscowy fryzjer, jeden z największych plotkarzy. – I to na oczach całej rodziny!
– To śmieszne! Co za bzdury! – wściekła się nagle Maddie. Zamawiasz lunch czy
nie, Hank? Inni goście też czekają.
Mrucząc coś pod nosem, Hank wybrał danie dnia. Był zły nie dlatego, że Maddie
zbyła go, ale że nie usłyszał żadnych pikantnych szczegółów.
Następną klientką okazała się Jill.
– Coś potwornego – szepnęła Maddie przyjaciółce do ucha, prowadząc ją do
stolika w rogu sali. – Nie uwierzyłabyś, co za plotki ludzie opowiadają!
– Owszem, uwierzyłabym – radośnie odpowiedziała jej Jill. – To ja rozpuściłam
większość z nich.
– Nie pora na głupie żarty – oburzyła się Maddie. – Ja tu umieram.
– Przepraszam – zachichotała Jill. – Nie mogłam się powstrzymać. Oczywiście
znamjuż te plotki. Usłyszałam je dziś rano w banku.
Maddie z dezaprobatą pokręciła głową.
– To mnie doprowadza do szaleństwa. Pomyśleć, że ludzie w tym mieście nie
mają nic lepszego do roboty niż plotkować o moim życiu osobistym – albo Case’a...
– Uspokój się, Maddie. Mitchell’s Fork nie jest jedynym miastem, w którym
kwitnie plotka. Jeżeli pojawia się tu jakiś tajemniczy nieznajomy, ludzie chcieliby się
o nim czegoś dowiedzieć. To całkiem naturalne.
– Raczej denerwujące.
– A kto mówi, że ludzkość nie jest denerwująca?
– Punkt dla ciebie – przyznała Maddie ze zbolałym uśmiechem. – Co będziesz
jadła?
Jill skończyła właśnie składać zamówienie, kiedy w drzwiach restauracji stanął
mężczyzna.
– O rany! – mruknęła Jill. – To chyba Case, prawda?
Maddie spojrzała w tamtą stronę, a potem głośno przełknęła ślinę.
– Tak – westchnęła. – To Case.
– O Boże! Jesteś pewna, że go nie chcesz na męża? Bo jeżeli tak, to ja bardzo
chętnie.
– Nawet go nie znasz – obruszyła się Maddie.
– A co jeszcze mam wiedzieć? – Jill wzruszyła ramionami. – On jest
fantastyczny. Wygląda na to, że ma pieniądze. Kupił piękny dom i chce założyć
rodzinę. Nie widzę w nim żadnych wad – no, chyba że lubi nosić damską bieliznę. A
nawet jeżeli, to nie szkodzi, pod warunkiem, że będzie ją sobie kupował, a moją
zostawi w spokoju.
– Ty naprawdę masz jakieś wypaczone poczucie humoru – skrzywiła się Maddie.
– A poza tym, błagam, mów trochę ciszej, bo za chwilę rozejdzie się plotka, że Case
jest transwestytą...
– Zdaje się, że przyszedłem w samą porę – odezwał się nagle Case zza pleców
Maddie. – O czym ty mówisz?
Maddie oblała się purpurowym rumieńcem, a Jill wybuchnęła śmiechem.
– Case – powiedziała z rezygnacją Maddie, czując, że są w centrum uwagi całej
sali – to jest moja eks-najlepsza przyjaciółka, Jill Parsons. Jill – to Case Brannigan.
– Nawet nie umiem powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że mogę pana poznać –
powiedziała rozpromieniona Jill, wyciągając rękę.
Case zatrzymał ją dłużej, niż się to Maddie wydało konieczne.
– Miło mi panią poznać.
– Przyszedł pan na lunch?
– Tak.
– Jest pan sam?
– Tak.
Jill uśmiechnęła się.
– Ja też. W takim razie może zjemy razem?
Maddie otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale w tym momencie rozległy się
nawoływania od sąsiedniego stolika.
– Hej, Maddie, chcielibyśmy coś zamówić.
– Dziękuję za zaproszenie – zwrócił się Case do Jill, kierując się ku wolnemu
krzesłu przy jej stoliku. – Z przyjemnością zjem z panią lunch.
Maddie znowu usiłowała zaprotestować.
– Ale...
– Maddie – odezwał się jej ojciec, który właśnie przechodził obok – czwórka się
niecierpliwi.
– Nie chciałbym cię odrywać od twoich zajęć, Maddie.
– Case uśmiechnął się złośliwie. – Przynieś mi to samo, co zamówiła Jill.
Maddie nie mogła już dłużej zwlekać. Wołano ją z kilku stron naraz. Rzuciła im
ostatnie, piorunujące spojrzenie i odeszła. Bóg jeden wie, co ta Jill mu powie, i co
usłyszy od Case’a, pomyślała. To oczywiście nie była zazdrość, no bo niby czemu
miałaby być zazdrosna? Chodziło raczej o to, że nie miała do nich za grosz zaufania,
chociaż Jill była jej najlepszą przyjaciółką, a Case...
Szczerze mówiąc, sama już nie wiedziała, kim właściwie był dla niej w tej chwili
Case. Jedno za to wiedziała na pewno – że dziwnie jej się nie podoba, kiedy Case tak
swobodnie rozmawia z inną kobietą, nawet jeżeli jest nią tylko Jill.
Po lunchu Jill wróciła do banku, a Case siedział nad kawą i deserem aż do
drugiej, kiedy to zamykano restaurację – otwierano ją po przerwie o piątej po
południu. Maddie zazwyczaj wykorzystywała te trzy godziny na papierkową robotę
albo na zakupy. Dziś jednak miała co innego na głowie.
Kelnerki już wyszły, a personel kuchenny zmywał naczynia i pod okiem Mike’a
szykował dania obiadowe. Widząc, że wszystko idzie gładko, Maddie podeszła do
stolika, przy którym wciąż siedział Case nad piątą filiżanką kawy.
– Restauracja jest teraz zamknięta – oznajmiła.
– Masz trochę czasu?
– A o co chodzi? – spytała wprost.
– Miałem nadzieję, że uda ci się stąd wyrwać na godzinkę. Chcę ci coś pokazać.
– Dobrze. – Maddie powiedziała sobie, że zgodziła się na to z jednego tylko
powodu: żeby się dowiedzieć, o czym Jill i Case tak zawzięcie dyskutowali podczas
lunchu. Ilekroć spoglądała w ich stronę, widziała ich nachylone ku sobie głowy. Miała
wrażenie, że głównie mówiła Jill, ale Case słuchał jej bardzo uważnie i uśmiechał się
do niej w taki sposób, że Maddie mimowolnie zaciskała pięści.
Nie jestem wcale zazdrosna, mówiła sobie, jestem tylko podejrzliwa.
Łatwość, z jaką Maddie przyjęła zaproszenie, zdumiała Case’a. Szybko poderwał
się z miejsca, jakby się obawiał, że zmieni zdanie.
– No to chodźmy – powiedział.
– Pójdę się przebrać. – Maddie wskazała na swoją dżinsową sukienkę. –
Mogłabym...
– Świetnie wyglądasz – zapewnił ją Case. – Czy musisz komuś zameldować, że
wychodzisz?
– Nie – stwierdziła z kwaśną miną. – To nie jest konieczne.
Case niemal siłą wyciągnął ją z restauracji. Nawet nie pytała, dokąd ją zabiera.
Zastanawiała się, jak zapytać go, o czym rozmawiali z Jill.
Maddie nie okazała zdziwienia, kiedy wjechali na drogę prowadzącą do domu
Fieldingów.
– Czy to chciałeś mi pokazać? Case skinął głową.
– Jill mówiła mi, że nigdy nie byłaś w środku.
– Nie. Oglądałam dom tylko z zewnątrz, ale...
– Wziąłem dziś rano klucze. Pomyślałem sobie, że będziesz chciała się rozejrzeć.
– Case...
– Nie będę nalegał, Maddie – obiecał, patrząc na nią – chcę tylko, żebyś obejrzała
dom.
Maddie głęboko westchnęła.
Dom jest rzeczywiście piękny, pomyślała, kiedy Case zaparkował na półkolistym
podjeździe. Przydałoby się go może odmalować, ale belki konstrukcji i deseczki
pokrywające ściany miały ładny, bladożółty kolor, a detale były kremowe. Owalne
witrażowe okno nad werandą odbijało promienie słońca, stanowiąc miły akcent
kolorystyczny na wiktoriańskiej fasadzie.
Musiała w duchu przyznać, że była bardzo zainteresowana, jak dom prezentuje się
wewnątrz, choć nie wierzyła, iż Case postanowił tylko zaspokoić jej ciekawość.
Może dlatego, że Jill już wcześniej jej o tym powiedziała, pierwszą rzeczą, jaką
Maddie zauważyła po przekroczeniu progu, były dziwaczne kolory – koralowa
wykładzina, zbyt jaskrawa jak na gust Maddie, oraz ściany pokryte farbą i tapetami w
całej gamie pastelowych odcieni. Dopiero po chwili przestała widzieć te detale i
dostrzegła piękno ogólnego rozplanowania domu.
– Case, tu jest cudownie – westchnęła, gdy zauważyła, jak wiele światła wpada
przez olbrzymie okna, odbijając się, mimo wielomiesięcznej warstwy kurzu w
lśniącym drewnie podłogi i stolarki. Natychmiast wyobraziła sobie ośmiokątną
jadalnię wytapetowaną w kwieciste wzory, z kryształowym kandelabrem w miejscu, z
którego zwisały teraz tylko nagie druty. W pokoju było też dość miejsca na długi stół,
kredens i serwantkę.
– Ładne miejsce na przyjmowanie gości, prawda? – zapytał Case.
– Cudowne. To dziwne, bo przecież Fieldingowie żyli raczej na uboczu i rzadko
kogoś przyjmowali.
– Mieszkali tu tylko we dwoje?
– Na ogół tak. Czasami odwiedzali ich synowie albo wnuki. Case potrząsnął
głową.
– To dom dla dużej rodziny – stwierdził.
– A ty chcesz go kupić tylko dla siebie – wyrwało się Maddie.
– No tak, ale mam nadzieję zapełnić go rodziną – przypomniał jej Case.
Odwróciła się, żeby ukryć rumieniec, i udała się na zwiedzanie.
Z wyjątkiem kolorów, podobało jej się wszystko. Nie mogła się powstrzymać od
okrzyków zachwytu. Zaraz zaczęła planować, jakie barwy podkreśliłyby szlachetną
konstrukcję domu i jakie meble pasowałyby najlepiej do poszczególnych pokoi. Case
szedł za nią z uśmieszkiem na ustach, wyrażając od czasu do czasu aprobatę albo
prosząc o radę.
– Nie znam się na urządzaniu domu – wyznał. – Dotychczas wynajmowałem
tylko umeblowane mieszkania.
– Chcesz powiedzieć, że nie masz własnych mebli? śadnych obrazów ani
pamiątek? – zdziwiła się Maddie.
– Nie. Tylko ubrania i samochód – odparł. – Wydaje się, że będę musiał zacząć
od zera. Talerze, garnki, pościel... Sam nie wiem, czego będę potrzebował.
Zatrzymali się na środku pustego pokoju pana domu.
– Case, czy ty na pewno wiesz, co robisz? – zapytała. – Czy zdajesz sobie sprawę,
ile pieniędzy i wysiłku kosztuje utrzymanie takiego domu? Ile metrów
kwadratowych...
– Czterysta – powiedział. – W agencji podali mi dokładny metraż.
– Dom stoi pusty od ponad roku. Skąd wiesz, czy dach nie przecieka, czy
instalacje są w porządku, czy nie ma grzyba albo pleśni i czy w kominie nie uwiły
sobie gniazda ptaki? Masz siedem akrów ziemi wraz z ogrodzeniem do . utrzymania,
na podwórzu jest okropny bałagan, klomby zarosły chwastami i...
– Ja to wszystko wiem, Maddie – przerwał jej łagodnie Case. – O to mi właśnie
chodzi.
Maddie miała ochotę załamać ręce. Jak mógł być tak zdecydowany i pewny
siebie?
Porzucał przecież wszystko, czym dotąd żył, i zamierzał zacząć od zera w obcym
mieście, z kobietą, którą znał zaledwie kilka dni...
To dziwne, jak łatwo przychodziło jej wyobrazić sobie, że jest panią tego domu.
Miała ochotę z miejsca wziąć się do jego urządzania.
Oczywiście nie zamierzała zrezygnować z marzeń o wielkiej przygodzie po to,
ż
eby wyjść za mąż za człowieka, który chciałby zrobić z niej kurę domową i matkę
rodziny. A Case najwyraźniej nosił się z takim zamiarem. Widocznie nie rozumiał, że
ona pragnie czegoś więcej.
Obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi.
– Jeżeli chcesz wziąć na siebie wszystkie te obowiązki, to życzę ci szczęścia –
powiedziała obojętnym tonem. – Obawiam się, że wkrótce poczujesz się zmęczony.
– Nie masz racji – zaoponował. – A jeżeli boisz się, że przez nadmiar
obowiązków domowych nie będzie czasu na podróże i przyjemności, bądź spokojna.
Zawsze będziemy...
będę mógł wynająć kogoś do pomocy. Ludzie jakoś sobie radzą.
Skoro wbrew obietnicy sugerował, że chce tu z nią zamieszkać, Maddie
postanowiła mu dokuczyć.
– Powinieneś przywieźć tu Jill – oświadczyła. – Ona uwielbia ten dom.
– Tak – przyznał Case. – Wiem. Mówiła też, że nie podobają jej się kolory, w
czym się z nią zgodziłem.
– To świetnie. Jest już coś, co was łączy. Zaproś ją na randkę, Case – wybuchnęła
nagle Maddie. – Jill dojrzała już do tego, żeby założyć rodzinę. Mając taki piękny
dom i zasobne konto, bez trudu ją oczarujesz.
– Myślałem, że Jill to twoja przyjaciółka – powiedział Case z chmurną miną.
– Bo jest moją przyjaciółką.
– No to dlaczego mówisz o niej w taki sposób? Maddie zamknęła oczy. Gorący
rumieniec oblał jej twarz.
Mój Boże, on miał rację. Jak mogła powiedzieć coś takiego o Jill?
Może rzeczywiście była trochę zazdrosna.
A może zaczynała powoli tracić głowę?
– Chyba wszystko już obejrzeliśmy – odezwała się słabym głosem. – Odwieź
mnie do restauracji.
– Pomożesz mi w urządzaniu domu?
– Mam ci pomóc? O co ci chodzi?
Case wskazał na pastelowe tapety.
– Jak tylko podpiszę umowę, chciałbym zacząć remont. Nie wyobrażam sobie
nawet, że potrafiłbym wybrać tapety, dywany i meble sam. Będę potrzebował
pomocy. Pomożesz mi, Maddie?
Miałaby urządzić ten dom, a potem z niego odejść? Maddie poczuła ucisk w
gardle.
– Case – próbowała się bronić – nie znam się na tym. Możesz przecież wynająć
dekoratora...
– Nie chcę. – Case potrząsnął głową. – To ma być prawdziwy dom, a nie jakaś
wystawa.
– A Jill? Ona ma wielki talent...
– Jill jest bardzo miła – przerwał jej Case, podchodząc bliżej. – Nie wątpię, że
jesteście przyjaciółkami zwłaszcza po tym, co mówiłaś przed chwilą. Ale ona nie jest
kobietą, o którą mi chodzi. Ja chcę ciebie.
– śebym... ci pomogła... urządzić dom? – próbowała się upewnić, ocierając o
sukienkę wilgotne dłonie.
Case milczał przez chwilę, a potem skinął głową.
– Między innymi, – Och, Case... – Maddie zająknęła się, a potem powiedziała
stanowczym tonem: – Nie jestem pewna, czy będę w stanie ci pomóc. To musi
potrwać, a ja pewnie wyjadę. zanim skończysz. Przeglądałam wczoraj broszury w
biurze podróży i...
Dłonie Case’a łagodnie opadły na jej ramiona. Umilkła w pół zdania.
– Jak długo masz zamiar walczyć ze sobą, Maddie? Jak długo chcesz udawać, że
nie należymy do siebie?
– Janie...
Case musnął ustami jej wargi.
– Pragnę cię bardzo, Maddie – wyszeptał. – I to od tak dawna.
Maddie poczuła, że uginają się pod nią kolana. Jak dobrze jej było w ramionach
Case’a.
W uszach zadźwięczało jej pytanie Jill: „Czy jesteś pewna, że go nie chcesz na
męża?”
Chciała go. Wtedy, sześć miesięcy temu, i teraz też. Siła, z jaką go pragnęła,
przerażała ją.
– Case – westchnęła.
– Maddie – szepnął z ustami przy jej ustach, a jego ręce zsunęły się na jej biodra.
Przyciągnął ją do siebie. Zadrżała, czując, jak bardzo jest podniecony.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Płonął w nich żar. Chłodną dłonią dotknęła
jego policzka. Był rozpalony.
– Chyba naprawdę mnie pragniesz – mruknęła.
– Nawet nie wiesz jak – jęknął Case. – To już tyle czasu...
– Chcesz powiedzieć, że przez sześć miesięcy... – zająknęła się Maddie.
– Dłużej – poprawił ją z nikłym uśmiechem. – To znaczy trochę dłużej.
– Nie wierzę.
– A ty... ?
– Od wielu lat – powiedziała, rumieniąc się. Case cicho się roześmiał.
– Ale z nas dobrana para.
– Podchodzę do tych spraw poważnie, Case.
– Wiem. Ja też. Przynajmniej od jakiegoś czasu.
Stali, wciąż się obejmując, świadomi własnego podniecenia.
Maddie odniosła wrażenie, że ważą się teraz ich losy. Nagle zabrakło jej słów.
Wtedy on zaczerpnął tchu, szybko ją pocałował, a potem wypuścił z objęć.
– Trzeba wracać do restauracji – powiedział.
– Tak, masz rację – westchnęła, głęboko zawiedziona. Nim wyszli, Case jeszcze
raz rozejrzał się wokoło. W jego oczach malowały się smutek i tęsknota.
Maddie wciąż czuła dziwny ucisk w gardle. Pod drzwiami restauracji czekała już
Hazel.
– Czemu wróciłaś tak wcześnie, Hazel? – zdumiała się Maddie. – Nie
spodziewałam się ciebie przed piątą.
– Wezwał mnie twój ojciec. Bob i ja mamy się wszystkim zająć dziś wieczorem.
W szorstkim zazwyczaj głosie Hazel zabrzmiały jakieś łagodne tony, które
zaniepokoiły Maddie.
– Czy coś się stało?
Jakby wyczuwając przestrach Maddie, Case położył jej rękę na ramieniu.
– Chodzi o twojego dziadka, kochanie – powiedziała Hazel. – Zabrali go do
szpitala. Obawiam się, że to jakaś poważna sprawa.
Maddie oparła się o Case’a.
– Och, nie – szepnęła. – Muszę natychmiast iść do niego Case otoczył ją
ramieniem.
– Zawiozę cię – zaproponował.
Tym razem z wdzięcznością przystała na jego propozycję.
W szpitalnej poczekalni zebrała się cała rodzina. Głębokie bruzdy poznaczyły
twarz ciotki Nettie. Poważnie martwiła się o brata – ostatniego prócz niej żyjącego
krewnego z ich pokolenia. Mike i Anita usiedli razem w rogu sali i trzymając się za
ręce, czekali na wiadomość o stanie zdrowia ich ojca. Dan stał za żoną. Położył jej
rękę na ramieniu z wyrazem napięcia na twarzy. Lisa wraz z bliźniakami zajęła małą
kanapę w kącie poczekalni. Kamy cicho płakała, a Jeff machinalnie przeglądał gazetę.
Kiedy Maddie z Case’em weszli do poczekalni, wszyscy odwrócili się w ich stronę.
Mike wyszedł im naprzeciw i wziął córkę za ręce.
– Jak on się czuje? – spytała drżącym głosem.
– Jeszcze nie wiemy, złotko, ale nie wygląda to dobrze. Maddie głośno jęknęła.
Mike objął córkę.
– Możemy tylko mieć nadzieję – powiedział cicho.
– Wiem – szepnęła Maddie. Pod powiekami poczuła wzbierające łzy. Wiedziała
już od jakiegoś czasu, że stan zdrowia dziadka nie był najlepszy, ale gorąco go
kochała i drżała na myśl o tym, że mogłaby go utracić.
Podczas następnej godziny wszyscy starali się dodać sobie nawzajem otuchy.
Case został z nimi – podawał kawę, rozmawiał z Jeffem, a także starał się uspokoić
Kathy. W końcu, kiedy dziewczyna przestała płakać, zostawił ją z babką, a sam
podszedł do Maddie.
– Jak się czujesz? – zapytał półgłosem.
– W porządku – zapewniła go z westchnieniem. Case objął ją ramieniem.
– Pewnie nic jeszcze nie wiadomo.
– Wiem. Tylko że... – głos jej zadrżał. Case mocniej ją przytulił.
– Rozumiem, co czujesz.
Oparła się policzkiem o jego ramię. Było takie ciepłe i silne. A ona w tym
momencie tak bardzo potrzebowała wsparcia.
ROZDZIAŁ 8
Wiadomość o zasłabnięciu Carmichaela seniora szybko rozeszła się po mieście.
Przez szpitalną poczekalnię przewinął się tłum przyjaciół i znajomych, którzy przyszli
dowiedzieć się o jego zdrowie. Pojawili się też pracownicy szpitala, którzy osobiście
znali rodzinę Carmichaelów.
Case stał z boku, patrząc, jak Maddie serdecznie wszystkich wita i dziękuje im za
przybycie. Wiedział, że była zmęczona i na wpół żywa z niepokoju i zastanawiał się,
jak to możliwe, że udaje jej się zachować taki spokój. Potem uświadomił sobie, że to
ż
yczliwość i współczucie dawały jej tę siłę.
To oni są jej rodziną, pomyślał zaskoczony. Nie tylko ludzie, z którymi łączą ją
więzy krwi, ale także przyjaciele, znajomi i sąsiedzi – wszyscy, z którymi wiązała ją
przeszłość.
Było jasne, że bez względu na deklaracje Maddie o potrzebie wyrwania się z
Mitchell’s Fork i przeżycia czegoś więcej, niż mogło zaoferować jej życie w małym
miasteczku, jej miejsce jest tutaj i tu jest jej dom.
Zaczął się zastanawiać, czy i dla niego znalazłoby się tu miejsce.
Nie mógł powstrzymać odruchu niechęci, kiedy w drzwiach stanął Jackson
Babbit. Był w pstrokatej koszuli, obcisłych dżinsach i wyglansowanych butach, a jego
ciemne, starannie ufryzowane włosy opadały w lokach na plecy. Podszedł do Maddie i
wziął ją w ramiona tak spontanicznie, że Case aż zacisnął zęby.
Potem przypomniał sobie o smutnych okolicznościach, w których to się działo, i
zaczął sobie tłumaczyć, że Maddie tuli się tylko do starego przyjaciela i z pewnością
robi to inaczej niż z nim przed chwilą.
Mimo to pozwolił im tylko na krótkie sam na sam, a potem podszedł do Maddie.
Objął ją i delikatnie, lecz stanowczo odciągnął od Jacksona.
– Jak się czujesz? – zapytał, widząc, że jest blada i zmęczona. , – Dziękuję,
dobrze.
– Może chcesz jeszcze kawy?
Maddie najpierw potrząsnęła głową, potem jednak zmieniła zdanie.
– Tak, chyba tak – powiedziała.
– Ja ci przyniosę – zaofiarował się Jackson. – Czy ktoś jeszcze ma ochotę na
kawę? – zapytał, obchodząc poczekalnię.
Zadowolony, że się go pozbył, Case został u boku Maddie, nawet kiedy Babbit
wrócił z tacą parujących filiżanek. Jak spod ziemi wyrosła nagle Jill, która zaczęła
roznosić gorące napoje.
Minęło jeszcze z pół godziny, nim wreszcie pojawił się lekarz.
– Wszystko wskazuje na to, że się z tego wyciągnie – oznajmił tęgi, łysiejący
doktor. – Napędził nam niezłego stracha. Musimy zostawić go tu jeszcze na kilka dni.
Maddie odwróciła się i ukryła twarz na piersi Case’a. Z trudem powściągnął chęć,
by ją pocałować. Nie wypadało w takiej chwili wprawiać ją w zakłopotanie.
Maddie tuliła się do niego przez krótką chwilę, uśmiechnęła się z wdzięcznością,
po czym odwróciła się i podeszła, żeby uściskać ojca. A potem podbiegła do ciotki
Nettie, która na wieść o tym, że jej brat będzie żył, rozpłakała się po raz pierwszy tego
dnia.
– To dobra wiadomość, prawda? – odezwał się męski głos za plecami Case’a.
Case odwrócił się i stanął oko w oko z Jacksonem Babbitem.
– Tak – odpowiedział sucho. – Mam nadzieję, że nie będzie nawrotu.
– Doktor Adcock jest przekonany, że staruszek z tego wyjdzie.
Case nie przestawał patrzeć na Maddie, która stała w kręgu krewnych i
znajomych. Sprawiała wrażenie bardzo zaaferowanej.
– Maddie będzie pewnie teraz dość zajęta – odezwał się Babbit, jakby czytając w
jego myślach. – Może wyskoczylibyśmy na chwilę? Strzelimy sobie razem jakieś
piwko.
Zdumiony tą propozycją, Case uniósł brwi.
– Słyszałem, że tu się nie pije – mruknął.
– Należę do klubu, który ma licencję na sprzedaż alkoholu. To tylko dwie
przecznice stąd.
Case uważnie spojrzał mu w twarz, a potem zapytał wprost:
– Dlaczego chcesz się ze mną napić?
– Mówi się, że zamierzasz osiąść tu na stałe. Wobec tego będziemy się pewnie
często widywać. Pomyślałem sobie, że nie od rzeczy byłoby bliżej się poznać.
Po krótkim namyśle Case przyznał mu rację. W końcu Maddie spotykała się z tym
człowiekiem. Teraz nadarza się okazja, żeby dać Babbitowi jasno do zrozumienia, że
Maddie jest już zajęta.
– W porządku – powiedział. – Powiem tylko Maddie, że wychodzimy.
Maddie spojrzała ze zdumieniem na Case’a, kiedy mówił jej, dlaczego wychodzi.
– Idziesz się napić z Jacksonem? – powtórzyła, jakby chciała się upewnić, że
dobrze go zrozumiała.
– Tak. Widzę, że będziesz tu jeszcze przez jakiś czas zajęta. Nie chcę ci
przeszkadzać.
– Ale... ty i Jackson...
– Co takiego?
– Już nic – westchnęła Maddie. – Nie uważam, żeby to był dobry pomysł, ale w
końcu to nie moja sprawa, z kim idziesz na piwo.
– Nie martw się. Będę grzeczny – z uśmiechem zapewnił ją Case.
– Akurat – prychnęła Maddie. – A kiedy kupię te twoje opowiastki, zaczniesz mi
wciskać kawałek ziemi, tak?
– Dom i siedem akrów – poprawił ją Case. – I nie chcę ci tego sprzedać, tylko
dać.
Maddie spłonęła rumieńcem.
– Case...
Case szybko uniósł rękę.
– To wszystko. Zajmij się teraz swoją rodziną, Maddie. Później do ciebie
zadzwonię, dobrze?
– Dobrze – skinęła głową i odwróciła się, żeby odejść, a potem nagle zatrzymała
się i spojrzała przez ramię.
– Case!
– Tak?
– Dziękuję ci, że byłeś ze mną przez ten cały czas. Case z uśmiechem musnął jej
policzek.
– Przecież tu jest moje miejsce – powiedział cicho. A potem szybko wyszedł,
zanim zdążyła zaprotestować przeciwko jego niezłomnemu przekonaniu, że on i ona
są już sobie przeznaczeni i zawsze będą ze sobą – na dobre i złe.
Jackson ze swobodą stałego bywalca wkroczył do tonącej w półmroku sali klubu.
W ten wtorkowy wieczór było dość pusto. Kilku mężczyzn skupiło się przed ekranem
ogromnego telewizora, żywo dyskutując na temat baseballowych rozgrywek. Jedyna
kobieta na sali wyglądała na kelnerkę, choć Babbit zapewnił Case’a, że nie był to
czysto męski klub.
– W tygodniu dziewczyny pokazują się tu raczej rzadko – powiedział, prowadząc
Case’a do stolika w jednej z nisz.
– Wolą przychodzić w weekendy, kiedy przygrywa orkiestra i są tańce.
– Czy Maddie też przychodziła tu na tańce? – zapytał Case, patrząc na niewielki
parkiet.
– Przyprowadziłem ją kilka razy – odpowiedział Babbit. Case skrzywił się, bo
wyobraźnia natychmiast podsunęła mu obraz Maddie w objęciach tego eleganta.
– Hej, Jackson, jak leci? – zaczepiła ich tleniona blondynka w obcisłych dżinsach
i obszytej cekinami bluzce.
– Jak zawsze, Joannie. Znasz Case’a?
– Nie, jeszcze nie. Case? Jestem Joannie – przedstawiła się z uśmiechem
blondynka.
– Miło mi – mruknął Case.
– O, patrzcie, jakie ten facet ma maniery. Jak to się stało, że zadaje się z takim
typem jak ty, Jackson?
– Jest tu nowy – odpowiedział Jackson. – Nie zdążył jeszcze poznać nikogo
lepszego.
– Case, kotku, musimy porozmawiać – powiedziała z powagą Joannie. – Uważaj
na Jacksona, bo cię wpakuje w tarapaty.
– Niebezpieczny typ, co?
– Najgorszy z najgorszych – westchnęła Joannie – ale miłość porządnej kobiety
może zdziałać cuda.
Jackson roześmiał się.
– Kotku, byłem mężem dwóch porządnych kobiet i żadnej się to nie udało.
– Nie trać nadziei. Kiedy znowu przyprowadzisz tu Maddie?
Jackson ostentacyjnie chrząknął.
– Nie powiedziałem ci jeszcze, że Case jest narzeczonym Maddie.
Joannie wlepiła wzrok w Case’a.
– Chcecie się pobrać?
– Wcale nie mówiłem, że chcą się pobrać – poprawił ją Jackson, nim Case zdążył
otworzyć usta. – To Case twierdzi, że jest jej narzeczonym. Natomiast Maddie, o ile
mi wiadomo, nie bardzo się z tym zgadza.
– Jeszcze zmieni zdanie – mruknął Case. Miało to być ostrzeżenie.
– Trzeba się będzie o to postarać – odparł Jackson, nie przestając się uśmiechać.
– O Boże – jęknęła Joannie – jeżeli zaczniecie teraz łamać krzesła, ja za to
oberwę.
– Niczego nie połamiemy – zapewnił ją Case z uśmiechem.
– Chyba że czyjąś rękę albo nogę – mruknął Jackson.
– Zamawiacie coś, chłopcy? – chichocząc, spytała Joannie. – A może będziecie
przez cały wieczór chrupać chipsy?
– Piwo – natychmiast odpowiedział Jackson.
– Dwa piwa – poprawił go Case. Joannie skinęła głową.
– Macie zachowywać się przyzwoicie, póki nie wrócę – powiedziała, grożąc im
ż
artobliwie palcem. A potem znowu zachichotała. – Nie chciałabym stracić
ciekawszych momentów.
– Wydaje się bardzo miła – powiedział Case, kiedy kelnerka odeszła, kołysząc się
w biodrach. Przyszło mu na myśl, że może zdołałby namówić Jacksona, żeby zajął się
Joannie, a Maddie zostawił w spokoju.
– Ona jest bardzo miła – przyznał Jackson, a uśmiech zniknął z jego twarzy. –
Biedna dziewczyna.
– Biedna dziewczyna?
– Tak. Rok temu jej mąż spadł z konia i złamał kręgosłup. Jeździ teraz na wózku.
Joannie podjęła dodatkowe zajęcie, ponieważ mają troje małych dzieci, ale i tak
ledwo wiążą koniec z końcem.
– A niech to! – zaklął Case, patrząc, jak Joannie wesoło żartuje z barmanem,
który nalewał piwo do kufli. Pomyślał, ile bólu i cierpienia musi się kryć pod tym
pozornie radosnym uśmiechem.
– Wszyscy im tu pomagają, ale Bud, mąż Joannie, jest bardzo dumny. Nie chce
nic brać od innych.
– Nawet dla dzieci?
– Tylko dla dzieci – poprawił go Jackson.
Joannie postawiła przed nimi kufle i miseczkę orzeszków.
– Jeszcze coś? – zapytała.
– Na razie nie, dziękujemy – odparł Case.
– Co za maniery – powtórzyła Joannie z uśmiechem. – Ucz się od niego, Jackson!
– A potem odeszła, przywoływana przez kibiców.
Case postanowił dać jej wysoki napiwek, kiedy będą wychodzić.
Jackson pociągnął łyk piwa, wziął kilka orzeszków i żuł je przez chwilę w
milczeniu.
– Cieszę się, że dziadek Maddie wyjdzie z tego – powiedział w końcu. – Pewnie
długo nie pożyje, ale myślę, że dla nich liczy się każdy dzień. To bardzo zżyta
rodzina.
Case nie znał swoich dziadków. Matka umarła, kiedy miał siedem lat – ledwo ją
pamiętał – a ojca nigdy nie poznał. Do osiemnastego roku życia przebywał w
sierocińcach albo w rodzinach zastępczych. Usamodzielnił się, kiedy skończył szkołę
ś
rednią. Pozbawiony korzeni i zobowiązań, stanowił doskonały materiał na tajnego
agenta.
Kiedy patrzył na rodzinę Maddie, tak zespoloną w obliczu nieszczęścia, zadawał
sobie pytanie, czy kiedykolwiek będzie mu dane odczuć ten rodzaj rodzinnych więzi.
Bardzo tego pragnął.
– Ożenię się z nią – powiedział nagle, bardziej do siebie niż do Babbita.
– Ona się ciebie boi.
Uwaga Babbita zdumiała Case’a. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
– Nie ma powodu.
– Ona sądzi inaczej. Obawia się, że znowu ją zranisz.
– Czy powiedziała ci, co się zdarzyło w Cancún? – zapytał Case.
– śe zostawiłeś ją na lodzie? Tak, opowiedziała mi o tym.
– Mówiłem jej, dlaczego musiałem wyjechać. Nie miałem wyboru.
Babbit wzruszył ramionami.
– Maddie jest przekonana, że wyświadczyłeś jej tym wielką przysługę.
– Ona nie ma racji.
– Hm. – Babbit znowu napił się piwa. Case nawet nie tknął swojego. Trzymając
kufel w obu dłoniach, wpatrywał się w otwartą twarz Babbita. Zastanawiał się, kim
właściwie był dla niego ten człowiek. Rywalem czy sprzymierzeńcem? Przyjacielem
czy wrogiem?
– Czy ty chcesz ożenić się z Maddie? – zapytał zmęczonym głosem.
Babbit aż się wzdrygnął.
– Byłem już dwa razy żonaty. To zupełnie wystarczy.
– No to czego od niej chcesz?
– Maddie jest moją przyjaciółką, Brannigan. Lubię ją i szanuję, a o niewielu mogę
to powiedzieć. Dlatego nie chcę, żeby cierpiała.
– Nigdy już nie zostawię jej na lodzie.
– Możesz ją zranić na wiele innych sposobów. Na przykład traktując niektóre
sprawy jako pewnik.
– Nie mam zamiaru tego robić.
– Już to zrobiłeś.
Case chciał zaprotestować, gdy nagle zrozumiał, że to prawda. Przyjeżdżając tu
był pewny, że Maddie wyjdzie za niego. Kupując dom, nawet nie zapytał, czy jej się
podoba. Oczywiście wiedział, że jej się podoba, nawet nie starała się ukryć zachwytu,
kiedy go wspólnie oglądali. To jednak nie zmienia faktu, że on już wcześniej
zdecydował się na kupno.
Szarpnął kołnierzyk koszuli.
– Robiłem to nieświadomie – burknął. Nie miał ochoty tłumaczyć się przed
Babbitem, ale w końcu to był przyjaciel Maddie i nie zaszkodzi mieć go po swojej
stronie.
– Może i tak – powiedział Babbit. – Ale na twoim miejscu myślałbym więcej o
tym, co czuje Maddie, a mniej o swoich zachciankach. Chyba że chcesz ją utracić.
Na myśl o tym Case poczuł skurcz w żołądku. Ścisnął kufel w dłoniach.
– Po co mi to wszystko mówisz? – zapytał.
– Sam nie wiem – przyznał Jackson. – Wiem jedno: Maddie nie byłaby
szczęśliwa, porzucając to miasto i podróżując samotnie po Europie czy gdzieś tam.
Ona jest bardzo rodzinna. Oczywiście czuła się ostatnio trochę znudzona i
rozdrażniona – może dlatego, że dobiega trzydziestki i wydaje jej się, że jeszcze nic
nie przeżyła. Obawiam się jednak, że nie jest przygotowana na to, co może ją spotkać,
jeśli wyjedzie sama z Mitchell’s Fork. Jest inteligentna i kiedy trzeba twarda – w
końcu dbała o siebie, rodzinę i restaurację przez siedem lat. Ale jest też bardzo
wrażliwa. Sam widzisz, co się stało, kiedy samotnie wybrała się na wakacje. O mały
włos nie wyszła za mąż za obcego faceta.
Case z zażenowaniem poczuł, że oblewa się rumieńcem. Nie było mu miło
słuchać własnych myśli, wypowiadanych ustami Babbita. A sugestia, jakoby miał być
jednym z tych czyhających na Maddie niebezpieczeństw, mocno go oburzyła.
– Mówiłem już, że to nie była pomyłka. Maddie i ja jesteśmy sobie przeznaczeni.
– To nie mnie masz o tym przekonać – zauważył Babbit.
– Masz rację... Więc po co tracę czas, gadając po próżnicy? – mruknął Case.
– Wyglądasz mi na faceta, który potrzebuje przyjaciela.
Case zasępił się. Oczywiście chciał mieć przyjaciół w Mitchell’s Fork. W końcu
planował się tu osiedlić. Ale... Jackson Babbit? Lustrując wzrokiem wymyślną fryzurę
i strój Babbita, pomyślał, że muszą dziwnie razem wyglądać. Potem jednak
przypomniał sobie, jak lojalnie Jackson bronił Maddie i z jakim współczuciem mówił
o nieszczęściu Joannie.
Może ten facet nie był aż tak beznadziejny jak na pierwszy rzut oka? Może
Maddie dostrzegła w nim coś więcej i za to go polubiła?
– Jeden przyjaciel więcej nigdy nie zaszkodzi – powiedział ostrożnie.
– Jeszcze jedno pytanie – odezwał się Jackson. – Kto jest największym
piosenkarzem wszech czasów?
– George Jones – natychmiast odpowiedział Case, bo rzeczywiście tak uważał, a
poza tym, trudno było nie zgadnąć gustów Babbita.
Babbit rozpromienił się.
– Teraz ja stawiam – oświadczył. – Hej, Joannie, przynieś nam następną kolejkę.
Dopiero późnym wieczorem Maddie udało się zobaczyć dziadka. Leżał w
szpitalnym łóżku i wyglądał tak krucho i staro, że z trudem powstrzymała się od łez.
– Cześć, dziadku – powiedziała, nachylając się, żeby go pocałować.
– Maddie – odezwał się drżącym szeptem. – Co ty tu robisz? Czy nie powinnaś
być teraz z tym młodym człowiekiem?
– O jakiego młodego człowieka ci chodzi?
– O twojego narzeczonego. On mi się podoba. Ma takie mocne spojrzenie.
– Powtórzę mu to – powiedziała Maddie, uznając, że jeszcze nie pora informować
dziadka, że wcale nie uważa się za oficjalnie zaręczoną. – Jak się czujesz?
– Jestem wykończony – westchnął dziadek.
– To sobie teraz odpocznij. Zobaczymy się jutro, dobrze? Dziadek skinął głową.
– Będę w tym samym miejscu.
– Wiem, doktor powiedział, że musisz zostać w szpitalu kilka dni.
Dziadek mocno chwycił Maddie za rękę.
– Tym razem myślałem, że już naprawdę idę się połączyć z moją Annabelle.
– Może jestem bardzo samolubna, dziadku – powiedziała Maddie drżącym
głosem – ale nie dojrzałam jeszcze do tego, żeby pozwolić ci odejść.
– No to będę musiał pobyć jeszcze trochę z wami – stwierdził dziadek. – A teraz
idź już do domu, Maddie. Ładna dziewczyna ma lepsze rzeczy do roboty wieczorami,
niż kręcić się po szpitalu.
– Kocham cię, dziadku.
Dziadek z uśmiechem poklepał ją po ręce i nim zdążyła wyjść zasnął.
Po wyjściu ze szpitala Maddie wróciła z Jill do restauracji, żeby sprawdzić, czy
wszystko w porządku. Hazel wraz z całym personelem zapewniła ją, że świetnie
poradzili sobie bez niej i bez Mike’a. Gości nie było zbyt wielu – jak to w środku
tygodnia.
Po zamknięciu Jill i Maddie weszły jeszcze do biura na zapleczu.
– Ciągle nie mogę w to uwierzyć, że Case poszedł się napić z Jacksonem –
powiedziała Jill. – Dałabym wszystko, żeby usłyszeć, o czym rozmawiali.
Maddie udała, że przegląda papiery na biurku.
– Poszli na piwo, żeby się lepiej poznać. Co w tym dziwnego? Dwaj nieżonaci
mężczyźni w podobnym wieku, którzy nie mają nic do roboty we wtorkowy wieczór.
– Dwaj nieżonaci mężczyźni, którzy uganiają się za tą samą kobietą – złośliwie
przypomniała jej Jill.
Maddie speszyła się lekko.
– Nie bądź śmieszna. Jackson wcale się za mną nie ugania. Jesteśmy tylko
przyjaciółmi i ty dobrze o tym wiesz. A jeżeli chodzi o Case’a...
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Case się za tobą nie ugania?
– Nie – westchnęła Maddie. – Myślę, że wystarczająco jasno się zadeklarował.
– Ten facet namierzył sobie ciebie. Już mu się nie wymkniesz.
– Uparł się, bo mu tak wygodnie – mruknęła Maddie.
– Chyba nie sądzisz, że tylko dlatego – zaprotestowała Jill. – Nie
powiedziałabym, żeby mu było aż tak wygodnie. Popatrz, ile trudu zadał sobie, odkąd
przyjechał do miasta. A przecież jest tyle kobiet, które na pewno by mu się nie oparły.
– Na przykład ty?
Jill wzruszyła ramionami.
– Może, gdyby był wolny. Ale nie jest. Tego faceta nie interesuje żadna kobieta
prócz ciebie.
Maddie chrząknęła i burknęła coś pod nosem.
– Czy to dlatego tak mu się opierasz? – spytała Jill. – Czy podejrzewasz go, że
chce się z tobą ożenić z jakichś złych pobudek?
Maddie znowu utkwiła wzrok w papiery.
– Dobrze wiem, dlaczego chce się ze mną ożenić. Bo chce mieć żonę. I dzieci. I
dom.
– A miłość?
– O tym nic nie wspominał – sztywno stwierdziła Maddie.
– Och – zreflektowała się Jill. – Nie zdawałam sobie sprawy...
– To nie ma znaczenia – przerwała jej Maddie. – Jestem pewna, że za miesiąc
Case’a już tu nie będzie. Jeśli wcześniej nie umrze z nudów. Czy naprawdę myślisz,
ż
e mógłby żyć na prowincji?
– To niewykluczone – orzekła po namyśle Jill.
– Przecież on nigdy nie miał domu – ciągnęła Maddie.
– Nie ma pojęcia, jak nudne mogą być wszystkie prace domowe. Myślę, że on
nigdy w życiu nie kosił trawnika.
– Na pewno nie bywał też na tych potwornie nudnych szkolnych zebraniach –
dodała Jill. – Pamiętam, jak mój ojciec ich nienawidził.
– No właśnie – stwierdziła Maddie. – W tym mieście nie ma też prawie żadnych
rozrywek kulturalnych – tylko dwa kina, w których całymi tygodniami idą jakieś
zgrane filmy. Najbliższy teatr, balet albo stadion sportowy z prawdziwego zdarzenia
są o dwie godziny jazdy samochodem.
– To prawda. My jeździmy tam najwyżej raz na dwa miesiące – przyznała Jill. –
A facetowi, który chce mieć wszystkie te rozrywki w zasięgu ręki, na pewno będzie
trudno z tym się pogodzić.
– To samo chciałam powiedzieć. – Maddie skinęła głową.
– Jednak coś mi mówi, że Case znajdzie tu swoje miejsce – zauważyła z
uśmiechem Jill.
Maddie z westchnieniem załamała ręce.
– A już myślałam, że mnie rozumiesz.
– Ależ świetnie cię rozumiem. Nie jestem tylko pewna, czy masz rację. A jak ci
się podoba dom?
Maddie spojrzała na nią zaskoczona.
– Case powiedział mi, że w przerwie obiadowej chce ci pokazać dom Fieldingow
– wyjaśniła Jill. – Mówiłam mu, że nigdy nie byłaś w środku i że powinien najpierw
sprawdzić, czy ci się ten dom podoba, zanim go kupi.
– Tak mu powiedziałaś? No wiesz, Jill...
– Wiem, jestem zdrajczynią i nędzną kreaturą. Ale pytam jeszcze raz – czy
podobał ci się ten dom? Prawda, że kolory są okropne?
– Rzeczywiście, są okropne, ale sam dom...
– Jest cudowny, prawda?
– Ten dom stwarza wielkie możliwości – odparła z namysłem Maddie ale ja...
– Case powiedział, że chce cię poprosić, żebyś mu pomogła go urządzić.
Zazdroszczę ci. Chciałabym się zabrać do czegoś takiego.
– To świetnie. Zaproponuj mu swoje usługi. Jill potrząsnęła głową.
– Już to zrobiłam. Mówię ci, Maddie, ten facet chce tylko ciebie. Na twoim
miejscu nie lekceważyłabym jego uczuć. Coś mi mówi, że go nie doceniasz.
Maddie była innego zdania, jednak nie zamierzała teraz dyskutować na temat
Case’a. Pamiętała, jak troskliwie zajął się nią w szpitalu. Potrzebowała go i on tam
był, ale nie chciała się przyzwyczajać do myśli, że może go zawsze mieć pod ręką.
Bo przecież to nie potrwa długo. Ile czasu upłynie, zanim Case poczuje, że ma
dość jej i Mitchell’s Fork? Nim znowu porzuci ją ze złamanym sercem?
Wiedziała, czego Case pragnął, planując małżeństwo i jakie były jego potrzeby. A
co z nią, co z jej pragnieniami i potrzebami?
Proponował jej piękny dom i zabezpieczenie finansowe. Wiele kobiet uznałoby to
za wystarczający argument. Jednak Maddie pragnęła czegoś więcej. Miłości.
Przywiązania. Niewzruszonej lojalności i poświęcenia. Partnerstwa na całe życie.
Czy Case był w stanie jej to zaoferować? A jeśli tak – czy mogła mu zaufać i
uwierzyć, że dotrzyma przyrzeczenia?
Była gotowa podjąć ryzyko. Gdyby tylko mogła w jakiś sposób sprawdzić, ile
naprawdę znaczy dla Case’a.
ROZDZIAŁ 9
Case wprowadził się do domu w ciągu dwóch tygodni. Mimo że jego oferta
została natychmiast przyjęta, załatwianie formalności przeciągało się, wobec czego
zniecierpliwiony skontaktował się z dawnymi właścicielami i ustalił, że do czasu
podpisania umowy będzie po prostu wynajmował dom. Nie był w stanie wytrzymać
ani dnia dłużej w maleńkim hotelowym pokoiku.
W ciągu tych ostatnich dwóch tygodni widział się z Maddie kilka razy, choć nie
tak często, jakby sobie tego życzył. Zmuszał się, by nie spotykać się z nią czasami
nawet przez kilka dni z rzędu i starał się dzwonić przed każdą wizytą. Choć szkoda
mu było każdej chwili bez Maddie, tęsknił za nią i coraz bardziej jej pragnął,
postanowił udowodnić, że pewnych spraw nie uważał za oczywiste.
Z dnia na dzień coraz lepiej poznawał obyczaje Mitchell’s Fork. Szybko nauczył
się, że do dobrego tonu należą śniadania w Classy Cafe na Main Street. Wypijał tam
kawę czarną jak smoła, zamawiał jajka na bekonie i grzanki i słuchał opowieści
emerytów, szczęśliwych, że znaleźli nowego, wdzięcznego słuchacza. Wciąż był
obcy, ale wszędzie witano go serdecznie.
Było mu przyjemnie, choć czuł, że kryje się za tym przede wszystkim ciekawość.
Strzygł się również na Main Street, w zakładzie fryzjerskim, który istniał od 1922
roku. Zauważył, że większość sklepów w mieście pochodziła z tego okresu. Jego
prosta fryzura stała się źródłem kolejnych żartów i plotek, ale Case nic sobie z tego
nie robił.
Otworzył rachunek w miejscowym banku. Jill przedstawiła go dyrektorowi –
panu Peacockowi. Jeden rzut oka na sumę, którą Case zamierzał przelać do banku w
Mitchell’s Fork, wystarczył Peacockowi, by wyzbyć się podejrzliwości i uznać Case’a
za swojego najlepszego przyjaciela. Zaprosił go nawet na uroczysty lunch
organizowany przez miejscowy Klub Rotariański co czwartek w specjalnie
zarezerwowanej sali w restauracji „U Mike’a i Maddie”. Case oczywiście natychmiast
przyjął zaproszenie.
Wszędzie, gdzie się pojawił, udzielano mu rad, jak powinien się starać o rękę
Maddie Carmichael. Odniósł wrażenie, że jej los leży wszystkim na sercu.
– Ma już prawie trzydziestkę i ciągle jest wolna – mówił jeden ze starszych
panów w Classy Cafe. – To nienormalne. Taka śliczna dziewczyna. Niestety, jest zbyt
wybredna. Już to mówiłem jej ojcu. śaden z miejscowych chłopaków jej nie
zadowoli. Poza Jacksonem Babbitem, oczywiście. Tylko że on się z nią nie ożeni.
Jego dwie poprzednie żony kompletnie go oskubały. Nie w głowie mu kolejne
małżeństwo.
– Niech pan nie daje się wodzić za nos – doradzają mu jakaś staruszka. – To
ojciec tak ją rozpieścił. Po śmierci matki nie potrafił jej niczego odmówić. Maddie
wyobraża sobie, że jest lepsza od innych. Ufarbowała włosy, nosi obcisłe ciuchy,
spotyka się z tym Babbitem. Jej matka na pewno przewraca się w grobie. Oczywiście
Maddie potrafi być kochana.
Zajmuje się dziadkiem i ciotką Nettie, a większość młodych ludzi nie ma dziś
czasu dla starszych. Niech pan nie próbuje odciągać jej od rodziny, słyszy pan, panie
Brannigan?
– Maddie Carmichael będzie dobrą żoną i matką – znaczącym tonem powiedział
fryzjer Hank. – Pochodzi z dobrej rodziny, umie gotować i prowadzić gospodarstwo.
Jest też inteligentna. Ukończyła nasze liceum z najlepszym świadectwem, a potem
poszła do szkoły biznesu, żeby się nauczyć księgowości. Niektórzy twierdzą, że się
zbiesiła, ale według mnie, potrzebny jej mąż i dzieci, żeby się miała czym zająć.
Rozumie mnie pan, Brannigan?
– Odrobinę romansu – szeptała Jill, wydając mu w banku nową książeczkę
czekową. – Kwiaty, poezje, muzyka... Maddie ma hyzia na punkcie romansów.
– Brylanty – radził Peacock ze wzrokiem wlepionym w saldo bankowe Case’a. –
Jeżeli pan chce, żeby poczuła się zaręczona, musi jej pan wsunąć brylant na palec.
Mój brat ma tu sklep jubilerski. Przedstawię go panu na spotkaniu rotarian. Zrobi pan
dobry interes.
Case uprzejmie dziękował za rady, ale trzymał się własnego planu. Jednak – tak
na wszelki wypadek – starał się zapamiętać wszystko, co mu mówili.
Niewykluczone, że zanim dopnie celu, będzie potrzebował jeszcze niejednej
porady.
Maddie wjechała na boczną drogę prowadzącą do domu Case’a. Na przednim
siedzeniu leżał gruby katalog tapet. Próbki dywanów zajmowały całe tylne siedzenie.
Wszystko pochodziło z miejscowej hurtowni. Maddie wciąż nie wiedziała, jak doszło
do tego, że zgodziła się przyjechać do Case’a z tymi próbkami w poniedziałkowe
popołudnie.
Nie była w stanie mu odmówić, kiedy poprosił ją o przysługę. Była to ta sama
słabość charakteru, która omal nie doprowadziła jej do ołtarza z tym samym zresztą
mężczyzną. Już z daleka zobaczyła Case’a. Klęczał przy stopniach prowadzących na
werandę i wymachiwał młotkiem z entuzjazmem grubo przekraczającym jego
umiejętności. Miał na sobie dżinsy i tenisówki, ale zdjął koszulę. Popołudniowe
słońce przedzierało się przez gęstą koronę starego dębu, tworząc wzór ze świateł i
cieni na obnażonych plecach Case’a.
Kiedy Maddie wysiadła z samochodu i zatrzasnęła drzwiczki, Case odwrócił się.
Odłożył młotek i poderwał się na nogi, żeby ją przywitać.
– Cześć! – zawołał, a w jego ustach zabrzmiało to niemal pieszczotliwie.
– Cześć! – odpowiedziała, szybko obeszła wóz i otworzyła tylne drzwi. –
Przywiozłam próbki.
Case narzucił na plecy błękitną koszulę i podszedł do Maddie.
– Jestem ci bardzo wdzięczny. Potrzebuję twojej porady.
Trzymając w ramionach katalog, odwróciła się, żeby wręczyć go Case’owi. Przy
okazji zerknęła na jego nagi tors, prześwitujący między połami rozpiętej koszuli. Nie
widziała go rozebranego od czasów, kiedy kąpali się w morzu w Cancún. Wciąż
pamiętała, jaki był opalony i muskularny, i...
Nagle głośno się zachłysnęła. Katalog wypadł jej z rąk.
– Co ci się stało, Maddie? – zdumiał się Case.
Przez moment stała ze wzrokiem wbitym w jego brzuch. A potem rozsunęła mu
koszulę.
– O mój Boże! – jęknęła, obchodząc go wokoło. – Och, Case!
Po raz pierwszy zobaczyła jego blizny. Tuż ponad paskiem dżinsów widniała
czerwona i spuchnięta blizna wlotowa – ślad po strzale, który o mały włos nie zrobił z
Case’a kaleki. Kula przeszła tuż obok kręgosłupa, zostawiając na boku postrzępione
blizny po ranie wylotowej. Maddie poczuła, że robi jej się słabo.
Pomyślała o nodze Case’a, z którą ostatnio było chyba trochę lepiej, bo mniej
utykał. Na udzie musiał mieć podobne blizny. Serce ścisnęło jej się na myśl o tym, co
przecierpiał. Z jakichś powodów nie do końca wierzyła w opowieści Case’a. Aż do tej
chwili.
Case opuścił wzrok i skrzywił się.
– Przepraszam. Wiem, że to wygląda ohydnie. Zaraz zapnę koszulę.
Maddie wyciągnęła rękę i drżącymi palcami dotknęła świeżej blizny.
– Musiało cię strasznie boleć.
– No, nie było to przyjemne – stwierdził Case. – Ale blizny z czasem zbledną.
– Nie chodzi mi o blizny! – wykrzyknęła Maddie, potrząsając głową.
Spojrzał jej w oczy, a potem wziął w ramiona. Ukryła twarz na jego piersi.
– Przepraszam – szepnęła. – Byłeś poważnie ranny, a ja potraktowałam cię tak
podle, kiedy chciałeś mi o tym opowiedzieć. Nie wiedziałam... nie zdawałam sobie
sprawy...
– Już dobrze – mruknął, muskając oddechem jej włosy – nie ma o czym mówić.
Po raz pierwszy odważyła się pomyśleć o tym, co musiał przeżywać Case, kiedy
leżał w szpitalu, zagrożony kalectwem. Na pewno był pełen obaw o przyszłość i
przeraźliwie samotny. Czy myślał wtedy o niej?
– Maddie – odezwał się Case, unosząc ku sobie jej twarz – rany się zagoją. Blizny
zbledną. Było, minęło.
Wcale nie minęło, pomyślała patrząc mu prosto w oczy. Case znowu był przy niej
i chciał się żenić, chciał zamieszkać z nią w tym domu. A ona wciąż nie wiedziała,
czy naprawdę ją kochał, czy tylko był zakochany w wartościach, które w niej widział.
Nie była nawet pewna swoich własnych uczuć. Pragnęła go. Fascynował ją. Nie
mogła znieść myśli o tym, że cierpiał. I bez względu na to, co mu mówiła, nie była
sobie w stanie wyobrazić, że tak po prostu powie mu „do widzenia” i odejdzie, i nigdy
więcej już go nie zobaczy. Chybaby jej pękło serce.
Czy to miała być miłość?
Podejrzewała, że tak.
– Masz taką poważną minę – rzekł Case, gładząc ją po policzku. – O czym
myślisz?
– Zastanawiam się, co mam z tobą zrobić – powiedziała.
– Wyjdź za mnie. Maddie tylko westchnęła.
Case z uśmiechem pochylił się nad nią, żeby ją pocałować.
– Chodźmy obejrzeć próbki tapet – powiedział, kiedy oderwał usta od jej warg.
Wciąż oszołomiona jego pocałunkiem, bez słowa skinęła głową, wzięła próbki
dywanów i ruszyła za Case’em do domu.
Dom był równie pusty jak wtedy, kiedy była tu przed dwoma tygodniami. Tylko
w salonie leżał śpiwór, plecak i dwie walizki, z których wysypywała się zawartość.
Cała jego garderoba, pomyślała.
– Czy to wszystko, co masz?
– Tak. – Case wzruszył ramionami. – Muszę teraz kupić bardzo dużo rzeczy. Nie
mam nawet wieszaków na ubrania.
– Umeblowanie tak dużego domu to wielkie przedsięwzięcie – stwierdziła
Maddie.
– Myślałem, żeby na początek urządzić kilka pokoi, a potem stopniowo zająć się
resztą. Ale dobrze byłoby od razu wytapetować wszystkie pomieszczenia i położyć
wykładzinę w całym domu. Meble można kompletować później.
– Można tak zrobić, jeśli nie przeszkadza ci, że przez jakiś czas będziesz
mieszkać w nie wykończonym domu.
– Mieszkałem w bardziej prymitywnych warunkach – mruknął Case.
Maddie znów pomyślała, że tak naprawdę nie wie nic o jego dawnym życiu. Jak
na tym tle wyglądało Mitchell’s Fork?
Case rozłożył katalogi na podłodze.
– Chcesz się napić czegoś zimnego? – zapytał.
– Chętnie. Dziękuję odpowiedziała.
Przeszli do kuchni. Na stole piętrzył się stos papierowych talerzy. Kuchnia miała
wbudowaną lodówkę, kuchenkę z piekarnikiem, mikrofalową kuchenkę i zmywarkę
do naczyń. Case dokupił elektryczny ekspres do kawy.
– Co ty jadasz? – zapytała.
Otworzył lodówkę. Zobaczyła jakieś konserwy, słoiczek musztardy, puszkowane
napoje i kilka garnków, przykrytych folią.
– Prawie co wieczór ktoś podrzuca mi coś do jedzenia. Myślę, że kryje się za tym
twoja przyjaciółka Jill. Pierwszego dnia, kiedy się tu wprowadziłem, zjawiła się z
zapiekanką z kury. Muszę przyznać, że to było bardzo smaczne.
Maddie poczuła upokarzające ukłucie zazdrości.
– Więc Jill przyszła cię tu odwiedzić?
– Uhm. To miło z jej strony. – Case, kryjąc uśmiech, sięgnął do lodówki. – Czego
się napijesz? Coli, piwa, soku?
Maddie poprosiła o colę.
– Będziesz musiała wypić z puszki albo z kubka – oświadczył Case. – Nie mam
ani jednej szklanki.
– Może być z puszki. – Maddie podeszła do zlewozmywaka i wyjrzała przez
okno. Wzdłuż tej strony domu ciągnęła się weranda ze skrzynkami na kwiaty.
Natychmiast wyobraziła sobie bluszcz zwieszający się z doniczek pod okapem i
barwne kwiaty w skrzynkach. Pani domu będzie miała przyjemny widok z kuchni,
pomyślała.
– Słyszałam, że poznałeś już parę osób w mieście – powiedziała, odwracając się.
– Ciągle ktoś mnie pyta o ciebie. Zdaje się, że zrobiłeś furorę w kawiarni.
– Dają tam pyszne śniadania. – Case podszedł i wręczył jej puszkę. – Tutejsi
ludzie są na ogół mili.
Coś w jego tonie zaniepokoiło Maddie. Podniosła na niego wzrok.
– Poznałeś kogoś, kto nie jest miły?
– Dziś rano miałem okazję poznać waszego szeryfa.
– Mc Adamsa? Chyba jeszcze nie zdążyłeś mu się narazić?
– W zasadzie nie. Poszedłem do niego, żeby złożyć doniesienie o przestępstwie.
To kompletny idiota, prawda?
– Tak. A co to było za przestępstwo? – spytała zaciekawiona.
W szarych oczach Case’a pojawił się błysk wściekłości.
– Jakiś gnojek porysował moje ferrari.
– Jak to?
– Po prostu porysował. Gwoździem albo kluczem, po obu bokach. Cholernie się
wkurzyłem.
Maddie zdążyła już poznać Case’a na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak bardzo
cieszył się ze swojego samochodu – jedynej ekstrawagancji, na jaką sobie pozwolił.
– Mogę sobie wyobrazić. Kiedy to się stało?
– Jadłem właśnie śniadanie.
– Czy ktoś widział, kto to zrobił?
– Wszyscy zaprzeczali – mruknął ze złością.
– Ale ty podejrzewasz, że ktoś mógł to widzieć?
– Tak. Odniosłem wrażenie, że parę osób widziało i miałoby ochotę mi to
powiedzieć, ale się boją. Myślę, że zrobił to ten gówniarz Coopera i jego kumple.
Szkoda, że nie przyłapałem ich na gorącym uczynku.
– Chyba masz rację – powiedziała Maddie. – To bardzo podobne do Danny’ego.
Zwłaszcza że mu się naraziłeś. Mówisz więc, że nikt nie chce zeznawać przeciwko
niemu?
– Nikt. A ten idiota szeryf mówi, że wobec braku dowodów nic się nie da zrobić.
Twierdzi, że to moja wina, bo po co mi taki drogi samochód.
– Co za dureń! – obruszyła się Maddie.
– To właśnie mu powiedziałem, plus jeszcze parę epitetów.
Maddie nagle się przeraziła.
– Case, jeżeli na serio myślisz, żeby tu osiąść, nie możesz robić sobie wroga z
szeryfa albo z Cooperów. Mówiąc oględnie, obrzydzą ci tu życie.
– Mam ich gdzieś.
– Wiem, że się ich nie boisz, i świetnie cię rozumiem. Ale... nie zmuszaj ludzi,
ż
eby opowiedzieli się po czyjejś stronie, dobrze? W końcu jesteś dla nich obcy, nawet
jeśli zdążyli już cię polubić. Cooperowie mieszkają tu od zawsze i dużo mogą.
– Tylko dlatego, że ludzie boją się im przeciwstawić.
– Może. Mimo to wolałabym, żebyś bardziej uważał.
– Zrobię, co zechcesz – mruknął Case, wzruszając ramionami.
Jego ton sugerował, że się z nią nie zgadza. Przecież próbuję go tylko ostrzec,
ż
eby nie zadzierał z Cooperami i ich stronnikami, pomyślała Maddie z rozpaczą. Nic
więcej nie mogę zrobić. Odwróciła się od okna i poszła do salonu.
– Myślę, że pora zabrać się do roboty – powiedziała. Usiedli na podłodze
wyłożonej przeraźliwie pomarańczowym dywanem i pochylili się nad katalogami.
Maddie ze zdziwieniem stwierdziła, że Case bardzo poważnie potraktował swoją
rolę. Ciągle zgłaszał jakieś sugestie, a także dokładnie wiedział, czego nie chce.
– śadnych ptaszków ani kratek – oświadczył. – Nienawidzę tapet w ptaszki i w
kratki.
– A mogą być ptaszki w kratkę? – spytała rozbawiona Maddie.
Case obrzucił ją spojrzeniem i wskazał na próbkę w dyskretny, kwiatowy wzór w
stonowanych odcieniach ciemnej zieleni i czerwieni.
– To mi się podoba.
– Mnie też – przyznała Maddie i wyobraziła sobie taką tapetę na ścianach jadalni.
– Lubisz takie kolory?
– Lubię błękit, zieleń i czerwień. Nie znoszę różów i fioletów.
Maddie przygryzła wargi.
– To zawęża nam wybór.
– Kpisz sobie ze mnie, czy co? – Case spojrzał na nią podejrzliwie.
– Broń Boże!
– Widzę, że tak – stwierdził zrezygnowany. – Może wolisz zrobić to beze mnie.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczyła pośpiesznie. – W końcu to twój dom.
– Mam nadzieję, że kiedyś będzie to nasz dom. I ty dobrze o tym wiesz.
Maddie wbiła wzrok w rozłożone próbki.
– Miałeś tego nie robić.
– Obiecałem, że nie będę nalegał, ale nie mówiłem, że będę kłamać.
– Case – westchnęła Maddie. – Nie ułatwiasz mi życia.
– Masz rację – przyznał, wyciągając ręce. – Bo mi tak trudno nie przypominać ci
każdego dnia, że powinniśmy już być małżeństwem, mieszkać tu i razem szykować
ten dom na przyjście na świat dzieci.
Maddie położyła mu dłonie na ramionach.
– Przestań, Case!
– Maddie – szepnął. – Nic nie mogę na to poradzić. – Zamknął jej usta
pocałunkiem.
Maddie poczuła, że ulotnił się gdzieś jej zdrowy rozsądek, a ona, co gorsza, wcale
tego nie żałuje.
Pomarańczowy dywan, który tak bardzo jej się nie podobał, okazał się wyjątkowo
puszysty i miękki, kiedy Case pociągnął ją na podłogę i nakrył swoim ciałem.
Zanurzył dłonie w jej włosach i zaczął miażdżyć jej usta zachłannymi
pocałunkami.
– Maddie – jęknął – pragnę cię, to mnie wykańcza. Maddie nie była w stanie
dłużej mu się opierać.
– Ja też cię pragnę – szepnęła i zaczęła rozpinać mu koszulę. – Teraz.
Case zamarł, a potem przycisnął ją do siebie.
– Chwała Bogu.
Znów zaczął ją całować, aż zakręciło jej się w głowie. Szybko pozbyli się ubrań, a
potem, rzucili się sobie w ramiona. Maddie jęknęła z rozkoszy. Nagle otworzyła oczy
i przycisnęła dłonie do piersi Case’a.
– Case, zaczekaj, nie możemy...
– Maddie, błagam cię, nie teraz – jęknął.
– Wcale nie zmieniłam zdania – zapewniła go pośpiesznie. – Tylko... nie jestem
zabezpieczona. Masz coś?
– Tak – mruknął, krzywiąc się.
– No więc? – nalegała niecierpliwie, kiedy się chwilę zawahał.
– Niech ci będzie – mruknął, sięgając do plecaka.
Coś w jego głosie zaniepokoiło Maddie. Uniosła się i podparła na łokciach, żeby
na niego popatrzeć.
– Już wcześniej o tym myślałeś – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Nie
zamierzałeś nic zrobić w tej sprawie, prawda?
– Maddie, dobrze wiesz, że pragnę mieć z tobą dzieci. I to szybko. Ale jeżeli
chciałabyś jeszcze z tym poczekać, możemy poczekać.
Chwyciła się za głowę. On oczywiście uznał, że zdecydowała się z nim kochać
tylko dlatego, że wszystko zostało już wcześniej ustalone. Co za bezczelność!
– Tak – oświadczyła z naciskiem. – Zdecydowanie chcę zaczekać. Szczerze
mówiąc, Case...
Case popchnął ją delikatnie na dywan.
– Później – szepnął, wsuwając rękę między ich ciała. Maddie głęboko zaczerpnęła
tchu.
– Jeżeli myślisz, że uda ci się mnie uwieść...
Jego palce powędrowały niżej, a usta dotknęły jej ust.
– Tak? – zapytał, kiedy umilkła.
Maddie z westchnieniem zarzuciła mu ręce na szyję.
– Później... – szepnęła.
– Znacznie później – mruknął, wchodząc w jej ciało. Nagle zapomniała o
dręczących ją wizjach przyszłości i całkowicie oddała się rozkoszom chwili obecnej.
– Co sądzisz o tym beżowym dywanie, kotku? Tym nazwanym „szampan”. Mnie
się podoba.
– Case – powiedziała Maddie, usiłując pośpiesznie zapiąć dżinsy. – Nie podjęłam
ż
adnej decyzji.
Case odłożył próbkę na bok i sięgnął po następną.
– Wiem. Ale na razie ta mi się najbardziej podoba. Maddie głośno westchnęła.
– Nie mówię o dywanie.
– Przecież nawet jeszcze nie zaczęliśmy wybierać tapet. Maddie z rozpaczą
załamała ręce.
– Case, nie pora na żarty! Chcę porozmawiać o tym, co zaszło między nami.
Popatrzył na nią, a potem na części garderoby, porozrzucane na podłodze. Wielka
brązowa plama na pomarańczowej wykładzinie znaczyła miejsce, gdzie przewrócili
puszkę coli. Z początku tego nie zauważyli, a później Case stwierdził, że i tak chce
wymienić wykładzinę, chociaż ta też ma swoje niewątpliwe zalety.
– Niech ci będzie, Maddie – powiedział, widząc jej zdesperowaną minę. – Mów,
co ci leży na sercu.
Ta nagła uległość wydała jej się podejrzana.
– Tylko dlatego, że... że... – zaczęła.
– Kochaliśmy się podsunął jej usłużnie.
– Tak. – Maddie głośno przełknęła. – Ach, nie, to brzmi zbyt wzniosie i
zobowiązujące Tylko dlatego, że przespaliśmy się ze sobą – powiedziała, ale to
zabrzmiało jeszcze gorzej. Mimo to brnęła dalej. – Nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że
zmieniłam zdanie. Nic się nie zmieniło.
– Sama wiesz, że nie masz racji – rzucił jakby od niechcenia. – Bardzo dużo się
zmieniło.
– Próbuję ci powiedzieć, że wcale nie jesteśmy zaręczeni – prychnęła.
Case patrzył jej przez chwilę w twarz, a potem skinął głową.
– W porządku. Więc co sądzisz o tym szampańskim dywanie?
– Nawet mnie nie słuchasz! – krzyknęła Maddie.
– Słyszałem każde twoje słowo. Nie jesteśmy zaręczeni. Co nie zmienia faktu, że
chcę mieć nowy dywan.
Zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Dlaczego tak łatwo przeszedł nad tym do
porządku? Czyżby nie miał zamiaru z nią dyskutować? Czy był nadal przekonany, że
uda mu się nakłonić ją, by zmieniła zdanie? A może to on zmienił zdanie? Jeżeli tak,
to dlaczego? To, co się przed chwilą zdarzyło między nimi, było dla niej
najpiękniejszym, najbardziej niewiarygodnym przeżyciem, jakiego kiedykolwiek
doznała. Jeśli jednak Case myślał inaczej?
Znużona i zdezorientowana, postanowiła przyjąć jego taktykę. Były pewne
sprawy, o których wolała na razie nie mówić. Wykładziny i tapety wydawały się
tematem o wiele bezpieczniejszym.
Przez następne kilka godzin usiłowała skupić się na tapetach i wykładzinach, ale
nie było to łatwe. Za każdym razem, gdy nachylali się nad katalogiem, a ich palce i
głowy się stykały, kiedy Case stawał tuż za nią, żeby podyskutować o kolorze ścian,
nachodziły ją słodkie wspomnienia. Próbowała zepchnąć je w głąb świadomości, ale
przychodziło jej to coraz trudniej.
Późnym popołudniem zabrali się do części parteru, przeznaczonej dla pana domu.
Był tam szczególnie piękny pokój – z kominkiem, rzeźbionymi gzymsami i
rozsuwanymi oszklonymi drzwiami prowadzącymi na werandę na tyłach domu. Obok
znajdował się mały salonik wychodzący na frontową werandę, garderoba z
wbudowanymi szafami i toaletką o trzech lustrach oraz łazienka z kabiną prysznicową
i wanną, zdolną pomieścić co najmniej trzy osoby – gdyby ktoś miał taką zachciankę.
Całość była większa niż mieszkanie, które Maddie wynajmowała, kiedy studiowała w
szkole biznesu.
Maddie stanęła na środku pustej sypialni. Oczyma duszy widziała już olbrzymie
łoże z kolumienkami, antyczną sofę i płonący na kominku ogień.
– To mój ulubiony pokój – odezwał się Case zza jej pleców i Maddie przeraziła
się, że czytał w jej myślach.
– Rzeczywiście, ładny – mruknęła, nie patrząc w jego stronę. – Czy chcesz go też
urządzić w twoich ulubionych kolorach – to znaczy ciemnej zieleni i czerwieni?
– A co ty byś wybrała, gdyby miał to być twój pokój?
– Koronki – odparła – dużo koronek. Kolory delikatniejsze niż gdzie indziej.
Łososiowy. Kremowy.
Płomienie z kominka odbijające się w kryształowych szybkach. Świece
migoczące na toaletce. Nagie ciała, wyciągnięte na atłasowej narzucie. Maddie
poczuła, że miękną jej kolana.
– To brzmi ciekawie – odezwał się Case schrypniętym głosem, jakby i on snuł
podobne wizje.
Odwróciła się pośpiesznie. Stał bliżej, niż myślała. Tak blisko, że ich ciała prawie
się dotykały.
Case wyciągnął ręce, jakby chciał ją podtrzymać. Jego dłonie pozostały na jej
ramionach nawet wtedy, kiedy było jasne, że Maddie pewnie stoi na nogach.
– Maddie – mruknął, ze wzrokiem wbitym w jej usta. – Od wieków cię nie
całowałem.
– Tak – szepnęła, tuląc się do niego.
– Nic dziwnego, że już się stęskniłem.
Nie była w stanie niczego mu odmówić, kiedy tak się do niej zwracał.
Znacznie później Case uniósł głowę i spojrzał na Maddie. W jego stalowych
oczach płonął ogień.
– Kiedy się z tobą kochałem, było to dla mnie najwspanialsze przeżycie, jakiego
kiedykolwiek doznałem – powiedział gwałtownie. – Ale to mi nie wystarcza, Maddie.
Nie rozumiesz, że nigdy nie będę miał dość?
A potem znów ją całował, a jego pocałunki były namiętne i zaborcze, a zarazem
dziwnie delikatne.
Tyle rzeczy nie zostało powiedzianych, tyle spraw nie rozwiązanych. Mimo to
Maddie poczuła, że coś w niej drgnęło. Odrobina nadziei, a może lęk. A najpewniej i
jedno, i drugie.
ROZDZIAŁ 10
Co roku w Mitchell’s Fork bardzo uroczyście obchodzono Święto Niepodległości.
Dzień zaczynał się paradą na Main Street, a kończył festynem w miejskim parku.
W ten dzień wesołe miasteczko zawsze było pełne dzieci. Wpuszczano je na całe
popołudnie. Miały tylko uważać i zachowywać się przyzwoicie. Porządku w parku
pilnowało kilku umundurowanych policjantów, którzy mitygowali zbyt rozbawioną
młodzież, wyprowadzali tych, którzy wypili za dużo, oraz tropili złodziei i
rozrabiaków, gotowych popsuć każde zgromadzenie przyzwoitych obywateli. Ogólnie
rzecz biorąc, był to miły dzień, w którym ciężko pracujący obywatele Mitchell’s Fork
mogli sobie odpocząć i trochę się rozerwać.
Odkąd Maddie sięgała pamięcią wstecz, wraz z całą rodziną uczestniczyła w tym
ś
więcie. Jednak w tym roku miało być zupełnie inaczej: Case obiecał wziąć udział w
uroczystościach.
Mike i Maddie posadzili ciotkę Nettie i dziadka na wygodnej ławeczce w
zacienionej, odległej części parku, skąd staruszkowie mogli w spokoju obserwować
rozbawiony tłum. Nie planowali zostać długo – Frank zobowiązał się odwieźć ich do
domu, gdy tylko poczują się zmęczeni. Mike i Maddie chcieli zostać dłużej. Mike był
umówiony z nauczycielką, która w tym dniu prowadziła konkurs dla młodych
talentów, a Maddie zamierzała spędzić bodaj część tego dnia z Case’em.
– Jesteś pewny, dziadku, że nic ci nie trzeba? – spytała, kiedy wszystko zostało
ustalone.
Dziadek, który doszedł już do siebie po niedawnej chorobie, siedział z kubkiem
lemoniady w jednej ręce i porcją lodów w drugiej. Zazwyczaj nie pozwalano mu jeść
zbyt dużo słodyczy, ale w dniu takim jak dziś można było zapomnieć o diecie.
– Nic mi nie trzeba. – Dziadek potrząsnął głową. – A ty biegnij do swoich
przyjaciół i baw się dobrze.
– Trzymaj się z daleka od karuzeli – zawołała za nią ciotka Nettie. – Wiesz, że nie
mam zaufania do tych urządzeń.
Maddie uśmiechnęła się. Ciotka Nettie powtarzała jej te same słowa, odkąd
Maddie była małą dziewczynką.
– Nie pójdę na karuzelę, ciociu – zapewniła.
Nie przyznała się nikomu, że od dawna nienawidzi karuzeli, więc ciotka Nettie
zawsze była przekonana, że Maddie jest wyjątkowo posłuszną dziewczyną.
– Tu jesteś, Maddie, szukaliśmy cię. – Jill podbiegła do niej z promiennym
uśmiechem. Za nią nieco wolniej kroczył Jackson. Jill, z włosami związanymi w
koński ogon i w szortach wyglądała jak nastolatka, która tylko czeka, by z
młodzieńczym zapałem rzucić się w wir rozrywki.
– Idź się zabawić, Maddie – powiedział Frank. – Ja się zajmę staruszkami.
– Wiem, Frank. Dziękuję. – Maddie uśmiechnęła się z wdzięcznością, a potem
pocałowała ojca w policzek. – Będę z Jill i Jacksonem.
– Dobrze. Uważaj na siebie. Maddie zachichotała.
– Zapomniałeś, że mam już prawie trzydzieści lat?
– Nie, ale póki nie zjawi się twój tak zwany narzeczony, ja jestem za ciebie
odpowiedzialny.
– Potem porozmawiamy o twoich przedpotopowych poglądach i wypaczonym
poczuciu humoru – odcięła się Maddie. – I zapewniam cię, że nie będzie to przyjemna
rozmowa.
– Chodź już, Maddie, za piętnaście minut zaczyna się pokaz sztuk magicznych.
Słyszałam, że ten facet jest całkiem niezły – popędzała ją Jill.
– Klub Optymistów organizuje barbecue – dodał Jackson, oblizując się na samą
myśl o czekających na niego przysmakach. – Mam straszną ochotę na grzanki z
boczkiem.
Maddie roześmiała się i pozwoliła wciągnąć w sam środek rozbawionego tłumu.
Jednak nawet gdy zawzięcie plotkowała z przyjaciółmi, jej oczy wypatrywały
wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny o stalowym spojrzeniu.
Case wyśledził Maddie, gdy tylko przyszedł do parku. W białej bluzce z
marynarskim kołnierzem i granatowych szortach wyglądała niesłychanie pociągająco.
Z niezadowoleniem zauważył, że trzymała pod rękę Jacksona Babbita.
A przecież wydawało mu się, że jasno postawił sprawę.
Dopiero potem zauważył Jill, uczepioną drugiego ramienia Babbita. Cała trójka
zaśmiewała się, jakby mieli po kilkanaście lat.
Jeden facet i dwie dziewczyny. To przecież niesprawiedliwe, pomyślał i
natychmiast postanowił się do nich przyłączyć.
Kiedy położył Maddie rękę na ramieniu, wiedziała, że to on, jeszcze zanim się
odwróciła. Jej puls niespodziewanie przyśpieszył.
Popatrzyła na niego spod długich rzęs. Case uśmiechnął się. Pod spojrzeniem jego
ciemnoszarych oczu zadrżała. Wiedziała, o czym myślał, bo ona myślała dokładnie o
tym samym – o wczorajszym wieczorze, który zakończył się na świeżo położonym
„szampańskim” dywanie w salonie.
– Cześć! – powiedział, patrząc na jej usta.
– Cześć! – mruknęła przez ściśnięte gardło.
W dżinsach i białej koszuli Case wyglądał tego dnia wyjątkowo przystojnie. Od
przyjazdu do Mitchell’s Fork przytył parę kilo i prawie już nie utykał. Ciemne włosy
jak dawniej opadały mu na czoło. Maddie miała ochotę rzucić mu się w ramiona na
oczach całego miasta.
– Maddie, obudź się, zejdź na ziemię – zachichotała Jill. Zarumieniła się, szybko
puściła ramię Jacksona i odsunęła się od obu mężczyzn.
– Dawno tu jesteś, Case? – spytała Jill.
Case oderwał wzrok od Maddie i spojrzał na Jill.
– Nie. Straciłem coś ciekawego?
– Tylko finał konkursu piękności. Wygrała Alison Derryberry. Lucy Stickling
spodziewała się, że wygra jej córka i po konkursie oświadczyła, że sędziowie byli
przekupieni. Oczywiście to bzdura. Gdyby dało się przekupić jury, na pewno
wygrałaby Casey Cooper – córka Majora Coopera – siostra Danny’ego, którego
zdążyłeś już poznać.
Case zamrugał. Maddie widziała, że stara się nadążyć za tokiem myśli Jill.
Zrobiło jej się go żal.
– Nieważne – powiedziała – to tylko plotki. Co chcesz teraz robić?
– Oprowadź mnie po parku – odparł, obejmując ją w talii i rzucając Jacksonowi
zaczepne spojrzenie. – Idziemy we czwórkę, prawda?
– Od razu wiedziałem, że to za dużo szczęścia naraz – roześmiał się Jackson. – Ja
jeden i dwie tak urocze dziewczyny. Cóż, kotku – zwrócił się do Jill – będziesz moją
damą do końca tego pięknego dnia? Jill zrobiła zabawną minę.
– Z braku lepszych propozycji jestem zmuszona się zgodzić.
Jackson poklepał się po gorsie haftowanej koszuli.
– Głęboko mnie zraniłaś, ale gotów jestem znosić twój ostry język, byle tylko
móc się pokazać w twoim towarzystwie.
Jill zarumieniła się, a potem oświadczyła, że chce się czegoś napić i pociągnęła
Jacksona do bufetu. Maddie i Case ruszyli za nimi wolnym krokiem.
– Jak pies z kotem – stwierdził Case, patrząc za nimi.
– Zawsze tak było – przyznała Maddie z uśmiechem. – No, prawie zawsze, bo
kiedyś ze sobą chodzili.
– śartujesz!
– Nie. Wydawało się, że świata poza sobą nie widzą. A potem Jill przyłapała
Jacksona z Lindą Prince. Zerwała z nim i nie odzywali się do siebie całe lata. Jackson
ożenił się z Lindą, ale ich małżeństwo nie trwało długo. Jill wyszła za faceta, którego
poznała w banku. Wtedy Jackson ożenił się po raz drugi i znowu skończyło się to
rozwodem.
– A teraz oboje są wolni.
– Tak. Jill zaklina się, że nie chce więcej słyszeć o Jacksonie, nawet gdyby był
jedynym wolnym facetem w całym stanie. Straciła do niego zaufanie. Jednak ostatnio
spędza z nim dość dużo czasu, chyba dlatego, że on jest jedynym wolnym mężczyzną
w jej wieku w Mitchell’s Fork.
– Myślisz, że coś z tego będzie?
– Kto to wie? – Maddie wzruszyła ramionami. – Albo coś będzie, albo się
znienawidzą do końca życia.
– Nie chcesz się w to mieszać, prawda?
– O, nie. To najlepszy sposób, żeby stracić przyjaciółkę albo nawet parę
przyjaciół.
– Mądra uwaga. Jeżeli chodzi o mnie, wmieszałbym się tylko wtedy, gdyby
Jackson robił sobie jakieś nadzieje w związku z twoją osobą.
– Czy to ma być ostrzeżenie? – Maddie obrzuciła go podejrzliwym wzrokiem.
– Nigdy w życiu – zapewnił ją Case z miną niewiniątka.
Case szybko wczuł się w atmosferę tego dnia. Wraz z Jacksonem rozpoczęli
mniej lub więcej przyjazną rywalizację w rozmaitych konkursach – strzelali do
balonów, rzucali piłeczkami do koszyków i dużymi piłkami przez zawieszone w
powietrzu opony. Pod wieczór Maddie i Jill zostały obdarowane całą masą nagród,
które Maddie schowała do bagażnika samochodu.
– Chodźmy się teraz na czymś przejechać – zaproponowała Jill, kiedy panom
znudziły się konkursy.
– Byle nie na karuzelę – roześmiała się Maddie, a potem opowiedziała Case’owi o
obawach ciotki Nettie.
– Chyba nie odważysz się być nieposłuszna.
– Jasne, że nie. Za karę zamknęłaby mnie w pokoju na tydzień.
– Mnie by się też oberwało – westchnął Case. – Prawdę mówiąc, Maddie, ciotka
Nettie jest jedyną osobą z twojej rodziny, która budzi we mnie lęk.
– Całkiem słusznie – roześmiała się Maddie.
Kiedy mijali przyozdobioną girlandami estradę, Case zauważył trzech mężczyzn,
którzy z protekcjonalnym uśmiechem przypatrywali się rozbawionym tłumom.
– Temu waszemu szeryfowi musi się wydawać, że pilnuje tu porządku i prawa –
burknął Case.
– Takie robi wrażenie – skrzywiła się Maddie.
– A czy któryś ze stróży prawa raczył zauważyć tych trzech smarkaczy jeżdżących
na motocyklach po zatłoczonych alejkach parku?
– Możesz być pewny, że tak – odparł Jackson. – Nie sądzisz chyba, że wyrzucą
stąd syna Coopera. W końcu jego tatuś jest głównym sponsorem imprezy.
Case z niesmakiem pokręcił głową, a potem znów spojrzał w stronę szeryfa.
– A kim są ci dwaj nadęci faceci, którzy z nim stoją?
– To burmistrz Sloane i Major Cooper – powiedziała Jill.
– Ach, więc to jest Cooper – mruknął Case. – Właściciel połowy tego miasta, tak?
– Tylko jednej trzeciej – odparł Jackson z niepewną miną. Podobnie jak
większość miejscowych biznesmenów starał się obchodzić z daleka burmistrza i jego
kumpli.
– W jakich wojskach służył? Jill zachichotała.
– W żadnych, Case. Major to jego imię, a nie stopień wojskowy.
Danny’emu i jego kolegom znudziła się jazda po parku. Odstawili motory i
wmieszali się w tłum. Maddie zobaczyła, że idą wprost na nich. No tak, pomyślała.
Teraz Case zacznie z nimi awanturę na oczach zaślepionych tatusiów.
Jednak Case nie zareagował na ich widok. Objął Maddie i pociągnął ją w stronę
diabelskiego młyna.
– Chcesz się przejechać? – zapytał.
– Czy to nie nasz szpieg? – ryknął Danny, zanim Maddie zdążyła odpowiedzieć. –
Hej, Brawaigan. Słyszałem, że zamieniłeś swoje ferrari na dżipa.
Case przystanął, a potem chłodno spojrzał na niego przez ramię.
– Oczywiście dostałem za nie mniej, niż chciałem. Karoseria była porysowana, –
Coś podobnego! – zarechotał Danny, a jego kumple mu zawtórowali.
– Spuść im lanie, Case – szepnęła Jill.
– Jill! Przestań! – skarciła ją Maddie, choć wiedziała, że Jill stara się tylko
rozładować napięcie.
– Mam nadzieję, że dżipowi nic podobnego się nie przytrafi – powiedział Danny,
patrząc wyzywająco na Case’a.
– Tym razem ktoś na pewno za to zapłaci – odparł Case bezbarwnym tonem.
– Na pewno? – Danny pokręcił głową.
– Możesz się założyć o swoje zęby – warknął Case tak groźnie, że stojący w
pobliżu ludzie spojrzeli na niego ze zdumieniem.
– Co się tu dzieje? – zainteresował się nagle szeryf McAdams. Ruszył w ich
stronę, a tłusty brzuch podskakiwał mu nad szerokim, skórzanym pasem. Burmistrz
Sloane i Major Cooper z oburzeniem popatrzyli na osobnika, który ośmielił się
zaczepić ich synów.
– Brannigan, czego pan chce od tych chłopców? Już panu mówiłem, że nie ma
pan podstaw, żeby oskarżać ich o zniszczenie samochodu. śadnych świadków,
ż
adnych dowodów – jednym słowem nic. Ma ich pan zostawić w spokoju.
– To nie Case ich zaczepił – oburzyła się Maddie. – To Danny zaczął...
Case mocniej zacisnął palce na jej ramieniu.
– Pozwól, że będę mówił za siebie.
– Nie chcemy tu żadnych kłopotów, szeryfie – szybko wtrącił się Jackson. –
Przyszliśmy się tylko zabawić.
Szeryf przybrał mentorską minę, której Maddie serdecznie nienawidziła.
– Wydaje mi się, że dorośli ludzie powinni mieć coś mądrzejszego do roboty niż
zabawa w parku, no ale to oczywiście wasza sprawa. Proszę stąd odejść i nie robić
zamieszania.
Case przez niepokojąco długą chwilę patrzył szeryfowi w oczy, a potem nagle
odwrócił się do niego plecami.
– Chodźmy! – powiedział, biorąc Maddie za rękę.
– Człowieku – mruknął Jackson, kiedy wmieszali się w tłum – ale ty sobie umiesz
zjednywać przyjaciół.
– Moim zdaniem Case zasługuje na pochwałę – broniła go Jill. – Ktoś wreszcie
powinien spuścić Danny’emu porządne lanie, a McAdams to nadęty osioł. Case nie
będzie się im podlizywał.
Jackson zaczerwienił się.
– No tak, ale Case nie prowadzi tu interesów. Może stąd wyjechać, kiedy zechce.
Chyba nie muszę ci przypominać, że Cooper jest najpoważniejszym klientem
waszego banku. Na jego jedno słówko Peacock natychmiast cię wyleje.
– Niech tylko spróbuje! – powiedziała Jill, ale mina jej zrzedła.
– To sprawa między mną a nimi – oświadczył Case. – śadne z was nie musi się w
to angażować.
– To już zaczyna być śmieszne – stwierdziła Maddie. – Jesteś na to za poważny,
Case, żeby się wdawać w awantury ze smarkaczami. I nie ma powodu kłócić się z
McAdamsem. Lepiej trzymaj się od nich z daleka. Tak jak większość ludzi w
Mitchell’s Fork.
– Z rozwydrzonej młodzieży wyrastają później dorośli przestępcy. A poza tym,
nie możecie lekceważyć władz waszego miasta. Co zrobicie, jeżeli naprawdę będzie
wam potrzebna policyjna ochrona? Albo jeśli zechcecie mieć swój udział we
władzach miejskich?
– Dotąd jakoś sobie radziliśmy. – Maddie wzruszyła ramionami.
– Może. – Case zdegustowany potrząsnął głową. – Ale to wcale nie znaczy, że
musi mi się to podobać.
– Wystarczy, że to zaakceptujesz.
Coś w spojrzeniu Case’a mówiło jej, że nie dał się przekonać. Z westchnieniem
pomyślała, że czekają ich trudne chwile.
Wieczorem zaczęły się tańce. Miejscowa orkiestra country przygrywała ze sceny,
a za parkiet posłużyła mocno zadeptana arena.
– Nigdy dotąd nie tańczyłem w parku – stwierdził Case, wywijając z Maddie
skoczną polkę.
– Szybko się uczysz – uśmiechnęła się do niego.
Po następnym tańcu wrócili do stolika, przy którym siedzieli już Jackson, Jill oraz
kuzynka Maddie – Lisa ze swoim nowym znajomym Charliem Campbellem i
bliźniętami. Case natychmiast zaczął rozmowę ze wszystkimi, jakby znał ich już od
dawna.
Maddie zauważyła, że cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Po raz setny
wyjaśniał, że pracował dawniej w służbach specjalnych, ale przeszedł na rentę, że
planował otworzyć agencję doradztwa finansowego, że owszem, kupił dom
Fieldingów i zamierza na stałe osiąść w Mitchell’s Fork. Za każdym razem kiedy to
mówił, wszyscy wymownie spoglądali na Maddie. W końcu przestała zwracać na to
uwagę. Niech sobie myślą, co chcą. Ona przecież nie musi się przed nimi tłumaczyć.
Jeff siedział naprzeciwko Case’a i wpatrywał się w niego z zachwytem. Widać
było, że uważa go za bohatera. Maddie rozumiała chłopca. Jego ojciec opuścił rodzinę
i zerwał z nią wszelkie kontakty, kiedy Jeff był jeszcze bardzo mały. A poza tym Jeff
nie był zachwycony nowym przyjacielem matki, którego Maddie uważała za miłego,
nieodpowiedzialnego lenia.
Kilka osób zatrzymało się przy ich stoliku, żeby ukradkiem pogratulować
Case’owi starcia z szeryfem, a przy tym życzliwie go ostrzec.
– Wdepnąłeś w gniazdo os, chłopcze – szepnął mu do ucha fryzjer Hank. – Chyba
nie chcesz zaczynać z Cooperem i jego ludźmi?
Case podziękował mu za uwagi i obiecał, że wkrótce przyjdzie się ostrzyc.
– Nikogo nie słuchasz – powiedziała Maddie z wyrzutem. Case uśmiechnął się i
lekko pocałował ją w usta.
– Ależ słucham – zapewnił ją. – Przestań się martwić.
Ten ukradkowy pocałunek zauważyło wiele oczu. Maddie spuściła wzrok i
zaczęła sączyć colę.
Orkiestra zagrała wesoły, ludowy kawałek. Jackson pociągnął Jill na parkiet.
Maddie przyglądała im się przez chwilę, a potem głośno chrząknęła i trąciła Lisę, bo
zauważyła ojca, tańczącego z nauczycielką.
– Dobrana para – powiedziała Lisa z uśmiechem. – Chyba będziesz miała
macochę, Maddie.
– Mona jest bardzo miła, a ojciec już wystarczająco długo był sam. Dzięki niej
znowu jest szczęśliwy – odpowiedziała Maddie, czując, że Case słucha ich z uwagą.
Ś
cisnął Maddie za rękę. Podobała mu się jej odpowiedź. Nagle Lisa zmarszczyła
brwi.
– Patrzcie, kto tam jest obok nich – mruknęła. – Burmistrz Sloane za swoją żoną.
Ten facet tańczy, jakby miał w tyłku kaczan kukurydzy.
Case wybuchnął śmiechem. Maddie westchnęła.
– Spędzasz za dużo czasu z ciotką Nettie – powiedziała z wyrzutem, ale nie
mogła powstrzymać się od uśmiechu. Burmistrz Sloane był z natury bardzo sztywny i
przyszedł tylko po to, żeby wszyscy mogli podziękować mu za udział w tym święcie.
Nagle w pobliżu błysnął flesz i Maddie natychmiast poznała fotografa. Był to
jeden z reporterów miejscowego tygodnika. Maddie wiedziała, czyje zdjęcia znajdą
się na pierwszej stronie najbliższego numeru. Burmistrz miał swój stały fotograficzny
kącik na pierwszej stronie każdego numeru – albo ściskał rękę Majora Coopera, albo
przyjmował bądź ofiarowywał fundusze na cele dobroczynne.
– Pójdę jeszcze po lemoniadę – odezwał się Case, wstając. – Przynieść ci coś,
Maddie?
– Może być lemoniada – powiedziała, odsuwając pusty kubek po coli.
– Czy ktoś jeszcze ma na coś ochotę? – uprzejmie zapytał Case.
– Pójdę z panem – ochoczo poderwał się Jeff. – Zjadłbym hot doga.
– Jeszcze jednego? – zaśmiał się Case. – Gdzie ty je mieścisz, chłopcze?
– Ma żołądek bez dna – westchnęła Lisa. – Nie da się go zapełnić.
Charlie przeprosił panie i poszedł porozmawiać z kimś przy innym stoliku.
Maddie, Jill, Lisa i Kathy zostały same.
– No więc jak? – odezwała się Lisa, gdy tylko Charlie się oddalił. – Jak to jest w
wami? Jesteście zaręczeni czy nie?
– Ani oficjalnie, ani nieoficjalnie – odparła Maddie. – Spotykamy się, to
wszystko.
– Moja droga Maddie, widziałam, jak na siebie patrzycie.
On szaleje za tobą, a ty za nim. Nie próbuj mi wmawiać, że jest inaczej. Więc na
co czekacie?
– To bardzo miły facet, Maddie – westchnęła Kathy. – Na co czekasz?
Co miała im odpowiedzieć? śe czeka, aż Case wyzna jej miłość? Aż jej powie, że
ceni ją dla niej samej, a nie dla wartości, które jego zdaniem uosabiała?
Jak mogła im powiedzieć, że co noc tęskni za nim, a zarazem boi się, że znów
złamie jej serce? Jak mogła dać wyraz obawie, że wkrótce znudzi mu się zabawa w
dom i zapragnie nowych przygód?
Niepokoił ją nawet lekceważący stosunek Case’a do Coopera i jego ludzi. Może
Case nie przejmuje się nimi, bo tak naprawdę nie zamierza zostać na dłużej w
Mitchell’s Fork? Co prawda kupił dom i od nowa go urządzał, ale kto wie... Więc
wciąż się martwiła – i czekała.
– Nie możecie tego zrozumieć – mruknęła.
– Ja cię chyba rozumiem. – Lisa spojrzała na nią przenikliwie. – On jest taki...
inny niż wszyscy mężczyźni w tym mieście, prawda?
Maddie bez słowa skinęła głową i spojrzała w stronę bufetu. Case stał w kolejce
wśród rozchichotanych panienek, tęgawych mężczyzn w średnim wieku, młodych
ludzi w baseballowych czapeczkach i matek z małymi dziećmi. Na tle zwyczajnych
mieszkańców Mitchell’s Fork prezentował się niepokojąco – wręcz niebezpiecznie.
Jak ktokolwiek mógłby uwierzyć, że Case znajdzie wśród nich miejsce dla siebie?
Szczerze mówiąc, Maddie też nie wiedziała, czy chce w to uwierzyć. Zakochała
się po uszy w tym pełnym fantazji zawadiace, którego spotkała w Cancún. W
mężczyźnie, dzięki któremu poznała, co to pasja i namiętność. Czyżby naprawdę
chciała, żeby się upodobnił do tutejszych mężczyzn? Czy nie doszła już do wniosku,
ż
e pragnie od życia czegoś więcej ponad to, co może znaleźć w ciasnych granicach
Mitchell’s Fork?
Tymczasem Case wracał już do stolika, z papierowymi kubkami w obu rękach.
Kiedy pochwycił jej spojrzenie, uśmiechnął się jakimś niepokojącym, drapieżnym
uśmiechem.
Lisa ma rację, pomyślała Maddie i zadrżała. Case jest inny niż wszyscy
mężczyźni, jakich dotąd znałam.
Usiadł przy stoliku i przysunął się do Maddie. Poczuła falę gorąca, która sięgnęła
jej policzków. Pragnąc ukryć rumieniec przed bystrym okiem kuzynki, Maddie głośno
chrząknęła i powiedziała:
– Później będą fajerwerki.
Case znowu błysnął zębami w uśmiechu.
– Mam nadzieję – powiedział półgłosem.
Lisa zachichotała, a Maddie zrobiła się czerwona jak burak.
Orkiestra zaczęła grać romantyczną balladę. Case wstał.
– Zatańczysz ze mną?
Podała mu rękę i pozwoliła się zaprowadzić na zatłoczony parkiet. Case wziął ją
w ramiona. Nagle cały ten tłum i zgiełk gdzieś się rozpłynęły. Zostało tylko ich dwoje
i żar, który między nimi narastał, kiedy łagodnie kołysali się do wtóru muzyki.
– To był cudowny dzień, Maddie – szepnął jej Case do ucha. – Podoba mi się
twoje miasto, twoje święto i twoi przyjaciele. I kocham...
Nie dosłyszała, co powiedział, choć drżąc wstrzymała oddech. Wszystko
zagłuszył głośny huk i trzask, po którym rozległy się pełne przerażenia okrzyki.
Case zamarł na sekundę, a potem, zostawiając Maddie, popędził w kierunku, z
którego dochodziły te hałasy. Maddie pobiegła za nim, czując, że ma w głowie
kompletny zamęt.
ROZDZIAŁ 11
Arenę otaczały stare, drewniane trybuny. Ludzie powoli zaczynali już się zbierać
w oczekiwaniu na pokaz sztucznych ogni, który miał się rozpocząć za dwadzieścia
minut.
Kiedy Maddie dobiegła na miejsce, z przerażeniem spostrzegła, że jedna z trybun
załamała się pośrodku, a cała konstrukcja niebezpiecznie się chwieje. Na górze
uwięziona została piątka dzieci, które teraz przeraźliwie krzyczały, uczepione
trzeszczących belek.
Dolne rzędy ławek zawaliły się już wcześniej, tak że dzieci niebezpiecznie
balansowały jakieś pięć metrów nad ziemią. Słońce już zaszło i ciemność rozświetlały
jedynie zawieszone u góry kolorowe lampki, co jeszcze pogłębiało grozę sytuacji.
– O mój Boże! – wyrwało się Maddie. Oczyma duszy widziała już strzaskaną
trybunę i pogrzebane pod nią dzieci.
Ludzie miotali się, płacząc i krzycząc ze strachu. Nie było nikogo, kto potrafiłby
zapanować nad sytuacją – McAdams i jego towarzysze kręcili się wśród tłumu,
przerażeni i zdezorientowani.
Nagle wszystko się zmieniło.
– Hej, wy tam! – krzyknął Case do grupki starszych chłopaków, wśród których
był i Jeff. – Podtrzymać rusztowanie!
Chłopcy od razu go zrozumieli. Otoczyli chwiejące się pale i próbowali je
naprostować. Kilku mężczyzn rzuciło im się na pomoc. Maddie nagle otrząsnęła się z
paraliżującego strachu i wraz z paroma kobietami podbiegła do trybuny. Chociaż w
szóstkę usiłowały podeprzeć rozchwianą belkę, czuła, jak cała konstrukcja drży, i
wiedziała, że nie zdołają jej długo utrzymać.
Spojrzała w górę. Jeden z uwięzionych chłopców zrobił ruch, jakby miał zamiar
zeskoczyć na stojących pod nim ludzi.
– Nie! – ryknął Case. Dzieci zamarły. – Nie ruszaj się! – zawołał do chłopca. –
Idę po ciebie.
Maddie stłumiła okrzyk protestu. Case chciał się wspiąć na górę? A jeśli spadnie?
Jeżeli trybuna zawali się pod jego ciężarem i wszyscy spadną? Może powinien
poczekać, aż przyniosą drabinę?
Konstrukcja znowu zadrżała i zatrzeszczała. Maddie i ludzie wokół niej mocniej
przywarli do belek.
– To się zaraz zawali! – rozległ się gdzieś z tyłu okrzyk McAdamsa. – Odsunąć
się, wszyscy!
Jakaś kobieta rozpaczliwie krzyknęła. Maddie rozpoznała matkę jednego z
uwięzionych na górze chłopców.
– Wszystko będzie dobrze, Carol – zawołała, przekrzykując tłum. – Case
sprowadzi dzieci na dół.
Nagle do Case’a, który sprawdzał, czy wszystkie belki są mocno podparte,
podeszli Jackson i Mike. Po błyskawicznej naradzie wraz z dwoma innymi
mężczyznami podnieśli Case’a do góry. Uchwycił się poziomej belki, żeby się
przekonać, czy wytrzyma jego ciężar. Drewno zatrzeszczało.
Maddie wstrzymała oddech. Czuła, że naprężone ramiona zaczynają jej drżeć,
więc mocniej zaparła stopy w zdeptaną trawę.
Z wysiłkiem uniosła głowę. Case powoli piął się w górę, uważnie sprawdzając
wytrzymałość każdej belki. Tłum, który przedtem krzyczał, teraz zamilkł. Zapadła
grobowa cisza.
– Weźcie stąd tego faceta! – ryknął nagle McAdams, a jego głos odbił się echem
w ciemności. – Zawali nam trybunę. Trzeba poczekać na ekipę ratowniczą!
– Konstrukcja nie wytrzyma tak długo – zaatakował ktoś szeryfa. – Brannigan
wie, co robi.
Case był już prawie na szczycie trybuny. Maddie pomyślała o jego chorej nodze.
Czy nie odmówi mu posłuszeństwa? Co będzie, jeśli... ?
Jęknęła, kiedy jedna z desek załamała się pod Case’em i upadła tuż obok niej.
Machinalnie odsunęła się, ale zaraz mocniej naparła na słup, świadoma, że tylko siła
ludzkich ramion podtrzymuje rozchwianą trybunę.
Case wdrapał się na górną ławkę, gdzie czekały na niego przerażone dzieci, i po
chwili bezpiecznie do nich dotarł. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Dzieci garnęły się do Case’a w panice, a on starał się je uspokoić.
– W jaki sposób sprowadzi je na dół? – jęknęła przerażona matka za plecami
Maddie. – Po co pozwoliłam Bobby’emu tam iść?
– Nikt nie wiedział, że coś takiego się zdarzy – mruknęła Maddie. Nagle
pomyślała, że przecież ktoś powinien sprawdzić wszystko przed imprezą. Kto jest
odpowiedzialny za bezpieczeństwo w miasteczku?
– O Boże, co on wyprawia! – szepnęła kobieta.
Case przechylił się przez balustradę i krzyknął coś do Jacksona. Dwaj mężczyźni
natychmiast podsadzili Babbita na ramiona potężnego brodacza, Andy’ego Smitha,
który kiedyś był gwiazdą szkolnej drużyny piłkarskiej, a teraz bywał częstym gościem
w restauracji Maddie.
Case odwrócił się do Bobby’ego i przywołał go do siebie. Bobby z przerażeniem
pokręcił głową. Maddie patrzyła, jak Case łagodnie tłumaczy coś chłopcu, a potem
mocno obejmuje go w pasie i opuszcza w dół, wprost w ramiona Babbita.
– Dzięki ci, Boże! – jęknęła Carol i rzuciła się do syna, który bezpiecznie
wylądował na ziemi.
W oddali rozległy się dźwięki syren. Maddie dopiero teraz zauważyła, że ktoś
4eży na trawie obok miejsca, w którym załamały się trybuny i że zebrała się tam
grupka ludzi. Nikt nie mógł zrozumieć, jak doszło do wypadku.
Case podał Jacksonowi kolejną trójkę dzieci i został na górze z ostatnim – małą
dziewczynką, która z płaczem kurczowo trzymała się jego nogi. Schylił się, żeby ją
wziąć na ręce. Dziewczynka potrząsnęła głową.
– Nie bój się, Polly – krzyknął ktoś z dołu. – Ten pan musi cię podać na dół.
– Pomóż mu, kochanie – zawołała drżącym głosem jakaś kobieta.
Ale Polly potrząsnęła tylko głową i mocniej przywarła do Case’a.
Belki głośno zatrzeszczały – to zawaliła się kolejna część trybuny. Ludzie zaczęli
przeraźliwie krzyczeć. Tych, którzy stali najbliżej, omal nie przygniotły upadające
deski. Maddie została na swoim miejscu, modląc się, by podtrzymywany przez nich
słup wytrzymał.
Case jedną ręką uchwycił się ławki, a drugą złapał dziecko i ostrożnie opuścił je
w ramiona Jacksona. Tłum zaczął wiwatować.
Nagle trzask łamiącego się drewna zagłuszył radosne okrzyki.
– Wali się! – krzyknął Case. Ławka, której się trzymał, niebezpiecznie się
przechyliła. – Odsunąć się na bok! Maddie, odejdź!
Martwi się, żeby nikomu nie stało się nic złego, pomyślała Maddie, ale nie
ruszyła się z miejsca. Zapominając o własnym bezpieczeństwie, Case starał się
przekonać ludzi, którzy podtrzymywali jeszcze tę część trybuny, na której stał, żeby
się odsunęli.
Tłum rozstąpił się przed strażakami, którzy biegli niosąc drabinę. Maddie czuła,
ż
e nie zdążą. Mogła już tylko się modlić. Czy Case przeżyje upadek z tej wysokości?
Czy nie zmiażdżą go najeżone gwoździami belki?
Jackson poderwał się i skinął na otaczających go mężczyzn.
– Brannigan! – krzyknął. – Skacz!
Case bez wahania puścił ławkę, której się trzymał, i zeskoczył w dół. Jackson,
Andy i kilku ubezpieczających ich mężczyzn chwyciło go dokładnie w chwili, kiedy
na miejscu zjawiła się ekipa ratownicza.
W tym momencie runęła pozostała część trybuny. Wszyscy rzucili się do ucieczki.
Maddie potknęła się i upadła, lądując na czyichś plecach, ale na szczęście nic jej się
nie stało. Huk walącej się konstrukcji był ogłuszający. Potem w niebo wzniósł się
tuman kurzu.
Maddie zobaczyła przed sobą Case’a. Rzuciła mu się w ramiona, jakby chciała się
upewnić, że jest zdrowy i cały.
– O Boże, ale mnie przeraziłeś! – wykrzyknęła, kurczowo chwytając koszulę na
jego piersi. – Wprost nie mogę uwierzyć, że ci się udało.
– Nic ci się nie stało? – zapytał zdenerwowany jak ona. – Nie jesteś ranna?
– Nie, wszystko w porządku – zapewniła go. Case znowu chwycił ją w ramiona.
Nagle otoczył ich tłum. Rodzice uratowanych dzieci ze łzami w oczach
dziękowali Case’owi. Inni chcieli mu pogratulować zimnej krwi. Reporter miejscowej
gazety zapragnął natychmiast przeprowadzić z nim wywiad, ale ktoś odepchnął go na
bok.
– Co się tu dzieje? – szeryf McAdams przedarł się przez tłum i wkroczył ze
spóźnioną interwencją. – Jak to się stało?
– To robota Kale’a Sloane’a – wykrzyknął jakiś chłopak. – Najechał motorem na
jeden ze słupów podtrzymujących trybuny. Wtedy wszystko zaczęło się walić.
Danny Cooper, który na wszelki wypadek chował się za ojca, natychmiast
wysunął się do przodu.
– Kale nie zrobił tego naumyślnie! – krzyknął. – Poślizgnął się na wilgotnej
trawie i stracił panowanie nad kierownicą.
Maddie spojrzała w stronę, gdzie sanitariusze nachylali się nad leżącym na ziemi
człowiekiem. Obok leżał przewrócony motocykl, na wpół przywalony połamanymi
deskami. Burmistrz i jego żona krążyli wokół syna.
– Co z Kale’em? – spytała Maddie.
– W porządku – odpowiedział ktoś z tłumu. – Chyba ma złamaną nogę, ale nic
mu nie będzie. Zabierają go na pogotowie.
Case odwrócił się do szeryfa. W jego oczach pojawiły się gniewne błyski.
– Dlaczego, do cholery, nie powstrzymał pan tych chłopaków? Wiedziałem, że w
końcu coś musi się stać.
McAdams nie lubił, kiedy krytykowano go na oczach jego wyborców.
– Nie robili niczego, co było niezgodne z prawem – oświadczył. – Trzymali się z
daleka od tłumu. Chłopak stracił panowanie nad kierownicą. To był wypadek.
– Wypadek, który musiał się w końcu zdarzyć – stwierdził z naciskiem Case. – Te
trybuny mają z pięćdziesiąt lat. To cud, że nie zawaliły się wcześniej. Drewno było
spróchniałe. Wszystko trzymało się na słowo honoru. A co do jazdy na motocyklu –
tylko idiota szaleje tak po parku pełnym dzieci! Danny powiedział coś, czego Maddie
nie zrozumiała, i obrzucił Case’a pełnym nienawiści spojrzeniem.
– Pilnowałem chłopców – wtrącił się Cooper. – Kazałem im trzymać się z daleka
od ludzi. To był wypadek. A poza tym – nie życzymy sobie, żeby jakiś obcy wtrącał
się do naszych spraw i krytykował, prawda? – zwrócił się do widzów, którzy w
milczeniu przyglądali się starciu.
Nikt się nie odezwał słowem, ku jego wielkiemu niezadowoleniu.
Cooper obrzucił ich groźnym wzrokiem, a potem odwrócił się do swego
pobladłego z wściekłości syna:
– Chodźmy do Kale’a. Ludzie się trochę zdenerwowali, to wszystko.
McAdams wciąż wpatrywał się w Case’a.
– Cooper ma rację – powiedział. – śaden obcy nie będzie nam mówił, co mamy
robić.
– Nie jestem tu obcy – odparł Case złowieszczym tonem.
– Jestem właścicielem nieruchomości w tym mieście i wkrótce będę miał prawo
głosu. Urząd szeryfa to urząd obieralny. Jeżeli nie jest pan w stanie poradzić sobie z
chuliganami w tym mieście – bez względu na to, ile mają pieniędzy i jakie mają tu
wpływy – pańscy wyborcy mogą sobie zażyczyć kogoś innego na to stanowisko.
– Dobrze mu powiedziałeś, Case! – krzyknął ktoś z tłumu. Maddie rozpoznała
głos Jill.
McAdams poczerwieniał i zrobił groźną minę.
– Rozejść się! – huknął. – Musimy zrobić miejsce dla ekipy ratowniczej.
– A co z pokazem fajerwerków? Pewnie będzie odwołany? – zapytał jakiś
chłopak.
– Nie! – odezwał się Cooper, który znowu się pojawił. – Organizacja tego święta
kosztowała mnie masę pieniędzy i ten pokaz musi się odbyć. Niech będzie wyrazem
naszej radości, że nie doszło do tragedii.
Kilka osób zaczęło mu bić brawo, inni ulotnili się po cichu.
– Ja już miałem dość atrakcji jak na jeden dzień – mruknął Case.
– Ja też – ochoczo zgodziła się z nim Maddie.
– Idziemy stąd?
Skinęła głową i chwyciła go pod rękę.
Jednak minęło ponad pół godziny, nim wreszcie udało im się wyjść z parku.
Prawie wszyscy chcieli osobiście pogratulować Case’owi odwagi i zimnej krwi.
Maddie zauważyła, że również Jackson znalazł się w centrum uwagi, z czego – w
przeciwieństwie do Case’a – wydawał się bardzo zadowolony.
W końcu, zniecierpliwiona, chwyciła Case’a za rękę i szepnęła:
– Uciekamy stąd!
– Co takiego? – zdumiał się Case.
– Uciekamy! – powtórzyła i pobiegła w stronę parkingu. Case wreszcie ją
zrozumiał i popędził za nią.
Maddie osunęła się bez tchu na siedzenie dżipa. Wóz bezszelestnie ruszył z
miejsca. Po chwili zauważyła, że zmierzają w stronę domu Case’a, ale nie
protestowała.
– Nadal jesteś pewny, że chcesz zamieszkać w Mitchell’s Fork? – zapytała. Nie
mogła wprost uwierzyć, że po tym wszystkim Case wciąż będzie się upierał przy
swojej wizji „normalnego życia”. – Zazwyczaj nie mamy tu aż tylu atrakcji, za to
zawsze są plotki, hipokryzja i miejscowe układy oraz to wszystko, co wiąże się z
ż
yciem w małych, dość biednych miasteczkach.
– Wiem, ale w tym miasteczku ludzie powitali mnie przyjaznym uśmiechem i
sympatią. To miasteczko tłumnie odwiedzało szpital, w którym leżał twój dziadek. To
tu ludzie patrzyli, jak dorastasz, a teraz troszczą się o ciebie. Tu chcę mieć swój dom.
Z tobą, Maddie.
Bez słowa wysłuchała jego gorącej obrony Mitchell’s Fork. Nie miała zamiaru ani
ochoty spierać się z nim.
Kiedy zajechali pod dom, na werandzie paliły się już mosiężne lampy. Ich
złotawe światło rozjaśniało mrok. Maddie zrobiło się ciepło na sercu. Nagle poczuła
się jak we własnym domu.
Mimo iż w środku prawie nie było mebli, a pokoje na górze były puste, bez trudu
mogła sobie wyobrazić, że w tym pięknym domu wita ją kochająca rodzina. Czy Case
myślał o tym samym, kiedy z takim zapałem doprowadzał dom do porządku? Czy ta
wizja napełniała go takim samym bólem i niewysłowioną tęsknotą?
Case przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Mam ochotę na coś mocniejszego – mruknął.
– Ja też – szepnęła z bladym uśmiechem. Pogładził ją po policzku.
– Przecież ty nie pijesz – przypomniał jej.
– Kiedyś trzeba zacząć.
Nachylił się nad nią i musnął wargami jej usta.
– Chyba będę ci mógł zaproponować coś bardziej relaksującego niż alkohol.
Dotknęła jego szyi, czując pod palcami przyspieszony puls.
– Jestem pewna, że tak.
– Wejdźmy do środka – rzucił nagle, jakby zniecierpliwiony.
Stali pośrodku wielkiego, pustego salonu i patrzyli na siebie w milczeniu. Dom
tonął w mroku, jedynie w holu paliło się przyćmione światło. Maddie oparła dłonie na
piersi Case’a, a on objął ją w talii i musnął ustami jej czoło. Zamknęła oczy i zaczęła
wdychać jego zapach. Serce zabiło szybciej. Na myśl o tym, co będzie za chwilę,
poczuła gorący dreszcz.
Kiedyś pragnęła przygód. Case Brannigan był najwspanialszą przygodą, jaka
mogła jej się przytrafić.
Uniosła lekko głowę. W odpowiedzi na to nieme zaproszenie usta Case’a
dotknęły jej warg.
Przygarnął ją ciasno do siebie. Czuła bijący od niego żar i jego podniecenie, ale
Case wcale się nie spieszył. Całował ją powoli, badając koniuszkiem języka jej usta.
Kiedy pocałunki stały się bardziej zachłanne, zarzuciła mu ręce na szyję. Był tak silny
i tak niewzruszony. Taki prawdziwy. Niepodobny w niczym do wyimaginowanego
kochanka, którego obraz prześladował ją, odkąd wróciła z Cancún.
Case mruknął coś, czego nie zrozumiała, i odsunął się lekko. Dopiero wtedy
zorientowała się, że chce ją rozebrać. Zaczęła mu pomagać, ale w ciągu tej krótkiej
chwili już zatęskniła za uściskiem jego ramion. Czy byłaby teraz w stanie znieść
dłuższą rozłąkę? Jak może wciąż mu się opierać, skoro tak bardzo go pragnie i
potrzebuje?
Nagle z przeraźliwą jasnością uświadomiła sobie, że na zewnątrz, poza tym
domem, nie uda jej się przeżyć niczego podobnego.
Egzotyczne kraje? Case zabierał ją tam, ilekroć jej dotknął.
Górskie wspinaczki? Kiedy się kochała z Case’em, miała wrażenie, że sięga
nieba.
Nowe, podniecające doświadczenia? Case dał jej ich już tak wiele – a ile jeszcze
było przed nimi?
Cóż warte są podróże, gdyby miały ją zaprowadzić tam, gdzie nie ma Case’a? Bez
niego nie byłaby w stanie przeżyć prawdziwej przygody. Wszystkie emocje bladły w
obliczu radości, jaką sprawiały jej jego pieszczoty, jego uśmiech i sposób, w jaki
wymawiał jej imię.
Ubrania bezszelestnie opadły na dywan. Znowu się objęli, a ich ciała ogarnął żar.
Maddie krzyknęła z rozkoszy i pożądania. Obsypała Case’a bezładnymi pocałunkami.
Jęknął i pociągnął ją na dywan. Wygięła się w łuk, żeby go przyjąć. Eksplozja, która
potem nastąpiła, była wspanialsza niż jakiekolwiek pokazy fajerwerków.
Maddie poczuła, że jej oczy napełniają się łzami. Spojrzała na Case’a i ze
zdumieniem stwierdziła, że jego stalowe oczy też zwilgotniały. Czy to możliwe, że i
dla niego to przeżycie było czymś tak absolutnie doskonałym?
Czy wiedział już, że w ciągu ostatnich kilku godzin została podjęta decyzja, która
na zawsze odmieni ich życie?
– Maddie – odezwał się schrypniętym głosem, drżącymi rękami obejmując jej
twarz. – O Boże, Maddie, jesteś mi potrzebna. Chcę, żeby ten dom stał się
prawdziwym domem. Naszym domem. Kiedy wreszcie przyznasz się, że pragniesz
tego tak samo jak ja?
– Teraz – szepnęła, poddając się temu co nieuniknione i modląc się w duchu, żeby
nigdy nie musiała żałować swojej decyzji.
– Chcesz powiedzieć, że... – Case zamilkł i uważnie spojrzał jej w oczy, jakby się
bał, że zleją zrozumiał.
– Chcę powiedzieć, że zamierzam spełnić obietnicę, którą dałam ci w Canoin –
powiedziała. – Wyjdę za ciebie, Case. Kiedy tylko zechcesz.
Na czole Case’a niespodziewanie ukazała się głęboka zmarszczka.
– Wyjdziesz za mnie tylko dlatego, że mi to przyrzekłaś? śe chcesz dotrzymać
słowa?
– Nie, Case – powiedziała. – Nie wychodzę za ciebie dlatego, że czuję się
zobowiązana. Nie robię tego również dla twoich pieniędzy ani dla tego domu, ani
dlatego, że tak mi kazał mój dziadek – dorzuciła z uśmiechem.
– No to dlaczego?
Maddie zebrała całą swoją odwagę.
– Bo cię kocham – odpowiedziała – i nie mogę znieść myśli, że mogłabym żyć
bez ciebie.
– Maddie. – Tym razem nie miała cienia wątpliwości, że w jego oczach zalśniły
łzy. – Nie pożałujesz tego – szepnął. – Przysięgam. Wszystko, co mam, jest twoje,
Maddie Carmichael.
A twoja miłość, Case, pomyślała. Co z twoją miłością? Czy ona też do mnie
należy?
Nie była w stanie zadać mu tego pytania. Może dlatego, że odpowiedź znaczyła
dla niej więcej niż życie.
ROZDZIAŁ 12
Był letni poranek – pierwsza sobota sierpnia. Wiążąc przed lustrem elegancki
krawat, Case Brannigan wesoło pogwizdywał. W głębi pokoju, na wielkim łożu z
kolumienkami – jednym z pierwszych mebli, które na razie kupili z Maddie – leżała
góra od czarnego smokingu. Już wcześniej wsunął do kieszeni potrzebne dokumenty i
prostą, złotą obrączkę. Na myśl o zaręczynowym pierścionku Case uśmiechnął się.
Kupił go nazajutrz po tym, jak Maddie wreszcie zgodziła się zostać jego żoną.
Nie widział jej od wczoraj – od generalnej próby ceremonii ślubnej. Prawdę
mówiąc, była tak zajęta podczas tego miesiąca, który dał jej na przygotowania, że
prawie sienie widywali. Nie mógł się wręcz doczekać, kiedy już będzie po wszystkim
i Maddie będzie należała tylko do niego. Nareszcie!
Spojrzał na zegarek i uniósł brwi. Do diabła, jeżeli się nie pośpieszy, spóźni się na
własny ślub. Tego dnia wstał bardzo wcześnie, żeby pomalować jeden z pokoi na
górze – ten, który wybrali na przyszłą sypialnię dla dziecka – i kompletnie stracił
rachubę czasu.
Jeżeli nie zjawi się w porę, Maddie na pewno go udusi. I trudno będzie ją za to
winić.
Klepiąc się po kieszeniach, żeby się upewnić, czy ma wszystko co trzeba, Case
wybiegł z domu, zamykając na klucz frontowe drzwi. Po ceremonii wrócą tu z
Maddie po bagaże, a potem pojadą na lotnisko. Na wspomnienie rozradowanej miny
Maddie, kiedy dowiedziała się, gdzie spędzą miodowy miesiąc, Case uśmiechnął się.
Nie powiedział jej wszystkiego, chociaż bardzo nalegała, ale zapewnił, że spodobają
jej się niespodzianki, które dla niej przygotował.
Przed domem czekał już wspaniały dżip cherokee. Jego starannie wypolerowana
karoseria lśniła w promieniach słońca. Na razie wszystko szło jak w zegarku, z
satysfakcją pomyślał Case. Co prawda wyjeżdżał z domu dziesięć minut później, niż
zaplanował, ale i tak miał jeszcze masę czasu, by...
Nagle jego uwagę przykuł dobiegający gdzieś z tyłu głośny trzask. Odwrócił się,
ale nikogo nie zauważył. Chwycił za klamkę wozu, a potem jeszcze raz się odwrócił.
Coś było nie tak.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, z wyjątkiem jednej rzeczy...
Marszcząc brwi, puścił klamkę i przyjrzał się komórce, wbudowanej w trawiaste
zbocze na tyłach podwórza. Dotychczas raz tylko zajrzał do środka. Stwierdził wtedy,
ż
e pomieszczenie nie jest w dobrym stanie. W przyszłości zamierzał wybudować na
tym miejscu basen. Ostatnio, kiedy wszystko sprawdzał, podwójne drzwi były
zamknięte na kłódkę. Teraz stały otwarte na oścież.
Gdzieś w głowie odezwał się jakiś ostrzegawczy sygnał. Co robić? Jechać na ślub
czy jeszcze raz wszystko sprawdzić? Zawahał się, a potem z westchnieniem ruszył
przez podwórze. Nie wyjedzie, zanim się dowie, kto i po co wszedł na teren jego
posiadłości.
Maddie na pewno mu wybaczy małe spóźnienie, kiedy się wyjaśni, że chodziło o
bezpieczeństwo ich domu.
Przy komórce nie było nikogo. Case przystanął obok otwartych drzwi. Ze środka
dobiegał jakiś cichy, jednostajny odgłos.
– Jest tam ktoś? – zapytał, żałując, że nie ma przy sobie broni.
Nie było odpowiedzi, tylko wciąż ten sam bzyczący odgłos.
– A niech to – mruknął, czując, że nie wolno mu wyjechać, zanim nie skontroluje,
co się dzieje.
Wszedł do środka.
Później twierdził, że presja czasu i wizja upojnej nocy poślubnej sprawiły, iż na
chwilę zapomniał o latach doświadczenia i treningu. Nie spodziewał się zasadzki, bo
niby czemu?
Atak nastąpił, gdy tylko Case przekroczył próg. Choć jego noga wzmocniła się w
ciągu ostatnich miesięcy, siła uderzenia sprawiła, że ugięły się pod nim kolana.
Wyciągając ręce, by utrzymać równowagę, poszybował w przód. Wyrżnął głową w
coś przeraźliwie twardego. Ostry ból spłynął od karku wzdłuż kręgosłupa. Za plecami
usłyszał szyderczy śmiech. Śmiech i ból zlały się w jedno i zaczęły wirować gdzieś w
głębi jego czaszki. A potem zapadła ciemność.
Maddie stała przed wielkim lustrem w garderobie kościoła i z niedowierzaniem
spoglądała na własne odbicie. Czy ta piękna kobieta, spowita w obłok delikatnych
koronek, to rzeczywiście ona, Maddie Carmichael?
Suknię kupiła gotową, w Mitchell’s Fork. Nie było czasu na dłuższe
poszukiwania, bo Case’owi tak się spieszyło, że dał jej tylko miesiąc na wszystkie
przygotowania. Mimo to suknia była przepiękna. Mocno dopasowana, głęboko
wycięta góra. Szeroki, zakończony trenem dół. Długie koronkowe rękawy z bufkami.
Całość wyszywana tysiącami drobnych perełek. Na głowie perłowy diadem z długim,
powiewnym welonem. Prawdziwie romantyczny strój panny młodej. Maddie zawsze
skrycie marzyła, że któregoś dnia stanie w takiej sukni przed ołtarzem.
Case chciał, aby ich ślub był w stu procentach tradycyjny. Druhny, małe
dziewczynki z kwiatami, tort weselny i szampan – wszystkie te miłe szczegóły,
których zabrakłoby przy okazji pośpiesznej ceremonii w Cancún. Wybrał sobie nawet
drużbę. Wielu osobom, łącznie z Maddie, wydało się zabawne, że poprosił Jacksona
Babbita.
– Która godzina? – zapytała Maddie. Pociągnięte różowym błyszczykiem usta
poruszyły się w lustrze.
Stojąca obok niej Jill, w długiej sukni z granatowej organdyny, spojrzała na
zegarek.
– Dziesiąta pięćdziesiąt sześć – odparła, a potem uniosła rękę, żeby poprawić
wpięty w ciemne włosy kwiat. – Jeszcze tylko cztery minuty.
Cztery minuty. Maddie chrząknęła i przycisnęła dłoń do piersi. Ciotka Anita,
która sprawowała pieczę nad całą ceremonią, zaraz przyśle po nich Mike’a.
Jill zauważyła jej gest i roześmiała się.
– Denerwujesz się?
– Trochę – przyznała Maddie z uśmiechem. – Myślę o tych wszystkich, którzy
czekają, żeby zobaczyć, jak będę szła przez kościół. Może trzeba było wziąć gdzieś
cichy, cywilny ślub?
– Twój tata byłby niepocieszony. Mówi, że przez całe lata czekał na chwilę, kiedy
będzie mógł cię poprowadzić środkiem kościoła.
– Wiem – odparła Maddie, a oczy jej zwilgotniały. – Mówi też, że mama będzie
wtedy z nami.
– Bo to prawda.
Ciche pukanie do drzwi przerwało ich rozmowę.
– Myślisz, że postanowili zacząć parę minut wcześniej? – zapytała Jill.
– śycz mi szczęścia – szepnęła Maddie.
Jill uśmiechnęła się i ucałowała chłodny policzek Maddie.
– Nie muszę ci tego życzyć. Przecież masz Case’a.
– Tak, racja – powiedziała Maddie z uśmiechem i nagle ogarnął ją spokój. Po raz
ostatni spojrzała w lustro.
Jill otworzyła drzwi i zdumiała się.
– Jackson? Myślałam, że to Mike. Przecież miałeś być z Case’em w zakrystii.
Maddie usłyszała, jak Jackson mówi coś półgłosem do Jill i zobaczyła, że Jill
chwyta się za głowę.
– Co się stało? – spytała.
Jill przygryzła wargi, a Jackson niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
– Case’a jeszcze nie ma – wyjaśnił z zakłopotaniem. – Twój ojciec czeka ha niego
przed kościołem.
Maddie z rozpaczą potrząsnęła głową.
– Jeżeli zabrał się za malowanie albo tapetowanie i zapomniał o bożym świecie,
uduszę go własnymi rękami.
– On by na pewno nie malował w dniu ślubu! – oburzyła się Jill.
– Właśnie, że tak – mruknęła Maddie. – Ma obsesję na punkcie tego domu. Chce
go jak najprędzej wykończyć. A przy tym upiera się, że musi wszystko zrobić sam.
Mówi, że to zupełnie co innego niż wynająć kogoś obcego do tej roboty.
– Co mamy teraz robić? – zapytał Jackson, próbując rozluźnić ciasny węzeł
krawata. – Wszyscy czekają. Twoja ciotka odchodzi od zmysłów.
– Niech powie organiście, żeby zagrał jeszcze parę kawałków – zadecydowała
Maddie. – Goście muszą uzbroić się w cierpliwość. Jestem pewna, że Case będzie tu
lada chwila.
Minęły trzy kwadranse, a pana młodego jak nie było, tak nie było. Maddie
odłożyła słuchawkę i odwróciła się. Sześć par oczu wpatrywało się w nią z
najwyższym napięciem. Ojciec, Jill, Jackson, pastor, ciotka Anita i kuzynka Lisa.
Robi się tu ciasno, pomyślała trochę bez sensu. Brakowało tylko ciotki Nettie, ale
Mike’owi udało sieją namówić, żeby zaczekała z dziadkiem w kościele.
– Nadal nikt nie odbiera? – niepotrzebnie spytała Jill. Maddie potrząsnęła głową.
Welon połaskotał jej policzki.
– Nie.
– No to musi być w drodze – usiłował ją pocieszyć Jackson. Jill spojrzała na
niego z wyrzutem.
– Dzwonimy od ponad pół godziny. Z domu Case’a do kościoła nie jedzie się tak
długo.
– Może zepsuł mu się samochód? – powtórzyła po raz trzeci czy czwarty Anita.
– Może – po raz trzeci czy czwarty zgodziła się Maddie, choć wcale w to nie
wierzyła. Tego typu przeszkoda nie byłaby w stanie zatrzymać Case’a. W
samochodzie miał telefon i w każdej chwili mógł zadzwonić, żeby ktoś po niego
przyjechał.
– Maddie – odezwała się Lisa niepewnym tonem, jakby się bała poruszyć ten
temat – chyba nie myślisz, że on...
Maddie rozejrzała się wokoło. Wszyscy zgromadzeni w pokoju świetnie
wiedzieli, że Case już raz postawił ją w takiej sytuacji. W ich pełnych miłości i
niepokoju oczach wyczytała to samo pytanie, którego Lisa nie odważyła się
dokończyć.
Zastanawiają się, czy Case znowu zostawił mnie na lodzie, pomyślała. To dziwne,
ale taka możliwość w ogóle nie przyszła jej do głowy. A może... ?
– Nie! – powiedziała dobitnym tonem. – Na pewno coś się stało.
Case nie zostawił jej. Była tego pewna. Czuła to swoją kobiecą intuicją. Ufała mu
bez reszty.
Jego nieobecność mogła oznaczać tylko jedno...
– O Boże – szepnęła, czując, że przenikają zimny dreszcz. – Coś mu się musiało
stać. I to coś bardzo złego.
– Jadę do niego – natychmiast zadecydował Jackson.
– Jadę z tobą. – Maddie zrobiła krok w stronę drzwi.
– Nie. Lepiej tutaj zaczekaj – radził Jackson. – Zadzwonię do ciebie od niego z
domu.
Maddie potrząsnęła głową. Jej niepokój rósł z każdą sekundą. Case miał jakieś
kłopoty. Nie wiedziała, co się stało, ale coś z pewnością było nie w porządku. Czuła,
ż
e musi natychmiast do niego jechać.
– Nie, jadę z tobą. Odwróciła się do ojca i ciotki.
– Tato, ciociu Anito, wiem, że to głupie, ale proszę was, żebyście się tu
wszystkim zajęli, póki nie wrócę.
– Na pewno nie chcesz, żebym z tobą pojechał? – zapytał Mike.
– Tutaj jesteś potrzebny – powiedziała, całując go w policzek.
– Dobrze. – Mike odwrócił się i od razu wyprosił z pokoju wszystkich prócz Jill.
Maddie z Jacksonem pobiegli do wyjścia.
– Maddie, zaczekaj! – zawołała za nią Jill. – Nie chcesz się przebrać? Twoja
suknia...
Maddie zawahała się. Spojrzała w dół na metry koronek i pomyślała o tuzinach
guziczków na plecach.
– Nie. Proszę cię, jedźmy już, Jacksonie. Jackson skinął głową.
– Mój samochód stoi przed kościołem.
Maddie obiema rękami chwyciła fałdy sukni i pobiegła za nim.
– Jadę z wami. – Jill rzuciła na stół swój bukiet i ruszyła za Maddie, omal nie
nadeptując na tren sukni.
Jackson już uruchomił silnik. Maddie wślizgnęła się na przednie siedzenie,
zgarniając na kolana welon i dół sukni. Niecierpliwie szarpnęła diadem, żeby
wyplątać się z welonu, a potem przerzuciła go przez swój fotel. Jill wsiadła z tyłu i
Jackson, wciskając gaz, wyjechał z zatłoczonego parkingu.
Kiedy wjechał na drogę prowadzącą do domu Case’a, Maddie zauważyła jakieś
poruszenie w lesie, który rósł wzdłuż szosy. Odwróciła głowę i zdążyła jeszcze
zobaczyć dwa motocykle, pędzące po leśnej ścieżce.
– To Danny – powiedziała, zwracając się do Jacksona. – Jestem pewna, że
widziałam Danny’ego Coopera i Steve’a Langforda na motorach.
– Ja też ich widziałem – stwierdził ponuro Jackson i mocniej wcisnął pedał gazu.
– Jak myślicie, chyba nie zrobili nic złego Case’owi? – odezwała się z tyłu Jill. –
Danny to straszny gnojek, ale...
– On nienawidzi Case’a – powiedziała Maddie. Dobrze pamiętała spojrzenie,
jakim chłopak obrzucił Case’a w parku, podczas festynu.
Jackson z piskiem kół zahamował na podjeździe, tuż za dżipem Case’a.
– Skoro jest tu jego wóz, on też tu musi być – stwierdziła Maddie, gramoląc się z
samochodu. – Case? Case! – Pobiegła w stronę domu, potykając się o długą suknię.
Drzwi frontowe były zamknięte. Zaczęła głośno stukać i dzwonić. W domu
panowała złowieszcza cisza. Jackson podbiegł do niej.
– Sprawdziłem wszystkie drzwi – powiedział. – Są zamknięte na klucz.
– O Boże, więc gdzie on jest?!
– Muszę jakoś wejść do środka i przeszukam cały dom. A ty i Jill sprawdźcie
podwórze i garaż.
Maddie już biegła werandą, wzdłuż domu. Jill deptała jej po piętach.
Drzwi do garażu były zamknięte, ale w ścianie znajdował się dodatkowy szyfrowy
zamek. Maddie wystukała szyfr, którego nauczył ją Case. Drzwi otworzyły się. Garaż
był pusty.
Trzymając się za głowę, obiegła całe podwórze. Trawa była świeżo
przystrzyżona, a klomby skopane i oczyszczone z chwastów. Case włożył w to tyle
pracy, pomyślała, czując w sercu bolesne ukłucie.
Co się z nim stało?
– W środku go nie ma – zawołał Jackson. – Przeszukałem cały dom.
– Myślę, że powinniśmy zadzwonić na policję – cicho powiedziała Jill.
Maddie przygryzła wargi. Podeszła do kuchennych drzwi, które Jackson otworzył
od środka, wchodząc do domu przez wybite okno. W progu odwróciła się i jeszcze raz
omiotła wzrokiem podwórze.
Wszędzie panowała cisza. Na niebie świeciło sierpniowe słońce. Nagle coś
błysnęło, przykuwając uwagę Maddie – kłódka na podwójnych drzwiach komórki na
tyłach podwórza.
Pchnięta jakimś niewytłumaczalnym impulsem, Maddie postąpiła krok w tę
stronę, potem jeszcze jeden, a potem puściła się biegiem.
– Case? Case!
– Co się dzieje, Maddie? – Jackson rzucił się za nią, a za nimi biegła Jill. Jej
wysokie obcasy grzęzły w miękkiej trawie.
Maddie dobiegła do komórki. Wskazała na zdeptaną ziemię przy wejściu –
dowód na to, że ktoś niedawno wchodził do środka – oraz ślady motocykla
prowadzące do lasu.
Jedno spojrzenie wystarczyło Jacksonowi, żeby dojść do tych samych wniosków
co Maddie. Podbiegł do drzwi i zaczął w nie walić z całych sił.
– Case! Jesteś tam?
Z zapartym tchem czekali na odpowiedź, ale nikt się nie odezwał.
– Może go tam nie ma – odezwała się Jill. – Nie dałby się tak zamknąć.
– Na pewno nie, gdyby się tego spodziewał – zgodziła się Maddie. – Ale jeżeli go
zaskoczyli...
Uklękła i przyłożyła ucho do drzwi. Oparła dłoń o drewno. Nagle wydało jej się,
ż
e gdzieś w podświadomości odezwały się jakieś wibracje.
– On tam jest – szepnęła i podniosła wzrok na Jacksona. – Wiem, że tam jest.
Jackson z niedowierzaniem pokręcił głową, ale jeszcze raz zastukał do drzwi.
– Case! – zawołał. – Słyszysz nas?
– Wydaje mi się, że coś usłyszałam – szepnęła Maddie, próbując rozpoznać cichy,
przytłumiony odgłos. Czy to mógł być jęk?
Nagle poderwała się i zaczęła gwałtownie szarpać za kłódkę.
– Musimy otworzyć tę komórkę! – krzyknęła. – Muszę tam zajrzeć!
Jackson położył jej dłonie na ramionach i odsunął od drzwi.
– Przecież się nie włamiesz gołymi rękami. Potrzebny nam łom. Maddie, słyszysz
mnie, czy Case ma gdzieś łom? Albo coś, czym mógłbym zerwać tę kłódkę?
Zaczerpnęła tchu i zaczęła się zastanawiać.
– Sprawdź w garażu – rzuciła. – On tam trzyma narzędzia. Jackson już biegł w
stronę garażu.
Jill bez słowa otoczyła Maddie ramieniem. Nie wiedziała, co powiedzieć. Obie
bały się, że jeśli Case rzeczywiście jest w środku, musi być powód, dla którego im nie
odpowiada.
Jackson męczył się i przeklinał przez dobre piętnaście minut, zanim wreszcie
udało mu się zerwać kłódkę. Otworzył szeroko drzwi i Maddie weszła do środka.
Była przerażona. Sama nie wiedziała, czego się bardziej boi – tego, że Case’a tam nie
ma, czy tego, że Case tam jest. Promienie słońca oświetliły wnętrze ciemnej,
wilgotnej piwnicy i wydobyły z mroku jakiś skulony kształt u podnóża prowadzących
w dół betonowych schodów.
– Case! – krzyknęła Maddie i rzuciła się przed siebie. Zaplątała się w halki i
gdyby nie Jackson, który w ostatniej chwili ją złapał, byłaby wylądowała na
nieruchomym ciele Case’a. Podtrzymywana przez Jacksona, ostrożnie zeszła po
schodach.
Nie zważając na brud i pajęczyny, uklękła obok Case’a i drżącą ręką dotknęła
jego zimnego policzka. Na twarzy i włosach miał krew, a jego lewa noga była dziwnie
wykręcona. Dzięki Bogu, oddychał!
– Case! – szepnęła, z ustami przy jego uchu. – Case, słyszysz mnie?
Case jęknął. Powieki mu drgnęły.
– Case, to ja, Maddie. Otwórz oczy, kochanie.
Case otworzył oczy. Spojrzenie miał zamglone i jakby nieprzytomne.
– Maddie? – odezwał się. – Czy dobrze słyszałem, że powiedziałaś do mnie
„kochanie”?
Z ust Maddie wyrwało się coś jakby szloch albo urwany śmiech.
– Tak – szepnęła. – Och, Case, nic ci się nie stało?
– Skaleczyłem się w głowę. – Case ostrożnie uniósł głowę i rozejrzał się wokoło.
Zaklął cicho, kiedy zaczęła mu wracać pamięć.
Widząc, że z Case’em wszystko w porządku, Jackson przeszedł przez piwniczkę,
uważając, by się nie uderzyć o niski strop. W rogu schylił się i podniósł tanie radyjko
na baterie, które wydawało jednostajne, trzeszczące dźwięki.
– Co to jest? – zapytał.
Podtrzymywany przez Maddie i Jill, Case uniósł się i ponuro stwierdził:
– Tym mnie tu zwabili. Właśnie miałem wyjeżdżać do kościoła, kiedy
zauważyłem otwarte drzwi. Podszedłem, żeby je zamknąć i usłyszałem ten hałas.
Kiedy wszedłem do środka, ktoś mnie z tyłu popchnął. Uderzyłem głową w jakąś
belkę i spadłem ze schodów. A niech to diabli!
Maddie dotknęła policzka Case’a. Przeraziła się, że może mieć wstrząs mózgu.
– Byłeś przez cały czas nieprzytomny?
– Niezupełnie. Słyszałem radio, ale nie byłem w stanie nic z tym zrobić. Teraz na
szczęście czuję się lepiej – dodał, żeby ją uspokoić.
Jednak Maddie wcale nie była spokojna. Uznała, że trzeba natychmiast jechać do
lekarza.
– Wydaje mi się, że to był Danny z kolegą – powiedziała Jill z wściekłością w
głosie. – Widzieliśmy ich w lesie, na motorach.
– Zatłukę tego... – zaczął Case. Rysy mu stężały.
– Zajmą się tym odpowiednie czynniki – stanowczo oświadczyła Maddie. –
Jasne?
– Tak – westchnął Case. – Ale jeżeli odpowiednie czynniki czegoś z tym wreszcie
nie zrobią, ja się tym zajmę.
– Na pewno coś zrobią – odezwał się Jackson. – A poza tym ja ci pomogę.
– Wezwę pogotowie – powiedziała Jill i zaczęła wchodzić po schodach.
Case potrząsnął głową, a potem przycisnął palce do skroni, jakby zakręciło mu się
w głowie.
– śadnego pogotowia – powiedział, a potem zapytał: – Która godzina?
– Dwunasta trzydzieści – odparł Jackson, zerkając na zegarek. – Zabieramy cię
stąd na pogotowie, Brannigan.
– Nie! – zaprotestował Case, kiedy Jackson pomógł mu wstać. – Mam inne plany.
Spójrz tylko na siebie – dorzucił, patrząc na zmiętą i zabrudzoną suknię Maddie. – Jak
ty będziesz wyglądać na zdjęciu?
– Godzinę temu wyglądałam wspaniale – zaprotestowała. – Zdaje się, że po raz
drugi zostałam na lodzie.
– O, nie, najdroższa. – Case uśmiechnął się do niej tak, że zmiękło jej serce. – Po
prostu ślub został po raz drugi przełożony.
Potem zrobił kilka chwiejnych kroków.
– Chodźmy. Musimy złapać księdza, zanim pojedzie na ryby albo coś w tym
rodzaju.
– Chcesz wracać do kościoła? – zdumiała się Maddie. – Teraz?
Case musnął ustami jej policzek.
– Nie mam zamiaru dłużej czekać. Chcę, żebyś wreszcie została moją żoną.
Kocham cię, Maddie.
– Nigdy tego mi nie powiedziałeś – szepnęła.
– Jak to nie? – oburzył się Case.
– Nie.
– Przecież musiałaś o tym wiedzieć.
– Niezupełnie – przyznała. – Nabrałam pewności dopiero godzinę temu.
– Kiedy nie przyszedłem na ślub? – Case spojrzał na nią zdezorientowany. – I to
cię przekonało o mojej miłości?
– Wiedziałam, że przyjdziesz na pewno. A jeżeli cię nie było, mogło to oznaczać
tylko jedno – że stało się coś strasznego. Nie zrobiłbyś mi czegoś takiego naumyślnie.
– Bo cię kocham – powiedział cicho Case. – Ponad życie. Maddie uświadomiła to
sobie wreszcie, kiedy czekała w kościele. Case chciał się z nią ożenić nie dlatego, że
było mu tak wygodnie. Niepotrzebnie zadręczała się takimi podejrzeniami. W końcu,
gdyby chodziło mu tylko o żonę, mógł się ożenić z wieloma innymi kobietami –
młodszymi, ładniejszymi, i tak dalej. Jednak to właśnie jej oświadczył się na plaży w
Cancún. To o niej myślał w szpitalu. To za nią przyjechał do Mitchell’s Fork. I to dla
niej urządzał dom, w którym z nią chciał założyć rodzinę.
Pragnął jej – Maddie. Tylko jej. Ponieważ ją kochał.
Powstrzymując się z trudem od łez, spróbowała po raz ostatni być praktyczna.
– Przecież trzeba wezwać policję. Co zrobimy z Dannym i Steve’em?
– Ktoś może zadzwonić z kościoła. Ja złożę zeznania, kiedy tylko powiem „tak”.
A teraz idziesz czy nie? – Wyciągnął rękę i spojrzał jej w oczy. Dostrzegła w nich
miłość, którą tak trudno było mu wyrazić słowami.
Ujęła jego lekko drżącą dłoń i powiedziała:
– Chodźmy.
Większość gości wciąż czekała na nich w kościele, snując najróżniejsze domysły.
Kiedy pojawiła się rozgorączkowana Anita, wszyscy z powrotem popędzili na swoje
miejsca.
Jeden z przyjaciół zasiadł przy organach, gdyż organista już wyszedł – miał inne
plany na popołudnie. Małe dziewczynki, które miały nieść kwiaty, zasnęły na
kolanach matek i trzeba je było budzić.
Smokingi pana młodego i drużby były wygniecione i zakurzone, a pan młody miał
rozdartą nogawkę. Kiedy szedł przez kościół, mocno utykał. Włosy miał zmierzwione
i posklejane krwią, a twarz bladą i podrapaną. Co prawda obmył twarz w zakrystii, ale
tak się spieszył, że zapomniał o smudze krwi na skroni. Doktor Adcock czekał już, by
zbadać go natychmiast po ceremonii. Mimo to pan młody się uśmiechał.
Granatowa suknia druhny była zakurzona u dołu, a eleganckie szpileczki mocno
zabłocone. Jej bukiet lekko przywiądł w sierpniowym upale, podobnie jak bukiet
panny młodej.
Panna młoda wyglądała prześlicznie. Nikt nie zauważył, że ma pognieciony
welon, a niesforne pasma włosów wymykały jej się spod diademu, że jedna z
koronkowych falban była zabrudzona i w kilku miejscach rozdarta. Nikt też
oczywiście nie wiedział, że w jej białych pończochach puściły oczka.
Wiele osób mówiło później, że był to najpiękniejszy, najbardziej wzruszający
ś
lub, jaki zdarzyło im się oglądać.
Maddie zawsze przyznawała im rację.
EPILOG
– Gdzież jest ten Case? Co go zatrzymało? – denerwował się Mike, stojąc u
wezgłowia szpitalnego łóżka.
Słysząc panikę w głosie ojca, Maddie Brannigan z trudem zdołała się uśmiechnąć.
– Nie martw się, tato. Case na pewno zdąży.
– Mam nadzieję, złotko – powiedział Mike dość niepewnie. – Nie mam w tych
sprawach doświadczenia. Za moich czasów mężczyźni nie uczestniczyli w tego
rodzaju wydarzeniach.
– Czasy się zmieniły, tato – zauważyła Maddie, a potem głośno zaczerpnęła tchu,
bo znów chwyciły ją bóle.
Mike ze współczuciem poklepał ją po ręce i znów powtórzył, że chciałby, aby
jego zięć był już na miejscu. Case wpadł do szpitala dziesięć minut później.
– Nie spóźniłem się? – zapytał, pospiesznie naciągając na mundur biały kitel.
– Nie – ze łzami w oczach zapewniła go Maddie. – W samą porę.
Mike z westchnieniem ulgi ustąpił miejsca zięciowi.
– Zawołajcie mnie, kiedy będzie po wszystkim – krzyknął od progu.
Zachary Michael Brannigan urodził się godzinę później, dziewięć miesięcy i dwa
tygodnie po ślubie swoich rodziców. Został poczęty w czasie długiej, pełnej przygód
podróży poślubnej po Europie. Miodowy miesiąc, mimo wstrząsu mózgu i skręconej
kostki pana młodego, był dla panny młodej najpiękniejszym przeżyciem, do którego
potem często wracała we wspomnieniach.
Po skandalu, jaki wybuchł, Danny Cooper i Steve Langford zostali wysłani do
szkoły wojskowej. Chłopcy przysięgali, że nie chcieli zranić Case’a, planowali tylko
sprawić mu niemiłą niespodziankę, zamykając go w komórce w dniu jego ślubu.
Ulegając namowom przyjaciół i znajomych, Case wystartował w kolejnych wyborach
i został nowym szeryfem Mitchell’s Fork. Twierdził później, że wcale nie miał tego
zamiaru, bo chciał już zerwać ze służbą, jednak Maddie podejrzewała, że praca
sprawiała mu więcej satysfakcji, niż się przyznawał.
Nieoczekiwanie kandydaturę Case’a poparł Major Cooper, który wreszcie
uświadomił sobie, że jego rozpuszczony syn mógł nawet zabić Case’a. Cooper
zaklinał się, że nie zdawał sobie sprawy, że Danny tak dalece wymknął się spod jego
kontroli.
To Case doradził mu szkołę wojskową dla syna. Przekonał Coopera, że
dyscyplina i trening przyniosą Danny’emu więcej pożytku, niż gdyby chłopak został
narażony na demoralizujący wpływ współwięźniów w zakładzie karnym, dokąd Case
– gdyby chciał – mógłby go z łatwością posłać za napad, pobicie i parę innych
przewinień. Cooper z wdzięcznością przyjął jego propozycję.
Wsparta na poduszkach Maddie odpoczywała, patrząc, jak jej mąż z wyrazem
zachwytu na twarzy kołysze w ramionach ich maleńkiego synka.
– No co, szeryfie – westchnęła. – Co masz mi do powiedzenia tym razem? Po raz
trzeci o mały włos nie zostawiłeś nas na lodzie – to znaczy mnie i twojego syna.
Case uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Cysterna z chemikaliami przewróciła się na autostradzie. Nikomu nic się nie
stało, ale ktoś musiał dopilnować porządku.
– Ten ktoś to oczywiście ty?
Case skinął głową.
– Tak. Ale przecież zjawiłem się, gdy tylko Jackson znalazł mnie i powiedział, że
rodzisz. Trzeba trafu, stało się to dokładnie wtedy, kiedy goście zaczęli wychodzić z
kościoła po ślubie jego i Jill. Strasznie się śpieszył, żeby mnie dowieźć na czas i
jestem mu za to bardzo wdzięczny. Za nic na świecie nie chciałbym spóźnić się na
urodziny własnego syna.
– Wiem, mój kochany. – Maddie uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że przyjdziesz.
Spojrzał na nią z powagą, a potem na ich śpiącego synka. Kiedy znowu podniósł
wzrok, jego oczy przepełniała miłość.
– Kocham cię, Maddie.
Nieczęsto jej to mówił – tylko przy specjalnych okazjach. Takich jak ta. Dlatego
jego słowa znaczyły tak wiele.
Case Brannigan czuł się bardzo szczęśliwy. Miał już wreszcie to, za czym tęsknił
całe życie – swój własny dom i kochającą rodzinę.