Monroe Mary Alice Klub ksiazki

background image
background image

MARYALICEMONROE

KLUBKSIĄŻKI

PROLOG

Wigiliapowrotu7stycznia1998

DziświeczoremwrócędoKlubuKsiążki.

Odostatniegospotkania,naktórymbyłam,minęłojużpółroku.Wiem,żemojekoleżanki
będądlamniemiłe.Będąstarałysięmniepocieszyćiniepowiedziećnic,comogłobymi
przypomniećomojejtragedii.Mamnadzieję,żeniedostrzegęwichwzrokulitości.Nie
potrzebujęlitości,leczzrozumienia,ciepłaiwyciągniętejręki,którapozwolimi
przełamaćdługotrwałąizolacjęinanowoożywićdawneprzyjaźnie.

Boprzecieżsięprzyjaźnimy.Dorisijazałożyłyśmytenklubzdesperacji,piętnaścielat
temu.Obydwiebyłyśmywtedymłodymimatkami,mieszkałyśmyprzytejsamejulicyi
potrzebowałyśmytowarzystwa,odrobinyintelektualnejatmosfery-orazopiekunekdo
dzieci.

Wtedy,w1983roku,naszKlubKsiążkibyłwłaściwiekombinacjąklubuczytelniczegoi
punktuopiekinaddziećmi.Rósłrazemznaszymimaluchami,przybywałomuczłonkiń,
niektórewyprowadzałysięwinneokolice,alerdzeńzawszepozostawałniezmienny,ja,
Doris,MidgeiGabriella.AterazjeszczeAnnie.Bywałyspotkania,naktórewiększośćz
nasprzychodziłazniemowlętamiprzypiersi,zdarzałysiętakie,gdyktóraśzasypiałana
kanapieponieprzespanejzpowoduchoregodzieckanocy,itakie,gdybezwyraźnej
przyczynywypijałyśmyzadużowinaiprawiewogólenierozmawiałyśmyoksiążkach.
Teraznaszedziecisąjużgotowedowyfrunięciazgniazda,amynanowoszukamy
książek,bynadaćsenskolejnemuetapowinaszegożycia.

Wiem,żemojadługanieobecnośćbyładlagrupyniełatwa.Martwiłysięomnie.

Anniejużdwarazydzwoniła,żebyupewnićsię,czynapewnoprzyjdę.Przeczytałam
zadanąksiążkę,biografięEleonoryRoosevelt,aleniemamwieledopowiedzenianatemat
tejinteligentnejkobiety,którazewszystkichswoichosobistychtragediiwyszła
zwycięsko.

Zastanawiamsię,czymojeprzyjaciółkiwybrałytęksiążkęwłaśniezewzględunamnie;
możepoto,bymniezainspirowaćalbopodkreślićpozytywnąwymowęmojegopowrotu?

Mojeżycieniejestpełnetriumfów.Czyjezresztąjest?

WychowałamsięnaspokojnymprzedmieściuChicagoipodobniejakwiększośćkobietz
KlubuKsiążkijestemproduktemszkółkatolickichzlatpięćdziesiątych.Wszystkieteraz
wybuchamyśmiechem,gdynapotykamywksiążkachwzmiankiokatechizmiez
Baltimorealboopobrzękującychróżańcamigromadachzakonnicwwykrochmalonych
kometach.Bardzolubimyksiążki,którepozwalająnampowrócićdotychczasów
niewinności,gdywletniewieczorybezżadnychobawmożnabyłobawićsięnaulicy
nawetdodziesiątej.Ilejestksiążek,opisującychprzejścieodMotowndoBeatlesówi
wreszciedoacidrocka?AlbotragicznedecyzjezlatwojnywWietnamie?Wszystkie
znałyśmytychchłopców:jedniwkładalimundury,drudzypacyfki,któryśuciekłza
granicęisłuchonimzaginął.Aterazniektóreznaspoznająnanowoswoichmężów-już

background image

nietakichmłodych,awdodatkustarzejącychsiębezwdzięku-którymzdarzasięzrywać
więzyrodzinneiuciekać.

Pochłaniamyichhistoriezdreszczememocji.

Brakowałomiklubu,czytaniaksiążekirozmawianiaonich.Książkistanowiąkluczdo
naszejgrupy,todziękinimnaszedyskusjesąwciążżywe.Stanowiąbezpiecznepole
wymianymyśli.Podczasspotkańmożemysiędzielićrefleksjami,apóźniejproblemami.
Ajeszczepóźniej-sekretami.Najbardziejjednakbrakujemiprzyjaźni.Toonastanowi
prawdziwąmagięgrupy.Widzęmojeżyciejakowspólnieczytanąopowieść.Ichoćsątu
niespodziewanezwrotyakcji,brakujepuenty.Jestemtakajakwy.Mojahistoriamogłaby
byćwaszą.

Pewnegodnia,zupełnieniespodziewanie,mojeżyciezmieniłosię.Pojawiłosięnowe
miejsceakcji,postacieprzybrałynoweoblicza.Gdybyakcjęprzedstawićwformie
diagramu,tokrzywaznalazłabysiępozaskalą.Jedynystałyelementtosposób
prowadzenianarracji:pierwszaosoba,ja,spoglądającanazewnątrzidowewnątrz,inie
dostrzegającanic.

Nieprzeczułamtejzmiany.Chybatowłaśniepisarzenazywają„elementemzaskoczenia”.
Gromzjasnegonieba,którywyrzucabohaterawnowymkierunku.Starytrickz
rewolweremwszufladzie.Czychodziopowieśćsensacyjną,przygodową,romans,
komedięczydramat-poprostuniktniewie,cobędziedalej.

Dlamniezmiananadeszła21czerwca1997roku.

ROZDZIAŁPIERWSZY

Życietoopowieść,akażdyznascodzienniezbieraopowieści.

RachelJacobsohn,Podręcznikgrupyczytelniczej

21czerwca1997

EvePotterwyszłanasłonecznyporanekiodrazuosłoniłarękąoczy:światłobyłoza
ostre.

Wdomupanowałspokójipółmrok.BronteiFinneywciążspaliwswoichpokojach,pies
skamlał,aonasamaniewypiłajeszczeporannejkawy.Tomkręciłsięnerwowo,zbierając
papieryiwrzucającdowalizkiostatnieprzybory.PrzeważnierankiemEvepowoli
wypijałaswojąkawę,apotemotwierałaokno,byodetchnąćświeżym,porannym
powiewemwiatruinacieszyćsiękilkomachwilamisamotności,dopókirodzinajeszcze
spała.Dzisiajjednakprzeddomwypędziłojąwyczuwalnewzachowaniumężapełne
niechęcinapięcieorazwłasnepoczuciewiny.Zapragnęławyjśćnasłońce.

Przypominałasobiedni,gdykrokwkrokchodziłazaTomemprzygotowującymsiędo
wyjazdu.„Tosątwojebilety.Znalazłampager.Możezadzwonićpotaksówkę?Napewno
niezjeszśniadania?Dolejęcikawy”.Zachowywałasięjakwiernypiesalbo,jakTom
kiedyśtoujął,jaknawigatorstatku,któregoonbyłkapitanem.

JednakodjakiegośczasustatekzacząłnabieraćwodyiEvebezwyraźnegopowodu
zaczęłaszukaćjakiejśszalupy.NiewątpiławkompetencjeToma,alezłocistyblask
guzikównajegokapitańskimmundurzejakbyprzygasł.Amożepoprostupodróżtrwała

background image

jużzbytdługo.

Odsunęłaodsiebiebuntowniczemyśliizeszłaposchodkach.

-Dzisiajbędziedobrydzień-powiedziaładosiebiestanowczo.-Niepozwolę,żebyongo
zepsuł.

Szłaprzezzielony,pełenptasiegoświergotuogród,corazdalejodpogrążonegow
półmroku,zamkniętegodomu.Powietrzepachniałoświeżością,słońceożywiałokolory
roślin.Przykucnęłaiwpatrzyłasięwbłyszczącenawłochatymliściukroplerosy.

Uświadomiłasobie,żetopierwszydzieńlata,itoodkrycienatychmiastpodniosłojąna
duchu.Uwielbiaławszelkiegorodzaju„kamieniemilowe”:urodziny,rocznice,święta,
nawetznakinawykresiewzrostu.Dziśzaczynałsięwyjątkowy,zupełnienowydzień.
Czułatowgłębiduszy.Zaczynałosięlato,słonecznedniiciepłe,wonnenoce,
nieformalnespotkaniaprzygrilluikąpielewbasenie.Zakończenierokuszkolnegobyło
wielkąulgą.

Tęskniłajużdoczasuspędzanegozdziećmi.

Powinnajeobudzić,bypożegnałysięzojcem,alewiedziała,żesązmęczone,i
postanowiła,żepozwoliimdłużejpospać.Finneymiałwpołudniemeczfutbolowy,a
Brontechciałaodrugiejpojechaćdocentrumhandlowego.NieobecnośćTomamiała
potrwaćdwadni,askorodzieciniechodziłyjużdoszkoły,Everównieżmogłaliczyćna
odrobinęrelaksu.

Pomyślała,żemożenawetudajejsięprzedpołudniemspędzićtrochęczasuwogrodzie.

Trzebabyłopoobrywaćuschniętekwiatytytoniuozdobnego.

Przyklękłaobokrabatki.Ziemiabyłaprzyjemniechłodna.Cienkabawełnapiżamy
natychmiastprzemokłaodrosy.Jeślichodziopielęgnacjęogrodu,Evejużdawno
przestałaoczekiwaćodrodzinypomocy.Dzieciodlatrobiły,comogły,bysięodtego
wykręcić,aTom…Nocóż,onnigdyniemiałczasui,prawdęmówiąc,nieinteresowało
gotoszczególnie.

Wszyscymieliwielezajęć,ajejobowiązkiem,jakomatkiiżony,byłodopilnować,byw
rodziniesprawytoczyłysięgładko.Aledombyłtakiduży…ogródteż.Ichposiadłość
należaładonajwiększychwRiverton.DziecibyłydumneztegodomuiEveuznawałato
zaswójsukces.Samaurządziładwanaściepokoi,uszyłaniezliczonąilośćmetrówzasłoni
doglądałaprzeróbek.Nawetogródbyłodpoczątkudokońcajejdziełem.

Własnymirękamizasadziłaponadpięćdziesiątkrzewówirozmaitebyliny.

Ogrodnictwotowkońcumojehobby,pomyślała,zanurzającręcewziemi.Niktjejnie
prosił,żebytucokolwieksadziła,dlaczegowięcmielibyjejpomagać?Czydoskonałe
prowadzeniedomuniebyłopoprostuobowiązkiemmatki?Czyżniebyłaniezastąpiona?

Mimowszystkojednakmyśl,żeniktjejniepomaga,niosłazesobąpoczucieprzykrości.

DrzwiotworzyłysięiEvepodniosławzrokznadroślin.Tomzbiegłpokamiennych
schodkachiposzedłdogarażu.Szybkikrokrozwiewałpołyjegopłaszcza.Potknąłsięo
walizkęiEvewyraźniewyczułajegoirytację.Choćciemnygarniturwyglądał
nienagannie,koszulalśniłabielą,akrawatdobranybyłtak,bywzbudzaćdyskretną

background image

zazdrość,znałagozbytdobrze,byniezauważyćzaciśniętychust,któresprawiały,że
opalonatwarzTomanabierałasurowegowyrazu,coostatnioEvewidywałauniego
często.Tomniebyłmężczyznąpróżnym.Włosyzaczynałymusięjużtrochęprzerzedzaći
wpasiemiałokilkacentymetrówwięcejniżkiedyś,alenadalwyglądałjakamant
filmowy.Gdybynieinteligencjaiwspółczuciedlaludzkiegocierpienialśniącewjego
ciemnychoczach,tenwyglądmógłbybyćnawetprzeszkodąwjegolekarskiejkarierze.

Eveniemogłaterazdostrzecwyrazujegooczu;słońceświeciłozbytostro.

Przymknęłapowieki,odprowadzającwzrokiemjegocień.

-Zadzwonięwieczorem-zawołałprzezramięzdawkowo.

Nieodpowiedziała,alezdłońmiopartyminaudachwciążzanimpatrzyła.Otworzył

bagażnikiwrzuciłdośrodkanowątorbę,którąkupiłamunapięćdziesiąteurodziny,a
potemstarannieułożyłobokdrugą,zkomputerem.Evedokładniewiedziała,cojestwtej
pierwszej.

Poprzedniegowieczoruleżaławłóżkuzrękamimocnozaciśniętyminabrzuchuipatrzyła,
jaksiępakował.Przypominającsobietęchwilę,znówpoczułarozdrażnienie.

-Tom,dlaczegotyzawszeczekaszzpakowaniemdoostatniejchwili?-zapytałaz
niezadowoleniem.-Jużprawiepółnoc.Jestemzmęczona,ajutromusimywcześniewstać.

Maszsamolotosiódmej,więcoszóstejmusiszwyjechać.

-Wcześniejniemiałemczasu-odrzekłostro,wrzucającdotorbykoszulę.

Uświadomiłasobie,żetoprawda,iugryzłasięwjęzyk.Niechciałagodenerwować,ale
niepotrafiłapohamowaćwłasnejfrustracji.Nicgonieobchodziło,żedopókionsięnie
spakuje,onaniebędziemogłazasnąć.

-Dlaczegoniepoprosiłeś,żebymcipomogła?Zrobiłabymtozprzyjemnością.

-Przecieżmówiłemci,żewyjeżdżam.

-Tak-westchnęłazeznużeniem.-Aledopierowczorajpowiedziałeś,dokądipoco.

Kiedyśzawszewiedziała,dokądTomwyjeżdżaioczymbędziemówił,azpakowania
jegorzeczyuczyniłacałyceremoniał.Wybuchaliśmiechem,gdyprzykładałakrawatydo
jegotwarzyipotwierdzałatrafnośćwyborupocałunkami.Byłarówniedumnazjego
wyglądujakzdzieci.Ostatniojednakwyjazdyzdarzałysięcorazczęściej;zawodowy
prestiżTomarósłiokolejnymwyjeździeczasamizapominałjejpowiedzieć;przypominał
sobiedopierowtedy,gdyczegośpotrzebował.Taksamobyłowczoraj:„Och,Eve,
mogłabyśsprawdzić,czywystarczymikoszulnaSanDiego?”Samajużniewiedziała,
czytoonaprzestałaśledzićjegoterminarz,czyteżonprzestałgoujawniać;wiedziała
tylkotyle,żeniespostrzeżenie,niewiadomokiedy,zacząłsampakowaćswojerzeczy.
Leżaławięcsztywnowłóżkuipatrzyła.

-Pozwólmiskończyć-rzuciłobojętnieTom,grzebiącwszafie.-Idźspać,mnietozajmie
jeszczechwilę.

Bezsłowazacisnęłaustaiskrzyżowałaramionanapiersiach.Wchłodnymmilczeniu,
którewzbierałowniejjużodkilkulat,patrzyła,jakjejmążpakowałsięprzeddwudniową

background image

podróżą,ipotrafiładokładnieuzasadnićwybórkażdejrzeczy.Trzyzmianybielizny,jedna
nawypadek,gdybyposzedłpopływać,dwieparyciemnychkaszmirowychskarpet,
koszulkapolo.Trzykoszulezegipskiejbawełny,dobranydonichkrawatodHermesa,
spodenkikąpielowe,butelkaszkockiej,bolubiłpóźnymwieczorempracowaćwswoim
pokoju,iwkońcuskórzanasaszetkazprzyboramitoaletowymi.Miałaochotęzapytaćgo,
pocowciążtrzymawniejprezerwatywy,skoroonamapodwiązanejajowody,alenigdy
tegoniezrobiła.

Wiedziała,żeTomniemiewaromansów,iniechciała,bymyślał,żeniemadoniego
zaufania.Zamiesiąc,wlipcu,przypadaładwudziestatrzeciarocznicaichślubu.Potylu
latachkażdakobietadobrzeznaswegomęża.WnocpoślubnąEveiTomzawarliumowę,
którąobojeuważalizaświętą.Przysięgli,żejeśliktórekolwiekznichbędziemiałoochotę
naromans,topowieotymdrugiemu,zanimcokolwieksięstanie.Wnastępnejkolejności
mógłztegowyniknąćrozwódalbonie,aleobiecalisobie,żeniebędąnaruszaćpoczucia
wzajemnejgodnościiszacunku.Bylidumnizeswojejuczciwości.

Klęczącobokgrządki,zplecaminagrzanymisłońcem,Eveprzypomniałasobiete
prezerwatywywsaszetceimocniejwbiłapalcewczarnąziemię.Docebuliżonkila
przywarładuża,wijącasięgąsiennica.Strząsnęłają,usłyszałatrzaśnieciebagażnikai
znówpodniosławzrok.

-Kochanie,wjakimhotelubędziesz?-zawołała.

-Och,niepamiętam.

Jegogłosmiałdziwną,spłoszonąbarwę.Eveprzechyliłagłowę.Tompatrzyłnaniąz
dziwnymwyrazemtwarzy,jakbyczekałnajakieśjejsłowa,albozastanawiałsięnad
czymś,cosamchciałjejpowiedzieć.Wstrzymałaoddechwoczekiwaniunasygnałzjego
strony,najlżejszychoćbyznakświadczącyotym,żechcejąpocałowaćnapożegnanie,
przytulićiklepnąćpopośladku,jaktomiałzwyczajrobić.Kiedyśbardzolubiłją
przytulać.

Upór,któryniepozwoliłjejpodbiec,żebygoobjąć,byłdlaniejnowością.Urażone
poczuciegodnościpotym,jakpotraktowałjąpoprzedniegowieczoru,niepozwoliłojej
tegozrobić.Niemogłaterazpodejśćdoniegopierwsza.

Patrzącnaniegowmilczeniu,zauważyła,żejegowłosysąwilgotneodpotu.Tomzawsze
mocnosiępocił,podobniejakwszyscyPorterowie,aleteraz,rankiem,niebyłojeszcze
takiegoupału,aonprzedchwiląwyszedłzklimatyzowanegownętrzadomu.Eve
pomyślała,żegdyjejmążdotrzedoSanDiego,będziemusiałwziąćprysznic.

-Zadzwonię,gdybędęnamiejscu-powiedziałzodrobinąsmutkuwgłosie.-Podamci
numerpokoju.

Odjakiegośczasutaktowłaśniewyglądało.Inaczejniżkiedyś,gdyEvestarannie
przypinałakartkęznumerempokojuitelefonunatablicywkuchni,nadterminami
przeglądusamochodu,numeramitelefonów,podktórymimożnabyłozamówićpizzę,oraz
numerempogotowia.Skinęłagłowąiotworzyłausta,byżyczyćmudobrejpodróży,może
nawetpowiedzieć,żegokocha,aleonjużodwróciłsię.

Znówpochyliłasięnadrabatąiwbiłapaznokciewziemię.Łzynabiegłyjejdooczu.

background image

Usłyszałatrzaśnieciedrzwiczeksamochodu,odgłoszapalanegosilnikaichrzęstoponna
cementowympodjeździe.Gdywszystkoucichło,ogarnęłojądojmującepoczucieutraty.
Niemożnatakdalejżyć,pomyślała,pociągającnosem.GdyTomwróci,będąmusieli
porozmawiać,możepójśćgdzieśnakolację.Otarłaoczyprzedramieniemizaczęła
metodyczniewyrywaćmalutkielistkikoniczynywypełniająceprzestrzeńmiędzyinnymi
roślinami.

Zanimnadeszłaszóstawieczorem,Tomjużdawnoprzestałzajmowaćjejmyśli.Przezcały
dzieńbyłazajętainiemiałaczasunarozmyślania.Prawdęmówiąc,ostatniotakczęstonie
byłogowdomu,żenauczyłasięradzićsobiebezniego.Byłaszefemkuchni,
pomywaczką,wszystkim,kimtrzeba.Dzieciliczyłynaniąwkażdejsytuacji.Wiedziała,
żeichświatkręcisiędokołaniej.Dzisiaj,pierwszegodniawakacji,Finneyzdobyłdla
swojejdrużynyfutbolowejrozstrzygającypunkt,aBrontewróciładodomuztriumfalnym
uśmiechemitorbąciuchówkupionychnawyprzedażywNordstromzapieniądze,które
dostałanaurodziny.Eveodsunęłasięodzlewuiwytarłaręcezadowolonazsiebiebo
chociażprzezwiększączęśćdniapełniłafunkcjęoudałojejsięjeszczezrobićzakupyna
targuiupiecciastozjagodami.Zamierzałapodaćjejakoniespodziankęzokazji
pierwszegodniawakacji.

-Dzieci,kolacja!-zawołałagłośnowstronęschodówizeszładoogrodu,byzerwaćkilka
kwiatównastół.Otejporzeniebyłoichjeszczezbytwiele,większośćniewypuściła
nawetpąków.Uważnieprzyjrzałasięrabacie.

-Mamo!Telefon!-GłosFinneyazałamałsięnaostatniejsylabie.

Uśmiechnęłasięispojrzałanazegarek.

-Jakiśakwizytor?

Niecierpiałatakichtelefonówwporzekolacji.Ostrożnieścięłaróżę,potemjeszczedwie.
Pochwiliznówusłyszałagłossyna.

-Mamo!Onamówi,żetoważne.

Eveściągnęłaustazirytacją.Ciakwizytorzystawalisięcorazbardziejnachalni.

-Aktotojest?

-Mówi,żedzwonizeszpitalawSan…San-coś--tam.

Poczułanaplecachzimnydreszcz.Przezchwilęnieporuszałasię,apotemodwróciła
głowęiujrzaładziwniewyostrzonyobraz,jakbypatrzyłaprzezlornetkę.Zobaczyłaswój
domzczerwonejcegłyzimponującymportalemikrzewamirododendronówoszerokich
liściachprzedwejściem,cieńswojejczternastoletniejcórki,którawłaśnieszładojadalniz
telefonemprzyuchu,chudegodwunastolatka,którystałprzyframudzeotwartychdrzwii
zmłodzieńcząniecierpliwościąoczekiwałnajejinstrukcje.Tobyłjejdoskonałyświat;w
błyskuinstynktupomyślała,żewidzigotakimporazostatni.

Czułaprzyspieszeniewłasnegooddechu.Zawszemiałaskłonnościdodramatyzowania.
TommiałodwiedzićrównieższpitalwSanDiego.Napewnochodziłopoprostuo
wiadomośćodniego.Cosięzniąostatniodzieje?

-Powiedz,żejużidę!-odkrzyknęła,wbiegającdodomunauginającychsiękolanach.

background image

Zignorowaładziwne,mrocznespojrzenieFinneyaipodeszłaprostodostołu,naktórym
leżałasłuchawka.

-Halo-wykrztusiłaprzezwyschnięteusta.-MówiEvePorter.

-Dzieńdobry,paniPorter-odezwałsięmiły,spokojnygłosnieznanejkobiety.-

MówidoktorRaphaelsonzCentrumMedycznegoSanDiego.

-Słucham,czymmogępanisłużyć?

-CzyjestpaniżonądoktoraThomasaPorterazRivertonwIllinois?

-Tak…

Zapadłokrótkiemilczenie.Eveczuła,żejejpierśprzygniatawielkikamień,zsekundyna
sekundęcorazcięższy.Wstrzymałaoddech.

-PaniPorter,zwielkąprzykrościąmuszępaniązawiadomić,żepanimążzmarłdzisiajpo
południunaatakserca.

Evezacisnęłapalcenasłuchawce.

-Co?Jakto?Gdzie?

-Gdytosięwydarzyło,byłwszpitalu,alezawałbyłzbytrozległy.Bardzomiprzykro.
Robiliśmywszystko,cobyłownaszejmocy.

Evenierozumiałaztegoanisłowa.TomwyjechałdoSanDiegonasympozjum.Miał

wrócićzadwadni.Musieliporozmawiać,wyjaśnićsobiepewnerzeczy.Oczymta
kobietawłaściwiemówi?

-Nie,toniemożliwe.

-Bardzomiprzykro.Panimążzmarłowpółdotrzeciejpopołudniuczasuzachodniego.

SłowatejkobietykołataływmózguEve,aleichtreśćjeszczedoniejniedocierała.

„Bardzomiprzykro”.Puk,puk.„Naprawdęjestmiprzykro”.Puk,puk.Wiedziała,żejeśli
dopuścidosiebieichsens,tousłyszybiciedzwonu:Onnieżyje,nieżyje,nieżyje.Całe
jejciałozastygło,odrętwiałe.Telefonwypadłzjejzesztywniałychdłonirazemztrzema
różami.

Spojrzaławdółizauważyłakropelkikrwispływająceporęce.

Wszystkoodbywałosięjakbywzwolnionymtempie.Wuszachhuczałyfaleoceanu.

Zszerokootwartymioczami,ztrudemchwytającoddech,powolipowiodławzrokiempo
kuchni.Widziaławystraszonetwarzedzieciiwyciągnęłaprzedsiebieręce,bysięodnich
odgrodzić;niechciałaczućterazichdotyku.Potrząsnęłagłowąibezgłośnieporuszyła
ustami.

Dojejumysłupowoliwdzierałysięstraszne,bolesnesłowa:Tomnieżyje.

Uciskwklatcepiersiowejstawałsięniedozniesienia.Poczuła,żezachwilęrozerwieją
odwewnątrz.Przyłożyładłoniedoustizawyłajakzranionezwierzę,apotemwyciągnęła
ręceizewszystkichsiłprzycisnęładosiebiegłowyswoichdzieci.

background image

ROZDZIAŁDRUGI

Albowiemkrewmojajużmabyćwylananaofiarę,achwilamojejrozłąkinadeszła.W

dobrychzawodachwystąpiłem,biegukończyłem,wiaryustrzegłem.

2Tym.4,6-7

Wers,któryEvewybrałanazawiadomieniaopogrzebieToma.

KościółkatolickipodwezwaniemświętegoŁukasza,podobniejakcałeRiverton,był

mały,aleodgrywałwokolicyistotnąrolę.Neogotyckaarchitektura,ciemnedeskiibelki,
witrażeikuteżelazowyraźniewskazywałyzarównonazmysłartystycznyrzemieślników,
jakinahojnośćbogatychmecenasów.WkażdąniedzielęstałegronokatolikówzRiverton
klękałonapodłodzekościołaświętegoŁukasza.Alenawetjaknatutejszestandardy,
frekwencjanapogrzebieTomaPorterabyłaimponująca.Dobrzeubrani,opaleniludzie
wypełnialiprzejściaiwylewalisiępozadrewnianyportal,nadziedziniec.

DorisBridgeszajęłaswojemiejscewjednymzpierwszychrzędów,złożyłaręcenaławce
izwysuniętymdoprzodupodbródkiemprzyglądałasięprzechodzącymprzednią
ludziom,jakgenerałpodczasinspekcjiwojsknadefiladzie.Byłagrubokoścista,o
szerokichbiodrachipełnymbiuście,terazfalującymzprzejęcia.Naszczęściewostatniej
chwiliprzyszłojejdogłowy,byzająćsięorganizacjąpogrzebu.Inaczejcałaceremonia
skończyłabysięogólnąklapą.Parodia.BiednaEvebyłazupełniebezradna.Zwykle
odznaczałasiędużąinwencjąibyładobrymorganizatorem,aleśmierćTomawprawiłają
wodrętwienie.Aciteściowie…Niebyłoznichżadnegopożytku.Mieliwięcejlatniż
egipskiepiramidy!W

żadnymwypadkunienadawalisiędoorganizacjidużegopogrzebu.Doriswduchu
wyraziłasobieuznaniezato,żezrobiłato,cokażdaprzyjaciółkapowinnazrobić.

Dobrarobota,pomyślałajeszczeraz,obrzucająccałośćwzrokiempanidomu.

Dziesiątkiwysokich,białychliliiotaczałyołtarzprzykrytybiałympłótnem.Obok,przy
barierce,gdzieudzielanokomunii,stałstół,ananimdużafotografiaTomaorazniezwykła
kompozycjazbiałychkwiatów.Eveuwielbiałakwiaty.Dorisosobiściewybierałajedotej
wiązankiibyłapewna,żeEvezauważyjejtroskę.Kwiaciarniazdananawłasnywybórna
pewnoprzygotowałabybukietzgoździków.

Doriszajmowałamiejscezapogrążonąwrozpaczyrodziną,natyledaleko,bynie
narzucaćsięswojąobecnością,alenatyleblisko,byinniniemieliwątpliwości,żenależy
donajbliższegokręguprzyjaciółzmarłego.

Obróciłagłowęimimochodemposzukaławtłumieznajomychtwarzy.Oczywiścieznała
większośćobecnych,stykałasięzniminagruncietowarzyskim,wszkolelubw
interesach.Jejwzrokprzyciągnęławysoka,rudowłosakobietawbocznejnawie,którabez
przerwypłakałaniepowstrzymanympotokiemłez.Dorisnierozpoznawałajej.Niemogła
jejsiędobrzeprzyjrzeć,boczarnykapeluszzwielkimrondemprawiecałkiemzasłaniał
twarz.

Nalitośćboską,pomyślałaDoriszniesmakiem,cóżzażenującyspektakl.Możnaby
pomyśleć,żetoonajestwdową.Niektórekobietyzupełnienieumiejąsiękontrolować.

background image

Miałapoczucie,żejejobowiązkiemjakowiodącejczłonkinispołecznościbyłonadawać
ton.Gdynapotkaławzrokkobiety,rzuciłajejostrożny,szybkiuśmiechwyraźnie
nakazującypowściągliwość,rudowłosadamaniezwróciłajednaknatonajmniejszej
uwagiiwciążzanosiłasięszlochem.

DorisspojrzałazkoleinawdowępoTomie,dlaodmianystojącąwmilczeniui
nieruchomo.PodciemnąkoronkowąwoalkątwarzEvewydawałasięledwiebladym
cieniem.

Dorispoczułaprzypływserdecznychuczućdlaprzyjaciółki.Otokobieta,którapowinna
szlochać.Zostałatakasamotna!Tombyłjejjedynąostoją.Zawszepełenżyciaienergii,
przezwszystkichznany,lubianyiszanowany.Evebyłabardziejzamkniętawsobie,ciepła
iprzyjazna,życzliwa,leczzawszezachowującadystans.Tomidziecistanowilicałyjej
świat.Ichoćpoświęcałasporoczasuprzyjaciołom,niebyłazbyttowarzyska.Doris
przypomniałasobie,jakkiedyś,przykawie,Evewyznała,żeprzyjaciółkizKlubuKsiążki
tonajważniejszekobietywjejżyciu.Doris,którazawszebyładuszątowarzystwa,
zrozumiałatesłowaipocichuprzyznałajejrację.

Gdzieonesą?zastanawiałasię,spoglądającwstronędrzwi.

GabriellasiedziałapodrugiejstronieprzejściawtowarzystwieswojegomężaFernandai
czwórkidzieci.Zajmowaliprawiecałąławkę.Niedalekopadłyjabłkaodjabłoni,
pomyślałaDoris,spoglądającnarządpochylonychgłówolśniącychczarnychwłosach.
Całaszóstkabyłaładnaioddanasobienawzajem.Gabbykochaliwszyscy,którzyjąznali,
nietylkozaszerokiuśmiechiroziskrzoneczarneoczy,aleprzedewszystkimzawielkie,
szczodreserce.PrzezostatniedniGabbywtypowydlasiebiesposóbdrżałaolosEveijej
biednychosieroconychdzieci,dbającowszystkieichpotrzebyiprzywożącimsterty
domowegojedzenia.Nicdziwnego,żeterazsiedziaławławcewyraźnieprzygarbiona.

ZaGabriellazajęłamiejsceMidgeKirsch,jakzwyklesama.Niebyłakobietąatrakcyjną,
alenawetzdalekarzucałasięwoczysiłaemanującazjejprostychkwadratowychramion,
nieruchomegospojrzeniaciemnychoczuidramatycznegokontrastumiędzydługą,
powiewnączarnąspódnicąastalowoniebieskimszalem.Oczywiście,natakistrójmoże
sobiepozwolićtylkowysokakobieta,pomyślałaDoris.Musiałajednakprzyznać,że
Midgewszystkiemu,conałożyła,nadawałaswójwłasnystyl.

AnnieBlakeprzystanęławprzejściuobokwłasnejławki.Nawidokjejsmukłejsylwetki
wgołębioszarymkostiumieonienagannymkroju,bardzoodpowiednimdladobrze
prosperującejprawniczki,Dorispoczułaukłuciezazdrości.CałapostaćAnnieemanowała
gładkościąisamokontrolą.Szareczółenkanawysokichobcasachlśniły,szykowna
torebkazczarnejskórynapierwszyrzutokakojarzyłasięzpedanterią,azwłosów
zwiniętychniskonakarkunieśmiałwysunąćsięanijedenstarannieufarbowanyjasny
kosmyk.Dorisdobrzewiedziała,żeonasamanigdyniebędzietakwyglądać,bezwzględu
nato,ilewydapieniędzy.

Wgłębisercabyłaprzekonana,żeszczupłe,atrakcyjnekobietysukcesupilniestrzegą
sekretuswojegowygląduwyłączniepoto,bydoprowadzaćdorozpaczykobietypulchnei
przeciętne.

Annieobiegłasąsiadówszybkimspojrzeniemkocichoczu.Doriswiedziała,żeżaden
szczegółnieuszedłjejuwagi.Gdyichspojrzeniasięspotkały,Annieuśmiechnęłasię

background image

uprzejmie,apotemwtypowydlasiebiesposóbszybkopodjęładecyzjęizwdziękiem
wsunęłasięnamiejsceobokMidge.

Doriswygładziłarękązmarszczkinagranatowejlnianejspódnicy,trochęjużprzyciasneji
kilkuletniej.NiebyłatakeleganckajakstrójAnnie,aledobreubraniapowinnybyć
długowieczne.MatkaDorisnosiłakostiumyodChanelpodziesięć,dwadzieścialat.

Jakośćzawszejestwcenie,powtarzała.Spódnicajednaknie-litościwiepiławpasiei
Doris,wciągającbrzuch,obiecałasobie,żeodjutrazaczniedietęproteinową,októrej
czytała,ibędziećwiczyć.Bógjedentylkowie,ilenamjeszczezostałotychjutrzejszych
dni,pomyślała,znówspoglądającnalśniącątrumnęprzedołtarzem.

Ktobypomyślał,żeTomPorterumrzetaknagle?Zawszewydawałsiępełenenergii,taki
przystojny,zżywymuśmiechemibłyszczącymi,czarnymioczami.Dorisniejednokrotnie
zazdrościłaEveszczęściainamiętności,którewyraźnieistniaływtymmałżeństwie,w
odróżnieniuodjejwłasnego.Przyłożyłapalecdoust.Śmierćmłodego,pełnegożycia
mężczyznyzawszebyłaszokiem,alegdybyłtoktośtakijakTomPorter,wszyscy
odczuwalitobardzomocno.Oczywiście,współczuliżonieidzieciomstratymężaiojca,
aleprzedwczesnaśmierćdziałanawyobraźnię;powyżejpewnegowiekukażdyczłowiek
czujejużnasobiecieńprzypominający,żeśmierćniejestzarezerwowanawyłączniedla
starcówikażdydzieńmożesięstaćtymostatnim.

Poczułanagłyprzypływniepokojuowłasnegomęża.Odwróciłagłowęiporazchyba
dwudziestyspojrzaławstronęwejścia.Jejsercezabiłoznadzieją,gdydostrzegław
drzwiachkościołaJohna,mężaAnnie.Jegowysokasylwetka,skandynawskierysytwarzy
ibardzojasnewłosyskontrastowanezopalonącerązdalekarzucałysięwoczy;prawie
wszystkichprzewyższałogłowę.Onrównieżrozglądałsiępokościeleiuśmiechnąłsię
szeroko,gdyudałomusiędostrzecAnnie.Podszedłdoniejzgracjąsportowca,
nieświadomy,żeoczymłodszychistarszychkobietzwracająsiękuniemu.Doris
zastanawiałasię,jakmusisięczućkobietatakuwielbianaprzezmęża.

Znówwpatrzyłasięwdrzwi.R.J.,pracodawcaJohna,powinienpojawićsięzarazzanim.
Napewnorazemwyszlizjakiegośspotkania.

Pokilkuminutachzerknęłanazegarek.R.J.spóźniałsięniewybaczalnie!

Poprzedniegowieczorumiałczelnośćoświadczyć,żeniejestpewien,czywogóle
znajdzieczas,bytuprzybyć.Doriskategoryczniezabroniłamunawetmyślećoczymś
takim.Jakmożnaniepojawićsięnapogrzebiesąsiada,przyjaciela,tylkozpowodu
jakiegośgłupiegospotkaniawinteresach!Toniebyłobyjużnawetniegrzeczne,tylko
wręczniewybaczalne!

Wszyscybytozauważyli.Nawetterazniepotrafiłapowstrzymaćoburzonegosyknięcia.
Jakmógłjejtozrobić?AletakierzeczyzdarzałysięostatniozbytczęstoiR.J.czasemw
ogólenieuważałzastosownesięusprawiedliwiać.Apory,wktórychwracałdodomu…
Naprawdętrzebaznimotymporozmawiać.Niebyłjużtakimłody.Miałpięćdziesiąt
czterylata,piłzadużoiodranadowieczorazajmowałsięwyłączniefirmąbudowlaną.
Wszystko,czegopotrzeba,bydostaćatakuserca.Jeśliniezacznieosiebiedbać,toonateż
niedługozostaniewdową,pogrążonąwżałobieisamotnąjakEve.

WzdrygnęłasięnatęmyślispojrzałanaEve.Biedactwo.Wczarnymkostiumie

background image

wydawałasięjeszczedrobniejsza.Długa,koronkowawoalkapodkreślałakredowąbladość
twarzy.Jasnoniebieskie,załzawioneoczypatrzyłynatrumnęzezgroząiniedowierzaniem.

Wydawałasiętakkruchaidelikatna,jakbymógłjąunieśćkażdypowiewwiatru.Poobu
jejstronachstałydzieci.

Doriswnagłymprzypływieuczuciapochwyciłazarękęswojącórkę,Sarę,isyna,
Bobby’ego.Paranastolatkówzwróciłananiązażenowanespojrzenia.Wichtwarzachjej
rysymieszałysięzrysamiR.J.:obojebyliżywymidowodamiichzwiązku.Dorismocniej
uścisnęłaichdłonie.Rodzinajestwszystkim.BiednaEve.MyśloutracieR.J.io
samotnościnapełniałaDorisstrachem.

Annieniemogłasięjużdoczekać,kiedyzostaniesama.Stałaprzedkościołem,postukując
butemwchodnik,iczekałanaJohna,któryposzedłposamochód.Zostałojeszczekilka
osób,alewiększośćuczestnikówpogrzebujużpojechałanastypęalbododomów.

Anniemiałauczucie,jakbyktośwrzuciłjądogłębokiej,wzburzonejwody.ŚmierćToma
wstrząsnęłanią.Zaledwiekilkatygodniwcześniejześmiechemwygoniłygozbiblioteki
podczasspotkaniaKlubuKsiążki.AnniewróciłapóźnozpracyigdyGabriella
zadzwoniła,byjejprzekazaćsmutnąwiadomość,poczułasiętakwytrąconazrównowagi,
żewypiłazadużowinaiprzezcałąnocdesperackotuliłasiędoJohna.Jako
egzystencjalistkaniewierzyławżyciepozagrobowe,więcniemiałapojęcia,dlaczegota
śmierćtakbardzoniąwstrząsnęła.NieznałaTomazbytblisko.Lubiłago,aletoEvebyła
jejprzyjaciółką.

CzłonkinieKlubuKsiążkitraktowałymężówuprzejmieidwarazydorokuwszyscy
razemurządzalisobieprzyjęcia.Mężowiebylimili,ale,szczerzemówiąc,kobietymało
ichznałyitraktowałyjakoelementwyposażeniawnętrza,cośwrodzajumebli.Amimoto
śmierćTomawstrząsnęłanimiwszystkimi.

Ktośzeznajomychzatrzymałsięobokniejipowiedziałniewyraźniekilkasłówo
tragicznymwydarzeniu.Annieodpowiedziałapodobnymfrazesemiodetchnęłazulgą,
gdyintruzsobieposzedł.Niecierpiałatakichuroczystości:poważnychtwarzy,banalnych
zwrotówiDoris,którarozstawiaławszystkichpokątachzminąnajwyższejkapłanki
świątyni.Akimwłaściwiebyłatarudakobieta,któraszlochaławbocznejnawie?Annie
miałaochotępodejść,uderzyćjąwtwarziwykrzyknąć:uspokójsię,kobieto,wkońcuto
niebyłtwójmąż!

Eveniepłakałaitobyłobardzoniepokojące.Gdyiwywożonotrumnęzkościoła,najej
twarzypojawiłosiębolesnezdumienie.Annieprzeczuwała,żeto,coEveczuje,daleko
wykraczapozazwykłysmutekiżal.Czybyłtostrach,czymożepoczuciewiny?Alez
jakiegopowodu?MałżeństwoEveiTomawydawałosiędoskonałe,byłozwiązkiem,który
dlaprzyjaciółlśniłjakiskierkanadziei.ZawszemożnabyłowskazaćPorterówjakożywy
przykładistnieniadobrychmałżeństw.JednakAnnieprzeprowadziławżyciuwiele
rozwodówilatapracynauczyłyją,żezazamkniętymidrzwiamidziejąsięniezwykłe
rzeczyiżekażdahistoriamaswojetrzywersje:jej,jegoiprawdziwą.

Westchnęłaizesmutkiempotrząsnęłagłową,pewna,żeEveniełatwoprzyjdziepogodzić
sięześmierciąmężaiodzyskaćspokój.Wyraztwarzyprzyjaciółkiświadczyłotym
dobitnie.

background image

Tużobokrozległsięklaksonsamochodu.AnniepodniosłagłowęizobaczyłaJohnaza
kierownicąbmw.

-Wracamydodomu?-zapytał,gdywsiadła.

Skinęłagłowąiuśmiechnęłasiędoniego,wdzięcznazato,żezawszebezbłędnie
odgadywałjejżyczenia.Byłnakażdejejzawołanie,zawszegotównieśćpomoci
pociechę.

Rozpieszczałjąjakdziecko.

Johnruszyłikościółwreszciezostałzanimi.

-Bogudzięki,żejużpowszystkim.Cozaokropnyobowiązek.Niemiałampojęcia,że
mszakatolickamożetrwaćtakdługo-mówiłaAnnie,rozpinającguzikiżakietu.

Przypomniałasobie,oczymmówiłksiądz:żeczaskażdegoczłowiekanaziemijest
ograniczony.Choćwkazaniuchodziłooto,byzawszeiwkażdejchwilibyć
przygotowanymnażyciewieczne,dlaAnnieoznaczałototyle,żenależywpełni
przeżywaćkażdydzień.

-JaksięczujeEve?-zapytałJohn.Anniewzruszyłaramionami.

-Martwięsięonią.Alenarazienicniemogędlaniejzrobić.Dorisjakzwyklewszystko
kontroluje.Mojakolejprzyjdziepóźniej,gdybędziejejpotrzebnaporadaprawna.

Mamnadzieję,żeTomoniązadbał,bojeślinie,toczekająjąciężkieczasy.

Przyłożyładłoniedoczołaizamknęłaoczy.Evewydawałasięzupełniezagubiona,było
jasne,żebędziepotrzebowałapomocy.Anniewiedziała,jaktrudnaiwyboistadrogaczeka
kobietę,którazaczynazupełnienoweżycie,iwiedziała,żeprzezjakiśczasbędzie
musiałatowarzyszyćEveprzykażdymjejkroku.

-Możecośzjemy?-zapytałJohn.

-Prawdęmówiąc,przydałbymisięsolidnydrink.Johnprzymrużyłoczyimocniej
zacisnąłdłonienakierownicy.

-Niesądzisz,żejesttrochęzawcześnie?Właściwienicjeszczeniejedliśmy.Może
pojedziemygdzieśnapóźnylunch?-Spojrzałnaniązukosaidodał:-Możemytonazwać
wczesnąkolacją,jeśliwolisz.

Anniemachnęłaręką,zirytowananiepokojemwjegogłosie.

-Niejestemgłodna.Tenpogrzebbyłowielezasmutny.Jeszczeniedoszłamdosiebie.
Czujęsięchoraodwspółczuciaimyśleniaośmierci.Czyniesądzisz,żepowinniśmycoś
zrobić,och,samaniewiem,coś,cobyłobyafirmacjążycia?

-Jedzeniejestafirmacjążycia…

-Nie.Mamochotęwrócićdowłasnegodomu,wypićzimnegodrinkazwłasnejszklanki,a
potemażdowieczorakochaćsięzwłasnymmężem.

TwarzJohnarozjaśniłasięuśmiechem.

-Tobrzmicałkiemnieźle-stwierdził.

background image

-Takmyślałam-odrzekła,tęskniącjużzadotykiemjegogładkiego,ciepłegociała.

Skóraprzyskórze.Johnbyłpięknymmężczyzną,pięknymwewnętrznieizewnętrznie.

Kochałago,potrzebowałago,wtejchwilijeszczebardziejniżkiedykolwiek.Uznała,że
tenprzypływemocjimusibyćskutkiempogrzebu.Niepoddawałasięłatwosentymentom,
alewkościele,gdypatrzyłanaEveidącązatrumnąToma,doznałaswegorodzaju
objawienia,gdyzauważyła,jakmocnojejprzyjaciółkaściskadłonieswychdzieci.W
jednejchwilidotarłodoniej,żeEveczerpiezBronteiFinneyaconajmniejtylesamosiły,
iledajeimsama.Istniałamiędzynimiwięź,namacalnyprzepływenergii.

PorazpierwszywżyciuAnniezapragnęłamiećdziecko.

-Wiesz-powiedziała,pochylającsięisplatającpalcezjegopalcami-skorojużmówimy
oafirmacjiżyciaiskoromamyzamiarsiękochać…towpadłamnajeszczejedenpomysł.

Johnpowoliodwróciłgłowęiprzeniósłnaniąspojrzenie-najpierwzaciekawione,zaraz
jednaknajegotwarzypojawiłosięnapięcie,awoczachzabłysłoskupienie,jakbyjużsię
domyślił,cousłyszy.

Annieciągnęłapowoli,staranniedobierającsłowa:

-John,wiem,żejużoddawnachciałeśmiećdziecko.Teraz,gdyczekałamnaciebieprzed
kościołem,myślałamotym,jakkrótkieicennejestżycie.Chybaniepowinniśmydłużej
czekać.

Jegopoliczkipowolizabarwiłrumieniec.Spojrzałnaniąporaztrzeci.Wjegooczach
błyszczałyiskierkipodniecenia,alewidziała,żeJohnstarasiępohamowaćentuzjazm,by
jejniewystraszyć.Powstrzymałauśmiech,myśląc,żebyłbybeznadziejnymprawnikiem;
oczyzdradziłybygowkażdejsytuacji.

-Jesteśpewna?-wykrztusił.

-Atynie?-odrzekłakpiąco.Odchrząknąłześmiertelnąpowagą.

-Oczywiście,jestempewny.Alechciałbymbyćrówniepewny,żeztwojejstronytonie
jesttylkoodreagowanieemocjipośmierciToma.Chcępowiedzieć,Annie,żetotakie
nagłe.Jesteśmymałżeństwemodpięciulatidotejporyniechciałaśnawetrozmawiaćo
dziecku.Zakażdymrazemzmiejscaucinałaśtemat.Niestajemysięmłodsi.Jajużchyba
nawetpogodziłemsięztym,żeniebędziemymielidzieci,atynaglechcesz.Acoztwoją
praktyką?Coztymiwszystkimisprawamipublicznymi,wktórychtakchętniesię
udzielasz?

Jakpogodzisztowszystkozwychowywaniemdziecka?

Anniewesołopostukałagopalcemwramię.

-Więc…uważasz,żeniepowinniśmymiećdziecka?

-Nie!-zaprotestowałgwałtownieizatrzymałsamochódnaskrajudrogi.-Nie-

powtórzył,biorącgłębokioddechipatrzącjejprostowoczy.-Chcęsiętylkoupewnić,że
tychcesztegonaprawdę.

Totakiepodobnedoniego,pomyślała,patrzącwprzejrzyste,szczereoczyJohna.Ze
ściśniętymsercempogładziłagoporamieniuipowiedziała:

background image

-Jestempewna.

Udałojejsięwytrzymaćjegospojrzenie,apotem,chcączmienićzbytpoważnynastrój,
mrugnęłaidodała:

-Alechybaniebędziemygorobićtutaj?Tefoteleniesązbytwygodne,apozatym
przeszkadzałabydźwigniabiegów.Gazdodechy,kochanie,iwieźmniedołóżka!

MidgewróciładodomupołożonegonawschodnichkrańcachOakley,dzielnicy,którąjej
przyjaciółkizKlubuKsiążkiuważałyzaniebezpieczną,ponieważgraniczyłaz
zachodnimiprzedmieściamiChicago»owysokichstatystykachprzestępstw,
zamieszkanymiprzezrodzinyoniskichdochodach.

AleOakleybyłorównieżokolicą,wktórejprzebudowywanostarekamienice,tworząc
wspaniałeprzestrzennemieszkania,pełnąetnicznychrestauracji,miejscem,gdzieartyści,
wytwórcykoralików,pisarzeorazwyznawcyeklektycznychreligiimoglisobiepozwolić
nawynajemdużychpowierzchni.WOakleykwitłatwórcza,wielokulturowaatmosferai
dzielnicaszybkoprzeobrażałasięwsnobistycznąenklawęindywidualistówwszelkiej
maści.

Wlatachsiedemdziesiątych,gdyMidge,poskończeniucollege’uirozpadziemałżeństwa,
wróciłazBostonudodomu,Oakleydokładnieodpowiadałojejpotrzebom.

Szukaładużego,otwartegopomieszczenia,któremogłobybyćrównocześniepracownią
malarskąinaktóremogłabysobiepozwolić,iktóreponadtobyłobypiękne
architektonicznieiwmiarębezpieczne.Zwykleoznaczałotozamieszkaniewzupełnie
niemodnejdzielnicy,przeciwkoczemuMidgenicabsolutnieniemiała.Nigdynie
przejmowałasięobowiązującymitrendami,awręczzupodobaniempłynęłapodprąd.
Kupiładużystrychwjednymzpierwszychodremontowanychbudynków,nadługoprzed
tym,zanimmodanastrychyopanowałacałykraj,itakjejsiętuspodobało,żepotem
kupiłacałąkamienicęzadobrącenę,wokresie,gdywydawałosię,żecenywtejdzielnicy
będąjużtylkospadać.

WmiaręupływulatOakleyzmieniłosięzsolidnejdzielnicyrobotniczejwniebezpieczną
iprzestępczą,apotemodrodziłosiędziękistaraniomspołecznościhomoseksualistówi
stopniowoprzekształciłowpełnąswoistegoklimatusiedzibęporządnych
wielokolorowychrodzin,homoseksualistówiartystów.Jednocześniewartośćkamienicy
szławgórę,wdółiznówwgóręjaktrasagórskiejkolejki,ponieważludziebalisię,żeich
budynkistracąnawartości,gdywokolicyzamieszkająkolorowi.Gdyznajomi
gratulowaliMidgeinwestycji,tazawszeodpowiadałazewzruszeniemramion:

-Widzisz,opłacasięniemiećuprzedzeń.Możesamteżspróbujesz?

JednakuprzedzeniabyłydlaMidgechlebempowszednim.Prowadziłaterapięsztukąz
dziećmiinastolatkami,wktórychkipiałgniewspowodowanybiedąiuprzedzeniami.

Wiedziała,żetengniewtobombazopóźnionymzapłonem.Alenajtrudniejszewcałym
jejżyciubyłoto,żegdywyczerpanawracaładodomu,niebyłotamnikogo,ktobyją
objąłipowiedział,żejąkochaiżejestbezpieczna.

Midgedobrzeznałasmaksamotności,izcałegosercawspółczułaEve,wiedząc,coją
czeka.Przejścieodmałżeństwadostanuwolnego,odbyciakochanądobycia

background image

zapomnianą,byłodługieibolesne.Zczasemsilneosobowościprzystosowywałysięi
zaczynałyrozkwitać.

Aletakjakkażdybudynekpotrzebujedbającychoniegolokatorówiporządnej
społeczności,bynierozsypaćsięwgruzy,podobnieEvepotrzebowałauczuciaiwsparcia
przyjaciółek.

Evewkażdymraziemarodzinę,pomyślałaMidge,wyciągajączkieszeniokazałypęk
kluczynadużymmetalowymkółku.Stałaprzedwejściemdoswegodomu.Szeroki
budynekzczerwonejcegłyzajmowałpołowędługościprzecznicy.Naparterzemieściło
siękilkasklepówipracowni,adwagórnepiętrazajmowałymieszkaniawynajmowane
głównieprzezwłaścicielitychżesklepów.Zabudynkiem,wmiejscuniegdyś
zajmowanymprzezokazałąstertęśmieci,Midgestworzyławielkiogród.Warzywa,
kwiaty,altana,dzwoneczkiikorytkadlaptakówcieszyływszystkichmieszkańców.Midge
byładumnazeswegogospodarstwaiprzyjaznychzwiązkówzlokatorami.Toonibylijej
rodziną.

Ajednakbyłoprzecieżoczywiste,żeniejesttoprawdziwarodzina.Midgebyłarealistkąi
niemiałażadnychiluzji.Wchodzącnagórępociemnychschodach,słuchałastukotu
obcasówodrewnianestopnieiwydawałojejsię,żetoechojejsamotności.Takdobrze
znałatędrogę.Zatrzymałasięuproguswojegomieszkaniazbezwładnieopuszczonymi
rękami,przygotowującsięnachwilę,gdywejdziedośrodkaibędziemusiałastawićczoło
swejsamotności.

Mieszkaniebyłodużeiprzestronne,urządzoneśmiałoinowocześnie,wniecomęski
sposób,pozbawionetypowokobiecegodążeniadoprzytulnościijednolitościstylu.
PodobniejaksamaMidge.Zwyklezamykałazasobądrzwizwyraźnąulgąi
przyjemnością.Rzucałapłaszczitorebkęnakrzesłoiwkraczaławewłasnąprzestrzeń.
Wyciągałazlodówkikawałekseraikrakersyalbomiskępłatków-nigdynieprzejmowała
siętym,coje-apotemodrazuchwytałazaksiążkęalbofarby.

Czasamijednaksamotnośćdokuczałajejbardziejniżzwykleiwtedyciszawydawałasię
dojmująca.Midgesłyszałaswójoddechimiaławrażenie,żejestżywcemzamkniętaw
trumnie.Dzisiajwczasiepogrzebucośporuszyłowniejnutęmelancholii,którąstarałasię
trzymaćnawodzy.Czybyłatorozpaczrodziny,czyteżwłaśniesiłarodzinnychwięzów,
nieuginającychsięnawetwobliczuprzeciwności?WciążmiaławoczachobrazEve
kurczowościskającejdłoniedzieci.Takipięknyobraz…adlaniejcośzupełnie
nieosiągalnego.

Zamknęłazasobądrzwi,zarazemodcinającsięodniechcianychmyśli.TomPorterbyłw
tymsamymwiekucoona.Miałapięćdziesiątlatiniemogłajużliczyćnaznalezienie
bezpieczeństwawmałżeństwieczymacierzyństwie.Musiałaprzyzwyczaićsiędo
świadomości,żewprzypadkudepresjialbofalilękuskazanajestnaszukaniepoczucia
bezpieczeństwawsobie.Gdywzimnąnocmiałaochotęobejrzećfilmwłóżku,jedynie
kotmógłdotrzymaćjejtowarzystwa.GdybudziłasięsamawporanekBożego
Narodzenia,nocóż…

Wzięłagłębokioddechipowiedziałasobiesurowo,żepowinnadobrzesięrozejrzeći
odnaleźćwszystkierzeczy,zaktóremożebyćwdzięcznaBogu.Miałaswojąpracęi
przyjaciół.Tobyłojejżycie;dokonaławyborówiterazmusiałażyćwzgodziezich

background image

konsekwencjami.

Szybkorozejrzałasięzaczymśdozrobienia,byodpędzićmelancholię.Wcisnęłaguzik
automatycznejsekretarkiiczekała,ażtaśmasięprzewinie.Ciszęprzerwałnosowygłos:

-Niemaszżadnychwiadomości.

GabriellaweszładoskromnegoceglanegodomkuwpółnocnejczęściOakleyi,nie
mówiącanisłowa,skierowałasięprostodosypialni.Zamknęładrzwiiszybkozdjęła
lnianąsukienkęorazciemneprzepoconepończochy,agdyjejskóraznówzetknęłasięz
powietrzem,westchnęłagłęboko.Niecierpiaładopasowanychobcisłychubrań;miała
wrażenie,żeoplatająliana.Aledzisiajszczególniedoskwierałajejduchotaw
zatłoczonymkościele,powstrzymywanełzyicierpieniedzielonezprzyjaciółką,Eve,iz
tymibiednymi,osieroconymibebes…Gabriellaztrudempowstrzymywałasię,bynie
wybuchnąćszlochem,takjaktarudawariatka.Pomszymocnopocałowałamężaorazcałą
czwórkędzieciikazałaimobiecać,żenigdy,przenigdynieumrąprzednią.

Spięładługie,gęsteczarnewłosyspinkąiweszładochłodnej,porcelanowejwanny.

Namydlającpulchneciało,miaławrażenie,żerazemzestrugamichłodnejwodyspływaz
niejcałynagromadzonysmutek.Westchnęłaiprzymknęłaoczy.Nie,naprawdęnie
potrzebowałatychniedobrychmyśli.Niechciała,bysmutekpogrzebuwtargnąłdojej
domu.Niebyłaprzesądna…aleostatniowszystkoukładałosięzbytdobrze.Zbytdobrze.

Azawsze,gdytakbyło,musiałosięwydarzyćcośniedobrego.Natęmyślgwałtownie
zakręciławodę,wytarłasięinarzuciłaluźną,jaskrawożółtąsukienkę.

-Mami,jestemgłodny-zawołałjejnajmłodszysyn,wciążubranywswojenajlepsze
spodenkiikoszulę.Stałprzyszafcewkuchni,patrzącwtelewizoripodjadającżelki.

-Najpierwsięprzebierz,dobrze?Ipowieśubraniewszafie-odrzekła,gładzącgopo
głowie.-Zrobięlunch.Idź,odłóżtecukierkiinieoglądajjużwięcejtelewizji.

Wyjęłazszafkikilkagarnków.Przygotowywaniejedzeniaizajmowaniesiędomemw
weekendbyłozawszeniemożliwymwręczprzedsięwzięciem,aleuwielbiałabyśw
centrumtegohuraganu.Wkońcumatkatosercerodziny,prawda?Dwajnajstarsisynowie
gralidziśmeczepiłkinożnejwszkole,aonanigdyniepozwalałaimwyjśćzdomubez
porządnegoposiłku.Zkoleiszesnastoletniacórkawciążbyłanadiecieodchudzająceji
Gabriellamusiałastaczaćzniąnieustannebitwy,bywogólecokolwiekzjadła.Cobytu
ugotować?

zastanawiałasię,szperającwpełnejlodówce.Zaplecamiusłyszałakrokimężaiobejrzała
się.

Fernandobyłpotężnymmężczyznąoszerokichbarach,owłosionymcieleizokrągłym
brzuszkiem,którywystawałmunadpaskiemspodni.Częstosięponimdrapałalboklepał,
gdyoczymśmyślał.Terazteżsiędrapał,zauważyłaGabriella,izmarszczyłabrwina
widokjegodziwniepotulnegowyrazutwarzy.Bylimałżeństwemoddwudziestupięciulat
iGabriellaodbierałasymptomynadchodzącejburzylepiejniżnajczulszybarometr.Teraz
wjejgłowierozdzwoniłsięsygnałalarmowy.

-Dobrzesięczujesz?-zapytała,gdywyjmowałpiwozlodówki.-Pogrzebcię
przygnębił?

background image

Fernandozdjąłkapselipociągnąłsolidnyłykpiwa.

-Chybatak-odpowiedziałnieobecnymtonem.-TomPorterbyłmniejwięcejwmoim
wieku.

-Tymaszzdroweserce-powiedziałazbytszybko.Byłapielęgniarkąidobrzewiedziała,
żeczasamiatakisercazdarzałysięmężczyznomwwiekujejmężabezostrzeżenia.

Przymrużyłaoczyiuważniemusięprzyjrzała.Byłblady.

-Przecieżdopierocobyłeśulekarza,robiłeśsobiebadania.Maszdobrypoziom
cholesterolu.Ocochodzi?-powiedziałaznagłymniepokojem.-Bolicięcośwklatce
piersiowej?

Potrząsnąłgłowąiznównapiłsiępiwa.RęceGabrielliznieruchomiałynablacieszafki.
Czekałanato,comiałonastąpić.Fernandolekkozacisnąłusta.Jegotwarzniedrgnęła,ale
oczypozostawałyniespokojne.

-Pamiętasz,jakcimówiłem,żepofirmiekrążywiadomośćofuzji?Mówionowtedy,że
będądużezwolnienia-powiedział,omijającjąwzrokiemipatrzącwścianę.

Owszem,pamiętała.Długowtedyrozmawialiotym,żestanowiskoFernandamożebyć
zagrożone.Byłokręgowymmenedżeremfirmyelektronicznej.Wówczasjednak
stwierdził,żenigdynieopuściłanijednegodniawpracy,częstozostawałpogodzinach,
gdypojawiałysięjakieśproblemy,ipracowałwswojejfirmiejużodponaddziesięciulat.

Wydawałsiębardzopewnysiebieiwierzył,żebędzieostatnimpracownikiem,którego
firmachciałabysiępozbyć.Terazjednak,nawidokwyrazujegooczu,Gabriellazaczęła
obawiaćsięnajgorszego.Przypomniałyjejsięwcześniejszeprzeczuciaiwduchuzaczęła
sięmodlić:nie,nie,niechtylkonietracipracy.MądredeDios,proszę,niekażnamprzez
toprzechodzić.

Gabriellaznałabiedęibardzosięjejbała.

Bezsłowawzięłajegodłońwswoje.

-Wyrzucilimnie-wyznałwreszciezbrutalnąszczerością.-Dalimiwymówienie.Za
sześćtygodnizostanębezpracy.

Spojrzałnaniąostrożnie,arównocześniezezłością,jakbyoczekiwał,żeżonawybuchnie
izaczniegoobwiniaćocoś,ocozpewnościąonrównieżobwiniałsiebie.

Gabriellanamomentzastygła.Tojużniebyłtylkomożliwyscenariusz,gdybanie,tosię
zdarzyłonaprawdę.Wyrzuciligo,zwolnili,daliwymówienie,jakkolwiekjeszczetosię
nazywa…zabralimupensję.

Opuściłaniskogłowę,próbująctojakośzrozumieć.

-Niemieścimisiętowgłowie-powiedziałacicho.-Przecieżbyłeśpewny,żecię
zatrzymają,żetonie…Jakmoglicitozrobić?

-Nietylkomnie.Wymówieniadostałostupięćdziesięciuludzi,przeważnieześredniego
szczeblazarządzania.Taksiędziejewszędzie.-Przesunąłrękąpokrótkoprzystrzyżonych
czarnychwłosach.-Tomnienajbardziejmartwi.Będziedużakonkurencjana
odpowiedniestanowiska.

background image

Zmarszczyłczołoipotarłskronie,zasłaniającoczyręką.Gabriellausłyszaławjegogłosie
niepokójolosrodziny.JakomłodyczłowiekFernandopracowałijednocześniestudiował,
adotegoczęśćkażdejpensjioddawałrodzicom.Wzięliślubmłodo,wkrótcepotem
pojawiłysiędzieciiFernandoprzezcałyczasciężkopracowałnautrzymanierodziny.

Patrzącnajegotwarz,Gabriellawidziałananiejgoryczporażkiimiałaświadomość,żeta
porażkamożegozabićwcześniejniżcholesterol.

Skorojużstraciłpracę,toczegojeszczemogłasięobawiać?Kochałago.Byłjejmężem,
ojcemjejdzieci.

WidziaławoczachEvegłębięosamotnieniakobiety,którejmążzmarł.Czymbyłautrata
pracywporównaniuzestratątakąjaktamta?

PodeszładoFernandaiobjęłagomocno.

-Wszystkobędziedobrze-powiedziałaipoczułaulgę,gdyotoczyłyjąjegoramiona.

Przytuliłapoliczekdojegopiersi,wchłaniającjegozapachiciepłoramion.-Żyjesz,jesteś
zdrowyimamyczworowspaniałychdzieci.Naszczęściejamampracę,więcjakośsobie
poradzimy,dopókinieznajdzieszsobieczegośodpowiedniego,anapewnoniepotrwato
długo.Niemartwsię,samsięprzekonasz.Wszystkobędziedobrze-powtórzyła.-
Musimyzachowaćwiarę.

ROZDZIAŁTRZECI

Pomiędzymrokiemadniem

Gdynoczaczynaopadać

Nadchodziprzerwawcodziennychzajęciach

ZnanajakoGodzinaDzieci.

HenryWadsworthLongfellow,GodzinaDzieci

Dlamatekdzieciwwiekuszkolnympierwszymisygnałaminadchodzącejjesieniniesą
żółknąceliścieczyporannychłódwpowietrzu,alepromocjeprzyborówszkolnych,
kupowanieteczek,segregatorówidługopisóworazmieszankapanikiipodekscytowania
natwarzachdzieci.

DorisBridgesprzykucnęłanapodłodzebiblioteki,przewracająckartkistarejksiążeczki
dladziecidoktoraSeussaiczując,jakogarniająfalamelancholii.Właśniepożegnała
syna,Bobby’egoJuniora,którywyjechałdocollege’u.Pierwszywyfrunąłzgniazdaijego
nieobecnośćpozostawiłaranęwjejsercu.Otworzyłaksiążkęizalałyjąwspomnienia.

Czytaładzieciomtehistorieniezliczonąilośćrazy,wtymsamympokoju.Wszyscytroje,
Sarah,Bobby,atakżeonasama,kochalifantastyczneświatydoktoraSeussa.Dzieci
bawiłysięsylabamidziwnychsłów.Każdeznichmiałoswojąulubionąhistorię:Saraho
wiernymsłoniu,któryniechciałopuścićprzyjaciół,Bobbyzaślubiłmarszowyrytm
wierszyka„O

zielonychjajkachiszynce”.

Dorisuwielbiałachwile,gdywalczylioto,ktousiądzienajejkolanach.Wkońcuzawsze
jednoopierałosięnajejlewymudzie,adrugienaprawym.Gdyprzymknęłaoczy,wciąż

background image

czułaichgłowyopartenajejpiersi,zapachwłosówwilgotnychpokąpieli.Cozazapach!
Ambrozja!Bógchybastworzyłgospecjalniedlamatek.Tenzapachporuszał

pierwotnyinstynktnakazującykochaćichronićdzieci.

Jejdzieci…Otworzyłaoczyzciężkimwestchnieniem.Teraznajejkolanachspoczywała
tylkostaraksiążka,aidłonieopomalowanychpaznokciachprzewracającekartkibyłyo
wielestarsze.Szerokie,piegowatedłonieozdobionedużymipierścionkami.Kiedyśichnie
nosiłazobawy,byniepodrapaćdzieci.

Ichgłosyżywodźwięczaływjejpamięci,podobniejakgromkiśmiechR.J.stojącego
obokniej.Gdziesiętowszystkopodziało?Dokądodeszło?Czasamimiaławrażenie,
jakbyteksiążkibyływszystkim,copozostałozdawnychczasów.PodobniejakHorton,
niezgrabnysłoń,miałaochotęstanąćpośrodkuwielkiego,pedantycznieurządzonego
domu,którywwielkimświeciebyłniczymwięcejjaktylkodrobinąkurzu,izawołaćna
całygłos:Tujestem!Tujestem!

Pochyliłagłowęipociągnęłanosem.Miaławrażenie,żespowijająciężka,czarnachmura.

R.J.wszedłdobibliotekiizatrzymałsięokilkametrówodniej.Spodopuszczonych
powiekwidziałajegoszerokorozstawionewrozkrokustopyidomyślałasię,żeręceoparł
nabiodrach.Skurczyłasięwewnętrznie,świadoma,żemążpatrzyzniechęciąnanią,
znówzapłakanąipogrążonąwewspomnieniach.Ostatnioczęstopopadaławsmuteki
choćpróbowałatoukrywać,czasamiłzypłynęłysame.Taniemożnośćopanowaniasię
przerażałająiniezmiernieirytowałajejmęża.

-Powinnaśczęściejwychodzićzdomu-powiedziałzezniecierpliwieniem.

-Nicminiejest-westchnęła,zmuszającsiędouśmiechu.-Wzruszyłamsięnawidoktej
książki.Pamiętasz,jakczytałamjądzieciom?Tobyłajednazichulubionych.

-Posłuchaj,zapomniałemdaćtepapieryJohnowi-rzekłR.J.,zupełnieignorującjej
słowa.-Czymogłabyśmutopodrzucić?

Podniosławzrok.R.J.ubranybyłwpłóciennesportowespodnieiniebieskąmarynarkę.
Pachniałwodąkolońską.Ciemnewłosy,przyprószoneniecosiwizną,zaczesałdotyłu.
Był,jakmawiałajejmatka,odpicowanyjakstróżwBożeCiało.Wyciągałwjejstronę
dużąkopertę,którąonazkoleizignorowała.

-Wychodzisz?

-Zapółgodzinymuszębyćwmieście.Niezdążęjużichzawieźćsam.Powiedzmu,żete
szkicesąmipotrzebnejużteraz.

Byłotobardziejpolecenieniżprośba.Doriszamknęłaksiążkęzniechętnym
westchnieniem.Dokolacjizostałajeszczegodzina.Chciałapoczytać,apozatymnie
miałaochotyjechaćdodomuJohna,obawiałasiębowiem,żemożetamspotkaćAnnie.
Cicharywalizacjamiędzynimiprzerodziłasięostatniowotwartąwojnę.Nadalobie
uczestniczyływspotkaniachKlubuKsiążkiijadałyrazemlunch,aleuprzejmeuśmiechy
kryływrogość,zktórejobydwiedobrzezdawałysobiesprawę.

-Dlaczegoonsamniemożepotoprzyjechać?Wkońcupracujeuciebie.

-Jestzajętywdomu.Układapłytygipsowe.

background image

Onwieczniecośtamremontuje.Żyjąjakwcygańskimtaborze.Nicniedziała,niemana
czymusiąść,wszędzieponiewierająsięjakieśśmieciimateriałybudowlane.Mógłby
przecieżwynająćjakąśfirmęiskończyćtowparętygodni.-Dorisniepotrafiłazrozumieć
ludzi,którzyniemieliwdomuporządku.

-Niemampojęcia,jakonimogątakżyć.

-Acociętoobchodzi?Onchcewszystkozrobićsam.

-Grzebiesięztymremontemjużponadrok.Nierozumiem,jakAnnietowytrzymuje.

-Annieniejestmazgajemitakierzeczyjejniedenerwują.

Słabozakamuflowanakrytykasięgnęłacelu.NiechęćDorisdoAnniejeszczesię
pogłębiła.

-Pozatym-wzruszyłramionamiR.J.-Johnniejestjakimśtambylemurarzem,tylko
artystą,atendompowstałwedługprojektuFrankaLloydaWrighta.Niedziwięmusię.
Niechce,żebyktośmutospartaczył.Niespieszysię,bochcetozrobićdobrze.

-Taknaglezacząłeśdoceniaćsztukę?-odparowałaDorislodowato.-Oilepamiętam,
zawszenarzekałeś,żeJohnpracujezawolno.

-Botakjest.Niecierpięślamazarności,gdykosztujemnietopieniądze.Alemamnatyle
rozumu,żebywiedzieć,żeJohnjestnajlepszyitrzebagozostawićwspokoju,a
przynajmniejwtedy,gdypracujenadwłasnymprojektem.Wwolnymczasiemożerobić
wszystko,comusiępodoba.-Spojrzałnazegarekizmarszczyłbrwi.-Nodobra,nie
mamczasusięnadtymrozwodzić.Zawieziesztepapiery,co?Itakniemaszniclepszego
doroboty.

Znówzabolało.

R.J.potrząsnąłżółtąkopertą.

-MożeszprzecieżzostaćtamdłużejipogadaćsobiezAnnie.

Dorissłyszaławjegogłosietłumionąirytacjęiwiedziała,żejeślijednakodmówi,toza
chwilęnastąpiwybuch.Wzięławięckopertę.JużchciałapowiedziećR.J.,żewłaśniechce
uniknąćspotkaniazAnnie,aleugryzłasięwjęzyk.Mążuważał,żeskoroonprzyjaźnisię
zJohnem,toonaiAnnierównieżpowinnybyćprzyjaciółkami.Takbyłomułatwiej.

PrzypomniałasobieswojepierwszespotkaniezAnnieprzedpięciomalaty.R.J.

przejąłwtedyJohnaodkonkurencyjnejfirmy.JohnSvensonbyłtamgłównymcieślą,
szanowanymrzemieślnikiem,iR.J.natychmiastdoceniłjegopotencjał.Dorisniemogła
zrozumieć,dlaczegoJohnprzyjąłstanowiskokonsultantaarchitektonicznegowBridges
BuildingCompany,skoro,oilewiedziała,pełniłwłaściwierolęchłopcanaposyłkiz
żałośnieniskąpensją,którątylkoupórR.J.utrzymywałnatakimpoziomie.Johnbył
lojalnyiharował

jakwół.Doriswiedziała,żeR.J.lubimiećpoczuciewładzy,lubibyćotoczonywierną
świtąiprzykuwaćludzidosiebieemocjonalnie.Zamiastuczciwejpłacywolałoferować
iminnekorzyści.Jednąznichbyłaokazyjnamożliwośćkupnazniszczonegodomu
wedługprojektuFrankaLloydaWrighta.DlarzemieślnikatakiegojakJonhSvensonten
dombyłspełnieniemmarzeńijedynąokazjąwżyciu.R.J.wiedziałotymiużyłgojako

background image

przynęty.

Naszczęściemężczyźnidobrzesiędogadywaliipokilkumiesiącachstalisięnierozłączni.
R.J.pełniłfunkcjęlidera,architektazajmującegosięplanamiikontraktami,Johnzaś
pozostającegowcieniuszefaartystyskupionegonaszczegółach.Byłatoznakomita
kombinacja.Przesądziłaotym,żeichżonyrównieżmusiałysięspotkaćioczekiwanood
nich,żerównieżsięzaprzyjaźnią.

Nocóż,Doriswkażdymraziepróbowała.ZaprosiłaAnniedouczestnictwawKlubie
Książki.AnnieBlakemiałajednakniepokornycharakter,nielubiłachodzićnaniczyim
sznurkuiszybkopojawiłysięmiędzynimisubtelnetarcia,walkaoprzewodnictwostada.
Niebyłożadnejnadziei,żekiedykolwiekzaprzyjaźniąsięnaprawdę.

ZtąmyśląDorisciężkopodniosłasięzfotela.R.J.podałjejrękę.Starałasięnieopierać
naniejzbytmocno,żebyniesprowokowaćkomentarzanatematswojejtuszy.

-Nierozumiem,dlaczegoniepotraficiesięporozumieć-mruknąłR.J.-Jesteściejak
wodaioliwa.

-Raczejsodaiocet-mruknęłaDoris.Niewspomniałaotym,żeostatniezbliżenieAnniei
Evebyłokropląprzepełniającączarę.Dorisczułasięjaksiódmoklasistka,którejnajlepsza
przyjaciółkaznalazłasobienowąkoleżankę.

-Dokądsiędzisiajwybierasz?-zapytałamęża.

-Jestemumówionyzklientamiwklubie.Wrócępóźno.

-Poczekamnaciebie.

-Niezawracajsobiemnągłowy.Jeślizrobisiębardzopóźno,przenocujęwklubie.

Nielubięprowadzićpoalkoholu.

-Toniepij.

R.J.tylkoprychnął.Wyjąłzkieszenikluczykiipodrzuciłjedogóryjakpodekscytowany
chłopiec.

Dorisprzymrużyłaoczy:najegopalcucośzabłysło;byłtowąskisygnetzezłotai
czarnegoonyksuzpojedynczymbrylantempośrodku.Nigdywcześniejgoniewidziała.

Sygnetbyłładnyinierzucałsięwoczy,aleDoriszmarszczyłanos,jakbynaglepoczuła
nieprzyjemny,obcyzapach.Wiedziała,żemążnigdyniekupowałsobiebiżuterii,ajej
ojciecniemiałzaufaniadomężczyzn,którzynosilisygnety.

Pochyliłsięszybko,cmoknąłjąwczubekgłowyipoklepałporamieniu.

-Dziękizazawiezienietychpapierów.

Wyszedłzbibliotekisprężystymkrokiem,nieoglądającsięzasiebie.Zawszebył

energicznyiskupionynaswoichcelach.Dorispowoliodłożyłaksiążkęnapółkę,
wyciągnęłaprzedsiebielewądłońiobróciłanapalcuślubnąobrączkęwysadzaną
niedużymibrylantami.

Wciągudwudziestupięciulatmałżeństwajejmężowinigdyjeszczenieprzyszłodo
głowy,żeniepowinienjeździćpoalkoholu.

background image

Annieodwiesiłasłuchawkętelefonuiuśmiechnęłasięzsatysfakcją.

-Wyglądaszjakkot,którywłaśniezjadłkanarka-zauważyłjejmąż.

Podniosłagłowęispojrzałananiego.Siedziałnadrabinieustawionejpośródstertśmieci,
narzędziipłytkartonowych,którezagracałycałąpodłogę.Miałnasobietylkobiałe
roboczespodnie.Szczupły,opalonytorsimięśniebyłyciałemmężczyznymłodszegoo
dwadzieścialat.Jasnewłosyściągnąłztyługumką,przezcokościpoliczkowewydawały
sięjeszczebardziejwyraziste.

Jestbardzoprzystojny,pomyślała,czującznajomydreszczpodniecenia.Pochwyciłajego
spojrzenie.Szerokiuśmiechpowiedziałjej,żeonpomyślałotymsamym.Johnbył

niezwyklewyczulonynawszelkiekwestiezwiązanezseksem.Zauważyła,zezerknąłna
zegar,apotemsugestywnieuniósłjednąbrewdogóry.Byłapiątapopołudniu,jej
ulubionaporanamiłość.Odkiedyzaczęlisięstaraćodziecko,nazywalitęporęGodziną
Dzieci.

-TobyłaDoris-wyjaśniłaAnnie,zsuwającznógsandały.-Zajrzytupóźniej,żebyci
podrzucićjakieśpapiery.Zdajesię,żeR.J.jestzkimśumówionynakolację.

Johnwytarłdłoniewzwisającyzdrabinyręcznik.

-PewniechodziobudynekDelanceya.Myślałem,żezabierzemnienatospotkanie.

Tomiałbyćnieformalny,towarzyskiwieczór.

Anniewyciągnęłagumkęzwłosów.

-Widocznienienależymydotegotowarzystwa.Johnzmarszczyłbrwi.

-Oczywiście,żenależymy.PrzecieżobydwojeprzyjaźnimysięzBridgesami.

-Poprawka.TypracujeszuR.J.,ajachodzęnaspotkaniaKlubuKsiążkirazemzDoris.–
Potrząsnęłagłowąioparładłonieabiodrach.-Aletonieznaczy,żejesteśmyich
prawdziwymiprzyjaciółmi.

Johnskrzywiłsię.Zabolałagoopinia,żeniejestrównyR.J.Bridgesowiinienależydo
jegokręgutowarzyskiego.Oczywiścieniemógłsięznimrównaćfinansowo,uznawałsię
jednakzarównegointelektualnie,jakmężczyznawobecmężczyzny.Anniezkolei
cierpiała,widząc,żeJohnjestalbozbytnaiwny,albozbytuparty,byzauważyć,żew
biznesieR.J.

nikogoniestawiałnarównizesobą,aszczególnieosób,którewolałutrzymywaćw
podporządkowanychsobierolach.Znaławielutakichmężczyzn;wśródprawnikównie
bylirzadkością.Czasamimiaławrażenie,żegdyona-kobieta-wygrywasprawyw
sądzie,umniejszatomęskośćkolegówwichwłasnychoczach.WkwestiachpłciTemida
wciążnosiłaopaskęnaoczach.

ZauważyłatęcechęuR.J.Bridgesajużprzypierwszymspotkaniu.Wszystko,od
wilgotnejdłoniprzypowitaniuporozbierającekobietęspojrzenie,sprawiało,żeczułasię
przynimbrudna.AleJohntegoniezauważał.Niemiałinstynktumyśliwegoizatogo
kochała.Westchnęła,patrzącwjegoniebieskieoczy.Kochany,niewinny,ufnyJohn.
Musiałabyćprzynim,bystrzecgooddrapieżnikówtakichjakR.J.

background image

-Chcęsięztobązaprzyjaźnić-powiedziałajużzupełnieinnymtonem,pociągającza
nogawkęjegospodni.-Maszochotęzejśćnadółipobawićsięzemną?

Wyrazjegotwarzyzmieniłsięnatychmiast.Przechyliłgłowęirzuciłjejlekkiuśmiech.

-Awcochceszsiębawić?

-Pomyślałam,żenajpierwmoglibyśmysięrozebrać-odrzekła,leciutkokołysząc
biodramiijednocześnierozpinającguzikibiałejbawełnianejbluzki.-Potemwziąćgorący
prysznicinawzajemumyćsobieplecy.

Wydęłausta,patrzącnaniegozukosa.WsylwetceJohnapojawiłosięcharakterystyczne
napięcie,jakukotaszykującegosiędoskokunazdobycz.

-Apotem?-zapytałszeptem.

Annienieznośniepowoliodpięłakolejnyguzik.Wiedziała,że,rozbierającsięwten
sposób,potrafidoprowadzićJohnadoszaleństwa.Sprawiałotoprzyjemnośćimobojgu-

drażniłasięznim,czekając,ażonwykonadecydującyruch.Inaczejniżwcodziennym
życiu,wmiłościonbyłstronądominującą.

Podeszładokątazesprzętemgrającyminastawiłabluesa,apotemwyjęłazlodówki
butelkębiałegowina.PrzezcałyczaspatrzyłanaJohna.Nalaławinadodwóch
kieliszków,upiłatrochęzjednegoipowolioblizałausta.

-Mamochotęwrzucićtupiękną,soczystą,czerwonątruskawkę.

OczyJohnazabłysły-Anniewiedziała,żetonawspomnienietego,corobiliz
truskawkamikilkadniwcześniej.

Powolirozpięłaostatnieguzikiipozwoliła,bybluzkazsunęłasiępojejgładkich
ramionachnapodłogę.Nienosiłabiustonosza.Piersimiałamałe,aleokrągłeijędrne,o
czubkachwkolorzedojrzewającychtruskawek.Johnprzesunąłjęzykiempowargach.

TerazAnniezaczęłarozsuwaćzamekdżinsówiunoszącnajpierwjednąnogę,apotem
drugą,zrzuciłajenapodłogę.

Johnomalniespadłzdrabiny.Jednymskokiemznalazłsięprzyniejiprzyciągnąłjądo
siebie.Uwielbiała,gdyjegopragnieniebyłotakoczywiste,gdycałejegociałodrżałojak
wgorączce.Podniecenieogarniałogoszybko,zawszebyłgotowywtedy,gdyonatego
potrzebowała,ibyłnienasyconymkochankiem.Napoczątkupołączyłoichpożądanie,ale
wrażliwośćiczułośćJohnaszybkozburzyłyobronnebarieryAnnieisprawiły,żesięw
nimzakochała.

Zręcznymipalcamirozpiąłswojespodnieizdjąłznichobojgabieliznę.

-John,poczekaj-szepnęłaAnnieześmiechem.-Kolacja!Wyjmęszynkę.

Pociągnąłjąwdół,napłachtęmalarskąpokrywającąpodłogę.

-Mniejszaoszynkę-odrzekłzustamitużprzyjejszyi.-Mamwielkąochotęna
truskawki.

DoriszaparkowałalexusaprzykrawężnikuprzeddomemAnnieiJohna.Chciałazostawić
kopertęioddalićsięstądjaknajszybciej.Frontowedrzwizastawionebyłyrusztowaniami.

background image

Mruknęłacośzniechęcią.Bydostaćsiędotylnegowejścia,musiałaobejśćdomdookoła,
omijającstertycegiełidesekzagracającychpodjazd.Wreszciewspięłasięnaschodkii
sięgnęładodzwonka.Pochwilinerwowopostukałanogąwpodestijeszczeraznacisnęła
guzik.Zzadrzwiniedochodziłżadendźwięk.Zaklęłapodnosem,uświadamiającsobie,
żepodobniejakwszystkowtymdomu,dzwonekprawdopodobnieniedziała.Czyktośw
ogólebyłwśrodku?

Podeszładooknakuchni,pochyliłasięnadparądrewnianychkoziołkówizajrzałado
środka;namomentprzestałaoddychać.

JohniAnnietańczyliwpustympomieszczeniuwrytmjakiejśwłasnej,wewnętrznej
muzyki.SzczupłeramionaJohnaobejmowałynagąAnniemocnoizaborczo,jednajego
dłońopierałasięnajejbiodrze,adrugaotaczałaramionatakciasno,żetwarzAnnie
chowałasięwjegoszyi.Oczymielizamknięteikołysalisięmiarowo,przytuleni
biodrami.Namiętnośćmiędzynimibyławręcznamacalna.Dorispatrzyłananichz
bolesnątęsknotą.GdyJohnodchyliłgłowęAnniedotyłuipocałowałjązachłannie,Doris
zwestchnieniemdotknęłajęzykiemwłasnychwyschniętychustipoczuładreszczzawiści.

Odsunęłasięodokna,staranniewsunęłakopertęmiędzydrzwiasiatkęprzeciwko
owadominiezauważona,nadrżącychnogachwróciładosamochodu.

Niebyłagotowa,bywrócićdopustegodomu.Podrodzezatrzymałasięprzeddomem
Eve.OdśmierciTomarzadkojąwidywała,choćwszystkieprzyjaciółkistarałysiędoniej
dzwonićizaglądaćodczasudoczasu.Evejednakstanowczoodrzucaławszystkie
propozycjewyjściaizupodobaniemkultywowałaswojąsamotność.

Jejdombyłimponującąbudowlązczerwonejcegły.Stałnadużejdziałceotoczonej
czarnymmetalowympłotemistarymi,wielkimisosnami.Przejeżdżającprzezbramę,
DorisnieporazpierwszypozazdrościłaEveumiejętnościstępianiaostrychkrawędzi,
zarównowotoczeniumaterialnym,jakiwkontaktachzludźmi.Takjakbarwnegazonyi
klombyłagodziłyprostą,surowąarchitekturębudynku,podobniejejłagodny,kobiecy
charakterwyciszałiłagodziłkonfliktymiędzyoponentami-zarównowKlubieKsiążki,
jakinaplacuzabaw,kiedyichdziecibyłyjeszczemałe.DorisbrakowałoobecnościEve
wcodziennymżyciu.Nieprzypuszczała,żeśmierćTomabędziejednocześnieoznaczać
utratęnajbliższejprzyjaciółki.Toniebyłosprawiedliwe!ToEvezwykleprzynosiłatorby
zbędnychsadzonekzeswegoogrodualboodbierałazeszkołySaręiBilla,gdyDorisbyła
chora.TowłaśniedoniejDorisdzwoniła,gdymiałachandręalbopoprostuchciałazkimś
pogadać.

Idącdodrzwi,zezdumieniemzauważyłachaospanującywogrodzie.Grządkiusłanebyły
suchymiliśćmi.Kwiatysmętniezwieszałygłowyiwydawałosię,żecałkiemjużsię
poddałynaporowichwastów.Zasłonywoknachbyłyzaciągnięte,cojeszczepowiększało
wrażeniezaniedbania.Złeznaki!Doriszebrałasięnaodwagęizastukaładodrzwi.

Pochwiliuchyliłysięiwszparzepojawiłasiębladatwarz.Blasksłońcaspowodował,że
Evezamrugałapowiekami,alezmusiłasiędouprzejmegopowitania.Oczyjednakmiała
martwe,pozbawioneblasku.

-Zostałamdziśsama-oznajmiłaDoris,wchodzącdoholu.Wdomupanował

półmrok.-Twojedziecisąchybanaobozie,tak?

background image

-Tak,ibardzomiichbrakuje-westchnęłaEve,zamykającdrzwi.-Wyjechałyjużtydzień
temu.Niebędzieichjeszczeprzeztydzień.Chybaimsiętampodoba.Lekarzuznał,że
przydaimsiętrochęświeżegopowietrzaizmianamiejsca.Alewdomubeznichjesttak
cicho…

Urwałaiwjejoczachpojawiłosięcierpienie.Jakaszkoda,żeonateżniemożewyjechać
najakiśobóz,pomyślałaDoris.Jejbladośćwyraźnieświadczyłaotym,żeniewychodzi
nazewnątrzinieodżywiasiędobrze.

-Awięcobiejesteśmysame.Możemaszochotęwyjśćgdzieśnakolację?

Evepotarłaramionadłońmiipotrząsnęłagłową.

-Nie,raczejnie.Czujęsięzmęczona.Właściwiezamierzałamdzisiajpołożyćsię
wcześniej,możepooglądaćtrochętelewizję.-Ziewnęła,zasłaniającustadłonią.-

Przepraszam-potrząsnęłagłową.-Ostatniociąglechcemisięspać.

-Dobrzesięczujesz?-zaniepokoiłasięDoris,przyglądającjejsięuważnie.-Jesteśblada
ibardzoschudłaś.

Evetylkomachnęłaręką.

-Zemnąwszystkowporządku.Cóż,jestemsama…

-Próbowałamdociebiedzwonić…-wtrąciłaDoris.

-Wiem.Wszyscypróbowali…Jestemwambardzowdzięczna.Aletoniezawami
tęsknię,tylkozaTomem-wyznała.-Tatęsknotaodbieramicałąenergię.Aleniemartw
się-

dodałazuprzejmymuśmiechem-podobnotojestnormalne.Lekarzmówi,żeniemaw
tymnicniezwykłego.Totakietap.

-Mniesiętoniewydajenormalne.Nienależyzniczymprzesadzać.Pojedźmydomniena
kolację.

Eveznówpotrząsnęłagłową.

-Nie,niejestemwnastroju.Przepraszam,niechciałabymbyćnieuprzejma.Uznaj,że
przechodzęprzezokreshibernacji.Przezjakiśczasbędędużospać.Niedługoznówbędę
sobą.

Dorisprzyjrzałasięjejzpowątpiewaniem.Wiedziała,żeniepowinnazostawiać
przyjaciółkisamej,alenieprzychodziłjejdogłowyżadensposób,żebywyciągnąćjąz
domu.

Doriszawszepierwszabiegłanaprawiaćwszystko,cosięzepsuło.Niebyławstanie
ścierpiećwystającejnitkiprzysukienceanipodaćkomuśkawywwyszczerbionej
filiżance,aterazEvebyła…pęknięta.NagleDorispomyślałaoogrodzie.Każdakobieta
czujesięlepiej,gdymawnimporządek.

-Dobrze,niechbędzie,jakchcesz.Niepojedziemynakolację.Aletwójogródjesttrochę
zaniedbany.Możezajmiemysięnimwspólnie,takjakkiedyś?Jestpięknywieczór.

Chodź,nieleńsię.Trzebatozrobić.Weźrękawiczki,dlamnieteż.Trochęgo

background image

uporządkujemy,zanimsłońcezupełniezajdzie.

WoczachEvepojawiłsięlekkibłysk.Wzruszyłaramionamiizezrezygnowanym
uśmiechemposzłaporękawiczki.Dorisrozpromieniłasię.Udałojejsię,apozatym
uniknęłasamotnegowieczoru.Podwijającrękawy,pomyślałazulgą,żeniebędziemiała
czasurozmyślaćotym,cowidziałaprzezoknowdomuAnnie,iporównywaćjej
małżeństwadowłasnego.TegowieczorunietylkoEvepotrzebowałatroski.

Poczułanagłyprzypływenergii.Weszładokuchni,zapaliłaświatłoizawołała:

-MożezadzwoniędoPółnocnejGwiazdyizamówięjakąśchińszczyznę?

ROZDZIAŁCZWARTY

BędęświętowaćBożeNarodzeniewsercu.BędężyćwPrzeszłości,Teraźniejszościi
Przyszłości.DuchyTrzechCzasówznajdąwemnieschronienie.Niezamknęsięnalekcje,
któremiprzyniosą.

CharlesDickens,Opowieśćwigilijna

Światełkanachoincelśniłyjakgwiazdywmrocznymsalonie.NależącadoEvekolekcja
ŚwiętychMikołajówbyłastarannieustawionanastolikachidelikatnej,drewnianej
kołysce,którąrazemzTomemkupilinapoprzednieBożeNarodzenieiustawilina
honorowymmiejscunafortepianie.Evesiedziałanakońcukanapypokrytejzielonym
aksamitem,skulonapodstarym,afgańskimpledem.Bardzoschudłaiodczuwałazimno
znaczniedotkliwiejniżkiedyś.

Naprzeciwkoniej,podrugiejstronie,znogamiwyciągniętymiprzedsiebie,siedziała
AnnieBlake.Jednąrękąpociągałazakosmykwłosów.Piłykawęzbrandyisłuchały
piosenkiFrankaSinatry„BędęwdomunaBożeNarodzenie”.

KoloroweświatełkaodbijałysięwoczachEve.WdomunaBożeNarodzenie.Tobył

jejjedynycelodsześciumiesięcy,odśmierciToma:utrzymaćdomdoBożego
Narodzenia.

Terazjednakwydawałosiętozupełniebezcelowe.Choćwszystkiedekoracjebyłyna
swoichmiejscach,domwydawałsiępustyizimnyjakopuszczonyteatr.Kiedyśbył
gościnnyiwesoły.Tłumyprzyjaciółikrewnychściągałytuzeświątecznąwizytą,by
ogrzaćsięwjegoatmosferze.Tymrazemjedynąosobą,któranacisnęładzwonek,była
Annie.

-Wogólenieodczuwamtego,żesąświęta-powiedziałaEvecicho.

Anniewestchnęłazwyczerpaniemioparłafiliżankęnakolanie.

-Aczegosięspodziewałaś?TotwojepierwszeświętabezToma.Musiszsiępogodzićz
tym,żesąinne.Twojeżyciejestterazinneiżadnedekoracjetegoniezmienią.

Evedrgnęłaiciaśniejowinęłasiępledem.

-Bzdury-mruknęła.Niechciałategosłyszeć.Anniezdesperacjąpotrząsnęłagłową.

-Icojamamztobązrobić?Widzę,jakcorazgłębiejosuwaszsięwtendół,inicniemogę
zrobić,żebycięzniegowyciągnąć.Okropnieschudłaś.Jesteśniemożliwieuparta.

background image

-Niejestemuparta!-odparłaEvezurazą.-Jestemwżałobie!

-Nie,żałobęmaszjużzasobą.Terazpoprostusięwykańczasz.Niknieszwoczach.

Niemogętegoznieść.

-Przykromi-powiedziałaEveześciśniętymgardłem,wtulającsięjeszczegłębiejwkąt
kanapy.-Skorotakźlesięczujeszwmoimtowarzystwie,tomożejużpójdziesz?

-Docholery,czymyślisz,żenieprzyszłomitodogłowy?-wybuchnęłaAnnie.-

Ciężkominawetpatrzećnaciebie.Każdemu,kogoobchodzitwójlos,jestciężko.Nie
słuchasz,cosiędociebiemówi.Jesteśgłuchanawszystkiedobrerady.Możnaodtego
zwariować.Wszyscytwoiprzyjacielemartwiąsięociebie.-Urwałanachwilęi
zauważyła,żeEvepodciągnęłakolanapodbrodę.-Przykromitomówić,Eve,aleczynie
zauważyłaś,żewieleosóbzupełnieprzestałocięodwiedzać?

Evepoczuła,żepoliczkijejpłoną.

-Oczywiście,żezauważyłam-odrzekła.-Niewinięichzato.Sąświęta,ajasiedzętu
sama,wdepresji,inienadajęsiędożycia.Wszyscyczująsięnieswojo,bomusząchodzić
kołomnienapalcach,apozatymtrudnoznaleźćdlamniemiejsceprzystole.Samotna
kobieta,którejniewypadapołączyćwparęzwolnymmężczyznątakniedługopo…

-PośmierciToma.Powiedztogłośno.Evezacisnęłausta.

-Nierozumiesz,skarbie,żewłaśnieotymmówię?Dośćjużwykrętów.Tomnieżyje.

Odszedł.Atymusiszjakośsiępozbieraćiżyćdalej.Nietylkodlasiebie,alerównieżdla
dzieci.Wpadłaśwkompletnybezruchipogrążaszsięcorazgłębiej.

-Jakośsobieradzę…

-Komutomówisz?-zirytowałasięAnnie.-Nieudacisięprzedemnąudawać.

MożeszopowiadaćtakierzeczyDorisipozostałymmatronomzRiverton,alejajestem
nietylkotwojąprzyjaciółką.Jestemtakżetwoimprawnikiem.Prowadzętwojerachunki.
Znamtwojąsytuacjęfinansowąlepiejniżtysamaijeślimówię,żepogrążaszsięcoraz
głębiej,towiem,comówię.TonieszszybciejniżTitanic.Atendomjestrówniewielkijak
on.

-Toniejestpoprostujakiśdom.Tomójdom.

-Posłuchaj,skarbie,wiem,żebardzochciałaś,anawetpotrzebowałaśprzeciągnięcia
wszystkichsprawnatyle,żebymócspędzićtuświęta.Finansowobyłatozładecyzja,nie
podobałamisię,aletrudno,nienalegałamzewzględunadzieci.Aleterazjużmusiszsię
stądwyprowadzić,itojaknajszybciej.

-Mogęjeszczetrochępoczekać.

-Nie,niemożesz.Prawdęmówiąc,itakjużbardzosięmartwię,cosięstanie,jeślinieuda
sięsprzedaćdomuszybko.Powinnaśtozrobićwlecie,bowtedydostałabyśwyższącenę.

Ale-ciągnęła,rozglądającsiępodużym,wysokimwnętrzuzesztukateriaminaścianach-
tenmahońibalsasprawiają,żejesttoidealnydomwakacyjny.Poświętachwieluludzi
będziereagowałonatakiewnętrzabardzoemocjonalnie.Jakotwójprawnikradzęci

background image

wystawićgonasprzedaż,ajakoprzyjaciółkabędęciębłagać,żebyśzrobiłatojużteraz.

Evejużwcześniejsłyszaławszystkieteargumenty,wiedziała,doczegoAnniezmierzai
miaławrażenie,żeścianyzamykająsięwokółniejjakpułapka.

Drżącąrękąodstawiłafiliżankęnaszklanystolik.

-Dokądmamsięwynieść?-wychrypiała,podnoszącnaprzyjaciółkęoczyrozszerzone
strachem.Porazpierwszyudałojejsięwyartykułowaćtopytanie.

-Adokądbyśchciała?-zapytałaAnniełagodnie.Evewzruszyłaramionamiipotrząsnęła
głową.

-Jużsięnadtymzastanawiałam.AleBronteiFinneysątuszczęśliwi.Majątuprzyjaciół.
Niemogęichwyrwaćzeznajomegootoczenia,niepotymwszystkim,przezcoprzeszli.

-Skarbie-powiedziałaAnnieniskim,modulowanymgłosem.-Niejestempewna,czy
możeszsobiepozwolićnapozostaniewRiverton.

-Sąmniejszedomy…

-Wtejokolicyniestaćcięnawetnamałydom.Evewstrzymałaoddechiuniosładłońdo
ust.

-Boże,cowięcmamzrobić?

-Samamusiszodpowiedziećsobienatopytanie.

-Niemogę!Niemogę…

-Oczywiście,żemożesz-pospieszniewtrąciłaAnnie,kładącręcenadłoniach
przyjaciółki.-Iniejesteśsama.Jestemtuztobą.Niezapominaj,żezarabiamnażycie,
pomagająckobietomtakimjakty.Niemaszsięczegobać.Musiszpoprostuuznać,że
jesteśwokresieprzejściowym.Krokpokroku,jakośsobiezewszystkimporadzisz.

Evebezprzekonaniaskinęłagłową,wiedząc,żewłaśnietegosięponiejoczekuje.

Przezcałeżycieprzywykłarobićto,czegoponiejoczekiwano.Znówwtuliłasięwkąt
kanapy.Anniewestchnęła,cofnęłaręceiteżsięodsunęła.

PrzezdłuższąchwilęEvemilczała,przygryzającusta.Anniezaczynałajużtracić
cierpliwość.

Evepatrzyłanadługą,szczupłąsylwetkęprzyjaciółkiwkaszmirowymkostiumie,z
brylantowymikolczykamiwuszach,najejkrótkie,polakierowanepaznokcieijasne
włosyluźnospiętespinką.Annieemanowałapewnościąsiebie.Właściwiecałesweżycie
przeżyłasamodzielnie.Gdymiałatrzynaścielat,uciekłazbiednego,dziwacznegodomu,
hippisowskiejkomunywOregonie,izamieszkałaudziadkówwChicago.Anniepotrafiła
wszystko.Właśnietaaurasamowystarczalnościisukcesuprzyciągaładoniejtakwiele
rozwiedzionych,owdowiałychizagubionychsamotnychkobiet,któreliczyłynato,żeuda
imsięuszczknąćniecozjejpewnościsiebie.

Eve,siedzącanadrugimkońcusofy,czułasiętylkocieniemkobiet,którepotrafiłystawić
czołoświatuisamezarabiałynaswojeutrzymanie.Nieczułanawetzazdrości,lecz
zagubienie.Kimbyłatażałosnaistotazwiniętawkłębekpodpledem?Gdziesiępodziała
atrakcyjna,pewnasiebie,kompetentnakobieta,jakąEvePorterbyławcześniej?

background image

Wyglądałonato,żeodeszłarazemzTomem.

-Annie,jaktosięstało?-zapytałanagle.-Przecieżniejestemgłupiaaninaiwna.

Zawszebyłamdumnazeswojejinteligencji.AleprzezdwadzieściatrzylatatoTom
podejmowałwszystkiedecyzjedotyczącepieniędzy.Lubiłsiętymzajmować,aja…A
mnienictonieobchodziło.Oczywiście,używałamksiążeczekczekowych,płaciłam
rachunki,zlecałamstrzyżenietrawnika,sprzątaniedwarazywtygodniuipraniekoszul.
Niejestemgłupia.Wychowałamdzieci.Wspierałammęża.Prowadziłamdom.Byłamw
tymwszystkimdobra.

Słyszaławewłasnymgłosietonyobronneinarazogarnąłjąsmuteknamyśl,żewszystko
toniemajużznaczenia.Jejdomniebyłważny.

CzułasięgorszaodkobiettakichjakAnnie,któremiałypracęiwykonywałyjakiśzawód.
Wgłębiduszypoczuładosiebieniechęć.

-Oczywiście,żebyłaśwtymdobra,Eve-powiedziałałagodnieAnnie,znównakrywając
jejdłońswoją.-Niktnietwierdzi,żebyłoinaczej.

-Niemówdomnietakimtonem-prychnęłaEve.

-Jakim?

-Takimuspokajającym.„BiednamałaEve,biednagłupia,bezradnakobietka”.

Kobietytakiejakty,pracujące,świetniepotrafiągoużywać.

-Rozumiem.

EvepodniosławzrokizobaczyłanapięciewwyrazietwarzyAnnie.Ogarnęłojąpoczucie
winy.Wyciągnęłarękęiujęładłońprzyjaciółki.

-Przepraszam.Annieprychnęła.

-Chybarzeczywiściebyłamtrochęprotekcjonalna.Jateżniecierpię,kiedyktośmnietak
traktuje.Zresztąnietylkomnie,wogólenieznoszętakiegotraktowaniakobiet.Jeśli
jeszczeraztozrobię,możeszmiprzyłożyć.

-Nieomieszkam.

Obydwiekobietyroześmiałysięgłośno.Napięciezniknęło.

-Przecieżwiesz,żejestempotwojejstronie.

-Wiem.

-Chcęcitylkopowiedzieć,żeniestaćcięjużnażycietakiejakdotychczas.Bardzomi
przykro,Eve.Wolałabym,żebybyłoinaczej.AleTom…Nocóż,samawiesz.

Evewiedziała.Tom,jakwiększośćludzisukcesu,spodziewałsiędożyćpóźnejstarości.
Byłchirurgiemuszczytuswychmożliwościzawodowychiznakomiciezarabiał.

Sądził,żemajeszczemnóstwoczasu,byzacząćoszczędzaćnastarość.

Niespodziewałsię,żeumrzewwiekupięćdziesięciulatizostawiłrodzinęzupełnie
niezabezpieczoną.

Niemieli,coprawda,długów,ależylinabardzowysokiejstopie.Ubezpieczenienażycie

background image

pozwoliłoEveidzieciomprzetrwaćsześćmiesięcy,alepieniądzetopniałybardzoszybko.
Prawdęmówiąc,bylijużbankrutami,aniemożnachybaodczuwaćczegośtakiego
boleśniejniżpodczasświątBożegoNarodzenia.

-Popatrztylko-powiedziałaEve,wskazującnakilkaniewielkichpaczekpodchoinką.-
Dziecibędąwtymrokuzawiedzone.Niemogłamsobiepozwolićnazbytwiele
prezentów,azwykledostawałyichcałesterty.Przezcałydzieńtylkootwieraliśmypaczki.

-Nowiesz,janigdyniedostawałamwieluprezentów,więcwybacz,aleniepotrafięim
współczuć-wzruszyłaramionamiAnnie.-Toznaczywspółczujęim,aleniezpowodu
prezentów.Czyonezdająsobiesprawę,ileciękosztowałoutrzymaniedomudoświąt?

-Nie,iniechcę,żebywiedziały.Dzieciniepowinnysięmartwićopieniądze.

-Bzdury.Gdymiałamtrzynaścielat,wiedziałamwięcejogospodarowaniupieniędzminiż
moizaćpanirodzice.Niemusiszichstraszyć,alepowinnaśimszczerzepowiedzieć,jak
wyglądasytuacja.Cowtymzłego,jeślisiędowiedzą,żeniemacieżadnych
oszczędności?

Twojedziecisąmądreinapewnosamejużsiętegodomyśliły.Cośbędzieszmusiałaim
powiedzieć,itojużniedługo.-Obróciłasięispojrzałanadrzwi.-Awłaściwietogdzie
oniterazsą?

…-JiiStói

Eveuważała,żeAnnieniemapojęcia,oczymmówi.Miałaczterdzieścitrzylatai
zaledwiepięćlatwcześniejwyszłazamąż,wdodatkuzamężczyznęotrzylataodsiebie
młodszego.Nigdyniepragnęłamiećdzieciimiaładonichstosunektakijakdokomarów
podczaspikniku.

-Sąuprzyjaciół.Ostatniociągledokądśwychodzą.Chybanielubiąbyćwdomu-

odrzekłaEve,myślącotym,żeprzedtemdomzawszebyłpełenludzi.Terazwydawałsię
pustyjakmauzoleum.-Możejesttuzbytwielewspomnień.

Annieuśmiechnęłasięsmutno.

-Więcmożeprzeprowadzkaniejesttakimzłympomysłem?

EvepodniosłagłowęizobaczyławniebieskichoczachAnniebłyskzimnejprawdy.

Jejprzyjaciółkamiałarację.Dzieciniebyłyjuższczęśliwewtymdomu.Onateżnie.Ich
życietutajpłynęłowyłączniesiłąbezwładu.Dryfowali.Evetrzymałasiętegomiejscaw
nadziei,żejakimścudemodzyskadawnyświat,ten,wktórymTompodejmował
większośćdecyzji,ajejpozostawałotylkodbanieoszczegóły.

Żyłajakweśnie,choćpowinnabyłamyślećistarannieplanowaćkażdynastępnykrok.
Powinnazastanowićsię,jakąpracęmaszansęznaleźć,dojakichszkółmogłabyprzenieść
dzieci,najakądzielnicęmiastabędziejąstać.Zamiastżyćprzeszłością,musisięskupić
naprzyszłości.Powinnateżzająćsięswoimiemocjami.

Tymczasemstraciławielemiesięcynarozmyślaniach…Nie,uświadomiłasobieznagłą
jasnością.Nierozmyślała,tylkosnułasiępopokojach,patrzącbezmyślnienaulubione
przedmiotyipodtrzymującpróżnąnadzieję,żejeśliudajejsięprzetrwaćwtymstanie
jeszczetrochę,to…

background image

Toco?Zdarzysięcud?Czyliczyłanato,żeŚwiętyMikołajwejdziedodomuprzez
kominipołożyjejpodchoinkąworekpieniędzyzato,żebyłagrzeczna?Stojącwkolejce
wsupermarkeciezkilkomakupionyminawyprzedażyprezentamiwkoszyku,przekonała
się,żeŚwiętyMikołajnieprzyjdziedoniejaniwtymroku,aniwnastępnym.

-Wystawiędomnasprzedaż-usłyszaławłasnygłos.Kiedyśpotrafiłaszybko
podejmowaćdecyzjeiterazpoczułaulgę,czując,żetaczęśćjejsamejodnalazłasię.Tuzin
uśmiechniętych,brzuchatychirumianychMikołajównastolikachwydałjejsięnagle
stertąśmieci.Poczułanagleochotę,żebywrzucićjewszystkiedopudełka,uprzątnąć
pokładiwyruszyćwdrogępodpełnymiżaglami.

-No,wreszcie!-zawołałaAnnie.-Boże,czytoznówniezabrzmiałoprotekcjonalnie?

Bardzocięprzepraszam!

Evepotrząsnęłagłowąiwpatrzyłasięwewłasneręce,mocnozaciśniętenakolanach.

Gdywreszciesięodezwała,słowapopłynęłyjaklawina.

-Annie,janicniepotrafięzrobić.Nic!Nieznamsięnapodatkach,nahipotece,na
planowaniufinansów.Bojęsię!Niejestemdotegowszystkiegoprzygotowana.

-Poradziszsobie.

-Niemampojęcia,jaksiępodpisujeumowęwynajmu-mówiłaEvecorazszybciej.-

Anijaksięwyliczaskładkiubezpieczeniadomu,samochodu,zdrowotne.Nawetniewiem,
jakiepytaniapowinnamzadawać.Boże,gdziejaznajdępracę?Niepracowałamod
dwudziestulat!Muszęcośzrobić.-Urwała,zdziwiona.-Mojedziecimajątylkomnie.

-Itozupełniewystarczy.

Evewmilczeniumrugałapowiekami.

-Wystarczy-powtórzyłaAnniestanowczo.Evepowoliprzyjmowałatesłowado
wiadomości.

Wystarczy?Boże,pomóżmi,modliłasięwduchu.Niemogęzawieśćdzieci.

Podciągnęłanoginakanapęiznówowinęłasiępledem.Anniezrobiłatosamo.Judy
Garlandśpiewałapiosenkęoświętach,aobokwkominkuzametalowąkratątrzaskał
ogień.

Eveczuła,żeciepłopłomienipowoliwnikawjejduszęizaczynarozpuszczaćlodowaty
chłód,któryzmroziłjąiodrętwiałodmiesięcy,usztywniałkręgosłupiruchy,malował

policzkibladościąisprawiał,żezakażdymrazem,gdyzdawkowoodpowiadałana
świąteczneżyczenia,obawiałasię,żeroztrzaskasięnamilionyszklanychkryształków.

CzułajaklodowatadepresjazaczynaznikaćiwduszęEvepowoliwlewałosięciepło
BożegoNarodzenia.PochwiliAnnieznówsięodezwała.

-Widzę,żemasznastoleOpowieśćwigilijnąDickensa.TolekturaKlubuKsiążkinaten
miesiąc.

-Naprawdę?-rzuciłaEvezdawkowo.

background image

Annieleciutkowygięłausta.Wszyscywiedzieli,żeEvekochaksiążki.Czytaniebyłojej
pasjąiniepotrafiławybaczyć,gdyktórakolwiekzprzyjaciółekprzychodziłanazebranie
klubunieprzygotowana.Terazwszystkiebardzosięmartwiły,żeEveprzestałanawet
czytać.

-Dlaczegoniebyłaśnaostatnimspotkaniu?Brakowałonamciebie.

Evepodciągnęławyżejstopyinajejpoliczkachukazałsięlekkirumieniec.

-Tobyłospotkanieprzedświąteczne.Napewnoniewielerozmawiałyścieoksiążkach.

-Nieotochodzi.Powinnaśbyćznami.Jesteśnampotrzebna.

-Wiem…Tylkożeniebyłamjeszczegotowanarozmowęosobie.

-SpotkałyśmysięuDoris-mówiłaAnnie.-Jakzwyklewszystkobyłozorganizowane
bezzarzutu,włączniezniekapiącymiświecamiipuddingiemśliwkowym.

-Couniejsłychać?

-Niewiesz?Myślałam,żeczęstodociebiewpada.

-Terazjużnietakczęsto.Pewniedlatego,żejestzajęta.Sąświęta,aR.J.lubiprzyjmować
gości.

Annieprychnęłaiodwróciławzrok.Niesądziła,żebytobyłprawdziwypowód,alenie
chciałapokazaćtegoEve.

-Myślę,żebyłobybardzodobrze,gdybyśwróciładogrupy.Poczytamy,porozmawiamy,
pośmiejemysię,napijemywina.Todobredladuszyiserca.Niepowinnaśsiętak
izolować.

Wjejgłosiezabrzmiałaszczeratroska.

-Jeszczenieteraz-upierałasięEve.

-Dobrze,dobrze-westchnęłaAnnie.-Posześciumiesiącachjużdobrzeznamtentwój
ton.Aleniezwlekajzbytdługo.Dziewczynywciążnaciebieczekają.Wkrótcepewnie
samesiętupojawią.

-Wiem-powtórzyłaEve.-Wszystkiejesteściedlamniebardzodobre.

-Takiejużjesteśmy-zakpiłaAnnie.-Kupastarychbabogołębichsercach.

WgłębiduszyAnniebyłakomikiem.Niecierpiałasentymentalizmu.Eveuwielbiaław
niejtęcechę.ByłabardzowdzięcznaAnniezato,żeprzyjaciółkarozmawiałaznią,nie
owijającniczegowbawełnę,żepotrafiłająsprowokować,zirytować,pobudzićdoreakcji,
iprzytymtraktowałajaknormalnąosobę,aniekruchą,porcelanowąlalkę,naktórąciągle
trzebauważać,żebysięniestłukła.

-Wyobrażamsobie,jakbędziemywyglądałyzadziesięćczydwadzieścialat-

ciągnęłaAnnietymsamymlekkoironicznymtonem.-Usiądziemyprzystolewdomu
starcówibędziemyczytaćksiążkizdużymdrukiem,kłapiącsztucznymiszczękamii
przekrzykującsięnawzajem,bowszystkiebędziemyjużgłuche.Eveśmiałasiętak,żez
oczupopłynęłyjejłzy.

background image

-Tak!Jateżtowidzę-przyłączyłasiędopantomimy.-Będziemymiaływielkie,
fioletowekapeluszeispadająceznógbrązowebuty.

-Będziemygłośnopuszczaćbąkiiudawać,żetegoniezauważamy.Zresztąpewnieitak
niebędziemywstanietegousłyszeć.„Copowiedziałaś?Ooo,przepraszam!Co???”Eve
trzymałasięzaboki.Jakdobrzebyłoznowuśmiaćsięnacałygłos.Anniezawsze
potrafiłająrozbawić.

-Och,przestańjuż!-wyjąkała.

-Co?Myślisz,żeznajomibędąnaszaplecaminazywali„stareprukwy”?Alenawetjeśli
będępuszczaćbąki,toprzezobcisłe,seksownedżinsyCalvinaKleina!

Evebyławstaniewtouwierzyć.AnnieBlakedołączyładoklubuprzedpięciomalatyiod
samegopoczątkuwszystkiekobietyzdawałysobiesprawę,żeniejestzwykłymtypem
matronyzRiverton.Zachowywałasięniecogłośniej,niecośmielej,zniecowiększym
dystansem,ajejopiniezawszebyłyszczereitrafiaływsednosprawy.DotegoAnnie
miaładuszęwolnąiniezależną.Evebardzoszybkowyczuławniejsiostrzanąosobowość.

-Chciałabymcięocośzapytać-powiedziałaAnnie,ocierającoczyiopadającna
poduszki.-Jużodmiesięcybezskuteczniepróbowałamciwbićdogłowy,żepowinnaś
pozbyćsiętegodomuinanowozorganizowaćsobieżycie.Ateraznagletakpoprostu
podjęłaśdecyzję.-Pstryknęłapalcami.-Cosięstało?Czymamwiększydar
przekonywania,niżsądziłam,czyteżcośmiumknęło?

PrzeztwarzEveprzebiegłcieńuśmiechu.Wpatrzyłasięwleżącąnastoleksiążkę
Dickensa.JakmiaławyjaśnićAnnie,żestertypapierów,którepodpisywała,nicdlaniej
nieznaczyły?Pomiędzykartkamitejksiążkispoczywałypłatkitrzechżółtychróż
zerwanychprzedsześciomamiesiącami.

OpowieśćwigilijnaDickensabyłapierwsząksiążką,jakąEveprzeczytałaodśmierci
Toma.Dzisiajwieczoremmiaławrażenie,jakbyodwiedziłyjąświąteczneDuchy
Przeszłości,TeraźniejszościiPrzyszłościiwytrąciłyjązodrętwienia.

-Powiedzmypoprostu,żepodobniejakScroogeobudziłamsięwkońcuiuznałam,że
czasjużnazmianę.

Annieuniosłabrwi.

-Hm.Jaktonigdynicniewiadomo.-Wzięładorękiswojąfiliżankęzkawąiwzniosła
toast.-Wtakimraziewypijmyzazmianę!

Everównieżpodniosłaswojąfiliżankę.Naustachmiałaśmiałyuśmiech,choćwśrodku
drżałazlęku,jakbyszykowałasiędoskokuwprzepaść.

-Zanaswszystkie-powiedziała,modlącsięgorącooodwagę.

ROZDZIAŁPIĄTY

Przedślubemsądziła,żejestzakochana.Aleszczęście,którepowinnoztegostanu
wyniknąć,niechciałonadejść;uznaławięc,żewidocznieoszukiwałasamąsiebie.Emma
pragnęłasięprzekonać,conaprawdęoznaczająsłowa„szczęście”,„namiętność”i

„ekstaza”-słowa,któretakpiękniewyglądaływksiążkach.

background image

GustaveFlaubert,PaniBovary

7stycznia1998

Dorisstaławholuswegoceglanego,kolonialnegodomuiczekałanaczłonkinieKlubu
Książki,zezmysłowąprzyjemnościąrozglądającsiępownętrzu,bysięupewnić,że
wszystkojestwnależytymporządku.MiałotobyćpierwszespotkanieKlubuwtymrokui
zależałojej,żebywszystkobyłoprzygotowanejaknajdoskonalej.Lśniące,kryształowe
kieliszkidowinastałynastolikurazemzbutelkami:białe,schłodzone,iczerwone,
otwarte,bypooddychało-

nauczyłasiętegoodojca.Dużystółjadalny,którykiedyśnależałdojejmatki,nakrytybył

śnieżnobiałymlnianymobrusemiserwetkamipobabcizwykrochmalonegoadamaszku,
złożonymiwskomplikowanysposób,któryDoriswypatrzyławjakimśilustrowanym
piśmie.

Pomyślałazdumą,żecałystółwyglądajaknafotografiiwkolorowymmagazynie.

Wiedziała,żeprzyjaciółkibędąpodziwiaćbukietyześwieżychkwiatówigałązek
wieczniezielonychkrzewów,któresamaścięłarankiemwogrodzie.Przeczytałakiedyś,
żekobietyzdobrychdomówzawszemająpodrękąsekator,ijeszczetegosamegodnia
zawiesiłagonaszerokiejtasiemceoboktylnychdrzwi.

Alehitemwieczorumiałybyćfrancuskieprzystawki,nadktórymispędziławielegodzin.
Oczywiściemusiałaprzygotowaćcośzkuchnifrancuskiej,ponieważwtymmiesiącu
obowiązkowąlekturąbyłaPaniBovary,należącadoklasykipowieść,którąDoris
przeforsowała,gdyzfałszywymzdumieniemodkryła,żeżadnazprzyjaciółekjejnie
czytała.

Prawdęmówiąc,onasamateżnieczytałaPaniBovary,alegdybynieklub,zabrałabyten
sekretdogrobu,razemzocenamizeszkołyśredniej.Oczywiściesłyszałaotejksiążcei
widziałafilm,starąwersjęzJenniferJones,októrejwszyscywiedzieli,żejestnajlepsza.
Aleterazjużniemusiaładłużejudawać,bowkońcuprzeczytałapowieść-acowięcej,
byłaniązachwycona,chociażEmmaBovary,głównabohaterka,bardzojądenerwowała.
Jakmogłaporzucićdoskonaleułożoneżycieimężadlawymykającychsięspodkontroli
namiętności?

NasamąmyślotakimuczynkuDorisodczuwałaprzyspieszonebicieserca.Jakietomiało
znaczenie,czyEmmazaznała„szczęścia”,„namiętności”czy„ekstazy”?Stanyte
niewielemiaływspólnegozcechamiosobyszanowanejwspołeczeństwie.Agdysię
zastanowić,tonawetzkobiecościąjakotaką.Ważnebyłyinnecechy:cierpliwość,
samodyscyplina,auto-

kontrola,wierność,umiejętnośćdostosowaniasiędoinnych.Szczególnietaostatnia.
Cechy,któreposiadałajejmatkaiktórebabciawpoiłajejwdzieciństwie,nietyle
słowami,cowłasnymprzykładem.WopiniiDorisEmmabyłaniemoralnąegoistką.
Zasługiwałanaśmierć.

Alejednak,pomyślałaDorispochwili,możetozbytsurowaocena.Nietrudnobyło
współczućEmmie,szczególnienapoczątku.Wszystkiepannymłodemarząo
małżeństwiepełnymmiłościinamiętności,blaskuksiężyca,mężunapiedestale,pięknych

background image

zasłonachwoknach,abażurachdolampobszywanychfrędzel-kami.Doristeżotym
wszystkimmarzyła.

Emmajednakposunęłasięzadaleko,gdy,znudzona,porzuciłaobowiązki,zwłaszczagdy
opuściłateżwłasnedziecko.Jakamatkamogłabywybaczyćcośtakiegodrugiej!Możejej
mążbyłtrochęnudnyiprzyziemny,aleniebyłtakizły.Mężczyźnitomężczyźni,
pomyślałaDoris,odsuwającodsiebiemyśliowłasnymmężu.EmmaBovarypowinna
byłazadowolićsiętym,comiała.WkońcuDoristakzrobiła!Robiłatakwiększośćkobiet,
wykonywałaswojeobowiązki,trzymałasięswychkobiecychzasadiwszystkodzięki
temujakośsiękręciło.Dorisniemogłasiędoczekać,kiedyzaprezentujeswojepoglądy
przyjaciółkom.

Wysoki,stojącyzegarwybiłsiódmą.Dorisporazostatnispojrzaławkryształowe
weneckielustro,przygładziłasięgającepodwójnegopodbródkarudawewłosyiz
zadowoleniemstwierdziła,żeukładająsięporządnie,alenienazbytsztywno.Tobyła
jednazpodstawowychzasadjejmatki:wszystkopowinnowyglądaćtak,jakby
przychodziłobezwysiłku.Ijeszcze:traktujrodzinęjakgości,agościjakrodzinę.

Uważałakobietyzklubuzarodzinę.Wśródnichniebyłażonąarchitektaibudowniczego
R.J.Bridgesa,animatkąosiemnastoletniegoBobaJunioraiczternastoletniejSarah,ani
przewodniczącąkomiteturodzicielskiego,aniprezeskąTowarzystwaPrzyjaciół

Dzieci.Przytychczterechkobietach,któreznałaoddwudziestupięciulat,stawałasiępo
prostuDoris.Wichtowarzystwie,szczególniepokilkukieliszkachwina,potrafiła
zadziwićsamąsiebiewłasnymikomentarzaminatematprzeczytanejksiążki,jakiejś
sprawyczytajemnicy,którawłaśnienistąd,nizowądzostałaujawniona.Czułasięwolna
odjakiejkolwiekcenzury.Nieosądzałyjej,byłyjejrówne,byłyjejprzyjaciółkami.

Przyjaciółki.Dorispoczułaukłucierozczarowania,gdyprzypomniałasobie,żeEvePorter
niepojawisięnaspotkaniu.JakEvemogłajejtozrobić?-zastanawiałasięzurazą.

Zrozumiałapowody,dlaktórychEvewciąguostatnichmiesięcyopuszczałaspotkaniaw
domachinnychkobiet,wybaczyłajejnawet,żenieprzyszłanaprzyjęcieprzedBożym
Narodzeniem.WkońcumatkaDoriszawszepowtarzała,że,idączwizytą,nienależy
zabieraćzesobąswoichproblemów,gdyżstawiasięwówczasgospodarzywniezręcznej
sytuacji.AlejakEvemogłanieprzyjśćnaspotkanieklubudoniej,doDoris?Czegoś
takiegonierobisięprzyjaciółce.OdśmierciTomaEveutrzymywałastałekontaktytylkoz
AnnieBlake,takjakbywszystkielataprzyjaźnizDoris,gdyrazemchodziłynazakupyi
dofryzjera,aichdziecibawiłysięwspólnie,zupełnienicnieznaczyły.

Zadzwoniłdzwonekudrzwi.Dorisnatychmiast,jakpiesPawłowa,przywołałanatwarz
szerokiuśmiechizwystudiowanymwdziękiemodmierzonymikrokamipodeszłado
drzwi.

TobyłaAnnieBlake.OdjakiegośczasuDorisreagowałananiąwręczfizycznąniechęcią.
Zwykleobjawiałosiętouciskiemwżołądku.Annieuosabiaławszystko,czegoDoris
brakowało.Jedyniekształconanieustanniecnotasamodyscyplinypozwoliłajejzachować
uśmiechnatwarzy.Słyszałanapięciewewłasnymgłosie.PonadjejramieniemAnnie
obiegławzrokiempokój.Jejspojrzenieznieruchomiałonamoment,gdyuświadomiła
sobie,żeprzyszłapierwsza,będziezatemmusiałaprowadzićzgospodyniąuprzejmą
rozmowęoniczym.Dorispoczułasięupokorzonawewłasnymdomu.

background image

-Nalejęciwina-zaproponowała.

-Dzięki-zgodziłasięAnnie.-Przydamisięłykczegośodrobinęmocniejszego.

Doriszzazdrościąwzięłaodniejkaszmirowypłaszcz.

-Cośsięstało?

-Miałamkoszmarnydzień.Dlaczegownowymrokuwszystkiekobietynarazpragną
odmienićswojeżycie,itowtakimpośpiechu?Czytoskutekpostanowieńnoworocznych?

Telefondzwoniłprzezcałydzieńjakoszalały.BiednaLisawychodziłazsiebie.

LisabyłasekretarkąAnnie.Dorisznówpoczułasięniepewniewobecnościkobiety,która
miałanawetwłasnąsekretarkę.DlaDorisbyłotozupełnieniepojęte.Onasamanigdynie
pragnęła„pracowaćpozadomem”,jaktonazywała.CodzienniedziękowałaBogu,żejest
wystarczającobogata,byniebyćdotegozmuszoną,ajednakwkobietachrobiących
zawodowąkarierębyłocoś,cojąfascynowało.

-Czerwoneczybiałe?

-Białe.Tylkoproszęschłodzone.Okropniechcemisiępić.

-Ależoczywiście-odrzekłaDoristakimtonem,jakbymówiła:maisqui!

IdączaAnniedosalonu,Dorispatrzyłanajejkostiumzespodniamizcienkiejwełnyw
czekoladowymkolorze,miękkoukładającysięnaszczupłym,wysportowanymciele.

Jedwabnakremowabluzkamiałarozpiętetrzygórneguziki.Dorispoczułairytację.Jej
zdaniemAnniewyglądałagłupiojaknaswójwiek.

Jejsamejniktniemógłbyzarzucić,żeubierasięniestosowniedowiekualbożeniewie,
cojestwłaściwewstroju,sposobiebyciaimanierach.Możejejsylwetkaniebyłajużtaka
szczupłajakkiedyś,aleprzecieżniebyłajużmłodądziewczyną!Inieubierałasięjak
młodadziewczyna,wprzeciwieństwiedoAnnie,któramogłabysięwymieniaćubraniami
znastoletniącórkąDoris.Wiadomo,żedzieciczująsięzażenowane,gdyichrodzice
noszązbytmłodzieżowelubzbytseksownestroje.

Mimowszystkozaczerwieniłasię,gdypochwyciławlustrzewłasneodbiciezwałeczkami
tłuszczunabiodrachibrzuchu,którepasekdrogiejsukienkizjasnobłękitnegojedwabiu
jeszczepodkreślał.Dorisdobrzewiedziała,żeAnnieniewłożyłabyczegośpodobnegoza
żadneskarbyświata.Zdaniemjejcórki,byłato„sukienkadlastarszychpań”.

-Och,jakiepiękne!-zawołałaAnnienawidokkilkutacwypełnionychprzystawkami,tak
pracowicieprzygotowanymiprzezDoris.-Cotojest?

-Tartinki-odrzekłaDorisdobitnieizwyższością,wyraźniewymawiająckażdągłoskę.

WoczachAnniebłysnęłorozbawienieicośjeszcze,coDorisuznałazalitość.

-Wiem,alezczegosązrobione?Tokrewetkiczykraby?Mamalergięnakraby.

Dorispobladła,alezmusiłasiędorozciągnięciaustwuśmiechu.

-Kraby.

Anniesięgnęłapoquichezeszpinakiemirozejrzałasięposaloniezeźleukrywanym

background image

znudzeniem.

-WidziałaśsięzEve?-zapytałaDoris.-Niebędziejejdzisiaj.

-Wiem-skinęłagłowąAnnie,ocierającustaadamaszkowąserwetką,jakbytobyła
zwykłabibułka.-Próbowałamjątuprzyciągnąć,alewiesz,jakonapotrafisięuprzeć.

-Nocóż,niesądzę,żebytrzebająbyłosiłąciągnąćdomojegodomu.Bywałatu
wielokrotnie,wciąguwielulat-rzekłaDoriszwyższościąiurazą.

-Niewtymrzecz-odrzekłaAnnieszybko.-Wszędzietrzebająterazwyciągaćnasiłę.
Wiesz,jaksięostatnioizoluje.Musisięjakośwyrwaćztegostanu.

Dorisuniosłabrwi.

-Tociekawysposóbopisaniażałobypomężu.Zawszesądziłam,żeroktoodpowiednio
długiokres.

Annieprzezchwilęmilczała,agdyznówsięodezwała,jejgłosbyłodrobinęniższyniż
zazwyczaj.

-Niemówięożałobie.Możeniezauważyłaś,aleEvejestwbardzozłymstanie.Niejest
sobąimartwięsięonią.

-Wdepresji?NaszaEve?-Doriswzruszyłaramionamiiprotekcjonalniepołożyłarękęna
ramieniuAnnie.-Poprostuprzechodzitrudnyokres.Wyjdzieztego.

Annieniedrgnęła.

-Wiem,żewyjdzie.Osobiścietegodopilnuję.

-Czytorównieżnależydozakresutwoichobowiązków?-zapytałaDoriszuprzejmym
uśmiechem.

Annieskupiłananiejspojrzenieprzymrużonychoczu.Doriszdołałautrzymaćtensam
uśmiech.Dzwonekudrzwizabrzmiałjakdzwoneknabokserskimringu.Dorisuprzejmie
przeprosiłaiposzłaotworzyćzuczuciem,jakbywłaśnieotrzymałamocnyprawy
sierpowy.

Tobyładopieropierwszarunda.NawidokGabrielliiMidgepoczułaniezmiernąulgęi
prawiesiłąwciągnęłajedośrodka.

Weszłyroześmiane,strząsajączsiebieśniegiwyjaśniając,żepodrodzewstąpiłyna
spaghettiwewłoskiejdzielnicy.Dorisnatychmiastsięzmartwiła.

-Mamnadzieję,żejesteściejeszczegłodne!Zapewniłyją,żeowszem,irzuciłyna
podłogędużeskórzanetorbypełnepapierów.Każdaznichwyciągnęłaswójegzemplarz
PaniBovaryzksiążkiGabrielliwystawałydziesiątkizakładekzżółtegopapieru.Doris
uśmiechnęłasię;gdyGabriellaprzychodziłanaspotkaniaprzygotowana,dyskusjazawsze
byłaożywiona.Złożyłaręcenapiersiachiznowusłuchałanarzekańnaciężkidzień.Dwie
kolejnepracującekobiety.Oczywiściezawszeotymwiedziała,aletegodnia,tużprzed
swoimipięćdziesiątymiurodzinami,odniosłanaglewrażenie,żeotozadanojejkolejny
cios.

Onebyłyciąglezajęte,pełneenergii.Ichżyciemiałocel.

background image

Midgebyłaartystkąiterapeutką,Gabriellapielęgniarkąimatką.Sametaksięokreślałyi
obydwiekładłyprzytymakcentnaspójnik„i”.ObiepracowałynaUniwersytecieIllinois
itamzrodziłasięichbliskaprzyjaźń.Dorisnazywałajewmyślach„dziwnąparą”,bo
trudnobyłobyznaleźćdwiebardziejprzeciwstawneosobowości.

Midgebyłaniezamężnąfeministką.Nosiłaswojedługie,ciemnespódniceiartystyczne
swetryjakmundur.Otwarciewystępowałaprzeciwkomodzie;DoriswrozmowiezEve
nazwałająkiedyś„snobkąnaodwrót”.WszystkiekobietywKlubieKsiążkiskrycie
podziwiałyjejchropowatąurodę,twarzbezmakijażu,długągrzywęwłosów
przyprószonychnaturalnąsiwizną,którychMidgeniechciałaufarbowaćinosiłaluźno
opuszczonenaramiona.Żadnaznichniewybrałabytakiegostyludlasiebie,alewszystkie
zgadzałysię,żepasujeondowysokiej,płaskiejsylwetkiMidgeidojejskomplikowanej,
intensywnejosobowości.

DlakontrastuGabriellacałaskładałasięzumiejętnościprzystosowaniaiuśmiechów.

Dorisniemogłazrozumieć,jakmożnazachowaćtakąpogodęducha,pracująci
wychowującczwórkędzieci.Zokrągłej,płaskiejtwarzyGabbynigdynieznikałuśmiech
ukazującydużebiałezęby.Jejoczyzwężałysięprzytymwdwawąskiepółksiężycenad
nienaturalniedużymipoliczkami.Gabrielarównieżnieużywałamakijażu,alekochała
żywebarwyiprzyodziewałasweniskie,okrągłeciałowostrepomarańcze,szokująceróże
isłoneczneżółcie.Zeswązłocistąskórąpodobnabyładomiękkiej,dojrzałejgruszki.

Teraz,gdybyłyjużwkomplecie,pogrążyłysięwewstępnych,niezobowiązujących
rozmowach.Najpierwzachwycałysięfrancuskimmenuiwinem,agdytenetap
konwersacjizostałzakończony,zaczęłyopowiadać,codziałosięwichżyciuprzezostatni
miesiąc.

DorisbezwstydniechwaliłasięsukcesamiBobby’egowGeorgetown.

-Dostałsiędodrużyny.Wyobraźciesobie,jakatobędzieradośćodwiedzićgow
Waszyngtonienawiosnę,gdyzakwitnąwiśnie!JużwidzęBobby’egowłódcepodczas
wyścigównaPotomaku!

-Regat-skorygowałasuchoMidge.StudiowaławBostonieiuwielbiałaprzekłuwać
nadętebaloniki.

Doriszarumieniłasięzezłości.Tobyłkolejnycios.

MążGabrielliciąglenieznalazłpracy.ZmiesiącanamiesiącGabbybraławszpitalu
corazwięcejdyżurów.Fernandowpadałwdepresję,więcmusiałanietylkowięcej
pracować,alerównieżwkładaćwięcejwysiłkuwutrzymaniedobrejatmosferywrodzinie.

-Fernandochciałbyznaleźćtakąpracę,jakamuodpowiada,aniepoprostucokolwiek

-wyjaśniłazszerokimuśmiechem,którymiałprzekonaćwszystkieprzyjaciółki,że
znalezienieodpowiedniegozatrudnieniajesttylkokwestiączasuiżezupełniejejtonie
martwi.TylkoMidgeznałaprawdę.

Onazkoleispodziewałasięwprzyszłymtygodniuwizytymatkimieszkającejnastałena
Florydzieiobawiałasię,jaktozniesie.

-Takobietadoprowadzamniedoszału-jęknęła,potrząsającgłową.-Uważa,żemusi

background image

odbywaćtęmacierzyńskąpielgrzymkęcoroku,achodzijejtylkooto,żebysię
dowiedzieć,kiedyznówwyjdęzamąż.Powinnajużsięprzyzwyczaićdomyśli,żenie
zostaniebabcią.

-Dlaczegonie?Fakt,żeniemaszmęża,nieoznaczajeszcze,żeniemożeszzostaćmatką-
zauważyłaAnnie.

TrzymającakanapkędłońMidgezastygławpowietrzu.SpojrzałanaAnnie,jakbyta
postradałarozum.

-Nalitośćboską,przecieżjamampięćdziesiątlat!

-Icoztego?Jesteśsprawnafizycznie,dobrzesięodżywiasz,maszświetnąkondycję.

Ktopowiedział,żeniemożeszurodzićdziecka?Mnóstwostarszychodciebiekobietrodzi
terazdzieci.

-Jamówię,żeniemogęmiećdziecka!Niejestemtypemmatki.Pozatympocomiwtym
wiekuzmienianiepieluszekikarmieniepiersią?Ciężkopracowałam,żebysięprzekonać,
kimjestem,iniechcęterazoglądaćsięzasiebie.Niechżyjąpięćdziesięciolatki.

-Wiekniemaztymnicwspólnego-upierałasięAnnie.

-Owszem,mawielewspólnegoznaszymijajeczkami-włączyłasięGabriella.-

Midgewyglądamłodo,alejejjajeczkasąwyschnięte.Widziałamtakiepodmikroskopem
iwiem,comówię.

TwarzAnniepociemniała.Uniosławyżejgłowęirzuciłaprowokacyjnie:

-Niewierzę,żetosięodnosidowszystkich.Przecieżciągleczytasięwgazetacho
kobietach,którerodządzieciwpóźnymwieku.Niektórenawetposześćdziesiątce!
Wyglądająjakbabcie,alerodządzieci!

-Zesztucznegozapłodnienia.Jajeczkapochodząodinnychkobiet.

-Niewszystkie-upierałasięAnnie.-Mnóstwokobietpoczterdziestcedecydujesięna
dziecko.NaprzykładSusanSarandon.

GdyAnniezaczynałamówićtakimtonem,niktniebyłwstaniejejprzekonać;oznaczało
to,żeniezmienizdania.Gabriella,którawielerazysłyszałapodobnedyskusjewCentrum
ZdrowiaKobiet,westchnęłaipo-.trzasnęłagłową,wiedząc,żeprzytaczaniedanychna
nicsięniezda.

-Prawdęmówiąc-dodałaAnnie-jateżmamnowiny.

Wszystkiekobietyuciszyłysięjaknakomendę.

-Johnijazdecydowaliśmysięnadziecko.Próbujemyjużodkilkumiesięcy.

Nastąpiładługa,pełnanapięciachwilaciszy.

-Niekrzyczcietakwszystkienaraz-powiedziaławreszcieAnniesucho,alerumieniec
zdradzałjejemocje.

Gabriellazerwałasięzmiejscaiuścisnęłają.

-Okropniemiprzykrozpowodutego,comówiłamojajeczkach.Oczywiściebardzosię

background image

cieszę,jeślinaprawdętegochcesz.

-Czynapewnotegochcesz?-zapytałaMidge,przechylającgłowąnabok.-Czytotylko
pragnienieJohna?

-Chcemyobydwoje.Johnpragnąłdzieckaodsamegopoczątku,ajapopogrzebieToma
uznałam,że…cóż…terazalbonigdy.Zegarbiologicznyjużsięniecofnie.

Onjużwskazuje,wieczornągodzinę,pomyślałaDoris.Anniemiałaczterdzieścitrzylata!
Kogochciałaoszukać?Powinnasięmartwićmenopauzą,aniedzieckiem.

-Czyjesteśpewna,żemaszochotęprzygotowywaćkanapkiiwozićdzieckonapływalnię,
gdybędzieszmiałapięćdziesiąttrzylata?Albosześćdziesiąt?-zapytała.-Iczytonie
będziekolidowałoztwojąpracą?

-Wszystkosięjakośułoży-oznajmiłaAnnieztypowądlasiebiebrawurą.-Niepozwolę,
bykolidowałotozmojąpracą.Mogęwziąćpomoc,ajeślichodziosześćdziesiątkę,cóżto
takiego?Czujęsięmłodo,więcjestemmłoda.Tomojemotto.Ważnejestwnętrze.

-Wierzmi,żetwojewnętrzeteżbędziesięczułozmęczone-odparowałaDorissucho.

Rozległsięchórpotwierdzeń,żadnazkobietjednakniepowiedziałagłośnotego,oczym
wszystkiemyślały:żepoczterdziestceszansenazajściewciążębyłyniewielkie,ana
zespółDowna,jeślidzieckosięurodzi,rosłybardzoszybko.

Annieprzygarbiłasięiwobronnymgeścieskrzyżowałaramionanapiersiach.

-Ajauważam,żetowspaniałe-powiedziałanarazMidgeautorytatywnymtonem,
zaskakującjewszystkie.

-Mytumartwimysięzmarszczkami,rozmawiamyotermoforach,siwychwłosachi
wiotczejącychpiersiach,atyzamierzaszzajśćwciążę!-Uniosłakieliszekwtoaście.

-Śmiałonaprzód,dziewczyno!

Wjednejchwilinastrójzebranychuległzmianie.Narazwszystkiesięożywiłyidołączyły
dotoastu,anaichtwarzachpojawiłasięulgaipoczuciezwycięstwa.Opowiadałyżartyo
menopauzie,starzeniusięinieuniknionychzmianach,wktórychstronęażdotejchwili
maszerowałyrównymkrokiemjakżołnierzeidącynapewnąśmierć.AterazmiałyAnniei
mogłynieśćjąprzedsobąniczymsztandar.Jejpłodnośćstałasięsymbolempłodnościich
wszystkich.

Wśródkrzykówizamieszanianiktnieusłyszałdzwonkadodrzwianiniezauważył

drobnejpostaciwdługim,czarnympłaszczu,którawsunęłasiędoholu,przyciskającdo
siebiewypożyczonyzbibliotekiegzemplarzPaniBovary.Evestałacichowprogusalonu
iczekałazniepewnymwyrazemtwarzy.

Doriswyczułaczyjąśjeszczeobecnośćipierwszaodwróciłagłowę.Sercezabiłojej
mocniejzradościipoczuciatriumfu.Awięcniemyliłasięwswoimprzekonaniu,żeEve
musiprzyjśćnaspotkaniewjejdomu!

-Eve!-zawołałaizerwałasięzmiejsca,podbiegającdoniejzwyciągniętymiramionami.

WszystkiegłowyzwróciłysięwichstronęipochwiliEve,ściskanaicałowanaprzez
czterykobiety,uśmiechnęłasiębladoiprzeznapływającedooczułzywyznała,żebardzo

background image

zanimitęskniła.Czymogąjejwybaczyć,żetakdługounikałaspotkań?Tak,oczywiście,
przeczytałaksiążkę!

Delikatnie,leczwjakiśsposóbnieodwołalniezagarnęłyjąwswójkrąg,wktórymznów
niebrakowałożadnegoogniwa.

Później,kiedyspotkaniedobiegłokońca,Dorisniemalunosiłasięwpowietrzu.

Wieczórbyłfantastyczny,jedenznajbardziejudanych.Powtarzałytowszystkie
przyjaciółkiiDoriswiedziała,żetoprawda.Potrafiławydawaćdobreprzyjęcia.„Traktuj
rodzinęjakgości,agościjakrodzinę”.Kryształowekieliszkidźwięczaływjejdłoniach
jakdzwony,gdyuprzątałaresztęnaczyńzbiblioteki,gdzieKlubKsiążkiodbyłjednąze
swychnajbardziejowocnychdyskusji.AnniezzapałembroniłaEmmyBovary,nie
zostawiającsuchejnitkinajejmężu,biednym,tępymCharlesie.Ostateczniejednakto
Doriszdobyłapoparciegrupydlaswegostanowiska,które,krótkomówiąc,sprowadzało
siędoopinii,żeEmmabyładziwką.

-Bogudzięki,żejużsobieposzły-mruknąłR.J.,wchodzącdobiblioteki.Obecnośćjej
mężanatychmiastzdominowałaatmosferęwdomu.-Niezniósłbymtegopiskuanichwili
dłużej.

-Przecieżniepiszczymy-oburzyłasięDoris.-Poprosturozmawiamyiśmiejemysię.

Podniosłatacętartinek.

-Zostawto.Jestemgłodny-mruknąłigdyodstawiłatacęzpowrotemnastolik,postukał
wniąwskazującympalcem,apotemzapytał:-Cototakiego?

Dorisprzymrużyłaoczy,przypominającsobieAnnie.AnnieiR.J.bylidosiebiebardzo
podobni:tasamaśmiałość,tupet,powszechnaakceptacja-iprzenikliwość.

-Kraby.

R.J.skrzywiłsięzniechęciąisięgnąłpoquiche.

-Tojestniezłe-powiedziałzpełnymiustami.-Ocobyłtencałypisk?

-Och,R.J.-rozpromieniłasięDoris,ignorującjegoobraźliwyton-cośwspaniałego!

Evewróciładonas.Wiedziałam,żenieopuścispotkaniawnaszymdomu!Takbardzosię
przyjaźnimy.Szkoda,żeniewidziałeśtwarzyAnnie-dodałazezłośliwąsatysfakcją.-
Niewierzyła,żeEvesiępokaże.Ciekawe,cosobiepomyślała?Eveijaprzyjaźnimysięw
końcuodlat,jesteśmysąsiadkami.Razemwychowywałyśmydzieci.Pamiętasz,jakSarah
iBrontechciałycodziennieubieraćsiętaksamo?Ijakjednocześniezałożonoimaparaty
ortodontyczne?Takiejprzyjaźnisięniezapomina.Nigdyniezrozumiemkobiettakichjak
AnnieBlake.Uważa,żejestlepszaodwszystkich,tylkodlatego,żejestprawnikiem.

-Jestbardzodobrymprawnikiem.

-Powinnawtakimraziewiedzieć,jaknależysięubieraćwjejwieku.

R.J.zerknąłnażonęzezłośliwymuśmieszkiemizakręciłkostkamiloduwszklancez
whisky.

-Moimzdaniemubierasiębardzodobrze.

background image

Dorisznałatenwyrazjegooczuiwułamkusekundypoczułasiętak,jakbyotrzymała
cios,którypowaliłjąnakolana.Poczuciesukcesuzniknęłowjednejchwili.Pobladłai
zadrżała.

-Powinnaśtrochępoćwiczyć-ciągnąłR.J.,znowusięgającpoquiche.-Zapiszsiędo
jakiegośklubu.No,czemutaksięnastroszyłaś?Przecieżchciałabyśchybadobrze
wyglądać?

Dorisspojrzałanajegowysokie,muskularneciało;jejmążwielelatuprawiałfutbol,piłkę
ręczną,aostatniograłwgolfa.

-Niesądziłam,żeniewyglądamdobrze.

-Dajspokój,przecieżprzytyłaśconajmniejdziesięćkilo.

Piętnaście,poprawiłagowmyślach.Wciągnęłabrzuchiprzygarbiłaramiona.

-Dlakogomamsięodchudzać?Sobiepodobamsiętaka,jakajestem.Nieudaję,żemam
dwadzieścialat.-Nawidokmieszaninyniechęciirezygnacjiwjegooczachdodała
szybko:-Aletoprawda.Przydałobymisięwięcejspacerów.Samamyślałamotym,żeby
zrzucićkilkakilogramówiteraz,gdyświętajużsięskończyły,chybapomyślęodiecie.

R.J.jużjejjednakniesłuchał.Wstałipodszedłdotelewizora.Doriszacisnęłausta,czując
znajomyuciskwklatcepiersiowej.Opanowałasięjednakiwyszłazbiblioteki,choć
kipiałazwściekłości.R.J.niesłuchałjejjużodlat.Równieżodlatnieusłyszałaodniego
żadnegokomplementu.Itaksamodługonawetniepróbowałzbliżyćsiędoniej.Nietak
powinienzachowywaćsięmężczyznawobecswojejżony.

Przyschodachobejrzałasięizauważyła,żeR.J.wkładadoodtwarzaczakasetęzjednymz
„tych”filmów.Poczuławgardlekulęgniewuiwstydu.Wolałszukaćprzyjemności
samotnieniżzniąwmałżeńskimłóżku.Przypuszczała,żepowodemmożebyć
impotencja;czytała,żetosięzdarzamężczyznomwjegowieku,aleniebyławstanie
nawetpomyśleć,żemogłabygootozapytać.Wpismachdlapańpisano,żenależy
rozmawiaćzesobąotwarcieowszystkim,aleDorisczułasięzażenowana,wymawiając
słowatakiejak„impotencja”,„seks”czy„orgazm”.Namyśl,żemogłabywypowiedzieć
jeprzynim,nawetszeptem,poczuładreszczodrazy.Niewiedziałanawet,cototakiego
punktG,atymbardziej,gdziesięznajduje.

Pochwyciłaporęcztakmocno,żeażzbielałykostkijejpalców.Jejmąż,jejkochanek,
sięgnąłpokilkatartinek,apotemumieściłswojepięćdziesięcioczteroletnieciałow
ulubionymskórzanymfoteluiwolnąrękązamknąłdrzwi.

Dorisspuściłagłowęipowoli,nogazanogą,wspięłasięposchodachdosypialni,po
drodzeprzypominającsobieargumentyprzedkładaneprzezAnnieipozostałeprzyjaciółki
wobronieEmmyBovary.AnnieztypowądlasiebiepasjąbroniłaEmmy,twierdząc,że
pozostałaonawiernaswoimmarzeniomażdokońca,nawetjeślitemarzeniabyły
wymyśloneinierealistyczne.Midgepoparłają;jakietosmutne,powiedziała,żekobiety
takczęstowyrzekająsięwłasnychmarzeń.

-Imężczyzn,którychkochają-dodałaGabriella.AletoEvewypowiedziałazdanie,które
najgłębiejutkwiłowszystkimwpamięci.

-Niepowinnyśmytejkobietyzbytpochopnieoceniaćanipotępiać.GdybyEmmamiała

background image

choćjednąprawdziwąprzyjaciółkę,kogoś,ktomógłbyzniąporozmawiaćikomu
mogłabysięwygadać,towierzę,żebyłabywstanieporadzićsobiezewszystkim.

-Szkoda,żenienależaładoKlubuKsiążki-stwierdziłaGabriella.-Potrzebnajejbyła
rozmowazdrugąkobietą.

-Tak-skinęłagłowąMidge.-Aleonauzależniałaswojeszczęściewyłącznieod
mężczyznisamezobaczcie,jaktosięskończyło.

Wszystkiesięroześmiały-wszystkieopróczDoris.Terazjednak,gdyweszładoswojej
sypialniistanęłaprzedogromnymłóżkiem,takwielkim,żenawetpotężnyR.J.ipulchna
Dorismogliwnimspać,przezcałąnocniedotykającsięanirazu,wybuchnęładziwnym,
dławiącymśmiechem.

Evesiedziałaprzystolewkuchniipowolipiłagorącemleko.Niewiedziała,czyto
prawda,czytylkoprzesąd,żepomagaonozasnąć,alenieszkodziłospróbować.Od
śmierciTomarzadkoudawałojejsięprzespaćcałąnoc.Budziłasiępokilkarazy,
ogarniętapanicznymstrachem.Gdybymlekoniezadziałało,zdecydowanabyła
spróbowaćprozaku.

Znówpodniosłakubekdoust,gdyzadzwoniłtelefon.

-Chciałamtylkosprawdzić,czydotarłaśbezpieczniedodomu.

TobyłaAnnie.Evewiedziała,żetaknaprawdęprzyjaciółkachciałazapytać,jaksięczuje
popowrociedoklubu.

-Oczywiście,żetak,dziękuję.Przecieżtotylkokilkaprzecznic.

-Icoterazmyślisz?

-Wpewnejchwiliwydawałomisię,żetyiDorisrzuciciesięnasiebiepośrodkutego
perskiegodywanu.

-Szkoda,żetaksięniestało.Lubięwalkę.Apozatymonajesttakaprzemądrzała.

Każdemuchcenarzucićwłasnezdanie.

-Jestbardzopobudliwa.Noinakażdytematmawyrobionąopinię.

-TaksamojakR.J.Niemogępojąć,jakoniwytrzymujązesobąpodjednymdachem.

-Towielkidom-zauważyłaEve,aAnnieroześmiałasię.

-Cieszęsię,żewróciłam.

-Jateżsiębardzocieszę,żewróciłaś.Wszystkiesięcieszymy.

Eveuśmiechnęłasię,wiedząc,żesłowaAnniesąszczere.

-Annie?Pamiętasz,jakmówiłam,żedobrzejestmiećprzyjaciółkę,którejmożnasię
zwierzyć?Zetomożeocalićpsychikę?-Zamilkła,czując,żełzynapływająjejdooczu.-

Mówiłamotobie.

Nastąpiłapauza,poczymAnnieodrzekłacicho:

-Wzajemnie,Eve.

background image

ROZDZIAŁSZÓSTY

Gdyproblemstajesięzbytwielkilubpołożeniezbytciężkie,ludziechroniąsię,niemyśląc
onim.Wnikaonjednakdownętrzaistapiasięzinnymirzeczami,któretamzalegają,
iz
tejmieszankiwynikaniezadowolenieiniepokój,poczuciewinyiprzymus,bycośzdobyć-

cokolwiek-zanimwszystkoodejdzie.

JohnSteinbeck,Zimanaszejgoryczy

Radiowłączyłosięosiódmej.Ulubionastacjanadawałaballadyrockowe.Annie
mruknęłacoś,przetarłaoczyiodruchowosięgnęłapotermometr.Dombyłszaryizimny.

Leżącztermometremwustach,myślała0tym,żenieznosilutegoiniepotrzebuje
prognozypogody,bywiedzieć,żenadchodziburza.Wtakieporankinajchętniejotuliłaby
siękołdrąizwiniętawkłębekzostaławłóżkuzdobrąksiążką.

LeżącyobokniejJohnziewnąłgłośno,wpółśniepogładziłjądługimipalcamipoudzie,
podniósłsięichwiejnymkrokiemposzedłdołazienki.Odpewnegoczasukażdyranek
wyglądałtaksamo:podczasgdyonależaławłóżkuztermometremwustach,onbrał

prysznic,goliłsięiparzyłkawę.Zastanowiłasięnagle,kiedywichżyciewkradłasiętaka
rutyna?Znałajednakodpowiedź:odczasu,gdyzaczęlisięstaraćodziecko.

Wyjęłatermometriwpatrzyłasięweń,przymrużającoczy:coraztrudniejbyłojej
odczytaćdrobnecyferki.Przysunęłatermometrbliżejiuśmiechnęłasięszeroko.Tego
rankaczekałoichprzełamanierutyny!Temperaturawyraźniewzrosła.

Usiadłanałóżkuisięgnęładonocnejszafki,gdzieznajdowałsięwykresjejowulacjiz
ostatnichsześciumiesięcy.Kupiłaconajmniejtuzinksiążek,wktórychszczegółowo
omówionebyłyzasadytworzeniatakichwykresów.Dotychczasjejpomiaryniechciały
sięukładaćwżadenwyraźnyschemat,codoprowadzałojądorozpaczy,dzisiajjednak
nawetnajwiększytumanniemógłbymiećżadnychwątpliwości:pouprzednimspadku
temperaturawyraźnieskoczyładogóry.

-John!-zawołałazwielkimprzejęciem.-Wracajzarazdołóżka!Popatrz,mam
jajeczkowanie!

Johnwysunąłgłowęzłazienki.Połowętwarzymiałpokrytąkrememdogolenia.

-Wtejchwili?-zapytałzlekkimgrymasem.Ton,wjakimzadałtopytanie,zirytował

ją.

-Przecieżtegoniedasięzaplanować.Alesamzobacz!Modelowywzór,jakz
podręcznika!Musimytozrobić!

Johnwestchnąłciężko.

-Posłuchaj,itakjużjestemspóźniony.Muszęzdążyćnainspekcję.

-Tozajmietylkochwilę!

Zaśmiałsiękrótkoiwymamrotałcośpodnosem.Anniepoczuławzbierającązłość.

-Przecieżsamrozumiesz…

background image

-Możepoczekamydowieczora?Niemamterazczasu,ani,prawdęmówiąc,nastroju.

Jestempewien,żetojajeczkonierozpuścisięprzezparęgodzin.

-Wieczoremniemogę.Jestemumówionanaspotkanie.

Johnoparłdłonienabiodrachizastanawiałsięprzezchwilę.

-Notowporzelunchu.Postaramsiętubyć,powiedzmy,owpółdopierwszej.

Anniezmarszczyłabrwiipotrząsnęłagłową.

-Niemogę.Przedpołudniemmamrozprawę.Boże,trudniejumówićsięztobąniżna
służbowespotkanie.

-Naszeżycieerotycznecorazbardziejprzypominatakiewłaśniespotkania.

-Aczyjatowina?-odparowałaAnnie,odrzucająckołdrę.-Zakażdymrazem,kiedysię
kochamy,wyglądatotaksamo:raz,dwa,raz,dwa,dziękujępani!

Johnzaczerwieniłsiępodwarstwąkremu.

-Botaksięostatnioczuję.Muszęcięobsługiwaćnakażdewezwanie.Leżyszjakkamień,
agdyjużjestpowszystkim,nawetsięnieodezwiesz,tylkopodkładaszpoduszkipod
biodraipatrzysznazegarek.

-Bardzocidziękuję!Dobrzewiesz,żetozwiększaszansezapłodnienia!

-Toniezmieniafaktu,żeprzestaliśmysięprzytulaćirozmawiać,takjakkiedyś.

Zaczynammiećtegoserdeczniedosyć,Annie.

-Totychciałeśmiećdziecko!

-Nietylkoja.Niezrzucajterazwszystkiegonamnie.-Zauważyła,żezewszystkichsił
starasiępowstrzymaćwybuchgniewu.-Inadalchcęjemieć-ciągnąłjużspokojniej,
łagodzącton.-Aledlaczegoniemożemygozrobićtakjakinniludzie?Dlaczegomusisz
takwszystkokontrolować?

-Boprawdajesttaka,żedotychczasnieodnieśliśmywielkichsukcesów.Próbujemyjuż
odośmiumiesięcyiokazujesię,żetoniejesttakiełatwe,jakmogłobysięwydawać.

Musimyrobićwszystko,żebyzwiększyćszanse.Dużootymczytałam.

-Czytałaś…-Potrząsnąłgłowąistanąłtużprzednią.-Nowięcminęłojużosiem
miesięcy.Icoztego?Zawszejesttosamo,Annie.Gdyczegośchcesz,musisztomiećjuż,
natychmiast.Skupiaszwszystkieśrodkinaceluiniezostawiaszżadnegomarginesubłędu.

Tylko:zróbto,zróbtamto.Popatrz,naprzykład,naswojądietę.Zaczęłaśsięodżywiać
wyłączniekiełbaskamiibananami!

Anniepodniosławyżejgłowęioczyjejzabłysły.

-Boodtegowzrastapoziomsoduipotasuworganizmie.Mówiłeś,żechceszmieć
chłopca.

-Nie.Jamówiłem,żejestmiwszystkojedno.Totychceszchłopca,Annie.Właśnieotym
mówię.Niewystarczaci,żepoprostuchceszmiećdziecko.Próbujeszkontrolowaćnawet
jegopłeć!

background image

-Brzmitotak,jakbymbyłajakimśseksualnymdyktatorem!

-Bojesteś!

-Mamdość!-krzyknęła,bezgraniczniewściekła,rzucającwgóręnotatnikzwykresami.
Zapisaneołówkiemkartkirozsypałysiępopodłodze.-Mamdość,słyszysz?

Możeszsobiezabraćtencholernytermometr…-Rzuciławniegoprzyrządem.-Itoteż!-

Następnybyłbudzik.-Imożesztosobiewsadzić!

Johnzdążyłsięuchylić.Budzikprzeleciałobokniegoirozbiłsięościanę.Johnpowoli
podniósłgłowę.Najegotwarzymalowałsięszokiwściekłość,ramionamiałnapięte,dłoń
zaciśniętąnamaszyncedogolenia.

background image

Anniestałapodrugiejstroniełóżka,zopuszczonymirękami,ipatrzyłananiego
nieruchomo.ZpodbródkaJohnazwisałsopelkremudogolenia.Wydawałsiętak
wstrząśnięty,tak…takzabawny,nagi,nawpółogolony,wśródszczątkówrozbitego
budzika,żezaczęłasięśmiać.Teraz,gdyjużwyrzuciłazsiebiezłośćifrustrację,mogła
jasnomyśleć.

Zawszetakbyło:gdyogarniałjągniew,oślepiałjąniemalcałkowicie,alepowybuchu
natychmiastodzyskiwałaspokójidobryhumor.

Terazżałowałatego,cosięstało.ByłojejprzykrozaJohnaizato,żeichżycieuczuciowe
rozsypywałosię.

-Uważasz,żetozabawne?-zapytałJohn.

-Tak-odrzekłaszczerze,poczymdodała:-Wżałosnysposób.

-Mniesięniechceśmiać-powiedziałiwróciłdołazienki.

-Dlaczegowłaściwiekrzyczymynasiebie?-zawołałazanim.-John,chcęsięztobą
kochać.Większośćmężówbyłabyzadowolona,budzącsięprzyżonieogarniętej
namiętnością.

Gdyspojrzałnaniąprzezramię,ujrzaławjegooczachsmutek.

-Jateżbyłbym-powiedział.

Tojązabolało.Wzbierałwniejkolejnywybuch,alepohamowałasię,izaciskającusta,
wróciładołóżka.Tylkosztywnośćramioniodwróceniegłowydościanyświadczyłyo
tym,żejestzła.NiezpowoduuporuJohna,aledlatego,żejeszczeniebyławciąży,a,co
więcej,Johnnajwyraźniejzamierzałzrzucićcałąodpowiedzialnośćnanią.

Jasnorozumiaławszystko,coniezostałopowiedzianewprost.Tojejzadaniem,jako
kobiety,byłopocząćdziecko.Ajeślisiętonieudawało,tobyłarównieżjejklęska.Annie
nielubiłaporażek.

-Zapomnijmyotym-powiedziałaniskim,nienaturalnymtonem.-Dajmysobiespokóji
zapomnijmyotymwszystkim.

Zapadłonapiętemilczenie.Annie,nieoglądającsię,wiedziała,żeJohnwciążstoiw
drzwiachłazienkiipatrzynanią.Przezdługąchwilę,którawydawałajejsięwiecznością,
czekała,wiedząc,żeonzastanawiasię,czynaprawdęzrezygnowałazplanuurodzenia
dziecka.Byłatozjejstronywykalkulowanaprowokacja,zawierającaelementryzyka:
Johnpotrafiłpogrążaćsięwdługimmilczeniu,czasamitrwającymnawetkilkadni.Aona
naniemiałatyleczasu.Jejciało-jejjajeczko-potrzebowałogojużdzisiaj,jużteraz.

-Annie-odezwałsięwkońcułagodząco.-Toniemożetakdłużejtrwać.

Natychmiastzrozumiała,żeonniechcezrezygnowaćzdziecka,ipoczuładojmującąulgę.

-Nigdysiętyleniekłóciliśmy-ciągnąłJohn,podchodzącdoniej.-Zabardzosiętym
wszystkimprzejęliśmy.Niecierpiękochaćsięztobąwedługkalendarza.Totakie
kliniczne,wyrachowane,takierutynowe.Wszystko,zczymwalczęprzezcałemojeżycie.

-Myślisz,żemniesiętopodoba?

background image

-Myślę,żenie.-Położyłrękęnajejramieniu.Tobyłpierwszykrok.-Bardzochciałbym
znówsięztobąkochać,Annie.Brakujemitego.Tak,jakrobiliśmytowcześniej.Z

miłościipragnienia.

-Mnieteżtegobrakuje-odrzekłacicho,przysuwającsiędoniego.

-Tenaszestosunki…-niemalwyplułtosłowozsiebie.-Niepodobamisięto,cosięz
namidzieje.Zastanawiałemsię,czywartoprowadzićtęgrę.

Odwróciłasiętwarządoniego,znówogarniętaniepokojem.Johnmusiałbyćbardzo
sfrustrowany,skorojednakrozważałrezygnacjęzichplanów.Aleonaniechciałaznich
zrezygnowaćzanic.Pragnęładzieckabardziejniżczegokolwiekinnego.Poprostu
musiałajemieć.

-Oczywiście,żewarto,kochanie-powiedziałaspokojnie.Johnpotrzebowałteraz
łagodnejzachętyiupewnienia.-Przecieżwiem,żemarzyszodziecku.Iwiem,żemogęci
jedać.-Zdobyłasięnalekkiuśmiech.-Wiesz,jakiejestmojemotto.Nic,cojestwarte
zdobycia,nieprzychodziłatwo.Uważam,żedzieckojestwartewysiłku.Niesądzisz?Po
prostumusimysiębardziejpostarać.Iwieszco?-dodałalekkimtonem.-Niepotrafię
sobiewyobrazićprzyjemniejszegoobowiązku.Chodźtutaj!

Pociągnęłazaręcznik,którymJohnbyłprzepasany,ipochyliłasię,byzetrzećzjego
twarzyresztękremu.

-Spróbujmyjeszczeraz-szepnęła,pokrywającpocałunkamijegotors.

Otworzyłaramionaiuśmiechnęłasiętriumfalnie,gdyJohnjąprzytulił.Najwyższapora,
pomyślała,oddającmupocałunki.

-Och,tak!Kochamcię-szepnęłamuprostodoucha.Naprawdęgokochała.

Ibyłaprzekonana,żetegorankaudaimsiępocząćpięknedziecko.

Midgewyjrzałaprzezoknoizmarszczyłaczołonawidokgrubejwarstwyśnieguna
ulicach.Jejmatkamiałazjawićsięjużwkrótce,achociażEdithpochodziłazChicago,
zapewnezdążyłajużodwyknąćodtakiejpogody.Ostatniedziesięćlatspędziłana
Florydzie.

Midgeniemartwiłasięonią;jejbrat,mieszkającynastałewAtlancie,częstoodwiedzał

EdithwVeroBeachwrazzeswojążonąidziećmi.TenszczęśliwyukładuwalniałMidge
odpoczuciawiny.Lataterapiinauczyłyjądoceniaćwłasnąprzestrzeńwżyciu.

Odsunęłasięodoknaiwróciładosprzątania.Razemzprasowaniemigotowaniem,
czynnościtezajmowałypierwszemiejscenajejprywatnejliścieobowiązków,których
najbardziejniecierpiała.Sprawydomowenudziłyją,apozatymtapracaniemiała
żadnegosensu.Mieszkałasamaijedzenieszczególniejejnieinteresowało.Rano
najczęściejwsypywałapłatkidokubkapokawie,żebyniebrudzićdrugiegonaczynia,ana
kolacjęjadałajakieśniskotłuszczowegotowedaniezmikrofalówki.Zapachpiersiz
indyka,którapiekłasięwłaśniewpiecykurazemzdwomaziemniakami,byłwtymdomu
czymśniezwykłym.

Zebrałastertęręcznikówzpodłogiwłazience,popatrzyłananie,poczymwrzuciłajedo
wannyizasunęłaplastikowązasłonkę.Polałaumywalkęilustrośrodkiemczyszczącymi

background image

szybkoprzetarłajeszmatką.Wyglądanieźle,oceniła,obrzucającwzrokiemłazienkę.

Pomieszczenieurządzonebyłopodkątemfunkcjonalności.Oboktoaletystałwiklinowy
koszykzgazetamiiczasopismami.Przyborytoaletoweleżałynazakurzonymstolez
kutegożelaza.

Wiedziała,żejejmatceniebędziesiętupodobać.Wmieszkaniuniebyłotużadnych
kobiecychakcentów,któreEdithuważałazazasadnicze.Żadnychwielkich,dobrze
oświetlonychluster,zgranychkolorystycznieręczników,nawetwagi-ajejmatkakażdy
dzieńrozpoczynałaodpójściadotoaletyistanięcianawadze.

Nocóż,mniesiętupodoba,pomyślałabuntowniczo,czując,żeznówwracajądoniejstare
urazy.Cokolwiekwżyciurobiła,nigdyniepotrafiłazadowolićmatki.Alecojąto
właściwiemogłoobchodzić?TobyłproblemEdith,niejej.

Wzięłagłębokioddech,żebyrozluźnićwewnętrznenapięcie,iporuszyłaramionami.

EdithKirschbyłajedynąkobietąnaświecie,którapotrafiłaodebraćjejpewnośćsiebie.
Całeżyciespędziłanauwalnianiusięzkleszczyoczekiwańmatkiizakażdymrazem,gdy
jużjejsięwydawało,żewreszciematozasobąiodeszławystarczającodaleko,żejest
samodzielną,niezależnąosobą,bum!-matkaprzyjeżdżaławodwiedzinyiMidgeznów
zaczynałasięczućjakmałedziecko.

Odpędziłaodsiebietemyśli;terazniemiałaczasusięnimizajmować.Spojrzałanazegar.
Matkamiałatubyćzadziesięćminut.Nigdysięniespóźniała.Terapeutanakazał

Midgeoddychaćgłęboko,uwalniajączsiebiestarygniew.Wdech,wydech…Wszystko
będziedobrze,jeślitylkoprzezkilkadniudajejsięschodzićmatcezdrogiiniedaćsię
wciągnąćwrozmowyomężczyznach,małżeństwieiseksie.

Popatrzyłanabutelkęzpłynemdoczyszczenia,którątrzymaławręku,apotemwrzuciła
jąwrazzeszmatądowanny,nastosręczników,izatrzymałasięprzedlustrem.

Dzisiajwłosymiałasplecionewwarkocz.Czasamizadziwiałoją,jakmałoznatwarz,z
którążyjeodpięćdziesięciulat.Nigdy,nawetjakonastolatka,nielubiławpatrywaćsięwe
własneodbicieczywypróbowywaćróżnychwariantówmakijażu.Przechyliłagłowęna
bokiprzyjrzałasięukładowikościtwarzytakimwzrokiem,jakimartystapatrzyna
rzeźbę.Miaławyraźne,wystającekościpoliczkowe,mocnozarysowanąszczękęiduży
nos.Z

artystycznegopunktuwidzeniabyłatociekawatwarz,chociażtrudnobyłobyjąnazwać
ładnączyatrakcyjną.Takczyinaczejjakokobietazupełnienieodpowiadałaideałom
preferowanymprzezmatkę.

Usłyszaładzwonekimimowszystkoucieszyłasię.Niewidziałamatkiponadrok,alegdy
otworzyładrzwi,poczułasię,jakbyrozstałysięzaledwiewczoraj.Nawidokdrobnej
postacimusiałasięszerokouśmiechnąć.

Edithnigdysięniezmieniała.Wyglądałarówniepromienniejakzawsze.W

przeciwieństwiedocórkibyłaniska-mierzyłaniewieleponadmetrpięćdziesiąt-i
drobnejbudowy.Midgezawszewyobrażałająsobiejakoniewielkiegoptaszkaobajecznie
kolorowychpiórkach,ciemnychoczachiszybkich,pełnychwdziękuruchach.Wszystko

background image

wjejstrojubyłodopiętenaostatniguzikizgranezesobą,odbutówpopłaszczitorebkę.

Edithobrzuciłacórkęszybkimspojrzeniem,któreniepomijałożadnegoszczegółu,a
potemcofnęłasięokrok,przechyliłagłowęnabok,wydęłausta,uniosłajednąbrewi
spojrzałajeszczeraz.BeżżadnegosłowaMidgezrozumiała,żejejwłasnystrój,fryzurai
twarzbezmakijażuniezyskałyaprobatymatki.Wszystkototrwałozaledwiekilkasekund
izupełniewytrąciłojązrównowagi.Poczułasięupokorzona,aleudałojejsięzachować
natwarzyuśmiech.

-Niepocałujeszmnienawet?-zapytałaEdith.Midgepochyliłasięiobjęłają.Zawsze
czułasięprzymatcejakolbrzym.Znajomyzapachperfumsprawiłjejprzyjemność.

-Wejdźdośrodka-powiedziała.

-Zaraz,kochanie.Muszęzabraćbagażezlimuzyny.

PrzyjaciołommatkinaFlorydzieudałosięprzekonaćją,żewynajęcielimuzynytojedyny
sposób,bywydostaćsięzlotniskawChicago.Midge,którauważała,żerówniedobrze
możepomatkęwyjechać,musiałazaakceptowaćjejwybór.

-Pomogęci-zaoferowałasię.

-Nie,nie-odparłaEdithzbytszybko,rzucającniespokojnespojrzenie.-Szofer
przyniesiebagaże.Tojestwliczonewrachunek.Zaczekajtutaj.

Midgeposłuszniestanęłaprzydrzwiach.Porazpierwszyodroku,odkądrzuciłapalenie,
poczułatęsknotęzapapierosem.Pokilkuminutachusłyszałakrokimężczyznyniosącego
ciężkąwalizkę.Awłaściwiedwie.Wysoki,muskularnyszoferwtanimczarnym
garniturzeztrudemwtaszczyłjenaschody.Midgezaniemówiła,uświadamiającsobie,że
takailośćbagażuwystarczynawieledłużejniżtydzień.

-Zarazprzyniosęnastępne-powiedziałszofer,zostawiającwalizkizadrzwiami.

-Następne?-wykrztusiłaMidge.

Edithtylkopomachałarękąizniknęłanaschodach.Midgeczekałanieruchomo,aż
kierowcawniósłbrązowekartonowepudło,wktórymzmieściłabysięniewielkaszafa.Na
wierzchukołysałosiędrugiepudło,nakapelusze.Kierowcaznówzniknąłitymrazemna
schodachrozległsiętupotobcasówEdith.Midgeotworzyłausta,byzapytać,pocomatka
przywiozłatylerzeczy,aleodtego,cozobaczyła,zaparłojejdech.

Edithniepewniepodeszładodrzwi,tulącwramionachkłębekbiałegofutra,zktórego
wyzierałyczarneślepka.

-Przywiozłaśpsa?-wychrypiałaMidge,niewierzącwłasnymoczom.

-Poprostuniemogłamgozostawić-powiedziałaEdithnienaturalniewysokimgłosem,
przyciskajączwierzędosiebietakmocno,żeoczywychodziłymuzorbit.-Ostatnim
razem,gdyoddałamgodotegoobrzydliwegopsiegohotelu,dostałstrasznego
rozwolnieniaiprzysięgłamsobie,żezażadneskarbywięcejtegoniezrobię.Kochanie,
bezPrince’aumarłabymzsamotności.Proszę,niezłośćsięnamnie.Totakigrzeczny
chłopiec,iobiecuję,żebędęstarałasięgotrzymaćzdalaodciebie!Onjesttakimalutki,
nawetniezauważysz,żetujest!Podobniejakja!

Midgedławiłasięzwściekłości.Niebyławstaniewypowiedziećanisłowa.Totylko

background image

kilkadni,powtarzałasobie,oddychającgłęboko,tylkokilkadniiobydwojestądznikną.

Wdech,wydech…Odsunęłasięoddrzwi,pozwalającmatceprzejść,iwmilczeniuszłaza
nią,patrzącnawłasnemieszkaniejejoczami.Przedkamiennymkominkiemstałasofai
zestawkrzesełpochodzącychzróżnychkompletów,ananichrzuconebylejakwielkie,
pasiastepoduszki.Wyznaczającygranicękuchnidługi,zaokrąglonybarzastawionybył
butelkamiwina,stertamiksiążekirozmaitymirzeźbami.Wkącieprzywielkichoknach
stałydwiepustedrewnianesztalugi,aoboknichpoplamionyfarbamistółzkolekcją
pędzli.Gotowejużobrazystałyoparteościanę.

Midgelubiłamyśleć,żejejdomjestczytelnymświadectwemjejindywidualizmu;tego,że
niekierujesięmodą,leczżyjewedługwskazańwłasnegotalentu.Natwarzymatki
widziałajednak,żezjejpunktuwidzeniamieszkaniecórkiwyglądajakkoszmarnysen
dekoratorawnętrz.Wstrzymałaoddech,gdymatkazatrzymaławzroknapokrywających
całązachodniąścianędużychpłótnach.Midgeżywiładoswoichobrazówtakieuczucia,
jakiematkiżywiądoswoichdziecialboniektórzyludziedopsów.Czekaławnapięciu.

-Skarbie,czymogłabyśprzynieśćPrince’owiwody?-zapytałaEdithzesztucznym
uśmiechem.

Awięctobyłowszystko.Natematjejobrazówmatkaniemiałanicdopowiedzenia.

Wjejoczachniebyływartenawetjednegosłowa.

-Oczywiście-wykrztusiła,kryjącrozczarowanie.Możenapijeszsięwina?Mamtuniezłe
margaux.

-Och,nie,kochanie,jużniepijęczerwonegowina.Odtychsiarczynówbolimniegłowa.
Proszę,powiedz,żemaszwdomumartini!Albowódkę?Zcytryną?

Midgeprzymknęłaoczy,czującwskroniachnadchodzącybólgłowy.

-Niemamcytryny,alemamoliwki.

-Niechbędzie-westchnęłaEdithzrozczarowaniem.Midgezacisnęłazębyiwrzuciła
oliwkęrównieżdomiskiPrince’aznadzieją,żepiessięniązakrztusi.

Pokilkuminutach,wzmocniwszysiękieliszkiemmargaux,poczuła,żepowoliwracado
stanuwewnętrznejrównowagi.RozmawiałyprzezchwilęolociedoChicago,potemo
książkach,któreEdithostatnioczytała,obrydżu,paskudnejpogodzie-wszystkiete
bezpiecznetematypomogłyprzełamaćlody.Temperaturaniecowzrosła,gdyEdith
zaczęłanarzekaćnamanieryswychwnuków.

-Jedząjakzwierzęta!-oznajmiła,rzucającpsuherbatnik.Princepogryzłgohałaśliwie,
rozrzucającokruchypocałejsofie.

Gdyniebozaczęłociemnieć,akieliszkiznówzostałynapełnione,Edithzrzuciłażakieti
oświadczyła,żejejmieszkanienaFlorydzieprzypominagrobowiec,ażycienapołudniu
jestśmiertelnienudne.

-Zyciekulturalnewogóletamnieistnieje.Niemanic.Florydajestfantastyczna,jeśli
lubiszcodziennieranospacerowaćpoplażyizbieraćmilionymuszelek.Alegdyjużcisię
toznudzi…Cesttout!Pozatymbrakujemimoichprzyjaciół.

-Przecieżmasznowych-odrzekłaMidgebezcieniawspółczucia.Przeddziesięciulatyjej

background image

matkabezwzględnieuparłasięprzyprzeprowadzcenaFlorydę,aponadtoprzezkilka
miesięcyciągnęłacórkęzesobą,wielokrotnielatającwjednąiwdrugąstronę,byta
pomogłajejznaleźćmieszkanie,całyczasopowiadając,żeniezniesiejeszczejednejzimy
wChicago.

-Wszyscysątamzastarzy-ciągnęłaEdith.-Jednąnogąwgrobie.Iniesposóbznaleźć
choćbyjednegoprzyzwoitegomężczyzny.Samidziwkarzealbożonaci.Tęsknięza
męskimtowarzystwem.Muszęcipowiedzieć-podniosławzrokzożywieniem-żew
barzenalotniskuwidziałamtakiegofaceta…-Sugestywnieprzewróciłaoczami,mrucząc
jakkotka.-

Olala…

Midgeporuszyłasięniepewnie,zaniepokojonawizjąmatkipodrywającejwbarze
przystojnychpodróżnych.SłuchanieopowieściożyciuuczuciowymEdithwydawałojej
sięwjakiśsposóbnieprzyzwoite,szczególnieżeonasamaniemiałażadnego.

-Tylkominiemów,żepróbowałaśgopoderwać.

-Nie!-oburzyłasięEdith.-Czekałananiegojakaśkobieta,chybażona.-Oparłasięo
poduszkiiutkwiłaspojrzeniewtwarzycórki.Alkoholzaczynałjużdziałać.-Agdybym
nawetpróbowała,toco?Cobywtymbyłozłego?Czysądzisz,żeskoroosiągnęłamjuż
pewienwiek,toniemogęsiępodobaćżadnemumężczyźnie?Albożeżadnegoniemogę
pragnąć?

-Nie,mamo,aleistniejecośtakiegojakgodnośćosobista.

Edithodrzuciłagłowędotyłuiroześmiałasięgardłowo.

-Myślę,żetymaszjejzanasdwie.Samadobrzebyśzrobiła,skarbie,rozwijającnieco
swojeżycietowarzyskie.Otrząśnijsię!Niedziwięsię,żeniemożeszpoznaćżadnego
porządnegomężczyzny.Nigdygonieznajdziesz,jeśliniezacznieszszukać.

-Możeniemamochotynikogoszukać.Edithlekceważącomachnęłaręką.

-Oczywiście,żemasz,skarbie.Jesteśpoprostunieśmiałainiewychylasznosazza
swoichpłócien.Trzymajsięmamy.Mogęcięnauczyćkilkusztuczek.

Przesunęładłońmipobiodrachwgeście,którymiałbyćerotyczny;Midgenatenwidok
zebrałosięnamdłości.Przypomniałasobienagle,jakporazpierwszyprzyjechałaz
college’udodomu.Byłtotydzieńodwiedzindlarodziców,alematkazjakiegośpowodu
zrezygnowałazwizyty,więcMidgepostanowiłasprawićjejniespodziankę.Pozatymnie
miałaochotysnućsiępoakademiku,gdywszyscyinnirodzicezwiedzaliuniwersyteti
zabieraliswojedziecinakolację.Alegdymatkaotworzyłajejdrzwi,wcaleniewyglądała
nauszczęśliwioną.„Dlaczegoprzyjechałaś?”,zapytałaszeptem,apotemszybkoobejrzała
sięprzezramię,pochwyciłaportmonetkęi,wciskającwdłońMidgekilkadwudziestek,
kazałajejpójśćdohotelu,wyjaśniającnerwowo,żemagościa.GdyMidgepowiedziała,
żewolałabyzostaćusiebie,Edithtylkowestchnęłaioświadczyła,żejejprzyjacielnicnie
wieoistnieniujejcórkiwcollege’u,aonawoli,żebysięniedowiedział.

-Tęsknięzadomem-powiedziałaterazEdith,głaszczącPrince’a.-Tęsknięza
ŚrodkowymWschodem.Zajegozapachami,akcentemtutejszychmieszkańców,stylem
ichżycia.Brakujemiwielkiegomiasta.

background image

Midgezauważyła,żenatejliścienieznalazłosięjejimię.

-AcoztwoimżyciemnaFlorydzie?Zprzyjaciółmi,zmieszkaniem?

Edithtylkowzruszyłaramionami.

Midgerzuciłaszybkiespojrzenienagórębagażyiprzełknęłaślinę,zdającsobiepowoli
sprawę,doczegozmierzatarozmowa.Migrenazbliżałasięcorazwiększymikrokami.

-TomożezamieszkałabyśwAtlancie?-zasugerowałaskwapliwie.-Wspaniałemiasto,
dobryklimat,aJoeiLizbylibyzachwyceni,gdybyśmieszkałabliżejnich.

Jejbratijegożonazamordowalibyjąchyba,gdybytousłyszeli.EdithdoprowadzałaLiz
dofuriiswymisubtelnymiuwagaminatematwychowywaniachłopców.

-Byćmoże-odrzekłamatkazwestchnieniem.

Midgepoczuła,żerobijejsięzimno.Ostrożnieodstawiłakieliszeknastół.Opanowałasię
i,wytrzymującspojrzeniematki,zapytaławprost:

-Mamo,jakdługochcesztuzostać?Wstrzymałaoddech,widząc,żenatwarzyEdith
pojawiłsięfiglarnywyraz.

-Bezograniczeń-odrzekłaEdithzpromiennymuśmiechem.

Midgemusiałabezwiedniewykrzyknąć,boPrincegwałtowniezeskoczyłzkolanswojej
pani,przypadłdonógMidgeizaniósłsięgłośnymszczekaniem.Midgeuniosładłoniedo
uszu.

-Cicho,Prince-zawołałaEdith,klaszczącwdłonie.-Powinniśmyzachowywaćsię
grzecznie.Jesteśmytugośćmi.Natychmiastprzestańichodźdomniewtejchwili!Prince!

Midgespojrzaławokrągłe,wybałuszoneoczypudla,którynajwyraźniejniesłuchał

niczyichpoleceń.Pochyliłasiędojegopyska,wzięłagłębokioddechiilesiłwpłucach,
zawyła:

-Nieee!

Piesnatychmiastzamilkłipotulnieprzywarłbrzuchemdodywanu,poktóregodrugiej
stroniesiedziałaEdithzrękamibezwładnieopuszczonyminakolanaiszerokootwartymi
ustami.Midgedoznałaoszałamiającegouczuciatriumfu:porazpierwszywżyciuudało
jejsięuciszyćmatkę.

Marzecnadchodzijaklew,aodchodzijakbaranek.Evezawszelubiłatopowiedzenie,
choćniemiałapojęcia,dlaczego.Możedlatego,żeoznaczało:niechzdarzysięnajgorsze,
niechprzejdziechoćbyhuragan…przetrwamyto,bowiemy,żejużniedługonadejdą
lepszeczasy.

Częstopowtarzałasobietesłowanapoczątkumarca,gdyczekałyjąjeszczedwamiesiące
zimnej,niestałejpogody.Zawszemiałaochotępoprostutrzepnąćkogoś,ktouznawałza
stosowneprzypomniećwszystkim,że„wChicagośniegmożespaśćnawetwmaju!”
Zawszektośtakisiętrafił.Tęskniłazadotykiemsłońcanatwarzypodługiej,ciężkiej
zimie,zaodrobinąradościwżyciu.Wystawieniedomunasprzedażbyłodlaniejciężkim
przeżyciem.Bezczynneczekanie,ażktośgokupi,okazałosięjeszczegorsze,alemiało
jedenpozytywnyskutek:zaczęłasprzątaćwszafachischowkach,żebypozbyćsięstert

background image

przedmiotów,którenagromadziłysięprzezlata.Skądsiętyletegowzięło?Wypchane
zwierzęta,dziecinneubranka,niedokończonyhaft,starewykroje,stertyrysunkówdzieci,
stareksiążki…Porządkiniemiałykońca.

Ciężarówkapomocyspołecznejprzezkilkamiesięcyregularniepojawiałasięprzed
domemPorterów.NakonieczostałyosobisterzeczyToma.Pozbyciesięich,awrazznimi
wspomnień,byłonajtrudniejsze,nietylkodlaniej,aletakżedladzieci.Toteżpierwszego
marca,gdybyłyjeszczewszkole,nałożyłafartuch,głębokozaczerpnęłapowietrzai
otworzyłajegoszafę.Widokrównychrzędówciemnychspodniimarynarek,
wyprasowanychkoszulibarwnychkrawatówporaziłjąjakpodmuchlodowategowiatru.
Wstrzymałaoddechipodniosławzroknatrzygórnepółki,wypełnionekapeluszami,
rękawiczkamiiBógjedenwieczymjeszcze.Nadolebyłybuty:sznurowaneznie-
barwionejskóry,sportoweisandały.

Przyszedłczas,żebyrozstaćsięztymwszystkim.

Annieuporządkowałajużichfinanse,dokumentybankowe,inwestycyjneipolisy
emerytalne.Znieskończonącierpliwościąuczyłaprzyjaciółkę,jaksiętymwszystkim
zajmować.TeraznadeszłakolejEve;uporządkowaniedomubyłojużwyłączniejej
sprawą.

Zdecydowanabyłazrobićtojaknajszybciej,alegdywyciągnęłapierwszygarnitur,serce
jejsięścisnęło.Przyłożyłamarynarkędotwarzyiwdychałaulotnyzapach,którym
ubraniewciążbyłoprzesycone.Słyszałakiedyś,żezapachysąnajlepszymwyzwalaczem
wspomnień,aterazprzekonywałasięotymnawłasnejskórze.Miaławrażenie,że
zagarniająfalaprzypływu.

Aledoszłajużdopewnejwprawywkontrolowaniuswoichemocji.Wytarłaoczy,
pociągnęłanosemiznówsięgnęładoszafy.Jedenpodrugim,porządnieposkładane
drogiegarniturylądowaływtrzechdużychkartonachprzeznaczonychdlaopieki
społecznej.Pakującje,przypominałasobienostalgicznie,kiedyostatnirazwidziaław
nichToma:wtymgranatowymdwurzędowym,albowbrązowejkurtcezzamszu,albow
wieczorowejmarynarce…Świetniewniejwyglądał…

Pudłaszybkosięwypełniły.Zaklejającjetaśmą,Evemiaławrażenie,jakbyzamykaław
nichczęśćwłasnegożycia.ZachowałamundurTomazczasówwojnywWietnamie,a
takżebiżuterięiakcesoria-napamiątkędladzieci.Następnieprzejrzałajegoprzybory
toaletowe,oddzielającte,któremożnabyłokomuśoddać,odtych,którenadawałysię
tylkodowyrzucenia.Bolesnebyłonawetwyrzucanieopróżnionegodopołowyflakonu
wodytoaletowejczylekarstwzaśmiecającychdnaszuflad.Niemogłasiępogodzićztym,
żeprzedmioty,któreTomkiedyśtrzymałwrękach,toterazzwykłeśmieci.

Wczesnympopołudniemporządkibyłynaukończeniu,wszafiepozostałatylkogórna
półka,którąTomnazywał„jaskinią”igdziewrzucałnajrozmaitsze,dziwnerzeczy.Eve
wspięłasięnataboretizaczęłajeprzeglądać:latarki,starystetoskop,aparatdomierzenia
ciśnienia,kilkasztucznychogni,skórzanerękawiceizakurzonykapeluszzfilcu.Na
samejgórze,podkocem,znalazłastare,metalowepudełkoiuśmiechnęłasięze
zdziwieniem.Niewidziałagoodlat!Byłojednąznielicznychrzeczy,jakieTomposiadał
jeszczewichpierwszymwspólnymmieszkaniu.Jacybyliwtedymłodzi!Wydawałoim
się,żewszystkojużwiedzą…Tomtrzymałwtympudełkuważnepapieryinajbliższe

background image

sercuskarby.

Eveogarnęłaciekawość,coteżmożebyćwśrodku.Próbowałajeotworzyć,alebyło
mocnozamknięte.Zeszłaztaboretu,poszładokuchniipodważyławieczkonożem,a
potemzbiciemsercausiadłaprzystoleipowolipodniosłapokrywkę.

Wśrodkubyłotylkokilkaprzedmiotów.Zobaczyłastaryzegarekkieszonkowyze
stłuczonymszkiełkiem.Wiedziała,żebyłatopamiątkapodziadku,któregoTomnie
pamiętał.Dalejbyłastara,rzymskazłotamoneta,którąpoukończeniuszkołyśredniej
dostał

odswegoukochanegowujka.SerceEvebiłocorazszybciej:pudełkozawierało
największeskarbyjejmęża.Znalazłajeszczejegopierwszenarzędziachirurgiczne,pęk
kluczynieznanegoprzeznaczeniaistarą,nieważnąksiążeczkęoszczędnościowązrokuich
ślubu.

MiędzykartkiksiążeczkiTomwsunąłfotografięichdwojganaplażywCancun.Och,jacy
byliwtedyzakochani.Zdjęciezostałozrobionepodczaspodróżypoślubnej,anatej
właśnieksiążeczceTomzbierałnaniąpieniądzeprzezcałyrok.Eveprzycisnęła
książeczkędosercaizajrzałanadnopudełka.Byłytamjeszczelaurkizrobioneprzez
dziecinaDzieńOjca,apodspodemkoperta,nowszaiczystszaodpozostałychpapierów.
Everozerwałają,spodziewającsięujrzećjeszczejedendziecięcyrysunekalbomożelist,
alezkopertywypadłozrobionepolaroidemzdjęciekobiety;pięknej,smukłejirudowłosej,
ołagodnychoczachipełnych,lekkowydętychustach,naktórychczaiłsięlekkiuśmiech.
Ubranabyławciemnykostium,jakbyszłanasłużbowespotkanie.Jejwyglądipostawa
świadczyłyotym,żebyłakobietąsukcesu,profesjonalistkąwjakiejśdziedzinie.

Eveprzyglądałasięfotografiizdziwnymuczuciem,żeniepotrafisobieprzypomnieć,
skądznatętwarz,alebyłapewna,żegdzieśjużjąwidziała.Tylkogdzie?

Pomyślała,żezastanowisięnadtympóźniej,iwłożyławszystkieskarbyzpowrotemdo
pudełka.Dziecipowinnyjużniedługowrócićzeszkoły,achciaławynieśćzdomu
wszystkiekartonywcześniej.

Twarznieznajomejniedawałajejjednakspokoju.Wsunęłapudełkozpowrotemnapółkę
ipostukaławniepalcami,zastanawiającsię,kimjesttarudowłosakobieta.

ROZDZIAŁSIÓDMY

Zrywajswekwiaty,pókimożesz,Dopókiczasnieminął;Bokwiat,codzisiajwoniąkusi,
Zwiędniejużjutro,dziewczyno.

RobertHerrick,Dodziewic,bykorzystałyzczasu

Wreszcienadeszławiosna!Wszystkomiałozapachnadzieiiobietnicy,choćnatrawniku
przeddomemleżałyjeszczespłachetkiśniegu.Wcorazcieplejszymsłońcuotwierałysię
kwiatyżółtychifioletowychkrokusów.Eveładowałaostatnierzeczydozielonegovolvo.
Samochódbyłnatylestary,żemogłasobiepozwolićnato,bygozatrzymać.

NowysamochódTomamusiałasprzedać,podobniejakwiększośćantyków,japońską
porcelanę,perskiedywany,złotemonetyinakońcu,kuswejwielkiejuldze,równieżi
dom.

background image

Anniemiałarację,trzebabyłosiętymzająćjeszczepoprzedniegolata.Ztrudem
przetrwałazimowemiesiące,corazbardziejobniżająccenę.Wkońcu,gdyjużzmuszona
byławziąćkredythipoteczny,pewienlekarz,którywłaśniezaczynałpracęna
UniwersytecieIllinois,usłyszałodkolegioofercieiprzyjechałobejrzećposiadłość.Od
tegomomentuwszystkopotoczyłosiębardzoszybko.Podczasnajbliższegoweekendu
żonalekarzaprzyleciaładoChicago,zakochałasięwdomuikupiligoodręki.
OszołomionaAnniestwierdziła:

-OniprzyjechalizNowegoJorku,więcpewnieuważają,żekupujątendomzapółdarmo!

MimowszystkoEvepodpisywałaaktsprzedażyześciśniętymsercem.Spędziłatutak
wieleszczęśliwychlat,godzin,minut.

Aletobyłowzeszłymmiesiącu.Terazcieszyłasię,żemajużtenciężarzgłowyi
niecierpliwiewyczekiwałaosiedleniasięwnowymmiejscu.Wdzieńpopodpisaniuaktu
sprzedażydodomuEvewpadłaGabriellaizrozwianymiwłosamiorazbłyskiemw
oczachoznajmiła,żekomplekswiekowychbudynkówwstarejczęściOakley,któryEve
zawszepodziwiała,mazostaćprzekształconywewspółwłasnośćlokatorówimożnatam
kupićmieszkanie.Pojechałyodrazu.

KompleksSantaMaria,zbudowanywstyluneogotyckimzcegłyikamienia,niebył

elitarnyaninieleżałnauboczu,leczwsamymsercumiasta.Wpobliżuznajdowałysię
sklepy,apodrugiejstronieulicybyłdużypark,wktórymchłopcyzokolicznychszkół

grywaliwpiłkę,wniedzielęranogromadzilisięspacerowiczezpsamiiczęstoodbywały
siętargisztuki.ZpewnościąprzeprowadzkawtęokolicębyładlaPorterówdegradacją.
Jednozmieszkańzdobyłojejsympatięodpierwszejchwili.Byłtuwielkikamienny
kominek,wychodzącenaparkwysokiełukowateoknaorazmnóstwozakątkówi
zakamarków,jakiemożnaznaleźćtylkowstarychbudynkach.Pozatymmiałoswój
niepowtarzalnyurok.

Evemiałainstynktpsamyśliwskiego,któryzawszepozwalałjejznaleźćcoś
wyjątkowego.Czasembyłtoantyknastrychuuznajomych,czasempierwszewydanie
jakiejśksiążkiwpudlezprzecenionymiegzemplarzami,czasem,nawycieczkach,
miejsce,skądroztaczałsięnajlepszywidok,czasemnajbardziejchrupkichlebwmieście.
Terazteżwstrzymałaoddechi,podążajączainstynktem,jeszczetegosamegodniakupiła
jednozwiększychmieszkańwbudynku,to,któretakbardzojejsiępodobało,przezcoza
jednymzamachemzupełniewyczyściłakontobankoweizaciągnęłakredyt.Później
jednak,nadbutelkąchardonnay,Anniezapewniłają,żeniclepiejniżhipotekanie
zwiększajejzdolnościkredytowej.

Pozostałojejtylkozamknąćzasobądrzwistaregodomuwrazzewszystkimi
wspomnieniami,któretrzymałysiętychmurówjakpędybluszczunazachodniejścianie,
przekręcićklucziodjechać.Evewrzuciłaostatniedwiepękatewalizkidobagażnika
staregokombiipoczułasięjakwchwili,gdyzdomurodzicówwyjeżdżaładoswego
pierwszegomieszkaniaimiaładwadzieścialat.

Tylkożeterazmiałaczterdzieścipięć.

Dzisiajjednakczułasięznaczniemłodziej;niechciałamiećażtylulat.Uświadomiła
sobiezezdumieniem,żenigdyniemiaławłasnegomieszkania.Zdomurodziców

background image

przeniosłasiędocollege’u,apotemodrazuwyszłazamąż;byłtociągzdarzeń,jakiwiele
kobietzjejpokoleniauważałozanaturalny.Oparłasięozakurzonevolvoipomyślała,że
właściwienigdyniebyłasama.InaczejniżAnnie,któraprzemierzyłaStanyZjednoczonei
Europęzplecakiemjakwagabunda.InaczejniżBronte,jejwłasnacórka,któraspędziła
lato,sprawdzającwłasnemożliwościnaoboziewgórachColorado.Evezazdrościłaim
tegopoznawaniasiebie,pewnegorodzajuwolności.Onasamazawszebyłaczyjąścórką,
żonąalbomatką.Dopewnegoczasuopiekowanosięnią,apotemodrazuonasama
zaczęłasięopiekowaćinnymi.Przejścieodjednegododrugiegobyłojakskokdociepłego
basenu:jedenkrok,wstrzymanieoddechuijużwodazakrywacięrazemzgłową.Alejeśli
przestanieszmachaćrękami,toutoniesz.Eveciekawabyła,jakietouczucieniemusieć
zajmowaćsięnikimopróczsiebie,przestaćmachaćrękamiizdaćsięnalos.

Zatrzasnęłabagażnik,otarłaręceodżinsyiobiecałasobie,żepewnegodniawybierzesię
wtakąsamotnąpodróż.Alejeszczenieteraz.Zanimnadejdziewieczór,miałajeszcze
wielemildoprzejścia,jakwyraziłtoRobertFrost.Napoczątektrzebabyłoprzekonać
dwojenaburmuszonychdzieci,żeprzeprowadzkazRivertondopołożonegookilkamil
dalejOakleytojeszczeniekoniecświata.

Porazostamiweszładodomu,któryjużnienależałdoniej,izajrzaładowszystkich
pomieszczeńnaparterze.Jejkrokiodbijałysięechemwdużych,pustychpokojach.Tobył

pięknydomiszczęśliwydom.Miałanadzieję,żenowilokatorzyrównieżbędątu
szczęśliwi.

Pomyślała,żenapowitanieprzyśleimkwiaty.

Pobiegłaposchodachdopokoidzieci.BronteiFinneysiedzielioboksiebienapodeściei
rozmawialiszeptem.Bylismutni.Finneyocierałoczyrękawem.NaichwidokEve
zatrzymałasięwpołowieschodówześciśniętymsercem;bardzopragnęłaprzytulićichdo
siebie,znaleźćjakieśsłowa,któremogłybyichpocieszyć.Wiedziałajednak,żeniema
takichsłów;modliłasię,byczaszabliźniłrany.Wiedziałarównież,żegdysąwtakim
nastroju,lepiejichnieprowokowaćdodyskusji.Postanowiławięctrzymaćsiękonkretów.

-No,dzieci-zawołała,usiłującnadaćgłosowipogodnebrzmienie.-Podnościesię!

Musimyjużjechać.

-Janiechcęnigdziejechać-wybuchnęłaBronte.Jejzieloneoczy,bardzopodobnedo
oczuEve,płonęłyjakdwiepochodnie.

Evewestchnęławduchu.

-Rozmawialiśmyjużotymmilionyrazy.Tendomnienależyjużdonas.

-Aczyjatowina?

-Niczyja.

-Dlaczegogosprzedałaś?Dlaczegoniemogłaśgozatrzymać?Tatonigdybygonie
sprzedał!Cośbywymyślił.Tyzawszewszystkorobisznietak!

Evezignorowałatenwybuch.

-Kochanie,niemiałaminnegowyjścia.Niemogliśmyjużsobiepozwolićnato,żebytu
dalejmieszkać.Koniecdyskusji.

background image

-Poszukampracy.Finneyteż.

-Mhm-mruknąłchłopiec,niepatrzącnamatkę.Tobyłopierwszesłowo,jakie
wypowiedziałtegodnia.EvebardziejmartwiłasięoniegoniżoBronte.Wciąguostatnich
miesięcyjejwrażliwy,dobry,spontanicznysynzmieniłsięwponuregonastolatka,który
jeślijużsięodzywał,totylkoniewyraźnymimonosylabami.

-Popatrznatorealnie-powiedziałałagodnie.-Pozatymtojużsięstało.Domjest
sprzedanyidzisiajprzeprowadzamysiędonowego.Chodźcie.

-Rujnujeszmiżycie!-wykrzyknęłaBrontehisterycznie,zrywającsięnanogiizaciskając
dłoniewpięści.Miałaczternaścielat,alejużbyłaopięćcentymetrówwyższaodmatki.
JednakEveniebałasięcórkiijejwybuchów.

-Możemipowiesz,wjakisposób?-zapytałaspokojnie.-Robiętylkoto,comuszę
zrobić.

-Tujestmójdom,sąsiedzi,przyjaciele,atymitowszystkoodbierasz!

-Niczegocinieodbieram!TenrokszkolnyobydwojeskończyciewRwerton,apotem
pójdzieszdotejsamejszkołyśredniej,cowszyscytwoiprzyjaciele.Więcnieopowiadaj
bzdur.ToFinneyjestwtrudniejszejsytuacji,boodprzyszłegorokubędziechodziłdo
nowejszkoły.Aleniesłyszę,żebymówił,żerujnujęmużycie.

-Bopoprostuniechcecitegopowiedzieć.Finney,powiedzjej!

Chłopiecniepodniósłgłowy.

-Niechcecipowiedzieć-powtórzyłaBronte.

-Dajciemispokój-powiedziałaEve,walczączłzami.-Przecieżniechcęwas
unieszczęśliwiać.Kochamwas.Jateżwolałabym,żebyśmyniemusielisięstąd
wyprowadzać.Chciałabymmóczatrzymaćtendom.Przedewszystkimzewzględuna
was.

Wolałabym,żebyśmybylibardzobogaci.-Głoszacząłjejdrżeć.-Wolałabym,żebywasz
ojciecżył…-Urwała,niechcącrozpłakaćsięnaichoczach.

Brontespojrzałananiąiucichła,ogarniętapoczuciemwiny.

-Przepraszam,mamo-powiedziałacicho.Eveuśmiechnęłasiędoniejblado.

-Jateżwasprzepraszam.

Wyciągnęłaręce.Brontepodeszłaipochylającsięniezgrabnie,wtuliłasięwjejramiona.
Nawpółkobieta,anawpółdziecko,pomyślałaEvezczułością.Finneyrównieżsię
podniósłiobjąłjeobydwie.

-Wszystkobędziedobrze-powiedziałaEvełamiącymsięgłosem.-JesteśmyjakTrzej
Muszkieterowie.Jedenzawszystkich,wszyscyzajednego.

BronteiFinneysmętniepociągnęlinosami,pokiwaligłowamiiodsunęlisięodniej,
zażenowani.Aletoniemiałoznaczenia;ważne,żeburzaminęła.

Evewzięłagłębokioddechipopatrzyłanapoznaczoneśladamiłeztwarzeswychdzieci.

-Jedźmydodomu.

background image

-Jużsą!Tutaj,Eve.Tumożeszzaparkować!Gabriellastałanapalcachzarzędem
samochodówstojącychprzedkompleksembudynkówSantaMariaimachałaręką.Anniei
Midge,wpozycjinabaczność,pilnowaływolnegomiejscawpobliżuwejścia.Doris
wtykałaćwierćdolarówkidoparkometru.Byłytuwszystkie;Evepoczuła,żeogarniają
wzruszenie.

-DziękiBogu,żewreszciejesteś!-zawołałaGabriella,zaglądającprzezotwarteokno,
gdyEvewkońcuzaparkowała.Koniecznośćrównoległegoparkowaniabyławjejżyciu
czymśnowym;konieczwjeżdżaniemprzezbramę,przyciskaniemguzikaizostawianiem
samochoduwbezpiecznymgarażu.Konieczgarażem.

-Cośtytamrobiłatakdługo?-dołączyłaAnnie,otwierającdrzwiczki.-Omałonie
pobiłyśmysięzmiejscowymi,żebyzatrzymaćdlaciebietomiejsce.Jużmyślałam,że
zadzwoniąpopolicję!

-Aleskądsiętuwzięłyście?-wykrztusiławreszcieEve.

-Słyszałyśmy,żektośsiętuwprowadza!-odpowiedziałaterazzkoleiMidge.-

WreszcieudałonamsięzwabićcięzRivertondoOakley.Witaj,sąsiadko!

-Witajwprawdziwymświecie-zawtórowałaGabriellaimrugnęła,podkreślającukrytą
animozjęmiędzytymidwiemadzielnicami.Oakleybyłoduże,postępowe,
kosmopolityczne,aRivertonmałe,konserwatywneisnobistyczne.Tuitammożnabyło
napotkaćzapierającedechwpiersiachrezydencjeibogactwo,alepodczasgdyRiverton
zamieszkanebyłogłównieprzezbiałychiwyższąklasę,Oakleydumnebyłozeswej
różnorodności.

-Bronte,wyjdźztegonagrzanegosamochoduiprzywitajsię-zawołałaDoris,pochylając
siędookna.-Tyteż,Finney!

NauczonawieloletnimdoświadczeniemBronteodczytaławjejmiękkimgłosieżelazne
tonyiposłuszniewysiadła,pociągającbratazasobą.Jaknasygnał,wszystkiekobiety
udały,żeniezauważająichponurychtwarzyiprzygarbionychsylwetek.Dobrzeznałysiłę
iczastrwanianastoletnichurazów.

NawidokmieszkaniaEveoniemiała.Szybywoknachidrewnianepodłogilśniłyświeżo
wypolerowane.Przyjaciółkiposprzątałyrównieżłazienkę,zostawiływniejzapaspapieru
toaletowego,butelkęmydławpłynieinawetdrogie,ozdabianeornamentamipapierowe
ręczniki.TomusiałobyćjużzasługąDoris.

Torównieżonaustawiłakwiatyobokzlewozmywakawkuchniirozpyliłatrochęśrodka
odświeżającegopowietrzenaciemnych,zakurzonychtylnychschodach,atakżeułożyła
nasedesietomikpoezjiGwendolynBrooks.WRWertonEvezawszetrzymaławłazience
książkiiczasopisma.Teraz,gdydotknęłapalcemmiękkiegojakbawełnapapieru,
niewielkaczarno-białałazienkazcieknącątoaletąiwyszczerbionąumywalkąwydałajej
sięluksusowympomieszczeniem.

Popołudnieminęłobardzoszybko.Evewysłaładziecidoparkuikazaławrócićnaszóstą
nakolację.Wkilkaminutpóźniejprzyjechałaciężarówkazmeblami.Trzebabyło
podwinąćrękawyizabraćsiędoroboty.Podkierunkiemczterechnieugiętychgenerałów
wszystkiesprzętyszybkoznalazłysięnaswoichmiejscach.Przyjaciółkiprześcigałysięw

background image

chęcipomocyipracowitości.JedynywyjątekstanowiłaAnnie.

-Annie,zostawto-zawołałaGabriella,przepasującsięjaskrawożółtymfartuchem.-

Niepodnośtychpudeł!MądredeDios,tewykształconekobietyniemajązagrosz
poczuciarozsądku!Wynośsięstądiposzukajsobiejakiegoślżejszegozajęcia.Albo,
jeszczelepiej,posiedźspokojnie.

Evezastygłazpudłempełnymszklanekwrękach.Gabriellajeszczenigdynieodnosiłasię
takdoAnnie,acobyłojeszczedziwniejsze,Anniepotulniewykonywałajejpolecenia.
Okazałosię,żejejmenstruacjaopóźniasięiGabriella,pielęgniarkazzawodu,trzęsłasię
nadniąjakkwokanadkurczęciem.Pozostałekobietyszybkoprzejęłyjejzachowanieido
wieczoramocąniepisanejumowyAnnieznalazłasiępodszczególnąopieką.

Niepozwalałyjejniczegopodnieść,odganiałyodcięższychprac,przynosiływodędo
piciaiwciążpowtarzały,żebyusiadłaiodpoczęła.Anniepróbowałaprotestować,alebyło
widać,żewgłębisercatatroskasprawiajejprzyjemność.Całajejpomocograniczyłasię
dowkręceniakilkużarówek.

-Czytałyściejużostatniąlekturę?-zapytałaMidgespodzlewu,gdzieinstalowała
wysuwanykosznaśmieci.-Fantastyczna.Niemogłamsięoderwać.

-Chybażartujesz?Jawogóleniemogłamsiędoniejzabrać-oburzyłasięDoris,
układającwszafkachprzyborykuchenne.-Wszystkiekryminałysądosiebiepodobne.

Kogośzabijają,ktośznajdujemordercę,mordercazostajeukaranyikoniec.Zwykłastrata
czasu.

-Jamogępowiedziećtosamootwoichromansach.

-Nigdywżyciunieprzeczytałaśżadnegoromansu,więcskądwiesz?

-Ailetyprzeczytałaśkryminałów?

-Chybażadnazwasnierozumie,ocotunaprawdęchodzi-wtrąciłaGabriella.-Nie
chodzitylkooto,żebyksiążkasiędobrzeczytała.Każdaznaslubicoinnego.Wybieramy
takie,októrychmożnapodyskutować.Ja,naprzykład,bardzolubię,kiedyzaczynamysię
kłócić.

-Pamiętacie,jakzareagowałaDorisnaPaniąBovary?-roześmiałasięEve.-

Myślałam,żewydrapieAnnieoczy!

-Wcalesiętakniezachowywałam!-oburzyłasięDoris,aleionazaczęłasięśmiać.

-Tobyłofantastyczne-kręciłagłowąGabriella.-Niewiem,czymtojestdlawas,ale
mnietakiedyskusjepomagająokreślić,coczujęsama!

-Aleniezawszemożnazgórypowiedzieć,conasporuszy-zauważyłaMidgespod
zlewu.-Niektóreksiążkisązamałoskomplikowaneinieprowokująnasdodyskusji,
więctrzebaprzynajmniejstaraćsięwybieraćtakie,którenasporuszą.

-Notak-zgodziłasięGabriella.-Alepowinnyśmyczytaćbardzoróżneksiążki,równieżi
takie,którychnigdyniewzięłybyśmydorękizwłasnejwoli.Naprzykładjasamanigdy
niewgłębiałabymsięwksiążkętakbardzo,jakrobięto,gdyjesttolekturaklubu,i
czasamiprzekonujęsię,żecoś,cowydawałomisięnapierwszyrzutokajakąśokropną,

background image

nudnąhistorią,wgruncierzeczyjestwspaniałe.Pamiętacietęoprawachobywatelskich?-

Wzruszyłaramionami.-Więcnawetjeślity,Doris,nielubiszkryminałów,aty,Midge,
romansów,towkażdymraziemacieokazjęprzekonaćsię,czynaprawdętakjest.

-Amożeprzeczytałaśwżyciutylkojedenromans-dodałaDoriscierpko.-Jakmożna
oceniaćcałygatuneknapodstawiejednejksiążki?

-Maszrację-zgodziłasięGabriella.-Myślę,żeniepowinnosięczytaćtylko
beletrystyki,tylkoreportażyalbotylkoklasyków.Nigdywyłączniejedengatunek.Ja
najbardziejlubięczytaćbestselleryzlisty„Timesa”.

-Ite,którewychodząwmiękkiejokładce.Niemogęsobiepozwolićnakupowanieco
miesiącksiążekwtwardejoprawie.

-Oczywiście.Wiadomo,ile…-Eveurwałanaglenawidokpobladłej,ściągniętejtwarzy
Annie,którawłaśniestanęławdrzwiachkuchni.Napotkałajejwzrokizobaczyławjej
oczachstrach.

-Mamplamienie-wyszeptałaAnnie.Wszystkiekobietynatychmiastporzuciłypracęi
otoczyłyją.Kazałyjejpołożyćsięnakanapieznogamiuniesionymidogóryizarzuciły
pytaniami.Gabriellawpadławfurię,gdyusłyszała,żeAnniejeszczeniebyłaulekarza.

-Todopieroparętygodni.Ocotencałykrzyk?Większośćkobietrodzidzieci.Mnieteż
nicniebędzie.

-Aletystarałaśsięotobardzodługo-rzuciłagniewnieGabriella,czerwonazoburzenia.
-Naprawdęjeszczenierozmawiałaśzlekarką?

-Nie!Niebyłamjeszczewciąży!Oczymmiałamzniąrozmawiać?Brałamwitaminy,
piłammleko,stroniłamodalkoholuiczytałamtonyksiążek.Cojeszczemogłamzrobić?

-Naprzykład:badania-prychnęłaGabriella,wsuwającjejpoduszkępodstopy.-

Morfologiękrwi.Pocojacitowogólemówię?Itakmnieniesłuchasz.

-Będęcięsłuchać,Gabby-powiedziałaAnniepotulnie,tonemzdecydowaniedlaniej
nietypowym.-Alecomamzrobićteraz?

-Plamieniemożemiećwieleprzyczyn.Wpierwszymtrymestrzehormonyzupełnie
wariują.

-Toprawda-wtrąciłaEve,kładącrękęnaramieniuprzyjaciółki.-Podczaspierwszej
ciążyteżmiałamplamienia.

-Miałaś?-ożywiłasięAnniezwyraźnąulgą.

-Powinnaśnatychmiastzadzwonićdolekarki-stwierdziłaMidgezgniewem.-

Powiedzjej,żetopilne.

-Dobrze,niechbędzie-westchnęła.-Gdziejesttelefon?

Wszystkieznówstłoczyłysięwokółkanapy.PokrótkiejrozmowieAnnieumówiłasięna
wizytęnastępnegodniarano.Tymczasemmiaławrócićdodomu,położyćsiędołóżkai
niewstawać.

background image

CzekającnaJohna,którymiałzabraćAnniedodomu,rozmawiałyowielurzeczach-

owszystkimpróczjejciąży.Alegdydrzwizanimisięzamknęły,wszystkie,przepełnione
niepokojem,zaczęłymówićnaraz.

-Dlaczegojeszczeniebyłaulekarza?

-Nawetniezrobiłatestuciążowego!

-Zadużopracuje.

-Jaksięjestwciąży,totrzebasiedziećspokojnie,boinaczejoproblemynietrudno.

Szczególniegdychcesięmiećpierwszedzieckowtymwieku.

-Wszyscyotymwiedzą.Ja,naprzykład…

Zaczęłysiędługieopowieścioopuchniętychkostkach,długichtygodniachwłóżku,
dziwnychzachciankachidługich,najdłuższychnaświecieporodach.Zabawiającsięwten
sposób,skończyłysprzątanieinimsłońcezaszło,mieszkaniebyłojużwygodnie
urządzoneinadeszłaporakolacji.Ztorebwyłoniłysięgarnkiirondlepełnelazanii,
marynowanychwarzyw,zimnychkurczakówikrewetekzgrilla,pierniczkiiciastkaz
czekoladą,tiramisu,bochenkiświeżegochlebazpiekarniposąsiedzkuorazbutelki
szampana.Nastrójwyraźniesiępolepszył,gdyzadzwoniłaAnnie.

-Możeciesięuspokoić,tobyłfałszywyalarm!-oznajmiłapogodnie.-Plamienieustało,
leżęwłóżku,aJohnskaczedookołamnie,jakbymbyłakrólowąKleopatrą!

PunktualnieoszóstejzjawilisięFinneyiBronte,niosącpapierowetorbyzdrobnymi
zakupami.Finneynałożyłnaswójtalerzcałąfuręjedzenia,Brontewybrałakilkadań
bezmięsnychiobydwojezniknęlizadrzwiamiswoichpokoi,skądwkrótcerozległysię
dźwiękimuzyki-rytmicznyrockodBronteirapodFinneya.Evepoczułasięzupełnie
odciętaodichświata.

Później,gdyMidge,DorisiGabriellawkładałypozostałościkolacjidolodówki,Eve
przeszłaprzezwszystkiepięćpokoiswegonowegomieszkania,którestałosięterazjej
domem.Wchodzącdonichpokoleiizapalającnachwilęświatło,przyglądałasię
wnętrzom.

Korytarzwydawałjejsiędługiiciemny,apokojebardzomałe.Usiadłanasofie,która
stałanaswoimmiejscuprzedkominkiem,iwprzypływiemelancholiiprzytuliłatwarzdo
zielonegoaksamitu.Pierwszanocwnowymdomumiaławsobiecośwyjątkowego.
Wszystkowydawałosięnoweiinne,wszędzieczaiłysięobietnice.

Światłajejulubionychlampzestarejjapońskiejporcelanytworzyłymiękkie,jasneplamy
wkątachpokoju.Chociażwieczórbyłciepły,Midgerozpaliławkominkuogień.

Cedrowepolananapełniałysalonmiłymzapachem.Evemiaładokołasiebieswoje
ulubioneprzedmiotyorazprzyjaciółki,którespecjalniedlaniejprzyjechałytuzodległych
dzielnic.

Onezaś,jednapodrugiej,odkładałyścierkiidołączałydoniej.Wieczórbył

bezwietrzny,otworzyływięcoknaisłuchałysymfoniidźwiękówdochodzącychzulicy.
Niebyłojużnicdopowiedzenia.Ziewając,zprzymkniętymioczamiinogami

background image

wyciągniętymiprzedsiebie,wsłuchiwałysięwśmiechy,głosyludzidochodzącezparku,
klaksony,całytenrytmicznypulsżyciamiejskiego,którywyrywałichzespokojnego
życianaprzedmieściachiprzenosiłwczasymłodości,gdymiałygładkąskórę,zgrabne
sylwetki,gdychodziłypoulicachkołyszącbiodrami,aświatrzucałimperłyprzedstopy.

Każdaznichczuławsobiedziwnyniepokój,któregoniepotrafiłabyubraćwsłowa,a
któryjednakniepokojącozbliżałsiędopewnegorodzajuzazdrości.Wszystkietekobiety,
którezaparęminutmiaływrócićdoswoichwygodnych,przestronnychdomów,gdzie
czekałynanierodziny,zastanawiałysię,jakietouczuciestanąćwobeccałkowitejzmiany
izaczynaćwszystkoodnowa.

Owielepóźniej,gdywieczornamuzykaucichłaicałyświatpogrążyłsięweśnie,Eve
leżałanaplecachwswoimłóżkui,wpatrującsięwsufit,zprzerażeniemmyślałao
własnymżyciu.Oddechmiałakrótkiiprzyspieszony,sercetłukłosięjakoszalałei
brakowałojejpowietrzawpłucach.Najgorszazewszystkiegobyłapanika,któranie
chciaławypuścićjejzeswychszponów.

Toniebyłpierwszyraz.AtakilękuzaczęłysiękrótkopośmierciToma;budziłasięw
nocyijużniemogłazasnąć.OstatniojednakzdarzałysięrzadziejiEvemiałanadzieję,że
jużniewrócą.Wnastępnymtygodniuminiedziesięćmiesięcyodjegośmierci.Dzisiaj
jednak,wchwiligdywyłączyłaświatło,zamknęładrzwi,weszłamiędzychłodne
prześcieradłaiodruchowosięgnęłanadrugąstronęłóżka,szukającToma-lękwróciłz
pełnąmocą.

Iwtymciemnym,obcymmieszkaniu,wśródnowychwrażeń,dźwiękówizapachów
poczułazcałąwyrazistością,żeTomanaprawdęjużniema.Zejejciałotejnocy
pozostaniezimne.Zejedynymzapachem,którymprzejdzietołóżko,będziejejzapach.Ze
jegosiłajużniemożejejprzedniczymochronić.

Podniosłasię,ułożyłapoduszkęoboksiebieiprzykryłająpledem.Pochwilidołożyła
jeszczejedną.Wiedziała,żetogłupie,alegdyprzymknęłaoczyidotknęłapoduszek
biodrami,przezkrótkąchwilęwydawałojejsię,żeTomleżyobokniej.

Eveniepragnęłazmian.Niechciałaniczegopozatym,żebyTomznówbyłprzyniej.

ROZDZIAŁÓSMY

Wszystko,czegocipotrzeba,towiarawsiebie.Każdażywaistotaodczuwalęk,gdygrozi
jejniebezpieczeństwo.Prawdziwaodwagapoleganatym,bystawićczoło
niebezpieczeństwupomimostrachu…

L.FrankBaum,CzarnoksiężnikzkrainyOz

-Cotoznaczy:niejestemwciąży?

-Annie-odrzekładoktorMaureenGibson,patrzącjejprostowoczy.-Wynikibadania
HCGsąnegatywne.Testyniekłamią.Bardzomiprzykro,aleniejesteśwciążyinigdy
niebyłaś.

-Ale…-wykrztusiłaAnnie,porażonaniesprawiedliwościątegowerdyktuinieznośnym
uczuciemstratywłasnegomarzenia.PrzezmomentbłysnęłajejmyśloEmmieBovary.-
Alepowinnambyćwciąży!Johnijaniewychodzimyzłóżka.Odstawiłampigułkijuż
wielemiesięcytemu.Nierozumiem.

background image

-Jużotymrozmawiałyśmy.Wtwoimwiekuniepowinnaśzakładać,żetakodrazu
zajdzieszwciążę.

-Niejestemtypowa-odparowałaAnnie,sfrustrowanawzmiankąowieku.-Zdrowosię
odżywiam,jeżdżęnarowerze,biegam,ćwiczę.Popatrztylkonateuda!-zawołała,
wskazującnaswedługie,smukłe,opalonenogi,któreJohnlubiłporównywaćdonóg
koniawyścigowego.-Inamojemięśnie!Dotknijich.Sątwardejakstal.Mamciało
kobietyodziesięćlatmłodszej!

DoktorGibsonprzyłożyłakartędopiersi.

-Aletwojewnętrznościmajączterdzieścitrzylata.Macica,jajniki…tegoniemożna
zmienić.

AnnieprzypomniałasobiesłowaGabrielli,aleszybkoodsunęłajeodsiebie.Niemogła
sobieterazpozwolićnanegatywnemyślenie.

-Nie,nie-potrząsnęłagłową.-Jeszczezawcześnie,byotymprzesądzać.Jeszczenie
spróbowałyśmywszystkiego.Staćmnienatęzabawę.

Maureenwydęłausta.Zmarszczkanaczoleświadczyłaojejzaniepokojeniu.Mimo
wszystkospokojnieoparłasięostółipowiedziała:

-Tak,toprawda.Możemyspróbowaćróżnychprocedursztucznegozapłodnienia.

Niektóreznichsąkosztowne.

-Tożadenproblem.

Lekarkaspojrzałananiąuważnie,poczympodjęła:

-Aniektórerównieżczasochłonne,itojużjestproblem.-Zajrzaławoczypacjentki,
wyraźniedającjejdozrozumienia,żetonieżadna„zabawa”.Annieprzełknęłaślinęiz
szacunkiemskinęłagłową.ZnałaMaureenGibsoniwiedziała,żejestosobąrzeczowąi
zasadniczą,alerównieżuczciwąimawielkieserce.Porazpierwszyprzyszładoniej
przedsześciomalaty,zrekomendacjiGabrielli,którapracowaławtejsamejklinice.Annie
wówczasjużodtrzechlatniebyłauginekologa-ciąglemiaładużopracyiprzekładała
wizyty-igdyGabrielladowiedziałasięotymnajednymzespotkańKlubuKsiążki,
wybuchłatakjaktylkoonapotrafiłarobić,gdychodziłoosprawyzdrowia.Natychmiast
wysłałajądodoktorGibson,któraspełniaławszystkiewymaganiaAnnie:byłamniej
więcejwtymsamymwieku,zawszerobiławszystkiemożliwebadaniainiepozwalałana
opuszczaniewizyt.

-Możemypobraćtwojejajeczkolaparoskopem,apotemzapłodnićjespermątwojego
męża.Oczywiście,jąteżmusimynajpierwzbadać.

-Niemaproblemu.Onchcemiećdzieckotaksamojakja.Anawetbardziej.Zróbmyto
jaknajszybciej.

-Dobrze.Możemyrównieżzastanowićsięnadzapłodnienieminvitro.Tokosztujeosiem
tysięcydolarówzakażdąpróbęiniematużadnychgwarancji.

-Zapiszmnienalistę.Zacznijmyodzaraz.Lekarkazeznużeniempotarłaskronie.

-Annie,zwolnijtempo.Lepiej,żebyśniemiałazbytwygórowanychoczekiwań.

background image

-Zawszejemamidlategoosiągnęłamto,coosiągnęłam.Lubięnieustanniepodnosić
sobiepoprzeczkę.

-Podziwiamcię,alezachowajtrochęrealizmu.Tobędziewalkazczasem.Naszym
najgroźniejszymprzeciwnikiemjesttwójwiek.

Annieporuszyłasięniespokojnie.Potrafiłasobieradzićzwielomarzeczami,alete
nieustannewzmiankiowiekuwytrącałyjązrównowagi.Nadtymjednymniemiała
żadnejkontroli.

DoktorGibsonzdjęłaokularyi,gryząckoniecoprawki,zastanawiałasięnadczymśprzez
chwilę.

-Musimywziąćpoduwagęcośjeszcze-powiedziaławkońcu.-Dlaczegomasz
nieregularnemenstruacje.Istniejemożliwość,żetowczesnameno-pauza.

Anniepoczuła,żekrewodpływajejztwarzy.Menopauza?Todotyczyłokobietstarych,a
niejej!Byłamłoda,energiczna,atrakcyjna,piersimiaławciążjędrne,anatwarzyani
jednejzmarszczki!

-Menopauza?-wybuchnęła.-Czyśtyzwariowała?Przecieżjestemjeszczemłoda,
płodna,mamdopieroczterdzieścitrzylata,aniepięćdziesiąt!AJohnmadopiero
czterdzieści!

-Większośćludzibłędnieuważa,żemenopauzazdarzasiędopieropopięćdziesiątceiże
menstruacjekończąsięzdnianadzień.Ajesttodługi,powolnyproces,którymożetrwać
miesiącami,anawetlatami,zanimkrwawieniazupełnieustaną.Symptomyprzed-

menopauzalne*mogąsiępojawićokołoczterdziestegorokużycia.

-Aleniemnie.

-Możenie.Czyzdarzającisięuderzeniagorącaalbopalpitacjeserca?

Anniemogłabyjązabićzatenspokój,któryzaledwieprzedchwiląpodziwiała,
szczególnieżesłysząctesłowa,właśniedostałapalpitacjiipoczułauderzeniegorącana
twarzy.Zdecydowaniepotrząsnęłagłową.

-Suchośćpochwypodczasstosunku?

-Nie,nicztychrzeczy.

-Ajakzokresami?Czywprzeszłościbyłyregularne?

Anniewzruszyłaramionami.

-Prawdęmówiąc,nigdyniebyłyzbytregularne.

-Dobrze.Wiemy,żewtymcyklumiałaśtylkoplamienie,awpoprzednimzupełnienic.
Cośsięztobąmusidziać.Czyzdarzałycisięzbytobfitekrwawienia?

-Och,tak.Nawetbardzoobfite,aleprzecieżodczasudoczasuzdarzasiętowszystkim
kobietom.Tonicnieznaczy.

-Alemoże.Nieprzejmujsiętak,Annie.Wyglądasz,jakbyśstałaprzedplutonem
egzekucyjnym.

background image

-Botaksięczuję.

-Niemasięczegobać.Menopauzatonaturalnyetapwżyciu.

-Niedlamnie.Janiejestemnatogotowa!-zawołała,ztrudemhamującpanikę.

Czułasiętaksamojakzawsze,więcdlaczegozmieniałosięjejciało?-Bądźzemną
szczera.

Czymyślisz,żetojestwłaśnieto?

Lekarkazuśmiechemwzruszyłaramionami.

-Nie,raczejnie.Muszęprzeprowadzićkilkabadań.Chcętakżezrobićwymaz.Zdajesię,
żepoprzednioopuściłaświzytę-dodałasurowo,spoglądającnakartę.-Wysłaliśmyci
kilkaupomnień.

-Boże,zapomniałamustalićnowytermin.Przepraszam.Miałamrozprawęwsądziei…

-Niepowinnaśopuszczaćbadań.

-Jużsłyszę,copowieszdalej:niewtymwieku.

-Właśnietak.

-Nocóż,wtymwiekuchcęmiećdziecko-oświadczyłaAnnie.Chciaławypowiedziećte
słowagłośno,musiałajeusłyszeć,byodpędzićodsiebieczarnemyśli.Najejtwarzy
pojawiłsięwyrazniewzruszonejdeterminacji,nawidokktóregoJohnzawszeschodziłjej
zdrogi.

-Ibędęjemiała-dodała.

Annieubierałasiępowoli,zuczuciem,jakbywłaśniebudziłasięzkoszmarnegosnu.

Zapięłaguzikibluzki,wpuściłająwspódnicęiwygładziłafałdynapłaskim,pustym
brzuchu.

Wmyślachmiałazamęt.Pragnęłatylkojaknajszybciejuciecodzapachuśrodków
dezynfekującychipokrytychkafelkamizimnychścian.

DopierogdyweszładopoczekalniizobaczyłaJohnanerwowopostukującegobutemw
podłogę,uderzyłjąsenstego,coniedawnousłyszała.Niebyławciąży.Jejciałonienosiło
wsobiedziecka,piecbyłpusty.

Nagłepoczuciestratyuderzyłotaksilnie,żezakręciłojejsięwgłowieimusiała
przytrzymaćsięframugidrzwi.AterazmusiałajeszczepowiedziećotymJohnowi.Być
silnązaniegoizasiebie.

Odwróciłsięispojrzałnaniąufnymi,niebieskimioczamiwiernegopsa.Najegotwarzy
pojawiłasiętakamiłośćiulga,żecośścisnęłojąwgardle.Johnwjednejchwiliznalazł
sięprzyniejiująłjejdłoniewswoje.Twarzmiałrozświetlonąnadziejąjakdzieckoprzed
BożymNarodzeniem.

-Noico?Jakbyło?Wktórymtygodniujesteś?

-Chodźmydodomu-odrzekłaześciśniętymgardłem.

Światłowjegooczachniecoprzygasło.Annieniemogłaznieśćmyśli,żezachwilębędzie

background image

musiałazgasićjezupełnie.

Byłosłoneczne,kwietniowepopołudnie.Midgestałaprzedsztalugamiwdżinsach
poplamionychfarbąikoszulizdługimirękawami,odgrodzonaodresztypomieszczenia
barykadązpudeł,krzesełipłócien.Całatafortecazostałazbudowanazpowodujednego
małegopudla,któryodczasupamiętnegowybuchuuznałMidgezaswąnowąpanią.Był
wniejzakochanydoszaleństwa,nieodstępowałjejnakrok,warowałprzydrzwiachi
piszczał,gdywychodziła.JegouczuciedoprowadzałodoszałuzarównoEdith,jakijej
córkę.

-Jesteśwłaścicielkącałegotegobudynku,tak?-zapytałaEdith.

-Przecieżwiesz,żetak.Boco?

-Takmitylkoprzyszłodogłowy.Jestemtujużoddośćdawna.Goście,którzypozostają
zbytdługo,niesąmilewidziani.

Midgespojrzałananiąprzezramię.Edithsiedziałanabarzeipiłowałasobiepaznokcie,
zawiniętawpuszysty,różowy,pikowanyszlafrok.Nanogachmiałazupełnieniedorzeczne
różowekapciefrottezwielkimikokardami.Obokniejstałnieodłącznykubekzkawą.

-Cóżciznowuprzyszłodogłowy?Przecieżprzyjechałaśzaledwie,zaraz,pięćczysześć
tygodnitemu?

-Niemusiszbyćtakaironiczna.Wiesz,żebardzojestemciwdzięczna,kochanie.Alejak
jużmówiłam,podobamisiętutajiwcaleniespieszęsiędopowrotu.Aleniechciałabym
byćciciężarem,więczastanawiałamsię…Czyniemasztujakiegośwolnegomieszkania?
Niemusibyćduże.Janiezajmujęwielemiejsca,Princeteżnie…Pomyśltylko,czynie
byłobymiło,gdybyśmyznówzamieszkałybliskosiebie,takjakkiedyś?

Midgenajbardziejpragnęłauniknąćwłaśnietego.Byłapewna,żetwarzodzwierciedla
wszystkiejejuczucia.Przezchwilęmiaławrażenie,żeścianyjejdomuzamykająjąw
pułapce.CałeChicagobyłozamałe,bypomieścićjeobydwie!Wdodatkutobyłjejdom,
igdybymatkazostałajejlokatorką,konfliktinteresówstałbysięnieunikniony.
Wymagania.

Pieniądze.Innilokatorzy.Wzdrygnęłasięnamyśl,żematkazapewnezaczęłabypodrywać
przystojnegopanaLyona,francuskiegokrawca,którybyłhomoseksualistą.Nie,nie,nie,
powtarzaławmyślach,wszystko,tylkonieto!Takasytuacjaoznaczałabysamobójstwo…
albomorderstwo.Wkońcuzamordowałabywłasnąmatkęalboprzynajmniejjejpsa.

Zacisnęłazębyiwmilczeniuwróciładopracy.Niestety,byłtoznanyjejażzbytdobrze
impaswstosunkachmiędzynimi.Midgezawsze,oddzieciństwa,byłazmuszonado
nieustannejkonfrontacjiztąmałąelektrowniąatomowąoimieniuEdith.Starciaichwoli
przypominałyzetknięciedwóchżelaznychpięściwaksamitnychrękawiczkach.

-Jakto?AcoztwoimmieszkaniemnaFlorydzie?

-Właśniechciałamztobąotymporozmawiać-rzekłaEdithniepewnie.-Widzisz,
wydatkirosłybardzoszybko,ajażyjęzestałegodochodu.Niestarczaminawiele,ajuż
napewnonienautrzymywaniedwóchmieszkań.

Midgeodłożyłapędzelistanęłatwarządomatki.

background image

-Sprzedałaśmieszkanie.

Toniebyłopytanie,leczstwierdzenie.Edithoblizałausta,odłożyłalakierdopaznokcii
skinęłagłową.

-Pośrednikwłaśniemniezawiadomił,żeznalazłkogośzainteresowanegojegokupnem.
Chciałabymjesprzedać,alewmoimwiekupodróżezbytmniewyczerpująnerwowo.Nie
mogęwciążlataćwjednąiwdrugąstronę.WolałabymzostaćwChicago,alenajpierw
oczywiściechciałamporozmawiaćztobą.

Midgewpatrywałasięwniąbezsłowa.Matkanigdynieuzgadniałazniążadnychswoich
decyzji,ajużtymbardziejniepytałaopozwolenie.Najbardziejprawdopodobnebyłoto,
żemieszkaniezostałosprzedanejużdawno.Midgeprzymrużyłaoczy,spodziewającsię
ujrzećwewzrokumatkiznajomybłyskdeterminacji,alezezdziwieniemzauważyłanajej
twarzyłagodnysmutekiniepewność.Popołudniowesłońceniesłużyłotejtwarzy:skóra
byłazwiotczała,podmakijażemrysowałysięwyraźnezmarszczki.Edithsprawiała
wrażeniekruchej.Drobnedłoniedrżały,nogiprzypominałydwapatyczki,rudewłosy
byłyprzerzedzoneiwidaćbyłosiweodrosty.

Midgedoznałanieomalwstrząsuuświadamiającsobie,żejejmatkajeststara.

Naprawdęstara.Wciąguostatniegorokuzenergicznejkobietyzmieniłasięwkruchą
staruszkę.

-Naprawdębardzobymchciałamieszkaćbliskociebie-ciągnęłaEdithdrżącymgłosem.
Jejoczypodejrzaniebłyszczały.-Agdybymmiałatuswojemieszkanie,nie
przeszkadzałabymcitakbardzo.Princeteż.

NagleMidgezrozumiaławszystko.Terazonastałasięsilniejsząstronąwtymzwiązku.
Nastąpiłazamianarólijejmatkawiedziałaotym.

RamionaMidgeopadłybezwładnie.Opuściłająwszelkachęćwalki.Spojrzałajeszczeraz
naswojązwariowanąmatkę,którąmimowszystkokochała,ipokrótkiejchwiliwahania
bezwiednieodrzekła:

-Tak.

PrzezkilkakolejnychtygodniEvezajętabyłazałatwianiemnajrozmaitszychspraw,z
którymizawszeradziłasobieświetnieiktórepowoliprzywracałyjejdawnąwiaręw
siebie.

Zdobyłanowynumertelefonu,powiadomiłakrewnychiznajomychozmianieadresu,
kupiłatrochęniezbędnychrzeczydonowegomieszkaniaiwogóleskupiłasięna
szczegółachdniacodziennego.Pedantyczniedbałaodzieci,odwoziłajedoszkołyi
przywoziłazpowrotem,pakowałaimkanapkiwbrązowetorebkiiwkładaładośrodka
karteczkizserdecznościami,woziładoprzyjaciół,którzymieszkalizadaleko,bymożna
byłodojśćtamnapiechotęlubdojechaćnarowerze.Nielubiłaprowadzićsamochodu,a
tymczasemprawiezniegoniewychodziła,dumnajednakbyłaztego,żenieposkarżyła
sięanirazu.Znówbyłasupermatką.

Wgłębiduszyczułajednak,żemiecz,którywisinadjejgłową,wkrótcespadnie.

Zdarzyłosiętopierwszegomaja.ZadzwoniłaAnnieizaprosiłająnalunch.

background image

Spotkałysięw„LaBella”,ulubionejwłoskiejrestauracjiAnnie,gdzieserwowano
najlepszewmieścierisottozwieprzowiną.GdyEvedotarłanamiejsce,Anniesiedziała
jużprzystolikuiprzeglądałamenu.Wwiaderkuzlodemchłodziłasiębutelkawina.Eve
pocałowałaprzyjaciółkęwpoliczek.Anniewydawałasięszczuplejszaibledszaniż
zwykle.

-Dobrzesięczujesz?-zapytała,siadającnaprzeciwko.

-Czypytasztylkoprzezuprzejmośćioczekujesz,żeodpowiem„ależtak,czujęsię
wspaniale”,czyteżnaprawdęinteresującięwszystkieprzykreinudneszczegóły?

Evepowolirozwinęłaserwetkę.

-Ajaksądzisz?

-Skorotak,topowiemci,żeczujęsiępodle.v-Nacieleczynaduchu?

-Jednoidrugie.-Annienachwilęoparłaczołonarękach,apotemszybkoprzesunęłapo
nimpalcami,jakbychciałaodpędzićwyjątkowodokuczliwegokomara.Eveprzyglądała
jejsięuważnie.

-Mamanemię-oświadczyłanadmierniepogodnymtonem.-Toostatnionajmodniejszy
problem.Biorętakieobrzydliwe,zielonepigułkizżelazem,odktórychrobimisię
niedobrze.Czytosprawiedliwe,żemamporannemdłości,chociażniejestemwciąży?A
John…-urwałazfrustracją.-Johntookazzdrowia.Jegospermaażroisięodsilnych,
zdrowychplemników,któretylkoczekająnapierwsząokazję,żebymóccośzapłodnić.
Tylkożeniemajączegozapładniać.Atojużmojawina.-Opuściławzrokiwpatrzyłasię
wswojeręce.-Idlategoczujęsiępodlenaduchu.Towszystko.

Podniosłagłowęiskinęłanakelnera,któryposłusznienalałwinadodwóchkieliszków.
Annieskosztowałago,mruknęłazaprobatąiznówsięgnęłapokartę.Evezrozumiała
sygnałiniepodejmowałatematu.

Wiedziała,żeAnnienielubiłarozmawiaćoswoichprywatnychsprawach.Wolała
rozmowyoinnychludziach,soczysteplotkialbodobryżart.Wszyscyjąszanowalii
docenialijejprofesjonalizm,jednakbliskichprzyjaciółmiałaniewielu.Evewiedziała,że
jestnajbliższąjejosobązarazpoJohnie,alenawetjejAnnierzadkoopowiadałaoswoich
problemach.Nielubiłarozczulaćsięnadsobą;kiedyśwyznała,żezbytwieletakichscen
maokazjęoglądaćwpracy.

Evepodziwiaławniejpewnośćsiebie,przejawiającąsięnawetprzyzamawianiuwina.

Everównieżnieźleznałasięnawinach,aletoTomzawszejezamawiał.Dobieraniewina
odpowiedniegodoposiłkusprawiałomuwielkąprzyjemnośćizawszeuważniestudiował

kartę.Rolamężczyznywichzwiązkuniepodlegałażadnejdyskusji.

AnniewnaturalnysposóbprzejmowałatęrolęiEvepozwalałajejnato.Annieczułasię
swobodniewświeciemęskichspraw.Eveczasamizastanawiałasię,jakJohnżyjew
związku,wktórymdominujekobieta.Tomniebyłbywstanietolerowaćtakiegoukładu.
Aleczymożnazgóryprzesądzić,którymodeljestlepszy?Każdaparamusiałasobie
wypracowaćwłasnezasady.Evepodejrzewałajednak,żeJohnmawsobieukrytąsiłę,bo
inaczejAnniebyznimniewytrzymała.

background image

Powolipiławino,patrzączniepokojem,jakAnnienalewasobiedrugikieliszek.Wjej
zachowaniupojawiłasiędziwnalekkomyślność,obojętność,podktórąmusiałosiękryć
jakieśgłębokiecierpienie.

-Nieotymchciałamztobąrozmawiać-powiedziałaAnniewkońcu,gdyprzyniesiono
imzamówionedania.-Wkażdymraziedopókitabutelkaniebędziepusta…Oddawna
czekam,ażzadzwoniszipowieszmi,żeznalazłaśpracę.

-Bronteniedługokończyszkołę-powiedziałaEvepospiesznie,tracącnagleapetyt.

Wiedziała,żeszukaniepracybędzietorturąiżeczekająwalkazwłasnymidemonami.-
Mamjeszczetrochęczasu.Jestjeszczewieledozrobienia.Bronteterazmnie
potrzebuje…Jestemwkomitecieorganizacyjnym,któryprzygotowujeuroczystość
pożegnaniaabsolwentów…

Annieprzerwałajejbrutalnie.

-Darujsobie,Eve.Tataktykaniccinieda.Niccięjużniechroniimusiszwyjrzećna
świat.Wszystkojedno,czybędzieszuczyć,czypracowaćjakopomocwsklepie.
Potrzebujeszpieniędzy.Chybażezamierzaszusidlićjakiegośmilionera.

NasamąmyśloszukaniumężczyznyinnegoniżTomEvepobladła.

-Niemówbzdur.WsercuwciążczujęsiężonąToma.Dwudziestutrzechlat
monogamicznegozwiązkuniedasiętakpoprostuprzekreślić.

Anniezachmurzyłasięiodwróciławzrok.

-Notak…jakchcesz.Alestudniajużwyschła.Dotychczasrobiłam,comogłam,żebycię
zmobilizowaćdodziałania,iniebyłabymdobrąprzyjaciółkąanidobrymdoradcą,
gdybymcięteraznieostrzegła.Iwłaśnietorobię,Eve.Oświadczambardzostanowczo,że
musiszznaleźćpracę.Jakąkolwiek.Itojużteraz,niedopierowtedy,gdyBronteskończy
szkołę.Bojaknie,towylądujeszwslumsach.

Evezacisnęładłonienakolanach.Anniełatwobyłomówić.Dlaniejznalezieniepracynie
byłobyniczymwielkim.Miałapozycję,prestiżizobcymiludźmistykałasięnacodzień.

DlaEvebyłtoświatzupełniejejnieznany,położonydalekozabramąjejogrodu.

-Brontemiałatrudnysemestr.Wcześniejbyławczołówceklasy,aterazledwozalicza.W
zeszłymtygodniuprzyniosłaostrzeżenie,żezmatematykigrozijejdwója.Dwója!

Psychologowietwierdzą,żetonormalnepoprzeżyciu,jakimbyłaśmierćojca,iże
potrzebujeczasu.AlePorterowieniedostajądwój!

Anniewestchnęła.

-Gdybyśmyżyliwidealnymświecie,mogłabyśsiedziećwdomuitrzymaćjązarękę.

Aletoniejestidealnyświat.Niemaszjużaniczasu,anipieniędzy.Kochanie,pozwól,że
pokażęcikilkaanonsów,któredlaciebiewyszukałam.Pracajestlegalna,bliskodomu,
zgodnaztwoimikwalifikacjami.-Położyłaogłoszenianastole.-No,niepatrztakna
mnie.

Przeczytaj.

background image

Szukanorecepcjonistkidogabinetulekarskiegoorazsekretarkinawydzialeanglistykiw
lokalnymcollege’u.

-Bogudzięki,żeumieszobsługiwaćkomputer,bogdybynieto,zostałabycitylkopraca
ekspedientki.

Evepowoliprzeczytałaogłoszeniaipoczuła,żekarkjejsztywnieje.

-Annie-odezwałasiępochwili,podnoszącwzrok.-Dlaczegomiałabymubiegaćsięo
tegorodzajupracę?Przecieżjestemnauczycielką.

-Nieobraźsię,Eve,aleczytwójcertyfikatjestjeszczeważny?Nowłaśnie!Tak
myślałam.Kochanie,niebyłaśwklasieodponaddwudziestulat.Bezaktualnego
certyfikatuidoświadczenianiktcięniezatrudnijakonauczycielki.

-Alemamdyplomukończeniaanglistyki.Annielekceważącopotrząsnęłagłową.

-Jakznajdzieszjeszczedolara,tokupiszsobiezatokawę.

Eveczuła,żeprzezjejciałoprzebiegająkolejnefalegniewu.Jużdawnoprzejęła
zarządzanieswoimifinansami,czyteżtym,coznichpozostało,alenadalpolegałana
radachiprzewodnictwieAnnie.Ichoćbyłaszczerzewdzięcznaprzyjaciółce,wyraźnie
czuła,żerównowagamiędzynimiuległazachwianiu.

Niezależnośćzmieniłająiniepodobałojejsięto,żeAnniezyskałaprzewagęwich
przyjaźni,onasamazaśbezwolniedajesobąkierować.

-Posłuchaj,niezrozummnieźle-ciągnęłaAnnie.

-Doceniamtwojeumiejętności,atakżetwojąinteligencję,etykępracyiempatię.Ten,kto
cięzatrudni,zdobędzieskarb.Jaotymwiem.Aleonijeszczetegoniewiedzą.Oni
zobaczątylko…-Urwała,niepewnieobracającwpalcachkieliszek.Wkońcuwydęła
usta.

-Przepraszamcię,Eve,tegosięniedapowiedziećwmiłysposób.Muszębyć
nieuprzejma.Zobacząatrakcyjnąkobietęwśrednimwieku,któraodlatbawiłasięw
prowadzeniedomu.Wiem,tookrutne-dodałapospiesznie,widzącbłyskgniewuw
oczachEve.-Niesprawiedliwe,głupieitakdalej.Alewłaśnietakjest.Zczasem
zdobędziesz,oczywiście,doświadczenie.Możeszskończyćjakieświeczorowekursy.I
wtedydostanieszpracę,najakiejcizależy.Anaraziepotraktujtojakotymczasowe
zajęcie.

-Będęuczyć-powtórzyłaEvezuporem.NawidoksfrustrowanejtwarzyAnnie
pomyślała,żeonazapewnewyglądataksamo.Zapadłopełnenapięciamilczenie.

-Więcterazjestemniedobrąprzyjaciółką,tak?-rzekławkońcuAnnieznieukrywaną
nutąsarkazmuwgłosie.

Eveodczułaulgę,aleniezamierzałaustępować.

-Nie-odrzekła.-Nadaljesteśmojąprzyjaciółką.Aletomojeżycie,nietwoje.Moja
decyzja.Muszęspróbować.

Anniezrezygnacjąskinęłagłową,najwyraźniejnie-przekonana.

-Toprzynajmniejpozwól,żebympomogłacinapisaćżyciorys.

background image

-Nie-powtórzyłatwardoEve.

Kujejzdziwieniu,Anniewybuchnęłaśmiecheminiebyłowtymanipogardy,ani
lekceważenia.

-Fantastycznie-powiedziała,ujmującEvezarękę.-Tyjesteśfantastyczna!Podobami
siętwojapostawaitwojeplany!

Ichspojrzeniaspotkałysię.

-Niejestłatwo,samasięotymprzekonasz.Aleróbto,couważasz,żemusiszzrobić.

Wkażdymraziepamiętaj,żetakczyinaczejjestempotwojejstronie.Wieszotym,
prawda?

-Wiem-skinęłagłowąEve.-Jateż.Wkażdejsytuacji.

Miałanadzieję,żenadejdzietakidzień,gdytoonabędziemogławspomócAnnieswąsiłą.

Annieporuszyłasięnakrześleiwróciładojedzenia.

-Aleskorotyidziesznacałość,tojazapłacęrachunek.Żadnego„ale”.

-Dobrze-zgodziłasięEve,alezarazdodała:-Wtakimraziejazapłacęnastępnymrazem.

Następnegodnia,gdydziecibyływszkole,Evestarannienapisałażyciorys,wygrzebała
referencje,wyczyściłastarykostiumodArmaniegoiklasyczneczółenka,poczym
zadzwoniładodwóchniewielkichcollege’ówwokolicy.

Pierwszykubełzimnejwodyotrzymaławcollege’uświętegoBenedykta,gdzienawetnie
zaproszonojejnarozmowę.Sekretarkachłodnopoinformowałaprzeztelefon,żeprzyśle
najejadresaplikację,którąnależywypełnićiodesłać.

-Jeślirozmowaokażesięniezbędna,zawiadomimypanią-dodałaiodłożyłasłuchawkę,
zanimEvezdążyłachoćbypowiedzieć„dziękuję”albo„dowidzenia”.Drżącąręką
położyłasłuchawkęnawidełkach.Niktdotychczastakzniąnierozmawiał!Jejpoczucie
własnejwartościspadłookilkapunktów.

WLincolnCollegezaproszonojąnarozmowę,alezaproponowanotylkostanowisko
nauczycielazastępczego.Oferowanominimalnąpłacę,aleporozmowiezcollege’em
świętegoBenedyktaEvegotowabyłasięnatozgodzić.

Idącprzezkorytarzniewielkiej,prywatnejszkoły,ściskającwrękuskórzanąteczkę,
stukającobcasamiobłyszczącekafelki,czuła,jakotaczająoceanmłodości.Boże,jakieto
jeszczedzieci,myślałazezdumieniem,patrzącnanich.Chłopcyidziewczętaniebyli
wielestarsiodBronte.Niektórzystaliwgrupkach,trzymającksiążkipodpachami,ico
chwilawybuchaligłośnym,beztroskimśmiechem,jakiegoEvejużniepotrafiłaby
naśladować.

Gdzieniegdziestałalubsiedziałajakaśsamotna,pogrążonawlekturzepostać.

Niktniezwracałnaniąnajmniejszejuwagi.

Przechodzącobokokna,przelotniezauważyłaswojeodbiciewszybie:drobna,schludna
kobieta,niższaodwiększościuczącychsiętudziewcząt.Długiebrązowewłosymiała
zwiniętewwęzełispięteklamrązeskorupyżółwia,pożyczonąodBronte.Przelotne

background image

spojrzenieukazywałoatrakcyjną,stylowąkobietę,profesjonalistkę,możenawetcałkiem
jeszczemłodą.Alewoczachludzi,którzyjąotaczali,prawdziwiemłodych,byłajużstara.

Przekroczyłajakąśgranicęistałasiędlanichniewidzialna.

Cobyłotegoprzyczyną,zastanawiałasięzesmutkiem-Ubranie?Zpewnościąodróżniały
jąodmłodzieżykostium,szpilkiiperły.Alegdybyzdjęłaperłyibuty,przerzuciłażakiet
przezramię,zakołysałabiodramiiozdobiłatwarzuśmiechem…cowtedy?

Wiedziała,cobysięwtedystało,gdyżzdarzyłojejsiętojużwielokrotnie.Paręosób
odwróciłobysięwjejstronęirzuciłojejszybkiespojrzeniespoduniesionychbrwi;to
wystarczy,bynachwilęuwierzyć,żewciążjeszczemożesiępodobać,żemawsobieto
coś.

Alejużwnastępnejchwiliwpatrzonywniąprzezmomentmłodzieniecdostrzegłbycoś
nieuchwytnego,cozgasiłobyjegozainteresowanie,poczymspokojnieposzedłbydalej
swojądrogą.Czymłodziludziewydzielalijakieśszczególneferomony,którychonabyła
jużpozbawiona?Czymożejakiśsubtelnyruchgłowyalbowyrazoczuzdradzałjejwiek?

Cokolwiektobyło,przeleciałojejprzezpalce,powoliibezgłośniejakstrużkapiasku.

Nawetniezdawałasobieztegosprawyażdochwili,gdyzostałojejtylkokilkaziarenek;
teraztrzymałajewdłonikurczowo.

Ajednaktoniefizycznejatrakcyjnościzazdrościłateraztymdzieciakomnajbardziej.

Możetakbybyłojeszczeprzedrokiem,gdytrwaławbezpiecznymmałżeństwiei
wszystkotowydawałojejsiętylkozabawnągrą.Alenieteraz.Gdysiedziaław
poczekalniprzeddziałemkadripatrzyłanatrzydwudziestokilkuletniekobietysiedzące
podprzeciwległąścianą,najbardziejzazdrościłaimbłyszczącejwoczachpewnościsiebie,
świeżościienergii.Byłybystre,dobrzeprzygotowane,głodnesukcesu.Tuniechodziłoo
poczucie,żejestatrakcyjna,anioznalezieniepartnera,leczoprzetrwanie.

Obracaławpalcachswójżyciorys.Dataukończeniacollege’u:1974.Czytetrzykobiety
wogólebyłyjużwtedynaświecie?Dlaczegonieukończyłażadnegokursu,zanimzaczęła
sięstaraćopracę?DlaczegonieposzłazaradąAnnieiniepozwoliłajejniecoulepszyć
życiorysu?

Gdyjąpoproszonodośrodka,wzięłasięwgarśćiwyprostowanaprzeszłaprzez
poczekalnię,ignorującspojrzeniarywalek.Biurobyłozatłoczoneiszare.Aleprawdziwe
poczucieklęskinadeszłodopierowtedy,gdyjejwzrokpadłnakobietęsiedzącąza
biurkiem.

Grubokoścista,otępejtwarzy,wydawałasięznaczniemłodszaodEve,leczniesposób
byłooszacowaćjejwieku.PaniKovacsmiałapozbawioneżycia,zimneoczyzaokularami
wciężkichoprawkach.Niemiałaobrączkinapalcuaniżadnychrodzinnychfotografiina
biurku.Wcałympomieszczeniuniebyłoanijednegoelementu,którymógłbyświadczyćo
jejosobistychupodobaniach.

-Proszęusiąść-powiedziała,szybkimgestemwskazującmetalowekrzesło.Nie
przedstawiłasięaninienawiązałazEvekontaktuwzrokowego.

Eveusiadła,odruchowokrzyżującnogiwkostkach.Przedłużającesięmilczenieodebrało

background image

jejresztkiwiarywsiebie.PaniKovacsczytałajejżyciorys,zaciskającponurousta.

Wkońcuodchrząknęła,położyłapapiernabiurkuiprzyjrzałasięEvetakimwzrokiem,
jakimsędziamógłbyzmierzyćoskarżonego,któremuwłaśnieodczytałwyrokskazujący.
Wtymprzypadku:Winnazabieraniaczasu.

-Niemapanidoświadczeniawpracypedagogicznej?

-PrzezpięćlatbyłamwolontariuszkąwCentrumLikwidacjiAnalfabetyzmu.

Oczywiściemiałampraktykipodczasstudiów.

-Czyznapanimetodywspółczesnejpedagogiki?Eveodważyłasięnauśmiech,który
jednakniezostałodwzajemniony.

-Wydajemisię,żemetodynauczanianiemogłysiętakbardzozmienićwciągu
ostatnich…-zawahałasię,niechcącwymieniaćliczby-ostatnichlat.

-Nocóż…Niesądzę,żebydziekanwydziałuanglistykizgodziłsięnapanikandydaturę.

Odtegomomentubyłojużcorazgorzej.PrzezdwadzieściaminutEveniepewnie
odpowiadałanajednopytaniezadrugim.Jednocześnienarastaławniejwściekłość,żeta
źleopłacana,zgorzkniałapracownicaadministracjiprzeciętnegocollege’uzwyraźną
przyjemnościąudowadniałajej,atrakcyjnej,wwidocznysposóbzamożnejgospodyni
domowejzprzedmieścia,żezupełniestraciłakontaktzeświatemakademickim.Pani
Kovacswyraźniedałajejdozrozumienia,żedyplomanglistykiniedawałjejabsolutnie
żadnychkwalifikacjidonauczaniajęzykaangielskiego,ajeśliEvesądziłainaczej,tobyła
zwyczajnienaiwna.Kolejne,corazbardziejszczegółowepytaniadotyczącemetodyki
pracyzmłodzieżąświadczyłyotym,żepaniKovacswnajmniejszymstopniunie
obchodziło,jakdobrzeEverozumierytmimocpoezjiKeatsa,Coleridge’a,Burasai
innychromantyków,aniteżniemiałanajmniejszejochotyporozmawiaćojejpracy
dyplomowejnatematWilliamaBlake’a.

Dwadzieściapięćlatczytaniaksiążek,pisaniarecenzjiipracyzanalfabetaminiemiało
żadnegozwiązkuznauczaniemliteratury,nawetwzastępstwie.

Evezcorazwiększymtrudemutrzymywaławyprostowaneramiona.Czułasięwinna,że
straciłatylelatnagłupstwa,takiejakrodzina,dzieciczypracawolontariuszki,winna
temu,żemaczterdzieścipięćlatiżadnychszansnazatrudnienie.

WkońcupaniKovacsspojrzałanazegarek,odchyliłasięnaoparciekrzesłaipowiedziała:

-Zdajesobiepanichybasprawę,żemamywieluchętnychnatostanowisko?

Evemiałajużdość.Wstałaiwyciągnęłarękędoswejrozmówczyni.

-Dziękuję,żezechciałamipanipoświęcićswójczas.Aleterazwidzęjasno,żeLincoln
Collegeniejestdlamnieodpowiednimmiejscem-rzekłazlodowatąuprzejmościąi
wyszła.

Wpoczekalnizdjęłażakietinonszalanckoprzerzuciłagoprzezramię.Idąckorytarzem,
zdjęłaklamręiwyciągnęłazwłosówspinki,potrząsnęłagłową,apotemzakołysała
biodrami.Szłaśmiało,zewzrokiemutkwionymprostoprzedsiebie,ignorując
zaciekawionespojrzeniamijanychchłopców.Tobyłyjeszczedzieci!

background image

Pchnęłaciężkiedrewnianedrzwiiwyszłanaulicę.

Byłpięknywiosennydzień.Poczułaciepłosłońcanapoliczkachizapachkwitnących
jabłoniwpowietrzu.Głębokowciągałagowpłucazuczuciem,jakbywłaśniez
narażeniemżyciaobroniławłasnątożsamość.Udałojejsięjednaktegodokonaćiteraz
byławolna.

Idącdodomu,uznała,żejużnajwyższyczasprzyzwyczaićsiędonoszeniaszpileki
otworzyćoczynarzeczywistość.

ROZDZIAŁDZIEWIĄTY

Zewdochodzącyzgłębilasunapełniałgoniepokojem,wzbudzałdziwnepragnienia.

Niósłzesobąnieokreślonąsłodycz,uświadamiałtęsknoty-zaczym,samniewiedział.

JackLondon,Zewkrwi

Nocbyłaspokojna.Zaoknempiessąsiadawyłdoksiężycawpełni.Evesiedziałaprzy
sekretarzykuwsaloniei,słuchającgardłowegodźwięku,czuładziwnyniepokój,od
któregojejoddechprzyspieszał,apalcezaczynałymocniejściskaćdługopis.Siedziałatu
jużprawiegodzinę,naprzemianspoglądającnaksiężycinależącąprzedniąaplikację.
Dotyczyłaonaposadyasystentkiadministracyjnejnawydzialeanglistykicollege^św.
Benedykta.Jejpierwszaaplikacjaopracęoddwudziestupięciulat.

Pieszaoknemznówzawył.IntuicjaEvepodpowiadałajej,żeniepokój,któryodczuwa,to
przedsmakoczekującejjązmiany.PodobniejakBuckwpowieściJackaLondona,którą
przyjaciółkizKlubuKsiążkiczytaływtymmiesiącu,siedziałasztywnonapięta,
nastawiającuszuiwęszącwpowietrzuodległyzapachowejnadchodzącejzmiany.

Alechoćdrżałazpełnegonapięciaoczekiwania,wahałasięjeszcze,wiedząc,żejestsama
pośrodkuwielkiegopustkowianiepewności.Ćwierćwiekudoświadczenianie
wystarczało,byopanowaćniepokójilęk.Wiedziała,żeistniejeświatkłówipazurów,ale
społecznekonwencjeitradycjakazałyjejtrzymaćsięwszeregupodgroźbąbicza
kobiecychjęzykówibezwzględnegokrytycyzmumężczyzn.Choćpragnęłapobiecjuż
przedsiebie,tkwiłanieruchomo,przyczajona,złapąwpowietrzu.

Cojąwstrzymywało?Czegosięobawiała?Jakieoczekiwaniapowinnaspełnić?Niebyła
jużżonąlekarzaanimatronązRiverton,któraudzielałasięwkomitetach,woziładzieci
nabaseniorganizowałazawodysportowe.Niebyłateższukającymaprobatynaiwnym
dzieckiem.Znówczułasięmłoda,choćjejskórazaczynaławiotczeć,awłosysiwieć.Była
młodasercemiduchem,chciałaśmiaćsięgłośnojakstudenciwLincolnCollege,zgłową
odrzuconądotyłu,pełnąpiersią.

Chciałasprawdzaćswojemożliwości,wspiąćsięnajakąśwysokągóręalboprzemierzać
śnieżnepustyniepsimzaprzęgiem.Przedewszystkimjednakpragnęławrócićdoszkoły,
odświeżyćdawneumiejętnościinauczyćsięczegośnowego,rozwijaćsię,byjużnigdy
ktośtakijakpaniKovacsniemógłpatrzećnaniązgóry.TanowaEvePorterbyłagotowa
dowalki.

JackLondonopisałBucka,któryporuszałsięniespokojnieweśnie,przebierającłapami
nazewpierwotnej,dzikiejwolności.Toodwiecznewezwaniewyrywałozodrętwieniai
kazałowalczyćoprzetrwanie.

background image

Evesłyszałatengłoswswoimsercu,wduszy,każdąkomórkąciała,iwiedziała,że
przetrwa.Wyprostowałasięnakrześle.Okresżałobyminął.Nadszedłczaspowrotudo
życia.

Każdydzieńbyłcenny,zakażdyczuławdzięczność.

Wzięłagłębokioddech,pochyliłasięnadpulpitemsekretarzykaistarannym,
kaligraficznympismemnakreśliłaswojenazwisko:EvePorter.NiepaniThomasowa
PorteranipannaEveBrown.ByłaEvePorter,energiczną,ciekawąświata,towarzyską
dziewczynąijednocześniestateczną,szacownążonąimatką.Popatrzyłanaswoje
nazwisko,zastanawiającsię,jakajesttanowaEvePorter.Byłapewna,żejesttoktoś,
kogowartopoznaćbliżej.Alboraczejodkryćnanowo.

Wygładziłakartkęrękami,uciszającrodzącesięgdzieśwgłębiduszywątpliwości,a
potemszybkoizdecydowaniezłożyłają,wsunęładokopertyiprzykleiłaznaczek.

-Gotowe-powiedziałagłośnoizwestchnieniemskinęłagłową.Czuła,żedostanietę
pracę.Niebyłatowprawdzieposadanauczycielska,ojakiejmarzyła,alezawszejakiś
pierwszykrok.Ponimmiałprzyjśćkolejny,ijeszczekolejny,akażdyznichpowinien
przybliżyćjądocelu.

Znówusłyszaławyciepsa.Spojrzałanaksiężyciuśmiechnęłasię.Postawiłałapęna
ścieżceiterazbiegłarazemzcałąsforą.

Wdwatygodniepóźniej,przytymsamymbiurku,porazostatniotworzyłatorebkę,
sprawdzając,czymawszystko,czegomożepotrzebowaćpierwszegodniawpracy.
Portfel,szminka,kluczykidosamochodu-wszystkobyłonamiejscu.Drżącymirękami
zamknęłatorebkę.

-Wszystkobędziedobrze,mamo-uspokajałająBronte.Podeszładomatkiiuścisnęłają.
-ZajmęsięFinneyem,więcniemusiszsięonicmartwić.

Evepoczuła,żesercejejsięściskazewzruszenia.

-Wlodówcemaciekanapkizmięsemiserem.Isałatkę.Dopilnuj,żebyFinneyzjadł

warzywa.Aha,bratNellozabierzeichotrzeciejnameczkoszykówki.Natablicybędzie
zawszeprzypiętakopertazpieniędzmi,gdybyściektóregośdniamieliochotęnaprzykład
pójśćdokina.Aleniewydajciewszystkiegoodrazu.Powinnowamtowystarczyćnacały
tydzień.

-Mamo,rozmawiałyśmyotymjużmilionrazy.Odlatopiekowałamsiędziećmi.

Wierzmi,damsobieradęzjednymupartymbratem.

Evewestchnęłaiwsunęłakosmykwłosówzauchocórki.

-Żałuję,żetakmusibyć.Nietakwyobrażałamsobietwojewakacjeprzedpójściemdo
szkołyśredniej.

-Wszystkowporządku.Wprzyszłymtygodniuzaczynająsięletniezajęcia.Jestkilka
naprawdęniezłychkursów,naktórechcęsięzapisać.Myślę,żetoFinneyjestbardziej
niezadowolony.Niemaochotyiśćdoletniejszkoły.

-Doszkoły?Przecieżzapisałsięnakursprodukcjiwideoifutbol!Toniejestszkoła,tylko

background image

zabawa!

-ZnaszFinneya-wzruszyłaramionamiBronte.Eveprzygryzławargę.Nie,nieznała
Finneya.Niepoznawałaswojegoradosnegochłopcawtymtrzymającymsięnadystans
młodymczłowieku,zktórymterazmieszkałapodjednymdachem.Przezwiększośćczasu
rozmawiałprzeztelefonzprzyjaciółmialboodwiedzałichwdomach,alenigdynie
zapraszał

nikogodosiebie.Jejrównieżniezapraszałdoswojegopokoju.

-Aha,przypomniałaśmioczymś-dodałapochwili.-Jeślibędzieciemieliochotę
zaprosićprzyjaciół,tobardzoproszę,aleniewięcejniżdwieosobynaraz.Iniezapraszaj
chłopców.

Bronteskrzywiłasięzirytacją.

-MożezaprosiszSaręBridges?Dawnojejniewidziałam.

Dziewczynawzruszyłaramionami,przezjejtwarzprzebiegłwyraźnycień.Cośsięzatym
musiałokryć,aleEveczuła,żeterazlepiejnieporuszaćtegotematu.Możepóźniej,gdy
wrócidodomu.

-MójnumertelefonuwSaintBenedictjestprzypiętydotablicy,razemznumerami
pogotowia.Dobrze.Oczymjeszczezapomniałam?

-Idźjuż,mamo.Poradzimysobie.

-Jesteśpewna?

-Dowidzenia!-zawołałaBronte,ściskającjąjeszczeraz.-Ipowodzeniawnowejpracy.
Napewnoświetniesobieporadzisz.-Odwróciłagłowęizawołałaprzezramię:-

Finney!Mamawychodzi!

-Och,niemusisięzemnążegnać.Zostawgowspokoju.

NatwarzyBrontepojawiłsiębunt.

-Owszem,masiępożegnać.Tybyśmuwybaczyłanawetmorderstwo.

-Nienaciskajnaniegozabardzo-upierałasięEve.

Brontejużchciałacośodpowiedzieć,aleFinneywłaśniepojawiłsięwkorytarzu.Stał

zespuszczonągłową,przygarbionymiramionamiirękamiwbitymiwkieszenie
workowatychspodni.Brązowewłosy,rozdzielonepośrodku,opadałymunakark.Eve
wyciągnęłarękę,chcącodgarnąćjezczoła,alechłopakuchyliłsięgwałtownie.Pokryła
niezręcznośćlekkimśmiechem.

-Bądźgrzecznyisłuchajsiostry-powiedziała.-Onajestterazkapitanem.

Finneyjednocześnieskinąłgłowąiwzruszyłramionami,apotemodwróciłsię,chcąc
odejść.

-Jakto?Nieuściśnieszmnienapożegnanie?-zdziwiłasięEvezudanymoburzeniem.

-Tomójpierwszydzieńwpracyitrzebamniepodtrzymaćnaduchu!Niezapominaj,że
jesteśmoimjedynymmężczyzną!

background image

Wjegooczachnachwilęcośbłysnęło.Objąłjąszybkoipoklepałporamieniu,apotem
odsunąłsię,wyraźniezażenowany.

Evepatrzyłanaswojedzieci,zastanawiającsię,kiedydorosły.Takniedawnokręciłysię
ciąglepodnogamiiwymagałynieustannegonadzoru.

-Mamo,wszystkobędziewporządku-powtórzyłaporazkolejnyBronte,mylnie
odczytującjejmilczenie.-Jasięwszystkimzajmę.

-Wiem-odrzekłaEve,starającsię,bywjejgłosiebrzmiałoprzekonanie.Wzięłatorebkę
iwyprostowałasię.-Nocóż,tochybawszystko.Dowidzenia.Kochamwas!-dodałaze
ściśniętymgardłem.

Gdyzamknęlizaniądrzwi,przezchwilęstałanakorytarzuinasłuchiwała,sprawdzając,
czyzasunązasuwy.Dopierogdytozrobili,otarłaoczyizeszłaposchodach.

Powrótdoświatapracyniebyłwcaletakbolesny,jaksięobawiała.Mały,zatłoczony
sekretariatwydziałuanglistykicollege’uŚwiętegoBenedyktamieściłsięnakońcu
korytarzadrugiegopiętra.Oknawychodziłynaboiskasportowe.Przywejściukłębiłsię
tłumzagubionychstudentówmachającychformularzamirejestracyjnymi.Nadrugim
końcupomieszczenia,zabarykadąwpostacidługiegometalowegostołu,trzykobiety
pochylałysięnadstertamipapierów.

JeśliEvespodziewałasięserdecznegopowitania,oprowadzeniaposekretariacieczymoże
nawetkubkakawy,toniemogłabardziejsiępomylić.Ledwieweszładośrodka,pojawiła
sięprzyniejdrobna,starszakobietaożywychbłękitnychoczachikrótkiej,siwejfryzurze.

-PaniPorter,czytak?Nareszcie!Proszętędy.Bógnampaniązesłał.Szkoda,żeniew
zeszłymtygodniu,aletrudno.Obawiamsię,żeodrazuprzejdziepanichrzestbojowy.

Przejdźmynadrugąstronęstołu,ostrożnie!Uwaganatęstertęksiążeknapodłodze!

Onasamaprzemykałamiędzystosamiksiążekipapierówzręczniejakelf.Gdywreszcie
dotarłydospokojniejszegomiejsca,podałaEveplikformularzy.

-NazywamsięPatCrawford-przedstawiłasię,wyciągającrękę.-Witampodczas
pierwszejrejestracji.

Itaksięzaczęło.PopięciuminutachEveodniosławrażenie,żezamiastmózgumasito.
Wydawałojejsię,żeniejestwstaniespamiętaćwszystkichinstrukcji,którepodanojejz
trzechstronnarazwtempiekarabinumaszynowego.Jednaksłowazaczęłysięłączyćw
logicznecałościiszybkopojęła,jaknależywypełniaćformularzerejestracyjne,ustalać
godzinyspotkańzwykładowcami,agdywagasprawybyłaodpowiednioduża,z
tajemniczymdziekanem,któryanirazuniewyłoniłsięzzadrzwiswegogabinetu.
Okazałosię,żeEvewykazujedużytalentdoradzeniasobiezniezadowolonymi,
sfrustrowanymistudentami,itymnajbardziejujęłasobiewspółpracownice.Pracowałabez
przerwynalunch.Kolejkastudentówzdawałasięniemiećkońca.

Dopierootrzeciejwdrzwiachsekretariatuzrobiłosiętrochęluźniejizapanował

względnyspokój.Evepoczuła,żeodtrzymaniaołówkairysowaniakółekna
formularzachboląjąpalce.Rozprostowaładłonieipomasowałaje.

-Jesteśwokucyklonu,więcpostarajsiędobrzebawić-poradziłażyczliwiePat

background image

Crawford,rozlewającświeżozaparzonąkawędotrzechkubków.-Następnafalapojawi
sięokołopiątej.

Evespojrzałananiązprzerażeniem.

-Opiątej?!Alejamuszęwyjśćopiątej!Toznaczy…wiem,żetomójpierwszydzień

-zająknęłasię-alemojedziecizostaływdomusameimuszęimzrobićkolację,i…

-Och,niemartwsię.Zastąpicięktośzksięgowości,tamnigdyniematakiegonawału
pracy,aniktnieoczekuje,żezaharujeszsięnaśmierćjużpierwszegodnia.Proszę-
dodała,podającjejkubekzkawą.

-Zasłużyłaśnachwilęprzerwy.

Evełapczywiepiłakawę.Jejaromatzawszepoprawiałjejhumor.

-Zdajesię,żeniepoznałaśjeszczenaszegodziekana?Jestbardzoprzystojny.

Wszystkiezanimprzepadamy.Jeśliwydacisiętrochęnieuprzejmy,poprostuniezwracaj
natouwagi.Toperfekcjonista,alejestnaprawdębardzomiły-mówiłaPatzbłyszczącymi
oczami.-Wiesz,właściwiemożeszgopoznaćjużteraz-dodała,zbliżającsiędodrzwiz
wziętympodrodzeciemnoniebieskimparującymkubkiem,naktórymwypisanebyło
słowo:Czytaj.

-Toznaczy,żezatymidrzwiaminaprawdęktośjest?-zdziwiłasięEve.-Myślałam,żeto
tylkotakaatrapa!

Patwybuchnęłaśmiechem.

-Onnienawidzirejestracjiizawszesięwtedychowa.Próbujemygochronić,oilejestto
wnaszejmocy.-Pozostałedwiekobietypokiwałygłowami.-Alejestbardzoprzystępny,
naprawdę;podwarunkiem,żeniesiedziznosemwksiążce,bogdymusięprzerwie
czytanie,tobardzokrzyczy.Chodź,idziemydojaskinilwa.

Ciekawaanalogia,pomyślałaEve.Lwicestrzegąceswegokróla.Zniechętnym
westchnieniemodstawiłaswojąkawęiposzłazaPatwstronętajemniczegogabinetu.Pat
nieśmiałotrzykrotniezastukaławdrzwi.Evenieświadomieprzygładziławłosy.Zzadrzwi
odezwałsięgłębokigłos.Patmrugnęładonowejkoleżankiinacisnęłaklamkę.

Eveniepewniezatrzymałasięwprogu.Wpadającedośrodkapopołudniowesłońce
oświetlałowielkie,stojącepośrodkuwnętrzaorzechowebiurkozarzuconepapierami,
długopisami,książkami,testamiegzaminacyjnymiiinnymidrobiazgami.Zabiurkiem,w
skórzanymfotelu,plecamidonich,siedziałmężczyznaznogąopartąodrugąwtaki
sposób,żekostkajednejopierałasięnakolaniedrugiej.Miałdośćdługie,potargane,
ciemne,przyprószonesiwiznąwłosyizgłowąopartąnarękuczytałgrubąksiążkę.
Wydawałsięzupełnieniezwracaćuwaginaotoczenie.Rzeczywiściejakkróllew
rozciągniętynagórującejnadsawannąskale,pomyślałaEve.

Rozejrzałasiępogabinecie.Maklasycznygust,stwierdziłanawidokprzetartego
orientalnegodywanu,dwóchgotyckichdrewnianychkrzesełobitychgobelinowątkaninąi
imponującegogargulcausadowionegonaparapecie.Naoparciujednegozkrzesełwisiała
toga,obokleżałbukietwiędnącychkwiatów,awkącie,obokzakurzonegorzutnikado
slajdów,spoczywałakolejnastertaformularzy.Gabinetzdominowanyjednakbyłprzez

background image

książki:oprawnewskórętomyzajmowałycałąjednąścianę.Stosyksiążekpiętrzyłysię
równieżnapodłodzewkątach,podstołamiinastołach.Evepoczuła,żesięrozluźnia.

-DoktorzeHammond?-zawołałaPatsztucznieożywionymgłosem.-Kawa!Ijesttu
ktoś,kogopowinienpanpoznać.

Eveostrożniepostąpiłakroknaprzód.

Mężczyznapodniósłgłowę,zdjąłokularyispojrzałnaniąprzezramię.Niebieskie,
przenikliweoczydziwniekontrastowałyzzachmurzonątwarzą.Najwyraźniejzirytowało
goto,żektośmuprzeszkadza.

Eveniebyłaprzygotowananacośtakiego.Spodziewałasięzobaczyćjakiegoś
zasuszonegostaruszkaalbopulchnego,łagodnegoprofesora.Tymczasemdoktor
Hammondzupełnieniepasowałdoakademickichstereotypów.Byłduży,majestatyczny,
eleganckiiopanowany,wyczuwaławnimjednakcharakterpełenpasji,którepotrafił
trzymaćnauwięziżelaznąwolą.Wdużych,głębokoosadzonychoczachbłyszczała
inteligencja,apełneustanadawałyjegotwarzyzmysłowywyraz.Srebrnepasemkana
skroniachigłębokiezmarszczkiwkącikachoczuświadczyłyowieku;Evepomyślała,że
maokołopięćdziesięciupięciulat.

Należałdomężczyzn,którzyładniesięstarzeją.

SplótłdługiepalcepodbrodąiEvezauważyła,żemadużedłonieorazżenienosi
obrączki.Wjegooczachpojawiłosięzaciekawienie,apotembłysku-znania.Kuswemu
zaskoczeniu,Evepoczuła,żeprzebiegłmiędzynimiimpulswzajemnegoprzyciągania.

-JestemPaulHammond-przedstawiłsię,wyciągającrękę.Miałbrytyjskiakcent.

Zwahaniempodałamudłoń.Dotykjegopalcówniemaljąoparzył.Zmusiłasiędo
uspokojeniaoddechu,alenieudałojejsiępowstrzymaćrumieńca.

-Witajnawydziale,EvePorter-powiedziałHammondzdumiewającospokojnie,
przytrzymującjejdłońodrobinęzadługo.

-Dziękuję-odrzekłacicho.

Wszystkotrwałozaledwiechwilę.Naraz,jakzaprzekręceniemwyłącznika,błyskwjego
oczachzgasł,puściłjejrękę,odwróciłwzrokiznówwziąłdorękiksiążkę.

-Jestempewien,żePatzaopiekujesiętobą.Prawda,Pat?

-Oczywiście!-zapewniłagostarszapani,stawiającprzednimkawę.-Jużzaczęłyśmy.
Eveuczysięwszystkiegobardzoszybko.

-Todobrze-stwierdziłdziekan.Nasunąłnanosokularyiznówpogrążyłsięwlekturze.

Patmruknęłacośzrezygnacjąiskierowałasiędodrzwi.Evejednakpoczułasię,jak
uderzonawtwarz.WyprostowałaramionaiposzłazaPatzciąglezaczerwienionymi
policzkami.

PodczasostatniejgodzinypracystarałasięniemyślećodoktorzeHammondzie.

Układającformularzewalfabetycznymporządku,powtarzałasobie,żedziekanniejestjej
sąsiadem,kolegąaniprzyjacielem,tylkoszefem.Byłtodlaniejnowytypkontaktuinie
mogłasobiepozwolićnatraktowaniegoemocjonalnie.Musiałazaakceptowaćfakt,żenic

background image

gonieobchodzi,niezależnieodtego,czyjestuprzejmy,czynie,wkażdymraziewobec
niej,iżejeślichcezachowaćtępracę,tomusiprzyjąćjakąśstrategię,którapozwolijej
poradzićsobiezurażonądumą.NiebyłojużToma,któryprzedtymwszystkimjąchronił.
Niemogłatakpoprosturzucićpracy.DoktorHammondbyłbardziejpotrzebnyjejniżona
jemu.

WchwilępóźniejdrzwigabinetuotworzyłysięzimpetemidoktorHammondwybiegł

wrozwianympłaszczuizteczkąwręku.Wtymmomenciebyłtakbardzopodobnydo
Toma,żeserceEvepodeszłojejdogardła.Siedziaławciemnymkąciepochylonanad
segregatoramiispodopuszczonychpowiekobserwowałaspektaklpożegnalnyodgrywany
przezpozostałepracownice.Zauważyła,żeHammondszukajejwzrokiem,agdyją
zauważył,ledwodostrzegalnieskinąłgłową;gdyodpowiedziałamutymsamym,wyszedł
bezsłowa.

Tojużtakicharakter,pomyślała,myjącwłaziencekubkipokawie.Wróciłado
sekretariatuizebrałaswojerzeczy.Byłapiąta.Okazałosię,żeniktnieoczekujeodniej,
byzostawałapogodzinach,aPatpodziękowałajejzatenpierwszydzieńpracy.Wyszła,
żegnanachóralnym:Dozobaczenia!

-Niemawytchnieniadlazmęczonych-mruknęłapodnosem,wstępującpodrodzedo
sklepuspożywczego,bykupićcośnakolację.Zbierałosięnaburzęikiedywysiadłaz
klimatyzowanegosamochodu,uderzyłajądusznośćpowietrza.

Popychającprzedsobąwózek,uważnieprzyglądałasięcenom,porównująculubione
markizinnymi.Dopieroterazuświadamiałasobie,jakrozrzutnystylżycianiegdyś
prowadziła.Wówczasnajbardziejzależałojejnaczasie.Wciążsięspieszyłainiezwracała
uwaginato,ilecokosztuje.Jeśliczegośpotrzebowała,poprostutokupowała.Teraztaki
luksusbyłniedopomyślenia.Ironiasytuacjipolegałajednaknatym,żeterazmiałao
wielemniejczasuniżkiedyś,amusiałaoszczędzać.Liczyłsiękażdydolar,dopierwszej
wypłatypozostałojejjużbardzoniewielepieniędzy.Stojącwkolejcedokasy,podliczała
wmyślachcenykupionychrzeczy.Porazpierwszywżyciuniebyłapewna,czynie
będziemusiałazostawićwsklepiepuszkigroszkualbopudełkapłatków,bozabrakniejej
pieniędzy.

Naszczęściewystarczyło,alewportmonetceEvezostałytylkoczterydolary.Całaeuforia
popierwszymdniupracyulotniłasię.Odkiedyzwykłażywnośćstałasiętakdroga?

Boże,pomyślałazdrżeniem,zamykającportmonetkę,ajeślipieniędzyniewystarczydo
wypłaty?Terazjużniemogłasobiepozwolićnażadenbłąd.Niemiałanikogo,ktowrazie
potrzebyporatowałbyjąkilkomadolarami.

Burzarozpętałasięwjednejchwili.Strugideszczumiotanesilnymwiatremuderzałyo
szybęsamochodu.Szukającwolnegomiejscadoparkowania,Evetrzykrotnieprzejechała
wzdłużswojejulicy.Znalazłajewreszcieotrzyprzeczniceoddomu,cooznaczało,że
zanimdobiegniedodrzwi,zdążyprzemoknąćdosuchejnitki.

Zaciągnęłaręcznyhamulecizezłościąuderzyłapięściąwkierownicę,przeklinająclos,
któryskazałjąnatakieżycie.Pracowałaciężkoprzezwielelat,starałasiębyćdobrążoną
imatką,pełnanadzieinaprzyszłość.Terazpowinnatylkozbieraćowoce,atymczasem
musiałazaczynaćwszystkoodpoczątku.Tylkożeterazbyłojejowieletrudniej.Niebyła

background image

jużmłoda,niemiałatyleenergii.Oczekiwałaszacunku.Noimiaładzieci,októremusiała
zadbać.

Pojejpoliczkachpopłynęłyłzy-pierwszeoddnia,kiedysprzedaładom.Pozwoliłaim
płynąć.NiebyłazłazpowodudoktoraHammondaanizpowoducenwsklepie
spożywczym.

Wgłębisercawiedziała,żenapięcienarastałowniejodrana,odchwili,gdypożegnałasię
zdziećmi.Wiedziałateżprzeciwkokomukierujesięjejzłość:tymkimśbyłTom.

-Jakmogłeśmitozrobić?-wyszlochała,zaciskającpięści.-Jakmogłeśumrzećbez
pożegnaniazemną?

Tobyłonajgorsze:żeniezdążylisiępożegnać.Pozostałotyleniewypowiedzianychsłów.
Gdybyśmymieliopięćminutwięcej,pomyślała,ocierającoczy.Tylkopięćminut,żeby
mogłamupowiedzieć,żegokocha.

Opuściłagłowęiwstrząsnąłniągłębokiszloch,wktórymznalazływyrazwszystkie
wstrzymywaneprzezrokuczucia.

Wkońcupozbierałasięiposzładodomu,błogosławiącdeszcz,dziękiktóremumogła
ukryćśladyłezprzeddziećmi.

-Cotozazapach?-zawołałaodprogu.

-Kolacja-odkrzyknęłaBronte,wychodzączkuchni.Wytarładłoniewfartuchispojrzała
namatkę,promieniejączdumy.-Przyszłaśwsamąporę.Makaronwłaśniesięugotował.
Zupełnieprzemokłaś!-dodałaiprzyniosłajejręcznik.

-Naprawdęprzygotowałaśkolację?-niedowierzałaEve,wyobrażającsobiecośw
rodzajumakaronuzserem.-Alekupiłam…

-Cokupiłaś?-przerwałaBronte,zaglądającdotorby.-Kurczak?Dobrze,będzienajutro.
Teciastkateżnieźlewyglądają.Aledziśzjemyspaghetti.Nicwięcejnieznalazłam,ale
dodałamdużowarzywidużosera.Noizrobiłamsałatkę.Ikupiłamjeszczechlebzate
pieniądze,którenamzostawiłaś.

-Naprawdęwszystkotozrobiłaśsama?-dopytywałasięoszołomionaEve.Miała
wrażenie,żecórkazdjęłazjejramionwielkiciężar.Brontepotrafiłaprzygotować
kolację…!

Potrafiłaowielewięcej.Idącdokuchni,Evezauważyła,żeposprzątałateżmieszkanie,
zrobiłapranieipostawiłanastoleświeżekwiaty.Finneysiedziałprzedtelewizorem,
zwiniętywkłębeknaswójzwykłysposób.Wszystkobyłownajlepszymporządku.Dzieci
świetniedałysobiebezniejradę.

-Idźiumyjręceprzedkolacją-nakazałaBrontebratutonem,któryEverozpoznałajako
własny.

Usiadłaprzystole,czującsięjakwrestauracji,izaczęłaopowiadaćdzieciomoswoim
pierwszymdniuwpracy,wprzerwachwyrażajączachwytnadwszystkim,cozdziałała
Bronte.Takadorosła!Takaodpowiedzialna!Wgłębisercaczułajednakdziwnyból.Jej
dziecijużjejniepotrzebowałytakjakkiedyś.

-Atyniebędzieszjadła?-zapytaławkońcucórkę,któranieustanniekrążyłamiędzy

background image

stołemakuchenkąiterazwłaśniepodawałaupieczoneprzezsiebieciasto.

-Och,jadłamprzezcałydzień.Ciągleczegośpróbowałam.Jużniczegowięcejnie
zmieszczę.

Eveuśmiechnęłasięzezrozumieniem.Jejcórkastawałasiękobietą.

ROZDZIAŁDZIESIĄTY

O,człowiecze!Podziwiajwielorybaiwzorujsięnanim.Itytakżepozostańciepływśród
lodów.Pozostańchłodnynarówniku;utrzymujswąkrewwstanieciekłymnabiegunie.

JakwielkakopułaŚw.Piotraijaktenolbrzymiwieloryb,zachowajswąwłasną
temperaturę
okażdejporzeroku!

HermanMelville,MobyDick

KlubTenisowywOakleymieściłsięwdziewiętnastowiecznym,ceglanymbudynku
obrośniętympędamibluszczu.Fundamentyzaczynałysięjużkruszyćigmach
potrzebował

odnowienia.Większośćbywalcówczułasiętujakwdomu.

Nietakdawnootwartowpobliżunowy,lśniącyizadbanyklub,którypowolizdobywał
sobieklientelę,szczególniewśródmłodychmatek,którepragnęłyodzyskaćfigurępo
porodzie.KlubKsiążkijednakuznałjednomyślnie,żepozostaniewiernystaremumiejscu,
przedkładającwygodęiatmosferęstaregokontynentuwrazzewszystkimioznakami
starzenianadbłyskchromuimodernistycznąatmosferę.Nienajmniejsząrolęwtym
wyborzeodegrałamyśloniechęcidooglądaniapłaskichbrzuchówijędrnychpośladków
młodszychklientek.

„Komutopotrzebne?”,jakmawiałaMidge.

Evezamknęłaszarkęiprzekręciłakluczzeświadomością,żewłaśniezamykaczęść
swojegożycia.Terminważnościjejklubowejkartyupływałwtymtygodniu,aniemogła
sobiepozwolićnajejprzedłużenie.ZresztąodśmierciTomaitaknieużywałajejzbyt
często.

Byłaterazszczupła;niemiałaapetytuiubraniazwisałynaniejjaknawieszaku.Żałowała,
żeniestaćjejnaopłacenieabonamentu,alewsumieuznała,żeniejesttowielkastrata.
Miałaprzecieżdwienogi,parębutówdobieganiaiparkzarazzadrzwiamidomu.

-Notodalej-mruknęłapodnosem.Wciąguostatnichtygodnitetrzysłowastałysięjej
mantrą.WrazzmodlitwąświętegoFranciszkazAsyżu,którejnauczyłasięjeszczew
dzieciństwie,pomagałyjejzachowaćrównowagęduchawtrudnychchwilach.

Przeszłaprzezprzypominającąoranżeriędamskąszatnię,spoglądającpodrodzenabutelki
zeschłodzonąwodąmineralnąistertyrównoposkładanychbiałychręczników.Na
włoskichdrewnianychtacachleżałyszczotki,grzebienie,mydełka,chusteczki,miętówkii
mnóstwoinnychprzedmiotów,jakichmożepotrzebowaćkobieta.Klubmiałeuropejski,
przytulnyklimat,alezupełnieniepasowałdonowegostanuduchaEve.Dbałośćowygodę
iluksuswydawałajejsięterazczymśobcymidziwacznym;niebyłtojużjejstylżyciai
wiedziała,jakniewielekobietnatymświeciemożesobienacośtakiegopozwolić.

Jejmatkabyłabytymmiejscemzachwycona,cieszyłabysię,żeEvetubywa,izażadne

background image

skarbyświataniewyraziłabyzgodynarezygnacjęzczłonkostwa.Matkazawsze
oczekiwała,żeEvepójdziewżyciujejśladami,ichbutymiałyjednakinnyrozmiar.W
holuirestauracjisiedziałokilkastarszychpań,które,podobniejakmatkaEve,pamiętały
drugąwojnęświatowąiwychowywałydzieciwlatachpięćdziesiątych.Klubbył
miejscem,gdzieczułysiębezpieczniejakwdomu.Niezauważałystrzępiącychsię
brzegówtapet.

Everównieżdałasiękiedyśuwieśćelegancjitegomiejsca.Alekobietyzjejpokolenianie
przychodziłytunalunchiplotki,leczpoto,żebypoćwiczyćpodokiemosobistego
trenera.Niepoddawałysięzrezygnacjąskutkommenopauzy,leczwpocieczoła,calpo
calu,próbowałycofnąćwskazówkizegara.

Evepchnęładrzwiiweszładoniedawnoodremontowanej,lśniącejchromemiczerniąsali
gimnastycznej.Zapachpotuzmieszanyzwoniąodświeżaczapowietrzaprzypomniałjej
spędzonetugodziny.OdrazuzauważyłaMidge,zacieklepedałującąnarowerku.Długie
włosymiałasplecionewgrubywarkocz,ajejniezbytładnatwarz,terazprzybraławręcz
komicznywyraz.SzarakoszulkazemblematemUniwersytetuIllinoisbyławilgotnaod
potu.

-Cześć-powiedziałaEve,podchodzącdoprzyjaciółki.-Wjakimcelutaksiępocisz?

Midgewmilczeniuskinęłagłową,podniosładogóryjedenpalec,apotemjeszczeprzez
kilkaminutpedałowałajakszalona.Wreszciezwolniłaipowoliwyrównałaoddech.

Oboktrzyinnekobiety,którychEvenieznała,kręciłypedałamiwznaczniewolniejszym
tempie,popatrującnaekranwiszącegonadnimitelewizora.

Evepodałaprzyjaciółceręcznik.

-Agdziejestreszta?

Midgeuśmiechnęłasięzmęczona.

-Wszystkiewypadłyzrozkładu.Gabbymusiałapójśćzeswoimnajmłodszymdo
dentysty,alemasiępojawićpóźniej.Annieznówkrwawiiniechcećwiczyć,dopókinie
porozmawiazlekarzem.ObiezDorisprzyjdąnalunch.Atysięspóźniłaś.Więcteraz
wsiadajipedałuj.

Evezwestchnieniemwspięłasięnasąsiednieurządzenie,awidząc,żeMidgerobito
samo,zezdziwieniemuniosłabrwi.

-Tylkominiemów,żejeszczeniemaszdość?

-Muszęsięporządniezmęczyć.Ostatniojestemokropniespięta.Ciąglebolimniegłowai
czujęsiętak,jakbymmiałaladachwilawybuchnąć.

-Adlaczego?

-Przezmatkę.Uznała,żebardzojejsiętutajpodoba,ichcewynająćmieszkanie,żebybyć
bliskomnie-odrzekłaMidge,wznoszącoczykuniebu.

-Tobardzomiłe.Midgetylkoprychnęła.

-Cieszsię,żemaszmatkę-ciągnęłaEve.-Mojejbardzomibrakuje.Byłyśmysobie
bliskie,chociażmieszkałyśmydalekoodsiebie.Alecotydzieńrozmawiałyśmyprzez

background image

telefon.

Niedlatego,żepotrzebowałamjejrad,bobyłyśmyzupełnieróżne,alepoprostulubiłam
słyszećjejgłos.-Westchnęłaispojrzałazaokno.-Rozmawiałyśmyowszystkimio
niczym.

-EdithjestwChicagojużodkilkumiesięcyichociażspororozmawiamy,niemogę
powiedzieć,żesątorozmowyszczere.Próbowałamjużwszystkiego.Awczoraj
zobaczyłam,jaktenjejpudelobsikujewkąciemojepłótno.Bogudzięki,żebyło
niezamalowane,boinaczejchybawyrzuciłabymzwierzakaprzezokno.Ktonormalny
przyjeżdżazwizytąnatydzień,zostajekilkamiesięcyijeszczeprzywozizesobąpsa?

-Niktopróczrodziny.

Midgeroześmiałasięizwiększyłatempopedałowania.

-Bardzopodziwiamtwojąmatkę,Midge.Onamaatomowynapęd.Zawszemiała.

-Wiem,żejąlubisz.Wszyscyjąuwielbiają.ZabawnaEdith.Zwariowanadziewczyna.

Duszatowarzystwa.Alenieznaszjej.Jasamawłaściwiejejnieznam.Poczęściteżją
podziwiam.Jestmojąmatką,alejakaśczęśćmniemaochotęjązamordować…itegojej
kundla-wymamrotałaMidgepodnosem.-Wsprawachnaprawdędlaniejważnychjest
bardzozamknięta.Nigdyniemówioswoichprawdziwychuczuciach,oswoim
prawdziwymżyciu,tylkociąglerozsnuwajakieśdymnezasłony.Niconiejwłaściwienie
wiem.Otoczyłasięścianą,którejniepotrafięzburzyć.

Evepomyślała,żetenopisdoskonalepasujedosamejMidge.

-Midge-powiedziałazdyszana.-Tyjeszczemożeszpróbować.Masznatoczas.Amój
czasjużminął.Niemamjużanimamy,anitaty.Aleniczegonieżałuję.Obydwoje
chorowaliprzedśmierciąizdążyłamimpowiedziećwszystko,cochciałam.-Urwała,
myślącoTomie.-Postarajsięwykorzystaćswójczasjaknajlepiej.

Midgetylkowzruszyłaramionami,aEve,bogatszaodniejowieledoświadczeńze
śmiercią,tylkozrezygnacjąpotrząsnęłagłową.ChoćMidgebyłaterapeutkąiuczyłasięo
żałobieirozpaczyzksiążek,niemiałapojęcia,jaktrudnymdoświadczeniemmożebyć
utratanajbliższejosoby.

-Chciałabym,żebymojamatkamogłamieszkaćobokmnie-dodałaEve.-

Mogłybyśmyzaglądaćdosiebie.Pogadać.Chciałabymjejpokazać,jakdobrzesobie
radzę.

Pokazaćjejmojemieszkanie.Pragnęłabymusłyszeć,żedoceniato,corobię.Mamato
najlepszykibic.Niktinnynietroszczysięonasrówniemocnoiszczerze.Ktoinnypotrafi
siętaknaciebierozzłościć,gdyrobiszcośźle,albobyćzciebietakdumnym,gdycości
sięuda?

Midgeprzymknęłaoczyiprzypomniałasobieawanturę,jakawybuchławdniujej
szesnastychurodzin,gdyodmówiłaprzyjęciaprezentu,jakimmiałabyćoperacja
plastycznajejnosa.

-Aczyprzyszłocidogłowy,żetenprezentniejesttylkodlaciebie?-wybuchnęławtedy
Edith.-Możemiałbyćrównieżidlamnie?

background image

OtworzyłaoczyispojrzałaprostonaEve.Jakmogłajejtowyjaśnić?Przyjaciółkanie
miałapojęcia,jakietouczucienigdywżyciuniepoczućakceptacjiwłasnejmatki.

-NieznaszEdith-powtórzyła.-Dlaniejwszystko,corobię,jestzłe.Onaniechce
rozmawiać,tylkonakazywać.Niechcezwyczajnieiśćnawspólnezakupy,tylkochcemi
dyktować,comamkupić.Zkimmamsięwidywać.Comamrobić.Boże,całejejżycie
jestpotrzebąkontrolowania.Gdymiałamosiemnaścielat,wyprowadziłamsięodniej,bo
niemogłamtegoznieść.Dlaczegojejsięwydaje,żeterazbędzieinaczej?Czygdyby
kiedykolwiekbyłoinaczej,tomieszkałabymsama?

-Pewniesądzi,żeczujeszsięsamotna.Noi…jesteśjejdzieckiem.

Midgetylkoprychnęła.Jejpoliczkiznówsięmocnozaróżowiły.

-Alejajużniejestemdzieckiem.

-Oczywiście,żejesteś.Wkażdymraziedlaniej.Niepotrafięsobiewyobrazić,żebym
kiedykolwiekmogłapatrzećnamojewłasnedziecijaknadorosłychludzi,którzyjużnie
potrzebująmoichrad.

Midgeszerokootworzyłaoczy.

-Eve,samaposłuchajtego,comówisz.Czyzdajeszsobiesprawę,jakietoprzytłaczające?

Evezezdumieniemwstrzymałaoddech.Nigdynieuważałasiebiezanadopiekuńcza
matkę.

-Wcalenie!-wybuchnęławpierwszymodruchu,zarazjednakpojawiłysięrefleksje.

Ileżtorazysłyszałaodswoichdziecizniecierpliwione„Oj,dajspokój,mamo”,gdy
wypytywałaje-czyteżmoże…przesłuchiwała?-oodrobionelekcje,film,naktórysię
wybierały,czysposóbspędzaniaczasu.IilerazyTompodnosiłwówczasgłowęznad
swoichpapierówiwtrącał:„Och,naprawdędajimspokój,niechsiędobrzebawią!”
Przypomniałasobierównież,jakświetnieBronteradziłasobiewkuchni,aFinneywśród
przyjaciół.Przecieżnienauczylisiętegozdnianadzień.Właściwiekiedyzaczęlisię
wymykaćspodjejskrzydeł?

-Boże,Midge,możemaszrację-stwierdziławkońcuzniepokojem.-Muszęsięzacząć
przyzwyczajaćdomyśli,żemojedziecidorastają.

-Dobrypomysł,Eve.Tonaturalnyproces.Niedługojużstanieszsięwolna!Ijeśli
będzieszmiałaszczęście,totwojedziecizostanątwoimiprzyjaciółmi.

Evewzruszyłaramionami.

-Wydajemisię,żetozawcześnie.SzczególniedlaBronte.Wzięłanasiebiewiele
obowiązków,którewcześniejnależałydomnie.Alenadaljestemjejmatką,nie
przyjaciółką.

-Alemożeonachciałabyzostaćtwojąprzyjaciółką?

-Nie.Toniemojarola.Jamuszępilnować,żebyniestałasięjejżadnakrzywda.Onajest
wciążtakadziecinna.

-Alepomyślotym,żerzeczy,wjakiezaczniesięterazangażować,wcaleniesąjuż
dziecinne.Chłopcy,seks,alkohol,narkotyki,prowadzeniesamochodu.Będzie

background image

potrzebowałarozmówztobą,anieprzyjdziedociebie,jeślibędziesięobawiaćkaryalbo
kazania.Musiszsięztympogodzić,Eve.Onaniejestjużdzieckiem-perorowałaMidge,
ocierająctwarzłokciem.

-Dlamniejestizawszebędzie!-upierałasięEve.

-Tyteżjesteśdzieckiemdlaswojejmatki.Dopierostojącpodrugiejstronietejbarykady
przekonujeszsię,żetowcaleniejesttakieprostewypuścićdziecispodskrzydeł.

-Alemusiszjewypuścić,skarbie,boinaczejnigdyniedorosną.Będąsiędusiłyiwkońcu
nabiorądociebieniechęci.

Evezeszłazurządzenia,ztrudemutrzymującrównowagę.Zamyśliłasię.

-Możemaszrację-przyznałapochwili.-Muszęsięnadtymzastanowić.Może
rzeczywiściespróbujęzostaćprzyjaciółkąBronte.Imożetymogłabyśzaprzyjaźnićsięze
swojąmamą.

Wróciłanaroweriprzezchwilęobiepedałowaływmilczeniu.

Doriswytarładoczystausianyokruchamiblat,pozmywałanaczyniapośniadaniu,złożyła
gazetę,pozamykałaszafki,któreR.J.iSarahzostawiliotwarte,ipodlałakwiaty,apotem
poszłanadół,gdziemieściłasiępralnia,iwrzuciładopralkipierwsząpartiębrudnej
odzieży.

Wydawałojejsię,żejużodwiekówwykonujecodziennieranotesameprosteczynności,
któreniegdyśjąuspokajały-nazywałajetaichimatkiiżony-ostatniojednakodczuwała
corazwiększezmęczenieichmonotonią.Czułasięteżdziwnieniespokojnainiespełniona.
Miaławrażenie,żewżyciuomijającośważnego.Gdywyglądałaprzezoknowkuchnii
widziałapustechodniki,corazczęściejczułasięsamotna.GdyEvezaczęłanoweżycie,
Dorispoczułasięjakktoś,ktoodprowadziłbliskąosobęnapociągiterazpozostałsamna
pustymperonie.

Wszyscyostatniowydawalisiębardzozajęci,aonawciążrobiłatosamo.Kiedyś
zajmowaniesiędomemzupełniejejwystarczało.Terazjednak,gdydobiegła
pięćdziesiątki,zapragnęłaczegoświęcej,jakiegośruchu,poczuciakierunkuicelu.
Zapragnęłazmiany.

Naschodachdosuterenygłośnoziewnęła.Ostatniociągleczułasięzmęczona,oczysame
jejsięzamykały.Czułarównież,żenadciągajedenzeznanychjejjuż„nastrojów”.

Przychodziłyiodchodziłyzupełnieniespodziewanieiwydawałysięniemiećzwiązkuz
niczym,cozjadłalubwypiła,anizżadnymkonkretnymrodzajemwydarzeń.Nicnie
pomagało:aniwyprawynazakupy,anikino,anitelefonicznerozmowyzprzyjaciółkami.

Uśmiechałasię,alewewnątrzzżerałyjąponure,mrocznenastroje.Światstawałsięszary,
aserceściskałosiętak,żeczasaminiemogłazłapaćtchu.

SięgnęładokoszazbrudnąbieliznąiwyjęłabrudneskarpetkiR.J.,apotemjedwabne,
zielonebokserki.Ostatniozacząłnosićjedwabnąbieliznęnacodzień.Jejojciecnigdyby
czegośtakiegoniewłożył.Uznawałtylkobiałe,bawełnianespodenkiinawszystkieinne
patrzyłzpogardą.Dorispomyślałaowłasnymbiałymbiustonoszuiwysokichmajtkach,
jakiemiałapoddomowąsukienką,inarazpoczułasięstaraibezkształtna.Sarahnazywała

background image

takierzeczy„bieliznąbabci”,Dorisjednakczułabysięgłupiowśliskich,niewielkich
szmatkach,jakieoglądaławkatalogach.Znówspojrzałanazielonyjedwabiogarnęłyją
mieszaneuczucia.Tespodenkibyłytrochężenujące,aledoceniaławysiłkimęża,bywciąż
byćatrakcyjnymmężczyzną.Możejednakpowinnakupićsobienowąbieliznę?

Rzuciłaspodenkinastertęinnychposortowanychdopraniaubrańiwyciągnęłazkosza
kolejnąrzecz.Byłatokoszulajejmęża,zegipskiejbawełnyemanowałjednakdziwny,
obcyzapach.Doriszastygłaipowoliprzysunęłatkaninędotwarzy.

Byłtoniewątpliwiezapachkobiecychperfum.Odrzuciłakoszulęnabok,jakbyjąparzyła.
Przymknęłaoczy.Pomyślałaojedwabnychspodenkachiprzypomniałasobietwarzmęża,
gdypoprzedniegowieczoruwychodziłzdomu.Byłumówionyzkimśnakolację.

Oczywiście,musiałybyćtamjakieśkobiety,przekonywałasię,alesercepodpowiadało
jej,żemożeniechodziłotylkookolację.

Oblałjązimnypotizrobiłojejsięsłabo.Przytrzymałasięoparciakrzesła,apotempowoli
usiadła.Namyśl,żeR.J.możejązdradzać,robiłojejsięniedobrze.

Zastanowiłasię,comożezrobić,jeślitepodejrzeniaokażąsięprawdą.Dokądmogłaby
odejść?CzegoR.J.poszukiwał,czegopotrzebował?Przecieżbyładobrążoną,aktywnie
uczestniczyławżyciuspołeczności,zawszedobrzesięubierałaipotrafiłasięodpowiednio
zachować.Cojeszczemogłazrobić?CzyR.J.wolałbywidziećnajejmiejscujakąś
tandetnąseksbombę?Znówpomyślałaokatalogach,jakiezaśmiecałyjejskrzynkę
pocztową,oróżnychogłoszeniachiofertachsamotnychkobiet.Czytomożliwe,żeon
czegośtakiegopragnął?

Tylebyłopytań,naktórenieznałażadnejodpowiedzi.Wiedziałatylko,żezjakiegoś
powodujejmążodsuwasięodniejcorazbardziejicorazwięcejczasuspędzapoza
domem.

Wyglądałonato,żemałżeństwooznaczałodlaniegostabilność,laury,naktórychmożna
spocząć,łatwośćiwygodę-iżeodtegowszystkiegoczułsięstary.

Iwłaśnieodtegowszystkiegopragnąłuciec.

WgodzinępóźniejDorisstanęławdrzwiachklubowejrestauracjiirozejrzałasię,szukając
znajomychtwarzy.Salabyłazatłoczona.Wsobotniepopołudniacałerodziny
przychodziłytupopływaćipograćwtenisa.WieluznichDoriswogólenieznała.
Rivertonbyłokiedyśbardzospokojnymmiasteczkiem;zajegorozwójpoczęści
odpowiedzialnybył

R.J-przezjegoręceprzechodziłyprawiewszystkieinwestycjewokolicy.Namałych,
kosztownychdziałkachpowstawaływielkierezydencje,upchniętetakbliskojednaobok
drugiej,żeniemaldotykałysięścianami.DomDoris,odziedziczonyprzezniąpo
rodzicach,byłprzedmiotemzazdrościwielusąsiadów,stałbowiemnanadrzecznej,
dwuakrowejdziałce,zktórejmożnabywykroićczteryinne.Ziemiabyłatubezcenna,a
tytułwłasnościnależałdoDoris.R.J.nieustannienalegał,bypodzieliładziałkęiczęść
sprzedała,onajednakzażadneskarbyniechciałasięnatozgodzić.

Odkilkulat,wmiaręjakcenyrosły,awolnychterenówdozabudowyubywało,nalegania
R.J.stawałysięcorazbardziejnatarczywe.Doriszacisnęłazęby,przypominającsobie

background image

jegoostatnipowrótdodomunadranem,woparachwhiskyicygar.Ostatniegolatakupił
sobiesrebrnysportowykabrioletzapieniądze,którepowinnybyłyzasilićkonto
oszczędnościowe,zacząłćwiczyćwklubiesportowymiplanowaćspływtratwąporzece
Kolorado.ChciałzabraćzesobąBobby’ego,aleniezaprosiłaniSary,anijej.

-Tomęskasprawa-stwierdziłpobłażliwie.

GdyDorispróbowałapodzielićsięswoimniepokojemzMidge,taześmiechem
skwitowałacałąhistorięjakoobjawandropauzy.

-Wcześniejczypóźniejwrócimurozsądek-stwierdziłakrótko.

Możewróci,pomyślałaDoris,myślącozapachunieznanychperfumnakoszuli,amoże
nie.

WreszcieznalazłaprzyjaciółkizKlubuKsiążkinatarasiepodparasolemijejserce
napełniłosiękojącymciepłem.Wśródnichczułasiębezpieczna,kochanaipotrzebna.

Powitałyjązożywieniem.

-Jesteśwreszcie-zawołałaEve.-Obawiałyśmysięjuż,żenieprzyjdziesz!

-Przecieżnigdymisięniezdarzyłoopuścićspotkania-odpowiedziałaDorisizauważyła
zewzruszeniem,żezarezerwowałydlaniejmiejscemiędzyEveaMidge.Tendrobnygest
znaczyłdlaniejbardzowiele.Gabriellauśmiechałasiępromienniejakzwykle.

Anniemiałanatwarzyciemneokulary.

Usiadłaizaczęłaprzeglądaćkartę.ObokniejMidge,EveiAnnierozmawiałyopracy.

Dorispoczuła,żeciemnachmuraspowijającajejduszęznówwraca.Niedotrzymała
obietnicyzłożonejsamejsobieiniezaczęładzisiajćwiczyć,choćnaprawdęmiałataki
zamiar.Obiecałatosobiepoprzedniegowieczoru,podotarciudoostatniejstronyMoby
Dicka.

Poruszyłasięniespokojnie.Jejbluzkaciasnoopinałasięnapiersiach,apasekspódnicy
wrzynałsięwciało.Czułasięjakwielorybiwzbieraławniejirytacjanatewszystkie
szczupłekobiety,którenarzekałynaswojesylwetki.Gotowabyłabyzapłacićfortunę,by
miećtakieciało.Niemiałapojęcia,jaktosięstało,żewciąguostatnichpięciulattak
bardzoprzytyła,idlaczegotaktrudnobyłotekilogramyzrzucićanidlaczegowciążczuła
sięzmęczonaibolałyjąstawy.

Czymożnasięzestarzećwciągujednejnocy?

-Będębiegaćwparkupodrugiejstronieulicy-mówiławłaśnieEveinawidok
rozczarowanianatwarzachprzyjaciółekdodałaszybko:-Dlamniebędzieto
wygodniejsze,apozatymmamterazowielemniejczasu.Noiwolębyćnaświeżym
powietrzuniżwzamkniętejsali.

DorispochwyciłaspojrzenieAnnie;obydwiedobrzerozumiałyprawdziwąprzyczynę
rezygnacjiEvezczłonkostwawklubie.

Gabriellazezrozumieniempokiwałagłową.

-Rozumiem.Jateżniebędęjużodnawiaćkarty.Mamterazwięcejdyżurów.Przezcały
dzieńjestemnanogach,akiedywracamdodomu,muszęjeszczeprzygotowaćdzieciom

background image

kolacjęiwogólezająćsięnimi.Gdypozmywamnaczynia,niemamjużnawetsiłyusiąść
przedtelewizorem.Fernandomniekochaiobwódmojejtaliimadlaniegomniejsze
znaczenieniżmojezdrowiepsychiczne.

-Ipraca-wtrąciłaMidge.

TwarzGabriellipociemniała.Gwałtownieodwróciławzrok.

Dorisprzesunęłarękąposwoichokrągłychbiodrach,przypominającsobie,żekiedyśR.J.
obejmowałjejtaliędłońmi.

-Och,kobiety,kobiety-westchnęłaAnnie.-Cowyztymimężami?Wszystkieich
kochamy,aleprzedewszystkimtrzebazadbaćosiebie.Będziemyżyłyjeszczedługo.

Dwadzieścia,trzydzieścilat,albojeszczewięcej,jakBógda.Ktochcespędzićtrzydzieści
latnachorowaniu?

-Toracja-dodałaGabriella.-Pielęgniarkidobrzeotymwiedzą.Trzebaćwiczyć.

-Ćwiczeniasądobrenawszystko.Wchodzimywnowyetapżycia,dziewczyny,alewcale
niemusibyćonnudnyanismutny.Jeślibędziemyćwiczyć,tozachowamydobrąformęi
uchronimysięprzedsklerozą-powiedziałaMidge,unoszącwtoaścieszklankęzwodą.-
Noiniezwiotczejąnampiersi.

-Niezapominajoprawiepowszechnegociążenia.Cosięwznosi,prędzejczypóźniej
musiopaść-uśmiechnęłasięEve.

-PocośjednakBógstworzyłchirurgówplastycznych-odparowałagładkoAnnie.

-Nicztego-pokręciłagłowąGabriella.-Jasięniedampokroić.Zadużowżyciu
widziałam.Kochajalborzuć.

-Tonietak-poprawiłająEve.-Mówisięinaczej.Używaj,jeśliniechceszstracić.

-Todotyczyciałaczyumysłu?

-Jednegoidrugiego.Używajumysłu,jeśliniechcesz,byzanikłyciszarekomórki.

Używajmięśni,bozwiotczeją.

-Onamanamyśliwszystkiemięśnie-dodałaAnnieznaczącoinarazroześmiałasię:-

Aha!Założęsię,żewszystkiewtejchwiliwykonujciećwiczenieKegla!

Nastąpiłwybuchogólnejwesołości.

-Askorojużjesteśmyprzytymtemacie-zwróciłasiędoniejMidge-tocotamsłychać
wkwestiipoczęcia?

Anniezachmurzyłasięisięgnęłapokieliszekzwinem.

-Okazujesię,żewcaleniemusitobyćprzyjemność.Całenaszeżyciekręcisięwokół

mojegokalendarza.Zaznaczamy,kiedymamjajeczkowanie,przeszłamwszystkie
możliwebadania,Johnteż,agdynadchodziodpowiedniachwila,obsługujemniejak
samiecrozpłodowy.Czytałamwjakiejśksiążce,żejeślichcemymiećchłopca,totrzeba
postawićpodłóżkiemkowbojskiebuty.-Pochyliłasięnadstołemiwjejgłosiepojawiło
sięnapięcie.-

background image

Oddwudziestulatjakgłupiastarałamsięniemiećdziecka,ateraz,gdychcęjemieć,
znówmuszęsięstaraćjakgłupia.Igdzietusprawiedliwość?

-Zawszezawszystkopłacąkobiety-westchnęłaciężkoMidge.

-Jeślichodziomnie,cieszęsięztego,żeurodziłamdziecijakomłodamężatka-

stwierdziłaGabriella,przykładającdłońdobrzucha.-Choćprzezwielelatczułamsię
wyczerpanaiżałowałam,żenajpierwtrochęnieposzalałam.Byliśmytacy
niedoświadczeni.

Anniewzruszyłaramionami.NiemiałaochotysłuchaćopłodnościGabrielli.

-Wszystkomaswojewadyizalety.Wiemtylko,żeJohnijacośnatymstraciliśmy.

Spontanicznośćiromantyzm.

-Samasięotoprosiłaś-zaśmiałasięEve.-Witajwklubiematek.Gdyjużurodzisz,
łóżkozaczniecisiękojarzyćwyłączniezespaniem.

Wszystkieznówwybuchnęłyśmiechem,opróczDoris,którejnastrójwciążsiępogarszał.
Rozmowyodiecie,ćwiczeniachiseksiebrzmiałydlaniejjakzgrzytpaznokciaoszybę.
Dostawałaodtegodreszczyitylkosiłąwoliudawałojejsięwysiedziećnamiejscu.

Sukcesyprzyjaciółekażnadtouwidaczniałyskalęjejwłasnejporażki.

Zperwersyjnądeterminacjąwpatrywałasięwkartędeserów.Dlaczegonie?-

pomyślałaponuro.Wkońcuteżmiałaprawodojakiejśprzyjemności.Przyjrzałasię
uważniej:lody,ciasto,szarlotka…Najbardziejpodobałjejsiępiernikjabłkowy.

-Zdawałomisię,żemiałaśoddzisiajćwiczyć?-zapytałanieoczekiwanieMidgez
dziwnymbłyskiemwoczach.Midgebyłaprzenikliwainicnieuchodziłojejuwagi.W
innejsytuacjiDorisbyłabyjejwdzięcznazatroskę,aleniedziś.

-Zacznę,zacznę-powiedziałatonem,którywyraźnieoznaczał:odczepsię.Midgejednak
niedawałasiętakłatwozbićztropu.

-Kiedy?Powtarzasztoodświąt.Zróbcośwreszcie,Doris.Nieumawiajsięznamitylko
wrestauracji.

Dorispodniosłagłowęiprzeszyłająspojrzeniem,któremogłozabić.Przyjaźniłysięod
szkołyśredniejiznałysięnawylot.Przystolezapadłomilczenie.

-Onatylkopróbujecięzachęcić-odezwałasięwreszcieGabriella.-Niechciałacię
obrazić.

-Owszem,chciałam-obruszyłasięMidge,zdecydowanapójśćnacałość.-Doris,za
bardzociękocham,byspokojniepatrzeć,jakcierpisz.Najwyższapora,żebyśzaczęła
ćwiczyć.Dzisiaj.Przyłączsiędonas.Zobaczysz,będziefajnie.Doris-dodałaostrzej.

-Odłóżtękartęiposłuchajmnie!

-Nie!-prawiekrzyknęłaDoris,podnoszącgłowę.

-Robimisięjużniedobrzeodtegogadaniaoćwiczeniach,odchudzaniuiwieku,o
zmarszczkach,uderzeniachgorąca,lepszymigorszymsamopoczuciu!Omenopauzie!

background image

Chorajestemodtego!

-Jateż-dodałaAnnie.-Niewierzęwżadnąmenopauzę.

-Wtakimraziemamdlaciebienowinę-oświadczyłaMidge,wycelowującwniąwidelec.
-Menopauzaprzydarzysięrównieżtobie,skarbie,czywniąwierzysz,czynie.

-Przydarzysięnamwszystkim-dodałaDoris.-Icoztego?Niemamjużnajmniejszej
ochotyzamartwiaćsięswojąfigurą.Nicmnienieobchodzi,żeniewyglądamtaksamojak
wtedy,gdymiałamdwadzieścialat!Niemamjużdwudziestulat!Mampięćdziesiąt,
słyszycie?Pięćdziesiąt!Ijestemwstanieprzyznaćsiędotegogłośno!Niebojęsię
powiedzieć,żesięstarzeję!-Oddychałaciężko.Nagórnejwardzezebrałyjejsiękropelki
potuiczuła,żezbliżasiękolejneuderzeniegorąca.

Przystolestanęłakelnerka,gotowadoprzyjęciazamówienia.

-Comampaniompodać?

Evechrząknęła.MidgeiGabriellawymieniłyzmartwionespojrzeniaiwzruszyły
ramionami.AnniespokojnieobserwowałaDoriszzaswoichciemnychokularów.

Tazaśznówwzięładorękikartęipostanowiłazapomniećocienkichtaliach,programach
ćwiczeńinieznanychperfumach.Poczułaogromny,zżerającywnętrznościgłód.

-Zacznęodhomara-powiedziałacienkim,pełnymnapięciagłosem.-Potemkanapka
klubowazbekonemifrytkizkeczupem,anadeser,hmmm…Piernikjabłkowyikawaze
śmietanką.-Powiodławyzywającymspojrzeniempozdumionychtwarzachprzyjaciółek.
Naszczęścieżadnasięnieodezwała.

Alegdysłuchałalistyzamówieńzłożonejzsałatek,kurczakairybzgrillaorazmrożonej
herbaty,uświadomiłasobie,żeprzekroczyłaniewidzialnąlinięiwyłamałasięzgrupy.
Nigdyjeszczenieczułasięrówniesamotna.Wbijajączębywwielkąkanapkęzbekonem,
miaławrażenie,żejestolbrzymimwielorybem.Wgłębiduszybyłaprzekonana,żejej
okropnesamopoczuciejestodpoczątkudokońcawinąprzyjaciółek.Przezcałe
popołudnietraktowałyjątakostrożnie,jakbybyłazeszkłaaleichwspółczucietylko
dolewałooliwydoognia.

KelnerkaprzyniosłajejdeseriDoriszatrzymaławzroknadużym,kwadratowymciastku
pokrytymwarstwąwaniliowychlodów.Niejedztego,ostrzegałosumienie,aledeserkusił
jąjakwłasnaśmierć.Wyraźniewidziałatrumnęwyrzeźbionązbrązowegocukruibiałej
mąki.

Czteryparyoczuśledziłykażdeporuszeniejejrękiiust.KątemokaDoriswidziała
dietetyczne,niedojedzoneporcjenaichtalerzach.Wkońcuodłożyławidelczyki
eleganckimgestemwytarłaustaserwetką.

-Jużpóźno-poderwałasięEve,spoglądającnazegarek.-Muszęjużiść.

Wszystkiejaknaumówionysygnałopuściłygłowy,sięgającpotorebki.Dorisrównież-
jejtorbazbiałejskóryleżałaobokkrzesła-izobaczyładwiewielkiefałdywłasnego
brzucha.Nienawidziłasiebie;wirowałojejwgłowieimiaławrażenie,żeosuwasięw
czarnąotchłań.

-PrzeczytałyściejużMobyDicka!-zapytałaGabriella,starannieodliczającswojączęść

background image

rachunku.

Dorisnieodezwałasię,choćodchwilizakończenialekturyprawieniepotrafiłaprzestać
myślećotejksiążce.R.J.byłjejprywatnymMobyDickiem.Kochałagoijednocześnie
nienawidziła.Jejmyślinieustanniewędrowałyzanim.Podejrzeniaprzepalałyjejserce.
Dnieminocąpotajemnieśniłaotym,żeprzeszywagoharpunem,oczamiwyobraźni
widziała,jaktwardeostrzewbijasięwbladeciało.Aletego,oczywiście,niemogła
opowiedziećprzyjaciółkom.

-Jakośprzezniąprzebrnęłam-skrzywiłasięAnnie,kładącnastół

dwudziestodolarowybanknot.-Topokryjerównieżnapiwek-dodała,zwracającsiędo
Gabrielli.

-PodobnoMelvilleomalniepostradałzmysłów,gdytopisał-powiedziałaMidge.

-Jabyłambliskategopodczasczytania-odparłaAnnie.

-Ukogospotykamysiętymrazem?-zapytałaEve.

-Umnie-stwierdziłaAnnie.Podniosłasięzkrzesła,kładącdłońnabrzuchuobronnym
gestem,którynieuszedłuwagipozostałych.-Ostrzciesobiezęby,dziewczyny.Na
przystawkęzaserwujęnapletkiwielorybów.Wiemonichterazwięcej,niżjestmito
potrzebnedoszczęścia.

-Jateż-przyznałaGabriella.-Niepotrafięwyrobićsobieopinii,czytencałyMobyDick
byłdobry,czyzły.

background image

-Ajeślibyłdobry,tojakbardzodobry?-dorzuciłaAnnie,wywołująckolejnywybuch
śmiechu.

Dorispodniosłasięsztywnoipołożyłapieniądzenastole.Zpochmurnątwarząi
napięciemwgłosiepowiedziała:

-Wszystko,copotrzebujeciewiedzieć,toto,żeMobyDickjestwielkim,białym,
pomarszczonymiprzeznikogoniezrozumianymkaszalotem.-Powiesiłatorebkęna
ramieniu,wyprostowałasięidodała:-Imamdlaniegowielewspółczucia.

ROZDZIAŁJEDENASTY

-Sądzę,iżwkażdejnaturzeistniejeskłonnośćdopewnegoszczególnegozła,naturalny
defekt,któregoniejestwstanieprzezwyciężyćnawetnajstaranniejszaedukacja.

-Wtwoimwypadkujesttoskłonnośćdonienawiściwobecludzi.

-Awtwoim-odparłazuśmiechem-jestichumyślneniezrozumienie.

JaneAusten,Dumaiuprzedzenie

Evesiedziaławchłodzieklimatyzowanegosekretariatuipatrzyłaprzezoknona
wyschniętą,zbrązowiałątrawęboiska.Choćbyłdopieropoczątekczerwca,nadeszłafala
niezwykłychupałów.Wciąguostatnichkilkutygodnitemperaturaniespadałaponiżej
trzydziestustopni,bijącwszelkierekordy.Odczasudoczasunaniebiegromadziłysię
chmury,zktórychjednakanirazuniespadłdeszcz.

Evezwestchnieniemzasunęłażaluzje.Możnabyłotylkostaraćsięjaknajdłużej
pozostawaćwklimatyzowanychpomieszczeniachijaknajmniejwychodzićnazewnątrz
albopoprostuwyjechaćnapółnockraju,cozrobiłowieleosób.

NaszczęściekolegaFinneyazaprosiłgonadwatygodniewakacjidoswegoletniego
domuwMichigan.WponiedziałekranoEveucałowałasynanapożegnanieikamień
spadłjejzserca.

ZBrontebyłoinaczej.Zatydzieńzaczynałysięzajęciawletniejszkole,atymczasem
Doriszabierałająpopołudniamidosiebie,gdzieBrontespędzałaczaszSarą,albowiozła
obydwiedziewczynynabasen.CzasamiBrontewolałazostaćwdomu-mówiła,żejest
zajętaalbożechcepoczytaćksiążkę.Stałasięowielemniejtowarzyskaniżwzeszłym
roku.Evemartwiłasięocórkę,alenicniemogłanatoporadzić.Brontemiałaczternaście
latiwkraczaławtrudnywiek.

Wcollege’uŚwiętegoBenedyktaletnisemestrjużsięzacząłnadobreinawał

organizacyjnejpracywsekretariaciezelżał.PatCrawforduznała,żemożesobiepozwolić
naurlopiwpiątekprzekazałaodpowiedzialnośćzawszystkiesprawyEve.Pilnowanie
rozkładuzajęćizaspokajaniepotrzebdoktoraHammondabyłodlaEveniczymw
porównaniuzprowadzeniemdomu,wktórymmieszkałdynamicznyTomPorteridwoje
nastolatków.Evenabrałaprzekonania,żewiększośćfirmwyglądałabylepiej,gdybyna
ichczelestałagospodynidomowa.

Wydęłaustairozejrzałasiępopustymsekretariacie,gdziesamotniespędzałaprzerwęna
lunch.Och,Pat,pomyślała,spoglądającnauprzątniętebiurko.Gdybyśtylkowiedziała…

background image

Niepokój,jakiEveodczuławpiątkowepopołudnie,absolutnieniedotyczyłkonieczności
samodzielnegoradzeniasobiezpracą.ŹródłemtegouczuciabyłdoktorPaulHammond.

Ojegowybuchowymcharakterzekrążyłylegendy,choćEvejeszczeniewidziałago
wytrąconegozrównowagi.„Tenczłowiektożywywulkan;odczasudoczasumusi
wypuścićtrochępary”,przekazałajejPat.PodczaspierwszychtygodnipracyEve
obydwoje,niebędącwstaniezdobyćsięnaobojętność,staralisięutrzymywaćwzajemny
dystans.ObecnośćPatwrazzjejnieustającymoddaniemszefowiiobsesjądogadzaniamu
podkażdymwzględembyłapożądanymbuforem.Krążyławokółprzełożonegojakkomar.
Evezauważała,żeodczasudoczasudoktorHammondzaciskałusta,awjegoszybkim
„Tak,tak,dziękuję,Pat”pojawiałasięnutairytacji,Patjednakwydawałasiętegonie
dostrzegać.PodtymwzględemPaulHammondbardzoprzypominałToma,którytakżebył
przekonany,żewszyscyludziepotrafiąodczytywaćtegotypusubtelnesygnały.Eve
jednakmusiałaprzyznać,żedoktorHammondnigdynieprzekraczałgranicuprzejmości.

Wobecstudentówjednakniebyłrównietolerancyjnyigdyktórykolwiekznichośmielił
sięzbezcześcićjęzykangielskiwmowielubwpiśmie,zostawałpublicznierozniesionyna
strzępy.Studencijednak,odziwo,uznawalitozacośwrodzajuzaszczytu.

PaulHammondcieszyłsięopiniąutalentowanegonauczycielaizawszemiałnadmiar
chętnychnaswojezajęcia.Zarównostudenci,jakiinniwykładowcyszanowaligoza
pasję,zjakątraktowałliteraturę,orazzabłyskotliwość.

DoEvenigdysięniezbliżałanizniąnierozmawiał,jeślinieliczyćoficjalnego„dzień
dobry”i„dowidzenia”.WszystkiesprawyzałatwiałzapośrednictwemPat.ToteżgdyPat
obwieściła,żewybierasięnaurlop,Evenatychmiastzrozumiała,cotodlaniejoznacza:
koniecznośćbezpośrednichkontaktówzPaulemHammondem.

Oparłagłowęościanęiprzymknęłaoczy.Tentydzieńbardzojąwyczerpał.Byław
sekretariaciesamaizakażdymrazem,gdyPaulHammondotwierałdrzwi,Eveczuła,że
ogarniająfalagorąca.Sercezaczynałojejgłośnodudnić,dłoniepociłysię,agardło
wysychało,jakbybyłanaSaharze.Nieczułaniczegopodobnegood…niemogłajużsobie
przypomnieć,odkiedy.Wydawałojejsię,żewjejwiekuwręczniewypadapopadaćw
takistan.Alebezwzględunato,comyślała,niemogłasięprzestaćzastanawiać,czymon
sięzajmujewłaśniewtejchwili.

Onwydawałsięrówniespięty.GdyEveprzynosiłamuraportyalborozkładyzajęć,
wymienialitylkoabsolutneminimumsłówistarannieomijalisięwzrokiem.Napoczątku
sądziła,że,jegozdaniemniezasługujenanicwięcej,musiałajednakzauważyć
spojrzenia,jakierzucałwjejstronę,gdysądził,żeonategoniewidzi.Zdnianadzień
miałdoniejcorazwięcejpytańicorazczęściejprzystawałprzyjejbiurku.Wkońcu,ku
swemuzaskoczeniu,zauważyła,żelakonicznewymianyzdańzaczęłysięprzeradzaćw
rozmowy.

Wpiątekranonawetsięniezdziwiła,widząc,żewbrewswoimzwyczajomniezamknął
zasobądrzwidogabinetu.Przezcałeprzedpołudniedobiegałydoniejdźwiękimuzyki
klasycznejpłynącejzradia.

Pomyślała,żechybazabardzobierzesobiedosercatenniewinnyflirt,izwestchnieniem
podniosłazkolanksiążkę.ByłatoDumaiuprzedzenie.Otohistoria,którąmożnasię
delektować,pomyślała.Każdesłowotejksiążkisprawiałojejradośćnawetprzytrzecim

background image

czytaniu.MiaławielewspólnegozElizabethBennet:jątakżełączyłdziwnyzwiązekz
dumnym,piekielnieprzystojnymmężczyzną.

Wchwilępóźniejodgłosotwieranychdrzwiprzerwałjejlekturę.PaulHammondwpadł
dosekretariatujakburza.Podniosłagłowęinajegowidokserceniemalprzestałojejbić.
Twarzmiałbladąiściągniętą,włosymokreodpotu.Zawsze,bezwzględunapogodę,
nosiłgarnitur,terazjednakmarynarkęmiałprzewieszonąprzezramię,arękawykoszuli
podwiniętedołokci.Wdrugiejręceniósłciężkąteczkęzksiążkami.

WyglądałpodobniejakTomwostatnimdniuswojegożycia.

Evepoczuładreszcziimpulsywniezerwałasięnanogi.Książkawypadłajejzręki.

-DoktorzeHammond,czydobrzesiępanczuje?-zawołała,zatrzymującsięokrokprzed
nim.

Rzuciłteczkęnapodłogę,nalałsobieszklankęzimnejwodyiwypiłjąduszkiem.

-Wsaliwykładowejniebyłoprądu-powiedziałniskimgłosem.-Światło,klimatyzacja,
wszystkowysiadło.Otworzyłemokna,aleniebyłoaniodrobinywiatru.

Zupełniejakwsaunie.

-Niechpanusiądzieiochłonie.Proszęmidaćtęmarynarkę.Przyniosęjeszczewody.

-Dziękuję-odrzekłHammond,spoglądającnaniązzaciekawieniem.

Napełniłaszklankęwodąipodałamują.Zauważyłazulgą,żezacząłrówniejoddychaći
kolorynajegotwarzywróciłydonormy.PodobniejakTommiałciemnąskórę,która
szybkobrązowiałanasłońcu,itakiesamemocnowystającekościpoliczkowe.

Evenalałajeszczejednąszklankęwodyitymrazemsamająwypiła.

-Jużlepiej.TuprzynajmniejdziałaklimatyzacjapowiedziałwreszcieHammond.-

Nicmisięniestało,poprostuźleznoszęupał.Studenciwytrzymalitolepiejodemnie.

Evespojrzałamuprostowtwarz.

-Toznaczy,żenieodwołałpanzajęć?

-Adlaczegomiałbymtozrobić?

-Naprzykładzewzględunaniebezpieczeństwoudaru.Nietylkoupana,aletakżeu
studentów.

-Mojapracapolegananauczaniuitowłaśniezrobiłem.Wmoimkontrakcieniema
żadnejwzmiankinatematwarunkówpogodowych.

Evepoczułagniew.

-Naprawdętrzymałpantedziecinazajęciach?Dzisiaj?Wtakimupale?

-Niepodobasiętopani?-zapytałspokojnie,odchylającsiędotyłunakrześle.Pojego
czolespływałakropelkapotu.Evepodeszładobiurkaipodałamuchusteczkę.

-Niemaznaczenia,comisiępodoba,aconie.

-Aha-odrzekł,unoszącbrwi.-Alemyślę,żemapaninatentematswojezdanie.Mapani

background image

swojezdanienakażdytematipotrafijepaniwyrażaćwprostorazbezpośrednio.Podoba
misięto.Nielubięludzi,którzyowijająwszystkowbawełnę.Awięc?

Evezawahałasię.

-Myślę-powiedziaławreszcie,krzyżującramionanapiersiach-żetylkoniezdrowy
egoizmalbozupełnabezdusznośćmogłypanaskłonićdotrzymaniagromadydzieciaków
wnagrzanymjakpiecpomieszczeniuwtakidzieńjakdzisiaj,bezwzględunato,jak
fascynującyibłyskotliwybyłpańskiwykład.

Wjegooczachpojawiłsiędziwnybłysk.

-Rozumiem.Nocóż,pomińmytenkomentarzojakościmojegowykładuipozostańmy
przystudentach.Dlaczegosądzipani,żetrzymałemichwsali?

Rozmowanajwyraźniejzaczynałagobawić.

-Aleprzecieżsampanpowiedział…-zająknęłasię.

-Powiedziałem,żeniebyłoprąduiżewsalibyłoduszno,ajednakprzeprowadziłem
wykład.Panizaśsamodzielniedoszładowniosku,żezmusiłemstudentówdosiedzeniaw
tejsaunie.-Wstałisięgnąłpomarynarkę.-Przykrominiszczyćtendiabolicznyobraz
mojejosoby,alewyprowadziłemstudentównaboiskoitam,wcieniu,przeprowadziłem
wykład,podczasgdyonipopijalikupioneprzezemnienapoje.-Lekkowzruszył
ramionami.-SkorobyłotowystarczającodobredlaSokratesa,toijaniepowinienem
narzekać.

Evepoczuławypełzającynapoliczkirumienieciopuściławzrok.

-Jestempewna,żetobyłwspaniaływykład…Nocóż,bardzoprzepraszam.

Pochyliłasiępoksiążkę,aleHammondbyłszybszy.

-Copaniczyta?-zapytał.

-Dumąiuprzedzenie.

-Och.

Wyczuławjegogłosiecieńpobłażliwości.Wiedziała,żeniepowinnareagować,żelepiej
byłobypowiedziećpoprostu„dziękuję”izamknąćnatymtemat,aleodważyłasię
skoczyćnagłębokąwodę.

-Jakmamtorozumieć?-zapytałazaczepnie.Hammonduniósłbrwi.

-Zwyczajnie.Poprostu:och.

-Niepodobasiępanutaksiążka?

-Dlaczegonie?Toklasyka.

-Czytałpanjąkiedyś?

Otworzyłustaipochwilizamknąłjezlekkozażenowanymwyrazemtwarzy.

-Przypuszczapan,żetozbytniepoważnalekturadlamężczyzny?

Potrząsnąłgłowąipogroziłjejpalcem.

background image

-Onie,niedamsięzłapaćwtępułapkę.Istniejewieleksiążeknapisanychzarównoprzez
kobiety,jakiprzezmężczyzn,którychnieczytałem,wtymwieluklasyków.No,może
niestetytychostatnichnietakwielu-dodałzczarującymbłyskiemwoczach.

-Wtakimraziemożepanjąprzeczyta?Bardzopolecam.Chybażenielubipanksiążeko
miłości-dodałaprowokująco.

-Ależbardzojelubię-zapewniłjąnatychmiast.-Moimabsolutnymfaworytemjest
TristaniIzolda.Wojnaipokójtorównieżznakomityromans.

Spojrzałnaniąkpiąco,wziąłdorękiteczkęiwycofałsiędoswojegogabinetu,kończącna
tymrozmowę.

-Chciałabymocośzapytać-zawołałazanimEve.Zatrzymałsięwproguiodwrócił

głowę.

-Copanterazczyta?

-Teraz?-Wydawałsięzaskoczonypytaniem.Zmarszczyłbrwi.-Cóż,czytamtakwiele
różnychrzeczy…

-Nie,niedopracy.Dlaprzyjemności.Pokiwałgłowązezrozumienieminajegoustach
pojawiłsięprzebiegłyuśmieszek.

-BoskąkomediąDantego.

Evejęknęławduchu.Nigdyniepróbowałachoćbyrozpocząćtejlekturyibyła
przekonana,żeHammondchcejąonieśmielić.

-Dlaprzyjemności?-upewniłasiętonem,którywyraźnieodbijałjejwątpliwości.

UśmiechHammondastałsięwręczanielski,awjegooczachzamigotałprzewrotnybłysk.

-Och,tak,oczywiście.CzytanieBoskiejkomediitoczysta,zmysłowaprzyjemność.

Szczególniegdyczytasięjąworyginale.

Weekendbyłpodobnydowieluinnych.Pranie,zakupy,telewizja.Evewyczekiwała
poniedziałkowegopowrotudopracyigdywreszcienastąpił,pojawiłasięwsekretariacie
wcześniejniżzwykle.PatCrawfordmiaławrócićzurlopuiEvechciałasprawdzić,czy
wszystkojestwporządku.Otworzyłaciężkiedębowedrzwijednymzwielukluczyna
metalowymkółkuiweszładośrodka.

Sekretariatbyłpustyijakzwyklemroczny.Jejkrokiodbijałysięechemodwysokich
ścian.Porazpierwszyznalazłasiętuzupełniesama.Położyłatorebkęnabiurku,zgarnęła
pocztęiweszładogabinetudoktoraHammonda.

Zawszepanowałatuatmosferatrochęnieztegoświata.Przezoknowpadałodośrodka
porannesłońce.Wielkiebiurkobyłopuste,dziękijejwysiłkom,alewszędziedokoła
piętrzyłysięstosyksiążekipapierów.PaulHammondczułsięnajszczęśliwszy,gdy
otaczałgochaos.

„Doskonalewiem,gdziecojest.Proszęniczegonieruszać”,nakazałjej.

Ośmieliłasięprzesunąćrękąpogładkimblaciebiurkaidotknąćpapierówpokrytychjego
niemalnieczytelnymcharakterempisma.Niebyłotużadnychfotografiiwramkachani

background image

osobistychdrobiazgów.Eveniesłyszała,byPaulHammondbyłzkimkolwiekzwiązany.

Dotarłydoniejplotki,żemabogatąrodzinę.Byłtostaryangielskiródmieszkającyw
wielkiejposiadłości,zgatunkutych,któreuwielbializwiedzaćturyściiktóredarowują
muzeomszkiceRembrandta.

Spojrzałanazegarek.PatpowinnasiępojawićladachwilaichoćEvelubiłają,żałowała,
żejejurlopjużsiękończy,awrazznimdnispędzanesamnasamzprzełożonym.

Ciekawabyła,czywtymtygodniurównieżzostawiotwartedrzwidoswojegogabinetu.

Wpięćminutpóźniej,gdyPaulHammondwszedłdosekretariatu,Evesiedziałajużprzy
swoimbiurku.Najegowidokzupełnienieświadomieobciągnęłaspódnicęiwygładziła
włosy.Skinąłjejgłowąizupełniezwyczajnymtonempowiedział:-Dzieńdobry,Eve-a
potemnalałsobiekawy.KiedyPatniebyło,robiłtosam.Evewyczułamiędzynimi
większeniżzwyklenapięcie.Zdawałojejsię,żedziekanchcejejcośpowiedzieć,alenie
odezwałsię.

Czułanasobiejegowzrokiniemogłasięskupićnapracy.Literkinamonitorze
rozmazywałysię.Wkońcuodwróciłasięispojrzałaprostonaniego,przerywającten
impas.

-PrzeczytałemprzezweekendDumąiuprzedzenie-powiedziałnieśmiało.

Evezzaskoczeniaażzamrugałapowiekami.Byłatoostatniarzecz,jakąspodziewałasię
odniegousłyszeć.

-Och?-wykrztusiłatylko.

-Miałapanirację.Tofascynującaksiążka.Dziękuję,żemijąpanipoleciła.Toznaczy,
oczywiście,polecanomijąjużwielokrotnie-dodałiuśmiechnąłsięotwarcie,bezcienia
rezerwy.

-Cieszęsię-odrzekłapoprostu,boniewiedziała,copowiedzieć.Pochwilijednak
dodała,niemogącsięoprzeć:-Tocenneuzupełnieniepańskiejlistylektur.

Możnabyłoodnieśćwrażenie,żejejironiasprawiłamuprzyjemność.Gorliwiepodszedło
krokbliżej.

-Powinienemzostaćzlinczowanyzato,żenieprzeczytałemtegowcześniej.Profesor
angielskiego,itakdalej.Alecóż,nadrobiłemtenbrak.Dziękipani.

-Lubięsumienniewykonywaćswojeobowiązki-uśmiechnęłasię.

Rozejrzałsięposekretariacie,poczymniepewniepotarłuchoidodał:

-MuszędziśranopopracowaćtrochęwbiblioteceNewberry.Mampewienwielkiprojekt,
którynarazieznajdujesięstaniekompletnejdezorganizacji.Przydałabymisiępomoc.

-Niechzgadnę.Dante?

Wjegooczachpojawiłsiębłyskrozbawienia.

-Nie,tymrazemnie.Poeciromantyczni.Blake,Byron…

-Keats,Shelley,Wordsworth-dokończyłaizobaczyławjegowzrokupodniecenie.

background image

-Interesujetopanią?

-Ochtak,bardzo-odrzekła,zastanawiającsię,czyonwie,żewłaśnietymzajmowałasię
wcollege’u.

-Apanisądziła,żejanielubiępowieściomiłości…

Tymrazemtoonauniosłabrwi.

-Nocóż,nienazwałabymWojnyipokojupowieściąomiłości…Alejestem
rozczarowana,żeniebędziemyczytaćDantego.Tobyłabyuczciwawymiana.

-Tonietenokresliteracki-zaśmiałsięHammond.-Możenastępnymrazem.

-Oczywiściepowłosku?-uśmiechnęłasię.

-Oczywiście!-zaśmiałsię,poczymdodałzezdumiewającąpowagą:-Chciałbymkiedyś
zrobićtozpanią.

IchspojrzeniaspotkałysięnachwilęiEvepoczuła,jakbywcałymciele,ażpopalceu
stóp,przeniknąłjąimpulselektryczny.Hammondodwróciłgłowęizgarnąłswojepapiery.

-Widziałem,żeczytapaniksiążkipodczasprzerw.Kiedyświdziałem,jakczytałapaniw
windzie.Byłapanitakzaabsorbowana,żenawetmniepaniniezauważyła.Widziałemteż
paniUstmotywacyjny.Mapanibardzociekawąhistoriężycia,dyplomzliteratury
angielskiejicałelatawolontariatuwCentrumCzytelniczym.Towspaniałe,żepoświęcała
panityleswojegoczasunatępracę.Wywarłotonamniewielkiewrażenie.Musipani
bardzokochaćksiążki.Jateżjekochamidlategozastanawiałemsię,czymoże…no
cóż…raczejmiałemnadzieję,żespodobasiępanitenprojekt.

Evepoczułasięjednocześnieonieśmielonaiporuszona.AwięcPaulHammondwcalenie
patrzyłnaniązgóry.Niemiałpojęcia,iledlaniejznaczyłojegouznaniepotakwielu
zupełnieinnychlatach.

-Newberry-powtórzyłazszacunkiem.-PrawiecałeżyciespędziłamwChicagoiwiele
razyzaglądałamtamprzezszybę,zgadując,cosięmieścizatymwielkimbiurkiem
recepcji.Zawszewydawałomisię,żetabibliotekatobastionstarych,zasuszonych
uczonych,badaczyihistoryków.

-Botakjest.Zachwilęusłyszę,żetomiejsceakuratdlamnie,alebędziepanimiałarację
-uśmiechnąłsię,ubiegającjejprotesty.-Kiedyśrzeczywiściebyłotoelitarnemiejsce.

Wpewnymstopniunadaljest,aletosiępowolizmienia.Powinnapanitampójść.Niema
drugiegotakiego.Pięknybudynekwstyluneoromańskim,awśrodkuwartemiliony
dolarówrzadkiezbiory,naprzykładjednaznajlepszychnaświeciekolekcjaliteratury
renesansu.

Podniósłwzrokizapytałjeszczerazzwzruszającąprostotą:

-Zechcepanipójść?

Byłoconajmniejtuzinpowodów,dlaktórychniepowinnaprzyjmowaćzaproszeniaPaula,
iconajmniejdrugietyleprzemawiającychzatym,byjeprzyjąć.Alewpółmroku
taksówki,którawiozłaichnapółnocmiasta,Evebyławstaniemyślećtylkoojednymz
tychpowodów:chciałabyćznimsama.

background image

Podrodzenierozmawialiwiele.HammondchybaczułsięrównienieswojojakEve
przytłoczonatakbliskąjegoobecnością.Byłnietylewysoki,copotężniezbudowanyi
wydawałosię,żewysysacałepowietrzezwnętrzataksówki.Spodopuszczonychpowiek
Evepatrzyłanajegodłonie.Byłyduże,leczeleganckie,apaznokciekrótkieiowalnie
spiłowane.

Naprzegubienosiłcienkizłotyzegarek,częściowoprzysłoniętybiałym,wy
krochmalonymmankietem.NamyślopieszczocietychdłoniEvewstrzymałaoddechi
szybkospojrzałazaokno.

Poczułasięswobodniejdopierogdyprzekroczylipotrójnyportalbiblioteki.Jejtowarzysz
najwyraźniejczułsiętujakwdomu.Skinąłgłowąochronie,zamieniłkilkasłówz
bibliotekarzem,apotempoprowadziłjąpoolbrzymichschodach,wskazującpodrodzena
ciekawedetalearchitektoniczne.Stałsięjeszczebardziejdominujący,Evezaśpoczułasię
przynimjeszczemniejsza,iniechodziłotylkooto,żesufityznajdowałysiętuna
wysokościsześciumetrów,awyłożonemarmurowąmozaikąposadzki,poktórychszli,
byłybezcenne.

Przedewszystkimonieśmielałająwiedzagromadzonawtychmurachprzeztakwielelat.

PaulHammondpoprowadziłjądomałejczytelni,którązarezerwowałwcześniej.

Usiedlioboksiebieprzystole,naktórywysypałzteczkiwielkistospomiętych,
nieuporządkowanychnotatek.Widziałapojegooczach,żesamniewierzy,bytenbałagan
dałosięuporządkować,iuśmiechnęłasięwduchu.Doświadczeniematkidwojgadzieci
znówokazywałosięprzydatne.

-Mogępomóc?-zapytała,spokojniesięgającdopapierów.

Skinąłgłowąinajegotwarzpowoliwypłynąłuśmiech.Odniosławrażenie,żechce
sprawdzićjejumiejętności.Zrobiłamiejscepośrodkustołuiwprawniezaczęłasortować
papiery,układającjewmniejszepliki.Hammondskinąłgłowązuznaniemiposzedłdo
katalogów.

Evepracowałabezwytchnieniaprzezcałeprzedpołudnie.Tozajęciebyłodlaniej
przyjemnąodmianą;czułasięjakmłodadziewczynawypływającanawielkiocean.
Obawiałasięwprawdzie,żemożemiećkłopotyzutrzymaniemgłowynadwodą;dawno
jużniezajmowałasiępracąnaukowąinapoczątkuzastanawiałasięnadkażdymkrokiem,
szybkojednaknabierałapewnościsiebie.

Wkońcuodsunęłasięodstołuiprzeciągnęła.Hammondpatrzyłnanią.

-Cotakiego?-zapytałazrumieńcem.Odchyliłsięnaoparciekrzesłairównież
uśmiechnął.

-Widzę,żetapracasprawiapaniradość.

-Jużdawnoniezajmowałamsięczymśtakim…-Urwała,uświadamiającsobie,żenie
potrafimuwyjaśnićtego,coczuje.Powiedziaławięctylko:-Zdążyłamjużzapomnieć,
jakatoprzyjemność.Jakodwiedzinyustarychprzyjaciół.Potygodniachwypełniania
formularzyczujęsię,jakbymwyszłazwięzienia.

-SkończyłapaniuniwersytetNorthwestern?Skinęłagłową.

background image

-Moirodziceniechcieli,żebymwyjeżdżaładaleko.Byłamjedynaczką.Apan?

-Cambridge.Jestemtrzecimsynemizdecydowałaotymrodzinnatradycja.

-TęsknipandoAnglii?

-Absolutnienie!-zawołałzdziwnymożywieniem,alewyczuwałajakąśzłośćpodjego
zbytszerokimuśmiechem.-UwielbiamAmerykę,aszczególnieŚrodkowyZachód,
wielkieprzestrzenieibezpretensjonalność.Ludzietutajsąbardzootwarci,mówiąto,co
myślą,nieoglądającsięnakonwencje.Mojarodzinajesttypowobrytyjska.Kościół

anglikański,pozycjaspołecznaitakdalej.-Uśmiechnąłsięzprzekornymbłyskiemw
oczach.

-Spisalimnienastratywchwili,gdyprzyjechałemkiedyśdodomuwtenisówkachi
czapeczcebaseballowej.

Podniósłsięodstołu,kończącrozmowę.

-Chodźmystąd-dodałiwyciągnąłdoniejrękę.-Strawydladuszynadziśwystarczy.

Możeterazzadbamyonaszeżołądki?

Zjedlilunchwprzylegającymdobibliotekiparku.Byłopięknepopołudnieiżadneznich
niemiałoochotywracaćdownętrzabudynku.Upaływreszcietrochęzelżały,byłobardzo
ciepło,alenieduszno.Lekkipowiewporuszałliśćmidrzew.Evesiedziałanaławce,
wdychającwonnepowietrze,iczuła,żebudzisięwniejchęćdożycia.

DoktorHammondkupiłlunchweuropejskichdelikatesachnarogu.Rozłożylinaławce
papieroweserwetkiipołożylinanichkanapkizchrupkiegochleba,świeżąmozarellę,
pomidorypokrojonewplasterkiipęczekświeżejbazylii.Eveprzypomniałasobie
improwizowanepikniki,jakiekiedyśczęstourządzalisobiezTomem,gdyjeszczebył

stażystąnachirurgii.Godzinydyżurówstażystówbyłyzupełnienieludzkie,więcEve
lubiłasprawiaćmuniespodziankiipojawiaćsięwszpitaluzkoszykiempełnymjedzenia.

Rozkładalijenatrawnikuitylkodziękitemuudawałoimsięspędzićrazemkilkacennych
chwil.

Ogarnęłająmelancholia.Wzięładorękikawałekchlebairzucałaokruchygołębiom.

-Eve,dobrzesięczujesz?-zapytałHammond.Spojrzałananiego,niezdającsobie
sprawy,jakbardzojejtwarzodbijauczucia.

-Myślałamoprzeszłości…Kiedyśczęstozmężemurządzaliśmysobietakiepikniki.

Dawnotemu.

-Jesteśrozwiedziona?Potrząsnęłagłową.

-Jestemwdową-wyjaśniłacichoipoczuładreszcz.Użyłategosłowaporazpierwszy.

-Przykromi.

-Och,wszystkowporządku.Radzęsobie.Wtymmiesiącuupłynierokodśmiercimojego
męża.

-Jakdługobyliściemałżeństwem?

background image

-Ponaddwadzieścialat.-Nawidokjegozdumieniapokiwałagłową.-Wiem,tobardzo
długo.Chociażwydajesię,żewcalenie.-Wzruszyłaramionamiidodała,chybabardziej
dosiebieniżdoniego:-Tobyłodobremałżeństwo.

Zamilkła,alewciążczułanasobiejegowzrok.Niemiałajednakochotyrozmawiaćo
Tomie,aszczególniezPaulem.Tobyłzbytbolesnyiintymnytemat.Odwróciłagłowęi
wpatrzyłasięwdziecinahuśtawkachpodrugiejstronietrawnika.

-Jateżjestemwdowcem-usłyszałapochwili.

-Naprawdę?-zdziwiłasięszczerze.Hammondkrótkoskinąłgłową.

-Mojemałżeństwotrwałoznaczniekrócejniżtwoje.Mojażonanieżyjejużodlat.

Obydwojebyliśmymłodzi,alecóż,tobyłwielkicios.Ja…-Machnąłręką.Tematbył

najwyraźniejdrażliwyinabrzmiałyemocjami.-Bardzodługobyłemmłodym,gniewnym
człowiekiem.Zadużopiłemirobiłemrzeczy,którychpóźniejżałowałem.-Zaśmiałsię
krótko.-Byłemzwykłympajacem.Boże,ileżemocjimieścisięwmłodychludziach.
Możedlategotaklubięmoichstudentów.Sąjakwulkanywkażdejchwiligotowedo
wybuchu.

Mamnadzieję,żeudamisięprzekształcićichpasjewwizje.Cokolwiekichinspiruje,
literatura,naukaczykomputery,nieważne,cotojest,bylebypotrafiliprzekształcićswoje
namiętnościwcoś,conaprawdękochają-oczywiściepozaseksem.Bardzotrudno
odwrócićichuwagęodtejuliczki.Nieoczekuję,żebędąosiągaliświatowesukcesy,ale
chciałbym,żebysięrozwijali.Tylkowewnętrznawizja,nieważne,czydotyczącarzeczy
wielkich,czymałych,jestwstanieocalićichwświecienieustannychzmian.-Umilkłna
chwilę,apotemdodał:-Żałuję,żeniejestemjużmłody.

-Ależjestpanmłody!Mojaprzyjaciółka,Annie,twierdzi,żeniemaczegośtakiegojak
wiek,ichoćmojeciałoniechcesięzniązgodzić,duchemjestemotymprzekonana.

Zatrzymałnaniejwzroknadługąchwilę.

-Rzadkorozmawiamnatakietematy-zaśmiałsięipodniósłpapierowykubek.-Nie
mogęzłożyćtegonakarbwina,bogotutajniema,więcpewniechodziotowarzystwo.

Evepoczuładziwnąeuforię.Niedoświadczałaczegośpodobnegojużodwielulat.

-Niezgadzamsię,żepasjeprzeznaczonesątylkodlamłodychludzi-powiedziała.-

Myślę,żeczęstopojawiająsięwżyciu,szczególniepojakiejśdużejzmianie.Pośmierci
Tomaprzezwielemiesięcycodzienniemusiałamwalczyćoprzetrwanie,nawetnieze
względunasiebie,aledlamoichdzieci.Izdnianadzieńbyłocorazlepiej.Aledzisiaj-

podniosławzroknajegotwarzwnadziei,żezostaniedobrzezrozumiana-gdy
pracowaliśmywbibliotece,znówpoczułamsięsobą.Miałamprzedsobącel,praca
sprawiałamiradość.

Skinąłgłowąiwjegowzrokupojawiłasięłagodność.

-Pracamatęcudownąwłaściwość,żepozwalaodzyskaćsensżyciainadaćmunowy
kierunek.Powiedz,czynigdyniechciałaśuczyć?

Zaśmiałasięlekko.

background image

-Owszem,chciałam.Tomójcel.Alemuszęodnowićcertyfikat.

-Powinnaśtozrobić.Pomogęci.Mogęnapisaćlistrekomendujący.Wieszchyba,żemasz
prawodozniżkiwopłatach?Chodziszjużnajakiśkurs?

Potrząsnęłagłową.

-Jeszczenie.Nieczułamsięgotowa.Narazienajważniejszebyłoznalezieniepracy.

Alechybaspróbujęwnastępnymsemestrze.Terazwydajemisiętoosiągalne.Towielka
ulgapoczuć,żepowrótdoświatauniwersyteckiegoniejesttaktrudny,jakmisię
wydawało.

Odkądprzekroczyłamczterdziestkę,martwiłamsię,żejużzapóźno,żemożemójumysł
niejestjużtaksprawnyjakkiedyśinienadajęsiędorywalizacji.Obawiałamsię,że
straciłamswojąszansę.Terazwiem,żetowszystkobzdury.Uczyćsięmożekażdy,trzeba
tylkochcieć.

-MarkTwainpowiedział,żeuczeniesiętomarnowaniemłodości.

-Tak.Pracującztymidzieciakami,uświadamiamsobiecodziennie,żeniejestemjuż
młoda.

-Aktóżbychciałbyćwichwieku?-zaśmiałsięHammond,sięgającpobutelkę.-

Chceszjeszczewody,staruszko?

-Tak,dziękuję,doktorze-odrzekłazrozbawieniem.

-Proszę,mówmi:Paul.

ZmieszanaEveodłamałakawałekchleba.Awięczbliżylisiędosiebieokolejnykrok.

-Zastanawiałemsięnadczymś-powiedziałHammond,zakręcającbutelkę.-Dobrzenam
sięrazempracuje,azostałojeszczesporodozrobienia.Czyznalazłabyśdlamnietrochę
czasujutro?

-Chybatak-odrzekła,starannieskrywającentuzjazm.-Paul.-Ichspojrzeniazetknęłysię
nachwilę,poczymszybkorozbiegły.

-Todobrze-mruknąłiwkącikachjegoustzadrgałuśmiech.

Eveznówczułasięmłoda,jakbyobudziłasięzdługiegosnu.Spędzikolejnydzieńz
Paulem.Wrócidoszkoły,odnowicertyfikat,ucieknieodbiurowejrutynyiwypełniania
formularzy.Któregośdniaznówbędzieuczyć.Tobyłonajwiększemarzeniejejżycia,
więcdlaczegoniemiałabygozrealizować?Przecieżztegożyciaminęłazaledwiepołowa.

SpojrzałanaPaula,którysiedziałnaławcewygodnieoparty,ztwarzązwróconądonieba,
apotemznówopuściławzroknaswojądopołowyopróżnionąszklankęzwodąi
pomyślała,żetaszklankaniejestwpołowiepusta,leczwpołowiepełna.

WpiątekpopołudniuMidgeiEdithszłyprzezWal-tonStreetdogalerii,wktórejmiała
sięodbyćgrupowawystawazudziałemMidge.Byłatodobragaleria,bardzowybrednaw
wyborzeartystów,atowarzystwo,wjakimmiałysięznaleźćjejobrazy,jeszczedodawało
prestiżucałemuprzedsięwzięciu.Spośródpięciuosób,którezostałyzaproszonedo
udziałuwwystawie,conajmniejjednamogłaliczyćnasprzedażswychdzieł.Takie

background image

szanseniepojawiałysięcodziennie,toteżMidgejużodkilkumiesięcybyłabezreszty
zaabsorbowanapracą.

Bardzopragnęła,byjejmatkazrozumiała,jakważnajesttawystawa.Edithostatnio
zaczęłasięinteresowaćpoczynaniamicórki,awkażdymraziebyłazaskoczonajej
oddaniemsztuce.„Niemiałampojęcia,żejesteśtakwytrwała”,powiedziałajejkiedyśi
byłtodotychczasnajwiększykomplement,jakiegoMidgedoczekałasięodniejwciągu
całegożycia.Edithnigdynietwierdziła,żeznasięnasztuceabstrakcyjnejiMidgenie
oczekiwałaodniejfachowejoceny.Wiedziała,żejejmatkalubiładneobrazki,naktórych
przedstawionesąrzeczydającesiębezwysiłkurozpoznać.Jednakodkiedywynajęła
mieszkaniewdomucórki,przestałanazywaćjejobrazy„kleksamiibazgrołami”,Midge
zaśniemówiłajużopsiematki„tenobrzydliwyfutrzak”.

SzłynaskrótyprzezParkWaszyngtona.NarazEdithzatrzymałasięipociągnęłaMidgeza
rękaw.

-Popatrztam-syknęła,zakrywającustadłonią.-Tam,naławce.Czytoniejest
przypadkiemEvePorter?

Midgerównieżsięzatrzymałaispojrzaławewskazanymkierunku.Kobietadozłudzenia
przypominającaEvesiedziałanaławceobokrosłegomężczyznywbeżowymgarniturze.
Pogrążenibyliwrozmowie,awichgestachispojrzeniachbyłocoś,cowskazywałona
znacznąintymność.Midgespojrzałajeszczeraz,niedowierzającwłasnymoczom.

-Tochybaniemożliwe-stwierdziła.-CoEvemogłabyturobićotejporze,wdodatkuz
mężczyzną?Powinnabyćterazwpracy.

-Moimzdaniemonamaznimromans-oznajmiłaEdithzgłębokimprzekonaniem.-I
wcalejejsięniedziwię.Każdakobietapoleciałabynatakiegomężczyznę.Chociażchyba
jestdlaniejtrochęzastary.Wyglądanasześćdziesiątkę.Niesądzisz,żewiekiem
pasowałbyraczejdomnie?

-Boże,mamo!-westchnęłaciężkoMidge.-Zachowujsięstosownie!Ciekawe,dlaczego
Evenigdyonimniewspomniała?

-Woligomiećwyłączniedlasiebie.Nieprzypuszczałam,żejesttakasprytna.Cichawoda
brzegirwie.Chodź,zabawimysiętrochę.

-Mamo,uspokójsię!-zawołałaMidgezniepokojem,alebyłojużzapóźno.Edithwyszła
zzakrzewówiskierowałasięwstronęławki.

-Eve,przecieżtoty!-zawołałazdaleka.Midgeniemiaławyboru;musiałapójśćzanią.

NadźwiękgłosuEdithEvedrgnęła,aleszybkoopanowałasięiprzywołałanatwarz
uprzejmyuśmiech.

WidzącMidge,zarumieniłasięnieco.Byłojasne,żeniespodziewałasięspotkaćnikogo
znajomego.

Midgezciekawościąprzyjrzałasięmężczyźnie.Byłwysokiiszerokiwramionachoraz
miałwsobiecośekscentrycznego,cozmiejscadoniejprzemówiło.Podobałjejsięi
widziała,żematkanajegowidokreagujejakpiesPawłowa.

-Nieprzedstawisznamswojegoznajomego?-zapytałaEdithzwyraźnąniecierpliwością.

background image

RumieniecEvejeszczesiępogłębił.

-Oczywiście,bardzoprzepraszam,właśniezamierzałamtozrobić.EdithKirsch,Midge
Kirsch,poznajciedoktoraPaulaHammonda,dziekananaszegowydziałuanglistyki.

PracujemyrazemwNewberry.Prowadzimybadanialiterackie.

MidgenigdyjeszczeniewidziałaEvetakspiętej.

-Bardzomimiłopaniepoznać-odezwałsięmężczyzna.-Odkryłem,kuswejwielkiej
radości,żeEvejestznawczyniąpoetówromantycznych.Niemampojęcia,cobymbez
niejzrobił.

BrytyjskiakcentniemalrzuciłEdithnakolana.

-Jakietoszczęście,żemożecieprowadzićtebadaniawparku-zauważyłaMidge
sarkastycznie,alenawidokspojrzeniaEvepoczułasięgłupioidodałapospiesznie:-W
takipięknydzień.

Alebyłojużzapóźno,byuratowaćsytuację.Eveodpowiedziałajejkrzywymuśmiechem.

-Jakośudałonamsięwyrwaćnalunch.

-Evenajchętniejpracowałabybezprzerw,aleniepozwalamnato.Gdyjestemgłodny,
wpadamwzłyhumor-oznajmiłmężczyzna.-Aponieważjestemjejprzełożonym,musi
mniesłuchać.

Napięcieszczęśliwiezelżało.Midgewolałanieryzykowaćnastępnejturykonwersacji.

-Musimyjużiść-powiedziała,spoglądającnazegarek.-IdziemydogaleriiWittman.

Totużzarogiem.Wtenweekendmamwernisaż,pamiętasz,Eve?Wpiątekwieczorem.

Muszęobejrzećścianę,naktórejbędąwisiałymojeobrazy.Dostałaśzaproszenie?

-Tak,dziękuję.Jestpiękne-odrzekłaEvechłodno.

-Byłomibardzomiłopanapoznać,doktorze.Gdybymiałpanochotęzobaczyćmoją
wystawę,serdeczniezapraszam-dodałaMidgezczystejuprzejmości,alekujej
zdumieniudoktorHammondodrzekł:

-Dziękuję,przyjdęnapewno.Sztukabardzomnieinteresuje,anieznamwielu
chicagowskichartystów.Miłobyłopaniąpoznać.-OdwróciłsiędoEdith:-Panią
również,paniKirsch.

-Edith-poprawiłago,wyciągającdłońkrólewskimgestem.

Midgemusiałaodciągnąćjąodławkisiłą.

-Nieoglądajsię-szepnęła,aleEdithoczywiścieodwróciłasięispojrzałaprzezramię.

-Mogłabymsięwnimzakochać-szepnęła.-Cozaurok!TylkoBrytyjczycypotrafiąsię
takzachowywać.Iteoczy!Och,mójBoże,mogłabymwniepatrzećprzeztydzień.-

Zwróciłanacórkęmrocznespojrzenie.-Dlaczegotynigdynieprzyprowadziszdodomu
takiegomężczyzny?

-Proszęcię,mamo-powiedziałaMidgelodowatymtonem.-Niezaczynajmytegood
początku.

background image

-Alejapytamzupełniepoważnie.Gdybyśtylkozadbałaofryzurę,zrobiłasobiemakijaż,
napewnomogłabyśwpaśćwokokomuśtakiemu.Ciekawajestem,gdzieEvechodzido
fryzjera?Tobieteżbyłobydobrzewtakiejkrótkiejfryzurze.

Gdyniedoczekałasięodpowiedzi,westchnęłajeszcze:

-Idlaczegozachowałaśsiętakgrubiańsko?Niemogłamuwierzyćwłasnymuszom!

Midgezmarszczyłaczoło,aletymrazemteżsięnieodezwała.Wstydziłasięwłasnego
zachowania.Jakmiaławytłumaczyćwłasnejmatce,żePaulHammondnaniejrównież
zrobił

wrażenie?Aleprzedewszystkimirytowałoją,żeEvePorter,którawcześniejjużmiała
mężawosobieenergicznego,przystojnegoibogategolekarza,takszybkoznalazła
następnegomężczyznę,którysięniązainteresował.Evebyłasamazaledwieodroku.
TymczasemMidgepozostawałasamotnajużodwielu,wielulat.

-Ocotuchodzi?Słyszałam,żezamiastpracować,chodziszdoparkunarandki,w
dodatkunimniej,niwięcej,tylkozdziekanemwłasnegowydziału!-zawołałaAnnie,
stojącnaprogumieszkaniaEvezbutelkąwinawręku.-Wpuśćmnie.Przyniosłamcośna
wzmocnienie.Niewywinieszsiętakłatwo.

-Ktocipowiedział?-jęknęłaEve,wpuszczającjądośrodka.Nasofiewsaloniepiętrzyła
sięstertaupranychrzeczy,telewizorryczałnacałyregulator,anastołachponiewierałysię
pustekubkiiopakowaniapobatonikach.Byłtypowypiątkowywieczór.

-Całemiastootymplotkuje-uśmiechnęłasięAnnie,idącslalomemdokuchni.Eveszła
zanią,nachybiłtrafiłzbierającpodrodzebrudnenaczynia.

-Naprawdę,Eve,toniesprawiedliwe-perorowałaAnnie,wbijająckorkociągw
zamknięciebutelki.-Opowiadaszmimnóstwonudnychszczegółówzeswojegożycia
finansowego,alegdychodziożycieuczuciowe,zatrzaskujeszsięwskorupiejakostryga.

Domagamsięwszystkichpikantnychdetali.Możesztouznaćzamojehonorarium.

KorekwyskoczyłzbutelkinatległośnegośmiechuEve.

-Niemamżadnegożyciauczuciowego!-zaprotestowała.

WtejchwilidokuchniweszłaBronte.

-Zycieuczuciowe?-zapytałazprzerażeniem.-Czyje?Twoje,mamo?

-NiesłuchajAnnie.Onazupełniezwariowała-uspokajałająEve,obrzucając
jednocześnieprzyjaciółkęwymownymspojrzeniem.-Wychodziszdokądś?

-Idędokinazeznajomymi.

-Aha.Samedziewczyny?

Brontetylkoponurowzruszyłaramionami.

-Ajakżebyinaczej?

Niemiałachłopaka.Evewiedziałaotymiznałajejrozgoryczenieztegopowodu.Ona
samaniemogłazrozumieć,dlaczegochłopcynietłocząsięwokółjejcórki,alezdrugiej

background image

stronyczułaulgę,żetenproblemjeszczejejniedotyczy.

-TatoVickinaszawiezie.Muszęjużlecieć-wyjaśniłaBronteidodałapodejrzliwie:-

Aletybędzieszwdomu?

Everoześmiałasiękrótko.

-Boże,samaniewiem.FinneymazostaćnanocuNello,więcpomyślałamsobie,że
możezaszalejęigdyskończępranie,to,naprzykład,pomalujęsobiepaznokcie!

-Bardzozabawne!-mruknęładziewczyna.-Będęwdomuowpółdojedenastej.

Możenawetwcześniej-dodałaznacząco.

PojejwyjściuAnniepotrząsnęłagłową.

-Odkiedytoonajesttumatką?Gdybytomojedziecko…

-Annie-przerwałajejEveostrzegawczo.

-Dobrze,dobrze.Wróćmydotego,oczymrozmawiałyśmywcześniej,skarbie.

Chodź,usiądziemysobiewygodnie.

Poszłydosalonu,przesunęłystertęupranychrzeczyiumościłysięnakanapie.

-Mów-zażądałaAnniezoczamibłyszczącymiciekawością.-Tylkoniczegoniepomijaj.
Mojeżycieuczucioweległowgruzach,więcpozwól,żebyprzynajmniejtwojepodniosło
mnienaduchu.

-Niemamoczymopowiadać.

-Słyszałamcoinnego.Zaraz,jaktobyło?Kochankowiewparku?

-Och,nie…!RozpoznajęstylEdith.Annieparsknęłaśmiechem.

-Zupełnieoszalałanapunkcietwojegoadoratora.Midgeniemożejejuspokoić.

Ostrzegamcię,strzeżgojakokawgłowie.

-Toniejestmójadorator,tylkoszefibardzomiłyczłowiek.Towszystko.

-Kłamiesz.Czyoncisiępodoba?

-Och,nalitośćboską.Niejesteśmywliceum.

-Wszystkojedno.Podobacisięczynie?

Evewestchnęła,aleponieważsiedziałaprzedniąAnnie,jejprzyjaciółka,odpowiedziała
szczerze:

-Och,tak,podobamisię.Nawetbardzo.Opuściławzroknaswojedłonieiopowiedziałao
wszystkichzdarzeniachminionegotygodnia,któryspędziliwbibliotece.

Opowiedziała,coczuła,gdydotykalisięprzypadkiemalbogdyPaulpochylałsięnadjej
ramieniem,odreszczu,któryjąwtedyprzeszywał,owrażeniu,żeznówjestmłodaipełna
nadzieinażycie.

-Czytotakieokropne?-zapytaławkońcu,czerwieniącsięażpokorzonkiwłosów.

background image

-Okropne?Dlaczego?Przeciwnie,towspaniałe!Gdybytoniechodziłoociebie,byłabym
zazdrosna!

-Alejakośniewydajemisiętowporządku.TowszystkoniemanicwspólnegozTomem
anizewspomnieniaminaszegożycia.

-Mamnadzieję,żenie!-zawołałaAnnie.Wzięłagłębokioddechidodałaswoim
prawniczymtonem:-Eve,toTomzmarł,aniety.Dlaczegomiałabyśprzestaćodczuwać
naturalne,fizycznepotrzeby?Przecieżżyjesz,jesteśkobietąwpełnisiłipowinnaśmyśleć
osobie,swoichdzieciachiprzyjaciołach!MusiszzostawićzasobąwspomnieniaoTomie
iżyćdalej!

-Aleczujęsięwinna.

-Niemaszpowodu.

-Nierozumiesz…

-Rozumiem.Eve…-Anniezawahałasięipotrząsnęłagłową.-Wierzmi,skarbie.

Jeśliongdzieścięzaprosi,natychmiastzgódźsię.Ztego,cosłyszałam,onjestprawdziwy
iżywy.Atobieprzydałobysiętrochęporządnegoseksu.

-Będziesznietypowąmamą-uśmiechnęłasięEve.-Dzięki.

Anniepochyliłasięiuścisnęłaprzyjaciółkę.

-Dobrzejuż-mruknęłaAnnie,pociągającnosem.

-Wystarczytychczułości.Chcępoznaćwięcejszczegółów.Wszystkie,codojednego!

Wtejsamejchwilizadzwoniłtelefon.Evepodniosłasłuchawkę,aleuśmiechzamarł

najejustach,gdyusłyszałagłosPaulaHammonda.

-Wiem,żejestjużtrochępóźno,alewłaśniezobaczyłemwgazeciezapowiedź

wieczorupoezji,dzisiaj,wkawiarninaStarymMieście.Przyszłomidogłowy,żemoże
miałabyśochotęsiętamwybrać.Oczywiście,oileniemaszinnychplanów.

-Niemamżadnychplanów-powiedziałaEve,obracającwrękukabeltelefonu.-

Jesteśpewny?

Zaśmiałsięcichym,miękkimgłosem.

-Ależtak.Wgazecienapisali,żewieczórzaczynasięosiódmejtrzydzieści.

-Nie,toznaczy,czyjesteśpewny,żepowinniśmyiśćtamrazem?Wkońcujesteśmoim
szefem.

-Owszem,oilesobiedobrzeprzypominam.MógłbymzaprosićPatCrawford,alewolę
tampójśćtylkoztobą.

Eveprzezchwilęmilczała.Miaławielkąochotęprzyjąćzaproszenie,aleniebyłana
randceodponaddwudziestulatitrochęsiętegoobawiała.SpojrzałanaAnnie,szukającu
niejpomocy.Przyjaciółkasiedziaławnapięciu,sztywnowyprostowana,igdyichoczysię
spotkały,ruchemustnakazała:Idź,idź,idź!

background image

-Jeślimiałabyśsięczućnieswojo…-zawahałsięPaul.

-Nie,toznaczy,nie,niebędęsięczułanieswojo.Tak,chętniepójdę.

-Cieszęsię.Przyjadępociebieosiódmej,apotemmożemywpaśćgdzieśnakolację,
jeżelibędzieszmiałaochotę.Czylubiszbistra?

-Uwielbiam!

GdyEveznówpodniosławzrokznadsłuchawki,Annietriumfalnymgestemwyrzuciław
powietrzezaciśniętąpięść.

ROZDZIAŁDWUNASTY

ChericordarsideltempofeliceNellamiseria.

Niemawiększegosmutkuniżwspominanieszczęśliwychczasówwczasienieszczęśliwym.

Dante,Piekło(CantoV)

Poezjabyłaokropna,zatotowarzystwoznakomite.WbrewswoimobawomEveczułasię
zupełnieswobodniejużodpierwszejchwili,gdyczerwonysaabPaulapodjechałpoddom.

Rozmawialiobłahostkach,achwilamizgodniemilczelijakstarzyprzyjaciele.Wdrodze
powrotnejEvezaczęłasięzastanawiać,czyniebylijużkochankamiwjakimśpoprzednim
wcieleniu.

Wieczórbyłciepły,pełenzapachówlata,zparkudolatywałśmiechchłopcówiszczekanie
psów.

-Młodewilczki-uśmiechnąłsięPauliwskazałnaksiężycwpełni.-Niesąwstanietego
opanować.

Podeszlidobudynkuizatrzymalisięprzedwejściem.Evestanęłazwróconatwarządo
niego.

-Tobyłbardzomiływieczór-powiedziała.

-Cieszęsię.Jateżtakuważam.

-Zaprosiłabymcięnakawę,aledzieci…

-Oczywiście.Powinienemjużjechać.-Urwałnachwilę,poczymdodałszybko:-Nie
poszliśmydzisiajnakolację,więczastanawiałemsię…możemiałabyśochotęwpaśćjutro
domnie?Jestemcałkiemniezłymkucharzem,apozatymobiecałemci,żepoczytamy
Dantegoworyginale.Cotynato?

-Zgoda-odrzekłanatychmiast.-Bardzosięcieszę.Rozluźniłsięinajegotwarz
wypłynąłszerokiuśmiech.Evespojrzałamuwoczyipoczuła,żeniemaltracioddech.

-Przyjadępociebieosiódmej.

-Będęczekać.

Chwila,któranastąpiła,byłapełnanapięcia.Eveczekała,coterazzrobiPaul;pocałujeją
i…czypowinnamunatopozwolić?Wstrzymałaoddech,gdyniemalniedostrzegalnie
pochyliłsiędoprzodu,alepotem,jakbyhamującimpuls,opuściłwzrokiująłjązarękę.

-Wtakimraziedobranoc.

background image

-Dobranoc-odpowiedziała.

Patrzyłazanim,ażzniknąłzarogiembudynku,apotempowoliweszładośrodka.

Byłapełnaobaw,samaniewiedziała,czychcewpuścićdoswegożyciaiserca
mężczyznę,nicjednakniemogłaporadzićnato,żenasamąmyśloPaulurumieniłasię
jaknastolatka.

Otworzyładrzwimieszkaniainatychmiastwyczułazłowrogąścianęmilczenia.

SiedzącanakanapiewsalonieBrontegroźniepodniosłasięzmiejsca.

-Gdziebyłaś?-zapytałagniewnie.Eveosłupiałainarazpoczułasięwinna.

-Nawieczorzepoezji-odrzekławymijająco.

-Zkim?-nieustępowałaBronte,podchodzącbliżej.

-ZdoktoremHammondemzcollege’u.Ajakietomaznaczenie?

Brontezwściekłościąobróciłasięnapięcie,pobiegładoswojegopokojuimocno
trzasnęładrzwiami.

Eveoparłasięościanęiprzymknęłaoczy.Pochwiliposzładołazienki,umyłasięi
wślizgnęładołóżka.Zasłonyniebyłyzaciągnięteidosypialniwpadałoświatłoksiężyca.

Przypominałasobiekażdesłowo,jakiepadłomiędzynimitegowieczoru,każdygesti
każdespojrzenie.CzynaprawdęPaulmiałochotęjąpocałować?Jaknatenpocałunek
zareagowałobyjejciało?PrzezostatnitydzieńEvedrżałaznapięcia,nawetgdyPaul
podawał

jejkartkępapieru.PuszkaPandoryzostałaotwartainiebyłosposobu,byjązamknąć.

Zaprosiłjądosiebienakolację.Czyznówbędziechciałjąpocałować?Iczymamunato
pozwolić?Wstrzymałaoddech,przypomniałasobieśmiechywparkuipomyślała:tak.

PaulHammondprzyjechałpunktualnieosiódmej.Pojawiłsięprzeddrzwiamizwielkim
bukietemkwiatówwjednejręceipudełkiemluksusowychczekoladekdladzieciw
drugiej.FinneyiBrontezachowalisięponiżejwszelkiejkrytyki.Niepodziękowaliza
kosztownesłodycze,tylkopatrzylispodzłowieszczoprzymrużonychpowiekjakdwie
panteryprężącesiędoskoku.

-Przepraszamcięzadzieci-powiedziałaEve,gdywsiedlidosamochoduiPaulzapalił
silnik.-Sątrochęnadopiekuńcze.

Uśmiechnąłsiędoniejpromiennieipoklepałjąpodłoni.

-Wiem,jaksięczują.

Rozluźniłasięzogarniającymjąpoczuciem,żewszystko,cosięmiędzynimiwydarzy,
musibyćdobre.

Jegodombyłdokładnietaki,jaksobiewyobrażała:bezpretensjonalna,urzekająca
dziewiętnastowiecznabudowlazcegły,jakbyprzeniesionazangielskiejprowincji.
Wysokopościaniepięłysięróże.Spadzistydachpokrytyszaroniebieskądachówką
ocieniałrząddzielonychokien.Domotoczonybyłogrodempełnymstarychdrzewi

background image

równoprzyciętychkrzewów.

Wnętrzerównieżniesprawiłojejzawodu.Niebyłotuchromuaninowoczesnych
technologii,dominowaławysokajakośćiwygoda.Jegowłaścicielmiałwyrobionygusti
wystarczającodużopieniędzy,byzaspokoićwszystkieswojepotrzeby.Pokojebyły
niewielkie,alezatoliczneiwszystkieodznaczałysiędobrymiproporcjami.Równieżwe
wszystkichmieściłysięwbudowanewścianypółkinaksiążki.Evepomyślała,żegdyby
miałanarysowaćumysłPaula,narysowałabytendom.

Najbardziejniezwykłyzewszystkiegobyłolbrzymi,kamiennykominekwsalonie.

Byłtakwielki,żestałatujeszczetylkoczerwona,skórzanakanapa,kilkaeleganckich,
choćpodniszczonychkrzesełorazniskistolikdokawyzarzuconyksiążkamii
czasopismami.

DoktorHammondstaranniesięprzygotowałnajejwizytę.Załukowatymwejściemdo
jadalniEvedostrzegłaokrągłystółnakrytybiałym,lnianymobrusem,zielonąporcelaną,
starymisrebramiikryształami.Pośrodkustałydwiewysokie,białeświeceorazbukietz
białychróżyczekwszklanejwazie.Evewestchnęła.Tenmężczyznazdecydowaniema
klasę.

-Napijeszsięczegoś?

-Tak,chętnie-uśmiechnęłasię.

Wchwilępóźniejwrócił,niosąccamparizwodąsodowązkostkamiloduiplasterkiem
cytryny.Napójbyłniecogorzki,niecocierpkiibardzocudzoziemski.PodrugimłykuEve
poczuła,żemogłabysiędotegosmakuprzyzwyczaić.

Tegowieczorumusiałasięoswoićzwielomarzeczami.Naprzykładzmyślą,żejestsama
zmężczyznąwjegodomu.Matkazawszewpajałajej,żeporządnakobietanieodwiedza
mężczyzny.WwiekuczterdziestupięciulatEvepowinnajużwyrosnąćztegotypunauk,
aleterazczułasięjakszesnastolatka.

-Dolaćci?-zapyta!Paul,wychylającsięzkuchni.Evezauważyłazezdumieniem,żejej
kieliszekjestpustyiżetroszkękręcijejsięwgłowie.

-Nie,dziękuję-odrzekła,oddającmuszklankę.-Chybajużwystarczy.

-Niemusiszjechaćdodomu.

Nieodważyłasięzgłębiaćtegostwierdzenia.

-Cogotujesz?-zapytała,zaglądającdokuchninadjegoramieniem.-Pachniewspaniale.

-Pomyślałem,żenapoczątekbędziebruschetta.Pomidorywłaśniezaczynajądojrzewać.
Tobędzieprawdziwauczta,moltobene.Potemmożeprosciuttoemelone,mojeulubione
risottozkrewetkamizgrillaiwarzywa-nicciężkiego.Anadeser…-Urwałipotrząsnął
głowązdiabelskimbłyskiemwoczach.-Nie.Musibyćwkońcujakaśniespodzianka.

Evepoczuła,żekolanapodniąmiękną.

-Gdziesięnauczyłeśgotować?

-Wlatachosiemdziesiątychnależałemdoekipy,którąbibliotekaNewberrywysłałado
Włoch,byratowaćhistoryczneksięgozbioryzatopionepodczaswylewurzekiArno.

background image

MieszkałemweWłoszechprzezrok,apotempojechałemtamjeszczeraziprzezcztery
latauczyłemwRzymie.Wracamtam,gdytylkomogę.Samniewiem,colubiębardziej,
włoskąkulturęczywłoskąkuchnię.Aleskorojużotymmówimy,tomożemiałabyś
ochotęmipomóc?Potrzebujębazyliiiparupomidorówzogrodu.Mogłabyśprzynieść?

Przeszłaprzezkuchniępełnądymiących,stalowychgarnkówipęczkówziół

porozkładanychnadrewnianychdeskachdokrojenia,istanęławdrugichkuchennych
drzwiach.Znajdowałsiętutaraszastawionydonicamizterakoty,wktórychrosły
wszelkiegorodzajuzioła.Wszystkotutajnadawałosiędojedzenia.Wtejczęściogrodu,
zadomem,nierosłoanijednodrzewo.Wkąciezobaczyłakrzakmalin,dalejgroszek
wspinającysiępopodporachdosłońca,alenajwięcejmiejscazajmowałyrównerzędy
pomidorówwyprostowanychjakwojskoprzybambusowychtyczkach,amiędzynimi
bujnekrzakibazyliiwszelkichodmian.

-Niewidzętużadnychkwiatów-zdziwiłasię.-Anijednego!

-Kwiatymogęsobiekupić-odrzekłPaultakimtonem,jakbytobyłooczywiste.-Ale
spróbujtego!

Evenadgryzłapodsuniętągrzankęposmarowanąpastązpomidorów,czosnkuibazyliiiw
jednejchwilizrozumiała,comiałnamyśli.Oblizałaustaiskinęłagłową.

-Tomasmaklata.

-Nowłaśnie-ucieszyłsię.

Wjadalnizapaliłświece,odsunąłjejkrzesłoipodałnastółkrólewskiposiłek,który
zupełnieoszołomiłjejzmysły.Nigdywżyciuniktjejtaknieuwodził.Częstozmieniali
tematrozmowy.Stopniowoobydwojestawalisięcorazbardziejotwarciiopowiadali
sobiefragmentywłasnegożycia.Evezauważyła,żePaulnalewawinatylkojej.Gdy
zapytałago,dlaczego,odpowiedziałzbrutalnąszczerością:

-Niepiję.Jestemalkoholikiem.Przestałempićdwadzieściadwalatatemu,alenie
twierdzę,żejestemwyleczony,boktóryalkoholikmożetoosobiepowiedzieć?W
każdymrazietrzymamswojedemonypodkontrolą.-Słowapłynęłycorazszybciej.-
Kiedyśpiłembardzodużo,nietrzeźwiałemcałymimiesiącami.Mójojciecteżpiłibył
tyranem,aprzednimmójdziadek.Jestempodobnydoojca.Mamjegoręce-uśmiechnął
sięsmutno,podnoszącdłoniedogóry.

-Alewierzę,żenatympodobieństwosiękończy.Przyznaję,potrafiębyćokrutny.I
byłem.Alkoholwpołączeniuzmłodością…Nocóż,powypadkurodzinasięmnie
wyrzekła.

Westchnąłiodłamałzeświecykawałekzastygłegowosku.Evewmilczeniuczekałana
ciągdalszyjegoopowieści.

-Biedna,małaCaro.Byłamojążonąipiłarazemzemną.Naszemałżeństwonietrwało
długo.Byliśmymłodziigłupi.Onabyłaaktorką,cholerniedobrą.Jateżtegopróbowałem
iszłominienajgorzej,alenicmnietonieobchodziło.Tobyłatylkoucieczkaodnudy
życiaichybateżbuntprzeciwojcu.Wkażdymraziewracaliśmykiedyśdodomupo
przyjęciuwwiejskimdomuprzyjaciela.Byłemkompletnienieprzytomnyiprowadziła
ona…

background image

Odzyskałemświadomośćdopierowszpitalu.-Terazmówiłpowoli,staranniedobierając
słowa.-Niemaznaczenia,ktoprowadził.Tojajązabiłem.

-Paul,tonieprawda.

-Mojepiciejązabiło;ijejpicie.Naszepicie.Moje,jej,nasze…Totylkosemantyka.

Zginęła,ajajużnigdywięcejnietknąłemalkoholu.Odtegoczasuwiększośćżycia
spędziłemsam.Ciałozostałouleczone,aleranaduszyniechciałasięzagoić.Byłempełen
jakiejśniewypowiedzianejzłości.-Zaśmiałsięzgoryczą.-Boże,byłemwściekłynacały
świat!

Unieszczęśliwiałemnietylkosiebie,aleiinnych.Odpychałemwszystkich.Ale,jak
wszyscy,jatakżezłagodniałemzwiekiem-wzruszyłramionami.-Terazlubięsamotność.
Mamswojąpracę,lubięteżpodróżować.Właściwienikogoniepotrzebuję.Nie
przywiązujęsiędoludziłatwoimamniewieluprzyjaciół.

Podniósłgłowęispojrzałnanią,apotemnadstołemująłjejrękę.

-Ateraznaglepojawiłaśsięty.Mieszkamwtymmieścieoddziesięciulat,iotopewnego
rankatakpoprostuweszłaśdomojegogabinetuiwszystkostałosięinne.Narazpoczułem
sięsamotny.

ProstotategostwierdzeniawstrząsnęłaEve.Cofnęłarękę,czując,żekręcijejsięw
głowie.Paulpatrzyłnaniąprzenikliwie.

-Dlaczegonigdynieopowiadałaśmioswoimmężu?

-Niejestmiłatwoonimmówić.Szczególniedociebie.

-Chciałbymposłuchać.Wiem,takmisięwydaje,żebardzogokochałaś.

-Tak.Aledlaczegochceszonimrozmawiać?

-Żebycięlepiejpoznać.Chcęwiedziećotobiewszystko.

Opowiedziałamuwięc,napoczątkuniepewnie,urywanymizdaniami,potemcoraz
płynniej,odługim,szczęśliwymmałżeństwie,odzieciachiotragedii,którazmieniłaich
życie.Trudnojejbyłowyjaśnićtemumężczyźnie,któryogromniejąpociągał,żewciąż
kochałaTomainadalczułasięjegożoną.

Nieśmiałopodniosłagłowę,chcączobaczyćjegoreakcję.Oczekiwałarezerwy,aleujrzała
najegotwarzywspółczucie.

-Niepoznałemtakiejmiłości-powiedział.Byłapewna,żetostwierdzenienieprzyszło
mułatwo.

Wyciągnąłrękęiprzesunąłpalcamipojejpoliczku.Zwestchnieniemprzymknęłaoczy.

-Chcęcięobjąć,Eve-powiedziałcicho.-Chciałemtozrobićodchwili,gdyporaz
pierwszycięzobaczyłem.Ostatnietygodniebyłydlamniemęczarnią.Odbardzodawna
niczegotakmocnoniepragnąłem.

Westchnęłagłęboko,czując,cotesłowaoznaczają,apotemskinęłagłowąiodłożyła
serwetkęnastół.Podnieślisięjednocześnie.Paulnatychmiastpociągnąłjąwramionai
mocnoprzytulił.Jegokoszulapachniałabazylią.

background image

Objęłajegotwarzdłońmiispojrzałamuwoczy.

ByłytooczyPaula,nieToma,iprzezchwilęznówmiaławrażenie,żerobicoś
zakazanego.Onchybatowyczuł,boprzyjrzałsięjejuważnie.

-Czyjesteśpewna,żetegochcesz?-zapytał.

-Nie-odpowiedziałaszczerze.-Powinnamcipowiedzieć,żewmoimżyciubył

dotychczastylkojedenmężczyzna.

Wziąłgłębokioddechipocałowałjąwczoło.

-Możemyzaczekać.Niechcę,żebyśczegokolwiekżałowała.

Znówmocnootoczyłjąramionami.

-Chodź-powiedział.Wziąłjązarękę,zaprowadziłdosalonuiposadziłnakanapie,asam
nachwilęzniknął.Pochwiliwrócił,niosącwrękuzniszczonyegzemplarzBoskiej
komedii.Usiadłprzyniejiprzyciągnąłjądosiebie.

-Takabliskośćbędziemusiałamiwystarczyć-powiedziałbezcieniawyrzutu.Eve
poczułaulgęiwdzięczność.Oparłagłowęnajegopiersiipoczuła,żejejnapięcie
ustępuje.

-Obiecałem,żecipoczytam,,Piekło”,izamierzamdotrzymaćsłowa.Niechciałbym,
żebyśpomyślała,żebyłtotylkopretekst,byciętuzwabić.

-Właśnieskończyłamtoczytać.Oczywiściepoangielsku-uśmiechnęłasię.-Niebyło
takietrudne,jakmisięwydawało.Tobardzoporuszającedzieło.Podobałomisię.Ale
fragmentobiednymPaoloiFrancescejestokrutny.-MiałanamyśliPieśńV,gdzie
kobietaoimieniuFrancescaopowiadawędrowcowi,Dantemu,żezostałapotępionai
skazananapobytwpieklezagrzechmiłościdoPaola.-Kochalisięizostalipotępienina
wieki.

-Zacudzołóstwo.

-Tak-powiedziałacicho.Właśnietaksięczuła:potępiona,płonącazpragnienia,wgłębi
duszyjednakprzekonana,żemiłośćdoPaulajestgrzechem.

-Dantebyłporuszonyichmiłością,jejsiłą,któraprzetrwałaśmierć.Onsampragnął

takiegouczucia,alenigdygoniedoświadczył.

Evewiedziała,żePaulmówioniejiojejuczuciudoToma.

-TobyłookrutnezestronyDantego,żekazałimpozostaćoboksiebiebezżadnejnadzieii
nawetbezmożliwościwypowiedzeniachoćbyjednegosłowa-powiedziała.

Paulzaśmiałsię.

-Jataksięczujęwpracy.Wiem,żejesteśobok,aleniemogęciędotknąć.

Zsunęłabutyipodciągnęłakolanadopiersi.

-Jateż.Tonaszeprywatnepiekło.Objąłjąmocniejipocałowałwskroń.

-Dlamnietojestraj.Pomyśltylko,gdybyśniepojawiłasięwtedywmoimgabinecie,
nigdybymniepoznałciebieanitegouczuciaizawszebyłbymsamotny.Więcmoże

background image

FrancescaiPaoloczulisięszczęśliwsioboksiebiewpiekle,niżmoglibysięczućwraju-

samotnie.

-PoczytajmitęPieśńV.Powłosku-poprosiła,kładącdłońnajegopiersi.

Sięgnąłpoksiążkę,otworzyłjąioparłnajejramieniu,apotemzacząłczytaćgłębokim,
melodyjnymgłosem,nabrzmiałymuczuciami.Evezprzymkniętymioczamiwsłuchiwała
sięwobcesłowa.Choćichnierozumiała,poruszałjąrytmisiłaichbrzmienia.

Zrozumiaławersy,wktórychDantewołałduchaFranceskiipytałjązpokorą,skąd
wiedziała,żejestzakochana.Francesca,wdzięcznazamożliwośćpodzieleniasięswoją
historią,opowiedziałamu,jakpewnegodniaonaiPaoloczytalirazemksiążkę,nie
wiedzącjeszczeoswejmiłości.Podczasczytaniaichoczyspotkałysięiobydwojeokryli
sięrumieńcem.

QuandoleggemmoUdisiatoriso.Czytającodługowyczekiwanymuśmiechu.Apotem
PaoloodwróciłsięipocałowałFrancescęwusta.Tuttotremante.

Paulprzerwałczytanie,zamknąłksiążkęidotknąłustamiwłosówEve.

Siedzieliwmilczeniu,przepełnieniuczuciami.Obydwojewiedzieli,żetahistoria
opowiadarównieżonichiżewktórymśmomenciewbibliotece,przeglądającstare
pergaminyiprzerzucającniezliczonetomy,onirównieżspojrzelisobiewoczy,
uśmiechnęlisię,okrylirumieńcemizrozumieli,żesąwsobiezakochani.

Pozostałjeszczepocałunek.

DrżącymidłońmiEveobjęłajegokark.WoczachPaularozpaliłsiępłomień,któryna
wskrośprzenikałiją.

-Ostrzegałemcię,żepotrafiębyćbezlitosny,gdyczegośchcę-powiedziałbardzocicho,
zustamitużprzyjejtwarzy.-Achcęciebie.

Poruszyłasięniecoiprzyciągnęłajegogłowędoswojej.Przymknęłaoczyiwstrzymała
oddech.Gdyichustawreszciesięspotkały,poczuła,żetoniewciemnymwirze.

Tuttotremante.Pocałunekmiałwsobiesiłęiintensywność,jakiejoczekiwała.Ramiona
Paulaotaczałyjąjakstaloweobręcze.

Nieczytalijużwięcejaninierozmawiali.Wszystkiewątpliwościzniknęły.Paul
zaprowadziłjądosypialniirozebrałznabożnączcią,itam,nalnianychprześcieradłach,
Eveodkryła,żeDantemiałrację.Drogadoniebajestjasnowyznaczonaikażdyma
szansęjąznaleźć,jeślitylkochce.

ROZDZIAŁTRZYNASTY

Myślcochcesz,tylkonieplącz!

LewisCarroll,Alicjapotamtejstromelustra

Evenigdyniewyobrażałasobienawet,żemożnasięczućtakszczęśliwym.Miała
wrażenie,żeobudziłasięzdługiegosnu.Całyświatwydawałsięjaśniejszy,przejrzystyi
świeży.Wponiedziałekranoubrałasięwyjątkowostarannie.Bronterzucałajej
podejrzliwespojrzeniaspodzmarszczonychbrwiiuparciemilczała.Finney,pochłonięty
nowymikolegamiisportem,wydawałsięniczegoniezauważać,uśmiechnąłsięjednak

background image

promiennie,gdyuścisnęłagoprzedwyjściemdopracy.

Paulbardzosięstarałniespoglądaćnaniączęściej,niżbyłotokonieczneaniwżadnej
sposóbjejniefaworyzować.Popołudniujednakpochwyciłajegodyskretnyuśmiech,
którymówiłwyraźnie,żeonrównieżpamiętakażdyszczegółtamtejnocy.Chciał,by
spotkalisięwieczoremikażdegonastępnegowieczoru,onajednakodmówiła.Dlanieji
takwszystkodziałosięzbytszybko;chciała,bydzieciprzyzwyczaiłysiędoobecności
Paulawjejżyciustopniowo,ustaliliwięc,żebędąspotykaćsiępodczasprzerwynalunch,
wrestauracjialbowparku,iżecierpliwiepoczekajądoświątecznegoweekendu,awtedy
znówspotkająsięuniegonakolacji.

Byłwtorekrano.AnniesiedziaławpoczekalniprzedgabinetemdoktorGibsonwklinice
uniwersyteckiej,imyślałaoswoimmałżeństwie,którestawałosięrówniepustejakjej
brzuch.

MieszkalizJohnempodjednymdachem,aleto,coichterazłączyło,bardziej
przypominałostosunkiwspółlokatorówniżmężaiżony.Johncierpiałwmilczeniuniczym
świętySebastianpokornieczekającynakolejnestrzały,Anniezaśnieznosiła
męczenników,szczególnietakich,którzycierpieliwmilczeniu.Zresztązachowaniejej
mężazpewnościąniebyłotytułemdoświętości;byłtojegosposóbnaukaraniejejza
wybuchyzłości.

WprzeszłościJohnpotrafiłmilczećprzezwieledni,ażwkońcuatmosferastawałasiętak
przesiąkniętawrogością,żeAnniezaczynałaźlesięczućfizycznie.DopierowtedyJohn
pytał:„Czychceszotymporozmawiać?”,aonaoczywiściechciała,ibyłopowszystkim.

Wiedziałajednak,żeterazniepójdzietakłatwo.Przekroczyłapewnągranicę,kiedy
podczasjednegozeswychwybuchówpowiedziałamu,żepowinnisięrozwieść.Nie
myślałatakizarazmutowytłumaczyła,aleJohnodsunąłsięodniejioświadczył,że
Anniemożerobić,cozechce.Odtamtejporyniechciałzniąrozmawiać,kryjąccierpienie
podmaskązranionejdumy.TerazzaśwyjechałnaFlorydę,gdzieR.J.realizowałkolejny
wielkikontrakt.

PodwpływemmężaDorisJohncorazmocniejwplątywałsięwsiećmarzeńowładzyi
pieniądzach.Pojawiłsięwnimdemonzachłannościizapomniał,żekiedyśmarzyło
spokojnejpracyizwyczajnymżyciu.ŻałośniezapatrzonywR.J.,niepotrafiłjużbronić
tego,cobyłocennewnimsamym.Anniezakochałasięwjegowewnętrznejsile,któraw
przeszłościpotrafiłachronićichoboje.Aleterazniepoznawaławłasnegomęża.

Tylkodzieckomogłoichznówpołączyć,nadaćsensichprzyszłościizapewnićwspólny
cel.Potrzebowałagobardziejniżkiedykolwiek.

DrzwiotworzyłysięidoktorGibsonenergicznieweszładośrodka,niosącwrękuwyniki
badań.

-Jeślichodziotwojenarządy,fizjologiczniewszystkowydajesięwporządku.John
równieżmadużożywotnychplemników.Niewidzępowodu,dlaktóregoniemielibyście
siędoczekaćdziecka.Ale-podniosłagłowęznadpapierów-wdalszymciąguniewiem,
dlaczegomasztakobfitekrwawienia.Itoplamieniepomiędzycyklami…Annie,tracisz
zadużokrwi.Badaniemorfologicznepokazuje,żemaszbardzopoważnąanemię,
zupełnieniezwykłąukobietywtwoimstaniezdrowiaiztwojąpozycjąspołeczną.Bardzo

background image

misiętoniepodoba.

-No,cóż-wzruszyłaramionamiAnnie.DoktorGibsonprzyjrzałasięjejuważnie.

-Annie,topoważnasprawa.Chcę,żebyśwzięłatosobiedoserca.Wynikicytologii
równieżsąnietypowe.Tomożenicnieoznaczać,tewynikiczęstoodbiegająodnormy,
alemusimytosprawdzić.

Anniewyprostowałasię,zaniepokojona.

-Cosprawdzić?

-Wieleróżnychrzeczy.Zaczniemyodpowtórzeniacytologii,apotem…

Wgłosielekarkipojawiłsięjakiśniepokojącyton.Anniezesztywniałaznapięcia.

-Potem,zewzględunatwojenieregularneiobfitekrwawienia,chciałabymwykonać
biopsję,żebywykluczyćnowotwór.

Anniepoczułaprzerażenie.Narazmenopauzaprzestałajejsięwydawaćczymśstrasznym.

-Alemówiłaś,żenieregularnekrwawieniawmoimwiekusączymśnormalnym.Zetoma
podłożehormonalne.

-Owszem,aletwojekrwawieniasązbytobfiteipowodująchronicznąanemię.Mogąto
byćtylkowłókniaki.Todośćczęstaprzypadłość.USGwszystkonamwyjaśni.Niemartw
sięnazapas.Topodstawowebadania.Biopsjęwykonujesiętutaj,wgabinecie.Muszę
tylkopobraćpróbkętkankizmacicy.

Anniemiaławrażenie,żejejpłucaściskażelaznaobręcz.

-Kiedychcesztozrobić?

-Najlepiejodrazu,jeśliniemasznicprzeciwkotemu.

WkwadranspóźniejAnnieleżałanafoteluioddychałagłęboko,liczącdrobneotworkiw
płytachpokrywającychsufit,adoktorGibsonbraładorękiprzyrząd,któryprzypominał
średniowiecznenarzędziatortur.Byłotocośwrodzajukombinereknadługiejrączcei
Anniebyłapewna,żebezwzględunamiejscoweznieczuleniezabiegokażesiębolesny,a
narzędzielodowatozimne.

WkuchniGabrielliwarczałwentylator.Dzieńbyłupalny,aklimatyzacjazepsułasięw
czerwcupodczaspierwszejfaliupałówiniestaćichbyłonawymianęurządzenia.

Minąłjużprawierok,odkądFernandostraciłpracę.Przezpierwszychkilkamiesięcy
dostawałzasiłekdlabezrobotnychiodczasudoczasupracowałgdzieśdorywczo,alenie
udałomusięznaleźćżadnejstałejposady.TerazzasiłkujużniebyłoiGabriellamusiała
braćcorazwięcejdyżurów,byjakośzwiązaćkonieczkońcem.Porazpierwszyodlat
musiałapracowaćrównieżpodczasweekendów.Nasamympoczątkupostanowili,że
Fernandoniebędzieszukałpracyjakiejkolwiek,leczpoczeka,ażpojawisiępropozycja
zgodnazjegodoświadczeniemikwalifikacjami.Gabriellawierzyławswojegomęża,ale
wszystkozaczynałoprzerastaćjejsiły.Bezprzerwyczułasięzmęczona.Fernandopowoli
wpadałwdepresję,adzieci,wyczuwającwdomunapięcie,corazczęściejkłóciłysię
międzysobą.

Gabriellaczuła,żeniewytrzymategojużdługoiwkońcuwybuchnie.

background image

NadrugimkońcumiastaMidgecierpiałazpowoduzwykłejprzedotwarciemwystawy
huśtawkinastrojów.Przezcałytydzieńżyłazpodwyższonympoziomemadrenalinyi
prawieniespała,ateraz,gdywszystkiepłótnawisiałyjużnaswoichmiejscach,czułasię
jakkobieta,któramazachwilęurodzićdziecko.

Susan,malarkabiorącaudziałwtejsamejwystawie,wybuchnęłaśmiechem,gdyMidge
powiedziałajejotymwrażeniu.Susanbyłanajbardziejznanąartystkązcałejgrupyi
wykładowcąwInstytucieSztuki.Miałasilnąosobowośćigłęboki,mocnygłos.

-Todobraanalogia-stwierdziła,odrzucajączczołastrzechęjasnychwłosów.Była
atrakcyjnąkobietą,niższąodMidge,owysportowanejsylwetceimiłejtwarzy,wktórej
dominowałyjasnoszareoczyiwystającekościpoliczkowe.-Teobrazytoprzecieżnasze
dzieci.Przeszłamtojużkilkanaścierazyiwszystkieporodybyłyrównieciężkie.

Midgeuśmiechnęłasię.Susanprzezcałytydzieńbardzojejpomagała;wieszałaobrazy,
przynosiłakawęzesklepikupodrugiejstronieulicy.Światsztukipełenbył

samotności,drobnychzawiściiintryg.Spotkanieotwartej,serdecznejosobybyłojakłyk
świeżegopowietrza.

Stałypośrodkusali,wktórejniebyłojużnicdozrobienia.Midgewiedziała,żepowinna
terazpójśćdodomuiodpocząć,aleniebyławstanieoderwaćsięodwłasnychdzieł.

-Więccomyśliszoswoimdziecku?-zapytałaSusan,patrzącnaduże,abstrakcyjne
płótnonamalowaneprzezMidge.Nacielistoróżowejpowierzchniwirowałydziwne
kształtynakładanegrubsząwarstwąfar-by.

-Liczę,czymawszystkiepaluszki-odrzekłaMidge.

Susanześmiechemobjęłająramieniem.Midgepoczułasięzaskoczonatymgestem,ale
nieodsunęłasię.DotykSusanbyłciepłyiserdeczny.

-Właściwiepowinnamcięnielubić,Midge.Odtygodniaczujęzazdrośćzpowodutwoich
obrazów.Kładziesztakiemocnelinie,awyczuciemkolorubijesztuwszystkichnagłowę.
Teobrazysąbardzoerotyczne.Podobająmisię.

Midgepoczułatakąulgę,żepoprostuugięłysiępodniąkolana.Wśródwystawiających
artystówprzezcałytydzieńpanowałocałkowitemilczenieiniktanisłowemniezająknął
sięnatematdziełinnych.Wtakiejatmosferzecałajejpewnośćsiebiepowolirozsypywała
sięwgruzy.

-Jesteśpierwsza-powiedziała.-Niktdotychczasnieodezwałsięnatentematani
słowem.Byłampewna,żemojeobrazynikomusięniepodobają.

-Totchórze.Podobająimsię,itobardzo,aleniecierpiącię,bojesteśodnichznacznie
lepsza.

Midgepotrząsnęłagłową.

-Wczorajwieczoremmiałamochotępozdejmowaćtowszystkoinigdywięcejtunie
wracać.Wydawałomisię,żemojedziecisąnajbrzydszenaświecie.

-Jataksamomyślęoswoichpracach-zaśmiałasięSusan.-Wszyscytomają.Też
chciałamzabraćtowszystkozpowrotemdodomuizniknąć.

background image

-Niecierpięwernisaży,całejtejpresji-westchnęłaMidge.-Mojamatkaprawiezmusiła
mniedokupieniasobieczegośnowegodoubrania.Jejsięwydaje,żetowielkiefety,takie
jakwlatachosiemdziesiątych.Takbyłamzdenerwowanaobrazami,żepozwoliłamjej
pójśćnatezakupy.Jakmyprzetrwamytenwieczór?

-Mampropozycję:zawrzyjmyukład.Cogodzinęjednaznaspodejdzieipowiecośdo
drugiej.Dziękitemuobiebędziemyczuływsparcie.

-Zgoda-powiedziałaMidge.

-Ajużpowszystkimmożewybierzemysięrazemnakolację?PozostalichcąiśćdoRose
Bud.Możemysięprzyłączyć,aleniemusimy.

Midgezastanowiłasię.

-Niejestempewna,czyniebędęzajęta.Spodziewamsięprzyjaciół.Jeśliprzyjdą,to
chybapójdziemygdzieśrazem.Alemożeszsiędonasprzyłączyć.

-Dziękuję,aleraczejnie.Nieczułabymsięnaswoimmiejscu.Alegdybycośsię
zmieniło,wiesz,gdziemnieznaleźć-powiedziałaSusanbezcieniarozczarowania.

SympatiaMidgedotejkobietywzrastałazkażdąchwilą.Wtym,comówiła,niebyło
śladukompleksów,intryganctwaczypodtekstów.Byłaosobąpogodzonązesobąizcałym
światem.

Midgemiałaochotępoznaćjąbliżej.

Anniewierzyłakiedyś,żeczasnieistnieje.Żyłazdnianadzień,niemartwiącsięo
przyszłość.Czułasięmłodaisilna,ciałomiaławygimnastykowane,dobrzeodżywione,
nawilżaneizasilanewitaminami.

Alewpiątkowyporanektrzeciegolipcauświadomiłasobienagle,żeczasprzeciekajej
przezpalce.

WezwałajądosiebiedoktorGibson,niechcącnawetzaczekaćzwizytąAnnienapowrót
Johna.Twierdziła,żetobardzopilne.Najejtwarzymalowałasięgłębokatroska.

-Annie,czasamibadaniawykazującoś,oczymwolelibyśmyniewiedzieć-zaczęłabez
ogródek.-Przykromi,żemamdlaciebieniedobrewiadomości,alezbadańwynika,że
masznowotwórmacicy.Towyjaśniazbytobfitekrwawienia,plamienia,ioczywiściezły
wynikcytologii.Dobrawiadomośćtota,żenowotworymacicymająjedenznajlepszych
wskaźnikówprzeżywalności.-Urwałanachwilęiprzygryzłausta.-Azłenowinyto
takie,żemusimyciusunąćmacicę.

Anniepoczułasięjakpootrzymaniusilnegociosu.Niebyławstanieodezwaćsięani
nawetporuszyć.

-Nie-wykrztusiławkońcu.

-Tak,Annie.Niemamożliwościpomyłki.Bardzomiprzykro.

-Przykro-powtórzyłaAnniebezdźwięcznie.

-Musimyzrobićjeszczekilkabadań.Będzieszmusiaławziąćtrochęurlopu.-

Spojrzałanatwarzpacjentkiiciągnęłałagodniej:-Trzebaustalićterminoperacji.

background image

Chciałabym,żebybyłotoniepóźniejniżzakilkatygodni.Idźterazdodomu,Annie.
KiedywracaJohn?

-Jutro.Samaniewiem.Nawetniewiem,wjakimjesthotelu.

-Zadzwońdojakiejśprzyjaciółki.Ajeślibędzieszmiałapytania,tokontaktujsięzemną.

Annieczułasięjakwkoszmarnymśnie.Chciałazkimśporozmawiać,aleniemiała
pojęcia,cowłaściwiemogłabypowiedzieć.Johnmiałwrócićdopieronastępnegodnia
wieczorem,tużprzedprzyjęciemuBridgesów.Dlaczegoniezostawiłnumerutelefonu?

Jakośudałojejsiędojechaćdodomu,agdyjużtamdotarła,przezdługąchwilęsiedziała
nieruchomowsamochodzie,niewiedząc,dokądpójść.Jeszczenigdynieczułasiętak
samotnainiepewnasiebie.

Spojrzałanaswójbrzuchiwyobraziłasobiemilionymnożącychsięwzastraszającym
tempienowotworowychkomórek.Miałaochotęwyrwaćjegołymirękami.Wynościesię!
Niejestemnatogotowa!-pomyślałazrozpaczą,kołyszącsięwprzódiwtyłjak
osieroconedziecko.

Midgedotarładodomuokołodrugiejpopołudniu.Wpadająceprzezwielkieoknasłońce
zalewałojejmieszkaniejaskrawymświatłem.Byłodusznoikażdykroksprawiałjej
wielkiwysiłek.Otworzyłaokno,resztkamisiłrozebrałasię,weszładołóżkainatychmiast
usnęła.

Wjakiśczaspóźniejobudziłjąuparciedzwoniącytelefon.

-Spałaś?-TobyłgłosSusan.

Zamrugałapowiekamiiprzeciągnęłasię.Byłajużczwarta!Zagodzinęmusiałabyćw
galerii.

-DziękiBogu,żezadzwoniłaś!-zawołała.Susanzaśmiałasię.

-Pomyślałam,żenawszelkiwypadeksprawdzę.Kiedyśprzespałamotwarciewystawy
moichpracinikomutegonieżyczę.

Midgeodrzuciłapledipodeszładookna,wciążtylkonawpółrozbudzona.Świeże
powietrzechłodziłoJejciało,zsąsiedniegooknadobiegałamuzyka.Przymknęłaoczyi
przypomniałasobie,żecośjejsięśniłoiżemiałotochybacośwspólnegozSusan,alenie
pamiętała.Wdodatkubyłtosenerotyczny.

Midgewyszłazamążwkrótceposkończeniuszkołyzamuzykajazzowego,zktórym
spotykałasięprzezkilkalatiktóryopuściłjądwalatapóźniejdlakalifornijskiej
piosenkarki.

Porozwodziespotykałasięzkilkomamężczyznami,ależadenztychzwiązkównie
przyniósł

jejzaspokojenia;wszystkieopierałysięwyłącznienapotrzebachfizycznych.Pojakimś
czasieprzestałanawetpróbować,jakbyjejciałozapadłowletarg.

Więziłączącejązkobietamibyłyznaczniemocniejszeiważniejsze.Lubiłakobietyi
lubiłaspędzaćczaswichtowarzystwie.Alechoćmiałakilkabliskichprzyjaciółek,
obdarzonabyłanaturąsamotnikaijużprawieoddziesięciulatżyłazupełniesama.Ale

background image

dzisiajwgaleriipoczuładziwnąwięźzSusan.Jejciepłoiotwartośćprzedarłysięprzez
skorupę,którąMidgeotoczyłaswojeserce.

Weszłapodpryszniciczując,jakstrugiciepłejwodyrozluźniająjejnapiętemięśnie,
myślałaoswoichprzyjaciółkach.Ciekawabyła,jakDoris,EveiAnniezareagująnajej
obrazy.Nigdynieodwiedzałyjejwpracowni,onarównieżniebywałaunichwdomu,nie
liczącspotkańKlubuKsiążki.JedynymwyjątkiembyłaGabrielle,zktórąMidge
przyjaźniłasiębardziejniżzpozostałymi.

DziękowałaBogu,żewjejżyciuistniejeKlubKsiążki.Tekobietybyłyjejnajwiększą
podporą.

Evewyszłazwanny,zdjęłaztwarzyplasterkiogórkaisięgnęłaporęcznik.Kolorowe
pisma,którekupowałaBronteiktóreEvezaczęłaostatnioczytać,twierdziły,żetaka
maseczkazmniejszaobrzękipodoczami.Pismabyłyprzeznaczonedlanastolatek,aleEve
takwłaśniesięterazczuła.

Nucącpodnosem,otworzyłaszafęiwłaśnieprzeglądałajejzawartość,gdydojejsypialni
weszłydzieci.Spojrzałananiezuśmiechem,alenawidokwyrazuichtwarzyzamarła.
Malowałasięnanichsurowadeterminacja.Evezacisnęłapasekszlafrokaiprzygotowała
sięnaburzę.

-Cześć.Chcecieczegośodemnie?-zapytałazespokojem.

-Chcemyztobąporozmawiać-odrzekłaBronte.Bratstałobokniejzrękami
wepchniętymiwkieszenieiopuszczonągłową.

-Aoczym?

-Znówwychodziszztymmężczyzną,tak?-powiedziałaBronteoskarżycielsko.

-JeślimówiszodoktorzeHammondzie,toowszem,tak.Przecieżnierobięztegożadnej
tajemnicy.

-Jakmożesz!-wybuchnęładziewczyna,czerwieniejąc.WybuchyBrontezawszebyły
gwałtowne.

Evewyprostowałasięgodnieioparładłonienabiodrach.

-Jakmogęwychodzićzmężczyzną?

-Tak!-odkrzyknęłajejcórka.

-Niemawtymniczegozłego.-Evemiałaochotędodać:niejestemjużmężatką,ale
pohamowałasię.Niemogłatakpowiedziećdzieciom.

-Właśnie,żejest!Niepowinnaśwychodzićznimaniznikiminnym!Toniejestw
porządku.Tatonieżyjedopieroodroku.Toobrzydliwe,żejużsobiekogośznalazłaś!O
cotuchodzi?Niekochałaśtaty?

-Oczywiście,żegokochałam!-zawołałaEve,wstrząśniętatymniesprawiedliwym
stwierdzeniem.-Jakśmieszcośtakiegomówić?

-Jakmożeszspotykaćsięzkimśinnym?-zapytałaBrontezełzamiwoczach.-

Niedobrzemisięrobi,kiedynatopatrzę!IFinneyowiteż!

background image

Eve,oniemiałazurazyiszoku,spojrzałanasyna,tenzaśskinąłgłowąijeszczebardziej
sięprzygarbił.Onrównieżmiałłzywoczach.Evepoczuła,żesercejejsięściska.Od
jakiegośczasuFinneyzacząłjużdochodzićdosiebie.Znówsłyszałajegośmiech,miał

kolegów,uprawiałsport.Stopniowowychodziłzeskorupy,aterazznówsiędoniejcofał.

PoczuławściekłośćnaBrontezato,żewciągnęłabratawtęsprawę.

-Finney,czytyuważasz,żerobięcośzłego?-zapytałałamiącymsięszeptem.

Chłopiecskinąłgłową.

-Mamo,proszę,przestańtorobić…nadaljesteśjakbyżonątaty…Toznaczy,dlanas.

Akiedywychodziszztymfacetem,to…Toniejestwporządku-pociągnąłnosemidodał
zwyrzutem:-Nietęskniszzatatą?

Jejrównieżłzynapłynęłydooczu,gdysobieuświadomiła,jakbardzojejsynowibrakuje
ojca.PrzeniosławzroknaBronte.Jejcórkamiałatakisamwyraztwarzyjakwtedy,gdy
jakodwuletniedzieckostałaobokniejipatrzyłanakarmieniepiersiąmałegointruza,
Finneya.Eveuświadomiłasobie,żeBronteznówczujesięopuszczonaizagubiona.

-Gdybyśtotyumarła,tatoznikimbysięniespotykał-dodałaBronte.

Wyrzutysumieniawróciły.Takbyłazaabsorbowanaswojąnowąmiłością,rozbudzeniem
zmysłów,żeniezauważyła,jaktęsytuacjęodbierajądzieci.Niechciaławyrządzaćim
krzywdy.

Wyciągnęładonichramiona,aletymrazemniepodeszły,bysięprzytulić.Tobyła
ostatniakroplaprzepełniającaczarę.

-Oczywiście,żezanimtęsknię-powiedziała,opuszczającręce.-Bardzo.Alejegojuż
niema,ajaczujęsięsamotna.

PorazpierwszyodśmierciToma,wbrewwszystkimswoimpostanowieniom,rozpłakała
sięnaichoczach.Niepotrafiłapowstrzymaćłezinarazpoczuła,żeobejmująjądługie
ramionaBronteichude-Finneya.Płakaliwszyscyrazem,zjednoczeniwspomnieniamio
ojcu.Łzyspłukiwałycałągorycz,pozostawiającwichsercachmiejscenamiłośći
przebaczenie.

WgodzinępóźniejEvepodniosłasłuchawkętelefonuizamówiłapizzę,apotemzamknęła
zasobądrzwisypialniiwykręciłajeszczejedennumer.Paulodezwałsięradosnym
głosem.

-Paul,bardzomiprzykro-powiedziała.-Niebędęmogładzisiajprzyjść.

Zapadłomilczenie.

-Czycośsięstało?-zapytałpochwili.

-Tak.Owszem,cośsięstało-odrzekła,wstrzymującszloch.

-Eve,cosiędzieje?Powiedzmi.Chcesz,żebymtojadociebieprzyjechał?

-Nie,proszę,nieróbtego-odpowiedziałaszybko.-Paul,niemogęsięztobąspotkaćani
dzisiaj,aniżadnegoinnegodnia.Dzieciniesągotowenato,żebymzaczęłasięzkimś
spotykać.Jateżnie.Niepowinnam…-Słowauwięzłyjejwgardle.

background image

-Niemiałemzamiaruciępopędzać,Eve.Przykromi.Niewiedziałem,żemaszwyrzuty
sumienia.

-Niemam.Aletosięniemożepowtórzyć.Niemogęsięztobąspotykać,wkażdymrazie
przezjakiśczas.Proszę,postarajsięzrozumieć.Mojedziecipotrzebująwięcejczasu.

Uważająnaszzwiązekzazdradęzmojejstrony.

Usłyszałachrząknięcieiznałagojużnatyledobrze,bywiedzieć,żePaulztrudem
hamujepotoksłów.Niewątpliwiechciałjejprzedstawićtesameargumenty,którymiona
wcześniejprzekonywałasiebie:niebyłniczyimrywalem,jejmążnieżył,dzieciniemiały
prawastawiaćjejtakichżądań.Sercejednakkazałojejpozostaćzdziećmi;byłapewna
swojejdecyzjiinieobawiałasięjegowyrzutów.

-Pójdziesznaotwarciewystawyswojejprzyjaciółki?-zapytałopanowanymgłosem.

DopieroterazprzypomniałasobieowernisażuMidge.Zamierzalipójśćtamrazem.

-Nie.Raczejnie-odrzekłazzakłopotaniem.-Dziecisąterazzbytzdenerwowane.

Muszęznimizostać.

-Czybędziemysięspotykaćpodczaslunchu?

-Chybanie.Tobyłobyzbyttrudne.

-Rozumiem-powtórzył.Wsłuchawcesłyszałajegourywanyoddechiwwyobraźni
widziała,jakwplatapalcewewłosy.-Cóż,wtakimrazie…damcityleczasu,ile
potrzebujesz

-powiedziałidodałzwisielczymhumorem:-Będęmusiałsięzadowolićtymsamym,co
naszprzyjacielPaolo:wirowaniemwczarnympieklezeświadomością,żejesteśtuż
obok…mojaFrancesco.

Evepochyliłagłowęiprzytuliłasłuchawkędopoliczka,wiedząc,żeznajdziesięwtym
pieklerazemznim.

Przezgalerięprzewijałsięstrumieńgości.Takich,którzyprzyszlituzpieniędzmina
zakupobrazówiniełączyłyichzartystamiżadnewięzyrodzinneanitowarzyskie,było
niewielu.Ubraniwgarnituryalbowswobodne,weekendowestroje,przechodziliprzez
wystawę,rzucającpółgłosemkilkakomentarzy,apotemszybkowychodzili.Rodzinai
przyjacieleświętowaliwydarzenie,piliwino,śmialisię,mówilikomplementyizostawali
dłużej.Większośćartystówzradościąprzyłączałasiędotychgrupek,Midgejednak
zachowywaładystans.Nigdynieściskałasięiniecałowałazobcymi,znajomychi
klientów,którzydoniejpodchodzili,witałajedynieuściskiemdłoni.

Edithpojawiłasięokołoszóstejrazemzgrupąprzyjaciół,prostozobiadu,któremu
towarzyszyłasporailośćwina.Miałanasobiekoralowykostiumibiżuterięzdużych
kawałkówlapislazuli.Zwłosamiświeżoufarbowanyminarudobrązowykolor
przypominałaMidgejaskrawegoptakawśródstadawron.

-Patrzcie,dziewczyny!Toobrazymojejcórki!-zawołałagłośno.Midgeroześmiałasięi
pochwyciłarozbawionespojrzenieSusan.Szczerzemówiąc,sprawiłojejradość,żematka
wreszciebyładumnazczegoś,cozrobiłajejcórka.

background image

-Agdziesątwojedziewczyny?-zapytałaEdith,rozglądającsiędokoła.Midgewiedziała,
żematkamanamyśliczłonkinieklubuKsiążki.Wzruszyłaramionami.Onateżbyła
rozczarowana,żeżadnazjejprzyjaciółekniepojawiłasięnaotwarciu.Edithwydęłaustai
przeznastępnągodzinęwychwalałaobrazyswojejcórki,piętrzącokreślenia„ładne”i

„śliczne”.

-Wporządku,mamo-zlitowałasięwreszcieMidge.-Teobrazynaprawdęniemusząci
siępodobać.Sztukaabstrakcyjnaniejestdlakażdego.

-Ależonepodobająmisię!Szczególnieten.Właściwieniewiem,cototakiego,alejest
bardzoseksy.-Stanęłaprzeddwuipółmetrowympłótnem.-Tokobietależącąnaplecach.

Widzisztedwaróżowewzgórki?Tokolana.Atutaj,tekółka,topiersi-tłumaczyła,
wskazującodpowiedniemiejscanapłótnie.-Teciemnekropkitosutki…atedługielinie
toramionazłożonepodgłowę.Kobietależywtakiejpozycji,gdyczujesięzaspokojona
albogdynacośczeka.Tenobrazjestbardzokobiecy.Piękny!Zmysłowy.Jakinositytuł?

Midgesłuchaławłasnejmatkizotwartymiustami.ProstymjęzykiemEdithdoskonale
opisałajejpłótno.

-NazywasięPełnekolana-wyjąkała.

Edithprzyłożyłaczubekpalcadoustijeszczerazspojrzałanaobraz,przechylającgłowę.

-Doskonałytytuł!

-Dziękuję,mamo-powiedziałaMidgezupełnieszczerze.

-Zaco?-równieszczerzezdumiałasięEdith.

-Zatroskę.Zato,żeprzyszłaś.Cieszęsię,żetujesteś.

Niechodziłojejtylkoowystawęimatkatozrozumiała.Jejoczylekkosięzaszkliły.

Powiodłapocórcetaksującymwzrokiem.Midgewyprostowałasięodruchowo.Miałana
sobienowądługąspódnicęzczarnegojedwabiuikremową,równieżjedwabnąbluzkę
orazszkarłatnyszal,którykupiławswoimulubionymsklepiezużywanąodzieżą.Nie
przełamałasięnatyle,byzrobićsobiemakijaż,alenałożyłasrebrnąbransoletęi
naszyjnik.

Odetchnęłazulgą,gdyEdithzaprobatąskinęłagłową.Potemmatkapomachałajejrękąi
wróciładoswoichprzyjaciółek,którejakprzykutestałyprzedobrazemprzedstawiającym
grupęnagichmężczyznnaturalnejwielkości.

NiedługopotemdogaleriiwszedłPaulHammond.Byławnimintensywnośći
koncentracja,któresprawiały,żewieleosóbwzięłogozakrytyka.Midgepoczułasię
wzruszona;niewierzyła,żeHammondpojawisięnajejwernisażu.Rozejrzałsięposali,
jakbykogośszukał,iMidgezauważyławjegooczachbolesnybłysk,alegdyich
spojrzeniasięspotkały,jegotwarznatychmiastprzybrałaobojętnywyraz.Świetnieumie
maskowaćemocje,pomyślała,podchodzącbliżej,bygoprzywitać.Jużpokilkuzdaniach
rozmowyMidgedoceniłajegorozległąznajomośćsztuki,zarazemjednakzaczęłasię
zastanawiać,dlaczegoanisłowemniewspomniałoEve.

Zanimwyszedł,kupiłPełnekolana.

background image

OkołoósmejMidgebyłajużpewna,żejejprzyjaciółkizKlubuKsiążkinieprzyjdą.

Galeriapustoszała,artyściposzlinakolacjędoRoseBud.Midgezebrałaswojerzeczyi
równieżzaczęłazmierzaćdowyjścia,gdynarazusłyszałazasobągłosSusan:

-Wybieraszsięgdzieśzeznajomymi?

Potrząsnęłagłową.Susandotrzymałasłowaipodczascałejuroczystościpojawiałasię
obokniejwregularnychodstępachczasu.Przynosiłajejkieliszekwinaalbopoprostu
zamieniałakilkasłów.TerazMidgeobawiałasię,żezobaczynajejtwarzywspółczucie,
jednakSusanpowiedziałaspokojnie:

-Niemożeszterazpójśćdodomu.Musisznajpierwrozładowaćnapięcie.

-NiemamochotyiśćdoRoseBud-westchnęłaMidge.-Mamdośćtegogadaniao
niczym.

-Prawdęmówiąc,kilkarazyobawiałamsię,żeniewytrzymaszdokońcaiwyjdziesz-

zaśmiałasięSusan.-Możewtakimraziewybierzemysięgdzieśindziej?Niedalekostąd
podajądoskonałesushi.Cootymmyślisz?-GdyMidgezawahałasię,Susanszybko
dodała:-

Chodźzemną.Niechcębyćterazsama.No,bądźdobrąprzyjaciółką.

Midgespojrzałananiąizrozumiałasenstegozaproszenia.Niechodziłotylkooprzyjaźń.
Jasnoszareoczypatrzyłynaniąuważnieiwyczekująco.Napełnychustachczaiłsię
zmysłowyuśmiech.WsposobiebyciaSusanprzypominałatrochęPaulaHammonda;
emanowałazniejinteligencjaisiła,któraprzyciągałazarównomężczyzn,jakikobiety.

Susanprzechyliłagłowęnabokizuśmiechemwyciągnęłarękę.Tenuśmiechprzełamał
obronnebarieryMidge.Owinęłaramionaszalemi,odpowiadającuśmiechemnauśmiech,
przyjęłaoferowanądłoń.

NastępnegorankaEveobudziłasięprzygnębiona.Czułasięsamotna.Przypomniałasobie
Paula,atakżewczorajsząrozmowęzdziećmi,ipoczucierozczarowaniawróciłoze
zdwojonąsiłą.Byłasobota,więcniemusiałazrywaćsięwcześnieiprzygotowywać
śniadaniaprzedwyjściemdopracy.Mogładłużejpoleżećwłóżku,spokojniezaparzyć
kawę.

Radiowłączyłosięzkliknięciem;poprzedniegowieczoruEvezapomniaławyłączyć
budzik.Natlehymnunarodowegoprowadzącymówiłcośowypadkachspowodowanych
nieumiejętnymobchodzeniemsięzfajerwerkami.Eveuświadomiłasobie,żeprzecieżto
CzwartyLipca.Poemocjachpoprzedniegowieczoruzupełnieotymzapomniała.
Oczywiście.

Todlategodziecibyłytakporuszone.CzwartyLipcazawszebyłdlanichrodzinnym
świętem,najbardziejulubionymzewszystkich,bardziejnawetniżBożeNarodzenie.Tom
zawszeprzygotowywałsiędoniegoniemalcałymimiesiącami.

Wstałaiubrałasięszybkowniebieskieszorty,białąkoszulkęiczerwoneskarpetki,choć
przytychostatnichskrzywiłasięboleśnie.Ukoronowaniemtegostrojubyłyemaliowane
kolczykiwkształcieibarwachamerykańskiejflagi,któreTompodarowałjejroktemu.
Gdydziecibyłymałe,częstospecjalniedlanichwkładałaróżnezabawnestroje:czerwone

background image

ubraniawserduszkanawalentynki,swetrywbożonarodzeniowewzory,kapelusz
czarownicynaHalloween.Alegdypodrosły,wstydziłysięwyjśćnaulicęwtowarzystwie
matkiubranejwcoś,cozwracałonasiebieuwagę,itobyłkoniecprzebieranek.Teraz,
nakładająckolczyki,Evepomyślała,żedzisiajwszystkimtrojguprzydasięodrobina
rozrywki.

Przygotowałajajkanabekonie,pokroiłapomarańczeiposzłaobudzićdzieci.

Wyłoniłysięzeswychsypialnijakzaspaneszczeniaki,przecierającoczyizastanawiając
sięzniezadowoleniem,pocomająwstawaćtakwcześniewsobotę.SerceEveścisnęłosię
nawidokFinneyawsamychspodenkach.Nogiiręcewciążmiałbardzochude,alebarki
zaczynałysięjużrozrastać.Jejchłopiecstawałsięmężczyzną.Nawetwłosymu
pociemniały.

Zdnianadzieńcorazbardziejprzypominałojca.

-Mamświetnypomysł-oznajmiłaEve,nakładającjajkanatalerze.Odpowiedziałojej
kilkaziewnięćiwpółprzytomnychspojrzeń,byłajednakzadowolona,żedzieciusiadły
przystolebezdalszychnarzekań.~Jużdawnonieodwiedzaliśmygrobutaty.
Pomyślałam,żemożemypójśćtamdzisiajrazem,potempojechaćnadjezioro,spędzić
resztędnianaplaży,awieczoremobejrzećpokazsztucznychogni.Cowynato?

Wydawalisięzdziwieni.Finneypierwszywzruszyłramionamiipowiedziałkrótko:

-Jasne.Mogęiśćnacmentarz,alepóźniejmaminneplany.MiałempojechaćzNickiem
doMichigan,zaprosiłmniewzeszłymtygodniuipozwoliłaśmi,pamiętasz?

-Rzeczywiście-przypomniałasobiezrozczarowaniem.Zgodziłasięnatenwyjazdz
nadzieją,żeBrontezostanienanocuSaryidziękitemuonabędziemogłabezprzeszkód
spotkaćsięzPaulem.Aleterazwszystkieteplanybyłyjużnieaktualne.

Spojrzałazkoleinacórkę,błagającjąwduchu:proszę,pojedźzemną.Uważała,żejest
imtobardzopotrzebne:kilkaspędzonychwspólniegodzin,ichwłasneświęto.Chciała
pójśćzcórkądoparku,posłuchaćkoncertówbluesanaplaży,jeśćfrytkikupionewbudce,
apozachodziesłońcaprzyłączyćsiędotłumówpodziwiającychfajerwerki.Chciała,by
Bronteczułasięszczęśliwawjejtowarzystwie.

Tombyłbyzniejdumny.

-Conatopowiesz?Chceszpojechaćzemną?Spędzimydzieńtylkowedwie.

TwarzBronterozjaśniłasięuśmiechemiEvezrozumiała,żedostałaswojąszansę.

CmentarzWszystkichŚwiętychznajdowałsięniedalekoOakley,aleEveniejeździłatam
często.PonieważCzwartyLipcabyłulubionymświętemToma,kupilibukietbiałych,
czerwonychiniebieskichgoździkówprzetykanymałymiflagami.

Evezostawiłasamochódzaciężkąbramązkutegożelazaiposzlikrętąścieżkąwstronę
mauzoleum,wspominającpodrodzeprzygodyTomazfajerwerkami.Właśniezaśmiewali
sięzopowieściFinneya,któryprzypomniałsobie,jakkiedyśojciecuciekałprzezcałe
podwórzeprzedgwiżdżącymfajerwerkiem,który,źleodpalony,leciałprostonaniego,
gdyEvepodniosłagłowęizobaczyławychodzącązmauzoleumkobietę.Byławysokai
atrakcyjna,ojasnej,irlandzkiejcerzeusianejpiegamiiwyrazistychpiwnychoczach,ale

background image

największewrażenierobiłyjejwspaniałe,ognistorudewłosy.Evestanęłajakwrytaiserce
podeszłojejdogardła.Byłapewna,żegdzieśjużwidziałatępostać.Dziecizatrzymałysię
okrokzanią,niepewne,cosiędzieje.

Kobietazeszłaposchodkachizwróciłatwarzwichstronę.Wchwili,gdyichdostrzegła,
równieżzatrzymałasięjakrażonagromem.TotylkozwiększyłopodejrzeniaEve.

Przezchwilęwszyscystalinieruchomo.Dwiekobietypatrzyłynasiebiewmilczeniu,ale
żadnanieuczyniłanajmniejszegochoćbygesturozpoznania.Eveczułanasobie
spojrzeniadzieci.

-Mamo?-odezwałasięBronte.

Natendźwięknieznajomaszybkozbiegłazeschodkówiskręciłanaścieżkęprowadzącą
wprzeciwnymkierunku.

-Ktotobył?-zapytałFinney.

-Niewiem-odrzekłaEveszczerze,patrzączaznikającąsylwetką.Bezżadnych
wątpliwościbyłatokobietazfotografii,którąEveznalazławrzeczachToma.Alekim
była?-

Przypuszczam,żetojakaśznajomataty.

-Coonaturobi?

-Przyszłaodwiedzićtatę-odpowiedziałabratuBronte,aleionapatrzyłanamatkęz
powątpiewaniem,oczekując,żeEverozwiejejejwątpliwości.

-Waszojciecmiałwieluprzyjaciółiznajomych-powiedziałaEvespokojnie,zagłuszając
własnepodejrzenia.Spojrzałanaswójstrójiwduchujęknęłazzażenowaniem.

WmilczeniustanęlinadkwadratowątabliczkązwypisanymnazwiskiemToma.Eve
wyrzuciłanieznajomązmyśli.Toniebyłowtejchwiliistotne.Myślałaoczyminnym:że
nigdynieodbierałategomiejscajakomiejsca,wktórymrzeczywiściespoczywajejmąż,i
żewizytywmauzoleumnieprzynosiłyjejżadnejpociechy.Aleważnebyłoto,że
przyszłaturazemzdziećmi,widziałaichpochylonegłowyizłożonewmodlitwieręce.To
byłyjegodzieci.Tomnadalwnichżył.

Tom,zawołałarozpaczliwiewmyślach,cotytutajrobisz?Twojedzieciciępotrzebują!
Potrzebująciężywego!Dlaczegoniemożeszbyćznimi?

Spodziewałasię,żetoonjakomężczyznaodejdziepierwszy,alezawszemyśleli,że
śmierćspotkaichowielepóźniej,gdyposiwiejąimwłosy,adziecibędąjużmiaływłasne
rodziny.Jednak,gdyrozmawialinatentemat,Tomkazałjejobiecać,żeumieścijego
prochywcylindrzefajerwerku,takbymogływybuchnąćnatlenieba,rozprysnąćsięw
powodzijasnychstrug,apotemzwyczajnierozsypaćsiępoziemi.Śmialisię,żejeśli
akuratbędziesilnywiatr,toprochyTomaspadnąludziomnagłowyidziecibędąmogły
powiedziećześmiechem:-Och,tocałytatuś!

Pomyślałazprzekonaniem,żeprochyjejmężaniepowinnyznajdowaćsięwkamiennym
mauzoleum.

-Przepraszamcię,Tom-szepnęła.-Alerobię,comogę.

background image

Dotknęłaramiondzieci,pocałowałaobojewpoliczkiiwyprowadziłanaświatłodnia.

ROZDZIAŁCZTERNASTY

Odwróciwszysięwlustrospoglądazesmutkiem,Niepamiętając,czybyłtuprzedchwilą.I
słyszywsobietylkotęmyślkrótką:„Ach,jaktodobrze,żejużsięskończyło”.Gdyz
drogi
cnotyschodzipanipięknaIwsamotnościbadagrzechupowód,Długiewłosyupiąwszy
obojętnąrękąNagramofoniekładziepłytęnową.

T.S.Eliot,Ziemiajałowa

Dorisstałaprzedwielkimlustremwsypialni,zapinającrząddrewnianychguzikówprzy
czerwonejlnianejsukienceiporaztysięcznytłumaczyłamężowi,żemimowszystko
powinnizaprosićEvePorternaprzyjęciezokazjiCzwartegoLipca.

-Przecieżprzyjaźnimysięzniąodlat.Czujęsięokropnie.

-Toonaczułabysiętunienamiejscu-odparłR.J.tonem,jakiegoużywasięwobec
bezmyślnegodziecka.-Jejżyciezupełniesięzmieniło.Zrozumwreszcie,żeonajużnie
należydonaszegokręgu.

-Tylkodlatego,żeTomnieżyje?Evejestmojąprzyjaciółkąipowinnamjązaprosić-

upierałasięDoris,obydwojejednakwiedzieli,żejużdawnopoddałasięwolimężai
wygłaszatętyradętylkopoto,byuspokoićswojesumienie.

R.J.zamierzałpodpisaćkontraktnabudowęwielkiegoosiedlawRiverNorth,w
północnejczęściChicagoizaprosiłnaprzyjęciewszystkichpolitykóworazinżynierów,
którzymielicośdopowiedzeniawsprawachtejinwestycji.Samnadzorowałlistęgości,
menu,anawetdekoracje.

Doriszupełnienieczułazwykłegowtakichsytuacjachpodekscytowania.Uważałasięza
doskonałągospodynięibyładumnazodbywającychsięwjejdomuprzyjęć,tymrazem
jednakR.J.traktowałjąjakswojąsekretarkę.Spojrzaławlustroiskrzywiłasięz
niechęciąnawidokswojejtwarzy.Nieudałojejsięschudnąć;przeciwnie,przytyłajeszcze
oparękilogramów,żadenmakijażniebyłwstanieukryćjejziemistejcery,aoczy,
niegdyświelkiatutjejurody,terazbyłygłębokoskrytemiędzyfałdamipulchnejbuzi.

-Kochanie-odezwałsięR.J.,podchodzącdoniej.Stanąłobokiichoczyspotkałysięw
lustrze.Zezdziwieniemzauważyła,żejejmążsięuśmiecha.Wrękachtrzymałspore
pudełkoodjubileraobwiązanegrubąbiałąwstążką.

-R.J.,todlamnie?-zapytałazpodnieceniem.

-Dlaciebie.Totylkoniewielkidowódmojejwdzięczności.Ciężkopracowałaśprzedtym
przyjęciem.Chcę,żebyświedziała,żetodoceniam.

Doriswstrzymałaoddechimamroczącpodnosempodziękowania,drżącymirękami
otworzyłapudełeczko.Wśrodkuspoczywałnaszyjnikzwielkich,czarnychpereł.Ze
łzamiwoczachsięgnęłapochusteczkę.

-Niewiem,copowiedzieć.Jakipiękny!Zupełniesięniespodziewałam!

-Niemusisznicmówić.Zbytrzadkocidziękuję.Świetniesobiezewszystkimradziszi
wszyscycięuwielbiają.Włączniezemną,oczywiście.

background image

Tesłowabyłydlaniejcenniejszeodpereł.Oszołomiona,wzięłagozarękęiprzyłożyłają
dopoliczka.

-Bardzocidziękuję,kochanie.

Przezjejumysłprzebiegałytysiącemyśli.Wichmałżeństwieznówzapanujezgoda!

Wieczorem,kiedywszyscyjużsobiepójdą,nareszcieporozmawiająszczerze.Przezcały
wieczórDorisbędziewzoremgospodyniudanegoprzyjęcia.R.J.będziemusiałzauważyć,
jakcennajestdlaniegoijakwielejejzawdzięcza.Apotem,otworzybutelkęszampana,
ubierzesięwładnąkoszulkęnocnąizaoferujemucałąsiebie,swójczasiswojeciało…

Wciągnęłabrzuchiuniosławyżejgłowę.Zamierzałazmienićwielerzeczy,staćsię
kobietąbardziejinteresującą.Odjutrazaczniestosowaćdietę…

Anniebyłanaskrajuzałamanianerwowego.Przezcałepopołudniesiedziaławogrodziei
czekałanaJohna,wróciłjednakdopieroozmierzchu.Wpadłdodomujakburza,rzucił
bagażewholu,zamieniłzniądwasłowa,wziąłpryszniciprzebrałsięwwieczorowe
ubranie.Zachowywałsięjakczłowiek,którywłaśnieotrzymałtajnąmisję:R.J.prosiłgo,
żebyprzyszedłnaprzyjęciewcześniej;pozostałodoomówieniajeszczekilkaszczegółów.

Anniesiedziałanakrześlezpodciągniętymipodbrodękolanamiinapozórspokojnie
obserwowałajegobieganinę,czułajednak,żezachwilęwybuchnie.Takichnowin,jakie
miała,niemożnabyłorzucićwprzelocie.Potrzebnybyłspokój,wygodnefotele,herbatai
dużoczasunarozmowę.

Powiedziałasobie,żejakośprzeczekatenwieczór,iposzłasięprzebrać.Nałożyła
błyszczącą,czarnąsukienkę,pierwszą,którawpadłajejwręce,izłote,skórzanepantofle.
Niepatrzącwlustro,przeciągnęłaszminkąpoustach;topowinnowystarczyćzacały
makijaż.

Czerwonaszminkanatlebladejcerypodkreślaładziwnyblaskjejoczu.

-John,chciałbym,żebyśmywrócilidodomuwcześnie-poprosiłapodrodze.-Nieczuję
siędobrzeichcęztobąporozmawiać.

Johnprzyjrzałsięjejuważnie.

-Dobrze,oczywiście.Gdytylkobędęmógłsięwyrwać.Jesteśblada.Czycośsięstało?

Zrozumiała,żepyta,czyjestwciąży,iodwróciłagłowędookna.

-Porozmawiamywdomu-odrzekłabezbarwnie.Dorispowitałaichwdrzwiachz
królewskąmanierą,którąAnnieuznałazaobraźliwą.Gdypowiedziała,żechcąwyjść
wcześniej,Dorisspojrzałananiązniedowierzaniemioznajmiła,żeR.J.oczekuje
obecnościJohnadokońcawieczoru.

-Oczywiście,Doris.Zostaniemy.Niemartwsię-odrzekłJohnnatychmiastz
rozbrajającymuśmiechem.Annie,zramionamibezradnieopuszczonymiwzdłużboków,
zaniemówiła.Dorisprzesłałajejtriumfującespojrzenie.

-Rób,cochcesz,John-powiedziałaAnniedrżącymgłosem,ztrudemhamując
wściekłość.-Alejawyjdęwcześniej.

Zanimktórekolwiekznichzdążyłozareagować,R.J.wszedłdosalonuizezwykłąsobie

background image

jowialnościązawołał:

-John!Gdzieśtysię,dodiabła,podziewał?Chodźtuizobacz,cozaplanowałem!

JohnrzuciłAnniewymownespojrzenie,poczymentuzjastyczniedołączyłdoswego
pracodawcy.

Wkrótceprzybylikolejnigoście.Anniewyczekiwałachwili,gdybędziemogłazaszyćsię
wjakimśspokojnymkącie.Niechodziłooto,żeprzyjęciebyłonieudane.DorisiR.J.

przygotowaliwszystkobardzostarannie:kwiaty,dekoracje,jedzenie.Szampanlałsię
strumieniami.Nawszystkichmeblachstałybiałe,czerwoneiniebieskieświece.Dobre
oświetlenie,dobrejedzenieidobryszampan-otoreceptanaudanywieczór.Anniejednak
niepotrafiłaznaleźćsobietumiejsca;czułasięjakintruz.

Szłaprzezdomzkieliszkiemszampanawręku,mijającludzi,którychnieznałaiwcale
niemiałaochotypoznać.Wszyscywydawalijejsięjednakowi.Łączyłichtenrodzaj
statususpołecznego,októrymdecydująprzedewszystkimpieniądze.

Minęłojąkilkaosóbniosącychwrękachtalerzezkanapkamiisałatkami.Nawidok
jedzeniaAnniezbierałosięnamdłości.DziękiBogu,niebyłatobiesiadaprzysuto
zastawionymstoleimogławyjśćnaświeżepowietrze.Bardzochciałaporozmawiaćz
kimśbliskim.Johnnajwyraźniejniemiałdlaniejczasu.AlegdziesiępodziewałaEve?

Odstawiłanabokpustykieliszekposzampanie,sięgnęłaponastępnyiwypiłago
duszkiem,niezważającnazgorszonespojrzeniajakiejśsiwowłosejdamyubranejw
suknię,którawyglądała,jakbyostatnirazwyciągniętojązworkaprzeciwmolowego
jeszczeprzedpierwsząwojnąświatową.Anniemiałanadzieję,żealkoholtrochęją
uspokoi.PrzeszłakawałekdalejiznówzaczęłasięrozglądaćzaEve.Niewidziałajejod
ostatniegospotkaniaKlubuKsiążki.Dlaczegowszyscynarazbylitacyzajęci?

PonadwypełniającydomgwarwybiłsięgłosR.J.,któryzapraszałgościnapokaz
sztucznychogni.Anniejakwletargustanęłanaskrajupatia.Gdypierwszekoloroweiskry
rozprysnęłysięnaniebie,Johnstanąłobokniej.

-Cześć-powiedział,obejmującjąramieniem,ożywionyjakmałychłopiec.-Tobędzie
wspaniałypokaz.Jeszczetakiegoniewidziałaś.-Pochyliłsiędojejuchaiszeptempodał
sumę,jakąR.J.zapłaciłzafajerwerki.

Anniespojrzałananiegospodprzymrużonychpowiek.Och,John,miałaochotę
wykrzyknąć.Tosąpieniądze,jakieonpowinienpłacićtobie!

-Czynadalmaszkiepskinastrój?-zapytał,patrzącnawielką,świetlistąchryzantemęna
czarnymniebie.-Wydajeszsięprzygnębiona.

-Mówiłamci,żenieczujęsiędobrze,alechybatodociebieniedotarło.Zresztąmniejsza
oto.NiewidziałeśEve?

Johnpotrząsnąłgłowąinajegotwarzypokazałsięwyrazzmartwienia.

-Chybaniezostałazaproszona.Anniezdumiałasię.

-Eve?!Niezaproszona?Dlaczego?-zawołałapodniesionymgłosem.

Johnrozejrzałsięniespokojniedokoła.

background image

-Mówciszej…R.J.mawplaniewielkikontrakt.Toprzyjęciebiznesowe.

-Nieuciszajmnie!Akurat,biznes!Cozabzdura!

Samzobacz,ktotujest.PaniDavy.Lincolnowie.Kochowie.TosąsąsiedziR.J.

-AlerównieżczłonkowiekomitetuplanowaniaprzestrzennegowRiverton.R.J.niechciał
zapraszaćzbytwieluosób.

Annieznówprzymrużyłaoczy.

-Chceszpowiedzieć,żeniechciałzapraszaćmałoważnychosób!-wybuchnęła.-Coza
bezczelnyarogant!ADorisniejestodniegolepsza.Niewmówiszmi,żegdybyTom
Porterzostawiłswojejżoniemasępieniędzy,toniebyłobyjejtudzisiaj!Pieprzyćto!

Pieprzyćtychludzi!Ktokolwiekmyśli,żewAmerycenieistniejearystokracja,jest
bardzonaiwny.JakDorismogłapominąćEve,szczególnieteraz,gdyEvetakbardzo
potrzebujekontaktów?Cozniejzaprzyjaciółka?

Dorisstaławpobliżu.JohnszarpnąłAnniezarękęiodciągnąłnabok.

-Mówciszej-szepnąłzezłością.-Wystarczyjużtego.Jesteśpijana.-Wyjąłjejzręki
kieliszekiopróżniłgojednymhaustem.

-Jadopierozaczynam-odcięłasięAnnie-inieróbtaknigdywięcej!

-R.J.jestspiętyijaknajedenwieczór,tomiwystarczy.Niemogęmartwićsięjeszczeio
ciebie.Jakietomaznaczenie,żeEvetuniema?

Otworzyłausta,bymuodpowiedzieć,alepodeszładonichznajomaparaiJohn,caływ
uśmiechach,zacząłsięznimiwitać.Annieobejrzałasięprzezramięirzeczywiścieometr
dalejzauważyłaDoris.Sztywnowyprostowana,zesztucznymuśmiechem,rozmawiałaz
burmistrzemijegożoną.Zaczerwienionepoliczkiświadczyłyotym,żewszystko
słyszała.Todobrze,pomyślałaAnnie.Kilkajejuwagwypowiedzianychchłodnymtonem
wystarczyło,byznajomipospieszniepożegnalisięiodeszli,awówczasAnniepowtórzyła
jeszczeraz,głośnoiwyraźnie:

-Chcępójśćdodomu.Już,teraz.

Johnzwściekłościąpochwyciłjązałokiećipociągnąłwkąt.Twarzmiałczerwonąi
mówiłtonem,jakiegoAnnienigdywcześniejuniegoniesłyszała.

-Dlaczegobyłaśdlanichniegrzeczna?

-Aktotobył?Oninicdlamnienieznaczą.

-Iktoterazzachowujesięjaksnob?

-Udajesz,żeniezrozumiałeś,ocomichodziło!

-Bardzodobrzecięzrozumiałem!Ateraztyzrozumcośinnego.Natymprzyjęciunie
chodziociebie.AnioEve.AninawetoDoris.Chodziointeresyijeśliterazwyjdę,to
R.J.

obedrzemniezeskóry.

-Więcrób,cocikażeR.J.!Typowe-wymamrotała.

background image

-Uspokójsię,Annie.Tosprawamojejpracy.Lubiętychludzi.Współpracujęznimi.

Przykromi,żepostanowiłaśznienawidzićtuwszystkich,włączniezemną.Więcjeśli
chcesz,towracajdodomu.Tusąkluczyki.Mnietonaprawdęnieobchodzi.Jazostaję.

-Tonieprawda,żenienawidzęwszystkich.Tylkodwóchosób.Dwóchszczególnie.

NiebieskieoczyJohna,pociemniałezfrustracji,przewiercałyjąnawylot.

-Zawszechodzitylkoociebie,prawda,Annie?Ważnejestto,czegotypotrzebujeszi
czegochcesz.Zróbcośdlamnie,chociażraz.

Puściłjejramięigwałtownieodszedł,odrzucającdotyłujasnewłosy.

Zostaławięc,zewzględunaniego,aleprzysięgłasobie,żeniebędzieprowadzićżadnych
towarzyskichrozmów.Anijednegofałszywegouśmiechuwięcej.

Pokazfajerwerkówdobiegłkońca.Johnprzyłączyłsiędomężczyznpalącychcygarana
tarasie.Kobietyrozmawiaływgrupach,żywogestykulując.Annierozejrzałasiędokoła,
szukającmiejsca,gdziemogłabysięschronić.Możeniktniezauważyjejnieobecności.A
jeślinawet,tocoztego?

Wzięłaztacydwiekolejnelampkiszampanaimrucząccośpodnosem,weszłana
żwirowąścieżkęprowadzącądonieoświetlonejczęściogrodu.Byławolna!Przeszyłją
dreszczpodniecenia.Kręciłojejsięwgłowie,alezmysłymiaławyostrzone.Wpowietrzu
unosiłsięzapachkwiatów,wodyzbasenuiświeżoskoszonejtrawy.

Pochwiliznalazłasięnadowalnymbasenemotoczonymrzędemwysokichcyprysówi
ostrokrzewów.Miaławrażenie,żewkraczadoinnegoświata.Ciemnapowierzchniawody
odbijałagwiazdy.Anniepodeszładobrzeguipochyliłasię,sprawdzającdłonią
temperaturęwody.Byłaciepła,aksamitnaibardzokusząca.Cudowniebyłoczuć,jak
opływaczubkipalców.Annieochlapałasobietwarziszyję,pozwalając,bykilkastrużek
wpłynęłozadekoltjejsukni.Patrzącnagładkąpowierzchnięwody,miaławrażenie,że
mogłabyponiejprzejśćnaczubkachpalców.Podwpływemimpulsuzdjęłabutyiz
głośnymśmiechemodrzuciłajewmrok.

-Wspaniale-westchnęła,zanurzającstopęizataczającniąósemki.Możesprawiłto
szampan,możebuntprzeciwkoJohnowiiDoris,amożenowozyskanaświadomość,że
czasczłowiekanaziemijestograniczonyinależykorzystaćzkażdejchwili,wkażdym
razieAnniezupełniesięrozluźniłaiznówstałasiędziewczynką,jakąbyłakiedyś;
dziewczynką,któraśpiewaładrzewomiszukaławróżek.Zachichotała,dostałaczkawkii
stojącnakrawędzibasenuzuniesionądoksiężycatwarząrozłożyłaramiona.

-Jestemmłodością!Jestemradością!Jestempisklęciem,któredopierocowyklułosięz
jajka!-zawołała,cytującswojeulubionezdaniazPiotrusiaPana.Zakręciłapiruetna
czubkachpalców,alezabardzoprzechyliłasięistraciłarównowagę.Zamachała
ramionamijakptakzrywającysiędolotuiwpadładobasenu.

-Doris,niewidziałaśAnnie?

Doris,siedzącazprzyjaciółmiprzystolikudokart,nadźwiękznajomegogłosupodniosła
głowę.Johnbyłzmartwionyipoirytowany.

-Możeposzładodomu?-podsunęłauprzejmie,aleontylkowestchnął:

background image

-Mamnadzieję,żenie.

-Przykromi,John,aleniewidziałamjejjużoddłuższegoczasu-odparłakrótko,
spoglądającobokniegonataras.Najważniejsigościejużwyszli,pozostałotylkokilku
przyjaciółisąsiadów.NarazDorispodejrzliwieprzymrużyłaoczyiuważniejprzebiegła
wzrokiemtwarzenatarasie.

-AtyniewidziałeśR.J.?-zwróciłasiędoJohna.Ichoczyspotkałysięiobydwojewtym
samymmomenciepomyśleliopodobnychkłopotach.

-Napewnojestgdzieśwogrodzie-rzekłJohnpospiesznie.-Rozejrzęsię.

-Tak,zróbto-zgodziłasięDorisnieobecnymgłosem.

background image

GdyJohnwyszedł,podeszładooknaiobrzuciławzrokiemznajomywidok:ogród
kwiatowy,ogródziołowy,szklarnie,placzabawzhuśtawkamiidrabinkamidowspinania,
naktórymżadnedzieckoniebawiłosięjużoddziesięciulat.Dalej,zatrawnikiem,
zaczynałasięczęśćparkowaporośniętawyłączniedrzewamiikrzewami.

Zaplecamiusłyszaławybuchśmiechu.RobannaScott,żonaburmistrza,rozkładałakarty
tarota.

-Tojestcesarzowa,panisytuacji-powiedziałazdramatycznymprzejęciemiodwróciła
kolejnąkartę.ByłniąWisielec.-Strzeżsięśmierciwwodzie.

Dorispoczułazimnydreszcziniepostrzeżeniewysunęłasięzdomu.

Anniewpadładowodyzgłośnympluskiem.Parsknęła,odbiłasięoddnairoześmiałasię
głośno,bowiedziała,żejeśliniebędziesięśmiać,tozaczniepłakać.Sukienkakrępowała
jejruchy.Rozejrzałasiędokoła:niebyłonikogo.Zpewnymtrudemwysupłałasięzfałd
materiałuirzuciławartąsiedemsetdolarówsuknięnaoślepzasiebie.Poczułasię
uwolnionazwszelkichwięzów,kalendarzy,termometrówiterminówsprawsądowych.
Chłodnawodaswobodnieobmywałajejciało.Awięcjednakbyładzieckiemswoich
rodziców!

-Mamo,tato,jestemwaszymdzieckiem!-zawołałanagłos,przypominającsobie,jak
częstownocyzprzerażeniemobserwowałarodzicówkąpiącychsięnagowstawie.

Mamaitato…HenryiLydiaBlake.Miłośnicymarihuanyiwolnegożycia,wlatach
sześćdziesiątychjungowscyterapeuci.PóźniejprzerzucilisięnaGestalt,apotemjeszcze
nacośinnego.Wpołowielatsiedemdziesiątychzałożylidomterapiigrupowej-niewolno
byłonazywaćgokomuną!-dlanastolatkówzproblemami.Byłytowszelkiegorodzaju
problemy,jakiewówczasklasyfikowanopodpojemnąetykietkąschizofrenii.Pobytuw
MiliHousewOregonieniepokrywałoubezpieczenie,toteżterapianiebyłaanikrótka,ani
tania.

MiliHouse.NawetpotylulatachAnniewciążźlereagowałanatowspomnienie.Byłato
zrujnowanafarmanakrzywychfundamentach,pełnaużywanychmebli,dywanikówze
skrawkówmateriału,makram,aprzedewszystkimdziwacznychdzieciaków.Jedlito,co
urosłowwielkimogrodzie-menubyłościślewegetariańskie-aczegoniezdołalizjeść,
sprzedawaliwmiejscowejspółdzielni.PrzedprzyjazdemdoChicagoAnnieniewiedziała,
cotofastfood.Jejposiłkiskładałysięzfasoli,soczewicy,produktówsojowychiz
pełnegoziarna,awszystkotogruboposypanekiełkami,plusgarśćwitamin.Wciąż
pamiętałazapachtegodomu-dympapierosowyiwońludzkichciał.

Aleniemogłasobieprzypomniećanijednejszczerej,serdecznejrozmowyzrodzicami,
wyłączniepsychoanalitycznybełkot.Terazwiedziała,żejejrodziceniebylizłymiludźmi,
tylkopoprostuzłymirodzicami.Całąswąuwagęskupialinaobcychdzieciach,nie
zauważającprzytym,żeichwłasnacórkarośniezaniedbanaiprzepełnionagniewem.

Wyobrażalisobie,żeAnniewzrastawnajlepszejatmosferze,wśródlicznychbraciisióstr.

Ależycieniebywatakieproste.Pacjenci,rozpieszczonedziecibogatychrodziców,
rzeczywiściebylichorzy,alenienatyle,byniedaćjejodczuć,żejakocórkaterapeutów
jesttamczymśwrodzajupomocydomowejisanitariuszki.Takwięc,gdyinne,żyjącew

background image

naturalnychwarunkachdzieciwjejwiekuoglądaływtelewizjiZagubionychwkosmosiei
RodzinąBradych,onaobserwowałanażywo„Zagubionychwżyciu”oraz„Rodzinę
szaleńców”.

Kulminacyjnymomentnadszedłwówczas,gdyAnnieskończyłatrzynaścielatijejciało
zaczęłosięrozwijać.Pewienponury,pryszczaty,podłysiedemnastolatekuwięziłjąw
łazience,gdziezabrałsiędoobmacywaniajejpączkującychpiersiiwzgórkamiędzy
nogami.

Zapewnedoszłobydogwałtu,gdybyktośniezacząłsiędobijaćdodrzwi.Anniez
płaczempobiegładorodzicówiopowiedziałaimwszystkourywanymizdaniami,między
jednymadrugimwybuchemhisterii.Alegdyzażądała,bywyrzucilitegochłopakaz
domu,odmówili,posługującsięterapeutycznymżargonem,którysłyszałaprzezcałyczas:
„odreagowanie,przeniesienie,hipomania,oczywiście,żetobyłoniewłaściwezachowanie,
ale…”Tłumaczylijej,żetenchłopakjestchory,żepotrzebujezrozumieniaipomocy.
Zapewniali,żebardzożałujetego,cozrobił,obiecalizwiększyćdawkilekarstwiwitamin.

Anniezrozumiałaztegotylkojedno:żeniktjejnieobroni.Nikogonieobchodziło,co
czułaiczyjestbezpieczna.Choćbyłatylkodzieckiem,beztruduodkryłabrutalną
prawdę:rodzinachłopakabyłabogataisutopłaciłazajegopobytwMiliHouse.Annie
spakowałaswojerzeczydoplecaka,ukradłatrochędrobnychpieniędzyi,nieoglądającsię
zasiebie,wsiadładoautobusu,któryjechałdoChicago.Adresnadawcywypisanyna
kartcezżyczeniamiświątecznymiprzywiódłjądodomudziadków.

Tobyłpunktzwrotnywjejżyciu.NigdyjużniewróciładoOregonuirzadko
kontaktowałasięzrodzicami,choćnapisalidoniejwieleserdecznychlistów.Niepotrafiła
imwybaczyć,żeobcedzieckookazałosiędlanichważniejszeniżwłasne.Nawetpowielu
latachniebyławstaniesięznimispotkać.Ostatniosłyszała,żemająbardzoniewielu
pacjentówiżyjąnaskrajunędzy.

Przepłynęłacałądługośćbasenu,obróciłasięnaplecyiznówwróciłanajegopłytszą
stronę.Szampanniebezpieczniewirowałjejwgłowie.Zdrowyrozsądekpodpowiadał,że
powinnawyjśćzwody.PosłuchałategogłosuiwynurzyłasięzbasenujakWenusz
morskiejpiany.

WkażdymrazietakpomyślałR.J.Bridges.

PodczascałegoprzyjęciakątemokaobserwowałAnnieBlake.Zauważył,żewypiłakilka
kieliszkówszampanaisamotnieposzławstronębasenu.Wiadomo,pomyślałze
znaczącymuśmieszkiem.LubiłpatrzećnaAnnie.Byłainnaniżwiększośćkobiet,jakie
znał.

Błyskotliwa,inteligentna,obdarzonaciętymjęzykiem.Jużoddawnamiałochotę
sprawdzić,jaktenróżowyjęzykradziłbysobiezodkrywaniemciekawychmiejscnajego
ciele.

Zakończyłjużomawianieinteresów,równieżsięgnąłwięcpokieliszekzszampanemi
poszedłzanią.Lukratywnykontraktmiałwkieszeniiczułsiębardzopewnysiebie.

Annieodgarnęłaztwarzymokrewłosyisięgnęłaporęcznik.SarahBridgesprzyjmowała
tuwcześniejprzyjaciółinastolatkomniechciałosięzrobićposobieporządku.

background image

DziękitemuAnniemiałaterazczymsięwytrzeć.

Owinęłasięręcznikiem,związującgojaksarong.Zastanawiałasię,gdziejestJohn.

Jemurównieżpodobałabysiętakakąpiel.Byłbardzodobrympływakiemiopanował
trudnystylmotylkowy.Annielubiłaobserwowaćjegoruchywwodzie.

Wkrzakachzakrzesłamicośzaszeleściło.Annieodruchowomocniejpochwyciłakońce
ręcznika.

-John?-zawołała,aleniktnieodpowiedział.

-Ktotamjest?-spróbowałajeszczeraz.Znowunic.

Tonapewnojakiśzwierzak,pomyślała;kot,możepies?Wkażdymraziedźwiękjużsię
niepowtórzył.Usiadłanajednymzkrzeseł,wyciągającprzedsiebiedługienogi.Do
diabłazJohnemijegoprzyjęciem,pomyślała,ziewając.Miaławielkąochotęzamknąć
oczyi…

-Czytomiejscejestwolne?

Zerwałasięnarównenogi.

-Przepraszam-zaśmiałsięR.J.-Niechciałemcięprzestraszyć.

-Cotyturobisz?

-Jatumieszkam.

-Wracajnaswojeprzyjęcie-mruknęłaiznówprzymknęłaoczy.-Chcęsięzdrzemnąć.
Jakdługotujesteś?

-Niedługo.

-Założęsię,żewystarczającodługo-prychnęła.

-Zawszepodglądaszkobiety?

-Tozależyodkobiety.

Uśmiechałsięjakktoś,ktolubizabawęwkotkaimyszkę.Byłduży,wysokiibarczysty,
opalonyiwysportowany.Miałwsobieatrakcyjnośćstarszego,leczsprawnegofizycznie
mężczyzny.

-Czymogęusiąść?-zapytał.

-Ajeślipowiem,żenie?

Przechyliłgłowęnabokiobrzuciłjejciałoprzeciągłymspojrzeniem.

-Touznam,żemasztupet,zważywszy,żetomójdom.

-Nieudawaj,żemnieniepodglądałeś.

-Atynieudawaj,żeniejesteśekshibicjonistką.

-Wolęmyślećosobiejakookobieciewyzwolonej.

-Uśmiechnęłasię.-Siadaj,jeślichcesz.Jaksampowiedziałeś,totwójdom.Tylkoczy
jesteśpewien,żechcesz?Janiegramwżadnegry.

background image

R.J.usiadł,opierającręcenakolanach,iznówzatrzymałwzroknajejciele.Annie
instynktownieowinęłasięmocniejręcznikiem.

-Mogłabyśzagrać.

-Posłuchaj,R.J.,niewiem,cotywłaściwiemyślisz,ale…

Spojrzałnaniązminąniewiniątka.

-Nicniemyślę…MówięokarierzeJohna.Onmawielkipotencjałimógłbywspiąćsię
wyżej,gdybyśgotrochęwsparła.

Anniezastanawiałasięprzezchwilęnadtymisłowami.R.J.zachowywałsięprzyjaźnie,
jakdobry,zatroskanyszef,przyjaciel,sąsiad.Ustajejlekkodrgnęływuśmiechu.

Byłwtymdobry.Prawiemuuwierzyła.

-Mógłbysięwspiąćowielewyżej,gdybydostawałprzyzwoitąpensję-odparowała
sucho.-Orazpremię.Amożeokażeszsięporządnymczłowiekiemidorzuciszjeszcze
programemerytalny?

R.J.wydałdziwnydźwięk.Położyłdłońnajejkolanieilekkojepoklepał.Napozórbyłto
nicnieznaczącygest,jakimógłsięprzydarzyćwzwyczajnejrozmowie.Wkażdymrazie
R.J.zachowywałsiętak,jakbynicsięniezdarzyło,izacząłjejopowiadaćowielkich
planach,jakiesnułzmyśląosobieioJohnie.

Annieodchyliłasiędotyłu,słuchającgraniacykad.Winnymmiejscu,winnymczasie
byćmożeuznałabyR.J.zaatrakcyjnegomężczyznę.Władzamiałamocprzyciągania,na
którąAnnieniebyłaobojętna.Tacymężczyźnifascynowaliją,gdydorastała.Mężczyźni
obdarzenienergią,inteligencją,ambicją,bogactwem.ZupełnieinniniżjejojcieciJohn.

Znówpoczułalekkidotyk.R.J.przesuwałrękęwzdłużjejuda.Szybkopodniosłagłowę.
Nadalcośmówił,alebłyskwoczachjasnoświadczyłojegoprawdziwychintencjach.

Czynaprawdęsądził,żeonajestażtaknaiwna?

KocieoczyAnniezalśniływmroku.Zastanawiałasię,jaknajlepiejsięzabawićtąwielką
myszą,chociażniemiałapojęcia,pocowłaściwiemiałabytorobić.Czydlatego,żebyła
wściekłanaJohnainaDoris?Amożedlatego,żebyłotoniebezpieczne?Bobyło.

Wiedziała,jakłatwotakiegrywymykająsięspodkontroli.

Kątemokapochwyciłajakiśruchpoprawejstronie.Wcieniustałwysokimężczyzna.

John.Anniepoczułanapięciewcałymciele,alenieporuszyłasię.Niewiedziała,jak
długoJohnjużtamstoi,alesercejejzadrżałonamyśl,żemógłwidzieć,jakR.J.dotykał
jejuda.Jakwielejeszczejestwstanieznieść?Czegomupotrzeba,żebywyszedłz
krzakówistanął

twarząwtwarzzeswoimszefem?

Powiedziałasobie,żejestniewinna,inieruszyłasięzmiejsca.Musiałasięprzekonać,co
zrobiJohn.Siedziałaspokojnieiczekała.PochwiliznówpoczułapalceR.J.nadswoim
kolanem.Tymrazempozostałytudłużej.Anniepowstrzymałachęć,byuderzyćtędłoń.

Wstrzymałaoddechiobserwowałacienie.

background image

R.J.pochyliłsięnadniąiwymruczałcośotym,żeAnniepiękniewyglądawświetle
księżyca.Spojrzałananiegozwyraźnąprowokacją.Niemógłbyćpewien,czyjest
myśliwym,czyofiarą,widoczniejednaktadrugamożliwośćwogólenieprzyszłamudo
głowy,bowyrazjegotwarzy,opadającejcorazniżejnadjejtwarzą,niezmieniłsięanina
jotę.Annieodepchnęłagomocnoiwstała.Szybkiespojrzeniewbokprzekonałoją,że
Johnnadalstoiwcieniu.

R.J.jednaknieuznałtegozakoniecgry.Pochwyciłjązaramionaipociągnąłdosiebie.
Czućbyłoodniegozapachbrandyicygar.Anniewyrywałasię,alejegopalcemocno
wpijałysięwjejramiona.Brutalnieprzyciskałdoniejusta,chcącjejudowodnić,ktotu
jestpanemsytuacji.Gdywepchnąłjęzykdojejust,omalsięniezakrztusiłaizaczęłasię
wyrywaćjeszczemocniej.

-Przestań!-krzyknęła,zcałejsiłyodpychającgootwartymidłońmi.

Puściłjąwreszcieiodsunąłsięzbłyskiemgniewuwoku.Anniewierzchemdłoniotarła
usta.Kątemokaspojrzaławstronęmiejsca,gdziestałJohn,ipoczuła,żezaczynająjej
płonąćpoliczki.Johnodchodził!

Narazpoczułasięjaktrzynastolatka,taksamojakwtedy,gdyrodziceodwrócilisięod
niej,gdyjejnieuwierzyli,choćpokazywałaimsiniakinaramionach.Itaksamojak
wtedyniewiedziała,czymawiększąochotęprzeklinaćnacałygłos,czyzwinąćsięw
kłębekipłakać.Niedalekobasenurosłakępawielkichrododendronów.Stojącawich
cieniuDorispatrzyła,jakAnniezabierasukienkęibutyiidzieżwirowąścieżkąwstronę
domu.Jejowinięteręcznikiemszczupłebiodraprzykażdymkrokukołysałysięmiarowo.

DoriszasłoniłasięszerokimliściemiskupiłauwagęnaR.J.,któryusiadłnakrześlei
wyciągnąłpapierosa.Palił,patrzącwnieboirównowydmuchującdym.Wkońcu
westchnął

głośno,niewiedziała,zfrustracjiczyzulgi.Czyprzejąłbysię,gdybysiędowiedział,że
jegowłasnażonawidziałapróbęuwiedzeniaswojejprzyjaciółki?

Dorisoddychałapłytko.Miaławrażenie,żecałakrewodpłynęłajejztwarzy,zcałego
ciała,iwsiąkławziemię.Niebyławstaniesięporuszyć.Realnośćtego,copróbowała
ignorowaćprzezwielelat,przykułajądoziemi.

Nocmijałanieznośniepowoli.Anniewróciładodomutaksówką,wpożyczonympłaszczu
przeciwdeszczowym.Johnaniebyło.Czekałananiego,siedzącprzystolewkuchnii
rozmyślającotymokropnymwieczorze.Owszem,zachowałasięnieodpowiedzialnie.Nie
powinnaiśćnadtenbasen.Żałowałatego,cosięstało,żałowała,żeniemożetegocofnąć.

Alejakiśwewnętrznygłospowtarzałjejuparcie:AcozJohnem?Czyonniemiał

wobecniejżadnychobowiązków?Czytoniebyłarównieżijegowina?

Nicniebyłojednakwstaniezagłuszyćjejwłasnegopoczuciawiny.Wiedziała,żemusi
jakośnaprawićto,cosięstało.

Kilkaminutpotrzeciejusłyszałakrokizadrzwiami.Zerwałasięzkrzesłaipobiegła
otworzyć.

-John!Gdziety…

background image

Głosjednakzamarłjejwgardle,gdyzobaczyłanaprogunieJohna,leczDorisw
sztormiaku,podktórymmiałatylkonocnąkoszulę.Ubranabyłajakdosnu,alebłyskw
jejoczachświadczył,żeprzyszłatustoczyćbitwę.

-Mogęwejść?

Anniemiałaochotęodpowiedzieć:nie,wracajdodomu,odsunęłasięjednakoddrzwi.

-Trochępóźnonaprzyjacielskiewizyty-zauważyłasucho.-Wszystkouciebiew
porządku?

-Nie-odrzekłaDoriskrótko,naprzemiansplatającirozplatającręce.

Anniepróbowałazebraćmyśli.

-Jeślichodzioto,żewpadłamdobasenu,tobardzocięprzepraszam.Straciłam
równowagę.

-Niebądźśmieszna.Oczywiście,żenieotomichodzi!-wybuchnęłaDoris,tracącnad
sobąkontrolę.

Anniezeznużeniemprzetarłatwarzdłonią.Zanosiłosięnapoważnąkonfrontację.

-Posłuchaj,jestemzmęczona.Wierzmi,miałamdzisiajkoszmarnydzień.Jeśliniemasz
nicprzeciwkotemu,wolałabymzostawićtęrozmowęnajutro.

-Mamcośprzeciwkotemu!-wykrzyknęłaDoris,porzucającwszelkiepozory.-

Przyszłamtu,żebycipowiedziećkilkasłów,którepowinnaśusłyszeć!

Annieskrzyżowałaramionanapiersiach.

-Walśmiało.

-Jakmogłaś,Annie?

-Oczymtymówisz?

-Byłamwogrodzie.WidziałamciebieiR.J.

-Aniechto-wymamrotałaAnnie,potrząsającgłową.Byłogorzej,niżprzypuszczała.

-Nicsiętamniewydarzyło,Doris.Zupełnienic.R.J.poprostuwypiłtrochęzadużoi
poniosłogo.Znaszgoprzecież.

Dorisotarłaoczyiopanowałasiętrochę.

-Tak,znamgo.Aleciebieteżznam.

-Cotomaznaczyć?

-Wydajecisię,żejesteślepszaodwszystkich.Lubiszbawićsięludźmi,adzisiaj
zabawiłaśsięmoimmężem.Uważam,żetowstrętne.

-Doris,samaniewiesz,comówisz.

-Nicnierozumiesz,prawda?Więcpowiemci,żezabawazogniemjestniebezpieczna,bo
możnasięsparzyć.Inietylkotymożeszsięsparzyć,alerównieżja,twójmążinawetR.J.

-Nodobrze,więcjużmitopowiedziałaś.Czyterazmożeszjużsobiepójść?

background image

-Znamwieletakichkobiet,którejaktylubiąsięwdawaćwpozornieniewinneflirty.

Krótkilistalbotelefon.Pocałunekzaplecamiinstruktoratenisa.Aleniewiesz,jakszybko
takaiskrapotrafiwymknąćsięspodkontroliizniszczyćwszystkonaswojejdrodze.

Zrujnowaćdobremałżeństwo.

-Aty?Czyżbyśtyniebawiłasięświetnie?-oburzyłasięAnnie.-Siedziałaśwkrzakach.
Szpiegowałaś.Cotozapodchody?Towszystkojestchore!Boże,nienawidzętakich
rzeczy!

-Szukałamcię.Johnsięociebiemartwił.

-Totrzebabyłozawołać.Szkoda,żetegoniezrobiłaś!Porządna,otwartakłótniabyłaby
znacznielepszaodtejzabawywchowanego.Notosiędowiedziałaś.Widziałaścałątę
żałosnąscenę.Iktotumówiograch?Uważasz,żewygrałaś?Żedostanieszjakąś
nagrodę?

Tuniemawygranych,wszyscyprzegraliiwszyscyterazcierpią.

-Przezciebie!Totyniezastanowiłaśsię,ileosóbzranisz,Annie!Tozupełniewtwoim
stylu.Najpierwdziałać,adopieropotemmyśleć.Dlamniejesttoszczytegoizmu.

Anniemiałajużdość.Toniebyłosprawiedliwe.Doriswiniłazacałąsytuacjęją,anie
swegomęża.

-Doris,przestańudawaćprzedemnąiprzedsobą.Żałuję,żetoakuratjamuszęciotym
powiedzieć,alenieszukałamtwojegomęża.Toonprzyszedłzamnąnadbasenitoonnie
mógłopanowaćrąk.

-Bogoskusiłaś!

-Obudźsię,Doris!Wszyscyopróczciebiewiedzą,żeR.J.Bridgesuganiasięza
wszystkim,conosispódnicę!

Doriswyglądałanawstrząśniętą.

Anniewestchnęłaipotrząsnęłagłowązżalem.

-Przepraszam,Doris.Niepowinnammówićcitegowtakisposób.Alewsumiecieszęsię,
żejużwiesz.Czasamiprzyjaciołomnieudajesięukryćprawdy,nawetgdybardzosię
starają.

-Niejesteśmojąprzyjaciółką-powiedziałacichoDoris.

Annieznówpoczułaukłucieżalu.

-Nie,chybanie-odrzekłaspokojnie.

-Japróbowałamniąbyć,aleniepozwoliłaśminato.Jajednaknadaluważamciebieza
przyjaciółkę,aprzysięgamci,żenigdyniepróbowałabymuwieśćmężaprzyjaciółki.Do
diabła,janikogoniepróbujęuwodzić.Jestemmężatką,wieszprzecież.Ikochamtego
drania.

Dorisprzyłożyłręcedotwarzyirozpłakałasię.Anniepołożyłarękęnajejramieniui
poczułaulgę,gdyDorisniezaprotestowała.

background image

-Nigdynieprzyszłacidogłowymyślorozwodzie?-zapytałałagodnie.

Dorispokiwałagłową.

-Owszem.Aleniepotrafięsobietegowyobrazić.Onjestmoimżyciem.

-Możepowinnaśtozmienić?

Doriswzięłasięwgarśćiotarłaoczy.

-Nicnierozumiesz-odparłachłodno.-Tegosiępoprostunierobi.Takiekobietyjakja
nierobiątego.Inaczejnaswychowano.

-Naprawdętakmyślisz?Doris,wswojejpraktycespotykammnóstwodobrych,
porządnychkobiet,którezostałynalodzie.Toniejestmiływidok.Tekobietyspędziły
najlepszelataswojegożycia,przestrzegajączasad,októrychmówisz,ispełniając
wszystkiezachciankiswoichmężów.Apotemcimężowieporzucilijedlajakiejśmłodszej
modelki.Iwtedytenieszczęsnekobietytrafiajądomnie.Niemajążadnychdochodów,
nieumiejąnicrobić,majązatokilkorodzieci,któreteżczująsięzranioneibojąsię
przyznać,żekochajątatusia.Iwieszco?Najlepszaczęśćzaczynasięwtedy,gdyte
kobietywpadająwzłość.W

prawdziwązłość.Ajająjeszczepodsycam,pomagamimprzestaćsięużalaćnadsobąi
zacząćpracęnadwłasnymnowymżyciem.

Doriswzięłagłębokioddech.

-Chceszpowiedzieć,żejaniemamwłasnegożycia?

Anniezeznużeniemoparłasięodrzwi.

-Nie,oczywiście,żenie.Niekażęcizmieniaćwszystkiegoiszukaćpracy.Wtwoim
wypadkutobyniczegonierozwiązało.Chodziorozwijaniewłasnychzainteresowań.Bo
inaczejutknieszwdomu,patrzącbezmyślniewścianę,ibędzieszsięzastanawiać,co
zrobićznadmiaremwolnegoczasu.Wielejestkobiet,któredają,dają,dają,ażnicimnie
zostaje,apotempewnegodniabudząsię,patrząwlustroiniepoznająwłasnegoodbicia.

Dorisprzezchwilęmilczała,apotemzapytałacicho,bezśladuzłości:

-Ajakjestztobą,Annie?Ceniszsobieegocentrycznystylżycia.Czyjesteśszczęśliwa?

Anniespojrzałanaswojedłonieipotrząsnęłagłową.

-Trafiony.

-Jużpóźno.Muszęiść-poderwałasięDoris.-Niemampojęcia,pocotuwogóle
przyszłam.Wymknęłamsięzłóżka.Czytonieżałosne?R.J.wogóleoniczymniewie.

Anniezamknęłazaniądrzwiipoczuła,żeniemajużaniodrobinywięcejsiły.Mrok
panującywdomuidziwnaciszanapełniałyjąlękiem.Powietrzewydawałosięgęstnieć.

SerceAnniebiłocorazszybciejimiaławrażenie,żebrakujejejpowietrzawpłucach.Ten
domprzypominałgrobowiec.

ROZDZIAŁPIĘTNASTY

Płacznadchodziwieczorem,Aradośćoporanku.

background image

KrólDawid,Psalm29

DźwięktelefonuwyrwałEvezgłębokiegosnu.Telefonotejporzemożeoznaczaćtylko
złewiadomości,pomyślałazdudniącymsercem.Gdziesądzieci?Brontespaławswoim
łóżku,aFinney…Och,Boże,FinneybyłwMichigan.Jejdziecko…

-Halo?-szepnęławyschniętymiustami.

-Eve,toja,Annie.Obudziłamcię?Zulgiomalniewybuchnęłapłaczem.

-Boże,Annie,czytywiesz,któragodzina?

-Nie.Przepraszam.Niewiem.Która?

-Jateżniewiem,alewierzmi,jestbardzopóźno.

-Przetarłaoczy.Sercepowoliwracałodonormalnegorytmu.Anniechybapiła,głosmiała
trochęzamazany.

-Cosięstało?Czywszystkouciebiewporządku?

-Nieeee….

Eveusiadłaprosto,zupełniejużrozbudzona.Annienigdyniepłakała.

-Dobrzesięczujesz?

-Zupełniesięrozsypałam.Zupełnie.Jestemwstrętnaipodła.

Wdodatkudostałaczkawki.

-GdziejestJohn?

-Niewiem.Jeszczeniewrócił.

-Jesteśsama?

-Tak-powiedziałaAnniezrozpaczą.

-Otwórzdrzwi,skarbie.Jużjadę.

WpiętnaścieminutpóźniejEvestałanakamiennychschodkachdomuAnnie.Drzwibyły
szerokootwarte.ZajrzałaniepewniedośrodkaizawołałaAnniepoimieniu,aleniktjej
nieodpowiedział.Zbijącymsercemprzebiegłaprzezdom,potykającsięokartonowe
pudłaizaglądającdowszystkichpomieszczeń.

-Annie!

-Tujestem-odezwałsięgłoszzaokna.

Trawabyławyschnięta.Podwórzewświetleksiężycawydawałosięzupełniepuste,
poznaczonetylkoruchliwymicieniamigałęzi.

-Gdziejesteś?-zawołałaEveprzezściśniętegardło.

-Tutaj.

Głosdochodziłzwielkiejkępyprzerośniętychbzówwkącieogrodu.Evepochyliłasięi
zauważyłamiędzygałęziamicośwrodzajuprowadzącegodośrodkatunelu.Zazasłoną
liścisiedziałatampostaćwbiałejkoszulinocnej.Evewestchnęłainaczworakach

background image

przecisnęłasięmiędzydrapiącymigałęziami.

-Robiszdziwnerzeczy,AnnieBlake-stwierdziła.

-Jeśliturośnietrującybluszcz,towięcejsiędociebienieodezwę.

-Hej-powiedziałaAnnie,widząc,żeEvepodswetremmapiżamę.-Gdybymwiedziała,
żebędęmiaładzisiajtylugościwpiżamach,towydałabympiżamoweprzyjęcie.

-Dlaczego?-zapytałaEve.GłosAnniewyraźnieświadczyłotym,żetrochęzadużo
wypiła.Wtakimstaniebywałauparta,toteżEvepomyślała,żebędziemusiałajakoś
łagodnienamówićjąnapowrótdodomu.

-Aktojeszczetubył?

-Doris.

-Doris?Tutaj?Wpiżamie?

-Uhm.Przyszłamizrobićawanturę.Iwieszco?Świetniejejposzło.Trafiłamnieprosto
międzyoczy.Jestemtylkocieniemdawnejsiebie.

Evezamilkłanachwilę.Anniezawszepokrywałacierpieniehumorem.

-Maszochotęotymopowiedzieć?

-Bo…-Annieurwałazfrustracją.-Mniejszaoto-wzruszyłaramionamiisięgnęłapo
butelkęwina.Eveprzytrzymałajejdłoń.

-Lepiejnie.Myślę,żewypiłaśjużdosyć.

-Ktociępytałozdanie?-burknęłaAnnie,odpychającrękęprzyjaciółki.-Nieżyczę
sobie,żebyktokolwiekmówiłmi,ilemiwolnopić.Anity,aniJohn,aniniktinny.Jasne?
Evepohamowałazłość.

-JeślichodzioprzyjęcieuDoris,tonieprzejmujsię,niezdradziłaśmiżadnejtajemnicy.
Wiemotymprzyjęciu.Dorissamazadzwoniłaiprzeprosiłazato,żeniebyłomniena
liściegości.

Anniezrozmachempotrząsnęłagłową.

-Tak?Nowidzisz,widzisz…Ijaksięczujesz?Bardzociętouraziło?-zapytałaze
szczerymwspółczuciem.

Evewestchnęła.

-Jasne,chybatak.Napoczątku.Terazjużnie.ZnamDorisiR.J.oddawna.Wydajesię,że
toonawszystkimrządzi,aletaknaprawdęzawszerobito,coonjejkaże.Aonpozostaje
wiernywyłączniepieniądzom.TomijazawszeotymwiedzieliśmyidlategoTomgonie
cierpiał.TojaprzyjaźniłamsięzDoris,ateraznawetitosięzmienia.Niemamyjużwiele
wspólnego.

-No,alezadzwoniładociebie.Towymagałosporoodwagi.Widocznienaprawdęjejna
tobiezależy.

Evenicnatonieodpowiedziała.

-Wkażdymrazie…-zaczęłaAnnieiurwała.

background image

-Cosięwłaściwiestało,Annie?

Niskim,łamiącymsięgłosemAnnieopowiedziałajejowszystkim,cosięzdarzyłow
ogrodzieBridgesów,okłótnizJohnemiodziwnejrozmowiezDoris.

-BiednaAnnie.Ażniewiem,copowiedzieć-zaśmiałasiękrótkoEve.-Obrywacisięze
wszystkichstron.Annie,Annie,jaktytorobisz,żezawszepakujeszsięwtakiedziwne
sytuacje?

-Wiem.Toklątwa.

-Nie,totylkotysama.Podejmujeszryzyko.Mówisz,comyślisz.

-Jasne-zgodziłasięAnniebezprzekonania.

-JakośsobietowyjaśniciezDoris.

-Może.AleJohn…Jeszczenigdyniebyłtakizimny.Niechsobiejeździprzezcałąnocpo
mieście.Samsięprzekona,żenicmnietonieobchodzi.

-Niepowinnaśwystawiaćgonatakiepróby.

-Cieszęsię,żetozrobiłam.Gdysięodwróciłiodszedł,pomyślałam…-skrzywiłasię

-…pomyślałamonim:cozaszmata.Straciłamdoniegocałyszacunek.Nicniezrobił,po
prostuzostawiłmnietam.Wiesz,jaksięczułam?

EvepatrzyłanaAnniezprzerażeniem.Nigdyjeszczeniewidziałajejwtakimstanie.

Anniezawszebyłajakskała.Stanowiłajejoparcie.Patrzącnaniąteraz,Evemiała
wrażenie,żeziemiausuwajejsięspodstóp.Najchętniejsprałabyichobydwu,JohnaiR.J.
MusiałajednakpomócjakośAnnie.Wiedziała,żejejprzyjaciółkakochaJohnaiżeJohn
kochają.

Stającpostroniejednegoznich,niepomogłabyżadnemu.

-Możeonpoprostunieuznał,żezrobiłaścośniestosownego-powiedziała,odgrywając
rolęadwokatadiabła.-Wkońcubyłopóźno,atobyłR.J.izwyczajnierozmawialiście…

-Tak,tobyłR.J.!Właśnieotochodzi!-wykrzyknęłaAnnie.-R.J.jestnietylkojego
szefem,alepodobnorównieżprzyjacielem!Najlepszymkumplem!Niepamiętamnawet,
ilerazyjadaliśmyznimkolację,R.J.zawszestarałsiędomi…dominować.Wielkikról!
Johnskaczedokołaniegonaczterechłapach,atennic,tylkosiedziisięuśmiecha.-
Zaklęłapodnosemidodałazeskruchą:-MożeniepowinnambyłamówićDorisoR.J.

SerceEvenamomentprzestałobić.

-Czegomówić?

-OR.J.Nowiesz,okobietach-wyjaśniłaAnnieponuro.

-Och,Annie-jęknęłaEve,zakrywającoczydłonią.-BiednaDoris!

-Aletoprawda!-zawołałaAnnie.

-Mimowszystkonietrzebajejbyłotegomówić.

-Dajspokój…popatrznatorealnie.Moimzdaniem,dziświeczoremsamasiętego
domyśliła.Chowałasięwkrzakach…Cojestztymikrzakami?Wszyscychowalisię

background image

dzisiajwkrzakach,więcpomyślałam,dlaczegonieja?Jateżchcęsiębawić.Całkiemtu
przyjemnie,prawda?Prawiejaktajnatwierdza.-Zesmutkiempopatrzyławstronędomu.
-Tyleróżnych,tajnychrzeczy,sekretów…Niechcębyćwtymdomu.

Eveznówwestchnęła,nadalmyślącoDoris.

-Jaktomożliwe,żebyonaniczegoniezauważyławcześniej?

-Powinnaśchybazapytać:jaktomożliwe,żeonajeszczeznimjest?

Evezamilkła.DoskonalerozumiałaDoris.Wiedziałateż,żesiłaAnniejestzarazemjej
słabością.Anniezawszeszybkopodejmowaładecyzjeinatychmiastwyrabiałasobieo
wszystkimwłasnezdanie.Tomogłobyćdobrewpracy,aleniezawszesłużyłozwiązkom.

-Nicniejestczarnelubbiałe-powiedziaławkońcu.-Istniejewieledobrych,solidnych
małżeństw,któretrwają,boobydwiestronypracująnadtym.Rozwódniezawsze
rozwiązujeproblemy.

-Oczywiście.Wiemotym.Alezawszecierpię,gdywidzę,żekobietomtakimjakDoris
dziejesiękrzywda.Tołatwecele,Eve.Tedobreiufnekobiety.Trzebamarzyćoszczęściu
trwającymwiecznie,ależyćtak,jakbymiałosięskończyćwprzyszłymtygodniu.

Tomojenowemotto.

-Skądtencynizm,Annie?Martwięsięociebie.Małżeństwomożebyćudane,jeśli
obydwieosobystarająsięuczynićżycietejdrugiejlepszym.Możetostaroświeckiei
banalne,copowiem,alewiernośćimonogamianaprawdęistnieją,taksamojakmiłość,
romantyzm,zaufanie.

-Naprzykładtakjakwtwoimmałżeństwie?

WpytaniuAnniebrzmiałagorycz,niemaloskarżenie.Evepoczułaniepokój.Alkohol
potrafispowodować,żeludziemówiąprawdy,którychnatrzeźwonigdybygłośnonie
powiedzieli.Szczególnietenieprzyjemneprawdy.

-Tak-powiedziała.-Takjakwmoim.

-Niebądźtakapewnasiebie,Eve.Czasamimówiszjakkaznodzieja.

-Cochceszprzeztopowiedzieć?-zapytałaEvezosłupieniem.

-ZeswojegomałżeństwazTomempróbujeszzrobićjakąśświętą,idealną…-Anniez
trudemznajdowałasłowa-…rzecz.AleTomniebyłżadnymświętym.Byłzwykłym
człowiekiem.Niezapominaj,żebyłamprzytym.Zanimumarł,miałaśznimparę
problemów.

Tylkożeterazniechceszonichpamiętać.Alelepiejniezapominajiżyjdalej.

WoczachEvezabłysławściekłość.

-Niezamierzamsłuchać,jakpopijanemuoceniaszwartośćmojegomęża,mojego
małżeństwa…

-Świątynia-wybuchnęłaAnnie,unoszącpalecwgórę.-Tegosłowamibrakowało.

Widziszswojemałżeństwojakoświątynię.Aleonotakieniebyło!Tokamień,który
zawiesiłaśsobienaszyiiktóryciągniecięwdół.Ajacięuratuję.

background image

-Niewiesz,oczymmówisz-zirytowałasięEve.Miałajużdość.-Niemusiszmnie
ratować.

-Eve,Tomkogośmiał-wypaliłaAnnie.

Evepoczuła,żekrewwjejżyłachzamieniasięwlód.

-Dosyć.Wychodzę-stwierdziłaizaczęłasięczołgaćmiędzygałęziami,ignorując
protestyAnnie.Wypełzławreszciespomiędzykrzaków,wyprostowałasięiposzłaprzez
trawnik,alezarazuderzyładużympalcemunogiojakiśmetalowyprzedmiot.Krzyknęła
zbóluidooczunapłynęłyjejłzy.ZasobąsłyszałaprzyspieszonyoddechAnnie.

-Przepraszamcię,Eve-zawołałaprzyjaciółka,łapiącjązaramię.-Niechciałam!

Zapomnijotym,comówiłam.

Evestrząsnęłazsiebiejejręce.

-Idźspać,Annie.

-Eve,nieodchodź.Proszęcię.Jeszczenie.Bardzocięprzepraszam.Niechcęwracać
samadotegodomu.Och…poczekaj-jęknęła,zakrywającustaręką.-Niedobrzemi.

-Boże…-wymamrotałaEve,przytrzymującjąigładzącpoplecach.Anniewzięłakilka
głębokichoddechówisplunęła.-Dobrze,jużwszystkodobrze.

DopieroterazEvezauważyła,jakbardzoAnniezeszczuplała.

-Jużmilepiej-powiedziała,przyciskającrękędożołądka.Twarzmiałabladąiściągniętą.

-Wyglądaszokropnie.Chodź,zaprowadzęciędołóżka.

-Niechcętamiść-upierałasięAnniezniemalparanoicznymlękiemwgłosie.Eveznów
zaczęłasięoniąmartwić.

-Annie,jesteśpoprostupijana.Musiszsiępołożyć.

-Nie,nicnierozumiesz.Tendomjestjakgrobowiec.Dlategomusiałamprzyjśćtutaj,
żebypoczućświeżepowietrze.Proszę,niezostawiajmnietusamej.-Wpiłasiępalcamiw
ramięEve.-Proszę.

-Dobrze,niezostawięcię.Nigdzieniepójdę.Chodź,kochanie,razemwejdziemydo
środka.Przyniosęciwodęiaspirynę.Niekrzywsię,totwojawłasnarecepta.Samamnie
tegonauczyłaś.Ranopoczujeszsięlepiej.

ObjęłaAnnieramieniemipoprowadziładodrzwi.Annieoparłasięnaniejcałym
ciężaremipowiedziałagłucho:

-Niejestemtakbardzopijana,Eve,tylkosmutna…bardzosmutna.

Gdyjużznalazłysięwśrodku,Annienadalupierałasię,żeniechcespaćwswoimłóżku,
więcEveprzyniosłapoduszkiikociułożyłająnawielkiejkanapiewsalonie.Potem
poszładokuchni,starannieomijającnarzędziaipyłgipsowy,nalaładoszklankiwodęi
znalazłaaspirynę.Gdywróciła,Annieponurowpatrywałasięwmrok.Wydawałosię,że
jestjużtrzeźwiejsza.Wypiłaaspirynęjakposłusznapacjentka,apotempodciągnęła
kolanapodbrodęiowinęłasięprześcieradłem.

background image

-NiepowinnamcimówićtegooTomie-stwierdziła.-Przykromi,żetaktowyszło.

Eveznówpoczułaogarniającycałeciałochłód.

-Znalazłamfotografiękobiety-powiedziałacicho-wjegoosobistychrzeczach.

Zastanawiałamsię,ktotojest,alepotemzapomniałamotym.Alewczoraj,gdy
pojechałamzdziećminagróbToma,zobaczyłamjąprzedmauzoleum.Byłampewna,że
gdzieśjużwidziałamtętwarz,aleniemogłamsobieprzypomnieć,gdzie.

-Ruda.Evezadrżała.

-Tak.Czytoona…-Niemogłaskończyćzdania.Anniewestchnęłaciężkoipowiedziała
powoliiniechętnie:

-Jakotwójprawnikpowinnamciotympowiedziećdawnotemu,alejakoprzyjaciółkanie
mogłam.Aleterazlepiej,żebyśpoznałaprawdę.

PołożyładłońnakolanieEve,aleczującjejsztywność,cofnęłarękę.

-Jasamadowiedziałamsięotymtylkodlatego-ciągnęła-żeznalazłamrachunkido
zapłacenia:zahotelwWaszyngtonie,zakwiaty,itakdalej.Sprawdziłamparęrzeczy,to
niebyłotrudne.Onajestlekarką,pracowaławtymsamymszpitalu.-Annieszybko
przesunęławzrokiempotwarzyEve.-Tonietrwałodługo,jeślitomajakieśznaczenie.
Zaczęłosięmniejwięcejpółrokuprzedjegośmiercią.

-Boże-powiedziałaEve.

-Onabyłanapogrzebie.Niewidziałaśjej?

-Byłanapogrzebie?-Eveczułasięjakidiotka.-Iprzyniosłakwiatynajegogrób…

Toznaczy,żenaprawdęgokochała.Tojeszczegorzej,Annie.Wolałabym,żebytobyła
tylkoprzelotnaprzygoda.Wiesz,czystyseks.Tobymnietakbardzoniezabolało.Alegdy
pomyślę,żeTomkochałinnąkobietę…

-To,żeonagokochała,nieznaczyjeszcze,żeonjąteżkochał.Eve,wierzmi,onkochał
ciebie.Ciebie.

-Niewiem,czymogęwtowierzyćiczywogóleterazmnietoobchodzi.Nicnieczuję.
Mampustkęwgłowie.

-Jateż,skarbie.Zupełną.

Anniewystawiłajęzykiwetknęłapalecdoust.Wyglądałatakkomicznie,żeEvemusiała
wybuchnąćśmiechem.

-Ależtyjesteśgłupia-wyjąkaławprzypływieidiotycznegohumoru.

-Jestem-przyznałaAnnie,gdyjużprzestałasięśmiać.-Siedziałamwtychkrzakachw
środkunocyizastanawiałamsię,cowłaściwiezrobiłamzeswoimżyciemicomogęznim
jeszczezrobić.Pamiętasz,kiedyśmówiłam,żenieistniejecośtakiegojakwiek.Ale
istnieje.

Czasjestprawdziwy,ażyciekrótkie.Niemasensutemuzaprzeczać.Rośniemy,apotem
sięstarzejemyinadchodziśmierć,ajachcęjeszczetylerzeczyzrobić!Jestmnóstwo
miejsc,którychjeszczeniewidziałam,ludzi,którychnieznamiktórzynieznająmnie.

background image

Milionyksiążek,którepragnęprzeczytać.Niechcęspać,Eve.Szkodamiczasu.Tomoje
życieichcęjeprzeżywać.

Evesłuchałategozszerokootwartymioczami.GdyAnniepowiedziała:„tomojeżycie”,
poczuła,żejejwłasnekajdanyrównieżzaczynająpękać.Cowłaściwierobiła?

KochałaswojedzieciikochałaPaula.Tobyłojejżycie.Niemogłapozwolić,byBrontei
Finneyjejdyktowali,jakmajeprzeżywać.Byłamatką,aonizaledwienastolatkami.Nie
musieliwiedziećoprzygodachswojegoojca,alepowinnizrozumiećdecyzjęmatki.Eve
zrozumiała,żechoćzawszeniąpozostanie,tojestrównieżsamotną,niezależnąkobietąi
żebędziemusiałarównieżimpomóctozrozumieć.

Naglepoczułasięniewypowiedzianiezmęczona.Chciałazostaćsamaipomyślećotym
wszystkim,czegosiędowiedziała.

-Muszęjużwracać-stwierdziła.

-Nieidź.

Poczułairytację.Chciałaznaleźćsięwswoimłóżku,wśródwłasnychpoduszek.

-Dajspokój,Annie.Jaknajednąnoc,opowiedziałyśmysobiejużdośćsekretów.Poza
tymniemogętuzostaćdorana.Brontejestwdomu.

-Możesz.Wmoimdomuniebrakujemiejsca,aBrontejestjużduża.Spijtutaj.

-Annie,cosiędzieje?Toniejestwtwoimstylu.

-Acojestwmoimstylu?Samajużniewiem.Eveprzymrużyłaoczy.

-Dobrze.Czegomijeszczeniepowiedziałaś?

-Niczego.Wszystkiego.-Umilkłanachwilę.-Ajeślicipowiem,daszsłowo,żenikomu
niepowtórzysz?

-Oczywiście,przyrzekam.-UsiadłanabrzegukanapyobokAnnie,zdającsobiesprawę,
żetocośpoważnego.Spodziewałasięoznajmieniajejdecyzjiorozwodzie.

-Mamraka.

-Co?!-zawołałaEvezosłupieniem.Natychmiastzapomniałaozmęczeniuiwzięła
przyjaciółkęzarękę.

-Dowiedziałamsięwczoraj.Rakmacicy.Towyjaśniakrwawienia.Ktobypomyślał?

-prychnęła.-Zawszemisięwydawało,żerakamająinni.

-Takmiprzykro,Annie-szepnęłaEve,niemogącznaleźćodpowiednichsłów.Teraz
byłojasne,dlaczegoAnnietakbardzoniechciałazostaćsama.Alewłaściwiedlaczego
byławdomusama?EvepoczuławściekłośćnaJohna.

-JakJohnmógłsiędzisiajztobąkłócić?Dlaczegoniemagoprzytobie?

-Niewieoniczym.Niemiałamczasumupowiedzieć.Eve,musiszmiobiecać,żemunie
powiesz.

-Oczywiście,żeobiecuję.Aletymusiszmutopowiedzieć,gdytylkowrócidodomu.

Annieodwróciłagłowędościanyinieodezwałasię.Niewiedziała,kiedyJohnwrócii

background image

czywróciwogóle.

-Jestemzmęczona-przyznała,opadającnapoduszki.Zaoknemwłaśniezaczynało
świtać.-Eve,zostańjeszczeprzezchwilę.Jużjestprawierano.Niedługodojdędosiebie.
-

Zamknęłaoczyimocniejuścisnęłarękęprzyjaciółki.-Tylkodorana.

Evepoczekała,ażwzejdziesłońceipokójnapełnisięszarym,porannymświatłem.

Anniezapadławgłęboki,niespokojnysen.Wyglądałamizernie.Eveotuliłająpledemi
pogładziłapowłosach,myśląc,żemusibyćbardzotrudnozawszegraćrolęnajsilniejszej
osoby,któraznaodpowiedźnakażdepytanie.Możewłaśniedlategopociągałjąalkohol?

Biedna,kochanaAnnie.

Wkońcuwyszła,cichozamykajączasobądrzwi.Popółnocno-zachodniejstronienieba
gromadziłysięchmury-pewnyznak,żenadciągadeszcz.Todobrze,pomyślała.

Deszczbardzosięprzyda.Wogrodziewszystkozaczynałojużżółknąć,boziemiabyła
wyschnięta.

Szczęśliwieprzeddomemznalazławolnemiejscedoparkowania.Weszładomieszkaniaz
uczuciemulgi.Byłotuprzytulnieibezpiecznie.Brontejeszczespała.Evepocałowałają
wczołoinapalcachwróciładoswojejsypialni.Wchwiligdywsuwałasiędołóżka,
pierwszekropledeszczuzabębniłyoszyby.

Jejciałodomagałosięsnu,aleumysłbyłzbytpobudzony.Przewracałasięzbokunabok,
niemogączasnąć.MyślałaoTomie.SłowaAnniewywołałylawinęwspomnień,
wyraźnychiklarownych.

Podniosłasięzłóżka,podeszładoszafyiwyciągnęłapuszysty,białyszlafrokToma,jedną
zniewielujegorzeczy,którychnieoddałaopiecespołecznej.Zachowałajeszczeosobiste
drobiazgi-złotespinkidomankietówdlaFinneya,zegarekipiórodlaBronte.Dlasiebie
zostawiłatylkoszlafrok.WciążpachniałTomemigdysięnimowinęła,mogłasobie
wyobrażać,żejestwjegoramionach;nieczułasięwtedytakasamotna.Byłyjeszczeinne
rzeczy,doktórychnikomusięnieprzyznawała.Nigdyniesiadałanajegomiejscuprzy
stoleaniniekładłasiępojegostroniełóżka.Tedrobnesymptomyświadczyłyotym,że
okresżałobyjeszczesiędlaniejnieskończył.

Nałożyłaterazszlafrokizawiązałapasek.Położyłasiętaknałóżkuizapatrzyławsufit.
Przeszłośćwydawałajejsiębardziejrealnaodteraźniejszości.Jakbrzmiałotozdaniez
Faulknera?„Przeszłośćnieumarłainiejestnawetprzeszłością”.Nocóż,Faulknersię
mylił.

Przeszłośćumarła,spłonęłanapopiół.Evemogłaalbotozaakceptować,albojakhinduska
księżniczkarzucićsięnastospogrzebowymęża,byspłonąćrazemznim.Musiała
równieżpogodzićsięztym,żeTomniebyłideałemaniichmałżeństwoniebyło
doskonałe.Anniemiałarację.Dopókibędziebudowaćtenołtarzyk,nigdyniepoczujesię
wolnanatyle,bymócpójśćwłasnądrogą.

Niemiałapojęcia,cobysięstało,gdybydowiedziałasięozdradzieTomaprzedjego
śmiercią.Wolałamyśleć,żejakośudałobyimsięprzejśćprzeztenkryzysiżegdyby

background image

zdecydowałasiępozostaćzTomem,tozewzględunauczucie,aniedlatego,żetakbyłoby
łatwiej.Aletojużnazawszepozostaniewsferzespekulacji.Czułajednak,żejestjuż
terazinnąosobą-silniejsząibardziejniezależną.

Ulewawkrótceminęłaiprzezchmuryprzedarłosięsłońce.Evemocniejowinęłasię
szlafrokiem,wdychającresztkizapachuToma.Wiedziała,żejestterazbliskoniej,bardzo
wyraźnieczułajegoobecność.Byłtu,obok,iemanowałspokojem.Czułajegomiłość.

-Wybaczamci,Tom-powiedziałagłośno,przekonana,żeonjąsłyszy.-Ichcęci
powiedzieć,żeciękochałam.Naprawdęciękochałam.

ROZDZIAŁSZESNASTY

PaniPontellierzaczęłasobieuświadamiaćswojąpozycjęwkosmosiejakoistotyludzkiej
orazdostrzegaćzwiązekmiędzysobąjakoindywidualnościąaświatemwewnętrznym
i
zewnętrznym.

KateChopin,Przebudzenie

Dorisobudziłasięwcześnie,choćniespaładługo.R.J.nawetniezauważył,żeostatniej
nocywymknęłasięzmałżeńskiegołóżkaaniżewgodzinępóźniejwróciłazziębniętaiz
mokryminogami.Chrapałjakdrwalażdorana,apotemwstałwcześnieiposzedłpod
prysznic.Leżącnieruchomo,Dorissłuchałaszumuwodywłazience.Nieporuszyłasię
równieżwtedy,gdywróciłdosypialniipełenwigoruprzygotowywałsiędonowegodnia.
Wczorajszeprzyjęciebardzosięudało,toteżR.J.byłterazpełenenergiiinowychplanów.
Zbłyskiemwokuoznajmiłjej,żewyjeżdżazmiasta;wypadłamuniespodziewanapodróż
winteresach.

Poczekała,ażjejmążznikniewkuchni,apotempodniosłasię,unikającpatrzeniaw
lustro,zrzuciłanocnąkoszulę,iweszładołazienki.PrzypomniałyjejsięsłowaAnnieo
kobietach,którepatrząwlustroiniepoznająwłasnegoodbicia.

Poruszałasiępośliskichkafelkachjakstarybokser,którypoprzegranymmeczuidziedo
szatni.Puściładowannywodętakgorącą,żeażparzyła;pragnęła,bywszystko,cozaszło
wciąguostatniejdobyioblepiałojąjakmrocznamaź,wydostałosięprzezporyskóryna
zewnątrz.

Leżałabezwładniewwannie,nasłuchująckrokówmęża,którywsypialniotwierałpo
koleiszafyiszuflady.R.J.zawszemiałciężkikrok.Odczasudoczasuprzystawałna
chwilęprzydrzwiachłazienkiiwtedyDorisnakazywałamuwduchu:odejdźstąd,odejdź.
Wkońcuodchodził.PotemusłyszałastukwalizkizrzucanejnapodłogęiR.J.znów
zatrzymałsięprzydrzwiachłazienki.

-Cotytamrobisztakdługo?Niccisięniestało?Otworzyłausta,alezarazznówje
zamknęła.Klamkaudrzwiporuszyłasię.

-Otwórz!

Tobyłrozkaz,nieprośba.Gdyznównieodpowiedziała,mocniejszarpnąłklamkę.

-Otwórztedrzwi,bojewyłamię!

-Odejdź,R.J.Idźsobietam,dokądsięwybierasz-odkrzyknęła.-Niemamochoty
otwieraćcidrzwi.

background image

Podłuższejchwiliodezwałsięszorstko,choćzpewnąulgą:

-Zachowujeszsięjakprimadonna.Myślisztylkoosobie!Przezcałydzieńwylegujeszsię
tutaj,nicnierobisz,gdyjamuszęzarabiaćnażycie.Ciekawjestem,jakbyśsobie
poradziłabezemnie!Niestaćbyciębyłonawylegiwaniesięgodzinamiwwannie!Anina
plotkowaniezprzyjaciółkami.Dobrzeociebiedbam,prowadziszjedwabneżyciei
powinnaśtodoceniać!

Doriszacisnęłapięści,mamroczącpodnosemsłowa,którychniemiałaodwagi
wypowiedziećgłośno.Zbudowałeśswojąfirmędziękimoimpieniądzom.Mójtatodałte
pieniądzemnie,anietobie.Toprzezciebieczujęsięnieszczęśliwa.Przezciebieiprzez
twojeprzyjaciółki.Jużodwielumiesięcynawetmnieniedotknąłeś.Niewiem,czyjestem
dlaciebiekobietą.

-Nieotworzysz?-piekliłsięR.J.-Wporządku!Dlamniemożesztamsiedzieć,iletylko
zechcesz!Bawsiędobrze.Jaidędopracy.Będęwdomujutrowieczoremimamnadzieję,
żedotegoczasuwrócicirozum.Oczekujękolacjinastole…Mamnadzieję,żetoniejest
zbytwiele!

Dorisażskręcało,postanowiłagojednakignorować.Krokiprzeniosłysiędoholui
wreszcieucichły,apotemusłyszałatrzaśnieciedrzwiwyjściowych.

Niemago,pomyślałazbezbrzeżnąulgą.Niebyłonikogo,dzieciteż.Znówzostałasama
wtymwielkimdomu,wktórymspędziłacałeżycie.Słyszałagłosmatki:Popatrzrealnie,
Doris.Maszpięćdziesiątlatiwciążmieszkaszwdomuswoichrodziców.Nadalktości
mówi,comaszrobićijaksięzachowywać.Kiedytywreszciedorośniesz?

Wyjęłarękęzwodyipopatrzyłanapomarszczonepałce.Gdybyłamała,zawszewkąpieli
zastanawiałasię,jaktomożliwe,bywyglądaćtakstaronazewnątrziczućsiętakmłodo
wśrodku.Takwłaśnieczułasięteraz.

Wyszłazwanny,owinęłasiężółtymręcznikiemiprzetarłalustro,apotemuważnie
przyjrzałasięswojejtwarzy.Zobaczyłazapuchnięteniebieskieoczyocienkichjak
bibułkapowiekach,spłowiałewłosywkolorzebrzoskwiniibladąskórę.Aletymrazem
nieodwróciłasięodswegoodbiciazniechęcią,leczprzysunęłasiębliżejijeszcze
uważniejspojrzaławoczy,wktórepatrzyłaprzezcałeżycie.

Tobyłatwarzkobiety,którąsięstała,twarzDorisBridges.Postanowiła,żeniepozwolitej
kobiecieu-mrzeć;najpierwmusijądobrzepoznać.

Chciałajaknajszybciejwydostaćsięztegopokoju,apotemzdomu.NietylkoR.J.

mógłspakowaćsięiwyjechać.Wrzuciładowalizkikilkaniezbędnychrzeczy,zmokrymi
włosamiusiadłaprzybiurkuiwyjęłaswójnajlepszypapierlistowy.

NajpierwnapisałakartkędoSarah.Wiedziała,żejejcórkaniebędziesięposiadaćz
oburzenia,gdysiędowie,żeterazdoniejnależygotowanieisprzątanie.Doris
uśmiechnęłasię.Wdomubyłagosposiaitelefon.Czasjuż,bySarahnauczyłasiętrochę
odpowiedzialności,takjakBronte.AmożejejcórkazrzuciwszystkieobowiązkinaR.J.?

Doriszaśmiałasię.Mimowszystkomacierzyńskieinstynktyzrobiłyswojei
wypunktowałanakartcedługąlistęwskazówekdotyczącychprowadzeniadomu.

background image

Napisałarównieżdosyna,choćwątpiła,byjejzniknięciesprawiłomujakąkolwiek
różnicę.Bobbymiałswójświatiswoichprzyjaciół.Takpowinnobyć,pomyślała,
zaklejająckopertę.

NastępnylistbyłdoR.J.Doriszastygłazdługopisemwręku.Jakmiałamuopisaćswoje
uczucia?Czypowinnagopoinformować,żewieojegoromansach?Przecieżnieztego
powoduopuszczaładom.Terazmyślałatylkoojednejkobiecie-osobiesamej.Amoże
napisać,żejestnaniegozła,ponieważzbytdługozaniedbywałjejciałoiduszę?Aleczy
mogłagozatowinić?Czyonasamaniezaniedbywałasiebiebardziej?

Przygryzłakońcówkędługopisu,próbującznaleźćodpowiedniesłowa.Byławięźniem
tegodomupełnegozasadiwspomnieńprzeztakdługiczas,żeprzestałasięrozwijać.Pod
wielomawzględamiwciążbyładziewczynką,któramieszkałatuzrodzicami.OpinieR.J.

byłyjejopiniami.Jegoprzekonaniazawszebrałygóręnadjejprzekonaniami.Aczyona
równieżniepróbowałanarzucaćswoichprzekonańinnym?Stałasiępodporą
społeczności,aletawypolerowanaskorupkakryłapustkę.Byławoskowąlalką.Nie
potrafiładaćsiebieprawdziwejanimężowi,anidzieciom.

AterazR.J.oddaliłsięodniej,adziecidorosłyidobrzewidziały,żeichmatkajakpapuga
powtarzasłowaojca.Gdydonichmówiła,zzażenowaniemodwracaływzrok,ajeśli
nawetsłuchały,tozpobłażliwymuśmiechem.

Opuściławzroknaszaroniebieskipapierinapisała:„DrogiR.J.,otworzyłamdrzwi.

Doris”.

PojechałaprostododomkunadjezioremwMichigan.Drogibyłyzatłoczone
samochodamiwyładowanymikempingowymsprzętem:wszyscywyjeżdżalinawakacje.

Dorisprzemierzałatętrasęjużodpięćdziesięciulat,czasaminamiejscupasażera,czasem
jakokierowca.Tam,gdziekiedyśznajdowałysiętylkopolaigdzieniegdzieprzydrożna
restauracja,terazlśniłynowościąstacjebenzynoweibaryszybkiejobsługi.

Alegdyzjechałazautostrady,krajobrazzmieniłsięizacząłbardziejprzypominaćwidoki,
jakiepamiętałazdzieciństwa.Jechałamiędzywzgórzami,którychzboczapokrywały
winnice,wielkiezagrodydlabydłaifarmy.Zatrzymałasięikupiłasałatę,jagodyibukiet
jaskrawychkwiatównastół.

Przypomniałasobie,jaktepodróżewyglądaływdzieciństwie:siedzielizbratemnatylnej
kanapiebuickamatkiiliczylitablicerejestracyjnespozastanu.Toznich,którenaliczyło
więcej,dostawałoodojcadolara.ZwyklewygrywałBill.Doriszawszepodejrzewała,że
jejbratoszukuje,aletoniemiałoznaczenia.

Mamaitato,babciaAlison,dziadekJack,wujekHugo,ciociaDeb…Wszystkietetwarze
wydawałysięzdumiewającożyweirealne.

Zatrzymałasięjeszczerazitymrazemkupiłajajka,mleko,masłoichleb.Wkrótcepotem
dotarłanamiejsce.Zatrzymałasamochódnażwirowympodjeździe,wyłączyłasilnikiz
głowąopartąnakierownicygłębokowestchnęła.Zzaścianydrzewsłychaćbyłosilniki
pływającychpojeziorzemotorówek,krzykidzieciiszczekaniepsa.Nicsięniezmieniało
przezlata.Zawszeczułasiętubezpiecznie.

background image

Zwyklepodotarciunamiejscenajpierwsporządzałalistęrzeczydozrobienia.Siatkana
drzwiachwejściowychbyłazerwana,niecierpkidomagałysięwody,spodfundamentu
wybiegałaścieżkamrówek.WpierwszymodruchuDorispomyślała,żetrzebasięzająć
tymwszystkim,alezarazuświadomiłasobie,żewcaleniemanatoochoty.Przecież
gdybynietennagłyimpulsiprzyjazdtutaj,mrówkinadalspokojniejadłybykolację,
komarybezprzeszkódwlatywałydodomu,akwiatypoprostuwiędły.Zycietoczyłobysię
swoimtorembezjejudziału.Niebyłaniezastąpiona;izamiastwpędzićjąwdepresję,ta
myślsprawiła,żeDorispoczułasięwolna,jakbyspadłyzniejkajdany.

Naddrzwiamiwisiałametalowatabliczkaznapisem„Zostawswojekłopotyprzedtymi
drzwiami”.Jejojciecwypatrzyłjąnajakimśprzydrożnymstraganie,gdyDorisbyła
jeszczemałądziewczynką,ikupił.Matkazawszewybuchałaśmiechemnawidoktego
napisu;Dorispodejrzewała,żewiązałasięznimjakaśtylkoimznanahistoryjka.
Tabliczkawciążtuwisiała,zrokunarokcorazbardziejzardzewiała,ichoćR.J.chciałją
zdjąćiwyrzucić,Dorisnigdymunatoniepozwoliła.

-Zostawswojekłopotyprzedtymidrzwiami-powiedziałagłośnoiweszładośrodka.

Johnwróciłdodomudopieroprzedpołudniem.StanąłwdrzwiachispojrzałnaAnnie
leżącąnakanapie,apotembezsłowaposzedłprostodosypialni.Anniespokojnieleżałai
czekała.NiedługopotemJohnwróciłnadółzwalizkąwręku.Postawiłjąnapodłodzei
wyprostowałsięgodnie,jakbychciałobwieścićcośniezmiernieważnego.

-WyjeżdżamnaFlorydę-powiedziałsucho.-Natydzień.Podkoniectegotygodnia
zadzwonięiwtedyzdecydujemy,czypowinienemwrócićdodomu.

Jegotwarzniezdradzałażadnychuczuć,Anniezauważyłajednakciemnekręgipod
oczami.Patrzyłananiegozrównąobojętnością,myśląc,żenapewnojestzaskoczony
takimjejzachowaniem.Zwyklewybuchała,domagałasięwyjaśnieńalboprowokowała
godokłótniczydorozmowy.Terazjednaknieczułasięnasiłachwalczyćznim.Miała
nadzieję,żeonjakzwyklezapyta:„Chceszporozmawiać?”,awtedyonaodpowie:„Tak”-
ipotemprzezcałydzieńbędąleżećrazemnakanapie.Wyobrażałasobie,żepowiemuo
raku,oznajmi,żekochagoipotrzebuje,aonodpowienato,żeteżjąbardzokocha.Ale
tymrazemrzeczywistośćbyłainnaiJohnniepowiedziałżadnejztychrzeczy.

DlategoAnnietylkowzruszyłaramionami.

-Dobrze.

Patrzyłnaniąjeszczeprzezchwilę,corazbledszy,apotempochyliłsię,podniósł

walizkęiwyszedłzdomu.

Byłwieczór.Anniesiedziałanaogrodowymkrześleipatrzyławmrok,czującsiętak,
jakbyspadaławdółbezspadochronu.Niepiła,niezadzwoniładożadnejzprzyjaciółek
aninieoczekiwałanażadnegoksięcia,którynabiałymkoniuprzybędziejejnaratunek.
Nieoczekiwałajużnanic.Naczyniebyłopuste;brakowałojejnawetłez.

Zastanawiałasię,dlaczegonigdywcześniejnieprzyszłojejdogłowy,byposłuchaćmowy
drzewalbowpatrywaćsięwburzowechmury.Jejrodzicezawszemielinatoczas.

Latemtańczylizniąwdeszczuiześmiechemwskakiwaliwkałuże.Jesieniązabieraliją
nawyprawywgóry,gdzierazemwdychalidojrzałyzapachziemiipodziwialipaletę

background image

jesiennychliści.Zimąmamaubierałająciepłoizabierałanapodwórze,gdzierazem
łapałynajęzykpłatkiśniegu,awiosnątatopokazywałjej,jakdoskonalepalecnadajesię
dorobieniadziurekwziemipodnasiona.

Uświadomiłasobiezezdumieniem,żetosąprzyjemnewspomnienia.Łatwobyłowidzieć
wrodzicachwyłączniewady,obwiniaćich,wyrzucićnazawszezżyciaizapomnieć
wielkąprawdę:żejąkochali.Wielelattemuuznała,żeichniepotrzebuje.Przezcałe
życiemiałapotrzebękontroliwszystkiego,cojąotacza.Wydawałojejsię,żezapewnijej
tobezpieczeństwo,żejeślibędzienadwszystkimpanować,toniestaniejejsięniczłego.

Spędzałażyciewbudynkachzklimatyzacją.Pogodazaoknemanizmianypórrokunie
miałynaniążadnegowpływu.Zbytpóźnouświadomiłasobiewłasnąnaiwność.Naturai
takrobiłaswoje.

Nawszystkojestczas.Czas,bysięurodzićiczas,byumrzeć…

Przeddomemtrzasnęłydrzwiczkisamochodu.Annieprzechyliłagłowęinasłuchiwała.
Usłyszałakrokinaschodkach,odgłosotwieranychdrzwi,uderzeniewalizkiopodłogęi
brzękkluczyków.

Johnwrócił.

Całejejciałonapięłosię.Podciągnęłakolanadopiersiiotoczyłajeramionami,zwijając
sięwkulkę,aleniezeszłazwerandy.KrokiJohnaprzemierzałycałydom.Niezawołałjej,
alewiedziała,żejejszuka,iczekałananiego.

Gdystanąłzajejplecami,wstrzymałaoddech.Żadneznichniechciałoodezwaćsię
pierwsze,choćobojewiedzielioswojejobecności.Ruszsię,błagałagowduchu.
Pragnęła,bywykazałsięodwagą,bywziąłjąwramionaipowiedziałgłośnowszystko,co
leżałomunasercu,byjąpocałowałiwszystkonaprawił.Niechciałaznówbyćtą,która
pierwszawyciągnierękę,niepragnęłabyćsilna.Bałasięibyłazmęczona.Była
dziewczynkązwłasnychwspomnieńichciała,byktośsięniązaopiekował.Chociażraz.

CiszaprzedłużałasięiprzezgłowęAnnieprzebiegłamyśl,żeJohnznówpróbuje
odgrywaćrolębezradnegoszczeniaka,któregotrzebapogłaskaćpogłowie.Poczciwa,
dobraAnniepowinnaterazrozładowaćsytuacjęserdecznymśmiechem,dobrymżartem
albonamiętnymseksem.Nietymrazem,pomyślała,zaciskającpięści.Niemamjużsiły.
JeśliJohnchcecośnaprawić,sammusiwykazaćinicjatywę.

-Chceszporozmawiać?

Awięcwyciągnąłrękę,chociażjegogłosbrzmiałjakszelestzeschłychliści.Powinna
terazpowiedzieć:„Tak”.Zbytwielejednakmielisobiedowyjaśnienia.Otworzyłausta,
alezjejściśniętegogardłaniewydobyłsiężadendźwięk.

Usłyszała,żeJohnodwracasięiodchodzi.Opuściłaniskogłowęijejramionazadrżałyod
szlochu.

Narazjegokrokiznówzadudniłynapodłodze,adrzwinawerandęotworzyłysięztakim
rozmachem,żeuderzyłyościanę.Johnobszedłkrzesłodokołaistanąłprzednią.Włosy
miałpotargane,policzkinieogolone,anajegotwarzymalowałasiędeterminacja.
Wreszcieichwzroksięspotkał.MiłośćbłyszczącawniebieskichoczachJohnaoślepiła
Annie.Widoktejtwarzysprawiałjejfizycznyból.

background image

-Niebędętegowięcejrobił!-wykrzyknąłJohn.-Nicmnienieobchodzi,czymasz
ochotęrozmawiać,czynie!Miałaśrację,Annie.Milczenieniejestdlanasdobre.

Potrzebujemyrozmowyimusimyporozmawiać.Teraz.Niebędziemyjużwięcejgraćw
żadnegry!

Anniebyłaoszołomiona.Gdyniezareagowała,Johnpochwyciłjązaramionatakmocno,
żezabolało,ipostawiłprzedsobą.

-Popatrznamnie,docholery!

Podniosławzrok.Przezłzyzobaczyła,żeonrównieżpłacze.

-Annie,jajużniemogętegoznieść-powiedziałochrypłymgłosem.-Jestemtakzłyitak
głębokourażony,żesamniewiem,czymamnaciebiekrzyczeć,czymożewyjśćstądijuż
nigdyniewracać.Próbowałemtozrobić,aleniemogę.Niemogę.Kochamcię.°

-John…

Puściłjąizwestchnieniempotarłczoło.

-Myślisz,żecięzawiodłem,żezamałociękocham,żeniejestemprawdziwym
mężczyzną,boniewalczyłemociebiezR.J.?Nierozumiesz,żetomniezabija?Nicmnie
nieobchodziR.J.Bridges.Tymnieobchodzisz.Jakmyślisz,jaksięczułem,gdy
zobaczyłemjegorękęnatwoimudzie?Niebyłemwściekłynaniego,tylkonaciebie,że
munatopozwoliłaś!

Dajspokój,Annie,przecieżniejesteśgłupia.Takierzeczyniezdarzająsięsame.Toty
zawszekontrolujeszsytuację.

-Ja…nie,John.Tonieprawda.

-Owszem,toprawda-odwarknąłzezłościąidodałpochwili:-Ajacinatopozwalałem.
Myślałemnawet,żewłaśniedlategojesteśmytakdobrąparą.Tybyłaślewąpółkulą
mózgu,ajaprawą.Złygliniarzimiłygliniarz.Aletoniezawszedobrzewychodzi,
prawda?

Anniepotrząsnęłagłowąiwpatrzyłasięwswojestopy.

-Posłuchaj-podjąłJohn,opacznierozumiejącjejmilczenie.-Przezjakiśczastodziałało,
alemożeczasjużzmienićscenariusz.Jeślitegochcesz,tojasięzgadzam.Niezrozum
mnieźle,niechcęniczegorobićnasiłę.Jaskiniowemanierymożesprawdzająsięw
książkach,aleniewżyciu.Wkażdymrazieniewmoim.Japoprostutakiniejestem.-

Przerwałnachwilęizmarszczyłbrwi.-Myślałemdzisiajowielurzeczach.Tobyły
bolesnemyśli.Sprawiłaś,żezacząłemsięzastanawiać,czyjestemmężczyzną.

-Przepraszamcię,John-westchnęłaAnnie.-Niepowinnamtegomówić.Wielurzeczy
niepowinnamrobić.Proszę,wybaczmi.

Zacisnąłustaiprzezchwilęwyglądało,żetracisiły,alewziąłsięwgarśćiodrzekł

równymtonem:

-Annie,dlamniemężczyznatoniejestktośtaki,ktowymachujepałką.Mężczyzna
trzymasięswoichzasad.Bronihonoruswojegoirodziny.Troszczysięnietylkoosiebie,

background image

aleteżoinnych.Tysiącerazyanalizowałemtęscenęwogrodzieizakażdymrazem
dochodziłemdotegosamegowniosku:żemojażonarozpoczęłaniebezpiecznągrę,
ryzykującto,codlamniebyłonajcenniejszenaświecie-naszemałżeństwo.Więcczego
miałembronić?ZR.J.

jużtozałatwiłem-machnąłręką.-Międzymnąanimtozupełnieinnasprawa.Aleteraz
chodzimiomnieiociebie.Dwojedorosłychludzi.Niepowinienemzostawiaćcięsamej.

Przepraszam.Obiecuję,żewięcejtegoniezrobię.Chcęocalićnaszemałżeństwo.Będęo
towalczyłiposzukampomocy,bopotrzebujemyjej.Mówięcirównieżzgóry,żejeśli
tobienatymniezależy,toniebędęwalczyłookruchy.Tosięniemieściwmojejdefinicji
mężczyzny.

Jestemwstanieodejśćiżyćbezciebie.Aleniechcętego,bociękocham.

Anniepoczułasiębardzomałainicnieznacząca,taklekka,jakbymógłjąponieść
najlżejszypodmuchwiatru.

-Obejmijmnie,John-poprosiłacicho.Poczuławokółsiebiejegoramiona,zapachjego
skóryiwłosów.Jegozarostdrapałjąwpoliczek.Miałtwardepalceispierzchnięteusta.

Całowałago,jakbyodtegozależałojejżycie.Potrzebowałagobardziejniżonjej.Nigdy
niebyłapewna,czymożemuzaufać,żepodtrzymająwchwiliniepewności,ateraz
przekonałasięotymijużsięniebała.Czynieotochodziłowmałżeństwie?

Johnwziąłjąnaręce,przytuliłizaniósłdosypialni.Ichciałaprzywarłydosiebie
gwałtownie.Krewzkrwiikośćzkości.Annienigdyjeszczenierozumiałatychsłówtak
dobrzejakteraz.Wjegoramionachnieczułasięstara,choraaniumierająca,leczmłoda,
pięknaibezwieku.Czułasiębezpiecznie.

Gdyleżałapotemwciepłymkokoniejegoramion,usłyszałajegocichyśmiechipoczuła,
żeramionaJohnaobejmująjąmocniej.Uśmiechnęłasięiprzytuliłasięjeszczebardziej.

-Możezrobiliśmydzisiajdziecko-szepnął.Poczułafizycznybóliskurczyłasięobronnie.

-Annie,cosięstało?-zapytałJohnnatychmiast,unoszącsięnałokciu.-Annie?

Obróciłasiętak,bywidziećjegotwarz.Nieprosił,bygochroniła;przeciwnie,tymrazem
toonczekałzwyciągniętymiramionami,byjąpochwycić.Ujęłajegodłoniewswoje,
wzięłagłębokioddechipowiedziała:

-John,niebędziedziecka.Mamraka.

WkilkadnipóźniejMidgezwołałanadzwyczajnespotkanieczłonkińklubuwich
ulubionejwłoskiejrestauracjionazwie„Vivaldi”.Przyszłatampierwszaiodrazu
zamówiławarzywazkozimseremzgrillaibutelkęmerlota.Spotkanieodbywałosięw
porzelunchu,niemiaływięcwieleczasu.Midgenadalżywiłaurazędoprzyjaciółekzato,
żeniepojawiłysięnawystawie,naraziejednaktasprawamusiałapoczekać.Ważniejsza
byłaDoris.

-DoriswyjechaładodomuwMichigan-oznajmiłaMidge,gdyjużbyływkomplecie.

-Sama.

EvespojrzałanaAnnieizapytała:

background image

-Takpoprostu?Bezdzieci?

-Todoniejniepodobne-westchnęłaAnnie.-Niesądziłabym,żejąnatostać.

Midgewzruszyłaramionami.

-Zdziwiłabyśsię.Doristotwardasztuka.

-Owszem,gdychodzioszkolnybudżetipodatki.AlenigdyniezostawiłabyR.J.

samego!Jeślikazałbyjejpodskoczyć,spytatylko,jakwysoko!

Midgezatrzymałananiejspojrzenie.

-CosięostatniodziejemiędzytobąaDoris?-zapytałaztroską.

Anniewsunęłananosciemneokularyiodrzekłaspokojnie:

-Pracujemynadtym.

-Tosprawamiędzynimidwiema-dodałaEve,wzrokiemsygnalizującMidge,by
zostawiłatentemat.

-Tojakaśrywalizacja-stwierdziłaGabriellazprzekonaniem.-Obydwiemacie
zdecydowaneopinienakażdytemat,tylkotynieboiszsięjejwyrażać.

-Adlaczegomiałabymsiębać?

-Niemażadnegopowodu.Tylkożezanimsiędonasprzyłączyłaś,niektóreznassiębały.
-Urwała,zaskoczonazdziwieniemnatwarzachpozostałychkobiet.-Dlaczegotakna
mniepatrzycie?Przecieżtakbyło!

Midgepotrząsnęłagłową.

-Jazawszemówiłamwszystko,comyślę.

-Prawiewszystko-poprawiłająGabriella.-Dorisbyłakrólowątegoroju,amyjejnato
pozwalałyśmy.

-Człowieknapiedestalejestsamotny.Zawszetrzebabyćdoskonałym-uśmiechnęłasię
Eve.

-Dorispewniechcemiećtrochęczasutylkodlasiebie-wzruszyłaramionamiGabriella.-
Niemasięczymprzejmować.

Midgezłożyładłoniewtrójkąt.

-Samaniewiem.Niepodobamisiętenjejnagływyjazd.SzczególnieżeDorisjestw
depresji.

Eveszerokootworzyłaoczy.

-Wdepresji?Kto,Doris?Niezauważyłam.Możezresztązabardzobyłamzajęta
własnymiproblemami.Dlaczegotakmyślisz?

Midge,AnnieiGabriellaspojrzałynaniązniedowierzaniem.

-Niezauważyłaś,jakbardzoostatnioprzytyła?-zapytałaMidge.

-Ijakciągleczułasięzmęczona?-zawtórowałajejGabriella.-Zakażdymrazem,gdydo

background image

niejdzwoniłam,budziłamjązdrzemki.Przestaładbaćoodzieżimalowaćsię,chybaże
jużnaprawdęmusiała;akiedyśbyłotodlaniejbardzoważne.

-Myślałam,żejestpoprostuzłanaR.J.-powiedziałaEvepowoli.-Złośćtonietosamo
codepresja.

-Tak,alerazemdająbardzoniebezpiecznąmieszankę-zauważyłaMidge.

-Naprawdęwszystkiesądzicie,żeDoriscierpinadepresję?-powtórzyłaEve.-Czy
któraśzwasrozmawiałazniąotym?

Midgezirytacjąodwróciławzrok.

-Niejestempewna,czyrozmowawprostjestzawszenajlepszymwyjściem.

-Aleczasamisięprzydaje.Pamiętacie,jakjasięzachowywałampośmierciToma?W

ogóleniezdawałamsobiesprawy,żejestemwgłębokiejdepresjiidopieroAnniemito
uświadomiła.Potrząsnęłamną.Udałojejsięmnierozśmieszyćitomniepostawiłona
nogi;toijejszczerość.Potowłaśniesąprzyjaciele,żebybyćprzynas,gdyich
potrzebujemy.

Midgeprychnęła.Gabriellaspojrzałananiąpytająco,alezostałazignorowana.

Annie,dotejporyzdumiewającocicha,narazwyprostowałasięipowiedziała:

-JarozmawiałamzDoris.

MidgeiGabriellautkwiływniejzdumionespojrzenia.

-Icojejpowiedziałaś?-zapytałaMidgeoskarżycielsko.

Anniepatrzyłanaswojeręce.

-ŻeR.J.uganiasięzakobietami.

-OmójBoże,nie-wymamrotałaGabriella.MidgepatrzyłanaAnniezmilczącą
wściekłością.

-Musicieposłuchaćcałejhistorii-wtrąciłaEve,równieżspoglądającnaAnnie.Tazaś
westchnęłazniechęcią,poczymkrótko,niewdającsięwszczegóły,opowiedziałaimo
feralnymwieczorze.

-Jakonatoprzyjęła?Chybaniezrobiniczegogłupiego?-zmartwiłasięGabriella.

-Nie,nie…-powiedziałaAnniebezprzekonania.-Zareagowałacałkiemspokojnie.

-WłaśnieterazczytamyPrzebudzenie-mruknęłaGabby.-Niemożnabyłolepiejtrafić.
Akuratwybrałyśmyksiążkę,którejbohaterkawyjeżdżasamotnieipopełniasamobójstwo,
topiącsięwoceanie.CzyDorisumiepływać?

-Niemówgłupstw-prychnęłaAnnie,zdejmującokulary.-Niesądzę,żebypostaćz
książkimogładotegostopniawpłynąćnaDoris.Mamnadzieję,żeniejesteśmyjednakaż
taksłabe.

-Aleksiążkinaprawdęnanaswpływają,szczególniewokresachprzygnębienia-

broniłasięGabriella.

background image

-Myślę,żeDorisinstynktowniepostanowiłapostąpićnajlepiej,jaktomożliwe-

powiedziałaMidgewzamyśleniu.-Chciałaprzezjakiśczaspobyćsama.Alejeśli
wpadniewjeszczegłębsządepresję,toniebędziemiałaprzysobienikogo,ktomógłbyjej
pomóc.

-Możetampojedziemy?-zaproponowałaEve.

-Pewnieniechciałaby,żebyjejprzeszkadzać.Dorisnielubisięskarżyć.Pozatym
właśniedostałamodniejlist,wktórympisze,dokądpojechała,iprzeprasza,żeniepojawi
sięnanaszymnajbliższymspotkaniu.Wyglądanato,żemyślizupełniejasno.Możemydo
niejzadzwonićpodczasnastępnegospotkania.Jeśliniebędziechciałaodebrać,tonie
odbierze.W

końcutoonasamazawszemówiła,żespotkańKlubuKsiążkiniewolnoopuszczać.

Wkońculipcanadeszłyupały.Nawetwieczórnieprzynosiłulgi.Dzieci,któreprzedtem
trzebabyłosiłązabieraćznadjeziora,terazsiedziaływdomachigraływgryplanszowe
albooglądałytelewizję.Nieboczerwieniało.

Dorisstałaprzyoknie,myśląc,żezapadadziwnanoc.Watmosferzebyłocoś
magicznego.Pełnatarczaksiężycawisiałanadjezioremjakboginidoglądającaswego
królestwa.Dorisczułajejprzyciąganie.Świerszczewtrawienadwodąwołały:przyjdźtu!

Przyjdźtu!Wszystkiekomórkijejciałaożywały.Pomyślała,żemożejakzawszezostaćw
domuipatrzećnaksiężycprzezoknoalbowyjśćizatańczyćnadbrzegiem.Właściwie
dlaczegonie?

Wpółmrokuzejściepodługich,drewnianychschodachprowadzącychnadjeziorobyło
bardzoryzykowne.Szłapowoli,mocnościskającporęczizatrzymującsięnakażdym
stopniu.Nawodziemigotałokilkaświatełek:ostatniemotorówkiwracałydobrzegu,na
tlezachodzącegosłońcamajaczyłastarałódźzsiedzącymnieruchomowędkarzem.

Niedalekojakaśmatkawołałaswojedziecko.JednakDorisniechciaławracać.Krokpo
kroku,schodziłacorazniżej.Falerozbijałysięometalowypomost.

Stanęłanabrzegu,dotykającwodyczubkamistóp.Byłaciepła.Podniosłagłowęi
wielkimihaustamiwdychałaświeżepowietrze.Miaławrażenie,żetopowietrzewypycha
zniejcałepokładyrozczarowaniaiznużenia.Umysłmiałazupełniepusty,bezżadnej
myśli.

Otaczałojąwonnepowietrzeiszumfalrozbijającychsięobrzeg,międzypalcamistóp
przesypywałsięmiękkipiasek,aprzedniąnaczarnejwodziekuszącorozpościerałasię
smugaksiężycowegoblasku.

Dorisposzławjejstronę.Szłacorazdalej,podrodzezdejmującsukienkę,biustonosz,
majtki.Fragmentyubraniaodpływałyodniejiznikaływciemnościach.Wyciągnęłaręce
dociepłej,jedwabistejwdotykuwody.Jeziorozlewałosięzniebem,tuitamzaczynały
migotaćpierwszegwiazdy.Dorismiaławrażenie,żepłyniewśróddiamentów.Zapragnęła
stopićsięztymiświatłamiipozostaćtujużnazawsze,wspokojuisamotnościdryfując
razemzgwiazdami.

Usłyszałaswójwewnętrzny,znajomygłos,któryszeptał:poprostusiępoddaj,płyńprzed

background image

siebieinieoglądajsię.Narazpoczułachłód.Zadrżałaiobejrzałasięprzezramię.

Dalekonabrzeguzobaczyłaświatłowoknieswojegodomu.

Wypłynęłazadaleko.Sparaliżowałjąnagłystrach.Naośleprzuciłasięnalewo,potemna
prawo.Znajdowałasiędokładniepośrodkukręguświateł.Uświadomiłasobie,że
wypłynęłanaśrodekjeziora.

Znówspojrzałanabrzegiodnalazłaswojeświatło.Byłoniewielkie,aleświeciłojasno,
takjakprzezwielelatświeciłomatceiojcu,przyjaciołom,dzieciomimężowi.Poczuła
spokojnądeterminacjęizaczęłapłynąćwtęstronę.

Ramionamiałazmęczone,sercebiłojejszybko,alewrównymtempiezbliżałasiędo
domu.Drogapowrotnabyłabardzomęcząca.Falezalewałyjejusta,kilkakrotniemusiała
wypluwaćwodę,aleniepoddawałasięiwkońcudopłynęładobrzegu.

Upadłanamiękkątrawęiprzezchwilęświadomabyłatylkowłasnegooddechuoraz
gorzkiegozapachuziemi.Międzydrzewamigrałyświerszcze,nadjejgłowąbrzęczał

pojedynczykomar.Byłojejdobrzeiwogóleniemyślałaotym,żejestnaga.Czułasię
chronionaprzeznoc,kołysanaprzezmatkęziemię.Niebałasięciemnościaniowadów.
Miaławrażenie,żejejkrwioobiegstopiłsięzziemiąiżezapuszczakorzenie.Niebyław
staniesięporuszyć.Przymknęłaoczyiusnęła.

Gdysięobudziła,nocbyłajużchłodnainawetblaskgwiazdwydawałsięzimny.

Spałazkolanamiprzyciągniętymidopiersiidłońmizwiniętymiwpięści.Podniosłasię,
drżącnacałymciele.Okilkametrówdalejznalazłaswójręcznik,owinęłasięnimiw
świetlegwiazddotarładodomu.

Poranekbyłpiękny.Zaoknemgłośnośpiewałyptaki.Dorisprzeciągnęłasięiziewnęła
głośno,apotempochwyciłaswojeodbiciewlustrze.Tymrazemnieodwróciłasięod
niegozniechęcią,leczdługopatrzyłanaswojeciało:napiersi,którewykarmiłydwoje
dzieci,rozstępypokrywająceudaibrzuch,zaokrąglonebiodra.Przesunęłaponimrękami
odgórydodołu.Tobyłojejciało,wehikuł,którypozwalałjejwędrowaćprzezodyseję
doświadczeń.Niebyłosłabeanibrzydkie.Byłopiękneimocne,odporneitrwałe.Byłopo
prostutym,czymbyło,itegorankaDoriszawarłaznimprzyjaźń.

Najchętniejprzezcałydzieńpozostawałabynaga,aleuznała,żelepiejnieszokować
dziecisąsiadów.Niechciałajednaknakładaćniczegoobcisłegoikrępującegoruchy.

Przejrzałaszafępełnąnagromadzonychprzezlatastarychubrańiznalazłapowiewną
spódnicęzgniecionejbawełnywmalinowymkolorzeorazżółtąkoszulkę.Kupiłate
rzeczynaJamajce,podczaspodróżypoślubnej,inigdyichnienosiła.Naszczęściebyływ
uniwersalnymrozmiarze.Lekkabawełnaprzyjemnieowijałasięwokółnóg,materiał
koszulkiocierałsięopiersi.Dorisczułasięwtymstrojuprawietak,jakbybyłanaga.
Przejrzałasięwlustrzeipomyślała,żewyglądajakdziwaczny,tropikalnyowoc.Gabriella
byłabyzachwycona.

Potężnygłódwygoniłjądokuchni,niesięgnęłajednakporogaliki,którezwyklejadała.
Ogarnąłjąniepowstrzymanyapetytnaowoceiwodę-mnóstwowody,całelitry,jakby
musiaławypłukaćzsiebieresztkiczarnejtrucizny.Pośniadaniuprzeszłasiępodomui
odkryła,żezamkniętaprzestrzeńjejniesłuży.Czułasięjakwwięzieniu.Poszławięcna

background image

długispacernadjezioro,podlałaniecierpkiiwyczyściłakajak.Potemzebraładojrzałe
jagodyiurządziłasobiepiknikpodwielkimklonem,naktórywspinałasięwdzieciństwie.

Todrzewomadobrekonary,pomyślała,leżącnaplecachnamiękkiejtrawie.Założyła
ręcepodgłowąipodziwiałaświatłosłońcaprześwietlająceliściejakbibułkę.W
dzieciństwiegodzinamisiedziałanatymdrzewie,patrzącnajezioroidomy,pogrążonaw
marzeniach.

Bywałakrólową,pasażerkąstatkukosmicznego,aczasamizwyczajnymdzieckiem,
szczęśliwym,żemanajlepszedrzewodowspinanianacałymświecie.

Szkoda,żenigdyniezbudowanotamdomku.Prosiłaotoojcakażdegolata,aleon
zwyczajnieniemiałnatoochoty.PotemznówprzezcałelataprosiłaR.J.,byzbudował

domekdlaichdzieci,onjednakzkoleinigdyniemiałnatoczasu.Westchnęła,patrzącna
grubekonaryrosnącerównolegledoziemi.Byłybydoskonałąpodporąnadrzewnego
domku.

Narazcośjejprzyszłodogłowy.Kiełkującamyślszybkosięrozrastałaipochwilina
twarzyDorispojawiłsięszerokiuśmiech.

-Gdziejawidziałamtenmłotek?

„DrogaMidge,

MusiałamnajakiśczasoderwaćsięodR.J.idzieci,odsamotności,wktórejżyłam.

Wiem,żemożewydawaćcisiędziwne,iżuciekłamodsamotnościwjeszczegłębsze
odosobnienie.Aletowcalenietak!Otonajwiększaniespodzianka.Tutajmogęprzebywać
ze
sobąwzupełnienowydlamniesposób.Możebędzieszsięzemnieśmiała,gdyci
napiszę,że
przezcałyczasśpiewamtępiosenkę,którątakbardzolubiłyśmywszkole
średniej:„Poznaję
cię”.Tamelodiamnieuszczęśliwia,bowłaśnieterazpoznajęsiebie.
Ostatnimiesiącbył

niezwykły.Czasamijestemmałą,smutnądziewczynką,którapłaczeitupienogami.
Czasami
znówczujęsiębardzostaraizmęczona.Wtedypoprostuleżęnawerandziei
pozwalam,by
łaziłypomnieróżneowady.Nicmnienierozprasza,więcmamczas,by
poznawaćwszystkie
swojewewnętrznegłosy.Częstosłyszęmatkęiojca.Przezcałyczas
osądzająmniei
krytykują.Aleichgłosystająsięcorazcichsze.Ichakceptacjaiaprobata
przestałymniejuż
obchodzić.Ichjużniema,atojestmojeżycie.

OczywiściesłyszęteżR.J.idzieci.Gdymamochotępopływaćnagowjeziorze-

owszem,robięto!-czasamiwmojejgłowieodzywająsięprzerażonegłosydzieci:
„Mamo,
jakmożeszprzynosićnamtakiwstyd!”AlboR.J.:„Zastanówsię,jakiprzykład
dajesz
dzieciom!”Myślęotym,jakibyłbynamniezły,itylkosięśmieję!Tralala!

Nie,niezwariowałam,naprawdę,Midge.Czujęsiędobrze.Mamnadzieję,żety
zrozumieszmnienajlepiejzewszystkich.Zapiszmnienatewarsztatypoznawaniasiebie,
na
którezawszemnienamawiałaś.Gdywrócę,pójdętamztobą,obiecuję.Alejeszczenie
teraz.

Głosówjestwciążzbytdużoibrzmiązbytmocno.Jeszczeichwszystkichniepoznałam.
Mam
wrażenie,żekrążądokołaiwykradającząstkimnie.Zatruwająmnie.Aleniestanę

background image

sięEmmąBovary.Jestemzdecydowanaprzepędzićjewszystkie,jedenpodrugim.Nie
mogęwciąż
słuchaćinnych,boczujęsięwtedysłabainicnieznacząca.Budzisięwemnie
złość.Och,
Midge,jestemjużbardzozmęczonatązłością.

Proszęwięc,przekażmojeprzeprosinyprzyjaciółkomzklubu.Nanastępnymspotkaniuteż
sięniepojawię,amożerównieżinakolejnym.Niewiem,kiedywrócę,więcna
razienie
wiążciezemnążadnychplanów.Niechcę,byktokolwiekliczyłnamnieterazw
jakiejkolwieksprawie.Muszęzająćsięsobą.

Ktośmówiłmikiedyśokobietach,któredająidają,ażwreszcienicimniepozostaje.

Wtedymnietorozzłościło.Uznałam,żetosłowaegoisty.Alewciąguostatnichtygodni
przekonałamsię,żetoprawda.Terazwięcmuszędaćcośsobieimamnadzieję,żepóźniej
znówbędępotrafiładawaćinnym.Uściski,Doris”.

ROZDZIAŁSIEDEMNASTY

Wszystkomaswójczasijestwyznaczonagodzinanawszystkiesprawypodniebem:jest
czasrodzeniaiczasumierania…

Koh3,1-8

JasnozielonaszpitalnakoszulanadawałatwarzyAnnieżółtawyodcień.

-Powinniwprowadzićtujakieśżywszekolory,niesądzisz?-skrzywiłasię,patrzącna
cienkimateriał.-Zatepieniądze,któresięimpłaci,moglibywynająćjakiegośplastyka-

konsultanta.Nietrzebabyćgeniuszem,bywpaśćnato,żezielonypluschorytoniejest
dobrakombinacja.Nawetwweselszychokolicznościachwyglądałabymwtymfatalnie,a
codopierowdniuoperacji.Ciekawe,czymogłabymichzaskarżyć?Napewnopatrzenie
wlustropowodujeumniejakiśurazpsychiczny.

Everoześmiałasięiwzięłajązarękę.

-Wyglądaszpięknie-skłamała.-Dlamniezawszewyglądaszpięknie.

Annieuścisnęłajejdłoń,zdejmującztwarzymaskęfałszywejwesołości.

-Wszystkobędziedobrze-pocieszałająEve.-Lekarzpowiedział,żemaszwszelkie
szansenawyzdrowienie.

Annieskinęłagłowąiniespokojniespojrzałanazegar.Operacjamiałasięzacząćza
godzinęijejniepokójwzrastałzminutynaminutę.

-Czekaniejestnajgorsze.Pocowieszajątuzegary?Jeślijuż,topowinniwieszaćtakiez
kukułką.Jeszczenigdyniemiałamżadnejoperacji.

-Wierzmi,niebędzieszniczegopamiętać.Najgorszejestwychodzenieznarkozy,ale
wszystkiebędziemynamiejscuibędziesznasmogłazawołać.

-Jeśliobiecasz,żebędziecieprzymnie,tojaobiecuję,żeniebędękrzyczeć.

WidokAnniebyłtrudnydozniesienia:zoklapniętymiwłosamiiściągniętątwarzą
przypominałależącynaszpitalnymłóżkuworekkości.Kontrastzenergiczną,zadbaną
kobietą,którąEveznałaikochała,byłszokujący.

-Oczywiście.Będętuprzezcałyczas-zapewniłaprzyjaciółkę.-Johnteż.Przecieżwiesz,

background image

żeonnieodstępujecięnakrok.

-Wiem.Niemiałampojęcia,żepotrafibyćtakisilny.Przynosimiwitaminyilekarstwa,
rozmawiazlekarzami,karmimnieekologicznymjedzeniem,azhomeopatąprzeszedłjuż
naty.Gdzieonterazjest?

-Rozmawiazpielęgniarkami.Nieprzysięgnę,alezdajemisię,żekupiłimrocznyzapas
batoników.

Anniepokręciłagłową.

-Onchybanaprawdęmniekocha.

-Wydajeszsiętymzdziwiona.

-Bojestem-przyznałaAnnie,obracającobrączkęnapalcu.-Nigdynieuważałamsięza
osobę,którąmożnakochać.

-Albozwariowałaś,albojesteśzwyczajniegłupia.Wszyscyciękochamy.

NabladychpoliczkachAnniepojawiłysięsłaberumieńce.Evenigdynieprzypuszczała,
żedoczekasięwidokuAnniewtakimstanie.

-RozmawiałaśzDoris?Powiedziałaśjej,żemiprzykro?Toznaczy…Niechciałabym
zabieraćzesobątejwinynatamtenświat-dodałanieprzekonującokpiącymtonem.

-Tak-odrzekłaEvepoważnie.

-Icojejpowiedziałaś?

-Wszystko.

Annienerwowoporuszyłapalcami.

-Aonacocipowiedziała?NaustachEvezadrgałuśmiech.

-Niewiele.Główniepłakała.

-CałaDoris-zaśmiałasięAnniezwyraźnąulgąi,zmieniającton,zapytała:-Acotam
słychaćuprofesora?Czyznówjesteścierazem?Jeśliminiepowieszprawdy,to
przysięgam,będęcięstraszyćpośmierci.

-Rozmawialiśmyiprzedstawiłamgodzieciom.Bronteprzygotowałakolację.Możeszw
touwierzyć?

Myślę,żewszystkosięjakośułoży,aleniechcęniczegoprzyspieszać.Paulprzeciwnie.
Onwie,czegochce.Twierdzi,żemniekocha.

-Tyjednakmaszszczęściedomałżeństw.

-Hola,hola!Jeszczenamdotegodaleko.Pozatymwcaleniechcęnaraziewychodzićza
mąż.Zbytwieletrudukosztowałomniedotarciedomiejsca,wktórymjestemteraz.Tak
łatwoniewyrzeknęsięniezależności.

-Przecieżwcaleniemusisz.Aleobiecajmi,żenikomusięnieprzyznasz,żeniechcesz
wyjśćzaPaulaHammonda.Niechciałabym,żebyśzostałazamordowanaweśnie.

Evezaśmiałasię.DosaliwszedłJohnwtowarzystwiepielęgniarkiilekarzaz
zawodowymiuśmiechamiprzylepionymidotwarzy.

background image

-Annie,terazzaśniesz,agdysięobudzisz,poradziszmi,copowinnamzrobić-

powiedziałaEvenatenwidokipochyliłasię,byucałowaćprzyjaciółkę.-Kochamcię-

szepnęłajejdoucha.

Uścisnęłysobiedłonieiwymieniłyjeszczejedno,ostatniespojrzenie.

-Nodobrze-powiedziałaAnnie,patrzącnalekarzaiukradkiemocierającłzy.-

Róbcieswojeiniechjużbędziepowszystkim.

Odwróciłagłowędościany,żebyniepatrzeć,jakpielęgniarkawkłuwajejigłęwżyłę.

Obokstałstudentmedycynypochłoniętyrobieniemnotatek.

-Doktorze,możepanprzypadkiemwie,jaksięrobihormony?-zapytałagoAnnie.

Słyszącto,Johnjęknął,aEvewzniosłaoczykuniebu.Studentjednakpotraktowałpytanie
poważnieipotrząsnąłgłową.Annieuwielbiałanaiwnychchłopców.

-Niepłaćciemu!-zawołałajeszcze.

GdyDorispojawiłasięwpoczekalniwdwiegodzinypóźniej,Eve,MidgeiGabriella
zerwałysięzeswoichmiejscipodbiegły,byjąuściskać.Dopieropochwilizauważyły,
jakbardzoDorissięzmieniławciąguostatnichsześciutygodni.

-Wspanialewyglądasz!-zachwyciłasięGabriella.Irzeczywiście,Doriszrzuciłasporo
kilogramów,byłaopalona,aprzedewszystkimjejoczyodzyskałyblask.Wdługiej
dżinsowejspódnicy,niebieskiejbawełnianejbluzceiznarzuconymnaramionaażurowym
szalemwyglądałajakbohaterkawesternu.

Midgeprzymrużyłaoczyiobrzuciłająwzrokiemodstópdogłów.

-Przyznajsię,Bridges,ilekilogramówstraciłaś?

-Niemampojęcia-odrzekłaDorisbeztrosko.-Wdomkuniemawagi,a,szczerze
mówiąc,nieinteresujemnieto.Niemyślęokaloriachanigramachtłuszczuijużnigdyw
życiuniezdecydujęsięnażadnądietę.Jemzdrowejedzenie,gdyjestemgłodna,a
przestajęjeść,gdygłódmija,codzienniepływamichodzęnaspacery.Tosięnazywa
zdrowytrybżycia,,dziewczyny.Prawdęmówiąc,wogóleniezamierzałamsięodchudzać,
tosięstałosamo.Bardziejmnieterazinteresujezdrowieniżwygląd,aprzedewszystkim
to,cosiędziejewmojejgłowie.

-Skorojużwspomniałaśogłowie,tozauważyłam,żenazewnątrzteżsiętrochęzmieniła
-stwierdziłaMidgezaprobatą.

Dorisprzesunęłapalcamipowłosach,ufarbowanychnasrebrzystyblond.

-Znudziłomisięjużtofarbowanie.Pomyślałam,żezrobiętojeszczetylkoraz,żeby
pozbyćsiętamtegokoloruiżebywłosymogłysobiedalejspokojnierosnąć.Aprawdajest
taka,żewiększośćmoichwłosówjestsiwa.

-Więcdlaczegoniechceszichfarbować?-zdziwiłasięGabriella,przerażonanasamą
myśl,żemogłabyposiwieć.

-Niechcęsztucznegokoloruwłosów,taksamojakniechcęsztucznychtkaninnaciele.

background image

Możepomyślicie,żezwariowałam,alenasamympoczątku,gdyprzyjechałamnad
jezioro,miałamwrażenie,żejakaśczarnatruciznawypełniamniecałąiwychodzizemnie
wszystkimiporamiskóry,nawetprzezcebulkiwłosów.Piłammnóstwowody,codziennie
pływałam,jadłamowoceirobiłampompki.Terazczujęsięczystawśrodku.Czystai
pusta,jakwielkiparowiec,któryczekanazaładunek.Aletymrazembędębardzo
dokładniesprawdzać,cozesobązabieram.

-Więcniechceszniczegosztucznego?-zapytałaMidge,zafascynowana.

-Niczego.Towcaleniejesttrudne,gdysięrazzacznie.

GabriellawciążprzyglądałasięwłosomDoris.

-Todziwne-mruknęła.-Siwewłosykojarząsięzestarością,zkimśtakimjakBarbara
Bush.Aletobiejestwnichdotwarzy.Twojacerawydajesięprzynichżywsza,aoczy
bardziejniebieskie.Niemogęuwierzyć,żetakmówię-dodałazszerokimuśmiechem.-

Podobająmisiętewłosy.Toznaczy,twoje.

-Mnieteż-zgodziłasięzniąEve.Dorispromieniała.

-Jeślichodziowłosy,torzeczywiściepoczątkowoobawiałamsię,żezdnianadzień
zmienięsięwstaruszkę-przyznała.-Alestarzałamsięjużprzecieżodlat,udawałam
tylko,żetegoniewidzę.Przezcałyczasbyłowemniemnóstwozłości,chociażnie
wiedziałam,dlaczegowłaściwiejestemzła;aterazstarośćwcalemnieniemartwi.
Ignorowałamtesiwewłosy,taksamojakwieleinnychsygnałów.Czegojasięwłaściwie
bałam?Totylkomojeciałoimojewłosy.Zamierzamużywaćichjeszczeprzezjakieś
dwadzieściaalbotrzydzieścilat,więcpowinnamjaknajlepiejoniedbać.Agdyjuż
zaczęłamtorobić,topolubiłammojeciałorazemzjegowszystkiminiedoskonałościami,
polubiłamnawettęsiwiznę.Akceptujęwszystko,cojestczęściąmnie,idziękitemuczuję
sięsilna.Możeniejestemjużmłoda,alenapewnojestemmłodaduchem.Wkażdym
razietojestemja.Siwiznazostaje.

-AcootymmyśliR.J.?-zapytałaostrożnieMidge.

-Niepytałamgoinicmnietonieobchodzi.

Tostwierdzeniezostałoprzyjętewybuchementuzjazmu.Doriszaśmiałasię:

-Niecieszciesiętak.Niejestempewna,czyontowogólezauważy.

-Tojużinnasprawa-wzruszyłaramionamiEve,patrzączprzyjemnościąnaDoris.

Jejprzyjaciółkabyłaznówtąsamąkobietą,którąEvepoznaławielelattemu,zarazpo
przeprowadzcedoRiverton.TamtąDoris,którapewnegodniazastukaładojejdrzwiz
małąSarahuczepionąspódnicyinapoczątekznajomościprzyniosłajejciastozwiśniami.

-Ajaktamwgłowie?-dopytywałasięMidge.

-Nieźle-odrzekłaDoriskrótko,trochęwswoimstarymstylu.-Wciążnadtympracuję,
alewszystkojestwporządku.Porozmawiamyotympóźniej.CozAnnie?-zmieniła
temat.-Czyjużcoświadomo?

-Nie-odrzekłaEve,poważniejąc.-Operacjazaczęłasięjakąśgodzinętemuiwciąż
czekamynawiadomości.

background image

Dorispotrząsnęłagłową.

-Takmiprzykro.Pomyślećtylko,żemartwiłyśmysięomenopauzęistarzenie.

Powinnyśmysięcieszyć,żewogólemamyokazjęsięzestarzeć.Żałuję,żeniewiedziałam
owszystkimwcześniej.Możewtedynaszekontaktywyglądałybyinaczej.

-Maszjeszczeszansę-zauważyłaMidge.-Annieniedługowyjdziezeszpitala.

-Chcęspróbować-powiedziałaDoriscicho.

-Zrobiłaśjużdobrypoczątek,przyjeżdżająctutajztakdaleka-uśmiechnęłasięEve.

-Prawdęmówiąc,niewielebrakowało,żebymzostała.Gdydomniezadzwoniłyście,
przestraszyłamsię.Wolałamnieznaćżadnychnowin,bojeślioczymśniewiedziałam,to
niemusiałamsięotomartwić.

-Chybawszystkieczułyśmysiępodobnie-zauważyłaEve.-Takawiadomośćstwarza
poczuciezagrożenia.Myśl,żejednaznasmaraka…itowłaśnieAnnie,któraćwiczyi
zdrowosięodżywia.Skoroktośtakijakonamożezachorować,tocóżdopieroinne?

-AjakAnnietozniosła?

-Znaszją.Niestosujeuników.-Evepodeszładokrzesłaiusiadła.Narazpoczułasię
bardzozmęczona.-Alemartwięsięonią.Najgorszejestprzednią.Jeszczeniemiała
czasupogodzićsięzeświadomością,żejużnigdynieurodzidziecka.

-Przezkilkamiesięcybędziewdepresji-pokiwałagłowąMidge.

-Wszystkiebędziemyjąwspierać-powiedziałacichoGabriella.

Zapadłomilczenie.

-Przyszłomidogłowy-odezwałasiępochwiliEve-żemożenanastępnymiesiąc
powinnyśmywybraćksiążkę,którazainspirujeAnnie.Coś,coskierujejejmyśliwe
właściwymkierunku.

-Dobrypomysł-ożywiłasięMidge.-Maciejakiśpomysł?

Wymieniłykilkatytułównajnowszychbestsellerów,opowieścioprzyjaźnikobiet,
wspomnieńosób,któreprzeżyłyżyciowedramaty,kilkabiografii,ależadnaztych
książekniewydawałasięwłaściwa.

-Tomusibyćcoś,codajeprawdziwąpociechę,książkawielkiejsiłyimądrości-

powiedziałaGabriella.

-MożeBiblia?-rzuciłanistąd,nizowądMidge.Zapadłacisza.Eveprzechyliłagłowąna
bok.Doriswydęłausta.

Midgepotrząsnęłagłową.

-Możejednaknie.

-Dlaczegonie?-ożywiłasięnarazGabriella.

-Jakto?CałaBiblia?-jęknęłaMidgezprzerażeniem.

Evetenpomysłpodobałsięcorazbardziej.

background image

-Możebyćcała.Muszęsięprzyznać,żenigdynieprzeczytałamcałejBiblii,awy?

Większośćjejfragmentów,któreznam,słyszałampodczasmszy.Tomożebyćbardzo
ciekawe.

-BędziemyterazgrupąbadaczekBiblii?-zaśmiałasięMidgeiwszystkieroześmiałysięz
niąrazem,byłojednakjasne,żepomysłzdobyłuznanie.

-Niemusimyczytaćcałości.Możemysięjakośpodzielić-zauważyłaDoris.

-Jachcęprzeczytaćcałą,oddeskidodeski-stwierdziłaGabriella.-Inneksiążki
czytałyśmywcałości.PamiętacieOdyseją!Możemytouznaćzaprojektspecjalny.

-Tokamieńwęgielnynaszejkultury-przyłączyłasięEve.-Mnóstwodziełliterackich
wywodzisięzBiblii.Noijeszczepsalmy.Trudnoznaleźćcośpiękniejszego.

Gabriellawyciągnęłaztorbykalendarz.

-Niewybrałyśmyjeszczeterminu.Wszystkiedatysąwolne.Doskonale.

Doriszajrzałajejprzezramię.

-Tomożezabraćsporoczasu,alecóż,możeprzydasięnamwszystkim,nietylkoAnnie.

Midgepochyliłasięnakrześleizłożyłaręcenabrzuchu.Czuła,żedecyzjajużzapadła,
niepozostałojejwięcnicinnego,jaktylkosięzniąpogodzić.Wzruszyłaramionamii
powiedziałazniepewnymuśmiechem:

-Tylkoniemówcienicmojejmatce,boniedamispokojudokońcażycia.Będziepalić
świece,odmawiaćnowennyitwierdzić,żezdarzyłsięcud.

-TerazmusimyjeszczetylkoprzekonaćAnnie-westchnęłaEve.-Onaniejestzbyt
religijna.

-Odjutrabędzie-stwierdziłaGabriellazprzekonaniem.

Dorispokiwałagłową,krzyżującramionanapiersiach.

-Potymwszystkimkażdaznasstaniesięreligijna.

WdwiegodzinyodrozpoczęciaoperacjidopoczekalniwszedłJohnwtowarzystwie
doktorGibson.CzłonkinieKlubuKsiążkizerwałysięnarównenogi.

Johnbyłbardzobladyiwydawałsięwstrząśnięty.

-Nowotwórsięgałgłębiej,niżwszyscyprzypuszczali-powiedziałispojrzałnalekarkę,a
tapodjęławyjaśnienia:

-Nowotwórzaatakowałściankęmacicy.Usunęliśmymacicę,obydwajajnikiijajowody.
Niestety,koniecznabędzieradioterapia.AleAnniezniosłatodoskonale-dodałaz
ciepłymuśmiechem.-Wsparciebliskichosóbjestbardzoważnewwalceznowotworem.

Myślę,żemająctakieprzyjaciółki,Anniebardzoszybkowyzdrowieje.

GdylekarkaiJohnwyszli,czterykobietysplotłyramionairozpłakałysięzulgi.Z

powoduAnniewszystkiemusiałystawićczołowłasnejśmiertelnościiwiedziały,żekażda
znichmożebyćnastępnawkolejce.JednaktegodniaDoris,Eve,MidgeiGabriellabyły
tymi,którymudałosięprzetrwać.

background image

Doriswędrowałapozalanychsłońcempokojachdomu,któryprzezpięćdziesiątlatbył

jejmiejscemnaziemi.Pamiętałatepomieszczeniajeszczezdzieciństwa.Patrzyłanastare
mebleiczuła,jakenergiamieszkającychtupokoleńwnikawjejciało,zupełniejakbyz
prochówprzodkówpowstawałonoweobliczejejsamej.

Gdytakszła,jejumysłodruchowozacząłsporządzaćlistęrzeczydozrobienia.Trzeba
umyćokna,wytrzećkurzpodmeblamiwsalonie…nakażdymkrokubyłowidać,żew
domuzabrakłogospodyni.Wkuchniprzejrzałaszafkiilodówkęiułożyłanastępnąlistę,
tymrazemkoniecznychzakupów.Zrozbawieniemzauważyławlodówceniskotłuszczowe
iniskokalorycznedania.Oczywistydowód,żetoSarahzajmowałasięzakupami.

Musiałajednakprzyznać,żejejcórkaradziłasobiecałkiemnieźleibardzowydoroślała
podczasnieobecnościmatki.Ichdługierozmowytelefonicznestopniowozmieniałyswój
charakter:litanieskarginarzekańpojakimśczasieprzekształciłysięwszczererozmowy,
wktórychkażdaznichdowiadywałasięczegośodrugiej.Sarahnieoczekiwała,żeDoris
będzieusuwaćzjejdrogiwszystkieprzeszkody;potrzebowałaraczejmodelukobiecej
roli.Dorisczuła,żeporazpierwszyodwielulatcórkazaczęławreszcieuważniesięjej
przyglądać.

Poszładobiblioteki,usiadłaprzybiurkuijednąrękązaczęłaporządkowaćdługielisty
rzeczydozrobienia,adrugąsięgnęłapotelefon.Najpierwzadzwoniładosprzątaczkii
zapytała,czytamogłabykilkarazyprzyjśćdodatkowo.Potembyłafirmastrzygąca
trawniki,następniepralniaimleczarz.MinęłodwadzieściapięćminutiDoris
uświadomiłasobiezezgrozą,żenadalznajdujesięnasamympoczątkulisty.
Potrzebowaławieludni,bydoprowadzićwszystkodonależytegoporządku,atrzeba
jeszczebyłokupićdzieciomubraniadoszkołyi…

WdrzwiachbibliotekistanąłR.J.Patrzyłnaniązmieszaninązdumieniaipobłażliwości.
Dorispowoliodłożyładługopis.Zastanawiałasięwcześniej,jakzareagujenawidokmęża.
Nienawiśćjużwniejwygasła;niestety,razemzniązniknęłymiłośćiszacunek.

Teraz,patrzącnaniego,uświadomiłasobiezezdumieniem,żezupełnienicdoniegonie
czuje.

-Awięcwróciłaś-powiedział.

Milczała,podświadomieoczekując,żeR.J.zapytaoswojąkolację.

-Byłjużnajwyższyczas-mruknął,mierzącjąwzrokiemgenerała,któryzastanawiasię,
jakąkaręwymierzyćpodwładnemu.

Doriswdalszymciągumilczała,przyglądającmusięuważnie.Jeszczemiesiąctemu
zapewneodrazuzaczęłabymunadskakiwaćalbowybuchnęłabypłaczem.Bogudzięki,ta
nieszczęsnaistota,jakąwtedybyła,jużnieistniała.Pomyślałaodomunadjeziorem,
przypomniałasobieporankispędzanenawerandzieiwolność,którapłynęłazpoczucia,
żeniemusibezustanniespełniaćżyczeńmężaidwojgadzieci.

Opuściłapowiekiijejwzrokpadłnastaranniespisanelisty.Zaśmiałasiękrótkozich
niedorzeczności.Jakłatwobyłowpasowaćsięwstarąforemkę.

SpojrzaławrozzłoszczoneoczyR.J.JejdwudziestojednoletnisynBobbymiałtakisam

background image

wyraztwarzy,gdymupowiedziała,żewtymrokusammusispakowaćwalizkęprzed
wyjazdemdocollege’u.

-Todobrze,żewróciłaś-powiedziałR.J.-Domrozsypujesiębezciebie.Jesteśtu
potrzebna.

Niepowiedział:kochamcię,ani:tęskniliśmyzatobą.Tylko:jesteśtupotrzebna.

-Alejawcaleniewróciłam-odrzekłaDorisspokojnie.

-Jakto?-zająknąłsięR.J.,czerwieniejączoburzenia.-Chybaniesądzisz,żeznów
pozwolęcispakowaćmanatkiizniknąć?

Dorisztrudempowstrzymałasięodśmiechu.

-Niemanajmniejszegoznaczenia,nacomipozwolisz,anaconie-rzekłasucho.

-Jeszczezobaczymy.

-Usiądź,R.J.Właściwiemożemyporozmawiaćjużteraz.Izamknijdrzwi,proszę.

Byłtakosłupiały,żeposłuszniezrobił,comukazała.Zamknąłdrzwi,podszedłdobiurkai
nonszalanckousiadłnaswoimulubionymfotelu,zakładającnogęnanogę.

-Oczymmamyrozmawiać?

-Jatuniewrócę,R.J.-powiedziałaDoris,podnoszącnaniegowzrok.-Awkażdymrazie
niewtakisposób,jakmyślisz.Zostanęprzezkilkadni,żebymócodwiedzićwszpitalu
mojąprzyjaciółkę,Annie,ipomócdzieciomprzygotowaćsiędoszkoły.Damim
pieniądzeiwyślęnazakupy.Zanimwpadnieszwszał,chcęcijeszczepowiedzieć,że
mojeplanysąjużustalone.RozmawiałamjużotymzBobbymiSarah.Prawdęmówiąc,
Sarahjestzachwyconatym,żeniebędęjejprzezcałyczaswisiećnakarku.

Uśmiechnęłasięnawspomnienierozmowy,jakąprzeprowadziłazcórkąpoprzedniego
wieczoru.Obydwieleżałynajejłóżkuiporazpierwszyodlatrozmawiałyzupełnie
szczerze.

R.J.patrzyłnaniątakimwzrokiem,jakbywidziałjąporazpierwszywżyciu.

-Dobrzewyglądasz-rzekłwspaniałomyślnie.-Chybatrochęschudłaś?Izrobiłaścośz
włosami.Niewiem,co,alewyglądaszzupełnieinaczej.

-Bojesteminna-ucięłakrótkoDoris,niepozwalającsięzłapaćnahaczykkomplementu.

R.J.poprawiłsięnafotelu.

-Możejednaktewakacjedobrzecizrobiły.Chybapotrzebowaliśmytrochędystansu,
żebyzasobązatęsknić.Tendombezciebiejestinny.Chybaniedoceniałemtego
wszystkiego,coturobiłaś.Możezabardzosiędotegoprzyzwyczaiłem.Sarahradziła
sobiezupełniedobrze,noimamyprzecieżsprzątaczkę,alenikttakniepotrafi
wszystkiegodopilnowaćjakty.Maszwyjątkowydar.Chybazarzadkociotymmówiłem.

-R.J.,jakjamamnaimię?

-Co?-zdumiałsię.

-Pytam,jakmamnaimię.Nigdyniemówiszdomniepoimieniu.Jużodkilkulat.

background image

Ktośpowiedział,żedlakażdegoczłowiekanajpiękniejszymdźwiękiemnaświeciejest
dźwiękwłasnegoimienia.Myślę,żetoprawda,boprzezwielelatbardzochciałamje
usłyszećztwoichust.

-Doris,ja…

Podniosłarękęipotrząsnęłagłową.

-Proszęcię,R.J.,nieteraz.Jużjestzapóźno.

-Zapóźno?Naco?Cotomaznaczyć?-zapytałzimnym,rzeczowymtonem.

-Toznaczy,żenaszemałżeństwojestjużskończone.-Widokjegotwarzysprawiłjej
niekłamanąprzyjemność.-Rozmawiałamjużzprawnikiemidowiedziałamsię,że
dowodytwoichzdrad,któreposiadam,absolutniewystarcządouzyskaniarozwodu.
Radzęci,żebyśtakżeposzukałsobieprawnika,bozamierzamrozpocząćpostępowanie
rozwodowenajszybciej,jaktomożliwe.Skontaktowałamsięrównieżzagencją
nieruchomościiwystawiłamdomnasprzedaż.Zamierzampodzielićposiadłośćnacztery
działkiikażdąznichsprzedaćosobno.

OniemiałyR.J.wstałipodszedłdoniej.

-Niemożesztegozrobić!

-Owszem,mogę.Izrobiłam.Tojajestemwłaścicielkątegodomu,atakżepołowytwojej
firmy.-Zgarnęłaswojenotatkizbiurkaiwrzuciłajedokosza.R.J.stałnaprzeciwkoniej,
ciężkooddychając,iobserwowałkażdyjejruch.Wstałaiwygładziłaspódnicę.

-Maszczasdokońcawrześnia,apotemmusiszsięstądwyprowadzić.Jaterazwracam
nadjezioro.Kiedyznówprzyjadę,maciętuniebyć.Tochybawszystko,comieliśmy
sobiedopowiedzenia,prawda?-zakończyłazuprzejmymuśmiechemiwyszłaz
biblioteki.

Zacząłsiękolejnyrokszkolny.WakacjesięskończyłyiruchulicznywOakleywrócił

donormy.Matkiwcałymmieścieznówpakowałykanapki,kupowałyskarpetkiibieliznę,
wnosiłyróżneopłatyizulgąodprowadzałyswojedziecinainauguracjęrokuszkolnego.

BronteiFinneydenerwowalisiębardziejniżzazwyczaj,aletobyłonormalne,zważywszy
nato,żeszlidonowejszkoły.SarahBridgesiBronteznówbyłybliskimiprzyjaciółkamii
spędziłyrazemcałypoprzednitydzień,chodzącposklepachikupującwszystkie
niezbędnerzeczy.Finneydenerwowałsię,czyzostanieprzyjętydodrużynyfutbolowej.
Całysierpieńspędziłnaobozietreningowymiterazteżćwiczyłwkażdejwolnejchwili.

Everównieżzostałastudentką.Zapisałasięnawieczorowekursy,któremiałyodnowićjej
nauczycielskicertyfikat.Dziecicałymsercempopierałytędecyzjęiobiecałyjejpomocw
domu,Evemiaławięcnadzieję,żejakośudajejsiępogodzićdom,pracęiżycie
uczuciowe.GdyBronteiFinneypoukładalisobiewłasnesprawy,przestaliwidziećw
PauluHammondziezagrożeniedlasiebieirodziny.

Evezaparkowałaprzeddomemswojestarevolvo,któremusiałowytrzymaćjeszczerok,i
czulepoklepałastaruszkapokierownicy.Jużnaprogudomupoczułazapachbazyliii
czosnku.Zuśmiechemnaustachstanęławprogusalonu.

BronteiSarahsiedziałynazielonejkanapie,zajęteokładaniempodręcznikówwgruby,

background image

brązowypapier.NapodłodzeFinneyidwóchjegokolegów,którychEvenieznała,graliw
gręwideo.Byłatozwykłascena,jakiematkiwidującodziennie,dlaEvejednakbyłaona
balsamemnaduszę:życieichtrójkiznówwracałodonormalności.

-Cześć,dzieci!-zawołałazszerokimuśmiechem.

-O,cześć,mamo-powiedziałaBronteżyczliwie,podnoszącgłowę.-JaktamAnnie?

Lepiejsięczuje?

-Wszystkojestwnajlepszymporządku.Zatojajestemwyczerpana.

Brontepodeszłaiobdarzyłająmocnymuściskiem.

-Ociebieteżsięmartwiłam,mamo.Wyglądasznazmęczoną.Jadłaścoś?Zrobiłam
kolację.

Evespojrzałanaswącórkęzpodziwem,zastanawiającsię,jakudałojejsięwychowaćtak
wspaniałąkobietę.

Finneyrównieżpodniósłsięzpodłogiipomachałdoniej.

-Hej,tygrysie-zawołałaEve.-Conowego?

-Dostałemsiędodrużyny!-zawołałzbłyskiemwoczach.

-Naprawdęcięprzyjęli?-zakpiłaBronte,alenajejtwarzymalowałasiędumanie
mniejszaniżnatwarzyEve.Finneyzaczerwieniłsięzradości.Byłwtejchwilitak
podobnydoToma,żeEvepoczułauściskwgardle.

-Jestemzciebiebardzodumna-powiedziała.-Tatoteżbyłbyzciebiedumny.

Chłopiecpoczerwieniałjeszczebardziejipodwpływemimpulsuszybkosiędoniej
przytulił.Znowubyłdawnymsobą,jejukochanymsynkiem,choćsylwetkęmiałjuż
niemalmęską.

Pochwiliobydwoje,BronteiFinney,wrócilidoswoichzajęćiEvepoczułasię
niewidzialnawewłasnymdomu.Dziecibyłytużobok,alekrążyłyposwoichwłasnych
orbitach.Czynietakwłaśniepowinnobyć?

AnnieszybkowracaładozdrowiaiwkilkatygodnipóźniejKlubKsiążkizebrałsięna
nieformalnymspotkaniuwogrodziejejdomu.Byłpogodny,wrześniowywieczór.

Przyjaciółkiurządziłysobiepikniknatrawniku,agdyzacząłzapadaćzmrok,w
zacisznym,osłoniętymzakątku,rozpaliłyniewielkieogniskoirozsiadłysiędookoła,
patrzącwpłomień.

Tymrazemnierozmawiałyoksiążkach,ważniejszebowiembyłyzmiany,które
zachodziływżyciukażdejznich.

-Latojużminęło-stwierdziłaDoris.-Jakiemacieplanynajesień?Jeślichodziomnie,
nocóż…Mojedziecisąjużdorosłe.Zastanawiałamsię,cochciałabymzrobićzresztą
życia,ipostanowiłamwrócićdoszkoły.Zawszeżałowałam,żenieskończyłamcollege’u.

Terazmamchybaokazjętonadrobić.

-Świetnypomysł!-zawołałaEvezuznaniem.

background image

-MojamatkazostajewChicagonastałe-westchnęłaMidgezrezygnacją.-Aleniejest
jużtąsamąkobietącokiedyś.Terazpotrzebujemniebardziejniżjajej.Chybaobydwie
trochęzłagodniałyśmy.

-Ajamamdobrewiadomości-oznajmiłaGabriella.-Fernandozostałzaproszonyna
decydującąrozmowęwsprawiepracy,naktórejnaprawdęmuzależy.Zapaliłamnatę
intencjątuzinświeczekwkościeleWniebowstąpienia.Jeślidostanietępracę,ajestem
pewna,żetak,zrezygnujęznadgodzinibędęmiaławięcejczasudlarodziny.Noi
wreszcieodzyskamwstępdomojejkuchni!

Wszystkieroześmiałysięgłośno,apotemzamilkły,patrzącterazwyczekująconaAnnie.
Taporuszyłasięipochwilizaczęłamówićspokojnym,cichymgłosem:

-Właściwiemogęwampowiedziećjużdzisiaj.Doris,niewspominałamciotym
wcześniej,aleJohnrozstałsięzR.J.Terazrozglądasięzapracąibyćmożewyjedziemy,
chociażbędziemitrudnoopuścićChicago.Nietylkozpowodumojejpracy.Jesteście
jedynąprawdziwąrodziną,jakąmam…-Głosjejzadrżałinachwilęumilkła.-Alegdy
tylkodostanębłogosławieństwooddoktorGibson,wezmękilkamiesięcyurlopui
wyruszymywdrogę.

Johnniemożesięjużdoczekać.Codzienniecośkupuje.Mamjużcałąszafęubrańz
polaru,szwajcarskiscyzorykipodróżnąapteczkęwielkościwalizki-prychnęłaz
rozbawieniem.-

Zachowujesięjakdzieciak,alemiłopatrzećnajegoentuzjazm.Pojedziemynazachód.

Będziemysięzatrzymywaćwróżnychmiejscach,robićmnóstwozdjęćizachowywaćsię
jakprawdziwituryści…Chcęodwiedzićrodziców-wyznałanarazchłodnym,trzeźwym
tonem,aletrwałototylkochwilę.-Niezdziwciesię,jeśliwrócimyobwieszeni
koralikami,śpiewającmantry.

ZewszystkichstronposypałysięsłowaaprobatydlaplanówAnnie.Doriszerknęłaprzez
ramięnaEve,którasiedziałanatrawie,obejmującramionamikolanaipatrzącwniebo.

-Aty?-zapytała,wyrywającjązzamyślenia.-Jakiemaszplanynajesień?

Eveprzezchwilęzbierałamyśli.

-Właśniesięnadtymzastanawiałam.Niemamchybażadnychplanów.Wmoimżyciu
tylesięjużzmieniło,żeniechciałabymplanowaćniczegonowego.Mamnadziejęna
odrobinęspokoju.

-Mampomysł!-zawołałanagleGabriellaiwyciągnęłazkieszeninotes.-Kiedybyłam
mała,bawiłamsięwpewnągrę.Niechkażdaznasnapiszenakartceswojeżyczenie.

Wyrwałaznotesukilkakartekirozdałajeprzyjaciółkom,agdywszystkiezapisałyjużto,
czegopragnąnajbardziej,kazałaimmocnozmiąćkartki.

-Teraztrzebajewrzucićdoogniska-powiedziała,pochylającsięnadpłomieniem,i
wrzuciłaswojąkulkęwogień,szepcząccośdosiebie.

Jednapodrugiejkarteczkiznikaływpłomieniach.Narazrozległsięgłośnytrzaskigruba
gałąźwsamymśrodkuogniskapękłanadwoje,wysyłającwniebosnopiskier.Eve
poczułamocnebicieserca.Tobyłznak!NapisałanaswojejkarteczceprośbędoToma,by

background image

pokierowałjejnastępnymkrokiem.Prosiłagoojakiśznak-iotogootrzymała.Teraz
wiedziałajuż,copowinnazrobić.

EPILOG

Byłzimny,listopadowywieczór.Gwiazdyświeciłyjasnojakkryształkilodu.W

oddalifalejezioraMichiganrozbijałysięogranitowybrzeg.Drzewawparkudawnojuż
straciłyliścieiterazstały,nagieiszare,jakwartownicypodczasuroczystości.

Nieboprzeszyłapomarańczowaracawystrzelonaojakieśtrzystametrówdalejnad
brzegiemjeziora.Byłtosygnał,żewszyscymająsięzgromadzićwjednymmiejscu.

Zapanowałowyczekującemilczenie.Zbliżałasięwyznaczonapora.Stanęliwkręguna
trawiastymzboczunadplażą.Bylitudzisiajwszyscy:AnnieiJohn,Midge,SusaniEdith,
GabriellaiFernandorazemzczwórkądzieci,DoriszBobbymJuniorem.SarahiBronte
trzymałysięzaręce.

Evemiałapoobustronachdwóchswoichmężczyzn:polewejFinneya,któryjuż
dorównywałjejwzrostem,apoprawejPaula,któryzachowywałpełenszacunkudystans.

Prosiłagooprzyjście,bobardzochciała,bybyłturazemznią.

Narazwciszyrozległsięgłośnydźwiękiwgóręposzybowałopomarańczoweświatełko,
którepochwilirozprysłosięwsymetrycznykwiat.Złotesmugiopadaływdółjakgałęzie
płaczącejwierzby.

Łzyspłynęłyjejpopoliczkach,gdypatrzyłanazłocistypyłzastygłynatleczarnego
nieba;uświadomiłasobie,żeprochyTomamieszająsięzgwiazdami.

Finneyobjąłjąmocno.Wświetlefajerwerkuwidziałajegotwarztakpodobnądotwarzy
ojca.Brontepodeszładoniejzdrugiejstronyirównieżjąobjęła.Stalinieruchomo,
czekając,ażwszystkiedrobinkiiskierspadnądojeziora.

-Dowidzenia,Tom-powiedziałaEve,pewna,żejąusłyszał.

Potemotarłaoczy,pocałowaładzieci,pożegnałaprzyjaciółi,trzymającPaulazarękę,
poszławstronędomu.

background image

DocumentOutline

��

��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Monroe Mary Alice Klub książki
Monroe Mary Alice Klub książki(1)
Monroe Mary Alice Klub książki
Monroe Mary Alice Klub książki
Monroe Mary Alice Klub ksążki
Mary Alice Brandon Cullen
Ashton Lee Wisniowy Klub Ksiazki
2015 2016 Kalendarz Ksiazkowy Marilyn Monroe Olga Tokarczuk
Historia książki 4
Historia książki
OPRACOWANIE FORMALNE ZBIORÓW W BIBLIOTECE (książka,
Marketing ksiazki UAM 2009
KSIĄŻKA OBIEKTU pdf
ksiazka

więcej podobnych podstron