MARYALICEMONROE
KLUBKSIĄŻKI
PROLOG
Wigiliapowrotu7stycznia1998
DziświeczoremwrócędoKlubuKsiążki.
Odostatniegospotkania,naktórymbyłam,minęłojużpółroku.Wiem,żemojekoleżanki
będądlamniemiłe.Będąstarałysięmniepocieszyćiniepowiedziećnic,comogłobymi
przypomniećomojejtragedii.Mamnadzieję,żeniedostrzegęwichwzrokulitości.Nie
potrzebujęlitości,leczzrozumienia,ciepłaiwyciągniętejręki,którapozwolimi
przełamaćdługotrwałąizolacjęinanowoożywićdawneprzyjaźnie.
Boprzecieżsięprzyjaźnimy.Dorisijazałożyłyśmytenklubzdesperacji,piętnaścielat
temu.Obydwiebyłyśmywtedymłodymimatkami,mieszkałyśmyprzytejsamejulicyi
potrzebowałyśmytowarzystwa,odrobinyintelektualnejatmosfery-orazopiekunekdo
dzieci.
Wtedy,w1983roku,naszKlubKsiążkibyłwłaściwiekombinacjąklubuczytelniczegoi
punktuopiekinaddziećmi.Rósłrazemznaszymimaluchami,przybywałomuczłonkiń,
niektórewyprowadzałysięwinneokolice,alerdzeńzawszepozostawałniezmienny,ja,
Doris,MidgeiGabriella.AterazjeszczeAnnie.Bywałyspotkania,naktórewiększośćz
nasprzychodziłazniemowlętamiprzypiersi,zdarzałysiętakie,gdyktóraśzasypiałana
kanapieponieprzespanejzpowoduchoregodzieckanocy,itakie,gdybezwyraźnej
przyczynywypijałyśmyzadużowinaiprawiewogólenierozmawiałyśmyoksiążkach.
Teraznaszedziecisąjużgotowedowyfrunięciazgniazda,amynanowoszukamy
książek,bynadaćsenskolejnemuetapowinaszegożycia.
Wiem,żemojadługanieobecnośćbyładlagrupyniełatwa.Martwiłysięomnie.
Anniejużdwarazydzwoniła,żebyupewnićsię,czynapewnoprzyjdę.Przeczytałam
zadanąksiążkę,biografięEleonoryRoosevelt,aleniemamwieledopowiedzenianatemat
tejinteligentnejkobiety,którazewszystkichswoichosobistychtragediiwyszła
zwycięsko.
Zastanawiamsię,czymojeprzyjaciółkiwybrałytęksiążkęwłaśniezewzględunamnie;
możepoto,bymniezainspirowaćalbopodkreślićpozytywnąwymowęmojegopowrotu?
Mojeżycieniejestpełnetriumfów.Czyjezresztąjest?
WychowałamsięnaspokojnymprzedmieściuChicagoipodobniejakwiększośćkobietz
KlubuKsiążkijestemproduktemszkółkatolickichzlatpięćdziesiątych.Wszystkieteraz
wybuchamyśmiechem,gdynapotykamywksiążkachwzmiankiokatechizmiez
Baltimorealboopobrzękującychróżańcamigromadachzakonnicwwykrochmalonych
kometach.Bardzolubimyksiążki,którepozwalająnampowrócićdotychczasów
niewinności,gdywletniewieczorybezżadnychobawmożnabyłobawićsięnaulicy
nawetdodziesiątej.Ilejestksiążek,opisującychprzejścieodMotowndoBeatlesówi
wreszciedoacidrocka?AlbotragicznedecyzjezlatwojnywWietnamie?Wszystkie
znałyśmytychchłopców:jedniwkładalimundury,drudzypacyfki,któryśuciekłza
granicęisłuchonimzaginął.Aterazniektóreznaspoznająnanowoswoichmężów-już
nietakichmłodych,awdodatkustarzejącychsiębezwdzięku-którymzdarzasięzrywać
więzyrodzinneiuciekać.
Pochłaniamyichhistoriezdreszczememocji.
Brakowałomiklubu,czytaniaksiążekirozmawianiaonich.Książkistanowiąkluczdo
naszejgrupy,todziękinimnaszedyskusjesąwciążżywe.Stanowiąbezpiecznepole
wymianymyśli.Podczasspotkańmożemysiędzielićrefleksjami,apóźniejproblemami.
Ajeszczepóźniej-sekretami.Najbardziejjednakbrakujemiprzyjaźni.Toonastanowi
prawdziwąmagięgrupy.Widzęmojeżyciejakowspólnieczytanąopowieść.Ichoćsątu
niespodziewanezwrotyakcji,brakujepuenty.Jestemtakajakwy.Mojahistoriamogłaby
byćwaszą.
Pewnegodnia,zupełnieniespodziewanie,mojeżyciezmieniłosię.Pojawiłosięnowe
miejsceakcji,postacieprzybrałynoweoblicza.Gdybyakcjęprzedstawićwformie
diagramu,tokrzywaznalazłabysiępozaskalą.Jedynystałyelementtosposób
prowadzenianarracji:pierwszaosoba,ja,spoglądającanazewnątrzidowewnątrz,inie
dostrzegającanic.
Nieprzeczułamtejzmiany.Chybatowłaśniepisarzenazywają„elementemzaskoczenia”.
Gromzjasnegonieba,którywyrzucabohaterawnowymkierunku.Starytrickz
rewolweremwszufladzie.Czychodziopowieśćsensacyjną,przygodową,romans,
komedięczydramat-poprostuniktniewie,cobędziedalej.
Dlamniezmiananadeszła21czerwca1997roku.
ROZDZIAŁPIERWSZY
Życietoopowieść,akażdyznascodzienniezbieraopowieści.
RachelJacobsohn,Podręcznikgrupyczytelniczej
21czerwca1997
EvePotterwyszłanasłonecznyporanekiodrazuosłoniłarękąoczy:światłobyłoza
ostre.
Wdomupanowałspokójipółmrok.BronteiFinneywciążspaliwswoichpokojach,pies
skamlał,aonasamaniewypiłajeszczeporannejkawy.Tomkręciłsięnerwowo,zbierając
papieryiwrzucającdowalizkiostatnieprzybory.PrzeważnierankiemEvepowoli
wypijałaswojąkawę,apotemotwierałaokno,byodetchnąćświeżym,porannym
powiewemwiatruinacieszyćsiękilkomachwilamisamotności,dopókirodzinajeszcze
spała.Dzisiajjednakprzeddomwypędziłojąwyczuwalnewzachowaniumężapełne
niechęcinapięcieorazwłasnepoczuciewiny.Zapragnęławyjśćnasłońce.
Przypominałasobiedni,gdykrokwkrokchodziłazaTomemprzygotowującymsiędo
wyjazdu.„Tosątwojebilety.Znalazłampager.Możezadzwonićpotaksówkę?Napewno
niezjeszśniadania?Dolejęcikawy”.Zachowywałasięjakwiernypiesalbo,jakTom
kiedyśtoujął,jaknawigatorstatku,któregoonbyłkapitanem.
JednakodjakiegośczasustatekzacząłnabieraćwodyiEvebezwyraźnegopowodu
zaczęłaszukaćjakiejśszalupy.NiewątpiławkompetencjeToma,alezłocistyblask
guzikównajegokapitańskimmundurzejakbyprzygasł.Amożepoprostupodróżtrwała
jużzbytdługo.
Odsunęłaodsiebiebuntowniczemyśliizeszłaposchodkach.
-Dzisiajbędziedobrydzień-powiedziaładosiebiestanowczo.-Niepozwolę,żebyongo
zepsuł.
Szłaprzezzielony,pełenptasiegoświergotuogród,corazdalejodpogrążonegow
półmroku,zamkniętegodomu.Powietrzepachniałoświeżością,słońceożywiałokolory
roślin.Przykucnęłaiwpatrzyłasięwbłyszczącenawłochatymliściukroplerosy.
Uświadomiłasobie,żetopierwszydzieńlata,itoodkrycienatychmiastpodniosłojąna
duchu.Uwielbiaławszelkiegorodzaju„kamieniemilowe”:urodziny,rocznice,święta,
nawetznakinawykresiewzrostu.Dziśzaczynałsięwyjątkowy,zupełnienowydzień.
Czułatowgłębiduszy.Zaczynałosięlato,słonecznedniiciepłe,wonnenoce,
nieformalnespotkaniaprzygrilluikąpielewbasenie.Zakończenierokuszkolnegobyło
wielkąulgą.
Tęskniłajużdoczasuspędzanegozdziećmi.
Powinnajeobudzić,bypożegnałysięzojcem,alewiedziała,żesązmęczone,i
postanowiła,żepozwoliimdłużejpospać.Finneymiałwpołudniemeczfutbolowy,a
Brontechciałaodrugiejpojechaćdocentrumhandlowego.NieobecnośćTomamiała
potrwaćdwadni,askorodzieciniechodziłyjużdoszkoły,Everównieżmogłaliczyćna
odrobinęrelaksu.
Pomyślała,żemożenawetudajejsięprzedpołudniemspędzićtrochęczasuwogrodzie.
Trzebabyłopoobrywaćuschniętekwiatytytoniuozdobnego.
Przyklękłaobokrabatki.Ziemiabyłaprzyjemniechłodna.Cienkabawełnapiżamy
natychmiastprzemokłaodrosy.Jeślichodziopielęgnacjęogrodu,Evejużdawno
przestałaoczekiwaćodrodzinypomocy.Dzieciodlatrobiły,comogły,bysięodtego
wykręcić,aTom…Nocóż,onnigdyniemiałczasui,prawdęmówiąc,nieinteresowało
gotoszczególnie.
Wszyscymieliwielezajęć,ajejobowiązkiem,jakomatkiiżony,byłodopilnować,byw
rodziniesprawytoczyłysięgładko.Aledombyłtakiduży…ogródteż.Ichposiadłość
należaładonajwiększychwRiverton.DziecibyłydumneztegodomuiEveuznawałato
zaswójsukces.Samaurządziładwanaściepokoi,uszyłaniezliczonąilośćmetrówzasłoni
doglądałaprzeróbek.Nawetogródbyłodpoczątkudokońcajejdziełem.
Własnymirękamizasadziłaponadpięćdziesiątkrzewówirozmaitebyliny.
Ogrodnictwotowkońcumojehobby,pomyślała,zanurzającręcewziemi.Niktjejnie
prosił,żebytucokolwieksadziła,dlaczegowięcmielibyjejpomagać?Czydoskonałe
prowadzeniedomuniebyłopoprostuobowiązkiemmatki?Czyżniebyłaniezastąpiona?
Mimowszystkojednakmyśl,żeniktjejniepomaga,niosłazesobąpoczucieprzykrości.
DrzwiotworzyłysięiEvepodniosławzrokznadroślin.Tomzbiegłpokamiennych
schodkachiposzedłdogarażu.Szybkikrokrozwiewałpołyjegopłaszcza.Potknąłsięo
walizkęiEvewyraźniewyczułajegoirytację.Choćciemnygarniturwyglądał
nienagannie,koszulalśniłabielą,akrawatdobranybyłtak,bywzbudzaćdyskretną
zazdrość,znałagozbytdobrze,byniezauważyćzaciśniętychust,któresprawiały,że
opalonatwarzTomanabierałasurowegowyrazu,coostatnioEvewidywałauniego
często.Tomniebyłmężczyznąpróżnym.Włosyzaczynałymusięjużtrochęprzerzedzaći
wpasiemiałokilkacentymetrówwięcejniżkiedyś,alenadalwyglądałjakamant
filmowy.Gdybynieinteligencjaiwspółczuciedlaludzkiegocierpienialśniącewjego
ciemnychoczach,tenwyglądmógłbybyćnawetprzeszkodąwjegolekarskiejkarierze.
Eveniemogłaterazdostrzecwyrazujegooczu;słońceświeciłozbytostro.
Przymknęłapowieki,odprowadzającwzrokiemjegocień.
-Zadzwonięwieczorem-zawołałprzezramięzdawkowo.
Nieodpowiedziała,alezdłońmiopartyminaudachwciążzanimpatrzyła.Otworzył
bagażnikiwrzuciłdośrodkanowątorbę,którąkupiłamunapięćdziesiąteurodziny,a
potemstarannieułożyłobokdrugą,zkomputerem.Evedokładniewiedziała,cojestwtej
pierwszej.
Poprzedniegowieczoruleżaławłóżkuzrękamimocnozaciśniętyminabrzuchuipatrzyła,
jaksiępakował.Przypominającsobietęchwilę,znówpoczułarozdrażnienie.
-Tom,dlaczegotyzawszeczekaszzpakowaniemdoostatniejchwili?-zapytałaz
niezadowoleniem.-Jużprawiepółnoc.Jestemzmęczona,ajutromusimywcześniewstać.
Maszsamolotosiódmej,więcoszóstejmusiszwyjechać.
-Wcześniejniemiałemczasu-odrzekłostro,wrzucającdotorbykoszulę.
Uświadomiłasobie,żetoprawda,iugryzłasięwjęzyk.Niechciałagodenerwować,ale
niepotrafiłapohamowaćwłasnejfrustracji.Nicgonieobchodziło,żedopókionsięnie
spakuje,onaniebędziemogłazasnąć.
-Dlaczegoniepoprosiłeś,żebymcipomogła?Zrobiłabymtozprzyjemnością.
-Przecieżmówiłemci,żewyjeżdżam.
-Tak-westchnęłazeznużeniem.-Aledopierowczorajpowiedziałeś,dokądipoco.
Kiedyśzawszewiedziała,dokądTomwyjeżdżaioczymbędziemówił,azpakowania
jegorzeczyuczyniłacałyceremoniał.Wybuchaliśmiechem,gdyprzykładałakrawatydo
jegotwarzyipotwierdzałatrafnośćwyborupocałunkami.Byłarówniedumnazjego
wyglądujakzdzieci.Ostatniojednakwyjazdyzdarzałysięcorazczęściej;zawodowy
prestiżTomarósłiokolejnymwyjeździeczasamizapominałjejpowiedzieć;przypominał
sobiedopierowtedy,gdyczegośpotrzebował.Taksamobyłowczoraj:„Och,Eve,
mogłabyśsprawdzić,czywystarczymikoszulnaSanDiego?”Samajużniewiedziała,
czytoonaprzestałaśledzićjegoterminarz,czyteżonprzestałgoujawniać;wiedziała
tylkotyle,żeniespostrzeżenie,niewiadomokiedy,zacząłsampakowaćswojerzeczy.
Leżaławięcsztywnowłóżkuipatrzyła.
-Pozwólmiskończyć-rzuciłobojętnieTom,grzebiącwszafie.-Idźspać,mnietozajmie
jeszczechwilę.
Bezsłowazacisnęłaustaiskrzyżowałaramionanapiersiach.Wchłodnymmilczeniu,
którewzbierałowniejjużodkilkulat,patrzyła,jakjejmążpakowałsięprzeddwudniową
podróżą,ipotrafiładokładnieuzasadnićwybórkażdejrzeczy.Trzyzmianybielizny,jedna
nawypadek,gdybyposzedłpopływać,dwieparyciemnychkaszmirowychskarpet,
koszulkapolo.Trzykoszulezegipskiejbawełny,dobranydonichkrawatodHermesa,
spodenkikąpielowe,butelkaszkockiej,bolubiłpóźnymwieczorempracowaćwswoim
pokoju,iwkońcuskórzanasaszetkazprzyboramitoaletowymi.Miałaochotęzapytaćgo,
pocowciążtrzymawniejprezerwatywy,skoroonamapodwiązanejajowody,alenigdy
tegoniezrobiła.
Wiedziała,żeTomniemiewaromansów,iniechciała,bymyślał,żeniemadoniego
zaufania.Zamiesiąc,wlipcu,przypadaładwudziestatrzeciarocznicaichślubu.Potylu
latachkażdakobietadobrzeznaswegomęża.WnocpoślubnąEveiTomzawarliumowę,
którąobojeuważalizaświętą.Przysięgli,żejeśliktórekolwiekznichbędziemiałoochotę
naromans,topowieotymdrugiemu,zanimcokolwieksięstanie.Wnastępnejkolejności
mógłztegowyniknąćrozwódalbonie,aleobiecalisobie,żeniebędąnaruszaćpoczucia
wzajemnejgodnościiszacunku.Bylidumnizeswojejuczciwości.
Klęczącobokgrządki,zplecaminagrzanymisłońcem,Eveprzypomniałasobiete
prezerwatywywsaszetceimocniejwbiłapalcewczarnąziemię.Docebuliżonkila
przywarładuża,wijącasięgąsiennica.Strząsnęłają,usłyszałatrzaśnieciebagażnikai
znówpodniosławzrok.
-Kochanie,wjakimhotelubędziesz?-zawołała.
-Och,niepamiętam.
Jegogłosmiałdziwną,spłoszonąbarwę.Eveprzechyliłagłowę.Tompatrzyłnaniąz
dziwnymwyrazemtwarzy,jakbyczekałnajakieśjejsłowa,albozastanawiałsięnad
czymś,cosamchciałjejpowiedzieć.Wstrzymałaoddechwoczekiwaniunasygnałzjego
strony,najlżejszychoćbyznakświadczącyotym,żechcejąpocałowaćnapożegnanie,
przytulićiklepnąćpopośladku,jaktomiałzwyczajrobić.Kiedyśbardzolubiłją
przytulać.
Upór,któryniepozwoliłjejpodbiec,żebygoobjąć,byłdlaniejnowością.Urażone
poczuciegodnościpotym,jakpotraktowałjąpoprzedniegowieczoru,niepozwoliłojej
tegozrobić.Niemogłaterazpodejśćdoniegopierwsza.
Patrzącnaniegowmilczeniu,zauważyła,żejegowłosysąwilgotneodpotu.Tomzawsze
mocnosiępocił,podobniejakwszyscyPorterowie,aleteraz,rankiem,niebyłojeszcze
takiegoupału,aonprzedchwiląwyszedłzklimatyzowanegownętrzadomu.Eve
pomyślała,żegdyjejmążdotrzedoSanDiego,będziemusiałwziąćprysznic.
-Zadzwonię,gdybędęnamiejscu-powiedziałzodrobinąsmutkuwgłosie.-Podamci
numerpokoju.
Odjakiegośczasutaktowłaśniewyglądało.Inaczejniżkiedyś,gdyEvestarannie
przypinałakartkęznumerempokojuitelefonunatablicywkuchni,nadterminami
przeglądusamochodu,numeramitelefonów,podktórymimożnabyłozamówićpizzę,oraz
numerempogotowia.Skinęłagłowąiotworzyłausta,byżyczyćmudobrejpodróży,może
nawetpowiedzieć,żegokocha,aleonjużodwróciłsię.
Znówpochyliłasięnadrabatąiwbiłapaznokciewziemię.Łzynabiegłyjejdooczu.
Usłyszałatrzaśnieciedrzwiczeksamochodu,odgłoszapalanegosilnikaichrzęstoponna
cementowympodjeździe.Gdywszystkoucichło,ogarnęłojądojmującepoczucieutraty.
Niemożnatakdalejżyć,pomyślała,pociągającnosem.GdyTomwróci,będąmusieli
porozmawiać,możepójśćgdzieśnakolację.Otarłaoczyprzedramieniemizaczęła
metodyczniewyrywaćmalutkielistkikoniczynywypełniająceprzestrzeńmiędzyinnymi
roślinami.
Zanimnadeszłaszóstawieczorem,Tomjużdawnoprzestałzajmowaćjejmyśli.Przezcały
dzieńbyłazajętainiemiałaczasunarozmyślania.Prawdęmówiąc,ostatniotakczęstonie
byłogowdomu,żenauczyłasięradzićsobiebezniego.Byłaszefemkuchni,
pomywaczką,wszystkim,kimtrzeba.Dzieciliczyłynaniąwkażdejsytuacji.Wiedziała,
żeichświatkręcisiędokołaniej.Dzisiaj,pierwszegodniawakacji,Finneyzdobyłdla
swojejdrużynyfutbolowejrozstrzygającypunkt,aBrontewróciładodomuztriumfalnym
uśmiechemitorbąciuchówkupionychnawyprzedażywNordstromzapieniądze,które
dostałanaurodziny.Eveodsunęłasięodzlewuiwytarłaręcezadowolonazsiebiebo
chociażprzezwiększączęśćdniapełniłafunkcjęoudałojejsięjeszczezrobićzakupyna
targuiupiecciastozjagodami.Zamierzałapodaćjejakoniespodziankęzokazji
pierwszegodniawakacji.
-Dzieci,kolacja!-zawołałagłośnowstronęschodówizeszładoogrodu,byzerwaćkilka
kwiatównastół.Otejporzeniebyłoichjeszczezbytwiele,większośćniewypuściła
nawetpąków.Uważnieprzyjrzałasięrabacie.
-Mamo!Telefon!-GłosFinneyazałamałsięnaostatniejsylabie.
Uśmiechnęłasięispojrzałanazegarek.
-Jakiśakwizytor?
Niecierpiałatakichtelefonówwporzekolacji.Ostrożnieścięłaróżę,potemjeszczedwie.
Pochwiliznówusłyszałagłossyna.
-Mamo!Onamówi,żetoważne.
Eveściągnęłaustazirytacją.Ciakwizytorzystawalisięcorazbardziejnachalni.
-Aktotojest?
-Mówi,żedzwonizeszpitalawSan…San-coś--tam.
Poczułanaplecachzimnydreszcz.Przezchwilęnieporuszałasię,apotemodwróciła
głowęiujrzaładziwniewyostrzonyobraz,jakbypatrzyłaprzezlornetkę.Zobaczyłaswój
domzczerwonejcegłyzimponującymportalemikrzewamirododendronówoszerokich
liściachprzedwejściem,cieńswojejczternastoletniejcórki,którawłaśnieszładojadalniz
telefonemprzyuchu,chudegodwunastolatka,którystałprzyframudzeotwartychdrzwii
zmłodzieńcząniecierpliwościąoczekiwałnajejinstrukcje.Tobyłjejdoskonałyświat;w
błyskuinstynktupomyślała,żewidzigotakimporazostatni.
Czułaprzyspieszeniewłasnegooddechu.Zawszemiałaskłonnościdodramatyzowania.
TommiałodwiedzićrównieższpitalwSanDiego.Napewnochodziłopoprostuo
wiadomośćodniego.Cosięzniąostatniodzieje?
-Powiedz,żejużidę!-odkrzyknęła,wbiegającdodomunauginającychsiękolanach.
Zignorowaładziwne,mrocznespojrzenieFinneyaipodeszłaprostodostołu,naktórym
leżałasłuchawka.
-Halo-wykrztusiłaprzezwyschnięteusta.-MówiEvePorter.
-Dzieńdobry,paniPorter-odezwałsięmiły,spokojnygłosnieznanejkobiety.-
MówidoktorRaphaelsonzCentrumMedycznegoSanDiego.
-Słucham,czymmogępanisłużyć?
-CzyjestpaniżonądoktoraThomasaPorterazRivertonwIllinois?
-Tak…
Zapadłokrótkiemilczenie.Eveczuła,żejejpierśprzygniatawielkikamień,zsekundyna
sekundęcorazcięższy.Wstrzymałaoddech.
-PaniPorter,zwielkąprzykrościąmuszępaniązawiadomić,żepanimążzmarłdzisiajpo
południunaatakserca.
Evezacisnęłapalcenasłuchawce.
-Co?Jakto?Gdzie?
-Gdytosięwydarzyło,byłwszpitalu,alezawałbyłzbytrozległy.Bardzomiprzykro.
Robiliśmywszystko,cobyłownaszejmocy.
Evenierozumiałaztegoanisłowa.TomwyjechałdoSanDiegonasympozjum.Miał
wrócićzadwadni.Musieliporozmawiać,wyjaśnićsobiepewnerzeczy.Oczymta
kobietawłaściwiemówi?
-Nie,toniemożliwe.
-Bardzomiprzykro.Panimążzmarłowpółdotrzeciejpopołudniuczasuzachodniego.
SłowatejkobietykołataływmózguEve,aleichtreśćjeszczedoniejniedocierała.
„Bardzomiprzykro”.Puk,puk.„Naprawdęjestmiprzykro”.Puk,puk.Wiedziała,żejeśli
dopuścidosiebieichsens,tousłyszybiciedzwonu:Onnieżyje,nieżyje,nieżyje.Całe
jejciałozastygło,odrętwiałe.Telefonwypadłzjejzesztywniałychdłonirazemztrzema
różami.
Spojrzaławdółizauważyłakropelkikrwispływająceporęce.
Wszystkoodbywałosięjakbywzwolnionymtempie.Wuszachhuczałyfaleoceanu.
Zszerokootwartymioczami,ztrudemchwytającoddech,powolipowiodławzrokiempo
kuchni.Widziaławystraszonetwarzedzieciiwyciągnęłaprzedsiebieręce,bysięodnich
odgrodzić;niechciałaczućterazichdotyku.Potrząsnęłagłowąibezgłośnieporuszyła
ustami.
Dojejumysłupowoliwdzierałysięstraszne,bolesnesłowa:Tomnieżyje.
Uciskwklatcepiersiowejstawałsięniedozniesienia.Poczuła,żezachwilęrozerwieją
odwewnątrz.Przyłożyładłoniedoustizawyłajakzranionezwierzę,apotemwyciągnęła
ręceizewszystkichsiłprzycisnęładosiebiegłowyswoichdzieci.
ROZDZIAŁDRUGI
Albowiemkrewmojajużmabyćwylananaofiarę,achwilamojejrozłąkinadeszła.W
dobrychzawodachwystąpiłem,biegukończyłem,wiaryustrzegłem.
2Tym.4,6-7
Wers,któryEvewybrałanazawiadomieniaopogrzebieToma.
KościółkatolickipodwezwaniemświętegoŁukasza,podobniejakcałeRiverton,był
mały,aleodgrywałwokolicyistotnąrolę.Neogotyckaarchitektura,ciemnedeskiibelki,
witrażeikuteżelazowyraźniewskazywałyzarównonazmysłartystycznyrzemieślników,
jakinahojnośćbogatychmecenasów.WkażdąniedzielęstałegronokatolikówzRiverton
klękałonapodłodzekościołaświętegoŁukasza.Alenawetjaknatutejszestandardy,
frekwencjanapogrzebieTomaPorterabyłaimponująca.Dobrzeubrani,opaleniludzie
wypełnialiprzejściaiwylewalisiępozadrewnianyportal,nadziedziniec.
DorisBridgeszajęłaswojemiejscewjednymzpierwszychrzędów,złożyłaręcenaławce
izwysuniętymdoprzodupodbródkiemprzyglądałasięprzechodzącymprzednią
ludziom,jakgenerałpodczasinspekcjiwojsknadefiladzie.Byłagrubokoścista,o
szerokichbiodrachipełnymbiuście,terazfalującymzprzejęcia.Naszczęściewostatniej
chwiliprzyszłojejdogłowy,byzająćsięorganizacjąpogrzebu.Inaczejcałaceremonia
skończyłabysięogólnąklapą.Parodia.BiednaEvebyłazupełniebezradna.Zwykle
odznaczałasiędużąinwencjąibyładobrymorganizatorem,aleśmierćTomawprawiłają
wodrętwienie.Aciteściowie…Niebyłoznichżadnegopożytku.Mieliwięcejlatniż
egipskiepiramidy!W
żadnymwypadkunienadawalisiędoorganizacjidużegopogrzebu.Doriswduchu
wyraziłasobieuznaniezato,żezrobiłato,cokażdaprzyjaciółkapowinnazrobić.
Dobrarobota,pomyślałajeszczeraz,obrzucająccałośćwzrokiempanidomu.
Dziesiątkiwysokich,białychliliiotaczałyołtarzprzykrytybiałympłótnem.Obok,przy
barierce,gdzieudzielanokomunii,stałstół,ananimdużafotografiaTomaorazniezwykła
kompozycjazbiałychkwiatów.Eveuwielbiałakwiaty.Dorisosobiściewybierałajedotej
wiązankiibyłapewna,żeEvezauważyjejtroskę.Kwiaciarniazdananawłasnywybórna
pewnoprzygotowałabybukietzgoździków.
Doriszajmowałamiejscezapogrążonąwrozpaczyrodziną,natyledaleko,bynie
narzucaćsięswojąobecnością,alenatyleblisko,byinniniemieliwątpliwości,żenależy
donajbliższegokręguprzyjaciółzmarłego.
Obróciłagłowęimimochodemposzukaławtłumieznajomychtwarzy.Oczywiścieznała
większośćobecnych,stykałasięzniminagruncietowarzyskim,wszkolelubw
interesach.Jejwzrokprzyciągnęławysoka,rudowłosakobietawbocznejnawie,którabez
przerwypłakałaniepowstrzymanympotokiemłez.Dorisnierozpoznawałajej.Niemogła
jejsiędobrzeprzyjrzeć,boczarnykapeluszzwielkimrondemprawiecałkiemzasłaniał
twarz.
Nalitośćboską,pomyślałaDoriszniesmakiem,cóżzażenującyspektakl.Możnaby
pomyśleć,żetoonajestwdową.Niektórekobietyzupełnienieumiejąsiękontrolować.
Miałapoczucie,żejejobowiązkiemjakowiodącejczłonkinispołecznościbyłonadawać
ton.Gdynapotkaławzrokkobiety,rzuciłajejostrożny,szybkiuśmiechwyraźnie
nakazującypowściągliwość,rudowłosadamaniezwróciłajednaknatonajmniejszej
uwagiiwciążzanosiłasięszlochem.
DorisspojrzałazkoleinawdowępoTomie,dlaodmianystojącąwmilczeniui
nieruchomo.PodciemnąkoronkowąwoalkątwarzEvewydawałasięledwiebladym
cieniem.
Dorispoczułaprzypływserdecznychuczućdlaprzyjaciółki.Otokobieta,którapowinna
szlochać.Zostałatakasamotna!Tombyłjejjedynąostoją.Zawszepełenżyciaienergii,
przezwszystkichznany,lubianyiszanowany.Evebyłabardziejzamkniętawsobie,ciepła
iprzyjazna,życzliwa,leczzawszezachowującadystans.Tomidziecistanowilicałyjej
świat.Ichoćpoświęcałasporoczasuprzyjaciołom,niebyłazbyttowarzyska.Doris
przypomniałasobie,jakkiedyś,przykawie,Evewyznała,żeprzyjaciółkizKlubuKsiążki
tonajważniejszekobietywjejżyciu.Doris,którazawszebyładuszątowarzystwa,
zrozumiałatesłowaipocichuprzyznałajejrację.
Gdzieonesą?zastanawiałasię,spoglądającwstronędrzwi.
GabriellasiedziałapodrugiejstronieprzejściawtowarzystwieswojegomężaFernandai
czwórkidzieci.Zajmowaliprawiecałąławkę.Niedalekopadłyjabłkaodjabłoni,
pomyślałaDoris,spoglądającnarządpochylonychgłówolśniącychczarnychwłosach.
Całaszóstkabyłaładnaioddanasobienawzajem.Gabbykochaliwszyscy,którzyjąznali,
nietylkozaszerokiuśmiechiroziskrzoneczarneoczy,aleprzedewszystkimzawielkie,
szczodreserce.PrzezostatniedniGabbywtypowydlasiebiesposóbdrżałaolosEveijej
biednychosieroconychdzieci,dbającowszystkieichpotrzebyiprzywożącimsterty
domowegojedzenia.Nicdziwnego,żeterazsiedziaławławcewyraźnieprzygarbiona.
ZaGabriellazajęłamiejsceMidgeKirsch,jakzwyklesama.Niebyłakobietąatrakcyjną,
alenawetzdalekarzucałasięwoczysiłaemanującazjejprostychkwadratowychramion,
nieruchomegospojrzeniaciemnychoczuidramatycznegokontrastumiędzydługą,
powiewnączarnąspódnicąastalowoniebieskimszalem.Oczywiście,natakistrójmoże
sobiepozwolićtylkowysokakobieta,pomyślałaDoris.Musiałajednakprzyznać,że
Midgewszystkiemu,conałożyła,nadawałaswójwłasnystyl.
AnnieBlakeprzystanęławprzejściuobokwłasnejławki.Nawidokjejsmukłejsylwetki
wgołębioszarymkostiumieonienagannymkroju,bardzoodpowiednimdladobrze
prosperującejprawniczki,Dorispoczułaukłuciezazdrości.CałapostaćAnnieemanowała
gładkościąisamokontrolą.Szareczółenkanawysokichobcasachlśniły,szykowna
torebkazczarnejskórynapierwszyrzutokakojarzyłasięzpedanterią,azwłosów
zwiniętychniskonakarkunieśmiałwysunąćsięanijedenstarannieufarbowanyjasny
kosmyk.Dorisdobrzewiedziała,żeonasamanigdyniebędzietakwyglądać,bezwzględu
nato,ilewydapieniędzy.
Wgłębisercabyłaprzekonana,żeszczupłe,atrakcyjnekobietysukcesupilniestrzegą
sekretuswojegowygląduwyłączniepoto,bydoprowadzaćdorozpaczykobietypulchnei
przeciętne.
Annieobiegłasąsiadówszybkimspojrzeniemkocichoczu.Doriswiedziała,żeżaden
szczegółnieuszedłjejuwagi.Gdyichspojrzeniasięspotkały,Annieuśmiechnęłasię
uprzejmie,apotemwtypowydlasiebiesposóbszybkopodjęładecyzjęizwdziękiem
wsunęłasięnamiejsceobokMidge.
Doriswygładziłarękązmarszczkinagranatowejlnianejspódnicy,trochęjużprzyciasneji
kilkuletniej.NiebyłatakeleganckajakstrójAnnie,aledobreubraniapowinnybyć
długowieczne.MatkaDorisnosiłakostiumyodChanelpodziesięć,dwadzieścialat.
Jakośćzawszejestwcenie,powtarzała.Spódnicajednaknie-litościwiepiławpasiei
Doris,wciągającbrzuch,obiecałasobie,żeodjutrazaczniedietęproteinową,októrej
czytała,ibędziećwiczyć.Bógjedentylkowie,ilenamjeszczezostałotychjutrzejszych
dni,pomyślała,znówspoglądającnalśniącątrumnęprzedołtarzem.
Ktobypomyślał,żeTomPorterumrzetaknagle?Zawszewydawałsiępełenenergii,taki
przystojny,zżywymuśmiechemibłyszczącymi,czarnymioczami.Dorisniejednokrotnie
zazdrościłaEveszczęściainamiętności,którewyraźnieistniaływtymmałżeństwie,w
odróżnieniuodjejwłasnego.Przyłożyłapalecdoust.Śmierćmłodego,pełnegożycia
mężczyznyzawszebyłaszokiem,alegdybyłtoktośtakijakTomPorter,wszyscy
odczuwalitobardzomocno.Oczywiście,współczuliżonieidzieciomstratymężaiojca,
aleprzedwczesnaśmierćdziałanawyobraźnię;powyżejpewnegowiekukażdyczłowiek
czujejużnasobiecieńprzypominający,żeśmierćniejestzarezerwowanawyłączniedla
starcówikażdydzieńmożesięstaćtymostatnim.
Poczułanagłyprzypływniepokojuowłasnegomęża.Odwróciłagłowęiporazchyba
dwudziestyspojrzaławstronęwejścia.Jejsercezabiłoznadzieją,gdydostrzegław
drzwiachkościołaJohna,mężaAnnie.Jegowysokasylwetka,skandynawskierysytwarzy
ibardzojasnewłosyskontrastowanezopalonącerązdalekarzucałysięwoczy;prawie
wszystkichprzewyższałogłowę.Onrównieżrozglądałsiępokościeleiuśmiechnąłsię
szeroko,gdyudałomusiędostrzecAnnie.Podszedłdoniejzgracjąsportowca,
nieświadomy,żeoczymłodszychistarszychkobietzwracająsiękuniemu.Doris
zastanawiałasię,jakmusisięczućkobietatakuwielbianaprzezmęża.
Znówwpatrzyłasięwdrzwi.R.J.,pracodawcaJohna,powinienpojawićsięzarazzanim.
Napewnorazemwyszlizjakiegośspotkania.
Pokilkuminutachzerknęłanazegarek.R.J.spóźniałsięniewybaczalnie!
Poprzedniegowieczorumiałczelnośćoświadczyć,żeniejestpewien,czywogóle
znajdzieczas,bytuprzybyć.Doriskategoryczniezabroniłamunawetmyślećoczymś
takim.Jakmożnaniepojawićsięnapogrzebiesąsiada,przyjaciela,tylkozpowodu
jakiegośgłupiegospotkaniawinteresach!Toniebyłobyjużnawetniegrzeczne,tylko
wręczniewybaczalne!
Wszyscybytozauważyli.Nawetterazniepotrafiłapowstrzymaćoburzonegosyknięcia.
Jakmógłjejtozrobić?AletakierzeczyzdarzałysięostatniozbytczęstoiR.J.czasemw
ogólenieuważałzastosownesięusprawiedliwiać.Apory,wktórychwracałdodomu…
Naprawdętrzebaznimotymporozmawiać.Niebyłjużtakimłody.Miałpięćdziesiąt
czterylata,piłzadużoiodranadowieczorazajmowałsięwyłączniefirmąbudowlaną.
Wszystko,czegopotrzeba,bydostaćatakuserca.Jeśliniezacznieosiebiedbać,toonateż
niedługozostaniewdową,pogrążonąwżałobieisamotnąjakEve.
WzdrygnęłasięnatęmyślispojrzałanaEve.Biedactwo.Wczarnymkostiumie
wydawałasięjeszczedrobniejsza.Długa,koronkowawoalkapodkreślałakredowąbladość
twarzy.Jasnoniebieskie,załzawioneoczypatrzyłynatrumnęzezgroząiniedowierzaniem.
Wydawałasiętakkruchaidelikatna,jakbymógłjąunieśćkażdypowiewwiatru.Poobu
jejstronachstałydzieci.
Doriswnagłymprzypływieuczuciapochwyciłazarękęswojącórkę,Sarę,isyna,
Bobby’ego.Paranastolatkówzwróciłananiązażenowanespojrzenia.Wichtwarzachjej
rysymieszałysięzrysamiR.J.:obojebyliżywymidowodamiichzwiązku.Dorismocniej
uścisnęłaichdłonie.Rodzinajestwszystkim.BiednaEve.MyśloutracieR.J.io
samotnościnapełniałaDorisstrachem.
Annieniemogłasięjużdoczekać,kiedyzostaniesama.Stałaprzedkościołem,postukując
butemwchodnik,iczekałanaJohna,któryposzedłposamochód.Zostałojeszczekilka
osób,alewiększośćuczestnikówpogrzebujużpojechałanastypęalbododomów.
Anniemiałauczucie,jakbyktośwrzuciłjądogłębokiej,wzburzonejwody.ŚmierćToma
wstrząsnęłanią.Zaledwiekilkatygodniwcześniejześmiechemwygoniłygozbiblioteki
podczasspotkaniaKlubuKsiążki.AnniewróciłapóźnozpracyigdyGabriella
zadzwoniła,byjejprzekazaćsmutnąwiadomość,poczułasiętakwytrąconazrównowagi,
żewypiłazadużowinaiprzezcałąnocdesperackotuliłasiędoJohna.Jako
egzystencjalistkaniewierzyławżyciepozagrobowe,więcniemiałapojęcia,dlaczegota
śmierćtakbardzoniąwstrząsnęła.NieznałaTomazbytblisko.Lubiłago,aletoEvebyła
jejprzyjaciółką.
CzłonkinieKlubuKsiążkitraktowałymężówuprzejmieidwarazydorokuwszyscy
razemurządzalisobieprzyjęcia.Mężowiebylimili,ale,szczerzemówiąc,kobietymało
ichznałyitraktowałyjakoelementwyposażeniawnętrza,cośwrodzajumebli.Amimoto
śmierćTomawstrząsnęłanimiwszystkimi.
Ktośzeznajomychzatrzymałsięobokniejipowiedziałniewyraźniekilkasłówo
tragicznymwydarzeniu.Annieodpowiedziałapodobnymfrazesemiodetchnęłazulgą,
gdyintruzsobieposzedł.Niecierpiałatakichuroczystości:poważnychtwarzy,banalnych
zwrotówiDoris,którarozstawiaławszystkichpokątachzminąnajwyższejkapłanki
świątyni.Akimwłaściwiebyłatarudakobieta,któraszlochaławbocznejnawie?Annie
miałaochotępodejść,uderzyćjąwtwarziwykrzyknąć:uspokójsię,kobieto,wkońcuto
niebyłtwójmąż!
Eveniepłakałaitobyłobardzoniepokojące.Gdyiwywożonotrumnęzkościoła,najej
twarzypojawiłosiębolesnezdumienie.Annieprzeczuwała,żeto,coEveczuje,daleko
wykraczapozazwykłysmutekiżal.Czybyłtostrach,czymożepoczuciewiny?Alez
jakiegopowodu?MałżeństwoEveiTomawydawałosiędoskonałe,byłozwiązkiem,który
dlaprzyjaciółlśniłjakiskierkanadziei.ZawszemożnabyłowskazaćPorterówjakożywy
przykładistnieniadobrychmałżeństw.JednakAnnieprzeprowadziławżyciuwiele
rozwodówilatapracynauczyłyją,żezazamkniętymidrzwiamidziejąsięniezwykłe
rzeczyiżekażdahistoriamaswojetrzywersje:jej,jegoiprawdziwą.
Westchnęłaizesmutkiempotrząsnęłagłową,pewna,żeEveniełatwoprzyjdziepogodzić
sięześmierciąmężaiodzyskaćspokój.Wyraztwarzyprzyjaciółkiświadczyłotym
dobitnie.
Tużobokrozległsięklaksonsamochodu.AnniepodniosłagłowęizobaczyłaJohnaza
kierownicąbmw.
-Wracamydodomu?-zapytał,gdywsiadła.
Skinęłagłowąiuśmiechnęłasiędoniego,wdzięcznazato,żezawszebezbłędnie
odgadywałjejżyczenia.Byłnakażdejejzawołanie,zawszegotównieśćpomoci
pociechę.
Rozpieszczałjąjakdziecko.
Johnruszyłikościółwreszciezostałzanimi.
-Bogudzięki,żejużpowszystkim.Cozaokropnyobowiązek.Niemiałampojęcia,że
mszakatolickamożetrwaćtakdługo-mówiłaAnnie,rozpinającguzikiżakietu.
Przypomniałasobie,oczymmówiłksiądz:żeczaskażdegoczłowiekanaziemijest
ograniczony.Choćwkazaniuchodziłooto,byzawszeiwkażdejchwilibyć
przygotowanymnażyciewieczne,dlaAnnieoznaczałototyle,żenależywpełni
przeżywaćkażdydzień.
-JaksięczujeEve?-zapytałJohn.Anniewzruszyłaramionami.
-Martwięsięonią.Alenarazienicniemogędlaniejzrobić.Dorisjakzwyklewszystko
kontroluje.Mojakolejprzyjdziepóźniej,gdybędziejejpotrzebnaporadaprawna.
Mamnadzieję,żeTomoniązadbał,bojeślinie,toczekająjąciężkieczasy.
Przyłożyładłoniedoczołaizamknęłaoczy.Evewydawałasięzupełniezagubiona,było
jasne,żebędziepotrzebowałapomocy.Anniewiedziała,jaktrudnaiwyboistadrogaczeka
kobietę,którazaczynazupełnienoweżycie,iwiedziała,żeprzezjakiśczasbędzie
musiałatowarzyszyćEveprzykażdymjejkroku.
-Możecośzjemy?-zapytałJohn.
-Prawdęmówiąc,przydałbymisięsolidnydrink.Johnprzymrużyłoczyimocniej
zacisnąłdłonienakierownicy.
-Niesądzisz,żejesttrochęzawcześnie?Właściwienicjeszczeniejedliśmy.Może
pojedziemygdzieśnapóźnylunch?-Spojrzałnaniązukosaidodał:-Możemytonazwać
wczesnąkolacją,jeśliwolisz.
Anniemachnęłaręką,zirytowananiepokojemwjegogłosie.
-Niejestemgłodna.Tenpogrzebbyłowielezasmutny.Jeszczeniedoszłamdosiebie.
Czujęsięchoraodwspółczuciaimyśleniaośmierci.Czyniesądzisz,żepowinniśmycoś
zrobić,och,samaniewiem,coś,cobyłobyafirmacjążycia?
-Jedzeniejestafirmacjążycia…
-Nie.Mamochotęwrócićdowłasnegodomu,wypićzimnegodrinkazwłasnejszklanki,a
potemażdowieczorakochaćsięzwłasnymmężem.
TwarzJohnarozjaśniłasięuśmiechem.
-Tobrzmicałkiemnieźle-stwierdził.
-Takmyślałam-odrzekła,tęskniącjużzadotykiemjegogładkiego,ciepłegociała.
Skóraprzyskórze.Johnbyłpięknymmężczyzną,pięknymwewnętrznieizewnętrznie.
Kochałago,potrzebowałago,wtejchwilijeszczebardziejniżkiedykolwiek.Uznała,że
tenprzypływemocjimusibyćskutkiempogrzebu.Niepoddawałasięłatwosentymentom,
alewkościele,gdypatrzyłanaEveidącązatrumnąToma,doznałaswegorodzaju
objawienia,gdyzauważyła,jakmocnojejprzyjaciółkaściskadłonieswychdzieci.W
jednejchwilidotarłodoniej,żeEveczerpiezBronteiFinneyaconajmniejtylesamosiły,
iledajeimsama.Istniałamiędzynimiwięź,namacalnyprzepływenergii.
PorazpierwszywżyciuAnniezapragnęłamiećdziecko.
-Wiesz-powiedziała,pochylającsięisplatającpalcezjegopalcami-skorojużmówimy
oafirmacjiżyciaiskoromamyzamiarsiękochać…towpadłamnajeszczejedenpomysł.
Johnpowoliodwróciłgłowęiprzeniósłnaniąspojrzenie-najpierwzaciekawione,zaraz
jednaknajegotwarzypojawiłosięnapięcie,awoczachzabłysłoskupienie,jakbyjużsię
domyślił,cousłyszy.
Annieciągnęłapowoli,staranniedobierającsłowa:
-John,wiem,żejużoddawnachciałeśmiećdziecko.Teraz,gdyczekałamnaciebieprzed
kościołem,myślałamotym,jakkrótkieicennejestżycie.Chybaniepowinniśmydłużej
czekać.
Jegopoliczkipowolizabarwiłrumieniec.Spojrzałnaniąporaztrzeci.Wjegooczach
błyszczałyiskierkipodniecenia,alewidziała,żeJohnstarasiępohamowaćentuzjazm,by
jejniewystraszyć.Powstrzymałauśmiech,myśląc,żebyłbybeznadziejnymprawnikiem;
oczyzdradziłybygowkażdejsytuacji.
-Jesteśpewna?-wykrztusił.
-Atynie?-odrzekłakpiąco.Odchrząknąłześmiertelnąpowagą.
-Oczywiście,jestempewny.Alechciałbymbyćrówniepewny,żeztwojejstronytonie
jesttylkoodreagowanieemocjipośmierciToma.Chcępowiedzieć,Annie,żetotakie
nagłe.Jesteśmymałżeństwemodpięciulatidotejporyniechciałaśnawetrozmawiaćo
dziecku.Zakażdymrazemzmiejscaucinałaśtemat.Niestajemysięmłodsi.Jajużchyba
nawetpogodziłemsięztym,żeniebędziemymielidzieci,atynaglechcesz.Acoztwoją
praktyką?Coztymiwszystkimisprawamipublicznymi,wktórychtakchętniesię
udzielasz?
Jakpogodzisztowszystkozwychowywaniemdziecka?
Anniewesołopostukałagopalcemwramię.
-Więc…uważasz,żeniepowinniśmymiećdziecka?
-Nie!-zaprotestowałgwałtownieizatrzymałsamochódnaskrajudrogi.-Nie-
powtórzył,biorącgłębokioddechipatrzącjejprostowoczy.-Chcęsiętylkoupewnić,że
tychcesztegonaprawdę.
Totakiepodobnedoniego,pomyślała,patrzącwprzejrzyste,szczereoczyJohna.Ze
ściśniętymsercempogładziłagoporamieniuipowiedziała:
-Jestempewna.
Udałojejsięwytrzymaćjegospojrzenie,apotem,chcączmienićzbytpoważnynastrój,
mrugnęłaidodała:
-Alechybaniebędziemygorobićtutaj?Tefoteleniesązbytwygodne,apozatym
przeszkadzałabydźwigniabiegów.Gazdodechy,kochanie,iwieźmniedołóżka!
MidgewróciładodomupołożonegonawschodnichkrańcachOakley,dzielnicy,którąjej
przyjaciółkizKlubuKsiążkiuważałyzaniebezpieczną,ponieważgraniczyłaz
zachodnimiprzedmieściamiChicago»owysokichstatystykachprzestępstw,
zamieszkanymiprzezrodzinyoniskichdochodach.
AleOakleybyłorównieżokolicą,wktórejprzebudowywanostarekamienice,tworząc
wspaniałeprzestrzennemieszkania,pełnąetnicznychrestauracji,miejscem,gdzieartyści,
wytwórcykoralików,pisarzeorazwyznawcyeklektycznychreligiimoglisobiepozwolić
nawynajemdużychpowierzchni.WOakleykwitłatwórcza,wielokulturowaatmosferai
dzielnicaszybkoprzeobrażałasięwsnobistycznąenklawęindywidualistówwszelkiej
maści.
Wlatachsiedemdziesiątych,gdyMidge,poskończeniucollege’uirozpadziemałżeństwa,
wróciłazBostonudodomu,Oakleydokładnieodpowiadałojejpotrzebom.
Szukaładużego,otwartegopomieszczenia,któremogłobybyćrównocześniepracownią
malarskąinaktóremogłabysobiepozwolić,iktóreponadtobyłobypiękne
architektonicznieiwmiarębezpieczne.Zwykleoznaczałotozamieszkaniewzupełnie
niemodnejdzielnicy,przeciwkoczemuMidgenicabsolutnieniemiała.Nigdynie
przejmowałasięobowiązującymitrendami,awręczzupodobaniempłynęłapodprąd.
Kupiładużystrychwjednymzpierwszychodremontowanychbudynków,nadługoprzed
tym,zanimmodanastrychyopanowałacałykraj,itakjejsiętuspodobało,żepotem
kupiłacałąkamienicęzadobrącenę,wokresie,gdywydawałosię,żecenywtejdzielnicy
będąjużtylkospadać.
WmiaręupływulatOakleyzmieniłosięzsolidnejdzielnicyrobotniczejwniebezpieczną
iprzestępczą,apotemodrodziłosiędziękistaraniomspołecznościhomoseksualistówi
stopniowoprzekształciłowpełnąswoistegoklimatusiedzibęporządnych
wielokolorowychrodzin,homoseksualistówiartystów.Jednocześniewartośćkamienicy
szławgórę,wdółiznówwgóręjaktrasagórskiejkolejki,ponieważludziebalisię,żeich
budynkistracąnawartości,gdywokolicyzamieszkająkolorowi.Gdyznajomi
gratulowaliMidgeinwestycji,tazawszeodpowiadałazewzruszeniemramion:
-Widzisz,opłacasięniemiećuprzedzeń.Możesamteżspróbujesz?
JednakuprzedzeniabyłydlaMidgechlebempowszednim.Prowadziłaterapięsztukąz
dziećmiinastolatkami,wktórychkipiałgniewspowodowanybiedąiuprzedzeniami.
Wiedziała,żetengniewtobombazopóźnionymzapłonem.Alenajtrudniejszewcałym
jejżyciubyłoto,żegdywyczerpanawracaładodomu,niebyłotamnikogo,ktobyją
objąłipowiedział,żejąkochaiżejestbezpieczna.
Midgedobrzeznałasmaksamotności,izcałegosercawspółczułaEve,wiedząc,coją
czeka.Przejścieodmałżeństwadostanuwolnego,odbyciakochanądobycia
zapomnianą,byłodługieibolesne.Zczasemsilneosobowościprzystosowywałysięi
zaczynałyrozkwitać.
Aletakjakkażdybudynekpotrzebujedbającychoniegolokatorówiporządnej
społeczności,bynierozsypaćsięwgruzy,podobnieEvepotrzebowałauczuciaiwsparcia
przyjaciółek.
Evewkażdymraziemarodzinę,pomyślałaMidge,wyciągajączkieszeniokazałypęk
kluczynadużymmetalowymkółku.Stałaprzedwejściemdoswegodomu.Szeroki
budynekzczerwonejcegłyzajmowałpołowędługościprzecznicy.Naparterzemieściło
siękilkasklepówipracowni,adwagórnepiętrazajmowałymieszkaniawynajmowane
głównieprzezwłaścicielitychżesklepów.Zabudynkiem,wmiejscuniegdyś
zajmowanymprzezokazałąstertęśmieci,Midgestworzyławielkiogród.Warzywa,
kwiaty,altana,dzwoneczkiikorytkadlaptakówcieszyływszystkichmieszkańców.Midge
byładumnazeswegogospodarstwaiprzyjaznychzwiązkówzlokatorami.Toonibylijej
rodziną.
Ajednakbyłoprzecieżoczywiste,żeniejesttoprawdziwarodzina.Midgebyłarealistkąi
niemiałażadnychiluzji.Wchodzącnagórępociemnychschodach,słuchałastukotu
obcasówodrewnianestopnieiwydawałojejsię,żetoechojejsamotności.Takdobrze
znałatędrogę.Zatrzymałasięuproguswojegomieszkaniazbezwładnieopuszczonymi
rękami,przygotowującsięnachwilę,gdywejdziedośrodkaibędziemusiałastawićczoło
swejsamotności.
Mieszkaniebyłodużeiprzestronne,urządzoneśmiałoinowocześnie,wniecomęski
sposób,pozbawionetypowokobiecegodążeniadoprzytulnościijednolitościstylu.
PodobniejaksamaMidge.Zwyklezamykałazasobądrzwizwyraźnąulgąi
przyjemnością.Rzucałapłaszczitorebkęnakrzesłoiwkraczaławewłasnąprzestrzeń.
Wyciągałazlodówkikawałekseraikrakersyalbomiskępłatków-nigdynieprzejmowała
siętym,coje-apotemodrazuchwytałazaksiążkęalbofarby.
Czasamijednaksamotnośćdokuczałajejbardziejniżzwykleiwtedyciszawydawałasię
dojmująca.Midgesłyszałaswójoddechimiaławrażenie,żejestżywcemzamkniętaw
trumnie.Dzisiajwczasiepogrzebucośporuszyłowniejnutęmelancholii,którąstarałasię
trzymaćnawodzy.Czybyłatorozpaczrodziny,czyteżwłaśniesiłarodzinnychwięzów,
nieuginającychsięnawetwobliczuprzeciwności?WciążmiaławoczachobrazEve
kurczowościskającejdłoniedzieci.Takipięknyobraz…adlaniejcośzupełnie
nieosiągalnego.
Zamknęłazasobądrzwi,zarazemodcinającsięodniechcianychmyśli.TomPorterbyłw
tymsamymwiekucoona.Miałapięćdziesiątlatiniemogłajużliczyćnaznalezienie
bezpieczeństwawmałżeństwieczymacierzyństwie.Musiałaprzyzwyczaićsiędo
świadomości,żewprzypadkudepresjialbofalilękuskazanajestnaszukaniepoczucia
bezpieczeństwawsobie.Gdywzimnąnocmiałaochotęobejrzećfilmwłóżku,jedynie
kotmógłdotrzymaćjejtowarzystwa.GdybudziłasięsamawporanekBożego
Narodzenia,nocóż…
Wzięłagłębokioddechipowiedziałasobiesurowo,żepowinnadobrzesięrozejrzeći
odnaleźćwszystkierzeczy,zaktóremożebyćwdzięcznaBogu.Miałaswojąpracęi
przyjaciół.Tobyłojejżycie;dokonaławyborówiterazmusiałażyćwzgodziezich
konsekwencjami.
Szybkorozejrzałasięzaczymśdozrobienia,byodpędzićmelancholię.Wcisnęłaguzik
automatycznejsekretarkiiczekała,ażtaśmasięprzewinie.Ciszęprzerwałnosowygłos:
-Niemaszżadnychwiadomości.
GabriellaweszładoskromnegoceglanegodomkuwpółnocnejczęściOakleyi,nie
mówiącanisłowa,skierowałasięprostodosypialni.Zamknęładrzwiiszybkozdjęła
lnianąsukienkęorazciemneprzepoconepończochy,agdyjejskóraznówzetknęłasięz
powietrzem,westchnęłagłęboko.Niecierpiaładopasowanychobcisłychubrań;miała
wrażenie,żeoplatająliana.Aledzisiajszczególniedoskwierałajejduchotaw
zatłoczonymkościele,powstrzymywanełzyicierpieniedzielonezprzyjaciółką,Eve,iz
tymibiednymi,osieroconymibebes…Gabriellaztrudempowstrzymywałasię,bynie
wybuchnąćszlochem,takjaktarudawariatka.Pomszymocnopocałowałamężaorazcałą
czwórkędzieciikazałaimobiecać,żenigdy,przenigdynieumrąprzednią.
Spięładługie,gęsteczarnewłosyspinkąiweszładochłodnej,porcelanowejwanny.
Namydlającpulchneciało,miaławrażenie,żerazemzestrugamichłodnejwodyspływaz
niejcałynagromadzonysmutek.Westchnęłaiprzymknęłaoczy.Nie,naprawdęnie
potrzebowałatychniedobrychmyśli.Niechciała,bysmutekpogrzebuwtargnąłdojej
domu.Niebyłaprzesądna…aleostatniowszystkoukładałosięzbytdobrze.Zbytdobrze.
Azawsze,gdytakbyło,musiałosięwydarzyćcośniedobrego.Natęmyślgwałtownie
zakręciławodę,wytarłasięinarzuciłaluźną,jaskrawożółtąsukienkę.
-Mami,jestemgłodny-zawołałjejnajmłodszysyn,wciążubranywswojenajlepsze
spodenkiikoszulę.Stałprzyszafcewkuchni,patrzącwtelewizoripodjadającżelki.
-Najpierwsięprzebierz,dobrze?Ipowieśubraniewszafie-odrzekła,gładzącgopo
głowie.-Zrobięlunch.Idź,odłóżtecukierkiinieoglądajjużwięcejtelewizji.
Wyjęłazszafkikilkagarnków.Przygotowywaniejedzeniaizajmowaniesiędomemw
weekendbyłozawszeniemożliwymwręczprzedsięwzięciem,aleuwielbiałabyśw
centrumtegohuraganu.Wkońcumatkatosercerodziny,prawda?Dwajnajstarsisynowie
gralidziśmeczepiłkinożnejwszkole,aonanigdyniepozwalałaimwyjśćzdomubez
porządnegoposiłku.Zkoleiszesnastoletniacórkawciążbyłanadiecieodchudzająceji
Gabriellamusiałastaczaćzniąnieustannebitwy,bywogólecokolwiekzjadła.Cobytu
ugotować?
zastanawiałasię,szperającwpełnejlodówce.Zaplecamiusłyszałakrokimężaiobejrzała
się.
Fernandobyłpotężnymmężczyznąoszerokichbarach,owłosionymcieleizokrągłym
brzuszkiem,którywystawałmunadpaskiemspodni.Częstosięponimdrapałalboklepał,
gdyoczymśmyślał.Terazteżsiędrapał,zauważyłaGabriella,izmarszczyłabrwina
widokjegodziwniepotulnegowyrazutwarzy.Bylimałżeństwemoddwudziestupięciulat
iGabriellaodbierałasymptomynadchodzącejburzylepiejniżnajczulszybarometr.Teraz
wjejgłowierozdzwoniłsięsygnałalarmowy.
-Dobrzesięczujesz?-zapytała,gdywyjmowałpiwozlodówki.-Pogrzebcię
przygnębił?
Fernandozdjąłkapselipociągnąłsolidnyłykpiwa.
-Chybatak-odpowiedziałnieobecnymtonem.-TomPorterbyłmniejwięcejwmoim
wieku.
-Tymaszzdroweserce-powiedziałazbytszybko.Byłapielęgniarkąidobrzewiedziała,
żeczasamiatakisercazdarzałysięmężczyznomwwiekujejmężabezostrzeżenia.
Przymrużyłaoczyiuważniemusięprzyjrzała.Byłblady.
-Przecieżdopierocobyłeśulekarza,robiłeśsobiebadania.Maszdobrypoziom
cholesterolu.Ocochodzi?-powiedziałaznagłymniepokojem.-Bolicięcośwklatce
piersiowej?
Potrząsnąłgłowąiznównapiłsiępiwa.RęceGabrielliznieruchomiałynablacieszafki.
Czekałanato,comiałonastąpić.Fernandolekkozacisnąłusta.Jegotwarzniedrgnęła,ale
oczypozostawałyniespokojne.
-Pamiętasz,jakcimówiłem,żepofirmiekrążywiadomośćofuzji?Mówionowtedy,że
będądużezwolnienia-powiedział,omijającjąwzrokiemipatrzącwścianę.
Owszem,pamiętała.Długowtedyrozmawialiotym,żestanowiskoFernandamożebyć
zagrożone.Byłokręgowymmenedżeremfirmyelektronicznej.Wówczasjednak
stwierdził,żenigdynieopuściłanijednegodniawpracy,częstozostawałpogodzinach,
gdypojawiałysięjakieśproblemy,ipracowałwswojejfirmiejużodponaddziesięciulat.
Wydawałsiębardzopewnysiebieiwierzył,żebędzieostatnimpracownikiem,którego
firmachciałabysiępozbyć.Terazjednak,nawidokwyrazujegooczu,Gabriellazaczęła
obawiaćsięnajgorszego.Przypomniałyjejsięwcześniejszeprzeczuciaiwduchuzaczęła
sięmodlić:nie,nie,niechtylkonietracipracy.MądredeDios,proszę,niekażnamprzez
toprzechodzić.
Gabriellaznałabiedęibardzosięjejbała.
Bezsłowawzięłajegodłońwswoje.
-Wyrzucilimnie-wyznałwreszciezbrutalnąszczerością.-Dalimiwymówienie.Za
sześćtygodnizostanębezpracy.
Spojrzałnaniąostrożnie,arównocześniezezłością,jakbyoczekiwał,żeżonawybuchnie
izaczniegoobwiniaćocoś,ocozpewnościąonrównieżobwiniałsiebie.
Gabriellanamomentzastygła.Tojużniebyłtylkomożliwyscenariusz,gdybanie,tosię
zdarzyłonaprawdę.Wyrzuciligo,zwolnili,daliwymówienie,jakkolwiekjeszczetosię
nazywa…zabralimupensję.
Opuściłaniskogłowę,próbująctojakośzrozumieć.
-Niemieścimisiętowgłowie-powiedziałacicho.-Przecieżbyłeśpewny,żecię
zatrzymają,żetonie…Jakmoglicitozrobić?
-Nietylkomnie.Wymówieniadostałostupięćdziesięciuludzi,przeważnieześredniego
szczeblazarządzania.Taksiędziejewszędzie.-Przesunąłrękąpokrótkoprzystrzyżonych
czarnychwłosach.-Tomnienajbardziejmartwi.Będziedużakonkurencjana
odpowiedniestanowiska.
Zmarszczyłczołoipotarłskronie,zasłaniającoczyręką.Gabriellausłyszaławjegogłosie
niepokójolosrodziny.JakomłodyczłowiekFernandopracowałijednocześniestudiował,
adotegoczęśćkażdejpensjioddawałrodzicom.Wzięliślubmłodo,wkrótcepotem
pojawiłysiędzieciiFernandoprzezcałyczasciężkopracowałnautrzymanierodziny.
Patrzącnajegotwarz,Gabriellawidziałananiejgoryczporażkiimiałaświadomość,żeta
porażkamożegozabićwcześniejniżcholesterol.
Skorojużstraciłpracę,toczegojeszczemogłasięobawiać?Kochałago.Byłjejmężem,
ojcemjejdzieci.
WidziaławoczachEvegłębięosamotnieniakobiety,którejmążzmarł.Czymbyłautrata
pracywporównaniuzestratątakąjaktamta?
PodeszładoFernandaiobjęłagomocno.
-Wszystkobędziedobrze-powiedziałaipoczułaulgę,gdyotoczyłyjąjegoramiona.
Przytuliłapoliczekdojegopiersi,wchłaniającjegozapachiciepłoramion.-Żyjesz,jesteś
zdrowyimamyczworowspaniałychdzieci.Naszczęściejamampracę,więcjakośsobie
poradzimy,dopókinieznajdzieszsobieczegośodpowiedniego,anapewnoniepotrwato
długo.Niemartwsię,samsięprzekonasz.Wszystkobędziedobrze-powtórzyła.-
Musimyzachowaćwiarę.
ROZDZIAŁTRZECI
Pomiędzymrokiemadniem
Gdynoczaczynaopadać
Nadchodziprzerwawcodziennychzajęciach
ZnanajakoGodzinaDzieci.
HenryWadsworthLongfellow,GodzinaDzieci
Dlamatekdzieciwwiekuszkolnympierwszymisygnałaminadchodzącejjesieniniesą
żółknąceliścieczyporannychłódwpowietrzu,alepromocjeprzyborówszkolnych,
kupowanieteczek,segregatorówidługopisóworazmieszankapanikiipodekscytowania
natwarzachdzieci.
DorisBridgesprzykucnęłanapodłodzebiblioteki,przewracająckartkistarejksiążeczki
dladziecidoktoraSeussaiczując,jakogarniająfalamelancholii.Właśniepożegnała
syna,Bobby’egoJuniora,którywyjechałdocollege’u.Pierwszywyfrunąłzgniazdaijego
nieobecnośćpozostawiłaranęwjejsercu.Otworzyłaksiążkęizalałyjąwspomnienia.
Czytaładzieciomtehistorieniezliczonąilośćrazy,wtymsamympokoju.Wszyscytroje,
Sarah,Bobby,atakżeonasama,kochalifantastyczneświatydoktoraSeussa.Dzieci
bawiłysięsylabamidziwnychsłów.Każdeznichmiałoswojąulubionąhistorię:Saraho
wiernymsłoniu,któryniechciałopuścićprzyjaciół,Bobbyzaślubiłmarszowyrytm
wierszyka„O
zielonychjajkachiszynce”.
Dorisuwielbiałachwile,gdywalczylioto,ktousiądzienajejkolanach.Wkońcuzawsze
jednoopierałosięnajejlewymudzie,adrugienaprawym.Gdyprzymknęłaoczy,wciąż
czułaichgłowyopartenajejpiersi,zapachwłosówwilgotnychpokąpieli.Cozazapach!
Ambrozja!Bógchybastworzyłgospecjalniedlamatek.Tenzapachporuszał
pierwotnyinstynktnakazującykochaćichronićdzieci.
Jejdzieci…Otworzyłaoczyzciężkimwestchnieniem.Teraznajejkolanachspoczywała
tylkostaraksiążka,aidłonieopomalowanychpaznokciachprzewracającekartkibyłyo
wielestarsze.Szerokie,piegowatedłonieozdobionedużymipierścionkami.Kiedyśichnie
nosiłazobawy,byniepodrapaćdzieci.
Ichgłosyżywodźwięczaływjejpamięci,podobniejakgromkiśmiechR.J.stojącego
obokniej.Gdziesiętowszystkopodziało?Dokądodeszło?Czasamimiaławrażenie,
jakbyteksiążkibyływszystkim,copozostałozdawnychczasów.PodobniejakHorton,
niezgrabnysłoń,miałaochotęstanąćpośrodkuwielkiego,pedantycznieurządzonego
domu,którywwielkimświeciebyłniczymwięcejjaktylkodrobinąkurzu,izawołaćna
całygłos:Tujestem!Tujestem!
Pochyliłagłowęipociągnęłanosem.Miaławrażenie,żespowijająciężka,czarnachmura.
R.J.wszedłdobibliotekiizatrzymałsięokilkametrówodniej.Spodopuszczonych
powiekwidziałajegoszerokorozstawionewrozkrokustopyidomyślałasię,żeręceoparł
nabiodrach.Skurczyłasięwewnętrznie,świadoma,żemążpatrzyzniechęciąnanią,
znówzapłakanąipogrążonąwewspomnieniach.Ostatnioczęstopopadaławsmuteki
choćpróbowałatoukrywać,czasamiłzypłynęłysame.Taniemożnośćopanowaniasię
przerażałająiniezmiernieirytowałajejmęża.
-Powinnaśczęściejwychodzićzdomu-powiedziałzezniecierpliwieniem.
-Nicminiejest-westchnęła,zmuszającsiędouśmiechu.-Wzruszyłamsięnawidoktej
książki.Pamiętasz,jakczytałamjądzieciom?Tobyłajednazichulubionych.
-Posłuchaj,zapomniałemdaćtepapieryJohnowi-rzekłR.J.,zupełnieignorującjej
słowa.-Czymogłabyśmutopodrzucić?
Podniosławzrok.R.J.ubranybyłwpłóciennesportowespodnieiniebieskąmarynarkę.
Pachniałwodąkolońską.Ciemnewłosy,przyprószoneniecosiwizną,zaczesałdotyłu.
Był,jakmawiałajejmatka,odpicowanyjakstróżwBożeCiało.Wyciągałwjejstronę
dużąkopertę,którąonazkoleizignorowała.
-Wychodzisz?
-Zapółgodzinymuszębyćwmieście.Niezdążęjużichzawieźćsam.Powiedzmu,żete
szkicesąmipotrzebnejużteraz.
Byłotobardziejpolecenieniżprośba.Doriszamknęłaksiążkęzniechętnym
westchnieniem.Dokolacjizostałajeszczegodzina.Chciałapoczytać,apozatymnie
miałaochotyjechaćdodomuJohna,obawiałasiębowiem,żemożetamspotkaćAnnie.
Cicharywalizacjamiędzynimiprzerodziłasięostatniowotwartąwojnę.Nadalobie
uczestniczyływspotkaniachKlubuKsiążkiijadałyrazemlunch,aleuprzejmeuśmiechy
kryływrogość,zktórejobydwiedobrzezdawałysobiesprawę.
-Dlaczegoonsamniemożepotoprzyjechać?Wkońcupracujeuciebie.
-Jestzajętywdomu.Układapłytygipsowe.
Onwieczniecośtamremontuje.Żyjąjakwcygańskimtaborze.Nicniedziała,niemana
czymusiąść,wszędzieponiewierająsięjakieśśmieciimateriałybudowlane.Mógłby
przecieżwynająćjakąśfirmęiskończyćtowparętygodni.-Dorisniepotrafiłazrozumieć
ludzi,którzyniemieliwdomuporządku.
-Niemampojęcia,jakonimogątakżyć.
-Acociętoobchodzi?Onchcewszystkozrobićsam.
-Grzebiesięztymremontemjużponadrok.Nierozumiem,jakAnnietowytrzymuje.
-Annieniejestmazgajemitakierzeczyjejniedenerwują.
Słabozakamuflowanakrytykasięgnęłacelu.NiechęćDorisdoAnniejeszczesię
pogłębiła.
-Pozatym-wzruszyłramionamiR.J.-Johnniejestjakimśtambylemurarzem,tylko
artystą,atendompowstałwedługprojektuFrankaLloydaWrighta.Niedziwięmusię.
Niechce,żebyktośmutospartaczył.Niespieszysię,bochcetozrobićdobrze.
-Taknaglezacząłeśdoceniaćsztukę?-odparowałaDorislodowato.-Oilepamiętam,
zawszenarzekałeś,żeJohnpracujezawolno.
-Botakjest.Niecierpięślamazarności,gdykosztujemnietopieniądze.Alemamnatyle
rozumu,żebywiedzieć,żeJohnjestnajlepszyitrzebagozostawićwspokoju,a
przynajmniejwtedy,gdypracujenadwłasnymprojektem.Wwolnymczasiemożerobić
wszystko,comusiępodoba.-Spojrzałnazegarekizmarszczyłbrwi.-Nodobra,nie
mamczasusięnadtymrozwodzić.Zawieziesztepapiery,co?Itakniemaszniclepszego
doroboty.
Znówzabolało.
R.J.potrząsnąłżółtąkopertą.
-MożeszprzecieżzostaćtamdłużejipogadaćsobiezAnnie.
Dorissłyszaławjegogłosietłumionąirytacjęiwiedziała,żejeślijednakodmówi,toza
chwilęnastąpiwybuch.Wzięławięckopertę.JużchciałapowiedziećR.J.,żewłaśniechce
uniknąćspotkaniazAnnie,aleugryzłasięwjęzyk.Mążuważał,żeskoroonprzyjaźnisię
zJohnem,toonaiAnnierównieżpowinnybyćprzyjaciółkami.Takbyłomułatwiej.
PrzypomniałasobieswojepierwszespotkaniezAnnieprzedpięciomalaty.R.J.
przejąłwtedyJohnaodkonkurencyjnejfirmy.JohnSvensonbyłtamgłównymcieślą,
szanowanymrzemieślnikiem,iR.J.natychmiastdoceniłjegopotencjał.Dorisniemogła
zrozumieć,dlaczegoJohnprzyjąłstanowiskokonsultantaarchitektonicznegowBridges
BuildingCompany,skoro,oilewiedziała,pełniłwłaściwierolęchłopcanaposyłkiz
żałośnieniskąpensją,którątylkoupórR.J.utrzymywałnatakimpoziomie.Johnbył
lojalnyiharował
jakwół.Doriswiedziała,żeR.J.lubimiećpoczuciewładzy,lubibyćotoczonywierną
świtąiprzykuwaćludzidosiebieemocjonalnie.Zamiastuczciwejpłacywolałoferować
iminnekorzyści.Jednąznichbyłaokazyjnamożliwośćkupnazniszczonegodomu
wedługprojektuFrankaLloydaWrighta.DlarzemieślnikatakiegojakJonhSvensonten
dombyłspełnieniemmarzeńijedynąokazjąwżyciu.R.J.wiedziałotymiużyłgojako
przynęty.
Naszczęściemężczyźnidobrzesiędogadywaliipokilkumiesiącachstalisięnierozłączni.
R.J.pełniłfunkcjęlidera,architektazajmującegosięplanamiikontraktami,Johnzaś
pozostającegowcieniuszefaartystyskupionegonaszczegółach.Byłatoznakomita
kombinacja.Przesądziłaotym,żeichżonyrównieżmusiałysięspotkaćioczekiwanood
nich,żerównieżsięzaprzyjaźnią.
Nocóż,Doriswkażdymraziepróbowała.ZaprosiłaAnniedouczestnictwawKlubie
Książki.AnnieBlakemiałajednakniepokornycharakter,nielubiłachodzićnaniczyim
sznurkuiszybkopojawiłysięmiędzynimisubtelnetarcia,walkaoprzewodnictwostada.
Niebyłożadnejnadziei,żekiedykolwiekzaprzyjaźniąsięnaprawdę.
ZtąmyśląDorisciężkopodniosłasięzfotela.R.J.podałjejrękę.Starałasięnieopierać
naniejzbytmocno,żebyniesprowokowaćkomentarzanatematswojejtuszy.
-Nierozumiem,dlaczegoniepotraficiesięporozumieć-mruknąłR.J.-Jesteściejak
wodaioliwa.
-Raczejsodaiocet-mruknęłaDoris.Niewspomniałaotym,żeostatniezbliżenieAnniei
Evebyłokropląprzepełniającączarę.Dorisczułasięjaksiódmoklasistka,którejnajlepsza
przyjaciółkaznalazłasobienowąkoleżankę.
-Dokądsiędzisiajwybierasz?-zapytałamęża.
-Jestemumówionyzklientamiwklubie.Wrócępóźno.
-Poczekamnaciebie.
-Niezawracajsobiemnągłowy.Jeślizrobisiębardzopóźno,przenocujęwklubie.
Nielubięprowadzićpoalkoholu.
-Toniepij.
R.J.tylkoprychnął.Wyjąłzkieszenikluczykiipodrzuciłjedogóryjakpodekscytowany
chłopiec.
Dorisprzymrużyłaoczy:najegopalcucośzabłysło;byłtowąskisygnetzezłotai
czarnegoonyksuzpojedynczymbrylantempośrodku.Nigdywcześniejgoniewidziała.
Sygnetbyłładnyinierzucałsięwoczy,aleDoriszmarszczyłanos,jakbynaglepoczuła
nieprzyjemny,obcyzapach.Wiedziała,żemążnigdyniekupowałsobiebiżuterii,ajej
ojciecniemiałzaufaniadomężczyzn,którzynosilisygnety.
Pochyliłsięszybko,cmoknąłjąwczubekgłowyipoklepałporamieniu.
-Dziękizazawiezienietychpapierów.
Wyszedłzbibliotekisprężystymkrokiem,nieoglądającsięzasiebie.Zawszebył
energicznyiskupionynaswoichcelach.Dorispowoliodłożyłaksiążkęnapółkę,
wyciągnęłaprzedsiebielewądłońiobróciłanapalcuślubnąobrączkęwysadzaną
niedużymibrylantami.
Wciągudwudziestupięciulatmałżeństwajejmężowinigdyjeszczenieprzyszłodo
głowy,żeniepowinienjeździćpoalkoholu.
Annieodwiesiłasłuchawkętelefonuiuśmiechnęłasięzsatysfakcją.
-Wyglądaszjakkot,którywłaśniezjadłkanarka-zauważyłjejmąż.
Podniosłagłowęispojrzałananiego.Siedziałnadrabinieustawionejpośródstertśmieci,
narzędziipłytkartonowych,którezagracałycałąpodłogę.Miałnasobietylkobiałe
roboczespodnie.Szczupły,opalonytorsimięśniebyłyciałemmężczyznymłodszegoo
dwadzieścialat.Jasnewłosyściągnąłztyługumką,przezcokościpoliczkowewydawały
sięjeszczebardziejwyraziste.
Jestbardzoprzystojny,pomyślała,czującznajomydreszczpodniecenia.Pochwyciłajego
spojrzenie.Szerokiuśmiechpowiedziałjej,żeonpomyślałotymsamym.Johnbył
niezwyklewyczulonynawszelkiekwestiezwiązanezseksem.Zauważyła,zezerknąłna
zegar,apotemsugestywnieuniósłjednąbrewdogóry.Byłapiątapopołudniu,jej
ulubionaporanamiłość.Odkiedyzaczęlisięstaraćodziecko,nazywalitęporęGodziną
Dzieci.
-TobyłaDoris-wyjaśniłaAnnie,zsuwającznógsandały.-Zajrzytupóźniej,żebyci
podrzucićjakieśpapiery.Zdajesię,żeR.J.jestzkimśumówionynakolację.
Johnwytarłdłoniewzwisającyzdrabinyręcznik.
-PewniechodziobudynekDelanceya.Myślałem,żezabierzemnienatospotkanie.
Tomiałbyćnieformalny,towarzyskiwieczór.
Anniewyciągnęłagumkęzwłosów.
-Widocznienienależymydotegotowarzystwa.Johnzmarszczyłbrwi.
-Oczywiście,żenależymy.PrzecieżobydwojeprzyjaźnimysięzBridgesami.
-Poprawka.TypracujeszuR.J.,ajachodzęnaspotkaniaKlubuKsiążkirazemzDoris.–
Potrząsnęłagłowąioparładłonieabiodrach.-Aletonieznaczy,żejesteśmyich
prawdziwymiprzyjaciółmi.
Johnskrzywiłsię.Zabolałagoopinia,żeniejestrównyR.J.Bridgesowiinienależydo
jegokręgutowarzyskiego.Oczywiścieniemógłsięznimrównaćfinansowo,uznawałsię
jednakzarównegointelektualnie,jakmężczyznawobecmężczyzny.Anniezkolei
cierpiała,widząc,żeJohnjestalbozbytnaiwny,albozbytuparty,byzauważyć,żew
biznesieR.J.
nikogoniestawiałnarównizesobą,aszczególnieosób,którewolałutrzymywaćw
podporządkowanychsobierolach.Znaławielutakichmężczyzn;wśródprawnikównie
bylirzadkością.Czasamimiaławrażenie,żegdyona-kobieta-wygrywasprawyw
sądzie,umniejszatomęskośćkolegówwichwłasnychoczach.WkwestiachpłciTemida
wciążnosiłaopaskęnaoczach.
ZauważyłatęcechęuR.J.Bridgesajużprzypierwszymspotkaniu.Wszystko,od
wilgotnejdłoniprzypowitaniuporozbierającekobietęspojrzenie,sprawiało,żeczułasię
przynimbrudna.AleJohntegoniezauważał.Niemiałinstynktumyśliwegoizatogo
kochała.Westchnęła,patrzącwjegoniebieskieoczy.Kochany,niewinny,ufnyJohn.
Musiałabyćprzynim,bystrzecgooddrapieżnikówtakichjakR.J.
-Chcęsięztobązaprzyjaźnić-powiedziałajużzupełnieinnymtonem,pociągającza
nogawkęjegospodni.-Maszochotęzejśćnadółipobawićsięzemną?
Wyrazjegotwarzyzmieniłsięnatychmiast.Przechyliłgłowęirzuciłjejlekkiuśmiech.
-Awcochceszsiębawić?
-Pomyślałam,żenajpierwmoglibyśmysięrozebrać-odrzekła,leciutkokołysząc
biodramiijednocześnierozpinającguzikibiałejbawełnianejbluzki.-Potemwziąćgorący
prysznicinawzajemumyćsobieplecy.
Wydęłausta,patrzącnaniegozukosa.WsylwetceJohnapojawiłosięcharakterystyczne
napięcie,jakukotaszykującegosiędoskokunazdobycz.
-Apotem?-zapytałszeptem.
Annienieznośniepowoliodpięłakolejnyguzik.Wiedziała,że,rozbierającsięwten
sposób,potrafidoprowadzićJohnadoszaleństwa.Sprawiałotoprzyjemnośćimobojgu-
drażniłasięznim,czekając,ażonwykonadecydującyruch.Inaczejniżwcodziennym
życiu,wmiłościonbyłstronądominującą.
Podeszładokątazesprzętemgrającyminastawiłabluesa,apotemwyjęłazlodówki
butelkębiałegowina.PrzezcałyczaspatrzyłanaJohna.Nalaławinadodwóch
kieliszków,upiłatrochęzjednegoipowolioblizałausta.
-Mamochotęwrzucićtupiękną,soczystą,czerwonątruskawkę.
OczyJohnazabłysły-Anniewiedziała,żetonawspomnienietego,corobiliz
truskawkamikilkadniwcześniej.
Powolirozpięłaostatnieguzikiipozwoliła,bybluzkazsunęłasiępojejgładkich
ramionachnapodłogę.Nienosiłabiustonosza.Piersimiałamałe,aleokrągłeijędrne,o
czubkachwkolorzedojrzewającychtruskawek.Johnprzesunąłjęzykiempowargach.
TerazAnniezaczęłarozsuwaćzamekdżinsówiunoszącnajpierwjednąnogę,apotem
drugą,zrzuciłajenapodłogę.
Johnomalniespadłzdrabiny.Jednymskokiemznalazłsięprzyniejiprzyciągnąłjądo
siebie.Uwielbiała,gdyjegopragnieniebyłotakoczywiste,gdycałejegociałodrżałojak
wgorączce.Podniecenieogarniałogoszybko,zawszebyłgotowywtedy,gdyonatego
potrzebowała,ibyłnienasyconymkochankiem.Napoczątkupołączyłoichpożądanie,ale
wrażliwośćiczułośćJohnaszybkozburzyłyobronnebarieryAnnieisprawiły,żesięw
nimzakochała.
Zręcznymipalcamirozpiąłswojespodnieizdjąłznichobojgabieliznę.
-John,poczekaj-szepnęłaAnnieześmiechem.-Kolacja!Wyjmęszynkę.
Pociągnąłjąwdół,napłachtęmalarskąpokrywającąpodłogę.
-Mniejszaoszynkę-odrzekłzustamitużprzyjejszyi.-Mamwielkąochotęna
truskawki.
DoriszaparkowałalexusaprzykrawężnikuprzeddomemAnnieiJohna.Chciałazostawić
kopertęioddalićsięstądjaknajszybciej.Frontowedrzwizastawionebyłyrusztowaniami.
Mruknęłacośzniechęcią.Bydostaćsiędotylnegowejścia,musiałaobejśćdomdookoła,
omijającstertycegiełidesekzagracającychpodjazd.Wreszciewspięłasięnaschodkii
sięgnęładodzwonka.Pochwilinerwowopostukałanogąwpodestijeszczeraznacisnęła
guzik.Zzadrzwiniedochodziłżadendźwięk.Zaklęłapodnosem,uświadamiającsobie,
żepodobniejakwszystkowtymdomu,dzwonekprawdopodobnieniedziała.Czyktośw
ogólebyłwśrodku?
Podeszładooknakuchni,pochyliłasięnadparądrewnianychkoziołkówizajrzałado
środka;namomentprzestałaoddychać.
JohniAnnietańczyliwpustympomieszczeniuwrytmjakiejśwłasnej,wewnętrznej
muzyki.SzczupłeramionaJohnaobejmowałynagąAnniemocnoizaborczo,jednajego
dłońopierałasięnajejbiodrze,adrugaotaczałaramionatakciasno,żetwarzAnnie
chowałasięwjegoszyi.Oczymielizamknięteikołysalisięmiarowo,przytuleni
biodrami.Namiętnośćmiędzynimibyławręcznamacalna.Dorispatrzyłananichz
bolesnątęsknotą.GdyJohnodchyliłgłowęAnniedotyłuipocałowałjązachłannie,Doris
zwestchnieniemdotknęłajęzykiemwłasnychwyschniętychustipoczuładreszczzawiści.
Odsunęłasięodokna,staranniewsunęłakopertęmiędzydrzwiasiatkęprzeciwko
owadominiezauważona,nadrżącychnogachwróciładosamochodu.
Niebyłagotowa,bywrócićdopustegodomu.Podrodzezatrzymałasięprzeddomem
Eve.OdśmierciTomarzadkojąwidywała,choćwszystkieprzyjaciółkistarałysiędoniej
dzwonićizaglądaćodczasudoczasu.Evejednakstanowczoodrzucaławszystkie
propozycjewyjściaizupodobaniemkultywowałaswojąsamotność.
Jejdombyłimponującąbudowlązczerwonejcegły.Stałnadużejdziałceotoczonej
czarnymmetalowympłotemistarymi,wielkimisosnami.Przejeżdżającprzezbramę,
DorisnieporazpierwszypozazdrościłaEveumiejętnościstępianiaostrychkrawędzi,
zarównowotoczeniumaterialnym,jakiwkontaktachzludźmi.Takjakbarwnegazonyi
klombyłagodziłyprostą,surowąarchitekturębudynku,podobniejejłagodny,kobiecy
charakterwyciszałiłagodziłkonfliktymiędzyoponentami-zarównowKlubieKsiążki,
jakinaplacuzabaw,kiedyichdziecibyłyjeszczemałe.DorisbrakowałoobecnościEve
wcodziennymżyciu.Nieprzypuszczała,żeśmierćTomabędziejednocześnieoznaczać
utratęnajbliższejprzyjaciółki.Toniebyłosprawiedliwe!ToEvezwykleprzynosiłatorby
zbędnychsadzonekzeswegoogrodualboodbierałazeszkołySaręiBilla,gdyDorisbyła
chora.TowłaśniedoniejDorisdzwoniła,gdymiałachandręalbopoprostuchciałazkimś
pogadać.
Idącdodrzwi,zezdumieniemzauważyłachaospanującywogrodzie.Grządkiusłanebyły
suchymiliśćmi.Kwiatysmętniezwieszałygłowyiwydawałosię,żecałkiemjużsię
poddałynaporowichwastów.Zasłonywoknachbyłyzaciągnięte,cojeszczepowiększało
wrażeniezaniedbania.Złeznaki!Doriszebrałasięnaodwagęizastukaładodrzwi.
Pochwiliuchyliłysięiwszparzepojawiłasiębladatwarz.Blasksłońcaspowodował,że
Evezamrugałapowiekami,alezmusiłasiędouprzejmegopowitania.Oczyjednakmiała
martwe,pozbawioneblasku.
-Zostałamdziśsama-oznajmiłaDoris,wchodzącdoholu.Wdomupanował
półmrok.-Twojedziecisąchybanaobozie,tak?
-Tak,ibardzomiichbrakuje-westchnęłaEve,zamykającdrzwi.-Wyjechałyjużtydzień
temu.Niebędzieichjeszczeprzeztydzień.Chybaimsiętampodoba.Lekarzuznał,że
przydaimsiętrochęświeżegopowietrzaizmianamiejsca.Alewdomubeznichjesttak
cicho…
Urwałaiwjejoczachpojawiłosięcierpienie.Jakaszkoda,żeonateżniemożewyjechać
najakiśobóz,pomyślałaDoris.Jejbladośćwyraźnieświadczyłaotym,żeniewychodzi
nazewnątrzinieodżywiasiędobrze.
-Awięcobiejesteśmysame.Możemaszochotęwyjśćgdzieśnakolację?
Evepotarłaramionadłońmiipotrząsnęłagłową.
-Nie,raczejnie.Czujęsięzmęczona.Właściwiezamierzałamdzisiajpołożyćsię
wcześniej,możepooglądaćtrochętelewizję.-Ziewnęła,zasłaniającustadłonią.-
Przepraszam-potrząsnęłagłową.-Ostatniociąglechcemisięspać.
-Dobrzesięczujesz?-zaniepokoiłasięDoris,przyglądającjejsięuważnie.-Jesteśblada
ibardzoschudłaś.
Evetylkomachnęłaręką.
-Zemnąwszystkowporządku.Cóż,jestemsama…
-Próbowałamdociebiedzwonić…-wtrąciłaDoris.
-Wiem.Wszyscypróbowali…Jestemwambardzowdzięczna.Aletoniezawami
tęsknię,tylkozaTomem-wyznała.-Tatęsknotaodbieramicałąenergię.Aleniemartw
się-
dodałazuprzejmymuśmiechem-podobnotojestnormalne.Lekarzmówi,żeniemaw
tymnicniezwykłego.Totakietap.
-Mniesiętoniewydajenormalne.Nienależyzniczymprzesadzać.Pojedźmydomniena
kolację.
Eveznówpotrząsnęłagłową.
-Nie,niejestemwnastroju.Przepraszam,niechciałabymbyćnieuprzejma.Uznaj,że
przechodzęprzezokreshibernacji.Przezjakiśczasbędędużospać.Niedługoznówbędę
sobą.
Dorisprzyjrzałasięjejzpowątpiewaniem.Wiedziała,żeniepowinnazostawiać
przyjaciółkisamej,alenieprzychodziłjejdogłowyżadensposób,żebywyciągnąćjąz
domu.
Doriszawszepierwszabiegłanaprawiaćwszystko,cosięzepsuło.Niebyławstanie
ścierpiećwystającejnitkiprzysukienceanipodaćkomuśkawywwyszczerbionej
filiżance,aterazEvebyła…pęknięta.NagleDorispomyślałaoogrodzie.Każdakobieta
czujesięlepiej,gdymawnimporządek.
-Dobrze,niechbędzie,jakchcesz.Niepojedziemynakolację.Aletwójogródjesttrochę
zaniedbany.Możezajmiemysięnimwspólnie,takjakkiedyś?Jestpięknywieczór.
Chodź,nieleńsię.Trzebatozrobić.Weźrękawiczki,dlamnieteż.Trochęgo
uporządkujemy,zanimsłońcezupełniezajdzie.
WoczachEvepojawiłsięlekkibłysk.Wzruszyłaramionamiizezrezygnowanym
uśmiechemposzłaporękawiczki.Dorisrozpromieniłasię.Udałojejsię,apozatym
uniknęłasamotnegowieczoru.Podwijającrękawy,pomyślałazulgą,żeniebędziemiała
czasurozmyślaćotym,cowidziałaprzezoknowdomuAnnie,iporównywaćjej
małżeństwadowłasnego.TegowieczorunietylkoEvepotrzebowałatroski.
Poczułanagłyprzypływenergii.Weszładokuchni,zapaliłaświatłoizawołała:
-MożezadzwoniędoPółnocnejGwiazdyizamówięjakąśchińszczyznę?
ROZDZIAŁCZWARTY
BędęświętowaćBożeNarodzeniewsercu.BędężyćwPrzeszłości,Teraźniejszościi
Przyszłości.DuchyTrzechCzasówznajdąwemnieschronienie.Niezamknęsięnalekcje,
któremiprzyniosą.
CharlesDickens,Opowieśćwigilijna
Światełkanachoincelśniłyjakgwiazdywmrocznymsalonie.NależącadoEvekolekcja
ŚwiętychMikołajówbyłastarannieustawionanastolikachidelikatnej,drewnianej
kołysce,którąrazemzTomemkupilinapoprzednieBożeNarodzenieiustawilina
honorowymmiejscunafortepianie.Evesiedziałanakońcukanapypokrytejzielonym
aksamitem,skulonapodstarym,afgańskimpledem.Bardzoschudłaiodczuwałazimno
znaczniedotkliwiejniżkiedyś.
Naprzeciwkoniej,podrugiejstronie,znogamiwyciągniętymiprzedsiebie,siedziała
AnnieBlake.Jednąrękąpociągałazakosmykwłosów.Piłykawęzbrandyisłuchały
piosenkiFrankaSinatry„BędęwdomunaBożeNarodzenie”.
KoloroweświatełkaodbijałysięwoczachEve.WdomunaBożeNarodzenie.Tobył
jejjedynycelodsześciumiesięcy,odśmierciToma:utrzymaćdomdoBożego
Narodzenia.
Terazjednakwydawałosiętozupełniebezcelowe.Choćwszystkiedekoracjebyłyna
swoichmiejscach,domwydawałsiępustyizimnyjakopuszczonyteatr.Kiedyśbył
gościnnyiwesoły.Tłumyprzyjaciółikrewnychściągałytuzeświątecznąwizytą,by
ogrzaćsięwjegoatmosferze.Tymrazemjedynąosobą,któranacisnęładzwonek,była
Annie.
-Wogólenieodczuwamtego,żesąświęta-powiedziałaEvecicho.
Anniewestchnęłazwyczerpaniemioparłafiliżankęnakolanie.
-Aczegosięspodziewałaś?TotwojepierwszeświętabezToma.Musiszsiępogodzićz
tym,żesąinne.Twojeżyciejestterazinneiżadnedekoracjetegoniezmienią.
Evedrgnęłaiciaśniejowinęłasiępledem.
-Bzdury-mruknęła.Niechciałategosłyszeć.Anniezdesperacjąpotrząsnęłagłową.
-Icojamamztobązrobić?Widzę,jakcorazgłębiejosuwaszsięwtendół,inicniemogę
zrobić,żebycięzniegowyciągnąć.Okropnieschudłaś.Jesteśniemożliwieuparta.
-Niejestemuparta!-odparłaEvezurazą.-Jestemwżałobie!
-Nie,żałobęmaszjużzasobą.Terazpoprostusięwykańczasz.Niknieszwoczach.
Niemogętegoznieść.
-Przykromi-powiedziałaEveześciśniętymgardłem,wtulającsięjeszczegłębiejwkąt
kanapy.-Skorotakźlesięczujeszwmoimtowarzystwie,tomożejużpójdziesz?
-Docholery,czymyślisz,żenieprzyszłomitodogłowy?-wybuchnęłaAnnie.-
Ciężkominawetpatrzećnaciebie.Każdemu,kogoobchodzitwójlos,jestciężko.Nie
słuchasz,cosiędociebiemówi.Jesteśgłuchanawszystkiedobrerady.Możnaodtego
zwariować.Wszyscytwoiprzyjacielemartwiąsięociebie.-Urwałanachwilęi
zauważyła,żeEvepodciągnęłakolanapodbrodę.-Przykromitomówić,Eve,aleczynie
zauważyłaś,żewieleosóbzupełnieprzestałocięodwiedzać?
Evepoczuła,żepoliczkijejpłoną.
-Oczywiście,żezauważyłam-odrzekła.-Niewinięichzato.Sąświęta,ajasiedzętu
sama,wdepresji,inienadajęsiędożycia.Wszyscyczująsięnieswojo,bomusząchodzić
kołomnienapalcach,apozatymtrudnoznaleźćdlamniemiejsceprzystole.Samotna
kobieta,którejniewypadapołączyćwparęzwolnymmężczyznątakniedługopo…
-PośmierciToma.Powiedztogłośno.Evezacisnęłausta.
-Nierozumiesz,skarbie,żewłaśnieotymmówię?Dośćjużwykrętów.Tomnieżyje.
Odszedł.Atymusiszjakośsiępozbieraćiżyćdalej.Nietylkodlasiebie,alerównieżdla
dzieci.Wpadłaśwkompletnybezruchipogrążaszsięcorazgłębiej.
-Jakośsobieradzę…
-Komutomówisz?-zirytowałasięAnnie.-Nieudacisięprzedemnąudawać.
MożeszopowiadaćtakierzeczyDorisipozostałymmatronomzRiverton,alejajestem
nietylkotwojąprzyjaciółką.Jestemtakżetwoimprawnikiem.Prowadzętwojerachunki.
Znamtwojąsytuacjęfinansowąlepiejniżtysamaijeślimówię,żepogrążaszsięcoraz
głębiej,towiem,comówię.TonieszszybciejniżTitanic.Atendomjestrówniewielkijak
on.
-Toniejestpoprostujakiśdom.Tomójdom.
-Posłuchaj,skarbie,wiem,żebardzochciałaś,anawetpotrzebowałaśprzeciągnięcia
wszystkichsprawnatyle,żebymócspędzićtuświęta.Finansowobyłatozładecyzja,nie
podobałamisię,aletrudno,nienalegałamzewzględunadzieci.Aleterazjużmusiszsię
stądwyprowadzić,itojaknajszybciej.
-Mogęjeszczetrochępoczekać.
-Nie,niemożesz.Prawdęmówiąc,itakjużbardzosięmartwię,cosięstanie,jeślinieuda
sięsprzedaćdomuszybko.Powinnaśtozrobićwlecie,bowtedydostałabyśwyższącenę.
Ale-ciągnęła,rozglądającsiępodużym,wysokimwnętrzuzesztukateriaminaścianach-
tenmahońibalsasprawiają,żejesttoidealnydomwakacyjny.Poświętachwieluludzi
będziereagowałonatakiewnętrzabardzoemocjonalnie.Jakotwójprawnikradzęci
wystawićgonasprzedaż,ajakoprzyjaciółkabędęciębłagać,żebyśzrobiłatojużteraz.
Evejużwcześniejsłyszaławszystkieteargumenty,wiedziała,doczegoAnniezmierzai
miaławrażenie,żeścianyzamykająsięwokółniejjakpułapka.
Drżącąrękąodstawiłafiliżankęnaszklanystolik.
-Dokądmamsięwynieść?-wychrypiała,podnoszącnaprzyjaciółkęoczyrozszerzone
strachem.Porazpierwszyudałojejsięwyartykułowaćtopytanie.
-Adokądbyśchciała?-zapytałaAnniełagodnie.Evewzruszyłaramionamiipotrząsnęła
głową.
-Jużsięnadtymzastanawiałam.AleBronteiFinneysątuszczęśliwi.Majątuprzyjaciół.
Niemogęichwyrwaćzeznajomegootoczenia,niepotymwszystkim,przezcoprzeszli.
-Skarbie-powiedziałaAnnieniskim,modulowanymgłosem.-Niejestempewna,czy
możeszsobiepozwolićnapozostaniewRiverton.
-Sąmniejszedomy…
-Wtejokolicyniestaćcięnawetnamałydom.Evewstrzymałaoddechiuniosładłońdo
ust.
-Boże,cowięcmamzrobić?
-Samamusiszodpowiedziećsobienatopytanie.
-Niemogę!Niemogę…
-Oczywiście,żemożesz-pospieszniewtrąciłaAnnie,kładącręcenadłoniach
przyjaciółki.-Iniejesteśsama.Jestemtuztobą.Niezapominaj,żezarabiamnażycie,
pomagająckobietomtakimjakty.Niemaszsięczegobać.Musiszpoprostuuznać,że
jesteśwokresieprzejściowym.Krokpokroku,jakośsobiezewszystkimporadzisz.
Evebezprzekonaniaskinęłagłową,wiedząc,żewłaśnietegosięponiejoczekuje.
Przezcałeżycieprzywykłarobićto,czegoponiejoczekiwano.Znówwtuliłasięwkąt
kanapy.Anniewestchnęła,cofnęłaręceiteżsięodsunęła.
PrzezdłuższąchwilęEvemilczała,przygryzającusta.Anniezaczynałajużtracić
cierpliwość.
Evepatrzyłanadługą,szczupłąsylwetkęprzyjaciółkiwkaszmirowymkostiumie,z
brylantowymikolczykamiwuszach,najejkrótkie,polakierowanepaznokcieijasne
włosyluźnospiętespinką.Annieemanowałapewnościąsiebie.Właściwiecałesweżycie
przeżyłasamodzielnie.Gdymiałatrzynaścielat,uciekłazbiednego,dziwacznegodomu,
hippisowskiejkomunywOregonie,izamieszkałaudziadkówwChicago.Anniepotrafiła
wszystko.Właśnietaaurasamowystarczalnościisukcesuprzyciągaładoniejtakwiele
rozwiedzionych,owdowiałychizagubionychsamotnychkobiet,któreliczyłynato,żeuda
imsięuszczknąćniecozjejpewnościsiebie.
Eve,siedzącanadrugimkońcusofy,czułasiętylkocieniemkobiet,którepotrafiłystawić
czołoświatuisamezarabiałynaswojeutrzymanie.Nieczułanawetzazdrości,lecz
zagubienie.Kimbyłatażałosnaistotazwiniętawkłębekpodpledem?Gdziesiępodziała
atrakcyjna,pewnasiebie,kompetentnakobieta,jakąEvePorterbyławcześniej?
Wyglądałonato,żeodeszłarazemzTomem.
-Annie,jaktosięstało?-zapytałanagle.-Przecieżniejestemgłupiaaninaiwna.
Zawszebyłamdumnazeswojejinteligencji.AleprzezdwadzieściatrzylatatoTom
podejmowałwszystkiedecyzjedotyczącepieniędzy.Lubiłsiętymzajmować,aja…A
mnienictonieobchodziło.Oczywiście,używałamksiążeczekczekowych,płaciłam
rachunki,zlecałamstrzyżenietrawnika,sprzątaniedwarazywtygodniuipraniekoszul.
Niejestemgłupia.Wychowałamdzieci.Wspierałammęża.Prowadziłamdom.Byłamw
tymwszystkimdobra.
Słyszaławewłasnymgłosietonyobronneinarazogarnąłjąsmuteknamyśl,żewszystko
toniemajużznaczenia.Jejdomniebyłważny.
CzułasięgorszaodkobiettakichjakAnnie,któremiałypracęiwykonywałyjakiśzawód.
Wgłębiduszypoczuładosiebieniechęć.
-Oczywiście,żebyłaśwtymdobra,Eve-powiedziałałagodnieAnnie,znównakrywając
jejdłońswoją.-Niktnietwierdzi,żebyłoinaczej.
-Niemówdomnietakimtonem-prychnęłaEve.
-Jakim?
-Takimuspokajającym.„BiednamałaEve,biednagłupia,bezradnakobietka”.
Kobietytakiejakty,pracujące,świetniepotrafiągoużywać.
-Rozumiem.
EvepodniosławzrokizobaczyłanapięciewwyrazietwarzyAnnie.Ogarnęłojąpoczucie
winy.Wyciągnęłarękęiujęładłońprzyjaciółki.
-Przepraszam.Annieprychnęła.
-Chybarzeczywiściebyłamtrochęprotekcjonalna.Jateżniecierpię,kiedyktośmnietak
traktuje.Zresztąnietylkomnie,wogólenieznoszętakiegotraktowaniakobiet.Jeśli
jeszczeraztozrobię,możeszmiprzyłożyć.
-Nieomieszkam.
Obydwiekobietyroześmiałysięgłośno.Napięciezniknęło.
-Przecieżwiesz,żejestempotwojejstronie.
-Wiem.
-Chcęcitylkopowiedzieć,żeniestaćcięjużnażycietakiejakdotychczas.Bardzomi
przykro,Eve.Wolałabym,żebybyłoinaczej.AleTom…Nocóż,samawiesz.
Evewiedziała.Tom,jakwiększośćludzisukcesu,spodziewałsiędożyćpóźnejstarości.
Byłchirurgiemuszczytuswychmożliwościzawodowychiznakomiciezarabiał.
Sądził,żemajeszczemnóstwoczasu,byzacząćoszczędzaćnastarość.
Niespodziewałsię,żeumrzewwiekupięćdziesięciulatizostawiłrodzinęzupełnie
niezabezpieczoną.
Niemieli,coprawda,długów,ależylinabardzowysokiejstopie.Ubezpieczenienażycie
pozwoliłoEveidzieciomprzetrwaćsześćmiesięcy,alepieniądzetopniałybardzoszybko.
Prawdęmówiąc,bylijużbankrutami,aniemożnachybaodczuwaćczegośtakiego
boleśniejniżpodczasświątBożegoNarodzenia.
-Popatrztylko-powiedziałaEve,wskazującnakilkaniewielkichpaczekpodchoinką.-
Dziecibędąwtymrokuzawiedzone.Niemogłamsobiepozwolićnazbytwiele
prezentów,azwykledostawałyichcałesterty.Przezcałydzieńtylkootwieraliśmypaczki.
-Nowiesz,janigdyniedostawałamwieluprezentów,więcwybacz,aleniepotrafięim
współczuć-wzruszyłaramionamiAnnie.-Toznaczywspółczujęim,aleniezpowodu
prezentów.Czyonezdająsobiesprawę,ileciękosztowałoutrzymaniedomudoświąt?
-Nie,iniechcę,żebywiedziały.Dzieciniepowinnysięmartwićopieniądze.
-Bzdury.Gdymiałamtrzynaścielat,wiedziałamwięcejogospodarowaniupieniędzminiż
moizaćpanirodzice.Niemusiszichstraszyć,alepowinnaśimszczerzepowiedzieć,jak
wyglądasytuacja.Cowtymzłego,jeślisiędowiedzą,żeniemacieżadnych
oszczędności?
Twojedziecisąmądreinapewnosamejużsiętegodomyśliły.Cośbędzieszmusiałaim
powiedzieć,itojużniedługo.-Obróciłasięispojrzałanadrzwi.-Awłaściwietogdzie
oniterazsą?
…-JiiStói
Eveuważała,żeAnnieniemapojęcia,oczymmówi.Miałaczterdzieścitrzylatai
zaledwiepięćlatwcześniejwyszłazamąż,wdodatkuzamężczyznęotrzylataodsiebie
młodszego.Nigdyniepragnęłamiećdzieciimiaładonichstosunektakijakdokomarów
podczaspikniku.
-Sąuprzyjaciół.Ostatniociągledokądśwychodzą.Chybanielubiąbyćwdomu-
odrzekłaEve,myślącotym,żeprzedtemdomzawszebyłpełenludzi.Terazwydawałsię
pustyjakmauzoleum.-Możejesttuzbytwielewspomnień.
Annieuśmiechnęłasięsmutno.
-Więcmożeprzeprowadzkaniejesttakimzłympomysłem?
EvepodniosłagłowęizobaczyławniebieskichoczachAnniebłyskzimnejprawdy.
Jejprzyjaciółkamiałarację.Dzieciniebyłyjuższczęśliwewtymdomu.Onateżnie.Ich
życietutajpłynęłowyłączniesiłąbezwładu.Dryfowali.Evetrzymałasiętegomiejscaw
nadziei,żejakimścudemodzyskadawnyświat,ten,wktórymTompodejmował
większośćdecyzji,ajejpozostawałotylkodbanieoszczegóły.
Żyłajakweśnie,choćpowinnabyłamyślećistarannieplanowaćkażdynastępnykrok.
Powinnazastanowićsię,jakąpracęmaszansęznaleźć,dojakichszkółmogłabyprzenieść
dzieci,najakądzielnicęmiastabędziejąstać.Zamiastżyćprzeszłością,musisięskupić
naprzyszłości.Powinnateżzająćsięswoimiemocjami.
Tymczasemstraciławielemiesięcynarozmyślaniach…Nie,uświadomiłasobieznagłą
jasnością.Nierozmyślała,tylkosnułasiępopokojach,patrzącbezmyślnienaulubione
przedmiotyipodtrzymującpróżnąnadzieję,żejeśliudajejsięprzetrwaćwtymstanie
jeszczetrochę,to…
Toco?Zdarzysięcud?Czyliczyłanato,żeŚwiętyMikołajwejdziedodomuprzez
kominipołożyjejpodchoinkąworekpieniędzyzato,żebyłagrzeczna?Stojącwkolejce
wsupermarkeciezkilkomakupionyminawyprzedażyprezentamiwkoszyku,przekonała
się,żeŚwiętyMikołajnieprzyjdziedoniejaniwtymroku,aniwnastępnym.
-Wystawiędomnasprzedaż-usłyszaławłasnygłos.Kiedyśpotrafiłaszybko
podejmowaćdecyzjeiterazpoczułaulgę,czując,żetaczęśćjejsamejodnalazłasię.Tuzin
uśmiechniętych,brzuchatychirumianychMikołajównastolikachwydałjejsięnagle
stertąśmieci.Poczułanagleochotę,żebywrzucićjewszystkiedopudełka,uprzątnąć
pokładiwyruszyćwdrogępodpełnymiżaglami.
-No,wreszcie!-zawołałaAnnie.-Boże,czytoznówniezabrzmiałoprotekcjonalnie?
Bardzocięprzepraszam!
Evepotrząsnęłagłowąiwpatrzyłasięwewłasneręce,mocnozaciśniętenakolanach.
Gdywreszciesięodezwała,słowapopłynęłyjaklawina.
-Annie,janicniepotrafięzrobić.Nic!Nieznamsięnapodatkach,nahipotece,na
planowaniufinansów.Bojęsię!Niejestemdotegowszystkiegoprzygotowana.
-Poradziszsobie.
-Niemampojęcia,jaksiępodpisujeumowęwynajmu-mówiłaEvecorazszybciej.-
Anijaksięwyliczaskładkiubezpieczeniadomu,samochodu,zdrowotne.Nawetniewiem,
jakiepytaniapowinnamzadawać.Boże,gdziejaznajdępracę?Niepracowałamod
dwudziestulat!Muszęcośzrobić.-Urwała,zdziwiona.-Mojedziecimajątylkomnie.
-Itozupełniewystarczy.
Evewmilczeniumrugałapowiekami.
-Wystarczy-powtórzyłaAnniestanowczo.Evepowoliprzyjmowałatesłowado
wiadomości.
Wystarczy?Boże,pomóżmi,modliłasięwduchu.Niemogęzawieśćdzieci.
Podciągnęłanoginakanapęiznówowinęłasiępledem.Anniezrobiłatosamo.Judy
Garlandśpiewałapiosenkęoświętach,aobokwkominkuzametalowąkratątrzaskał
ogień.
Eveczuła,żeciepłopłomienipowoliwnikawjejduszęizaczynarozpuszczaćlodowaty
chłód,któryzmroziłjąiodrętwiałodmiesięcy,usztywniałkręgosłupiruchy,malował
policzkibladościąisprawiał,żezakażdymrazem,gdyzdawkowoodpowiadałana
świąteczneżyczenia,obawiałasię,żeroztrzaskasięnamilionyszklanychkryształków.
CzułajaklodowatadepresjazaczynaznikaćiwduszęEvepowoliwlewałosięciepło
BożegoNarodzenia.PochwiliAnnieznówsięodezwała.
-Widzę,żemasznastoleOpowieśćwigilijnąDickensa.TolekturaKlubuKsiążkinaten
miesiąc.
-Naprawdę?-rzuciłaEvezdawkowo.
Annieleciutkowygięłausta.Wszyscywiedzieli,żeEvekochaksiążki.Czytaniebyłojej
pasjąiniepotrafiławybaczyć,gdyktórakolwiekzprzyjaciółekprzychodziłanazebranie
klubunieprzygotowana.Terazwszystkiebardzosięmartwiły,żeEveprzestałanawet
czytać.
-Dlaczegoniebyłaśnaostatnimspotkaniu?Brakowałonamciebie.
Evepodciągnęławyżejstopyinajejpoliczkachukazałsięlekkirumieniec.
-Tobyłospotkanieprzedświąteczne.Napewnoniewielerozmawiałyścieoksiążkach.
-Nieotochodzi.Powinnaśbyćznami.Jesteśnampotrzebna.
-Wiem…Tylkożeniebyłamjeszczegotowanarozmowęosobie.
-SpotkałyśmysięuDoris-mówiłaAnnie.-Jakzwyklewszystkobyłozorganizowane
bezzarzutu,włączniezniekapiącymiświecamiipuddingiemśliwkowym.
-Couniejsłychać?
-Niewiesz?Myślałam,żeczęstodociebiewpada.
-Terazjużnietakczęsto.Pewniedlatego,żejestzajęta.Sąświęta,aR.J.lubiprzyjmować
gości.
Annieprychnęłaiodwróciławzrok.Niesądziła,żebytobyłprawdziwypowód,alenie
chciałapokazaćtegoEve.
-Myślę,żebyłobybardzodobrze,gdybyśwróciładogrupy.Poczytamy,porozmawiamy,
pośmiejemysię,napijemywina.Todobredladuszyiserca.Niepowinnaśsiętak
izolować.
Wjejgłosiezabrzmiałaszczeratroska.
-Jeszczenieteraz-upierałasięEve.
-Dobrze,dobrze-westchnęłaAnnie.-Posześciumiesiącachjużdobrzeznamtentwój
ton.Aleniezwlekajzbytdługo.Dziewczynywciążnaciebieczekają.Wkrótcepewnie
samesiętupojawią.
-Wiem-powtórzyłaEve.-Wszystkiejesteściedlamniebardzodobre.
-Takiejużjesteśmy-zakpiłaAnnie.-Kupastarychbabogołębichsercach.
WgłębiduszyAnniebyłakomikiem.Niecierpiałasentymentalizmu.Eveuwielbiaław
niejtęcechę.ByłabardzowdzięcznaAnniezato,żeprzyjaciółkarozmawiałaznią,nie
owijającniczegowbawełnę,żepotrafiłająsprowokować,zirytować,pobudzićdoreakcji,
iprzytymtraktowałajaknormalnąosobę,aniekruchą,porcelanowąlalkę,naktórąciągle
trzebauważać,żebysięniestłukła.
-Wyobrażamsobie,jakbędziemywyglądałyzadziesięćczydwadzieścialat-
ciągnęłaAnnietymsamymlekkoironicznymtonem.-Usiądziemyprzystolewdomu
starcówibędziemyczytaćksiążkizdużymdrukiem,kłapiącsztucznymiszczękamii
przekrzykującsięnawzajem,bowszystkiebędziemyjużgłuche.Eveśmiałasiętak,żez
oczupopłynęłyjejłzy.
-Tak!Jateżtowidzę-przyłączyłasiędopantomimy.-Będziemymiaływielkie,
fioletowekapeluszeispadająceznógbrązowebuty.
-Będziemygłośnopuszczaćbąkiiudawać,żetegoniezauważamy.Zresztąpewnieitak
niebędziemywstanietegousłyszeć.„Copowiedziałaś?Ooo,przepraszam!Co???”Eve
trzymałasięzaboki.Jakdobrzebyłoznowuśmiaćsięnacałygłos.Anniezawsze
potrafiłająrozbawić.
-Och,przestańjuż!-wyjąkała.
-Co?Myślisz,żeznajomibędąnaszaplecaminazywali„stareprukwy”?Alenawetjeśli
będępuszczaćbąki,toprzezobcisłe,seksownedżinsyCalvinaKleina!
Evebyławstaniewtouwierzyć.AnnieBlakedołączyładoklubuprzedpięciomalatyiod
samegopoczątkuwszystkiekobietyzdawałysobiesprawę,żeniejestzwykłymtypem
matronyzRiverton.Zachowywałasięniecogłośniej,niecośmielej,zniecowiększym
dystansem,ajejopiniezawszebyłyszczereitrafiaływsednosprawy.DotegoAnnie
miaładuszęwolnąiniezależną.Evebardzoszybkowyczuławniejsiostrzanąosobowość.
-Chciałabymcięocośzapytać-powiedziałaAnnie,ocierającoczyiopadającna
poduszki.-Jużodmiesięcybezskuteczniepróbowałamciwbićdogłowy,żepowinnaś
pozbyćsiętegodomuinanowozorganizowaćsobieżycie.Ateraznagletakpoprostu
podjęłaśdecyzję.-Pstryknęłapalcami.-Cosięstało?Czymamwiększydar
przekonywania,niżsądziłam,czyteżcośmiumknęło?
PrzeztwarzEveprzebiegłcieńuśmiechu.Wpatrzyłasięwleżącąnastoleksiążkę
Dickensa.JakmiaławyjaśnićAnnie,żestertypapierów,którepodpisywała,nicdlaniej
nieznaczyły?Pomiędzykartkamitejksiążkispoczywałypłatkitrzechżółtychróż
zerwanychprzedsześciomamiesiącami.
OpowieśćwigilijnaDickensabyłapierwsząksiążką,jakąEveprzeczytałaodśmierci
Toma.Dzisiajwieczoremmiaławrażenie,jakbyodwiedziłyjąświąteczneDuchy
Przeszłości,TeraźniejszościiPrzyszłościiwytrąciłyjązodrętwienia.
-Powiedzmypoprostu,żepodobniejakScroogeobudziłamsięwkońcuiuznałam,że
czasjużnazmianę.
Annieuniosłabrwi.
-Hm.Jaktonigdynicniewiadomo.-Wzięładorękiswojąfiliżankęzkawąiwzniosła
toast.-Wtakimraziewypijmyzazmianę!
Everównieżpodniosłaswojąfiliżankę.Naustachmiałaśmiałyuśmiech,choćwśrodku
drżałazlęku,jakbyszykowałasiędoskokuwprzepaść.
-Zanaswszystkie-powiedziała,modlącsięgorącooodwagę.
ROZDZIAŁPIĄTY
Przedślubemsądziła,żejestzakochana.Aleszczęście,którepowinnoztegostanu
wyniknąć,niechciałonadejść;uznaławięc,żewidocznieoszukiwałasamąsiebie.Emma
pragnęłasięprzekonać,conaprawdęoznaczająsłowa„szczęście”,„namiętność”i
„ekstaza”-słowa,któretakpiękniewyglądaływksiążkach.
GustaveFlaubert,PaniBovary
7stycznia1998
Dorisstaławholuswegoceglanego,kolonialnegodomuiczekałanaczłonkinieKlubu
Książki,zezmysłowąprzyjemnościąrozglądającsiępownętrzu,bysięupewnić,że
wszystkojestwnależytymporządku.MiałotobyćpierwszespotkanieKlubuwtymrokui
zależałojej,żebywszystkobyłoprzygotowanejaknajdoskonalej.Lśniące,kryształowe
kieliszkidowinastałynastolikurazemzbutelkami:białe,schłodzone,iczerwone,
otwarte,bypooddychało-
nauczyłasiętegoodojca.Dużystółjadalny,którykiedyśnależałdojejmatki,nakrytybył
śnieżnobiałymlnianymobrusemiserwetkamipobabcizwykrochmalonegoadamaszku,
złożonymiwskomplikowanysposób,któryDoriswypatrzyławjakimśilustrowanym
piśmie.
Pomyślałazdumą,żecałystółwyglądajaknafotografiiwkolorowymmagazynie.
Wiedziała,żeprzyjaciółkibędąpodziwiaćbukietyześwieżychkwiatówigałązek
wieczniezielonychkrzewów,któresamaścięłarankiemwogrodzie.Przeczytałakiedyś,
żekobietyzdobrychdomówzawszemająpodrękąsekator,ijeszczetegosamegodnia
zawiesiłagonaszerokiejtasiemceoboktylnychdrzwi.
Alehitemwieczorumiałybyćfrancuskieprzystawki,nadktórymispędziławielegodzin.
Oczywiściemusiałaprzygotowaćcośzkuchnifrancuskiej,ponieważwtymmiesiącu
obowiązkowąlekturąbyłaPaniBovary,należącadoklasykipowieść,którąDoris
przeforsowała,gdyzfałszywymzdumieniemodkryła,żeżadnazprzyjaciółekjejnie
czytała.
Prawdęmówiąc,onasamateżnieczytałaPaniBovary,alegdybynieklub,zabrałabyten
sekretdogrobu,razemzocenamizeszkołyśredniej.Oczywiściesłyszałaotejksiążcei
widziałafilm,starąwersjęzJenniferJones,októrejwszyscywiedzieli,żejestnajlepsza.
Aleterazjużniemusiaładłużejudawać,bowkońcuprzeczytałapowieść-acowięcej,
byłaniązachwycona,chociażEmmaBovary,głównabohaterka,bardzojądenerwowała.
Jakmogłaporzucićdoskonaleułożoneżycieimężadlawymykającychsięspodkontroli
namiętności?
NasamąmyślotakimuczynkuDorisodczuwałaprzyspieszonebicieserca.Jakietomiało
znaczenie,czyEmmazaznała„szczęścia”,„namiętności”czy„ekstazy”?Stanyte
niewielemiaływspólnegozcechamiosobyszanowanejwspołeczeństwie.Agdysię
zastanowić,tonawetzkobiecościąjakotaką.Ważnebyłyinnecechy:cierpliwość,
samodyscyplina,auto-
kontrola,wierność,umiejętnośćdostosowaniasiędoinnych.Szczególnietaostatnia.
Cechy,któreposiadałajejmatkaiktórebabciawpoiłajejwdzieciństwie,nietyle
słowami,cowłasnymprzykładem.WopiniiDorisEmmabyłaniemoralnąegoistką.
Zasługiwałanaśmierć.
Alejednak,pomyślałaDorispochwili,możetozbytsurowaocena.Nietrudnobyło
współczućEmmie,szczególnienapoczątku.Wszystkiepannymłodemarząo
małżeństwiepełnymmiłościinamiętności,blaskuksiężyca,mężunapiedestale,pięknych
zasłonachwoknach,abażurachdolampobszywanychfrędzel-kami.Doristeżotym
wszystkimmarzyła.
Emmajednakposunęłasięzadaleko,gdy,znudzona,porzuciłaobowiązki,zwłaszczagdy
opuściłateżwłasnedziecko.Jakamatkamogłabywybaczyćcośtakiegodrugiej!Możejej
mążbyłtrochęnudnyiprzyziemny,aleniebyłtakizły.Mężczyźnitomężczyźni,
pomyślałaDoris,odsuwającodsiebiemyśliowłasnymmężu.EmmaBovarypowinna
byłazadowolićsiętym,comiała.WkońcuDoristakzrobiła!Robiłatakwiększośćkobiet,
wykonywałaswojeobowiązki,trzymałasięswychkobiecychzasadiwszystkodzięki
temujakośsiękręciło.Dorisniemogłasiędoczekać,kiedyzaprezentujeswojepoglądy
przyjaciółkom.
Wysoki,stojącyzegarwybiłsiódmą.Dorisporazostatnispojrzaławkryształowe
weneckielustro,przygładziłasięgającepodwójnegopodbródkarudawewłosyiz
zadowoleniemstwierdziła,żeukładająsięporządnie,alenienazbytsztywno.Tobyła
jednazpodstawowychzasadjejmatki:wszystkopowinnowyglądaćtak,jakby
przychodziłobezwysiłku.Ijeszcze:traktujrodzinęjakgości,agościjakrodzinę.
Uważałakobietyzklubuzarodzinę.Wśródnichniebyłażonąarchitektaibudowniczego
R.J.Bridgesa,animatkąosiemnastoletniegoBobaJunioraiczternastoletniejSarah,ani
przewodniczącąkomiteturodzicielskiego,aniprezeskąTowarzystwaPrzyjaciół
Dzieci.Przytychczterechkobietach,któreznałaoddwudziestupięciulat,stawałasiępo
prostuDoris.Wichtowarzystwie,szczególniepokilkukieliszkachwina,potrafiła
zadziwićsamąsiebiewłasnymikomentarzaminatematprzeczytanejksiążki,jakiejś
sprawyczytajemnicy,którawłaśnienistąd,nizowądzostałaujawniona.Czułasięwolna
odjakiejkolwiekcenzury.Nieosądzałyjej,byłyjejrówne,byłyjejprzyjaciółkami.
Przyjaciółki.Dorispoczułaukłucierozczarowania,gdyprzypomniałasobie,żeEvePorter
niepojawisięnaspotkaniu.JakEvemogłajejtozrobić?-zastanawiałasięzurazą.
Zrozumiałapowody,dlaktórychEvewciąguostatnichmiesięcyopuszczałaspotkaniaw
domachinnychkobiet,wybaczyłajejnawet,żenieprzyszłanaprzyjęcieprzedBożym
Narodzeniem.WkońcumatkaDoriszawszepowtarzała,że,idączwizytą,nienależy
zabieraćzesobąswoichproblemów,gdyżstawiasięwówczasgospodarzywniezręcznej
sytuacji.AlejakEvemogłanieprzyjśćnaspotkanieklubudoniej,doDoris?Czegoś
takiegonierobisięprzyjaciółce.OdśmierciTomaEveutrzymywałastałekontaktytylkoz
AnnieBlake,takjakbywszystkielataprzyjaźnizDoris,gdyrazemchodziłynazakupyi
dofryzjera,aichdziecibawiłysięwspólnie,zupełnienicnieznaczyły.
Zadzwoniłdzwonekudrzwi.Dorisnatychmiast,jakpiesPawłowa,przywołałanatwarz
szerokiuśmiechizwystudiowanymwdziękiemodmierzonymikrokamipodeszłado
drzwi.
TobyłaAnnieBlake.OdjakiegośczasuDorisreagowałananiąwręczfizycznąniechęcią.
Zwykleobjawiałosiętouciskiemwżołądku.Annieuosabiaławszystko,czegoDoris
brakowało.Jedyniekształconanieustanniecnotasamodyscyplinypozwoliłajejzachować
uśmiechnatwarzy.Słyszałanapięciewewłasnymgłosie.PonadjejramieniemAnnie
obiegławzrokiempokój.Jejspojrzenieznieruchomiałonamoment,gdyuświadomiła
sobie,żeprzyszłapierwsza,będziezatemmusiałaprowadzićzgospodyniąuprzejmą
rozmowęoniczym.Dorispoczułasięupokorzonawewłasnymdomu.
-Nalejęciwina-zaproponowała.
-Dzięki-zgodziłasięAnnie.-Przydamisięłykczegośodrobinęmocniejszego.
Doriszzazdrościąwzięłaodniejkaszmirowypłaszcz.
-Cośsięstało?
-Miałamkoszmarnydzień.Dlaczegownowymrokuwszystkiekobietynarazpragną
odmienićswojeżycie,itowtakimpośpiechu?Czytoskutekpostanowieńnoworocznych?
Telefondzwoniłprzezcałydzieńjakoszalały.BiednaLisawychodziłazsiebie.
LisabyłasekretarkąAnnie.Dorisznówpoczułasięniepewniewobecnościkobiety,która
miałanawetwłasnąsekretarkę.DlaDorisbyłotozupełnieniepojęte.Onasamanigdynie
pragnęła„pracowaćpozadomem”,jaktonazywała.CodzienniedziękowałaBogu,żejest
wystarczającobogata,byniebyćdotegozmuszoną,ajednakwkobietachrobiących
zawodowąkarierębyłocoś,cojąfascynowało.
-Czerwoneczybiałe?
-Białe.Tylkoproszęschłodzone.Okropniechcemisiępić.
-Ależoczywiście-odrzekłaDoristakimtonem,jakbymówiła:maisqui!
IdączaAnniedosalonu,Dorispatrzyłanajejkostiumzespodniamizcienkiejwełnyw
czekoladowymkolorze,miękkoukładającysięnaszczupłym,wysportowanymciele.
Jedwabnakremowabluzkamiałarozpiętetrzygórneguziki.Dorispoczułairytację.Jej
zdaniemAnniewyglądałagłupiojaknaswójwiek.
Jejsamejniktniemógłbyzarzucić,żeubierasięniestosowniedowiekualbożeniewie,
cojestwłaściwewstroju,sposobiebyciaimanierach.Możejejsylwetkaniebyłajużtaka
szczupłajakkiedyś,aleprzecieżniebyłajużmłodądziewczyną!Inieubierałasięjak
młodadziewczyna,wprzeciwieństwiedoAnnie,któramogłabysięwymieniaćubraniami
znastoletniącórkąDoris.Wiadomo,żedzieciczująsięzażenowane,gdyichrodzice
noszązbytmłodzieżowelubzbytseksownestroje.
Mimowszystkozaczerwieniłasię,gdypochwyciławlustrzewłasneodbiciezwałeczkami
tłuszczunabiodrachibrzuchu,którepasekdrogiejsukienkizjasnobłękitnegojedwabiu
jeszczepodkreślał.Dorisdobrzewiedziała,żeAnnieniewłożyłabyczegośpodobnegoza
żadneskarbyświata.Zdaniemjejcórki,byłato„sukienkadlastarszychpań”.
-Och,jakiepiękne!-zawołałaAnnienawidokkilkutacwypełnionychprzystawkami,tak
pracowicieprzygotowanymiprzezDoris.-Cotojest?
-Tartinki-odrzekłaDorisdobitnieizwyższością,wyraźniewymawiająckażdągłoskę.
WoczachAnniebłysnęłorozbawienieicośjeszcze,coDorisuznałazalitość.
-Wiem,alezczegosązrobione?Tokrewetkiczykraby?Mamalergięnakraby.
Dorispobladła,alezmusiłasiędorozciągnięciaustwuśmiechu.
-Kraby.
Anniesięgnęłapoquichezeszpinakiemirozejrzałasięposaloniezeźleukrywanym
znudzeniem.
-WidziałaśsięzEve?-zapytałaDoris.-Niebędziejejdzisiaj.
-Wiem-skinęłagłowąAnnie,ocierającustaadamaszkowąserwetką,jakbytobyła
zwykłabibułka.-Próbowałamjątuprzyciągnąć,alewiesz,jakonapotrafisięuprzeć.
-Nocóż,niesądzę,żebytrzebająbyłosiłąciągnąćdomojegodomu.Bywałatu
wielokrotnie,wciąguwielulat-rzekłaDoriszwyższościąiurazą.
-Niewtymrzecz-odrzekłaAnnieszybko.-Wszędzietrzebająterazwyciągaćnasiłę.
Wiesz,jaksięostatnioizoluje.Musisięjakośwyrwaćztegostanu.
Dorisuniosłabrwi.
-Tociekawysposóbopisaniażałobypomężu.Zawszesądziłam,żeroktoodpowiednio
długiokres.
Annieprzezchwilęmilczała,agdyznówsięodezwała,jejgłosbyłodrobinęniższyniż
zazwyczaj.
-Niemówięożałobie.Możeniezauważyłaś,aleEvejestwbardzozłymstanie.Niejest
sobąimartwięsięonią.
-Wdepresji?NaszaEve?-Doriswzruszyłaramionamiiprotekcjonalniepołożyłarękęna
ramieniuAnnie.-Poprostuprzechodzitrudnyokres.Wyjdzieztego.
Annieniedrgnęła.
-Wiem,żewyjdzie.Osobiścietegodopilnuję.
-Czytorównieżnależydozakresutwoichobowiązków?-zapytałaDoriszuprzejmym
uśmiechem.
Annieskupiłananiejspojrzenieprzymrużonychoczu.Doriszdołałautrzymaćtensam
uśmiech.Dzwonekudrzwizabrzmiałjakdzwoneknabokserskimringu.Dorisuprzejmie
przeprosiłaiposzłaotworzyćzuczuciem,jakbywłaśnieotrzymałamocnyprawy
sierpowy.
Tobyładopieropierwszarunda.NawidokGabrielliiMidgepoczułaniezmiernąulgęi
prawiesiłąwciągnęłajedośrodka.
Weszłyroześmiane,strząsajączsiebieśniegiwyjaśniając,żepodrodzewstąpiłyna
spaghettiwewłoskiejdzielnicy.Dorisnatychmiastsięzmartwiła.
-Mamnadzieję,żejesteściejeszczegłodne!Zapewniłyją,żeowszem,irzuciłyna
podłogędużeskórzanetorbypełnepapierów.Każdaznichwyciągnęłaswójegzemplarz
PaniBovaryzksiążkiGabrielliwystawałydziesiątkizakładekzżółtegopapieru.Doris
uśmiechnęłasię;gdyGabriellaprzychodziłanaspotkaniaprzygotowana,dyskusjazawsze
byłaożywiona.Złożyłaręcenapiersiachiznowusłuchałanarzekańnaciężkidzień.Dwie
kolejnepracującekobiety.Oczywiściezawszeotymwiedziała,aletegodnia,tużprzed
swoimipięćdziesiątymiurodzinami,odniosłanaglewrażenie,żeotozadanojejkolejny
cios.
Onebyłyciąglezajęte,pełneenergii.Ichżyciemiałocel.
Midgebyłaartystkąiterapeutką,Gabriellapielęgniarkąimatką.Sametaksięokreślałyi
obydwiekładłyprzytymakcentnaspójnik„i”.ObiepracowałynaUniwersytecieIllinois
itamzrodziłasięichbliskaprzyjaźń.Dorisnazywałajewmyślach„dziwnąparą”,bo
trudnobyłobyznaleźćdwiebardziejprzeciwstawneosobowości.
Midgebyłaniezamężnąfeministką.Nosiłaswojedługie,ciemnespódniceiartystyczne
swetryjakmundur.Otwarciewystępowałaprzeciwkomodzie;DoriswrozmowiezEve
nazwałająkiedyś„snobkąnaodwrót”.WszystkiekobietywKlubieKsiążkiskrycie
podziwiałyjejchropowatąurodę,twarzbezmakijażu,długągrzywęwłosów
przyprószonychnaturalnąsiwizną,którychMidgeniechciałaufarbowaćinosiłaluźno
opuszczonenaramiona.Żadnaznichniewybrałabytakiegostyludlasiebie,alewszystkie
zgadzałysię,żepasujeondowysokiej,płaskiejsylwetkiMidgeidojejskomplikowanej,
intensywnejosobowości.
DlakontrastuGabriellacałaskładałasięzumiejętnościprzystosowaniaiuśmiechów.
Dorisniemogłazrozumieć,jakmożnazachowaćtakąpogodęducha,pracująci
wychowującczwórkędzieci.Zokrągłej,płaskiejtwarzyGabbynigdynieznikałuśmiech
ukazującydużebiałezęby.Jejoczyzwężałysięprzytymwdwawąskiepółksiężycenad
nienaturalniedużymipoliczkami.Gabrielarównieżnieużywałamakijażu,alekochała
żywebarwyiprzyodziewałasweniskie,okrągłeciałowostrepomarańcze,szokująceróże
isłoneczneżółcie.Zeswązłocistąskórąpodobnabyładomiękkiej,dojrzałejgruszki.
Teraz,gdybyłyjużwkomplecie,pogrążyłysięwewstępnych,niezobowiązujących
rozmowach.Najpierwzachwycałysięfrancuskimmenuiwinem,agdytenetap
konwersacjizostałzakończony,zaczęłyopowiadać,codziałosięwichżyciuprzezostatni
miesiąc.
DorisbezwstydniechwaliłasięsukcesamiBobby’egowGeorgetown.
-Dostałsiędodrużyny.Wyobraźciesobie,jakatobędzieradośćodwiedzićgow
Waszyngtonienawiosnę,gdyzakwitnąwiśnie!JużwidzęBobby’egowłódcepodczas
wyścigównaPotomaku!
-Regat-skorygowałasuchoMidge.StudiowaławBostonieiuwielbiałaprzekłuwać
nadętebaloniki.
Doriszarumieniłasięzezłości.Tobyłkolejnycios.
MążGabrielliciąglenieznalazłpracy.ZmiesiącanamiesiącGabbybraławszpitalu
corazwięcejdyżurów.Fernandowpadałwdepresję,więcmusiałanietylkowięcej
pracować,alerównieżwkładaćwięcejwysiłkuwutrzymaniedobrejatmosferywrodzinie.
-Fernandochciałbyznaleźćtakąpracę,jakamuodpowiada,aniepoprostucokolwiek
-wyjaśniłazszerokimuśmiechem,którymiałprzekonaćwszystkieprzyjaciółki,że
znalezienieodpowiedniegozatrudnieniajesttylkokwestiączasuiżezupełniejejtonie
martwi.TylkoMidgeznałaprawdę.
Onazkoleispodziewałasięwprzyszłymtygodniuwizytymatkimieszkającejnastałena
Florydzieiobawiałasię,jaktozniesie.
-Takobietadoprowadzamniedoszału-jęknęła,potrząsającgłową.-Uważa,żemusi
odbywaćtęmacierzyńskąpielgrzymkęcoroku,achodzijejtylkooto,żebysię
dowiedzieć,kiedyznówwyjdęzamąż.Powinnajużsięprzyzwyczaićdomyśli,żenie
zostaniebabcią.
-Dlaczegonie?Fakt,żeniemaszmęża,nieoznaczajeszcze,żeniemożeszzostaćmatką-
zauważyłaAnnie.
TrzymającakanapkędłońMidgezastygławpowietrzu.SpojrzałanaAnnie,jakbyta
postradałarozum.
-Nalitośćboską,przecieżjamampięćdziesiątlat!
-Icoztego?Jesteśsprawnafizycznie,dobrzesięodżywiasz,maszświetnąkondycję.
Ktopowiedział,żeniemożeszurodzićdziecka?Mnóstwostarszychodciebiekobietrodzi
terazdzieci.
-Jamówię,żeniemogęmiećdziecka!Niejestemtypemmatki.Pozatympocomiwtym
wiekuzmienianiepieluszekikarmieniepiersią?Ciężkopracowałam,żebysięprzekonać,
kimjestem,iniechcęterazoglądaćsięzasiebie.Niechżyjąpięćdziesięciolatki.
-Wiekniemaztymnicwspólnego-upierałasięAnnie.
-Owszem,mawielewspólnegoznaszymijajeczkami-włączyłasięGabriella.-
Midgewyglądamłodo,alejejjajeczkasąwyschnięte.Widziałamtakiepodmikroskopem
iwiem,comówię.
TwarzAnniepociemniała.Uniosławyżejgłowęirzuciłaprowokacyjnie:
-Niewierzę,żetosięodnosidowszystkich.Przecieżciągleczytasięwgazetacho
kobietach,którerodządzieciwpóźnymwieku.Niektórenawetposześćdziesiątce!
Wyglądająjakbabcie,alerodządzieci!
-Zesztucznegozapłodnienia.Jajeczkapochodząodinnychkobiet.
-Niewszystkie-upierałasięAnnie.-Mnóstwokobietpoczterdziestcedecydujesięna
dziecko.NaprzykładSusanSarandon.
GdyAnniezaczynałamówićtakimtonem,niktniebyłwstaniejejprzekonać;oznaczało
to,żeniezmienizdania.Gabriella,którawielerazysłyszałapodobnedyskusjewCentrum
ZdrowiaKobiet,westchnęłaipo-.trzasnęłagłową,wiedząc,żeprzytaczaniedanychna
nicsięniezda.
-Prawdęmówiąc-dodałaAnnie-jateżmamnowiny.
Wszystkiekobietyuciszyłysięjaknakomendę.
-Johnijazdecydowaliśmysięnadziecko.Próbujemyjużodkilkumiesięcy.
Nastąpiładługa,pełnanapięciachwilaciszy.
-Niekrzyczcietakwszystkienaraz-powiedziaławreszcieAnniesucho,alerumieniec
zdradzałjejemocje.
Gabriellazerwałasięzmiejscaiuścisnęłają.
-Okropniemiprzykrozpowodutego,comówiłamojajeczkach.Oczywiściebardzosię
cieszę,jeślinaprawdętegochcesz.
-Czynapewnotegochcesz?-zapytałaMidge,przechylającgłowąnabok.-Czytotylko
pragnienieJohna?
-Chcemyobydwoje.Johnpragnąłdzieckaodsamegopoczątku,ajapopogrzebieToma
uznałam,że…cóż…terazalbonigdy.Zegarbiologicznyjużsięniecofnie.
Onjużwskazuje,wieczornągodzinę,pomyślałaDoris.Anniemiałaczterdzieścitrzylata!
Kogochciałaoszukać?Powinnasięmartwićmenopauzą,aniedzieckiem.
-Czyjesteśpewna,żemaszochotęprzygotowywaćkanapkiiwozićdzieckonapływalnię,
gdybędzieszmiałapięćdziesiąttrzylata?Albosześćdziesiąt?-zapytała.-Iczytonie
będziekolidowałoztwojąpracą?
-Wszystkosięjakośułoży-oznajmiłaAnnieztypowądlasiebiebrawurą.-Niepozwolę,
bykolidowałotozmojąpracą.Mogęwziąćpomoc,ajeślichodziosześćdziesiątkę,cóżto
takiego?Czujęsięmłodo,więcjestemmłoda.Tomojemotto.Ważnejestwnętrze.
-Wierzmi,żetwojewnętrzeteżbędziesięczułozmęczone-odparowałaDorissucho.
Rozległsięchórpotwierdzeń,żadnazkobietjednakniepowiedziałagłośnotego,oczym
wszystkiemyślały:żepoczterdziestceszansenazajściewciążębyłyniewielkie,ana
zespółDowna,jeślidzieckosięurodzi,rosłybardzoszybko.
Annieprzygarbiłasięiwobronnymgeścieskrzyżowałaramionanapiersiach.
-Ajauważam,żetowspaniałe-powiedziałanarazMidgeautorytatywnymtonem,
zaskakującjewszystkie.
-Mytumartwimysięzmarszczkami,rozmawiamyotermoforach,siwychwłosachi
wiotczejącychpiersiach,atyzamierzaszzajśćwciążę!-Uniosłakieliszekwtoaście.
-Śmiałonaprzód,dziewczyno!
Wjednejchwilinastrójzebranychuległzmianie.Narazwszystkiesięożywiłyidołączyły
dotoastu,anaichtwarzachpojawiłasięulgaipoczuciezwycięstwa.Opowiadałyżartyo
menopauzie,starzeniusięinieuniknionychzmianach,wktórychstronęażdotejchwili
maszerowałyrównymkrokiemjakżołnierzeidącynapewnąśmierć.AterazmiałyAnniei
mogłynieśćjąprzedsobąniczymsztandar.Jejpłodnośćstałasięsymbolempłodnościich
wszystkich.
Wśródkrzykówizamieszanianiktnieusłyszałdzwonkadodrzwianiniezauważył
drobnejpostaciwdługim,czarnympłaszczu,którawsunęłasiędoholu,przyciskającdo
siebiewypożyczonyzbibliotekiegzemplarzPaniBovary.Evestałacichowprogusalonu
iczekałazniepewnymwyrazemtwarzy.
Doriswyczułaczyjąśjeszczeobecnośćipierwszaodwróciłagłowę.Sercezabiłojej
mocniejzradościipoczuciatriumfu.Awięcniemyliłasięwswoimprzekonaniu,żeEve
musiprzyjśćnaspotkaniewjejdomu!
-Eve!-zawołałaizerwałasięzmiejsca,podbiegającdoniejzwyciągniętymiramionami.
WszystkiegłowyzwróciłysięwichstronęipochwiliEve,ściskanaicałowanaprzez
czterykobiety,uśmiechnęłasiębladoiprzeznapływającedooczułzywyznała,żebardzo
zanimitęskniła.Czymogąjejwybaczyć,żetakdługounikałaspotkań?Tak,oczywiście,
przeczytałaksiążkę!
Delikatnie,leczwjakiśsposóbnieodwołalniezagarnęłyjąwswójkrąg,wktórymznów
niebrakowałożadnegoogniwa.
Później,kiedyspotkaniedobiegłokońca,Dorisniemalunosiłasięwpowietrzu.
Wieczórbyłfantastyczny,jedenznajbardziejudanych.Powtarzałytowszystkie
przyjaciółkiiDoriswiedziała,żetoprawda.Potrafiławydawaćdobreprzyjęcia.„Traktuj
rodzinęjakgości,agościjakrodzinę”.Kryształowekieliszkidźwięczaływjejdłoniach
jakdzwony,gdyuprzątałaresztęnaczyńzbiblioteki,gdzieKlubKsiążkiodbyłjednąze
swychnajbardziejowocnychdyskusji.AnniezzapałembroniłaEmmyBovary,nie
zostawiającsuchejnitkinajejmężu,biednym,tępymCharlesie.Ostateczniejednakto
Doriszdobyłapoparciegrupydlaswegostanowiska,które,krótkomówiąc,sprowadzało
siędoopinii,żeEmmabyładziwką.
-Bogudzięki,żejużsobieposzły-mruknąłR.J.,wchodzącdobiblioteki.Obecnośćjej
mężanatychmiastzdominowałaatmosferęwdomu.-Niezniósłbymtegopiskuanichwili
dłużej.
-Przecieżniepiszczymy-oburzyłasięDoris.-Poprosturozmawiamyiśmiejemysię.
Podniosłatacętartinek.
-Zostawto.Jestemgłodny-mruknąłigdyodstawiłatacęzpowrotemnastolik,postukał
wniąwskazującympalcem,apotemzapytał:-Cototakiego?
Dorisprzymrużyłaoczy,przypominającsobieAnnie.AnnieiR.J.bylidosiebiebardzo
podobni:tasamaśmiałość,tupet,powszechnaakceptacja-iprzenikliwość.
-Kraby.
R.J.skrzywiłsięzniechęciąisięgnąłpoquiche.
-Tojestniezłe-powiedziałzpełnymiustami.-Ocobyłtencałypisk?
-Och,R.J.-rozpromieniłasięDoris,ignorującjegoobraźliwyton-cośwspaniałego!
Evewróciładonas.Wiedziałam,żenieopuścispotkaniawnaszymdomu!Takbardzosię
przyjaźnimy.Szkoda,żeniewidziałeśtwarzyAnnie-dodałazezłośliwąsatysfakcją.-
Niewierzyła,żeEvesiępokaże.Ciekawe,cosobiepomyślała?Eveijaprzyjaźnimysięw
końcuodlat,jesteśmysąsiadkami.Razemwychowywałyśmydzieci.Pamiętasz,jakSarah
iBrontechciałycodziennieubieraćsiętaksamo?Ijakjednocześniezałożonoimaparaty
ortodontyczne?Takiejprzyjaźnisięniezapomina.Nigdyniezrozumiemkobiettakichjak
AnnieBlake.Uważa,żejestlepszaodwszystkich,tylkodlatego,żejestprawnikiem.
-Jestbardzodobrymprawnikiem.
-Powinnawtakimraziewiedzieć,jaknależysięubieraćwjejwieku.
R.J.zerknąłnażonęzezłośliwymuśmieszkiemizakręciłkostkamiloduwszklancez
whisky.
-Moimzdaniemubierasiębardzodobrze.
Dorisznałatenwyrazjegooczuiwułamkusekundypoczułasiętak,jakbyotrzymała
cios,którypowaliłjąnakolana.Poczuciesukcesuzniknęłowjednejchwili.Pobladłai
zadrżała.
-Powinnaśtrochępoćwiczyć-ciągnąłR.J.,znowusięgającpoquiche.-Zapiszsiędo
jakiegośklubu.No,czemutaksięnastroszyłaś?Przecieżchciałabyśchybadobrze
wyglądać?
Dorisspojrzałanajegowysokie,muskularneciało;jejmążwielelatuprawiałfutbol,piłkę
ręczną,aostatniograłwgolfa.
-Niesądziłam,żeniewyglądamdobrze.
-Dajspokój,przecieżprzytyłaśconajmniejdziesięćkilo.
Piętnaście,poprawiłagowmyślach.Wciągnęłabrzuchiprzygarbiłaramiona.
-Dlakogomamsięodchudzać?Sobiepodobamsiętaka,jakajestem.Nieudaję,żemam
dwadzieścialat.-Nawidokmieszaninyniechęciirezygnacjiwjegooczachdodała
szybko:-Aletoprawda.Przydałobymisięwięcejspacerów.Samamyślałamotym,żeby
zrzucićkilkakilogramówiteraz,gdyświętajużsięskończyły,chybapomyślęodiecie.
R.J.jużjejjednakniesłuchał.Wstałipodszedłdotelewizora.Doriszacisnęłausta,czując
znajomyuciskwklatcepiersiowej.Opanowałasięjednakiwyszłazbiblioteki,choć
kipiałazwściekłości.R.J.niesłuchałjejjużodlat.Równieżodlatnieusłyszałaodniego
żadnegokomplementu.Itaksamodługonawetniepróbowałzbliżyćsiędoniej.Nietak
powinienzachowywaćsięmężczyznawobecswojejżony.
Przyschodachobejrzałasięizauważyła,żeR.J.wkładadoodtwarzaczakasetęzjednymz
„tych”filmów.Poczuławgardlekulęgniewuiwstydu.Wolałszukaćprzyjemności
samotnieniżzniąwmałżeńskimłóżku.Przypuszczała,żepowodemmożebyć
impotencja;czytała,żetosięzdarzamężczyznomwjegowieku,aleniebyławstanie
nawetpomyśleć,żemogłabygootozapytać.Wpismachdlapańpisano,żenależy
rozmawiaćzesobąotwarcieowszystkim,aleDorisczułasięzażenowana,wymawiając
słowatakiejak„impotencja”,„seks”czy„orgazm”.Namyśl,żemogłabywypowiedzieć
jeprzynim,nawetszeptem,poczuładreszczodrazy.Niewiedziałanawet,cototakiego
punktG,atymbardziej,gdziesięznajduje.
Pochwyciłaporęcztakmocno,żeażzbielałykostkijejpalców.Jejmąż,jejkochanek,
sięgnąłpokilkatartinek,apotemumieściłswojepięćdziesięcioczteroletnieciałow
ulubionymskórzanymfoteluiwolnąrękązamknąłdrzwi.
Dorisspuściłagłowęipowoli,nogazanogą,wspięłasięposchodachdosypialni,po
drodzeprzypominającsobieargumentyprzedkładaneprzezAnnieipozostałeprzyjaciółki
wobronieEmmyBovary.AnnieztypowądlasiebiepasjąbroniłaEmmy,twierdząc,że
pozostałaonawiernaswoimmarzeniomażdokońca,nawetjeślitemarzeniabyły
wymyśloneinierealistyczne.Midgepoparłają;jakietosmutne,powiedziała,żekobiety
takczęstowyrzekająsięwłasnychmarzeń.
-Imężczyzn,którychkochają-dodałaGabriella.AletoEvewypowiedziałazdanie,które
najgłębiejutkwiłowszystkimwpamięci.
-Niepowinnyśmytejkobietyzbytpochopnieoceniaćanipotępiać.GdybyEmmamiała
choćjednąprawdziwąprzyjaciółkę,kogoś,ktomógłbyzniąporozmawiaćikomu
mogłabysięwygadać,towierzę,żebyłabywstanieporadzićsobiezewszystkim.
-Szkoda,żenienależaładoKlubuKsiążki-stwierdziłaGabriella.-Potrzebnajejbyła
rozmowazdrugąkobietą.
-Tak-skinęłagłowąMidge.-Aleonauzależniałaswojeszczęściewyłącznieod
mężczyznisamezobaczcie,jaktosięskończyło.
Wszystkiesięroześmiały-wszystkieopróczDoris.Terazjednak,gdyweszładoswojej
sypialniistanęłaprzedogromnymłóżkiem,takwielkim,żenawetpotężnyR.J.ipulchna
Dorismogliwnimspać,przezcałąnocniedotykającsięanirazu,wybuchnęładziwnym,
dławiącymśmiechem.
Evesiedziałaprzystolewkuchniipowolipiłagorącemleko.Niewiedziała,czyto
prawda,czytylkoprzesąd,żepomagaonozasnąć,alenieszkodziłospróbować.Od
śmierciTomarzadkoudawałojejsięprzespaćcałąnoc.Budziłasiępokilkarazy,
ogarniętapanicznymstrachem.Gdybymlekoniezadziałało,zdecydowanabyła
spróbowaćprozaku.
Znówpodniosłakubekdoust,gdyzadzwoniłtelefon.
-Chciałamtylkosprawdzić,czydotarłaśbezpieczniedodomu.
TobyłaAnnie.Evewiedziała,żetaknaprawdęprzyjaciółkachciałazapytać,jaksięczuje
popowrociedoklubu.
-Oczywiście,żetak,dziękuję.Przecieżtotylkokilkaprzecznic.
-Icoterazmyślisz?
-Wpewnejchwiliwydawałomisię,żetyiDorisrzuciciesięnasiebiepośrodkutego
perskiegodywanu.
-Szkoda,żetaksięniestało.Lubięwalkę.Apozatymonajesttakaprzemądrzała.
Każdemuchcenarzucićwłasnezdanie.
-Jestbardzopobudliwa.Noinakażdytematmawyrobionąopinię.
-TaksamojakR.J.Niemogępojąć,jakoniwytrzymujązesobąpodjednymdachem.
-Towielkidom-zauważyłaEve,aAnnieroześmiałasię.
-Cieszęsię,żewróciłam.
-Jateżsiębardzocieszę,żewróciłaś.Wszystkiesięcieszymy.
Eveuśmiechnęłasię,wiedząc,żesłowaAnniesąszczere.
-Annie?Pamiętasz,jakmówiłam,żedobrzejestmiećprzyjaciółkę,którejmożnasię
zwierzyć?Zetomożeocalićpsychikę?-Zamilkła,czując,żełzynapływająjejdooczu.-
Mówiłamotobie.
Nastąpiłapauza,poczymAnnieodrzekłacicho:
-Wzajemnie,Eve.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Gdyproblemstajesięzbytwielkilubpołożeniezbytciężkie,ludziechroniąsię,niemyśląc
onim.Wnikaonjednakdownętrzaistapiasięzinnymirzeczami,któretamzalegają,iz
tejmieszankiwynikaniezadowolenieiniepokój,poczuciewinyiprzymus,bycośzdobyć-
cokolwiek-zanimwszystkoodejdzie.
JohnSteinbeck,Zimanaszejgoryczy
Radiowłączyłosięosiódmej.Ulubionastacjanadawałaballadyrockowe.Annie
mruknęłacoś,przetarłaoczyiodruchowosięgnęłapotermometr.Dombyłszaryizimny.
Leżącztermometremwustach,myślała0tym,żenieznosilutegoiniepotrzebuje
prognozypogody,bywiedzieć,żenadchodziburza.Wtakieporankinajchętniejotuliłaby
siękołdrąizwiniętawkłębekzostaławłóżkuzdobrąksiążką.
LeżącyobokniejJohnziewnąłgłośno,wpółśniepogładziłjądługimipalcamipoudzie,
podniósłsięichwiejnymkrokiemposzedłdołazienki.Odpewnegoczasukażdyranek
wyglądałtaksamo:podczasgdyonależaławłóżkuztermometremwustach,onbrał
prysznic,goliłsięiparzyłkawę.Zastanowiłasięnagle,kiedywichżyciewkradłasiętaka
rutyna?Znałajednakodpowiedź:odczasu,gdyzaczęlisięstaraćodziecko.
Wyjęłatermometriwpatrzyłasięweń,przymrużającoczy:coraztrudniejbyłojej
odczytaćdrobnecyferki.Przysunęłatermometrbliżejiuśmiechnęłasięszeroko.Tego
rankaczekałoichprzełamanierutyny!Temperaturawyraźniewzrosła.
Usiadłanałóżkuisięgnęładonocnejszafki,gdzieznajdowałsięwykresjejowulacjiz
ostatnichsześciumiesięcy.Kupiłaconajmniejtuzinksiążek,wktórychszczegółowo
omówionebyłyzasadytworzeniatakichwykresów.Dotychczasjejpomiaryniechciały
sięukładaćwżadenwyraźnyschemat,codoprowadzałojądorozpaczy,dzisiajjednak
nawetnajwiększytumanniemógłbymiećżadnychwątpliwości:pouprzednimspadku
temperaturawyraźnieskoczyładogóry.
-John!-zawołałazwielkimprzejęciem.-Wracajzarazdołóżka!Popatrz,mam
jajeczkowanie!
Johnwysunąłgłowęzłazienki.Połowętwarzymiałpokrytąkrememdogolenia.
-Wtejchwili?-zapytałzlekkimgrymasem.Ton,wjakimzadałtopytanie,zirytował
ją.
-Przecieżtegoniedasięzaplanować.Alesamzobacz!Modelowywzór,jakz
podręcznika!Musimytozrobić!
Johnwestchnąłciężko.
-Posłuchaj,itakjużjestemspóźniony.Muszęzdążyćnainspekcję.
-Tozajmietylkochwilę!
Zaśmiałsiękrótkoiwymamrotałcośpodnosem.Anniepoczuławzbierającązłość.
-Przecieżsamrozumiesz…
-Możepoczekamydowieczora?Niemamterazczasu,ani,prawdęmówiąc,nastroju.
Jestempewien,żetojajeczkonierozpuścisięprzezparęgodzin.
-Wieczoremniemogę.Jestemumówionanaspotkanie.
Johnoparłdłonienabiodrachizastanawiałsięprzezchwilę.
-Notowporzelunchu.Postaramsiętubyć,powiedzmy,owpółdopierwszej.
Anniezmarszczyłabrwiipotrząsnęłagłową.
-Niemogę.Przedpołudniemmamrozprawę.Boże,trudniejumówićsięztobąniżna
służbowespotkanie.
-Naszeżycieerotycznecorazbardziejprzypominatakiewłaśniespotkania.
-Aczyjatowina?-odparowałaAnnie,odrzucająckołdrę.-Zakażdymrazem,kiedysię
kochamy,wyglądatotaksamo:raz,dwa,raz,dwa,dziękujępani!
Johnzaczerwieniłsiępodwarstwąkremu.
-Botaksięostatnioczuję.Muszęcięobsługiwaćnakażdewezwanie.Leżyszjakkamień,
agdyjużjestpowszystkim,nawetsięnieodezwiesz,tylkopodkładaszpoduszkipod
biodraipatrzysznazegarek.
-Bardzocidziękuję!Dobrzewiesz,żetozwiększaszansezapłodnienia!
-Toniezmieniafaktu,żeprzestaliśmysięprzytulaćirozmawiać,takjakkiedyś.
Zaczynammiećtegoserdeczniedosyć,Annie.
-Totychciałeśmiećdziecko!
-Nietylkoja.Niezrzucajterazwszystkiegonamnie.-Zauważyła,żezewszystkichsił
starasiępowstrzymaćwybuchgniewu.-Inadalchcęjemieć-ciągnąłjużspokojniej,
łagodzącton.-Aledlaczegoniemożemygozrobićtakjakinniludzie?Dlaczegomusisz
takwszystkokontrolować?
-Boprawdajesttaka,żedotychczasnieodnieśliśmywielkichsukcesów.Próbujemyjuż
odośmiumiesięcyiokazujesię,żetoniejesttakiełatwe,jakmogłobysięwydawać.
Musimyrobićwszystko,żebyzwiększyćszanse.Dużootymczytałam.
-Czytałaś…-Potrząsnąłgłowąistanąłtużprzednią.-Nowięcminęłojużosiem
miesięcy.Icoztego?Zawszejesttosamo,Annie.Gdyczegośchcesz,musisztomiećjuż,
natychmiast.Skupiaszwszystkieśrodkinaceluiniezostawiaszżadnegomarginesubłędu.
Tylko:zróbto,zróbtamto.Popatrz,naprzykład,naswojądietę.Zaczęłaśsięodżywiać
wyłączniekiełbaskamiibananami!
Anniepodniosławyżejgłowęioczyjejzabłysły.
-Boodtegowzrastapoziomsoduipotasuworganizmie.Mówiłeś,żechceszmieć
chłopca.
-Nie.Jamówiłem,żejestmiwszystkojedno.Totychceszchłopca,Annie.Właśnieotym
mówię.Niewystarczaci,żepoprostuchceszmiećdziecko.Próbujeszkontrolowaćnawet
jegopłeć!
-Brzmitotak,jakbymbyłajakimśseksualnymdyktatorem!
-Bojesteś!
-Mamdość!-krzyknęła,bezgraniczniewściekła,rzucającwgóręnotatnikzwykresami.
Zapisaneołówkiemkartkirozsypałysiępopodłodze.-Mamdość,słyszysz?
Możeszsobiezabraćtencholernytermometr…-Rzuciławniegoprzyrządem.-Itoteż!-
Następnybyłbudzik.-Imożesztosobiewsadzić!
Johnzdążyłsięuchylić.Budzikprzeleciałobokniegoirozbiłsięościanę.Johnpowoli
podniósłgłowę.Najegotwarzymalowałsięszokiwściekłość,ramionamiałnapięte,dłoń
zaciśniętąnamaszyncedogolenia.
Anniestałapodrugiejstroniełóżka,zopuszczonymirękami,ipatrzyłananiego
nieruchomo.ZpodbródkaJohnazwisałsopelkremudogolenia.Wydawałsiętak
wstrząśnięty,tak…takzabawny,nagi,nawpółogolony,wśródszczątkówrozbitego
budzika,żezaczęłasięśmiać.Teraz,gdyjużwyrzuciłazsiebiezłośćifrustrację,mogła
jasnomyśleć.
Zawszetakbyło:gdyogarniałjągniew,oślepiałjąniemalcałkowicie,alepowybuchu
natychmiastodzyskiwałaspokójidobryhumor.
Terazżałowałatego,cosięstało.ByłojejprzykrozaJohnaizato,żeichżycieuczuciowe
rozsypywałosię.
-Uważasz,żetozabawne?-zapytałJohn.
-Tak-odrzekłaszczerze,poczymdodała:-Wżałosnysposób.
-Mniesięniechceśmiać-powiedziałiwróciłdołazienki.
-Dlaczegowłaściwiekrzyczymynasiebie?-zawołałazanim.-John,chcęsięztobą
kochać.Większośćmężówbyłabyzadowolona,budzącsięprzyżonieogarniętej
namiętnością.
Gdyspojrzałnaniąprzezramię,ujrzaławjegooczachsmutek.
-Jateżbyłbym-powiedział.
Tojązabolało.Wzbierałwniejkolejnywybuch,alepohamowałasię,izaciskającusta,
wróciładołóżka.Tylkosztywnośćramioniodwróceniegłowydościanyświadczyłyo
tym,żejestzła.NiezpowoduuporuJohna,aledlatego,żejeszczeniebyławciąży,a,co
więcej,Johnnajwyraźniejzamierzałzrzucićcałąodpowiedzialnośćnanią.
Jasnorozumiaławszystko,coniezostałopowiedzianewprost.Tojejzadaniem,jako
kobiety,byłopocząćdziecko.Ajeślisiętonieudawało,tobyłarównieżjejklęska.Annie
nielubiłaporażek.
-Zapomnijmyotym-powiedziałaniskim,nienaturalnymtonem.-Dajmysobiespokóji
zapomnijmyotymwszystkim.
Zapadłonapiętemilczenie.Annie,nieoglądającsię,wiedziała,żeJohnwciążstoiw
drzwiachłazienkiipatrzynanią.Przezdługąchwilę,którawydawałajejsięwiecznością,
czekała,wiedząc,żeonzastanawiasię,czynaprawdęzrezygnowałazplanuurodzenia
dziecka.Byłatozjejstronywykalkulowanaprowokacja,zawierającaelementryzyka:
Johnpotrafiłpogrążaćsięwdługimmilczeniu,czasamitrwającymnawetkilkadni.Aona
naniemiałatyleczasu.Jejciało-jejjajeczko-potrzebowałogojużdzisiaj,jużteraz.
-Annie-odezwałsięwkońcułagodząco.-Toniemożetakdłużejtrwać.
Natychmiastzrozumiała,żeonniechcezrezygnowaćzdziecka,ipoczuładojmującąulgę.
-Nigdysiętyleniekłóciliśmy-ciągnąłJohn,podchodzącdoniej.-Zabardzosiętym
wszystkimprzejęliśmy.Niecierpiękochaćsięztobąwedługkalendarza.Totakie
kliniczne,wyrachowane,takierutynowe.Wszystko,zczymwalczęprzezcałemojeżycie.
-Myślisz,żemniesiętopodoba?
-Myślę,żenie.-Położyłrękęnajejramieniu.Tobyłpierwszykrok.-Bardzochciałbym
znówsięztobąkochać,Annie.Brakujemitego.Tak,jakrobiliśmytowcześniej.Z
miłościipragnienia.
-Mnieteżtegobrakuje-odrzekłacicho,przysuwającsiędoniego.
-Tenaszestosunki…-niemalwyplułtosłowozsiebie.-Niepodobamisięto,cosięz
namidzieje.Zastanawiałemsię,czywartoprowadzićtęgrę.
Odwróciłasiętwarządoniego,znówogarniętaniepokojem.Johnmusiałbyćbardzo
sfrustrowany,skorojednakrozważałrezygnacjęzichplanów.Aleonaniechciałaznich
zrezygnowaćzanic.Pragnęładzieckabardziejniżczegokolwiekinnego.Poprostu
musiałajemieć.
-Oczywiście,żewarto,kochanie-powiedziałaspokojnie.Johnpotrzebowałteraz
łagodnejzachętyiupewnienia.-Przecieżwiem,żemarzyszodziecku.Iwiem,żemogęci
jedać.-Zdobyłasięnalekkiuśmiech.-Wiesz,jakiejestmojemotto.Nic,cojestwarte
zdobycia,nieprzychodziłatwo.Uważam,żedzieckojestwartewysiłku.Niesądzisz?Po
prostumusimysiębardziejpostarać.Iwieszco?-dodałalekkimtonem.-Niepotrafię
sobiewyobrazićprzyjemniejszegoobowiązku.Chodźtutaj!
Pociągnęłazaręcznik,którymJohnbyłprzepasany,ipochyliłasię,byzetrzećzjego
twarzyresztękremu.
-Spróbujmyjeszczeraz-szepnęła,pokrywającpocałunkamijegotors.
Otworzyłaramionaiuśmiechnęłasiętriumfalnie,gdyJohnjąprzytulił.Najwyższapora,
pomyślała,oddającmupocałunki.
-Och,tak!Kochamcię-szepnęłamuprostodoucha.Naprawdęgokochała.
Ibyłaprzekonana,żetegorankaudaimsiępocząćpięknedziecko.
Midgewyjrzałaprzezoknoizmarszczyłaczołonawidokgrubejwarstwyśnieguna
ulicach.Jejmatkamiałazjawićsięjużwkrótce,achociażEdithpochodziłazChicago,
zapewnezdążyłajużodwyknąćodtakiejpogody.Ostatniedziesięćlatspędziłana
Florydzie.
Midgeniemartwiłasięonią;jejbrat,mieszkającynastałewAtlancie,częstoodwiedzał
EdithwVeroBeachwrazzeswojążonąidziećmi.TenszczęśliwyukładuwalniałMidge
odpoczuciawiny.Lataterapiinauczyłyjądoceniaćwłasnąprzestrzeńwżyciu.
Odsunęłasięodoknaiwróciładosprzątania.Razemzprasowaniemigotowaniem,
czynnościtezajmowałypierwszemiejscenajejprywatnejliścieobowiązków,których
najbardziejniecierpiała.Sprawydomowenudziłyją,apozatymtapracaniemiała
żadnegosensu.Mieszkałasamaijedzenieszczególniejejnieinteresowało.Rano
najczęściejwsypywałapłatkidokubkapokawie,żebyniebrudzićdrugiegonaczynia,ana
kolacjęjadałajakieśniskotłuszczowegotowedaniezmikrofalówki.Zapachpiersiz
indyka,którapiekłasięwłaśniewpiecykurazemzdwomaziemniakami,byłwtymdomu
czymśniezwykłym.
Zebrałastertęręcznikówzpodłogiwłazience,popatrzyłananie,poczymwrzuciłajedo
wannyizasunęłaplastikowązasłonkę.Polałaumywalkęilustrośrodkiemczyszczącymi
szybkoprzetarłajeszmatką.Wyglądanieźle,oceniła,obrzucającwzrokiemłazienkę.
Pomieszczenieurządzonebyłopodkątemfunkcjonalności.Oboktoaletystałwiklinowy
koszykzgazetamiiczasopismami.Przyborytoaletoweleżałynazakurzonymstolez
kutegożelaza.
Wiedziała,żejejmatceniebędziesiętupodobać.Wmieszkaniuniebyłotużadnych
kobiecychakcentów,któreEdithuważałazazasadnicze.Żadnychwielkich,dobrze
oświetlonychluster,zgranychkolorystycznieręczników,nawetwagi-ajejmatkakażdy
dzieńrozpoczynałaodpójściadotoaletyistanięcianawadze.
Nocóż,mniesiętupodoba,pomyślałabuntowniczo,czując,żeznówwracajądoniejstare
urazy.Cokolwiekwżyciurobiła,nigdyniepotrafiłazadowolićmatki.Alecojąto
właściwiemogłoobchodzić?TobyłproblemEdith,niejej.
Wzięłagłębokioddech,żebyrozluźnićwewnętrznenapięcie,iporuszyłaramionami.
EdithKirschbyłajedynąkobietąnaświecie,którapotrafiłaodebraćjejpewnośćsiebie.
Całeżyciespędziłanauwalnianiusięzkleszczyoczekiwańmatkiizakażdymrazem,gdy
jużjejsięwydawało,żewreszciematozasobąiodeszławystarczającodaleko,żejest
samodzielną,niezależnąosobą,bum!-matkaprzyjeżdżaławodwiedzinyiMidgeznów
zaczynałasięczućjakmałedziecko.
Odpędziłaodsiebietemyśli;terazniemiałaczasusięnimizajmować.Spojrzałanazegar.
Matkamiałatubyćzadziesięćminut.Nigdysięniespóźniała.Terapeutanakazał
Midgeoddychaćgłęboko,uwalniajączsiebiestarygniew.Wdech,wydech…Wszystko
będziedobrze,jeślitylkoprzezkilkadniudajejsięschodzićmatcezdrogiiniedaćsię
wciągnąćwrozmowyomężczyznach,małżeństwieiseksie.
Popatrzyłanabutelkęzpłynemdoczyszczenia,którątrzymaławręku,apotemwrzuciła
jąwrazzeszmatądowanny,nastosręczników,izatrzymałasięprzedlustrem.
Dzisiajwłosymiałasplecionewwarkocz.Czasamizadziwiałoją,jakmałoznatwarz,z
którążyjeodpięćdziesięciulat.Nigdy,nawetjakonastolatka,nielubiławpatrywaćsięwe
własneodbicieczywypróbowywaćróżnychwariantówmakijażu.Przechyliłagłowęna
bokiprzyjrzałasięukładowikościtwarzytakimwzrokiem,jakimartystapatrzyna
rzeźbę.Miaławyraźne,wystającekościpoliczkowe,mocnozarysowanąszczękęiduży
nos.Z
artystycznegopunktuwidzeniabyłatociekawatwarz,chociażtrudnobyłobyjąnazwać
ładnączyatrakcyjną.Takczyinaczejjakokobietazupełnienieodpowiadałaideałom
preferowanymprzezmatkę.
Usłyszaładzwonekimimowszystkoucieszyłasię.Niewidziałamatkiponadrok,alegdy
otworzyładrzwi,poczułasię,jakbyrozstałysięzaledwiewczoraj.Nawidokdrobnej
postacimusiałasięszerokouśmiechnąć.
Edithnigdysięniezmieniała.Wyglądałarówniepromienniejakzawsze.W
przeciwieństwiedocórkibyłaniska-mierzyłaniewieleponadmetrpięćdziesiąt-i
drobnejbudowy.Midgezawszewyobrażałająsobiejakoniewielkiegoptaszkaobajecznie
kolorowychpiórkach,ciemnychoczachiszybkich,pełnychwdziękuruchach.Wszystko
wjejstrojubyłodopiętenaostatniguzikizgranezesobą,odbutówpopłaszczitorebkę.
Edithobrzuciłacórkęszybkimspojrzeniem,któreniepomijałożadnegoszczegółu,a
potemcofnęłasięokrok,przechyliłagłowęnabok,wydęłausta,uniosłajednąbrewi
spojrzałajeszczeraz.BeżżadnegosłowaMidgezrozumiała,żejejwłasnystrój,fryzurai
twarzbezmakijażuniezyskałyaprobatymatki.Wszystkototrwałozaledwiekilkasekund
izupełniewytrąciłojązrównowagi.Poczułasięupokorzona,aleudałojejsięzachować
natwarzyuśmiech.
-Niepocałujeszmnienawet?-zapytałaEdith.Midgepochyliłasięiobjęłają.Zawsze
czułasięprzymatcejakolbrzym.Znajomyzapachperfumsprawiłjejprzyjemność.
-Wejdźdośrodka-powiedziała.
-Zaraz,kochanie.Muszęzabraćbagażezlimuzyny.
PrzyjaciołommatkinaFlorydzieudałosięprzekonaćją,żewynajęcielimuzynytojedyny
sposób,bywydostaćsięzlotniskawChicago.Midge,którauważała,żerówniedobrze
możepomatkęwyjechać,musiałazaakceptowaćjejwybór.
-Pomogęci-zaoferowałasię.
-Nie,nie-odparłaEdithzbytszybko,rzucającniespokojnespojrzenie.-Szofer
przyniesiebagaże.Tojestwliczonewrachunek.Zaczekajtutaj.
Midgeposłuszniestanęłaprzydrzwiach.Porazpierwszyodroku,odkądrzuciłapalenie,
poczułatęsknotęzapapierosem.Pokilkuminutachusłyszałakrokimężczyznyniosącego
ciężkąwalizkę.Awłaściwiedwie.Wysoki,muskularnyszoferwtanimczarnym
garniturzeztrudemwtaszczyłjenaschody.Midgezaniemówiła,uświadamiającsobie,że
takailośćbagażuwystarczynawieledłużejniżtydzień.
-Zarazprzyniosęnastępne-powiedziałszofer,zostawiającwalizkizadrzwiami.
-Następne?-wykrztusiłaMidge.
Edithtylkopomachałarękąizniknęłanaschodach.Midgeczekałanieruchomo,aż
kierowcawniósłbrązowekartonowepudło,wktórymzmieściłabysięniewielkaszafa.Na
wierzchukołysałosiędrugiepudło,nakapelusze.Kierowcaznówzniknąłitymrazemna
schodachrozległsiętupotobcasówEdith.Midgeotworzyłausta,byzapytać,pocomatka
przywiozłatylerzeczy,aleodtego,cozobaczyła,zaparłojejdech.
Edithniepewniepodeszładodrzwi,tulącwramionachkłębekbiałegofutra,zktórego
wyzierałyczarneślepka.
-Przywiozłaśpsa?-wychrypiałaMidge,niewierzącwłasnymoczom.
-Poprostuniemogłamgozostawić-powiedziałaEdithnienaturalniewysokimgłosem,
przyciskajączwierzędosiebietakmocno,żeoczywychodziłymuzorbit.-Ostatnim
razem,gdyoddałamgodotegoobrzydliwegopsiegohotelu,dostałstrasznego
rozwolnieniaiprzysięgłamsobie,żezażadneskarbywięcejtegoniezrobię.Kochanie,
bezPrince’aumarłabymzsamotności.Proszę,niezłośćsięnamnie.Totakigrzeczny
chłopiec,iobiecuję,żebędęstarałasięgotrzymaćzdalaodciebie!Onjesttakimalutki,
nawetniezauważysz,żetujest!Podobniejakja!
Midgedławiłasięzwściekłości.Niebyławstaniewypowiedziećanisłowa.Totylko
kilkadni,powtarzałasobie,oddychającgłęboko,tylkokilkadniiobydwojestądznikną.
Wdech,wydech…Odsunęłasięoddrzwi,pozwalającmatceprzejść,iwmilczeniuszłaza
nią,patrzącnawłasnemieszkaniejejoczami.Przedkamiennymkominkiemstałasofai
zestawkrzesełpochodzącychzróżnychkompletów,ananichrzuconebylejakwielkie,
pasiastepoduszki.Wyznaczającygranicękuchnidługi,zaokrąglonybarzastawionybył
butelkamiwina,stertamiksiążekirozmaitymirzeźbami.Wkącieprzywielkichoknach
stałydwiepustedrewnianesztalugi,aoboknichpoplamionyfarbamistółzkolekcją
pędzli.Gotowejużobrazystałyoparteościanę.
Midgelubiłamyśleć,żejejdomjestczytelnymświadectwemjejindywidualizmu;tego,że
niekierujesięmodą,leczżyjewedługwskazańwłasnegotalentu.Natwarzymatki
widziałajednak,żezjejpunktuwidzeniamieszkaniecórkiwyglądajakkoszmarnysen
dekoratorawnętrz.Wstrzymałaoddech,gdymatkazatrzymaławzroknapokrywających
całązachodniąścianędużychpłótnach.Midgeżywiładoswoichobrazówtakieuczucia,
jakiematkiżywiądoswoichdziecialboniektórzyludziedopsów.Czekaławnapięciu.
-Skarbie,czymogłabyśprzynieśćPrince’owiwody?-zapytałaEdithzesztucznym
uśmiechem.
Awięctobyłowszystko.Natematjejobrazówmatkaniemiałanicdopowiedzenia.
Wjejoczachniebyływartenawetjednegosłowa.
-Oczywiście-wykrztusiła,kryjącrozczarowanie.Możenapijeszsięwina?Mamtuniezłe
margaux.
-Och,nie,kochanie,jużniepijęczerwonegowina.Odtychsiarczynówbolimniegłowa.
Proszę,powiedz,żemaszwdomumartini!Albowódkę?Zcytryną?
Midgeprzymknęłaoczy,czującwskroniachnadchodzącybólgłowy.
-Niemamcytryny,alemamoliwki.
-Niechbędzie-westchnęłaEdithzrozczarowaniem.Midgezacisnęłazębyiwrzuciła
oliwkęrównieżdomiskiPrince’aznadzieją,żepiessięniązakrztusi.
Pokilkuminutach,wzmocniwszysiękieliszkiemmargaux,poczuła,żepowoliwracado
stanuwewnętrznejrównowagi.RozmawiałyprzezchwilęolociedoChicago,potemo
książkach,któreEdithostatnioczytała,obrydżu,paskudnejpogodzie-wszystkiete
bezpiecznetematypomogłyprzełamaćlody.Temperaturaniecowzrosła,gdyEdith
zaczęłanarzekaćnamanieryswychwnuków.
-Jedząjakzwierzęta!-oznajmiła,rzucającpsuherbatnik.Princepogryzłgohałaśliwie,
rozrzucającokruchypocałejsofie.
Gdyniebozaczęłociemnieć,akieliszkiznówzostałynapełnione,Edithzrzuciłażakieti
oświadczyła,żejejmieszkanienaFlorydzieprzypominagrobowiec,ażycienapołudniu
jestśmiertelnienudne.
-Zyciekulturalnewogóletamnieistnieje.Niemanic.Florydajestfantastyczna,jeśli
lubiszcodziennieranospacerowaćpoplażyizbieraćmilionymuszelek.Alegdyjużcisię
toznudzi…Cesttout!Pozatymbrakujemimoichprzyjaciół.
-Przecieżmasznowych-odrzekłaMidgebezcieniawspółczucia.Przeddziesięciulatyjej
matkabezwzględnieuparłasięprzyprzeprowadzcenaFlorydę,aponadtoprzezkilka
miesięcyciągnęłacórkęzesobą,wielokrotnielatającwjednąiwdrugąstronę,byta
pomogłajejznaleźćmieszkanie,całyczasopowiadając,żeniezniesiejeszczejednejzimy
wChicago.
-Wszyscysątamzastarzy-ciągnęłaEdith.-Jednąnogąwgrobie.Iniesposóbznaleźć
choćbyjednegoprzyzwoitegomężczyzny.Samidziwkarzealbożonaci.Tęsknięza
męskimtowarzystwem.Muszęcipowiedzieć-podniosławzrokzożywieniem-żew
barzenalotniskuwidziałamtakiegofaceta…-Sugestywnieprzewróciłaoczami,mrucząc
jakkotka.-
Olala…
Midgeporuszyłasięniepewnie,zaniepokojonawizjąmatkipodrywającejwbarze
przystojnychpodróżnych.SłuchanieopowieściożyciuuczuciowymEdithwydawałojej
sięwjakiśsposóbnieprzyzwoite,szczególnieżeonasamaniemiałażadnego.
-Tylkominiemów,żepróbowałaśgopoderwać.
-Nie!-oburzyłasięEdith.-Czekałananiegojakaśkobieta,chybażona.-Oparłasięo
poduszkiiutkwiłaspojrzeniewtwarzycórki.Alkoholzaczynałjużdziałać.-Agdybym
nawetpróbowała,toco?Cobywtymbyłozłego?Czysądzisz,żeskoroosiągnęłamjuż
pewienwiek,toniemogęsiępodobaćżadnemumężczyźnie?Albożeżadnegoniemogę
pragnąć?
-Nie,mamo,aleistniejecośtakiegojakgodnośćosobista.
Edithodrzuciłagłowędotyłuiroześmiałasięgardłowo.
-Myślę,żetymaszjejzanasdwie.Samadobrzebyśzrobiła,skarbie,rozwijającnieco
swojeżycietowarzyskie.Otrząśnijsię!Niedziwięsię,żeniemożeszpoznaćżadnego
porządnegomężczyzny.Nigdygonieznajdziesz,jeśliniezacznieszszukać.
-Możeniemamochotynikogoszukać.Edithlekceważącomachnęłaręką.
-Oczywiście,żemasz,skarbie.Jesteśpoprostunieśmiałainiewychylasznosazza
swoichpłócien.Trzymajsięmamy.Mogęcięnauczyćkilkusztuczek.
Przesunęładłońmipobiodrachwgeście,którymiałbyćerotyczny;Midgenatenwidok
zebrałosięnamdłości.Przypomniałasobienagle,jakporazpierwszyprzyjechałaz
college’udodomu.Byłtotydzieńodwiedzindlarodziców,alematkazjakiegośpowodu
zrezygnowałazwizyty,więcMidgepostanowiłasprawićjejniespodziankę.Pozatymnie
miałaochotysnućsiępoakademiku,gdywszyscyinnirodzicezwiedzaliuniwersyteti
zabieraliswojedziecinakolację.Alegdymatkaotworzyłajejdrzwi,wcaleniewyglądała
nauszczęśliwioną.„Dlaczegoprzyjechałaś?”,zapytałaszeptem,apotemszybkoobejrzała
sięprzezramię,pochwyciłaportmonetkęi,wciskającwdłońMidgekilkadwudziestek,
kazałajejpójśćdohotelu,wyjaśniającnerwowo,żemagościa.GdyMidgepowiedziała,
żewolałabyzostaćusiebie,Edithtylkowestchnęłaioświadczyła,żejejprzyjacielnicnie
wieoistnieniujejcórkiwcollege’u,aonawoli,żebysięniedowiedział.
-Tęsknięzadomem-powiedziałaterazEdith,głaszczącPrince’a.-Tęsknięza
ŚrodkowymWschodem.Zajegozapachami,akcentemtutejszychmieszkańców,stylem
ichżycia.Brakujemiwielkiegomiasta.
Midgezauważyła,żenatejliścienieznalazłosięjejimię.
-AcoztwoimżyciemnaFlorydzie?Zprzyjaciółmi,zmieszkaniem?
Edithtylkowzruszyłaramionami.
Midgerzuciłaszybkiespojrzenienagórębagażyiprzełknęłaślinę,zdającsobiepowoli
sprawę,doczegozmierzatarozmowa.Migrenazbliżałasięcorazwiększymikrokami.
-TomożezamieszkałabyśwAtlancie?-zasugerowałaskwapliwie.-Wspaniałemiasto,
dobryklimat,aJoeiLizbylibyzachwyceni,gdybyśmieszkałabliżejnich.
Jejbratijegożonazamordowalibyjąchyba,gdybytousłyszeli.EdithdoprowadzałaLiz
dofuriiswymisubtelnymiuwagaminatematwychowywaniachłopców.
-Byćmoże-odrzekłamatkazwestchnieniem.
Midgepoczuła,żerobijejsięzimno.Ostrożnieodstawiłakieliszeknastół.Opanowałasię
i,wytrzymującspojrzeniematki,zapytaławprost:
-Mamo,jakdługochcesztuzostać?Wstrzymałaoddech,widząc,żenatwarzyEdith
pojawiłsięfiglarnywyraz.
-Bezograniczeń-odrzekłaEdithzpromiennymuśmiechem.
Midgemusiałabezwiedniewykrzyknąć,boPrincegwałtowniezeskoczyłzkolanswojej
pani,przypadłdonógMidgeizaniósłsięgłośnymszczekaniem.Midgeuniosładłoniedo
uszu.
-Cicho,Prince-zawołałaEdith,klaszczącwdłonie.-Powinniśmyzachowywaćsię
grzecznie.Jesteśmytugośćmi.Natychmiastprzestańichodźdomniewtejchwili!Prince!
Midgespojrzaławokrągłe,wybałuszoneoczypudla,którynajwyraźniejniesłuchał
niczyichpoleceń.Pochyliłasiędojegopyska,wzięłagłębokioddechiilesiłwpłucach,
zawyła:
-Nieee!
Piesnatychmiastzamilkłipotulnieprzywarłbrzuchemdodywanu,poktóregodrugiej
stroniesiedziałaEdithzrękamibezwładnieopuszczonyminakolanaiszerokootwartymi
ustami.Midgedoznałaoszałamiającegouczuciatriumfu:porazpierwszywżyciuudało
jejsięuciszyćmatkę.
Marzecnadchodzijaklew,aodchodzijakbaranek.Evezawszelubiłatopowiedzenie,
choćniemiałapojęcia,dlaczego.Możedlatego,żeoznaczało:niechzdarzysięnajgorsze,
niechprzejdziechoćbyhuragan…przetrwamyto,bowiemy,żejużniedługonadejdą
lepszeczasy.
Częstopowtarzałasobietesłowanapoczątkumarca,gdyczekałyjąjeszczedwamiesiące
zimnej,niestałejpogody.Zawszemiałaochotępoprostutrzepnąćkogoś,ktouznawałza
stosowneprzypomniećwszystkim,że„wChicagośniegmożespaśćnawetwmaju!”
Zawszektośtakisiętrafił.Tęskniłazadotykiemsłońcanatwarzypodługiej,ciężkiej
zimie,zaodrobinąradościwżyciu.Wystawieniedomunasprzedażbyłodlaniejciężkim
przeżyciem.Bezczynneczekanie,ażktośgokupi,okazałosięjeszczegorsze,alemiało
jedenpozytywnyskutek:zaczęłasprzątaćwszafachischowkach,żebypozbyćsięstert
przedmiotów,którenagromadziłysięprzezlata.Skądsiętyletegowzięło?Wypchane
zwierzęta,dziecinneubranka,niedokończonyhaft,starewykroje,stertyrysunkówdzieci,
stareksiążki…Porządkiniemiałykońca.
Ciężarówkapomocyspołecznejprzezkilkamiesięcyregularniepojawiałasięprzed
domemPorterów.NakonieczostałyosobisterzeczyToma.Pozbyciesięich,awrazznimi
wspomnień,byłonajtrudniejsze,nietylkodlaniej,aletakżedladzieci.Toteżpierwszego
marca,gdybyłyjeszczewszkole,nałożyłafartuch,głębokozaczerpnęłapowietrzai
otworzyłajegoszafę.Widokrównychrzędówciemnychspodniimarynarek,
wyprasowanychkoszulibarwnychkrawatówporaziłjąjakpodmuchlodowategowiatru.
Wstrzymałaoddechipodniosławzroknatrzygórnepółki,wypełnionekapeluszami,
rękawiczkamiiBógjedenwieczymjeszcze.Nadolebyłybuty:sznurowaneznie-
barwionejskóry,sportoweisandały.
Przyszedłczas,żebyrozstaćsięztymwszystkim.
Annieuporządkowałajużichfinanse,dokumentybankowe,inwestycyjneipolisy
emerytalne.Znieskończonącierpliwościąuczyłaprzyjaciółkę,jaksiętymwszystkim
zajmować.TeraznadeszłakolejEve;uporządkowaniedomubyłojużwyłączniejej
sprawą.
Zdecydowanabyłazrobićtojaknajszybciej,alegdywyciągnęłapierwszygarnitur,serce
jejsięścisnęło.Przyłożyłamarynarkędotwarzyiwdychałaulotnyzapach,którym
ubraniewciążbyłoprzesycone.Słyszałakiedyś,żezapachysąnajlepszymwyzwalaczem
wspomnień,aterazprzekonywałasięotymnawłasnejskórze.Miaławrażenie,że
zagarniająfalaprzypływu.
Aledoszłajużdopewnejwprawywkontrolowaniuswoichemocji.Wytarłaoczy,
pociągnęłanosemiznówsięgnęładoszafy.Jedenpodrugim,porządnieposkładane
drogiegarniturylądowaływtrzechdużychkartonachprzeznaczonychdlaopieki
społecznej.Pakującje,przypominałasobienostalgicznie,kiedyostatnirazwidziaław
nichToma:wtymgranatowymdwurzędowym,albowbrązowejkurtcezzamszu,albow
wieczorowejmarynarce…Świetniewniejwyglądał…
Pudłaszybkosięwypełniły.Zaklejającjetaśmą,Evemiaławrażenie,jakbyzamykaław
nichczęśćwłasnegożycia.ZachowałamundurTomazczasówwojnywWietnamie,a
takżebiżuterięiakcesoria-napamiątkędladzieci.Następnieprzejrzałajegoprzybory
toaletowe,oddzielającte,któremożnabyłokomuśoddać,odtych,którenadawałysię
tylkodowyrzucenia.Bolesnebyłonawetwyrzucanieopróżnionegodopołowyflakonu
wodytoaletowejczylekarstwzaśmiecającychdnaszuflad.Niemogłasiępogodzićztym,
żeprzedmioty,któreTomkiedyśtrzymałwrękach,toterazzwykłeśmieci.
Wczesnympopołudniemporządkibyłynaukończeniu,wszafiepozostałatylkogórna
półka,którąTomnazywał„jaskinią”igdziewrzucałnajrozmaitsze,dziwnerzeczy.Eve
wspięłasięnataboretizaczęłajeprzeglądać:latarki,starystetoskop,aparatdomierzenia
ciśnienia,kilkasztucznychogni,skórzanerękawiceizakurzonykapeluszzfilcu.Na
samejgórze,podkocem,znalazłastare,metalowepudełkoiuśmiechnęłasięze
zdziwieniem.Niewidziałagoodlat!Byłojednąznielicznychrzeczy,jakieTomposiadał
jeszczewichpierwszymwspólnymmieszkaniu.Jacybyliwtedymłodzi!Wydawałoim
się,żewszystkojużwiedzą…Tomtrzymałwtympudełkuważnepapieryinajbliższe
sercuskarby.
Eveogarnęłaciekawość,coteżmożebyćwśrodku.Próbowałajeotworzyć,alebyło
mocnozamknięte.Zeszłaztaboretu,poszładokuchniipodważyławieczkonożem,a
potemzbiciemsercausiadłaprzystoleipowolipodniosłapokrywkę.
Wśrodkubyłotylkokilkaprzedmiotów.Zobaczyłastaryzegarekkieszonkowyze
stłuczonymszkiełkiem.Wiedziała,żebyłatopamiątkapodziadku,któregoTomnie
pamiętał.Dalejbyłastara,rzymskazłotamoneta,którąpoukończeniuszkołyśredniej
dostał
odswegoukochanegowujka.SerceEvebiłocorazszybciej:pudełkozawierało
największeskarbyjejmęża.Znalazłajeszczejegopierwszenarzędziachirurgiczne,pęk
kluczynieznanegoprzeznaczeniaistarą,nieważnąksiążeczkęoszczędnościowązrokuich
ślubu.
MiędzykartkiksiążeczkiTomwsunąłfotografięichdwojganaplażywCancun.Och,jacy
byliwtedyzakochani.Zdjęciezostałozrobionepodczaspodróżypoślubnej,anatej
właśnieksiążeczceTomzbierałnaniąpieniądzeprzezcałyrok.Eveprzycisnęła
książeczkędosercaizajrzałanadnopudełka.Byłytamjeszczelaurkizrobioneprzez
dziecinaDzieńOjca,apodspodemkoperta,nowszaiczystszaodpozostałychpapierów.
Everozerwałają,spodziewającsięujrzećjeszczejedendziecięcyrysunekalbomożelist,
alezkopertywypadłozrobionepolaroidemzdjęciekobiety;pięknej,smukłejirudowłosej,
ołagodnychoczachipełnych,lekkowydętychustach,naktórychczaiłsięlekkiuśmiech.
Ubranabyławciemnykostium,jakbyszłanasłużbowespotkanie.Jejwyglądipostawa
świadczyłyotym,żebyłakobietąsukcesu,profesjonalistkąwjakiejśdziedzinie.
Eveprzyglądałasięfotografiizdziwnymuczuciem,żeniepotrafisobieprzypomnieć,
skądznatętwarz,alebyłapewna,żegdzieśjużjąwidziała.Tylkogdzie?
Pomyślała,żezastanowisięnadtympóźniej,iwłożyławszystkieskarbyzpowrotemdo
pudełka.Dziecipowinnyjużniedługowrócićzeszkoły,achciaławynieśćzdomu
wszystkiekartonywcześniej.
Twarznieznajomejniedawałajejjednakspokoju.Wsunęłapudełkozpowrotemnapółkę
ipostukaławniepalcami,zastanawiającsię,kimjesttarudowłosakobieta.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Zrywajswekwiaty,pókimożesz,Dopókiczasnieminął;Bokwiat,codzisiajwoniąkusi,
Zwiędniejużjutro,dziewczyno.
RobertHerrick,Dodziewic,bykorzystałyzczasu
Wreszcienadeszławiosna!Wszystkomiałozapachnadzieiiobietnicy,choćnatrawniku
przeddomemleżałyjeszczespłachetkiśniegu.Wcorazcieplejszymsłońcuotwierałysię
kwiatyżółtychifioletowychkrokusów.Eveładowałaostatnierzeczydozielonegovolvo.
Samochódbyłnatylestary,żemogłasobiepozwolićnato,bygozatrzymać.
NowysamochódTomamusiałasprzedać,podobniejakwiększośćantyków,japońską
porcelanę,perskiedywany,złotemonetyinakońcu,kuswejwielkiejuldze,równieżi
dom.
Anniemiałarację,trzebabyłosiętymzająćjeszczepoprzedniegolata.Ztrudem
przetrwałazimowemiesiące,corazbardziejobniżająccenę.Wkońcu,gdyjużzmuszona
byławziąćkredythipoteczny,pewienlekarz,którywłaśniezaczynałpracęna
UniwersytecieIllinois,usłyszałodkolegioofercieiprzyjechałobejrzećposiadłość.Od
tegomomentuwszystkopotoczyłosiębardzoszybko.Podczasnajbliższegoweekendu
żonalekarzaprzyleciaładoChicago,zakochałasięwdomuikupiligoodręki.
OszołomionaAnniestwierdziła:
-OniprzyjechalizNowegoJorku,więcpewnieuważają,żekupujątendomzapółdarmo!
MimowszystkoEvepodpisywałaaktsprzedażyześciśniętymsercem.Spędziłatutak
wieleszczęśliwychlat,godzin,minut.
Aletobyłowzeszłymmiesiącu.Terazcieszyłasię,żemajużtenciężarzgłowyi
niecierpliwiewyczekiwałaosiedleniasięwnowymmiejscu.Wdzieńpopodpisaniuaktu
sprzedażydodomuEvewpadłaGabriellaizrozwianymiwłosamiorazbłyskiemw
oczachoznajmiła,żekomplekswiekowychbudynkówwstarejczęściOakley,któryEve
zawszepodziwiała,mazostaćprzekształconywewspółwłasnośćlokatorówimożnatam
kupićmieszkanie.Pojechałyodrazu.
KompleksSantaMaria,zbudowanywstyluneogotyckimzcegłyikamienia,niebył
elitarnyaninieleżałnauboczu,leczwsamymsercumiasta.Wpobliżuznajdowałysię
sklepy,apodrugiejstronieulicybyłdużypark,wktórymchłopcyzokolicznychszkół
grywaliwpiłkę,wniedzielęranogromadzilisięspacerowiczezpsamiiczęstoodbywały
siętargisztuki.ZpewnościąprzeprowadzkawtęokolicębyładlaPorterówdegradacją.
Jednozmieszkańzdobyłojejsympatięodpierwszejchwili.Byłtuwielkikamienny
kominek,wychodzącenaparkwysokiełukowateoknaorazmnóstwozakątkówi
zakamarków,jakiemożnaznaleźćtylkowstarychbudynkach.Pozatymmiałoswój
niepowtarzalnyurok.
Evemiałainstynktpsamyśliwskiego,któryzawszepozwalałjejznaleźćcoś
wyjątkowego.Czasembyłtoantyknastrychuuznajomych,czasempierwszewydanie
jakiejśksiążkiwpudlezprzecenionymiegzemplarzami,czasem,nawycieczkach,
miejsce,skądroztaczałsięnajlepszywidok,czasemnajbardziejchrupkichlebwmieście.
Terazteżwstrzymałaoddechi,podążajączainstynktem,jeszczetegosamegodniakupiła
jednozwiększychmieszkańwbudynku,to,któretakbardzojejsiępodobało,przezcoza
jednymzamachemzupełniewyczyściłakontobankoweizaciągnęłakredyt.Później
jednak,nadbutelkąchardonnay,Anniezapewniłają,żeniclepiejniżhipotekanie
zwiększajejzdolnościkredytowej.
Pozostałojejtylkozamknąćzasobądrzwistaregodomuwrazzewszystkimi
wspomnieniami,któretrzymałysiętychmurówjakpędybluszczunazachodniejścianie,
przekręcićklucziodjechać.Evewrzuciłaostatniedwiepękatewalizkidobagażnika
staregokombiipoczułasięjakwchwili,gdyzdomurodzicówwyjeżdżaładoswego
pierwszegomieszkaniaimiaładwadzieścialat.
Tylkożeterazmiałaczterdzieścipięć.
Dzisiajjednakczułasięznaczniemłodziej;niechciałamiećażtylulat.Uświadomiła
sobiezezdumieniem,żenigdyniemiaławłasnegomieszkania.Zdomurodziców
przeniosłasiędocollege’u,apotemodrazuwyszłazamąż;byłtociągzdarzeń,jakiwiele
kobietzjejpokoleniauważałozanaturalny.Oparłasięozakurzonevolvoipomyślała,że
właściwienigdyniebyłasama.InaczejniżAnnie,któraprzemierzyłaStanyZjednoczonei
Europęzplecakiemjakwagabunda.InaczejniżBronte,jejwłasnacórka,któraspędziła
lato,sprawdzającwłasnemożliwościnaoboziewgórachColorado.Evezazdrościłaim
tegopoznawaniasiebie,pewnegorodzajuwolności.Onasamazawszebyłaczyjąścórką,
żonąalbomatką.Dopewnegoczasuopiekowanosięnią,apotemodrazuonasama
zaczęłasięopiekowaćinnymi.Przejścieodjednegododrugiegobyłojakskokdociepłego
basenu:jedenkrok,wstrzymanieoddechuijużwodazakrywacięrazemzgłową.Alejeśli
przestanieszmachaćrękami,toutoniesz.Eveciekawabyła,jakietouczucieniemusieć
zajmowaćsięnikimopróczsiebie,przestaćmachaćrękamiizdaćsięnalos.
Zatrzasnęłabagażnik,otarłaręceodżinsyiobiecałasobie,żepewnegodniawybierzesię
wtakąsamotnąpodróż.Alejeszczenieteraz.Zanimnadejdziewieczór,miałajeszcze
wielemildoprzejścia,jakwyraziłtoRobertFrost.Napoczątektrzebabyłoprzekonać
dwojenaburmuszonychdzieci,żeprzeprowadzkazRivertondopołożonegookilkamil
dalejOakleytojeszczeniekoniecświata.
Porazostamiweszładodomu,któryjużnienależałdoniej,izajrzaładowszystkich
pomieszczeńnaparterze.Jejkrokiodbijałysięechemwdużych,pustychpokojach.Tobył
pięknydomiszczęśliwydom.Miałanadzieję,żenowilokatorzyrównieżbędątu
szczęśliwi.
Pomyślała,żenapowitanieprzyśleimkwiaty.
Pobiegłaposchodachdopokoidzieci.BronteiFinneysiedzielioboksiebienapodeściei
rozmawialiszeptem.Bylismutni.Finneyocierałoczyrękawem.NaichwidokEve
zatrzymałasięwpołowieschodówześciśniętymsercem;bardzopragnęłaprzytulićichdo
siebie,znaleźćjakieśsłowa,któremogłybyichpocieszyć.Wiedziałajednak,żeniema
takichsłów;modliłasię,byczaszabliźniłrany.Wiedziałarównież,żegdysąwtakim
nastroju,lepiejichnieprowokowaćdodyskusji.Postanowiławięctrzymaćsiękonkretów.
-No,dzieci-zawołała,usiłującnadaćgłosowipogodnebrzmienie.-Podnościesię!
Musimyjużjechać.
-Janiechcęnigdziejechać-wybuchnęłaBronte.Jejzieloneoczy,bardzopodobnedo
oczuEve,płonęłyjakdwiepochodnie.
Evewestchnęławduchu.
-Rozmawialiśmyjużotymmilionyrazy.Tendomnienależyjużdonas.
-Aczyjatowina?
-Niczyja.
-Dlaczegogosprzedałaś?Dlaczegoniemogłaśgozatrzymać?Tatonigdybygonie
sprzedał!Cośbywymyślił.Tyzawszewszystkorobisznietak!
Evezignorowałatenwybuch.
-Kochanie,niemiałaminnegowyjścia.Niemogliśmyjużsobiepozwolićnato,żebytu
dalejmieszkać.Koniecdyskusji.
-Poszukampracy.Finneyteż.
-Mhm-mruknąłchłopiec,niepatrzącnamatkę.Tobyłopierwszesłowo,jakie
wypowiedziałtegodnia.EvebardziejmartwiłasięoniegoniżoBronte.Wciąguostatnich
miesięcyjejwrażliwy,dobry,spontanicznysynzmieniłsięwponuregonastolatka,który
jeślijużsięodzywał,totylkoniewyraźnymimonosylabami.
-Popatrznatorealnie-powiedziałałagodnie.-Pozatymtojużsięstało.Domjest
sprzedanyidzisiajprzeprowadzamysiędonowego.Chodźcie.
-Rujnujeszmiżycie!-wykrzyknęłaBrontehisterycznie,zrywającsięnanogiizaciskając
dłoniewpięści.Miałaczternaścielat,alejużbyłaopięćcentymetrówwyższaodmatki.
JednakEveniebałasięcórkiijejwybuchów.
-Możemipowiesz,wjakisposób?-zapytałaspokojnie.-Robiętylkoto,comuszę
zrobić.
-Tujestmójdom,sąsiedzi,przyjaciele,atymitowszystkoodbierasz!
-Niczegocinieodbieram!TenrokszkolnyobydwojeskończyciewRwerton,apotem
pójdzieszdotejsamejszkołyśredniej,cowszyscytwoiprzyjaciele.Więcnieopowiadaj
bzdur.ToFinneyjestwtrudniejszejsytuacji,boodprzyszłegorokubędziechodziłdo
nowejszkoły.Aleniesłyszę,żebymówił,żerujnujęmużycie.
-Bopoprostuniechcecitegopowiedzieć.Finney,powiedzjej!
Chłopiecniepodniósłgłowy.
-Niechcecipowiedzieć-powtórzyłaBronte.
-Dajciemispokój-powiedziałaEve,walczączłzami.-Przecieżniechcęwas
unieszczęśliwiać.Kochamwas.Jateżwolałabym,żebyśmyniemusielisięstąd
wyprowadzać.Chciałabymmóczatrzymaćtendom.Przedewszystkimzewzględuna
was.
Wolałabym,żebyśmybylibardzobogaci.-Głoszacząłjejdrżeć.-Wolałabym,żebywasz
ojciecżył…-Urwała,niechcącrozpłakaćsięnaichoczach.
Brontespojrzałananiąiucichła,ogarniętapoczuciemwiny.
-Przepraszam,mamo-powiedziałacicho.Eveuśmiechnęłasiędoniejblado.
-Jateżwasprzepraszam.
Wyciągnęłaręce.Brontepodeszłaipochylającsięniezgrabnie,wtuliłasięwjejramiona.
Nawpółkobieta,anawpółdziecko,pomyślałaEvezczułością.Finneyrównieżsię
podniósłiobjąłjeobydwie.
-Wszystkobędziedobrze-powiedziałaEvełamiącymsięgłosem.-JesteśmyjakTrzej
Muszkieterowie.Jedenzawszystkich,wszyscyzajednego.
BronteiFinneysmętniepociągnęlinosami,pokiwaligłowamiiodsunęlisięodniej,
zażenowani.Aletoniemiałoznaczenia;ważne,żeburzaminęła.
Evewzięłagłębokioddechipopatrzyłanapoznaczoneśladamiłeztwarzeswychdzieci.
-Jedźmydodomu.
-Jużsą!Tutaj,Eve.Tumożeszzaparkować!Gabriellastałanapalcachzarzędem
samochodówstojącychprzedkompleksembudynkówSantaMariaimachałaręką.Anniei
Midge,wpozycjinabaczność,pilnowaływolnegomiejscawpobliżuwejścia.Doris
wtykałaćwierćdolarówkidoparkometru.Byłytuwszystkie;Evepoczuła,żeogarniają
wzruszenie.
-DziękiBogu,żewreszciejesteś!-zawołałaGabriella,zaglądającprzezotwarteokno,
gdyEvewkońcuzaparkowała.Koniecznośćrównoległegoparkowaniabyławjejżyciu
czymśnowym;konieczwjeżdżaniemprzezbramę,przyciskaniemguzikaizostawianiem
samochoduwbezpiecznymgarażu.Konieczgarażem.
-Cośtytamrobiłatakdługo?-dołączyłaAnnie,otwierającdrzwiczki.-Omałonie
pobiłyśmysięzmiejscowymi,żebyzatrzymaćdlaciebietomiejsce.Jużmyślałam,że
zadzwoniąpopolicję!
-Aleskądsiętuwzięłyście?-wykrztusiławreszcieEve.
-Słyszałyśmy,żektośsiętuwprowadza!-odpowiedziałaterazzkoleiMidge.-
WreszcieudałonamsięzwabićcięzRivertondoOakley.Witaj,sąsiadko!
-Witajwprawdziwymświecie-zawtórowałaGabriellaimrugnęła,podkreślającukrytą
animozjęmiędzytymidwiemadzielnicami.Oakleybyłoduże,postępowe,
kosmopolityczne,aRivertonmałe,konserwatywneisnobistyczne.Tuitammożnabyło
napotkaćzapierającedechwpiersiachrezydencjeibogactwo,alepodczasgdyRiverton
zamieszkanebyłogłównieprzezbiałychiwyższąklasę,Oakleydumnebyłozeswej
różnorodności.
-Bronte,wyjdźztegonagrzanegosamochoduiprzywitajsię-zawołałaDoris,pochylając
siędookna.-Tyteż,Finney!
NauczonawieloletnimdoświadczeniemBronteodczytaławjejmiękkimgłosieżelazne
tonyiposłuszniewysiadła,pociągającbratazasobą.Jaknasygnał,wszystkiekobiety
udały,żeniezauważająichponurychtwarzyiprzygarbionychsylwetek.Dobrzeznałysiłę
iczastrwanianastoletnichurazów.
NawidokmieszkaniaEveoniemiała.Szybywoknachidrewnianepodłogilśniłyświeżo
wypolerowane.Przyjaciółkiposprzątałyrównieżłazienkę,zostawiływniejzapaspapieru
toaletowego,butelkęmydławpłynieinawetdrogie,ozdabianeornamentamipapierowe
ręczniki.TomusiałobyćjużzasługąDoris.
Torównieżonaustawiłakwiatyobokzlewozmywakawkuchniirozpyliłatrochęśrodka
odświeżającegopowietrzenaciemnych,zakurzonychtylnychschodach,atakżeułożyła
nasedesietomikpoezjiGwendolynBrooks.WRWertonEvezawszetrzymaławłazience
książkiiczasopisma.Teraz,gdydotknęłapalcemmiękkiegojakbawełnapapieru,
niewielkaczarno-białałazienkazcieknącątoaletąiwyszczerbionąumywalkąwydałajej
sięluksusowympomieszczeniem.
Popołudnieminęłobardzoszybko.Evewysłaładziecidoparkuikazaławrócićnaszóstą
nakolację.Wkilkaminutpóźniejprzyjechałaciężarówkazmeblami.Trzebabyło
podwinąćrękawyizabraćsiędoroboty.Podkierunkiemczterechnieugiętychgenerałów
wszystkiesprzętyszybkoznalazłysięnaswoichmiejscach.Przyjaciółkiprześcigałysięw
chęcipomocyipracowitości.JedynywyjątekstanowiłaAnnie.
-Annie,zostawto-zawołałaGabriella,przepasującsięjaskrawożółtymfartuchem.-
Niepodnośtychpudeł!MądredeDios,tewykształconekobietyniemajązagrosz
poczuciarozsądku!Wynośsięstądiposzukajsobiejakiegoślżejszegozajęcia.Albo,
jeszczelepiej,posiedźspokojnie.
Evezastygłazpudłempełnymszklanekwrękach.Gabriellajeszczenigdynieodnosiłasię
takdoAnnie,acobyłojeszczedziwniejsze,Anniepotulniewykonywałajejpolecenia.
Okazałosię,żejejmenstruacjaopóźniasięiGabriella,pielęgniarkazzawodu,trzęsłasię
nadniąjakkwokanadkurczęciem.Pozostałekobietyszybkoprzejęłyjejzachowanieido
wieczoramocąniepisanejumowyAnnieznalazłasiępodszczególnąopieką.
Niepozwalałyjejniczegopodnieść,odganiałyodcięższychprac,przynosiływodędo
piciaiwciążpowtarzały,żebyusiadłaiodpoczęła.Anniepróbowałaprotestować,alebyło
widać,żewgłębisercatatroskasprawiajejprzyjemność.Całajejpomocograniczyłasię
dowkręceniakilkużarówek.
-Czytałyściejużostatniąlekturę?-zapytałaMidgespodzlewu,gdzieinstalowała
wysuwanykosznaśmieci.-Fantastyczna.Niemogłamsięoderwać.
-Chybażartujesz?Jawogóleniemogłamsiędoniejzabrać-oburzyłasięDoris,
układającwszafkachprzyborykuchenne.-Wszystkiekryminałysądosiebiepodobne.
Kogośzabijają,ktośznajdujemordercę,mordercazostajeukaranyikoniec.Zwykłastrata
czasu.
-Jamogępowiedziećtosamootwoichromansach.
-Nigdywżyciunieprzeczytałaśżadnegoromansu,więcskądwiesz?
-Ailetyprzeczytałaśkryminałów?
-Chybażadnazwasnierozumie,ocotunaprawdęchodzi-wtrąciłaGabriella.-Nie
chodzitylkooto,żebyksiążkasiędobrzeczytała.Każdaznaslubicoinnego.Wybieramy
takie,októrychmożnapodyskutować.Ja,naprzykład,bardzolubię,kiedyzaczynamysię
kłócić.
-Pamiętacie,jakzareagowałaDorisnaPaniąBovary?-roześmiałasięEve.-
Myślałam,żewydrapieAnnieoczy!
-Wcalesiętakniezachowywałam!-oburzyłasięDoris,aleionazaczęłasięśmiać.
-Tobyłofantastyczne-kręciłagłowąGabriella.-Niewiem,czymtojestdlawas,ale
mnietakiedyskusjepomagająokreślić,coczujęsama!
-Aleniezawszemożnazgórypowiedzieć,conasporuszy-zauważyłaMidgespod
zlewu.-Niektóreksiążkisązamałoskomplikowaneinieprowokująnasdodyskusji,
więctrzebaprzynajmniejstaraćsięwybieraćtakie,którenasporuszą.
-Notak-zgodziłasięGabriella.-Alepowinnyśmyczytaćbardzoróżneksiążki,równieżi
takie,którychnigdyniewzięłybyśmydorękizwłasnejwoli.Naprzykładjasamanigdy
niewgłębiałabymsięwksiążkętakbardzo,jakrobięto,gdyjesttolekturaklubu,i
czasamiprzekonujęsię,żecoś,cowydawałomisięnapierwszyrzutokajakąśokropną,
nudnąhistorią,wgruncierzeczyjestwspaniałe.Pamiętacietęoprawachobywatelskich?-
Wzruszyłaramionami.-Więcnawetjeślity,Doris,nielubiszkryminałów,aty,Midge,
romansów,towkażdymraziemacieokazjęprzekonaćsię,czynaprawdętakjest.
-Amożeprzeczytałaśwżyciutylkojedenromans-dodałaDoriscierpko.-Jakmożna
oceniaćcałygatuneknapodstawiejednejksiążki?
-Maszrację-zgodziłasięGabriella.-Myślę,żeniepowinnosięczytaćtylko
beletrystyki,tylkoreportażyalbotylkoklasyków.Nigdywyłączniejedengatunek.Ja
najbardziejlubięczytaćbestselleryzlisty„Timesa”.
-Ite,którewychodząwmiękkiejokładce.Niemogęsobiepozwolićnakupowanieco
miesiącksiążekwtwardejoprawie.
-Oczywiście.Wiadomo,ile…-Eveurwałanaglenawidokpobladłej,ściągniętejtwarzy
Annie,którawłaśniestanęławdrzwiachkuchni.Napotkałajejwzrokizobaczyławjej
oczachstrach.
-Mamplamienie-wyszeptałaAnnie.Wszystkiekobietynatychmiastporzuciłypracęi
otoczyłyją.Kazałyjejpołożyćsięnakanapieznogamiuniesionymidogóryizarzuciły
pytaniami.Gabriellawpadławfurię,gdyusłyszała,żeAnniejeszczeniebyłaulekarza.
-Todopieroparętygodni.Ocotencałykrzyk?Większośćkobietrodzidzieci.Mnieteż
nicniebędzie.
-Aletystarałaśsięotobardzodługo-rzuciłagniewnieGabriella,czerwonazoburzenia.
-Naprawdęjeszczenierozmawiałaśzlekarką?
-Nie!Niebyłamjeszczewciąży!Oczymmiałamzniąrozmawiać?Brałamwitaminy,
piłammleko,stroniłamodalkoholuiczytałamtonyksiążek.Cojeszczemogłamzrobić?
-Naprzykład:badania-prychnęłaGabriella,wsuwającjejpoduszkępodstopy.-
Morfologiękrwi.Pocojacitowogólemówię?Itakmnieniesłuchasz.
-Będęcięsłuchać,Gabby-powiedziałaAnniepotulnie,tonemzdecydowaniedlaniej
nietypowym.-Alecomamzrobićteraz?
-Plamieniemożemiećwieleprzyczyn.Wpierwszymtrymestrzehormonyzupełnie
wariują.
-Toprawda-wtrąciłaEve,kładącrękęnaramieniuprzyjaciółki.-Podczaspierwszej
ciążyteżmiałamplamienia.
-Miałaś?-ożywiłasięAnniezwyraźnąulgą.
-Powinnaśnatychmiastzadzwonićdolekarki-stwierdziłaMidgezgniewem.-
Powiedzjej,żetopilne.
-Dobrze,niechbędzie-westchnęła.-Gdziejesttelefon?
Wszystkieznówstłoczyłysięwokółkanapy.PokrótkiejrozmowieAnnieumówiłasięna
wizytęnastępnegodniarano.Tymczasemmiaławrócićdodomu,położyćsiędołóżkai
niewstawać.
CzekającnaJohna,którymiałzabraćAnniedodomu,rozmawiałyowielurzeczach-
owszystkimpróczjejciąży.Alegdydrzwizanimisięzamknęły,wszystkie,przepełnione
niepokojem,zaczęłymówićnaraz.
-Dlaczegojeszczeniebyłaulekarza?
-Nawetniezrobiłatestuciążowego!
-Zadużopracuje.
-Jaksięjestwciąży,totrzebasiedziećspokojnie,boinaczejoproblemynietrudno.
Szczególniegdychcesięmiećpierwszedzieckowtymwieku.
-Wszyscyotymwiedzą.Ja,naprzykład…
Zaczęłysiędługieopowieścioopuchniętychkostkach,długichtygodniachwłóżku,
dziwnychzachciankachidługich,najdłuższychnaświecieporodach.Zabawiającsięwten
sposób,skończyłysprzątanieinimsłońcezaszło,mieszkaniebyłojużwygodnie
urządzoneinadeszłaporakolacji.Ztorebwyłoniłysięgarnkiirondlepełnelazanii,
marynowanychwarzyw,zimnychkurczakówikrewetekzgrilla,pierniczkiiciastkaz
czekoladą,tiramisu,bochenkiświeżegochlebazpiekarniposąsiedzkuorazbutelki
szampana.Nastrójwyraźniesiępolepszył,gdyzadzwoniłaAnnie.
-Możeciesięuspokoić,tobyłfałszywyalarm!-oznajmiłapogodnie.-Plamienieustało,
leżęwłóżku,aJohnskaczedookołamnie,jakbymbyłakrólowąKleopatrą!
PunktualnieoszóstejzjawilisięFinneyiBronte,niosącpapierowetorbyzdrobnymi
zakupami.Finneynałożyłnaswójtalerzcałąfuręjedzenia,Brontewybrałakilkadań
bezmięsnychiobydwojezniknęlizadrzwiamiswoichpokoi,skądwkrótcerozległysię
dźwiękimuzyki-rytmicznyrockodBronteirapodFinneya.Evepoczułasięzupełnie
odciętaodichświata.
Później,gdyMidge,DorisiGabriellawkładałypozostałościkolacjidolodówki,Eve
przeszłaprzezwszystkiepięćpokoiswegonowegomieszkania,którestałosięterazjej
domem.Wchodzącdonichpokoleiizapalającnachwilęświatło,przyglądałasię
wnętrzom.
Korytarzwydawałjejsiędługiiciemny,apokojebardzomałe.Usiadłanasofie,która
stałanaswoimmiejscuprzedkominkiem,iwprzypływiemelancholiiprzytuliłatwarzdo
zielonegoaksamitu.Pierwszanocwnowymdomumiaławsobiecośwyjątkowego.
Wszystkowydawałosięnoweiinne,wszędzieczaiłysięobietnice.
Światłajejulubionychlampzestarejjapońskiejporcelanytworzyłymiękkie,jasneplamy
wkątachpokoju.Chociażwieczórbyłciepły,Midgerozpaliławkominkuogień.
Cedrowepolananapełniałysalonmiłymzapachem.Evemiaładokołasiebieswoje
ulubioneprzedmiotyorazprzyjaciółki,którespecjalniedlaniejprzyjechałytuzodległych
dzielnic.
Onezaś,jednapodrugiej,odkładałyścierkiidołączałydoniej.Wieczórbył
bezwietrzny,otworzyływięcoknaisłuchałysymfoniidźwiękówdochodzącychzulicy.
Niebyłojużnicdopowiedzenia.Ziewając,zprzymkniętymioczamiinogami
wyciągniętymiprzedsiebie,wsłuchiwałysięwśmiechy,głosyludzidochodzącezparku,
klaksony,całytenrytmicznypulsżyciamiejskiego,którywyrywałichzespokojnego
życianaprzedmieściachiprzenosiłwczasymłodości,gdymiałygładkąskórę,zgrabne
sylwetki,gdychodziłypoulicachkołyszącbiodrami,aświatrzucałimperłyprzedstopy.
Każdaznichczuławsobiedziwnyniepokój,któregoniepotrafiłabyubraćwsłowa,a
któryjednakniepokojącozbliżałsiędopewnegorodzajuzazdrości.Wszystkietekobiety,
którezaparęminutmiaływrócićdoswoichwygodnych,przestronnychdomów,gdzie
czekałynanierodziny,zastanawiałysię,jakietouczuciestanąćwobeccałkowitejzmiany
izaczynaćwszystkoodnowa.
Owielepóźniej,gdywieczornamuzykaucichłaicałyświatpogrążyłsięweśnie,Eve
leżałanaplecachwswoimłóżkui,wpatrującsięwsufit,zprzerażeniemmyślałao
własnymżyciu.Oddechmiałakrótkiiprzyspieszony,sercetłukłosięjakoszalałei
brakowałojejpowietrzawpłucach.Najgorszazewszystkiegobyłapanika,któranie
chciaławypuścićjejzeswychszponów.
Toniebyłpierwszyraz.AtakilękuzaczęłysiękrótkopośmierciToma;budziłasięw
nocyijużniemogłazasnąć.OstatniojednakzdarzałysięrzadziejiEvemiałanadzieję,że
jużniewrócą.Wnastępnymtygodniuminiedziesięćmiesięcyodjegośmierci.Dzisiaj
jednak,wchwiligdywyłączyłaświatło,zamknęładrzwi,weszłamiędzychłodne
prześcieradłaiodruchowosięgnęłanadrugąstronęłóżka,szukającToma-lękwróciłz
pełnąmocą.
Iwtymciemnym,obcymmieszkaniu,wśródnowychwrażeń,dźwiękówizapachów
poczułazcałąwyrazistością,żeTomanaprawdęjużniema.Zejejciałotejnocy
pozostaniezimne.Zejedynymzapachem,którymprzejdzietołóżko,będziejejzapach.Ze
jegosiłajużniemożejejprzedniczymochronić.
Podniosłasię,ułożyłapoduszkęoboksiebieiprzykryłająpledem.Pochwilidołożyła
jeszczejedną.Wiedziała,żetogłupie,alegdyprzymknęłaoczyidotknęłapoduszek
biodrami,przezkrótkąchwilęwydawałojejsię,żeTomleżyobokniej.
Eveniepragnęłazmian.Niechciałaniczegopozatym,żebyTomznówbyłprzyniej.
ROZDZIAŁÓSMY
Wszystko,czegocipotrzeba,towiarawsiebie.Każdażywaistotaodczuwalęk,gdygrozi
jejniebezpieczeństwo.Prawdziwaodwagapoleganatym,bystawićczoło
niebezpieczeństwupomimostrachu…
L.FrankBaum,CzarnoksiężnikzkrainyOz
-Cotoznaczy:niejestemwciąży?
-Annie-odrzekładoktorMaureenGibson,patrzącjejprostowoczy.-Wynikibadania
HCGsąnegatywne.Testyniekłamią.Bardzomiprzykro,aleniejesteśwciążyinigdy
niebyłaś.
-Ale…-wykrztusiłaAnnie,porażonaniesprawiedliwościątegowerdyktuinieznośnym
uczuciemstratywłasnegomarzenia.PrzezmomentbłysnęłajejmyśloEmmieBovary.-
Alepowinnambyćwciąży!Johnijaniewychodzimyzłóżka.Odstawiłampigułkijuż
wielemiesięcytemu.Nierozumiem.
-Jużotymrozmawiałyśmy.Wtwoimwiekuniepowinnaśzakładać,żetakodrazu
zajdzieszwciążę.
-Niejestemtypowa-odparowałaAnnie,sfrustrowanawzmiankąowieku.-Zdrowosię
odżywiam,jeżdżęnarowerze,biegam,ćwiczę.Popatrztylkonateuda!-zawołała,
wskazującnaswedługie,smukłe,opalonenogi,któreJohnlubiłporównywaćdonóg
koniawyścigowego.-Inamojemięśnie!Dotknijich.Sątwardejakstal.Mamciało
kobietyodziesięćlatmłodszej!
DoktorGibsonprzyłożyłakartędopiersi.
-Aletwojewnętrznościmajączterdzieścitrzylata.Macica,jajniki…tegoniemożna
zmienić.
AnnieprzypomniałasobiesłowaGabrielli,aleszybkoodsunęłajeodsiebie.Niemogła
sobieterazpozwolićnanegatywnemyślenie.
-Nie,nie-potrząsnęłagłową.-Jeszczezawcześnie,byotymprzesądzać.Jeszczenie
spróbowałyśmywszystkiego.Staćmnienatęzabawę.
Maureenwydęłausta.Zmarszczkanaczoleświadczyłaojejzaniepokojeniu.Mimo
wszystkospokojnieoparłasięostółipowiedziała:
-Tak,toprawda.Możemyspróbowaćróżnychprocedursztucznegozapłodnienia.
Niektóreznichsąkosztowne.
-Tożadenproblem.
Lekarkaspojrzałananiąuważnie,poczympodjęła:
-Aniektórerównieżczasochłonne,itojużjestproblem.-Zajrzaławoczypacjentki,
wyraźniedającjejdozrozumienia,żetonieżadna„zabawa”.Annieprzełknęłaślinęiz
szacunkiemskinęłagłową.ZnałaMaureenGibsoniwiedziała,żejestosobąrzeczowąi
zasadniczą,alerównieżuczciwąimawielkieserce.Porazpierwszyprzyszładoniej
przedsześciomalaty,zrekomendacjiGabrielli,którapracowaławtejsamejklinice.Annie
wówczasjużodtrzechlatniebyłauginekologa-ciąglemiaładużopracyiprzekładała
wizyty-igdyGabrielladowiedziałasięotymnajednymzespotkańKlubuKsiążki,
wybuchłatakjaktylkoonapotrafiłarobić,gdychodziłoosprawyzdrowia.Natychmiast
wysłałajądodoktorGibson,któraspełniaławszystkiewymaganiaAnnie:byłamniej
więcejwtymsamymwieku,zawszerobiławszystkiemożliwebadaniainiepozwalałana
opuszczaniewizyt.
-Możemypobraćtwojejajeczkolaparoskopem,apotemzapłodnićjespermątwojego
męża.Oczywiście,jąteżmusimynajpierwzbadać.
-Niemaproblemu.Onchcemiećdzieckotaksamojakja.Anawetbardziej.Zróbmyto
jaknajszybciej.
-Dobrze.Możemyrównieżzastanowićsięnadzapłodnienieminvitro.Tokosztujeosiem
tysięcydolarówzakażdąpróbęiniematużadnychgwarancji.
-Zapiszmnienalistę.Zacznijmyodzaraz.Lekarkazeznużeniempotarłaskronie.
-Annie,zwolnijtempo.Lepiej,żebyśniemiałazbytwygórowanychoczekiwań.
-Zawszejemamidlategoosiągnęłamto,coosiągnęłam.Lubięnieustanniepodnosić
sobiepoprzeczkę.
-Podziwiamcię,alezachowajtrochęrealizmu.Tobędziewalkazczasem.Naszym
najgroźniejszymprzeciwnikiemjesttwójwiek.
Annieporuszyłasięniespokojnie.Potrafiłasobieradzićzwielomarzeczami,alete
nieustannewzmiankiowiekuwytrącałyjązrównowagi.Nadtymjednymniemiała
żadnejkontroli.
DoktorGibsonzdjęłaokularyi,gryząckoniecoprawki,zastanawiałasięnadczymśprzez
chwilę.
-Musimywziąćpoduwagęcośjeszcze-powiedziaławkońcu.-Dlaczegomasz
nieregularnemenstruacje.Istniejemożliwość,żetowczesnameno-pauza.
Anniepoczuła,żekrewodpływajejztwarzy.Menopauza?Todotyczyłokobietstarych,a
niejej!Byłamłoda,energiczna,atrakcyjna,piersimiaławciążjędrne,anatwarzyani
jednejzmarszczki!
-Menopauza?-wybuchnęła.-Czyśtyzwariowała?Przecieżjestemjeszczemłoda,
płodna,mamdopieroczterdzieścitrzylata,aniepięćdziesiąt!AJohnmadopiero
czterdzieści!
-Większośćludzibłędnieuważa,żemenopauzazdarzasiędopieropopięćdziesiątceiże
menstruacjekończąsięzdnianadzień.Ajesttodługi,powolnyproces,którymożetrwać
miesiącami,anawetlatami,zanimkrwawieniazupełnieustaną.Symptomyprzed-
menopauzalne*mogąsiępojawićokołoczterdziestegorokużycia.
-Aleniemnie.
-Możenie.Czyzdarzającisięuderzeniagorącaalbopalpitacjeserca?
Anniemogłabyjązabićzatenspokój,któryzaledwieprzedchwiląpodziwiała,
szczególnieżesłysząctesłowa,właśniedostałapalpitacjiipoczułauderzeniegorącana
twarzy.Zdecydowaniepotrząsnęłagłową.
-Suchośćpochwypodczasstosunku?
-Nie,nicztychrzeczy.
-Ajakzokresami?Czywprzeszłościbyłyregularne?
Anniewzruszyłaramionami.
-Prawdęmówiąc,nigdyniebyłyzbytregularne.
-Dobrze.Wiemy,żewtymcyklumiałaśtylkoplamienie,awpoprzednimzupełnienic.
Cośsięztobąmusidziać.Czyzdarzałycisięzbytobfitekrwawienia?
-Och,tak.Nawetbardzoobfite,aleprzecieżodczasudoczasuzdarzasiętowszystkim
kobietom.Tonicnieznaczy.
-Alemoże.Nieprzejmujsiętak,Annie.Wyglądasz,jakbyśstałaprzedplutonem
egzekucyjnym.
-Botaksięczuję.
-Niemasięczegobać.Menopauzatonaturalnyetapwżyciu.
-Niedlamnie.Janiejestemnatogotowa!-zawołała,ztrudemhamującpanikę.
Czułasiętaksamojakzawsze,więcdlaczegozmieniałosięjejciało?-Bądźzemną
szczera.
Czymyślisz,żetojestwłaśnieto?
Lekarkazuśmiechemwzruszyłaramionami.
-Nie,raczejnie.Muszęprzeprowadzićkilkabadań.Chcętakżezrobićwymaz.Zdajesię,
żepoprzednioopuściłaświzytę-dodałasurowo,spoglądającnakartę.-Wysłaliśmyci
kilkaupomnień.
-Boże,zapomniałamustalićnowytermin.Przepraszam.Miałamrozprawęwsądziei…
-Niepowinnaśopuszczaćbadań.
-Jużsłyszę,copowieszdalej:niewtymwieku.
-Właśnietak.
-Nocóż,wtymwiekuchcęmiećdziecko-oświadczyłaAnnie.Chciaławypowiedziećte
słowagłośno,musiałajeusłyszeć,byodpędzićodsiebieczarnemyśli.Najejtwarzy
pojawiłsięwyrazniewzruszonejdeterminacji,nawidokktóregoJohnzawszeschodziłjej
zdrogi.
-Ibędęjemiała-dodała.
Annieubierałasiępowoli,zuczuciem,jakbywłaśniebudziłasięzkoszmarnegosnu.
Zapięłaguzikibluzki,wpuściłająwspódnicęiwygładziłafałdynapłaskim,pustym
brzuchu.
Wmyślachmiałazamęt.Pragnęłatylkojaknajszybciejuciecodzapachuśrodków
dezynfekującychipokrytychkafelkamizimnychścian.
DopierogdyweszładopoczekalniizobaczyłaJohnanerwowopostukującegobutemw
podłogę,uderzyłjąsenstego,coniedawnousłyszała.Niebyławciąży.Jejciałonienosiło
wsobiedziecka,piecbyłpusty.
Nagłepoczuciestratyuderzyłotaksilnie,żezakręciłojejsięwgłowieimusiała
przytrzymaćsięframugidrzwi.AterazmusiałajeszczepowiedziećotymJohnowi.Być
silnązaniegoizasiebie.
Odwróciłsięispojrzałnaniąufnymi,niebieskimioczamiwiernegopsa.Najegotwarzy
pojawiłasiętakamiłośćiulga,żecośścisnęłojąwgardle.Johnwjednejchwiliznalazł
sięprzyniejiująłjejdłoniewswoje.Twarzmiałrozświetlonąnadziejąjakdzieckoprzed
BożymNarodzeniem.
-Noico?Jakbyło?Wktórymtygodniujesteś?
-Chodźmydodomu-odrzekłaześciśniętymgardłem.
Światłowjegooczachniecoprzygasło.Annieniemogłaznieśćmyśli,żezachwilębędzie
musiałazgasićjezupełnie.
Byłosłoneczne,kwietniowepopołudnie.Midgestałaprzedsztalugamiwdżinsach
poplamionychfarbąikoszulizdługimirękawami,odgrodzonaodresztypomieszczenia
barykadązpudeł,krzesełipłócien.Całatafortecazostałazbudowanazpowodujednego
małegopudla,któryodczasupamiętnegowybuchuuznałMidgezaswąnowąpanią.Był
wniejzakochanydoszaleństwa,nieodstępowałjejnakrok,warowałprzydrzwiachi
piszczał,gdywychodziła.JegouczuciedoprowadzałodoszałuzarównoEdith,jakijej
córkę.
-Jesteśwłaścicielkącałegotegobudynku,tak?-zapytałaEdith.
-Przecieżwiesz,żetak.Boco?
-Takmitylkoprzyszłodogłowy.Jestemtujużoddośćdawna.Goście,którzypozostają
zbytdługo,niesąmilewidziani.
Midgespojrzałananiąprzezramię.Edithsiedziałanabarzeipiłowałasobiepaznokcie,
zawiniętawpuszysty,różowy,pikowanyszlafrok.Nanogachmiałazupełnieniedorzeczne
różowekapciefrottezwielkimikokardami.Obokniejstałnieodłącznykubekzkawą.
-Cóżciznowuprzyszłodogłowy?Przecieżprzyjechałaśzaledwie,zaraz,pięćczysześć
tygodnitemu?
-Niemusiszbyćtakaironiczna.Wiesz,żebardzojestemciwdzięczna,kochanie.Alejak
jużmówiłam,podobamisiętutajiwcaleniespieszęsiędopowrotu.Aleniechciałabym
byćciciężarem,więczastanawiałamsię…Czyniemasztujakiegośwolnegomieszkania?
Niemusibyćduże.Janiezajmujęwielemiejsca,Princeteżnie…Pomyśltylko,czynie
byłobymiło,gdybyśmyznówzamieszkałybliskosiebie,takjakkiedyś?
Midgenajbardziejpragnęłauniknąćwłaśnietego.Byłapewna,żetwarzodzwierciedla
wszystkiejejuczucia.Przezchwilęmiaławrażenie,żeścianyjejdomuzamykająjąw
pułapce.CałeChicagobyłozamałe,bypomieścićjeobydwie!Wdodatkutobyłjejdom,
igdybymatkazostałajejlokatorką,konfliktinteresówstałbysięnieunikniony.
Wymagania.
Pieniądze.Innilokatorzy.Wzdrygnęłasięnamyśl,żematkazapewnezaczęłabypodrywać
przystojnegopanaLyona,francuskiegokrawca,którybyłhomoseksualistą.Nie,nie,nie,
powtarzaławmyślach,wszystko,tylkonieto!Takasytuacjaoznaczałabysamobójstwo…
albomorderstwo.Wkońcuzamordowałabywłasnąmatkęalboprzynajmniejjejpsa.
Zacisnęłazębyiwmilczeniuwróciładopracy.Niestety,byłtoznanyjejażzbytdobrze
impaswstosunkachmiędzynimi.Midgezawsze,oddzieciństwa,byłazmuszonado
nieustannejkonfrontacjiztąmałąelektrowniąatomowąoimieniuEdith.Starciaichwoli
przypominałyzetknięciedwóchżelaznychpięściwaksamitnychrękawiczkach.
-Jakto?AcoztwoimmieszkaniemnaFlorydzie?
-Właśniechciałamztobąotymporozmawiać-rzekłaEdithniepewnie.-Widzisz,
wydatkirosłybardzoszybko,ajażyjęzestałegodochodu.Niestarczaminawiele,ajuż
napewnonienautrzymywaniedwóchmieszkań.
Midgeodłożyłapędzelistanęłatwarządomatki.
-Sprzedałaśmieszkanie.
Toniebyłopytanie,leczstwierdzenie.Edithoblizałausta,odłożyłalakierdopaznokcii
skinęłagłową.
-Pośrednikwłaśniemniezawiadomił,żeznalazłkogośzainteresowanegojegokupnem.
Chciałabymjesprzedać,alewmoimwiekupodróżezbytmniewyczerpująnerwowo.Nie
mogęwciążlataćwjednąiwdrugąstronę.WolałabymzostaćwChicago,alenajpierw
oczywiściechciałamporozmawiaćztobą.
Midgewpatrywałasięwniąbezsłowa.Matkanigdynieuzgadniałazniążadnychswoich
decyzji,ajużtymbardziejniepytałaopozwolenie.Najbardziejprawdopodobnebyłoto,
żemieszkaniezostałosprzedanejużdawno.Midgeprzymrużyłaoczy,spodziewającsię
ujrzećwewzrokumatkiznajomybłyskdeterminacji,alezezdziwieniemzauważyłanajej
twarzyłagodnysmutekiniepewność.Popołudniowesłońceniesłużyłotejtwarzy:skóra
byłazwiotczała,podmakijażemrysowałysięwyraźnezmarszczki.Edithsprawiała
wrażeniekruchej.Drobnedłoniedrżały,nogiprzypominałydwapatyczki,rudewłosy
byłyprzerzedzoneiwidaćbyłosiweodrosty.
Midgedoznałanieomalwstrząsuuświadamiającsobie,żejejmatkajeststara.
Naprawdęstara.Wciąguostatniegorokuzenergicznejkobietyzmieniłasięwkruchą
staruszkę.
-Naprawdębardzobymchciałamieszkaćbliskociebie-ciągnęłaEdithdrżącymgłosem.
Jejoczypodejrzaniebłyszczały.-Agdybymmiałatuswojemieszkanie,nie
przeszkadzałabymcitakbardzo.Princeteż.
NagleMidgezrozumiaławszystko.Terazonastałasięsilniejsząstronąwtymzwiązku.
Nastąpiłazamianarólijejmatkawiedziałaotym.
RamionaMidgeopadłybezwładnie.Opuściłająwszelkachęćwalki.Spojrzałajeszczeraz
naswojązwariowanąmatkę,którąmimowszystkokochała,ipokrótkiejchwiliwahania
bezwiednieodrzekła:
-Tak.
PrzezkilkakolejnychtygodniEvezajętabyłazałatwianiemnajrozmaitszychspraw,z
którymizawszeradziłasobieświetnieiktórepowoliprzywracałyjejdawnąwiaręw
siebie.
Zdobyłanowynumertelefonu,powiadomiłakrewnychiznajomychozmianieadresu,
kupiłatrochęniezbędnychrzeczydonowegomieszkaniaiwogóleskupiłasięna
szczegółachdniacodziennego.Pedantyczniedbałaodzieci,odwoziłajedoszkołyi
przywoziłazpowrotem,pakowałaimkanapkiwbrązowetorebkiiwkładaładośrodka
karteczkizserdecznościami,woziładoprzyjaciół,którzymieszkalizadaleko,bymożna
byłodojśćtamnapiechotęlubdojechaćnarowerze.Nielubiłaprowadzićsamochodu,a
tymczasemprawiezniegoniewychodziła,dumnajednakbyłaztego,żenieposkarżyła
sięanirazu.Znówbyłasupermatką.
Wgłębiduszyczułajednak,żemiecz,którywisinadjejgłową,wkrótcespadnie.
Zdarzyłosiętopierwszegomaja.ZadzwoniłaAnnieizaprosiłająnalunch.
Spotkałysięw„LaBella”,ulubionejwłoskiejrestauracjiAnnie,gdzieserwowano
najlepszewmieścierisottozwieprzowiną.GdyEvedotarłanamiejsce,Anniesiedziała
jużprzystolikuiprzeglądałamenu.Wwiaderkuzlodemchłodziłasiębutelkawina.Eve
pocałowałaprzyjaciółkęwpoliczek.Anniewydawałasięszczuplejszaibledszaniż
zwykle.
-Dobrzesięczujesz?-zapytała,siadającnaprzeciwko.
-Czypytasztylkoprzezuprzejmośćioczekujesz,żeodpowiem„ależtak,czujęsię
wspaniale”,czyteżnaprawdęinteresującięwszystkieprzykreinudneszczegóły?
Evepowolirozwinęłaserwetkę.
-Ajaksądzisz?
-Skorotak,topowiemci,żeczujęsiępodle.v-Nacieleczynaduchu?
-Jednoidrugie.-Annienachwilęoparłaczołonarękach,apotemszybkoprzesunęłapo
nimpalcami,jakbychciałaodpędzićwyjątkowodokuczliwegokomara.Eveprzyglądała
jejsięuważnie.
-Mamanemię-oświadczyłanadmierniepogodnymtonem.-Toostatnionajmodniejszy
problem.Biorętakieobrzydliwe,zielonepigułkizżelazem,odktórychrobimisię
niedobrze.Czytosprawiedliwe,żemamporannemdłości,chociażniejestemwciąży?A
John…-urwałazfrustracją.-Johntookazzdrowia.Jegospermaażroisięodsilnych,
zdrowychplemników,któretylkoczekająnapierwsząokazję,żebymóccośzapłodnić.
Tylkożeniemajączegozapładniać.Atojużmojawina.-Opuściławzrokiwpatrzyłasię
wswojeręce.-Idlategoczujęsiępodlenaduchu.Towszystko.
Podniosłagłowęiskinęłanakelnera,któryposłusznienalałwinadodwóchkieliszków.
Annieskosztowałago,mruknęłazaprobatąiznówsięgnęłapokartę.Evezrozumiała
sygnałiniepodejmowałatematu.
Wiedziała,żeAnnienielubiłarozmawiaćoswoichprywatnychsprawach.Wolała
rozmowyoinnychludziach,soczysteplotkialbodobryżart.Wszyscyjąszanowalii
docenialijejprofesjonalizm,jednakbliskichprzyjaciółmiałaniewielu.Evewiedziała,że
jestnajbliższąjejosobązarazpoJohnie,alenawetjejAnnierzadkoopowiadałaoswoich
problemach.Nielubiłarozczulaćsięnadsobą;kiedyśwyznała,żezbytwieletakichscen
maokazjęoglądaćwpracy.
Evepodziwiaławniejpewnośćsiebie,przejawiającąsięnawetprzyzamawianiuwina.
Everównieżnieźleznałasięnawinach,aletoTomzawszejezamawiał.Dobieraniewina
odpowiedniegodoposiłkusprawiałomuwielkąprzyjemnośćizawszeuważniestudiował
kartę.Rolamężczyznywichzwiązkuniepodlegałażadnejdyskusji.
AnniewnaturalnysposóbprzejmowałatęrolęiEvepozwalałajejnato.Annieczułasię
swobodniewświeciemęskichspraw.Eveczasamizastanawiałasię,jakJohnżyjew
związku,wktórymdominujekobieta.Tomniebyłbywstanietolerowaćtakiegoukładu.
Aleczymożnazgóryprzesądzić,którymodeljestlepszy?Każdaparamusiałasobie
wypracowaćwłasnezasady.Evepodejrzewałajednak,żeJohnmawsobieukrytąsiłę,bo
inaczejAnniebyznimniewytrzymała.
Powolipiławino,patrzączniepokojem,jakAnnienalewasobiedrugikieliszek.Wjej
zachowaniupojawiłasiędziwnalekkomyślność,obojętność,podktórąmusiałosiękryć
jakieśgłębokiecierpienie.
-Nieotymchciałamztobąrozmawiać-powiedziałaAnniewkońcu,gdyprzyniesiono
imzamówionedania.-Wkażdymraziedopókitabutelkaniebędziepusta…Oddawna
czekam,ażzadzwoniszipowieszmi,żeznalazłaśpracę.
-Bronteniedługokończyszkołę-powiedziałaEvepospiesznie,tracącnagleapetyt.
Wiedziała,żeszukaniepracybędzietorturąiżeczekająwalkazwłasnymidemonami.-
Mamjeszczetrochęczasu.Jestjeszczewieledozrobienia.Bronteterazmnie
potrzebuje…Jestemwkomitecieorganizacyjnym,któryprzygotowujeuroczystość
pożegnaniaabsolwentów…
Annieprzerwałajejbrutalnie.
-Darujsobie,Eve.Tataktykaniccinieda.Niccięjużniechroniimusiszwyjrzećna
świat.Wszystkojedno,czybędzieszuczyć,czypracowaćjakopomocwsklepie.
Potrzebujeszpieniędzy.Chybażezamierzaszusidlićjakiegośmilionera.
NasamąmyśloszukaniumężczyznyinnegoniżTomEvepobladła.
-Niemówbzdur.WsercuwciążczujęsiężonąToma.Dwudziestutrzechlat
monogamicznegozwiązkuniedasiętakpoprostuprzekreślić.
Anniezachmurzyłasięiodwróciławzrok.
-Notak…jakchcesz.Alestudniajużwyschła.Dotychczasrobiłam,comogłam,żebycię
zmobilizowaćdodziałania,iniebyłabymdobrąprzyjaciółkąanidobrymdoradcą,
gdybymcięteraznieostrzegła.Iwłaśnietorobię,Eve.Oświadczambardzostanowczo,że
musiszznaleźćpracę.Jakąkolwiek.Itojużteraz,niedopierowtedy,gdyBronteskończy
szkołę.Bojaknie,towylądujeszwslumsach.
Evezacisnęładłonienakolanach.Anniełatwobyłomówić.Dlaniejznalezieniepracynie
byłobyniczymwielkim.Miałapozycję,prestiżizobcymiludźmistykałasięnacodzień.
DlaEvebyłtoświatzupełniejejnieznany,położonydalekozabramąjejogrodu.
-Brontemiałatrudnysemestr.Wcześniejbyławczołówceklasy,aterazledwozalicza.W
zeszłymtygodniuprzyniosłaostrzeżenie,żezmatematykigrozijejdwója.Dwója!
Psychologowietwierdzą,żetonormalnepoprzeżyciu,jakimbyłaśmierćojca,iże
potrzebujeczasu.AlePorterowieniedostajądwój!
Anniewestchnęła.
-Gdybyśmyżyliwidealnymświecie,mogłabyśsiedziećwdomuitrzymaćjązarękę.
Aletoniejestidealnyświat.Niemaszjużaniczasu,anipieniędzy.Kochanie,pozwól,że
pokażęcikilkaanonsów,któredlaciebiewyszukałam.Pracajestlegalna,bliskodomu,
zgodnaztwoimikwalifikacjami.-Położyłaogłoszenianastole.-No,niepatrztakna
mnie.
Przeczytaj.
Szukanorecepcjonistkidogabinetulekarskiegoorazsekretarkinawydzialeanglistykiw
lokalnymcollege’u.
-Bogudzięki,żeumieszobsługiwaćkomputer,bogdybynieto,zostałabycitylkopraca
ekspedientki.
Evepowoliprzeczytałaogłoszeniaipoczuła,żekarkjejsztywnieje.
-Annie-odezwałasiępochwili,podnoszącwzrok.-Dlaczegomiałabymubiegaćsięo
tegorodzajupracę?Przecieżjestemnauczycielką.
-Nieobraźsię,Eve,aleczytwójcertyfikatjestjeszczeważny?Nowłaśnie!Tak
myślałam.Kochanie,niebyłaśwklasieodponaddwudziestulat.Bezaktualnego
certyfikatuidoświadczenianiktcięniezatrudnijakonauczycielki.
-Alemamdyplomukończeniaanglistyki.Annielekceważącopotrząsnęłagłową.
-Jakznajdzieszjeszczedolara,tokupiszsobiezatokawę.
Eveczuła,żeprzezjejciałoprzebiegająkolejnefalegniewu.Jużdawnoprzejęła
zarządzanieswoimifinansami,czyteżtym,coznichpozostało,alenadalpolegałana
radachiprzewodnictwieAnnie.Ichoćbyłaszczerzewdzięcznaprzyjaciółce,wyraźnie
czuła,żerównowagamiędzynimiuległazachwianiu.
Niezależnośćzmieniłająiniepodobałojejsięto,żeAnniezyskałaprzewagęwich
przyjaźni,onasamazaśbezwolniedajesobąkierować.
-Posłuchaj,niezrozummnieźle-ciągnęłaAnnie.
-Doceniamtwojeumiejętności,atakżetwojąinteligencję,etykępracyiempatię.Ten,kto
cięzatrudni,zdobędzieskarb.Jaotymwiem.Aleonijeszczetegoniewiedzą.Oni
zobaczątylko…-Urwała,niepewnieobracającwpalcachkieliszek.Wkońcuwydęła
usta.
-Przepraszamcię,Eve,tegosięniedapowiedziećwmiłysposób.Muszębyć
nieuprzejma.Zobacząatrakcyjnąkobietęwśrednimwieku,któraodlatbawiłasięw
prowadzeniedomu.Wiem,tookrutne-dodałapospiesznie,widzącbłyskgniewuw
oczachEve.-Niesprawiedliwe,głupieitakdalej.Alewłaśnietakjest.Zczasem
zdobędziesz,oczywiście,doświadczenie.Możeszskończyćjakieświeczorowekursy.I
wtedydostanieszpracę,najakiejcizależy.Anaraziepotraktujtojakotymczasowe
zajęcie.
-Będęuczyć-powtórzyłaEvezuporem.NawidoksfrustrowanejtwarzyAnnie
pomyślała,żeonazapewnewyglądataksamo.Zapadłopełnenapięciamilczenie.
-Więcterazjestemniedobrąprzyjaciółką,tak?-rzekławkońcuAnnieznieukrywaną
nutąsarkazmuwgłosie.
Eveodczułaulgę,aleniezamierzałaustępować.
-Nie-odrzekła.-Nadaljesteśmojąprzyjaciółką.Aletomojeżycie,nietwoje.Moja
decyzja.Muszęspróbować.
Anniezrezygnacjąskinęłagłową,najwyraźniejnie-przekonana.
-Toprzynajmniejpozwól,żebympomogłacinapisaćżyciorys.
-Nie-powtórzyłatwardoEve.
Kujejzdziwieniu,Anniewybuchnęłaśmiecheminiebyłowtymanipogardy,ani
lekceważenia.
-Fantastycznie-powiedziała,ujmującEvezarękę.-Tyjesteśfantastyczna!Podobami
siętwojapostawaitwojeplany!
Ichspojrzeniaspotkałysię.
-Niejestłatwo,samasięotymprzekonasz.Aleróbto,couważasz,żemusiszzrobić.
Wkażdymraziepamiętaj,żetakczyinaczejjestempotwojejstronie.Wieszotym,
prawda?
-Wiem-skinęłagłowąEve.-Jateż.Wkażdejsytuacji.
Miałanadzieję,żenadejdzietakidzień,gdytoonabędziemogławspomócAnnieswąsiłą.
Annieporuszyłasięnakrześleiwróciładojedzenia.
-Aleskorotyidziesznacałość,tojazapłacęrachunek.Żadnego„ale”.
-Dobrze-zgodziłasięEve,alezarazdodała:-Wtakimraziejazapłacęnastępnymrazem.
Następnegodnia,gdydziecibyływszkole,Evestarannienapisałażyciorys,wygrzebała
referencje,wyczyściłastarykostiumodArmaniegoiklasyczneczółenka,poczym
zadzwoniładodwóchniewielkichcollege’ówwokolicy.
Pierwszykubełzimnejwodyotrzymaławcollege’uświętegoBenedykta,gdzienawetnie
zaproszonojejnarozmowę.Sekretarkachłodnopoinformowałaprzeztelefon,żeprzyśle
najejadresaplikację,którąnależywypełnićiodesłać.
-Jeślirozmowaokażesięniezbędna,zawiadomimypanią-dodałaiodłożyłasłuchawkę,
zanimEvezdążyłachoćbypowiedzieć„dziękuję”albo„dowidzenia”.Drżącąręką
położyłasłuchawkęnawidełkach.Niktdotychczastakzniąnierozmawiał!Jejpoczucie
własnejwartościspadłookilkapunktów.
WLincolnCollegezaproszonojąnarozmowę,alezaproponowanotylkostanowisko
nauczycielazastępczego.Oferowanominimalnąpłacę,aleporozmowiezcollege’em
świętegoBenedyktaEvegotowabyłasięnatozgodzić.
Idącprzezkorytarzniewielkiej,prywatnejszkoły,ściskającwrękuskórzanąteczkę,
stukającobcasamiobłyszczącekafelki,czuła,jakotaczająoceanmłodości.Boże,jakieto
jeszczedzieci,myślałazezdumieniem,patrzącnanich.Chłopcyidziewczętaniebyli
wielestarsiodBronte.Niektórzystaliwgrupkach,trzymającksiążkipodpachami,ico
chwilawybuchaligłośnym,beztroskimśmiechem,jakiegoEvejużniepotrafiłaby
naśladować.
Gdzieniegdziestałalubsiedziałajakaśsamotna,pogrążonawlekturzepostać.
Niktniezwracałnaniąnajmniejszejuwagi.
Przechodzącobokokna,przelotniezauważyłaswojeodbiciewszybie:drobna,schludna
kobieta,niższaodwiększościuczącychsiętudziewcząt.Długiebrązowewłosymiała
zwiniętewwęzełispięteklamrązeskorupyżółwia,pożyczonąodBronte.Przelotne
spojrzenieukazywałoatrakcyjną,stylowąkobietę,profesjonalistkę,możenawetcałkiem
jeszczemłodą.Alewoczachludzi,którzyjąotaczali,prawdziwiemłodych,byłajużstara.
Przekroczyłajakąśgranicęistałasiędlanichniewidzialna.
Cobyłotegoprzyczyną,zastanawiałasięzesmutkiem-Ubranie?Zpewnościąodróżniały
jąodmłodzieżykostium,szpilkiiperły.Alegdybyzdjęłaperłyibuty,przerzuciłażakiet
przezramię,zakołysałabiodramiiozdobiłatwarzuśmiechem…cowtedy?
Wiedziała,cobysięwtedystało,gdyżzdarzyłojejsiętojużwielokrotnie.Paręosób
odwróciłobysięwjejstronęirzuciłojejszybkiespojrzeniespoduniesionychbrwi;to
wystarczy,bynachwilęuwierzyć,żewciążjeszczemożesiępodobać,żemawsobieto
coś.
Alejużwnastępnejchwiliwpatrzonywniąprzezmomentmłodzieniecdostrzegłbycoś
nieuchwytnego,cozgasiłobyjegozainteresowanie,poczymspokojnieposzedłbydalej
swojądrogą.Czymłodziludziewydzielalijakieśszczególneferomony,którychonabyła
jużpozbawiona?Czymożejakiśsubtelnyruchgłowyalbowyrazoczuzdradzałjejwiek?
Cokolwiektobyło,przeleciałojejprzezpalce,powoliibezgłośniejakstrużkapiasku.
Nawetniezdawałasobieztegosprawyażdochwili,gdyzostałojejtylkokilkaziarenek;
teraztrzymałajewdłonikurczowo.
Ajednaktoniefizycznejatrakcyjnościzazdrościłateraztymdzieciakomnajbardziej.
Możetakbybyłojeszczeprzedrokiem,gdytrwaławbezpiecznymmałżeństwiei
wszystkotowydawałojejsiętylkozabawnągrą.Alenieteraz.Gdysiedziaław
poczekalniprzeddziałemkadripatrzyłanatrzydwudziestokilkuletniekobietysiedzące
podprzeciwległąścianą,najbardziejzazdrościłaimbłyszczącejwoczachpewnościsiebie,
świeżościienergii.Byłybystre,dobrzeprzygotowane,głodnesukcesu.Tuniechodziłoo
poczucie,żejestatrakcyjna,anioznalezieniepartnera,leczoprzetrwanie.
Obracaławpalcachswójżyciorys.Dataukończeniacollege’u:1974.Czytetrzykobiety
wogólebyłyjużwtedynaświecie?Dlaczegonieukończyłażadnegokursu,zanimzaczęła
sięstaraćopracę?DlaczegonieposzłazaradąAnnieiniepozwoliłajejniecoulepszyć
życiorysu?
Gdyjąpoproszonodośrodka,wzięłasięwgarśćiwyprostowanaprzeszłaprzez
poczekalnię,ignorującspojrzeniarywalek.Biurobyłozatłoczoneiszare.Aleprawdziwe
poczucieklęskinadeszłodopierowtedy,gdyjejwzrokpadłnakobietęsiedzącąza
biurkiem.
Grubokoścista,otępejtwarzy,wydawałasięznaczniemłodszaodEve,leczniesposób
byłooszacowaćjejwieku.PaniKovacsmiałapozbawioneżycia,zimneoczyzaokularami
wciężkichoprawkach.Niemiałaobrączkinapalcuaniżadnychrodzinnychfotografiina
biurku.Wcałympomieszczeniuniebyłoanijednegoelementu,którymógłbyświadczyćo
jejosobistychupodobaniach.
-Proszęusiąść-powiedziała,szybkimgestemwskazującmetalowekrzesło.Nie
przedstawiłasięaninienawiązałazEvekontaktuwzrokowego.
Eveusiadła,odruchowokrzyżującnogiwkostkach.Przedłużającesięmilczenieodebrało
jejresztkiwiarywsiebie.PaniKovacsczytałajejżyciorys,zaciskającponurousta.
Wkońcuodchrząknęła,położyłapapiernabiurkuiprzyjrzałasięEvetakimwzrokiem,
jakimsędziamógłbyzmierzyćoskarżonego,któremuwłaśnieodczytałwyrokskazujący.
Wtymprzypadku:Winnazabieraniaczasu.
-Niemapanidoświadczeniawpracypedagogicznej?
-PrzezpięćlatbyłamwolontariuszkąwCentrumLikwidacjiAnalfabetyzmu.
Oczywiściemiałampraktykipodczasstudiów.
-Czyznapanimetodywspółczesnejpedagogiki?Eveodważyłasięnauśmiech,który
jednakniezostałodwzajemniony.
-Wydajemisię,żemetodynauczanianiemogłysiętakbardzozmienićwciągu
ostatnich…-zawahałasię,niechcącwymieniaćliczby-ostatnichlat.
-Nocóż…Niesądzę,żebydziekanwydziałuanglistykizgodziłsięnapanikandydaturę.
Odtegomomentubyłojużcorazgorzej.PrzezdwadzieściaminutEveniepewnie
odpowiadałanajednopytaniezadrugim.Jednocześnienarastaławniejwściekłość,żeta
źleopłacana,zgorzkniałapracownicaadministracjiprzeciętnegocollege’uzwyraźną
przyjemnościąudowadniałajej,atrakcyjnej,wwidocznysposóbzamożnejgospodyni
domowejzprzedmieścia,żezupełniestraciłakontaktzeświatemakademickim.Pani
Kovacswyraźniedałajejdozrozumienia,żedyplomanglistykiniedawałjejabsolutnie
żadnychkwalifikacjidonauczaniajęzykaangielskiego,ajeśliEvesądziłainaczej,tobyła
zwyczajnienaiwna.Kolejne,corazbardziejszczegółowepytaniadotyczącemetodyki
pracyzmłodzieżąświadczyłyotym,żepaniKovacswnajmniejszymstopniunie
obchodziło,jakdobrzeEverozumierytmimocpoezjiKeatsa,Coleridge’a,Burasai
innychromantyków,aniteżniemiałanajmniejszejochotyporozmawiaćojejpracy
dyplomowejnatematWilliamaBlake’a.
Dwadzieściapięćlatczytaniaksiążek,pisaniarecenzjiipracyzanalfabetaminiemiało
żadnegozwiązkuznauczaniemliteratury,nawetwzastępstwie.
Evezcorazwiększymtrudemutrzymywaławyprostowaneramiona.Czułasięwinna,że
straciłatylelatnagłupstwa,takiejakrodzina,dzieciczypracawolontariuszki,winna
temu,żemaczterdzieścipięćlatiżadnychszansnazatrudnienie.
WkońcupaniKovacsspojrzałanazegarek,odchyliłasięnaoparciekrzesłaipowiedziała:
-Zdajesobiepanichybasprawę,żemamywieluchętnychnatostanowisko?
Evemiałajużdość.Wstałaiwyciągnęłarękędoswejrozmówczyni.
-Dziękuję,żezechciałamipanipoświęcićswójczas.Aleterazwidzęjasno,żeLincoln
Collegeniejestdlamnieodpowiednimmiejscem-rzekłazlodowatąuprzejmościąi
wyszła.
Wpoczekalnizdjęłażakietinonszalanckoprzerzuciłagoprzezramię.Idąckorytarzem,
zdjęłaklamręiwyciągnęłazwłosówspinki,potrząsnęłagłową,apotemzakołysała
biodrami.Szłaśmiało,zewzrokiemutkwionymprostoprzedsiebie,ignorując
zaciekawionespojrzeniamijanychchłopców.Tobyłyjeszczedzieci!
Pchnęłaciężkiedrewnianedrzwiiwyszłanaulicę.
Byłpięknywiosennydzień.Poczułaciepłosłońcanapoliczkachizapachkwitnących
jabłoniwpowietrzu.Głębokowciągałagowpłucazuczuciem,jakbywłaśniez
narażeniemżyciaobroniławłasnątożsamość.Udałojejsięjednaktegodokonaćiteraz
byławolna.
Idącdodomu,uznała,żejużnajwyższyczasprzyzwyczaićsiędonoszeniaszpileki
otworzyćoczynarzeczywistość.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Zewdochodzącyzgłębilasunapełniałgoniepokojem,wzbudzałdziwnepragnienia.
Niósłzesobąnieokreślonąsłodycz,uświadamiałtęsknoty-zaczym,samniewiedział.
JackLondon,Zewkrwi
Nocbyłaspokojna.Zaoknempiessąsiadawyłdoksiężycawpełni.Evesiedziałaprzy
sekretarzykuwsaloniei,słuchającgardłowegodźwięku,czuładziwnyniepokój,od
któregojejoddechprzyspieszał,apalcezaczynałymocniejściskaćdługopis.Siedziałatu
jużprawiegodzinę,naprzemianspoglądającnaksiężycinależącąprzedniąaplikację.
Dotyczyłaonaposadyasystentkiadministracyjnejnawydzialeanglistykicollege^św.
Benedykta.Jejpierwszaaplikacjaopracęoddwudziestupięciulat.
Pieszaoknemznówzawył.IntuicjaEvepodpowiadałajej,żeniepokój,któryodczuwa,to
przedsmakoczekującejjązmiany.PodobniejakBuckwpowieściJackaLondona,którą
przyjaciółkizKlubuKsiążkiczytaływtymmiesiącu,siedziałasztywnonapięta,
nastawiającuszuiwęszącwpowietrzuodległyzapachowejnadchodzącejzmiany.
Alechoćdrżałazpełnegonapięciaoczekiwania,wahałasięjeszcze,wiedząc,żejestsama
pośrodkuwielkiegopustkowianiepewności.Ćwierćwiekudoświadczenianie
wystarczało,byopanowaćniepokójilęk.Wiedziała,żeistniejeświatkłówipazurów,ale
społecznekonwencjeitradycjakazałyjejtrzymaćsięwszeregupodgroźbąbicza
kobiecychjęzykówibezwzględnegokrytycyzmumężczyzn.Choćpragnęłapobiecjuż
przedsiebie,tkwiłanieruchomo,przyczajona,złapąwpowietrzu.
Cojąwstrzymywało?Czegosięobawiała?Jakieoczekiwaniapowinnaspełnić?Niebyła
jużżonąlekarzaanimatronązRiverton,któraudzielałasięwkomitetach,woziładzieci
nabaseniorganizowałazawodysportowe.Niebyłateższukającymaprobatynaiwnym
dzieckiem.Znówczułasięmłoda,choćjejskórazaczynaławiotczeć,awłosysiwieć.Była
młodasercemiduchem,chciałaśmiaćsięgłośnojakstudenciwLincolnCollege,zgłową
odrzuconądotyłu,pełnąpiersią.
Chciałasprawdzaćswojemożliwości,wspiąćsięnajakąśwysokągóręalboprzemierzać
śnieżnepustyniepsimzaprzęgiem.Przedewszystkimjednakpragnęławrócićdoszkoły,
odświeżyćdawneumiejętnościinauczyćsięczegośnowego,rozwijaćsię,byjużnigdy
ktośtakijakpaniKovacsniemógłpatrzećnaniązgóry.TanowaEvePorterbyłagotowa
dowalki.
JackLondonopisałBucka,któryporuszałsięniespokojnieweśnie,przebierającłapami
nazewpierwotnej,dzikiejwolności.Toodwiecznewezwaniewyrywałozodrętwieniai
kazałowalczyćoprzetrwanie.
Evesłyszałatengłoswswoimsercu,wduszy,każdąkomórkąciała,iwiedziała,że
przetrwa.Wyprostowałasięnakrześle.Okresżałobyminął.Nadszedłczaspowrotudo
życia.
Każdydzieńbyłcenny,zakażdyczuławdzięczność.
Wzięłagłębokioddech,pochyliłasięnadpulpitemsekretarzykaistarannym,
kaligraficznympismemnakreśliłaswojenazwisko:EvePorter.NiepaniThomasowa
PorteranipannaEveBrown.ByłaEvePorter,energiczną,ciekawąświata,towarzyską
dziewczynąijednocześniestateczną,szacownążonąimatką.Popatrzyłanaswoje
nazwisko,zastanawiającsię,jakajesttanowaEvePorter.Byłapewna,żejesttoktoś,
kogowartopoznaćbliżej.Alboraczejodkryćnanowo.
Wygładziłakartkęrękami,uciszającrodzącesięgdzieśwgłębiduszywątpliwości,a
potemszybkoizdecydowaniezłożyłają,wsunęładokopertyiprzykleiłaznaczek.
-Gotowe-powiedziałagłośnoizwestchnieniemskinęłagłową.Czuła,żedostanietę
pracę.Niebyłatowprawdzieposadanauczycielska,ojakiejmarzyła,alezawszejakiś
pierwszykrok.Ponimmiałprzyjśćkolejny,ijeszczekolejny,akażdyznichpowinien
przybliżyćjądocelu.
Znówusłyszaławyciepsa.Spojrzałanaksiężyciuśmiechnęłasię.Postawiłałapęna
ścieżceiterazbiegłarazemzcałąsforą.
Wdwatygodniepóźniej,przytymsamymbiurku,porazostatniotworzyłatorebkę,
sprawdzając,czymawszystko,czegomożepotrzebowaćpierwszegodniawpracy.
Portfel,szminka,kluczykidosamochodu-wszystkobyłonamiejscu.Drżącymirękami
zamknęłatorebkę.
-Wszystkobędziedobrze,mamo-uspokajałająBronte.Podeszładomatkiiuścisnęłają.
-ZajmęsięFinneyem,więcniemusiszsięonicmartwić.
Evepoczuła,żesercejejsięściskazewzruszenia.
-Wlodówcemaciekanapkizmięsemiserem.Isałatkę.Dopilnuj,żebyFinneyzjadł
warzywa.Aha,bratNellozabierzeichotrzeciejnameczkoszykówki.Natablicybędzie
zawszeprzypiętakopertazpieniędzmi,gdybyściektóregośdniamieliochotęnaprzykład
pójśćdokina.Aleniewydajciewszystkiegoodrazu.Powinnowamtowystarczyćnacały
tydzień.
-Mamo,rozmawiałyśmyotymjużmilionrazy.Odlatopiekowałamsiędziećmi.
Wierzmi,damsobieradęzjednymupartymbratem.
Evewestchnęłaiwsunęłakosmykwłosówzauchocórki.
-Żałuję,żetakmusibyć.Nietakwyobrażałamsobietwojewakacjeprzedpójściemdo
szkołyśredniej.
-Wszystkowporządku.Wprzyszłymtygodniuzaczynająsięletniezajęcia.Jestkilka
naprawdęniezłychkursów,naktórechcęsięzapisać.Myślę,żetoFinneyjestbardziej
niezadowolony.Niemaochotyiśćdoletniejszkoły.
-Doszkoły?Przecieżzapisałsięnakursprodukcjiwideoifutbol!Toniejestszkoła,tylko
zabawa!
-ZnaszFinneya-wzruszyłaramionamiBronte.Eveprzygryzławargę.Nie,nieznała
Finneya.Niepoznawałaswojegoradosnegochłopcawtymtrzymającymsięnadystans
młodymczłowieku,zktórymterazmieszkałapodjednymdachem.Przezwiększośćczasu
rozmawiałprzeztelefonzprzyjaciółmialboodwiedzałichwdomach,alenigdynie
zapraszał
nikogodosiebie.Jejrównieżniezapraszałdoswojegopokoju.
-Aha,przypomniałaśmioczymś-dodałapochwili.-Jeślibędzieciemieliochotę
zaprosićprzyjaciół,tobardzoproszę,aleniewięcejniżdwieosobynaraz.Iniezapraszaj
chłopców.
Bronteskrzywiłasięzirytacją.
-MożezaprosiszSaręBridges?Dawnojejniewidziałam.
Dziewczynawzruszyłaramionami,przezjejtwarzprzebiegłwyraźnycień.Cośsięzatym
musiałokryć,aleEveczuła,żeterazlepiejnieporuszaćtegotematu.Możepóźniej,gdy
wrócidodomu.
-MójnumertelefonuwSaintBenedictjestprzypiętydotablicy,razemznumerami
pogotowia.Dobrze.Oczymjeszczezapomniałam?
-Idźjuż,mamo.Poradzimysobie.
-Jesteśpewna?
-Dowidzenia!-zawołałaBronte,ściskającjąjeszczeraz.-Ipowodzeniawnowejpracy.
Napewnoświetniesobieporadzisz.-Odwróciłagłowęizawołałaprzezramię:-
Finney!Mamawychodzi!
-Och,niemusisięzemnążegnać.Zostawgowspokoju.
NatwarzyBrontepojawiłsiębunt.
-Owszem,masiępożegnać.Tybyśmuwybaczyłanawetmorderstwo.
-Nienaciskajnaniegozabardzo-upierałasięEve.
Brontejużchciałacośodpowiedzieć,aleFinneywłaśniepojawiłsięwkorytarzu.Stał
zespuszczonągłową,przygarbionymiramionamiirękamiwbitymiwkieszenie
workowatychspodni.Brązowewłosy,rozdzielonepośrodku,opadałymunakark.Eve
wyciągnęłarękę,chcącodgarnąćjezczoła,alechłopakuchyliłsięgwałtownie.Pokryła
niezręcznośćlekkimśmiechem.
-Bądźgrzecznyisłuchajsiostry-powiedziała.-Onajestterazkapitanem.
Finneyjednocześnieskinąłgłowąiwzruszyłramionami,apotemodwróciłsię,chcąc
odejść.
-Jakto?Nieuściśnieszmnienapożegnanie?-zdziwiłasięEvezudanymoburzeniem.
-Tomójpierwszydzieńwpracyitrzebamniepodtrzymaćnaduchu!Niezapominaj,że
jesteśmoimjedynymmężczyzną!
Wjegooczachnachwilęcośbłysnęło.Objąłjąszybkoipoklepałporamieniu,apotem
odsunąłsię,wyraźniezażenowany.
Evepatrzyłanaswojedzieci,zastanawiającsię,kiedydorosły.Takniedawnokręciłysię
ciąglepodnogamiiwymagałynieustannegonadzoru.
-Mamo,wszystkobędziewporządku-powtórzyłaporazkolejnyBronte,mylnie
odczytującjejmilczenie.-Jasięwszystkimzajmę.
-Wiem-odrzekłaEve,starającsię,bywjejgłosiebrzmiałoprzekonanie.Wzięłatorebkę
iwyprostowałasię.-Nocóż,tochybawszystko.Dowidzenia.Kochamwas!-dodałaze
ściśniętymgardłem.
Gdyzamknęlizaniądrzwi,przezchwilęstałanakorytarzuinasłuchiwała,sprawdzając,
czyzasunązasuwy.Dopierogdytozrobili,otarłaoczyizeszłaposchodach.
Powrótdoświatapracyniebyłwcaletakbolesny,jaksięobawiała.Mały,zatłoczony
sekretariatwydziałuanglistykicollege’uŚwiętegoBenedyktamieściłsięnakońcu
korytarzadrugiegopiętra.Oknawychodziłynaboiskasportowe.Przywejściukłębiłsię
tłumzagubionychstudentówmachającychformularzamirejestracyjnymi.Nadrugim
końcupomieszczenia,zabarykadąwpostacidługiegometalowegostołu,trzykobiety
pochylałysięnadstertamipapierów.
JeśliEvespodziewałasięserdecznegopowitania,oprowadzeniaposekretariacieczymoże
nawetkubkakawy,toniemogłabardziejsiępomylić.Ledwieweszładośrodka,pojawiła
sięprzyniejdrobna,starszakobietaożywychbłękitnychoczachikrótkiej,siwejfryzurze.
-PaniPorter,czytak?Nareszcie!Proszętędy.Bógnampaniązesłał.Szkoda,żeniew
zeszłymtygodniu,aletrudno.Obawiamsię,żeodrazuprzejdziepanichrzestbojowy.
Przejdźmynadrugąstronęstołu,ostrożnie!Uwaganatęstertęksiążeknapodłodze!
Onasamaprzemykałamiędzystosamiksiążekipapierówzręczniejakelf.Gdywreszcie
dotarłydospokojniejszegomiejsca,podałaEveplikformularzy.
-NazywamsięPatCrawford-przedstawiłasię,wyciągającrękę.-Witampodczas
pierwszejrejestracji.
Itaksięzaczęło.PopięciuminutachEveodniosławrażenie,żezamiastmózgumasito.
Wydawałojejsię,żeniejestwstaniespamiętaćwszystkichinstrukcji,którepodanojejz
trzechstronnarazwtempiekarabinumaszynowego.Jednaksłowazaczęłysięłączyćw
logicznecałościiszybkopojęła,jaknależywypełniaćformularzerejestracyjne,ustalać
godzinyspotkańzwykładowcami,agdywagasprawybyłaodpowiednioduża,z
tajemniczymdziekanem,któryanirazuniewyłoniłsięzzadrzwiswegogabinetu.
Okazałosię,żeEvewykazujedużytalentdoradzeniasobiezniezadowolonymi,
sfrustrowanymistudentami,itymnajbardziejujęłasobiewspółpracownice.Pracowałabez
przerwynalunch.Kolejkastudentówzdawałasięniemiećkońca.
Dopierootrzeciejwdrzwiachsekretariatuzrobiłosiętrochęluźniejizapanował
względnyspokój.Evepoczuła,żeodtrzymaniaołówkairysowaniakółekna
formularzachboląjąpalce.Rozprostowaładłonieipomasowałaje.
-Jesteśwokucyklonu,więcpostarajsiędobrzebawić-poradziłażyczliwiePat
Crawford,rozlewającświeżozaparzonąkawędotrzechkubków.-Następnafalapojawi
sięokołopiątej.
Evespojrzałananiązprzerażeniem.
-Opiątej?!Alejamuszęwyjśćopiątej!Toznaczy…wiem,żetomójpierwszydzień
-zająknęłasię-alemojedziecizostaływdomusameimuszęimzrobićkolację,i…
-Och,niemartwsię.Zastąpicięktośzksięgowości,tamnigdyniematakiegonawału
pracy,aniktnieoczekuje,żezaharujeszsięnaśmierćjużpierwszegodnia.Proszę-
dodała,podającjejkubekzkawą.
-Zasłużyłaśnachwilęprzerwy.
Evełapczywiepiłakawę.Jejaromatzawszepoprawiałjejhumor.
-Zdajesię,żeniepoznałaśjeszczenaszegodziekana?Jestbardzoprzystojny.
Wszystkiezanimprzepadamy.Jeśliwydacisiętrochęnieuprzejmy,poprostuniezwracaj
natouwagi.Toperfekcjonista,alejestnaprawdębardzomiły-mówiłaPatzbłyszczącymi
oczami.-Wiesz,właściwiemożeszgopoznaćjużteraz-dodała,zbliżającsiędodrzwiz
wziętympodrodzeciemnoniebieskimparującymkubkiem,naktórymwypisanebyło
słowo:Czytaj.
-Toznaczy,żezatymidrzwiaminaprawdęktośjest?-zdziwiłasięEve.-Myślałam,żeto
tylkotakaatrapa!
Patwybuchnęłaśmiechem.
-Onnienawidzirejestracjiizawszesięwtedychowa.Próbujemygochronić,oilejestto
wnaszejmocy.-Pozostałedwiekobietypokiwałygłowami.-Alejestbardzoprzystępny,
naprawdę;podwarunkiem,żeniesiedziznosemwksiążce,bogdymusięprzerwie
czytanie,tobardzokrzyczy.Chodź,idziemydojaskinilwa.
Ciekawaanalogia,pomyślałaEve.Lwicestrzegąceswegokróla.Zniechętnym
westchnieniemodstawiłaswojąkawęiposzłazaPatwstronętajemniczegogabinetu.Pat
nieśmiałotrzykrotniezastukaławdrzwi.Evenieświadomieprzygładziławłosy.Zzadrzwi
odezwałsięgłębokigłos.Patmrugnęładonowejkoleżankiinacisnęłaklamkę.
Eveniepewniezatrzymałasięwprogu.Wpadającedośrodkapopołudniowesłońce
oświetlałowielkie,stojącepośrodkuwnętrzaorzechowebiurkozarzuconepapierami,
długopisami,książkami,testamiegzaminacyjnymiiinnymidrobiazgami.Zabiurkiem,w
skórzanymfotelu,plecamidonich,siedziałmężczyznaznogąopartąodrugąwtaki
sposób,żekostkajednejopierałasięnakolaniedrugiej.Miałdośćdługie,potargane,
ciemne,przyprószonesiwiznąwłosyizgłowąopartąnarękuczytałgrubąksiążkę.
Wydawałsięzupełnieniezwracaćuwaginaotoczenie.Rzeczywiściejakkróllew
rozciągniętynagórującejnadsawannąskale,pomyślałaEve.
Rozejrzałasiępogabinecie.Maklasycznygust,stwierdziłanawidokprzetartego
orientalnegodywanu,dwóchgotyckichdrewnianychkrzesełobitychgobelinowątkaninąi
imponującegogargulcausadowionegonaparapecie.Naoparciujednegozkrzesełwisiała
toga,obokleżałbukietwiędnącychkwiatów,awkącie,obokzakurzonegorzutnikado
slajdów,spoczywałakolejnastertaformularzy.Gabinetzdominowanyjednakbyłprzez
książki:oprawnewskórętomyzajmowałycałąjednąścianę.Stosyksiążekpiętrzyłysię
równieżnapodłodzewkątach,podstołamiinastołach.Evepoczuła,żesięrozluźnia.
-DoktorzeHammond?-zawołałaPatsztucznieożywionymgłosem.-Kawa!Ijesttu
ktoś,kogopowinienpanpoznać.
Eveostrożniepostąpiłakroknaprzód.
Mężczyznapodniósłgłowę,zdjąłokularyispojrzałnaniąprzezramię.Niebieskie,
przenikliweoczydziwniekontrastowałyzzachmurzonątwarzą.Najwyraźniejzirytowało
goto,żektośmuprzeszkadza.
Eveniebyłaprzygotowananacośtakiego.Spodziewałasięzobaczyćjakiegoś
zasuszonegostaruszkaalbopulchnego,łagodnegoprofesora.Tymczasemdoktor
Hammondzupełnieniepasowałdoakademickichstereotypów.Byłduży,majestatyczny,
eleganckiiopanowany,wyczuwaławnimjednakcharakterpełenpasji,którepotrafił
trzymaćnauwięziżelaznąwolą.Wdużych,głębokoosadzonychoczachbłyszczała
inteligencja,apełneustanadawałyjegotwarzyzmysłowywyraz.Srebrnepasemkana
skroniachigłębokiezmarszczkiwkącikachoczuświadczyłyowieku;Evepomyślała,że
maokołopięćdziesięciupięciulat.
Należałdomężczyzn,którzyładniesięstarzeją.
SplótłdługiepalcepodbrodąiEvezauważyła,żemadużedłonieorazżenienosi
obrączki.Wjegooczachpojawiłosięzaciekawienie,apotembłysku-znania.Kuswemu
zaskoczeniu,Evepoczuła,żeprzebiegłmiędzynimiimpulswzajemnegoprzyciągania.
-JestemPaulHammond-przedstawiłsię,wyciągającrękę.Miałbrytyjskiakcent.
Zwahaniempodałamudłoń.Dotykjegopalcówniemaljąoparzył.Zmusiłasiędo
uspokojeniaoddechu,alenieudałojejsiępowstrzymaćrumieńca.
-Witajnawydziale,EvePorter-powiedziałHammondzdumiewającospokojnie,
przytrzymującjejdłońodrobinęzadługo.
-Dziękuję-odrzekłacicho.
Wszystkotrwałozaledwiechwilę.Naraz,jakzaprzekręceniemwyłącznika,błyskwjego
oczachzgasł,puściłjejrękę,odwróciłwzrokiznówwziąłdorękiksiążkę.
-Jestempewien,żePatzaopiekujesiętobą.Prawda,Pat?
-Oczywiście!-zapewniłagostarszapani,stawiającprzednimkawę.-Jużzaczęłyśmy.
Eveuczysięwszystkiegobardzoszybko.
-Todobrze-stwierdziłdziekan.Nasunąłnanosokularyiznówpogrążyłsięwlekturze.
Patmruknęłacośzrezygnacjąiskierowałasiędodrzwi.Evejednakpoczułasię,jak
uderzonawtwarz.WyprostowałaramionaiposzłazaPatzciąglezaczerwienionymi
policzkami.
PodczasostatniejgodzinypracystarałasięniemyślećodoktorzeHammondzie.
Układającformularzewalfabetycznymporządku,powtarzałasobie,żedziekanniejestjej
sąsiadem,kolegąaniprzyjacielem,tylkoszefem.Byłtodlaniejnowytypkontaktuinie
mogłasobiepozwolićnatraktowaniegoemocjonalnie.Musiałazaakceptowaćfakt,żenic
gonieobchodzi,niezależnieodtego,czyjestuprzejmy,czynie,wkażdymraziewobec
niej,iżejeślichcezachowaćtępracę,tomusiprzyjąćjakąśstrategię,którapozwolijej
poradzićsobiezurażonądumą.NiebyłojużToma,któryprzedtymwszystkimjąchronił.
Niemogłatakpoprosturzucićpracy.DoktorHammondbyłbardziejpotrzebnyjejniżona
jemu.
WchwilępóźniejdrzwigabinetuotworzyłysięzimpetemidoktorHammondwybiegł
wrozwianympłaszczuizteczkąwręku.Wtymmomenciebyłtakbardzopodobnydo
Toma,żeserceEvepodeszłojejdogardła.Siedziaławciemnymkąciepochylonanad
segregatoramiispodopuszczonychpowiekobserwowałaspektaklpożegnalnyodgrywany
przezpozostałepracownice.Zauważyła,żeHammondszukajejwzrokiem,agdyją
zauważył,ledwodostrzegalnieskinąłgłową;gdyodpowiedziałamutymsamym,wyszedł
bezsłowa.
Tojużtakicharakter,pomyślała,myjącwłaziencekubkipokawie.Wróciłado
sekretariatuizebrałaswojerzeczy.Byłapiąta.Okazałosię,żeniktnieoczekujeodniej,
byzostawałapogodzinach,aPatpodziękowałajejzatenpierwszydzieńpracy.Wyszła,
żegnanachóralnym:Dozobaczenia!
-Niemawytchnieniadlazmęczonych-mruknęłapodnosem,wstępującpodrodzedo
sklepuspożywczego,bykupićcośnakolację.Zbierałosięnaburzęikiedywysiadłaz
klimatyzowanegosamochodu,uderzyłajądusznośćpowietrza.
Popychającprzedsobąwózek,uważnieprzyglądałasięcenom,porównująculubione
markizinnymi.Dopieroterazuświadamiałasobie,jakrozrzutnystylżycianiegdyś
prowadziła.Wówczasnajbardziejzależałojejnaczasie.Wciążsięspieszyłainiezwracała
uwaginato,ilecokosztuje.Jeśliczegośpotrzebowała,poprostutokupowała.Teraztaki
luksusbyłniedopomyślenia.Ironiasytuacjipolegałajednaknatym,żeterazmiałao
wielemniejczasuniżkiedyś,amusiałaoszczędzać.Liczyłsiękażdydolar,dopierwszej
wypłatypozostałojejjużbardzoniewielepieniędzy.Stojącwkolejcedokasy,podliczała
wmyślachcenykupionychrzeczy.Porazpierwszywżyciuniebyłapewna,czynie
będziemusiałazostawićwsklepiepuszkigroszkualbopudełkapłatków,bozabrakniejej
pieniędzy.
Naszczęściewystarczyło,alewportmonetceEvezostałytylkoczterydolary.Całaeuforia
popierwszymdniupracyulotniłasię.Odkiedyzwykłażywnośćstałasiętakdroga?
Boże,pomyślałazdrżeniem,zamykającportmonetkę,ajeślipieniędzyniewystarczydo
wypłaty?Terazjużniemogłasobiepozwolićnażadenbłąd.Niemiałanikogo,ktowrazie
potrzebyporatowałbyjąkilkomadolarami.
Burzarozpętałasięwjednejchwili.Strugideszczumiotanesilnymwiatremuderzałyo
szybęsamochodu.Szukającwolnegomiejscadoparkowania,Evetrzykrotnieprzejechała
wzdłużswojejulicy.Znalazłajewreszcieotrzyprzeczniceoddomu,cooznaczało,że
zanimdobiegniedodrzwi,zdążyprzemoknąćdosuchejnitki.
Zaciągnęłaręcznyhamulecizezłościąuderzyłapięściąwkierownicę,przeklinająclos,
któryskazałjąnatakieżycie.Pracowałaciężkoprzezwielelat,starałasiębyćdobrążoną
imatką,pełnanadzieinaprzyszłość.Terazpowinnatylkozbieraćowoce,atymczasem
musiałazaczynaćwszystkoodpoczątku.Tylkożeterazbyłojejowieletrudniej.Niebyła
jużmłoda,niemiałatyleenergii.Oczekiwałaszacunku.Noimiaładzieci,októremusiała
zadbać.
Pojejpoliczkachpopłynęłyłzy-pierwszeoddnia,kiedysprzedaładom.Pozwoliłaim
płynąć.NiebyłazłazpowodudoktoraHammondaanizpowoducenwsklepie
spożywczym.
Wgłębisercawiedziała,żenapięcienarastałowniejodrana,odchwili,gdypożegnałasię
zdziećmi.Wiedziałateżprzeciwkokomukierujesięjejzłość:tymkimśbyłTom.
-Jakmogłeśmitozrobić?-wyszlochała,zaciskającpięści.-Jakmogłeśumrzećbez
pożegnaniazemną?
Tobyłonajgorsze:żeniezdążylisiępożegnać.Pozostałotyleniewypowiedzianychsłów.
Gdybyśmymieliopięćminutwięcej,pomyślała,ocierającoczy.Tylkopięćminut,żeby
mogłamupowiedzieć,żegokocha.
Opuściłagłowęiwstrząsnąłniągłębokiszloch,wktórymznalazływyrazwszystkie
wstrzymywaneprzezrokuczucia.
Wkońcupozbierałasięiposzładodomu,błogosławiącdeszcz,dziękiktóremumogła
ukryćśladyłezprzeddziećmi.
-Cotozazapach?-zawołałaodprogu.
-Kolacja-odkrzyknęłaBronte,wychodzączkuchni.Wytarładłoniewfartuchispojrzała
namatkę,promieniejączdumy.-Przyszłaśwsamąporę.Makaronwłaśniesięugotował.
Zupełnieprzemokłaś!-dodałaiprzyniosłajejręcznik.
-Naprawdęprzygotowałaśkolację?-niedowierzałaEve,wyobrażającsobiecośw
rodzajumakaronuzserem.-Alekupiłam…
-Cokupiłaś?-przerwałaBronte,zaglądającdotorby.-Kurczak?Dobrze,będzienajutro.
Teciastkateżnieźlewyglądają.Aledziśzjemyspaghetti.Nicwięcejnieznalazłam,ale
dodałamdużowarzywidużosera.Noizrobiłamsałatkę.Ikupiłamjeszczechlebzate
pieniądze,którenamzostawiłaś.
-Naprawdęwszystkotozrobiłaśsama?-dopytywałasięoszołomionaEve.Miała
wrażenie,żecórkazdjęłazjejramionwielkiciężar.Brontepotrafiłaprzygotować
kolację…!
Potrafiłaowielewięcej.Idącdokuchni,Evezauważyła,żeposprzątałateżmieszkanie,
zrobiłapranieipostawiłanastoleświeżekwiaty.Finneysiedziałprzedtelewizorem,
zwiniętywkłębeknaswójzwykłysposób.Wszystkobyłownajlepszymporządku.Dzieci
świetniedałysobiebezniejradę.
-Idźiumyjręceprzedkolacją-nakazałaBrontebratutonem,któryEverozpoznałajako
własny.
Usiadłaprzystole,czującsięjakwrestauracji,izaczęłaopowiadaćdzieciomoswoim
pierwszymdniuwpracy,wprzerwachwyrażajączachwytnadwszystkim,cozdziałała
Bronte.Takadorosła!Takaodpowiedzialna!Wgłębisercaczułajednakdziwnyból.Jej
dziecijużjejniepotrzebowałytakjakkiedyś.
-Atyniebędzieszjadła?-zapytaławkońcucórkę,któranieustanniekrążyłamiędzy
stołemakuchenkąiterazwłaśniepodawałaupieczoneprzezsiebieciasto.
-Och,jadłamprzezcałydzień.Ciągleczegośpróbowałam.Jużniczegowięcejnie
zmieszczę.
Eveuśmiechnęłasięzezrozumieniem.Jejcórkastawałasiękobietą.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
O,człowiecze!Podziwiajwielorybaiwzorujsięnanim.Itytakżepozostańciepływśród
lodów.Pozostańchłodnynarówniku;utrzymujswąkrewwstanieciekłymnabiegunie.
JakwielkakopułaŚw.Piotraijaktenolbrzymiwieloryb,zachowajswąwłasną
temperaturęokażdejporzeroku!
HermanMelville,MobyDick
KlubTenisowywOakleymieściłsięwdziewiętnastowiecznym,ceglanymbudynku
obrośniętympędamibluszczu.Fundamentyzaczynałysięjużkruszyćigmach
potrzebował
odnowienia.Większośćbywalcówczułasiętujakwdomu.
Nietakdawnootwartowpobliżunowy,lśniącyizadbanyklub,którypowolizdobywał
sobieklientelę,szczególniewśródmłodychmatek,którepragnęłyodzyskaćfigurępo
porodzie.KlubKsiążkijednakuznałjednomyślnie,żepozostaniewiernystaremumiejscu,
przedkładającwygodęiatmosferęstaregokontynentuwrazzewszystkimioznakami
starzenianadbłyskchromuimodernistycznąatmosferę.Nienajmniejsząrolęwtym
wyborzeodegrałamyśloniechęcidooglądaniapłaskichbrzuchówijędrnychpośladków
młodszychklientek.
„Komutopotrzebne?”,jakmawiałaMidge.
Evezamknęłaszarkęiprzekręciłakluczzeświadomością,żewłaśniezamykaczęść
swojegożycia.Terminważnościjejklubowejkartyupływałwtymtygodniu,aniemogła
sobiepozwolićnajejprzedłużenie.ZresztąodśmierciTomaitaknieużywałajejzbyt
często.
Byłaterazszczupła;niemiałaapetytuiubraniazwisałynaniejjaknawieszaku.Żałowała,
żeniestaćjejnaopłacenieabonamentu,alewsumieuznała,żeniejesttowielkastrata.
Miałaprzecieżdwienogi,parębutówdobieganiaiparkzarazzadrzwiamidomu.
-Notodalej-mruknęłapodnosem.Wciąguostatnichtygodnitetrzysłowastałysięjej
mantrą.WrazzmodlitwąświętegoFranciszkazAsyżu,którejnauczyłasięjeszczew
dzieciństwie,pomagałyjejzachowaćrównowagęduchawtrudnychchwilach.
Przeszłaprzezprzypominającąoranżeriędamskąszatnię,spoglądającpodrodzenabutelki
zeschłodzonąwodąmineralnąistertyrównoposkładanychbiałychręczników.Na
włoskichdrewnianychtacachleżałyszczotki,grzebienie,mydełka,chusteczki,miętówkii
mnóstwoinnychprzedmiotów,jakichmożepotrzebowaćkobieta.Klubmiałeuropejski,
przytulnyklimat,alezupełnieniepasowałdonowegostanuduchaEve.Dbałośćowygodę
iluksuswydawałajejsięterazczymśobcymidziwacznym;niebyłtojużjejstylżyciai
wiedziała,jakniewielekobietnatymświeciemożesobienacośtakiegopozwolić.
Jejmatkabyłabytymmiejscemzachwycona,cieszyłabysię,żeEvetubywa,izażadne
skarbyświataniewyraziłabyzgodynarezygnacjęzczłonkostwa.Matkazawsze
oczekiwała,żeEvepójdziewżyciujejśladami,ichbutymiałyjednakinnyrozmiar.W
holuirestauracjisiedziałokilkastarszychpań,które,podobniejakmatkaEve,pamiętały
drugąwojnęświatowąiwychowywałydzieciwlatachpięćdziesiątych.Klubbył
miejscem,gdzieczułysiębezpieczniejakwdomu.Niezauważałystrzępiącychsię
brzegówtapet.
Everównieżdałasiękiedyśuwieśćelegancjitegomiejsca.Alekobietyzjejpokolenianie
przychodziłytunalunchiplotki,leczpoto,żebypoćwiczyćpodokiemosobistego
trenera.Niepoddawałysięzrezygnacjąskutkommenopauzy,leczwpocieczoła,calpo
calu,próbowałycofnąćwskazówkizegara.
Evepchnęładrzwiiweszładoniedawnoodremontowanej,lśniącejchromemiczerniąsali
gimnastycznej.Zapachpotuzmieszanyzwoniąodświeżaczapowietrzaprzypomniałjej
spędzonetugodziny.OdrazuzauważyłaMidge,zacieklepedałującąnarowerku.Długie
włosymiałasplecionewgrubywarkocz,ajejniezbytładnatwarz,terazprzybraławręcz
komicznywyraz.SzarakoszulkazemblematemUniwersytetuIllinoisbyławilgotnaod
potu.
-Cześć-powiedziałaEve,podchodzącdoprzyjaciółki.-Wjakimcelutaksiępocisz?
Midgewmilczeniuskinęłagłową,podniosładogóryjedenpalec,apotemjeszczeprzez
kilkaminutpedałowałajakszalona.Wreszciezwolniłaipowoliwyrównałaoddech.
Oboktrzyinnekobiety,którychEvenieznała,kręciłypedałamiwznaczniewolniejszym
tempie,popatrującnaekranwiszącegonadnimitelewizora.
Evepodałaprzyjaciółceręcznik.
-Agdziejestreszta?
Midgeuśmiechnęłasięzmęczona.
-Wszystkiewypadłyzrozkładu.Gabbymusiałapójśćzeswoimnajmłodszymdo
dentysty,alemasiępojawićpóźniej.Annieznówkrwawiiniechcećwiczyć,dopókinie
porozmawiazlekarzem.ObiezDorisprzyjdąnalunch.Atysięspóźniłaś.Więcteraz
wsiadajipedałuj.
Evezwestchnieniemwspięłasięnasąsiednieurządzenie,awidząc,żeMidgerobito
samo,zezdziwieniemuniosłabrwi.
-Tylkominiemów,żejeszczeniemaszdość?
-Muszęsięporządniezmęczyć.Ostatniojestemokropniespięta.Ciąglebolimniegłowai
czujęsiętak,jakbymmiałaladachwilawybuchnąć.
-Adlaczego?
-Przezmatkę.Uznała,żebardzojejsiętutajpodoba,ichcewynająćmieszkanie,żebybyć
bliskomnie-odrzekłaMidge,wznoszącoczykuniebu.
-Tobardzomiłe.Midgetylkoprychnęła.
-Cieszsię,żemaszmatkę-ciągnęłaEve.-Mojejbardzomibrakuje.Byłyśmysobie
bliskie,chociażmieszkałyśmydalekoodsiebie.Alecotydzieńrozmawiałyśmyprzez
telefon.
Niedlatego,żepotrzebowałamjejrad,bobyłyśmyzupełnieróżne,alepoprostulubiłam
słyszećjejgłos.-Westchnęłaispojrzałazaokno.-Rozmawiałyśmyowszystkimio
niczym.
-EdithjestwChicagojużodkilkumiesięcyichociażspororozmawiamy,niemogę
powiedzieć,żesątorozmowyszczere.Próbowałamjużwszystkiego.Awczoraj
zobaczyłam,jaktenjejpudelobsikujewkąciemojepłótno.Bogudzięki,żebyło
niezamalowane,boinaczejchybawyrzuciłabymzwierzakaprzezokno.Ktonormalny
przyjeżdżazwizytąnatydzień,zostajekilkamiesięcyijeszczeprzywozizesobąpsa?
-Niktopróczrodziny.
Midgeroześmiałasięizwiększyłatempopedałowania.
-Bardzopodziwiamtwojąmatkę,Midge.Onamaatomowynapęd.Zawszemiała.
-Wiem,żejąlubisz.Wszyscyjąuwielbiają.ZabawnaEdith.Zwariowanadziewczyna.
Duszatowarzystwa.Alenieznaszjej.Jasamawłaściwiejejnieznam.Poczęściteżją
podziwiam.Jestmojąmatką,alejakaśczęśćmniemaochotęjązamordować…itegojej
kundla-wymamrotałaMidgepodnosem.-Wsprawachnaprawdędlaniejważnychjest
bardzozamknięta.Nigdyniemówioswoichprawdziwychuczuciach,oswoim
prawdziwymżyciu,tylkociąglerozsnuwajakieśdymnezasłony.Niconiejwłaściwienie
wiem.Otoczyłasięścianą,którejniepotrafięzburzyć.
Evepomyślała,żetenopisdoskonalepasujedosamejMidge.
-Midge-powiedziałazdyszana.-Tyjeszczemożeszpróbować.Masznatoczas.Amój
czasjużminął.Niemamjużanimamy,anitaty.Aleniczegonieżałuję.Obydwoje
chorowaliprzedśmierciąizdążyłamimpowiedziećwszystko,cochciałam.-Urwała,
myślącoTomie.-Postarajsięwykorzystaćswójczasjaknajlepiej.
Midgetylkowzruszyłaramionami,aEve,bogatszaodniejowieledoświadczeńze
śmiercią,tylkozrezygnacjąpotrząsnęłagłową.ChoćMidgebyłaterapeutkąiuczyłasięo
żałobieirozpaczyzksiążek,niemiałapojęcia,jaktrudnymdoświadczeniemmożebyć
utratanajbliższejosoby.
-Chciałabym,żebymojamatkamogłamieszkaćobokmnie-dodałaEve.-
Mogłybyśmyzaglądaćdosiebie.Pogadać.Chciałabymjejpokazać,jakdobrzesobie
radzę.
Pokazaćjejmojemieszkanie.Pragnęłabymusłyszeć,żedoceniato,corobię.Mamato
najlepszykibic.Niktinnynietroszczysięonasrówniemocnoiszczerze.Ktoinnypotrafi
siętaknaciebierozzłościć,gdyrobiszcośźle,albobyćzciebietakdumnym,gdycości
sięuda?
Midgeprzymknęłaoczyiprzypomniałasobieawanturę,jakawybuchławdniujej
szesnastychurodzin,gdyodmówiłaprzyjęciaprezentu,jakimmiałabyćoperacja
plastycznajejnosa.
-Aczyprzyszłocidogłowy,żetenprezentniejesttylkodlaciebie?-wybuchnęławtedy
Edith.-Możemiałbyćrównieżidlamnie?
OtworzyłaoczyispojrzałaprostonaEve.Jakmogłajejtowyjaśnić?Przyjaciółkanie
miałapojęcia,jakietouczucienigdywżyciuniepoczućakceptacjiwłasnejmatki.
-NieznaszEdith-powtórzyła.-Dlaniejwszystko,corobię,jestzłe.Onaniechce
rozmawiać,tylkonakazywać.Niechcezwyczajnieiśćnawspólnezakupy,tylkochcemi
dyktować,comamkupić.Zkimmamsięwidywać.Comamrobić.Boże,całejejżycie
jestpotrzebąkontrolowania.Gdymiałamosiemnaścielat,wyprowadziłamsięodniej,bo
niemogłamtegoznieść.Dlaczegojejsięwydaje,żeterazbędzieinaczej?Czygdyby
kiedykolwiekbyłoinaczej,tomieszkałabymsama?
-Pewniesądzi,żeczujeszsięsamotna.Noi…jesteśjejdzieckiem.
Midgetylkoprychnęła.Jejpoliczkiznówsięmocnozaróżowiły.
-Alejajużniejestemdzieckiem.
-Oczywiście,żejesteś.Wkażdymraziedlaniej.Niepotrafięsobiewyobrazić,żebym
kiedykolwiekmogłapatrzećnamojewłasnedziecijaknadorosłychludzi,którzyjużnie
potrzebująmoichrad.
Midgeszerokootworzyłaoczy.
-Eve,samaposłuchajtego,comówisz.Czyzdajeszsobiesprawę,jakietoprzytłaczające?
Evezezdumieniemwstrzymałaoddech.Nigdynieuważałasiebiezanadopiekuńcza
matkę.
-Wcalenie!-wybuchnęławpierwszymodruchu,zarazjednakpojawiłysięrefleksje.
Ileżtorazysłyszałaodswoichdziecizniecierpliwione„Oj,dajspokój,mamo”,gdy
wypytywałaje-czyteżmoże…przesłuchiwała?-oodrobionelekcje,film,naktórysię
wybierały,czysposóbspędzaniaczasu.IilerazyTompodnosiłwówczasgłowęznad
swoichpapierówiwtrącał:„Och,naprawdędajimspokój,niechsiędobrzebawią!”
Przypomniałasobierównież,jakświetnieBronteradziłasobiewkuchni,aFinneywśród
przyjaciół.Przecieżnienauczylisiętegozdnianadzień.Właściwiekiedyzaczęlisię
wymykaćspodjejskrzydeł?
-Boże,Midge,możemaszrację-stwierdziławkońcuzniepokojem.-Muszęsięzacząć
przyzwyczajaćdomyśli,żemojedziecidorastają.
-Dobrypomysł,Eve.Tonaturalnyproces.Niedługojużstanieszsięwolna!Ijeśli
będzieszmiałaszczęście,totwojedziecizostanątwoimiprzyjaciółmi.
Evewzruszyłaramionami.
-Wydajemisię,żetozawcześnie.SzczególniedlaBronte.Wzięłanasiebiewiele
obowiązków,którewcześniejnależałydomnie.Alenadaljestemjejmatką,nie
przyjaciółką.
-Alemożeonachciałabyzostaćtwojąprzyjaciółką?
-Nie.Toniemojarola.Jamuszępilnować,żebyniestałasięjejżadnakrzywda.Onajest
wciążtakadziecinna.
-Alepomyślotym,żerzeczy,wjakiezaczniesięterazangażować,wcaleniesąjuż
dziecinne.Chłopcy,seks,alkohol,narkotyki,prowadzeniesamochodu.Będzie
potrzebowałarozmówztobą,anieprzyjdziedociebie,jeślibędziesięobawiaćkaryalbo
kazania.Musiszsięztympogodzić,Eve.Onaniejestjużdzieckiem-perorowałaMidge,
ocierająctwarzłokciem.
-Dlamniejestizawszebędzie!-upierałasięEve.
-Tyteżjesteśdzieckiemdlaswojejmatki.Dopierostojącpodrugiejstronietejbarykady
przekonujeszsię,żetowcaleniejesttakieprostewypuścićdziecispodskrzydeł.
-Alemusiszjewypuścić,skarbie,boinaczejnigdyniedorosną.Będąsiędusiłyiwkońcu
nabiorądociebieniechęci.
Evezeszłazurządzenia,ztrudemutrzymującrównowagę.Zamyśliłasię.
-Możemaszrację-przyznałapochwili.-Muszęsięnadtymzastanowić.Może
rzeczywiściespróbujęzostaćprzyjaciółkąBronte.Imożetymogłabyśzaprzyjaźnićsięze
swojąmamą.
Wróciłanaroweriprzezchwilęobiepedałowaływmilczeniu.
Doriswytarładoczystausianyokruchamiblat,pozmywałanaczyniapośniadaniu,złożyła
gazetę,pozamykałaszafki,któreR.J.iSarahzostawiliotwarte,ipodlałakwiaty,apotem
poszłanadół,gdziemieściłasiępralnia,iwrzuciładopralkipierwsząpartiębrudnej
odzieży.
Wydawałojejsię,żejużodwiekówwykonujecodziennieranotesameprosteczynności,
któreniegdyśjąuspokajały-nazywałajetaichimatkiiżony-ostatniojednakodczuwała
corazwiększezmęczenieichmonotonią.Czułasięteżdziwnieniespokojnainiespełniona.
Miaławrażenie,żewżyciuomijającośważnego.Gdywyglądałaprzezoknowkuchnii
widziałapustechodniki,corazczęściejczułasięsamotna.GdyEvezaczęłanoweżycie,
Dorispoczułasięjakktoś,ktoodprowadziłbliskąosobęnapociągiterazpozostałsamna
pustymperonie.
Wszyscyostatniowydawalisiębardzozajęci,aonawciążrobiłatosamo.Kiedyś
zajmowaniesiędomemzupełniejejwystarczało.Terazjednak,gdydobiegła
pięćdziesiątki,zapragnęłaczegoświęcej,jakiegośruchu,poczuciakierunkuicelu.
Zapragnęłazmiany.
Naschodachdosuterenygłośnoziewnęła.Ostatniociągleczułasięzmęczona,oczysame
jejsięzamykały.Czułarównież,żenadciągajedenzeznanychjejjuż„nastrojów”.
Przychodziłyiodchodziłyzupełnieniespodziewanieiwydawałysięniemiećzwiązkuz
niczym,cozjadłalubwypiła,anizżadnymkonkretnymrodzajemwydarzeń.Nicnie
pomagało:aniwyprawynazakupy,anikino,anitelefonicznerozmowyzprzyjaciółkami.
Uśmiechałasię,alewewnątrzzżerałyjąponure,mrocznenastroje.Światstawałsięszary,
aserceściskałosiętak,żeczasaminiemogłazłapaćtchu.
SięgnęładokoszazbrudnąbieliznąiwyjęłabrudneskarpetkiR.J.,apotemjedwabne,
zielonebokserki.Ostatniozacząłnosićjedwabnąbieliznęnacodzień.Jejojciecnigdyby
czegośtakiegoniewłożył.Uznawałtylkobiałe,bawełnianespodenkiinawszystkieinne
patrzyłzpogardą.Dorispomyślałaowłasnymbiałymbiustonoszuiwysokichmajtkach,
jakiemiałapoddomowąsukienką,inarazpoczułasięstaraibezkształtna.Sarahnazywała
takierzeczy„bieliznąbabci”,Dorisjednakczułabysięgłupiowśliskich,niewielkich
szmatkach,jakieoglądaławkatalogach.Znówspojrzałanazielonyjedwabiogarnęłyją
mieszaneuczucia.Tespodenkibyłytrochężenujące,aledoceniaławysiłkimęża,bywciąż
byćatrakcyjnymmężczyzną.Możejednakpowinnakupićsobienowąbieliznę?
Rzuciłaspodenkinastertęinnychposortowanychdopraniaubrańiwyciągnęłazkosza
kolejnąrzecz.Byłatokoszulajejmęża,zegipskiejbawełnyemanowałjednakdziwny,
obcyzapach.Doriszastygłaipowoliprzysunęłatkaninędotwarzy.
Byłtoniewątpliwiezapachkobiecychperfum.Odrzuciłakoszulęnabok,jakbyjąparzyła.
Przymknęłaoczy.Pomyślałaojedwabnychspodenkachiprzypomniałasobietwarzmęża,
gdypoprzedniegowieczoruwychodziłzdomu.Byłumówionyzkimśnakolację.
Oczywiście,musiałybyćtamjakieśkobiety,przekonywałasię,alesercepodpowiadało
jej,żemożeniechodziłotylkookolację.
Oblałjązimnypotizrobiłojejsięsłabo.Przytrzymałasięoparciakrzesła,apotempowoli
usiadła.Namyśl,żeR.J.możejązdradzać,robiłojejsięniedobrze.
Zastanowiłasię,comożezrobić,jeślitepodejrzeniaokażąsięprawdą.Dokądmogłaby
odejść?CzegoR.J.poszukiwał,czegopotrzebował?Przecieżbyładobrążoną,aktywnie
uczestniczyławżyciuspołeczności,zawszedobrzesięubierałaipotrafiłasięodpowiednio
zachować.Cojeszczemogłazrobić?CzyR.J.wolałbywidziećnajejmiejscujakąś
tandetnąseksbombę?Znówpomyślałaokatalogach,jakiezaśmiecałyjejskrzynkę
pocztową,oróżnychogłoszeniachiofertachsamotnychkobiet.Czytomożliwe,żeon
czegośtakiegopragnął?
Tylebyłopytań,naktórenieznałażadnejodpowiedzi.Wiedziałatylko,żezjakiegoś
powodujejmążodsuwasięodniejcorazbardziejicorazwięcejczasuspędzapoza
domem.
Wyglądałonato,żemałżeństwooznaczałodlaniegostabilność,laury,naktórychmożna
spocząć,łatwośćiwygodę-iżeodtegowszystkiegoczułsięstary.
Iwłaśnieodtegowszystkiegopragnąłuciec.
WgodzinępóźniejDorisstanęławdrzwiachklubowejrestauracjiirozejrzałasię,szukając
znajomychtwarzy.Salabyłazatłoczona.Wsobotniepopołudniacałerodziny
przychodziłytupopływaćipograćwtenisa.WieluznichDoriswogólenieznała.
Rivertonbyłokiedyśbardzospokojnymmiasteczkiem;zajegorozwójpoczęści
odpowiedzialnybył
R.J-przezjegoręceprzechodziłyprawiewszystkieinwestycjewokolicy.Namałych,
kosztownychdziałkachpowstawaływielkierezydencje,upchniętetakbliskojednaobok
drugiej,żeniemaldotykałysięścianami.DomDoris,odziedziczonyprzezniąpo
rodzicach,byłprzedmiotemzazdrościwielusąsiadów,stałbowiemnanadrzecznej,
dwuakrowejdziałce,zktórejmożnabywykroićczteryinne.Ziemiabyłatubezcenna,a
tytułwłasnościnależałdoDoris.R.J.nieustannienalegał,bypodzieliładziałkęiczęść
sprzedała,onajednakzażadneskarbyniechciałasięnatozgodzić.
Odkilkulat,wmiaręjakcenyrosły,awolnychterenówdozabudowyubywało,nalegania
R.J.stawałysięcorazbardziejnatarczywe.Doriszacisnęłazęby,przypominającsobie
jegoostatnipowrótdodomunadranem,woparachwhiskyicygar.Ostatniegolatakupił
sobiesrebrnysportowykabrioletzapieniądze,którepowinnybyłyzasilićkonto
oszczędnościowe,zacząłćwiczyćwklubiesportowymiplanowaćspływtratwąporzece
Kolorado.ChciałzabraćzesobąBobby’ego,aleniezaprosiłaniSary,anijej.
-Tomęskasprawa-stwierdziłpobłażliwie.
GdyDorispróbowałapodzielićsięswoimniepokojemzMidge,taześmiechem
skwitowałacałąhistorięjakoobjawandropauzy.
-Wcześniejczypóźniejwrócimurozsądek-stwierdziłakrótko.
Możewróci,pomyślałaDoris,myślącozapachunieznanychperfumnakoszuli,amoże
nie.
WreszcieznalazłaprzyjaciółkizKlubuKsiążkinatarasiepodparasolemijejserce
napełniłosiękojącymciepłem.Wśródnichczułasiębezpieczna,kochanaipotrzebna.
Powitałyjązożywieniem.
-Jesteśwreszcie-zawołałaEve.-Obawiałyśmysięjuż,żenieprzyjdziesz!
-Przecieżnigdymisięniezdarzyłoopuścićspotkania-odpowiedziałaDorisizauważyła
zewzruszeniem,żezarezerwowałydlaniejmiejscemiędzyEveaMidge.Tendrobnygest
znaczyłdlaniejbardzowiele.Gabriellauśmiechałasiępromienniejakzwykle.
Anniemiałanatwarzyciemneokulary.
Usiadłaizaczęłaprzeglądaćkartę.ObokniejMidge,EveiAnnierozmawiałyopracy.
Dorispoczuła,żeciemnachmuraspowijającajejduszęznówwraca.Niedotrzymała
obietnicyzłożonejsamejsobieiniezaczęładzisiajćwiczyć,choćnaprawdęmiałataki
zamiar.Obiecałatosobiepoprzedniegowieczoru,podotarciudoostatniejstronyMoby
Dicka.
Poruszyłasięniespokojnie.Jejbluzkaciasnoopinałasięnapiersiach,apasekspódnicy
wrzynałsięwciało.Czułasięjakwielorybiwzbieraławniejirytacjanatewszystkie
szczupłekobiety,którenarzekałynaswojesylwetki.Gotowabyłabyzapłacićfortunę,by
miećtakieciało.Niemiałapojęcia,jaktosięstało,żewciąguostatnichpięciulattak
bardzoprzytyła,idlaczegotaktrudnobyłotekilogramyzrzucićanidlaczegowciążczuła
sięzmęczonaibolałyjąstawy.
Czymożnasięzestarzećwciągujednejnocy?
-Będębiegaćwparkupodrugiejstronieulicy-mówiławłaśnieEveinawidok
rozczarowanianatwarzachprzyjaciółekdodałaszybko:-Dlamniebędzieto
wygodniejsze,apozatymmamterazowielemniejczasu.Noiwolębyćnaświeżym
powietrzuniżwzamkniętejsali.
DorispochwyciłaspojrzenieAnnie;obydwiedobrzerozumiałyprawdziwąprzyczynę
rezygnacjiEvezczłonkostwawklubie.
Gabriellazezrozumieniempokiwałagłową.
-Rozumiem.Jateżniebędęjużodnawiaćkarty.Mamterazwięcejdyżurów.Przezcały
dzieńjestemnanogach,akiedywracamdodomu,muszęjeszczeprzygotowaćdzieciom
kolacjęiwogólezająćsięnimi.Gdypozmywamnaczynia,niemamjużnawetsiłyusiąść
przedtelewizorem.Fernandomniekochaiobwódmojejtaliimadlaniegomniejsze
znaczenieniżmojezdrowiepsychiczne.
-Ipraca-wtrąciłaMidge.
TwarzGabriellipociemniała.Gwałtownieodwróciławzrok.
Dorisprzesunęłarękąposwoichokrągłychbiodrach,przypominającsobie,żekiedyśR.J.
obejmowałjejtaliędłońmi.
-Och,kobiety,kobiety-westchnęłaAnnie.-Cowyztymimężami?Wszystkieich
kochamy,aleprzedewszystkimtrzebazadbaćosiebie.Będziemyżyłyjeszczedługo.
Dwadzieścia,trzydzieścilat,albojeszczewięcej,jakBógda.Ktochcespędzićtrzydzieści
latnachorowaniu?
-Toracja-dodałaGabriella.-Pielęgniarkidobrzeotymwiedzą.Trzebaćwiczyć.
-Ćwiczeniasądobrenawszystko.Wchodzimywnowyetapżycia,dziewczyny,alewcale
niemusibyćonnudnyanismutny.Jeślibędziemyćwiczyć,tozachowamydobrąformęi
uchronimysięprzedsklerozą-powiedziałaMidge,unoszącwtoaścieszklankęzwodą.-
Noiniezwiotczejąnampiersi.
-Niezapominajoprawiepowszechnegociążenia.Cosięwznosi,prędzejczypóźniej
musiopaść-uśmiechnęłasięEve.
-PocośjednakBógstworzyłchirurgówplastycznych-odparowałagładkoAnnie.
-Nicztego-pokręciłagłowąGabriella.-Jasięniedampokroić.Zadużowżyciu
widziałam.Kochajalborzuć.
-Tonietak-poprawiłająEve.-Mówisięinaczej.Używaj,jeśliniechceszstracić.
-Todotyczyciałaczyumysłu?
-Jednegoidrugiego.Używajumysłu,jeśliniechcesz,byzanikłyciszarekomórki.
Używajmięśni,bozwiotczeją.
-Onamanamyśliwszystkiemięśnie-dodałaAnnieznaczącoinarazroześmiałasię:-
Aha!Założęsię,żewszystkiewtejchwiliwykonujciećwiczenieKegla!
Nastąpiłwybuchogólnejwesołości.
-Askorojużjesteśmyprzytymtemacie-zwróciłasiędoniejMidge-tocotamsłychać
wkwestiipoczęcia?
Anniezachmurzyłasięisięgnęłapokieliszekzwinem.
-Okazujesię,żewcaleniemusitobyćprzyjemność.Całenaszeżyciekręcisięwokół
mojegokalendarza.Zaznaczamy,kiedymamjajeczkowanie,przeszłamwszystkie
możliwebadania,Johnteż,agdynadchodziodpowiedniachwila,obsługujemniejak
samiecrozpłodowy.Czytałamwjakiejśksiążce,żejeślichcemymiećchłopca,totrzeba
postawićpodłóżkiemkowbojskiebuty.-Pochyliłasięnadstołemiwjejgłosiepojawiło
sięnapięcie.-
Oddwudziestulatjakgłupiastarałamsięniemiećdziecka,ateraz,gdychcęjemieć,
znówmuszęsięstaraćjakgłupia.Igdzietusprawiedliwość?
-Zawszezawszystkopłacąkobiety-westchnęłaciężkoMidge.
-Jeślichodziomnie,cieszęsięztego,żeurodziłamdziecijakomłodamężatka-
stwierdziłaGabriella,przykładającdłońdobrzucha.-Choćprzezwielelatczułamsię
wyczerpanaiżałowałam,żenajpierwtrochęnieposzalałam.Byliśmytacy
niedoświadczeni.
Anniewzruszyłaramionami.NiemiałaochotysłuchaćopłodnościGabrielli.
-Wszystkomaswojewadyizalety.Wiemtylko,żeJohnijacośnatymstraciliśmy.
Spontanicznośćiromantyzm.
-Samasięotoprosiłaś-zaśmiałasięEve.-Witajwklubiematek.Gdyjużurodzisz,
łóżkozaczniecisiękojarzyćwyłączniezespaniem.
Wszystkieznówwybuchnęłyśmiechem,opróczDoris,którejnastrójwciążsiępogarszał.
Rozmowyodiecie,ćwiczeniachiseksiebrzmiałydlaniejjakzgrzytpaznokciaoszybę.
Dostawałaodtegodreszczyitylkosiłąwoliudawałojejsięwysiedziećnamiejscu.
Sukcesyprzyjaciółekażnadtouwidaczniałyskalęjejwłasnejporażki.
Zperwersyjnądeterminacjąwpatrywałasięwkartędeserów.Dlaczegonie?-
pomyślałaponuro.Wkońcuteżmiałaprawodojakiejśprzyjemności.Przyjrzałasię
uważniej:lody,ciasto,szarlotka…Najbardziejpodobałjejsiępiernikjabłkowy.
-Zdawałomisię,żemiałaśoddzisiajćwiczyć?-zapytałanieoczekiwanieMidgez
dziwnymbłyskiemwoczach.Midgebyłaprzenikliwainicnieuchodziłojejuwagi.W
innejsytuacjiDorisbyłabyjejwdzięcznazatroskę,aleniedziś.
-Zacznę,zacznę-powiedziałatonem,którywyraźnieoznaczał:odczepsię.Midgejednak
niedawałasiętakłatwozbićztropu.
-Kiedy?Powtarzasztoodświąt.Zróbcośwreszcie,Doris.Nieumawiajsięznamitylko
wrestauracji.
Dorispodniosłagłowęiprzeszyłająspojrzeniem,któremogłozabić.Przyjaźniłysięod
szkołyśredniejiznałysięnawylot.Przystolezapadłomilczenie.
-Onatylkopróbujecięzachęcić-odezwałasięwreszcieGabriella.-Niechciałacię
obrazić.
-Owszem,chciałam-obruszyłasięMidge,zdecydowanapójśćnacałość.-Doris,za
bardzociękocham,byspokojniepatrzeć,jakcierpisz.Najwyższapora,żebyśzaczęła
ćwiczyć.Dzisiaj.Przyłączsiędonas.Zobaczysz,będziefajnie.Doris-dodałaostrzej.
-Odłóżtękartęiposłuchajmnie!
-Nie!-prawiekrzyknęłaDoris,podnoszącgłowę.
-Robimisięjużniedobrzeodtegogadaniaoćwiczeniach,odchudzaniuiwieku,o
zmarszczkach,uderzeniachgorąca,lepszymigorszymsamopoczuciu!Omenopauzie!
Chorajestemodtego!
-Jateż-dodałaAnnie.-Niewierzęwżadnąmenopauzę.
-Wtakimraziemamdlaciebienowinę-oświadczyłaMidge,wycelowującwniąwidelec.
-Menopauzaprzydarzysięrównieżtobie,skarbie,czywniąwierzysz,czynie.
-Przydarzysięnamwszystkim-dodałaDoris.-Icoztego?Niemamjużnajmniejszej
ochotyzamartwiaćsięswojąfigurą.Nicmnienieobchodzi,żeniewyglądamtaksamojak
wtedy,gdymiałamdwadzieścialat!Niemamjużdwudziestulat!Mampięćdziesiąt,
słyszycie?Pięćdziesiąt!Ijestemwstanieprzyznaćsiędotegogłośno!Niebojęsię
powiedzieć,żesięstarzeję!-Oddychałaciężko.Nagórnejwardzezebrałyjejsiękropelki
potuiczuła,żezbliżasiękolejneuderzeniegorąca.
Przystolestanęłakelnerka,gotowadoprzyjęciazamówienia.
-Comampaniompodać?
Evechrząknęła.MidgeiGabriellawymieniłyzmartwionespojrzeniaiwzruszyły
ramionami.AnniespokojnieobserwowałaDoriszzaswoichciemnychokularów.
Tazaśznówwzięładorękikartęipostanowiłazapomniećocienkichtaliach,programach
ćwiczeńinieznanychperfumach.Poczułaogromny,zżerającywnętrznościgłód.
-Zacznęodhomara-powiedziałacienkim,pełnymnapięciagłosem.-Potemkanapka
klubowazbekonemifrytkizkeczupem,anadeser,hmmm…Piernikjabłkowyikawaze
śmietanką.-Powiodławyzywającymspojrzeniempozdumionychtwarzachprzyjaciółek.
Naszczęścieżadnasięnieodezwała.
Alegdysłuchałalistyzamówieńzłożonejzsałatek,kurczakairybzgrillaorazmrożonej
herbaty,uświadomiłasobie,żeprzekroczyłaniewidzialnąlinięiwyłamałasięzgrupy.
Nigdyjeszczenieczułasięrówniesamotna.Wbijajączębywwielkąkanapkęzbekonem,
miaławrażenie,żejestolbrzymimwielorybem.Wgłębiduszybyłaprzekonana,żejej
okropnesamopoczuciejestodpoczątkudokońcawinąprzyjaciółek.Przezcałe
popołudnietraktowałyjątakostrożnie,jakbybyłazeszkłaaleichwspółczucietylko
dolewałooliwydoognia.
KelnerkaprzyniosłajejdeseriDoriszatrzymaławzroknadużym,kwadratowymciastku
pokrytymwarstwąwaniliowychlodów.Niejedztego,ostrzegałosumienie,aledeserkusił
jąjakwłasnaśmierć.Wyraźniewidziałatrumnęwyrzeźbionązbrązowegocukruibiałej
mąki.
Czteryparyoczuśledziłykażdeporuszeniejejrękiiust.KątemokaDoriswidziała
dietetyczne,niedojedzoneporcjenaichtalerzach.Wkońcuodłożyławidelczyki
eleganckimgestemwytarłaustaserwetką.
-Jużpóźno-poderwałasięEve,spoglądającnazegarek.-Muszęjużiść.
Wszystkiejaknaumówionysygnałopuściłygłowy,sięgającpotorebki.Dorisrównież-
jejtorbazbiałejskóryleżałaobokkrzesła-izobaczyładwiewielkiefałdywłasnego
brzucha.Nienawidziłasiebie;wirowałojejwgłowieimiaławrażenie,żeosuwasięw
czarnąotchłań.
-PrzeczytałyściejużMobyDicka!-zapytałaGabriella,starannieodliczającswojączęść
rachunku.
Dorisnieodezwałasię,choćodchwilizakończenialekturyprawieniepotrafiłaprzestać
myślećotejksiążce.R.J.byłjejprywatnymMobyDickiem.Kochałagoijednocześnie
nienawidziła.Jejmyślinieustanniewędrowałyzanim.Podejrzeniaprzepalałyjejserce.
Dnieminocąpotajemnieśniłaotym,żeprzeszywagoharpunem,oczamiwyobraźni
widziała,jaktwardeostrzewbijasięwbladeciało.Aletego,oczywiście,niemogła
opowiedziećprzyjaciółkom.
-Jakośprzezniąprzebrnęłam-skrzywiłasięAnnie,kładącnastół
dwudziestodolarowybanknot.-Topokryjerównieżnapiwek-dodała,zwracającsiędo
Gabrielli.
-PodobnoMelvilleomalniepostradałzmysłów,gdytopisał-powiedziałaMidge.
-Jabyłambliskategopodczasczytania-odparłaAnnie.
-Ukogospotykamysiętymrazem?-zapytałaEve.
-Umnie-stwierdziłaAnnie.Podniosłasięzkrzesła,kładącdłońnabrzuchuobronnym
gestem,którynieuszedłuwagipozostałych.-Ostrzciesobiezęby,dziewczyny.Na
przystawkęzaserwujęnapletkiwielorybów.Wiemonichterazwięcej,niżjestmito
potrzebnedoszczęścia.
-Jateż-przyznałaGabriella.-Niepotrafięwyrobićsobieopinii,czytencałyMobyDick
byłdobry,czyzły.
-Ajeślibyłdobry,tojakbardzodobry?-dorzuciłaAnnie,wywołująckolejnywybuch
śmiechu.
Dorispodniosłasięsztywnoipołożyłapieniądzenastole.Zpochmurnątwarząi
napięciemwgłosiepowiedziała:
-Wszystko,copotrzebujeciewiedzieć,toto,żeMobyDickjestwielkim,białym,
pomarszczonymiprzeznikogoniezrozumianymkaszalotem.-Powiesiłatorebkęna
ramieniu,wyprostowałasięidodała:-Imamdlaniegowielewspółczucia.
ROZDZIAŁJEDENASTY
-Sądzę,iżwkażdejnaturzeistniejeskłonnośćdopewnegoszczególnegozła,naturalny
defekt,któregoniejestwstanieprzezwyciężyćnawetnajstaranniejszaedukacja.
-Wtwoimwypadkujesttoskłonnośćdonienawiściwobecludzi.
-Awtwoim-odparłazuśmiechem-jestichumyślneniezrozumienie.
JaneAusten,Dumaiuprzedzenie
Evesiedziaławchłodzieklimatyzowanegosekretariatuipatrzyłaprzezoknona
wyschniętą,zbrązowiałątrawęboiska.Choćbyłdopieropoczątekczerwca,nadeszłafala
niezwykłychupałów.Wciąguostatnichkilkutygodnitemperaturaniespadałaponiżej
trzydziestustopni,bijącwszelkierekordy.Odczasudoczasunaniebiegromadziłysię
chmury,zktórychjednakanirazuniespadłdeszcz.
Evezwestchnieniemzasunęłażaluzje.Możnabyłotylkostaraćsięjaknajdłużej
pozostawaćwklimatyzowanychpomieszczeniachijaknajmniejwychodzićnazewnątrz
albopoprostuwyjechaćnapółnockraju,cozrobiłowieleosób.
NaszczęściekolegaFinneyazaprosiłgonadwatygodniewakacjidoswegoletniego
domuwMichigan.WponiedziałekranoEveucałowałasynanapożegnanieikamień
spadłjejzserca.
ZBrontebyłoinaczej.Zatydzieńzaczynałysięzajęciawletniejszkole,atymczasem
Doriszabierałająpopołudniamidosiebie,gdzieBrontespędzałaczaszSarą,albowiozła
obydwiedziewczynynabasen.CzasamiBrontewolałazostaćwdomu-mówiła,żejest
zajętaalbożechcepoczytaćksiążkę.Stałasięowielemniejtowarzyskaniżwzeszłym
roku.Evemartwiłasięocórkę,alenicniemogłanatoporadzić.Brontemiałaczternaście
latiwkraczaławtrudnywiek.
Wcollege’uŚwiętegoBenedyktaletnisemestrjużsięzacząłnadobreinawał
organizacyjnejpracywsekretariaciezelżał.PatCrawforduznała,żemożesobiepozwolić
naurlopiwpiątekprzekazałaodpowiedzialnośćzawszystkiesprawyEve.Pilnowanie
rozkładuzajęćizaspokajaniepotrzebdoktoraHammondabyłodlaEveniczymw
porównaniuzprowadzeniemdomu,wktórymmieszkałdynamicznyTomPorteridwoje
nastolatków.Evenabrałaprzekonania,żewiększośćfirmwyglądałabylepiej,gdybyna
ichczelestałagospodynidomowa.
Wydęłaustairozejrzałasiępopustymsekretariacie,gdziesamotniespędzałaprzerwęna
lunch.Och,Pat,pomyślała,spoglądającnauprzątniętebiurko.Gdybyśtylkowiedziała…
Niepokój,jakiEveodczuławpiątkowepopołudnie,absolutnieniedotyczyłkonieczności
samodzielnegoradzeniasobiezpracą.ŹródłemtegouczuciabyłdoktorPaulHammond.
Ojegowybuchowymcharakterzekrążyłylegendy,choćEvejeszczeniewidziałago
wytrąconegozrównowagi.„Tenczłowiektożywywulkan;odczasudoczasumusi
wypuścićtrochępary”,przekazałajejPat.PodczaspierwszychtygodnipracyEve
obydwoje,niebędącwstaniezdobyćsięnaobojętność,staralisięutrzymywaćwzajemny
dystans.ObecnośćPatwrazzjejnieustającymoddaniemszefowiiobsesjądogadzaniamu
podkażdymwzględembyłapożądanymbuforem.Krążyławokółprzełożonegojakkomar.
Evezauważała,żeodczasudoczasudoktorHammondzaciskałusta,awjegoszybkim
„Tak,tak,dziękuję,Pat”pojawiałasięnutairytacji,Patjednakwydawałasiętegonie
dostrzegać.PodtymwzględemPaulHammondbardzoprzypominałToma,którytakżebył
przekonany,żewszyscyludziepotrafiąodczytywaćtegotypusubtelnesygnały.Eve
jednakmusiałaprzyznać,żedoktorHammondnigdynieprzekraczałgranicuprzejmości.
Wobecstudentówjednakniebyłrównietolerancyjnyigdyktórykolwiekznichośmielił
sięzbezcześcićjęzykangielskiwmowielubwpiśmie,zostawałpublicznierozniesionyna
strzępy.Studencijednak,odziwo,uznawalitozacośwrodzajuzaszczytu.
PaulHammondcieszyłsięopiniąutalentowanegonauczycielaizawszemiałnadmiar
chętnychnaswojezajęcia.Zarównostudenci,jakiinniwykładowcyszanowaligoza
pasję,zjakątraktowałliteraturę,orazzabłyskotliwość.
DoEvenigdysięniezbliżałanizniąnierozmawiał,jeślinieliczyćoficjalnego„dzień
dobry”i„dowidzenia”.WszystkiesprawyzałatwiałzapośrednictwemPat.ToteżgdyPat
obwieściła,żewybierasięnaurlop,Evenatychmiastzrozumiała,cotodlaniejoznacza:
koniecznośćbezpośrednichkontaktówzPaulemHammondem.
Oparłagłowęościanęiprzymknęłaoczy.Tentydzieńbardzojąwyczerpał.Byław
sekretariaciesamaizakażdymrazem,gdyPaulHammondotwierałdrzwi,Eveczuła,że
ogarniająfalagorąca.Sercezaczynałojejgłośnodudnić,dłoniepociłysię,agardło
wysychało,jakbybyłanaSaharze.Nieczułaniczegopodobnegood…niemogłajużsobie
przypomnieć,odkiedy.Wydawałojejsię,żewjejwiekuwręczniewypadapopadaćw
takistan.Alebezwzględunato,comyślała,niemogłasięprzestaćzastanawiać,czymon
sięzajmujewłaśniewtejchwili.
Onwydawałsięrówniespięty.GdyEveprzynosiłamuraportyalborozkładyzajęć,
wymienialitylkoabsolutneminimumsłówistarannieomijalisięwzrokiem.Napoczątku
sądziła,że,jegozdaniemniezasługujenanicwięcej,musiałajednakzauważyć
spojrzenia,jakierzucałwjejstronę,gdysądził,żeonategoniewidzi.Zdnianadzień
miałdoniejcorazwięcejpytańicorazczęściejprzystawałprzyjejbiurku.Wkońcu,ku
swemuzaskoczeniu,zauważyła,żelakonicznewymianyzdańzaczęłysięprzeradzaćw
rozmowy.
Wpiątekranonawetsięniezdziwiła,widząc,żewbrewswoimzwyczajomniezamknął
zasobądrzwidogabinetu.Przezcałeprzedpołudniedobiegałydoniejdźwiękimuzyki
klasycznejpłynącejzradia.
Pomyślała,żechybazabardzobierzesobiedosercatenniewinnyflirt,izwestchnieniem
podniosłazkolanksiążkę.ByłatoDumaiuprzedzenie.Otohistoria,którąmożnasię
delektować,pomyślała.Każdesłowotejksiążkisprawiałojejradośćnawetprzytrzecim
czytaniu.MiaławielewspólnegozElizabethBennet:jątakżełączyłdziwnyzwiązekz
dumnym,piekielnieprzystojnymmężczyzną.
Wchwilępóźniejodgłosotwieranychdrzwiprzerwałjejlekturę.PaulHammondwpadł
dosekretariatujakburza.Podniosłagłowęinajegowidokserceniemalprzestałojejbić.
Twarzmiałbladąiściągniętą,włosymokreodpotu.Zawsze,bezwzględunapogodę,
nosiłgarnitur,terazjednakmarynarkęmiałprzewieszonąprzezramię,arękawykoszuli
podwiniętedołokci.Wdrugiejręceniósłciężkąteczkęzksiążkami.
WyglądałpodobniejakTomwostatnimdniuswojegożycia.
Evepoczuładreszcziimpulsywniezerwałasięnanogi.Książkawypadłajejzręki.
-DoktorzeHammond,czydobrzesiępanczuje?-zawołała,zatrzymującsięokrokprzed
nim.
Rzuciłteczkęnapodłogę,nalałsobieszklankęzimnejwodyiwypiłjąduszkiem.
-Wsaliwykładowejniebyłoprądu-powiedziałniskimgłosem.-Światło,klimatyzacja,
wszystkowysiadło.Otworzyłemokna,aleniebyłoaniodrobinywiatru.
Zupełniejakwsaunie.
-Niechpanusiądzieiochłonie.Proszęmidaćtęmarynarkę.Przyniosęjeszczewody.
-Dziękuję-odrzekłHammond,spoglądającnaniązzaciekawieniem.
Napełniłaszklankęwodąipodałamują.Zauważyłazulgą,żezacząłrówniejoddychaći
kolorynajegotwarzywróciłydonormy.PodobniejakTommiałciemnąskórę,która
szybkobrązowiałanasłońcu,itakiesamemocnowystającekościpoliczkowe.
Evenalałajeszczejednąszklankęwodyitymrazemsamająwypiła.
-Jużlepiej.TuprzynajmniejdziałaklimatyzacjapowiedziałwreszcieHammond.-
Nicmisięniestało,poprostuźleznoszęupał.Studenciwytrzymalitolepiejodemnie.
Evespojrzałamuprostowtwarz.
-Toznaczy,żenieodwołałpanzajęć?
-Adlaczegomiałbymtozrobić?
-Naprzykładzewzględunaniebezpieczeństwoudaru.Nietylkoupana,aletakżeu
studentów.
-Mojapracapolegananauczaniuitowłaśniezrobiłem.Wmoimkontrakcieniema
żadnejwzmiankinatematwarunkówpogodowych.
Evepoczułagniew.
-Naprawdętrzymałpantedziecinazajęciach?Dzisiaj?Wtakimupale?
-Niepodobasiętopani?-zapytałspokojnie,odchylającsiędotyłunakrześle.Pojego
czolespływałakropelkapotu.Evepodeszładobiurkaipodałamuchusteczkę.
-Niemaznaczenia,comisiępodoba,aconie.
-Aha-odrzekł,unoszącbrwi.-Alemyślę,żemapaninatentematswojezdanie.Mapani
swojezdanienakażdytematipotrafijepaniwyrażaćwprostorazbezpośrednio.Podoba
misięto.Nielubięludzi,którzyowijająwszystkowbawełnę.Awięc?
Evezawahałasię.
-Myślę-powiedziaławreszcie,krzyżującramionanapiersiach-żetylkoniezdrowy
egoizmalbozupełnabezdusznośćmogłypanaskłonićdotrzymaniagromadydzieciaków
wnagrzanymjakpiecpomieszczeniuwtakidzieńjakdzisiaj,bezwzględunato,jak
fascynującyibłyskotliwybyłpańskiwykład.
Wjegooczachpojawiłsiędziwnybłysk.
-Rozumiem.Nocóż,pomińmytenkomentarzojakościmojegowykładuipozostańmy
przystudentach.Dlaczegosądzipani,żetrzymałemichwsali?
Rozmowanajwyraźniejzaczynałagobawić.
-Aleprzecieżsampanpowiedział…-zająknęłasię.
-Powiedziałem,żeniebyłoprąduiżewsalibyłoduszno,ajednakprzeprowadziłem
wykład.Panizaśsamodzielniedoszładowniosku,żezmusiłemstudentówdosiedzeniaw
tejsaunie.-Wstałisięgnąłpomarynarkę.-Przykrominiszczyćtendiabolicznyobraz
mojejosoby,alewyprowadziłemstudentównaboiskoitam,wcieniu,przeprowadziłem
wykład,podczasgdyonipopijalikupioneprzezemnienapoje.-Lekkowzruszył
ramionami.-SkorobyłotowystarczającodobredlaSokratesa,toijaniepowinienem
narzekać.
Evepoczuławypełzającynapoliczkirumienieciopuściławzrok.
-Jestempewna,żetobyłwspaniaływykład…Nocóż,bardzoprzepraszam.
Pochyliłasiępoksiążkę,aleHammondbyłszybszy.
-Copaniczyta?-zapytał.
-Dumąiuprzedzenie.
-Och.
Wyczuławjegogłosiecieńpobłażliwości.Wiedziała,żeniepowinnareagować,żelepiej
byłobypowiedziećpoprostu„dziękuję”izamknąćnatymtemat,aleodważyłasię
skoczyćnagłębokąwodę.
-Jakmamtorozumieć?-zapytałazaczepnie.Hammonduniósłbrwi.
-Zwyczajnie.Poprostu:och.
-Niepodobasiępanutaksiążka?
-Dlaczegonie?Toklasyka.
-Czytałpanjąkiedyś?
Otworzyłustaipochwilizamknąłjezlekkozażenowanymwyrazemtwarzy.
-Przypuszczapan,żetozbytniepoważnalekturadlamężczyzny?
Potrząsnąłgłowąipogroziłjejpalcem.
-Onie,niedamsięzłapaćwtępułapkę.Istniejewieleksiążeknapisanychzarównoprzez
kobiety,jakiprzezmężczyzn,którychnieczytałem,wtymwieluklasyków.No,może
niestetytychostatnichnietakwielu-dodałzczarującymbłyskiemwoczach.
-Wtakimraziemożepanjąprzeczyta?Bardzopolecam.Chybażenielubipanksiążeko
miłości-dodałaprowokująco.
-Ależbardzojelubię-zapewniłjąnatychmiast.-Moimabsolutnymfaworytemjest
TristaniIzolda.Wojnaipokójtorównieżznakomityromans.
Spojrzałnaniąkpiąco,wziąłdorękiteczkęiwycofałsiędoswojegogabinetu,kończącna
tymrozmowę.
-Chciałabymocośzapytać-zawołałazanimEve.Zatrzymałsięwproguiodwrócił
głowę.
-Copanterazczyta?
-Teraz?-Wydawałsięzaskoczonypytaniem.Zmarszczyłbrwi.-Cóż,czytamtakwiele
różnychrzeczy…
-Nie,niedopracy.Dlaprzyjemności.Pokiwałgłowązezrozumienieminajegoustach
pojawiłsięprzebiegłyuśmieszek.
-BoskąkomediąDantego.
Evejęknęławduchu.Nigdyniepróbowałachoćbyrozpocząćtejlekturyibyła
przekonana,żeHammondchcejąonieśmielić.
-Dlaprzyjemności?-upewniłasiętonem,którywyraźnieodbijałjejwątpliwości.
UśmiechHammondastałsięwręczanielski,awjegooczachzamigotałprzewrotnybłysk.
-Och,tak,oczywiście.CzytanieBoskiejkomediitoczysta,zmysłowaprzyjemność.
Szczególniegdyczytasięjąworyginale.
Weekendbyłpodobnydowieluinnych.Pranie,zakupy,telewizja.Evewyczekiwała
poniedziałkowegopowrotudopracyigdywreszcienastąpił,pojawiłasięwsekretariacie
wcześniejniżzwykle.PatCrawfordmiaławrócićzurlopuiEvechciałasprawdzić,czy
wszystkojestwporządku.Otworzyłaciężkiedębowedrzwijednymzwielukluczyna
metalowymkółkuiweszładośrodka.
Sekretariatbyłpustyijakzwyklemroczny.Jejkrokiodbijałysięechemodwysokich
ścian.Porazpierwszyznalazłasiętuzupełniesama.Położyłatorebkęnabiurku,zgarnęła
pocztęiweszładogabinetudoktoraHammonda.
Zawszepanowałatuatmosferatrochęnieztegoświata.Przezoknowpadałodośrodka
porannesłońce.Wielkiebiurkobyłopuste,dziękijejwysiłkom,alewszędziedokoła
piętrzyłysięstosyksiążekipapierów.PaulHammondczułsięnajszczęśliwszy,gdy
otaczałgochaos.
„Doskonalewiem,gdziecojest.Proszęniczegonieruszać”,nakazałjej.
Ośmieliłasięprzesunąćrękąpogładkimblaciebiurkaidotknąćpapierówpokrytychjego
niemalnieczytelnymcharakterempisma.Niebyłotużadnychfotografiiwramkachani
osobistychdrobiazgów.Eveniesłyszała,byPaulHammondbyłzkimkolwiekzwiązany.
Dotarłydoniejplotki,żemabogatąrodzinę.Byłtostaryangielskiródmieszkającyw
wielkiejposiadłości,zgatunkutych,któreuwielbializwiedzaćturyściiktóredarowują
muzeomszkiceRembrandta.
Spojrzałanazegarek.PatpowinnasiępojawićladachwilaichoćEvelubiłają,żałowała,
żejejurlopjużsiękończy,awrazznimdnispędzanesamnasamzprzełożonym.
Ciekawabyła,czywtymtygodniurównieżzostawiotwartedrzwidoswojegogabinetu.
Wpięćminutpóźniej,gdyPaulHammondwszedłdosekretariatu,Evesiedziałajużprzy
swoimbiurku.Najegowidokzupełnienieświadomieobciągnęłaspódnicęiwygładziła
włosy.Skinąłjejgłowąizupełniezwyczajnymtonempowiedział:-Dzieńdobry,Eve-a
potemnalałsobiekawy.KiedyPatniebyło,robiłtosam.Evewyczułamiędzynimi
większeniżzwyklenapięcie.Zdawałojejsię,żedziekanchcejejcośpowiedzieć,alenie
odezwałsię.
Czułanasobiejegowzrokiniemogłasięskupićnapracy.Literkinamonitorze
rozmazywałysię.Wkońcuodwróciłasięispojrzałaprostonaniego,przerywającten
impas.
-PrzeczytałemprzezweekendDumąiuprzedzenie-powiedziałnieśmiało.
Evezzaskoczeniaażzamrugałapowiekami.Byłatoostatniarzecz,jakąspodziewałasię
odniegousłyszeć.
-Och?-wykrztusiłatylko.
-Miałapanirację.Tofascynującaksiążka.Dziękuję,żemijąpanipoleciła.Toznaczy,
oczywiście,polecanomijąjużwielokrotnie-dodałiuśmiechnąłsięotwarcie,bezcienia
rezerwy.
-Cieszęsię-odrzekłapoprostu,boniewiedziała,copowiedzieć.Pochwilijednak
dodała,niemogącsięoprzeć:-Tocenneuzupełnieniepańskiejlistylektur.
Możnabyłoodnieśćwrażenie,żejejironiasprawiłamuprzyjemność.Gorliwiepodszedło
krokbliżej.
-Powinienemzostaćzlinczowanyzato,żenieprzeczytałemtegowcześniej.Profesor
angielskiego,itakdalej.Alecóż,nadrobiłemtenbrak.Dziękipani.
-Lubięsumienniewykonywaćswojeobowiązki-uśmiechnęłasię.
Rozejrzałsięposekretariacie,poczymniepewniepotarłuchoidodał:
-MuszędziśranopopracowaćtrochęwbiblioteceNewberry.Mampewienwielkiprojekt,
którynarazieznajdujesięstaniekompletnejdezorganizacji.Przydałabymisiępomoc.
-Niechzgadnę.Dante?
Wjegooczachpojawiłsiębłyskrozbawienia.
-Nie,tymrazemnie.Poeciromantyczni.Blake,Byron…
-Keats,Shelley,Wordsworth-dokończyłaizobaczyławjegowzrokupodniecenie.
-Interesujetopanią?
-Ochtak,bardzo-odrzekła,zastanawiającsię,czyonwie,żewłaśnietymzajmowałasię
wcollege’u.
-Apanisądziła,żejanielubiępowieściomiłości…
Tymrazemtoonauniosłabrwi.
-Nocóż,nienazwałabymWojnyipokojupowieściąomiłości…Alejestem
rozczarowana,żeniebędziemyczytaćDantego.Tobyłabyuczciwawymiana.
-Tonietenokresliteracki-zaśmiałsięHammond.-Możenastępnymrazem.
-Oczywiściepowłosku?-uśmiechnęłasię.
-Oczywiście!-zaśmiałsię,poczymdodałzezdumiewającąpowagą:-Chciałbymkiedyś
zrobićtozpanią.
IchspojrzeniaspotkałysięnachwilęiEvepoczuła,jakbywcałymciele,ażpopalceu
stóp,przeniknąłjąimpulselektryczny.Hammondodwróciłgłowęizgarnąłswojepapiery.
-Widziałem,żeczytapaniksiążkipodczasprzerw.Kiedyświdziałem,jakczytałapaniw
windzie.Byłapanitakzaabsorbowana,żenawetmniepaniniezauważyła.Widziałemteż
paniUstmotywacyjny.Mapanibardzociekawąhistoriężycia,dyplomzliteratury
angielskiejicałelatawolontariatuwCentrumCzytelniczym.Towspaniałe,żepoświęcała
panityleswojegoczasunatępracę.Wywarłotonamniewielkiewrażenie.Musipani
bardzokochaćksiążki.Jateżjekochamidlategozastanawiałemsię,czymoże…no
cóż…raczejmiałemnadzieję,żespodobasiępanitenprojekt.
Evepoczułasięjednocześnieonieśmielonaiporuszona.AwięcPaulHammondwcalenie
patrzyłnaniązgóry.Niemiałpojęcia,iledlaniejznaczyłojegouznaniepotakwielu
zupełnieinnychlatach.
-Newberry-powtórzyłazszacunkiem.-PrawiecałeżyciespędziłamwChicagoiwiele
razyzaglądałamtamprzezszybę,zgadując,cosięmieścizatymwielkimbiurkiem
recepcji.Zawszewydawałomisię,żetabibliotekatobastionstarych,zasuszonych
uczonych,badaczyihistoryków.
-Botakjest.Zachwilęusłyszę,żetomiejsceakuratdlamnie,alebędziepanimiałarację
-uśmiechnąłsię,ubiegającjejprotesty.-Kiedyśrzeczywiściebyłotoelitarnemiejsce.
Wpewnymstopniunadaljest,aletosiępowolizmienia.Powinnapanitampójść.Niema
drugiegotakiego.Pięknybudynekwstyluneoromańskim,awśrodkuwartemiliony
dolarówrzadkiezbiory,naprzykładjednaznajlepszychnaświeciekolekcjaliteratury
renesansu.
Podniósłwzrokizapytałjeszczerazzwzruszającąprostotą:
-Zechcepanipójść?
Byłoconajmniejtuzinpowodów,dlaktórychniepowinnaprzyjmowaćzaproszeniaPaula,
iconajmniejdrugietyleprzemawiającychzatym,byjeprzyjąć.Alewpółmroku
taksówki,którawiozłaichnapółnocmiasta,Evebyławstaniemyślećtylkoojednymz
tychpowodów:chciałabyćznimsama.
Podrodzenierozmawialiwiele.HammondchybaczułsięrównienieswojojakEve
przytłoczonatakbliskąjegoobecnością.Byłnietylewysoki,copotężniezbudowanyi
wydawałosię,żewysysacałepowietrzezwnętrzataksówki.Spodopuszczonychpowiek
Evepatrzyłanajegodłonie.Byłyduże,leczeleganckie,apaznokciekrótkieiowalnie
spiłowane.
Naprzegubienosiłcienkizłotyzegarek,częściowoprzysłoniętybiałym,wy
krochmalonymmankietem.NamyślopieszczocietychdłoniEvewstrzymałaoddechi
szybkospojrzałazaokno.
Poczułasięswobodniejdopierogdyprzekroczylipotrójnyportalbiblioteki.Jejtowarzysz
najwyraźniejczułsiętujakwdomu.Skinąłgłowąochronie,zamieniłkilkasłówz
bibliotekarzem,apotempoprowadziłjąpoolbrzymichschodach,wskazującpodrodzena
ciekawedetalearchitektoniczne.Stałsięjeszczebardziejdominujący,Evezaśpoczułasię
przynimjeszczemniejsza,iniechodziłotylkooto,żesufityznajdowałysiętuna
wysokościsześciumetrów,awyłożonemarmurowąmozaikąposadzki,poktórychszli,
byłybezcenne.
Przedewszystkimonieśmielałająwiedzagromadzonawtychmurachprzeztakwielelat.
PaulHammondpoprowadziłjądomałejczytelni,którązarezerwowałwcześniej.
Usiedlioboksiebieprzystole,naktórywysypałzteczkiwielkistospomiętych,
nieuporządkowanychnotatek.Widziałapojegooczach,żesamniewierzy,bytenbałagan
dałosięuporządkować,iuśmiechnęłasięwduchu.Doświadczeniematkidwojgadzieci
znówokazywałosięprzydatne.
-Mogępomóc?-zapytała,spokojniesięgającdopapierów.
Skinąłgłowąinajegotwarzpowoliwypłynąłuśmiech.Odniosławrażenie,żechce
sprawdzićjejumiejętności.Zrobiłamiejscepośrodkustołuiwprawniezaczęłasortować
papiery,układającjewmniejszepliki.Hammondskinąłgłowązuznaniemiposzedłdo
katalogów.
Evepracowałabezwytchnieniaprzezcałeprzedpołudnie.Tozajęciebyłodlaniej
przyjemnąodmianą;czułasięjakmłodadziewczynawypływającanawielkiocean.
Obawiałasięwprawdzie,żemożemiećkłopotyzutrzymaniemgłowynadwodą;dawno
jużniezajmowałasiępracąnaukowąinapoczątkuzastanawiałasięnadkażdymkrokiem,
szybkojednaknabierałapewnościsiebie.
Wkońcuodsunęłasięodstołuiprzeciągnęła.Hammondpatrzyłnanią.
-Cotakiego?-zapytałazrumieńcem.Odchyliłsięnaoparciekrzesłairównież
uśmiechnął.
-Widzę,żetapracasprawiapaniradość.
-Jużdawnoniezajmowałamsięczymśtakim…-Urwała,uświadamiającsobie,żenie
potrafimuwyjaśnićtego,coczuje.Powiedziaławięctylko:-Zdążyłamjużzapomnieć,
jakatoprzyjemność.Jakodwiedzinyustarychprzyjaciół.Potygodniachwypełniania
formularzyczujęsię,jakbymwyszłazwięzienia.
-SkończyłapaniuniwersytetNorthwestern?Skinęłagłową.
-Moirodziceniechcieli,żebymwyjeżdżaładaleko.Byłamjedynaczką.Apan?
-Cambridge.Jestemtrzecimsynemizdecydowałaotymrodzinnatradycja.
-TęsknipandoAnglii?
-Absolutnienie!-zawołałzdziwnymożywieniem,alewyczuwałajakąśzłośćpodjego
zbytszerokimuśmiechem.-UwielbiamAmerykę,aszczególnieŚrodkowyZachód,
wielkieprzestrzenieibezpretensjonalność.Ludzietutajsąbardzootwarci,mówiąto,co
myślą,nieoglądającsięnakonwencje.Mojarodzinajesttypowobrytyjska.Kościół
anglikański,pozycjaspołecznaitakdalej.-Uśmiechnąłsięzprzekornymbłyskiemw
oczach.
-Spisalimnienastratywchwili,gdyprzyjechałemkiedyśdodomuwtenisówkachi
czapeczcebaseballowej.
Podniósłsięodstołu,kończącrozmowę.
-Chodźmystąd-dodałiwyciągnąłdoniejrękę.-Strawydladuszynadziśwystarczy.
Możeterazzadbamyonaszeżołądki?
Zjedlilunchwprzylegającymdobibliotekiparku.Byłopięknepopołudnieiżadneznich
niemiałoochotywracaćdownętrzabudynku.Upaływreszcietrochęzelżały,byłobardzo
ciepło,alenieduszno.Lekkipowiewporuszałliśćmidrzew.Evesiedziałanaławce,
wdychającwonnepowietrze,iczuła,żebudzisięwniejchęćdożycia.
DoktorHammondkupiłlunchweuropejskichdelikatesachnarogu.Rozłożylinaławce
papieroweserwetkiipołożylinanichkanapkizchrupkiegochleba,świeżąmozarellę,
pomidorypokrojonewplasterkiipęczekświeżejbazylii.Eveprzypomniałasobie
improwizowanepikniki,jakiekiedyśczęstourządzalisobiezTomem,gdyjeszczebył
stażystąnachirurgii.Godzinydyżurówstażystówbyłyzupełnienieludzkie,więcEve
lubiłasprawiaćmuniespodziankiipojawiaćsięwszpitaluzkoszykiempełnymjedzenia.
Rozkładalijenatrawnikuitylkodziękitemuudawałoimsięspędzićrazemkilkacennych
chwil.
Ogarnęłająmelancholia.Wzięładorękikawałekchlebairzucałaokruchygołębiom.
-Eve,dobrzesięczujesz?-zapytałHammond.Spojrzałananiego,niezdającsobie
sprawy,jakbardzojejtwarzodbijauczucia.
-Myślałamoprzeszłości…Kiedyśczęstozmężemurządzaliśmysobietakiepikniki.
Dawnotemu.
-Jesteśrozwiedziona?Potrząsnęłagłową.
-Jestemwdową-wyjaśniłacichoipoczuładreszcz.Użyłategosłowaporazpierwszy.
-Przykromi.
-Och,wszystkowporządku.Radzęsobie.Wtymmiesiącuupłynierokodśmiercimojego
męża.
-Jakdługobyliściemałżeństwem?
-Ponaddwadzieścialat.-Nawidokjegozdumieniapokiwałagłową.-Wiem,tobardzo
długo.Chociażwydajesię,żewcalenie.-Wzruszyłaramionamiidodała,chybabardziej
dosiebieniżdoniego:-Tobyłodobremałżeństwo.
Zamilkła,alewciążczułanasobiejegowzrok.Niemiałajednakochotyrozmawiaćo
Tomie,aszczególniezPaulem.Tobyłzbytbolesnyiintymnytemat.Odwróciłagłowęi
wpatrzyłasięwdziecinahuśtawkachpodrugiejstronietrawnika.
-Jateżjestemwdowcem-usłyszałapochwili.
-Naprawdę?-zdziwiłasięszczerze.Hammondkrótkoskinąłgłową.
-Mojemałżeństwotrwałoznaczniekrócejniżtwoje.Mojażonanieżyjejużodlat.
Obydwojebyliśmymłodzi,alecóż,tobyłwielkicios.Ja…-Machnąłręką.Tematbył
najwyraźniejdrażliwyinabrzmiałyemocjami.-Bardzodługobyłemmłodym,gniewnym
człowiekiem.Zadużopiłemirobiłemrzeczy,którychpóźniejżałowałem.-Zaśmiałsię
krótko.-Byłemzwykłympajacem.Boże,ileżemocjimieścisięwmłodychludziach.
Możedlategotaklubięmoichstudentów.Sąjakwulkanywkażdejchwiligotowedo
wybuchu.
Mamnadzieję,żeudamisięprzekształcićichpasjewwizje.Cokolwiekichinspiruje,
literatura,naukaczykomputery,nieważne,cotojest,bylebypotrafiliprzekształcićswoje
namiętnościwcoś,conaprawdękochają-oczywiściepozaseksem.Bardzotrudno
odwrócićichuwagęodtejuliczki.Nieoczekuję,żebędąosiągaliświatowesukcesy,ale
chciałbym,żebysięrozwijali.Tylkowewnętrznawizja,nieważne,czydotyczącarzeczy
wielkich,czymałych,jestwstanieocalićichwświecienieustannychzmian.-Umilkłna
chwilę,apotemdodał:-Żałuję,żeniejestemjużmłody.
-Ależjestpanmłody!Mojaprzyjaciółka,Annie,twierdzi,żeniemaczegośtakiegojak
wiek,ichoćmojeciałoniechcesięzniązgodzić,duchemjestemotymprzekonana.
Zatrzymałnaniejwzroknadługąchwilę.
-Rzadkorozmawiamnatakietematy-zaśmiałsięipodniósłpapierowykubek.-Nie
mogęzłożyćtegonakarbwina,bogotutajniema,więcpewniechodziotowarzystwo.
Evepoczuładziwnąeuforię.Niedoświadczałaczegośpodobnegojużodwielulat.
-Niezgadzamsię,żepasjeprzeznaczonesątylkodlamłodychludzi-powiedziała.-
Myślę,żeczęstopojawiająsięwżyciu,szczególniepojakiejśdużejzmianie.Pośmierci
Tomaprzezwielemiesięcycodzienniemusiałamwalczyćoprzetrwanie,nawetnieze
względunasiebie,aledlamoichdzieci.Izdnianadzieńbyłocorazlepiej.Aledzisiaj-
podniosławzroknajegotwarzwnadziei,żezostaniedobrzezrozumiana-gdy
pracowaliśmywbibliotece,znówpoczułamsięsobą.Miałamprzedsobącel,praca
sprawiałamiradość.
Skinąłgłowąiwjegowzrokupojawiłasięłagodność.
-Pracamatęcudownąwłaściwość,żepozwalaodzyskaćsensżyciainadaćmunowy
kierunek.Powiedz,czynigdyniechciałaśuczyć?
Zaśmiałasięlekko.
-Owszem,chciałam.Tomójcel.Alemuszęodnowićcertyfikat.
-Powinnaśtozrobić.Pomogęci.Mogęnapisaćlistrekomendujący.Wieszchyba,żemasz
prawodozniżkiwopłatach?Chodziszjużnajakiśkurs?
Potrząsnęłagłową.
-Jeszczenie.Nieczułamsięgotowa.Narazienajważniejszebyłoznalezieniepracy.
Alechybaspróbujęwnastępnymsemestrze.Terazwydajemisiętoosiągalne.Towielka
ulgapoczuć,żepowrótdoświatauniwersyteckiegoniejesttaktrudny,jakmisię
wydawało.
Odkądprzekroczyłamczterdziestkę,martwiłamsię,żejużzapóźno,żemożemójumysł
niejestjużtaksprawnyjakkiedyśinienadajęsiędorywalizacji.Obawiałamsię,że
straciłamswojąszansę.Terazwiem,żetowszystkobzdury.Uczyćsięmożekażdy,trzeba
tylkochcieć.
-MarkTwainpowiedział,żeuczeniesiętomarnowaniemłodości.
-Tak.Pracującztymidzieciakami,uświadamiamsobiecodziennie,żeniejestemjuż
młoda.
-Aktóżbychciałbyćwichwieku?-zaśmiałsięHammond,sięgającpobutelkę.-
Chceszjeszczewody,staruszko?
-Tak,dziękuję,doktorze-odrzekłazrozbawieniem.
-Proszę,mówmi:Paul.
ZmieszanaEveodłamałakawałekchleba.Awięczbliżylisiędosiebieokolejnykrok.
-Zastanawiałemsięnadczymś-powiedziałHammond,zakręcającbutelkę.-Dobrzenam
sięrazempracuje,azostałojeszczesporodozrobienia.Czyznalazłabyśdlamnietrochę
czasujutro?
-Chybatak-odrzekła,starannieskrywającentuzjazm.-Paul.-Ichspojrzeniazetknęłysię
nachwilę,poczymszybkorozbiegły.
-Todobrze-mruknąłiwkącikachjegoustzadrgałuśmiech.
Eveznówczułasięmłoda,jakbyobudziłasięzdługiegosnu.Spędzikolejnydzieńz
Paulem.Wrócidoszkoły,odnowicertyfikat,ucieknieodbiurowejrutynyiwypełniania
formularzy.Któregośdniaznówbędzieuczyć.Tobyłonajwiększemarzeniejejżycia,
więcdlaczegoniemiałabygozrealizować?Przecieżztegożyciaminęłazaledwiepołowa.
SpojrzałanaPaula,którysiedziałnaławcewygodnieoparty,ztwarzązwróconądonieba,
apotemznówopuściławzroknaswojądopołowyopróżnionąszklankęzwodąi
pomyślała,żetaszklankaniejestwpołowiepusta,leczwpołowiepełna.
WpiątekpopołudniuMidgeiEdithszłyprzezWal-tonStreetdogalerii,wktórejmiała
sięodbyćgrupowawystawazudziałemMidge.Byłatodobragaleria,bardzowybrednaw
wyborzeartystów,atowarzystwo,wjakimmiałysięznaleźćjejobrazy,jeszczedodawało
prestiżucałemuprzedsięwzięciu.Spośródpięciuosób,którezostałyzaproszonedo
udziałuwwystawie,conajmniejjednamogłaliczyćnasprzedażswychdzieł.Takie
szanseniepojawiałysięcodziennie,toteżMidgejużodkilkumiesięcybyłabezreszty
zaabsorbowanapracą.
Bardzopragnęła,byjejmatkazrozumiała,jakważnajesttawystawa.Edithostatnio
zaczęłasięinteresowaćpoczynaniamicórki,awkażdymraziebyłazaskoczonajej
oddaniemsztuce.„Niemiałampojęcia,żejesteśtakwytrwała”,powiedziałajejkiedyśi
byłtodotychczasnajwiększykomplement,jakiegoMidgedoczekałasięodniejwciągu
całegożycia.Edithnigdynietwierdziła,żeznasięnasztuceabstrakcyjnejiMidgenie
oczekiwałaodniejfachowejoceny.Wiedziała,żejejmatkalubiładneobrazki,naktórych
przedstawionesąrzeczydającesiębezwysiłkurozpoznać.Jednakodkiedywynajęła
mieszkaniewdomucórki,przestałanazywaćjejobrazy„kleksamiibazgrołami”,Midge
zaśniemówiłajużopsiematki„tenobrzydliwyfutrzak”.
SzłynaskrótyprzezParkWaszyngtona.NarazEdithzatrzymałasięipociągnęłaMidgeza
rękaw.
-Popatrztam-syknęła,zakrywającustadłonią.-Tam,naławce.Czytoniejest
przypadkiemEvePorter?
Midgerównieżsięzatrzymałaispojrzaławewskazanymkierunku.Kobietadozłudzenia
przypominającaEvesiedziałanaławceobokrosłegomężczyznywbeżowymgarniturze.
Pogrążenibyliwrozmowie,awichgestachispojrzeniachbyłocoś,cowskazywałona
znacznąintymność.Midgespojrzałajeszczeraz,niedowierzającwłasnymoczom.
-Tochybaniemożliwe-stwierdziła.-CoEvemogłabyturobićotejporze,wdodatkuz
mężczyzną?Powinnabyćterazwpracy.
-Moimzdaniemonamaznimromans-oznajmiłaEdithzgłębokimprzekonaniem.-I
wcalejejsięniedziwię.Każdakobietapoleciałabynatakiegomężczyznę.Chociażchyba
jestdlaniejtrochęzastary.Wyglądanasześćdziesiątkę.Niesądzisz,żewiekiem
pasowałbyraczejdomnie?
-Boże,mamo!-westchnęłaciężkoMidge.-Zachowujsięstosownie!Ciekawe,dlaczego
Evenigdyonimniewspomniała?
-Woligomiećwyłączniedlasiebie.Nieprzypuszczałam,żejesttakasprytna.Cichawoda
brzegirwie.Chodź,zabawimysiętrochę.
-Mamo,uspokójsię!-zawołałaMidgezniepokojem,alebyłojużzapóźno.Edithwyszła
zzakrzewówiskierowałasięwstronęławki.
-Eve,przecieżtoty!-zawołałazdaleka.Midgeniemiaławyboru;musiałapójśćzanią.
NadźwiękgłosuEdithEvedrgnęła,aleszybkoopanowałasięiprzywołałanatwarz
uprzejmyuśmiech.
WidzącMidge,zarumieniłasięnieco.Byłojasne,żeniespodziewałasięspotkaćnikogo
znajomego.
Midgezciekawościąprzyjrzałasięmężczyźnie.Byłwysokiiszerokiwramionachoraz
miałwsobiecośekscentrycznego,cozmiejscadoniejprzemówiło.Podobałjejsięi
widziała,żematkanajegowidokreagujejakpiesPawłowa.
-Nieprzedstawisznamswojegoznajomego?-zapytałaEdithzwyraźnąniecierpliwością.
RumieniecEvejeszczesiępogłębił.
-Oczywiście,bardzoprzepraszam,właśniezamierzałamtozrobić.EdithKirsch,Midge
Kirsch,poznajciedoktoraPaulaHammonda,dziekananaszegowydziałuanglistyki.
PracujemyrazemwNewberry.Prowadzimybadanialiterackie.
MidgenigdyjeszczeniewidziałaEvetakspiętej.
-Bardzomimiłopaniepoznać-odezwałsięmężczyzna.-Odkryłem,kuswejwielkiej
radości,żeEvejestznawczyniąpoetówromantycznych.Niemampojęcia,cobymbez
niejzrobił.
BrytyjskiakcentniemalrzuciłEdithnakolana.
-Jakietoszczęście,żemożecieprowadzićtebadaniawparku-zauważyłaMidge
sarkastycznie,alenawidokspojrzeniaEvepoczułasięgłupioidodałapospiesznie:-W
takipięknydzień.
Alebyłojużzapóźno,byuratowaćsytuację.Eveodpowiedziałajejkrzywymuśmiechem.
-Jakośudałonamsięwyrwaćnalunch.
-Evenajchętniejpracowałabybezprzerw,aleniepozwalamnato.Gdyjestemgłodny,
wpadamwzłyhumor-oznajmiłmężczyzna.-Aponieważjestemjejprzełożonym,musi
mniesłuchać.
Napięcieszczęśliwiezelżało.Midgewolałanieryzykowaćnastępnejturykonwersacji.
-Musimyjużiść-powiedziała,spoglądającnazegarek.-IdziemydogaleriiWittman.
Totużzarogiem.Wtenweekendmamwernisaż,pamiętasz,Eve?Wpiątekwieczorem.
Muszęobejrzećścianę,naktórejbędąwisiałymojeobrazy.Dostałaśzaproszenie?
-Tak,dziękuję.Jestpiękne-odrzekłaEvechłodno.
-Byłomibardzomiłopanapoznać,doktorze.Gdybymiałpanochotęzobaczyćmoją
wystawę,serdeczniezapraszam-dodałaMidgezczystejuprzejmości,alekujej
zdumieniudoktorHammondodrzekł:
-Dziękuję,przyjdęnapewno.Sztukabardzomnieinteresuje,anieznamwielu
chicagowskichartystów.Miłobyłopaniąpoznać.-OdwróciłsiędoEdith:-Panią
również,paniKirsch.
-Edith-poprawiłago,wyciągającdłońkrólewskimgestem.
Midgemusiałaodciągnąćjąodławkisiłą.
-Nieoglądajsię-szepnęła,aleEdithoczywiścieodwróciłasięispojrzałaprzezramię.
-Mogłabymsięwnimzakochać-szepnęła.-Cozaurok!TylkoBrytyjczycypotrafiąsię
takzachowywać.Iteoczy!Och,mójBoże,mogłabymwniepatrzećprzeztydzień.-
Zwróciłanacórkęmrocznespojrzenie.-Dlaczegotynigdynieprzyprowadziszdodomu
takiegomężczyzny?
-Proszęcię,mamo-powiedziałaMidgelodowatymtonem.-Niezaczynajmytegood
początku.
-Alejapytamzupełniepoważnie.Gdybyśtylkozadbałaofryzurę,zrobiłasobiemakijaż,
napewnomogłabyśwpaśćwokokomuśtakiemu.Ciekawajestem,gdzieEvechodzido
fryzjera?Tobieteżbyłobydobrzewtakiejkrótkiejfryzurze.
Gdyniedoczekałasięodpowiedzi,westchnęłajeszcze:
-Idlaczegozachowałaśsiętakgrubiańsko?Niemogłamuwierzyćwłasnymuszom!
Midgezmarszczyłaczoło,aletymrazemteżsięnieodezwała.Wstydziłasięwłasnego
zachowania.Jakmiaławytłumaczyćwłasnejmatce,żePaulHammondnaniejrównież
zrobił
wrażenie?Aleprzedewszystkimirytowałoją,żeEvePorter,którawcześniejjużmiała
mężawosobieenergicznego,przystojnegoibogategolekarza,takszybkoznalazła
następnegomężczyznę,którysięniązainteresował.Evebyłasamazaledwieodroku.
TymczasemMidgepozostawałasamotnajużodwielu,wielulat.
-Ocotuchodzi?Słyszałam,żezamiastpracować,chodziszdoparkunarandki,w
dodatkunimniej,niwięcej,tylkozdziekanemwłasnegowydziału!-zawołałaAnnie,
stojącnaprogumieszkaniaEvezbutelkąwinawręku.-Wpuśćmnie.Przyniosłamcośna
wzmocnienie.Niewywinieszsiętakłatwo.
-Ktocipowiedział?-jęknęłaEve,wpuszczającjądośrodka.Nasofiewsaloniepiętrzyła
sięstertaupranychrzeczy,telewizorryczałnacałyregulator,anastołachponiewierałysię
pustekubkiiopakowaniapobatonikach.Byłtypowypiątkowywieczór.
-Całemiastootymplotkuje-uśmiechnęłasięAnnie,idącslalomemdokuchni.Eveszła
zanią,nachybiłtrafiłzbierającpodrodzebrudnenaczynia.
-Naprawdę,Eve,toniesprawiedliwe-perorowałaAnnie,wbijająckorkociągw
zamknięciebutelki.-Opowiadaszmimnóstwonudnychszczegółówzeswojegożycia
finansowego,alegdychodziożycieuczuciowe,zatrzaskujeszsięwskorupiejakostryga.
Domagamsięwszystkichpikantnychdetali.Możesztouznaćzamojehonorarium.
KorekwyskoczyłzbutelkinatległośnegośmiechuEve.
-Niemamżadnegożyciauczuciowego!-zaprotestowała.
WtejchwilidokuchniweszłaBronte.
-Zycieuczuciowe?-zapytałazprzerażeniem.-Czyje?Twoje,mamo?
-NiesłuchajAnnie.Onazupełniezwariowała-uspokajałająEve,obrzucając
jednocześnieprzyjaciółkęwymownymspojrzeniem.-Wychodziszdokądś?
-Idędokinazeznajomymi.
-Aha.Samedziewczyny?
Brontetylkoponurowzruszyłaramionami.
-Ajakżebyinaczej?
Niemiałachłopaka.Evewiedziałaotymiznałajejrozgoryczenieztegopowodu.Ona
samaniemogłazrozumieć,dlaczegochłopcynietłocząsięwokółjejcórki,alezdrugiej
stronyczułaulgę,żetenproblemjeszczejejniedotyczy.
-TatoVickinaszawiezie.Muszęjużlecieć-wyjaśniłaBronteidodałapodejrzliwie:-
Aletybędzieszwdomu?
Everoześmiałasiękrótko.
-Boże,samaniewiem.FinneymazostaćnanocuNello,więcpomyślałamsobie,że
możezaszalejęigdyskończępranie,to,naprzykład,pomalujęsobiepaznokcie!
-Bardzozabawne!-mruknęładziewczyna.-Będęwdomuowpółdojedenastej.
Możenawetwcześniej-dodałaznacząco.
PojejwyjściuAnniepotrząsnęłagłową.
-Odkiedytoonajesttumatką?Gdybytomojedziecko…
-Annie-przerwałajejEveostrzegawczo.
-Dobrze,dobrze.Wróćmydotego,oczymrozmawiałyśmywcześniej,skarbie.
Chodź,usiądziemysobiewygodnie.
Poszłydosalonu,przesunęłystertęupranychrzeczyiumościłysięnakanapie.
-Mów-zażądałaAnniezoczamibłyszczącymiciekawością.-Tylkoniczegoniepomijaj.
Mojeżycieuczucioweległowgruzach,więcpozwól,żebyprzynajmniejtwojepodniosło
mnienaduchu.
-Niemamoczymopowiadać.
-Słyszałamcoinnego.Zaraz,jaktobyło?Kochankowiewparku?
-Och,nie…!RozpoznajęstylEdith.Annieparsknęłaśmiechem.
-Zupełnieoszalałanapunkcietwojegoadoratora.Midgeniemożejejuspokoić.
Ostrzegamcię,strzeżgojakokawgłowie.
-Toniejestmójadorator,tylkoszefibardzomiłyczłowiek.Towszystko.
-Kłamiesz.Czyoncisiępodoba?
-Och,nalitośćboską.Niejesteśmywliceum.
-Wszystkojedno.Podobacisięczynie?
Evewestchnęła,aleponieważsiedziałaprzedniąAnnie,jejprzyjaciółka,odpowiedziała
szczerze:
-Och,tak,podobamisię.Nawetbardzo.Opuściławzroknaswojedłonieiopowiedziałao
wszystkichzdarzeniachminionegotygodnia,któryspędziliwbibliotece.
Opowiedziała,coczuła,gdydotykalisięprzypadkiemalbogdyPaulpochylałsięnadjej
ramieniem,odreszczu,któryjąwtedyprzeszywał,owrażeniu,żeznówjestmłodaipełna
nadzieinażycie.
-Czytotakieokropne?-zapytaławkońcu,czerwieniącsięażpokorzonkiwłosów.
-Okropne?Dlaczego?Przeciwnie,towspaniałe!Gdybytoniechodziłoociebie,byłabym
zazdrosna!
-Alejakośniewydajemisiętowporządku.TowszystkoniemanicwspólnegozTomem
anizewspomnieniaminaszegożycia.
-Mamnadzieję,żenie!-zawołałaAnnie.Wzięłagłębokioddechidodałaswoim
prawniczymtonem:-Eve,toTomzmarł,aniety.Dlaczegomiałabyśprzestaćodczuwać
naturalne,fizycznepotrzeby?Przecieżżyjesz,jesteśkobietąwpełnisiłipowinnaśmyśleć
osobie,swoichdzieciachiprzyjaciołach!MusiszzostawićzasobąwspomnieniaoTomie
iżyćdalej!
-Aleczujęsięwinna.
-Niemaszpowodu.
-Nierozumiesz…
-Rozumiem.Eve…-Anniezawahałasięipotrząsnęłagłową.-Wierzmi,skarbie.
Jeśliongdzieścięzaprosi,natychmiastzgódźsię.Ztego,cosłyszałam,onjestprawdziwy
iżywy.Atobieprzydałobysiętrochęporządnegoseksu.
-Będziesznietypowąmamą-uśmiechnęłasięEve.-Dzięki.
Anniepochyliłasięiuścisnęłaprzyjaciółkę.
-Dobrzejuż-mruknęłaAnnie,pociągającnosem.
-Wystarczytychczułości.Chcępoznaćwięcejszczegółów.Wszystkie,codojednego!
Wtejsamejchwilizadzwoniłtelefon.Evepodniosłasłuchawkę,aleuśmiechzamarł
najejustach,gdyusłyszałagłosPaulaHammonda.
-Wiem,żejestjużtrochępóźno,alewłaśniezobaczyłemwgazeciezapowiedź
wieczorupoezji,dzisiaj,wkawiarninaStarymMieście.Przyszłomidogłowy,żemoże
miałabyśochotęsiętamwybrać.Oczywiście,oileniemaszinnychplanów.
-Niemamżadnychplanów-powiedziałaEve,obracającwrękukabeltelefonu.-
Jesteśpewny?
Zaśmiałsięcichym,miękkimgłosem.
-Ależtak.Wgazecienapisali,żewieczórzaczynasięosiódmejtrzydzieści.
-Nie,toznaczy,czyjesteśpewny,żepowinniśmyiśćtamrazem?Wkońcujesteśmoim
szefem.
-Owszem,oilesobiedobrzeprzypominam.MógłbymzaprosićPatCrawford,alewolę
tampójśćtylkoztobą.
Eveprzezchwilęmilczała.Miaławielkąochotęprzyjąćzaproszenie,aleniebyłana
randceodponaddwudziestulatitrochęsiętegoobawiała.SpojrzałanaAnnie,szukającu
niejpomocy.Przyjaciółkasiedziaławnapięciu,sztywnowyprostowana,igdyichoczysię
spotkały,ruchemustnakazała:Idź,idź,idź!
-Jeślimiałabyśsięczućnieswojo…-zawahałsięPaul.
-Nie,toznaczy,nie,niebędęsięczułanieswojo.Tak,chętniepójdę.
-Cieszęsię.Przyjadępociebieosiódmej,apotemmożemywpaśćgdzieśnakolację,
jeżelibędzieszmiałaochotę.Czylubiszbistra?
-Uwielbiam!
GdyEveznówpodniosławzrokznadsłuchawki,Annietriumfalnymgestemwyrzuciław
powietrzezaciśniętąpięść.
ROZDZIAŁDWUNASTY
ChericordarsideltempofeliceNellamiseria.
Niemawiększegosmutkuniżwspominanieszczęśliwychczasówwczasienieszczęśliwym.
Dante,Piekło(CantoV)
Poezjabyłaokropna,zatotowarzystwoznakomite.WbrewswoimobawomEveczułasię
zupełnieswobodniejużodpierwszejchwili,gdyczerwonysaabPaulapodjechałpoddom.
Rozmawialiobłahostkach,achwilamizgodniemilczelijakstarzyprzyjaciele.Wdrodze
powrotnejEvezaczęłasięzastanawiać,czyniebylijużkochankamiwjakimśpoprzednim
wcieleniu.
Wieczórbyłciepły,pełenzapachówlata,zparkudolatywałśmiechchłopcówiszczekanie
psów.
-Młodewilczki-uśmiechnąłsięPauliwskazałnaksiężycwpełni.-Niesąwstanietego
opanować.
Podeszlidobudynkuizatrzymalisięprzedwejściem.Evestanęłazwróconatwarządo
niego.
-Tobyłbardzomiływieczór-powiedziała.
-Cieszęsię.Jateżtakuważam.
-Zaprosiłabymcięnakawę,aledzieci…
-Oczywiście.Powinienemjużjechać.-Urwałnachwilę,poczymdodałszybko:-Nie
poszliśmydzisiajnakolację,więczastanawiałemsię…możemiałabyśochotęwpaśćjutro
domnie?Jestemcałkiemniezłymkucharzem,apozatymobiecałemci,żepoczytamy
Dantegoworyginale.Cotynato?
-Zgoda-odrzekłanatychmiast.-Bardzosięcieszę.Rozluźniłsięinajegotwarz
wypłynąłszerokiuśmiech.Evespojrzałamuwoczyipoczuła,żeniemaltracioddech.
-Przyjadępociebieosiódmej.
-Będęczekać.
Chwila,któranastąpiła,byłapełnanapięcia.Eveczekała,coterazzrobiPaul;pocałujeją
i…czypowinnamunatopozwolić?Wstrzymałaoddech,gdyniemalniedostrzegalnie
pochyliłsiędoprzodu,alepotem,jakbyhamującimpuls,opuściłwzrokiująłjązarękę.
-Wtakimraziedobranoc.
-Dobranoc-odpowiedziała.
Patrzyłazanim,ażzniknąłzarogiembudynku,apotempowoliweszładośrodka.
Byłapełnaobaw,samaniewiedziała,czychcewpuścićdoswegożyciaiserca
mężczyznę,nicjednakniemogłaporadzićnato,żenasamąmyśloPaulurumieniłasię
jaknastolatka.
Otworzyładrzwimieszkaniainatychmiastwyczułazłowrogąścianęmilczenia.
SiedzącanakanapiewsalonieBrontegroźniepodniosłasięzmiejsca.
-Gdziebyłaś?-zapytałagniewnie.Eveosłupiałainarazpoczułasięwinna.
-Nawieczorzepoezji-odrzekławymijająco.
-Zkim?-nieustępowałaBronte,podchodzącbliżej.
-ZdoktoremHammondemzcollege’u.Ajakietomaznaczenie?
Brontezwściekłościąobróciłasięnapięcie,pobiegładoswojegopokojuimocno
trzasnęładrzwiami.
Eveoparłasięościanęiprzymknęłaoczy.Pochwiliposzładołazienki,umyłasięi
wślizgnęładołóżka.Zasłonyniebyłyzaciągnięteidosypialniwpadałoświatłoksiężyca.
Przypominałasobiekażdesłowo,jakiepadłomiędzynimitegowieczoru,każdygesti
każdespojrzenie.CzynaprawdęPaulmiałochotęjąpocałować?Jaknatenpocałunek
zareagowałobyjejciało?PrzezostatnitydzieńEvedrżałaznapięcia,nawetgdyPaul
podawał
jejkartkępapieru.PuszkaPandoryzostałaotwartainiebyłosposobu,byjązamknąć.
Zaprosiłjądosiebienakolację.Czyznówbędziechciałjąpocałować?Iczymamunato
pozwolić?Wstrzymałaoddech,przypomniałasobieśmiechywparkuipomyślała:tak.
PaulHammondprzyjechałpunktualnieosiódmej.Pojawiłsięprzeddrzwiamizwielkim
bukietemkwiatówwjednejręceipudełkiemluksusowychczekoladekdladzieciw
drugiej.FinneyiBrontezachowalisięponiżejwszelkiejkrytyki.Niepodziękowaliza
kosztownesłodycze,tylkopatrzylispodzłowieszczoprzymrużonychpowiekjakdwie
panteryprężącesiędoskoku.
-Przepraszamcięzadzieci-powiedziałaEve,gdywsiedlidosamochoduiPaulzapalił
silnik.-Sątrochęnadopiekuńcze.
Uśmiechnąłsiędoniejpromiennieipoklepałjąpodłoni.
-Wiem,jaksięczują.
Rozluźniłasięzogarniającymjąpoczuciem,żewszystko,cosięmiędzynimiwydarzy,
musibyćdobre.
Jegodombyłdokładnietaki,jaksobiewyobrażała:bezpretensjonalna,urzekająca
dziewiętnastowiecznabudowlazcegły,jakbyprzeniesionazangielskiejprowincji.
Wysokopościaniepięłysięróże.Spadzistydachpokrytyszaroniebieskądachówką
ocieniałrząddzielonychokien.Domotoczonybyłogrodempełnymstarychdrzewi
równoprzyciętychkrzewów.
Wnętrzerównieżniesprawiłojejzawodu.Niebyłotuchromuaninowoczesnych
technologii,dominowaławysokajakośćiwygoda.Jegowłaścicielmiałwyrobionygusti
wystarczającodużopieniędzy,byzaspokoićwszystkieswojepotrzeby.Pokojebyły
niewielkie,alezatoliczneiwszystkieodznaczałysiędobrymiproporcjami.Równieżwe
wszystkichmieściłysięwbudowanewścianypółkinaksiążki.Evepomyślała,żegdyby
miałanarysowaćumysłPaula,narysowałabytendom.
Najbardziejniezwykłyzewszystkiegobyłolbrzymi,kamiennykominekwsalonie.
Byłtakwielki,żestałatujeszczetylkoczerwona,skórzanakanapa,kilkaeleganckich,
choćpodniszczonychkrzesełorazniskistolikdokawyzarzuconyksiążkamii
czasopismami.
DoktorHammondstaranniesięprzygotowałnajejwizytę.Załukowatymwejściemdo
jadalniEvedostrzegłaokrągłystółnakrytybiałym,lnianymobrusem,zielonąporcelaną,
starymisrebramiikryształami.Pośrodkustałydwiewysokie,białeświeceorazbukietz
białychróżyczekwszklanejwazie.Evewestchnęła.Tenmężczyznazdecydowaniema
klasę.
-Napijeszsięczegoś?
-Tak,chętnie-uśmiechnęłasię.
Wchwilępóźniejwrócił,niosąccamparizwodąsodowązkostkamiloduiplasterkiem
cytryny.Napójbyłniecogorzki,niecocierpkiibardzocudzoziemski.PodrugimłykuEve
poczuła,żemogłabysiędotegosmakuprzyzwyczaić.
Tegowieczorumusiałasięoswoićzwielomarzeczami.Naprzykładzmyślą,żejestsama
zmężczyznąwjegodomu.Matkazawszewpajałajej,żeporządnakobietanieodwiedza
mężczyzny.WwiekuczterdziestupięciulatEvepowinnajużwyrosnąćztegotypunauk,
aleterazczułasięjakszesnastolatka.
-Dolaćci?-zapyta!Paul,wychylającsięzkuchni.Evezauważyłazezdumieniem,żejej
kieliszekjestpustyiżetroszkękręcijejsięwgłowie.
-Nie,dziękuję-odrzekła,oddającmuszklankę.-Chybajużwystarczy.
-Niemusiszjechaćdodomu.
Nieodważyłasięzgłębiaćtegostwierdzenia.
-Cogotujesz?-zapytała,zaglądającdokuchninadjegoramieniem.-Pachniewspaniale.
-Pomyślałem,żenapoczątekbędziebruschetta.Pomidorywłaśniezaczynajądojrzewać.
Tobędzieprawdziwauczta,moltobene.Potemmożeprosciuttoemelone,mojeulubione
risottozkrewetkamizgrillaiwarzywa-nicciężkiego.Anadeser…-Urwałipotrząsnął
głowązdiabelskimbłyskiemwoczach.-Nie.Musibyćwkońcujakaśniespodzianka.
Evepoczuła,żekolanapodniąmiękną.
-Gdziesięnauczyłeśgotować?
-Wlatachosiemdziesiątychnależałemdoekipy,którąbibliotekaNewberrywysłałado
Włoch,byratowaćhistoryczneksięgozbioryzatopionepodczaswylewurzekiArno.
MieszkałemweWłoszechprzezrok,apotempojechałemtamjeszczeraziprzezcztery
latauczyłemwRzymie.Wracamtam,gdytylkomogę.Samniewiem,colubiębardziej,
włoskąkulturęczywłoskąkuchnię.Aleskorojużotymmówimy,tomożemiałabyś
ochotęmipomóc?Potrzebujębazyliiiparupomidorówzogrodu.Mogłabyśprzynieść?
Przeszłaprzezkuchniępełnądymiących,stalowychgarnkówipęczkówziół
porozkładanychnadrewnianychdeskachdokrojenia,istanęławdrugichkuchennych
drzwiach.Znajdowałsiętutaraszastawionydonicamizterakoty,wktórychrosły
wszelkiegorodzajuzioła.Wszystkotutajnadawałosiędojedzenia.Wtejczęściogrodu,
zadomem,nierosłoanijednodrzewo.Wkąciezobaczyłakrzakmalin,dalejgroszek
wspinającysiępopodporachdosłońca,alenajwięcejmiejscazajmowałyrównerzędy
pomidorówwyprostowanychjakwojskoprzybambusowychtyczkach,amiędzynimi
bujnekrzakibazyliiwszelkichodmian.
-Niewidzętużadnychkwiatów-zdziwiłasię.-Anijednego!
-Kwiatymogęsobiekupić-odrzekłPaultakimtonem,jakbytobyłooczywiste.-Ale
spróbujtego!
Evenadgryzłapodsuniętągrzankęposmarowanąpastązpomidorów,czosnkuibazyliiiw
jednejchwilizrozumiała,comiałnamyśli.Oblizałaustaiskinęłagłową.
-Tomasmaklata.
-Nowłaśnie-ucieszyłsię.
Wjadalnizapaliłświece,odsunąłjejkrzesłoipodałnastółkrólewskiposiłek,który
zupełnieoszołomiłjejzmysły.Nigdywżyciuniktjejtaknieuwodził.Częstozmieniali
tematrozmowy.Stopniowoobydwojestawalisięcorazbardziejotwarciiopowiadali
sobiefragmentywłasnegożycia.Evezauważyła,żePaulnalewawinatylkojej.Gdy
zapytałago,dlaczego,odpowiedziałzbrutalnąszczerością:
-Niepiję.Jestemalkoholikiem.Przestałempićdwadzieściadwalatatemu,alenie
twierdzę,żejestemwyleczony,boktóryalkoholikmożetoosobiepowiedzieć?W
każdymrazietrzymamswojedemonypodkontrolą.-Słowapłynęłycorazszybciej.-
Kiedyśpiłembardzodużo,nietrzeźwiałemcałymimiesiącami.Mójojciecteżpiłibył
tyranem,aprzednimmójdziadek.Jestempodobnydoojca.Mamjegoręce-uśmiechnął
sięsmutno,podnoszącdłoniedogóry.
-Alewierzę,żenatympodobieństwosiękończy.Przyznaję,potrafiębyćokrutny.I
byłem.Alkoholwpołączeniuzmłodością…Nocóż,powypadkurodzinasięmnie
wyrzekła.
Westchnąłiodłamałzeświecykawałekzastygłegowosku.Evewmilczeniuczekałana
ciągdalszyjegoopowieści.
-Biedna,małaCaro.Byłamojążonąipiłarazemzemną.Naszemałżeństwonietrwało
długo.Byliśmymłodziigłupi.Onabyłaaktorką,cholerniedobrą.Jateżtegopróbowałem
iszłominienajgorzej,alenicmnietonieobchodziło.Tobyłatylkoucieczkaodnudy
życiaichybateżbuntprzeciwojcu.Wkażdymraziewracaliśmykiedyśdodomupo
przyjęciuwwiejskimdomuprzyjaciela.Byłemkompletnienieprzytomnyiprowadziła
ona…
Odzyskałemświadomośćdopierowszpitalu.-Terazmówiłpowoli,staranniedobierając
słowa.-Niemaznaczenia,ktoprowadził.Tojajązabiłem.
-Paul,tonieprawda.
-Mojepiciejązabiło;ijejpicie.Naszepicie.Moje,jej,nasze…Totylkosemantyka.
Zginęła,ajajużnigdywięcejnietknąłemalkoholu.Odtegoczasuwiększośćżycia
spędziłemsam.Ciałozostałouleczone,aleranaduszyniechciałasięzagoić.Byłempełen
jakiejśniewypowiedzianejzłości.-Zaśmiałsięzgoryczą.-Boże,byłemwściekłynacały
świat!
Unieszczęśliwiałemnietylkosiebie,aleiinnych.Odpychałemwszystkich.Ale,jak
wszyscy,jatakżezłagodniałemzwiekiem-wzruszyłramionami.-Terazlubięsamotność.
Mamswojąpracę,lubięteżpodróżować.Właściwienikogoniepotrzebuję.Nie
przywiązujęsiędoludziłatwoimamniewieluprzyjaciół.
Podniósłgłowęispojrzałnanią,apotemnadstołemująłjejrękę.
-Ateraznaglepojawiłaśsięty.Mieszkamwtymmieścieoddziesięciulat,iotopewnego
rankatakpoprostuweszłaśdomojegogabinetuiwszystkostałosięinne.Narazpoczułem
sięsamotny.
ProstotategostwierdzeniawstrząsnęłaEve.Cofnęłarękę,czując,żekręcijejsięw
głowie.Paulpatrzyłnaniąprzenikliwie.
-Dlaczegonigdynieopowiadałaśmioswoimmężu?
-Niejestmiłatwoonimmówić.Szczególniedociebie.
-Chciałbymposłuchać.Wiem,takmisięwydaje,żebardzogokochałaś.
-Tak.Aledlaczegochceszonimrozmawiać?
-Żebycięlepiejpoznać.Chcęwiedziećotobiewszystko.
Opowiedziałamuwięc,napoczątkuniepewnie,urywanymizdaniami,potemcoraz
płynniej,odługim,szczęśliwymmałżeństwie,odzieciachiotragedii,którazmieniłaich
życie.Trudnojejbyłowyjaśnićtemumężczyźnie,któryogromniejąpociągał,żewciąż
kochałaTomainadalczułasięjegożoną.
Nieśmiałopodniosłagłowę,chcączobaczyćjegoreakcję.Oczekiwałarezerwy,aleujrzała
najegotwarzywspółczucie.
-Niepoznałemtakiejmiłości-powiedział.Byłapewna,żetostwierdzenienieprzyszło
mułatwo.
Wyciągnąłrękęiprzesunąłpalcamipojejpoliczku.Zwestchnieniemprzymknęłaoczy.
-Chcęcięobjąć,Eve-powiedziałcicho.-Chciałemtozrobićodchwili,gdyporaz
pierwszycięzobaczyłem.Ostatnietygodniebyłydlamniemęczarnią.Odbardzodawna
niczegotakmocnoniepragnąłem.
Westchnęłagłęboko,czując,cotesłowaoznaczają,apotemskinęłagłowąiodłożyła
serwetkęnastół.Podnieślisięjednocześnie.Paulnatychmiastpociągnąłjąwramionai
mocnoprzytulił.Jegokoszulapachniałabazylią.
Objęłajegotwarzdłońmiispojrzałamuwoczy.
ByłytooczyPaula,nieToma,iprzezchwilęznówmiaławrażenie,żerobicoś
zakazanego.Onchybatowyczuł,boprzyjrzałsięjejuważnie.
-Czyjesteśpewna,żetegochcesz?-zapytał.
-Nie-odpowiedziałaszczerze.-Powinnamcipowiedzieć,żewmoimżyciubył
dotychczastylkojedenmężczyzna.
Wziąłgłębokioddechipocałowałjąwczoło.
-Możemyzaczekać.Niechcę,żebyśczegokolwiekżałowała.
Znówmocnootoczyłjąramionami.
-Chodź-powiedział.Wziąłjązarękę,zaprowadziłdosalonuiposadziłnakanapie,asam
nachwilęzniknął.Pochwiliwrócił,niosącwrękuzniszczonyegzemplarzBoskiej
komedii.Usiadłprzyniejiprzyciągnąłjądosiebie.
-Takabliskośćbędziemusiałamiwystarczyć-powiedziałbezcieniawyrzutu.Eve
poczułaulgęiwdzięczność.Oparłagłowęnajegopiersiipoczuła,żejejnapięcie
ustępuje.
-Obiecałem,żecipoczytam,,Piekło”,izamierzamdotrzymaćsłowa.Niechciałbym,
żebyśpomyślała,żebyłtotylkopretekst,byciętuzwabić.
-Właśnieskończyłamtoczytać.Oczywiściepoangielsku-uśmiechnęłasię.-Niebyło
takietrudne,jakmisięwydawało.Tobardzoporuszającedzieło.Podobałomisię.Ale
fragmentobiednymPaoloiFrancescejestokrutny.-MiałanamyśliPieśńV,gdzie
kobietaoimieniuFrancescaopowiadawędrowcowi,Dantemu,żezostałapotępionai
skazananapobytwpieklezagrzechmiłościdoPaola.-Kochalisięizostalipotępienina
wieki.
-Zacudzołóstwo.
-Tak-powiedziałacicho.Właśnietaksięczuła:potępiona,płonącazpragnienia,wgłębi
duszyjednakprzekonana,żemiłośćdoPaulajestgrzechem.
-Dantebyłporuszonyichmiłością,jejsiłą,któraprzetrwałaśmierć.Onsampragnął
takiegouczucia,alenigdygoniedoświadczył.
Evewiedziała,żePaulmówioniejiojejuczuciudoToma.
-TobyłookrutnezestronyDantego,żekazałimpozostaćoboksiebiebezżadnejnadzieii
nawetbezmożliwościwypowiedzeniachoćbyjednegosłowa-powiedziała.
Paulzaśmiałsię.
-Jataksięczujęwpracy.Wiem,żejesteśobok,aleniemogęciędotknąć.
Zsunęłabutyipodciągnęłakolanadopiersi.
-Jateż.Tonaszeprywatnepiekło.Objąłjąmocniejipocałowałwskroń.
-Dlamnietojestraj.Pomyśltylko,gdybyśniepojawiłasięwtedywmoimgabinecie,
nigdybymniepoznałciebieanitegouczuciaizawszebyłbymsamotny.Więcmoże
FrancescaiPaoloczulisięszczęśliwsioboksiebiewpiekle,niżmoglibysięczućwraju-
samotnie.
-PoczytajmitęPieśńV.Powłosku-poprosiła,kładącdłońnajegopiersi.
Sięgnąłpoksiążkę,otworzyłjąioparłnajejramieniu,apotemzacząłczytaćgłębokim,
melodyjnymgłosem,nabrzmiałymuczuciami.Evezprzymkniętymioczamiwsłuchiwała
sięwobcesłowa.Choćichnierozumiała,poruszałjąrytmisiłaichbrzmienia.
Zrozumiaławersy,wktórychDantewołałduchaFranceskiipytałjązpokorą,skąd
wiedziała,żejestzakochana.Francesca,wdzięcznazamożliwośćpodzieleniasięswoją
historią,opowiedziałamu,jakpewnegodniaonaiPaoloczytalirazemksiążkę,nie
wiedzącjeszczeoswejmiłości.Podczasczytaniaichoczyspotkałysięiobydwojeokryli
sięrumieńcem.
QuandoleggemmoUdisiatoriso.Czytającodługowyczekiwanymuśmiechu.Apotem
PaoloodwróciłsięipocałowałFrancescęwusta.Tuttotremante.
Paulprzerwałczytanie,zamknąłksiążkęidotknąłustamiwłosówEve.
Siedzieliwmilczeniu,przepełnieniuczuciami.Obydwojewiedzieli,żetahistoria
opowiadarównieżonichiżewktórymśmomenciewbibliotece,przeglądającstare
pergaminyiprzerzucającniezliczonetomy,onirównieżspojrzelisobiewoczy,
uśmiechnęlisię,okrylirumieńcemizrozumieli,żesąwsobiezakochani.
Pozostałjeszczepocałunek.
DrżącymidłońmiEveobjęłajegokark.WoczachPaularozpaliłsiępłomień,któryna
wskrośprzenikałiją.
-Ostrzegałemcię,żepotrafiębyćbezlitosny,gdyczegośchcę-powiedziałbardzocicho,
zustamitużprzyjejtwarzy.-Achcęciebie.
Poruszyłasięniecoiprzyciągnęłajegogłowędoswojej.Przymknęłaoczyiwstrzymała
oddech.Gdyichustawreszciesięspotkały,poczuła,żetoniewciemnymwirze.
Tuttotremante.Pocałunekmiałwsobiesiłęiintensywność,jakiejoczekiwała.Ramiona
Paulaotaczałyjąjakstaloweobręcze.
Nieczytalijużwięcejaninierozmawiali.Wszystkiewątpliwościzniknęły.Paul
zaprowadziłjądosypialniirozebrałznabożnączcią,itam,nalnianychprześcieradłach,
Eveodkryła,żeDantemiałrację.Drogadoniebajestjasnowyznaczonaikażdyma
szansęjąznaleźć,jeślitylkochce.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Myślcochcesz,tylkonieplącz!
LewisCarroll,Alicjapotamtejstromelustra
Evenigdyniewyobrażałasobienawet,żemożnasięczućtakszczęśliwym.Miała
wrażenie,żeobudziłasięzdługiegosnu.Całyświatwydawałsięjaśniejszy,przejrzystyi
świeży.Wponiedziałekranoubrałasięwyjątkowostarannie.Bronterzucałajej
podejrzliwespojrzeniaspodzmarszczonychbrwiiuparciemilczała.Finney,pochłonięty
nowymikolegamiisportem,wydawałsięniczegoniezauważać,uśmiechnąłsięjednak
promiennie,gdyuścisnęłagoprzedwyjściemdopracy.
Paulbardzosięstarałniespoglądaćnaniączęściej,niżbyłotokonieczneaniwżadnej
sposóbjejniefaworyzować.Popołudniujednakpochwyciłajegodyskretnyuśmiech,
którymówiłwyraźnie,żeonrównieżpamiętakażdyszczegółtamtejnocy.Chciał,by
spotkalisięwieczoremikażdegonastępnegowieczoru,onajednakodmówiła.Dlanieji
takwszystkodziałosięzbytszybko;chciała,bydzieciprzyzwyczaiłysiędoobecności
Paulawjejżyciustopniowo,ustaliliwięc,żebędąspotykaćsiępodczasprzerwynalunch,
wrestauracjialbowparku,iżecierpliwiepoczekajądoświątecznegoweekendu,awtedy
znówspotkająsięuniegonakolacji.
Byłwtorekrano.AnniesiedziaławpoczekalniprzedgabinetemdoktorGibsonwklinice
uniwersyteckiej,imyślałaoswoimmałżeństwie,którestawałosięrówniepustejakjej
brzuch.
MieszkalizJohnempodjednymdachem,aleto,coichterazłączyło,bardziej
przypominałostosunkiwspółlokatorówniżmężaiżony.Johncierpiałwmilczeniuniczym
świętySebastianpokornieczekającynakolejnestrzały,Anniezaśnieznosiła
męczenników,szczególnietakich,którzycierpieliwmilczeniu.Zresztązachowaniejej
mężazpewnościąniebyłotytułemdoświętości;byłtojegosposóbnaukaraniejejza
wybuchyzłości.
WprzeszłościJohnpotrafiłmilczećprzezwieledni,ażwkońcuatmosferastawałasiętak
przesiąkniętawrogością,żeAnniezaczynałaźlesięczućfizycznie.DopierowtedyJohn
pytał:„Czychceszotymporozmawiać?”,aonaoczywiściechciała,ibyłopowszystkim.
Wiedziałajednak,żeterazniepójdzietakłatwo.Przekroczyłapewnągranicę,kiedy
podczasjednegozeswychwybuchówpowiedziałamu,żepowinnisięrozwieść.Nie
myślałatakizarazmutowytłumaczyła,aleJohnodsunąłsięodniejioświadczył,że
Anniemożerobić,cozechce.Odtamtejporyniechciałzniąrozmawiać,kryjąccierpienie
podmaskązranionejdumy.TerazzaśwyjechałnaFlorydę,gdzieR.J.realizowałkolejny
wielkikontrakt.
PodwpływemmężaDorisJohncorazmocniejwplątywałsięwsiećmarzeńowładzyi
pieniądzach.Pojawiłsięwnimdemonzachłannościizapomniał,żekiedyśmarzyło
spokojnejpracyizwyczajnymżyciu.ŻałośniezapatrzonywR.J.,niepotrafiłjużbronić
tego,cobyłocennewnimsamym.Anniezakochałasięwjegowewnętrznejsile,któraw
przeszłościpotrafiłachronićichoboje.Aleterazniepoznawaławłasnegomęża.
Tylkodzieckomogłoichznówpołączyć,nadaćsensichprzyszłościizapewnićwspólny
cel.Potrzebowałagobardziejniżkiedykolwiek.
DrzwiotworzyłysięidoktorGibsonenergicznieweszładośrodka,niosącwrękuwyniki
badań.
-Jeślichodziotwojenarządy,fizjologiczniewszystkowydajesięwporządku.John
równieżmadużożywotnychplemników.Niewidzępowodu,dlaktóregoniemielibyście
siędoczekaćdziecka.Ale-podniosłagłowęznadpapierów-wdalszymciąguniewiem,
dlaczegomasztakobfitekrwawienia.Itoplamieniepomiędzycyklami…Annie,tracisz
zadużokrwi.Badaniemorfologicznepokazuje,żemaszbardzopoważnąanemię,
zupełnieniezwykłąukobietywtwoimstaniezdrowiaiztwojąpozycjąspołeczną.Bardzo
misiętoniepodoba.
-No,cóż-wzruszyłaramionamiAnnie.DoktorGibsonprzyjrzałasięjejuważnie.
-Annie,topoważnasprawa.Chcę,żebyśwzięłatosobiedoserca.Wynikicytologii
równieżsąnietypowe.Tomożenicnieoznaczać,tewynikiczęstoodbiegająodnormy,
alemusimytosprawdzić.
Anniewyprostowałasię,zaniepokojona.
-Cosprawdzić?
-Wieleróżnychrzeczy.Zaczniemyodpowtórzeniacytologii,apotem…
Wgłosielekarkipojawiłsięjakiśniepokojącyton.Anniezesztywniałaznapięcia.
-Potem,zewzględunatwojenieregularneiobfitekrwawienia,chciałabymwykonać
biopsję,żebywykluczyćnowotwór.
Anniepoczułaprzerażenie.Narazmenopauzaprzestałajejsięwydawaćczymśstrasznym.
-Alemówiłaś,żenieregularnekrwawieniawmoimwiekusączymśnormalnym.Zetoma
podłożehormonalne.
-Owszem,aletwojekrwawieniasązbytobfiteipowodująchronicznąanemię.Mogąto
byćtylkowłókniaki.Todośćczęstaprzypadłość.USGwszystkonamwyjaśni.Niemartw
sięnazapas.Topodstawowebadania.Biopsjęwykonujesiętutaj,wgabinecie.Muszę
tylkopobraćpróbkętkankizmacicy.
Anniemiaławrażenie,żejejpłucaściskażelaznaobręcz.
-Kiedychcesztozrobić?
-Najlepiejodrazu,jeśliniemasznicprzeciwkotemu.
WkwadranspóźniejAnnieleżałanafoteluioddychałagłęboko,liczącdrobneotworkiw
płytachpokrywającychsufit,adoktorGibsonbraładorękiprzyrząd,któryprzypominał
średniowiecznenarzędziatortur.Byłotocośwrodzajukombinereknadługiejrączcei
Anniebyłapewna,żebezwzględunamiejscoweznieczuleniezabiegokażesiębolesny,a
narzędzielodowatozimne.
WkuchniGabrielliwarczałwentylator.Dzieńbyłupalny,aklimatyzacjazepsułasięw
czerwcupodczaspierwszejfaliupałówiniestaćichbyłonawymianęurządzenia.
Minąłjużprawierok,odkądFernandostraciłpracę.Przezpierwszychkilkamiesięcy
dostawałzasiłekdlabezrobotnychiodczasudoczasupracowałgdzieśdorywczo,alenie
udałomusięznaleźćżadnejstałejposady.TerazzasiłkujużniebyłoiGabriellamusiała
braćcorazwięcejdyżurów,byjakośzwiązaćkonieczkońcem.Porazpierwszyodlat
musiałapracowaćrównieżpodczasweekendów.Nasamympoczątkupostanowili,że
Fernandoniebędzieszukałpracyjakiejkolwiek,leczpoczeka,ażpojawisiępropozycja
zgodnazjegodoświadczeniemikwalifikacjami.Gabriellawierzyławswojegomęża,ale
wszystkozaczynałoprzerastaćjejsiły.Bezprzerwyczułasięzmęczona.Fernandopowoli
wpadałwdepresję,adzieci,wyczuwającwdomunapięcie,corazczęściejkłóciłysię
międzysobą.
Gabriellaczuła,żeniewytrzymategojużdługoiwkońcuwybuchnie.
NadrugimkońcumiastaMidgecierpiałazpowoduzwykłejprzedotwarciemwystawy
huśtawkinastrojów.Przezcałytydzieńżyłazpodwyższonympoziomemadrenalinyi
prawieniespała,ateraz,gdywszystkiepłótnawisiałyjużnaswoichmiejscach,czułasię
jakkobieta,któramazachwilęurodzićdziecko.
Susan,malarkabiorącaudziałwtejsamejwystawie,wybuchnęłaśmiechem,gdyMidge
powiedziałajejotymwrażeniu.Susanbyłanajbardziejznanąartystkązcałejgrupyi
wykładowcąwInstytucieSztuki.Miałasilnąosobowośćigłęboki,mocnygłos.
-Todobraanalogia-stwierdziła,odrzucajączczołastrzechęjasnychwłosów.Była
atrakcyjnąkobietą,niższąodMidge,owysportowanejsylwetceimiłejtwarzy,wktórej
dominowałyjasnoszareoczyiwystającekościpoliczkowe.-Teobrazytoprzecieżnasze
dzieci.Przeszłamtojużkilkanaścierazyiwszystkieporodybyłyrównieciężkie.
Midgeuśmiechnęłasię.Susanprzezcałytydzieńbardzojejpomagała;wieszałaobrazy,
przynosiłakawęzesklepikupodrugiejstronieulicy.Światsztukipełenbył
samotności,drobnychzawiściiintryg.Spotkanieotwartej,serdecznejosobybyłojakłyk
świeżegopowietrza.
Stałypośrodkusali,wktórejniebyłojużnicdozrobienia.Midgewiedziała,żepowinna
terazpójśćdodomuiodpocząć,aleniebyławstanieoderwaćsięodwłasnychdzieł.
-Więccomyśliszoswoimdziecku?-zapytałaSusan,patrzącnaduże,abstrakcyjne
płótnonamalowaneprzezMidge.Nacielistoróżowejpowierzchniwirowałydziwne
kształtynakładanegrubsząwarstwąfar-by.
-Liczę,czymawszystkiepaluszki-odrzekłaMidge.
Susanześmiechemobjęłająramieniem.Midgepoczułasięzaskoczonatymgestem,ale
nieodsunęłasię.DotykSusanbyłciepłyiserdeczny.
-Właściwiepowinnamcięnielubić,Midge.Odtygodniaczujęzazdrośćzpowodutwoich
obrazów.Kładziesztakiemocnelinie,awyczuciemkolorubijesztuwszystkichnagłowę.
Teobrazysąbardzoerotyczne.Podobająmisię.
Midgepoczułatakąulgę,żepoprostuugięłysiępodniąkolana.Wśródwystawiających
artystówprzezcałytydzieńpanowałocałkowitemilczenieiniktanisłowemniezająknął
sięnatematdziełinnych.Wtakiejatmosferzecałajejpewnośćsiebiepowolirozsypywała
sięwgruzy.
-Jesteśpierwsza-powiedziała.-Niktdotychczasnieodezwałsięnatentematani
słowem.Byłampewna,żemojeobrazynikomusięniepodobają.
-Totchórze.Podobająimsię,itobardzo,aleniecierpiącię,bojesteśodnichznacznie
lepsza.
Midgepotrząsnęłagłową.
-Wczorajwieczoremmiałamochotępozdejmowaćtowszystkoinigdywięcejtunie
wracać.Wydawałomisię,żemojedziecisąnajbrzydszenaświecie.
-Jataksamomyślęoswoichpracach-zaśmiałasięSusan.-Wszyscytomają.Też
chciałamzabraćtowszystkozpowrotemdodomuizniknąć.
-Niecierpięwernisaży,całejtejpresji-westchnęłaMidge.-Mojamatkaprawiezmusiła
mniedokupieniasobieczegośnowegodoubrania.Jejsięwydaje,żetowielkiefety,takie
jakwlatachosiemdziesiątych.Takbyłamzdenerwowanaobrazami,żepozwoliłamjej
pójśćnatezakupy.Jakmyprzetrwamytenwieczór?
-Mampropozycję:zawrzyjmyukład.Cogodzinęjednaznaspodejdzieipowiecośdo
drugiej.Dziękitemuobiebędziemyczuływsparcie.
-Zgoda-powiedziałaMidge.
-Ajużpowszystkimmożewybierzemysięrazemnakolację?PozostalichcąiśćdoRose
Bud.Możemysięprzyłączyć,aleniemusimy.
Midgezastanowiłasię.
-Niejestempewna,czyniebędęzajęta.Spodziewamsięprzyjaciół.Jeśliprzyjdą,to
chybapójdziemygdzieśrazem.Alemożeszsiędonasprzyłączyć.
-Dziękuję,aleraczejnie.Nieczułabymsięnaswoimmiejscu.Alegdybycośsię
zmieniło,wiesz,gdziemnieznaleźć-powiedziałaSusanbezcieniarozczarowania.
SympatiaMidgedotejkobietywzrastałazkażdąchwilą.Wtym,comówiła,niebyło
śladukompleksów,intryganctwaczypodtekstów.Byłaosobąpogodzonązesobąizcałym
światem.
Midgemiałaochotępoznaćjąbliżej.
Anniewierzyłakiedyś,żeczasnieistnieje.Żyłazdnianadzień,niemartwiącsięo
przyszłość.Czułasięmłodaisilna,ciałomiaławygimnastykowane,dobrzeodżywione,
nawilżaneizasilanewitaminami.
Alewpiątkowyporanektrzeciegolipcauświadomiłasobienagle,żeczasprzeciekajej
przezpalce.
WezwałajądosiebiedoktorGibson,niechcącnawetzaczekaćzwizytąAnnienapowrót
Johna.Twierdziła,żetobardzopilne.Najejtwarzymalowałasięgłębokatroska.
-Annie,czasamibadaniawykazującoś,oczymwolelibyśmyniewiedzieć-zaczęłabez
ogródek.-Przykromi,żemamdlaciebieniedobrewiadomości,alezbadańwynika,że
masznowotwórmacicy.Towyjaśniazbytobfitekrwawienia,plamienia,ioczywiściezły
wynikcytologii.Dobrawiadomośćtota,żenowotworymacicymająjedenznajlepszych
wskaźnikówprzeżywalności.-Urwałanachwilęiprzygryzłausta.-Azłenowinyto
takie,żemusimyciusunąćmacicę.
Anniepoczułasięjakpootrzymaniusilnegociosu.Niebyławstanieodezwaćsięani
nawetporuszyć.
-Nie-wykrztusiławkońcu.
-Tak,Annie.Niemamożliwościpomyłki.Bardzomiprzykro.
-Przykro-powtórzyłaAnniebezdźwięcznie.
-Musimyzrobićjeszczekilkabadań.Będzieszmusiaławziąćtrochęurlopu.-
Spojrzałanatwarzpacjentkiiciągnęłałagodniej:-Trzebaustalićterminoperacji.
Chciałabym,żebybyłotoniepóźniejniżzakilkatygodni.Idźterazdodomu,Annie.
KiedywracaJohn?
-Jutro.Samaniewiem.Nawetniewiem,wjakimjesthotelu.
-Zadzwońdojakiejśprzyjaciółki.Ajeślibędzieszmiałapytania,tokontaktujsięzemną.
Annieczułasięjakwkoszmarnymśnie.Chciałazkimśporozmawiać,aleniemiała
pojęcia,cowłaściwiemogłabypowiedzieć.Johnmiałwrócićdopieronastępnegodnia
wieczorem,tużprzedprzyjęciemuBridgesów.Dlaczegoniezostawiłnumerutelefonu?
Jakośudałojejsiędojechaćdodomu,agdyjużtamdotarła,przezdługąchwilęsiedziała
nieruchomowsamochodzie,niewiedząc,dokądpójść.Jeszczenigdynieczułasiętak
samotnainiepewnasiebie.
Spojrzałanaswójbrzuchiwyobraziłasobiemilionymnożącychsięwzastraszającym
tempienowotworowychkomórek.Miałaochotęwyrwaćjegołymirękami.Wynościesię!
Niejestemnatogotowa!-pomyślałazrozpaczą,kołyszącsięwprzódiwtyłjak
osieroconedziecko.
Midgedotarładodomuokołodrugiejpopołudniu.Wpadająceprzezwielkieoknasłońce
zalewałojejmieszkaniejaskrawymświatłem.Byłodusznoikażdykroksprawiałjej
wielkiwysiłek.Otworzyłaokno,resztkamisiłrozebrałasię,weszładołóżkainatychmiast
usnęła.
Wjakiśczaspóźniejobudziłjąuparciedzwoniącytelefon.
-Spałaś?-TobyłgłosSusan.
Zamrugałapowiekamiiprzeciągnęłasię.Byłajużczwarta!Zagodzinęmusiałabyćw
galerii.
-DziękiBogu,żezadzwoniłaś!-zawołała.Susanzaśmiałasię.
-Pomyślałam,żenawszelkiwypadeksprawdzę.Kiedyśprzespałamotwarciewystawy
moichpracinikomutegonieżyczę.
Midgeodrzuciłapledipodeszładookna,wciążtylkonawpółrozbudzona.Świeże
powietrzechłodziłoJejciało,zsąsiedniegooknadobiegałamuzyka.Przymknęłaoczyi
przypomniałasobie,żecośjejsięśniłoiżemiałotochybacośwspólnegozSusan,alenie
pamiętała.Wdodatkubyłtosenerotyczny.
Midgewyszłazamążwkrótceposkończeniuszkołyzamuzykajazzowego,zktórym
spotykałasięprzezkilkalatiktóryopuściłjądwalatapóźniejdlakalifornijskiej
piosenkarki.
Porozwodziespotykałasięzkilkomamężczyznami,ależadenztychzwiązkównie
przyniósł
jejzaspokojenia;wszystkieopierałysięwyłącznienapotrzebachfizycznych.Pojakimś
czasieprzestałanawetpróbować,jakbyjejciałozapadłowletarg.
Więziłączącejązkobietamibyłyznaczniemocniejszeiważniejsze.Lubiłakobietyi
lubiłaspędzaćczaswichtowarzystwie.Alechoćmiałakilkabliskichprzyjaciółek,
obdarzonabyłanaturąsamotnikaijużprawieoddziesięciulatżyłazupełniesama.Ale
dzisiajwgaleriipoczuładziwnąwięźzSusan.Jejciepłoiotwartośćprzedarłysięprzez
skorupę,którąMidgeotoczyłaswojeserce.
Weszłapodpryszniciczując,jakstrugiciepłejwodyrozluźniająjejnapiętemięśnie,
myślałaoswoichprzyjaciółkach.Ciekawabyła,jakDoris,EveiAnniezareagująnajej
obrazy.Nigdynieodwiedzałyjejwpracowni,onarównieżniebywałaunichwdomu,nie
liczącspotkańKlubuKsiążki.JedynymwyjątkiembyłaGabrielle,zktórąMidge
przyjaźniłasiębardziejniżzpozostałymi.
DziękowałaBogu,żewjejżyciuistniejeKlubKsiążki.Tekobietybyłyjejnajwiększą
podporą.
Evewyszłazwanny,zdjęłaztwarzyplasterkiogórkaisięgnęłaporęcznik.Kolorowe
pisma,którekupowałaBronteiktóreEvezaczęłaostatnioczytać,twierdziły,żetaka
maseczkazmniejszaobrzękipodoczami.Pismabyłyprzeznaczonedlanastolatek,aleEve
takwłaśniesięterazczuła.
Nucącpodnosem,otworzyłaszafęiwłaśnieprzeglądałajejzawartość,gdydojejsypialni
weszłydzieci.Spojrzałananiezuśmiechem,alenawidokwyrazuichtwarzyzamarła.
Malowałasięnanichsurowadeterminacja.Evezacisnęłapasekszlafrokaiprzygotowała
sięnaburzę.
-Cześć.Chcecieczegośodemnie?-zapytałazespokojem.
-Chcemyztobąporozmawiać-odrzekłaBronte.Bratstałobokniejzrękami
wepchniętymiwkieszenieiopuszczonągłową.
-Aoczym?
-Znówwychodziszztymmężczyzną,tak?-powiedziałaBronteoskarżycielsko.
-JeślimówiszodoktorzeHammondzie,toowszem,tak.Przecieżnierobięztegożadnej
tajemnicy.
-Jakmożesz!-wybuchnęładziewczyna,czerwieniejąc.WybuchyBrontezawszebyły
gwałtowne.
Evewyprostowałasięgodnieioparładłonienabiodrach.
-Jakmogęwychodzićzmężczyzną?
-Tak!-odkrzyknęłajejcórka.
-Niemawtymniczegozłego.-Evemiałaochotędodać:niejestemjużmężatką,ale
pohamowałasię.Niemogłatakpowiedziećdzieciom.
-Właśnie,żejest!Niepowinnaśwychodzićznimaniznikiminnym!Toniejestw
porządku.Tatonieżyjedopieroodroku.Toobrzydliwe,żejużsobiekogośznalazłaś!O
cotuchodzi?Niekochałaśtaty?
-Oczywiście,żegokochałam!-zawołałaEve,wstrząśniętatymniesprawiedliwym
stwierdzeniem.-Jakśmieszcośtakiegomówić?
-Jakmożeszspotykaćsięzkimśinnym?-zapytałaBrontezełzamiwoczach.-
Niedobrzemisięrobi,kiedynatopatrzę!IFinneyowiteż!
Eve,oniemiałazurazyiszoku,spojrzałanasyna,tenzaśskinąłgłowąijeszczebardziej
sięprzygarbił.Onrównieżmiałłzywoczach.Evepoczuła,żesercejejsięściska.Od
jakiegośczasuFinneyzacząłjużdochodzićdosiebie.Znówsłyszałajegośmiech,miał
kolegów,uprawiałsport.Stopniowowychodziłzeskorupy,aterazznówsiędoniejcofał.
PoczuławściekłośćnaBrontezato,żewciągnęłabratawtęsprawę.
-Finney,czytyuważasz,żerobięcośzłego?-zapytałałamiącymsięszeptem.
Chłopiecskinąłgłową.
-Mamo,proszę,przestańtorobić…nadaljesteśjakbyżonątaty…Toznaczy,dlanas.
Akiedywychodziszztymfacetem,to…Toniejestwporządku-pociągnąłnosemidodał
zwyrzutem:-Nietęskniszzatatą?
Jejrównieżłzynapłynęłydooczu,gdysobieuświadomiła,jakbardzojejsynowibrakuje
ojca.PrzeniosławzroknaBronte.Jejcórkamiałatakisamwyraztwarzyjakwtedy,gdy
jakodwuletniedzieckostałaobokniejipatrzyłanakarmieniepiersiąmałegointruza,
Finneya.Eveuświadomiłasobie,żeBronteznówczujesięopuszczonaizagubiona.
-Gdybyśtotyumarła,tatoznikimbysięniespotykał-dodałaBronte.
Wyrzutysumieniawróciły.Takbyłazaabsorbowanaswojąnowąmiłością,rozbudzeniem
zmysłów,żeniezauważyła,jaktęsytuacjęodbierajądzieci.Niechciaławyrządzaćim
krzywdy.
Wyciągnęładonichramiona,aletymrazemniepodeszły,bysięprzytulić.Tobyła
ostatniakroplaprzepełniającaczarę.
-Oczywiście,żezanimtęsknię-powiedziała,opuszczającręce.-Bardzo.Alejegojuż
niema,ajaczujęsięsamotna.
PorazpierwszyodśmierciToma,wbrewwszystkimswoimpostanowieniom,rozpłakała
sięnaichoczach.Niepotrafiłapowstrzymaćłezinarazpoczuła,żeobejmująjądługie
ramionaBronteichude-Finneya.Płakaliwszyscyrazem,zjednoczeniwspomnieniamio
ojcu.Łzyspłukiwałycałągorycz,pozostawiającwichsercachmiejscenamiłośći
przebaczenie.
WgodzinępóźniejEvepodniosłasłuchawkętelefonuizamówiłapizzę,apotemzamknęła
zasobądrzwisypialniiwykręciłajeszczejedennumer.Paulodezwałsięradosnym
głosem.
-Paul,bardzomiprzykro-powiedziała.-Niebędęmogładzisiajprzyjść.
Zapadłomilczenie.
-Czycośsięstało?-zapytałpochwili.
-Tak.Owszem,cośsięstało-odrzekła,wstrzymującszloch.
-Eve,cosiędzieje?Powiedzmi.Chcesz,żebymtojadociebieprzyjechał?
-Nie,proszę,nieróbtego-odpowiedziałaszybko.-Paul,niemogęsięztobąspotkaćani
dzisiaj,aniżadnegoinnegodnia.Dzieciniesągotowenato,żebymzaczęłasięzkimś
spotykać.Jateżnie.Niepowinnam…-Słowauwięzłyjejwgardle.
-Niemiałemzamiaruciępopędzać,Eve.Przykromi.Niewiedziałem,żemaszwyrzuty
sumienia.
-Niemam.Aletosięniemożepowtórzyć.Niemogęsięztobąspotykać,wkażdymrazie
przezjakiśczas.Proszę,postarajsięzrozumieć.Mojedziecipotrzebująwięcejczasu.
Uważająnaszzwiązekzazdradęzmojejstrony.
Usłyszałachrząknięcieiznałagojużnatyledobrze,bywiedzieć,żePaulztrudem
hamujepotoksłów.Niewątpliwiechciałjejprzedstawićtesameargumenty,którymiona
wcześniejprzekonywałasiebie:niebyłniczyimrywalem,jejmążnieżył,dzieciniemiały
prawastawiaćjejtakichżądań.Sercejednakkazałojejpozostaćzdziećmi;byłapewna
swojejdecyzjiinieobawiałasięjegowyrzutów.
-Pójdziesznaotwarciewystawyswojejprzyjaciółki?-zapytałopanowanymgłosem.
DopieroterazprzypomniałasobieowernisażuMidge.Zamierzalipójśćtamrazem.
-Nie.Raczejnie-odrzekłazzakłopotaniem.-Dziecisąterazzbytzdenerwowane.
Muszęznimizostać.
-Czybędziemysięspotykaćpodczaslunchu?
-Chybanie.Tobyłobyzbyttrudne.
-Rozumiem-powtórzył.Wsłuchawcesłyszałajegourywanyoddechiwwyobraźni
widziała,jakwplatapalcewewłosy.-Cóż,wtakimrazie…damcityleczasu,ile
potrzebujesz
-powiedziałidodałzwisielczymhumorem:-Będęmusiałsięzadowolićtymsamym,co
naszprzyjacielPaolo:wirowaniemwczarnympieklezeświadomością,żejesteśtuż
obok…mojaFrancesco.
Evepochyliłagłowęiprzytuliłasłuchawkędopoliczka,wiedząc,żeznajdziesięwtym
pieklerazemznim.
Przezgalerięprzewijałsięstrumieńgości.Takich,którzyprzyszlituzpieniędzmina
zakupobrazówiniełączyłyichzartystamiżadnewięzyrodzinneanitowarzyskie,było
niewielu.Ubraniwgarnituryalbowswobodne,weekendowestroje,przechodziliprzez
wystawę,rzucającpółgłosemkilkakomentarzy,apotemszybkowychodzili.Rodzinai
przyjacieleświętowaliwydarzenie,piliwino,śmialisię,mówilikomplementyizostawali
dłużej.Większośćartystówzradościąprzyłączałasiędotychgrupek,Midgejednak
zachowywaładystans.Nigdynieściskałasięiniecałowałazobcymi,znajomychi
klientów,którzydoniejpodchodzili,witałajedynieuściskiemdłoni.
Edithpojawiłasięokołoszóstejrazemzgrupąprzyjaciół,prostozobiadu,któremu
towarzyszyłasporailośćwina.Miałanasobiekoralowykostiumibiżuterięzdużych
kawałkówlapislazuli.Zwłosamiświeżoufarbowanyminarudobrązowykolor
przypominałaMidgejaskrawegoptakawśródstadawron.
-Patrzcie,dziewczyny!Toobrazymojejcórki!-zawołałagłośno.Midgeroześmiałasięi
pochwyciłarozbawionespojrzenieSusan.Szczerzemówiąc,sprawiłojejradość,żematka
wreszciebyładumnazczegoś,cozrobiłajejcórka.
-Agdziesątwojedziewczyny?-zapytałaEdith,rozglądającsiędokoła.Midgewiedziała,
żematkamanamyśliczłonkinieklubuKsiążki.Wzruszyłaramionami.Onateżbyła
rozczarowana,żeżadnazjejprzyjaciółekniepojawiłasięnaotwarciu.Edithwydęłaustai
przeznastępnągodzinęwychwalałaobrazyswojejcórki,piętrzącokreślenia„ładne”i
„śliczne”.
-Wporządku,mamo-zlitowałasięwreszcieMidge.-Teobrazynaprawdęniemusząci
siępodobać.Sztukaabstrakcyjnaniejestdlakażdego.
-Ależonepodobająmisię!Szczególnieten.Właściwieniewiem,cototakiego,alejest
bardzoseksy.-Stanęłaprzeddwuipółmetrowympłótnem.-Tokobietależącąnaplecach.
Widzisztedwaróżowewzgórki?Tokolana.Atutaj,tekółka,topiersi-tłumaczyła,
wskazującodpowiedniemiejscanapłótnie.-Teciemnekropkitosutki…atedługielinie
toramionazłożonepodgłowę.Kobietależywtakiejpozycji,gdyczujesięzaspokojona
albogdynacośczeka.Tenobrazjestbardzokobiecy.Piękny!Zmysłowy.Jakinositytuł?
Midgesłuchaławłasnejmatkizotwartymiustami.ProstymjęzykiemEdithdoskonale
opisałajejpłótno.
-NazywasięPełnekolana-wyjąkała.
Edithprzyłożyłaczubekpalcadoustijeszczerazspojrzałanaobraz,przechylającgłowę.
-Doskonałytytuł!
-Dziękuję,mamo-powiedziałaMidgezupełnieszczerze.
-Zaco?-równieszczerzezdumiałasięEdith.
-Zatroskę.Zato,żeprzyszłaś.Cieszęsię,żetujesteś.
Niechodziłojejtylkoowystawęimatkatozrozumiała.Jejoczylekkosięzaszkliły.
Powiodłapocórcetaksującymwzrokiem.Midgewyprostowałasięodruchowo.Miałana
sobienowądługąspódnicęzczarnegojedwabiuikremową,równieżjedwabnąbluzkę
orazszkarłatnyszal,którykupiławswoimulubionymsklepiezużywanąodzieżą.Nie
przełamałasięnatyle,byzrobićsobiemakijaż,alenałożyłasrebrnąbransoletęi
naszyjnik.
Odetchnęłazulgą,gdyEdithzaprobatąskinęłagłową.Potemmatkapomachałajejrękąi
wróciładoswoichprzyjaciółek,którejakprzykutestałyprzedobrazemprzedstawiającym
grupęnagichmężczyznnaturalnejwielkości.
NiedługopotemdogaleriiwszedłPaulHammond.Byławnimintensywnośći
koncentracja,któresprawiały,żewieleosóbwzięłogozakrytyka.Midgepoczułasię
wzruszona;niewierzyła,żeHammondpojawisięnajejwernisażu.Rozejrzałsięposali,
jakbykogośszukał,iMidgezauważyławjegooczachbolesnybłysk,alegdyich
spojrzeniasięspotkały,jegotwarznatychmiastprzybrałaobojętnywyraz.Świetnieumie
maskowaćemocje,pomyślała,podchodzącbliżej,bygoprzywitać.Jużpokilkuzdaniach
rozmowyMidgedoceniłajegorozległąznajomośćsztuki,zarazemjednakzaczęłasię
zastanawiać,dlaczegoanisłowemniewspomniałoEve.
Zanimwyszedł,kupiłPełnekolana.
OkołoósmejMidgebyłajużpewna,żejejprzyjaciółkizKlubuKsiążkinieprzyjdą.
Galeriapustoszała,artyściposzlinakolacjędoRoseBud.Midgezebrałaswojerzeczyi
równieżzaczęłazmierzaćdowyjścia,gdynarazusłyszałazasobągłosSusan:
-Wybieraszsięgdzieśzeznajomymi?
Potrząsnęłagłową.Susandotrzymałasłowaipodczascałejuroczystościpojawiałasię
obokniejwregularnychodstępachczasu.Przynosiłajejkieliszekwinaalbopoprostu
zamieniałakilkasłów.TerazMidgeobawiałasię,żezobaczynajejtwarzywspółczucie,
jednakSusanpowiedziałaspokojnie:
-Niemożeszterazpójśćdodomu.Musisznajpierwrozładowaćnapięcie.
-NiemamochotyiśćdoRoseBud-westchnęłaMidge.-Mamdośćtegogadaniao
niczym.
-Prawdęmówiąc,kilkarazyobawiałamsię,żeniewytrzymaszdokońcaiwyjdziesz-
zaśmiałasięSusan.-Możewtakimraziewybierzemysięgdzieśindziej?Niedalekostąd
podajądoskonałesushi.Cootymmyślisz?-GdyMidgezawahałasię,Susanszybko
dodała:-
Chodźzemną.Niechcębyćterazsama.No,bądźdobrąprzyjaciółką.
Midgespojrzałananiąizrozumiałasenstegozaproszenia.Niechodziłotylkooprzyjaźń.
Jasnoszareoczypatrzyłynaniąuważnieiwyczekująco.Napełnychustachczaiłsię
zmysłowyuśmiech.WsposobiebyciaSusanprzypominałatrochęPaulaHammonda;
emanowałazniejinteligencjaisiła,któraprzyciągałazarównomężczyzn,jakikobiety.
Susanprzechyliłagłowęnabokizuśmiechemwyciągnęłarękę.Tenuśmiechprzełamał
obronnebarieryMidge.Owinęłaramionaszalemi,odpowiadającuśmiechemnauśmiech,
przyjęłaoferowanądłoń.
NastępnegorankaEveobudziłasięprzygnębiona.Czułasięsamotna.Przypomniałasobie
Paula,atakżewczorajsząrozmowęzdziećmi,ipoczucierozczarowaniawróciłoze
zdwojonąsiłą.Byłasobota,więcniemusiałazrywaćsięwcześnieiprzygotowywać
śniadaniaprzedwyjściemdopracy.Mogładłużejpoleżećwłóżku,spokojniezaparzyć
kawę.
Radiowłączyłosięzkliknięciem;poprzedniegowieczoruEvezapomniaławyłączyć
budzik.Natlehymnunarodowegoprowadzącymówiłcośowypadkachspowodowanych
nieumiejętnymobchodzeniemsięzfajerwerkami.Eveuświadomiłasobie,żeprzecieżto
CzwartyLipca.Poemocjachpoprzedniegowieczoruzupełnieotymzapomniała.
Oczywiście.
Todlategodziecibyłytakporuszone.CzwartyLipcazawszebyłdlanichrodzinnym
świętem,najbardziejulubionymzewszystkich,bardziejnawetniżBożeNarodzenie.Tom
zawszeprzygotowywałsiędoniegoniemalcałymimiesiącami.
Wstałaiubrałasięszybkowniebieskieszorty,białąkoszulkęiczerwoneskarpetki,choć
przytychostatnichskrzywiłasięboleśnie.Ukoronowaniemtegostrojubyłyemaliowane
kolczykiwkształcieibarwachamerykańskiejflagi,któreTompodarowałjejroktemu.
Gdydziecibyłymałe,częstospecjalniedlanichwkładałaróżnezabawnestroje:czerwone
ubraniawserduszkanawalentynki,swetrywbożonarodzeniowewzory,kapelusz
czarownicynaHalloween.Alegdypodrosły,wstydziłysięwyjśćnaulicęwtowarzystwie
matkiubranejwcoś,cozwracałonasiebieuwagę,itobyłkoniecprzebieranek.Teraz,
nakładająckolczyki,Evepomyślała,żedzisiajwszystkimtrojguprzydasięodrobina
rozrywki.
Przygotowałajajkanabekonie,pokroiłapomarańczeiposzłaobudzićdzieci.
Wyłoniłysięzeswychsypialnijakzaspaneszczeniaki,przecierającoczyizastanawiając
sięzniezadowoleniem,pocomająwstawaćtakwcześniewsobotę.SerceEveścisnęłosię
nawidokFinneyawsamychspodenkach.Nogiiręcewciążmiałbardzochude,alebarki
zaczynałysięjużrozrastać.Jejchłopiecstawałsięmężczyzną.Nawetwłosymu
pociemniały.
Zdnianadzieńcorazbardziejprzypominałojca.
-Mamświetnypomysł-oznajmiłaEve,nakładającjajkanatalerze.Odpowiedziałojej
kilkaziewnięćiwpółprzytomnychspojrzeń,byłajednakzadowolona,żedzieciusiadły
przystolebezdalszychnarzekań.~Jużdawnonieodwiedzaliśmygrobutaty.
Pomyślałam,żemożemypójśćtamdzisiajrazem,potempojechaćnadjezioro,spędzić
resztędnianaplaży,awieczoremobejrzećpokazsztucznychogni.Cowynato?
Wydawalisięzdziwieni.Finneypierwszywzruszyłramionamiipowiedziałkrótko:
-Jasne.Mogęiśćnacmentarz,alepóźniejmaminneplany.MiałempojechaćzNickiem
doMichigan,zaprosiłmniewzeszłymtygodniuipozwoliłaśmi,pamiętasz?
-Rzeczywiście-przypomniałasobiezrozczarowaniem.Zgodziłasięnatenwyjazdz
nadzieją,żeBrontezostanienanocuSaryidziękitemuonabędziemogłabezprzeszkód
spotkaćsięzPaulem.Aleterazwszystkieteplanybyłyjużnieaktualne.
Spojrzałazkoleinacórkę,błagającjąwduchu:proszę,pojedźzemną.Uważała,żejest
imtobardzopotrzebne:kilkaspędzonychwspólniegodzin,ichwłasneświęto.Chciała
pójśćzcórkądoparku,posłuchaćkoncertówbluesanaplaży,jeśćfrytkikupionewbudce,
apozachodziesłońcaprzyłączyćsiędotłumówpodziwiającychfajerwerki.Chciała,by
Bronteczułasięszczęśliwawjejtowarzystwie.
Tombyłbyzniejdumny.
-Conatopowiesz?Chceszpojechaćzemną?Spędzimydzieńtylkowedwie.
TwarzBronterozjaśniłasięuśmiechemiEvezrozumiała,żedostałaswojąszansę.
CmentarzWszystkichŚwiętychznajdowałsięniedalekoOakley,aleEveniejeździłatam
często.PonieważCzwartyLipcabyłulubionymświętemToma,kupilibukietbiałych,
czerwonychiniebieskichgoździkówprzetykanymałymiflagami.
Evezostawiłasamochódzaciężkąbramązkutegożelazaiposzlikrętąścieżkąwstronę
mauzoleum,wspominającpodrodzeprzygodyTomazfajerwerkami.Właśniezaśmiewali
sięzopowieściFinneya,któryprzypomniałsobie,jakkiedyśojciecuciekałprzezcałe
podwórzeprzedgwiżdżącymfajerwerkiem,który,źleodpalony,leciałprostonaniego,
gdyEvepodniosłagłowęizobaczyławychodzącązmauzoleumkobietę.Byławysokai
atrakcyjna,ojasnej,irlandzkiejcerzeusianejpiegamiiwyrazistychpiwnychoczach,ale
największewrażenierobiłyjejwspaniałe,ognistorudewłosy.Evestanęłajakwrytaiserce
podeszłojejdogardła.Byłapewna,żegdzieśjużwidziałatępostać.Dziecizatrzymałysię
okrokzanią,niepewne,cosiędzieje.
Kobietazeszłaposchodkachizwróciłatwarzwichstronę.Wchwili,gdyichdostrzegła,
równieżzatrzymałasięjakrażonagromem.TotylkozwiększyłopodejrzeniaEve.
Przezchwilęwszyscystalinieruchomo.Dwiekobietypatrzyłynasiebiewmilczeniu,ale
żadnanieuczyniłanajmniejszegochoćbygesturozpoznania.Eveczułanasobie
spojrzeniadzieci.
-Mamo?-odezwałasięBronte.
Natendźwięknieznajomaszybkozbiegłazeschodkówiskręciłanaścieżkęprowadzącą
wprzeciwnymkierunku.
-Ktotobył?-zapytałFinney.
-Niewiem-odrzekłaEveszczerze,patrzączaznikającąsylwetką.Bezżadnych
wątpliwościbyłatokobietazfotografii,którąEveznalazławrzeczachToma.Alekim
była?-
Przypuszczam,żetojakaśznajomataty.
-Coonaturobi?
-Przyszłaodwiedzićtatę-odpowiedziałabratuBronte,aleionapatrzyłanamatkęz
powątpiewaniem,oczekując,żeEverozwiejejejwątpliwości.
-Waszojciecmiałwieluprzyjaciółiznajomych-powiedziałaEvespokojnie,zagłuszając
własnepodejrzenia.Spojrzałanaswójstrójiwduchujęknęłazzażenowaniem.
WmilczeniustanęlinadkwadratowątabliczkązwypisanymnazwiskiemToma.Eve
wyrzuciłanieznajomązmyśli.Toniebyłowtejchwiliistotne.Myślałaoczyminnym:że
nigdynieodbierałategomiejscajakomiejsca,wktórymrzeczywiściespoczywajejmąż,i
żewizytywmauzoleumnieprzynosiłyjejżadnejpociechy.Aleważnebyłoto,że
przyszłaturazemzdziećmi,widziałaichpochylonegłowyizłożonewmodlitwieręce.To
byłyjegodzieci.Tomnadalwnichżył.
Tom,zawołałarozpaczliwiewmyślach,cotytutajrobisz?Twojedzieciciępotrzebują!
Potrzebująciężywego!Dlaczegoniemożeszbyćznimi?
Spodziewałasię,żetoonjakomężczyznaodejdziepierwszy,alezawszemyśleli,że
śmierćspotkaichowielepóźniej,gdyposiwiejąimwłosy,adziecibędąjużmiaływłasne
rodziny.Jednak,gdyrozmawialinatentemat,Tomkazałjejobiecać,żeumieścijego
prochywcylindrzefajerwerku,takbymogływybuchnąćnatlenieba,rozprysnąćsięw
powodzijasnychstrug,apotemzwyczajnierozsypaćsiępoziemi.Śmialisię,żejeśli
akuratbędziesilnywiatr,toprochyTomaspadnąludziomnagłowyidziecibędąmogły
powiedziećześmiechem:-Och,tocałytatuś!
Pomyślałazprzekonaniem,żeprochyjejmężaniepowinnyznajdowaćsięwkamiennym
mauzoleum.
-Przepraszamcię,Tom-szepnęła.-Alerobię,comogę.
Dotknęłaramiondzieci,pocałowałaobojewpoliczkiiwyprowadziłanaświatłodnia.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Odwróciwszysięwlustrospoglądazesmutkiem,Niepamiętając,czybyłtuprzedchwilą.I
słyszywsobietylkotęmyślkrótką:„Ach,jaktodobrze,żejużsięskończyło”.Gdyzdrogi
cnotyschodzipanipięknaIwsamotnościbadagrzechupowód,Długiewłosyupiąwszy
obojętnąrękąNagramofoniekładziepłytęnową.
T.S.Eliot,Ziemiajałowa
Dorisstałaprzedwielkimlustremwsypialni,zapinającrząddrewnianychguzikówprzy
czerwonejlnianejsukienceiporaztysięcznytłumaczyłamężowi,żemimowszystko
powinnizaprosićEvePorternaprzyjęciezokazjiCzwartegoLipca.
-Przecieżprzyjaźnimysięzniąodlat.Czujęsięokropnie.
-Toonaczułabysiętunienamiejscu-odparłR.J.tonem,jakiegoużywasięwobec
bezmyślnegodziecka.-Jejżyciezupełniesięzmieniło.Zrozumwreszcie,żeonajużnie
należydonaszegokręgu.
-Tylkodlatego,żeTomnieżyje?Evejestmojąprzyjaciółkąipowinnamjązaprosić-
upierałasięDoris,obydwojejednakwiedzieli,żejużdawnopoddałasięwolimężai
wygłaszatętyradętylkopoto,byuspokoićswojesumienie.
R.J.zamierzałpodpisaćkontraktnabudowęwielkiegoosiedlawRiverNorth,w
północnejczęściChicagoizaprosiłnaprzyjęciewszystkichpolitykóworazinżynierów,
którzymielicośdopowiedzeniawsprawachtejinwestycji.Samnadzorowałlistęgości,
menu,anawetdekoracje.
Doriszupełnienieczułazwykłegowtakichsytuacjachpodekscytowania.Uważałasięza
doskonałągospodynięibyładumnazodbywającychsięwjejdomuprzyjęć,tymrazem
jednakR.J.traktowałjąjakswojąsekretarkę.Spojrzaławlustroiskrzywiłasięz
niechęciąnawidokswojejtwarzy.Nieudałojejsięschudnąć;przeciwnie,przytyłajeszcze
oparękilogramów,żadenmakijażniebyłwstanieukryćjejziemistejcery,aoczy,
niegdyświelkiatutjejurody,terazbyłygłębokoskrytemiędzyfałdamipulchnejbuzi.
-Kochanie-odezwałsięR.J.,podchodzącdoniej.Stanąłobokiichoczyspotkałysięw
lustrze.Zezdziwieniemzauważyła,żejejmążsięuśmiecha.Wrękachtrzymałspore
pudełkoodjubileraobwiązanegrubąbiałąwstążką.
-R.J.,todlamnie?-zapytałazpodnieceniem.
-Dlaciebie.Totylkoniewielkidowódmojejwdzięczności.Ciężkopracowałaśprzedtym
przyjęciem.Chcę,żebyświedziała,żetodoceniam.
Doriswstrzymałaoddechimamroczącpodnosempodziękowania,drżącymirękami
otworzyłapudełeczko.Wśrodkuspoczywałnaszyjnikzwielkich,czarnychpereł.Ze
łzamiwoczachsięgnęłapochusteczkę.
-Niewiem,copowiedzieć.Jakipiękny!Zupełniesięniespodziewałam!
-Niemusisznicmówić.Zbytrzadkocidziękuję.Świetniesobiezewszystkimradziszi
wszyscycięuwielbiają.Włączniezemną,oczywiście.
Tesłowabyłydlaniejcenniejszeodpereł.Oszołomiona,wzięłagozarękęiprzyłożyłają
dopoliczka.
-Bardzocidziękuję,kochanie.
Przezjejumysłprzebiegałytysiącemyśli.Wichmałżeństwieznówzapanujezgoda!
Wieczorem,kiedywszyscyjużsobiepójdą,nareszcieporozmawiająszczerze.Przezcały
wieczórDorisbędziewzoremgospodyniudanegoprzyjęcia.R.J.będziemusiałzauważyć,
jakcennajestdlaniegoijakwielejejzawdzięcza.Apotem,otworzybutelkęszampana,
ubierzesięwładnąkoszulkęnocnąizaoferujemucałąsiebie,swójczasiswojeciało…
Wciągnęłabrzuchiuniosławyżejgłowę.Zamierzałazmienićwielerzeczy,staćsię
kobietąbardziejinteresującą.Odjutrazaczniestosowaćdietę…
Anniebyłanaskrajuzałamanianerwowego.Przezcałepopołudniesiedziaławogrodziei
czekałanaJohna,wróciłjednakdopieroozmierzchu.Wpadłdodomujakburza,rzucił
bagażewholu,zamieniłzniądwasłowa,wziąłpryszniciprzebrałsięwwieczorowe
ubranie.Zachowywałsięjakczłowiek,którywłaśnieotrzymałtajnąmisję:R.J.prosiłgo,
żebyprzyszedłnaprzyjęciewcześniej;pozostałodoomówieniajeszczekilkaszczegółów.
Anniesiedziałanakrześlezpodciągniętymipodbrodękolanamiinapozórspokojnie
obserwowałajegobieganinę,czułajednak,żezachwilęwybuchnie.Takichnowin,jakie
miała,niemożnabyłorzucićwprzelocie.Potrzebnybyłspokój,wygodnefotele,herbatai
dużoczasunarozmowę.
Powiedziałasobie,żejakośprzeczekatenwieczór,iposzłasięprzebrać.Nałożyła
błyszczącą,czarnąsukienkę,pierwszą,którawpadłajejwręce,izłote,skórzanepantofle.
Niepatrzącwlustro,przeciągnęłaszminkąpoustach;topowinnowystarczyćzacały
makijaż.
Czerwonaszminkanatlebladejcerypodkreślaładziwnyblaskjejoczu.
-John,chciałbym,żebyśmywrócilidodomuwcześnie-poprosiłapodrodze.-Nieczuję
siędobrzeichcęztobąporozmawiać.
Johnprzyjrzałsięjejuważnie.
-Dobrze,oczywiście.Gdytylkobędęmógłsięwyrwać.Jesteśblada.Czycośsięstało?
Zrozumiała,żepyta,czyjestwciąży,iodwróciłagłowędookna.
-Porozmawiamywdomu-odrzekłabezbarwnie.Dorispowitałaichwdrzwiachz
królewskąmanierą,którąAnnieuznałazaobraźliwą.Gdypowiedziała,żechcąwyjść
wcześniej,Dorisspojrzałananiązniedowierzaniemioznajmiła,żeR.J.oczekuje
obecnościJohnadokońcawieczoru.
-Oczywiście,Doris.Zostaniemy.Niemartwsię-odrzekłJohnnatychmiastz
rozbrajającymuśmiechem.Annie,zramionamibezradnieopuszczonymiwzdłużboków,
zaniemówiła.Dorisprzesłałajejtriumfującespojrzenie.
-Rób,cochcesz,John-powiedziałaAnniedrżącymgłosem,ztrudemhamując
wściekłość.-Alejawyjdęwcześniej.
Zanimktórekolwiekznichzdążyłozareagować,R.J.wszedłdosalonuizezwykłąsobie
jowialnościązawołał:
-John!Gdzieśtysię,dodiabła,podziewał?Chodźtuizobacz,cozaplanowałem!
JohnrzuciłAnniewymownespojrzenie,poczymentuzjastyczniedołączyłdoswego
pracodawcy.
Wkrótceprzybylikolejnigoście.Anniewyczekiwałachwili,gdybędziemogłazaszyćsię
wjakimśspokojnymkącie.Niechodziłooto,żeprzyjęciebyłonieudane.DorisiR.J.
przygotowaliwszystkobardzostarannie:kwiaty,dekoracje,jedzenie.Szampanlałsię
strumieniami.Nawszystkichmeblachstałybiałe,czerwoneiniebieskieświece.Dobre
oświetlenie,dobrejedzenieidobryszampan-otoreceptanaudanywieczór.Anniejednak
niepotrafiłaznaleźćsobietumiejsca;czułasięjakintruz.
Szłaprzezdomzkieliszkiemszampanawręku,mijającludzi,którychnieznałaiwcale
niemiałaochotypoznać.Wszyscywydawalijejsięjednakowi.Łączyłichtenrodzaj
statususpołecznego,októrymdecydująprzedewszystkimpieniądze.
Minęłojąkilkaosóbniosącychwrękachtalerzezkanapkamiisałatkami.Nawidok
jedzeniaAnniezbierałosięnamdłości.DziękiBogu,niebyłatobiesiadaprzysuto
zastawionymstoleimogławyjśćnaświeżepowietrze.Bardzochciałaporozmawiaćz
kimśbliskim.Johnnajwyraźniejniemiałdlaniejczasu.AlegdziesiępodziewałaEve?
Odstawiłanabokpustykieliszekposzampanie,sięgnęłaponastępnyiwypiłago
duszkiem,niezważającnazgorszonespojrzeniajakiejśsiwowłosejdamyubranejw
suknię,którawyglądała,jakbyostatnirazwyciągniętojązworkaprzeciwmolowego
jeszczeprzedpierwsząwojnąświatową.Anniemiałanadzieję,żealkoholtrochęją
uspokoi.PrzeszłakawałekdalejiznówzaczęłasięrozglądaćzaEve.Niewidziałajejod
ostatniegospotkaniaKlubuKsiążki.Dlaczegowszyscynarazbylitacyzajęci?
PonadwypełniającydomgwarwybiłsięgłosR.J.,któryzapraszałgościnapokaz
sztucznychogni.Anniejakwletargustanęłanaskrajupatia.Gdypierwszekoloroweiskry
rozprysnęłysięnaniebie,Johnstanąłobokniej.
-Cześć-powiedział,obejmującjąramieniem,ożywionyjakmałychłopiec.-Tobędzie
wspaniałypokaz.Jeszczetakiegoniewidziałaś.-Pochyliłsiędojejuchaiszeptempodał
sumę,jakąR.J.zapłaciłzafajerwerki.
Anniespojrzałananiegospodprzymrużonychpowiek.Och,John,miałaochotę
wykrzyknąć.Tosąpieniądze,jakieonpowinienpłacićtobie!
-Czynadalmaszkiepskinastrój?-zapytał,patrzącnawielką,świetlistąchryzantemęna
czarnymniebie.-Wydajeszsięprzygnębiona.
-Mówiłamci,żenieczujęsiędobrze,alechybatodociebieniedotarło.Zresztąmniejsza
oto.NiewidziałeśEve?
Johnpotrząsnąłgłowąinajegotwarzypokazałsięwyrazzmartwienia.
-Chybaniezostałazaproszona.Anniezdumiałasię.
-Eve?!Niezaproszona?Dlaczego?-zawołałapodniesionymgłosem.
Johnrozejrzałsięniespokojniedokoła.
-Mówciszej…R.J.mawplaniewielkikontrakt.Toprzyjęciebiznesowe.
-Nieuciszajmnie!Akurat,biznes!Cozabzdura!
Samzobacz,ktotujest.PaniDavy.Lincolnowie.Kochowie.TosąsąsiedziR.J.
-AlerównieżczłonkowiekomitetuplanowaniaprzestrzennegowRiverton.R.J.niechciał
zapraszaćzbytwieluosób.
Annieznówprzymrużyłaoczy.
-Chceszpowiedzieć,żeniechciałzapraszaćmałoważnychosób!-wybuchnęła.-Coza
bezczelnyarogant!ADorisniejestodniegolepsza.Niewmówiszmi,żegdybyTom
Porterzostawiłswojejżoniemasępieniędzy,toniebyłobyjejtudzisiaj!Pieprzyćto!
Pieprzyćtychludzi!Ktokolwiekmyśli,żewAmerycenieistniejearystokracja,jest
bardzonaiwny.JakDorismogłapominąćEve,szczególnieteraz,gdyEvetakbardzo
potrzebujekontaktów?Cozniejzaprzyjaciółka?
Dorisstaławpobliżu.JohnszarpnąłAnniezarękęiodciągnąłnabok.
-Mówciszej-szepnąłzezłością.-Wystarczyjużtego.Jesteśpijana.-Wyjąłjejzręki
kieliszekiopróżniłgojednymhaustem.
-Jadopierozaczynam-odcięłasięAnnie-inieróbtaknigdywięcej!
-R.J.jestspiętyijaknajedenwieczór,tomiwystarczy.Niemogęmartwićsięjeszczeio
ciebie.Jakietomaznaczenie,żeEvetuniema?
Otworzyłausta,bymuodpowiedzieć,alepodeszładonichznajomaparaiJohn,caływ
uśmiechach,zacząłsięznimiwitać.Annieobejrzałasięprzezramięirzeczywiścieometr
dalejzauważyłaDoris.Sztywnowyprostowana,zesztucznymuśmiechem,rozmawiałaz
burmistrzemijegożoną.Zaczerwienionepoliczkiświadczyłyotym,żewszystko
słyszała.Todobrze,pomyślałaAnnie.Kilkajejuwagwypowiedzianychchłodnymtonem
wystarczyło,byznajomipospieszniepożegnalisięiodeszli,awówczasAnniepowtórzyła
jeszczeraz,głośnoiwyraźnie:
-Chcępójśćdodomu.Już,teraz.
Johnzwściekłościąpochwyciłjązałokiećipociągnąłwkąt.Twarzmiałczerwonąi
mówiłtonem,jakiegoAnnienigdywcześniejuniegoniesłyszała.
-Dlaczegobyłaśdlanichniegrzeczna?
-Aktotobył?Oninicdlamnienieznaczą.
-Iktoterazzachowujesięjaksnob?
-Udajesz,żeniezrozumiałeś,ocomichodziło!
-Bardzodobrzecięzrozumiałem!Ateraztyzrozumcośinnego.Natymprzyjęciunie
chodziociebie.AnioEve.AninawetoDoris.Chodziointeresyijeśliterazwyjdę,to
R.J.
obedrzemniezeskóry.
-Więcrób,cocikażeR.J.!Typowe-wymamrotała.
-Uspokójsię,Annie.Tosprawamojejpracy.Lubiętychludzi.Współpracujęznimi.
Przykromi,żepostanowiłaśznienawidzićtuwszystkich,włączniezemną.Więcjeśli
chcesz,towracajdodomu.Tusąkluczyki.Mnietonaprawdęnieobchodzi.Jazostaję.
-Tonieprawda,żenienawidzęwszystkich.Tylkodwóchosób.Dwóchszczególnie.
NiebieskieoczyJohna,pociemniałezfrustracji,przewiercałyjąnawylot.
-Zawszechodzitylkoociebie,prawda,Annie?Ważnejestto,czegotypotrzebujeszi
czegochcesz.Zróbcośdlamnie,chociażraz.
Puściłjejramięigwałtownieodszedł,odrzucającdotyłujasnewłosy.
Zostaławięc,zewzględunaniego,aleprzysięgłasobie,żeniebędzieprowadzićżadnych
towarzyskichrozmów.Anijednegofałszywegouśmiechuwięcej.
Pokazfajerwerkówdobiegłkońca.Johnprzyłączyłsiędomężczyznpalącychcygarana
tarasie.Kobietyrozmawiaływgrupach,żywogestykulując.Annierozejrzałasiędokoła,
szukającmiejsca,gdziemogłabysięschronić.Możeniktniezauważyjejnieobecności.A
jeślinawet,tocoztego?
Wzięłaztacydwiekolejnelampkiszampanaimrucząccośpodnosem,weszłana
żwirowąścieżkęprowadzącądonieoświetlonejczęściogrodu.Byławolna!Przeszyłją
dreszczpodniecenia.Kręciłojejsięwgłowie,alezmysłymiaławyostrzone.Wpowietrzu
unosiłsięzapachkwiatów,wodyzbasenuiświeżoskoszonejtrawy.
Pochwiliznalazłasięnadowalnymbasenemotoczonymrzędemwysokichcyprysówi
ostrokrzewów.Miaławrażenie,żewkraczadoinnegoświata.Ciemnapowierzchniawody
odbijałagwiazdy.Anniepodeszładobrzeguipochyliłasię,sprawdzającdłonią
temperaturęwody.Byłaciepła,aksamitnaibardzokusząca.Cudowniebyłoczuć,jak
opływaczubkipalców.Annieochlapałasobietwarziszyję,pozwalając,bykilkastrużek
wpłynęłozadekoltjejsukni.Patrzącnagładkąpowierzchnięwody,miaławrażenie,że
mogłabyponiejprzejśćnaczubkachpalców.Podwpływemimpulsuzdjęłabutyiz
głośnymśmiechemodrzuciłajewmrok.
-Wspaniale-westchnęła,zanurzającstopęizataczającniąósemki.Możesprawiłto
szampan,możebuntprzeciwkoJohnowiiDoris,amożenowozyskanaświadomość,że
czasczłowiekanaziemijestograniczonyinależykorzystaćzkażdejchwili,wkażdym
razieAnniezupełniesięrozluźniłaiznówstałasiędziewczynką,jakąbyłakiedyś;
dziewczynką,któraśpiewaładrzewomiszukaławróżek.Zachichotała,dostałaczkawkii
stojącnakrawędzibasenuzuniesionądoksiężycatwarząrozłożyłaramiona.
-Jestemmłodością!Jestemradością!Jestempisklęciem,któredopierocowyklułosięz
jajka!-zawołała,cytującswojeulubionezdaniazPiotrusiaPana.Zakręciłapiruetna
czubkachpalców,alezabardzoprzechyliłasięistraciłarównowagę.Zamachała
ramionamijakptakzrywającysiędolotuiwpadładobasenu.
-Doris,niewidziałaśAnnie?
Doris,siedzącazprzyjaciółmiprzystolikudokart,nadźwiękznajomegogłosupodniosła
głowę.Johnbyłzmartwionyipoirytowany.
-Możeposzładodomu?-podsunęłauprzejmie,aleontylkowestchnął:
-Mamnadzieję,żenie.
-Przykromi,John,aleniewidziałamjejjużoddłuższegoczasu-odparłakrótko,
spoglądającobokniegonataras.Najważniejsigościejużwyszli,pozostałotylkokilku
przyjaciółisąsiadów.NarazDorispodejrzliwieprzymrużyłaoczyiuważniejprzebiegła
wzrokiemtwarzenatarasie.
-AtyniewidziałeśR.J.?-zwróciłasiędoJohna.Ichoczyspotkałysięiobydwojewtym
samymmomenciepomyśleliopodobnychkłopotach.
-Napewnojestgdzieśwogrodzie-rzekłJohnpospiesznie.-Rozejrzęsię.
-Tak,zróbto-zgodziłasięDorisnieobecnymgłosem.
GdyJohnwyszedł,podeszładooknaiobrzuciławzrokiemznajomywidok:ogród
kwiatowy,ogródziołowy,szklarnie,placzabawzhuśtawkamiidrabinkamidowspinania,
naktórymżadnedzieckoniebawiłosięjużoddziesięciulat.Dalej,zatrawnikiem,
zaczynałasięczęśćparkowaporośniętawyłączniedrzewamiikrzewami.
Zaplecamiusłyszaławybuchśmiechu.RobannaScott,żonaburmistrza,rozkładałakarty
tarota.
-Tojestcesarzowa,panisytuacji-powiedziałazdramatycznymprzejęciemiodwróciła
kolejnąkartę.ByłniąWisielec.-Strzeżsięśmierciwwodzie.
Dorispoczułazimnydreszcziniepostrzeżeniewysunęłasięzdomu.
Anniewpadładowodyzgłośnympluskiem.Parsknęła,odbiłasięoddnairoześmiałasię
głośno,bowiedziała,żejeśliniebędziesięśmiać,tozaczniepłakać.Sukienkakrępowała
jejruchy.Rozejrzałasiędokoła:niebyłonikogo.Zpewnymtrudemwysupłałasięzfałd
materiałuirzuciławartąsiedemsetdolarówsuknięnaoślepzasiebie.Poczułasię
uwolnionazwszelkichwięzów,kalendarzy,termometrówiterminówsprawsądowych.
Chłodnawodaswobodnieobmywałajejciało.Awięcjednakbyładzieckiemswoich
rodziców!
-Mamo,tato,jestemwaszymdzieckiem!-zawołałanagłos,przypominającsobie,jak
częstownocyzprzerażeniemobserwowałarodzicówkąpiącychsięnagowstawie.
Mamaitato…HenryiLydiaBlake.Miłośnicymarihuanyiwolnegożycia,wlatach
sześćdziesiątychjungowscyterapeuci.PóźniejprzerzucilisięnaGestalt,apotemjeszcze
nacośinnego.Wpołowielatsiedemdziesiątychzałożylidomterapiigrupowej-niewolno
byłonazywaćgokomuną!-dlanastolatkówzproblemami.Byłytowszelkiegorodzaju
problemy,jakiewówczasklasyfikowanopodpojemnąetykietkąschizofrenii.Pobytuw
MiliHousewOregonieniepokrywałoubezpieczenie,toteżterapianiebyłaanikrótka,ani
tania.
MiliHouse.NawetpotylulatachAnniewciążźlereagowałanatowspomnienie.Byłato
zrujnowanafarmanakrzywychfundamentach,pełnaużywanychmebli,dywanikówze
skrawkówmateriału,makram,aprzedewszystkimdziwacznychdzieciaków.Jedlito,co
urosłowwielkimogrodzie-menubyłościślewegetariańskie-aczegoniezdołalizjeść,
sprzedawaliwmiejscowejspółdzielni.PrzedprzyjazdemdoChicagoAnnieniewiedziała,
cotofastfood.Jejposiłkiskładałysięzfasoli,soczewicy,produktówsojowychiz
pełnegoziarna,awszystkotogruboposypanekiełkami,plusgarśćwitamin.Wciąż
pamiętałazapachtegodomu-dympapierosowyiwońludzkichciał.
Aleniemogłasobieprzypomniećanijednejszczerej,serdecznejrozmowyzrodzicami,
wyłączniepsychoanalitycznybełkot.Terazwiedziała,żejejrodziceniebylizłymiludźmi,
tylkopoprostuzłymirodzicami.Całąswąuwagęskupialinaobcychdzieciach,nie
zauważającprzytym,żeichwłasnacórkarośniezaniedbanaiprzepełnionagniewem.
Wyobrażalisobie,żeAnniewzrastawnajlepszejatmosferze,wśródlicznychbraciisióstr.
Ależycieniebywatakieproste.Pacjenci,rozpieszczonedziecibogatychrodziców,
rzeczywiściebylichorzy,alenienatyle,byniedaćjejodczuć,żejakocórkaterapeutów
jesttamczymśwrodzajupomocydomowejisanitariuszki.Takwięc,gdyinne,żyjącew
naturalnychwarunkachdzieciwjejwiekuoglądaływtelewizjiZagubionychwkosmosiei
RodzinąBradych,onaobserwowałanażywo„Zagubionychwżyciu”oraz„Rodzinę
szaleńców”.
Kulminacyjnymomentnadszedłwówczas,gdyAnnieskończyłatrzynaścielatijejciało
zaczęłosięrozwijać.Pewienponury,pryszczaty,podłysiedemnastolatekuwięziłjąw
łazience,gdziezabrałsiędoobmacywaniajejpączkującychpiersiiwzgórkamiędzy
nogami.
Zapewnedoszłobydogwałtu,gdybyktośniezacząłsiędobijaćdodrzwi.Anniez
płaczempobiegładorodzicówiopowiedziałaimwszystkourywanymizdaniami,między
jednymadrugimwybuchemhisterii.Alegdyzażądała,bywyrzucilitegochłopakaz
domu,odmówili,posługującsięterapeutycznymżargonem,którysłyszałaprzezcałyczas:
„odreagowanie,przeniesienie,hipomania,oczywiście,żetobyłoniewłaściwezachowanie,
ale…”Tłumaczylijej,żetenchłopakjestchory,żepotrzebujezrozumieniaipomocy.
Zapewniali,żebardzożałujetego,cozrobił,obiecalizwiększyćdawkilekarstwiwitamin.
Anniezrozumiałaztegotylkojedno:żeniktjejnieobroni.Nikogonieobchodziło,co
czułaiczyjestbezpieczna.Choćbyłatylkodzieckiem,beztruduodkryłabrutalną
prawdę:rodzinachłopakabyłabogataisutopłaciłazajegopobytwMiliHouse.Annie
spakowałaswojerzeczydoplecaka,ukradłatrochędrobnychpieniędzyi,nieoglądającsię
zasiebie,wsiadładoautobusu,któryjechałdoChicago.Adresnadawcywypisanyna
kartcezżyczeniamiświątecznymiprzywiódłjądodomudziadków.
Tobyłpunktzwrotnywjejżyciu.NigdyjużniewróciładoOregonuirzadko
kontaktowałasięzrodzicami,choćnapisalidoniejwieleserdecznychlistów.Niepotrafiła
imwybaczyć,żeobcedzieckookazałosiędlanichważniejszeniżwłasne.Nawetpowielu
latachniebyławstaniesięznimispotkać.Ostatniosłyszała,żemająbardzoniewielu
pacjentówiżyjąnaskrajunędzy.
Przepłynęłacałądługośćbasenu,obróciłasięnaplecyiznówwróciłanajegopłytszą
stronę.Szampanniebezpieczniewirowałjejwgłowie.Zdrowyrozsądekpodpowiadał,że
powinnawyjśćzwody.PosłuchałategogłosuiwynurzyłasięzbasenujakWenusz
morskiejpiany.
WkażdymrazietakpomyślałR.J.Bridges.
PodczascałegoprzyjęciakątemokaobserwowałAnnieBlake.Zauważył,żewypiłakilka
kieliszkówszampanaisamotnieposzławstronębasenu.Wiadomo,pomyślałze
znaczącymuśmieszkiem.LubiłpatrzećnaAnnie.Byłainnaniżwiększośćkobiet,jakie
znał.
Błyskotliwa,inteligentna,obdarzonaciętymjęzykiem.Jużoddawnamiałochotę
sprawdzić,jaktenróżowyjęzykradziłbysobiezodkrywaniemciekawychmiejscnajego
ciele.
Zakończyłjużomawianieinteresów,równieżsięgnąłwięcpokieliszekzszampanemi
poszedłzanią.Lukratywnykontraktmiałwkieszeniiczułsiębardzopewnysiebie.
Annieodgarnęłaztwarzymokrewłosyisięgnęłaporęcznik.SarahBridgesprzyjmowała
tuwcześniejprzyjaciółinastolatkomniechciałosięzrobićposobieporządku.
DziękitemuAnniemiałaterazczymsięwytrzeć.
Owinęłasięręcznikiem,związującgojaksarong.Zastanawiałasię,gdziejestJohn.
Jemurównieżpodobałabysiętakakąpiel.Byłbardzodobrympływakiemiopanował
trudnystylmotylkowy.Annielubiłaobserwowaćjegoruchywwodzie.
Wkrzakachzakrzesłamicośzaszeleściło.Annieodruchowomocniejpochwyciłakońce
ręcznika.
-John?-zawołała,aleniktnieodpowiedział.
-Ktotamjest?-spróbowałajeszczeraz.Znowunic.
Tonapewnojakiśzwierzak,pomyślała;kot,możepies?Wkażdymraziedźwiękjużsię
niepowtórzył.Usiadłanajednymzkrzeseł,wyciągającprzedsiebiedługienogi.Do
diabłazJohnemijegoprzyjęciem,pomyślała,ziewając.Miaławielkąochotęzamknąć
oczyi…
-Czytomiejscejestwolne?
Zerwałasięnarównenogi.
-Przepraszam-zaśmiałsięR.J.-Niechciałemcięprzestraszyć.
-Cotyturobisz?
-Jatumieszkam.
-Wracajnaswojeprzyjęcie-mruknęłaiznówprzymknęłaoczy.-Chcęsięzdrzemnąć.
Jakdługotujesteś?
-Niedługo.
-Założęsię,żewystarczającodługo-prychnęła.
-Zawszepodglądaszkobiety?
-Tozależyodkobiety.
Uśmiechałsięjakktoś,ktolubizabawęwkotkaimyszkę.Byłduży,wysokiibarczysty,
opalonyiwysportowany.Miałwsobieatrakcyjnośćstarszego,leczsprawnegofizycznie
mężczyzny.
-Czymogęusiąść?-zapytał.
-Ajeślipowiem,żenie?
Przechyliłgłowęnabokiobrzuciłjejciałoprzeciągłymspojrzeniem.
-Touznam,żemasztupet,zważywszy,żetomójdom.
-Nieudawaj,żemnieniepodglądałeś.
-Atynieudawaj,żeniejesteśekshibicjonistką.
-Wolęmyślećosobiejakookobieciewyzwolonej.
-Uśmiechnęłasię.-Siadaj,jeślichcesz.Jaksampowiedziałeś,totwójdom.Tylkoczy
jesteśpewien,żechcesz?Janiegramwżadnegry.
R.J.usiadł,opierającręcenakolanach,iznówzatrzymałwzroknajejciele.Annie
instynktownieowinęłasięmocniejręcznikiem.
-Mogłabyśzagrać.
-Posłuchaj,R.J.,niewiem,cotywłaściwiemyślisz,ale…
Spojrzałnaniązminąniewiniątka.
-Nicniemyślę…MówięokarierzeJohna.Onmawielkipotencjałimógłbywspiąćsię
wyżej,gdybyśgotrochęwsparła.
Anniezastanawiałasięprzezchwilęnadtymisłowami.R.J.zachowywałsięprzyjaźnie,
jakdobry,zatroskanyszef,przyjaciel,sąsiad.Ustajejlekkodrgnęływuśmiechu.
Byłwtymdobry.Prawiemuuwierzyła.
-Mógłbysięwspiąćowielewyżej,gdybydostawałprzyzwoitąpensję-odparowała
sucho.-Orazpremię.Amożeokażeszsięporządnymczłowiekiemidorzuciszjeszcze
programemerytalny?
R.J.wydałdziwnydźwięk.Położyłdłońnajejkolanieilekkojepoklepał.Napozórbyłto
nicnieznaczącygest,jakimógłsięprzydarzyćwzwyczajnejrozmowie.Wkażdymrazie
R.J.zachowywałsiętak,jakbynicsięniezdarzyło,izacząłjejopowiadaćowielkich
planach,jakiesnułzmyśląosobieioJohnie.
Annieodchyliłasiędotyłu,słuchającgraniacykad.Winnymmiejscu,winnymczasie
byćmożeuznałabyR.J.zaatrakcyjnegomężczyznę.Władzamiałamocprzyciągania,na
którąAnnieniebyłaobojętna.Tacymężczyźnifascynowaliją,gdydorastała.Mężczyźni
obdarzenienergią,inteligencją,ambicją,bogactwem.ZupełnieinniniżjejojcieciJohn.
Znówpoczułalekkidotyk.R.J.przesuwałrękęwzdłużjejuda.Szybkopodniosłagłowę.
Nadalcośmówił,alebłyskwoczachjasnoświadczyłojegoprawdziwychintencjach.
Czynaprawdęsądził,żeonajestażtaknaiwna?
KocieoczyAnniezalśniływmroku.Zastanawiałasię,jaknajlepiejsięzabawićtąwielką
myszą,chociażniemiałapojęcia,pocowłaściwiemiałabytorobić.Czydlatego,żebyła
wściekłanaJohnainaDoris?Amożedlatego,żebyłotoniebezpieczne?Bobyło.
Wiedziała,jakłatwotakiegrywymykająsięspodkontroli.
Kątemokapochwyciłajakiśruchpoprawejstronie.Wcieniustałwysokimężczyzna.
John.Anniepoczułanapięciewcałymciele,alenieporuszyłasię.Niewiedziała,jak
długoJohnjużtamstoi,alesercejejzadrżałonamyśl,żemógłwidzieć,jakR.J.dotykał
jejuda.Jakwielejeszczejestwstanieznieść?Czegomupotrzeba,żebywyszedłz
krzakówistanął
twarząwtwarzzeswoimszefem?
Powiedziałasobie,żejestniewinna,inieruszyłasięzmiejsca.Musiałasięprzekonać,co
zrobiJohn.Siedziałaspokojnieiczekała.PochwiliznówpoczułapalceR.J.nadswoim
kolanem.Tymrazempozostałytudłużej.Anniepowstrzymałachęć,byuderzyćtędłoń.
Wstrzymałaoddechiobserwowałacienie.
R.J.pochyliłsięnadniąiwymruczałcośotym,żeAnniepiękniewyglądawświetle
księżyca.Spojrzałananiegozwyraźnąprowokacją.Niemógłbyćpewien,czyjest
myśliwym,czyofiarą,widoczniejednaktadrugamożliwośćwogólenieprzyszłamudo
głowy,bowyrazjegotwarzy,opadającejcorazniżejnadjejtwarzą,niezmieniłsięanina
jotę.Annieodepchnęłagomocnoiwstała.Szybkiespojrzeniewbokprzekonałoją,że
Johnnadalstoiwcieniu.
R.J.jednaknieuznałtegozakoniecgry.Pochwyciłjązaramionaipociągnąłdosiebie.
Czućbyłoodniegozapachbrandyicygar.Anniewyrywałasię,alejegopalcemocno
wpijałysięwjejramiona.Brutalnieprzyciskałdoniejusta,chcącjejudowodnić,ktotu
jestpanemsytuacji.Gdywepchnąłjęzykdojejust,omalsięniezakrztusiłaizaczęłasię
wyrywaćjeszczemocniej.
-Przestań!-krzyknęła,zcałejsiłyodpychającgootwartymidłońmi.
Puściłjąwreszcieiodsunąłsięzbłyskiemgniewuwoku.Anniewierzchemdłoniotarła
usta.Kątemokaspojrzaławstronęmiejsca,gdziestałJohn,ipoczuła,żezaczynająjej
płonąćpoliczki.Johnodchodził!
Narazpoczułasięjaktrzynastolatka,taksamojakwtedy,gdyrodziceodwrócilisięod
niej,gdyjejnieuwierzyli,choćpokazywałaimsiniakinaramionach.Itaksamojak
wtedyniewiedziała,czymawiększąochotęprzeklinaćnacałygłos,czyzwinąćsięw
kłębekipłakać.Niedalekobasenurosłakępawielkichrododendronów.Stojącawich
cieniuDorispatrzyła,jakAnniezabierasukienkęibutyiidzieżwirowąścieżkąwstronę
domu.Jejowinięteręcznikiemszczupłebiodraprzykażdymkrokukołysałysięmiarowo.
DoriszasłoniłasięszerokimliściemiskupiłauwagęnaR.J.,któryusiadłnakrześlei
wyciągnąłpapierosa.Palił,patrzącwnieboirównowydmuchującdym.Wkońcu
westchnął
głośno,niewiedziała,zfrustracjiczyzulgi.Czyprzejąłbysię,gdybysiędowiedział,że
jegowłasnażonawidziałapróbęuwiedzeniaswojejprzyjaciółki?
Dorisoddychałapłytko.Miaławrażenie,żecałakrewodpłynęłajejztwarzy,zcałego
ciała,iwsiąkławziemię.Niebyławstaniesięporuszyć.Realnośćtego,copróbowała
ignorowaćprzezwielelat,przykułajądoziemi.
Nocmijałanieznośniepowoli.Anniewróciładodomutaksówką,wpożyczonympłaszczu
przeciwdeszczowym.Johnaniebyło.Czekałananiego,siedzącprzystolewkuchnii
rozmyślającotymokropnymwieczorze.Owszem,zachowałasięnieodpowiedzialnie.Nie
powinnaiśćnadtenbasen.Żałowałatego,cosięstało,żałowała,żeniemożetegocofnąć.
Alejakiśwewnętrznygłospowtarzałjejuparcie:AcozJohnem?Czyonniemiał
wobecniejżadnychobowiązków?Czytoniebyłarównieżijegowina?
Nicniebyłojednakwstaniezagłuszyćjejwłasnegopoczuciawiny.Wiedziała,żemusi
jakośnaprawićto,cosięstało.
Kilkaminutpotrzeciejusłyszałakrokizadrzwiami.Zerwałasięzkrzesłaipobiegła
otworzyć.
-John!Gdziety…
Głosjednakzamarłjejwgardle,gdyzobaczyłanaprogunieJohna,leczDorisw
sztormiaku,podktórymmiałatylkonocnąkoszulę.Ubranabyłajakdosnu,alebłyskw
jejoczachświadczył,żeprzyszłatustoczyćbitwę.
-Mogęwejść?
Anniemiałaochotęodpowiedzieć:nie,wracajdodomu,odsunęłasięjednakoddrzwi.
-Trochępóźnonaprzyjacielskiewizyty-zauważyłasucho.-Wszystkouciebiew
porządku?
-Nie-odrzekłaDoriskrótko,naprzemiansplatającirozplatającręce.
Anniepróbowałazebraćmyśli.
-Jeślichodzioto,żewpadłamdobasenu,tobardzocięprzepraszam.Straciłam
równowagę.
-Niebądźśmieszna.Oczywiście,żenieotomichodzi!-wybuchnęłaDoris,tracącnad
sobąkontrolę.
Anniezeznużeniemprzetarłatwarzdłonią.Zanosiłosięnapoważnąkonfrontację.
-Posłuchaj,jestemzmęczona.Wierzmi,miałamdzisiajkoszmarnydzień.Jeśliniemasz
nicprzeciwkotemu,wolałabymzostawićtęrozmowęnajutro.
-Mamcośprzeciwkotemu!-wykrzyknęłaDoris,porzucającwszelkiepozory.-
Przyszłamtu,żebycipowiedziećkilkasłów,którepowinnaśusłyszeć!
Annieskrzyżowałaramionanapiersiach.
-Walśmiało.
-Jakmogłaś,Annie?
-Oczymtymówisz?
-Byłamwogrodzie.WidziałamciebieiR.J.
-Aniechto-wymamrotałaAnnie,potrząsającgłową.Byłogorzej,niżprzypuszczała.
-Nicsiętamniewydarzyło,Doris.Zupełnienic.R.J.poprostuwypiłtrochęzadużoi
poniosłogo.Znaszgoprzecież.
Dorisotarłaoczyiopanowałasiętrochę.
-Tak,znamgo.Aleciebieteżznam.
-Cotomaznaczyć?
-Wydajecisię,żejesteślepszaodwszystkich.Lubiszbawićsięludźmi,adzisiaj
zabawiłaśsięmoimmężem.Uważam,żetowstrętne.
-Doris,samaniewiesz,comówisz.
-Nicnierozumiesz,prawda?Więcpowiemci,żezabawazogniemjestniebezpieczna,bo
możnasięsparzyć.Inietylkotymożeszsięsparzyć,alerównieżja,twójmążinawetR.J.
-Nodobrze,więcjużmitopowiedziałaś.Czyterazmożeszjużsobiepójść?
-Znamwieletakichkobiet,którejaktylubiąsięwdawaćwpozornieniewinneflirty.
Krótkilistalbotelefon.Pocałunekzaplecamiinstruktoratenisa.Aleniewiesz,jakszybko
takaiskrapotrafiwymknąćsięspodkontroliizniszczyćwszystkonaswojejdrodze.
Zrujnowaćdobremałżeństwo.
-Aty?Czyżbyśtyniebawiłasięświetnie?-oburzyłasięAnnie.-Siedziałaśwkrzakach.
Szpiegowałaś.Cotozapodchody?Towszystkojestchore!Boże,nienawidzętakich
rzeczy!
-Szukałamcię.Johnsięociebiemartwił.
-Totrzebabyłozawołać.Szkoda,żetegoniezrobiłaś!Porządna,otwartakłótniabyłaby
znacznielepszaodtejzabawywchowanego.Notosiędowiedziałaś.Widziałaścałątę
żałosnąscenę.Iktotumówiograch?Uważasz,żewygrałaś?Żedostanieszjakąś
nagrodę?
Tuniemawygranych,wszyscyprzegraliiwszyscyterazcierpią.
-Przezciebie!Totyniezastanowiłaśsię,ileosóbzranisz,Annie!Tozupełniewtwoim
stylu.Najpierwdziałać,adopieropotemmyśleć.Dlamniejesttoszczytegoizmu.
Anniemiałajużdość.Toniebyłosprawiedliwe.Doriswiniłazacałąsytuacjęją,anie
swegomęża.
-Doris,przestańudawaćprzedemnąiprzedsobą.Żałuję,żetoakuratjamuszęciotym
powiedzieć,alenieszukałamtwojegomęża.Toonprzyszedłzamnąnadbasenitoonnie
mógłopanowaćrąk.
-Bogoskusiłaś!
-Obudźsię,Doris!Wszyscyopróczciebiewiedzą,żeR.J.Bridgesuganiasięza
wszystkim,conosispódnicę!
Doriswyglądałanawstrząśniętą.
Anniewestchnęłaipotrząsnęłagłowązżalem.
-Przepraszam,Doris.Niepowinnammówićcitegowtakisposób.Alewsumiecieszęsię,
żejużwiesz.Czasamiprzyjaciołomnieudajesięukryćprawdy,nawetgdybardzosię
starają.
-Niejesteśmojąprzyjaciółką-powiedziałacichoDoris.
Annieznówpoczułaukłucieżalu.
-Nie,chybanie-odrzekłaspokojnie.
-Japróbowałamniąbyć,aleniepozwoliłaśminato.Jajednaknadaluważamciebieza
przyjaciółkę,aprzysięgamci,żenigdyniepróbowałabymuwieśćmężaprzyjaciółki.Do
diabła,janikogoniepróbujęuwodzić.Jestemmężatką,wieszprzecież.Ikochamtego
drania.
Dorisprzyłożyłręcedotwarzyirozpłakałasię.Anniepołożyłarękęnajejramieniui
poczułaulgę,gdyDorisniezaprotestowała.
-Nigdynieprzyszłacidogłowymyślorozwodzie?-zapytałałagodnie.
Dorispokiwałagłową.
-Owszem.Aleniepotrafięsobietegowyobrazić.Onjestmoimżyciem.
-Możepowinnaśtozmienić?
Doriswzięłasięwgarśćiotarłaoczy.
-Nicnierozumiesz-odparłachłodno.-Tegosiępoprostunierobi.Takiekobietyjakja
nierobiątego.Inaczejnaswychowano.
-Naprawdętakmyślisz?Doris,wswojejpraktycespotykammnóstwodobrych,
porządnychkobiet,którezostałynalodzie.Toniejestmiływidok.Tekobietyspędziły
najlepszelataswojegożycia,przestrzegajączasad,októrychmówisz,ispełniając
wszystkiezachciankiswoichmężów.Apotemcimężowieporzucilijedlajakiejśmłodszej
modelki.Iwtedytenieszczęsnekobietytrafiajądomnie.Niemajążadnychdochodów,
nieumiejąnicrobić,majązatokilkorodzieci,któreteżczująsięzranioneibojąsię
przyznać,żekochajątatusia.Iwieszco?Najlepszaczęśćzaczynasięwtedy,gdyte
kobietywpadająwzłość.W
prawdziwązłość.Ajająjeszczepodsycam,pomagamimprzestaćsięużalaćnadsobąi
zacząćpracęnadwłasnymnowymżyciem.
Doriswzięłagłębokioddech.
-Chceszpowiedzieć,żejaniemamwłasnegożycia?
Anniezeznużeniemoparłasięodrzwi.
-Nie,oczywiście,żenie.Niekażęcizmieniaćwszystkiegoiszukaćpracy.Wtwoim
wypadkutobyniczegonierozwiązało.Chodziorozwijaniewłasnychzainteresowań.Bo
inaczejutknieszwdomu,patrzącbezmyślniewścianę,ibędzieszsięzastanawiać,co
zrobićznadmiaremwolnegoczasu.Wielejestkobiet,któredają,dają,dają,ażnicimnie
zostaje,apotempewnegodniabudząsię,patrząwlustroiniepoznająwłasnegoodbicia.
Dorisprzezchwilęmilczała,apotemzapytałacicho,bezśladuzłości:
-Ajakjestztobą,Annie?Ceniszsobieegocentrycznystylżycia.Czyjesteśszczęśliwa?
Anniespojrzałanaswojedłonieipotrząsnęłagłową.
-Trafiony.
-Jużpóźno.Muszęiść-poderwałasięDoris.-Niemampojęcia,pocotuwogóle
przyszłam.Wymknęłamsięzłóżka.Czytonieżałosne?R.J.wogóleoniczymniewie.
Anniezamknęłazaniądrzwiipoczuła,żeniemajużaniodrobinywięcejsiły.Mrok
panującywdomuidziwnaciszanapełniałyjąlękiem.Powietrzewydawałosięgęstnieć.
SerceAnniebiłocorazszybciejimiaławrażenie,żebrakujejejpowietrzawpłucach.Ten
domprzypominałgrobowiec.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Płacznadchodziwieczorem,Aradośćoporanku.
KrólDawid,Psalm29
DźwięktelefonuwyrwałEvezgłębokiegosnu.Telefonotejporzemożeoznaczaćtylko
złewiadomości,pomyślałazdudniącymsercem.Gdziesądzieci?Brontespaławswoim
łóżku,aFinney…Och,Boże,FinneybyłwMichigan.Jejdziecko…
-Halo?-szepnęławyschniętymiustami.
-Eve,toja,Annie.Obudziłamcię?Zulgiomalniewybuchnęłapłaczem.
-Boże,Annie,czytywiesz,któragodzina?
-Nie.Przepraszam.Niewiem.Która?
-Jateżniewiem,alewierzmi,jestbardzopóźno.
-Przetarłaoczy.Sercepowoliwracałodonormalnegorytmu.Anniechybapiła,głosmiała
trochęzamazany.
-Cosięstało?Czywszystkouciebiewporządku?
-Nieeee….
Eveusiadłaprosto,zupełniejużrozbudzona.Annienigdyniepłakała.
-Dobrzesięczujesz?
-Zupełniesięrozsypałam.Zupełnie.Jestemwstrętnaipodła.
Wdodatkudostałaczkawki.
-GdziejestJohn?
-Niewiem.Jeszczeniewrócił.
-Jesteśsama?
-Tak-powiedziałaAnniezrozpaczą.
-Otwórzdrzwi,skarbie.Jużjadę.
WpiętnaścieminutpóźniejEvestałanakamiennychschodkachdomuAnnie.Drzwibyły
szerokootwarte.ZajrzałaniepewniedośrodkaizawołałaAnniepoimieniu,aleniktjej
nieodpowiedział.Zbijącymsercemprzebiegłaprzezdom,potykającsięokartonowe
pudłaizaglądającdowszystkichpomieszczeń.
-Annie!
-Tujestem-odezwałsięgłoszzaokna.
Trawabyławyschnięta.Podwórzewświetleksiężycawydawałosięzupełniepuste,
poznaczonetylkoruchliwymicieniamigałęzi.
-Gdziejesteś?-zawołałaEveprzezściśniętegardło.
-Tutaj.
Głosdochodziłzwielkiejkępyprzerośniętychbzówwkącieogrodu.Evepochyliłasięi
zauważyłamiędzygałęziamicośwrodzajuprowadzącegodośrodkatunelu.Zazasłoną
liścisiedziałatampostaćwbiałejkoszulinocnej.Evewestchnęłainaczworakach
przecisnęłasięmiędzydrapiącymigałęziami.
-Robiszdziwnerzeczy,AnnieBlake-stwierdziła.
-Jeśliturośnietrującybluszcz,towięcejsiędociebienieodezwę.
-Hej-powiedziałaAnnie,widząc,żeEvepodswetremmapiżamę.-Gdybymwiedziała,
żebędęmiaładzisiajtylugościwpiżamach,towydałabympiżamoweprzyjęcie.
-Dlaczego?-zapytałaEve.GłosAnniewyraźnieświadczyłotym,żetrochęzadużo
wypiła.Wtakimstaniebywałauparta,toteżEvepomyślała,żebędziemusiałajakoś
łagodnienamówićjąnapowrótdodomu.
-Aktojeszczetubył?
-Doris.
-Doris?Tutaj?Wpiżamie?
-Uhm.Przyszłamizrobićawanturę.Iwieszco?Świetniejejposzło.Trafiłamnieprosto
międzyoczy.Jestemtylkocieniemdawnejsiebie.
Evezamilkłanachwilę.Anniezawszepokrywałacierpieniehumorem.
-Maszochotęotymopowiedzieć?
-Bo…-Annieurwałazfrustracją.-Mniejszaoto-wzruszyłaramionamiisięgnęłapo
butelkęwina.Eveprzytrzymałajejdłoń.
-Lepiejnie.Myślę,żewypiłaśjużdosyć.
-Ktociępytałozdanie?-burknęłaAnnie,odpychającrękęprzyjaciółki.-Nieżyczę
sobie,żebyktokolwiekmówiłmi,ilemiwolnopić.Anity,aniJohn,aniniktinny.Jasne?
Evepohamowałazłość.
-JeślichodzioprzyjęcieuDoris,tonieprzejmujsię,niezdradziłaśmiżadnejtajemnicy.
Wiemotymprzyjęciu.Dorissamazadzwoniłaiprzeprosiłazato,żeniebyłomniena
liściegości.
Anniezrozmachempotrząsnęłagłową.
-Tak?Nowidzisz,widzisz…Ijaksięczujesz?Bardzociętouraziło?-zapytałaze
szczerymwspółczuciem.
Evewestchnęła.
-Jasne,chybatak.Napoczątku.Terazjużnie.ZnamDorisiR.J.oddawna.Wydajesię,że
toonawszystkimrządzi,aletaknaprawdęzawszerobito,coonjejkaże.Aonpozostaje
wiernywyłączniepieniądzom.TomijazawszeotymwiedzieliśmyidlategoTomgonie
cierpiał.TojaprzyjaźniłamsięzDoris,ateraznawetitosięzmienia.Niemamyjużwiele
wspólnego.
-No,alezadzwoniładociebie.Towymagałosporoodwagi.Widocznienaprawdęjejna
tobiezależy.
Evenicnatonieodpowiedziała.
-Wkażdymrazie…-zaczęłaAnnieiurwała.
-Cosięwłaściwiestało,Annie?
Niskim,łamiącymsięgłosemAnnieopowiedziałajejowszystkim,cosięzdarzyłow
ogrodzieBridgesów,okłótnizJohnemiodziwnejrozmowiezDoris.
-BiednaAnnie.Ażniewiem,copowiedzieć-zaśmiałasiękrótkoEve.-Obrywacisięze
wszystkichstron.Annie,Annie,jaktytorobisz,żezawszepakujeszsięwtakiedziwne
sytuacje?
-Wiem.Toklątwa.
-Nie,totylkotysama.Podejmujeszryzyko.Mówisz,comyślisz.
-Jasne-zgodziłasięAnniebezprzekonania.
-JakośsobietowyjaśniciezDoris.
-Może.AleJohn…Jeszczenigdyniebyłtakizimny.Niechsobiejeździprzezcałąnocpo
mieście.Samsięprzekona,żenicmnietonieobchodzi.
-Niepowinnaśwystawiaćgonatakiepróby.
-Cieszęsię,żetozrobiłam.Gdysięodwróciłiodszedł,pomyślałam…-skrzywiłasię
-…pomyślałamonim:cozaszmata.Straciłamdoniegocałyszacunek.Nicniezrobił,po
prostuzostawiłmnietam.Wiesz,jaksięczułam?
EvepatrzyłanaAnniezprzerażeniem.Nigdyjeszczeniewidziałajejwtakimstanie.
Anniezawszebyłajakskała.Stanowiłajejoparcie.Patrzącnaniąteraz,Evemiała
wrażenie,żeziemiausuwajejsięspodstóp.Najchętniejsprałabyichobydwu,JohnaiR.J.
MusiałajednakpomócjakośAnnie.Wiedziała,żejejprzyjaciółkakochaJohnaiżeJohn
kochają.
Stającpostroniejednegoznich,niepomogłabyżadnemu.
-Możeonpoprostunieuznał,żezrobiłaścośniestosownego-powiedziała,odgrywając
rolęadwokatadiabła.-Wkońcubyłopóźno,atobyłR.J.izwyczajnierozmawialiście…
-Tak,tobyłR.J.!Właśnieotochodzi!-wykrzyknęłaAnnie.-R.J.jestnietylkojego
szefem,alepodobnorównieżprzyjacielem!Najlepszymkumplem!Niepamiętamnawet,
ilerazyjadaliśmyznimkolację,R.J.zawszestarałsiędomi…dominować.Wielkikról!
Johnskaczedokołaniegonaczterechłapach,atennic,tylkosiedziisięuśmiecha.-
Zaklęłapodnosemidodałazeskruchą:-MożeniepowinnambyłamówićDorisoR.J.
SerceEvenamomentprzestałobić.
-Czegomówić?
-OR.J.Nowiesz,okobietach-wyjaśniłaAnnieponuro.
-Och,Annie-jęknęłaEve,zakrywającoczydłonią.-BiednaDoris!
-Aletoprawda!-zawołałaAnnie.
-Mimowszystkonietrzebajejbyłotegomówić.
-Dajspokój…popatrznatorealnie.Moimzdaniem,dziświeczoremsamasiętego
domyśliła.Chowałasięwkrzakach…Cojestztymikrzakami?Wszyscychowalisię
dzisiajwkrzakach,więcpomyślałam,dlaczegonieja?Jateżchcęsiębawić.Całkiemtu
przyjemnie,prawda?Prawiejaktajnatwierdza.-Zesmutkiempopatrzyławstronędomu.
-Tyleróżnych,tajnychrzeczy,sekretów…Niechcębyćwtymdomu.
Eveznówwestchnęła,nadalmyślącoDoris.
-Jaktomożliwe,żebyonaniczegoniezauważyławcześniej?
-Powinnaśchybazapytać:jaktomożliwe,żeonajeszczeznimjest?
Evezamilkła.DoskonalerozumiałaDoris.Wiedziałateż,żesiłaAnniejestzarazemjej
słabością.Anniezawszeszybkopodejmowaładecyzjeinatychmiastwyrabiałasobieo
wszystkimwłasnezdanie.Tomogłobyćdobrewpracy,aleniezawszesłużyłozwiązkom.
-Nicniejestczarnelubbiałe-powiedziaławkońcu.-Istniejewieledobrych,solidnych
małżeństw,któretrwają,boobydwiestronypracująnadtym.Rozwódniezawsze
rozwiązujeproblemy.
-Oczywiście.Wiemotym.Alezawszecierpię,gdywidzę,żekobietomtakimjakDoris
dziejesiękrzywda.Tołatwecele,Eve.Tedobreiufnekobiety.Trzebamarzyćoszczęściu
trwającymwiecznie,ależyćtak,jakbymiałosięskończyćwprzyszłymtygodniu.
Tomojenowemotto.
-Skądtencynizm,Annie?Martwięsięociebie.Małżeństwomożebyćudane,jeśli
obydwieosobystarająsięuczynićżycietejdrugiejlepszym.Możetostaroświeckiei
banalne,copowiem,alewiernośćimonogamianaprawdęistnieją,taksamojakmiłość,
romantyzm,zaufanie.
-Naprzykładtakjakwtwoimmałżeństwie?
WpytaniuAnniebrzmiałagorycz,niemaloskarżenie.Evepoczułaniepokój.Alkohol
potrafispowodować,żeludziemówiąprawdy,którychnatrzeźwonigdybygłośnonie
powiedzieli.Szczególnietenieprzyjemneprawdy.
-Tak-powiedziała.-Takjakwmoim.
-Niebądźtakapewnasiebie,Eve.Czasamimówiszjakkaznodzieja.
-Cochceszprzeztopowiedzieć?-zapytałaEvezosłupieniem.
-ZeswojegomałżeństwazTomempróbujeszzrobićjakąśświętą,idealną…-Anniez
trudemznajdowałasłowa-…rzecz.AleTomniebyłżadnymświętym.Byłzwykłym
człowiekiem.Niezapominaj,żebyłamprzytym.Zanimumarł,miałaśznimparę
problemów.
Tylkożeterazniechceszonichpamiętać.Alelepiejniezapominajiżyjdalej.
WoczachEvezabłysławściekłość.
-Niezamierzamsłuchać,jakpopijanemuoceniaszwartośćmojegomęża,mojego
małżeństwa…
-Świątynia-wybuchnęłaAnnie,unoszącpalecwgórę.-Tegosłowamibrakowało.
Widziszswojemałżeństwojakoświątynię.Aleonotakieniebyło!Tokamień,który
zawiesiłaśsobienaszyiiktóryciągniecięwdół.Ajacięuratuję.
-Niewiesz,oczymmówisz-zirytowałasięEve.Miałajużdość.-Niemusiszmnie
ratować.
-Eve,Tomkogośmiał-wypaliłaAnnie.
Evepoczuła,żekrewwjejżyłachzamieniasięwlód.
-Dosyć.Wychodzę-stwierdziłaizaczęłasięczołgaćmiędzygałęziami,ignorując
protestyAnnie.Wypełzławreszciespomiędzykrzaków,wyprostowałasięiposzłaprzez
trawnik,alezarazuderzyładużympalcemunogiojakiśmetalowyprzedmiot.Krzyknęła
zbóluidooczunapłynęłyjejłzy.ZasobąsłyszałaprzyspieszonyoddechAnnie.
-Przepraszamcię,Eve-zawołałaprzyjaciółka,łapiącjązaramię.-Niechciałam!
Zapomnijotym,comówiłam.
Evestrząsnęłazsiebiejejręce.
-Idźspać,Annie.
-Eve,nieodchodź.Proszęcię.Jeszczenie.Bardzocięprzepraszam.Niechcęwracać
samadotegodomu.Och…poczekaj-jęknęła,zakrywającustaręką.-Niedobrzemi.
-Boże…-wymamrotałaEve,przytrzymującjąigładzącpoplecach.Anniewzięłakilka
głębokichoddechówisplunęła.-Dobrze,jużwszystkodobrze.
DopieroterazEvezauważyła,jakbardzoAnniezeszczuplała.
-Jużmilepiej-powiedziała,przyciskającrękędożołądka.Twarzmiałabladąiściągniętą.
-Wyglądaszokropnie.Chodź,zaprowadzęciędołóżka.
-Niechcętamiść-upierałasięAnniezniemalparanoicznymlękiemwgłosie.Eveznów
zaczęłasięoniąmartwić.
-Annie,jesteśpoprostupijana.Musiszsiępołożyć.
-Nie,nicnierozumiesz.Tendomjestjakgrobowiec.Dlategomusiałamprzyjśćtutaj,
żebypoczućświeżepowietrze.Proszę,niezostawiajmnietusamej.-Wpiłasiępalcamiw
ramięEve.-Proszę.
-Dobrze,niezostawięcię.Nigdzieniepójdę.Chodź,kochanie,razemwejdziemydo
środka.Przyniosęciwodęiaspirynę.Niekrzywsię,totwojawłasnarecepta.Samamnie
tegonauczyłaś.Ranopoczujeszsięlepiej.
ObjęłaAnnieramieniemipoprowadziładodrzwi.Annieoparłasięnaniejcałym
ciężaremipowiedziałagłucho:
-Niejestemtakbardzopijana,Eve,tylkosmutna…bardzosmutna.
Gdyjużznalazłysięwśrodku,Annienadalupierałasię,żeniechcespaćwswoimłóżku,
więcEveprzyniosłapoduszkiikociułożyłająnawielkiejkanapiewsalonie.Potem
poszładokuchni,starannieomijającnarzędziaipyłgipsowy,nalaładoszklankiwodęi
znalazłaaspirynę.Gdywróciła,Annieponurowpatrywałasięwmrok.Wydawałosię,że
jestjużtrzeźwiejsza.Wypiłaaspirynęjakposłusznapacjentka,apotempodciągnęła
kolanapodbrodęiowinęłasięprześcieradłem.
-NiepowinnamcimówićtegooTomie-stwierdziła.-Przykromi,żetaktowyszło.
Eveznówpoczułaogarniającycałeciałochłód.
-Znalazłamfotografiękobiety-powiedziałacicho-wjegoosobistychrzeczach.
Zastanawiałamsię,ktotojest,alepotemzapomniałamotym.Alewczoraj,gdy
pojechałamzdziećminagróbToma,zobaczyłamjąprzedmauzoleum.Byłampewna,że
gdzieśjużwidziałamtętwarz,aleniemogłamsobieprzypomnieć,gdzie.
-Ruda.Evezadrżała.
-Tak.Czytoona…-Niemogłaskończyćzdania.Anniewestchnęłaciężkoipowiedziała
powoliiniechętnie:
-Jakotwójprawnikpowinnamciotympowiedziećdawnotemu,alejakoprzyjaciółkanie
mogłam.Aleterazlepiej,żebyśpoznałaprawdę.
PołożyładłońnakolanieEve,aleczującjejsztywność,cofnęłarękę.
-Jasamadowiedziałamsięotymtylkodlatego-ciągnęła-żeznalazłamrachunkido
zapłacenia:zahotelwWaszyngtonie,zakwiaty,itakdalej.Sprawdziłamparęrzeczy,to
niebyłotrudne.Onajestlekarką,pracowaławtymsamymszpitalu.-Annieszybko
przesunęławzrokiempotwarzyEve.-Tonietrwałodługo,jeślitomajakieśznaczenie.
Zaczęłosięmniejwięcejpółrokuprzedjegośmiercią.
-Boże-powiedziałaEve.
-Onabyłanapogrzebie.Niewidziałaśjej?
-Byłanapogrzebie?-Eveczułasięjakidiotka.-Iprzyniosłakwiatynajegogrób…
Toznaczy,żenaprawdęgokochała.Tojeszczegorzej,Annie.Wolałabym,żebytobyła
tylkoprzelotnaprzygoda.Wiesz,czystyseks.Tobymnietakbardzoniezabolało.Alegdy
pomyślę,żeTomkochałinnąkobietę…
-To,żeonagokochała,nieznaczyjeszcze,żeonjąteżkochał.Eve,wierzmi,onkochał
ciebie.Ciebie.
-Niewiem,czymogęwtowierzyćiczywogóleterazmnietoobchodzi.Nicnieczuję.
Mampustkęwgłowie.
-Jateż,skarbie.Zupełną.
Anniewystawiłajęzykiwetknęłapalecdoust.Wyglądałatakkomicznie,żeEvemusiała
wybuchnąćśmiechem.
-Ależtyjesteśgłupia-wyjąkaławprzypływieidiotycznegohumoru.
-Jestem-przyznałaAnnie,gdyjużprzestałasięśmiać.-Siedziałamwtychkrzakachw
środkunocyizastanawiałamsię,cowłaściwiezrobiłamzeswoimżyciemicomogęznim
jeszczezrobić.Pamiętasz,kiedyśmówiłam,żenieistniejecośtakiegojakwiek.Ale
istnieje.
Czasjestprawdziwy,ażyciekrótkie.Niemasensutemuzaprzeczać.Rośniemy,apotem
sięstarzejemyinadchodziśmierć,ajachcęjeszczetylerzeczyzrobić!Jestmnóstwo
miejsc,którychjeszczeniewidziałam,ludzi,którychnieznamiktórzynieznająmnie.
Milionyksiążek,którepragnęprzeczytać.Niechcęspać,Eve.Szkodamiczasu.Tomoje
życieichcęjeprzeżywać.
Evesłuchałategozszerokootwartymioczami.GdyAnniepowiedziała:„tomojeżycie”,
poczuła,żejejwłasnekajdanyrównieżzaczynająpękać.Cowłaściwierobiła?
KochałaswojedzieciikochałaPaula.Tobyłojejżycie.Niemogłapozwolić,byBrontei
Finneyjejdyktowali,jakmajeprzeżywać.Byłamatką,aonizaledwienastolatkami.Nie
musieliwiedziećoprzygodachswojegoojca,alepowinnizrozumiećdecyzjęmatki.Eve
zrozumiała,żechoćzawszeniąpozostanie,tojestrównieżsamotną,niezależnąkobietąi
żebędziemusiałarównieżimpomóctozrozumieć.
Naglepoczułasięniewypowiedzianiezmęczona.Chciałazostaćsamaipomyślećotym
wszystkim,czegosiędowiedziała.
-Muszęjużwracać-stwierdziła.
-Nieidź.
Poczułairytację.Chciałaznaleźćsięwswoimłóżku,wśródwłasnychpoduszek.
-Dajspokój,Annie.Jaknajednąnoc,opowiedziałyśmysobiejużdośćsekretów.Poza
tymniemogętuzostaćdorana.Brontejestwdomu.
-Możesz.Wmoimdomuniebrakujemiejsca,aBrontejestjużduża.Spijtutaj.
-Annie,cosiędzieje?Toniejestwtwoimstylu.
-Acojestwmoimstylu?Samajużniewiem.Eveprzymrużyłaoczy.
-Dobrze.Czegomijeszczeniepowiedziałaś?
-Niczego.Wszystkiego.-Umilkłanachwilę.-Ajeślicipowiem,daszsłowo,żenikomu
niepowtórzysz?
-Oczywiście,przyrzekam.-UsiadłanabrzegukanapyobokAnnie,zdającsobiesprawę,
żetocośpoważnego.Spodziewałasięoznajmieniajejdecyzjiorozwodzie.
-Mamraka.
-Co?!-zawołałaEvezosłupieniem.Natychmiastzapomniałaozmęczeniuiwzięła
przyjaciółkęzarękę.
-Dowiedziałamsięwczoraj.Rakmacicy.Towyjaśniakrwawienia.Ktobypomyślał?
-prychnęła.-Zawszemisięwydawało,żerakamająinni.
-Takmiprzykro,Annie-szepnęłaEve,niemogącznaleźćodpowiednichsłów.Teraz
byłojasne,dlaczegoAnnietakbardzoniechciałazostaćsama.Alewłaściwiedlaczego
byławdomusama?EvepoczuławściekłośćnaJohna.
-JakJohnmógłsiędzisiajztobąkłócić?Dlaczegoniemagoprzytobie?
-Niewieoniczym.Niemiałamczasumupowiedzieć.Eve,musiszmiobiecać,żemunie
powiesz.
-Oczywiście,żeobiecuję.Aletymusiszmutopowiedzieć,gdytylkowrócidodomu.
Annieodwróciłagłowędościanyinieodezwałasię.Niewiedziała,kiedyJohnwrócii
czywróciwogóle.
-Jestemzmęczona-przyznała,opadającnapoduszki.Zaoknemwłaśniezaczynało
świtać.-Eve,zostańjeszczeprzezchwilę.Jużjestprawierano.Niedługodojdędosiebie.
-
Zamknęłaoczyimocniejuścisnęłarękęprzyjaciółki.-Tylkodorana.
Evepoczekała,ażwzejdziesłońceipokójnapełnisięszarym,porannymświatłem.
Anniezapadławgłęboki,niespokojnysen.Wyglądałamizernie.Eveotuliłająpledemi
pogładziłapowłosach,myśląc,żemusibyćbardzotrudnozawszegraćrolęnajsilniejszej
osoby,któraznaodpowiedźnakażdepytanie.Możewłaśniedlategopociągałjąalkohol?
Biedna,kochanaAnnie.
Wkońcuwyszła,cichozamykajączasobądrzwi.Popółnocno-zachodniejstronienieba
gromadziłysięchmury-pewnyznak,żenadciągadeszcz.Todobrze,pomyślała.
Deszczbardzosięprzyda.Wogrodziewszystkozaczynałojużżółknąć,boziemiabyła
wyschnięta.
Szczęśliwieprzeddomemznalazławolnemiejscedoparkowania.Weszładomieszkaniaz
uczuciemulgi.Byłotuprzytulnieibezpiecznie.Brontejeszczespała.Evepocałowałają
wczołoinapalcachwróciładoswojejsypialni.Wchwiligdywsuwałasiędołóżka,
pierwszekropledeszczuzabębniłyoszyby.
Jejciałodomagałosięsnu,aleumysłbyłzbytpobudzony.Przewracałasięzbokunabok,
niemogączasnąć.MyślałaoTomie.SłowaAnniewywołałylawinęwspomnień,
wyraźnychiklarownych.
Podniosłasięzłóżka,podeszładoszafyiwyciągnęłapuszysty,białyszlafrokToma,jedną
zniewielujegorzeczy,którychnieoddałaopiecespołecznej.Zachowałajeszczeosobiste
drobiazgi-złotespinkidomankietówdlaFinneya,zegarekipiórodlaBronte.Dlasiebie
zostawiłatylkoszlafrok.WciążpachniałTomemigdysięnimowinęła,mogłasobie
wyobrażać,żejestwjegoramionach;nieczułasięwtedytakasamotna.Byłyjeszczeinne
rzeczy,doktórychnikomusięnieprzyznawała.Nigdyniesiadałanajegomiejscuprzy
stoleaniniekładłasiępojegostroniełóżka.Tedrobnesymptomyświadczyłyotym,że
okresżałobyjeszczesiędlaniejnieskończył.
Nałożyłaterazszlafrokizawiązałapasek.Położyłasiętaknałóżkuizapatrzyławsufit.
Przeszłośćwydawałajejsiębardziejrealnaodteraźniejszości.Jakbrzmiałotozdaniez
Faulknera?„Przeszłośćnieumarłainiejestnawetprzeszłością”.Nocóż,Faulknersię
mylił.
Przeszłośćumarła,spłonęłanapopiół.Evemogłaalbotozaakceptować,albojakhinduska
księżniczkarzucićsięnastospogrzebowymęża,byspłonąćrazemznim.Musiała
równieżpogodzićsięztym,żeTomniebyłideałemaniichmałżeństwoniebyło
doskonałe.Anniemiałarację.Dopókibędziebudowaćtenołtarzyk,nigdyniepoczujesię
wolnanatyle,bymócpójśćwłasnądrogą.
Niemiałapojęcia,cobysięstało,gdybydowiedziałasięozdradzieTomaprzedjego
śmiercią.Wolałamyśleć,żejakośudałobyimsięprzejśćprzeztenkryzysiżegdyby
zdecydowałasiępozostaćzTomem,tozewzględunauczucie,aniedlatego,żetakbyłoby
łatwiej.Aletojużnazawszepozostaniewsferzespekulacji.Czułajednak,żejestjuż
terazinnąosobą-silniejsząibardziejniezależną.
Ulewawkrótceminęłaiprzezchmuryprzedarłosięsłońce.Evemocniejowinęłasię
szlafrokiem,wdychającresztkizapachuToma.Wiedziała,żejestterazbliskoniej,bardzo
wyraźnieczułajegoobecność.Byłtu,obok,iemanowałspokojem.Czułajegomiłość.
-Wybaczamci,Tom-powiedziałagłośno,przekonana,żeonjąsłyszy.-Ichcęci
powiedzieć,żeciękochałam.Naprawdęciękochałam.
ROZDZIAŁSZESNASTY
PaniPontellierzaczęłasobieuświadamiaćswojąpozycjęwkosmosiejakoistotyludzkiej
orazdostrzegaćzwiązekmiędzysobąjakoindywidualnościąaświatemwewnętrznymi
zewnętrznym.
KateChopin,Przebudzenie
Dorisobudziłasięwcześnie,choćniespaładługo.R.J.nawetniezauważył,żeostatniej
nocywymknęłasięzmałżeńskiegołóżkaaniżewgodzinępóźniejwróciłazziębniętaiz
mokryminogami.Chrapałjakdrwalażdorana,apotemwstałwcześnieiposzedłpod
prysznic.Leżącnieruchomo,Dorissłuchałaszumuwodywłazience.Nieporuszyłasię
równieżwtedy,gdywróciłdosypialniipełenwigoruprzygotowywałsiędonowegodnia.
Wczorajszeprzyjęciebardzosięudało,toteżR.J.byłterazpełenenergiiinowychplanów.
Zbłyskiemwokuoznajmiłjej,żewyjeżdżazmiasta;wypadłamuniespodziewanapodróż
winteresach.
Poczekała,ażjejmążznikniewkuchni,apotempodniosłasię,unikającpatrzeniaw
lustro,zrzuciłanocnąkoszulę,iweszładołazienki.PrzypomniałyjejsięsłowaAnnieo
kobietach,którepatrząwlustroiniepoznająwłasnegoodbicia.
Poruszałasiępośliskichkafelkachjakstarybokser,którypoprzegranymmeczuidziedo
szatni.Puściładowannywodętakgorącą,żeażparzyła;pragnęła,bywszystko,cozaszło
wciąguostatniejdobyioblepiałojąjakmrocznamaź,wydostałosięprzezporyskóryna
zewnątrz.
Leżałabezwładniewwannie,nasłuchująckrokówmęża,którywsypialniotwierałpo
koleiszafyiszuflady.R.J.zawszemiałciężkikrok.Odczasudoczasuprzystawałna
chwilęprzydrzwiachłazienkiiwtedyDorisnakazywałamuwduchu:odejdźstąd,odejdź.
Wkońcuodchodził.PotemusłyszałastukwalizkizrzucanejnapodłogęiR.J.znów
zatrzymałsięprzydrzwiachłazienki.
-Cotytamrobisztakdługo?Niccisięniestało?Otworzyłausta,alezarazznówje
zamknęła.Klamkaudrzwiporuszyłasię.
-Otwórz!
Tobyłrozkaz,nieprośba.Gdyznównieodpowiedziała,mocniejszarpnąłklamkę.
-Otwórztedrzwi,bojewyłamię!
-Odejdź,R.J.Idźsobietam,dokądsięwybierasz-odkrzyknęła.-Niemamochoty
otwieraćcidrzwi.
Podłuższejchwiliodezwałsięszorstko,choćzpewnąulgą:
-Zachowujeszsięjakprimadonna.Myślisztylkoosobie!Przezcałydzieńwylegujeszsię
tutaj,nicnierobisz,gdyjamuszęzarabiaćnażycie.Ciekawjestem,jakbyśsobie
poradziłabezemnie!Niestaćbyciębyłonawylegiwaniesięgodzinamiwwannie!Anina
plotkowaniezprzyjaciółkami.Dobrzeociebiedbam,prowadziszjedwabneżyciei
powinnaśtodoceniać!
Doriszacisnęłapięści,mamroczącpodnosemsłowa,którychniemiałaodwagi
wypowiedziećgłośno.Zbudowałeśswojąfirmędziękimoimpieniądzom.Mójtatodałte
pieniądzemnie,anietobie.Toprzezciebieczujęsięnieszczęśliwa.Przezciebieiprzez
twojeprzyjaciółki.Jużodwielumiesięcynawetmnieniedotknąłeś.Niewiem,czyjestem
dlaciebiekobietą.
-Nieotworzysz?-piekliłsięR.J.-Wporządku!Dlamniemożesztamsiedzieć,iletylko
zechcesz!Bawsiędobrze.Jaidędopracy.Będęwdomujutrowieczoremimamnadzieję,
żedotegoczasuwrócicirozum.Oczekujękolacjinastole…Mamnadzieję,żetoniejest
zbytwiele!
Dorisażskręcało,postanowiłagojednakignorować.Krokiprzeniosłysiędoholui
wreszcieucichły,apotemusłyszałatrzaśnieciedrzwiwyjściowych.
Niemago,pomyślałazbezbrzeżnąulgą.Niebyłonikogo,dzieciteż.Znówzostałasama
wtymwielkimdomu,wktórymspędziłacałeżycie.Słyszałagłosmatki:Popatrzrealnie,
Doris.Maszpięćdziesiątlatiwciążmieszkaszwdomuswoichrodziców.Nadalktości
mówi,comaszrobićijaksięzachowywać.Kiedytywreszciedorośniesz?
Wyjęłarękęzwodyipopatrzyłanapomarszczonepałce.Gdybyłamała,zawszewkąpieli
zastanawiałasię,jaktomożliwe,bywyglądaćtakstaronazewnątrziczućsiętakmłodo
wśrodku.Takwłaśnieczułasięteraz.
Wyszłazwanny,owinęłasiężółtymręcznikiemiprzetarłalustro,apotemuważnie
przyjrzałasięswojejtwarzy.Zobaczyłazapuchnięteniebieskieoczyocienkichjak
bibułkapowiekach,spłowiałewłosywkolorzebrzoskwiniibladąskórę.Aletymrazem
nieodwróciłasięodswegoodbiciazniechęcią,leczprzysunęłasiębliżejijeszcze
uważniejspojrzaławoczy,wktórepatrzyłaprzezcałeżycie.
Tobyłatwarzkobiety,którąsięstała,twarzDorisBridges.Postanowiła,żeniepozwolitej
kobiecieu-mrzeć;najpierwmusijądobrzepoznać.
Chciałajaknajszybciejwydostaćsięztegopokoju,apotemzdomu.NietylkoR.J.
mógłspakowaćsięiwyjechać.Wrzuciładowalizkikilkaniezbędnychrzeczy,zmokrymi
włosamiusiadłaprzybiurkuiwyjęłaswójnajlepszypapierlistowy.
NajpierwnapisałakartkędoSarah.Wiedziała,żejejcórkaniebędziesięposiadaćz
oburzenia,gdysiędowie,żeterazdoniejnależygotowanieisprzątanie.Doris
uśmiechnęłasię.Wdomubyłagosposiaitelefon.Czasjuż,bySarahnauczyłasiętrochę
odpowiedzialności,takjakBronte.AmożejejcórkazrzuciwszystkieobowiązkinaR.J.?
Doriszaśmiałasię.Mimowszystkomacierzyńskieinstynktyzrobiłyswojei
wypunktowałanakartcedługąlistęwskazówekdotyczącychprowadzeniadomu.
Napisałarównieżdosyna,choćwątpiła,byjejzniknięciesprawiłomujakąkolwiek
różnicę.Bobbymiałswójświatiswoichprzyjaciół.Takpowinnobyć,pomyślała,
zaklejająckopertę.
NastępnylistbyłdoR.J.Doriszastygłazdługopisemwręku.Jakmiałamuopisaćswoje
uczucia?Czypowinnagopoinformować,żewieojegoromansach?Przecieżnieztego
powoduopuszczaładom.Terazmyślałatylkoojednejkobiecie-osobiesamej.Amoże
napisać,żejestnaniegozła,ponieważzbytdługozaniedbywałjejciałoiduszę?Aleczy
mogłagozatowinić?Czyonasamaniezaniedbywałasiebiebardziej?
Przygryzłakońcówkędługopisu,próbującznaleźćodpowiedniesłowa.Byławięźniem
tegodomupełnegozasadiwspomnieńprzeztakdługiczas,żeprzestałasięrozwijać.Pod
wielomawzględamiwciążbyładziewczynką,któramieszkałatuzrodzicami.OpinieR.J.
byłyjejopiniami.Jegoprzekonaniazawszebrałygóręnadjejprzekonaniami.Aczyona
równieżniepróbowałanarzucaćswoichprzekonańinnym?Stałasiępodporą
społeczności,aletawypolerowanaskorupkakryłapustkę.Byławoskowąlalką.Nie
potrafiładaćsiebieprawdziwejanimężowi,anidzieciom.
AterazR.J.oddaliłsięodniej,adziecidorosłyidobrzewidziały,żeichmatkajakpapuga
powtarzasłowaojca.Gdydonichmówiła,zzażenowaniemodwracaływzrok,ajeśli
nawetsłuchały,tozpobłażliwymuśmiechem.
Opuściławzroknaszaroniebieskipapierinapisała:„DrogiR.J.,otworzyłamdrzwi.
Doris”.
PojechałaprostododomkunadjezioremwMichigan.Drogibyłyzatłoczone
samochodamiwyładowanymikempingowymsprzętem:wszyscywyjeżdżalinawakacje.
Dorisprzemierzałatętrasęjużodpięćdziesięciulat,czasaminamiejscupasażera,czasem
jakokierowca.Tam,gdziekiedyśznajdowałysiętylkopolaigdzieniegdzieprzydrożna
restauracja,terazlśniłynowościąstacjebenzynoweibaryszybkiejobsługi.
Alegdyzjechałazautostrady,krajobrazzmieniłsięizacząłbardziejprzypominaćwidoki,
jakiepamiętałazdzieciństwa.Jechałamiędzywzgórzami,którychzboczapokrywały
winnice,wielkiezagrodydlabydłaifarmy.Zatrzymałasięikupiłasałatę,jagodyibukiet
jaskrawychkwiatównastół.
Przypomniałasobie,jaktepodróżewyglądaływdzieciństwie:siedzielizbratemnatylnej
kanapiebuickamatkiiliczylitablicerejestracyjnespozastanu.Toznich,którenaliczyło
więcej,dostawałoodojcadolara.ZwyklewygrywałBill.Doriszawszepodejrzewała,że
jejbratoszukuje,aletoniemiałoznaczenia.
Mamaitato,babciaAlison,dziadekJack,wujekHugo,ciociaDeb…Wszystkietetwarze
wydawałysięzdumiewającożyweirealne.
Zatrzymałasięjeszczerazitymrazemkupiłajajka,mleko,masłoichleb.Wkrótcepotem
dotarłanamiejsce.Zatrzymałasamochódnażwirowympodjeździe,wyłączyłasilnikiz
głowąopartąnakierownicygłębokowestchnęła.Zzaścianydrzewsłychaćbyłosilniki
pływającychpojeziorzemotorówek,krzykidzieciiszczekaniepsa.Nicsięniezmieniało
przezlata.Zawszeczułasiętubezpiecznie.
Zwyklepodotarciunamiejscenajpierwsporządzałalistęrzeczydozrobienia.Siatkana
drzwiachwejściowychbyłazerwana,niecierpkidomagałysięwody,spodfundamentu
wybiegałaścieżkamrówek.WpierwszymodruchuDorispomyślała,żetrzebasięzająć
tymwszystkim,alezarazuświadomiłasobie,żewcaleniemanatoochoty.Przecież
gdybynietennagłyimpulsiprzyjazdtutaj,mrówkinadalspokojniejadłybykolację,
komarybezprzeszkódwlatywałydodomu,akwiatypoprostuwiędły.Zycietoczyłobysię
swoimtorembezjejudziału.Niebyłaniezastąpiona;izamiastwpędzićjąwdepresję,ta
myślsprawiła,żeDorispoczułasięwolna,jakbyspadłyzniejkajdany.
Naddrzwiamiwisiałametalowatabliczkaznapisem„Zostawswojekłopotyprzedtymi
drzwiami”.Jejojciecwypatrzyłjąnajakimśprzydrożnymstraganie,gdyDorisbyła
jeszczemałądziewczynką,ikupił.Matkazawszewybuchałaśmiechemnawidoktego
napisu;Dorispodejrzewała,żewiązałasięznimjakaśtylkoimznanahistoryjka.
Tabliczkawciążtuwisiała,zrokunarokcorazbardziejzardzewiała,ichoćR.J.chciałją
zdjąćiwyrzucić,Dorisnigdymunatoniepozwoliła.
-Zostawswojekłopotyprzedtymidrzwiami-powiedziałagłośnoiweszładośrodka.
Johnwróciłdodomudopieroprzedpołudniem.StanąłwdrzwiachispojrzałnaAnnie
leżącąnakanapie,apotembezsłowaposzedłprostodosypialni.Anniespokojnieleżałai
czekała.NiedługopotemJohnwróciłnadółzwalizkąwręku.Postawiłjąnapodłodzei
wyprostowałsięgodnie,jakbychciałobwieścićcośniezmiernieważnego.
-WyjeżdżamnaFlorydę-powiedziałsucho.-Natydzień.Podkoniectegotygodnia
zadzwonięiwtedyzdecydujemy,czypowinienemwrócićdodomu.
Jegotwarzniezdradzałażadnychuczuć,Anniezauważyłajednakciemnekręgipod
oczami.Patrzyłananiegozrównąobojętnością,myśląc,żenapewnojestzaskoczony
takimjejzachowaniem.Zwyklewybuchała,domagałasięwyjaśnieńalboprowokowała
godokłótniczydorozmowy.Terazjednaknieczułasięnasiłachwalczyćznim.Miała
nadzieję,żeonjakzwyklezapyta:„Chceszporozmawiać?”,awtedyonaodpowie:„Tak”-
ipotemprzezcałydzieńbędąleżećrazemnakanapie.Wyobrażałasobie,żepowiemuo
raku,oznajmi,żekochagoipotrzebuje,aonodpowienato,żeteżjąbardzokocha.Ale
tymrazemrzeczywistośćbyłainnaiJohnniepowiedziałżadnejztychrzeczy.
DlategoAnnietylkowzruszyłaramionami.
-Dobrze.
Patrzyłnaniąjeszczeprzezchwilę,corazbledszy,apotempochyliłsię,podniósł
walizkęiwyszedłzdomu.
Byłwieczór.Anniesiedziałanaogrodowymkrześleipatrzyławmrok,czującsiętak,
jakbyspadaławdółbezspadochronu.Niepiła,niezadzwoniładożadnejzprzyjaciółek
aninieoczekiwałanażadnegoksięcia,którynabiałymkoniuprzybędziejejnaratunek.
Nieoczekiwałajużnanic.Naczyniebyłopuste;brakowałojejnawetłez.
Zastanawiałasię,dlaczegonigdywcześniejnieprzyszłojejdogłowy,byposłuchaćmowy
drzewalbowpatrywaćsięwburzowechmury.Jejrodzicezawszemielinatoczas.
Latemtańczylizniąwdeszczuiześmiechemwskakiwaliwkałuże.Jesieniązabieraliją
nawyprawywgóry,gdzierazemwdychalidojrzałyzapachziemiipodziwialipaletę
jesiennychliści.Zimąmamaubierałająciepłoizabierałanapodwórze,gdzierazem
łapałynajęzykpłatkiśniegu,awiosnątatopokazywałjej,jakdoskonalepalecnadajesię
dorobieniadziurekwziemipodnasiona.
Uświadomiłasobiezezdumieniem,żetosąprzyjemnewspomnienia.Łatwobyłowidzieć
wrodzicachwyłączniewady,obwiniaćich,wyrzucićnazawszezżyciaizapomnieć
wielkąprawdę:żejąkochali.Wielelattemuuznała,żeichniepotrzebuje.Przezcałe
życiemiałapotrzebękontroliwszystkiego,cojąotacza.Wydawałojejsię,żezapewnijej
tobezpieczeństwo,żejeślibędzienadwszystkimpanować,toniestaniejejsięniczłego.
Spędzałażyciewbudynkachzklimatyzacją.Pogodazaoknemanizmianypórrokunie
miałynaniążadnegowpływu.Zbytpóźnouświadomiłasobiewłasnąnaiwność.Naturai
takrobiłaswoje.
Nawszystkojestczas.Czas,bysięurodzićiczas,byumrzeć…
Przeddomemtrzasnęłydrzwiczkisamochodu.Annieprzechyliłagłowęinasłuchiwała.
Usłyszałakrokinaschodkach,odgłosotwieranychdrzwi,uderzeniewalizkiopodłogęi
brzękkluczyków.
Johnwrócił.
Całejejciałonapięłosię.Podciągnęłakolanadopiersiiotoczyłajeramionami,zwijając
sięwkulkę,aleniezeszłazwerandy.KrokiJohnaprzemierzałycałydom.Niezawołałjej,
alewiedziała,żejejszuka,iczekałananiego.
Gdystanąłzajejplecami,wstrzymałaoddech.Żadneznichniechciałoodezwaćsię
pierwsze,choćobojewiedzielioswojejobecności.Ruszsię,błagałagowduchu.
Pragnęła,bywykazałsięodwagą,bywziąłjąwramionaipowiedziałgłośnowszystko,co
leżałomunasercu,byjąpocałowałiwszystkonaprawił.Niechciałaznówbyćtą,która
pierwszawyciągnierękę,niepragnęłabyćsilna.Bałasięibyłazmęczona.Była
dziewczynkązwłasnychwspomnieńichciała,byktośsięniązaopiekował.Chociażraz.
CiszaprzedłużałasięiprzezgłowęAnnieprzebiegłamyśl,żeJohnznówpróbuje
odgrywaćrolębezradnegoszczeniaka,któregotrzebapogłaskaćpogłowie.Poczciwa,
dobraAnniepowinnaterazrozładowaćsytuacjęserdecznymśmiechem,dobrymżartem
albonamiętnymseksem.Nietymrazem,pomyślała,zaciskającpięści.Niemamjużsiły.
JeśliJohnchcecośnaprawić,sammusiwykazaćinicjatywę.
-Chceszporozmawiać?
Awięcwyciągnąłrękę,chociażjegogłosbrzmiałjakszelestzeschłychliści.Powinna
terazpowiedzieć:„Tak”.Zbytwielejednakmielisobiedowyjaśnienia.Otworzyłausta,
alezjejściśniętegogardłaniewydobyłsiężadendźwięk.
Usłyszała,żeJohnodwracasięiodchodzi.Opuściłaniskogłowęijejramionazadrżałyod
szlochu.
Narazjegokrokiznówzadudniłynapodłodze,adrzwinawerandęotworzyłysięztakim
rozmachem,żeuderzyłyościanę.Johnobszedłkrzesłodokołaistanąłprzednią.Włosy
miałpotargane,policzkinieogolone,anajegotwarzymalowałasiędeterminacja.
Wreszcieichwzroksięspotkał.MiłośćbłyszczącawniebieskichoczachJohnaoślepiła
Annie.Widoktejtwarzysprawiałjejfizycznyból.
-Niebędętegowięcejrobił!-wykrzyknąłJohn.-Nicmnienieobchodzi,czymasz
ochotęrozmawiać,czynie!Miałaśrację,Annie.Milczenieniejestdlanasdobre.
Potrzebujemyrozmowyimusimyporozmawiać.Teraz.Niebędziemyjużwięcejgraćw
żadnegry!
Anniebyłaoszołomiona.Gdyniezareagowała,Johnpochwyciłjązaramionatakmocno,
żezabolało,ipostawiłprzedsobą.
-Popatrznamnie,docholery!
Podniosławzrok.Przezłzyzobaczyła,żeonrównieżpłacze.
-Annie,jajużniemogętegoznieść-powiedziałochrypłymgłosem.-Jestemtakzłyitak
głębokourażony,żesamniewiem,czymamnaciebiekrzyczeć,czymożewyjśćstądijuż
nigdyniewracać.Próbowałemtozrobić,aleniemogę.Niemogę.Kochamcię.°
-John…
Puściłjąizwestchnieniempotarłczoło.
-Myślisz,żecięzawiodłem,żezamałociękocham,żeniejestemprawdziwym
mężczyzną,boniewalczyłemociebiezR.J.?Nierozumiesz,żetomniezabija?Nicmnie
nieobchodziR.J.Bridges.Tymnieobchodzisz.Jakmyślisz,jaksięczułem,gdy
zobaczyłemjegorękęnatwoimudzie?Niebyłemwściekłynaniego,tylkonaciebie,że
munatopozwoliłaś!
Dajspokój,Annie,przecieżniejesteśgłupia.Takierzeczyniezdarzająsięsame.Toty
zawszekontrolujeszsytuację.
-Ja…nie,John.Tonieprawda.
-Owszem,toprawda-odwarknąłzezłościąidodałpochwili:-Ajacinatopozwalałem.
Myślałemnawet,żewłaśniedlategojesteśmytakdobrąparą.Tybyłaślewąpółkulą
mózgu,ajaprawą.Złygliniarzimiłygliniarz.Aletoniezawszedobrzewychodzi,
prawda?
Anniepotrząsnęłagłowąiwpatrzyłasięwswojestopy.
-Posłuchaj-podjąłJohn,opacznierozumiejącjejmilczenie.-Przezjakiśczastodziałało,
alemożeczasjużzmienićscenariusz.Jeślitegochcesz,tojasięzgadzam.Niezrozum
mnieźle,niechcęniczegorobićnasiłę.Jaskiniowemanierymożesprawdzająsięw
książkach,aleniewżyciu.Wkażdymrazieniewmoim.Japoprostutakiniejestem.-
Przerwałnachwilęizmarszczyłbrwi.-Myślałemdzisiajowielurzeczach.Tobyły
bolesnemyśli.Sprawiłaś,żezacząłemsięzastanawiać,czyjestemmężczyzną.
-Przepraszamcię,John-westchnęłaAnnie.-Niepowinnamtegomówić.Wielurzeczy
niepowinnamrobić.Proszę,wybaczmi.
Zacisnąłustaiprzezchwilęwyglądało,żetracisiły,alewziąłsięwgarśćiodrzekł
równymtonem:
-Annie,dlamniemężczyznatoniejestktośtaki,ktowymachujepałką.Mężczyzna
trzymasięswoichzasad.Bronihonoruswojegoirodziny.Troszczysięnietylkoosiebie,
aleteżoinnych.Tysiącerazyanalizowałemtęscenęwogrodzieizakażdymrazem
dochodziłemdotegosamegowniosku:żemojażonarozpoczęłaniebezpiecznągrę,
ryzykującto,codlamniebyłonajcenniejszenaświecie-naszemałżeństwo.Więcczego
miałembronić?ZR.J.
jużtozałatwiłem-machnąłręką.-Międzymnąanimtozupełnieinnasprawa.Aleteraz
chodzimiomnieiociebie.Dwojedorosłychludzi.Niepowinienemzostawiaćcięsamej.
Przepraszam.Obiecuję,żewięcejtegoniezrobię.Chcęocalićnaszemałżeństwo.Będęo
towalczyłiposzukampomocy,bopotrzebujemyjej.Mówięcirównieżzgóry,żejeśli
tobienatymniezależy,toniebędęwalczyłookruchy.Tosięniemieściwmojejdefinicji
mężczyzny.
Jestemwstanieodejśćiżyćbezciebie.Aleniechcętego,bociękocham.
Anniepoczułasiębardzomałainicnieznacząca,taklekka,jakbymógłjąponieść
najlżejszypodmuchwiatru.
-Obejmijmnie,John-poprosiłacicho.Poczuławokółsiebiejegoramiona,zapachjego
skóryiwłosów.Jegozarostdrapałjąwpoliczek.Miałtwardepalceispierzchnięteusta.
Całowałago,jakbyodtegozależałojejżycie.Potrzebowałagobardziejniżonjej.Nigdy
niebyłapewna,czymożemuzaufać,żepodtrzymająwchwiliniepewności,ateraz
przekonałasięotymijużsięniebała.Czynieotochodziłowmałżeństwie?
Johnwziąłjąnaręce,przytuliłizaniósłdosypialni.Ichciałaprzywarłydosiebie
gwałtownie.Krewzkrwiikośćzkości.Annienigdyjeszczenierozumiałatychsłówtak
dobrzejakteraz.Wjegoramionachnieczułasięstara,choraaniumierająca,leczmłoda,
pięknaibezwieku.Czułasiębezpiecznie.
Gdyleżałapotemwciepłymkokoniejegoramion,usłyszałajegocichyśmiechipoczuła,
żeramionaJohnaobejmująjąmocniej.Uśmiechnęłasięiprzytuliłasięjeszczebardziej.
-Możezrobiliśmydzisiajdziecko-szepnął.Poczułafizycznybóliskurczyłasięobronnie.
-Annie,cosięstało?-zapytałJohnnatychmiast,unoszącsięnałokciu.-Annie?
Obróciłasiętak,bywidziećjegotwarz.Nieprosił,bygochroniła;przeciwnie,tymrazem
toonczekałzwyciągniętymiramionami,byjąpochwycić.Ujęłajegodłoniewswoje,
wzięłagłębokioddechipowiedziała:
-John,niebędziedziecka.Mamraka.
WkilkadnipóźniejMidgezwołałanadzwyczajnespotkanieczłonkińklubuwich
ulubionejwłoskiejrestauracjionazwie„Vivaldi”.Przyszłatampierwszaiodrazu
zamówiławarzywazkozimseremzgrillaibutelkęmerlota.Spotkanieodbywałosięw
porzelunchu,niemiaływięcwieleczasu.Midgenadalżywiłaurazędoprzyjaciółekzato,
żeniepojawiłysięnawystawie,naraziejednaktasprawamusiałapoczekać.Ważniejsza
byłaDoris.
-DoriswyjechaładodomuwMichigan-oznajmiłaMidge,gdyjużbyływkomplecie.
-Sama.
EvespojrzałanaAnnieizapytała:
-Takpoprostu?Bezdzieci?
-Todoniejniepodobne-westchnęłaAnnie.-Niesądziłabym,żejąnatostać.
Midgewzruszyłaramionami.
-Zdziwiłabyśsię.Doristotwardasztuka.
-Owszem,gdychodzioszkolnybudżetipodatki.AlenigdyniezostawiłabyR.J.
samego!Jeślikazałbyjejpodskoczyć,spytatylko,jakwysoko!
Midgezatrzymałananiejspojrzenie.
-CosięostatniodziejemiędzytobąaDoris?-zapytałaztroską.
Anniewsunęłananosciemneokularyiodrzekłaspokojnie:
-Pracujemynadtym.
-Tosprawamiędzynimidwiema-dodałaEve,wzrokiemsygnalizującMidge,by
zostawiłatentemat.
-Tojakaśrywalizacja-stwierdziłaGabriellazprzekonaniem.-Obydwiemacie
zdecydowaneopinienakażdytemat,tylkotynieboiszsięjejwyrażać.
-Adlaczegomiałabymsiębać?
-Niemażadnegopowodu.Tylkożezanimsiędonasprzyłączyłaś,niektóreznassiębały.
-Urwała,zaskoczonazdziwieniemnatwarzachpozostałychkobiet.-Dlaczegotakna
mniepatrzycie?Przecieżtakbyło!
Midgepotrząsnęłagłową.
-Jazawszemówiłamwszystko,comyślę.
-Prawiewszystko-poprawiłająGabriella.-Dorisbyłakrólowątegoroju,amyjejnato
pozwalałyśmy.
-Człowieknapiedestalejestsamotny.Zawszetrzebabyćdoskonałym-uśmiechnęłasię
Eve.
-Dorispewniechcemiećtrochęczasutylkodlasiebie-wzruszyłaramionamiGabriella.-
Niemasięczymprzejmować.
Midgezłożyładłoniewtrójkąt.
-Samaniewiem.Niepodobamisiętenjejnagływyjazd.SzczególnieżeDorisjestw
depresji.
Eveszerokootworzyłaoczy.
-Wdepresji?Kto,Doris?Niezauważyłam.Możezresztązabardzobyłamzajęta
własnymiproblemami.Dlaczegotakmyślisz?
Midge,AnnieiGabriellaspojrzałynaniązniedowierzaniem.
-Niezauważyłaś,jakbardzoostatnioprzytyła?-zapytałaMidge.
-Ijakciągleczułasięzmęczona?-zawtórowałajejGabriella.-Zakażdymrazem,gdydo
niejdzwoniłam,budziłamjązdrzemki.Przestaładbaćoodzieżimalowaćsię,chybaże
jużnaprawdęmusiała;akiedyśbyłotodlaniejbardzoważne.
-Myślałam,żejestpoprostuzłanaR.J.-powiedziałaEvepowoli.-Złośćtonietosamo
codepresja.
-Tak,alerazemdająbardzoniebezpiecznąmieszankę-zauważyłaMidge.
-Naprawdęwszystkiesądzicie,żeDoriscierpinadepresję?-powtórzyłaEve.-Czy
któraśzwasrozmawiałazniąotym?
Midgezirytacjąodwróciławzrok.
-Niejestempewna,czyrozmowawprostjestzawszenajlepszymwyjściem.
-Aleczasamisięprzydaje.Pamiętacie,jakjasięzachowywałampośmierciToma?W
ogóleniezdawałamsobiesprawy,żejestemwgłębokiejdepresjiidopieroAnniemito
uświadomiła.Potrząsnęłamną.Udałojejsięmnierozśmieszyćitomniepostawiłona
nogi;toijejszczerość.Potowłaśniesąprzyjaciele,żebybyćprzynas,gdyich
potrzebujemy.
Midgeprychnęła.Gabriellaspojrzałananiąpytająco,alezostałazignorowana.
Annie,dotejporyzdumiewającocicha,narazwyprostowałasięipowiedziała:
-JarozmawiałamzDoris.
MidgeiGabriellautkwiływniejzdumionespojrzenia.
-Icojejpowiedziałaś?-zapytałaMidgeoskarżycielsko.
Anniepatrzyłanaswojeręce.
-ŻeR.J.uganiasięzakobietami.
-OmójBoże,nie-wymamrotałaGabriella.MidgepatrzyłanaAnniezmilczącą
wściekłością.
-Musicieposłuchaćcałejhistorii-wtrąciłaEve,równieżspoglądającnaAnnie.Tazaś
westchnęłazniechęcią,poczymkrótko,niewdającsięwszczegóły,opowiedziałaimo
feralnymwieczorze.
-Jakonatoprzyjęła?Chybaniezrobiniczegogłupiego?-zmartwiłasięGabriella.
-Nie,nie…-powiedziałaAnniebezprzekonania.-Zareagowałacałkiemspokojnie.
-WłaśnieterazczytamyPrzebudzenie-mruknęłaGabby.-Niemożnabyłolepiejtrafić.
Akuratwybrałyśmyksiążkę,którejbohaterkawyjeżdżasamotnieipopełniasamobójstwo,
topiącsięwoceanie.CzyDorisumiepływać?
-Niemówgłupstw-prychnęłaAnnie,zdejmującokulary.-Niesądzę,żebypostaćz
książkimogładotegostopniawpłynąćnaDoris.Mamnadzieję,żeniejesteśmyjednakaż
taksłabe.
-Aleksiążkinaprawdęnanaswpływają,szczególniewokresachprzygnębienia-
broniłasięGabriella.
-Myślę,żeDorisinstynktowniepostanowiłapostąpićnajlepiej,jaktomożliwe-
powiedziałaMidgewzamyśleniu.-Chciałaprzezjakiśczaspobyćsama.Alejeśli
wpadniewjeszczegłębsządepresję,toniebędziemiałaprzysobienikogo,ktomógłbyjej
pomóc.
-Możetampojedziemy?-zaproponowałaEve.
-Pewnieniechciałaby,żebyjejprzeszkadzać.Dorisnielubisięskarżyć.Pozatym
właśniedostałamodniejlist,wktórympisze,dokądpojechała,iprzeprasza,żeniepojawi
sięnanaszymnajbliższymspotkaniu.Wyglądanato,żemyślizupełniejasno.Możemydo
niejzadzwonićpodczasnastępnegospotkania.Jeśliniebędziechciałaodebrać,tonie
odbierze.W
końcutoonasamazawszemówiła,żespotkańKlubuKsiążkiniewolnoopuszczać.
Wkońculipcanadeszłyupały.Nawetwieczórnieprzynosiłulgi.Dzieci,któreprzedtem
trzebabyłosiłązabieraćznadjeziora,terazsiedziaływdomachigraływgryplanszowe
albooglądałytelewizję.Nieboczerwieniało.
Dorisstałaprzyoknie,myśląc,żezapadadziwnanoc.Watmosferzebyłocoś
magicznego.Pełnatarczaksiężycawisiałanadjezioremjakboginidoglądającaswego
królestwa.Dorisczułajejprzyciąganie.Świerszczewtrawienadwodąwołały:przyjdźtu!
Przyjdźtu!Wszystkiekomórkijejciałaożywały.Pomyślała,żemożejakzawszezostaćw
domuipatrzećnaksiężycprzezoknoalbowyjśćizatańczyćnadbrzegiem.Właściwie
dlaczegonie?
Wpółmrokuzejściepodługich,drewnianychschodachprowadzącychnadjeziorobyło
bardzoryzykowne.Szłapowoli,mocnościskającporęczizatrzymującsięnakażdym
stopniu.Nawodziemigotałokilkaświatełek:ostatniemotorówkiwracałydobrzegu,na
tlezachodzącegosłońcamajaczyłastarałódźzsiedzącymnieruchomowędkarzem.
Niedalekojakaśmatkawołałaswojedziecko.JednakDorisniechciaławracać.Krokpo
kroku,schodziłacorazniżej.Falerozbijałysięometalowypomost.
Stanęłanabrzegu,dotykającwodyczubkamistóp.Byłaciepła.Podniosłagłowęi
wielkimihaustamiwdychałaświeżepowietrze.Miaławrażenie,żetopowietrzewypycha
zniejcałepokładyrozczarowaniaiznużenia.Umysłmiałazupełniepusty,bezżadnej
myśli.
Otaczałojąwonnepowietrzeiszumfalrozbijającychsięobrzeg,międzypalcamistóp
przesypywałsięmiękkipiasek,aprzedniąnaczarnejwodziekuszącorozpościerałasię
smugaksiężycowegoblasku.
Dorisposzławjejstronę.Szłacorazdalej,podrodzezdejmującsukienkę,biustonosz,
majtki.Fragmentyubraniaodpływałyodniejiznikaływciemnościach.Wyciągnęłaręce
dociepłej,jedwabistejwdotykuwody.Jeziorozlewałosięzniebem,tuitamzaczynały
migotaćpierwszegwiazdy.Dorismiaławrażenie,żepłyniewśróddiamentów.Zapragnęła
stopićsięztymiświatłamiipozostaćtujużnazawsze,wspokojuisamotnościdryfując
razemzgwiazdami.
Usłyszałaswójwewnętrzny,znajomygłos,któryszeptał:poprostusiępoddaj,płyńprzed
siebieinieoglądajsię.Narazpoczułachłód.Zadrżałaiobejrzałasięprzezramię.
Dalekonabrzeguzobaczyłaświatłowoknieswojegodomu.
Wypłynęłazadaleko.Sparaliżowałjąnagłystrach.Naośleprzuciłasięnalewo,potemna
prawo.Znajdowałasiędokładniepośrodkukręguświateł.Uświadomiłasobie,że
wypłynęłanaśrodekjeziora.
Znówspojrzałanabrzegiodnalazłaswojeświatło.Byłoniewielkie,aleświeciłojasno,
takjakprzezwielelatświeciłomatceiojcu,przyjaciołom,dzieciomimężowi.Poczuła
spokojnądeterminacjęizaczęłapłynąćwtęstronę.
Ramionamiałazmęczone,sercebiłojejszybko,alewrównymtempiezbliżałasiędo
domu.Drogapowrotnabyłabardzomęcząca.Falezalewałyjejusta,kilkakrotniemusiała
wypluwaćwodę,aleniepoddawałasięiwkońcudopłynęładobrzegu.
Upadłanamiękkątrawęiprzezchwilęświadomabyłatylkowłasnegooddechuoraz
gorzkiegozapachuziemi.Międzydrzewamigrałyświerszcze,nadjejgłowąbrzęczał
pojedynczykomar.Byłojejdobrzeiwogóleniemyślałaotym,żejestnaga.Czułasię
chronionaprzeznoc,kołysanaprzezmatkęziemię.Niebałasięciemnościaniowadów.
Miaławrażenie,żejejkrwioobiegstopiłsięzziemiąiżezapuszczakorzenie.Niebyław
staniesięporuszyć.Przymknęłaoczyiusnęła.
Gdysięobudziła,nocbyłajużchłodnainawetblaskgwiazdwydawałsięzimny.
Spałazkolanamiprzyciągniętymidopiersiidłońmizwiniętymiwpięści.Podniosłasię,
drżącnacałymciele.Okilkametrówdalejznalazłaswójręcznik,owinęłasięnimiw
świetlegwiazddotarładodomu.
Poranekbyłpiękny.Zaoknemgłośnośpiewałyptaki.Dorisprzeciągnęłasięiziewnęła
głośno,apotempochwyciłaswojeodbiciewlustrze.Tymrazemnieodwróciłasięod
niegozniechęcią,leczdługopatrzyłanaswojeciało:napiersi,którewykarmiłydwoje
dzieci,rozstępypokrywająceudaibrzuch,zaokrąglonebiodra.Przesunęłaponimrękami
odgórydodołu.Tobyłojejciało,wehikuł,którypozwalałjejwędrowaćprzezodyseję
doświadczeń.Niebyłosłabeanibrzydkie.Byłopiękneimocne,odporneitrwałe.Byłopo
prostutym,czymbyło,itegorankaDoriszawarłaznimprzyjaźń.
Najchętniejprzezcałydzieńpozostawałabynaga,aleuznała,żelepiejnieszokować
dziecisąsiadów.Niechciałajednaknakładaćniczegoobcisłegoikrępującegoruchy.
Przejrzałaszafępełnąnagromadzonychprzezlatastarychubrańiznalazłapowiewną
spódnicęzgniecionejbawełnywmalinowymkolorzeorazżółtąkoszulkę.Kupiłate
rzeczynaJamajce,podczaspodróżypoślubnej,inigdyichnienosiła.Naszczęściebyływ
uniwersalnymrozmiarze.Lekkabawełnaprzyjemnieowijałasięwokółnóg,materiał
koszulkiocierałsięopiersi.Dorisczułasięwtymstrojuprawietak,jakbybyłanaga.
Przejrzałasięwlustrzeipomyślała,żewyglądajakdziwaczny,tropikalnyowoc.Gabriella
byłabyzachwycona.
Potężnygłódwygoniłjądokuchni,niesięgnęłajednakporogaliki,którezwyklejadała.
Ogarnąłjąniepowstrzymanyapetytnaowoceiwodę-mnóstwowody,całelitry,jakby
musiaławypłukaćzsiebieresztkiczarnejtrucizny.Pośniadaniuprzeszłasiępodomui
odkryła,żezamkniętaprzestrzeńjejniesłuży.Czułasięjakwwięzieniu.Poszławięcna
długispacernadjezioro,podlałaniecierpkiiwyczyściłakajak.Potemzebraładojrzałe
jagodyiurządziłasobiepiknikpodwielkimklonem,naktórywspinałasięwdzieciństwie.
Todrzewomadobrekonary,pomyślała,leżącnaplecachnamiękkiejtrawie.Założyła
ręcepodgłowąipodziwiałaświatłosłońcaprześwietlająceliściejakbibułkę.W
dzieciństwiegodzinamisiedziałanatymdrzewie,patrzącnajezioroidomy,pogrążonaw
marzeniach.
Bywałakrólową,pasażerkąstatkukosmicznego,aczasamizwyczajnymdzieckiem,
szczęśliwym,żemanajlepszedrzewodowspinanianacałymświecie.
Szkoda,żenigdyniezbudowanotamdomku.Prosiłaotoojcakażdegolata,aleon
zwyczajnieniemiałnatoochoty.PotemznówprzezcałelataprosiłaR.J.,byzbudował
domekdlaichdzieci,onjednakzkoleinigdyniemiałnatoczasu.Westchnęła,patrzącna
grubekonaryrosnącerównolegledoziemi.Byłybydoskonałąpodporąnadrzewnego
domku.
Narazcośjejprzyszłodogłowy.Kiełkującamyślszybkosięrozrastałaipochwilina
twarzyDorispojawiłsięszerokiuśmiech.
-Gdziejawidziałamtenmłotek?
„DrogaMidge,
MusiałamnajakiśczasoderwaćsięodR.J.idzieci,odsamotności,wktórejżyłam.
Wiem,żemożewydawaćcisiędziwne,iżuciekłamodsamotnościwjeszczegłębsze
odosobnienie.Aletowcalenietak!Otonajwiększaniespodzianka.Tutajmogęprzebywać
zesobąwzupełnienowydlamniesposób.Możebędzieszsięzemnieśmiała,gdyci
napiszę,żeprzezcałyczasśpiewamtępiosenkę,którątakbardzolubiłyśmywszkole
średniej:„Poznajęcię”.Tamelodiamnieuszczęśliwia,bowłaśnieterazpoznajęsiebie.
Ostatnimiesiącbył
niezwykły.Czasamijestemmałą,smutnądziewczynką,którapłaczeitupienogami.
Czasamiznówczujęsiębardzostaraizmęczona.Wtedypoprostuleżęnawerandziei
pozwalam,byłaziłypomnieróżneowady.Nicmnienierozprasza,więcmamczas,by
poznawaćwszystkieswojewewnętrznegłosy.Częstosłyszęmatkęiojca.Przezcałyczas
osądzająmnieikrytykują.Aleichgłosystająsięcorazcichsze.Ichakceptacjaiaprobata
przestałymniejużobchodzić.Ichjużniema,atojestmojeżycie.
OczywiściesłyszęteżR.J.idzieci.Gdymamochotępopływaćnagowjeziorze-
owszem,robięto!-czasamiwmojejgłowieodzywająsięprzerażonegłosydzieci:
„Mamo,jakmożeszprzynosićnamtakiwstyd!”AlboR.J.:„Zastanówsię,jakiprzykład
dajeszdzieciom!”Myślęotym,jakibyłbynamniezły,itylkosięśmieję!Tralala!
Nie,niezwariowałam,naprawdę,Midge.Czujęsiędobrze.Mamnadzieję,żety
zrozumieszmnienajlepiejzewszystkich.Zapiszmnienatewarsztatypoznawaniasiebie,
naktórezawszemnienamawiałaś.Gdywrócę,pójdętamztobą,obiecuję.Alejeszczenie
teraz.
Głosówjestwciążzbytdużoibrzmiązbytmocno.Jeszczeichwszystkichniepoznałam.
Mamwrażenie,żekrążądokołaiwykradającząstkimnie.Zatruwająmnie.Aleniestanę
sięEmmąBovary.Jestemzdecydowanaprzepędzićjewszystkie,jedenpodrugim.Nie
mogęwciążsłuchaćinnych,boczujęsięwtedysłabainicnieznacząca.Budzisięwemnie
złość.Och,Midge,jestemjużbardzozmęczonatązłością.
Proszęwięc,przekażmojeprzeprosinyprzyjaciółkomzklubu.Nanastępnymspotkaniuteż
sięniepojawię,amożerównieżinakolejnym.Niewiem,kiedywrócę,więcnarazienie
wiążciezemnążadnychplanów.Niechcę,byktokolwiekliczyłnamnieterazw
jakiejkolwieksprawie.Muszęzająćsięsobą.
Ktośmówiłmikiedyśokobietach,któredająidają,ażwreszcienicimniepozostaje.
Wtedymnietorozzłościło.Uznałam,żetosłowaegoisty.Alewciąguostatnichtygodni
przekonałamsię,żetoprawda.Terazwięcmuszędaćcośsobieimamnadzieję,żepóźniej
znówbędępotrafiładawaćinnym.Uściski,Doris”.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
Wszystkomaswójczasijestwyznaczonagodzinanawszystkiesprawypodniebem:jest
czasrodzeniaiczasumierania…
Koh3,1-8
JasnozielonaszpitalnakoszulanadawałatwarzyAnnieżółtawyodcień.
-Powinniwprowadzićtujakieśżywszekolory,niesądzisz?-skrzywiłasię,patrzącna
cienkimateriał.-Zatepieniądze,któresięimpłaci,moglibywynająćjakiegośplastyka-
konsultanta.Nietrzebabyćgeniuszem,bywpaśćnato,żezielonypluschorytoniejest
dobrakombinacja.Nawetwweselszychokolicznościachwyglądałabymwtymfatalnie,a
codopierowdniuoperacji.Ciekawe,czymogłabymichzaskarżyć?Napewnopatrzenie
wlustropowodujeumniejakiśurazpsychiczny.
Everoześmiałasięiwzięłajązarękę.
-Wyglądaszpięknie-skłamała.-Dlamniezawszewyglądaszpięknie.
Annieuścisnęłajejdłoń,zdejmującztwarzymaskęfałszywejwesołości.
-Wszystkobędziedobrze-pocieszałająEve.-Lekarzpowiedział,żemaszwszelkie
szansenawyzdrowienie.
Annieskinęłagłowąiniespokojniespojrzałanazegar.Operacjamiałasięzacząćza
godzinęijejniepokójwzrastałzminutynaminutę.
-Czekaniejestnajgorsze.Pocowieszajątuzegary?Jeślijuż,topowinniwieszaćtakiez
kukułką.Jeszczenigdyniemiałamżadnejoperacji.
-Wierzmi,niebędzieszniczegopamiętać.Najgorszejestwychodzenieznarkozy,ale
wszystkiebędziemynamiejscuibędziesznasmogłazawołać.
-Jeśliobiecasz,żebędziecieprzymnie,tojaobiecuję,żeniebędękrzyczeć.
WidokAnniebyłtrudnydozniesienia:zoklapniętymiwłosamiiściągniętątwarzą
przypominałależącynaszpitalnymłóżkuworekkości.Kontrastzenergiczną,zadbaną
kobietą,którąEveznałaikochała,byłszokujący.
-Oczywiście.Będętuprzezcałyczas-zapewniłaprzyjaciółkę.-Johnteż.Przecieżwiesz,
żeonnieodstępujecięnakrok.
-Wiem.Niemiałampojęcia,żepotrafibyćtakisilny.Przynosimiwitaminyilekarstwa,
rozmawiazlekarzami,karmimnieekologicznymjedzeniem,azhomeopatąprzeszedłjuż
naty.Gdzieonterazjest?
-Rozmawiazpielęgniarkami.Nieprzysięgnę,alezdajemisię,żekupiłimrocznyzapas
batoników.
Anniepokręciłagłową.
-Onchybanaprawdęmniekocha.
-Wydajeszsiętymzdziwiona.
-Bojestem-przyznałaAnnie,obracającobrączkęnapalcu.-Nigdynieuważałamsięza
osobę,którąmożnakochać.
-Albozwariowałaś,albojesteśzwyczajniegłupia.Wszyscyciękochamy.
NabladychpoliczkachAnniepojawiłysięsłaberumieńce.Evenigdynieprzypuszczała,
żedoczekasięwidokuAnniewtakimstanie.
-RozmawiałaśzDoris?Powiedziałaśjej,żemiprzykro?Toznaczy…Niechciałabym
zabieraćzesobątejwinynatamtenświat-dodałanieprzekonującokpiącymtonem.
-Tak-odrzekłaEvepoważnie.
-Icojejpowiedziałaś?
-Wszystko.
Annienerwowoporuszyłapalcami.
-Aonacocipowiedziała?NaustachEvezadrgałuśmiech.
-Niewiele.Główniepłakała.
-CałaDoris-zaśmiałasięAnniezwyraźnąulgąi,zmieniającton,zapytała:-Acotam
słychaćuprofesora?Czyznówjesteścierazem?Jeśliminiepowieszprawdy,to
przysięgam,będęcięstraszyćpośmierci.
-Rozmawialiśmyiprzedstawiłamgodzieciom.Bronteprzygotowałakolację.Możeszw
touwierzyć?
Myślę,żewszystkosięjakośułoży,aleniechcęniczegoprzyspieszać.Paulprzeciwnie.
Onwie,czegochce.Twierdzi,żemniekocha.
-Tyjednakmaszszczęściedomałżeństw.
-Hola,hola!Jeszczenamdotegodaleko.Pozatymwcaleniechcęnaraziewychodzićza
mąż.Zbytwieletrudukosztowałomniedotarciedomiejsca,wktórymjestemteraz.Tak
łatwoniewyrzeknęsięniezależności.
-Przecieżwcaleniemusisz.Aleobiecajmi,żenikomusięnieprzyznasz,żeniechcesz
wyjśćzaPaulaHammonda.Niechciałabym,żebyśzostałazamordowanaweśnie.
Evezaśmiałasię.DosaliwszedłJohnwtowarzystwiepielęgniarkiilekarzaz
zawodowymiuśmiechamiprzylepionymidotwarzy.
-Annie,terazzaśniesz,agdysięobudzisz,poradziszmi,copowinnamzrobić-
powiedziałaEvenatenwidokipochyliłasię,byucałowaćprzyjaciółkę.-Kochamcię-
szepnęłajejdoucha.
Uścisnęłysobiedłonieiwymieniłyjeszczejedno,ostatniespojrzenie.
-Nodobrze-powiedziałaAnnie,patrzącnalekarzaiukradkiemocierającłzy.-
Róbcieswojeiniechjużbędziepowszystkim.
Odwróciłagłowędościany,żebyniepatrzeć,jakpielęgniarkawkłuwajejigłęwżyłę.
Obokstałstudentmedycynypochłoniętyrobieniemnotatek.
-Doktorze,możepanprzypadkiemwie,jaksięrobihormony?-zapytałagoAnnie.
Słyszącto,Johnjęknął,aEvewzniosłaoczykuniebu.Studentjednakpotraktowałpytanie
poważnieipotrząsnąłgłową.Annieuwielbiałanaiwnychchłopców.
-Niepłaćciemu!-zawołałajeszcze.
GdyDorispojawiłasięwpoczekalniwdwiegodzinypóźniej,Eve,MidgeiGabriella
zerwałysięzeswoichmiejscipodbiegły,byjąuściskać.Dopieropochwilizauważyły,
jakbardzoDorissięzmieniławciąguostatnichsześciutygodni.
-Wspanialewyglądasz!-zachwyciłasięGabriella.Irzeczywiście,Doriszrzuciłasporo
kilogramów,byłaopalona,aprzedewszystkimjejoczyodzyskałyblask.Wdługiej
dżinsowejspódnicy,niebieskiejbawełnianejbluzceiznarzuconymnaramionaażurowym
szalemwyglądałajakbohaterkawesternu.
Midgeprzymrużyłaoczyiobrzuciłająwzrokiemodstópdogłów.
-Przyznajsię,Bridges,ilekilogramówstraciłaś?
-Niemampojęcia-odrzekłaDorisbeztrosko.-Wdomkuniemawagi,a,szczerze
mówiąc,nieinteresujemnieto.Niemyślęokaloriachanigramachtłuszczuijużnigdyw
życiuniezdecydujęsięnażadnądietę.Jemzdrowejedzenie,gdyjestemgłodna,a
przestajęjeść,gdygłódmija,codzienniepływamichodzęnaspacery.Tosięnazywa
zdrowytrybżycia,,dziewczyny.Prawdęmówiąc,wogóleniezamierzałamsięodchudzać,
tosięstałosamo.Bardziejmnieterazinteresujezdrowieniżwygląd,aprzedewszystkim
to,cosiędziejewmojejgłowie.
-Skorojużwspomniałaśogłowie,tozauważyłam,żenazewnątrzteżsiętrochęzmieniła
-stwierdziłaMidgezaprobatą.
Dorisprzesunęłapalcamipowłosach,ufarbowanychnasrebrzystyblond.
-Znudziłomisięjużtofarbowanie.Pomyślałam,żezrobiętojeszczetylkoraz,żeby
pozbyćsiętamtegokoloruiżebywłosymogłysobiedalejspokojnierosnąć.Aprawdajest
taka,żewiększośćmoichwłosówjestsiwa.
-Więcdlaczegoniechceszichfarbować?-zdziwiłasięGabriella,przerażonanasamą
myśl,żemogłabyposiwieć.
-Niechcęsztucznegokoloruwłosów,taksamojakniechcęsztucznychtkaninnaciele.
Możepomyślicie,żezwariowałam,alenasamympoczątku,gdyprzyjechałamnad
jezioro,miałamwrażenie,żejakaśczarnatruciznawypełniamniecałąiwychodzizemnie
wszystkimiporamiskóry,nawetprzezcebulkiwłosów.Piłammnóstwowody,codziennie
pływałam,jadłamowoceirobiłampompki.Terazczujęsięczystawśrodku.Czystai
pusta,jakwielkiparowiec,któryczekanazaładunek.Aletymrazembędębardzo
dokładniesprawdzać,cozesobązabieram.
-Więcniechceszniczegosztucznego?-zapytałaMidge,zafascynowana.
-Niczego.Towcaleniejesttrudne,gdysięrazzacznie.
GabriellawciążprzyglądałasięwłosomDoris.
-Todziwne-mruknęła.-Siwewłosykojarząsięzestarością,zkimśtakimjakBarbara
Bush.Aletobiejestwnichdotwarzy.Twojacerawydajesięprzynichżywsza,aoczy
bardziejniebieskie.Niemogęuwierzyć,żetakmówię-dodałazszerokimuśmiechem.-
Podobająmisiętewłosy.Toznaczy,twoje.
-Mnieteż-zgodziłasięzniąEve.Dorispromieniała.
-Jeślichodziowłosy,torzeczywiściepoczątkowoobawiałamsię,żezdnianadzień
zmienięsięwstaruszkę-przyznała.-Alestarzałamsięjużprzecieżodlat,udawałam
tylko,żetegoniewidzę.Przezcałyczasbyłowemniemnóstwozłości,chociażnie
wiedziałam,dlaczegowłaściwiejestemzła;aterazstarośćwcalemnieniemartwi.
Ignorowałamtesiwewłosy,taksamojakwieleinnychsygnałów.Czegojasięwłaściwie
bałam?Totylkomojeciałoimojewłosy.Zamierzamużywaćichjeszczeprzezjakieś
dwadzieściaalbotrzydzieścilat,więcpowinnamjaknajlepiejoniedbać.Agdyjuż
zaczęłamtorobić,topolubiłammojeciałorazemzjegowszystkiminiedoskonałościami,
polubiłamnawettęsiwiznę.Akceptujęwszystko,cojestczęściąmnie,idziękitemuczuję
sięsilna.Możeniejestemjużmłoda,alenapewnojestemmłodaduchem.Wkażdym
razietojestemja.Siwiznazostaje.
-AcootymmyśliR.J.?-zapytałaostrożnieMidge.
-Niepytałamgoinicmnietonieobchodzi.
Tostwierdzeniezostałoprzyjętewybuchementuzjazmu.Doriszaśmiałasię:
-Niecieszciesiętak.Niejestempewna,czyontowogólezauważy.
-Tojużinnasprawa-wzruszyłaramionamiEve,patrzączprzyjemnościąnaDoris.
Jejprzyjaciółkabyłaznówtąsamąkobietą,którąEvepoznaławielelattemu,zarazpo
przeprowadzcedoRiverton.TamtąDoris,którapewnegodniazastukaładojejdrzwiz
małąSarahuczepionąspódnicyinapoczątekznajomościprzyniosłajejciastozwiśniami.
-Ajaktamwgłowie?-dopytywałasięMidge.
-Nieźle-odrzekłaDoriskrótko,trochęwswoimstarymstylu.-Wciążnadtympracuję,
alewszystkojestwporządku.Porozmawiamyotympóźniej.CozAnnie?-zmieniła
temat.-Czyjużcoświadomo?
-Nie-odrzekłaEve,poważniejąc.-Operacjazaczęłasięjakąśgodzinętemuiwciąż
czekamynawiadomości.
Dorispotrząsnęłagłową.
-Takmiprzykro.Pomyślećtylko,żemartwiłyśmysięomenopauzęistarzenie.
Powinnyśmysięcieszyć,żewogólemamyokazjęsięzestarzeć.Żałuję,żeniewiedziałam
owszystkimwcześniej.Możewtedynaszekontaktywyglądałybyinaczej.
-Maszjeszczeszansę-zauważyłaMidge.-Annieniedługowyjdziezeszpitala.
-Chcęspróbować-powiedziałaDoriscicho.
-Zrobiłaśjużdobrypoczątek,przyjeżdżająctutajztakdaleka-uśmiechnęłasięEve.
-Prawdęmówiąc,niewielebrakowało,żebymzostała.Gdydomniezadzwoniłyście,
przestraszyłamsię.Wolałamnieznaćżadnychnowin,bojeślioczymśniewiedziałam,to
niemusiałamsięotomartwić.
-Chybawszystkieczułyśmysiępodobnie-zauważyłaEve.-Takawiadomośćstwarza
poczuciezagrożenia.Myśl,żejednaznasmaraka…itowłaśnieAnnie,któraćwiczyi
zdrowosięodżywia.Skoroktośtakijakonamożezachorować,tocóżdopieroinne?
-AjakAnnietozniosła?
-Znaszją.Niestosujeuników.-Evepodeszładokrzesłaiusiadła.Narazpoczułasię
bardzozmęczona.-Alemartwięsięonią.Najgorszejestprzednią.Jeszczeniemiała
czasupogodzićsięzeświadomością,żejużnigdynieurodzidziecka.
-Przezkilkamiesięcybędziewdepresji-pokiwałagłowąMidge.
-Wszystkiebędziemyjąwspierać-powiedziałacichoGabriella.
Zapadłomilczenie.
-Przyszłomidogłowy-odezwałasiępochwiliEve-żemożenanastępnymiesiąc
powinnyśmywybraćksiążkę,którazainspirujeAnnie.Coś,coskierujejejmyśliwe
właściwymkierunku.
-Dobrypomysł-ożywiłasięMidge.-Maciejakiśpomysł?
Wymieniłykilkatytułównajnowszychbestsellerów,opowieścioprzyjaźnikobiet,
wspomnieńosób,któreprzeżyłyżyciowedramaty,kilkabiografii,ależadnaztych
książekniewydawałasięwłaściwa.
-Tomusibyćcoś,codajeprawdziwąpociechę,książkawielkiejsiłyimądrości-
powiedziałaGabriella.
-MożeBiblia?-rzuciłanistąd,nizowądMidge.Zapadłacisza.Eveprzechyliłagłowąna
bok.Doriswydęłausta.
Midgepotrząsnęłagłową.
-Możejednaknie.
-Dlaczegonie?-ożywiłasięnarazGabriella.
-Jakto?CałaBiblia?-jęknęłaMidgezprzerażeniem.
Evetenpomysłpodobałsięcorazbardziej.
-Możebyćcała.Muszęsięprzyznać,żenigdynieprzeczytałamcałejBiblii,awy?
Większośćjejfragmentów,któreznam,słyszałampodczasmszy.Tomożebyćbardzo
ciekawe.
-BędziemyterazgrupąbadaczekBiblii?-zaśmiałasięMidgeiwszystkieroześmiałysięz
niąrazem,byłojednakjasne,żepomysłzdobyłuznanie.
-Niemusimyczytaćcałości.Możemysięjakośpodzielić-zauważyłaDoris.
-Jachcęprzeczytaćcałą,oddeskidodeski-stwierdziłaGabriella.-Inneksiążki
czytałyśmywcałości.PamiętacieOdyseją!Możemytouznaćzaprojektspecjalny.
-Tokamieńwęgielnynaszejkultury-przyłączyłasięEve.-Mnóstwodziełliterackich
wywodzisięzBiblii.Noijeszczepsalmy.Trudnoznaleźćcośpiękniejszego.
Gabriellawyciągnęłaztorbykalendarz.
-Niewybrałyśmyjeszczeterminu.Wszystkiedatysąwolne.Doskonale.
Doriszajrzałajejprzezramię.
-Tomożezabraćsporoczasu,alecóż,możeprzydasięnamwszystkim,nietylkoAnnie.
Midgepochyliłasięnakrześleizłożyłaręcenabrzuchu.Czuła,żedecyzjajużzapadła,
niepozostałojejwięcnicinnego,jaktylkosięzniąpogodzić.Wzruszyłaramionamii
powiedziałazniepewnymuśmiechem:
-Tylkoniemówcienicmojejmatce,boniedamispokojudokońcażycia.Będziepalić
świece,odmawiaćnowennyitwierdzić,żezdarzyłsięcud.
-TerazmusimyjeszczetylkoprzekonaćAnnie-westchnęłaEve.-Onaniejestzbyt
religijna.
-Odjutrabędzie-stwierdziłaGabriellazprzekonaniem.
Dorispokiwałagłową,krzyżującramionanapiersiach.
-Potymwszystkimkażdaznasstaniesięreligijna.
WdwiegodzinyodrozpoczęciaoperacjidopoczekalniwszedłJohnwtowarzystwie
doktorGibson.CzłonkinieKlubuKsiążkizerwałysięnarównenogi.
Johnbyłbardzobladyiwydawałsięwstrząśnięty.
-Nowotwórsięgałgłębiej,niżwszyscyprzypuszczali-powiedziałispojrzałnalekarkę,a
tapodjęławyjaśnienia:
-Nowotwórzaatakowałściankęmacicy.Usunęliśmymacicę,obydwajajnikiijajowody.
Niestety,koniecznabędzieradioterapia.AleAnniezniosłatodoskonale-dodałaz
ciepłymuśmiechem.-Wsparciebliskichosóbjestbardzoważnewwalceznowotworem.
Myślę,żemająctakieprzyjaciółki,Anniebardzoszybkowyzdrowieje.
GdylekarkaiJohnwyszli,czterykobietysplotłyramionairozpłakałysięzulgi.Z
powoduAnniewszystkiemusiałystawićczołowłasnejśmiertelnościiwiedziały,żekażda
znichmożebyćnastępnawkolejce.JednaktegodniaDoris,Eve,MidgeiGabriellabyły
tymi,którymudałosięprzetrwać.
Doriswędrowałapozalanychsłońcempokojachdomu,któryprzezpięćdziesiątlatbył
jejmiejscemnaziemi.Pamiętałatepomieszczeniajeszczezdzieciństwa.Patrzyłanastare
mebleiczuła,jakenergiamieszkającychtupokoleńwnikawjejciało,zupełniejakbyz
prochówprzodkówpowstawałonoweobliczejejsamej.
Gdytakszła,jejumysłodruchowozacząłsporządzaćlistęrzeczydozrobienia.Trzeba
umyćokna,wytrzećkurzpodmeblamiwsalonie…nakażdymkrokubyłowidać,żew
domuzabrakłogospodyni.Wkuchniprzejrzałaszafkiilodówkęiułożyłanastępnąlistę,
tymrazemkoniecznychzakupów.Zrozbawieniemzauważyławlodówceniskotłuszczowe
iniskokalorycznedania.Oczywistydowód,żetoSarahzajmowałasięzakupami.
Musiałajednakprzyznać,żejejcórkaradziłasobiecałkiemnieźleibardzowydoroślała
podczasnieobecnościmatki.Ichdługierozmowytelefonicznestopniowozmieniałyswój
charakter:litanieskarginarzekańpojakimśczasieprzekształciłysięwszczererozmowy,
wktórychkażdaznichdowiadywałasięczegośodrugiej.Sarahnieoczekiwała,żeDoris
będzieusuwaćzjejdrogiwszystkieprzeszkody;potrzebowałaraczejmodelukobiecej
roli.Dorisczuła,żeporazpierwszyodwielulatcórkazaczęławreszcieuważniesięjej
przyglądać.
Poszładobiblioteki,usiadłaprzybiurkuijednąrękązaczęłaporządkowaćdługielisty
rzeczydozrobienia,adrugąsięgnęłapotelefon.Najpierwzadzwoniładosprzątaczkii
zapytała,czytamogłabykilkarazyprzyjśćdodatkowo.Potembyłafirmastrzygąca
trawniki,następniepralniaimleczarz.MinęłodwadzieściapięćminutiDoris
uświadomiłasobiezezgrozą,żenadalznajdujesięnasamympoczątkulisty.
Potrzebowaławieludni,bydoprowadzićwszystkodonależytegoporządku,atrzeba
jeszczebyłokupićdzieciomubraniadoszkołyi…
WdrzwiachbibliotekistanąłR.J.Patrzyłnaniązmieszaninązdumieniaipobłażliwości.
Dorispowoliodłożyładługopis.Zastanawiałasięwcześniej,jakzareagujenawidokmęża.
Nienawiśćjużwniejwygasła;niestety,razemzniązniknęłymiłośćiszacunek.
Teraz,patrzącnaniego,uświadomiłasobiezezdumieniem,żezupełnienicdoniegonie
czuje.
-Awięcwróciłaś-powiedział.
Milczała,podświadomieoczekując,żeR.J.zapytaoswojąkolację.
-Byłjużnajwyższyczas-mruknął,mierzącjąwzrokiemgenerała,któryzastanawiasię,
jakąkaręwymierzyćpodwładnemu.
Doriswdalszymciągumilczała,przyglądającmusięuważnie.Jeszczemiesiąctemu
zapewneodrazuzaczęłabymunadskakiwaćalbowybuchnęłabypłaczem.Bogudzięki,ta
nieszczęsnaistota,jakąwtedybyła,jużnieistniała.Pomyślałaodomunadjeziorem,
przypomniałasobieporankispędzanenawerandzieiwolność,którapłynęłazpoczucia,
żeniemusibezustanniespełniaćżyczeńmężaidwojgadzieci.
Opuściłapowiekiijejwzrokpadłnastaranniespisanelisty.Zaśmiałasiękrótkozich
niedorzeczności.Jakłatwobyłowpasowaćsięwstarąforemkę.
SpojrzaławrozzłoszczoneoczyR.J.JejdwudziestojednoletnisynBobbymiałtakisam
wyraztwarzy,gdymupowiedziała,żewtymrokusammusispakowaćwalizkęprzed
wyjazdemdocollege’u.
-Todobrze,żewróciłaś-powiedziałR.J.-Domrozsypujesiębezciebie.Jesteśtu
potrzebna.
Niepowiedział:kochamcię,ani:tęskniliśmyzatobą.Tylko:jesteśtupotrzebna.
-Alejawcaleniewróciłam-odrzekłaDorisspokojnie.
-Jakto?-zająknąłsięR.J.,czerwieniejączoburzenia.-Chybaniesądzisz,żeznów
pozwolęcispakowaćmanatkiizniknąć?
Dorisztrudempowstrzymałasięodśmiechu.
-Niemanajmniejszegoznaczenia,nacomipozwolisz,anaconie-rzekłasucho.
-Jeszczezobaczymy.
-Usiądź,R.J.Właściwiemożemyporozmawiaćjużteraz.Izamknijdrzwi,proszę.
Byłtakosłupiały,żeposłuszniezrobił,comukazała.Zamknąłdrzwi,podszedłdobiurkai
nonszalanckousiadłnaswoimulubionymfotelu,zakładającnogęnanogę.
-Oczymmamyrozmawiać?
-Jatuniewrócę,R.J.-powiedziałaDoris,podnoszącnaniegowzrok.-Awkażdymrazie
niewtakisposób,jakmyślisz.Zostanęprzezkilkadni,żebymócodwiedzićwszpitalu
mojąprzyjaciółkę,Annie,ipomócdzieciomprzygotowaćsiędoszkoły.Damim
pieniądzeiwyślęnazakupy.Zanimwpadnieszwszał,chcęcijeszczepowiedzieć,że
mojeplanysąjużustalone.RozmawiałamjużotymzBobbymiSarah.Prawdęmówiąc,
Sarahjestzachwyconatym,żeniebędęjejprzezcałyczaswisiećnakarku.
Uśmiechnęłasięnawspomnienierozmowy,jakąprzeprowadziłazcórkąpoprzedniego
wieczoru.Obydwieleżałynajejłóżkuiporazpierwszyodlatrozmawiałyzupełnie
szczerze.
R.J.patrzyłnaniątakimwzrokiem,jakbywidziałjąporazpierwszywżyciu.
-Dobrzewyglądasz-rzekłwspaniałomyślnie.-Chybatrochęschudłaś?Izrobiłaścośz
włosami.Niewiem,co,alewyglądaszzupełnieinaczej.
-Bojesteminna-ucięłakrótkoDoris,niepozwalającsięzłapaćnahaczykkomplementu.
R.J.poprawiłsięnafotelu.
-Możejednaktewakacjedobrzecizrobiły.Chybapotrzebowaliśmytrochędystansu,
żebyzasobązatęsknić.Tendombezciebiejestinny.Chybaniedoceniałemtego
wszystkiego,coturobiłaś.Możezabardzosiędotegoprzyzwyczaiłem.Sarahradziła
sobiezupełniedobrze,noimamyprzecieżsprzątaczkę,alenikttakniepotrafi
wszystkiegodopilnowaćjakty.Maszwyjątkowydar.Chybazarzadkociotymmówiłem.
-R.J.,jakjamamnaimię?
-Co?-zdumiałsię.
-Pytam,jakmamnaimię.Nigdyniemówiszdomniepoimieniu.Jużodkilkulat.
Ktośpowiedział,żedlakażdegoczłowiekanajpiękniejszymdźwiękiemnaświeciejest
dźwiękwłasnegoimienia.Myślę,żetoprawda,boprzezwielelatbardzochciałamje
usłyszećztwoichust.
-Doris,ja…
Podniosłarękęipotrząsnęłagłową.
-Proszęcię,R.J.,nieteraz.Jużjestzapóźno.
-Zapóźno?Naco?Cotomaznaczyć?-zapytałzimnym,rzeczowymtonem.
-Toznaczy,żenaszemałżeństwojestjużskończone.-Widokjegotwarzysprawiłjej
niekłamanąprzyjemność.-Rozmawiałamjużzprawnikiemidowiedziałamsię,że
dowodytwoichzdrad,któreposiadam,absolutniewystarcządouzyskaniarozwodu.
Radzęci,żebyśtakżeposzukałsobieprawnika,bozamierzamrozpocząćpostępowanie
rozwodowenajszybciej,jaktomożliwe.Skontaktowałamsięrównieżzagencją
nieruchomościiwystawiłamdomnasprzedaż.Zamierzampodzielićposiadłośćnacztery
działkiikażdąznichsprzedaćosobno.
OniemiałyR.J.wstałipodszedłdoniej.
-Niemożesztegozrobić!
-Owszem,mogę.Izrobiłam.Tojajestemwłaścicielkątegodomu,atakżepołowytwojej
firmy.-Zgarnęłaswojenotatkizbiurkaiwrzuciłajedokosza.R.J.stałnaprzeciwkoniej,
ciężkooddychając,iobserwowałkażdyjejruch.Wstałaiwygładziłaspódnicę.
-Maszczasdokońcawrześnia,apotemmusiszsięstądwyprowadzić.Jaterazwracam
nadjezioro.Kiedyznówprzyjadę,maciętuniebyć.Tochybawszystko,comieliśmy
sobiedopowiedzenia,prawda?-zakończyłazuprzejmymuśmiechemiwyszłaz
biblioteki.
Zacząłsiękolejnyrokszkolny.WakacjesięskończyłyiruchulicznywOakleywrócił
donormy.Matkiwcałymmieścieznówpakowałykanapki,kupowałyskarpetkiibieliznę,
wnosiłyróżneopłatyizulgąodprowadzałyswojedziecinainauguracjęrokuszkolnego.
BronteiFinneydenerwowalisiębardziejniżzazwyczaj,aletobyłonormalne,zważywszy
nato,żeszlidonowejszkoły.SarahBridgesiBronteznówbyłybliskimiprzyjaciółkamii
spędziłyrazemcałypoprzednitydzień,chodzącposklepachikupującwszystkie
niezbędnerzeczy.Finneydenerwowałsię,czyzostanieprzyjętydodrużynyfutbolowej.
Całysierpieńspędziłnaobozietreningowymiterazteżćwiczyłwkażdejwolnejchwili.
Everównieżzostałastudentką.Zapisałasięnawieczorowekursy,któremiałyodnowićjej
nauczycielskicertyfikat.Dziecicałymsercempopierałytędecyzjęiobiecałyjejpomocw
domu,Evemiaławięcnadzieję,żejakośudajejsiępogodzićdom,pracęiżycie
uczuciowe.GdyBronteiFinneypoukładalisobiewłasnesprawy,przestaliwidziećw
PauluHammondziezagrożeniedlasiebieirodziny.
Evezaparkowałaprzeddomemswojestarevolvo,któremusiałowytrzymaćjeszczerok,i
czulepoklepałastaruszkapokierownicy.Jużnaprogudomupoczułazapachbazyliii
czosnku.Zuśmiechemnaustachstanęławprogusalonu.
BronteiSarahsiedziałynazielonejkanapie,zajęteokładaniempodręcznikówwgruby,
brązowypapier.NapodłodzeFinneyidwóchjegokolegów,którychEvenieznała,graliw
gręwideo.Byłatozwykłascena,jakiematkiwidującodziennie,dlaEvejednakbyłaona
balsamemnaduszę:życieichtrójkiznówwracałodonormalności.
-Cześć,dzieci!-zawołałazszerokimuśmiechem.
-O,cześć,mamo-powiedziałaBronteżyczliwie,podnoszącgłowę.-JaktamAnnie?
Lepiejsięczuje?
-Wszystkojestwnajlepszymporządku.Zatojajestemwyczerpana.
Brontepodeszłaiobdarzyłająmocnymuściskiem.
-Ociebieteżsięmartwiłam,mamo.Wyglądasznazmęczoną.Jadłaścoś?Zrobiłam
kolację.
Evespojrzałanaswącórkęzpodziwem,zastanawiającsię,jakudałojejsięwychowaćtak
wspaniałąkobietę.
Finneyrównieżpodniósłsięzpodłogiipomachałdoniej.
-Hej,tygrysie-zawołałaEve.-Conowego?
-Dostałemsiędodrużyny!-zawołałzbłyskiemwoczach.
-Naprawdęcięprzyjęli?-zakpiłaBronte,alenajejtwarzymalowałasiędumanie
mniejszaniżnatwarzyEve.Finneyzaczerwieniłsięzradości.Byłwtejchwilitak
podobnydoToma,żeEvepoczułauściskwgardle.
-Jestemzciebiebardzodumna-powiedziała.-Tatoteżbyłbyzciebiedumny.
Chłopiecpoczerwieniałjeszczebardziejipodwpływemimpulsuszybkosiędoniej
przytulił.Znowubyłdawnymsobą,jejukochanymsynkiem,choćsylwetkęmiałjuż
niemalmęską.
Pochwiliobydwoje,BronteiFinney,wrócilidoswoichzajęćiEvepoczułasię
niewidzialnawewłasnymdomu.Dziecibyłytużobok,alekrążyłyposwoichwłasnych
orbitach.Czynietakwłaśniepowinnobyć?
AnnieszybkowracaładozdrowiaiwkilkatygodnipóźniejKlubKsiążkizebrałsięna
nieformalnymspotkaniuwogrodziejejdomu.Byłpogodny,wrześniowywieczór.
Przyjaciółkiurządziłysobiepikniknatrawniku,agdyzacząłzapadaćzmrok,w
zacisznym,osłoniętymzakątku,rozpaliłyniewielkieogniskoirozsiadłysiędookoła,
patrzącwpłomień.
Tymrazemnierozmawiałyoksiążkach,ważniejszebowiembyłyzmiany,które
zachodziływżyciukażdejznich.
-Latojużminęło-stwierdziłaDoris.-Jakiemacieplanynajesień?Jeślichodziomnie,
nocóż…Mojedziecisąjużdorosłe.Zastanawiałamsię,cochciałabymzrobićzresztą
życia,ipostanowiłamwrócićdoszkoły.Zawszeżałowałam,żenieskończyłamcollege’u.
Terazmamchybaokazjętonadrobić.
-Świetnypomysł!-zawołałaEvezuznaniem.
-MojamatkazostajewChicagonastałe-westchnęłaMidgezrezygnacją.-Aleniejest
jużtąsamąkobietącokiedyś.Terazpotrzebujemniebardziejniżjajej.Chybaobydwie
trochęzłagodniałyśmy.
-Ajamamdobrewiadomości-oznajmiłaGabriella.-Fernandozostałzaproszonyna
decydującąrozmowęwsprawiepracy,naktórejnaprawdęmuzależy.Zapaliłamnatę
intencjątuzinświeczekwkościeleWniebowstąpienia.Jeślidostanietępracę,ajestem
pewna,żetak,zrezygnujęznadgodzinibędęmiaławięcejczasudlarodziny.Noi
wreszcieodzyskamwstępdomojejkuchni!
Wszystkieroześmiałysięgłośno,apotemzamilkły,patrzącterazwyczekująconaAnnie.
Taporuszyłasięipochwilizaczęłamówićspokojnym,cichymgłosem:
-Właściwiemogęwampowiedziećjużdzisiaj.Doris,niewspominałamciotym
wcześniej,aleJohnrozstałsięzR.J.Terazrozglądasięzapracąibyćmożewyjedziemy,
chociażbędziemitrudnoopuścićChicago.Nietylkozpowodumojejpracy.Jesteście
jedynąprawdziwąrodziną,jakąmam…-Głosjejzadrżałinachwilęumilkła.-Alegdy
tylkodostanębłogosławieństwooddoktorGibson,wezmękilkamiesięcyurlopui
wyruszymywdrogę.
Johnniemożesięjużdoczekać.Codzienniecośkupuje.Mamjużcałąszafęubrańz
polaru,szwajcarskiscyzorykipodróżnąapteczkęwielkościwalizki-prychnęłaz
rozbawieniem.-
Zachowujesięjakdzieciak,alemiłopatrzećnajegoentuzjazm.Pojedziemynazachód.
Będziemysięzatrzymywaćwróżnychmiejscach,robićmnóstwozdjęćizachowywaćsię
jakprawdziwituryści…Chcęodwiedzićrodziców-wyznałanarazchłodnym,trzeźwym
tonem,aletrwałototylkochwilę.-Niezdziwciesię,jeśliwrócimyobwieszeni
koralikami,śpiewającmantry.
ZewszystkichstronposypałysięsłowaaprobatydlaplanówAnnie.Doriszerknęłaprzez
ramięnaEve,którasiedziałanatrawie,obejmującramionamikolanaipatrzącwniebo.
-Aty?-zapytała,wyrywającjązzamyślenia.-Jakiemaszplanynajesień?
Eveprzezchwilęzbierałamyśli.
-Właśniesięnadtymzastanawiałam.Niemamchybażadnychplanów.Wmoimżyciu
tylesięjużzmieniło,żeniechciałabymplanowaćniczegonowego.Mamnadziejęna
odrobinęspokoju.
-Mampomysł!-zawołałanagleGabriellaiwyciągnęłazkieszeninotes.-Kiedybyłam
mała,bawiłamsięwpewnągrę.Niechkażdaznasnapiszenakartceswojeżyczenie.
Wyrwałaznotesukilkakartekirozdałajeprzyjaciółkom,agdywszystkiezapisałyjużto,
czegopragnąnajbardziej,kazałaimmocnozmiąćkartki.
-Teraztrzebajewrzucićdoogniska-powiedziała,pochylającsięnadpłomieniem,i
wrzuciłaswojąkulkęwogień,szepcząccośdosiebie.
Jednapodrugiejkarteczkiznikaływpłomieniach.Narazrozległsięgłośnytrzaskigruba
gałąźwsamymśrodkuogniskapękłanadwoje,wysyłającwniebosnopiskier.Eve
poczułamocnebicieserca.Tobyłznak!NapisałanaswojejkarteczceprośbędoToma,by
pokierowałjejnastępnymkrokiem.Prosiłagoojakiśznak-iotogootrzymała.Teraz
wiedziałajuż,copowinnazrobić.
EPILOG
Byłzimny,listopadowywieczór.Gwiazdyświeciłyjasnojakkryształkilodu.W
oddalifalejezioraMichiganrozbijałysięogranitowybrzeg.Drzewawparkudawnojuż
straciłyliścieiterazstały,nagieiszare,jakwartownicypodczasuroczystości.
Nieboprzeszyłapomarańczowaracawystrzelonaojakieśtrzystametrówdalejnad
brzegiemjeziora.Byłtosygnał,żewszyscymająsięzgromadzićwjednymmiejscu.
Zapanowałowyczekującemilczenie.Zbliżałasięwyznaczonapora.Stanęliwkręguna
trawiastymzboczunadplażą.Bylitudzisiajwszyscy:AnnieiJohn,Midge,SusaniEdith,
GabriellaiFernandorazemzczwórkądzieci,DoriszBobbymJuniorem.SarahiBronte
trzymałysięzaręce.
Evemiałapoobustronachdwóchswoichmężczyzn:polewejFinneya,któryjuż
dorównywałjejwzrostem,apoprawejPaula,któryzachowywałpełenszacunkudystans.
Prosiłagooprzyjście,bobardzochciała,bybyłturazemznią.
Narazwciszyrozległsięgłośnydźwiękiwgóręposzybowałopomarańczoweświatełko,
którepochwilirozprysłosięwsymetrycznykwiat.Złotesmugiopadaływdółjakgałęzie
płaczącejwierzby.
Łzyspłynęłyjejpopoliczkach,gdypatrzyłanazłocistypyłzastygłynatleczarnego
nieba;uświadomiłasobie,żeprochyTomamieszająsięzgwiazdami.
Finneyobjąłjąmocno.Wświetlefajerwerkuwidziałajegotwarztakpodobnądotwarzy
ojca.Brontepodeszładoniejzdrugiejstronyirównieżjąobjęła.Stalinieruchomo,
czekając,ażwszystkiedrobinkiiskierspadnądojeziora.
-Dowidzenia,Tom-powiedziałaEve,pewna,żejąusłyszał.
Potemotarłaoczy,pocałowaładzieci,pożegnałaprzyjaciółi,trzymającPaulazarękę,
poszławstronędomu.