Ashton Lee Wisniowy Klub Ksiazki

background image
background image
background image

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Dla

Wessie i Boba

moich

ukochanych rodziców

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Podziękowania

*

S

tworzenie

świata Cherico w stanie Missisipi nie byłoby możliwe bez pomocy i porad wielu

moich przyjaciół, specjalistów oraz członków rodziny. Chciałbym zacząć od podziękowań dla

znakomitych agentek Christiny Hogrebe i Meg Ruley z Jane Rotrosen Agency, które

skontaktowały mnie z Johnem Scognamigilo z Kensington Books. Autorsko-redaktorska

współpraca z Johnem to czysta przyjemność.

W

następnej kolejności zawdzięczam wiele mojej cioci Abigail Jenkins Healy, która

zgromadziła i wypróbowała wspaniałe przepisy z południa Stanów Zjednoczonych umieszczone

na końcu książki. Potrawy te są częścią fabuły i uznałem, że czytelnicy będą mogli lepiej wczuć

się w klimat, jeśli sami ich skosztują.

Również

wielu

bibliotekarzy przyczyniło się do powstania tej książki – dodawali mi otuchy

oraz dostarczali faktografii. Wśród nich wymienić należy między innymi: Susan Casagne,

Marianne Raley, Deb Mitchel, Catherine Nathan, Jennifer Smith, Lesę Holstine, Reginę Cooper,

Susan Delmas, Judy Clark, Jackie Warfield, Dereka Shaafa, Alice Shands, pracowników St. Mary

Parish Library we Franklin, w stanie Luizjana, Larie Myers oraz Angelle Deshoutelles.

Bardzo

dziękuję również Jerry’emu Seamonowi za wykład na temat przynęt wędkarskich –

mam nadzieję, że byłem dobrym uczniem. A także moim fanom na facebookowym profilu

Ashton Lee’s Novels. Nie macie pojęcia, jak wiele dla mnie znaczyły wasze komentarze

i wsparcie.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 1

Książki przeciw spychaczom

*

M

aura

Beth Mayhew przymknęła błękitne oczy i dała sobie kilka pełnych napięcia minut na

przyjęcie do wiadomości niepokojących słów, które właśnie padły. Wreszcie rozejrzała się, po

czym potrząsnęła wyzywająco swoimi lokami w kolorze whisky tuż pod nosem radnego Durdena

Sparksa oraz dwóch jego podwładnych zasiadających przy drugim końcu stołu w sali

konferencyjnej. Wyróżniały ich tylko przezwiska – „Gruby” Badham, któremu nie zdarzało się

raczej przegapiać posiłków, oraz „Towarzysz Suseł” Martin, jedyny w swoim rodzaju wytrawny

„potakiwacz”. Ale wystarczy już rozwodzenia się nad barwnymi przydomkami, Maura Beth nie

zamierzała żadnemu z nich podłożyć się pod spychacze, o których fantazjowali tak, jakby dało się

nimi co najmniej wyważyć bramy raju.

– Naprawdę liczą panowie na uzyskanie poparcia mieszkańców Cherico? – spytała

zauważalnie drżącym głosem.

Na

jej twarzy ujawniło się napięcie.

Radny

Sparks błysnął oczyma bożyszcza i olśniewająco białymi zębami – to one zapewniały

mu niesłabnącą popularność wśród damskiego elektoratu – po czym nachylił się ku ślicznej

młodej bibliotekarce miejskiej z sześcioletnim stażem.

– Panno Mayhew – zaczął. – Proszę się uspokoić. To nie nastąpi z dnia

na dzień. Damy pani

czas na zwiększenie obrotów pani biblioteki aż do listopadowego zatwierdzenia budżetu. Proszę

wykorzystać najbliższe pięć miesięcy na przekonanie rady miasta, że warto łożyć na utrzymanie

tej instytucji bardziej niż na inne, naprawdę dochodowe przedsięwzięcia, jak chociażby na Park

Przemysłowy Cherico.

Maura

Beth miała na to gotową odpowiedź.

– To ciekawe, że nazywa pan bibliotekę moją właśnie teraz, kiedy uznał, że jest już

bezwartościowa. A może

zawsze

pan tak myślał.

– Być może ma pani rację – przytaknął. – Pamiętam, jak miałem osiem lat i razem z wieloma

kolegami z klasy chciałem dołączyć do wakacyjnego klubu książki. Za przeczytanie iluś tam

książek dostawali niebieskie wstążeczki, co obudziło we mnie ducha rywalizacji. Spytałem mamę,

czy mogę się zapisać, i nigdy nie zapomnę, jaki mi zrobiła wtedy wykład. Twierdziła, że

background image

biblioteka Cherico obciąża tylko podatników i że ówczesna bibliotekarka pani Annie Scott całymi

dniami nie robi niczego poza czytaniem swoich ulubionych powieścideł albo próbuje

przypodobać się co bogatszym rodzinom, żeby wycyganić darowizny. Zdaniem mamy

nieprzypadkowo to właśnie jej dzieci dostawały zawsze wstążki, a ja miałbym więcej pożytku

z uprawiania sportów i zbierania

dobrych ocen. Tak też zrobiłem.

Maura

Beth wyraźnie wyglądała na zszokowaną.

– Nie miałam pojęcia o tego

typu uprzedzeniach wobec biblioteki. Naprawdę sądzi pan, że

obszar nowoczesnych krowich pastwisk na północnym krańcu miasta przyniesie Cherico jakieś

korzyści?

– Nie wyciągnąłem tego z kapelusza. Zbadaliśmy rynek – powiedział, wymachując plikiem

dokumentów. – Prawdopodobnie, jeśli dobrze przygotujemy grunt, wprowadzi się tu kilka

rentownych firm. Dzięki temu zyskamy miejsca pracy dla naszej małej utrudzonej społeczności.

W ten

sposób wygenerujemy wzrost mimo gospodarczego zastoju.

A

więc o to chodzi. Spadek notowań grupki aktualnie rządzących lokalnych polityków,

którzy ponownie objęli rządy w Cherico w stanie Missisipi przed dwoma laty, jesienią 2010 roku.

Wygrali wybory, bo prowa​dzili kampanię tymi samymi zużytymi samochodowymi nalepkami,

lecz gdy powrócili na scenę, w ich mantrze zaczęły nagle pobrzmiewać wzrost i zmiana. Chociaż

Maura Beth zdawała sobie sprawę – a Durden Sparks, „Gruby” Badham i „Towarzysz Suseł”

Martin też cholernie dobrze o tym wiedzieli – że Cherico nie jest wcale takim miasteczkiem,

któremu marzy się rosnący ruch uliczny albo papugowanie ogromnych sieciowych marketów

reklamowanych na okrągło w telewizji. Nie było tu już nawet codziennej gazety – została tylko

jedna z gazetek reklamowych z kuponami, zniżkami i promocjami na różne dni tygodnia.

Nie, Cherico

było małe i zaściankowe, czasem nawet ksenofobiczne. Nie wykorzystało nigdy

w pełni malowniczego położenia nad jeziorem Cherico, należącego do obszaru jednego

z dopływów Tennessee na najdalszym północno-wschodnim skraju stanu Missisipi. Miasteczko

było zbyt młode, jego historia nie sięgała przed wojnę secesyjną; właściwie nie kwalifikowało się

nawet

do

epoki

wiktoriańskiej

gdzieniegdzie

tylko

stały

pojedyncze

domy

w dziewiętnastowiecznym brytyjskim lub szwajcarskim stylu. Ogólnie architektura była tu nudna

i bez wyrazu.

Przede

wszystkim jednak Cherico pełne było ludzi, którzy pragnęli świętego spokoju –

zwłaszcza jeśli chodzi o nowszych mieszkańców, którzy wybudowali sobie szykowne wakacyjne

ustronia i szopy na łodzie nad jeziorem, a więc nie mieszkali tu nawet przez cały rok. Jeśli

w ciepłe dni wybierali się w te okolice na ryby albo narty wodne, to tylko na kilka tygodni, może

z miesiąc, a więc od lokalnej polityki trzymali się z daleka.

background image

– Chyba pani nie zaprzeczy, panno Mayhew – Sparks wziął potężny łyk wody i mówił

dalej – że biblioteczne statystyki przez ostatnie trzy lata cechował stały spadek, a trzeba też

przypomnieć, że nie powalały one na kolana, również zanim zaczęła pani u nas pracować. Sama

pani przyznała, że jedyne regularne czytelniczki to panna Voncille Nettles oraz siostry Crumpton

spotykające się w waszej sali konferencyjnej raz w miesiącu.

– Przesadza pan – odparła Maura Beth z błyskiem w oku. – Mamy stałych bywalców, którzy

wypożyczają książki oraz płyty DVD. A mówiąc ściśle, na spotkania „Kto jest kim w Cherico?”

przychodzi

także bardzo poważany pan Locke Linwood. Jego żona Pamela również była stałą

czytelniczką, póki przedwcześnie nie odeszła. Na pewno pan pamięta.

– Owszem. To było bardzo nieszczęśliwe zdarzenie. A więc dobrze. Przyznaję się do błędu.

Na te fascynujące spotkania uczęszczają trzy stare panny i jeden wdowiec. – Sparks głośno

odchrząknął. – W każdym razie przychodzą, żeby opowiadać bajki o swoich drzewach

genealogicznych. Tak jakby kto spłodził kogo mogło się zmieniać z tygodnia na tydzień. Boże,

zasadniczo chodzi przecież o to, że genów się nie wybiera. Mogą być dobre, słabe albo takie

sobie i uważam, że

nie

ma się tu nad czym rozwodzić.

– „Kto jest kim w Cherico?” przez lata było punktem odniesienia dla studiów

genealogicznych – oświadczyła Maura Beth. – Panna Voncille Nettles spędza niezliczone godziny

na wyszukiwaniu dokładnych danych w sądowych aktach i dokumentach. Wie

wszystko o wszystkich, zna też wiele ciekawostek historycznych o mieście.

Sparks

zacisnął usta, jakby napił się skwaśniałego mleka.

– No proszę, proszę. Czasem myślę, że powinniśmy po prostu wstawić starszej pani łóżko

polowe do archiwum i zamykać ją tam na noc. Ewentualnie podrzucić dzbanek wody i nocnik na

dokładkę. Panna Voncille oraz jej zwolennicy równie dobrze mogliby się jednak spotykać

w czyimś salonie zamiast w bibliotece. Na pewno byłoby im wygodniej, no i założę się, że nie

odmówiliby sobie paru toastów na cześć swoich drogich zmarłych bliskich. Jeśli nie zmieniła pani

przepisów bez mojej zgody, to nie wydaje mi się, żeby na terenie biblioteki dozwolone było

spożywanie napojów dla dorosłych, że tak powiem. Mogliby przecież dawno zostawić panią na

lodzie, gdyby uznali, że dość już mają wieloletniej abstynencji. Spójrzmy prawdzie w oczy,

panno

Mayhew, ta mała banda to jedyny pani powód do dumy!

Gruby

i Towarzysz Suseł zarżeli, mrugnęli do siebie i pokiwali porozumiewawczo głowami,

podczas gdy Maura Beth usiłowała stłumić w sobie odrazę. Wiedziała, że tych dwóch mogło

pozwolić sobie na tak lekceważące zachowanie wyłącznie na tym specjalnym zebraniu

budżetowym, w którym ona zmuszona była uczestniczyć bez jednego nawet świadka. Ich

zdaniem najwyraźniej odgrywała rolę stereotypowej rudowłosej pasierbicy.

background image

– Czy mogę pana cytować, panie Sparks? – spytała

Maura

Beth.

– Obawiam się, że nie byłby to konstruktywny reportaż. Rozczaruje się pani, próbując

zmobilizować opinię publiczną, bo wydaje mi się, że ludzie mają już bibliotekę głęboko gdzieś.

Moją rolą, jako polityka, jest wróżenie z fusów i w tym

wypadku raczej się nie pomyliłem.

Maura

Beth rzuciła mu sceptyczne spojrzenie i postanowiła odpierać atak jak najdłużej.

– Pozwoli pan, że spytam z ciekawości.

Dlaczego

nie zamknąć biblioteki od razu? Po co

czekać na zatwierdzenie nowego budżetu?

– Ponieważ nie chcielibyśmy usłyszeć oskarżeń, że nie daliśmy pani ostatniej szansy na

uratowanie sytuacji. Nawet jeśli, rzecz jasna, mamy absolutną pewność co do pani porażki –

odpowiedział po nazbyt teatralnej pauzie i wyjątkowo

protekcjonalnym

tonem.

– Cóż,

nie

da się ukryć, że jak dotąd nie otrzymałam od państwa żadnego wsparcia.

– Jakże to? A co ja niby miałbym wiedzieć o prowadzeniu

biblioteki? Chyba że od strony

finansowej.

Maura

Beth wypuściła powoli powietrze i dyskretnie przewróciła oczyma.

– Mówię o tym, że rada miasta regularnie odmawiała mi przyznania dotacji na komputery,

przy których czytelnicy mogliby korzystać z internetu. Znacznie podniosłoby to statystki

w ostatnich latach. Czytelnicy w całym kraju przyzwyczaili się do takich standardów. Nie

mieściło się to jednak najwyraźniej w pańskim dalekosiężnym programie.

– No, tutaj zmuszony jestem zaprotestować – odparł Sparks i dwukrotnie uderzył prawą

pięścią w stół. – Każdy może sobie kupić swój komputer. Wszyscy moi znajomi mają

przynajmniej po jednym... nie wspominając już o tych różnorakich elektronicznych gadżetach,

których używa się do podtrzymania kontaktu dosłownie zawsze i wszędzie.

Popatrzył z ukosa najpierw na Grubego, a potem na Towarzysza Susła.

– Właśnie, to mi przypomina znany dowcip. Proszę przerwać, jeśli już pani słyszała.

Przychodzi baba do lekarza i narzeka na dziwną narośl w uchu. Ciągle ​słyszy dzwonki

i podniesione głosy. Dokucza jej to już od dłuższego czasu, więc postanowiła w końcu zasięgnąć

lekarskiej porady. „Czy to guz mózgu, doktorze, czy zaczynam tracić rozum?”, pyta. Wtedy

doktor zapala latarkę, mruży intensywnie oczy, aż w końcu odpowiada: „Nie, wszystko

w porządku.

To

tylko pani komórka”.

Rechot

Grubego i Towarzysza Susła sprawił, że Maura Beth poczuła się całkowicie przybita.

Czuła, że śmieją się z niej, a ten żart jest tylko pretekstem. Kiedy wreszcie ucichli, zapatrzyła się

w ich pomarszczone poważne twarze i zastanowiła, czy ci giermkowie kiedykolwiek w życiu

przeczytali coś, czego nie było lata świetlne temu na liście ich szkolnych lektur. Serio, miała na to,

co prawda niepoparte naukowo, ale mocne dowody, bo w czasie ostatniego zebrania Gruby

background image

rozwodził się nad „tymi wszystkimi snobistycznymi książkami w bibliotece typu

Ciasteczko

Middlemarch, których

nikt

nie lubi”. Zdawała sobie sprawę, że ma przed sobą poważne szychy,

i nie wyjdzie jej na dobre, jeśli będzie dalej drażnić to potężne uprzywilejowane trio.

– Bardzo dobry żart. Co nie zmienia faktu, że mam pięć miesięcy na uratowanie sytuacji –

zdobyła się na uprzejmy ton, zapominając szybko nieprzyjemne retrospekcje. – A jeśli

mi

się

powiedzie, będą państwo dalej utrzymywać bibliotekę?

Sparks

nie spieszył się z odpowiedzią, utkwił wzrok w szumiącym pod sufitem wentylatorze

i zastanowił się.

– Chciałbym móc to pani obiecać, panno Mayhew. Ale jeśli nie zrobi pani niczego, by

zmienić status quo, wtedy biblioteka Cherico przejdzie do historii. Nie możemy dłużej

usprawiedliwiać ponoszonych kosztów. Jeśli zrobi pani na nas dostateczne wrażenie, być może

zechcemy pertraktować. Proszę jednak pamiętać, że to musi być coś więcej niż panna Voncille

bijąca na alarm pod pani dyktando. Szczerze mówiąc, nie ma żadnego konkretnego podatku od

biblioteki i najwyższy czas przestać udawać, że mamy jakieś korzyści z tej pozycji w naszym

budżecie.

Jakkolwiek

mizerna wydawała się ta propozycja, był to jednak jakiś cień nadziei

pozostawiony przez włodarzy. Zebranie dobiegło końca, a Maura Beth uśmiechnęła się blado i po

cichu podniosła się z krzesła.

– Ależ proszę, panowie – zwróciła się do nich i skinęła mniej więcej w ich stronę. – Proszę się

absolutnie nie fatygować i nie

wstawać. Zdaję sobie sprawę, że wcale nie mają panowie ochoty.

Jeden

tylko z całej trójki, radny Sparks, wstał i wykonał pospieszny lekki ukłon.

Gdy

szła korytarzem, wróciły do niej wspomnienia z czasów bibliotekoznawczych studiów

na uniwersytecie stanowym w Luizjanie. Nie było tam przedmiotu przeprawy z politykami 101

nawet w ramach podstawowych pogaduszek. A szkoda. Któryś z mądrych profesorów powinien

stanąć przed nią i innymi niewinnymi studentami bibliotekoznawstwa, wyciągnąć notatki,

a następnie ostrzec, że najtrudniej poradzić sobie z politycznymi aspektami tego zawodu. Że

biblioteki oraz ich niewielkie fundusze zazwyczaj znajdują się pierwsze na listach budżetowych

cięć i ostatnie na listach inwestycji. Wszyscy politycy przedkładają chyba dźwięk pracujących

spychaczy nad niezmienną ciszę drukowanego słowa.

Maura

Beth zeszła po schodach miejskiego ratusza w Cherico na ulicę Commerce, zupełnie jakby

dostała właśnie wyrok więzienia. Pięć miesięcy, żeby się spiąć. Przygarbiła ramiona, a czerwcowy

słoneczny żar lejący się na asfalt przygniatał ją jeszcze bardziej. Minęła właśnie piętnasta i mimo

że nie jadła lunchu, wcale nie czuła głodu. Przydałaby jej się teraz raczej wielka porcja pociechy

background image

niż posiłek. Mijała więc niespiesznie witryny dobrze sobie znanych jednopiętrowych sklepów

z cegły i drewna, a wśród nich: antyki u Audry Neely; żelaźniak Cherico Ace Hardware; agencję

ubezpieczeń Vernon Dotrice; adwokata Curtisa L. Tricketta. W końcu stanęła w cieniu ogromnej,

upstrzonej srebrnymi gwiazdkami niebiesko-białej markizy Twinkle Café. Wiedziała, że w środku

spotka właścicielkę restauracji, która doradzała Maurze Beth we wszystkim, odkąd ta sześć lat

temu zamieszkała w Cherico – Periwinkle Lattimore.

– Mauro Beth, wchodź, moja rudowłosa śliczności, zanim zwiędniesz niczym słynna sałatka

ze szpinakiem na ciepło! – zawołała Periwinkle, gdy tylko zauważyła, że jej przyjaciółka

rozkoszuje się przyjemnym podmuchem klimatyzowanego powietrza, które powitało ją już

w progu.

W

lokalu było pusto – to akurat martwe godziny między lunchem a kolacją – ale nad

kilkunastoma stolikami przybranymi niebiesko-białymi obrusami i subtelnymi świecami unosiły

się zachęcające aromaty przypraw oraz ziół. Periwinkle wskazała od razu dwuosobowy narożny

stolik pod wymyślnym wieszadełkiem, z którego zwisały metalicznie połyskujące złote i srebrne

gwiazdki.

– Tutaj, kochana! Sama

cię obsłużę!

– Och, nie przyszłam jeść – odparła Maura Beth. – Potrzebuję zwierzeń i pociechy.

Periwinkle

zaśmiała się radośnie i podeszła do stolika z gratisową szklanką mrożonej herbaty.

– Aha! Zwierzenia smażone w głębokim tłuszczu i duszona

pociecha, specjalność szefa

kuchni!

– No

więc przyszłam po swoją porcję. Posiedź ze mną, póki nikogo nie ma.

Maura

Beth dawno temu stwierdziła, że tajemnica sukcesu Twinkle, czyli Gwiazdki – jak

pieszczotliwie nazywali lokal miejscowi – tkwi w postawie Periwinkle, która nie migała się od

żadnych zajęć w knajpie. Nieważne, czy chodziło o składanie zamówień na zapasy spożywcze,

odwalanie większości roboty przy kuchni, a nawet pomoc kelnerce w godzinach szczytu. Ta

kobieta była pracowita i niezmordowana, przy czym jakimś cudem nigdy nie wyglądała na

steraną. Nie widywano jej potarganej, a blond fryzurę z upartymi odrostami miała zawsze

starannie ułożoną, mimo że nieodłącznie towarzyszyła jej niezbyt wyszukana owocowa guma do

żucia w ustach.

– Co cię trapi? – spytała Periwinkle i usiadła na krześle. – Widzę, że jesteś zmartwiona.

Maura

Beth upiła łyk herbaty, odetchnęła głęboko, a potem zaczęła się wywnętrzać, nie

pomijając żadnego szczegółu ciężkiej próby, jakiej doświadczyła z rąk trzech surowych radnych

Cherico.

– Co za... Taki z owakim! – zawołała Periwinkle, zdążyła ugryźć się w język. –

Czyli

możesz

background image

stracić pracę? Po tych wszystkich latach?

– To

realne zagrożenie.

Periwinkle

położyła łokcie na stole, podparła pięściami brodę i zamyśliła się.

– Powiedz

mi szczerze... Myślisz, że traktowaliby cię poważniej, gdybyś była facetem?

Maura

Beth stłumiła ironiczny chichot.

– Może tak, może nie. W tym wypadku sądzę, że po prostu chcą namotać w nowym budżecie

z korzyścią

dla

siebie.

– W to nie wątpię. Zastanawia mnie, czy tak samo rwaliby się do wyrównywania cię

spychaczem – używając tu twoich słów, skarbie – gdybyś co innego miała między nogami.

Słuchaj, my, kobiety, musimy walczyć o swoje. Myślisz, że zebrałabym kapitał na rozkręcenie tej

restauracji, gdybym siedziała jak trusia w kwestii ugody rozwodowej z Harlanem Lattimore’em?

Chciał mnie, dupek, zostawić na lodzie, ale tupnęłam nogą i powiedziałam: „O nie, proszę pana!

Nie po trzynastu latach małżeństwa, przecież młodość mam już daleko za sobą. Pomogłam ci zbić

kasę na Marina Bar and Grill, dniami i nocami harowałam jako twoja sekretarka, a teraz mam

pójść z torbami?!”.

W

cichutkim westchnieniu Maury Beth dało się wyczuć nutkę zazdrości.

– Na pewno potrafisz o siebie zadbać. Wiem oczywiście, że nie mogę pozwolić zastraszyć się

tym facetom. Na to właśnie liczą. Jednak nie zmuszę też nikogo do korzystania z biblioteki. Na

razie nie widzę wyjścia z tej

sytuacji.

– Musisz sobie zorganizować jakiś fortel. – Periwinkle nachyliła się, wściekle żując gumę. –

Posłuchaj mnie. Kiedy głowiłam się nad nazwaniem swojej restauracji, wiedziałam, że nazwa nie

ma właściwie znaczenia, jeśli jedzenie będzie kiepskie. Na szczęście wiem, jak upichcić coś

pysznego, więc tym się wcale nie przejmowałam. Pomyślałam jednak, że chwytliwy szyld może

ich na początku przyciągnąć, a potem

już złapią haczyk. Mówiłam ci kiedyś, że chciałam ochrzcić

ją wtedy Twinkle, Twinkle, Periwinkle’s?

Zaśmiały się

obie

serdecznie.

– Nie. Dlaczego

tego nie zrobiłaś? Strasznie mi się podoba!

– Wydawało mi się, że mogłoby wyjść zbyt cukierkowo. Poradziłam się więc mamy

w Corinth i ona powiedziała: „Peri, córciu, to brzmi, jakbyś otwierała butik z akcesoriami dla

niemowląt. Wiesz, z tymi wszystkimi łóżeczkami, kołyskami i duperelami”. No i po namyśle

przyznałam jej rację. Dodałam więc jeszcze „café” dla podkreślenia, że to nowa knajpa

z jedzeniem. Teraz już oczywiście i tak ją wszyscy nazywają „Twinkle”. Mnie się udało, więc ty

też powinnaś coś wymyślić i migiem

nagonić sobie czytelników, żeby odstraszyć grube ryby.

background image

W

tym momencie do restauracji wpadła nieco puszysta, chociaż atrakcyjna kobieta w średnim

wieku. Miała utapirowane brązowe włosy, a ubrana była w wymyślne hawajskie muumuu

w kwiaty. Cały czas machała i uśmiechała się wyczekująco.

– Periwinkle – zaczęła lekko zasapana. – W końcu mam chwilę, żeby odebrać pomidorowe

tymbaliki, które zamówiłam rano. Cały dzień biegałam i ciągle miałam coś

do

załatwienia.

Periwinkle

wstała i podała kobiecie dłoń, kiedy ta podeszła do stolika.

– Są w lodówce,

nie

tracą zimnej krwi. Już po nie idę.

Odwróciła się gwałtownie w stronę kuchni i już miała pobiec, gdy równie raptownie się

zatrzymała.

– Zaraz, zaraz, a gdzie moje maniery? Pozwólcie, że was sobie przedstawię. Oto Maura Beth

Mayhew, a to jedna z moich najnowszych klientek, pani Connie McShay. Przeprowadziła się

z mężem z Nashville ​jakoś przed miesiącem. – Periwinkle przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Pani

Connie, na pewno panią zainteresuje, że Maura Beth prowadzi naszą bibliotekę. Sama nie mam

wiele czasu na czytanie, odkąd każdą chwilę poświęcam Twinkle, ale Maura Beth zapewne

przyjmie nową czytelniczkę z otwartymi

ramionami, prawda kochana?

– Ależ oczywiście! – zawołała Maura Beth i wstała z krzesła, by uścisnąć ręce i wymienić

dalsze

uprzejmości, podczas gdy Periwinkle pobiegła po tymbaliki.

– Wie pani, zamierzałam zajrzeć do biblioteki – ciągnęła Connie ze szczerym

zainteresowaniem w głosie. – Mój mąż Douglas i ja mieliśmy jednak sporo zamieszania

z przeprowadzką do naszego domku nad jeziorem. Dotychczas wpadaliśmy tu co roku zaledwie

na tydzień czy dwa, ale teraz osiedliśmy na dobre. Wciąż jeszcze nam zostało mnóstwo pudeł do

rozpakowania. Mogłabym przysiąc, że musiały się rozmnożyć po drodze w ciężarówce. Jestem

w każdym razie zapaloną czytelniczką, a nawet należałam w Nashville

do cudownego klubu

książki. Nazywaliśmy się Książkowymi Molami Miasta Muzyki.

Maura

Beth znacznie się rozpromieniła.

– To brzmi jak muzyka dla moich uszu. Koniecznie musi sobie pani niedługo założyć kartę

i wybrać coś z bestsellerów, które właśnie dotarły. Ostatnie centy wydaję zawsze, żeby być na

bieżąco z popularnymi

pozycjami. Co pani czytuje?

– Jestem maniaczką kryminałów. Ale lubię tylko te kulturalne, w których rozwiązuje się

zagadki przy herbacie i bułeczkach z masłem. Nie przemawiają do mnie żadne prawdziwe,

ociekające krwią zbrodnie. Po śmierci Agathy Christie na długie miesiące pogrążyłam się

w literackiej żałobie. Nie będzie już panny Marple spacerującej po wiosce St. Mary Mead

i natykającej się

na

morderstwo popełnione przez ziemiaństwo, co za strata! Ani Hercules Poirot

nie będzie pomadował wąsów.

background image

Maura

Beth roześmiała się i miała właśnie odpowiedzieć, kiedy powróciła Periwinkle z małą

papierową torbą, którą wręczyła Connie.

– Tymablikom w tych małych plastikowych pudełeczkach jest przytulnie jak ostrygom

w muszelkach. Proszę tylko w drodze do domu nie hamować, gdyby pani wyskoczyła na drogę

jakaś wiewiórka, a na

pewno nie stracą kształtu.

– Płacę siedem dolarów i proszę jak zwykle zachować resztę – odparła Connie i chichocząc,

podała wyciągnięty z torebki

banknot.

– Bardzo znów jestem wdzięczna, moja kochana – odparła Periwinkle i wetknęła pieniądze

do

kieszeni fartucha.

Wtedy

Connie nachyliła się do Maury Beth zupełnie jakby od wieków były najlepszymi

przyjaciółkami.

– Też uwielbia pani te pomidorowe tymbaliki? Byłam oczarowana, kiedy ugryzłam pierwszy

kęs i moje usta wypełnił ukryty w środku grzeszny śmietankowy serek. Douglas niemal

codziennie życzy sobie, żebym je przynosiła na kolację. Prawie nic innego teraz nie jemy: tylko

tymbaliki i ryby, które uda mu się akurat złowić w jeziorze. Swoją drogą, muszę je ciągle

skrobać. Też mi emerytura. Spędzam ją na razie ze skrobakiem do ryb i łuskami. Może

powinnam

się zbuntować.

– Tego nie wiem, ale z pewnością zrobiła pani z moich tymbalików bestseller – wtrąciła

Periwinkle. Zaczęła nagle chichotać i nie mogła się uspokoić. – Przepra​szam – wydusiła

w końcu. – Przypomniałam sobie po prostu, jak trudno mi było je sprzedać na samym począt​ku.

Nikt ich nigdy nie zamawiał i nie wiedziałam dlaczego. Byłam pewna, że przepis jest w porządku.

Dostałam go od mamy i cała rodzina zawsze szalała za jej tymbalikami. Aż któregoś dnia zagadka

została rozwiązana, kiedy jeden z moich klientów, uprzejmy starszy pan, jakiś przyjezdny z Ohio,

pochwalił moje jedzenie przy pożegnaniu. Powiedział też jednak: „A tak z ciekawości, czy

mogłaby mi pani powiedzieć, co jest w tej sałatce z palikami? Kelnerka proponowała ją jako

przystawkę, ale nie odważyłem się, bo zabrzmiało dość groźnie. Dopiero co wydałem majątek

u dentysty

na koronki”.

Zarówno

twarz

Maury Beth, jak i Connie wyrażały coś na wpół między zdumieniem

a konsternacją, tymczasem Periwinkle znów złapała oddech.

– Otóż to, moje panie. Kiedy usłyszałam pytanie tego kochanego człowieczka, miałam

dokładnie taką samą minę. Chodzi o to, że moja ówczesna kelnerka Bonnie Lee Fentress miała

w zwyczaju mówić bardzo szybko i niewyraźnie, połykając sylaby. Z „krewetek” robiła „kredki”,

z „pulpetów” „pety”, a z „tymbalików” właśnie „paliki”. Była strasznie kochana, ale przez tę

swoją wymowę potrafiła wystraszyć człowieka na śmierć samym menu. Usiadłam więc z nią

background image

wtedy, popracowałyśmy nad dykcją i oto

odrodziły się moje tymbaliki. Wszyscy wiemy, jak

pysznie było potem.

– Z tym zdecydowanie się zgadzam – powiedziała Connie, zerkając na zegarek. – Oj, wciąż

jeszcze

mam milion spraw do załatwienia. Będę lecieć. Miło było panie spotkać.

– Proszę nie zapomnieć o karcie bibliotecznej! – zawołała

Maura

Beth za Connie wybiegającą

równie szybko, jak wpadła.

– Na pewno! – rzuciła stłumionym głosem już z chodnika.

– Bardzo ją lubię – oznajmiła Periwinkle, kiedy wróciły na swoje krzesła. – Może i mieszka

sobie jak bogaczka nad jeziorem, ale tak naprawdę jest solą ziemi. Podobają mi się tacy ludzie.

Maura

Beth zapatrzyła się milcząco w swoją herbatę i przeczekała kilka niezręcznych minut.

– O, tak. Pasuje do Cherico, tym bardziej że czyta. – Ocknęła się. – Jeśli nie dotrzyma słowa

i nie

przyjdzie się zapisać, muszę ją koniecznie wytropić. Podsunęła mi pomysł, który mógłby się

teraz przydać. Może to będzie właśnie ten fortel, dzięki któremu uda się postawić bibliotekę na

nogi.

Periwinkle

popatrzyła na nią wyjątkowo uważnie, po czym skinęła głową.

– Nie

zaszkodzi spróbować. Tylko powinnaś zabrać się do tego od razu.

– Czułam, że dobrze robię, przychodząc do ciebie na zwierzenia – dodała Maura Beth. –

Twoje

ramię do płakania nigdy mnie przez te ostatnie lata nie zawiodło.

Perwinkle

wyciągnęła rękę i poklepała ją czule po dłoni.

– Hej, od

czego są przyjaciółki?

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 2

Złapać mola

*

B

iblioteka

Cherico nie była piękna i nie rzucała się w oczy. Skrywała się przy rzadko

uczęszczanej uliczce pod złowieszczym adresem Aleje Cieni 12 – dawniej, gdzieś przed

siedemdziesięciu laty, mieścił się tu kryty blachą falistą magazyn narzędzi rolniczych. Po kilku

latach zamożne przełożone uznały, że czas zadbać o miasto, i wpadły na pomysł założenia

biblioteki, a nawet same przekazały na ten cel część swoich odziedziczonych fortun. Ówczesna

rada miasta była na to przedsięwzięcie równie obojętna jak dzisiejsza i za wszelką cenę starała się

ograniczyć swój udział w przebudowie magazynu na praktyczny obiekt. Wieść gminna niosła, że

lwia część przeznaczonych na to funduszy poszła prosto do kieszeni kilku polityków, w tym ojca

Durdena Sparksa. Zdaje się, że Cherico nigdy nie miało szczęścia do uczciwych włodarzy.

Przez

lata wprowadzono parę mało spektakularnych innowacji, z których najważniejszą było

przytwierdzenie lichych białych filarów wokół wejścia i wydzielenie wewnątrz miejsca na ciasną

salę konferencyjną. Za dok załadunkowy służyło tylne wejście, nie wydzielono parkingu,

a ponadto na skąpej powierzchni 325 metrów kwadratowych musiały się zmieścić biuro oraz

regały ze zbiorami. Z beletrystyką byli akurat całkiem na bieżąco, ale literatura faktu wymagała,

żeby o nią zadbać i uzupełnić o co aktualniejsze pozycje. Niestety, Maura Beth ledwo mogła

sobie pozwolić na dostarczanie czytelnikom najnowszych bestsellerów, gazet i czasopism. Głupio

jej było nawet podpisywać własną wypłatę, której nikt przecież nie nazwałby hojną.

Och, tak. Wystarczało oczywiście

na

zakupy spożywcze w supermarkecie, rachunki za

mieszkanie, tankowanie toyotki i robienie ulubionej trwałej w lokalnym zakładzie fryzjerskim.

Jednak już odłożenie czegokolwiek na przyszłość – choćby na wesele, pod warunkiem że pozna

kiedyś tego jedynego – całkowicie przekraczało jej możliwości. Szczerze też wstydziła się, jak

marne pieniądze zostawały w kasie na wypłaty dla jej dwóch podwładnych pracujących

w wypożyczalni na zmianę co drugi dzień.

– Czasami czuję się jak misjonarka w dalekich krajach – wyznała Maura Beth Periwinkle

niedługo po ich pierwszym spotkaniu. – Muszę uświadamiać mieszkańców Cherico, czemu służy

biblioteka i dlaczego powinni z niej korzystać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie bez

znaczenia jest to, iż podjęłam tę pracę zaraz po studiach bibliotekoznawczych, świeżo po tym

background image

entuzjastycznym zastrzyku idealizmu, który dostałam razem z dyplomem.

– Kochana, niech ci ten zapał nigdy nie przechodzi – poradziła wtedy Periwinkle. –

Nieważne,

jak

to się potoczy. Wszystko zwali ci się na głowę prędzej czy później. Wiem, co

mówię.

Tydzień

po

zniechęcającym spotkaniu z radą miejską – kolejnym dobrym przykładzie

„zwalania się na głowę” – Maura Beth oparła się na krześle w swoim biurze i przywołała tę

pamiętną rozmowę sprzed sześciu lat. W tym momencie Renette Posey, czyli jej poniedziałkowa,

środowa i piątkowa współpracowniczka, zapukała i zajrzała przez uchylone drzwi.

– Pani Connie McShay chce z panią rozmawiać. Założyłam jej właśnie kartę – powiedziała

rozbrajająco słodkim i dziewczęcym głosikiem, który był jej wizytówką. I główną przyczyną, dla

której Mura Beth zdecydowała się zatrudnić na stałe niedoświadczoną osiemnastolatkę. Okazało

się zresztą, że świetnie sobie radzi w kontaktach z ludźmi. Potrafiła być taktowna ponad swój

wiek, a biblioteka

potrzebowała wszelkiej możliwej pomocy.

Maura

Beth zerwała się na równe nogi i z trudem udało jej się pohamować entuzjastyczną

reakcję.

– Tak

jest! Poproś ją tutaj.

Oczekiwała

tego

spotkania przez ostatnie pięć dni z nadzieją, że okaże się impulsem, dzięki

któremu nie straci pracy i uratuje bibliotekę.

– Ogromnie dziękuję za naszą telefoniczną rozmowę oraz za znalezienie dla mnie czasu –

powiedziała Maura Beth, kiedy uścisnęły sobie dłonie i zajęły

miejsca

naprzeciwko siebie.

– Och, cała przyjemność po mojej stronie – odparła Connie, rozglądając się badawczo po

maleńkim biurze bez okien, zagraconym bibliotecznymi wózkami, pustymi kartonami z hurtowni

i stosami katalogów wydawnictw. – Cóż, rzeczywiście

nie

może pani narzekać na nadmiar

przestrzeni ani zainteresowania ze strony władz.

– Tak, w gruncie rzeczy wszystko robię sama. Zamawiam książki, wpisuję je do systemu,

opłacam faktury, a nawet siedzę w wypożyczalni, kiedy moje pomocnice jedzą lunch. Nikt nie

zajmuje się działem dziecięcym ani sprawami technicznymi. To cud, że w ogóle mam ten

komputer. – Tu nachyliła się i zniżyła głos. – Nie mówiąc już, do jakich sposobów muszę się

uciekać, żeby zabezpieczyć zbiory. Za ladą na przykład leży zapas orzechowych markizów dla

pana Barnesa Putzela. Pilnuje go tu jego młodsza siostra. Gdy zaczął przychodzić, na początku

spędzał całe dni w księgozbiorze podręcznym, póki nie zaczynał zderzać ze sobą tomów

encyklopedii jak talerzy. Byłyśmy zmuszone prosić go o ich odłożenie i wypraszać. Pewnego

dnia jednak jego siostra przyszła i zaproponowała, żebyśmy ukradkiem częstowały go ciastkami

z masłem orzechowym, zanim pójdzie do katalogu podręcznego. Mówiła, że w domu to go

background image

zawsze uspokaja. Zastosowałam się więc do jej rady i od tej pory nie mamy już z nim

problemów. Czuje się jak w raju, studiując encyklopedie w błogosławionej ciszy i bez

uszczerbku

dla okładek. Musimy tylko niestety zdzierżyć jakoś jego orzechowy oddech, kiedy przychodzi się

pożegnać.

– Też uwielbiam masło orzechowe – przyznała Connie i pokiwała głową w zachwycie.

– Niestety, zabezpieczanie księgozbioru ciastkami to tylko jeden z wielu uroków

małomiasteczkowej niedofinansowanej biblioteki. Zdarzają się czytelnicy, którzy nie potrafią

zrozumieć, dlaczego na półkach nie stoją najświeższe bestsellery, a jednocześnie nie kwapią się do

oddawania książek, bo „przecież opłacili je podatkami, więc chyba mogą sobie zatrzymać”. A czy

przychodzą z młotem pneumatycznym i zabierają sobie kawałek Alej Cieni sprzed biblioteki,

skoro zapłacili za jezdnię i chodniki? Nie wspominając już o tych, którzy zjawiają się z pudłami

pełnymi zapleśniałych woluminów z przełomu wieków... Nie, nie z początku millenium, tylko

z roku 1900 albo i jeszcze starszych... Znajdują je na strychu, a potem chcą nam sprezentować.

Mam wtedy zawsze ochotę zaproponować, żeby zapłacili za ich odgrzybienie, ale zamiast tego

uśmiecham się grzecznie i pozbywam się pudeł, skoro tylko darczyńca wyjdzie. Nie uwierzyłaby

pani, jak wielu ludziom wydaje się, że biblioteki nie potrzebują pieniędzy na utrzymanie, a półki

zapełniają się

za

dotknięciem magicznej różdżki.

Connie

zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

– Naprawdę

jest

aż tak źle?

– Serio, wolałabym wyolbrzymiać.

– Wiem, że mówi pani szczerze, bo wciąż jestem zszokowana tym ultimatum, które postawili

pani radni. O mało nie upuściłam słuchawki na podłogę, jak to usłyszałam. W Nashville

takie

historie by nie przeszły.

Maura

Beth uderzyła pięścią w stół.

– Ale to nie Nashville. Dlatego trzeba się wspólnie zastanowić, jak uruchomić klub

książkowy. Musimy zrekrutować więcej żywych dusz i poprawić

sobie

statystyki. Marzy mi się,

że na początek podzieli się ze mną pani doświadczeniem, jak funkcjonowały Książkowe Mole

Miasta Muzyki.

Connie

pogładziła się po swoich mocno lakierowanych, a więc nieruchomo utapirowanych

włosach, po czym usadowiła się wygodnie na krześle.

– W naszym klubie było prawie trzydzieści osób, głównie kobiet, chociaż od czasu do czasu

pojawiali się też pojedynczy mężczyźni. I nie

uwierzyłaby pani, ile te rozwiedzione lub

owdowiałe kobiety robiły wokół nich zamieszania. Zachowywały się jak gimnazjalistki. Ale to

już opowieść na inną okazję.

background image

Zachichotała perliście i odchrząknęła.

– Na początku to oczywiście nie była trzydziestka. Zaczęliśmy od grupy siedmioosobowej,

a potem rośliśmy w siłę. Skupialiśmy się przede wszystkim na pisarzach Południa: albo

klasykach, albo debiutantach, którzy dostali swoje pięć minut. Spotkania odbywały się raz na

kwartał, a członkowie

mieli

sześć lub siedem tygodni na przeczytanie lektury zaplanowanej na

następny raz. Omawialiśmy więc cztery książki rocznie.

Maura

Beth pokiwała z aprobatą głową.

– Pisarze Południa, to mi się podoba. U nas

też by się sprawdzili. Faulkner, Richard Wright,

Winston Groom, Willie Morris, Larry Brown...

– Tak, w końcu zahaczyliśmy o tych wszystkich facetów, których pani wymienia, i jeszcze

wielu innych – przerwała Connie. – Ale, co ciekawe, zaczęłyśmy od pisarek, czyli na przykład

Margaret Mitchell, Eudory Welty, Harper Lee i innych tego typu idolek. Wnioskując po

zaangażowaniu większości pań w dyskusje, bardzo

im się to podobało. Rzekłabym, że

początkowo podążałyśmy przede wszystkim za głosem hormonów.

– Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś tak to ujmował – powiedziała Maura Beth, a jej śmiech

zdradzał zaskoczenie. –

Nie

widzę jednak powodu, żebyśmy nie miały tu przyjąć podobnej opcji.

Możemy się nawet nazwać Książkowymi Molami Cherico.

– Brzmi

dobrze. Nie mamy przecież praw autorskich do książkowych moli.

– Powinnam coś jeszcze wiedzieć o waszym

klubie?

Connie

zamyśliła się na chwilę i ożywiła się nagle.

– Gdy już się rozrośliśmy, prowadziłam księgowość. Zawsze dobrze sobie radziłam

z rachunkami. Ach, nieomal bym zapomniała. Z czasem zaczęliśmy przynosić na spotkania nasze

ulubione jedzenie: zapiekanki, sałatki, czekoladowe i cytrynowe torty oraz różne takie. Po kilku

niefortunnych wypadkach nauczyliśmy się dyskutować z pełnymi żołądkami. Odkryliśmy, że

czyniąc jakąś poważną krytycznoliteracką uwagę, można zupełnie stracić wątek z powodu

burczenia w cudzym

brzuchu. Człowiek czuje się wtedy, jakby był natychmiast krytykowany.

– To zabawne! – zawołała Maura Beth. – Ale zdaje się, że sobie z tym panie poradziłyście

i spędzałyście

czas

dosłownie pysznie.

– A w dodatku nikt prawie nigdy nie opuszczał zebrań. No, chyba że leżał w szpitalu

złożony

świńską grypą albo dochodził do siebie po wypadku samochodowym.

Maura

Beth zacisnęła szczęki, a na jej twarzy pojawił się wyraz determinacji.

– Właśnie takiej lojalności nam potrzeba, żeby znów ruszyć z kopyta z biblioteką. Sądzę

tylko, że ponieważ ogranicza nas wyznaczone pięć miesięcy, powinnyśmy skrócić czas dany na

background image

przeczytanie kolejnych pozycji. Trzeba by spróbować wcisnąć do programu przynajmniej dwa

spotkania przed upływem tego terminu. Jedno chyba nie wystarczy, ani żeby nabrać rozpędu, ani

by wywrzeć na kimkolwiek dobre wrażenie. A już na pewno nie na tych typkach z ratusza. Kiedy

jednak już się dobrze zadomowimy, wtedy można się przestawić na spokojniejsze tempo,

podobnie jak to robiliście w Nashville. – Podniosła się i uśmiechnęła. – No proszę, rozpędzam

się, jakbym sukces już miała w kieszeni.

– Nic w tym złego. Koniecznie powinna się pani nastawić, że ma to jak w banku.

Maura

Beth entuzjastycznie przytaknęła i zajęła się robieniem notatek, pozostawiając Connie

chwilę na rozważenie wszystkiego w ciszy.

– Myślała już pani Mauro Beth, jak zareklamować klub? – spytała w końcu. – My

drukowaliśmy mnóstwo ulotek o swoich spotkaniach i rozprowadzaliśmy je gdzie tylko się dało

w całym okręgu Davidson. Dogadaliśmy się też z niejedną restauracją, żeby rozwieszać tam

ogłoszenia, bo przecież w porze

lunchu przez takie miejsca przewijają się tłumy.

– Ulotki na pewno się sprawdzą – odparła Maura Beth. Podniosła wzrok i odłożyła ołówek. –

Potrafię się tym zająć, a Periwinkle mogłaby je rozdawać klientom w Twinkle. Mogę też

wywiesić listę zapisów dla zainteresowanych na naszej tablicy ogłoszeń. Może najpierw

powinniśmy zwołać spotkanie organizacyjne, żeby sprawdzić, czy mamy w ogóle z czym

wystartować. Szkoda, że nie da się przenieść tu razem z panią

reszty

członków klubu

Książkowych Moli Miasta Muzyki.

Connie

uśmiechnęła się serdecznie.

– Tęsknię za znajomym towarzystwem, ale obawiam się, że nic tu nie zdziałam. Tak

naprawdę nie planowaliśmy wcale z Douglasem przeprowadzki jeszcze przez najbliższych pięć

lat, póki nie dobijemy oboje do sześćdziesiątki piątki. W Cherico wciąż czujemy się obco. Więc

właściwie nawet mnie nie powinno tutaj być. Ale pewnego wieczoru usiedliśmy przy kominku

z butelką dobrego chianti i Douglas wyznał, że ostatecznie przejadły mu się sądowe procesy.

Kolejne luki prawne i interpretacje przyprawiały go o mdłości. Oznajmił, że w tym momencie

życia najbardziej pragnie po prostu dogadzać swojej lepszej naturze, dryfować na środku jeziora

Cherico, popijać piwo i łowić ryby. Potem spytał, czy zgodziłabym się zrezygnować z pracy

w szpitalu, żebyśmy

mogli

się przeprowadzić. Widzi pani, byłam pielęgniarką na oddziale

intensywnej terapii, odkąd skończyłam szkołę, oboje długo odkładaliśmy na emeryturę.

– Zawsze podziwiałam pracowników opieki medycznej – przyznała Maura Beth. – Sama

chyba zemdlałabym na widok krwi, ale cieszę się, że nie wszyscy tak mają, bo inaczej bylibyśmy

w kłopocie.

– Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że będzie mi tego brakować – dodała Connie. –

background image

A zwłaszcza poczucia, że pomagam ludziom na granicy życia i śmierci. Nie ma nic bardziej

przygnębiającego od prostej linii na wykresie EKG. Och, nieodwracalność tego monotonnego

dźwięku, żal i bolesne doświadczenie, które oznacza... Do tego nigdy nie potrafiłam przywyknąć!

Z drugiej strony ogromną radość sprawiali mi pacjenci, którzy mogli wyzdrowieć i szczęśliwie

żyć dalej. To uczucie warte było poświęceń. Pewnie dlatego nie przeszkadza mi wcale patroszenie

tych wszystkich łowionych przez Douglasa ryb. Jestem uodporniona, nie takie rzeczy już

widziałam. – Pochyliła się nagle. –

Nie

użyłam czasem za dużo perfum?

Maura

Beth nastawiła uszu i zamrugała.

– Słucham?

– Przepraszam – odparła Connie i odsunęła się trochę. –

Przed

wyjściem skończyłam skrobać

okonie. Wydaje mi się, że moje ręce czuć rybą, choćbym nie wiem ile razy je szorowała.

Psiknęłam się więc do tego trochę Estée Lauder. Nie za mocno?

Teraz, kiedy

zwróciła na to uwagę, Maura Beth rzeczywiście pomyślała, że Connie może

odrobinę przesadziła. Ale nie miała zamiaru tego przyznać, obudziły się w niej instynkty

państwowego urzędnika.

– W ogóle

nie

poczułam.

– To dobrze – powiedziała Connie i rozluźniła się. –

Co

dalej?

Maura

Beth wręczyła jej notatki, nad którymi pracowała, a Connie przejrzała je szybko

i zaproponowała kilka zmian. Debatowały przez chwilę, aż w końcu opracowały ostateczny plan:

Maura Beth zaprojektuje i wydrukuje ulotki, a Connie zapłaci za nie ze swoich funduszy „na

czarną godzinę”, bo biblioteka po prostu nie mogła sobie na to pozwolić; dadzą mieszkańcom

tydzień lub dwa na zapisanie się do klubu; Maura Beth zwoła wtedy spotkanie organizacyjne

w bibliotece i oficjalnie rozpocznie działanie.

– Oby tylko ktoś się pojawił – westchnęła Maura Beth i uniosła

dramatycznie

brwi.

Maura

Beth nie pamiętała, kiedy dokładnie wpadła na pomysł osobistego wręczenia jednej

z ulotek radnemu Sparksowi. Wcześniej skonsultowała to z Periwinkle oraz Connie i wszystkie

trzy uznały, że najlepiej zastosować taką właśnie agresywną taktykę. Musiała uświadomić

radnym, że poważnie myśli o udowodnieniu wartościowości biblioteki, i natychmiast zaczęła

pracować nad osiągnięciem tego celu.

Stała

teraz

przed wejściem do ratusza, które okolone było potężnymi, wysokimi na trzy piętra

korynckimi kolumnami – bogato zdobiony budynek górował nad pozostałą niską zabudową

miasteczka – i zbierała się na odwagę, aby wspiąć się po schodach, wejść do środka oraz

powiedzieć swoje. Za wszelką cenę powinna pozbyć się powracających oznak strachu,

background image

wywołanych dotychczasowymi niezliczonymi pertraktacjami z urzędnikami.

Pięć

minut

później siedziała już w sekretariacie i z niepokojem przyglądała się pozbawionej

osobowości sekretarce radnego Norze Duddney. Po wszystkich wizytach tutaj Maura Beth

nabrała pewności, że ta kobieta nigdy nawet nie próbuje wyrazić jakichkolwiek emocji.

– Panna Mayhew! Jak zawsze śliczna! – zawołał Sparks, kiedy wpadł do sekretariatu po

dziesięciu minutach uciążliwej ciszy. – Przykro mi, że musiała pani czekać, ale rozumie pani

przecież, że muszę zarządzać miastem Cherico. Tak wiele wydziałów, tak mało czasu. Proszę

wejść i opowiedzieć

mi, co

panią sprowadza.

Wytwornie

zaprosił ją do gabinetu i uruchomił całe swoje pokłady hollywoodzkiego uroku,

jednak Maura Beth nie mogła nie zauważyć, jak pozbawiona uroku jest klepiąca w klawiaturę

Nora Duddney.

– Czemu zawdzięczamy pani dzisiejszą wizytę? – zaczął,

gdy

tylko usadowili się wygodnie

we wspaniałych skórzanych fotelach.

Jeśli

Cherico

miało jakieś finansowe problemy, to na pewno nie odbijały się one na

wykwintnym wystroju gabinetu bossa. Panowała tu atmosfera niczym w salach wystawowych

ekskluzywnych projektantów – podłogi kryte perskimi dywanami wyglądały równie szlachetnie

co subtelna siwizna na skroniach Sparksa.

Maura

Beth wzięła głęboki oddech, nachyliła się i podała ulotkę.

– Gdyby

pan zechciał to przeczytać. Wszystkiego pan się dowie.

Wziął

szybko

kartkę i od razu skomentował:

– Ho, ho! Czy

to miał być jakiś odcień złota?

– Zdaniem

drukarki to chyba kolor nawłoci.

– Przesłodka

nazwa. Tylko

trochę krzykliwy.

– Do

wyboru był jeszcze majtkowy róż. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała zwyczajna biel.

– Aha! Czyli była pani między młotem a kowadłem! W takim razie dokonała pani trafnego

wyboru. Kolory to intrygujący aspekt naszego życia. Ja na przykład lubuję się w jasnej

płomiennej czerwieni.

Sparks

najpierw odstawił scenę z podnoszeniem ulotki i stukaniem w nią głośno palcami,

a dopiero potem zdecydował się ją głośno odczytać – z powagą, jednocześnie starając się nadać

swojemu tonowi nieco prześmiewczą nutę.

Zapraszamy

na spotkanie organizacyjne Klubu Książkowych Moli Cherico! Bądź

jednym z pierwszych, którzy przyłączą się do dyskusji o literaturze Południa

i skosztują pysznych dań przygotowanych przez przyjaciół oraz sąsiadów. Zaznacz

background image

w kalendarzu: piątek 17 lipca 2012, 19.00, sala konferencyjna biblioteki Cherico.

Już dziś poinformuj nas o chęci udziału i wpisz się na listę w bibliotece lub

Twinkle, Twinkle Café. Liczymy na duże zainteresowanie.

Z

poważaniem

Maura

Beth Mayhew, bibliotekarka,

wraz

z resztą Załogi Przyjaznej Biblioteki Cherico

– Byłoby miło, gdyby zechciał pan się pofatygować – powiedziała Maura Beth, gdy tylko

skończył czytać. – A także

inni

radni, jeśli mają ochotę. Nie musi pan się wcale zapisywać ani

brać czynnego udziału. Wystarczy, że na własne oczy przekona się pan, nad czym pracujemy.

Zaczął

cierpliwie

składać ulotkę, aż w końcu został z niej mały kwadracik papieru, który

potem niepokojąco długo ściskał między kciukiem a palcem wskazującym.

– Cóż, przede wszystkim muszę przyznać, że wielkie litery, którymi podkreśliła pani

końcową linijkę o załodze naprawdę zrobiły na mnie wrażenie – odezwał się wreszcie. –

Pomyśleć tylko, o ileż

bardziej

przekonująca byłaby ta cała ulotka, gdyby wszystko napisać

wielkimi literami. Nie jestem tylko pewien, czy trzy osoby to już załoga.

Maura

Beth zmusiła się do uśmiechu i nie dała się zbić z tropu.

– Oczywiście chcielibyśmy mieć więcej

personelu. Nie

odmówiłabym nawet całej nowej

biblioteki. Ale, jak sam pan wie, na to potrzeba pieniędzy.

– Tak, tu tkwi chyba sedno naszego wspólnego problemu, prawda? – odparł, po czym

zmienił temat. – Co do zaproszenia pozostałych radnych, to myślę że Gruby skusi się na

darmowe jedzenie. Będzie pierwszy w kolejce. Ale wątpię, czy zostanie do końca. Mógłbym

przysiąc, że czasami nie potrafi przeczytać nawet własnych rachunków. Mimo wszystko okazuje

się pomocny, kiedy trzeba nagonić elektorat. Jeśli zaś chodzi o Towarzysza Susła, to przyjdzie,

o ile mu polecę, ale przez cały wieczór nie piśnie ani słowa. Nie, myślę, że lepiej będzie, jeśli

zjawię się sam w imieniu

rady miasta.

– A więc

przyjdzie

pan?

– Lubię mieć panią na oku, chociaż przyznaję, że nie spodziewałem się, iż wyskoczy pani

z czymś

takim. Od

naszego ostatniego spotkania musiała pani pracować jak mała pszczółka, co?

Wygląda mi to na rozpaczliwe pląsy, żeby wskazać drogę do pyłku.

Maura

Beth poczuła się teraz ośmielona, brnęła więc dalej.

– Z tego, co

pan już zauważył, wynika jasno, że nie mam nic do stracenia poza pracą.

– Jest pani odważna, panno Mayhew. Podoba mi się, że walczy pani o swoje. To jedna

background image

z atrakcyjniejszych

cech.

– Dziękuję panu za te słowa. Aha, i nie

musi pan przynosić ze sobą jedzenia.

– Zapewniam panią, że przez myśl mi to nie przeszło. Nie potrafię nawet zagotować wody,

a moja żona jest niewiele lepsza. Staramy się jadać z Evie na mieście tak często, jak tylko się

da. Ale miło mi, że ostrzegła mnie pani przed tym swoim klubikiem. Naprawdę nie lubię

niespodzianek, zwłaszcza tych udanych. – Wstał raptownie. – Jeśli to już wszystko, zobaczymy

się 17 lipca w bibliotece. Może trudno w to pani uwierzyć, ale mój gabinet zawsze był i jest

dla

pani życzliwy.

Maura

Beth dopiero gdy szła korytarzem, zaczęła się niepokoić tą wymianą zdań

z człowiekiem, który ją zatrudnił. Skrajną głupotą byłoby wierzyć w jego sprytne zagrywki.

Wyobrażała sobie, że jest Czerwonym Kapturkiem, którego zaraz zatrzyma wilk. Sparks był dziś

podejrzanie uległy i ostatecznie zaczęła wątpić, czy w ogóle chce go gościć na spotkaniu.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 3

Zagubieni w akcji

*

W

ponurej sali konferencyjnej biblioteki Cherico trwało lipcowe posiedzenie „Kto jest kim

w Cherico?”, a panna Voncille Nettles perorowała na swój niepowtarzalny sposób.

– ... to zdjęcie Doaka Leonarda z rodziny Winchesterów, który prezentuje właśnie nowo

powstały Pierwszy Bank Rolny w Cherico – mówiła. – Podam je teraz państwu do

przestudiowania. Proszę zauważyć zwłaszcza te wielkie białe kokardy we włosach pań. Ostatni

krzyk mody na początku dwudziestego wieku. Oczywiście wiem o tym z książek, nie z własnego

doświadczenia.

Wszyscy roześmiali się i zaczęli z zapałem oglądać zdjęcie, podczas gdy panna Voncille

spoglądała na nich z aprobatą. Mimo że zbliżała się do siedemdziesiątki, wykazywała werwę

właściwą osobie o dziesięć czy piętnaście lat młodszej. Duże wrażenie robiła zwłaszcza siła jej

głosu, chociaż była drobną kobietką. Zawsze, gdy obwieszczała genealogiczne i historyczne

fakty – tak jak teraz grupce swoich słuchaczy – wszyscy chłonęli je w skupieniu niczym

Ewangelię. Jeśli ktoś odważył się na krytyczne uwagi lub polemikę, pannie Voncille wyostrzał się

język, uaktywniając kłujące skojarzenia z nazwiskiem Nettle, które oznaczało pokrzywę. Mimo że

w gorącej wodzie kąpana, jej wieloletni status starej panny nierzadko ludzi intrygował. Ładna

buzia oraz staranność, z jaką układała włosy w kolorze pieprz i sól, zdradzały, że dawniej musiała

być pięknością. W dodatku niezmiennie pozostawała najbardziej nienagannie ubraną kobietą

w mieście, a przecież nigdzie nie bywała.

Tego akurat wieczoru Maura Beth zdecydowała dołączyć do panny Voncille i jej wiernych

słuchaczy – sióstr Crumpton oraz wdowca Locke’a Linwooda – ze zmyślnym zamiarem

zwerbowania ich do klubu książki. Uznała, że rozmowa przy koktajlu owocowym z puszki

i kupnych kruchych ciasteczkach, które zawsze przynosili na poczęstunek, nie będzie trudna.

Właściwie wtrąciła już wyrachowaną uwagę na boku, kiedy podawała plastikowy kubeczek

pannie Voncille, i liczyła, że po przerwie dobije targu.

Nagle wyrwał ją z obmyśliwania wieczornych planów okrzyk Mamie Crumpton.

– Ależ panno Voncillo Nettles! Żądam, żeby się pani z tego natychmiast wycofała. Proszę

odwołać to skandaliczne stwierdzenie. W życiu nie słyszałam podobnego kłamstwa

background image

Mamie – starsza i bardziej apodyktyczna panna z sióstr należących do jednej

z najzamożniejszych rodzin w Cherico – dostała ataku hiperwentylacji, a jej obfita klatka

piersiowa gwałtownie falowała. Nieżyczliwi mieszkańcy miasteczka – a było ich wcale niemało –

spekulowali, że któregoś dnia w trakcie jednego ze swoich napadów wściekłości nadmie się do

takich rozmiarów, iż po nakłuciu szpilką poszybuje ponad Cherico niczym sflaczała dętka.

Do oskarżeń dołączyła niespodziewanie skromna i subtelniejsza Marydell Crumpton.

– Wyssała to pani z palca, panno Voncillo Nettles, i każda ze zgromadzonych tu osób, które

wiedzą cokolwiek o naszym mieście, może to potwierdzić!

– Widzi pani? – dodała Mamie, grożąc obwieszonym biżuterią palcem. – Obraziła pani moją

młodszą siostrę, a doskonale zdaje sobie pani sprawę, jak trudno to osiągnąć!

– Nie ma powodu do takich nerwów, proszę nie podchodzić do tego tak poważnie! –

zawołała panna Voncille, unikając kontaktu wzrokowego ze swoimi oskarżycielkami. – To było

do przewidzenia, panno Mamie. Nie zmieniła się pani ani odrobinę, odkąd panią znam.

Maura Beth przysłuchiwała się tej gorączkowej wymianie zdań i z niedowierzaniem mrugała

oczyma. Zorientowała się, że nie zwróciła uwagi na ostatnie słowa panny Voncille.

– Bardzo proszę się uspokoić!

– Mam prawo się zdenerwować. Pancerniki, też mi coś! – powtórzyła Mamie, gwałtownie

wyrzucając z siebie słowa. – W życiu nie słyszałam tak absurdalnego oszczerstwa. Rodzina

Crumptonów była wypłacalna i poważana jeszcze od czasów, kiedy po raz pierwszy postawili

stopę na tym lądzie. Nigdy nie zniżylibyśmy się do takich zajęć, jakie pani opisuje. A więc po raz

ostatni pytam: czy wycofa pani te swoje nieprawdopodobne wymysły? Naprawdę nie mam

bladego pojęcia, co też w panią wstąpiło.

Panna Voncille założyła ręce na piersi, pokręciła nosem na rzucone wyzwanie i siedziała tak

bez słowa.

– W takim razie, dobrze. Uznaję to za odmowę – oznajmiła Mamie i wstała od stołu z całą

godnością, na jaką ją było stać. – Pozwól ze mną, siostro. Nie widzę powodu, żebyśmy dłużej

zaszczycały to miejsce swoją obecnością.

Dwie panny wyszły obrażone, pozostawiając dosłownie osłupiałych Maurę Beth oraz

Locke’a Linwooda.

Panna Voncille przerwała w końcu niezręczną ciszę.

– Mamie Crumpton musi mieć zawsze ostatnie słowo. Jest napuszona, a do tego już w szkole

miała tę swoją ciemną stronę. To niesamowita historia. Chcecie posłuchać?

Maura Beth nachyliła się z opanowaniem, na jakie tylko udało jej się zdobyć.

background image

– Może innym razem. Obawiam się, że nieco odpłynęłam myślami, kiedy doszła pani do tego

fragmentu wykładu, który tak oburzył siostry Crumpton. Bardzo przepraszam. Mogłabym prosić

o powtórzenie?

Panna Voncille wzruszyła ramionami.

– Nie zamierzałam nikogo skrzywdzić. Pomyślałam tylko, że odrobina zabawy raczej tym

występom nie zaszkodzi.

– Dobrze, proszę mi więc opowiedzieć o tej zabawie.

– Och, niech będzie. Kiedy skończyłam opowiadać o rodzinie Winchester, powiedziałam, że

trafiłam na stary artykuł w gazecie o Hyramie Crumptonie, ich dziadku. Że otworzył w centrum

miasteczka sklep specjalizujący się w wypchanych zwierzętach oraz innych tego typu nowinkach,

na przykład koszach na kwiaty z pancerzy pancerników. Powiedziałam też, że był do tego

zmuszony, bo wcześniej zbankrutował. – Miss Voncille nie potrafiła stłumić chichotu. – I tak,

zmyśliłam to.

– Po co, na miłość boską?!

– Może po prostu „Kto jest kim w Cherico?” znudziło mnie trochę po latach. Chciałabym tu

użyć słów „śmiertelna nuda” – wyznała z westchnieniem panna Voncille. Nie powiedziała tego

jednak skruszonym tonem, ostatecznie wyglądała nawet na dość z siebie zado​woloną.

Locke Linwood wygładził swój lśniący srebrny krawat, po czym odchrząknął głośno, żeby

zwrócić na siebie uwagę i zabrać głos.

– Panno Voncille, chciałbym wyznać pani coś bardzo istotnego i osobistego, jeśli nie ma pani

nic przeciwko.

– Ależ proszę, panie Linwood – zgodziła się. Wyglądała na zaintrygowaną.

– Zostawić państwa samych? – zareagowała szybko Maura Beth.

Locke zdecydowanie pokręcił siwą głową.

– Proszę zostać, panno Mayhew. Nie mam nic przeciwko, żeby to pani usłyszała. Zrobił nam

się z tego chyba wieczór wyznań.

Przez chwilę w milczeniu zbierał myśli. Maura Beth nie mogła się doczekać, aż usłyszy, co

ma do powiedzenia, bo zauważyła, że twarz zmarszczyły mu głębokie bruzdy zdradzające

niezadowolenie. Ten szczupły, wytworny mężczyzna nie kojarzył jej się nigdy ze zmarszczonym

czołem, bo każdy przecież wiedział, że ze swą świętej pamięci żoną Pamelą tworzyli przez niemal

czterdzieści lat najszczęśliwsze małżeństwo. Dziwiono się, że po jej odejściu nadal uczęszczał na

spotkania „Kto jest kim w Cherico?”. Nawet wtedy jednak nie dało się u niego zauważyć choćby

cienia smutku.

background image

– Panno Voncille – zaczął w końcu. – Z moją drogą małżonką docenialiśmy zawsze pani

gorliwe starania, by rzucić światło na nasze rodzinne historie w Cherico. Nie ma lepszego badacza

od pani. Uznawaliśmy panią za najwyższy autorytet i sama pani wie, że rzadko opuszczaliśmy

spotkania. Sądzę jednak, że ten rzekomy żart pod adresem rodziny Crumpton był w wątpliwym

guście, nawet jeśli uzasadnia go pani swoim znudzeniem. Było to dla mnie niezmiernie

rozczarowujące.

Przerwał na chwilę i z wysiłkiem przełknął ślinę.

– To jednak nie wszystko. Po śmierci żony czuję się już od dłuższego czasu samotny i może

trudno w to uwierzyć, ale właściwie planowałem się z panią ​umówić. Mam nadzieję, że nie

pozwalam sobie tu na zbyt wiele. Niestety, w związku z pani dzisiejszym zachowaniem

i lekceważącym stosunkiem do całej sytuacji zdałem sobie sprawę, iż tak naprawdę wcale pani nie

znam. Jest pani inna, niż myślałem. O, proszę, już mi lżej na sercu.

Pannie Voncille zrzedła mina i na długą chwilą zabrakło jej słów. Wreszcie odzyskała

panowanie nad sobą.

– Panie Linwood, mało kto potrafi mnie zaskoczyć i przyznaję, że panu się, o dziwo, udało. –

Przerwała i podniosła ręce do góry. – W każdym razie odnoszę wrażenie, że oboje z panną

Mayhew macie podobne zdanie na temat mojego zachowania. W takim razie powinnam

pospieszyć z przeprosinami.

Maura Beth zareagowała pierwsza, ale najpierw przyznała w duchu, że grzeczna oficjalna

wymiana zdań starszego pokolenia jest ujmująca. Czyżby była świadkiem pączkującego

romansu?

– Panno Voncille, uważam, że to siostrom Crumpton należą się przeprosiny. Jeśli straci

w nich pani słuchaczki, to pozbędzie się pani jednej trzeciej grupy.

– Tak, zdaję sobie z tego sprawę.

– Jeśli panie pozwolą – wtrącił Locke, podniósł się z krzesła i wypiął pierś. – Ja już chyba

panie opuszczę. – Skierował się powoli w stronę drzwi, ale w ostatniej chwili odwrócił się

z dżentelmeńskim ukłonem. – Panno Voncille, chciałbym jednak panią ostrzec, że wcale tak

łatwo się nie zniechęcam. Pomimo dzisiejszego incydentu nadal planuję pojawić się za tydzień.

– Kolejna niespodzianka! I co ja mam przez to rozumieć?! – zawołała panna Voncille, gdy

Locke opuścił salę.

Maura Beth dosłyszała w jej tonie nutkę zgrywanej brawury.

– Możemy o tym porozmawiać, jeśli ma pani ochotę. Może chce pani pogadać od serca nad

koktajlem i ciasteczkami? – zapytała.

Odpowiedź panny Voncille padła dopiero po dłużej chwili przewracania notatek

background image

przygotowanych na dzisiejsze spotkanie – jak gdyby nabrały jakichś magicznych mocy i radziły

jej, co powinna zrobić.

– Och, dlaczego nie? Zdaje się, że szczere wyznania całkiem dobrze zrobiły panu

Linwoodowi.

Maura Beth starała się okazać cierpliwość, bo widziała, że panna Voncille ma problemy

z podjęciem tematu, ale w końcu postanowiła przełamać lody.

– Mam nadzieję, że jestem dla pani kimś więcej niż tylko bibliotekarką. Rozumiem, że nasza

sześcioletnia znajomość to pewnie z pani punktu widzenia niewiele, ale zawsze utrzymywałam, że

jestem dobrą słuchaczką. Najpierw jednak podładujmy baterie.

Podeszła do stołu z przekąskami i nalała każdej szklankę czerwonego napoju z koktajlowymi

wisienkami na dnie, przyniosła trochę ciastek owiniętych w papierowe serwetki i tak oto zaczęła

się poważna rozmowa.

– Locke Linwood nie myli się, twierdząc, że tak naprawdę mnie nie zna. Nie on jeden zresztą,

bo niewiele osób wie o tym, co pani teraz wyznam. To się da podsumować dwoma słowami –

wyjaśniła panna Voncille, po tym jak skubnęła ciasteczko i popiła koktajlem. – Frank Gibbons.

– Frank Gibbons? Kto to?

– Jedyna miłość mojego życia – wyjaśniła panna Voncille. – To dla mnie ciężki dzień.

Minęło czterdzieści pięć lat, odkąd Frank dosłownie się zdematerializował. Nie powinnam była

z tym ciężarem na sercu planować na dziś „Kto jest kim w Cherico?”. Oczywiście bywa lepiej

i gorzej, ale niestety wyładowałam to wszystko na siostrach Crumpton, ich majątku

i skłonnościach do pychy. Zupełnie niepotrzebnie je zaatakowałam. Za mądra jestem na takie

zagrywki.

Maura Beth przybrała swój najbardziej współczujący wyraz twarzy i odpowiednio zniżyła

głos.

– Proszę mi zatem opowiedzieć o mężczyźnie, który rozpłynął się w powietrzu.

– Nie, nie. Nie zrozumiała mnie pani. Był żołnierzem i mieszkał w Corinth. Moi rodzice go

nie akceptowali, ponieważ twierdzili, że pochodził z gorszego rodu. To prawda, jego rodzina nie

była bogata ani nie należała do wyższych sfer, ale dla mnie to nie miało znaczenia. Zakochałam

się na zabój. Mało kto w Cherico wiedział jednak o rozgrywającym się małym miłosnym

dramacie, bo moi rodzice sobie tego nie życzyli. Od początku mówili, że nigdy nam się nie

ułoży. Najokrutniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedzieli, i nigdy im tego nie wybaczyłam. –

Panna Voncille przerwała na chwilę i znów upiła koktajlu. – W święta Bożego Narodzenia

1967 roku Frank przedstawił mnie swoim rodzicom. Byli dla mnie ogromnie mili, chociaż

wiedziałam, że wkrótce między teściami wytworzy się poważny konflikt. Mimo wszystko, nie

background image

zważając na nikogo, zamierzaliśmy się zaręczyć. Ale w styczniu Franka wysłano do Wietnamu

i musieliśmy odłożyć plany. Nie wiem, czy dobrze zna pani historię, ale to był styczeń

1968 roku. Wkrótce po wyjeździe Franka na misję Wietnam Północny rozpoczął ofensywę Tết,

a jego oddział znalazł się w samym centrum wydarzeń.

– Owszem, słyszałam o ofensywie Tết, mimo że nie było mnie wtedy na świecie – przyznała

Maura Beth. – My, bibliotekarki, robimy sobie powtórki na każdy temat, kiedy pomagamy

uczniom wyszukiwać bibliografię do zadań domowych. Nauczyciele nieustannie zadają prace

o wojnie w Wietnamie, a u nas jest otwarte znacznie dłużej niż w szkolnych bibliotekach.

W związku z tym, zdaję sobie sprawę, że w tym strasznym okresie nasze oddziały poniosły wiele

strat. Czyli Frank był jedną z tamtych ofiar?

Panna Voncille w roztargnieniu przełamała ciasteczko na pół, po czym przelotnie popatrzyła

na nie zaskoczona. Uniosła wzrok, wybrała punkt na ścianie ponad głową Maury Beth i zaczęła

mówić w jego stronę.

– Stało się najgorsze. Został oficjalnie uznany za zaginionego w akcji, co nie pozwoliło mi się

z nim nigdy pożegnać. Po tych wszystkich latach wciąż ma status zaginionego. Po prostu

przepadł i nikt nie wie, gdzie go szukać. Utrzymywałam kontakt z jego matką, póki żyła, ale nie

dostała nigdy żadnej wiadomości. Oczywiście wyprawiono mu pogrzeb w Corinth, na który

udało mi się w odpowiednim momencie wykraść. To jednak nie to samo co złożenie do grobu

prawdziwych szczątków. Może pani nie rozumieć tej różnicy, ale proszę mi uwierzyć, że realny

pogrzeb na pewno zagoiłby moje rany. W międzyczasie zajmowałam się uczeniem w szkole, aż

przeszłam na emeryturę, zaczęłam prowadzić te wszystkie genealogiczne badania i... no i siedzimy

teraz naprzeciw siebie, popijając koktajl oraz wspominając stare dzieje.

– Bardzo mi przykro z powodu Franka – powiedziała Maura Beth i pokręciła powoli głową.

Panna Voncille otarła serwetką dłonie z pojedynczych okruszków.

– Czasem, kiedy już mi się wydaje, że pogodziłam się z jego stratą, nagle wypływa coś

takiego i okazuje się, że jednak nie. Mam na myśli na przykład takie drobne kłamstewka

o zarabianiu na życie skalpowaniem pancerników. Oczywiście siostry Crumpton latami irytowały

mnie ze wszech miar. Zwłaszcza Mamie, która wyraźnie dała mi odczuć, że praca szkolnej

nauczycielki uczyniła mnie w jej oczach właściwie wieśniaczką. Już z tego tylko powodu

zasłużyła chyba na mój nieprzyzwoity wygłup. Może teraz lepiej zrozumie pani ten występek.

– Niech to pozostanie między nami – zaproponowała Maura Beth i pochyliła się ku pannie

Voncille. – Zdarzało się, że Mamie Crumpton wkraczała do biblioteki i traktowała mnie jak

służącą. Żądała, żeby podawać jej z półek książki, i nie zdobyła się później nawet na żadne

„dziękuję”.

background image

Panna Voncille zaczęła gwałtownie potakiwać:

– To właśnie cała Mamie, od stóp po czubek głowy. Z naciskiem na „czubek”. O ile mi

wiadomo, cała ta odziedziczona fortuna ochroniła ją przed wszystkimi rozczarowaniami, jakich

większość z nas doświadcza w życiu. Na przykład takich jak moja historia z Frankiem.

– Cóż, nie przydarzyła mi się nigdy aż taka strata – powiedziała Maura Beth drżącym nieco

głosem. – Ale niełatwe są te utracone miłości. Na studiach porzucił mnie chłopak z Luizjany,

nazywał się Elphange Alphonse Broussard Junior. Spotykaliśmy się przez trzy lata i byłam

pewna, że Al poprosi mnie w końcu o rękę. Raz nawet zażartował na temat ogromnej ceremonii

ślubnej na stadionie Tiger, podczas której uniwersytecka maskotka, czyli tygrys Mike w klatce,

miała wyryczeć nam swoje błogosławieństwo. Tymczasem zrobił wielki problem z tego, że nie

zamierzałam przed ślubem przejść na katolicyzm. Kiedy odmówiłam, nagle ze mną zerwał.

Zaczęłam podejrzewać, że miał już wtedy kogoś innego na boku i potrzebował po prostu

wymówki. Wcześniej jakoś w ogóle nie przywiązywał wagi do religii. Przecież nie chciało mu się

nawet przebierać i chodzić na parady w tłusty czwartek, co w tamtej okolicy jest wręcz

skandalicznym odwróceniem się od tradycji. Proszę mi wierzyć, uczniowie w tamtejszych

szkołach cały rok czekają na ten dzień. A ja... od tamtej pory jestem trochę płochliwa.

– Mam nadzieję, że nie została pani zagubiona w akcji jak ja?

– O nie, moja przyjaciółka Periwinkle Lattimore trzyma rękę na pulsie, jeśli do Twinkle

wchodzi jakiś klient, który mógłby mnie zainteresować. Robi nawet ukradkowe zdjęcia komórką

i od razu mi wysyła. Sęk w tym, że niekoniecznie mamy podobny gust, jeśli chodzi o mężczyzn.

W końcu ona ma prawie czterdziestkę, a ja skończę trzydziestkę za dwa lata.

Panna Voncille uniosła brwi i zdobyła się na cierpki uśmiech.

– To brzmi niemal, jakby nie miała pani jeszcze większości swojego życia przed sobą.

Chociaż przyznaję, że w Cherico nie ma zbytnio w czym wybierać.

Maura Beth poczuła, że zgromadzone przed chwilą napięcie zaczyna się rozpływać,

i postanowiła powrócić do pierwotnego celu swojej misji.

– Niestety, ma pani rację. Przy okazji chciałabym spytać, co pani sądzi o moich Książkowych

Molach Cherico. Może zechciałaby pani do mnie dołączyć? Na pewno widziała pani listę na

ladzie przy wejściu. Mam wrażenie, że w związku z tymi wszystkimi nastrojami unoszącymi się

nad „Kto jest kim w Cherico?” mogłaby pani dać odpocząć genealogii i spróbować czegoś

innego, póki wszyscy nie ochłoną.

Panna Voncille przymknęła na moment oczy i próbowała sobie przypomnieć.

– Książki i jedzenie? Coś w ten deseń?

– W zasadzie tak. Planujemy skupić się początkowo na pisarkach Południa oraz stopniowo

background image

poznawać się lepiej nawzajem.

– Nie wiem, czy pasowałabym do takiego stadka. Przywykłam do tego, że zwykle gram

pierwsze skrzypce.

– Spójrzmy na to z innej perspektywy. – Maura Beth nie zamierzała łatwo dać zbić się

z tropu. – Czy nie jest pani zaintrygowana wyznaniem pana Linwooda? Chodzi mi oczywiście

o to, że planował się z panią umówić. Z pewnością obie byłyśmy równie zaskoczone.

– I wreszcie... dotarłyśmy do tego. – Panna Voncille dała słowom chwilę wybrzmieć, zanim

zaczęła mówić dalej. – Rzeczywiście, to mi pochlebia. Nie miałam pojęcia, że on mnie postrzega

w takich kategoriach. Zawsze był oszczędny w słowach, miał w zwyczaju trzymać żonę za rękę

i przysłuchiwać się, jak go wyręcza w mówieniu. Jeśli o mnie chodzi, w ogóle wyparłam myśl

o tym, że przydałby mi się może męski towarzysz. Tak bywa, jeśli się nie domknie dawnych

spraw.

– Co za zbieg okoliczności, że wspomniała pani właśnie o domykaniu – zauważyła Maura

Beth, bo postanowiła nie owijać już dłużej w bawełnę. – Chociaż mam na myśli zamknięcie

w zupełnie innym kontekście.

Opowiedziała pannie Voncille wszystko o niepokojącym ultimatum rady miasta, podobnie

jak wcześniej podzieliła się tym z Connie McShay.

– Zdaję sobie sprawę, że nie musi pani wcale organizować swoich spotkań tutaj, ale chciałam

panią ostrzec przed tym, co może się wydarzyć już za kilka miesięcy. Czy w Cherico naprawdę

nie potrzeba biblioteki?

Panna Voncille sprawiała wrażenie zmartwionej.

– Nigdy nie lubiłam tych obecnie nam panujących w ratuszu. Właściwie trzeba się liczyć

tylko z tym mądralą z naszej republiki bananowej, Durdenem Sparksem. Pani pochodzi

z Luizjany, prawda?

Maura Beth potwierdziła.

– Cóż, Durden świetnie wpisuje się w wasz luizjański model lewackich rządów Hueya Longa.

Chociaż z tą swoją olśniewającą urodą przypomina może raczej korupcjonistę Edwina Edwardsa.

Uczyłam Durdena w gimnazjum. Był zawsze taki zarozumiały i napuszony, kiedy stawał przed

całą klasą na lekcji historii i wygłaszał ustną prezentację, która brzmiała co najmniej, jakby na

konwencji wyborczej ogłoszono go właśnie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Z trudem

powstrzymywałam się, żeby mu nie wystawić szóstki z demagogii. A dzisiaj mogę oczywiście

wskazać wszystkie głupiutkie kobiety, które głosują na niego raz za razem tylko dlatego, że o nim

fantazjują i mdleją na jego widok. Ja nie. Mój Frank nie był aż taki przystojny, ale za to odważny

i coś sobą reprezentował. Tylko takich uznaję za prawdziwych mężczyzn.

background image

– A więc znalazłam pani motywację. Dlaczego nie miałaby się pani zatem zapisać i pokazać

Sparksowi oraz jego kolesiom, że nie mogą sobie wyprawiać wszystkiego, na co mają ochotę? –

ciągnęła Maura Beth i pozwalała sobie na coraz więcej. – A skoro lubi pani przejmować kontrolę,

to niechże zaprosi pani Locke’a Linwooda, żeby potowarzyszył pani na pierwszym spotkaniu.

On już panią zaskoczył. Teraz chyba pani kolej.

Zauważyła, że trafiła w czuły punkt, bo panna Voncille zaczęła się rumienić.

– Niech będzie. Przekonała mnie pani. Zostanę oficjalną członkinią Książkowych Moli

Cherico. – Zamyśliła się nagle. – Jeśli zaś chodzi o pana Linwooda... Nie chciałabym postąpić

zbyt pochopnie. Wydaje mi się, że jemu się marzy trochę inna wersja mnie. Muszę się z tym

przespać. – Po tym zerknęła na zegarek i przewróciła oczyma. – Godzina powinna być znacznie

późniejsza, no ale przecież wszystkich dziś wykurzyłam, prawda? Zapewniam, że bywały lepsze

wykłady.

Maura Beth wyciągnęła rękę i poklepała ją serdecznie po dłoni.

– Nie byłabym taka pewna. Po pierwsze, dziękuję, że zechciała pani dołączyć do mojego

małego klubu. Po drugie, bardzo się cieszę, że mogłyśmy się tym razem lepiej poznać. Poza tym

pan Lockwood tak naprawdę nigdzie nie uciekł, a siostry Crumpton powrócą do swoich

zwyczajów, jeśli tylko zdobędzie się pani na odrobinę dyplomacji.

– Ma pani jakiś dobry przepis na to, z czym najlepiej zjeść żabę? – zażartowała panna

Voncille, pozbierała swoje notatki i zdjęcia, po czym wetknęła je do przyniesionej teczki.

– Niechże da pani spokój.

Maura Beth zachichotała i zaczęła wymachiwać imponującym pękiem kluczy.

– Zapiszemy panią na listę i zamkniemy razem bibliotekę.

Było tuż po dwudziestej pierwszej, kiedy Maura Beth przekroczyła próg swojej przytulnej

kawalerki przy Clover Street i padła na rdzawą kanapę w salonie, którą rodzice wysłali jej na

Boże Narodzenie trzy lata temu z jej rodzinnego miasta, Covington w stanie Luizjana. „Włosy ci

będą do niej pasować podczas siedzenia” – napisała mama na dołączonej kartce.

I naprawdę, pasowały niemal idealnie. Kasztanowe, miedziane lub w kolorze whisky – takich

określeń używali najczęściej wielbiciele pukli Maury Beth. Bardziej jednak zajmowała ją myśl,

nieco żartobliwa, że stwierdzenie mamy nie było do końca gramatyczne. Bo kto miał siedzieć na

kanapie – ona czy włosy?

Niezależnie od odpowiedzi, czasami z braku innego zajęcia po powrocie z pracy, lubiła się

nad tym zastanowić. Dzisiaj natomiast wspominała z uśmiechem ostatnie słowa, które usłyszała

od panny Voncille, kiedy wychodziły portykiem biblioteki na parne lipcowe powietrze.

background image

– Książkowe Mole Cherico nie są już zagubione w akcji! Melduje się panna Voncille Nettles!

Obie się wtedy roześmiały, pomachały sobie na pożegnanie i każda oddaliła w stronę

własnego samochodu.

Na kanapie, na której jej włosy wtapiały się idealnie w tkaninę jednej z poduszek, Maura Beth

poczuła nagle, że po tych wszystkich kubeczkach owocowego koktajlu gardło ma całe oblepione

cukrem. Musiała wypić szklankę wody z lodem, zerwała się więc z kanapy i podeszła do

lodówki, gdzie na środkowej półce trzymała zawsze wielki dzbanek.

Po drodze zaskoczył ją dzwonek telefonu. Zdążyła w porę dobiec do zastawionego blatu

w aneksie kuchennym. Ktokolwiek był po drugiej stronie słuchawki, zaczął rozmowę niezwykle

entuzjastycznie.

– Nie uwierzysz!

Maura Beth natychmiast rozpoznała południowy akcent Periwinkle.

– Ja ciebie też witam. Czekaj. Pewnie masz dla mnie kolejne zdjęcie człowieka w spodniach.

Czy to znowu kowboje bliźniacy jadący z Dallas do Nashville w poszukiwaniu kariery

piosenkarzy country? Jeden dla mnie, drugi dla ciebie.

Periwinkle jak zwykle roześmiała się serdecznie.

– Jeszcze lepiej. Ktoś się dzisiaj zapisał do twojego książkowego klubu. W sumie dopiero

wyszła. Zamykałyśmy razem, bo tak dobrze nam się gadało. Nie uwierzysz, kto to!

– Już wystarczy tych zagadek. Po prostu mi powiedz.

– No dobra, skup się. Becca Broccoli!

– Kto? – Maura Beth zmarszczyła brwi.

– Musiałaś o niej słyszeć. Becca Broccoli, ta z radia. Nie słuchałaś nigdy jej programów na

stacji WHYY?

– Periwinkle, ja nie słucham radia ani nawet nie oglądam wiele telewizji. – Zaczęła się lekko

niecierpliwić. – Zwijam się zawsze w kłębek na mojej kanapie i czytam darmowe kopie, które

wszystkie bibliotekarki dostają od wydawców. Jak myślisz, skąd się bierze szum wokół nowych

pisarzy? To my walczymy w ich szeregach i roznosimy wieści.

– Nieważne. To naprawdę świetna wiadomość. ​Becca Broccoli prowadzi program kulinarny

w lokalnej stacji radiowej. Nie wiedziałaś, że stamtąd biorę najlepsze pomysły na menu

w Twinkle? Słucham jej wiernie co wieczór.

Maura Beth zastanowiła się, ciągle była jeszcze trochę zdziwiona.

– Gotowanie w radiu? To przecież nie jest medium wizualne. I co to w ogóle za nazwisko,

Broccoli? Chyba nie nazywa się naprawdę Brokuł? To jakaś weganka albo wegetarianka?

background image

Zaszeleściły papiery, po czym Periwinkle zaczęła wyjaśniać.

– Trzymam teraz w ręku listę zapisów. Nie wiedziałam tego wcześniej, ale jej pełne imię

i nazwisko brzmi Justin B-R-A-C-H-L-E. Opowiedziała mi dziś przy chlebowym puddingu, że

skoro jej imię i tak wymawia się jak brokuły, to dlaczego tego nie podkreślić. Tak narodził się

program „Becca Broccoli gotuje”, w dni robocze o siódmej trzydzieści. Zdajesz sobie sprawę, co

to może oznaczać dla klubu?

– Może nam opowiadać o książkach kucharskich? – zaryzykowała Maura Beth, bo naprawdę

nie mogła się powstrzymać.

– Nie, serio. Dziewczyno, pomyśl o reklamie. Ona może wspomnieć o książkowym klubie

w radiu, kiedy tylko zechce. A to jest naprawdę ogromna grupa słuchaczy. Coś wolno dzisiaj

łapiesz!

Maura Beth przemyślała pokrótce, czy opowiedzieć o całym tym dzisiejszym zamieszaniu,

które wynikło podczas spotkania „Kto jest kim w Cherico?”, ale uznała, że lepiej nie.

– Przepraszam, to był długi dzień. Ja też zwerbowałam jednego członka. Mamy na pokładzie

pannę Voncillę Nettles z „Kto jest kim w Cherico?”. Teraz możemy liczyć przynajmniej na

czworo uczestników organizacyjnego spotkania za tydzień. A gdybyś i ty spróbowała do nas

dołączyć...

– Nie będę się powtarzać – przerwała Periwinkle. – Najzwyczajniej brak mi czasu, kochana.

W dodatku nie da się jednocześnie czytać książek i sześć dni w tygodniu prowadzić restauracji.

Będę po prostu rozdawać ulotki i zachwalać cię klientom. Lepiej mi wychodzi czytanie

przepisów. Zresztą Becca Broccoli jest świetna, a kto wie, jakie osobistości przyjdą jeszcze na

lunch do Twinkle i wylądują w twoim klubie.

– Dziękuję, Periwinkle – odparła Maura Beth. – Naprawdę, masz na wszystko oko i ucho,

nawet jeśli nie robisz zdjęć telefonem.

Godzinę później Maura Beth oparła się o fioletowe poduszki na łóżku, poruszyła palcami u stóp

i uśmiechnęła do świeżo pomalowanych na różowo paznokci.

– Oj, Mauro Beth, strasznie dziewczyńska z ciebie dziewczyna czasami – powiedziała do

siebie i żartobliwie wydęła usta.

Każdy, kto zajrzałby do jej sypialni, pomyślałby tak samo. Nijaką odziedziczoną po

poprzednich mieszkańcach tapetę zmieniła na lawendową w kwiatowy rzucik, a współgrała z nią

gładka lawendowa kapa. Całe niewielkie pieniądze, jakie udało jej się odłożyć – oczywiście

z pomocą rodziców – przeznaczyła na mosiężne łóżko stanowiące centralny element pokoju.

W sumie było to miejsce, którego nie odwiedził jeszcze żaden mężczyzna, i z tego akurat Maura

background image

Beth nie była do końca zadowolona.

Zanim zgasiła światło, otworzyła górną szufladę nocnego stolika i wydobyła stamtąd

pamiętnik. Prowadziła go bardziej lub mniej regularnie od pierwszego roku studiów na

uniwersytecie w Luizjanie i zawsze, gdy potrzebowała jakiejś motywacji, wracała do niego

i otwierała na stronie dwudziestej piątej. Dziś był właśnie jeden z tych wieczorów.

Przeczytała:

Trzy zadania do zrealizowania przed skończeniem trzydziestki oraz PS.

1. Zostać dyrektorem biblioteki przyzwoitej wielkości (w mieście z przynajmniej 20 000

mieszkańców).

2. Wyjść za mąż (ale nie z desperacji).

3. Mieć dwoje dzieci różnej płci (poród siłami natury – aua!).

PS Oby któreś z maluchów było rude. (Należymy do mniejszości!)

Maura Beth ostrożnie potarła stronę czubkami palców i powoli zamknęła pamiętnik. Odłożyła

go i westchnęła. Czy któraś z tych rzeczy kiedykolwiek się wydarzy, choćby po trzydziestce?

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 4

„Z ust dzieci i niemowląt”

*

B

ył 17 lipca, minęła już prawie dziewiętnasta dziesięć, a spotkanie organizacyjne

Książkowych Moli Cherico jeszcze się nie zaczęło. Maura Beth wzgardziła salą konferencyjną ze

względu na klaustrofobiczne wrażenie, jakie w niej zawsze wywoływała. Zamiast tego stanęła za

katedrą, którą umieściła naprzeciw stanowiska wypożyczalni w głównym holu, i przyglądała się

składanym krzesełkom ustawionym przed nią w półokręgu. Connie McShay, panna Voncille

z osobą towarzyszącą, czyli Lockiem Linwoodem, oraz radny Sparks przybyli wcześniej, a teraz

siedzieli już i rozmawiali między sobą. Natomiast pani Justin Brachle (alias Becca Broccoli)

jeszcze się nie pojawiła, a Maura Beth zaczynała się niepokoić. Frekwencja i tak już była

wystarczająco marna.

– Jeśli pani Brachle nie pojawi się w ciągu najbliższych pięciu minut, zaczniemy bez niej –

oznajmiła Maura Beth.

Zanim jeszcze jednak wybrzmiały te słowa, słynna Becca Broccoli wpadła do środka. Ubrana

była w letnią żółtą sukienkę i przepraszała wszystkich gorąco.

– Wiem, że kazałam państwu na siebie czekać – zaczęła. – Ale musiałam nakarmić swojego

Tęgiego Faceta. To znaczy mojego męża Justina. Próbował zamknąć przez telefon jakąś umowę

o nieruchomość i po prostu nie mogłam go zaciągnąć do stołu... – Przerwała z uśmiechem. –

Nikogo z państwa to zapewne nie interesuje. Mimo wszystko powinnam się chociaż przedstawić.

Ostatnimi czasy zwykłam używać nazwiska Becca Broccoli i jeszcze raz bardzo przepraszam za

spóźnienie. – Usiadła w końcu na wolnym krześle koło Connie, która obdarzyła ją uprzejmym

skinieniem głowy.

Maura Beth była w absolutnym szoku. Nie z powodu spóźnienia ani rozwlekłego zdyszanego

monologu, tylko samego wyglądu Bekki. Ta maleńka, idealnie zbudowana i bardzo atrakcyjna

blondynka zupełnie nie łączyła się z radiowym głosem, którego Maurze Beth udało się posłuchać

zaraz następnego dnia po rozmowie telefonicznej z Periwinkle. Tamtego poranka wyobraziła

sobie, że kobieta wyliczająca głośno składniki na pikantny gulasz wołowy musi być postawna,

może nawet wielka i niezgrabna niczym słynna dawniej kucharka Julia Child. Becca natomiast

przypominała żwawszą i dużo młodszą wersję panny Voncille.

background image

– Proszę się nie przejmować – odparła Maura Beth i kiwnęła jej przelotnie. – Niczego pani nie

straciła. Dopiero co zaczęliśmy się lepiej poznawać. Możemy zaczynać?

Zanim jednak zdążyła wspomnieć o pierwszym punkcie przygotowanego wcześniej

programu, radny Sparks powstał i sam zabrał głos.

– Cóż, nie jest to tłumne zgromadzenie, nieprawdaż? Czy taki klub książki ma jakieś szanse

na przetrwanie? Mnie proszę nie brać pod uwagę, ja tu tylko kibicuję.

O dziwo, odpowiedzi udzieliła mu Connie – odwróciła się do radnego z pełnym szacunku

uśmiechem.

– Książkowe Mole w Nashville w chwili założenia liczy​ły siedmiu członków, proszę pana.

Wystarczy tylko kilku zapalonych czytelników, żeby rozkręcić klub książki.

– Tak, liczbami będziemy się martwić później – dodała Maura Beth, bo chciała przejąć

prowadzenie. – I nie muszą państwo wstawać, żeby się wypowiedzieć. Proszę czuć się

swobodnie.

Sparks zajął z powrotem miejsce.

– Jak sobie pani życzy. – Zasalutował prześmiewczo.

Maura Beth podziękowała mu zdawkowo, wciąż jednak uprzejmie, po czym natychmiast

przeszła do rzeczy. Planowała zacząć od kilku formalnych kwestii – takich jak zatwierdzenie

przewodniczącego klubu oraz konieczność wybrania skarbnika. Zdecydowano, że Maura Beth

pozostanie przewodniczącą i dopilnuje, by biblioteka dysponowała wystarczającą liczbą kopii

książek, które będą omawiać, a Connie zajmie się prowadzeniem rachunków, ponieważ świetnie

spisała się w tej roli w Książkowych Molach Miasta Muzyki.

Następnie omówiono sprawę układania menu przed każdym spotkaniem – prawdopodobnie

tylko Maurze Beth przyszło to wcześniej do głowy.

– Przecież w końcu – wyjaśniła – każdy wolałby mieć na naszych zebraniach przystawki,

danie główne, a potem deser. Ktoś powinien dopilnować, najlepiej telefonicznie, żeby nie

dochodziło do nieporozumień. Jacyś chętni?

Becca spojrzała najpierw na lewo, potem na prawo, w poszukiwaniu konkurencji. Nikt się

jednak nie wychylił.

– Ja bardzo chętnie się tym zajmę, ponieważ i tak ciągle układam jadłospisy do swoich

programów.

Maura Beth to właśnie pragnęła usłyszeć. Pomyślała nawet wcześniej, żeby zadzwonić do

Becci w dniu poprzedzającym spotkanie i poprosić o podjęcie się obowiązku doglądania planów

kulinarnych. Ponieważ jednak nie poznały się osobiście, uznała, że to by było nazbyt bezczelne,

background image

postanowiła więc zaczekać do spotkania i porozmawiać na żywo.

– Osobiście będę zachwycona, jeśli się pani tego podejmie – odpowiedziała Maura Beth. –

Przypuszczam, że reszta myśli podobnie. Może zagłosujmy?

Sparks słusznie wstrzymał się od głosu, ale pozostali wyrazili poparcie.

– Jestem zaszczycona, proszę państwa – oznajmiła Becca i przyjrzała im się rozpromieniona. –

Przyszłam jednak z pewnym pytaniem. Czy będziemy od czasu do czasu omawiać książki

kucharskie? Wydaje mi się, że mam sporo do powiedzenia na temat ich skuteczności.

Maura Beth z największym wysiłkiem ukryła zaskoczenie. Na ulotkach jasno zaznaczono, że

w centrum ich zainteresowań leży przede wszystkim literatura Południa.

– Szczerze mówiąc, planowałam, że będziemy kosztować dania i wymieniać przepisy, jeśli

nam przypadną gustu – wyjaśniła. – Ale nasze rozmowy skupią się przede wszystkim na

literaturze.

– To pani nie wie, że w przyszłym roku wyjdzie moja książka kucharska? Nazwę ją The Best

of Becca Broccoli i spiszę w niej trochę swoich najpopularniejszych audycji radiowych.

Oczywiście, miałam nadzieję, że mogłaby być wtedy tematem jednego z naszych kolejnych

spotkań.

Maura Beth poczuła, jak całe jej ciało napina się w obawie przed nadciągającą katastrofą.

Bezwzględnie musiała natychmiast zareagować.

– Nie widzę przeszkód, żebyśmy nie mieli zająć się tym za jakiś czas. I tak twierdzi pani, że

książka dopiero się ukaże – zauważyła i ostrożnie ciągnęła dalej. – Sądzę jednak, że teraz lepiej

skupić się na znanych pisarkach Południa i solidnie się zorganizować. Inne rzeczy będziemy

planować z czasem.

Becca przywarła plecami do oparcia krzesła i uprzejmie skinęła głową.

– W takim razie będę po prostu informować wszystkich na bieżąco o postępach mojej książki.

Z przyjemnością również rozdam autografy, kiedy już wyjdzie.

– Bardzo dobrze. Nie możemy się doczekać – odparła Maura Beth i z wyraźnym poczuciem

ulgi wróciła do notatek. – W takim razie następnym punktem jest ustalenie nazwy. Czy wszyscy

zgadzamy się na Książkowe Mole Cherico? Mogę prosić o głosowanie?

Wszyscy poza Sparksem natychmiast podnieśli ręce, ale Connie pokiwała elegancko dłonią –

niczym królowa Elżbieta z balkonu pałacu Buckingham albo nowo ukoronowana Miss Ameryki

spacerująca po wybiegu.

– Tak, pani Connie? Chciałaby pani coś dodać?

– Cóż, zastanawiałam się, Mauro Beth... Może jednak powinniśmy zaproponować coś

background image

własnego, zamiast kopiować cudze pomysły?

– Sama mi pani przecież opowiedziała o Książkowych Molach Miasta Muzyki.

– Owszem, pamiętam. Ale proszę dać mi skończyć. Wydarzyło się niedawno coś, czym

chciałabym się z państwem podzielić.

Zrobiła małą pauzę na zebranie myśli, najwidoczniej sama była zachwycona tym, co miała do

powiedzenia.

– Otóż, przyjechała do nas z Memphis nasza córka Lindy z naszą małą wnuczką Melissą.

Mówiliśmy Lindy, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na przyjmowanie gości, ale bardzo chciała

wpaść. „Melissa tęskni za Babi i Pa”, powiedziała. Nasz mały aniołek nazywa tak mojego męża

Douglasa i mnie. Ale do rzeczy. Ma dopiero osiem lat i wciąż jeszcze niektóre słowa sprawiają jej

kłopot, na przykład Cherico. Któregoś dnia wyznała więc: „Babi i Pa, uwielbiam do was

przyjeżdżać do Cherry Cola w Missisipi”. Wydało to nam się najsłodsze na świecie, a sama nie

wpadłabym na to, że można skojarzyć Cherico z wisienkami. Zastanawiam się w związku z tym,

czy nie moglibyśmy się nazwać Wiśniowym Klubem Książki zamiast Książkowymi Molami

Cherico. Co państwo o tym myślą?

Przez półkole przeszła fala stłumionych achów, ochów i potakiwania. Pierwsza odezwała się

panna Voncille.

– Podoba mi się. Głosuję na Wiśniowy Klub. Zgodzi się pan ze mną, panie Locke?

– Zgadzam się na wszystko, co panie zaproponują. Ja tu jestem tylko osobą towarzyszącą.

– Przecież mógł pan odrzucić zaproszenie, panie Linwood! – zawołała zadowolona z siebie

panna Voncille.

Becca również zaakceptowała propozycję i ostatecznie przytaknęła również Maura Beth.

– To z pewnością oryginalne. A skoro nie wydrukowałam jeszcze żadnych logotypów, to nie

widzę przeszkód, żeby zmienić zdanie. Taki to już, jak się mawia, przywilej kobiet.

Wszystkie panie zaczęły chichotać i przewracać oczyma, a wtedy Maura Beth postawiła

kropkę nad „i”.

– Mawia się też: „Z ust dzieci i niemowląt”. Składamy zatem serdeczne podziękowania pani

najdroższej wnuczce. Wygląda na to, że zostaliśmy oficjalnie Wiśniowym Klubem Książki. Być

może nazwa okaże się na tyle intrygująca, że zachęci kogoś do dołączenia.

– Warto też uwzględnić wiśniowy aspekt w menu – zauważyła Becca. – Nie ma przecież

lepszego napoju niż ten powstały po wrzuceniu kilku kostek lodu i wisienek do szklanki.

Wystarczy tylko wstrząsnąć albo zamieszać pałeczką koktajlową. Skropić cytryną, no i nie

zapomnieć o coli. Zwłaszcza w letnie upały.

background image

Connie szturchnęła lekko Beccę i cichutko zachichotała.

– Rzeczywiście, brzmi orzeźwiająco, ale czy nikt jeszcze pani nie uświadomił, że mówi pani

przepisami kulinarnymi?

– Byłabym w sporym kłopocie, gdybym tego nie robiła, biorąc pod uwagę tysiące nagranych

programów! – zawołała Becca. – To prawda, mój Tęgi Facet zawsze powtarza, że najlepsza jestem

w wymienianiu składników.

– Chciałabym wiedzieć, jakim cudem zachowuje pani taką świetną, zgrabną figurę, skoro

spędza pani tyle czasu w kuchni – ciągnęła Connie. – Moja już dawno się rozlazła. To znaczy

figura, nie kuchnia.

Wszyscy roześmiali się radośnie.

– To żadna tajemnica. Ja zajmuję się w domu gotowaniem, a Tęgi Facet jedzeniem. W ciągu

dziesięciu lat od naszego ślubu przybrał na wadze jakieś czterdzieści pięć funtów. Naprawdę, dla

jego własnego dobra powinnam go przestawić na jakąś dietę. Kiedy ostatnio był u lekarza,

wyniki cholesterolu sięgały stratosfery. Gdybym chociaż na początek oduczyła go „wyspowania”

lodów.

Connie zmarszczyła teatralnie czoło.

– Wyspowania? Ma pani na myśli gałki?

– O nie, chciałabym bardzo, żeby to były gałki. Tęgi Facet zasiada nad dwulitrowym

wiaderkiem lodów z wielką łyżką. Zaczyna wygrzebywać je przy brzegach, bo tam szybciej

miękną, a potem krąży w kółko i w kółko, głębiej i głębiej, aż w końcu wyjada tyle, że na środku

zostaje wyspa.

– A co robi z tym środkiem? – wypytywała wciąż zaskoczona Connie.

– Ostatecznie też się do niego dobiera. Po prostu oskrobuje brzegi, aż wyspa zupełnie zniknie.

Najgorsze, że za jednym posiedzeniem pochłania tysiące zbędnych kalorii. Wspominałam mu

o istnieniu czegoś takiego jak miseczka, ale nie chce jej używać, bo wie, że ograniczyłyby go do

pewnej objętości.

Maura Beth znów poczuła, że spotkanie wymyka jej się spod kontroli, wtrąciła się więc

i raptownie zmieniła temat.

– Moje panie, to naprawdę bardzo ciekawe, ale teraz chciałabym poruszyć kwestię terminu

kolejnego spotkania. Musimy zdecydować, ile potrzebujemy czasu na przeczytanie pierwszej

lektury.

– Właśnie, co to będzie za książka? – zaciekawiła się panna Voncille.

– To też planowałam omówić – wyjaśniła Maura Beth. – Mam w zanadrzu pewien klasyk, ale

background image

lepiej to pewnie najpierw przedyskutować. Oczywiście możemy od tego zacząć, a o planowanie

terminu zatroszczyć się w następnej kolejności. A więc, do rzeczy. Co państwo sądzą na temat

tego, żeby zaatakować niezawodne Przeminęło z wiatrem?

– Mierzyłam się z nim kiedyś w Książkowych Molach Miasta Muzyki – oznajmiła Connie. –

Chociaż minęło już ładnych parę lat.

– Czyli nie jest pani zachwycona? – powiedziała Maura Beth z nutką rozczarowania w głosie.

Connie wzruszyła ramionami i pogładziła się po włosach.

– Oczywiście przychylę się do decyzji większości, tylko to po prostu nie jest to dla mnie

żadna nowość.

– Zapewniam panią, że będziemy się rozwijać. Harper Lee, Eudora Welty, Ellen Douglas

i Ellen Gilchrist nie pozostaną daleko w tyle.

– Wracając jednak do Przeminęło z wiatrem – zaczęła panna Voncille. – Zastanawiam się, co

takiego można jeszcze powiedzieć po tych wszystkich latach o wkładzie Margaret Mitchell

w literaturę. Czy nie przewałkowano już tego we wszystkie strony, a potem od nowa? Szczerze

mówiąc, nie jestem pewna, czy dam radę znów przedrzeć się przez tamtejsze dialekty. Czytałam tę

książkę w liceum i nie rozumiałam ani słowa z tego, co mówiła Mammy. Niewolnicy naprawdę

tak się wyrażali? Broń Boże, nie zamierzam tu otwierać puszki Pandory zwanej polityczną

poprawnością, ale sama w końcu studiowałam historię i wydaje mi się, że to jest duża przesada.

Zamiast zniechęcać się negatywnymi komentarzami, Maura Beth była zadowolona.

– I to jest właśnie uwaga, która mogłaby paść w czasie naszej rozmowy o książce. Nie

musimy się wcale trzymać utartych szlaków. Jedynej słusznej kry​tyki nie wyryto przecież na

kamiennych tablicach, a my możemy podążać nowymi i oryginalnymi ścieżkami.

Panna Voncille zamyśliła się, ale wyglądała już na udobruchaną.

– Możemy więc podejmować dowolne wątki? Nawet te niestandardowe?

– Ależ oczywiście. Może sobie pani pozwolić na dowolny stopień rewizjonizmu. Pisarze

powinni być otwarci na interpretacje, nawet jeśli zdarza nam się wystawiać im pomniki i odsyłać

na emeryturę.

– A więc mogą państwo najzwyczajniej w świecie odgrzać film – zakpił nieoczekiwanie

radny Sparks. Siedział wygodnie rozparty z rękoma założonymi na piersi i uśmiechał się

z wyższością. – Co nasuwa oczywiste pytanie: czy członkowie klubu uciekną się do obejrzenia

Clarka Gable’a oraz Vivien Leigh, zamiast poświęcać czas na czytanie książki? I jak pani

udowodni, że nie poszli na skróty?

Maura Beth natychmiast zrozumiała, że jej obawy co do uczestnictwa Sparksa w spotkaniu

background image

nie były bezpodstawne. Z pewnością wybrał się tutaj, aby dokuczyć jej swoimi misternymi

podkopami, nie zamierzała jednak dać mu tej satysfakcji, jaką byłoby okazanie zirytowania.

– Jeśli członkowie zechcą obejrzeć film jako dodatek do książki, to nie będę miała nic

przeciwko. Nasza dyskusja zyska wtedy świetną płaszczyznę porównania.

– Spryciula. Z tą odpowiedzią powinna pani kandydować w wyborach – zauważył Sparks. –

Sam bym tego lepiej nie ujął.

– Skoro nie ma już więcej propozycji, to może przegłosujmy moją? – ciągnęła Maura Beth,

nie zważając na ten komentarz.

Po kilku zbłąkanych uwagach, które nie doprowadziły do żadnej awantury, jednogłośnie

wybrano Przeminęło z wiatrem, chociaż Becca przypomniała wszystkim przy okazji o swojej

zapowiadanej książce kucharskiej. Potem zdecydowano przeznaczyć miesiąc na czytanie

i zaplanowano ponowne spotkanie oraz dyskusję na 17 sierpnia – rozwiązanie najprostsze

z możliwych.

Sparks wciąż jednak bawił się w adwokata diabła.

– A co, jeśli ktoś zapisze się później i nie zdąży przeczytać książki? Będzie mógł się

podeprzeć streszczeniem?

Maura Beth wstrzymała się z odpowiedzią, póki nie ucichły niezręczne nerwowe śmiechy.

– To nie szkoła, panie Sparks, i nie przychodzi się tu po oceny. Spotykamy się, żeby

wspólnie pomyśleć, miło spędzić czas i zjeść coś dobrego. – Tu uznała, że najlepiej już

zakończyć. – Jeśli więc nie ma więcej pytań... Sądzę, że spotkanie organizacyjne dobiegło końca.

– I proszę pamiętać, że będę do wszystkich wydzwaniać z pytaniami, co kto przynosi do

jedzenia – wtrąciła w ostatniej chwili Becca. – Postaramy się, żeby każdy upichcił swoje

popisowe danie.

Maura Beth nie ucieszyła się wcale, że radny Sparks został z nią, kiedy wszyscy już wyszli. Nie

chciała wysłuchiwać, co ma do powiedzenia, bo dobrze wiedziała, że nie będą to konstruktywne

uwagi. Pozostała jednak na swoim miejscu za katedrą – podświadomie potraktowała ją jako

bezpieczną barierę. Zmusiła następnie twarz do uśmiechu i spojrzała rozmówcy prosto w oczy.

– Podziwiam pani zdolności organizacyjne, panno Mayhew – zaczął. – Ma pani twardą rękę,

zupełnie jak ja. Chyba jednak najwyższy czas, żeby zdała sobie pani sprawę, że te ręce są

związane. Nie jestem pewien, czy pani wściekłe działania to nie jest po prostu bicie piany. Mam

nadzieję, że rozumie pani, iż garstka piknikowiczów w bibliotece o niczym tu nie przesądzi.

Skończy się pewnie na kółku wzajemnej adoracji kilku miejscowych intelektualistów i nie

przyciągnie pani tłumów. Chleba z tego w Cherico nie będzie.

background image

Maura Beth zmarszczyła czoło.

– Przecież dopiero zaczynamy. Proszę nam dać nieco czasu.

– Z pewnością jest pani dość mądra, żeby zrozumieć, że nawet jeśli liczba uczestników

podwoi się w stosunku do dzisiejszej, to nie wystarczy na utrzymanie biblioteki przy obciążonym

budżecie. – Sparks uniósł brwi.

Odpowiedziała na jego gadulstwo mową ciała wyrażającą pewność siebie – pochyliła się

i zadarła brodę.

– Przedstawił pan to jasno. Być może bardziej od pana ufam społeczeństwu. Ale to nieważne.

Wciąż się dziwię, dlaczego nie zamknie pan biblioteki od razu, zwłaszcza jeśli jest pan taki

pewien, że nikogo to nie poruszy.

– Chce mnie pani do tego zachęcić?

Odchrząknęła i przełknęła z trudem ślinę.

– Tak.

– Imponujące – odparł i natychmiast pozbył się swojego olśniewającego uśmiechu. – Zmusza

mnie pani do gry w otwarte karty. Nawet Gruby i Towarzysz Suseł zbyt są strachliwi, żeby się na

to zdobyć. Szczerze mówiąc, akurat na polityce znam się jak nikt. I jeśli jakimś cudem za pięć

miesięcy upchnie pani w swojej maleńkiej bibliotece wszystkich mieszkańców Cherico, to nie

chciałbym stać po przeciwnej stronie barykady. Udawałbym raczej, że od początku wierzyłem

w pani sukces, i nikt by mnie nie przejrzał. Na wszelki wypadek wezmę udział we wszystkich

waszych spotkaniach. Serdecznie zatem dziękuję za propozycję zlikwidowania tego miejsca od

razu, ale na razie pozostawiam sobie otwartą furtkę. Niech to będzie chwilowo moje oficjalne

stanowisko w tej sprawie.

Maura Beth przetrwała jakoś te ostatnie podchody i odetchnęła głęboko.

– Mam zatem rozumieć, że planuje pan się pojawić na spotkaniu wokół Przeminęło

z wiatrem?

– Nie mógłbym tego przegapić. Zawsze miałem ochotę przyjrzeć się takiemu literackiemu

kurnikowi.

– Postaramy się dostarczyć panu jak najwięcej atrakcji – zareagowała na jego sarkastyczny

uśmiech. – Może nawet Becca Broccoli przekona kogoś, żeby specjalnie dla pana usmażył omlet.

Najlepiej z jakąś tłustą rybą, będzie panu raźniej.

– Mniam, mniam. – Nachylił się w stronę katedry i mrugnął.

Po zdawkowych pożegnaniach Maura Beth powiodła wzrokiem za wychodzącym radnym

i próbowała się opanować, opierając się o katedrę. Szeptała pod nosem słowa, których użyła

background image

wcześniej w kontekście zmiany nazwy klubu – powtarzane wciąż w kółko, zaczęły brzmieć jak

mantra: „Z ust dzieci i niemowląt... Z ust dzieci i niemowląt... Z ust dzieci i niemowląt...”.

Kiedy Sparks był już przy drzwiach wyjściowych, obrócił się i lekko ukłonił, nie ugryzła się

jednak w język, bo miała pewność, że z tej odległości już jej nie dosłyszy.

– ... oraz czarujących drani o niecnych zamiarach.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 5

Ja jestem Scarlett, a ty Melanie!

*

M

aurę Beth straszliwie irytowało, że złośliwe sugestie radnego Sparksa, jakoby klub miał

poprzestać na przypomnieniu sobie filmowej adaptacji Przeminęło z wiatrem, stanęły jej ością

w gardle na długie tygodnie. A do tego jeszcze gryzło ją nieodparte wrażenie, że być może na

spotkaniu organizacyjnym klubu, który miał się teraz nazywać Wiśniowym Klubem Książki,

zachowywała się zbyt surowo. Zdaje się, że nikt tak naprawdę nie miał ochoty na czytanie

i omawianie Przeminęło z wiatrem, a ona autorytarnie wszystkich do tego zmusiła. Co prawda,

obiecała zająć się nowymi perspektywami oraz refleksjami dotyczącymi uświęconego tradycją

klasyka, na razie jednak nie potrafiła ustalić niczego sensownego, mimo że myślała nad tym

nieustannie. Czy komukolwiek się w ogóle udało?

Pewnego spokojnego popołudnia siedziała w swoim biurze i już miała wybrać numer

telefonu Connie Mc​Shay, gdy w drzwiach pojawiła się Renette Posey z DVD Przeminęło

z wiatrem w garści i zdziwieniem wypisanym na twarzy.

– Mam do pani szybkie pytanie. Proszę się nie martwić, nikt nie czeka z książkami

w wypożyczalni. Co gorsza, w całej bibliotece jest pusto, i to od rana – wyjaśniła, zbliżając się do

zagraconego biurka Maury Beth. – Chodzi o ten film, który oddaję. Zainteresowałam się nim po

przeczytaniu ulotek z Przeminęło z wiatrem.

– Tak?

– No i obejrzałyśmy go wczoraj wieczorem z przyjaciółkami podczas piżama party w moim

mieszkaniu. Wiem, to brzmi słabo, zupełnie jak w gimnazjum. Wydurniałyśmy się z fryzurami,

gadałyśmy o chłopakach, robiłyśmy popcorn i obżerałyśmy się samymi niezdrowymi rzeczami.

Ale kiedy film się wreszcie skończył, a ciągnął się całą wieczność i dziękuję Bogu za tę przerwę

na toaletę, usiadłyśmy po turecku w kółku na podłodze, po czym wszystkie doszłyśmy do tego

samego wniosku.

Maura Beth wyprostowała się w fotelu.

– Do jakiego?

– Stwierdziłyśmy, że całe życie zachowujemy się z grubsza albo jak Scarlett, albo jak

background image

Melanie. Zastanawiałyśmy się nawet, czy każdą kobietę da się przypisać do którejś kategorii.

Myśli pani, że coś w tym jest? Czy to głupoty wymyślone przez garstkę samotnych dziewczyn na

cukrowym haju?

Maura Beth spontanicznie pstryknęła palcami i szczerze się rozpromieniła.

– Renette! Gdybym miała pieniądze, dostałabyś podwyżkę!

– Naprawdę, panno Mayhew?

– Oczywiście bardzo bym chciała. Wpadłyście z dziewczynami na rewelacyjny pomysł. A tak

przy okazji, to kim byłaś? A raczej jesteś?

– Och, wszystkie mówiły, że jestem Melanie. – Renette ściszyła głos i zwiesiła lekko głowę. –

Zbyt często wychodziłam na świętoszkę, żeby ktokolwiek uważał teraz inaczej. Ale taka już

jestem, lubię pomagać ludziom.

– Na pewno! – zawołała Maura Beth. – Jesteś stworzona do pracy w wypożyczalni, a kiedy

przypominasz czytelnikom o przetrzymaniu książek, twój głos ocieka słodyczą. Nigdy się nie

wściekają, zbierasz mnóstwo pochwał.

Głośne „Dzień dobry” w bibliotece przerwało im rozmowę, Renette odwróciła się więc

i pospieszyła do głównej lady, aby wypełnić swoje obowiązki. Maura Beth zanotowała sobie za

to, żeby przy najbliższej okazji choćby minimalnie podwyższyć młodej sympatycznej

współpracowniczce wypłatę, nawet jeśli miałaby w tym celu zachachmęcić coś z książkami.

Pomysł wprost z niewinnego piżama party wydawał się idealnym punktem odniesienia dla

zaplanowanej dyskusji o Przeminęło z wiatrem.

„Zdradź swoją tożsamość!” – będzie wyzwaniem, które rzuci pannie Voncille, Connie i Becce

podczas poufnych telefonicznych ustaleń. „Jak pani postrzega siebie w dzisiejszym świecie? Jako

Scarlett czy Melanie?”

Nagle opuściła ją wszelka niepewność co do zadręczania członków swoją skłonnością do

przywództwa oraz wyborem tematu. Mogłaby nawet tym fortelem skusić Periwinkle, zwłaszcza

że przyjaciółka zgodziła się wspaniałomyślnie wysłać budyń z sherry jako dodatkowy deser

w prezencie od Twinkle.

– Jeśli ci nie pójdzie – powiedziała Maurze Beth przez telefon kilka dni temu – dzięki sherry

będziesz przynajmniej na lekkim rauszu. Czasem, kiedy wracam sama do domu, o niczym innym

nie marzę.

– Dość, Periwinkle. Wystarczy już płaczliwych opowieści o samotnym wyjadaniu budyniu

z sherry. Zamierzam znaleźć sposób, żeby za wszelką wyciągnąć cię z tej kuchni prosto do

naszego klubu! – obiecała.

Na razie musiała jednak obwieścić pomysł zaczerpnięty z piżama party Renette obecnym

background image

członkiniom klubu i uznała, że najpierw skontaktuje się z Connie.

– Przeszkadzam? – spytała, kiedy Connie podniosła słuchawkę. – Wydaje mi się, że jest pani

zdyszana.

– Cóż, przyłapała mnie pani. Siedzę na pomoście ze skrobakiem do ryb, co zupełnie nie

przystoi damie, i czekam, aż ktoś zadzwoni na moją komórkę i mnie uratuje. Właśnie to pani

zrobiła.

Maura Beth westchnęła współczująco.

– Pan Douglas nie jest pomocny?

– Nie, poszedł na jednego do Marina Bar and Grill z kolegami wędkarzami. Mnie też zaprosił,

ale oni ciągle tylko oglądają sport w telewizji i opowiadają zbereźne dowcipy. To nie dla mnie.

Maura Beth szybko zmieniła temat i przytoczyła rozmowę z Renette.

– Co więc pani sądzi o dyskusji nad Melanie oraz Scarlett? – zakończyła.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła na chwilę cisza.

– Ten pomysł coś mi przypomina – powiedziała w końcu Connie. – Już wiem. To jak

zdobywanie harcerskiej odznaki za wyzwanie. Tylko tym razem dla dorosłych. Wie pani,

zobaczymy, kto będzie mógł sobie przyszyć do bluzki odznakę Scarlett, a kto Melanie.

– Wolałabym teraz widzieć pani minę – przyznała Maura Beth. – Zupełnie z tego nie wynika,

czy popiera pani mój pomysł.

Connie rozładowała lekkie spięcie serdecznym śmiechem.

– Oczywiście, że mi się podoba. Może nie wyraziłam się dość jasno. Prawdopodobnie opary

z ryb zatruwają moje szare komórki.

– Jest pani nie do podrobienia. Dziękuję za wotum zaufania dla mojej propozycji.

Następna była panna Voncille, która akurat miała chyba drażliwy nastrój.

– A czy musimy się przebierać? – zapytała, kiedy Maura Beth naświetliła sprawę. – To

znaczy, jeśli uznam, że jestem Scarlett, to muszę wypożyczyć jakąś suknię na obręczach sprzed

wojny secesyjnej? W sumie to samo pewnie musiałabym zrobić, gdybym była Melanie. No

i mam za krótkie włosy, żeby ułożyć je w takie pukle, jakie się wtedy nosiło. Czyli musiałabym

kupić perukę. Ale to od razu da się poznać, gdy kobieta nosi perukę. Albo mężczyzn

z niedopasowanymi tupecikami, z każdej odległości.

– To nie jest bal przebierańców, panno Voncille.

– Dzięki Bogu!

– Więc jak brzmi werdykt?

– Może być – padła niezbyt entuzjastyczna odpowiedź. Po chwili panna Voncille przybrała

background image

cieplejszy ton. – Dużo bardziej przejmuję się teraz przyjaźnią z Lockiem Linwoodem. Zaczęliśmy

się umawiać na kolacje i tak dalej. Oczywiście na razie jest to wszystko bardzo niewinne, ale

staram się przy nim złagodnieć.

– Miło mi to słyszeć, panno Voncille. Tak trzymać. Liczymy, że pojawi się pani z panem

Linwoodem na najbliższym spotkaniu w zwyczajnym ubraniu i fryzurze.

Potem przyszła kolej na Beccę. Najwyraźniej, żeby nie dać się prześcignąć swoim

nieprzewidywalnym znajomym, zaraz po zapoznaniu się z tematem wyszła z kolejną zwariowaną

propozycją.

– Uważam, że to naprawdę uroczy pomysł – zaczęła. – Dlaczego jednak nie zrobić z tego

tematu przewodniego? Każdy musiałby przygotować potrawę, którą mogłyby przyrządzać lub

lubić Melanie albo Scarlett, a potem wszystkie byśmy porównali.

Maura Beth westchnęła głęboko i usiłowała uśmiechnąć się przez telefon.

– Mam wrażenie, że ani Scarlett, ani Melanie nie gotowały wiele w czasach dobrobytu.

A potem przyszli Jankesi i spalili wszystkie zboża, więc wszelkie przepisy były tylko miłym

wspomnieniem. Liczyło się wyłącznie zdobycie czegokolwiek do jedzenia. Doceniam pani

kreatywność, ale myślę, że tym razem zostaniemy przy aspekcie osobowości.

Kiedy skończyły, Maura Beth siedziała przez chwilę zamyślona przy biurku. Trudna sprawa

całe to prowadzenie klubu. Trzeba ostrożnie obchodzić się z ludźmi zwerbowanymi do grupy, ale

gra jest warta świeczki. Nie można dopuścić do fiaska.

Następnego dnia Maura Beth postanowiła poinformować o swoich planach także radnego

Sparksa. Oczywiście nie nadawał się raczej ani na Scarlett, ani na Melanie. Doskonale za to

potrafiła sobie wyobrazić, jak wkracza do biblioteki wypachniony, wymuskany i ma czelność

z uśmiechem od ucha do ucha pokrzyżować jej plany pod irytującym pretekstem kibicowania.

A chociaż na studiach w Luizjanie zabrakło kursu przeprawy z politykami 101, tak naprawdę

uczestniczyła w nim teraz, bo przecież nie ma lepszego sposobu, żeby nauczyć się obchodzić

z urzędnikami, niż samodzielnie stawić im czoła. Może nawet to ona pokrzyżuje plany jemu.

– Podejdziemy do Przeminęło z wiatrem ze specyficznego punktu widzenia – zagaiła

pewnego popołudnia na fotelu w jego gabinecie. – Nasi członkowie to w chwili obecnej

wyłącznie kobiety, jak zdążył pan zaobserwować na spotkaniu organizacyjnym.

Potem wyjaśniła zagadnienie opozycji między Scarlett a Melanie i czekała na reakcję.

Sparks odczekał pewien czas w niezręcznej ciszy i wpatrywał się w Maurę Beth, podczas gdy

ona starała się nie wiercić ani nie wykazywać żadnych innych oznak zdenerwowania.

– Chce pani z tego zrobić klub feministek, panno Mayhew?

background image

– Nie, tego bym nie powiedziała.

– Ponieważ chciałbym zauważyć, że z takim zniewieściałym podejściem wyklucza pani

połowę mieszkańców Cherico – ciągnął i obdarzył ją swoim olśniewającym, chociaż zupełnie

nieszczerym uśmiechem. – Niektórzy mężczyźni też lubią czytać.

– A pan czyta, panie Sparks?

Roześmiał się dziwnie, co zabrzmiało raczej jak natrętny efekt dźwiękowy.

– Jeśli zajdzie potrzeba.

– Tak myślałam.

Zastanawiał się jeszcze chwilę, a mięśnie twarzy tężały mu coraz bardziej.

– Ostatnio coraz częściej składa pani niezapowiedziane wizyty. Tym razem przyszła pani,

żeby mnie dobrze przygotować na najbliższą dyskusję o książce i na przyjęcie „jesz, ile chcesz”?

Czy raczej chciała pani zasugerować, żebym sobie darował, bo kompletnie tam nie pasuję?

– Och, nic pod słońcem nie zdołałoby pana powstrzymać. Uznałam po prostu, że warto

wspomnieć, jak bardzo przykładam się do swojego projektu. Kiedy się tu przeniosłam, obiecałam

sobie, że osiągnę sukces i zamienię bibliotekę w miejsce, bez którego mieszkańcy nie będą

potrafili się obejść. Przyznaję, że nie było to łatwe, a przez ostatnie sześć lat szło bardzo powoli,

jednak ostatecznie być może właśnie pan wyświadcza mi przysługę, stawiając wyzwanie. Wierzę,

że obudził pan we mnie najlepsze zawodowe instynkty.

Sparks wzruszył ramionami i wyraźnie się rozluźnił.

– Ma pani skłonności do bicia piany, panno Mayhew. Może mogłaby pani sobie dorobić

przy najbliższych wyborach i napisać dla mnie parę przemówień. Oczywiście, gdyby nie wypaliło

z biblioteką.

W tym momencie Maura Beth stwierdziła, że czas już na nią. Raz jeszcze zebrała się na

odwagę, żeby skonfrontować się z przeciwnikiem, i zachowała się wobec niego uczciwie. On

jednak na wszystko miał gotową odpowiedź albo przynajmniej dowcipną uwagę –

w spoglądaniu na ludzi z wysoka nie było mu równych. Wiedziała, że próbuje ją osłabić, do

czego nie zamierzała przecież dopuścić.

– Dobrze, a teraz proszę mi wybaczyć, panie Sparks – powiedziała i podniosła się z fotela. –

Muszę zarządzać biblioteką.

Wstał bez uśmiechu.

– Tylko jak długo, panno Mayhew? Jak długo?

Po dwóch tygodniach, które ciągnęły się niczym dwa miesiące, 17 sierpnia nadeszła wreszcie

pora spotkania inauguracyjnego Wiśniowego Klubu Książki. Maura Beth znów zdecydowała się

background image

przeznaczyć na zebranie biblioteczny hol, a nie konferencyjną salę; tym razem jednak zamówiła

przez internet dekoracyjne drobiazgi, które miały ocieplić ponury wystrój tego wnętrza. Podobnie

jak wcześniej Connie z przyjemnością zgodziła się je sfinansować. Wokół stolika z przekąskami

przyniesionymi przez wszystkie panie stały powiększone plakaty filmowe z gwiazdami

z Przeminęło z wiatrem: Vivien Leigh, Clarkiem Gable’em, Lesliem Howardem, Olivią De

Havilland i Hattie McDaniel. Maura Beth, Renette oraz wtorkowa, czwartkowa i sobotnia

pracowniczka wypożyczalni – życzliwa, pracowita pani Emma Frost – wczorajszego popołudnia

wzmocniły technicolorowe fotosy, podklejając je z tyłu tekturą, i oparły o składane krzesełka.

Pięć legendarnych postaci Hollywood w tle będzie niemymi świadkami dramatu, który za chwilę

się tu rozegra.

Początkowo Maura Beth chciała nadmuchać balony i przywiązać je do regałów, żeby nadać

przyjęciu bardziej imprezowy charakter. Kupiła całą ich torbę we wszystkich kolorach – przez

folię prześwitywała barwna tęcza. W ostatniej chwili zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Nie

ma co odbierać bibliotece jej powagi. Uznała bowiem, że zdecydowanie lepiej będzie, gdy jej

literacki próbny balon nie zostanie potraktowany dosłownie.

Co do jedzenia, szwedzki stół roztaczał kuszące zapachy i wyglądał zachęcająco. Becca

świetnie się spisała – dopilnowała, żeby menu było zharmonizowane, oraz bez zarzutu

przytrzymała na wodzy cudze zapędy do popisywania się. Sama zaproponowała przygotowanie

makaronowej zapiekanki z kurczakiem w ramach dania głównego i wszystkim to odpowiadało.

Connie była dość stanowcza co do swojego przydziału:

– Mogę zrobić cokolwiek, byle nie rybę. Żadnych skrzeli i łusek, proszę. Nie ugotuję ryby

już do końca świata i jeden dzień dłużej.

Uzgodniły więc prędko, że Connie przygotuje mrożoną sałatkę owocową. Panna Voncille

stwierdziła, iż jej papryczkowy chlebek świetnie uzupełni zapiekankę Bekki, i zapowiedziała, że

przyprowadzi znów ze sobą pana Locke’a Linwooda; natomiast czekoladowo-wiśniowy tort

Maury Beth z dodatkiem coli w połączeniu z budyniem z sherry od Periwinkle miały na końcu

zaspokoić apetyt na słodkości.

– Widzę, że wzięła sobie pani mój komentarz do serca, panno Mayhew – zauważył radny

Sparks tuż po dziewiętnastej, kiedy wymienił już z każdym kilka słów i przyjrzał się plakatom

oraz bufetowi. Zdecydowanie przesadził z eleganckim strojem, nazbyt wieczorowym na tę okazję,

a zapach jego wody kolońskiej uderzył wszystkich zaraz na wejściu.

Maura Beth wzięła łyk ze swojego plastikowego kubeczka wypełnionego po brzegi

orzeźwiającym napojem na bazie coli z kwaśnym plasterkiem limonki i pływającymi wisienkami.

– Który komentarz ma pan na myśli? Nie pamiętam dokładnie wszystkich pańskich

background image

wypowiedzi.

Przeszli obok zdjęcia wyłupiastookiej Hattie McDaniel i stanęli nieco na uboczu.

– Mam tu na myśli Mammy – wskazał palcem. – Wydaje mi się, że popada pani w przesadne

schematy Selznicka. W stylu „film jest dużo lepszy od książki”. Chyba sam wcześniej

ostrzegałem, że na tym się skończy?

Maura Beth zamiast się zjeżyć, obdarzyła go możliwie najpogodniejszym uśmiechem.

– Ależ zapewniam pana, że z dyskusją o Scarlett i Melanie zapędzimy się na niezbadane

wcześniej ścieżki... Oczywiście, gdy tylko nasycimy się tym smakowitym posiłkiem. Proponuję

więc, żebyśmy wrócili do stołu i się poczęstowali. Najpierw jedzenie, potem rozmowy.

W tym momencie ustawiła się kolejka po tacki, papierowe talerze, plastikowe sztućce

i serwetki, rozłożone tuż obok spodków z mrożoną sałatką owocową Connie.

– Mam nadzieję, że nie mają państwo nic przeciwko takiej swobodnej atmosferze – Maura

Beth zwróciła się do zebranych. – Pomyślałam, że moglibyśmy po prostu położyć sobie tacki na

kolanach. Nie zamierzamy się w naszym klubie wywyższać.

Tak naprawdę nikt nie miał chyba nic przeciwko tac​kom – każdy z obecnych nałożył sobie

porcję i wrócił na swoje miejsce. Przy jedzeniu rozmawiali naturalnie i przyjaźnie. Nawet radny

Sparks zachowywał się poprawnie, a swoją skłonność do przekomarzania skupił na Connie;

później Maurę Beth olśniło, że państwo McShay są przecież teraz po przeprowadzce jego

potencjalnym elektoratem.

– Zastanawiałem się, czy rada miasta nie powinna wprowadzić zwyczaju Welcome Wagon –

tłumaczył Connie. – Może udałoby się przekonać kilka zaktywizowanych społecznie pań, żeby

odwiedzały nowych mieszkańców z ulotkami i kwiatami... coś w tym stylu.

Connie pokiwała niedbale głową i odłamała sobie kawałek papryczkowego chlebka.

– Bardziej interesowałoby mnie Stowarzyszenie Anonimowych Wędkarzy. Nie macie tu

takiego, prawda? – zachichotała i zaczęła opowiadać o nowym uzależnieniu swojego męża od

całodziennego wpatrywania się w spławik.

– Wiedziałam, że mój Douglas będzie przepadał od czasu do czasu, ale to się stało u niego

obsesją. Do tego jeszcze wypady na jednego do Marina Bar and Grill.

Wtedy do rozmowy żywo włączyła się Becca.

– Mężowie i ich natręctwa... Co prawda, to prawda. Weźmy na przykład mojego Tęgiego

Faceta. Nie wiem, czy ktoś to już pani mówił, ale mój Justin sam zagospodarował te wszystkie

tereny nad jeziorem. Na pewno kupili państwo działkę właśnie od niego.

– Niech się pani nie obraża, ale pamiętam wysokiego przystojnego mężczyznę – wyznała

background image

Connie.

Becca machnęła na to ręką.

– Proszę mi wierzyć, każdy, kto buduje się nad jeziorem, musi się spotkać z moim mężem.

Nieruchomości są mu niezbędne do życia jak powietrze. Nic nie robi, tylko je i rozmawia przez

komórkę. Je i mailuje. Je i esemesuje, je i tweetuje.

Ostatnia uwaga wywołała grzecznościowy śmiech, ale Becca wyglądała poważnie.

– Chciałabym umieć się z tego śmiać, naprawdę. Na pewno teraz już wszyscy państwo

wiedzą, że w ciągu tygodnia każdego ranka prowadzę mój program kulinarny, dlatego ciągle

siedzę w kuchni i wypróbowuję nowe przepisy. Mogliby państwo przypuszczać, że mam fioła na

punkcie jedzenia. Ale nie tak bardzo jak Justin. On zjada wszystko, co przygotuję, a potem chce

jeszcze wylizywać naczynia. Jest wiecznie nienasycony. A kiedy się pobraliśmy, był wysoki

i dobrze zbudowany... całkiem atletyczny. – Przerwała i zarumieniła się. – Wiem, nie powinnam

go nazywać Tęgim Facetem, ale straszliwie przytył i po prostu nie potrafię się powstrzymać.

Może łudziłam się, że go to zawstydzi i ograniczy trochę jedzenie, a on doszedł do momentu,

w którym przyznał, że właściwie lubi być nazywany Tęgim Facetem. Podobno czuje się wtedy

niczym komiksowy superbohater.

Panna Voncille odłożyła widelec i obdarzyła Beccę ujmującym uśmiechem.

– Nie miałam jeszcze okazji tego pani wyznać, ale w końcu się dobrze złożyło. Jestem wielką

fanką pani Becca Broccoli Show od pierwszego odcinka na antenie. Zapisałam sobie wiele pani

przepisów na domowe jedzenie i z czasem zaczęłam je stosować na co dzień. – Przerwała na

chwilę i położyła rękę na ramieniu Locke’a Linwooda. – Na jedną z ostatnich wspólnych kolacji

przygotowałam mojemu przyjacielowi makaron zapiekany z serem i bekonem, prawda?

Locke potwierdził, klepiąc się po brzuchu z zadowolonym uśmieszkiem.

– Nie można mu się było oprzeć, aż poprosiłem o dokładkę, mimo że zazwyczaj tego nie

robię. Dbam o formę.

Becca zirytowana przewróciła oczyma.

– Och, żałuję, że skupiłam się na układaniu tych tłustych przepisów na domowe jedzenie.

Ono właśnie zaszkodziło Tęgiemu Facetowi. A oprócz tego feeria nowych smaków lodów.

– Tyle się teraz kładzie nacisku na zdrowe jedzenie – zauważyła panna Voncille, po czym

przerwała i zmarszczyła w zamyśleniu czoło. – Nie chcę się pani wtrącać do programu, ale może

brokuły powinny powrócić do Becca Broccoli Show. W końcu sama pani decyduje

o przepisach.

– Ma pani absolutną rację – odparła Becca i entuzjastycznie pokiwała głową. – Jeśli zechcę,

mogłabym odwrócić medal. Przygotowałabym kilka odcinków ze zdrowszymi potrawami,

background image

a potem zaczęła je gotować w domu dla siebie i Justina. Tylko jak to nazwać? Jakieś pomysły?

– Domowe jedzenie i tylko kilka kalorii? – zaproponowała panna Voncille.

Becca skrzywiła się, a potem uśmiechnęła dyplomatycznie.

– Dzięki, ale to chyba zbyt rozwlekłe.

– Niskokaloryczne domowe jedzenie? – wymyśliła Connie.

Becca roześmiała się.

– To by było zwyczajne oszustwo. Takie rzeczy nie istnieją.

– Mnie to pani mówi! – zawołała Connie.

– Odchudzanie na domowo? – spróbowała raz jeszcze panna Voncille.

– To mi się podoba. Chyba się nadaje. Bardzo na czasie i w zgodzie z obecnymi trendami –

ożywiła się od razu Becca. – Jestem pani niezmiernie wdzięczna, panno Voncille.

– Och, cieszę się, że mogłam pomóc. Może zechciałaby pani informować nas na bieżąco

o kolejnych odcinkach oraz kiedy wyemitują pierwszy z tej serii, żebyśmy go nie przegapiły.

Będzie mi naprawdę przykro, jeśli nas pani nie uprzedzi.

Towarzystwo wzajemnej adoracji kwitło w najlepsze, dopóki kiełkującym przyjaźniom nie

przeszkodził w końcu radny Sparks. Później, kiedy już wszyscy zachwycili się tortem

i budyniem, po czym odłożyli na stos swoje tacki, nadszedł moment poważnych literackich

dyskusji.

– Sądzę, że mieliście już państwo dość czasu na przemyślenie naszego dzisiejszego tematu –

zaczęła Maura Beth zza katedry. – A zatem, kto zechce pierwszy podjąć temat „Ja jestem Scarlett,

a ty Melanie!”?

Radny Sparks natychmiast uniósł rękę i nie czekał nawet na udzielenie głosu.

– Chciałem tylko zapewnić wszystkich, że nie jestem ciepły, a więc ani Scarlett, ani Melanie.

– Bardzo zabawne są pańskie uwagi, panie Sparks – odparła Maura Beth, przeczekawszy

powściągliwe śmiechy zebranych. – Pozwoli pan jednak, że zajmiemy się teraz poważnymi

refleksjami.

– Chciałabym zacząć, jeśli nie mają państwo nic przeciwko – powiedziała Connie.

A ponieważ nikt nie zaprotestował, zabrała głos. – Dopiero co zakończyłam swoją wieloletnią

pracę pielęgniarki na oddziale intensywnej terapii szpitala w Nashville. Zdaję sobie sprawę, że

wybrałam taki zawód, ponieważ wierzyłam, iż potrafię wykonywać te wszystkie podstawowe,

precyzyjne czynności, jakich wymaga zawód pielęgniarki. Mimo że cały wieczór narzekam dziś

na męża i jego zamiłowanie do wędkarstwa, to tak naprawdę jestem bardzo empatyczna. Gdy

nasza córka Lindy dorastała, najlepiej umiałam głaskać ją cierpliwie po czole, kiedy źle się czuła

background image

albo miała gorączkę. Wydaje mi się, że do tego właśnie potrzeba szczególnego rodzaju dotyku

i pielęgniarskich predyspozycji. Dlatego właśnie sądzę, że jestem Melanie. Może bywam czasem

bardziej zdecydowana, ale jednak Melanie.

Rozbrzmiały uprzejme oklaski, ale Connie uniosła rękę niczym strażniczka przeprowadzająca

dzieci przez ulicę pod szkołą.

– Chciałabym jeszcze coś dodać. W Przeminęło z wiatrem jest fragment, w którym Scarlett

próbuje zaopiekować się okaleczonymi i umierającymi żołnierzami w szpitalu polowym. Nie

mogła jednak tego po prostu znieść, przeprosiła więc doktora Meada, odwróciła się na pięcie

i uciekła. Najzwyczajniej nie miała odpowiedniego do tego temperamentu. Czytałam niedawno

ów fragment i wyobraziłam sobie z przerażeniem, jak nowoczesna Scarlett pracuje we

współczesnym szpitalu. Pomyślałam, że krąży wśród irytujących ją pacjentów i jednego po

drugim odłącza od aparatury podtrzymującej życie, kiedy nagle coś ją wpieni. Swoją drogą,

uwielbiam to słowo, chociaż nie mogę go znieść w swoim słowniku. – Przeczekała, aż ucichną

stłumione chichoty. – Może wam się wydawać, że zbyt surowo oceniam Scarlett. Proszę jednak

pamiętać, jak oznajmiła Mammy, że nie chce mieć już więcej dzieci z uwagi na to, jak urodzenie

Bonnie Blue zepsuło jej figurę. Nie wygląda mi to na afirmacyjną postawę wobec życia.

Kompletny egocentryzm. Melanie nigdy by się tak nie zachowała... przynajmniej nie ta autorstwa

Margaret Mitchell. Uważam zatem, że zdecydowanie można mnie zaliczyć do tego delikatnego

obozu popychadeł i jestem dumna, że potrafię ratować innym życie.

Rozległy się kolejne uprzejme oklaski.

– Wszyscy się chyba zgadzamy z pani wywodem. Bardzo wnikliwie to pani przedstawiła.

A więc mamy punkt dla Melanie. Kto następny na ochotnika? – odezwała się Maura Beth.

Zgłosiła się teraz Becca.

– Nie wiem, jakby to było z odłączaniem aparatury – zaczęła – ale muszę przyznać, że ja

jestem Scarlett. Przypuszczam, że cechuje mnie taka sama swoboda, do jakiej miała prawo

urodzona w Tarze Scarlett, chociaż moja pochodzi z innego źródła. Na swoją zarobiłam sobie

ciężką pracą. Uważam, że w dzisiejszej kulturze zbyt mało docenia się zalety. To moje radiowe

alter ego, Becca Broccoli, wzięło się właściwie znikąd. Pewnego dnia poszłam spać z myślą, że

muszę nagrać piętnastominutowy program radiowy, ponieważ poszczęściło mi się i spotkałam

w Twinkle dyrektora stacji WHYY. Siedzieliśmy przy sąsiadujących stolikach, zachwaliliśmy

kelnerce jedzenie, aż on nagle nachylił się w moją stronę i powiedział: „Marzę, żeby w Cherico

znalazł się ktoś, kto nauczy moją żonę tak gotować”. Wtedy coś mnie podkusiło

i odpowiedziałam, że chętnie się tego podejmę, ponieważ uwielbiam gotowanie. I tak zaczęliśmy

rozmawiać, aż w końcu wpadliśmy jakoś na pomysł mojego programu kulinarnego. Wreszcie

background image

jakiś projekt, w którym mogłabym wykorzystać swoją łatwość komunikacji. No, a następnego

ranka obudziłam się z planem jego realizacji. – Becca przerwała i zachichotała zawstydzona. –

Spodobały mi się moje nowe możliwości, zresztą nazwiska po mężu i tak nikt nigdy nie potrafił

poprawnie zapisać. Odkryłam, że Becca Broccoli ukazuje mnie z innej strony: kierowniczki, którą

zawsze chciałam być. Scarlett była taka od samego początku. Kiedy sobie czegoś lub kogoś

życzyła, na przykład koszmarnie nudnego Ashleya Wilkesa, to robiła wszystko, żeby to zdobyć.

Tak naprawdę zawsze chciała być panią Tary, ale tego nigdy nie osiągnęła. Ja natomiast chciałam

być panią fal radiowych, a teraz prowadzę najpopularniejszy program stacji WHYY, Dźwięczny

Głos Wielkiego Cherico. To ostatnie zawsze mnie bawiło. No bo ilu nas jest? Jakieś pięć tysięcy,

wliczając w to każdą człapiącą tu ciężarną? Proszę mi wierzyć, zdaję sobie sprawę, że za rolę

Bekki Broccoli nie dostanę nigdy Grammy. W Beltway ani w Hollywood nigdy o mnie nie

usłyszą. Mieszkam na wsi, nad którą czasem tylko przelatują samoloty. Mimo wszystko jednak

dumna jestem z tego, co osiągnęłam. Prawdopodobnie więc piszę się na Scarlett, tylko może

odrobinę bardziej zrównoważoną i rozsądną.

Po krótkim aplauzie Maura Beth postawiła w wyznaniu Bekki kropkę nad „i”.

– I to jest Scarlett, której nie bałabym się spotkać na ciemnym szczycie schodów!

Dopiero jednak późniejszy monolog panny Voncille przykuł całą grupę do siedzeń.

– Zdaje się, że zaczynałam od wybuchowego i krnąbrnego charakteru Scarlett – zagaiła. –

Chciałam mieć wszystko. Wiernego męża z dobrego rodu, dzieci ile dusza zapragnie i wielki dom

z jego wszystkimi niezbędnymi atrybutami. I tak dalej. W dodatku nie rozumiałam, dlaczego

miałoby mi się nie udać tego wszystkiego osiągnąć, jeśli się przyłożę. To rzeczywiście było

bardzo w stylu Scarlett. Ale podobnie jak Scarlett popełniłam kluczowy błąd. – Przerwała nagle

i uniosła rękę. – Przepraszam na chwilę.

Maura Beth wyczuła, że panna Voncille ma zamiar ujawnić swój sekret, i zwróciła się do niej

konspiracyjnym szeptem:

– Ponad wszystko szanujemy pani prywatność, panno Voncille.

– Doceniam to – odparła i zrobiła przerwę na oddech. – Czuję się jednak dobrze. Nie

zamierzam zagłę​biać się tu w szczegóły. Chcę tylko powiedzieć, że kluczowym błędem Scarlett

było zakochanie się w niewłaściwym mężczyźnie. A przynajmniej wydawało jej się, że go kocha.

Ja z kolei zakochałam się w żołnierzu, który zaginął w akcji w Wietnamie. Byliśmy zaręczeni,

planowaliśmy ślub, a gdy nie powrócił, popadłam w nieokrzesane humory Scarlett. Trudno

zapomnieć, że w opisie Scarlett na pierwszej stronie Margaret Mi​tchell napisała: „nie była piękna”.

Uciekała się jednak zawsze do swojej siły oraz przebiegłych cech charakteru. Ja natomiast

uciekłam się do bycia surową, zasadniczą nauczycielką, a ostatnio realizowałam się, prowadząc

background image

„Kto jest kim w Cherico?” niczym dyktator z jakiegoś kraju Trzeciego Świata. Zdaję sobie

sprawę, że wolałabym być bardziej jak Melanie, ale na razie przyznaję, stacjonuję gdzieś daleko za

pierwszymi szeregami na terytorium Scarlett.

Tym razem nie zabrzmiały oklaski. Dla niektórych był to pierwszy raz, kiedy dowiedzieli się

o długo skrywanym sekrecie – o utraconej miłości panny Voncille. Zrozumieli nagle, dlaczego

zwykła zachowywać się w taki, a nie inny sposób, i wywołało to pełną szacunku ciszę oraz

łagodne uśmiechy.

– Dziękujemy, że zechciała się tym z nami pani podzielić – odezwała się w końcu Maura

Beth. – To nie mogło być łatwe.

Panna Voncille natychmiast jednak obniżyła napięcie, głaszcząc po ramieniu Locke’a

Linwooda.

– Życie idzie do przodu, moi drodzy. A on siedzi tu koło mnie w płaszczu, krawacie

i z błyskiem w oku.

Locke uśmiechnął się, przy czym najwyraźniej się zarumienił.

– Skorzystam z prawa do zachowania milczenia.

Kolejny wybuch śmiechu przygotował grunt pod końcową przemowę Maury Beth, która

została przy katedrze i zaczęła od niespodziewanej pochwały.

– Zanim wyrażę swoje zdanie na temat, który sama zaproponowałam, chciałabym wam

najpierw podziękować, drogie panie, za waszą szczerość. Nie ukrywałyście żadnych istotnych

szczegółów, żeby opowiedzieć nam o sobie. Wygląda na to, że osiągnęłyśmy coś więcej niż tylko

klub książki... Mam nadzieję, że zadzierzgniemy w ten sposób ważne przyjaźnie.

Pomijając sceptyczną minę radnego Sparksa, na pozostałych twarzach Maura Beth zauważyła

wyłącznie aprobatę.

– Jeśli chodzi o mnie, to wiem, że Melanie od zawsze była częścią mojego bibliotekarskiego

„ja”. W Przeminęło z wiatrem to ona pierwsza pomagała odnaleźć się zbłąkanym duszom.

Dorastałam z myślą, że cudownie byłoby pomagać ludziom odnajdywać właściwe książki na

burzowe wieczory albo wyszukiwać najlepsze źródła do ich szkolnych wypracowań. Jako

dziecko uwielbiałam grzebać na półkach w poszukiwaniu czegoś zabawnego i do dziś mnie to

bawi, mimo że jestem już dorosłą dyrektorką biblioteki. – Jej łagodny uśmiech w tym momencie

zaczął jednak blaknąć. – Istnieje też, niestety, inna strona Melanie, o której muszę tu wspomnieć.

Często okazywała się naiwna i zbyt ufna, a mnie się wydaje, że tym właśnie zgrzeszyłam

w Cherico. Rzadko walczyłam o swoje tak, jak powinnam. Potrzebowałabym porządnej dawki

uporu Scarlett. Niestety, ​znajdują się w tej społeczności osoby uznające bibliotekę za luksusową

rozrywkę dla znu​dzonych kur domowych, którym szkoda pieniędzy na kupienie własnych

background image

egzemplarzy bestsellerów w najbliższej księgarni. A i tak podaję tu do publicznej opinii jedno

z łagodniejszych odczuć. Tacy ludzie nie postrzegają biblioteki jako miejsca służącego nauce ani

poszukiwaniu pracy, jak to dawniej bywało. Na tym jednak etapie swojego życia czuję, że ta mała

biblioteka, biblioteka kryta blachą falistą i w ogóle, jest moją Tarą. Zamierzam więc walczyć

o nią, póki mi sił wystarczy. Na razie wygląda to zatem tak: jestem na etapie przeobrażania się

z Melanie w Scarlett, a przy tym z każdej chcę czerpać tylko najlepsze cechy. Moim zdaniem,

obie bohaterki reprezentują wzorce, do których powinna dążyć każda kobieta. Odpowiednie

połączenie miłego usposobienia oraz ambicji nigdy nie wychodzi z mody.

Wśród cichych, ale szczerych oklasków odezwał się głośno radny Sparks.

– Boże drogi, panno Mayhew! To mi przypomina scenę, w której Scarlett klęka na ziemi,

wścieka się na marchewkę, a potem oświadcza, że już nigdy w życiu nie będzie głodna! Cóż, tym

rozemocjonowanym wywodem wycisnęła pani łzy chyba ze wszystkich!

Maura Beth broniła się twardo.

– Może i wyszło trochę rzewnie, ale uczono mnie przecież na bibliotekarkę, a nie aktorkę.

Moim żywiołem są regały, nie scena. Biografie, nie Broadway.

– Touché! – zawołał. Wyglądał, jakby naprawdę przypadła mu do gustu ta riposta, a nawet

posłał jej buziaczka.

– Dawno już się tak dobrze nie bawiłam! – dodała Connie. – I mam tu na myśli również

wszystkie lata w Książkowych Molach Miasta Muzyki w Nashville. Nigdy w ten sposób nie

łączyliśmy naszych lektur z życiem. To zupełnie inne podejście, ale też mi się bardzo podoba.

– Mam jednak pewną uwagę – wtrącił nagle pan Linwood. – Jedzenie smakowało wybornie,

ale wydaje mi się, że ta dyskusja była adresowana tylko do pań. To znaczy nikt mnie nawet nie

zapytał, czy czuję się bardziej Rhettem czy Ashleyem.

Panna Voncille wydała lekki okrzyk zdumienia i popatrzyła mu prosto w oczy.

– Ależ Locke, mówiłeś przecież, że nie zamierzasz sobie nawet zawracać głowy czytaniem

książki. Powiedziałeś, że ja się mogę zająć całą paplaniną, a ty wybierasz się tylko na wyżerkę.

Zwiesił głowę, jego głos pobrzmiewał zawstydzeniem.

– Skłamałem. Nigdy tego nie czytałem. Nie widziałem nawet filmu. Chciałem więc

sprawdzić, o co ten cały raban.

– Aż trudno to sobie wyobrazić – odparła panna Voncille zadowolona i zdumiona zarazem. –

Myślałam, że każdy musiał widzieć go choć raz. To jakbyś nie widział nigdy Czarnoksiężnika

z Krainy Oz albo nie słyszał o Judy Garland.

– To jak, panno Mayhew? – zagadnął Locke.

background image

Maura Beth była zaskoczona.

– Z czym, panie Linwood?

– Nie zapyta mnie pani, czy jestem Rhettem czy Ashleyem? Czyżby trzeba było być kobietą,

żeby czynić takie poważne literackie nawiązania?

Zanim Maura Beth sformułowała pytanie, przez salę przetoczyła się salwa śmiechu.

– A więc dobrze. Kim się pan czuje?

– Oczywiście postrzegam siebie jako Rhetta. Moja nieboszczka żona zawsze powtarzała, że

jestem jej bohaterem.

– Na pewno byłeś – potwierdziła panna Voncille. – Ktokolwiek kiedykolwiek widział was

razem, mógłby to potwierdzić. Obserwowałam to na wszystkich spotkaniach „Kto jest kim?”,

w których braliście udział.

– Czy to znaczy, że zostanie pan pełnoprawnym członkiem Wiśniowego Klubu Książki,

panie Linwood? – zasugerowała Maura Beth, żeby wykorzystać okazję.

– Czemu nie – odparł szybko. – Zgadzam się tu z panią McShay. Dawno się tak dobrze nie

bawiłem.

– Wspaniale, oficjalnie witamy na pokładzie! – Maura Beth zerknęła na zegar na biurku przy

wejściu i postanowiła wybadać grunt. – Widzę, że zajmujemy się ucztowaniem i dyskusjami już

godzinę z kwadransem. Czy ktoś ma jeszcze jakieś uwagi dotyczące książki? Nie muszą być

wcale związane ze Scarlett ani z Melanie.

– A tak z ciekawości – odezwała się Becca. – Jaki mamy ostateczny wynik? To znaczy, ile

jest Scarlett, a ile Melanie?

Maura Beth przejrzała swoje skrzętnie robione podczas spotkania notatki i zaczęła chichotać

pod nosem.

– Właściwie to nie jest takie oczywiste. Pani Connie zdeklarowała się jako Melanie, a panią

Beccę i pannę Voncille przypisałam do Scarlett... chociaż mam pewne wątpliwości... siebie

natomiast oznaczyłam jako „w trakcie transformacji”.

– Wykręca się pani teraz – naciskała Becca. – My na Południu wolimy zdecydowane

stanowiska. Mamy to nawet w słowach naszej dziewiętnastowiecznej pieśni Dixie. – Zaczęła

nucić melodię, aż doszła do odpowiedniego fragmentu refrenu i zaśpiewała: „Za Dixie staniem

murem, żyć będziem i pomrzemy w Dixie”.

– Trafna uwaga – odparła Maura Beth. – A do tego bardzo w klimacie Przeminęło

z wiatrem. Dobrze, jeśli o mnie chodzi, to zbłądzę na razie w stronę Melanie. Przynajmniej na

razie. Wiele jeszcze muszę osiągnąć przed trzydziestką.

background image

– Opowiadaj wszyściuteńko, kochana! – zawołała Periwinkle, gdy tylko trochę po dziewiątej

wyszedł ostatni klient. Odwróciła właśnie wyszywaną niebieskimi cekinami tabliczkę

z „OTWARTE” na „ZAMKNIĘTE”. – Ktoś się ubzdryngolił moim budyniem z sherry?

Zdarzyło się już tak kiedyś. Pewna kochana staruszeczka zjadła dwa jednego wieczoru i trzeba

było dwóch chłopa, żeby ją wyprowadzić. Może powinnam umieścić w menu ostrzeżenie dla

klientów.

Maura Beth roześmiała się i skierowały się do stolika na środku sali.

– Nie, budyń chyba wchodził gładko. Bez czkawki, same zachwyty. Mój glamziowaty

czekoladowo-wiśniowy tort z colą też zrobił furorę.

Periwinkle usiadła, nachyliła się, a guma w jej ustach poruszała się z prędkością mili na

minutę.

– No dobra, wystarczy o jedzeniu. Jak poszło spotkanie? Czy nasz lokalny potentat znów

rozdawał uśmiechy?

– O, tak. I ubrany był jak spod igły. Wyglądał, jakby wybierał się na wesele. Albo jak gdyby

to on właśnie miał być panem młodym. Z grubsza zachowywał się jednak przyzwoicie. Albo

raczej to ja odbijałam wszystkie jego podkręcone piłki. Pewnie nie uwierzysz, ale posłał mi nawet

buziaczka. Straszny z niego oryginał. Nieważne, zresztą przyszłam ci powiedzieć, że spotkanie

poszło dziś jak z płatka. Każdy miał coś istotnego do powiedzenia i ostatecznie okazało się, że

mamy dwie Scarlett i dwie Melanie. A, i jednego Rhetta!

– Znaczy się Butlera?

– Znaczy się, że pan Locke Linwood zażądał, żebym spytała go, czy czuje się Rhettem czy

Ashleyem. To było urocze, a w dodatku został oficjalnym członkiem.

Periwinke spojrzała na nią badawczo.

– Wiesz chyba, że należę do tych, co Scarlett mają wypisaną na czole. Zbyt jestem zadziorna,

żeby było inaczej.

– Raczej Scarlett na sterydach?

Periwinkle odsunęła się żartobliwie.

– No, kochana, pamiętaj, że lepiej trzymać moją stronę.

– Oczywiście, żartuję. Na pewno przydałoby mi się trochę twojej odwagi. W każdym razie

wiele dzisiaj osiągnęliśmy, włączając w to decyzje dotyczące kolejnego spotkania. Tuż przed

końcem zrobiliśmy głosowanie i zdecydowaliśmy, że w najbliższym miesiącu przeczytamy Zabić

drozda. Spotkamy się natomiast wieczorem 19 września. – Maura Beth popatrzyła na

przyjaciółkę wyczekująco i z nadzieją.

background image

– Wciąż nie wiem, jakbym to miała pogodzić, kochana – upierała się Periwinkle, natychmiast

reagując na niemą sugestię. – Powiem tak. Jeśli interes rozkręci się na całego i ciągle będę miała

komplet, wtedy po prostu nie znajdę czasu na przyłączenie się do klubu. A jeśli wystarczy mi

doby, żeby się obijać, czytać i wybierać, którego literackiego bohatera najbardziej przypominam,

wtedy będę głęboko... no, ujmijmy to elegancko i użyjmy terminu... w finansowym dołku. Jasno

to przedstawiłam?

– Pewnie. Chociaż myślałam ostatnio o twojej restauracji i mojej bibliotece, a zwłaszcza

o tym, ile masz pracy. Nie wspominając już o długich dojazdach samochodem w obie strony do

i z Twinkle. Mieszkasz przecież w połowie drogi między Cherico a Corinth. Nie nudzisz się

czasem?

Periwinkle wzruszyła ramionami.

– Tak po prostu zarabiam, kochana.

– A gdyby to odrobinę urozmaicić?

– Co proponujesz? Kminek, paprykę czy coś ostrzejszego w rodzaju pieprzu cayenne?

Wszystko stoi na półeczce.

Zaśmiały się obie.

– Pomyślałam, że dla urozmaicenia przejazdów mogłabyś używać naszych audiobooków. Ze

względu na ograniczenia finansowe wybór mamy skromny, ale nasi czytelnicy bardzo je sobie

chwalą. Co ty na to? Co powiesz na dołączenie do klubu jako dobry słuchacz?

Periwinkle była rozpromieniona.

– Ty chyba powinnaś prowadzić nabór do wojska, moja droga. Na takich warunkach bardzo

chętnie się zapiszę.

– Wspaniale! – zawołała Maura Beth i klasnęła w dłonie. – Zaczniemy od tego, że założymy

ci wreszcie kartę.

– I może tym razem przygotuję coś specjalnego na bufet? Może moje tymbaliki?

Maura Beth odwróciła na moment wzrok i uśmiechnęła się zawadiacko.

– Nie śmiałabym zaprotestować.

– Oczywiście nadal będę rozdawać twoje ulotki klientom. Wydrukujesz pewnie nowe

z drozdem?

– Tak planuję.

Wtedy Periwinkle spoważniała, przestała na moment żuć gumę i nachyliła się.

– I myślisz, że tyle wystarczy, żeby odwieść te gnidy z rady miejskiej od wyrównywania cię

spychaczem?

background image

Maura Beth westchnęła żałośnie.

– Jeszcze za wcześnie. Trudno przewidzieć, co zrobi Sparks. Ja mogę się tylko starać.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 6

Powrót do gry

*

S

chludna chatka panny Voncille przy Painter Street była jednym z kilkunastu domów

w Cherico wybudowanych na początku dwudziestego wieku w stylu królowej Anny i stanowiła

jedyną wartościową rzecz odziedziczoną przez nią po rodzicach, Walkerze oraz Annis Nettles.

Uroku dodawało jej małe, za to nienagannie wypielęgnowane podwórko ze starym figowcem po

jednej stronie ceglanej ścieżki oraz wymyślnym ceramicznym zielonym poidłem dla ptaków po

drugiej.

– Ależ to urocze! – zawołała Maura Beth, gdy stanęła tu z Connie pewnego dusznego

sierpniowego wczesnego poranka.

– Dokładnie tak sobie wyobrażałam miejsce, gdzie mieszka panna Voncille. – Dodała

Connie. – Staropanieńskie i nauczycielskie...

Wtedy właśnie dostrzegła je panna Voncille i z rozmachem otworzyła drzwi wejściowe.

– W samą porę, drogie panie! – zawołała. – Wchodźcie. Czekam na was z kawą, gorącymi

ciasteczkami i dżemem z zielonej papryki. Mamy tylko kwadrans na jedzenie, zanim zacznie się

program Bekki!

W środku Maura Beth ze zdumieniem odkryła istną dżunglę doniczkowych palm

w solidnych ceramicznych pojemnikach. Niektóre z nich były ogromne i oczywiście dość stare,

a ich pierzaste liście rozpościerały się jak wielkie, tryskające fontanny. Inne były mniejsze

i młodsze, ale w tej części domu nie znajdował się właściwie kąt ani szczelina bez palmy.

Zajmowały także jasnożółtą kuchnię panny Voncille, gdzie w końcu zasiadły we trzy

w przytulnym kąciku do śniadania.

– Nastawiłam już stację i tak dalej. Wystarczy włączyć – wyjaśniła panna Voncille,

napełniając filiżanki parującą kawą. – Proszę, częstujcie się ciasteczkami. Wszystko domowej

roboty, łącznie z dżemem. Sama hoduję papryczki w ogródku na tyłach domu.

Gdy każda narobiła już dość zamieszania wokół talerzy, Maura Beth zaczęła zagadywać.

– To bardzo wspaniałomyślne z pani strony, że zdecydowała się pani zaprosić nas na

wysłuchanie pierwszego odcinka Odchudzania na domowo Bekki. Zadzwoniła do mnie wczoraj

background image

i opowiedziała, jak jej miło, że zbieramy się wszystkie razem na audycję. Trochę się tym

denerwuje.

– Och, wiem, ale tylko tyle mogłam zrobić, odkąd podsunęłam jej ten pomysł – zaczęła

panna Voncille, przełknąwszy ostatni kęs ciastka. – Poza tym przez te wszystkie lata zaczerpnęłam

od niej wiele kulinarnych przepisów, w związku z czym chcę ją wspierać, jak tylko potrafię.

– Wszystkie chcemy – dodała Connie. – Z tego, co mówiła, wynika, że przyda jej się każda

pomoc w przywracaniu Tęgiego Faceta do formy.

Panna Voncille upiła kawy i wyprostowała się z godnością.

– Drogie panie, szalenie podoba mi się to, jak coraz lepiej się poznajemy. Nie muszę chyba

nikomu mówić, że przez lata nie byłam szczególnie towarzyska. Rozprawianie o genealogii się tu

nie liczy. Dlatego tak dobrze zrobiło mi uczestnictwo w klubie. Tego właśnie potrzebuję i raz

jeszcze dziękuję pani za mobilizację do dołączenia, Mauro Beth. Chciałabym zatem wziąć byka za

rogi i usprawiedliwić obecność tych wszystkich doniczkowych palm.

Te słowa zaskoczyły Maurę Beth i Connie. Żadna nie zamierzała poruszać tego tematu, ale

Maurze Beth udało się znaleźć odpowiedź, która nie zabrzmiała nieszczerze.

– Jeśli sądzi pani, że to konieczne.

– Tak. Ten dom nie wyglądał tak za życia moich rodziców. Nienawidzili roślin

doniczkowych. To jednak mój hołd dla Franka, mojego zaginionego w akcji ukochanego. Jak

już mówiłam, zaginął w wietnamskich dżunglach. – Przerwała, uśmiechnęła się do otaczającej je

zieloności tak strategicznie rozmieszczonych po pokoju. – Ostatni list, który przyszedł od Franka

tuż przed jego zaginięciem, pełen był życia i świadczył o jego wyjątkowej osobowości. Nie

odgadłybyście nigdy, że znajdował się akurat w samym środku wojennego kotła. Rozwodził się

nad tym, jak pięknie i egzotycznie wyglądają otaczające go wszędzie palmy. Najbardziej przez te

wszystkie lata utkwiło mi w pamięci zdanie, że gdyby ludzie tam do siebie nie strzelali, to byłoby

świetne miejsce dla turystów. Pewnie wyobrażał sobie wtedy, jakby to mogło wyglądać kiedyś

w czasie pokoju. A potem napisał jeszcze, że ​kiedy wróci wreszcie do domu, to chciałby, by

powitały go w nim doniczkowe palmy. Jak mogłabym nie spełnić tej prośby?

– Są przepiękne – zaryzykowała Maura Beth, bo zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.

– Są też dla mnie czymś w rodzaju ostatecznego pożegnania – ciągnęła Maura Beth. – Odkąd

Franka oficjalnie uznano za zaginionego, chciałam mieć pewność, że będą tu zawsze na niego

czekać, jeśli jakimś cudem powróci. Doglądałam ich latami, a zwiędłe zastępowałam nowymi.

Były zawsze dla mnie wielką pociechą. Brzmi to pewnie jak szaleństwo, ale bynajmniej nie

żartuję.

– Rozumiem. Skoro to może pani pomóc – odparła Maura Beth, a Connie pokiwała po

background image

prostu z uśmiechem głową.

– Większość moich gości myśli pewnie, że jestem tylko stukniętą starą panną z bzikiem na

punkcie palm. Jednak dawno już przestałam się troszczyć o cudze opinie.

– No, a ten pani papryczkowy dżem jest wyśmienity, tak samo ciastka. Wszystko po prostu

rozpływa się w ustach – dodała Connie, próbując nieco ocieplić atmosferę.

– Ależ pani uprzejma! – zawołała panna Voncille rozpromieniona. – Hoduję papryczki,

bazylię, miętę i rozmaryn na działce za domem. A przepis na dżem wzięłam pewnie z któregoś

programu Bekki. – Rzuciła okiem na zegarek i ożywiła się jeszcze bardziej. – Och, już za kilka

sekund zaczynamy nową dietę. Drogie panie, proszę wszystko zostawić, jak jest. Później uprzątnę

stół. Usiądźmy teraz wygodnie i poświęćmy całą uwagę Becce, dobrze?

Podniosła się z krzesła, podeszła do niezgrabnego starego radia stojącego na szafce i włączyła

je akurat w samą porę na przerywnik: „Słuchacie WHYY, Dźwięczny Głos Wielkiego Cherico

w Missisipi”! Dżingiel wybrany przed laty przez Beccę – chaotyczny i nieokreślony kawałek

instrumentalny z licznymi akordami gitary akustycznej – obwieścił początek kolejnego odcinka

Becca Broccoli Show. Po jakichś dwudziestu sekundach muzyczki głośno i wyraźnie rozbrzmiał

charakterystyczny głos Bekki.

– Witajcie, mieszkańcy Cherico! Nazywam się Becca Broccoli i znów zapraszam do mojej

małej skarbnicy przepisów oraz kulinarnych wskazówek, jak każdego ranka o siódmej trzydzieści

w stacji WHYY. Wystarczy kwadrans w kuchni, żeby zyskać sobie uznanie rodziny i przyjaciół.

Tym razem jednak przygotowałam coś nowego i będę kłaść nacisk na zdrowsze przepisy.

Nazwiemy to sobie Odchudzanie na domowo, czyli: „schudnijmy trochę, ale niech nam ciągle

smakuje”. – Przerwała i zachichotała. – Tak, moi drodzy słuchacze, Becca Broccoli Show wraca

do brokułów. Oczywiście nie dosłownie. Nie chcę, żebyście wpadali w panikę i obrzucali mnie

brukselkami. Dietetyczny nie znaczy drastyczny. Korzystny nie znaczy koszmarny. Ale proszę mi

uwierzyć, nie będziemy tu wylewać dziecka z kąpielą...

Trójka pań zgromadzona przy stole panny Voncille zaśmiała się głośno.

– Świetny początek! Tak trzymaj, Becco! – zawołała Connie.

– Och! A co jeśli zechcemy coś zanotować? – dodała nagle Maura Beth.

Panna Voncille stanowczo pokręciła głową i syknęła, żeby je uciszyć.

– Nie ma powodu do obaw. Becca obiecała przynieść kopie swoich nowych przepisów na

nasze spotkanie z Drozdem w przyszłym tygodniu.

– ... być może zastanawiacie się, po co to wszystko. Najzwyczajniej w świecie chciałabym,

żeby moja rodzina miała dobre wyniki, kiedy pójdzie na lekarską kontrolę. Wszyscy powinniśmy

dbać o to, co jemy, a jednocześnie wciąż cieszyć się domowymi potrawami. Dziś rano

background image

zaprezentuję zatem swój ulepszony przepis na pomidory z ketmią – mówiła Becca, a panie znów

skupiły się na transmisji. – Zdaję sobie sprawę, że niektórym ketmia wyda się zbyt oślizgła i że

nie lubicie jej faktury. Zdradzę wam jednak kilka wskazówek, dzięki którym pozbędziecie się

większości tego śluzu. Boże, to brzmi niemal jak z Pogromców duchów, co? Kogo wezwiecie?

Beccę Broccoli?!

Panie znów zaczęły się śmiać.

– Na razie wymiata – zauważyła Maura Beth. – Chociaż dopiero drugi raz jej słucham.

– Ciekawa jestem samego przepisu. Odchudzająca ketmia brzmi naprawdę obiecująco.

W życiu czegoś takiego nie robiłam.

Po chwili Becca podawała już przepis.

– Sekretem pozbycia się śluzu jest wrzucenie ketmii na chwilę na mocno rozgrzany tłuszcz.

Nie pozwólcie jej leżeć za długo na patelni, bo zacznie wydzielać te wszystkie soki, za którymi

większość nie ​przepada. Kolejna rada: najlepiej pociąć ketmię ukośnie, żeby otrzymać skośne

plasterki. Wtedy większa powierzchnia ma na patelni kontakt z wysoką temperaturą. Prawda, że

to fascynujące, jak takie drobiazgi mogą ułatwić pracę w kuchni? Zaraz po przerwie na reklamę

wrócimy do rozmowy o mnogości zastosowań zdrowych pomi​dorów z ketmią.

Ponieważ najnowsze promocje na używane samochody od Harva Euchera nie były dla pań

interesujące, wróciły do pogaduszek.

– Becca ma rację z tą wysoką temperaturą – zauważyła panna Voncille. – Kiedyś prawie

udusiłam ketmię na wolnym ogniu. Tylko że mnie ten śluz nie przeszkadza. Sądzę, że to kwestia

przyzwyczajenia.

Connie kręciła głową i jednocześnie groziła jej ​palcem.

– Nigdy nie udało mi się na to namówić Lindy. Zawsze powtarzała, że czuje, jakby musiała

odchrząknąć. Ale moja mała wnuczka Melissa uwielbia potrawkę z ketmii. Rzecz jasna, nawet nie

zdaje sobie sprawy, że ona tam jest wymieszana razem z ryżem i kawałkami kurczaka. Za bardzo

pochłania ją grzebanie łyżką w poszukiwaniu trawki i mówi: „Babi, nie mogę znaleźć trawki!”.

Ułożyłam więc dla niej uroczą rymowaneczkę, a do tego cały układ taneczny. Nie pamiętam teraz

melodii, ale tekst szedł tak: „Kto ukradł trawkę z mojej potrawki, hej? Kto ukradł trawkę z mojej

potrawki, hej?”. Och, tańczyła wtedy jak szalona!

Gdy panie wybuchły śmiechem, Harv Eucher skończył akurat zachwalać jedyną życiową

szansę wymiany starego towaru na nowy i można było z ulgą powitać powrót Bekki na antenę.

– Witajcie ponownie w Odchudzaniu na domowo Bekki Broccoli. Teraz powiemy sobie, jak

serwować pomidory z ketmią jako przystawkę lub też, jak woli większość, jako podstawowy

składnik mojej potrawki z kurczaka albo krewetek...

background image

– Właśnie! – zawołała Connie.

– ... proponuję więc, żeby w waszej spiżarce nie brakowało nigdy kilku słoików tego, co

zwykłam nazywać wszechstronną bazą do potrawek. Właśnie teraz, kiedy w środku lata trwa

sezon na świeże warzywa, powinniście przygotować tę mieszankę do kolacji na nadchodzące

długie zimowe wieczory... – ciągnęła Becca.

– Nie znam się na przetworach – przyznała z pogardliwym uśmieszkiem Connie. – Jestem

z tych, co uważają, że weki powinny służyć do podawania wielgachnych koktajli. Szaleją za tym

w pewnej restauracji w Nashville.

Reszta zgodnie pokiwała głowami, a Becca leciała dalej zgodnie ze scenariuszem.

– ... możecie dodatkowo odchudzić bazę potrawki, dając połowę masła podczas smażenia.

Odłóżcie czosnek, sól i pieprz na jakieś ważniejsze okazje. Zamiast tego zaszalejcie i dodajcie

kroplę oliwy z oliwek. Ten element diety śródziemnomorskiej zyskuje teraz na popularności.

Mawiają, że odrobina oliwy z oliwek i kieliszek czerwonego wina czynią cuda, jeśli chodzi

o naszą długowieczność... a może i nawet w sypialni. Oczywiście abstynenci mogą zrezygnować

z wina i trzymać się tylko oliwy...

Panna Voncille pochyliła się i podejrzliwie uniosła brew.

– Ciekawe, co na to zastępowanie tłuszczy oliwą powiedzą żarliwi zwolennicy masła. Znam

takich z przykościelnych kolacji, którzy głoszą: „Nie będziesz brał tłuszczy innych przed

masłem”, to ich jedenaste przykazanie.

– Moja matka do nich należała – zauważyła Connie i mrugnęła. – Jeśli bolała ją głowa, to

smarowała masłem kilka tabletek aspiryny i wracała do roboty.

Od tego momentu panie nie potrafiły już usiedzieć w ciszy. Cokolwiek powiedziała Becca, na

wszystko miały gotową uwagę lub ironiczny przytyk i udawało im się je jakoś gładko wpleść je

w jej wypowiedź. Nie była to właściwie krytyka, tylko raczej „babskie pogaduchy”, przy których

reszta programu upłynęła na radosnych śmiechach.

– ... do usłyszenia jutro o tej samej porze na tej samej stacji w kolejnym odcinku The Becca

Broccoli Show – mówiła Becca, gdy rozbrzmiewał już końcowy dżingiel.

Panna Voncille wstała, wyłączyła radio, oparła się o blat i skrzyżowała ramiona.

– Co myślicie, drogie panie? Moim zdaniem poszło świetnie. Jak po oliwie i tak dalej.

I Maura Beth, i Connie zgodziły się, że program się udał, potem jednak Maura Beth

uśmiechnęła się zawstydzona.

– Wydaje mi się też, że dobrze się bawiłyśmy przy tym całym przekomarzaniu. Chwilami

czułam się wręcz niczym uczennica szepcząca za plecami nauczycielki. Ciekawe, czy

background image

powiedziałybyśmy to samo, gdyby Becca była tu osobiście.

– Och, to były tylko wygłupy – upierała się Connie. – Jestem pewna, że nie miałaby nic

przeciwko. Po prostu program Bekki był bardzo dowcipny i skłonił nas do podobnego

zachowania.

– Zgadzam się! – zawołała panna Voncille. – Jestem pewna, że Becca stawia na... na humor,

żeby zjednać sobie także tych nieco sceptycznie nastawionych. – Panna Voncille wróciła,

klapnęła teatralnie na krzesło i położyła ręce na stole. – Rzecz jasna, chciałam panie zaprosić na

śniadanie i program Bekki, ale przyświecał mi też ukryty powód. Miałam nadzieję, że wspólne

słuchanie audycji zbliży nas jeszcze bardziej, i jestem pewna, że stało się właśnie tak podczas

owych pogaduszek oraz śmiechów. Jest jeszcze coś, co chodzi mi po głowie... cóż... po prostu...

Maura Beth i Connie wymieniły wyczekujące spojrzenia, aż w końcu odezwała się Maura

Beth.

– Skoro już pani zaczęła, panno Voncille, to proszę mówić dalej. O co chodzi?

– O mój związek z Lockiem Linwoodem – zaczęła, wpatrując się we własne dłonie. Następnie

podniosła oczy i pochwyciła spojrzenie Maury Beth. – Minęło wiele czasu, odkąd... Wiecie

chyba, o czym mówię, prawda?

Maura Beth wyciągnęła rękę i poklepała ją po dłoni z wielkodusznym uśmiechem.

– Odkąd była pani z mężczyzną?

Panna Voncille wypuściła powoli powietrze i szybko odwróciła wzrok.

– Wy, bibliotekarki, macie niezłą intuicję. Ale tak, o tym właśnie chciałam z wami

porozmawiać. Kochaliśmy się z Frankiem, ale to było w 1967 roku. Wtedy to się wydawało takie

proste. W mediach słyszało się tylko, że miłość ma być przede wszystkim wolna. To oszustwo!

Uważam, że miłość jest rzeczą najdroższą na świecie... w staroświeckim znaczeniu tego słowa.

Jakąż to cenę trzeba za nią zapłacić, niezależnie od tego, czy się ją zachowa, czy straci. Teraz

mamy jednak kolejny wiek. Jak mam... wrócić do gry po tych wszystkich latach? Jak być

znowu... wolną?

– Pani Connie, to pani jest mężatką – orzekła Maura Beth. – Jakby to pani ujęła?

Connie przez moment wyglądała na zakłopotaną, ale szybko pozbierała się i pogładziła po

tapirowanych włosach. Ten ostatni gest oznaczał, że jest gotowa podjąć każdy temat.

– Cóż, najpierw chciałabym zapytać panią, panno Voncille, jak daleko zaszły sprawy z panem

Linwoodem. Zechce się tym z nami pani podzielić?

– Jak dotąd było bardzo kulturalnie, jeśli mnie panie dobrze rozumieją – oznajmiła. – Gdy

przychodzi, zawsze jestem gotowa do wyjścia. On robi dla nas rezerwację w Twinkle albo gdzieś

background image

indziej, po czym prowadzimy uprzejme rozmowy przy kolacji i winie. Następnie odprowadza

mnie do domu, dostaje całusa w policzek pod drzwiami i czasami wydaje się, że mogłoby

wydarzyć się coś więcej... Ale... na tym koniec. A raczej, żeby być zupełnie szczerą, ja to kończę.

– W takim razie nie zaprosiła go nigdy pani... na kieliszeczek na dobranoc, jak to mówią?

– Nie.

– Dlaczego?

– Cóż... coś mnie hamuje i zawsze w końcu myślę, że to by było nielojalne wobec Franka.

Connie zamyśliła się i przyłożyła palec wskazujący do ust.

– A była pani kiedyś w jego domu?

– Och, mówi, że nie jest jeszcze na to gotowy. Twierdzi jednak, że robi, co w jego mocy,

żeby pogodzić się z perspektywą wpuszczenia innej kobiety do pokoi, które dzielił z Pamelą.

– Prawda, w końcu całkiem niedawno owdowiał – wtrąciła Maura Beth. – Może byłoby mu

łatwiej trzymać się wspomnień o żonie i zdecydować się na platoniczną relację z panią. A może

myśli, że tego właśnie pani oczekuje? Dochować wierności wspomnieniom o Franku i cieszyć się

kulturalnym towarzystwem?

Panna Voncille wydawała się tym przytłoczona i przyłożyła palce do skroni.

– Tak, pewnie macie rację. Widocznie żadne z nas nie miało ochoty... wracać do gry.

– Sądzi pani, że zebrałaby się na odwagę, żeby zaprosić do siebie pana Linwooda...

wieczorową porą? – drążyła Connie.

– Zabawnie to pani ujęła – odparła panna Voncille wyraźnie zdumiona. Zwęziły jej się nagle

oczy i przybrała bardziej stanowczy ton. – Może przełamałabym się, gdybym bardzo się

postarała. Na nocnym stoliku mam zdjęcie Franka. Zrobione tuż przed jego wyjazdem do

Wietnamu. Na jego twarzy, w sposobie, w jaki zaciska szczęki, odmawia uśmiechu, a mimo

wszystko wydaje się zadowolony z czekającego go losu, widać determinację. To niesamowite, jak

oko obiektywu potrafi czasem utrwalić na kliszy duszę. W każdym razie podejrzewam, że

powinnam schować to zdjęcie, gdybym zaprosiła kiedyś Locke’a do swojej szmaragdowozielonej

sypialni... Oczywiście, jeśli przyjmie zaproszenie.

– Tak bym na pani miejscu zrobiła – przyznała Connie. – Jeśli sprawy zajdą tak daleko,

należy umożliwić mu przynajmniej stawienie czoła tym wszystkim pani romantycznym

wspomnieniom.

– Lepiej też nie wyjaśniać mu znaczenia doniczkowych palm – dodała Maura Beth. – Proszę

to po prostu zbagatelizować i pozwolić mu myśleć, że jest pani lekko stuknięta. Wiele kobiet ma

obsesję na punkcie wystroju wnętrz. Ja na przykład przesadziłam nieco w swoim mieszkaniu

background image

z kilkunastoma odcieniami fioletu. To jednak nic w porównaniu z przypominaniem panu

Linwoodowi o Franku, gdziekolwiek spojrzy. Byłoby to dla niego niczym kubeł zimnej wody

na głowę.

Przejęta panna Voncille klasnęła w dłonie, a rozemocjonowany ton w głosie odejmował jej

lat.

– Wspaniale jest mieć wreszcie po tych wszystkich latach przyjaciółki do zwierzeń. O wiele to

lepsze niż snucie się po pustym domu i rozmowy z palmami przy podlewaniu. W związku z tym

postanawiam wrócić do gry, kiedy skończy się nasze biblioteczne spotkanie z Drozdem.

– Jest pani bardzo odważna! – zawołała Connie. – I bardzo się cieszę, że mogłyśmy pomóc. –

Przechyliła głowę i zmarszczyła w zamyśleniu czoło. – Drogie panie, wpadłam właśnie na

wspaniały pomysł. Dlaczego tylko pani ma przychodzić na spotkania z osobą towarzyszącą,

panno Voncille? Muszę wyciągnąć Douglasa z tej jego cholernej łódki i namówić wreszcie na

wspólne spędzanie czasu w interesujący sposób. Przecież to również moja zapracowana ciężko

emerytura. Będę zatem nalegać, żeby pojawił się na najbliższym zebraniu naszego klubu. Jeśli

odmówi takiej prostej i rozsądnej prośbie, to ja przestanę skrobać te nieskończone ilości ryb. To

powinno dać mu do myślenia!

– Świetny pomysł! – odparła panna Voncille. – A wie pani, co byłoby jeszcze lepsze? Gdyby

Becca przyprowadziła swojego Tęgiego Faceta. Na pewno wszyscy chętnie go poznamy, bo

przecież tyle już o nim słyszeliśmy. Mauro Beth, to będzie niezawodny sposób na zwiększenie

liczby klubowiczów!

– Z pewnością – odparła z szerokim uśmiechem. – A przyrost to w tej chwili najważniejsze

zadanie naszego małego klubu. Wręcz kluczowe. Szkoda, że sama nie mam kogo przyprowadzić.

Connie szturchnęła Maurę Beth po przyjacielsku, jak to ma w zwyczaju.

– Oj, proszę się nie przejmować. Ten jedyny na pewno pojawi się w najmniej spodziewanym

momencie. Ja spotkałam Douglasa na aukcji charytatywnej, gdzie licytowaliśmy ten sam

antyczny mebel. On, jako poważany prawnik, miał spore fundusze, przelicytował mnie

i przegrałam kredens. Była to jednak chwilowa porażka, ponieważ wkrótce spodobało mi się, że

ma taki świetny gust i potrafi dobrze wydawać pieniądze. Pomyślałam, że to właśnie ta właściwa

osoba, od razu więc zastawiłam na niego swoje sieci, a kiedy już wydobywałam z niej zdobycz,

to oczywiście wypadł z niej także kredens. Stoi cały czas w naszej jadalni w domku nad jeziorem

i za każdym razem kiedy z niego korzystam, przypominam sobie stare porzekadło: „Zwycięzca

bierze wszystko”.

– Czyli postanowione – odparła Maura Beth. – Zadzwonię do Bekki i poproszę, żeby

spróbowała złamać Tęgiego Faceta, Connie pogada z Douglasem, a panna Voncille tradycyjnie

background image

pojawi się w towarzystwie Locke’a Linwooda.

Panna Voncille z trudem opanowała chichot.

– Taka jestem przejęta. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś jeszcze poczuję się w ten

sposób, a teraz naprawdę rozważam zaproszenie Locke’a do mojej zarośniętej kryjówki. Tylko

bardziej w stylu delikatnej słodkiej Melanie.

– Mężczyźni lubią myśleć, że w grach miłosnych to oni są myśliwymi – dodała Connie

i zadarła brodę z wyniosłą miną. – Tak naprawdę to jednak kobiety najczęściej zastawiają pułapki.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 7

Idealny mężczyzna

*

R

enette Posey pukała energicznie do drzwi gabinetu Maury Beth.

– Przyjechał właśnie Gregory Peck! – oznajmiła entuzjastycznie i z dziewczęcym uśmiechem

wetknęła głowę do środka. Była to dobra wiadomość, której obie wyczekiwały z niepokojem.

Maura Beth zerwała się z fotela i zaczęła żywo klaskać.

– Świetnie, gdzie jest? Rączki mnie świerzbią, żeby go natychmiast dopaść!

– Mnie też! – Renette obejrzała się szybko za siebie. – Oto nadchodzi kurier UPS w uroczych

brązowych spodenkach i niesie tuby. W ostatniej chwili, co?

Rzeczywiście, tym razem o mały włos się nie spóźniły. Już dziś wieczorem miało się odbyć

spotkanie wokół Zabić drozda, a filmowe plakaty z powiększeniem Gregory’ego Pecka w roli

Atticusa Fincha dopiero dojechały. Maura Beth nienawidziła zaprzątania sobie głowy numerami

referencyjnymi, ale tym razem jej umiejętności organizacyjne i zamiłowanie do robienia notatek

wreszcie się opłaciły. Okazało się bowiem, że tuby zostały przez pomyłkę wyekspediowane do

biblioteki w Jericho, w stanie Missouri, co spowodowało stresujące opóźnienie. Prawo

Murphy’ego, stwierdziła.

– Wyjmijmy je wszystkie od razu i zobaczmy, co właściwie mamy – poleciła Maura Beth,

gdy tylko kurier UPS przeprosił wylewnie za pomyłkę i umknął. – Miał być w trzech różnych

ujęciach.

Renette zaczęła obdzierać jedną z tub z taśmy, podczas gdy Maura Beth usiadła za biurkiem

i zaatakowała nożyczkami drugą. Po chwili trzy czarno-białe plakaty zostały wydobyte

i rozwinięte. Mimo pomyłki zamówienie okazało się w porządku: miały jedno ujęcie

Gregory’ego Pecka w roli Atticusa Fincha w dramatycznej scenie na sali rozpraw; drugie z Jemem

i Scoutem przed chatką, którą nazywali domem; trzecie zaś samego Pecka odbierającego Oscara

za rolę w Zabić drozda. Maura była przekonana, że te fotosy stworzą podobna atmosferę do tej,

która towarzyszyła spotkaniu na temat Przeminęło z wiatrem.

– Wzmocnimy je tekturą, tak jak poprzednie. Nikt chyba nie będzie mógł się poszczycić

bogatszym doświadczeniem niż ich podróż przez cały kraj – dodała z westchnieniem ulgi. –

background image

Chcę, żeby dziś wieczorem wszystko poszło gładko. Skoro pojawi się dwóch nowych mężczyzn,

radny Sparks przekona się, że rozbudowujemy klub i nie będzie mógł nas zignorować.

– Jeśli wystarczy jedzenia, chętnie sama przyjdę – zaproponowała Renette. – Czytałam Zabić

drozda obowiązkowo pod koniec liceum i jeszcze całkiem nieźle go pamiętam. Dostałam nawet

szóstkę za wypracowanie o lekturze. Podobała mi się przede wszystkim ta opowieść o wielkiej

szynce z dziurą, która uratowała życie małej dziewczynki.

Maura Beth ucieszyła się bardzo z tej propozycji.

– Co prawda, nie mamy w menu szynki, ale proszę, przyjdź, Renette. Pewna jestem, że

jedzenia będzie aż nadto.

Potem Maura Beth przejrzała przy biurku jadłospis. Na drugie spotkanie Wiśniowego Klubu

Książki Becca przygotuje dietetyczną wersję potrawki z kurczaka z pomidorami i ketmią;

zainspirowana jednym z ostatnich programów Connie zakręci sałatkę ze świeżej kukurydzy

i czerwonej papryki; panna Voncille upiecze swoje przepyszne ciasteczka, a do tego przyniesie

papryczkowy dżem; zaś na wyraźne życzenie większości Maura Beth powtórzy swój

czekoladowo-wiśniowy tort z colą; wreszcie honorowa członkini Periwinkle wspaniałomyślnie

zgodziła się przynieść kolejny prezent od Twinkle – a konkretnie: swoje kapitalne pomidorowe

tymbaliki z nadzieniem z kremowego serka.

– Znam wielu ludzi, którzy sądzą, że mężczyźni zjedzą wszystko, co się postawi im przed

nosem, odkryłam jednak, że czasem trudno im dogodzić – wyjaśniła Maura Beth. – Chociaż

wydaje mi się, że dziś będziemy mieli szeroki wybór, poza tym Tęgi Facet będzie dawał dobry

przykład.

Renette cały czas próbowała coś powiedzieć, aż w końcu się przełamała.

– Może też powinnam przynieść coś małego... Mogłabym... coś rozmrozić?

– Wystarczy, że się pojawisz, kochana. Spodziewam się dziś wieczorem żywej

i niezapomnianej dyskusji.

Tego wieczoru około osiemnastej trzydzieści Becca i jej Tęgi Facet prowadzili ostrą wymianę

zdań w jasnoniebieskiej sypialni swojej bogatej rezydencji na wsi. Ona kończyła się malować

przy toaletce, on zaś dreptał boso po kosmatym dywanie, wciąż na wpół rozebrany, i mamrotał

coś pod nosem.

– Becco, to jest bardzo ważne służbowe spotkanie – mówił, nie patrząc jej w oczy i szarpiąc

się z guzikami koszuli. – Nic na to nie poradzę, że wynikło w ostatniej chwili. Już od kilku

miesięcy próbuję pochwycić Winstona Barkeleya, a właśnie dziś wieczorem jest w mieście i chce

się ze mną spotkać w Twinkle. Może nawet uda mi się zamknąć umowę. To rewelacyjny kawałek

background image

ziemi, akurat pod kolejną działkę nad jeziorem, naprawdę ekskluzywną.

– Tak, a teraz kto tam mieszka? Banda nędzarzy? – odparła, zerkając kontrolnie na nałożony

przed chwilą na prawy policzek róż. – Czasem odnoszę wrażenie, że ten twój spektakularny

sukces nie wyszedł ci na dobre, Justinie Rawlingsie Brachle. Co ty chcesz jeszcze udowodnić

światu?

Zarżał, stanął przed wysokim lustrem i zaczął wciągać swoje workowate spodnie.

– Co tylko mi się zachce i nie mam wcale wyrzutów sumienia. Wiesz, życie się nie kończy,

kiedy się wygra sportowe stypendium. Poza tym poślubiłaś mnie na bogactwo i biedę, a jakoś nie

widziałem, żebyś się na to bogactwo wypinała.

– Och, odpracowałam sobie jako Becca Broccoli. Dobrze wiesz, że gdybym musiała,

dałabym sobie radę sama. Nie żebym chciała, co prawda.

Kiedy nakładała przy toaletce błyszczyk, zauważyła w odbiciu jego wzburzenie i nagle

pomyślała o miarowej metamorfozie w Tęgiego Faceta.

Nagadała mu już wcześniej o tym, jak przytył, i o niezdrowych żywieniowych nawykach.

– Jeśli tak dalej pójdzie, będziemy musieli kupić ci nowe ubrania w sklepie dla eleganckich

wielkoludów, o ile w ogóle takowy istnieje – powiedziała, starając się ująć to jak najłagodniej.

– Nie jest wcale tak źle – zauważył. – Dobrze wykarmiony mąż jest chodzącą reklamą

twojego kulinarnego programu. Słuchacze straciliby do ciebie zaufanie, gdybym był mizernym

chucherkiem.

I nie zaprzestał wcale przesiadywania przy stole w jadalni, robienia kolejnych lodowych wysp

ani dokładania sobie licznych porcji jej przepysznych potraw.

– Powinieneś trochę przyhamować – ostrzegła go przy innej okazji. – Zachowujesz się, jakby

nieustannie brakowało ci jedzenia i czasu. Ciągle wisisz na komórce. Wolałabym czasem, żeby

tego cholerstwa nigdy nie wynaleziono.

– Latam, gadam, pełny serwis – zażartował.

Nie żartował jednak w kwestii opanowania całego rynku nieruchomości w Cherico przed

ukończeniem trzydziestu pięciu lat i jak na razie dopiął swego w przypadku ekskluzywnych

działek nad jeziorem. Od tego momentu jego konto bankowe oraz obwód w pasie zaczęły

systematycznie pęcznieć. Na pulchnej twarzy wciąż było jednak widać ślady dawnego

szorstkiego, ale przystojnego sportowca, który kiedyś zmiótł z nóg żywiołową Beccę i powiódł ją

przed dziesięciu laty prosto do ołtarza.

– Mógłbyś przynajmniej potowarzyszyć mi w bibliotece i przekąsić coś. Wcale nie musisz

zostawać na dyskusję. Wszyscy jednak oczekują, że się pojawisz. Nie mogą się doczekać, żeby cię

background image

poznać! – przypomniała Becca. – Mógłbyś być gwiazdą wieczoru.

– I zaplanowałaś to wszystko za moimi plecami! – oburzył się. – Pewnego wieczoru wracam

po prostu z pracy, a ty oznajmiasz, że idziemy na jakąś babską imprezę w bibliotece. Oczekujesz,

że będę skakał z radości?

– Oczekuję, że moglibyśmy od czasu do czasu zrobić coś razem, Justinie. Co w tym złego?

Nie odpowiedział i klapnął na brzegu wielkiego łoża z baldachimem, żeby włożyć skarpetki.

– O kurczę, nie do pary! – zawołał nagle, wymachując jej skarpetkami przed oczyma. – Jedna

granatowa, druga czarna. Więcej czasu spędzasz na antenie, niż poświęcasz praniu. Prosiłem,

żebyś zatrudniła pomoc domową. Dlaczego nie chcesz mieć służby? Przecież możemy sobie na to

pozwolić!

– Zdaję sobie z tego sprawę, ale może lepiej nie kłóćmy się o dwie rzeczy naraz – odparła,

kiedy podszedł do szafy. – W tej chwili proszę cię tylko, żebyś poszedł poznać moich nowych

znajomych. Jesteś w stanie tyle dla mnie zrobić?

Wynurzył się natychmiast z pasującą parą i, o dziwo, poddał się. Pokiwał niechętnie głową.

– Dobra, dobra. Zajrzę dla świętego spokoju. Ale zaraz potem idę do Twinkle na spotkanie

z Winstonem. Ty możesz sobie zostać i gawędzić o Zabić drozda, aż wzejdzie księżyc i do

bladego świtu.

– A to ciekawe – zauważyła Becca i wstała od toaletki z szelmowskim uśmiechem.

Connie stała przy jednym z okien swojego salonu i podziwiała, jak wczesnym wieczorem słońce

pobłyskuje w oddali na tafli jeziora Cherico. Horyzont zabarwiony na pomarańczowo i złoto

przecinały swobodne pasma w kolorze koralu, które za wszelką cenę starały się zamazać

pozostałości błękitu dzionka. Był kwadrans przed dziewiętnastą, a ona spędziła niemal bitą

godzinę, usiłując wywabić Douglasa z jego wędkarskiej łódeczki, którą nazwał Wyrokiem, żeby

ogolił się wreszcie i wziął prysznic.

– Śmierdzisz przynętą – powiedziała mu, gdy wyszedł na stały ląd i wyciągnął na wyblakłe

deski pomostu turystyczną lodówkę pełną ryb. – Ja się już przyzwyczaiłam, ale wolałabym, żeby

w bibliotece nie poczuli cię wszyscy od wejścia. Proszę, wyszoruj się porządnie.

Posłuchał jej dobrodusznie i po chwili śpiewał już nawet pod prysznicem. Słyszała, jak

próbuje się zmierzyć z Singing in the Rain, chociaż nie kwalifikował się raczej na wydział

wokalny Grace Kelly. Całe dnie wędkarstwa dobrze na niego wpływały. Był po prostu

w siódmym niebie. Connie czuła jednak, że to dopiero początek zmian, i liczyła trochę, że

dzisiejsze spotkanie wokół Zabić drozda będzie początkiem ich wspólnie spędzanej emerytury.

– Tak sobie myślę, że nie mam w sumie nic przeciwko, żeby zobaczyć znów poczciwego

background image

Justina Brachle – odezwał się nagle, gdy pojawił się wreszcie ubrany i podszedł do żony, stukając

obcasami. Włożył na tę okazję srebrzystą meksykańską koszulę i czarne spodnie, co wspaniale

komponowało się z pierwszymi pasmami siwizny odrobinę rzednących włosów. – Przed

siedmioma laty, kiedy po raz pierwszy zaczęliśmy myśleć o budowie letniskowego domku,

sprzedał nam ten kawałek ziemi.

Connie odwróciła się od okna i rozgrywającego się za nim preludium zachodu słońca.

– Powiedziałam jego żonie Becce, że zapamiętałam go raczej jako ciacho. – Po czym

przyjrzała się wciąż zadbanej sylwetce własnego męża i diabelskiemu uśmieszkowi, któremu

zawsze ulegała w sypialni. – À propos przystojnych mężczyzn, nie widziałam cię chyba tak

przyzwoicie ubranego, odkąd opuściliśmy Nashville. I bosko pachniesz! Do diabła z Zabić

drozda! Będę chyba raczej musiała zaatakować ciebie. Co to za zapach?

Przybliżył do niej swoją spaloną słońcem, starannie ogoloną twarz i pocałował ją delikatnie

w policzek.

– Kilka kropel Old Spice’a. Znalazłem buteleczkę w szafie w sypialni. W jednym z tych

pudeł, których jeszcze nie otwieraliśmy.

Objęła go za szyję i też pocałowała.

– Nie używałeś go przypadkiem, kiedy ponad trzydzieści lat temu zaczęliśmy się umawiać?

Ta buteleczka pochodzi pewnie z muzeum.

Odsunął się i roześmiał serdecznie.

– Ta akurat nie. Dostałem ją chyba niedawno od Lindy na Dzień Ojca. Pewnie tuż przed

przeprowadzką. Ona wie, jak dogodzić swojemu staruszkowi.

– Ale nie tak dobrze jak ja – zauważyła Connie. – A już zaczęłam myśleć, że porzuciłeś mnie

dla ryb. Może powinnam zapuścić łuski.

Zmrużył oczy i udał obrażonego.

– Oj, nie byłem chyba aż taki niedobry, co? Udało mi się nawet przeczytać raz jeszcze całe

pięć rozdziałów Zabić drozda, jestem więc w miarę na bieżąco i nie narobię ci dziś wstydu.

Wiesz, minęło już kilkadziesiąt lat od liceum.

– Zobaczymy, jak pójdzie ci w bibliotece. Wtedy pogadamy – odparła, uśmiechnęła się

i popatrzyła na zegarek. – Musimy się pospieszyć, póki jedzenie jeszcze nie ostygło. Albo zanim

Tęgi Facet zje wszystko.

Douglas wyglądał na zaskoczonego.

– Kto?

– Twój znajomy od nieruchomości, Justin. Oj, opowiadałam ci przecież wszystko w tamtym

background image

tygodniu. Przypomnę ci po drodze.

Panna Voncille wstała i wygładziła fałdki na szmaragdowozielonej kapie. Przez ostatnie pięć

minut siedziała oparta o poduszki zapatrzona w swoje ukochane zdjęcie Franka Gibbonsa na

nocnym stoliku.

– Ukryję cię na jakiś czas w poutpourri – powiedziała na głos do zdjęcia, które trzymała

w dłoniach niczym małego rannego ptaszka. – Chodzi o to, że możemy mieć dzisiaj towarzystwo,

i nie chcę, żebyś mnie denerwował, stojąc tu na straży jak zazwyczaj. Ale nie przejmuj się, nie

zostawię cię w tych perfumowanych saszetkach na zawsze.

Przez ułamek sekundy wyobraziła sobie, jak jej silny wartownik ożywa, udziela odpowiedzi

i wyraża zgodę na zmianę. Dobrze jednak wiedziała, że nie powinna szukać zgody u nikogo,

tylko u siebie. Podeszła więc do komody, cmoknęła delikatnie zdjęcie, po czym wetknęła je

między swoje eleganckie saszetki.

– Proszę! – zawołała i z dumą pokiwała głową. – Gotowe. I po bólu!

Zupełnie jakby wyreżyserowała to jakaś ekipa teatralna, w tym momencie rozbrzmiał

dzwonek u drzwi i panna Voncille wiedziała już, że potencjalny zalotnik przyszedł na czas.

Westchnęła romantycznie i z nadzie​ją, po czym przybrała wdzięczną pozę. Gdyby znalazł się tu

fotograf, uwieczniłby w tym momencie na kliszy jej najlepsze oblicze. Potem wszystko potoczy

się zwyczajnie: przekąszą coś z Lockiem i pogadają z resztą; następnie poważnie omówią zasługi

twórczości Harper Lee; a ostatecznie Locke odprowadzi ją jak zwykle do jej przytulnej chatki.

Tym razem jednak pójdzie za głosem serca...

Głos Locke’a Linwooda za drzwiami wyrwał ją z zadumy.

– Panno Voncille? – nacisnął znów dzwonek. – Panno Voncille?

– Idę! – zawołała, zatrzasnęła dolną szufladę i wybiegła z sypialni niczym nastolatka przed

pierwszą randką. – Już, już idę!

Gdy tylko otworzyła drzwi, wiedziała już, że Locke jest jakiś inny. I nie chodziło tylko

o długą czerwoną różę, którą natychmiast jej wręczył.

– To dla ciebie, moja droga – powiedział i skłonił się lekko.

– Mój Boże, Locke! – zawołała, przyjęła ją i powąchała krótko. – Nigdy jeszcze nie

przynosiłeś mi kwiatów!

– Dziś też nie przyniosłem – odparł. – To tylko jeden kwiat. Ale było tam więcej. Uważam,

że co dzień jesteś słodsza.

Panna Voncille zarumieniła się i przez chwilę stała przejęta z pustką w głowie. Wróciła jednak

do siebie.

background image

– Naprawdę staram się nie być już taką diwą. Ale gdzie się podziały moje maniery? Proszę,

wejdź, a ja wstawię tę ślicznotkę do wazonu. Mógłbyś zabrać dla mnie ciasteczka do samochodu.

Chodźmy do kuchni.

Wstawiła różę do wody i wskazała przykrytą folią blachę pełną przygotowanych ciasteczek,

wyciągnęła też nowy słoik papryczkowego dżemu i wsunęła go do swojej połyskującej

szmaragdowozielonej kopertówki.

– Dobrze. Akurat pasuje, a kolory idealnie współgrają. To chyba wszystko.

– Jeszcze nie – przerwał Locke, na chwilę odłożył ciastka na stół i nerwowo odchrząknął.

– Podjąłem ważną decyzję i chciałbym ci ją oznajmić, zanim się wybierzemy do biblioteki.

– Intrygujące. Najpierw róża, teraz ważna decyzja.

– Tak, chciałem po prostu powiedzieć, że odzyskałem wreszcie rozum. Nie wpuściłem żadnej

kobiety do swojego domu przy Perry Street, od śmierci Pameli przed dwoma laty. Wiem jednak,

że nie życzyłaby sobie, żebym zrobił z niego muzeum. A więc moje zachowanie nie miało

żadnego związku z tobą. Wszystko przez te moje głupawe mechanizmy obrony. Jak gdyby

odcięcie się od świata mogło przywrócić mi Pamelę. Wierzę, że odeszła do lepszego świata. –

Zrobił przerwę na głęboki oddech. – Jeśli więc nie masz nic przeciwko, chciałbym zaprosić cię do

siebie po tym zebraniu w bibliotece na kieliszeczek sherry... lub coś podobnego.

Panna Voncille nie umiała powstrzymać śmiechu, na wpół radosnego, na wpół

zaskoczonego.

– Wybacz – zaczęła, gdy przywołała się wreszcie do porządku. – To pewnie źle wygląda.

Bardzo mi pochlebiasz tym, co właśnie powiedziałeś. Zawsze wierzyłam w porozumienie dusz.

Locke wyglądał na uspokojonego.

– Jeśli tylko nie śmiałaś się ze mnie...

– Ani trochę, wierz mi. Po prostu twoje zaproszenie przywołało w mojej głowie najróżniejsze

wirujące obrazy. Saszetki, potpourri, perfumowane chusteczki. Nie proś teraz o wyjaśnienia,

wystarczy, że jestem zachwycona perspektywą wspólnie spędzonego przedłużonego wieczoru.

Tymczasem musimy zabrać te ciasteczka z dżemem do biblioteki i rozkręćmy tę imprezę.

Maura Beth była wniebowzięta, kiedy przyjrzała się tętniącemu życiem holowi. Podobnie jak na

pierwszym spotkaniu Wiśniowego Klubu Książki jedzenie szybko znikało i najwyraźniej

wszyscy dobrze się bawili. Zdaje się także, że panna Voncille i Locke Linwood skupili się

głównie na sobie i wyglądali, jakby knuli coś w dalekim kącie sali. Podczas gdy większość na

siedząco lub stojąco delektowała się zawartością talerzy, Tęgi Facet sprostał swojemu przezwisku

i w rekordowym tempie pochłaniał wielkie porcje

background image

– Kto by pomyślał, że kukurydza i papryka tak świetnie do siebie pasują – odezwał się

między łapczywymi kęsami sałatki Connie.

Becca sceptycznie zmarszczyła czoło.

– Na Boga, Justin, od lat karmię cię kukurydzą. To przecież prawie to samo.

– No tak, racja. Ale w tej jest jeszcze coś innego.

– Zioła. Dodałam koperku i rozmarynu. Trochę ożywiają smak – pospieszyła z wyjaśnieniem

Connie.

Tęgi Facet wciąż przeżuwał, jakby brał udział w konkursie jedzenia na czas.

– Nieważne, co to. Ważne, że pyszne. Z pewnością wezmę sobie dokładkę.

Maura Beth krążyła po holu, by przywitać się ze wszystkimi gośćmi. Nawet radny Sparks był

chyba w dość towarzyskim nastroju – złapała go przy plakacie z Gregorym Peckiem

odbierającym Oscara.

– Bardzo przyjemna prywatka, panno Mayhew. Może nawet na miarę nagrody Akademii

Filmowej – zagadnął, wskazując na fotos. – Widzę, że powolutku rosną pani statystyki.

Z naciskiem na „powolutku”. Swoją drogą, kim jest ta młoda dama przy misie z ponczem?

– A, to jedna z moich współpracowniczek, Renette Posey. Bywa też moją pomocnicą, jeśli

trzeba. Nie prosiłam jej o to, ale najwyraźniej przyjęła na siebie obowiązki operowania chochlą.

Denerwuje się pewnie ​trochę, bo jest najmłodsza w towarzystwie.

– Urocza dziewczyna – dodał, przyglądając się jej z daleka. – Widzę także, że tym razem

udało się pani nakłonić żony, żeby przyciągnęły mężów. Nie pomyślałbym nigdy, że Justin

Brachle znajdzie czas, by stanąć w progu biblioteki. To nasz pełnoetatowy kombinator w Cherico

i jesteśmy mu bardzo wdzięczni za udane sztuczki z nieruchomościami.

Maura Beth przechyliła głowę.

– Czyli od bogatych właścicieli domów ściąga się więcej podatków?

– Właśnie tak.

– Ale nie wystarcza na utrzymanie biblioteki?

Radny Sparks mrugnął do niej porozumiewawczo.

– Proszę się nie martwić, panno Mayhew. Zamierzam sprawiedliwie ocenić pani starania.

Dlatego właśnie przyszedłem. A przy okazji chciałem spytać: jak fachowo nazywa pani ten pani

odcień rudych włosów? Bardzo nietypowy, wręcz zachwycający, sam muszę przyznać.

– Och! Myślę, że tradycyjnie zwie się kasztanowy – odparła kompletnie zaskoczona. – A mój

były chłopak na studiach powiedział mi kiedyś, że mam po prostu głowę pełną burbona. Chociaż

zabrzmiało to, jakbym była imprezowiczką, co mija się z prawdą.

background image

Uniósł brwi i uśmiechnął się.

– Zauważyłem też, że zmieniają kolor w zależności od światła.

– To prawda.

– Inaczej wyglądają na słońcu, a inaczej w świetle jarzeniówek.

Maura Beth postanowiła nie odpowiadać, więc kiwnęła tylko głową.

– Moja żona jest brunetką. Jej włosy zawsze wyglądają tak samo.

Zapadła niezręczna cisza i Maura Beth uznała, że ma już dość.

– Może powinien pan pomyśleć o etacie w naszym zakładzie fryzjerskim, panie Sparks. Takie

komentarze byłyby tam dużo bardziej na miejscu. Jeśli pan pozwoli, przejdę się zagadnąć

pozostałych gości.

Odeszła, nie odwracając głowy, i skierowała się ku państwu McShay oraz Brachle.

Przekomarzali się przyjaźnie i w tej chwili perorowała Connie.

– ... uwielbiam też, jak światło słoneczne połyskuje na jeziorze o różnych porach dnia,

zwłaszcza tuż przed zachodem słońca. Dziś wieczorem wprost nie mogłam się oderwać od okna –

szturchnęła po swojemu Beccę. – Powinniście wpaść niedługo z Justinem na kolację i przekonać

się na własne oczy. Spróbuję namówić Douglasa, żeby wypłynął na Wyroku i złowił nam jakąś

rybkę.

– Och, z największą przyjemnością, prawda Tęgi? – odparła Becca.

Połknął szybko resztki kukurydziano-paprykowej sałatki i pokiwał posłusznie głową,

przeżuwając, podczas gdy Douglas posłał żonie sarkastyczny uśmieszek.

Maura Beth popatrzyła na zegar przy wejściu i uznała, że czas się odezwać.

– Panie i panowie, sądzę że za kwadrans rozpoczniemy dyskusję. W międzyczasie proszę

dalej delektować się tą wyśmienitą ucztą i doborowym towarzystwem.

– Chciałbym spróbować jeszcze kawałek pani tortu, panno Mayhew. – Tęgi Facet podszedł,

wycierając usta serwetką. – Wygląda bardzo kusząco, a Becca tak się nim ostatnio zachwycała.

Oczywiście, wszystkie potrawy warte były tego, żeby się pojawić. Niestety, obawiam się, że po

cieście zmuszony będę się z państwem pożegnać. Powinienem stawić się pilnie na biznesowym

spotkaniu w Twinkle. Ale proszę się nie przejmować, Becca zostanie tutaj na książkowe

pogaduszki, a ja ją potem odbiorę. A, i powtórzę raz jeszcze, że wszystkie panie wspaniale gotują.

Było przepysznie.

Maura Beth złożyła mu ze wszystkimi grupowe podziękowania, a po chwili przyglądali się,

jak Justin dosłownie wciąga swoje ciasto. Potem wyżłopał szklankę ponczu, przelotnie ucałował

Beccę w policzek i skierował się w stronę drzwi, a po drodze zaczął już wybierać numer na swojej

background image

komórce.

– Jest niemożliwy, prawda? – zawołała Becca do Maury Beth i Connie, kiedy wyszedł. –

Nigdy nie daje sobie czasu na strawienie tego, co zjadł. Nie spotkałam nigdy nikogo, kto bardziej

niż on żyłby w wiecznym biegu.

– Connie wspominała, że nazywa go pani Tęgim Facetem – wtrącił Douglas. – Nie

rozumiałem tego, dopóki nie przyszliśmy i nie przywitałem się z nim osobiście. Oczywiście,

rozpoznałem go, ale sądzę, że to dla wszystkich jest szok. Proszę nie żywić do mnie urazy, pani

Becco.

– Och, nie. Tak już po prostu jest. Nie wiem tylko, jak z tym walczyć. Gardzi moimi nowymi

przepisami. „Zrób to po staremu” narzeka. „Przestań odejmować składniki. Niech smakuje jak

dawniej”. Obawiam się, że nie schudł ani grama.

W tym momencie Maura Beth postanowiła zakończyć pogaduszki i przejść do literackiej

części klubowego spotkania.

– Panie i panowie, prosiłabym o odstawienie talerzy, mogą państwo jeszcze skorzystać

z łazienki i zaraz sięgniemy po nagrodzoną Pulitzerem prozę.

Maura Beth stała za katedrą gotowa podjąć przewodni temat spotkania, czyli „Czy Zabić drozda

było jednym z katalizatorów ustawy o prawach obywatelskich?”. Nie zamierzała jednak zaczynać

od ciężkiej artylerii. Dojdzie do tego stopniowo, zbierając opinie członków na temat

przedstawionej w powieści dyskryminacji rasowej. Oczekiwała, że dyskusja będzie dużo

poważniejsza niż lekkie rozważania o różnicach między Scarlett a Melanie przed miesiącem. Jej

niewypowiedziane motto brzmiało: „Na początek rzeczy proste, a potem podnosimy poprzeczkę”.

Tymczasem radny Sparks znów ją uprzedził i zabrał głos.

– Pani pozwoli, panno Mayhew – zaczął. – Chciałbym postawić pewne pytanie, skoro już

zgromadziło się tu tyle wspaniałych osób, a przede wszystkim panów. – Nie czekał na

pozwolenie, tylko ciągnął dalej jak rasowy polityk, którym przecież był. – Zastanawiałem się nad

tym sporo. Nie uważacie czasem, że Atticus Finch nie prezentuje się wiarygodnie jako ojciec? ​‐

Przecież samotnie wychowywał Jema i Scout, zawsze dawał im

dobre rady i nigdy nie popełniał błędów. Był ideałem. Nie znam ani jednego takiego faceta.

A państwo? Jakie są typowe słabostki mężczyzn? Bo on nie ma żadnych.

Maura Beth ugryzła się w język i nie powiedziała na głos, że akurat Sparksowi Atticus Finch

rzeczywiście musi wydawać się kosmitą. Zebrała się za to w sobie i poprosiła o komentarz

zgromadzonych.

Pierwsza odezwała się Becca.

background image

– Chciałabym, żeby Tęgi Facet bardziej przypominał Atticusa Fincha, nawet jeśli to

niewiarygodna postać. Justin zna się na swojej robocie i dobrze zarabia, ale rzadko ma czas na

cokolwiek innego. Nie znajduje na przykład czasu, żeby zwolnić trochę i pomyśleć

o powiększeniu rodziny, a przecież jesteśmy już dziesięć lat po ślubie. Jeśli w końcu będziemy

mieli dzieci, a bardzo tego pragnę, Justin raczej nie będzie Atticusem Finchem. Nie ma mowy.

W prawdziwym życiu nie ma takich facetów. Podejrzewam więc, że radny Sparks poczynił

słuszną uwagę.

Douglas, który wiercił się już chwilę na krześle, włączył się do dyskusji z subtelnym

grymasem niezadowolenia.

– Zaraz, zaraz, chwileczkę. Przyznaję, że mężczyźni nie są idealni. Nasze kobiety też nie. Ja

jednak zawsze troszczyłem się o swoją rodzinę. Kocham żonę, córkę i wnuczkę. Nie trzeba być

Atticusem Finchem, żeby zachowywać się odpowiedzialnie... albo odpowiednio, w tym

wypadku. Nie pomyśleliście czasem, że Atticus Finch został przedstawiony w ten sposób, aby

motywować nas, byśmy stali się lepszymi mężczyznami... i prawnikami?

– Skoro o tym mowa – dodał Sparks – nie sądzi pan, że prawnicy zeszli na psy, odkąd mogą

się reklamować na plakatach i w telewizji? To chyba ich zdewaluowało.

Douglas zjeżył się i zareagował natychmiast.

– Nie ogłaszam się, panie Sparks. I nie zamierzam.

– Ale przyznaje pan, że znajdą się tacy, co namawiają do procesu o odszkodowanie ofiary na

miejscu wypadku?

– O tym mieliśmy dziś rozmawiać? – zauważył Doug​las, próbując się opanować.

Wtedy odezwał się Locke Linwood, który trzymał za rękę pannę Voncille.

– Brak mi kompetencji, by udzielić odpowiedzi na pytanie dotyczące prawników, ale

wracając do tematu idealnych mężczyzn, mogę państwa zapewnić, że Pamela nie narzekała nigdy

na swojego męża. Tak, oboje popełnialiśmy wiele błędów, ale trzymaliśmy się jakoś i razem

budowaliśmy rodzinę. Nie wiem, czego jeszcze można wymagać od mężczyzny.

– Moim zdaniem pańskie słowa potwierdzają tylko moją uwagę – odparł radny Sparks

z zadowoleniem wypisanym na twarzy. – Atticus Finch jest idealnym mężczyzną oraz

prawnikiem i nikt z nas nie może się z nim równać. Czyli on jest nieprawdziwy, a my prawdziwi.

Nie powinniśmy się jednak przejmować tym, że nawet przez lata nie uda nam się osiągnąć

fikcyjnego ideału.

Maura Beth poczuła, że musi szybko zainterweniować, żeby uratować dyskusję, ale Connie

uprzedziła ją swoim przekonującym apelem.

– Wydaje mi się, że za bardzo się rozpędzamy. Nie przyszliśmy tutaj naskakiwać na facetów

background image

i raczej nie spodobałoby mi się też, gdyby oni naskakiwali na mnie.

– Racja – przyznała Becca. – Tęgi Facet ciągle działa mi na nerwy i nie wiem jeszcze, jak

potoczy się nasze wspólne życie, ale na Boga, nie oczekuję przecież, żeby był ideałem.

Za podium zawibrowała komórka Maury Beth, aż podskoczyła. Kiedy odebrała i zaczęła

słuchać przejętego głosu po drugiej stronie słuchawki, napięcie wyraźnie wzrosło w niej jeszcze

bardziej, a zszokowana mina zdradzała, że zdarzyło się coś poważnego. Potem gwałtownie

odłożyła telefon, jakby chciała ukarać go za tę wiadomość, i z całym spokojem, na jaki tylko

zdołała się zdobyć, zwróciła się do Bekki.

– Mogę porozmawiać z panią na osobności? Przepraszam państwa na chwilę.

Becca szybko zerwała się z krzesła.

– O co chodzi? Co się stało? – W jej głosie pobrzmiewał niepokój.

Odeszły obie od katedry w stronę lady, Maura Beth odwróciła się tyłem do pozostałych

gości, zasłoniła Beccę i dyskretnie zniżyła głos.

– Nie wiem, jak mam to pani powiedzieć, ale zadzwoniła do mnie Periwinkle Lattimore

z Twinkle. Wygląda na to, że Justin mógł dostać przed chwilą zawału serca i wiozą go teraz do

szpitala...

Becca nie pozwoliła Maurze Beth skończyć, na jej twarzy uwidoczniła się panika, a głos

zaczął się trząść.

– Mój Boże! Ktoś musi mnie tam zawieźć! Kto mnie zawiezie? Kto mnie zabierze? Przecież

on nie mógł dostać zawału. Ten wielki goryl ma dopiero trzydzieści dziewięć lat!

Pozostali od razu zerwali się na równe nogi i podbiegli do niej, a Connie i Douglas pierwsi

otoczyli Beccę.

– Tęgi Facet miał zawał! – zawołała, chwytając się rękawa Connie niczym zrozpaczone

dziecko. – Zawieziecie mnie tam? Nie mam samochodu!

– Oczywiście, proszę się nie martwić – odparł Doug​las i ujął ją delikatnie pod ramię. –

Pojedziemy i zostaniemy tam z panią.

Nagle wszyscy jednocześnie zaczęli oferować swoją pomoc i tak oto rozpadło się drugie

spotkanie Wiśniowego Klubu Książki. Ostatecznie uzgodnili, że spotkają się w szpitalu i zostaną

tak długo, jak tylko to będzie potrzebne. To może być długa noc.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 8

Terapia balonowa

*

P

ół godziny później w zatłoczonej poczekalni na drugim piętrze szpitala w Cherico Maura

Beth wszystko przemyślała. Wiśniowy Klub Książki nie interesował się już urywkami prozy,

tylko strzępami informacji z oddziału intensywnej terapii, gdzie Tęgi Facet przechodził

szczegółowe badania pod kątem komplikacji po zawale mięśnia sercowego. Wszyscy, włączając

Winstona Barkeleya i radnego Sparksa, wyłączając natomiast nastoletnią Renette Posey, czekali

w milczeniu, wiercąc się w krzesłach, bezmyślnie wertując gazety albo denerwując się na stojąco.

Wszyscy, oprócz Connie, która odgrywała rolę łączniczki między poważnym młodym

kardiologiem doktorem Oberlinem a pozostałymi. Za każdym razem gdy pojawiał się, żeby

udzielić lekko oszołomionej środkami uspokajającymi Becce nowych informacji o stanie Tęgiego

Faceta, Connie spieszyła z wyjaśnieniami.

– Podają mu streptokinazę, czyli lek przeciwzakrzepowy, żeby go ustabilizować – wyjaśniała

zgromadzonym po ostatnich odwiedzinach doktora, i trzymając cały czas Beccę za rękę. – Na

szczęście ta akurat zablokowana arteria raczej nie przyczynia się do wdowieństwa. Kiedy już się

upewnią, że podróż nie stanowi zagrożenia, wyślą go karetką do centrum medycznego

w Nashville, które specjalizuje się w przypadkach kardiologicznych. Dobrze znam to miejsce.

Jedno z najlepszych w kraju. Bardzo chciałam tam zawsze pracować, ale nie byłam nigdy dość

dobra.

Becca wciąż ściskała mocno rękę Connie.

– Muszę się tam dostać. Jak się tam dostanę?

Douglas uspokoił ją, podobnie jak wcześniej w bibliotece.

– Zawieziemy panią, kiedy będzie trzeba. Znamy Nashville jak własną kieszeń. Zostaniemy

z panią, póki w pełni nie wyzdrowieje, a potem możemy nawet przywieźć państwa z powrotem.

Mieszka tam mój brat Paul z żoną i mają w swoim domu w Brentwood dużo miejsca dla gości.

Wystarczy, że zadzwonię, a na pewno nas przenocują. Nie ma problemu.

– A pan Justin wyzdrowieje – dodała Connie. – Doktor Oberlin powiedział, że już w tej

chwili jest wiele pozytywnych objawów. Przede wszystkim pani Periwinkle natychmiast wezwała

background image

pogotowie. W przypadku zawału czas jest zawsze bezcenny. Teraz na pewno zmniejszyli już

zakrzep. Co prawda, miał lekką reakcję alergiczną na streptokinazę i nie mogli całkowicie usunąć

zatoru, ale, co najważniejsze, przez tętnicę już z powrotem płynie krew. Nic go w tej chwili nie

boli, więc możemy teraz odetchnąć z ulgą i skupić się na dobrych, uspokajających myślach.

– I to właśnie z powodu reszty zatoru muszą go zabrać do Nashville? – spytała Maura Beth.

– To jest mały, podmiejski szpital – tłumaczyła dalej Connie. – Nie mają odpowiedniej

aparatury, żeby podjąć kolejne wymagane kroki. Nazywa się to angioplastyka balonowa.

Poprowadzą tętnicą od nogi aż po serce balonik na cewniku, monitorowany kamerką. A potem

napompują balon i... bum! Żadnych zakrzepów.

Mimo że lekko otumaniona, Becca zaczęła się rozgadywać.

– Doktor powiedział, że to bezpieczny zabieg. Ale czy na pewno? Brzmi niebezpiecznie

i skomplikowanie. Co jeśli go stracę? Dziś wieczorem mieliśmy przecież taką głupią sprzeczkę

bez powodu. Powiedziałam nawet, że mogłabym poradzić sobie bez niego. Czy w ten sposób

Bóg postanowił ukarać mnie za takie bezduszne refleksje? Proszę mi powiedzieć prawdę. Jak

niebezpieczny jest ten balonowy zabieg?

– Proszę się uspokoić. Niezliczoną ilość razy widziałam, jak ta procedura kończy się

powodzeniem – odparła Connie i pogłaskała Beccę po ręce. – To dużo mniej intruzywne niż by-

passy, a do zdrowia dochodzi się w ciągu około tygodnia lub nawet szybciej. Niektórzy od razu

wracają do pracy. To możliwie najbezpieczniejsze rozwiązanie.

Wtedy właśnie z windy wysiadła Periwinkle, energicznie podeszła wprost do Bekki

i troskliwie wzięła ją w ramiona. Po chwili uściskała także Connie oraz Maurę Beth, resztę zaś

powitała uśmiechem i skinieniem głowy.

– Jakie wieści? – spytała, łapiąc oddech. – Nie mogę przestać o tym myśleć.

Connie zdała jej aktualną relację wraz ze skondensowaną diagnozą lekarską, którą

zrozumiałby tylko specjalista.

Periwinkle rozluźniła się nieco.

– Musiałam zamknąć wcześniej. Nic tak nie wykurza klientów jak gość na noszach. –

Zreflektowała się zaraz. – Oj, przepraszam, nie zamierzałam stroić sobie żartów. Proszę mi

wybaczyć, pani Becco. Czasem plotę straszne głupstwa.

– Wybaczyć? – zawołała Becca, a jej oczy zwęziły się z niedowierzaniem. – O czym pani

mówi? Przecież wszystko pani zawdzięczam i nie wiem, jak mam pani za to dziękować. Doktor

Oberlin powiedział, że ratownicy przyjechali w ekspresowym tempie. Mój Tęgi Facet zapewne

zawdzięcza pani życie. Jakim cudem wiedziała pani od razu, co się dzieje?

– To chyba intuicja – wyjaśniła Periwinkle. Tym razem, co dziwne, nie miała w ustach

background image

gumy. – Pani mąż poprosił mnie do stolika i zapytał, czy nie mogłabym mu podać alka-seltzer

albo czegoś na ból żołądka. Pił tu ze znajomym kawę, ale wydał mi się bardzo blady i spocony.

Staram się, żeby w letnie upały było u mnie w restauracji przyjemnie chłodno, więc zaczęłam się

zastanawiać, co się dzieje.

Wysoki, ubrany na sportowo Winston Barkeley wtrącił się ze swoją uwagą.

– Tak, ja też widziałem, że coś z nim nie tak. Odkąd się do mnie przysiadł, powtarzał, że ma

niestrawność. Powiedział, że za dużo zjadł na przyjęciu, z którego przyszedł. Ale po tym jak

masował się po klatce piersiowej, widziałem, że alka-seltzer wcale nie działa.

Periwinkle pokiwała głową i opowiadała dalej.

– Potem znów poprosił mnie do stolika i powiedział, że zaczyna czuć się dużo gorzej, jakby

zgrzytały mu w środku kółka zębate. Wtedy już wiedziałam. Nie lubię, kiedy ktoś dostaje u mnie

niestrawności, ale zanosiło się na coś innego niż, za przeproszeniem, popicie wodą i beknięcie.

Powiedziałam mu, że wezwę pogotowie, bo bardzo mi się to nie podoba. Sięgnęłam więc po

komórkę, karetka przyjechała do migoczącej Twinkle... cóż, w mig.

Becca ściskała ręce Periwinkle raz za razem.

– Dzięki ci, doktor Periwinkle, dzięki ci. Proszę sobie żartować, ile się pani podoba.

– Och, kochana, to tylko lata praktyki w obcowaniu z ludźmi. Codziennie muszę czuwać nad

wszystkim i nad wszystkimi. Jednego dnia jestem bohaterką, a drugiego pozywają mnie za to, że

ktoś się poślizgnie na listku sałaty.

Becca popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

– Naprawdę poszedł ktoś z panią o to sądu?

– Ze mną nie, odpukać w niemalowane. Ale przydarzyło się to pewnemu miłemu panu,

którego poznałam kiedyś na zjeździe restauratorów. Uwierzy pani, że musiał wydać niemal

wszystkie oszczędności na proces o odrobinę rozlanego Sosu Tysiąca Wysp, na którym ktoś

nieszczęśliwie złamał nogę?

Becca zdobyła się na uśmiech – pierwszy od dłuższego czasu.

– Cóż, w takim razie bardzo się cieszę, że mój Tęgi Facet był akurat dzisiaj w Twinkle. Ta

filiżanka kawy to był biznes życia.

Godzinę później już tylko Connie, Douglas, Becca i Maura Beth pełnili wartę w poczekalni.

Reszta wróciła do domów, upewniwszy się uprzednio, że Connie albo Maura Beth poinformuje

ich o zmianie stanu Tęgiego Faceta. Na razie jednak wieści były najlepsze jak na te okoliczności.

Wszystkie wyniki stabilne, lekarze postanowili zatem wysłać pacjenta karetką do Nashville

w ciągu godziny, gdzie następnego dnia od razu z rana poddadzą go angioplastyce.

background image

– Zdaję sobie sprawę, że wcale nie ma pani ochoty opuszczać warty w poczekalni – odezwała

się ​Connie do Bekki. – Jeśli jednak mamy jutro rano z Douglasem panią zawieźć, powinna pani

wrócić teraz do domu i się spakować. My zresztą też. Właśnie, może zabierzemy pani rzeczy

i prześpi się pani u nas? Doktor Oberlin zapewnił mnie, że nie ma w tej chwili bezpośredniego

zagrożenia życia. Przy okazji będziemy mieli trochę czasu, żeby odpocząć przed podróżą.

Maura Beth zdecydowanie ją poparła.

– Tak by było najlepiej, pani Becco. Pani Connie zna się na takich rzeczach.

Zamiast jednak się zgodzić, Becca zaczęła wszystko kwestionować.

– Wiem, sytuacja jest opanowana, ale po prostu czuję, że to wszystko moja wina. To ja go tak

utuczyłam. A potem dokuczałam mu z tego powodu i nazywałam Tęgim Facetem.

– Sama pani mówiła, że to przezwisko ostatecznie mu przypasowało. Że myślał o sobie nawet

jako o superbohaterze – przypomniała Maura Beth. – Niech się pani nie obwinia w ten sposób.

Nigdy w życiu nie widziałam, żeby ktoś zjadł tyle naraz co on dzisiejszego wieczoru w bibliotece.

Nikt mu tego na siłę do gardła nie wpychał. Nie może czuć się pani odpowiedzialna za takie

zachowanie.

– Powiedziała też pani, że to niemożliwe, żeby dostał zawału w wieku... trzydziestu ośmiu

lat? – dodała Connie.

– Trzydziestu dziewięciu – wyszlochała Becca. – Miesiąc temu miał urodziny. Upiekłam mu

wielki, tuczący tort czekoladowy i zjadł go w całości. Oczywiście, gdybym nie upiekła czegoś

sama, poszedłby do piekarni Hansona, kupił tuzin eklerów i w każdego wetknął świeczkę. Wielki

palant ze słabością do słodyczy!

Connie uśmiechnęła się i raz jeszcze przybrała swój zawodowy medyczny ton.

– No właśnie. Pomijając jednak urodzinowe specjały, musi sobie pani zdać sprawę, że na

zawał serca w tak młodym wieku wpływa wiele poważnych czynników. Nie chodzi tylko

o nawyki żywieniowe i nadwagę, ale także podatność na stres, wysokość ciśnienia czy poziom

cholesterolu. To wcale nie jest takie proste, jak się wydaje.

Becca uniosła brwi.

– Miał brać leki na cholesterol, ale... Nie dałabym głowy, czy rzeczywiście to robił. Robi

jednak wiele rzeczy, których nie powinien. I przyszło mu teraz za wszystkie zapłacić.

– Porozmawia z nim pani o tym po angioplastyce w Nashville, kiedy już będzie wracał do

zdrowia – ciągnęła Connie. – Tymczasem powinniśmy chyba zajrzeć do doktora Oberlina

i powiadomić go, że będziemy tam pani mężowi towarzyszyć.

Dopiero kiedy powiedziano Becce, że Tęgi Facet jest już przygotowywany do podróży i nie

background image

będzie czasu na odwiedziny, poddała się i warta oficjalnie została zakończona – przynajmniej

w Cherico.

– O której będą państwo jutro wyjeżdżać? – Maura Beth zapytała państwa McShay, kiedy

zjeżdżali windą.

Wymienili spojrzenia i popatrzyli na Beccę.

– Szósta trzydzieści pani pasuje? Możemy pojechać drogą Natchez Trace Parkway i będziemy

tam sporo przed dziewiątą – powiedział Douglas.

– Tamtędy jeździliśmy zawsze w tę i z powrotem na wakacje przez ostatnich sześć lat.

Becca nie protestowała, pokiwała powoli głową i przymknęła oczy.

– Oczywiście. Nie ma innego wyjścia, jak wyruszyć o świcie – zauważyła Maura Beth. –

I pewnie przydałoby się coś więcej niż kawa lub dwie, żebyście państwo nie usnęli po drodze.

Connie popatrzyła na nią z ukosa.

– O czym ty, dziewczyno, mówisz? O amfie? Doug​las i ja nigdy do tego nie doszliśmy,

mimo że wystarczająco często pracowałam na nocną zmianę w szpitalu, żeby mnie pokusiło.

– Oj, proszę nie opowiadać głupstw. Nic w tym stylu. Wpadłam po prostu na niezwykle

inspirujący pomysł, a im bardziej będą się państwo zbliżać do Nashville, tym bardziej przejęcie

będzie rosło – tłumaczyła Maura Beth, gdy otworzyły się drzwi windy. – Czy po wyjściu ze

szpitala mogliby państwo wpaść jeszcze ze mną na chwilę do biblioteki? Przysięgam, że to zajmie

tylko parę minut.

Douglas wzruszył ramionami.

– Niech będzie. I tak nic dziś nie poszło zgodnie z planem.

Douglas zaparkował przed portykiem i wyłączył silnik, senna i wykończona emocjonalnie Becca

osunęła się na tylne siedzenie, a Connie weszła z Maurą Beth do biblioteki.

– Mam nadzieję, że nie wręczy mi pani resztek z klubu książki, które zostały w bibliotecznej

lodówce – zaznaczyła. – A poza tym nie wiem, co tam jeszcze może pani knuć.

Maura Beth roześmiała się i otworzyła drzwi swojego gabinetu.

– Zapewniam panią, że poczują się państwo dużo lepiej, kiedy już dojadą do Nashville

i odwiedzą Tęgiego Faceta w szpitalu – podeszła do biurka i otworzyła dolną szufladę. – Aha,

miałam rację. Pamięć mnie nie zawodzi. Tu je schowałam – wręczyła Connie wielką paczkę

balonów, których nie zdecydowała się wykorzystać na spotkaniu wokół Przeminęło

z wiatrem. – Nie będę ich teraz dmuchać, ale mogą naprawdę umilić dzień, kiedy wejdą państwo

przywitać się z Tęgim Facetem. Można mu powiedzieć, że to od całego Wiśniowego Klubu

Książki z najlepszymi życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.

background image

Na widok paczki twarz Connie pojaśniała.

– Rozumiem, że to dla uczczenia angioplastyki balonowej?

– Za udaną angioplastykę balonową – podkreśliła.

– Nie spotkałam się nigdy z inną – dodała Connie. – Pani Mauro Beth, pani ma zawsze

najlepsze pomysły. Czy tego przypadkiem nie uczą na bibliotekoznawstwie?

– Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie, jakie oferują kursy. Przypuszczam, że mój

umysł działa nieco nadprogramowo.

Roześmiały się wspólnie, a potem Maura Beth pochyliła się i wyciągnęła z dolnej szuflady

zwój sznurka.

– Przyda się do zawiązywania balonów i związania ich razem. Można na przykład zrobić

balonowy bukiet. To by kosztowało fortunę, gdyby zamówić od jakiejś firmy usługowej, ale ja

zaopatrzę państwa naprawdę tanio.

Następnie wzięła pisak z kubka na biurku.

– To też się przyda. Można napisać „Zdrowia!” czy co tam będziecie państwo chcieli po

nadmuchaniu. Tylko ostrożnie z markerem. Ostatnio zrobiłam jeden napis na próbę i balon pękł

mi w rękach. Wydawało mi się, że ktoś do mnie z bliska strzelił. Teraz potrzebuje pani

z Douglasem już jedynie trochę dwutlenku węgla. Tylko proszę nie dmuchać zbyt energicznie,

bo państwo zemdleją i ponabijają sobie guzy. Nie chcemy kolejnych wizyt w szpitalu.

Connie uściskała ją serdecznie, po czym się od​sunęła.

– Nie potrafię uwierzyć w choćby minimalną możliwość, że miałaby nas pani opuścić.

Cherico bardzo potrzebuje takich ludzi. I bardzo mi przykro, że nasze dzisiejsze spotkanie

zupełnie zboczyło z tematu. Tyle się pani nakłopotała, a ja naprawdę bardzo chciałam raz jeszcze

wgryźć się w Zabić drozda. Szczerze mówiąc, byłam też dumna z Douglasa. Ten mój przebiegły

mężulek między swoimi wypadami na piwo i ryby też czytał. Co pani na to? Może ta nasza

emerytura okaże się w końcu przyjemna dla nas obojga?

Maura Beth machnęła ręką i uśmiechnęła się ​uprzejmie.

– Na pewno tak się stanie. A nasze spotkanie możemy przełożyć na inny termin. Tak właśnie

zresztą zamierzam, chociaż pewnie musimy wziąć tez pod uwagę leczenie Tęgiego Faceta. Jestem

pewna, że Becca będzie chciała do nas dołączyć.

– Wolałabym tylko, żeby Sparks już się od pani odczepił – przyznała Connie. – Prawie mu

się udało dzisiaj skłócić panie z panami, a potem jeszcze przypuścił mściwy atak na prawników.

Widziałam, jaka była pani zirytowana za katedrą.

Maura Beth westchnęła, nie potrafiła przestać myśleć o tej intrydze.

background image

– Starałam bardzo nie dać tego po sobie poznać. Ale mną się proszę nie przejmować. Nie

poddaję się łatwo. Scarlett by się nie poddała.

Connie odwróciła się i popatrzyła na zegar na biurku przy wejściu.

– Już prawie wpół do jedenastej. Musimy się spakować, więc będę lecieć. Zadzwonię do pani

jutro rano ze szpitala, jak tylko będziemy mieć jakieś konkretne informacje. Potem może pani

dzwonić do reszty, nie mam nic przeciwko.

Po minucie czy dwóch Maura Beth stała już w drzwiach i machała znajomym na pożegnanie,

a Doug​las zatrąbił w staccato i zjechał z krawężnika. Rokowania Tęgiego Faceta wyglądały

obiecująco, a ona sama zadowolona była z pomysłu balonowej terapii. Kiedy jednak wróciła,

żeby zgasić światło przed zamknięciem, poczuła nagły przypływ przygnębienia, który rozchodził

się po niej jak zapowiedź zbliżającego się chłodu.

Ostatnio czytała bardzo ciekawą i kontrowersyjną książkę z biblioteki o chaosie

deterministycznym. Nie wszystko w niej dogłębnie zrozumiała, ale z grubsza chodziło o to, że

czasem przypadkowe wydarzenia potrafią udaremnić nawet najlepiej przygotowane plany

najbystrzejszych umysłów świata. Z pewnością nie zamierzała mieć pretensji do Justina Brachle’a

o jego zawał serca, ale to nieszczęsne wydarzenie w połączeniu z wysiłkami radnego Sparksa,

żeby zaburzyć przebieg spotkania, zdecydowanie nie pozwalały nazwać drugiego zebrania

Wiśniowego Klubu Książki sukcesem.

Najwyższa pora trochę przyspieszyć i potraktować klub książkowy bardziej jako kampanię

wyborczą. Trzeba jakoś przekonać ludzi, żeby oddali głosy – wystarczy, że przyjdą do biblioteki

i skorzystają z jej usług. Stawką była jej praca, a w Cherico mieszkali niestety ludzie, którzy

prosto w oczy oznajmili jej, że mają to w nosie.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 9

Słowa na sześć liter

*

P

anna Voncille i Locke Linwood opuścili wartę w szpitalu pierwsi, kiedy tylko stan Tęgiego

Faceta został uznany na oddziale intensywnej terapii za stabilny.

– Niech pani zadzwoni do nas, kiedy będzie wiadomo coś więcej – powiedziała panna

Voncille do ​Maury Beth, która ją o tym zapewniła.

Gdy jednak wsiedli do cadillaca Locke’a na parkingu pod szpitalem, zapadła między nimi

niezręczna cisza. Siedzieli chwilę, wsłuchując się w stłumione odgłosy pracującego silnika,

i patrzyli prosto przed siebie bez śladu emocji na twarzach.

Panna Voncille pierwsza podjęła ten temat, nad którym oboje teraz dumali.

– Czy ostatnie wydarzenia zmieniają cel naszej podróży?

– Rozumiem, że masz na myśli konkretny adres?

– Tak. Wieziesz mnie do swojego domu przy Perry Street czy mojego przy Painter Street?

Nie zawahał się.

– Moje zaproszenie jest ciągle aktualne.

Zadała więc inne pytanie.

– Nie sądzisz, że powinniśmy tam dłużej zostać? Mam nadzieję, że panie nie poczuły się

porzucone.

– I tak nie moglibyśmy tam nic zdziałać poza siedzeniem. Najgorsze minęło chyba, zanim

wyszliśmy. Wykazaliśmy się dobrymi manierami i okazaliśmy szacunek. Wiem, kim są państwo

Brachle, ale jakoś nigdy z Pamelą się z nimi nie spotykaliśmy, bo są przecież dużo młodsi. To już

inne pokolenie. – Ruszył i zaczął wyjeżdżać na ulicę. – Nie chcę zrobić dzisiaj niczego, co

wprowadziłoby cię w zakłopotanie, więc lepiej powiedz mi, dokąd mam jechać.

– Chętnie skorzystam z twojego zaproszenia – odparła w końcu. – Proszę, zawieź nas do

twojego domu przy Perry Street. Nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć. I żeby zobaczyć

ciebie w środku.

Jechali przez centrum niemal bezludnego śródmieścia, minęli oświetlony zawsze budynek

miejskiego ratusza, a ostatecznie wjechali w najstarszą dzielnicę willową w Cherico. Obrośnięta

background image

z dwóch stron drzewami Perry Street była najpiękniejsza i stało tam dużo więcej odnowionych

domków w stylu królowej Anny niż przy zaniedbanej Painter Street na drugim końcu miasta. To

tutaj mieszkały siostry Crumpton, radny Sparks oraz inne zamożne rodziny – niekoniecznie jeden

przy drugim, ale w każdym razie rzut kamieniem od siebie.

– Ależ bujnie kwitnie w tym roku krwawnik Natchez – zauważyła po drodze panna

Voncille. – Zwłaszcza różowy. Ja najbardziej lubię jednak biały. Myślę, że nazwali je od Natchez

w południowej części stanu.

Entuzjastycznie pokiwał głową.

– Chyba też to gdzieś czytałem. I zaraz zobaczysz, że w ogrodzie mam tylko takie.

Po chwili zaparkowali na podjeździe przy Perry Street 134. Dzięki światłom na ganku panna

Voncille mogła podziwiać rozległy, precyzyjnie przystrzyżony trawnik usiany krwawnikiem,

o którym wspomniał Locke. Tak naprawdę wiele razy jeździła wzdłuż Perry Street po to tylko,

żeby ją podziwiać, ale nigdy nie miała jakoś powodu, żeby przyglądać się uważnie akurat

posiadłości Locke’a Linwooda. Wiedziała tylko, że mieszkał tu z żoną i wiernie uczęszczał na jej

genealogiczne wykłady w bibliotece. I nic więcej. Teraz jednak poprzeczka została podniesiona,

przyszła pora na szczere komplementy.

– Jeśli masz taki zmysł do urządzania wnętrz jak ogrodów, to z pewnością zakocham się

w twoim domu – powiedziała, gdy otworzył drzwi od strony pasażera i pomógł jej wysiąść.

– Pamela zajmowała się wystrojem. Większość mebli dostaliśmy od jej rodziny. Pochodziła

z Alden w Nowej Anglii i miała mnóstwo pieniędzy z uprawy soi – wyjaśnił, kierując się

w stronę domu. – A ja sprzedałem tylko swoje ubezpieczenie na życie, żeby się utrzymać.

Salon, do którego weszli, był urządzony dokładnie z takim wdziękiem, jak to sobie wcześniej

wyobrażała: nieskazitelne wełniane makatki na drewnianej podłodze, mahoniowa bieliźniarka pod

jedną ścianą, angielska biblioteczka pod drugą, wiktoriańska półeczka w rogu i orientalna

ceramiczna lampa na szczycie stołu obok wygodnej nowoczesnej kanapy. Było to zarówno

eklektyczne, jak i eleganckie wnętrze, a w dodatku przywodziło na myśl również muzealną

atmosferę, o której napomknął wcześniej Locke.

– Twoja żona miała świetny gust – powiedziała panna Voncille, z zachwytem rozglądając się

po pokoju. – Pięknie tu. Moja dżungla się przy tym chowa.

Locke pokręcił zdecydowanie głową.

– Bzdura. Po prostu nie każdy może sobie poczytać „Architectural Digest”. – Wskazał jej

sofę. – Potem pokażę ci resztę. Teraz może jednak usiądziesz, a ja przyniosę obiecaną sherry?

Kiedy panna Voncille została sama, zaczęła przyglądać się olejnym portretom Pameli

zawieszonym obok biblioteczki. Oczywiście musiały powstać, kiedy była bardzo młoda... pewnie

background image

gdzieś koło dwudziestego roku życia... i nietrudno było zrozumieć, dlaczego Locke stracił dla

niej głowę. Łagodnie uśmiechnięta kobieta z brązowymi włosami do ramion i jasnobrązowymi

oczyma zdradzającymi dobrotliwe usposobienie wyglądała, jakby spoglądała daleko

w przyszłość, gdzie czekało ją coś wspaniałego.

– Ile lat ma twoja żona na tym obrazie? – spytała, gdy Locke wrócił i wręczył jej kieliszeczek.

Usiadł obok i upił trochę sherry.

– To było mniej więcej rok po naszym ślubie, więc pewnie koło dwudziestu pięciu. Chciała

też, żeby namalowano mnie, ale powiedziałem, że nie dam rady tyle usiedzieć w bezruchu. Tak

naprawdę to nie chciałem, żeby cokolwiek w tym pokoju odciągało uwagę od jej urody.

– I nic nie odciąga – zauważyła panna Voncille. – Zawsze też uważałam, że ładnie się starzeje.

Nigdy nie pomyślałabym, że... – urwała, bo w porę się zorientowała, do czego zmierza.

Locke pogłaskał ją jednak delikatnie po ramieniu i dokończył za nią zdanie.

– ... że pod koniec była tak ciężko chora?

Panna Voncille przytaknęła i napiła się sherry.

– Pamela była twarda. Wydawała majątek na modne szale, którymi przykrywała ślady po

chemioterapii, i udawało jej się to z takim samym wyczuciem jak dekoracja domu. Nie mogłaby

odejść inaczej.

Podniósł się z kanapy i podszedł do regału, po czym wyciągnął z oprawnego w skórę

dziennika list.

– Chciałbym ci to teraz przeczytać. Sam przeczytałem go niedawno i on właśnie przywrócił

mi zdrowy rozsądek w kwestii naszej przyjaźni. Pamela napisała go, gdy wciąż jeszcze potrafiła

być przekonująca, a na kopercie umieściła polecenie, żebym przeczytał go dopiero dwa lata po jej

śmierci. Trzymałem go w sejfie, żeby mnie nie kusiło, ale przede wszystkim chciałem spełnić jej

życzenie i udało mi się. Zrobisz mi tę przyjemność?

– Oczywiście, Locke. I muszę znów przyznać, że jesteś najbardziej zaskakującym mężczyzną,

jakiego znałam. W moim wieku to naprawdę bardzo przyjemne, aż nie mogę uwierzyć.

Uśmiechnął, wrócił na swoje miejsce na kanapie i zaczął czytać.

Mój najdroższy Locke’u,

jeśli czytasz to teraz, to podejrzewam, że wydarzyły się dwie rzeczy: 1. żyjesz o dwa

lata dłużej ode mnie, 2. nie oszukałeś mnie i nie przeczytałeś tego przed czasem.

Pomijając tę kwestię, chciałbym, żebyś skupił na tym, co teraz powiem. Znam

Cię aż za dobrze. W czasie naszych cennych ostatnich rozmów zgodziliśmy się

background image

oboje, że powinieneś dalej uczęszczać na biblioteczne spotkania „Kto jest kim

w Cherico?”; że powinieneś za wszelką cenę wspierać tę uroczą młodą bibliotekarkę

Maurę Beth Mayhew – to wspaniała osoba i będzie potrzebować pomocy

w radzeniu sobie z władzami, wierz mi; że powinieneś zapoznać się bliżej z panną

Voncille Nettles. Jest dokładnie w naszym wieku. Ostatecznie myślę, że Ty i ona

bylibyście świetną parą, ale to Ty musisz się o to postarać, Locke, podobnie jak ze

mną przed laty. Przypuszczam, że już to zrobiłeś. Jeśli nie, to zabierz się do tego

teraz. Podejmij ryzyko. Poszukaj raz jeszcze miłości.

Wiem też, że nie zmieniłeś niczego przez ostatnie dwa lata w naszym domu.

Nigdy nie byłeś niechlujny, jest tam więc pewnie czysto. Mógłbyś zacząć

sprzedawać bilety i oprowadzać po nim wycieczki. Ale oboje wiemy, że to się nie

wydarzy.

Wierzę, że przez te dwa lata bez Ciebie będę miała wiele innych zajęć na głowie.

Nie wiem za bardzo, co tam się dalej dzieje, ale chciałabym, żebyś przestał się już

o mnie zamartwiać i zajął się resztą swojego życia. Byłabym bardzo rozczarowana,

gdybyś tego nie zrobił.

Do zobaczenia!

Wiecznie kochająca

Twoja Pamela

Cokolwiek Panna Voncille spodziewała się usłyszeć, było to odległe o lata świetlne od tego,

co właśnie przeczytał. Żeby się uspokoić i dać sobie chwilę na zastanowienie, musiała solidnie

pociągnąć sherry. Zainspirowało ją na szczęście przelotne zerknięcie na portret Pameli.

– Zupełnie jakby twoja żona zaplanowała ten list, jeszcze kiedy malowano ten portret –

zauważyła. – A poza tym nie potrafię wymyślić, co mogłabym dodać do jej słów.

Locke wydawał się bardzo zadowolony z ich obojga.

– Pamela taka właśnie była. Myślała zawsze dalekowzrocznie, mimo że chciała wiedzieć

wszystko o wszystkich w Cherico. Dlatego właśnie zaczęliśmy chodzić na spotkania „Kto jest

kim?”. Ale tak naprawdę interesowała ją szersza perspektywa. Nie chodziło jej o to, co było,

tylko, co będzie. Dlatego rak piersi właściwie jej nie zmienił. Zawsze myślała, że to po prostu

część planu, który kiedyś nabierze sensu, a kiedy przeczytałem ten list dwa lata po jej śmierci,

byłem jednocześnie rozdarty i rozbawiony. Naprawdę świetnie mnie znała i nie mam innego

wyboru, jak tylko zrobić to, o co mnie poprosiła.

Panna Voncille westchnęła. Dobrze się czuła na lekkim rauszu od sherry.

background image

– Przypuszczam jednak, że róża to twój własny pomysł?

– Owszem. Zaufaj choć trochę mojej wyjątkowości.

– Och, ufam – odparła, przysuwając się do niego nieznacznie. – Jak już to wiele razy

powtórzyłam, jesteś zaskakującym i wyjątkowym mężczyzną.

Pocałunek był krótki i delikatny, ale obiecywał coś więcej.

– Mam pytanie. Co myślisz o sześcioliterowych słowach? – spytał i odsunął się odrobinę.

Miała sceptyczną i zdziwioną minę.

– Nie używam ich. No... chyba że uderzę się młotkiem w palec przy wieszaniu zdjęcia. Wiesz,

jak to jest.

– Nie, miałem na myśli sześcioliterowe słowa, których Pamela użyła w liście – wyjaśnił

z szelmowskim uśmiechem. – Mówiła o ryzyku, wspomniała też o miłości. To są słowa na sześć

liter. Dobiegamy siedemdziesiątki. Czy jesteśmy gotowi podjąć ryzyko kolejnej utraty osoby,

którą kochamy?

Po raz pierwszy tego wieczoru panna Voncille pomyślała o Franku. Z odważnym

postanowieniem zmiany schowała jego zdjęcie do szuflady. Trudno przewidzieć, ile ich czeka

wspólnych lat, jeśli zaangażuje się w związek z Lockiem.

– Minęło już trochę czasu, odkąd podejmowałam jakieś ryzyko w kwestiach sercowych –

odparła. – To bardzo trafne pytanie.

Milczeli oboje kilka minut i popijali sherry, by dodać sobie odwagi.

– To co z tym zrobimy? – spytał w końcu.

Popatrzyła na niego z uroczym krzepiącym uśmiechem.

– Chciałabym dziś tu zostać. Czy to zadowalająca odpowiedź?

– Idealna – odparł i też się uśmiechnął.

Pocałowali się znowu, tym razem dłużej.

– W takim razie koniecznie musisz mnie oprowadzić po całym domu – dodała i westchnęła

wyczekująco. – Dawno już nikt go nie podziwiał.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 10

Szczęśliwe trójki

*

N

astępnego ranka kwadrans przed dziesiątą w fioletowej sypialni Maury Beth zadzwonił

telefon. Przygnębienie, z którym zasnęła, wciąż jej ciążyło – nie zdążyła nawet jeszcze wygrzebać

się spod kołdry i zacząć dnia. Czyli nieuniknienie spóźni się do pracy, a Renette będzie musiała

trzymać pieczę nad wszystkim, póki ona się nie zjawi. Podniosła wreszcie słuchawkę i bardzo się

starała, żeby jej „Halo” nie brzmiało, jakby dopiero co otworzyła oczy.

– Mam nadzieję, że pani nie obudziłam? – zabrzmiał znajomy przenikliwy głos po drugiej

stronie.

– Ależ skąd, nie śpię już od godziny, pani Connie. – Maura Beth postanowiła iść w zaparte.

– Dobrze, nie będę więc trzymać pani w niepewności. Wszystko jest w porządku. Twardy

Facet świetnie sobie poradził – mówiła Connie energicznym i pełnym optymizmu tonem. –

Żadnych komplikacji, nic z tych rzeczy. Tętnica została całkowicie oczyszczona, a w żadnej innej

nie ma zatorów. Prawie cały poranek spędził w swojej sali, a Becca czuwa teraz przy nim i nie

posiada się ze szczęścia. Jeszcze nie widziałam takiej zabawnej reakcji. Na przemian obcałowuje

go i robi mu awanturę, że dopuścił do takiej sytuacji. Ale bardzo spodobał mu się twój balonowy

bukiet! Udało nam się z Douglasem nadmuchać po jednym w każdym kolorze, a nawet na kilku

napisaliśmy coś bez dziurawienia. Jeśli ciągle brzmię, jakbym była zdyszana, to właśnie dlatego.

Maura Beth poczuła się nagle jak uczennica wyczekująca pikantnych ploteczek.

– Ooo, a co napisaliście?

– Wie pani, nie jestem pisarką na miarę Dorothy Parker. Stanęło na „Powrotu do zdrowia”.

Ale powiedzieliśmy mu, że to pani pomysł, a on upewniał się, czy przekażemy pani, jaką mu to

sprawiło frajdę. Przyznał też, że nie dostał balonów od czasu, gdy był małym chłopcem i wycięto

mu migdałki. Obiecał, że jak już wróci do Cherico i do sił, to będzie przychodził z Beccą na

wszystkie spotkania Wiśniowego Klubu Książki, żeby wyrazić swoją wdzięczność.

– Ogromnie mnie pani ucieszyła! – zawołała Maura Beth. – Szczerze mówiąc, nie mogłam

wczoraj zasnąć, bo zamartwiałam się, jak pójdzie zabieg. A tak między nami, to niepokoiłam się

także o nasz mały klub.

background image

Connie westchnęła współczująco.

– Wszystko wskazuje na to, że zabieg się powiódł. Doktor twierdzi, że Tęgi Facet będzie

zupełnie zdrów, jeśli tylko o siebie zadba. A resztą też się powolutku zajmiemy. Będzie nas pani

na bieżąco informować o postępach, prawda?

– Oczywiście. A pani niech koniecznie przekazuje same takie dobre wieści!

Kiedy skończyły, Maura Beth ziewnęła, przeciągnęła się i owinęła szlafrokiem. Powlokła się

potem do aneksu kuchennego, nalała sobie szklankę soku pomarańczowego i zaczęła dzwonić po

znajomych. Pierwsza na liście była panna Voncille, ale przy Painter Street 45 nikt nie odbierał –

to dziwne o tak wczesnej porze. Dodzwoniła się za to od razu do Periwinkle, która dobre wieści

i prognozy przyjęła euforycznie, a także okazała pełne zrozumienie wątpliwościami Maury Beth

co do przyszłości książkowego klubu.

– Kochana, wystarczy, że to po prostu przełożysz, a ja jak zawsze pomogę ci się ogłosić

w Twinkle – poradziła. – Tym razem wszyscy pojawią się w dobrej formie i nawet bez cienia

kataru.

– Mam nadzieję – odparła Maura Beth, starając się bardzo brzmieć optymistycznie.

– Bez wątpienia. Niczego tak nie zachwalam moim klientom jak twojego klubu, a już

zwłaszcza tym wszystkim przystojniakom.

Maura Beth zakończyła rozmowę zrezygnowanym chichotem.

– No tak, bardzo bym chciała, żeby znalazło się tylu ludzi, płci dowolnej, którzy w równym

stopniu lubią czytać, co jeść. Trzymaj się.

Zadzwoniła drugi raz do panny Voncille i znów nie zastała jej w domu, po czym wzięła

głęboki oddech i wybrała numer do biura radnego Sparksa. Wcale nie miała ochoty z nim

rozmawiać, ale chwilowo odłożyła na bok swoje niejasne przeczucia, aby spełnić obowiązek.

Kiedy jednak przekazała mu wieści, ze zdumieniem zorientowała się, że niepotrzebnie

zawracała sobie nim głowę.

– Dziękuję za telefon, panno Mayhew, ale wiem już, że wyszedł na prostą. Sam zadzwoniłem

tam jakiś czas temu i rozmawiałem z panią Beccą. Z pewnością nie chcielibyśmy, żeby panu

Justinowi Brachle przydarzyło się coś złego, zwłaszcza że tyle w ostatnich latach zrobił dla

Cherico.

Maura Beth nie starała się zbytnio zatuszować cynicznego tonu swojej odpowiedzi.

– Tak, nie wątpię, że jest pan zadowolony z pozytywnego obrotu sprawy. Z pewnością lada

moment wróci on do kombinowania.

– Może niekoniecznie kombinowania. Jego żona wypowiedziała się bardzo ostrożnie.

background image

Dosłownie brzmiało to: „Tym razem wróci do pracy w granicach zdrowego rozsądku”.

Powiedziała też, że będzie musiał dla własnego dobra zmienić pewne stare nawyki.

Przypuszczam, że będzie go teraz krótko trzymać. Dobrze się jednak składa, że pani dzwoni.

Gdyby znalazła pani czas, chciałbym z panią porozmawiać o pani przyszłości w Cherico. Czy

mogłaby pani zajrzeć do mojego biura koło szesnastej trzydzieści?

Maura Beth poczuła, jak w żyłach zawrzała jej adrenalina, i zareagowała natychmiast, nie

zaglądając nawet do kalendarza.

– Nie widzę przeszkód. Czy zechciałby pan być ze mną szczery i oszczędzić mi nieco

nerwów? Mam się spodziewać dobrych czy złych wieści?

– To już zależy wyłącznie od pani, panno Mayhew – padła obojętna odpowiedź. – A zatem

będę czekał.

Odłożyła słuchawkę i przymknęła oczy. Wirowały jej w myślach najróżniejsze paranoiczne

scenariusze. Czyżby musiała wkrótce zacząć szukać innej pracy? Może trzeba było zacząć wysyłać

CV już dawno przed ultimatum postawionym przez Sparksa, bo biblioteka od długiego czasu

stanowiła ślepy zaułek, a ona po prostu sama przed sobą nie chciała tego przyznać? Do szesnastej

trzydzieści jeszcze mnóstwo czasu – minie niemal wieczność, zanim się dowie, co ją czeka.

Spróbuje jednak spędzić dzień normalnie.

Od ponurych i niepewnych myśli oderwał ją na chwilę kolejny telefon do panny Voncille –

do trzech razy sztuka.

– Och, cieszę się bardzo, że ma to już za sobą... i oczywiście Becca! – zawołała panna

Voncille, gdy Maura Beth oznajmiła dobrą nowinę. – Zaraz zadzwonię do Locke’a i mu

przekażę. Też na pewno podobnie zareaguje. – Zapadła niezręczna cisza przerwana krótkim

sapnięciem po drugiej stronie i Maura Beth wyczuła, że rozmowa się przeciągnie.

– Ma pani chwilkę? – dodała w końcu panna Voncille.

– Dla mojej najwierniejszej bywalczyni biblioteki, a także wytrawnej historyczki oraz

specjalistki od genealogii Cherico zawsze mam czas.

– Dzięki Bogu, teraz mogę o sobie powiedzieć znacznie więcej – zaczęła jednym tchem. –

Chciałabym, żeby wiedziała pani pierwsza. I spróbuję zbudować odpowiednie napięcie, jak to

młodzi w dzisiejszych czasach zwykli czynić, otóż... chwileczkę... chwileczkę... To oficjalne,

wróciłam do gry.

– Nie może być!

– Tak!

– W tej kryjówce w środku dżungli?

background image

– Nie, za pozwoleniem, zdarzyło się to w jego dystyngowanej rezydencji przy Perry Street.

Roześmiały się obie niczym szkolne przyjaciółki.

– Och, jakże się cieszę pani szczęściem... i oczywiście pana Locke’a również!

– Taka jestem niegrzeczna. Byłam w połowie Melanie, w połowie Scarlett i dopiero kilka

minut temu wróciłam do domu.

– Skandal! – zawołała żartobliwie Maura Beth. – Ale teraz już rozumiem, dlaczego nie

mogłam się do pani dodzwonić przez ostatnie pół godziny.

Po drugiej stronie słuchawki znów zaszumiało powietrze.

– Zdaje się, że teraz nie mamy innego wyjścia, jak tylko zostać parą. Rozmawialiśmy już

o tym na poważnie i zamierzamy spróbować. Da pani wiarę?

– Ależ oczywiście.

– Zapowiada się na przełomowy dzień – ciągnęła panna Voncille. – Mąż pani Bekki wraca do

zdrowia, ja z Lockiem zaczynamy nowe życie. Ciekawe, co dalej?

Maura Beth znów zabrzmiała bardziej optymistycznie, niż się czuła.

– Mówią, że trzy to liczba szczęścia.

Już w progu po przyjściu na umówione spotkanie z radnym Sparksem o szesnastej trzydzieści

Maurze Beth coś nie pasowało – brakowało jego sekretarki Nory Duddney. Nigdy się jeszcze nie

zdarzyło, żeby przyszła do biura i nie spotkała tej najnudniejszej pod słońcem oraz pozbawionej

wyrazu osoby siedzącej za biurkiem, wpatrzonej w ekran komputera, niezdolnej do wyduszenia

z siebie podczas rozmowy więcej niż dwóch zdawkowych słów.

– Gdyby się pani zastanawiała, Nora już tu nie pracuje – wyjaśnił radny Sparks od wejścia,

najwidoczniej czytał jej w myślach. – Zapraszam do biura, proszę się rozgościć. – Wszedł,

odsunął jej krzesło i usiadł po drugiej stronie biurka. – Zacznijmy od rzeczy najważniejszych.

Sądzę, że oboje się cieszymy z powrotu do zdrowia Justina Brachle.

– Tak, trochę nam wczoraj napędził strachu, prawda? – odparła. – Zanosi się jednak chyba na

szczęśliwe zakończenie. Ten postęp współczesnej medycyny nigdy nie przestanie mnie

zdumiewać.

– Dobrze to pani ujęła – ciągnął. – Mam tu na myśli szczęśliwe zakończenie. Wszyscy byśmy

takiego chcieli, nieprawdaż?

Maura Beth mogła tylko zgadywać, dokąd zmierza ta rozmowa, ale starała się zachować

spokój mimo przyspieszonego bicia serca.

– Owszem.

Cokolwiek radny Sparks miał do powiedzenia, na pewno mu się z tym nie spieszyło.

background image

Niezręczną ciszę wypełnił wystukiwaniem swoim piórem kulkowym jakiegoś nieregularnego

kodu w alfabecie Morse’a. Wkrótce zaczęło to Maurę Beth irytować.

– Uważam, że powinniśmy być dzisiaj wobec siebie szczerzy, panno Mayhew. Czy też po

tych wszystkich latach mógłbym mówić pani po imieniu? – powiedział w końcu.

– Zgadzam się na jedno i drugie – odparła z poczuciem, że to pytanie jest zupełnie

niepotrzebne. – To znaczy zgadzam się i na szczerość, i na mówienie sobie po imieniu.

– Świetnie. – Zamilkł znów na irytująco długi czas, zanim przeszedł do rzeczy. – Mauro

Beth, minęły już prawie trzy miesiące od tego popołudnia, kiedy poradziłem ci podjąć próbę

wprowadzenia zmian w bibliotece. Czyli zostały mniej niż dwa miesiące. Tymczasem, mimo

herkulesowych wysiłków, nie nastąpił żaden wzrost w statystykach, a ten twój książkowy klubik

ze słodką nazwą ma tylu członków, że mógłbym ich zliczyć na palcach jednej ręki i kciuku, jeśli

się nie mylę.

W tym czasie Maura Beth wpatrywała się w perski dywan pod swoimi stopami.

– Nie mylisz się. Po prostu ludzie nie pozapisywali się tak chętnie, jakbym tego chciała. Być

może rzeczywiście Cherico niespecjalnie interesuje się literaturą. Jednak jeśli nawet się

przeliczyłam, to nie chcę się jeszcze poddawać. Tary też nie wzniesiono w jeden dzień.

Zmusił się do grzecznościowego uśmiechu, a następnie nachylił i przewiercił ją oczyma na

wylot.

– Daj spokój z fikcją i pomyśl realistycznie. Podziwiałem zawsze twoją ikrę i wiele razy ci to

przyznałem. Ale to ci po prostu nie wychodzi. Nigdy nie wierzyłem, że ci się uda.

Jakimś cudem zdobyła się na odwagę, żeby wyrazić swoją największą obawę.

– Zwalniasz mnie czy namawiasz do rezygnacji?

Zdziwiła się, że nagle po swojemu się rozpromienił.

– W sumie ani to, ani to. Proponuję alternatywne rozwiązanie. Uważam, że sytuacja biblioteki

jest beznadziejna, mimo że twój czas teoretycznie jeszcze się nie skończył. Jednak skoro odeszła

Nora, to będę miał posadę dla sekretarki w moim biurze.

Na tę oziębłą propozycję osunęła się na krzesło. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby

kiedyś pracować inaczej niż jako bibliotekarka.

– Czyli moja przyszłość w Cherico wygląda w ten sposób, że powinnam zapomnieć o swoim

wykształceniu i zostać twoją sekretarką?

– Po prostu namawiam cię, żebyś wybrała mniejsze zło – przekonywał. – Byłabyś tutaj

prawdziwą pomocą, a prawdę mówiąc, nie da się zaprzeczyć, że Nora raczej nie sprawdzała się

w tej roli. Gdy wybrano mnie po raz pierwszy, winien byłem drobną przysługę jej ojcu i aż do

background image

teraz musiałem ją tu trzymać. W zasadzie wyróżnia się ona osobowością i inteligencją właściwą

kawałkowi drewna, ale dopiero teraz mam na tyle stabilną pozycję, że nie muszę się przejmować,

co powie lub zrobi jej ojciec, jeśli ją zwolnię. Ty jednak, Mauro Beth, każdego odwiedzającego

mnie gościa witałabyś tak serdecznie, że czułby się naprawdę wyjątkowy. Widziałem, jak sobie

radzisz na tych bibliotecznych spotkaniach. To mi się w tobie właśnie najbardziej podoba. Ta

twoja promieniejąca niewinność oraz nadzieje, z jakimi przybyłaś świeżo po szkole. Bije to od

ciebie zupełnie jak blask tych pięknych rudych włosów.

Maura Beth poczuła się bardzo niezręcznie.

– Nie za bardzo się przypadkiem spoufalasz? Zaczynają mnie nudzić te ody do włosów.

Znów zaczął stukać długopisem o biurko i ważyć słowa.

– Absolutnie nie chcę cię obrazić, ale ujmijmy to tak. Nie zwracałem na ciebie zbyt wiele

uwagi, kiedy pojawiłaś się w Cherico. Zgodziłem się na twoje zatrudnienie, a potem o nim

zapomniałem, bo biblioteka jakoś nigdy nie była jednym z moich priorytetów. Ale dajesz się

lubić i ludzie to zauważyli. Któregoś wieczoru jedliśmy z Evie kolację w Twinkle w towarzystwie

panny Voncille, a ona cały czas się zachwycała, jak bardzo jej pomogłaś przy organizacji „Kto

jest kim?”. Powiedziała chyba dosłownie: „To najsłodsze stworzenie, jakie kiedykolwiek

spacerowało ulicami Cherico”. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że nie miała wcale na myśli

tego, czym te słowa pobrzmiewały.

Maura Beth otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zachichotała pod nosem.

– Dzięki Bogu za drobne uprzejmości.

– Zmierzam do tego, że byłabyś znacznie lepsza od tej miernoty, która dotąd witała moich

gości, a dzięki pieniądzom zaoszczędzonym na zamknięciu biblioteki twoja pensja też by zdrowo

podskoczyła. Ciężko pracowałaś przez te sześć lat i zasługujesz na wyższe wynagrodzenie za

podjęty wysiłek. Ale chyba tylko w ten jeden sposób mógłbym ci go zrekompensować –

podsumował.

– Nie wspominając już o tym, jak świetnie się bawiłeś, kiedy siedziałeś wygodnie

i przechodziłeś samego siebie, żeby tylko namieszać w czasie moich spotkań.

Przewrócił oczyma i skrzywił się na chwilę.

– No dobra, przyznaję, że nadrobiłem zaległości w klasykach, aby zabrać głos podczas

zaawansowanych krytycznoliterackich dyskusji podczas spotkań Wiśniowego Klubu Książki.

A przy okazji, wcale nie żartowałem z tą sugestią, że Atticus Finch jest zbyt idealny na

prawdziwego mężczyznę. W każdym razie powinnaś zrozumieć, iż Cherico nie należy do

intelektualnej elity. Faceci dyskutują tu o sporcie przy Commerce Street, a kobiety narzekają na

mężów oraz dzieci i wymieniają przepisy w salonach urody. Rzekł​bym, krytyka literacka jest na

background image

szarym końcu listy ich zainteresowań. Naprawdę sądzisz, że dałabyś radę coś z nich wykrzesać?

Przyłożyła na moment palce do skroni, a potem nachyliła się i zmierzyła go wzrokiem.

– Co ważniejsze, budżet jeszcze nie został klepnięty. Wciąż mam czas, żeby mój klub był na

językach wszystkich.

Niechętnie przytaknął.

– Owszem.

– Zdecydowałam zatem, że nie wycofam się przed osiągnięciem ostatecznego celu. Podobnie

jak Scarlett będę walecznie bronić swojego terenu.

– Ty i twoje niekończące się literackie metafory – zauważył i pojaśniał uśmiechem. – I nie ma

sposobu, żebym cię teraz od tego odwiódł?

– Nie. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym się utrzymywać z pracy, która polegałaby na

mówieniu ludziom, że mają chwilę zaczekać.

Wstał powoli, na jego twarzy wyraźnie było widać rozczarowanie.

– Cóż, przyznaję, że bardzo żałuję, bo niedługo zapewne będziemy musieli się pożegnać

z biblioteką w Cherico.

– Muszę po prostu podjąć to ryzyko – odparła, wstała i skierowała się ku drzwiom.

Rzucił się energicznie je otworzyć.

– Nie wątpię, że się na to zdecydujesz. Przy okazji, przestanę już usilnie psuć twoje spotkania.

Zdaje się, że jak dotąd było to zupełnie bezproduktywne.

W ostatniej chwili odwróciła się i mimo wszystko uśmiechnęła.

– Dziękuję za zaufanie.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 11

Burza mózgów w Brentwood

*

M

aura Beth zmierzała powoli drogą Natchez Trace Parkaway w kierunku Nashville

i przejechała właśnie przez dwupasmowy most nad rzeką Tennessee. Mijał już trzeci

tydzień września i wśród liści wystrzyżonych krzewów okalających pasy ruchu zaczęły się

pojawiać pierwsze przebłyski jesiennych barw. Na horyzoncie wciąż jednak dominowała zieleń

gęstych sosen i cedrów. Ten spontaniczny wyjazd z Cherico zaraz następnego poranka po

ostatecznej rozgrywce z radnym Sparksem miał nieco uspo​koić Maurę Beth, oddychała więc

głęboko, jakby wąchała bukiet dobrego wina. Od czasu do czasu przelotny widok jelenia albo

indyka na skraju lasu lub obok wypiętrzonych skał sprawiał, że wydawało jej się, iż umarła

i poszła do nieba. Bardzo boleśnie zdała sobie sprawę, że za długo już siedziała z nosem

w książkach i zapomniała całkiem o bożym świecie.

Decyzję o podróży na północ dla zmiany otoczenia podjęła tuż po tym, jak poprzedniego

wieczoru wró​ciła do mieszkania, padła na kanapę i w zasadzie zatonęła w powątpiewaniu w samą

siebie. Wypięła się na bezpieczną propozycję, co z pewnością było odważne, ale niekoniecznie

rozsądne. W pierwszym odruchu chciała zadzwonić do rodziców w Convington – zwłaszcza do

mamy – albo do Periwinkle w restauracji, albo do panny Voncille – gdziekolwiek się ostatnio

podziewała – mimo wszystko się powstrzymała. Właściwie nie obawiała się samej porażki i tego,

że legnie w gruzach wraz z biblioteką. Chodziło raczej o to, że tak wiele serca włożyła w to

zwyczajne malutkie Cherico, które zaproponowało jej pracę tuż po studiach.

Oczywiście dałoby się znaleźć inną pracę dla bibliotekarki – w niektórych miejscach miałaby

więcej obowiązków, w większości na pewno wyższą pensję. Jednak za sprawą jakiegoś

stopniowego, niewyjaśnionego procesu przywiązała się akurat do tego stanowiska i tej jakże

niejednolitej garstki ludzi, którzy nagle stanęli po jej stronie. Każdego mijającego dnia zaczynali

znaczyć dla niej coraz więcej i więcej, budowali wspólnie coś na kształt alternatywnej rodziny.

Naprawdę chciała sprostać temu wyzwaniu, jakim była popularyzacja Wiśniowego Klubu

Książki.

Wtedy wpadł jej do głowy bardzo prosty pomysł. A może by tak zwinąć manatki na dzień

lub dwa? Może zostawić bibliotekę pod opieką Renette, pojechać do Nashville, odwiedzić

background image

państwa McShay oraz Brachle i oczyścić umysł. Będzie to mogła z nimi wszystko obgadać,

a nawet przynieść Tęgiemu Facetowi jeszcze jeden balonowy bukiet, tym razem z czymś bardziej

oryginalnym niż „Powrotu do zdrowia!” na pocieszenie.

Odłożyła więc na bok wszelkie wątpliwości i lęki, po czym zadzwoniła do Douglasa, który

pomieszkiwał teraz u brata. Szybko udało jej się wydębić zaproszenie – wystarczyło, że

opowiedziała w skrócie o dramacie, jaki rozegrał się w ratuszu.

– Wygląda na to, że nie żyje się tam pani zbyt spokojnie – zauważył Douglas. – Jak

najbardziej, proszę przyjechać. Będzie nam bardzo miło. Mojemu bratu Paulowi i jego żonie

Susan dzieci już wyfrunęły z gniazda i trzy sypialnie zbierają tylko kurz. Zawsze mają więc teraz

miejsce dla gości. Powiem Connie i Becce, że pani się wybiera. Na pewno będą zachwycone.

To przeważyło. Maura Beth czuła teraz, że załamie się całkiem, jeśli nie wyrwie się do

Nashville.

Wszystkie pełnoprawne członkinie Wiśniowego Klubu Książki z wyjątkiem panny Voncille stały

wokół Tęgiego Faceta w sali na czwartym piętrze centrum medycznego w Nashville, każda ze

swoim nadmuchanym balonowym bukietem, w oczekiwaniu, aż Tęgi Facet wybierze

najpiękniejszy. Oczywiście w tym improwizowanym konkursie liczyły się przede wszystkim

wypisane markerem hasła. Justin poważnie zaangażował się w to zadanie i zdumiewał wszystkich

swoją czujnością oraz energią. Ani zawał serca, ani późniejsza angioplastyka nie zdołały powalić

go na długo.

Co prawda, głos miał słabszy niż zwykle i od czasu do czasu musiał robić przerwy, ale

nikomu nie przyszło do głowy wątpić, że wkrótce w pełni wróci do zdrowia, jak to przewidywali

lekarze.

– Hej, przekonuje mnie pani Maura Beth swoim „Weź do domu dobre zdrowie”, bo kryje się

w tym nawiązanie do jej bibliotecznych działań – zaczął przykuty do łóżka kłębowiskiem

przewodów monitorujących jego funkcje życiowe oraz kroplówkami dostarczającymi leki

i składniki odżywcze.

– Dzięki. Doniesiono mi, że chciałby pan regularnie uczęszczać na spotkania mojego

Wiśniowego Klubu Książki, kiedy już wróci pan do domu – wtrąciła szybko Maura Beth. –

Trzymam pana za słowo.

Pokiwał głową i mówił dalej.

– Z kolei jednak... Komu nie podoba się „Kres wysp lodowych!” pani Connie, choćby ze

względu na ironię?

– Rozumie pan chyba, że to oznacza koniec tkwienia w kuchni z łyżką i lodami? – zauważyła

background image

Connie.

– Tak, świetnie rozumiem. Mimo wszystko... Doskonale zdaję sobie sprawę, kto teraz będzie

dalej smarował mi chleb masłem... Albo może nawet zabroni mi i masła, i chleba. Zwycięzcą

ogłaszam zatem... Tadam! Moją żonę i Anioła Stróża Beccę Broccoli z... „Kocham Cię, Wielka

Ciapo!”.

Becca nachyliła się ostrożnie, wymanewrowała między aparaturą i pocałowała go w policzek,

a pozostali nagrodzili ją śmiechem i skromnymi oklaskami. Potem wyprostowała się i złożyła

kilka krótkich ukłonów.

– Dziękuję, dziękuję wszystkim i każdemu z osobna. Proszę, dość już tych braw. Nie

spodziewałam się tego. Nigdy nie pomyślałabym, że wygram coś przy takiej zażartej konkurencji.

Chciałabym ponadto dodać, że moim następnym celem będzie zmniejszenie Justina znów do

rozmiarów Średniej Ciapy.

Uśmiechnął się szeroko i mrugnął do wszystkich niesfornie.

– Postaram się być jak najbardziej posłuszny... chciałbym jednak prosić, żeby wszyscy... dalej

nazywali mnie Tęgim Facetem... niezależnie od tego, w jakiej będę formie. Zawsze powtarzam

Becce... że dzięki temu przezwisku czuję się pewny i silny. Wiedzą państwo przecież, że... „tęgi”

ma też inne znaczenie.

Becca wywróciła oczyma.

– Tak, wszyscy o tym pamiętamy. Jesteś Tęgim Facetem, superbohaterem, który poradzi

sobie z każdą umową o nieruchomości jednym błyskawicznym pociągnięciem pióra.

Pokazał jej podniesiony kciuk.

– Teraz dobrze mówisz!

– Odtąd będziesz musiał pisać trochę wolniej, mały – przypomniała Becca. – Zrobię ci

przyspieszony kurs ze zwalniania przy każdej możliwej okazji. Zarówno przy jedzeniu, jak

i skupowaniu działek na obu brzegach rzeki Tennessee.

– Uszy do góry! Gdy już pana wypuszczą i będziemy wracać do Cherico, zadbamy

z Douglasem o to, żeby zobaczył pan po drodze wieżowiec Batmana w śródmieściu. Na cześć

pańskiego niezachwianego statusu superbohatera – wtrąciła Connie. – To tak naprawdę budynek

firmy AT&T, ale ma takie wysokie dwie iglice i jeszcze parę innych elementów, że w sumie

wygląda jak maska Batmana. Może niekoniecznie znajduje się po drodze, ale niedaleko. To

chyba dobra motywacja, żeby przestrzegać zaleceń lekarzy?

– Wsiadaj, Robin! – odparł Tęgi Facet i roześmiał się, lecz śmiech wkrótce zamienił się

w kaszel, a Becca od razu pospieszyła z wodą do popicia.

background image

– A tak przy okazji... Gdzie jest pan Douglas? Bez obrazy, drogie panie, ale mężczyzna

powinien sobie pogadać z mężczyzną od czasu do czasu.

– Och, teraz widzi się ze swoim bratem Paulem, ale niedługo po mnie wróci – powiedziała

Connie. – Proszę się nie przejmować. Na pewno nieraz jeszcze tu zajrzy, zanim stąd pana

wypuszczą.

Wtedy właśnie rozległo się pukanie do drzwi, a przestraszony kobiecy głosik obwieścił porę

posiłku. Drobna młoda kobieta w brązowym kitlu wniosła tac​kę i uśmiechnęła się do wszystkich

uprzejmie.

– Już prawie południe. Pora na lunch. Drobna przekąska... zgodnie z zaleceniem lekarza.

– A ja myślałem, że dostaję to... przez którąś z tych rurek – zauważył Tęgi Facet i zmrużył

oczy.

– Tak jest – odparła niemal szeptem. – Ale lekarz chce, żeby spróbował pan zjeść odrobinę

rosołu. I nieco galaretki owocowej, jeśli pan zdoła.

– Hej, rozumiem, że mam się odchudzać... ale to brzmi absurdalnie – oznajmił. – Kiedy

wrócę do... mięsa i ziemniaków?

– Ja się nim zajmę – powiedziała Becca, bo zauważyła wystraszoną minę pielęgniarki. –

Proszę mi to dać.– Tacka przeszła szybko z rąk do rąk, kobieta czmychnęła, a Becca popatrzyła

surowo na męża.

– Wystraszyłeś dziewczynę na śmierć, ty straszliwy tyranie. Przecież biedulka spełnia tylko

swoje obowiązki.

– Nic jej nie będzie. Oooo, panie! – zawołał Tęgi Facet. – W co ja się wpakowałem.

Z domowego jedzenia mojej żony w... to!

Becca zignorowała tę uwagę, odkryła talerz i powąchała parujący rosół.

– To chyba kurczak.

Popatrzył na nią i uśmiechnął się jak mały psotny chłopczyk.

– Ja się chyba boję kurczaków.

– Na Boga, przestań się zachowywać jak dzieciuch. Gdybyś musiał oglądać na telewizyjnym

ekranie od początku do końca z kamienną twarzą, jak odtykają twoją tętnicę, to bez gadania

wysiorbałbyś maleńką miseczkę bladej zupy. Proszę, sama cię nawet nakarmię.

Zaczęła go karmić, a on robił krzywe miny przy przełykaniu każdej podtykanej mu pod nos

łyżki zupy.

Maura Beth zbierała się do burzy mózgów na temat przyszłości klubu książki na tarasie

wychodzącym na wielkie podwórko Paula i Susan McShayów na zamożnym przedmieściu

background image

Nashville Brentwood. Tu na poważnie miała się zacząć jej przyspieszona kampania. Wieczór

wciąż był jeszcze wczesny, a powietrze orzeźwiało po wyśmienitym posiłku w eleganckim

salonie, na który Susan przygotowała dla gości pieczonego kurczaka, ziemniaczane purée

i smażoną zieloną fasolkę. A teraz pora wziąć się do roboty.

– Mogę zostać tylko na jakieś dwadzieścia minut – powiedziała Maurze Beth Becca, kiedy

zebrani zasiedli przy rustykalnym ogrodowym stole z poobiednimi napo​jami w dłoniach. – Tęgi

Facet oczywiście spodziewa się mnie z powrotem w szpitalu koło ósmej.

Wtedy wtrącił się Douglas.

– Ja się z panią zabiorę i to nie tylko dlatego, że sama pani nie trafi. Becca powiedziała mi, że

Justin chce ze mną pogadać o piłce nożnej i innych męskich sprawach. Na razie narzeka, że

odmówili mu zastrzyku testosteronu.

– Zupełnie jakby to był kolejny zwykły dzień w biurze, a problemy z sercem nigdy nie miały

miejsca – skwitowała Becca.

Maura Beth z uśmiechem przyjrzała się przyjaciołom, na których liczyła – miała nadzieję

powrócić do Cherico ze skutecznym planem utrzymania biblioteki. Spodziewała się pomocy od

Connie, Douglasa i Bekki, ale nie przypuszczała, że dołączą do nich także państwo McShay

z Brentwood.

– Zainteresuje panią pewnie, że Susan i Paul wciąż należą Książkowych Moli Miasta

Muzyki – powiedział Connie Maurze Beth wcześniej przy kolacji. – Nasza trójka to już prawie

połowa ówczesnych członków założycieli i wszyscy dobrze wiemy, co zrobić, żeby taki klub

osiągnął sukces. Opowiedzieliśmy im z Douglasem o pani działaniach w Cherico i uważają, że to

świetne.

Rozmowa potoczyła się tak, że zanim jeszcze podano na deser czekoladowy mus z bitą

śmietaną i wisienką na czubku, Susan zobowiązała się przyłączyć z mężem do planowanego

zebrania na tarasie.

– Chyba że woli mieć pani przy sobie tylko osoby ze swojego wiśniowego kręgu –

zaznaczyła na końcu.

– Broń Boże! Potrzebuję jak najwięcej otwartych umysłów – zapewniła ją szybko Maura

Beth.

Państwo McShay z Brentwood z pewnością mieli odpowiednie predyspozycje do udzielania

sensownego wsparcia. Paul był nieco wyższym i bardziej dystyngowanym wcieleniem swojego

brata. Niedawno przeszedł na emeryturę i zakończył karierę wykładowcy psychologii na

Uniwersytecie Vanderbilt, podczas gdy jego elegancka Susan z figurą modelki wciąż jeszcze

prowadziła sklepik z własnym rękodziełem w centrum handlowym Cool Springs Galleria na

background image

południe od Brentwood. Z punktu widzenia Maury Beth najbardziej liczyło się jednak, że oboje

kochali słowo pisane, w związku czym dobrze rozumieli jej sytuację.

– Czas ucieka – zaczęła Maura Beth i oficjalnie rozpoczęła nieoficjalne spotkanie. – Dni

biblioteki w Cherico są policzone, jeśli nie uda nam się nagle wzbudzić dużego zainteresowania

Wiśniowym Klubem Książki. A do tego zachęcić liczne grono do używania kart bibliotecznych.

Następnie przedstawiła szczegółową relację ze swojego ostatniego starcia z radnym Sparksem,

zwłaszcza jego propozycję zrezygnowania ze stanowiska bibliotekarki i przyjęcia posady

sekretarki dla ozdoby biura.

– Coś mi tutaj nie pasuje – odezwała się Connie. – Dlaczego więc nie woli zamknąć

wszystkiego od razu i życzyć pani szczęścia na dalszej drodze życia? Czy też raczej nieszczęścia?

Maura Beth postanowiła, że nie będzie niczego ukrywać.

– Szczerze mówiąc, wcale nie jestem nieszczęśliwa. Chcę uratować swoją posadę w Cherico,

bo bardzo polubiłam to miejsce. Mimo że mam pewnie tysiąc powodów, żeby go nie lubić.

Dlaczego dotąd nie zamknął biblioteki, by zapobiec stratom, nie mam pojęcia. Wciąż mnie to

nurtuje. Ale ci lokalni politycy wszystko robią po swojemu.

– Chciałaby pani poznać zdanie byłego wykładowcy uniwersyteckiego? – spytał Paul

McShay i nachylił się w jej stronę.

– Z przyjemnością.

– Opieram się tylko na moim skromnym doświadczeniu związanym z wydarzeniami, które

rozegrały się podczas mojego urzędowania w Vandy – zaczął po tym, gdy upił swojego porto. –

Wcale nie twierdzę, że mam rację, ale może znajdzie w tym pani coś dla siebie. Przez te wszystkie

lata trafiło mi się na zajęciach parę dziewcząt, którym wpadłem w oko – odwrócił się do żony,

uśmiechnął i mrugnął porozumiewawczo. – Nigdy zresztą nie ukrywałem tego przed żoną.

Z uporem dusiłem takie sprawy w zarodku.

– I to na pewno skutecznie – wtrąciła. – Żona zwykle poznaje, kiedy mąż kręci z kimś na

boku.

– W każdym razie żadna z tych panienek niczego nigdy nie osiągnęła, ja za to nabrałem

wprawy w rozpoznawaniu takich sygnałów. Czasem przychodziły po zajęciach i opowiadały, jaki

to mam głęboki głos, że powi​nienem iść z nim do radia, i takie tam pitu, pitu. Kiedy indziej

znów, że strasznie im się podobają moje ubrania, a nie wiedziały przecież, że te swetry i krawaty

wybierała dla mnie Susan. Zawsze dziękowałem za komplementy, ale tak poza tym zgrywałem

oczywiście durnia.

Maura Beth zmarszczyła brwi i starała się wyciągnąć z tej opowieści wnioski.

– Dlaczego podjął pan taki temat?

background image

Skończył porto.

– Ponieważ tym zajmuję się zawodowo. Psychologia polega na analizie przewidywalnych

ludzkich zachowań, a ja uważnie przysłuchiwałem się naciskowi, jaki położyła pani na

komplementy, które prawił pani radny na temat pięknych rudych włosów. Jak się nad nimi

rozwodził, a zwłaszcza, jak wspomniał o pani niewinności, co podobno tak panią zawstydziło.

Przypomina to moje doświadczenia ze studentami, tyle że z punktu widzenia drugiej strony

i w grę wchodzą znacznie większe oczekiwania. Wygląda mi na to, że facet za wszelką cenę chce

mieć panią u boku, niezależnie od kwestii zamknięcia biblioteki. To taka okrężna droga, żeby po

męsku zaaranżować sytuację.

Siedzące przy stole trzy pozostałe kobiety – akurat wszystkie zamężne – wymieniły

spojrzenia, aż w końcu Becca odezwała się w ich imieniu.

– Muszę się zgodzić z panem Paulem. Cokolwiek się stanie z biblioteką, uważam, że byłoby

dużym błędem, gdyby zatrudniła się pani bezpośrednio u radnego Sparksa. Nie wie pani przecież,

do jakich nacisków mógłby się uciec, żeby wymóc na pani... wszyscy wiemy co.

Maura Beth przygryzła wargę i pokręciła głową.

– Czasami bywam taka naiwna. Przyszło mi kiedyś do głowy, że może mnie podrywa, ale nie

chciało mi się w to wierzyć.

– Hej, niech pani nie będzie wobec siebie taka krytyczna – powiedziała Connie. – Postąpiła

pani słusznie. Dała mu pani kosza i oznajmiła, że będzie pani walczyć o laur do końca. Nie ma

powodu do wstydu. Teraz trzeba tylko dobrze wymyślić, jak ten laur zdobyć.

– Właśnie! – zawołała Maura Beth. – To czekam na propozycje. Po pierwsze, chciałabym

przełożyć spotkanie wokół Zabić drozda na inny termin, żeby zagłębić się w szczerą i treściwą

dyskusję o twórczości Harper Lee. Nie będziemy już pielęgnować wojny płci. A przynajmniej

radny Sparks obiecał, że nie będzie się już bawił w takie zagrywki... o ile oczywiście mogę ufać

jego słowu. Ale jak przyciągnąć więcej osób?

– Zacznijmy od tego, że Becca Broccoli Show może teraz zajmować się wyłącznie

dietetycznymi przepisami. A ja będę zachwalać Zabić drozda jako nasz pokarm dla duszy na

najbliższym spotkaniu klubu. Tęgi Facet mógłby opowiadać, jak zdrowieje na ciele dzięki moim

nowym przepisom oraz na umyśle dzięki twórczości Harper Lee. Mogę zaprosić swoich

słuchaczy na spotkanie klubu książkowego, żeby przegryźli co nieco i porozmawiali o literaturze

z Beccą Broccoli, Tęgim Facetem oraz całą resztą. Tylko proszę mi powiedzieć, panno Mauro

Beth, z jakim wyprzedzeniem planuje pani spotkanie.

– Miesięcznym? Najwyżej pięciotygodniowym. Niestety, nie możemy czekać zbyt długo, bo

nadchodzi pora zatwierdzenia budżetu.

background image

Becca entuzjastycznie pokiwała głową.

– To powinno wystarczyć na doprowadzenie Tęgiego Faceta do względnego porządku... a,

i żeby przeczytał powieść!

Wtedy wtrąciła się natchniona Connie.

– Myślałam o tym, że moglibyśmy z Douglasem pozachwalać klub i bibliotekę naszym

nowym sąsiadom nad jeziorem. Z niektórymi dopiero się poznajemy. Ludzie jednak niewiele się

od siebie różnią. Każdy lubi dobrze zjeść, a nigdy nie wiadomo, kto lubi też czytać, póki nie

przytoczy się kilku popkulturowych nawiązań. Tak odróżnia się telewizyjnych i kinowych

widzów od czytelników.

Maura Beth ożywiła się nagle, a na jej twarzy uwidoczniło się dziewczęce podekscytowanie.

– A ja właśnie przemyślałam coś, z czym muszę się zaraz po powrocie udać do Periwinkle.

Zaczęła opowiadać o Twinkle oraz jej przemiłej właścicielce państwu McShay z Brentwood.

Po tym przedstawieniu restauracji Susan rzuciła okiem na męża.

– Poczułam nagle, że zaczynam się ślinić, mimo że mam pełen żołądek. Zdaje się, że

będziemy musieli odwiedzać twojego brata i Connie znacznie częściej, niż planowaliśmy.

Chciałabym spróbować chociaż pomidorowych tymbalików z nadzieniem z kremowego serka.

Pewnie tak się wciągnę, że następnym razem przyjedziemy także do biblioteki, by wziąć udział

w jakiejś dyskusji o książce.

Maura Beth klasnęła w dłonie.

– To znaczy, że wybiorą się państwo na spotkanie wokół Drozda?

– Jak myślisz, Paul? – spytała Susan i cwanie mrugnęła.

Zastanawiał się przez moment, a potem nachylił do brata.

– Niech najpierw ciebie spytam. Myślisz, że będziesz mógł się odwdzięczyć i przenocować

nas od czasu do czasu w Cherico?

– Umowa stoi. Tak sobie teraz myślę, że przydałby mi się kompan do połowów na Wyroku.

– Ojej! – zawołała Becca, zerkając na zegarek. – To było bardzo produktywne dziesięć czy

piętnaście minut, prawda? Skoro już wszystko postanowione, to mogę chyba ruszać do szpitala,

żeby opowiedzieć o wszystkim Tęgiemu Facetowi.

– A ja nie będę już go trzymał w niepewności co do mojej opinii w kwestii tego, kto wygra

tegoroczny puchar Super Bowl – dodał Douglas, mrugnął i podniósł się z krzesła. – Wiecie

państwo... tematy dla prawdziwych facetów.

Maura Beth odetchnęła głęboko, gdy Becca i Doug​las ruszyli w stronę domu.

– Ja w takim razie wrócę jutro do Cherico. Pierwszy raz od dawna naprawdę wierzę, że

background image

Wiśniowy Klub Książki ma jeszcze szanse zapracować na swoją nazwę.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 12

Rozdanie kart

*

G

dy następnego dnia Maura Beth w drodze z Nashville dotarła wreszcie do Cherico, sama się

zdziwiła, że czuje się tu jak w domu. Naprawdę ją to zastanowiło, bo przecież dorastała

w Covington, a lata studiów spędziła na uniwersytecie stanowym w Luizjanie. Nie miała jednak

teraz wątpli​wości, że cieszy się z powrotu, chociaż nie było jej zaledwie dwa dni.

Jeszcze bardziej ucieszyła się na widok swojej biblioteki. Zabawne, że nagle tak jej zaczęło na

niej zależeć, odkąd przed siedmioma miesiącami radny Sparks postawił warunki swojego

ultimatum. Czuła także, że teraz już sprawa oficjalnie stoi na ostrzu noża: albo utrzyma bibliotekę

dzięki klubowi książki i innym środkom, albo opuści to miasteczko. Jak już ustaliła

z przyjaciółmi w Brentwood – pod żadnym pozorem nie wchodzi w grę „praca pod” radnym

Sparksem, na żadnym stanowisku.

Nieformalne sprawozdanie przygotowane przez Renette na użytek szefowej zaraz pierwszego

popołudnia po jej powrocie nie obfitowało w wydarzenia, ale jedna sprawa wymagała

wyjaśnienia.

– Co właściwie oznacza ta notka? – spytała Maura Beth i wskazała palcem drugą pozycję na

liście, kiedy przeglądały ją wspólnie w biurze. – Co to znaczy: „t. 15 uszkodzony”? Proszę,

powiedz mi, że to nie ma żadnego związku z panem Barnesem Putzelem.

Renette utkwiła wzrok w swoich kolanach i zaczęła wiercić się na krześle.

– Niestety, ma. Skończyły nam się ciasteczka z masłem orzechowym, więc pan Putzel rzucił

piętnastym tomem Encyklopaedia Britannica przez całą salę i złamał jej grzbiet. To tak

naprawdę jedyne emocjonujące wydarzenie tego dnia.

Maura Beth zakryła oczy prawą dłonią.

– Wiedziałam, że musiałam o czymś zapomnieć przed wyjazdem. Planowałam zahaczyć

o market i dokupić ciastek. Zanotowałam sobie nawet, że się kończą. Jeszcze jakieś zniszczenia

poza piętnastym tomem?

– Tylko to. Mamy fundusze, żeby dokupić nowy?

Maura Beth uśmiechnęła się ironicznie.

background image

– Ledwo mamy fundusze na dokupienie ciastek. Zadzwonię do jego siostry i poproszę, żeby

wypisała dla nas czek. – Przesunęła palcem po liście. – A co to za „Skarga pana Parkera Place’a”?

Renette zrobiła zawstydzoną minę.

– Och, spóźniłam się bardzo z wyłożeniem magazynu „Commercial Appeal”.

Maura Beth wzruszyła ramionami.

– Chyba nie ma się czym przejmować. Włożyłaś go przecież w końcu do koszyka z prasą?

– Tak, oczywiście. Ale pan Parker powiedział, że codziennie czyta ogłoszenia drobne

w poszukiwaniu pracy, i zirytował się, bo musiał czekać trzy godziny. Byłam zajęta rozmowami

telefonicznymi i tak dalej. Był bardzo uprzejmy, ale widziałam, że się zdenerwował.

– Jak wygląda pan Parker? – zaciekawiła się Maura Beth i przeglądała w myślach portrety

bibliotecznych bywalców.

– Przychodził ostatnio często, obie go widywałyśmy. To ten przystojny ciemnoskóry

dżentelmen, zawsze w płaszczu i pod krawatem. Niedawno podobno stracił pracę i przychodzi do

biblioteki, żeby poczytać prasę z Memphis.

Maura Beth w zamyśleniu zacisnęła usta.

– Wiesz co. Jak przyjdzie następnym razem, to daj mi znać. Chciałabym z nim porozmawiać.

Nie wiesz przypadkiem, jakie stanowisko go interesuje?

– Nie mówił.

– Po prostu miej na niego oko, dobrze? – Przebiegła wzrokiem listę do końca, podniosła

głowę i uśmiechnęła się. – Resztę chyba rozumiem. Widzę, że świetnie się spisałaś, zarządzając

biblioteką. A teraz chciałabym cię prosić, żebyś wzięła jakieś pieniądze z naszych drobniaków

i skoczyła do marketu po te ciasteczka. Nie możemy pozwolić, żeby pan Putzel zniszczył kolejne

tomy encyklopedii.

Zdaniem Maury Beth wyglądało to tak: spotkanie przy jedzeniu oraz Zabić drozda zostało

przełożone na tydzień po Halloween, a Wiśniowy Klub Książki będzie miał potem jeszcze dwa

tygodnie, żeby wreszcie wypalić albo wypalić się. Plany nabrały rozpędu w Brentwood i nie

należy tego zaprzepaścić – Maura Beth była tak przejęta, że właściwie nawet przez sen układała

scenariusze. Zaintrygował ją zwłaszcza pan Parker. Bardzo chciała go poznać i usłyszeć jego

historię. Kto wie? Gdyby to on właśnie okazał się idealnym przykładem czytelnika, którzy

w bibliotece czyta ogłoszenia o pracy, to może wreszcie przekonałoby i wpłynęło na radnego

Sparksa.

Już drugiego dnia po powrocie Maury Beth z Nash​ville pan Parker został wprowadzony do

jej gabinetu przez uśmiechniętą Renette, która zaprosiła go, gdy tylko skończył przeglądać gazety.

background image

Z bliska wydał się Maurze Beth jeszcze przystojniejszy, niż gdy obserwowała go z daleka. Jego

gładka cera w imbirowym odcieniu oraz serdeczny uśmiech z łatwością odwracały uwagę od

niezgrabnej, kościstej sylwetki. Do tego sprawiał wrażenie bardzo dojrzałego – wywoływał w ten

sposób zarówno spokój, jak i przyjemne podniecenie.

– Moja asystentka mówiła mi, że szuka pan pracy, panie Place – zagadnęła Maura Beth, gdy

wymienili już powitalne i grzecznościowe formułki.

– To prawda – odparł. – Nigdy bym nie pomyślał, że na tym etapie życia jeszcze mnie to

spotka.

– Czym się pan zajmuje?

Zarówno na twarzy, jak i w tonie jego głosu dało się dostrzec i wyczuć dumę.

– Jestem cukiernikiem. Pierwszej klasy, zresztą. Prawie trzydzieści lat pracowałem w Grand

Shelby Hotel w Memphis i zajmowałem się przygotowywaniem deserów godnych królewskiego

podniebienia. Pod warunkiem że król czy królowa zdobyliby się na umiarkowanie. Moje wyroby

dają wielką przyjemność, ale niekoniecznie dobrą figurę.

Maura Beth krótko zachichotała, potem jednak szybko nabrała powietrza.

– Czy nie czytałam przypadkiem w „Commercial Appeal”, że Grandy Shelby Hotel został

gdzieś przed miesiącem zburzony?

– Z przykrością muszę to potwierdzić. W związku z kryzysem gospodarczym splajtował i nie

mogli mu znaleźć kupca. Zburzyli go więc i sprzedali działkę pod parking. Ostatnio coraz częściej

dzieją się takie rzeczy. Niestety, ten hotel był również moim domem. Miałem tam dla siebie

bardzo ładny, przestronny apartament na drugim piętrze. Wróciłem zatem po tych wszystkich

latach do swojego rodzinnego Cherico i tymczasowo zamieszkałem u mamy, póki nie znajdę

czegoś dla siebie. Codziennie czytam ogłoszenia w poszukiwaniu czegokolwiek z mojej branży.

Szkoda, że w pani bibliotece nie ma komputera, żebym mógł skorzystać z internetu i poszukać

czegoś w sieci.

Słysząc tę uwagę, Maura Beth nie zdołała się powstrzymać przed okazaniem frustracji.

– Ja także chciałabym udostępnić czytelnikom komputer. I to więcej niż jeden. Rada miasta

nieustannie jednak odrzuca moje podania o sprzęt. Z uporem się temu sprzeciwia, mimo że co

roku, odkąd tu pracuję, proszę o dofinansowanie. Po prostu radnych to nie interesuje.

– Szkoda – odparł pan Place i zachmurzył się na moment. – W Memphis mógłbym

skorzystać z tamtejszego komputera, ale tutaj musiałbym chyba postarać się o własny. Niestety,

mam bardzo niewielkie oszczędności, z których będę się utrzymywać, póki nie znajdę czegoś

odpowiadającego moim kwalifikacjom. Rozumie pani, kiedyś opuściłem to małe miasteczko, bo

w Memphis było znacznie więcej ofert pracy. Jak już mówiłem, jestem rodzonym

background image

cherikańczykiem. Urodziłem się pięćdziesiąt cztery lata temu w tutejszym szpitalu podczas burzy

gradowej. Mama zawsze powtarzała, że sam przypominałem grad. Rozbijające się wszędzie dwa

i pół kilo.

Maura Beth pochyliła się i roześmiała.

– Urocze. Pańska matka ma wspaniałe poczucie humoru i pan również. Podejrzewam, że to

juz cecha wrodzona rodziny Place’ów.

– Oj, nie, nie jesteśmy Place’ami. Nasze nazwisko to Bedloe. Ochrzczono mnie imieniem Joe

Sam Bedloe, ale oficjalnie zmieniłem je na Parker Place, gdy podjąłem pracę w Grand Shelby

Hotel. Oczywiście miałem ku temu dobre powody. Gdy byłem małym chłopcem, na pewne Boże

Narodzenie mama podarowała mi monopol, a kiedy ciocie przychodziły w gościnę z moim

kuzynostwem, graliśmy do upadłego. Uwielbiałem tamte nazwy ulic, a już zwłaszcza Park Place.

Brzmiała tak elegancko, w dodatku wszyscy wiedzieli, że to tam osiedlają się wszyscy

wyimaginowani bogacze. A jeśli udało się wykupić tamtejsze działki i wznieść hotele, miało się

spore szanse na wygraną. Zwykle tak robiłem. Moje kuzynostwo za każdym razem się obrażało.

Jestem zatem Parker Place, najlepszy cukiernik w Cherico, Memphis oraz monopoly.

– Muszę przyznać, że to bardzo pięknie brzmi.

– Jasne, niczym najlepsza dzielnica.

Maura Beth uśmiechnęła się ciepło i postanowiła opowiedzieć mu o klubie książki.

– Skoro na razie czeka pan na pracę, to może rozważy pan dołączenie do nas i przyjście na

nasze najbliższe spotkanie za około pięć tygodni? Mógłby pan w dodatku przyprowadzić także

mamę. Z przyjemnością ją poznam.

Wyglądał, jakby poważnie zastanawiał się nad zaproszeniem.

– Prawda, widziałem listę zapisów. Przyznaję też, że bliskie jest mi Zabić drozda. Dla mojej

mamy także. – Wstał z krzesła i wskazał palcem biurko przy wejściu. – Najlepiej po prostu od

razu tam podejdę i się zapiszę.

Maura Beth nie potrafiła ukryć radości.

– To fantastycznie, panie Place! A czy ma pan aktualną kartę biblioteczną?

Odparł, że nie. Wyszli z biura.

– Zaraz to więc załatwimy, dobrze?

Tego wieczoru Maura Beth zdecydowała się na późną kolację w Twinkle i zamierzała

opowiedzieć Periwinkle o swojej spontanicznej wycieczce do Nashville oraz o wszystkich

pomysłach na promocję, które zrodziły się podczas burzy mózgów w Brenton. Zamknęły razem

restaurację, odesłały kelnerkę Lalie Bevins do domu, do rodziny, i dopiero wtedy naprawdę

background image

zaczęły rozmawiać.

– To co to za rewelacyjny pomysł, o którym wspomniałaś, kiedy podawałam ci grillowanego

kurczaka z salsą ananasową? – zaczęła Periwinkle, gdy po ciężkim dniu pracy przysiadła wreszcie

do stolika Maury Beth. – A przy okazji, jak ci smakowało? To nowe danie. Rozumiesz, nie chcę,

żeby mnie zjadła rutyna. Marzy mi się poszerzanie menu.

– Był oczywiście przepyszny. Jak wszystkie twoje potrawy. – Następnie Maura Beth

wyłożyła krótko wszystkie decyzje podjęte w Brentwood i dopiero wtedy powróciła do

pierwszego pytania Periwinkle. – A teraz pomysł. Moja biblioteka i twoja restauracja mogłyby się

promować nawzajem. Wymyśliłam idealny sposób.

– Zamieniam się w słuch.

Maura Beth zaczęła się krygować i chichotać jak nastolatka.

– Można wykorzystać biblioteczne karty. Jeśli któryś z czytelników okaże ci przy

zamówieniu kartę, wtedy dostaje gratisowy napój albo deser.

Periwinkle nie okazała entuzjazmu i zamilkła na chwilę.

– Hmm. Muszę pilnować swoich zysków, sama rozumiesz. Może napój lub deser za pół

ceny?

Maura Beth miała ochotę negocjować. W końcu to dobra okazja, żeby wprawić się przed

rozprawą z radnym Sparksem.

– Dwa napoje w cenie jednego lub deser za pół ceny?

– Stawiasz twarde warunki – odparła Periwinkle i wyciągnęła rękę do uścisku. – Ale zgoda,

umowa stoi. I tak większość klientów woli desery od alkoholi.

Maura Beth drążyła jednak dalej.

– Podejrzewam, że dzięki temu karta biblioteczna zyska na wartości i zachęci ludzi, żeby

wpadali do Twinkle jeszcze częściej niż dotychczas. Wydrukuję nowe ulotki. Jestem pewna, że

pani Connie się zgodzi.

Teraz Periwinkle zaczęła chichotać.

– Dobrze, kochana, ty mnie kiedyś sprzedasz. Niech będzie, odpuść już. Poza tym mam

w menu tylko dwa desery: budyń z sherry i chlebowy pudding. Są całkiem opłacalne.

Wtedy, za sprawą wzmianki o poszerzaniu menu, Maurę Beth olśniło, że tego jesiennego

wieczoru ma w Twinkle jeszcze jedną misję.

– Moim zdaniem to bardzo ambitne z twojej strony, że chcesz serwować klientom z czasem

coraz więcej nowych potraw. Tak robią wszystkie dobre restauracje, a Twinkle z pewnością do

nich należy.

background image

– Tak, idzie mi nawet lepiej, niż to sobie wymarzyłam, a w dodatku dużo szybciej –

przyznała Periwinkle. – Mój były mąż Harlan zielenieje z zazdrości i żałuje, że mnie zostawił. A ja

mam mu do powiedzenia tylko: „gumowe steki”.

– Dobre! – zawołała Maura Beth i roześmiała się gromko. Po chwili pochyliła się i obrzuciła

ją przenikliwym spojrzeniem. – Wiem, jak możesz natychmiast powiększyć menu, a przy okazji

zyskać uznanie... bez pomyłek, bez gdybania i bez żadnych „ale”.

Periwinkle przestała żuć gumę.

– A to ciekawe.

– Nie, nie. Mówię zupełnie poważnie. Do Cherico powrócił znamienity cukiernik z dawnego

Grand Shelby Hotel pan Parker Place. Hotel ostatnio zburzono, a on został bez pracy, no i przede

wszystkim rozpaczliwie chce się z powrotem zabrać do przyrządzania swoich wspaniałych

deserów dla jakiejś szczęśliwej restauracji i jej klientów.

– A skąd ty to wiesz?

Maura Beth zachowała dla siebie poranną rozmowę z panem Place’em i przeszła prosto do

sedna.

– Sądzisz, że mogłabyś przyjąć cukiernika? Sama powiedziałaś, że masz w menu tylko dwa

desery.

Periwinkle zaczęła się zastanawiać, ale Maura Beth wyraźnie odczytała z jej twarzy

zainteresowanie propozycją.

– Na pewno mogę sobie pozwolić na zatrudnienie cukiernika, jeśli o to pytasz – odparła

w końcu. – To jednak zależy wyłącznie od tego, jakiej pensji oczekuje pan Place. Raczej nie stać

mnie, by płacić mu tyle co Grand Shelby Hotel.

– Nie dowiesz się, czy mu to odpowiada, póki go nie spytasz.

– To prawda. Dziewczyno, czy ty jesteś jego agentką albo coś?

Zaśmiały się razem.

– Nie, dopiero przed chwilą na to wpadłam. Nawet nie przyszło mi do głowy dziś po

południu, kiedy siedział w moim biurze. To co, pogadasz z nim i zobaczysz, czy coś z tego

będzie? Mam jego numer, bo wpisał się na listę zapisów do klubu. Jutro ci podam.

Periwinkle entuzjastycznie pokiwała głową.

– Pewnie, czemu nie? Lubię czuć, że to ja rozdaję karty.

– Nie martw się, kochany, na pewno dostaniesz pracę – rzekła do syna Ardenia Bedloe, a potem

ucałowała go w policzek i wypuściła na dziewiątą trzydzieści na rozmowę o pracę do Twinkle. –

Musiałaby być szalona, żeby nie przyjąć takiego świetnego cukiernika. W Memphis nikt nigdy

background image

nie przyrządzał lepszych deserów! – Wyprostowała się na tyle, na ile pozwalały jej artretyzm oraz

siedemdziesiąt pięć lat na karku, i pomachała mu w drzwiach na pożegnanie. – Głowa do góry

i nie garb się! – zawołała w ostatniej chwili. – Pamiętaj, że należysz do dumnego rodu Bedloe!

Po tym pożegnaniu, które jednocześnie zdumiało go i dodało mu otuchy, pan Parker Place

pojechał z domu rodzinnego drogą Big Hill Lane do restauracji. Myślał o tym, że Maura Beth

musi być jakąś czarodziejką, bo zaledwie parę dni po ich pierwszym spotkaniu zadzwoniła do

niego z wiadomością, że namówiła Periwinkle Lattimore na rozpatrzenie jego kandydatury

w Twinkle. Mimo że świat mu się w Memphis zawalił, z pomocą maszyn rozbiórkowch, to teraz

wyglądało na to, że jest o krok od rozpoczęcia nowego życia.

– Jakie były pana popisowe numery? – pytała Periwinkle, kiedy już zaczęli rozmawiać w jej

zagraconym biurze dokładnie o dziewiątej trzydzieści.

Wśród dobrych zawodowych nawyków, które wyrobił sobie w czasie kariery, niezawodna

punktualność była prawie na szczycie listy.

Wziął głęboki oddech i zaczął wymieniać apetyczne nazwy.

– Wszelkiego rodzaju naleśniki i z serem, i z owocami, babka „błota Missisipi”, ciasto „konik

polny”, ciasto marchewkowe, czekoladowe „red velvet”, truskawkowe, karmelowe, eklerki, różne

babeczki, ciasteczka z orzechem makadamii, ciasteczka z kawałkami czekolady...

Periwinkle podniosła rękę.

– To imponujące, panie Place. Może skosztuję tych, które pan przyniósł? – Popatrzyła na

eklera oraz na kawałek ciasta „konik polny”, które chwilę wcześniej przed nią postawił,

i postanowiła zacząć od eklera. – Cóż pan tu dodał, panie Place? – zawołała, gdy skosztowała

jego dzieła i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. – Smakuje niebiańsko!

Pochylił się zadowolony z siebie.

– Odrobinę amaretto do nadzienia.

– Skąd pan wiedział, że uwielbiam smak takich weselnych ciast? Sama nie mam pojęcia

dlaczego. Moje małżeństwo to była przecież katastrofa!

Delikatnie podsunął jej talerzyk z ciastami i uśmiechnął się rozbrajająco.

– Przykro mi to słyszeć, ale może tym poprawię pani nastrój.

Spróbowała chłodnego zielonego ciasta i wyglądała, jakby miała zemdleć.

– Och! – opanowała się w końcu. – Najbardziej przeszkadza mi w mięcie to, że potrafi być

taka przytłaczająca, aż nie ma się potem wcale ochoty na jedzenie. Jak się panu udało ją ujarzmić?

– A to już jeden z moich sekretów, których nie zamierzam zdradzać.

Entuzjastycznie pokiwała głową.

background image

– Potrafię to uszanować. Sama trzymam kilka przepisów ukrytych na półce w spiżarni.

Teraz przyszedł czas na ustalenie szczegółów umowy o pracę i Periwinkle zapobiegawczo

poruszyła kwestię wynagrodzenia.

– Czy może mi pan powiedzieć, ile ostatnio płacił panu Grand Shelby Hotel?

Nie odpowiedział, wolał zapisać liczbę na leżącej nieopodal samoprzylepnej karteczce

i wręczył ją Periwinkle.

Popatrzyła na nią i uśmiechnęła się.

– Z pewnością był pan wart każdej ceny, wnioskując po tym, co przed chwilą smakowałam.

– Dziękuję.

Wtedy wzięła drugą karteczkę i zapisała na niej swoją proponowaną liczbę.

– Proszę mi powiedzieć, czy to panu odpowiada, panie Place – powiedziała i podała mu

notatkę.

Zerknął na kartkę, po czym popatrzył jej w oczy.

– Panno Lattimore, z radością stawię się w pracy, gdy tylko sobie pani zażyczy. – Pochylił się

i cały czas się w nią wpatrywał. – Moja mama powiedziała, że pani mnie zatrudni, zanim jeszcze

wyszedłem z domu. Ona zna się na ludziach.

– Proszę pana – dodała Periwinkle i wyciągnęła rękę przez stół, żeby uścisnąć mu dłoń. –

Proszę przyprowadzić wkrótce mamę na obiad. Na mój koszt. Niech to będzie bonus na dobry

początek.

Panna Voncille popatrzyła na zegar ścienny w swojej jasnożółtej kuchni i zrobiła skwaszoną

minę. Była czternasta dziesięć, dokładnie tydzień przed listopadowym spotkaniem z Drozdem.

– Spóźniają się – odezwała się do Locke’a opartego o blat z dżinem i tonikiem w dłoni. – To

nie w ich stylu.

Wzruszył ramionami i zaczął grzebać w miseczce z orzechami, którą chciała wystawić w czasie

planowanego brydżowego popołudnia z siostrami Crumpton.

– Dlaczego mężczyźni zawsze to robią? – spytała, popatrzyła na niego i pogroziła palcem

z udawanym niezadowoleniem.

– Co takiego?

– Wybierają wszystkie nerkowce i zostawiają brazylijskie.

Locke popił orzechy kolejnym łykiem swojego drinka i uśmiechnął się.

– Z tego samego powodu, dla którego umawiamy się tylko z najładniejszymi dziewczętami

w mieście, o ile zechcą. Są bardziej mniam.

background image

– Nie jestem pewna, czy mi się to podoba. Ale jest w tym przynajmniej jakaś konsekwencja.

– Tak. Przecież nerkowce są drobne, a orzechy brazylijskie... zawsze rozlazłe niczym

Brazylia. – Usiadł we wnęce jadalnej, a ona przyniosła orzechy i dołączyła do niego. – Brydż

z siostrami Crumpton wydaje się ogromnym poświęceniem z twojej strony... albo raczej i naszej,

bo przecież też będę musiał tu siedzieć, no, chyba że akurat szczęśliwie będę dziadkiem. Proszę,

postaraj się, żebym był dziadkiem przy każdym rozdaniu. Te siostry Crumpton naprawdę

wymagają nieziemskiej cierpliwości.

Panna Voncille wyglądała na rozdrażnioną i sama wyjadła ostatnie nerkowce.

– Przypuszczam, że będą rozdrażnione, jeśli podłożymy im nogę albo nawet przegrają

kontrakt. Jeśli jednak uda mi się je zmanipulować i namówić na udział w spotkaniu z Drozdem za

parę tygodni, to będzie nieoceniona pomoc dla Maury Beth. Wszyscy staramy się po prostu za

wszelką cenę podnieść statystki. Dzień w dzień, tydzień po tygodniu, aż do ostatniej sekundy.

Maura Beth i Periwinkle ostro zabrały się do wzajemnej promocji, Connie wyprawia dziś swoją

ucztę z owocami morza nad jeziorem, a Becca uprawia propagandę w radiu ze swym pomagierem

Tęgim Facetem. Nie zamierzam być jedyną, która się nie przyłoży. A ty musisz tu siedzieć z tej

bardzo prostej przyczyny, że potrzeba nam czwartego do brydża.

Locke wzniósł toast i znów się napił.

– Przyznaję, nie uwierzyłbym nigdy, że Mamie i Marydell wybaczą ci tę twoją szaloną

historię z pancernikami. Zdaje się, że powróciły na łono genealogii. Zechcesz mi zdradzić, jak to

osiągnęłaś?

– Skoro już musisz wiedzieć, to osobliwymi pochlebstwami. Powiedziałam Mamie, że te

moje wyssane z palca nonsensy to muszą być pierwsze objawy starczej demencji. „Ty jesteś

z pewnością najzdrowsza i najrozsądniejsza z całej naszej dawnej klasy!”, wciskałam jej.

„Przeżyjesz nas wszystkich!” Kadziłam jej tak, bo to jakoś trafia w te jej makabryczne cechy

osobowe. Dlatego tak ją przezywaliśmy w szkole: Makabryczna Mamie. To się chyba zaczęło,

kiedy nauczyciela dziennikarstwa pani Lander pozwoliła jej napisać artykuł do gazetki szkolnej

o tragicznym wypadku, w którym zginął Preston Durant. To było okropne! Silnik zgasł mu na

przejeździe kolejowym! Potem dowiedziałam się, że prosiła panią Lander, czy nie mogłaby

poćwiczyć pisania naszych fikcyjnych nekrologów. Najwidoczniej było to dla niej w jakiś sposób

ekscytujące. Mam tylko nadzieję, że nie wyciągnie znowu albumu naszego rocznika spomiędzy

kulek naftaliny.

Locke zmarszczył brwi.

– Dlaczego? Co w tym złego?

Na to pytanie panna Voncille już nie odpowiedziała, bo rozległ się dzwonek u drzwi.

background image

– Przyszły, nareszcie! Powitajmy je zatem i zacznijmy nasze popołudniowe spotkanie.

Niestety, Mamie Crumpton wtoczyła się przez drzwi wejściowe z księgą pamiątkową rocznika

1960 liceum w Cherico i w towarzystwie siostry.

– Dlatego właśnie się spóźniłyśmy – wyjaśniła zaraz po zdawkowym „dzień dobry”

i zamachała nad głową wyświechtanym albumem, jakby to było jakieś tro-

feum. – Byłyśmy już w połowie drogi, aż nagle zorientowałam się, że zapomniałam go zabrać.

Powiedziałam więc: „Marydell, zmuszone jesteśmy zawrócić”.

Panna Voncille zmusiła się do ostrożnego, grzecznego uśmiechu.

– Oczywiście, nie było innego wyjścia.

– Nie byłam pewna, czy wiesz, że dwoje z naszego rocznika zmarło w ciągu ostatniego

miesiąca – dodała Mamie.

Locke zabrał płaszcze pań i powiesił je do szafy w przedpokoju. Poprowadził je potem do

długiej zielonej kanapy i obie siostry Crumpton rozsiadły się wygodnie.

Panna Voncille westchnęła znużona i stanęła u boku Locke’a.

– Kto tym razem wybrał się na tamten świat?

Mamie nadęła się jak zwykle i natychmiast pospieszyła ze stosowną odpowiedzią.

– Dexter Thomas Warrick junior. Wyniósł się stąd z rodziną już lata temu. Był chyba kiedyś

koszykarzem. Przed paroma tygodniami dostał zawału. Sądzę, że to częste u wysokich ludzi, mają

problemy z sercem.

– Słabo go pamiętam – przyznała panna Voncille. – Zawsze mnie to zadziwia, że jesteś

nieustannie na bieżąco. Musisz mieć posłańców w całym kraju.

Mamie była najwyraźniej bardzo z siebie dumna i w ogóle nie dostrzegła ironii.

– Och, mam swoje sposoby.

– Powiedz, kto nas jeszcze opuścił, a potem Locke przygotuje paniom drinki.

– Katherine Anna Wilson. Mówili na nią Katie albo Kathy. Nie pamiętam już. W każdym

razie wygrała konkurs na najlepszą nauczycielkę gospodarstwa domowego. W nekrologu nie

napisali, co ją zmogło, tylko że odeszła wśród bliskich i przyjaciół. Ona nigdy z nami nie

trzymała.

Panna Voncille zmarszczyła się i usilnie próbowała sobie przypomnieć, o kim mowa.

– Duża dziewczyna?

– Oj, tak. Nosiła suknie, które wyglądały, jakby owinęła się całym zwojem tkaniny. Nie

zdziwiłabym się, że wygrała konkurs dlatego, że zjadała wszystko, co ugotowała na lekcjach. To

zawsze robi dobre wrażenie.

background image

I oto nadszedł czas rytuału. Mamie otworzyła księgę pamiątkową i kiwnęła na koleżankę

z klasy, po czym zaczęła szukać zdjęć drogich nieboszczyków. Panna Voncille razem z Lockiem

stanęli koło kanapy, żeby ich zobaczyć.

– Tutaj są. Oboje na tej samej stronie, pod „W”. Prawda, że wyglądają młodo i świeżo jak

skowronki na wiosnę? Wszyscy kiedyś tacy byliśmy, prawda? Ach, stare dobre czasy!

Panna Voncille nie potrafiła się opanować.

– Oj, tak. Wszyscy wtedy byliśmy żywi, co do jednego!

Locke szturchnął ją żartobliwie.

– Zobaczmy ciebie, Voncille. Panno Mamie, proszę mi pokazać.

Mamie przerzuciła kilka stron i zatrzymała palec wskazujący na pewnym zdjęciu.

– Proszę. Panna Voncille Deloris Nettles. Zawsze mawiałam, że była z ciebie ślicznotka,

Voncille.

Locke pochylił się, przyjrzał zdjęciu z bliska i uniósł brwi.

– Oj, była, moja droga. Oczywiście moim zdaniem wciąż jest. Czy Deloris z taką wyjątkową

pisownią to jakieś nazwisko rodowe?

– Wątpię. Moi rodzice lubili się po prostu wyróżniać. On nazywał się Walker Nettles, ona

Annis Favarel i nie mam pojęcia, skąd się wzięły ich imiona. – Panna Voncille westchnęła

w końcu teatralnie, z poczuciem, że udało jej się raz jeszcze przetrwać katusze Makabrycznej

Mamie i jej albumu. – Dobrze, okazaliśmy już dość szacunku. Locke, spytaj może, czego panie

się napiją, a ja przygotuję karciany stolik i zagramy w brydża.

Po raz pierwszy w historii ich raczkującego związku panna Voncille i Locke pokłócili się o coś

więcej niż wybieranie orzeszków albo które wino podać do obiadu. Upłynęły dwie męczące

godziny licytacji, impasów i przebijania atutem, ale z punktu widzenia panny Voncille gra była

warta świeczki. Udało jej się namówić siostry Crumpton na udział w spotkaniu klubu, a nawet na

wypożyczenie w międzyczasie kilku książek na dokładkę. Panie właśnie wyszły, misja została

uwieńczona podwójnym sukcesem.

– To było takie oczywiste, a one w ogóle się nie zorientowały – upierał się Locke. – Co

prawda, nie grałem nigdy z tobą w brydża, więc nie mam porównania. Trudno mi jednak

uwierzyć, żeby ktokolwiek mógł grać bez kolorów, marnować atuty i przelicytować aż tyle razy

w jednym robrze. Wydaje mi się, że cię rozgryzły, a mimo wszystko pozwoliły grać tak dalej.

W końcu chodzi tylko o to, żeby wygrać.

Zaczął naśladować jej głos i gestykulację.

– „O mój Boże, myślałam, że mam już wszystkie kolory. Jak ty to robisz, Mamie, ty

background image

spryciaro”. I „Czyżbym podwoiła twój kontrakt, Mamie? Co ja sobie wtedy myślałam z takimi

kartami?” I mój ulubiony: „Nie powinnam była licytować szlema bez atutu, kiedy piki nie były

przetrzymane”. Całe szczęście, że byłem dziadkiem i nie musiałem brać udziału w tej jatce.

– Nie wiedziałam, że nie umiesz przegrywać – odparła panna Voncille i patrzyła, jak składa

karciany stolik, a potem chowa go do szafy w przedpokoju.

Wrócił z szelmowskim uśmiechem.

– A ja nie wiedziałem, że zabrniesz aż tak daleko, żeby trzymać stronę Makabrycznej Mamie

i jej zastraszonej młodszej siostry, która odzywała się tylko w licy​tacji. Przyznaj chociaż, że

specjalnie grałaś jak uczniak na popijawie.

Oparła ręce na biodrach i zadarła nos.

– Nigdy nie piłam alkoholu jako uczennica. Poza tym to była tylko gra.

– Którą wygrałaś, mimo że mogłoby się wydawać inaczej.

Poddała się w końcu.

– No dobrze, Locke’u Lindwoodzie. Rzeczywiście, był to najgorszy rober, jakiego

kiedykolwiek rozegrałam. Ale osiągnęłam swoje, prawda? Znam Mamie na wylot. Nic jej nie robi

lepiej niż poczucie, że jest numerem jeden, cała i zdrowa, podczas gdy my wszyscy padamy jak

muchy albo przegrywamy w brydża. To było jej idealne wymarzone popołudnie. Miała dwa

zdjęcia w albumie, na które mogła wylać krokodyle łzy, i dwóch partnerów w brydżu do

położenia na łopatki. Rzecz jasna, z drobną pomocą. Poza tym to jest po prostu etap mojej

metamorfozy z półponuraka w słodką małą staruszkę.

Locke położył dłonie na ładnej talii panny Voncille i delikatnie przyciągnął ją ku sobie.

– Uważasz zatem, że dotrzymają słowa?

– Tego oczekuję. Nawet jeśli mielibyśmy przegrać jeszcze robra czy dwa, żeby nie zmieniły

nastroju i zdania. Wydaje mi się, że wyjaśnienie im, dlaczego wkrótce mogą zostać bez biblioteki,

też nikogo nie zabolało.

W najbliższą niedzielę Maura Beth stawiła się na imprezie Connie z owocami morza w roli

głównej w jej domu nad jeziorem – zebrało się tam już sporo osób, niektóre z napojami, inne

z talerzami grillowanego suma i krewetek. Poziom hałasu był tak wysoki, że z trudem dało się

rozpoznać aksamitny głos Diany Krall w It Could Happen To You.

– Jaki ciepły, sielski nastrój! – zawołała Maura Beth, gdy Connie powitała ją w największym

z wielkich pokoi.

Zajmował centralną przestrzeń domu, a wysoki był na co najmniej dwadzieścia metrów –

sięgał aż pod skośny dach podparty u sufitu rustykalnymi belkami. Najważniejszym punktem na

background image

jednej ze ścian był ogromny kominek z piaskowca z Tennessee, w którym tego chłodnego

jesiennego popołudnia trzeszczał już ogień. Pozostałe ściany obwieszono co najmniej

dwudziestoma fotografiami złowionych samodzielnie przez Douglasa na jeziorze Cherico albo

rzece Tennessee ryb. Dało się odczuć, że to domek sportowca, i brakowało tam kobiecej ręki.

Douglas szybko poprowadził Maurę Beth, by zaprezentować swoje trofea.

– Oto skalnik prążkowany, trzydzieści jeden funtów, złapałem go na białą błystkę obrotową –

wyjaśnił. – Ona nigdy mnie nie zawodzi. Z żółtą ani niebieską przynętą nie miewam tyle

szczęścia.

– To naprawdę wielka ryba – odparła Maura Beth i starała się okazać zainteresowanie.

– A tego tutaj schwytałem na rippera – mówił dalej. – Pewnie nie słyszała pani nigdy o takiej

przynęcie?

– Brzmi jak rodzaj tortilli.

Douglas zarżał.

– To prawda. A tak naprawdę to tylko sztuczna mała rybka.

– Douglasie. – Connie ruszyła na ratunek przyjaciółce. – Dajmy Maurze Beth szansę, żeby

zjadła coś prawdziwego, co? Jeszcze będzie miała czas wrócić tu i pogapić się na twoją kolekcję.

Przecież nie odpłynie. Zadbałeś już o to. – W drodze do bufetu Connie rozprawiała dalej. –

Proszę mi wierzyć, gdyby mu pozwolić, opowiedziałby pani, ile dokładnie ważyła każda z tych

ryb oraz jakiej przynęty użył do której.

Maura Beth nie była jednak w nastroju na krytykę.

– Jest po prostu dumny ze swojego hobby, to nic takiego. Pani mąż jest słodki i doskonale

pani o tym wie.

– Cóż, przyznaję, że zawsze wiem, gdzie go szukać. Codziennie albo na Wyroku, albo

w Marina Bar and Grill. Tymczasem na pewno ucieszy panią wiadomość, że do naszych sąsiadów

dołączyła rodzina Douglasa z Brentwood. Właśnie, oto nadchodzi ktoś, kogo na pewno pani

pamięta.

Z naprzeciwka nadchodziła Susan McShay z uśmiechem i koktajlem w dłoni.

– Niespodzianka! – zawołała i przelotnie uściskała Maurę Beth. – Uznaliśmy z Paulem, że nie

możemy tego przegapić. Connie tyle nam naopowiadała.

Natychmiast dołączył do nich krzepki młody mężczyzna, który właśnie jadł palcami krewetki.

– Te rude włosy i niebieskie oczy... Pani musi być Maurą Beth. Pozwoli pani na moment,

doprowadzę się tylko do porządku.

Roześmiała się, a on znalazł wolne miejsce na pobliskim stoliku kawowym, odstawił talerzyk

background image

i wytarł ręce serwetką.

Wtedy Susan przedstawiła ich sobie.

– Pani Mauro Beth, to mój wygłodniały syn oraz bratanek Connie, Jeremy. Jest nauczycielem

angielskiego w Nashville i nie mógł się doczekać, aby panią poznać.

Jeremy wyciągnął dłoń do uścisku.

– Nie spotkaliśmy się, kiedy zawitała pani do Brent​wood. Byłem wtedy opiekunem

wycieczki do studia nagraniowego Grand Ole Opry, jeśli w to pani uwierzy. Nie ma to jak

autokar pełen wyrostków wpatrujących się pożądliwie w bransolety, tapirowane fryzury

i wielkie...

Maura Beth uśmiechnęła się na widok jego szeroko otwartych oczu i pospieszyła mu na

ratunek.

– Gwiazdy?

Roześmiał się dobrodusznie.

– Wspominałem już, że uczę angielskiego, w związku z czym bardzo starannie dobieram

słowa?

– Przepraszam, Susan, pozwól, że ja będę dalej krążyć wśród gości – wtrąciła Connie

i mrugnęła do nich niesfornie. – Proszę, jedzcie i pijcie, na co tylko macie ochotę.

Maura Beth wzięła talerz i napełniła szklankę, a Jeremy wziął kolejną porcję jedzenia i picia.

Znaleźli dwa siedzenia w pobliżu kominka i tam się usadowili.

– Mama mówiła, że próbuje tu pani założyć klub książki, i po prostu nie mogłem sobie

odmówić poznania pani. Zabić drozda to moja ulubiona południowa powieść – powiedział i upił

haust piwa. – Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek mówiło się o niej za dużo, i zmuszam

wszystkich uczniów, żeby pisali o niej prace semestralne. To rytuał przejścia na moich lekcjach.

Czasem mawiam też, że to rytuał przejścia dla wszystkich prawdziwych mieszkańców Południa.

Maurze Beth odpowiadało, że to on cały czas mówi, bo dzięki temu mogła mu się przyjrzeć

od stóp do głów. Był wysokim brunetem jak jego ojciec, ale miał więcej delikatnych rysów po

matce. Podobało jej się, że tak lubi jeść. Nie był jednak Tęgim Facetem. Oceniła, że wygląda

akurat w sam raz – zupełnie jakby wyskoczył wprost z jej ukochanego dzienniczka z życzeniami.

– ... rzadko się zdarza, żeby książka tak od razu przeszła do klasyki – ciągnął Jeremy. –

Drozd jest rzadkim wyjątkiem. Problemów w nauczaniu przysparza jednak fakt, że minęło już

sporo czasu od tamtej rewolucji, i rzeczy, o które dawniej trzeba było zaciekle walczyć, bierzemy

teraz za pewnik. Oczywiście wciąż jeszcze mamy do rozwiązania pewne kwestie i staram się je

podkreślać. W kontekście dzisiejszych czasów to nie lada wyzwanie przybliżyć uczniom tę

background image

książkę, ale bardzo mi na tym zależy.

Maura Beth też się w końcu odezwała.

– Tak, doskonale pana rozumiem. Chciałabym, żeby to była właśnie myśl przewodnia

naszego wielkiego spotkania za parę tygodni. Żeby wszyscy zastanowili się nad transformacjami

Południa, które nastąpiły od wydania książki Harper Lee. Rzecz jasna, nie było mnie na świecie

w czasie tych zawirowań wokół praw obywatelskich.

– Mnie też nie, a w dodatku obawiam się, że moi uczniowie bardziej interesują się technologią

niż historią społeczną.

Maura Beth przewróciła oczyma i przekrzywiła ​głowę.

– Prawda. Te wszystkie telefony komórkowe i tak dalej. Nie możemy sobie poradzić

z czytelnikami, którzy rozmawiają w bibliotece. Chowają się między regałami i myślą, że wcale

nie słychać, jak plotkują i gadają ze znajomymi. To bardzo rozprasza. Mamy wszędzie znaki

zakazu, ale równie dobrze mogłyby to być znaki runiczne.

– No, w klasie też ciągle mi dzwonią melodyjki, mimo że za karę trzeba czasem zostać po

lekcjach. Obawiam się, że w przypadku niektórych to już jest uzależnienie.

– Czasem zastanawiam się, co się stanie z książkami, skoro technologia zapewnia

natychmiastową satysfakcję – dodała Maura Beth. – Słyszy się jednak, że niektórzy czytelnicy

zawsze będą woleli trzymać papierowy egzemplarz w ręku. Postawić go sobie na półce

i przekazywać dzieciom jako część kulturowego dziedzictwa. No i jest jeszcze ten apokaliptyczny

scenariusz, który też opowiada się po stronie książek.

– Proszę mi opowiedzieć.

– Kiedy następuje schyłek cywilizacji i żadna technologia nie przetrwa, zawsze można

położyć się w trawie i pałaszować jagody albo siedzieć na drzewie, zajadając banana, i czytać

książki.

– Nigdy o tym nie słyszałem. – Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

– Bo sama to wymyśliłam. Mam też w zanadrzu kilka innych scenariuszy.

Teraz przyszła jego kolej na słuchanie jej wywodów, a gdy skończyła, minę miał pełną

podziwu.

– Jest pani chyba rasową bibliotekarką, co?

– Nieczystej krwi. Miłość do książek rozbudziła we mnie wyłącznie mama. Zabierała mnie do

biblioteki w Covington, odkąd skończyłam sześć lat, i wydawało mi się, że czytanie latem to

jedyny rodzaj dostępnej rozrywki. Czytanie, lizanie wiśniowych lizaków barwiących język na

czerwono i zabawa zraszaczem dla ochłody.

background image

Poznawali się dalej i poruszali różne zagadnienia dotyczące współczesnej kultury, aż w końcu

ustalili, że w większości kwestii się zgadzają. Woleliby teraz zostać sami, ale gdziekolwiek się

ruszyli, zawsze znalazł się ktoś do uściskania, podania dłoni i przedstawienia.

– Jeremy, chciałabym, żebyś poznał moją przyjaciółkę Periwinkle Lattimore – zaczęła Maura

Beth, kiedy zrobiło im się trochę za ciepło przy kominku i przesiedli się nieco dalej. – Prowadzi

najlepszą restaurację w mieście i musisz potem koniecznie spróbować jej pomidorowych

tymbalików, jeśli nie miałeś jeszcze okazji. To te czerwone kulki, które trzęsą się, kiedy je

położysz na talerzu. Wierz mi, są fantastyczne.

Periwinkle uścisnęła mu zdecydowanie dłoń.

– Pańska ciotka Connie bardzo dobrze to zaplanowała, żeby wyprawić przyjęcie w niedzielę.

To mój jedyny dzień w tygodniu, którego nie spędzam w Twinkle.

Nachyliła się potem do Maury Beth.

– A przy okazji, wymyśliłam nowe chwytliwe hasło reklamowe i wydrukuję je na następnej

partii ulotek, razem z ogłoszeniem, że pan Place został moim cukiernikiem. Co powiesz na:

„Twinkle – jedz z gwiazdami”?

– Świetne! Pasuje idealnie! – zawołała Maura Beth. – Do wystroju, do twojego

pięciogwiazdkowego menu. Wygrywa ze wszystkimi dotychczasowymi.

– Następnym razem muszę zajrzeć do pani restauracji – dodał Jeremy. – Może w ten

weekend, kiedy odbędzie się spotkanie z Drozdem.

Maura Beth nie potrafiła opanować radości.

– Przyjedziesz tylko po to specjalnie z Nashville? Jestem przekonana, że swoimi

predyspozycjami do nauczania i znajomością literatury wzbogacisz naszą dyskusję.

– Za nic bym tego nie odpuścił, zwłaszcza że ty ją prowadzisz.

Periwinkle pokazała im uniesione kciuki i ukradkiem mrugnęła do Maury Beth.

– Przepraszam was na chwilę, ale umieram z głodu. Przypuszczam atak na tę morską ucztę

i zobaczę, co mi się tam uda spustoszyć.

Zaraz jednak pojawiła się Connie, żeby przedstawić im jakichś swoich sąsiadów. Maura Beth

postanowiła wykorzystać okazję.

– Pani Milner, może zajrzałaby pani kiedyś z mężem do mojej biblioteki? – zaproponowała

parze, używając do tego całego uroku, jaki zdołała z siebie wykrzesać. – Jestem pewna, że znajdą

państwo coś ciekawego dla siebie i będą mogli państwo skorzystać z karty. Na pewno są państwo

zapisani?

Skruszona matrona zaczęła się jąkać.

background image

– Niestety, proszę pani, moja karta biblioteczna chyba się przeterminowała. Muszę to

sprawdzić.

Maura Beth naciskała dalej.

– To nie problem. Założymy pani nową, a kiedy następnym razem będzie pani w Twinkle...

Lubią państwo Twinkle, prawda?

– Ależ tak, uważam, że to cudowne miejsce. Uwielbiam zwłaszcza te wszystkie wirujące

gwiazdki dyndające pod sufitem. A jedzenie jest znakomite.

– Prawda, te wieszadełka są bardzo pomysłowe. Wie pani, że właścicielka Periwinkle

Lattimore jest tu dzisiaj z nami? – ciągnęła Maura Beth. – Następnym razem będą tam mogli

państwo okazać swoją kartę biblioteczną i otrzymać dwa napoje w cenie jednego albo deser za pół

ceny. A ponieważ Periwinkle niedawno zatrudniła tam nowego cukiernika, mają państwo szeroki

wybór różnych pyszności.

Pani Milner otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, odwróciła się do męża i uśmiechnęła.

– Jaki sprytny pomysł, George. Musimy z tego skorzystać!

Kiedy kolejna para przyznała, że widziała kiedyś Zabić drozda przed laty w kinie, ale nie

miała nigdy okazji przeczytać książki, Maura Beth była już na to przygotowana.

– Panie Brimley, nie powiedziałabym, że film jest równie dobry jak książka Harper Lee, ale

zebrał przecież najważniejsze nagrody Hollywood. Mam kilka plakatów z Gregorym Peckiem

w roli Atticusa Fincha, które mi o tym przypominają. Tymczasem chciałabym zaprosić pana

z żoną na nasze biblioteczne spotkanie, na przekąszenie czegoś pysznego i podzielenie się z nami

swoją opinią na ten temat. Pani Connie położyła na bufecie stosik ulotek, w których znajdą

państwo wszelkie niezbędne informacje.

Zapadła chwila ciszy, a Jeremy przeprosił ich na chwilę, bo zauważył, że mama pokazuje

energicznie, żeby dołączył do niej w korytarzu. W międzyczasie pojawili się panna Voncille

i Locke Linwood z dobrymi nowinami o siostrach Crumpton i niewydarzonym brydżu, którym

zasłużyli sobie na ich sympatię.

– Jak to już Locke zdążył ostatnio zauważyć – wyjaśniła panna Voncille – grałam zupełnie

beznadziejnie, ale wierzę, że to nie było oczywiste. Nigdy nie bawiłam się tak dobrze,

przegrywając.

– Dobra robota – powiedziała Maura Beth i energicznie uścisnęła jej dłoń. – Mówiłam już

moim współpracowniczkom, że tym razem Wiśniowy Klub Książki oczekuje pełnej sali.

– My też mamy z Lockiem bardzo dobre przeczucia – odparła panna Voncille. – Wszyscy

członkowie klubu świetnie się spisują.

background image

Odeszli dołączyć do tłumu zgromadzonego wokół bufetu.

Dopiero jednak gdy Jeremy skończył rozmawiać z matką, Maura Beth zdała sobie sprawę, że

ten wieczór może się okazać przełomowy nie tylko dla przyszłości biblioteki.

– Mama chciała się dokładnie wywiedzieć, jak nam się rozmawia – powiedział. – Podobno

zmęczyło ją obserwowanie naszej mimiki i mowy ciała z dyskretnej odległości. Nie ma jak to

matki, co?

Maura Beth uśmiechnęła się i z fałszywą skromnością zatrzepotała rzęsami.

– To co jej powiedziałeś?

– Powiedziałem, że bardzo chciałbym się jeszcze z tobą spotkać, i mam nadzieję, że ty ze mną

też. I nie mam tu na myśli tylko Zabić drozda.

Maura Beth najpierw nie odpowiedziała, chciała zbudować napięcie, ale długo nie

wytrzymała.

– Jeśli będziesz miał jakiś weekend wolny od szkolnych wycieczek, to zadzwoń. Na pewno

jest jeszcze mnóstwo rzeczy, o których moglibyśmy porozmawiać.

I stali tam tak, patrząc sobie w oczy, a ich uśmiechy zastąpiły wszelkie słowa.

Promocja Wiśniowego Klubu Książki w programie Bekki od czasu burzy mózgów w Brentwood

szła przez te wszystkie tygodnie świetnie, mimo że nieustanną trudność sprawiało jej utrzymanie

Tęgiego Faceta w przypisanej mu radiowej roli.

– Jeszcze tylko tydzień na antenie, skarbie – mówiła mu przy wspólnym zdrowym śniadaniu

w kuchni: płatki, jogurt i kawa.

Popatrzył na zegarek i jęknął.

– Dlaczego nie mogłaś sobie załatwić programu popołudniowego? Mam dość wstawania

o szóstej, żeby zdążyć na czas do studia.

– To cena, jaką się płaci za radiową sławę – zażartowała znad swoich cheeriosów

z plasterkami banana. – A ty, mój drogi mężu, pomniejszony o te zrzucone dotąd kilogramy,

wspomagasz jednocześnie moją audycję i bibliotekę Maury Beth. Wierz mi, będziesz miał okazję

odespać później, już ja tego dopilnuję.

Oparł się o poręcz krzesła i popatrzył na swój znacznie zmniejszony obwód w pasie – efekt

żywieniowego reżimu i programu ćwiczeń, które zalecono mu miesiąc temu przed wyjściem ze

szpitala w Nashville.

– Wciąż nie widzę w tym żadnego związku. To znaczy powieść nagrodzona Pulitzerem

i utrata wagi wcale do siebie nie pasują. No, chyba że ktoś się zaczyta i zapomni całkiem

o jedzeniu.

background image

Becca upiła łyk kawy i miękko zachichotała.

– Niezły pomysł na dietę. I kto wie, może rzeczywiście skuteczną. Ale ty już skończyłeś

Zabić drozda i mówiłeś, że ci się podobało.

– Tak, trudno sobie dziś wyobrazić, że kiedyś naprawdę działy się takie rzeczy. Trochę

zmienia to punkt widzenia.

Becca wycelowała w jego stronę palec wskazujący.

– No właśnie. Maura Beth chce, żebyśmy na tym właśnie się skupili. Ile zmieniło się na

Południu od czasu wydania tej książki? Jeśli więc któryś z moich słuchaczy podejdzie do ciebie

i zacznie gratulować, że trzymasz się mojego odchudzającego planu, masz tylko zacząć nawijać

o wspaniałościach Wiśniowego Klubu Książki. – Przełknęła jeszcze trochę płatków i mówiła

dalej. – Przeczytałeś już scenariusz na dziś?

Wyciągnął z kieszeni kartkę papieru.

– Tak jest, proszę pani. Jeśli ma pani ochotę zrobić teraz próbę, Tęgi Facet jest do pani

dyspozycji.

Odstawiła filiżankę, zajrzała do własnej kopii na stole i skinęła.

– Teraz lepiej. Dobra, pominiemy mój wstęp... bla, bla, bla. „A jak się dziś rano czuje Tęgi

Facet?”

Zaczął czytać swoją kwestię bez entuzjazmu, ale przynajmniej poprawnie.

– Dzień dobry, pani Becco Broccoli! Czuję się świetnie, w dużej mierze dzięki pani zdrowej

diecie. Jaki zatem pyszny przepis przedstawimy dziś wiernym słuchaczom z naszego ukochanego

Wielkiego Cherico?

– Coś, co przypadnie do gustu wszystkim. Co pan powie na burgera z indyka w miodowej

musztardzie?

Ożywił się odrobinę, ale tylko dlatego że trudno było wydusić z siebie następną linijkę bez

choćby cienia przejęcia.

– Tadam! Łał! Rewelacja! Ale mam poważne pytanie: czy to się długo robi?

– W tym cały urok. To danie jest szybkie, łatwe i pomaga zachować zdrową formę. A przy

okazji, Tęgi Facecie, wiem, że nasi słuchacze bardzo chcieliby wiedzieć, ile schudłeś, odkąd

zaczęliśmy dietę „Odchudzanie na domowo”?

Teraz dopiero zabrzmiał szczerze.

– Dwadzieścia funtów, i to w ciągu niewiele więcej niż pięciu tygodni. Muszę też przyznać,

że wcale za nimi nie tęsknię.

– Niesamowite! Wspaniałe osiągnięcie. Mój Tęgi Facet pracował jednak także nad swoim

background image

umysłem. Jak już państwu mówiłam, czytał Zabić drozda na szóstego listo​pada, kiedy to

w bibliotece odbędzie się o dziewiętnastej spotkanie Wiśniowego Klubu Książki. Teraz już

skończył i gotów jest podyskutować o książce z innymi chericańczykami.

– Tak, to prawda i chciałem tylko jeszcze powiedzieć, ile frajdy sprawił mi powrót do

czytania. Państwo także mogą to zrobić, wystarczy karta biblioteczna. Poznajmy się, zjedzmy coś

dobrego i porozmawiajmy o tym szóstego listopada, dobrze?

Becca nagrodziła entuzjazm, który wreszcie okazał, uniesionym w górę kciukiem.

– Świetny pomysł, Tęgi Facecie. Teraz jednak przejdziemy do naszych burgerów z indyka.

Zaczniemy od listy potrzebnych składników. Po pierwsze, potrzebujecie oczywiście chudego

mielonego mięsa z indyka. Upewnijcie się, czy jest świeży, i dajcie mu czas na odtajanie, jeśli

kupujecie mrożone w supermarkecie. Kiedy będziecie formować burgery, mięso musi być

sprężyste. Następnie trochę ziołowej soli, pieprzu, papryki, bułki tartej, musztardy miodowej...

Na blacie kuchennym zaczęła nagle dzwonić komórka Tęgiego Faceta i rzucił się ją odebrać,

kładąc tym samym kres ich próbie. Mimo że było wcześnie, Becca nie łudziła się, iż jest jakiś sens

kontynuować. Rozmawiał z osobą po drugiej stronie słuchawki swoim negocjatorskim tonem

agenta nieruchomości, który już tydzień po wyjściu ze szpitala odzyskał dawną moc.

Przekonała go przynajmniej do regularnego zażywania leków, wolniejszego przeżuwania

jedzenia, odpoczywania i chodzenia na zalecone przez lekarza półgodzinne spacery. Ponieważ nie

było się już o co kłócić, rozsądnie zdecydowała się towarzyszyć mu w diecie, żeby nie czuł, że to

ciężka praca. Przy okazji sama zrzuciła kilka funtów.

– Nie obchodzi mnie, kto o tak nieprzyzwoitej porannej porze chce zawierać z tobą umowy –

zauważyła, kiedy odłożył słuchawkę. Wyraźnie był już po swojemu wkręcony w negocjacje. –

Tak czy inaczej, musisz się za dwadzieścia pięć minut pojawić w studiu.

– Tak jest, proszę pani. Nie śmiałbym rozczarować swoich fanów. A tak dla ścisłości, wcale

nie zbliżam się jeszcze do sfinalizowania umowy.

Skończyła swoje płatki i uśmiechnęła się.

– Nie ma się dokąd spieszyć.

Zajął się resztkami swojego jogurtu, a potem w zastanowieniu uniósł wzrok.

– Myślisz, że te wszystkie reklamy książkowego klubu w twoim programie na coś się zdadzą?

– Sądząc po nadsyłanych mailach, wygląda to obiecująco. Niektórzy słuchacze obiecali

zajrzeć i przekonać się, o co cały ten raban. Chociaż jedna pani wyznała, że myślała, iż bibliotekę

już dawno zamknięto. To niedobrze. Tego nie zamierzam powiedzieć Maurze Beth. Moim

zdaniem dobrej reklamy nigdy za dużo.

background image

W tygodniach poprzedzających szósty listopada nikt nie pracował nad promocją klubu

intensywniej niż Maura Beth. Postawiła na podziemną kampanię i odwiedzała wszystkie kąty oraz

zakątki Cherico z ulotkami oraz niesłabnącym urokiem osobistym. Częściej bywała poza

biblioteką niż w niej, ale niezawodna Renette zawsze ją świetnie zastępowała i małe grono

wiernych bywalców nie zauważało wcale różnicy.

Podczas jednego z umówionych spotkań – w salonie kosmetycznym – dyskutowała burzliwie

ze swoją wysoką blond stylistką z kanciastym geometrycznym cięciem Terrą Munrow. Wcześniej

dostała pozwolenie na wyłożenie stosika ulotek na polerowanym marmurowym blacie lady przy

wejściu. Z pewnością nie był to salon urody, do jakiego zwykły przychodzić babcie przywiązane

do henny i niebieskich płukanek. Klientkami były tu przede wszystkim młode dziewczyny,

zazwyczaj samotne, a więc wciąż poszukujące idealnej drugiej połówki. Być może, pomyślała

Maura Beth, jakaś przyzwoita ich część także czyta.

– Mój Boże – zwróciła się Terra do swojej ulubionej klientki podczas wycierania jej

ociekających wodą rudych włosów ręcznikiem. – W życiu nie widziałam cię takiej przejętej.

W sumie nie powiedziałaś tyle o bibliotece, odkąd zaczęłaś do mnie przychodzić, a teraz już

chyba nigdy nie przestaniesz. Ten klub książki to musi być poważna sprawa.

Maura Beth poczekała na zdjęcie ręcznika, a potem ciągnęła dalej.

– Słuchaj, Terra, pamiętam, że wiele razy mówiłaś mi, jak to bardzo lubisz kolacje

u metodystów. W naszym klubie też znajdą się jakieś pyszności do przekąszenia. Powiedziałaś mi

kiedyś również, że lubisz czytać romanse. Poleciłam ci wtedy, żebyś zajrzała, co mamy

w bibliotece, ale nigdy się nie zjawiłaś.

Terra westchnęła i zaczęła rozczesywać jej włosy.

– Mam taki napięty grafik. Ale może zajrzę któregoś wolnego dnia i coś sobie wypożyczę.

Zostawiasz mi najlepsze napiwki. Jestem ci to winna.

– A co powiesz na klub książki?

Terra roześmiała się i wzięła do ręki nożyczki.

– Czemu nie? Szczerze mówiąc, kiedyś czytałam znacznie więcej. Później zaczęłam mieć

przez moją babcię wyrzuty sumienia z powodu nieustannego czytania romansów. Uważała, że te

okładki z nagimi męskimi torsami i kobiecymi piersiami wylewającymi się z bielizny, jak to sama

obrazowo ujmowała, nie wróżą dobrze i psują mój umysł.

– Romansidła i harlequiny.

– Słucham?

– Tak bibliotekarze określają książki, o których właśnie mówiłaś – wyjaśniła radośnie Maura

Beth.

background image

– Tego nie wiedziałam. Podobały mi się zawsze te fantazje.

Zanim Maura Beth wyszła świeżo ostrzyżona z salonu, była już niemal pewna, że Terra

Munrow wróci do swojej pasji czytania, a może nawet dołączy do klubu książki.

Innym razem Maura Beth osiągnęła podobny sukces w nawracaniu w markecie, gdzie na

tablicy z ogłoszeniami zaraz za automatycznymi drzwiami wisiała już jej ulotka. Chciała jednak

pójść o krok dalej i porozmawiać szczerze z Jamesem Hanniganem – od lat składała u niego

specjalne świąteczne zamówienia. Zaczęła się też zastanawiać, czy nie ponosiła częściowo winy za

słabe zainteresowanie biblioteką. Nie chciała tego sama przed sobą przyznać, ale zorientowała się,

że nigdy na przykład nie poprosiła pana Hannigana o patronat. Cóż, teraz już o wiele za późno.

– Panie Hannigan – zaczęła pewnego popołudnia w jego biurze z oknami wychodzącymi na

działy zatłoczone klientami i ich wózkami. – Mam pytanie dotyczące nagłośnienia, jeśli nie ma

pan nic przeciwko.

– Oczywiście, że nie. Co by pani chciała wiedzieć? Muzyka jest za głośna? Zdaję sobie

sprawę, że nie jest zbyt ambitna – odparł najwyraźniej zaintrygowany.

– Nie, nie. Muzyka jest w sam raz. Zastanawiałam się tylko, czy nie zechciałby pan

wykorzystać swojego nagłośnienia, by pomóc bibliotece. Wie już pan o Wiśniowym Klubie

Książki, bo wspaniałomyślnie zgodził się pan na wywieszenie ulotki. Chciałabym jednak prosić

o więcej. Czy to będzie zupełnie nie na miejscu, jeśli poproszę, żeby ktoś z obsługi czytał treść tej

ulotki na głos przez interkom?

Pan Hannigan uniósł brwi, ale wyglądał przede wszystkim na zdumionego.

– Coś w stylu „Uwaga, klienci”? O to pani chodzi?

Maura Beth przybrała miły wyraz twarzy i odpowiedziała możliwie niefrasobliwym tonem.

– Jakkolwiek zdecyduje się pan to ująć, będzie dobrze. Chcemy po prostu poinformować

wszystkich o naszym następnym spotkaniu, ponieważ potrzebujemy rozsądnej frekwencji.

Szczerze mówiąc, stawką może tu być nawet przyszłość biblioteki.

– Nie wiedziałem o tym – odparł i znacznie się zachmurzył. – Ujmijmy to tak, panno

Mayhew. Jest pani jedną z naszych najlepszych klientek, zwłaszcza w okresie okołoświątecznym,

więc jeśli sądzi pani, że takie ogłoszenia okażą się pomocne, to możemy je wypuścić nawet od

zaraz.

– To bardzo miło z pana strony, panie Hannigan. Nie potrafię wyrazić, ile to dla mnie

znaczy – odparła i wręczyła mu inną swoją ulotkę. To jeszcze jednak nie był koniec. – Na końcu

ogłoszenia moglibyście może powiedzieć klientom, że ulotki czekają na nich przy ​kasach?

Roześmiał się gromko, aż trząsł się cały przez chwilę.

background image

– Jest pani uparta niczym moi akwizytorzy, panno Mayhew. Tylko w rozkoszny sposób.

Proszę się nie martwić, z przyjemnością pani pomogę.

– Nie mogłabym już prosić o więcej. No, chyba że jeszcze o pana obecność na spotkaniu.

Mrugnął do niej żartobliwie.

– Zobaczę, co się da zrobić z moim grafikiem. Porozmawiam nawet z żoną. – Podsunął jej

notatnik i długopis. – Przy okazji, skoro już tu pani jest, może pani złożyć specjalne zamówienie

na Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie, bo to już całkiem niedługo. Rozumiem, że przyszła

pani także po indyka z wolnego wybiegu?

Uśmiechnęła się serdecznie i zaczęła pisać

– Między innymi. O tej porze roku lubię zaszaleć.

– Przygotujemy dla pani wszystko jak zwykle – dodał. – Chciałbym podzielić się z panią

jeszcze jedną rzeczą. Większość załogi sklepu dobrze panią zna: wszyscy kasjerzy, ekspedienci,

a także ci z delikatesów. Jest pani jedną z naszych ulubionych klientek i mamy nawet dla pani

specjalne przezwisko.

Natychmiast oderwała się od listy i pochwyciła jego szelmowskie spojrzenie.

– Proszę mi nie mówić. Na pewno zgadnę.

– Proszę bardzo.

– Coś związanego z tymi ciasteczkami?

– Bingo. Jest pani Damą z masłem orzechowym.

Zaśmiali się oboje serdecznie, a Maura Beth opowiedziała wszystko o panu Putzelu i jego

przyzwyczajeniach.

– Opowiem to innym, panno Mayhew. Być może wszyscy pracownicy marketu zechcą

uczestniczyć w spotkaniu pani klubu.

– Z pewnego źródła słyszałem plotki – mówił radny Sparks do „Grubego” Badhama

i „Towarzysza Susła” Martina, kiedy spotkali się we trzech w jego biurze na dzień przed

zebraniem Wiśniowego Klubu Książki, żeby w ostatniej chwili obmyślić nową strategię. –

Oczywiście jak zwykle pójdę na spotkanie klubu. Chciałbym jednak, żebyście wy również stawili

się jutro wieczorem w bibliotece. To nie będzie trudne. Jest tam mnóstwo jedzenia i towarzystwo

do pogadania. Chcę, żebyście sprawdzili, skąd tak naprawdę przyjechali ci ludzie. Nie

powinniście mieć kłopotów z wybadaniem, czy mieszkają w Cherico czy gdzieś indziej. Musimy

sprawdzić, czy prawdziwe są plotki, jakoby panna Mayhew ściągnęła osoby spoza miasteczka,

żeby podnieść sobie statystyki i wywołać fałszywą iluzję popularności biblioteki. Nie damy się

tak oszukać.

background image

Gruby zmarszczył czoło.

– A może rejestracje?

– Co z nimi?

– Moglibyśmy sprawdzić rejestracje i zobaczyć, czy są jakieś z innych stanów.

Radny Sparks zamilkł na chwilę i odchrząknął.

– Macie krążyć po bibliotece, Gruby. Nie ma sensu rozbijać się po nocy ulicami. Ktoś jeszcze

pomyśli, że chcesz ukraść samochód. Poza tym rejestracje to nie to samo co bezpośrednie pytanie.

– A jeśli spytam, czy ten samochód z Alabamy należy do nich? – ciągnął Gruby.

Radny Sparks przewrócił oczyma.

– Raz jeszcze powtarzam, to nie to samo co pytanie, czy pochodzą z Alabamy. Albo

z Tennessee, albo nawet z jakiegokolwiek innego miejsca w Missisipi. Albo mieszkają w Cherico,

albo nie. Albo są stałymi bywalcami biblioteki, albo zasłoną dymną wypuszczoną przez pannę

Mayhew i jej ekipę.

Gruby zaczął sobie zapisywać, a wtedy do boju ruszył Towarzysz Suseł.

– Co to były za plotki?

– Oj, że to spotkanie klubu będzie na językach całego miasteczka. Wszyscy się chyba zaczęli

tym przejmować. Być może przyjedzie też autokar z Nash​ville. Trzeba to przyznać pannie

Mayhew, moi drodzy, że ona się łatwo nie poddaje. Nie obijała się tam przez ten cały czas.

– Będziemy mogli jeść, ile zechcemy? – spytał Gruby, bo skończył już sporządzać notatki.

– Tak, Gruby, możesz sobie brać dokładki, ile dusza zapragnie. Pamiętaj tylko, żeby użyć ust

także do zadania kilku pytań. Słuchajcie, nie chcę, żebyście wystraszyli ludzi. Nie mają się czuć

jak na przesłuchaniu. Na Boga, starajcie się być subtelni.

– Zrozumiano! – zawołał Towarzysz Suseł, a Gruby posłusznie pokiwał głową.

Radny Sparks odesłał wspólników i przedzwonił do swojej nowej sekretarki.

– To wszystko na dziś, Lottie. Do zobaczenia w poniedziałek z samego rana.

– Tak jest – padła natychmiastowa odpowiedź.

Wyobraził sobie, jak pani Lottie Howard zarzuca swój ciepły płaszcz, idzie korytarzem

i wychodzi na zimno. Była dość miłą kobietą, na pewno żywszą niż kiedykolwiek mogłaby być

Nora Duddney, i jego przyjaciele bardzo ją zachwalali. Była też jednak prosta, w średnim wieku,

zapominalska, a w dodatku natrętnie i z zagadkowym zapałem szyfrowała jego wiadomości za

pomocą skrótów. Ponad wszystko zaś nie dorastała do pięt Maurze Beth i pierwszemu wrażeniu,

jakie jej burza rudych loków robiłaby na każdym odwiedzającym jego biuro.

To był cios: zwolnił apatyczną, ale jednak dość kompetentną Norę Duddney po to tylko,

background image

żeby wylądować z kimś, kto okazał się ekscentryczny, zawzięty... i tu mógłby wymienić jeszcze

sto kolejnych przymiotników, które wcale nie przydawały się biznesmenowi w codziennej pracy.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 13

Przyjaciele biblioteki

*

P

ogoda postanowiła sprzyjać tego długo wyczekiwanego dnia. Oczywiście było chłodno, jak

to zwykle na początku listopada, ale nie zapowiadało się na deszcz, mogący być wymówką dla

maruderów, którzy woleliby zostać w domu i nie ryzykować udziału w przedsięwzięciu. Maura

Beth ucieszyła się, że wśród tych wszystkich niewiadomych ma wreszcie choć jeden pewnik. Bo

czy na przykład ​wszyscy sąsiedzi Connie znad jeziora pojawią się zgodnie z obietnicami? Czy

siostry Crumpton dotrzymają słowa danego po nieczystej wygranej w brydża? Ilu z klientów

Periwinkle, którzy wzięli ulotki, zechce założyć sobie biblioteczną kartę albo stawić się na

spotkaniu przy jedzeniu i książkach? Co z gorliwą promocją Bekki w radiu? I z tymi wszystkimi

sprawami, którymi Maura Beth zajęła się osobiście, żeby wzbudzić

zainteresowanie?

No i jeszcze ta wycieczka szkolna, którą w ostatnich dniach organizował Jeremy. Wciąż

jeszcze czekał na ostateczną zgodę dyrektora. W dodatku niektórzy rodzi​ce niepokoili się o koszty

noclegu i oczekiwali, że część z nich poniesie szkoła. Jeśli wszystko pójdzie po myśli Jeremy’ego,

to dwudziestu jeden uczniów z Nashville przyjedzie na spotkanie o Drozdzie w ramach ich

inspirującego przedsięwzięcia „Klasyka na żywo”.

Maura Beth czekała od rana na telefon od Jeremy’ego i była tak naprawdę kłębkiem nerwów.

Spacerowała po swoim fioletowym mieszkanku z pamiętnikiem w dłoni i trzy razy już

przeczytała stronę dwudziestą pierwszą. Szczerze wierzyła, że zbliża się do najbardziej

przełomowego momentu w swoim dotychczasowym życiu.

Gdy rozbrzmiał w końcu dzwonek telefonu, podskoczyła jak pancernik na autostradzie

i z wielką trwogą podniosła słuchawkę w kuchni.

– Halo? – wydusiła, a minę miała taką, jakby obchodziła właśnie na palcach zwiniętego węża.

To jednak nie był ten głos, który chciała usłyszeć.

– Hej, to ja – odezwała się Periwinkle. – Mam dobrą wiadomość. Pan Place przyjdzie dziś

wieczorem ze swoją matką Ardenią. Ona jest cudowna. Zaprosiłam ich oboje na kolację krótko

po tym, jak go zatrudniłam.

background image

– A zatem cieszę się niezmiernie, że ją poznam.

– Jak się trzymasz, skarbie?

Maura Beth wiedziała, że przyjaciółki nie da się oszukać.

– Zaraz wyjdę z siebie, bo czekam, aż Jeremy zadzwoni w sprawie tej autokarowej wycieczki.

Myślałam teraz, że to on dzwoni.

– Przykro mi. Posłuchaj mnie. Zaraz po pierwszym spotkaniu klubu powiedziałaś mi, że

próbujesz zamienić się z Melanie w Scarlett. Musisz być zatem silna i nie wtapiać się w tło.

Żadnego podpierania ścian.

Maura Beth zachichotała – bardzo tego teraz potrzebowała.

– Dzięki za przypomnienie. Jesteś wspaniała.

Minęła kolejna godzina, a Jeremy wciąż nie dzwonił. Powstrzymywała się przed tym, żeby

samej do niego zatelefonować, skupiła się więc na radzie Periwinkle.

– Jeśli nie możesz usiedzieć w miejscu z powodu takiej drobnostki, to jak przetrwasz cały

wieczór, kiedy już się zacznie dziać? – powiedziała do siebie głośno i stanęła przed dużym

lustrem.

Znów zadzwonił telefon i dał jej kolejny zastrzyk adrenaliny. Tym razem to była Becca.

– Nie uwierzy pani. Mam niespodziewany problem z Tęgim Facetem i jego garderobą –

wyjaśniła, a w każdym jej słowie dało się wyczuć irytację.

Maura Beth odsunęła na chwilę słuchawkę od ucha i zmarszczyła czoło.

– O czym pani mówi?

– Zachowuje się dziś jak primadonna. Chciałam, żeby włożył ten nowy trzyczęściowy

garnitur, który mu ostatnio kupiłam. Przecież wszystkie stare ubrania na nim wiszą. A on uparł się

przy kowbojskich ciuchach z czasów, kiedy trzy razy w tygodniu chodził tańczyć country do

Marina Bar and Grill. Dał je wszystkie do krawca w domu towarowym i nawet mi o tym nie

powiedział. Uważa, że w ten sposób lepiej wyeksponuje swoją nową atletyczną sylwetkę.

Przypomniałam mu, że cały czas jest jeszcze żonaty, ale on uważa, że to świetna forma promocji

naszego programu. Naprawdę, pani Mauro Beth, nie mam do niego już siły.

– Proszę na to spojrzeć z innej strony, pani Becco. Będzie miał jeszcze mnóstwo okazji, żeby

włożyć garnitur na negocjacje tych swoich umów o nieruchomości. Dlaczego nie miałby jednego

wieczoru przebrać się za Roya Rogersa czy Texa Rittera? Niech tylko nie przyprowadza do

biblioteki konia. Nie stać mnie na stajennego.

Z Bekki natychmiast zeszło napięcie i roześmiała się.

– Pani Mauro Beth, pani ma zawsze odpowiedź na wszystko. A więc niech będzie ta

background image

kowbojska koszula, buty i dżinsy. Trigger zostanie w stajni.

Zachichotały wspólnie, pożegnały się, a po odłożeniu słuchawki Maura Beth wpatrywała się

w nią trochę niezadowolona. Czy Jeremy zamierza w ogóle zadzwonić?

W końcu zadzwonił i już po tonie jego: „Dzień dobry, przepraszam, że tyle to zajęło”, Maura

Beth zorientowała się, że nie ma się co spodziewać dobrych wieści.

– Większość rodziców uznała, że to za drogie – mówił. – Dyrektor za to powiedział, że nie

mamy po prostu funduszy, żeby opłacić autobus na, jak to powiedział „rozdmuchaną pogadankę

o książce”. W tłumaczeniu: taką kasę przeznacza się wyjazdowe mecze drużyny piłkarskiej.

– Strasznie mi przykro – odparła Maura Beth. – Nie zapowiada się na dobrą frekwencję.

– Może gdybym pomyślał o tym wcześniej i miał więcej czasu na przekonanie rodziców. Jest

w tym mimo wszystko jakaś dobra wiadomość. Trzy rodziny zdecydowały się posłać swoich

synów. Opłaciłem więc hotel w Corinth i za parę godzin ruszam z trzema moimi uczniami oraz

jednym kompletem rodziców w roli opiekunów. Zdaję sobie sprawę, że dwadzieścia jeden a sześć

to ogromna różnica, ale lepsze to niż nic.

W westchnieniu Maury Beth dało się teraz wyczuć ulgę.

– Masz całkowitą rację. Postawiłeś wszystko na jedną kartę w tym ambitnym planie, ale my

będziemy się świetnie bawić niezależnie od tego, ile osób się zjawi.

Maura Beth odłożyła słuchawkę, po czym zaczęła spacerować chwilę po mieszkaniu – nie

była w stanie usiąść i się uspokoić. Dobra zabawa nie była tu wcale głównym celem. Do tego

nadaje się byle bar czy restauracja. Stawka była znacznie wyższa, a ona zaczęła właśnie wątpić

w skuteczność swojej niezmordowanej kampanii prowadzonej wśród lokalnych przedsiębiorstw.

Wszystko okaże się dopiero, gdy ludzie zaczną przychodzić, nie potrafiła jednak ocenić, ilu ich

będzie. Dwanaście osób? Za mało. Piętnaście? Też. Dwadzieścia? To już brzmiało przyzwoicie.

Trzydzieści? To w ogóle możliwe?

Niezależnie od argumentów Periwinkle trzeba przyznać, że niełatwo jest zostać Scarlett.

Godziny ciągnące się przed zaplanowanym na dziewiętnastą spotkaniem były równie

denerwujące jak postawione przed siedmioma miesiącami przez radnego Sparksa ultimatum.

Maura Beth spędziła większość tego czasu w bibliotecznym holu na ustawianiu stolików, krzeseł

oraz plakatów w towarzystwie Renette Posey i Emmy Frost – najwyraźniej żadne ustawienie jej

nie zadowalało.

– Wszystko musi być po prostu idealne – mówiła swoim współpracowniczkom po kolejnej

turze szurania krzesłami. – A to nie jest.

Renette podeszła do drzwi wejściowych, odwróciła się i złożyła z dłoni ramkę.

background image

– To ten sam półokrąg co poprzednio... tylko odrobinę większy. Od wejścia wygląda dobrze.

Maura Beth wciąż jednak kręciła głową.

– Kieruję się tu intuicją, drogie panie. Coś mi mówi, że musimy się dziś nastawić na większą

frekwencję. Mamy tu tylko piętnaście składanych krzesełek. Proponuję podwoić ich liczbę. Jeśli

zostaną wolne miejsca, to trudno. Unikniemy dzięki temu przepychanek, gdyby trafiła nam się

nadwyżka. To by bardzo nieprofesjonalnie wyglądało, a ja dziś pod żadnym pozorem nie chcę

wywołać wrażenia, że nie znam się na swojej pracy.

Wyciągnęły więc we trzy kolejne krzesła z magazynu i zaczęły ustawiać dwa rzędy

naprzeciwko katedry. W końcu ustawienie zdało egzamin i Maura Beth usiadła na jednym ze

składanych krzesełek obok swoich wspólniczek i zrobiła sobie małą przerwę.

– Zadzwoniłam już do wszystkich przygotowujących potrawy i przypomniałam, że mają się

stawić nie później niż o osiemnastej trzydzieści. – Zajrzała do swojej listy. – Dla odchudzających

się Becca przyniesie grillowane piersi kurczaka z awokado i salsą, Connie tak zwaną rybę dnia

à la Douglas i jego Wyrok, panna Voncille swoje słynne ciasteczka i dżem z zielonej papryki,

Susan McShay ręczy za swoją zabójczą sałatkę ziemniaczaną, Periwinkle dzięki uprzejmości pana

Place’a stawi się z eklerkami, a ja przygotowałam znowu swój tort. Do tego jeszcze poncz Bekki

z wiśniami, colą i cytryną. To chyba powinno wystarczyć.

Emma Frost przeprosiła je wtedy i poszła do domu spędzać czas z rodziną, Renette jednak

została i Maura Beth zauważyła, że najwyraźniej coś ją dręczy. Przygryzała wargi i rozglądała się,

jakby chciała coś powiedzieć, ale wciąż milczała.

W końcu Maura Beth uznała, że trzeba jej pomóc.

– Chciałaś mi o czymś powiedzieć?

Renette wyprostowała się i westchnęła

– Cóż... tak. Chociaż może to teraz nie jest już takie ważne, skoro autobus z Nashville nie

przyjedzie. Któregoś dnia radny Sparks wpadł na chwilę, kiedy wyszła pani na lunch, i pytał

mnie, jak nam idzie. Domyśliłam się, że chodzi mu o przygotowania do zebrania klubu.

Powiedziałam mu więc, że wszystko jest w porządku i spodziewamy się tłumów.

– I?

– Poniosło mnie trochę niestety i wymsknęło mi się o tej wycieczce, którą pan McShay

organizuje w ostatniej chwili. Powiedziałam, że być może zawita do nas autokar pełen uczniów,

którzy zasilą nasze szeregi. Podczas tej rozmowy cały czas byłam przejęta, że wiem coś, o czym

on nie ma pojęcia, ale najwyraźniej nie potrafiłam utrzymać języka za zębami. Zrobił wtedy

dziwną minę i powiedział „Ciekawa sprawa”. Wtedy poczułam, że pewnie za dużo wypaplałam.

A kiedy powiedziała mi pani dziś, że autobus nie przyjedzie, to zmartwiłam się, że może mieć to

background image

coś z nim wspólnego.

Maura Beth szybko poklepała ją po ramieniu dla otuchy.

– Wierz mi, nie ma w tym cienia twojej winy, Renette. Nie przejmuj się naszym wybitnym

radnym ani jego pomagierami. Utrzymanie biblioteki to zawsze była tylko i wyłącznie nasza

sprawa, a dziś wieczorem może nam się wreszcie udać. Ale tak na przyszłość, radnemu Sparksowi

zaproponowałabym tylko wypożyczenie książek, nic więcej. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek się

jeszcze zjawi.

Renette uśmiechnęła się do swojej szefowej z wdzięcznością.

– Tak, następnym razem będę pamiętać. – Zawahała się i zrobiła nieco poważniejszą minę. –

Jest coś jeszcze, o czym chciałam pani powiedzieć. To jednak dobra wiadomość. Namówiłam

moje dwie przyjaciółki, żeby przyszły dziś wieczorem. Wszystkie trzy przygotowałyśmy się

i przeczytałyśmy raz jeszcze Zabić drozda, więc nie wyjdziemy na bandę nastoletnich ptasich

móżdżków. Chciałam tylko, żeby pani wiedziała, że też działam.

Tym razem Maura Beth mocno ją uściskała.

– Ty zawsze działasz, kochana. Jesteś moją najlepszą asystentką pod słońcem. Ale nie mów

tego Emmie, byłoby jej przykro.

– Nie, oczywiście, że nie. Emma jest kochana. Tylko po prostu nie czyta.

Maura Beth oparła się na krześle i wzięła głęboki oddech.

– No dobrze, już tylko kilka godzin dzieli nas od ostatecznego rozstrzygnięcia. Chciałabym

móc sobie samej życzyć dużo szczęścia.

Maura Beth wzięła na siebie obowiązek witania gości przed drzwiami biblioteki i już kwadrans

przed dziewiętnastą weszła w rolę gościnnej gospodyni. W ten sposób mogła też dobrze

sprawdzić frekwencję, na wypadek gdyby spytał o nią radny Sparks – buszował już przy bufecie.

Tak się złożyło, że zaraz po nim jako pierwsze zjawiły się Renette oraz jej przyjaciółki Deborah

Benedict i Liz Trumble.

– Częstujcie się przekąskami i napojami, drogie dziewczęta – powiedziała Maura Beth, gdy

się już przedstawiły. – Renette wskaże wam drogę, prawda?

– Oczywiście – odpowiedziała i nachyliła się do ucha Maury Beth. – Widzę, że sporo osób

już zajada i popija.

– To sami członkowie klubu, para ich krewnych z Nashville i radni – szepnęła Maura Beth. –

Nie ma się jeszcze czym ekscytować.

Po kilku minutach zaczął się zbliżać Jeremy z trzema swoimi uczniami i rodzicami-

opiekunami.

background image

– Pozwoli pani, że przedstawię jej trzech uczonych młodych mężczyzn, którzy każdego

nauczyciela wprawiliby w dumę – oznajmił. – Wprost rwą się, by wyrazić swoje poglądy na

literaturę. Oto pan Graham Hart​ley, pan Vernon Garner oraz pan Burke Williams. Są tu także

rodzice Burke’a, którzy razem z nami będą się cieszyć tym wieczorem.

Maura Beth odwzajemniła się stosownymi uprzejmościami, a Jeremy zakończył całą tę szopkę

całusem w policzek.

– Jak już powiedziałem przez telefon, lepsze sześć niż nic – powiedział jej na boku.

Uśmiechnęła się najpiękniej, jak umiała.

– Z panem porozmawiam sobie później, panie profesorze Jeremy McShay.

Nikt inny nie pojawił się aż do za pięć siódma, a Maurze Beth zaczęły wstępować na czoło

kropelki potu. Ta garstka, która zebrała się do tej pory, z pewnością nie powiększy frekwencji.

Może są korki. Wyśmiała tę myśl niemal na głos. Skąd jej to przyszło do głowy? Przecież

w spokojnym maleńkim Cherico nie ma ruchu ulicznego. Nigdy nie było i nie będzie.

Wybiła siódma i Maura Beth zaczęła się chwytać ostatnich promyków nadziei. Może reszta po

prostu się spóźni. Stylowo się spóźni. To musi być powód.

W końcu minutę po siódmej nadeszły kolejne osoby. Siostry Crumpton. Zrobiły rzeczywiście

wielkie wejście, a Mamie jak zwykle szła na przedzie. Obie ubrały się nazbyt elegancko jak na tę

okazję – w balowe suknie do ziemi, do których dobrały kopertówki – Mamie złotą a Marydell

srebrną. Sprawiały nieodparte wrażenie, że pojawiły się przede wszystkim po to, aby wzbudzać

podziw i zbierać komplementy.

– Proszę, proszę, co za ożywienie! Nie miałam pojęcia, że spotkamy tu takie tłumy – zaczęła

Mamie, przyjęła teatralną pozę w progu i rozejrzała się po holu. – Liczyłam na coś raczej w stylu

spotkań „Kto jest kim?”. Kilku śmiałków z genealogiczną pasją i zamiłowaniem do zawirowań

lokalnej historii. Ale jesteśmy z Marydell bardzo rade, że mogłyśmy zrezygnować z naszej

niedzielnej popołudniowej rutyny na rzecz pomocy bibliotece, nieprawdaż, moja droga?

– Ach, tak – brzmiała odpowiedź uzupełniona tradycyjnym bladym uśmiechem.

Zanim jeszcze Maura Beth zdołała zareagować, do akcji wkroczył radny Sparks, złożył im

pretensjonalny lekki ukłon i ujął je obie pod ramiona.

– Czy zrobią mi panie ten zaszczyt i dadzą się poprowadzić?

– Wygląda na to, że wziął pan już sobie ten zaszczyt, jeszcze zanim pan zapytał – odpaliła

Mamie. – A dokąd właściwie zmierzamy?

– Może do bufetu?

Mamie delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku i popatrzyła mu prosto w oczy.

background image

– Panie Durden, sądzę, że wolałabym najpierw nieco odetchnąć. Może wybrać sobie najpierw

jakieś miejsce do siedzenia.

– Proszę mi w takim razie pozwolić sobie towarzyszyć – ciągnął.

– Bawcie się dobrze. Bardzo dziękuję za przybycie! – zawołała za nimi Maura Beth,

popatrzyła, jak odchodzą, i pokręciła głową. Dobrze wiedziała, że radny Sparks szanował

pieniądze i wysokie pozycje społeczne, zwłaszcza jeśli mieszkały przy jego ulicy i przyczyniły się

do jego poprzedniej kampanii wyborczej.

Wtedy zjawiły się trzy kobiety, których Maura Beth nie rozpoznała – wyglądały na bardzo

zdziwione. Jedna była szczupła, brązowe włosy związane miała w koński ogon, podczas gdy

dwie pozostałe wyglądały dostojnie i miały lekką nadwagę.

Odezwała się szczupła.

– Dzień dobry. Nazywam się Donna Gordon, a to moje przyjaciółki Paula Newhouse i Bettye

Carter. Przepraszamy za spóźnienie. Po pierwsze, nie mogłyśmy znaleźć biblioteki, a po drugie,

miejsca parkingowego. Musiałyśmy przejść pieszo dwie przecznice.

Maura Beth przedstawiła się prędko i uśmiechała się cały czas, chociaż jej myśli galopowały.

Oczywiście. Pewnie dlatego wszyscy się spóźniają. Nie ma tu żadnego parkingu. A radny Sparks

dwa lata temu bez wyraźnego powodu odrzucił jej podanie o przestrzeń parkingową przed

budynkiem.

– ... dowiedziałyśmy się o pani przedsięwzięciu, bo jesteśmy fankami Becca Broccoli

Show – mówiła Donna Gordon, gdy Maura Beth skupiła się z powrotem. – Nie było programu,

w którym nie wspomniałaby o pani. Pomyślałyśmy, że to może być coś fajnego i innego. Dawno

już nie myślałyśmy o bibliotece.

Maura Beth się rozpromieniła.

– Cóż, ogromnie mi miło, że zdecydowały się panie przyjść. Pewnie będą panie się chciały

spotkać i porozmawiać z Beccą. To ta niska blondynka koło bufetu w towarzystwie dużego pana

w kowbojskich butach. No i tak, to jest właśnie Tęgi Facet w swojej pełnej odchudzonej krasie.

Panie podziękowały i weszły do środka, wydając pod nosem różne podekscytowane dźwięki.

Maura Beth poczuła się pewniej. Naliczyła piętnaście osób wyłączając członków klubu

i radnych. Czy to już nie przyzwoita liczba?

Wtedy stopniowo zaczęły napływać kolejne osoby. Terra Munrow z zaborczym uśmiechem

przedstawiła swojego chłopaka z rzucającym się w oczy, ale nieczytelnym tatuażem na szyi.

– To mój Ricky, o którym ci opowiadałam, ​Mauro Beth. Masz może jakieś książki

o motocyklach, żeby mógł sobie wypożyczyć? Wiesz, jest motocyklistą i w ogóle.

background image

– Ależ oczywiście. Z chęcią pomogę ci coś wybrać, Rick, jeśli do nas wpadniesz. A przy

okazji, Terra, mamy też chyba romans z dwoma motocyklistami.

– Podwójnie dobra książka! – zawołał Rick i uniósł pięść w górę.

Następnie skierowali się oboje do bufetu.

Nikt jednak nie zrobił takiego wrażenia jak dziesięcioosobowa grupa pracowników marketu,

z Jamesem Hanniganem na czele. Maura Beth znów domyśliła się, że znalezienie dogodnego

miejsca parkingowego musiało być przyczyną spóźnienia.

– Zatrzymaliśmy się dwie ulice stąd. Liczyłem, że nie zaczną państwo bez nas – podsumował

pan Hannigan.

– Nie przyszłoby mi to do głowy.

Wtedy pan Hannigan nachylił się i mrugnął przyjaźnie.

– To dobrze. Za wszelką cenę chcemy wspierać naszą Damę z masłem orzechowym. No

i okazało się, że jest wśród nas paru czytających. Po prostu wcześniej jakoś nie mieli czasu

zahaczyć o bibliotekę. Tym klubem książki chyba ich pani zmotywowała.

Kiedy załoga marketu w końcu weszła do środka, Maura Beth zorientowała się nagle, że

naliczyła już prawie trzydzieści osób. Będą pewnie potrzebować więcej krzeseł – i to szybko. Na

chwilę opuściła więc swój posterunek i pospieszyła do sali, żeby zwerbować do pomocy Renette.

– Odłóż na chwilę talerz, kochana. Jednak będziemy robić zamieszanie. Pomyśl szybko. Ile

mamy jeszcze zapasowych krzeseł w schowku?

Renette zmrużyła na chwilę oczy i zaczęła bezgłośnie liczyć.

– Chyba sześć albo siedem składanych. Ale jest jeszcze osiem z miękkimi poduszkami w sali

konferencyjnej.

– Świetna myśl! Zupełnie o tamtych zapomniałam.

– Jak tak dalej pójdzie, to naprawdę będzie miała pani pełną salę. Będą musieli stać – dodała

Renette w drodze do schowka.

Pośpiech Maury Beth nie był nieuzasadniony. Przynajmniej tuzin kolejnych osób wszedł

właśnie do środka. Z sąsiadów Connie znad jeziora państwo Brimley i państwo Milner dotrzymali

słowa. Zaraz po nich wkroczył pan Place z matką, która wyglądała nieco słabowicie, ale

spojrzenie miała sympatyczne i błyszczące.

– Nazywam się Ardenia Bedloe – przedstawiła się Maurze Beth, wyciągnęła rękę

i uśmiechnęła się z wdziękiem. – Wiem, że to już pani nie zdziwi, bo mój syn opowiadał

o zmianie nazwiska. Chciałabym jednak serdecznie pani podziękować za to, że zapoznała go pani

z panią Lattimore w Twinkle.

background image

– Och, moja przyjaciółka Periwinkle jest zachwycona wypiekami pani syna. Dziś wszyscy

wychwalają jego eklerki, łącznie ze mną.

Pan Place podziękował i po drugiej stronie sali zauważył pannę Voncille.

– Mamo, chciałbym porozmawiać z kimś przy bufecie i wreszcie ci ją przedstawić. Chodzi

o tę panią obok siwego dżentelmena.

Ardenia wymierzyła swoje grube okulary w kierunku, który wskazywał palcem.

– Kto to jest, moje dziecko?

– Panna Voncille Nettles, moja nauczycielka historii.

– Ach, tak! – odparła Ardenia i rozpromieniła się uśmiechem. – Już pamiętam. Twoja

ulubiona.

– Proszę, czujcie się jak u siebie – dodała Maura Beth. – Pewna jestem, że ucieszy się na wasz

widok. I proszę częstować się jedzeniem oraz napojami.

Spośród sześciu kolejnych gości dwoje przyznało, że zachęcił je radiowy program Bekki,

reszta zaś powołała się na ulotki rozdawane w markecie, Twinkle, zakładzie fryzjerskim i w samej

bibliotece. Na szczęście, Wiśniowy Klub Książki zebrał komplet.

Radny Sparks zakończył pogaduszki z siostrami Crumpton. Nieszczególnie podobała mu się ta

huczna impreza. Wszyscy obecni jedli, rozmawiali i śmiali się, zupełnie jakby to był sylwester czy

inna beztroska okazja. Irytowało go zwłaszcza, że biblioteka najwyraźniej utraciła swój

odwieczny, zgrzybiały charakter.

Zaraz też Gruby jeszcze bardziej zepsuł mu humor.

– Kurczę, ile tu luda!

– Nie wróży nam to dobrze – odpowiedział mu radny Sparks pod nosem, upewniwszy się, że

nie ma nikogo w pobliżu. – Mamy chyba w tej sali ze czterdzieści albo i pięćdziesiąt osób. Nigdy

ich tyle nie przyszło na żadne nasze otwarte budżetowe obrady.

Gruby pochylił się i odpowiedział półszeptem:

– Wiem, że miałem tego nie robić, ale i tak sprawdziłem tablice rejestracyjne wokół biblioteki.

Tylko dwie były z Tennessee, chyba z Nashville. Parę za to co prawda z Missisipi, ale spoza

Cherico. Mogę je spisać, jeśli chcesz.

– I żadnego autokaru na widoku – dodał Towarzysz Suseł.

– Oj, nie zawracajcie sobie teraz tym głowy. Po prostu nałóżcie sobie coś do jedzenia

i spróbujcie pogadać.

Radny Sparks przeczuwał jednak, że lepiej trzymać rękę na pulsie i mieć swoich

podopiecznych na oku. Natychmiast okazało się, że nie były to bezpodstawne obawy.

background image

– Witam! – Gruby podszedł do jednej z przyjaciółek Renette i zagadnął ją, zanim jeszcze

zdążył nałożyć sobie jedzenie. – Jak się pani nazywa i gdzie mieszka?

Zwykle ekstrawertyczna Deborah Benedict wyraźnie skuliła się w sobie przez tę jego

bezpośredniość, ale spróbowała się uśmiechnąć.

– Mogłabym zadać panu to samo pytanie.

– No, mam nadzieję, że pani na mnie głosowała. Jestem jednym z pani radnych, nazywam się

E.A. Badham. Najczęściej mówią na mnie Gruby – dodał i poklepał się po odstającym brzuchu. –

Domyśla się pani zapewne dlaczego.

Trzeba przyznać Deborah, że nie robiła już więcej uników, ale nie odpowiedziała też na

pytanie.

– No dobra, Gruby, zdecydowanie powinien pan nałożyć sobie tych pyszności, których

właśnie próbuję. Zdaje się, że trochę się już pan dziś naspacerował.

Przyczajony radny Sparks wkrótce zainterweniował, skinął Deborah głową i uśmiechnął się

uprzejmie.

– Przepraszam panią na chwilkę, młoda damo.

Odciągnął Grubego na bok i zniżył głos.

– Zmiana planów. Zajmijcie się lepiej z Towarzyszem Susłem żarciem. Zapomnijcie

o integracji. Sam nie wiem, czego się po was spodziewałem.

Nie dało się jednak nie zauważyć, że niemal cała reszta nie miała problemów

z nawiązywaniem kontaktów. Zwłaszcza Maura Beth z taką łatwością krążyła od jednego do

drugiego gościa, że aż musiał się raz za nią obejrzeć. Biblioteka kipiała energią, jakiej nigdy do tej

pory tu się doświadczyło, a wszystko to za sprawą niezwykłych pomysłów kobiety, która

z uporem wzbraniała się przed odejściem. Trudno byłoby w obliczu tych osiągnięć zamknąć teraz

bibliotekę.

– Naprawdę chce to pani zrobić? – spytała Maura Beth Beccę. Udało im się wymknąć do sali

konferencyjnej i zamknęły za sobą dokładnie drzwi tuż przed rozpoczęciem dyskusji o książce. –

Oczywiście będę zachwycona, jeśli zdecydują się państwo z Tęgim Facetem dawać tu co miesiąc

wspólne pokazy gotowania. To bardzo potrzebne, żeby w bibliotece działo się jak najwięcej.

Becca westchnęła i jeszcze raz przemyślała swoją propozycję.

– Wiem, że to pani pomoże. A poza tym Tęgi Facet jeszcze przed wyjściem ze szpitala obiecał

się przyłożyć.

Maura Beth popatrzyła na Beccę w zamyśleniu.

– Jakby tu nazwać takie spotkania?

background image

Becca milczała chwilę, po czym teatralnie nabrała powietrza.

– Może Becca Broccoli we własnej osobie? Wie pani, dla tych fanów, którym program

radiowy nie wy​starcza.

– Podoba mi się, że po długich latach istnienia tylko jako radiowy głos zdecydowała się

wreszcie pani pokazać.

– Nie uwierzy pani, skąd ten pomysł. – Becca energicznie uniosła jedną brew. – Wszystko

przez te rozmowy, które prowadziłam przy bufecie z niektórymi fanami. Powtarzali na okrągło,

jak się cieszą, że mogą mnie zobaczyć we własnej osobie. Jedna z nich, chyba Donna,

powiedziała, że dopasowanie mojego głosu do twarzy czyni mnie dużo prawdziwszą.

Pomyślałam więc: „To może w takim razie spotkać więcej fanów, a przy okazji wyświadczyć

przysługę bibliotece?”.

Maura Beth entuzjastycznie potakiwała.

– Na pewno świetnie to wypadnie. Muszę tylko dopilnować, żeby nie nakładało się to z „Kto

jest kim?” panny Voncille. Nie chcemy przecież, żeby rozegrały się tu jakieś bitwy o teren,

chociaż przyznaję, że sama perspektywa kłótni o korzystanie z biblioteki to coś, na co długo

czekałam.

Becca uśmiechnęła się miło i wyciągnęła rękę, po czym delikatnie ujęła dłoń Maury Beth.

– Muszę pani powiedzieć coś jeszcze. Chciałam to już zrobić od dłuższego czasu. Nie

wyobraża sobie pani nawet, jak wiele to dla mnie znaczyło, a zwłaszcza dla Tęgiego Faceta, że

przyjechała pani wtedy do Nashville do szpitala. Cały ten pomysł z balonami nadał tamtym

dniom i nocom radośniejszych barw. Potrzebowaliśmy czegoś wyjątkowego, żeby je przetrwać.

– Och, to nic takiego – upierała się Maura Beth, uwolniła się z uścisku i machnęła ręką. –

Sądzę, że ta mała wyprawa w równym stopniu pomogła mnie co państwu. Musiałam wtedy

trochę odetchnąć.

– Ale chodzi jeszcze o coś więcej – ciągnęła Becca. – Byłam zdruzgotana po zawale Justina

i wydawało mi się, że go stracę. Dałam sobie radę tylko dzięki temu, że wszyscy mnie wspierali.

Connie była krzepiąca jako doświadczony medyk, a razem z Douglasem wrzucili mnie na tylne

siedzenie swojego samochodu i pocieszali całą drogę do Nashville. Brat Douglasa oraz jego żona

również bardzo mnie uspokoili, a potem jeszcze pani wpadła na pomył balonowych bukietów.

Pamiętam, że któregoś wieczoru powiedziałam do Justina wspartego na szpitalnym łóżku:

„Wśród tych wszystkich kolorowych, radosnych, unoszących się wokół nas balonów nie może

się przydarzyć nic złego. Na przyjęciach dla dzieci nikt się przecież nigdy nie smuci”.

Uściskały się.

– To słodkie, nikt mi jeszcze niczego takiego nie powiedział – przyznała Maura Beth.

background image

Zerknęła na zegarek i westchnęła. – Myślę jednak, że powinniśmy już zaczynać. Nadeszła nasza

wielka chwila.

Becca oznajmiła na początku, że planuje organizować w bibliotece spotkania We własnej osobie,

co spotkało się z entuzjazmem jej fanów, a potem za katedrą stanęła ponownie Maura Beth

i z powagą otworzyła zebranie.

– Wierzę, że przypadł państwu do gustu ogrom tego jedzenia dostępny dzięki uprzejmości

licznych członków Wiśniowego Klubu Książki – oznajmiła po przedstawieniu się. – To tylko

jedna z korzyści, która może być państwa udziałem, jeśli zdecydują się państwo dołączyć do

klubu. Bardzo na to liczymy. Teraz jednak nadszedł czas, żebyśmy poruszyli temat naszego

południowego klasyka: Zabić drozda Harper Lee opublikowanego w roku 1960. Jak wszyscy

z pewnością wiemy, to była jej jedyna książka, za którą jednak otrzymała Nagrodę Pulitzera,

a filmowa adaptacja powieści zdobyła liczne Oscary, między innymi dla najlepszego aktora

w 1962 roku dla Gregory’ego Pecka. – Przerwała, wskazała na plakaty z Gregorym Peckiem

i przeczekała falę westchnień pań oraz rozproszone szmery, zanim zajrzała znowu do notatek.

– Tym, którzy odwiedzają nas po raz pierwszy, chciałabym powiedzieć, że w naszym

Wiśniowym Klubie Książki działamy nieco nietypowo – mówiła dalej. – Tutaj każdy może

podsumować fabułę i wyrazić swoje odczucia, na przykład podziw, krytykę albo nawet

obojętność. Na tym właśnie polega subiektywny charakter literatury. Do tego wolimy jeszcze

interpretować różne wątki w odniesieniu do własnych doświadczeń, a nawet szerszych aspektów

życia. Proponuję więc, żebyśmy porozmawiali dziś o Zabić drozda w kontekście zmian, jakie

nastąpiły na naszym ukochanym Południu od momentu wydania powieści. Czy w związku z tym

mamy już pierwszego ochotnika?

Jeremy natychmiast podniósł rękę.

– Jeśli nie ma pani nic przeciwko, proponuję, żeby jeden z moich uczniów otworzył dyskusję

wierszem napisanym tuż po przeczytaniu książki.

– Myślę, że to będzie wspaniały początek – ​odparła Maura Beth, odsunęła się od katedry

i uśmiechnęła do grupki młodzieńców zasiadających w pierwszym rzędzie w granatowych

sweterkach i czerwonych krawatach.

– Panie i panowie – kontynuował Jeremy i powstał. – Pragnę przedstawić państwu pana

Burke’a Williamsa z Nashville w Tennessee.

Rozległy się uprzejme oklaski, a chudy młody człowiek z dużymi uszami i o dostojnej

postawie skierował się długimi krokami w stronę podium.

– Dziękuję państwu – zaczął po wyjęciu z kieszeni notatek. – Zanim przeczytam swój wiersz,

background image

chciałbym jeszcze poczynić kilka słów wprowadzenia. Mój nauczyciel pan McShay opowiedział

naszej klasie o Wiśniowym Klubie Książki i za wszelką cenę chciałem tu przyjechać. Zdaję sobie

sprawę, że mam dopiero szesnaście lat i niewiele jeszcze wiem o świecie, ale po przeczytaniu

Zabić drozda poczułem, że dowiedziałem się czegoś nowego. Żyję w nowym tysiącleciu, a nie

w latach trzydziestych XX wieku, kiedy toczy się akcja książki, ani nawet w latach

sześćdziesiątych, gdy ją wydano. Zabić drozda okazało dla mnie machiną czasu. Dowiedziałem

się, jak wyglądało życie niesprawiedliwie oskarżonych ciemnoskórych, na przykład Toma

Robinsona. Zrozumiałem, jak się żyło w tamtych czasach oraz jak łatwo można było omijać

prawo. Mój wiersz mówi właśnie o tym, ile we mnie zmieniła lektura Zabić drozda.

Odchrząknął i podniósł wzrok znad spisanej na kartce przemowy.

– Tę część znam już na pamięć. – Publiczność zaśmiała się lekko, a on podziękował jej

wdzięcznym uśmiechem. – Dobrze, to zaczynam: „O Zabić drozda”, Burke Williams.

Prastare miasteczko naszego Południa

Leży bezsilne i umęczone letnim żarem;

Dzieci Atticusa bawią się radośnie

Na podwórku, gdzie stoi studnia.

Nagle ciche ulice spowija chłód cierpienia,

Bo kolorowy mężczyzna walczy o życie

Pod skrzydłami sprawiedliwego Atticusa

– najżyczliwszego prawnika na świecie.

Gniew i uprzedzenia płyną w żyłach tych,

Co osądzą niewinnego człowieka

I mimo walecznych starań

Nie każdego godne życie czeka.

Gdy jednak na boskie niebo powrócą gwiazdy

Subtelne jak zapach kwitnących róż,

Miasteczko powróci do zwykłego życia,

A o burzach, łzach i krzywdzie zapomni się.

Poprzednie uprzejme oklaski przeobraziły się w gromką owację, a chłopak zwiesił głowę

i zarumienił się. Jeremy natychmiast pokazał mu dłonią, żeby uniósł głowę, co natychmiast

zadziałało, i Burke Williams przyjął swój moment chwały z uroczym chłopięcym uśmiechem.

– Bardzo pięknie, panie Williams! – zawołała Maura Beth, gdy już powrócił na swoje

background image

miejsce, a brawa w końcu wygasły. – Pańskie spostrzeżenia cechuje duża dojrzałość.

Zanim jeszcze Maura Beth zdążyła poprosić kolejnego ochotnika, powstał pan Place

i pomachał delikatnie ręką.

– Jeśli to pani nie przeszkadza, panno Mayhew, to chciałbym się czymś z państwem

podzielić. Mogę być następny?

– Ależ oczywiście, proszę, pana kolej.

Gdy już pan Place stanął sobie wygodnie za katedrą, pochwycił wzrokiem spojrzenie mamy

i uśmiechnął się.

– Panie i panowie, Cherico jest co prawda moim miastem rodzinnym, ale gdy straciłem pracę

cukiernika w Grand Shelby Hotel w Memphis i musiałem stamtąd wyjechać, nie wiedziałem,

czego mogę tu oczekiwać. Pracowałem tam kilkadziesiąt lat i liczyłem, że tak będzie aż do

emerytury. Być może czytali państwo, że ów hotel splajtował i został niedawno wyburzony.

Dlatego też wróciłem do domu i zamieszkałem z powrotem z mamą, póki nie znajdę nowej

pracy. – Przerwał na chwilę i skinął z uznaniem najpierw Maurze Beth, a potem Periwinkle. –

Znalazłem ją dużo szybciej, niż się spodziewałem, dzięki obecnej tu pannie Mayhew oraz pani

Lattimore, która również siedzi tu z samego przodu. Gdybyście państwo jeszcze nie wiedzieli,

jestem teraz cukiernikiem w Twinkle. Mam nadzieję, że wszyscy państwo znajdą kiedyś czas,

żeby tam do mnie wpaść.

Zebrani roześmiali się serdecznie, a pan Parker uniósł brwi.

– Wracam zatem do dzisiejszego tematu i tego, jak zmieniło się Południe od czasu wydania

Zabić drozda. Kiedy byłem małym chłopcem, obejrzałem film. O tym chcę właśnie państwu

opowiedzieć. Grali go tu w kinie przy Commerce Street, które już jakiś czas temu, jak wiemy,

zostało zlikwidowane. Na filmy trzeba teraz jeździć gdzie indziej. Wtedy moja mama dorabiała

jako opiekunka w domach białych i od czasu do czasu mnie tam zabierała. Może ktoś z państwa

pamięta rodzinę Wannamaker, która mieszkała przy Painter Street? Gdy wróciłem, odkryłem, że

już tam teraz nie mieszka.

Przez salę przeszedł szmer, bo niektórzy rozpoznali, o kim mowa, i pan Place odczekał, aż

ucichną.

– W każdym razie zaprzyjaźniłem się z Jamiem Wannamakerem. Był w moim wieku

i bawiliśmy się u niego na podwórku jak to mali chłopcy: w chowanego i w łapanie

świętojańskich robaczków. Moja mama sprawdziła, kiedy będą grać u nas w kinie Zabić drozda.

Wtedy jeszcze wydawano lokalny dziennik „Daily Cherico”, więc czytała artykuł o tym filmie

w gazecie. ​Powiedziała mi, że idziemy zobaczyć ten film, bo na pewno to nam się obojgu

przyda. – Pan Place przerwał, uśmiechnął się zamyślony i pokręcił głową. – Nie zrozumiałem,

background image

dlaczego tak uważa. Teraz oczywiście rozumiem. Świat pełen jest jednak dziwnych zbiegów

okoliczności. Okazało się, że tego samego popołudnia, kiedy mama zabrała mnie na Zabić

drozda, przyszła również pani Wannamaker z Jamiem. Wtedy kupowało się bilety w budce przed

kinem, ale tylko białym wolno było tamtędy wejść. Czarni, jak nas wtedy nazywali, musieli iść

do tylnych drzwi, żeby znaleźć się w części dla czarnych. Może niektórzy z państwa pamiętają, że

ta część była znacznie mniejsza od białej, a pomiędzy nimi mieściła się cienka działowa ściana.

Przez publiczność znów przetoczył się szmer.

– Nigdy nie zapomnę, co wydarzyło się potem. Jamie mnie zauważył i powiedział zaraz do

mamy: „O, jak fajnie. Możemy usiąść wszyscy razem”. A ona musiała mu wyjaśnić, że nie może

usiąść ze mną ani ja z nim, a w dodatku dało się zauważyć, że nie miała ochoty wyjaśniać różnic

między czarnymi i białymi, tylko że po prostu jest między nami ściana. Wtedy Jamie się rozpłakał

i nie mógł przestać. Bardzo dziwna sytuacja. To mnie było go najbardziej szkoda. To ja go

pocieszałem. Rozumiecie, byłem już wcześniej w kinie i wiedziałem, gdzie wolno siedzieć

czarnym. Powiedziałem mu wtedy: „Jamie, nie możemy siedzieć razem, ale możemy usiąść obok

siebie i udawać, że nie ma między nami ściany”. A on spytał: „Skąd będziemy wiedzieć, że

siedzimy obok siebie, jeśli nie będziemy się widzieć?”. Wpadłem więc na pomysł.

Zaproponowałem, że będziemy szli powoli przez kolejne rzędy wzdłuż ściany i za każdym razem

w nią stukniemy. Kiedy już obaj znajdziemy sobie odpowiednie miejsca po swojej stronie,

zastukamy pięć razy. Na szczęście nasze mamy nie robiły z tego powodu problemu i pozwoliły

nam na to. Ale nigdy nie zapomnę, ile musieliśmy się natrudzić, żeby udać, że siedzimy razem.

Dziś każdy może iść sobie do kina w Corinth albo w Memphis i niczym się nie przejmować,

nawet robieniem hałasu. Naprawdę chciałbym, żeby się z tym jakoś rozprawili. I jeszcze z cenami

słodyczy oraz

popcornu.

Ta ostatnia uwaga rozładowała napięcie i zgromadzeni znów się zaśmiali.

– Wierzę zatem, że Zabić drozda zburzyło tę ścianę między białymi i czarnymi w kinie. I nie

tylko w kinie. Ta książka oraz film pozwoliły na przywrócenie zasad fair play, nad którymi dziś

już nawet się nie zastanawiamy. Tylko tyle chciałem dziś powiedzieć. Oraz to, że dobrze wrócić

znów do domu, do Cherico, gdzie mam mamę i świetną pracę. Proszę też nie zapominać, aby

przyjść i spróbować moich wypieków w Twinkle. Nawet jeśli są państwo na diecie, od czasu do

czasu można sobie pozwolić.

Burza oklasków była teraz jeszcze żarliwsza niż poprzednia dla Burke’a Williamsa i w drodze

na swoje miejsce pan Place cały czas uprzejmie kiwał głową.

– Dziękujemy panu za to ciekawe i szczere wyznanie, panie Place! – zawołała Maura Beth. –

background image

Mamy tu pokarm i dla ciała, i dla duszy.

Wtedy wstała panna Voncille.

– Wydaje mi się, że ta wypowiedź zainspirowała mnie do refleksji.

– Ależ oczywiście, proszę podejść. Jesteśmy niezmiernie ciekawi pani zdania.

Panna Voncille z zapałem podeszła do katedry, a Maura Beth się odsunęła.

– Nie przypuszczałam, że będę miała dziś coś do powiedzenia. Postanowiłam, że przyjdę

tylko posiedzieć i posłuchać. Podczas wypowiedzi pana Williamsa zdałam sobie jednak sprawę,

że ja też mam historię do opowiedzenia. Dotyczy to mojej długiej pracy nauczycielki tutaj,

w Cherico. Kiedy dziś patrzę na zgromadzonych, widzę wśród nich wiele twarzy swoich

uczniów. Tylko niektóre nazwiska się zmieniły. Gdy uczyłam Justina Brachle, Tęgiego Faceta nie

było jeszcze na świecie. A jego żona Becca Haflin wciąż miała jeszcze parę lat do tego, by zostać

swoim radiowym alter ego Beccą Broccoli. Mamy tu też Edwarda Badhama, który teraz znany

jest chyba jako Gruby, a ​siedzący obok niego Towarzysz Suseł był dawniej Josephusem

Martinem. Naturalnie, muszę wspomnieć także o radnym Durdenie Sparksie, który zdecydował

się zostać przy dawnym nazwisku.

Wszyscy wymienieni kiwali głowami i chichotali, a panna Voncille przerwała, by złapać

oddech.

– Nie mogłabym jednak zapomnieć o panu Parkerze Place, którego uczyłam pod nazwiskiem

Joe Sam Bedloe. Chodził do mojej pierwszej w historii zintegrowanej klasy i był naprawdę

bardzo dobrym uczniem.

Pan Place uśmiechnął się szeroko do swojej dawnej nauczycielki i zgrabnie jej zasalutował.

– A pani była świetną nauczycielką, panno Voncille. Surową, ale świetną. Nie przypominam

sobie, żebym był aż taki dobry na pani lekcjach historii. Trudno było mi spamiętać daty.

– Słuchał pan jednak uważnie i naprawdę się starał. Zresztą nie o to teraz przecież chodzi –

ciągnęła i odwzajemniła uśmiech. – Chciałam po raz pierwszy wyznać coś publicznie. Pamiętam,

jak nasza szkoła przygotowywała się do pierwszego etapu integracji. Oczywiście wszyscy

nauczyciele byli biali, a część z nich miała wiele obaw, łącznie ze mną. Panna Johnnie-Dell Crews

najbardziej otwarcie wyrażała wtedy swoją opinię. Mówiła, że nie wie, czego się spodziewać, za

każdym razem gdy siedzieliśmy rano przy swojej kawie i pączkach. Martwiła się, że czarni będą

sprawiać problemy. – Panna Voncille wyraźnie wahała się, czy mówić dalej, ale ostatecznie

zebrała się w sobie.– Tak się po prostu wtedy mówiło i naprawdę się tym przejmowaliśmy.

Muszę więc teraz wyznać, że chwilami zdarzało mi się ulec najgorszym przeczuciom i lękom,

z czego nie jestem bynajmniej dumna. W tamtych czasach spotykało się też osoby pewne, że

świat się skończy, jeśli szkoła zostanie zintegrowana. Kiedy to się w końcu wydarzyło, Ziemia

background image

wcale nie przestała się kręcić. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie się martwiłam, a gdy trafili

do mnie uczniowie tacy jak Joe Sam, to znaczy pan Place, wstydziłam się, że choćby przez

chwilkę wątpiłam wcześniej w swoje możliwości i umiejętności nauczania. W przypadku

wszystkich uczniów cel był przecież ten sam: wspieranie ich w nauce i rozwoju.

Pan Place podniósł rękę, zupełnie jakby siedział z tyłu szkolnej klasy, nie czekał jednak na

udzielenie głosu.

– Panno Voncille, mogę pani opowiedzieć, jak to wyglądało z mojego punktu widzenia, jeśli

sobie pani życzy.

– Proszę, Joe Sam... O, przepraszam, znów mi się wymsknęło. Przepraszam, najwidoczniej

nie potrafię się przestawić na te wszystkie pozmieniane nazwiska.

Machnął na to ręką.

– Proszę się nie przejmować. Ja w każdym razie byłem wtedy równie zdenerwowany jak pani

oraz inni nauczyciele. Moja mama, która siedzi tu dziś koło mnie, powiedziała, że mam trzymać

głowę wysoko, zachowywać się spokojne i z szacunkiem niezależnie od tego, co inni do mnie

powiedzą czy jak mnie nazwą. Starałem się, najlepiej jak umiałem, ale i tak byłem przerażony.

W latach poprzedzających integrację szkół zdarzały się morderstwa i zamachy bombowe, zawsze

o tym pamiętałem. Dzięki Bogu, nic równie okropnego nie przydarzyło się nigdy mnie ani mojej

rodzinie, ale mieliśmy przyjaciół w innych częściach Południa, którzy otarli się o tragedie.

Z mojego pierwszego dnia w szkole najbardziej pamiętam, jak się pani do mnie uśmiechnęła

w auli przy wyczytywaniu z listy mojego nazwiska, panno Voncille. Powiedziała pani „Joe Sam

Bedloe” takim tonem, że od razu poczułem się równy wszystkim pozostałym uczniom.

Wymówiła je pani tak, że nie wyróżniało się spośród innych. Zupełnie, jakbym tam od zawsze

należał. Uspokoiłem się wtedy i od tej pory zawsze uważałem na lekcjach, a żadne czarne

scenariusze nie zaprzątały mi już głowy.

Panna Voncille pokiwała z aprobatą głową.

– Tak, wtedy wszyscy musieliśmy zbadać grunt. Mimo że uczyłam historii, przeczytałam

Zabić drozda od razu po jego wydaniu. Polecała mi go bardzo panna Nita Bellows od

angielskiego. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że przeczytanie tej książki na kilka lat przed

rzeczywistą integracją pozwoliło mi się przygotować do nadchodzących zmian. Wydaje mi się, że

ta powieść obfituje w prognozy. I w końcu uważam także, iż ta książka przekonuje czytelników,

iż chociaż różnie kiedyś na Południu bywało, ona sama zatroszczy się o to, by sytuacja wkrótce

się zmieniła.

– Chyba wszyscy się zgodzimy, że zmieniła się na lepsze – zauważyła Maura Beth. – Bardzo

dobrze to pani ujęła. Czy ktoś z państwa chciałby dodać swój komentarz lub nadać dyskusji inny

background image

tor?

– Podoba mi się temat przewidywań – dodał ze swojego miejsca Jeremy. – Zawsze

powtarzam swoim uczniom, że ta książka stała się klasykiem tuż po wydaniu. Tak naprawdę

oznacza to, że uderzyła w kwestię bliską wielu ludziom od lat i trafnie ją zwerbalizowała. Sądzę,

że przygotowała kraj na zbliżającą się rewolucję, jak to w bardzo osobisty sposób przedstawili

panna Voncille i pan Place. To była książka zarazem wyprzedzająca swoje czasy, jak i powstała

w odpowiednim czasie.

Panna Voncille pokiwała z uznaniem głową.

– Nie mam tu nic do dodania – powiedziała i zeszła zza katedry wśród gromkich oklasków.

Gdy tylko panna Voncille powróciła na swoje miejsce, natychmiast podniósł się znów pan

Place.

– Moja matka pani Ardenia Bedloe chciałaby teraz coś powiedzieć.

– Ależ proszę – odparła Maura Beth i uprzejmie jej się skłoniła. – Czy zechce pani zająć

miejsce przy katedrze?

Ardenia potrząsnęła głową.

– Jeśli nie ma pani nic przeciwko, zostanę tutaj. Artretyzm dokucza mi ostatnio coraz bardziej.

– A więc oddaję pani głos.

– Cóż, kiedy dawno, dawno temu dorastałam w tym miasteczku, w tej właśnie bibliotece nie

wolno mi było wypożyczać książek. A chciałam. Chciałam czytać więcej bajek i oglądać więcej

książek z obrazkami, kiedy już skończyłam te, które przyniósł mi na Boże Narodzenie Święty

Mikołaj, ale nie mogłam mieć karty bibliotecznej. Nikt z mojej rodziny nie mógł. To było,

jeszcze zanim w latach sześćdziesiątych pojawiła się Annie Scott, a nawet długo przed Zabić

drozda. Dlatego to, że jestem tego wieczoru mile widziana, że mogę cieszyć się jedzeniem

i towarzystwem, jest dla mnie najwspanialsze. Nie myślałam chyba jako mała dziewczynka, że

wszystko się kiedyś tak zmieni, a jednak. A jednak się zmieniło.

Maurze Beth zadrżał głos:

– Dziękuję, pani Bedloe. Wszyscy z pewnością docenią pani szczerość. Jeśli zaś o mnie

chodzi, to od początku staram się, aby biblioteka dla każdego stanowiła integralną część miasta

Cherico. Klub książki nie jest szczytem moich możliwości. Sześć lat pełniłam funkcję dyrektorki

biblioteki i pod wieloma względami czuję się już cherikanką. Istnieją jednak pewnie kwestie,

o których nie mają państwo pojęcia. Gdybyśmy wciąż jeszcze mieli lokalną gazetę, dotarłyby

pewnie już do państwa jakieś strzępki informacji. Ponieważ jednak tak nie jest, czuję się

w obowiązku powiedzieć państwu, że bibliotece grozi pod koniec roku zamknięcie. Nie zdziwi to

państwa zapewne, jako że w Cherico się nie przelewa, a w nadchodzącym roku rada miasta znów

background image

będzie musiała podjąć pewne radykalne decyzje. Jedną z nich może być odcięcie dofinansowania

biblioteki i wykorzystanie pieniędzy podatników na inne cele.

Obwieszczenie Maury Beth wywołało wśród zgromadzonych spore poruszenie, a radny

Sparks podniósł się z krzesła.

– Niestety, panna Mayhew nie ma racji. Biblioteka jest ogromnym obciążeniem dla naszego

budżetu i chcielibyśmy lepiej wykorzystać te pieniądze. Planujemy budowę parku

przemysłowego, aby zapewnić naszej społeczności nowe miejsca pracy.

– Za pozwoleniem, panie Sparks – wtrąciła Maura Beth, starając się mówić wciąż uprzejmym

tonem – zamierzałam tylko podkreślić, że dzisiejsze wydarzenie stanowi żywy dowód tego, jak

biblioteka może stać się dla naszej społeczności znacznie cenniejsza niż dotąd. Jeśli uda nam się na

stałe utworzyć takie grupy jak „Kto jest kim w Cherico?”, planowane Becca Broccoli we

własnej osobie, no i oczywiście Wiśniowy Klub Książki, biblioteka będzie realizować

pożyteczne zadania. Z czasem ów pożytek zacznie się zwiększać i pełnić coraz istotniejszą

funkcję, a podatnikom zwrócą się poniesione koszty. Jeśli ktoś z tego powodu popiera bibliotekę

lub też może innych: na przykład jako miejsce, w którym uczniowie mogą odrabiać lekcje,

a dorośli szukać ogłoszeń o pracy, powinien jak najszybciej powiadomić o tym radnego Sparksa

oraz ratusz.

– Czemu nie od razu? – wtrąciła szybko panna Voncille i energicznie zamachała ręką.

Radny Sparks dobrze wiedział, że z panną Voncille lepiej nie zadzierać, natychmiast zatem

udzielił jej głosu.

– Niech się pani nie krępuje, panno Voncille. Proszę nam powiedzieć, co pani sądzi.

– Powiem, Durden. Nie uda ci się tak łatwo rozmieść bywalców biblioteki. Świetnie się

dogaduję z panią Maurą Beth w sprawie organizacji mojego „Kto jest kim?” od początku jej

pracy tutaj. Owszem, z panią Annie Scott też się dało współpracować, ale nigdy nie była taka miła

jak pani Maura Beth. Pani Annie zawsze zachowywała się tak, jakbym zawracała jej głowę,

podczas gdy pani Maura Beth okazuje mi szacunek niczym oddana

córka.

Niespodziewanie podniosła się Mamie Crumpton.

– My z siostrą zawsze z niecierpliwością wyczekujemy, aż pójdziemy do biblioteki

i wysłuchamy opowieści panny Voncille. Podoba nam się ta regularność. Nasi rodzice byli

wiernymi czytelnikami. Panie Durdenie, doniesiono mi niedawno, że mówi się o pańskich

planach zamknięcia biblioteki. Byłam, rzecz jasna, w szoku i zapewniam pana, że takie posunięcie

nie obejdzie się bez poważnych konsekwencji.

Radnemu Sparksowi zrzedła mina.

background image

– Rozumiem i szanuję pani zdanie, pani Mamie, jednak spotkania tego klubu równie dobrze

mogłyby się odbywać w innym miejscu. Chociażby w jednym z przestronnych domów któregoś

z mieszkańców. Dzisiaj co prawda biblioteka pęka w szwach, ale to chyba raczej tylko

pokazówka. Na pewno wszyscy dobrze wiemy, że na co dzień, z wyjątkiem zebrań

genealogicznych, biblioteka zbiera tylko kurz.

Maura Beth poczuła, że zaczyna w niej kipieć złość, zareagowała jednak jak najspokojniej:

– Z całym szacunkiem, panie Sparks, wydaje mi się, że jak dotąd mówiliśmy bardzo

rzeczowo. Zebraliśmy razem bardzo różnorodnych członków społeczności, by porozmawiać

wspólnie o łączącej nas przeszłości, a przy okazji po prostu miło spędzić czas. O ilu

przedsięwzięciach mógłby pan tak powiedzieć? Wydaje mi się, że przed Wiśniowym Klubem

Książki rysuje się obiecująca przyszłość, i wierzę, że tak się właśnie stanie.

Nieoczekiwanie następna odezwała się Becca.

– Chciałabym coś dodać, jeśli można. Pani Bedloe obudziła we mnie pewne przyjemne

wspomnienia. Przykro mi, że nie mogłam przychodzić do biblioteki i korzystać z niej w latach jej

świetności, ale udało mi się za to w swoich. Moja mama co roku zapisywała mnie do letniego

klubu książki i świetnie się tam bawiłam. Wtedy pani Scott dawała nam błękitne wstążeczki, jeśli

między pierwszym czerwca a końcem lipca przeczytaliśmy ileś książek. Jeśli się nie udało,

dostawaliśmy na pocieszenie czerwone wstążki. Proszę mi wierzyć, wciąż mam gdzieś na strychu

te wszystkie wstążeczki we wszystkich kolorach, które co roku wtykałam do pamiętnika. Byłoby

szkoda, gdyby teraz ​dzieci w Cherico nie miały możliwości zdobyć takich letnich wspomnień.

Radny Sparks nie zamierzał się jednak poddać bez walki.

– Nie chciałbym tu być czarnym charakterem, pani Brachle, ale biblioteka nie jest po prostu

instytucją niezbędną. Istnieje wiele innych instytucji, co do których każdy się zgodzi, że nie da się

bez nich obyć. Mówię tu o policji, przedsiębiorstwach użyteczności publicznej, wodociągach,

oczyszczalni ścieków czy straży pożarnej. Proszę popatrzeć na to z jaśniejszej strony. Jeśli park

przemysłowy rozwinie nasz przemysł tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, to, z biegiem czasu,

zdołamy uzbierać ze zwiększonych dochodów z podatków fundusze na otwarcie nowej

biblioteki.

– Nie osiągnie pan przecież tego poprzez zamknięcie! – wykrzyknęła ni z tego, ni z owego

Donna Gordon. – Bardzo się cieszyłyśmy z przyjaciółkami na wiadomość o pokazach Bekki

Broccoli, a nawet chciałyśmy zacząć wypożyczać książki kucharskie. Przejrzałyśmy je sobie przed

spotkaniem i naprawdę spodobał nam się dostępny wybór.

– Właśnie! Nie może nam pan tego zabrać, skoro dopiero zaczynamy! – zauważyła Terra

Munrow. – Wpadło mi w oko kilka niesamowitych książek o fryzjerstwie i bardzo chciałam je

background image

przeczytać, a mój chłopak znalazł instrukcję naprawy motoru i planuje przyjść jutro założyć sobie

biblioteczną kartę. Tak się nie robi! Nie może pan nam zamachać biblioteką przed nosem,

a potem ją zabrać!

Wtedy podniósł się Locke Linwood.

– Chciałbym powiedzieć, że już od bardzo dawno związany jestem z biblioteką. Jako mały

chłopiec zaczytywałem się kryminałami dla młodzieży. Wypożyczałem i czytałem wszystkie po

kolei, ponieważ chciałem zostać detektywem, gdy dorosnę. Oczywiście skończyłem jako

sprzedawca ubezpieczeń, ale nigdy nie zapomnę tego uczucia cudowności i przygody, którymi

się wtedy napawałem. Później zaś biblioteka pomogła mi przetrwać najtrudniejsze próby. – Tu

nabrał powietrza i dumnie uniósł brodę. – Gdy kilka lat temu moja droga małżonka zapadła na

śmiertelną chorobę, wypożyczyłem wszystkie dostępne książki o opiece nad chorymi. Robiłem

dla niej wszystko, co mogłem, aż do samego końca. Chciałbym mieć pewność, że odpowiedzi,

które znalazłem w tych książkach, będą zawsze dostępne dla każdego w razie potrzeby.

Wyznanie Locke’a zainspirowało Jamesa Hannigana.

– To prawda. Swego czasu trudno mi się było pogodzić z odejściem matki. To było

traumatyczne, bo zmarła nieoczekiwanie w czasie snu. Wtedy mój pastor polecił mi, żebym po

skończonej modlitwie poszedł do biblioteki i sprawdził, czy nie tam jakichś książek o radzeniu

sobie z żałobą. – Przerwał i wskazał na Maurę Beth. – Miała pani dla mnie wtedy nawet kilka do

wyboru. Wypożyczyłem je wszystkie, a po przeczytaniu zacząłem rozumieć, że inni ludzie także

przez to przechodzili, i udało im się ułożyć życie na nowo. Doszedłem do siebie, a to wyłącznie

z pomocą odrobiny modlitwy oraz karty bibliotecznej. Oto kolejny powód, dla którego tak

ochoczo zdecydowałem się panią wesprzeć.

Zapadła cisza i Maurze Beth udało się ją w końcu wykorzystać.

– Z trudem hamuję łzy, bo to wszystko, co państwo mówicie, świadczy właśnie o tym, czym

jest oraz czym powinna być dla społeczności biblioteka. Wszyscy są państwo prawdziwymi

przyjaciółmi biblioteki. Nie kupi pan tego za żadne pieniądze, panie Sparks.

– Może i nie – odparł bez cienia typowej dla siebie arogancji. – Rada zarządza jednak całym

miastem i musi tu przyjąć szerszą perspektywę. Dokładnie za dwa tygodnie od jutrzejszego dnia

zatwierdzony zostanie plan budżetowy na przyszły rok. Pieniędzy jest niewiele i szukamy

sposobów, by przyciągnąć ich do Cherico więcej. Już od dłuższego czasu stawiamy na park

przemysłowy, jednak ostateczną decyzję o przyszłości biblioteki podejmiemy dopiero za te dwa

tygodnie. Wszyscy państwo mogą się tam zjawić.

Przez kilka sekund Maura Beth czuła się przegrana. Inaczej to sobie wyobrażała. Jakim cudem

to wszystko, co działo się dziś w bibliotece, mogło nie wywrzeć żadnego wrażenia? Oczekiwała

background image

jasnej decyzji na swoją korzyść i chwilowo zabrakło jej słów.

Za to panna Voncille nie miała najmniejszych problemów z wyrażeniem swojego zdania.

– Przeprowadzę kampanię za pomocą listów oraz maili, Durdenie Sparksie. Przygotuję listę

swoich byłych uczniów i zagonię ich wszystkich do roboty. Nie uda ci się zamknąć biblioteki!

– Panno Voncille – odparł na wpół pojednawczym tonem. – Nie podjąłem jeszcze decyzji

i wszelkie opinie będą mile widziane, podczas gdy rada podda tę kwestię pod dyskusję. Nie

uważa pani jednak, że całe Cherico może działać sprawniej, jeśli będzie miało więcej dochodów?

A tak przy okazji, wydawanie bibliotecznych pieniędzy na plakaty z Gregorym Peckiem wydaje

mi się nieco ekstrawaganckie.

Maura Beth pokazała pannie Voncille, żeby wróciła na miejsce, a sama wysiliła się nawet na

uśmiech.

– Zdaje się, panie Sparks, że poruszył już pan wszystkie aspekty. Chciałabym jednak podać

do publicznej wiadomości, że za te plakaty z Gregorym Peckiem zapłaciła z własnej kieszeni pani

Connie McShay, skarbniczka Wiśniowego Klubu Książki. Nie kosztowały one biblioteki

złamanego centa. Teraz zatem, skoro nie pan już żadnych zastrzeżeń, moglibyśmy chyba

podsumować naszą dyskusję o Zabić drozda.

– Oczywiście – odparł i odwrócił się w stronę drzwi, by wyjść wraz z Grubym oraz

Towarzyszem Susłem. – Nasze cele w przypadku biblioteki są co prawda sprzeczne, ale wszyscy

z pewnością tak samo działamy dla dobra Cherico. A teraz, państwo wybaczą.

Maura Beth patrzyła, jak wszyscy trzej opuszczają budynek, a ta część jej osobowości – tak

skrupulatnie pielęgnowana – która należała do Scarlett, aż zakipiała frustracją.

– Tylko proszę mnie z tego grona nie wykluczać! – zawołała wreszcie.

– Nigdy tego nie zrobiłem! – odkrzyknął radny Sparks, będąc tuż przy samym wyjściu.

Część zebranych zaczęła rozmawiać i pocieszać Maurę Beth, po chwili jednak słowa zlały się

i straciły znaczenie. Wobec jednej uwagi nie przeszła jednak obojętnie – Jeremy’ego.

– Naprawdę chciałbym zostać dłużej, ale niestety muszę odwieźć chłopców do hotelu

w Corinth. Tylko Burke Williams chciał ci coś jeszcze powiedzieć.

Chudy młody poeta nieśmiało podszedł do Maury Beth, wstydził się wręcz spojrzeć jej

w oczy, za to jego słowa były bardzo na miejscu.

– Mam nadzieję, że nie czuje się pani opuszczona na polu bitwy, panno Mayhew. Ciągle

myślę o Boo Radleyu z Zabić drozda. On po cichu uratował całą sytuację, kiedy już wszyscy

zupełnie się załamali. Może coś takiego lub ktoś taki przydarzy się pani i pomoże utrzymać

bibliotekę.

background image

Maura Beth uściskała go i uśmiechnęła się na widok jego purpurowego rumieńca.

– Dziękuję ci za to, młody człowieku. – Odsunęła się i odwróciła do Jeremy’ego. – A tobie

dziękuję za przywiezienie do Wiśniowego Klubu Książki swoich wspaniałych uczniów.

Poczucie, że są jeszcze tacy, którzy przejmują się literaturą, cieszy serce bibliotekarki.

Większość rozeszła się po niespodziewanym ostatecznym starciu Maury Beth i radnego Sparksa,

ale państwo Brachle, McShay, pan Locke Linwood, panna Voncille Nettles oraz Periwinkle

zostali, by na poczekaniu ustalić jakąś strategię. Pan Place także chciał się przyłączyć, ale jego

matka była już nieco zmęczona, życzył im więc szczęścia i wyrozumiale odwiózł ją do domu.

– Rada miasta gra w obronie – wyjaśniła Maura Beth grupce zebranej przy stole w sali

konferencyjnej. Wszyscy wyglądali bardzo poważnie. – Nie możemy się poddać. Wszystkie te

wyznania, które padły dziś wieczorem na pochwałę biblioteki, były wspaniałe i krzepiące, ale

teraz potrzebujemy podpisów. Proponuję, byśmy puścili w obieg petycje przeciwko zamknięciu

biblioteki, a następnie zanieśli je radzie miasta.

Connie pierwsza entuzjastycznie poparła ten pomysł.

– Koniecznie. W dodatku mamy już idealną listę na początek, bo poprosiliśmy wszystkich,

aby wpisali swoje nazwiska, numery telefonów oraz adresy mailowe na kartce z tablicy ogłoszeń.

To będą nasze pierwsze dane kontaktowe.

Maura Beth uśmiechnęła się, potrząsając jednocześnie głową.

– Nie, to nie do końca tak, pani Connie. Pierwszą listą kontaktową będzie lista czytelników.

Dzisiejsza lista, rzecz jasna, zaraz po niej.

Propozycja nabrała rozpędu.

– Mogę wyłożyć jedną petycję w Twinkle – dodała Periwinkle. – Możemy też poprosić inne

firmy, które już nas wspierały.

Maura Beth pojaśniała jeszcze bardziej.

– James Hannigan na pewno zgodzi się nadawać dla nas jeszcze więcej ogłoszeń w markecie.

Jest kochany, a dzisiaj naprawdę zebrał silną ekipę. Niemal się rozpłakałam, gdy zaczął

opowiadać o śmierci matki.

– Ja też – dodała Becca. – Poza tym rozpropagujemy petycje w naszym programie, prawda,

Tęgi Facecie?

– Tak jest, proszę pani – zgodził się żartobliwie.

– Wcale nie żartowałam i naprawdę skontaktuję się z byłymi uczniami – powiedziała panna

Voncille. – Z niektórymi z tych, którzy zostali w Cherico, ciągle utrzymuję kontakt.

– Liczy się każdy podpis – przyznała Maura Beth.

background image

– To tylko moje wrażenie, czy wszyscy zauważyli, że pod koniec radny Sparks trochę

zmiękł? – spytał Douglas.

Maura Beth zdziwiła się, pochwyciła jego wzrok i w tych onieśmielających okolicznościach

całą sobą starała się być Scarlett.

– Panie Douglasie, ten człowiek żyje tylko pracą. Radzę sobie z nim od sześciu lat i wiem, że

oddycha wyłącznie swoim politycznym programem. Nie możemy polegać na tym, co dziś

powiedział, bo tak naprawdę nigdy jeszcze nie widziałam, żeby nie dopiął swego. Zdecydował się

wybudować ten park przemysłowy ku swojej czci i chwale, więc moim zdaniem musimy zrobić

na nim wrażenie tu i teraz. Czyli, moi drodzy, za pomocą głosów, które on ceni ponad wszystko.

Te podpisy to w tej chwili nasza największa szansa na uratowanie biblioteki.

Locke Linwood uderzył pięścią w stół.

– Jestem za. Mogę się skontaktować z moimi dawnymi klientami w Cherico. Przez te

wszystkie lata byłem całkiem niezły w sprzedawaniu polis ubezpieczeniowych.

– Tak trzymać, panie Linwood! – zawołała Maura Beth i mrugnęła do niego.

Connie i Douglas wymienili spojrzenia, aż w końcu on się odezwał.

– Nie znamy aż tak wielu ludzi, ale przyciśniemy naszych sąsiadów. Skoro zainteresowali się

na tyle, by pojawić się dzisiaj, to dlaczego nie mieliby pomóc nam i z tym. Na pewno mogliby

skontaktować się z przyjaciółmi, którym los biblioteki nie jest obojętny.

– Proszę tylko zaprojektować te petycje, a ja je pani wydrukuję – dodała Connie.

Maura Beth odetchnęła głęboko, rozejrzała się po sali i z podziwem popatrzyła na swoją

nieustraszoną małą armię bibliotecznych żołnierzy. To chyba kolejny kurs, jaki powinni

prowadzić na studiach bibliotekoznawczych – wstęp do toczenia wojny w obronie czytelników.

– Lepszego wsparcia nie mogłabym sobie wymarzyć, ale proszę pamiętać, że tym razem nie

możemy zawieść. Gdy za dwa tygodnie ten budżet zostanie klepnięty, nie może on obejmować

zamknięcia biblioteki. – Na chwilę zapadła cisza, dlatego Maura Beth postanowiła zakończyć. –

Wszyscy tworzymy Wiśniowy Klub Książki i po prostu do tego nie dopuścimy.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 14

Dwa tygodnie odliczania

*

M

aura Beth otworzyła drzwi frontowe biblioteki i poczuła się, jakby wkraczała w mroczną

przyszłość. Co jeśli żadną z rozpowszechnionych petycji nie uda się zainteresować ludzi albo

mimo starań najzwyczajniej przejdą bez echa? Wtedy teren, który tak starannie sobie

przygotowała, nagle okaże się obcy. Nie będzie mogła już nim zarządzać, manewrować,

próbować go ulepszyć ani nawet zamieszkiwać z zachowaniem zawodowej dumy. Sześć lat

ciężkiej, zazwyczaj niewdzięcznej pracy zostanie wtedy wyrzuconych niczym zwiędłe kwiaty

w wazonie z nieświeżą, brudną wodą.

Kiedy jednak kilka minut później klapnęła przy biurku, zganiła siebie na głos za tę

pesymistyczną paplaninę.

– Mauro Beth, zupełnie nie zachowujesz się dziś jak Scarlett. Gdzie twoja wiara w to, że

potrafisz wyjść z opresji i trzymać wroga na dystans?

Być może telefoniczna rozmowa z matką, którą odbyła poprzedniego wieczoru po powrocie

ze spotkania z radnym Sparksem, wydobyła na jaw jej skrywane dotąd wątpliwości.

– Wracaj do domu, kochanie, po prostu wracaj do domu – powiedziała mama w odpowiedzi

na wiadomość o ewentualnej możliwości utraty pracy. – Znajdziesz sobie tu coś lepszego, no

i będziesz bliżej rodziny. Wszyscy strasznie za tobą tęsknimy. Tylko spakuj bagaże i wracaj tam,

gdzie należysz. Wiesz przecież, że się tobą zaopiekujemy.

Maura Beth od dawna wiedziała, że William i Cara Lynn Mayhew nie pochwalali jej wyjazdu

na północ stanu Missisipi, zwłaszcza odkąd przyznała się, ile zarabia. Najwyraźniej nigdy im

jakoś nie przyszło do głowy, że powinni się cieszyć, iż otrzymała kierownicze stanowisko tuż po

studiach. Nie podzielali jej dumy.

Zamiast tego zaczynali zawsze rozmowę obietnicą, że wyślą jej pieniądze, jeśli ich potrzebuje.

Potem następowały dramatyczne zapewnienia, że nie musi się martwić o swoje utrzymanie, bo nie

pozwolą przecież, by ich rodzone dziecko zbierało kupony promocyjne i ubierało się

w lumpeksach.

Pomijając rdzawą kanapę – o którą nie prosiła – oraz mosiężne łóżko – o które poprosiła –

background image

Maura Beth nie przyjmowała finansowego wsparcia od rodziców. Cherico było jej wielką szansą,

by się sprawdzić i zaznaczyć swoją samodzielność. Teraz będzie musiała starać się znacznie

bardziej, jeśli planuje osiągnąć cele spisane na dwudziestej piątej stronie pamiętnika.

Skończyła właśnie rozmawiać z Connie na temat przygotowania petycji, gdy zapukała

Renette i spytała, czy ma dla niej chwilę.

– Co się stało? – spytała Maura Beth, kiedy Renette usiadła.

– Chodzi o to, co wydarzyło się wczoraj na spotkaniu klubu – zaczęła Renette i zwiesiła

głowę. – Nie myślałam nigdy, że politycy mogą być tacy groźni.

– Radzenie sobie zwłaszcza z radnym Sparksem nigdy nie jest proste – przyznała Maura

Beth. – Nie pozwól, by cię przygnębił. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie masz tyle

doświadczenia co ja.

Renette zaczęła jednak roztrząsać niepokojące ją sprawy.

– Po prostu, kiedy biblioteka zostanie zamknięta, to... cóż, to będzie dla pani trudne. Wiem,

ile ona dla pani znaczy. Widziałam, jak ciężko pani pracuje, i dlate​go staram się być najlepszą

pracowniczką wypożyczalni, jaką kiedykolwiek znano w Cherico. W dodatku ​nigdy nie znajdę,

jeśli będę musiała, wspanialszej od pani ​szefowej.

Maura Beth pokrótce opowiedziała jej o pomyśle wystosowania petycji, a potem uściskała ją

serdecznie.

– To bardzo miłe, że się o mnie troszczysz, ale być może wcale nie będziesz musiała szukać

nowej pracy. Jeśli jednak wydarzy się najgorsze i sytuacja cię do tego zmusi, na pewno trafisz na

dużo lepszego szefa. A teraz biegnij do łazienki i przemyj oczy. W końcu nadal prężnie działamy,

a ty jesteś pierwszą osobą, którą widzą odwiedzający nas czytelnicy. Nie chcemy, by pomyśleli,

że przepłakałaś całą noc. A, i poproś swoje przyjaciółki, żeby w ciągu najbliższych dwóch

tygodni podpisały petycję. Niech też powiedzą swoim innym znajomym.

Renette uśmiechnęła się przez łzy.

– Kiedy ją pani powiesi na tablicy? Liczy się chyba każda minuta.

– Connie McShay wydrukuje je i powieli dziś po południu – odparła Maura Beth. – Wpadnie

ją potem przyczepić na tablicy. Wtedy zacznie się ostateczne odliczanie.

Parę godzin później Maura Beth została odciągnięta od rozpowszechniania wiadomości

o petycjach kolejnym pukaniem do drzwi.

– Proszę! – zawołała i pomyślała, że to może Renette potrzebuje dalszego pocieszenia.

W drzwiach pojawiła się jednak wierna, stateczna Emma Frost.

– Przepraszam najmocniej, panno Mayhew. Pewnie pani przeszkadzam, ale Renette

background image

zadzwoniła do mnie rano i opowiedziała, co się tu działo wczoraj wieczorem. Bardzo mi przykro,

że nie mogłam się pojawić, ale mój mąż jest naprawdę ciężko przeziębiony i nie chciałam, żeby to

się zamieniło w grypę. Po prostu nie możemy sobie pozwolić na to, żeby opuścił kolejne dni

w pracy. Zapakowałam go więc wczoraj do łóżka i nafaszerowałam swoimi najlepszymi

domowymi specyfikami. Wiem, że dziś to nie mój dzień pracy, ale bardzo chciałam przyjść

i z panią porozmawiać.

– Ależ rozumiem. Proszę na chwilę usiąść.

Emma przysunęła sobie krzesło, po czym Maura Beth mówiła dalej:

– Wierzę, że Renette nie powiedziała pani, iż biblioteka zostanie definitywnie zamknięta.

Emma zaczęła nerwowo przebierać palcami.

– Cóż, odniosłam takie wrażenie. Dobrze wiem, że zdarzały nam się dni, kiedy nikt się nie

pojawiał, ale bardzo potrzebuję tej pracy, żeby utrzymać rodzinę. Sądzi pani, że naprawdę nas

zamkną?

Maura Beth uśmiechnęła się ujmująco i zdała sobie sprawę, że to dobra okazja, aby wydobyć

z siebie najlepsze cechy zarówno Melanie, jak i Scarlett, jak to sobie kiedyś obiecała.

– Proszę nie tracić wiary, pani Emmo. W ciągu naj​bliższych dwóch tygodni zrobimy

wszystko, co w naszej mocy, aby temu zapobiec. W międzyczasie sama pani może również

pomóc. Proszę powiedzieć rodzinie i przyjaciołom, żeby przyszli do biblioteki i podpisali petycję

przeciwko zamknięciu biblioteki. Może pani iść spokojnie do domu i wziąć się od razu do

działania.

Emma podziękowała jej za motywacyjną przemowę i wyszła, a Maura Beth usiadła wygodnie

z poczuciem spełnienia. Musi trzymać się razem ze swoimi współpracownicami i zabrać się do

roboty. Wszyscy członkowie Wiśniowego Klubu Książki powinni bez mrugnięcia okiem stawić

czoła wyzwaniu.

Connie oraz Douglas McShay siedzieli przed kominkiem w swoim salonie i rozmawiali o swoich

staraniach na rzecz biblioteki dokładnie na tydzień przed oficjalnym zatwierdzeniem budżetu.

– Na pewno da się coś jeszcze zrobić – powiedziała Connie, w jej głosie pobrzmiewała

frustracja. – Dotarliśmy do wszystkich, których tu znamy, ale to wciąż tylko sześć osób. Może

uzbierałoby się dwanaście, gdyby państwo Brimley, Milner oraz Paxton skontaktowali się

z kilkorgiem przyjaciół.

Douglas zachichotał i uniósł brwi.

– Nie proponujesz chyba, żebyśmy zaczęli krążyć po ludziach niczym świadkowie Jehowy?

Szturchnęła go żartobliwie w ramię i zachichotała.

background image

– Nie, ale Maura Beth rzeczywiście chodzi od drzwi do drzwi przy Commerce Street.

Zaproponowałam jej pomoc, ale twierdziła, że sobie radzi. Tymczasem ​Becca i Tęgi Facet

wspominają o petycji codziennie w radiu, a panna Voncille oraz Locke Linwood mówią, że

zgłosiło się do nich wielu dawnych uczniów i klientów...

– Dobra, dobra, rozumiem – powiedział Douglas i uniósł rękę w geście poddania. – Słuchaj,

to nie jest tak, że wcale się nie przyłożyliśmy. Zapłaciliśmy za plakaty i ulotki, a także za druk

petycji i tę ogromniastą imprezę z owocami morza, którą zorganizowaliśmy. Nie wydaje się,

żebyś miała powody, by czuć się, jakbyś za mało zrobiła.

Connie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się miło.

– Nie czuję. Chciałabym po prostu zebrać dla Maury Beth jak najwięcej podpisów. –

Pstryknęła nagle palcami i wwierciła w niego wzrok. – No jasne! Marina Bar and Grill. Nareszcie

coś pożytecznego wyniknie z twojego nawiedzania tamtego miejsca.

– Nawiedzania? Daj spokój. Chodzę tam tylko okazjonalnie na małe piwko – upierał się.

– Lubią cię tam?

Odsunął się zaskoczony.

– Yyy... tak. Nie jestem w końcu potworem z Loch Ness. Chociaż w sądzie czasem tak się

czułem

– Myślałam o tym, odkąd tu zamieszkaliśmy – powiedziała, głaszcząc go delikatnie po

ramieniu. – Wydaje mi się, że całe to wędkarstwo pomaga ci zapomnieć o niektórych

prawniczych popisach, które musiałeś odstawiać latami.

Douglas nagle zaczął wyglądać nieswojo i zamilkł na chwilę.

– Pewnie można tak powiedzieć. Są pewne granice tego, ile człowiek może znieść w życiu

stresu. Ale nie da się ukryć, że i ty przeszłaś swoje dniami i noca-

mi w szpitalu.

– To prawda.

– I zawsze czytałaś sobie książki, żeby zachować równowagę ducha, prawda?

Pokiwała żarliwie głową i otworzyła szeroko oczy.

– Chodzenie do biblioteki po nowe powieści to zawsze była dla mnie ucieczka od

problemów. W ten sposób mogę podróżować trochę w głąb cudzego umysłu. Bardzo zdrowe

ćwiczenie. Więcej ludzi powinno tego spróbować.

– To co mam zrobić w Marina Bar and Grill?

– Spytaj chociaż właściciela, czy możesz tam wyłożyć petycję – zaczęła. – A potem przekonaj

swoich kompanów od kufla. Podchmieleni chętniej słuchają, co ma się im do powiedzenia.

background image

Uśmiechnął się złośliwie.

– Albo zapominają.

– Nieważne. Nie zawiązują się między wami przyjaźnie, kiedy siedzicie tam godzinami

i oglądacie mecze?

Douglas roześmiał się w głos.

– Wyobrażasz sobie chyba Marina Bar and Grill jako domek na drzewie, do którego chłopcy

nie wpuszczają dziewczynek. Tam są także żony i dziewczyny. Kobiety również wędkują.

– Nie mogę uwierzyć, że to właśnie powiedziałeś! – zawołała i odwróciła się do niego.

– Dlaczego? Nie wierzysz mi? Myślisz, że kobiety nie potrafią zakładać przynęty?

– Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że wierzę. Niepostrzeżenie dotarliśmy do tego, o czym

chciałam z tobą porozmawiać. Chodzi o szczegóły naszej emerytury. Czuję się, jakbyśmy znów

wiedli całkowicie osobne życia, zupełnie jak w Nashville, kiedy angażowaliśmy się wyłącznie

w nasze kariery. To miał być dla nas nowy początek.

– Myślę jednak, że ostatecznie biblioteka wyszła nam na dobre – zauważył. – Może

niekoniecznie dla Maury Beth z radnym Sparksem skaczącym jej w ten sposób do gardła, ale my

chyba miło spędzaliśmy czas, prawda?

– Nie jestem pewna. Wciąż spędzamy wiele czasu osobno. Ty wychodzisz sobie na ryby

i piwo, a ja czekam tu na twój powrót. Tak naprawdę częściej wracasz, kiedy zaczyna padać, niż

kiedy cię proszę. Jeśli tak to ma dalej wyglądać, to ja już wolę wrócić do Nashville, gdzie mam

przynajmniej Susan i Paula oraz mnóstwo znajomych do wspólnego spędzania czasu.

Douglas popatrzył na nią zdziwiony i zmrużył jedno oko.

– Myślałem, że uważasz członków Wiśniowego Klubu Książki za przyjaciół. Dopiero co

powiedziałaś, ile dla ciebie znaczy Maura Beth. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że oboje

zyskaliśmy wspaniałych znajomych w książkowym klubie. Paul i Susan także ich polubili.

– To moi przyjaciele i bardzo jestem im wdzięczna za wspólnie spędzony czas. Ale oni nie

wypełnią całych moich dni i nocy. Nie możemy też ciągle spodziewać się wizyt Lindy z Melissą

ani Susan z Paulem. Resztę czasu musimy sobie organizować sami. Czuję się, jakby emerytura

zwolniła nas z obowiązku pracy nad małżeństwem.

Założył ręce na piersi i syknął.

– Nie wydaje mi się, żebym był aż taki słaby w łóżku, jeśli to właśnie sugerujesz.

– Nie mówię o tym – odparła Connie i ze złością zamachała rękoma. – Twoją prawdziwą

pasją jest teraz wędkarstwo, a ta ściana zdjęć jest tego dowodem. Emerytura uświadomiła mi, że ja

zawsze jestem na drugim miejscu.

background image

– No, teraz już naprawdę przesadzasz – powiedział, a w jego głosie wyraźnie dało się wyczuć

rozdrażnienie. – Jeśli naprawdę tak uważasz, to porozmawiajmy, jak zmienić to odczucie.

Connie wyprostowała się, wygładziła włosy i zaskoczyła go miłym uśmiechem.

– Już myślałam, że nigdy nie zapytasz. Mam propozycję. Wiem, że nigdy nie będziesz czytać

tyle co ja, a dwoje ludzi i tak nie może czytać razem, chyba że siedzą w jednym pokoju i po cichu

przewracają kartki. Dlaczego więc nie miałbyś nauczyć mnie łowić ryby? Zawsze powtarzasz, że

przydałby ci się kompan na Wyroku. Dlaczego nie możesz spędzać czasu ze swoją żoną? Nie

jestem jeszcze za stara, żeby nauczyć się czegoś nowego.

Podskoczył, zupełnie jakby ukłuto go szpilką.

– Mówisz poważnie? Naprawdę chciałabyś się uczyć o różnych przynętach i wabikach oraz

gdzie zarzucać wędkę? Z wody można odczytać dużo więcej, niż się większości wydaje.

– Od czegoś muszę zacząć. Może ostatecznie będziemy czytać razem. A wtedy

porozmawiamy, jak z mojego punktu widzenia najlepiej spędzić emeryturę.

Otoczył ją ramieniem i czule przytulił, po czym ucałował.

– Dam sobie z tym radę. A więc skoro jesteś czytelniczką, to zgodzisz się już teraz, że jako

mąż i żona jesteśmy znów w tym samym rozdziale?

Connie zachichotała, chociaż się odsunęła.

– Zamierzam to potwierdzić, ale z jednym małym zastrzeżeniem.

– Jakim?

– Teraz twoja kolej na skrobanie tego, co łowimy. Na jakiś czas. Mam powyżej uszu tych

rybich flaków, to już nie jest wcale zabawne.

– Nie ma sprawy – powiedział, nie zawahawszy się ani przez chwilę. – A dziś wieczorem

wezmę nad jezioro petycję dla Harlana Lattimore’a. Może pójdziesz ze mną i zaprzyjaźnisz się

z paniami? Kto wie? Może któraś z nich także czyta książki, a nikt jak ty nie umie o nich

opowiadać.

Locke Linwood oraz panna Voncille siedzieli razem na kanapie w salonie i porównywali notatki.

Zostały już niecałe trzy dni do zatwierdzenia budżetu, a oni zliczali swoje sukcesy.

– Dobrze, czyli wychodzi szesnastu moich klientów od ubezpieczeń zdrowotnych razem

z Vince’em Langhamem z żoną, którzy obiecali wpaść potem do biblioteki i podpisać petycję –

powiedział Locke i nadął się z dumą. – Musisz pamiętać, że wielu moich klientów już nie żyje,

więc moim zdaniem to jest całkiem dobry wynik.

Panna Voncille była jednak znacznie mniej optymistycznie nastawiona i zignorowała żart.

– Szesnastu to kropla w morzu. Nawet jeśli dodasz dwudziestu trzech uczniów, którzy

background image

udzielili mi pozytywnych odpowiedzi. To ledwo czterdzieścioro ludzi. Chciałam się spisać lepiej

dla pani Maury Beth i szczerze mówiąc, moi uczniowie mnie rozczarowali. Niektórzy może nie

lubili mnie tak bardzo, jak myślałam.

– Kochanie, cały tydzień jesteś taką pesymistką w tej sprawie. Proszę, nie bądź znowu

czepialską, staroświecką nauczycielką. Myślałem, że masz to już za sobą – zauważył. – Tylko tyle

możemy zrobić.

– Wydaje mi się, że sam jesteś wobec mnie czepialski – odgryzła się.

– Być może. Przepraszam. – Wstał z kanapy, podszedł do regału i znów wyjął list Pameli zza

grobu. – Chyba przyda się nam obojgu nieco inspiracji. – Wrócił na miejsce i wskazał palcem

miejsce w połowie kartki. – Proszę, przeczytaj odtąd na głos. To dowodzi, jak bardzo Pamela

była przewidująca... Cóż, a może nawet miała dar jasnowidzenia.

Panna Voncille rzuciła okiem na kartkę i zaczęła czytać:

Zgodziliśmy się oboje, że powinieneś dalej uczęszczać na biblioteczne spotkania

„Kto jest kim w Cherico?”; że powinieneś za wszelką cenę wspierać tę uroczą młodą

bibliotekarkę Maurę Beth Mayhew – to wspaniała osoba i będzie potrzebować

pomocy w radzeniu sobie z władzami, wierz mi...

– Zatrzymaj się tutaj. Nie powiesz mi chyba, że nie dostajesz od tego gęsiej skórki, kiedy

pomyślisz, jak dawno to zostało napisane.

Panna Voncille podniosła wzrok znad listu i zapatrzyła się w hipnotyzujący portret Pameli.

– Nie mogę się nie zgodzić. To naprawdę niesamowite. Wszystko ułożyło się tak, że jej słowa

brzmią jakby napisane dziś rano. Czapki z głów dla pani Pameli i jej daru przewidywania.

– W pełni się zgadzam. W dodatku to może być znak, że powiedzie nam się z petycjami. Oto

właśnie właściwy krok.

– Chciałabym, żeby tak było.

– Wierzę, że czekają nas jeszcze rzeczy, które nikomu się nawet nie śniły.

Panna Voncille zamyśliła się na chwilę, a potem uniosła brew.

– Wiem jedno. Nie można się w życiu poddawać tylko dlatego, że bywa ciężko i przydarzają

się nieszczęścia. W końcu nadarzy się coś dobrego, na co zasłużyłeś swoją cierpliwością. Na

przykład słodki, rycerski, świeżo ogolony dżentelmen z Południa.

– Cieszę się, że go przypominam.

Pochylili się oboje ku sobie i zaśmiali, ale ona szybko spoważniała.

– Wciąż zastanawiam się, czy Durden Sparks ugnie się w końcu pod petycjami. Znam go

background image

niemal całe jego zarozumiałe życie i nie widziałam jeszcze, żeby nie dopiął swego.

Locke otoczył ją ramieniem, uśmiechnął się i zbył jej obawy:

– Zawsze musi być ten pierwszy raz. Może to właśnie ten moment.

Wtedy panna Voncille dramatycznie westchnęła.

– Myślisz, że powinnam zadzwonić do Makabrycznej Mamie i upewnić się, czy dopisała już

do naszej petycji Johna Hancocka?

Locke pokazał jej uniesiony kciuk.

– Tak, ale to nie wszystko. Powinnaś ją także zaprosić z siostrą na rewanż w brydża. Wciąż

jeszcze mam niesmak po ostatnim razie.

Codzienne telefony oraz maile od Jeremy’ego McShaya dodawały Maurze Beth energii podczas

dwutygodniowego odliczania. Ich rozmowy nie trwały co prawda długo, ale wystarczyły, by

podtrzymać ich rozwijające się uczucie, podczas gdy maile zawierały zwyczajne szczegóły z jego

życia w szkole oraz jej w bibliotece. Maurze Beth odpowiadało zwłaszcza to, że to on zawsze

pierwszy nawiązywał kontakt – po staroświecku, jak to sobie wyobrażała zarówno w snach, jak

i swoim pamiętniku. Nigdy nie miała dość tego troskliwego pościgu i nabrała nawet zwyczaju

kończenia każdej rozmowy swoim autorskim zdaniem: „Nie ustawajcie w słaniu tych kartek

i listów, towarzysze!”.

W końcu jednak flirt na odległość ustąpił pierwszeństwa zatwierdzeniu budżetu, zwłaszcza na

dzień przed. Tuż po trzeciej tego popołudnia Maura Beth wyruszyła z biblioteki w podróż, która

wydawała jej się najważniejsza w życiu. Na Commerce Street poszła pieszo, a motylki w jej

brzuchu były raczej rojem pszczół. Kiedy jednak weszła do antykwariatu Audry Neely, by

odebrać pierwszą petycję, udało jej się ukryć niepokój pod znamionującym pewność siebie

uśmiechem.

– Jest pani nareszcie – powiedziała Audra, uśmiechnęła się serdecznie i wręczyła jej kartkę zza

lady zastawionej najróżniejszymi przedmiotami, poczynając od pozytywek, kończąc na

ceramicznych figurkach. – Zachwalałam panią wszystkim swoim klientom.

– Ogromnie pani dziękuję – odparła Maura Beth, wcale niezaskoczona tym wyznaniem.

Przypuszczała, że ta kobieta ze słabością do stylowych, urokliwych antyków należy do

najbardziej wyrafinowanych mieszkańców Cherico i powinna być życzliwie nastawiona do

sprawy.

Wtedy jednak padła niespodziewanie zła wiadomość.

– Szkoda jednak, że nie udało mi się uzbierać więcej, panno Mayhew. Ostatnio nie ma

takiego ruchu. Rozumie pani, kryzys.

background image

Maura Beth popatrzyła na listę i zliczyła podpisy.

– Pani Audro, widzę tu piętnaście osób, łącznie z panią. Przed przyjściem do pani nie miałam

przecież nawet tych piętnastu. Byłoby nam również niezmiernie miło, gdyby zechciała się pani

pojawić w ratuszu, kiedy podejmowana będzie ostateczna decyzja.

Z powrotem na ulicy Maura Beth owinęła się szczelniej płaszczem – wiał chłodny

listopadowy wiatr. Tych piętnaście podpisów odczuwała teraz jako niemiły zimny dreszcz. Co

jeśli wszystkie petycje okażą się takie rozczarowujące?

Agencja ubezpieczeń Vernona Dotrice’a znajdowała się kilka drzwi dalej. Maura Beth

odkryła, że energiczny i pełen wigoru pan Vernon odkupił ten interes ​kilka lat temu od Locke’a

Linwooda, gdy ten przechodził na emeryturę. Co więcej, bardzo wspierał Maurę Beth mailami,

telefonami oraz wizytami i naprawdę mężnie działał na rzecz uratowania biblioteki.

– Mam nadzieję, że to w czymś pomoże – powiedział, kiedy usiedli już w jego biurze.

Wręczył jej dwie kopie petycji z figlarnym uśmieszkiem i czekał na jej reakcję.

– Żartuje pan chyba! – zawołała. Popatrzyła na kartkę i oczy zrobiły jej się jak spodki.

– Nie, proszę pani, nie żartuję. Siedemdziesiąt pięć głów. Wszystkie podpisane,

zapieczętowane i dostarczone. Cóż, pan Linwood sprzedał mi dobrze wypłacalną firmę. Wziąłem

ją i zamieniłam w jeszcze większą kopalnię złota. – Przewał i łagodnie pokiwał palcem. – Tylko

jedno ostrzeżenie. Lepiej niech pani porówna moją listę z listą pana Linwooda i upewni się, czy

nazwiska się nie powtarzają. Chociaż nie wydaje mi się to prawdopodobne. Jestem niemal

pewien, że wszystkie te podpisy należą do klientów, których sam zdobyłem po zakupieniu

agencji, oraz, w wielu przypadkach, ich małżonków. To najbardziej podniosło wynik.

– Musi mieć pan w takim razie monopol w miasteczku – dodała Maura Beth wciąż nieco

oszołomiona jego osiągnięciem. – Jeśli będę kiedyś potrzebować ubezpieczenia, to obiecuję do

pana wstąpić.

– Proszę tak zrobić, panno Mayhew. Zna pani drogę. A przy okazji, ja postaram się wpadać

od czasu do czasu do biblioteki. Nie chcę być tylko podpisem na kartce papieru.

– Ucieszymy się również, jeśli pojawi się pan jutro w sali posiedzeń.

– Zobaczę, czy uda mi się poprzestawiać umówionych klientów.

Podekscytowana, poczuła kolejną falę ciepła, kiedy wpadła do żelaźniaka Cherico Ace

Hardware tuż obok, by przywitać się z menedżerem sklepu Harrym Weeksem. Z jego

wymijającego wyrazu szerokiej brodatej twarzy od razu odczytała jednak, że tym razem wieści

znów nie będą dobre.

– Przykro mi, panno Mayhew – powiedział, zdjął petycję z tablicy ogłoszeń i wręczył jej. –

Podejrzewam, że ludzie kupujący młotki i gwoździe niezbyt się po prostu przejmują biblioteką.

background image

To zupełnie inna bajka.

Maura Beth zerknęła na sześć zebranych przez niego podpisów, ale postarała się podziękować

mu szerokim uśmiechem.

– Dziękuję panu za pomoc, panie Weeks. Nie mogę prosić o więcej. jeśli znajdzie pan chwilę,

proszę wpaść jutro do sali posiedzeń koło dziewiątej trzydzieści.

Gdy jednak Maura Beth poszła przecznicę dalej do marketu, i tak była pokrzepiona. Intuicja

podpowiadała jej od początku, że raczej nie może liczyć na popularność w żelaźniaku, nie

wyobrażała sobie jednak, żeby James Hannigan, jego pracownicy oraz klienci mogli nie okazać

jej wsparcia.

– Jest pani nareszcie! – zawołał pan Hannigan, kiedy tylko rozsunęły się przed nią

automatyczne drzwi i weszła dziarsko z nadzieją otrzymania dobrych wiadomości. Uściskali się

serdecznie, dwoje kasjerów przerwało na chwilę pracę, uśmiechnęli się i pomachali.

– Mam nadzieję, że macie dziś promocję na podpisy – powiedziała Maura Beth, skupiając

uwagę na kartkach, które trzymał w dłoni.

– Przeszliśmy samych siebie – powiedział, skłonił się i wręczył jej trzy osobne petycje.

Zaniemówiła z radości – poczuła się, jakby dostała właśnie przedwczesny świąteczny prezent.

Dwie kartki były całkiem wypełnione, a na trzeciej zostało kilka zaledwie pustych linijek.

– Dokładnie dwieście sześćdziesiąt nazwisk – zauważył. – Proszę policzyć.

Przycisnęła je do piersi i westchnęła.

– Wierzę panu na słowo. To cudownie. Po prostu cudownie.

– Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że klienci nie mogli się oprzeć ogłoszeniu, które

powtarzałem ciągle przez głośniki – wyjaśnił i nadął się dumnie. – Ciągle jeszcze umiem je na

pamięć. Chce pani usłyszeć?

– Oczywiście!

– No więc najpierw było „Uwaga, klienci!”, bo to hasło zawsze przykuwa ich uwagę. Od

razu zastanawiają się, co to za nowa wyprzedaż. Potem mówiłem: „Jeśli państwo lub państwa

małżonek, dziecko czy inny członek rodziny z jakiejkolwiek przyczyny popiera naszą lokalną

bibliotekę, proszę koniecznie podpisać petycję zawieszoną na tablicy ogłoszeń, aby ją uratować.

Nie żartuję, bibliotece Cherico grozi zamknięcie już od 1 stycznia, jeśli jej państwo nie wesprą.

W bibliotece zamknięte mogą być tylko książki. Podpisz już dziś”.

Maura Beth znów lekko go uściskała.

– Jakie sprytne! I oczywiście skuteczne.

Zarumienił się i uśmiechnął się nieśmiało.

background image

– Cóż, piszę tu wszystkie hasła i moim skromnym zdaniem nie są aż takie złe.

– Uważam, że jest pan w tym markecie Shakes-

pe​are’em.

Perspektywy powoli się rozjaśniały – Maura Beth podziękowała panu Hanniganowi,

przypomniała mu o godzinie obrad i poszła z powrotem do biblioteki. Resztę objedzie

samochodem. Musi odebrać petycje w zakładzie fryzjerskim, a potem Marina Bar and Grill. Nie

pozna jednak ostatecznej liczby, póki Periwinkle nie zamknie wieczorem restauracji. Wtedy

będzie mogła dodać także podpisy z biblioteki do tych zebranych w Twinkle oraz przez innych

członków klubu, na przykład pannę Voncille i Locke’a Linwooda. A przy tym zachęcić jeszcze

wszystkich do pojawienia się osobiście na zatwierdzeniu budżetu.

Jeśli jednak dokona tego wszystkiego, to czy uda się jutro rano zmusić radnego Sparksa do

podjęcia właściwej decyzji?

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 15

Tylko miejsca stojące

*

R

adny Sparks tradycyjnie już nie miał pojęcia, jak rozumieć notatkę, którą Lottie zostawiła

mu na biurku. Za niecałe piętnaście minut powinien ruszyć korytarzem na obrady w sprawie

zatwierdzenia budżetu. „WKK TMS” napisała drukowanymi literami na jego notatniku. Na razie

jednak dalsze wyjaśnienia będą musiały poczekać, dopóki sekretarka nie powróci na swoje

stanowisko – zapewne z jednej ze swoich licznych wycieczek do toalety.

Kiedy kilka minut później wreszcie się pojawiła, radny Sparks nie był wcale spokojny ani

opanowany – zagrodził jej wejście z tajemniczą notką w wyciągniętej dłoni.

– Co to, u licha, ma znaczyć, pani Lottie? Mogłaby już sobie pani darować te wszystkie

skróty. Kiedy pani nie było w tamtym tygodniu, spędziłem pół popołudnia na rozszyfrowywaniu

wiadomości brzmiącej „NMT – ZAMÓWIĆ”.

– Przepraszam pana – odparła Lottie, choć nie wyglądała wcale na skruszoną. – Wydawało

mi się, że wspominałam panu o tym już wcześniej tamtego dnia. To znaczy, że nie ma tuszu.

– Mniejsza z tym. To co oznaczają te ostatnie hieroglify?

Odsunął się na bok, żeby mogła usiąść przy biurku, na którym zaczęła przesuwać papiery

w poszukiwaniu notatek, jakie zrobiła sobie rano podczas jego nieobecności.

– Ach. Dzwonili przed dziewiątą, zanim pan przyszedł.

Wziął głęboki oddech, by nie okazać zniecierpliwienia.

– Oni to znaczy kto?

– Wiśniowy Klub Książki – wyjaśniła w końcu Lottie. – Tyle się pan nimi ostatnio zajmuje.

Myślałam, że zrozumie pan ten skrót.

Zmarszczył się.

– Ma pani na myśli pannę Mayhew?

– Tak, to była ona.

– Dlaczego więc nie napisała pani po prostu... – Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że nic

w ten sposób nie wskóra, i zrezygnował z pouczenia. Zapisał sobie w pamięci, że po Nowym

Roku powinien ogłosić nabór na nową sekretarkę. Wystarczająco długo już cierpliwie znosił tę

background image

komedię omyłek.

– A co w takim razie znaczy TMS?

Lottie miała teraz wręcz triumfalną minę – była najwyraźniej dumna, że znowu udało jej się

zagiąć szefa.

– Tylko miejsca stojące. Panna Mayhew oznajmiła, że przy zatwierdzeniu budżetu powinien

się pan spodziewać pełnej sali. Dzwoniła z komórki, siedziała już na swoim miejscu i czekała.

– Ci ludzie nigdy się poddają – wymamrotał i przewrócił oczyma. – Rozwiesili petycje po

całym mieście. Przyjrzałem się jednak kilku przy Commerce Street, na przykład w żelaźniaku czy

antykwariacie, i wcale nie zrobiły na mnie wrażenia. – Oczy mu się zwęziły, zerknął na zegarek. –

Nieważne, trzeba teraz te dyrdymały odłożyć na bok, pani Lottie. Powierzam pani pieczę nad

biurem, a sam ruszam do panny Mayhew i jej świty ze złą nowiną.

Maura Beth wcale nie przesadziła w rozmowie z Lottie Howard, kiedy ostrzegała, że w sali

posiedzeń zabraknie wolnych miejsc. Wszystkie siedemdziesiąt krzeseł było zajętych, a do tego

kilkanaście osób stało wzdłuż ściany na końcu sali. Przyjaciele Wiśniowego Klubu Książki

siedzieli przy niej w pierwszym rzędzie. Postanowili nie ryzykować i pojawili się wszyscy pół

godziny wcześniej, aby jak najbardziej podkreślić swoją obecność – a zwłaszcza by utrzymywać

kontakt w wzrokowy z radnym Sparksem podczas budżetowych obrad.

Maura Beth z radością zauważyła, że w tłumie wyróżniało się również wiele innych

przyjaznych twarzy: James Hannigan, Audra Neely, Vernon Dotrice, Emma Frost, Terra

Munrow, a nawet siostry Crumpton. Wielu innych jednak nie rozpoznawała, ale przypuszczała,

że to zastępy mieszkańców, do których udało im się dotrzeć z kampanią na rzecz uratowania

biblioteki. Wzięła to za dobry znak na początek obrad.

Zauważyła, że wysoka, surowo wyglądająca urzędniczka pani Benita Porter odczytywała

kolejne punkty planu budżetowego niczym robot. Lodowce zwykły brnąć do morza szybciej od

niej.

– Brzmi jak recytacja książki telefonicznej – szepnęła półgębkiem Connie do Maury Beth.

Całą wieczność zajęło pani Porter przebrnięcie przez budżet służb oczyszczania miasta, po

czym natrafiła na przeszkodę w postaci pytania o to, ile pieniędzy przeznaczyć w nadchodzącym

roku na sól drogową.

– Nie da się przewidzieć, ile spadnie śniegu – zauważył „Gruby” Badham. Nie zamierzał

jednak odpuścić. – W tamtym roku zasypało nas porządnie trzy razy, a do tego raz mieliśmy

burzę lodową. Moja żona zrobiła mi nawet śniegowe lody. W dodatku zdarzyło mi się w styczniu

wpakować do rowu. Wszystko dlatego że nie mieliśmy dość soli drogowej, aby posypać nią

background image

drogi na osiedlu Netherfield, gdzie mieszkam. Rozumiem, że podobna sytuacja dotyczy zaledwie

dwunastu osób...

Ględził tak i ględził, a żaden z dwóch pozostałych radnych nie miał chyba siły mu przerwać.

Maura Beth zaczęła się irytować i poczuła, jak buzuje w niej adrenalina. Rozwodzą się tu nad

tym, jakie zrobić zapasy soli, podczas gdy zagrożeniem zamknięcia biblioteki nikt się nie

przejmuje. Dla uspokojenia zaczęła grać w różne gry logiczne. Co woleliby dobrzy mieszkańcy

Cherico? Sól czy książki? Nieważne, dodatkowy tysiąc dolarów został przeznaczony na sól

drogową i nie spotkało się to z protestami zgromadzonych, ta część budżetu została zatem

zatwierdzona.

Następne były usługi komunalne i Maura Beth pochwyciła wzrok radnego Sparksa, kiedy

pani Porter brnęła przez te akurat fundusze. Wyglądał przystojnie jak zwykle, a do tego był

bardzo zadowolony z siebie, w związku z czym przeczuwała, że zamierza ją puścić z torbami. Na

kolanach trzymała jednak teczkę, która miała być ostatnią linią obrony przed tą decyzją – głos

ludu.

W końcu – wydawało się, że minęły godziny – pani Porter obwieściła: „Biblioteka Cherico”.

Te dwa słowa były dla Maury Beth jak kule wdzierające się w ciało. Zaczęła grać w nową grę

i oddychała głęboko. Zginie od śmiertelnej rany czy też będzie żyć dalej, by kolejny dzień

zamawiać i opisywać książki? Stała dokładnie na linii ognia.

– Teraz my – szepnęła do Connie i wymieniły się krzepiącymi uśmiechami.

Pani Porter wyliczyła koszty utrzymania biblioteki przez najbliższy rok – wymieniała punkt

po punkcie, a w sumie wyszło jej 85 tysięcy dolarów. Następnie radny Sparks wstał.

– Planujemy przeznaczyć te pieniądze na nowe inwestycje w Cherico. Sądzimy, że podatnicy,

czyli państwo, nie czerpią zbyt wiele korzyści z pieniędzy wydawanych na działanie biblioteki.

Mamy nadzieję, że jeśli wykorzystamy te fundusze na przygotowanie ziemi w północnej części

miasta pod cele przemysłowe, to przyciągniemy nowe przedsiębiorstwa, a tym samym dobrze

płatne miejsca pracy. W ten sposób będziemy mieli więcej dochodów z podatków, co poprawi

infrastrukturę Cherico. Kiedyś w przyszłości być może uzbieramy dość funduszy, by ulepszyć

i otworzyć na nowo bibliotekę. Tymczasem rada miasta podjęła decyzję o zamknięciu biblioteki

31 grudnia i rozpoczęła przygotowania do projektu parku przemysłowego. Chętnie zapoznamy

się z państwa zdaniem, bo chodzi tu o państwa podatki.

W sali podniósł się las rąk i rozbrzmiały głosy, natomiast Maura Beth wypaliła natychmiast,

wymachując teczką, której tak zazdrośnie strzegła:

– W imieniu wielu podatników z Cherico chciałabym wręczyć panu dziś tę teczkę z petycjami

domagającymi się utrzymania biblioteki. Poświęciłam czas na to, żeby sprawdzić nazwiska oraz

background image

adresy wszystkich podpisanych, i mam pewność, że każdy z nich jest mieszkańcem Cherico.

Żadnych zmyślonych ani martwych ludzi, żadnych żartów ani fałszywek. To podatnicy, których

pan reprezentuje, i jak pan zaraz zobaczy, na każdej petycji zapisałam panu sumę głosów.

Osiemset trzy osoby wyraziły swój sprzeciw wobec propozycji zamknięcia biblioteki. Te podpisy

pochodzą przede wszystkim z różnorodnych sklepów i punktów usługowych w mieście. Każdy

z nich jest panu dobrze znany, podobnie jak sama biblioteka. Osiemset trzy podpisy reprezentują

niemal połowę zarejestrowanych wyborców w tym mieście: zgodnie z oficjalnymi danymi tysiąc

sześćset czterdziestu pięciu.

Radnemu Sparksowi trudno było dalej się uśmiechać.

– To niekoniecznie oznacza, że te osiemset osób to rzeczywiście zarejestrowani wyborcy.

Niektóre mogą być nastolatkami, a nawet dziećmi.

– Być może to prawda – przyznała Maura Beth. – Wydaje mi się jednak, że podpisy

nieletnich mogą dotyczyć wyłącznie listy z biblioteki. Nie zapominajmy jednak, że dzieci

i młodzież wyrosną na wyborców, panie Sparks. Pan sam powinien to wiedzieć najlepiej. To

z pewnością nie jest argument przeciwko podpisom.

Sparks teraz zupełnie przestał się uśmiechać.

– Proszę podać mi tę teczkę.

Sięgnęła i podała mu ją. Zamilkła na chwilę. Była teraz Scarlett najbardziej, jak tylko

potrafiła, nie da się nikomu wykorzystać.

– Co więcej, chciałabym dodać, że obecny budżet biblioteki nie jest dla niej odpowiedni,

nawet jak na miasteczko liczące pięć tysięcy mieszkańców. Jako dyrektorka nie zamierzam jednak

prosić o jego zwiększenie ani o podwyżkę, a tylko o to, bym dalej mogła pracować wśród

mieszkańców Cherico. Podjęliśmy teraz kilka inicjatyw, które sprawiły, że miasteczko zaczęło żyć

losem biblioteki. Nie muszę chyba panu o tym przypominać, bo osobiście uczestniczył pan

w niektórych spotkaniach, takich jak na przykład Wiśniowy Klub Książki. Namawiam pana oraz

pozostałych radnych, aby nie pozbywali się miejsca, które wkrótce może stać się popularnym

i wartościowym elementem społeczności.

– Lepiej jej posłuchaj, Durden! – zawołała panna Voncille i zerwała się z krzesła na równe

nogi. – Można opóźnić budowę tego parku przemysłowego albo znaleźć jakieś inne źródła

dofinansowania. Moi rodzice zawsze mi powtarzali, że z finansowaniem biblioteki od samego

początku związana jest jakaś afera łapówkarska. Sądzę, że chodzi o to, co tak naprawdę stało się

z pieniędzmi, które przeznaczyły na nią wtedy miejscowe matrony. Czy pański ojciec nie był

wtedy przypadkiem w radzie miasta? Jako historyczka jestem również przekonana, że nikt nigdy

nie zainteresował się zbadaniem tej sprawy. Niech się dzieje, jak to mówią.

background image

Radny Sparks przestał nagle wyglądać na pewnego siebie i cała sala spostrzegła, że poczuł się

nieswojo.

– Proszę mi dać pięć minut – odpowiedział jej, usiadł i zaczął wertować petycje wręczone

przez Maurę Beth. Następnie podał teczkę swoim wspólnikom. Ostatecznie ich trójca obróciła się

na dobre pięć minut plecami do tłumu, aż w końcu radny Sparks odwrócił się i znów powstał ze

swoim najlepszym marketingowym uśmiechem.

– Rada miasta podjęła decyzję o wstrzymaniu projektu parku przemysłowego na kolejny rok

oraz o dalszym finansowaniu biblioteki Cherico w nadchodzącym roku.

Przez salę przetoczyły się entuzjastyczne brawa i okrzyki radości. Maura Beth wstała, objęła

Connie oraz pannę Voncille, siedzące po jej obu stronach, a cały przedni rząd członków

książkowego klubu uczynił między sobą to samo.

– Chciałbym dokończyć! – zakrzyknął radny Sparks, a potem powtórzył raz jeszcze, zanim

wrzawa ucichła. – W kolejnych latach będziemy przyglądać się bibliotece z nadzieją, że zwiększy

swoje statystyki, a sala konferencyjna będzie chętnie wykorzystywana przez mieszkańców tego

miasta. Proszę pamiętać, że za rok znów będziemy rozliczać budżet biblioteki, ale nie możemy

przecież w tej kwestii postąpić wbrew woli ogółu.

– Dziękuję, panie Sparks – powiedziała Maura Beth i skinęła mu głową.

– Niech pani nie zapomni, że to tylko roczne zawieszenie, panno Mayhew. Niczego nie

obiecuję.

– Rozumiem. A raczej Scarlett rozumie.

Patrzyła, jak się powstrzymuje, żeby nie zrobić kwaśnej miny. Jak przystało jednak na

polityka, jakimś cudem mu się udało. Za to uśmiech Maury Beth był szczery i pełen radości ze

zwycięstwa. W końcu przecież zagrała i wygrała.

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Rozdział 16

Rodzinne święto

*

M

aura Beth patrzyła na zegar w swoim aneksie kuchennym i czuła się jak w siódmym

niebie. Za mniej niż dziesięć minut ujrzy w drzwiach uśmiechniętą twarz Jeremy’ego – po

ponaddwutygodniowej rozłące. Nadszedł czas, by uczcić zwycięstwo biblioteki nad ratuszem,

i tego rześkiego listopadowego sobotniego popołudnia Jeremy jechał do niej z Nashville, żeby się

tym zająć.

Przyjechał punktualnie o trzeciej – tego właśnie się spodziewała po szkolnym nauczycielu.

W tym zawodzie nie toleruje się spóźnień. Otworzyła mu drzwi w lawendowej sukience, a on od

razu zakrzyknął, że przepięknie wygląda. Stał olśniony z bukietem gardenii.

Maura Beth uśmiechnęła się i przyjęła kwiaty, powąchała je przelotnie, przy czym podziwiała

cały czas jego granatowy szkolny sweterek i czerwony krawat.

– Ty również i one również. Wejdź, wstawię je do wody.

Poszli razem do aneksu kuchennego, tam wyjęła z szafki wielki przezroczysty wazon.

– Dlaczego właśnie gardenie? – spytała i podstawiła wazon pod strumień wody. – Uwielbiam

je. Są takie delikatne.

– Wyuczona na studiach metafora – wyjaśnił, wzruszywszy uroczo ramionami. – Gardenie,

podobnie jak kobiety, łatwo zranić, ale nie odbiera im to urody ani zapachu.

Uśmiechnęła się szeroko, ułożyła kwiaty w wazonie i znalazła im miejsce na blacie.

– Nic dziwnego, że uczniowie tak cię uwielbiają. Chciałabym mieć takiego nauczyciela.

Jeremy wskazał na swój zegarek i uniósł brwi.

– Lepiej się zbierajmy. Nie chcemy się przecież spóźnić.

Po drodze Maura Beth zaczęła flirtować jeszcze bardziej.

– Muszę ci powiedzieć, że twoje telefony oraz ​maile wiele dla mnie przez te ostatnie dwa

tygodnie znaczyły. Żyłam w strasznym napięciu i nie mam pojęcia, jakbym to bez ciebie

przetrwała. Wydawało mi się dzisiaj, że powinieneś przybyć w lśniącej zbroi.

Prowadził chwilę w milczeniu, po czym nagle odwrócił się i pstryknął palcami.

– Psiakrew! Wiedziałem, że o czymś zapomniałem!

background image

Wyciągnęła rękę i pogłaskała go kilka razy po ramieniu.

– Bez obaw. Kwiaty załatwiły sprawę.

Dojechali już do Commerce Street, Jeremy zaczął szukać wolnego miejsca.

– Małe miasteczko, niewiele miejsc parkingowych – zauważył, gdy mijali Twinkle.

Pomachali do Bekki i Tęgiego Faceta, którzy szli właśnie chodnikiem w stronę restauracji.

Również na wielkie świętowanie.

– Musieli coś znaleźć w pobliżu – odparła Maura Beth. – Możemy się kawałek

przespacerować, co ty na to?

Skręcił na rogu i natychmiast znalazł miejsce po dobrej stronie ulicy.

– Jak najbardziej. Możemy już zacząć spalać te pyszności, które nam przygotowała pani

Lattimore.

– Kilka miesięcy temu tutaj wszystko się zaczęło – mówiła Connie. Siedziała z Maurą Beth przy

jednym z narożnych stolików w Twinkle i sączyły wino. – Pamiętam, jak pewnego upalnego

lipcowego popołudnia wpadłam odebrać swoje tymbaliki i wspomniałam pani o Książkowych

Molach Miasta Muzyki.

– Ach, tak – zadumała się Maura Beth. – Nieomal zostaliśmy Molami Książkowymi Cherico,

prawda? Właśnie, musi pani kiedyś przywieźć z Memphis wnuczkę. Bardzo chciałabym poznać

to słodkie maleństwo, które przyczyniło się do zmiany naszej nazwy.

– Linda miała z nią przyjechać na spotkanie w ostatnią niedzielę, ale w ostatniej chwili

Melissa się rozchorowała. Jakiś uporczywy, trudny do wyleczenia kaszel – powiedziała Connie. –

Ale proszę się nie martwić. Nadarzy się jeszcze ku temu mnóstwo okazji.

Periwinkle podeszła do stolika z butelką dobrego merlota, którego nalewała zebranym,

i zatrzymała się na chwilę.

– Nie brakuje wam wina?

– Poproszę jeszcze kapkę – odpowiedziała Maura Beth. Dziś czuła się jak Scarlett.

Periwinkle napełniła jej kieliszek i uniosła brwi.

– A twój rozkoszny kierowca po drugiej stronie sali nie pije wcale. Będziecie w końcu parą?

Maura Beth popatrzyła porozumiewawczo na Connie.

– Sądzę, że będziemy nad tym pracować. Możesz dać odpocząć aparatowi w twojej komórce.

– Nie ma mowy. Pamiętaj, że ja wciąż poszukuję.

Chwilę później wszyscy członkowie Wiśniowego Klubu Książki zajęli miejsca przy dużym

stole, który Periwinkle zestawiła z małych.

background image

– My z panem Place’em dołączymy do państwa po podaniu pierwszego dania – powiedziała.

Maura Beth ożywiła się i oblizała.

– Sałatka z palikami?

– Cóż by innego.

– No, nareszcie! – zawołał Douglas. – Mam wrażenie, że nie żywimy się niczym innym od

przeprowadzki tutaj.

– Oj, to prawda – dodała Connie. – Szkoda, że Twinkle nie oferuje dostaw do domu.

– Wcale niezły pomysł. Przemyślę to – odparła Periwinkle i szturchnęła ją delikatnie.

Kiedy Periwinkle wniosła grillowanego łososia w sosie koperkowym, rozmowa zeszła na

kolejne spotkanie Wiśniowego Klubu Książki.

– Chyba jeszcze nie wybraliśmy kolejnej powieści, jeśli się nie mylę? – dociekała panna

Voncille.

Maura Beth westchnęła wyraźnie poirytowana.

– Jakbyśmy mieli tego dokonać? Nigdy nie udaje nam się nawet skończyć rozmowy

o poprzedniej. Za każdym razem wygania nas jakieś trzęsienie ziemi. Mam jednak nadzieję, że

teraz już się nieco uciszy. Czy ktoś ma jakąś wspaniałą propozycję?

Pierwsza zgłosiła się Connie.

– Może coś autorstwa Eudory Welty? Czy wracamy jeszcze do Harper Lee?

– Sądzę, że dość już mamy Drozda – zauważyła Becca. – Od początku towarzyszyła mu moc

mało przyjemnych atrakcji.

– Przepraszam – wtrącił Tęgi Facet.

– Nie, nie, nie. – Maura Beth pokiwała palcem. – Pański mały wypadek, jeśli mogę to tak

nazwać, bardzo nas wszystkich do siebie zbliżył.

Becca odłożyła widelec i zachichotała.

– Cóż nasza przyjaźń zaczęła wtedy pęcznieć niczym balony.

Wszyscy się roześmiali, natychmiast jednak znów powrócił temat kolejnej powieści.

– Teraz poważnie – powiedziała Connie. – Co państwo powiedzą na Eudorę Welty?

Burzliwie dyskutowaliśmy w Nashville o Zbójniku panem młodym. Zwłaszcza o tym, czy to jest

baśń.

– Bardzo mi się podoba ten temat – odparła Maura Beth. – Co państwo myślą?

– Moim zdaniem brzmi dobrze – wtrącił Locke Linwood, a panna Voncille z aprobatą

pokiwała głową.

Jeden po drugim, wszyscy przystali na propozycję, a Maura Beth oficjalnie ogłosiła temat

background image

przewodni styczniowego spotkania Wiśniowego Klubu Książki.

– Marzy mi się, że tym razem uda nam się z nim zmierzyć bez żadnych przeszkód.

Kropkę nad i tego posiłku stanowił wyśmienity deser pana Place’a – kawałki babki „błota

Missisipi”.

– Prawdopodobnie mógłbym się od tego uzależnić – powiedział Jeremy po pierwszym

gryzie. – Dziękuję panu za te wspaniałości, panie Place.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł z wytwornym uśmiechem.

Wszyscy kończyli kawę i ciasto, podczas gdy Maura Beth wstała z kieliszkiem w dłoni.

– Sama nie wiem, dlaczego nie zrobiliśmy tego jeszcze przed przystawkami. Chciałabym

wznieść toast. – Odczekała, aż wstaną i uniosą swoje kieliszki. – Nie wiem, jak mam państwu

dziękować za serce włożone przez państwa w pomoc mnie oraz bibliotece. Naprawdę wierzę, że

staliśmy się już czymś znacznie więcej niż klubem książki. Nasze losy splotły się w sposób,

którego nigdy byśmy nie oczekiwali. A wcale się przecież nawet o to nie staraliśmy. Wygląda na

to, że zdarzyło się to zupełnie naturalnie, jak gdyby coś niepojętego pchało nas i pilnowało,

byśmy byli w stałym kontakcie. Są dla mnie państwo niczym prawdziwa rodzina. – Raz jeszcze

rozejrzała się i uśmiechnęła. – Mówiono mi, że miewam tendencje do przydługich i szmirowatych

przemów, ale mam nadzieję, że zwróciłam teraz uwagę na najważniejsze. Wydaje mi się, że przed

nami rysuje się przyszłość dużo jaśniejsza niż przed tygodniem, za co raz jeszcze chcę państwu

podziękować z głębi serca. Dzięki państwu było to możliwe.

Wszyscy nachylili się i stuknęli kieliszkami, a następnie napili się. Padło wiele radosnych

odpowiedzi: „To dla nas zaszczyt” czy „Sama bym tego lepiej nie ujęła”.

– I jeszcze, Periwinkle – ciągnęła Maura Beth, gdy zamieszanie wreszcie ucichło. – Naprawdę

przeszłaś dziś samą siebie na tę szczególną okazję. A zatem, niech żyje Wiśniowy Klub Książki

oraz Twinkle!

Znów rozległo się brzękanie, a Periwinkle popatrzyła z dumą na swoje wymyślne

wieszadełka.

– Pierwsza i jedyna restauracja z gwiazdami!

– Umówiłem się już na dziś wieczór z ciocią Connie i wujkiem Dougiem, ale powiedzieli mi, że

nie wracają prosto do domu – wyjaśnił Jeremy Maurze Beth, kiedy jechali przez miasteczko mniej

więcej w kierunku domku nad jeziorem. – Gdy wyjeżdżałem po ciebie, w kominku wciąż jeszcze

paliło się kilka polan. Masz może ochotę usiąść i popatrzeć ze mną przez chwilę, jak zamieniają

się w popiół?

Sięgnęła ręką i pogładziła go po kolanie.

background image

– Bardzo bym chciała.

– Nie chcę się z niczym spieszyć – mówił dalej – ale zawsze lubiłem opowiadać historie przy

kominku, od czasu wspaniałego obozu w Lookout Mountain, kiedy to miałem jedenaście lat. Po

zapadnięciu zmroku było tam chłodno, a do tego z łatwością można było sobie wyobrażać

potwory czyhające między drzewami. Opiekunowie próbowali nas wystraszyć swoimi upiornymi

głosami i niesamowitymi historiami. Pamiętam je wszystkie. Od obłąkanych rolników na

wymykających się spod kontroli traktorach po zwariowanych drwali biegających po lesie

i przecinających ludzi zapiętych ciasno w śpiworach na pół. Po tej opowieści przez całą noc nie

zmrużyliśmy oka. Dorastający chłopcy są bardzo emocjonalni.

Maura Beth miała zrezygnowaną minę.

– Obawiam się, że moje wspomnienia z obozów są znacznie nudniejsze. Były tam same

dziewczynki, a naszym najśmielszym tematem był makijaż i komu wolno go używać. A komu

nie wolno i dlaczego. Całe wakacje upływały pod hasłem „moja matka jest potworem”, więc

w sumie pod tym względem było trochę dramatycznie.

Jechali dwupasmową szosą, która wiodła przez przedmieścia nad jezioro. Nad nimi świecił

księżyc w pełni, który przez przednią szybę wyglądał na tak wielki, jakby noc z nim przegrała.

Nie dostrzegało się niczego wokół – chciało się tylko patrzeć w niebo i jechać wprost w jego

nieskończoność. To było hipnotyzujące, a jednoczenie rozpraszające.

– O, mój Boże, Królik Piotruś! – zawołał nagle Jeremy i zjechał lekko na bok, by ominąć

czmychającego na drugą stronę królika.

– Dobrze, że w niego nie wjechałeś. – Maura Beth uśmiechnęła się z wdzięcznością. Jeśli to

grzech zabić drozda, na pewno jeszcze gorzej jest rozjechać króliczka.

Jeremy czekał, aż opadnie mu adrenalina po tym spotkaniu z naturą.

– Żadnych ofiar. Za kierownicą mam refleks. Zdarzało mi się nawet zatrzymywać przed

spadającymi liśćmi.

Maura Beth głośno westchnęło.

– Oj, bracie.

– Zbyt poetycko?

Uśmiechnęła się tylko i uniosła brwi. Cieszyła się przejażdżką.

– Naprawdę chciałbym mimo wszystko wiedzieć, o czym teraz myślisz – naciskał.

Dalej siedziała bez słowa – wyglądała tajemniczo i obezwładniająco.

– O szczegółach porozmawiamy później. Na razie powiem ci tylko, że myślałam z radością

o stronie dwudziestej piątej.

background image

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Przepisy dla wiernych i głodnych

czytelników

*

N

ie da się poznać w pełni Cherico w stanie Missisipi ani specyfiki działań Wiśniowego Klubu

Książki bez kulinarnych przepisów, dzięki którym czytelnik może własnoręcznie przygotować

przepyszne potrawy swoich ulubionych bohaterów. Dlatego właśnie na następnych stronach

umieszczamy dodatek z przepisami do wypróbowania. Załączamy najserdeczniejsze życzenia

i mamy nadzieję, że znajdą tu państwo coś smacznego dla siebie. Wystarczy przewrócić kartkę,

wybrać coś apetycznego i zabrać się do gotowania!

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Łatwiuteńkie spaghetti

z kurczakiem Bekki Broccoli

Potrzebne składniki:

1 cały kurczak

1 paczka makaronu spaghetti

1/4 kostki masła

1/2 szklanki siekanej zielonej papryki

1 siekana cebula

1 szklanka siekanego selera naciowego

1 duża puszka grzybowej zupy krem

1 puszka siekanej czerwonej papryki

2 szklanki tartego sera cheddar

sól i pieprz do smaku

Kurczaka ugotować w osolonej wodzie do miękkości. Ugotowanego kurczaka wyjąć

i posiekać. Ugotować makaron spaghetti w bulionie z kurczaka. Podsmażyć na maśle

cebulę, aż się zeszkli, zieloną paprykę i seler. Warzywa dodać do makaronu, a następnie

wlać zupę grzybową z puszki, dodać kurczaka i czerwoną paprykę. Całość przełożyć do

żaroodpornego naczynia i posypać z góry serem. Piec w 180˚C na złoty kolor.

dzięki uprzejmości pani Rose Williams Turner z Natchez w Missisipi

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Mrożona sałatka owocowa

Connie McShay

Potrzebne składniki:

225 g śmietankowego serka

1/2 szklanki cukru

1 szklanka majonezu

1 szklanka rodzynek

1/2 szklanki siekanych orzechów (włoskich lub pekan)

1 puszka mieszanki owoców (odcedzona)

sos makowy

Wymieszać śmietankowy serek z cukrem, dodać majonez, rodzynki, orzechy i owoce,

przelać do dwunastu foremek na babeczki z papilotkami i zamrozić. Zapakować do

szczelnie zapinanej foliowej torby. (Dla smaku dodać 2 łyżeczki makowego sosu przed

podaniem).

dzięki uprzejmości Alice i Lucy Feltus oraz Helen Byrnes Jenkins z Natchez w Missisipi

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Budyń zapiekany z sherry

Periwinkle Lattimore

Potrzebne składniki:

2 łyżeczki cukru

szczypta soli

11/2 łyżeczki wanilii

11/3 szklanki pełnotłustego mleka

31/2 łyżeczki sherry

3 białka jaj

1 dodatkowa łyżeczka cukru

Mleko wlać do rondla, wymieszać z dwiema łyżeczkami cukru i solą, gotować na

wolnym ogniu, aż rozpuści się cukier – około pięciu minut. Zdjąć z palnika, dodać sherry

i wanilii.

W osobnej misce wymieszać białka jaj z dodatkową łyżeczką cukru, następnie ubić na

sztywno i powoli dolać mieszanki z rondla. Wlać masę do formy przez sitko, formę

umieścić w naczyniu żaroodpornym w kąpieli wodnej (zwykle do połowy) i piec

w 160˚C przez około godzinę. Jeśli wetknięta wykałaczka będzie po wyjęciu sucha,

budyń jest gotowy. Podawać na ciepło lub na zimno.

dzięki uprzejmości Helen Louise Jenkins Kuehnle z Natchez w Missisipi

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Poncz z wiśniami i colą/poncz limonkowy Bekki

Broccoli

Potrzebne składniki:

1 l dowolnego zimnego napoju typu cola (niedietetycznego)

1 l dowolnego zimnego napoju imbirowego (niedietetycznego)

1 słoik wisienek koktajlowych

3 limonki

Wlać colę i napój imbirowy do dużej miski do ponczu i zamieszać. Dodać słoik wisienek

koktajlowych bez ogonków i połowę zalewy. Przekroić limonki na pół i wycisnąć sok do

mieszanki. Wymieszać wszystko razem i podać.

dzięki uprzejmości Lauren R. Good z Memphis w Tennessee

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Pomidorowe tymbaliki z kremowym serkiem

Periwinkle Lattimore

Składniki galaretki:

2 szklanki pomidorowego soku (albo soku typu „8 warzyw”)

1/2 szklanki siekanej cebuli

2 siekane natki selera

1 paczka żelatyny

1/4 szklanki zimnej wody

2 łyżeczki soku z cytryny

kilka kropli sosu chili

kilka kropli sosu Worcestershire

Gotować sok pomidorowy, cebulę i seler przez około 20 minut, aż warzywa będą

miękkie. Odcedzić warzywa, a sok pomidorowy odstawić. Rozpuścić żelatynę w zimnej

wodzie, dodać do soku pomidorowego, potem dodać sok z cytryny, sos chili i sos

Worcestershire.

Składniki nadzienia:

225 g kremowego serka

2 łyżeczki majonezu

1 łyżeczka startej cebuli

sól i pieprz do smaku

słodka papryka (opcjonalnie)

Zrobić małe kulki ze składników nadzienia, włożyć do osobnych foremek i pociąć

w kwadraty. Zalać kulki pomidorową galaretą, odczekać, aż stężeje, i podawać

schłodzone. Dla smaku udekorować porcją majonezu i posypać dla ozdoby papryką.

dzięki uprzejmości pani Rose Williams Turner z Natchez w Missisipi

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Tort czekoladowo-wiśniowy Maury Beth

Składniki ciasta:

2 szklanki mąki

2 szklanki cukru

szczypta soli

1 szklanka dowolnego napoju typu cola

1/3 szklanki oleju

1/2 kostki masła

3 łyżki kakao w proszku

1/2 szklanki maślanki

1 łyżeczka sody

2 łyżeczki wanilii

3 łyżki zalewy z wisienek koktajlowych

1 słoik drobno posiekanych wisienek koktajlowych

2 jaja

Wymieszać w misce mąkę, sól i cukier. W rondelku podgrzać colę z olejem, masłem

i kakao. Przelać gorący płyn do miski i ubić mikserem, potem dodać porcje maślanki,

sody, wanilii, zalewy z wisienek i ubijać dalej. Dobrze zmiksowaną masę przelać do

wysmarowanej formy i piec 25 minut w 180˚C.

Składniki polewy:

1/2 kostki masła

3 łyżeczki kakao

6 łyżek pełnotłustego mleka

3 łyżki zalewy z wisienek koktajlowych

450 g cukru pudru

2 łyżeczki wanilii

1 szklanka drobno posiekanych orzechów pekan

Podgrzać masło, kakao i mleko, aż masło się rozpuści, dodać pozostałe składniki i ubić

background image

mikserem. Polewę nakładać na ciasto, póki jest gorące lub jeszcze ciepłe, żeby dobrze się

rozprowadzała. Kroić po ostygnięciu.

dzięki uprzejmości Marion A. Good z Oxford w Missisipi

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Cytrynowe/limonkowe ciasto

pana Parkera Place’a

Składniki spodu:

1 aluminiowa tacka pod ciasto

1 paczka markizów Carr’s Ginger Lemon Creme Tea Cookies

2 łyżki masła lub margaryny

Paczkę ciastek skruszyć robotem kuchennym, albo przełożyć do zamykanej szczelnie

torby i rozbić bądź rozwałkować wałkiem na okruszki.

Przesypać okruszki do aluminiowego naczynia, rozpuścić masło i dolać do okruszków.

Uformować z masy spód ciasta, odstawić.

Składniki nadzienia:

1 puszka chudego mleka skondensowanego

3 jaja

4 limonki lub 4 cytryny

Uwaga: Limonki nadadzą ciastu kwaśniejszy smak, z cytryną będzie słodsze.

Przelać mleko skondensowane do dużej miski. Rozbić trzy średnie jaja, oddzielić żółtka

(białka można zachować na przykład do omletu). Dodać żółtka do mleka i dokładnie

wymieszać, aż nabierze jednolitej konsystencji. Wycisnąć sok z cytryny lub limonek (nie

używać rozcieńczanego wodą koncentratu), dodawać sok do mleka z żółtkami małymi

porcjami i za każdym razem dokładnie mieszać, dopóki cały sok nie połączy się

z mieszanką. Przelać całość do formy i piec w 180˚C przez około 25 minut. Jeśli ciasto za

bardzo się przepiecze, nadzienie będzie mączne. Kroić i podawać po schłodzeniu.

Wystarcza na sześć porcji.

pan Parker Place (Joe Sam Bedloe) z Cherico w Missisipi

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo

background image

Wreszcie na koniec: wskazówki Tęgiego Faceta,

jak „wyspować” lody

Potrzebne składniki:

1 łyżka (najlepiej gorąca, zaraz po wyjęciu ze zmywarki; w przeciwnym razie pochuchać,

żeby metal się nagrzał)

1 pudełko nienaruszonych, nieotwieranych wcześniej lodów w dowolnym smaku

Wyjąć lody z zamrażarki, postawić na blacie, po czym pokrzyczeć na nie przez chwilę,

żeby raczyły się pospieszyć i chociaż trochę zmiękły. Zdjąć wieczko i zacząć badać brzegi.

Rozpocząć skrobanie ze wszystkich czterech brzegów. Zagłębiać się stopniowo, aż sięgnie

się dna i utworzy „wyspę” lub aż pojawi się żona z okrzykiem „Przestań natychmiast, nie

zjesz potem obiadu!”. Gdy odejdzie, czynność powtórzyć i spłukać (łyżkę).

dzięki uprzejmości Justina Rawlingsa „Tęgiego Faceta” Brachle z Cherico w Missisipi

===LUIg TCVLIA5 t Am 9 Pe0 x 8 Tn d XI0 Y0 Vz1 cHGo aNEQo


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Monroe Mary Alice Klub ksiazki
Monroe Mary Alice Klub książki
Monroe Mary Alice Klub książki(1)
Monroe Mary Alice Klub książki
Monroe Mary Alice Klub książki
Desery wiśniowe, książka kucharska
Historia książki 4
Historia książki
Stawonogi ladowe i przystosowanie do srodowiska A Wisniowski
OPRACOWANIE FORMALNE ZBIORÓW W BIBLIOTECE (książka,
Marketing ksiazki UAM 2009
KSIĄŻKA OBIEKTU pdf
ksiazka
Klub Malawi Budowa denitrifikatora

więcej podobnych podstron