Przekrój, nr 29/2003
ŹLE SIĘ CZUJĘ
Najpierw należy wybrać z zestawu dostępnych wydarzeń jakieś mało rażące. Nie za duże i nie za małe, i
nie żadne drastyczne, żadna śmierć, żadna krew, żadne mięso, żeby nie popaść w niepotrzebny gotyk i
istotę wszechrzeczy. Żadne kwiaty i ptaki, żadnej przyrody, żeby nie było zbyt oazowo. Żadne lesbijki,
żeby nic za bardzo nie uważać i nie angażować się niepotrzebnie, kiedy nie jest się zaangażowanym. Nic
osobistego, żeby nie pokazywać majtek do kamery, ponieważ jest to nieopłacalne. Nic zbyt
prawdziwego, żeby nikogo nie urazić. Nic o mężczyznach, żeby nie zwerbowały mnie feministki. Czarne
paski na oczach osób występujących w programie i pierwsza litera z wymowną kropką zamiast nazwiska.
Co tydzień siadam i piszę wypracowanie na temat: życie osoby, którą uważam, że korzystnie by było,
żebym była, mętny, starannie obliczony roztwór o trudnym do powiedzenia, niewystępującym w
przyrodzie kolorze.
A dopiero przedwczoraj siedziałam gdzieś z kolegą, to było studio nagraniowe, jakaś klaustrofobiczna,
ciasna jak betonowe oczko piwnica, i nie spaliśmy już trzydzieści kilka godzin, a to, co zjedliśmy kilka dni
temu, wspominaliśmy z rozrzewnieniem jak dzieciństwo. Swoje narządy wewnętrzne przechodzące bunt
młodzieńczy popijaliśmy wódką z butelki, żeby nie uciekły. Najpierw była godzina druga w nocy, potem
była trzecia, a potem wzięłam cudzy parasol i uciekłam na ulicę. Myślałam o tym, w którym kierunku jest
Gdańsk, ale niezbyt starannie, raczej skupiałam się ogólnie na samej czynności uciekania, bo myliły mi
się kroki. Dogoniono mnie i zaciągnięto z powrotem. „Tak sobie tylko spacerowałam” – powiedziałam ze
skruchą i rozpłakałam się. Brakowało mi tylko obuwia zamiennego w woreczku. Nie płaczę, samo się
płacze – płakałam. Potem zaczęłam się śmiać, bo właściwie nie robiło mi to różnicy, a zdecydowanie było
bardziej estetyczne i koleżeńskie. Śmiech sypał się z ust jak gruz. Skorupka pękła i ciekłam na wszystko
wokół niezaczepiana, powodując konsternację publiczności.
Jestem pewna, że długo już mi ten cały makijaż nie pociągnie, nastroje są schyłkowe, ogólnoeuropejska
twarz odłazi na brzegach. System nerwowy regulowany usilnie jak wylewająca rzeka wychodzi od czasu
do czasu przez sobie tylko znane szpary w zabezpieczeniach. Mój cień mi dogryza jak złośliwe
rodzeństwo. Mój cień mnie bije, zabiera mi te wszystkie niezbędne do estetycznego, kulturalnego życia
rekwizyty, torebkę, puder, chusteczkę, widelec.