"Czuję się jakbym miał założony kaganiec". Wesoły Kierowca został ocenzurowany?
WP / Andrzej Hulimka
Michał Fabisiak: Zarząd Transportu Miejskiego uznał, że swoimi żartami przekroczył pan granicę dobrego smaku. Pracodawca wezwał pana "na dywanik". Czego dotyczyła rozmowa z przełożonymi, czy działalność Wesołego Kierowcy została objęta cenzurą?
Robert Chilmończyk: Powiedzieli mi, żebym nie poruszał kwestii metra, nie mówił, że jestem pod wpływem alkoholu , a w autobusie nie działają hamulce. Niektórzy pasażerowie mogą tak jak ZTM nie znać się na żartach i na moje słowa zareagować strachem. Zwrócili mi uwagę, abym zajął się autobusem i mówił tylko "dzień dobry" oraz "do widzenia", co uważam za zbyt monotonne. Dlatego teraz czuję się trochę jakbym miał założony kaganiec, ale daję radę. Mam jeszcze inne teksty, choć tak naprawdę moje komentarze zależą od tego co akurat dzieje się w autobusie. Jak tylko jest mikrofon robię swoje.
Nie rozumiem co ma strach pasażerów do opóźnień przy realizacji miejskich inwestycji, w tym przypadku II linii metra, z której żartował pan w trakcie jazdy.
- Miasto jest uczulone na tematy związane z metrem. W trakcie kursu do którego pan nawiązał powiedziałem, że właśnie otworzyli nową linię, ale pewnie zaraz ją zamkną, jak to u nas w zwyczaju bywa. Przecież wszyscy wiemy jak się w Polsce buduje. Stale zdarzają się jakieś wpadki, np. lotnisko w Modlinie czy autostrady. Mój komentarz był w formie żartu, a nie krytyki.
To prawda, że coraz częściej dostaje pan autobus bez mikrofonu?
- Mikrofon otrzymuję rzadziej - może specjalnie, ale jak się trafi, to od razu z niego korzystam. Staram się budzić ludzi do życia i uśmiechu. Niektórzy są sfrustrowani, brakuje im dystansu i poczucia humoru. Chcę zmienić tych ludzi i nasze miasto. Zdaję sobie sprawę, że trochę walczę z wiatrakami, ale moim zdaniem warto. Kolumb wypływał, bo chciał odkryć nowy świat. Kiedy mówił, że coś jest na drugiej półkuli to nikt mu nie wierzył. Ludzie uważali go za wariata. Tak samo było z Kopernikiem. Oczywiście to bardzo poważne przykłady, ale one pokazują, że warto robić coś innego niż wszyscy. Mam świadomość, że moje działania są fajne i popiera je 80 proc. ludzi.
A pozostałe 20 proc. to miejscy urzędnicy i ZTM?
- Gdyby urzędnicy miejscy podchodzili do swojej pracy z sercem i uśmiechem, wszystko wyglądałoby inaczej. To samo dotyczy lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli oraz przedstawicieli innych zawodów. Wszyscy powinni się zmienić. Nie chodzi nawet o poczucie humoru, ale ludzką życzliwość. Uważam, że w swoją pracę należy włożyć serce, bez względu na to czy jest ona mniej lub bardziej ciekawa.
Skąd pomysł na to, aby w czasie jazdy zabawiać ludzi?
- Zobaczyłem, że jest mikrofon. Postanowiłem z niego korzystać. Na początku tylko witałem pasażerów. Mówiłem "dzień dobry pani, panu". Później zacząłem się rozkręcać i rozweselać pasażerów. Robię to już od trzech lat.
Jak na początku reagowali ludzie?
- Pamiętam, że pasażerowie byli bardzo zdziwieni, gdy po wejściu do autobusu słyszeli "dzień dobry pani/panu". Otwierali usta, rozglądali się, robili dziwne miny. Zastanawiali się o co chodzi. Z czasem zaczęli się oswajać. Osoby siedzące w środku informowały wchodzących pasażerów o tym co się dzieje. Tak to wyglądało.
"Tu już państwa wysadzam, ale nie w powietrze, nie bójcie się nie jestem terrorystą", "na tym odcinku damy sobie z buta tak, że wszyscy poczujemy wiatr we włosach, no i pod pachami przy okazji". Takie teksty rzuca pan do pasażerów w trakcie jazdy. Skąd pan je bierze?
- Wszystko przychodzi spontanicznie. Mam oczywiście swoje stałe ulubione teksty, ale często dochodzi coś nowego. To nie jest tak, że wracam do domu i myślę dwie godziny, co jutro powiem w autobusie. Po pracy się wyłączam. Mam dowcip sytuacyjny. Za kółkiem staram się w wesoły sposób komentować to co się dzieje w danym momencie. Lubię oglądać komedię. Cenię Monty Pythona. Kiedyś zaczerpnąłem żart z programu Manna i Materny. Była w nim taka scenka, w której Materna szedł jedną z warszawskich ulic. Nagle się zatrzymał i schylił. Na ziemi leżał jakiś korek. Materna go podniósł i powiedział "ależ w tej Warszawie są korki". To mnie zainspirowało. Zebrałem kilka korków od wina i położyłem obok siebie. Zdarza się, że pokazuje je osobom, które stoją najbliżej mnie i mówię „ale mamy w Warszawie korki, co nie”?
Kolegom z pracy nie podoba się to co pan robi.
- Uważają, że zachowuję się jak małpa. Ich zdaniem kierowca powinien skupiać się tylko na prowadzeniu autobusu. Często mówią "jak ja mogę gadać do tych pasażerów, przecież to są buraki". Większość moich kolegów po fachu nie rozumie, że to my jesteśmy dla podróżnych, a nie oni dla nas. Pracujemy w usługach i nie powinniśmy przynosić domu do pracy. Większość osób nie potrafi tego rozgraniczyć. Poza tym ludzie w naszym kraju są zawistni. Myślą, że za swoją działalność biorę dodatkowe pieniądze. Łatwo jest krytykować innych, trudniej coś zrobić samemu. Typowo polskie zachowanie.
Pasażerowie jednak pana doceniają. Ludzie piszą, że z takim kierowcą pojechaliby nawet na koniec świata.
- Mam olbrzymią satysfakcję zarówno zawodową jak i prywatną, gdy widzę, że ludzie się do mnie uśmiechają i doceniają to co robię. Od firmy nigdy nie dostałem za to żadnych pieniędzy. Raz tylko ZTM dał mi nagrodę, a poza tym żadnej pochwały. Koncentrują się tylko na tym co złe. Klapki mają na oczach. Jak przyjdzie dziesięć pochwał i jedna skarga, to zwrócą uwagę tylko na naganę. Premią i nagrodą są dla mnie ludzie, którzy na facebooku przesyłają mi ciepłe słowa oraz pasażerowie, którzy machają ręką na pożegnanie i dziękują za wspólną jazdę. Jest też grupka dzieciaków, którzy jeżdżą ze mną tam i z powrotem. Oni są z rozbitych rodzin, nie mają ojców. Zamiast siedzieć przed komputerem czy włóczyć się po mieście podróżują ze mną autobusem i nazywają mnie tato. To bardzo miłe, często spędzam z nimi więcej godzin niż ze swoimi dziećmi.
Jak pana rodzina ocenia to co pan robi? - Wydaje mi się, że córka na początku mogła się wstydzić. Jak chodziła do liceum to większość dzieci miała rodziców lekarzy, prawników, a ja byłem tylko zwykłym kierowcą, mimo, że mam wyższe wykształcenie. Później o mojej działalności zrobiło się głośno. Ludzie sami ją wypytywali czy ten Wesoły Kierowca to twój tata. Wtedy zaczęła być ze mnie dumna. Z żoną natomiast się rozstałem. Do tego co robiłem podchodziła sceptycznie, może gdybym przynosił z tego jakieś pieniądze, to byłaby zadowolona, a tak ją to nie interesowało.
Poprawia pan humor nie tylko pasażerom, ale również kierowcom stojącym w korkach.
- Pokazuję im swoje lizaki. Znajdują się na nich hasła typu „wrzuć na luz” czy „uśmiechnij się”. Kierowcy odbierają to bardzo pozytywnie. Stojąc w korku są wkurzeni. Dzięki mnie o tym zapominają, a na ich twarze powraca uśmiech. Często tak jest, że gdy pokazuję lizaka kierowcy jednego z samochodów, widzą to inni, którzy natychmiast trąbią i machają. Uśmiech nikomu nie zaszkodzi i bardzo łączy nasze społeczeństwo. Dzięki temu jest łatwiej na drodze.
W jakim sensie?
- Między użytkownikami samochodów tworzy się wspólnota. Jedna osoba się uśmiechnie, potem druga. Ktoś chce zmienić pas ruchu, to kierowca stojący obok go wpuści, ponieważ jest zadowolony. Przed chwilą się uśmiechnął i czuje się zrelaksowany. W ten sposób to działa. Podobnie zresztą jest w autobusie. Ludzie przestają być anonimowi, zagadują do siebie, komentują to co się dzieje. Po powrocie do domu wrażeniami dzielą się ze swoimi bliskimi. Mają o czym porozmawiać przy obiedzie.
Próbuje pan zbliżać ludzi, dlatego jestem ciekaw czy wpuściłby pan do autobusu tych, którzy społeczeństwo dzielą, czyli polityków.
- Nie zajmuję się polityką i staram się jej unikać. Nie zabrałbym ze sobą żadnego polityka. Zresztą oni nie jeżdżą komunikacją miejską tylko limuzynami za pieniądze podatników.
I nie są tak pozytywnie odbierani jak pan. Ludzie często pana zaczepiają na ulicy?
- Jedni zaczepiają, inni tylko patrzą i komentują: "o to jest właśnie ten Wesoły Kierowca". Trochę mnie to onieśmiela. Na przykład byłem kiedyś ze swoją kobietą w klubie w Warszawie. Zamówiliśmy wódkę i w coolerze stała kartka z narysowaną uśmiechniętą buzią oraz napisem "uśmiechnij się". Na początku nie wiedziałem o co chodzi. Później kupowałem piwo przy barze i jedna z kelnerek zapytała mnie czy widziałem tą kartkę. Powiedziała mi, że to jest dla mnie od całego personelu. Okazało się, że ci młodzi ludzie byli moimi pasażerami. Wzruszyłem się wtedy i nawet napiwek zostawiłem. Dwie dychy – przy mojej pensji to dużo. Miałem też taką sytuację nad morzem, że podeszła do mnie jakaś dziewczyna i zapytała czy nie jestem przypadkiem Wesołym Kierowcą.
Miło, że ludzie mnie zapamiętują. Szkoda tylko, że nie mogę dotrzeć do większej liczby warszawiaków. Poruszam się jedynie po Bródnie, Tarchominie, Targówku i Pradze. W tym miesiącu mamy dostać nowe autobusy. Może trochę linie się zmienią. Teraz często mam 120. Jeżdżą ze mną te same osoby, które już mnie słyszały i dobrze znają. Trudniej trafić na nowych pasażerów, których mógłbym rozbawić.
Dzięki zdobytej popularności jest pan pewnie łakomym kąskiem dla innych przewoźników. Pojawiają sie propozycje zmiany pracy?
- Odezwał się do mnie duży przewoźnik z Małopolski, który chciał mnie zatrudnić. Jestem jednak związany z Warszawą i nie zamierzam się przeprowadzać. Napisał do mnie też ktoś z Mazur z zapytaniem czy nie zawiózłbym go do ślubu jako szofer. Jeszcze inna osoba chciała z kolei zrobić wieczór panieński w autobusie. Propozycji dostaję dużo.
Podejrzewam, że nie brakuje panu również adoratorek. Zapraszają na kawę?
- Pisze do mnie wiele przedstawicielek płci pięknej. Nie spodziewałem się, że potrafią być aż tak namolne. Nie korzystam jednak z ich propozycji, dlatego, że mam fantastyczną kobietę.