STEVE FEASEY
„WILKOŁAK. DLACZEGO JA?”
1
Trey Laporte otworzył oczy i zamrugał, porażony blaskiem późnego
poranka. Usiadł na łóżku i zaraz złapał się za głowę. Poczuł, jakby w jej
wnętrzu eksplodował granat. Pod jego powiekami zapaliły się gwiazdy, a cia-
łem wstrząsnęła fala nudności. Jęknął i opadł z powrotem na poduszkę; leżał
ze wzrokiem wbitym w sufit, który dziwnie falował. Z ustami pełnymi śliny
starał się powstrzymać torsje, licząc na to, że wszystkie objawy zaraz ustąpią.
Uzmysłowił sobie, że nie pamięta momentu, w którym kładł się spać
wieczorem poprzedniego dnia. Marszcząc czoło z wysiłku, usiłował sobie
przypomnieć cokolwiek, zebrać w całość choćby jedną informację, która by
mu podpowiedziała, dlaczego tak się czuje. Na próżno.
Po kolacji grał w świetlicy z Wayne'em na xboksie w
Pro-Evolution
Soccer. Wayne, jak zwykle, ruszał się po boisku w ślimaczym tempie i po
jakimś czasie Trey miał już dość młócenia go. O dziewiątej wrócił do pokoju,
żeby przed snem posłuchać muzyki z MP3. Wszedł, zamknął drzwi na klucz
i... nic więcej nie pamiętał.
Nie pamiętał absolutnie niczego, co się stało od tamtego momentu. Jakby
ktoś wcisnął klawisz kasowania, kiedy on wszedł do pokoju, i wymazał
wszystko, co się wydarzyło.
Jeszcze raz dźwignął się z poduszki. I znowu poczuł nudności. Syknął.
Wyschły mu usta, a spuchnięty język przyklejał się do podniebienia. Był
spragniony. Spuścił nogi z łóżka. Oczy miał wciąż zamknięte, bo raziło go
słońce. Miał wrażenie, że we wnętrzu jego czaszki przy każdym ruchu
wybuchają fajerwerki. Zorientował się, że jest nagi, a przecież nie sypiał bez
piżamy. Wsunął dłoń pod poduszkę i wyciągnął spodenki. Wszystko to
wydało mu się bardzo dziwne. Wreszcie Trey otworzył oczy i schylił się, by
włożyć dół piżamy. W tej samej chwili wzrok chłopca padł na adidasy. Jego
ulubione adidasy. Co, do cholery...?
Ktoś energicznie zapukał do drzwi.
Trey zignorował pukanie i na chwilę zapomniał o ogniu, który trawił
każdą cząstkę jego ciała. Oszczędzał długie tygodnie, by kupić sobie te buty, i
oto teraz leżały przed nim porozrywane, jakby ktoś w ataku szału pociął je
dużym nożem. Schylił się, żeby dokładniej obejrzeć zniszczone adidasy, i aż
jęknął, gdy poczuł kolejną falę bólu w głębi czaszki.
- Moje buty! Co, do...? - Głos mu się załamał, gardło zdawało się palić
żywym ogniem. Instynktownie przyłożył dłoń do szyi. Kiedy przełknął ślinę,
aż zamrugał. Nawet tak prosty odruch powodował nieprzyjemne doznania.
Stanął, rozglądając się za czymś do picia, i dopiero teraz zauważył chaos, jaki
panował w jego pokoju. Obracał się powoli, z ustami otwartymi ze
zdumienia.
Gdy ciałem Treya wstrząsnął dreszcz, chłopak poczuł chłód. Zerknąwszy
przez ramię, zobaczył, że okno wisi odchylone pod dziwnym kątem,
wyrwane z górnego zawiasu. Na framudze widać było wyżłobienia, metal
prześwitywał w miejscach, w których zdrapano plastikową powłokę. Wzrok
chłopca przesunął się na prawo od okna, gdzie w tynku widniały głębokie
bruzdy, jakby ktoś rozorał ścianę grabiami.
Jakim cudem przespał noc i niczego nie usłyszał? Czy to w ogóle możliwe?
Pokój był zrujnowany. Jego rzeczy - miał ich niedużo, dlatego trzymał je
porządnie poukładane - walały się po całym pomieszczeniu, wiele z nich
zostało zniszczonych. Serce tłukło mu się w piersi i poczuł, że ma ochotę
wrzasnąć, by dać upust furii. Zbierało mu się na płacz. Był wściekły.
Zapragnął się dowiedzieć, kto to zrobił, i...
Znowu ktoś zapukał, tym razem głośniej. Trey odwrócił się w tamtą stronę.
Jego wzrok padł na klucz, który tkwił w zamku od wewnątrz. Podszedł i
spróbował przekręcić gałkę, pewny, że drzwi się otworzą. Cofnął się o krok,
ponieważ nawet nie drgnęły. Patrzył podejrzliwie na ich białą, lśniącą
powierzchnię. Po chwili wyciągnął rękę, ujął klucz w dwa palce i powoli
przekręcił go zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Znów zmarszczył czoło,
kiedy usłyszał, jak blokada wysuwa się z zamka i chowa w głównej komorze.
Uchylił drzwi. Spojrzał jeszcze raz na okno - zamek był nienaruszony. Serce
chłopca wyraźnie przyspieszyło, on zaś, zdruzgotany, po raz kolejny rozejrzał
się po pomieszczeniu, nie mając najmniejszego pojęcia, co się mogło
wydarzyć. Ponownie poczuł przypływ nudności.
Uszkodzenia okna sugerowały, że dokonano ich od wewnątrz... a przecież
spał tutaj. Z pewnością by się obudził, gdyby ktoś demolował mu pokój!
Trey powoli wrócił do łóżka. Podniósł z podłogi zniszczone adidasy i
usiadł na materacu wpatrzony w skórzano-gumowe strzępy, które zostały z
jego cennej własności - najlepszych butów, jakie kiedykolwiek miał.
Pomyślał, że wyglądają jak zwierzę po sekcji, i zaraz przypomniał sobie
żaby, które musieli preparować na lekcjach biologii - rozcinali twardą skórę i
odciągali ją, by odsłonić zakrwawione wnętrzności. Ze sznurowadeł, które
wiązał tyle razy, została plątanina pozrywanych i postrzępionych kawałków.
- Treyu? - rozległ się głos Colina Wallingtona. - Wszystko w porządku,
Treyu?
Drzwi otworzyły się trochę szerzej i chłopiec usłyszał, jak gość
wstrzymuje oddech.
- O mój Boże! Coś ty narobił?
Colin Wallington wszedł do pokoju. Był wysokim, chudym mężczyzną o
gładko ulizanych, czarnych włosach i chciwym, rozbieganym spojrzeniu.
Cechy te w połączeniu z cienkim, haczykowatym nosem nadawały mu
nieprzyjemny, ptasi wygląd, dlatego też wychowankowie zarządzanego przez
niego domu dziecka obdarzyli go przydomkiem Sęp. Wallington zatrzymał
się na środku pokoju i rozglądał dokoła z niedowierzaniem, kręcąc głową. A
potem, wyraźnie rozwścieczony, spojrzał na Treya.
- Coś ty tu wyczyniał?!
- Oszalałeś? - jęknął chłopiec. - To nie ja! Dlaczego miałbym robić taką
demolkę we w ł a s n y m pokoju i niszczyć w ł a s n e rzeczy? Spójrz na te
buty! - Podniósł wyżej adidasy i w tej samej chwili przypomniał sobie, że jest
nagi. Przykrył się i znowu sięgnął po spodenki piżamy. Wciągnął je pod
kołdrą.
Trey zauważył, że Colin cały drży, tkwiąc w miejscu, jakby jakiś prąd
płynący przez jego ciało nie pozwalał mu się ruszyć. Patrzył na nastolatka,
zaciskając i rozprostowując palce dłoni.
W ciągu całego swojego trzyletniego pobytu w domu dziecka Apple
Grove, Trey nie widział dyrektora tak rozgniewanego. Colin był złośliwym i
mściwym człowiekiem, zdawał się czerpać chorobliwą przyjemność z
poniżania tych, którymi się opiekował, lecz o ile chłopak się orientował,
dyrektor nigdy nie dopuścił się fizycznej przemocy wobec żadnego z
podopiecznych. Za to potrafił być paskudnym tyranem, który nie przebierał
w słowach, kiedy chciał zranić nielubiane przez siebie dzieciaki. Trey po raz
pierwszy bał się, że mężczyzna może go uderzyć.
- Masz pojęcie, ile mi narobiłeś kłopotów tym swoim popisem? I ile
dodatkowej pracy mi przysporzyłeś? – wycedził Colin przez zaciśnięte zęby.
Poruszana tikiem lewa brew zaczęła drgać rytmicznie. - Będę musiał
sporządzić raport, zamówić kogoś, kto naprawi okno, i...
Zamilkł i pociągnął nosem, a jego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia,
upodabniając mężczyznę do chimery; brew nad lewym okiem wciąż
poruszała się regularnie w rytm niesłyszalnej melodii.
- Na Boga, a cóż to za smród?
Schylił się i podniósł podartą bluzę Treya. Powąchał ją i stwierdził, że nie
jest źródłem odoru wypełniającego pokój. Cisnął ubranie z powrotem na
podłogę i obrzucił chłopca podejrzliwym spojrzeniem.
- Coś ty tu wyprawiał, obrzydliwy gnojku? Teraz i Trey to poczuł. Oleisty,
metaliczny zapach przywodzący na myśl zbutwiałe liście i świeżo przeko-
paną ziemię. Wyczuwało się w nim coś jeszcze, czego nie potrafił nazwać.
Był to brązowawopomarańczowy zapach, który - choć wydawał mu się
dziwnie znajomy - pozostawał poza granicą rozpoznania.
Po chwili Trey zdał sobie sprawę, że takie spostrzeżenie nie ma sensu.
Brązowawopomarańczowy zapach? Co za pomysł? Przecież zapachów się nie
widzi, a tylko... można je poczuć.
Lecz tak właśnie wyobraził sobie woń wypełniającą pokój: jako
intensywny, podobny do brązowego sosu kolor głębi, z którego wydobywały
się pomarańczowe bańki - choć nawet słowo kolor nie do końca opisywało
odczucie, jakie chciał wyrazić. Przypominało to bardziej wspomnienie
doznania, jakiś wrodzony zmysł, który utracił albo którym nigdy dotąd się
nie posługiwał - jakby ktoś niewidomy od urodzenia próbował oczyma
wyobraźni zobaczyć i opisać, jak to jest oglądać niebo.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową, próbując pozbyć się tych dziwnych
myśli.
- Czy ty mnie słuchasz? - zapytał Colin i wycelował w chłopca drżący
palec. - Tego - powiedział i powiódł wzrokiem po pokoju - już za wiele.
Nawet jak na ciebie. Myślałem, że po tych trzech latach wyzbyłeś się już
gniewu. Najwyraźniej jednak trzeba ci przypomnieć, jak zachowuje się
normalny człowiek. Zafunduję ci krótkie wakacje w OPN-ie. Pamiętasz
ostatni pobyt? Nie wątpię, że znowu poczujesz się tam jak w domu, gdy
zakwaterują cię na oddziale z bandą takich samych psychopatów jak ty. Pakuj
się - jeszcze dzisiaj jedziesz do Ciupy.
Ciupą nazywano centralną jednostkę Oddziału Psychiatrycznego dla
Nieletnich, dokąd wysyłano wychowanków Apple Grove, którym odbiła
palma. Samookaleczające się dzieciaki, te, które mogły popełnić samobójstwo,
agresywne - wszystkie je wysyłano do OPN-u. Sam oddział nie był taki zły,
lecz zanim tam kogoś skierowano, musiał najpierw przejść przez Ciupę, gdzie
jedyną metodą na uspokojenie delikwenta było nafaszerowanie go taką
ilością lekarstw, że stawał się żywym trupem. Treya wysłano na oddział pięć
miesięcy po przybyciu do domu dziecka z powodu odmowy komunikowania
się z innymi i pobicia jednego z wychowanków, Matthew Cottera. Nikt z
personelu nie miał pojęcia, że przyczyną, dla której chłopak w ogóle nie
chciał rozmawiać, był właśnie Matthew Cotter. To on codziennie, przez całe
pięć miesięcy, wsadzał głowę Treya do muszli klozetowej, aż do dnia, gdy
gnębiony wreszcie się postawił, w wyniku czego dręczyciela odwieziono do
szpitala ze złamanym nosem.
- Colinie, już ci mówiłem - powiedział Trey i zamrugał z bólu. Samo
artykułowanie słów było bardzo bolesne. - To nie moja robota. Dlaczego
miałbym się tak zachowywać? Nie możesz odesłać mnie do Ciupy za coś, cze-
go nie zrobiłem! Naprawdę nie wiem, w jaki...
- Nie chcę tego słuchać, panie Laporte. Pakuj się. -Ale...
- Pakuj swoje rzeczy... NATYCHMIAST.
- Chrzanić to. - Trey obrzucił wychowawcę nienawistnym spojrzeniem. -
Te buty kupiłem tydzień temu! - Kopnął adidas, zachwiał się i ze wzrokiem
wbitym w podłogę opadł z powrotem na materac. Czuł się obolały, jakby
miał się zaraz rozchorować. - Musiałem zostać czymś odurzony - rzucił
nieśmiało i pokręcił głową, świadomy tego, jak niewiarygodnie zabrzmiała ta
wymówka. - Pewnie ktoś dodał mi coś do jedzenia albo do picia, a potem
włamał się i nabałaganił.
-Ach tak, może, kiedy nie patrzyłeś, Belinda albo... ktoś inny z
personelu... dodała ci do herbaty rohypnolu, żeby tu przyjść i narozrabiać. A
potem tajemniczy napastnicy, niewidziani przez nikogo, przynieśli cię tu i
zamknęli drzwi od środka. Może wciąż siedzą pod łóżkiem? Daj spokój,
Treyu. Nie traktuj mnie jak skończonego idioty, dobrze?
Trey poczuł, że wzbiera w nim fala niechęci wobec niesprawiedliwości,
jaka go spotkała. Zacisnął pięści, usiłując zapanować nad narastającym
gniewem. Przecież to jemu działa się krzywda w jego własnym pokoju i j e g
o rzeczy zniszczono, a mimo to został oskarżony. Brązowawopomarańczowy
zapach stał się jakby intensywniejszy, a chłopak poczuł, że chciałby rykiem
wyrazić wściekłość wobec świata. Miał niejasną świadomość, że to od niego
pochodzi ten smród, jednocześnie u podstawy kręgosłupa zaczął odczuwać
irytujące mrowienie, które szybko przeszło w nieznośny ból.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Nie teraz! - zawołał Colin. - Jeszcze tu nie skończyłem! Więcej nie będę
powtarzał, Treyu. Pakuj się.
Nastolatek zgiął się wpół, wstrząsany spazmami. Całe jego ciało płonęło.
Zbierało mu się na wymioty.
- Colinie, mówię ci, ja... uuch.
- Patrzcie tylko - rzucił wychowawca z drwiącym uśmiechem na twarzy. -
Właśnie dotarliśmy do punktu, w którym tylko prawda może pasować do
faktów, a ty zaczynasz chorować! Co, myślisz, że ten teatrzyk uratuje cię
przed Ciupą? No, zastanów się.
Po raz kolejny rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie, a gdy drzwi się
otworzyły, do pokoju wsunęła głowę Wendy Travers. Wendy była młodą
kobietą o miłej twarzy. Zwykle śmiała się w chwilach zdenerwowania lub
zażenowania. Była najsympatyczniejszym pracownikiem domu dziecka, a
Trey podziwiał ją za to, że robi dla młodszych dzieci więcej, niż powinna,
szczególnie dla tych nowo przyjętych.
- Wendy, kochanie, nie teraz, proszę. Próbujemy z Treyem ustalić, co tu
się wydarzyło, i chłopak nie jest zbyt skłonny do współpracy.
Wendy szybko ogarnęła spojrzeniem zdewastowany pokój i zaraz
ponownie spojrzała na dyrektora.
- Przepraszam, ale to raczej pilne, Colinie.
- Tak jak i ta sprawa. Proszę, zostaw nas samych. Zajmę się tamtym, gdy
skończę rozmawiać z Treyem.
Wendy przygryzła dolną wargę i jeszcze bardziej zmarszczyła czoło. Po
dłuższej chwili wzięła głęboki oddech i oznajmiła:
- Trey ma gościa. W recepcji czeka jakiś mężczyzna, który chce się z nim
widzieć. Twierdzi, że jest jego wujem. - Posłała Colinowi przepraszający
uśmiech i spojrzała na Treya. Wydało mu się, że kobieta jest niespokojna,
wręcz przestraszona.
Trey wyprostował się powoli. Fale bólu, które wcześniej tak szybko
ogarnęły jego ciało, zaczęły się wycofywać. Chłopak próbował wyczytać z
twarzy Wendy, czy wychowawczyni aby nie próbuje jakiejś sztuczki - choć
kłamstwo zupełnie nie leżało w jej naturze - lecz wyglądała na równie
zaskoczoną co on.
Trey nie miał żadnej rodziny. Był sierotą, a jego jedyna krewna, babka,
zmarła przed trzema laty. Po jej śmierci władze próbowały odnaleźć
jakichkolwiek członków rodziny, którzy zechcieliby wziąć chłopca do siebie.
Bezskutecznie, wylądował więc w domu dziecka.
Nikt mu nie składał wizyt, a on sam nie wychodził z pokoju w dni
odwiedzin, pragnąc uniknąć atmosfery podniecenia, która wypełniała wtedy
cały dom. Tylko że dziś nie przypadał nawet dzień odwiedzin.
- Co mam robić? - zapytała Wendy. - Ten mężczyzna nalega, twierdzi, że
sprawa jest bardzo ważna.
Dyrektor spojrzał na czternastoletniego podopiecznego.
- Poproś go, żeby zaczekał w sali spotkań. Powiedz, że zaraz tam przyjdę.
Kiedy rozległ się trzask zamykanych drzwi, Colin znowu popatrzył na
Treya, a na jego cienkich, podłych ustach zagościł drwiący uśmiech.
- No, no. I co ty na to? Jakiś zaginiony krewny przyjeżdża na białym
koniu, by uratować małą sierotkę Annie*. Lepiej włóż jakieś normalne
ciuchy, jeśli w ogóle zdołasz coś znaleźć w tym bałaganie. Zaczekaj tu na
mnie, a ja dowiem się, o co chodzi. - Pokazał kciukiem na okno i dodał: -
Tylko nie myśl, że skończyliśmy.
Odwrócił się i ruszył do drzwi, kopniakiem odrzucając na bok zniszczone
adidasy.
* Sierotka Annie, bohaterka komiksu i filmu
Little Orphan Annie.
2
Trey wstał i podszedł do drzwi, gdy tylko Colin zamknął je za sobą.
Przycisnął ucho do gładkiej powierzchni. Dyrektor coś zawołał i chłopak
natychmiast usłyszał odgłos zbliżających się kroków. Choć bardzo wytężał
słuch, nie dowiedział się, o czym rozmawiano na korytarzu. To nie miało
znaczenia, bo i tak się domyślał, że Colin pewnie nakazuje komuś, aby miał
oko na pokój Treya i pilnował, żeby chłopiec nie wyszedł. Z kosza na brudną
bieliznę wyjął jakieś ubrania i szybko coś na siebie włożył. Zaczął chodzić po
pokoju, obmyślając plan. Nie miał najmniejszych szans na wyjście drzwiami,
a wszystkie okna w budynku miały zabezpieczenia i otwierały się tylko
trochę. Trey przystanął i spojrzał na uszkodzone okno. Gdyby zdołał się
przecisnąć przez szparę, mógłby obejść dom i wrócić do środka wejściem dla
personelu. Przy drzwiach trzeba było wystukać kod numeryczny, który znali
wszyscy wychowankowie. Miał nadzieję, że nie zmieniono go w ostatnim
tygodniu.
Wyszedł przez okno, uważając, by się nie pokaleczyć o nierówne krawędzie
ramy, i opuścił się na krzak róży, który przyjął go chętnie w swoje kolczaste
ramiona. Trey rozejrzał się, ignorując ból w kończynach. Nie spodziewał się
kogokolwiek spotkać, ale gdyby go przyłapano, jak się tak przemyka,
pogrążyłby się jeszcze bardziej. Nisko pochylony, pobiegł wzdłuż tylnej
ściany budynku. Gdy znalazł się z drugiej strony, wykorzystał zaparkowane
samochody jako osłonę i przeskakując od jednego do drugiego, dotarł do
wejścia dla personelu. Przez chwilę stał nieruchomo, by odzyskać oddech, a
potem szybko wybrał na małej klawiaturze czterocyfrowy kod. Bzyczenie
oznaczało, że kod jest wciąż aktualny. Drzwi stanęły otworem. Popchnął je i
pobiegł do korytarza, rozglądając się uważnie, czy nikt go nie widzi.
Zatrzymał się przed tylnym wejściem do sali spotkań. Omiótł wzrokiem
hol, aby sprawdzić, czy nikt nie nadchodzi, i przyłożył ucho do zimnej,
lśniącej powierzchni drzwi, usiłując dosłyszeć, co się dzieje wewnątrz. Sala
spotkań miała kształt litery L i drzwi w obu końcach - przez jedne
wprowadzano dzieci, przez drugie ich rodziny. Dzięki temu, jeśli w czasie
spotkania coś szło nie tak, obie strony mogły zostać wyprowadzone osobnymi
wyjściami, by zminimalizować zamieszanie. Trey miał nadzieję, że Colin i
gość podający się za jego wuja znajdują się przy drugim wejściu, co zdawał się
potwierdzać fakt, że chłopca nie dobiegały żadne głosy. Przyłożył dłoń do
metalowej klamki i pchnął drzwi, wstrzymując oddech; skrzywił się, gdy
zasyczał hydrauliczny zawias u góry. Wśliznął się przez wąską szparę i
wszedł do Sali najciszej, jak potrafił, zadowolony, że urządzenie spełniło
swoje zadanie. Domysły Treya się potwierdziły - w końcu pomieszczenia z
jego strony nikogo nie było - tak więc przeszedł na róg sali, żeby posłuchać,
co mówią w drugiej części.
Colin wygłaszał swoje przemówienie powitalne, którym zwykle raczył
gości i w którym prezentował liczbę wychowanków objętych pomocą ich
domu, wyrażając dumę z faktu, że jest jednym z pracowników tak szacownej
instytucji.
Nie mogąc powstrzymać chęci zobaczenia tajemniczego gościa, Trey
przykucnął, by choć jednym okiem zerknąć zza węgła, przekonany, że nikt
go nie zauważy.
Obcy był odwrócony tyłem i podziwiał widok na ogród, podczas gdy
dyrektor nieprzerwanie paplał. Towarzyszyła im Wendy, która stała przy
przeciwległych drzwiach, przylepiona do ściany, jakby chciała się odsunąć od
tamtej dwójki jak najdalej. Zerkając ukradkiem na obcego, nawijała na palec
luźny kosmyk włosów.
- ...kazałem panu czekać, ale mieliśmy drobne zamieszanie, które należało
wyjaśnić, a poza tym nie spodziewaliśmy się gości, panie...? - powiedział
Wallington i wyciągnął rękę do nieznajomego stojącego na środku sali.
Treyowi przyszło do głowy, że nie będzie to pewny, mocny uścisk dłoni.
Mężczyzna w szarym garniturze po raz pierwszy się odwrócił i stanął twarzą
w twarz z Colinem. Miał co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu, a pod
idealnie dopasowanym garniturem rysowała się dobrze zbudowana sylwetka.
Na jego ogolonej głowie odbijało się światło lamp, szerokie usta okalała
starannie przycięta, przetykana siwizną, czarna hiszpańska bródka. Oczy go-
ścia skrywały szkła ciemnych okularów. Trey uznał, że w opinii kobiet obcy
uchodziłby za przystojnego, a jego domysły potwierdzał wyraz twarzy
wpatrzonej w mężczyznę Wendy.
Nieznajomy w prawej ręce trzymał parasol z kościaną rączką, lecz nie
przełożył go do lewej ręki, by uścisnąć dłoń Colina.
- Proszę mi mówić Lucien - rzekł.
Odwrócił nieznacznie głowę, jakby chciał zerknąć na róg, zza którego
obserwował ich Trey. Po twarzy przemknął mu cień uśmiechu. Wydawało
się, że patrzy wprost na nastolatka, choć jego oczy pozostawały niewidoczne
za lustrzanymi szkłami. Chłopak cofnął się i wstrzymał oddech.
Nastąpiła długa chwila milczenia, jakby obcy zastanawiał się, co ma
powiedzieć. Wreszcie przemówił głośno:
- Wiesz, Treyu, strasznie niewygodnie jest tak się garbić, choćby tylko
przez chwilę. Byłoby lepiej dla wszystkich, gdybyś do nas dołączył. Nieładnie
szpiegować innych.
Trey pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Mężczyzna
stał odwrócony tyłem, kiedy chłopak wśliznął się do sali, dlatego był pewny,
że nie może go zobaczyć w odbitym obrazie pomieszczenia, widocznym w
szybach okna po lewej stronie. Przez chwilę Trey rozważał, co robić. Mógł
dać nogę i wrócić do pokoju, a potem udawać, że nie wie, o co chodziło
Colinowi, jeśli będą go prosić o wyjaśnienia. Mógł też wyjść z kryjówki i
dowiedzieć się, kim jest przybysz.
Wyraz niezrozumienia na twarzy Colina Wallingtona szybko przeszedł w
grymas gniewu, gdy Trey nieśmiało wychynął zza rogu. Opiekun otworzył
usta, by coś powiedzieć, lecz ostatecznie się powstrzymał. Dał znak chłopcu,
żeby podszedł do nich, a potem, z paskudnym uśmieszkiem na ustach, znowu
odwrócił się do gościa, lecz Lucien już na niego nie patrzył. Spojrzenie zza lu-
strzanych szkieł skierowało się prosto na Treya.
- Jak już wspomniałem... Lucienie - mówił dalej Colin - nie
spodziewaliśmy się ciebie. To nie jest dzień odwiedzin. Owszem, zdarza się,
że wyjątkowo pozwalamy na wizyty poza ustalonymi terminami, ale wtedy
obowiązują ścisłe procedury, między innymi zawiadomienie nas z
dwudziestoczterogodzinnym wyprzedzeniem o wizycie, byśmy mogli się
przygotować. Ponadto, ponieważ nie wiemy, czy jesteś tym, za kogo się
podajesz, musielibyśmy sprawdzić twoją tożsamość, nim otrzymałbyś prawo
do odwiedzin. Rozumiesz zapewne, że jako dyrektor tej placówki
zaniedbałbym swoje obowiązki, gdybym zlekceważył przepisy.
Trey patrzył, jak Colin uśmiecha się złośliwie, jakby pytał: „I co teraz
zrobisz?".
W sali zapadła cisza, którą mącił jedynie cichy szum wentylatora
umieszczonego w jednym z okien.
Obcy stał nieruchomo i wydawało się, że ta chwila trwa w
nieskończoność, a chłopak miał wrażenie, że spojrzenie mężczyzny
przewierca go na wylot.
Wreszcie człowiek podający się za wuja Treya wsunął powoli dłoń do
kieszeni marynarki i wyjął z niej złożony arkusz papieru, a zaraz potem z
wewnętrznej kieszeni na piersi wyciągnął paszport. Podsunął Colinowi oba
dokumenty do sprawdzenia.
- Przyniosłem świadectwo urodzenia i paszport, by potwierdzić swoją
tożsamość. I, jak już wyjaśniłem pańskiej czarującej asystentce, pannie
Travers, nie przychodziłbym tutaj i nie narzucałbym się panu, gdyby nie było
to absolutnie konieczne. - Powolnym ruchem zdjął okulary, złożył je i
schował do kieszeni marynarki.
Kiedy ponownie popatrzył na Treya, ten mimowolnie zadrżał.
Oczy mężczyzny były... niesamowite.
Tęczówki miał miodowobrązowe, usiane plamkami w kolorze ochry.
Ciemniejsze były skupione bliżej środka oka, a bledsze tworzyły pierścień
wokół źrenicy. Trey miał ochotę podejść bliżej i zajrzeć głębiej w te
fascynujące, kolorowe studnie, jednocześnie zaś odczuwał przemożne
pragnienie, by uciec przed przenikliwym spojrzeniem obcego. Z ulgą
zobaczył, że mężczyzna ponownie skupił swoją uwagę na Colinie.
Z dokumentami w ręku postąpił krok do przodu. Trey, który wciąż nie
potrafił oderwać od niego wzroku, z rozbawieniem zobaczył kątem oka, że
Wallington zrobił krok do tyłu.
- Proszę się skontaktować z odpowiednim urzędem wedle uznania -
powiedział przybysz, wciskając dyrektorowi do rąk dokumenty
potwierdzające jego tożsamość. - Doskonale rozumiem, w jak trudnej sytuacji
postawiłem pana i pańską placówkę, zjawiając się bez uprzedzenia, lecz
potrzebuję jedynie dziesięciu minut, aby porozmawiać z Treyem. Muszę się z
nim podzielić bardzo ważnymi informacjami.
-Proszę mi wierzyć, panie... - Colin nerwowym ruchem otworzył
paszport, by przeczytać nazwisko obcego - ...panie Laporte. Chciałbym, żeby
sprawy były tak proste, jak pan mówi. Obowiązują nas jednak pewne
procedury, które...
Treya przestało interesować, co mówi wychowawca. Próbował zrozumieć
to, co właśnie usłyszał. Wydawało mu się dziwne, że nieznajomy nosi jego
nazwisko. Kimkolwiek był ów mężczyzna, chłopiec miał pewność, że nie jest
to jego wuj.
- ...do przepisów przez wzgląd na bezpieczeństwo naszych
podopiecznych. Przykro mi, ale muszę pana prosić o opuszczenie naszej
placówki - zakończył przemowę Colin i wyciągnął rękę, by oddać gościowi
dokumenty.
Lucien Laporte ze spokojem przyjął dokumenty i schował je do kieszeni.
Westchnął i wyprostował się ze wzrokiem skupionym w jakimś
niewidzialnym punkcie nad głową dyrektora. Po jego ustach przemknął
zimny, pozbawiony radości grymas, gdy rozważał słowa Colina i zastanawiał
się, co dalej. Wreszcie odwrócił się do Wendy i uśmiechnął się, tym razem
szczerze, odsłaniając idealnie białe zęby.
- Panno Travers, Wendy, jeśli dobrze zapamiętałem? - powiedział cicho. -
Czy byłabyś tak miła i przyniosła mi szklankę wody? Zdaje się, że na próżno
się trudziłem, więc chętnie się czegoś napiję, nim wyruszę w daleką drogę do
domu.
Wendy spłonęła rumieńcem i odruchowo obciągnęła spódnicę; Trey
przestraszył się, że kobieta zaraz dygnie.
- To żaden kłopot, panie Laporte, skoczę do kuchni. - Zanim wyszła,
zatrzymała się przy drzwiach i, nieco zaniepokojona, spojrzała na Colina.
Rozległo się trzaśniecie zamykanych drzwi. Do sali wleciała mucha i
głośno zaatakowała okienną szybę, szukając drogi ucieczki. Jej bzyczenie i
stukanie przerywały ciszę, która wypełniła salę.
- Panie Wallington - odezwał się obcy. - Już panu wyjaśniłem, że
doskonale rozumiem, w jakiej sytuacji pana stawiam, ale jechałem tu dwie
godziny i proszę tylko o dziesięć minut rozmowy z Treyem. Potem sobie
pójdę, a pan będzie mógł zająć się sprawdzaniem, czy ja to rzeczywiście ja. -
Na chwilę jego spojrzenie powędrowało ku rączce parasola, który trzymał w
ręku. Kiedy znowu podniósł wzrok, przemówił cichym, konspiracyjnym
szeptem:
- Wiem, że ciąży na panu wielka odpowiedzialność za podopiecznych,
panie Wallington. I daję panu słowo honoru, że nie zrobiłbym niczego, co by
mogło podważyć zaufanie, jakim został pan obdarzony. Wiem też, że
spełnienie mojej prośby leży w pańskich kompetencjach, apeluję więc do
pańskiego sumienia i proszę o spotkanie z bratankiem.
- Niestety, nie mogę pozwolić...
Lucien przerwał mu gestem, a Trey zauważył, że spojrzenie mężczyzny
nabrało intensywności, niczym ogień, który buchnął nagle płomieniami,
znalazłszy źródło paliwa.
Wszystko znieruchomiało. Wszystko. Chłopiec odruchowo wstrzymał
oddech, zdumiony niesamowitością chwili. W sali zapadła cisza. Szum
wentylatora ucichł, a gdy Trey spojrzał na okno, by sprawdzić przyczynę,
zobaczył muchę leżącą bez życia na parapecie. Chłopakowi zaschło w ustach;
wydawało mu się, że w tej strasznej ciszy wyraźnie słychać jego urywany
oddech. Jeszcze raz popatrzył na malutką, martwą istotę i poczuł się bardzo
nieswojo. Głośno przełknął ślinę, licząc na to, że uda mu się choć trochę
zwilżyć wargi. Kiedy ponownie skupił uwagę na obu mężczyznach, dostrzegł
paniczny strach na twarzy dyrektora, a w tym samym momencie rozbrzmiał
głos Luciena.
-Jestem bogatym i szanowanym człowiekiem, panie Wallington, lecz nie
chcę nadużywać swoich wpływów. Niemniej jednak powinien pan wiedzieć,
że mam liczne znajomości wśród władz, o których pan wspominał. Myślę, że
chętnie przyjrzeliby się bliżej działalności dyrekcji tej instytucji. - Pochylił
się, tak że nosem niemal dotknął twarzy niższego rozmówcy, i mierząc go
zimnym wzrokiem, ciągnął:
- Z pewnością chętnie by się dowiedzieli, jak pan sprzeniewierza fundusze
domu dziecka i przekazuje pieniądze na konto bankowe należące do pańskiej
żony. Mogliby się też zaniepokoić, gdyby odkryli, w jaki sposób młody James
Longton naprawdę złamał rękę podczas zeszłorocznej wycieczki do Cheshire.
Colin Wallington wpatrywał się w oskarżyciela z wyrazem całkowitego
przerażenia na twarzy.
- Co, do...? - wyjąkał.
- Ale chyba najbardziej zainteresowaliby się...
- Wuju Lucienie, wystarczy - niespodziewanie dla samego siebie wtrącił
Trey. - Chyba wyraziłeś się dostatecznie jasno. - Popatrzył na dyrektora,
który wyraźnie skurczył się pod jego spojrzeniem.
Zapadła długa cisza. Obcy odpowiedział ledwo dostrzegalnym skinieniem
głowy. Trey zauważył, że światło w jego dziwnych oczach przygasło, już nie
wydawały się takie straszne, ale wciąż pozostawały fascynujące.
Chłopiec od dawna marzył, by kiedyś zobaczyć Colina, swoją nemezis*,
upokorzonego, lecz widząc, jak wychowawca kuli się i drży przy kolejnych
oskarżeniach ze spojrzeniem wypełnionym strachem i odrazą, uznał, że to
zbyt przykry widok. Poczuł, jak piecze go twarz, i z niechęcią patrzył na
dyrektora, wstydząc się za niego.
* Nemezis - w mitologii greckiej bogini zemsty: nieubłagana sprawiedliwość.
Znów rozległ się trzask wentylatora, a zaraz potem Trey usłyszał
bzyczenie muchy, która uderzyła w locie o okno. Niemal wyczuwał, jak
cząsteczki powietrza zaczynają uderzać chaotycznie o siebie, jakby ponownie
wciśnięto guzik „Pauza" i cały wszechświat wrócił do funkcji „Gra". Kiedy
spojrzał na okno i zobaczył muchę odbijającą się od szyby, poczuł, jak po jego
kręgosłupie przechodzi zimny dreszcz. Przecież nie żyła. Trey wstrzymał
oddech, wsłuchany w stukanie owada o szybę. Niemożliwe. To, co się przed
chwilą wydarzyło, wydarzyć się nie mogło. Skierował spojrzenie na Luciena.
Cokolwiek się przed momentem stało, miało coś wspólnego z obcym - tego
Trey był pewny.
Twarz Colina Wallingtona lśniła od potu. Po wcześniejszej pewności
siebie i drwiącym uśmiechu nie zostało ani śladu.
- Kim pan jest? - zapytał.
- Przecież się przedstawiłem, panie Wallington. A teraz będzie pan tak
uprzejmy i na krótko zostawi nas samych. Mam z Treyem do omówienia
ważne sprawy.
Dyrektor zawahał się, lecz zaraz odpowiedział dyszkantem:
- Tak jak pan mówi, panie Laporte, rzeczywiście mogę udzielić
pozwolenia na to spotkanie. Nie mogę jednak zmusić chłopca, by rozmawiał
z panem wbrew własnej woli. Tak więc ostateczna decyzja należy do Treya.
Spojrzał na podopiecznego, a jego twarz wyrażała desperację. Trey nie
potrafił powiedzieć, czy mężczyzna oczekuje od niego, że wyrazi zgodę, czy
też spodziewa się, że odmówi i pomoże mu odnieść choćby jedno małe
zwycięstwo w tej bitwie. Tak czy inaczej, chłopca nie obchodziły
oczekiwania dyrektora, ponieważ musiał się uporać z własnym strachem.
-I co, Treyu? Ucieszysz się, jeśli zostawię cię samego z tym człowiekiem,
twoim... wujem?
Trey spojrzał na Colina, a potem na wysokiego mężczyznę z ogoloną
głową. Był pewny, że gdyby nieznajomy chciał mu wyrządzić krzywdę,
zrobiłby to z łatwością, bez względu na to, ilu opiekunów by im
towarzyszyło. Z tego więc powodu, a także pod wpływem wrażenia, że
zachowanie przybysza sugeruje, iż może rzeczywiście ta rozmowa leży w
interesie Treya, ostatecznie skinął głową, wyrażając zgodę.
-Jasne - odpowiedział. - Dlaczego nie?
- Wspaniale - rzekł Lucien, który znowu mówił rzeczowym tonem, jak na
początku rozmowy. - Dziękuję, panie Wallington. Doceniam pańską pomoc
w tej sprawie. A teraz, jeśli byłby pan tak miły, mam wiele do omówienia ze
swoim bratankiem. Och, i chętnie zmienię zamówienie złożone na ręce
cudownej Wendy! Z przyjemnością wypiję filiżankę dobrej herbaty, jeśli nie
sprawię zbyt wielkiego kłopotu.
Dyrektor gniewnym ruchem poprawił kosmyki włosów, które wysunęły
się z przylizanej fryzury, i ruszył do wyjścia. Zatrzymawszy się przy
drzwiach, posłał Treyowi niepewny uśmiech.
- Gdybyś czegoś potrzebował, będziemy w kuchni. Zajmiemy się herbatą
dla naszego gościa.
Lucien odczekał, aż drzwi się zamkną, i dopiero wtedy popatrzył na
chłopca. Jego uśmiech wyrażał szczerość i otwartość. Trey był zupełnie
rozbrojony tym spojrzeniem, którego moc, nie wątpił, odczuła też Wendy.
Uścisnął zadbaną dłoń mężczyzny.
- No cóż, Treyu Laporte, od czego zaczniemy?
3
- Może na początek powiesz mi, kim naprawdę jesteś, wuju Lucienie?
Gość uśmiechnął się i gestem wskazał, żeby usiedli na sofie.
- Na imię rzeczywiście mam Lucien, a co do nazwiska jak zdążyłeś się
domyślić - to nie brzmi ono Laporte. Nazywam się Charron.
- Ale pokazałeś paszport i świadectwo urodzenia... Lucien machnął ręką.
- Takie rzeczy można łatwo kupić, jeżeli zna się odpowiednich ludzi.
Miałem nadzieję, że jeśli je pokażę, to uda nam się uniknąć żenującej sceny,
której byłeś świadkiem. - Obrócił się, by mieć Treya przed sobą. -
Przepraszam, to pewnie nie było dla ciebie przyjemne.
- A czy prawdą jest wszystko, co powiedziałeś o panu Wallingtonie?
-Nigdy nie kłamię. Czasem nie odpowiadam na wszystkie pytania albo
podaję jedną prawdę w miejsce innej, ale nie kłamię. A zatem tak,
powiedziałem prawdę.
- Skłamałeś odnośnie do swojego nazwiska.
Obcy przechylił głowę, jakby zastanawiał się nad słowami Treya.
- Przedstawiłem swoje imię. Na dokumentach, które okazałem, widniała
moja fotografia obok nazwiska Lucien Laporte. Ja jednak nie powiedziałem,
że się tak nazywam.
Trey zastanawiał się przez chwilę, lecz argument Luciena wydał mu się
zbyt dwuznaczny.
- Co się stało wcześniej w pokoju? - wyrzucił z siebie Trey.
- Słucham?
- Kiedy uniosłeś dłoń, wszystko... wszystko się zatrzymało. Tamta mucha.
- Pokazał głową okno. - Zdechła, a potem...
Chłopiec zarumienił się mocno, widząc pytające spojrzenie Luciena.
- Przepraszam, gadam od rzeczy. Wydawało mi się, że... Myślałem...
- Ze mucha zdechła?
Trey pokręcił głową. Najwyraźniej wydarzenia tego ranka wywarły na
nim większe wrażenie, niż sobie wyobrażał. Robił z siebie głupka,
opowiadając temu dziwnemu mężczyźnie o zdechłych owadach.
- W jaki sposób dowiedziałeś się wszystkich tych strasznych rzeczy o
Colinie? - zapytał ostatecznie.
Lucien zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak odpowiedzieć.
- Wszyscy mają tajemnice, które starają się ukryć. Niektórzy chowają je w
najskrytszych, najciemniejszych zakamarkach swojej istoty. Lecz ich sekrety
spoczywają tam i czekają, aż kiedyś zostaną zdemaskowane, a wtedy
wydostają się z ukrycia z obnażonymi kłami, gotowe rozerwać serce tego,
który więził je tam tak długo.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Bo nie jest łatwe, Treyu. Trudno na nie odpowiedzieć w tak krótkim
czasie, jakim dysponujemy. Powiedzmy, że mam dar zaglądania w najgłębsze
zakątki ludzkiej natury. To tak jakbyś patrzył przez okno, żeby zobaczyć, co
się dzieje w zamkniętym pokoju.
Trey odwrócił głowę i popatrzył na siedzącego obok niego mężczyznę.
Domyślał się, że wspomnienie o zamkniętym pokoju miało jakoś na niego
wpłynąć. Obcy wytrzymał jego spojrzenie, a potem uniósł brew i wreszcie
przerwał ciszę.
- Wszystko w porządku, Treyu? - Wzrok mężczyzny złagodniał, a na
twarzy zagościł chłopięcy uśmiech.
- To twoja sprawka, prawda? Ty jesteś odpowiedzialny za zdemolowanie
pokoju w nocy i zniszczenie moich rzeczy? - Chłopak wstał i skierował oczy
na mężczyznę siedzącego na sofie. Lucien popatrzył na swoje spodnie i
strzepnął z nich niewidoczny pyłek.
- Twój pan Wallington może się i mylił w wielu rzeczach, ale niestety
miał rację co do sprawcy wydarzeń, które się rozegrały w twojej sypialni tej
nocy.
- Kłamiesz - bronił się Trey drżącym głosem. - Skąd wiesz, jak było, skoro
nie masz z tym nic wspólnego?
- Mówiłem ci już, że nie kłamię. Sam mi powiedziałeś, co się wydarzyło w
nocy w twoim pokoju. Usiądź, proszę. - Wskazał głową miejsce obok siebie.
Trey zamknął oczy i wydął policzki. Starał się nie dać porwać wirowi
ostatnich wydarzeń, kotłujących się w jego głowie. Pragnął jedynie wrócić do
łóżka, wsunąć się pod kołdrę i poczekać, aż to wszystko po prostu minie.
Lucien spojrzał na niego i uśmiechnął się smutno.
- Wyobrażam sobie, jaki jesteś przestraszony i skołowany. Zapewne
próbujesz znaleźć odpowiedzi na wydarzenia ostatniej nocy i te późniejsze.
- Możesz mi ich udzielić?
- Owszem, potrafię odpowiedzieć na wiele z twoich pytań. Bo widzisz, ja
wiem...
- Tylko mi nie mów, że wiesz, jak się czuję! - przerwał mu gwałtownie
Trey. - Nie masz pojęcia, jak się czuję. Nic o mnie nie wiesz.
Lucien spojrzał na chłopaka z wyrazem szczerej troski na twarzy. Zerknął
na zegar wiszący nad drzwiami i skinął głową, jakby podjął jakąś decyzję.
- Masz rację, oczywiście - odrzekł i znowu zamilkł na chwilę. - Jednak nie
wszystko, co powiedziałeś, jest prawdą. Spotkaliśmy się już wcześniej, lecz
wtedy byłeś bardzo mały i możesz tego nie pamiętać. - Oparł dłonie na
kolanach i pochylił się lekko do przodu. Kiedy znowu się odezwał, mówił
bardzo spokojnie, tak jak poprzednio, lecz teraz jego głos wibrował wcześniej
nieobecną energią.
- Widzisz, znałem twoich rodziców. Byliśmy nawet serdecznymi
przyjaciółmi - przez długi czas pracowałem z twoim ojcem. Była to ważna i
niebezpieczna praca, tego rodzaju zajęcie, które łączy ludzi więzami
dozgonnej przyjaźni. Kiedy się urodziłeś, ojciec słusznie uznał, że nie może
kontynuować naszego dzieła, i rozstaliśmy się na jakiś czas. Odwiedziłem
twoich rodziców, kiedy skończyłeś trzy lata, i zobaczyłem, że są szczęśliwi
jak nigdy wcześniej. Bałem się, że moja obecność zmąci ich radość, a nie
chciałem, by tak się stało, przez wzgląd na naszą przyjaźń. Obiecałem więc,
że już nie będę się mieszał w ich życie. Dotrzymywałem obietnicy najlepiej,
jak potrafiłem, i zwracałem się o pomoc do twojego ojca tylko w
wyjątkowych sytuacjach.
Zamilkł na moment, jakby szukając odpowiednich słów.
- Cieszę się, że oddaliłem się od nich ze względu na szczęście, jakiego
zaznali w pierwszych latach twojego życia, lecz z drugiej strony wierzę, że
gdybym się wtedy z nimi nie rozstał, żyliby dzisiaj. W pewnym sensie czuję
się odpowiedzialny za ich śmierć, a jeszcze bardziej za twoje bezpieczeństwo.
Dlatego tu jestem, Treyu. Uwierz mi, proszę, kiedy mówię, że nieustannie
czuwałem nad twoim losem i że nie zawahałbym się wkroczyć do twojego
życia wcześniej, gdyby coś ci groziło.
Mężczyzna wstał i położył dłoń na ramieniu chłopca.
- Niestety wydarzenia ostatniej nocy wszystko zmieniły. Znalazłeś się w
niebezpieczeństwie, o którym wspomniałem, a przed którym zamierzam cię
uchronić.
- Nic z tego nie rozumiem - odparł Trey.
- Wiem. Ale mamy mało czasu. Zaraz wróci nasz paskudny, mały
przyjaciel, a wtedy już nie będę mógł cię bronić i opowiedzieć ci
wszystkiego, co powinieneś wiedzieć o sobie i o czyhających zagrożeniach.
Chcę ci coś podarować. - Sięgnął do kieszeni spodni. Otworzył dłoń, leżał w
niej wisiorek z łańcuszkiem. Podniósł go, tak by Trey mógł dokładniej
obejrzeć przedmiot. Ponieważ łańcuch był bardzo długi, Lucien musiał
unieść dłoń wysoko nad głowę chłopaka.
Srebrny wisior miał kształt zaciśniętej pięści. Trey wziął go do ręki.
- Co to jest? - zapytał.
- Należał do twojego ojca. Zapewne chciałby, żeby trafił do ciebie. I żebyś
go nosił. Pozwól. - Lucien nachylił się i zawiesił łańcuszek na szyi chłopaka.
Wyprostował się, wyraźnie zadowolony z siebie.
Trey nigdy nie nosił żadnych ozdób, dlatego teraz poczuł się dziwnie z
tym dość ciężkim wisiorkiem na szyi. Łańcuszek wydawał się zbyt długi,
kończył się tuż nad pępkiem chłopaka.
- Dlaczego jest taki długi? - zapytał, obracając w dłoni amulet.
- Musi taki być. Będziesz chciał go nosić... zawsze. - Spojrzenie Luciena
pozostawało niewzruszone, jakby chciał wsączyć w serce Treya znaczenie
ostatnich słów.
- Proponuję, żebyś schował go pod koszulkę i zapomniał o nim na jakiś
czas. - Sięgnął po parasol i sprawdził czas na drogim zegarku ukrytym pod
spiętym spinką mankietem.
- Treyu, muszę cię teraz zapytać o coś, co jest niezwykle ważne dla
przyszłych wydarzeń. Pytanie jest proste, lecz wymaga rozsądnej i
przemyślanej odpowiedzi. Wiedz, że wywrze ogromne znaczenie na twoje
dalsze życie i może mieć straszne konsekwencje, jeśli dokonasz złego
wyboru. - Zamilkł i spojrzał na drzwi ponad ramieniem Treya, jakby
nasłuchując.
-Co ty...
- Ciii. - Lucien uciszył go uniesioną dłonią, ale zaraz, zadowolony ze
swojego odkrycia, jakiekolwiek by ono było, skierował uwagę z powrotem na
rozmówcę.
Złożywszy dłonie na ramionach Treya, spojrzał na niego i przemówił z tą
samą intensywnością, jaka przenikała jego głos, gdy opowiadał o rodzicach
chłopca.
- Treyu, nie mamy czasu. Tej nocy twoje życie zmieniło się bezpowrotnie.
Doświadczysz rzeczy, z którymi sam sobie nie poradzisz, i właśnie z ich
powodu grozi ci ogromne niebezpieczeństwo. - Patrzył prosto w oczy
chłopaka. - Musisz mi coś powiedzieć. Czy możesz mi zaufać, kiedy mówię,
że przyszedłem, aby ci pomóc? - zapytał.
Trey obserwował twarz obcego w nadziei, że dostrzeże jakąś wskazówkę,
która pomoże mu zrozumieć, co się dzieje. Pokręcił głową. Nie wierzył, by
mężczyzna miał złe intencje, a jednak...
Wyczuwając obawy chłopca, Lucien pochylił się, tak że teraz jego twarz
znalazła się naprzeciwko twarzy Treya.
- Twój ojciec bardzo cię kochał. Nie wiem, może tknięty przeczuciem,
niedługo przed śmiercią powiedział, że jeśli coś złego się z nim stanie... -
Uśmiechnął się smutno. - Pamiętasz, jak cię nazywał, kiedy byłeś mały?
- Tak. Mówił na mnie Milczek. Babcia mi opowiadała.
Przez twarz Luciena przemknął cień niezrozumienia, lecz po chwili jego
oblicze rozjaśnił szeroki uśmiech, gdy dotarło do niego znaczenie tych słów.
- Milczek. Nieźle. Chociaż coś się zagubiło w tłumaczeniu.
- Lucienie, co to wszystko ma wspólnego z...
- Protege mon petit loup. Te słowa wypowiedział do mnie twój ojciec
tamtego wieczora. Powiedział, że gdyby coś mu się stało, mam chronić jego
wilczka. A ja obiecałem, że tak zrobię. Dlatego tu przyszedłem, Treyu, by
dotrzymać słowa, które dałem przed laty twojemu ojcu. Tak więc zapytam
jeszcze raz: ufasz mi? Czy jesteś gotów złożyć swoje życie w moje ręce,
wiedząc, że nie pozwolę, aby stała ci się krzywda tak długo, jak długo
drzemie we mnie choć odrobina siły?
Trey odruchowo poszukał przez koszulkę małej srebrnej pięści i zacisnął
palce na ozdobie. Spojrzał na obcego, zastanawiając się nad jego słowami.
Wierzył, że Lucien przybył, aby w jakiś sposób mu pomóc, i było jasne, że
mężczyzna jest przekonany, iż chłopcu coś zagraża. Jednak wydawało się
niemożliwością odpowiedzieć na jego pytanie. Potrzebował więcej czasu.
Wszystko działo się zbyt szybko.
Lucien delikatnie zacisnął dłonie na ramionach chłopca, domagając się
odpowiedzi.
- Proszę, Treyu. Zostało nam mało czasu. Grozi ci niebezpieczeństwo ze
strony pewnych... mocy. Nawet teraz, gdy tu siedzimy, działają przeciwko
nam. Zaufasz mi i pozwolisz sobie pomóc, tak jak obiecałem?
- Tak, Lucienie. Wierzę, że przyszedłeś mi pomóc, i ufam ci. Ale...
- Dobry chłopak... dziękuję ci. - Chwycił chłopca za ramiona i postawił go
łagodnie na nogi, po czym popchnął w stronę drzwi. - Wychodzimy stąd.
Musimy iść, bo przegapimy stosowną chwilę, a potem może się wydarzyć coś
o wiele mniej przyjemnego.
Wyszli na korytarz i skręcili na prawo, oddalając się w pośpiechu od
kuchni.
W umyśle Treya kipiały myśli i emocje. W jednej chwili siedział i słuchał
Luciena opowiadającego o jego rodzicach, w drugiej szedł korytarzem domu
dziecka ponaglany przez tego samego mężczyznę, jakby od tego zależało jego
życie.
- Główne wejście jest z drugiej strony - rzekł Trey, zerkając przez ramię.
- Zgadza się, lecz my idziemy do wyjścia ewakuacyjnego. - Lucien szedł
bardzo szybko, stawiając długie kroki, przez co Trey musiał truchtać, nie
chcąc pozostać w tyle. Chłopiec wciąż czuł na ramieniu zaciśniętą mocno
dłoń mężczyzny i w pewnym momencie się zorientował, że ma ochotę
wyrwać się z uścisku i pobiec z powrotem.
Wyczuwając niepokój Treya, Lucien zdjął dłoń z jego ramienia.
-Jeszcze chwila - powiedział ściszonym głosem.
Skręcili na lewo w krótki korytarz i dotarli do awaryjnego wyjścia,
umieszczonego z tyłu budynku. Trey zauważył, że przewód łączący dźwignię
mechanizmu z alarmem został przecięty, a obie końcówki wiszą pod
urządzeniem.
Lucien zwolnił trochę i sięgnąwszy do kieszeni na piersi, wyjął okulary i
je założył. Potem przycisnął języczek parasola, który niósł w drugiej ręce,
uwalniając materiał zwinięty starannie wokół trzonu.
- Lucienie, co ty robisz? - zapytał zdziwiony Trey. - Przecież nie pada.
- Cierpię na dolegliwość skóry, która nie pozwala mi wystawiać się na
światło słoneczne. Jeśli się odpowiednio nie zabezpieczę, to wyglądam mało
ciekawie. - Kopnąwszy lewą nogą uchwyt drzwi, otworzył parasol, wsunął
się pod niego i jednym płynnym ruchem opuścił budynek.
Jakieś dwa metry od wejścia stał zaparkowany czarny lexus. Patrząc na
przyciemniane szyby samochodu, Trey pomyślał, że przypomina wrogiego
żuka, który czeka, żeby zaatakować niczego niespodziewającą się ofiarę, któ-
ra nierozważnie podejdzie zbyt blisko jego szczęk.
Lucien, który po wyjściu z budynku trzymał wolną rękę w kieszeni,
wcisnął przycisk kluczyka, gdy znaleźli się w pobliżu samochodu; po
piknięciu wyłączającego się alarmu rozległ się niosący ulgę dźwięk
otwierających się zamków drzwi.
- Wsiadaj, gdzie chcesz, z przodu albo z tyłu, tylko się pospiesz, Treyu. -
Lucien podszedł do drzwi kierowcy, chłopak zaś uznał, że wygodniej mu
będzie na tylnym siedzeniu. Zawahał się, kładąc dłoń na klamce drzwi. Spoj-
rzał na mężczyznę i pokręcił głową, jakby chciał pokazać, że głupio
postępuje, lecz zaraz potem otworzył drzwi i wskoczył na tylne siedzenie.
Zapiął pas, obserwując przez szybę Luciena. Czuł, jak serce tłucze mu się w
piersi, był zgrzany i spocony, a krew pędziła w jego żyłach, niosąc do
wszystkich komórek strumienie adrenaliny.
Lucien przełożył parasol do lewej ręki, a drugą otworzył drzwi
samochodu, po czym błyskawicznie wsunął się na siedzenie kierowcy,
odrzucając na jezdnię otwarty parasol. Po raz pierwszy od chwili ich
spotkania Trey spostrzegł, że mężczyzna stracił panowanie nad sobą, chociaż
tylko na moment. Oddychał ciężko, a po jego karku spływała strużka potu.
Kiedy Lucien siedział na swoim miejscu, Trey z przerażeniem zobaczył, jak
na grzbietach dłoni mężczyzny i na czubku jego głowy wykwitają zaognione
pęcherze. Rosły w niesłychanym tempie, powiększając swoją średnicę pięcio
- albo i sześciokrotnie w ciągu zaledwie kilku sekund i wypełniając się
rzadkim, żółtawobiałym płynem, a skóra wokół nich ściągała się i
czerwieniała. Chłopiec zauważył, jak szybko Lucien wsiadł do samochodu,
wiedział więc, że jego skóra mogła być wystawiona na działanie słońca
zaledwie przez ułamek sekundy.
- Lucienie, twoje ręce...
Patrzył, jak mężczyzna końcami palców ostrożnie dotyka nabrzmiałych
pęcherzy.
- Wiem. To taka... dolegliwość. Źle znoszę słońce. Nie martw się,
pęcherze szybko znikną.
- Nie sądzę. Wyglądają paskudnie. Potrzebny ci lekarz. Myślę...
- Zaufaj mi, Treyu. Jestem bardzo dobrym uzdrowicielem. - Zdjął okulary
i położył je na siedzeniu pasażera. Potem uruchomił silnik i ruszył przed
siebie, zostawiając z tyłu budynek, który przez ostatnie trzy lata był domem
Treya Laporte'a. - Musimy się pospieszyć.
- Twój samochód wygląda jak fura narkotykowego dealera - zauważył
Trey zdawkowo. W lusterku wstecznym zobaczył, że Lucien się uśmiecha.
- Naprawdę? W takim razie będę musiał go zmienić. Pilot telewizyjny jest
w wysuwanym schowku z twojej prawej strony. Oglądaj, co chcesz.
- Lucienie, jestem zbyt nakręcony, żeby oglądać telewizję. Raczej posiedzę
spokojnie i zastanowię się, co ja, do cholery, wyprawiam.
Mężczyzna odpowiedział skinieniem głowy i dalej jechali w milczeniu,
obserwując kolejne kilometry krajobrazu przemykającego za oknem. Kiedy
chłopiec poczuł, że powieki zaczynają mu opadać, zamrugał gwałtownie i
pokręcił głową, nie dowierzając, że mógł pomyśleć o spaniu po tym
wszystkim, co się wydarzyło. Jednak spadek poziomu adrenaliny sprawił, że
Trey poczuł się nagle ogromnie znużony. Zmusił się do otwarcia oczu i we
wstecznym lusterku zobaczył, że Lucien go obserwuje.
- Sen dobrze ci zrobi - powiedział mężczyzna. - Przed nami daleka droga,
więc śpij, proszę, jak najdłużej. Jesteś bezpieczny. Zaufaj mi.
Opierając się falom wyczerpania, które niemal dosłownie go zalewały,
Trey przypomniał sobie, że zostawił w domu dziecka wszystko, co posiadał.
- Moje rzeczy... - wymamrotał.
- Ciii. Każę któremuś z moich ludzi je zabrać. A wszystko inne kupimy.
Chłopak rozejrzał się po eleganckim wnętrzu samochodu.
- Lucienie, jesteś bogaty? - zapytał.
- Tak. Obrzydliwie bogaty.
- Dokąd jedziemy? - Zamrugał powiekami, żeby utrzymać oczy otwarte
do momentu, gdy usłyszy odpowiedź.
- Do mojego mieszkania w Londynie. Zamieszkasz ze mną, panie Laporte.
Wreszcie Trey skapitulował przed snem, który już ogarniał jego
świadomość niczym bezkształtna mgła; tym samym ostatecznie oddał się pod
opiekę Luciena Charrona.
4
- Treyu, obudź się. Dojechaliśmy. - Lucien wsunął głowę między przednie
siedzenia i potrząsał łagodnie chłopcem, próbując go obudzić.
- Och, gdzie jesteśmy? - zapytał Trey. Bolał go kark, ponieważ spał w
niewygodnej pozycji, przyciśnięty do drzwi. Otworzył oczy i spojrzał za
okno: zobaczył betonowe filary w otwartym pomieszczeniu wypełnionym
mdłym światłem jarzeniówek. W różnych zatoczkach stało kilkanaście
zaparkowanych samochodów, których kolory trudno byłoby określić w
słabym blasku lamp.
- Na podziemnym parkingu pod moim apartamentowcem. Przespałeś całą
drogę - powiedział Lucien.
- Przepraszam...
- Nie masz za co przepraszać. Wiele się zdarzyło w bardzo krótkim czasie,
więc zrozumiałe, że twój umysł chce odpocząć. Chodź. - Lucien wysiadł.
Obszedł samochód, a potem niczym zawodowy szofer zamaszystym ruchem
otworzył tylne drzwi od strony Treya i powitał go szerokim gestem drugiej
ręki. - Twój nowy dom czeka.
Nastolatek wysiadł i nieufnie rozejrzał się w nowym otoczeniu.
Podziemny parking wypełniał ostry zapach spalin i nawet najcichszy odgłos
niósł się echem odbijającym się od ścian. Chłopak czuł, że znowu wzbiera w
nim strach na myśl, jak nierozsądnie postępuje. Drgnął, kiedy trzasnęły
zamykane automatycznie zamki auta, lecz Lucien nic nie powiedział, nawet
jeśli to zauważył. Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę windy w ścianie z
prawej strony.
- Chodź, Treyu - rzucił przez ramię i nacisnął mały guzik przy drzwiach. -
Mieszkamy na ostatnim piętrze.
Trey podszedł do drzwi w momencie, gdy się otworzyły. Zdążył się już
otrząsnąć z resztek snu, który jeszcze przed chwilą ogarniał jego umysł.
Czujny i skupiony, wszedł do małej kabiny. Mężczyzna wcisnął najwyższy
guzik i drzwi zamknęły się za nimi.
- Domyślam się, że jesteś głodny? - powiedział Lucien.
Dotąd chłopak w ogóle o tym nie myślał, lecz teraz na samo wspomnienie
jedzenia jego żołądek zaburczał głośno i zaczął się zwijać, jakby obudzono w
nim jakiegoś pasożyta.
- Umieram z głodu. Mógłbym zjeść konia z kopytami... a jednocześnie jest
mi niedobrze - odparł. Stojący obok niego mężczyzna roześmiał się po raz
pierwszy od chwili ich spotkania. I był to przyjemny, perlisty śmiech, który
w ogóle nie pasował do osobnika o surowym, niepokojącym wyglądzie. Trey
mimowolnie odpowiedział uśmiechem, choć przez cały czas nie opuszczały
go złe myśli.
„On nie jest tym, za kogo się podaje - podszeptywał mu niepokój. -
Uciekaj, póki masz jeszcze szansę".
- No cóż, nie mogę ci obiecać konia, ale na pewno dostaniemy coś, co
zaspokoi twój apetyt.
Winda dojechała na samą górę i metalowe drzwi rozsunęły się, ukazując
mieszkanie Luciena. Trey, zatrzymawszy się na progu, otworzył szeroko
oczy, zdumiony przepychem, jaki zobaczył. Ujrzał pokój długi na co najmniej
czterdzieści metrów, z białymi ścianami i sufitem z ciemnoniebieskiego szkła,
w którym odbijała się podłoga; posadzkę od windy do przeciwległej ściany
pokryto kremową wykładziną, na której położono dywany, a okna sięgające
od podłogi do sufitu wypełniało złociste światło wczesnego wieczoru. Trey
zobaczył biurowce Canary Wharf, wystające ponad inne budynki na drugim
brzegu rzeki. Wszystko w mieszkaniu było takie duże. W obu bocznych
ścianach umieszczono troje drzwi, a same ściany udekorowano dziełami
sztuki i gobelinami. Spojrzenie Treya zatrzymało się przy jednym z nich,
powieszonym na środku ściany: wyszyta jedwabną nicią scena przedstawiała
myśliwego na koniu, który osaczył białego jelenia. Zwierzę, ugodzone
włócznią w samo serce, odrzuciło łeb w agonii.
Na środku pokoju, w obsydianowym kręgu, płonęły szczapy drewna, a
dym odprowadzał metalowy kaptur umieszczony na końcu spuszczonego z
sufitu wyciągu.
Przy ognisku stał nieruchomo wysoki mężczyzna, z którego emanowała
siła. Prawy policzek przecinała mu duża, szpetna blizna, na której skóra
ściągała się brzydko do środka, jakby dawna rana źle się zagoiła. Włosy miał
czarne, lekko przetykane siwizną i krótko przycięte, co nadawało mu wygląd
wojskowego. Ubrany był w ciemnogranatowy garnitur, równie kosztowny
jak strój Luciena, którego krój podkreślał muskularną budowę właściciela.
Przywitał Treya ledwo zauważalnym skinieniem głowy i skierował
spojrzenie z powrotem na Luciena.
- Witaj w domu, Lucienie. - Mężczyzna mówił z silnym irlandzkim
akcentem. Ruszył przez pokój w ich stronę i wszedł do windy, a Trey w
ostatniej chwili powstrzymał się, by się nie cofnąć. - Miło cię poznać,
młodzieńcze. - Głos nieznajomego brzmiał tak, jakby codziennie płukał
gardło wybielaczem. Mężczyzna wyciągnął rękę na powitanie.
Trey wcale się nie zdziwił, że dłoń od wewnątrz jest szorstka i pokryta
odciskami: były to ręce przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Za to zaskoczyło
go, jak ciepły jest uścisk obcego, który ujął jego dłoń i przykrył ją swoją.
- Treyu, to jest Thomas - powiedział Lucian, spoglądając na obu. - Moja
prawa ręka. Pomaga mi i pilnuje wszystkich interesów, kiedy jestem zajęty
czymś innym. Na pewno się postara, żebyś poczuł się tu swobodnie, i chętnie
spełni twoje życzenia, jeśli ci czegoś zabraknie.
- Mów mi Tom - rzekł Irlandczyk, zerkając z ukosa na swojego
towarzysza. - Thomas, też mi coś! Pierwszą rzeczą, jaka zaczyna wkurzać u
tego Och – Co – Też – Ty - Powiesz osobnika, jest nieuleczalna sztywność
jego zachowania. - Puścił dłoń Treya i cofnął się o krok, a potem przekrzywił
głowę i uniósł brwi, jakby spodziewał się odpowiedzi na niezadane pytanie.
Gdy nikt się nie odezwał, odwrócił się i wszedł do pokoju. Idąc, rzucił przez
ramię:
- Wejdziecie, czy będziecie tak tkwić w windzie całą noc jak głupki?
Pewnie trochę zgłodnieliście? - dodał i zniknął za ostatnimi drzwiami po
prawej stronie.
Lucien wprowadził Treya do pokoju i wskazał zwrócony w stronę ognia,
obity brązową skórą fotel z podnóżkiem.
- Rozgość się, Treyu. Pójdę sprawdzić, jakie przysmaki zostawiła dla nas
nasza gospodyni, pani Magilton. Jeśli masz ochotę pooglądać telewizję, nie
krępuj się.
Pochylił się i podniósłszy z krzesła pilota z dużym wyświetlaczem LCD,
podał go chłopcu. - Jeżeli naciśniesz ten przycisk - mówił dalej - telewizor
wysunie się z podłogi. - Wskazał na lewo od Treya. - Nie mam pojęcia, jak
działa wszystko inne, ale na pewno się w tym połapiesz. - Uśmiechnął się i
wyszedł tymi samymi drzwiami, za którymi zniknął Tom. Trey został sam.
Chłopak odczekał chwilę, a następnie rozejrzał się po pokoju. Całe to miejsce
aż śmierdziało forsą. Wielką forsą. Przypominało domy słynnych piłkarzy i
raperów, które oglądał kiedyś w jakimś programie na MTV. Nie wyobrażał
sobie, w jaki sposób ktoś mógł zgromadzić tyle pieniędzy, by żyć w takim
dostatku, i przypomniał sobie własne słowa, kiedy powiedział, że samochód
Luciena przypomina furę narkotykowego dealera. Lucien uśmiechnął się
wtedy i zażartował, że zmieni wóz. Ale skoro nie narkotyki, to co? Niepokój
znowu dał znać o sobie, wiercąc się w miękkich tkankach mózgu,
rozgrzebując obawy i wątpliwości, które Trey starał się stłumić.
Może Lucien był gangsterem? Może należał do mafii? Obaj z Tomem
wyglądali na takich: twardziele, którzy bez mrugnięcia okiem uciekliby się
do przemocy, żeby zdobyć to, czego pragną. Trey pokręcił głową z
niedowierzaniem. Zdecydował się uciec z mężczyzną, o którym nic nie
wiedział, a swoją decyzję oparł... na czym? Na jakimś mglistym zaufaniu do
kogoś, kto twierdzi, że znał jego rodziców. Myśl, którą próbował ukryć
głęboko w zakamarkach umysłu, w końcu wydostała się na powierzchnię.
Może Lucien był przestępcą mordującym dzieci? Może zbudował swoją
fortunę, sprzedając nastoletnich chłopców ludziom, którzy znęcają się nad
nimi w paskudny sposób?
Trey spojrzał na pilota, którego trzymał w ręku. Starając się opanować
rosnący strach, mocniej zacisnął dłoń, ponieważ ręka mu drżała. Pragnąc się
czymś zająć, nacisnął przycisk, który pokazał mu Lucien, a z podłogi wysunął
się telewizor, największy, jaki kiedykolwiek widział. Jeden ze znanych
szefów kuchni, wiecznie chyba obecnych na ekranie, pokazywał, jak
przyrządzić
terrine z łososiem. Jego głos rozbrzmiewał w całym pokoju,
dlatego Trey rozejrzał się, próbując zlokalizować ukryte głośniki. Kiedy
nacisnął ten sam guzik, telewizor zgasł i bezgłośnie wsunął się pod podłogę.
Trey na drżących nogach podszedł do okna. Nie miał wątpliwości, że
znajduje się bardzo wysoko. Nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić numer
piętra, na którym znajdował się apartament Luciena, lecz jedno spojrzenie
wystarczyło, by się zorientować, że jest pod dachem wysokiego budynku.
Rozejrzał się ponownie po pokoju, szukając innej drogi ucieczki poza windą.
Przecież musi być gdzieś wyjście przeciwpożarowe! Chciał mieć pewność, ze.
będzie mógł umknąć, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Aż podskoczył, gdy drzwi znowu się otworzyły. Na progu stanął Lucien,
który obrzucił chłopca pytającym spojrzeniem.
- Wszystko w porządku? - zapytał i przechylił głowę na bok. Kiedy
skończył wycierać ręce w ściereczkę do naczyń, Trey spostrzegł, że nie ma na
nich śladu po paskudnych pęcherzach. Zerknąwszy na czubek głowy
Luciena, zobaczył, że i tam nie widać zaognionych pręg, które wcześniej
zauważył na łysej czaszce.
- Twoje ręce - powiedział i wskazał głową na dłonie Luciena, na których
jeszcze niedawno widniały wypełnione ropą pęcherze.
Ten podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Uśmiechnął się nieśmiało i
wzruszył ramionami.
- Mówiłem ci, że jestem dobrym uzdrowicielem. A teraz, jeśli chciałbyś...
Trey jeszcze raz spojrzał w oczy mężczyzny i wstrzymał oddech, czując,
jak powracają wszystkie obawy, wątpliwości i odczucia. Cofając się, zahaczył
nogą o jeden z dywanów, lecz zaraz się wyprostował. Miał wrażenie, że
porusza się w gęstym syropie, a jego kończyny nie słuchają poleceń, by odejść
daleko od tego mężczyzny. Nie odrywając wzroku od oczu Luciena, który
wciąż stał na progu, Trey spróbował przypomnieć sobie rozkład pokoju i
zaczął się wycofywać w kierunku windy.
Lucien podążał za nim spojrzeniem, które wyrażało jedynie troskę.
- Treyu, wszystko w porządku? - zapytał. - Jeśli chodzi o moje pęcherze,
mogę ci to wyjaśnić. Pewnie wyobraziłeś sobie, że to coś gorszego, niż było w
rzeczywistości. Byłeś zmęczony i...
Trey nie potrafił zapanować nad głosem, który zadrżał i się załamał.
- Nie. Wiem, co widziałem. Widziałem, jak na twojej skórze wyrastają
wielkie, zaognione pęcherze, na zagojenie których potrzeba dni albo tygodni.
A stało się to dlatego, że wystawiłeś się na słońce zaledwie na ułamek
sekundy. - Przypomniał sobie chwilę, gdy Lucien spojrzał w oczy Colina
Wallingtona tak, jakby oglądał jego najskrytsze tajemnice. Wydało mu się
wtedy, że cały świat się zatrzymał. Przypomniał sobie zdechłą muchę, która
ożyła, kiedy tylko zmienił się nastrój Luciena, po tym jak przekonał Colina.
Wtedy właśnie powinien był uciec z domu dziecka. Jak najdalej od tej...
istoty, dopóki miał szansę.
Niebezpieczeństwo, o którym wcześniej wspominał Lucien, było
oczywiste i bardzo realne. Trey w swojej bezmyślności nie uświadomił sobie
na czas, że właśnie stoi w obliczu tego zagrożenia!
Kiedy przywarł plecami do ściany, zaczął macać dłonią po jej
powierzchni, szukając guzika windy. Położył na nim palec, a jednocześnie
poczuł lekki wewnętrzny opór, więc mechanizm nie uruchomił dźwigu.
Nawet teraz, przepełniony strachem, nie potrafił się zmusić, by wykorzystać
jedyną sposobność ucieczki.
Dlaczego? Dlaczego nie słuchał wewnętrznego głosu, który głośnym
krzykiem nawoływał go do odwrotu? Pokręcił głową, zdumiony własną
bezradnością. „Bo chcesz się upewnić" - powiedział sobie szczerze.
„Zastanawiasz się, czy prawdą jest to, co o nim myślisz. Bo, pomimo strachu,
wciąż wierzysz, że on może ci powiedzieć o tobie samym i twoich rodzicach
to, co chcesz wiedzieć".
Chłopiec nie zauważył, kiedy Lucien przeszedł od drzwi kuchennych w
głąb pokoju. Dopiero teraz zobaczył, że mężczyzna stoi w odległości kilku
metrów od niego z wyrazem troski i współczucia na twarzy, tak jak
przedtem.
Dłonie Treya drżały tak bardzo, że jego palce zsunęły się z guzika windy i
nerwowo zaczęły szukać go od nowa.
Oczyma wyobraźni zobaczył scenę z niedawnej przeszłości. Całkowicie
nieruchomą czarną muchę leżącą na wznak na parapecie.
Ponownie spojrzał na mężczyznę; starał się zapanować nad swoim głosem.
- Twoja... dolegliwość skóry - powiedział, nie zwracając uwagi na opór, z
jakim wydobywał z siebie słowa. - Zakładam, że cierpisz na nią od dawna.
- Od urodzenia.
- A zatem możesz wychodzić tylko w nocy? Czy światło słoneczne ci
szkodzi?
- Zgadza się, Treyu - odparł Lucien. Na jego ustach pojawił się na moment
smutny uśmiech. - Ale to już wygłówkowałeś. Bystry chłopak z ciebie, lecz
od chwili naszego spotkania opierasz się własnemu instynktowi. Dlaczego?
Dlaczego nie posłuchasz wewnętrznego głosu i nie zapytasz mnie o to, co cię
naprawdę niepokoi?
- Co to takiego, Lucienie? - Głos Treya zabrzmiał obco w jego własnych
ustach, jakby tylko wypowiadał słowa kogoś, kto przywłaszczył sobie jego
ciało.
- Naprawdę muszę ci to mówić? Czy naprawdę konieczne jest moje
potwierdzenie, byś uwierzył instynktowi podpowiadającemu ci, kim jestem?
Trey zachwiał się lekko. Obraz przed jego oczami rozmazał się nieco, i
teraz widział jakieś tańczące ciemne przedmioty. Zmusił się, by wziąć
głębszy oddech, lecz płuca odmówiły posłuszeństwa.
- Może tak właśnie jest. Może chcę usłyszeć, jak sam mi to mówisz. - Z
trudem wydusił z siebie te słowa. Jego drżący palec przypadkowo nacisnął
guzik za plecami i zaraz rozległ się szum silnika windy, która ruszyła do góry.
Lucien wpatrywał się w chłopca swoim dziwnym, przerażającym
spojrzeniem - całe wieki, jak się zdawało aż wreszcie skinął nieznacznie
głową.
- Treyu, jestem wampirem. Nocnym łowcą. Nieumarłym. Istotą cienia.
Trey poczuł, że przed jego oczami rozpościera się szara kurtyna, która
ogranicza widoczność niczym gęsta mgła. Próbował coś powiedzieć, lecz z
jego ust nie wyszło nawet jedno słowo. Kolana ugięły się pod chłopakiem,
zatoczył się do przodu w chwili, gdy za jego plecami rozległ się cichy
dzwonek obwieszczający przybycie windy. Wyciągnął ręce, żeby złapać się
czegoś, ale chwycił tylko powietrze, a potem osunął się na gruby dywan.
Lucien ukląkł przy Treyu i zawołał Toma.
- Co się stało? - spytał Irlandczyk, idąc szybko przez pokój.
- Zemdlał - powiedział Lucien.
- Zemdlał?
- Zasłabł. Niejeden by tak zareagował, gdyby na głodnego dowiedział się, że
uciekł z wampirem. - Spojrzał na Toma i westchnął. - Chciałem mu wszystko
wyjaśnić w... bardziej sprzyjających okolicznościach. Chyba powinniśmy go
przenieść do drugiego pokoju.
Wstał i bez najmniejszego wysiłku podniósł nieprzytomnego Treya.
Poszedł za Tomem przez pokój i wyszli obaj przez ostatnie drzwi po lewej
stronie. Ostrożnie położyli nieprzytomnego na łóżku, spoglądając po sobie z
niepokojem.
Tom zamknął drzwi i zerknął na swojego szefa wampira.
- Myślisz, że szybko dojdzie do siebie? - zapytał. Lucien wzruszył
ramionami i z niepokojem popatrzył ku drzwiom.
- Mam nadzieję, bo młody pan Laporte potrzebuje wszystkich sił, by
stawić czoło temu, co go spotka w najbliższych dniach i tygodniach.
5
Trey otworzył oczy. Gdy spojrzał na dziwny sufit, przypomniał sobie,
gdzie jest. Potem powoli odwrócił głowę i wstrzymał oddech: na krześle przy
jego łóżku czuwała dziewczyna. Czytała książkę rozłożoną na kolanach.
Mimo że siedziała, zauważył, że jest wysoka. Długie, czarne włosy nosiła
związane w koński ogon. Ubrana była w szarą bluzeczkę w paski i lśniącą,
czarną kamizelkę, a także krótką, szarą spódniczkę i czarne legginsy. Makijaż,
„gotycki", choć delikatny, psuł, zdaniem Treya, subtelne rysy jej twarzy w
kształcie serca. Było jasne, że pomimo makijażu dziewczyna jest bardzo
ładna, może nawet piękna. Domyślał się, że ma około szesnastu lat.
W pewnym momencie chyba zorientowała się, że na nią patrzy, bo zagięła
róg strony, którą czytała, zamknęła książkę i podniosła wzrok. Patrzyła na
niego przez chwilę, a potem błysnęła śnieżnobiałymi zębami w szerokim
uśmiechu.
- Ty pewnie jesteś Trey - powiedziała swobodnym tonem. - Tato sporo mi
o tobie opowiadał.
- To dużo więcej niż mnie - odburknął i zaraz pożałował zrzędliwego
tonu. Intensywność jej spojrzenia podpowiadała, że dziewczyna musi być
córką Luciena.
Zapadła chwila ciszy, aż wreszcie kiwnęła głową w zamyśleniu.
- To pewnie najdziwniejszy dzień w twoim życiu, prawda? - rzekła. -
Uciekasz z domu dziecka z jakimś facetem, którego widzisz pierwszy raz na
oczy - to już jest mocne. A potem dowiadujesz się, że ten facet jest
wampirem... - Wydęła policzki. - Czujesz pewnie, że cały twój świat
wywrócił się do góry nogami. - Ponownie kiwnęła głową i uśmiechnęła się,
co Trey odebrał jako wyraz podziwu dla niego. Spojrzał jej w oczy, udając
dzielniejszego, niż był w rzeczywistości.
„Żebyś wiedziała" - pomyślał.
Jego serce zatrzepotało szaleńczo, do czego już prawie się przyzwyczaił, i
po raz kolejny poczuł, jak spływa na niego fala strachu. Usiadłszy na łóżku,
spuścił nogi, tak że teraz znalazł się twarzą w twarz z dziewczyną.
Pochyliła się i ściszyła głos.
- Wiem, że twoje odczucia są zupełnie inne, ale musisz mu uwierzyć,
kiedy mówi, że od dawna troszczy się o ciebie i że ma ci do powiedzenia
wiele rzeczy. Ważnych rzeczy, które pozwolą ci zrozumieć i poznać swój los.
- Tak naprawdę niczego mi nie powiedział. Tylko że znał moich rodziców
i że grozi mi niebezpieczeństwo - odparł Trey. Przestał udawać pewnego
siebie i opanowanego, a jego głos wydał mu się piskliwy i drżący.
- Z nami jesteś bezpieczny. Myślę, że tata po prostu nie wie, jak ci to
wszystko przedstawić. Boi się twojej reakcji.
Trey pokręcił głową i poczuł, że wzbiera w nim fala gorącego gniewu.
Skąd ci ludzie tyle o nim wiedzieli i dlaczego nie chcieli mu po prostu
wyjaśnić, co się dzieje?
Zanim zdążył odpowiedzieć, ktoś zapukał do drzwi. Po chwili otworzyły
się, a w szczelinie pojawiła się głowa Luciena.
- Ach, cudownie! Już nie śpisz, Treyu! I zdążyliście się poznać.
- Niezupełnie, tato. Trey dopiero się obudził - odpowiedziała dziewczyna i
uśmiechnęła się ciepło.
- W takim razie pozwólcie, że was sobie przedstawię. Treyu Laporte, to
jest moja córka, Alexa Charron. Alexo, to jest Trey. - Mężczyzna spojrzał
nieśmiało na Treya. - Tom zaparzył herbatę - dodał, jakby wypicie gorącego
napoju miało rozwiązać wszelkie tajemnice związane z wydarzeniami tego
dnia. - I do jedzenia coś się znajdzie, jeśli już masz na to ochotę. - Ponownie
spojrzał na córkę i się uśmiechnął. - Alexo, Trey z pewnością zechce się
rozejrzeć po swoim nowym domu, nim usiądziemy do kolacji. Będziesz tak
dobra i oprowadzisz go? - Skinął głową w stronę Treya, po czym zniknął za
drzwiami.
Chłopak patrzył na drzwi z niedowierzaniem. Najwyraźniej wyznanie, że
jest wampirem, nie zajmowało wysokiej pozycji na liście kompleksów
Luciena Charrona. Wyczuwając jego nastrój, Alexa pochyliła się i położyła
mu dłoń na ramieniu.
- Zostaw mnie. - Odtrącił jej rękę. Spróbował stanąć na nogi, które
momentalnie się pod nim ugięły, gdy krew uderzyła mu do głowy.
Odzyskawszy równowagę, rozejrzał się niespokojnie i zaczął się zastanawiać,
co ma dalej robić.
- Spokojnie, Treyu. Zemdlałeś. Tata przyniósł cię do twojego pokoju,
żebyś mógł odpocząć. - Alexa pochwyciła pytające spojrzenie Treya. - To
znaczy do pokoju, który będzie twój, jeśli zdecydujesz się z nami zostać.
Chłopakowi kręciło się w głowie, a w jego umyśle pojawiały się kolejne
scenariusze i możliwe rozwiązania sytuacji, w jakiej się znalazł. Dobrowolnie
pozwolił, by go tu przywieziono, pomimo dręczącego poczucia, że coś jest nie
tak. Mężczyzna o imieniu Lucien wyznał, że jest wampirem, a teraz wygląda
na to, że Trey został odurzony i przeniesiony do tego pokoju, gdzie pilnuje go
córka wampira.
„Co ja narobiłem? Jak mogłem być tak głupi? Pozwoliłem się prowadzić
jak baranek na rzeź i teraz umrę".
Czuł, że musi się wydostać. Musi uciec z tego mieszkania i zawiadomić
władze o tym, co się tu dzieje. Niemal w tej samej chwili uświadomił sobie,
jaki to absurdalny pomysł. I co by powiedział policji? Że w jednym z
apartamentowców w Docklands mieszka wampir? Owszem, nie miał kłów
ani pazurów i nie chodził w pelerynie, mówiąc:
„Ce wysać ś ciebie kref". Niemniej jednak był wampirem. Trey wyobraził
sobie śmiech policjantów, którzy pogoniliby go z komisariatu.
- Chcesz usiąść i pogadać? - zapytała Alexa ze swojego miejsca. Patrzyła,
jak zagląda do szuflady niedużej gabloty ustawionej w kącie pokoju. - Treyu,
czego szukasz?
- Czegoś do obrony. Noża, nożyczek, czegokolwiek - mruknął pod nosem.
Zdesperowany pokręcił głową, odkrywając w kolejnych szufladach starannie
złożoną pościel i ręczniki. Nie znalazł niczego, co by choć trochę
przypominało broń.
- Dobrze to przemyślałeś? Właściwie czego się tak boisz? - Jej spokojny,
zrównoważony ton zupełnie kłócił się z jego odczuciami, a myśli i emocje
chłopaka przepychały się w wyścigu do zrozumienia czegokolwiek.
Nie odpowiedział na pytanie. Jego spojrzenie padło na mały nóż ze
srebrnym trzonkiem, służący do rozcinania listów. Trey podniósł go i zważył
w ręku. Wyobraził sobie, jak stojąc przed Lucienem i Tomem, wymachuje tą
marną bronią, by ich przestraszyć. Jęknął cicho, przygnieciony ciężarem
beznadziei.
- Treyu - powiedziała Alexa. - Dlaczego panikujesz?
Odwrócił się, zdziwiony jej słowami.
- Zwariowałaś? Twój ojciec zamierza mnie zjeść! Dlatego panikuję!
- Zastanów się - próbowała go uspokoić. Wstała i zbliżyła się o krok. -
Gdyby chciał cię skrzywdzić w jakikolwiek sposób - a nie chce - to z
łatwością by to zrobił w każdej chwili i nie musiałby przywozić cię do domu,
nie uważasz?
Podniósł głowę i spojrzał na nią.
Odwzajemniła mu się szczerym i otwartym spojrzeniem.
- Myślę, że ty już wcześniej wiedziałeś - wyszeptała. - Nie miałeś
całkowitej pewności, ale pewnie domyślałeś się, kim naprawdę jest mój ojciec
- mówiła dalej.
- To absurd. Skąd niby miałbym wiedzieć?
- Może posiadasz talent i zmysły, których istnienia nawet się nie
spodziewasz. - Wzruszyła lekko ramionami. - Nie wiem. Może nie jesteś aż
tak „normalny", jak myślisz. Czułeś to kiedyś, Treyu? Czułeś, że różnisz się
od innych ludzi?
Wziął głęboki oddech, zastanawiając się nad słowami dziewczyny.
Zaniepokoił go jej ton i samo pytanie. Wiedział wcześniej? Czy w momencie,
kiedy Lucien zdjął okulary, by spojrzeć na niego, domyślił się, że tamten nie
jest człowiekiem?
- Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz. Lucien jest wampirem.
Dlaczego miałbym się dobrowolnie oddawać w ręce kogoś takiego?
- Bo może wyczuwasz jakieś pokrewieństwo? - Ale-xa uniosła brew i
lekko przechyliła głowę na bok. Trey pomyślał, że w tej pozie wygląda
jeszcze atrakcyjniej, i po raz kolejny zdumiał się jej urodą.
Co on sobie myślał? Przecież to córka Luciena. Luciena Charrona, który ze
spokojem oznajmił, że należy do rodziny nieumarłych. Tymczasem Trey stoi
i podziwia urodę córki wampira, a dopiero co wyobrażał sobie jej ojca
rozrywającego mu gardło i wysysającego z niego krew. Spojrzał podejrzliwie
na dziewczynę, czując, jak serce tłucze się wściekle w jego piersi.
Jest córką Luciena, a więc musi być wampirzycą.
Wstał i cofnął się, trzymając przed sobą żałosną broń.
- Próbujesz mnie zahipnotyzować, prawda? Do tego zmierzasz? Wampiry
wprowadzają swoje ofiary w trans. Nie myślę trzeźwo, ponieważ mnie
zahipnotyzowałaś, żebyście mogli się pastwić nade mną! - wyrzucał z siebie
te słowa histerycznym tonem. Ręce tak mu się trzęsły, że z trudem
utrzymywał nóż do rozcinania listów.
Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie i uniosła dłonie, jakby chciała mu
pokazać, że nie stanowi żadnego zagrożenia.
- Treyu, nie próbuję cię zahipnotyzować i nie jestem wampirzycą. - Z
rękoma wciąż wyciągniętymi przed siebie przesunęła się na prawo i stanęła
przed dużym, wolno stojącym lustrem. Potem odwróciła się tak, by zobaczyć
w nim chłopca, i uchwyciła jego spojrzenie.
- Widzisz? - rzekła i skinęła głową ku posrebrzanej tafli. - Widzę siebie.
Wiesz przecież, że wampiry nie odbijają się w lustrze. - Westchnęła cicho i
odwróciła się, patrząc Treyowi prosto w oczy.
Jestem halflingiem. Moja matka była człowiekiem, a ja nigdy nie piłam
krwi wampira, tak więc nie jestem nie-umarłą, a także nie dziedziczę
wszystkich tych... niedogodności, z którymi boryka się mój ojciec.
Usta dziewczyny nie poruszały się, mimo to Trey słyszał jej głos tak
wyraźnie, jakby szeptała mu do ucha. Wyczuwał delikatny ucisk na
podświadomość, lecz nie było to nieprzyjemne ani groźne. Zamrugał, starając
się zrozumieć wszystko, co słyszy, tymczasem głos Alexy nadal rozbrzmiewał
w jego umyśle.
Ojciec dużo ryzykował, by cię dzisiaj uwolnić. Wystawił się na
niebezpieczeństwo mocy i łudzi, którzy nawet w tej chwili robią wszystko,
aby cię odnaleźć i zabić. Gdyby nie podjął działania, być może już byś nie
żył. Zna odpowiedzi na pytania, które jeszcze nawet nie powstały w twojej
głowie. W zamian prosimy tylko, żebyś nas wysłuchał, nim zdecydujesz się,
co myśleć o nas, o sobie i zanim postanowisz, jak postąpić.
Jej słowa przenikały warstwy nakładających się na siebie barw. Trey
poczuł się bezpiecznie, niczym małe dziecko otulone ciepłym, miękkim
kocem. Nie miał wątpliwości, że dziewczyna posługuje się magią, by on się
całkiem nie rozsypał, lecz mu to nie przeszkadzało. Czul wręcz wdzięczność,
że rozproszyła panikę, która oplotła go swoimi mackami.
-Teraz mnie hipnotyzujesz, prawda? - spytał cicho Trey.
- Tak jakby - odrzekła Alexa. - Chciałam, żebyś się uspokoił, nim
zemdlejesz i zrobisz sobie krzywdę. Naprawdę musisz zwracać większą
uwagę na oddech.- Uśmiechnęła się, a on poczuł, że odpowiada jej uśmie-
chem.
- Próbujesz mi wmówić, że nic mi nie grozi, czy tak? - bąknął. -
Sugerujesz, że pomijając całe to szaleństwo wampiry, czary i rewelacje na
temat mojej osoby – nie grozi mi b e z p o ś r e d n i e niebezpieczeństwo.
- Dzisiejszego wieczora jedynym zagrożeniem dla ciebie może być posiłek
przygotowany przez panią Magilton. Bardzo się stara, ale po prostu nie ma
drygu do gotowania. Tato jest zbyt miękki i nie pozwala jej zwolnić. Jedyne
danie, jakie jej wychodzi, to zapiekanka z ziemniaków i mielonego mięsa.
Wtedy wszyscy muszą jeść ogromne ilości mielonego mięsa i tłuczonych
ziemniaków. - Znowu przechyliła głowę na bok, a Trey poczuł, że się
czerwieni.
- Wytrzymaj jeszcze trochę, Treyu. Jeśli nie usłyszysz zadowalających
odpowiedzi i dalej będziesz się czuł zagrożony, to wystarczy, że powiesz, a
ojciec zawiezie cię, dokąd tylko zechcesz. A jak nie będziesz chciał, zęby to
zrobił mój tato, wtedy Tom albo ja chętnie ci pomożemy. Nie jesteśmy
żądnymi krwi bestiami, jak powiedziałeś.
Trey patrzył dziewczynie w oczy, jakby spodziewał się, że dostrzeże w jej
spojrzeniu coś, co będzie przeczyło tym słowom. Ostatecznie skinął głową i
opuścił broń, którą podczas rozmowy wciąż trzymał przed sobą. Zerknął na
marne narzędzie i znowu się zarumienił, uświadomiwszy sobie, jak żałośnie
musiał wyglądać, gdy wymachiwał tym nożykiem.
Dziewczyna wciąż stała odwrócona tyłem do lustra, uśmiechając się
kokieteryjnie, a on mimowolnie zaczął się zastanawiać, jak by to było, gdyby
pocałował ją w usta.
Nie chcesz się przekonać? - usłyszał słodki szept w umyśle i zaraz spuścił
wzrok, czerwony jak burak.
- Tu jest twoja łazienka - powiedziała Alexa i pokazała przesuwane drzwi
po prawej stronie. - A w głębi tego sklepionego przejścia jest wbudowana
garderoba. Niestety, Tom wybierał ci ubrania. Przeważnie skejtowskie
ciuchy i trochę sportowych. Uznał, że takie będą ci odpowiadać. Ale są tam
też fajne dżinsy i bluza z kapturem, które chętnie wezmę, jeśli ci się nie
spodobają.
- Uśmiechnęła się, a potem odwróciła i ruszyła do drzwi. Idąc, rzuciła
przez ramię: - Tato mówił, że możemy pójść do miasta, abyś kupił sobie to, co
zechcesz. Znam w Londynie niezłe sklepy. Założę się, że ci się spodobają.
Patrzył, jak wychodzi z pokoju.
- Chciałem cię jeszcze o coś zapytać, Alexo! - zawołał za nią. Zatrzymała
się i odwróciła w jego stronę.
- To porozumiewanie się myślami... gdzie się tego nauczyłaś?
- Moja mama była czarodziejką. Przed śmiercią zaczęła uczyć mnie sztuki
magii. Później uczyłam się z książek i od ludzi, których zatrudnia ojciec.
Muszę przyznać, że listem w tym niezła.
- Czy mogę cię prosić, żebyś nie czytała więcej w moich myślach? Trochę
mnie to peszy.
Alexa roześmiała się i pokręciła głową.
- Treyu, ja nie potrafię czytać w myślach. Taka dobra jeszcze nie jestem.
To zwykłe zaklęcie przekazywania myśli. Niestety, działa tylko w jedną
stronę.
- Ale wcześniej, kiedy zapytałaś, czy nie chciałbym się przekonać? Skąd
wiedziałaś...
- Treyu - przerwała mu. - Kiedy chłopak gapi się na usta dziewczyny i
oblizuje wargi, to nietrudno się domyślić, co mu chodzi po głowie. -
Odwróciła się, lecz znowu przystanęła. - Tak jak powiedziałam, wytrzymaj
jeszcze trochę. Spotkamy się w kuchni na kolacji, kiedy będziesz gotowy. Nie
spiesz się. - Pomachała mu i posłała figlarny uśmiech. - Och, a gdybyś miał tu
zostać dłużej, powinieneś też nauczyć się właściwej terminologii. Wampiry
nie z j ad a j ą ludzi, tylko rozrywają im gardła i bezlitośnie wysysają z nich
krew. I jeszcze lustro. Wierutne bzdury. Wszystkie wampiry mają swoje
odbicie. Bo niby dlaczego nie? - Puściła do niego oko i wreszcie wyszła.
Trey patrzył na zamknięte drzwi. Uśmiechnął się pomimo całej
niesamowitości sytuacji i postanowił, że przynajmniej wysłucha tego, co
Lucien ma mu do powiedzenia.
Wszedł do łazienki większej niż jego sypialnia w domu dziecka. Stanął w
kabinie pod strumieniami gorącej wody, by zmyć z siebie brud całego dnia.
Dłonią potrącił srebrny amulet. Starał się nie myśleć zbyt wiele o ostatnich
wydarzeniach; kierował myśli ku bardziej neutralnym i przyjemnym
tematom, bo gdy tylko zaczynał rozpamiętywać niedawną przeszłość, znowu
ogarniały go przemożny strach i zwątpienie, podpowiadające mu, że
pozostanie w tym miejscu jest czystym szaleństwem. Nie, Trey najpierw
wysłucha, co powiedzą tamci, dopiero wtedy zdecyduje, co dalej.
Gdy skończył się kąpać, włożył szybko ubrania kupione przez Toma i na
miękkich nogach opuścił pokój. Był gotów zjeść kolację w towarzystwie
swoich gospodarzy.
6
Trey zasiadł do posiłku przy dużym, okrągłym stole ustawionym obok
kuchennej wnęki. Na kolację podano rybę i owoce morza, a obie potrawy
smakowały mu tak, jak jeszcze nic wcześniej. Alexa wypytywała go trochę o
życie w domu dziecka i jak sobie tam radził. Ze zdumieniem zorientował się,
że zajęty rozmową pochłonął kopiasty talerz jedzenia i na kilka chwil udało
mu się nawet odpędzić złe myśli.
Podobnie jak w głównym pokoju, tak i w kuchni okna zajmowały całą
ścianę. Lucien wpatrywał się w ciemne wody Tamizy, prawie nie ruszając
potraw. Trey zerkał na niego ukradkiem i za każdym razem, gdy uświadamiał
sobie, z jaką istotą siedzi przy stole, serce zaczynało mu szybciej bić. Był
przecież zwykłym chłopakiem, który wiódł normalne, może trochę nudne
życie, i oto teraz je kolację w towarzystwie wampira, jego córki
h a l f 1 i n g a i faceta wyglądającego tak, jakby mógł spokojnie sięgnąć
przez stół i wypatroszyć go nożem.
„Trzymaj się, Treyu" - powtarzał w myślach, przypominając sobie słowa
Alexy.
Kiedy skończyli jeść, zapadła cisza. Trey zauważył, że z całego
towarzystwa Lucien wygląda na najbardziej zaniepokojonego i
rozkojarzonego. Chłopak znowu poczuł lęk. Próbował sobie wyobrazić, co
takiego mu powie Lucien, cóż to może być, skoro wywołuje niepokój
wampira.
- Lubisz piłkę nożną? - przerwał milczenie Tom, który odezwał się po raz
pierwszy od początku posiłku.
- Słucham? - odparł Trey, całkowicie zaskoczony pytaniem, które zdawało
się zupełnie nie pasować do całej sytuacji.
- Której drużynie kibicujesz?
- Tottenham Hotspur.
- Phi - prychnął Tom. - Ja stawiam na Celtic. To jest prawdziwa drużyna.
Cholerka, najlepsza w całym tym kraju.
Trey miał ochotę zaprzeczyć. Oczywiście nie chciał rozgniewać
mężczyzny z paskudną blizną na twarzy, siedzącego po drugiej stronie stołu,
jednak przeżył już tyle tego dnia, że coś się w nim poruszyło i kazało mu
przemówić zdecydowanym tonem.
- Wątpię, żeby poradzili sobie w Premiership*. Myślę, że gdyby mieli
szansę zagrania w Anglii, musieliby się raczej zmierzyć z wieloma drużynami
z Championship**.
Tom spojrzał na niego nad stołem. Trey przeżył trudną chwilę, starając się
wytrzymać jego zimne spojrzenie. Niespodziewanie na kamiennym obliczu
mężczyzny pojawił się uśmiech. A raczej niezbyt zachęcający na pół uśmiech,
na pół grymas, ponieważ w okaleczonej części twarzy nie pracowały mięśnie.
- Może kiedyś zabiorę cię na mecz - to znaczy, jeśli /decydujesz się zostać
- i przekonasz się, jak świetnie kopią piłkę. - Wstał i zebrał wszystkie talerze.
- Czemu nie. Pod warunkiem, że potem pójdziemy na spotkanie
Tottenhamu, żebyś zobaczył, jak gra prawdziwa drużyna. - Trey
odwzajemnił uśmiech, a wysoki Irlandczyk puścił do niego oko, po czym
odwrócił się i przeszedł do aneksu kuchennego, by włożyć brudne naczynia
do zmywarki.
- Przejdziemy do czytelni? - zapytał Lucien, podnosząc się z miejsca. -
Chyba już pora, żebyś usłyszał to, co obiecałem ci powiedzieć. - Spojrzał na
Irlandczyka, który, pochylony, układał naczynia na półkach zmywarki. -
Przyłączysz się do nas, Tom?
* Angielskie piłkarskie rozgrywki ligowe na najwyższym szczeblu.
* * Angielska profesjonalna liga piłki nożnej, pełniąca funkcję drugiej ligi, bezpośredniego
zaplecza Premiership.
- Później, jak tylko trochę tu ogarnę. Idźcie sami.
Przeszli do niedużego pokoju pełnego książek, do którego wchodziło się
bezpośrednio z salonu. W porównaniu z pozostałymi pomieszczeniami był
mały. Czytelnia nie miała okien, za to świetlik nad głowami wypełniało
nocne niebo, z którego mrugały do nich dawno obumarłe gwiazdy. Pokój
oświetlały umocowane na ścianach, eleganckie lampy w kształcie łabędzich
szyj. Za krzesłami stały niezapalone trzy wysokie lampy - zgrabnie wygięte,
tak że abażury wisiały nad ich głowami - podobne do wścibskich sąsiadów
zaglądających ponad płotem. Trey spojrzał na obite skórą drzwi na
przeciwległym końcu czytelni, zastanawiając się, dokąd prowadzą.
Ściany zakrywały wysokie półki na książki, a chłopiec domyślał się, że
większość woluminów musi być bardzo stara. Dwie wyglądające na
wygodne, czarne sofy ustawiono po obu stronach ławy, a na jej blacie z
zadymionego szkła leżała jedna ze starych ksiąg. Tytuł był niewidoczny.
Lucien usiadł na bliższej sofie, dając znak Treyowi i córce, by zajęli
miejsca na drugiej. Westchnąwszy, opadł na miękkie, skórzane oparcie. Palce
rąk złożył na kształt wieży, a kciukami trącał dolną wargę, jakby nie chciał
albo nie wiedział, jak się zabrać do zadania, które go czekało.
- Treyu, chciałbym cię zapytać, ile wiesz o sobie - odezwał się wreszcie po
długiej chwili milczenia. - Lecz byłoby to nie w porządku z mojej strony, bo
przecież obiecałem ci dostarczyć odpowiedzi, a nie kolejnych pytań. Powiem
ci więc, kim i czym jesteś, a ty w miarę możliwości wypełnisz luki. W
porządku? - zapytał i uśmiechnął się życzliwie. - Jak już ci mówiłem, znałem
twoich rodziców, bardzo ich szanowałem... i kochałem. Z twoim ojcem
dzieliliśmy pewne... zainteresowania, obdarzeni podobnymi umiejętnościami,
którymi się posługiwaliśmy, by zrobić coś dobrego dla świata. - Zamilkł i
znowu się uśmiechnął. - Twój ojciec, Daniel, był wspaniałym człowiekiem i
powinieneś być dumny z tego, jak bardzo zmienił życie wielu ludzi. Pokażę
ci, w jaki sposób możesz dowiedzieć się o swych rodzicach dużo więcej, a
szczególnie o swoim tacie i o jego pracy, wtedy lepiej zrozumiesz, kim jesteś.
- Mój tata był architektem.
- Nie, Treyu. Nie był architektem. Owszem, pomagał budować wielkie
dzieła, ale czynił to, walcząc z tymi, którzy cnotę i przyzwoitość świata
zamieniali w ból, trud i niedolę. Ostatecznie przypłacił to życiem, lecz
wcześniej był niczym latarnia morska, zawsze odważnie niósł światło i ogień
w ciemność zagrażającą nam wszystkim.
- Lucienie, to nie ma sensu. O czym ty mówisz? - zapytał Trey.
-W tym świecie są ludzie oraz istoty, które nieustannie dążą do
zniszczenia wszystkiego, co obaj uważamy za dobre. Przeciwko nim stają
tacy jak twój ojciec. To właśnie oni, nie przerażając się mocą przeciwnika,
walczą, by uniemożliwić mu działanie.
Do pokoju wszedł Tom i przysiadł na oparciu sofy.
Lucien mówił dalej:
- My, zgromadzeni w tym pokoju, kontynuujemy walkę, za którą twój
ojciec oddał życie. Podobnie jak on posługujemy się swoimi darami i mocami,
próbując powstrzymać zło, które inni chcą rozprzestrzenić na świecie. Treyu,
chcielibyśmy, żebyś się do nas przyłączył.
Trey spojrzał na siedzących wokół niego. Ich poważne twarze tylko
potęgowały jego niedowierzanie wobec tego, co właśnie usłyszał.
- Czy wyście oszaleli? Czy może mnie zupełnie odbiło?
- powiedział i wstał. - Najpierw oznajmiasz mi, że jesteś wampirem, potem
Alexa hipnotyzuje mnie w jakiś sposób, bym uwierzył w telepatię, a teraz
jeszcze nawijasz o tytanicznej walce dobra ze złem, w którą obaj z moim
ojcem byliście zaangażowani. Na koniec... z kamienną twarzą stwierdzasz, że
chcesz, abym się do was przyłączył! To chore, Lucienie! Jestem zwykłym
czternastolatkiem, który do dzisiaj nie wierzył w wampiry, a jeśli
napotykałem je, to tylko w grach, w których je wykańczałem!
Lucien stanął naprzeciwko Treya, nie odrywając wzroku od twarzy
chłopca.
- Nie, Treyu. Nie jesteś zwykłym czternastolatkiem - już nie, od ostatniej
nocy. Tej nocy objawiła się twoja prawdziwa natura, choć nic z tego nie
pamiętasz. Jesteś likantropem: wilkołakiem.
Trey otworzył usta i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Tak, jasne, a jakże - rzucił sarkastycznym tonem. - Ja jestem
wilkołakiem, ty i twoja córka jesteście wampirami, a stary Tom to pewnie
jakiś zombie albo coś takiego, co?
- Zombie, ale zasunąłeś! - oburzył się Tom. - Nawet bym sobie tyłka nie
podtarł jakimś zombie. Brudne, głupie, paskudne stwory... za głupie, by
zrozumieć, że powinny umrzeć. Jestem stuprocentowym człowiekiem,
zapamiętaj to sobie. I wcale nie takim starym, pyskaty palancie.
Lucien spojrzeniem powstrzymał dalszą tyradę Toma.
- To prawda, Treyu. Jesteś dzieckiem wilkołaków. Co czyni cię kimś
szczególnym. Możliwe, że jesteś ostatnim żyjącym wilkołakiem czystej krwi
-kimś, kto swoją naturę odziedziczył, w przeciwieństwie do tych, którzy chcą
zostać wilkołakami, albo tych, którzy przeżyli atak wilkołaka. Będąc nim,
posiadasz potężne wrodzone moce, ale teraz, kiedy one już się uaktywniły,
grozi ci wielkie niebezpieczeństwo...
- Czysty obłęd - przerwał mu Trey, kręcąc głową. -Skoro jestem
wilkołakiem, co nie jest prawdą, to dlaczego nigdy nie biegałem po nocy i nie
wyłem do księżyca w pełni ani nie obudziłem się gdzieś w lesie obok ciała
niewinnej dziewicy z rozszarpanym gardłem? Z pewnością nawet młody
wilkołak trochę rozrabia w wieku dojrzewania?
- Samiec likantropa może się przeistoczyć z ludzkiej postaci w wilka,
dopiero gdy poziom testosteronu w jego ciele podniesie się odpowiednio
wysoko - wtrąciła Alexa.
Wcześniej pojawiają się tylko nieliczne symptomy jego prawdziwej
natury. Gdy chłopiec wchodzi w wiek męski, budzi się w nim uśpiony do tej
pory wilk.
- Tej nocy pierwszy raz się przemieniłeś - wyjaśnił Lucien. - Dobrze, że byłeś
sam w pokoju, bo aż się boję pomyśleć, co mogło się stać. Jak już mówiłem,
Treyu, pilnowałem cię od śmierci twoich rodziców i miałem nadzieję, że uda
mi się zareagować, zanim nastąpi ten moment. Niestety, nie udało się, dlatego
bardzo mi przykro z powodu tego, co się wydarzyło wczoraj w nocy. Czuję
się za to odpowiedzialny i proszę, abyś mi wybaczył.
-Co się wydarzyło? - Trey usłyszał swój cieniutki głos. - Rany, powiedz
mi, proszę, że nikogo nie zabiłem.
- Nie, oczywiście, że nie. - Lucien instynktownie wyciągnął rękę, by
pocieszyć chłopca, lecz cofnął ją, świadomy jego cierpień. - Do tego byśmy
nie dopuścili. Ludzie Toma obserwowali dom dziecka, odkąd tam przed
trzema laty zamieszkałeś. To Alexa zaalarmowała naszego człowieka, że coś
się mogło wydarzyć ostatniej nocy; ona posiada pewne umiejętności, dzięki
którym potrafi „dostroić się" do niecodziennych zjawisk. Wilkołaki,
wampiry, demony, wszystkie istoty cienia wysyłają sygnały, gdy pozostają na
poziomie człowieka, i Alexa odebrała twój sygnał. Człowiek Toma był
świadkiem całego wydarzenia; zapewnił nas, że nie stała się żadna krzywda
ani tobie, ani nikomu innemu. Po prostu wydostałeś się ze swojego pokoju i
włóczyłeś przez kilka godzin, a potem, tuż po czwartej rano, wróciłeś do
domu dziecka. Pilnowaliśmy cię przez cały czas - ludzie Toma znają się na tej
robocie.
Lucien wziął głęboki oddech i mówił dalej:
- Musisz wiedzieć, że rozróżnia się dwa stany likantropii. Pierwszy,
najniebezpieczniejszy dla istoty zmieniającej postać, to wolfan. Kiedy
likantrop przyjmuje tę postać, traci wszelkie cechy ludzkiej natury. Zamienia
się w ogromnego wilka, niewiarygodnie potężną bestię, ogarniętą żądzą
zabijania; często wtedy uśmierca swoje ofiary w bardzo okrutny sposób. Za
każdym razem, kiedy likantrop przybiera tę postać, jego zwierzęca natura
rośnie w moc, aż wreszcie całkowicie przejmuje nad nim kontrolę. Odtąd już
zawsze pozostaje uzależniony od pełni księżyca i słucha złych mocy, które w
nim wyrosły. Wolfan to norma1ny stan likantropa.
- Inną formą - odezwała się Alexa, kontynuując wyjaśnienia ojca - jest
bimorfizm. W tym przypadku likantrop przyjmuje postać pól człowieka, pół
wilka. Stoi wyprostowany tak jak człowiek, lecz ma ciało wilka. Zachowuje
ludzką inteligencję i potrafi panować nad instynktami. Posiada ogromną moc
i dysponuje niezwykle wyostrzonymi zmysłami słuchu, wzroku i powonienia
- co może przyjąć postać synestezji...
- Cóż to takiego? - zapytał Trey.
-Jest to stan, w którym zapachy odbierane są jako barwy lub dźwięki -
wyjaśnił Lucien, zanim zdążyła odpowiedzieć dziewczyna.
- Posiada niezwykłe moce regenerujące, dzięki czemu bardzo trudno cię...
przepraszam... go zabić, ponadto, w przeciwieństwie do likantropów w stanie
wolfan, potrafi dowolnie zmieniać postać, bez względu na porę dnia czy nocy
albo fazę księżyca.
Trey wyobraził sobie chaos, który rano zastał w swoim pokoju.
Zastanawiał się wtedy, ile siły potrzeba było, żeby tak doszczętnie zniszczyć
jego adidasy. I jeszcze pokiereszowana metalowa rama okienna, zrujnowane
ściany... Poczuł zimny dreszcz.
- Amulet, który ci dałem, należał do twojego ojca - głos Luciena przerwał
jego rozmyślania. - Ten bardzo stary talizman zawiera akonit i pomaga
właścicielowi opanować proces transformacji. Co więcej, nosząca go osoba
zawsze przybiera bimorficzną postać wilkołaka, którą opisała Alexa, a zatem
zachowuje ludzkie zdolności i inteligencję. - Zamilkł na moment, patrząc
prosto w oczy Treya. - Talizman nie zatrzyma mimowolnych zmian, do
których może dojść, kiedy człowiek czuje się bardzo zagrożony albo
rozwścieczony, ale pozwala kontrolować odziedziczony stan.
- Zaparzę herbaty - powiedział Tom, po czym wstał i wyszedł z pokoju.
- Czy istnieje jakieś... lekarstwo? - zapytał Trey.
- Nie. Nie cierpisz na żadną chorobę, Treyu, choć pewnie myślisz inaczej.
Po prostu taki się urodziłeś. Jesteś wilkołakiem i musisz nauczyć się z tym
żyć.
Trey obserwował twarze swoich rozmówców, spodziewając się jakichś
oznak, które podpowiedzą mu, że wszystko, co usłyszał, jest tylko
makabrycznym żartem.
- Wilkołak - odezwał się wreszcie. - Jak... ? To znaczy, ja nie mogę być...
przecież to... niemożliwe.
- Proszę - powiedział Lucien i podsunął mu książkę ze stołu. Chłopiec
odwrócił ją i przeczytał wyblakły tytuł:
Księga wilkołaków. Sabinę Bering-
Gould*.
- Z niej dowiesz się prawie wszystkiego, co powinieneś wiedzieć o swoim
„przypadku". W bibliotece znajdziesz mnóstwo innych dzieł na ten temat,
gdybyś chciał poczytać więcej, ale to wydaje się najbardziej wyczerpujące. To
nie jest pozycja encyklopedyczna, lecz dostarczy ci podstawowej wiedzy o
twoim rodzaju. Z pewnością będziesz miał pytania. Mnóstwo pytań. Oboje z
Alexą postaramy się odpowiedzieć na wszystkie.
Trey siedział odrętwiały. Domyślał się, jak głupio musi wyglądać, gdy tak
gapi się na nich z rozdziawionymi ustami. Próbował nazwać emocje, które w
tej chwili przeżywał, i po chwili dezorientacji uzmysłowił sobie, że do-
świadczył już kiedyś podobnego stanu. Rozpacz. To samo miażdżące duszę
uczucie, które spadło na niego w chwili śmierci babki i które wtedy - tak jak i
teraz - całkowicie go wydrążyło i zamieniło w pustą skorupę.
Wrócił Tom. Trey siedział ze spuszczonym wzrokiem, aż wreszcie poczuł,
że niezręczna cisza dziwnie się przedłuża. Gdy spojrzał na Irlandczyka,
zobaczył, że wyraz logo twarzy wcale nie złagodzi udręki.
- Właśnie odebrałem telefon. Może będziecie chcieli obejrzeć wiadomości
- rzucił i zaraz dodał: - Albo nie.
* S. Bering-Gould,
The Book of Were-Wolves, Smith, Elder & Co, Londyn, 1865.
7
Kiedy weszli do salonu, Lucien zatrzymał się i spojrzał na telewizor z
włączonym kanałem informacyjnym. W dole ekranu na pasku wyświetlał się
tekst, a w lewym górnym rogu widniał napis „Pilne".
- Policja wciąż próbuje ustalić, ile osób przebywało w budynku w
momencie wybuchu pożaru... - Reporter, uzbrojony w mikrofon z nazwą
jego stacji, stał przed fragmentem ulicy odgrodzonym policyjną taśmą. Za
nim widać było podjeżdżający wóz strażacki - strażacy wysiedli i od razu
rozpoczęli rytuał przećwiczony tysiące razy. Trey patrzył, jak kilku
mężczyzn ubranych w stroje ochronne zmaga się z wężem, z którego
puszczali gęstą pianę w samo serce ognia. Reporter przed kamerą miał
postawiony kołnierz i przygarbił się, by wytrzymać żar napierający na jego
plecy.
- ...strażacy od godziny próbują opanować sytuację - relacjonował bieg
wydarzeń. - Przedstawiciel straży powiedział nam, że na tym etapie nie
można wykluczyć podpalenia.
Trey patrzył, jak policjant powstrzymuje niewielką grupkę ludzi,
którzy przystanęli, żeby popatrzeć na pożar. Kiedy gapie cofnęli się trochę,
Trey zobaczył nieduży, limonkowozielony samochód zaparkowany w jednej
z zatoczek za wozem strażackim.
Wendy odkupiła ten samochód od swojej matki, kiedy dostała pracę w
domu dziecka. Zajechała nim dumnie na trzeci dzień i zaparkowała w
miejscu tuż obok tego, gdzie stał teraz. Dzieci śmiały się z koloru samochodu,
nazywając auto Kermitmobilem, ale Wendy tylko się uśmiechała i mówiła, że
jest z niego bardzo dumna. Nawet go nazwała, przypomniał sobie Trey:
Priscilla.
- ...według wstępnych raportów w budynku znajdowało się dwanaścioro
dzieci i pięć osób personelu. Jak na razie nie wiadomo, ile osób się uratowało,
jeśli w ogóle komuś udało się uciec z tego piekła. Sprzed budynku domu
dziecka Apple Grove dla Sky News mówił Giles Fox.
Dalszą część relacji nadawano ze studia, gdzie spiker przedstawił eksperta
od spraw przeciwpożarowych. Lecz dla Treya świat przestał się kręcić. Teraz
nie zwracał na nic uwagi, wciąż miał przed oczyma płomienie liżące niebo.
Wcześniej nienawidził domu dziecka. Nienawidził tego, że musi pozostać
w tym sterylnym budynku pozbawionym miłości, podczas gdy inne dzieci,
szczęściarze, których nikt nie osierocił ani nie porzucił, mieszkały w nor-
malnych domach. Teraz jednak, kiedy zobaczył ogień i wysłuchał
wiadomości o ofiarach pożaru, poczuł się... zagubiony. Całkowicie zagubiony.
Nic nie zostało. Nie było nikogo i niczego, z czym mógłby się identyfikować,
na czym mógłby się wesprzeć. Poczuł się bardziej osamotniony niż po śmierci
babki. Schował twarz w dłoniach, usiłując powstrzymać ciemność, jaka go
ogarniała.
Żołądek chłopca przeszyła błyskawica rozdzierającego bólu, który rozlał
się - podobnie jak ogień trawiący budynek na ekranie - po całym ciele,
wnikając w każdą komórkę. Z gardła Treya wydobył się wysoki zawodzący
jęk, on sam zaś osunął się na kolana, wbijając paznokcie w skórę, która piekła
tak strasznie, jakby nakłuwano ją l tysiącem zardzewiałych gwoździ.
- Szybko! - zawołał Lucien. - Zaraz zmieni postać. Trzeba go zabrać w
bezpieczne miejsce!
Obaj z Tomem podeszli, by podnieść chłopaka, lecz Trey zaczął się wić po
podłodze, młócąc chaotycznie wszystkimi kończynami.
Nie bacząc na niebezpieczeństwo, Lucien się schylił i podniósł chłopaka z
podłogi jak zabawkę. Zignorował nie l tylko liczne kopnięcia i uderzenia w
twarz oraz inne części ciała, lecz także szerokie rozcięcie pod lewym okiem.
Posadził Treya na jednym z krzeseł i odwrócił się do Alexy.
- Potrzebuje pomocy, Alexo. Nie jest gotowy, jeszcze nie. Przemiana w
wilkołaka w tych okolicznościach mogłaby się skończyć fatalnie - jest po
prostu zbyt słaby, nie okrzepł. Spróbuj mu pomóc, proszę.
Oblicze Treya przypominało ściągniętą bólem, purpurowosiną
agonalną maskę. Zlany potem, wił się i rzucał na krześle. Palce dłoni, tak
samo czerwonych jak twarz, miał zakrzywione, jakby ściskał w ręce piłkę
tenisową. W pewnym momencie z ich czubków, jak zobaczyli zebrani,
wyrosły końce czarnych szponów, podobne do zakrzywionych szczypców
kraba. Z niewidzialnych porów na skórze zaczęły wyrastać twarde włosy.
Trey znowu krzyknął przeraźliwie i naparł ciałem na oparcie krzesła,
którego drewniana część pod wyściółką pękła z trzaskiem. Z zaciśniętych w
pięści dłoni zaczęła kapać krew, gdyż szpony wbiły się we wnętrze jego rąk.
Alexa przyklęknęła przed nim i zacisnęła dłonie na jego nogach, starając
się je unieruchomić.
Treyu... Treyu, posłuchaj mnie. To ja, Alexa.
Jej spokojny głos rozległ się w umyśle chłopca, a srebrzystoróżowy kolor,
niczym klin, naparł na wirujący, czarny ból. Znowu jego mózg wypełniło
łagodne, lecz natarczywe odczucie.
Treyu, przejmij kontrolę. Jesteś silniejszy niż moce, które płyną w tobie.
Możesz je powstrzymać. Musisz tylko zapanować nad nimi. Jeśli teraz
zamienisz się w wilkołaka, Bóg jeden wie, jak to się skończy. Mógłbyś
pozabijać nas wszystkich. Proszę, Treyu, walcz i przejmij kontrolę.
Lucien i Tom patrzyli bezradnie, jak ciało chłopca wije się w konwulsjach.
Także jego twarz ulegała przemianie: wokół nosa i ust, napięta i lśniąca
niczym wosk, zaczęła się wydłużać.
Chłopak wydał kolejny okrzyk, a jego wargi rozchyliły się, odsłaniając
zęby, które wyraźnie się pogrubiły i wydłużyły.
Treyu, oddychaj głęboko i staraj się wydostać z ciemności, idź za moim
głosem. Oddychaj, Treyu. Dobrze, idź za moim głosem...
Srebrzystoróżowy kolor nabrał intensywności, zmącony jednocześnie
odcieniami złota i pomarańczy. Barwy, które zaczął kojarzyć z głosem Alexy,
zdawały się napierać na zaognioną czerń i czerwień, wypełniające jego gło-
wę, aż poczuł, że ból nieco zelżał, a targane konwulsjami ciało stopniowo
znieruchomiało.
Alexa wstała i patrzyła, jak Trey opada na połamane krzesło, starając się
opanować oddech, wciąż gwałtowny i chrapliwy. Wreszcie otworzył oczy i
spojrzał na pozostałych.
Lucien zrobił krok do przodu i pochyliwszy się nad Treyem, z ulgą
wypuścił powietrze. Uśmiechnął się smutno i położył dłoń na ramieniu
chłopaka.
- Śmiertelnie nas przestraszyłeś, Treyu. Ale udowodniłeś, że potrafisz
zapanować nad mocami, które w tobie drzemią. Ojciec byłby z ciebie dumny.
- W takim razie przyniosę tę herbatę - powiedział Tom i wyszedł szybko
do kuchni.
Trey otworzył dłonie i spojrzał na rany. Już przestały krwawić, ale
odczuwał coś w rodzaju pulsowania. Przysunął dłoń do twarzy; wydawało
mu się, że widzi, jak krawędzie ran się zrastają. Kiedy przyjrzał się swoim
dłoniom godzinę później, po skaleczeniach została tylko zaschnięta na
skórze krew.
- Dom dziecka - wyszeptał Trey. - Wszyscy zginęli, prawda?
- Tak. Zdaje się, że nikt nie przeżył - odpowiedział cicho Lucien. - Bardzo
mi przykro.
- To ja miałem umrzeć, prawda?
- Obawiam się, że tak. Śmierć pozostałych dzieci i dorosłych można uznać
za skutek uboczny, ale to ciebie chcieli zabić, bo zwykle posługują się
ogniem, jeśli chcą się pozbyć kogoś twojego rodzaju.
Po ustach Treya przemknął smutny uśmiech, lecz zgasł równie szybko, jak
się pojawił.
- Kogoś mojego rodzaju - powtórzył.
Skierował spojrzenie na Luciena, który wciąż patrzył na niego szczerze
zatroskany.
- Lucienie, wiesz, czyja to sprawka?
- Wiem. Ale teraz lepiej odpocznij, a...
- Nie. Chcę wiedzieć, kto za tym stoi. Chcę wiedzieć, kto mógł zrobić coś
takiego.
- Zaufaj mi, proszę. Musisz odpocząć. Jutro wszystko ci wyjaśnię,
wszystko, co wiem. Ale teraz odpocznij. - Lucien wyciągnął rękę, a gdy
chłopak podał mu dłoń, pomógł mu wstać.
Kiedy Trey stanął na nogach, gestem dłoni dał znak, że nie potrzebuje
pomocy. Przełknął ślinę i zacisnął zęby, by powstrzymać łzy.
- Dobrze. Zrobię, jak mówisz - oznajmił z wyrazem determinacji na
twarzy. - Ale podaj mi jego imię. Resztę powiesz jutro.
Lucien skinął głową i spojrzał chłopakowi w oczy.
- To wampir o niezwykłej mocy, odpowiedzialny za wiele bólu i
cierpienia na tym świecie. Nazywa się Kaliban. - Zamilkł i spojrzał na Treya
tak, że chłopak poczuł się nieswojo. - To mój brat - dodał.
8
Trey leżał na łóżku i przeglądał książkę, którą dał mu Lucien
poprzedniego wieczora, pełną szkiców i opisów wilkołaków. Zebrano w niej
legendy i przekazy ludowe, dotyczące likantropów z całego świata. Chłopiec
odłożył książkę po raz kolejny, tak jak czynił to już wielokrotnie nocą. Nie
spał dłużej niż godzinę, a kiedy zamykał oczy, widział przyjaciół przeraźliwie
krzyczących w płonącym budynku. W którymś momencie, przed świtem,
koszmary tak się zapętliły w jego głowie, że musiał wstać i zwymiotować.
Już nic nie było normalne. Zawsze marzył o przygodach. Pragnął uciec i
poszukać nowego życia, w którym nie będzie głupich regulaminów ani
potulnych dzieci przekonanych, że w nagrodę za posłuszeństwo dostaną
rodzinę, która obdarzy je miłością i troską.
„Uważaj na swoje marzenia" - pomyślał i uśmiechnął się smutno,
wpatrzony w sufit.
Czuł się wydrążony. I samotny - nie wyobrażał solne, że można się czuć aż
tak bardzo samotnym. W szkole i w domu dziecka trzymał się zawsze na
uboczu, ale pogodził się z tym, przyzwyczaił do życia w odosobnieniu. Teraz
jednak było inaczej. Jakby los, nieusatysfakcjonowany tym, że odebrał mu
rodziców i babcię, chciał pokazać, że Trey już na zawsze pozostanie
naprawdę sam. Cholera, okazało się, że nawet nie jest człowiekiem, a teraz
jeszcze dowiedział się, że jest ostatnim ze swojego rodzaju. Tego już było za
wiele.
Jeszcze raz sięgnął po książkę, lecz zaraz ją odłożył i wziął ze stolika przy
łóżku kartkę papieru, którą sobie przygotował. Wcześniej, pragnąc w jakiś
sposób oczyścić umysł z ognistych wizji, zabrał się do sporządzania notatek z
lektury, by zapisać szczegóły, których dowiedział się na temat wilkołaków, i
sporządzić listę pytań, które zamierzał zadać Lucienowi i jego córce. Spojrzał
na swoje zapiski.
Likantrop, fakty:
Trzy sposoby zostania wilkołakiem. Jeden rodzic/oboje rodziców są
likantropami (to drugie jest bardzo rzadkie, bo tylko samice wilkołaków
przeżywają ugryzienie); przeżycie ataku wilkołaka (także rzadkie); za
pomocą magii. (Czy to prawda?).
Człowiek praktycznie nie jest w stanie ich zabić. Większość ran
odniesionych „zwykłą" bronią sprawia im ból, ale nie zabija. Sposoby
zabijania likantropa: obcięcie głowy, spalenie, utopienie i całkowite
zniszczenie ciała (np. za pomocą środków wybuchowych), tak by nie mogły
się zregenerować, jak się dzieje w przypadku samych ran.
Wszystkie wilkołaki są uzależnione od pełni księżyca, lecz niektóre
starsze, bardziej doświadczone osobniki potrafią dowolnie zmieniać swą
postać.
Wilkołaki to istoty cienia (?). Jako takie należą do świata Otchłani - co to
takiego?
Mity dotyczące wilkołaków:
Srebrne kule/strzały/miecze - tylko w ten sposób można pokonać
likantropa. Ich wskazujący i środkowy palec mają taką samą długość.
Skłonności epileptyczne. Uwielbiają krwiste mięso. Rudzielcy. Zamieniają się
z powrotem w człowieka, jeżeli rzucić im nad głową kawałek żelaza albo
stali. (Kompletne bzdury).
Pytania: Otchłań
Amulet i pełnia księżyca
Co się stało z pozostałymi wilkołakami? Czy naprawdę jestem ostatnim?
Theiss*, jego legenda - o czym jest naprawdę.
Poprosić Luciena o książkę o wampirach.
Westchnął, spuścił nogi z łóżka i spojrzał na zegar na stoliku. Czwarta
rano.
Miał już wstać, by wziąć prysznic - a potem pójść do salonu i posłuchać
wiadomości - gdy niespodziewanie dobiegło go ciche pukanie.
Przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem się nie przesłyszał, lecz
wyczuwszy czyjąś obecność za drzwiami, powiedział cicho:
- Proszę.
Lucien wszedł do pokoju. Ubrany był w szare, flanelowe spodnie i czarny
sweter w serek. W ręku trzymał kolorowy kubek z czymś parującym.
- No, no, ale masz dobry słuch, babciu - powiedział i się uśmiechnął. -
Przyniosłem ci herbatę. Byłem pewny, że nie śpisz, tylko myślałem, że może
chcesz pobyć sam.
- Nie, w porządku. Muszę z kimś porozmawiać, Lucienie, a wygląda na to,
że moje możliwości w tym względzie są mocno ograniczone i wciąż się
zawężają.
Trey patrzył na wampira, który stał na progu z kubkiem w ręku. Pragnął
go poprosić, żeby odwrócił wszystko i oddał mu jego nudne życie. Chciał go
obwinie za ostatnie wydarzenia, lecz jakaś jego część podpowiadała, że
* Theiss - Rosjanin, w roku 1692 posądzony o wilkołactwo. Podczas procesu twierdził, że
wilkołaki są obrońcami ludzkich społeczności, walczącymi z demonami i czarownicami.
Lucien nie jest niczemu winien. Co więcej, uświadomił sobie, że tylko ten
popijający herbatę wampir może mu powiedzieć, jak żyć w miarę normalnie.
Lucien skinął głową, patrząc chłopcu w oczy, jakby czytał w jego myślach.
Postawił kubek na komodzie przy drzwiach i nogą otworzył szerzej drzwi.
- Chodź ze mną, proszę, Treyu. I włóż szlafrok. - Lucien przytrzymał
drzwi i wskazał na kuchnię. Gdy już lam weszli, otworzył jedno z okien
wypełniających ścianę i wyszedł na balkon.
Oparci o metalową poręcz okalającą cały balkon, spojrzeli w dół, na
Tamizę. Księżyc wciąż widniał na niebie, a jego srebrzyste odbicie,
rozproszone w tysiące okruchów, kołysało się na falach wspaniałej rzeki.
Miasto jeszcze drzemało i choć taka wielka metropolia nigdy całkiem nie
zasypia, to na ulicach po obu stronach rzeki panował niemal bezruch.
- Lucienie - przerwał ciszę Trey. - Dlaczego Kaliban chce mnie zabić?
Wampir zastanawiał się przez chwilę, zanim odpowiedział.
- Pewnie się boi. Jeśli to możliwe, by ktoś taki w ogóle odczuwał strach.
Widzisz, Treyu, wampir ma niewielu prawdziwych wrogów, a ty jesteś
ostatnim z tych, którzy skutecznie mu się przeciwstawiali. Dlatego tak
bardzo mu zależy, żeby pozbyć się twojego rodzaju. Już wcześniej należałeś
do rzadkiej rasy, lecz on prześladował i zabił prawie wszystkie wilkołaki
czystej krwi. - Spojrzał na Treya, a chłopak odniósł wrażenie, że w jego
oczach jarzy się jakieś ledwo dostrzegalne światło.
- Prawie... ale nie wszystkie - dodał Lucien. -Tylko...
- Czytałeś w książce fragment o Theissie?
- Część podkreśloną przez kogoś? Tak.
- „Ja i moi bracia jesteśmy Ogarami Boga" - zacytował Lucien wpatrzony
w rzekę. - „Jesteśmy wojownikami, którzy walczą z demonami, i dzięki
naszym wysiłkom Diabeł i jego słudzy nie zdołają pogrążyć ziemi w
Otchłani". Wypowiedział te słowa przed sądem, kiedy oskarżono go o czary.
- Znowu spojrzał na Treya. - Spalili go na stosie.
- Wybacz, Lucienie, ale co to ma wspólnego...
- Możesz wierzyć albo nie wierzyć w legendę o Theissie. To on
przewidział, że istota cienia uzyska tak wielką moc, że zdoła zaatakować
ludzkość i ostatecznie rzuci ją na kolana, a ludzie staną się niczym bydło,
którym będą się karmić siły Otchłani. Theiss powiedział też, że to wilkołak -
wilkołak czystej krwi - powstrzyma tamtą istotę. Mój brat wierzy w tę
legendę. Co więcej, uwierzył, że to on jest istotą z legendy, a ty jesteś
wilkołakiem, który ma stanąć na jego drodze.
Pomimo wiatru Trey słyszał szum krwi we własnych żyłach.
-Jestem tylko dzieciakiem - powiedział.
- Wciąż to powtarzasz. A ja wciąż ci mówię, że już nie jesteś „tylko
dzieciakiem". Posiadasz ogromną moc i od ciebie zależy, czy w pełni to
pojmiesz.
Zapadło milczenie, Trey zaś usiłował zrozumieć to, co usłyszał. Jeśli
Lucien mówił prawdę, to jego życie było w niebezpieczeństwie, ponieważ
jakiś psychopatyczny krwiopijca uwierzył w legendę wymyśloną przez inne-
go szaleńca setki lat wcześniej.
-Jak naprawdę umarli moi rodzice? - zapytał Trey. Jeżeli nawet Luciena
zaskoczyło pytanie chłopca, to nie dał tego poznać po sobie.
- Zostali zamordowani. - Odwrócił twarz i zamrugał, gdy wiatr polizał mu
twarz. - Ja i twój ojciec wykonywaliśmy pewną misję: otrzymaliśmy
informację, że do świata ludzi przedostał się z Otchłani wyjątkowo paskudny
dżin. Sam nie dysponowałem dostateczną mocą, by się z nim zmierzyć, więc
zwróciłem się o pomoc do twojego ojca, mimo że wcześniej obiecałem już
tego nie robić.
Wampir zamilkł i spojrzał w dół na rzekę. - Kaliban pod nieobecność
twego ojca zamordował twoją matkę. Kiedy ojciec dowiedział się o tym,
wyruszył za Kalibanem, by pomścić śmierć żony. Po trzech miesiącach
wytropił demona na Tahiti i spróbował zgromadzić przeciwko niemu siły.
Zrobił to bez mojej wiedzy, bo wiedział, że próbowałbym opóźnić jego
działania, namawiając go do większej ostrożności.
Zamilkł i uderzył wypielęgnowanym paznokciem w jeden z prętów
balustrady.
- Twój ojciec wziął do pomocy złych ludzi, a więc zanim zaatakował
mojego brata, ci tak zwani sprzymierzeńcy, przekupieni, zwrócili się
przeciwko niemu. - Lucien znowu patrzył na Treya, jakby zastanawiał się, ile
może wyjawić podczas jednej rozmowy, ile chłopiec zdoła znieść.
- Obcięli mu głowę, a jego ciało spalili na wyspie Moorea. Kiedy tylko się
dowiedziałem, gdzie twój ojciec jest i co planuje, udałem się tam, by go
powstrzymać. Niestety za późno: już nie żył, a mój brat zniknął.
- Dlaczego zabił moją matkę? Co ona zrobiła? Lucien pokręcił głową.
- Urodziła cię.
Trey słuchał go, wpatrzony w ulice Docklands skąpane w mdłym,
metalicznym świetle halogenowych latarni. Zimny wiatr szarpnął połą
szlafroka.
Wcześniej sądził, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, ale
teraz, gdy wreszcie dowiedział się, jak naprawdę umarli, nie przeżył
ogromnego wstrząsu. Poczuł w sobie tylko rozległą, czarną pustkę, której nic
nie mogło wypełnić.
Trey spojrzał na istotę stojącą u jego boku. Za każdym razem, gdy patrzył
na Luciena, myślał o tym, kim on jest naprawdę: jednym z nieumarłych,
spragnionym krwi wampirem. A jednak ta istota od chwili ich spotkania
okazywała chłopcu życzliwość i szacunek.
Trey nie potrafił w pełni objąć rozumem doniosłości wyznań, które
właśnie usłyszał. Był jednak świadomy, że coś się zmieniło w jego naturze i
że już nigdy nie będzie taki jak kiedyś.
Lucien spojrzał na niego, jakby wyczuwając te obawy.
- Wiem - powiedział i smutno skinął głową, po czym poklepał chłopaka
po ramieniu.
- Nie. Nie wiesz - odparł ten.
Spojrzał na dłoń Luciena opartą o poręcz balustrady. Zmarszczył brwi,
przyglądając się gładkiej skórze na grzbiecie dłoni wampira i starannie
przyciętym paznokciom na końcach smukłych palców.
- Wampiry nie zmieniają postaci, prawda? To znaczy, nie tak, jak opisałeś
mi to wczoraj - zapytał Trey.
Gdy Lucien ponownie spojrzał na niego, na środku lego czoła pojawiła się
drobna zmarszczka.
- Nie - odpowiedział. - Ale potrafimy śmigać. Patrzącym wydaje się, że się
teleportujemy. W ten sposób błyskawicznie znikamy i pojawiamy się w
pobliżu. Zawsze jednak zachowujemy postać wampira. Nietoperze to wymysł
Hollywood. A dlaczego pytasz? - zdziwił się.
- Zakładałem stereotypowo, że wampiry mają kły i szpony, które
oglądamy na filmach i o których czytamy w książkach. Są bardzo użyteczne
dla tych żądnych krwi nocnych istot. - Trey pożałował, że okrasił swoje
słowa zjadliwością, bo przecież Lucien nie zasłużył na jego gniew, a jednak
coś kazało mu speszyć rozmówcę.
- Postanowiłem je sobie usunąć jakiś czas temu. Zanim mnie o to zapytasz,
sam ci powiem: owszem, muszę codziennie spożywać krew. Jedną z
należących do mnie firm jest laboratorium badania krwi pod Oksfordem, tak
więc mam zapewnione świeże dostawy. Z kolei Alexa, będąc halflingiem,
otrzymuje codziennie pochodną hemoglobiny razem z zastrzykiem epipenu;
sama sobie wszystko aplikuje. A kły - mówił dalej - przypominały mi czasy, o
których chciałbym raczej zapomnieć, czasy, gdy byłem młody i ulegałem
pragnieniom, za które się nas piętnuje. Wiesz, Treyu, w młodości
dopuszczałem się strasznych rzeczy i teraz muszę za nie odpokutować. Moja
działalność, to, czym zajmowaliśmy się z twoim ojcem, była próbą
naprawienia tamtych błędów.
- Ludzie z domu dziecka... niektórzy z nich byli dobrzy - powiedział Trey
ze wzrokiem wbitym w podłogę. - Tacy jak Wendy... umarli przeze mnie,
prawda?
- W niczym nie zawiniłeś. Nie wolno ci tak myśleć. Gdybyś był tam, a nie
tutaj, spłonąłbyś podobnie jak twoi przyjaciele. Jeśli naprawdę chcesz oddać
cześć im i swojej rodzinie, przyłącz się do nas i pomóż nam powstrzymać
mojego brata oraz jego siły.
Trey zadrżał, owiany powiewem zimnego wiatru znad rzeki, który -
niczym duch - przemknął przez balkon, niosąc ze sobą metaliczny,
przenikliwy zapach wody.
- Co się ze mną stało wczorajszej nocy? Dlaczego zacząłem się zmieniać?
- Twoją przemianę w wilkołaka wywołały silne emocje. To może też się
zdarzyć i na pewno się zdarzy, choć rzadko, w chwili skrajnego przymusu,
lecz, jak zdążyłeś zauważyć, potrafisz nad tym zapanować i powstrzymać
przemianę. Rzadkością jest, by ktoś równie młody wykazał się podobnym
opanowaniem w takim wczesnym stadium likantropii.
Trey milczał chwilę, zanim zaczął mówić dalej.
- Ten ból... był nie do zniesienia. Jakby zdzierali ze mnie skórę. Czułem
się cały rozpalony, jakbym płonął. Nie zniosę tego więcej, Lucienie. Lepiej
umrzeć.
Wampir spojrzał na niego i kiwnął głową ze zrozumieniem. Wyciągnął
rękę i zaczepił palec o srebrny łańcuszek. Przyciągnął go delikatnie do siebie,
napinając, aż amulet zawisł przed nim.
- Nie będzie aż tak bolało, kiedy sam zdecydujesz się zmienić postać. -
Lucien puścił łańcuszek i położył dłoń na ramieniu chłopca w geście
dodającym mu odwagi. - Amulet ci pomoże, ale musisz nauczyć się panować
nad sobą, wtedy zmienisz się w wilkołaka w jednej chwili.
Strzelił palcami przy uchu Treya. - O tak.
Cofnął się i rozsunął okno za sobą.
- Po południu zaczniemy treningi. Chcę, żebyś dobrowolnie zmienił
postać, wtedy przekonamy się, na co cię stać, a także zobaczymy, co za wilk
w tobie drzemie. Trzeba cię też przygotować. Niebawem się spotkamy.
Musisz dowiedzieć się wszystkiego o Kalibanie i niebezpieczeństwach, które
ci grożą.
Po tych słowach odwrócił się i zniknął we wnętrzu mieszkania.
Trey znowu spojrzał na rzekę i otulił się szczelniej szlafrokiem przed
zimnym wiatrem. Wzburzone wody Tamizy przecinał nieduży holownik,
snując za sobą brudnoszary ślad, jakby wykuwał sobie drogę przez ciemną
powierzchnię. Chłopak obserwował, jak łódź zmaga się z prądem, dopóki nie
zniknęła za zakrętem po jego lewej stronie.
„Zobaczymy, co za wilk w tobie drzemie".
Zadrżał.
„Obcy w obcej ziemi" - pomyślał. Przypomniał sobie tytuł książki, którą
czytał przed kilkoma miesiącami. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego
akurat ta historia przyszła mu do głowy, a potem uśmiechnął się smutno,
przypomniawszy sobie zakończenie powieści, gdy główny bohater zostaje
brutalnie zamordowany. Miał nadzieję, że nie jest to zły znak.
- Toto*, mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas - powiedział do
siebie i poszedł za Lucienem.
* Aluzja do książki
Czarnoksiężnik z krainy Oz.
9
Trey wrócił do swojego pokoju i został tam przez resztę ranka. Ukrywał
się, miał tego świadomość, ale chciał być z dala od wszystkich, a tylko w tym
miejscu było to możliwe. Prawie przez godzinę stał w kabinie prysznicowej
pod strumieniem gorącej wody, powracając myślami do wydarzeń ostatnich
dwudziestu czterech godzin, i wciąż dochodził do tych samych wniosków,
zadając sobie te same pytania. Potem ubrał się i położył na łóżku, wpatrzony
w sufit.
O jedenastej usłyszał pukanie.
- Wejdź - powiedział.
Zdziwił się, gdy zobaczył Toma. Wysoki Irlandczyk zatrzymał się w
otwartych drzwiach, jakby za nic nie chciał przekroczyć przepaści, która
oddzielała samotnego Treya od reszty domu.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak, chyba tak - odparł chłopak.
- Wszyscy się zmyli. Alexa poszła na zakupy ze swoją przyjaciółką Stephanie,
a Lucien dogląda na górze przygotowań do twojej popołudniowej sesji. -
Spojrzał uważniej na chłopca. - Może coś przegryziesz i napijesz się herbaty?
Pani Magilton wyszła, ale zostawiła nam tonę kanapek. Szkoda, żeby się
zmarnowały. - Zamilkł i cofnął się kilka kroków, pozostawiając drzwi
otwarte. - A poza tym nie mieliśmy okazji pogadać.
Trey powoli spuścił nogi z łóżka i usiadł, spoglądając na Irlandczyka.
-Jakie kanapki? - zapytał.
-Jakie tylko dusza zapragnie. Chodź, przed tobą kolejny ważny dzień, a
jak mawiała moja staruszka, „Nie dasz rady z pustym workiem". - Odwrócił
się i ruszył w stronę kuchni.
Trey poszedł za Tomem i usiadł na jednym z krzeseł. Czajnik bulgotaniem
oznajmił, że woda już się zagotowała, a Tom wyjął dwa kubki z szafki nad
zlewem.
Poranne gazety wciąż leżały na stole; nagłówki z pierwszych stron
zapowiadały relacje z pożaru w domu dziecka. Chłopak odsunął dzienniki,
nie chcąc oglądać potwornych zdjęć.
Patrzył na barczystego Irlandczyka zajętego przygotowaniem herbaty.
- Jak długo dla niego pracujesz? - rzucił. Pytanie to nie dawało mu spokoju
(podobnie jak inne: „Jak możesz dla niego pracować?").
- Rany, nie wiem. Tak długo, że już nie pamiętam. - Tom położył na blacie
ściereczkę do naczyń i wychylił się z podwyższonej kuchni, spoglądając na
Treya. - Możesz mu zaufać. Wiem, że czujesz się, jakbyś wpadł do króliczej
nory i znalazł się w jakimś narkotycznym koszmarze Lewisa Carrolla, ale
możesz mu zaufać. Troszczy się tylko o twoje dobro.
- Czy kazał ci ze mną porozmawiać?
- Absolutnie nie. To nie w stylu Luciena. Po prostu się martwi. Martwi
się, że nas opuścisz i będziesz próbował sam się w tym wszystkim rozeznać;
jednocześnie chyba liczy na to, że dojdziesz do siebie, jak już się oswoisz z
nowym życiem. Osobiście odradzałbym ci odejście; dla ciebie to już nie jest
ten sam świat, dlatego będziesz potrzebował pomocy, żeby sobie poradzić... i
przetrwać.
Trey odniósł dziwne wrażenie, że była to najdłuższa wypowiedź Toma w
ostatnim czasie, i zastanawiał się, czy ten surowy Irlandczyk zachowuje się
tak, ponieważ jest z nim w domu ktoś normalny. Pomimo surowego
spojrzenia mężczyzny i szorstkiego sposobu bycia czuł się przy nim dobrze,
może dlatego, że, jak się wydawało, Tom niczego od niego nie oczekiwał i
chyba rozumiał go lepiej niż Lucien i Alexa. A może też dlatego, że wydawał
się taki pewny siebie, a jego postawa udzielała się tym, którzy z nim
przebywali.
- Po prostu nie czuję się swobodnie w jego towarzystwie - wyjaśnił Trey
po chwili milczenia. - Patrząc na niego, od razu myślę o tym, czym jest i co
robił.
Tom przyniósł herbatę i postawił przed chłopakiem jeden z kubków.
Następnie zdjął folię z góry kanapek na środku stołu, po czym wziął w
ogromną dłoń małą, trójkątną kromkę i wsadził ją sobie całą do ust.
- Boisz się go? - zapytał.
- Oczywiście - przyznał Trey. - Ale to dziwne uczucie, coś więcej niż
zwykły strach. Zawsze, gdy jest w pobliżu Lucien, czuję wzbierający we mnie
gniew. A ja normalnie taki nie jestem, rzadko się złoszczę.
Tom pokazał na kanapki, zachęcając Treya do jedzenia. Sam pogryzał
kolejną w zamyśleniu, a chłopak nie czuł potrzeby przerwania milczenia,
jakie zapadło.
- To zupełnie naturalne, że odczuwasz gniew w obecności Luciena. Jezu,
przecież on porwał cię z domu dziecka, potem oznajmił, że jest wampirem i
że zmieniłeś się w wilkołaka, a jakby tego było mało, zasunął ci nowinę, iż to
jego brat zamordował twoich rodziców, a teraz ten sam braciszek zamierza
cię zmieść z powierzchni ziemi. Nic dziwnego, że takie wieści nie są na
pierwszym miejscu twojej listy świątecznych życzeń.
Trey skinął głową i sięgnął po kanapkę. - Jak to się stało, że zacząłeś dla
niego pracować? - zapytał.
Tom odstawił kubek i wsadził palec do ust, by wydłubać spomiędzy
zębów resztki jedzenia.
- Wychowywałem się w Irlandii i wtedy był ze mnie kawał łobuza.
Wiesz, taki typ zarozumiałego młodziaka, któremu się wydaje, że jest
kuloodporny. Twardziel. Mało przyjemny kompan. - Wziął kolejną kanapkę i
spojrzał na nią. - Wpadłem w złe towarzystwo. A niektórzy z tych ludzi... jak
by to powiedzieć... nie byli dokładnie tymi, za kogo się podawali. -
Przeżuwając, spojrzał za okno, jakby wracał pamięcią w przeszłość.
- W któryś weekend postanowiliśmy urządzić imprezę na farmie mojego
wuja. Wyjechał na wakacje, więc mieliśmy wolną chatę. Zamierzałem jechać
tam w sobotę rano, l)y przygotować wszystko, picie i jedzenie, ale w piątek
skończyłem pracę przed czasem i stwierdziłem, że wcześniej pojadę na farmę.
Szedłem już do domu z zakupami zrobionymi po drodze w spożywczym, gdy
usłyszałem jakieś odgłosy w stodole. Myślałem, że to dzieciaki z sąsiedztwa, i
skręciłem tam. To, co zobaczyłem tamtego wieczoru, na zawsze zmieniło
moje życie.
Trey z trudem wytrzymał jego spojrzenie.
- Nikt nie wiedział, że dwóch z naszej bandy było wampirami. Porwali
dziewczynę, która wracała wieczorem z babskiego wieczoru w wiosce. Kiedy
wszedłem do stodoły, rozrywali biedaczkę na strzępy, wysysając z niej krew i
życie. Próbowałem ich powstrzymać, ale zaatakowali mnie i porządnie
stłukli. Spodziewałem się, że gdy z nią skończą, zabiorą się za mnie. Zostałem
pobity do nieprzytomności. Stąd ta pamiątka. - Pokazał na szpetną bliznę na
prawym policzku. - I byłoby po mnie, jak sami powiedzieli, lecz nagle w
stodole pojawił się mężczyzna. Kiedy odzyskałem przytomność, oba wampiry
nie żyły, a przybysz próbował ratować dziewczynę. Jej już nie pomógł, ale
mnie wyciągnął w jednym kawałku i jeszcze połatał. Lucien uratował mi
życie, nie tylko w sensie dosłownym, i od tamtej pory mu towarzyszę.
W kuchni zapadła cisza, którą mąciło tylko głośne siorbanie Irlandczyka.
- Dzięki - odezwał się wreszcie Trey.
- Za co?
- Za to, że opowiedziałeś mi to wszystko. Dzięki. Odpowiedział
skinieniem głowy. Spojrzawszy na Treya
spod zmarszczonych brwi, kiwnął głową w stronę kanapek.
- Zjesz je, czy pozwolisz, żeby się zmarnowały? Dzisiaj będziesz
potrzebował mnóstwo energii.
- Co zaplanował dla mnie Lucien? - zapytał Trey, po czym ugryzł kanapkę
z serem i pomidorem.
Tom wyszczerzył zęby w uśmiechu, a jego nieugięte spojrzenie ożywiły
przewrotne iskierki.
- Sam zobaczysz - odpowiedział.
10
Alexa wróciła wczesnym popołudniem, obładowana licznymi kolorowymi
reklamówkami z nazwami znanych sklepów. Postawiła je na podłodze przy
kanapie i opadła na miękkie poduszki, głośnym westchnieniem wyrażając
zmęczenie.
Tom, usadowiony z gazetą w jednym z wyściełanych foteli, spojrzał na nią
znad srebrnych okularów, a kiedy przeniósł wzrok na torby, w kącikach jego
oczu pojawiły się drobniutkie zmarszczki.
- Takie małe zakupy, Alexo? Co się stało? Znowu wyczyściłaś kartę?
- Nie - odparła Alexa znużonym tonem. - Musiałam wracać. Tata prosił,
żebym oprowadziła Treya po domu, zanim zaczną. Gdzie on jest? - zapytała.
- Tutaj - odpowiedział Trey, wchodząc do pokoju. Spojrzał na stos toreb
przy kanapie i zagwizdał. - O kurczę! - zawołał. - Dla ilu osób robiłaś zakupy?
-Tylko nie zaczynaj! - zaperzyła się Alexa, siadając. - Tom już mnie objechał.
Spodziewałam się więcej zrozumienia od rówieśnika. Ale dla ciebie też coś
mam - dodała i wsunęła rękę do jednej z reklamówek. Wyjęła z niej różowo-
szary sweter, jakiego Trey w życiu by nie włożył. - Co myślisz? Kaszmirowy,
Paul Smith.
Trey zauważył, jak Tom poprawia na nosie okulary i chowa się szybko za
gazetą.
- No... taa. Dzięki, że pomyślałaś i w ogóle, Alexo, ale to chyba nie mój
styl. Jest trochę... pasiasty. - Nie odrywał od niej wzroku, żeby nie patrzeć na
Toma, który wiercił się na swoim miejscu, usiłując powstrzymać śmiech.
Alexa posłała Irlandczykowi chłodny uśmiech i stanęła przed Treyem.
-Jesteś gotowy? - zapytała.
- Na co? - odpowiedział ten pytaniem.
- Na wielki objazd. No, może nie objazd i nie tak wielki, ale tata chciał,
żebyś zwiedził dom i zobaczył, jak wszystko wygląda.
- Och. W takim razie prowadź, Makdufie*. Alexa posłała mu pytające
- Moja babcia zawsze tak mówiła, kiedy gdzieś szliśmy. Dopiero w
ostatniej klasie, przy okazji lektury
Makbeta, dowiedziałem się, że jest to
przekręcony cytat. Chyba bardziej podoba mi się wersja babci.
- W takim razie chodź. Przejdźmy przez to możliwie bezboleśnie.
Podeszła do windy i nacisnęła guzik - drzwi od razu się otworzyły. Trey
stanął blisko Alexy, wdychając zapach jej perfum, ona zaś wcisnęła przycisk
pierwszego piętra. Wyczuwał, że chyba ją uraził swoim komentarzem na
temat swetra, w czym utwierdzała go cisza, jaka zaległa w kabinie, kiedy
zjeżdżali.
Gdy drzwi ponownie się otworzyły, Trey zobaczył duże biuro. Z
wypełniającego je ogólnego szumu płynęły dzwonki telefonów i stukanie w
klawiatury komputerów.
Wysiedli z windy.
- To jedna z firm ojca. Zajmuje całe pierwsze piętro - wyjaśniła Alexa i
poprowadziła Treya między rzędami boksów, których niskie ścianki
oddzielały biurka pracowników.
- Nie będę udawała, że wiem, kim są pracownicy albo czym się zajmują, w
każdym razie ich działalność sprowadza się głównie do gromadzenia
informacji. Cały personel jest podzielony w stosunku siedemdziesiąt do
trzydziestu między istoty cienia i ludzi, w większości są to różnego rodzaju
demony. Tom wszystkim zarządza i z pewnością zaspokoi twoją ciekawość,
jeśli tylko zechcesz poznać więcej szczegółów. - Ruszyła dalej, lecz Trey
chwycił ją za ramię i zatrzymał.
- Chwileczkę. Czy powiedziałaś, że większość z tych ludzi to demony? -
Powiódł wzrokiem po sali, skupiając uwagę na zajętych pracą. Wszystko
wyglądało zupełnie normalnie.
- Zgadza się. To ma sens. Nasi pracownicy rozpracowują co bardziej
nikczemne poczynania istot cienia w świecie ludzi i im zapobiegają. Jak
brzmi to powiedzenie: „Złodziej pozna złodzieja"?
* Leadon, Macduff, przekręcony cytat z Makbeta Williama Szekspira. W oryginale: Lay
on, Macduff („Nacieraj, Makdufie").
- Zaraz, Alexo. - Trey ścisnął mocniej jej ramię. - Otchłań i nasz świat...
współistnieją, czy tak? Jak światy równoległe?
- Coś w tym rodzaju.
- Twierdzisz, że demony i inne istoty cienia potrafią przechodzić ze
swojego świata do naszego?
- I odwrotnie. Od początku czasu istniały portale między światami. Co
więcej, ktoś o wystarczającej mocy i wiedzy magicznej potrafi stworzyć
tymczasowy portal.
- Chcesz powiedzieć, że na tej sali są demony? -Trey jeszcze raz się
rozejrzał, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Wszyscy wyglądają normalnie -
powiedział cicho.
Alexa, trochę zdziwiona, podążyła za jego spojrzeniem. A potem nagle
popatrzyła na niego i otworzyła usta, zaczerwieniona.
- Zupełnie zapomniałam. Przecież ty ich nie rozpoznajesz. Och, Treyu,
przepraszam. Ależ jestem głupia. Bo, widzisz, oni się chowają za pomocą
maskującego zaklęcia. Postać ludzka pełni rolę kamuflażu w tym świecie.
Inne istoty cienia widzą ich przez tę zasłonę. Trudno to wyjaśnić. Jakbyś
patrzył na kogoś przez przeźroczystego manekina; widzisz, że ten manekin
porusza się i mówi tak samo jak istota w jego wnętrzu, ale wiesz, że i ni nie
jest prawdziwy. - Zamilkła na chwilę. - Będziesz mógł ich zobaczyć - mówiła
dalej - kiedy przemienisz się w wilkołaka, lecz pozostając w ludzkiej postaci,
nie rozpoznasz demona.
- Ale ty ich widzisz. A mówiłaś, że nie jesteś istotą cienia.
- Dzięki zaklęciu. Jest trudne do opanowania, za to pozwala człowiekowi
widzieć kamuflaż demona. Tom potrzebował prawie roku, żeby się go
nauczyć. - Uśmiechnęła się szeroko. - No, ale on nienawidzi magii.
Trey pokręcił głową, patrząc dookoła.
- Jeden ze speców, który pracuje w którejś z firm ojca, wynalazł hełmofon
umożliwiający patrzenie oczyma istoty cienia, ale urządzenie okazało się
bardzo niewygodne i zarzucono ten projekt.
- Witaj, Alexo. - Kobieta o pogodnym obliczu pomachała do nich zza
biurka, które właśnie mijali.
- Cześć, Ruth. Och, dzięki za manuskrypty, które skopiowałaś dla mnie w
zeszłym tygodniu, bardzo ciekawe - odpowiedziała Alexa i odmachała do
kobiety. - Ruth jest kochana i potrafi pomóc znaleźć prawie wszystko na
temat poltergeistów i telekinezy. To jej konik - dodała ściszonym głosem.
- Czy ona też jest demonem? - zapytał Trey równie cichym szeptem,
spoglądając na pulchną kobietę w letniej sukience, która stukała energicznie
w klawiaturę.
Alexa szerzej otworzyła oczy.
- Nie, Ruth jest człowiekiem. Ale otrzymuje od zmarłych wiadomości,
które materializują się na karteczkach w jej torebce. Niezłe, co?
Poszła przodem i zatrzymała się przed jednymi z dwojga drzwi na końcu
sali. Otworzyła je i weszła, dając znak, by podążył za nią.
- To jest biblioteka naukowa. - Zamknęła za nimi drzwi; znaleźli się w
dużym, słabo oświetlonym pokoju ze stołami ustawionymi w podkowę. W jej
wnętrzu stały lampy. W świetle dwóch z nich siedziały dwie osoby
pochylone nad licznymi książkami i mapami. Zerknęły przelotnie znad
swoich tomów i zaraz wróciły do ich studiowania.
- Ojciec jest właścicielem całego budynku - mówiła ściszonym głosem
Alexa. - Kiedyś był to magazyn zbożowy, ale dwadzieścia pięć lat temu został
przebudowany. Tutaj można zacząć szukać odpowiedzi na niektóre z pytań,
które kłębią się w twojej głowie.
Podeszła do dziwnej maszyny wbudowanej w ścianę po prawej stronie.
Przypominała ogromną lodówkę bez drzwi, tak dużą jak Trey, i o szerokości,
na oko, czterech metrów. Kiedy dziewczyna nacisnęła guzik, we wnętrzu
maszynerii zamrugało bladoniebieskie światło. Trey zobaczył, że jest to coś w
rodzaju automatycznego dystrybutora, jakie widuje się w aptekach, a gdy
Alexa wstukała jakiś numer, kolumny półek przesunęły się w dół, w głąb
urządzenia, zastąpione przez nowe.
Na każdej z półek stał równy szereg około dwudziestu książek; kolejne
rzędy pojawiały się i znikały, a Trey zauważył, że niektóre z tomów są tak
stare, że trudno nazwać je książkami - były to ledwie pliki pomarszczonych
pergaminów, oprawione w jakieś postrzępione tkaniny.
- Proszę - powiedziała Alexa i podała mu podniszczony wolumin, który
zdjęła z jednej z półek. - Kolejne źródło podstawowych informacji.
- Co to jest?
- Książka o wampirach. Chyba najbardziej wyczerpująca pozycja. Autor
opisuje ich fizjologię, historię, co robić żeby przeżyć, i jak...
- Jak je zabić? - zapytał Trey wpatrzony w nią.
- To też. Myślałem, że cię zainteresuje.
Trey pokręcił głową ze złością.
- To nie jest prawda.
- Co nie jest prawdą?
- Ta legenda. Lucien opowiedział mi o Theissie i jego wizjach. To
nieprawda. Nie zamierzam wypełniać jakiegoś zwariowanego proroctwa,
przekazanego przez faceta, który usmażył się na stosie.
- Rozumiem. Ale może nie zaszkodzi się dowiedzieć, / jaką istotą będziesz
mieszkał? Albo poczytać o kimś, kto chce cię zabić? - Pokazała głową na
książkę, po czym odwróciła się i wyłączyła urządzenie.
- Skąd on ma na to pieniądze? - zapytał Trey. Kiwnął głowę w stronę sali,
z której wyszli. - Czym się zajmuje twój ojciec?
-Jak już mówiłam, nie będę udawała, że rozumiem wszystko, co tu się
dzieje. Ale wiem, że dostarcza systemy bezpieczeństwa dla korporacji
działających na całym świecie. Jakiś czas temu Kaliban doszedł do wniosku,
że może osłabić ludzkość, atakując koncerny. Gdyby udało mu się przeniknąć
do dużych instytucji finansowych, firm elektronicznych, produkujących
energię czy broń... lista jest długa... uzyskałby władzę nad światem. Ludzie
mojego taty starają się mu to uniemożliwić. Co więcej, ojciec, wykorzystując
pewne umiejętności różnych demonów, pomaga firmom znaleźć rozmaite
surowce: ropę, gaz ziemny, diamenty, złoto. Ludzie gotowi są zapłacić duże
pieniądze za taką pomoc.
Wyszli na korytarz.
- Druga sala jest bardzo podobna do tej, tyle tylko, że pełno w niej
komputerów. Tam odrabiam lekcje - dodała Alexa.
- Uczysz się jeszcze? - zapytał Trey, idąc za nią między boksami biura. -
Myślałem, że ciebie to już nie dotyczy albo że masz prywatnych nauczycieli.
Zatrzymała się przy windzie i nacisnęła guzik. Drzwi otworzyły się
natychmiast.
- Nie, Treyu. Chodzę do szkoły. Lubię normalność -wyznała, kiedy wszedł
za nią do środka. - Tata pewnie będzie chciał, żebyś też poszedł do szkoły.
Najwyższe piętro, jak wiesz, to nasze mieszkanie. Możesz zwiedzać wszystko,
czego jeszcze nie zobaczyłeś. Nie ma tam zakazanych stref, z wyjątkiem
mojej sypialni. Aha, i jeśli chcesz zachować swoje jądra, to lepiej nie zaglądaj
bez pozwolenia do pokoju Toma. - Uśmiechnęła się, a w tej samej chwili
rozległ się dzwonek windy sygnalizujący, że dotarli na drugie piętro.
Wyszli do długiego, wąskiego korytarza z trojgiem drzwi po obu stronach.
- Tu jest sala gimnastyczna - powiedziała i otworzyła pierwsze drzwi po
prawej stronie. W pomieszczeniu ustawiono sprzęt do aerobiku, do biegania,
wiosłowania i do różnych ćwiczeń. Pod przeciwległą ścianą stały sztangi.
Ławeczkę do wyciskania i stanowisko do przysiadów ze sztangą
umiejscowiono między półkami pełnymi hantli i metalowych krążków. - Za
tymi drzwiami jest ring bokserski z workami i innym sprzętem.
Zamknąwszy drzwi, otworzyła identyczne po drugiej stronie korytarza.
- To studio taneczne - wyjaśniła. Trey zobaczył drewnianą podłogę z
lustrzaną ścianą i poręczami. - Jeśli chcesz trenera, to z pewnością da się to
załatwić. Możesz też ćwiczyć z ojcem albo z Tomem.
Poszli dalej korytarzem. Alexa wskazała drzwi widoczne na końcu
korytarza po obu jego stronach.
- Tam są szatnie dla pań i panów, z toaletą i prysznicem; windą pojedziesz
na basen na dachu.
Kiedy stanęła między drzwiami umieszczonymi centralnie, pokazała za
siebie.
- Sauna i łaźnie parowe są tam, ale dzisiaj - powiedziała, otwierając
ostatnie drzwi - idziemy gdzie indziej.
Weszli do dość ciemnego pomieszczenia, w którym po obu stronach
przejścia zamontowano rzędy krzeseł. Na środku, z przodu, widać było dwa
korty do squasha ze szklanymi ścianami. Trey zauważył, że nie ma środkowej
ściany oddzielającej korty, co czyniło powierzchnię do gry dwukrotnie
większą niż normalnie. Rozglądał się, próbując pojąć, gdzie się podziała
ściana, i doszedł do wniosku, że pewnie jest wysuwana, tak jak telewizor w
mieszkaniu na górze.
Światła kortów rozlewały jaskrawy blask daleko na obszar dla widowni.
W kącie leżały ułożone w stos grube gimnastyczne materace i ochraniacze,
jakich używa się na przykład podczas treningów rugby. Poza tym korty były
puste.
- Ach, jesteście! - zawołał Lucien gdzieś z lewej strony. Trey odwrócił się i
zobaczy! Toma, Luciena oraz jeszcze jednego mężczyznę, usadowionych
prawie na samej górze widowni. Kiedy cała trójka zaczęła do nich schodzić,
zauważył, że wampir ma na sobie dres, co zdaniem Treya stanowiło dość
osobliwy widok.
- To jest Hopper - przedstawił obcego Lucien, a Trey podał mu rękę. -
Będzie nam pomagał w dzisiejszej sesji.
- Miło cię poznać, młodzieńcze. Najprawdziwszy likantrop, tak?
Powiedział ci, że jesteś ostatnim ze swojego rodzaju? Tak? Nie ostatnim
żyjącym wilkołakiem, ale ostatnim naturalnym. Jesteś kimś wyjątkowym,
tak: wyjątkowym. To zaszczyt móc uścisnąć ci dłoń. - Hopper ani przez
chwilę nie stał nieruchomo. Było coś irytującego w jego zachowaniu;
nieustannie kiwał głową i mrugał małymi, świńskimi oczami, jakby miał je
czymś zaprószone. Trey nie potrafił powiedzieć dlaczego, ale od razu zapałał
niechęcią do tego niedużego mężczyzny.
- Nigdy wcześniej nie widziałem czystej krwi wilkołaka - ciągnął Hopper.
- Spotkałem mnóstwo tych cholernych idiotów, co to wałęsają się, piją wodę
ze śladów wilczych łap i recytują stare zaklęcia. Wszystkim w końcu odbija
krwawa palma i kończy się na tym, że zabijają mnóstwo ludzi. Ale nie
naturalny... nie, taki nigdy. Gdybyś chciał wiedzieć, to jestem dżinem
plujem.
- Och, na miłość boską - jęknął Tom i odwrócił się zdesperowany.
- Zielony jest, co? Zieloniutki jak wzgórza Nongroth - rzekł Hopper i
zaczął mrugać w niepokojąco szybkim tempie. - Dżin pluj. Posługując się
właściwą nomenklaturą, należałoby powiedzieć, że jestem dżinem Orn z
drugiego poziomu, posiadającym umiejętności ataku i obrony plwociną. Ale
wszyscy nazywają nas plujami, łatwiej wpada w ucho. Pozwól, że coś ci
pokażę.
Zrobił krok do tyłu i się uśmiechnął, odsłaniając dwa rzędy brązowych
zębów w nie najlepszym stanie. A potem spojrzał na przeźroczystą ścianę z
tyłu kortu i splunął.
Gdy tylko pocisk wyleciał z jego ust, od razu zaczął przybierać okrągły
kształt, aż wreszcie do ściany przykleiła się kula galaretowatej mazi wielkości
piłki futbolowej.
- Podejdź tam - powiedział Hopper, pokazując głową na kulę. - I dotknij
jej palcami.
- Nie, dziękuję - odparł Trey, krzywiąc się z obrzydzeniem. Nie potrafił
się do tego zmusić.
- Śmiało - nie ustępował dżin. - To nie jest normalna ślina. Potrafimy
wytwarzać tę substancję, kiedy chcemy. Dotknij, to nie boli. - Mocno
popchnął Treya w kierunku ściany.
Chłopak spojrzał na Luciena, który wyraźnie powstrzymywał śmiech,
obserwując przerażenie na twarzy Treya.
- Zrób to - rzucił wampir i kiwnął głową zachęcająco. - Nie odpuści ci,
dopóki go nie posłuchasz.
Trey wyciągnął ostrożnie rękę i przysunął ją do drżącej kuli glutów.
Gdy tylko dotknął mazi, poczuł szarpnięcie i jego palce zanurzyły się w
kuli, jakby galaretowata substancja je pochwyciła. Chłopak drgnął i
spróbował cofnąć dłoń, a wtedy jego ręka została wessana głębiej, aż wreszcie
kula wciągnęła w siebie całą jego pięść aż po nadgarstek. Kiedy tylko przestał
szarpać dłonią, substancja też jakby przestała wsysać, lecz ręka pozostała
uwięziona.
Spojrzał z niepokojem na pozostałych, którzy obserwowali go z wyrazem
rozbawienia na twarzach. Hopper aż podskakiwał w miejscu, a Trey
pomyślał, że przypomina karzełka Titeliturego.
- Uwolnij go już, Hopper - odezwał się Tom stanowczym głosem, widząc
rosnące niezadowolenie Treya.
- Nie możesz się ruszyć?! - zawołał podekscytowany dżin. - Nie dasz rady,
żeby nie wiem co! - Roześmiał się i skierował palec na dłoń chłopca.
- Powiedziałem, żebyś go uwolnił, ty glutowaty synu garnoga. Wystarczy
tej zabawy. - Tom popchnął Hoppera w kierunku chłopaka.
Trey nie miał pojęcia, co to jest garnog, lecz wyraz twarzy Hoppera
sugerował, że nie podoba mu się, gdy ktoś tak nazywa jego rodzica. Demon
położył rękę na ramieniu Treya, a wtedy dłoń chłopca po prostu wysunęła się
z galaretowatej kuli. Jakby dotknięcie dżina sprawiało, że substancja traciła
lepkość.
Trey spojrzał na swoje palce i ze zdziwieniem zobaczył, że są zupełnie
suche i że nie ma na nich najmniejszych śladów mazi. Nic też nie poczuł, gdy
je powąchał.
Lucien podszedł bliżej.
- Hopper jest tutaj, żeby nam pomóc, gdyby coś poszło nie tak. Posługuje
się swoim ładunkiem bardzo precyzyjnie i potrafi czasowo unieruchomić
cokolwiek lub... kogokolwiek. Jest też z nami Tom ze swoją straszną bronią. -
Lucien podniósł dziwnie wyglądającą strzelbę i podał ją asystentowi. Tylna
część nie różniła się od strzelb, które Trey widział na filmach, i miała
drewniany korpus zaraz za spustem. Za to przekrój lufy był bardzo duży,
jakby ktoś ją napompował.
- To broń niezabijająca, używana do wystrzeliwania metalowej siatki, w
którą chwyta się zwierzęta i ludzi. Technologia jest niesprawdzona, dlatego
mamy wsparcie Hoppera.
Dżin, pociągnąwszy nosem, spojrzał na nowe urządzenie w rękach Toma.
- To żelastwo śmierdzi nieszczęściem. Lepiej zostać przy sprawdzonych
metodach, jak sposoby starego Hoppera.
- Tak czy inaczej - odparł Tom - w tym przypadku nie zawadzi większa
ostrożność.
- Chciałem tylko powiedzieć, że my, dżiny pluje, posiadamy...
- Zamkniesz wreszcie tę cholerną jadaczkę, Hopper? Albo przyniosę
prawdziwą strzelbę i zobaczymy, jaki jesteś szybki i precyzyjny!
Trey zerknął na Alexe. Uśmiechnęła się i pokręciła głową, spoglądając na
Hoppera i Toma, którzy nie przestając sobie wymyślać, wyszli drzwiami w
głębi kortu. Chłopiec odwrócił się do Luciena i zapytał:
- To co robimy?
- Wejdziemy tam razem - odparł ten i zza drzwi wyciągnął długi pręt z
włókna szklanego. Wsunął dłoń w skórzaną pętlę doczepioną do końca pręta,
który teraz zawisł na jego nadgarstku. - A potem - kontynuował - z własnej
woli zamienisz się w wilkołaka. Wtedy, panie Laporte, stoczymy pojedynek,
odbędziemy sparring, że się tak wyrażę.
Trey zaśmiał się mimowolnie, ale gdy przyjrzał się uważniej twarzy
Luciena, jego uśmiech zgasł. -Ty... mówisz poważnie.
- Oczywiście - przytaknął wampir i podszedł bliżej. - Treyu, rozumiem, że
cały twój świat wywrócił się do góry nogami, ale musisz zaakceptować to,
kim jesteś i, co ważniejsze, nauczyć się używać mocy, które odziedziczyłeś.
Zrobił krok do tyłu i obrzucił chłopca uważnym spojrzeniem.
- Zostaniesz w tym ubraniu czy chcesz się przebrać?
- A muszę? To nie wystarczy?
Nie, w porządku. Zastanawiałem się tylko, czy bardzo lubisz to ubranie.
- Dlaczego?
Och, nieważne - odrzekł Lucien i ruszył do drzwi.
- Hej, wy tam, przyjdziecie wreszcie?! - zawołał Tom z wnętrza kortu.
Zajął pozycję w kącie za stosem materaców, spomiędzy których wystawała
lufa jego karabinka. - Bo jeśli każecie mi tu dłużej siedzieć z tym
marudzącym, głupim flegmomiotem, to jeszcze przez kilka tygodni będziecie
zbierać jego resztki!
Lucien zatrzymał się w drzwiach i odwrócił do Treya z pytającym
wyrazem twarzy.
No, Treyu, chcesz zobaczyć, co w tobie drzemie?
Trey omal nie wybuchnął śmiechem, tak bardzo absurdalna wydawała mu
się cała sytuacja, lecz gdy spojrzał w oczy stojącego przed nim wampira, nie
dostrzegł w jego wzroku ani cienia rozbawienia. Pokręcił tylko głową i
poszedł za nim na swoją pierwszą sesję treningową.
11
Lucien stanął przed Treyem. Nadal miał pręt z włókna szklanego.
Uśmiechnął się do chłopca i szybko powiódł wzrokiem po korcie, by się
upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu.
- To będzie nowe doświadczenie dla nas obu. - Głos Luciena odbił się od
betonowych ścian jak piłki do squasha, dla których były przeznaczone.
Treyowi wydało się, że usłyszał w tonie wampira nutę zdenerwowania, co
jeszcze spotęgowało strach chłopaka przed tym, co miało nastąpić.
- Celem tej sesji jest spowodowanie twojej całkowitej przemiany w
wilkołaka. Dzięki amuletowi zachowasz ludzką inteligencję, jednocześnie
doświadczając pełnej mocy likantropa. Musisz jednak umieć kontrolować
wilka, który jest częścią twojej natury. Ten pierwszy raz pomogę ci w
transformacji, a potem już w razie potrzeby sam będziesz umiał ją inicjować.
Gdy już przyjmiesz postać wilkołaka, będziemy walczyć. Chcę, żebyś
zobaczył, jak to jest zmierzyć się z inną istotą cienia, a nie widzę lepszego
partnera, na którym mógłbyś się wprawić, że tak to ujmę, niż wampir.
Lucien zamilkł i stanął na lekko ugiętych kolanach. Od razu przyjął
groźną, agresywną postawę. Także jego spojrzenie ani trochę nie podobało się
Treyowi.
- Jakieś pytania? - odezwał się wampir i powoli zaczął okrążać chłopaka.
- Lucienie, czy to jest konieczne? Nie ma innego sposobu?
- Ważne, abyś spróbował zachować kontrolę nad sobą przez cały czas,
przez jakąś godzinę - mówił dalej Lucien, jakby w ogóle go nie słyszał. -
Podczas naszych sesji z pewnością nieraz się zranimy, ale w przeciwieństwie
do ran zadawanych nam pod postacią człowieka, które potrafimy uleczyć
prawie natychmiast, te zadawane istotom cienia przez inne podobne istoty
goją się bardzo powoli. Jeśli stracisz panowanie nad sobą i zaatakujesz mnie z
pełną siłą swoich zębów i pazurów, możesz mnie poważnie okaleczyć albo
nawet zabić. Rozumiesz, Treyu?
Lucien kiwnął głową do Toma i Hoppera, którzy czekali w swoich kątach.
- Dlatego oni są z nami. To moje ubezpieczenie na wypadek, gdybyś nie
potrafił zachować zimnej krwi.
- A jaką ja mam pewność, że ty nie stracisz kontroli nad sobą? - zapytał
Trey.
- W tym względzie musisz mi po prostu zaufać. Gotowy?
- Lucienie, nie chcę tego robić - rzekł chłopak.
- Wiem. Gdyby istniał lepszy sposób, wykorzystałbym go. Spodziewałem
się, że tak zareagujesz. Dlatego zabrałem ze sobą to. - Spojrzenie wampira
stało się zimne i bezlitosne, a jego dłoń zacisnęła się na rączce pałki, którą
dotąd miał zawieszoną na nadgarstku. Niespodziewanie, zamiast ją unieść i
zaatakować Treya, Lucien wyprostował ramię i przyłożył koniec pałki do
jego piersi.
Chłopak odczuł porażenie prądem z ościenia do poganiania bydła, jakby w
piersi wybuchła mu bomba. Ból, niczym fala tsunami, przelał się przez całe
jego ciało, przenikając każdą cząstkę, na co zareagował przeraźliwym
krzykiem, a potem zatoczył się do tyłu i upadł na twardą podłogę. Nie
potrafił zmusić płuc, by znowu pracowały normalnie. Nie mógł zaczerpnąć
tchu. Trey poczuł wzbierający w nim strach, aż wreszcie - wydawało się, że
trwa to wieki - jego gardło otworzyło się i zassało powietrze.
- Bolało, co? - Lucien stał za nim pochylony, ze złowrogim, szyderczym
uśmiechem na ustach, który zamienił jego twarz w halloweenową maskę. Z
płonącymi oczami ruszył powoli w kierunku chłopca. Trey obejrzał się przez
ramię i po raz pierwszy od ich spotkania dostrzegł istotę cienia pod gładką
maską spokoju, za którą Lucien chował się przed światem. Zobaczył oblicze
wampira niezdolnego do współczucia i ucieszył się, że tamten przed laty
kazał sobie usunąć kły i pazury.
-Lucienie... - bąknął chłopak do zbliżającego się wampira.
- Lepiej zacznij się przemieniać, Treyu, bo oścień jest już prawie
naładowany i zaraz znowu pogłaszczę cię prądem, jeśli nie będziesz gotowy.
- Boże, Lucienie, co ty...?
- Za późno, zielone światło! - Lucien dźgnął chłopaka elektrodami między
łopatkami.
Trey przeturlał się po podłodze, wydając przeraźliwy wrzask, jak lis
rozszarpywany przez sforę psów myśliwskich. Zatrzymał się przy nogach
Luciena. Uwięziony w kokonie bólu, nie rozumiał, w jaki sposób tamten
zdołał się tak szybko przemieścić na drugi koniec kortu. Wampir poruszał się
z niewiarygodną prędkością.
Chłopak zwinął się w kłębek i wrzasnął do Luciena, żeby przestał.
Wampir przysiadł w kucki i spojrzał na swoją broń. Kiedy znowu się
odezwał, jego głos ociekał jadem.
- Nie próbowałem tego na sobie. Widzę, że pierwsze podejście w niczym
ci specjalnie nie pomogło. Dam ci spokój, jeśli tylko zmienisz postać. Co ty na
to?
Zamilkł na moment.
- Nie? Szkoda, bo moja dziecinka znowu jest prawie gotowa. A ty, Treyu?
- Przysunął oścień do chłopaka, kierując w niego elektrody.
- NIE! - ryknął Trey. Przeturlał się w bok i dźwignął na nogi. Milion
supernowych eksplodowało, gdy kuleczki energii uderzyły o siebie i
wybuchły w jego ciele. Była to mieszanka najdotkliwszego bólu i
największego skoku adrenaliny, jakich kiedykolwiek doświadczył.
Zawładnęła nim całkowicie. Jego ciało napięło się, gdyż wszystkie mięśnie
momentalnie się usztywniły; kości zaczęły mu się wydłużać i pogrubiać, co
powodowało nieprzyjemne odczucia. W przerośniętych mięśniach włókna
powielały się gwałtownie i Trey poczuł nagły przypływ mocy. Z porów skóry
zaczęły wyrastać grube, twarde włosy, pokrywając ciało od stóp do głów, z
ust wyłoniły się kły, na końcach palców zaś pojawiły się wielkie szpony.
Twarz Treya wyglądała jak w agonii: szczęka wysunęła się do przodu, a
wargi odsłoniły zęby w jakimś szalonym szyderczym uśmiechu. Chłopcu
wydawało się, że przemiana trwa całe wieki i zaczął się zastanawiać, dlaczego
nie zemdlał z bólu. Dla obserwatorów jego transformacja nie trwała nawet
sekundy.
A potem wszystko ustało.
Uporczywy ból, od którego tak bardzo pragnął się uwolnić, zniknął
równie szybko, jak się pojawił. Trey otworzył oczy i spojrzał w dół na
Luciena, który, zadziwiony, wpatrywał się w niego z otwartymi ustami.
- O, matko, ale wielki, co? - mruknął Tom schowany za barykadą.
12
Potwór stojący przed Lucienem miał ponad dwa metry wzrostu. Masywna
pierś i potężne bary nadawały mu wygląd kogoś, kto waży co najmniej sto
pięćdziesiąt kilogramów. Całe jego ciało pokrywało szaroczarne futro, a z
pyska zwisał bladoróżowy język. I jeszcze zęby. Mnóstwo zębów. Istota
potrząsnęła głową i popatrzyła na Luciena żółtopomarańczowymi oczami, w
środku których lśniły czarne punkciki źrenic.
Trey spojrzał na siebie i aż drgnął, zdumiony własnym widokiem.
Podniósł masywną łapę i odwrócił ją, zaskoczony faktem, że wciąż w dużej
mierze przypomina rękę człowieka. Na jej wewnętrznej stronie powstały
szorstkie poduszki, podobnie między stawami palców; wątpił, by jako
wilkołak mógł się wziąć za szydełkowanie, ale mimo wszystko zdziwił się
manualną zręcznością, jaką zachował. Podniósł wyżej rękę, by przyjrzeć się
wielkim, czarnym pazurom na końcach palców. Dotknął twarzy.
Wydawała się zupełnie zmieniona. Z głowy wystawały duże uszy, a jego pysk
- czuł się dziwnie, nazywając części ciała, których chwilę wcześniej jeszcze
nie miał- był ogromny. Kciukiem i palcem wskazującym pomacał delikatnie
jeden ze swoich wilczych zębów - co musiało wyglądać śmiesznie - i
przesunął po nim palcami, aby ocenić wielkość.
- W studiu tańca są duże lustra. Możesz się sobie przyjrzeć, byle nie za
długo - powiedział Lucien, a jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
Wszystko było zbyt głośne i intensywne, dźwięki odbijały się od ścian
niczym wpadające na siebie kulki bingo, Trey jednocześnie zorientował się,
że potrafi wyłowić najcichszy szmer i odpowiednio go wzmocnić, oddzielając
od jazgotu kakofonii. Słyszał dobiegające z lamp umieszczonych ponad dwa
metry nad jego głową cichutkie buczenie wolframowych włókien żarówek.
Słyszał oddechy Hoppera i Toma, którzy w rogach pokoju przyglądali mu się
z otwartymi ustami. Docierał też do niego szelest bawełnianych legginsów
Alexy ocierających się o siedzenie, kiedy zakładała nogę na nogę,
przyglądając się scenie ze swojego miejsca na zewnątrz kortu.
Trey nigdy nie potrzebował okularów, lecz świat oglądany oczyma
wilkołaka był o wiele wyraźniejszy. Chłopak czuł się przytłoczony.
Przyjmował zbyt wiele informacji jednocześnie, a jego umysł próbował
uporać się z lawiną danych, które do niego docierały. Widział poszczególne
pory na twarzy Luciena, wzór na jego bluzie dresowej. Zwrócił też uwagę,
choć go to nie zaniepokoiło, że Hopper migocze. Trey widział przez ludzką
postać, którą demon przyjął w tym świecie, jego prawdziwą istotę o chciwym
spojrzeniu i szerokich, okrutnych ustach. Dżin patrzył na niego, na krótko
przesłaniając skórzastymi powiekami czarne jak onyks oczy. Hopper musnął
usta wężowatym językiem. Zaniepokojony Trey spojrzał na Toma i z ulgą
zobaczył, że Irlandczyk nadal wygląda jak zwykle.
Najtrudniej jednak było mu przyswoić sobie zapachy. Różnorakie,
napierały na niego ze wszystkich stron i podobnie jak dźwięki mieszały się i
kłębiły. Były czymś więcej niż zapachami: docierały do niego w postaci
kolorów symulujących nieużywaną dotąd część mózgu, która je
interpretowała i wyjaśniała ich znaczenie. Purpura wody po goleniu Luciena
mieszała się z liściastozieloną wonią świeżego potu, co wcale nie było
nieprzyjemne. Hopper i cuchnął czarnawozielonym gnojem, którego Trey
nie czuł w chwili, gdy ich sobie przedstawiono. On sam pachniał inaczej, niż
się spodziewał; wyczuwał na sobie dębowo-błotnisty zapach, jak po otwarciu
worka z kompostem. A wszystkie te wonie nakładały się warstwami na
zapachy gumy i potu, dobiegające z samego kortu, a odbierane przez Treya
pod postacią jasnobrązowej mgiełki.
- Mogę sobie tylko wyobrażać, jak się czujesz w tej chwili - rzekł cicho
Lucien, przerywając potok myśli Treya. - Nie obejmiesz wszystkiego naraz,
ale spróbuj wytrzymać jeszcze trochę. - Podszedł bliżej, uśmiechając się
krzywo. - A teraz niebezpieczna część naszej sesji. Niebezpieczna dla mnie,
ponieważ ja nie zadam ci poważnych ran. Ty zaś... no cóż... dla ciebie
wszystko jest nowe. Musisz poznać swoją moc oraz prędkość i sprawdzić, jak
możesz je wykorzystać. Odkryjesz to wszystko w trakcie walki. Staraj się
zachować kontrolę. I proszę, spróbuj mnie nie zabić.
Zrobił krok do przodu i dźgnął Treya ościeniem w brzuch.
Prąd przeniknął ciało wilkołaka, który owszem, poczuł ból, ale już nie tak
dotkliwy jak wcześniej, kiedy to miał wrażenie, jakby ktoś oblał go benzyną i
podpalił. Teraz zaś poczuł tylko, jakby ktoś mocno kopnął go w głowę.
Potraktowany ładunkiem, Trey po raz pierwszy usłyszał swój nowy głos.
Z jego gardła wyrwał się głęboki ryk. W umyśle zawołał do Luciena, żeby
przestał go torturować, lecz wcale nie usłyszał swoich słów - zamiast nich od
ścian odbił się echem dźwięk podobny do ryku lwa.
- Będziesz tak stał i się przyglądał, jak cię tym dźgam? - prowokował
Lucien. - Czy też spróbujesz coś zrobić?
Słowa wyszły z ust Treya w postaci warknięć i pomruków, co tylko
spotęgowało jego frustrację i gniew.
- Może ty to lubisz? - mówił dalej Lucien. - Co, Treyu? Dlatego stoisz jak
głupia krowa i pozwalasz mi się ranić? - szydził wampir z twarzą
wykrzywioną uśmiechem i płonącymi oczami. - W porządku, jeśli chcesz. -
Zamarkował ruch w lewą stronę, a potem przeniósł ciężar ciała na prawą
stopę i przyskoczył do Treya, mierząc prętem prosto w jego twarz.
Ten odchylił się do tyłu i instynktownie prawą dłonią złapał oścień w
połowie. Warcząc, zamachnął się lewą ręką; podobne do czarnych sztyletów
szpony przecięły powietrze.
Lecz trafiły w pustkę, bo wampira już tam nie było, a prawa dłoń Treya,
która dopiero co zamknęła się na ościeniu, teraz zacisnęła się w pięść. Poczuł
w prawym pośladku przeszywający ból, a to oznaczało, że przeciwnik znalazł
się za nim. Obrócił się do niego, wydając z siebie donośny ryk.
Lucien cmoknął i z dezaprobatą pokręcił głową.
- Wiesz - powiedział - gdybym wciąż miał zęby i szpony, leżałbyś już
martwy w kałuży własnej krwi.
Trey poczuł coś nowego. Wzbierał w nim gniew, lecz teraz przyjął go z
radością. Rozkoszował się reakcją swojego nowego ciała na przypływ
adrenaliny, która wzmocniła i tak już wyostrzone zmysły. Czując drżenie
napiętych mięśni, mierzył wzrokiem wampira i czekał na moment stosowny
do ataku.
Wtem skoczył na Luciena z wyszczerzonymi zębami, na tyle ostrymi, by
odgryźć rękę człowiekowi. Znowu zagarnął pazurami powietrze w miejscu,
gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy stał Lucien, i zawył, czując, jak przez
jego ciało płynie ból. Tym razem zignorował go i mocno odepchnąwszy się
stopą, naparł ciałem do tyłu, tam gdzie powinien znajdować się Lucien.
Wampir grzmotnął o ścianę dość głośno, a Trey wybił się w powietrze, by
opaść stopami na leżącego przeciwnika. Niestety, i tym razem jego nagie
stopy wylądowały na drewnianej, lśniącej podłodze. Lucien zdążył śmignąć.
Teraz jednak pojawiło się coś nowego. Trey zauważył, że wampir przed
zniknięciem zamigotał, a kątem oka dostrzegł podobne migotanie jakieś dwa
metry na lewo, w miejscu, gdzie ponownie się pojawił.
„Traci siły - pomyślał Trey. Nie potrafi śmigać zbyt długo, albo też
osłabiłem go uderzeniem o ścianę".
- Tak już lepiej - powiedział Lucien. - Ale wciąż wykorzystujesz tylko
połowę swojej prędkości i za bardzo skupiasz się na bólu. Musisz nauczyć się
go ignorować i skoncentrować na wyeliminowaniu jego przyczyny. -
Szarpnął nadgarstkiem, chwytając oścień do poganiania bydła, zawieszony na
rzemiennej pętli. - Gotów? - zapytał.
Trey nie pozwolił mu się dotknąć ponownie. Podbiegł do wampira,
skracając dzielący ich dystans, i zatoczył łuk ramieniem, wiedząc, że nie
zdoła zadać ciosu; zachował wszak równowagę, wyczekując odpowiedniej
chwili. Patrzył, jak Lucien śmiga po raz kolejny, i z ulgą zobaczył ledwo
dostrzegalne migotanie w momencie zniknięcia wampira. Tym razem Trey
odwrócił się na pięcie, wypatrując podobnego migotania, które powinno
poprzedzić pojawienie się przeciwnika. Dostrzegł je jakieś pół metra od siebie
i wyrzucił do przodu zakończoną pazurami dłoń, w momencie gdy Lucien
ponownie się zmaterializował. Chwycił go za gardło, a drugą dłonią złapał
oścień. Potem podniósł Luciena z podłogi i rozwarł potężne szczęki,
omiatając wampira gorącym oddechem. Zaryczawszy, zacisnął mocniej dłoń
na jego szyi. Poczuł wzbierające uniesienie, gdy zdał sobie sprawę ze swojej
mocy większej niż wszystko, co wcześniej odczuwał. Twarz Luciena
spurpurowiała, potem zaczęła sinieć. Także jego oczy poczerwieniały, gdyż
białka nabiegły krwią z popękanych naczyń krwionośnych, mimo to wampir
nie próbował się wyswobodzić z morderczego uścisku Treya.
Tom i Hopper wyskoczyli zza swoich barykad, lecz Lucien, dostrzegłszy
ich kątem oka, uniósł dłoń.
Treyu, nie, proszę! - Głos Alexy przedarł się przez chmurę gniewu w
umyśle chłopaka. Poczuł niepokój córki, która patrzyła, jak jej ojciec wisi
bezradnie w jego uścisku, i przypomniał sobie, jak Lucien ostrzegał go, żeby
postarał się panować nad sobą.
Spojrzał na opuchniętą twarz wampira i rozluźnił uścisk, czując
jednocześnie, że wypełniająca go wściekłość słabnie. Opuścił przeciwnika na
podłogę i cofnął się; z wywieszonym językiem łapczywie chwytał chłodne
powietrze.
Dziękuję - usłyszał w głowie szept Alexy.
Lucien delikatnie przesunął dłonią po gardle, a na jego ustach pojawił się
szeroki uśmiech uznania. Tom przysunął się i stanął za swoim szefem.
Reakcja wampira zdziwiła Treya, który nagle bardzo się zawstydził, że stracił
panowanie nad sobą i pozwolił się ponieść gniewowi. Zwiesił głowę,
spoglądając na swoje ogromne, wypełnione mocą ciało.
- Muszę przyznać, panie Laporte - rzekł Lucien - że robisz wrażenie. -
Wyciągnął do Treya rękę jak bokser po zakończonej walce. - Myślę, że
zechcesz już zmienić postać. Nie minę się z prawdą, jeśli powiem, że na
dzisiaj wystarczy.
- Jezu, myślałem, że chcesz go zjeść! - rzucił Tom. Pokręcił głową i zaraz
się roześmiał. - Nie wiedziałem, czy mam strzelać, czy też podbiec i zdzielić
cię w łeb.
Trey zamknął oczy, by się skupić. Odczuwał coś w rodzaju ssania, jakby
wszystkie cząstki jego ciała zapadały się do środka dolnej części tułowia; jak
gdyby został rozłożony i ponownie złożony. Odchylił głowę i wziąwszy
głęboki oddech, zacisnął usta z bólu, który - na szczęście tylko na chwilę -
znowu chwycił go w swoje kleszcze. Otworzył oczy i spojrzał na światła
zawieszone wysoko nad głową; natychmiast zmrużył oczy, jakby nie mógł się
skupić. Czuł się cały obolały. Było to nieprzyjemne uczucie emanujące jakby
z samej głębi jego istoty, ze szpiku kości, i aż zadrżał. Zaschło mu w gardle,
bardzo chciało mu się pić. Cuchnął. Spowijał go zapach podobny do odoru
mokrej sierści.
Trey opuścił głowę i spojrzał na Luciena, który jeszcze raz wyciągnął do
niego rękę. Uścisnął jego dłoń i popatrzył na szkarłatną pręgę na szyi
wampira.
- Przepraszam, jeśli...
- Nie musisz przepraszać, Treyu - przerwał mu Lucien. - To nic w
porównaniu z porażeniem kilkoma tysiącami woltów. Jak się czujesz?
- Teraz? Okropnie. Jak wykolejony pociąg. - Wydął policzki,
zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. - Ale kiedy zamieniłem się w...
tę istotę, czułem... uniesienie. Czułem, że żyję bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej. I ta moc, niewiarygodna, Lucienie. Kiedy to powtórzymy?
Wampir spojrzał na niego, a po jego ustach przemknął uśmiech.
- Myślę, że w najbliższych dniach sprawdzisz się z innymi przeciwnikami.
Zatrudniam nargwańskiego demona o imieniu Luther. Zgodził się przyjść i ci
pomóc, możemy więc się umówić na jutro, jeśli chcesz.
- Ale już bez ościenia do poganiania bydła - odparł Trey i spojrzał na broń
zwisającą z nadgarstka Luciena.
- Oczywiście. To była tylko pomoc. Uznałem, że do pierwszej przemiany
możesz potrzebować skutecznej zachęty. - Położył dłoń na ramieniu
chłopaka. - Mówiłem szczerze: naprawdę robisz wrażenie. Oczywiście wciąż
uważam, że w moich najlepszych dniach nie dałbyś mi rady: wtedy byłem
naprawdę szybki. - Lucien uśmiechnął się, a potem zakasłał, jakby trochę
zażenowany. - Może... byś się ubrał.
Trey spojrzał w dół, zdumiony, i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że stoi
nagi. Zakrył się dłońmi i rozejrzał za ubraniem. Zobaczył je na podłodze,
rozrzucone i podarte.
Chcesz, żeby przynieśli ci coś do ubrania? - głos Alexy przedarł się przez
jego myśli.
Przyślę ci ten różowo-szary sweter, który tak bardzo ci się
podobał.
Obejrzał się i zobaczył, jak dziewczyna znika za drzwiami.
Z wdzięcznością przyjął od Toma ręcznik i owinął się nim w pasie.
Irlandczyk objął go ramieniem.
- Trzeba będzie jakoś rozwiązać ten „ubraniowy problem". Może lycra?
Już nie tak modna, za to bardzo elastyczna!
- Gdzie jest Hopper? - zapytał Lucien. Rozglądali się przez chwilę, lecz
demon zniknął bez śladu.
13
Trey spał szesnaście godzin bez przerwy. Kiedy wreszcie się obudził,
nastał już nowy dzień. Chłopak przewrócił się na bok, by wstać i odsłonić
okna; spodziewał się dokuczliwego bólu, lecz go nie poczuł. Żadnego bólu
gardła czy głowy, tak jak wtedy, gdy obudził się rano w swoim pokoju w
Apple Grove. Kiedy spojrzał na łóżko, zorientował się, że zasnął w ubraniu
na kołdrze. Po sesji założył ciuchy przysłane przez Alexe, dlatego wciąż miał
na sobie ten okropny różowo-szary sweter. Przysiadł na brzegu łóżka i
spróbował pozbierać w całość niedawną przeszłość.
Nie pamiętał, żeby kładł się spać. Cholewka, nie pamiętał nawet, by szedł
na górę czy wchodził do swojego pokoju. Kolejne myśli i emocje rozpychały
się i nakładały na siebie, szukając odpowiedniego miejsca w umyśle chłopaka.
Położył się z powrotem na łóżku, aby zastanowić się nad wszystkim, co miało
miejsce w ciągu ostatnich kilku dni.
Nie potrafił skupić się na jednej rzeczy, od której mógłby zacząć - zbyt wiele
wydarzeń nastąpiło po sobie zbyt szybko, dlatego gdy tylko próbował złożyć
z nich jakąś sensowną całość, konstrukcja waliła się na niego, zamieniając w
bezładną stertę. To, co działo się w jego głowie, przypominało film oglądany
na DVD, tyle tylko, że ktoś przeskakiwał w przód i w tył różnych scen.
Pokręcił głową, jakby w ten sposób chciał nadać myślom pewien
porządek. Zerknął na swoje dłonie i przypomniał sobie, jak wyglądały
minionego dnia. Nie dostrzegł niczego, co by wskazywało, że te same ręce
zamieniły się w przerażająco ostrą broń, którą zaatakował Luciena. Aż
zadrżał, pomyślawszy, że mógłby posłużyć się swoimi szponami, by
wyrządzić komuś krzywdę, lecz gdy poprzedniego dnia spojrzał na nie
oczyma wilkołaka, zachwycił się mocą, jaka w nich drzemała. Mocą, która
rozlała się po całym jego ciele, on zaś wiedział, że potrafi użyć jej w celu
niszczenia.
Wstał i przeszedł przez pokój; po drodze zauważył nieduży panel
sterowania, wbudowany w ścianę naprzeciw łóżka. Dotknął ekranu i przez
chwilę studiował menu. Każde pomieszczenie miało własny system
oświetlenia i ogrzewania, a także systemy audio, wideo i telekomunikacyjny.
Nacisnął tę ostatnią ikonkę i odwrócił się, by zobaczyć, jak z sufitu
naprzeciwko łóżka wysuwa się monitor LCD. Schował się, gdy Trey wcisnął
ikonę audio, a na panelu wyświetliła się imponująca lista opcji hi-fi. Metodą
prób i błędów przedarł się do długiego spisu utworów w formacie MP3, który
zapewne zgromadzono na głównym serwerze, umieszczonym gdzieś w
mieszkaniu. Ktoś obdarzony dobrym gustem muzycznym ściągnął dużo
albumów jego ulubionych zespołów. Wybrał ścieżkę i nacisnął przycisk
„Play". Dopiero teraz zauważył głośniki ukryte w różnych miejscach pokoju.
Wziął głęboki oddech i poszedł do łazienki, zanurzony w strumieniu
dźwięków, które podążały za nim.
„Mógłbym przywyknąć do takiego luksusu" - pomyślał, kiedy odkręcił
wodę i wszedł do kabiny. Oczyma wyobraźni zobaczył płomienie liżące dach
domu dziecka i natychmiast skarcił się za egoizm.
Po kąpieli włożył obszerny, miękki szlafrok i postanowił poszukać czegoś
do jedzenia i picia.
W kuchni zastał starszą panią, która, z niebieską ściereczką w jednej, a
sprejem czyszczącym w drugiej ręce, pieczołowicie wycierała blaty. Nie
przerywając pracy, spojrzała na niego, a na jej skupionej twarzy pojawił się
ciepły uśmiech.
- Witaj, kochanie - przywitała go. - Ty pewnie jesteś Trey. Tom wszystko
mi o tobie opowiedział. Jestem Magilton, gospodyni. - Psiknęła sprejem,
wypuszczając różowy obłoczek mgiełki na marmurowy blat. - Skoro już
wstałeś, to pójdę posprzątać u ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Nie - odparł Trey i podszedł do lodówki. Chciwym ruchem wyjął karton
soku i szklankę. Otworzył drzwi na balkon i wyszedł w blask późnego
poranka; musiał zmrużyć oczy oślepiony słońcem odbitym od powierzchni
wody. Za dnia Tamiza wyglądała zupełnie inaczej – utraciła tajemniczość,
którą dostrzegł, patrząc na nią wczorajszego wieczoru. Teraz widział tylko
mętną rzekę, której wody niosły muł do morza. Wolał tamtą, ciemną i zimną,
sprzed wschodu słońca.
Wyczuł, że ktoś stoi za nim, lecz się nie odwrócił. Zapatrzony w wodę,
napił się soku.
Alexa stanęła tuż obok, zachowując milczenie.
- Czuję się, jakbym spał całe wieki - odezwał się wreszcie Trey.
- Pewnie tego potrzebowałeś. Wyobrażam sobie, że sporo cię to kosztuje;
zwłaszcza pierwszy raz. Jak się teraz czujesz?
- Zaskakująco dobrze. Obudziłem się przekonany, że będę cały obolały,
jak po tym pierwszym wypadku w domu dziecka, ale nie, czuję się cholernie
dobrze - odparł chłopiec i pokręcił głową.
- To chyba w porządku, prawda? - zapytała, wyczuwając nutę
niezadowolenia w jego głosie.
- Tak. Chyba tak.
Przez chwilę oboje milczeli, wpatrzeni w Tamizę.
- Co wtedy czułeś? - zaciekawiła się Alexa.
Dopiero teraz Trey spojrzał na nią. Ubrana była w białą bluzkę i dżinsy,
nałożyła tylko bardzo delikatny makijaż. Uznał, że jest jej o wiele ładniej bez
maski „rockowej panny", którą nosiła podczas ich pierwszego spotkania.
- Strach, ból, uniesienie, przerażenie, zdumienie. To było coś, czego nikt
nie powinien nigdy doświadczać. Ale wiesz, kiedy już stanąłem przed twoim
ojcem, przemieniony w wilkołaka, to poczułem, że żyję. Bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej. I to mnie przeraża.
- Dlaczego?
- Bo muszę to w sobie kontrolować. A skoro czuję się tak dobrze w postaci
wilkołaka, to co mnie powstrzyma przed tym, by taki stan trwał wiecznie?
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno, ponieważ nie wiedziała, co
odpowiedzieć.
- Chcesz iść na zakupy? - zapytała nieoczekiwanie.
- Co? Nie słuchałaś mnie? - Trey pokręcił głową i spojrzał przed siebie. W
tym domu wszyscy byli nienormalni. Właśnie otworzył się przed Alexą i
opowiedział o rzeczach, które go śmiertelnie przerażają, a ona go pyta, czy by
nie poszedł n a zakupy.
- Myślę, że dobrze ci zrobi mała odmiana - powiedziała cicho dziewczyna.
- Potrzebujesz trochę zwyczajności, choćby na kilka godzin. A kiedy ja chcę
o czymś zapomnieć, idę na zakupy. Uwierz mi, poczujesz się lepiej, gdy
wydasz kilkaset funciaków mojego taty, mnie to zawsze pomaga. A poza tym,
jeśli będziesz chciał zamieniać się w wilkołaka co pięć minut, to musisz mieć
górę ubrań.
Trey roześmiał się.
- W porządku, może to i niezły plan. Dobrze mi zrobi krótka wizyta w
prawdziwym świecie. Kto go poprosi o pieniądze?
- Ty. Jeśli ja pójdę, zrobi mi wykład o odpowiedzialnym wydawaniu forsy i
mnie odeśle. Uważa, że nie potrafię poskromić swojego entuzjazmu w kwestii
kupowania wania ubrań. A tobie da górę kasy. Powiedz mu, że nie jesteś w
najlepszym nastroju i masz ochotę wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza.
Zaufaj mi: ty musisz poprosić o forsę.
- Gdzie on jest? - zapytał Trey.
- Pewnie w swoim biurze. Siedział tam całą noc i rano, usiłując
dowiedzieć się, co się stało z Hopperem. Martwi się - to nie jest normalne, że
istota cienia tak po prostu znika z jego organizacji. Musi też dać sobie w żyłę,
jeśli wiesz, co mam na myśli. Codziennie dostarczają mu krew, którą
przyjmuje w biurze.
Dostrzegła na twarzy Treya konsternację.
- Nie martw się, już na pewno skończył. Nie zastaniesz go przy
szklaneczce krwi ani nic takiego. Będzie rozluźniony i... hojny.
- Dobra. Poproszę go. Na pewno tak będzie w porządku?
- Treyu, on śpi na forsie. Nie przejmuj się.
Przeszli przez salon i stanęli przed drzwiami prowadzącymi do czytelni, w
której podczas pierwszej nocy Lucien wyjawił chłopcu tajemnicę jego
przeszłości. Alexa popchnęła Treya delikatnie w stronę wejścia.
- Obite skórą drzwi w głębi pokoju - powiedziała. - Tylko najpierw
zapukaj - dodała i usiadła w jednym z foteli z podnóżkiem.
Trey cicho zapukał w drewnianą część okalającą wytartą skórę i od razu
usłyszał głos Luciena zapraszającego go do środka.
Wszedł do przestronnego gabinetu. Po lewej stronie zobaczył ustawione
w rzędzie monitory, przeważnie nastawione na kanały informacyjne i
biznesowe albo wyświetlające telegazety. Pod ścianą naprzeciw wejścia stało
ogromne biurko i za nim właśnie siedział Lucien, który spojrzał na
wchodzącego chłopca. Gdy wstał, fotel odjechał do tyłu na dobrze
naoliwionych kółkach.
- Treyu, jak się dzisiaj czujesz? - zapytał. - Mam nadzieję, że odpocząłeś?
- Tak, dzięki, Lucienie. Wciąż jest mi trochę dziwnie. Rozumiesz, trudno
tyle rzeczy przyjąć naraz.
- Jasne. Dlatego jeśli tylko będziesz miał ochotę pogadać albo o coś
zapytać, nie krępuj się, zrobię wszystko, by ci pomóc.
Trey skinął głową.
- Hm... zastanawiałem się, czy mógłbym kupić sobie jakieś ubrania, a
Alexa powiedziała, żebym...
- Nic więcej nie mów, Treyu, proszę - przerwał mu Lucien i podniósł
palec, by dodać stanowczości swojej prośbie. Schylił się i otworzył niewielką,
jak sądził Trey, szafkę wbudowaną w podstawę biurka. Kiedy się
wyprostował, trzymał w ręku najgrubszy plik banknotów, jaki chłopak
widział w życiu. Wyciągnął rękę, nawet go nie przeliczając.
- Lucienie, to mnóstwo pieniędzy. Nie wiem, czy aż tyle...
Wampir po raz kolejny podniósł palec i upuścił plik na biurko.
- Usiądź, proszę, na chwilę - rzeki i wskazał krzesło ustawione przed
biurkiem. Sam też wrócił na swoje miejsce i uśmiechnął się do chłopaka.
- Przez ostatnie kilka lat obserwowałem z daleka, jak zmagasz się z
ponurością i okrucieństwem życia, podziwiałem cię za odwagę i spokój.
Czuję się po części winny cierpień, które musiałeś znosić. Skoro więc teraz
chcę dawać ci prezenty i pomagać w sposób, w jaki nie mogłem tego zrobić
wcześniej, to proszę, pozwól mi na to. - Zamilkł i otworzył szufladę po lewej
stronie. Wyjął z niej teczkę i położył na biurku, zaglądając do środka.
Spojrzał na pierwszy dokument, po czym pchnął całość w stronę Treya.
- Po śmierci twoich rodziców założyłem dla ciebie fundusz powierniczy.
Masz niezłe konto z obligacjami państwowymi, akcjami i nieruchomościami
w różnych krajach. Obecnie jesteś wart trochę ponad milion dwieście tysięcy
funtów. Większość tej sumy jest w tej chwili nie do ruszenia, ale chętnie
usiądę z tobą w najbliższych tygodniach i możemy się zastanowić, co chcesz
zrobić ze swoimi pieniędzmi.
Trey, który poczuł, że opada mu szczęka, spoglądał raz na mężczyznę po
drugiej stronie biurka, raz na teczkę przed nim.
- A tak przy okazji - mówił dalej Lucien. - Musisz wiedzieć, że Alexa jest
złotą medalistką olimpijską w konkurencji wydawania pieniędzy. Nie wątpię,
że pomoże ci w znacznym stopniu uszczuplić ten zwitek. - Podsunął
pieniądze Treyowi i wstał.
Trey poczuł, że zupełnie zaschło mu w ustach. Wstał i ruszył do drzwi.
- Ja... Dziękuję. To znaczy... - Czuł, że znowu kręci mu się w głowie.
- Nie zapomniałeś czegoś?! - zawołał za nim Lucien.
Trzymał w ręku plik banknotów. Trey wrócił, wziął pieniądze i
podziękowawszy skinieniem głowy, wyszedł. Już na zewnątrz oparł się
plecami o drzwi, wciąż powracając myślami do tego, co powiedział Lucien.
Milion dwieście tysięcy! Zamknął oczy i odtworzył w myślach całą rozmowę,
by się upewnić, że dobrze wszystko usłyszał. Milion dwieście tysięcy funtów.
Po wszystkich ostatnich wydarzeniach Trey musiał się jeszcze uporać z
myślą, że jest milionerem.
14
- Dokąd teraz? - zapytała Alexa, kiedy odeszli od kasy. - Niedaleko jest
Harvey Nics. Złapiemy taksówkę i w mig tam dojedziemy.
Trey obserwował ją, jak wierci się w miejscu, podekscytowana niczym
oszalały derwisz. Robili zakupy od trzech godzin, a ona ani trochę nie straciła
zainteresowania i gotowa była brnąć między kolejnymi rzędami odzieży
oznaczonej metkami oraz etykietkami, wywieszonej na posrebrzanych
wieszakach.
- Chyba już nie dam rady - powiedział.
- Nonsens - odparła. - Spodoba ci się u Harveya Nicsa. To naprawdę
niedaleko.
„Nonsens", jak zdążył się zorientować, było ulubionym słowem Alexy,
odpowiadała nim na komentarz, z którym się nie zgadzała. Tego ranka Trey
słyszał je niezliczoną liczbę razy, kiedy próbował odmówić kupienia czegoś,
co dla niego wybrała.
- Rozumiem - powiedziała. - Wciąż nie wiesz, czy dobrze zrobiłeś,
kupując tamte płócienne spodnie w Selfridges, prawda?
Winda zawiozła ich z powrotem na parter któregoś z domów
handlowych. Trey stracił już orientację. Znowu brnęli przez gąszcz
chromowanych wieszaków, nadgorliwych sprzedawców i schowanych za
zasłonkami przymierzalni. Duszne, mieszające się ze sobą zapachy
napływające z działów z perfumami i kosmetykami sprawiły, że zapragnął
nagle wyjść na zewnątrz i odebrać swoją nagrodę w postaci świeżego
powietrza, o ile londyńskie powietrze można było nazwać świeżym.
- Szczerze mówiąc, Alexo, nie mam pewności co do większości rzeczy, do
kupienia których mnie zmusiłaś.
- Przecież sprzedawczyni przyznała mi rację, że dobrze w nich wyglądasz.
- Spróbowała jednej ze swoich nadąsanych min, lecz Trey mówił dalej:
- Tak, słyszałem. Powiedziała to, zanim mnie poinformowała, że kosztują
tylko sto czterdzieści funtów. Słyszałem też, jak jej powiedziałaś, że bierzemy
także te cholernie paskudne buty. - Wyszli już na zewnątrz i stali na rogu
Oxford Circus. Próbował skupić na sobie uwagę dziewczyny, podczas gdy
ona rozglądała się za taksówką.
- Alexo, nigdy nie nosiłem i z pewnością nigdy nie będę nosił płóciennych
spodni. Może cię to w jakiś sposób oburzy, ale w całym swoim
dotychczasowym życiu miałem jednorazowo nie więcej niż trzy pary
dżinsów i może ze dwadzieścia różnych koszulek, bluz, koszul. No i kilka par
adidasów.
Taksówka, którą Alexa próbowała zatrzymać, odjechała, wypinając się
krągłym tyłem, niczym wiktoriańska wdowa w czarnej sukni z turniurą -
zbyt wyniosła, by zwracać uwagę na motłoch i jego potrzeby.
- No i co z tego? - prychnęła niezadowolona i ruszyła wolno przed siebie,
zatrzymując się co kilka kroków, kiedy tylko dostrzegła na jezdni jakąś
czarną plamę.
W pewnym momencie spojrzał na jej naburmuszoną twarz i poczuł, że
wzbiera w nim irytacja, którą dotąd dusił w sobie.
- Posłuchaj - syknął. - Ty i twoja rodzina wywróciliście do góry nogami
całe moje życie. Wszyscy moi bliscy nie żyją. Uniknąłem spalenia żywcem.
Do tego odkryłem, że jestem jakimś wybrykiem natury: dziwolągiem,
człowiekiem-wilkiem oraz potencjalnym mordercą. I jeszcze ty - teraz mówił
podniesionym głosem, tak że przechodnie zaczęli omijać ich szerokim
łukiem, gapiąc się otwarcie - uznałaś, że najlepiej mi zrobi, jak mnie
przeciągniesz przez pół Londynu i namówisz do kupowania ubrań, których w
życiu bym nie włożył. A ja nie zamierzam dziękować za całą tę sytuację, w
którą wmanewrował mnie twój ojciec.
Alexa wpatrywała się w niego i wydawało się, że trwa to całe wieki. Jej
oblicze zasłaniała kamienna maska, skrywająca wszelkie emocje.
- Myślisz, że tylko ty cierpiałeś? - odezwała się wreszcie. - Myślisz, że łatwo
jest dorastać, mając wampira za ojca? Ułożyć sobie życie, podczas gdy
wszystko dokoła ani trochę nie jest normalne? Nie tylko ty kogoś straciłeś.
Moja mama umarła, kiedy byłam mała, więc nie wyjeżdżaj mi z żałosnymi
pretensjami w stylu: „Jestem zupełnie sam w tym wszystkim". Starałam się
być dla ciebie miła. - Po jej prawym policzku popłynęła łza. - Chciałam ci
jakoś pomóc, żebyś mógł zapomnieć o całym tym szaleństwie ostatnich dni.
Niepotrzebnie. Chrzanić to wszystko.
- W takim razie jedź do domu! - odkrzyknął Trey.
Przez cały czas stała na krawężniku i machała ręką, usiłując zatrzymać
taksówkę. Właśnie teraz jeden z ogromnych, czarnych samochodów
zatrzymał się, spowijając ich głośnym staccato dieslowskiego silnika.
- I tak zrobię. - Otworzyła drzwi taksówki i dodała: -Jesteś samolubną,
wredną, niewdzięczną świnią, Treyu Laporte. - Po tych słowach, obładowana
licznymi torbami, wcisnęła się do wnętrza samochodu. Taksówka szybko
włączyła się do ruchu. Trey patrzył, jak odjeżdża; zdążył jeszcze zobaczyć
przez tylną szybę, że Alexa, zapłakana, chowa twarz w dłoniach.
15
Treyowi wydawało się, że całe wieki stoi na ulicy wśród tych nielicznych
toreb, których nie zabrała Alexa. Tłum mijających go przechodniów
przerzedzał się, w miarę jak zbliżał się wieczór i zamykano kolejne sklepy.
Chłopak wciąż powracał myślami do tego, co powiedziała dziewczyna, i
teraz, gdy już ochłonął, musiał przyznać jej rację. Był samolubny i okrutny.
Może rzeczywiście za bardzo skupiał się na sobie. Z drugiej zaś strony nie
potrafił sobie wyobrazić, jak miałby przejść przez to wszystko, czego
doświadczył w ostatnich dniach, nie myśląc o sobie. Wciąż widział
pojedynczą łzę płynącą po policzku Alexy. Ona naprawdę pomogła mu się
pozbierać, teraz żałował, że tak na nią naskoczył.
Kiedy wreszcie zauważył dziwne spojrzenia przechodniów, poszedł prosto
Regent Street. Jakiemuś włóczędze tego wieczora dopisze szczęście, zostawił
na ulicy wysepkę toreb z zakupami - te ubrania już nie miały dla niego
znaczenia. Mijając dom handlowy Liberty, przypomniał sobie, że był to
jedyny sklep, w którym Alexa oglądała coś dla siebie, a nawet przymierzyła
tę rzecz, zanim zaciągnęła go do działu męskiego. Wiedział, że musi ją
przeprosić, i nagle przyszedł mu do głowy dobry pomysł.
Kwadrans później wyszedł ze sklepu w chłodny, zimowy wieczór.
Oziębiło się, dlatego owinął się szczelniej kurtką i rozejrzał za taksówką.
Sprzedawczyni ładnie zawinęła sukienkę w ozdobny papier i zapakowała ją
do pudelka, które przewiązała ciemnoczerwoną wstążką z nazwą sklepu wy
pisaną białymi literami. Trey szedł na północ Regent Streel, zadowolony z
siebie, i obmyślał, jak najlepiej pogodzić się z Alexą. Pudełko obijało mu się o
nogę, lecz nie zwracał na to uwagi, ponieważ odgrywał w myślach scenę
przeprosin, próbując odgadnąć reakcję dziewczyny.
W którymś momencie zorientował się, że zostawił już za sobą wszystkie
sklepy i dotarł do Portland Place. Miał przed sobą Regent's Park.
Przejeżdżało tamtędy niewiele taksówek i kręcili się tylko nieliczni
przechodnie, gdyż w tym rejonie znajdowały się głównie ambasady obcych
krajów. Pojawiające się od czasu do czasu taksówki ignorowały jego gesty i
jechały dalej, wioząc pasażerów, którzy pragnęli jak najszybciej uciec z
zimnych ulic do swoich cieplutkich domów. Zatrzymał się na chwilę i
pomyślał, że może powinien wrócić, co by zwiększyło jego szanse, lecz w
tym samym momencie pojawiła się kolejna taksówka. Podszedł szybko do
krawężnika i wyciągnął rękę, wychyliwszy się na jezdnię, aby mieć pewność,
że kierowca go zauważy.
Nie od razu usłyszał kroki za sobą, a potem było już za późno. Jeden z
młodych ludzi naparł na niego tak, że Trey stracił równowagę, drugi zaś
wyrwał mu z ręki torbę i obaj zaczęli uciekać w górę ulicy, w stronę parku.
Chłopak zdołał utrzymać się na nogach i nie wpaść pod nadjeżdżającą
taksówkę, lecz spojrzawszy za uciekającymi, zobaczył, że zdążyli się już
oddalić na co najmniej trzydzieści metrów. Puścił się biegiem, żeby nie
stracić ich z oczu.
Trey pędził co sił za napastnikami. Wciąż widział złodziei przed sobą, a
dzieląca ich odległość zaczęła się zmniejszać, ponieważ tamci trochę zwolnili.
Ani razu nie obejrzeli się, by sprawdzić, czy ktoś za nimi biegnie. Trey
domyślał się, że założyli, iż ofiara, zaskoczona i pozbawiona przewagi już na
starcie, nie będzie ich goniła. Na końcu Portland Place obiegli półksiężyc
Park Crescent i uciekli schodami prowadzącymi do stacji metra przy Regent's
Park.
Chłopak musiał się przecisnąć przez szczelinę przy przesuwanej żelaznej
bramce wejścia na stację, która normalnie powinna być otwarta. Uznał to za
dziwne, ale ponieważ niemal stracił z oczu złodziei, skupił na nich uwagę,
zbiegając schodami po kilka stopni na raz. Zdążył leszcze zobaczyć, że drugi z
uciekających przeskakuje nad bramką biletową i kieruje się do ruchomych
schodów prowadzących na peron linii Bakerloo. Zdziwił się, że nie ma tam
strażnika ani żadnych pasażerów. I wtedy sobie przypomniał: stacja Regenfs
Park była zamknięta. Na ścianach w całym holu wisiały ogłoszenia z
informacją. Była remontowana od miesięcy. Uśmiechnął się, gdy
przeskakiwał barierkę, i popędził ku nieczynnym ruchowym schodom,
wiedząc, że napastnicy nie mają szansy uciec, dopóki ma ich w zasięgu
wzroku.
Spojrzał w dół i przyspieszył na wytartych butami schodach. Widział, jak
złodzieje przeskoczyli składaną barierkę, którą zagrodzono korytarz
prowadzący na peron linii Bakerloo. Trey także pokonał tę przeszkodę,
zahaczając stopą o tablicę z napisem „Wstęp wzbroniony", która upadła z
hukiem, gdy on był już daleko. Gdzieś z przodu usłyszał odgłos
przejeżdżającego pociągu. Nie zatrzymywały się tu od miesięcy i mijały stacje
w pełnym pędzie, pozwalając pasażerom zaledwie rzucić okiem na prace na
peronach i w przejściach. Trey zdziwił się, że dwójka złodziejaszków o tym
nie wie i że zdecydowali się na tę drogę ucieczki. A może wiedzie1i i celowo
wybrali taką trasę, zakładając, że mało kto zechce ich gonić pustymi i
ciemnymi korytarzami zamkniętej stacji.
Zwolnił trochę na dole zejścia, zastanawiając się, który peron wybrać:
wschodni czy zachodni. Ostatecznie uznał, że najpierw sprawdzi zachodni.
Dokonał trafnego wyboru. Obaj nastolatkowie stali tuż za wejściem na
peron. Oddychając ciężko, oglądali się za siebie w stronę, z której właśnie
przyszedł.
Trey zatrzymał się, bo i on z trudem łapał powietrze. Uważnie taksując
złodziei wzrokiem, dużymi haustami wciągał do płuc zatęchłe, brudne
powietrze podziemnego tunelu, aż poczuł, że jego oddech się uspokaja.
- Chyba macie coś mojego - powiedział.
- Naprawdę? - odparł chłopak stojący bliżej niego. - A co by to było? -
Miał tlenione blond włosy przycięte przy samej skórze, a jego górna warga
zawijała się lekko w górę, ściągnięta szramą, która biegła do nosa. Trey
domyślał się, że była to pozostałość po operacji rozszczepu podniebienia.
Chłopak przechylił głowę na bok i wysunął szczękę, co miało być wyrazem
groźnej postawy, jak sądził Trey. Patrząc na niego, przypomniał sobie psa
ludzi mieszkających w sąsiedztwie domu dziecka. Kiedy ktoś przechodził
obok ogrodzenia, ten nieduży zwierzak podbiegał, warcząc i szczerząc kły, by
zamanifestować wrogość.
Towarzysz chłopaka ze szramą był trochę niższy i miał czarne, opadające
na ramiona włosy, wygolone po bokach, aby odsłaniały niebieskoczarne
tatuaże nad uszami. To właśnie Miłośnik Tatuaży trzymał torbę.
Trey ocenił, że obaj są mniej więcej w tym samym wieku co on, mimo że
był od nich wyższy i masywniejszy.
- Moja torba - zwrócił się do niższego z chłopaków.
- A skąd wiesz, że twoja? - zapytał Zajęcza Warga.
- Nie wystarczy, że biegłem za wami od momentu, kiedy wyrwałeś mi ją z
ręki? Powiem tylko jeszcze, że jest w niej coś mojego. A poza tym - dodał,
starając się rozluźnić nieco napiętą atmosferę - w pudełku jest sukienka w
kolorze, który raczej by nie pasował żadnemu z was.
- Czemu więc sobie jej nie weźmiesz? - wycedził Zajęcza Warga
pogardliwym tonem i wyjął z kurtki paskudnie wyglądający nóż. Uniósł
brew, a na jego wąskich ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech. - A może
jednak się zastanowiłeś i doszedłeś do wniosku, że to nic twoja torba?
Trey spojrzał na nóż w zaciśniętej dłoni chłopaka, potem powoli przeniósł
wzrok na twarze obu złodziei.
- Dam wam ostatnią szansę na zwrócenie torby, do póki jeszcze możecie.
Bo jeśli nie, to zobaczycie coś, po czym będziecie moczyć łóżko do końca
życia.
- Popatrz no tylko na niego - prychnął Zajęcza Warga - Za twardziela się
uważasz, co?
- Nie masz pojęcia, o czym mówię, sznyciarzu - odparł Trey.
- Bierz! - krzyknął Miłośnik Tatuaży. Rzucił torbę i przyskoczył do Treya
z uniesioną prawą dłonią zaciśniętą w pięść.
Chłopak zmienił postać. W jednej chwili był czternastolatkiem o wzroście
stu sześćdziesięciu centymetrów, a już w następnej ponaddwumetrowym,
rozwścieczonym wilkołakiem o potężnej piersi.
W chwili przemiany zrozumiał, że to pułapka.
Oba demony poruszały się z niewiarygodną prędkością. Były to
przysadziste, emanujące siłą istoty, zbudowane z samych mięśni.
Kruczoczarne ciała zdawały się migotać, jakby po ich powierzchni pełzał
mroczny ogień pochłaniający wszelkie światło. Wąskie, zachłanne wargi na
strasznych twarzach, odciągnięte do tyłu, odsłaniały trzy nierówne rzędy
mrocznych, wyszczerbionych zębów, podobne do trzech szeregów
pikinierów gotujących się do ataku - towarzysze broni gotowi wypełnić luki
w sąsiednich szeregach. Oczy demonów składały się z ciasno upakowanych
skupisk małych, czarnych kulek, mściwych i złowrogich jagód wypełnionych
nienawiścią, które nigdy nie odzwierciedlały niczego poza wrogością i
pogardą.
Miłośnik Tatuaży odbił się i długim skokiem popłynął ku Treyowi.
Uderzył go pięścią w policzek i zaraz wysunął drugą rękę, próbując wbić
szpon kciuka w jego lewe oko. Ten skręcił głowę i zadał cios pazurem, lecz
nieznacznie chybił. Widząc nadbiegającego z nożem Zajęczą Wargę, kopnął
lewą nogą, trafiając w brzuch demona, który pozbawiony powietrza, stęknął
głośno.
Miłośnik Tatuaży opadł miękko na palce stóp. Jego szerokie, ohydne usta
rozciągnęły się, odsłaniając zęby w grymasie, który, jak się domyślał Trey,
miał być uśmiechem. Chłopak cofnął się trochę, tak by mieć obu
napastników w polu widzenia.
Zajęcza Warga był podobny do Miłośnika Tatuaży, ale brakowało mu
środkowej części twarzy. W miejscu nosa i górnej wargi ziała czarna dziura.
Trey nie wiedział, jak to możliwe, że ktoś żyje mimo takiej rany.
Demony zbliżały się do swego przeciwnika z obu stron, powoli,
wpatrzone w niego, czekające na stosowną chwilę do ataku.
Trey nie zamierzał pozwolić, by zaatakowały go jednocześnie. Uznał, że z
dwójki napastników Miłośnik Tatuaży jest bardziej niebezpieczny, ale nie
mógł zlekceważyć Zajęczej Wargi, który skradał się z nożem o długim,
zakrzywionym ostrzu. Zamarkował atak na Miłośnika Tatuaży, po czym
błyskawicznie odwrócił się do demona z nożem w ręku. Zatopił zęby w jego
przedramieniu, poderwał napastnika z ziemi i zaczął nim trząść, aż usłyszał
odgłos upadającej broni.
Miłośnik Tatuaży zaatakował Treya od tyłu, wbijając w jego bark ostre jak
szpilki kły. Demon spróbował zadać cios w twarz chłopaka, lecz ten chwycił
jego dłonie i unieruchomił je w potężnym uścisku wilkołaka. Nagle poczuł na
swoim obojczyku mocniejszy ucisk zębów, gdyż Miłośnik Tatuaży zwarł
silniej szczęki, by sprawić mu jak największy ból.
- Zrób coś, Shnirop! - wrzasnął Zajęcza Warga, kopiąc ogromne ciało
Treya i raniąc je dotkliwie pazurami. - Zrób coś, bo mi odgryzie to pieprzone
ramię!
Trey usłyszał zbliżający się pociąg wcześniej niż demony. Miał niezwykle
wyostrzony słuch i domyślał się, że skład nadjeżdża tunelem z pełną
prędkością.
Miłośnik Tatuaży szarpnął się, uczepiony pleców Treya, i podkurczył
nogi, po czym zaparł się nogami o jego boki, rozluźniając szczękę.
Trey domyślał się, co demon planuje: podciągnąć się, by zadać jeszcze
jeden morderczy cios, bezlitośnie przebić ostrymi jak brzytwa zębami tętnicę
szyjną wilkołaka i wreszcie go zabić.
Pociąg wypadł z czarnego tunelu w samą porę, zalewając pusty peron falą
dźwięku. Trey wiedział, co musi zrobić. Zwolnił żelazny uścisk na ramieniu
Zajęczej Wargi w chwili, gdy pociąg miał się z nimi zrównać, i kopnięciem
odrzucił demona, który potoczył się wprost pod koła pędzącego składu. Trey
widział, jak jego ciało uderza w okno przedniej szyby, zza której patrzył
przerażony maszynista, zaraz potem wagony zniknęły w tunelu na
przeciwnym końcu peronu. Drugiego demona, wciąż uczepionego pleców
Treya, chłopak przygniótł z całej siły do wyłożonej kafelkami ściany i
pozbawił go oddechu. A potem wykonał błyskawiczny zwrot na pięcie i
rozorał pazurami gardło Miłośnika Tatuaży; odwrócił głowę, by uniknąć
fontanny gorącej czarnej krwi, która chlusnęła z ciała martwego już demona.
W umysł Treya wdarł się ostry jak nóż pisk kół zablokowanych przez
maszynistę ręcznym hamulcem. Podniósł szybko wzrok i zobaczył ludzi z
ostatniego wagonu, którzy patrzyli przerażeni, bo oto na peronie
londyńskiego metra ujrzeli wilkołaka.
Na szczęście pociąg zdążył wjechać do tunelu, zanim się zatrzymał, tak że
Trey został poza zasięgiem ich wzroku. Spojrzał na martwego demona u
swoich stóp i zobaczył, że ten zaczyna blednąc. Patrzył tak, aż ciało całkiem
zniknęło.
„Nic tu po mnie - pomyślał Trey, rozważając kolejne ewentualności. -
Muszę zmienić się w człowieka i uciekać, zanim zaroi się tu od policji".
Gdy ponownie przybrał ludzką postać, spojrzał na swoje nagie,
zakrwawione ciało. Krew płynęła z głębokich ran na nogach i brzuchu, a
także z rozcięcia pod okiem. Teraz jego poszarpane, ludzkie zakończenia
nerwowe zaczęły wrzeszczeć wniebogłosy, a ból bardzo się nasilił. Spojrzał
na ubrania, które zaledwie kilka chwil wcześniej skrywały migocące, czarne
ciała demonów, i zwrócił uwagę, że nie ma na nich śladu krwi. Niczego, co
by wskazywało, jak strasznie zostali potraktowani ich właściciele. Podniósł
bluzę dresową i naciągnął na nagi tors, krzywiąc się, kiedy zapinał suwak,
ponieważ wiedział, że zaledwie przed kilkoma sekundami ubranie było
przesiąknięte krwią demona. Teraz nie została nawet najmniejsza plamka.
Krew zniknęła podobnie jak napastnicy. A poza tym Trey wiedział, że to nie
chwila na grymasy. Wciągnął na siebie spodnie i spojrzał nawet na buty, lecz
zaraz się zorientował, że nie będą na niego pasowały.
Na chwiejnych nogach podszedł do miejsca, gdzie leżała torba z suknią z
Liberty. Podniósł ją i zajrzał do środka: z ulgą zobaczył, że paskudne istoty
cienia nie zniszczyły prezentu dla Alexy.
Opuścił stację metra, nie pamiętając nawet, że wyszedł po tych samych
schodach, po których niedawno temu zbiegał w pośpiechu. Ogarnięty paniką,
czuł, jak serce łomocze mu w piersi.
Właśnie kogoś zabił. Odebrał życie. Nieważne, że nie byli to ludzie, a on
sam znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie - zabił demony gołymi
rękoma.
Powitały go te same londyńskie ulice: to samo powietrze, to samo mdłe
światło latarni, ten sam benzynowy zaduch miasta drażniły jego zmysł
węchu. Coś się jednak zmieniło. Zmiana dokonała się w nim, bezpowrotnie, a
on sam wyczuwał, że już nigdy nie będzie tak jak przedtem.
Szedł ulicą, zerkając na ubrania martwych demonów, które założył, i
zauważył, że krew z jego ran przesiąka przez materiał, plamy zaś w
pomarańczowym świetle latarni przybierają czarny kolor. Dotknął wilgotnej
tkaniny, wiedząc, że choć rany nie zagrażają jego życiu, to nieustanny upływ
krwi może niebawem spowodować problemy. Rozejrzał się i ze zdziwieniem
zobaczył, że zupełnie bezwiednie wszedł do parku i stoi jakieś dwadzieścia
metrów za bramą.
Powietrze tutaj było czystsze, a świeży zapach trawy, niczym nocne
perfumy, maskował miejski smród. Po lewej stronie stał duży dąb, którego
prastare konary zwieszały się niczym kościste kończyny ogromnego pająka,
który na moment zastygł w bezruchu, by za chwilę chwycić go i zagarnąć do
niewidocznego, wygłodniałego pyska.
Trey spojrzał przez gałęzie na niebo pełne gwiazd mrugających do niego z
niewyobrażalnie odległych miejsc i poczuł nieokiełznane pragnienie
przemienienia się znowu w wilkołaka. Pragnął tego po części dlatego, że ból
by się wtedy zmniejszył, lecz przede wszystkim domyślał się, iż na tej
otwartej przestrzeni poczułby się w pełni s o b ą, mogąc biec swobodnie pod
baldachimem nocy i chłonąc wilczymi zmysłami zapachy, widoki i dźwięki
otoczenia. Jednakże to dziwne pragnienie tłumiła instynktowna wiedza, że
nie wolno mu ulegać podobnym popędom, że musi je kontrolować na
początkowym etapie doświadczania własnej mocy, dlatego szybko zwalczył
pokusę.
Skupił się na demonach, które zwabiły go w zasadzkę, i przypomniał sobie
ich twarze, kiedy je zabijał, by ratować własne życie. Znowu poczuł gorzki,
metaliczny smak ich krwi i natychmiast potrząsnął głową z obrzydzeniem,
gdyż do jego świadomości wdarła się zdziczała myśl.
Wydawało mu się, że jakiś obcy głos szepce w jego głowie, że krew była
dobra - wzdrygnął się i poczuł falę nudności.
Powtarzał sobie w duchu, że wcale mu nie smakowa ła. Była straszna i
ohydna.
Te myśli przerwał odgłos uderzającej o ziemię torby, która wysunęła mu
się z ręki. Trey spojrzał na nią i zmarszczył czoło, jakby widział ją po raz
pierwszy. Kiedy się schylił, zauważył krople krwi spadające na plastik.
Dla własnego bezpieczeństwa powinien odejść jak najdalej od stacji metra.
Gdy wyszedł za bramę parku, spróbował przywołać taksówkę. Kierowca
zwolnił i zjechał do krawężnika, lecz na widok chłopaka w zakrwawionym
ubraniu gwałtownie przyspieszył.
Osamotniony, ranny i przestraszony, Trey miał tylko jedno wyjście:
znalazł budkę telefoniczną, zadzwonił do Luciena i poprosił go o pomoc.
16
Podczas jazdy do domu Tom prowizorycznie opatrzył Treya na tylnym
siedzeniu auta. W słabym świetle zdezynfekował rany, założył opatrunek, a
potem owinął ciało chłopaka bandażem.
- Wystarczy, żeby dowieźć cię w jednym kawałku, zanim obejrzy cię
lekarz - powiedział. Poklepał Treya po ramieniu i usiadł obok niego.
Lucien w milczeniu jechał przez Londyn. Nie zadawał żadnych pytań,
oprócz jednego: czy Trey czuje się w miarę dobrze i czy zdaniem Toma
powinni zawieźć go do szpitala. Trey nie miał pewności, z jakiego powodu, z
gniewu czy z troski, wampir nie próbował dociekać, co się stało, lecz gdy już
dojechali na parking i Lucien wysiadł, by pomóc Tomowi zaprowadzić Treya
na górę, wyraz jego twarzy i łagodny głos uspokoiły chłopaka. Lucien
zadzwonił do domu jeszcze z samochodu i upewnił się, że lekarz jest już w
drodze, tak więc gdy drzwi windy otworzyły się, Trey zobaczył obok Alexy
dziwnego, niedużego mężczyznę i domyślił się, że to zapewne pomoc
medyczna, o której wampir wspominał przez telefon.
Lucien i Tom podtrzymywali Treya, na wypadek gdyby zemdlał. Chłopak
oparł się mocno na ojcu Alexy. W głowie miał zamęt, a gdy spróbował się
wyprostować, pokój zakołysał się nieprzyjemnie.
- Przepraszam, Lucienie - wymamrotał. Wydawało mu się, że w każdej
chwili może zwymiotować na kremowy dywan, dlatego na chwilę zamknął
oczy, próbując się opanować.
Alexa natychmiast podbiegła do nich. Oczy miała zaczerwienione i
podpuchnięte, lecz Trey, mimo bólu i niewygody, pomyślał, że jest ładniejsza
niż wcześniej: krucha i delikatna. Uśmiechnął się i skinął głową, by jej
powiedzieć, że wszystko w porządku. Zdążył jeszcze pomyśleć, że chyba
właśnie się zakochał.
Ciemność, która dotąd pełzała na skraju jego pola widzenia, nagle rozlała
się i zaczerniła cały świat, pozbawiając Treya świadomości.
Kiedy odzyskał przytomność, leżał w łóżku, a na krześle obok spał Tom.
Trey uśmiechnął się, słysząc ciche pochrapywanie Irlandczyka. Jego nowy
przyjaciel miał na kolanach książkę, lecz chłopcu nie udało się odczytać
tytułu. Gdy zaciekawiony spróbował usiąść, jego ciało eksplodowało. Nie
sposób było powiedzieć, w którym miejscu odczuwał największy ból -
niczym ostrza wbijał się w ciało Treya pod każdym kątem. W pewnym
momencie chłopak jęknął cicho, a Tom od razu się obudził.
- Chyba już się zorientowałeś, że najlepsze, co możesz zrobić, to leżeć
spokojnie - powiedział Tom, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Jak
będziesz sam wdawał się w bójki z demonami cienia, to zyskasz więcej blizn
niż ja. - Umilkł i kiwnął głową. - Jak się czujesz, chłopcze?
- Szczerze mówiąc, Tom, bywało lepiej, znacznie lepiej.
Drzwi sypialni się otworzyły i w szczelinie pojawiła się głowa Alexy.
- Mogę wejść? - zapytała. - Usłyszałam głosy, więc pomyślałam, że zajrzę i
sprawdzę, czy już się obudził. - Wchodząc, uśmiechnęła się smutno do Treya
i pomachała mu końcami palców.
- Przyniosę wam coś do picia. - Tom wyszedł, zostawiając ich samych.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, dziewczyna zwróciła ku Treyowi
zatroskaną twarz.
- Wybacz, Treyu. To moja wina. Gdybym cię nie zostawiła w środku
Londynu, nie doszłoby do tego. Naprawdę...
- Nie bądź głupia, Alexo - przerwał jej. - Gdybym nie gadał jak ostatni palant,
to nie łaziłbym potem sam po Londynie. A poza tym tamci faceci czekali na
okazję, żeby mnie dopaść. Nie zjawili się przypadkiem. Zastawili na mnie
pułapkę, w którą dałem się złapać jak ostatni frajer. - Uniósł dłoń, widząc, że
Alexa chce coś powiedzieć. - Szczerze mówiąc, cieszę się, że cię nie było, gdy
doszło do walki. Mało przyjemny obrazek - mówił coraz cichszym głosem, aż
wreszcie zacisnął mocno zęby, by powstrzymać łzy, które napłynęły mu do
oczu. Otarł je wierzchem dłoni, posykując z bólu, który czuł nawet przy tak
prostej czynności. Spojrzał na nią i zapytał:
- Pomożesz mi wygrzebać się z łóżka?
- Lekarz powiedział, że masz odpoczywać - odparła i zaraz dodała: - Spałeś
dwa dni, Treyu.
Aż wstrzymał oddech, gdy to usłyszał. Wcześniej zastanawiał się, dlaczego
kazali Tomowi niańczyć go w dzień i w nocy, lecz gdy się dowiedział, że był
nieprzytomny przez dwa dni, zdał sobie sprawę, że pewnie bali się o jego
życie, dlatego na wszelki wypadek ktoś nad nim czuwał przez cały czas.
- Tato i Tom siedzieli przy tobie na zmianę. Tato prawie nie wychodził z
twojego pokoju. Staraliśmy się w tym czasie przeanalizować wszystkie dane.
Informacje, jakie otrzymaliśmy od naszych ludzi w organizacji Kalibana,
potwierdzają twoje relacje: rzeczywiście wysłano demony, żeby cię
zlikwidować. - Przygryzła dolną wargę i spojrzała na jego obandażowaną
pierś i tułów. - Wiemy, że to były demony cienia. Jak dotąd nie udało nam
się namierzyć żadnego z nich, ale gdy ojciec...
- Nie znajdziecie ich, Alexo. Oni nie żyją... zabiłem ich. - Trey spuścił
wzrok i odwrócił głowę, by nie widziała jego twarzy.
Alexa ujęła jego dłoń.
- Przykro mi, Treyu. To musiał być dla ciebie koszmar. Nawet nie próbuję
wyobrazić sobie, co czujesz.
Gdy spojrzał na nią, zobaczył, że płacze, a widok ten przywołał
wspomnienie tamtego wieczoru.
- Gdzie jest moja torba? - zapytał.
- Torba? Jaka torba?
- Tylko mi nie mów, że jej nie miałem, gdy twój tata po mnie przyjechał!
Pamiętam, że wyszedłem z nią ze stacji metra.
Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł Lucien. Rozpromienił
się, gdy spojrzał na Treya, ten zaś jednocześnie ucieszył się i speszył,
przepełniony poczuciem winy. Pomyślał o tym, jak dotąd traktował Luciena i
że nie zrobił nic, by podziękować za dobroć i troskę, jakie okazał mu
opiekun.
- A więc się obudziłeś? Wspaniale. Trochę się o ciebie martwiliśmy. I jak
się czujesz, Treyu?
- Obolały, poobijany, głupi i dziwnie skory do wzruszeń, z byle powodu
chce mi się płakać - odrzekł chłopak z uśmiechem. - Ale domyślam się, że
czułbym się znacznie gorzej, gdyby nie ty. Dziękuję... za wszystko.
Lucien przyjął podziękowanie skinieniem głowy i podszedł do okna, by
odsunąć zasłony.
- Chciałbym wstać - rzekł Trey, gdy słoneczny blask wlał się do pokoju.
- Raczej bym ci to odradzał - odparł Lucien.
- Chciałbym wstać - powtórzył Trey dobitnie, na co wampir po chwili
wahania kiwnął przyzwalająco. Stanął przy łóżku obok Alexy i spojrzał na
leżącego.
- Zobaczymy, jak silny jest twój organizm. Jeśli zrobi ci się niedobrze albo
słabo, od razu położysz się z powrotem. Sam będziesz szedł czy ci pomóc?
Trey spojrzał na niego i uznał, że mężczyzna mówi poważnie.
- Wolę sam.
Wstrzymał oddech, kiedy Lucien pomógł mu stanąć na nogach; starał się
nie zwracać uwagi na sygnały bólu, jakie jego ciało całymi salwami wysyłało
do mózgu. Kiedy już znalazł się w pozycji pionowej, po raz kolejny
wstrzymał oddech i delikatnie pomacał bandaże na brzuchu.
- Mam nadzieję, że to najgorsza część całej operacji - powiedział. Z
pomocą Luciena i Alexy włożył szlafrok i przeszedł do salonu, nie zważając
na niezadowolenie Toma, który spoglądał z dezaprobatą spod zmarszczonych
brwi. Trey opadł powoli na jeden z foteli, po czym wypuścił powietrze,
wstrzymywane w trakcie tej krótkiej podróży, i zdobył się na uśmiech.
- Napiłbym się herbaty - powiedział.
- Lucienie - mówił dalej, kiedy Tom przeszedł do kuchni, by nastawić
wodę w czajniku. - Gdzie jest torba, którą miałem, kiedy po mnie
przyjechałeś? Bo przecież wziąłem ze sobą torbę, prawda?
- Owszem - odparł jego opiekun. - Jest w twojej sypialni pod oknem.
- Alexo, mogłabyś ją przynieść? - zapytał zadowolony, że torba
bezpiecznie przyjechała z nim. Wydawało mu się dziwne, że jest dla niego
tak ważna. Jakby podświadomie nadał jej status symbolu, dlatego wiadomość,
że wciąż ją ma, napełniła go szczęściem niewspółmiernym do wartości czy
wagi przedmiotu, który się w niej znajdował.
Alexa wróciła z paczką z Liberty i położyła ją na stole, spoglądając
pytająco na Treya.
- Otwórz, Alexo, to dla ciebie - oznajmił z uśmiechem na ustach. - Trochę
mnie kosztowało, żeby donieść ją bez szwanku, więc mam nadzieję, że ci się
spodoba.
Tom podał mu kubek z gorącą herbatą i wszyscy trzej patrzyli, jak Alexa
rozwiązuje wstążkę i otwiera pudełko. Wstrzymała oddech na widok sukni, a
gdy spojrzała na Treya, miała uśmiech, od którego poczuł ucisk w piersi, a
krew w jego żyłach popłynęła trochę szybciej.
- To prezent - wyjaśnił. - Na zgodę. Chciałem cię przeprosić za to, co
powiedziałem tamtego wieczora, nie miałem prawa odzywać się tak do
ciebie. - Odwrócił się do Luciena. - Chyba nie masz nic przeciwko, że
kupiłem to dla Alexy za pieniądze, które dostałem od ciebie?
- To były twoje pieniądze. Mogłeś nimi dysponować według własnej woli
- odparł wampir.
- Wszystkim wam chciałbym podziękować za dobroć, jaką mi okazaliście -
powiedział chłopiec i upił łyk gorącej, słodkiej herbaty. - Zachowywałem się
trochę jak palant i byłem niesprawiedliwy. A to dlatego, że... trudno mi się ze
wszystkim uporać. Wiem jednak, że stara liście się mi pomóc, za co jestem
wam wdzięczny. Dziękuję.
Zadzwonił telefon zamontowany na ścianie. Tom odebrał i słuchał przez
chwilę, nim odwiesił słuchawkę.
- To Charles z dołu. Odebrali sygnał Pierścienia Amona. Wygląda na to,
że Kaliban zamierza się nim posłużyć, tak jak podejrzewaliśmy.
Trey nie miał pojęcia, o czym mężczyzna mówi, lecz sądząc po
spojrzeniach, jakie w milczeniu wymieniło między sobą troje jego
towarzyszy, była to bardzo zła wiadomość.
17
Tom chwilę gmerał w kredensie i wyjął pudełko pączków, które położył
na stole obok drugiego kubka gorącej herbaty Treya. Wcześniej pomógł mu
przejść do kuchni i teraz chłopak trochę się zdziwił, widząc, jak mężczyzna, z
pozoru szorstki i obcesowy, troszczy się o niego - może bardziej, niż Trey na
to zasługiwał.
Zaraz po telefonie Alexa popędziła na dół, a Lucien wyjaśnił Treyowi, że
jego córka prowadzi badania nad Pierścieniem Amona i poszła poznać nowe
dane.
Lucien i Tom zaczęli rozmowę o ataku w stacji metra, a Trey zdał im
relację z wałki z demonami. Lucien przerywał mu i zadawał pytania
dotyczące nieistotnych, zdawałoby się, szczegółów. Za to potem wampir
słuchał w milczeniu, gdy Trey zaczął opowiadać, jak zabił oba demony i jak
ich ciała po prostu zniknęły na jego oczach.
- Ich ciała pojawią się w świecie demonów - wyjaśnił Tom. - Choć sądząc
z tego, co powiedziałeś o Zajęczej Wardze, jak się rozchlapał na szybie
pociągu, to chyba niezbyt dużo z jego osoby się tam pojawi. – Tom spojrzał
na szefa i uniósł brew. - Twardy z niego zawodnik - powiedział i kiwnął
głową w stronę Treya.
- O tym przekonaliśmy się już chyba na naszej sesji - odparł Lucien i
uśmiechnął się do Irlandczyka.
Tom przymrużył prawe oko. Jego twarz, z szeroką, paskudną blizną,
przypominała teraz Treyowi inną, z filmu o zombie, który kiedyś oglądał.
- Ach, wtedy walczył tylko z takim starym prykiem jak ty. Co innego
załatwić dwa młode demony cienia.
Trey spojrzał na mężczyzn siedzących po jego obu stronach i zorientował
się, że Tom podpuszcza Luciena, spodziewając się jego reakcji.
Tymczasem wampir sięgnął po kubek i spokojnie dopił herbatę,
spoglądając z rozbawieniem znad brzegu naczynia.
Widząc, że Lucien nie zamierza połknąć przynęty, Trey poczuł dziwne
pragnienie wstawienia się za nim.
- Tom, przecież Lucien nie jest aż tak stary. Ile masz lat? Czterdzieści?
Góra czterdzieści pięć.
Wampir odstawił kubek i uśmiechnął się szeroko, wytrzymując spojrzenie
Toma. Tym razem to on uniósł brew. Po chwili znowu spojrzał na Treya.
- Prawie dwieście dwadzieścia. Ale dziękuję ci. Niektórzy posiadają
wrodzony takt i zmysł dyplomacji, a inni nie. - Głową wskazał Irlandczyka.
- Założę się, Treyu, że dręczą cię teraz wyrzuty sumienia - rzucił Tom z
błyskiem w oku, co sugerowało, że jeszcze się nie poddał. - W końcu sprałeś
zniedołężniałego staruszka. Ach, ta dzisiejsza młodzież, cholernie
niewdzięczna. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu i poczochrał włosy chłopaka,
po czym wstał i zabrał się za sprzątanie naczyń.
Trey wpatrywał się w wampira siedzącego u jego boku, zdumiony tym, co
przed chwilą usłyszał.
Lucien spojrzał na niego i jakby czytając w jego myślach, uśmiechnął się i
dodał:
- Można by powiedzieć, że nadeszły pieskie lata dla wampirów.
- Tom, co się wtedy stało z Hopperem? - zapytał Trey po długiej chwili
milczenia.
- Sam sobie zadaję to pytanie od chwili zniknięcia naszego małego
przyjaciela - odparł Irlandczyk i przeszedł do kuchni, by włożyć kubki do
zlewu. - Żaden z naszych ludzi go nie namierzył, a przecież dość łatwo jest
zlokalizować demony poruszające się na poziomie ludzi. Zapadł się pod
ziemię.
- Wygląda na to, że nieświadomie sprowadziliśmy do naszego obozu
zdrajcę - rzekł Lucien. - A tenże zdrajca pracuje dla Kalibana. Jeśli istotnie
tak jest, nie ma wątpliwości, że to mój brat nasłał na chłopaka tamtych
bandziorów.
Tom skinął głową i spojrzał na szefa.
- Hoppera polecił jeden z naszych ludzi. Przysięgam, że gdybyśmy mieli
choćby cień podejrzeń, nigdy byśmy go nie zatrudnili.
Lucien uniósł dłoń.
- Nikt cię nie wini, Tom. Wiem, jak starannie dobierasz personel. W
niczym nie zmienia to naszych planów, ale sprawa nabiera większej wagi.
Kaliban z pewnością posłuży się Pierścieniem jeszcze wcześniej.
- Jakim pierścieniem? - zapytał Trey.
- Pierścieniem Amona - odpowiedział Lucien. - To bardzo stary artefakt z
Otchłani. Uważano, że został zniszczony dawno temu. Użyty z odpowiednim
zaklęciem ma moc oddziaływania na ludzi: wpływa na ich moralność i
sprawia, że zwykli śmiertelnicy robią rzeczy, na jakie normalnie nigdy by się
nie poważyli. Pierścień uwalnia w ludziach cały potencjał zła i wściekłości,
jaki w nich drzemie. Normalni - to znaczy dobrzy - ludzie dokonują
krwawych zbrodni, a ofiarami padają nawet osoby im bliskie i przez nich
kochane. Sądzimy, że Kaliban zechce posłużyć się Pierścieniem, aby zwrócić
ludzkość przeciwko niej samej. Zapewne będzie chciał doprowadzić do
powstania dynastii wampirów w świecie ludzi: imperium wampirów, którego
władcą zostanie on sam.
- Skoro jest tak potężny, jak mówisz - powiedział Trey - dlaczego po
prostu nie przyjdzie, by przejąć władzę? Po co mu ten Pierścień?
Lucien zerknął na Toma, a przez jego usta przemknął cień uśmiechu.
- Istoty ludzkie to wyjątkowo uparty gatunek, gdy zagraża im niewola. W
przeszłości Kaliban i jemu podobni próbowali rzucić ludzkość na kolana,
destabilizując życie na ziemi wojnami, chorobami i klęskami głodu. Pierścień
jest idealną bronią, którą można wywołać chaos i złamać ducha ludzkości.
- Chcą zniszczyć ludzkość?
Lucien spojrzał na chłopaka, szukając odpowiednich słów.
- Nie, Treyu, nie chcą zniszczyć ludzkości. Wręcz przeciwnie. My,
wampiry, potrzebujemy ludzi. Istniejemy na tym świecie tak długo, jak długo
sięga pamięć, karmimy się krwią żywych, bo ona gwarantuje nam
przetrwanie. Przez wieki istnieliśmy w ukryciu. Byliśmy panami nocy. Lecz
zatraciliśmy czujność. Zadowoleni z siebie, pozwoliliśmy, by ludzie
dowiedzieli się o naszym istnieniu. Odkryli, że nie jesteśmy niepokonani i że
można nas zabić. Nasze szeregi - a nigdy nie było nas wielu - kurczyły się,
gdyż polowano na nas i niszczono. Ukryliśmy się więc w Otchłani, a w
świecie śmiertelników pojawialiśmy się tylko po to, żeby się pożywić;
marzyliśmy o dniu, w którym będziemy mogli wrócić na stałe.
- Spojrzał za okno. - Dzięki Pierścieniowi to marzenie mogłoby się ziścić:
nieograniczone źródło pożywienia, pogrążone w chaosie, niezdolne do
obrony przed tymi, którzy się nim żywią. Oto marzenie mojego brata, a
koszmar dla nas, pozostałych.
Trey spojrzał na obu mężczyzn, usiłując zrozumieć to, co usłyszał.
- Dostaliśmy cynk - powiedział Tom - od jednego z naszych, którzy
przeniknęli do organizacji Kalibana, że w jakiś sposób zdobył Pierścień.
Początkowo specjalnie się tym nie przejęliśmy, spodziewając się niewielkich
zniszczeń, bo jest tak, jak mówi Lucien: właściciel Pierścienia musi być
słyszany przez wszystkich, których chciałby poddać zaklęciu. Potem jednak
odkryliśmy, że w tym celu zamierza wykorzystać sieci telefonii komórkowej.
Kaliban to potwór obeznany z technologią, dobrze się orientuje w
nowoczesnym świecie. Ma przyjaciół na wysokich stanowiskach, we
wszystkich sieciach, na całym świecie i - jak się domyślamy - byłby w stanie
połączyć się jednocześnie z każdym numerem któregokolwiek z operatorów.
Planuje przeprowadzić próbę w przyszłym miesiącu w Amsterdamie.
- Dlaczego akurat tam? - zapytał Trey.
Tom wzruszył ramionami.
- A dlaczego nie? Dla Kalibana każde miejsce jest dobre, lecz tam, w
zachodniej Holandii, odnotowano najwyższą liczbę posiadaczy telefonów
komórkowych w Europie. Nie znam lepszego miasta na podobny
eksperyment.
Lucien wstał i podszedł do okna.
- Jeśli mu się uda, Amsterdam zamieni się w piekło na ziemi. Całe rodziny
stracą życie z rąk najbliższych. Nasze źródła podają, że Kaliban traktuje
Holandię jako pole doświadczalne i w zależności od tego, jak mu się
powiedzie, będzie chciał użyć Pierścienia w pozostałych częściach świata, by
siać śmierć i nieszczęście na wszystkich kontynentach. Na ziemi rozpęta się
piekło, w którym zło czynione przez wampiry będzie niczym w porównaniu
z tym, co ludzie zgotują ludziom.
Przez chwilę Lucien stał wpatrzony w podłogę, aż wreszcie znowu się
odezwał:
- Podobna strategia nie jest niczym nowym. Wielu władców Otchłani
podejmowało próby destabilizacji świata ludzi, by nad nim zapanować.
Wampirom zawsze chodziło o krew, lecz inni pragną zawładnąć ludzkimi
duszami. Nie było dyktatury, wojny czy masakry, w których by nie maczali
palców. Obawiam się jednak, że Pierścień, wykorzystany w sposób
zaplanowany przez mojego brata, pozwoli mu wreszcie osiągnąć jego cele i
rzucić przeciwników na kolana.
- Trzeba go powstrzymać - odezwał się Trey.
- Tak. - Lucien odwrócił się od okna i spojrzał na chłopaka. - Jest coś
jeszcze, co dotyczy twojego bezpieczeństwa. Od chwili twojego przybycia
tutaj staraliśmy się cię „osłonić". Alexa potrafi maskować indywidualny
sygnał, który wysyłasz w momencie przemiany. Kaliban rozesłał ludzi w
poszukiwaniu tego sygnału, na wypadek gdyby próba zniszczenia cię ogniem
się nie powiodła. Mój brat uważa, że stanowisz dla niego ogromne
zagrożenie. Wie, że gdy dorośniesz, twoja moc będzie większa, pamięta też,
że zamordował twoich rodziców, i spodziewa się, iż pewnego dnia zechcesz
pomścić ich śmierć. Jest jeszcze legenda o Theissie. - Uniesioną dłonią
wampir powstrzymał protest Treya. - Posłuchaj, mój brat nade wszystko
pragnie twojej śmierci, dlatego nie cofnie się przed niczym i uczyni wszystko,
żeby cię zabić.
- Co mogę zrobić, Lucienie? Skoro on jest tak potężny, jak mówisz, i wie,
gdzie jestem, to prędzej czy później mnie dopadnie.
- Liczyliśmy na to, że uda nam się ukryć twoją obecność tutaj do
momentu, gdy staniesz się silniejszy i będziesz lepiej przygotowany. On wie,
że jeśli zdoła cię dopaść, zanim uzyskasz pełną kontrolę nad swoją mocą,
szanse zabicia ciebie będą większe. Próbował już dwukrotnie, bez
powodzenia, dlatego tym bardziej zdecyduje się na plan z Pierścieniem
Amona, aby odwrócić uwagę moją oraz moich ludzi i jeszcze raz spróbować
cię dostać. Ciebie boi się najbardziej. Wierzy, że gdyby udało mu się cię
zabić, mógłby swobodnie zrealizować swoje plany.
- Nie martw się, Treyu - rzekł Tom. - Obaj z Lucienem obronimy cię
przed szponami tego diabelnego sukinsyna.
Lucien przytaknął mu.
- Mamy miejsca, w których będziesz bezpieczny i gdzie otoczymy cię
wystarczającą opieką. Kiedy już pokrzyżujemy mu plany dotyczące
Pierścienia, zastanowimy się nad rozwiązaniem na dłuższą metę.
- Dlaczego nie mogę teraz pomagać tobie i Tomowi? - zapytał Trey.
- To zbyt niebezpieczne - odparł wampir i potrząsnął głową. - Musimy
powstrzymać Kalibana przed użyciem Pierścienia, niestety ty nie potrafisz
jeszcze w pełni kontrolować swojej mocy. Po prostu nie powinienem narażać
cię na takie ryzyko.
- Lucien ma rację - rzekł Tom. - Jeszcze dostaniesz swoją szansę, żeby nam
pomóc, jeśli tego pragniesz. Mam taką nadzieję, bo będzie z ciebie cholernie
duży kawał drania, który niejednemu da się we znaki, o tak. Ale na razie
musimy zabrać cię w bezpieczne miejsce i rozwiązać problem z Pierścieniem.
Lucien kiwnął głową i wziął głęboki oddech, planując w myślach kolejne
kroki. Po chwili rzeczowym tonem zwrócił się do Irlandczyka:
- Tom, bądź tak dobry i poproś Alexe, żeby do nas dołączyła. Chciałbym,
by udała się z Treyem do jego kryjówki. - Spojrzał na Treya. - Alexa zostanie
z tobą. Jest niezwykle zdolną czarodziejką i z pewnością pomoże zapewnić ci
bezpieczeństwo.
W pierwszej chwili Trey chciał zaoponować przeciwko temu, by
opiekowała się nim dziewczyna, lecz w gruncie rzeczy bardzo się ucieszył, że
Alexa będzie mu towarzyszyć, skoro już musi się ukrywać. Nie miał
wątpliwości, że Lucien zadba o to, aby niczego im nie brakowało, i że przyśle
po nich, gdy tylko uporają się ze sprawą Pierścienia.
- Dokąd mnie wyślecie? - zapytał. – I na jak długo?
Wampir zastanawiał się przez chwilę.
- Mam dom na obrzeżach stanu New Jersey. Polecicie tam z Alexa
prywatnym odrzutowcem, zaopiekuje się wami jeden z naszych ludzi. Ta
kobieta jest z nami od dawna i można jej zaufać. Będzie zachwycona, mogąc
porozpieszczać gości. Myślę, że zostaniecie tam dwa lub trzy miesiące, nie
dłużej. W miarę możliwości ja i Tom będziemy was odwiedzać.
- Udajecie się na wojnę?
- Nie - odparł Lucien. - Jeszcze nie. Obawiam się jednak, że nastąpi to w
niedalekiej przyszłości.
18
Tom wbiegł do pokoju, nawołując Luciena. Wampir wstał w tej samej
chwili co Trey, który czytał na kanapie. Jedno spojrzenie na oszpeconą blizną
twarz Irlandczyka wystarczyło, by poczuć nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Chłopak zerknął na wampira i na jego towarzysza, zastanawiając się, co
mogło tak wystraszyć Toma.
- Co się stało? - zapytał Lucien.
- Chodzi o Alexe. Widziano, jak schodziła do biblioteki, gdzie miała
zebrać więcej danych o Pierścieniu Amona - powiedział Irlandczyk z twarzą
poszarzałą od niepokoju. - Chciała odszukać informację w książce o
demonach, którą niedawno zdobyliśmy. W każdym razie jeden z naszych
ludzi poszedł tam niedługo potem, by zapytać, czy Alexa nie chce się czegoś
napić. Wszystkie jej materiały i przybory leżały ułożone na stole obok
książek, lecz Alexy nie było. Weszła tam i już stamtąd nie wyszła.
Trey spojrzał na Luciena, który zamarł na środku pokoju, jakby niezdolny
do ruchu.
Tom podał wampirowi kawałek papieru. List napisano ręcznie, ozdobnym
charakterem pisma. Chłopak widział wyraźnie wykaligrafowany tekst, kiedy
Lucien podniósł kartkę do oczu. Od razu się zorientował, ż<> słowa napisano
krwią; po wyschnięciu jasnoczerwony atrament przybrał barwę
miedzianobrązową. Wiadomość była lakoniczna:
Jeśli chcesz zobaczyć Alexę w jednym kawału,
przyprowadź do mnie chłopaka.
Trey zobaczył, że podpisano ją dużą literą K.
Lucien, wpatrzony przed siebie, bezwiednie zmiął kartkę. W jego oczach
zapłonął taki sam dziki ogień, jaki Trey widział podczas ich sesji na korcie, a
mięśnie szczęk wampira pracowały, jakby przeżuwał kęs niewidzialnego
jedzenia.
- Ma ją, prawda? - zapytał Trey.
Lucien skinął głową, nie patrząc na niego.
- Czy wiemy, dokąd ją zabrał? - zwrócił się do Toma.
- Do Holandii - odpowiedział Irlandczyk. - Gdy tylko się
zorientowaliśmy, że zniknęła, uruchomiliśmy zaklęcie śledzące. Nie
próbowali go zablokować, a to znaczy, że chcą, byśmy wiedzieli, gdzie jest i
że żyje. Wciąż się z nią przemieszczają i wygląda na to, że kierują się do
Amsterdamu. Martin już wydał polecenie, by zatankowali odrzutowiec na
miejskim lotnisku. Możemy wyruszyć w każdej chwili. Czekamy tylko na
twój znak.
Lucien spojrzał na pomięty kawałek papieru, który wciąż trzymał w ręku,
i zmarszczył brwi, jakby zobaczył wiadomość po raz pierwszy. Po chwili
podniósł wzrok i skinął głową.
- Przekaż Martinowi, że będziemy na lotnisku za pół godziny. Skontaktuj
się z naszymi ludźmi w Holandii. Niech się wszystkim zajmą, nie chcę
kłopotów po tamtej stronie.
- Już to zrobiłem. Na lotnisku Schiphol mamy swojego człowieka, który
wcześniej nam pomagał. Nie będzie żadnych problemów.
W oczach Irlandczyka zapaliły się iskierki zawziętości, a Trey dostrzegł w
nim na moment młodego zawadiakę, jakim - według własnej relacji - był
kiedyś.
Lucien wciąż patrzył przed siebie, gorączkowo roztrząsając różne
możliwości i ich ewentualne następstwa. Jego zmarszczone brwi
podpowiadały Treyowi, że żadnego z rozwiązań nie uznał za dobre.
- Czy zestaw podróżny jest gotowy? - zapytał.
- Wszystko będzie na dole za dziesięć minut - odparł Tom.
- Dobrze. W takim razie powinniśmy ruszać. - Poszedł do drzwi, a Tom za
nim.
- A co ze mną? - Trey zbliżył się do nich. Lucien odwrócił się i utkwił w
nim spojrzenie.
- Ty zostajesz, Treyu. Wiesz, jakie zamiary ma wobec ciebie mój brat. To
wystarczający powód. A poza tym nie jesteś jeszcze w najlepszej formie.
Przyślę kogoś, kto cię zawiezie na lotnisko, a stamtąd udasz się do New
Jersey. Plan się nie zmienił.
- Ale ta wiadomość. Przecież napisał...
- Treyu, znam brutalną prawdę. Myślisz, że mógłbym dokonać wymiany,
jaką proponuje Kaliban? że zabiorę cię tam, by zabił na moich oczach was
oboje ? Może dusza mojego brata - jeśli w ogóle ją ma - jest moralną
otchłanią, ale ja jestem inny. Nie zamierzam poświęcić jednego niewinnego
człowieka za drugiego, nawet jeśli to jest moja córka. Jeżeli uważasz, że
byłbym zdolny do czegoś takiego, to może nie jesteś tym, za kogo cię miałem.
Trey poczuł nagle wzbierającą w nim wściekłość. Wyprostował się i
spojrzał w oczy wampira.
- Lucienie, nie jestem dzieckiem. Sam to powiedziałeś. Nie możesz mi
mówić, że muszę dorosnąć i przyjąć wiedzę o sobie, a jednocześnie traktować
mnie jak dzieciaka.
- Treyu, posłuchaj...
- Nie, to ty posłuchaj! Nie tak dawno temu poprosiłeś mnie, bym ci zaufał.
Nie miałem powodów, aby tak postąpić, ale ostatecznie ci uległem, bo
nabrałem przekonania do ciebie i do tego, co mówiłeś. Uratowałeś mi życie,
Lucienie. Odpłaciłeś mi się za okazane zaufanie, i jestem ci za to wdzięczny.
A teraz proszę, byś mi zaufał w kwestii życia twej córki, ponieważ jeśli
Kaliban zorientuje się, że przyszedłeś beze mnie, zabije ją. Wcześniej
mówiłeś, że zaklęcie Alexy osłania mnie przed Kalibanem, tak więc gdyby jej
coś się stało i ja na tym ucierpię. - Przełknął ślinę absurdalnie głośno, jak mu
się wydawało. - Dlatego równie dobrze możesz p o s ł u ż y ć się mną, by dać
szansę nam obojgu, Alexie i mnie, wyjść z tego wszystkiego w jednym
kawałku. - Uniósł brwi w pytającym geście. Nie potrafił dłużej wytrzymać
spojrzenia wampira, czuł przemożną chęć wycofania się i przeproszenia go za
ten wybuch. Mimo to na chwilę wbił wzrok w dywan i zaraz zaczął mówić
dalej, już ściszonym głosem: - Obiecuję nie plątać się pod nogami i słuchać
Toma, ale uważam, że powinieneś zabrać mnie ze sobą, jeśli liczysz na
odzyskanie córki.
Lucien, wciąż wpatrzony w niego, pokręcił powoli głową.
Tom zakasłał nerwowo za jego plecami.
- Chłopak ma rację, Lucienie. Znajdzie się w niebezpieczeństwie, jeżeli go
zostawimy. Z nami też nie będzie bezpieczny, ale przynajmniej zdołamy go
chronić. I tylko z nim mamy szansę ocalić Alexe. Decyzja należy do Treya,
Lucienie, powinieneś to uszanować.
Lucien trwał w bezruchu niczym granitowy posąg. Czas zdawał się
rozciągać w nieskończoność, niczym niewidzialna guma, zwiększając
jednocześnie napięcie w pokoju. A właśnie czasu mieli najmniej, z czego Trey
zdawał sobie sprawę.
Tom nachylił się do szefa i powiedział cicho:
- Ta zła istota zabrała ci już żonę. Nie strać też córki. Zajmę się
chłopakiem i przypilnuję, żeby nic mu się nie stało. A mówiąc o
bezpieczeństwie - przysunął kamienną twarz do twarzy Luciena -
przypomniałem sobie pewnego wampira, który dyndał w kleszczach
chłopaka i zastanawiał się, czy ujdzie cało. Jest twardy, tak jak jego ojciec. A
gdy już dojdzie do walki, to nie wątpię, że będzie umiał wyjść z opresji.
- Jest ranny, Tom.
- Szybko dochodzi do siebie. O wiele szybciej niż ty czy ja, a poza tym nie
martw się, zadbam o jego bezpieczeństwo.
Lucien spojrzał na Irlandczyka, a potem przeniósł wzrok na Treya.
- Masz słuchać Toma we wszystkim, bez dyskusji. Rozumiesz?
Chłopak pokiwał głową w rytm bijącego mocno serca.
- Dziękuję, Lucienie.
- Ochota na podziękowania może ci przejść, gdy przekonasz się, co nas
czeka. Spakuj do plecaka trochę ubrań, wyjeżdżamy za dwadzieścia minut.
Lucien wsiadł do windy, zostawiając Toma i Treya w pokoju. Irlandczyk
posłał chłopakowi krótki uśmiech i skinął głową. Ten gest powiedział
Treyowi wszystko, co musiał wiedzieć.
- Mam pietra, Tom - rzekł i też się uśmiechnął.
- To dobrze. W takim razie może przeżyjesz - odparł ten. - Ale teraz rusz
tyłek. Mamy mało czasu.
19
Czarne bmw wyjechało z garażu i pomknęło szosą Aspen Way, kierując
się ku autostradzie A1020. W oknie Trey dostrzegł masywny budynek
Canary Wharf. Białe światło sygnalizacyjne, pulsujące na szczycie wieży,
przypomniało chłopakowi o grożącym im niebezpieczeństwie. Nie miał
pojęcia, co ich czeka w Holandii, ale wiedział jedno - nie będzie to
przyjemne.
Samochód prowadził mężczyzna, którego Trey wcześniej nie widział,
Lucien zaś siedział obok kierowcy. Tom i Trey zajęli miejsca z tyłu.
Irlandczyk przez cały czas stukał w klawiaturę laptopa, wydając przez
słuchawki bluetootha krótkie polecenia komuś na lotnisku w Holandii.
W pewnym momencie zadzwonił telefon Toma. Mężczyzna długą chwilę
słuchał uważnie swojego rozmówcy, a potem podziękował i się rozłączył.
- Znaleźliśmy Alexe - powiedział. - Trzymają ją na obrzeżach miasta. Żyje.
Zapatrzony przed siebie Lucien odpowiedział skinieniem głowy.
- Niebawem zdobędziemy adres. Wszyscy pracują na pełnych obrotach,
Lucienie. Ludzie Kalibana nie próbują nam przeszkadzać w wytropieniu
miejsca jej pobytu, dla tego dowiemy się, jeśli gdzieś ją przeniosą.
Zanim opuścili budynek, Trey udał się z Tomem na dół, przeszedł z nim
przez biura i dalej, drzwiami obok sal konferencyjnych, których Alexa nie
pokazała mu przy okazji zwiedzania budynku. Znaleźli się w niedużym
pokoju, jego znaczną część zajmowała wielka, podobna do klatki konstrukcja;
widać było, co się w niej znajduje, ponieważ ściany i sufit wykonano z
metalowej siatki. Był to arsenał. W zabezpieczonych stojakach umieszczono
w rzędach broń wszelkiego rodzaju. Trey gapił się na wszystkie te militarne
bajery, nie mając pojęcia, jak się nazywają ani do czego służą. W otwartych
drzwiach klatki stał ogromny mężczyzna. Miał mocno odstające uszy i rudą
brodę, długą i gęstą, jakby nie przycinał jej od lat. Matowozielone oczy
przypominały kolorem morze na moment przed sztormem, a każdy kawałek
jego ciała niezasłoniętego ubraniem pokrywały wymyślne, kolorowe tatuaże.
- Hjelldidzie - powiedział Tom i przywitał olbrzyma skinieniem głowy.
- Tomie - odburknął mężczyzna i podał mu wielki, czarny plecak i trochę
mniejszą torbę podróżną, po czym mruknął coś niezrozumiale i odwrócił się,
by zamknąć drzwi na klucz.
Irlandczyk szybko sprawdził zawartość plecaka i zadowolony zasunął
zamek. Strażnik arsenału zamknął starannie drzwi, po czym podał Tomowi
trzy paszporty, ten zaś sprawdził je pospiesznie i schował do torby.
- Ja nie mam paszportu - powiedział Trey, spoglądając to na torbę, to na
wytatuowanego olbrzyma, który tkwił przy nim niczym wieża.
- Teraz już masz - odparł Tom.
- Ale...
- Żadnych ale, Treyu. Nie ma czasu na wyjaśnienia, co i jak. Musisz mi
zaufać, kiedy mówię, że wszystko jest przygotowane. To moja działka.
Chłopak pokręcił głową, zdumiony tempem, w jakim wszystko się działo.
Znowu poczuł ból w piersi, więc przez szczelinę między guzikami koszuli
pomacał bandaże, by sprawdzić, czy nie zaczął krwawić.
Tom zapiął torbę i pożegnawszy się z olbrzymem skinieniem głowy,
wyprowadził Treya na zewnątrz.
- No dobra, młody człowieku. W takim razie ruszamy, co? - Zamilkł na
chwilę, wpatrzony w chłopaka. - Normalnie zgadzam się z powiedzeniem
mojej mamy, która mówi, że „głupcy pędzą tam, gdzie aniołowie boją się
wejść", ale teraz nie mam czasu na podobne rozważania, więc trzymaj się
blisko mnie. Wiem, że w twojej głowie kłębi się milion pytań, lecz musisz
poczekać na odpowiedzi. W porządku?
Trey kiwnął głową, uzbrojony w postanowienie, że będzie akceptował rzeczy
takimi, jakie są. Wyszli przez biura pełne pogrążonych w pracy ludzi, którzy
spoglądali znad niskich ścianek swoich boksów, skinieniami głowy życząc im
powodzenia.
Chłopiec zwrócił uwagę, że pomieszczenie wypełnia szum podnieconych
głosów.
Tom spojrzał na niego, jakby czytał w jego myślach.
- Ktoś z nich jest za to odpowiedzialny - powiedział cicho, tak by tylko
Trey go usłyszał. - Gdzieś tutaj siedzi zdrajca. Jak już się dowiem, kto to
taki... - Urwał, gdy dotarli do windy.
Stała przy niej kobieta, którą wcześniej Alexa przedstawiła mu jako Ruth.
Już wcześniej nacisnęła dla nich guzik „Dół" i teraz spoglądała zatroskana na
Toma.
- Powodzenia - powiedziała. - Przywieźcie ją z powrotem.
Tom skinął głową i wszedł za Treyem do kabiny, naciskając guzik
parkingu.
Kiedy przybyli na lotnisko, Tom wypakował bagaże i odprawił kierowcę z
samochodem. Tymczasem Lucien wysiadł szybko i przebiegł w cień, jakiego
dostarczało zadaszenie nad wejściem do terminalu. W ciemnych okularach,
w czarnym kapeluszu z szerokim rondem i czarnych rękawiczkach w oczach
innych pasażerów wchodzących do budynku musiał uchodzić za jakiegoś
ekscentryka, bo większość gapiła się otwarcie, zdumiona jego wyglądem i
zachowaniem.
Jeszcze w samochodzie posmarował czymś twarz i kark. Widząc, że
chłopak mu się przygląda, wyjaśnił:
- Aktywny krem przeciw oparzeniowy. Cholernie się spiekę, gdy tylko
wysiądę z samochodu, ale to trochę złagodzi ból.
Wysoki mężczyzna w niebieskim garniturze wyszedł im na spotkanie,
przywitał Luciena skinieniem głowy i podążył za nim do hali lotniska. Trey
nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej był na lotnisku, które wydało mu
się bardzo ruchliwym miejscem. Ludzie podążali zdecydowanym krokiem we
wszystkich kierunkach, aby dopełnić formalności przed lotem - jedni szli
odebrać bilety, inni dokonać odprawy albo kupić coś w sklepie. Niebieski
Garnitur sprawnie prowadził ich przez tłum, zostawiając za sobą stanowiska
odpraw i zmierzając wprost do wyjść z sali odlotów. Zdziwiony Trey
zobaczył, że skręcają w prawo, oddalając się od kolejki, i podchodzą do drzwi
znajdujących się nieopodal głównego wyjścia. Niebieski Garnitur wziął do
ręki przepustkę zawieszoną na szyi i pokazał ją strażnikowi, który
przyjrzawszy się jej uważnie, skinieniem zezwolił na przejście. Wystukał
jakiś kod na klawiszach przy drzwiach i przytrzymał je, kiedy przechodzili.
Za drzwiami Niebieski Garnitur wycofał się na bok, a do Luciena podszedł
z wyciągniętą ręką niższy mężczyzna o okrągłej twarzy, z cienkim, starannie
przyciętym wąsikiem.
- Panie Charron, miło mi znowu pana widzieć. - Mężczyzna uścisnął dłoń
Luciena i skinieniem pozdrowił jego dwóch towarzyszy. - Panie O'Callahan...
młody człowieku... zechcą panowie udać się ze mną, byśmy mogli jak
najszybciej dokonać odprawy. - Pokazał na lewo, gdzie przy bramce
wykrywacza metalu stało dwóch umundurowanych pracowników lotniska.
Tom podał im trzy paszporty i postawił bagaże na taśmie. Jeden ze
strażników dał mu znak, żeby podszedł, i machnął wzdłuż jego ciała ręcznym
wykrywaczem metalu, podczas gdy Tom stał spokojnie z luźno opuszczonymi
rękami. Zadowolony strażnik polecił mu odejść i powtórzył całą procedurę
wobec Treya i Luciena.
W tym czasie jego kolega sprawdził paszporty i zerknął na pozostałe
dokumenty.
Serce chłopaka zabiło szybciej, gdy strażnik spojrzał na niego. Pamiętając
słowa Toma, uniósł podbródek i się uśmiechnął, by przybrać wygląd
dzieciaka udającego się z krewnymi na wycieczkę. Potem się odwrócił i
sięgnął po plecak, który pojawił się na końcu stołu. Wreszcie strażnik oddał
paszporty Tomowi i usatysfakcjonowany kiwnął głową do swojego
pucołowatego towarzysza, krążącego niczym koliber wokół Luciena.
- Doskonale. Panie Charron, proszę za mną. - Poprowadził ich wąskim,
jasno oświetlonym korytarzem do poczekalni wyposażonej w barek
umieszczony na środku i sofy z fotelami stojące pod ścianami. - Pański
odrzutowiec czeka zatankowany. Proszę wyjść tamtymi drzwiami, jeden z
pańskich ludzi zawiezie was do samolotu. Czy mogę coś jeszcze dla panów
zrobić? - zapytał.
- Bardzo nam pan pomógł, dziękuję - odparł Lucien i uścisnął dłoń
mężczyzny.
Dwadzieścia minut później Trey siedział naprzeciw Toma w kabinie
learjeta 60; pędzili w kierunku Amsterdamu z prędkością ośmiuset
kilometrów na godzinę.
20
Odprawa na lotnisku Schiphol odbyła się równie sprawnie jak w
Londynie. Schiphol było ogromne w porównaniu z lotniskiem, z którego
wyruszali, i Tom musiał poganiać Treya, który wciąż zwalniał, rozglądając się
ciekawie. Czekał na nich kontakt Toma, Jens van der Zande, który od razu
zaprowadził ich do dużego, czarnego mercedesa podstawionego przed
budynkiem odlotów. Gdy tylko wsiedli, samochód popędził w kierunku
miasta, a Jens z wprawą manewrował między taksówkami i innymi autami
opuszczającymi lotnisko.
Dla Treya, który nigdy nie był dalej niż we Francji, dokąd pojechał z
innymi podopiecznymi domu dziecka na jednodniową wycieczkę szkolną,
podróż wydawała się całkowicie nierealistyczna. Zaledwie kilka godzin
wcześniej popijał herbatę z Tomem i Lucienem w londyńskim apartamencie,
a teraz pędził przez Holandię, podziwiając widoki pól przesuwających się
szybko za oknem.
- Jensie, dziękuję, że przygotowałeś wszystko, choć miałeś tak mało czasu.
Pewnie bardzo się napracowałeś - powiedział Lucien.
- Nie ma o czym mówić, Lucienie. Trzeba się było uśmiechnąć do kilku
osób, ale chętnie pomogli, gdy poznali okoliczności.
- Gdzie nam zarezerwowałeś pokoje?
- Amstel Inter-Continental. Macie dwa apartamenty, zgodnie z
zamówieniem Toma: jeden dla ciebie, drugi dla Toma i chłopca.
Jens zerknął na Treya we wstecznym lusterku i skinął lekko głową.
- A załatwiłeś wszystko, o co prosiłem? - zapytał Irlandczyk i pochylił się
do przodu.
- Granaty i MP5K są w torbie w bagażniku. Nie udało mi się zdobyć
strzelby, o której mówiłeś, ale myślę, że będziesz zadowolony z zamiennika.
Tom mrugnął do Treya, którego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Trzeba dmuchać na zimne - wyjaśnił i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Sprawdziliście, czy przenieśli gdzieś moją córkę? - dociekał Lucien.
- Nasze źródła podają, że wciąż jest w tym samym budynku, do którego ją
zawieźli. Przez cały czas nasze zaklęcia śledzące są aktywne, a porywacze
Alexy nie robią nic, by je zakłócić. Wygląda na to, Lucienie, że wcale nie
próbują jej ukryć. Żyje, ale nie udało nam się ustalić, czy jest ranna.
W ciszy, która zapadła, rozważali odpowiedź. Wszystko już zostało
powiedziane, więc pozostałą część podróży spędzili w milczeniu, pogrążeni w
myślach, którym akompaniowało tylko dudnienie opon na asfaltowej
nawierzchni. Kiedy zjechali z autostrady, krajobraz na zewnątrz zaczął się
zmieniać; mijali sklepy i domy typowe dla przedmieścia. Początkowo
zabudowania były rzadko rozmieszczone, lecz szybko przestrzeń między
nimi zaczęła się kurczyć, aż wreszcie znaleźli się w klaustrofobicznym
centrum. Trey z zaciekawieniem przyglądał się widokom zmieniającym się za
oknem i żałował, że wizycie w Amsterdamie nie towarzyszą spokojniejsze
okoliczności, tak by mógł się zatrzymać i dokładnie obejrzeć okolice, na
które ledwo zdążył zerknąć.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Jens i zatrzymał samochód przed
hotelem. Po prawej stronie płynęła leniwie rzeka Amstel. Wzdłuż obu
brzegów, na wodzie koloru kawy, kołysały się zacumowane łodzie i barki
mieszkalne.
- Tom i Trey zameldują się w hotelu - zdecydował Lucien. Odwrócił się
do Irlandczyka. - Zapewne będziesz chciał przygotować swoje rzeczy. Ja
pojadę z Jensem i rozejrzę się wokół domu, w którym trzymają Alexe. W
porządku, Jensie?
- Oczywiście, Lucienie. I tak chciałem przedyskutować z tobą kilka
rzeczy. Porozmawiamy po drodze.
- Uważajcie na siebie - rzucił Tom, wysiadając z samochodu. - Oni czekają
na was.
Jens otworzył bagażnik, tak by Trey i Tom mogli zabrać bagaże. Irlandczyk
wyjął swój plecak, a potem wyciągnął dużą torbę podróżną z czarnego płótna,
którą zarzucił na ramię, i mrugnął porozumiewawczo do Treya.
Chłopak wszedł za nim po schodach, a przed wejściem odwrócił się i
popatrzył na odjeżdżający szybko samochód.
Hotelowy hol był ogromny i jasno oświetlony. Szerokie, mahoniowe
schody prowadziły do galerii biegnącej wokół całego pomieszczenia. Nad
schodami wisiał wielki żyrandol, którego światło odbijało się w
wypolerowanej czarno-białej szachownicy marmurowej podłogi.
Trey, który nie widział dotąd miejsca aż tak ociekającego elegancją i
przepychem, zatrzymał się w drzwiach i gapił z otwartymi ustami, aż Tom
ujął go delikatnie za łokieć i poprowadził do recepcji.
Za biurkiem siedział wysoki mężczyzna w okularach bez oprawek; w ich
szkłach odbijał się ekran komputera. Recepcjonista przestał pisać na
klawiaturze i podniósł wzrok.
- Czym mogę panom służyć? - zapytał. Mówił po angielsku, z lekkim
akcentem.
- O'Callahan. Rezerwowałem u was apartament.
Mężczyzna położył dłonie na klawiaturze, a po kilku chwilach
zameldował ich i podał kartę klucz do pokoju. Potem przycisnął guzik, by
wezwać bagażowego. W oczekiwaniu na niego Trey znowu się rozejrzał po
przestronnym pomieszczeniu. Zerknął na drugą stronę holu, gdzie za innym
biurkiem stał konsjerż, ubrany w taki sam uniform jak recepcjonista.
Mężczyzna, uśmiechając się nieszczerze, czekał, aż para amerykańskich
turystów skończy się kłócić o to, co mają zwiedzać dziś wieczorem.
Wyczuwając spojrzenie chłopca, konsjerż zerknął w jego kierunku i skinął
uprzejmie głową.
Zjawił się bagażowy, niski garbusek, i uparł się, żeby załadować ich rzeczy
na ogromny metalowy wózek. Wziął torbę Treya i ułożył ją obok bagażu
Toma, lecz gdy wyciągnął rękę po długą, płócienną torbę, którą Irlandczyk
miał na ramieniu, ten zaprotestował.
- Wielkie dzięki - rzekł. - Sam to zaniosę.
Weszli za bagażowym do windy ze lśniącą, drewnianą podłogą i pojechali
na górę.
21
- Co ty, dałeś mu dwadzieścia euro napiwku?! - zawołał Trey, gdy tylko
bagażowy zamknął za sobą drzwi. - Cholera, przecież on tylko przyjechał tu
tym swoim wózkiem z naszymi torbami, a ty wciskasz mu dwadzieścia euro.
Za dziesięć sam bym wciągnął to żelastwo!
Rozejrzał się. Spodziewał się ładnego pokoju - podejrzewał, że w takim
hotelu mają tylko ładne pokoje - tymczasem apartament, do którego ich
zaprowadzono, był oszałamiający. Trey przeszedł z salonu do głównej sypial-
ni, w której ustawiono wielkie łoże z baldachimem.
- Apartament jest ogromny.
- Tak? W takim razie porozglądaj się, bo ja muszę się teraz zająć kilkoma
rzeczami.
Chłopak przeszedł przez sypialnię i wszedł do przestronnej łazienki.
Obejrzał mydła i szampony, ustawione w rzędzie na półce nad umywalką, a
potem postanowił wypróbować jeden z wiszących za drzwiami miękkich
szlafroków, który włożył na ubranie.
- Mamy drobny problem! - zawołał z łazienki. - Jest tylko podwójne
łóżko.
- Będzie twoje. Ja się prześpię na sofie - odparł Tom i dodał cicho: -
Raczej nie licz na sen w najbliższej przyszłości.
Trey rzucił się na łóżko i włożył do ust jedną z czekoladek
pozostawionych na poduszkach; usiłował poukładać sobie ostatnie
wydarzenia. Spojrzał na baldachim i zmarszczył brwi, a czekoladka nagle
straciła całą słodycz, gdyż pomyślał o Alexie i o tym, gdzie może być.
Przeturlał się po łóżku i wolnym krokiem wrócił do salonu.
Zastał Toma klęczącego na podłodze. Irlandczyk rozkładał arsenał z torby
przywiezionej w bagażniku Jensa. Trey podszedł, by się przyjrzeć.
- To wygląda na groźną kolekcję.
Mężczyzna podniósł głowę i wskazał broń, przybierając bardzo poważny
wyraz twarzy.
- Nawet nie próbuj dotykać którejkolwiek z tych zabawek. Chociaż znam
się na tym, sam robię w portki, nosząc takie giwery. Jeszcze nam tylko
brakowało, żebyś sobie odstrzelił stopę albo jeszcze gorzej.
Zaczął rozkładać mały pistolet maszynowy, a jego części układał na
kwadracie białego materiału, który przygotował z boku.
- Co to takiego? Uzi? - zapytał Trey.
- Nie - odparł Tom, skupiony na swoim zajęciu. - Pistolet maszynowy
MP5K firmy Heckler & Koch. Straszne narzędzie. Doskonała broń w
przeciwnatarciu.
- A te tutaj? - dopytywał się Trey i pokazał stopą sześć cylindrycznych
przedmiotów ułożonych w rzędzie na podłodze.
- Granaty zaczepne. Jedne z najlepszych, jakich można używać w
pomieszczeniach zamkniętych, które chcesz oczyścić przed wejściem. Po
doświadczeniach z istotami cienia doszedłem do wniosku, że nie ma to jak
porządny granat. Powtarzam sobie tę mantrę i dzięki temu jeszcze żyję. A to
- ciągnął, wziąwszy do ręki groźnie wyglądający karabin - strzelba bojowa
remington 870. Nie przepadam za nią, ale zdaje się, że mieli kłopoty ze
zdobyciem mossberga w tak krótkim czasie. Reszta to różne żelastwa, które
mogą się przydać albo nie. - Podniósł wzrok i dostrzegł dezorientację na
twarzy chłopca. - Nic z tego nie jest specjalnie użyteczne, jeśli chodzi o
zabijanie istot cienia, takich jak wampiry. Ale nawet wampir przechodzi
na drugą stronę, gdy go poczęstuję kilkoma seriami z takiej bestii -
powiedział, głaszcząc korpus karabinu. - Rzecz w tym, by pozbyć się ich w
najwłaściwszy sposób - dodał i pokazał głową na torbę, w której leżały
zaostrzone drewniane kołki.
- Sprawdzają się? - zapytał Trey.
- Podobno. Przekonamy się, jeśli pożyjemy na tyle długo, żeby mieć
okazję którymś się posłużyć. I jeszcze trzeba trafić w serce. Oprócz tego
można im obciąć głowę, spalić je, potraktować środkiem wybuchowym albo
zamknąć w grobie. Możliwości są mocno ograniczone.
- A kusza? Wiesz, tak jak pokazują w filmach?
Tom się uśmiechnął.
- Próbowałeś kiedyś spalić wampira? - zapytał i pokręcił głową. - Nie.
Myślę, że jedyną dobrą metodą jest kołek.
Trey zamilkł niepewny, czy zadawać pytania, które chodziły mu po
głowie od chwili przeczytania wiadomości pozostawionej dla Luciena.
- Nie wierzysz, że Kaliban chce uwolnić Alexe, prawda? Bez względu na
to, co zrobi Lucien.
Tom spojrzał na niego i wziął głęboki oddech. Po kilku sekundach
wypuścił powietrze.
- Nie. Prędzej Lucien uzyska audiencję u papieża. Kaliban posłużył się
Alexą, żeby zwabić brata do siebie i go ostatecznie wyeliminować. Kaliban
wie, że Lucien nie będzie się biernie przyglądał, jak ten posługuje się
Pierścieniem Amona, więc spróbuje usunąć go z gry. Dobra taktyka, a jeśli się
sprawdzi, to uda mu się zamienić świat w piekło.
- A co robią teraz Lucien i Jens?
- Przeprowadzają rekonesans miejsca, gdzie Kaliban przetrzymuje Alexe.
Potem powiedzą, jaki jest plan. Jens z pewnością udzieliłby nam wszelkich
potrzebnych informacji na ten temat, lecz Lucien musiał się czymś zająć,
czymkolwiek, żeby tylko nie myśleć o tym, co może się stać z Alexą, skoro
porwał ją jego brat.
- Tom, w jaki sposób udało się Kalibanowi porwać Alexe? Skoro Lucien
wie, że jego brat chce go wyeliminować, to budynek w Londynie powinien
być lepiej chroniony.
- Lepiej chroniony?! To miejsce jest odporne na kule i bomby, ma
superodjazdowy system zabezpieczeń i jest oplecione siatką zaklęć, od
których pomieszałoby ci się w głowie. - Zamilkł i odłożył magazynek, który
napełniał amunicją. - Obaj z Lucienem zadajemy sobie to pytanie od chwili,
gdy ją porwano.
- Może to sprawka Hoppera?
- Nie. On zniknął wcześniej. Za to na pewno ten zdradziecki, obrzydliwy
robak ma swój udział w ataku na ciebie. Bez dwóch zdań pracuje teraz dla
Kalibana, ale myślę, że tylko cię szpiegował i przekazywał informacje. To
tchórz - nie miałby jaj, by odważyć się na coś takiego. Nie - mówił dalej. -
Ale muszę z bólem przyznać, że zrobił to ktoś z naszej organizacji. Mamy w
obozie zdrajcę, Treyu, i gdy tylko skończymy z tą sprawą, dowiem się, kto to
jest, i skutecznie odetnę mu dopływ tlenu.
Trey poczuł ucisk w żołądku, gdy uzmysłowił sobie grozę sytuacji.
Spojrzał przez okno na rzekę, wyobrażając sobie kolejne scenariusze;
niestety, żaden nie kończy! się szczęśliwie.
- A zatem Lucien zamierza uratować Alexe w pojedynkę? - zapytał.
- Niezupełnie. Do pomocy będzie miał mnie oraz panów Hecklera i Kocha
- odparł Tom i poklepał pistolet maszynowy, który właśnie złożył.
- I mnie. Ja też idę - oznajmił Trey.
- Ach, nie. Przywieźliśmy cię tutaj, ponieważ uznaliśmy, że bezpieczniej
będzie mieć cię na oku, zamiast zostawiać samego, tym bardziej że nasza
ochrona w Londynie okazała się nieszczelna. Ale nie ma mowy, żebyś szedł
ze mną i z Lucienem do Kalibana. - Tom pokręcił głową i wstał.
- Nie mam wyboru, Tom. Przecież jeśli Kaliban was pokona, będzie to
równoznaczne i z moją śmiercią. A jak pójdę z wami, to może się na coś
przydam. - Trey odwrócił się od okna i spojrzał Irlandczykowi w oczy. -
Widziałeś, jaki jestem silny i szybki. Lucien z pewnością wolałby, żebym
mu pomógł, zamiast siedzieć tu i czekać, aż przyjdą po mnie bandziory jego
brata. Żeby z nim walczyć, potrzebujecie istot cienia.
Tom spakował z powrotem broń i zasunął zamek torby. Gdy ponownie
spojrzał na Treya, jego oblicze wyrażało niepokój.
- Nie ja podejmuję decyzje, Treyu - powiedział. - To, co mówisz, ma sens,
i gdyby do mnie należało ostatnie słowo, chciałbym cię mieć przy sobie.
Rzecz w tym, że jesteś bardzo młody, a Lucien bardzo chce cię chronić. Nie
sądzę, żeby pozwolił. Zbyt duże ryzyko.
Za oknem rozległ się przenikliwy dźwięk klaksonu. Chwilę później pokój
wypełnił ogłuszający dzwonek alarmu zamontowanego nad drzwiami. Skulili
się na moment i zaczęli rozglądać, przestraszeni.
- To alarm przeciwpożarowy! - zawołał Trey, przekrzykując wycie
dzwonka, i ruszył do drzwi.
- Zaczekaj! - Tom powstrzymał go uniesioną dłonią. Podszedł do okna i
wyjrzał na ulicę. Potem przeszedł na środek pokoju i wyjął z torby pistolet,
glock 17. Rzuciwszy torbę za siebie, dał znak chłopakowi, by odsunął się od
drzwi.
Z pistoletem schowanym za plecami Tom uchylił drzwi i zerknął na gości
hotelowych, zmierzających do wyjść ewakuacyjnych. Przez chwilę
przyglądał się ludziom, którzy - choć przestraszeni - szli korytarzem,
zachowując względny spokój. Niektórzy prowadzili starsze, mniej sprawne
osoby.
I nagle gdzieś z tyłu grupy idących rozległ się rozdzierający kobiecy
krzyk; jednak zanim przebrzmiał, sytuacja w długim holu zmieniła się
diametralnie. Ludzie, popatrzywszy za siebie, zaczęli się rozpychać, gnać do
przodu, żeby uciec przed tym, co zobaczyli.
Tom przesunął się trochę na prawo, wciąż ukryty za uchylonymi
drzwiami. Wystawił głowę, by sprawdzić, co tak bardzo przestraszyło
kobietę. Szybko zrozumiał jej przerażenie.
Konsjerż, którego jeszcze niedawno widzieli na dole, kiedy pomagał parze
Amerykanów, pędził korytarzem za gośćmi, z trzydziestocentymetrowym
nożem kuchennym w ręku. Jedno spojrzenie wystarczyło, by Tom uznał, że
mężczyzna jest gotów użyć broni, dlatego podniósł pistolet i zerknął za
siebie, aby sprawdzić, czy Trey jest bezpieczny w pokoju i nie widzi, co się
dzieje na zewnątrz.
Konsjerż chwycił kobietę za włosy i przez korytarz przetoczył się kolejny
przerażający krzyk. Irlandczyk wycelował w pierś szaleńca i już miał
nacisnąć spust, gdy w holu zapanował chaos: goście hotelowi biegli we
wszystkich kierunkach niczym przestraszone stado, zasłaniając Tomowi
mężczyznę i jego nieszczęsną ofiarę.
Ogarnięci paniką ludzie usiłowali dotrzeć do wyjścia ewakuacyjnego, by
uciec przed agresywnym członkiem hotelowego personelu. Popychali się i
szarpali, za wszelka cenę pragnąc się wydostać.
Kiedy tłum minął ich pokój, Tom zobaczył konsjerża, który przystanął i
poprawił włosy. Jego oczy przypominały paciorki z czarnego szkła - martwe
oczy porcelanowej lalki - a usta mężczyzny wykrzywił wstrętny uśmiech,
gdy znowu pobiegł za ludźmi cisnącymi się do wyjścia. Tom nie miał szans
oddania strzału, nie ryzykując zabicia któregoś z gości. Odwrócił się do Treya
i skinął na niego z twarzą wykrzywioną obrzydzeniem.
- Kaliban chyba zaczął swój eksperyment. Skierował zaklęcie Pierścienia
Amona na niektórych gości. Musiał się dowiedzieć, że tu jesteśmy. Nic na to
nie poradzimy. Wpadli w szał. Musimy opuścić hotel. Natychmiast.
Trey przytaknął i przysunął się do Irlandczyka. Toni uchylił szerzej drzwi
i ostrożnie wystawił głowę, a gdy już się rozejrzał, otworzył je na oścież i
spojrzał w głąb korytarza.
Ludzie wciąż cisnęli się do wyjścia przeciwpożarowego. Na podłodze leżał
starszy mężczyzna, a spod jego głowy wypływała krew, rozlewająca się w
coraz większą kałużę. Dwóch mężczyzn dzielnie próbowało odebrać
szaleńcowi nóż.
Tom wyszedł na korytarz i ruszył ku tej scenie zdecydowanym krokiem. Z
głuchym uderzeniem rąbnął konsjerża w skroń kolbą pistoletu. Zanim ofiara
zdążyła osunąć się na podłogę, Irlandczyk już się odwrócił i szedł z powrotem
do Treya. Chwyciwszy za ramię oszołomionego chłopaka, popchnął go w
górę korytarza, w kierunku przeciwnym do wyjścia przeciwpożarowego; w
ich uszach wciąż rozbrzmiewały okrzyki spanikowanych ludzi.
Trey zamarł na moment na widok martwej kobiety, leżącej w odległości
kilku metrów od ich pokoju. Poczuł w ustach kwaśny smak i wstrzymał
oddech, żeby nie zwymiotować. Tom chwycił go za ramię i pociągnął za
sobą, przestępując nad trupem.
- Ta kobieta... - powiedział Trey.
- Nie żyje. W niczym jej nie pomożemy, Treyu. Później możesz się za nią
pomodlić, ale teraz musimy się stąd wynieść.
Pociągnął chłopaka za sobą do windy i kilkakrotnie nacisnął przycisk.
- Nie możemy zjechać windą - zauważył Trey. - Włączył się alarm
przeciwpożarowy.
- Nie ma pożaru, przynajmniej jeszcze nie. A windą dostaniemy się na dół
najszybciej i najbezpieczniej. -Mężczyzna przycisnął guzik, a gdy drzwi się
otwierały, przygotował broń.
Kiedy na dole ponownie się rozsunęły, ujrzeli hol pogrążony w chaosie.
Ludzie z obłędem w oczach parli do głównego wejścia, inni zaś ich odciągali,
by wydostać się na zewnątrz. Jakaś starsza kobieta spadła ze schodów i młody
mężczyzna - może syn - podtrzymywał jej siwą głowę, błagając o pomoc.
Tom omiótł spojrzeniem całą scenę, rozważając różne możliwości, i
natychmiast pociągnął Treya na lewo, idąc za wskazaniem tabliczki
kierującej do siłowni i basenu. Otworzywszy drzwi kopnięciem, ruszył
korytarzem, z którego buchnął na nich silny zapach chloru.
Trey znowu poczuł strach, a w jego głowie kłębiły się sceny i odgłosy
docierające ze wszystkich stron.
- Dokąd idziemy?
- Trzymaj się mnie - odparł Tom. -Ale...
- Trey zatrzymał się, usłyszawszy zduszony krzyk. Gdy się odwrócił,
ujrzał recepcjonistę, który przed godziną witał ich z uśmiechem na ustach, a
teraz biegł do niego ze stołkiem barowym nad głową i oczami płonącymi
wściekłością.
Tom odwrócił się na tyle szybko, by zobaczyć nadlatujący stołek, i nawet
sięgnął po broń, choć wiedział, że jest już za późno, a drewniane siedzenie
niechybnie roztrzaska czaszkę chłopaka.
Nie zdążył odbezpieczyć pistoletu.
W jednej chwili krzesło nieuchronnie zmierzało ku głowie Treya, w
następnej zaś uderzyło w mocarną pierś wilkołaka, który wyrósł nad
napastnikiem. Trey odtrącił krzesło i ryknął, ochlapując śliną szkła okularów
recepcjonisty, który wpatrywał się w ogromny pysk. Trey odepchnął
mężczyznę w obronnym geście. Tomowi wydawało się, że nie zrobił tego
zbyt mocno, lecz recepcjonista uderzył o ścianę z ogromną siłą i osunął się na
podłogę nieprzytomny, obsypany kawałkami płyty gipsowej.
Trey znowu poczuł moc płynącą przez jego ciało. Tym razem jednak
bardziej nad nią panował. Czuł w głębi duszy zew, by jeszcze raz zaatakować
mężczyznę, rozerwać go na strzępy kłami i pazurami, ale szybko zdusił te
myśli, uznając je za pierwotne instynkty, charakterystyczne dla wolfana.
Pochylił się więc tylko nad recepcjonistą i sprawdził, czy oddycha regularnie,
licząc na to, że nie wyrządził mu krzywdy.
- Nic mu nie będzie - odezwał się Tom za jego plecami. Gdy Trey
odwrócił się do Irlandczyka, ten pokazał za siebie i ruszył biegiem.
Trey jeszcze raz spojrzał na recepcjonistę i popędził za przyjacielem,
swobodnie stawiając długie susy i ocierając się uszami o sufit, mimo że
pochylił się do przodu. W którymś momencie Tom zerknął przez ramię, by
sprawdzić, czy towarzysz wciąż jest z nim; Trey zobaczył wówczas
przerażenie człowieka, który zorientował się, że depcze mu po piętach
ogromny likantrop.
Przed wejściem do hali z basenem Tom ściągnął z półki jeden z porządnie
ułożonych ręczników. Rzucił go za siebie i uśmiechnął się, gdy bawełniany
prostokąt zaczepił nadstawiony pazur.
- Żebyś miał czym zasłonić przyrodzenie, jak już wyjdziemy na zewnątrz
- powiedział i otworzył dwuskrzydłowe drzwi na końcu korytarza. - Nie
wiadomo, ilu jeszcze szaleńców tam czeka.
Weszli do przedpokoju salonu odnowy biologicznej i zatrzymali się, gdyż
z kieszeni spodni Toma rozległo się jakieś ćwierkanie. Wyjął telefon i
przyłożył go do ucha.
- ...Nie, wszystko w porządku, Lucienie... tak, posłużył się Pierścieniem i
rozpętał tu piekło... Nie, wychodzimy od tyłu. Staram się zlokalizować
wyjście przeciwpożarowe w pobliżu basenu... Tak, Lucienie, Trey jest cały i
zdrowy. Może spróbuj zorganizować mu jakąś marynarkę i spodnie, chociaż...
tak... nie, to było nieuniknione. Został zaatakowany, ale żebyś widział, jak się
rusza, czysta poezja.
Tom jeszcze przez chwilę rozmawiał z szefem.
- Dobra, tam się spotkamy - zakończył Irlandczyk wyłączył telefon.
Odwrócił się i uśmiechnął nerwowo, widząc Treya stojącego tuż przy nim.
- No, Biały Kle, idziemy. Lucien czeka w samochodzie na tyłach hotelu.
22
Zanim wyszli z budynku, Trey zmienił postać, i owinąwszy się w pasie
ręcznikiem, przebiegł na drugą stronę ulicy, gdzie czekał samochód z
otwartymi drzwiami i włączonym silnikiem. Kiedy ruszyli szybko w
kierunku placu Dam, Tom zaczął relacjonować wydarzenia.
Lucien słuchał, nie przerywając mu, aż ten doszedł do momentu, kiedy
Trey zmienił postać, by się obronić przed atakiem oszalałego recepcjonisty.
- Odniósł jakieś poważniejsze rany? - zapytał Lucien.
- Nie. Może coś tam sobie złamał i na pewno będzie mu się kręciło w
głowie, jak dojdzie do siebie, ale żyje, jeśli o to ci chodzi - powiedział Tom i
mrugnął do chłopaka.
- Zupełnie zwariowali - przerwał dłuższą chwilę ciszy Trey. - Oszaleli. Z
ich spojrzeń wyzierała ciemność. A ta biedaczka została zamordowana...
- Treyu, nie można winić ludzi za to, co zrobili - rzekł Lucien. - Pierścień
Amona zamienia w mordercę każdego, kto usłyszy Zaklęcie Zmarłych
rzucone przez jego właściciela. Możemy tylko liczyć na to, że dobierzemy się
Kalibanowi do skóry, zanim dokona kolejnych zniszczeń. Zgodnie z naszymi
przypuszczeniami moc Pierścienia może być rozprowadzana poprzez sieć
telefonii komórkowej, a zatem należy się spodziewać, że Kaliban
przeprowadzi kolejną próbę na większą skalę i skrzywdzi setki, jeśli nie
tysiące, ludzi.
W milczeniu myśleli o tym, co się stało. Monotonny szum opon przerywał
głośniejszy stukot kół na licznych torowiskach, przez które przejeżdżali. Trey
obserwował przez okno ludzi, którzy spacerowali wzdłuż kanałów albo
siedzieli w chłodnym blasku zachodzącego słońca, popijając kawę przed
kawiarniami. Pomyślał, że dziwne jest, iż nie wiedzą, co się dzieje w ich
pięknym mieście, i jak wszystko może się zmienić w jednej chwili, jeśli
Kaliban porazi mieszkańców miasta śmiertelną mocą Pierścienia.
- Obejrzałem z Jensenem miejsce, w którym trzymają Alexe. Nie będzie
łatwo, Tom. To stara fabryka na peryferiach. W naszej sytuacji nie ma szans
zbliżenia się, żeby nas nie namierzyli, tak więc możliwości są bardzo
ograniczone. Sądzę, że pozostaje nam frontalny atak. Jens zbierze ludzi, by
dać nam osłonę, ale będziemy musieli zaryzykować i wejść do środka.
Zwolnili i zatrzymali się na światłach, obserwuje przejeżdżające rowery i
samochody.
-Myślę, że powinniśmy spojrzeć na to szerzej - powiedział cicho Tom.
Przesunął się na swoim miejscu tak, by widzieć twarz Luciena we wstecznym
lusterku. - Dlaczego miałby cię tu sprowadzać i aranżować to wszystko,
gdyby chciał cię zabić, zanim wejdziesz do tego budynku? Sam powiedziałeś,
że wcale nam nie przeszkadza w namierzeniu miejsca, w którym trzyma
Alexe. On chce, żebyśmy tam przyszli. Małe przedstawienie w hotelu to
tylko prężenie muskułów. Pragnie, abyś wiedział, że może posłużyć się mocą
Pierścienia, jeśli tylko zechce. Prowokuje cię, byś spróbował go
powstrzymać. Przyciąga cię do siebie, Lucienie. A jeśli tak jest, to frontalny
atak może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych. Cholera, może
okazać się katastrofą.
Samochód znowu przyspieszył, oddalając się od centrum miasta. Lucien
zwrócił głowę w kierunku Toma, rozważając jego słowa. Potem
niespodziewanie popatrzył na Treya.
- A ty, co myślisz? Zdaje się, że wszyscy mają jakieś pomysły na to, jak
powinienem ratować córkę, powiedz więc, co byś radził? - Jego głos, surowy
i napięty, sprawił, że Trey odruchowo wcisnął się głębiej w siedzenie.
Pomyślał, że nigdy wcześniej nie widział Luciena tak odsłoniętego i
podatnego na zranienie. Opuścił wzrok, by uniknąć spojrzenia wampira. Nie
miał nic sensownego do powiedzenia, dlatego wolał się nie odzywać.
Tom poruszył się nerwowo.
Lucien westchnął, a gdy chłopiec znowu na niego zerknął, dostrzegł na
twarzy opiekuna smutek i żal.
- Wybacz, Treyu. Nie mam prawa tak do ciebie mówić. To było nie fair.
Przyjmij moje przeprosiny.
Trey wytrzymał spojrzenie Luciena.
- Myślę, że Tom dobrze ocenił sytuację - powiedział cicho. - Twój brat
posłużył się Alexą, żeby cię dopaść. Reszta to tylko mydlenie oczu. Wiedział,
że przyjdziesz, i moim zdaniem nie spodziewał się, że postąpisz według jego
instrukcji i mnie przyprowadzisz. Wcale go nie obchodzi, czy to zrobisz, czy
nie. On chce ciebie, Lucienie. Jeśli się ciebie pozbędzie, będzie mógł
wykorzystać moc Pierścienia Amona, by rozprawić się z nami.
Lucien skinął głową i odwrócił się, kierując wzrok na drogę przed nimi.
Głęboko wciągnął powietrze przez nos i odchylił głowę, aż oparła się o
zagłówek.
- Oczywiście obaj macie rację. Zaślepiony pragnieniem uratowania Alexy,
źle oceniłem sytuację. Dziękuję, że wytknęliście staremu wampirowi błędne
rozumowanie. - Wyraz twarzy Luciena zmienił się, a gdy znowu się odezwał,
z jego głosu biło przekonanie i determinacja, co pozostali przyjęli z ulgą. -
Skoro mój brat chce, żebym przyszedł, to niech tak będzie. Po zachodzie
słońca udam się do niego, wybadam, co knuje, i wyprowadzę Alexe.
- Pójdziemy tam razem, Lucienie, i pokażemy Kalibanowi, co...
- Pójdę tam sam, Thomasie. To zbyt niebezpieczna misja.
-Jeszcze czego - warknął Tom ze swojego miejsca z tyłu samochodu. -
Mylisz się, jeśli sądzisz, że pozwolę ci pójść samemu do jaskini mordercy. To
pułapka i Kaliban nawet nie próbuje tego ukrywać. Idę z tobą i nic mnie nie
powstrzyma, chyba że mnie zabijesz!
- W porządku, Tom. Doceniam twoje intencje i rady. Pójdziemy razem.
- Ja też idę - odezwał się Trey ze wzrokiem wbitym w schowek, starając
się, by głos nie zdradził jego niepokoju.
- Nie ma mowy, zakazuję ci - odparł Lucien zdecydowanym tonem.
- Cholera, Lucienie! - rozgniewany głos Treya wypełnił kabinę
samochodu. - Nie jesteś moim ojcem!
- Nie jestem. Ale obiecywałem mu, że zapewnię ci bezpieczeństwo. Na
pewno nie pozwolę, żebyś stanął oko w oko z mordercą twojego ojca. -
Zamilkł na chwilę, a potem dodał: - Wiedziałem, że popełniam błąd, zabie-
rając cię tutaj. Nie pogarszaj sprawy, Treyu.
- Lucienie, chcę pomóc.
- Pomożesz, jeśli mnie posłuchasz i będziesz się trzymał od tego z daleka.
Wampir spojrzał za okno, jakby chciał dać do zrozumienia, że rozmowa
jest skończona. Trey także popatrzył na zewnątrz, przyglądając się
śmigającym, wysokim, nierównym dachom i ludziom zajętym swoimi
sprawami. Przypomniał sobie kobietę leżącą w kałuży krwi przed pokojem
hotelowym. Może planowała, że pójdzie do muzeum albo popływa łodzią po
kanałach. Po raz pierwszy od lat pomyślał o matce. Spróbował przywołać jej
twarz - tak długo tłumił w sobie myśli o rodzicach - lecz zapamiętał tylko
uśmiech i niebieskie oczy o łagodnym spojrzeniu oraz długie, brązowe włosy.
Szczerze mówiąc, nawet te wspomnienia pochodziły z fotografii, które
pokazał mu dziadek.
- Jak umarła moja mama? - zapytał.
- Treyu, nie sądzę, żeby to była stosowna chwila...
-Jak umarła moja mama?
Lucien wciąż patrzył za okno, nie odwracając się do chłopca.
- Rodzice długo ukrywali fakt twoich narodzin. Przenosili się wciąż z
miejsca na miejsce i skrupulatnie maskowali wszelkie oznaki i sygnały, które
mogłyby zdradzić ich prawdziwą naturę. Wtedy już nie pracowałem z
twoim ojcem, ale coś mi wypadło i potrzebowałem jego pomocy. Musieliśmy
pojechać razem do Włoch - mówił cicho. - Wtedy twoi rodzice mieszkali na
małej farmie we Francji.
Trey spróbował to sobie przypomnieć, ale z całego domu zapamiętał tylko
kuchnię, ogromne pomieszczenie, zawsze wypełnione ciepłem i zapachem
ziół, które matka suszyła podwieszone na środkowej krokwi.
- Kaliban z dwoma pomocnikami zdołał wejść do domu mimo
zabezpieczeń, jakie zostawiliśmy z twoim ojcem. Początkowo zamierzał ją
porwać, by nas szantażować i zmusić do zaprzestania działań przeciwko
niemu. W rzeczywistości jednak chciał cię zabić.
Na szczęście twoja matka zorientowała się, że weszli na teren farmy, i
zdążyła obudzić opiekunkę, która spała w pokoju przylegającym do twojego.
Dziewczynie jakimś cudem udało się wyprowadzić cię z domu tak, że nikt
was nie zauważył. Można powiedzieć, że życie zawdzięczasz jej i odwadze
matki. Stawiła czoło mojemu bratu, aby dać wam więcej czasu na ucieczkę.
Powiedziała mu, że ukryła cię gdzieś w domu i że Kaliban nigdy cię nie
znajdzie. Wywrócili to miejsce do góry nogami. Rozwścieczeni porażką,
rozerwali twoją matkę na strzępy. Wcześniej torturowali ją, by wyciągnąć
informacje, lecz nie powiedziała im, z kim jesteś ani w jaki sposób udało ci się
uciec.
Trey, wpatrzony w widok za oknem, zamrugał, by powstrzymać cisnące
się mu do oczu łzy. Usiłował ogarnąć to, co usłyszał.
- Idę z wami, Lucienie - powiedział, a na szybie okna, przez które patrzył,
powstały malutkie obłoczki pary jego oddechu. - Alexa jest w
niebezpieczeństwie, tak jak wtedy moja matka. Ojciec nie mógł jej pomóc,
ale ja teraz mogę. Musisz dać mi szansę, Lucienie.
- Jensie, zatrzymaj samochód - rzucił Lucien. Auto zjechało na bok.
Czarna poręcz z kutego żelaza oddzielała chodnik od kanału po drugiej
stronie i turyści zaczęli się gapić na samochód, który zablokował drogę,
spychając ich do samej poręczy.
- Proszę, wyprowadź z samochodu pana Laporte'a - ciągnął wampir
chłodnym tonem.
- Możesz mnie tu wyrzucić i jechać dalej beze mnie - powiedział Trey. -
Nie mam pojęcia, jak szybko potrafię biec jako wilkołak ani jak daleko, ale
sądzę, że nadążę za tą maszyną, nawet gdybyście wyjechali na autostradę.
Jeśli więc chcesz mnie wykopać, proszę bardzo. Na oczach wszystkich tych
ludzi zamienię się w cholernie wielkiego wilka i popędzę za tobą. Już widzę
główne tematy wieczornych wiadomości. Mówiłem wcześniej: jeżeli on cię
pokona, to tak jakbym i ja zginął. Pozwól mi sobie pomóc, Lucienie, proszę.
Lucien położył dłoń na ramieniu Jensa i Holender opad! z powrotem na
siedzenie. W niezręcznej ciszy, jaka zapadła, Tom nerwowo trącał palcem
zamek torby, a milczenie mąciło jedynie tykanie kierunkowskazu.
Wreszcie Lucien westchnął i odwrócił się do chłopaka. Trey zamrugał,
starając się wytrzymać lodowate spojrzenie wampira.
- Powtórzę to jeszcze raz: masz się trzymać Toma i dokładnie
wykonywać jego instrukcje. Nie zrobisz niczego bez jego polecenia. Czy
wyraziłem się jasno?
-Tak.
- Pozwalam ci jechać z nami tylko dlatego, że nie wiem, co innego
moglibyśmy z tobą począć, poza obciążeniem cię łańcuchami i wrzuceniem
do kanału.
- Dziękuję.
Lucien skinął głową, a Jens pojechał dalej. Jeszcze jakiś czas podążali tą
samą drogą, a potem skręcili za znakiem kierującym na autostradę. Sunęli
otoczeni strumieniami pojazdów pełnych ludzi wracających do domu po dniu
pracy. Kierowcy o zaciętych twarzach przedzierali się przez gąszcz
samochodów, by jak najszybciej dowieźć swoje rodziny na miejsce.
Trey obserwował sznury aut z tylnego siedzenia mercedesa. Znowu
pomyślał o rodzicach. Wspomnienia o nich wypełniły jego umysł, wypełzając
z ciemnych zakamarków, gdzie tak długo je upychał. Teraz już nie próbował,
tak jak wcześniej, powstrzymywać łez, które popłynęły po jego policzkach.
Pozwalał im kapać na kolana, całkowicie przygnieciony ciężarem
ogarniającej go rozpaczy.
Jego towarzysze siedzieli w milczeniu, spoglądając na boki, by pozwolić
chłopakowi wyrazić smutek.
Raz tylko się zatrzymali, zdążając na spotkanie z istotą, która miała
nadzieję zwabić ich w śmiertelną pułapkę. Na prośbę Luciena Jens zjechał do
zatoczki, a wtedy wampir wysiadł szybko i wyjął coś z bagażnika.
Tom pochylił się i pokazał głową szefa stojącego na zewnątrz.
- Czas dać sobie w żyłę - wyjaśnił konspiracyjnym szeptem i wykonał
karykaturalny gest, dotykając dłonią szyi.
Słońce schowało się już za horyzontem, dlatego Lucien nie miał kapelusza
ani rękawiczek, gdy wsiadał z powrotem do samochodu. Trey obserwował
go, podchodzącego do wozu: znowu biło z niego skupienie, jak podczas
treningu.
„Zachód słońca to jego pora" - pomyślał Trey. - Niech Bóg ma w opiece
tego, kto teraz odważy się stanąć mu na drodze". Gdy Lucien zajął swoje
miejsce, ruszyli dalej, wtapiając się w strumień ostatnich maruderów,
wracających wczesnym wieczorem z pracy do domu.
- Jens podwiezie nas do początku drogi, która prowadzi do magazynu -
wyjaśnił wampir. - Będzie czekał na nasz sygnał. Jeśli, albo kiedy, uda nam
się uciec z Alexą, pojedziemy prosto na lotnisko. Jens posprząta tutaj. Mamy
krótkofalówki?
Tom, sięgnąwszy do torby, podał aparaty Jensowi i Lucienowi. Trzeci
przypiął sobie do kamizelki.
- A ja nie dostanę? - zapytał Trey.
- Nie - odparł Tom. - Myślisz, że zamierzam wysłuchiwać, jak warczy i
szczeka do mnie cholernie ogromny wilk? - Odwrócił się do Luciena. -
Pamiętam wszystko, co powiedziałeś, ale czy naprawdę tak po prostu
wejdziemy frontowymi drzwiami?
- Tak. Oczywiście zachowamy ostrożność, ale nie sądzę, by nam coś
groziło przed wejściem do fabryki. Kaliban zechce mieć nas wszystkich w
tym samym czasie i w jednym miejscu, aby się z nami rozprawić podczas
jednego ataku. Ma Alexe, więc wie, że obaj przyjdziemy. Trey jest bonusem,
taką wisienką na torcie.
- Czy nie byłoby lepiej zaczekać na wsparcie? Na wszelki wypadek, gdyby
coś poszło nie tak? W razie potrzeby szybko dostalibyśmy pomoc.
- Tak bym postąpił, gdybyśmy mieli więcej czasu, a Kaliban nie miałby
Pierścienia Amona. Niestety, nie możemy sobie pozwolić na taki luksus.
Musimy działać, jak powiedziałem.
- Rany, zanosi się na krwawą strzelaninę z O.K. Corral*.
- Lucienie, dojeżdżamy - powiedział Jens, gdy dotarli na koniec zjazdu z
autostrady. - Moi ludzie przybędą tu lada moment. Gdybyś chciał na nich
zaczekać...
- Nie, dzięki. Skontaktujemy się z tobą, jeśli będziemy was potrzebować.
Lucien odwrócił się do Treya.
- Chcę, żebyś zmienił postać, kiedy tylko wysiądziemy z samochodu.
Pozostań wilkołakiem aż do końca. Nie wolno ci przybierać z powrotem
ludzkiej postaci, zanim nie wyjdziemy z budynku z Alexą. Z Tomem nic ci
nie grozi, lecz gdyby mu się coś stało, uciekaj w bezpieczne miejsce. Jak już
zlokalizujemy Alexe, ty i Tom zabierzecie ją. Nie czekajcie na mnie. Muszę
się rozmówić z bratem i spróbować odzyskać Pierścień. Tomie, dasz znać
Jensowi i najszybciej jak to możliwe udacie się na lotnisko, a potem wrócicie
do Londynu. Powtarzam: nie czekajcie na mnie.
Tom zerknął na Treya i z kamiennym wyrazem twarzy pokręcił głową.
- Doc Holliday i cholerne O.K. Corral - wyszeptał, po czym pochylił się do
przodu, by spojrzeć przez szybę na cel ich podróży.
*
Słynna strzelanina, do której doszło w Tombstone 26 października 1881 roku.
23
Opony zachrzęściły na żwirze, gdy samochód zatrzymał się na końcu
drogi; obłoczek kurzu wzniósł się w powietrze i zaraz został porwany przez
lekki wiatr. W zapadającym zmierzchu zobaczyli zarys fabryki.
Tom otworzył bagażnik i zaczął umieszczać granaty oraz magazynki w
kolejnych kieszeniach kamizelki i na paskach, a na plecy zarzucił sobie
śrutówkę. Potem wyjął pistolet maszynowy, wprawnymi ruchami
sprawdzając, czy broń jest gotowa do strzału. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył
przy sobie Luciena i wilkołaka. Uśmiechnął się krzywo, spoglądając na Treya.
- Jezu, ależ z ciebie straszna bestia, Treyu Laporte, bez dwóch zdań.
Miał nadzieję, że warknięcie ogromnego człowieka-wilka wyrażało
sympatię.
- Gotowi? - zapytał Lucien.
Trey poszedł za starszymi kompanami w kierunku fabryki. Liczne zapachy i
odgłosy, dochodzące ze wszystkich stron, zaatakowały jego zmysły, aż
zakręciło mu się w głowie, tak samo jak wtedy gdy po raz pierwszy zmienił
się w wilkołaka w obecności Luciena. Po dłuższej chwili skupił się na tyle, że
udało mu się oddzielić większość istotnych bodźców od szumu i znów
odzyskał równowagę. Badając miriady zapachów, natrafił na słaby ślad Alexy,
a przynajmniej tak mu się wydawało. Gdy pomyślał, że wbrew woli
dziewczyny zaciągnięto ją w to opuszczone miejsce, włosy na karku mu się
podniosły, a z potężnej piersi wydobyło się niskie warczenie.
Spojrzał ku rozgwieżdżonemu niebu i poczuł, że coś się w nim poruszyło,
jakieś głębokie i potężne uczucie, które nagle popłynęło przez jego ciało. Do
tej pory zmieniał postać pod dachem, lecz teraz, kiedy tak stał pod gołym
niebem, przepełniły go zdumiewające poczucie słuszności i tak wielka
euforia, że miał ochotę odchylić ogromny wilczy łeb, by zawyć z radości.
Wcześniej wyznał Alexie, że w postaci wilkołaka czuje, iż naprawdę żyje,
teraz uczucie to było stokroć silniejsze. Jakby w tej postaci był naprawdę
sobą: wilkiem na wolności pod nocnym niebem, pośród traw i wiatru.
Nieśmiałe kaszlnięcie Toma wyrwało Treya z zadumy; natychmiast
odsunął wszystkie myśli, aby skupić się na zadaniu.
Fabryka znajdowała się pięćdziesiąt metrów przed nimi, pogrążona w
ciemności, lecz chłopak wilczym wzrokiem widział każdą rysę na ścianie
wokół drzwi, nad którymi wisiała zniszczona tabliczka z napisem Mittendorf,
jakby patrzył przez noktowizor.
Kimkolwiek byli ci Mittendorfowie, dawno już się stąd wynieśli.
Chwasty porastały okolice budynku, a większość okien była zabita
deskami albo potłuczona przez miejscową młodzież, która przychodziła tu na
popijawy, sądząc po pustych butelkach i puszkach leżących w trawie.
Trey przesunął wzrokiem po szybach i wydało mu się, że w jednej z nich
dostrzegł ruch, jakby ktoś ich obserwował z ukrycia. Jeszcze raz omiótł
spojrzeniem okna, lecz niczego już nie zauważył. Sylwetki rysujące się za
potłuczonymi szybami były ledwie zapowiedziami tego, co mogli tu spotkać,
dał więc spokój próbom wypatrzenia czegoś pośród rozmazanych kształtów. I
tak wkrótce się dowie, z kim bądź czym się tu zmierzą.
Gdy zbliżyli się do wejścia na odległość dziesięciu metrów,
nieoczekiwanie zapaliły się dwa nieduże światła umieszczone po obu
stronach otwartych drzwi. Szklane, brudne od sadzy klosze nadawały
żarówkom żółtawy odcień, co wyglądało jak otwierające się, zażółcone oczy
osadzone na ponurej twarzy fasady budynku.
- To mi się nie podoba - mruknął Tom i odbezpieczył karabin.
Lucien poszedł cicho dalej. Krok miał tak lekki, że ledwo trącał kamyki w
szczelinach popękanego asfaltu, którym kiedyś wylano ścieżkę.
Zatrzymali się przed otwartymi drzwiami, usiłując coś zobaczyć w
ciemności wnętrza domu. Od wejścia prowadził korytarz, który dochodził do
schodów na tyłach budynku, a po jego obu stronach znajdowały się drzwi, za
którymi czaiły się pokoje wypełnione złowrogą czernią.
- Wspaniale, jakaś cholerna królicza nora - jęknął Tom. - Lucienie,
będziemy potrzebować grupy szturmowej, żeby przeprowadzić akcję jak
trzeba. To czyste szaleństwo...
Lucien uciszył go podniesioną dłonią. Zamknął oczy i stał przez chwilę
nieruchomo, a wszystko dokoła także zamarło. Trey rozpoznał to samo czyste
zatrzymanie, którego doświadczył w domu dziecka podczas pierwszego
spotkania z Lucienem; jakby na moment świat przestał się kręcić, a wszystko
wstrzymało oddech w oczekiwaniu, aż znowu drgnie.
I nagle tak się stało. Trey zamrugał, gdyż kakofonia dźwięków znowu
wypełniła jego uszy, a kiedy spojrzał na Toma, ten tylko wzruszył ramionami
i przybrał minę w rodzaju mnie-nie-pytaj.
- Trzyma Alexe na drugim piętrze - odezwał się Lucien i wszedł do
budynku.
W pokojach na dole mieściły się kiedyś biura, lecz teraz przypominały
puste skorupy. Pozostawione meble dawno już połamali albo spalili wandale.
W kącie jednego z pomieszczeń stała zardzewiała, metalowa szafka z
wyciągniętą dolną szufladą, przez co całość przypominała nadąsane dziecko,
które musi ścierpieć niesłuszną karę.
Całą fabrykę przenikał odór zepsucia i zaniedbania. Trey odbierał go jako
brązowoczarną, pylistą woń wypełniającą obszar w jego umyśle, o którego
istnieniu nawet nie wiedział. Zastanawiał się, czy w taki sposób pre-
historyczni ludzie odbierali zapachy: uzbrojony w łuk albo włócznię
człowiek tropił ofiarę, posługując się wyostrzonymi do granic możliwości
zmysłami, by samemu nie paść łupem innego myśliwego.
Niespodziewanie coś wypadło z kąta mijanego pokoju. Tom szybko
skierował karabin w tamtą stronę i już miał nacisnąć spust, lecz Lucien
spokojnym ruchem odsunął broń od istoty przemykającej w ciemności.
- To tylko szczur - powiedział i poszedł dalej korytarzem.
- Mam wrażenie, że tu aż się roi od nich - mruknął Tom. - A niektóre są
cholernie duże, takie z gatunku dwunożnych. - Niskie warczenie dobiegające
z tyłu sprawiło, że włoski na karku Irlandczyka stanęły na baczność.
Lucien mijał kolejne pokoje, ledwie na nie zerkając. Zatrzymał się przy
schodach i poczekał na Toma i Treya.
Doszli do pierwszego podestu i zatrzymali się na znak wampira, który,
nasłuchując, przekrzywił głowę. Trey wyostrzył zmysły, pozwalając się zalać
powodzi dźwięków i zapachów fabryki. Słyszał dosłownie wszystko. A
odgłosy, przeplatane i przesycane woniami, powiedziały mu, że na wyższym
piętrze czekają na nich jakieś istoty: kręciły się niespokojnie w ciemności,
cuchnąc podekscytowaniem i głodem, były gotowe do ataku. Gdzieś z góry
płynął też smród niegodziwości; unosił się nad schodami niczym gęsta,
czarna mgła. Przypomniał Treyowi woń śmierci i zepsucia, jaką roztaczał
Hopper, gdy pierwszy raz zmienił postać w jego obecności.
Lucien też odbierał te zapachy. Spojrzał na swoich towarzyszy, a potem
gestem pokazał, że mają wchodzić na następne piętro, powoli i ostrożnie.
Ruszył pierwszy, przemykając bezgłośnie po kamiennych stopniach, po czym
dał znak, by podążyli za nim. Zatrzymał się u szczytu schodów, czujny i
napięty, spodziewając się w każdej chwili ataku. Nic się jednak nie stało.
Mieli przed sobą kolejny ciemny korytarz, na którego końcu przez
witrażowe okno sączył się srebrzysty blask księżyca, odbijając się w
szklanych okruchach na podłodze, co tworzyło świetlną, rozbitą mozaikę
pogrążoną w ciemności. W połowie korytarza przecinał go inny hol. Obie
prostopadłe odnogi odchodziły w przeciwne strony, a słabe światło płynące z
okna ukazywało tylko niewielki odcinek obu mrocznych arterii. Gdzieś
przed nimi rozległo się niskie, gardłowe mruczenie podobne do warknięcia
tygrysa tropiącego jelenia w wysokiej trawie. Tom spojrzał na Treya i aż się
wzdrygnął na widok ogromnego wilka, który - cały napięty - wyszczerzył
ostre siekacze.
Trey uaktywnił część swojego umysłu odpowiedzialną za węch i po raz
kolejny próbował poszukać zapachu Alexy; wreszcie wyodrębnił go spośród
mnóstwa innych woni. Był pewny, że dziewczyna znajduje się na tym
piętrze, lecz jej ślad dochodził z wielu stron, jakby przeprowadzano ją z
miejsca na miejsce. Wszyscy trzej doszli ostrożnie do skrzyżowania korytarzy
i wtedy ciszę rozdarł przeszywający okrzyk córki Luciena. Skręcili w lewą
odnogę, idąc za odgłosem, ale po chwili zatrzymali się, ponieważ kolejny
krzyk rozległ się dokładnie za ich plecami.
- Dziel i rządź - powiedział Tom.
Lucien skinął głową.
- Ja biorę ten korytarz, ty z Treyem pójdziesz w tamtą stronę. - Zamilkł i
chwycił delikatnie Treya za przedramię, spoglądając do góry. - Trzymaj się
blisko Toma. A gdyby mu się coś stało, uciekaj w bezpieczne miejsce. Jeśli
dotrzesz do Alexy, postępuj zgodnie z planem: opuść ten dom najszybciej, jak
to możliwe. Powodzenia, Treyu. Nie zrób niczego głupiego.
Ten odpowiedział skinieniem głowy, a z jego piersi popłynęło głuche
warczenie. Coś kazało mu się pochylić i polizać twarz Luciena; jego długi
język otarł się szorstko o brodę wampira.
- Chodź, Treyu - rzekł Tom i pociągnął wilkołaka za sobą. Odeszli w
przeciwnym kierunku. Gdy już oddalili się od skrzyżowania korytarzy, Trey
zatrzymał się i spojrzał za siebie. Przez chwilę patrzył, jak Lucien zanurza się
w ciemność.
24
Lucien ostrożnie posuwał się ciemnym korytarzem, aż doszedł do drzwi,
zza których wcześniej rozległ się krzyk jego córki. Przez chwilę nasłuchiwał
uważnie, a potem otworzył drzwi i wszedł szybko do pokoju. Przestronnego
pomieszczenia kiedyś używano pewnie jako warsztatu, gdyż stały tam jeszcze
porysowane stoły warsztatowe, ustawione w dwóch rzędach na środku,
niczym ogromne trumny; były jednak pozbawione urządzeń, które niegdyś
na nich zamontowano. Zanim wszedł dalej, wzrokiem spenetrował półmrok.
- Tatusiu, pomóż mi! - Głos Alexy dochodził zza drzwi widocznych w
przeciwległym końcu pokoju. Usłyszawszy tę prośbę nabrzmiałą bólem,
Lucien zapomniał o ostrożności. Pobiegł w kierunku głosu.
Gdy tylko stanął na progu, poczuł uderzenie kuli z dziwnej substancji.
Masa natychmiast rozlała się po jego twarzy, zalepiając mu usta i oczy.
Instynktownie spróbował ją zerwać, lecz palce przykleiły się do lepkiej mazi i
zanurzały w niej tym głębiej, im bardziej próbował je wydostać.
Przez chwilę zastanawiał się nad śmignięciem, jednak nie wiedział, jak
duże jest pomieszczenie ani gdzie są ściany. A poza tym nie było sensu
śmigać, dopóki miał na twarzy to świństwo.
- Och, spójrzcie no - powiedział Hopper szyderczym tonem, podchodząc
doń z końca pokoju. - Nasz pan, zarozumiały Lucien Charron, chyba się
trochę poddusił! - Roześmiał się i zaraz zawtórował mu ktoś inny. - Co, małe
kłopoty? - mówił dalej Hopper. Stał na prawo od Luciena, w bezpiecznej
odległości. - Chyba trochę niewygodnie tam w środku. Płuca puste, coraz
mniej tlenu. To musi być trudne nawet dla wampira. Jak myślisz, Glebb?
- Nie jest to raczej numer ze szczytu wampirzej listy przebojów. -
Wydawało się, że te słowa wypowiedziała Alexa, lecz Lucien już wiedział, że
nie ma jej w pokoju, zrozumiał też, kim jest towarzysz Hoppera. To był
sukub: demon potrafiący naśladować głos i wygląd każdej kobiety, by
zwabiać ofiary płci męskiej na pewną śmierć. Lucien dał się złapać w tak
trywialną zasadzkę...
- Oczywiście - kontynuował sukub głosem Alexy. - Nawet jeśli umrze, to
jako istota cienia. O ile w ogóle można mówić, że nieumarli umierają. W
którymś momencie się zregeneruje. - Głos łudząco podobny do tonu Alexy
brzmiał jeszcze przenikliwiej; oba demony wyraźnie rozkoszowały się szansą
zadrwienia z Luciena, który dusił się w ciemności swojej maski.
- Och, Glebb. Zapomniałeś? Przecież istotę cienia może zabić inna
istota cienia, a wystarczy jej kieł i pazur. Czy też, jak w tym wypadku,
przebiegłość i ślina.
Zachichotali, przyglądając się, jak Lucien próbuje uwolnić się z lepkiej
masy. Zaczął słabnąć, aż wreszcie, miotając się, opadł na podłogę, na co tamci
zareagowali dzikim śmiechem. Jeszcze trochę się rzucał, rozciągnięty na
podłodze, lecz jego ruchy stawały się coraz wolniejsze, aż w końcu
znieruchomiał.
Istota o imieniu Glebb wyłoniła się z kąta, w którym dotąd się ukrywała, i
podeszła do Luciena. Oba demony występowały w swojej prawdziwej postaci
- otwarto tymczasowy most między tym światem a Otchłanią, obejmujący
cały budynek, w którym się znajdowały. Dzięki temu nie musiały wciskać się
w niewygodną ludzką skórę, co normalnie miało miejsce, gdy przechodziły
na poziom człowieka. Sukub był wysoką, mlecznobiałą istotą pozbawioną
włosów. Jego skóra wydawała się za duża i zwisała fałdami na różnych
częściach ciała. Podchodząc ostrożnie, powłóczył nogami. Spojrzawszy na
leżącego wampira, dwukrotnie kłapnął szczęką i nieprzyjemnie trzasnął
małymi, ostrymi ząbkami.
- Nie żyje? - zapytał.
- Tak myślę. Najlepiej przekonajmy się, co? - powiedział dżin pluj,
szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu.
Hopper podszedł i uniósł wysoko nad głowę drewniany kołek. Potem
opuścił go szybko i z całej siły wbił w pierś wampira.
25
- Powinniśmy trzymać się razem - powiedział cicho Tom, podążając w
mrok przed Treyem. - Niedobrze jest się rozdzielać. Sami się podkładamy
Kalibanowi.
Trey poszedł za Tomem i obaj ostrożnie zbliżyli się do drzwi na końcu
korytarza. Irlandczyk, odbezpieczywszy karabin, włączył latarkę umocowaną
pod lufą.
Skupiony, skinął głową na towarzysza.
- Trudno przewidzieć, co nas tam czeka. Kaliban wie, że przyszliśmy, a
nie mam pojęcia, jakie siły Otchłani nam przeciwstawił. Trzymaj się mnie i
wykonuj moje polecenia, dobrze?
Wilkołak spojrzał na niego z góry i skinął głową.
Tom, zerknąwszy na drzwi, wziął głęboki oddech.
- Jak to rozegramy? - zapytał, wskazując głową wejście.
Trey uniósł stopę i kopnął w drzwi. Wyrwane z zawiasów, wpadły do
wnętrza pustego pomieszczenia, a hałas przerwał niepokojącą ciszę w
budynku.
- Och, bardzo subtelnie! - zawołał Tom i omiótł światłem latarki kąty
pomieszczenia. Trey wbiegł za nim, schylając głowę pod futryną, po czym
stanął u boku przyjaciela w pustym pokoju. - Jak ci się to podoba? Zapraszają
na imprezę, a nikt nas nie wita.
Coś było nie tak. Trey rozejrzał się po pokoju, lecz nic nie dostrzegł w
ciemnych kątach i zakamarkach. Sierść mu się zjeżyła, gdy poczuł fetor
wypełniający pomieszczenie. Tom uśmiechnął się krzywo i dał znak, by
przeszli do dwuskrzydłowych drzwi po lewej stronie. Zdążył wejść na drugi
stopień, kiedy został zaatakowany.
- Pająki z Nrgalu! Ich trucizna jest śmiertelnie niebezpieczna. Treyu,
biegnij! - zawołał i odchylił głowę na lewo, by uniknąć potwornych kłów.
Ogromna istota podobna do pająka dorównywała wielkością psu i była cała
czarna, z fasetką czarnych oczu. Z porośniętego szorstką sierścią, bulwiastego
odwłoku wysuwały się mocne, pokryte chityną kończyny, starając się
pochwycić Toma i wbić w jego ciało jadowite, haczykowate zęby.
Mężczyzna spróbował wystrzelić w pysk atakującego monstrum pocisk,
lecz potwór zdążył zahaczyć nogą jego ramię, więc użycie broni mogło
okazać się niebezpieczne. Uzyskawszy pewną przewagę, napastnik
przyciągnął do siebie ofiarę i uniósł głowę, aby zadać śmiertelne pchnięcie.
Trey zaatakował bestię, zaciskając szpony na odwłoku w miejscu, gdzie
trudno było oddzielić głowę od tułowia. Zacieśnił uścisk, lecz istota nie
puściła ofiary, na którą czekała tak długo. Trey skupił się na głowie, starając
się odciągnąć pająka od Toma i uniemożliwić mu wstrzyknięcie śmiertelnej
trucizny.
Z sufitu spuścili się nowi przeciwnicy o wygłodniałych oczach, w których
odbijały się wydarzenia na dole, gdy spieszyli przyłączyć się do ataku.
Trey nie mógł oderwać napastnika od Toma. Całą siłę zużył na to, by
uniemożliwić mu ukąszenie przyjaciela. Zaryczawszy z wściekłości,
spróbował wgryźć się w głowę monstrum w nadziei, że stwór wypuści Toma
z uścisku. Usłyszał raptem nieprzyjemny trzask oka pająkowatego demona,
któremu towarzyszyło przeciągłe wycie. Ciało istoty wygięło się w agonii, a
kończyny z niewiarygodną prędkością zwróciły się ku Treyowi.
Gdy nieprzyjaciel się odwrócił, unosząc dłuższe przednie kończyny, by
pochwycić Treya, chłopak dostrzegł miękką część odwłoka. Zakrzywił palce i
głęboko rozorał pazurami skórzaste podbrzusze. Wnętrzności stwora
wypłynęły na zewnątrz i zawisły nad podłogą niczym koszmarne wahadło.
Trey cofnął dłoń i patrzył, jak napastnik osuwa się na podłogę, a jego ciało
oblewa substancja czarna niczym smoła.
- Treyu, jest ich zbyt wiele. Biegnij, szybko! - zawołał Tom, wskazując na
zbliżające się pająki. Popchnął wilkołaka w kierunku dwuskrzydłowych
drzwi, omiatając sufit serią z karabinu, która wypełniła zamknięte
pomieszczenie kakofonią dźwięków i sprawiła, że Trey aż zamrugał, gdy te
odgłosy naparły na jego uszy.
Przyjaciele podbiegli do drzwi i zatrzymali się tylko na moment, by Tom
wyjął granat spod kamizelki. Wy rwał zawleczkę i potoczył go po podłodze w
kierunku demonów, które zmierzały w ich stronę. Chwycił Trey a za ramię i
wypchnął go na korytarz, po czym zamknął drzwi i obaj usunęli się na bok.
Siła wybuchu była tak duża, że fala dźwięku i dymu wyłamała je. Tom, który
stał pochylony nad ogromną sylwetką wilkołaka, zerwał się na nogi i puścił
serię z karabinu w kłębiący się dym, a potem następne, aż wystrzelał
wszystkie naboje.
Wtedy wycofał się do Treya i zmienił magazynek. Kiedy dym się trochę
rozwiał, zajrzeli do pokoju; zobaczyli porozrzucane fragmenty ciał
demonów-pająków.
Gdzieś za ich plecami ktoś zaklaskał. Odwrócili się błyskawicznie i ujrzeli
wysoką, świetliście bladą istotę o płonących oczach, której spojrzenie
obiecywało jedynie śmierć. Trey poczuł nienawiść bijącą z tamtych ślepi i od
razu się domyślił, że ma przed sobą tego, kto pragnie jego zniszczenia -
Kalibana.
- Potrafimy z klasą wejść na scenę, co?
26
Hopper spojrzał na ciało Luciena i z obrzydzeniem pokręcił głową.
- Wampiry, zarozumiałe dupki - powiedział. - Mroczni panowie nocy, też
coś! Wystarczył kobiecy głos i zwykły podstęp.
- Hopper, lepiej uważaj na to, co mówisz o rasie Kalibana, bo on jest w
tym samym budynku. W jakiś sposób słyszy wszystko - przemówił Glebb już
swoim głosem i podszedł do towarzysza.
- Szkoda, że nie przyszła tu ta szumowina, Tom - rzekł dżin. - Z radością
rozerwałbym go na strzępy, kawałek po kawałeczku. Chętnie go posmakuję.
Będzie mój, zobaczysz. Dostanę go w nagrodę za to. - Pokazał głową na
martwą postać na podłodze. - Kaliban da mi go, przekonasz się. Zakosztuję
jego krwi, o tak. - Kłapnął zębami i się uśmiechnął.
- Jak już mówimy o krwi, to niewiele z niego wypłynęło, co? - zauważył
Glebb i pokazał na leżącego bez ruchu wampira.
Hopper spojrzał w dół, marszcząc czarcią twarz.
- Rzeczywiście. Pewnie kołek blokuje ranę.
- Co z nim zrobimy? - zapytał Glebb i ostrożnie trącił ciało szponiastą
stopą, zachowując bezpieczną odległość.
- Kaliban powiedział, że musimy go spalić, ale najpierw chce zobaczyć
zwłoki, trzeba więc je do niego za- taszczyć. Chodź, pomóż mi. - Hopper
pochylił się, by chwycić Luciena za nogi, gdy nagle uzmysłowił sobie, że nic
nie zrobią, bo przecież kołek przyszpilił ciało do podłogi.
- Wyciągnij to z niego - zwrócił się do sukuba.
- Ja się tego nie tykam. Ty mu wbiłeś kołek, to teraz sam posprzątaj.
Hopper zerknął na towarzysza.
- Wiesz, dlaczego inne demony gardzą wami i się z was śmieją? Bo nie
macie jaj, zupełnie jak kobiety, których głosy naśladujecie! - Cmoknął
zadowolony z własnego dowcipu i obszedł zwłoki, by wyciągnąć z nich
kołek.
Z nogą na piersi wampira chwycił ciężką, drewnianą żerdź i mocno
pociągnął.
To była ostatnia rzecz, jaką zrobił.
W chwili gdy stopa Hoppera dotknęła ciała Luciena, lepka substancja na
twarzy wampira zmieniła postać. Lucien, który przez cały czas walczył, by
nie osunąć się w mroczną otchłań śmierci, wykorzystał jedyną szansę, na
którą liczył. Zerwał z twarzy duszącą go kulę i gwałtownie wciągnął
powietrze, szeroko otwierając oczy i usta. Strząsnął z dłoni resztkę lepkiej
masy, chwytając jednocześnie dżina za nogę w kostce i blokując mu mięsień,
tak by demon nie mógł się wyswobodzić z uścisku. Źrenice istoty cienia
zwęziły się, gdy patrzyła, jak ożywa jej wróg.
Lucien wolną ręką wyrwał kołek z własnej piersi, a w tej samej chwili
przerażający ból, podobny do ogłuszającej fali, która pochłania wszystko,
wydobył z jego gardła potworny ryk. Spojrzał na ostro zakończony kołek i
przez ułamek sekundy zastanawiał się, jak udało mu się przeżyć przebicie tak
straszliwym narzędziem.
Gdy kołek przeszył jego pierś tuż przy sercu, wampir musiał zablokować
duże obszary swojej świadomości, aby uniknąć lawiny bólu, która na niego
spadła. Schował się przed nią w zakamarku umysłu, z którego obserwował
całą jatkę, i czekał tam, ukryty, utrzymując się przy życiu, gotów wymknąć
się przy stosownej okazji. Teraz jednak, zmuszony do opuszczenia kryjówki,
znowu poczuł ból trawiący go niczym pożar.
Powstał, jedną ręką trzymając Hoppera dyndającego w powietrzu do góry
nogami. Dżin pluj, który już oprzytomniał, wypluwał kolejne lepkie kulki,
skręcając ciało, by trafić w Luciena. Ale dopóki wampir pozostawał z plujem
w bezpośrednim kontakcie, pociski odbijały się, nie czyniąc Lucienowi
żadnej szkody.
Spodnie przykleiły mu się do nóg, nasiąknięte krwią płynącą z klatki
piersiowej i z pleców. Wampir czuł, że nogi uginają się pod nim
niebezpiecznie, lecz wyprostował się i potrząsnął demonem.
- Żegnaj, Hopper - powiedział i opuścił go na podłogę, a następnie wbił
kołek w pierś demona. Patrzył spokojnie, jak ten wije się przez chwilę, a
potem nieruchomieje.
Lucien odwrócił się powoli i poszukał wzrokiem sukuba. Ten już
wcześniej wycofał się do ciemnego kąta, z którego wyszedł. Jego błagalne
spojrzenie błądziło po twarzy mściwego potwora, który stał przed nim.
- Mów - rzekł Lucien spokojnym tonem.
- Nie. Proszę, nie możesz mnie do tego zmusić - błagał demon, usiłując się
odsunąć.
- Twoje imię, sukubie!
- Proszę, nie...
- Podaj mi swoje prawdziwe imię, sukubie - powtórzył Lucien i wyciągnął
zakrwawiony kołek z ciała mar twego dżina plują. - Wyjaw swoje imię albo
podzielisz jego los.
Istota spojrzała mu w oczy, szukając współczucia, lecz nie znalazła niczego
poza płonącą nienawiścią. Wampir zrobił krok do przodu i uniósł kołek nad
głowę.
- Nazywam się Rashishnrok - powiedział szybko sukub i zasłonił twarz
dłońmi, jakby chciał się obronić przed nieuniknionym atakiem.
Lucien kiwnął głową i opuścił kołek.
- Znasz pakt Otchłani. Poznałem twoje imię, więc należysz do mnie.
Teraz ja jestem twoim panem i odtąd będziesz mi posłuszny. Masz udać się do
Otchłani i nie wracać na poziom ludzki, chyba że cię wezwę. Jeśli nie
usłuchasz, zapiszę twoje imię w Księdze Halzoga, a on przyjdzie po ciebie.
Odwrócił się od całkowicie pognębionej istoty.
- Ruszaj. I pamiętaj, kto odtąd jest twoim prawdziwym panem.
Demon zaczął powoli zanikać, aż został po nim ledwo widoczny cień - po
chwili i on zniknął.
Lucien opadł na kolana. Wciągnął gwałtownie powietrze, czując, że ciało
odmawia mu posłuszeństwa. Stracił za dużo krwi. Kołek nie uszkodził serca,
ale przebił płuco. Wampir obficie broczył krwią.
Położył się. Był zmęczony i pragnął jedynie, by przenikające zimno
pochłonęło go całego.
Na dźwięk wybuchu gwałtownie otworzył oczy, a potem słuchał, jak
odgłos karabinowej serii Toma rozrywa ciemność.
Resztką sił podparł się na rękach i kolanach i popełzł w kierunku
strzałów.
27
Lucien czołgał się po podłodze, a brud i kurz mieszały się z jego krwią,
tworząc lepką, ciemną maź pokrywającą ubranie i dłonie.
Był świadom, że wciąż krwawi z ran na piersi i na plecach. Wiedział, że
może sobie pozwolić na utratę dużej ilości krwi, zanim jego ciało przestanie
funkcjonować, lecz bał się myśleć, ile zostało mu jeszcze czasu. Dzięki
umiejętności spowalniania funkcji organizmu wciąż żył, ale nie chciał znów
zapaść w ten stan, podczas gdy Tomowi i Treyowi groziło śmiertelne
niebezpieczeństwo, a Alexa wciąż znajdowała się w rękach jego brata.
Gdy Hopper zaatakował, wampir zrozumiał, że nie ma sensu się bronić.
Uznał, że jeśli zdoła udać własną śmierć, to może uniknie przebicia kołkiem.
Dlatego osunął się na podłogę i wyłączył niemal wszystkie funkcje ciała, spo-
walniając bicie swego serca do minimum. Przez cały czas obserwował obu
napastników. Stan, w który się wprowadził, przypominał jego wampirzy sen,
w czasie którego ciało pogrążało się w rodzaju letargu. Dzięki temu niemal
zapomniał, że nie może zaczerpnąć tchu.
Gdy przebito go kołkiem, poczuł straszliwy ból, ale wytrzymał; mógł w
tym stanie jeszcze długo wytrwać. Kiedy jednak Hopper nierozważnie
uwolnił go od duszącej maski, uznał, że oto nadarzyła się jedyna okazja, aby
pokonać wroga.
Szybko wyszedł z letargu, odblokował życiowe czynności i zaczął działać.
Jednak kosztowało go to zbyt wiele sił, dlatego teraz z trudem pełznął, a krew
wciąż niebezpiecznie wyciekała z jego ciała.
Kiedy dotarł do skrzyżowania z głównym korytarzem, zatrzymał się i
oparł o ścianę. Rozerwał nogawkę spodni aż po udo i oddarł długi pasek
materiału. Zwinął go w kulkę i wepchnął do szerokiej rany na piersi, licząc
na to, że choć trochę zatamuje krwawienie.
Sunął dalej odnogą, w którą wcześniej skręcili Trey i Tom, i wczołgał się
do pokoju na końcu korytarza.
Przyspieszył na widok wyważonych drzwi. Zatrzymał się, ujrzawszy
ogromnego pająka, a potem ruszył powoli w stronę kałuży lepkiej cieczy,
która wypłynęła z ciała istoty. Wszędzie walały się szczątki pajęczych
odwłoków, a wśród nich puste magazynki po pociskach. Lucien domyślił się,
że spustoszenia dokonał wybuch, który usłyszał. Odetchnął z ulgą, gdy
nigdzie nie zobaczył ciał Toma ani Treya.
Popełzł dalej przez śmieci zalegające podłogę, zmuszając kończyny do
posłuszeństwa. Niestety, opuściły go już siły; poczuł, jak ręce uginają się pod
nim, i boleśnie uderzył twarzą o podłogę. Łapczywie wciągając zatęchłe
powietrze do jedynego sprawnego płuca, zanurzył się wreszcie w czarną
mgiełkę, która zaczęła go spowijać, i czekał, aż jego długie istnienie wreszcie
dobiegnie końca.
Głos brata, przebijający się przez ciemność, powstrzymał Luciena przed
ostatecznym osunięciem się w mrok. Przenikliwy i gardłowy ton
przypominał odgłos piły przecinającej kość; był zupełnie pozbawiony radości,
pasji czy współczucia. Ten głos istniał na ziemi od prawie trzystu lat i
wszystkim, którzy mieli pecha go usłyszeć, zawsze groził śmiercią albo czymś
jeszcze gorszym. Towarzyszył Lucienowi na początku jego istnienia, kiedy
zachęcał go i nakłaniał do coraz krwawszych czynów. Długo słuchał tego
głosu - aż do dnia, w którym Kaliban popełnił zbrodnię tak potworną, że coś
w Lucienie pękło. Obiecał sobie wtedy, że już nigdy nie ulegnie bratu i odtąd
będzie starał się uciszyć i usunąć ze świata ten trujący głos. Ze smutkiem zdał
sobie sprawę, że nie wypełnił misji i że to on sam zamilknie teraz na zawsze.
Ryk, który przebił się przez natrętną ciszę, mógł pochodzić tylko z gardła
Treya, a znajomy głos wyrwał Luciena z apatycznego odrętwienia. Wampir
odtworzył w umyśle obraz Alexy i posłużył się nim, by przedrzeć się przez
paraliżujące go ból i rozpacz. Przerażony pomyślał, że Tom i Trey mogą
spróbować uwolnić Alexę z rąk Kalibana bez jego pomocy, a na to nie mógł
pozwolić.
Lucien zamknął oczy i przez zaciśnięte zęby wciągnął powietrze. Resztką
sił dźwignął się na kolana, ignorując zawroty głowy. Z trudem stanął,
chwiejąc się jak pijak.
Odetchnął gwałtownie, przesuwając stopę do przodu, a ten błahy z pozoru
ruch spowodował falę przenikliwego bólu. Lucien zmusił się do podniesienia
głowy i wyprostowania; z ran na piersi i na plecach znowu popłynęła krew.
Szedł ku otwartym drzwiom, podążając za głosem brata.
28
Tom i Trey odwrócili się i spojrzeli na Kalibana. Stał na środku pokoju,
przez świetlik sączył się blask księżyca. Kaliban był niczym aktor w świetle
reflektorów. U jego boku stała Alexa. Wydawało się, że jest zdrowa, tylko
miała mętne spojrzenie, jakby podano jej silny narkotyk.
Trey widział jakieś istoty poruszające się w mroku. Ich nieregularne cienie
sugerowały, że nie są to postaci całkiem materialne. Porozumiewały się ze
sobą, a mamroczące głosy i zwierzęce pomruki zlewały się w chaotyczny
zgiełk, z którego nie dało się wyodrębnić żadnych sensownych słów.
- Spokój! - rozkazał Kaliban i głosy stały się ledwo słyszalnym szeptem.
Trey kątem oka zobaczył, że Tom podnosi broń i celuje w wampira.
Wyciągnął rękę, by powstrzymać Irlandczyka, lecz w tej samej chwili
Kaliban zasłonił się dziewczyną. Tom trzymał palec na spuście, licząc na to,
że w którymś momencie nadarzy się okazja, aby poczęstować wampira serią z
karabinu.
Kaliban wzrostem dorównywał bratu i - tak jak Lucien - był łysy. Na tym
kończyło się ich podobieństwo.
Wampir wydawał się bardzo stary. Szara skóra ciasno opinała czaszkę,
uwydatniając wystające kości policzkowe i wysuniętą szczękę. Głęboko
osadzone żółte oczy o czarnych, wydłużonych jak u kozła źrenicach lekko
przypominały mieniące się kolorami oczy Luciena.
Kaliban uśmiechnął się znad barku dziewczyny, odsłaniając śnieżnobiałe
kły. Uniósł dłoń i powoli, z rozmysłem pogładził gardło Alexy długimi,
ciemnymi szponami, powstrzymując w ten sposób Toma i Treya od ataku.
Obserwując ich, mocniej wbił zakrzywione szpony i przeciągnął paznokciami
po szyi ofiary, ale nie przeciął skóry, pozostawił tylko białe zadrapania.
Cmoknąwszy, spojrzał na Toma i zapytał urażonym tonem:
- Po co ta agresja? - jego głos brzmiał spokojnie, lecz czaiła się w nim
groźba. - Przecież możemy porozmawiać w cywilizowany sposób, prawda?
Popatrzył na karabin Toma i wydął usta, dając wyraz niezadowoleniu,
niczym nauczyciel, który przyłapał ucznia na posiadaniu scyzoryka.
- A poza tym, co chciałeś zdziałać tymi swoimi pukawkami? Zostawiają
tylko paskudny bałagan, a nie ma z nich większego pożytku, głupi
człowieczku. - Zajrzał Tomowi w oczy i na jego usta powrócił paskudny
uśmiech. - Wiesz o tym. Karabin to tylko środek służący do osiągnięcia
ostatecznego celu, dobrze mówię? Narzędzie, które pozwoli ci zyskać na
czasie, żebyś mógł mnie przekłuć, jak jakiegoś wieprzka, jednym z tych
okropnych, drewnianych kołków, które z pewnością przynieśliście ze sobą. -
Teatralnie wywrócił oczami. - Jakież to przewidywalne. Ty żałosny, nic
nieznaczący ludziku.
Gdy poruszył palcami wolnej ręki, z mroku pokoju wystrzeliły grube,
czarne macki, które oplotły Irlandczyka, podniosły go do góry i wciągnęły w
atramentową ciemność.
- E-e - Kaliban ostrzegł Treya, widząc, że wilkołak poruszył się, by pomóc
przyjacielowi.
Trey przyglądał się bezradnie, jak wężowate postacie oplatają ramiona i
nogi Irlandczyka, a jedna z nich, owinięta wokół szyi i ust mężczyzny,
uściskiem dusiciela przyciąga do siebie jego głowę. Oczy Toma wyszły na
wierzch, lecz jeszcze zdążył posłać Treyowi ostrzegawcze spojrzenie.
Kaliban, poirytowany, pokręcił głową. Po chwili skupił uwagę na Treyu,
choć nie przestawał głaskać gardła Alexy.
- Cała ta przemoc. Zupełnie niepotrzebna. Zgodzi się pan ze mną, panie
Laporte? - zapytał, unosząc lekko brwi. - Powinniśmy porozmawiać i ogłosić
coś w rodzaju... amnestii. Czy mówię od rzeczy, Treyu? Pozwolisz, że będę
się zwracał do ciebie po imieniu?
Z lewej strony rozległy się zduszone jęki Toma, lecz Trey nie potrafił
oderwać oczu od szponów na gardle dziewczyny.
- Siedź cicho, ty psie! - warknął Kaliban do Toma, wciąż patrząc na Treya.
- Czy może mam cię całkowicie wykluczyć z naszych uroczystości? Problem
z tymi ludźmi polega na tym - mówił dalej - że nie rozumieją swojego miejsca
w świecie. Wierzą, że są najwyższymi istotami, szczytem ewolucji. Ale nie
rozumieją, że aby stać się najważniejszymi istotami, trzeba najpierw zająć
najwyższe miejsce w łańcuchu pokarmowym i objąć panowanie nad
wszystkimi innymi stworzeniami, z którymi - jako najwyżsi w hierarchii
drapieżnicy - łaskawie zamieszkują ten świat. Niestety, przeoczyli fakt, że
wcale nie stoją na szczycie: mają nad sobą mnie i moich pobratyńców. Dla
mnie to tylko żer, żywy inwentarz, którym mój rodzaj karmił się od tysięcy
lat. Gardzę nimi wszystkimi.
Zerknął na Toma, a potem znowu przeniósł złowrogie spojrzenie na
Treya.
- Z pewnością mój brat próbował cię przekonać, że jestem złem
wcielonym, że chętnie wytępię ludzkość i zamienię Ziemię w coś zupełnie
innego. Rzeczywiście, posiadam taką moc. Mam Pierścień Amona i gdybym
zechciał, to ludzie sami rozerwaliby ten swój świat na kawałki. Dlaczego
więc tego nie zrobiłem?
Dopiero teraz Trey zwrócił uwagę na duży, srebrny pierścień na
środkowym palcu dłoni zakrywającej szyję Alexy.
- Daj spokój, Treyu, nasza rozmowa jest irytująco jednostronna. Powróć
do ludzkiej postaci, żebyśmy mogli porozmawiać i rozwiązać nasze problemy.
Tom znowu wydał z siebie jakiś odgłos, lecz Kaliban, nie odrywając
wzroku od Treya, uciszył go ledwo dostrzegalnym ruchem palca.
- Jestem już stary. Mam prawie trzysta lat i nie tęsknię za walką. Chcę
zakończyć konflikt z bratem i wierzę, że ty możesz doprowadzić do pokoju.
Proszę więc, przyjmij postać człowieka, co umożliwi nam rozmowę, a ja
wypuszczę Alexę i twojego przyjaciela.
Jego spojrzenie wyrażało prośbę.
- Nie sądzisz, że gdybym chciał ich skrzywdzić, to już bym to zrobił? Nie,
ja oczekuję tylko rozmowy. Porozmawiaj ze mną, Treyu. Pomóż mi
uporządkować cały ten bałagan.
Trey dotknął srebrnego amuletu zawieszonego na szyi. Musnął wzrokiem
puste spojrzenie Alexy i przypomniał sobie, jak kilka chwil wcześniej Kaliban
przeciągnął szponami po gardle dziewczyny. Potem zerknął na Toma i serce
zamarło mu na moment, bo zobaczył, że bezwładne ciało przyjaciela
zanurzyło się w ciemności istot cienia.
Został sam. Nie widział innego sposobu rozwiązania tej sytuacji, jak
spełnić prośbę Kalibana.
Na powrót przybrał postać człowieka.
Gdy tylko to zrobił, ściany pokoju jakby ożyły, a z kątów zaczęły
wynurzać się ciemne, ohydne istoty. Wypełzały i podkradały się chyłkiem,
coraz głośniej bełkocąc niezrozumiale. Były tak groteskowe, że Trey
pomyślał, iż atakują go piekielne hordy.
Nie, Treyu! To pułapka, on chce nas wszystkich zabić Zmień postać!
Spojrzenie Alexy, która dotąd patrzyła w podłogę, ożywiło się; popatrzyła
na Treya w tej samej chwili, w której usłyszał jej głos w swojej głowie.
- Zamknij się, ty mała suko! - Kaliban przeciął potok słów Alexy niczym
ostry nóż. Trey patrzył, jak wampir gwałtownym ruchem odchyla głowę
dziewczyny i szczerzy monstrualne zęby, gotów zatopić je w szyi Alexy.
Wraz z biegiem kolejnych wydarzeń czas jakby zamarł. Treyowi
wydawało się, że wrósł w podłogę, gdy zobaczył Kalibana gotowego do ataku.
Mięśnie nie posłuchały jego komendy ratowania Alexy, dlatego z prze-
rażeniem patrzył, jak wampir niewiarygodnie szeroko otwiera usta i opuszcza
głowę ku jej gardłu.
Wtedy niespodziewanie wyrósł między nimi Lucien.
Śmignął między bratem a córką i osłonił sobą dziewczynę. Zęby Kalibana
wbiły się w pokryte brudem ciało brata. Lucien zaś, zamiast odepchnąć
napastnika, chwycił go za głowę, przyciągając ją do siebie i jeszcze głębiej
wbijając kły brata w swoje ciało, przez co tamten nie mógł się uwolnić.
Alexa osunęła się na podłogę, a Trey patrzył, jak Kaliban próbuje się
wyswobodzić, żłobiąc pazurami w głowie Luciena głębokie rany, z których
od razu popłynęły strużki krwi. Starszy wampir śmignął, nie mogąc uwolnić
się z braterskiego uścisku. Lucien postąpił podobnie. Niestety chłopak
zobaczył z przerażeniem, że coś jest nie tak. Kaliban zniknął i pojawił się
niemal natychmiast jakieś pół metra przed Treyem; jakby wyswobodził się z
klinczu. Jednak jego głowa pozostała pochylona do przodu pod
nienaturalnym kątem, tak jak wtedy, gdy trzymał ją Lucien. W oczach Treya
Kaliban wyglądał jak ktoś z przetrąconym karkiem, kto do końca życia
zachowa już tę groteskową postawę. Kaliban spojrzał ku górze, jakby szukał
wzrokiem niewidzialnej mocy, która wciąż go blokowała. A potem powietrze
przed nim nabrzmiało i wybuchło migotaniem, z którego uformowała się
postać Luciena Charrona; wampir pojawił się w takiej samej pozycji, w jakiej
zniknął.
Trey pamiętał, co Tom mu powiedział o mignięciu obrazu, które zauważył
podczas walki z Lucienem. Była to oznaka zmęczenia wampira, dlatego teraz
chłopak się domyślił, że powolne pojawienie się Luciena także świadczy o
jego zmęczeniu i że przyjaciel nie będzie w stanie długo przytrzymywać
brata, a już na pewno nie zbierze dość sił, by jeszcze raz śmignąć.
Trey patrzył, jak Lucien, oddychając chrapliwie, pomimo bólu otwiera
oczy i spogląda w jego stronę. Chłopiec poczuł, że serce zatrzymało mu się na
moment, bo dostrzegł w tym spojrzeniu całkowite wyczerpanie i świadomość
porażki. Wiedział, że jego opiekun nie ma już sił walczyć i lada moment
pozwoli się zabić własnemu bratu.
Jakby wyczuwając to, Kaliban złożył palce prawej dłoni w grot włóczni, a
ostre szpony na końcach złączonych palców utworzyły rząd sztyletów, które
miały ugodzić odsłoniętą szyję Luciena.
Wampir odchylił rękę, by zaatakować, przybliżając dłoń do twarzy Treya.
Chłopak odchylił gwałtownie głowę, unikając uderzenia, a ten prosty odruch
wystarczył, by się wyrwać z pęt paraliżującego strachu, który go obezwład-
nił, gdy pomyślał, że Kaliban zamorduje Alexę. W jednej chwili zmienił
postać i zaatakował. Rozwarł wilczą paszczę i zacisnął szczęki na
przedramieniu Kalibana. Wampir wydał zduszony okrzyk, lecz Trey nie
zwracał na to uwagi, przebijając skórę i mięśnie białymi, ostrymi jak dłuta zę-
bami. Kaliban zaczął wierzgać, wydając z siebie przeraźliwy ryk autentycznej
agonii, lecz Lucien wciąż trzymał go za głowę, uniemożliwiając bratu
ucieczkę czy choćby obronę. Trey poczuł mdłości, gdyż z ran wampira
popłynęła na jego pysk okropna krew. Instynktownie domyślał się, że nie
wolno mu jej połknąć, dlatego domknął tylną część gardła, by trucizna
zamiast dostać się do jego ciała, mogła swobodnie wypływać między
szczękami. Wreszcie rozległ się trzask łamanej kości i zęby Treya znowu się
zetknęły, a dłoń wampira uderzyła głośno o podłogę. W tej samej chwili siły i
wola Luciena stopniały do zera. Puścił brata, a potem padł na podłogę jak
martwy.
Krzyk demona przypominał ryk silnika startującego odrzutowca.
Wydobył się nie tylko z ust Kalibana, lecz także z ust istot cienia, które
wcześniej zeszły ze ścian, i przeszył powietrze, które aż zawibrowało. Trey
przycisnął dłonie do uszu, patrząc, jak demony wycofują sięw mrok.
Wydawało się, że każdą cząsteczkę w pomieszczeniu i każdą molekułę
samego pokoju, ale i ludzi w nim się znajdujących, przenika dziwne,
niepokojące doznanie bolesnego szarpnięcia, jakby elastyczność
wszechświata została nagle nadwerężona i kosmos zaprotestował przeciwko
napierającej nań sile. Rozległ się t r z a s k, pozbawiający Treya powietrza w
płucach, jakby otrzymał cios w splot słoneczny, a kiedy znowu podniósł
wzrok, zobaczył, że istoty cienia oraz ich mroczny przywódca zniknęli.
Alexa podpełzła do ojca i oparła jego głowę na swoich kolanach. Płynące
po jej twarzy łzy skapywały na przesiąknięte krwią ubranie Luciena.
- Nie żyje? - zapytał Trey i już w ludzkiej postaci przyklęknął obok niej.
Zadrżał, nie tylko z powodu chłodu.
- Nie, ale umrze, jeśli mu zaraz nie pomożemy. - Spojrzała na niego i
kiwnęła głową. - Dziękuję, Treyu. Uratowałeś go. - Położyła dłoń na jego
ręce i uśmiechnęła się poprzez łzy.
Kaszlnięcie za ich plecami podpowiedziało Treyowi, że Tom wciąż żyje.
Podbiegł więc do przyjaciela. Pomógł mu dźwignąć się na nogi i patrzył, jak
Irlandczyk delikatnie maca czerwonosine pręgi na swojej szyi.
- Już myślałem, że cię załatwili.
- Mnie? Myślisz, że jakaś tam cholerna-kreatura-z-piekła-rodem jest w
stanie wycisnąć z mojej szacownej osoby całą parę? My, Irlandczycy,
jesteśmy ulepieni z twardej gliny. - Zakasłał, mrugając z bólu, i dopiero
znowu podniósłszy głowę, zobaczył Luciena leżącego na podłodze.
Szybkim ruchem wyjął z kieszeni krótkofalówkę. Przez chwilę rozmawiał
z Jensem, a potem schował urządzenie i stanął obok Treya, spoglądając na
zakrwawione ciało w ramionach Alexy.
- Już jadą, Lucienie - powiedział cicho Trey. - Trzymaj się.
Tom spojrzał na niego. Z jego spojrzenia wyzierał niepokój, ale kiwnął
głową i uśmiechnął się ponuro.
- Dobrze się spisałeś, Treyu. Bardzo dobrze.
Chłopiec pokręcił głową i spojrzał na Luciena.
- Powinienem był zareagować szybciej, a ja stałem jak słup soli. Mogłem
temu zapobiec. - Pokazał głową na swojego opiekuna.
- Zareagowałeś wtedy, kiedy trzeba było działać. Gdybyś postąpił inaczej,
już byśmy nie żyli.
- Uciekł.
- Nie da się ukryć - odparł Tom i przeciął pokój w poprzek. Schylił się i
coś podniósł, po czym pokazał to Treyowi. - Ale zostawił to.
Trzymał szczątki ręki Kalibana. Postrzępiony nadgarstek i dłoń
zakończona zakrzywionymi palcami, jakby nawet teraz zamierzał wyrządzić
szponami jakieś zło.
- Popatrz no tylko - rzucił Tom. Ściągnął ze środkowego palca pierścień,
po czym z obrzydzeniem rzucił na podłogę odgryzioną dłoń. - Pierścień
Amona. Treyu, czynisz cuda, chłopcze.
Ostrożnym ruchem włożył klejnot do jednej z kieszeni kurtki i zasunął
zamek.
Na zewnątrz rozległo się dudnienie wirnika śmigłowca, obwieszczające
przybycie Jensa.
Trey stał nieruchomo, wpatrzony w zmaltretowaną postać Luciena.
Zamruga! gwałtownie, by powstrzymać łzy. Tom przysunął się do chłopca i
objął go przyjacielsko.
- No, Treyu - powiedział. - Zabierzmy go do domu.
Ogromny śmigłowiec wylądował na pokrytym zaroślami terenie z tyłu
fabryki. Trey patrzył, jak metalowy lewiatan opuszcza się z nieba, wzniecając
tumany kurzu; szary obłok wdarł mu się boleśnie do gardła i oczu. Założył
kurtkę, którą Jens przyniósł z samochodu, i przyglądał się operacji ratowania
Luciena.
Jens i jego ludzie sprawnie położyli wampira na noszach i zanieśli do
śmigłowca, gdzie lekarz od razu zabrał się do tamowania krwi i podał
Lucienowi środki znieczulające, by choć trochę mu ulżyć. Potem do maszyny
wprowadzono Toma, Alexę i Treya, a po kilku minutach wielki, żelazny ptak
znowu wzniósł się w powietrze. Podczas krótkiej podróży na lotnisko Alexa
ani na chwilę nie puściła ręki ojca. Tylko raz, gdy lądowali, spojrzała na
Treya i Toma, a na jej zaniepokojonym obliczu odmalowała się niewiara w to,
by ojciec przeżył.
Jens już wcześniej zawiadomił odpowiednich ludzi, zatem na ziemi czekał
lekarz, tak by Lucien mógł dostać krew, której bardzo potrzebował. Jens i
doktor wymienili zatroskane spojrzenia i ostrzegli Alexę, żeby nie zabierała
ojca zbyt szybko do Londynu. W tym momencie jednak Lucien otworzył
oczy i lekko ścisnął dłoń córki. Kiedy nachyliła się do niego, powiedział:
- Do domu. - I znowu stracił przytomność.
Wydano więc odpowiednie dyspozycje i niebawem odrzutowiec zabrał
całą czwórkę z powrotem do Londynu, gdzie czekała już na nich prywatna
karetka, którą pojechali do apartamentu w Docklands.
E
PILOG
Minęły trzy tygodnie, zanim Lucien znowu otworzył oczy. Gdy to się
stało, był z nim Trey. Siedział na krześle, zajęty lekturą, a przestrzeń między
nimi wypełniały liczne kroplówki i urządzenia podłączone do nieruchomego
ciała na łóżku.
Oboje z Alexą na zmianę czuwali przy chorym, a teraz dziewczyna
pojechała z Tomem wyszukać nowy rodzaj materaca dla taty.
Kątem oka dostrzegł ruch, a gdy podniósł głowę, zobaczył, że wampir jest
przytomny.
Wydawał się bardzo mały, jego skóra na tle bawełnianej pościeli była
niemal przeźroczysta. Zupełnie nie przypominał imponującego mężczyzny,
którego Trey zobaczył w domu dziecka. Jakby z ciała Luciena wyssano
esencję jego osoby i pozostała tylko krucha powłoka.
Trey zerwał się na nogi i podszedł do łóżka. Gdy lekko uścisnął dłoń
Luciena, oczy wampira zwróciły się ku niemu, a na ustach zagościł cień
uśmiechu.
- Treyu... - wyszeptał Lucien.
- Ciii. Pójdę po pielęgniarkę. - Chłopak chciał wstać, lecz Lucien
przytrzymał jego dłoń.
- Nie. Powiedz mi, czy Alexa jest cała i zdrowa?
- Tak. Uratowałeś ją. Nic jej się nie stało. - Trey uśmiechnął się i patrzył,
jak Lucien zamrugał gwałtownie i znowu zamknął oczy. Chłopak spojrzał na
przycisk dzwonka, zastanawiając się, czy powinien wezwać kogoś z ekipy
medycznej, która czuwała przez całą dobę w jednym z biur na niższym
piętrze.
Po dłuższej chwili zorientował się, że Lucien znowu na niego patrzy.
- A Pierścień Amona? - zapytał szeptem wampir.
- Tom zniszczył go od razu następnego dnia. Wziął dwóch ludzi i poszli
do huty. Powiedział, że nic nigdy nie sprawiło mu tyle radości co wrzucenie
Pierścienia do pieca. - Trey uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili,
gdy Irlandczyk z wypiekami na twarzy opisywał mu ulgę, którą poczuł,
przyglądając się, jak Pierścień się roztapia w masie płynnego metalu.
- To dobrze. Bardzo dobrze. - Lucien lekko kiwnął głową.
- Zawołać Alexę? Złapią z Tomem taksówkę i będą tu w pięć minut.
Zmartwi się, że nie było jej przy tobie, kiedy odzyskałeś przytomność.
Lucien pokręcił głową i spojrzał smutno na Treya.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał zaniepokojony chłopak. - Mogę coś dla
ciebie zrobić?
- Treyu, ja umieram. Ani ty, ani nikt inny nie może mi pomóc. - Wampir
przyciągnął go do siebie. - Treyu Laporte, jesteś wyjątkowym człowiekiem i
smutno mi, że nie pobędziemy ze sobą zbyt długo. Przekaż Alexie, że ją
kocham.
Zamknął oczy i znowu zanurzył się w nieprzytomności. Kiedy jego ręka
zsunęła się z dłoni Treya, chłopak nacisnął guzik alarmu.
Alexa obwiniała się o to, że nie było jej przy ojcu, gdy się ocknął,
oznajmiła więc, że już nie opuści pokoju i będzie spała w fotelu przy jego
łóżku.
W następnych dniach wszyscy troje - Alexa, Trey i Tom - krążyli po
mieszkaniu, starając się nie tkwić ciągle pod drzwiami pokoju Luciena, lecz
gdy tylko lekarz stamtąd wychodził, przybiegali, by dowiedzieć się czegoś
nowego.
Któregoś wieczoru siedzieli w kuchni przy kolacji, udając, że interesuje
ich rozmowa na temat potraw przygotowanych przez panią Magilton.
Wcześniej żadne z nich nie wspomniało o tym, co Lucien powiedział o
swoim stanie. Jednak tego wieczoru Alexa poruszyła ten temat i poprosiła
Treya, aby dokładnie powtórzył słowa jej ojca. Tom był wyjątkowo milczący
i siedział zamyślony, uderzając trzonkiem łyżki o dolną wargę.
W pewnym momencie Trey stracił cierpliwość.
- Tom, czy jest coś, czego nie chcesz mi powiedzieć?
- Hm? Och, tak sobie myślałem o tym, co Lucien powiedział, że nie ma dla
niego ratunku.
-I...?
- Nie zgadzam się z tym. Jest ktoś, kto mógłby mu pomóc.
Trey poczuł, jak jego serce zabiło mocniej, i spojrzał uważniej na
przyjaciela.
- Kto to taki, Tom? Kto mógłby mu pomóc?
Tom wbił wzrok w stół, zanim spojrzał na parę nastolatków oczekujących
od niego odpowiedzi.
- Matka Alexy. Żona Luciena, Gwendolina - ogromny Irlandczyk
powiedział to wręcz przepraszającym tonem i natychmiast wbił wzrok w
talerz.
Alexa pokręciła głową.
- Moja matka nie żyje - przypomniała.
- Żyje, Alexo - odparł Tom. - Ojciec tak mówił, żeby było ci łatwiej
zapomnieć o niej. Zostawiła go dla Kalibana. Jest czarodziejką.
- Kłamiesz!
- Przykro mi, że musiałem ci to wyjawić, Alexo. Lucien nie chciał, abyś
się dowiedziała. Twoja matka bardzo się zmieniła. Ale ma pewien przedmiot,
Kulę Mynora. Dzięki niej można by uratować życie Lucienowi.
- W takim razie musimy ją zdobyć - oznajmił Trey. - Gdzie znajdziemy
matkę Alexy?
Tom wciąż wpatrywał się w dziewczynę.
- Mieszka w miejscu, które rozciąga się po obu stronach granicy naszego
świata z Otchłanią. Nazywają je Wieżą Lerotha, ale nie będzie łatwo się tam
dostać, że nie wspomnę o zdobyciu Kuli. Chodzi o to, że wieża nie
stoi
nigdzie na stale, wciąż zmienia miejsce, gdyż tworzy nowe mosty, łączące
poziom demonów z naszym. W pokoju zapadła cisza, jakby ktoś rzucił klątwę
- W jaki sposób Kula mogłaby pomóc Lucienowi? - odezwał się wreszcie
Trey.
- Ma niezwykłe moce lecznicze. Zwłaszcza jeśli chodzi o uzdrowienie
istoty cienia. Wierzę, że Przywróciłaby Lucienowi zdrowie.
Alexa wstała, a zgrzyt krzesła na ceramicznych kafelkach zabrzmiał
niczym pociągnięcie piły. Przyjaciele posłali jej pytające spojrzenia.
- W takim razie na co czekamy? - powiedziała. – Lepiej zacznijmy się
zastanawiać, w jaki sposób znowu mogłabym spotkać się ze „zmarłą" matką,
żeby ratować ojca.
Tom także wstał z wyrazem determinacji na twarzy.
- Musimy też znaleźć zdrajcę, który jest wśród nas. Wierzcie mi, gdy już
to się stanie, pożałuje, że kiedyś wiek usłyszał o Lucienie Charronie.
Ciąg dalszy nastąpi..
DEMONCYKLOPEDIA
PRZEWODNIK PO OTCHŁANI I
ISTOTACH JĄ ZAMIESZKUJĄCYCH
W S T Ę P
Relacje między ludzkim światem a Otchłanią zawsze były złożone i
tajemnicze, zniekształcone mrocznymi opowieściami. Rzadko pozostawały
otwarcie wrogie. Demony były wśród nas od początku historii (może wam się
wydaje, że spotkaliście jednego lub dwóch). Przez większość człowieczych
dziejów wizyty piekielnych mieszkańców Otchłani w naszym świecie
pozostawały pod ścisłą kontrolą wszechpotężnych książąt demonów, którzy
sprawowali nad nimi rządy. Działo się tak nie dlatego, że książęta demonów
kochali rodzaj ludzki, ale w ich interesie leżało, by utrzymać panowanie nad
portalem łączącym oba światy. Współistniały one, zobowiązane tajemnymi
umowami i paktami regulującymi wzajemne kontakty, i tylko czasami, w
momentach zrywania paktów, dochodziło do gwałtownych starć.
Wydarzenia przedstawione w tej książce świadczą o tym, że nastała nowa
era: wampir Kaliban i jego kohorta nabrali śmiałości, stali się bardziej
agresywni, a książęta demonów nie mają już nad nimi władzy, tak więc
dawna wiedza utraciła swoje znaczenie.
Może przydadzą wam się informacje o przeciwnikach, którym musimy
stawić czoło. Dlatego z pomocą badaczy Luciena Charrona zebraliśmy
najistotniejsze dane dotyczące mieszkańców Otchłani. Dedykujemy je
ludziom, którzy dopiero poznają życie demonów i naukę o nich.
W AMPIRY
(Potoczne nazwy wampirów w Otchłani: wampy, krwiste ćpuny, pijawki,
hemofile).
Będąc potomkami prastarej rasy, wampiry żyły wśród ludzi od początku
czasu. Widzą siebie jako ostatecznego drapieżcę, ludzi zaś traktują jak ogniwo
w łańcuchu pokarmowym. Potrzebują nas, by przeżyć, i to w pewnym sensie
daje nam nad nimi przewagę. Przez całe stulecia ludzie polowali na wampiry
i je niszczyli albo wypędzali do Otchłani. Te jednak, ogarnięte żądzą krwi,
zawsze wracały do świata ludzi.
Wampiry pokonały dawnych książąt demonów i przejęły władzę w
Otchłani. Pragną ją wykorzystać, by z pomocą armii istot cienia zapanować
nad rodzajem ludzkim.
Właściwości fizyczne: Istoty blade (szczególnie gdy są głodne) o
niezwykłym, niemal hipnotycznym spojrzeniu. Heliofoby nie znoszą
zetknięcia z bezpośrednim światłem słonecznym - nawet krótki kontakt
powoduje powstawanie pęcherzy i oparzenia na skórze, podczas gdy długie
wystawienie na światło słoneczne może doprowadzić do całkowitego
spalenia osobnika. Potrafią osiągnąć niemierzalny wiek i zwykle nie widać po
nich lat chyba że wykazywały się szczególnym okrucieństwem. Wampiry
płci męskiej są bardzo atrakcyjne w oczach kobiet rodzaju ludzkiego. Kły i
szpony czynią je łatwo rozpoznawalnymi w tłumie.
Metody pozbycia się wampira: Przebicie kołkiem tradycyjne i wciąż
najskuteczniejsze rozwiązanie. Nie wystarczy jednak wbicie ostrego
narzędzia w pierś wampira - należy przebić jego serce. Przebiciu kołkiem
zwykle towarzyszy ucięcie głowy. Choć nie jest konieczne (każda z metod
jest równie skuteczna), to trzeba pamiętać, że w kontaktach z nieumarłymi
lepiej dmuchać na zimne. Ogień/materiały wybuchowe - ogień lub materiały
wybuchowe powodują całkowite zniszczenie ciała. Utopienie - w wodzie
bądź w oleju.
Mity: Lustra - wszystkie wampiry mają swoje odbicie. Sen w trumnach
(kto przy zdrowych zmysłach chciałby spać w trumnie?). Ponadto wcale nie
potrafią zamieniać się w nietoperze, wilki albo węże.
W I L K O Ł A K I
(Potoczne nazwy w Otchłani: likantropy, ludzie-wilki, futrzaki, psy
piekieł).
Zmiennokształtni ludzie-wilki są uzależnieni od pełni księżyca. Typową
postacią likantropa jest wolfan - bardzo groźny, nie potrafi zapanować nad
pragnieniem zabijania i żywi się podczas pełni księżyca. O wiele rzadszy jest
ten, który potrafi stać się istotą bimorficzną, co znaczy, że może dowolnie
zmieniać postać. Bimorf stoi wyprostowany, posiada pełną kontrolę nad
swoją mocą i łączy potęgę ludzkiego umysłu z fizyczną siłą zwierzęcia. Tę
hybrydową postać może osiągnąć tylko osobnik naturalny (wilkołak
zrodzony z obojga rodziców wilkołaków), noszący Amulet Theissa. Te
ogromne istoty o wielkiej mocy i niezwykłej sile zmysłów należą do
nielicznych (wśród ludzi i istot cienia), których boją się wampiry.
Właściwości fizyczne: W postaci ludzkiej nierozpoznawalne wśród
innych osobników rasy ludzkiej. W postaci wilczej należą do
najpotężniejszych zwierząt: większe niż przeciętny wilk, pokryte gęstą,
lśniącą sierścią i wyposażone w ogromne szczęki; są w pełni zwierzętami.
Bimorf posiada wilcze/ludzkie kończyny i niezwykle potężną zwierzęcą
górną część tułowia oraz głowę. Ma nadzwyczaj wyostrzone zmysły słuchu,
powonienia i wzroku.
Metody pozbycia się likantropa: Bardzo podobne do sposobów eliminacji
wampirów - ogień, obcięcie głowy, utopienie.
Mity: Srebrne pociski nie są skuteczne. Wilkołaki niekoniecznie gustują w
krwistym mięsie.
D
E M O N Y
I
D Ż I N Y
Najliczniejsze i najbardziej zróżnicowane, demony i dżiny stanowią ponad
dziewięćdziesiąt procent populacji Otchłani. Niektóre zamieszkują świat od
początku jego istnienia, inne zaś zostały stworzone - powołane do istnienia
przez czarowników i inne osoby uprawiające czarną magię. Demony i dżiny
mają bardzo rozbudowaną hierarchię, co w historii Otchłani było przyczyną
wielu konfliktów, a nawet wojen. Demony są najsilniejszą grupą wśród
społeczności Otchłani, dżiny zaś wykazują wobec nich postawę służalczą i
uległą. Choć nie tak potężne jak demony, dżiny są za to znacznie liczniejsze i
ten brak równowagi między mocą a liczebnością powoduje częste animozje
między obiema grupami.
Najpotężniejsze demony, posiadające wiedzę magiczną, są trudne do
zabicia, lecz każdy z nich ma swój słaby punkt: niepowtarzalne i tajemne
imię, nadane mu w chwili powołania do życia. Strzegą go ponad wszystko,
wiedząc, że jeśli ktoś je pozna, będą musiały słuchać rozkazów tego (demona
lub człowieka), kto posłużył się ich imieniem. Choć formalnie stanowią
oddzielne rodzaje istot cienia, dżiny uważają się za „prawdziwe demony" (co
więcej, tworzą własny system kastowy). Z kolei demony traktują dżiny jak
istoty niższe, jeśli chodzi o wartość, moc i status. Demony posiadają bardzo
złożoną hierarchię, a wyraźnie wyodrębnione kategorie determinują rolę i
status poszczególnych osobników z Otchłani.
H IE R A R C H IA D
E M O N Ó W
Demony poziomu czwartego: Najpotężniejsze. Elitarny eszelon, który
tradycyjnie sprawuje władzę w Otchłani. Należą do nich: krakeny, demony
szedim, demony piekieł, siewcy terroru.
Demony poziomu trzeciego: Demony z tego poziomu zajmują często
prominentne stanowiska w Otchłani. Wśród nich można wymienić demony
cienia, kościane grele, ghule, ashnony i demony mroku.
Demony poziomu drugiego: Do tej grupy należy większość demonów.
Wśród nich są: inkuby, nargwany, sukuby, maugi, horderlingi, nekrotrofy.
Demony poziomu pierwszego: Najniższy eszelon w społeczeństwie
demonów. Istoty te często wiodą podłe życie i żyją tylko po to, by robić
rzeczy, których nie chcą się podjąć inne demony. Należą do nich orgony,
krele i chochliki. W hierarchii dżinów także istnieją cztery poziomy, które
jednak są lekceważone przez społeczność demonów. Według nich (nawet dla
demonów niskiego pochodzenia z pierwszego poziomu) dżiny to tylko coś
trochę więcej niż zwykłe sługusy i parweniusze - istoty powołane do życia z
użyciem stosunkowo prostej magii, które rozprzestrzeniły się i rozmnożyły
do niepokojących rozmiarów.
Różnorodność wśród demonów i dżinów komplikuje się jeszcze bardziej
ze względu na to, w jaki sposób muszą się adaptować po przejściu do świata
człowieka: oba gatunki dzielą się na demony niezależne i uzależnione.
Niezależne demony mogą egzystować w ludzkim świecie w swojej postaci,
wkładając dla niepoznaki strój ludzi. Demony uzależnione, przebywając w
świecie ludzi, muszą wejść w ciało człowieka; jak pasożyty przenoszą się z
żywiciela na żywiciela, nie dbając o to, czy pozostawiają po sobie śmierć, czy
szaleństwo.
P R Z Y K Ł A D Y D E M O N Ó W N IE Z A L E Ż N Y C H
Maugi: Duże, silne demony. Niezbyt inteligentne, lecz zaciekłe w walce, a
ich silne poczucie lojalności wobec pracodawcy czyni z nich idealnych
strażników i ochroniarzy.
Demony cienia: Niewiarygodnie szybkie, cieszą się reputacją
bezwzględnych morderców. Zatrudnia się je często jako najemników i
zamachowców. Są szczególnie pomocne w ciemnych miejscach, gdzie ich
skóra pochłania wszelkie światło, czyniąc je do ostatniej chwili niewi-
docznymi. Bardzo skuteczne maszyny do zabijania.
Inkuby/sukuby: Zmiennokształtne demony, które potrafią przybrać
wygląd i cechy kobiet oraz mężczyzn. Posiadają niespotykaną zdolność
odgadywania pragnień i fantazji przyszłej ofiary i przybierania
odpowiedniego wyglądu, którym ją kuszą. W rzeczywistości są to tchórzliwe
istoty, ale żerują na osobach zarozumiałych i łatwowiernych, dlatego często
używa się ich do infiltracji świata ludzi bogatych, żyjących w przepychu.
P R Z Y K Ł A D Y D E M O N Ó W U Z A L E Ż N IO N Y C H
Nekrotrofy: Istoty pasożytnicze. Nawiedzają swoich żywicieli, przenikając
przez ich otwarte usta i gnieżdżąc się w ich jelitach. Stamtąd wypuszczają
setki czułek, którymi wczepiają się w mózg żywiciela oraz jego kręgosłup, by
przejąć nad nim kontrolę. Gdy już doprowadzą do śmierci lub obłędu
żywiciela, przenoszą się do innego.
Ashnony: Bardzo rzadka postać demonów, które posiadają zdolność
całkowitego kamuflażu: potrafią przyjąć idealną postać każdej ludzkiej
istoty. W przeciwieństwie do inkubów i sukubów ashnony pozostają
nierozpoznawalne dla istot cienia, a także inaczej niż nekrotrofy (których
nienawidzą i od razu je zabijają) nie wyrządzają krzywdy osobom przez siebie
naśladowanym. Żądają ogromnych honorariów, by wcielić się w głowy
państw, monarchów czy inne ważne osobistości, którym grozi zabójstwo lub
porwanie. W przeciwieństwie do nekrotrofów ich relacje z żywicielami
przybierają charakter bardziej symbiotyczny niż pasożytniczy.
K S IĄ Ż Ę T A
D
E M O N Ó W
Tylko najpotężniejsze i najbardziej bezwzględne demony potrafią
utrzymać się na wysokim stanowisku w Otchłani. W świecie, w którym
rządzą nienawiść, zniszczenie i zdrada, nie sposób powiedzieć, kto jest po
stronie władcy, a kto spiskuje przeciwko niemu. Dlatego najpotężniejsi
książęta demonów zawsze sprawowali rządy, posługując się strachem i
tyranią, formując armie istot cienia, aby pokonać przeciwnika. Jednakże
ostatnio stali się zbyt pewni siebie; zdemoralizowani władzą, goniący za
własnymi pragnieniami, nie powstrzymali makiawe - licznych machinacji
wampira Kalibana, pozwalając mu zgromadzić potężną armię.
F L O R Ą
I
F A U N A
O
T C H Ł A N I
Otchłań, podobnie jak ziemia, ma wiele różnych zwierząt i roślin, które
jej mieszkańcy wykorzystują, by wzbogacić swój arsenał. Pająki z Nrgal,
stado Skaleba, odyńce z piekła, które strzegą bram pałacu Helzoga - oto
przykłady fauny Otchłani, wykorzystanej przez potężne istoty z tego świata
do strzeżenia własności, tajemnic i skarbów. Flora królestwa demonów jest
równie mroczna. Ukłucie kolcem trującego wiedźmociernia powoduje paraliż
ofiary, którą potem krzew posila się do woli. Bluszcz Baela potrafi wsuwać się
nocą do sypialni swoich ofiar, a następnie dusi je podczas snu, ciała zaś
zagrzebuje między swymi korzeniami, aby się rozłożyły. Niemal wszystkie
rośliny w Otchłani są trujące i powszechnie wykorzystywane przez istoty
posługujące się czarną magią.
L U D Z IE
W
O
T C H Ł A N I
Niektórzy ludzie tak bardzo oddają się czarnej magii, że zatracają cechy,
które stanowią o ich człowieczeństwie. Przekraczają granice między
światami i wkraczają do Otchłani bez światła. Zbyt straszny spotyka ich los,
by o tym wspominać.