WASILIJ GROSSMAN
Piekło Treblinki: Reportaż literacki
1945
WYDAWNICTWO „LITERATURA POLSKA”
Katowice
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
1
MIEJSCE POWSTANIA „FABRYKI ŚMIERCI”.
Wzdłuż zachodniego brzegu Bugu, na wschód od Warszawy ciągną się
szerokie przestrzenie piasku, trzęsawisk, lasków sosnowych i gęstych
borów. Jest to pustynny krajobraz i smutny, z rzadko rozrzuconymi
wioskami. Ludzie unikają wąskich i piaszczystych dróg, na których grzęzną
stopy, a koła wozów zanurzają się po osie.
Mała zapomniana stacyjka kolejowa Treblinka, położona jest na
odgałęzieniu kolei z Siedlec, o 60 km od Warszawy, niedaleko Małkini.
Krzyżują się tu linie kolejowe, wiodące do Warszawy, Białegostoku, Siedlec i
Łomży.
Grupy więźniów, wiezionych do Treblinki w 1942 r., stojąc u drzwi
wagonów, przemierzały niespokojnymi oczyma ten smutny krajobraz –
sosny, piaski, wrzosy, zarośla, ponure budynki stacyjne i splątane rozjazdy
torów kolejowych. Mogło się zdarzyć, że zmęczone spojrzenia chwytały
pomiędzy gmatwaniną drzew linię jedynej drogi, która znikała w głębi lasu
wśród sosen. Wiodła ona do piaskowni, skąd wydobywano piasek dla celów
przemysłowych i budowlanych.
Piaskownia, położona w odległości 4 km od stacji, w ponurej okolicy,
opasana była niewielkim laskiem sosnowym. - Ziemia jest tam jałowa i
bezpłodna i wieśniacy nie uprawiają jej. Miejscami pokryta jest mchem, a
gdzie niegdzie wyrastają ma pustkowiu karłowate sosny. Czasami przeleci
tamtędy jakiś zabłąkany ptak. Ta właśnie okolica została wybrana przez
reichsführera SS Heinricha Himmlera na miejsce pod budowę mordowni
świata, mordowni jakiej od czasów barbarzyńskich aż do naszych dni nie
widział rodzaj ludzki. Tam właśnie zostało zbudowane przez SS główne
miejsce kaźni, które swoją potwornością przewyższyło Sobibór, Majdanek,
Bełżec i Oświęcim.
OBÓZ NR. 1 – MAJDANEK W MINIATURZE.
Istniały dwa obozy w Treblince: obóz Nr. 1 i obóz Nr. 2.
Pierwszy – obóz pracy albo dyscyplinarny – znajdował się tuż przy
piaskowni, niedaleko skraju lasu. Był to „zwykły” obóz, typowy, podobny do
tych, które gestapo budowało tysiącami na wschodnich okupowanych
terenach. Został zorganizowany w 1941 r. Wszystkie cechy charakteru
niemieckiego,
zniekształcone
w
krzywym
zwierciadle
reżimu
WASILIJ GROSSMAN
30
hitlerowskiego, przejawiały się w tym obozie. Tak samo w przystępie białej
gorączki chory widzi, straszliwie dziwacznie zniekształcone myśli i uczucia,
które ożywiały go przed choroba. Tak oto szaleniec, wypacza wszelką logikę
i każdą ideę człowieka normalnego. Tak właśnie zbrodniarz, zadając swojej
ofierze cios młotem w okolicę nasady nosa, łączy równocześnie
wypróbowaną zręczność, niezawodne oko, pięść dobrego kowala z zimną
krwią istoty która nie ma w sobie nic ludzkiego.
Ekonomia, porządek, oszczędność, pedantyczna czystość – wszystkie
cechy właściwe większości niemców, nie mają w sobie nic godnego nagany.
Zastosowane w rolnictwie, w przemyśle dają pożądane rezultaty. Hitleryzm
wyzyskał te cechy dla zbrodni i esesowcy tak wykonywali swą „pracę” w
obozach polskich, jak gdyby chodziło tu o kopanie ziemniaków lub wycinanie
kalafiorów.
Powierzchnia obozu była podzielona na trójkąty, zabudowania
ciągnęły się równą linią, a ścieżki wysadzane młodymi brzozami były
„przypudrowane” piaskiem. Dookoła rozciągały się budynki dla personelu
niemieckiego: mała piekarnia, salon fryzjerski, garaż, magazyny i stacja
benzynowa. Obóz był mniej więcej tak samo zabudowany: ogródki,
brukowane dróżki, fontanny, wszystko jak w obozie w Majdanku i
dziesiątkach innych we wschodniej Polsce, gdzie gestapo i SS zamierzali
pozostać na długo.
Niektórych więźniów zsyłano do obozu pracy na okres 4 – ch, 5 – ciu
lub 6 – ciu miesięcy – byli to Polacy oskarżeni o uchybienia „prawu”
Generalnego Gubernatorstwa. Wykroczenia te były nieznaczne; cięższe
karano śmiercią. Denuncjacja, oszczerstwo, jedno słówko wypowiedziane
przez nieuwagę na ulicy, nieterminowa dostawa kontyngentu, odmowa
podwody niemcowi, lekceważenie okazane SS przez dziewczynę, nie sabotaż
w fabryce, ale podejrzenie oń – to wszystko sprowadzało tysiące Polaków,
robotników, chłopów, inteligentów, mężczyzn, dziewcząt, starców,
młodzieńców, matki rodzin do obozu dyscyplinarnego. Żydów nie
przetrzymywano tam, chyba, że byli to dobrzy rzemieślnicy: piekarze,
szewcy, stolarze, murarze i krawcy. W obozie stworzono wszelkiego rodzaju
pracownie, m. in. fabrykę mebli, która dostarczała fotele i krzesła sztabom
armii niemieckiej.
Obóz Nr. 1 był czynny od jesieni 1941 r. do 23 lipca 1944 r.
Zlikwidowano go całkowicie w chwili, kiedy więźniowie usłyszeli pierwsze
odgłosy artylerii radzieckiej.
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
3
23 lipca późnym rankiem żandarmi i SS, upiwszy się dla dodania sobie
animuszu, rozpoczęli likwidację obozu. Pod wieczór zabito wszystkich
więźniów i pogrzebano. Stolarz, Maks Lewit z Warszawy, wydostał się po
prostu cudem. Ranny, ukrył się pod trupami swoich towarzyszy aż do
zapadnięcia nocy, a później zbiegł do lasu. Opowiadał potem, że leżąc w
rowie słyszał śpiew 30 chłopców i okrzyk wzniesiony przez jednego z nich:
„Stalin nas pomści!”; słyszał i widział jak pupil obozu i przywódca chłopców,
padając do rowu, podniósł się ostatkiem sił i powiedział: „Pan mnie nie trafił,
panie dozorco, proszę niech pan strzela jeszcze raz, jeszcze raz”.
„REGULAMIN” BESTJI DLA CZŁOWIEKA.
Dziś jest znany ze wszystkimi szczegółami regulamin, jaki
obowiązywał w obozie pracy; dziesiątki więźniów, którym udało się zbiec,
lub też ci, którzy zostali zwolnieni po odbyciu swojej kary, dają nam
wstrząsający obraz życia w obozie. - Wiemy, czym była praca w piaskowni,
wiemy, że ci, którzy nie wykonywali swoich norm, byli strącani z wysokiego
zbocza do wąwozu; wiemy, jakie były racje żywnościowe: 170 – 200 gramów
chleba i litr lury, nazywany tutaj zupą; wiemy, że byli zmarli z wycieńczenia,
że opuchniętych więźniów wywożono na taczkach poza kolczaste
ogrodzenia i bito kolbami; mamy wiadomości o dzikich orgiach, oddawali się
niemcy; gwałcono młode dziewczęta, a następnie rozstrzeliwano. Zrzucano
więźniów z wieży strażniczej, wysokiej na 6 m. Pijana banda esesowców
wywlekała nocą dziesięciu do piętnastu więźniów, po czym, nie spiesząc się,
wypróbowywała najrozmaitsze sposoby uśmiercania swych ofiar, strzelając
w serce, w szyję, w oczy, w skronie, w usta. Znamy nazwiska SS z obozu, ich
charaktery, ich szczególne upodobania; znamy dyrektora obozu, niemca
holenderskiego v. Eypena, wyuzdanego, nienasyconego mordercę, amatora
konnych przejażdżek; znamy młodego Stumpfe, grubasa, który za każdym
razem, gdy zabijał więźnia lub asystował przy egzekucji przeżywał jakiś
paroksyzm wesołości. Nazywano go „śmiejącą się śmiercią”. Ostatnim
człowiekiem, który słyszał jego śmiech w dniu 23 lipca 1944 r. był Maks
Lewit. Wtedy to na rozkaz Stumpfe żandarmi rozstrzeliwali chłopców, a
Lewit, ranny, leżał w głębi rowu. Znamy jednookiego Świderskiego, niemca
odeskiego, ochrzczonego „wirtuozem młota”. Był uważany za wielkiego
specjalistę w mordach „na zimno”; on to właśnie, uderzeniami młota zabił w
kilka minut piętnaścioro dzieci w wieku 8 – 13 lat, za to, że nie były w stanie
dłużej pracować. Znamy mizernego, małomównego SS Preifi, podobnego do
cygana, któremu nadano przydomek „Stary”. Rozpraszał on swoją
WASILIJ GROSSMAN
30
melancholię, czyhając przy śmietniku obozowym na więźniów, którzy
wychodzili tu szukać po kryjomu łupin kartoflanych. Preifi zmuszał ich do
otwierania ust, po czym strzelał.
Znamy nazwiska morderców zawodowych: Schwarza i Ledeke. Ci
znowu zabawiali się strzelaniem do więźniów powracających z pracy o
zmierzchu. W ten sposób zabijali dziennie dwadzieścia, trzydzieści lub
czterdzieści osób.
Ludzie ci nie mieli w sobie nic ludzkiego. Ich mózg, serce i dusza, ich
słowa, czyny i zwyczaje były potworną karykaturą cech, myśli, uczuć i
zwyczajów normalnych ludzi.
Regulamin, jaki srożył się w obozie, dokumentacja zbrodni i skłonności
do niesamowitych żartów, przypominały pijanych studentów niemieckich
burs. Ich sentymentalne piosenki, śpiewane chórem wśród kałuż krwi,
przemówienia skierowywane do skazańców, pobożne i pouczające sentencje
drukowane starannie na dobrym papierze, wszczepiły im ów tradycyjny
szowinizm niemiecki, butę przesiąkniętą pewnością siebie, pedantyczną
troskę o własny kąt i zimną obojętność do wszystkiego, co żyjące – owoc
zaślepionej i głupiej wiary w to, że wiedza, muzyka, poezja, język, trawniki,
water – klozety, niebo, piwo, domy i wszystko to, co niemieckie – jest
najlepsze i najpiękniejsze na świecie.
W ten sposób istniał ten obóz – Majdanek w miniaturze. Wydawało się,
że nie ma na świecie nic straszniejszego. Ale więźniowie z obozu Nr. 1
wiedzieli, że istnieje coś jeszcze okropniejszego i po stokroć bardziej
przerażającego od ich obozu.
OBÓZ Nr. 2 - „FABRYKA ŚMIERCI”.
W maju 1942 r. przedsięwzięli Niemcy budowę innego obozu,
specjalnego obozu śmierci o kilka kilometrów od obozu pracy. Budowę
prowadzono w tempie przyśpieszonym. Pracowało nad nią ponad tysiąc
robotników. Nic nie było przystosowane do potrzeb życia w tym obozie,
natomiast wszystko dla śmierci.
Himmler postanowił sobie strzec tajemnicy istnienia nowej mordowni.
Nikt nie mógł wyjść stamtąd żywy. Zbliżenie się do niej było wzbronione. Do
przechodnia, który zabłąkał się przypadkiem na odległość jednego kilometra
od obozu, strzelano bez ostrzeżenia. Samolotom niemieckim zakazano
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
5
przelotu nad terenem obozu. Ofiary przewożone pociągami, jadącymi po
specjalnie zbudowanym torze, nie wiedziały do ostatniej chwili jaki je czeka
los. Obsługa pociągu nie miała prawa przekroczyć pierwszego odrutowania
obozu. Z chwilą przybycia transportu dalszą eskortę więźniów obejmowali
SS z obozu. Transport, który składał się zwykle z sześćdziesięciu wagonów,
dzielono w lesie na trzy części, po czym parowóz podwoził kolejno po
dwadzieścia wagonów do skraju obozu. Tam lokomotywa popychała wagony
w kierunku obozu, sama zaś pozostawała przed ogrodzeniem z drutu
kolczastego – tym sposobem ani maszynista ani palacz nie przekraczali
granicy „fabryki śmierci”. Skoro pierwsze dwadzieścia wagonów były
wyładowane, podoficer SS wzywał gwizdkiem następne wagony, które
czekały opodal. Po wyładowaniu sześćdziesięciu wagonów, komendantura
obozu telefonowała na stacją po następny transport, podczas gdy próżny
pociąg odjeżdżał do piaskowni, gdzie załadowywano go piaskiem i
skierowywano w kierunku Małkini.
Pociągi z ofiarami przybywały do Treblinki z czterech głównych
kierunków: z zachodu, ze wschodu, z północy i z południa. Przybywały z
miast polskich: Warszawy, Częstochowy Siedlec, Radomia, Łomży,
Białegostoku, Grodna oraz z licznych miast Białorusi, Niemiec,
Czechosłowacji, Austrii, Bułgarii i Basarabii.
KOSZMARNE OBLICZENIE.
Przez trzynaście miesięcy kierowano transporty do Treblinki. Każdy z
nich składał się z sześćdziesięciu wagonów. Na każdym wagonie widniały
wypisane kredą cyfry 150, 180 albo 200 wskazujące na ilość osób,
mieszczących się w danym wagonie. Kolejarze i wieśniacy liczyli, potajemnie
ilość przychodzących transportów. Sześćdziesięciodwuletni chłop Kazimierz
Skarżyński ze wsi Wólka (miejscowość położona najbliżej obozu) powiedział
mi, że na samej tylko linii, wiodącej z Siedlec, przebiegało dziennie do sześciu
transportów i że w ciągu tych trzynastu miesięcy, z małymi wyjątkami,
przychodził przynajmniej jeden transport dziennie. Otóż linia z Siedlec była
zaledwie jedną z czterech linij kolejowych, którymi dowożono transporty do
Treblinki. Łukasz Cukow, robotnik warsztatów kolejowych, zmobilizowany
przez niemców do robót na torach, prowadzących z Treblinki do obozu Nr. 2,
zeznał, że w ciągu całego okresu jego pracy, t. zn. od 15 czerwca 1942 r. do
sierpnia 1943 r., jeden do trzech transportów dziennie przejeżdżało po tej
trasie.
WASILIJ GROSSMAN
30
Zebraliśmy dziesiątki zeznań tego rodzaju. Gdybyśmy nawet
zredukowali te cyfry do połowy, to liczba ofiar przewiezionych w ciągu
trzynastu miesięcy osiągnie trzy miliony. Obóz ze swym ogrodzeniem
zewnętrznym, swymi składami, zabudowaniami nie zajmował wielkiej
powierzchni 780 x 600 metrów. - Gdyby obudziła się w nas wątpliwość co do
losu milionów osób które tu przywieziono, gdybyśmy przypuścili na chwilę,
że niemcy nie zabijali natychmiast przybyłych wówczas nasunęłoby się
pytanie, gdzie się podziali ci ludzie, którzy mogliby stanowić zaludnienie
małego państwa, lub stolicy europejskiej. W ciągu 13 miesięcy – 396 dni –
pociągi odjeżdżały z piaskiem lub próżne i ani jeden człowiek, z pomiędzy
tych, którzy byli w obozie Nr. 2, nie wyszedł stamtąd. Wybiła godzina, aby
zapytać: „Kainie co uczyniłeś z tymi, których tu przywiodłeś?”.
Faszyzm nie zdołał ukryć największej ze swych zbrodni, i to nie
dlatego, że tysiące ludzi było ich mimowolnymi świadkami. Hitler, pewny
swej bezkarności, powziął decyzję wytępienia milionów niewinnych, latem
1942 r. Był to rok największych sukcesów wojsk faszystowskich. Można już
dzisiaj wykazać, że najwięcej zbrodni popełnili niemcy w 1942 r. Tak,
pokazali oni do czego są zdolni.
Dzisiaj mówią świadkowie, krzyczą kamienie i ziemia. Możemy teraz w
obliczu sumienia świata i przed oczyma całej ludzkości obejść krok za
krokiem piekło Treblinki, wobec którego piekło Dantego wydaje się być
niewinną igraszką Szatana.
Wszystko, co poniżej zamieszczamy, jest relacją naocznych świadków,
którzy pracowali w Treblince od pierwszego dnia założenia obozu, aż do 2
sierpnia 1943 r., dnia, w którym skazani na śmierć powstali, podpalili obóz i
zbiegli do lasu. Zeznania aresztowanych żandarmów potwierdzają i
dopełniają w większości wypadków opowiadania świadków.
Widziałem tych ludzi, rozprawiałem z nimi długo, mam ich pisemne
zeznania przed sobą na moim stole i wszystkie te relacje, jakkolwiek
pochodząc z różnych źródeł, zgadzają się we wszystkich punktach aż do
najmniejszego szczegółu, począwszy od opisu zwyczajów psa Bari,
stanowiącego własność komendanta obozu, aż do techniki masakry ofiar i
organizacji śmierci w obozie.
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
7
WYJAZD „NA ROBOTY ROLNE”.
Przejdźmy się po piekle Treblinki. Kim byli ci ludzie, wtłaczani do
wagonów i przewożeni do obozu. Przeważnie byli tam Żydzi, Polacy i
Cyganie. Cała żydowska ludność Polski, Niemiec, zachodnich obszarów
Białorusi została zamknięta w ghettach na wiosnę 1942 r. Miliony Żydów –
robotników, rzemieślników, lekarzy, profesorów, architektów, inżynierów,
nauczycieli, artystów, ludzi bez zawodu z żonami i rodzinami, zostały
stłoczone w ghettach Warszawy, Radomia, Częstochowy, Lublina,
Białegostoku, Grodna i w wielu, wielu innych. W samym tylko ghetcie
warszawskim zamkniętych było około 500 tysięcy osób. Ghetta stanowiły w
planie Hitlera pierwszy etap do eksterminacji Żydów.
Lato 1942 r., okres największych sukcesów militarnych faszyzmu,
zostało uznane za najodpowiedniejszą chwilę do wykonania drugiej części
planu - zagłady wiadomo, że Himmler przybył w tym czasie do Warszawy i
wydał odpowiednie instrukcje. Dzień i nos przygotowywano miejsce kaźni w
nowej „fabryce śmierci”. Pierwsze transporty opuściły Warszawę,
Częstochowę i skierowały je do Treblinki. Ludziom powiedziano, że jadą na
Ukrainę, na roboty rolne. Pozwolono im zabrać po 20 kg. bagażu i żywności.
Od chwili, kiedy ci oszukani wsiedli do wagonów, SS – owcy nie
wypowiadali słowa „Treblinka”; mimo to, konwój SS nie pozostawiał żadnej
wątpliwości swym ofiarom co do ich losu. Conajmniej sto pięćdziesiąt osób,
a zwykle sto osiemdziesiąt do dwustu wtłaczano do wagonów towarowych.
Podczas całej podróży, która trwała czasem dwa i trzy dni, jadący byli
pozbawieni wody. Tortura pragnienia była tak wielka, że ci nieszczęśliwi pili
własną urynę. Konwojenci żądali 100 złotych za łyk wody, a po otrzymaniu
pieniędzy nie dawali nic. Ludzie byli tak ścieśnieni w wagonach, że często
niemożliwością było jakiekolwiek poruszanie się. W tych warunkach raz po
raz kilku starców, lub ludzi chorych na serce, umierało w drodze. - Ponieważ
drzwi były zaryglowane przez cały czas podróży, trupy zmarłych ulegały
rozkładowi i zatruwały powietrze w wagonach. Jeśli ktoś w nocy zapalił
zapałkę, eskortujący strzelali do wagonów. Zwykle było wielu rannych i kilku
zabitych w wagonie na skutek takiej strzelaniny.
Tymczasem pociągi, nadchodzące z Europy zachodniej – z
Francji, z Bułgarii, z Austrii i innych krajów – miały zupełnie inny wygląd w
chwili przybycia do obozu. Ludzie ci, nie wiedzieli nic o Treblince i do
ostatniej minuty wierzyli, że jadą na jakieś roboty. Niemcy roztoczyli przed
nimi piękne perspektywy wygód ich nowej rezydencji. Niektóre pociągi
WASILIJ GROSSMAN
30
przybywały z ludźmi przekonanymi, że wiezieni są zagranicę, do jednego z
krajów neutralnych; zapłacili ogromne sumy władzom niemieckim za wizy
wyjazdowe i paszporty zagraniczne.
Pewnego dnia przybył do Treblinki pociąg, wiozący obywateli Stanów
Zjednoczonych, Kanady i Australii, których wojna zaskoczyła w Europie, a w
szczególności w Polsce. Po długich staraniach i zabiegach osiągnęli „wyjazd
do krajów neutralnych”. Wszystkie pociągi przybywające z Europy były bez
eskorty, obsługiwane jedynie przez służbę kolejową. Posiadały one wagony
sypialne i restauracyjne. Podróżni nadawali na bagaż ogromne walizy i kufry.
Zabierali z sobą żywność. Ich dzieci biegały po peronach w czasie postoju
pociągów i pytały, czy daleko jeszcze „Ober – Majdan” - jak przezywali
niemcy Treblinkę. W międzyczasie nadchodziły transporty Cyganów z
Besarabii i innych okolic. Niejednokrotnie nadchodziły transporty młodych
Polaków – robotników i chłopów, którzy brali udział w rozruchach, lub
uczestniczyli w oddziałach partyzanckich.
U WRÓT PIEKŁA.
Trudno określić, co jest straszniejsze, iść na śmierć: mając świadomość,
że jest ona bliska, nieuchronna, czy też pozostawać w zupełnej
nieświadomości zbliżającego się końca i patrzeć przez okno przedziału w
chwili, kiedy ze stacji w Treblince telefonują do obozu, podając wszelkie dane
dotyczące przybywającego transportu? Aby zmylić czujność ludzi
przybywających z Europu zachodniej, zakończenia toru, wiodącego do obozu
śmierci, sprawiały wrażenie dworca kolejowego. Na placu, na którym
wyładowywano podróżnych z pierwszych dwudziestu wagonów, wznosił się
budynek dworcowy zaopatrzony w kasy biletowe, przechowalnie bagażu i
bufet. Wszędzie widniały strzałki, wskazujące kierunki: „do Warszawy”, „do
Białegostoku”, „do Baranowicz”, „do Wołkowyska” itd. W chwili przybycia
pociągu grała orkiestra. Trzy, czy cztery tysiące osób obładowanych
walizami, podtrzymujących starców i chorych, wchodziło na plac dworcowy.
Matki niosły na rękach niemowlęta, starsze dzieci trzymały się blisko
rodziców, badając plac pytającymi spojrzeniami. Ten plac, przez który
przesunęły się miliony stóp ludzkich, miał w sobie coś niepokojącego i
przerażającego.
Czujne oczy ludzi spostrzegały natychmiast niepokojące szczegóły. Na
placu uprzątniętym pośpiesznie, niewątpliwie na kilka minut przed
nadejściem pociągu, leżały różne przedmioty: tłumoki, otwarte walizy,
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
9
przybory do golenia, emaliowane rondle. Jakim sposobem znalazły się tu te
rzeczy? Dlaczego tor kończy się właśnie na placu dworcowym, gdzie rośnie
żółta, rdzawa trawa i gdzie wznosi się wysokie na trzy metry ogrodzenie z
kolczastego drutu. Gdzie są tory, które wiodą do Białegostoku, Siedlec,
Warszawy, Wołkowyska? Dlaczego nowi strażnicy dziwnie szyderczo
uśmiechają się na widok mężczyzn poprawiających swe krawaty, rzeczy
troskliwie stawianych, chłopców w ubrankach marynarskich, zgrabnych
dziewcząt, którym udało się nie pomiąć swych sukni w podróży, młodych
matek układających z troskliwością pieluszki swoich dzieci?
Wszyscy ci strażnicy – żandarmi w czarnych mundurach i
podoficerowie SS podobni byli do handlarzy pędzących stado do rzeźni. Dla
nich, ci przybysze nie byli już żywymi ludźmi, to też uśmiechali się mimiwoli
na widok jakiegokolwiek gestu wstydu, miłości, obawy, szacunku dla
rodziców, czy niepokoju o bagaże. - Śmiali się, słysząc jak matki, strofują
dzieci, które się nieco oddaliły, śmiali się, widząc jak mężczyźni wyjmują
chustki i ocierają czoła lub zapalają papierosy; śmiali się, widząc jak młode
dziewczęta, poprawiają sobie włosy lub przytrzymują swe spódniczki przed
podmuchami wiatru, śmiali się na widok starców, usiłujących usiąść na
swych walizkach; śmiali się, widząc książki w rękach i chorych
zawiązujących chustki na szyję. Przez Treblinkę przechodziło dziennie do
dwudziestu tysięcy osób. Dni, kiedy przeszło tylko sześć, siedem tysięcy, nie
liczyły się. Czterokrotnie lub pięciokrotnie w ciągu dnia plac zapełniał się
ludźmi z transportów. Te dziesiątki tysięcy skazańców o pytających i
zastraszonych oczach, wszystkie te młode i stare twarze, te piękności, ci
garbaci, pochyleni, łysi, starzy, ci nieśmiali młodzieńcy, tworzyli jeden
strumień, który unosił z sobą inteligencję, najwyższą mądrość ludzką,
dziewiczą miłość, dziecięce zdziwienie, kaszel starców, serca ludzkie.
Nowo przybyli dostrzegali z niepokojem zagadkowe, szydercze, syte,
tłumione spojrzenia strażników; spojrzenia wyższości żyjącej bestii nad
człowiekiem umarłym.
W tych krótkich chwilach na placu, uderzało ludzi wiele
niezrozumiałych i niepokojących szczegółów. Co kryło się za tym wielkim
sześciometrowym murem, okrytym zeschniętymi gałęziami sosen i
zasłonami? Te zasłony były również zastanawiające: nakrapiane rozmaitymi
kolorami, jedwabne, przypominały okrycia, jakie zabierają z sobą podróżni.
Dlaczego znajdowały się tutaj? Kto je tu przyniósł? Gdzie byli ich właściciele?
Dlaczego nie potrzebują ich więcej? Kim byli właściwie ludzie z niebieskimi
opaskami? Te wszystkie myśli niepokoiły ich umysły. Pogłoski, jakie sobie
WASILIJ GROSSMAN
30
podawano, a którym nie chciało się wierzyć, powracały uporczywie i
natrętnie. Nie, nie, to niemożliwe i nieszczęśliwcy odpychali od siebie
straszliwą myśl.
Lęk tych ludzi na placu trwał zaledwie dwie lub trzy minuty, do chwili
aż wszyscy zebrali się razem. Wyjście z pociągu było za każdym razem
tamowane; każda partia przybyłych miała z sobą kaleki, swoich starców,
chorych, którzy zaledwie mogli chodzić.
„PRACA” PRZY „TRANSPORCIE”.
W końcu wszyscy znaleźli się na placu. Jeden z podoficerów, skandując
wyrazy mocnym głosem, rozkazywał pozostawić bagaże, z wyjątkiem
dokumentów osobistych, klejnotów i rzeczy niezbędnych i iść do kąpieli.
Dziesiątki myśli cisnęło się do mózgu: czy trzeba zabrać bieliznę do
zmiany, czy można otworzyć pakunki, czy bagaże pozostawione na placu nie
pomieszają się, czy nie zaginą? Ale jakże dziwna siła popychała ludzi
przyśpieszonym krokiem niemych, bez pytań, bez oglądania się ku otworowi
w drutach kolczastych, zamaskowanemu gałęziami. Przechodzili obok zapór
przeciwczołgowych, tuż przy ogrodzeniu kolczastym trzykrotnie wyższym
od człowieka, obok rowów przeciwczołgowych szerokich na trzy metry,
następnie koło zwojów drutu kolczastego, rozrzuconych po ziemi i
wyglądających jak muchy w pajęczynie. Na koniec znowu ogrodzenie
kolczaste! Chwytało wówczas spazmem straszliwe uczucie, uczucie
skazańca, uczucie niemocy, niemożliwość ucieczki, niemożliwość walki. Z
drewnianych strażnic skierowane były na nich lufy karabinów
maszynowych. Wzywać pomocy? Przecież wszyscy wokoło to sami SS i sami
żandarmi, uzbrojeni w automaty, granaty i pistolety. Oni byli panami. Tanki,
lotnictwo, miasta, koleje, prawa, dzienniki, radio należały do nich.
Tymczasem na placu koło dworca dwustu robotników z niebieskimi
opaskami, spokojnych, o pospiesznych, zręcznych ruchach, porało się
pakunkiem, otwierało kufry i walizy, odrywało rzemienie od pakunków
podróżnych. Bagaże, zostawione przez nowoprzybyłych, sortowano i
szacowano. Wszystko starannie segregowano i składano na osobne miejsca:
dziecięce spodenki, koszulki, suknie, trykoty, scyzoryki, brzytwy, stosy
listów, fotografie, flakoniki perfum, lusterka, czapki, pantofle, buty filcowe,
obuwie damskie, pończochy, koronki, pyjamy, paczuszki masła, pudełka
kakao, książeczki do nabożeństwa, lichtarze, książki, biszkopty, skrzypce,
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
11
zabawki. Trzeba było nie lada doświadczenia, aby móc w ciągu kilku minut
posortować te tysiące przedmiotów, oszacować je, wybrać takie, które
nadają się do wysłania w głąb Niemiec i inne, nadające się do wrzucenia w
ogień. Biada robotnikowi, który pomyliłby się, wrzucając starą walizę na stos
przeznaczony do wysyłki do Niemiec, lub któryby rzucił do ognia parę
pończoch paryskich z etykietą fabryczną. Robotnik mógł się pomylić tylko
jeden raz, dwa razy – nigdy.
Czterdziestu SS i sześćdziesięciu żandarmów pracowało „przy
transporcie”. Tak nazywano w Treblince pierwszą fazę, którą dopiero co
opisałem. Należało do niej: przyjęcie transportu, wysadzenie więźniów na
plac dworcowy, nadzór nad robotnikami sortującymi przedmioty. Robotnicy
połykali często ukradkiem kawałki chleba, cukru, cukierków znalezionych w
paczkach żywnościowych. Było to wzbronione. Pozwalano im jedynie po
skończonej pracy umyć sobie twarze i ręce wodą kolońską lub perfumami –
w Treblince brak było wody i niemcy czynili tak samo. Podczas gdy ludzie
przygotowywali się do kąpieli, sortowanie ich rzeczy dobiegało końca.
Przedmioty wartościowe zostały złożone w magazynach. Listy, fotografie
noworodków, braci, narzeczonych, pożółkłe zdjęcia ślubne, tysiące
nieskończenie cennych i drogich właścicielom przedmiotów nie miały dla
władców Treblinki żadnej wartości i jako stos bezużytecznych rzeczy,
wrzucano je do olbrzymiego rowu, na dnie którego leżało setki tysięcy
podobnych listów kartek pocztowych, kart wizytowych i fotografii.
Uprzątnięty plac był gotów do przyjęcia nowej partii skazańców.
Procedura taka nie zawsze odbywała się w sposób wyżej opisany. Jeżeli
skazańcy wiedzieli, dokąd idą, podnosili bunt. Chłop Skrzemiński widział
ludzi, którzy wyłamawszy oddrzwia i obezwładniwszy strażnika – rzucili się
do ucieczki w kierunku lasu. Wszyscy zbiegowie zostali zmieceni ogniem
karabinów maszynowych. Ludzie ci unosili z sobą czworo dzieci cztero – i
sześcioletnich. Dzieci zabito również. Wieśniaczka Marianna Kobus
opowiadała o innym wypadku oporu. Pewnego dnia, pracując w polu, była
świadkiem egzekucji sześćdziesięciu osób, które zbiegły z pociągu i
usiłowały dosięgnąć lasu.
Partia skazańców przekraczała drugie ogrodzenie i wychodziła na inny
plac, gdzie wznosił się olbrzymi barak z przyległymi z boków innymi trzema
barakami. Dwa z nich służyły jako magazyny odzieży, a trzeci jako skład
obuwia. Dalej na zachód ciągnęły się domki SS, żandarmów, magazyny
żywnościowe, stajnie, pojazdy mechaniczne, ciężarówki, auta osobowe i
WASILIJ GROSSMAN
30
samochody pancerne. Wszystko to miało wygląd zwykłego obozu, takiego jak
obóz nr 1. W południowo – wschodniej stronie dziedzińca znajdował się
ogrodzony żywopłotem mały plac. Stał tam barak noszący napis „Ambulans”.
Wszystkich ułomnych i ciężko chorych oddzielano od tych, którzy szli do
kąpieli i przenoszono na noszach do ambulansu. Lekarz w białym fartuchu,
noszący na rękawie znak czerwonego krzyża, wychodził z baraku naprzeciw
chorym. Co działo się w „ambulansie” opiszemy później.
Krótkie, szybko następujące po sobie rozkazy były wydawane, celem
sparaliżowania wszelkiego oporu. Rozkazy wypowiadano tym znanym
tonem, który był chlubą armii niemieckiej i jednym z dowodów
przynależności niemców do rasy panów. Spółgłoska „r” stawała się twarda i
gardłowo wymawiana – trzaskała jak bicz.
- Achtung! - w śmiertelnej ciszy głos scharführera wymawiał słowa
wyuczone na pamięć, powtarzane tylko raz dziennie w ciągu długich
miesięcy:
- Mężczyźni zostają na miejscu! Kobiety i dzieci rozbierają się w baraku
na lewo!
Świadkowie opowiadali o wstrząsających scenach, jakie wówczas
następowały. Najsubtelniejsze uczucia miłości macierzyńskiej, małżeńskiej
synowskiej mówiły tym nieszczęsnym, że widzą się po raz ostatni. Splatały
się dłonie, padały błogosławieństwa, łzy, pocałunki i krótko wypowiadane
słowa, w których mieściła się cała miłość, boleść, czułość i nadzieja.
SS, psychiatrzy śmierci wiedzieli, że trzeba natychmiast zdławić,
sparaliżować te uczucia. Znali oni proste prawa, rządzące we wszystkich
rzeźniach świata. W Treblince, bestie stosowały te prawa do ludzi. Chwila,
kiedy odrywano córki od ojców, matki od synów, babki od wnuków, mężów
od żon była najkrytyczniejsza.
- Achtung, achtung! - rozlegało się ponownie na placu. Był to moment
wybrany umyślnie dla wywołania zamieszania, celem ponownego
wszczepienia iskierki nadziei. Ten sam głos rozlegał się znowu.
PRZED „KĄPIELĄ”.
- Kobiety i dzieci zdejmują obuwie przed wejściem do kąpieli!
Pończochy mają być włożone do obuwia. Pończochy dzieci mają być włożone
w sandałki lub buciczki! - Zrobić to starannie!
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
13
I zaraz po tym:
- Idący do kąpieli, zachować przy sobie dokumenty, klejnoty, pieniądze,
ręczniki i mydło...
- Powtarzam...
W baraku był fryzjer damski. Kobiety zupełnie nagie przechodziły
przez pokój fryzjerski, gdzie fryzjer ucinał im włosy maszynką. Staruszkom
zdejmował peruki. Osobliwy stan psychologiczny! Według zeznań fryzjera,
ten makabryczny zabieg przekonywał kobiety, że naprawdę idą do kąpieli.
Młode kobiety i dziewczęta, gładząc swoje włosy, czyniły uwagi: „Źle
przycięte z tej strony, niech pan to wyrówna, proszę!”. Zwykle po obcięciu
włosów kobiety odzyskiwały swój spokój. Każda wychodziła z baraku, z
ręcznikiem i mydłem w ręku. Niektóre młode kobiety opłakiwały swe włosy.
Po co obcinano włosy kobietom? Czy, aby zmienić ich stan psychologiczny?
Nic podobnego! Niemcy potrzebowali włosów. Pytałem różnych ludzi, do
czego służyły niemcom te włosy obcinane nawpół żywym. - Wszyscy
świadkowie zgodnie twierdzili, że te olbrzymie stosy czarnych, złocistych,
blond, kruczych włosów po uprzedniej dezynfekcji ładowano do worków i
wysyłano do Niemiec. Do czego służyły? Nikt nie może dać odpowiedzi na to
pytanie. Z wynurzeń jednego z pozostałych przy życiu dowiadujemy się, że
głównym konsumentem włosów było niemieckie Ministerstwo Marynarki
Wojennej. Robiono z nich materace, służyły celom przemysłowym, używano
je do kabli podmorskich. Moim zdaniem zeznania te powinny być
potwierdzone wobec świata przez Wielkiego Admirała Raedera, szefa floty
wojennej Niemiec w 1942 r.
Mężczyźni rozbierali się na dziedzińcu. Stu pięćdziesięciu do trzystu
najsilniejszych spośród nich musiało grzebać umarłych. Tych grabarzy
zabijano nazajutrz. Mężczyźni musieli się rozbierać szybko i starannie
układali swoje rzeczy: obuwie, skarpety, bieliznę, marynarki, spodnie.
Sortowanie tych rzeczy było sprawę drugiej drużyny, zwanej drużyną
„czerwoną”, ponieważ ludzie tej drużyny nosili czerwone opaski. Odzież
uznaną za godną wysłania do Niemiec, składano w magazynach. Pozostałe
rzeczy palono lub zgarniano do rowu.
Udręka wzmagała się wśród więźniów. Dochodził ich obrzydliwy odór,
pomieszany z wonią chloru. Olbrzymia ilość wielkich brzęczących much
wydawała się być niewytłumaczalna w tak zalesionych okolicach. Skazańcy
wdychali powietrze z niepokojem. Drżąc, śledzili wzrokiem każdy szczegół,
WASILIJ GROSSMAN
30
który mógłby uchylić rąbek otaczającej ich tajemnicy. Dlaczego tam dalej na
południe pogłębiarki – olbrzymy czyniły taki łoskot?
Zaczynała się nowa operacja. Nagich mężczyzn doprowadzano do
okienka w barakach. Tam oddawali swe dokumenty i przedmioty
wartościowe. Straszliwy, hipnotyczny głos kontynuował:
- Achtung! Achtung! Achtung! Kto ukryje przedmioty wartościowe,
będzie karany śmiercią!
Scharführer otoczony SS i żandarmami stał w małym baraku z desek.
Przedmioty wartościowe wrzucano do trzech skrzynek, przeznaczonych na
pieniądze, zegarki, kolczyki, pierścienie, bransolety i broszki wysadzane
drogimi kamieniami. - Dokumenty tożsamości rzucano wprost na ziemię i
jako już nikomu niepotrzebne były potem wrzucane do rowu. Złoto i
biżuterię poddawano drobiazgowemu badaniu. Dziesiątki jubilerów
określało czystość metali, cenę papierów wartościowych i diamentów. Rzecz
zadziwiająca! Te potwory zużytkowywały wszystko: skórę, papier, tkaniny,
wszystko to, co jest potrzebne człowiekowi. Wszystko było nieodzowne i
potrzebne tym dzikim bestiom, wszystko, za wyjątkiem jednej najcenniejszej
rzeczy na świecie – życia ludzkiego, które tępili.
Przed okienkami dokonywała się zmiana. Tam kończyły się tortury
złudzeń, które trzymały tych nieszczęsnych w hipnotyzmie ignorancji, w
gorączce, w której przechodzili co kilka minut z nadziei w rozpacz, z wizji
życia w wizję śmierci. - Tortury te były jednym z atrybutów nieopisanych
mąk, pomagały one SS w tej pracy. A kiedy nadchodził ostatni akt, ostateczne
ogołocenie nawpół żywych, niemcy zmieniali nagle swą taktykę względem
ofiar. Pierścienie ściągano kobietom łamiąc palce, a kolczyki wyrywano wraz
z płatkami ucha. Ostatni etap mąk wymagał nowego sposobu przyśpieszenia
jego osiągnięcia; oto dlaczego słówko „Achtung” zastąpiono przez inne,
dźwięczniejsze i świszczące: „Schneller! Schneller! Schneller” prędzej,
prędzej, prędzej! Biegiem na zagładę!”.
Okrutna praktyka ostatnich lat wykazała, że człowiek nagi traci
natychmiast wszelką wolę oporu; przestaje walczyć z losem, wraz ze swym
ubraniem traci siłę instynktu samozachowawczego i przyjmuje swój los, jako
przeznaczenie. Ten, kto kocha życie, staje się obojętnym, biernym. Ale dla
większej pewności, SS stosowali jeszcze system bicia maczugami, przez co,
przyprawiali ofiary o szok psychiczny.
W jaki sposób?
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
15
Przez nagłe zastosowanie niedorzecznego, nie mieszczącego się w
głowie okrucieństwa. Ci nieszczęśliwcy całkiem nadzy, ogołoceni ze
wszystkiego, mimo wszystko nie przestawali być nadal ludźmi, byli po
stokroć razy więcej ludźmi od tych potworów w mundurach armii
niemieckiej, którzy ich otaczali. Nie przestawali nadal myśleć, oddychać,
wiedzieć, że serca ich wciąż jeszcze biły. Brutalnym pchnięciem wytrącano
im na ziemię mydło i ręcznik. Formowano ich w szeregi po pięciu.
- Hände hoch! Marsch! Schneller! Schneller!
„DROGA BEZ POWROTU”.
Wchodzili do równiusieńkiej alei wysadzanej kwiatami i świerkami.
Aleja ta miała 120 m. długości, 2 m. szerokości i wiodła do miejsca egzekucji.
Z obu stron alei ciągnęły się druty kolczaste i posuwał się kordon żandarmów
w czarnych mundurach i SS – w szarych. Droga była wysypana białym
piaskiem. Mężczyźni, posuwający się na przedzie kolumny, widzieli przed
sobą ślady bosych stóp: stopy dziecięce, kobiece, zupełnie drobne, ciężkie
stopy starców. Ślady te zaledwie dostrzegalne w piasku stanowiło wszystko
to, co pozostało z tysięcy osób, które tędy przeszły, idąc na śmierć, jak te
cztery tysiące osób idące teraz, jak setki tysięcy innych. Partia skazańców
przechodziła przez aleję tak, jak przechodzili przez nią ci inni wczoraj, jak
przejdą ci następni jutro i ci za piętnaście dni, jak przechodzili od trzynastu
miesięcy, odkąd istniało piekło Treblinki.
Niemcy nazywali tę aleję „drogą bez powrotu”.
Jakiś typ o wykrzywionej twarzy, nazwiskiem Suchomil, wykrzykiwał
bez przerwy, kalecząc umyślnie niemieckie słowa:
- Prędzej moje dzieci, prędzej! Woda w kąpieli was ochłodzi, prędzej
moje dzieci, prędzej!
Ofiary szły w spokoju z podniesionymi rękami pomiędzy dwoma
rzędami żandarmów, którzy uderzali je kolbami i pałkami. Dzieci, które nie
mogły nadążyć – biegły. Wszyscy świadkowie podkreślali w swoich
zeznaniach okrucieństwo pewnego SS, dwunożnej bestii, nazwiskiem Tzepf,
który specjalizował się w zabijaniu dzieci. Bydlę to, obdarzone rzadko
spotykana siłą fizyczną, chwytało pierwsze z brzegu dziecko, ujmowało je
jak maczugę i rozbijało mu głowę o ziemie lub rozpoławiało na dwoje.
Wyczyny Tzepfa miały na celu wywołanie szoku nerwowego u skazańców.
WASILIJ GROSSMAN
30
Te manifestacje potwornego okrucieństwa miażdżyły wolę i świadomość.
Był to także jeden z koniecznych trybów w olbrzymiej machinie
faszystowskiego reżimu. To, że natura wydała tego rodzaju degeneratów, nie
powinno nas dziwić, świat organiczny bowiem, obfituje w różnego rodzaju
okazy wykolejeńców i potworów. Najstraszniejszym jednak jest fakt, że to
osobniki, które należałoby izolować i które trzeba obserwować jako okazy
patologiczne, żyją w Niemczech jako czynni obywatele. Ich „ideologia”
obłąkańców, ich psycho – patologiczny stan, ich potworne zbrodnie –
stanowią konieczne elementy państwa faszystowskiego. Setki tysięcy tych
osobników są filarami, na których opierały się hitlerowskie Niemcy. Nosząc
mundur wojskowy, przyozdobiony emblematami Reichu, te osobniki były
przez szereg lat absolutnymi panami życia i śmierci ludów Europy. To nie w
nich jednakowoż trzeba się dopatrywać całej tej ohydy, ale w państwie, które
pozwoliło im wyjść z ich mrocznych nor, suteren i uczyniło ich
nieodzownymi, koniecznymi, niezastąpionymi w Treblince, w Majdanku, w
Bełżcu, Sobiborze, Oświęcimiu, Babim Jarze, Trostiancu k. Mińska, Ponarach
na Litwie i w setkach więzień, obozów pracy, obozów dyscyplinarnych,
obozów śmierci.
KOMORY GAZOWE GOTOWE DO PRZYJĘCIA...
Przejście między „okienkami” i przebycie drogi do miejsca stracenia
trwało 2 – 3 minuty. Skulone od ciosów, oszołomione krzykami ofiary
dochodziły do trzeciego miejsca. Zdziwione zatrzymywały się chwilkę.
Ozdobiony rzeźbami, wykonanymi w drzewie, przypominający
starożytną świątynię, wznosił się tam piękny kamienny budynek. Pięć
szerokich betonowych schodów prowadziło do wielkich masywnych, lecz
niskich drzwi. Przed wejściem fryzy, wazony. Poza tym jadnakowoż
wszędzie panował chaos – wszędzie świeżo wzniesione pagórki ziemi,
potężna pogłębiarka, zgrzytając, wyrzucała całe tony żółto – piaszczystej
ziemi, a pył, jaki się unosił, czynił jakby zasłonę pomiędzy ziemią a słońcem.
Łomot tej ogromnej maszyny, która od rana do wieczora żłobiła ogromne
rowy, łączył się z zajadłym szczekaniem dziesiątków psów – wilczurów.
Wąskie tory biegły po obydwu stronach tego budynku śmierci, a grupa
ludzi, ubranych w szerokie kombinezony, popychała po szynach wózki –
wywrotki. Szerokie oddrzwia budynku otwierały się powoli i dwaj
pomocnicy Schmidta, kierownika tego „kombinowanego przedsiębiorstwa”,
stali na progu. Byli to sadyści, maniacy: jeden wysokiego wzrostu, o szerokich
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
17
barach, około trzydziestki, z ogorzałą twarzą i z czarnymi włosami, był ciągle
w stanie radosnego podniecenia. Drugi, młodszy, mniejszego wzrostu, szatyn
o blado – żółtych policzkach, wyglądał jakby zażył większą dozę akrechiny.
Starszy dzierżył w ręku masywnego węża gumowego, metrowej długości i
pałkę, młodszy – szablę.
W tej samej chwili SS spuszczali psy, które rzucały się na tłum,
rozdzierając nagie ciała skazańców. SS wydawali przy tym dzikie okrzyki i
bili kolbami oniemiałe w strachu kobiety, chcąc je zmusić do marszu.
Wewnątrz budynku pomocnicy Schmidta wtrącili nieszczęśliwych do
komór gazowych o otwartych na oścież drzwi.
W takiej to chwili pojawili się Kurt Franz, jeden z komendantów
Treblinki, trzymając swego psa Bari. Jego pan wyuczył go rzucać się na ofiary
i wyrywać im genitalia. Kurt Franz zrobił swoja karierę w obozie. Zaczął od
podoficera formacji SS i doszedł do stopnia unterscharführera. Ten
trzydziestoletni SS – mann, wysoki i chudy, kochał swoje rzemiosło i
wyobrażał je sobie jedynie w Treblince, gdzie jego nadzór był nieustanny; był
on w pewnej mierze teoretykiem, lubującym się w wyjaśnieniach,
dotyczących znaczenia i doniosłości swojej pracy.
Niespożyta jest siła człowieczeństwa; ginie dopiero z człowiekiem. I
kiedy zdarza się krótki, ale straszny okres triumfu bestii nad człowiekiem,
człowiek zabity przez bestię zachowuje aż do ostatniego tchnienia siłę duszy,
jasny umysł i płomienną miłość. A bestia, która zabiła człowieka, pozostaje
jedynie tylko triumfującą bestią. Ta siła nieśmiertelnej duszy człowieka jest
jego triumfem, triumfem człowieka nieżywego nad żyjącą bestią. I przez to
właśnie już w straszliwych dniach 1942 r. zaświtała pierwsza jutrzenka
rozumu nad obłędem, dobra nad złem, światła nad ciemnościami, siły
postępu nad siłami reakcji. Ta pierwsza jutrzenka zaświtała nad morzem łez
i krwi, nad niesłychanymi cierpieniami, wśród krzyku matek, umierających
niemowląt i przedśmiertelnego kaszlu starców. Relacje świadków
wstrząsają do głębi duszy, spędzają sen i odbierają spokój. Opowiadają oni,
że skazańcy z Treblinki nie tylko zachowali godność ludzką, ale i duszę
człowieczą. Kobiety usiłowały ocalić swe dzieci, dokonując napróżno
heroicznych czynów; młode matki osłaniały niemowlęta, chroniąc ich wątłe
ciała. Nikt nigdy nie będzie znał ich imion. Opowiadają, że dziesięcioletnie
dziewczynki płacząc, z naiwną mądrością pocieszały swoich rodziców; że
pewien mały chłopczyk krzyknął na progu komory gazowej: „nie płacz
mamo, Rosjanie nas pomszczą”. Nikt nie dowie się imion tych chłopców.
WASILIJ GROSSMAN
30
Opowiadano nam o dziesiątkach skazańców, którzy walczyli w pojedynkę
przeciwko całej bandzie SS, uzbrojonej w karabiny maszynowe i granaty;
opowiadano nam o pewnym młodym człowieku, który pchnął nożem oficera
SS, inny znów młodzieniec z getta warszawskiego, cudem uchował jeden
granat i zupełnie nagi rzucił granatem w zgraję katów. Opowiadano mi o
pewnej bitwie, która miała miejsce między skazańcami i SS, a która trwała
przez całą noc. Kule gwizdały, granaty rozrywały się aż do świtu, a kiedy
słonce wstało, cały plac był zasłany ciałami walczących, a obok nich leżała
ich broń: sztaba żelazna wyrwana z jakiejś kraty, noże brzytwy. Nigdy nie
dowiemy się nazwisk tych walczących. Opowiadano mi o pewnej młodej
dziewczynie, która idąc „drogą bez powrotu”, wyrwała karabin strażnikowi i
walczyła przeciwko dziesiątkom SS, którzy otworzyli do niej ogień; dwaj
spośród nich zostali zabici, a jeden miał strzaskane ramię. Tortury i męki tej
dziewczyny były niesamowite. Nikt nie będzie mógł uczcić jej pamięci.
Czy naprawdę wszyscy oni zostaną zapomniani?
Hitleryzm wydarł tym istotom ludzkim ich domy, ich życie, i chciał
również zatrzeć ich imiona z pamięci świata. Ale te matki osłaniające swe
dzieci, te dzieci osuszające łzy swoim rodzicom, ci, którzy walczyli nożem i
granatem, ci, którzy w tej nocnej hekatombie, ta młoda, naga dziewczyna,
piękna jak bogini, która walczyła przeciw dziesiątkom bestyj, wszyscy oni
zostawili potomności najpiękniejsze imię, którego nie mógł wymazać ani
hitleryzm – imię człowieczeństwa, imię istoty ludzkiej. Historia wyryje na ich
grobach napis: „Tu spoczywają Ludzie”.
OSTATNI AKT TRAGEDII.
Mieszkańcy wsi położonej najbliżej Treblinki – Wólki, opowiadali nam,
że czasem krzyki kobiet były tak przerażające, że cała wieś straciwszy głowę,
uciekała do lasu, aby nic nie słyszeć. Krzyki te przebijały mury, niebo, ziemię.
Cichły nagle, aby znowu powstać, straszne, przeszywające, przenikające do
kości, mózgu i duszy. I to powtarzało się trzy, cztery razy dziennie. Badałem
jednego z katów Ch., który został schwytany. Wyjaśnił on, że kobiety
krzyczały w chwili, kiedy spuszczano sfory psów i kiedy cała ta masa
skazańców, bita i popychana, biegła do komór gazowych, rozdzierana przez
psy. Fabryka śmierci w Treblince nie była zwykłą fabryką. Było to
„przedsiębiorstwo” zorganizowane na miarę wielkiego nowoczesnego
przedsiębiorstwa przemysłowego. I rzeczywiście Treblinka w swoim
początkowym stadium nie była taką, jak opisujemy ją w tej chwili.
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
19
Powiększyła się i rozwijała w miarę, jak wprowadzano coraz to nowe
urządzenia. Najpierw wybudowano trzy małe komory gazowe. Skazańcy,
których przywieziono w czasie, kiedy komory gazowe nie były jeszcze
ukończone, byli zabijani siekierami, maczugami i młotami. Strzelanina, którą
było słychać, zdradzała okolicy tajemnice „prac'” SS w Treblince.
Rozmiar trzech pierwszych komór wynosił 5 x 5 metrów, t. zn. 25
metrów kwadr. powierzchni na 1, 90 wysokości. Każda komora miała swoje
drzwi: jedne służyły do wpuszczania ofiar, drugie do wynoszenia zwłok.
Drugie drzwi były bardzo szerokie, wymiaru 2, 5 m.
Te trzy komory nie mogły sprostać zadaniom postawionym im przez
Berlin. To też rozpoczęto natychmiast budowę opisanego powyżej budynku.
Kierownicy Treblinki byli dumni z rozmiarów komór gazowych i ich
„możliwości chłonnych”. Komory te prześcignęły takie fabryki śmierci, jak
Majdanek, Sobibór i Bełżec.
Siedmiuset więźniów pracowało przez pięć tygodni nad wzniesieniem
tego budynku śmierci. W toku robót przybył z Niemiec specjalny
schachtmeister z drużyną roboczą i prowadzono prace ze zdwojoną energią.
Nowe gomory gazowe, w liczbie dziesięciu, rozłożone zostały
symetrycznie wzdłuż szerokiego betonowego korytarza. Każda komora, tak
jak trzy pierwsze, posiadała dwoje drzwi: pierwsze wychodzące na korytarz
– tamtędy wtłaczano ofiary – i drugie naprzeciw, którędy wynoszono zwłoki
zagazowanych. Te drugie drzwi wychodziły na platformy, które znajdowały
się po obu stronach budynku. Platformy stały na wąskich żelaznych torach.
Trupy zwalano na platformy i natychmiast odwożono do olbrzymich rowów.
Potężne pogłębiarki ziemne kopały te rowy dniem i nocą. Podłoga komór
była silnie pochylona w stronę platformy, co w dużym stopniu pozwalało na
szybkie opróżnienie komór. Ze starych komór wynoszono trupy na noszach.
Powierzchnia każdej komory wynosiła 56 m kw. Całkowita powierzchnia
dziesięciu nowych komór gazowych wynosiła zatem 560 m kw. Jeżeli
dodamy do tego tamte trzy stare komory, które funkcjonowały wówczas,
kiedy partie skazańców nie były zbyt liczne, to Treblinka rozporządzała
komorami gazowymi o powierzchni 635 m kw. Do jednej komory wtłaczano
od 400 do 500 osób, a zatem przy funkcjonowaniu dziesięciu komór tracono
średnio 4. 500 osób naraz. Dodajmy do tego, że operacja taka powtarzała się
co najmniej 2 – 3 razy dziennie (a nawet 5). Jeżeli te cyfry dowolnie
pomniejszymy i jeżeli przyjmiemy, że operacje takie miały tylko 2 razy
dziennie, to otrzymamy sumę 10. 000 osób zabijanych codziennie w
WASILIJ GROSSMAN
30
Treblince, co daje liczbę 300 tysięcy ofiar miesięcznie. Obóz w Treblince
wykonywał swą robotę przez trzynaście miesięcy; jeżeli zarezerwujemy 90
dni na reperacje lub na takie dni, kiedy nie było transportów, to pozostanie
nam 10 miesięcy. W ten sposób obliczamy, że w Treblince zamordowano
ogółem 3 miliony osób. Licząc na rozmaite sposoby, otrzymamy zawszę tę
samą liczbę 3 – ch milionów osób. Otrzymaliśmy ją, zmniejszają o połowę
liczbę osób, przewożonych transportami. Po pierwsze: według zeznań
świadków – był czynny codziennie. Niemcy wbrew swoim zwyczajom nie
obchodzili ani niedzieli, ani takich nawet świąt, jak Boże Narodzenie,
Wielkanoc, czy Nowy Rok.
Po drugie: cyfry przez nas przytaczane, a odnoszące się do liczby ofiar
zagazowanych w komorach, są pomniejszone. Treblinka zyskała „pochlebną”
renomę wśród innych fabryk śmierci. Nigdzie komory gazowe nie osiągnęły
takiego „poziomu”. Bardzo często wtrącano do komór po 700 – 800 osób.
Dzieci i chorych rzucano zwykle na głowy stojącym.
Po trzecie: mówiłem jedynie o dwu operacjach dziennie, tymczasem
według wszelkich danych, jakie zebraliśmy, operacje te praktykowane były
3 razy dziennie. Otóż zmniejszając według własnego uznania wszystkie te
cyfry, otrzymujemy w obu przypadkach, t. zn. licząc według ilości pociągów
przybywających do Treblinki i według „możliwości” komór gazowych,
zawsze tę sama potworną liczbę 3 – ch milionów ofiar w ciągu trzynastu
miesięcy.
Śmierć następowała w komorach po 10 – 25 minutach. Kiedy zaczynało
się uruchamianie nowych komór, kaci nie umieli regulować dopływu gazu.
Czynili więc doświadczenia, wpuszczając różne dawki gazu trującego tak, że
ofiary żyły jeszcze 2 – 3 godziny w najstraszniejszych męczarniach. W
pierwszych dniach pompy ssąco – tłoczące funkcjonowały źle, wskutek czego
tortury skazańców trwały od 8 – 10 godzin. Praktykowano przeróżne
sposoby duszenia skazańców; jednym z nich było używanie gazów
spalinowych z motoru ciężkiego tanku, który stał na stacji w Treblince. Te
wydzieliny zawierały od 2 – 3% tlenku węgla, który posiada właściwości
łączenia się z hemoglobiną krwi, tworząc związek trujący zwany węglo –
hemoglobiną tlenkową. Związek ten jest o wiele silniejszy aniżeli związek
chemiczny, jaki wytwarza się w pęcherzykach płucnych na skutek połączenia
się krwi z tlenem powietrza. Hemoglobina krwi ludzkiej w połączeniu z
tlenkiem węgla tworzy w ciągu 15 minut związek stały, uniemożliwiający
oddychanie – to też skazańcy oddychali „próżnią”. Tlen przestaje
przedostawać się do organizmu i występują symptomy uduszenia: serce bije
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
21
z szaloną szybkością, ruguje krew z płuc, zatruwa zaś tlenkiem węgla krew,
nie może już zatrzymać tlenu powietrza. Oddech staje się chrypiący,
występują męczące objawy duszenia się, osobnik traci władzę nad zmysłami
i umiera.
Drugi sposób, bardzo często stosowany w Treblince, polegał na
wypompowywaniu powietrza z komór gazowych za pomocą specjalnych
pomp ssących. W tym wypadku śmierć następowała z tych samych przyczyn,
co poprzednio: z braku tlenu.
W końcu trzecim sposobem, chociaż rzadziej stosowanym było
zabijanie parą. Proces ten polegał również na pozbawianiu organizmu tlenu,
który zostawał wchłonięty przez parę. Czyniono też w celach
doświadczalnych próby z innymi gazami trującymi.
Tak oto cały proces okrutnych mąk w Treblince polegał na tym, że
bestia odbierała człowiekowi kolejno wszystko to, co według świętych praw
życia czyniło go szczęśliwym.
Najpierw zabierano mu wolność, ognisko domowe, ojczyznę i
wywożono w głąb jakiegoś lasu w nieznanej, niejasnej okolicy. Następnie na
dziedzińcu dworcowym, odbierano mu jego bagaże, listy, fotografie bliskich,
po czym z drugiej strony ogrodzenia obozowego zabierano jego matkę, żonę,
dzieci. Dalej odbierano mu dokumenty, które wrzucano do ognia. W ten
sposób pozbawiano człowieka imienia. Wpychano go do niskiego budynku
pozbawiając nieba, gwiazd, wiatru, słońca.
Wreszcie następował ostatni akt tragedii. Człowiek przekraczał ostatni
krąg piekła Treblinki. Z trzaskiem zamykały się za nim drzwi komory
gazowej. Kombinowane i udoskonalone zamki, masywne sztaby żelazne,
zasuwy zabezpieczały te drzwi, przed wydostaniem się ofiar na zewnątrz.
Czy znajdziemy dość sił, aby myśleć o tym, co doświadczali i przeżywali
ludzie w tych ostatnich chwilach?
Wiadomo tylko, że zachowali spokój... W tej straszliwej ciasnocie, która
łamała kości i gdzie zgnieciona klatka piersiowa nie mogła więcej oddychać,
ci nieszczęśliwcy stali tak obok siebie, ścieśnieni do ostatnich granic i zlani
lepkim potem agonii. Zapewne jakiś mądry starzec wypowiedział ostatnim
wysiłkiem: „Pocieszcie się – to już koniec”. Inny skazaniec cisnął może jakieś
straszne przekleństwo... Czy jest możliwe, aby przekleństwo to nigdy się nie
ziściło? Jakaś matka nadludzkim wysiłkiem usiłowała, być może, poszerzyć
przestrzeń dla swego dziecka, by ulżyć jego ostatniemu tchnieniu. Jakaś
WASILIJ GROSSMAN
30
młoda dziewczyna zapytała na pewno zamierającym głosem: „Dlaczego mnie
duszą, dlaczego nie mogę kochać, być matką?” - podczas gdy jej głowa
wykrzywiała się a gardło ściskała duszność. Jakie obrazy przesuwały się
przed oczami umierających? Dzieciństwo, błogie szczęśliwe dni, tortury
ostatniej podróży? Ktoś ujrzał zapewne szyderczą twarz – SS - mana z placu
przed dworcem. „To on dlatego tak dziwnie się śmiał!”. Świadomość
zacierała się, zbliżała się chwila ostatniego cierpienia... Nie, niemożliwym jest
wyobrazić sobie to, co działo się w tej komorze... Ciała bez życia stały,
lodowaciejąc zwolna. Świadkowie opowiadali, że najdłużej umierały dzieci.
Po 20 lub 25 minutach pomocnicy Schmidta zaglądali przez otwór w
drzwiach. Czas, by otworzyć drzwi, które wychodziły na platformę.
Więźniowie w kombinezonach, przynaglani dzikimi krzykami SS, zaczynali
wyładowywanie komór. Ponieważ podłoga była silnie pochylona w stronę
platformy, zwłoki staczały się same. Ludzie, którzy wykonywali te pracę,
opowiadali, że twarze ofiar były zupełnie białe, a około 70% męczenników
było znaczonych strugą krwi płynącą z nosa i ust. Fizjologowie mogą to
wyjaśnić. SS badali trupy i wymieniali z sobą uwagi. Jeżeli znaleźli kogo
żyjącego jeszcze, dobijali go strzałami z pistoletów. Następnie specjalne
drużyny uzbrojone w kleszcze dentystyczne, wyrywały trupom złote i
platynowe zęby. Zęby segregowane według wartości, pakowano w skrzynie
i wysyłano do Niemiec. Jeżeli SS uważali za bardziej korzystne dla nich
wyrywanie zębów żywym, czynili to bez żadnych skrupułów, tak jak bez
skrupułów obcinali włosy kobietom. Było jednak rzeczą niewątpliwie
łatwiejszą i wygodniejszą wyrywać zęby trupom.
Stłoczone w wagonikach trupy odwożono do rowu, gdzie układano je
szeregiem, bardzo ciasno. Rów był ciągle wyczekująco rozwarty.
W chwili, kiedy zaczynano opróżniać komory gazowe, scharführer,
który pracował przy transporcie otrzymywał krótki telegraficzny rozkaz, po
którym dawał sygnał gwizdkiem. Był to znak dla maszynisty do
podprowadzenia następnych 20 – tu wagonów.
I znowu 3 – 4 tysiące osób wysiadało na peronie z walizkami,
tłumokami, pakunkami żywności. Matki niosły swoje dzieci, starsze dzieci
trzymały się blisko rodziców, rzucając wokoło pytające spojrzenia. Ten plac
wydeptany tysiącami stóp, miał w sobie coś niepokojącego, przerażającego.
I dlaczego tory kończą się nagle na dworcu, gdzie rosła żółta, rdzawa trawa,
gdzie wznosiło się wysokie na 2 metry kolczaste ogrodzenie?
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
23
Wszystko było obliczone. Nowa partia ofiar przebywała „drogę bez
powrotu” w tym samym czasie, kiedy ostatnie trupy wynoszono z komór
gazowych i wrzucano do rowu.
Po pewnym czasie znowu rozlegał się sygnał scharführera i nowe 20
wagonów wyłaniało się z lasu, podjeżdżając wolno ku stacji. Tysiące osób,
niosące walizy, pakunki, zawiniątka, wychodziło na plac, oglądając się
wokoło. Ten plac, wydeptany tysiącami stóp, miał w sobie coś niepokojącego,
przerażającego.
A komendant obozu, siedzący przy biurku wśród najrozmaitszych
szpargałów i schematów, telefonował na stację do Treblinki, skąd jadąc po
zapasowym torze, zbliżał się zgrzytając na rozjazdach, nowy transport,
złożony z 60 – tu wagonów, eskortowany przez SS uzbrojonych w karabiny
maszynowe i automaty.
Transport toczył się powoli na wąskim torze otoczonym sosnami.
Dzień i noc potężne pogłębiarki wyrzucały ziemię, żłobiąc długie głębokie
rowy. Rowy te były ciągle rozwarte, wyczekujące.
II.
„MINISTER ŚMIERCI” W TREBLINCE.
Himmler w towarzystwie wyższych funkcjonariuszy gestapo przybył
do Treblinki pod koniec zimy 1943 r. Przybył samolotem. Większość jego
świty stanowili wojskowi, ale niektórzy , być może eksperci, byli w ubraniach
cywilnych: palta, kapelusze. Himmler zwiedził obóz. Pewien świadek
opowiadał, że „minister śmierci” zbliżył się do rowu, do którego zwożono
zagazowane trupy i długo nań spoglądał. Towarzyszące mu osobistości,
pełne respektu, stały w należytej odległości, kiedy Heinrich Himmler
przyglądał się potężnemu rowowi, wypełnionemu do połowy trupami.
Treblinka była najważniejszą fabryką w truście Himmlera. Samolot
reichsführera odleciał tego samego dnia. Opuszczając Treblinkę, Himmler
wydał
komendzie
obozu
rozkaz,
który
zdumiał
wszystkich:
hauptsturmführera barona v. Pfein, jego adiutanta Korola i kapitana Franza.
Himmler zarządził natychmiastowe spalenie wszystkich trupów, aż do
ostatniego, a popioły kazał rozproszyć po polach i drogach. Rowy zawierały
milion zwłok; zadanie wydawało się być trudne i skomplikowane w
najwyższym stopniu.
WASILIJ GROSSMAN
30
Co spowodowało podróż inspekcyjną Himmlera i ten formalny rozkaz,
do którego przywiązywano tak wielkie znaczenie?
Jedynym powodem było zwycięstwo Armii Czerwonej pod
Stalingradem. Widocznie cios zadany niemcom przez Rosjan nad Wołgą,
musiał być naprawdę straszny, skoro kilka dni później w Berlinie po raz
pierwszy zaczęto się zastanawiać nad odpowiedzialnością, karą,
uregulowaniem rachunków, i skoro Himmler we własnej osobie przybył
samolotem do Treblinki i rozkazał zatrzeć wszelkie ślady zbrodni,
dokonywanych o 60 km od Warszawy. Takie było echo miażdżącego ciosu,
zadanego niemcom nad Wołgą.
OPRAWCY SPALAJĄ TRUPY OFIAR.
Początkowo spalanie trupów szło opornie. Trupy nie chciały się palić.
Prawdą jest to, co zostało stwierdzone, a mianowicie: że zwłoki kobiet
spalały się lepiej niż inne. Musiano użyć wielkiej ilości benzyny i oliwy, by
umożliwić palenie się zwłok. Kosztowało to drogo i było mało skuteczne.
Położenie zadawało się być bez wyjścia. Aż oto nagle, pewien SS – owiec,
przybyły z Niemiec, mężczyzna około pięćdziesiątki, specjalista w swoim
zawodzie, znalazł wyjście. Reżim hitlerowski wydał wszelkiego rodzaju
specjalistów: do zabijania małych dzieci i do niszczenia wielkich miast w
ciągu jednego dnia. Znalazł się również specjalista od odgrzebywania i
palenia milionów trupów ludzkich.
Budowa pieców była prowadzona pod jego kierownictwem. Były to
piece żarzące specjalnego typu, bo ani piec na Majdanku, ani żadne inne
wielki krematorium świata, nie mogłoby spalić w przeciągu tak krótkiego
czasu tak wielkiej ilości zwłok.
Pogłębiarka kopała duży rów w formie leja 250 – 300 metrów długości,
20 – 25 metrów szerokości i 5 metrów głębokości. Trzy rzędy betonowych
słupów, sięgających 1 – 1,2 metra wysokości zostały rozmieszczone na dnie
rowu na całej jej długości w regularnych odstępach jeden za drugim. Słupy te
podtrzymywały stalowe belki, położone wzdłuż rowu. Do belek
przymocowywano grube stalowe szyny. W ten sposób wybudowano
gigantyczny ruszt do cyklopowego pieca. Po nowym wąskim torze szły
wagoniki od rowu – grobu do rowu paleniska. Wkrótce stanął drugi, a później
trzeci piec tych samych rozmiarów. Każdy z tych żarzących pieców mógł
pomieścić 3. 500 – 4. 000 zwłok.
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
25
Zainstalowano drugą, a później trzecią pogłębiarkę. Pracowano dzień i
noc. Ludzie, którzy brali udział w paleniu zwłok, opowiadali, że piece te
przypominały groźne, wiecznie dymiące wulkany. Nieznośne gorąco paliło
twarz. Płomienie dochodziły do wysokości 8 – 10 metrów, czarny gęsty dym
kłębił się pod niebo i zawisał w powietrzu jak ciężka nieruchoma zasłona.
Nocą mieszkańcy okolic położonych o 30 – 40 km od Treblinki widzieli
płomienie buchające sponad lasów, otaczające obóz. Odór palonego ciała
rozchodził się daleko wokoło. Kiedy wiatr dął w kierunku obozu Nr. 1,
okropny smród powodował duszenie się więźniów.
Ośmiuset więźniów pracowało przy paleniu zwłok – liczba ta
przewyższała ilość zatrudnionych przy piecach martenowskich, lub przy
wielkich piecach fabryk metalurgicznych. Potworny zakład pracował dzień i
noc bez przerwy przez osiem miesięcy, nie mogąc zakończyć z tymi
milionami ciał ludzkich. Nowe transporty ofiar nie przestawały przybywać
do Treblinki, wskutek czego, piece były przeciążone.
Transporty przychodziły z Bułgarii. SS – owcy i strażnicy byli
uradowani. Oszukane przez niemców i faszystowskie władze bułgarskie
ofiary nie podejrzewały losu, jaki im zgotowano. Zabrali z sobą wiele
wartościowych przedmiotów, żywność i biały chleb. Następnie przybyły
transporty z Grodna, Białegostoku, ze zrewoltowanego getta warszawskiego:
chłopów, robotników, żołnierzy. Grupa Cyganów przybyła z Besarabii – 200
mężczyzn oraz 800 kobiet i dzieci. Przyszli pieszo, za nimi konie zaprzężone
do wozów. Oni także zostali oszukani. Jedynie dwóch strażników
eskortowało te tysiące Cyganów. Żandarmi również nie wiedzieli, że
prowadzą tych ludzi na śmierć. Świadkowie opowiadają, ze na widok
pięknego domu, wewnątrz którego mieściły się komory gazowe, kobiety
klaskały w dłonie z zachwytu i do ostatniej sekundy nie wiedziały, co ich
czeka w tym budynku. Takie sceny sprawiały przede wszystkim radość
niemcom.
Okrucieństwo SS – owców odczuli najbardziej powstańcy z getta
warszawskiego. Kobiety i dzieci, oddzielone, nie prowadzono do komór
gazowych tylko na miejsce spalenia. SS – owcy zmuszali oszalałe ze strachu
matki do prowadzenia swoich dzieci na rozpalony do białości ruszt, na
którym wśród płomieni i dymu kurczyły się tysiące zwłok. Trupy zdawały się
powracać do życia w tym okropnym żarze, ożywiały się i skręcały; brzuchy
ciężarnych kobiet pękały na skutek żaru, a dzieci zabite przed urodzeniem
spalały się w rozwartych brzuchach swoich matek. Niemcy, którzy chcieli
powiększyć i ustokrotnić wrażenie – osiągali skutek. Matki usiłowały ukryć
WASILIJ GROSSMAN
30
ten widok przed dziećmi, zasłaniając im rękami oczy; ale dzieci odrzucały
ręce z przerażającymi krzykami: „mamo, co z nami chcą zrobić?” Czy chcą nas
spalić?”. Dante w swoim piekle nie widział takich obrazów.
I rzeczywiście niemcy nacieszyli się do woli widzianymi scenami,
spalali żywe dzieci. Wystarczy przeczytać tylko te słowa, aby odczuć cały
ogrom cierpienia. Niech mi czytelnicy uwierzą – nie mniej bolesne jest dla
mnie pisanie tych słów
Ktoś może zada mi pytanie: po co pisać, po co przypominać to
wszystko?
Obowiązkiem pisarza jest opowiedzieć całą straszliwą prawdę,
obowiązkiem czytelnika jest ją poznać. Ten, kto się odwróci, kto zamknie
oczy, kto przejdzie obojętnie, obrazi pamięć ofiar.
***
W „ambulansie” także zmieniono sposób postępowania. – Wówczas,
kiedy przedtym chorych prowadzono do ogrodzonego miejsca, gdzie
przyjmowali ich pseudo – lekarze i gdzie ich następnie zabijano – obecnie
wynaleziono inny sposób: wykopano dół wielkości małego boiska
sportowego, który otoczono małymi niskimi ławkami. Ławki te były tak
blisko brzegu, że siedzący na nich znajdowali się tuż nad otchłanią dołu. Na
dnie dołu znajdował się ruszt, na którym palono zwłoki. Starców, kaleki czy
chorych przywlekano do „ambulansu”, następnie „sanitariusze” sadzali ich
na ławkach twarzą zwróconą ku palenisku. A kiedy już byli nasyceni tym
widokiem, ludożercy strzelali w szyje i w wystające plecy ofiar. Zabici i ranni
padali wprost na ruszt.
SS – OWCY SIĘ BAWIĄ.
Znamy ciężkość dowcipu niemieckiego i nie mieliśmy o nim nigdy
wysokiego wyobrażenia, ale nigdy nie przyszłoby nam na myśl, że taki był
właśnie humor SS – owców z Treblinki i że takie były ich żarty i rozrywki...
Zmuszali skazanych na śmierć do gry w piłkę nożną, organizowali
chóry skazańców, tańce potępieńców. Dla skazańców z Treblinki ułożono
specjalny hymn. Zawierał on takie zwrotki jak:
„Została nam tylko Treblinka
I to jest nasze przeznaczenie...”
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
27
Na kilka minut przed śmiercią pokrwawione ofiary zmuszano do
śpiewania chórem sentymentalnych piosenek niemieckich:
„Zerwałem kwiat
I dam go
Mojej lubej”
Główny komendant obozu wybierał sobie po kilkoro dzieci, którym
zamordował rodziców, dawał im słodycze, bawił się z nimi, następnie po
paru dniach rozkazywał je zabić.
Jedną z głównych rozrywek SS – owców było gwałcenie dziewcząt i
młodych kobiet, które przybywały w każdym nowym transporcie. Nazajutrz
rano ci sami, gwałciciele, prowadzili je do komór gazowych.
Tak oto zabawiali się w Treblince SS – owcy – filary hitlerowskiego
reżimu i duma faszystowskich Niemiec. Trzeba podkreślić, że osobnicy ci nie
byli tylko automatycznymi wykonawcami cudzej woli. Wszyscy świadkowie
wskazują na jeden wspólny dla tych potworów rys: zamiłowanie do
teoretycznego rozumowania i skłonności do filozofii. Wszyscy lubili
wygłaszać mowy do skazańców, chełpić się, wyjaśniać skazańcom wysoki
sens i znaczenie, jakie będzie miało dla potomności wszystko to, co dzieje się
w Treblince. Rozwodzili się szeroko nad wyższością swojej rasy, wygłaszali
tyrady o krwi niemieckiej, charakterze niemieckim, o misji niemców.
Ich wyznanie wiary było wyłożone w książkach Hitlera i Rosenberga,
oraz w broszurach i artykułach Goebbelsa.
Po „pracy” i zabawach SS – owcy zasypiali snem sprawiedliwych, snem,
którego nie zamącały żadne koszmary, czy widziadła. Nigdy nie gnębiło ich
sumienie z tej prostej przyczyny, że go nie mieli. Codziennie rano odbywali
ćwiczenia gimnastyczne, zważali na swoje zdrowie, pili mleko, zajmowali się
poprawą warunków swego życia, doglądali ogródków, kwiatów i altan.
Szefowie troszczyli się bardzo o zdrowie podwładnych, uważali ich
„warsztat” pracy za niezdrowy i udzielali im często urlopów, które ci spędzali
w Niemczech. U siebie chodzili z podniesionymi głowami, zachowując
milczenie o rodzaju prac, jakie wykonywali, nie dlatego, by się wstydzili, ale
po prostu dlatego, że będąc zdyscyplinowani, nie ośmielali się łamać
uroczystej przysięgi złożonej na piśmie. Wieczorem pod rękę ze swymi
żonami, szli do kina, śmiali się beztrosko, tupali podkutymi butami, nie
WASILIJ GROSSMAN
30
różniąc się niczym od zwykłych ludzi. Były to jednak bestie w najszerszym
pojęciu tego słowa: bestie SS.
Lato 1943 r. było wyjątkowo suche w tych okolicach. Ani deszczu, ani
nawet chmurki, ani wiatru w ciągu długich tygodni. Palenie zwłok odbywało
się w całej pełni. Dobiegało już sześć miesięcy jak piece paliły się bez przerwy
a spalona była zaledwie połowa zwłok.
Codziennie 15 – 20 więźniów zatrudnionych przy spaleniu zwłok,
popełniało samobójstwo, nie mogąc dłużej znosić tych fizycznych i
moralnych tortur. Znaczna część tych ludzi szukała śmierci w umyślnym
przekraczaniu regulaminu. „Dostać kulę było luksusem” - powiedział mi
pewien chłopak z Kosowa, któremu udało się zbiec z obozu. Ludzie mawiali,
że być skazanym na życie w Treblince, było tysiąc razy straszniejsze aniżeli
być skazanym na śmierć.
Popioły zwłok wyrzucano poza ogrodzenia obozu. W tym też celu
zmobilizowania chłopów z Wólki, ładowali popioły na wózki i wywrotki,
które następnie opróżniali wzdłuż drogi, wiodącej do obozu nr 1. Dzieci
więźniów rozrzucały te popioły po drodze. Czasami znajdowały w tych
popiołach monety lub złote zęby. Dzieci te nazywano dziećmi czarnej drogi.
Droga ta, na skutek rozsypywania po niej popiołów stała się czarna, jak
wstążka z krepy.
Ta żałobna wstęga wiodąca z obozu śmierci do obozu Nr. 1 poprzez
lasy i pola, była jak gdyby tragicznym symbolem straszliwego przeznaczenia
narodów, które dostały się pod topór hitlerowskich Niemiec. Wieśniacy
zaorywali te popioły od wiosny 1943 r. do lata 1944 r.
Piosenka „Treblinka”, do której śpiewania zmuszali niemcy tych
ośmiuset więźniów zajętych przy spalaniu zwłok zawierała słowa, które
miały skłonić więźniów do subordynacji i bezwzględnego posłuszeństwa, w
zamian za to obiecywała „malutkie szczęścia na krótką metę”. Tak piekielne
życie w Treblince miało naprawdę swój jeden dzień szczęścia. Granicząca z
zuchwałością odwaga mężnych zrodziła ten dzień.
SKAZAŃCY ZAWIĄZUJĄ SPISEK.
Więźniowie powzięli zamiar buntu. Nie mieli nic do stracenia, jako
skazani na śmierć. Każdy dzień ich życia był dniem boleści i cierpień. Będąc
świadkami najohydniejszych zbrodni, nie mieli czego oczekiwać od
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
29
niemców; wszyscy przejdą przez komory gazowe! Posyłano ich tam po kilku
dniach pracy, zastępowano natychmiast innymi. Jedynie tylko kilkunastu
spośród nich żyło przez kilka tygodni czy miesięcy. Byli to robotnicy
wykwalifikowani: stolarze, murarze, piekarze, krawcy, fryzjerzy, którzy
pracowali dla niemców.
Oni właśnie stworzyli komitet powstańczy. Zrozumiałe, że ludzie
skazani na śmierć, ludzie dyszący zemstą, pożerani straszliwą nienawiścią,
musieli powziąć plan również szalony.
Nie chcieli uciec, nie zniszczywszy uprzednio Treblinki i zniszczyli ją.
Broń: siekiery, noże, pałki, znalazły się nagle w barakach. Za cenę jakiegoś
szalonego ryzyka zdobyli tę broń! Jakiej cierpliwości, jakiego podstępu,
zręczności trzeba było aby to wszystko ukryć przed ciągłymi rewizjami!
Porobiono zapasy benzyny, aby podpalić zabudowania obozu. Jak zdołali
zdobyć tę benzynę i jak tego nie zauważono? Wymagało to nadludzkich
wysiłków, najsilniejszego napięcia woli i nadzwyczajnej odwagi.
Wykopano wielki podkop pod barakiem, który służył niemcom za
arsenał. Zuchwałość pomagała tym ludziom. Bóg odwagi był z nimi.
20 granatów ręcznych, 1 karabin maszynowy, karabiny i pistolety
zostały zabrane z arsenału. Wszystko ukryto w kryjówkach przygotowanych
przez spiskowców.
Podzielili się oni na grupy po pięciu ludzi. Wielki i skomplikowany plan
powstania został wypracowany do najdrobniejszych szczegółów. Każda
piątka otrzymała swoje określone zadanie, a każde było szaleństwem. Jedni
mieli przeprowadzić szturm na strażnice, gdzie stali wartownicy uzbrojeni w
karabiny maszynowe; drudzy zaatakować znienacka czujki, chodzące
pomiędzy placem a obozem; trzecia piątka miała zdobyć samochody
pancerne; czwarta grupa powinna była przeciąć kabel telefoniczny;
zadaniem piątej grupy był atak na koszary; szósta grupa miała przygotować
przejście w ogrodzeniu kolczastym; siódma przerzucić most przez rowy
przeciwczołgowe; ósma – oblać benzyną baraki i podpalić; dziewiąta –
zniszczyć wszystko, co się da.
Wszystko zostało przewidziane: zbiegowie musieli być zaopatrzeni w
pieniądze na drogę. Pewien lekarz z Warszawy, który zbierał składki na ten
cel, omal że nie spowodował wykrycia całego spisku. Pewnego dnia
scharführer zauważył plik banknotów wystający z kieszeni lekarza.
Pieniądze te były wynikiem jednej z ostatnich zbiórek i lekarz nie zdążył ich
WASILIJ GROSSMAN
30
ukryć w schowku. Scharführer udając, że nic nie zauważył, poszedł
natychmiast zameldować o tym Kurtowi Franzowi.
Franz zjawił się osobiście celem wybadania lekarza. Zwęszył coś. Bo na
cóż w istocie mógł potrzebować pieniędzy skazaniec? Franz rozpoczął
badanie ze znawstwem, nie spiesząc się. Z całą pewnością nie było na ziemi
człowieka, który umiałby tak dobrze zadawać tortury, jak właśnie Franz. On
sam był przekonany, że nie mógł istnieć na świecie człowiek, który mógłby
się oprzeć torturom znanym jemu - hauptmannowi Kurtowi Franzowi. Ale
lekarz warszawski okazał się przebieglejszy od hauptmanna SS. Otruł się.
Jeden z uczestników buntu opowiadał mi później, że nigdy jeszcze w
Treblince nie uczyniono tak wiele, aby przywrócić komuś życie. Widoczne
było, że Franz rozumiał, iż lekarz zabrał do grobu wielką tajemnicę. Ale
trucizna niemiecka, jest trucizną prawdziwą i sekret pozostał sekretem. Pod
koniec lipca upał stał się nieznośnym. Kiedy otwierano rowy, para buchała z
nich jak z kotła. Straszliwy smród i upał zabijały ludzi. Więźniowie
zatrudnieni przy przewożeniu zwłok padali nieżywi, wyczerpani, na ruszt
pieców. Miliardy much pełzało po ziemi lub brzęczało w powietrzu. Palenie
ostatniej partii zwłok dobiegało końca.
SZTANDAR ZWYCIĘSTWA ZAŁOPOTAŁ NAD ŚWIĘTYM DZIEŁEM.
Powstanie było naznaczone na dzień 2 sierpnia. Sygnałem był strzał
rewolwerowy. Sztandar zwycięstwa załopotał nad tym świętym dziełem.
Nowy płomień wystrzelił w niebo, lecz tym razem nie był to ciężki, pełen
dymu, ogień spalonych zwłok, ale gorejący i żywy płomień pożaru.
Zabudowania obozowe płonęły. Powstańcom wydawało się, że samo słońce,
zstąpiwszy na ziemię, spalało Treblinkę, przewodząc świętu wolności i
honoru.
Kule świstały, karabiny maszynowe ziały ogniem ze strażnic, na które
wdarli się powstańcy. Uroczyste, jak dzwony prawdy, rozlegały się detonacje
granatów. Powietrze było wstrząśnięte łoskotem i trzaskiem walących się
budynków. Świst kul zagłuszył brzęczenie much. Ociekające krwią siekiery
błyszczały w przeźroczystym powietrzu. 2 sierpnia krew przeklętych SS –
manów zrosiła ziemię piekła Treblinki, a lazurowe niebo przepysznie
iluminowane, triumfowało i świętowało tę minutę kary. Historia, stara jak
świat, powtarzała sobie: ci osobnicy, mieniący się reprezentantami wyższej
rasy, te bestie wrzeszczące: „Achtung! Mützen ab!”, ci brutale, wywlekający
ludność warszawską z domów na stracenie i zapełniający powietrze
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
31
zgrzytem swoich pańskich głosów: „Alle rrraus!” - okazali się tchórzami. Ci
nędznicy, tak pewni swej siły, gdy chodziło o uśmiercanie milionów kobiet i
dzieci – byli brudnymi płazami żebrzącymi łaski, gdy tylko wywiązała się
walka na śmierć i życie. Nieprzytomni ze strachu , biegali we wszystkich
kierunkach, jak szczury. Zapomnieli o systemie obrony Treblinki, zapomnieli
o swojej broni. Ale czyż trzeba o tym mówić? Czy może ktoś się temu dziwić?
Kiedy Treblinka płonęła ze wszystkich stron i kiedy powstańcy,
żegnając ją wspomnieniem o prochach zmarłych, przekraczali druty
kolczaste ogrodzenia, SS i oddziały żandarmów rzuciły się za nimi w pogoń.
Setki psów policyjnych puszczono śladem zbiegów. Zawezwano leśnictwo.
Bitwy toczyły się w lasku i w trzęsawiskach. Zaledwie kilku powstańców
zdołało ujść z życiem.
LIKWIDACJA OBOZU TRBLINKA.
Po 2 sierpnia Treblinka przestała istnieć. Niemcy dokończyli palenie
ostatnich zwłok, zburzyli kamienne budynki, zabrali druty kolczaste i spalili
resztę baraków. Urządzenia budynku śmierci częściowo zabrano, a
częściowo wysadzano w powietrze. Piece zostały zburzone. Olbrzymie i
niezliczone rowy zasypano, a dworzec zburzono do ostatniego kamienia. Na
terenie obozu zasiano łubin; jakiś rolnik postawił sobie tam domek. Dzisiaj
domek ten nie istnieje, został spalony.
Po co niemcy uczynili to wszystko? Aby ukryć masakrę milionów ofiar
w piekle Treblinki. Byłoż to możliwe? Czy było możliwe zmusić do milczenia
tysiące ludzi – świadków, którzy widzieli pociągi przybywające z wszystkich
krańców Europy do Treblinki? Czy było możliwe ukryć ten ciężki płomień i
dym, który przez osiem miesięcy wzbijał się w niebo, dzień i noc, widziany
przez mieszkańców okolicznych wsi? Czy możliwe było zapomnieć okropne
krzyki kobiet i dzieci, które rozlegały się przez trzynaście miesięcy i które
jeszcze brzmią w uszach mieszkańców Wólki? Czy możliwe było narzucić
milczenie chłopom, którzy rok z górą zaorywali popioły ludzkie po polach i
okolicznych drogach? Czy było możliwe zmusić do milczenia świadków,
którzy wyrwali się śmierci i opowiadali o pracy obozu od pierwszego dnia
jego istnienia aż do 2 sierpnia 1943 r., który był dniem ostatnim?
Wszyscy świadkowie zgadzają się w swych zeznaniach, jakie składają
o każdym SS – owcu i żandarmie. Odtwarzają oni krok za krokiem, godzinę
za godziną, dziennik Treblinki. Nie usłyszą już więcej: „Mützen ab”, nie
WASILIJ GROSSMAN
30
wprowadzą ich już więcej do komór gazowych. Himmler nie sprawuje już
władzy nad swoimi pomocnikami, którzy z opuszczonymi głowami, gniotąc
drżącymi palcami brzegi swych bluz, opowiadają stłumionym głosem
historię swych zbrodni, popełnionych jakby w obłędzie lub delirium.
NA GIGANTYCZNYM CMENTARZYSKU.
Przybyliśmy do obozu w Treblince na początku września, to znaczy w
trzynaście miesięcy po powstaniu. Masakra trwała trzynaście miesięcy. W
ciągu trzynastu miesięcy niemcy usiłowali zatrzeć ślady swych zbrodni.
Wielka cisza panuje teraz w Treblince. Wierzchołki sosen, okalające tor
kolejowy, zaledwie się poruszają. To są te same sosny, ten sam piasek, ten
sam stary pień drzewa, na który padły miliony spojrzeń ludzkich z wolno
posuwających się wagonów. Na czarnej drodze, wykładanej po brzegach na
sposób niemiecki, białymi kamieniami, odczuwa się łagodny chrzęst
popiołów. Weszliśmy do obozu. Strączki łubinu wydają ledwie dosłyszalny
szmer. Miliony pędów przeróżnych roślin zaścielają ziemię. Hałas
opadającego grochu i szmer strączków łubinu łączą się w łagodną, posępną
melodię. Wydaje się, że wszystkie te odgłosy przyrody rozbrzmiewają
żałobnym, cichym, smutnym i szerokim podzwonnem, które wychodzi z
wnętrza ziemi.
Ziemia jest tu tłusta jak gdyby była skropiona olejem rzepaku i ugina
się pod naszymi stopami. Obszar ten opasany drutami kolczastymi i
przypominający bezdenną, nieruchomą otchłań morską, pochłonął więcej
ofiar aniżeli wszystkie morza i oceany globu ziemskiego, odkąd istnieje świat.
Ziemia Treblinki wyrzuca z siebie połamane kości, przedmioty i
papiery. Nie chce strzec tej strasznej tajemnicy.
Przedmioty wynurzają się z pooranej gleby, na której widnieją jeszcze
niezabliźnione rany. Oto nawpół zgniłe koszule, spodnie, spleśniałe obuwie,
papierośnice, zegarki, scyzoryki, przybory do golenia, obuwie dziecięce,
chustki z deseniami po brzegach, bielizna koronkowa, gorsety, podwiązki.
Nieco dalej widnieją naczynia: kubki, filiżanki, garnki, dzbany, blaszanki,
kociołki. A jeszcze dalej wyzierają z ziemi sowieckie paszporty, notesiki
bułgarskie, fotografie dzieci warszawskich, dzieci z Wiednia, kartki pokryte
niezgrabnym dziecięcym pismem, zbiorek poezji, jakaś modlitwa przepisana
na skrawku papieru, niemieckie kartki żywnościowe. Wszędzie pełno
flakoników, buteleczek zielonych i niebieskich, zawierających niegdyś
PIEKŁO TREBLINKI: REPOTRAŻ LITERACKI
33
perfumy. Niewypowiedzianie ohydna woń zgnilizny bije sponad tego
wszystkiego i ani ogień, ani słońce, ani deszcz, ani śnieg, ani wiatr nie
potrafią jej zabić. Setki much pełza po tych na wpół zgniłych papierach i
fotografiach.
Nagle przystanęliśmy. Grube ondulowane, delikatne, lekkie, cudowne
włosy dziewcząt całymi puklami leżały na białym piasku, a nieco dalej
wspaniały ciężki, czarny warkocz. Musiała to być niewątpliwie zawartość
jakiegoś zapomnianego worka, do którego wkładano włosy kobiet. Więc to
była prawda! Ostatnia szalona nadzieja, że to wszystko było tylko
widziadłem, rozwiała się.
Uczeni, socjologowie, kryminologowie, psychiatrzy powiedzą: cóż to
więc? Cechy organiczne, dziedziczność, wychowanie, środowisko, warunki,
predyspozycje historyczne, zbrodnicza wola przywódców? Jakże? Jak to się
stało? Teorie rasizmu, które mogły się wydać śmieszne w dociekaniach
drugorzędnych profesorów – szarlatanów i marnych prowincjonalnych
teoretyków niemieckich minionego wieku, pogarda niemieckiego filistyna
dla Rosjanina, Polaka, Żyda, Francuza, Anglika, Greka, Czecha, cały ten tani
kompleks pompatycznej wyższości nad innymi narodami wyszydzany z taką
życzliwością przez publicystów i humorystów całego świata, wszystko to
przekształciło się nagle, bo w ciągu zaledwie kilku lat z oznak „dziecinnych”
w śmiertelne niebezpieczeństwo, zagrażające ludzkości, jej istnieniu, jej
wolności. Wszystko to stało się źródłem niewiarygodnych i niesłychanych
cierpień, źródłem krwi i zbrodni. Doprawdy jest się nad czym zastanawiać.
Dzisiejsza wojna jest okropna. Krew pomordowanych przez niemców
niewinnych ofiar spłynęła obficie. Ale nie wystarczy dziś mówić o
odpowiedzialności niemców za wszystko, co się wydarzyło. Należy teraz
pomyśleć o odpowiedzialności za przyszłość wszystkich ludów i
mieszkańców świata.
Każdy człowiek powinien dzisiaj z całej siły swojej duszy, swojego
rozumu, odpowiedzieć swemu sumieniu, swojemu synowi, swej matce, swej
ojczyźnie, na pytanie: co zrodziło faszyzm, co trzeba przedsięwziąć, aby
rasizm i hitleryzm nie powstał już nigdy więcej?!