LAURIEN BERENSON
Przypadkowy pasażer
The Sweetheart Deal
Tłumaczyła: Małgorzata Kołodzińska
ROZDZIAŁ 1
Benjamin West nacisnął przycisk oznaczony literą „L” i czekał
cierpliwie, aż drzwi zamkną się i winda zacznie zjeżdżać na dół. W
lustrze widział odbicie swojej twarzy, której wyraziste rysy wyglądały
nieco wojowniczo. Schylił się i postawił walizkę na podłodze, po czym
poprawił wiśniowy szalik i starannie wygładził poły granatowego
płaszcza.
Problemy i sposoby ich rozwiązania, pomyślał zirytowany, gdy
drzwi windy otworzyły się na parterze. Czasami zbyt wiele było tych
pierwszych i zdecydowanie za mało tych drugich.
W dni takie jak ten zastanawiał się, dlaczego w ogóle zajął się
handlem nieruchomościami i budownictwem. Ostatnie przedsięwzięcie
Bena, budowa Westcon Tower, była już opóźniona o kilka tygodni, a w
dodatku robotnicy grozili strajkiem. Umowa dotycząca pewnej
posiadłości na Lower West Side, która jeszcze tego ranka wydawała się
całkiem pewna, wieczorem stanęła pod znakiem zapytania. Na dodatek
szofer Bena zadzwonił z lotniska Kennedy’ego z informacją, że z
powodu korków na autostradzie będzie do dyspozycji za parę godzin.
Wszystko po staremu w Nowym Jorku.
Gdyby tego wieczora pojawiły się jeszcze jakieś kłopoty, powinien
zająć się nimi Donald, asystent Bena. Benjamin West zostawił
wprawdzie wiadomość, gdzie można go znaleźć, ale Uczył na to, że nie
będzie już potrzebny do jutrzejszego ranka. Po takim dniu jak dzisiaj
bardziej niż zwykle potrzebował ciszy i spokoju, które zapewniał wiejski
dom w Wilton.
– Dobry wieczór, panie West.
Ben skinął głową odźwiernemu i wyszedł na ulicę. Lodowaty wiatr
szalał między drapaczami chmur. Portier rozglądał się w poszukiwaniu
czarnej limuzyny marki Lincoln, która zazwyczaj oczekiwała przy
krawężniku. Tym razem jednak jej nie było. Zastanawiał się, czy
powinien wezwać taksówkę, ale z tego, co słyszał, szef równie chętnie
korzystał z metra, jak z samochodu. Trudno zgadnąć, czego taki
człowiek sobie życzy. Z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać.
Biurowa plotka głosiła, że West zawierał transakcje na miliony dolarów
z taką samą nonszalancją, z jaką inni podejmowali decyzje dotyczące
wyboru posiłku. Zimnokrwisty gad – oto czym był. Teraz pewnie nawet
nie marzł.
Odźwierny obserwował, jak West skręca za róg i znika, po czym
wycofał się do budynku. Gdyby West potrzebował jego pomocy,
poprosiłby o nią. W tej sytuacji lepiej było pozostawić rzeczy własnemu
biegowi. Taki człowiek z pewnością nie będzie miał kłopotów ze
złapaniem taksówki.
* * *
Zobaczyła go w świetle latami, gdy stał machając ręką. Wydawało
się jej, że oczy mężczyzny utkwione są w niej, chociaż nie było możliwe,
aby mógł dostrzec cokolwiek w ciemnym wnętrzu taksówki.
Dzisiejszej nocy było mało pracy. Od kilku minut Kate
zastanawiała się, czy nie zostawić taksówki w garażu i nie pójść do
domu, żeby chociaż trochę się przespać. Praca na dwie zmiany – i to już
od stycznia – zaczynała się na niej mścić. Osiem godzin w butiku na
Upper East Side, potem następne osiem w taksówce... Było to mordercze
tempo, ale gdyby udało jej się wytrzymać do września, mogłaby zapłacić
za trzeci rok studiów prawniczych na uniwersytecie w Nowym Jorku.
Jakoś sobie poradzi. Zawsze tak było. Warto dążyć do obranego celu.
Nie miała wątpliwości, o co chodzi temu mężczyźnie. Był zdecydowany
złapać taksówkę. Trudno. Ostatni kurs i wreszcie znajdzie się w domu.
– Dokąd pan chce jechać? – zapytała. Wzdrygnęła się, gdy do
ś
rodka wdarł się podmuch zimnego powietrza. Automatycznie zerknęła
w lusterko, aby przyjrzeć się pasażerowi. Kobieta prowadząca taksówkę
nocą w Nowym Jorku musi być ostrożna. Mężczyzna nie wyglądał
niebezpiecznie. Zmierzwione przez wiatr ciemne włosy były starannie
przystrzyżone i świeżo umyte. Elegancki płaszcz uszyto z czystej wełny.
Oprawiona w skórę aktówka, którą położył obok siebie, wyglądała na
kosztowną. Widniały na niej inicjały BDW. Pasażer wydawał się
zamożnym mężczyzną, który kwotę równą jej zarobkom przeznaczał
zapewne na napiwki.
Znowu zerknęła na jego twarz. Rysy jakby znajome: mocna
szczęka, nos o szlachetnym kształcie, brązowe oczy okolone długimi
rzęsami i gęste brwi. Nagle uświadomiła sobie, skąd go zna. Jej
spojrzenie powróciło do inicjałów na walizce. To był on. Na ułamek
sekundy oczy Kate rozszerzyły się, by za moment przybrać swój zwykły
wyraz. Obserwującemu ją Benowi spodobało się to. Zazwyczaj kobiety
reagowały bardziej emocjonalnie. Niektóre uśmiechały się prowokująco i
przysuwały bliżej. Inne natychmiast chciały rozmawiać o interesach.
Odkąd „Cosmopolitan” przyznał mu tytuł Mężczyzny Miesiąca, a
„Business Week” zamieścił jego zdjęcie na okładce, praktycznie nie miał
chwili spokoju. Tego rodzaju sława była wątpliwym zaszczytem, bez
którego mógłby się znakomicie obejść. Zachowanie kobiety prowadzącej
taksówkę było przyjemną odmianą. Nazywała się Kate Hallaby, jak
odczytał z licencji przyczepionej do tablicy rozdzielczej.
– Dokąd pan chce jechać? – zapytała ponownie. Nie odwróciła się,
lecz ich spojrzenia zetknęły się w lusterku. Zwrócił uwagę na
intensywnie niebieski kolor jej, oczu. Były duże i błyszczące. Patrzyła na
niego wyjątkowo chłodno.
Uznał, że dziewczyna ma ładną twarz, ale jej uroda nie rzucała się
w oczy. Na ulicy pewnie by jej nie zauważył. Piegi na nosie i pełne usta
sprawiały, że wyglądała bardzo młodo.
Oderwał wzrok od lusterka i zaczął się jej przyglądać.
Zauważył, że prawie wszystkie włosy ukryła pod wytartą
baseballową czapeczką. Kosmyki, które wymykały się spod nakrycia
głowy, miały piękny kasztanowy odcień. Jeżeli dziewczyna umie
prowadzić samochód równie dobrze jak wygląda, wkrótce powinien
znaleźć się w domu.
– Czy kurs poza miasto również wchodzi w grę? – zapytał.
Nadzieja na miękkie łóżko i kubek gorącego kakao rozwiała się.
Kate nie mogła odmówić. Przed siedzeniem dla pasażera widniała
tabliczka informująca go o zakresie usług.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała niechętnie. – Licznik będzie
włączony przez cały czas, a pod koniec kursu wezmę podwójną opłatę.
Płaci pan także za wjazd na autostrady.
– Doskonale – skinął głową Ben. – Proszę mnie zawieźć do Wilton
w Connecticut. Wie pani, gdzie to jest?
Kate miała zamiar się odwrócić, by spojrzeć na mężczyznę, ale się
rozmyśliła. Wilton w Connecticut? Nawet o tej porze, późnym
wieczorem, jazda zajmie co najmniej trzy godziny. Ale on oczywiście
nawet nie zapytał, czy jej to odpowiada. Najwyraźniej w jego mniemaniu
nie miała więcej praw niż wszyscy ci, których opłacał, żeby prześcigali
się w dogadzaniu mu.
– Oczywiście, proszę pana – warknęła i ujrzała, jak mężczyzna z
irytacją unosi brwi. Uruchomiła silnik i zerknęła do tyłu, aby sprawdzić,
czy droga jest wolna, po czym zjechała na ulicę.
Dlaczego trafił mi się właśnie on? – złościła się w duchu, jadąc na
północ w kierunku Madison Avenue. I dlaczego musi jechać aż do
Connecticut? Nigdy by się nie domyślił, jak bardzo kusiło ją, żeby
zostawić go na środku ulicy i zaproponować, aby poszedł na piechotę.
Jednak gdyby odważyła się na coś podobnego, jej szef Arnie – właściciel
niewielkiego przedsiębiorstwa taksówkowego – udusiłby ją własnymi
rękami. Już jakiś czas temu ostrzegł ją przed nieodpowiednim
zachowaniem.
Kate przyśpieszyła, aby przejechać skrzyżowanie na żółtym
ś
wietle i skręciła raptownie, unikając zderzenia z nieprawidłowo
skręcającą taksówką. Zaklęła dosadnie. Słowa, które dobiegły z tylnego
siedzenia, podczas gdy samochód zarzucił gwałtownie, były równie
niecenzuralne. Uśmiechnęła się nieznacznie, a kiedy zerknęła w lusterko,
ujrzała, że West pochyla się nad otwartą teczką i usiłuje pracować.
„Pracoholik” – tak pisano o nim w gazetach. Brukowa prasa
napomykała również o bardziej interesujących faktach z jego życia.
Jedno było pewne – czego by się Benjamin West nie tknął, zawsze mu
się udawało. Zawarł kilka największych transakcji w historii Nowego
Jorku i jego podobizna błyskawicznie znalazła się na wszystkich niemal
okładkach pism ukazujących się w mieście. Ten człowiek miał olbrzymią
władzę, zbyt dużą jak na jedną osobę.
Kate przyśpieszyła i samochód podskoczył na zakręcie. Z
Dziewięćdziesiątej Szóstej Ulicy wyjechali na autostradę.
Samochód zwolnił i Ben ujrzał, że zbliżają się do wjazdu na most
Triborough. Kate bez słowa wyciągnęła rękę po pieniądze.
– No cóż – Ben nie mógł odmówić sobie zgryźliwej uwagi. –
Gdyby dojechała pani aż do mostu Willis Avenue, moglibyśmy
zaoszczędzić te pieniądze.
– Ma pan rację – zgodziła się Kate. Wzięła od niego monety, po
czym nacisnęła pedał gazu. – Jestem jednak pewna, że może pan
pozwolić sobie na tę stratę.
Coś podobnego, pomyślał Ben. Nie był przyzwyczajony do tego,
ż
eby ktokolwiek zwracał się do niego w tak mało uprzejmy sposób, a już
na pewno nie kobieta prowadząca taksówkę, która mogła wiedzieć o nim
tylko to, o czym pisała prasa.
– Proszę posłuchać. – Ben odsunął do końca dzielącą ich szybę i
nachylił się ku dziewczynie. – Za kogo pani się uważa? Ma pani czelność
mówić mi, jak mam wydawać swoje pieniądze?
– To pan postanowił jechać z Nowego Jorku do Connecticut
taksówką – zauważyła Kate. – To pana zachcianka, a nie moja. A poza
tym... – zerknęła na niego kątem oka – jeżeli może pan pozwolić sobie na
mieszkanie w Westcon, rozrzutność musi być pana dominującą cechą.
Ben sapnął ze złości. Celowo go prowokowała. Najważniejsi
ludzie w mieście począwszy od polityków, a skończywszy na
przewodniczących zarządów największych firm, obawiali się jego
gniewu, ale ją to zupełnie nie obchodziło. Kate Hallaby miała zimną
krew. Ponadto fakt, że aby z nią rozmawiać, musiał siedzieć na brzegu
fotela, jak uczeń w gabinecie dyrektora, nie wpływał korzystnie na jego
samopoczucie.
– Jest ogromna różnica między wydawaniem dużej ilości
pieniędzy, aby mieć pewność, że coś zostało dobrze zrobione, a
rozrzutnością – burknął.
– Z pewnością – łagodnie zgodziła się Kate.
Zaczął padać gęsty, mokry śnieg. Kate włączyła wycieraczki i
skoncentrowała się na prowadzeniu auta. Ujmując mocniej kierownicę,
zastanawiała się, czy czasem nie była zbyt nieuprzejma dla Westa. W
końcu on osobiście nic jej nie zawinił i w gruncie rzeczy nic ją nie
obchodził. Chodziło o to, co sobą uosabiał. Szczerze nie znosiła ludzi ze
szczytów drabiny społecznej, którzy posiadali władzę, pozwalającą im
podporządkowywać sobie innych. Nie zastanawiali się nawet, jak ich
decyzje wpłyną na życie jednostek. Spotykała już tego rodzaju
osobistości – oczywiście mniej wpływowe – kiedy pięć lat temu, świeżo
po maturze, zaczęła pracować w biurze porad prawnych w dzielnicy
Bronx.
Kate przekonała się, jak dalece ludzie z niższych klas zależą od
bogatych. Ludzie ci byli zbyt biedni lub niewykształceni, żeby się
przeciwstawić. Potrzebowali kogoś, kto będzie wierzył w ich racje:
kogoś, kto będzie za nich walczył.
To pierwsze zadanie było łatwe, drugie wymagało przygotowania.
Kate zaczęła studiować prawo, żeby dowiedzieć się, jak bronić
pokrzywdzonych. Zdobywanie wiedzy nie było łatwe. Cztery długie lata
godzenia zajęć na uczelni z jedną i drugą pracą, oszczędzania na
posiłkach i dzielenia mieszkania z przyjaciółką, żeby mniej wydawać na
komorne. A i to okazało się za mało. Gdyby wystarczyło jej pieniędzy,
zrobiłaby dyplom w czerwcu. W tej sytuacji postanowiła spróbować w
styczniu. Jednak w takie dni jak dzisiaj zaczynała wątpić, czy dopnie
celu.
– Nie lubi mnie pani, prawda?
Niespodziewane pytanie przerwało jej rozmyślania. Kate
odwróciła się i ujrzała, że West wciąż pochyla się w jej kierunku.
Przyglądał się jej bardzo uważnie.
– Nie znam pana, panie West. Nie potrafię powiedzieć, czy pana
lubię, czy nie.
– Zna pani moje nazwisko, chociaż się nie przedstawiłem.
Domyślam się, że musi pani wiedzieć o mnie także inne rzeczy.
Kate wzruszyła ramionami. Doskonale rozumiała, co miał na
myśli.
– Przypuszczam, że czytała pani o sprawie rozwodowej, w którą
byłem zamieszany. „National Investigator” rozpisywał się o tym z
ogromną przyjemnością.
Kate nie odwróciła się, ale słuchała uważnie.
– Niestety – ciągnął Ben – ten brukowiec zapomniał dodać, że
utrzymywałem kontakty nie z żoną, lecz z mężem, i w dodatku czysto
zawodowe. Ta kobieta uznała, że praca męża odciąga go od niej i podała
moje nazwisko, żeby wzbudzić sensację. Udało się jej i została gwiazdą
jednego wieczoru. Brukowa prasa tak całą historię opisała, jak byśmy
mieli romans.
Kto w Nowym Jorku nie słyszał o tej sprawie? Plotkarze uwielbiali
takie sensacyjne opowieści, błyskawicznie puszczali je w obieg, dodając
od siebie kilka pikantnych szczegółów.
– Ciekawe, dlaczego pan uważa, że powinnam znać tę historię? –
odezwała się Kate lekceważąco. – Czy dlatego, że prowadzę taksówkę?
Panie West, sądzi pan, że moje lektury ograniczają się do wątpliwej
jakości pisemek?
– Oczywiście, że nie – szybko odpowiedział Ben. Po raz kolejny
przyparła go do muru i wcale mu się to nie podobało. – Myślałem tylko,
ż
e...
– Wiem – przerwała mu Kate. – Sądzi pan, że taka mała, głupia
kobietka jak ja nie byłaby w stanie zrozumieć nawet jednego słowa z
„Wall Street Journal”.
– Wcale nie to miałem na myśli. Do diabła, pani wmawia mi coś,
czego nie powiedziałem!
– Doprawdy, Panie West?
Nagłe szarpnięcie przykuło uwagę Kate. Samochód wjechał na lód
i wpadł w poślizg. Oderwała nogę od pedału gazu i skręciła. W ciągu
kilku sekund znaleźli się z powrotem na autostradzie, ale serce Kate biło
jak oszalałe.
Ben westchnął, wpatrzony w słup, na którym omal nie wylądowali.
– Byliśmy blisko – stwierdził.
– Zbyt blisko – mruknęła Kate. Nie pokonali nawet połowy drogi,
a warunki pogarszały się z minuty na minutę. Zwolniła i wlekli się teraz
– według nowojorskich norm – jak zmęczony żółw. Będzie dobrze, jeżeli
dojadą do Wilton około północy.
– Utkniemy w tym śniegu – powiedział Ben, obserwując jej
rozpaczliwe wysiłki. – Nie ma pani jakiegoś urządzenia do usuwania
ś
niegu?
– Niestety, nie. – Kate nie odrywała spojrzenia od drogi.
– Arnie nie ma zbyt dużo pieniędzy, a poza tym uważa, że w
Nowym Jorku śnieg nie pada. Nie ma prawa.
– Jeżeli pani tego nie zauważyła, to przypomnę, że nie jesteśmy
już w Nowym Jorku.
Kate rzuciła mu urażone spojrzenie. Jej oczy mówiły wyraźnie: A
czyja to wina?
– W porządku, ma pani rację. Jazda taksówką do Connecticut
akurat teraz nie była moim najlepszym pomysłem.
Jeśli miały to być przeprosiny, to były mało przekonujące i
zdecydowanie spóźnione. Gdyby West wpadł na ten pomysł godzinę
temu, leżałaby teraz w ciepłym łóżku, zamiast walczyć ze śnieżycą.
– Nie zainteresował się pan prognozą pogody? – zapytała ostro. –
Wiedziałby pan, że bezpieczniej byłoby jechać pociągiem.
– A kto ma na to czas? – westchnął Ben, po czym spojrzał na nią
uważnie. – A pani? Siedząc cały dzień w tej taksówce, musiała pani coś
słyszeć o zbliżającej się śnieżycy.
– Pewnie bym słyszała – zgodziła się Kate – gdybym spędziła w
taksówce cały dzień. Zaczynam pracę dopiero o szóstej.
– O szóstej? – Ben zesztywniał. – Niech pani mi nie mówi, że jest
pani jedną z tych ambitnych aktoreczek, które spędzają całe dnie chodząc
na niezliczone zdjęcia próbne, po których zawsze odpadają?
– Niezupełnie – odparła sucho Kate. – Ale domyślam się, dlaczego
pan tak uważa. Pan chyba sądzi, że kobieta stanowi tylko element
dekoracyjny?
– Nigdy nie wygłaszałem podobnych opinii!
– Nie musiał pan. Pana postępowanie mówi samo za siebie. Nie
czytałam „National Investigator”, panie West, ale zwykle przeglądam
„Daily News”, w którym ukazał się artykuł Liz Smith o panu.
– Dobry Boże! – Ben ciężko opadł na siedzenie. Niespodziewanie
zdał sobie sprawę, że ich słowny pojedynek wydaje mu się interesujący.
Dawno już nie rozmawiał z równie wygadaną kobietą. Oczywiście, było
jeszcze kilka rzeczy, których powinna się nauczyć.
– Nikt pani do tej pory nie informował, że kiedy rozpoczyna się z
kimś walkę, obowiązuje zasada nazywania przeciwnika po imieniu?
Kate nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– A więc my walczymy, Ben?
Spodobała mu się łatwość, z jaką zaczęła mówić mu po imieniu, i
sposób, w jaki to imię wymówiła – zwięźle i pewnie. Jeszcze bardziej
spodobał mu się jej uśmiech.
– Tak mi się wydaje – odparł. Ku własnemu zdumieniu, wcale nie
był tego pewien. Kiedy przyglądał się Kate, która przygryzając dolną
wargę skupiła się na prowadzeniu, przyczyna niepewności wydała mu się
nagle jasna.
– Albo walczymy, albo flirtujemy.
– Flirtujemy? – roześmiała się szczerze Kate. – Nie ma mowy!
– No, no, no. – Ben usadowił się wygodnie i wziął głęboki oddech,
zamierzając zadać celny cios. – Dobry gracz nie powinien oszukiwać.
Kate zesztywniała. Już po raz drugi ją zaskoczył. Nie miała ochoty
na zawieranie bliższej znajomości z Benjaminem Western, ale też nie
chciała być niegrzeczna.
– Przepraszam, jeżeli cię uraziłam. Jestem pewna, że miliony
kobiet chciałyby z tobą flirtować. Kłopot w tym, że ja nie jestem jedną z
nich.
– To niedobrze.
Kate westchnęła cicho. W cokolwiek by nie grał, nie zamierzała
podejmować tej gry. Doskonale potrafił manipulować ludźmi. Na tym
przecież między innymi polegał jego zawód. Nie oznaczało to jednak, że
ona zatańczy jak on jej zagra.
– Muszę zatankować – zmieniła temat. – Będziemy musieli
zjechać. Postaram się znaleźć czynną stację.
– Jasne – zgodził się Ben. – Wszystko, co zechcesz. Dotarli do
samoobsługowej stacji. Kate wyskoczyła z samochodu i napełniła bak,
po czym wysunęła rękę po pieniądze.
– Kiedy ostatnio coś jadłaś? – zapytał Ben, gdy wróciła do auta.
– Jakiś czas temu – odpowiedziała sucho Kate. Nie widziała
potrzeby wyjaśniania mu, na ilu posiłkach dzisiaj zaoszczędziła. – Chyba
nie chcesz, żebyśmy się teraz zatrzymali?
– Jasne, że nie. Ale pomyślałem, że zanim ruszymy, moglibyśmy
kupić kilka pączków. Ja stawiam.
– Ostatni z wielkich rozrzutników – skomentowała Kate i była
przyjemnie zaskoczona, widząc uśmiech na twarzy Bena Westa.
– Ejże. – Rozłożył ręce w geście bezradności. – Jeżeli nie masz
ochoty na ciepły, pyszny pączek, to już nie moja sprawa.
– W porządku – roześmiała się Kate. – Skoro tak uprzejmie
zapraszasz. Proszę o jeden ciepły, pyszny pączek.
Czekała w samochodzie, podczas gdy Ben poszedł po zakupy. Gdy
wrócił, wydawało się jej zupełnie naturalne, że usiadł na miejscu obok
kierowcy zamiast z tyłu. Tak samo, jak naturalny był śmiech z faktu, że
ich ręce zderzyły się, kiedy równocześnie sięgnęli po pączki.
– Panie mają pierwszeństwo – nalegał Ben.
– Nie, ty pierwszy. Wyjadę na autostradę i dopiero potem zjem.
Gdy znaleźli się już na drodze, szybko uporała się z dwoma
pączkami, popijając je wodą mineralną.
– Podobają mi się damy, które wiedzą, jak należy jeść – zauważył
Ben, gdy Kate oblizywała palce z okruszków.
– A mnie podobają się mężczyźni, którzy nazywają mnie damą. –
Kate chciała, aby zabrzmiało to żartobliwie, ale wyszło wręcz odwrotnie.
Czuła, że patrzy na nią, i odwróciła głowę, by odwzajemnić jego
spojrzenie. Wyraz twarzy Bena złagodniał, ostre linie zmiękły. Zniknął
magnat – pozostał zwykły mężczyzna. Zaczęła się zastanawiać, co
jeszcze może się zdarzyć. Przez krótką chwilę nie mogła oderwać od
niego wzroku.
Gdyby to zrobiła, być może zauważyłaby lód. Nie mieli żadnych
szans, gdy opony zaczęły się ślizgać i samochód stoczył się z drogi.
ROZDZIAŁ 2
– Zobacz, co zrobiłeś!
– Ja? – ryknął Ben. Wyjrzał przez okno i stwierdził, że tkwią w
zaspie. – To ty wpakowałaś nas w ten rów.
– Nigdzie nas nie wpakowałam. – Kate szybko wyłączyła silnik. –
Wierz mi, zawinił samochód.
– Zwalanie na samochód nic nie da. – Ben klął głośno, próbując
otworzyć drzwi.
– To wszystko przez nagłą utratę rozumu – mruknęła do siebie
Kate, przypominając sobie przeciągłe spojrzenie sprzed kilku minut.
Patrząc teraz na zaczerwienioną, rozzłoszczoną twarz Bena, nie
dostrzegła na niej żadnych śladów poprzedniej łagodności. Zresztą może
jej się wtedy tylko wydawało?
– Zamierzam się wydostać i sprawdzić, czy wszystko jest tak źle,
jak wygląda – burknął Ben.
– Nie bądź śmieszny. – Kate zerknęła na jego buty z drogiej,
miękkiej skóry. Z pewnością nadawały się wyłącznie do chodzenia po
dywanach. – Zniszczysz sobie buty, a poza tym to ja jestem kierowcą i ja
nas stąd wyciągnę.
Wiedząc, że będzie próbował protestować, Kate otworzyła drzwi i
pośpiesznie wygramoliła się z samochodu. Było gorzej, niż się
spodziewała. Obydwa prawe koła zagrzebane były w śniegu. Nawet
gdyby posiadali odpowiednie narzędzia – a przecież ich nie mieli – nie
było żadnej gwarancji, że zdarte opony będą nadawać się do dalszej
jazdy.
Przedzierając się przez zaspę, Kate dotarła do tylnej części
samochodu i oparła się o karoserię. Wóz nawet nie drgnął. Bez wątpienia
znaleźli się w pułapce.
Rozejrzała się po okolicy. Po obu stronach szosy rozciągał się las.
Wcześniej mijali jakieś domy, tutaj jednak było pustkowie.
– No i jak? – spytał Ben.
– Kiepsko. Nawet nie próbuj wychodzić. Dzisiaj już nigdzie nie
pojedziemy.
– Jesteś pewna?
– Jak najbardziej. – Kate podeszła i wyjęła kluczyki ze stacyjki. –
Opony są zniszczone, a samochód zarył się głęboko w śniegu. Jedyne
narzędzia, jakie posiadamy, to nasze własne ręce, więc odkopanie
samochodu może nam zająć kilkanaście godzin. Najlepiej będzie, jeżeli
poczekamy na pług śnieżny, który przyjedzie jutro rano.
– Rozumiem – skrzywił się Ben. Przekreślało to całkowicie szanse
na spokojną noc, którą zamierzał spędzić w swoim wiejskim domu.
Zobaczył, że Kate odchodzi. – Gdzie idziesz?
– Chcę sprawdzić, czy gaźnik nie jest zapchany – wyjaśniła Kate
przyklęknąwszy za samochodem. – Będziemy musieli włączyć silnik,
ż
eby nie zamarznąć.
– A co z bagażnikiem? Może znajdziesz tam coś, co mogłoby się
nam przydać?
– Właśnie zamierzałam sprawdzić.
Ben zatęsknił do swojej smukłej czarnej limuzyny, luksusowo
wyposażonej, począwszy od maleńkiej, dobrze zaopatrzonej lodówki, a
skończywszy na odbiorniku telewizyjnym. Rozejrzał się po wnętrzu
taksówki i potrząsnął głową z niesmakiem.
– Hej! – krzyknęła Kate. Z jej głosu biło zadowolenie. Zatrzasnęła
klapę od bagażnika i wśliznęła się do samochodu. – Znalazłam koc.
Ben przyjrzał się zniszczonej, poplamionej tkaninie, którą
trzymała w rękach. Wyglądało na to, że mole odwaliły kawał solidnej
roboty.
– I to wszystko? – zapytał.
Uśmiech zniknął z twarzy Kate. Radość ustąpiła miejsca irytacji.
Wizja nocy spędzonej w środku szalejącej śnieżycy była dla niej równie
nieprzyjemna jak dla niego, ale przynajmniej starała się robić dobrą minę
do złej gry.
– Szczerze mówiąc – burknęła – była tam jeszcze opona i jakieś
przewody, ale pomyślałam, że to cię raczej nie zainteresuje.
Ben przestał się złościć. Przecież w końcu to nie jej wina, że byli
uwięzieni w zaspie. Cóż, przynajmniej nie tylko jej wina.
– Masz rację – przyznał, starając się, aby jego głos brzmiał
uprzejmie. – Koc rzeczywiście bardzo się przyda.
Kate spojrzała na niego z niesmakiem.
– I to jeszcze jak, mądralo! Jeżeli jeszcze nie przyszło ci to do
głowy, to wiedz, że nad ranem będzie cholernie zimno. Gdyby jednak się
okazało, że jesteś zbyt wybredny, aby skorzystać ze starego, wojskowego
koca, to już twoja sprawa. Na pewno nie moja.
Zdecydowanym ruchem owinęła się szczelnie kocem.
– Już mi lepiej – oznajmiła. – Cieplutko i przyjemnie. Ben
obserwował, jak Kate stara się sprawiać wrażenie beztroskiej i
zadowolonej, ale zachował uśmiech dla siebie. Ta dama nie pozwalała z
siebie kpić – nawet jemu. Z jakiegoś powodu bardzo mu się to podobało.
– Cóż – spytał – podzielimy ostatniego pączka, czy będziemy
rzucać monetą?
Głód dawał się Kate we znaki. Pączki, które zjadła wcześniej,
tylko zaostrzyły jej apetyt, a teraz żołądek gwałtownie domagał się
jedzenia.
– Dżentelmen zaofiarowałby mi całego pączka – spróbowała.
Ben parsknął krótkim, urywanym śmiechem.
– Dobrze się dla mnie składa, że nie zaliczam się do tej kategorii.
Oboje tu utkwiliśmy, kochanie, i każde z nas dba o własny interes.
– Doprawdy? – Kate uniosła brwi. – A myślałam, że zasada
„najpierw kobiety i dzieci” bardziej pasuje do sytuacji.
Ben pogrzebał w kieszeni i wyciągnął dziesięć centów.
– Orzeł czy reszka? – zapytał podrzucając monetę w górę. – Ty
pierwsza.
Kate śledziła, jak Ben łapie monetę i kładzie ją na grzbiecie
drugiej dłoni.
– Reszka – powiedziała w końcu i uśmiechnęła się z
zadowoleniem, kiedy Ben odsłonił monetę i okazało się, że wygrała.
Wzięła torebkę, wyciągnęła ostatniego pączka i trzymała go przed
sobą, wpatrując się w niego z zachwytem niczym kolekcjoner studiujący
rzadki okaz ze swoich zbiorów.
– Pewnie nie zgodzisz się na jeszcze dwa rzuty? Wygrywa ten, kto
trafi dwa razy na trzy.
– Nie ma mowy.
– A co powiesz o jeszcze jednym rzucie? Wszystko albo nic.
– Wybacz, wielki rozrzutniku. – Kate zerknęła na jego puste
dłonie. – Ale z tego miejsca nie widzę, żebyś miał coś do zaoferowania.
– Cóż, na twoim miejscu nie byłbym taki pewien. – Ben ponownie
sięgnął do kieszeni płaszcza. – Mogę nie mieć pączków, ale mam za to
coś innego.
Kate zastanawiała się, czy nie powinna czuć się urażona, ale tak
naprawdę była rozbawiona.
Przygwoździła go uważnym, ciężkim spojrzeniem.
– Próbuje mnie pan przekupić, sir?
– Może. – Ben niedbale otworzył portfel.
Chociaż Kate postanowiła nie dać znać po sobie, jakie wrażenie
zrobiła na niej zawartość portfela, jej oczy rozszerzyły się. Od początku
zamierzała podzielić się z nim pączkiem. Była pewna, że gdyby on
wygrał, zachowałby się tak samo. Ale teraz, widząc jak Ben niedbale
przerzuca banknoty, poczuła dziwny ucisk w żołądku. Ten człowiek miał
przy sobie wystarczająco dużo pieniędzy, żeby opłacić cały semestr na
uniwersytecie – pieniędzy, na które ona musiała zarabiać pracując dzień i
noc i oszczędzając, ile się da. Chyba nie mówił serio?
Do diabła z jej skrupułami! I tak nigdy się nie dowie.
– Odłóż portfel – rzuciła przez zęby.
– Go? – Ben ujrzał gniew w jej oczach.
– Powiedziałam, odłóż go. Tu ci nie będą potrzebne pieniądze.
Rozerwała pączek na dwie części. – Masz, weź.
– Nie. Ty wygrałaś. Należy do ciebie, chyba że wypracujemy jakiś
rozsądny kompromis.
– Na litość boską! – Kate wepchnęła mu połówkę pączka w rękę. –
Weź to, dobrze?
Ben przyjął pączka i jadł go powoli, wciąż patrząc na Kate.
– Wiem, że spędzanie nocy w taki sposób nie należy do
przyjemności – powiedział, gdy oboje skończyli jeść. – Ale może
mogłabyś mi wyjaśnić, dlaczego jesteś taka wściekła?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Jasne. Minutę wcześniej, omal mnie nie uderzyłaś. Gdybym nie
przyjął tego pączka, pewnie wepchnęłabyś mi go do gardła.
– Nie bądź śmieszny. Nigdy bym tego nie zrobiła. Ben był
zaniepokojony łatwością, z jaką mu umykała.
Przywykł do obcowania z ludźmi, którzy liczyli się z jego pozycją
i możliwościami, reagując na nie szacunkiem lub strachem. Dlaczego z tą
– jego spojrzenie zlustrowało postać w dżinsach – z tą kobietą nie dawał
sobie rady?
– Słuchaj – ciągnął z irytacją. – Jestem równie zdenerwowany tą
sytuacją jak ty. Ale wygląda na to, że będziemy musieli spędzić razem
jeszcze jakiś czas. Moglibyśmy przynajmniej zachowywać się wobec
siebie w uprzejmy sposób.
– Ja zachowuję się bardzo uprzejmie – warknęła Kate. Wiedziała,
ż
e ulega emocjom, a to jeszcze bardziej ją rozwścieczało. – I będę się tak
zachowywać, dopóki będziesz trzymał portfel w ukryciu.
– A więc to o to chodzi. – Ben odprężył się. – Powiedz, czy chodzi
konkretnie o moją skromną osobę, czy to ogólne uprzedzenie do
każdego, komu przydarzy się mieć trochę pieniędzy?
– Nie umiałabym nawet powiedzieć, ile to jest „trochę pieniędzy”.
– Pierwszy milion przychodzi ciężko – wzruszył ramionami Ben. –
Potem już wszystko jest łatwiejsze.
Kate przyglądała mu się z niedowierzaniem.
– Widzisz? Na tym właśnie polega cały problem. Masz tak dużo
pieniędzy, że straciłeś kontakt z życiem, ze zwykłymi ludźmi. Pierwszy
milion przychodzi ciężko – powtórzyła i potrząsnęła głową. – Dosyć
tego!
– Przepraszam. Nie chciałem cię obrazić.
Ku zdumieniu Kate, przeprosiny brzmiały szczerze. Przecież w
końcu powiedziała mu tylko prawdę. Czemu więc nagle poczuła się tak
głupio? Miała rację czy nie?
– Nie mówmy już o tym. – Kate otuliła się szczelniej kocem. Nie
była pewna, czy po to, aby się ogrzać, czy też osłonić przed nim. – Chyba
jestem trochę zbyt drażliwa na tym punkcie.
– Dlaczego?
– Jak na człowieka, który płaci innym, żeby myśleli za niego,
zadajesz mnóstwo pytań.
– Czemu nie? – odparł Ben. – Mamy mnóstwo czasu i nic do
roboty. Chyba że – dodał, przyglądając się parze wydobywającej się z
jego ust przy każdym słowie – chyba że chcesz zająć się liczeniem
baranów, zanim całkiem zamarzniemy.
– Jest coraz zimniej, prawda? – Sięgnęła do kieszeni dżinsów,
wyjęła kluczyki i włożyła je do stacyjki. – Na szczęście mamy pokaźny
zapas benzyny. Możemy włączać silnik, kiedy nam się tylko spodoba.
– To jedna możliwość?
– A jest jakaś inna? – Kate odwróciła się w jego stronę.
– Myślałem, że mogłabyś użyczyć mi kawałka koca. Ben
uśmiechnął się rozbrajająco. Kate zabiło żywiej serce. Potraktowała to
jako ostrzeżenie.
– Przecież ci proponowałam – przypomniała. – Ale, o ile
pamiętam, odrzuciłeś moją propozycję.
– Zapytaj jeszcze raz.
Głos Bena był niski i zmysłowy. Ostatnim razem, kiedy użył
swojego czaru, wpakowała ich do rowu. A to pewnie było drobnostką w
porównaniu z tym, co mogłoby wydarzyć się teraz.
– Dlaczego wydaje mi się, że składasz mi propozycję nie do
odrzucenia?
– Może dlatego, że tak istotnie jest? Ben pociągnął za koc i
rozłożył go.
– Przesuń się – mruknął moszcząc się koło niej. – Jest mnóstwo
miejsca dla nas obojga, pod warunkiem że nie masz nic przeciwko temu,
ż
e będziemy trochę przytuleni.
Przytuleni? To nie było właściwe słowo. Bardziej pasowało tu
określenie: ściśnięci, stłoczeni.
– Widzisz? – Ben objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. –
Miałem rację, że to dobry pomysł.
– Rzeczywiście.
– Jedna rzecz, która przemawia na korzyść tych starych taksówek,
to ich miękkie i wygodne siedzenia.
– Ale z pewnością nie tak wygodne jak te w twojej limuzynie –
przypomniała Kate. Niezależnie od tego, jak czuła się w tej chwili,
bariery między nimi były nie do sforsowania. śyli w dwóch różnych
ś
wiatach. – Pewnie ten twój lincoln nigdy nie wylądowałby w takim
miejscu.
– Pewnie nie – zgodził się Ben i przysunął się bliżej. – Ma
specjalne opony, dostosowane do jazdy po śniegu i lodzie.
Kate spojrzała na niego i zobaczyła, że się uśmiecha. Powoli jej
niechęć ustępowała. Nie dopuszczała nawet myśli o tym, dlaczego tak się
działo.
– A poza tym – ciągnął Ben. – Jeżeli jeszcze tego nie zauważyłaś,
to wiedz, że jestem człowiekiem, który uwielbia trudności. Lubię
sytuacje, z których pozornie nie ma wyjścia, a które w efekcie mogę
próbować obracać na własną korzyść.
– O, doprawdy? – zachichotała Kate. – Cóż, proszę bardzo. Jeżeli
możesz odnieść jakąś korzyść z siedzenia w taksówce na poboczu
podczas nocnej śnieżycy, to moje gratulacje.
– Jeszcze sam nie wiem, co z tego wyniknie, ale nie wygląda to
wcale tak źle. – Ben przysunął się jeszcze bliżej. – Daj spokój
zmartwieniom i spróbuj się odprężyć.
Odprężyć! Była zbyt odprężona. Nie chciała opierać się o Bena,
wdychać zapachu znakomitej wody toaletowej, czuć się bezpiecznie w
jego ramionach. Ale jakoś nic nie mogła na to poradzić.
Wstała dziś o szóstej rano, pracowała osiem godzin w butiku, a
potem zmagała się z ruchem ulicznym na Manhattanie. Jej ciało
domagało się odpoczynku. Przymknęła oczy, słysząc, jak szepcze jej coś
do ucha.
– O wiele lepiej...
Mężczyźni, pomyślała sennie Kate. Tak łatwo ich przejrzeć.
– A teraz – ciągnął Ben tym samym łagodnym tonem – powiedz
mi, skąd się bierze u ciebie ta niechęć do bogatych.
Kate otworzyła oczy. Powinna była się domyślić, że ten człowiek
nie zwykł zostawiać spraw własnemu biegowi. Była jednak zbyt
zmęczona i zbyt śpiąca, żeby się opierać i wykłócać.
– Budynek O’Dwyera – powiedziała. Poczuła, że Ben zesztywniał.
– Połowa lat siedemdziesiątych. Pamiętasz?
– Tak – odrzekł krótko i czekał, co Kate powie dalej.
– To była stara kamienica na Brooklynie. Moja babcia mieszkała
tam przez pięćdziesiąt lat, aż do momentu, kiedy dom został zburzony,
aby mógł tam powstać biurowiec. Babcię eksmitowano – westchnęła z
goryczą Kate. – Podpisała papiery, których nie rozumiała, a które
wcisnął jej człowiek pracujący dla jakiegoś potentata.
– Projekt „West” – przypomniał cicho Ben.
– Babcia zamieszkała z nami. Nie miała dokąd pójść. Wszystko, co
się dla niej liczyło – sąsiedzi, sposób życia, niezależność – zniknęło w
jednej chwili.
– Przykro mi.
– Mam nadzieję. Sytuacja pozwalała na wykorzystywanie
biednych, a ty skorzystałeś z okazji. Ale to chyba nie jest powód do
dumy.
– Nie tylko lokatorzy zostali oszukani – zauważył Ben. Nie myślał
o tym od lat, ale wspomnienie było na tyle żywe, że znów poczuł
wściekłość. – Gdybym mógł cofnąć czas! Wtedy nic nie mogłem zrobić.
– Na budynku widniało twoje nazwisko. Niezależnie od intencji, to
ty jesteś odpowiedzialny.
Ben wycofał się z podejmowania prób wyjaśnień i nagle Kate
poczuła się odtrącona. Nie przywykła do takich odczuć, tym bardziej że
była to reakcja, jakiej najmniej spodziewała się w tych okolicznościach.
Odezwała się zirytowana:
– Jesteś na szczycie, Ben, i widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć.
Wierz mi, że z dołu wygląda to o wiele mniej przyjemnie.
Jak ona śmie oceniać jego życie? Tak naprawdę niewiele wie o
tym, co się naprawdę wtedy wydarzyło. Nawet nie raczyła go wysłuchać.
Z góry postanowiła ocenić go jak najgorzej.
– Myśl sobie, co chcesz – odpowiedział zimno. – Nie muszę
usprawiedliwiać się przed nikim.
– Nie, nie musisz.
Co ją to obchodziło? Ben żył w swoim świecie, a ona w swoim.
Ponadto z pewnością niewiele znaczyła dla niego jej opinia, jeżeli w
ogóle znaczyła cokolwiek. A teraz była już zbyt zmęczona, aby ciągnąć
to dłużej.
Oparła się o siedzenie i zamknęła oczy.
– Posłuchaj, czy moglibyśmy odłożyć naszą sprzeczkę na
stosowniejszą porę? – zapytała. – Jestem piekielnie zmęczona. Jedynym
moim pragnieniem w tej chwili jest zapaść w sen.
Złość Bena wyparowała natychmiast. Kate wyglądała tak krucho i
delikatnie. Blada skóra błyszczała w słabym świetle księżyca. Pod
zamkniętymi oczami rysowały się głębokie cienie.
W chwilę później Kate zaczęła oddychać głęboko i równo. Spała z
głową opartą na siedzeniu. Baseballowa czapka zsunęła się, uwalniając
gęste, kasztanowe włosy, które spłynęły swobodnie na ramiona. Ben miał
ochotę zanurzyć palce w ich połyskującej gęstwinie.
Nagle, zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi, zaczął delikatnie
gładzić jej policzek. Westchnęła cicho, ale nie obudziła się. Teraz już
ś
mielej Ben obrysowywał końcem palca kształt jej wydatnych ust.
Ś
piąca Królewna, pomyślał i żachnął się lekko, kiedy uświadomił
sobie, że przy takim założeniu jemu przypada rola księcia. Niech Bóg
broni! Tym bardziej że w tej bajkowej księżniczce była łagodność, której
próżno byłoby szukać u Kate Hallaby. Nauczyła się walczyć i nauczyła
się tego nadzwyczaj dobrze. Przynajmniej jeśli chodzi o niego, nie
przepuściła żadnej okazji.
Wyraźnie go nie akceptowała. Wychodziła z siebie, żeby mu to
okazać w sposób, nie pozostawiający żadnych złudzeń. On także już
wiedział, co o niej myśleć – wyszczekana osóbka. Różnili się od siebie
pod każdym niemal względem. Gdyby nie zbieg okoliczności, nigdy by
się nawet nie spotkali i po dzisiejszej nocy prawdopodobnie więcej się
nie zobaczą.
Nic dla siebie nawzajem nie znaczą, pomyślał stanowczo Ben. Byli
tylko dwojgiem obcych ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się w tym
samym miejscu i czasie. Dlaczego więc tak bardzo pragnął pochylić się
nad nią i skraść pocałunek?
I wtedy Kate poruszyła się we śnie i przybliżyła twarz do jego
ramienia. Ben objął ją mocno. Delikatnie ujął róg koca i otulił
dziewczynę szczelnie aż pod brodę.
– Mmm. – Kate uśmiechnęła się sennie, przysuwając się jeszcze
bliżej. – Dobranoc, Barry.
Barry! Ben sztywniejąc cofnął rękę. śadna z jego kobiet nie
pomyliła go z nikim innym. Ta myśl zaniepokoiła go. śadna z jego
kobiet?
– Kocham cię – wymruczała Kate tym samym sennym tonem i ku
własnemu zdumieniu Ben poczuł, jak ogarnia go ogromna fala czułości.
Ta deklaracja poruszyła w nim jakąś ukrytą strunę, wzbudzając emocje,
które powinny pozostać uśpione.
Ujmując twarz Kate w dłonie, Ben pochylił się nad nią. Przez
chwilę jego usta znajdowały się tuż nad jej wargami. Znów uśmiechnęła
się sennie i wiedział już, że jest zgubiony.
Usta dziewczyny były gorące i chętne. Kiedy mocniej przycisnął
wargi, Kate natychmiast zareagowała. Przez moment poczuł się winny,
ale uczucie to szybko zniknęło, gdy zaczęła oddawać mu pocałunki. Był
oszołomiony.
Nagle Kate odsunęła się od niego. Otworzyła oczy i w chwilę
potem próbowała zorientować się w sytuacji.
– Ben? – spytała niemalże szeptem.
– Jestem tutaj, Kate. Potrząsnęła nieznacznie głową.
– Widzę – powiedziała. Rzeczywiście, trudno było nie zauważyć
tego, skoro leżeli przytuleni do siebie. Nie zważając na uśmiech Bena,
powoli wyplątywała się z jego objęć. – Co... Kiedy... Czy my...?
– Czy my... O co ci chodzi?
– Nie wiem – przyznała Kate. – Chyba musiało mi się coś
przyśnić.
– Nie – odpowiedział cicho Ben, równie zaskoczony sytuacją jak
ona. – To chyba mnie się coś przyśniło.
– Co?
– Nieważne – odrzekł. W półmroku Kate dostrzegła jego uśmiech.
– Śpij.
– Nie mogę – zaprotestowała Kate, ale powieki już jej opadały. –
Muszę czuwać, żeby włączać ogrzewanie. W przeciwnym wypadku
zamarzniemy.
– Nie przejmuj się. – Ben pogłaskał ją delikatnie po włosach.
Zasypiając, Kate usłyszała z oddali jego głos. – Zaopiekuję się tobą.
ROZDZIAŁ 3
– Hej, proszę pani! Proszę się obudzić!
Kate z trudem otworzyła oczy. Oślepił ją blask porannego słońca.
Usłyszała stukanie. Co się tu działo?
Benjamin West leżał w poprzek siedzenia. Głowa i ramiona
mężczyzny spoczywały na jej udach. Koc, którym oboje byli przykryci,
zsunął się na podłogę. Wyglądało na to, że Benowi jest wyjątkowo
wygodnie. Jedną rękę przewiesił przez jej nogi, a drugą podpierał
policzek. Ciemne włosy mężczyzny były zmierzwione, krawat
rozluźniony. Na szczęce pojawił się cień zarostu.
Wyglądał wspaniale.
I co ona miała z tym robić?
– Ejże, czy pani mnie słyszy?
Kate podskoczyła, kiedy pukanie rozległo się tuż koło jej ucha.
Odwróciła głowę i gwałtownie zamrugała oczami, żeby odgonić zjawę.
Nic to jednak nie pomogło. Nie zniknęła przyciśnięta do szyby rumiana
twarz w futrzanej czapce. Gdyby nie szyba, dotykaliby się nosami. Nie
opodal Kate ujrzała pług śnieżny. Nagle wszystko zaczęło nabierać
sensu.
– Potrzebuje pani pomocy czy nie?
– Tak – krzyknęła Kate. – Oczywiście! Wyciągnęła rękę i uchyliła
okno, wpuszczając mroźne powietrze do środka. Usłyszała cichy
pomruk. Nawet nie spojrzała w stronę Bena. Później z nim porozmawia.
– Mógłby mnie pan stąd wyciągnąć? – zapytała z niepokojem. –
Spędziliśmy całą noc w tej śnieżycy.
– Drogę zamknięto o drugiej, dlatego nikt tędy wcześniej nie
przejeżdżał. Ma pani linkę?
– Może. – Kate odsunęła koc i wydostała się z samochodu. Nie
obejrzała się i nie zamieniła z Benem ani słowa. Co zresztą miała mu
powiedzieć?
Nawet jej babcia – ekspert od etykiety – pewnie nie wiedziałaby,
jak powinna zachować się w takiej sytuacji. Było coś żenującego w tym,
ż
e spędziła noc w ramionach przypadkowo poznanego mężczyzny. A
ponadto zaskoczyło ją odczucie, jakiego doznała budząc się obok Bena,
zwłaszcza że noc wypełniona była takimi marzeniami...
– Zajrzę do bagażnika – poinformowała. – Wydaje mi się, że
widziałam tam wczoraj linkę.
Delikatny i puszysty śnieg sięgał jej aż po kostki. Nawet za
pomocą linki wyciągnięcie samochodu nie będzie łatwe.
Uniosła klapę i spostrzegła siedem metrów grubej linki.
– Proszę – powiedziała. – Czy to będzie się nadawało?
– Chyba nie ma innego wyjścia, prawda? – spytał jakiś głos tuż za
nią.
Kate wyprostowała się powoli. Nie musiała sprawdzać, kto to
mówi. Kierowca nadal stał przy drzwiach, ale auto było puste. Zresztą
kogo próbowała oszukać? Po wspólnie spędzonej nocy rozpoznałaby ten
głos wszędzie.
– Wstałeś – zauważyła błyskotliwie.
– Bystra jesteś – odparł Ben. – Trzeba ci to przyznać. Nie musiała
nawet patrzeć na niego, żeby wiedzieć, że się uśmiecha.
– Pomóc ci?
– To nie jest konieczne.
– Nie o to pytałem.
– Zniszczysz buty...
– Za późno, żeby się o to martwić. – Ben zerknął na oblepione
ś
niegiem mokasyny.
– Ale złapiesz zapalenie płuc...
Wyciągnął rękę i wyjął z jej rąk splątaną linkę. Sprawnie owinął ją
sobie dookoła ramienia.
– Zawsze jesteś rano taka kłótliwa? Czy dzisiaj zaistniały
szczególne okoliczności?
Kate spojrzała na niego ponuro.
– Dzisiaj zaistniały szczególne okoliczności – rzuciła ostro. To
powinno mu zamknąć usta. I rzeczywiście. Odrzucił głowę do tyłu i
wybuchnął gromkim śmiechem.
– Masz tupet, wiesz? – stwierdziła, po czym zatrzasnęła bagażnik.
– Poza tym jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe, jak możesz być w
tak dobrym humorze po takiej nocy.
– To dar Boży.
– Bez wątpienia.
– A poza tym zazwyczaj jestem w wesołym nastroju.
– Jasne – odparowała słodko Kate. – Założę się, że zaraz
spróbujesz sprzedać mi most brooklyński.
– Jeżeli o to chodzi...
Z niezrozumiałych powodów Kate była tak zirytowana, że chętnie
by go uderzyła. Być może zrobiłaby to nawet, gdyby nie podszedł do
nich kierowca.
– Mam wam pomóc czy rezygnujecie? – zapytał zniecierpliwiony.
– Nie będę tu tracił całego dnia.
Kiedy Ben zajął się mocowaniem linki, Kate naprowadzała
kierowcę pługa w pobliże taksówki. Gdy oba pojazdy znalazły się w
dostatecznej odległości od siebie, dała znak do zatrzymania i przyłączyła
się do Bena.
– Usiądź za kierownicą i prowadź – rozkazał, gdy skończyli. – Ja
popchnę z tyłu. Chociaż ten pług ma mocny silnik, to jednak
podejrzewam, że będą kłopoty z wyciągnięciem nas stąd.
– Zgadzam się z tobą i dlatego uważam, że ty właśnie powinieneś
prowadzić, a ja pchać.
– Nie bądź śmieszna. Jestem o wiele silniejszy.
– Owszem – łagodnie zgodziła się Kate. – Ale twoje mokasyny są
ś
liskie, a poza tym bez rękawiczek odmrozisz sobie ręce.
Ben zacisnął usta i spojrzał na nią gniewnie. Nigdy jeszcze nie
spotkał kobiety, która by tak bardzo lubiła się sprzeciwiać.
– Spróbuję – stwierdził.
– Ale Ben...
Otworzył drzwi i zdecydowanym ruchem wepchnął ją do
taksówki.
– To mi dopiero osiłek! – warknęła, ale mężczyzny już przy niej
nie było.
Ben mamrocząc wściekle pod nosem odszedł na tył samochodu.
Poprzedniej nocy musiał chyba oszaleć! Jak mogła oczarować go ta
uparta, zawzięta kobieta? Dzięki Bogu, że już nigdy więcej się nie
zobaczą. Prawdopodobnie zwariowałby, gdyby ciągle miał z nią do
czynienia.
– Gotowi? – wrzasnął kierowca pługu.
– Ruszamy! – odkrzyknął Ben.
Kate wystawiła przez okno rękę z kciukiem skierowanym do góry.
Przy akompaniamencie wycia silnika pług powoli ruszył z miejsca. Lina
pomiędzy pojazdami napięła się, ale taksówka ani drgnęła. Koła obracały
się w miejscu, chociaż Ben napierał na samochód całym ciężarem.
W końcu koła przestały buksować i samochód ruszył do przodu.
Przejechał kilka metrów i stanął kołysząc się. Wewnątrz Kate walczyła z
kierownicą, podczas gdy pług powoli ciągnął taksówkę, aż wreszcie
ustawił ją na świeżo oczyszczonej drodze.
Kate westchnęła z ulgą i wyłączyła silnik, po czym zerknęła w
lusterko. Przez chwilę w ogóle nie mogła dostrzec Bena. Potem
uświadomiła sobie, że dwa ciemne przedmioty wystające z zaspy były
jego stopami.
Tłumiąc chichot otworzyła drzwi i pobiegła na pomoc. Szybko
zorientowała się, że jej pasażer jest cały i zdrowy, chociaż uwięziony w
głębokim śniegu.
– Jeżeli powiesz „A nie mówiłam”, kopnę cię – rzucił gniewnie
Ben.
– Ani mi to w głowie. – Kate podeszła bliżej. Kiedy opony złapały
podłoże, Bena odrzuciło do tyłu i wylądował w zaspie śniegu. Wyglądało
na to, że im energiczniej próbował się z niej wydostać, tym głębiej
zagrzebywał się w miękkim puchu.
– Pomożesz mi wreszcie?
– Zastanawiam się – uśmiechnęła się Kate.
– Zastanawiaj się szybciej. Tu jest cholernie zimno.
– Szkoda, że nie jesteś ubrany stosownie do sytuacji. Ben machnął
nogą w jej kierunku.
– Nie zapominaj, że cię ostrzegałem.
Kate zachichotała, ale przezornie cofnęła się. Nie wyglądał na
kogoś, kto zamierza spełnić swoją groźbę, ale mógł zmienić zamiary. Kto
wie? Myśl o tym sprawiła, że roześmiała się na całe gardło.
– Boże, jak ty wyglądasz! Szkoda, że nie mam aparatu
fotograficznego.
– Szkoda, że nie trzymam rąk na twojej szyi – mruknął Ben.
– Co?
– Nic, nic takiego – odpowiedział uprzejmie. Jeśli ona zaraz nie
wydostanie go stąd, to on... co może zrobić? Wyobraźnia nie zawiodła go
– sięgnął po jedyną broń, jaką miał pod ręką.
Kate nie od razu zorientowała się w zamiarach Bena. Jeszcze
ś
miała się głośno, kiedy kula ze śniegu trafiła ją w czubek głowy.
– Celny rzut. – Spojrzenie w kierunku Bena upewniło ją, że
przygotowuje się do następnego.
– Potrafię jeszcze lepiej, więc może mogłabyś ponownie rozważyć
kwestię wydostania mnie stąd.
– Groźby? – Kate starła śnieg z policzka. – Mój Boże, jak nisko
upadliśmy.
– I upadamy coraz niżej – poinformował ją Ben, zagłębiając się w
ś
niegu. – A teraz pośpiesz się i pomóż mi.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
– Bez wątpienia.
Powinienem być wściekły, pomyślał Ben, kiedy Kate wyciągnęła
wreszcie rękę i pomogła mu stanąć pewnie na nogach.
Zawsze uważał gniew za uczucie niepożądane, dlatego też jego
motto brzmiało: Nie złość się, bądź zrównoważony.
– No, no – mruknęła Kate, z trudem powstrzymując się od śmiechu
na widok Bena. Zniknął bez śladu elegancki światowiec, a jego miejsce
zajął ktoś zbliżony wyglądem do człowieka śniegu. Trzymała jego rękę
w swojej dłoni, dopóki nie upewniła się, że złapał równowagę i nie grozi
mu powtórny upadek. – Teraz już wszystko w porządku.
– Niezupełnie.
Nadal nie puszczał jej ręki. Próbowała uciec, ale było za późno.
Nagle poczuła za kołnierzem śnieg. Zaczęła krzyczeć.
– Ty... ty podstępny szczurze!
Odskoczyła gwałtownie i zgarnęła z ziemi biały puch, ugniatając
go szybko. Czy to miał być jego sposób wyrażania wdzięczności? O,
tego na pewno mu nie przepuści.
Pierwsza kula uderzyła go w środek klatki piersiowej, zostawiając
dużą, białą plamę, ale następna tylko musnęła ramię. Zataczając się ze
ś
miechu, Ben rzucał w nią śnieżnymi kulami tak długo, aż Kate była
niemal cała w śniegu.
To ja powinnam mieć nad nim przewagę, pomyślała Kate. Przecież
miała zimowe buty i rękawiczki. Jednak ze zdeterminowanego wyrazu
twarzy Bena wyczytała, że nie zamierza tak łatwo się poddać i to
stawiało ich na równych pozycjach.
Kate gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy niespodziewanie trafiła
ją kula, i poczuła, że traci równowagę. Chwilę później siedziała już na
ś
niegu, a Ben pochylał się nad nią z dłońmi pełnymi śnieżnych
pocisków.
– Nie zrobisz tego – zachichotała.
– Czemu nie? – zdziwił się niewinnie.
– Diabeł!
– Najpierw osiłek, potem szczur – zauważył Ben. – A teraz diabeł.
Na szczęście nie jestem łasy na komplementy Kate westchnęła głośno,
przygotowując się na najgorsze.
– No dalej! Jeżeli zamierzasz je rzucić, to zrób to i skończmy już z
tym.
Za chwilę jej ramiona i plecy obsypał śnieg.
– Chodź, Kate. – Ben wyciągnął rękę. – Wstawaj. Ujęła podaną
dłoń i pozwoliła, aby pociągnął ją w górę.
Kilka minut wcześniej ona pomagała mu wstać, ale od tej chwili
coś się między nimi zmieniło. Może sprawiła to obopólna radość
towarzysząca niewinnej rywalizacji w bitwie na śnieżne pociski.
Kiedy Kate stała już na nogach, Ben wciąż przyciągał ją ku sobie.
Nagle znalazła się w jego ramionach. Oparła dłonie o jego klatkę
piersiową. Dziewczyna podniosła głowę i ujrzała, że Ben przygląda się
jej uważnie i czeka. Przytulał ją do siebie tak, jak gdyby nie było nic
niezwykłego w tym, ze stoją po kolana w śniegu na poboczu jakiejś
drogi, bez słowa wpatrując się w siebie.
Tuż obok rozległ się ryk silnika pługa. Kate gwałtownie
odskoczyła do tyłu. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że w czasie kiedy
oni się przekomarzali, kierowca odwiązał linkę i położył ją na masce
taksówki.
– W ogóle o nim zapomniałam – mruknęła.
– Ja też. – Ben pomachał ręką w stronę odjeżdżającego pługa. W
odpowiedzi kierowca zamrugał światłami.
– Nawet mu nie podziękowaliśmy. – Kate potrząsnęła głową. –
Pewnie uważa, że jesteśmy stuknięci.
– Pewnie jesteśmy.
Wahanie w jego głosie sprawiło, że uśmiechnęła się lekko. Była
zadowolona, że on również czuje się trochę zakłopotany całą sytuacją i tą
niespodziewaną bliskością między nimi.
– Daj spokój – powiedziała, wbijając mu palec między żebra. –
Przyznaj, że mieliśmy dobrą zabawę.
– Dziecinną – poprawił ostro Ben, po czym szybko uniósł rękę, jak
gdyby chciał powstrzymać ewentualny protest. – Jeśli znów chcesz mnie
wyzywać, pójdę sobie.
– Ani mi to w głowie. Jeżeli nie potrafisz docenić dobrej zabawy,
to już nie mój problem.
– Sugerujesz, że mój? – Ben uniósł brwi.
– Chyba nie ja pierwsza nazwałam ciebie „pracoholik”
– I zapewne nie ostatnia.
– A więc mógłbyś wziąć to sobie do serca. – Kate otrzepała
spodnie ze śniegu. – Badania wykazują, że ludzie, którzy potrafią
beztrosko się bawić, żyją dłużej.
– Podobnie jak bułgarscy wieśniacy, którzy żywią się jogurtem.
– Może – zastanawiała się przez chwilę. – Ale to nie nimi
przejmuję się w tej chwili.
– A kim? Mną? – Ben z wysiłkiem ukrywał rozbawienie.
– Ty mi płacisz – odpowiedziała Kate, jak gdyby to wszystko
wyjaśniało.
Ben bezradnie rozłożył ręce. Ona mogłaby tak przez cały dzień. Ta
kobieta uwielbiała utarczki. Niezbędne jej były do życia tak, jak innym
jedzenie. Przerwał te rozważania, kiedy zimna woda – pozostałość po
roztopionym śniegu – spłynęła mu wzdłuż kręgosłupa – W porządku –
powiedział w końcu. – Jeśli cię to uszczęśliwi, to się przyznam. To była
dobra zabawa. Jesteś zadowolona?
Kate przechyliła głowę.
1 Jeszcze nie – odparła z uśmiechem. – Ale wkrótce będę.
* * *
W kilka minut udało im się wyprowadzić taksówkę na główną
drogę. Kate rozgrzała silnik i włączyła ogrzewanie.
Ubrania zaczęły schnąć błyskawicznie i zapach mokrej wełny
wypełnił wnętrze samochodu.
Chociaż dochodziła już siódma, autostrada była zadziwiająco
pusta. Kiedy Ben włączył radio, dowiedzieli się, że wszystkie szkoły i
większość biur zamknięto. Automobilistom odradzano jazdę
samochodem ze względu na wyjątkowo złe warunki drogowe.
– To oczywiste – powiedziała Kate, walcząc ze ślizgającym się
autem. Zerknęła na Bena i widząc wyraz jego twarzy, dodała szybko: –
Nie patrz na mnie w ten sposób. Zazwyczaj jestem dobrym kierowcą.
– Z pewnością – odparł ciepło. – Nikt by sobie z tym nie poradził.
Na szczęście to już niedaleko.
Kilka minut później skierował ją na boczną drogę prowadzącą do
Wilton.
– śyjesz tu jak na odludziu, prawda? – zauważyła Kate, gdy Ben
wskazał jej wąską dróżkę pomiędzy drzewami.
– Przyjeżdżam tu, kiedy chcę uciec od wszystkiego. Nauczyłem się
już, że jeśli ludzie mogą cię łatwo znaleźć, to na pewno to uczynią.
– Przecież są telefony.
– Wyłączyłem je.
– I faxy.
– Nie ma dla nich miejsca w moim domu. – Posłał jej ostre
spojrzenie.
Uśmiechnęła się, słysząc, jak gwałtownie wypowiedział te słowa, i
skupiła się na prowadzeniu samochodu. Za oszronionymi drzewami
droga rozszerzała się, ukazując całe piękno okolicy. Przed nimi
rozciągała się rozległa łąka. Pokryta świeżo spadłym śniegiem, lśniła w
bladym słońcu. Migotliwe błyski przebiegały po niewielkiej pokrytej
lodem skałce. Oblepione szronem bezlistne konary drzew połyskiwały w
porannym świetle. Po lewej stronie stał duży dom, zbudowany z
czerwonej cegły, z werandą otoczoną białymi kolumienkami. Chociaż
był piękny, nie dominował nad otoczeniem, wtopiony harmonijnie w
zachwycającą przyrodę w zimowej szacie.
Auto zatrzymało się przed domem i Ben wysiadł. Kiedy otworzył
tylne drzwi, aby wyjąć walizkę, Kate odruchowo zerknęła na licznik.
Wskazywał opłatę z poprzedniej nocy. Z nadmiaru wydarzeń zapomniała
go rano włączyć.
– Coś nie w porządku? – spytał mężczyzna, stając koło niej.
– Nie. – Kate przełknęła ślinę, godząc się w myślach ze stratą.
Ben spojrzał na licznik.
– To niemożliwe – powiedział.
– Jest to bliskie właściwej sumy.
– Nieprawda. – Wyprostował się i wyjął portfel, wręczając jej
kilka banknotów.
– Chyba żartujesz! – parsknęła Kate, starając się nie patrzeć na
pieniądze.
– Dlaczego?
– To za dużo.
– Nie wydaje mi się. – Ben zacisnął dłoń Kate na banknotach. –
Nie zapominaj, że powinnaś mierzyć nie tylko odległość, ale także upływ
czasu. Gdyby licznik był włączony przez wszystkie godziny, pomyśl
tylko o kwocie, jaką bym zapłacił.
– Właśnie taką zapłaciłeś. – Kate spojrzała na pieniądze.
– W porządku. Schowaj je. – Ben poczekał, aż to uczyni, po czym
otworzył drzwi. – A teraz zapraszam do środka. Chcę ci zaproponować
ś
niadanie, zanim odjedziesz.
– Nie mogę – zaprotestowała Kate, chociaż już wyciągnął ją z
samochodu.
– Dlaczego?
– Muszę wracać.
– Już, w tej chwili?
Pewnie powinien pozwolić jej odjechać. Czy nie czekał na to przez
cały ranek? Ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu uznał, że ma
obowiązek ją zatrzymać. Dobre maniery, doszedł do wniosku. Dobre
maniery i zdrowy rozsądek. Tylko ktoś pozbawiony wyobraźni mógłby
wracać w takich warunkach.
– Tak – odpowiedziała Kate. – W tej chwili.
– Nie chcę się z tobą sprzeczać.
– Świetnie. Więc nie rób tego.
Naprawdę musiała wracać. Nie mogła się spóźnić do butiku. Poza
tym ona i Ben byli tylko przypadkowymi znajomymi i nie miała zamiaru
się łudzić, że jest inaczej. Skoro i tak mieli się rozstać, niech się to stanie
jak najszybciej.
– Ale z pewnością jesteś głodna. – Kiedy dotarli do szczytu
schodów, drzwi otworzyły się. Spojrzenie Bena przesunęło się z Kate na
stojącego w progu starszego, łysiejącego mężczyznę. – Dzień dobry,
Parker.
– Sir. – Mężczyzna skinął głową, patrząc na Kate, a potem na
taksówkę. – Proszę wejść, a ja odwołam helikopter.
– Jaki helikopter? – Korzystając z faktu, że Ben pogrążył się w
rozmowie z Parkerem, Kate wysunęła dłoń z jego ręki.
– Zorganizowałem małą ekipę poszukiwawczą. Zastanawiałem się,
gdzie pan jest.
– Jestem dorosły, Parker.
Mężczyzna rzucił mu spojrzenie pełne urażonej godności.
– To nie zmienia faktu, że pan zaginął. Wszystko mogło się
wydarzyć. Pomyślałem, że lepiej będzie sprawdzić.
– Zupełnie słusznie – niechętnie zgodził się Ben. – Więc idź i
odwołaj wszystko. Chwilowo sami o siebie zadbamy. Kiedy skończysz,
podaj śniadanie w jadalni.
Gdy odwrócił się do Kate, zobaczył uśmiech na twarzy
dziewczyny.
– Ekipa poszukiwawcza? – zapytała unosząc brwi.
– Parker lubi przesadzać – wzruszył ramionami Ben. – Ma
skłonność do dramatyzowania.
Kate rozejrzała się po zdobionym sztukaterią holu.
– Wygląda na to, że trafił we właściwe miejsce – stwierdziła.
– Możesz sobie żartować do woli, ale tu jest przynajmniej sucho i
ciepło. Nie mówiąc już o tym, że wszystko jest pod ręką. – Jego
spojrzenie pobiegło niżej. – Pusty żołądek daje się we znaki, prawda?
Rzeczywiście, pomyślała Kate, ale to nie jego sprawa. Ekipa
poszukiwawcza, też coś! Jeżeli potrzebowałaby argumentu, który
uświadomiłby jej dzielące ich różnice, to miała go na wyciągnięcie ręki.
– Posłuchaj. – Zrobiła krok do tyłu. – Doceniam twoją troskliwość,
ale naprawdę muszę już jechać.
– Jeżeli tego chcesz... – Ben zawiesił głos.
– Tak.
– Przynajmniej pozwól mi zapakować ci ciasto albo owoce na
drogę.
Kate była przyjemnie zaskoczona tą propozycją. Nie po raz
pierwszy okazało się, że żywy Benjamin West różni się od jej wyobrażeń
o nim. Nagle poczuła, że uginają się pod nią kolana. Głód i brak snu
dawał się porządnie we znaki. Stanęła w drzwiach, oddychając głęboko.
Liczyła, że zimne powietrze ją orzeźwi. Ale było już za późno. Świat
powoli ciemniał jej przed oczami.
– Ben? – wyszeptała.
Odwrócił się do niej i zobaczyła jego szeroko otwarte oczy.
– Czy mógłbyś mnie złapać?
Wyciągnął ręce. Był to ostatni obraz, jaki utrwalił się w pamięci
Kate, zanim zemdlała w jego ramionach.
ROZDZIAŁ 4
Już po raz drugi w ciągu ostatnich dwunastu godzin Kate obudziła
się z uczuciem, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Tym razem powrót
do rzeczywistości zajął jej tylko moment. Usiadła na łóżku i rozejrzała
się po gustownie umeblowanym pokoju.
Zemdlałam, przypomniała sobie z westchnieniem, i Ben mnie
złapał. A teraz była prawdopodobnie w jednym z gościnnych pokoi.
Budzik na szafce nocnej wskazywał siedemnastą trzydzieści.
Zdumiewające, jak bardzo pomogła jej dodatkowa godzina snu w
miękkim łóżku. Czuła się o wiele lepiej i była wściekle głodna. Problem
łatwy do rozwiązania. Wystarczyło zejść na dół i skorzystać z
wcześniejszej oferty Bena przed powrotem do miasta.
Z cichym okrzykiem Kate wyskoczyła z łóżka. Ben chyba nie
pozwolił jej tu spać cały dzień? Podeszła do okna. Za kępą drzew ujrzała
zachodzące słońce.
Kate schwyciła pulower i szybko wciągnęła go na siebie.
– Dobrze by było rozwalić ten budzik – wycedziła przez zęby. –
Pewnie jemu nigdy coś takiego się nie przytrafiło.
Pomyślała o właścicielu butiku. Warunki umowy były jasno
sprecyzowane. Jeśli któraś z dziewcząt nie mogła przyjść do pracy,
musiała przekonująco wyjaśnić przyczynę nieobecności i wskazać kogoś
na zastępstwo. Dzisiaj Kate nie dopełniła żadnego z tych wymogów.
Być może Ben sądził, że wyświadcza jej przysługę, pozwalając na
tak długi odpoczynek, ale to go wcale nie usprawiedliwia. Podjął decyzję
nie pytając jej o zdanie, a ona zapłaci utratą pracy.
Kate otworzyła drzwi z czapką i płaszczem w dłoni. Na końcu
korytarza dostrzegła schody i gniewnie mrucząc ruszyła w ich kierunku.
* * *
Ben odłożył słuchawkę telefonu i wyciągnął się w fotelu.
Zastanawiał się, czy nie powinien pójść na górę i sprawdzić, co dzieje się
z Kate. Fakt, że spała tak długo i tak głęboko, potwierdził jego
przekonanie, że słusznie postąpił kładąc ją do łóżka. Była kompletnie
wyczerpana, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy.
Kiedy wczoraj postanowił pojechać na wieś, nawet przez myśl mu
nie przeszło, że spędzi tu cały dzień. Nie wpłynęło to niekorzystnie na
jego interesy, ponieważ większość spraw udało mu się załatwić
telefonicznie, a pozostałe odłożył na następny dzień. Już kilkakrotnie
sprawdzał, czy nic nie zakłóca jej odpoczynku. Nie potrafił sobie
odpowiedzieć, co go tam ciągnęło – z pewnością głównie troska o jej
zdrowie, lecz także jakaś dziwna potrzeba, aby być w jej pobliżu.
Kiedy poszedł na górę po raz pierwszy, długo stał w drzwiach,
niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Przed wtargnięciem
powstrzymywało go wspomnienie ostatniej nocy w samochodzie, kiedy
trzymał dziewczynę w ramionach. Może obawiał się swoich pragnień?
Nie odchodził, ponieważ widok spokojnie śpiącej Kate sprawiał mu
niewytłumaczalną radość.
Kate wyzwalała w nim opiekuńczość. Czy powodowała to jej
kruchość, tak odczuwalna, gdy niósł ją po schodach na górę? Czy też
bezkompromisowość, z jaką podchodziła do życia, jak gdyby zdrowy
rozsądek i troska o własne bezpieczeństwo były ostatnimi sprawami,
jakie brała pod uwagę? Ben nie wiedział, skąd biorą się jego odczucia i
niepokoje. Przyzwyczajony do natychmiastowego rozwiązywania
problemów, był zaskoczony, że z tym nie może sobie poradzić, i
postanowił na razie o tym nie myśleć.
Odsunął krzesło i szybkim krokiem podszedł do otwartych drzwi.
Wychodząc z pokoju ujrzał Kate schodzącą na dół.
Cienie pod oczami dziewczyny zniknęły. Długi sen usunął ślady
zmęczenia. Złagodniały zaostrzone przedtem rysy twarzy. Gęste
kasztanowe włosy, wczoraj schowane pod czapką, spadały teraz puklami
na ramiona. Ubranie miała pogniecione i na jednym z policzków
odciśnięty ślad.
Wszystko to nadawało jej wyraz niezwykłej dla Kate miękkości i
bezradności. Już po chwili wrażenie prysło. Dziewczyna utkwiła w nim
zimne spojrzenie, w którym z pewnością trudno byłoby doszukać się
wdzięczności. Oparł się o poręcz w oczekiwaniu ataku z jej strony.
Do diabła, pomyślała Kate, patrząc na niego ze smutkiem. Oto
człowiek, którego lekkomyślne postępowanie skomplikowało jej życie.
Powinna być wściekła... Nie, ona była wściekła, a jednak na widok
Benjamina Westa, czekającego u podnóża schodów, przebiegł ją lekki
dreszcz.
Wcale nie jestem zadowolona, że go widzę, przekonywała siebie.
Cóż, może jednak jestem..., ale naprawdę tylko trochę. Na przekór tym
odczuciom, odezwała się podniesionym głosem:
– Jak mogłeś pozwolić mi spać przez cały dzień? Zobacz, która
jest godzina!
– Siedemnasta czterdzieści pięć – obwieścił Ben, jak gdyby
wszystko było w porządku. – A przy okazji, dobry wieczór.
– Dobry? Nie ma w nim nic dobrego!
Kate odsunęła się, lecz mimo tego stali oddaleni od siebie
zaledwie o kilka centymetrów i dziewczyna przez cały czas miała
ś
wiadomość jego bliskości. Bliskości, która robiła na niej zbyt silne
wrażenie. Zadrżała, kiedy Ben sprawdzając godzinę musnął ją
ramieniem.
Patrzyła na niego i myślała, jak bardzo różni się od większości
mężczyzn, którzy tracili otaczającą ich aurę męskości i siły wraz z
rozluźnieniem krawata i zdjęciem marynarki. Ben nawet w dżinsach i
luźnym swetrze sprawiał wrażenie mocnego człowieka.
– Coś nie w porządku?
– Coś? – Kate spojrzała na niego ze złością. – Wszystko, a nie coś.
– Jak to?
– Przede wszystkim straciłam pracę. A poza tym, Arnie pewnie
szaleje z niepokoju na myśl o tym, że zniknęłam bez śladu z taksówką...
Ben podniósł rękę, żeby jej przerwać, i chyba był zaskoczony, że
mu się to udało.
– Jeżeli tylko tym się przejmujesz, to możesz się uspokoić.
Dzwoniłem rano do Arniego i wyjaśniłem, co się stało. Przestał się
denerwować, kiedy przedstawiłem mu całą sytuację.
Kate aż zmrużyła oczy, usiłując wyobrazić sobie Arniego, który
się nie martwił, ponieważ zamartwianie się leżało w jego naturze. I co
właściwie miał na myśli Ben mówiąc o „przedstawieniu sytuacji”?
– Kazał ci przekazać, że czeka na ciebie – ciągnął Ben – ale
dopiero wtedy, kiedy będziesz wypoczęta i najedzona.
– Tak powiedział?
– Dokładnie.
– Akurat!
– Szczerze mówiąc, był bardzo wyrozumiały. – Ben nie zwracał
uwagi na jej niedowierzanie.
– Tak, kiedy mu powiedziałeś, jak się nazywasz – rzuciła
oskarżycielskim tonem.
– Oczywiście, że mu się przedstawiłem. Dlaczego nie?
– Dlaczego nie? – powtórzyła Kate, żałując, że nie słyszała tej
rozmowy. Arnie wyznawał zasadę zastraszania innych, demonstrując
maniery sierżanta w koszarach. Prawdopodobnie po raz pierwszy od
długiego czasu znalazł się w odwrotnej niż zwykle sytuacji. Dla
Benjamina Westa było to wyjątkowo proste. Wystarczyła magia jego
nazwiska, aby Arnie zrezygnował ze swoich metod.
– W każdym razie nie straciłaś pracy, więc możesz przestać się
przejmować.
Rozbawienie Kate zniknęło równie szybko, jak się pojawiło.
– Nie rozumiesz. Taksówkę prowadzę tylko w nocy. W dzień
pracuję w butiku na Madison... albo raczej powinnam powiedzieć, że
pracowałam w butiku na Madison. Chyba że... – Nagle uderzyła ją pewna
myśl. – Czy w Nowym Jorku też padał śnieg? Może zamknęli ruch w
mieście?
Jej twarz była tak pełna nadziei, że Ben odczuł wyraźną przykrość
na myśl, że musi ją rozczarować.
– Obawiam się, że nie. Największa śnieżyca dotknęła Connecticut.
W Nowym Jorku prawie nie padało.
– No cóż. – Kate z rezygnacją wzruszyła ramionami. – Zdaje się,
ż
e w ten sposób zakończyła się moja praca u pana Raphaela.
– U kogo?
– To właściciel butiku – wyjaśniła Kate, unikając spojrzenia Bena.
– Nie patrz tak na mnie. To nie ja wybierałam mu imię.
– Jego matka chyba też nie.
– Masz rację. Kiedyś widziałam jego dokumenty. Naprawdę
nazywa się Melvin Schwartz.
– To imię bardziej mi się podoba.
– Łatwo ci mówić. Ty nie musisz się starać, aby sprzedać elicie na
Manhattanie kosztowne sukienki. Wierz mi, wygląd jest bardzo ważny.
– Wytłumacz to nieszczęsnej mamie Schwartz.
– Jakiej nieszczęsnej mamie Schwartz? Dzięki hojności synka ma
futro z norek i mieszkanie nad oceanem w Miami. Mając tak dobrze
prosperującą firmę mógłby się nazywać Fido i też nie miałaby nic
przeciwko temu.
– Jeżeli interes kwitnie, dlaczego jesteś taka pewna, że zostaniesz
wyrzucona?
– Bo takie są zasady – wyjaśniła Kate. – Warunki są doskonałe, a
to oznacza także, że zawsze jest mnóstwo chętnych pod ręką. Pan
Raphael polega na nas i płaci bardzo dobrze, ale dlatego nie toleruje nie
usprawiedliwionych nieobecności. Jedno potknięcie i wylatujesz.
Jako pracodawca Ben akceptował racje właściciela butiku, ale w
tej konkretnej sytuacji doskonale wiedział, że Kate nie zawiniła.
– Mógłbym do niego zadzwonić – zaczął.
– Nawet się nie waż.
– Przecież to moja wina. Nie mogę pozwolić, żebyś ty ponosiła
konsekwencje moich decyzji.
– Nieważne. Nie chcę, żebyś się mieszał w moje życie.
– Jeśli to, co mówisz, ma w ogóle jakiś sens, to ja go nie
dostrzegam – powiedział spokojnie Ben.
– Wiesz dobrze, co mam na myśli. – Spojrzała na niego. – Zostaw
to mnie. Coś wymyślę.
Wiedziała, że sobie poradzi. Zawsze tak było. Wszystko, do czego
doszła, zawdzięczała sobie, co wcale nie oznaczało, że rodzice nie chcieli
jej pomóc. Po prostu mieli ograniczone możliwości. Przyzwyczaiła się do
wysiłku i pokonywania trudności. Czasem jednak nie miałaby nic
przeciwko temu, gdyby los był dla niej łaskawszy.
Związała włosy i schowała je pod czapeczkę. Ben patrzył, jak
wkłada płaszcz.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał.
– Oczywiście, że się wybieram – mruknęła. – A co sobie myślałeś?
– śe możesz być głodna.
– Chcesz mnie zaprosić do stołu?
– Parker czeka z pieczenią.
Na myśl o pieczeni pociekła jej ślinka. A już myślała, że Ben
najchętniej objada się homarami i kawiorem.
– Z ziemniakami i marchewką? – zapytała łakomie.
– Z ziemniakami, marchewką... – zawiesił głos – i mnóstwem
sucharów do maczania w sosie.
– Brzmi to cudownie. – Kate błyskawicznie ściągnęła płaszcz i
powiesiła go na poręczy. – Prowadź.
– Nie tak szybko. Czy mama nigdy ci nie mówiła, że siadanie do
posiłku w nakryciu głowy jest w złym tonie?
– Ta reguła dotyczy mężczyzn, a nie kobiet – poinformowała go
Kate.
– To jest mój dom i obowiązują tu moje zasady. – Ben powoli
zsunął czapkę z głowy Kate. Ciężkie włosy rozsypały się na ramiona.
Były lśniące, jedwabiste i nieprawdopodobnie gęste. Patrzył na nie, z
trudem powstrzymując pragnienie, aby zanurzyć w nich palce.
Czapka wylądowała na płaszczu.
– Masz piękne włosy – powiedział Ben. – Dlaczego je ukrywasz?
– Kiedy prowadzę taksówkę, wolę, żeby nie było to takie
oczywiste, że jestem kobietą.
Ben skinął głową ze zrozumieniem i Kate zobaczyła, że marszczy
brwi, jak gdyby przejął się tym, co powiedziała. Czekała teraz, co dalej
nastąpi. Zmobilizowała wszystkie rezerwy cierpliwości, a nie miała jej za
wiele.
– Idziesz? – Ben poruszył się. – Jadalnia jest tam.
– Jasne – zapewniła go. Rozluźniła się i na jej twarzy pojawił się
uśmiech.
Chociaż na środku pokoju stał olbrzymi stół, nakryty został mały
stolik w kąciku tuż obok okna. Piękny widok przestał znaczyć cokolwiek
dla Kate z chwilą, gdy spróbowała pieczeni Parkera. Po krótkim czasie
nałożyła sobie drugą porcję. Ben, który grzebał widelcem w talerzu,
patrzył na nią z nie ukrywaną przyjemnością.
– Cieszę się, że nie jesteś skrępowana – stwierdził, kiedy Parker
przyniósł kawę, a oczy Kate zalśniły na wzmiankę o eklerach.
– Kto, ja? – Kate sowicie dolała śmietanki do kawy i osłodziła
dwiema czubatymi łyżeczkami cukru. – Chyba żartujesz.
– Ach tak. – Ben uśmiechnął się. – Zupełnie zapomniałem.
Przecież to ty omal nie przewróciłaś mnie na ziemię, żeby wejść w
posiadanie pączka.
Parker ze zdziwieniem uniósł brwi i postanowił nie opuszczać
jadalni, zanim nie usłyszy odpowiedzi.
– Ale dałam ci połowę, mimo że na to nie zasługiwałeś. Nawet z
pełnymi ustami, Ben nie mógł pozostawić tego stwierdzenia bez
odpowiedzi.
– To już kwestia indywidualnej oceny – wykrztusił.
– Oczywiście – odparła słodko Kate. – Tak jak wszystko.
Ben przesłał Parkerowi znaczące spojrzenie. Służący wycofał się,
mamrocząc coś pod nosem.
Kate uniosła eklera i z lubością wciągnęła zapach czekolady. Na
razie pragnęła tylko wdychać ten aromat. Dopiero za chwilę rzuci się na
ciastko i jeszcze obliże po nim palce.
– Jedz – zachęcał ją Ben. – Jest jeszcze więcej w kuchni.
– Nie chcę więcej. – Kate ugryzła ciastko i żuła je z błogą miną. –
Jedno wystarczy. Po tym posiłku i tak na pewno utyję.
– Chyba możesz sobie na to spokojnie pozwolić.
– Możliwe. – Kate wzruszyła ramionami, nie wykazując zbytniego
zainteresowania tematem. – Poza tym dla mnie najważniejszy jest
zapach. Czytałam gdzieś, że doznania węchowe pozostają najdłużej w
pamięci.
Ben odsunął talerz. Obserwowanie Kate było o wiele bardziej
interesujące niż jedzenie.
– A z jakim wspomnieniem wiąże się dla ciebie ten zapach? –
zapytał.
– Dzieciństwa. – Ponownie odgryzła kęs. – Chłodne wieczory,
ciepła kuchnia i świeże ciasto.
– Pewnie twoja matka jest dobrą kucharką?
– Najlepszą – odrzekła, po czym uśmiechnęła się. – Każdy tak
mówi, prawda?
– Ja nie. Moja mama potrafiła spaprać nawet zupę z proszku.
– Biedaku. Wolne dni kucharki musiały być dla ciebie piekłem.
Ben otarł usta chusteczką.
– Nie mieliśmy kucharki.
– Gospodynię?
– Pudło.
– A więc służącą? – Kate spojrzała łakomie na ciastko leżące
przed Benem. Tłumiąc uśmiech, popchnął talerz w jej stronę.
– Sprzątaczkę o imieniu Rosa. Przychodziła raz w tygodniu i jeśli
nawet potrafiła gotować, nie dane mi było się o tym przekonać.
– A ja myślałam... – Kate poczuła się nagle bardzo niezręcznie i
zawiesiła głos.
– śe jestem w czepku urodzony?
– Coś w tym rodzaju.
– Tak to jest, kiedy się wierzy we wszystko, co opublikują gazety
– pokiwał głową Ben. Dzięki Bogu miał uśmiech na twarzy, chociaż
mógł się przecież rozzłościć.
– W porządku, przepraszam za wyciąganie pochopnych wniosków.
– Kate wycelowała w niego wskazujący palec.
– Niezbyt często to robię, więc masz wyjątkowe szczęście.
– Uwierz mi, że zawsze mam. – Ben spojrzał na jej pusty talerz. –
Jesteś pewna, że nie masz ochoty na jeszcze jednego eklera?
– Na pewno nie, chociaż są świetne. Dziękuję.
– Odnoszę wrażenie – zaczął – że sporo czasu dzieli cię od dni,
które spędzałaś w ciepłej kuchni i zajadałaś świeże ciasto.
– To wspomnienia z dzieciństwa. – Spojrzała na niego.
– A teraz jestem dorosła.
– Widzę. – Ben powoli skinął głową. Nie zamierzał jej mówić, że
w zbyt obszernym swetrze i spranych dżinsach wygląda jak opuszczone
dziecko. Szybko odsunął od siebie tę myśl. – A więc pewnie nie
mieszkasz już w domu.
– Już od lat tam nie mieszkam – potrząsnęła głową.
Z reguły nie odpowiadała na tak osobiste pytania, ale teraz nie
widziała w tym nic niestosownego. Wyczuwała szczere i serdeczne
zainteresowanie Bena.
– Wynajmuję mieszkanie w mieście wspólnie z pewną
dziewczyną. – Kate przerwała na chwilę i uśmiechnęła się.
– Ma na imię Maggie i jest zupełnie zwariowana.
– Wyobrażam sobie.
– Jest katoliczką. Po ukończeniu szkoły prowadzonej przez siostry
zbuntowała się przeciwko zasadom tego wychowania.
– Jestem pewien, że świetnie się dogadujecie.
– Rzeczywiście.
– A co z twoimi rodzicami? – spytał Ben. – Mieszkają tu jeszcze?
– Mama miała już dosyć Nowego Jorku, a tata uznał, że to
doskonały pretekst, żeby się przenieść do Las Vegas.
Mógłby się założyć, że wychowanie Kate nie było tak staranne jak
jej przyjaciółki.
– Wygląda na to, że z niego niezły hazardzista.
– To prawda. – Uśmiechnęła się. – I jest w tym dobry. Często się
przechwala, że z kasyna przynosi więcej niż z pracy.
– Szczęściarz – zauważył Ben. Parker wyrósł jakby spod ziemi i
zaczął sprzątać talerze. – Powiedz mi, kiedy zawita tutaj, żebym mógł
ostrzec moich łudzi w Atlantic City.
– Twoich ludzi? A tak, zapomniałam. Hotel i Kasyno Westcon –
największy kompleks wypoczynkowy na wybrzeżu.
Ostatnie zdanie było cytatem zaczerpniętym z reklamy. Ben
zastanawiał się, dlaczego wyglądała na zdenerwowaną po tym, gdy je
wygłosiła.
Kate odłożyła serwetkę i wstała. Podczas posiłku czuła się tak
odprężona, że niemal zapomniała o pozycji społecznej Bena. Traktował
ją jak interesującą kobietę i miała wrażenie, że znajduje się na jednej z
tych rzadkich pierwszych randek, kiedy ma się ochotę bliżej poznać
mężczyznę, z którym właśnie spędza się czas.
Ale to nie była randka i nie mogła się spodziewać, że jeszcze
kiedykolwiek zobaczy Bena. Wystarczyło pomyśleć o dzielących ich
różnicach.
– Nie przejmowałabym się na twoim miejscu – stwierdziła sucho.
– Wielka wygrana dla niego jest zupełnie małą kwotą dla ciebie.
Ben zastanawiał się, czy Kate zachowuje się tak z rozmysłem. Jej
nastroje były zmienne jak wiatr.
– Rozumiem, że wychodzisz? – zapytał.
– Tak. Już czas, nie sądzisz?
– Nie.
Będzie mu jej brakowało. Po jej wyjściu pójdzie do biblioteki i
dokończy wcześniej rozpoczętą pracę. Tylko że bez Kate śpiącej na
górze dom w jakiś sposób opustoszeje.
Będzie miał ciszę, spokój, to wszystko, po co zazwyczaj
przyjeżdżał do Wilton. Tylko że dzisiaj nie wydało mu się to aż tak
pociągające.
– Jeszcze raz chciałabym podziękować ci za obiad – powiedziała
Kate. Przeszła do holu, włożyła płaszcz i czapkę, po czym odwróciła się
do niego. – Przepraszam, że krzyczałam na ciebie.
– Nieważne. Byłoby mi bardzo przyjemnie, gdybyś zechciała
zostać na noc i pojechać jutro rano.
– Nie, chyba nie mogę. – Nie było sensu przystawać na tę
propozycję, tak samo, jak zastanawiać się, dlaczego to zrobił. Wyjdzie
stąd i na tym skończy się ich krótka znajomość. Następnym razem
zobaczy Benjamina Westa w dzienniku telewizyjnym, opowiadającego o
swojej najnowszej transakcji, a za kilka lat te wspólne godziny będą
tylko pogodnym wspomnieniem i niczym więcej.
– Poza tym Arnie na mnie czeka – dodała.
– Przecież nie będziesz jechała po nocy tym rozwalającym się
samochodem.
Palce Kate zacisnęły się na klamce. Przez witraże w drzwiach
widziała auto, tak bardzo nie pasujące do tego otoczenia.
– Jasne, że będę. Na tym polega moja praca – odparła stanowczo.
Przez lata Ben nauczył się ufać swojej intuicji. Zrozumiał, że kiedy
Kate Hallaby wyjdzie z tego domu, nigdy więcej jej nie zobaczy.
Powinno być mu to obojętne, ale tak nie było. Nie miał czasu, żeby
zastanawiać się nad przyczyną swego stanu ducha. Zaryzykował.
– Zadzwoń do Nowego Jorku i rzuć tę robotę. Chcę, żebyś teraz
pracowała dla mnie.
ROZDZIAŁ 5
Kate otworzyła drzwi, zanim dotarł do niej sens słów Bena.
Podmuch zimnego powietrza wpadł do holu. Powoli i z rozwagą
dziewczyna zamknęła drzwi i spojrzała na niego– Co powiedziałeś?
– Zaproponowałem ci pracę.
– Dlaczego?
Z wielu możliwych i skomplikowanych odpowiedzi Ben wybrał
najprostszą.
– Ponieważ jej potrzebujesz.
– Nie, to nieprawda. – Kate umilkła, żeby pozbierać myśli. – Arnie
będzie wściekły, ale mnie nie zwolni.
– Wie, co robi. – Ben poczuł się nieco lepiej. – Ale ja też wiem, że
kobieta, która pracuje po nocach za kiepskie pieniądze, potrzebuje
dobrze płatnej pracy w zwykłych godzinach, tym bardziej że nie wiemy
jeszcze, jak zachowa się pan Raphael.
– W porządku, może rzeczywiście moja sytuacja w tej chwili nie
jest najlepsza, ale co to ciebie obchodzi?
– A kto mówi, że obchodzi? – odparował Ben i ujrzał, jak twarz
Kate pokrywa się rumieńcem. – Po prostu szukam szofera. Ten, którego
teraz zatrudniam, żeni się, a ponieważ jego narzeczona musi przenieść
się do innego miasta, on jedzie razem z nią.
– Opuszczając cię w potrzebie.
– Otóż to.
Akurat, pomyślała Kate. Wystarczyłoby przecież, żeby Ben
zadzwonił do odpowiedniej agencji i w ciągu kilku godzin miałby nie
jednego, a co najmniej kilku licencjonowanych kierowców. Nawet nie
musiałby sam się fatygować, wystarczyło wydać polecenie. Działo się
coś dziwnego, coś bardzo dziwnego.
– Skąd wiesz, że mam odpowiednie kwalifikacje? – zapytała.
– Jeżeli potrafisz prowadzić tę nędzną imitację samochodu, to
jestem pewien, że poradzisz sobie z lincolnem. Z pewnością lubisz
zajęcie kierowcy. Gdyby tak nie było, nie robiłabyś tego dotychczas. No
i przecież znasz Nowy Jork jak własną kieszeń.
Miał rację, ale Kate wcale nie zamierzała tego potwierdzać.
Podobnie jak nie chciała rezygnować z własnej niezależności dla
wątpliwego zaszczytu, jakim była posada kierowcy Benjamina Westa.
Jego propozycja była niemal uwłaczająca. W ciągu ostatnich godzin Kate
cieszyła się jego towarzystwem, traktowała go jak niezwykle
atrakcyjnego mężczyznę. Okazało się, że on nie dostrzegł w niej kobiety,
tylko kandydatkę na szofera.
– Twoja propozycja jest niezwykle atrakcyjna – stwierdziła
ironicznie. – Jestem pewna, że inni będą się zabijali o tę pracę, nie
chciałabym więc odbierać im takiej szansy.
Otworzyła szeroko drzwi i tym razem z przyjemnością powitała
zimne powietrze.
– Chętnie jeszcze raz podziękowałabym ci za obiad – dodała. –
Ale skoro okazało się, że była to rozmowa kwalifikacyjna, jestem nieco
mniej wdzięczna.
Ben wyszedł za nią na werandę.
– Czy to znaczy, że odrzucasz moją ofertę?
– Na to wygląda.
– Nie zapytałaś nawet o wynagrodzenie. – Ben ze zdumieniem
zdał sobie sprawę, że idzie za nią w stronę samochodu. – Ani o warunki
pracy.
– To nieważne. – Klamka była przeraźliwie zimna. Kate sięgnęła
do kieszeni po rękawiczki. – Nie interesuje mnie to.
– A powinno.
– Kwestionujesz moją decyzję? – Wśliznęła się za kierownicę.
– Tak. – Ben z wysiłkiem powstrzymał się, żeby nie dodać „do
ciężkiej cholery”. Był rozdrażniony. Prawdopodobnie Kate Hallaby
przyszła na świat po to, aby stale wyprowadzać go z równowagi. Ta
kobieta nie miała za grosz zdrowego rozsądku.
– No widzisz – powiedziała łagodnie Kate. – Na pewno nie
chciałbyś zatrudniać kogoś, kto nie potrafi dokonać właściwego wyboru.
To miłe, że przedstawiłeś mi tę propozycję, ale jestem pewna, że nic
dobrego by z tego nie wyniknęło.
Zatrzasnęła drzwi i włączyła stacyjkę. Silnik zaskoczył już za
drugim razem. Zwalczyła w sobie pokusę, by jeszcze raz spojrzeć na
Bena, i ruszyła.
Może to najlepsze rozwiązanie, pomyślał Ben. Jutro, a najpóźniej
za kilka dni zapomni o niej. Trzeba polecić Donaldowi, żeby znalazł
nowego kierowcę. Nagle błysnęła mu myśl, że po raz pierwszy od
dłuższego czasu spotkał kogoś, kto zupełnie nic od niego nie chciał.
Wszedł do domu i zatrzasnął za sobą drzwi.
* * *
– Jak myślisz, czy trzydzieści pięć metrów kwadratowych znaczy
cokolwiek dla Benjamina Westa?
Kate siedziała na podłodze, studiując gazety w poszukiwaniu
ogłoszeń o pracy w weekendy. Podniosła głowę i spojrzała na swoją
współlokatorkę, Maggie Jones, stojącą w drzwiach z olbrzymim koszem
imponujących lilii.
Przywitała ten widok z głębokim westchnieniem.
– Przysięgam, że jeżeli on przyśle jeszcze choćby jeden kwiatek,
któraś z nas będzie musiała się wyprowadzić – narzekała Maggie.
Kwiaty przysyłano codziennie od powrotu Kate z Wilton.
Pierwszy bukiet wsadziły do jedynego wazonu, jaki posiadały, a
następne umieszczane były w każdym nadającym się do tego celu
naczyniu. Teraz zaczynało już brakować miejsca w ich małym,
dwupokojowym mieszkanku. W dodatku silny zapach kwiatów
przyprawiał dziewczęta o ból głowy.
– Pozwoliłam sobie otworzyć kopertę. – Maggie wstawiła lilie do
glinianego pojemnika i ustawiła je na podłodze. – Napisał to, co zwykle:
„Zadzwoń do mnie, Ben”.
– Wrzuć kartkę tam, gdzie poprzednie – machnęła ręką Kate.
– Co ja dostanę za bieganie w tę i z powrotem?
– Masz kwiaty. – Kate uśmiechnęła się. – Sama mówiłaś, że lubisz
je dostawać. Twierdziłaś, że to takie romantyczne.
– Nie wiem, czy zauważyłaś, że żaden z tych bukietów nie jest
przeznaczony dla mnie – odparła Maggie. – Było to romantyczne na
początku, teraz robi się cokolwiek dziwne.
– Zgadzam się. – Kate rzuciła gazetę na kanapę.
– To powiedz mu, żeby przestał.
– Nie zadzwonię do Benjamina Westa.
– Dlaczego?
– Wyjaśniałam ci już – powiedziała podniesionym głosem Kate.
Maggie posiadała niezwykle przydatną dla niej umiejętność zapominania
o tym, z czym się nie zgadzała. – Bo nie interesuje mnie ani on, ani to, co
ma do powiedzenia.
– Gdyby Benjamin West uganiał się za mną, już wkrótce byłabym
współwłaścicielką Westcon Plaza.
– Maggie, ten facet chce, żebym mu prowadziła samochód!
– Kto by się przejmował szczegółami? Traktuj to jako dobry
początek.
– Początek czego?
– To już zależy od ciebie, prawda? Jak sądzisz, czy Ben West
często przesyła kwiaty ewentualnym pracownikom?
Kate położyła się na podłodze.
– Mogłabyś przynajmniej dać mu szansę.
– Dałam mu szansę. – Kate przypomniała sobie wspólną kolację i
swoje późniejsze rozczarowanie. – I zobacz, do czego to doprowadziło.
– Rzeczywiście, zapomniałam. – Maggie rozejrzała się po
ukwieconym pokoju. – To mnie doprowadza do szaleństwa... Ale nie
zapominaj, że on ci złożył ofertę, z której mogłabyś skorzystać. Wysoka
pensja, dobre warunki pracy...
– Nie rozmawialiśmy o tym.
– Jestem przekonana, że te pieniądze pozwoliłyby ci nieźle żyć i
przy okazji odłożyć na studia. – Maggie zmrużyła oczy. – Powiedziałaś
mu, że został ci tylko jeden semestr?
– Szczerze mówiąc, nie.
– Na litość boską, dlaczego?
– Jakoś nie było okazji – uśmiechnęła się Kate.
– A czy w ogóle poinformowałaś go, że studiujesz prawo?
– Niezupełnie...
– Nic nie mów, niech zgadnę. Pewnie nie miałaś czasu. Świetnie to
rozumiem. W końcu spędziłaś z nim tylko dwadzieścia cztery godziny.
Gdybyś miała do dyspozycji dwa dni albo jeszcze lepiej trzy...
– Przestaniesz wreszcie? – Kate próbowała przybrać groźny ton,
ale nie wytrzymała i zaczęła chichotać.
– No to powiedz mi.
– Nie chciałam o tym mówić.
– Ależ dlaczego?
– Sama nie wiem. Gdybym powiedziała mu o tych studiach, to
byłoby tak, jakbym chciała się dowartościować w jego oczach. Jak
gdybym próbowała zrobić na nim wrażenie, o co z pewnością mi nie
chodziło.
– Oczywiście, że nie – mruknęła Maggie. – Właściwie dlaczego
ktokolwiek chciałby zrobić wrażenie na Benjaminie Weście?
– Dosyć tego! – Kate wstała gwałtownie i ruszyła w stronę szafy. –
Jeszcze jedno słowo i znajdę sobie nową współlokatorkę.
– Nie możesz tego zrobić – zaoponowała Maggie. – Na umowie
znajduje się również moje nazwisko.
– Wobec tego sama się wyprowadzę.
– Gdzie? Na ulicę? Ledwie wystarcza ci na opłatę tego
mieszkania. – Maggie przyglądała się, jak Kate wkłada kurtkę. – Gdzie
idziesz?
– Do pralni. Zapomniałaś, że w tym tygodniu moja kolej?
– Masz ochotę na towarzystwo? – Nie czekając na odpowiedź,
Maggie chwyciła jedną z dwóch dużych toreb stojących przy drzwiach.
– Chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa? – Kate podniosła
drugą torbę.
– Chyba tak – uśmiechnęła się Maggie. – Ale nie martw się.
Przyjdzie dzień, kiedy zmądrzejesz i zaczniesz myśleć tak jak ja.
Kate wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je powoli.
1 Tego się właśnie obawiam – powiedziała w końcu.
* * *
Ben wprowadził do pamięci komputera dane, nad którymi przed
chwilą pracował, i zamknął oczy. Przycisnął palce do skroni. Ból
rozsadzał mu głowę.
Włączył przycisk interkomu.
– Jody, czy mogłabyś mi przynieść ze dwie aspiryny? – zapytał.
– Oczywiście, panie West. Zaraz przyjdę.
Ben odsunął krzesło i wstał, próbując rozluźnić mięśnie karku.
Zapadał zmierzch. Wzdłuż Manhattanu zapalały się światła. Stanął przy
jednym z dwóch ogromnych okien.
Błyszczący Nowy Jork, miasto wiecznej obietnicy. Poniżej
znajdowała się słynna Piąta Ulica. Uświadomił sobie, jak długą drogę
przebył w ciągu trzydziestu sześciu lat. Spróbował wszystkiego, co to
miasto miało do zaoferowania, i nie żałował niczego.
Ben popatrzył z góry na zatłoczoną ulicę. Ludzie śpieszyli się,
samochody pędziły. Widział zmieniające się światła. Był zbyt wysoko,
aby słyszeć ryk klaksonów, ale z łatwością mógł to sobie wyobrazić.
Nowy Jork był hałaśliwy jak zwykle.
Taksówka minęła autobus. Ben uśmiechnął się na ten widok. Kate
lada moment zacznie pracę. Zapali napis „wolne” i zapewne z zapałem
przyłączy się do walki o pasażerów.
Zastanawiał się, czy była najedzona i wypoczęta. Czy szukała
zajęcia i czy ją ktoś w końcu zatrudnił. Przez ostatnie sześć dni
obiecywał sobie nie myśleć o niej więcej, ale jakoś nie mógł dotrzymać
tego postanowienia. Wysyłał więc kwiaty, tuziny kwiatów, ale ona
milczała. Do diabła, powinien przysyłać jej steki. Miałby przynajmniej
pewność, że kładzie się spać najedzona. Ale wtedy wiedziałaby, że się o
nią niepokoi i zastanawiałaby się, dlaczego tak się dzieje. Jak mógłby
odpowiedzieć na to pytanie, skoro sam nie był pewien, skąd się bierze
jego troska?
Nagle rozległo się dyskretne pukanie do drzwi.
– Proszę. – Ben odwrócił się od okna. Spodziewał się sekretarki,
lecz zamiast niej ujrzał swojego asystenta.
– Kiedy szedłem tutaj, Jody poprosiła mnie, żebym ci to przyniósł.
Donald Rubin był drobnym, szczupłym mężczyzną po
czterdziestce. Nosił rogowe okulary i zaczesywał włosy do przodu, aby
ukryć postępującą łysinę. W ręce trzymał fiolkę aspiryny.
– Dziękuję. – Ben podszedł do małego barku w rogu gabinetu.
Kiedy nalewał wodę do szklanki, zdał sobie sprawę, że ból głowy minął
bez śladu.
– Właściwie dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? Donald
przysiadł na skraju biurka.
– Ci z programu „Słynni ludzie” czekają na dole – poinformował.
– Chcieliby przyjść tutaj.
– Nie ma mowy.
– Obiecałeś im, że będą mogli kręcić w Westcon Plaza – zauważył
Donald. Wiedział już, że Ben się nie zgodzi, ale przyrzekł Morganowi
Peach, że zrobi wszystko, co w jego mocy.
– Znali zasady. Mogą kręcić wszędzie, ale nie w miejscu pracy i w
wynajmowanych częściach budynku. – Ben odłożył fiolkę.
– Kilku twoich sławnych lokatorów pozwoliło im wejść do swoich
apartamentów.
Ben potrząsnął głową. Nigdy nie przestawało go zdumiewać, jak
daleko potrafią posunąć się ludzie w pogoni za popularnością. W jego
sytuacji brak prywatności był ceną, jaką płacił za swoją pozycję, ale z
trudem to akceptował.
– To już ich sprawa.
– Pan Peach zastanawiał się, czy nie chciałbyś postąpić podobnie.
Ben rzucił mu spojrzenie pełne nienawiści.
– Hej, nie patrz tak na mnie. Jestem tylko posłańcem –
zaprotestował Donald.
– Powinieneś wiedzieć, jak zareaguję.
– On chciałby sfilmować tylko twoje biuro.
– Zatrudniłem cię chyba wyłącznie ze względu na twoją
wytrwałość. – Ben ciężko usiadł na krześle.
– Zapomniałeś o moim doktoracie na Harvardzie – uśmiechnął się
Donald.
– A tak. No więc idź i użyj siły swojego intelektu w kontakcie z
panem Peachem. Niech sobie sfilmuje fontannę i pozwól mu też
pomachać kamerą z windy. Stawiam jeden warunek, mają z tym dzisiaj
skończyć.
– W porządku. – Donald wstał i ruszył w stronę drzwi. – Aha,
jeszcze jedno.
Ben czekał, popijając powoli wodę.
– Kwiaty dla... – Donald pogrzebał w kieszeni i wyciągnął stamtąd
pognieciony świstek papieru – ...panny Kate Hallaby. Wysyłano je
codziennie w tym tygodniu, z wyjątkiem dzisiejszego dnia. Chciałem się
tylko upewnić, czy nie zapomniałeś. Wiem, że jest już późno, ale
kwiaciarnia przyjmie jeszcze zamówienie...
– Nie – przerwał Ben. – Nie zapomniałem.
Donald zgniótł papier i wsadził go z powrotem do kieszeni. Znał
nie tylko sprawy zawodowe Bena, ale także jego życie osobiste. Byli
przyjaciółmi i Donald wiedział, że może sobie pozwolić teraz na kpiący
uśmiech.
– Nie powiesz chyba, że rezygnujesz? – zapytał.
– A czy kiedykolwiek to zrobiłem?
– Nigdy dotąd nie spotkałeś tak nieprzychylnie nastawionej damy.
– To prawda. – Ben spoważniał. – Szkoda.
– Ja bym tego tak nie ujął. – Uśmiech Donalda stał się jeszcze
szerszy. – Kto to jest tym razem? Kobieta interesu, socjalistka? Hm...
Hallaby... to chyba australijskie nazwisko?
Ben tylko czekał na ten moment.
– Prowadzi taksówkę – wyjaśnił.
– Co takiego? – Donald podszedł bliżej. – Przez chwilę wydawało
mi się, że powiedziałeś, iż ona prowadzi taksówkę.
– Tak. Ona prowadzi taksówkę. Chciałem, żeby przejęła
obowiązki Milesa, kiedy on odejdzie. Niestety, widocznie ma inne plany.
– Rozumiem. Cóż... – Donald zakaszlał. Teraz przynajmniej było
dla niego jasne, dlaczego Ben odrzucił innych kandydatów. – Sądzę, że
kwiaty stanowią miły upominek.
– Też mi się tak wydawało.
* * *
Gdy Kate rozpoczęła pracę, dzień miał się już ku końcowi i było
nieco chłodniej, lecz mimo to otworzyła szeroko okno. Nadarzała się
okazja, aby wreszcie poczuć wiatr we włosach, i Kate nie zamierzała jej
zmarnować.
Pierwszy kurs skierował ją na West Side, gdzie czekała ponad
godzinę na następnego pasażera. Potem trafiła się seria krótkich kursów
ze śródmieścia na przedmieście i z powrotem. Prowadziła w milczeniu,
będąc mimowolnym świadkiem rozmów i wydarzeń rozgrywających się
za jej plecami. Słyszała zażartą kłótnię ojca i syna, przyglądała się
rozszczebiotanej zakochanej parze, poleciła restaurację jakimś turystom.
Wszystko to stanowiło część jej życia zawodowego.
Około północy wylądowała w Village. Bez specjalnej nadziei na
kurs powrotny przyglądała się cichej ulicy. Już miała zrezygnować, gdy
nagle z cienia wyszedł mężczyzna, unosząc w górę jedną rękę.
Kate przyjrzała mu się uważnie. Nawet w porządnej dzielnicy
należało być ostrożnym. Mężczyzna był niski i krępy, ubrany w luźne
spodnie i powyciągany golf. Przez ramię miał przewieszoną zniszczoną
skórzaną torbę. W słabym świetle latarni Kate zauważyła diamentowy
kolczyk w lewym uchu.
Podjechała bliżej i przystanęła pomiędzy dwoma zaparkowanymi
samochodami, czekając, aż mężczyzna otworzy tylne drzwi i wsiądzie.
– To tylko parę bloków stąd – powiedział. – Mam nadzieję, że nie
ma pani nic przeciwko temu.
– Nie. – Kate włączyła licznik. – Dokąd?
– Jak myślisz? – Pasażer zachichotał i pochylił się w jej kierunku.
– Niezła jesteś.
Kate zesztywniała, czując, że dotknął jej włosów na karku.
Skończyła kurs samoobrony i wiedziała, że najważniejsza jest pierwsza
zasada. Ufaj swojej intuicji – jeżeli wydaje ci się, że coś jest nie w
porządku, to prawdopodobnie masz rację.
Powoli i ostrożnie wyciągnęła rękę w kierunku radia, jedynego
łącznika ze światem zewnętrznym.
– Tylko to włączę i jedziemy. – Starała się, żeby jej głos brzmiał
spokojnie.
– Nie. – To jedno słowo zmroziło jej krew w żyłach.
– Ale...
Ujrzała rękę trzymającą mały błyszczący pistolet. Nie jest zbyt
duży, pomyślała. Ale wystarczy całkiem niewielka kula, żeby zabić
człowieka.
– Nie dyskutuj. Nic nie mów i daj mi pieniądze.
Kate bez słowa wyjęła metalową skrzynkę i podała ją mężczyźnie.
– A teraz opróżnij kieszenie.
Oddała kluczyki, prawo jazdy i czterdzieści dolarów z napiwków.
Mężczyzna zgarnął pieniądze i machnął pistoletem w kierunku drzwi.
– Wyjdź z samochodu!
– Dostałeś, czego chciałeś – powiedziała głośno. Serce biło jej jak
oszalałe, ale wiedziała, że za żadną cenę nie może okazać strachu. – Weź
pieniądze i idź.
– Może dostałem, a może nie – zachichotał. Widać było, że
napastnik rozkoszował się przewagą, jaką dawała mu broń. – Nie
denerwuj mnie. Wyłaź z tego cholernego samochodu.
– Muszę włączyć ręczny hamulec – zaoponowała Kate. Nie chciała
myśleć o tym, co się stanie, kiedy wysiądzie z samochodu. W ogóle nie
chciała myśleć.
– To włącz. – Zaczynał się niecierpliwić. Jeżeli będzie miała
szczęście, zrobi się nieostrożny. – Potem daj mi kluczyki.
Kate chwyciła hamulec dwoma palcami, a pozostałe zacisnęła na
wiszącej obok żyłce, do której przymocowany był policyjny gwizdek o
bardzo donośnym dźwięku.
– Teraz hamuję – powiedziała. – I wysiadam.
Kiedy mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku drzwi, Kate zastygła
w oczekiwaniu. Gdyby przynajmniej wystawił jedną nogę na zewnątrz,
ruszyłaby błyskawicznie... ale nie zrobił tego.
– Szybciej.
– Robię to tak szybko, jak mogę. – Pociągnęła za dźwignię i
zacisnęła dłoń na gwizdku w tym samym momencie. Następnie
wyłączyła silnik i wyjęła kluczyki ze stacyjki. – Gdybyś odłożył pistolet,
poszłoby sprawniej.
Parsknął pogardliwie i uderzył w dzielącą ich przegrodę.
– Wyłaź!
Kiedy dotknęła nogą chodnika, natychmiast znalazł się obok niej.
Jedną ręką złapał ją za ramię tuż ponad łokciem, drugą wyrwał kluczyki i
wsunął do kieszeni.
– A teraz cicho bądź! Przejdziemy się trochę.
– Dokąd? – Kate czuła, że szczękają jej zęby. Zrób coś, żeby
mówił, zaklinała samą siebie. Zrób coś, żeby myślał o czymś innym, i
czekaj na okazję.
– Tędy.
Aleja biegła pomiędzy dwoma budynkami. Była ciemna i
wyludniona. Kate wiedziała, że jeśli opuszczą ulicę, nie będzie miała
ż
adnych szans. Napastnik nie potrzebował nawet broni. Prawdopodobnie
tak samo ocenił sytuację, ponieważ schował pistolet za pasek od spodni.
Kate oddychała ciężko. Postanowiła zaryzykować. Teraz albo
nigdy. Nagle udała, że się potyka i upadła na kolana.
– Co się dzieje, u diabła? – warknął mężczyzna.
– Cholerna dziura – mruknęła.
Nie puścił jej ramienia, kiedy upadała, i stracił równowagę. Kate
modliła się, żeby to wystarczyło. Szarpnął ją mocno do góry i zanim
zdążył się zorientować, kopnęła go z całej siły w kostkę, a jej ręce
zaciśnięte w pięści wylądowały na jego nosie.
Usłyszała chrzęst i ujrzała, jak krew zaczyna spływać po jego
twarzy i swetrze. Rzuciła się w stronę oświetlonej części ulicy. Wsadziła
gwizdek do ust i dmuchała do utraty tchu.
– Dziwka!
Gdyby wyciągnął pistolet, sytuacja stałaby się bardzo groźna.
Jednak on pobiegł w przeciwnym kierunku, jedną rękę trzymając przy
twarzy, a w drugiej zaciskając zagrabione pieniądze. Oparła się o
taksówkę. Drżała na całym ciele.
Zza rogu wyjechał samochód policyjny i zatrzymał się tuż obok
niej.
– Nic się pani nie stało?
Kate z wysiłkiem potrząsnęła przecząco głową. Policjant przyjrzał
się jej uważniej.
– Ale to pani gwizdała?
– Tak. – Kate popatrzyła na niego nieprzytomnie. – To ja– Czy
mogłaby pani powiedzieć, co się wydarzyło? Zacinając się opisała
przebieg wydarzeń.
W taksówce Kate zorientowała się, że nie ma kluczyków.
Policjanci zepchnęli taksówkę na chodnik i zabrali Kate na komisariat,
aby złożyła formalne zeznanie. Kiedy wreszcie skończyła, na zewnątrz
zaczynało już świtać. Jeszcze dwukrotnie musiała podać dokładny opis
wypadków. Zawiadomiono Arniego, który wysłał do Village jednego z
kierowców z zapasową parą kluczyków. Sierżant poczęstował Kate
gorącą kawą i nie omieszkał dodać, że miała piekielne szczęście.
Kate zdawała sobie z tego sprawę, jednak nie czuła się dzięki temu
ani trochę lepiej. Rozglądała się niespokojnie jadąc do domu autobusem,
a odległość między przystankiem a swoim blokiem pokonała w
rekordowym tempie. Równie szybko wbiegła po schodach.
Mieszkanie było puste. Kate starannie zamknęła drzwi, założyła
łańcuch i rozejrzała się dokoła. Na stole stał dzbanek z kawą i pączki.
Ugryzła parę kęsów, po czym usiadła w fotelu i zastygła bez ruchu.
Stopniowo wracała do równowagi. Nie miała pojęcia, jak długo tak
siedziała.
Minął strach, a jego miejsce zajął gniew i urażona duma. Została
napadnięta i udało jej się wyjść z tego bez szwanku. Czy wszystko było
w porządku?
Kogo próbowała oszukać? Tym razem poradziła sobie z
napastnikiem. A jak będzie kiedy indziej? Przy tej pracy istniało duże
prawdopodobieństwo, że sytuacja powtórzy się któregoś dnia. Nawet nie
chciała o tym myśleć.
Nadszedł czas, żeby dokonać wyboru. Pamiętała o ofercie Bena.
Może między nimi nic nie było, tylko ona sobie coś wymyśliła? Jednak
jeśli kobieta patrzy na mężczyznę i czuje, że ziemia usuwa się jej spod
nóg, propozycja pracy jest ostatnią rzeczą, której oczekuje. Jednak dla
Bena wyglądało to prawdopodobnie nieco inaczej.
Miał szczęście, że nie zareagowałam gwałtowniej, pomyślała Kate.
Ale i ona miała szczęście, gdyż dzięki temu propozycja ta była nadal
otwarta. Chociaż może już nie, gdyż kwiaty przestały przychodzić. Był
tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Tuż obok solniczki leżała na
stole mała, nieporządna kupka kartek. Kate wzięła pierwszą z brzegu i
położyła przed sobą. Obok ułożyła następną. Gdy skończyła, kartki
utworzyły linię biegnącą przez całą długość stołu.
„Zadzwoń do mnie – Ben. Zadzwoń do mnie – Ben. Zadzwoń do
mnie – Ben” – widniało na każdej z nich.
Patrzyła na nie w milczeniu. Zgodzi się na propozycję Bena.
Będzie najlepszym kierowcą, jakiego kiedykolwiek miał. Nawet jeśli nie
minie jej fascynacja tym mężczyzną, nikt nie musi się o tym dowiedzieć.
Zwłaszcza pracowity pan Benjamin West Westchnęła i rozsypała leżące
przed nią kartki. Znała przecież ich treść na pamięć. Sięgnęła po
słuchawkę.
ROZDZIAŁ 6
Rozmowa telefoniczna była krótka i rzeczowa. Umówili się na
szóstą w biurze. Ben zamierzał powiedzieć dużo więcej i gdy odłożył
słuchawkę, poczuł się rozczarowany. Nie znał zbyt dobrze Kate Hallaby,
ale w jej przypadku jedno było pewne – należało przygotować się na
nieoczekiwany rozwój wydarzeń. Powiedziała, że może przedyskutować
jego propozycję, ale nie wspomniała, czy zechce ją przyjąć. Cały tydzień
spędził na męczących zabiegach o zapewnienie jak najkorzystniejszych
warunków umowy budowy nocnego klubu na Lower East Side. Sądził,
ż
e godzina spędzona z Kate Hallaby jest dokładnie tym, czego mu teraz
potrzeba. Co jednak będzie, jeżeli ona tu wejdzie i nic się nie stanie?
Jeżeli jego puls nie zacznie bić szybciej, a uścisk ręki pozostanie
zdecydowany i obojętny? Może wtedy tylko mu się wydawało?
Ben zaznaczył datę w kalendarzu. Nawet jeśli spotkanie nie spełni
jego oczekiwań, to rzeczywiście potrzebuje szofera.
* * *
Garderoba Kate była, łagodnie mówiąc, dość skromna. Jako
studentka nie potrzebowała wielu ubrań, a jako kierowca taksówki
jeszcze mniej. Miała dwie czy trzy sukienki, które wkładała, gdy
wybierała się do butiku. Zdecydowała, że wyglądałaby w nich zbyt
oficjalnie. Poza tym musiałaby do nich założyć pończochy i szpilki, a na
to już zupełnie nie miała ochoty. W końcu wybrała sztruksowe spodnie i
męską koszulę, którą kupiła na ciuchach.
O piątej trzydzieści minęła recepcję w budynku, w którym
znajdowało się biuro Bena. Strażnik sprawdził jej nazwisko na liście, po
czym skierował do prywatnej windy. Podróż na górę trwała krótko. Kate
nie miała nawet czasu, aby przyjrzeć się pięknym dywanom i ścianom
pokrytym dębowym drewnem. Zerknęła jednak w lustro, bezskutecznie
próbując przygładzić niesforne włosy. Cóż, albo Ben zgodzi się ją
przyjąć taką, jaka jest, albo sprawa zakończy się, zanim się zaczęła.
Gdy drzwi od windy otworzyły się, Kate ujrzała sekretarkę Bena.
Była nią szczupła blondynka o wysportowanej sylwetce i twarzy
modelki. Sukienka, którą miała na sobie, musiała kosztować mnóstwo
pieniędzy.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło.
– Cześć, jestem Jody – przywitała się. – Wezmę pani płaszcz, a
pani niech już wchodzi. Pan West czeka.
Kate spodziewała się zobaczyć nowoczesne, zimne wnętrze.
Zaskoczona rozejrzała się wokół. Drewno w połączeniu z dywanami w
pastelowych kolorach stwarzało wrażenie dyskretnej elegancji. Biurko
Jody doskonale pasowałoby do starego angielskiego dworu. Na ścianie
wisiał obraz Stubbsa. Kate obiecała sobie, że wychodząc stąd zatrzyma
się i dokładniej go obejrzy. Teraz tylko rzuciła nań okiem i poszła prosto
do gabinetu Bena.
Kiedy weszła, rozmawiał przez telefon. Poinformowany przez
Jody, że Kate jedzie na górę, już od pięciu minut bezskutecznie próbował
zakończyć rozmowę z Mortem Silverburgiem. Ponieważ sprawa nocnego
klubu została omówiona, Mort szczebiotał wesoło o przyjęciu, które
zamierzał wydać pod koniec tygodnia.
Ben nie musiał się specjalnie koncentrować, aby wtrącać „tak” lub
„aha” w odpowiednim momencie. Wstał i zapraszającym gestem zachęcił
Kate do pozostania, szepcząc bezgłośnie „zaraz kończę”.
Skinęła głową i rozejrzała się po gabinecie. Podeszła do
ogromnych okien i wyjrzała na zewnątrz. Przyglądał się jej, gdy zaczęła
spacerować, starając się wyglądać zdecydowanie i pewnie.
Z jakiegoś powodu – prawdopodobnie dlatego, że tylko w tym ją
widział – Ben oczekiwał, że Kate zjawi się w dżinsach. Zamiast nich
włożyła spodnie z tak delikatnego sztruksu, że wyglądał jak aksamit.
Były bardzo obcisłe w talii i przy kostkach, a w pozostałych miejscach na
tyle luźne, żeby rozbudzić jego wyobraźnię.
Miała na sobie olbrzymią męską koszulę. Gdyby włożyła ją inna
kobieta, uznałby, że wygląda raczej dziwnie. Kate prezentowała się
znakomicie.
Ben pośpiesznie zakończył rozmowę.
Kiedy odłożył słuchawkę, Kate odwróciła się w jego stronę.
Potrzebowała tych kilku chwil, żeby ochłonąć. Nie spodziewała się, że
widok tego mężczyzny tak bardzo na nią podziała. Przedtem wydawał się
jej pociągający, teraz dosłownie zaparło jej dech.
– Panie West. – Przeszła przez pokój i wyciągnęła rękę. – Miło mi,
ż
e znów pana widzę.
– Zdaje mi się, że się cofamy – przytrzymał jej dłoń dłużej, niż
tego wymagało powitanie. – Kiedy widzieliśmy się ostatnim razem,
mówiłaś do mnie „Ben”.
– Wtedy odrzuciłam pana propozycję. – Kate zrezygnowała z
wyjaśniania tego, co wydawało się oczywiste. Podczas tych niezwykłych
godzin spędzonych w zaspie, potem w jego domu, znajdowali się na
równych sobie pozycjach. Dzisiejszego popołudnia układ sił się zmienił.
– Ale jeżeli jest ciągle aktualna, to chętnie ją przyjmę.
– Porozmawiajmy. – Ben wskazał jej krzesło. – Może napijesz się
czegoś? Wody mineralnej?
– Nie. Dziękuję.
– Istotnie – zaczął – propozycja jest nadal aktualna. Pozwól, że
opowiem ci trochę o tej pracy i zobaczymy, czy nadal będziesz nią
zainteresowana.
Po wczorajszych dramatycznych wydarzeniach Kate nie bardzo
mogła wyobrazić sobie, co mogłoby ją zniechęcić. Postanowiła jednak
wysłuchać go.
– Zatrudniam dwóch szoferów, pracujących na zmianę. Mam już
pracownika na nocną zmianę. Szukam kogoś, kto będzie pracował w
dzień, od siódmej rano do siódmej wieczorem. Nie znaczy to oczywiście,
ż
e masz jeździć całymi dniami. Czasami w ogóle nie potrzebuję
kierowcy. Ale kiedy jestem w mieście czy w okolicy, musisz być w tym
czasie dyspozycyjna.
– W porządku – skinęła głową Kate.
– Jeżeli chodzi o pensję, myślę, że uznasz ją za całkiem wysoką –
wymienił sumę, a Kate nerwowo przełknęła ślinę. – Oczywiście
dochodzą do tego jeszcze rozmaite premie.
– Oczywiście – mruknęła Kate, starając się nie myśleć o
pieniądzach i o zmianach, jakie wprowadzą w jej życiu. Powtarzała
sobie, że nawet teraz nie musi przyjmować tej pracy. Wciąż ma
możliwość wyboru. Ale czy może zrezygnować z wynagrodzenia
gwarantującego regularne odżywianie i możliwość odłożenia pieniędzy
na studia? A jak poradzi sobie z fascynacją Benem Western i
ś
wiadomością, że będzie miał nad nią władzę?
Postanowiła, że później będzie się o to martwić.
– To właśnie wygląda na coś, czego szukam – zaczęła. – Nie
przyniosłam referencji, ale, jak pan wie, mam trochę doświadczenia.
Jestem pewna, że chciałby zadać mi pan kilka pytań...
– Tylko jedno. – Ben usiadł wygodniej i skrzyżował ręce. –
Dlaczego zmieniłaś zdanie?
Zaskoczył ją. Myślała, że zapyta ją o staż pracy albo o
uprawnienia. Nie spodziewała się pytania, które przed chwilą padło.
– Nic takiego się nie wydarzyło – machnęła niedbale ręką.
– Daj spokój – parsknął. – Nie zgrywaj się.
– Co masz na myśli?
– W zeszłym tygodniu twój cięty język powinien zostać
zarejestrowany jako śmiertelna broń. Gdybym nie znał cię wcześniej,
pomyślałbym, że trafiłaś tu dzisiaj prosto z klasztoru. Co się dzieje?
Decyzja o przyjściu tutaj była dostatecznie trudna, a teraz Ben
dodatkowo komplikował sytuację.
– Może po prostu próbuję zrobić dobre wrażenie – powiedziała.
– Do diabła! – Ben wstał i przeczesał włosy palcami. – Zrobiłaś
ś
wietne wrażenie w zeszłym tygodniu, a potem mnie spławiłaś. Co się
stało od tamtego czasu?
– Nic.
– Czy Arnie cię zwolnił?
– Nie. – Kate wyczuła, że Ben stoi tuż obok niej. Podniosła wzrok
i zobaczyła, że pochyla się nad nią, z rękami wspartymi na oparciach
fotela.
– Powiedz, proszę, co się stało? – Jego głos był ciepły i łagodny.
Gdyby był agresywny lub nalegał, wykręciłaby się od odpowiedzi.
Umiała sobie radzić z siłą, lecz jego czułość rozbroiła ją.
– Napadnięto mnie – wyjaśniła.
– Co?
– Napadnięto. – Kate zerknęła na niego. – Rozumiesz, co to
znaczy? Trzymano na muszce i obrabowano.
– Dobry Boże! Kiedy?
– Wczoraj w nocy. Właściwie dzisiaj nad ranem. – Kate
potrząsnęła głową. Kosmyk włosów opadł jej na twarz, ale poprawiła go.
Nie chciała mówić o wypadku. Wszystkie uczucia – strach, złość,
upokorzenie – były nadal zbyt silne.
– Jesteś ranna? – Ben chciał ją przytulić i pocieszyć. Zrezygnował
z tego pomysłu. Wyglądała na spiętą i zdenerwowaną.
– Nie – odpowiedziała cicho Kate. – Tylko kilka siniaków. Czy
moglibyśmy przestać o tym mówić?
– Nie, nie moglibyśmy.
Ben wyprostował się. Jego również dwukrotnie napadnięto. Nie
należało to do rzadkości na ulicach Nowego Jorku. Wiedział dobrze, że
po takich przeżyciach pozostawał trudny do przezwyciężenia strach i
uraz, więc dlatego bał się o Kate. Czy ten człowiek zrobił jej coś jeszcze?
Poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku.
– Powiedz, co się stało – starał się mówić bardzo spokojnie.
Kate znowu potrząsnęła głową, odrzucając włosy do tyłu.
– Nic takiego.
– Dla mnie to ważne.
– Ale to nie pana sprawa.
Wiedział, że poradzi sobie z dawną, gniewną, upartą Kate. Znów
pochylił się nad nią.
– Właśnie, że moja – powiedział.
– Dlaczego? Dlatego, że chce mnie pan zatrudnić?
– Nie. Dlatego, że martwię się o ciebie.
– Też coś! – Kate odsunęła się od niego i wstała gwałtownie. –
Pan mnie nawet nie zna.
– Ale chciałbym.
Spojrzała na niego z nagłym błyskiem w oczach.
– Chce mnie pan zatrudnić – upewniła się.
– Masz rację – przyznał Ben. – To także.
– Dużo pan chce, panie West.
– Ben – powiedział ostro. – Uzgodniliśmy, że będziesz mówiła do
mnie Ben.
– Nie, to pan tak zdecydował. Ale to ty tu rządzisz... Ben.
Zignorował ironię w jej głosie.
– Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że jeżeli nie opowiesz, co
się zdarzyło tej nocy, będzie cię to przez cały czas gnębiło?
– Mówiłam już o tym. Policji, Arniemu...
– Ale nie mówiłaś nikomu, kto naprawdę troszczy się o ciebie. –
Ben obserwował, jak Kate niespokojnie krąży po pokoju. Każdy krok
oddalał ją od niego. – A co z twoją współlokatorką, ma na imię Maggie,
prawda?
– Pamiętasz wszystko, co usłyszysz? – Odwróciła się w jego
kierunku.
– Istotne rzeczy tak.
Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby być dla niego
ważna. Stanęła przy oknie. Nie widzącym wzrokiem patrzyła na świat w
dole. Może jeśli opowie mu całą historię, wtedy Ben zostawi ją w
spokoju. A przecież tego właśnie chciała, prawda?
– To był pasażer – powiedziała cicho. – Wsiadł w Village. Nie
wyglądał zbyt groźnie. – Ben zacisnął ręce w pięści. Zawsze uważał się
za człowieka praktycznego, który akceptuje to, czego nie da się zmienić.
Jednak wizja Kate, jeżdżącej w nocy w poszukiwaniu pasażerów, którzy
„nie wyglądają zbyt groźnie”, napełniła go gniewem. – W każdym razie
się pomyliłam. Wyciągnął pistolet i wycelował we mnie. Zażądał
pieniędzy.
– Które mu dałaś.
Kate podniosła wzrok i zobaczyła, że Ben znów stoi obok niej.
– Nie jestem głupia.
– Przecież nie powiedziałem, że jesteś. – Tak bardzo chciał ją
przytulić. Wiedział jednak, że byłby to niewybaczalny błąd. – I poszedł
sobie?
Zapadła długa cisza.
– Powiedziałaś, że nic ci się nie stało – odezwał się w końcu Ben,
powoli wymawiając słowa.
Kate wzruszyła ramionami i odparła:
– Kazał mi wysiąść z taksówki. Przed nami ciągnęła się aleja...
ciemna, pusta aleja. Wiedziałam, że kiedy się tam znajdziemy, nie będę
miała szans.
Ben skinął głową.
– Udałam, że się potknęłam. Na szczęście, on nie okazał się
specjalnie bystry. – Śmiech Kate zabrzmiał niewesoło. – Kiedy stracił
równowagę, uderzyłam go, a może nawet złamałam mu nos. Potem
uciekłam. Policja usłyszała mój gwizdek i przyjechała. To wszystko.
Opis był raczej oszczędny, ale Ben z łatwością wyobraził sobie
dramatyzm sytuacji.
– A więc udało ci się – powiedział.
– Niezupełnie – mruknęła. – Uciekł z pieniędzmi.
– Pieniądze można zastąpić innymi, ciebie nie.
– Powiedz to Arniemu.
– Za mało troszczysz się o siebie, Kate.
Ben stał tak blisko, że ich ramiona niemal się stykały.
– Posłuchaj, nie rób z tego aż takiego dramatu. W gruncie rzeczy
nic mi się nie stało, więc zostawmy to, dobrze?
Ben wyciągnął rękę. Ujął Kate pod brodę i zbliżył jej twarz do
swojej.
– Jeśli nic się nie stało, to dlaczego nie prowadzisz dzisiaj
taksówki? – zapytał. – Co tutaj robisz?
– Wiedziałam, że to był głupi pomysł. – Kate szarpnęła się. – Nie
powinnam tu przychodzić.
Odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi.
– W ogóle nie powinnam uwierzyć w to, że mógłbyś mnie
zatrudnić.
– Ta posada jest twoja, jeżeli nadal jesteś zdecydowana.
– Przecież nie zatrudniłbyś kogoś, kto bez przerwy kłóciłby się z
tobą.
– Zatrudniłbym.
– Dlaczego?
Sam nieraz zadawał sobie to pytanie i chociaż święcie wierzył w
swój zdrowy rozsądek, nie mógł znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi.
Zawahał się.
– Ponieważ jesteś cholernie dobrym kierowcą, Kate.
– Co drugi kierowca jest cholernie dobry. – Popatrzyła na niego
sceptycznie.
– Ale ja na innych kierowców nie chcę patrzeć przez cały dzień.
– Zatrudniasz mnie z powodu mojego wyglądu? – uniosła w górę
brwi.
– Między innymi – przyznał.
– A jakie są te inne przyczyny?
Krok po kroku podchodziła coraz bliżej. Oczywiście mógł się
wycofać, ale nie brał tego pod uwagę.
– Dajmy już temu spokój, dobrze?
– A jeżeli się nie zgodzę?
– Nie mam zwyczaju dyskutować z pracownikami, Kate.
– Świetnie. – Skrzyżowała ręce. – Tylko że ja nie jestem jeszcze
jednym z twoich pracowników.
– Nie bądź bezczelna – warknął Ben.
Przyjrzał się uważnie jej twarzy, błękitnym oczom i małemu
zadartemu noskowi, tak bardzo kontrastującemu z zawadiacko wysuniętą
brodą. Jej pełne, nie umalowane usta były tak kuszące... Wiedział, że
lada moment straci panowanie nad sobą...
– Bo co? – zapytała zaczepnie.
– Bo to.
Jednym krokiem pokonał dzielącą ich odległość i wziął Kate w
ramiona. Oddychała ciężko. Instynktownie uniosła twarz. Ben
potrzebował tej zachęty. Dotknął jej warg swoimi. Jedną ręką objął ją w
talii, a drugą pieszczotliwie gładził włosy dziewczyny. Kate wiedziała, że
powinna się cofnąć, lecz zamiast tego rozchyliła usta.
Ben oczekiwał, że Kate zaprotestuje. Może nawet trochę na to
liczył. Jednak ona przyciągnęła go do siebie z taką pasją, że wszystko
stało się nieważne. Pozostała tylko rozkosz trzymania jej w ramionach.
Czuł jej piersi przez materiał koszuli. Pragnął ich dotknąć. Pragnął
jej tak bardzo, że gotów był ją wziąć natychmiast nie zważając na
miejsce, w którym się znajdują.
Jednak kiedy usiłował rozpiąć jej koszulę, Kate zaprotestowała:
– Nie!
Przez dłuższy czas Ben nie poruszył się. Potem powoli opuścił
ręce i cofnął się potrząsając głową.
– Masz rację – powiedział cicho.
Rację? Kate była wściekła. Czy w ogóle chciała mieć rację?
Przynajmniej mógł się z nią spierać, tak jak robił to zawsze. Zapięła
guzik, z którym wcześniej mocował się Ben. śeby podkreślić ten gest,
zapięła także guzik pod szyją.
– No cóż, czy właśnie dlatego chciałeś mnie zatrudnić?
– Poniekąd.
– Poniekąd – mruknęła Kate. Miała ochotę nawrzeszczeć na niego,
ale jak mogła to zrobić, skoro ona także ponosiła odpowiedzialność za
to, co się przed chwilą wydarzyło. – Nie musiałeś proponować mi pracy
w formie zapłaty za „usługi” – dodała złośliwie.
Ben odwrócił się w jej kierunku.
– Będę ci płacił za prowadzenie samochodu, Kate. Za nic więcej.
Akurat, pomyślała Kate. Nadal nie była przekonana.
– Zaproszenie mnie gdziekolwiek byłoby mniej kosztowne. –
Zerknęła na niego uważnie.
– Ale ty potrzebujesz pracy – warknął. To brzmiało rozsądnie.
– Niepotrzebny mi też mężczyzna korzystający z każdej okazji.
– Świetnie. – Rozłożył ręce. – Nikt cię do niczego nie zmusza.
– Sugerujesz mi, żebym zrezygnowała?
– Wyjaśniam ci tylko, że możesz zrobić, co zechcesz. Wybór
należy do ciebie. – Ben opanował do perfekcji sztukę negocjacji i
wiedział, kiedy opłaca się blefować. Dopóki się nie zorientuje, on będzie
górą.
Kate zastanawiała się przez kilka minut. Sytuacja się
komplikowała. Znalazła się między młotem a kowadłem. Jeżeli odejdzie,
to odejdzie z niczym. Lecz jeżeli pozostanie... cóż, to, co się stało, mogło
się przecież powtórzyć.
– Przyjmę tę pracę – zdecydowała. – Ale pod jednym warunkiem.
– To znaczy?
– Nie zamierzam... Nie będziemy... – Kate usiłowała znaleźć
właściwe słowo. – Nie będziesz piekł dwóch pieczeni przy jednym
ogniu.
– W porządku.
– W porządku? To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
– Postawiłaś warunek, a ja się zgodziłem.
– A zatem załatwione.
– Na to wygląda. – Ben podszedł do biurka i napisał coś na kartce
papieru. – Zadzwoń jutro pod ten numer. Donald jest moim asystentem.
Omówisz z nim szczegóły.
– Świetnie. Chyba już pójdę.
– Pozwól, że cię odprowadzę.
– To nie jest konieczne.
– Będę spokojniejszy – stwierdził stanowczo. Wziął ją za ramię i
skierował w stronę drzwi. – Budynek jest już pewnie pusty, a na ulicach
ciemno...
– Jak zwykle w nocy. – Kate bezskutecznie próbowała wprawić się
w bojowy nastrój. Samodzielność ułatwiała jej życie, ale odrobina
troskliwości ze strony Bena z pewnością jej nie zaszkodzi.
Ben nie próbował nawet odpowiadać. Pomógł włożyć jej płaszcz i
przeszli do windy. Postanowił, że odprowadzi Kate do taksówki i wróci
jeszcze na górę. Jednak im bardziej zbliżali się do wyjścia, tym
niechętniej myślał o rozstaniu. Nie pomagała świadomość, że już od
przyszłego tygodnia Kate będzie jego kierowcą i sporo czasu będą
spędzać razem. Pragnął jej obecności teraz, dzisiejszego wieczoru.
– Głodna? – zapytał, gdy drzwi windy otworzyły się na parterze.
– Jak zwykle – spojrzała na niego zmieszana. – Chciałam
powiedzieć...
– Dobrze się składa – wtrącił gładko. – Ja też umieram z głodu.
Obok znajduje się miła kafejka, w której serwują doskonałe pastrami.
– Niestety, nie mam pieniędzy – przyznała szczerze. Ben skinął
głową w stronę portiera i zwrócił się do niej:
– Nie przejmuj się, ja zapraszam.
– Chyba nie mogę... – Głos Kate ucichł, kiedy Ben otworzył drzwi
kafejki. Owionął ich kuszący zapach potraw.
– Zgadza się. – Uśmiechnął się szeroko widząc zdumiony wyraz
jej twarzy. – Chyba nie możesz odmówić.
Stanęli na końcu krótkiej kolejki i natychmiast wdali się w
ożywioną dyskusję. Ben upierał się przy pastrami, Kate optowała za
wołowiną z puszki. On chciał sałatkę makaronową, ona jarzynową, on
piwo Heineken, ona Beck.
Nawet kiedy już usiedli przy stoliku i zajęli się jedzeniem, nadal
się sprzeczali. Od czasu do czasu wybuchali śmiechem. Nie zgadzali się
niemal we wszystkim, począwszy od poglądów na politykę, aż do
upodobań w dziedzinie sportu czy filmu.
Stracili poczucie czasu. Stoliki opustoszały, nowi goście nie
przybywali, ale oni nawet tego nie zauważyli.
O godzinie dziewiątej pojawiła się tabliczka z napisem
„zamknięte”. Dopiero gdy pół godziny później przyszła sprzątaczka i
zaczęła ustawiać krzesła na stołach, uświadomili sobie, że jest już późno.
Zostawili solidny napiwek i śmiejąc się wyszli na ulicę. Nowy
Jork mienił się niezliczoną ilością świateł. Ben wyciągnął rękę, żeby
przywołać taksówkę.
– Nie stać mnie na to – powiedziała Kate, gdy samochód zatrzymał
się tuż przy nich.
– Mnie stać. – Ben otworzył tylne drzwiczki.
Kate zawahała się. O tej porze o wiele bezpieczniej było jechać
taksówką niż metrem, ale nie chciała przyzwyczajać się do tego, że Ben
wciąż za nią płaci.
– Może dałbyś mi jakąś zaliczkę? – zaproponowała. – Niewielką.
– Oczywiście. – Ben wręczył jej dziesięciodolarowy banknot.
Zapłaciłby za nią z przyjemnością, ale potrafił uszanować jej dumę.
– Dziękuję. – Ich spojrzenia się spotkały. Kate z trudem odwróciła
wzrok. – Dziękuję za wszystko.
– To ja dziękuję.
Ben pomógł jej wsiąść. Kiedy zamknęła drzwi, samochód
natychmiast ruszył. Kate energicznie machała do niego przez okno.
Podniósł rękę, żeby odwzajemnić gest, ale taksówka zniknęła.
Nagle Ben uświadomił sobie, że jest zimno, i szybkim krokiem
ruszył w kierunku Westcon Plaza. Po krótkim wahaniu skierował się w
stronę części mieszkalnej. Chociaż czekało na niego sporo zajęć, nie miał
ochoty wracać do biura.
Nie był w odpowiednim nastroju. Myśl ta wywołała uśmiech na
jego twarzy. Kiedy po raz ostatni zastanawiał się, w jakim jest nastroju?
Z pewnością dawno temu. Inne kobiety starały się dostosować do niego,
a Kate była po prostu sobą. Samym sposobem bycia jednocześnie
denerwującym i interesującym – zdołała wyciągnąć go z jego szklanej
wieży. Przy niej wszystkie sprawy nabierały nowego wymiaru. Ale czy
Kate była odpowiednią kobietą dla niego? Nie miał pojęcia. Wiedział
tylko jedno, że zatrudnienie jej było z jego strony albo przebłyskiem
jasnowidzenia, albo najbardziej idiotycznym posunięciem, jakiego
zdarzyło mu się kiedykolwiek dokonać.
ROZDZIAŁ 7
– Nie możesz mnie tak zostawić, skarbie. – Głos Arniego z
charakterystycznym, brooklyńskim akcentem rozbrzmiewał przez
telefon. – Jeszcze parę wolnych dni i będziesz jak nowo narodzona.
Wierz mi!
– Już się tak czuję – odparła spokojnie Kate. Już od trzech dni
wałkowali ten temat. – Po prostu nie chcę jeździć nocami i wozić jakichś
podejrzanych facetów.
– Oczywiście, że nie chcesz – zgodził się Arnie. – Doskonale to
rozumiem.
No pewnie, pomyślała Kate. Nic, co dotychczas mówiła, nie robiło
na nim najmniejszego wrażenia. Dlaczego więc teraz miałoby być
inaczej? Musiała przyznać, że Arnie zawsze był w porządku, mimo że
nie należał do najsympatyczniejszych szefów. Kate uważała, że musi
spokojnie znieść wszystkie próby zatrzymania jej w zakładzie Arniego.
Była mu to winna.
– Nie będziesz jeździła nocami – orzekł stanowczo. – Może uda mi
się wciągnąć cię na listę dzienną.
– Dziękuję, ale nie. – Kate spojrzała na Maggie i zrobiła
wymowny gest. – Już mam dzienną pracę. Daj ogłoszenie do gazety, na
pewno znajdziesz chętnych.
– Na pewno, ale ja wolę ciebie. Jesteś bystra, dobrze mówisz po
angielsku i nie pyskujesz. Jednym słowem, taksówkarz doskonały.
– No, no, no, Arnie. Gdybym wcześniej wiedziała, że tak mnie
doceniasz, poprosiłabym o podwyżkę.
– Nie bądź taka mądra – odburknął Arnie. – Słuchaj, muszę już
kończyć. Pamiętaj, że chodzi o dzienną pracę. Pomyśl o tym.
Kate skrzywiła się, kiedy odłożył słuchawkę.
– Rozumiem, że twój pan i władca nie chce z ciebie zrezygnować
– krzyknęła Maggie z drugiego końca pokoju.
Kate skinęła głową.
– Po prostu nie może pojąć, jak mogłabym opuścić tak doskonałe
przedsiębiorstwo.
– Miło być niezastąpioną.
– Prawda? – Kate podeszła do lodówki i nalała sobie. szklankę
soku pomarańczowego. – A propos, gdzie się podziewa Josh? Nie
przypominam sobie weekendu, którego nie spędzilibyście razem.
– W drodze do Puerto Rico – westchnęła Maggie. – Sprawy
służbowe. Wraca dopiero w środę.
– Biedactwo. Samotna w niedzielny wieczór. Do czego zmierza
ś
wiat?
Maggie chwyciła poduszkę i rzuciła we współlokatorkę.
– I kto to mówi? – syknęła. – Od miesięcy nie miałaś żadnej
randki.
– Od miesięcy nie miałam ani chwili wolnego czasu.
– Miałaś mnóstwo czasu, kiedy kręcił się tutaj Barry.
– Miałam wtedy zajęcia na uniwersytecie.
– Rzeczywiście. – Maggie z ogromnym zainteresowaniem
oglądała swoje paznokcie. – Jednego dnia przyszedł, drugiego zniknął.
Nigdy nie powiedziałaś mi, dlaczego.
Kate oczami duszy ujrzała Barry’ego. Wysoki, przystojny
mężczyzna z opaloną twarzą i chłopięcym uśmiechem. Razem
studiowali, ale Barry zdał końcowe egzaminy w styczniu. Zeszłej zimy
wierzyła, że jest w nim zakochana, i może nawet tak było. Mimo to
porzucił ją.
– Powiedzmy, że podobałam się Barry’emu jako przyszły prawnik,
a nie jako kierowca taksówki.
Maggie spojrzała na nią ze zdumieniem.
– Czy to nie on zawsze wygłaszał wzniosłe przemowy o
bezklasowym społeczeństwie?
– To pasowało do reszty jego życiowych celów – skinęła głową
Kate. – Skończyć studia, otrzymać posadę sędziego, a potem trafić do
polityki. Nie miał nic przeciwko temu, żebym została radcą prawnym. To
mieściło się w jego planach. Tylko że on zdał egzaminy, a ja nie. Nagle
okazało się, że już nie jesteśmy stworzoną dla siebie parą.
Głośny dzwonek domofonu przerwał rozmowę. Kate z ulgą
pośpieszyła do drzwi.
– Przesyłka dla pani Kate Hallaby – usłyszała.
– Już schodzę.
– Nie ma potrzeby. Przyniosę na górę. Cztery c, prawda?
Maggie weszła do przedpokoju, kiedy Kate nacisnęła przycisk
otwierający drzwi wejściowe.
– Chyba to nie są kwiaty, prawda? – zapytała.
– Gorzej. Kiedy w zeszłym tygodniu rozmawiałam z asystentem
Bena, kazał mi podać moje wymiary i powiedział, że przyślą mi uniform.
– Naprawdę? – zachichotała Maggie. Wyszła na korytarz i
przechyliła się przez poręcz. Posłaniec był już na trzecim piętrze. –
Proszę się pośpieszyć! – krzyknęła.
Kate zajęła się napiwkiem, a Maggie wzięła paczkę i zaniosła do
mieszkania.
– Pewnie to taki zestaw jak w mojej szkole – parsknęła.
– Mam nadzieję, że nie. – Kate otworzyła pudło i znalazła trzy
pary czarnych wełnianych spodni, dwie marynarki w tym samym
kolorze, sześć białych koszul i dwanaście par białych skarpetek.
– Co takiego? – zachichotała Maggie. – Nie ma bielizny?
Znalazły mniejsze pudełko, owinięte w miękki papier. W środku
była płaska, czarna czapka. Szczerząc zęby Kate przymierzyła ją i
pobiegła przejrzeć się w lustrze.
– Nieźle – zadecydowała Maggie, która poszła za nią do łazienki.
– Ale nie rewelacyjnie. – Kate przechylała głowę na obie strony. –
Przydałoby się coś do tego...
– Na przykład olbrzymi emblemat z przodu?
– Na przykład.
Maggie obserwowała, jak Kate zdejmuje czapkę i rzuca ją przez
długość pokoju.
– Już masz mundurek – powiedziała. – Kiedy zaczynasz?
– Jutro o siódmej rano.
– O siódmej? – jęknęła Maggie. Sama zaczynała pracę w
Bibliotece Publicznej Nowego Jorku o dziewiątej, mogła więc spokojnie
spać nawet do ósmej.
– O tej porze kończy się nocna zmiana. Mam udać się do garażu,
sprawdzić, czy wszystko w porządku z samochodem, i czekać na dalsze
instrukcje.
– A jeżeli żadnych nie będzie?
– Wtedy będę się nudzić. – Kate uśmiechnęła się ironicznie. – Jak
wszyscy dobrzy lokaje.
* * *
Ben był niezmiernie przywiązany do swoich zwyczajów. Każdego
ranka budził się dokładnie o szóstej, zgodnie ze swoim wewnętrznym
zegarem. Pół godziny poświęcał na ćwiczenia. Na wsi uprawiał biegi, w
mieście musiały mu wystarczyć hantle i rower w pokoju treningowym. O
szóstej czterdzieści pięć był już umyty, ogolony i ubrany. Parker
serwował mu pierwszą filiżankę kawy razem z „Wall Street Journal”,
drugą zaś z „New Jork Times”.
O siódmej piętnaście był już piętro niżej, w swoim biurze. Donald
zazwyczaj przychodził o ósmej, a Jody o dziewiątej. Ben lubił samotnie
spędzane poranki. Telefony milczały, korytarze były puste. Słychać było
tylko ciche brzęczenie komputera.
Poniedziałkowy ranek niczym nie różnił się od pozostałych.
Panowała kojąca cisza, sprzyjająca skupieniu. Wszystkie dzisiejsze
spotkania były starannie wynotowane. Pierwsze było zaplanowane na
dziewiątą. Następne co godzinę.
Po południu miał jechać z Donaldem do Queens, aby obejrzeć
pewien budynek blisko lotniska. O piątej zjawi się Mort Silverburg, a o
szóstej czeka go spotkanie z burmistrzem i innymi osobistościami na
wernisażu w Museum of Modern Art. Zwykły dzień, niczym nie różniący
się od innych, tyle tylko, że dziś Kate rozpoczyna pracę.
Nie powinien o niej myśleć. Ale nie potrafił sobie tego zakazać.
Domyślał się, że o tej porze Kate jest już pewnie w garażu, rozmawia ze
swoim zmiennikiem i pije niesmaczną kawę z automatu. Ma na sobie
uniform, który dostarczył Donald – czarny, skromny; tylko że Kate
Hallaby nawet w worku na kartofle wyglądałaby efektownie.
Niestety, dzisiejszego popołudnia nie miał dla niej żadnego
zajęcia. Zastanawiał się, czy nie będzie zniecierpliwiona oczekując
daremnie. Na jej miejscu pewnie tak by się czuł. Ale nie był na jej
miejscu. On tu przecież zarządzał, ustalał rozkład dnia, podejmował
decyzje, jednak dzisiaj... czuł się zniecierpliwiony i niespokojny jak
diabli.
Zaklął cicho i wstał zza biurka. Może po prostu zbyt ciężko
pracował. Coś było nie w porządku. Kiedy patrzył w kalendarz
wypełniony nazwiskami znanych osób, nie odczuwał nic poza
znużeniem.
Zerknął na zegarek, była siódma trzydzieści Miał jeszcze mnóstwo
czasu przed pierwszym spotkaniem, a już nie pamiętał, kiedy ostatnio
pozwolił sobie na poranny spacer. Gdy znalazł się koło wyjścia, pogodził
się już z faktem, że właściwie idzie zobaczyć Kate. Zastanawiał się, czy
nie kupić czegoś na śniadanie. To, że już jadł, nie miało znaczenia. Kate
mogła bez trudu zjeść za dwoje.
Wiedział, że garaż znajduje się trzy domy dalej, chociaż nigdy tam
nie był. Jeżeli był mu potrzebny samochód, szofer przyjeżdżał po niego.
Przebył tę odległość w pięć minut. Kiedy stanął w otwartych drzwiach,
strażnik popatrzył na niego, wyraźnie go nie rozpoznając.
– Potrzebny mi lincoln – oznajmił Ben.
Teraz strażnik zorientował się, z kim ma do czynienia.
– Przykro mi, proszę pana, ale nie zawiadomiono nas –
powiedział. – Zawsze wcześniej dostajemy informację.
– Ale nie tym razem. – Ben rozejrzał się dokoła. – Gdzie jest mój
szofer?
– Poszedł... hm, poszła do pokoju wypoczynkowego. Kiedy
otworzył drzwi, Kate oderwała wzrok od lektury.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Szybko schowała książkę i
zerwała się na równe nogi.
– Ben! Chciałam powiedzieć, panie West... co pan tu robi?
Kate próbowała nie zwracać uwagi na przyśpieszone bicie serca.
Liczyła na to, że przed kolejnym spotkaniem z Benem zdoła przybrać
maskę spokoju. Jednak on już tu był i wyglądał świetnie w eleganckim
garniturze, z lekko rozwichrzonymi włosami. Dziewczyna była
kompletnie zaskoczona.
Zapięła żakiet i przeciągnęła ręką po włosach.
– Mówiono mi, że jeśli będzie pan potrzebował samochodu, to pan
zadzwoni. Chyba nie zdążyłam jeszcze niczego przegapić.
– Jadłaś już?
– Dlaczego zawsze zadaje mi pan to pytanie? – Spojrzała na torbę
w jego rękach.
– Bo zawsze jesteś głodna. – Ben uśmiechnął się. – No chodź.
Wybierzemy się na przejażdżkę.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Kate pobiegła za nim.
– Dokąd jedziemy? – zapytała.
– Zobaczysz.
– To znaczy dokąd?
– Czy nikt ci jeszcze nie powiedział, że zadajesz zbyt dużo pytań?
Lincoln czekał tuż przy wyjściu z budynku. Kate udało się
wyprzedzić Bena na tyle, że otworzyła mu tylne drzwi. Ku jej irytacji,
przemaszerował koło niej i zajął miejsce obok kierowcy.
Spojrzała na niego ze złością i usadowiła się na swoim fotelu.
– Jak mam prowadzić, skoro nie wiem, gdzie jedziemy? –
zapytała.
– Udawaj, że wiesz – uśmiechnął się Ben.
Kate pracowała zaledwie od pięciu minut, ale już dostrzegła
największą niedogodność nowego zajęcia – nie wolno jej było przyłożyć
temu facetowi, nawet wtedy, kiedy na to zasługiwał.
Rozejrzała się i zjechała na jezdnię prowadzącą na zachód. Koło
Piątej Ulicy skręciła na północ, minęła Plaza i pojechała wzdłuż Central
Parku. Ben wciąż milczał. Kiedy zatrzymała się na czerwonym świetle, z
uwagą przyjrzała się swojemu pasażerowi. Nie lubiła uczucia
niepewności. Zanim spotkała Bena, potrafiła dokładnie ocenić sytuację i
wiedziała, dokąd zmierza. Kontrolowała się. Teraz nie wiedziała, co za
chwilę nastąpi. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, rumieniła się i
serce jej zaczynało bić przyśpieszonym rytmem. Oczywiście z jego winy.
– Proszę posłuchać – odezwała się nieprzyjaźnie. – Powinien pan
siedzieć z tyłu.
– Wiem.
– Przyjąłeś mnie do pracy, Ben, i zamierzam wykonywać ją
najlepiej jak potrafię. Ale jak mogę zachowywać się oficjalnie w tych
warunkach?
A więc znowu mówiła mu po imieniu. Dobre i to na początek.
Chyba że aż tak bardzo nie podobało jej się jego zachowanie, że nawet
tego nie zauważyła.
– Jesteśmy na środkowym pasie, na zatłoczonej ulicy – zauważył,
nie mogąc ukryć rozbawienia w głosie. – Oczekujesz, że będę się teraz
gramolił do tyłu?
– Spróbuj.
Ben zmierzył wzrokiem niewielką odległość między fotelem a
sufitem.
– Chciałabyś?
– Chyba tak. – Nie miała zamiaru się roześmiać, ale nie mogła się
powstrzymać.
– Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale mam lepszy pomysł. –
Machnął ręką w kierunku wjazdu na parking przy następnej ulicy. –
Skręć na lewo.
Kate zakręciła kierownicą i wjechała wprost przed pędzące
samochody. Zewsząd rozległ się dźwięk klaksonów. Ben poruszył się na
fotelu.
– Większość ludzi – powiedział – prowadzi limuzynę ostrożniej i z
większą finezją niż taksówkę.
– Większość ludzi – odparowała Kate – ma na wykonanie takiego
manewru trochę więcej czasu niż dwie sekundy. Co teraz?
– Zaparkuj gdzieś. Gdziekolwiek.
– Tak, sir.
Po minucie Kate zatrzymała się i wyłączyła silnik. Miejsce, które
wybrała, było spokojne. Po obu stronach ulicy ciągnęły się trawniki. O
tak wczesnej porze znajdowali się tu tylko uprawiający jogging i
właściciele psów. Chociaż nad wierzchołkami drzew wyraźnie było
widać wieżowce Manhattanu, to odnosiło się wrażenie, że miasto
znajduje się daleko stąd.
– No cóż – powiedziała Kate, odwracając się w stronę Bena. –
Zdałam egzamin na szofera?
Diabli wiedzą, dlaczego tak go pociągała. Nigdy dotąd nie spotkał
kobiety, która równie umiejętnie potrafiłaby zaleźć mu za skórę i której
sprawiałoby to aż taką przyjemność.
– Ledwo, ledwo – mruknął.
– Świetnie – uśmiechnęła się. – Możemy teraz coś zjeść?
– Chyba tak – odpowiedział, otwierając torbę. – Jeśli nadal
będziesz prowadziła w ten sposób, koniecznie muszę wzmocnić swoje
siły.
Kate już miała ciętą odpowiedź na końcu języka, ale zamknęła
usta, kiedy zobaczyła, co kryło się w torbie Bena. Cebularze, ser topiony
i kilka rodzajów świeżych owoców. Dla takiego śniadania gotowa była
ogłosić zawieszenie broni.
– Jest też masło. – Ben sięgnął w głąb torby i wyciągnął jeszcze
kilka innych produktów.
– Smarowanie cebularza masłem jest świętokradztwem –
stwierdziła Kate.
– To samo mówił Nico.
– Kto to jest?
– Właściciel kafejki. Powiedział, że jeśli nie potrafisz właściwie
docenić nowojorskiego cebularza, to mam cię przyprowadzić i on sam ci
to wszystko wyjaśni. Dodał, że jesteś niezła.
– Naprawdę? – ucieszyła się Kate.
Ben wziął brzoskwinię i zatopił w niej zęby.
– Kiedy go poinformowałem, że pracujemy razem, poprosił o
numer twojego telefonu.
Kate uniosła brwi.
– Dla Nico juniora – wyjaśnił.
– Dla Nico juniora? – Z trudem przełknęła kawałek bułki.
– Swojego syna. – Wprawdzie nie mógł jej dotykać, ale to nie
znaczyło, że nie mógł jej drażnić. Skończył jeść brzoskwinię i zabrał się
za bułeczkę. – To miły młody Grek. Pomaga ojcu w interesie.
– I co? – zapytała z niepokojem Kate. – Dałeś mu ten numer
telefonu?
– Oczywiście, że nie. Wyjaśniłem mu, że nie wiem, czy nie jesteś
przypadkiem z kimś związana.
– Dzięki Bogu.
– A więc – Ben zawahał się – jesteś czy nie?
Kate przechyliła głowę i zaczęła zastanawiać się nad odpowiedzią
na to pytanie. Jeszcze bardziej interesował ją powód, dla którego Ben je
zadał.
– Co to ma wspólnego z moją pracą?
– Nic.
Obawiała się takiej odpowiedzi, ale w gruncie rzeczy właśnie to
chciała usłyszeć. A ponieważ nie mogła sobie poradzić z tak
sprzecznymi odczuciami, postanowiła je na razie zignorować.
– A więc nie masz prawa pytać. – Wysunęła do przodu brodę.
Ben układał powoli kawałek łososia na ostatnim kęsie bułki.
– Ale i tak pytam.
– A jeżeli ci nie odpowiem?
– Sam się dowiem.
– Zawsze osiągasz to, czego chcesz? – spytała ze złością.
– Zazwyczaj.
– A ty? Masz jakąś przyjaciółkę, dziewczynę?
– Odpowiem na twoje pytania, jeżeli ty odpowiesz na moje –
uśmiechnął się Ben.
– W porządku.
– No więc mam przyjaciółki, które od czasu do czasu widuję, ale
nie jestem z nikim związany na stałe. Chyba nawet chciałbym, żeby tak
było, ale nie jestem.
– Dlaczego byś chciał? – Kate odłożyła na bok jedzenie.
– Mam trzydzieści sześć lat, Kate. Wbrew temu, co myślisz, jestem
normalnym facetem i chciałbym mieć żonę i dzieci, zanim nie będę na to
za stary.
Kate postanowiła nie myśleć o jego przyszłych dzieciach ani o
jakiejś wspaniałej blondynce, która mu je urodzi.
– Co stoi na przeszkodzie? – zapytała.
– To samo, co powstrzymuje wszystkich innych. – W jego głosie
pobrzmiewało zniecierpliwienie. Nie był przyzwyczajony do osobistych
zwierzeń i nie potrafił tego ukryć. – Nie miałem okazji, żeby się
zakochać.
– Czy to aż takie ważne?
Ben zebrał opakowanie pozostałe po śniadaniu i wsadził je do
torby. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
– Naprawdę jesteś taka cyniczna, Kate? Czy to przedstawienie
wyreżyserowane jest specjalnie dla mnie?
– Niczego nie robię specjalnie dla ciebie – odgryzła się, urażona.
– To mnie jakoś nie dziwi – odparł sucho.
Kate zagryzła wargę i spojrzała w inną stronę. Zraniła Bena,
chociaż wcale nie miała takiego zamiaru. Pragnęła tylko, żeby ich
konwersacja była luźna, beztroska i jak widać, pomyślała zgryźliwie,
udało jej się to aż nazbyt dobrze.
– Może to istotnie przedstawienie – powiedziała cicho. Ben
spojrzał na nią z uwagą.
– Co takiego?
– Mówiłam, że może rzeczywiście się zgrywałam. A może
musiałam być twarda i naprawdę taka teraz jestem.
Ben wyciągnął rękę i położył na dłoni Kate. Wyczuwał jej siłę, ale
także i bezbronność. Wspomniał, jak tamtej nocy spała w jego
ramionach. Czy to się jeszcze kiedyś zdarzy?
– Nowy Jork to okrutne miasto. Rządzi się wilczymi prawami.
Każdy, kto chce dojść tu do czegoś, musi walczyć o swoje. Przetrwałaś,
Kate, i możesz być z tego dumna. Niewielu jest ludzi, o których można to
powiedzieć.
Kate westchnęła. Chciała wierzyć w to, co powiedział.
– Co sprawiło, że Benjamin West stał się uparty, stanowczy,
zdecydowany? – zapytała.
– Taki się urodziłem.
Dziewczyna przejechała palcem po przegubie jego ręki. Sprawiło
jej przyjemność, że wydał się tym poruszony.
– Nie, to nieprawda.
– Skorumpowany już w dzieciństwie?
– Może.
Na chwilę zapadła cisza.
– Ben?
– Hm?
– Opowiedz mi o budynku O’Dwyera.
– Co masz na myśli? – Poruszył się niespokojnie.
– W zeszłym tygodniu byłam w czytelni. Rozumiesz, ambitny
pracownik, który chce wiedzieć jak najwięcej o firmie i swoim szefie. Z
tego, co przeczytałam, wynika, że nie był to twój zwykły sposób
postępowania w interesach.
– Chcesz mi dać szansę? – zapytał.
– Może po prostu chcę cię przeprosić.
– Może?
– Jeszcze się nie dowiedziałam, jak wygląda ta sprawa z twojego
punktu widzenia.
– Rozumiem. – Ben cofnął rękę. Opinia Kate była dla niego
ważna.
– Na budynku było twoje nazwisko – przypomniała Kate.
– Nie. – Ben spojrzał na nią. – Nazwisko mojego ojca.
– Więc twój ojciec również był zamieszany w tę sprawę? –
zapytała po chwili cicho.
– Tak. West Development to jego firma, nie moja.
– A więc nie jesteś odpowiedzialny za to, co się tam stało...
– Tego nie powiedziałem – przerwał. Do diabła, wiedziała, gdzie
uderzyć. – Jestem odpowiedzialny.
Tym razem Kate wyciągnęła rękę i lekko dotknęła jego ramienia.
– Powiedz – szepnęła. – Proszę.
Ben westchnął. Wiedział, że już teraz nie uda mu się wykręcić.
– To długa historia.
– Mam czas.
O tym akurat wiedział.
– Piętnaście lat temu wszedłem do spółki ojca – zaczął. –
Kupiliśmy budynek O’Dwyera, żeby go wyremontować. Przynajmniej
tak mnie poinformowano. To było nasze pierwsze wspólne
przedsięwzięcie. Okazało się, że mój ojciec miał inne plany. Wiedział, że
się sprzeciwię, więc mi ich nie przedstawił. Pewnego dnia wysłał mnie
do New Jersey. Zdumiewające, ile może dokonać w ciągu jednego dnia
dobra ekipa zajmująca się wyburzeniami. W każdym razie, kiedy
wróciłem, budynku już nie było.
– Co wtedy zrobiłeś?
– Zobaczyłem się z nim. – Ben zesztywniał na wspomnienie tego
spotkania. – Cały czas wrzeszczałem. Było oczywiście za późno.
Stwierdził, że plany musiały zostać zmienione. Budynek był zbyt stary i
nie nadawał się do remontu. Zamiast tego mieliśmy wybudować
nowoczesny kompleks z częścią mieszkalną dla tych lokatorów, którzy
chcieliby pozostać.
– Ale tak się nie stało – zauważyła Kate.
– Nie – przytaknął Ben. – Ale dopiero po pół roku zorientowałem
się, że mnie okłamał. Zbył mnie. Powiedział, że już nic nie mogą
zmienić. Kiedy przejrzałem wszystkie dokumenty, okazało się, że miał
rację. Trzeba przyznać, że był wyjątkowo sprytny. Chociaż moje
nazwisko widniało na budynku O’Dwyera, wszystko tak naprawdę
należało do ojca. Poświęciłem temu przedsięwzięciu rok pracy i zostałem
z niczym.
– To okropne! – Kate pomyślała o swojej rodzinie. Nie mieli zbyt
wiele, ale zawsze wszystkim się dzielili. Tymczasem Ben został
wykorzystany przez własnego ojca.
– Z pewnością twój ojciec wiedział, że coś ci się należy? –
zapytała.
– Nie zrujnował mnie, jeżeli o to ci chodzi – uśmiechnął się Ben. –
Z jego punktu widzenia była to dla mnie pouczająca lekcja, którą
powinienem dobrze zapamiętać. Zapłacił mi i dzięki temu mogłem
założyć własną firmę.
– I tak uważam, że to było wstrętne z jego strony. Ben uśmiechnął
się jeszcze szerzej. Sprawiło mu przyjemność, że Kate z taką pasją
stanęła w jego obronie.
– Jednak w końcu mi się powiodło – powiedział.
Kate milczała. Mogła, przeprosić Bena za to, że zbyt pochopnie go
osądziła, ale on chyba tego nie oczekiwał. Chyba Ben w ogóle niczego
od niej nie chciał, przynajmniej nie tego, co mogła mu ofiarować.
– Będzie lepiej, jeżeli już wrócimy – odezwała się.
– Czyżby? – zapytał Ben wyraźnie rozbawiony. – Śpieszysz się
gdzieś?
Otworzyła usta, po czym je powoli zamknęła. Na chwilę
zapomniała, że to ona pracowała dla niego, i że to on wydawał polecenia.
Pomyślała, że wiele czasu upłynie, zanim się do tego przyzwyczai.
– Przepraszam – powiedziała, bezskutecznie próbując przybrać
pokorny ton. – Nie chciałam nadużywać...
– Jeżeli uważasz, że czas już wracać, to pewnie masz rację.
Wyrzuć mnie przed wejściem do Westcon Plaza, dobrze?
Jechali w milczeniu, a Kate wymyślała sobie w duchu od
najgorszych idiotek. Będzie miała doprawdy nieprawdopodobne
szczęście, jeżeli uda się jej utrzymać tę pracę chociaż przez tydzień.
Oczyma duszy widziała, jak Arnie pęka ze śmiechu, gdy ona pokornie
prosi go, aby przyjął ją z powrotem.
– Zahamuj tutaj. – Ben przerwał jej rozmyślania. – Wyskoczę i
przebiegnę przez ulicę.
Kate rozejrzała się z powątpiewaniem.
– Jesteś pewien? – zapytała. – Mogłabym podjechać z drugiej
strony i...
– Tutaj. – Ben uchylił lekko drzwi i spojrzał na nią uważnie. –
Chcę ci przypomnieć, że umowa zobowiązuje. Odpowiedziałem na
wszystkie twoje pytania, a ty na żadne z moich. Jesteś wolna? Mam dać
Nico numer twojego telefonu?
Serce Kate zabiło mocniej, gdy usłyszała pierwsze pytanie i
zamarło przy drugim.
– Tak – powiedziała. – I nie. – Uniosła drwiąco brwi. – Stanowczo
nie.
Wysiadł i mocno trzasnął drzwiami. Przez chwilę Kate myślała, że
nie odpowie, ale przeszedł na drugą stronę samochodu, zupełnie
lekceważąc ruch uliczny.
Nagle pochylił się ku niej.
Jego usta znajdowały się zaledwie o kilka centymetrów od jej
warg. Wystarczyło unieść lekko głowę... Zastanawiała się nad tym przez
moment, gdy nagle ujrzała olbrzymią ciężarówkę, pędzącą w ich stronę.
– Wydaje mi się, że za chwilę będziesz martwy – zauważyła.
– Bzdura – odpowiedział Ben, ale zerknął w tamtym kierunku. –
To Nowy Jork.
Rozległo się głośne trąbienie klaksonu. Ben zaklął i uskoczył w
stronę chodnika. Ciężarówka minęła go o kilka centymetrów.
– Oferma! – wrzasnęła za nim Kate. Nawet się nie odwrócił.
Ben pośpiesznie wszedł do budynku. Krótka jazda windą
pozwoliła mu przyczesać włosy i poprawić krawat, ale nie zdołał ukryć
uśmiechu. Kiedy drzwi otworzyły się, wyszedł wprost na Jody i
stojącego za nią Donalda.
– Spóźnił się pan! – krzyknęła Jody.
– Nieprawda. – Ben spojrzał na zegarek. – Jeszcze nie ma
dziewiątej, a pierwsze spotkanie będzie dopiero o dziesiątej.
– Ale... – zająknęła się Jody. – To znaczy... – umilkła i spojrzała
błagalnie na Donalda.
– Ona chce powiedzieć, że kiedy tu przyszliśmy, nie było cię w
biurze.
– A co, wybuchł pożar? – Ben rozejrzał się z zainteresowaniem.
– Nie, oczywiście, że nie, tylko...
– No to w czym problem? – Wciąż się uśmiechając Ben minął ich i
wszedł do gabinetu.
Jody wzruszyła ramionami i usiadła za biurkiem. Donald
pośpieszył za Benem.
– Telefonowano z kasyna. Cher odwołała występ – powiedział.
Ben rozsiadł się wygodnie w fotelu.
– Wciśnij na jej miejsce kogoś innego – rzucił.
– Szkoda byłoby ją stracić. Ona może przyciągnąć mnóstwo ludzi.
– O co poszło? O pieniądze? – zapytał Ben.
– Nie – potrząsnął głową Donald. – Myślę, że powodem była jakaś
sprzeczka z szefem estrady. On chce ją przeprosić, ale lepiej byłoby,
gdybyś ty zadzwonił i...
– W porządku. – Ben zanotował coś w kalendarzu. – Zajmę się
tym.
– To chyba wszystko. – Nagle Donald zerknął uważnie na
przyjaciela. – Dobrze się czujesz?
– Świetnie. Jak nigdy dotąd. Dlaczego pytasz?
– Sam nie wiem. Najpierw się spóźniasz, a potem nawet nie
mrugniesz na wiadomość, że słynna gwiazda wystawia nas do wiatru.
Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Nic a nic – odparł Ben tonem ucinającym jakąkolwiek dyskusję.
Kiedy Donald wyszedł, Ben ponownie zerknął w kalendarz,
notując w pamięci nazwiska i mruknął z zadowoleniem. Może to wcale
nie będzie taki zły dzień, pomyślał.
ROZDZIAŁ 8
Kate sądziła, że Ben korzystał z samochodu tak często wyłącznie z
powodu brzydkiej pogody. Przecież Donald ostrzegał ją, że większość
czasu będzie spędzała bezczynnie, ponieważ ich wspólny szef lubi
przechadzki. Minęły już dwa tygodnie, a jeszcze nie miała okazji się
nudzić. Wręcz przeciwnie. Dni były wypełnione interesującymi
zleceniami, począwszy od przywożenia z lotniska ważnych gości i
klientów aż po poszukiwanie najlepszych czekoladek w Nowym Jorku.
Wraz ze swoim chlebodawcą przemierzała lincolnem niezliczone
kilometry. Ben miał wypełniony kalendarz i odbywał masę spotkań w
interesach.
Wciąż nie była pewna, czy postąpiła słusznie przyjmując
propozycję Bena. Sytuację komplikował fakt, że coraz wyraźniej zdawała
sobie sprawę ze swoich uczuć do tego mężczyzny. Od początku
wiedziała, że nie ma żadnych szans. Zaakceptowała ten fakt tak samo jak
wszystkie inne rozczarowania i porażki w przeszłości.
Kate nie należała do osób rozdzielających włos na czworo. Nie
zwykła rozczulać się nad sobą. Cieszyła się tym, co miała. Praca była
interesująca, dobrze płatna i co najważniejsze, bezpieczna. Poza tym
Kate mogła mnóstwo czasu spędzać w towarzystwie Bena.
Jak większość szefów, miał swoje nawyki i kaprysy. Zachowywał
się jednak bezpośrednio i sympatycznie. Jedną z jego
charakterystycznych cech była niechęć do pozerstwa. Gdy miał gości,
zajmował w samochodzie tylne siedzenie i prowadził często ważne
pertraktacje. Kiedy jednak byli sami, zawsze siadał obok niej, rozmawiał,
gestykulował, czym zresztą rozpraszał Kate.
Miał zwyczaj głośno myśleć. Wyciągał plany nowych inwestycji i
opowiadał o nich Kate, która usiłowała skupić się na prowadzeniu auta.
Jednak słuchała zafascynowana, gdy wprowadzał ją w tajniki swoich
rozległych interesów, choć w gruncie rzeczy niewiele z tego rozumiała.
Mimo to potężny Benjamin West słuchał jej uważnie i zachęcał, żeby
mówiła wszystko, co przyjdzie jej do głowy na temat omawianego
właśnie zagadnienia. Odkryła z przyjemnością, że czasem brał pod
uwagę jej punkt widzenia. Czym innym było studiowanie prawa, a czym
innym praktyczne zastosowanie zdobytych wiadomości, Ben przekazał
Kate bezcenną wiedzę o handlu nieruchomościami i rozmaitych
kruczkach prawnych.
Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu dziewczyna budziła się
codziennie z uśmiechem na twarzy. Na razie to wystarczało.
* * *
Co za piekło, pomyślał Ben. Dwa nieznośne tygodnie. Musiał być
szalony, gdy postanowił zatrudnić Kate. Jednak nie było innego sposobu,
aby mieć ją tak często w pobliżu. Od początku wzbudziła jego
ciekawość. Mało tego, wyraźnie go pociągała. Była żywa, inteligentna i
błyskotliwa. Nie onieśmielał jej tak jak innych kobiet. Bawiła go i kusiła.
Był nią oczarowany.
Zamiast proponować jej zajęcie u siebie, powinien umówić się na
randkę. Sama mu to powiedziała. Nie wiadomo jednak, czy przyjęłaby
zaproszenie. Dlatego też zdecydował się zaangażować dziewczynę jako
swojego kierowcę.
Nigdy nie uważał się za mężczyznę przesadnie opiekuńczego, ale
Kate wyzwalała w nim takie instynkty. Pragnął się nią zająć i zrobił to.
Oczywiście, zupełnie do siebie nie pasowali. Nawet dziecko
mogłoby to dostrzec. Sądził, że codzienne widywanie się sprawi, że
przestanie o niej myśleć. Stało się wręcz odwrotnie.
Kto by od niej oczekiwał rozumienia kruczków prawnych czy też
zasad obrotu nieruchomościami? Wiedział, że Kate jest inteligentna, ale
zaskoczony był jej głodem informacji, ciekawością świata. Dzień po dniu
zdumiewała go i wprawiała w zachwyt. I to był właśnie problem.
Tamtego wieczoru w biurze postawiła warunek, na który się
zgodził. Niestety, pochopnie! Wiedział, że podoba się Kate, ale umowa
zobowiązywała. Tyle, że wyraźnie miał już tego dosyć. Łapał się na tym,
ż
e nie może doczekać się spotkania z Kate. Przez cały czas pilnował się,
ż
eby jej nie dotknąć. Sytuacja powoli stawała się nie do wytrzymania.
Nigdy nie był sentymentalny. Zawsze do tej pory, gdy coś się nie
udawało, szybko z tym kończył. Uznał, że teraz jest to również jedyne
wyjście.
* * *
Kate stała w sekretariacie na czterdziestym pierwszym piętrze i w
milczeniu wpatrywała się w dębowe drzwi do gabinetu Bena. Było kilka
minut po siódmej. Jody już dawno poszła do domu, a Donald minął Kate
po drodze.
– Jest u siebie – rzucił w przelocie. – Wejdź od razu.
– Jesteś pewien, że chciał się osobiście widzieć ze mną, że nie
chodzi o kolejne polecenie? – zapytała niepewnie.
– Tak – zapewnił Donald i wyszedł. Kate została sama. Dlaczego
szef ją wezwał? Kiedy podniosła rękę, żeby zapukać, drzwi otworzyły
się.
– O, już jesteś – powitał ją Ben. – Wydawało mi się, że słyszę
windę.
Oszołomiona Kate przyglądała mu się przez chwilę. Ciemne włosy
były potargane, a krawat niedbale rozluźniony. Nie miał na sobie
marynarki. Podwinięte rękawy koszuli odsłaniały silnie umięśnione
przedramiona, pokryte ciemnymi włosami. Luźne spodnie na szelkach
podkreślały jego szczupłe biodra.
Wyglądał niesłychanie pociągająco. Kate poczuła, że ma kolana
jak z waty.
– Wejdź. – Ben spojrzał na nią i zapytał z niepokojem: – Czy coś
się stało?
– Nie. Oczywiście, że nie. – Kate potrząsnęła przecząco głową.
Ale kiedy weszła do gabinetu, przypomniała sobie pamiętny wieczór i
chwilę, gdy wziął ją w ramiona.
– Jesteś blada – stwierdził Ben z troską w głosie. – Czy podać ci
coś?
– Czuję się świetnie. – Kilkakrotnie szybko zamrugała powiekami.
– Naprawdę.
– Skoro tak twierdzisz. – Ben wskazał jej krzesło, po czym usiadł
na brzegu biurka. – Poprosiłem cię, żebyś przyszła, bo uważam, że
powinniśmy porozmawiać.
– O czym?
Benjamin West brał udział w spotkaniach z mężami stanu i
najbardziej znanymi osobami ze świata biznesu, ale nigdy – nawet przez
moment – nie miał takiej pustki w głowie jak teraz. Nie miał pojęcia, jak
ma rozmawiać z Kate.
– Chodzi o naszą umowę – zaczaj wreszcie. – Nie sprawdza się.
Kate otworzyła szeroko oczy, po czym szybko spojrzała w inną
stronę. Do diabła, zamierzał ją zwolnić. Układało się zbyt dobrze, aby
mogło trwać wiecznie.
– Popełniłem błąd – ciągnął Ben. – I gotów jestem przyjąć na
siebie całą winę.
– To nie był twój błąd. – Kate wstała. Skoro już po wszystkim, nie
było powodu, żeby zostawać tu dłużej. – Nie powinnam była
przyjmować twojej propozycji. Nie nadaję się do tej pracy, ale myślałam
tylko o sobie, o tym, czego potrzebuję, czego chcę...
– Kate?
– Nie przerywaj mi. – Spojrzała na niego ze złością.
– Ale po co właściwie to mówisz?
– Bo odchodzę – warknęła Kate. Ten facet mógłby się trochę
postarać i pohamować radość. – A co sobie myślałeś?
Rozbawienie Bena zniknęło w jednej chwili.
– Rezygnujesz z pracy? – zapytał poruszony.
– A co za różnica? Przecież chcesz mnie zwolnić.
– Nic podobnego.
– Ale powiedziałeś...
– Powiedziałem, że popełniłem błąd – przerwał jej Ben. – Ale nie
dlatego, że zatrudniłem cię.
Pod Kate ugięły się nogi. Ponownie usiadła na krześle.
– A więc dlaczego? – zapytała.
– Postawiłaś warunek i ja się zgodziłem. Pamiętasz? Kate powoli
skinęła głową.
– Zmieniłem zdanie.
– Co... – Chrząknęła i spróbowała jeszcze raz. – Co to znaczy?
Ben poczuł się nieco pewniej.
– Pragnę cię, Kate. Do diabła, to żadna tajemnica, ale nie wiem,
jak sobie z tym poradzić. Myślałem... myślałem, że jeśli będziemy się
często widywali, to mi spowszedniejesz.
Kate oparła się o poręcz i zdołała uśmiechnąć się z wysiłkiem.
– Ben?
– Uhm?
– Jesteś beznadziejnym romantykiem.
– Czy ty drwisz ze mnie?
– Pozwolisz, że się nad tym zastanowię?
Sądził, że panuje nad sobą, ale wyraźnie się łudził. Wyszedł zza
biurka i zaczął chodzić po pokoju.
– To nie jest dla mnie łatwe, Kate.
– Widzę.
– Byłoby lepiej, gdybyś przestała się śmiać.
– Nie śmieję się z ciebie – wyznała uczciwie. – Śmieję się z nas
obojga i z całej tej sytuacji. Musisz przyznać, że to idiotyczne.
– Pewnie, że idiotyczne – przyznał. – A wszystko to twoja wina.
Kate usiłowała przybrać poważny wyraz twarzy.
– To znaczy, że ci nie przeszło? – zapytała.
– Nie.
– To dobrze.
Ben przystanął i spojrzał na nią uważnie.
– Co powiedziałaś?
– Powiedziałam „dobrze”. Mnie też nie.
– To już coś – mruknął pod nosem. Do tej pory nie spotkał nikogo,
kto wyprowadzałby go z równowagi równie szybko jak Kate Hallaby.
Fakt, że przychodziło jej to bez żadnego wysiłku, tylko dodatkowo
pogarszał sytuację.
– Skoro tak, to co teraz zrobimy? – zapytała Kate. Ben podszedł
bliżej i popatrzył na nią.
– Wydaję przyjęcie w Wilton. Chciałbym, żebyś tam była.
– Jako twój szofer?
– Jako mój gość.
– Nie – potrząsnęła stanowczo głową. – Wykluczone.
– Kiedyś zapytałaś mnie, dlaczego po prostu nie zaprosiłem cię na
randkę – przypomniał jej Ben. – Właśnie to robię.
– Na przyjęcie?
– Wiesz dobrze, jak wygląda mój program dnia. Nie mam wiele
wolnego czasu, nawet w weekendy. Jednak na moim stanowisku
oczekuje się ode mnie, że będę się od czasu do czasu pokazywał. To
przyjęcie zaplanowałem kilka tygodni temu. Nie będzie duże, tylko
dwanaście osób...
– To ma być nieduże przyjęcie?
– Chciałbym cię tam zobaczyć, Kate. – Ben zignorował jej uwagę.
– I to nie za kółkiem lincolna. W niedzielę wieczorem wyjeżdżam do
Londynu. To chyba dobry pomysł.
– Wcale nie jest dobry – Kate westchnęła z przygnębieniem. –
Przecież to okropnie kłopotliwe. Jestem twoim kierowcą, Ben. Nie mogę
pokazywać się uczepiona twojego ramienia.
– Dlaczego nie? – Ben skrzyżował ręce z pewnością siebie
człowieka, który przywykł do ustanawiania swoich własnych reguł.
Kusił ją, ale nie była na tyle szalona, żeby się zgodzić.
– Kiedy wrócisz... – zaczęła.
– Spotykamy się w ten weekend – przerwał stanowczo. Miała
szczęście, że nie nalegał na dzisiejszy wieczór. Bardzo chciał, ale
postanowił dać jej trochę czasu, żeby oswoiła się z nową sytuacją. –
Przecież kochasz wieś. Sama mówiłaś.
– Nie uznajesz żadnych kompromisów, prawda? – zapytała.
– Kiedy czegoś chcę, muszę to mieć – odpowiedział spokojnie.
Kate poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Pragnęła Bena,
lecz jednocześnie obawiała się go. W pewien sposób sprawował władzę
nad jej życiem. Chciała wiedzieć, jak daleko jest zdolny się posunąć.
– A jeżeli odmówię, to co?
– Będę musiał cię przekonać, żebyś zmieniła zdanie. – Ben
wyprostował się i sięgnął do kieszeni spodni. – Jak ci się ostatnio
wiedzie, Kate?
– Świetnie, dziękuję. – Spojrzała na niego ponuro.
– Wiesz co? – uśmiechnął się. – Zagrajmy.
Kate patrzyła, jak czyści rękawem dziesięciocentówkę.
– Co dostanę, jeżeli wygram? – zapytała.
– Co powiesz na weekend na wsi?
– Spróbuj czegoś innego, spryciarzu – roześmiała się głośno.
– Może podwyżkę? – Ben obracał monetę w dłoniach.
– I tak za dobrze mi płacisz.
– Naprawdę? – Zerknął na nią. – Muszę o tym pamiętać.
– Zapomnij, że w ogóle coś takiego powiedziałam. Rzucaj.
Ben podrzucił dziesiątkę w górę.
– Ostatnim razem ty wybierałaś pierwsza, więc teraz moja kolej. –
Złapał monetę i położył ją na przegubie ręki.
– Stawiam na reszkę.
Kate patrzyła z napięciem, jak odsłaniał przegub.
– Wyjedziemy w piątek o drugiej – zdecydował Ben. – Wpadnę po
ciebie.
Kate skinęła głową i sięgnęła po czapkę.
– Prowadzę, czy będę miała wolny weekend? Ben spojrzał na nią
zdumiony.
– Nie musiałaś pytać o to, Kate.
– Owszem, musiałam.
Czy świadomie starała się wyprowadzić go z równowagi, czy też
wyszło tak przypadkowo?
– Pojedziemy jensenem – powiedział. – Ja prowadzę.
– W porządku. Będę gotowa o drugiej. – Zatrzymała się na chwilę.
– Rozumiem, że tę rundę ty wygrałeś.
Spojrzenie Bena było czułe niczym spojrzenie kochanka. Kate
poczuła, że mięknie, a całe jej ciało wypełnia przyjemne ciepło. To
będzie szaleńcza walka.
– Nie – mruknął Ben. – Oboje wygraliśmy.
* * *
– Dobrze, że nosimy ten sam rozmiar – orzekła Maggie.
– Inaczej wyszłabyś na idiotkę.
– Pewnie i tak wyjdę. – Kate uważnie przyglądała się stercie ubrań
leżących na łóżku. – I nie ma to nic wspólnego z tym, co będę miała na
sobie. Co sądzisz o niebieskim swetrze?
Maggie zlustrowała go krytycznym spojrzeniem.
– Zbyt niewinny – stwierdziła. – Weź ten czerwony. Tylko nie
mów, że już zaczynasz żałować.
– Nie chodzi o Bena – powiedziała Kate. – Tylko o przyjęcie. A co
będzie, jeżeli znajdą się tam ludzie, którzy wiedzą, że jestem jego
kierowcą?
– No właśnie, co? – Maggie złożyła czerwony sweter i wsadziła do
walizki.
– Nie uważasz, że to trochę dziwne?
– Nie do mnie należy ocena – odparła Maggie. – Chociaż, według
mnie, wszystko, co ci się przydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca, jest
dziwne. Także i to, że wszechmocny Benjamin West ma na ciebie
ochotę.
– Nie przejmuj się. – Kate przybrała śmiertelnie poważny wyraz
twarzy. – On ma nadzieję, że mu przejdzie.
– Jak przelotna grypa? – zachichotała Maggie.
– Jak niezbyt długa grypa – poprawiła Kate. Maggie wyciągnęła
swoje koronkowe rajstopy i wcisnęła je do walizki przyjaciółki.
– Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedziała. – Jesteś
fantastyczna, ale facet taki jak Benjamin West... sama rozumiesz.
Postaraj się nie przywiązywać do tej sprawy zbyt dużej wagi.
– Nie będę. – Kate zamknęła walizkę. – Ben to wspaniały
człowiek. Jest chyba najbardziej niezwykłą osobą, jaką kiedykolwiek
spotkałam, ale musiałabym mieć źle w głowie, gdybym uważała, że
interesuje się mną poważnie.
Rozległ się dźwięk domofonu. Kate wpadła do łazienki, żeby
rzucić okiem po raz ostatni w lustro, po czym złapała walizkę i zbiegła
na dół. Cztery piętra niżej otworzyła z rozmachem drzwi wejściowe i
wpadła prosto w ramiona Bena. Ręce mężczyzny zatrzymały ją. Zrobił
krok do przodu i zamknął ją w mocnym uścisku. Poczuła się nieco
oszołomiona i z trudem usiłowała złapać oddech. To dlatego, że biegłam
tak szybko, pomyślała. To również wyjaśniało, dlaczego zachwiała się,
kiedy ją puścił.
– Jak zmieniasz reguły – powiedziała – postaraj się nie robić z
ludzi idiotów.
Ben uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
– Masz coś przeciwko temu? – zapytał, biorąc od niej walizkę.
– Ależ skąd. – Kate zatrzymała się na schodkach. Kiedy Ben
wskazał ręką ciemnozielony sportowy samochód, zaparkowany na
ś
rodku wąskiej uliczki, ruszyła w tamtym kierunku.
– Chyba mi się to nawet podoba – dodała. Ben poczuł się mile
połechtany.
– Nigdy nie kłamiesz, prawda Kate? – zapytał otwierając bagażnik
i wsuwając tam jej walizkę.
– Jeżeli nie muszę, to nie. – Oparła się o dach samochodu i
przejechała palcem po czarnym płótnie. – Czy można to opuścić?
– Oczywiście. – Ben otworzył drzwi, po czym dodał znacząco: –
Ale tylko wtedy, kiedy jest ciepło na zewnątrz.
Wyciągnął błyskawicznie, rękę i chwycił Kate za przegub.
– Jesteś zdecydowana, prawda? – zapytał.
– Bez wątpienia. – Czuła ciepło jego dłoni.
– I uparta.
– To też – westchnęła Kate. – Czy oddasz mi moją rękę?
– Zastanawiam się. – Zastanawiał się również nad tym, czy nie
wziąć jej natychmiast w ramiona.
– Będziesz potrzebował obu rąk, żeby opuścić dach. Ben pokiwał
głową i puścił jej rękę.
– Będziemy o tym dyskutowali przez całą drogę do Wilton? –
zapytał.
– To zależy.
– W takim razie ja się poddaję.
– Świetnie. – Kate zatrzasnęła drzwiczki.
– Jeśli zrobi ci się niedobrze – ostrzegł ją Ben – obetnę ci pensję.
– W porządku. – Uśmiechnęła się, kiedy dach został wreszcie
opuszczony.
Ben włożył marynarkę i pomyślał, że jednak warto było opuścić
ten dach. Nigdy przedtem nie zetknął się z taką kobietą jak Kate. Z kimś,
kto wykłócałby się w jednej chwili, po czym w następnej wzdychał z
dziecięcym zachwytem. Było coś wyjątkowo pociągającego w
zaangażowaniu, z jakim rzucała się w wir życia i jak radośnie potrafiła
cieszyć się najprostszymi rzeczami. Kiedy przebywał z nią, również
zdawało się zmieniać jego podejście do życia. Przypominała mu o tej
części jego natury, którą nieomal utracił. Tak wiele spraw traktował
obojętnie, tak wieloma nie miał czasu się cieszyć. W walce o osiągnięcie
swoich celów zapomniał jak proste i radosne może być życie. I jak
cudowne.
Wnętrze samochodu okazało się przytulne. W schowku
znajdowało się kilka taśm magnetofonowych, a w przenośnej lodówce za
siedzeniem krakersy i parę rodzajów past kanapkowych. W zamierzeniu
Bena powolna i spokojna jazda do Wilton miała umożliwić im
wprowadzenie się w nastrój nadchodzącego weekendu.
A więc stało się, pomyślał Ben, naciskając pedał gazu i
odśpiewując wraz z Kate „Jumping Jack Flash”. Czuł się niesłychanie
zadowolony ze swoich popisów wokalnych.
Kiedy wjechali do Connecticut, Kate poczuła się całkowicie
odprężona. Gdzieś po drodze rozwiały się jej wątpliwości. No i cóż się
takiego stanie, jeżeli następne dwa dni spędzi z tuzinem ludzi, z którymi
nie ma absolutnie nic wspólnego? Będzie tam Ben, a poza tym znajdzie
jakiś sposób, żeby dać sobie radę.
Kiedy zaczęto nadawać reklamy, przyciszyła radio i zwróciła
twarz w kierunku Bena. Jedną rękę trzymał na kierownicy, druga oparta
była na dźwigni biegów. Miał długie i szczupłe palce ze starannie
przyciętymi paznokciami. Silne, prawdziwie męskie dłonie, pomyślała
Kate. Benjamin West wiedział, czego chce i zdobywał to, co zamierzał.
Prowadził samochód z pewnością siebie człowieka, który zawsze wie, co
robi.
– Kate – głos Bena przerwał te rozważania – jak się czujesz?
– Cudownie. Nie masz pojęcia, jak taka jazda różni się od
podróżowania autobusami czy metrem.
– Chyba mam. – Ben zerknął w jej stronę. – A propos, czy ci
mówiłem, że na przyjęciu będzie szef zakładów komunikacyjnych w
Nowym Jorku?
– Car metra?
– Z żoną.
– Cudownie. – Kate roześmiała się na całe gardło, ale szybko
odzyskała powagę. – Z kim jeszcze ze śmietanki towarzyskiej będę miała
przyjemność rozmawiać i jeść?
– Z Bibi i Calvinem Latroux. To projektanci mody...
– Wiem o tym – przerwała Kate. – Będę zbyt skromnie ubrana.
– Tym bym się nie martwił. Oni jak zwykle będą zbyt wystrojeni.
Przyjdzie jeszcze sędzia Aldous Warren z małżonką.
– Chodzą plotki, że zamierza zrzucić togę, żeby móc startować w
wyborach na gubernatora w przyszłym roku.
– To prawda. – Ben mrugnął do niej okiem. – Ale nie słyszałaś
tego ode mnie. Przypuszczam, że Al przyprowadzi jednego ze swoich
ludzi. Prawdopodobnie zajmie się nim Tabitha Bright.
– Najsłynniejsza modelka Bibi i Calvina – skomentowała Kate. –
Widziałam jej zdjęcia. Chyba nie ma na świecie mężczyzny, na którym
nie zrobiłaby wrażenia.
Zgarbiła się. Musiała być szalona, gdy sądziła, że da sobie jakoś
radę. Wypłynęła na zbyt głęboką wodę. Będzie miała szczęście, jeżeli nie
utonie.
Ben kątem oka obserwował Kate i zauważył nagłą zmianę jej
nastroju. Gdyby nie znał jej lepiej, pomyślałby, że jest przerażona. Jego
Kate, która potrafiła sobie poradzić z uzbrojonym napastnikiem,
wyglądała teraz tak, jak gdyby odebrało jej mowę.
Poprzednio często miał dosyć jej przesadnej pewności siebie i
ostrego języka. Teraz zdał sobie sprawę, że Kate wydawała się taka
twarda nie dlatego, że nic ją nie obchodziło, lecz dlatego, że wszystko
obchodziło ją za bardzo. Pod szorstką skorupą kryła się delikatna i
wrażliwa kobieta. Kobieta, która nie miała pojęcia, jak bardzo była
zachwycająca.
Kiedy pojawiła się zielona tablica, Ben nagle podjął decyzję.
Włączył migacz i skręcił na prawo.
– Co robisz? – zapytała Kate. – Na tablicy był napis Greenwich.
– No to chyba jadę do Greenwich.
– Widzę. – Kate rozglądała się niespokojnie, gdy Ben skierował
samochód w stronę Round Hill Road. Po obu stronach otoczonej
drzewami alei znajdowały się olbrzymie, eleganckie domy.
– Masz coś przeciwko małej wycieczce?
– Nie. – Kate pokręciła głową, całkiem oszołomiona. – To
cudowne.
Ben uśmiechnął się do siebie i jechał dalej. Gdy dotarli na
przedmieście, zauważył puste miejsce pośrodku Greenwich Avenue i
zaparkował tam jensena.
– Co teraz? – zapytała Kate.
– Przejdziemy się.
– Słucham?
– No wiesz... rozejrzymy się, popatrzymy na wystawy. – Ben nagle
spoważniał i wziął Kate za rękę. – Kiedy dojedziemy do Wilton, wszyscy
już tam będą. Tłum gości, no, może nie tłum, ale coś w tym rodzaju.
Chyba jestem samolubny, ale chciałem jeszcze trochę mieć cię wyłącznie
dla siebie.
Kate uścisnęła delikatnie rękę Bena. Domyśliła się, dlaczego to
zrobił. Widział, jakie wrażenie wywarła na niej rozmowa o gościach
zaproszonych na przyjęcie i chciał jej dać trochę czasu, żeby się oswoiła
z sytuacją.
Później, kiedy Kate zastanawiała się nad chwilą, w której po raz
pierwszy zrozumiała, że kocha Benjamina Westa, pamiętała, że ogarnęło
ją uczucie spokoju. Nigdy nie czuła się szczęśliwsza.
– Wszystko w porządku? – zapytał Ben.
– Oczywiście. – Kate spojrzała na niego błyszczącymi oczami. –
Naprawdę.
ROZDZIAŁ 9
Ben wziął Kate za rękę. Przechadzali się wzdłuż pasażu
rozmawiając, śmiejąc się i przyglądając witrynom sklepów. Kate
wzdychała z zachwytu na widok kosztownych drobiazgów.
– Może weszlibyśmy do środka? – zaproponował Ben, gdy
zatrzymali się już po raz trzeci.
– To nie jest konieczne – uśmiechnęła się Kate. – Tu jest mi
doskonale.
– Ale na pewno widziałaś coś, co chciałabyś posiadać.
– Jasne, że tak. – Kate zerknęła na pięknie ułożone na wystawie
wyroby ze skóry. – Ale to jeszcze nie znaczy, że zamierzam to kupić.
– Dlaczego nie?
– A dlaczego tak? Te wszystkie przedmioty są bardzo ładne, ale
wcale ich nie potrzebuję.
– Nie rozmawiamy o tym, czego potrzebujesz, lecz o tym, czego
pragniesz.
– Nic pilnego. – Kate wzruszyła ramionami.
Nie wyglądała na przygnębioną. Wydawało się raczej, że
akceptowała życie takim, jakie jest.
Ben przypomniał sobie, jak jedna z jego przyjaciółek niby
przypadkowo odwiedzała w jego towarzystwie sklepy Cartiera czy
Bulgari. Nie widział nic złego w kupowaniu kobietom prezentów. Czuły
się wtedy doceniane, a może nawet kochane. Nikomu to nie
przeszkadzało.
– Nie spotkałem kobiety, która nie lubiłaby wydawać pieniędzy –
odezwał się po chwili.
– I mówiłeś, że to ja jestem cyniczna.
– Nie jestem cyniczny. Jestem realistą – zaprotestował Ben. Ujął ją
za rękę i podprowadził do okna wystawowego sklepu jubilerskiego. –
Czy to znaczy, że jeżeli obiecam ci kupić wszystko, o cokolwiek
poprosisz, ty niczego nie będziesz chciała?
– Cóż... – Na twarzy Kate pojawił się przelotny uśmiech. –
Owszem, jest taka jedna rzecz.
– Naprawdę? – Ben przypuszczał, że będzie zadowolony, ale nie
wiedział, że sprawi mu to aż taką radość. Nie zdawał sobie dotychczas
sprawy, jak bardzo chciał ofiarować Kate coś, na co sama nie mogłaby
sobie pozwolić. Coś, co już zawsze przypominałoby jej ten dzień i okres,
który spędzili razem.
– Zdradź tajemnicę.
– Tam. – Kate wskazała palcem. Ben popatrzył w tamtym kierunku
i ujrzał cukiernię. – Chcę lody.
– I to wszystko?
Kate zastanawiała się przez chwilę.
– Mogłyby być w czekoladzie – powiedziała w końcu. Nie
ż
artowała. Tuż pod jej nosem leżał zegarek marki Rolex, a obok niego
szafir wielkości dojrzałego winogrona. Jednak ona poprosiła o lody. To
nieprawdopodobne. Nikt nie jest aż taki niewinny, a już z pewnością nie
jego szorstka, wygadana Kate.
– Czy wiesz, co wypuszczasz z rąk? – zapytał.
– Oczywiście. – Kate nie zaszczyciła wystawy dodatkowym
spojrzeniem. – No i co z tego?
– Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego tak postępujesz.
Kate rozejrzała się ostrożnie. Na trawniku za sklepami stała
ławeczka. Złapała Bena za rękę i pociągnęła go w tamtą stronę.
– Siadaj! – rozkazała. – Cokolwiek by się między nami nie
wydarzyło – w ten weekend czy kiedy indziej – może się wydarzyć tylko
z jednego powodu. Bo ja tego będę chciała.
Gdyby nie była tak śmiertelnie poważna, Ben próbowałby się
uśmiechnąć.
– Czy ja nie mam nic do powiedzenia? – zapytał.
– Ty masz – sapnęła, czując zbliżającą się zasadzkę. – Twój portfel
nie. Nie można mnie kupić, Ben.
Przez dłuższą chwilę Ben się nie odzywał. Nagle podniósł rękę i
otoczył biodra Kate. Straciła równowagę i raptownie usiadła mu na
kolanach. Podtrzymał ją drugą ręką, po czym objął mocno i przytulił.
– Nigdy nie uważałem, że można – szepnął.
– Ale... – zaczęła Kate i umilkła. Nie była w stanie się gniewać,
gdy Ben znajdował się tak blisko.
Czuła twarde mięśnie jego ud. Popatrzyła na jego usta, zwilżyła
wargi i z wysiłkiem próbowała przypomnieć sobie, jak się oddycha.
– Przykro mi, jeżeli cię uraziłem – szepnął Ben. – Nie miałem
zamiaru.
Kate otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Czuła rękę Bena na swoim biodrze. Zadrżała w oczekiwaniu na
pieszczotę.
Ben zbliżył twarz do jej twarzy.
– Nie tutaj – wykrztusiła.
– Muszę.
Dotknął ustami jej warg. Pocałunek trwał bardzo długo. Długo
powstrzymywana namiętność ogarnęła ją z całą mocą. Wiedziała, że
nigdy nie pragnęła nikogo tak bardzo jak Bena. Czuła jego ciepło i
zapach. Kiedy język Bena znalazł się w jej ustach, jęknęła cicho z
rozkoszy.
Ben poczuł, że przeszywa go dreszcz pożądania. Powstrzymał się
jednak od zamknięcia jej w ramionach i tylko przejechał kciukami
wzdłuż jej policzków.
– Miłe. – Kate powoli uniosła powieki.
– Miłe!? – Ben posadził ją obok na ławce. – Porażające.
– Może nie powinieneś czekać tak długo.
– Czekałem na ciebie – odparł. Kate uniosła ze zdziwieniem brwi.
– Nie chciałem się śpieszyć – mruknął. – Wszystko się zmieniało
między nami. Pomyślałem, że będziesz potrzebowała czasu, żeby oswoić
się z nową sytuacją.
– Rozumiem. – Oczy Kate błysnęły. – Wstawaj, idziemy.
– Dokąd?
– Przede wszystkim, obiecałeś mi lody. Potem zabierzesz mnie do
swojego domu i przekonam cię, jak bardzo już się oswoiłam.
* * *
Było dopiero parę minut po piątej, kiedy Kate i Ben pojawili się w
Wilton. Na podjeździe stał okazały mercedes. Parker wyciągał walizki z
bagażnika. Ben chciał przejechać i zaparkować z tyłu domu, lecz Parker
powstrzymał go ruchem dłoni.
– Cieszę się, że pan już przybył, sir – powiedział, kiedy Ben
zahamował. – Donald Rubin przez całe popołudnie próbował
skontaktować się z panem. Wygląda na to, że to jakaś pilna sprawa. Czy
mam teraz pójść i zamówić rozmowę?
– Nie, dziękuję. – Ben westchnął ciężko. – Sam się tym zajmę.
Parker skinął głową i wraz z bagażem skierował się do drzwi. Kate
obserwowała go dotąd, dopóki nie była całkiem pewna, że już panuje nad
nerwami. Przez całe popołudnie znajdowała się w stanie euforii. Teraz
gwałtownie powróciła do rzeczywistości. Ben robił wszystko, by poczuła
się ważna i to mu się udało. Na krótką chwilę zapomniała o jego pozycji,
lecz znowu powróciła świadomość, jak wiele ich dzieli. Miał mnóstwo
obowiązków i ważnych spraw, a w tej chwili dodatkowo jeszcze dom
pełen gości. Przez kilka godzin byli tylko we dwoje, ale musiałaby być
szalona sądząc, że potrwa to dłużej.
– Przykro mi. – Ben włączył silnik i ruszył wzdłuż domu. –
Donald nie popuści. Skoro uważa, że coś jest ważne, to naprawdę muszę
zadzwonić.
– W porządku. Rozumiem.
– Naprawdę? – Ben zaparkował i odwrócił się w jej stronę. Jego
ręka, spoczywająca dotychczas na przekładni biegów, dotknęła jej uda. –
To postaraj się zrozumieć jeszcze coś. Kiedy skończę rozmawiać z
Donaldem, pójdę przywitać się z gośćmi. I przez ten cały czas będę
ż
ałował, że nie jestem z tobą na górze. Będę sobie wyobrażał, jak
wyglądasz bez ubrania. Będę myślał, jak mruczysz, kiedy się całujemy, i
o tym, jak cudownie jest czuć puls na twojej szyi. Będę ściskał dłonie,
przygotowywał drinki, prowadził banalne rozmowy i przez cały ten czas
się zastanawiał, jaka jesteś, nieśmiała czy wyzywająca? Czy obejmiesz
mnie tymi długimi nogami? Jak smakujesz? Chcę cię wziąć w ramiona. –
Ben pochylił się w stronę Kate i pocałował ją w rękę.
– Lepiej już chodźmy – powiedziała.
Kate z trudem przełknęła ślinę, patrząc jak Ben wysiada i otwiera
bagażnik. Nie była w stanie się ruszyć. Miała szczęście, że po tym
pocałunku mogła jeszcze myśleć.
– Wyskakuj. – Ben stanął przy drzwiczkach. – Parker zaprowadzi
cię do twojego pokoju. Jeżeli masz ochotę, możesz się odświeżyć. Jak
będziesz gotowa, zejdź do biblioteki. Zaczniemy od drinków.
Kiedy weszli do domu, Ben przeprosił Kate i poszedł do gabinetu.
Poczuła ulgę, gdy ujrzała Parkera.
– O, panna Hallaby. Cieszę się, że udało się pani przyjechać.
– Dziękuję. – Kate uśmiechnęła się. Parker stał niewzruszony.
Prawdopodobnie widział już tuziny kobiet, które przychodziły i
odchodziły, choć może nie w tak dziwnych okolicznościach jak ona. Ale
skoro on zdawał się o tym nie pamiętać, nie zamierzała mu przypominać.
– Pójdziemy na górę? – zapytał, biorąc od niej walizkę.
– Oczywiście.
Poprzednim razem Kate korzystała z sypialni położonej u szczytu
schodów. Teraz Parker minął dwie pary drzwi i zatrzymał się przy
trzecich. Pokój był utrzymany w pogodnej kremowo-żółtej tonacji. W
olbrzymich oknach furkotały koronkowe firanki. Ogromne, ozdobne łoże
wydało się Kate stworzone do miłości. Uśmiechnęła się z zachwytem.
Czuła się jednocześnie jak Kopciuszek i Alicja w Krainie Czarów.
– Czy przysłać kogoś, żeby pomógł pani się rozpakować? –
zapytał Parker.
– Proszę się mną nie zajmować – roześmiała się Kate. – Poradzę
sobie.
– W takim razie zostawiam panią. Tutaj jest łazienka. Będzie ją
pani dzieliła z panną Bright, która ma pokój po drugiej stronie. Kiedy
będzie pani gotowa, proszę zejść na dół. Ostatnie drzwi po lewej stronie
prowadzą do biblioteki.
– Dziękuję – powiedziała Kate, ale Parker już zniknął. Wyjęła
ubrania z walizki i powiesiła je w szafie. Zrobiła toaletę i włożyła
błękitną sukienkę z jedwabiu. Uszy ozdobiła parą dużych srebrnych
kolczyków, dobrze widocznych wśród gęstych, kasztanowych loków.
Kate poprawiła makijaż, przeczesała palcami włosy i uznała, że
jest gotowa. Chociaż nie spotkała nikogo poza Parkerem, sądząc po
ilości samochodów większość gości przybyła już na miejsce. Na myśl o
tym, że znajdzie się w gronie nowojorskiej elity, zrobiło jej się słabo.
Szybko jednak opanowała się, uniosła brodę i pomaszerowała w
kierunku holu. Kiedy dotarła do podnóża schodów, usłyszała gwar
rozmów dobiegających z biblioteki. Stanęła w otwartych drzwiach i
rozejrzała się dookoła.
Pierwszą osobą, którą zauważyła, była Tabitha, wysoka blondynka
o posągowej figurze, ubrana w obcisłą czerwoną sukienkę. Tuż za nią
stała słynna para wydawców, Peter i Anette Rand. W pobliżu rozmawiali
sędzia Warren oraz Bibi i Calvin Latroux. Zdesperowana utkwiła
spojrzenie w Benie. Gawędził z Bibi, ale popatrzył w jej stronę, jakby
wyczuwając jej obecność. Uśmiechnął się zachęcająco. Kate drgnęła, gdy
usłyszała głos Bibi Latroux.
– Cóż, mój drogi, widzę, że utraciłam twoje zainteresowanie. I nic
dziwnego. – Podeszła do Kate z pewnością siebie kogoś, kto przywykł
do tego, że jego polecenia są natychmiast wykonywane. – Nie stój w
drzwiach, kochanie. Wejdź. Ben, przedstaw nas sobie.
Bibi uważnie zlustrowała Kate. Jej spojrzenie, chociaż pełne
ciekawości, nie było nieprzyjazne i Kate poczuła się raźniej. Ben
dokonał prezentacji i przygotował Kate drinka. Chwilę później Bibi
odeszła i wreszcie zostali sami.
– Wyglądasz cudownie – szepnął Ben. – Czy wiesz, że nigdy
dotąd nie widziałem cię w sukience? – Jego spojrzenie powędrowało w
dół, po czym powoli powróciło do twarzy. – Gdybym wiedział, co tracę,
prawdopodobnie kazałbym zmienić krój uniformu.
– Przestań. – Policzki Kate płonęły. – Nie waż się.
– O co chodzi? – Ben wyglądał jak urażona niewinność.
– Wiesz dobrze, o co chodzi. Nie musisz mnie nawet dotykać, a i
tak brakuje mi tchu i czuję, że słabnę. Przestań być taki czarujący. Pomóż
mi. Jeżeli będziesz się tak dalej zachowywał, to ja...
– Tak?
– ...nie odpowiadam za to, co się wydarzy – dokończyła.
– Intrygujesz mnie, Kate – uśmiechnął się Ben i dodał: – Jak
zawsze.
– Wcale nie próbuję cię intrygować, do diabła. Próbuję cię
nastraszyć.
– Nigdy bym nie zgadł. – Ben mówił poważnym tonem, ale w
oczach błysnęły wesołe ogniki. – No cóż, skoro jesteś gościem, muszę
chyba uszanować twoje życzenie. Jeżeli chcesz, możemy zmienić temat.
– Świetnie – przytaknęła Kate.
– O czym chcesz rozmawiać?
– O czymkolwiek – powiedziała z rozpaczą w głosie. W tej chwili
nie patrzył na nią, ale i tak czuła się zagrożona. – Donald!? – krzyknęła z
ulgą w głosie. – Dzwoniłeś do niego?
Ben skinął głową, powoli sącząc drinka.
– Pamiętasz, jak kilka tygodni temu wspominałem ci o projekcie
nocnego klubu? Teraz, kiedy przebrnęliśmy przez wszystkie formalności,
Mort Silverburg chce natychmiast rozpocząć budowę. Powiedział
Donaldowi, że jeżeli nie zorganizuję ekipy do przyszłego tygodnia, to on
się tym zajmie.
– Co w tym złego?
– Sam nie wiem, ale ten pośpiech wydaje mi się podejrzany. W
każdym razie udało mi się skontaktować z Mortem i zgodził się poczekać
jeszcze tydzień...
– Nie masz chyba prawa wyłączności do tej ślicznej damy, Ben.
Daj szansę innym.
Ben spojrzał na okrągłą, jowialną twarz sędziego Warrena.
– Nic z tego, Al – powiedział. – Wiem, co robię.
– Tak jak mój Al – odezwała się Maribeth Warren, pulchna
uśmiechnięta brunetka. – Nigdy nie przepuści okazji, żeby pogadać z
ewentualnym wyborcą.
– Al Warren – przedstawił się sędzia, wyciągając rękę do Kate. –
A to jest Maribeth.
– Miło państwa poznać – wymamrotała Kate. Jej dłoń zniknęła w
pulchnej ręce sędziego.
– Chyba nie miałeś jeszcze okazji poznać mojego pomocnika, Ben
– powiedział sędzia. – Kręci się gdzieś tutaj. – Rozejrzał się dookoła. –
A, tu jesteś, Barry. Chodź do nas, synu.
Kate kątem oka dostrzegła grzywę blond włosów i szczupłą
sylwetkę we włoskim garniturze. Zesztywniała zaskoczona. Barry
Kingen odwrócił się i Kate stanęła z nim twarzą w twarz.
Zauważyła, że wciąż porusza się z tym samym wdziękiem.
Typowy młody człowiek wspinający się po szczeblach kariery. Nie
widziała go od stycznia, od tamtej nocy, kiedy oświadczył, że nie jest dla
niego odpowiednią dziewczyną, i odszedł.
Starała się wymazać to wydarzenie z pamięci. Nie wiedziała
przecież, że spotka ponownie Barry’ego. Mój Boże, pomyślała, dlaczego
tutaj? Dlaczego teraz?
– Panie West – Barry wyciągnął rękę – jestem zaszczycony.
Jeszcze jej nie zauważył. No jasne, jego oczy utkwione były w
Benie. Zawsze potrafił wyczuć, komu należy okazać względy.
Ben objął Kate, zamierzając przedstawić jej nowo przybyłego.
– A to jest...
– Barry – przerwała Kate, zanim Ben zdążył dokończyć zdanie.
Czuła, że usta rozciągają się jej w nienaturalnym uśmiechu. – Miło cię
znowu widzieć.
Zawsze zapamięta wyraz, jaki przez moment malował się na
twarzy dawnego przyjaciela. Był oszołomiony i jakby lekko
przestraszony. Jednak błyskawicznie odzyskał panowanie nad sobą.
– Kate! – wykrzyknął. – Co za przemiła niespodzianka!
Pochylił się i pocałował ją w policzek. Kate nie cofnęła się tylko
dlatego, że podtrzymywał ją Ben.
– Coś takiego – zaśmiał się sędzia Warren. – Może jednak wcale
nie masz monopolu, Ben.
Barry uniósł w górę brwi, zaś Kate przygryzła wargi. Jak mógł
kiedyś wydawać się jej atrakcyjny? To, co być może czuła do Barry’ego,
teraz nieodwołalnie należało do przeszłości.
– Chodziliśmy razem do szkoły – wyjaśniła zwracając się głównie
do Bena. – Ale nie widzieliśmy się już od dłuższego czasu.
– Rozumiem. – Ben przyjrzał się im uważnie. Rozpoznał to imię. –
Czy zostawić was samych, żebyście mogli porozmawiać o dawnych
czasach?
Kate otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Barry był szybszy.
– Ależ skąd – powiedział pośpiesznie. – Powspominamy sobie
później. Teraz chciałbym bardzo usłyszeć pańską opinię na temat
propozycji burmistrza dotyczącej pozbywania się toksycznych
odpadów...
Kate słuchała tylko przez moment. Łatwo było przewidzieć, co
zrobi Barry. Barry był bardzo ambitny. Nie zamierzał tak szybko
rezygnować z nadarzającej się okazji. Kate skończyła drinka i odeszła,
pozostawiając mężczyzn pogrążonych w ożywionej dyskusji.
– Okropne, prawda? – rzuciła Maribeth idąc za nią w kierunku
baru. – Mówią, że ma to być zabawne przyjęcie, a zanim jeszcze
człowiek zdąży się rozpakować, już zaczynają gadać o tych
nudziarstwach.
Kate mruknęła coś niewyraźnie i nalała sobie kieliszek martini. W
innych okolicznościach z przyjemnością przyłączyłaby się do rozmowy
mężczyzn. Ale nie dzisiejszego wieczoru, z Benem po jednej stronie
barykady, sędzią Warrenem po przeciwnej i Barrym, uwijającym się
pomiędzy jednym a drugim rozmówcą w daremnym wysiłku
zadowolenia obu stron. Nie, taką dyskusję mogła sobie spokojnie
darować.
Wzięła w rękę kieliszek, uzbroiła się w uśmiech i ruszyła w
kierunku innych gości. Ku jej zdumieniu zaopiekowała się nią Bibi
Latroux i przedstawiła pozostałym osobom. Pół godziny później, kiedy
rozpoczęła się kolacja, Kate usiadła przy stole z Calvinem po lewej i
architektem Lawrence’em Smithem-Millerem po prawej stronie. Obaj
byli niezwykle zajmujący i dosłownie wychodzili z siebie, żeby niczego
jej nie brakowało.
Ben, siedzący dość daleko, z zapałem zabawiał gości, lecz było
oczywiste, że wciąż myśli o Kate. Kilka razy napotkała jego przeciągłe
spojrzenie. W pewnym momencie pozwolił sobie nawet puścić do niej
oko. Kate zakrztusiła się winem i natychmiast skierowała wzrok w inną
stronę. Barry nie został zaszczycony uwagą ani jej, ani Bena. Chociaż
posadzono go obok Tabithy, nikt nie zwracał na niego uwagi.
Po posiłku goście przeszli na koniak do salonu, gdzie rozpalono
ogień na kominku. Ben zaproponował, żeby zagrać w „Monopol”, ale
został hałaśliwie i nadzwyczaj zgodnie wygwizdany. Zamiast tego
wszyscy obecni opowiedzieli się za grą towarzyską, polegającą na
odgadywaniu słów. Mistrzynią okazała się Tabitha. Jej interpretacja
„Kotki na gorącym, blaszanym dachu” zebrała burzliwe oklaski.
Około północy goście zaczęli rozchodzić się do swoich pokojów.
Kate rozejrzała się i znalazła Bena przy kominku, pogrążonego w
rozmowie z Peterem Randem. Wszystko w Benjaminie West wydawało
się jej fascynujące. Bardzo chciała, żeby był z nią w tej chwili, ale mogła
poczekać. Świadomość, że razem spędzą tę noc, na razie jej wystarczała.
Ben spojrzał na nią w chwili, gdy właśnie o tym myślała. Napotkał jej
wzrok i uśmiechnął się. Moment później przeprosił Petera i podszedł do
niej.
– Muszę jeszcze trochę porozmawiać z Peterem. Czy mogłabyś iść
na górę sama?
Kate skinęła głową, nagle zawstydzona.
– To nie potrwa długo – pocałował ją leciutko. – Obiecuję.
– Czy wiesz... hm, w którym jestem pokoju?
– Droga Kate, wyraźnie mnie nie doceniasz. – Oczy Bena
błysnęły.
– Po prostu nie chciałam, żebyś się zgubił – powiedziała.
– Nie ma mowy – wyszeptał. Jego usta znajdowały się zaledwie o
parę centymetrów od jej ucha. – Mój pokój jest po drugiej stronie
korytarza.
– Widzę, że opłaca się mieć znajomości – zachichotała Kate.
– Jak zwykle.
Za nimi rozległo się ciche kaszlnięcie. Kate odwróciła się. W
pokoju pozostali tylko oni i Peter. Nie mogła zabierać więcej czasu
Benowi, skoro miał jeszcze pewne sprawy do omówienia.
– Idź już – powiedziała. – Skończ rozmowę, a ja będę czekała.
Czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy przechodziła przez pokój.
Wyszła na korytarz i wbiegła na schody z radosnym uśmiechem na
twarzy.
ROZDZIAŁ 10
W swoim pokoju na górze Kate zajęła się przygotowaniami do
nadchodzącej nocy. Włożyła koszulę nocną, która stanowiła chyba
najbardziej uwodzicielski element jej garderoby: błyszcząca satyna z
mnóstwem delikatnych koronek. Na ten zwiewny strój narzuciła
delikatny peniuar. Nagle usłyszała dyskretne pukanie.
– Proszę – powiedziała drżącym głosem i ruszyła w stronę drzwi.
Gdy się otworzyły, stanęła jak wryta na środku pokoju, a uśmiech zamarł
jej na ustach.
– Coś podobnego. – Barry rozejrzał się dookoła i wyszczerzył
zęby. – To się dopiero nazywa powitanie.
Kate w milczeniu przyglądała się, jak mężczyzna wchodzi do
ś
rodka i zamyka za sobą drzwi.
– Czekałaś na mnie, prawda, Kate?
Sama nie wiedziała, co jest gorsze – pytanie czy też pożądliwe
spojrzenie, jakim ją obrzucił.
– Oczywiście, że nie. – Owinęła się szczelnie peniuarem. – Co ty
tu robisz?
– Myślę, że wiesz. – Barry postąpił kilka kroków i dotknął jej
ramion.
Odsunęła się szybko i zapaliła lampkę na nocnym stoliku.
– Mylisz się, Barry. To, co było między nami, już od dawna należy
do przeszłości.
– Tęskniłem za tobą, Kate.
– Jasne. To te twoje bezustanne telefony i listy tak mnie
wypłoszyły. – Kate włączyła górne światło.
– Byłem zajęty.
– Jestem o tym przekonana. – Dziewczyna podeszła do drzwi i
otworzyła je na oścież. – A teraz idź sobie i nadal bądź zajęty.
– Ślicznie wyglądasz, Kate.
W odpowiedzi wskazała ręką drzwi. Barry zignorował ten gest.
– Zauważyłem, że dziś wieczorem na dole nawiązało się między
nami dawne porozumienie. Nie powiesz mi, że niczego nie zauważyłaś.
Jasne, że tak, pomyślała Kate. Jej odczucia na widok Barry’ego
oscylowały między szokiem a odrazą.
– Musiałaś wiedzieć, że przyjdę – nalegał. – Czekałaś przecież na
mnie, prawda?
Barry nigdy nie był specjalnie natrętny, ale tym razem wyraźnie
nie chciał niczego pojąć. Czy będzie zmuszona siłą wyrzucić go z
pokoju?
– Mówię ci po raz ostatni. Nie jestem tobą zainteresowana.
– Więc kto...? – Przez jego twarz przemknął błysk zrozumienia. –
Coś takiego! Stanęłaś wreszcie na nogi, prawda?
– Do diabła, Barry! – krzyknęła niecierpliwie. – Idź już. Teraz,
kiedy poskładał elementy układanki w całość, nie śpieszył się z
wyjściem.
– Muszę przyznać, że kiedy zobaczyłem cię na dole,
zastanawiałem się, co ty tutaj robisz. Ale przecież zawsze starałaś się
wykorzystać każdą okazję. Uznałem, że udało ci się pozyskać pana
Westa do sponsorowania tych twoich idiotycznych projektów pomocy
prawnej...
– Prowadzę jego samochód – przerwała Kate. Gotowa była zrobić
cokolwiek, byleby wyniósł się stąd jak najprędzej. – To właśnie nas
łączy. Jestem szoferem Benjamina Westa.
– Jasne – Barry roześmiał się głośno. – Pewnie.
– Wierz albo nie, to twoja sprawa. Nie mam czasu na kłótnie i,
szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, co myślisz, pod warunkiem, że
robisz to w swoim pokoju.
– W porządku. – Barry wyprostował się.
Kiedy zniknął za progiem, natychmiast zatrzasnęła za nim drzwi.
Miał tupet! Inna sprawa, że Barry zawsze uważał się za kogoś zupełnie
wyjątkowego. Miał szczęście, że była w dobrym nastroju, kiedy się
pojawił. Inaczej mogłoby jej przyjść do głowy, żeby...
Znowu rozległo się pukanie do drzwi. Równie dyskretne jak
poprzednio. Najwyraźniej Barry nie potrafił tak łatwo pogodzić się z
porażką. Kate wyskoczyła z łóżka, przeszła energicznie przez pokój i
otworzyła szeroko drzwi.
– Czego znowu? – huknęła.
– Nic tak dobrze nie robi jak miłe powitanie – odezwał się Ben.
Zrobił krok i zawahał się. – Może raczej wolałabyś, żebym poszedł?
– Nie, oczywiście, że nie. – Kate wzięła go za ramię i wciągnęła
do środka. – Przepraszam, nie chciałam się wydzierać. Myślałam, że to
ktoś inny.
– Naprawdę? – Ben nie wydawał się zachwycony. – Kto?
– Na litość boską – mruknęła Kate. Romantyczne plany legły w
gruzach. Była zarazem zła i zakłopotana. – Barry Kingen wstąpił tu na
moment, to wszystko – wyjaśniła niechętnie.
– Twój dawny przyjaciel.
Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Kate skinęła głową.
– Chciał odświeżyć dawną znajomość?
– On tak. Ja nie.
– Domyśliłem się ze sposobu, w jaki mnie przywitałaś –
powiedział sucho Ben. Zdawał sobie sprawę, że Kate doskonale potrafi
się obronić, ale nie mógł powstrzymać się od pytania: – Chcesz, żebym
go odesłał do domu?
Kate wyobraziła sobie, jaką wywołałoby to sensację.
– Nie... oczywiście, że nie – odparła.
– Jeżeli cię napastował...
– Nie – powtórzyła stanowczo. – Wierz mi, Barry nic, ale to nic
mnie nie obchodzi.
– Rozumiem. – Ben rozejrzał się dookoła. – Pełna iluminacja,
prawda?
– Nie waż się kpić. – Kate rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Powinnaś być zadowolona, że się śmieję. – Ben starał się mówić
spokojnie. – Mógłbym przecież mieć ochotę poszukać Kingena i udusić
go gołymi rękami. – Zdjął marynarkę i rzucił ją na oparcie krzesła. – Jest
jednak pewien powód, dla którego tego nie zrobię.
– Jaki?
Ben podszedł do Kate i wziął ją w ramiona. Jego ciało było ciepłe i
twarde. Przytuliła się i, oddychając głęboko, wchłaniała jego zapach.
Głaskał ją delikatnie po włosach.
– Naprawdę nie wiesz? – zapytał.
– Powiedz – uniosła głowę.
– Czekałem na tę chwilę od dni, tygodni, od zawsze, słodka Kate.
Teraz nie mógłbym od ciebie odejść.
– A więc zostań. I kochaj mnie, Ben.
Pochylił się nad nią i pocałował najdelikatniej jak potrafił. Czuł, że
płonie, ale starał się stłumić ten ogień. Nie chciał się śpieszyć. Pragnął
ofiarować jej dziś wszystko i przedłużać ich miłość w nieskończoność.
Kate stanęła na palcach i oddała mu pocałunek. Ręce Bena
spoczywały na jej biodrach. Ich ciężar podniecał ją. Odchyliła głowę i
otworzyła lekko usta.
– Chciałem, żeby było delikatnie i łagodnie – powiedział
urywanym głosem, przymykając oczy.
– Mm – wymruczała Kate, całując go. – A ja, żeby szybko i
gwałtownie.
Ben nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, która podniecałaby go tak
jak Kate, ani też takiej, którą bardziej pragnąłby zadowolić.
– Zasługujesz na najlepsze, słodka Kate – szepnął. – Romans z
bajki, czułość...
Podniosła ręce i rozwiązała Benowi krawat. Rzuciła go za siebie.
– Mam najlepsze – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Mam
ciebie.
Ben pocałował ją mocno, niemal brutalnie. Kate zdjęła mu
koszulę. Dotykała jego barków i pleców. Ciało pod jej palcami było
gładkie i gorące. Dotarła do torsu, do gęstwiny ciemnych włosów. W
chwilę później ręce Kate powędrowały do peniuaru, ale Ben przykrył je
swoimi dłońmi.
– Nie – wymruczał. – Pozwól, że ja to zrobię. Powoli zdjął z jej
ramion peniuar i zsunął cienkie ramiączka koszuli. Kate wstrzymała
oddech, gdy Ben pochylił się ku jej piersiom. Jego usta zaczęły
wędrówkę po gładkiej skórze. W pewnym momencie Ben wyprostował
się. Koszula Kate osunęła się na ziemię.
– Słodka Kate – wyszeptał. Wziął dziewczynę na ręce i ułożył
delikatnie na chłodnym prześcieradle. – Piękna, słodka Kate.
Przyglądała mu się, gdy zdejmował z siebie ubranie. Wcześniej
ż
ałowała, że pokój nie jest pogrążony w ciemności, ale teraz cieszyła się,
ż
e może podziwiać każdy centymetr wspaniałego męskiego ciała. Ben
położył się obok niej. Pocałowali się, a ich ręce błądziły, szukały i
dotykały. Kasztanowe włosy Kate leżały rozrzucone na poduszce. Wargi
zwilgotniały, a oczy przesłoniła namiętność. Zadrżała, gdy Ben zaczął
pieścić jej piersi. Serce biło jak oszalałe.
– Ben – wyszeptała, gdy uniósł nieco głowę. – Zapomniałam...
– W porządku – usiadł i z kieszeni spodni wyciągnął foliowe
opakowanie. – Ja pamiętałem.
Kiedy wszedł w nią, Kate odczuła nie znaną jej do tej pory
intensywność pożądania. Zatraciła się całkowicie w namiętnym
zbliżeniu. Chciała, by trwało wiecznie. Wspięła się na szczyty rozkoszy i
w momencie ekstazy krzyknęła. W chwilę potem ciałem mężczyzny
wstrząsnął potężny dreszcz.
Przez dłuższy czas leżeli bez ruchu. Nie dobiegały do ich uszu
ż
adne dźwięki, widocznie wszyscy już spali. Kiedy odpoczęli, Ben
sięgnął po kołdrę i przykrył ich oboje. Nie miał zamiaru wychodzić. Kate
miała mu tyle do powiedzenia! Nie mogła jednak wydobyć z siebie
głosu. Przytulała się do Bena przepełniona miłością. Zdawała sobie
sprawę, że przeżyli coś wyjątkowego, coś niezwykłego. Zastanawiała się,
czy Ben także zdaje sobie z tego sprawę.
Mężczyzna spojrzał na nią. – Za chwilę będę musiał wrócić na
ziemię – powiedział i uśmiechnął się. – Kto wie, może zresztą jeszcze
nie.
– To dobrze. – Kate pogładziła go pieszczotliwie po plecach. –
Cieszę się, że nie tylko ja czuję się tak, jakbym była w niebie.
– Nie jestem za ciężki? – Ben uniósł się nieco na łokciach.
– Nie – zacisnęła dłonie na jego ramionach. – Jesteś w sam raz.
– Coś podobnego – uśmiechnął się.
Kate pomyślała, że ofiarował jej tak wiele. I to bez żadnych
zastrzeżeń. Podarował jej poczucie bezpieczeństwa, czułość i opiekę. A
co ona dała mu w zamian?
Miłość, to na pewno. Ale nie szczerość. Ukrywała coś przed nim, i
to celowo. Teraz dopiero zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo się
myliła. Dziś oddali sobie ciała. Któregoś dnia oddadzą dusze. Nawet,
jeśli nie była jeszcze przygotowana na oświadczyny, postanowiła
ofiarować mu to, co mogła – swoje zaufanie.
– Ben? – wyszeptała.
– Uhm?
– Jest coś, o czym ci nie powiedziałam.
– Jest mnóstwo rzeczy, o których mi nie mówiłaś. – Ben oparł się
na łokciu i popatrzył jej w oczy. – Na przykład, jaki jest twój ulubiony
kolor, ulubiona potrawa? Pracujesz nocą z wyboru czy z konieczności? –
Pocałował ją delikatnie w szyję. – Nie wiedziałem, że masz łaskotki.
Cieszyło ją, że Ben jest w dobrym nastroju.
– Niebieski, chipsy i z konieczności – odparła. – Zgadza się, mam
łaskotki.
– Nie wierzę ci. Chipsy nie są niczyją ulubioną potrawą.
– Moją są.
– Zaraz mi powiesz, że lubisz prażoną kukurydzę.
– Uwielbiam.
– Mój Boże. W co ja się wpakowałem?
– Za późno, żeby żałować.
Ręka Bena powędrowała do jej piersi.
– Ale nie za późno, żeby... – zamruczał.
– Jesteś okropny.
– Zobaczymy, co powiesz za pięć minut.
– Za pięć minut nie będę w stanie otworzyć ust.
– Nie przejmuj się. Ja też nie.
– Jesteś najbardziej rozpraszającym uwagę mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek spotkałam. – Złapała go za ręce i czekała, aż podniesie
głowę i spojrzy jej w oczy. – Próbuję ci coś przekazać.
– Ja również. Roześmiała się mimo woli.
– Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć. – Kate spoważniała. – Nie
zawsze byłam taksówkarzem czy ekspedientką w butiku. Zanim w
styczniu oblałam egzamin, byłam studentką trzeciego roku prawa na
uniwersytecie.
– Wiem – odparł spokojnie.
– Co takiego?
– Ze względu na bezpieczeństwo zawsze zbieram informacje o
swoich bliskich współpracownikach. – Niemal przepraszająco wzruszył
ramionami. – Otrzymałem raport na twój temat.
Zamierzała wprawić go w zdumienie. Jednak teraz to ona była
zaskoczona.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? – zapytała.
– Czekałem, aż ty mi się zwierzysz. Uznałem, że masz
wystarczająco ważne powody, dla których tego nie robisz.
Kate przygryzła wargę.
– Słucham? – nalegał.
– Chciałam, żebyś mnie lubił tylko dla mnie samej – odezwała się
po chwili. – Niezależnie od tego, kim jestem i co robię. Nie chciałam,
ż
eby to miało jakiekolwiek znaczenie.
– Nie miało. – Pogłaskał ją po policzku i pocałował. – Byłem po
prostu jeszcze bardziej zaintrygowany.
– Uważasz, że jestem interesująca?
– Nawet bardzo. – Tym razem nie drgnęła, gdy jego usta
powędrowały do jej szyi. – A także denerwująca.
– Naprawdę? – Ponownie poczuła rozkoszne podniecenie.
– Uhm. – Dotknął językiem jej piersi. Jego oddech był ciepły i
wilgotny. – Czy mówiłem ci kiedyś, że nienawidzę zimna?
– Nie, nigdy. Czy powinnam przeprosić za to, że cię ziębię?
– Napraw to – powiedział niskim głosem.
– Jak?
– Rozgrzej mnie.
* * *
Kate obudziła się w pustym łóżku z uczuciem rozkosznego
rozleniwienia. Niejasno pamiętała, że Ben wyśliznął się z pokoju przed
ś
witem, pocałowawszy ją wcześniej na pożegnanie.
– Zobaczymy się na śniadaniu, słodka Kate – wyszeptał.
Uśmiechnęła się i natychmiast ponownie zasnęła. Gdy obudziła się
ponownie, była ósma.
Obiecała sobie, że nie będzie niczego żałowała. Nie było sensu
zastanawiać się, jak czułaby się budząc w tym domu, w tym łóżku ze
ś
wiadomością, że tu jest jej miejsce. Nie tej jednej nocy, lecz już zawsze.
Po co marnować czas i zastanawiać się nad czymś, co nie mogło się
zdarzyć?
Nie wierzyła w bajki ani w rycerzy na białych rumakach. Marzenia
były przyjemne, ale tak naprawdę liczył się tylko upór i ciężka praca. Ten
weekend nie miał żadnego związku z jej normalnym życiem. Pomyśli o
tym później, a teraz będzie cieszyła się tym, co jest.
Wzięła gorący prysznic, po czym nałożyła szare sztruksowe
spodnie i sweter. Zeszła na dół, do pokoju śniadaniowego. Mimo że stół
zastawiony był dla sześciu osób, Kate zastała tylko jedną.
Anette Rand, szczupła, elegancka blondynka o wydatnych
kościach policzkowych i przenikliwych zielonych oczach piła herbatę i
przeglądała poranną prasę. Spojrzała na wchodzącą Kate i odłożyła na
bok „Timesa”.
– Dzięki Bogu, nareszcie jakaś przyjazna dusza. Powiedz
Parkerowi, żeby usmażył ci jakieś jajka. A potem napij się kawy i
porozmawiaj ze mną.
Kate nalała sobie gorącej kawy i wzięła dwie bułeczki.
– Gdzie pozostali? – zapytała.
– Czy możesz uwierzyć, że mężczyźni wstali o świcie i poszli grać
w golfa? – Anette przewróciła oczami. – Bibi i Maribeth są na spacerze.
Tabitha jeszcze śpi.
Kate zajęła miejsce przy stole.
– Dobry Boże. – Anette zerknęła na zawartość talerza sąsiadki. –
Muszę powiedzieć, że ci zazdroszczę. To chyba dlatego, że jesteś taka
młoda. Zanim skończyłam trzydziestkę, mogłam jeść absolutnie
wszystko. – Zaśmiała się ponuro. – Teraz pozostały mi tylko otręby i
herbatka ziołowa.
– Mam po prostu szczęście. – Kate posmarowała masłem kawałek
bułeczki. – Nigdy nie miałam problemów z wagą.
– To widać – westchnęła Anette i spojrzała na Kate. – Nie
miałyśmy zbyt wielu okazji, żeby porozmawiać wczoraj wieczorem.
Peter twierdzi, że Ben jest tobą zupełnie oczarowany. Opowiedz mi
wszystko.
Kate zakrztusiła się nagle bułeczką.
– Przepraszam, jestem chyba zbyt wścibska. – Anette wyglądała na
speszoną. – Nie daj się zamęczyć, ja zawsze tak się zachowuję.
– Wcale mnie nie zamęczasz.
– Tworzymy tak niewielkie kółko towarzyskie. Kiedy pojawia się
nowa twarz, jesteśmy wręcz zachwyceni, że mamy o kim plotkować.
Kate zaczerwieniła się.
– Och, kochanie. – Anette zauważyła jej zakłopotanie. –
Myślałam, że wiesz, że rozmawiałyśmy głównie o tobie. Prawdę mówiąc,
Bibi i ja uważamy, że Ben był wczoraj niesłychanie czarujący. Nigdy
dotąd nie widziałam, żeby tak się zachowywał. Nie spuszczał z ciebie
oczu przez cały wieczór. Tak więc... – Anette wytarła usta serwetką. –
Zacznijmy od początku. Opowiedz mi, jak się poznaliście.
Nadszedł moment, którego Kate obawiała się najbardziej, odkąd
Ben zaprosił ją tutaj. Wiedziała, że prędzej czy później padnie to pytanie.
Nie musiała mówić prawdy. Potrafiła wymyślać różne
przekonujące historyjki, a teraz niewielkie kłamstewko byłoby
niewątpliwie przydatne. Jednak nieomal natychmiast Kate odrzuciła tę
możliwość. Nie wstydziła się tego, kim była, Ben również nie. Cóż
mogła znaczyć opinia Anette?
– Poznaliśmy się w Nowym Jorku – zaczęła.
– To jasne. – Anette nalała sobie następną filiżankę kawy. – I co
dalej?
– Ben łapał taksówkę.
– Jakie to romantyczne! I ty właśnie nią jechałaś?
– Nie – odparła powoli Kate. – Ja ją prowadziłam.
– Prowadzisz taksówkę?
– Teraz już nie. Pracuję dla Bena. Jestem jego szoferem. Przez
dłuższą chwilę Kate w skupieniu zajmowała się swoją kawą. Nagle
usłyszała szczery, dźwięczny śmiech Anette.
– Kochanie, uważam, że to cudowne.
– Naprawdę? – spojrzała na nią Kate.
– O ile się nie mylę, nieposkromiony Benjamin West napotkał
wreszcie swoją drugą połowę.
– Dlaczego tak uważasz? – Kate sięgnęła po następną bułeczkę.
– Nie zrozum mnie źle. – Anette przysunęła się bliżej. – Znam
Bena od lat. Oczywiście spotykał się z kobietami, nawet bardzo często.
Wszystkie były piękne i utalentowane. Widzieliśmy jednak, że był nimi
ś
miertelnie znudzony.
– Czyli uważasz, że dla odmiany potrzeba mu kogoś, kto nie jest
ani piękny, ani utalentowany? – zapytała.
– Wcale nie to miałam na myśli! Jesteś równie czarująca jak tamte
kobiety, a jednak czymś się od nich różnisz.
Szczerość Anette skłoniła Kate do tego, by otwarcie wyłożyć
swoje karty.
– Jestem biedna. To jest właśnie ta różnica.
– Wątpię, czy ma to jakiekolwiek znaczenie dla Bena.
– Czy to nie ty powiedziałaś przed chwilą, że trzymacie się w
niewielkim kółku? Ja nie należę do tego towarzystwa – oświadczyła
dobitnie. – I nigdy nie będę należała.
– Nie bądź taka pewna. Dziecko drogie, czy ty uważasz, że my
wszyscy wywodzimy się z arystokratycznych rodów? Zanim poznałam
Petera, byłam fryzjerką.
– Naprawdę?
– Jasne, że tak. I to bardzo dobrą.
– Ale wyglądasz tak... tak...
– Wytwornie? – podsunęła Anette.
– Właśnie.
– Moja droga, wydaję dużo pieniędzy na podtrzymanie urody.
Systematycznie ćwiczę, stosuję masaże, lifting, czeszę się u świetnych
fryzjerów, ubieram u najlepszych krawców. Jak mogłabym inaczej
wyglądać?
Kate uśmiechnęła się, czując, że z minuty na minutę coraz bardziej
lubi Anette.
– Maribeth zaczynała jako nauczycielka. A Bibi? – Anette
przerwała i puściła oczko do Kate. – Umówmy się, że nie będziemy
mówiły o tym, co robiła Bibi, zanim spotkała Cala, chyba że będziemy w
wyjątkowo plotkarskim nastroju.
W tym momencie zjawiła się Tabitha. Była jeszcze zaspana, ale
wyglądała bardzo pięknie. Rozmowa zeszła na inne tematy. Wkrótce
nadeszła Rachel Smith-Miller, a tuż po niej Bibi i Maribeth. Pokój
wypełnił się, wobec czego Kate wymknęła się nie zauważona.
Nie dlatego, że nie lubiła tych kobiet czy nudziło ją ich
towarzystwo. Wręcz przeciwnie. Po prostu chciała być przez moment
sama. Włożyła kurtkę i wyszła na zewnątrz.
Chciała być sama ze swoimi myślami i marzeniami. Z nadzieją na
szczęśliwe zakończenie.
ROZDZIAŁ 11
Reszta weekendu minęła zbyt szybko.
Mimo że dom przepełniony był gośćmi, Ben i Kate niemal cały
czas spędzali razem. Oczywiście Ben musiał wypełniać obowiązki
gospodarza, ale starał się, by Kate zawsze była przy nim. Jej natomiast
udało się pozyskać poparcie i aprobatę pozostałych kobiet. Dbały one o
to, by ich mężowie nie zajmowali Benowi zbyt wiele czasu. Ku
niepomiernej uldze Kate, Barry zainteresował się Tabithą.
W sobotni wieczór urządzono kolację połączoną z tańcami. Kate
pogratulowała sobie w duchu, że pożyczyła od Maggie część garderoby.
Wybrała granatową sukienkę z dżerseju. Jedyną ozdobę stanowiły
maleńkie kolczyki w kształcie perełek.
Na dzisiejszy wieczór Ben zaprosił dodatkowo dwanaście osób i
miał w związku z tym większe obowiązki. Przez cały czas jednak nie
spuszczał z oczu Kate. Przynosił jej drinki i przystawki, włączał do
niemal wszystkich rozmów. Po kolacji wiele razy tańczyli. Kiedy ostatni
z gości wreszcie wyszedł, udali się do pokoju Kate.
Ben wziął Kate w ramiona. Zaczął ją pieścić delikatnie. Jego palce
i język były zachłanne.
Kate zakręciło się w głowie. Ogarnęła ją taka namiętność, że miała
wrażenie, że cała płonie. Reagowała na pieszczoty tak, jakby przez całe
ż
ycie czekała tylko na tę chwilę i tego mężczyznę.
Uniosła ręce i rozwiązała mu krawat. Guziki, na które zapięta była
koszula, stanowiły wyzwanie.
– Pozwól, że ci pomogę – szepnął, ale Kate odsunęła jego ręce.
– Teraz moja kolej. – Popchnięty lekko, Ben usiadł na krześle.
Kate rozsunęła jego uda i uklękła między nimi. Uśmiechnęła się. –
Jestem pewna, że jakoś dam sobie radę.
Ben westchnął, gdy odpięła pierwszy guzik, rozsunęła koszulę i
przycisnęła policzek do jego ciała. Przeszył go dreszcz pożądania.
– Szczerze mówiąc – wykrztusił – zanim dotrzesz do końca, może
już być za późno.
Kate odpięła drugi i trzeci guzik. Przysunęła się bliżej i
pocałowała jego umięśniony tors, ocierając się twarzą o gęste, ciemne
włosy.
– Doprowadzasz... mnie... do... szaleństwa...
– Świetnie – wymruczała i odpięła kolejny guzik. Wsunęła rękę
pod koszulę Bena i głaskała delikatnie jego sutki. Słyszała urywany
oddech mężczyzny.
– Dosyć.
– Jeszcze nie skończyłam.
– Owszem.
Pośpiesznie zdarł z siebie koszulę. Wstał i pociągnął dziewczynę
w górę. Kiedy złapała równowagę, puścił ją i dotknął supełka na jej
ramieniu.
– Co się stanie, jeżeli to rozwiążę? – zapytał.
– Spróbuj, a zobaczysz. – Zwilżyła wargi.
Chwilę później sukienka opadła na podłogę. Pomyślał, że nigdy
dotąd nie widział takiej doskonałości. Zdejmując w pośpiechu resztę
ubrania, nie spuszczał z niej wzroku. Po chwili wziął ją w ramiona i
zaniósł do łóżka. Zsunął stanik, całując nabrzmiałe piersi dziewczyny.
– Weź mnie – wyszeptała.
– Dobrze, słodka Kate. – Kiedy zaczął poruszać się rytmicznie,
Kate objęła go mocno nogami, dostosowując się do jego tempa. Coraz
szybciej zdążali ku spełnieniu, a kiedy nadeszło, krzyknęli jednocześnie
w ekstazie.
* * *
Późnym niedzielnym popołudniem Ben i Kate stali w progu,
machając Bibi i Calvinowi, którzy odjeżdżali ostami.
– Nareszcie sami, najdroższa. – Ben znacząco spojrzał na Kate.
Stojący za nimi Parker dyskretnie kaszlnął.
– Spakowałem pana walizki, sir. Pozwolę sobie przypomnieć, że
samolot odlatuje o szóstej.
– Nie musisz mi przypominać. – Ben westchnął.
– O szóstej? Skoro to międzynarodowy lot, nie masz zbyt wiele
czasu. Pójdę tylko po walizkę i możemy jechać.
– My? – Wyciągnął rękę, aby zatrzymać Kate, ale była już w
połowie holu. – Jacy my?
– Ty i ja. A jak masz zamiar dostać się na lotnisko?
– Parker mnie zawiezie.
– Czyżbyś zapomniał, że to ja jestem twoim kierowcą?
Przez chwilę Ben wyglądał na kompletnie zaskoczonego. Kate
uznała, że ostatnie czterdzieści osiem godzin było niczym sen – teraz
nadszedł czas, żeby się obudzić.
Położyli bagaże z tyłu, a Ben usiadł za kierownicą.
– Jeżeli chcesz, żebym prowadziła... – zaczęła Kate.
– Nie chcę – odparł sucho.
Cóż, to rzucone ostrym tonem zdanie przypomniało Kate, gdzie
jest jej miejsce. A nawet jeśli nie całkiem, to zadania dopełniła długa
jazda na lotnisko. Ben milczał, koncentrując się całkowicie na
prowadzeniu i zwracając minimalną uwagę na jej próby nawiązania
rozmowy. Z każdą chwilą Kate wpadała w coraz gorszy nastrój.
Kiedy dotarli do lotniska, Kate wysiadając z samochodu trzasnęła
mocno drzwiami.
– Wiem, jak się czujesz. – Ben wyjął bagaże.
– Wątpię.
– Jesteś wściekła.
– Pewnie, że jestem.
Popełnił błąd. Powinien był porozmawiać z nią w domu – w
chwili, w której przypomniała mu, że jest jego szoferem. Sądził, że uda
się im jakoś o tym zapomnieć. Ofiarowała mu tak dużo w ciągu tych
dwóch dni. Nie chciał teraz tego stracić.
– Przykro mi. – Postawił walizkę na chodniku. – Naprawdę nie
chcę jechać. Zwłaszcza teraz. Przez ostatnią godzinę zastanawiałem się,
jak odwołać spotkanie, ale niczego nie wymyśliłem. Zastanawiałem się
też, czy nie zabrać cię ze sobą, ale przez cały czas będę bardzo zajęty. To
tylko parę dni. To będzie pięć najdłuższych dni w moim życiu, wierz mi.
Ben wziął Kate za rękę i przyciągnął ją do siebie. Mijały ich
samochody, trąbiły klaksony, lecz oni nie zwracali na otoczenie żadnej
uwagi.
– Powiedz, że będziesz za mną tęskniła. – Pogłaskał ją po twarzy.
– Będę za tobą tęskniła. Pocałował ją mocno.
– Pięć dni – powtórzył, kiedy bagażowy wziął jego walizkę.
– Będę czekała.
Ben zmieszał się z tłumem pasażerów. Po chwili straciła go z oczu.
* * *
Kate miała wolny tydzień. Było milion rzeczy, które należało
zobaczyć w Nowym Jorku – począwszy od przedstawień teatralnych,
poprzez wystawy w galeriach, na najnowszych filmach skończywszy.
Miała teraz mnóstwo czasu i trochę pieniędzy, więc bardzo starannie
zaplanowała sobie nadchodzące dni. Były one wypełnione od rana do
późnego wieczora. Powinna bawić się szampańsko – nigdy jednak nie
czuła się bardziej nieszczęśliwa.
Gdyby dwa miesiące wcześniej zaproponowano jej płatny urlop,
uważałaby, że złapała pana Boga za nogi. Teraz dni ciągnęły się
niemiłosiernie.
Nie chciała o tym myśleć, ale wiedziała, że musi. Ben okazał już,
ż
e nie jest mu obojętna, ale Kate zdawała sobie sprawę z tego, że to jej
nie wystarczy. Pragnęła więcej. Pragnęła wszystkiego, o czym Ben nigdy
nie wspominał, i o co ona nigdy nie pytała – miłości, szacunku i
wzajemnych zobowiązań. Chciała, by uważał ich związek za coś więcej
niż za grę, o wyniku której może zadecydować rzut monetą.
Pragnęła zbyt wiele. Jak zwykle zresztą. Tym razem istniała
jednak pewna różnica, gdyż narzędzia, którymi posługiwała się w
przeszłości – spryt, upór i wytrwałość – były w tej chwili całkowicie
bezużyteczne.
Mogła mieć tylko nadzieję – teraz wszystko zależało od Bena.
Ben zadzwonił w czwartek wieczorem.
* * *
Kate, leżąc w szlafroku na łóżku, przygotowywała się właśnie do
spędzenia wieczoru w towarzystwie klusek, wieprzowiny po chińsku i
„Casablanki” w telewizji, gdy nagle usłyszała dzwonek telefonu.
– Jak tam Londyn? – zapytała.
– Mokry. A Nowy Jork?
Nie chciało się jej ciągnąć tej zabawy.
– Samotny – odpowiedziała.
– Naprawdę? – Ben wyraźnie się ucieszył. – To jeszcze tylko
dwadzieścia parę godzin. Właśnie o tym chciałem porozmawiać.
– Wyjechać po ciebie na lotnisko?
– Nie ma mowy.
Kate zamilkła rozczarowana.
– Mam lepszy pomysł. Włóż najładniejszą sukienkę, a ja powiem
Fosterowi, żeby mnie zawiózł prosto do ciebie.
– Wychodzimy gdzieś?
– W zasadzie tak – odpowiedział powoli. – Odbywa się przyjęcie,
na którym nie może mnie nie być. Pewne stowarzyszenie wybrało mnie
Mężczyzną Roku. Szczerze mówiąc, zupełnie o tym zapomniałem.
Dobrze, że Donald mi przypomniał. Ceremonia odbędzie się jutro
wieczorem w Rainbow Room.
Taki rozkład zajęć mógłby zwalić z nóg nawet najsilniejszego.
– Nie będziesz przemęczony po podróży? – spytała Kate.
– Pewnie tak. Postaram się przespać w samolocie. – Ben urwał na
chwilę i zachichotał. – Mogłabyś włożyć tę granatową sukienkę, którą
miałaś na sobie w zeszłym tygodniu. Gwarantuję, że to mnie skutecznie
otrzeźwi.
– Masz to u mnie – powiedziała. Nie było potrzeby wspominać
mu, że to jedyna wyjściowa sukienka.
– Świetnie. A więc do zobaczenia jutro wieczorem.
– Dobranoc, Ben – szepnęła. – Słodkich snów.
Po zakończeniu rozmowy Ben długo jeszcze wpatrywał się w
słuchawkę. Słodkich snów, też coś! Jeżeli Kate będzie nadal obecna w
jego myślach, to nie wiadomo, czy w ogóle uda mu się zasnąć.
Już dawno temu zorientował się, że Kate była zupełnie wyjątkowa.
Nie przewidywał jednak, że tak szybko stanie mu się ona nieodzowna.
Była nieustającym źródłem sprzeczności – niespokojna kobieta, która w
pewien nieokreślony sposób stabilizowała jego życie. Nie pamiętał już,
jak było, zanim się pojawiła.
Czy to miłość? Nie był pewien. Dotychczas zdarzały mu się tylko
przelotne romanse. Przed Kate nie pojawiła się ani jedna kobieta, której
pragnąłby podarować coś więcej. A teraz wydawało mu się, że nie może
dać wystarczająco wiele – ani też otrzymać tyle, ile by chciał.
Pragnął, by Kate była zawsze z nim – dziś, jutro i każdego dnia.
Chciał jej wyłącznie dla siebie. Nawet jeżeli nie była to miłość, to coś
bardzo do niej zbliżonego.
Nigdy nie pozwoliła mu sobie niczego kupić. Mimo że wtedy czuł
się nieco urażony, teraz się cieszył. Znaczyło to, że pierwszym
prezentem, jaki Kate od niego otrzyma, będzie pierścionek z diamentem,
który zamierzał kupić rano w Knightsbridge.
* * *
– Mam nadzieję, że kolacja nie będzie taka okropna – Ben objął
ramieniem Kate. Znajdowali się na tylnym siedzeniu lincolna. Wdychał
zapach świeżo umytych włosów dziewczyny. Przyjechał po nią dziesięć
minut wcześniej i nie potrafił powstrzymać się od tego, by jej ciągle nie
dotykać. Kate zdawała się nie mieć nic przeciwko temu.
– Przecież to ty jesteś gościem honorowym – przypomniała
przytulając się do niego. – Na pewno będzie wspaniale.
– Przyjęcie może się przeciągnąć – mruknął. Czuł ciężar
pierścionka w kieszeni. Jak na razie, była to jego tajemnica. Kiedy znajdą
się wreszcie sami, zamierzał wyjąć go i oświadczyć się Kate. – Czy
myślisz, że zauważą, jeśli wymkniemy się trochę wcześniej?
– Jasne, że nie. Nie ma gościa honorowego – dlaczego ktokolwiek
miałby to zauważyć?
– Chyba masz rację – westchnął Ben z rezygnacją, kiedy Foster
zaparkował przed wejściem do Rockefeller Center. Wysiadł i podał rękę
Kate. Słyszał uwagi gapiów, którzy przystanęli, żeby popatrzeć na
limuzynę.
– Maudie, patrz! Słynna osobistość!
– Kto to?
– Nie mam pojęcia...
– To ten West! – rozległ się przejęty kobiecy głos. – Czy nie jest
słodki? Hej, Ben! Tutaj!
– Jest niższy niż w telewizji...
Ben ujął Kate za ramię i poprowadził do wejścia. Skierowali się w
stronę windy. Dziewczyna drżała, więc przytulił ją do siebie.
– Już wszystko w porządku – powiedział łagodnie. – Już ich nie
ma.
– Dzięki Bogu. – Ku jego zdumieniu Kate zaczęła chichotać. –
Dłużej już chyba nie udałoby mi się zachować powagi. – Spojrzała na
niego i otworzyła szeroko oczy. – Hej, Ben! Tutaj!
– Ta kobieta miała koło pięćdziesiątki.
– I świetny gust. – Znowu zachichotała. – Czy to ci się często
przytrafia?
– Zbyt często. – Zirytowany, przejechał dłonią po włosach. –
Jestem osobą publiczną, a to pociąga za sobą tego rodzaju sytuacje.
– Czy to ci przeszkadza?
– Czasami. – Wzruszył ramionami. – Najczęściej staram się nie
zwracać uwagi. Chyba się już przyzwyczaiłem.
– Nie jestem pewna, czy podoba mi się, że jakieś obce kobiety
mówią o tobie, że jesteś słodki – drażniła się.
– Na twoim miejscu nie przejmowałbym się tym – odparł sucho. –
Ta uważała, że jestem za niski.
Kate wbiła mu palec w żebro, a on wsadził rękę pod jej płaszcz i
zaczął ją łaskotać. Śmiali się jeszcze, gdy drzwi windy nagle się
otworzyły. Niemal natychmiast zmieszali się z tłumem ludzi, z których
większość pragnęła poznać Bena. Uratował ich prezes stowarzyszenia.
Zajęli przeznaczone dla nich miejsca. Ceremonia się rozpoczęła.
O jedenastej wieczorem Kate znała już prawdziwe znaczenie słów
„nudny” i „nie kończący się”. Po kolacji, która składała się z
przypalonego kurczaka i nie dopieczonych ziemniaków, nastąpiła seria
przydługich wystąpień. Ben także zabrał głos. Otrzymał nagrodę,
pozował do zdjęć i potrząsnął tak wielką liczbą rąk, że przestała je nawet
liczyć. Bez wątpienia ten człowiek miał niewiarygodną kondycję.
Kiedy o tym myślała, zobaczyła nagle, że Ben mruga do niej –
powoli i wyraźnie. Zastanawiała się, czy cierpliwość Bena nie jest
właśnie na wyczerpaniu.
Kate nie miała pojęcia, jak mu się to udało, ale niedługo potem
pożegnał się ze wszystkimi, odnalazł ich płaszcze i w pośpiechu
wyprowadził ją z budynku. Lincoln czekał zaparkowany przy
krawężniku. Foster popijał kawę i czytał jakąś książkę, którą na ich
widok szybko odłożył.
Droga powrotna przebiegła w milczeniu. Gdy dotarli w okolice
Westcon Plaza, Kate wysiadła i odetchnęła głęboko świeżym
powietrzem. Ben stanął koło niej, miał już pewność, że ona jest
naprawdę wszystkim, czego potrzebował.
– Piękna noc, prawda?
– Cudowna.
– Nie wchodźmy jeszcze. – Wziął ją za ramię.
– Dokąd pójdziemy?
– Zobaczysz.
Przed nimi rozpościerał się Central Park. Na jego południowym
krańcu znajdował się postój dorożek. O tej porze była tam tylko jedna.
Dorożkarz zamierzał jechać już do domu. Na widok studolarowego
banknotu zmienił zdanie.
Ben pomógł Kate wsiąść, po czym okrył ich oboje pledem.
Oczy Kate błyszczały, gdy dorożkarz cmoknął, a koń ruszył z
miejsca.
– Skąd wiedziałeś, że zawsze marzyłam o tym, żeby przejechać się
jedną z tych dorożek?
– Intuicja? – Ben objął ją mocno i przytulił do siebie.
– O rany. Czasem wydaje mi się, że jesteś zbyt domyślny.
– Czyżby? – Ben uniósł brwi. – A co ci się jeszcze wydaje?
– śe i tak cię kocham.
Milczeli przez chwilę. Ben ujął podbródek Kate i zbliżył jej twarz
do swojej.
– Mówisz poważnie, Kate?
Odpowiedź wyczytał w jej oczach. Serce biło mu jak oszalałe.
– Tak.
– Najsłodsza Kate. – Ben pocałował dziewczynę delikatnie, wręcz
nieśmiało. Kate rozchyliła wargi i przyciągnęła go bliżej. Kilka chwil
później, gdy Ben się odsunął, z trudnością łapała oddech.
– Nie przestawaj – szepnęła.
Ben znacząco spojrzał na plecy woźnicy. Wsunął rękę pod pled i
dotknął jej uda.
– Może to wcale nie był taki dobry pomysł.
– Może nie. – Kate westchnęła głęboko, czując poruszającą się
dłoń Bena. – Co on by pomyślał, gdybyśmy go poprosili, żeby nas
odwiózł z powrotem?
– śe się nam bardzo spieszy. – Ben uśmiechnął się i powiedział
dorożkarzowi, żeby zawrócił. Ponownie pocałował Kate. Gdy się od
siebie oderwali, byli już blisko Westcon Plaza. – Czy ten przeklęty koń
nie mógłby ruszać się trochę szybciej? – mruknął.
– Wiedziałam, że uznasz ten środek transportu za zbyt
prymitywny. – Kate uśmiechnęła się.
– Och, sam nie wiem. – Ben pomógł jej wysiąść. – Czuję, że
niedługo przekonasz się, jaki ja potrafię być prymitywny.
* * *
Następnego ranka Kate obudziły promienie słońca. Ben nadal spał
z jaśkiem wsuniętym pod głowę. Kate już wyciągnęła rękę, aby go
pogłaskać, ale zmieniła zamiar. Po ostatniej nocy Ben z całą pewnością
potrzebował dużo wypoczynku.
Gdy po przejażdżce wpadli do apartamentu, skierowali się wprost
do sypialni. Ściągnęli błyskawicznie ubrania i niemal natychmiast
znaleźli się w łóżku.
Rozłąka tylko spotęgowała ich pożądanie. Intensywność doznań
zupełnie oszołomiła Kate. Ben był i gwałtowny, i czuły. Doprowadzał ją
niemal do kresu wytrzymałości. Przedłużał ich namiętność do granic
możliwości.
Gdy odpoczywali, Ben przytulił się do Kate.
– Która jest teraz godzina w Londynie? – zapytała, głaszcząc go
po podbródku.
– Piąta rano. – Ben przypomniał sobie o pierścionku nadal
spoczywającym w jego kieszeni i uśmiechnął się sennie.
– Powinieneś spać.
– Jeszcze nie. Mam coś dla ciebie. – Próbował wstać, ale Kate
delikatnie zmusiła go, aby leżał spokojnie.
– Cokolwiek by to nie było – powiedziała. – Może poczekać do
rana.
– Ale...
– śadnych ale. – Położyła mu palec na ustach nakazując milczenie.
– Kocham cię, Ben.
Przyciągnął ją bliżej.
– Ja też cię kocham – wymruczał. Uścisnął ją mocno, a chwilę
później oboje już spali.
Teraz, kilka godzin później, Kate zastanawiała się, czy Ben po
przebudzeniu będzie pamiętał o swojej deklaracji. Lepiej, żeby tak było,
pomyślała wyskakując z łóżka.
Nałożyła szlafrok Bena i wyszła z sypialni. Postanowiła zaparzyć
kawę i przynieść ją Benowi.
Poprzedniej nocy nie miała właściwie okazji obejrzeć mieszkania
Bena, postanowiła więc nadrobić zaległości. Przestronny pokój gościnny
zastawiony był antykami, biblioteka natomiast wyłożona drewnem. Po
trzech nieudanych próbach Kate udało się odnaleźć jadalnię. Teraz
wystarczyło tylko popchnąć drzwi, żeby znaleźć się w kuchni. Zrobiła to
i poczuła aromat świeżo zaparzonej kawy. Na blacie leżał „Sunday
Times”, a na małym stoliczku obok okna nakryto dla jednej osoby.
Nagle otworzyły się drzwi od spiżarki i ukazał się w nich Parker z
pięciokilową torbą cukru. Kate wzdrygnęła się zaskoczona.
– Omal nie dostałam przez pana ataku serca, Parker! –
wykrzyknęła.
– A ja przez panią. – Wyglądał na równie przestraszonego. – Nie
miałem pojęcia, że jest tu jeszcze ktoś oprócz pana Westa.
– Tak... Rozumiem. – Kate mocniej zawiązała pasek szlafroka.
– Czy położyć jeszcze jedno nakrycie? – zapytał Parker.
– Nie... – Kate rozejrzała się i zauważyła ekspres do kawy. –
Właściwie przyszłam tylko po kawę. Czy mogłabym dostać dwie
filiżanki i tacę?
Szybko wróciła do sypialni. Przez uchylone drzwi dostrzegła, że
Ben już się obudził i siedzi na łóżku.
– Zastanawiałem się, gdzie jesteś. – Uśmiechnął się.
– Udało mi się znaleźć kuchnię – Odwzajemniła uśmiech. – To
prawie trzy kilometry stąd.
Postawiła tacę i usiadła obok Bena.
– Czy mój apartament wydaje ci się za duży?
– Czy ja coś mówię? – Zrobiła minę niewiniątka. Ben wpatrywał
się w nią. Kate lekko zdenerwowana odstawiła kawę.
– Czy coś się stało?
– Ależ skąd. Wydaje mi się, że wprost przeciwnie. A jeżeli nie
podoba ci się moje mieszkanie, możesz tu wszystko pozmieniać.
Przynajmniej jest dużo przestrzeni.
– Ben – przerwała łagodnie. – O czym ty mówisz? Ujął jej dłoń.
– Chcę, żebyś była szczęśliwa, Kate. Chcę też, żebyś została moją
ż
oną.
Oszołomiona, patrzyła na niego w milczeniu. Nagle ogarnęła ją
fala szczęścia.
– Ty... ja... co?
– Wyjdź za mnie, Kate – Ben sięgnął pod poduszkę i wyciągnął
stamtąd niewielkie pudełeczko. Otworzył je, a oczom Kate ukazał się
duży, błyszczący brylant.
– O mój Boże – westchnęła. – Czyli jednak nie mówiłeś przez sen.
– Kiedy?
– Tej nocy. – Kate wciąż wpatrywała się w diament. –
Powiedziałeś, że mnie kochasz. Ale prawie zasypiałeś, więc nie byłam
pewna, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz.
– Możesz być pewna. Nigdy nie byłem niczego bardziej pewny.
Kocham cię, Kate. I chcę, żebyś już zawsze była ze mną. – Uśmiechnął
się, wręczając jej pierścionek. – Możesz go dotknąć. Nie ugryzie cię.
– To chyba największy diament, jaki kiedykolwiek widziałam.
– Kiedyś przedstawię cię Elizabeth Taylor. – Ben wzruszył
ramionami.
Może jego niedbały ton, a może wartość pierścionka sprawiły, że
Kate ogarnęły wątpliwości. Tego ranka obudziła się w świecie z bajki:
wspaniały apartament, służący, no a teraz pierścionek. Wszystko działo
się zbyt szybko.
– Nie mogłabym nosić czegoś tak wielkiego. – Oddała mu
pierścionek. – Czułabym się głupio.
– Kiedy będziesz już moją żoną – powiedział łagodnie – będzie w
sam raz. – Ujął jej lewą rękę i wsunął pierścionek na środkowy palec. –
Kochasz mnie, Kate?
Spojrzała mu w oczy. Wzruszyło ją bijące z nich ciepło i troska.
– Wiesz, że tak – szepnęła.
– Więc nic innego nie ma znaczenia. Nie odpowiedziałaś mi
jeszcze. Wyjdziesz za mnie, Kate?
Ben nie zdawał sobie sprawy z tego, że wstrzymywał oddech,
dopóki nie ujrzał uśmiechu na jej twarzy. Wiedział już, jaka będzie
odpowiedź. Kate uniosła się i pocałowała go lekko.
– Tak, Ben – powiedziała cicho. – Wyjdę za ciebie.
ROZDZIAŁ 12
Kate wyciągnęła ramiona i natychmiast znalazła się w objęciach
Bena.
– Odpowiada ci czerwiec? – mruknął całując ją w szyję – Kate
roześmiała się.
– A czy tobie odpowiada zaraz?
– Niecierpliwa? – Wsunął rękę pod szlafrok i musnął jej piersi. –
Podoba mi się ta twoja niecierpliwość.
– Spróbowałaby ci się nie podobać. – Westchnęła. – Czerwiec.
Odpowiada mi. Wszystko mi odpowiada.
– Im wcześniej, tym lepiej. – Ben uśmiechnął się. – Powiem
adwokatowi, żeby przygotował dokumenty.
Minęło kilka chwil, zanim znaczenie tych słów w pełni dotarło do
Kate. Nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
– Jakie dokumenty?
Ben uświadomił sobie, że popełnił nietakt. Kate patrzyła na niego
szeroko rozwartymi oczami.
– To zwykła umowa – powiedział w końcu. – Nic
nadzwyczajnego.
– Umowa przedmałżeńska? – Kate odsunęła się od niego.
– Cóż... tak.
– I to nie jest dla ciebie nic nadzwyczajnego? – Kate była wyraźnie
zdenerwowana.
– To tylko kawałek papieru, który zabezpieczy nasze interesy w
przyszłości.
– Nasze interesy? – Kate usiadła i owinęła się ciasno szlafrokiem.
– Oczywiście. Taki dokument stanowi, co każde z nas wniosło do
małżeństwa i co z niego może wynieść. Będziesz świetnie
zabezpieczona, Kate.
Zdenerwowana uderzyła go mocno w ramię.
– Będę świetnie zabezpieczona w przypadku rozwodu – krzyknęła.
– Masz rację.
– Więc w gruncie rzeczy uważasz, że nasze małżeństwo nie
przetrwa.
– Tego nie powiedziałem...
– Do diabła, Ben. Wcale nie musiałeś tego mówić. – Kate
ś
ciągnęła z palca pierścionek.
– Nic nie rozumiesz. To tak jak ubezpieczenie. Nie chcę, żeby
moje nieruchomości spłonęły, a mimo to wykupuję polisę.
– Nie potrzebuję ubezpieczenia. Pragnę miłości i małżeństwa na
zawsze, do grobowej deski. No i mężczyzny, który wierzy w taką miłość.
– Naprawdę cię kocham, Kate – odrzekł Ben. – I wierzę w nas, ale
nie lubię mieszać interesów ze sprawami prywatnymi. Próbowałem i nic
dobrego z tego nie wyszło. Zrobiłbym wszystko, żeby cię uszczęśliwić i
właśnie dlatego chcę – nie, pragnę, żebyś się zgodziła spisać kontrakt.
Kate wiedziała, że Ben wciąż pamięta tę nieszczęsną historię z
ojcem, ale wcale nie czuła się przez to mniej zraniona. Nie interesował ją
ż
aden kontrakt ani też pieniądze. Nie wyobrażała sobie małżeństwa bez
wzajemnego zaufania.
– Nie chcę twoich pieniędzy, Ben. Nigdy ich nie chciałam.
– Wiem o tym.
Kate wstała i pozbierała rozrzucone po podłodze ubranie.
– Więc nie proś mnie, żebym podpisywała swoje marzenia.
– Czy to znaczy, że odmawiasz?
– Tak... chyba tak.
– Do diabła, Kate – zaklął zdenerwowany. – Próbujesz mną
manipulować.
– Nie, wcale nie – zaprzeczyła idąc do łazienki. – Próbuję cię
kochać, chociaż w tej chwili niesłychanie mi to utrudniasz.
– Jesteś okropna!
– Chyba oboje jesteśmy – stwierdziła ponuro. Zamknęła za sobą
drzwi. Ben zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w poduszkę. Zapomniany
pierścionek upadł na podłogę.
* * *
Maggie nie zamykały się usta, odkąd Kate wróciła do domu.
Dopiero przed chwilą Kate zdołała uciszyć ją morderczym spojrzeniem.
Zdjęła z siebie sukienkę i cisnęła ją w kąt.
– Słuchaj no – zaprotestowała Maggie. – To moja najlepsza
sukienka.
– Przepraszam – warknęła Kate nakładając stary podkoszulek.
– Ciężka noc, co? – Maggie podniosła sukienkę i strzepnęła ją
starannie. – Od razu widać.
Prędzej czy później Maggie i tak wyciągnie od niej całą tę historię.
Kate pomyślała, że chce mieć to już za sobą.
– Ben zaproponował mi małżeństwo.
– Boże święty! Będę druhną na weselu stulecia.
– Nie będzie żadnego wesela.
– Zamierzacie uciec po ślubie? Jakie to romantyczne! Dokąd cię
zabiera? Na Riwierę? Na Bora Bora?
– Nigdzie mnie nie zabiera. Nie wyjdę za niego.
– Nie wyjdziesz za niego? – Maggie złapała się palcami za ucho i
potrząsnęła nim dla większego efektu. – Czy mogłabyś powtórzyć?
Chyba słuch mi się pogorszył.
– Twój słuch jest w porządku. Ben poprosił mnie o rękę, a ja
odrzuciłam jego oświadczyny.
– Teraz rozumiem – stwierdziła Maggie. – Ze mną jest wszystko w
porządku, to ty jesteś stuknięta.
– Wcale nie stuknięta, tylko szalona – zaprotestowała Kate.
– Wybacz, ale nie widzę różnicy.
– Nie brak mi piątej klepki, tylko oszalałam ze złości.
Ben twierdzi, że chce mnie poślubić, ale najpierw muszę podpisać
umowę przedmałżeńską.
– Więc?
– Nie zamierzam tego robić.
– Moja wspaniała dziewczynka. Rozsądna jak zwykle.
Kate odwróciła się na pięcie.
– Nie chodzi mi właściwie o sam dokument, tylko o fakt, że on
uważa go za potrzebny. Jak mogłabym wyjść za mąż za mężczyznę, który
już planuje rozwód?
– Ben jest przecież biznesmenem – zauważyła rozsądnie Maggie. –
Przygotowywanie się na rozmaite ewentualności jest jego zawodowym
nawykiem. Ale to wcale nie znaczy, że zakłada, iż coś takiego się zdarzy.
Mniej więcej to samo mówił wcześniej Ben. Kate jednak nie była
przekonana. Usiadła i nałożyła trampki.
– Biznesmen, zawodowy nawyk – powtórzyła. – A co się za tym
kryje? To, że mi nie wierzy. Gdyby tak nie było, nie uważałby tego
kontraktu za potrzebny.
– Czy on cię kocha?
– Twierdzi, że tak – odpowiedziała.
– To chyba niezły początek – zauważyła Maggie. – Mnóstwo
kobiet wyszłoby za niego bez miłości.
– Ja nie jestem jedną z nich.
– Dzięki Bogu. – Maggie patrzyła, jak Kate wstaje i idzie w stronę
drzwi. – Dokąd się wybierasz?
– Pobiegać. To najlepszy sposób na kłopoty.
– Zamierzasz biegać w tę i z powrotem po schodach? – Maggie
patrzyła na Kate ze zdumieniem.
– Jasne, że nie. Idę do parku. Zrobię dziesięć okrążeń wokół
jeziorka.
– Przecież to ponad piętnaście kilometrów!
– Powinno wystarczyć. – Kate otworzyła drzwi.
– Kate Hallaby, w życiu nie przebiegłaś nawet metra!
– Najwyższy czas zacząć.
Maggie westchnęła dramatycznie i zaczęła rozglądać się w
poszukiwaniu swoich trampek.
– Jeżeli zamierzasz się zabić, mogę przynajmniej pozbierać
szczątki. Ale ostrzegam cię – pogroziła Kate palcem. – Zmieniłam
zdanie, nie będę twoją druhną.
– Świetnie.
– Zamierzam zostać damą dworu – mruknęła zawiązując
sznurowadła. – Sama wybiorę sobie sukienkę.
– Jak to? Nie wierzysz w mój dobry gust?
– Jeżeli chodzi o wybór mężczyzny, to tak. – Maggie uśmiechnęła
się słodko. – Mniej natomiast, jeżeli chodzi o postępowanie z nimi.
Wszyscy wiemy, jak świetnie sobie radzisz ze swoim obecnym
mężczyzną...
Kate mocno trzasnęła drzwiami.
– Prowadź – krzyknęła za nią Maggie. – Lepiej, żebyśmy miały to
już za sobą.
* * *
O siódmej rano w poniedziałek Kate była już w garażu. Nie
rozmawiali na temat jej pracy, więc uznała, że nic się nie zmieniło. Kate
poszła do swojego pokoiku, otworzyła książkę i przygotowała się na
czekanie.
Nie trwało długo.
– Proszę podjechać pod wejście do Westcon Plaza – polecił jej
Julio. – Czeka na panią trzech mężczyzn. Jednym z nich jest pan West.
Celem podróży jest budowa na przedmieściu.
– Rozumiem. – Po pięciu minutach Kate była już na miejscu.
Ben zatrzymał się, gdy jego dwaj towarzysze sadowili się na
tylnym siedzeniu.
– Musimy porozmawiać – zwrócił się do dziewczyny. – Po
powrocie zaparkuj samochód i przyjdź do mojego biura.
– Tak, sir! – warknęła Kate, zmrożona jego oficjalnym tonem. Z
całą pewnością przygotował już ten dokument do podpisania. śyczę
szczęścia, pomyślała wślizgując się za kierownicę, będziesz go
potrzebował.
W końcu dotarli do miejsca przeznaczenia, którym okazał się plac
na rogu ruchliwej ulicy. Wzdłuż chodnika biegł druciany płot
oznakowany biało-czerwonymi napisami informacyjnymi. Na środku
placu widać było pracującą betoniarkę. Mężczyźni wysiedli z samochodu
i udali się w tamtym kierunku.
Kate zaparkowała obok hydrantu i czekała. Green i Silverburg
rozmawiali z kierownikiem robót, a Ben z planami pod pachą zniknął w
baraku, który służył za biuro. Wyłonił się stamtąd dopiero po godzinie.
Podszedł do swoich partnerów i wszyscy trzej skierowali się ku
bramie, kiedy nagle z baraku wychyliła się jakaś kobieta i przywołała
Bena z powrotem. Tym razem spędził tam tylko chwilę i przyłączył do
oczekujących przy samochodzie mężczyzn.
– Nie mogę z wami wracać – powiedział. – Mam spotkanie na
Dwudziestej Dziewiątej Ulicy. Kate, czy mogłabyś mnie tam podrzucić?
Potem zawieź tych dżentelmenów tam, gdzie będą sobie życzyli.
– Oczywiście. – Kate otworzyła drzwi, czekając, aż mężczyźni
wsiądą do samochodu. Najwyraźniej jej spotkanie z Benem się przesunie.
Nie miało to większego znaczenia, gdyż i tak nie planowała zmieniać
zdania. Pewnie znów będą się kłócić, a do tego jej się tak bardzo nie
ś
pieszyło.
Zatrzymała się przy rogu, który wskazał jej Ben, i oczekiwała na
dalsze instrukcje od pozostałych pasażerów. W końcu Green pochylił się
w jej stronę:
– Central Park West, numer trzydzieści pięć. Kate posłusznie
ruszyła.
Przedzierała się przez zatłoczone ulice, jednym okiem obserwując
jezdnię, drugim zerkając w lusterko. Chociaż mężczyźni rozmawiali
przyciszonym tonem, było dla niej jasne, że na tylnym siedzeniu toczy
się zażarta dyskusja. Kiedy skręciła powoli w Columbus Avenue, głosy
przybrały na sile i udało się jej uchwycić niektóre zdania.
– Jesteś stuknięty – warknął Silverburg. Kate nie zrozumiała
odpowiedzi Greena, ale usłyszała jego głos chwilę później.
– Spróbuj to powiedzieć inspektorowi. Pewnie, że to kupa forsy,
ale i tak mamy to, czego chcieliśmy... – Przerwał, kiedy napotkał
spojrzenie Kate.
– Tutaj, proszę – powiedział Silverburg wyglądając przez okno.
Kate przystanęła przy chodniku. Zanim zdążyła wysiąść, żeby
otworzyć im drzwi, obaj mężczyźni zebrali swoje rzeczy i wydostali się z
samochodu. Green zatrzymał się obok niej i zmrużywszy oczy przyglądał
się jej uważnie. Z całą pewnością chciał się dowiedzieć, jak wiele
usłyszała i ile z tego była w stanie zrozumieć. Kate nie miała
wątpliwości, że rozmowa była naprawdę ważna. Napotkawszy spojrzenie
Greena, przybrała tępą minę wydmuchując z przejęciem gumę do żucia.
Z satysfakcją ujrzała, jak Green odwraca się z niesmakiem, lecz
jednocześnie z ulgą na twarzy.
Kate zaczekała, aż obaj zniknęli w tłumie i dopiero wtedy ruszyła.
Ponieważ wykonała wszystkie polecenia, wróciła do garażu. Telefon, na
który oczekiwała, odezwał się godzinę później.
W pięć minut dotarła do Westcon Plaza, następne dwie spędziła w
windzie. Spodziewała się, że ujrzy Jody, lecz przy wejściu stał Ben.
– Chodź – powiedział, łapiąc ją za ramię i ciągnąc wzdłuż
korytarza.
– Skąd ten pośpiech? – zapytała z trudem dotrzymując mu kroku.
– Stąd. – Ben zatrzasnął drzwi od gabinetu i pocałował Kate
gwałtownie, aż czapka zsunęła się jej z głowy. Włosy rozsypały się i Ben
zagłębił palce w gęstych lokach.
– Do diabła – wymruczał. – Wariuję przez ciebie.
Kate, wciśnięta pomiędzy drzwi i Bena, poczuła się nagle
odprężona. Zniknęło napięcie, które nie opuszczało jej przez ostatnie
dwadzieścia cztery godziny. Dopóki będzie mu na niej zależało, dopóki
będzie ją kochał, wszystko da się ułożyć.
– Szaleństwo? – zapytała niewinnie, wysuwając prowokująco
biodra. – Tak to nazywasz?
Ben zachichotał, delikatnie odsuwając jej już aktywne ręce.
– Kate, zaprosiłem cię tu na rozmowę.
– Porozmawiamy... Jasne, że porozmawiamy. – Uśmiechnęła się. –
Później.
– Kate!
Nie słuchając protestów wsunęła palce za pasek. Przyciągnął ją do
siebie i całował zachłannie usta, szyję i ramiona dziewczyny. Czuł, jak
Kate drży z pożądania.
Kiedy Ben zamknął drzwi na klucz, Kate rozpięła i zsunęła mu
spodnie. Jego ciało było twarde i gorące. Pochyliła się i pocałowała
kępkę czarnych włosów nad pępkiem.
Ben czuł jej gorący oddech na napiętych mięśniach brzucha.
Schwycił Kate za ramiona i pociągnął do góry. Pośpiesznie ściągnęli
ubrania i przywarli do siebie gwałtownie. Ben podniósł Kate wysoko i
oparł o siebie. Oplotła nogami jego biodra. Kiedy Ben zaczął się
poruszać, napięła wszystkie mięśnie wyginając się w odpowiedzi. Czuła
w sobie wszechogarniające pożądanie, wszystko inne przestało być
ważne.
Ben pocałunkiem stłumił okrzyk rozkoszy Kate. Chwilę później
sam zatracił się w uniesieniu.
Po pewnym czasie zorientował się, że wciąż stoją przy drzwiach.
– Założę się, że teraz uważasz, że już podpiszę te papiery –
wymruczała.
Ben roześmiał się i przytulił ją do siebie.
– Mylisz się, moja słodka Kate. Nauczyłem się już, że o cokolwiek
bym cię nie poprosił, z pewnością zrobisz coś wręcz przeciwnego.
– Czy to znaczy, że zmieniłeś zdanie?
– Nie, ale zdecydowałem, że dam ci więcej czasu. Nie możesz
zaprzeczyć, że jesteśmy świetną parą i będziemy wspaniałym
małżeństwem.
Kate wyśliznęła się z objęć Bena i zebrała swoje rzeczy. Ubrała się
i natychmiast zmieniła temat. Rozmowa, którą przypadkiem podsłuchała,
mogła być dla Bena ważna. Na pewno powinien się o niej dowiedzieć.
Słuchał jej relacji w milczeniu z coraz bardziej ponurą miną.
– Czy to na pewno wszystko? – zapytał, kiedy skończyła.
Kate nałożyła buty i podniosła czapkę.
– Wszystko. Mówili cicho i słyszałam tylko fragmenty. Wydaje mi
się jednak, że rozmawiali o pieniądzach i o tym, że nie zamierzają
informować cię o tej sprawie.
Ben zaklął cicho.
– Wiedziałem, że coś się święci. To nie trzymało się kupy.
Pozwolenie nadeszło błyskawicznie, a przecież papiery przetrzymywane
były w zarządzie miesiącami.
– Co teraz zrobisz? – Kate wepchnęła włosy pod czapkę.
Ben zmierzał w kierunku biurka.
– Wiem już, od czego zacząć. Dzięki tobie znam trop, którym
podążę. Przecież nie tylko ci dwaj mają znajomości w rządzie.
– Ben?
Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.
– Jeżeli twoi partnerzy kogoś przekupili, ty też jesteś w to
zamieszany.
– Wiem. Ale muszę zaryzykować.
– Potrzebujesz pomocy? Potrząsnął przecząco głową.
– To mój problem. Gdybyśmy byli małżeństwem – zawiesił głos –
wszystko wyglądałoby inaczej.
– To manipulacja.
– Jestem tylko człowiekiem. – Wzruszył ramionami.
– Nigdy nie uważałam inaczej. – Uśmiechnęła się promiennie.
Ben sięgał już po słuchawkę telefoniczną.
– Przypuszczam, że będę zajęty przez następnych parę dni. Pomyśl
o nas, Kate. Pamiętaj, że wierzę w ciebie i pragnę, żebyś i ty uwierzyła
we mnie.
– Jesteś pewny, że wszystko będzie w porządku? – Kate otworzyła
drzwi.
– Będzie. – Ben zaczął wykręcać numer. – Zaufaj mi, Kate.
– Ufam ci – szepnęła cicho i zamknęła za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 13
Ben był rzeczywiście zajęty. Przez kolejne cztery dni Kate woziła
go z jednego końca miasta na drugi. Niepokoiła się o niego, lecz on sam
nie wydawał się zmartwiony. Był mężczyzną, który nie obawia się
kłopotów i podejmowania ryzyka.
Ben dał jej czas na zastanowienie się. Widywali się codziennie, ale
były to oficjalne spotkania pracodawcy i pracownika. śadnych pikników,
romantycznych kolacji, mrugnięć czy ukradkowych pieszczot. Krótko
mówiąc, Kate nie czerpała z tych spotkań żadnej radości.
W tym szaleństwie Bena była jednak metoda. Czekał, aż Kate
podpisze ten idiotyczny kawałek papieru. Ona sama nie miała zamiaru
tego robić, pragnęła przekonać go do swojego punktu widzenia. I
zamierzała uczynić to już wkrótce, kiedy tylko Ben upora się z kłopotami
zawodowymi. W końcu planowali przecież całe swoje przyszłe życie,
więc parę dni opóźnienia nie miało większego znaczenia.
W piątek rano do garażu zadzwonił Donald.
– Wiesz, kto to jest Crash Armstrong? – zapytał.
– Jasne – odpowiedziała Kate. Młody gwiazdor rockowy, wydał
ostatnio trzy płyty, które zdobyły nagrody i ogromną popularność.
– W tym tygodniu będzie występował w kasynie. Miał polecieć
prosto do Atlantic City, ale spóźnił się na samolot i zjawi się na lotnisku
Kennedy’ego. Chciałbym, żebyś pojechała po niego w południe i
zawiozła go na wybrzeże.
– Nie ma sprawy.
W południe Kate pojechała na lotnisko. Zaparkowała samochód i
wbiegła do środka. Z łatwością rozpoznała Crasha. Był wysokim,
szczupłym mężczyzną o długich lśniących włosach i ostrych, nieco
ptasich rysach.
Niektórzy z przechodzących zatrzymywali się, rozpoznając
znanego piosenkarza. Kate podbiegła, licząc na to, że uda się jej
wyprowadzić Crasha, zanim dopadną go fani.
– Cześć – powiedziała, biorąc jego walizkę. – Jestem twoim
kierowcą. Samochód czeka na zewnątrz.
– To właśnie ty zawieziesz mnie do Atlantic City? – Na jego
twarzy pojawił się uśmiech. – Kochanie, chyba mamy szczęście. Jak
myślisz?
– Może. – Kate odwzajemniła uśmiech. – A może nie – dodała,
widząc trzy nastolatki zmierzające w ich kierunku.
– To chyba zależy od tego, jak szybko uda się nam stąd wydostać.
– Zdaję się na ciebie. – Crash ujął ją za ramię.
Kiedy dotarli do samochodu, Crash zajął miejsce obok kierowcy.
– Z tyłu byłoby ci wygodniej – zauważyła Kate. – Znajdziesz tam
telewizor, lodówkę. Poza tym mógłbyś się przespać.
– Nie przejmuj się mną, nie muszę dużo spać. Bardziej zależy mi
na towarzystwie. – Usadowił się wygodniej. – Będziesz w Atlantic City
przez cały weekend?
– Tylko dzisiaj. – Potrząsnęła głową. – Wracam jutro rano.
– Mogłabyś przyjść na mój występ.
– Może. – Uśmiechnęła się. – Będzie dobry?
– Dobry?! Genialny!
– W takim razie przyjdę.
– Przyjdź. Przypilnuję, żebyś dostała wejściówkę. – Zdjął czapkę z
głowy dziewczyny i gęste włosy rozsypały się na ramionach.
– Zabierz rękę z mojej szyi. – Kate nie odrywała wzroku od jezdni.
– Dlaczego?
– Bo tego sobie życzę.
– Masz piękne włosy. Rzuciła mu ostre spojrzenie.
– Mężczyzna, z którym się spotykam, też tak uważa – powiedziała.
– Aha. – Crash cofnął rękę.
Przez kilka minut jechali w milczeniu. Kate postanowiła podjąć
rozmowę. Czekała ich długa wspólna podróż.
– Zawsze to robisz? – zapytała.
– Co masz na myśli?
– Zgrywasz się.
– Nie zawsze – uśmiechnął się, – To część twojego wizerunku
publicznego, prawda?
– Pewnie – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To właśnie ta część,
którą lubię najbardziej.
– Chyba nie masz zbyt wielu przyjaciół wśród kobiet?
– Chyba nie – zgodził się Crash pogodnie. – A kto ma na to czas?
– Ty. Mamy przed sobą jeszcze cztery godziny drogi.
– Naprawdę nie chcesz, żebym cię uwiódł?
W jego głosie słychać było rozczarowanie. Niewątpliwie
przyzwyczaił się już do tego, że kobiety nie są w stanie mu się oprzeć.
Kate potrząsnęła przecząco głową.
– Ten twój facet... czy to poważne? – zapytał.
– Bardzo.
– Kochasz go?
Kate zerknęła na niego ze złością.
– A czy to twoja sprawa?
– Jasne. – Uśmiechnął się przekornie. – Obliczam swoje szanse.
– Uwierz mi na słowo, nie masz żadnych.
– No cóż, wierzę. – Crash wyciągnął się wygodnie. – Czy on cię
kocha?
– Tak mi się wydaje.
– Prawdziwa miłość. Jakie to słodkie. Pisałem o tym piosenki.
– Pisałeś też piosenki o kłamstwach i zdradzie.
– A więc podobają ci się moje utwory? – Sprawiał wrażenie
zadowolonego.
– Niektóre. Te o miłości. – Kate włączyła migacz i skręciła w
lewo.
– Jesteś romantyczna.
– Lubię szczęśliwe zakończenie.
– Ja wolę smutne. Mają więcej wspólnego z prawdziwym życiem.
Pomyśl, ile osób się rozstaje i dlaczego tak się dzieje. Prawdopodobnie
większość z nich nawet nie próbuje włożyć trochę trudu w utrzymanie
swojego związku. Ludzie chcą, żeby wszystko przyszło samo. Nie uznają
odmiennych racji, nie starają się zrozumieć siebie nawzajem.
Chociaż rozmowa zeszła wkrótce na inne tematy, słowa Crasha
dźwięczały w głowie Kate przez resztę drogi. Dotarli wreszcie do
miejsca przeznaczenia i dziewczyna była wolna. Zmieniła ubranie i
postanowiła przespacerować się po promenadzie. Zjadła kolację w
małym barku nad brzegiem oceanu, po czym wróciła do hotelu na występ
Crasha. Już przy pierwszej piosence przypomniało jej się wszystko, co
mówił w samochodzie o wzajemnych stosunkach pomiędzy dwojgiem
ludzi. Czy odnosiło się to również do niej i do Bena? Czy byli aż tak
przekonani o swoich racjach, że mogli poświęcić swój związek? Z całą
pewnością oboje byli uparci i oczekiwali, że druga strona się
podporządkuje.
Nagle przypomniała sobie ich spotkanie na początku tygodnia, gdy
powiedziała Benowi o rozmowie podsłuchanej w samochodzie.
Wypytywał ją bardzo dokładnie, ale nie zakwestionował nawet jednego
słowa. Zresztą nigdy nie okazał jej braku zaufania. Wierzył w nią.
Powiedział to wyraźnie, kiedy rozstawali się tamtego wieczoru. To ona
powinna teraz nauczyć się wierzyć w niego.
Ku swemu zdumieniu ujrzała teraz jasno, że to nie w Bena wątpiła,
lecz w siebie. Była przerażona głębią własnych uczuć i nie chciała
uwierzyć, że Ben mógł odczuwać podobnie. Nie była przecież nikim
nadzwyczajnym. śadnym Kopciuszkiem zamienionym przez dobrą
wróżkę w piękną królewnę, lecz po prostu zwykłą Kate Hallaby z
Brooklynu. Oskarżyła Bena, że bierze pod uwagę rozwód, a czy to nie
ona właśnie nie wierzyła w trwałość tego związku? Gdyby jej wiara w to
małżeństwo była dostatecznie silna, jakie znaczenie miałoby podpisanie
tego kawałka papieru?
Zawsze była dumna ze swojego rozsądku i odwagi. Gdzie podziały
się teraz, kiedy potrzebowała ich najbardziej? Co gorsze, przez swój upór
naraziła na niebezpieczeństwo to, co się naprawdę liczyło w jej życiu –
miłość Bena.
Podpisze ten przeklęty dokument i niech Ben zamknie go w swoim
sejfie. Przy odrobinie wysiłku, szczypcie szczęścia i mnóstwie
kompromisów, wyjmą go stamtąd i spalą w pięćdziesiątą rocznicę.
Crash śpiewał ostatnią piosenkę, kiedy Kate opuściła salę.
Pobiegła na górę i zebrała swój skromny bagaż do walizki. Jeżeli będzie
szybko jechała, to już o pierwszej w nocy powinna dotrzeć do Nowego
Jorku. Ben pewnie będzie już w łóżku.
Może go obudzi, a może nie... po prostu położy się obok niego i
zaczeka. W każdym razie będzie to pamiętna noc.
* * *
Ben odłożył słuchawkę telefonu i usiadł wygodnie, uśmiechając
się z zadowoleniem. W końcu udało się wszystko załatwić pomyślnie.
Miał pewność, że nie będą nachodzić go przedstawiciele prawa ani też
nie przeczyta sensacyjnych nagłówków na swój temat w prasie.
Okazało się, że jego partnerzy w interesach rzeczywiście dawali
łapówki. Wczoraj ostatecznie i nieodwołalnie zakończyła się współpraca
Bena z Greenem i Silverburgiem. Wykupił ich udziały i na razie
wstrzymał roboty budowlane. Miał teraz wreszcie czas dla Kate.
Sądził, że tydzień wystarczy, aby nabrała rozsądku i zmieniła
zdanie. Nie przypuszczał, że sam może dojść do innych wniosków.
Ostatnich pięć dni uświadomiło mu, jak bardzo jej potrzebował. Na
swoich warunkach? Na jej warunkach? Na jakichkolwiek warunkach!
Przed poznaniem Kate życie wypełniała mu praca. Uwielbiał
ryzyko towarzyszące podejmowaniu decyzji, ciągłe podróże w
interesach. Praca stanowiła nieomal jego hobby. Teraz wszystko się
zmieniło.
Do diabła z całą tą umową! Kate stanowiła przecież jego drugą
odnalezioną połowę. Nie potrafił i nie chciał od niej odejść. Jeżeli nie
będzie miał Kate, równie dobrze może nie mieć niczego. Jeżeli będzie ją
miał, będzie miał wszystko.
Wciąż miał zaręczynowy pierścionek. Donald wspominał, że Kate
jest teraz w Atlantic City. Jeżeli się pośpieszy, dotrze tam za jakieś trzy
godziny. Odnajdzie Kate i założy jej ten pierścionek na palec... tam,
gdzie było jego miejsce. Nie dopuści do żadnych dyskusji, żadnych
kłótni.
Pół godziny później Ben znajdował się na Garden State Parkway,
skąd zamierzał pojechać na południe. Jednak gdy zadzwonił do hotelu,
poinformowano go, że Kate Hallaby już się wymeldowała.
– Dokąd pojechała? – zapytał.
– Słyszałem, jak mówiła coś o powrocie do domu – wymamrotał
niewyraźnie recepcjonista. – Potem już jej nie widziałem.
Ben zastanawiał się przez chwilę, po czym zadzwonił do Donalda.
– Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłem – zaczął, w pełni
ś
wiadomy późnej pory.
– Przeszkodziłeś – odpowiedział Donald. – O co chodzi?
Ben uśmiechnął się.
– W poniedziałek rano możesz sobie przyznać podwyżkę – rzucił.
– Ale teraz chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.
* * *
Kate dojeżdżała właśnie do Long Branch, kiedy w samochodzie
odezwał się telefon. Była w podróży już od dwóch godzin. Pochłonięta
była tylko jednym pragnieniem, aby jak najszybciej dostać się do
Nowego Jorku. Telefon o tej porze był ostatnią rzeczą, jakiej się
spodziewała.
Podniosła słuchawkę.
– Kate? Mówi Donald. Mam dla ciebie wezwanie.
– Nie, nie masz – sprzeciwiła się stanowczo. – To nie jest moja
zmiana.
– Daj spokój, przecież i tak jesteś w samochodzie.
– Jestem o godzinę drogi od miasta, Donald. Będziesz musiał
zaczekać.
– Wcale nie. Chciałbym, żebyś po drodze zabrała pasażera. Z
restauracji na Garden State. On już czeka.
– Czy komuś zepsuł się samochód?
– Coś w tym rodzaju – wymruczał niepewnie Donald. – Zaparkuj
tam, a on już cię znajdzie.
– Kto? – zapytała Kate, ale połączenie zostało przerwane.
Odwiesiła powoli słuchawkę. Gdyby tylko wiedziała, gdzie jest
teraz Donald, oddzwoniłaby i powiedziała mu, co o tym myśli. Takie
opóźnienie!
Po dziesięciu minutach ujrzała znak drogowy. Niechętnie włączyła
migacz. Przejechała obok restauracji i przystanęła na jasno oświetlonym
parkingu. Ledwo zdążyła wyłączyć silnik, kiedy ktoś otworzył drzwi od
strony pasażera.
– Witaj, Kate – powiedział cicho Ben.
Zdumienie, miłość i nadzieja przepełniły ją całą. Nie była w stanie
wykrztusić ani jednego słowa, ale jej uśmiech mówił wszystko.
Ben usiadł obok Kate i zamknął drzwi. Zgasło światełko nad ich
głowami i siedzieli teraz niemal po ciemku.
– Czy kurs poza miasto również wchodzi w grę? – zapytał.
Kate uśmiechnęła się i pocałowała go leciutko.
– Zabiorę pana wszędzie, gdzie tylko pan zechce. Ben wziął ją w
ramiona, a ona przytuliła się do niego z całej siły, jak gdyby chciała w
nich pozostać na zawsze. Nie wiedziała o tym, że wcale nie zamierzał jej
wypuścić.
– Trudno byłoby mi odrzucić taką propozycję – powiedział.
– Mam nadzieję – Kate uniosła głowę. – Myślałam...
– Nawet nie próbuj mi o tym mówić – przerwał Ben. – Im więcej
myślisz, tym gwałtowniej się kłócimy. Nie będę się już z tobą spierał,
Kate. I nie będę cię ścigał po całym mieście. Wychodzisz za mnie i
koniec.
Kate nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Czy to rozkaz?
– Tak! Nie... to chyba prośba.
– Akurat.
– Znowu się ze mnie śmiejesz.
– Nie – zaprzeczyła. – Cieszę się...
Ujrzała, jak Ben sięga do kieszeni i wyjmuje pierścionek. Już po
raz drugi nie mogła powstrzymać zachwytu na widok brylantu.
Ben ujął Kate za rękę i wsunął pierścionek na jej palec.
– Właśnie tu powinien się znajdować i tu pozostanie. Teraz jesteś
moja, Kate. Na zawsze.
– A ty jesteś mój. – Popatrzyła na ich połączone dłonie.
– Najwyższy czas, żebyś to zrozumiała. – Podobał mu się jej
władczy ton. – A co do tej umowy...
– Podpiszę, jak tylko wrócimy – pośpiesznie zapewniła Kate.
– ...podarłem ją.
Oboje zamilkli i patrzyli na siebie.
– Znaczysz dla mnie więcej niż cokolwiek na świecie – zaczął
cicho Ben. – Z całą pewnością nie można tego mierzyć dolarami i
centami. Miałaś rację. Nigdy nie powinienem był pozwolić, aby coś
takiego stanęło nam na drodze.
– Nie. To ty miałeś rację – poprawiła go Kate. – Zajęło to trochę
czasu, zanim uświadomiłam sobie, że kiedy oskarżałam cię o brak
zaufania, tak naprawdę starałam się ukryć fakt, że sama w siebie nie
wierzę. – Uśmiechnęła się szeroko. – Kto wie? Może to był chwilowy
obłęd? Ale to minęło i możesz napisać nowy dokument, bo i tak nie
pozwolę ci odejść.
– To jakieś błędne koło – zauważył.
– Do diabła! – Udawała, że patrzy na niego ze złością. – Próbuję
iść na kompromis, więc, na litość boską, nie utrudniaj mi tego.
– Nawet bym się nie ośmielił. Czy będziesz się ze mną kłóciła
przez całą drogę do ołtarza?
– Pewnie tak. – Oczy Kate błysnęły w ciemności. – Chociaż w tym
twoim kontrakcie będzie z pewnością jakaś klauzula na ten temat.
– Nie możesz sobie darować, co?
– Nie ma mowy. – Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. – Posłuchaj,
dam ci taką samą szansę, jaką ty mi kiedyś dałeś. Zagramy. Wyjdzie
reszka i będzie tak, jak ty chcesz. Orzeł – tak jak ja.
– Ale...
– śadnych ale. – Wyciągnęła rękę. – Daj monetę.
– Jeżeli nalegasz... – Wyciągnął dziesięciocentówkę.
Kate wzięła monetę i rzuciła do góry. Złapała ją i spojrzała na
Bena. Zastanowił ją niezwykle niewinny wyraz jego twarzy. Odniosła
wrażenie, że coś knuje. Oderwała dłoń i ujrzała reszkę.
– Wygląda na to, że wygrałeś – powiedziała.
– Niezupełnie. – Ben kciukiem przewrócił monetę na drugą stronę.
Oczom Kate ukazała się... druga reszka.
– Jesteś mi winien podwyżkę – zauważyła.
– Nie ma sprawy – uśmiechnął się. – A ty mi pączka.
– Wspaniały układ.
– Doskonały.
Oboje spojrzeli na rozciągającą się przed nimi pustą drogę.
– Chyba zatoczyliśmy pełne koło – powiedziała.
– Pierwsze z wielu. – Pochylił się nad nią. – Trzymaj się mocno,
słodka Kate. Ruszamy.