Duszyński Tomasz Grzymułka Kownycz i zając

background image

Nie będzie to opowieść o Grzymółce szybszym od zwierzaczka z długimi

uszami, kojarzonego z kicaniem i świętami Wielkiej Nocy. Nie, nie - uszy

Kownycza mimo, że odstające nieco, pociągłe nie były. Kicanie zaś

przychodziło mu z trudem i zdobywał się na nie tylko wtedy, gdy żona

wyraźnie tego sobie życzyła. Do Wielkiej Nocy jeszcze wiele miesięcy

było i nic wspólnego mieć nie mogły te święta z historią, z której relację

zdać teraz muszę.

Dziwna to opowieść ale za sen, czy przewidzenie brana być nie może,

nawet jeśli tak we wsi i powiecie gadają. A zaczęło się to wszystko za

sprawą pluszowych bamboszy, które Minia Tymulska-Kownycz sprawiła

sobie sama w dniu urodzin.

Bambosze zrobione były na kształt długouchych zajączków, z otworami

w brzuszkach na kobiece stópki numer 10. Zawsze gdy Minia Tymulska

wkładała je na nogi, Grzymółka miał wrażenie, że zajączki z bólu

wybałuszają perłowe oczka, a ich mordki otwierają się z wielką siłą,

z panicznym okrzykiem cierpienia, gdy pięć palców Miniusi wchodzi im

aż po pluszowe gardło. Grzymółka nie mógł na to patrzeć. Przekonany był

wręcz, że bamboszowe zajączki machają do niego uszami i piszczą

z wyrzutem, gdy Tymulska-Kownycz przechodziła z kuchni do pokoju,

wbijając twarde pięty w ich miękkie futerka. Nic wtedy jednak Grzymółka

nie robił, omijał wzrokiem ich lśniące oczka, gdy leżały pod ścianą

w mrocznym przedpokoju, kuląc uszy z przejmującego zimna i strachu. To

był jego błąd.

Tej pamiętnej nocy położył się Kownycz zaraz po kolacji. Zjadł

trochę pasztetu, popił go wodą i legł po ciężkim dniu na

poduszce. Opatulił się szczelnie, zabierając dla siebie jak najwięcej mógł

background image

kołdry. Wiedział, że gdy żona wyjdzie z łazienki, przykrycie dziwnym

trafem skurczy się w okamgnieniu i biedny Grzymółka obudzi się na

samym prześcieradle. Tak też się stało. Miniusia zgasiła światło, położyła

się i, szeptając słodko "dobranoc mój Zajączku!", zabrała kołdrę, całą jaka

była, a męża zepchnęła na brzeg łóżka.

Kownycz, gdy usłyszał "zajączku", wiedział, że już nie zaśnie. Że wyrzuty

sumienia, gryźć go będą. Próbował liczyć barany, ale jak nic w skoku

przemieniały mu się w długouche zwierzaki. Kiedy Kownycz był gdzieś

przy czterysta siedemdziesiątym ósmym zajączku, pojawiło się dziwne

uczucie, jakby mrowienie pod czaszką. Próbował otworzyć oczy, ale nie

był w stanie. Wydało mu się, że sen przyszedł i teraz śni, niby to na jawie.

I wtedy, jakby tego mało było, błysnęło, chrupnęło i Grzymółka usłyszał

głos.

- Połączenie nawiązane, powtarzam, nawiązane!

- No wreszcie! - odpowiedział drugi głos - już można mówić?

- Tak, już nas słyszy!

- Już nas słyszy? To znaczy teraz, już... mam mówić?

- Tak, proszę mówić.

- No dobra!

W tym samym momencie do fonii doszedł obraz, najpierw niezbyt ostry,

potem wyraźniejszy.

- Zaraz nas zobaczy! - w głosie słychać było podniecenie.

Grzymółka Kownycz rzeczywiście zobaczył.

Wielki stwór łypnął w jego stronę wielkimi, różowymi oczyma. Źrenice

background image

zwężały mu się w hipnotyczną spiralę, wirującą szybciej i szybciej.

- Wyjdź, Grzymółko, na pole. Przywitaj nas godnie. Wylądowaliśmy na

lewo od miedzy Janka Cebuli!

- Na prawo! - szepnął jakiś głos

- Na prawo wylądowaliśmy! - dodał szybko stwór - a zresztą idźżesz

w stronę światła, byle szybko.

- Koniec transmisji! - pisnął ktoś za plecami stwora i obraz zniknął.

- Nie, jeszcze nie!!! - głos doszedł do Grzymółki, teraz jakby z większej

odległości.

Obraz znów się pojawił. Oczy stwora nie były już różowe. Raczej

czerwone ze złości.

- Pamiętaj, Grzymółko Kownyczu, byś przywitał nas godnie, bo

przybywamy w pokoju. Ty rasę swą reprezentować będziesz, więc wstań,

wstań i idź, Grzymółko!

I Kownycz wstał. Włożył bambosze, które pod łóżkiem były i poszedł.

Zajrzał po drodze do kuchni, bo mu w głowie kołatać zaczęło, że godnie

przywitać rasę kosmiczną należy. Wziął chleb z niedzieli, trochę soli

i zawiniątko w sreberku, z dna lodówki. Przepasał się przed wyjściem,

spinając koszulę, mocniej naciągnął na oczy szlafmycę i ruszył.

Miniusia, rozbudzona, obserwowała wszystko spod kołdry, z szeroko

otwartymi oczyma. Włosy z lokówkami stanęły jej dęba tak, że

przypominały poskręcane antenki telewizyjne. Mąż jej, nie ruszał ni

nogami, ni rękami, tylko sunął płynnie w te i we wte, z pokoju do kuchni

i sieni, zupełnie jakby był na kółkach i ktoś go na sznurku ciągnął. Drzwi

background image

przed nim też same się otwierały i zamykały.

Miniusia słyszała dużo o lunatykowaniu. We wsi było to częste, ale nie

sądziła, że ta straszna choroba jej chłopa trafi i to w środku nocy!

Przypomniała sobie potem opowieść starej Jabłońskiej o tym, jak to mąż

jej wylunatykował z domu i dziwnym trafem w łóżku sąsiadki wylądował.

Tego już Miniusi za dużo było. Wyskoczyła z łóżka, chwyciła w locie

wałek z kuchni i puściła się w te pędy za Kownyczem, który dotarł

tymczasem na skraj lasu, niebezpiecznie blisko chałupy sekretarki

Dolnowidawskiego Kołchozu. Miniusi krew błysnęła w oczach. Ruszyła

więc Tymulska boso przed siebie, z mocnym postanowieniem

błyskawicznego wyleczenia męża ze wszystkich chorób, jakie znała

ludzkość.

Kownycz zaś w tym czasie, tak jak mu mówiono, za miedzą Cebuli

światło jasne zobaczył. Ruszył pewnie przed siebie, nie mogąc się

doczekać tego, co miało być. Zeskoczył z ścieżki po chwili i ruszył na

skróty przez pole. Wtedy światło przygasło i Kownycz zobaczył kontury

wielkiego, metalowego kubła na śmieci. Taka myśl mu przyszła wtedy do

głowy. Zbliżył się szybko, potykając się kilka razy na świeżo zaoranym

polu. Wreszcie stanął jak wryty przed kosmicznym pojazdem.

Zgrzytnęło coś metalicznie i z gładkiej ścianki wysunęły się schody. Po

chwili pojawiły się na nich dwie postaci, wielkie co nie miara, tak na jedną

i trzy ćwierci długości samego Grzymółki. Były w różowych włochatych

skafandrach, z bańkami na głowach, o których czytał Kownycz w gazetach

i wiedział, że astronautom do oddychania służyły.

- Wyrchitafaj Gtrzjkymikuółko Kotysfwnydjiczu! - usłyszał Grzymółka

background image

niewyraźnie, gdy kosmici zatrzymali się przed nim. Nie wiedział, o co go

pytają, więc wolał się nie odzywać. Uśmiechał się głupkowato, wyciągając

przed siebie dary dla przybyszów. Ci wtedy ściągnęli szklane bańki

z głowy i Grzymółka nie wierząc własnym oczom, zobaczył, jak,

uwięzione dotąd pod okryciem, wyskakują w górę wielkie, futrzaste uszy.

- Witaj Grzymółko Kownyczu! - powtórzył ten po prawej - dary

przyniosłeś, a to pokaz twojej dobrej woli!

Odebrał od Grzymółki chleb, sól i srebrne zawiniątko, i przekazał je

swojemu towarzyszowi.

- Eeee.... gdybym wiedział, to bym co innego przyniósł - powiedział

Grzymółka, myśląc o marchewce, czego jednak nie zdradził, wpatrzony

z podziwem w futro przybyszy.

- Dobre! - wysapał zając. Pozbył się już sreberka i zdążył zjeść połowę

jego zawartości - proszę spróbować kapitanie!

- No, najlepsze co w życiu jadłem! - potwierdził kapitan.

I wtedy, pozostająca do tej pory w ukryciu Miniusia Tymulska nie

wytrzymała. Wyskoczyła nie wiadomo skąd. Wymachując wałkiem,

z potężnym wrzaskiem stanęła nagle pomiędzy Kownyczem,

a przybyszami z Kosmosu.

- Co to ma znaczyć?! Co się tu wyrabia?! Nie będziesz mi dla jakichś

nieogolonych obdartusów żarcia z lodówki wynosić! O, i to w dodatku

pasztet zajęczy na jutrzejszy obiad!

Kownycz zbladł. Zając po lewej zwrócił wszystko, co miał w żołądku. Ten

po prawej zemdlałby zapewne, gdyby nie krew, która wraz ze złością,

background image

napłynęła mu do głowy. Grzymółka popatrzył w różowe oczy Kapitana

Zająca. Ze strachu cofnął się cztery kroki. Jego bambosze wydawać

zaczęły piszczące odgłosy. Kownycz aż sam się zdziwił i spojrzał w dół na

swoje stopy. Zobaczył cztery złośliwie wpatrzone w niego perełkowe oczy,

osadzone na pluszowych łebkach. Przez pomyłkę widać zabrał spod łóżka

bambosze żony.

Zając po lewej i po prawej zobaczyli to w tej samej chwili. Jeden przez

drugiego zawyli z przerażenia, machając uszami we wszystkie strony.

- Barbarzyńcy! - krzyczeli na przemian - Kanibale!

Grzymółka Kownycz uśmiechnął się niewinnie, lecz to tylko pogorszyło

sprawę. Zając po prawej chwycił Miniusię Tymulską-Kownycz w pół

i obaj kosmici, z przyciężkim ładunkiem, zniknęli w iście ekspresowym

tempie, we wnętrzu swego statku. Blaszany kubeł w tej samej chwili

wystartował i zniknął gdzieś wysoko na prawo od Księżyca. Kownycz

odetchnął z ulgą. Na raz, pozbył się kilku kłopotów. Odwrócił się na pięcie

i wolno ruszył w stronę chałupy, ucieszony, że tym razem całą kołdrę

będzie miał tylko dla siebie.

Droga powrotna zabrała mu równo dwadzieścia minut. Gdy doszedł do

drzwi chałupy, usłyszał głosy dobiegające od strony kuchni, szczęk talerzy,

kubków, butelek i odgłosy rozmów. Zajrzał przez okno.

W pomieszczeniu, jeden obok drugiego, stały dwumetrowe

zające. Każdy z nich zajadał marchewkę, wpatrując się

z napięciem w piekarnik. Kownycz miał niemiłe przeczucie, że

dochodząca potrawa ma coś wspólnego z jego żoną Miniusią. Zdobył się

więc na heroizm. Złapał z sieni widły, wskoczył do kuchni i wydarł się -

background image

"łapy do góry!" w nadziei, że nie jest za późno, by uratować niedopieczoną

żonę. Zające spojrzały na niego z politowaniem i dopiero wtedy Kownycz

dostrzegł uśmiechniętą od ucha do ucha Miniusię. Usadowiona na zydlu,

pozostawała widać w jak najlepszej komitywie z Kapitanem Zającem.

- Wszystko zostało wyjaśnione Grzymółko Kownyczu! - uśmiechnął się

Zając Dowódca.

- Tak? - niepewnie zapytał Kownycz.

Nie miał pojęcia, w jaki sposób wytłumaczyć można było robienie

pasztetu z pobratymców kosmitów. Poza tym znów niepewnie spojrzał na

swój przyodziewek, żałując, że nie pozbył się po drodze bamboszy.

Zające ryknęły śmiechem. Kapitan wskazał na półtorametrowego

zajączka. Grzymółka spojrzał na jego dolne łapy i przełknął ślinę.

Bambosze przypominały żywo ludzką postać, wpatrzoną z wyrzutem

w Kownycza, perłowymi, dużymi oczyma.

- A co z pasztetem? - zapytał Grzymółka

- Pani Miniusia wyjaśniła nam w czym rzecz. Już wiemy, że to wszystko

jest jednym wielkim nieporozumieniem. Czekamy, aż pasztet się upiecze.

Wtedy zgodnie z waszym ziemskim rytuałem poprosimy go, by zajęczał!

Do śmiechu Kapitana Zająca doszły kolejne. Grzymółka nieśmiało

przyłączył się do chóru. Zastanawiało go, jak Miniusia Tymulska-

Kownycz, zmusi pasztet do zajęczenia!?

A jednak! Talent brzuchomówcy objawił się u Miniusi z perfekcją. Nie bez

powodu. Wojażowała wiele lat z trupą cyrkową, jako połykacz ognia,

poskromicielka węży i naśladowca niespotykanych głosów.

background image

Zające najadły się, napiły i złożyły solenną obietnicę wpisania przepisu

Kownyczowej do Kosmicznego Przewodnika Kulinarnego. Zapowiedziały

się też z kolejnym przylotem na święta Wielkanocne. Zabrały z piwnicy

kilka skrzynek ziemskiej marchewki, zamachały uszami i odleciały.

Kownycz, nim ułożył się do snu, poszedł jeszcze na podwórko. Wypuścił

dla pewności wszystkie hodowane króliki i zające. Świt wstawał szybko.

Przy stodole Grzymółka usłyszał koguta budzącego kury ze snu, w dali

muczenie krowy i beczenie owiec. Przeszły go po plecach ciarki. Spojrzał

w gwiazdy, zastanawiając się, ileż to ras kosmicznych może być w tym

wszechświecie. Dla pewności i uniknięcia komplikacji ewentualnych

dalszych odwiedzin, postanowił, że od dziś mięsa absolutnie do ust nie

weźmie.

Strzelin 2002r.

Koniec


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Duszyński Tomasz Dziwne koleje losu Grzymułki Kownycza
Duszyński Tomasz Kownycz i mag
Duszyński Tomasz Produkt Uboczny(1)
Duszyński Tomasz Słodka tajemnica
Duszyński Tomasz Śmietnik osobowości
Duszynski Tomasz Produkt Uboczny 2007 POLiSH eBook Olbrzym
Duszyński Tomasz Cud RP Project
Duszynski Tomasz Produkt uboczny
Duszynski Tomasz Produkt uboczny
Duszyński Tomasz Witia i Pietia Mróz
Skansen żeki Pilcy w Tomaszowie Mazowieckim
Filozofia św TOMASZA
NOTATKI Emocje 5, Psychologia 1rok, Emocje i motywacja dr Tomasz Czub - wykłady, Emocje i motywacja
Modlitwa Sw Tomasza z Akwinu, Anioły, angelologia
ćw 3 blacha, gik, semestr 3, Geodezja wyższa, ćwiczenia Tomasz Blachowicz
dieta fizjologiczna tomasza reznera cz ii

więcej podobnych podstron