Prawda jest hipnoza

background image

17

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

ROZ DZIAŁ 1

Bóg ma smutne oblicze

W

yszedł z wydziału na Szturmowej po szóstej. Czekał na dok-
tora Marca dwie godziny, by omówić z  nim temat pracy
semestralnej z psychologii organizacji. Doktor poświęcił mu

swój cenny czas, a jakże, dziesięć minut w drzwiach; zapomniał, że się
umówił. Trzeci raz z rzędu. Filip wymyślił świetny temat: „Szkolenie
z rozwoju osobistego a wzrost motywacji do pracy”. Doktor powiedział,
że ta praca może być znakomitym wstępem do  pracy magisterskiej.
Co z tego, kiedy nie miał czasu nawet na nią zerknąć. „Znakomity temat,
świetny pomysł, proszę kontynuować” to za mało. Na zajęciach był super,
najlepszy z asystentów, żarty, przykłady z życia firm, krótkie scenki
z  filmów fabularnych ilustrujące elementy teorii psychologicznych.
Puścił nawet fragment Shreka. Świetny gość. Jednak na dyżur zawsze
się spóźniał, umówiony z  dziesiątkami ludzi nigdy nie miał czasu,
i w efekcie olewał studentów. Chłopaki z grupy odradzali mu uwiąza-
nie się do Marca z pracą magisterską „Zostaniesz sam, mówili. Ani ci
nie pomoże w konspekcie, ani w zdobywaniu materiałów, a jak będziesz
chciał zrobić gdzieś badania motywacji, nawet nie zadzwoni, żeby cię
wpuścili do firmy z ankietami. Co z tego, że fajny z niego gość i pro-
wadzi zabawnie zajęcia, jeśli zostaniesz z pracą sam, a w końcu profesor

GJ Hipnoza.indd 17

06/10/10 12:36

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

18

twój konspekt pokreśli i odrzuci. Ostatnio dwa razy tak się zdarzało.
Tylko nie Marzec na promotora. Każdy ci to powie.”

Na zarządzaniu było inaczej niż na teologii, na której spędził dwa

lata. Tam było przewidywalnie, tutaj tłumy ludzi, sporo zajęć. Teraz
w pocie czoła odrabiał skutki swojej decyzji. Bał się zostać księdzem,
ale nie chciał zawieść matki. Zarządzanie było trudniejsze, inni ludzie,
więcej szans, zapieprz całymi dniami, z zajęć do biblioteki, z biblioteki
na seminaria. Wiedział, że z pracą semestralną sobie poradzi. W firmie,
w której odbywał staż, obiecali mu pomóc z przeprowadzeniem ankiet
wśród pracowników. No i Lilka, która od września pracowała w dużej
korporacji jako asystentka, obiecała pomóc. Był w kropce, lecz na razie
luzik, musi to przemyśleć i może wystartuje do innego promotora. Cie-
kawiły go zajęcia profesora Grzyba z socjologii małych grup, więc może
u niego spróbuje, jeśli z Marcem nie da rady.

Padał śnieg i  nad skrzyżowaniem wirowały płatki wielkie jak

motyle. Pomarańczowe światło przebijało się przez mgliste, migoczące
cienie ludzi, autobusów, setek samochodów. Korek. Jak zwykle w cza-
sie opadów Warszawa stała w miejscu. Postanowił podjechać tramwajem
do metra i metrem pod dom. Chociaż się cofał, jednak było to najszybsze
rozwiązanie i najbardziej rozsądne z powodu przeciekających adidasów.
Kasa, tak jest kaska, to był newralgiczny punkt programu. Wynajem
trzypokojowego mieszkania przy Artystów na Ursynowie sporo kosz-
towało, chociaż dorzucał tylko jedną czwartą. Buła i Kozłowski płacili
resztę, Kozłowski najwięcej, bo  po sprowadzeniu swojej dziewczyny
zarekwirował największy pokój. Wszystko się ułożyło, ale jednocześnie
popsuło. Laska wprowadziła swoje rządy i dawna przyjaźń z Kozłem,
jeszcze z liceum, podupadła. Co innego Buła. Poznali się przypadkiem
na castingu, jaki właściciel urządził z okazji wynajmu mieszkania. Jakiś
kolega tatusia Buły, serio prawnik, tutejszy bardzo ważny mecenas.
Zajechał czarnym lexusem. Dość wredny. Palił papierosa za papiero-
sem, wykrzykiwał, pouczał i machał rękami. I kiedy Filip myślał już,
że w castingu odpadł jako obcy, niespodziewanie przeszedł do finału,
razem z Kozłem, gdyż starsi Buły i tak byli zszokowani warszawskimi
cenami wynajmu. Dlatego obecność dwóch grzecznych chłopców, jak ich
określiła mamuśka Buły, była im na rękę, finansowo rzecz jasna. Właści-
ciel mieszkania od tamtego czasu się nie wtrącał. Pieniądze przesyłali mu
na konto, i tyle. Nawet nie zaglądał. Widocznie taki miał styl. Na począ-
tek zdeptać, postraszyć, pokazać władzę, a potem pełna absencja. Teraz

GJ Hipnoza.indd 18

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

19

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

Buła stał się mu bliższy, niż serdeczny kumpel z dzieciństwa. Dziwne.
Trzeci rok był dla niego i dla Buły najtrudniejszy, imprezy więc przyga-
sły, zmarniały i stopniowo zdechły, a teraz każdy latał za zaliczeniami.
Buła na warunku przerażony starszymi, którzy dali mu zero taryfy ulgo-
wej. Oni prawnicy i on prawnik i nie inaczej miało być. Dotąd pociecha
dostarczała im świadectwa z  paskiem oraz wygrane na  olimpiadach,
a nieoczekiwanie na studiach złe towarzystwo, pijaństwo i drugi waru-
nek. Ustalono nawet, że jeśli nie będzie postępów, to Buła powróci pod
rodzinne Kielce, do Jędrzejowa, gdzie rodziciele mieli swoją kancelarię,
i dalsze studia odbędzie w Krakowie pod okiem tatusia i jego kolegów.
Były też inspekcje, a jakże, i nawet groźba, że zostaną z Kozłem karnie
usunięci, ale synek się przejął, zaczął zakuwać i sprawa ucichła.

Tymczasem Kozioł się zakochał, a  panna okazała się zaborcza.

U Filipa na zarządzaniu też nie było lekko. Jeszcze komp siadł mu nie-
odwracalnie i kolesie zażądali za nową płytę dziewięć paczek, o czym
dowiedział się dzisiaj, co było sprawstwem rozbójniczym, jak mawiał
Buła prawnik. Czyli dupa. Ze  stypendium cieniutko, bo  naukowe
z powodu klapnięcia wyników odpadło mu w tym semestrze. Z robotą
cienko. Stróżowanie w przychodni na Surowieckiego było super. Bli-
ziuchno, ciepło i dało się całą noc czytać albo się uczyć, a nawet złapać
komara, ale było i  się skończyło. Dyrekcja otrzymała nowe przepisy
i  teraz stróżuje profesjonalna agencja ochrony, czyli byłe policyjne
dziadki, z brzuchami metr przed paskiem, którym się nie chce nawet
ruszyć sprzed telewizora. Cała kaska, którą odłożył z  letniej pracy
na zmywaku w Hammersmith w Londynie, poszła na szkolenia. Wie-
rzył, że to jest jego ścieżka. Uwielbiał to. Od pewnego czasu bardziej
niż imprezy i browki. Teraz zainwestuje w siebie, póki jeszcze studiuje,
póki nie wszedł w lata hipokryzji i odpadziochy, i jeszcze zanim otrzyma
dyplom, wystartuje jako supertrener rozwoju indywidualnego, a potem
już tylko własna firma i… sukces. Jeśli w ogóle w coś wierzył, to właśnie
w sukces. Na początku tak nie było, na początku był po prostu leszczem
z Łomży, zdziwionym i przestraszonym stolicą, odległościami, ludźmi.
Który kiedy ma odpowiedzieć na sakramentalne: „A ty skąd jesteś?”,
„Cześć, jestem z Łomży”, nazwa jego rodzinnego miasta układa mu się
dziwnie w ustach i mówi: „Łyyyomży albo Łeeeomży”, jakby zdrętwia-
łymi ustami, z jąkaniem, wstydem, że zaraz w jego ustach pojawi się coś
niestrawnego i zwymiotuje. Tak było kiedyś. Sam się dziwił, przecież
lubił swoje miasto. Jednak czas mijał. Już nie wstydził się swego miasta,

GJ Hipnoza.indd 19

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

20

ale wiedział, że tam nie wróci. Do trzech rond, bezrobocia i spotkań przy
małych frytkach w McDonaldzie na stacji benzynowej. Rzadziej jeździł
do domu. Startował trzy razy do tyrki na drugą stronę kanału. Radził
sobie. Zaliczał się do starszaków na wydziale. Orientował się. Ale teraz
był czas kryzysu. Kasa wyszła.

Prawdziwą zmianę przeszedł dzięki Bąbali. Trener, Grzegorz

Bąbala, na którego kurs trafił po raz pierwszy dzięki Lilce, najpierw
wzbudził jego wątpliwości, lecz potem… Poczytał, poszukał, poszedł
na trzydniowy kurs Identyfikacji własnych pragnień, a potem na tygo-
dniowy Rozwój potencjału i wewnętrznej energii i przepadł dla ludzkości,
jak mówił Buła. Tylko na Bąbalę wydawał kasę, tylko o szkoleniach roz-
mawiał, medytował na dachu wieżowca i wyjeżdżał na kursy odnowy
i programowania umysłu do Kampinosu. Bąbala to, Bąbala tamto, spot-
kania, treningi i grupa ludzi, z którymi pojawiał się na seminariach,
to byli jego jedyni przyjaciele. Wszystko przez Lilkę, twierdził Buła, jed-
nak on wiedział, że jest w tym coś więcej, wzrost potencjału osobistego,
wiara w to, że jeśli tylko się chce, można przenosić góry. Buła twierdził,
podobnie jak on na początku, że Bąbala jest egocentryczny, chamski,
agresywny i wszystko, co mówi i robi, jest nastawione jedynie na kasę,
i to wyłącznie jego osobiste zyski, a nie naiwnych kursantów, którzy
wierzą w moc bogacenia się. No cóż, na początku myślał podobnie. Kie-
rował się powierzchownymi ocenami i z tego powodu wątpił we własne
szanse. Teraz znał już drogę, odnajdywał własną siłę. Przekonał się,
że metody Bąbali były skuteczne. Wiele razy wiara w siebie, pozytywne
myślenie pomogły mu wyjść z dołka. Czasy jego depresyjnych smutków
minęły bezpowrotnie.

Wiatr wiał tak silnie, że przy wejściu do metra zastanawiał się, czy

jechać do stacji Stokłosy i cofnąć się, czy na Ursynów i iść do przodu.
Wiosną i latem aż do późnej jesieni zasuwał rowerem na wydział, ale
zimą problem wracał. Które chodniki będą odśnieżone, a  które nie?
Którędy jechać i czy w ogóle jechać? A przede wszystkim czy wydawać
banknoty Narodowego Banku na bilet sieciowy? Na co wydawał? Na co
dzień – herbata i coś do szamania. Nic więcej. Co jeść? Co dzisiaj kupić?
To było dobre pytanie. Jeśli pozwoli sobie na kebab albo pizzę, to będzie
musiał ciągnąć na pożyczce żywieniowej u Kozła do następnego week-
endu, kiedy Buła wróci z wałówką i coś odpali, zanim nadmiar skiśnie
w lodówce. Do domu będzie mógł wystartować dopiero, jeśli coś zarobi.
Kwestia kasy na  bilet. Nawet jego komórka to  kompletna padziocha

GJ Hipnoza.indd 20

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

21

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

i kiedy tylko mógł, puszczał biedaki, krótkie dzwonki, żeby do niego
oddzwaniali. Część kumpli jednak nie szła na to, sami mieli niedoła-
dowane komórczaki. Główne zadanie polegało na znalezieniu funduszu
inwestycyjnego w celu zdobycia twardziocha lub też wykonaniu z Bułą
jakichś robót ręcznych, żeby dysk odpalił, wystartował jakimś cudem
i jeszcze jakiś czas pociągnął.

Zamyślony, szybciej niż się spodziewał, pokonał KEN do Arty-

stów od stacji Stokłosy. Częściej cofał się od stacji niż szedł do celu.
To dziwne. W zasadzie było dalej. Wolał się cofać. Po krótkim mar-
szu wstukał kod w  domofonie starego bloku z  lat osiemdziesiątych
i wjechał windą na siódme piętro. Otworzył kluczem drzwi i zastał
ciemne mieszkanie. Zdziwił się. Przed siódmą wszyscy powinni być
już w domu, rzadko zajęcia ciągnęły się tak długo przynajmniej u Kozła
i jego dziewczyny na etnografii, gdzie stale mieli luzy. Pstryknął i nic.
Czyżby na domiar złego nie zapłacili za prąd i elektrownia prewencyj-
nie odcięła zasilanie? Znowu ta kasa, pomyślał. Pewnie przez ostatni
kwartał Buła nie przelał pieniędzy, bo przecież tak od razu nie odcinają.
Postanowił poszukać w kuchni zapałek, ale wtedy z głębi mieszkania,
od strony pokoju, który zajmował Kozłowski z dziewczyną, pojawiło się
nikłe światełko. Coraz bliżej i bliżej i nagle światło rozbłysło w całym
mieszkaniu, zupełnie go oślepiając. Rozległo się: Sto lat, sto lat. Lilka
trzymała w  rękach tort. Nie zauważył nawet, w  którym momencie
wszystkie świeczki rozbłysły. Na początku na pewno była tylko jedna.
Migocące światełko w ciemności. Nagle trach. Zamieszanie. Życze-
nia. Dmuchanie w świeczki. Urodziny. Zapomniał, ale Lilka pamiętała.
Byli wszyscy, jego domownicy i przyjaciele. Buła, Kozioł, dziewczyna
Kozła, Gosia i Lilka, a po chwili w słuchawce mama. Lilka o wszyst-
kim pomyślała. Nawet w odpowiedniej chwili wybrała numer do mamy.
„Wszystkiego dobrego syneczku, dbaj o siebie. I nie siedźcie dzisiaj zbyt
długo. Ucałowania od babci. Ta Lilka to wspaniała dziewczyna”. W ude-
korowanej papierowymi ozdobami kuchni zjedli tort. Był pyszny. Nasycił
głód, myśląc o tym, jaką superkumpelą jest Lilka, która uśmiechała się
rozradowana i  wciąż dokładała mu biszkoptowo-wiśniowego tortu
ze śmietaną. Zastanawiał się, dlaczego to robi, przecież niemal nigdy
jej się nie odwzajemniał, nie odwdzięczał, nie pamiętał nawet, kiedy ma
imieniny, a co dopiero urodziny. Kiedy przypadało Lilianny? Nie miał
pojęcia. Powinien zapamiętać i się odwdzięczyć. Byli kumplami, czasem
razem chodzili na szkolenia, ale nic więcej.

GJ Hipnoza.indd 21

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

22

– A teraz czas na prezent – oznajmiła, taszcząc do kuchni wielkie

pudło.

Osłupiał, zupełnie zaskoczony kolejny raz tego wieczoru. Czyżby

nowy twardy dysk? Wspominał chłopakom o kłopotach ze starym kom-
pem? A może buty zimowe, gdyż jego adziki straszyły wszystkich, schnąc
w kuchni na kaloryferze każdej nocy. Zaczął otwierać wielką paczkę,
odwijał kolejne warstwy papieru, wyjmował kolejne zwitki gazet i nic.
Rozejrzał się zdziwiony i wreszcie na dnie znalazł małą, sztywną kopertę.
Otworzył ją. W środku tkwił mały kartonik z wizytówką: Gabinet hip-
nozy i terapii. Dr Roman
Gałązka, ulica Wilcza 21a, lokal 14, Warszawa.

– Musimy się zbierać, nie ma wiele czasu. Wizyta umówiona

na dwudziestą. Od metra Politechnika to jeszcze kawałek drogi.

– Jak to, zbierać? – zdziwił się Filip kolejny raz tego wieczoru.
– Drogi panie trenerze, cała nasza ekipa zrzuciła się na twój wyma-

rzony prezent, sesję hipnotyczną u superekstraspecjalisty, który studiował
w Stanach, a nawet w Tybecie i Szanghaju i jest mistrzem jakich mało.
Jego specjalność to hipnoza regresywna.

– Jeszcze nie jestem trenerem – wydukał nieśmiało, wkładając

mokre buty, które mu podała.

Szli szybkim krokiem. Na  języku czuł jeszcze słodycz tortu,

a  w skarpetce bardziej pękniętego lewego buta lekko chlupała woda.
Dopiero w metrze trochę ochłonął i spytał Lilkę:

– Ile to kosztowało?
– Nie pytaj. – Odwróciła głowę uśmiechnięta i  bardzo z  siebie

zadowolona.

– Lilka, musisz mi powiedzieć? Jeśli mi nie powiesz, nie idę.
Odwróciła się, jej jasnozielone oczy zalśniły pod zimową czapką

zsuniętą niemal na oczy. Jednym ruchem ściągnęła ją i roztrzepała długie
kasztanowomiedziane włosy. Z miną zwyciężczyni powiedziała:

– Tysiąc dwieście.
– Ile! – Spojrzał na nią osłupiałym wzrokiem.
– Tysiąc dwieście, tyle sobie liczy za hipnozę regresywną, ale

to dwie godziny plus wywiad. Najlepszy specjalista w Polsce, i nie tylko
w Polsce. Sam Grzesiu Bąbala go polecił i u niego się szkolił. Gość był
dwa lata w Nepalu. Przecież wiesz.

– Wiem, ale tyle kasy?
– Przecież to było twoje marzenie – odpowiedziała, wstając, zanim ode-

zwał się głos spikera oznajmiający, że pociąg dojeżdża do stacji Politechnika.

GJ Hipnoza.indd 22

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

23

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

Stali przed starą kamienicą obok komendy policji. Zadzwonili

domofonem. Głośne brzęczenie oznajmiło otwarcie. Weszli do bramy
i Lilka po chwili spostrzegła małą strzałkę z napisem gabinet, wskazującą
podwórko. Weszli dalej, rozglądając się po ciasnej warszawskiej studni.
W głębi ujrzeli kolejne drzwi do bocznej klatki schodowej. Tam znaleźli
lokal numer czternasty.

– Lilka, bardzo ci dziękuję – powiedział i zwracając się do jej pleców

na ciemnych schodach, spytał: – Ty też masz dzisiaj wizytę, to znaczy
hipnozę u doktora?

– Nie, kiedy zamawiałam wizytę u  jego asystentki, oznajmiła,

że koniecznie musisz przyjść z kimś, kto potem odwiezie cię do domu,
więc jestem. – Znowu uśmiechnęła się szelmowsko.

– Będziesz czekała tyle czasu?
– Nie przejmuj się, mam co czytać, poza tym jestem strasznie cie-

kawa, co mi powiesz już po wszystkim – uspokajała, naciskając klamkę.

W dużym przedpokoju panował półmrok. Wyszła do nich star-

sza, mniej więcej pięćdziesięcioletnia elegancko ubrana kobieta, uczesana
w kok, i kazała się rozebrać, a potem poczekać w małym pokoju. Stała
w nim stara duża skórzana kanapa i dwa fotele. Na półce rozstawiono
płyty z nagraniami doktora Gałązki. Niektóre z nich wyglądały tro-
chę amatorsko z  okładkami wydrukowanymi na  atramentówce, inne
już bardziej profesjonalnie w porządnych pudełkach z obwolutami kar-
tonowymi. Filip przeglądał tytuły: Twoja droga do  szczęścia. Siedem
hipnotycznych sugestii osobistej zmiany
albo Twój umysł w stanie alfa, Medy-
tacje transowe na każdy dzień, Prawa sukcesu i rozwoju a podświadomość
człowieka. Praca w transie.

Boisz się? – spytała.
Nie wiedział, co  odpowiedzieć, lecz zanim zdążył zebrać myśli

i  odpowiedzieć, do  pokoju weszła kobieta i  ruchem głowy wskazała
mu kolejne drzwi. Wszedł do środka. Przy wielkim ciemnym biurku,
na którym stała zdobiona lampa z zielonym, szklanym kloszem, siedział
mężczyzna w  nieokreślonym wieku. Mógł mieć zarówno trzydzieści
pięć, jak i czterdzieści pięć lat. Zaczesane do góry włosy na żel, lekki
zarost. Garnitur. Elegancja. Wstał i uśmiechnął się, wyciągając na powi-
tanie rękę. Wskazał mu wygodny, wysoki fotel z drugiej strony biurka.

– Pana narzeczona mówiła mi, że jest pan zainteresowany hipnozą

regresywną – powiedział, wciąż się uśmiechając.

– Lilka nie jest moją narzeczoną, raczej kumpelą.

GJ Hipnoza.indd 23

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

24

– O  przepraszam, sprawiała wrażenie, że  jesteście parą, szkoda

więc, bo to atrakcyjna i miła dziewczyna i chyba bardzo pana lubi. Wra-
cając jednak do hipnozy. Czy to prawda, rzeczywiście interesuje pana
regresywna?

– Tak, w  zasadzie tak. Sporo słyszałem o  tej metodzie. Jestem

po kursie Praktyk rozwoju osobistego i Mistrz rozwoju u Grzegorza Bąbali
i  wiele mówił o  panu, hipnozie, cofaniu się w  czasie i  samej regresji
– odpowiedział, starając się ukryć mokre plamy, które na dywanie zosta-
wiały jego mokre adziki.

– To świetnie. Zanim jednak przystąpimy do sesji, muszę uzyskać

od pana kilka informacji. Mimo że metoda jest całkowicie bezpieczna,
jednak wymaga pewnej gotowości od klienta, a także wykluczenia pew-
nych przeciwwskazań. Proszę na początek odpowiadać tylko tak lub nie.
– Doktor wyjął z szuflady kartkę i teczkę i po chwili zaczął odczytywać
pytania:

– Czy kiedykolwiek leczył się pan psychiatrycznie lub zażywał leki

psychotropowe, uspokajające lub przeciwdepresyjne? – Filip pokręcił
przecząco głową.

– Czy cierpi pan lub cierpiał na  schorzenia neurologiczne, a  w

szczególności padaczkę… – Głos doktora odpłynął.

Poczuł się zahipnotyzowany monotonią pytań, kiwaniem lub krę-

ceniem głową w odpowiedzi na litanię doktorka. Myślał o dziwności
tej sytuacji. O Lilce. Doktor powiedział, że jest atrakcyjna i szkoda,
że nie są narzeczeństwem. Nigdy tak o niej nie myślał. Ładna? Też tego
nie dostrzegał. Lilka to Lilka. Kumpelka, znajoma. Czasem chodzili
do kina, na szkolenia, nigdy nie myślał o niej jak o dziewczynie, którą
mógłby się zainteresować w ten sposób. Myślał o tym, że spełnia swoje
wielkie marzenie, ale był tak zaskoczony, a przy tym zmęczony dniem,
zbliżającą się sesją, brakiem pieniędzy, że nawet się nie cieszył, raczej
dziwił. A tu taki prezent. Może wolałby tę kasę wydać na coś innego?
Wyrzucał sobie, że nie potrafił okazać należytego entuzjazmu. Podzię-
kować Lilce. Dlaczego ona to dla niego zrobiła? A może bał się samej
hipnozy. Przyglądał się certyfikatom, dyplomom i  zaświadczeniom
o odbytych kursach. Wisiały nad głową doktora i z boku. Było ich kil-
kanaście. Leżanka z boku, z kocami. Dwa okna. Piec kaflowy w rogu
pokoju. Szafka z książkami.

– Czy jest pan uzależniony od alkoholu, leków lub jakichkolwiek

substancji psychoaktywnych?

GJ Hipnoza.indd 24

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

25

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

– Nie – tym razem odpowiedział na głos.
– Znakomicie. W takim razie proszę mi powiedzieć, co pan wie

o metodzie regresywnej i z jakiego powodu chce cię pan jej poddać?

– Słyszałem, że umożliwia cofanie się w czasie i powrót do młodo-

ści, a nawet wczesnego dzieciństwa i w trakcie sesji usunięcie przeszkód,
traum, emocji, które kiedyś spowodowały to, co teraz skutkuje w postaci
takiego, a nie innego życia. To znaczy, że boimy się albo wyhamowujemy,
kiedy coś w środku, w naszej psychice nas blokuje. – Plątał mu się język.
– Grzesiu Bąbala na szkoleniach mówił o takim zjawisku, że kiedy nie
jesteśmy w stanie dotrzeć sami do blokad wewnętrznych, przyczyna może
tkwić w naszej przeszłości, a my nawet sobie tego nie uświadamiamy.
W bardzo wczesnym dzieciństwie albo nawet w poprzednim życiu.

– W poprzednim życiu? – doktor przetarł okulary chusteczką.
– Pan chyba wie najlepiej, doktorze, jest pan najlepszy w regresji,

tak mówił Bąbala.

– Ja pytam, panie Filipie, czy wierzy pan w reinkarnację, w inne

życia przed pańskim, w inne wcielenia pańskiej duszy? W koncepcję
wędrówki dusz?

Podrapał się po głowie i znowu spojrzał na dyplomy.
– Nie wiem, chciałbym się przekonać, dlatego tu jestem.
Zdjął buty. Położył się na leżance, a doktor podał mu papierowe

prześcieradło, którym owinął mokre skarpety. Przykrył się kocem. Pod
głową czuł miękką poduszkę, pod szyją wałek. Zrobiło mu się ciepło
i błogo. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo miał zmarznięte nogi. Doktor
Gałązka usiadł obok na fotelu i zaczął mówić monotonnym, wyraźnym,
głębokim głosem:

– Będę mówił do  ciebie po  imieniu. Będziesz podążał za moim

głosem, dokądkolwiek się udasz i cokolwiek się wydarzy w czasie sesji.
Przez cały czas będziesz się dobrze czuł i osiągniesz to, co chcesz osiąg-
nąć. Spójrz teraz na koniec mojego palca i skup na nim wzrok. Obraz
zacznie się rozmywać, a powieki robić ciężkie, coraz cięższe, tak ciężkie,
że nieodparcie będziesz musiał je zamknąć w chwili, kiedy ciężar powiek
stanie się jeszcze cięższy i jeszcze…

* * *

– Czy widziałeś kiedyś wizerunek uśmiechniętego Boga? – spytał.
– Nie, Bóg nie ma poczucia humoru. Jest zbyt zajęty pogromami,

powodziami, setkami wojen, tysiącami gwałtów, nie ma czasu na żarty.

GJ Hipnoza.indd 25

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

26

– A może diabeł? – spytał znowu.
– Co diabeł?
– No diabeł jest zajęty wojnami, gwałtami i nie ma czasu na żarty?
– Filipie, znowu wpadasz w filozoficzny nastrój, a z tego zazwyczaj

wynikają kłopoty. Nie dam się sprowokować – odpowiedział, trzaskając
lejcami.

– Zatem nie widziałeś wizerunku uśmiechniętego Boga. Czy nigdy

cię nie zdziwiło to  ponure usposobienie Pana Stworzenia, Władcy
Wszechświata, Przedwiecznego Stwórcy?

– Filipie Fi, przecież to nie ma kompletnie związku z Bogiem,

to ludzie go takim odmalowują, rzeźbią i wysławiają w pieśniach. Jest
wiele religii, w których nie wolno tworzyć wizerunku Boga, i dobrze
– skwitował, z  wyraźnym zadowoleniem wypowiadając jego pełne,
gamuńskie, dwuczłonowe imię, po czym splunął w pył drogi.

– Otóż mylisz się, Marceliuszu. Jest przecież objawienie. Objawie-

nie! Artyści nie bez powodu malują taki, a nie inny wizerunek. To nie
piosenki przy piwie, w których śpiewa się byle co. Nie malują tego, co im
przyjdzie na myśl, albo co im wyjdzie przypadkiem. Malują w natchnie-
niu, w ekstazie, w boskim szale. Mają widzenia, instrukcje od instancji
najwyższej, jak i co wyciąć dłutem, jak wymalować pędzlem, co opi-
sać piórem. Nawet najdrobniejszy szczegół jest podyktowany. W lewej
ręce piorun, pod stopami ziemia, dłoń w geście wskazującym kierunek!
Nawet jeśli nie wolno im tworzyć wizerunku Najwyższego, to dlatego,
że taki otrzymali objawiony nakaz!

– Sam nie wierzysz w to, co mówisz. Ludzie wyobrażają sobie Boga

na obraz i podobieństwo swoje, więc widzą w nim władcę, srogiego
pana, dominującego króla, który za dobre wynagradza, a za złe karze,
takim go więc malują albo nie malują, opisują te wszystkie raje, dziewice,
fantastyczne ogrody. Na jedno wychodzi. Jedni wolą malować, inni opo-
wiadać, potem robią z tego religijny nakaz. – Znów splunął.

– A pisma natchnione? Święte księgi? W nich także Bóg jest srogi,

smutny, zmartwiony, zawistny i wściekły albo załamany sytuacją. Księgi
natchnione nie kłamią. Oddają prawdę o stworzeniu, jaką chciał nam
przedstawić Najwyższy.

– Przestań, proszę. Setki razy o tym rozmawialiśmy. To skończony

temat.

– Skończony temat? Nic podobnego. Ja nic nie kończyłem. Jak

w ogóle można skończyć temat Boga i jego poczucia humoru lub jego

GJ Hipnoza.indd 26

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

27

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

ponurości? Co najwyżej można dyskutować, rozważać, a dyskusję i tak
skończy lub nie sam Najwyższy.

– Przecież ty nie wierzysz w Boga? – odezwał się Marceliusz nieco

zrezygnowanym tonem.

– Ale wierzę w diabła – ucieszył się Filip Fi, aż podskoczył na koźle

i klasnął w dłonie. Staruszek, który siedział z tyłu na bocznej ławce
i wszystkiemu się przysłuchiwał, a którego obiecali podwieźć do wioski,
aż pobłogosławił się nerwowo trzy razy i naciągnął kaptur na głowę, jak
dziecko, które próbuje zniknąć, chowając głowę pod poduszkę.

– W diabła też nie wierzysz – mruknął, znowu strzelając lejcami.
– Nic, za grosz poczucia humoru. Wypisz wymaluj dziecko boże.

Jak sam stwórca ponure. Wszystko, ale tylko na  serio. Racjonalizm.
Powaga. Smutek. Kontrwypowiedzi. Mrukliwość. Nie wiem, czemu się
ciebie trzymam, drogi Marceliuszu?

– Dlatego, że  i ciebie, i  mnie męczy głupota ludzi. Jesteśmy

z gatunku wyrodków, co to krytykują innych, przez nikogo nielubiani,
samotni, lecz budzący respekt. Ty jesteś cynikiem, ja racjonalistą. Ty
obłąkanym, ja mrukiem. Nikt nas nie chce, chociaż wszyscy nas potrze-
bują. Lękają się szyderstwa, ale potrzebują naszych umiejętności. No i w
gruncie rzeczy lubisz pomagać ludziom.

– Ja lubię pomagać? – zdziwił się Filip Fi.
– A jakże, zarówno nasza misja, jak i nasza przykrywka egzorcy-

stów to przecież pomaganie ludziom. Nawet wtedy, kiedy tylko udajemy,
i tak pomagamy.

– Jak z tą dziewczyną we wsi wczoraj? Rzeczywiście nieźle wszyst-

kich nastraszyłeś, lecz czy to była pomoc? Przecież nie mogła wyzdrowieć
od ukłucia w czoło i naparu z melisy i piołunu.

– Była pomoc, a jakże. Nie wiemy, co spowodowało jej obłąkanie,

ale wiemy, jak ją traktowano. Być może jedyną ucieczką przed gwałtem
i poniżeniem był obłęd, a teraz przynajmniej ze strachu będą ją czcić,
jeśli nawet nie czcić, to przynajmniej dadzą jej spokój.

– Ten cały ciemny motłoch – westchnął Filip, poprawiając swój żółty

skórzany kaftan. – W zasadzie mi ich nie żal. Otumanieni przez klechów,
zakony, obrządki, urzędników, podrzucane im zabobony. Nie są w sta-
nie odróżniać zła od dobra i trzeba nimi manipulować dla ich własnego
dobra. Nic dziwnego, że każdy w tym kraju, kto ma choć krztynę rozumu,
rwie się do władzy, a potem innym robi wodę z mózgu. Wystarczy powo-
łać się na jakieś bóstwo, najlepiej na diabła, i ludzie milkną przestraszeni.

GJ Hipnoza.indd 27

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

28

Dziadek znowu nerwowo się poruszył, jakby zamierzał zesko-

czyć z wozu, zamiast tego zsunął się z ławki i przycupnął na dnie wozu,
w taki sposób, że ponad burtę wystawał mu jedynie szpiczasty kaptur
noszony w tych stronach. Filip Fi obejrzał się za siebie i powtórzył gest
staruszka, naśladując znak błogosławieństwa, zakręcił dłonią wokół
głowy, po czym wykrzywił twarz, udając przestrach. Zatrząsł się i oparł
głowę na ramieniu woźnicy.

– Za taką głupią gadaninę możesz trafić pod sąd i się nie wywi-

niesz, ty cholerny wolnomyślicielu. – Głos Marceliusza zabrzmiał srogo
i oskarżycielsko.

– Myślisz o tym poczciwinie, który podróżuje z nami od dobrych

dwóch godzin?

– Tak, między innymi myślę o  tym poczciwym człowieku. Jeśli

choćby pojedyncze słowa rozumie z naszej gadaniny, to i tak powtó-
rzone, zwłaszcza nieprecyzyjnie i z dodatkiem zabobonnego lęku, diabła
i jego wyznawców, mogą nam napytać biedy w tutejszej prefekturze, jak
we Frambergu. Zaręczam, że w takim wypadku możemy się przekonać
o rzeczywistym braku poczucia humory wyznawców.

– Ach tam? Wtedy to było zupełnie inaczej. Wdałem się w niepo-

trzebną dyskusję z proboszczem, zapomniałem, że świadkiem rozmowy
jest prefekt i…

– Zapomniałeś też, że ludzie nie mają poczucia humoru, gdy o ich

Bogu mówi się przegrany mizantrop, a o ich modlitwach lizusowska hipo-
kryzja.
– Marceliusz potarł policzki z kilkudniowym zarostem.

– O przepraszam, nie powiedziałem lizusowska hipokryzja, tylko

lizusowskie zakłamanie.

No rzeczywiście spora różnica. Przypuszczam, że  gdybyś

użył drugiego zwrotu, łapówka za twoje uwolnienie byłaby może pół
miedziaka niższa, bo prefekt mógłby dłużej się zastanawiać nad zna-
czeniem słów lizusostwohipokryzja odnoszonych przez ciebie do jego
codziennych modlitw. A tak od razu wiedział, że to bluźnierstwo i świę-
tokradztwo, i zażądał całego cholernego worka pieniędzy, półrocznego
zarobku przeciętnego urzędnika.

– Który odkuliśmy sobie w niecały tydzień – skwitował Filip Fi z zado-

woloną miną. – W ten sposób wyrabiamy sobie markę – dodał. – Nasza
sława nas wyprzedza. To koszt niemal konieczny w naszym zawodzie.

– Wolałbym, żeby inaczej nas rozsławiano, w bardziej bezpieczny

sposób – odpowiedział Marceliusz, splunął i wsadził sobie do ust kolejną

GJ Hipnoza.indd 28

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

29

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

kulkę tytoniu do żucia. Po czym dodał: – Niepotrzebna nam sława bluź-
nierców ani heretyków. Ona wcześniej czy później zsyła kłopoty. Strach,
respekt owszem, to się przydaje, ale nie bluźnierstwo.

– Nawet kiedy znowu przekroczymy granicę? – zdziwił się Filip Fi.
– Nawet, a  może zwłaszcza wtedy. Już byliśmy we  Frambergu.

Nasze tamtejsze kłopoty spowodował nie tylko twój niewyparzony język
i proboszcz donosiciel. Donos to zresztą ich narodowy zwyczaj. Wydaje
ci się, że tam mieszkają wyznawcy bardziej liberalnej religii. To pozór.
Są liberalni, jeśli chodzi o innowierców, krytyczni jeśli to ich nie dotyczy,
filozofują, jeśli tematem jest cudzy Bóg. Jeśli zaś sprawa dotyczy ich wiary,
są tak samo zabobonni, nietolerancyjni i agresywni jak tutejsi ludzie.

Zamilkli. Wóz powoli wtaczał się na pagórek, z którego rozcią-

gał się przepiękny widok na rzekę i jej dzikie rozlewisko. Widać było
rozległe łąki na obu brzegach w dolinie i pourywane wstążki meandrów
tworzących o tej porze roku stawy i małe jeziorka, ślepe wstążki wody,
urwane gardziele, wąskie przesmyki. Tutejsi żyli z wypasania małych
stad kóz i owiec na podmokłych pastwiskach, które zgodnie z prawem
były niczyje. Krowy i woły zbyt ciężkie na tutejsze mokradła zapadałyby
się w grząskiej, dorodnej trawie. Zastępowano je lekkimi zwierzętami.
Eksploatacja nieustannie zabieranych i  zwracanych przez wodę tere-
nów należała do tych, którzy mieli odwagę i umiejętność wprowadzania
i bezpiecznego wyprowadzania stad na tereny zalewowe. Trzeba było
znać każdą włókę tej kapryśnej ziemi. Należała do tych, którzy potra-
fili nie tylko zacząć sianokosy w dwa, trzy dni, ale również wysuszyć
zżętą trawę i na czas zwieźć do stodół siano, zanim rzeka niespodzie-
wanie wyleje. Powodzie zdarzały się tutaj o każdej porze roku. Bywały
zimowe wysokie wody, gdy lód stworzył zatory w górnym biegu rzeki,
bywały i letnie, gdy deszcze na północy, w wysokich górach, napełniły
potoki. Na jesieni i wiosną to była rzecz normalna. Wielu mieszkańców
żyło także z rybołówstwa. Małe stawy i jeziorka powstające dosłownie
w kilka godzin po zejściu wysokiej wody więziły setki ryb, które dość
łatwo można było odłowić czerpakami i więcierzami. Suszono je potem,
wędzono lub zamaczano w  solance lub occie, przyrządzano na  setki
sposobów, by potem wywieźć do odległych nawet miast lub sprzedać
handlarzom. Ryby te słynęły w całym regionie jako filety margiewskie.

Na zboczu wzniesienia przycupnęła mała wioska złożona z kilkuna-

stu chałup osadzonych na palach. Niektóre domy były wtulone w zbocze,
inne stały wyłącznie na  palach nieco oddalone, wysunięte ku rzece.

GJ Hipnoza.indd 29

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

30

W  czasie wiosennych i  jesiennych powodzi tkwiły wprost na  brzegu
rzeki, a nawet częściowo w jej nurcie, lecz teraz, latem, do głównego
koryta był dobry kwadrans drogi. Od domostw w dół zbocza prowadziły
długie pomosty, które reperowano, wzmacniano, smołowano. Sterczały
jak dziwne, niczemu niesłużące konstrukcje, nikomu niepotrzebne
rampy wspinające się bardziej do nieba niż ku rzece. Przechadzały się
po nich koty, domowe ptactwo, biegały dzieciaki. Nikt nie bał się o ich
bezpieczeństwo, choć najwyższe platformy sięgały na wysokość dwóch,
a nawet trzech pięter. Maluchy były przecież tutejsze, wprawione.

Pale wyciosano z pni okolicznych czarnych dębów albo modrzewi.

W  czasie wysokiej wody cumowały do  nich łodzie teraz odwrócone
dnami do góry. Jeśli wysoka woda utrzymywała się długo, a tak bywało
przynajmniej raz w roku, głównym zarobkiem stawała się przeprawa
i opłata za przewóz. Tutejsi byli w tej sprawie solidarni i na przepra-
wie zarabiali wszyscy, nie tylko ci z domów położonych najbliżej drogi.
Od lat obowiązywały dyżury rodzinne, a największe łodzie stanowiły
własność wioski. W płaskiej krypie zabierającej jednorazowo dwa wozy
z  końmi i  tuzin pasażerów potrzeba było czasem nawet ośmiu ludzi
do wioseł przy powodziowym, wartkim nurcie. Powodzią nikt tu się nie
martwił, to była pora dobrych zarobków. A im bardziej niespodziewany
przybór wody, gdy szlakiem handlowym podróżowało jeszcze mnóstwo
kupców, rzemieślników jadących z towarem albo po towar, pielgrzymów
w drodze do świętego Falun, i powracających zeń, księży, zakonników,
wojska i setek innych ludzi, tym zarobki były większe.

Filip Fi odwrócił się w stronę dziadka i szarpnął go za kaptur. Czło-

wiek uniósł głowę i pytającym wzrokiem wpatrywał się w napastnika.

– Słyszałeś wszystko, dziadu? – spytał groźnym głosem. Tamten

poruszył głową.

Tak czy nie? Nie wiem, co znaczą te dziwne ruchy? – Staruszek

energicznie zaprzeczył, nie wypowiadając słowa. Filip Fi szarpnął jesz-
cze mocniej, z taką siłą, że szwy kapoty zatrzeszczały.

– To  niedobrze, że  nic nie słyszałeś! I  słuch, i  mowę ci odjęło?

To jeszcze gorzej!

– Nie, panie – wystękał.
– Co nie? – warknął.
– Nie odjęło – wymamrotał.
– I słyszałeś wszystko?
– Przestań, Filipie Fi – bardziej westchnął, niż poprosił Marceliusz.

GJ Hipnoza.indd 30

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

31

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

– Nie mogę przestać. Przecież widzisz, że badam penitenta. Lepiej

zatrzymaj wóz, bo mam tu coś do zrobienia z Panem Wścibskie Ucho.
Więc jak? Słyszałeś?

– Tak, panie!
– To dobrze, bo wiedz, że jestem synem samego szatana, i jeśli zdra-

dzisz choć słówko z naszej rozmowy, przybędę, żeby zabrać twoją duszę,
a ciało zgnije w okrutnych mękach, zanim odbiorę ci zmysły. – Chwycił
policzek starca i z całej siły wbił w skórę brudne paznokcie, aż tamten
syknął z bólu. Zeskoczył z kozła i pociągnął za kapotę. Zrzucił staruszka
z desek na drogę z takim impetem, że omal razem nie stracili równowagi.
Wlokąc go w stronę zarośli, zaczął bełkotać, przerywając potok dzi-
wacznych wyrazów krótkimi piskami i zgrzytaniem zębów. Zgrzytał tak
głośno i metalicznie, że już sam ten dźwięk mógł wzbudzić przerażenie
nawet u człowieka o silnych nerwach. – Rama lasa ware nudi, mara sane
sana ruh, waka subi rik balena, esa ware maja tuk, maja tuk, maja tuk,
rama lasa ware nudi! – Kwiczał i piszczał przeraźliwie i znowu mam-
rotał. Wyrzucał kilka słów w powietrze i zgrzytał, kręcąc i wywijając
zgiętym wpół dziadkiem, którego trzymał za kaptur i za rękę. Zataczali
szerokie koła, lecz wyższy i silniejszy Filip wprawiał w ruch tę ludzką
machinę i wirował, diabelsko piszcząc i zgrzytając zębami. W końcu
wypuścił kapotę z rąk i dziadek wylądował w chaszczach. – Rama lasa
ware nudi! Pamiętaj, wrócę po twoją duszę, jeśli mnie zdradzisz. – Wyjął
z kieszeni monetę, podszedł do leżącego na plecach dziadka i położył
ją na  środku czoła. – Rama lasa ware nudi! – wyskandował falsetem
rytmicznie i melodyjnie. – Bóg jest smutny i mściwy. Tylko diabeł ma
poczucie humoru i  potrafi przebaczać i  w przeciwieństwie do  Boga
zawsze dotrzymuje słowa – powiedział, wymachując palcem.

Odjechali. Dziadek wciąż leżał na plecach w bezruchu z monetą

na czole. Wóz ruszył w dół ku rzece. Dbanie o jakość dróg i ich naprawę
należało do obowiązków gminy, to była w zasadzie jedyna oprócz obo-
wiązkowych podatków od handlu i gruntu danina wobec państwa, więc
tutejsze wioski zarówno z  prawego, jak i  lewego brzegu utwardzały
drogę aż do samego brodu. Wysiłek i staranność zaoszczędzały kłopotu
i nakładu pracy po zejściu wody. Z tego powodu nawierzchnię usypano
niemal wyłącznie z kamieni. W całej dolinie rozchodził się niemiłosier-
nie głośny turkot kół, cena za utwardzoną drogą. Dlatego milczeli, nawet
nie próbując przekrzykiwać hałasu. Z każdym kolejnym wozem wjeż-
dżającym na drogę łomot się wzmagał, ale co ciekawe, gdy na odcinku

GJ Hipnoza.indd 31

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

32

od  wzgórza do  brodu znajdowało się jednocześnie więcej niż sześć
zaprzęgów, hałas się kumulował, zlewał w jedno brzmienie i stawał się
szumem. Po trzech kwadransach znaleźli się na przeciwległym stromym
wzniesieniu. Na szczycie rósł las, a w nim przycupnęła maleńka osada
przewoźników i  wojskowa strażnica, z  której prowadzono rutynową
obserwację rzeki i jej prawego brzegu.

– Naprawdę cię opętało – irytował się Marceliusz. – Napędziłeś mu

takiego stracha, że mógł umrzeć. To był stary człowiek.

– Ale dostał monetę, za którą może tydzień przeżyć jak pan, a mie-

siąc jak chłop.

– Sądzisz, że użyje szatańskiej monety? Pewnie już dawno wyrzucił

ją w krzaki.

– Albo leży tam oszołomiony, a  my mamy czas, żeby dojechać

do granicy, zanim narobi wrzasku, choć nie sądzę. Za bardzo go prze-
straszyłem. A  z drugiej strony pomyśl, Marceliuszu, to  mógł być
najszczęśliwszy i najbardziej wyjątkowy dzień w życiu tego nudnego
starucha. Gdyby nas nie spotkał, pewnie podwiózłby go jakiś gorzelnik
albo gderliwy zdun i zażądałby opłaty za podwózkę. Tymczasem co za
wydarzenie! Syn szatana. Magiczne zaklęcia w szalonym tańcu. Groźba
klątwy. Dziadek ma motyw do biesiadnych opowieści. Wydarzyło mu się
coś, czym warto chwalić się godzinami.

– Miałem wrażenie – Marceliusz każde słowo wypowiadał z prze-

sadną dokładnością – że straszysz go po to, żeby nie mówił.

– Kiedy się spije w  karczmie, pewnie nie wytrzyma. Ma prze-

cież swoją opowieść, coś wyjątkowego: o szatanie i jego dziwnym synu,
monecie i o tym, jak się uratował. Dlatego pewnie zacznie o tym opowia-
dać. Nikt mu jednak nie uwierzy, a my znajdziemy się pięć dni drogi stąd
na innym szlaku, w innym ubraniu. Może też ubarwi swoją opowieść,
doda nowe elementy, że diabeł uniósł go w powietrze i wirował z nim,
że próbował go porwać, oszukać, przekabacić lub coś podobnego. Ja bym
w każdym razie tak zrobił i za każdym razem dodawałbym coś nowego,
żeby się samemu nie nudzić.

– A jeśli ktoś mu uwierzy? Jeśli będzie to ktoś z prefektury? Jeśli

w tej okolicy ludzie są bardziej mściwi niż na południu albo ich oby-
watelska postawa nakazuje im prawowiernie o wszystkim informować
władzę? – spytał Marceliusz.

– Tutaj, w  tym kraju? Co  prawda donosicielstwo mają we  krwi,

i to jego specjalną odmianę: donosicielstwo ukryte pod płaszczykiem

GJ Hipnoza.indd 32

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

33

B

Bl

Ba

sBgtne

PBrimze

moralności, a jednocześnie tak powszechne i naturalne jak pijaństwo
i łapownictwo. Dzięki temu bez zbędnych dyskusji wykonujemy swoją
pracę. Wystarczy kilka monet, fałszywe zdanko na czyjś temat, trochę
lęku o własną skórę i hejże. Tutaj donosicielstwa nawet nie nazywają
donosem, tutaj po prostu informują lub przekazują przyjacielskie uwagi,
jednak silniejszy od potrzeby denuncjacji jest zabobon. Lęk przed sza-
tanem załatwia sprawę, a ich wzajemna wobec siebie nieufność sprawia,
że niemal nigdy sobie nie wierzą. Ich Bóg jest ponury i nieufny, tak jak
oni sami. Są całkowicie i do znudzenia przewidywalni. Dlatego tak ich
lubię. Możemy się nie niepokoić, a nawet się założyć, że dziadek wciąż
tam leży i próbuje zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Zawracamy?
To będzie wyśmienite wzmocnienie diabelskiej przestrogi. – Filip Fi
znowu podskoczył na koźle ucieszony swoim nowym pomysłem.

– Nic z tego. Dość mam kłopotów, w które nas wpędzasz. Jedziemy

dalej i obiecuję ci, że jeśli przy obcych nie zamkniesz jadaczki, to obe-
rwiesz. – Splunął i otarł twarz wierzchem ręki. – Obiecałem twojemu
ojcu opiekować się tobą i towarzyszyć ci do celu bez względu na okolicz-
ności, ale nie było mowy o biciu, zatem jest dozwolone i przysięgam, jeśli
zaczniesz gadać przy obcych o naszych sprawach albo o Bogu, władzy,
wojsku, stolicy, to oberwiesz. Narażasz naszą misję i mam tego dosyć!

– To o czym mogę mówić? Wszystkiego mi zakazujesz, nawet nie-

winnych żartów. Jesteś uosobieniem mrukliwego mieszkańca tych okolic
i ich mrukliwego Boga. – Filip Fi zrobił obrażoną minę, wziął oddech,
żeby jeszcze coś powiedzieć, ale Marceliusz podniósł pięść, drugą ręką
ściągnął lejce i trzasnął przyjaciela w czoło, aż tamten się zachwiał. Cios
nie był zbyt mocny, lecz bolesny. Filip Fi chwycił się za nos i ze zdziwie-
niem spytał jak dziecko:

– Za co?
– Żebyś mnie przestał lekceważyć i wreszcie zaczął brać poważnie.

Jeśli noc we framberskim lochu niczego cię nie nauczyła, to ja muszę.
Teraz ja ci zrobię maleńki wykład. W przeciwieństwie do ciebie nie lubię
tutejszych ludzi, nie lubię ich hipokryzji i głupoty. Niemal wszyscy są tutaj
nadęci, a w środku niepewni siebie, drażliwi i z tego powodu raniący
innych na oślep, aby samemu nie zostać zranionym. Każdy się puszy,
moralizuje i wymądrza, ukrywając pod spodem niepewność i skorumpo-
waną duszę. Biorą łapówki, udając, że to wynik zaufania i przyjacielskiej
relacji. Jednak każda następna, wyższa łapówka stanowi wyższy przejaw
moralności. Dlatego ich nie lubię. Dlatego są tak niebezpieczni.

GJ Hipnoza.indd 33

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

34

– To przecież same zalety. Dlatego tak łatwo i przyjemnie nam się

podróżuje. Obaj nie mamy złudzeń i nie poddajemy się ich oszustwom.
Nie dajemy się zwieść. Lubię tę ich obłudę, bo z łatwością dzięki niej
można nimi manipulować.

– Nie bądź tego taki pewny. Niektórzy mają świadomość tych wad

i stali się zagorzałymi fundamentalistami. Ufają tylko własnej doktry-
nie. Tacy stali się ich pobratymcy za granicą. Tamten kraj odbudował
swoją potęgę, wymuszając posłuszeństwo, a nieufność zamienił w dok-
trynerstwo. Jeśli ci tutaj gotowi są wszystko sprzedać i każdemu łgarstwu
nadać znamiona prawdy, to  tamci wszystko, w  co wierzą, uznali za
jedyną prawdę, choć mają ładniejsze stroje i robią bardziej uprzejme miny
na powitanie. Zbliżamy się do drugiej z wielkich rzek. Za mostem gra-
nica. Pamiętaj o naszym celu. Jeśli zaczniesz błaznować przy obcych,
spotkasz się z moją pięścią.

GJ Hipnoza.indd 34

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

35

B

ist z

ROZDZIAŁ 2

Mistrz

I

 jak było? – Lilka zerwała się na równe nogi, widząc Filipa w otwar-
tych drzwiach. Za jego plecami ukazał się uśmiechnięty doktor
Gałązka.

– Wszystko pani opowie ze szczegółami, niepotrzebna była amne-

zja posthipnotyczna. Każdy szczegół pamięta z  detalami. Wszystkie
przeżycia były łatwo dostępne, nie znaleźliśmy żadnej traumy, choć
to dopiero początek – wyjaśnił doktor, uprzedzając Filipa, który wkładał
swoje wciąż mokre adidasy.

– Początek? To wspaniale. – Klasnęła w dłonie.
– Tak sądzę i w promocji dla nowego klienta mam dla pani chło-

paka dwie niespodzianki. Pierwsza to moje nagranie – sięgnął na półkę
w poczekalni z płytami CD – za pomocą którego sam sobie może robić
lżejsze indukcje hipnotyczne i  wprowadzać się w  podróż transową,
wystarczy włączyć nagranie. Gratis. – Podał płytę dziewczynie z szar-
manckim uśmiechem. – A  druga niespodzianka oznacza, że  kolejna
sesja będzie trzydzieści procent tańsza. Zapraszam za tydzień, a do tego
czasu co najmniej trzy razy proszę słuchać nagrania. Dzisiaj dopiero roz-
poczęliśmy bardzo interesującą podroż, wydarzyły się ciekawe rzeczy.
Aha i niech go pani wyciągnie na zakupy, potrzebne mu porządne buty.

GJ Hipnoza.indd 35

06/10/10 12:36

Kup książkę

background image

P

awda

jest

hiPnPzą

36

– Doktor znowu się uśmiechnął, obojgu podał dłoń i wszedł do gabi-
netu, zamykając za sobą drzwi.

– I jak było? No opowiadaj. – Lilka chwyciła go pod rękę, jakby

rzeczywiście byli parą.

Nie wzbraniał się. Setki myśli przelaty wały mu po  głowie

i wciąż żywe obrazy z tamtej zielonej krainy. Czuł coś w rodzaju spo-
koju, wyciszenia. Po głowie snuły mu się obrazy i słowa, które słyszał,
które wypowiedział, które wypowiadał tylko jego mózg, jego fantazja,
których nie wypowiedział, jedynie pomyślał, poczuł. Wyszli na zaśnie-
żoną ulicę. Było ślisko, rześko. Nieliczne o tej porze samochody brnęły
w zaspach śniegu. Pługi zapomniały o Wilczej. Dopiero w trzy godziny
po ustaniu opadów można spodziewać się czarnych jezdni – usłyszał
rano w radiu. Cały dzień sypał śnieg. Puściła jego rękę, gdy próbo-
wał przepuszczać ją przodem, wpadając w zaspy i dziwnie manewrując
ramieniem, którego się uczepiła. Teraz szli gęsiego. Dopiero na Mar-
szałkowskiej można było wygodniej iść obok siebie. Znowu chwyciła
go pod ramię. Pojedynczy ludzie szuf lami odgarniali zbity śnieg. Szu-
ranie plastikowych łopat przebijało się przez świst wiatru, który teraz
wiał im w oczy.

Skąd weźmie pieniądze na  kolejną sesję? Na  pewno posłucha

nagrania. Był ciekaw tej historii, tej rozmowy o Bogu i swego nowego
przyjaciela. Nie znał go, a jednak miał wrażenie, że zna od zawsze. Mar-
celiusz. Jakie dziwne imię. Na pewno skądś wytrzaśnie kolejną sumę.
Co za zdzierstwo! I jaka autopromocja. Nagranie gratis i kolejna sesja.
Nawet nie spytał, czy ma na to fundusze, czy chce spotkania. Kolejna
sesja, i już. A jednak Marceliusz go zainteresował, był go ciekaw, bar-
dziej niż swojej własnej roli w tej wizji. I kraina, tak jasna, zupełnie inna
od wszystkiego, co znał. Czy to możliwe, że mózg działa aż tak kre-
atywnie, by tworzyć nowe światy. Bąbala twierdził, że nawet najdalej
posunięta kreacja jest tylko układaniem w nowe kształty tych samych
puzzli. Nie ma nowości, dopóki ich się nie nauczymy. Dopiero potem
następuje adaptacja, stopniowe włączanie nowych przeżyć do starych
nawyków. Nowa konfiguracja fragmentów gdzieś zasłyszanych, zauwa-
żonych choćby na filmie albo w gazecie, by ni stąd, ni zowąd pojawiły się
w jakiejś niby-nowej układance. Bąbala mówił, że nasze doświadczenia
kreatywne, a także sny i fantazje są jak bigos, całkowicie nowy i świeży,
w którym pływają kawałki starej kiełbasy, przedwczorajszej pieczeni,
resztki sosu sprzed tygodnia i suszone grzyby z ubiegłego lata. Wydaje

GJ Hipnoza.indd 36

06/10/10 12:36

Kup książkę


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Prawda jest hipnozą ebook
466 , Prawdą jest, że młodzież kontestuje dziedzictwo przekazywanych jej wartości
Dlaczego prawda jest piękna O symetrii w matematyce i fizyce
Prawda jest w Jezusie
Dyskusje 184 facebook PRAWDA jest bolesna
Czy prawdą jest że Szekspir był katolikiem 2
Gdy protokół powypadkowy nie jest zgodny z prawdą
43 BÓG JEST PRAWDĄ UDZIELAJĄCĄ SIĘ WAM
Wraz z Prezydentem grzebana jest prawda o jego śmierci
Eddu – Hipnoza – poznaj czym jest trans
1989 Jam jest Drogą i Prawdą, i Życiem (J, 6)
Cóż to jest prawda, religia(1)
58 ISTNIENIE SZATANA JEST PRAWDĄ WIARY
Gadamer Coz to jest prawda czesc
Gadamer Hans Georg Cóż to jest prawda (1)[1]
PRAWDA SKARBEM JEST WIELKIM, Wiersze Teokratyczne, Zakańczające wieczorne czaty
200109 hipnoza prawda i mity M5 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron