Świadectwa o Opus Dei

background image



1

Ś

wiadectwa opusdei.pl, 26.02.2008



Spis treści:

GRAM LEPIEJ NI

ś

POTRAFI

Ę

1

"WASZA MOCNA WIARA JEST DLA NAS ZACH

Ę

T

Ą

"

3

KATECHEZY W KAZACHSTANIE

5

NA GŁ

Ę

BOKIEJ WODZIE: OD ZOROASTRYZMU DO KATOLICYZMU

7

W MOIM NAWRÓCENIU EUCHARYSTIA ODEGRAŁA DECYDUJ

Ą

C

Ą

ROL

Ę

9

MI

Ę

DZYNARODOWA BURSA W AMSTERDAMIE

11

POSTANOWIŁEM ZOBACZY

Ć

NA WŁASNE OCZY

13

Gram lepiej niż potrafię

Gram lepiej niż potrafię

Gram lepiej niż potrafię

Gram lepiej niż potrafię

Juan Carlos “Chango” Pueblas był gitarzystą Los Gatos Salvajes (Dzikich Kotów),

Juan Carlos “Chango” Pueblas był gitarzystą Los Gatos Salvajes (Dzikich Kotów),

Juan Carlos “Chango” Pueblas był gitarzystą Los Gatos Salvajes (Dzikich Kotów),

Juan Carlos “Chango” Pueblas był gitarzystą Los Gatos Salvajes (Dzikich Kotów),
grupy uznawanej w Argentynie jako założycielki hiszpańskiego rocka. Św. Josemaría

grupy uznawanej w Argentynie jako założycielki hiszpańskiego rocka. Św. Josemaría

grupy uznawanej w Argentynie jako założycielki hiszpańskiego rocka. Św. Josemaría

grupy uznawanej w Argentynie jako założycielki hiszpańskiego rocka. Św. Josemaría
pozwolił mu zrozumieć, że Bóg

pozwolił mu zrozumieć, że Bóg

pozwolił mu zrozumieć, że Bóg

pozwolił mu zrozumieć, że Bóg i muzyka wcale się nie wykluczają.

i muzyka wcale się nie wykluczają.

i muzyka wcale się nie wykluczają.

i muzyka wcale się nie wykluczają.

11 grudnia 2007

11 grudnia 2007

11 grudnia 2007

11 grudnia 2007

Kiedy poznałeś Opus Dei?

W roku 1980. Miałem ciężki okres i wpadł mi w ręce Biuletyn
Informacyjny. śona kazała mi go przeczytać mówiąc, że mi
pomoże.

Zwróciły

moją

uwagę

cuda,

dokonane

za

wstawiennictwem wówczas Sługi Bożego Josemaríi, widziałem,
ż

e to święty naszych czasów. Wcześniej myślałem, że święci żyli

tylko w średniowieczu. W 2002 r. uczestniczyłem z wielką
radością w jego kanonizacji.

Co sądzisz o nauczaniu Św. Josemaríi?

To coś bardzo tajemniczego, że czyniąc rzeczy tak proste, zwykłe, możemy dostać się do
Nieba! Myślałem, że należy dokonywać rzeczy wielkich, niezwykłych, aby na to zasłużyć.



2

Ale należy po prostu wykonywać rzeczy jak należy. Jezus widzi wszystko. Kiedy wykonuję
moją pracę w porządku, mam taką samą zasługę, jak gdybym pomagał chorym czy starszym.

Czy starasz się tak żyć, będąc gitarzystą?

Tak. Teraz kiedy gram i otrzymuję brawa, ofiarowuję je Bogu, bo nie są dla mnie. Jeśli gram,
to dlatego, że Bóg tego chce. Nigdy nie myślałem, że będę znany. Bóg widzi wszystko.

Czy to cię zaskakuje?

Zaskakuje mnie, że coś, czego dokonałem w młodości, ma
taki wpływ na dzisiejszą muzykę. Teraz gdy widzę kolegów
po fachu, mówią mi, że chodzili na moje koncerty, stawali w
pierwszych rzędach i pamiętają nawet, jak byłem ubrany.

Tak dzieje się ze wszystkim. Dobry przykład, który dajesz,
lub który przestajesz dawać, ma wpływ na inne osoby. Dla
tych chłopaków byłem kimś ważnym. Nie mówię, że
wzorem, ale czymś na pewno. Dlatego mieliśmy wpływ jako Los Gatos Salvajes.


Teraz Bóg dobrze cię traktuje.

Za dobrze. Czasem go pytam: dlaczego tyle mi dajesz? Na
pewno na to nie zasługuję. Przeszedłem okresy trudne. Czuję
się jak Hiob, który przetrwał złe czasy i potem żył spokojnie.

Jaki jest twój stosunek do Boga i gitary?


Staram się być w obecności Bożej, kiedy gram. Proszę też o pomoc Anioła Stróża, aby
wszystko szło dobrze, aby instrument dobrze grał, nie było hałasu. Nie proszę o to dla mnie,
ale dla innych. Bez tej pomocy byłoby ciężko, czuję, że on mi pomaga. Czasem czuję, że
gram nawet lepiej niż potrafię.

Starano się wywrzeć na was duży wpływ, abyście grali
inn
ą muzykę.

Ale my mieliśmy silne przekonania. Ulegnięcie oznaczałoby
odniesienie

większego

sukcesu

komercyjnego,

ale

argentyński rock nie byłby tym, czym jest teraz. Twarda
postawa pozwoliła nam śpiewać w ojczystym języku. Trudno
jest iść pod prąd. W tamtych czasach wyzywali nas od
„tłuściochów” i „prostaków”. Wszystkie pozostałe grupy
ś

piewały po angielsku.


Jak żyjesz wiarą w twoim środowisku?

Są ludzie, którzy mają inne przekonania, jak buddyzm, reinkarnacja. Niektórzy mówią, że
byli ministrantami i potem odeszli od Kościoła... W moim przypadku było odwrotnie, byłem
daleko, poznałem Dzieło i zbliżyłem się. To była łaska od Boga. Proszę go, aby pozwolił im

background image



3

przejrzeć, jak mi. Św. Josemaría mówił, że należy kochać wszystkich, chociaż nie myślą tak
samo. Sądzę, że na tym polega bycie chrześcijaninem.

"Wasza mocna wiara jest dla nas zachętą"

"Wasza mocna wiara jest dla nas zachętą"

"Wasza mocna wiara jest dla nas zachętą"

"Wasza mocna wiara jest dla nas zachętą"

W wywiadzie udzielonym opusdei.pl Lester z Kuby o

W wywiadzie udzielonym opusdei.pl Lester z Kuby o

W wywiadzie udzielonym opusdei.pl Lester z Kuby o

W wywiadzie udzielonym opusdei.pl Lester z Kuby opowiada o życiu religijnym w

powiada o życiu religijnym w

powiada o życiu religijnym w

powiada o życiu religijnym w

jego kraju 10 lat po wizycie Jana Pawła II.

jego kraju 10 lat po wizycie Jana Pawła II.

jego kraju 10 lat po wizycie Jana Pawła II.

jego kraju 10 lat po wizycie Jana Pawła II.

07 grudnia 2007

07 grudnia 2007

07 grudnia 2007

07 grudnia 2007


Lester w klinice, w której pracuje.
Lester ma 30 lat. Jest lekarzem, podobnie jak jego żona. Obecnie
robi specjalizacj
ę z neurologii.

Jak to się stało, że zostałeś katolikiem?

Moi przodkowie pochodzili z Hiszpanii i w latach 30-tych ubiegłego
wieku wyemigrowali na Kubę. Mnie wiarę przekazała babcia.
Religia katolicka jest w naszej rodzinie pilnie strzeżonym skarbem,
który staramy się przekazywać innym.

Jak poznałeś Opus Dei, skoro w twoim kraju nie ma jeszcze żadnego ośrodka Dzieła?

W 1992 roku byłem w liceum i wtedy jeden z moich przyjaciół podarował mi obrazek ks.
Josemaríi, który wówczas nie został jeszcze beatyfikowany. Przyjąłem ten podarunek z
czystej ciekawości. Dziesięć lat później znów spotkałem tego przyjaciela. Tym razem
podarował mi “Drogę”. Ta książka bardzo mi pomogła. Wiedziałem też, że mój znajomy był
gorliwym katolikiem i że założył szczęśliwą rodzinę.

Wcześniej moja wiedza na temat Opus Dei ograniczała się jedynie do tego, co znalazłem w
książce Dana Browna “Kod Da Vinci”. Dzięki mojemu przyjacielowi i jego prezentowi
znalazłem duchowość, która pozwala mi łączyć moją wiarę z pracą lekarza. Niestety, na
naszej wyspie Dzieło wciąż nie zaczęło pracy apostolskiej.

Jak wygląda sytuacja Kościoła na Kubie?

Mówiąc najkrócej: Kościół na Kubie jest ubogi w środki, ale
bogaty i silny duchem.

W wielu miejscowościach nie ma kościołów. W innych
miejscach świątynie są tak zniszczone, że nie odprawia się
tam Mszy i to jest jeszcze smutniejsze. Bywa, że Msze
odprawia się pod jakimś drzewem, bo na miejscu dawnego

kościoła mieszkają ludzie.



4


Na Kubie istnieje pobożność ludowa. To bardzo głęboka wiara, wyrażana na różne sposoby.
Jednak niewiele osób uczestniczy we Mszach. Natomiast po całym kraju jest rozproszonych
wiele małych wspólnot. Zbierają się w domach katolickich rodzin. Tam można dotknąć wiary,
która jest – używając słów naszego Biskupa – wiarą odporną na bomby.

U nas Kościół nie posiada rozgłośni radiowych, telewizji, szkół, uniwersytetów, choć niegdyś
te instytucje istniały. Przez wiele lat samo mówienie o Bogu było czymś bardzo rzadkim.
Nazywam te lata okresem Golgoty. Potem nastała epoka góry Tabor.

Wreszcie w 1998 r., po latach modlitwy i nadziei, ów wielki sen o wizycie Papieża Jana
Pawła II stał się rzeczywistością. Do dziś wzruszam się wspominając widok jego twarzy
kiedy 24 stycznia 1998 wylądował na lotnisku w Hawanie. Ludzie witali go entuzjastycznie.
Jeden z dziennikarzy nazwał ich niezmierzoną rzeką dusz pozdrawiających Ojca Świętego.

Było to niczym Zesłanie Ducha Świętego na mojej pięknej wyspie. Jego Msze, jego spotkania
z ludźmi, są żywe do dziś w pamięci milionów ludzi, którzy oglądali go na ulicach i w
telewizji. Pamiętajmy, że przedtem przez 30 lat nigdy nie transmitowano w telewizji żadnej
Mszy.

Oczywiście znaczenie tej pielgrzymki było znacznie głębsze. Dziś wydaje mi się, że Kościół
zdał sobie sprawę, że wciąż czekała go wielka praca, praca nad każdą duszą pozdrawiającą w
te dni niezapomnianego Wojtyłę.

W styczniu 2008 upłynie 10 lat od tej chwili. Jan Paweł II to duchowy gigant, który nauczył
nas być nieugiętymi w nadziei.

Dlaczego tak bardzo lubisz Polskę?

Proszę pamiętać, że Polska jako kraj satelicki Związku Radzieckiego miała silne związki z
Kubą. Przybywały do nas Fiaty 126 p, które do dziś jeżdżą po naszych ulicach. Pamiętam
także kawę Inkę i bajkę „Bolek i Lolek”, które stanowiły część mojego dzieciństwa.

Kiedy przeczytałem książkę “Przekroczyć próg nadziei” Jana Pawła II, pokochałem polski
naród. Bez wątpienia jest on bohaterem niepowtarzalnej historii, o której wiecie dużo więcej
niż ja. Wzruszałem się oglądając zdjęcia z każdej wizyty Papieża w Polsce.

Potem dojrzałem w wierze i otrzymałem bierzmowanie.
Zacząłem pomagać księżom salezjanom pracując w wioskach
jako katecheta. Okazało się, że jeden z nich (przyjechał do
nas 3 lata temu) jest Polakiem. Choć nie znał za dobrze
hiszpańskiego, mogliśmy uczyć się od niego autentyczności,
oddania, pokory i przede wszystkim słowiańskiej kultury
pełnej Chrystusa.

José Marti, nasz narodowy bohater, powiedział kiedyś, że
Polacy są jak Irlandczycy, czynią ojczyznę ze swojej religii. Postanowiłem nauczyć się
polskiego. To bardzo trudny język, ale dzięki wytrwałości potrafię wypowiedzieć
przynajmniej kilka zdań i oczywiście znam po polsku “Zdrowaś Maryjo”.

background image



5

Czy Św. Josemaría jest znany na Kubie?

Coraz bardziej. Sam wiele razy miałem okazję dawać moim przyjaciołom obrazki z modlitwą
do założyciela Opus Dei. Wielu z nich otwierało się przede mną i wyjaśniało swe wątpliwości
na temat wiary.

W ubiegłym roku, 26 czerwca uczestniczyłem w pierwszej Mszy z okazji liturgicznego
wspomnienia św. Josemarii. Odprawił ją Polak, przełożony salezjanów, który przyjechał
odwiedzić mojego proboszcza. Uczestniczyło w niej jedynie dwóch młodych księży z Polski i
ja, była to jednak dla nas ogromna radość. W tym roku 26 czerwca na Mszy ku czci
Założyciela Opus Dei zgromadziło się w naszej miejscowości już 10 osób.

Ś

w. Josemaría nigdy nie przestawał mówić o świętych obcowaniu. Ja wciąż doświadczam

tego na Kubie. Czasem ludzie z Polski pytają się, co mogą zrobić, by nam pomóc. Mówię im,
ż

e najważniejsza jest ich modlitwa. Wasza mocna wiara jest dla nas zachętą do kroczenia

naprzód, mimo trudności. Liczymy na waszą modlitwę, z nadzieją, że nasze marzenia szybko
się spełnią.

Kontakt z Lesterem:

lesterqd@yahoo.es

Katechezy w Kazachstanie

Katechezy w Kazachstanie

Katechezy w Kazachstanie

Katechezy w Kazachstanie

Bazargeldy to typowa wieś w Kazachstanie: kilka starych zabudowań, l

Bazargeldy to typowa wieś w Kazachstanie: kilka starych zabudowań, l

Bazargeldy to typowa wieś w Kazachstanie: kilka starych zabudowań, l

Bazargeldy to typowa wieś w Kazachstanie: kilka starych zabudowań, ludzie w

udzie w

udzie w

udzie w

podeszłym wieku siedzący na ławkach przy ulicy oraz dzieci biegające naokoło. Na

podeszłym wieku siedzący na ławkach przy ulicy oraz dzieci biegające naokoło. Na

podeszłym wieku siedzący na ławkach przy ulicy oraz dzieci biegające naokoło. Na

podeszłym wieku siedzący na ławkach przy ulicy oraz dzieci biegające naokoło. Na
pierwszy rzut oka to wieś jak inne. Ale nie, ponieważ w Bazargeldy jest

pierwszy rzut oka to wieś jak inne. Ale nie, ponieważ w Bazargeldy jest

pierwszy rzut oka to wieś jak inne. Ale nie, ponieważ w Bazargeldy jest

pierwszy rzut oka to wieś jak inne. Ale nie, ponieważ w Bazargeldy jest
Tabernakulum.

Tabernakulum.

Tabernakulum.

Tabernakulum.

14 listopada 2007

14 listopada 2007

14 listopada 2007

14 listopada 2007

Bazargeldy leży 50 km od Ałmaty, największego miasta kraju, w którym mieszkam. W tej
wsi znajduje się dość spory odsetek osób przesiedlonych tu z terenów Ukrainy, Rosji czy
Polski w czasach komunistycznych. Choć większość z nich jest katolikami albo
prawosławnymi, w ostatnich latach nie mogli odpowiednio praktykować swej wiary, z
powodu zupełnego braku księży.

Kazik z niektórymi uczestnikami katechez.



6


Od niedawna ten problem się rozwiązał: do Bazargeldy jeździ teraz pewien argentyński
ksiądz, któremu pomagamy w formowaniu najmłodszych.

Co drugą sobotę miesiąca przenoszę się do Bazargeldy z
kilkoma chłopakami, którzy biorą udział w spotkaniach w
ośrodku Opus Dei w Ałmaty. Między innymi, przychodzą:
Aliosza, Seriosza i Andriej. Po godzinie jazdy samochodem –
podczas której odmawialiśmy Różaniec – przybyliśmy do wsi i
zaczęliśmy lekcje katechizmu.


W kościele, gdzie odbywają się katechezy, wciąż pachnie
ś

wieżą farbą. Przed 4 miesiącami ogień pochłonął wszystko i

musieliśmy ją odnowić. Po wejściu do środka chłopaki siadają
i otwierają swoje małe katechizmy.

Aby się nie nudzili, organizujemy zawody. Na przykład dziś
powiedziałem im, że temat, o którym mówimy, składa się z 8
liter, a oni musieli je odgadnąć: po każdej złej literze rysuję
fragment szubienicy: najpierw rękę, potem nogę... Ale zanim
skończyłem rysunek, oni odgadli słowo: chodziło o „Spowiedź”.

Najlepszy "zawodnik" ma 13 lat. Ma na imię Siergiej i zawsze
przychodzi z dwoma braćmi.

Aliosza i Seriosza pomagają mi w rozmowie z chłopakami. Już
mamy kilka owoców: na ostatni Wielki Tydzień jeden chłopiec
przyjął chrzest i Pierwszą Komunię. A inni uczestniczyli w
rekolekcjach.

Po katechezach mamy inne zajęcia: np. wystawiamy sztukę
teatralną, rzucamy się śnieżkami albo gramy w piłkę.

Po pełnej wrażeń sobocie żegnamy się z chłopakami i ich

rodzinami i wracamy do Ałmaty. Dziękujemy Bogu, że wiara na nowo odżywa w tej małej
kazaskiej wiosce.

background image



7

Na głębokiej wodzie: Od zoroastryzmu do katolicyzmu

Na głębokiej wodzie: Od zoroastryzmu do katolicyzmu

Na głębokiej wodzie: Od zoroastryzmu do katolicyzmu

Na głębokiej wodzie: Od zoroastryzmu do katolicyzmu

Shahrookh Khambatta Damania opowiada

Shahrookh Khambatta Damania opowiada

Shahrookh Khambatta Damania opowiada

Shahrookh Khambatta Damania opowiada historię swojego nawrócenia. W jej trakcie

historię swojego nawrócenia. W jej trakcie

historię swojego nawrócenia. W jej trakcie

historię swojego nawrócenia. W jej trakcie

przekroczył wiele mórz, także wody życia wewnętrznego.

przekroczył wiele mórz, także wody życia wewnętrznego.

przekroczył wiele mórz, także wody życia wewnętrznego.

przekroczył wiele mórz, także wody życia wewnętrznego.

11 października 2007

11 października 2007

11 października 2007

11 października 2007

Urodziłem się 27 kwietnia 1965 r. w Mumbai (Bombaj,
Indie), w małej enklawie 26 budynków zamieszkałych przez
Persów.

oni

wyznawcami

zoroastryzmu

(zaratusztrianizmu). Miejsce to było niczym wyspa w środku
wielkiego 14-milionowego miasta.

Wyznawcy zoroastryzmu uczą się mówienia dobrych słów,
posiadania dobrych myśli i wykonywania dobrych czynów.
Wywodzą się z Persji, a ich historia sięga czasów króla
Dariusza I (to imię nosi zresztą mój syn). Wieki później
zostali wygnani przez Muzułmanów. Jest ich mniej niż 100
tys. na całym świecie. Nie dopuszczają nawrócenia pogan,
którzy również nie mają prawa wstępu do ich świątyń ognia,
gdzie kapłani palą drewno akacjowe ku czci Bogu,
symbolizowanego przez płomienie.

W przeciwieństwie do religii hinduskiej, zaratusztrianie nie mają kast. Wychowałem się,
grając w okolicy w krykieta. Podziwiałem Sunila Gavastera, kapitana reprezentacji Indii,
który grał tak dobrze. Lubiłem również muzykę pop, chociaż nie podobał mi się styl Johna
Lennona. To Bon Jovi zawdzięczam sympatię do tego gatunku. I jak każdemu młodemu,
czasem zdarzyło mi się zbić jedną czy drugą szybę sąsiadom, za pomocą piłki do krykieta.

Moje życie od tej pory całkiem się zmieniło. Porzuciłem te 14 milionów ludzi na rzecz 50
milionów drzewek oliwkowych w hiszpańskim mieście Jaén. W jaki sposób zawędrowałem
tak daleko? To długa historia.

Mimo moich perskich korzeni, uczęszczałem do katolickiej
szkoły średniej im Św. Franciszka Ksawerego w Bombaju.
Potem studiowałem inżynierię morską, ale po oblaniu
kilkukrotnie rysunku technicznego byłem o włos od
rezygnacji. Moja matka podtrzymała mnie na duchu, mimo
iż wolałaby mnie na stałym lądzie niż na morzu.

Potem nadszedł dla mnie czas zawarcia małżeństwa.
Zdecydowałem, że nie będę szedł za starą hinduską tradycją

ustawianych małżeństw, chciałem sam znaleźć żonę. Więc zanim mogliby mi kogoś znaleźć
do ślubu, odpłynąłem na statku handlowym. Pływałem od portu do portu, aż pewnego dnia
zostałem zrzucony z konia, a raczej, ze statku.



8

Było to w 1992 r. Zacumowaliśmy w jedynym porcie na Jordanie – na Morzu Czerwonym, w
zatoce Akaba. Po ciężkiej pracy w skwarze zauważyłem młode tańczące dziewczyny z
Sevilli. Było to jak strzała. Jak mówią tu w Jaén, „me quedé prendao”, zostałem wzięty w
niewolę przez młodą mieszkankę Jaén.

Widzieliśmy się jedynie przez 3 dni, a potem rozmawialiśmy przez telefon miesiącami,
wydając całe pensje na rachunki. Wreszcie ona zdecydowała się na przyjazd do Indii, żeby
poznać moją rodzinę. Została tu przez miesiąc. Jak tylko przyjechała, poprosiła o oliwę z
oliwek, aby mogła przygotować sałatkę i paellę dla mojej rodziny. A więc po przebyciu
połowy świata w poszukiwaniu żony, musiałem przebyć połowę Indii w poszukiwaniu butelki
oliwy.

Podjąłem decyzję o przeprowadzce do Jaén i o
przekroczeniu kolejnego morza. Niedługo potem, w
styczniu 1993, wzięliśmy ślub kościelny.

W tych latach odkryłem Bożą Opatrzność nawet zanim
odkryłem Jego. Była wszędzie, poczynając od mojej żony i
błogosławieństwa od Nieba, w postaci trójki dzieci. Dzieci
dorastały, podczas gdy sam przechodziłem zmiany
zawodowe i zmiany wewnętrzne: myślałem o Tym, na
którego mówi się „Bóg”.

Spotkanie Opus Dei

Zdecydowaliśmy się na posłanie naszych dzieci do Guadalimar, szkoły, w której opieka
duchowa powierzona była Opus Dei (o którym nic wówczas nie wiedziałem). Spotkało nas
serdeczne, szczere i ciepłe przyjęcie, nie pytali nas o żadne przekonania religijne.

Trochę później dowiedziałem się, że Szkoła Średnia Altocastillo szukała nauczyciela
angielskiego. Zgłosiłem się i zostałem przyjęty. Ludzie byli tam bardzo przyjaźnie
nastawieni. Był tam jeden człowiek szczególnie sympatyczny, kapelan, ks. Luis, i zostaliśmy
przyjaciółmi.


W tym czasie, jak powiedziałem, doświadczałem działania
Opatrzności - Kogoś, kto popychał łódkę mojego życia z
miejsca na miejsce, bez pozbawiania mnie jednak zbroi
mojej wolności. I coraz bardziej interesowałem się
katolicyzmem. Odbyłem rekolekcje w Rubín de Baeza,
skądinąd bardzo miłym domu.

Podczas rekolekcji słuchałem, zachowywałem ciszę,
myślałem... Jak poeta, kontemplowałem ciszę na tym
nowym oceanie, który odkrywał się właśnie przede mną. Ale
przede wszystkim patrzyłem w głąb. Tam odkryłem łaskę
Bożą, której obecność poczułem w kaplicy. Zacząłem czytać
Drogę, gdzie odkryłem nieznane morza wewnętrzne.
Przedtem nie miałem żadnej książki religijnej oprócz Pisma
Ś

więtego.

background image



9

Wigilia Paschalna, 1999

Wpadła mi w ręce biografia Św. Josemaríi. Jego życie wywarło na mnie wrażenie, a
szczególnie ból, jakiego doświadczył w młodości, kiedy zmarły jego trzy siostry. Na początku
nie mogłem zrozumieć tego cierpienia, jego wiary... Nie mogłem ogarnąć rozumem
przebaczenia, a już wcale miłości Boga, który przebacza. Ale kontynuowałem swój rejs,
pozwalając, aby łaska Boża poruszała mną, a On udzielił mi daru wiary. Podczas Wigilii
Paschalnej w 1999 r. Biskup Jaén ochrzcił mnie w Katedrze. Moja żona, bardzo dobra
chrześcijanka, zawsze pozostawiała mnie wolnym podczas całej tej duchowej wędrówki.
Natalia, jedna z moich córek, była ochrzczona razem ze mną.

Potem zdecydowałem się zostać współpracownikiem Opus Dei, a 4 lata później, podczas
pielgrzymki do Matki Bożej, zrozumiałem, że powinienem oddać się całkowicie Bogu.
Powiedziałem „Tak”, w pełni Mu ufając, bo jest Dobrym Ojcem, który nigdy mnie nie
zostawi.

Wszystkie te dni napełniły moje życie radością, nawet mimo przeciwności. I każdego dnia
kiedy przyjmuję Komunię, mówię Panu: To prawda, o Boże, Ty nigdy mnie nie zostawiasz.

W moim nawróceniu Eucharystia odegrała decydującą rolę

W moim nawróceniu Eucharystia odegrała decydującą rolę

W moim nawróceniu Eucharystia odegrała decydującą rolę

W moim nawróceniu Eucharystia odegrała decydującą rolę

Podczas uroczystej Mszy Świętej w Katedrze Św. Katarzyny w Utrechcie (Holandia)

Podczas uroczystej Mszy Świętej w Katedrze Św. Katarzyny w Utrechcie (Holandia)

Podczas uroczystej Mszy Świętej w Katedrze Św. Katarzyny w Utrechcie (Holandia)

Podczas uroczystej Mszy Świętej w Katedrze Św. Katarzyny w Utrechcie (Holandia)
Rianne Spoon, 22 letnia studentka medycyny z Danii, została przyjęta do Kościoła

Rianne Spoon, 22 letnia studentka medycyny z Danii, została przyjęta do Kościoła

Rianne Spoon, 22 letnia studentka medycyny z Danii, została przyjęta do Kościoła

Rianne Spoon, 22 letnia studentka medycyny z Danii, została przyjęta do Kościoła
katolickiego. Ot

katolickiego. Ot

katolickiego. Ot

katolickiego. Oto jej historia:

o jej historia:

o jej historia:

o jej historia:

01 listopada 2005

01 listopada 2005

01 listopada 2005

01 listopada 2005

„Pojechałam do Utrechtu aby rozpocząć studia na wydziale
medycyny. Poszukując zakwaterowania, zdecydowałam się na
rezydencję Hogeland, znaną z jej katolickiej orientacji. Wyniosłam z
domu przekonanie, że doktryna katolicka jest błędna i dziwiłam się
sama sobie, dlaczego chciałam tam zamieszkać. Nieodstraszona
uprzedzeniami z przeszłości postanowiłam poddać je jednak w
wątpliwość i szybko się okazało, że sprawy nie wyglądały tak, jak je
sobie wyobrażałam.

Rok wcześniej nawróciła się koleżanka z mojej grupy. To mnie głęboko dotknęło. Zdałam
sobie sprawę, że obie wierzymy przecież w tego samego Boga. Ale mimo, że czułam się
mocno zjednoczona z wiarą katolicką, na drodze do pełnej przynależności stały dwie poważne
przeszkody: Msza Święta i Maryja jako Matka Boża. Po przeznaczeniu pewnego czasu na
dokładniejsze zbadanie tych tematów zdecydowałam się w pełni przyjąć wyznanie wiary
wspólnoty protestanckiej, do której należała moja rodzina. Uczyniłam tak nawet kosztem
możliwych wątpliwości co do niektórych z jej aspektów, a szczególnie jej opinii na temat
Kościoła katolickiego.



10


Decyzja co do zaprzestania poszukiwań i do pozostawienia wszystkiego w bożych rękach nie
przywróciła mi jednak spokoju. Wątpliwości pozostały w mojej głowie, czułam się
niespokojna.

W Hogeland jest kaplica, gdzie wiele studentek przychodzi, aby się
chwilę pomodlić, albo uczestniczy we Mszy Świętej odprawianej
przez księdza z Opus Dei. Pamiętam, że nie potrafiłam przejść obok
kaplicy, żeby coś nie nakazywało mi wejść do środka. Te uczucia są
trudne do opisania. W sytuacji, w jakiej się znalazłam, byłam
przekonana, że jeśli bym weszła i uklęknęła przed Tabernakulum, nie
mogłabym dłużej uważać się za protestanta. Wówczas nie miałam
ochoty, żeby podejmować takie zobowiązanie. Nie miałam ani
takiego pragnienia ani nie byłam zbyt pewna siebie. Nie chciałam
występować przeciwko mojej wspólnocie chrześcijańskiej ani
przeciw mojej rodzinie, więc zdecydowałam się po prostu czekać w
nadziei, że wszystkie moje problemy znikną.


Bóg nie przestaje czekać

Nadeszły Święta Bożego Narodzenia. Spodziewałam się, że wraz z tym okresem radości i
pokoju wszystko stanie się dla mnie jaśniejsze. Ale dalej byłam zagubiona. Jednak moja
nadzieja stała się żywsza po przeczytanie fragmentu książki Henri Nouweena „Powrót syna
marnotrawnego”. Było dla mnie wielką pociechą dowiedzieć się o nieskończonej cierpliwości
Boga. On przecież nie chce, żebyśmy kochali Go z poczucia obowiązku, ale zupełnie wolni.
On wie, jak trzeba czekać. I nigdy nie przestaje czekać.

I tak Msza Święta odegrała decydującą rolę w moim nawróceniu. Byłam zazdrosna o tych,
którzy uczestniczyli codziennie w Eucharystii. Nie wyobrażałam sobie, by można było być
katolikiem bez codziennej Mszy. Bez wątpienia ważne było też, że widziałam jak dobrym
Ojcem jest Papież. Dostrzegałam też oblicze Chrystusa w katolickich księżach i świeckich,
których znałam.

Kiedy wracam do tego myślami, zdaję sobie sprawę, że to, co Bóg robi dla mnie, nigdy nie
przestaje wprawiać mnie w zdumienie. Z jednej strony, nauczyłam się podstaw katolickiej
wiary pijąc gorącą czekoladę z moją przyjaciółką Agnes. Z drugiej strony, patrząc na to
głębiej, czułam na własnym ciele, że Chrystus żyje. I jeśli to piszę, to tylko po to, aby wyrazić
moją wdzięczność. Ksiądz, który mi pomógł na mojej drodze do pełni wiary, tak to wyraził:
„Nie tylko musisz być wdzięczna za to, co otrzymałaś, ale również za to, co ty możesz zrobić
teraz dla innych, jeśli zachowasz wiarę.”

Hogeland to rezydencja studencka w Utrechcie, gdzie działalność formacyjna powierzona jest
Prałaturze Opus Dei.

background image



11

Międzynarodowa bursa w Amsterdamie

Międzynarodowa bursa w Amsterdamie

Międzynarodowa bursa w Amsterdamie

Międzynarodowa bursa w Amsterdamie

Ludzie dochodzą do Opus Dei rozmaitymi drogami, ale nawet na tle tej rozmaitości

Ludzie dochodzą do Opus Dei rozmaitymi drogami, ale nawet na tle tej rozmaitości

Ludzie dochodzą do Opus Dei rozmaitymi drogami, ale nawet na tle tej rozmaitości

Ludzie dochodzą do Opus Dei rozmaitymi drogami, ale nawet na tle tej rozmaitości
droga holenderskiej supernumerarii Louisy Shins jest godna uwagi.

droga holenderskiej supernumerarii Louisy Shins jest godna uwagi.

droga holenderskiej supernumerarii Louisy Shins jest godna uwagi.

droga holenderskiej supernumerarii Louisy Shins jest godna uwagi.

05

05

05

05 lutego 2007

lutego 2007

lutego 2007

lutego 2007

Louisa urodziła się na południu Holandii, chodziła do szkoły
dla dziewcząt zamierzających zajmować się gospodarstwem
domowym. Poznała męża kiedy była jeszcze w szkole,
pobrali się w 1961 roku i przenieśli się do Włoch, gdzie mąż
Louisy pracował w swoim zawodzie, czyli jako inżynier
nuklearny. Zamieszkali około czterdziestu mil na północ od
Mediolanu, w Lago Maggiore. Mieli troje dzieci, dwóch
chłopców i dziewczynkę; cała trójka uczęszczała do
międzynarodowych szkół, a dorastając, mówiła już płynnie po holendersku, włosku i
francusku.

Kiedy najstarszy syn państwa Shins skończył osiemnaście lat, postanowił wyjechać na studia
do Amsterdamu. Mniej więcej po roku zadzwonił do domu i powiedział, że znalazł
międzynarodową bursę, w której bardzo mu się spodobało. Mieszkał w niej z młodymi
Hiszpanami, Francuzami, Włochami, a także Holendrami. Okazało się, że bursę prowadziło
Opus Dei.

Potem do Amsterdamu wyjechał drugi syn i historia się powtórzyła. Zatelefonował do
rodziców, zawiadamiając ich, że on też chciałby przenieść się do bursy Opus Dei. Pani Shins
mówiła mi, że tamtym czasie nie wiedziała nic o Opus Dei, więc zwróciła się do
holenderskiego benedyktyna, który wyrażał się o nim jak najlepiej.

Po jakimś czasie zauważyła, że chłopcy zmieniają się na
lepsze. Przestali się kłócić, byli bardziej skupieni, wydawali
się doroślejsi i bardziej odpowiedzialni. Na koniec do
Holandii wyjechała córka i nie marnując czasu od razu
wprowadziła się do żeńskiej bursy Opus Dei przy
uniwersytecie.

Niedługo potem rodzina Shins wybrała się na wspólne
wakacje do Hiszpanii. Louisa zauważyła, że coś się
zmieniło, gdy jeden z synów zaproponował jej wyjście na
mszę świętą w dzień powszedni, a następnego dnia drugi
zaprosił ją do wspólnego różańca.

Również i w córce zauważyła zmiany. Częściej się śmiała,
wyglądała na zadowoloną i zawsze chętnie pomagała w
domu. “Jakie to było piękne”, - wspomina Louise. Mniej

więcej w tym czasie sama też zaczęła bywać na rekolekcjach i get-togethers w Mediolanie,
choć nieraz trzeba było jechać czterdzieści mil niebezpiecznymi drogami i we mgle.



12


Któregoś dnia dowiedziała się od dzieci, że postanowiły zostać numerariuszami. Trochę
popłakała, ale nic nie powiedziała mężowi. Nie chciała, żeby tak od razu dotarło do niego, że
cała trójka opuści dom. Sama nie bardzo wiedziała, co myśleć o Dziele, mąż natomiast chyba
niezbyt się tym przejmował.

I właśnie wtedy, w 1987 r., całkiem nagle i bez zapowiedzi zadzwoniło jedno z dzieci
proponując spotkanie całej rodziny w najbliższy weekend w Rzymie. Louisa zwolniła się z
pracy (była nauczycielką); mąż, już na emeryturze, gotów był do drogi w każdej chwili.

Kiedy spotkali się w Rzymie, ruszyli z córką i synem na zwiedzanie miasta; drugi syn musiał
zostać przy telefonie i co godzinę do kogoś dzwonić. Pani Shins wydało się to trochę dziwne,
ale nie zawracała sobie tym głowy. Gdy wrócili, syn zawiadomił ich: “Jutro pójdziemy na
mszę świętą z papieżem”. Louisa tej nocy nie mogła zasnąć z podniecenia, ale znalazła
wyjście - powiedziała szefowi hotelu, że jeśli nie obudzi jej o czwartej rano, nie zapłaci mu za
nocleg.

Cała rodzina uczestniczyła w prywatnej mszy, a potem wszyscy ustawili się w rzędzie, aby
przedstawić się Janowi Pawłowi II. Asystujący papieżowi duchowny powiedział, że będą
mogli zamienić parę zdań z papieżem, więc mąż Louisy zdecydował się zapytać o sprawę,
która miała związek z jego zawodem: “Ojcze Święty, - zapytał, - co Jego Świątobliwość
myśli o energii jądrowej?” Nie było to pytanie z gatunku tych, jakie zadaje się po mszy, ale
Jan Paweł II wcale nie wydawał się zaskoczony. “Badania naukowe są zawsze pożyteczne.
Musimy jeszcze wiele zbadać. Jeśli jednak coś jest czyste i opłacalne, to rzecz jest dobra.”
Louisa mówi, że mąż wydawał się zadowolony z tej
odpowiedzi.

Gdy przyszła jej kolej. Louisa odważyła się wychylić:
“Ojcze Święty, mamy troje dzieci w Opus Dei, ale niewiele
o nim wiemy. Słuchaliśmy już różnych opinii – jedne były
pozytywne, inne negatywne. Bardzo proszę o zdanie Ojca
Ś

więtego, bo to jedyna opinia, która dla mnie naprawdę coś

znaczy.” Papież popatrzył na nią i powiedział: “To są te
dzieci?” Louisa przytaknęła, a papież odwrócił się i zaczął
rozmawiać z młodymi Shinsami. Gawędzili parę chwil;
młodzi zapewne zrobili dobre wrażenie, bo gdy potem
Ojciec Święty wrócił do Louisy i jej męża, patrząc im prosto
w oczy uśmiechnął się i zapytał: “A wy jeszcze nie jesteście
członkami?”

Potem wszystko już potoczyło się samo.

Warto jeszcze dodać, że następnego dnia państwo Shins z dziećmi byli na audiencji u biskupa
Álvaro del Portillo, prałata Opus Dei. I znów powiedziano im, że mogą zadawać pytania,
ojciec zdecydował się więc na ostateczny test. Zwracając się do Del Portilla, spytał: “Ojcze,
co ojciec myśli o energii nuklearnej?” Del Portillo powiedział w gruncie rzeczy dokładnie to
samo co papież, i Shins doszedł do wniosku, że Opus Dei mu się podoba. Krótko potem i on i
Louisa zostali supernumerariuszami.

Z książki J. Allen "Opus Dei", 2006, s 305-306.

background image



13

Postanowiłem zobaczyć na własne oczy

Postanowiłem zobaczyć na własne oczy

Postanowiłem zobaczyć na własne oczy

Postanowiłem zobaczyć na własne oczy

Michał i Joasia Magnerowie od siedmiu l

Michał i Joasia Magnerowie od siedmiu l

Michał i Joasia Magnerowie od siedmiu l

Michał i Joasia Magnerowie od siedmiu lat mieszkają w Kanadzie. "Drogi Michale,

at mieszkają w Kanadzie. "Drogi Michale,

at mieszkają w Kanadzie. "Drogi Michale,

at mieszkają w Kanadzie. "Drogi Michale,

napisz emaila o twoich kontaktach z Opus Dei, aby umieścić na naszej stronie". Oto

napisz emaila o twoich kontaktach z Opus Dei, aby umieścić na naszej stronie". Oto

napisz emaila o twoich kontaktach z Opus Dei, aby umieścić na naszej stronie". Oto

napisz emaila o twoich kontaktach z Opus Dei, aby umieścić na naszej stronie". Oto
fragmenty otrzymanego emaila...

fragmenty otrzymanego emaila...

fragmenty otrzymanego emaila...

fragmenty otrzymanego emaila...

19 marca 2006

19 marca 2006

19 marca 2006

19 marca 2006

Wszystko zaczęło się od Gazety Wyborczej. Miałem
wtedy 17 lat i generalnie interesowałem się różnymi
ruchami religijnymi (Odnowa w Duchu Świętym,
Zielonoświątkowcy, Baptyści). I wtedy przeczytałem
artykuł o Opus Dei: same powiedzmy sobie
«clichés». Wiec postanowiłem zobaczyć to Opus Dei
na własne oczy. Nie wszystkim się to spodobało. Do
dziś pamiętam jak pewna siostra nieznająca widać
Dzieła dała mi do zrozumienia, że albo bogacze z
Opus Dei albo spotkania we Wspólnocie, którą ona
prowadziła. Przez jakiś czas bywałem i tu i tam, a
potem zostali tylko "bogacze". Nie znaczy to bynajmniej, żeby przyciągnęły mnie pieniądze,
powodem była wyłącznie formacja duchowa i intelektualna. Zacząłem uczestniczyć w
medytacjach (dzisiaj przechrzczonych na rozważania) oraz w kręgach. Przez rok, już na
studiach, mieszkałem w Ośrodku na Filtrowej, który funkcjonował jako mały akademik.
Podzielę się tu jednym wspomnieniem. Spaliśmy na piętrowych łóżkach. Ja spałem na górze,
a na dole Wojtuś, obecnie pracującym przy ul. Wiejskiej. Jestem Ślązakiem, separatystą, i
zawsze żartowałem, że to piętrowe łóżko to ilustracja dzielących nas różnic kulturowych.
Wojtuś oczywiście nie pozostawał mi dłużny i dzięki temu tak wyćwiczył się w retoryce
politycznej, że potrafi do dzisiaj z tego się utrzymać.

Studiowałem na Międzywydziałowych Studiach Humanistycznych na Uniwersytecie
Warszawskim. Przez pewien czas byłem też członkiem „Collegium Invisibile”. Po trzech
latach studiów obroniłem magisterium i rozpocząłem doktorat. Najpierw przez rok
studiowałem w Bukareszcie a później wyjechałem kontynuować studia do francuskiej
Kanady. Tuz przed samym wyjazdem na Université Laval ożeniłem się. Joasia, moja śona,
została magistrem anglistyki w trzy lata zamiast pięciu, między innymi dlatego, ze jej rodzice,
słusznie zresztą, chcieli żeby skończyła studia przez zamążpójciem. W każdym razie nasze
drugie studia rozpoczęliśmy już jako młode małżeństwo.

Chcę podkreślić, że nigdy nie zostałem członkiem Dzieła. Nie zawsze byłem też specjalnie
systematyczny jeśli chodzi o uczestniczenie w formacji. Tym niemniej, w tej lub innej formie,
brałem udział w dniach skupienia, czy też w rekolekcjach. Sporo moich znajomych i
członków rodziny również weszło w kontakt z Dziełem.

W Québecu moja znajomość z Opus Dei wkroczyła w nowa fazę. Ośrodek niby podobny,
tylko ludzie dużo, dużo starsi. Młodsi to imigranci, tak jak ja, w większości mówiący po
hiszpańsku. A Quebekańczykow w moim wieku nie było wcale. I przyznam, ze był to wielki



14

szok. Ośrodek w Warszawie to była oczywiście formacja, ale również znajomi. Tutaj
pozostała tylko formacja.

Przez okres moich studiów doktoranckich bywałem
dosyć regularnie na comiesięcznych dniach skupienia,
korzystałem też z kierownictwa duchowego, z
comiesięcznej spowiedzi. Zaproponowano mi, żebym
został współpracownikiem. Sporo się wahałem, byłem
na kilku kręgach i zrezygnowałem. Wróciłem do
starych zwyczajów, to znaczy do mniej więcej
comiesięcznych kontaktów.

W międzyczasie pojawiły się dzieci: najpierw
Wilhelm, a dwa lata później Arthur. Potem obroniłem

doktorat i starałem się odciążyć moja żonę, żeby ona także mogła sfinalizować swoje studia.
Wszystko dobrze się udało i obroniła swój doktorat będąc trzeci raz w ciąży. Félix urodził się
tydzień po tym jak dostałem moją pierwszą stałą pracę. Wcześniej naszym głównym źródłem
utrzymania były stypendia doktoranckie i, w moim przypadku, dwa granty postdoktoranckie.
Praca oznaczała również przeprowadzkę do małego miasteczka, co było i nadal jest bardzo
ciekawym doświadczeniem. Mieszkamy w Drummondville zaledwie półtora roku a już mamy
wrażenie, że wszyscy o nas wszystko wiedzą. Tak więc pracujemy oboje: Joasia wykłada
francuski w tutejszym college'u (skończyła doktorat z literatury quebeckiej), a ja pracuję na
stanowisku specjalisty w administracji rządowej prowincji Québec. W sierpniu czekamy na
czwarte maleństwo, na razie jeszcze nie wiemy czy to chłopczyk, czy dziewczynka.

Mimo, że od niemal półtora roku mój kontakt z Dziełem ogranicza się do mniej lub bardziej
regularnej spowiedzi i kierownictwa duchowego - 150 kilometrów to daleko, zwłaszcza w
kanadyjskiej zimie - jestem niezwykle wdzięczny Dziełu za to, co otrzymałem. Formacja,
zarówno duchowa jak i intelektualna, są dla mnie nadal niezwykle ważne. Ile to razy, mówiąc
do moich dzieci o sprawach duchowych, łapię się na tym, że powtarzam rzeczy niegdyś
słyszane w Ośrodku. Ostatnio pamiętam nawet dokładnie jak tłumaczyłem moim synkom,
którzy mają 4 i 6 lat, co to jest umartwienie. I mówiłem, oczywiście tak jak w Dziele, że
umartwiamy się w małych rzeczach, a przede wszystkim że umartwiając się nie należy
umartwiać innych. Ale nie tylko to. W pracy mam maleńki krzyżyk na klawiaturze (który
zresztą nota bene przywiozłem z UNIV'u w 1993 roku) i zaczynam często dzień od
ofiarowania pracy, myślę o Aniele Stróżu przekraczając próg domu, w chwilach ważnych
decyzji odmawiam nowennę do Św. Josemarii albo modlę się o wstawiennictwo Sł. B. Alvaro
del Portillo.

Oczywiście to tylko kilka przykładów spośród tego, co nauczyło mnie Dzieło, bo na codzień
zdaję sobie wielekroć sprawę, jak bardzo otrzymana formacja mi pomaga w stawaniu się
lepszym katolikiem. Modlę się często za Dzieło i uważam, że jest to wielki dar od Boga nie
tylko dla mnie ale i dla wielu innych ludzi, którzy choć nie mają powołania, żeby zostać
członkami Opus Dei, mogą korzystać z formacji i udzielanych sakramentów w ich
codziennym chrześcijańskim życiu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bylem w Opus Dei Fakty, swiadectwa, dokumenty id (2)
Opus Dei Faszystowsko katolicka Mafia, sekta psychoptów
Neokonserwatyści jak Opus Dei
św. Josemaria Escriva de Balaguer - Kochać Kościół, Opus Dei
opus dei, • PDF
Na styku dwóch światów Opus Dei Etnografia organizacji
Opus Dei 1, matura
św. Josemaria Escriva de Balaguer - Namiętnie kochać świat, Opus Dei
Anonimo Los Estatutos Secretos del Opus Dei [parte 1]
Moncada, Alberto El Opus Dei Una interpretacion
Moreno, Maria Angustias La Otra Cara del Opus Dei
Analiza porownawcza Opus Dei i wolnomularstwa
Racewicz Kamil Opus Dei Czy istnieje kościelna masoneria
Chiesa Viva January 2019 Opus Dei
Anonimo (Numerario del Opus) Informe sobre el Opus Dei

więcej podobnych podstron