Falling down by Malutenka86 Całość

background image




Falling down

by Malutenka86

(beta: brak)

background image

2

Rozdział 1

Jestem Elizabeth Green i obecnie przebywam na imprezie, a raczej powinnam

powiedzieć, że to impreza przebywa u mnie (jeżeli mnie rozumiecie to dobrze, bo

czasami sama siebie

nie rozumiem). Tak więc siedzę właśnie sama, bo gdzieś mi

wcięło mojego chłopaka, chyba powinnam go poszukać, ale poczekam z tym
chwilę i powiem wam małe co nieco o sobie.

Moje imię i nazwisko już znacie, więc dodam, że niedługo skończę siedemnaście

lat i po wakacjach, czyli za dwa dni

pójdę do przedostatniej klasy liceum. Ok.,

przejdźmy do wyglądu. Więc… jestem niską, szczupłą brunetką o niebieskich
oczach i to by było na tyle. Mój charakter mówi wiele do życzenia, ponieważ
odstraszam ludzi pyskatym językiem i wybuchami agresji. Bardzo łatwo mnie
wkurzyć, bo szybko tracę cierpliwość – to moja trzecia wada, zalet… no cóż: nie

mam.

Przeprowadziłam się do Forks pół roku temu i zyskałam paru znajomych

i

chłopaka, którzy o dziwo jeszcze ze mną wytrzymują. Powodem przeprowadzki

był mój ojciec, a raczej były ojciec. Stracił wszystkie swoje prawa do mnie, gdy
moja matka się z nim rozwiodła. On jest kryminalistą i mordercą. Jak tylko trafił do
paki za zabójstwo matka od razu złożyła papiery rozwodowe. To było cztery lata
temu, a rozwód trwał rok. Ojciec nie chciał rozwodu, ale na szczęście w końcu
wygrałyśmy wolność i zakaz zbliżania się do nas. Właśnie pół roku temu
dowiedziałyśmy się, że niedługo wychodzi i postanowiłyśmy uciec. Moja matka
też nie należy do osób świecących przykładem, bo jest alkoholiczką. Wysłałam ją
na odwyk na okres wakacji, a sama poszłam na ten czas do pracy abyśmy miały,

z czego

żyć.

Teraz w wielkim skrócie opowiem wam o moich znajomych. Są to: Angela – jest
cichą i spokojną dziewczyną, tak samo jak Ben – chłopak, który się w niej buja, ale
jest zbyt nieśmiały żeby jej to powiedzieć, następnie jest Lauren – suka jakich

background image

3

mało, ale niestety muszę ją znosić, teraz Jessika – plotkara, wie wszystko

o wszystkich, na koniec zostali Mike i Erik – podry

wacze. Mój chłopak ma na imię

Peter i jest spoko. Nie jest jakoś szczególnie super czarujący, ale jak dla mnie może
być. Czasami zachowuje się bardzo dziecinnie, jak na przykład w sprawie seksu.

No, bo

, gdy tylko go posmakował nie może przestać. Byliśmy swoimi pierwszymi

i

teraz zachowuje się jak wiecznie narajany pies, co mnie denerwuje, bo uważam,

że świat nie kręci się tylko wokół tego. Mówiąc o nim, to idę go poszukać.

Przeszłam przez grupę ludzi bawiących się w salonie, dokładnie się rozglądając

i nie

znalazłam go. Poszłam do kuchni – nie ma. No, to teraz zaczęłam się wkurzać,

bo były trzy opcje: pierwsza – wyszedł; druga – rzyga w łazience; trzecia – śpi

w

moim łóżku kompletnie najebany. Nie muszę chyba mówić, że żadna z tych

opcji mi nie odpowiadała. Tak więc poczłapałam na piętro, a następnie w stronę
łazienki i tam też go nie znalazłam. Została mi sypialnia.

Niech mi tylko pościel zarzyga.

Otworzyłam drzwi i co zobaczyłam?

Zobaczyłam mojego pół nagiego chłopaka mizdrzącego się z jakąś blondynką a la
lalka Barbie. Tego to już było za wiele. Zaczęłam do nich podchodzić, nie zważając
czy robię przy tym jakiś hałas, ale oni byli tak zajęci sobą, że nawet nie usłyszeli,
że ktoś wszedł. Jakie było ich zdziwienie, gdy złapałam Petera za włosy i zaczęłam

odci

ągać od tej dziwki.

Co tu się dzieje do jasnej cholery? – Krzyknęłam.

– Lisa? –

Spytał głupio Peter.

Nie kurwa! Królewna Śnieżka – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, dalej

próbując ściągnąć jego cielsko z łóżka.

Ja… to… to nie tak jak myślisz – zaczął się jąkać. Dureń i on myśli, że ja w to

uwierzę. Frajer.

background image

4

A co mam myśleć, że czekałeś tu na mnie, aby zabawić się w trójkącik? –

Zapytałam. – Nie jestem taka głupia. Ubieraj się zanim nie straciłam do końca
cierpliwości, bo gdy ona się skończy to skopię dupę tobie i tej suce.

Jak mnie nazwałaś? – Pisnęła blondyna. W ogóle o niej zapomniałam.

Suką, a co mam przeliterować? Proszę bardzo S-U-K-A.

To ty jesteś suką. Nie przerywa się ludziom w takich momentach – krzyknęła.

Że niby w jakich? – Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. – Jesteś w MOJEJ

sypialni, w MOIM łóżku, z MOIM chłopakiem, więc kto tu do kurwy nędzy ma
prawo mieć pretensję, co?

– To twoja dziewczyna? –

Spytała Petera, który już miał odpowiedzieć, ale mu

przerwałam:

Teraz to już była dziewczyna, więc możesz się z nim pieprzyć, ale nie w moim

domu. Wypierdalać – powiedziałam i wskazałam drzwi.

Dziewczyna zaczęła się ubierać, ale do Petera chyba nie dotarło.

Lisa, daj mi wyjaśnić – błagał.

Nie ma czego wyjaśniać. Spierdalaj i to już! – Zaczęłam ich wypychać z pokoju,

a

następnie przez frontowe drzwi.

Spojrzałam w stronę gości, którzy patrzyli na mnie jak na wariatkę.

Koniec przedstawienia, więc albo bawicie się dalej albo dobranoc wszystkim –

zwróciłam się do nich i poszłam do swojego pokoju.

Zaczęłam zmieniać pościel, gdy ktoś zapukał do drzwi.

Proszę – krzyknęłam.

– Hej Lisa. –

Angela nieśmiało weszła do pokoju razem z Jessiką. – Chcesz

pogadać?

background image

5

– A niby o czym? –

Rzuciłam, lecz po chwili się opanowałam. Co jak co, ale

Angela niczego

mi nie zrobiła, nie powinnam się tak do niej odzywać. – Sorki.

Jestem jeszcze trochę wzburzona. Siadajcie.

No więc, co się stało? – Spytała.

Nakryłam Petera jak obmacywał się z jakąś dziwką w moim łóżku – zaczęłam

szlochać. Było tego za wiele, nawet jak dla mnie. Angela objęła mnie tylko
ramieniem i powiedziała:

Drań. Nie martw się, wszystko się ułoży.

Wiem, tylko… kurczę sama nie wiem.

Cii… Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. Prawda Jess? – Angela spojrzała

na nią.

– Jasne. –

Uśmiechnęła się.

Dzięki dziewczyny. – Przytuliłam obie.

Proponuję zmienić temat – pisnęła podniecona Jessika. – Za dwa dni – spojrzała

na zegarek – przepraszam, jutro

poznamy rodzinę Cullenów.

– Chyba ich dzieci –

sprostowałam.

Nieważne. – Machnęła ręką. – Przeprowadzili się tu miesiąc temu, a ja ich

jeszcze nie widziałam! – Naburmuszyła się, na co ja i Angela zachichotałyśmy. –
Ale, słyszałam od Annie, która słyszała od Katy, która ich podobno widziała, że są

po prostu boscy. – R

ozmarzyła się. Ocknęła się po chwili i dodała: – Chcecie

poznać jakieś szczegóły o nich?

Wywróciłam oczami.

Nie, dzięki. Ja idę spać. Pochwalisz się w poniedziałek.

Jessika zrobiła minę zbitego psa, ale zgodziła się na ten układ. Pożegnałam się

z

nimi i wyprosiłam gości. Była już trzecia nad ranem, a ja musiałam się wyspać

i

wysprzątać cały dom przed poniedziałkiem.

background image

6

Całą niedzielę myłam, szorowałam, zbierałam śmieci itp., aż w końcu dom lśnił
czystością i pachniał przyzwoicie. Wieczorem po kolacji i długiej kąpieli
położyłam się do łóżka, przygotowując się psychicznie na spotkanie ze słynnymi

Cullenami i Peterem.

background image

7

Rozdział 2

Czy macie czasami takie dni, gdy po prostu wiecie, że akurat ten dzień nie będzie
należał do najlepszych? Ja właśnie tak miałam jak tylko otworzyłam oczy w
poniedziałek. Dopadło mnie uczucie, że powinnam zostać w domu i nie wychodzić.
Już miałam tak zrobić, ale postanowiłam, że nie będę opuszczać pierwszego dnia
szkoły i uciekać jak tchórz od wszystkich kłopotów. Prędzej czy później będę
musiała stawić im czoła. Zwlekłam się z łóżka i zrobiłam wszystkie poranne
rytuały. Dziś ubrałam się inaczej niż zwykle, czyli w spódnicę za kolano, bluzkę z
krótkim rękawem, jeansową kurtkę i balerinki. Zawsze mój ubiór stanowią jeansy,

bluza z kapturem i

adidasy, ale oto nadszedł dzień, aby odebrać moją matkę z

kliniki, więc trzeba jakoś poważniej wyglądać. Oczywiście bez przesady, dlatego
też nie nałożyłam makijażu i nie ułożyłam włosów. Nigdy tego nie robię, po prostu
stawiam na naturalność. Uważam, że jeżeli mam się komuś spodobać, to chcę, aby
od razu zobaczył, jaka jestem naprawdę. Znam dziewczyny, które malują się cały
czas, a gdy przyjdzie im spać z chłopakiem to nawet nie zmywają makijażu, żeby
ich adorator się nie wystraszył, gdy otworzy oczy. I serio tak jest. Słyszałam kilka
przypadków, że parę chłopaków uciekło z krzykiem, gdy zastali swoje dziewczyny
bez makijażu i w rozciągniętym dresie. Po tym można wywnioskować, jacy ludzie
są płytcy. Rozumiem,że wygląd się liczy (dla mnie też), ale charakter też powinien
mieć znaczenie. Spotkałam w swoim życiu sporo przystojniaków i co z tego
wyszło:

-

„ Nie dotykaj moich włosów! Układałem je godzinę”

-

„ Nie otworzę Ci tej puszki, bo połamię lub zarysuję paznokcie”

-

„ Uważaj na koszulę! Była prasowana!”

Oczyw

iście nie wszyscy są tacy. Po prostu osoby, które tak mówią są u mnie

przegrane na całej linii. Można się przejmować wyglądem, ale bez przesady.
Tak więc spojrzałam jeszcze raz czy miałam wszystko spakowane i wsiadłam do

swego wiekowego Golfa 3 w kolorze niebieskim. Uwielbiam ten kolor.

background image

8

Zajechałam pod szkołę dziesięć minut wcześniej niż zwykle tylko po to, aby
uniknąć zbyt wczesnego spotkania z Peterem i nie stać w kolejce po plan zajęć.
Wysiadłam z samochodu i rozglądnęłam się po parkingu, oprócz mnie przyjechał
ktoś jeszcze i to na pewno nie był nikt z naszych, bo nikogo nie stać było na takie
auta. Zaczęłam podejrzewać, że srebrne Volvo i czarny Jeep należą do Cullenów,
ale ich w pobliżu nie widziałam, tak więc weszłam do sekretariatu i przywitałam
się:

-

Dzień dobry pani Cooper.- Uśmiechnęłam się.- Przyszłam po plan.

- Witaj Elizabeth.-

Pani Cooper odwzajemniła uśmiech. Jest starszą, miłą kobietą i

zawsze ma uśmiech na twarzy.- Poczekaj chwilę, już szukam.
Zaczęła grzebać w stercie papierów, aż w końcu znalazła.

-

Proszę bardzo to plan, a tu masz kartę do podpisania dla nauczycieli.- Podała mi

papiery.

-

Dziękuję. Do zobaczenia później.- Pomachałam jej i zaczęłam kierować się do

wyjścia.
Już miałam otworzyć drzwi, ale ktoś mnie ubiegł. Był to Peter.

- Lisa.-

Uśmiechnął się jakby wygrał na loterii.- Poczekaj na mnie chwilę.

Niedoczekanie.

Szybko ruszyłam w kierunku szkoły. Byłam już przed wejściem, gdy Peter zaczął
mnie wołać, na co ja puściłam się biegiem przed siebie. Oglądnęłam się za siebie,

aby zobaczy

ć czy udało mi się uciec i to był mój błąd, bo wpadłam na kogoś.

Zapewne miałabym spotkanie z podłogą, gdyby ten ktoś mnie nie złapał.
Spojrzałam na mojego wybawiciela i zamarłam. Twarz miał jak anioł, miedziane
włosy rozczochrane, a jego miodowo- złote oczy wywiercały mi dziurę w głowie.
Nie ma co Lisa, ty to potrafisz zrobić wspaniałe pierwsze wrażenie.

- Przepraszam-

wykrztusiłam i gdy już miałam pewność, że stoję stabilnie chciałam

odejść, ale on nadal mnie trzymał. Oprócz jego wyglądu poraziła mnie jeszcze
jedna rzecz. Poczułam od niego chłód, ale nie taki, co chodzi o zachowanie, to jego
ciało. Ono było dosłownie zimne- Czy możesz mnie puścić?- Zrobił to, więc
dodałam jeszcze dziękuję i znów miałam zamiar wiać, ale dopadł mnie Peter.

background image

9

- Lisa, zaczekaj-

poprosił.

- Nie mam czasu-

bąknęłam i ruszyłam w stronę pierwszej sali. Miałam szczęście,

że trygonometrii nie mam ze swoim eks.

-

Jest jeszcze piętnaście minut do dzwonka. To dużo czasu na rozmowę-

powiedział i złapał mnie rękę.

W tym oto momencie przegi

ął. Odwróciłam się w jego stronę i syknęłam:

-

Sprostuję to dla Ciebie, bo widzę, że jesteś tępy jak zardzewiały gwóźdź. Nie

mam czasu dla Ciebie

i nie mamy o czym rozmawiać.- Wyrwałam się z jego

uścisku i odeszłam.

Lekcje minęły całkiem spokojnie, na przerwach jak tylko mogłam omijałam Petera
szerokim łukiem. Najgorsze było przede mną, a mianowicie: lunch. Mój były
zawsze siedział z naszą paczką i podejrzewam, że dziś też tak będzie. Szłam
właśnie z Angelą, Benem i Jessiką do stołówki, gdy nagle ta ostatnia zagadała:

- Jak tam sytuacja z Peterem?-

Wścibska jak zwykle.

-

Jak widać. On próbuje mnie zagadać, a ja go olewam.- Wzruszyłam ramionami.

-

Nie tęsknisz za nim?- Drążyła dalej.

-

A za kim tu tęsknić, bo za nim to na pewno nie.

- Jess, daj jej spokój.-

Uratowana przez Angelę.

Akurat weszliśmy do stołówki i poszłyśmy po jedzenie.

-

Cullenowie tu są- szepnęła Jessika i kiwnęła głową w stronę stolika gdzie

siedzieli.

-

Podejrzewam, że teraz opowiesz nam małe co nieco, tak?- Spytałam, na co Jess

uśmiechnęła się szyderczo.
No to się zaczyna.
Usiedliśmy przy stoliku, gdzie siedzieli już Lauren, Mike, Erik i Peter.

-

No to zamieniamy się w słuch- zwróciłam się do naszej plotkary.

-

Ok. Więc zacznijmy od tego, że wszyscy są adoptowani przez dr. Cullena i jego

żonę. Ten chłopak co siedzi po lewej to Emmet, obok niego siedzi Rosalie i jej brat
bliźniak Jasper.- Przerwała swój wywód, aby zaczerpnąć powietrza po czym

background image

10

kontynuowała.- Obok Jaspera siedzi Alice i Edward. Muszę dodać, że Emmet z
Rosalie i Jasper z Alice są parą.- Na te słowa skrzywiła się.

- Co w tym takiego strasznego?-

Spytałam- Przecież są adoptowani, mają prawo

być ze sobą.

-

Wiem, ale to takie dziwne, szczególnie, że razem mieszkają.

Wywróciłam oczami i zaczęłam konsumować swój obiad, gdy nagle Jessika
zaczęła skakać na krześle z podekscytowania. Spojrzałam na nią pytająco.

- Edward, ten najprzystojniejszy-

podkreśliła ostatnie słowo- jest sam.

-

I niech zgadnę, już próbowałaś poderwać tego biedaka?- Wszyscy oprócz Jessiki

zachichotali na moje słowa.

-

Hej, chyba żyjemy w wolnym kraju, mogę podrywać, kogo mi się podoba-

odpowiedziała zirytowana.

-

Taa, tyle że Ty podrywasz wszystko co się rusza i ma penisa- odcięłam się, a

Jessika robiła się coraz bardziej wkurzona- Ok. A chociaż Ci się udało?

- Chwilowo

nie. Już do niego podeszłam i przywitałam się, ale gdy miałam

powiedzieć coś więcej zadzwonił dzwonek i…
Przerwałam jej-… i uratował nieszczęśnika. Sorki Jess się nie obraź, ale popatrz na

niego. Nie nasza liga. On na pewno nie gustuje w takich jak my, ale jak chcesz to

próbuj-

powiedziałam i podniosłam ręce w geście kapitulacji.

-

I uwierz, że będę.

-

Spoko, ale żebym nie musiała mówić „A nie mówiłam”. Chodźcie na lekcje, nie

chcę się spóźnić.

Na następnej przerwie Jess spróbowała swoich sił, ale marnie jej to wyszło.
Skończyło się na tym, że odeszła od Edwarda zawstydzona i zła. Niestety znając ją
to się tak łatwo nie podda. W końcu nadeszła upragniona ostatnia lekcja, czyli
biologia. Usiadłam w ostatniej ławce. Na moje nieszczęście dosiadł się do mnie

Peter.

-

To dla nich się tak ubrałaś?- Spytał.

- Eee, dla kogo?

background image

11

-

Dla Cullenów. Nie udawaj głupiej, nigdy się tak nie ubierasz- odpowiedział

zirytowany.

-

Po pierwsze: to ty jesteś głupi. Po drugie: nie ubrałam się tak dla nich. Nawet ich

nie znam. I po trz

ecie: ubrałam się tak, dlatego, że odbieram po szkole matkę z

odwyku, więc muszę jakoś wyglądać- syknęłam.

- Przepraszam.-

Spojrzałam na niego jak na durnia.- Jestem po prostu zazdrosny.

Spotkajmy się i pogadajmy. Proszę.
W tym momencie w mojej głowie ziścił się szatański plan.

-

Dobra. Czekaj na mnie po szkole w naszym miejscu. Tylko się nie spóźnij, nie

będę długo czekać- wyszeptałam uwodzicielskim tonem i puściłam mu oczko.
Peter uśmiechnął się szeroko i przytaknął. Biedak, nie wie, co go czeka.

background image

12

Rozdział 3

Całą biologię siedziałam i udoskonalałam swój plan. Lecz nie tylko on zaprzątał
mój umysł. Znalazło się tam także miejsce dla Cullenów. Byli tacy różni, ale
jednak coś ich łączyło. Zacznijmy od Emmeta. Jest chłopakiem bardzo

um

ięśnionym, wyglądem przypomina kulturystę i ma krótkie ciemne włosy. Jego

dziewczyna z wyglądu to zupełne przeciwieństwo. Wysoka blondynka o figurze
modelki. Porusza się tak, jakby chodziła po wybiegu. Na pewno jest świadoma
swojej urody, ponieważ zawsze chodzi z wysoko uniesioną głową, a to według
mnie świadczy o pewności siebie. Brat Rosalie wyglądem niczym się nie różni od
swojej siostry. W końcu to bliźniacy, ale z jego twarzy można wyczytać… sama
nie wiem… cierpienie? Powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają w ich
rodzinie jest 100% trafne. Wystarczy spojrzeć na Alice, dziewczynę Jaspera. Ona
to chodzący wulkan energii, z wyglądu przypominającego małego chochlika z tymi
jej czarnymi, krótkimi i nastroszonymi włosami oraz drobną posturą.

Edward. N

o właśnie… Edward. W porównaniu do swoich braci jest najmniej

umięśniony, a jego włosy żyją własnym życiem. Zupełne przeciwieństwo
rodzeństwa. Z jego twarzy można wyczytać jedynie znudzenie całym otaczającym
światem. Dostrzegłam tylko dwie rzeczy, które cechują ich wszystkich. Mianowicie
bladość cery i to, że są niesamowicie piękni. Można by ich porównać do aniołów. Z
moich krótkich, lecz spostrzegawczych obserwacji doszłam jeszcze do wniosku, że
ich grupa trzyma się blisko siebie i nikogo nie dopuszczają do swego grona.
Ciekawe jak wyglądają ich rodzice i czy też są tacy zamknięci w sobie?
Moje rozmyślania przerwał dzwonek kończący lekcję. Poszłam szybko do
sekretariatu, aby oddać kartkę z podpisami, a potem do miejsca, w którym
umówiłam się z Peterem. Długo na niego czekać nie musiałam. Był tak napalony,
że o mały włos nie wywrócił się biegnąc.

- Jeszcze… raz… przepraszam… kochanie-

mówił łapiąc powietrze.- Nie wiem, co

mnie napadło.

background image

13

-

Cii, już spokojnie- wyszeptałam mu do ucha, a ręce, które trzymałam na jego szyi

zaczęłam powoli opuszczać w dół jego klatki piersiowej.- Nie musisz się
tłumaczyć.
Złapałam krawędź jego bluzy i zaczęłam ją ściągać. Peter był tak chętny, że mi
pomagał, aby to odbyło się szybciej. Gdy jego ręce zatrzymały się na guzikach

mojej k

urtki odepchnęłam go mówiąc:

-

Najpierw Ty, później zajmiemy się mną.

Na jego szczęście dziś było w miarę ciepło pomimo pochmurnego nieba, więc
może mocno nie ucierpi za mocno przez to, co zaplanowałam. Zdjęłam koszulkę a
jego oddech zaczął przyspieszać i stawał się nieregularny. Postanowiłam jeszcze
bardziej go podjarać. Wzięłam jego sutek w usta i zaczęłam go lekko kąsać. Peter
sapnął, co oznaczało, że osiągnęłam sukces. Wyciągnęłam z torebki swoją apaszkę,
a on spojrzał na mnie pytająco.

-

Takie małe urozmaicenie- wyjaśniłam i zawiązałam mu ją na oczach. Następnie

odpięłam i wyszarpałam jego pasek ze spodni.

-

Odwróć się i złącz ręce za plecami- poinstruowałam. Zrobił, co kazałam, a ja

związałam mu ręce owym paskiem.

- Kotku, co robisz?-

Wymruczał.

- Zobaczysz w swoim czasie.

Ściągnęłam jego spodnie i bokserki do kostek.

- Nie jest Ci zimno?-

Spytałam. Co jak co, ale wolałam się upewnić, aż taka

nieludzka nie jestem.

-

Jest mi gorąco.

-

To dobrze, a teraz chodź ze mną.

- Gdzie?

-

Pójdziemy głębiej, stąd ktoś może nas zauważyć.

Oczywiście to było kłamstwo. Prowadziłam go wprost na szkolny parking, gdzie
powinno zostać parę uczniów. Na moją prośbę Jessika i reszta mieli powiedzieć
kilku znajomych żeby zostali dłużej w szkole, aby zobaczyć przedstawienie. Nie

background image

14

zawiedli mnie. Zebrało się pół szkoły, może nawet więcej. Wyprowadziłam Petera
z alejki i od razu po całym parkingu rozległ się śmiech zgromadzonego tłumu.

-

Co się dzieje?- Zapytał mój towarzysz zdezorientowany.

Zachichotałam i zdjęłam mu z oczu apaszkę, aby mógł zobaczyć powód tego
całego rozbawienia. Jego wzrok powędrował po grupie ludzi, a potem spojrzał w
dół i spostrzegł, że jest nagi i podniecony. Oj, przepraszam. Był podniecony,
ponieważ gdy tylko doszła do niego cała ta sytuacją, od razu mu opadł.

-

Czemu to zrobiłaś?- Zawarczał, a jego oczy ciskały gromy w moją stronę.

- Jak to, czemu?-

Zaśmiałam się szyderczo.- Ty upokorzyłeś mnie, dlatego ja

upokorzyłam Ciebie- powiedziałam to najspokojniej w świecie.

-

Rozwiąż mnie!- Krzyknął i zaczął szarpać rękami za plecami.

-

Ja tego na pewno nie zrobię. Poproś kogoś z tu obecnych, może ktoś się nad tobą

zlituje i Ci pomoże.

-

Zapłacisz mi za to!

-

Oj tak, na pewno. Teraz wybacz, ale muszę lecieć. Pa.- Pomachałam mu i

skierowałam się do samochodu. Gdy byłam już w środku doszedł mnie jeszcze

krzyk Petera:

-

Czy ktoś mi pomoże do jasnej cholery!

-

Zemsta jest słodka- powiedziałam sama do siebie zanim ruszyłam do Port

Angeles po swoją mamę.

Po godzinnej jeździe byłam już na miejscu. Weszłam na odwyk i rozejrzałam się po
ogromnym białym holu, aby znaleźć moja matkę. Stała z grupką ludzi i żegnała się
z nimi. W końcu mnie zauważyła, uśmiechnęła się i pomachała. Zaraz, zaraz wróć.
Czy ona się uśmiechała? Już tak dawno nie widziałam jej uśmiechu, że
zapomniałam jak wygląda. A tu proszę, robiła to tak szeroko, że przy okazji
ukazała prawie wszystkie swoje zęby. Na ten widok i na mojej twarzy zagościł
banan. Mama skończyła się żegnać i podeszła do mnie. Żadna z nas nie wykonała
już żadnego gestu. Po prostu stałyśmy tam i patrzyłyśmy na siebie nie wiem nawet

background image

15

ile. W końcu coś pękło i w tym samym momencie przytuliłyśmy się do siebie i
zaryczałyśmy jak dzieci.

-

Tęskniłam- powiedziała mama pomiędzy szlochami.

-

Ja za Tobą również.- Uśmiechnęłam się- Głodna?

Kiwnęła tylko głową.

-

To może skoczymy do restauracji? Jest tu taka fajna włoska knajpka i dają tam

niezłe jedzenie za niewielkie pieniądze.

-

Oczywiście- odpowiedziała.

Wzięłam jej malutki bagaż i wrzuciłam do bagażnika. Całą drogę do restauracji
siedziałyśmy w ciszy, lecz nie była ona krępująca. Ta cisza pozwalała nam
najpierw przywyknąć i oswoić się z naszą obecnością po tych dwóch miesiącach
rozłąki.
Weszłyśmy do restauracji, zajęłyśmy stolik i złożyłyśmy zamówienie. Pierwsza
rozmowę zaczęła mama:

-

Co się zdarzyło w Forks podczas mojej nieobecności?

-

W sumie nic szczególnego. Mamy tylko nowych mieszkańców.- Wzruszyłam

ramionami.

-

Och. Opowiedz mi coś o nich.

Tak bardzo to mi się nie chciało, ale skoro chce wiedzieć, no to chyba mogę
postrzępić sobie trochę język.

-

Szczerze, to nie znam ich. Słyszałam tylko jakieś strzępki od Jessiki. Wiem tylko

tyle, że głowa rodziny jest lekarzem i pracuje w naszym szpitalu. On i jego żona
przeprowadzili się do Forks około miesiąc temu razem z piątką swoich

adoptowanych dzieci- prz

erwałam, gdy zobaczyłam zszokowany wzrok matki i

skorzystałam z tej chwilowej ciszy, aby upić łyk coli.

-

P…piątką?- Wyjąkała.

- A co w tym dziwnego?-

Wywróciłam oczami.

-

Nic. Po prostu to takie nierealne. Ja bym się nie zdecydowała na tak liczną

rodzinę.

background image

16

-

Mają pieniądze i chęci. Czego chcieć więcej? Poza tym dwójka z nich jest w

moim wieku, a reszta jest o rok starsza, więc zbytnio się nimi zajmować już nie

trzeba.

-

A wiesz coś na temat ich matki?

-

Tylko, że siedzi w domu.

-

Może powinnam ją poznać.- Moja matka powiedziała to bardziej do siebie niż do

mnie. Teraz to ja spojrzałam na nią zszokowana.

-

Chyba żartujesz! Oni są jacyś dziwni. Nie pozwolę ci na to.- Włączył się mój

mechanizm obronny.

-

Elizabeth, czyżbyś miała jakieś uprzedzenia?

- Nie. To zna

czy tak. To znaczy nie wiem. Nie plątaj mnie!- Ostrzegłam.

Przez resztę posiłku nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem. Tak samo w
drodze powrotnej do domu. Zanim tam dotarłyśmy nastał zmrok, więc
powiedziałam tylko dobranoc i poczłapałam skonana do mojej sypialni, aby
zaczerpnąć trochę snu.

background image

17

Rozdział 4

Otworzyłam oczy następnego ranka i westchnęłam. Za nic nie chciało mi się
zwlekać z łóżka, ale w końcu musiałam podnieść swoje szanowne cztery litery.
Poczłapałam na dół i od razu poczułam zapach smażonych jajek na bekonie, które

uwielbiam.

- Hej mamo.-

Przywitałam się.- Co ty tu robisz tak wcześnie na nogach?

- Hej.-

Uśmiechnęła się.- A co nie widać, że przygotowuję śniadanie?

-

Widać i czuć.- Wciągnęłam powietrze.- Nie musiałaś tego robić, sama umiem

sobie przyrządzić posiłek.

-

Domyślam się, że tak. W końcu nie przeżyłabyś tych dwóch miesięcy, gdybyś nie

jadła- zaśmiała się nerwowo.

- Mamo-

jęknęłam.

-

Wiem, ale po prostu chcę Ci to wszystko wynagrodzić.- Spojrzała na mnie ze

smutkiem w oczach.-

Nie byłam dobrą matką. Powinnaś mnie wyrzucić za drzwi, a

Ty zamiast tego poszłaś do pracy, aby opłacić mój pobyt na odwyku. To nie jest

fair!-

Rozpłakała się, więc ją przytuliłam.

-

Życie nie jest fair, pamiętasz? Poza tym niczego nie żałuję. Jeżeli trzeba będzie

zrobię to jeszcze raz.- Próbowałam ją pocieszyć, w czym nie jestem najlepsza,
dlatego dodałam.- Teraz chodź jeść zanim wystygnie.
Przytaknęła tylko głową i usiadłyśmy do stołu.

-

Dziękuję- rzuciła nagle.

- Za co?

-

Za to, że dom jest cały. Sądziłam, że rozwalisz go organizując tu imprezy.

Najwidoczniej się myliłam.
Prychnęłam tylko. Gdyby wiedziała, co tu się działo, cofnęłaby te słowa. Dobrze,
że nauczyłam się, co nieco o majsterkowaniu i drobnych naprawach, inaczej
wszystko wyszłoby na jaw. Pożegnałam się i pognałam do szkoły.

background image

18

Do lunchu czas mijał całkiem spokojnie i szybko. Siedziałam na lekcjach i jak

zwykle udawałam, że słucham nauczyciela. Jedyne, co mnie zdziwiło to brak
obecności Petera.
Może po wczorajszym incydencie wstydzi się przyjść do szkoły?
Wszystko by na to wskazywało, ja też bym się wstydziła.
W stołówce jak zwykle usiadłam na swoim miejscu i przywitałam się z osobami,
których jeszcze dziś nie widziałam.

- Sobota. La Push-

rzucił hasło Mike. Musiałam wyglądać niezbyt inteligentnie ze

zdziwieniem i pytaniem malującym się na mojej twarzy, bo mój kolega zwrócił się

do mnie.-

To jest plaża w rezerwacie. W weekend ma być dość ciepło, dlatego

jedziemy tam surfować. Wchodzisz w to?

-

Spoko, ale od razu mówię, ja nie surfuję.

-

No to nie będziesz sama- odezwała się Angela.- Dotrzymam Ci towarzystwa.

-

Mięczaki- wtrąciła Lauren. Spiorunowałam ją wzrokiem i już miałam coś

powiedzieć, gdy ktoś szarpnął moje ramię. Spojrzałam w górę i zobaczyłam blond
dziwkę, z którą mizdrzył się mój były.

-

Co zrobiłaś Peterowi?- Pisnęła, aż mnie zabolały uszy.

-

Po pierwsze puść mnie, a po drugie sama go zapytaj.

Oczywiście nie zrobiła ani jednego, ani drugiego.

-

Ale ja się pytam Ciebie!- Krzyknęła, a cała stołówka zwróciła wzrok w naszą

stronę, nawet Cullenowie.
Nie wytrzymałam. Nikt nie będzie robić ze mnie pośmiewiska. Wstałam i
spojrzałam na nią zadzierając lekko głowę do góry, bo suka była ciut wyższa ode
mnie, mnie to jednak nie przerażało. Złapałam ją za rękę, którą nadal trzymała na

moim

ramieniu i wykręciła boleśnie, aż blondyna krzyknęła.

-

Mówiłam żebyś mnie puściła- warknęłam.- Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że

jeżeli o coś proszę, to trzeba to zrobić. Rozumiesz?- Kiwnęła głową, że rozumie.

Dobrze.-

A teraz druga kwestia, którą musimy obgadać. Peter dostał to, na co

zasłużył i jeżeli nie chcesz do niego dołączyć to radzę Ci trzymać się ode mnie z

daleka.-

Puściłam jej rękę.- Teraz spadaj stąd, bo przez Ciebie straciłam apetyt.

background image

19

Dziewczyna oddaliła się szybkim tempem. Ja zaś odwróciłam się do swoich
przyjaciół, którzy patrzyli na mnie jakoś tak dziwnie. Wzruszyłam ramionami i
powiedziałam:

-

No co? Należało jej się.

Wzięłam swoje niedokończone jedzenie i wyrzuciłam je, bo naprawdę nie miałam
teraz na nie ochoty i poczłapałam pod salę, w której miała się odbyć następna

lekcja.

Reszta tygodnia minęła bez zarzutów i większych niespodzianek, aż do piątku. Ten
dzień dłużył się niemiłosiernie, każdy wokół chodził podekscytowany jutrzejszym
wyjazdem i cały czas o tym gadali. Miałam tego serdecznie dość i cieszyłam się jak
dziecko, gdy w końcu nadeszła biologia. Stwierdziłam, że już nic strasznego się nie
zdarzy, więc usiadłam w swojej ławce w miarę zadowolona do czasu, aż odezwał
się pan Banner.

-

Elizabeth usiądziesz dziś z Edwardem, ponieważ pracujemy w parach.-

Spojrzałam z trwogą na nauczyciela i nie ruszyłam się z miejsca.- No dalej. Nie
mamy całego dnia, a poza tym Edward nie gryzie.
Powoli wstałam ze swojego miejsca i poszurałam nogami do ławki, przy której
siedział Edward. Wyglądał jak z obrazka, ale pomimo to czułam jakiś niepokój.
Odetchnęłam głęboko i usiadłam nawet nie mówiąc „Cześć”. Co jak co, ale to facet
powinien się pierwszy przywitać, nie? W końcu zwrócił się w moją stronę i tylko
kiwnął głową, ja zrobiłam to samo.

- Elizabeth, E

dward. Oczekuję, że będziecie ze sobą współpracować- zganił nas

nauczyciel.

-

Oczywiście- odrzekł Edward.

Jego aksamitny głos mnie oczarował. Cholera, gdybym stała to pewnie padłabym
na ziemie trupem. Gapiłam się bezwstydnie na niego, dopóki nie spojrzał na mnie.
Jego oczy nie miały takiej samej barwy, jaką widziałam poprzednio. Teraz były
czarne jak węgiel i odbijał się w nich gniew, dlatego szybko odwróciłam wzrok
speszona i zarumieniłam się, a serce zaczęło galopować. Kurwa! Ja, Elizabeth

background image

20

Green, zarumien

iłam się! Takie rzeczy zdarzają się w moim przypadku bardzo

rzadko i na pewno nie powodu jakiegoś faceta. Lecz Edward nie był jakiś tam
facetem. On był kurwa chodzącym Bogiem. Potrząsnęłam głową, żeby się uspokoić
i odgonić od siebie myśli o Edwardzie. Prawie mi się to udało, ale nauczyciel
położył nam na ławce zdechłą żabę i oświadczył:

-

Dzisiaj robimy sekcję zwłok żaby.- Wszyscy jęknęli, ale to nie złamało pana

Bannera.-

Radzę się przyłożyć, bo ocena z tej lekcji będzie brana pod uwagę na

koniec semestru.

Te słowa dały kopa wszystkim i od razu zaczęli się brać do roboty. A ja.. Ja
siedziałam patrząc na żabę przede mną i czułam jak krew schodzi z mojej twarzy, a
w żołądku odbywa się niebezpieczny taniec mojego śniadania. Spojrzałam na

Edwarda, który patrzy

ł na mnie intensywnie.

-

Chcesz zacząć?- Spytał, podając mi skalpel.

Wzięłam go i powoli zaczęłam zbliżać ostrze do żaby, ale gdy byłam milimetr od
niej od razu zamarłam.

- Panie Banner. Lisa chyba nie da rady.-

Usłyszałam mojego sąsiada z ławki.

Skierowałam na niego wzrok, a on uśmiechał się od ucha do ucha. Jego
najwidoczniej ta cała sytuacja bawiła.

- Dam-

syknęłam i przyłożyłam skalpel do skóry, a następnie ją przecięłam.

I to by było na, tyle, jeżeli chodzi o moje stalowe nerwy. Gdy tylko zobaczyłam

wn

ętrzności zemdliło mnie. Szybko wstałam ze swojego miejsca i wybiegłam z

klasy. Będąc na korytarzu łapczywie łapałam powietrze w płuca, aby nie
zwymiotować. Usłyszałam głos nauczyciela mówiący:

-

Edwardzie, idź zobacz, co się z nią dzieje. Jeżeli przyjdzie taka konieczność

zaprowadź ją do pielęgniarki.

- Dobrze.

No pięknie, jeszcze mi tu brakuje Edwarda Cullena.

background image

21

Rozdział 5

Chwiejnym jeszcze krokiem usiadłam na ławce i włożyłam głowę między kolana,
tak jak mnie kiedyś nauczono.

- Lepiej?-

Usłyszałam zmysłowy baryton.

-

Można tak powiedzieć- odparłam i postanowiłam się przekonać czy jest tak, aby

na pewno, dlatego podniosłam głowę. Nie było tak źle, ale nie na tyle dobrze, aby
wstać i spotkać się z biedną żabką.- Daj mi jeszcze minutkę.

- Kobiety-

stwierdził Edward i wywrócił oczami.

-

Ej, czyżbyś miał jakieś „ale” do płci przeciwnej?- Co jak co, ale nikt mi na dumę

wjeżdżać nie będzie. Nagle mnie olśniło i po prostu musiałam podzielić się swoim

odkryciem.-

Jesteś gejem?!- Gdy spojrzałam na Edwarda po tych słowach od razu

ich pożałowałam. Gdyby wzrok mógł zabijać, to leżałabym właśnie trupem.
Wzdrygnęłam się.

-

Moja odpowiedź to podwójne nie- wycedził przez zaciśnięte zęby.

Pomimo tego, że cholernie się go bałam, a serce waliło mi trzy razy szybciej niż
zwykle postanowiłam się z nim podrażnić. Przecież nic mi nie zrobi.

-

Wiesz, mi możesz powiedzieć.- Wstałam czując się już lepiej.- Ja nic nie mam do

homoseksualistów.

Edward zacisnął ręce w pięści, zamknął oczy i zaczął oddychać szybciej. Nie
sądziłam, że tak szybko można go wytrącić z równowagi, a jednak.

-

Czemu wyciągnęłaś takie wnioski?- Zapytał nagle łapiąc mnie w pułapkę nawet

nie wiem kiedy. Stałam teraz przyparta do ściany z jego rękoma po obu stronach
mojej głowy. Gdy mówił, owiał mnie jego słodki, zimny oddech. Czekajcie. Czy
oddech nie powinien być ciepły? Nie miałam czasu się nad tym zastanowić, bo
ponowił pytanie.- Pytałem, czemu tak myślisz?

-

Tak jakoś wyszło.- Wzruszyłam ramionami. Oczywiście kłamałam. Przecież nie

powiem mu: „Jesteś przystojny jak cholera, ugania się za tobą cała żeńska część
szkoły, a ty nic”.

background image

22

-

Nigdy więcej tak do mnie nie mów- powiedział i odsunął się ode mnie.

-

Nie martw się. Nie mam zamiaru w ogóle się do ciebie odzywać- bąknęłam i

poszłam do klasy na spotkanie z żabką.

-

Już dobrze Elizabeth?- Doszedł do mnie głos nauczyciela.

-

Tak, dziękuję.

Spojrzałam na zegarek. Zostało 25 minut do końca lekcji. Gdzie ten czas minął?
Fakt przy Edwardzie traci się rachubę czasu i rozsądek. Wszyscy już skończyli

swoje sekcje, a

ja miałam tylko nadzieję, że nie zostanę po lekcjach. Wzięłam

głęboki oddech i zabrałam się za robotę. Do dzwonka między mną a Edwardem
panowała cisza. Odzywał się do mnie tylko i wyłącznie w spawie naszej pracy, tak
samo jak ja. Denerwowało mnie to, że ciągnie mnie do niego, a tego nie chciałam.
Jednocześnie było w nim coś, czego się bałam. Przeczuwałam, iż ma jakąś mroczną
tajemnicę. Lecz tak mocno jak chciałam ją poznać, to tak samo wolałam tego nie
robić. Przez niego toczyła się we mnie walka z dwoma przeciwnościami. W końcu
postanowiłam go ignorować i omijać szerokim łukiem, tak jak i on to robił. Tak
będzie najlepiej, poza tym nie jest jedynym przystojniakiem w szkole. Na szczęście
z sekcją wyrobiliśmy się do dzwonka i dostaliśmy po piątce, a to dzięki
Edwardowi. Skurczybyk mądry jest, to musze przyznać. W drodze na parking

dopadli mnie znajomi.

-

Jutro spotykamy się o 11 pod sklepem moich rodziców- odezwał się Mike.

-

Pytanie, kto i z kim jedzie? Nie ma przecież sensu, aby ciągnąć wszystkie

samochody-

dodała Jess.

-

Masz rację- wtrącił Ben.- Ja proponuję, aby Jessika, Lauren i Erik pojechali z

Mike’m, a reszta ze mną. Co wy na to?

- Mi pasuje-

powiedziałam. Nie chciałabym jechać z tymi dwoma pseudo

podrywaczami. Wizja przejażdżki z Benem i Angelą była bardziej kusząca. Reszta
kiwnęła twierdząco głowami.- Skoro mamy już wszystko ustalone, to do jutra.-
Pomachałam im i pojechałam do domu.

background image

23

- Hej mamo!-

Krzyknęłam, gdy weszłam do salonu.- Co na obiad? Jestem strasznie

głodna.

- Hej.- Moja rodzicielka wystaw

iła głowę z kuchni.- Na obiad mamy smażoną rybę.

-

A skąd u nas ryba w domu?- Zdziwiłam się, przecież nie było jej w zamrażarce, a

na zakupach tez nie byłyśmy.

-

Szeryf Swan przywiózł.- Na policzki mamy wpełzł rumieniec i wydawała się

jakaś zdenerwowana, gdy to mówiła.

-

Nie denerwuj się, przecież to nic złego, tylko zastanawiam się, co on tu robił.

-

No, bo wiesz, dowiedział się, że jestem w domu i postanowił zajechać i sprawdzić

jak się miewam.
Dopiero teraz zobaczyłam, iż cała kuchnia z mamą włącznie jest w mące.- To miło
z jego strony, a teraz wytłumacz, co tu się stało. Czyżby przeszło tędy tornado?

-

Piekę ciasto.- Naburmuszyła się.

-

Nie mogłaś poczekać? Pojechałybyśmy do sklepu i kupiły gotowe, a tak mamy

więcej sprzątania.

-

Chciałam sama coś upiec. Byłoby głupio gdybym pojechała do Cullenów z

gotowym ciastem-

wytłumaczyła.

-

Jesteś pewna, że chcesz tam jechać? Nie uważam, żeby był to najlepszy pomysł-

jęknęłam.

-

Jeżeli ty mnie nie zawieziesz, to znajdę inny sposób, aby się tam dostać.- Nigdy

nie słyszałam takiej stanowczości w jej głosie.

- Ok.-

Poddałam się. Chyba robię to zbyt szybko, powinnam się jeszcze

potargować. Czego się nie robi dla rodziny.- Tyle, że nawet nie wiem gdzie oni
mieszkają.

-

Ja wiem. Szeryf Swan mi wytłumaczył.

- Skoro tak to

dawaj tę rybę i chowaj ciasto. Przez ciebie mam ochotę na coś

kalorycznego.

Podjechałam razem z mamą pod dom Cullenów. Nie zdążyłam nawet wejść i
rozejrzeć się po ich domostwie, gdy Edward złapał mnie i pociągnął do swojego

background image

24

pokoju. Szok i zdziwienie to ws

zystko, co teraz czułam. Przecież w szkole

ignorowaliśmy się nawzajem. Skąd u niego taka nagła zmiana zachowania?
Miałam wypowiedzieć te pytanie na głos, ale zostałam brutalnie przyciśnięta do
ściany przez ciało młodego Boga. Był tak blisko, że jego zapach jak i obecność
mąciły mi w głowie. Przy nim mój mózg zamieniał się w papkę, a zdolność
mówienia wyłączyła się kompletnie. Patrząc w jego miodowe oczy po prostu się
rozpływałam. Pragnęłam, aby coś zrobił. Dotknął, pocałował, cokolwiek, aby tylko
ugasił ten ogień podniecenia, który wypalał mnie od środka. Edward chyba czytał
w moich myślach, bo dotknął swoją zimną dłonią mego rozgrzanego policzka.
Głaskał go leniwie cały czas utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Powoli,
nigdzie się nie spiesząc schodził ręką w dół. Przyjemne ciarki przechodziły mnie w
miejscach, których dotknął. Torturował mnie i dobrze o tym wiedział. Widziałam
to w jego oczach i w uśmiech, który wpełzł na te idealne wargi. Ręka dotarła do
tali, a moje myśli krążyły tylko wokół tego, aby mnie pocałował. Przyciągnął moje
ciało bliżej swojego.
Pocałuj mnie do jasnej cholery!
Cały czas powoli zbliżał swoje wargi, z których nie schodził ten krzywy uśmiech,
do moich. Był już dosłownie centymetr od celu, gdy nagle usłyszałam jakieś
irytujące dzwonienie. Wszystko znikło, a do mnie w jednej sekundzie dotarło, że to
był tylko sen. Kurwa! Czy ten budzik nie miał, kiedy zadzwonić? Wyłączyłam go,
chociaż prawdę mówiąc miałam nieodpartą ochotę wyrzucić go przez okno.
Zwlekłam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Otworzyłam drzwi, a mrożący
krew w żyłach krzyk, który wydobył się z mojego gardła usłyszało zapewne całe

Forks.

background image

25

Rozdział 6

- Pomocy! Ratunku!-

Darłam się na całe gardło.- Mamo, pomóż!

Usłyszałam jak moja mama biegnie po schodach. W myślach błagałam, aby jak
najszybciej znalazła się koło mnie.

-

Córeczko, co się stało?- Wyglądała na tak przerażoną jak ja.

- Tam.-

Zdołałam tylko wykrztusić i wskazałam palcem ogromnego pająka.

-

To był powód twojego krzyku?- Ledwo spytała, bo próbowała powstrzymać

śmiech.

-

Nie, to ten nagi Święty Mikołaj pod prysznicem- zironizowałam.

Teraz to już moja rodzicielka nie powstrzymywała się i wybuchnęła śmiechem.
Tak, tak śmiejcie się z biednej Lisy.
Czy to naprawdę jest takie śmieszne, że człowiek się czegoś boi? Ok, może lekko
przegięłam, ale ten pająk jest ogromny, włochaty i obrzydliwy. Skurczybyk
spojrzał na mnie (chyba, nie jestem pewna, w końcu pająki mają te swoje dziwne
oczy) i się poruszył. Czyżby wiedział, że pomyślałam o nim tak czy inaczej?

Rac

zej tak, bo powoli zaczął kroczyć w moją stronę. Odskoczyłam z krzykiem.

-

Mamo, błagam zrób coś z nim.- Byłam już bliska histerii.- Nie wiem zabij,

wynieś… zjedz?

- Lisa!-

Upomniała mnie.- Nawet w takim momencie masz ochoty na żarty? A

może nic z tym nie zrobię i pójdę stąd jak gdyby nigdy nic?- Uniosła na mnie brew.

- Ok.-

Podniosłam ręce w geście obronnym.- Tylko pozbądź się go.

-

Zaraz przyjdę.- Wywróciła na mnie oczami i poszła na dół.

Wróciła ze słoikiem w dłoni i jakąś kartką. Już miałam ciętą uwagę na języku, lecz
powstrzymałam się, wiedząc jak to się skończy. Mama podeszła do tego wybryku
natury i przykryła go słoikiem. Następnie wsunęła karteczkę pod spód, pająk uciekł
na boczną ściankę szkła, więc mogła spokojnie unieść słoik i wynieść jego

zawart

ość. Brr. Ciarki przeszły mi po plecach. Podziwiam swoją matkę, ja w życiu

nie znalazłabym w sobie odwagi, aby zrobić coś takiego.

background image

26

Podążyłam za nią do ogrodu znajdującego się na tyłach domu. Musiałam się
upewnić, że zostawi pająka, gdzieś poza moim zasięgiem. Nie zniosłabym drugiego
spotkania z tą kreaturą. Podeszłyśmy, aż na skraj lasu, który otaczał nasz skromny
domek i wtedy Carmen wypuściła to monstrum. Jestem dziś kreatywna w
wymyślaniu nowych nazw na pająka, nie ma co. Zachichotałam sama do siebie.

M

ama spojrzała na mnie jak na wariatkę. Chyba zaczynam nią być. Podoba mi się

pewien niebezpieczny typ o imieniu Edward i dostaję ataku paniki na widok
zwierzaka. Ale czy pająki są w grupie zwierząt? Nie wiem. Z biologii miałam
naciągane trzy. Czas wziąć się za naukę. Kogo ja oszukuje!? Będzie naprawdę
dobrze jak zdam do następnej klasy, tak byłam chętna chłonąć wiedzę.

- Idziesz?

-

Tak, za chwilę.- Ale co ja chciałam zrobić? Aaa, już wiem. Zemsta! Tylko, co by

tu wymyślić? Trybiki w moim mózgu pracowały na zwiększonych obrotach, aż w
końcu dostałam olśnienia. Poszłam na drugi kraniec ogrodu, ponieważ nie chciałam
spotkać Pana P. ponownie. W nocy padało, przez co ziemia była wilgotna.
Kucnęłam i zaczęłam grzebać w niej w poszukiwaniu mojej przyjaciółki Pani M.
Boże, naprawdę wariuję. Dzwońcie po panów w białych kaftanach!
Gdy już znalazłam Panią M. (czytaj dżdżownicę), po wielu trudach i cierpieniach
musiałam się zastanowić jak to rozegrać. I wtedy dopadło mnie pewne uczucie, tak
jakby ktoś mnie obserwował.
Głupia!
Przecież w tych lasach żyją dzikie zwierzęta, a ja wystawiłam siebie jak na talerzu.
Rozejrzałam się ze strachem w oczach po ścianie lasu. Nic nie zauważyłam, ale jak
dla mnie było zbyt cicho. Wolałam nie wywoływać wilka z lasu i biegiem ruszyłam
do domu. Dopiero, jak zamknęłam za sobą drzwi poczułam się bezpieczna. Z
planem poszłam na łatwiznę. Podkradłam się do mamy i wyciągnęłam moją nową
przyjaciółkę wprost pod jej nos. Krzyk, jaki z siebie wydała dziwnym trafem
przypominał mój sprzed paru minut.

-

Zabieraj ode mnie to obślizgłe, wijące się coś!

background image

27

-

Mamo, wstydź się.- Udałam zniesmaczoną.- Nie boisz się włochatego pająka, a na

widok dżdżownicy szalejesz ze strachu.- Teraz to się śmiałam.

-

Wiesz, że z roku na rok coraz bardziej przypominasz swojego ojca- westchnęła.-

Zemsta nie prowadzi do niczego dobrego. Pamiętaj te słowa.

-

Tego pierwszego wcale nie musiałaś mi mówić- powiedziałam przez łzy i

zaczęłam odchodzić.

- Lisa…

-

Szykuj się. Nie mam całego dnia.- przerwałam jej i poszłam do siebie.

Płakałam dopóki nie zabrakło mi łez. Nie chciałam być porównywana do ojca w
żaden sposób. Nienawidzę go, jest złym człowiekiem. Nie jestem taka jak on i
nigdy nie będę. Natura człowieka już niestety jest taka, iż odziedziczasz cechy po

obojgu rodzicach. Gdybym

miała wybór na pewno wybrałabym wszystko, co

związane z moją mamą. Czasu nie da się cofnąć ani wybrać innego rodzica. Ha,
żeby to w ogóle było możliwe.

Pół godziny później podjechałyśmy pod dom Cullenów. Jedyne słowa, jakie byłam

w stanie z siebie wydoby

ć brzmiały:

- Ja pier-do-le.

-

Lisa, język.- Zrugała mnie matka.

- Mam.-

I na dowód, że mówię prawdę wystawiłam go jej.

-

Elizabeth! Czasem ma wrażenie, że masz 10 lat, a nie 17.- Była zła.

- Przepraszam, ale popatrz.-

Wskazałam na budynek przede mną.- Co innego

można powiedzieć widząc ten dom?

-

Ładny, piękny, olśniewający, zdumiewający…- Zaczęła wyliczać.

Dom Cullenów był naprawdę śliczny. Dwupiętrowy i cały pomalowany na biało.
Widać było, że ten, kto go remontował miał gust. Prostota i elegancja. Na dole
znajdował się wielki garaż. Ciekawe ile mieli samochodów? Sądząc po wielkości
tego pomieszczenia i liczbie osób, prawdopodobnie było ich ze 3, albo i więcej. Ja
mogłam tylko pomarzyć o takich luksusach. Taa, definitywnie jestem zazdrosna,

ale kto by nie

był?

background image

28

-

Ok, rozumiem. Idź już- powiedziałam, a mama spojrzała na mnie zaskoczona.

-

Idziemy razem. To by było nie uprzejme z twojej strony, gdybyś nie weszła się

przywitać.- Wysiadła z samochodu i nawet nie spojrzała czy idę za nią, bo i tak
wiedziała, że wygrała. Grr. Jestem zbyt uległa. Podeszła do drzwi i zadzwoniła.-
Rozchmurz się. Chyba nie chcesz ich wystraszyć taką miną?- Walnęłam
najbardziej szeroki, sztuczny uśmiech na jaki było mnie teraz stać.
Nikt nie podchodził do drzwi i nie było nawet słychać zbliżających się kroków. Już
miałam powiedzieć, abyśmy poszły, gdy drzwi otworzyła kobieta, na oko 35 letnia.
Jej uroda była wręcz identyczna jak u jej dzieci. Blada cera, półdługie orzechowe
włosy oraz te same miodowe oczy. Gdyby nie fakt, że wszyscy są adoptowani
dałabym głowę uciąć, że są spokrewnieni. Kobieta uśmiechnęła się ciepło, a radość
bijąca od niej była wręcz zaraźliwa.

-

Dzień dobry. Jestem Carmen Green i przyjechałam się przywitać. To moja córka

Elizabeth.-

Mama wskazała na mnie.

-

Dzień dobry.- To wszystko na co było mnie stać w tym momencie.

- Witam. Wejdzie.-

Kobieta otworzyła szeroko drzwi i przesunęła się abyśmy

mogły wejść- Jestem Esme Cullen. Niestety męża nie ma w domu, jest na dyżurze
w szpitalu. A dzieci też gdzieś wyszły, wiadomo nastolatki nie usiedzą w miejscu.-
Mówiąc ostatnie zdanie spojrzała na mnie.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu i teraz to dopiero opadła mi szczęka. Wnętrze
domu było jeszcze piękniejsze. Jeśli myślałam wcześniej, że to willa, to teraz z ręką
na sercu mogę powiedzieć o nim jak o pałacu. A ja zobaczyłam tylko salon, w
którym białe ściany idealnie komponowały się z nowoczesnymi, ciemnymi
meblami. Naprzeciwko skórzanej kanapy stał ogromny plazmowy telewizor.
Obrazy wiszące na ścianach musiały kosztować fortunę. Mogłabym na nie patrzeć

bez ustanku.

-

Ma Pani bardzo piękny dom- powiedziałam.

-

Dziękuję, ale proszę mów mi Esme.- Zaśmiała się serdecznie.- Chcecie coś do

picia?

background image

29

-

Nie, dziękuję. Przywiozłam tylko mamę i jadę spotkać się ze znajomymi.-

Spojrzałam przepraszająco.- Może innym razem. Nie będzie przeszkadzać, jeżeli
odbiorę ją za jakieś… trzy godziny?

-

Ależ oczywiście, że nie. Nie spiesz się kochanie.- Na te słowa zmiękłam. Co ta

kobieta ma w sobie, iż czuję się przy niej jak w domu?

-

Do zobaczenia później.

Od godziny siedziałam na plaży w La Push i gdyby nie towarzystwo Angeli i Bena
wynudziłabym się śmiertelnie. Niestety przy tej dwójce nieświadomie zakochanych
w sobie ludzi czułam się jak piąte koło u wozu. Czy oni naprawdę nie widzą jak ich

do siebie ci

ągnie? Trzeba by było pobawić się w swatkę. Kłopot tkwi w tym, że

raczej marna ze mnie pomoc w rozwiązywaniu problemów miłosnych.

-

Jak się bawisz Lisa?- Spytała mnie Angela.

-

Mogłoby być lepiej.- Nagle pożałowałam swoich słow. Wyszło na to, iż nie

odpow

iada mi ich towarzystwo. Musiałam się zreflektować.- Jest dobrze dzięki

wam, inaczej już bym zasnęła. No, bo popatrzcie na Mike’a, który próbuje zrobić
coś imponującego, a mu nie wychodzi. Na początku to nawet było śmieszne, ale co
za dużo to nie zdrowo.

-

Taa, tak jest za każdym razem. Pewnie więcej z nami nie pojedziesz.- To było

raczej stwierdzenie niż pytanie.

-

A co powiecie na to, żebyśmy następnym razem wyskoczyli gdzieś razem do

jakiejś knajpki, albo coś?- Kiwnęli głową zgadzając się.- A teraz wybaczcie idę się
przejść.
Normalnie nie było zimno, lecz bryza wiejąca od strony oceanu była chłodna,
dlatego wydawało się, że jest zimniej niż powinno. Doszłam do wniosku, iż
mogłam wziąć dodatkowy sweter, kiedy przeszły mnie ciarki z zimna. Plaża
kończyła się koło wysokiego i stromego klifu. Usiadłam na kamieniu i
wpatrywałam się jak fale odbijają się od skał. Wyglądało to tak, jakby woda chciała
je zmyć, aby utorować sobie drogę, by płynąć dalej. Rozglądnęłam się dookoła i
nie widziałam nikogo. Czy to możliwe abym doszła aż tak daleko? Cóż, w sumie

background image

30

nigdzie mi się nie spieszy, a szum oceanu działał kojąco. Zamknęłam oczy i
zaczęłam wsłuchiwać się w spokojną melodię fal. Wiedziałam, iż znalazłam
miejsce gdzie będę mogła uciec, pomyśleć, schować się i nikt mnie nie znajdzie.

-

Taka dziewczyna jak ty nie powinna sama chodzić w pobliżu lasu.- Ktoś szepnął

mi do ucha, a ja podskoczyłam jak oparzona.- Przepraszam nie chciałem cię
wystraszyć. Jestem Jacob.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam wysokiego chłopaka o urodzie Indianina, długie
włosy miał związane w kucyk, a ciemnobrązowe oczy patrzyły na mnie ze skruchą.

-

Nic się nie stało. Zamyśliłam się.- Posłałam mu uśmiech mówiący, iż się nie

gniewam.- Jestem Elizabeth, ale mów mi Lisa.

-

Więc Lisa, co tu robisz?

- Przyjecha

łam ze znajomymi, aby posurfować. Znaczy, oni surfują, a ja

postanowiłam się przejść. Jeszcze nigdy tu nie byłam.

- Nowa?

- Taa.-

Wzruszyłam ramionami i nagle mi się coś przypomniało.- Czemu

powiedziałeś, że nie powinnam chodzić sama koło lasu?

- W tych la

sach kryje się więcej dzikich zwierząt niż może ci się wydawać. Uważaj

na siebie, nie wiesz, co lub kogo możesz tu spotkać- powiedział z nutą grozy i
tajemniczości, że ciarki przeszły mi po plecach. Co miał na myśli mówiąc „kogo”?
Już miałam zadać pytanie na głos, gdy na jego twarz znów wstąpił uśmiech i
dodał:- Muszę iść. Miło mi było poznać.- Wstał i po prostu odszedł, pozostawiając
mnie z milionami pytań.
Spojrzałam na zegarek i zadziwiłam się. Wyszło na to, że siedziałam tu od ponad
godziny. Czas wracać. Wstałam i szybkim krokiem skierowałam się w drogę
powrotną. Byłam już na miejscu i zobaczyłam, że wszyscy na mnie czekają. No,
prawie wszyscy. Mike jeszcze pływał.

- Idziemy?-

Zapytałam.

- Czekamy jeszcze na Mike’a-

odparł Erik.

Nagle Jessika zaczęła krzyczeć: Mike! On się topi! Pomóżcie mu!
Spojrzałam w stronę, gdzie się znajdował i pomyślałam:

background image

31

Kurwa! I co teraz?

background image

32

Rozdział 7

Wszyscy staliśmy jak sparaliżowani. Chyba nie docierał do nas fakt, że to się dzieje
naprawdę. Ocknęłam się dopiero, gdy Jessika zaczęła już naprawdę świrować.

-

Ruszcie się. Niech mu ktoś pomoże.- Jej piskliwy głos dostał się do moich uszu.

Erik rzucił deskę i pobiegł ratować Mike’a. Ja mogłam jedynie stać i modlić się,
aby oboje wyszli z tego żywi. Pędem rzuciliśmy się w stronę oceanu. Erik tak jak
Mike zniknął pod taflą wody. Jess trzęsła się ze strachu, Angela wtuliła się w Bena
a Lauren stała znudzona. Miałam ochotę jej przywalić. Może nie lubiłam zbyt
mocno Mike’a, ale znałam go krócej i martwiłam się o niego bardziej niż ta suka.
Po chwili spostrzegłam Erika, który ciągnął bezwładne ciało Newtona. Mój oddech
przyspieszył a strach przelał się nową falą po ciele. Wyciągnął go na brzeg.

- Nie oddycha-

powiedział pochylony nad jego ciałem.- Ktoś zna się na pierwszej

pomocy?

Właśnie w takich przypadkach dziękuję mojej matce, za to, że wysłała mnie na
kurs ratownictwa. I choć nie uśmiechało mi się „całowanie” Mike’a, to nie miałam
wyboru. Ludzkie życie jest ważniejsze niż osobiste niedomówienia.

- Ja-

odezwałam się i uklękłam z drugiej strony.

Najpierw musiałam upewnić się, że nie oddycha. Niestety w tym przypadku Erik
się nie pomylił. Następnie sprawdziłam puls. Był, ale zaczynał słabnąć.
Przechyliłam głowę Mike’a do tylu i zaczęłam reanimację. Trzydzieści uciśnięć
klatki piersiowej i dwa oddechy ratownicze. Różnica między manekinem a
prawdziwym człowiekiem była kolosalna, ale nie mogłam się poddać. Wykonałam
te czynności jeszcze trzy razy, aż w końcu Mike zaczął odksztuszać wodę i
oddychać. Ulgę i szczęście, które poczułam szybko zamieniły się w gniew,
ponieważ ten dureń przybliżył mnie do siebie i pocałował, prawie wpychając mi
język do gardła. Walnęłam go pięścią w żebra, aby się oderwać.

-

Umarłem i jestem w niebie.

background image

33

-

Ja bym powiedziała, że nie umarłeś i znalazłeś się w samym środku piekła.-

Walnęłam go w ramię.- Czy ty zdajesz sobie sprawę jak się o ciebie martwiliśmy?
A ty nawet w obliczu śmierci stroisz sobie żarty!- Krzyczałam.

- Lisa…

-

Nie mam ochoty z tobą gadać.- Odwróciłam się w stronę Angeli i Bena.-

Odwieźcie mnie.

-

Ok. A wy zawieźcie Newtona do szpitala, niech go przebadają- odparł Ben.

Ruszyliśmy w stronę samochodu, z oddali było jeszcze słychać podniesiony głos
Jessiki. Biedny Newton, nie tylko ode mnie mu się oberwało.
Całą drogę pod sklep siedzieliśmy w ciszy. Dopiero, gdy wysiadałam Angela
odezwała się:

-

Przykro mi z powodu Mike’a. On już taki jest, po prostu trzeba się do tego

przyzwyczaić.- Widziałam skruchę w jej oczach.

-

Nie musisz za niego przepraszać, to on powinien to zrobić. Nie chcę, aby przez

jego głupotę cierpiał ktoś inny.- Uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwi.

Dopiero pod domem Cullenów zorientowałam się jak wyglądam. Rozczochrane
włosy a w nich pełno piachu. Ubranie wymięte i całe w błocie. Dla zwykłego

obserwatora ten wi

dok może przywodzić tylko jedno na myśl. Dziki seks na plaży.

Nie mam ochoty wracać się do domu, aby zmienić ciuchy, więc niech se myślą, co
chcą. Przeczesałam tylko włosy palcami i zapukałam do drzwi. Z moim pechem
otworzył mi nie kto inny jak… Edward. Zarumieniłam się aż po czubki butów.

- Eee…-

Nie ma co, elokwencją to ja nie świecę.- Mógłbyś zawołam moją mamę?

-

Wejdź.- Patrzył na mnie z rozbawieniem, lecz dostrzegłam tam jeszcze… troskę?

Nie, to nie możliwe. Musiało mi się przewidzieć.

- Nie. To znaczy

, jestem cała w błocie i nie chcę niczego wybrudzić.

-

Przeziębisz się.- Złapał mnie za rękę i wciągnął do środka.

-

Boże, Lisa, co ci się stało?- Nie ma to jak opiekuńcza mama.

-

Nic. Nie martw się o mnie.

-

Komuś się wycieczka udała.- Zachichotał Emmet i puścił mi oczko.

background image

34

-

Zachowuj się- skarciła go Esme i następnie zwróciła się do mnie.- Kochanie,

opowiedz co się stało.
Nie wiem co ta kobieta ma w sobie, ale gdy tak do mnie mówiła po całym mym
ciele rozlała się fala ciepła. Trzeba być ślepcem, żeby nie zauważyć jak bardzo
kochała swoje dzieci. Gdybym nie miała rodziców, to modliłabym się, aby ktoś taki
jak Esme mnie adoptował. Język mi się przy niej rozwiązał i opowiedziałam im
całe zdarzenie.

- Jestem z ciebie taka dumna córeczko.-

Mama miała łzy w oczach.

Spojrzałam na Esme. Uśmiechała się ciepło i w jej oczach również mogłam
dostrzec dumę. Kątem oka patrzyłam na Edwarda. Opierał się nonszalancko o
ścianę i choć jego twarz wyrażała maskę obojętności, w oczach zobaczyłam to

samo, co u jego matki. Pomimo

tego postanowiłam dalej go ignorować.

-

Musimy już iść- stwierdziłam.

-

Och, faktycznie. Dziękuję za gościnę Esme.

-

Carmen, Lisa, jesteście tu zawsze mile widziane.

-

Zapamiętam.- Tak, moja mama nie odpuści żadnej okazji, aby poplotkować.

Wywróciłam oczami i pożegnałam się.
W domu odbyłam długą kąpiel, zjadłam obiad i położyłam się spać.

Obudziłam się dopiero na drugi dzień. Nie sądziłam, iż można tyle spać a jednak.
Po obfitym śniadaniu, pojechałam z mamą na zakupy. W sklepie rozdzieliłyśmy
się. Łaziłam sobie właśnie między półkami, gdy usłyszałam chichot Carmen.
Ciekawość, z kim rozmawia zżerała od środka. Dlatego też zakradłam się na
palcach w miejsce, gdzie mogłam wszystko obserwować bez jakiejkolwiek wpadki.
To, co zobaczyłam przerosło moje wszelkie oczekiwania. Pomiędzy rzędami półek
stała moja mama i komendant Swan. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie
fakt, że moja mama jawnie z nim flirtowała. Skutecznie, muszę dodać. Pan Swan
wpadł jak śliwka w kompot.

- Carmen?-

Spytał i nerwowo przestępował z nogi na nogę.

- Tak?-

Odparła mrugając zalotnie rzęsami.

background image

35

Cała ta sytuacja była tak zabawna, że ledwo tłumiłam chichot.

-

Czy wybrałabyś się ze mną na kawę?- Zarumienił się nie znanym mi do tej pory

odcieniem purpury. Nie sądziłam nawet, że faceci potrafią się rumienić.

-

Oczywiście.- Próbowała ukryć choć trochę entuzjazmu. Z marnym skutkiem.

-

Podjadę po ciebie tak koło 7.

-

Będę czekać.

Rozeszli się a ja analizowałam całą sytuację. Moja mama flirtowała z
komendantem policji. Moja mama umówiła się z nim na kawę, o porze tak późnej,
że powiedziałabym, iż to raczej kolacja. O. Mój. Boże. Postanowiłam udawać
jakby cała ta sytuacja nie miała miejsca. W końcu moja mama nie musi wiedzieć,
że ją podsłuchiwałam. Skończyłyśmy zakupy i wróciłyśmy do domu. Szeroki
uśmiech nie schodził z twarzy Carmen. Świerzbiło mnie niemiłosiernie, aby
zapytać, o co chodzi, ale powstrzymywałam się. Dlatego, gdy zadzwonił dzwonek
do drzwi zerwałam się jak oparzona, aby otworzyć.

-

Witam komendancie. W czym mogę pomóc?

- Ja… ja przy

szedłem do twojej mamy.

-

Proszę wejść.- Wpuściłam go do środka i krzyknęłam do Carmen.- Mamo,

przyszła twoja randka.
Cel zamierzony i trafiony. Szeryf zarumienił się a mama potknęła zbiegając po
schodach i obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem mówiącym: „Porozmawiamy
później młoda damo”. Phi, już się boję. Gdy wychodzili życzyłam im „miłej
zabawy”, przez co znów zostałam obdarzona tym spojrzeniem. Usiadłam sobie
spokojnie na kanapie i włączyłam telewizor. Nagle zadzwonił telefon. Ludzie to
mają wyczucie.

- Halo.-

Odebrałam i spotkałam się z ciszą.- Halo!- Znów cisza, którą przerywał

jedynie oddech osoby po drugiej stronie słuchawki. Wkurzyłam się.- Posłuchaj
perwercie, znajdź sobie inne osoby do dręczenia, bo mnie to nie bawi!-
Krzyknęłam, odłożyłam słuchawkę trochę mocniej niż powinnam i wróciłam do
oglądania telewizji.

background image

36

Trzy tygodnie później leżałam w łóżku i gdybałam nad różnymi sposobami, aby
wymigać się od szkoły. Czemu? Dziś są moje urodziny, o których wie każdy z
moich znajomych. To nie tak, że ich nie lubię. Po prostu nie znoszę tej całej uwagi

skupionej na mnie.

- Wszystkiego najlepszego córeczko!-

Do pokoju wpadła mama z takim impetem,

że umarlaka by obudziła. Teraz wiecie, co mam na myśli.- Moje kochanie kończy
dziś 17 lat. Boże, kiedy to minęło? Jesteś już o krok od dorosłości. Na pewno
niedługo wyprowadzisz się i zostawisz swoją matkę samą.- Gadała i gadała.
Musiałam to przerwać.

-

Mamo! Dzięki za życzenia. Nigdzie się nie wybieram i nie jestem jeszcze taka

stara. Teraz pozwól mi się wyszykować do szkoły.

- Dobrze.-

Starła łzy z policzków.- Jak wrócisz czeka cię niespodzianka.

W szkole było cicho. Zbyt cicho jak na mój gust. Do lunchu nikt, ale to nikt nie
złożył mi życzeń. Były dwie opcje. Pierwsza: zapomnieli. Druga: coś się szykuje.
Osobiście stawiam na drugą, bo pierwsza jest mało prawdopodobna. Oczywiście
nie pomyliłam się. Nie zdążyłam nawet usiąść z jedzeniem, gdy wszyscy chórem
krzyknęli „Sto lat”. Cała stołówka zwróciła się w naszą stronę. Czy oni nie mogli
tego powiedzieć ciszej?
Na środku stołu stało przyozdobione ciasto. Usiadłam.

-

Przepraszamy, że bez świeczki, ale sama rozumiesz- odezwał się Ben.

-

Dzięki. To i tak za dużo. Nie musieliście.

-

Musieliśmy, musieliśmy. Teraz prezent od nas.- Jessika podała mi małe

pudełeczko, owinięte niebieskim papierem.

-

Nie przyjmę tego- zaprotestowałam.

-

Obrazimy się.

Chciał, nie chciał, wzięłam prezent i rozpakowałam go. W pudełku znajdował się
niebieski IPod. Dobrze, że pamiętali, jaki jest mój ulubiony kolor. Różowego bym
nie zniosła.

-

Dzięki.- Tylko tyle zdołałam powiedzieć.

background image

37

Prowadziliśmy luźną konwersację. Szał moimi urodzinami wyparował. Jedyny
namacalny dowód, że je miałam znajdował się teraz szczelnie zamknięty w moim

plecaku.

-

Edward Cullen się na ciebie gapi- wyszeptała w pewnym momencie Jess.

-

I co z tego? Ma oczy, to się gapi.- Wzruszyłam ramionami. Nie mogłam dać po

sobie poznać, że w jakimś stopniu mnie to ruszyło.

-

Ale on pożera cię wzrokiem- pisnęła.

Odwróciłam się w jego stronę i faktycznie patrzył na mnie intensywnie z krzywym
uśmiechem na ustach. Mierzyliśmy się wzorkiem dopóki nie odwrócił się do
rodzeństwa. Moje tętno przyspieszyło, więc wzięłam głęboki oddech.

-

A czy ja wyglądam jak przekąska?- Zwróciłam się do Jessiki.

W tym momencie usłyszałam głośny śmiech. Skierowałam swój wzrok znów na
Cullenów. Okazało się, że to Emmet. Rose walnęła go w tył głowy. Reszta
sztyletowała wzrokiem. Umilkł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przez
chwilę rozważałam nawet opcję, że usłyszał, co mówię, ale to niemożliwe.
Odległość, jaka nas dzieliła była zbyt duża. Nurtowało mnie to. Przecież gdyby,
któreś z nich opowiedziałoby kawał, wszyscy by się śmiali, a te ich wściekłe miny
dały mi do myślenia.
Do końca lekcji i przez całą drogę do domu głowiłam się i analizowałam, co się
dziś wydarzyło. Żadnych wniosków, wiele pytań i ból głowy. To wszystko, co
udało mi się zdziałać. Przez rodzinę Cullenów nabawię się zmarszczek i migreny.

-

Mamo. Jestem już!- Krzyknęłam w progu.- Szykuj mi tabletkę od bólu głowy.

Cisza. Dopadło mnie złe przeczucie, ale zignorowałam je. Może się kąpie albo jest
w ogródku. Weszłam do kuchni i zamarłam. Takiej niespodzianki nigdy bym się
nie spodziewała. Mama leżała na środku kuchni w kałuży krwi. Na ciele miała
mnóstwo ran, prawdopodobnie zadanych nożem. Wyraz jej oczu był pusty. Nie
żyła. Nikt by tego nie przeżył. Wyglądała jak sito. Krzyk ugrzązł mi w gardle. Nie
byłam w stanie zrobić niczego, nawet logicznie myśleć. Ktoś podszedł do mnie od
tyłu, przykładając nóż do gardła. Wiedziałam, że umrę, lecz chciałam wiedzieć z
czyjej ręki.

background image

38

-

Tęskniłem kochanie.- Ten głos rozpoznałabym wszędzie.

background image

39

Rozdział 8

Nienawiść to mocne słowo, lecz skierowane w członka rodziny nabiera zupełnie

innego znaczenia. Taka racja bytu w ogóle nie powinna mi

eć miejsca. Rodzinę

można kochać, szanować oraz uwielbiać, ale nie nienawidzić. Racja, nie ma
ideałów. Ludzie mówią, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, a i
tak cię wytną. Gorzej, jeżeli jej członek nie ogranicza się do zdjęcia, tylko pozbywa
się ciebie w realnym świecie. I teraz niech ktoś mi powie, że moja nienawiść
skierowana do ojca, który właśnie zabił swoją żonę, a moją matkę i przykłada mi
nóż do gardła jest nieuzasadniona.
Owszem Bóg kazał wybaczać, lecz ja przestałam w niego wierzyć patrząc na
bezwładne ciało matki. Nie modliłam się nawet o szybką śmierć, ponieważ to nie
miało sensu.

-

Wiesz Elizabeth, przez te wszystkie lata w więzieniu cały czas o tobie myślałem.

Moja jedyna, kochana córeczka. Planowałem, że gdy już wyjdę na wolność wrócę
po ciebie i oto jestem. Cieszysz się?- Nie czekał aż odpowiem. Dalej ciągnął swój
wywód, a jego głos przyprawiał mnie o mdłości.- Wszystko powinno pójść gładko,
lecz niestety ona nie chciała mi cię oddać. Dlatego musiała zginąć. Uwierz, nie

chcia

łem tego zrobić. Kochałem ją.

- Nieprawda-

zaprotestowałam. Skoro i tam mam umrzeć, to mogę powiedzieć, co

mi leży na wątrobie.

- Prawda.

-

Gdyby tak było, ona by żyła. Ty starałbyś się być lepszym człowiekiem dla siebie

i dla nas. Nie zrobiłeś tego. Wolałeś uciec się do morderstwa niż przyznać przed
samym sobą, że jesteś chory.- Zaśmiałam się.
Oj tak, ta sytuacja zaczynała się robić coraz bardziej komiczna. Nie zależało mi.
Niech się dzieje, co chce.
Odwrócił mnie do siebie przodem nadal trzymając nóż w pogotowiu. Widziałam
złość w jego zimnych, niebieskich oczach. Nic się nie zmienił. Zestarzał się, ale

background image

40

nadal miał ten sam twardy wyraz twarzy. Parę siwych włosów przebijało się przez
krótkie, brązowe włosy, a na twarzy zaczęły pojawiać się zmarszczki. Jedno było
pewne. W więzieniu nie próżnował. Mogłam to stwierdzić po barczystej sylwetce.
Walka z nim, to przysłowiowe porywanie się z motyką na słońce.

-

Zawsze chciałem dla was jak najlepiej- powiedział to lodowatym, wypranym z

emocji tonem.

-

Myślałeś, że jak będziesz kraść i mordować, my będziemy całować cię w pięty?-

Prychnęłam.- Większej głupoty nie słyszałam. Wolałabym mieszkać w kartonie
bądź pod mostem, ale mieć ojca z czystym kontem. Ty nim nie jesteś i nigdy nie
byłeś!- Krzyknęłam.

-

Tak mi się odwdzięczasz!- Również krzyknął, po czym uderzył mnie w twarz.-

Przesiedziałem tyle lat, aby usłyszeć od mojej córki takie rzeczy! Nie różnisz się od

tej suki!-

Wskazał na moją matkę i roześmiał się jak szaleniec.

- Czemu mnie od razu nie zabijesz?

- Nie wiem.

Może czekam aż zmienisz zdanie.- Wzruszył ramionami.

-

Wolę zginąć, niż na ciebie patrzeć- wysyczałam.

Spojrzał mi w oczy. Dostrzegłam w nich mieszaninę uczuć. Poczynając od bólu,
kończąc na szaleństwie. W moich mógł dostrzec strach, to go satysfakcjonowało.
Zamachnął się, lecz w porę odskoczyłam. Adrenalina dała o sobie znać. Czułam się
nabuzowana. Gotowa do walki, jeżeli będzie trzeba. Postanowiłam, że nie poddam
się tak łatwo. Moim priorytetem stało się odejść z honorem. Zrobię, to zarówno dla

siebie j

ak i dla matki. Ona by tego chciała.

Podczas gdy on stał tam lekko zdezorientowany, podeszłam i kopnęłam go w
krocze. Może to było głupie, ale w takich momentach człowiek nie myśli
racjonalnie. Zwinął się z bólu, więc miałam nikłą szansę na ucieczkę.
Oglądaliście kiedykolwiek horror? Jeżeli tak, to zapewne pamiętacie, że ofiary
morderców zazwyczaj kierują się na górę, barykadując się w pokoju. Jakaś część
mojego mózgu pracowała chyba inaczej niż ich, dlatego wybiegłam na zewnątrz.
Fajnie by jeszcze było, gdybym mieszkała w bardziej zaludnionej okolicy, lecz
niestety mój dom stał na szarym końcu. Do jakiegokolwiek sąsiada miałam

background image

41

kawałek drogi, a i samochody nie przejeżdżały tędy za często. Przecież to Forks,
nie ma co się dziwić. Zapewne udałoby mi się uciec, ale pech chciał, iż potknęłam
się. Ironia losu. W innej sytuacji śmiałabym się z tego. Nigdy nie miałam problemu
z koordynacją, a tu… bęc i leżę.
Nie zdążyłam się podnieść, bo ojciec już na mnie usiadł. Zanim go z siebie
zrzuciłam ranił mnie w ramię. Krzyknęłam. Ból był niesamowity. Zauważyłam, że
zamierza się do poprawki, gdy usłyszałam pisk opon. Srebrne Volvo, tak bardzo
znajome, zatrzymało się na podjeździe. Z auta wyskoczył Edward z Alice. Mój
oprawca zerwał się i pobiegł w stronę lasu. Edward podążył za nim, a mi robiło się
coraz słabiej. Spojrzałam na swoje ramię. Obficie krwawiło. Nie przejmowałam się
tym teraz. W tym momencie ważne było, aby nikomu więcej nie stała się krzywda.

-

Edward, nie. On ma nóż.- Głos miałam słaby. Nie usłyszał mnie i zginął za ścianą

lasu.

-

Nic mu nie będzie- odezwała się Alice.

Jej pewność siebie zbiła mnie z tropu. Stała teraz z komórką w dłoni,
prawdopodobnie dzwoniąc po pomoc.

-

Karetka i policja już jedzie. Leż spokojnie i oddychaj. Zaraz będzie po

wszystkim.- Uwierz

yłam jej.

Leżałam na zimnej trawie i starałam się z marnym skutkiem nie odpłynąć.
Rozbudził mnie wystrzał z pistoletu.

- Edward.-

Zerwałam się do pozycji siedzącej i to był błąd. Od razu zakręciło mi

się w głowie.

-

Mówiłam żebyś leżała.- Dobiegł mnie karcący głos Alice.

W tle słychać już było sygnał karetki. Z lasu wyłonił się mój wybawca cały i
zdrowy. Ciągnął za sobą wybryk natury, po którym odziedziczyłam DNA. Ulżyło

mi.

Zabrano mnie do szpitala mimo moich wszelakich protestów. Miałam zaszczyt być

opatr

ywana przez doktora Cullena. Mały włos nie zemdlałam i to nie z powodu

dużej utraty krwi. Uroda Pana Cullena oszołomiła mnie. Wysoki blondyn o złotych
oczach, w których widać było tyle czułości i współczucia. Rozmiękłam. Esme na

background image

42

pewno jest bardzo szczęśliwa ze swoim mężem. Czy to złe, że byłam ciut

zazdrosna?

-

Dobrze się czujesz?- Zapytał doktor.

-

Można tak powiedzieć.- Do końca nie było to prawdą. Wewnętrznie byłam

załamana. Miałam ochotę wrzeszczeć i kopać. Cud, że tego nie zrobiłam.

-

Jeżeli będziesz czuć zawroty głowy lub mdłości, natychmiast zgłoś się do mnie.-

Spojrzał mi w oczy.- Bardzo mi przykro.

- Wiem.

Moja matka była częstym gościem w ich domu. Ona i Esme bardzo się
zaprzyjaźniły. Ciekawa byłam jak to przyjęła.
Po założeniu kilkunastu szwów, przyszedł czas na przesłuchanie, które
przeprowadził ze mną szeryf Swan. Opowiedziałam mu wszystko najdokładniej jak
potrafiłam. Rozpłakałam się przy nim. Rozmawiałam z tyloma ludźmi, a akurat
teraz musiałam się rozkleić. Szeryf Swan był drugą osobą po mnie, która kochała
moją matkę. Może trzy tygodnie to za mało dla niektórych, aby się zakochać. Oni
odstępowali od wszelakich reguł. Zachowywali się jak para nastolatków.
Cieszyłam się ich szczęściem. Niestety widząc łzy w oczach tego człowieka, moje
własne zaszkliły się i tama puściła, wylewając na twarz morze słonych kropel. Były
w nich zawarte te uczucia, które w sobie kłębiłam. Ból, żal, rozpacz i gniew.
Tak. Byłam zła sama na siebie. W kółko powtarzałam w myślach, że gdybym nie
poszła do szkoły i została z nią, wszystko potoczyłoby się inaczej. Mogłabym ją
uratować lub zginąć razem z nią ręka w rękę. Szeryf jakby czytając mi w myślach
powiedział:

-

Lisa, to nie twoja wina. Nie mogłaś nic na to poradzić. Nikt nie potrafiłby tego

przewidzieć. Przestań się obwiniać. Carmen by tego nie chciała.- Złapał moją dłoń
i lekko ścisnął.- Przysięgam ci, iż nie spocznę dopóki ten potwór nie otrzyma
należytej mu kary.

-

Proszę Pana, ja…- Sama nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć.

-

Cii. Już jest dobrze. Odwiozę cię do domu. I mów mi Charlie.

background image

43

Idąc korytarzem spotkaliśmy Edwarda. Chciał ze mną porozmawiać, ale Charlie
mu nie pozwolił.

-

Jest osłabiona i musi odpoczywać. Porozmawiasz z nią kiedy indziej.

W drodze do domu oboje milczeliśmy. No bo, o czym można by tu rozmawiać.
Pożegnaliśmy się i wróciłam do pustego domu.
Będąc w środku rozwalałam wszystko, co wpadło mi w ręce. Musiałam wyładować
całą złość. Zżerała mnie od środka. Tkwiła we mnie jak ostrze noża, które nie
chciało wyjść. Dopiero przewracając dom do góry nogami poczułam się lepiej.
Rozglądnęłam się. Widok nie był napawający optymizmem. Wazony z kwiatami,
talerze, kubki i inne rzeczy leżały teraz na podłodze rozwalone w drobny mak. Nie
przejęłam się tym. Najważniejsze było, aby sprzątnąć krew pozostałą w kuchni.

Za

jęło mi to dużo czasu. Łzy zamazywały obraz i parę razy musiałam zmienić

wodę. W końcu udało się. Za oknami było już ciemno. Śmieszne, iż poczułam
zmęczenie dopiero teraz.
Wzięłam szybki prysznic, uważając na bandaż. Siadając na łóżku miałam ze sobą

album

ze zdjęciami. Na większości z nich śmiałam się szczerze. Czasy, które nigdy

już nie wrócą. Znowu zaczęłam płakać.
Wiecie, co czuje człowiek, tracąc kogoś, kogo właśnie się odzyskało? Pustkę.
Jedyne słowo pasujące do mego stanu ducha. Nic. Otchłań bez dna. Przestałam
czuć. Szczęście, radość i nadzieja stały się dla mnie obcymi, nic nieznaczącymi
słowami. Zostałam sama. Nie miałam nikogo.
Może lepiej byłoby zginąć?- Zapytałam samą siebie w myślach.
W tym właśnie momencie usłyszałam kroki na schodach. Czyżby jednak śmierć
była mi dziś pisana?

background image

44

Rozdział 9

Kroki z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. Na pewno nie była to moja
matka. Ona nie żyje. Ojciec? Też nie. Jest w areszcie, dobrze poturbowany po
spotkaniu z Edwardem. Chyba, że miał siłę i uciekł. Taka opcja też raczej nie
wchodziła w grę. Charlie zapewnił mnie, że jest dobrze strzeżony.
Niespodziewany gość zapukał. Czy mordercy pukają? Raczej nie, dlatego
krzyknęłam:

-

Proszę.

Jakie było moje zdziwienie, gdy w drzwiach zobaczyłam Esme i doktora Cullena.

-

Przepraszamy za najście, ale nikt nie otwierał, więc weszliśmy.- Esme zaczęła się

tłumaczyć.

- Spoko.-

Wzruszyłam ramionami.- Z tego wszystkiego zapomniałam zamknąć

drzwi.

-

Lisa, chcieliśmy z tobą porozmawiać- rzekł doktor Cullen bardzo poważnym

tonem.

Miałam ochotę zacytować królika Bugsa i powiedzieć: „Co jest doktorku?”. W
ostatniej chwili się powstrzymałam.

- O czym?

-

Powiem wprost. Chcemy abyś się do nas wprowadziła.- Zamrugałam

zaskoczona.-

I jeżeli wyrażasz chęć zaadoptujemy cię.

- Ale… ja… nie wiem.

- Kochanie-

Esme samym tym słowem mogłaby mnie przekonać.- Pragniemy ci

pomóc. Wiesz, co się z tobą stanie?- Kiwnęłam twierdząco głową. Albo dom

dziecka albo adopcja. Fajny wybór, nie?-

Jeżeli trafiłabyś do domu dziecka, to by

mi

złamało serce. Polubiłam twoją matkę, a ciebie pokochałam jak własną córkę.

Twoja zgoda bardzo wiele dla mnie znaczy. Uszczęśliwisz mnie.- Uśmiechnęła się
ciepło.

background image

45

Miałam ochotę krzyknąć: Tak! Niestety wyglądałoby to jak czysty akt desperacji,
dlatego uznałam za stosowne słowa:

-

Musze się nad tym zastanowić. Odpowiedź dam jutro.

-

Przyjadę z rana.- Wyrwała się.

- Esme-

upomniał ją mąż.

- No, co?-

Zrobiła minę niewiniątka.

- Nic.

-

To dla mnie naprawdę dużo znaczy Esme i Panie Cullen- wtrąciłam.

- Dla nas te

ż, dlatego przemyśl to dobrze.- Zaczęli wychodzić.- Jeszcze jedno.

Mów mi Carlisle. Dobranoc.

- Dobranoc.

Wyszli, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Widać było, iż zależy im na mojej
zgodzie. Tylko, dlaczego aż tak bardzo? I czemu nagle ludzie proszą abym
zwracała się do nich po imieniu? Dziwne.
Chcę tego. Wiem, że Esme jest wspaniałą kobietą i dobrze się mną zaopiekuje. Jest
jedno „ale”. Edward. Nie chodzi tu o niechęć do niego, a wręcz odwrotnie.
Przyciąga mnie coraz bardziej. Jego tajemniczość nie jest już przerażająca, a
podniecająca. Martwiłam się o niego jak o nikogo przedtem. Boże, gdy zobaczyłam
go, jak wyszedł z lasu miałam nieodpartą potrzebę wtulenia się w niego. Nigdy nie
czułam tego wcześniej i wiedziałam, że przebywając blisko niego skażę się na
cierpienie, ponieważ on tego nie odwzajemnia.
Doszłam do wniosku, iż lepsze jest słodkie cierpienie i możność wpatrywania się w
młodego boga, aniżeli cierpienie i samotność w domu dziecka. Tak więc decyzja
została podjęta.

Z czystym sumieniem i zam

kniętymi drzwiami poszłam spać.

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Po otwarciu ujrzałam rozpromienioną Esme.

-

Dzień dobry. Proszę wejść.- Zaprosiłam ją do środka, nie wiedząc czy jeszcze

śnię czy to jest prawda.

background image

46

-

Witaj Liso. Namyśliłaś się? Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale nie mogłam

już wytrzymać.
Czy mówiłam już, że ta kobieta jest szalona w pozytywnym znaczeniu tego słowa?
Jeżeli nie, to mówię to teraz.

-

Moja odpowiedź brzmi: tak. Mam tylko pytanie. Co na to twoje dzieci?-

Nurtowało mnie to. Zastanawiałam się nad tym. W końcu oni też mają coś w tej

sprawie do powiedzenia.

-

O nich się nie martw.- Widząc moja minę Esme rozwiązał się trochę język.- Ok.

Zdania są podzielone. Ja, Carlisle, Alice i Emmet jesteśmy za twoją adopcją.
Rosalie i Jasper są przeciwni, a Edward jest neutralny.

- Neutralny?-

Wiedziałam, żeby nie oczekiwać cudów, ale sądziłam, iż nie będzie

zadowolony.

-

Z nim zawsze było najtrudniej- westchnęła.- Widzisz on jest raczej typem

samotnika. Jego adoptowaliśmy jako pierwszego i bardzo ciężko przyjął fakt, że do
naszej małej rodziny wstąpi Rose. Od początku nie darzyli się sympatią. Później z
każdym kolejnym członkiem było lepiej.
Esme pomogła mi spakować najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłyśmy w drogę.
Stwierdziła, że nie musimy brać od razu wszystkiego. Na moje pytanie, czemu się
tak spieszy, powiedziała tylko, iż nie chce zostawić mnie samej.
Jadąc znów do tego domu miałam mieszane uczucia. Strach przeplatał się z euforią.
Esme co raz klepała mnie pocieszająco po dłoni, mówiąc, że będzie dobrze.
Będąc w środku zobaczyłam wszystkich. Stali w salonie oczekując mojego
przyjazdu. Spojrzałam na Rosalie. Wtulała się w Emmeta z surowym wyrazem
twarzy. Miałam ochotę skurczyć się do niewidzialnych rozmiarów i uciec jak

najdalej. Jasper obejmowa

ł Alice, która miała wielkiego banana na ustach.

Przestępowała z nogi na nogę jakby nie mogła ustać w miejscu. Edward stał oparty
o ścianę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Jego twarz wyrażała jedynie
obojętność. Carlisle uśmiechał się i to właśnie on podszedł do mnie pierwszy.

- Witaj w nowym domu.-

Przytulił mnie lekko.

background image

47

Alice wyrwała się Jasperowi i podbiegła do mnie rzucając się jak wygłodniałe
zwierze. Mało brakowało a padłybyśmy jak długie na podłogę.

-

Tak się cieszę. Zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami.- Szeroki uśmiech nie

schodził jej z twarzy.
Jej miejsce zajął Emmet, który przytulił mnie aż zabrakło mi tchu, a stopy
oderwały się od podłoża.

-

Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz, młoda.- Puścił oczko, wskazując na

małego chochlika.

- Jest a

ż tak źle?- Zapytałam.

- Gorzej-

odparł. Dopiero teraz zauważyłam, że gdy się uśmiechał miał w

policzkach słodkie dołeczki. Wyglądał dzięki nimi jak mały chłopiec.
Takiego powitania się nie spodziewałam. Wzruszyłam się. Oczywiście reszta
pozostała na swoich miejscach, ale i tak było miło. Blondynka w końcu sobie
poszła mamrocząc coś pod nosem, lecz nie zwracałam na nią większej uwagi.
Powoli każdy skierował się do swoich pokoi. Zostałam ja i głowy rodziny.

-

Pogrzeb i adopcja są w trakcie przygotowań, więc nie musisz się niczym martwić-

powiedział Carlisle.

-

Dziękuję- odparłam przez łzy, które teraz spłynęły mi po policzku. Nikt nigdy nie

zrobił dla mnie tak wiele.

-

Nie ma za co, a teraz leć zobaczyć swój pokój.

Dwa razy powtarzać mi tego nie trzeba. Poszłam za Esme na ostatnie piętro. Na
lewo i na prawo były drzwi. Skierowałyśmy się w lewo.

- To pokój Edwarda.-

Wyjaśniła wskazując drzwi naprzeciwko.

Czy mogłam mieć gorszego pecha niż mieszkać naprzeciwko chłopaka, który mi
się podoba?

Nie odpowiadajcie, to pytanie retoryczne.

Weszłam do pokoju i zamurowało mnie. Piękny, przestronny i urządzony jak reszta
domu. Prosto i ładnie. Wielkie łóżko ze złotą pościelą stało po lewej stronie i
zajmowało 1/3 ściany. Naprzeciwko znajdowała się ogromna szafa. Nie wiem, kto
będzie w niej trzymać ubrania. Jak na moją garderobę była stanowczo za duża. Za

background image

48

oknem rozprzestrzeniał się las. Będę mieć ładny widok z samego rana tuż po
przebudzeniu. Najważniejsze było jednak biurko, na którym stał mój własny

laptop.

-

Nie mogę.- Wskazałam sprzęt znajdujący się na biurku.

Esme machnęła tylko ręką, mówiąc, że to nic takiego. Wchodząc głębiej do tego
pałacu zauważyłam jeszcze jedne drzwi. Za nimi znajdowała się łazienka. Miałam
ochotę piszczeć ze szczęścia. Zamiast tego przytuliłam Esem najmocniej jak tylko
potrafiłam.

-

Rozpakuj się. Jak będziesz czegoś potrzebować daj znać, jestem w pobliżu.

Zajęłam się układaniem wszystkiego na swoje miejsce, a że nie było tego za wiele
w miarę szybko skończyłam. Poczułam ssanie w żołądku. Z pośpiechu nie
zdążyłam zjeść śniadania.
Wyszłam na korytarz. Było cicho i pusto, więc albo śpią albo są zajęci. Nie chcąc
nikomu przeszkadzać zeszłam na dół na paluszkach. Już prawie byłam w kuchni,
gdy usłyszałam głos Edwarda i kogoś jeszcze. Podeszłam najbliżej jak mogłam,
aby podsłuchać i podglądnąć, co się dzieje. Wiem, wścibska jestem.

-

Więc, macie nowego członka rodziny?- Spytała dziewczyna. Z tej odległości

jedyne, co mogłam o niej powiedzieć to, to, że była wysoką, truskawkową
blondynką.

- Tak.-

Słownictwo Edwarda wobec dziewczyn było raczej skąpe.

-

I zgodziliście się na to?- Drążyła dalej.

-

Esme się uparła. Co mieliśmy zrobić? Wiesz jaka ona jest- odpowiedział Edward.

Dziewczyna podeszła do niego i przytuliła się. Nie mogłam nic poradzić na lekkie
ukłucie zazdrości. Na moje szczęście przystojniak nie był z tego gestu zadowolony.
Odsunął się od niej delikatnie, aby jej nie urazić.- Tanya, rozmawialiśmy już na ten

temat.

-

O nią chodzi?- Niedowierzanie czuć było na kilometr.- Edward, ona jest

człowiekiem.

-

Wiem i nie o nią tu chodzi. Dobrze wiesz.

background image

49

-

Chyba nie wiesz, skoro pozwoliłeś wprowadzić się tej dziewczynie do domu

pełnym wampirów.
Wampirów? Te słowo huczało mi w głowie. Nierealne, przecież takie istoty nie
istnieją naprawdę. W filmach czy książkach owszem, ale nie w prawdziwym
świecie. Niestety coś mi podpowiadało, że to prawda.
Wszystkie elementy układanki zaczęły powoli składać się w całość. Blada cera,
kolor oczu, chłód skóry i to, że nigdy nie widziałam, aby jedli czy pili. Mimo braku

pokrewie

ństwa wszyscy byli do siebie podobni. Lecz co ze światłem słonecznym?

Mity wskazują, że ono je zabija. Tak, tylko owe mity mają różną treść i każde z
nich wskazuje co innego. W co wierzyć?
Postanowiłam choć raz zaufać intuicji, która podpowiadała mi:

Zam

ieszkałam w domu wampirów, żywiących się krwią.

Jedynym racjonalnym wyjściem z sytuacji była ucieczka. Zerwałam się na nogi i
zaczęłam biec. Daleko jednak nie dobiegłam, ponieważ para silnych ramion złapała
mnie w pół i zwróciła ku sobie. Ostatnie, co zobaczyłam, to zdenerwowana twarz
Edwarda, potem była już tylko ciemność.

background image

50

Rozdział 10

Miałam dziwny sen. Śniło mi się, iż zamieszkałam w domu z wampirami. Moja
wyobraźnia z każdym dniem staje się coraz bardziej rozległa. Chciałam

zachi

chotać na irracjonalność moich myśli, gdy usłyszałam rozmowę, która jednak

wskazywała, że to nie był sen, lecz rzeczywistość.

-

Edward, coś ty jej zrobił?- To chyba była Alice.

- Nic.

-

Przyznaj się braciszku, że nie mogłeś wytrzymać i w końcu postanowiłeś ją

zjeść.- Zaśmiał się Emmet.

-

Zamknij się.- Po głosie Rose, wywnioskowałam, że jest ostro wkurzona.

-

Kto w ogóle wpadł na pomysł, aby wprowadzić ludzką dziewczynę do waszego

domu?-

To była Tasha, czy jakoś tak.

-

Wiedziałam, iż to się tak skończy.- Znowu odezwała się dziewczyna Emmeta.-

Jak to się stało Edward, że jej nie wyczułeś?

-

Byłem zajęty rozmową.

-

To musiała być bardzo wciągająca rozmowa- zironizowała Alice.

- Zwalcie wszystko na mnie!-

Krzyknął Edward.

-

Przestanie się kłócić!- Uspokoił ich Carlisle.- Lisa już się obudziła.

Skąd mógł to wiedzieć? Przecież nawet nie poruszyłam powieką. Nie było sensu
dalej udawać. Otworzyłam oczy i wstałam, ale chyba trochę za szybko, bo
zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o kanapę i spojrzałam na każdego z
zebranych. Ich miny zdradzały różne emocje: strach, złość i troskę. Czy to
możliwe, aby byli tym, czym są? Czy wampiry potrafią mieć uczucia?

- To prawda?-

Spytałam.

-

Zależy, o co ci chodzi?- Odbił piłeczkę Carlisle.

Tak łatwo, to mnie nie zbędzie. Nie jestem aż tak głupia.

-

Jesteście wampirami.- Teraz bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

-

Skąd te przypuszczenia?- Twarz doktora nie zmieniła wyrazu ani trochę.

background image

51

-

Usłyszałam.- Wzruszyłam ramionami.

-

Niemożliwe.

-

Może nie grzeszę inteligencją, ale na słuch nie mogę narzekać. Nie próbujcie mi

nawet wpierać, że to nieprawda.

-

Skoro już wiesz…- Już? Tak łatwo się poddali? Dziwne.

-

Nie opuścisz nas, prawda?- Esme przerwała mężowi. W jej oczach widziałam

niemą prośbę. Czy chciałam zostać? Ważniejszym pytaniem było, czy oni chcieli
abym została, czy raczej zjedzą mnie, aby zatrzeć ślady. Jakby czytając w moich
myślach dodała:- Chcielibyśmy abyś została.- Spojrzała na resztę.- Większość z nas

chce.-

Poprawiła się.- Nie musisz się nas obawiać. Nie żywimy się ludzką krwią.

Nic ci przy nas nie grozi. Zostań.

-

Muszę to przemyśleć.- Zaczęłam się podnosić, gdy coś nasunęło mi się na myśl.-

Jesteście wampirami, ale nie żywicie się ludzką krwią?

-

Żywimy się krwią zwierząt, co nie oznacza, że ludzka krew jest nam obojętna.

Musisz zrozumieć, iż pomimo naszej diety jesteśmy na nią podatni. Pracowaliśmy
całe lata, aby zbudować w sobie kontrolę nad naszymi drapieżnymi instynktami.-
tłumaczył Carlisle, a ja słuchałam go jak zaczarowana.- Nie jest to łatwe, ale jak

widzisz przy

odrobinie silnej woli i samozaparciu, możemy funkcjonować jak

zwykli ludzie. Czy myślisz, że gdybym żywił się ludzką krwią mógłbym pracować

jako lekarz?-

Kiwnęłam przecząco głową.- Właśnie. Jest nas niewielu. Praktycznie

tylko my i rodzina z Denali. Tanya

jest z tejże rodziny. Reszta nie jest już tak

przyjazna i miejmy nadzieję, że nigdy ich nie spotkasz.

-

To dlatego zachowywaliście się tak normalnie gdy byłam ranna.

-

Jesteśmy również dobrymi aktorami.- Zaśmiał się doktor.- Muszę przyznać, że z

tej próby

moje dzieci wyszły zwycięsko.- W jego głosie brzmiała duma.- Ale staraj

się nie kaleczyć przy nas. Nie wszyscy mają w sobie jeszcze tyle kontroli.

-

Radzę sobie- burknął Jasper.

-

Nie mówię, że nie- powiedział Carlisle po czym zwrócił się do mnie.- Jasper jako

ostatni dołączył do naszej rodziny i jeszcze nad sobą pracuje.

- Och.-

To było wszystko co z siebie wydusiłam.

background image

52

-

Dobrze się czujesz? Całkiem długo byłaś nieprzytomna.

-

Jest ok. Wcześniej miałam lekkie zawroty głowy, ale już przeszły.

-

Jeżeli poczujesz się gorzej zgłoś się do mnie.- Kiwnęłam twierdząco głową.

-

Ja chyba już pójdę- odezwała się Tanya. W ogóle o niej zapomniałam.

Wszyscy poszli odprowadzić ją do drzwi, a ja poszłam do swojego pokoju.
Musiałam to przemyśleć. Głowa rozbolała mnie od natłoku informacji. Cała ta
sytuacja była nierealna, jakby wycięta z jakiejś książki, a ktoś postanowił to
urzeczywistnić. Pal go licho! Chciałam zostać. Nie obchodziło mnie to kim, czy
czym są. Zdążyłam pokochać Esme, a te jej błagalne spojrzenie… Miałabym

wy

rzuty sumienia, gdybym postanowiła odejść. Poza tym wizja domu dziecka

jakoś nie napawała mnie entuzjazmem. Rodzina? Najpierw trzeba ją mieć. Matka
nie żyje, ojciec gnije w więzieniu. Nie mam nikogo. Rodzice mamy również
umarli, gdy byłam mała i nie mieli więcej potomstwa. Sytuacja u mego ojca
przedstawiała się gorzej. Jego siostra trafiła do psychiatryka po tym jak jej brat
dopuścił się morderstwa, a dziadkowie popełnili samobójstwo, ponieważ nie mogli
żyć z myślą jaki jest ich syn. Wychowywałam się w świecie wariatów i
samobójców, chyba dlatego nie dziwi mnie moje postępowanie. Sama jestem jedną

z nich.

Zostaję- pomyślałam i chwilę później drzwi otworzyły się z hukiem.

-

Nawet nie wiesz jak się cieszę, że zostajesz.- Alice porwała mnie w objęcia.

- Dusisz mnie-

wykrztusiłam, a gdy już puściła zapytałam.- Skąd wiesz?

-

A, to ty jeszcze nie wiesz. Każdy z nas ma dar i…

- Alice!-

Przerwał jej Edward.

-

Ma prawo wiedzieć braciszku.- Jej ton głos był słodki, ale w oczach widziałam

irytację.- Prędzej czy później i tak by się dowiedziała.

-

Policzymy się później- powiedział i już go nie było.

-

Jest wkurzony, bo ma dar czytania w myślach…- Spojrzałam na nią zszokowana.

Niemożliwe. W tym momencie chcę zapaść się pod ziemię.- ale, nie potrafi
odczytać twoich.- Ulga wypełniła moje ciało w momencie, gdy coś wleciało do
pokoju, a Alice złapała to bez trudu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że

background image

53

owym przedmiotem była poduszka. Dziewczyna oparła się o nią i kontynuowała
rozmowę.- Ja mam dar przewidywania przyszłości. Niestety, polega on na tym, iż
widzę daną przyszłość tylko i wyłącznie wtedy, gdy ktoś podejmie jakąś konkretną
decyzję. Tak jak na przykład ty. Jasper potrafi kontrolować emocje. Może uspokoić
cię w czasie, gdy jesteś zdenerwowana albo coś. Darem Emmeta jest siła, zaś
Rosalie upór. Natomiast Esme ma wielkie serce, a Carlisle współczucie. To by było
na tyle. Przyzwyczaisz się i jestem pewna, że zostaniemy najlepszymi
przyjaciółkami.- Uściskała mnie i wyszła. Usłyszałam jeszcze jak krzyknęła do
swego brata, że rzucanie poduszką jest raczej słabym pomysłem, aby zrobić jej
krzywdę.
Mieszkanie tutaj robi się coraz bardziej ciekawe. Wampiry ze zdolnościami, a
wśród nich zwykła dziewczyna, która pomimo odporności na psychiczny dar
czytania w myślach jednego z nich, nie jest odporna na jego fizyczne wdzięki.

Ostatni tydzień był katorgą. Pochowałam matkę, a pogoda jakby wiedząc co czuje,
zbuntowała się i lało jak cholera. Nie przejmowałam się tym. Razem z deszczem
spływały moje łzy i nikt ich nie widział. Pogrzeb był skromny i nie było nas dużo.
Tylko ja, moja nowa rodzina i komendant Swan. Nikt mnie nie zaczepiał, nie
przytulał. Nie potrzebowałam tego. Chciałam być sama i uszanowali moją decyzję.
Stałam na cmentarzu w strugach deszczu, a parasolka, którą zostawiła mi Alice
spoczywała w mojej dłoni złożona. Dopiero, gdy ubrania przesiąkły już do końca,
ocknęłam się i postanowiłam wrócić. Mój darmowy prysznic skończył się
zapaleniem oskrzeli i tygodniem leżenia w łóżku. Wynudziłabym się na śmierć,

gdyby nie Emmet i jego charakterystyczne poczucie humoru.

Teraz będąc w szkole żałuję, iż jednak nie mogłam zostać w domu. Te wszystkie
współczujące lub zawistne spojrzenia mnie przytłaczały. Nie miałam siły nawet
walczyć, chociaż słyszałam szepty na swój temat. Nie wszystkie były pochlebne.
Większość ludzi uważała, że mojej matce należał się taki los, ponieważ była
alkoholiczką. Inni zaś zazdrościli mi, że jestem teraz jedną z Cullenów. Nazwisko
nic dla mnie nie znaczy. Dalej jestem tą samą osobą, co wcześniej. Może trochę

background image

54

bard

ziej zamkniętą w sobie, ale nic więcej się we mnie nie zmieniło. Jessika chyba

jednak uważa inaczej. Będąc w stołówce gęba jej się nie zamykała.

- Nie siadasz ze swoimi?

- Nie.-

Moja odpowiedź była krótka, zwięzła i na temat.

- Lisa, opowiedz jak to jest z

nimi mieszkać?- Spytała podniecona.

-

Normalnie, a jak ma być?

-

Będąc pod jednym dachem z Edwardem nie wytrzymałabym. Rzuciłabym się na

niego przy pierwszej lepszej okazji.-

Uśmiechnęłam się pod nosem na jej

oświadczenie, wiedząc, iż obiekt plotek wszystko słyszy. Zaryzykowałam
spojrzeniem w jego stronę i jego zdegustowany wyraz twarzy przyprawił mnie o
głośny śmiech. Spiorunował mnie wzrokiem a ja powróciłam do rozmówczyni,
która robiła to samo- To nie jest śmieszne.

-

Przepraszam, ale on raczej nie byłby z tego zadowolony. Myślę, że jest gejem.-

Wiedziałam, że oberwie mi się za to, ale nie mogłam się powstrzymać. Pamiętam
jak zasugerowałam mu swoją teorię dawno temu i nigdy nie zapomnę rządzy

mordu w jego oczach.

-

Jakoś ci nie wierzę.- Zbyłam ten fakt wzruszeniem ramion.

-

Hej, możemy pogadać?- Powiedział jakiś chłopak kładąc mi rękę na ramieniu.

Spojrzałam w górę. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego uroda. Owszem był
przystojny, ale nie dorównywał Edwardowi. Niebieskie oczy patrzyły na mnie

int

ensywnie, a blond włosy miał ułożone na żel. Nie to, co Edward. Jego włosy

przywodziły na myśl faceta po całonocnym seksie. Seksownie roztrzepane.
Cholera, taki przystojniak do ciebie zagaduje, a ty porównujesz go do młodego
boga siedzącego parę stolików dalej. Uspokój się.-
Skarciłam się w myślach.

- Tak-

odparłam.

-

Wiem, że ostatnio pochowałaś swoją mamę i w ogóle, ale czy nie chciałabyś się

ze mną umówić?- Wyrzucił z siebie szybko.

-

Nawet nie wiem jak masz na imię.- Nie ma co chłopak nie marnuje czasu.

- Jestem John.-

Przedstawił się i wyciągnął rękę, którą uścisnęłam.

-

Lisa. Skoro formalności mamy za sobą, to zgadzam się.- Uśmiechnęłam się.

background image

55

Pogadaliśmy jeszcze chwilę i uzgodniliśmy, co i jak. Musiałam mu także
wytłumaczyć jak dojechać do mego domu. Boże, jak to dziwnie brzmi: mój dom,
który tak do końca nim nie jest. To czy mogę tak w ogóle o nim mówić?
Reszta lekcji minęła spokojnie i o dziwo szybko. Od kiedy oficjalnie zostałam
adoptowana mój samochód poszedł do kasacji i teraz jeżdżę z Edwardem, Alice i
Jasperem. Cisza w aucie była przytłaczająca i dobrze wiedziałam czemu. Nawet
wiecznie gadatliwa Alice siedziała dziś cicho, a gdy podjechaliśmy pod dom zmyła
się szybko ze swoim chłopakiem. Wysiadłam, ale nie doszłam daleko, ponieważ
zostałam przygwożdżona do Volvo.

-

Myślałaś, że ci się upiecze?- Wycedził Edward przez zaciśnięte zęby. Ledwo

hamował złość. Przyznaję, powinnam odpuścić i przeprosić, lecz, od kiedy
zrozumiałam swoje uczucia względem niego nie potrafiłam tego zrobić.
Denerwowanie go stało się moją formą obrony.

- Wiesz, nie jestem dobra w pieczeniu ciast.-

Uśmiechnęłam się słodko. Chłopak

walnął pięścią w dach auta aż zostało wgniecenie.- Co ci ten biedny samochód
zrobił?

-

On nic, ale ty dużo. Czy nie mówiłem tobie abyś nie nazywała mnie gejem? Czy

to naprawdę jest takie śmieszne, że Jessika Stanley przyczepiła się do mnie jak rzep

do psiego ogona?-

Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęliśmy stykać się ciałami.

Jego ciemniejące z każdą chwilą złote oczy i słodki baryton działał na mnie tak jak
nie powinien. Edward schylił się, aby powiedzieć mi coś do ucha. Zadrżałam i
wtedy wyszeptał z nutą grozy.- Nie pójdziesz na tę randkę.
Wkurzyłam się.

-

Nie tobie o tym decydować, czyż nie? Nie jesteś moim ojcem. Mogę umawiać się

z kim zechcę i kiedy zechcę, a tobie nic do tego. Ja przynajmniej kogoś mam, a ty
dalej będziesz sam- wycedziłam. W jego oczach zobaczyłam ból. Odeszłam
szybkim krokiem do domu, a w pokoju dopadły mnie wyrzuty sumienia tak
wielkie, że cały świat przy nich to nic nie warta kropka.

background image

56

Rozdział 11

Nie będę płakać, nie będę płać, cholera nie mogę płakać- powtarzałam jak mantrę.
Pomimo powłoki, jaką się otoczyłam, w środku byłam słaba. I właśnie ta słabość
dała mi się teraz we znaki. Naprawdę nie chciałam go skrzywdzić. W złości ludzie
mówią wiele rzeczy, a później tego żałują. Ze mną jest podobnie. Wkurzył mnie,
więc uderzyłam w czuły punkt. Świadomie, czy nie świadomie, teraz nie ma to
znaczenia. Liczy się tylko obraz Edwarda ze smutnym wzrokiem.
Przypomniało mi się mądre zdanie: „Zawsze ranimy najbardziej tych, na których
nam zależy”.
Ile w tym jednym zdaniu może być prawdy? Wiele, ale jest jedno „ale”. Skąd u
mnie w ogóle taka myśl, że mi na nim zależy? Banalna odpowiedź: czuję, iż mamy
ze sobą coś wspólnego.

Nierealne? A je

dnak. Różnice między nami, można wymieniać i wymieniać. Łączy

nas jedynie poczucie samotności. Mimo tych wszystkich otaczających nas ludzi,
czujemy się samotni. Człowiek ma przyjaciół czy rodzinę, jednak brakuje w jego
świecie bratniej duszy. Kogoś, kto zrozumie nasze problemy, troski czy radości.
Taka osoba kocha nas takimi, jakimi jesteśmy i nie próbuje nas zmienić. Nie

krytykuje, a pomaga.

Rzadko można spotkać takiego kogoś. Widzę, że Alice jest kimś takim dla
Edwarda, ale on, tak samo jak ja, chce mieć się do kogo przytulić. Chce poczuć
prawdziwą miłość.
Moje smętne rozmyślania przerwał ten mały chochlik:

-

Słyszałam, że masz randkę.

- Owszem mam, ale…

- Nie.-

Przerwała mi, pewnie wiedząc, co przyszło mi do głowy.- Lepiej wstrzymaj

się z tym. Edward jest teraz nieco… wzburzony. Pobiegł gdzieś. Nieźle musiałaś
go wkurzyć, ponieważ przez jego głowę przeszło co najmniej dziesięć sposobów,
jak cię zabić i zatrzeć ślady.

background image

57

-

Ała.

-

To raczej mało powiedziane- stwierdziła.- Musimy się streścić, jeżeli chcesz

zdążyć. Strój, makijaż i włosy.
Nie ma co, dziewczyna pomyślała o wszystkim. Niestety spoglądając w moją szafę
nie była zbyt zachwycona.

- No co?-

Spytałam, widząc jak mruży oczy.

- Idziemy na zakupy.-

To powiedziawszy prawie wyniosła mnie z pokoju.

- Gdzie idziecie?-

Zapytała Esme, wychodząc z kuchni. Do moich nozdrzy doszedł

cudowny zapach pieczonego mięsa.- Przygotowałam obiad dla Lisy.

- Pieczony kurczak? Uwielbiam.-

Pognałam do kuchni ile sił w nogach i nałożyłam

swoją porcję na talerz.

-

Skąd wiedziałaś, że to akurat kurczak?- Spytała Esme.

-

Każdy by rozpoznał ten zapach.- Wzruszyłam ramionami.

Jedząc dochodziły do mnie urywki ich rozmowy typu: „Dziwne” lub „Trzeba
powiedzieć dla Carlisle’a ”. Nie rozumiałam, co w tym może być takiego
dziwnego. Ludzkość, po to została wyposażona w te wszystkie zmysły, aby z nich
korzystać. Czyż nie?
Pochłonęłam zawartość całego talerza, aż sama zdziwiłam się, gdzie zmieściłam
tyle jedzenia. Esme nie oszczędzała się w kuchni. Zaczęłam zastanawiać się, jak to
jest możliwe, iż pomimo tego całego wampiryzmu i picia krwi, ktoś taki, jest w
stanie przygotować danie lepsze od zawodowego kucharza.
Niestety nie dane mi było się o to zapytać, bo już siedziałam z Alice w
samochodzie pędząc jak burza w stronę Port Angeles.

-

Gdybyśmy miały więcej czasu, zabrałabym cię na zakupy do Seatle. Jest tam

większy wybór. Co cię właściwie podkusiło, aby umówić się z tym chłopakiem?

- Nie wiem-

odparłam.- Podszedł do mnie i się zapytał. Moja odpowiedź była

raczej sprawą impulsu. Pomyślałam sobie: „Czemu nie. Co ci szkodzi?’ Chyba
dlatego się zgodziłam. Nie rozumiem tylko zachowania Edwarda.

-

Mojego brata nie sposób zrozumieć. A uwierz, spędziłam z nim trochę czasu i

czasem żałuję, że nie mam daru czytania w myślach.- Uśmiechnęła się.

background image

58

- Wiem, i

ż nie przepada za mną, ale jak myślisz… wysłucha choć, co mam mu do

powiedzenia?-

Wolałam zapytać. Alice znała Edwarda o wiele dłużej, niż ja.

-

Trudno stwierdzić.- I tyle z jej pomocy.- Sądzę, że oboje powinniście się dogadać

albo spróbować unikać. Innego rozwiązania nie widzę.
Resztę drogi spędziłyśmy w ciszy, co było trochę dziwne zważając na
entuzjastyczne podejście do życia mojej towarzyszki. Nie wgłębiałam się w jej
troski. Uważałam, że jeżeli chciałaby mi o tym powiedzieć, zrobiłaby to. Nie
należę do zbyt wścibskich osób, choć nie powiem, iż ciekawość nie zżerała mnie
od środka.
Będąc na miejscu dziękowałam Bogu, że mamy ograniczony czas. Latałyśmy od
sklepu do sklepu, a Alice mruczała pod nosem zirytowana. Po godzinie zakupów i
dziesięciu pęcherzach na każdej stopie, byłyśmy w domu. Niestety, nie był mi dany
odpoczynek. Lokówki, prostownice i inne diabelstwa zostawiły ślad na moich
włosach. Czy było warto tak się męczyć? Spoglądając w lustro, stwierdziłam, że
tak. Lekko upięte włosy, delikatny makijaż i zwiewna niebieska sukienka zdziałały
cuda. Wyglądałam po prostu jak dziewczyna. Krucha i skromna. Hmm…
Zastanawiając się, mogłabym przyzwyczaić się do takiego widoku. Tyle, że nie
chcę być postrzegana jako chodzące niewiniątko, skoro nim nie jestem. Czyli, tylko
okazje zmuszą mnie do tak odświętnego stroju.

-

Otworzę!- Krzyknęła podniecona Alice i zbiegła po schodach.

Wzięłam głęboki wdech i podążyłam za nią. W drzwiach stał trochę zmieszany
John. Miał na sobie ciemne jeansy i białą koszulę. Wyglądał nieźle, nawet nie
zwróciłam uwagi na jego nażelowane włosy.

-

Cześć- odezwał się pierwszy, wręczając mi różę.

Miłe uczucie, szczególnie, że to mój pierwszy kwiatek w życiu. Zaczął dobrze,
zobaczymy jak dalej potoczy się nasza randka.

-

Hej. Dzięki.- Posłałam mu promienny uśmiech, po czym zwróciłam się do Alice.-

Mogłabyś wsadzić ją do wody? My już pójdziemy.- Dziewczyna puściła mi oczko i
zaraz jej nie było.

-

Ślicznie wyglądasz.- Komplementów nigdy za mało.

background image

59

-

Ty również wyglądasz nieźle. Mogę wiedzieć, dokąd mnie zabierasz?

-

Myślałem o kinie i kolacji.- Odetchnęłam z ulgą, bo niedawno jadłam i bałam się,

że pójdziemy coś zjeść.

- Mi pasuje.

John naprawdę się postarał. Zabrał mnie na komedię romantyczną i do cudownej
włoskiej knajpki. Przez dwie godziny seansu zdążyłam zgłodnieć, a że nie jestem
wybredna, jeśli chodzi o posiłki, to poczułam euforię na myśl o tych daniach.
W kinie nie mieliśmy okazji porozmawiać, więc postanowiłam zagadać.

-

Opowiedz coś o sobie.

-

A co chciałabyś wiedzieć?- Odbił piłeczkę.

- Zacznijmy od wieku i hobby.-

Temat banalny, ale mówiący najwięcej o

człowieku.

-

Skończyłem osiemnaście lat i jestem w ostatniej klasie. Po szkole zamierzam iść

do uczelni, która da mi możliwość rozwijania się w dziedzinie sportu. Uwielbiam

football i gram

w naszej reprezentacyjnej drużynie…- I w tym momencie się

wyłączyłam.
Sport nie jest moim „konikiem”. Nie widzę w sporcie nic szlachetnego. Dla mnie
football kojarzy się ze zgrają spoconych facetów biegających za piłką i
podstawiających se nogi, jak w przedszkolu. Choć jest na pewno mniej
niebezpieczny od boksu, czy wrestling’u. A może i nie. Jednak niewiedza czasami

jest dobra.

Nagle moje myśli zboczyły z toru o sto osiemdziesiąt stopni. Czy Edward wrócił
do domu? Czy nadal jest na mnie wściekły? Modliłam się w duchu, aby choć mnie
wysłuchał. Nie musi mi wybaczać. Chcę mieć pewność, że gdy wyrzucę z siebie,
co mnie trapi, to poczuję się o wiele lepiej.

- Teraz twoja kolej.-

Biedny chłopak, nawet nie zauważył mojego odlotu.

-

Niedawno skończyłam siedemnaście lat, a moją miłością są książki.- Tak

uwielbiam czytać. Włączam wtedy wyobraźnię, snuję wizję tego, co czytam, a
potem sprawdzam, gdzie jest granica pomiędzy fantazją a rzeczywistością.-
Najbardziej fascynują mnie powieści fantastyczne.

background image

60

-

Hmm… Więc jeżeli zgodzisz się na druga randkę, tym razem zabiorę cię na film

fantasy.-

John uśmiechnął się.

- Jestem za.-

Odwzajemniłam gest.

Dałam mu drugą szansę, ponieważ, mimo, iż jest fanem footballu, to każdy na nią
zasługuje i nie mogę go skreślić za taką błahostkę.
Podsumowując, randka nie była zła. John odwiózł mnie do domu i nawet
odprowadził pod same drzwi. Teraz pozostała kwestia pożegnania.

-

Było… miło.- Odwróciłam się w jego stronę.

- Powtórzymy to?-

Jego głos i postawa wyrażały zdenerwowanie.

-

Chętnie- odparłam, a szeroki uśmiech pojawił się na twarzy chłopaka.

Blondyn powoli zbliżył się do mnie. Z lekką dozą nieśmiałości musnął moje wargi.
Odwzajemniłam pocałunek, ale nie pogłębiałam go. Na to trzeba sobie zasłużyć.

- Do zobaczenia w szkole-

szepnął, odsuwając się.

- Pa.-

Nie był to pocałunek odbierający zdolność mówienia, lecz co więcej mogłam

powiedzieć.
John odjechał, a ja weszłam do domu i od razu naskoczyła na mnie Alice.

- I jak? Opowiadaj.-

Skakała wokół mnie.

-

Nie mów, że nie widziałaś.- Zaśmiałam się.- Było ok.

-

Tylko tyle? Wiesz, wizje ludzi są dość niewyraźne.- Naburmuszyła się i dodała

szeptem:- Jest w swoim pokoju.-

Spojrzałam na nią z prośbą w oczach.- Nie wiem.

On musi podjąć decyzję.
Zanim odeszłam posłała mi pocieszający uśmiech. Sądzę, że jeżeli miałoby się coś
stać, to mogę liczyć na jej pomoc. Westchnęłam i weszłam na górę. Z każdym
krokiem moje serce biło coraz szybciej. Nawet nie miałam przygotowanej
przemowy. Będę improwizować. Zapukałam i nie czekając na zaproszenie
wparowałam do środka.

- Czego?-

Warknął.

-

Cóż za miłe powitanie- zironizował, ale w porę się opamiętałam.- Wiem, że

prawdopodobnie nie chcesz mnie słuchać, ale przyszłam przeprosić.

background image

61

Edward uniósł swoje idealne brwi do góry i założył ręce na klatce piersiowej, która
była… naga. Mój Boże, on był bez koszulki. Jezu, co za mięśnie. Maryjo
przenajświętsza, idealnie płaski brzuch i ta charakterystyczna litera v kończąca się
głęboko w spodniach. Nie wiem, ile razy jeszcze wymieniłam imiona świętych, ale
było tego sporo. Gapiłam się bezwstydnie na te chodzące cudo i odebrało mi
mowę.

-

Więc?- Wampir wyrwał mnie z transu.

-

Co? A tak. Przepraszam. Nie chciałam… to znaczy… zrobiłam to nieświadomie

i… i jest mi przykro-

jąkałam się. Wzięłam głęboki wdech.- Zrozumiem, jeżeli mi

nie wyb

aczysz. Chciałam, abyś wiedział.

-

Wybaczę.- Spojrzałam z nadzieją w te złote oczy.- Ale na nic więcej nie licz. Nie

staniemy się przyjaciółmi. Ignorujmy się wzajemnie. Tak będzie lepiej dla

wszystkich.-

Zamiast cieszyć się z tego, było mi smutno. Nie sądziłam nawet, że mi

przebaczy, lecz gdzieś głęboko w sercu miałam nadzieję na polepszenie naszych
stosunków. Myliłam się.- Nie rozumiem jednego. Dlaczego, wiedząc czym
jesteśmy, nie uciekłaś z krzykiem?

- Ufam wam.

-

Nam nie powinno się ufać- zripostował.

-

Wiesz, czego boję się najbardziej?- Spytałam.

- Nie.

-

Tego, że gdy spadnę, nie będzie w pobliżu nikogo, kto pomógłby mi się podnieść.

- Nie rozumiem.-

Po jego minie widziałam, że to prawda.

-

Przeraża mnie samotność. Myśl o tym, że nie będzie koło mnie kogokolwiek,

napawa mnie lękiem. Chcę mieć pewność, iż w każdej chwili ktoś wyciągnie do
mnie pomocną dłoń. Że jakaś osoba o mnie myśli. Bez siebie nawzajem, nie
jesteśmy nic warci- wyszeptałam i wyszłam.

background image

62

Rozdział 12

Ostatnich parę miesięcy było w miarę normalnych. Szkoła, dom i regularne badania
Carlisle’a. Choć już na początku stwierdził, że nic mi nie dolega i mam po prostu
bardziej rozwinięte zmysły, wolał mieć mnie pod stałą obserwacją. Nie miałam nic
przeciwko, póki nie kuł mojego ciała igłami. Co niestety zdarzało się raz w
miesiącu, aby zrobić morfologię. Ble. Nie lubię niczego związanego ze

strzykawkami i pobieraniem.

Wracając do tematu, prowadziłam zwyczajne życie typowej nastolatki i nadal tak
jest, choć jeden dzień, a raczej wieczór sprawił, że wzbogaciło się ono o jedną
osobę więcej, a o jedną ubyło.

***

Wszystkich ogarnął szał świątecznych zakupów. Alice już na początku grudnia
planowała, kupowała i wciągała w swoje szaleństwa. Nie przeszkadzało mi to,
ponieważ uwielbiam święta. To jest ten czas, w którym każdy się jednoczy, a o
dostawaniu prezentów nie wspomnę. Nadal chodziłam z Johnem i było nam razem
dobrze. Czy istniało między nami jakieś silniejsze uczucie? Z mojej strony, nie.
Wiem, iż to samolubne, ale on też nie powiedział, że mnie kocha, więc wyrzuty
sumienia równały się zeru.
Tydzień przed Bożym Narodzeniem miałam już wszystko pokupowane dzięki
małemu chochlikowi. Szkoda tylko, że nie mogłam sprawić sobie nowych nóg.
Kino z Johnem było już czystym relaksem i izolacją od tej całej gorączki
świątecznej.

- Idziesz do kina-

stwierdziła Alice. Już się nawet przyzwyczaiłam do tego, iż

wszystko wie.

-

Nie chcę znać tytułu filmu- powiedziałam od razu.

Wadą w całym tym jej przewidywaniu przyszłości był fakt, że paplała, co, jak i

gdz

ie, psując mi niespodzianki. Dlatego obrałam taktykę szybkiego reagowania.

-

Jeszcze z tobą nie zerwał?- Zakpiła Rosalie.

background image

63

-

Najwidoczniej nie jestem taka straszna, na jaką wyglądam.- Uśmiechnęłam się

sztucznie.

- A jak tam sprawy… no wiesz.-

Emmet poruszył sugestywnie brwiami.

Przez cały czas pobytu w tym domu, zastanawiam się jak te sprzeczne charaktery
wytrzymują ze sobą pod jednym dachem.
Gdybym powiedziała coś w stylu: „Nie twój interes”, pomyślałby, że ja i John
zachowujemy się jak para niewyżytych króliczków. Musiałam wybrać inną taktykę.

- Nic nie mów, Em-

udałam wielki żal.- Wiedziałeś, że nawet w wieku osiemnastu

lat, można stać się impotentem? Masz wielkie szczęście, że cię to nie dopadło.

- Nie mówisz serio.

-

Jasne, że nie, kochanie- odezwała się Rose.- Ona pewnie czeka aż do ślubu, lecz

nie chce się przyznać.

-

Rozgryzłaś mnie.- Teatralnie westchnęłam.

Chyba nabrali się na tę teorię, bo nikt się więcej o nic nie zapytał. Dla mnie było
wszystko jedno, co myślą. Nie miałam zamiaru zwierzać się z mojego życia
seksualnego, nawet, jeżeli takowego nie posiadam. Po całej aferze z Peterem, wolę
poczekać, niż rzucać się do pierwszego lepszego łóżka.

-

Carlisle ma dziś nocny dyżur w szpitalu. Ja, Esme, Jasper, Emmet i Rosalie,

jedziemy na polowanie-

wytłumaczyła Alice.

- A Edward?-

Zapytałam.

-

Był wczoraj.

Z jednej strony poczułam ulgę, że gdy wrócę do domu, to ktoś w nim będzie. Lecz
z drugiej czułam zdenerwowanie. Ignorowanie osoby Edwarda przychodziło mi z
trudem. Miałam nieodpartą chęć rozmowy z nim. Jemu wychodziło to idealnie.
Praktycznie spędzałam z nim czas tylko w drodze do szkoły i na lekcji biologii. Ta
cisza pomiędzy nami przytłaczała. Ciężko jest milczeć, gdy chce się tyle
powiedzieć. Byłam już na granicy cierpliwości. Mało brakowało abym wybuchła.
Jeszcze tego nie zrobiłam, na szczęście.
Zaplanowałam sobie, że po powrocie z randki od razu zaszyję się u siebie w pokoju
i nie wyjdę bez konkretnej przyczyny.

background image

64

John jak zwykle punktualny zabrał mnie tym razem na komedię romantyczną.
Mieliśmy ustalony grafik. Raz horror, raz sensacja, a innym razem zupełnie coś
innego. W ten sposób każdy miał to, czego chciał, bez zbędnych kłótni. Rzadko
kiedy dochodziło do konfrontacji. Potrafiliśmy pójść na kompromis, do czasu.
Wyszliśmy z sali i natknęliśmy się na Jessikę i innych. Przyznaję się bez bicia, iż
trochę ich ostatnio zaniedbałam, ale jako dziewczyna futbolisty miałam niestety
swoje nudne obowiązki.

-

Lisa, to ty jeszcze żyjesz?- Spytała Jess z sarkazmem, którego muszę przyznać,

nauczyła się do perfekcji.

-

Jak widać jeszcze oddycham- potwierdziłam.

-

Może pójdziemy gdzieś razem?- Mike otoczył mnie ramieniem.

Jeżeli jego słowa miały drugie dno, to tego nie wyczułam. John chyba jednak tak.

-

Nie wiem, czy zauważyłeś geniuszu, ale ona jest ze mną- wycedził.

-

Spoko, miałem na myśli całą paczkę- bronił się Mike.

Nigdy nie widziałam swego chłopaka równie wściekłego, jak był w tym momencie.
Kazał dla Mike’a zabrać rękę ze mnie. W jego oczach ujrzałam furię.
Zastanawiałam się, jakim prawem się tak złości. Gdy tamci odeszli, spytałam się o

to.

-

Jesteś moja dziewczyną!- Krzyknął.

-

Owszem, ale nigdy nie mówiłam, że jestem twoją własnością!- Również

wybuchłam.- Przecież Mike nie robił nic złego.

-

Przystawiał się do ciebie, a ty mu na to pozwalałaś.

Ta rozmowa zmier

zała do nikąd. Nie było sensu się kłócić, szczególnie o coś tak

nieistotnego.

- Wcale nie. Koniec tematu-

ucięłam.

-

Też uważam, że to koniec, ale nas!- Wykrzyczał i poszedł.

Zostawił mnie samą na pastwę losu. Co za dupek. W każdej sekundzie narastała we

m

nie złość. Musiałam sobie teraz znaleźć transport do domu. Nie miałam komórki,

aby zadzwonić. Jedyną szansą było odnalezienie Jessiki i reszty. Wyszłam przed

background image

65

budynek i zauważyłam samochód Johna. Nie było go w nim, ale teraz nie
obchodziło mnie gdzie jest i co robi.
Zaczęłam krążyć po uliczkach Port Angeles, lecz bez większego rezultatu. Nie
chciałam zagłębiać się za bardzo, bo nie znałam dobrze tego miasta. Zaglądnęłam
więc w znane mi miejsca i nic. Byłam już w skrajnej desperacji, aby zajść do
jakiegoś sklepu i zadzwonić do Edwarda. Oczami wyobraźni widziałam jego
kpiące spojrzenie. Chciałam zawrócić, ponieważ aktualnie przebywałam na
obrzeżach miasta, gdy usłyszałam krzyk.
Nie był to zwykły krzyk, taki, jaki człowiek wydaje z siebie, gdy widzi pająka, albo
coś go wystraszy. Ten mroził krew w żyłach i przyprawił mnie o nieprzyjemne
ciarki idące wzdłuż kręgosłupa. Ktoś darł się jakby był zdzierany ze skóry żywcem.
Chciałam uciec, lecz w tym krzyku brzmiała znajoma nuta. Moje nogi zamiast
stąpać w przeciwnym kierunku, skierowały się do źródła dźwięku.
Nie myliłam się. Osobą, która krzyczała był John. Jego bezwładne ciało
spoczywało w ramionach faceta, który wysysał z niego ostatnie krople życia. Nigdy
nie widziałam wampira w akcji, aż do teraz. Wiedziałam jedno, że jeżeli przeżyję,
w co wątpię, to nie chcę więcej nic takiego oglądać.
Mężczyzna uniósł na mnie wzrok. Nie był poplamiony krwią, wokół też jej nie
widziałam. Pomimo późnej pory zauważyłam jego oczy. Czysty szkarłat porażał
swoją intensywnością. Patrząc w nie, miało się wrażenie przytłaczającej z każdej
strony czerwieni, tak jakbyś tonął, lecz nie w błękitnym oceanie, a morzu krwi.
Wampir uśmiechnął się. Mój mózg krzyczał: ”Uciekaj”, ciało nie słuchało. Byłam
jak sarna patrząca w reflektory samochodu i niepotrafiąca się ruszyć. Śmierć śmiała
mi się w twarz, a ja stałam jak posąg czekając na nią. Właśnie wtedy ktoś stanął
przede mną.

- Edward?-

Wyjąkałam, będąc w szoku.

- Uciekaj-

nakazał, ale nie zrobiłam tego. Czułam się jak we śnie. Ciężka i ospała.-

Powiedziałem, uciekaj!- Krzyknął.

background image

66

Obudziłam się z transu. Odwróciłam się i pognałam przed siebie, aż znalazłam się
w przytulnym pomieszczeniu Volvo. Myśli i pytania zbombardowały mój umysł.
Czy John żyje? Co się teraz tam dzieje? Czy Edward wyjdzie z tego cało?
Nogi świerzbiły by wysiąść i się dowiedzieć. Ręka sięgnęła klamki w momencie,
gdy Cullen wsiadł.

-

Gdzie się wybierasz?

-

Już nigdzie.

Całą drogę do domu przebyliśmy w milczeniu. Bałam się odezwać. Znając jego,
był zły i nie chciałam dolewać oliwy do ognia. Będąc na podjeździe nie wysiadł
razem ze mną.

-

Idź do domu. Zaraz przyjdę.

Nie protestowałam i posłusznie wykonałam polecenie, co jest w moim przypadku
dość dziwne. Poszłam prosto do swego pokoju i wzięłam prysznic. Dopiero stojąc

pod strumieniem

gorącej wody wszystkie wydarzenia wieczoru wróciły do mnie.

John nie żyje i to moja wina. Gdybym nie pokłóciła się z nim, wrócilibyśmy cali i
zdrowi do domu. Mogłam jedynie płakać, a gdy już ostatnia łza dzisiejszego
wieczoru spłynęła wraz z wodą, zeszłam na dół.
Edward siedział przy pianinie i grał. Nie znałam się na muzyce klasycznej, więc nie
wiedziałam, co to za utwór. Przysiadłam się do niego, a on przestał uderzać
palcami w klawisze. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, musiałam ją przerwać.

-

Nie żyje- stwierdziłam.

- Tak.

-

I co teraz? Jak to wszystko wyjaśnić? Byłam z nim, wróciłam z tobą, a jego ciało

leży w jakimś obskurnym zakamarku.- Zaczynałam popadać w panikę, przecież
policja będzie węszyć.

-

Nie znajdą jego ciała. Spaliłem je.- Spojrzałam na niego z wyrazem szoku i

niedowierzania.-

Musiałem. Nie mogłem ryzykować. Zawsze się tak robi. Dla

policji powiesz, że… No właśnie, co się stało?
Opowiedziałam mu, nie pomijając niczego. Ustaliliśmy, że mam powiedzieć
wszystko zgodnie z prawdą do momentu kłótni i rozstania. Potem będę musiała

background image

67

zmyślić, iż zadzwoniłam po Edwarda i wróciliśmy do domu, nie wiedząc, co się
stało z Johnem.

- To moja wina.-

Znowu o mały włos się nie popłakałam.

- Nie, nieprawda.-

Może to głupie, ale uwierzyłam mu.

-

Śledziłeś mnie?- Te pytanie nurtowało mnie od początku, bo jakim innym

sposobem znalazł się tam tak szybko.

- Tak-

odpowiedział.- Musimy cię chronić. Teraz jesteś jedną z nas.

Czułam, że tak jest. Już nie musiałam się bać.

-

Naucz mnie grać- poprosiłam.

***

Edward nie tylko nauczył mnie grać, ale również wyjaśnił cały ten wampirzy
mechanizm. Zrozumiałam, że życie jest ruletką. Na kogo wypadnie, na tego bęc.
Każdy może kiedyś być w takiej sytuacji i musimy ten fakt zaakceptować. Prawo

silniejszego. Tak jak

lew poluje na zebrę, tak wampir poluje na człowieka. Na

szczęście są Cullenowie. Przy nich czuję się bezpieczna. Sprawa śmierci mojego
byłego chłopaka stanęła w martwym punkcie. Nie obwiniałam się już za śmierć
Johna, choć dalej czułam, że mogłam coś zrobić, aby temu zapobiec. Było mi źle,
że w ostatnich chwilach jego życia, kłóciliśmy się. Ja i Edward staliśmy się
przyjaciółmi, choć nie ukrywam, iż wolałabym coś więcej.
Wszystko idzie do przodu. Teraz każdy żyje przyjazdem córki szeryfa Swana,

niejakiej

Belli. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że mam złe

przeczucia z tym związane. A może nie będzie tak źle?

background image

68

Rozdział 13

-

Emmet, coś ty taki dzisiaj nabuzowany?- Spytałam.

Jakby czekając aż zadam te pytanie, chłopak uśmiechnął się i powiedział:

-

Zdradzę ci mój sekret, ale musimy się oddalić, aby nikt nas nie słyszał.

Wskoczyłam mu na plecy i pognaliśmy w głąb lasu na bezpieczną odległość.
Polubiłam ten sposób transportu. Wtedy czuję się wolna, choć wiatr robi z moich
włosów siano, to i tak warto.

-

Mów szybko, nie chcemy się spóźnić do szkoły- ponagliłam.

-

Jasper już od ponad tygodnia nie był na polowaniu.- Stwierdził fakt dla mnie

rzeczywisty.

-

No i co z tego? Jeżeli podnieca cię fakt, że jest większa możliwość, iż się na mnie

rzuci, to jesteś wredny.

-

Tobie nic nie zrobi, ponieważ się przyzwyczaił, ale wiesz, w szkole jest pełno

dzieciaków…-

Chyba zaczynałam się domyślać, do czego zmierza.

-

Zakład?- Chciałam się upewnić.

-

Stawiam pięć dolców.- Uniosłam na niego brew.- Dobra, dwadzieścia, że dziś nie

wytrzyma.

Miałam ciężki orzech do zgryzienia. Zazwyczaj, gdy zakładałam się z Emmetem,
wygrywałam, lecz Jasper jest najsłabszym ogniwem w rodzinie, więc moje szanse
maleją. W ogóle zaczynam się zastanawiać, co on chce osiągnąć poprzez tak długi
post. Dopóki nie dobiera się do mojej szyi, jestem w stanie zaakceptować

wszystko.

-

Ja sądzę, że da radę. Umowa stoi. Em, po co te tajemnice? Jestem pewna, iż Alice

i tak już o tym wie.- Chłopak tylko wzruszył ramionami.
Wróciliśmy do domu. Na podjeździe już na nas czekali, oczywiście
zniecierpliwieni. Rose pogoniła swego męża, aby wsadził swoją szanowną dupę do
Jeepa i odjechali. Nigdy nie zapomnę mojej miny, gdy dowiedziałam się, że oni

background image

69

oraz Al z Jasperem, kilkakrotnie brali ślub. Pozory muszą być, ale czy im się to nie

nudzi?

-

Gdzie byliście?- Zapytał Edward, otwierając mi drzwi jak na prawdziwego

dżentelmena przystało.

- Na spacerze-

odpowiedziałam krótko. Nawet, jeżeli chciał drążyć ten temat, nie

zrobił tego.
W drodze do szkoły, Alice nie zamykała się buzia. Najpierw rozwodziła się nad
córką szeryfa, która ma dziś dołączyć do nas w szkole, aby swoje trajkotanie
zakończyć hasłem:

- Lisa, w tym tygodniu jedziemy na zakupy.

- Nie-

zaoponowałam. Kocham ją jak siostrę, naprawdę. Niestety, wizja zakupów z

tym wulkanem nieograniczonej energii, nie należy do najprzyjemniejszych.

- Jeszcze zmienisz zdanie.-

Uśmiechnęła się chytrze.- I nie próbuj szukać ratunku u

Edwarda. Już za często ciebie krył.

Cholerny chochlik-

pomyślałam.

Z każdym z Cullenów miałam odmienne relacje. Em i ja oddawaliśmy się
przyjemnościom takim jakim są zakłady i gry. Stosunki z Rose pozostały na tym
samym poziomie, zresztą tak jak z Jasperem. Carlisle i Esme, wspaniale
wywiązywali się z roli rodziców. Z Alice mogłam porozmawiać o wszystkim i
byłam jej osobistym manekinem. Jednak najlepiej czułam się z Edwardem. Każdą
wolną chwilę spędzaliśmy razem. Chronił mnie skutecznie przed swoja siostrą i
dawał mi oparcie. Choć bolało mnie, że nie będzie z tego nic więcej, nie

nar

zekałam. Brałam to, co było mi dane. Cierpiętnica, oto, kim jestem.

Masochistka też brzmi dobrze.
Będąc już w szkole, każdy porozchodził się w swoją stronę. Ja miałam akurat
znienawidzony przeze mnie angielski. Trzeba zacząć od tego, że nie przepadam za
żadnym przedmiotem.
Usiadłam w pierwszej ławce, jak zwykle sama. Od czasu mojego wstąpienia do
rodziny Cullenów i tej całej akcji z zaginieniem Johna, ludzie traktują mnie jakbym
miała syfilis lub coś w tym rodzaju. Mniejsza o to. Dzieciaki powoli zaczęły się

background image

70

schodzić szeptając i chichocząc pod nosem. Nie zwracałam na nich uwagi.
Obojętność, stało się moim drugim imieniem. Wraz z nauczycielem weszła drobna,
wystraszona brunetka. Rozejrzała się po klasie swoimi wielkimi brązowymi oczami
i lekko zarumieniła. Była ładna. Oczywiście nie gustuję w tej samej płci, ale jako
kobieta, potrafię obiektywnie ocenić urodę. Od nowej emanowała subtelność,
delikatność i niewinność. Zaczęłam jej współczuć. Jeżeli moje przypuszczenia, co
do jej osoby są słuszne, przez jakiś czas będzie musiała się męczyć z męską jak i
żeńską częścią naszej szkolnej populacji. Oczami wyobraźni widziałam Mike’a
ostrzącego na nią pazurki, a Jessikę zazdrosną o jej wdzięki.

- Is

abello, usiądziesz z Elizabeth- powiedział nauczyciel.

- Bella.- Popraw

iła go i posłusznie usiadła na wskazanym jej miejscu.

- Hej, jestem Lisa.-

Uśmiechnęłam się.- Też nie lubię, gdy zwracają się do mnie

pełnym imieniem.

-

Bella, ale to już wiesz.- Odwzajemniła uśmiech.

Sytuacja była trochę niezręczna. Nie należę do osób łatwo nawiązujących nowe
znajomości. Na szczęście ciszę między nami przerwał pan Wilson.

-

Za tydzień na swoim biurku widzę eseje na temat „Rozum i serce – dwa sposoby

pojmowania świata.” Myśl macie rozwinąć w odniesieniu do „Dumy i

uprzedzenia”-

jęknęłam. Bardziej od angielskiego, nie lubiłam czytania lektur.-

Pracujecie w parach. Waszymi partnerami są koledzy bądź koleżanki z ławki.

Teraz przechodzimy do tematu lekcji.

-

Czytałaś?- Spojrzałam na brunetkę z nadzieją.

-

Wstyd się przyznać, ale jakieś milion razy.- Jej policzki znów pokrył rumieniec.

-

Dzięki ci Boże.- Odetchnęłam z ulgą. Niestety nie mogłam zwalić na nią całej

pracy.-

Ja stanęłam w połowie. Dziś przemagluje resztę, aby nie być bezużyteczną i

jutro mogłybyśmy wziąć się do pracy. Co ty na to?

- Ok. U ciebie czy u mnie?-

Zapytała.

-

Jeżeli nie masz nic przeciwko, u ciebie.

-

Czy pierwsza ławka chciałaby się podzielić z nami jakimiś spostrzeżeniami?

Obie pokiwałyśmy głową na nie i zajęłyśmy się w końcu lekcją.

background image

71

Do lunchu nie miałam już lekcji z Bellą. Idąc korytarzem, na każdej przerwie dało
się słyszeć szepty, w których w kółko padało jej imię. Jak zwykle, z resztą
Cullenów szliśmy w stronę stołówki. Wchodziliśmy parami, choć nie wiem, po co.
Chyba po prostu na pokaz. Ja i Edward zawsze trzymamy się z tyłu. Pośród tłumu
młodzieży zauważyłam stolik, gdzie siadałam jeszcze przed paroma miesiącami.
Jessika wzięła pod swoje skrzydła nową i cały czas nadawała. Mike tak jak
myślałam, ślinił się. W pewnym momencie Edward objął mnie w pasie i się
uśmiechnął.

-

Nie żebym narzekała czy coś, ale co to ma być?

-

Królowa plotek właśnie opowiada Swan nasz życiorys. Biedulka nie jest pewna,

czy jesteśmy razem, dlatego postanowiłem się z nią trochę podrażnić- stwierdził.

-

Aha, a jeżeli ta dziewczyna jest miłością twojego życia? Będzie myślała, że jesteś

zajęty i w ogóle- zagaiłam, choć same myślenie o takim scenariuszu nie było

przyjemne.

Chłopak schylił się i wyszeptał mi do ucha:

-

Mogę cię zapewnić, iż nie jest.- Mimowolnie zadrżałam. Spędziliśmy ze sobą tyle

czasu

i dalej reagowałam na niego w taki sam sposób.

-

Więc, co teraz myśli Stanley?

-

Nie chcesz wiedzieć.- Spojrzałam znacząco w te jego miodowe oczy.- Zastanawia

się, jak to możliwe, że zwróciłem na ciebie uwagę i takie tam.- Przyzwyczaiłam się

do takich stw

ierdzeń.

Przy stoliku atmosfera była na swój sposób normalna. Każdy dłubał w jedzeniu,
pokazując tym jakiekolwiek zainteresowanie posiłkiem z minami zbitych psów.
Także nie chciałam tu być, a już szczególnie jeść tego okropnego żarcia. Strażnicy

mojej diet

y, mieli odmienne podejście do całej sprawy i nie miałam prawa odejść

bez zjedzenia tego, co miałam na tacy. Zajęta kawałkiem pizzy i jabłkiem, nie
zwracałam uwagi na treść rozmowy toczonej pomiędzy zgromadzonymi. Dopiero,
gdy nastała dłuższa cisza, postanowiłam sprawdzić, co się dzieje. Edward
wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w stolik Stanley, a dokładniej w Bellę.
Chyba jednak mu się spodobała.

background image

72

- Co jest z wami ludzie?-

Spytał zirytowany, bardziej siebie niż kogokolwiek.

Wiedząc, iż i tak nie uzyska odpowiedzi, kontynuował:- Ta cała Swan… nie słyszę
jej myśli.
Więc o to chodziło. Przez chwilę poczułam się lepiej.

- Tak Edwardzie, nasza rasa wie o tobie wszystko i rozdaje szczepionki przeciwko

twojemu darowi-

zironizowałam.

Chłopak spiorunował mnie wzrokiem. Zaliczyłam wtopę dnia. Brawa dla mnie,
teraz będzie na mnie zły. Nie dostałam jednak nagany. Wszyscy znów skupili się
na sobie. Rozejrzałam się. Jasper wyglądał jakby wyrywali mu żywcem żołądek.
Źle zrobił testując swoją wytrzymałość. Po chwili usłyszałam kopnięcie i

przeprosiny blondyna.

-

Emmet, nie powinieneś do cholery- zganił go młody Cullen.- Lisa ty też?- Nie

ukrywał tego, jak bardzo się na mnie zawiódł. Właśnie zaliczyłam drugą wtopę.

- Sprzedawczyk-

warknęłam w stronę wielkoluda i wyszłam ze stołówki zła na

samą siebie.
Nadeszła biologia. Codziennością stało się, iż siedzę z moim przystojniakiem.
Teraz bałam się jednak, jaki wykład mi zrobi, za moje postępowanie. Przysiadł się
do mnie z tym swoim krzywym uśmiechem i już wiedziałam, że wszystkie moje
grzechy zostały wybaczone. Czyżby był dzień dobroci dla zwierząt?
Większość zajęła już miejsca, gdy do klasy weszła Bella. Podeszła do pana Banera
z kartą, a on kazał jej usiąść w ostatniej ławce. Przeszła obok nas i wtedy mina
Edwarda zmieniła się diametralnie. Oczy stały się czarne i wyrażały głód, złość i
bezsilność. Przeraziłam się. Chęć mordu wypływała z każdej komórki jego ciała.
Jedną ręką zasłonił sobie usta, a drugą przytrzymywał się krzesła, które pod
naporem siły zaczęło się kruszyć.

- E

dward, uspokój się- syknęłam. Nie pomogło. Pierwszy raz widziałam wampira

w takim stanie. Nie wiedziałam jak mu pomóc, lecz postanowiłam spróbować.-
Proszę pana, mój partner chyba źle się czuje, mogę zaprowadzić go do
pielęgniarki?

background image

73

Nauczyciel spojrzał na niego podejrzliwie, ale zaraz przekonał się, że raczej nie
blefujemy i pozwolił nam wyjść. Pozwoliłam iść Cullenowi przodem. Wiedziałam,
iż to na nic. Gdyby chciał, staranowałby mnie lub zaczął ode mnie jako przekąski.
Na korytarzu puścił się biegiem, a ja szłam powoli w stronę parkingu, gdzie się
udał, dając mu czas na ochłonięcie. Siedział w aucie z twarzą schowaną w
dłoniach. Znów poczułam bezradność. Oparłam się o maskę i czekałam, ponieważ
nic innego nie mogłam teraz począć. W końcu dołączył do mnie po pięciu

minutach.

-

Co się stało?- Wyszeptałam. Bałam się odpowiedzi, której mi udzieli.

-

Nigdy nie zdarzyło mi się, abym spotkał tak apetycznie pachnącego człowieka.-

Skuliłam się w sobie na te słowa.- Prawie całkowicie ogarnął mnie instynkt
drapieżcy. Chciałem zabić ją i spić jej słodką krew. Nadal tego pragnę. Nie wiem
czy jestem w stanie tam wrócić.

-

Usprawiedliwię cię, zostań tutaj.- Chciałam wrócić do klasy. Zostałam

powstrzymana przez parę silnych zimnych ramion oplątujących mnie w talii.

-

Każdy ma swój indywidualny zapach. Wiesz jak ty dla mnie pachniesz?- Zapytał,

mając nos w moich włosach. Pokręciłam głową.- Polnymi kwiatami. Mam taką
polanę, o której ci nie mówiłem. Jak tylko zakwitnie zabiorę cię na nią. Obiecuję.
Będąc w klasie na poczekaniu zmyśliłam wiarygodne kłamstwo i wróciłam do
nauki. Nauczyciel nie robił żadnych problemów.
Po lekcjach Edward znów był spięty. Nie wiem, co mu się stało zanim doszłam do
samochodu, a nikt nie był skory do rozmowy ze mną. W drodze do domu wiecznie
gadająca Alice była cicho. Nie podobało mi się to. Nagle wypowiedziała słowa,
których nie chciałam usłyszeć.

-

Nie możesz wyjechać.

-

Owszem mogę i zrobię to.

Patrzyłam to na jedno, to na drugie i wściekałam się coraz bardziej. Volvo
zatrzymało się na poboczu. Al i Jasper zaczęli wysiadać, ja tkwiłam w miejscu.

-

Lisa, idź z nimi- powiedział w końcu zbolałym głosem.

background image

74

- Nie-

Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie mógł mnie zostawić, nie teraz i

nigdy.-

Jadę z tobą- uparłam się.

-

Proszę, nie utrudniaj mi tego. Wrócę, nie wiem, kiedy, ale wrócę. A teraz zmykaj

do domu.-

Wziął moja twarz w dłonie, otarł łzy i pocałował w czubek głowy.

Wysiadłam. Odjechał z piskiem opon. Zostawił mnie.

background image

75

Rozdział 14

Będąc już w domu wparowałam do swego pokoju po klucze do samochodu.
Chciałam być sama daleko stąd. Nie bacząc na nikogo skierowałam się do garażu
gdzie stał mój nowiutki Volkswagen Polo w niebieskim kolorze. Dostałam go od
Carlisle’a i Esme na gwiazdkę. Wsiadłam i ruszyłam do celu swojej podróży.
Byłam wściekła i zraniona. Najpierw swój gniew skierowałam w Bellę, ale
zrozumiałam, iż nie mogę jej winić. Nie jest świadoma tego, jak bardzo jej zapach
wpływa na Edwarda. Poczułam wyrzuty sumienia, więc ukierunkowałam

negatywne emocje na Cullena. To t

akże było złe. Jest wampirem. Jego naturą jest

zabijanie. Niestety nie mogłam mu wybaczyć wyjazdu. Postąpił pochopnie. Mógł
zostać tutaj i ochłonąć, a zamiast tego wyjechał Bóg wie gdzie. W końcu
wkurzyłam się na siebie. Jestem egoistką. Nie dopuszczam do siebie myśli, kto co
przeżywa. Chcę mieć Edwarda na wyłączność, gdzie on ma rodzinę, która go
kocha. Nie zasługuję na takiego przyjaciela.
Przystanęłam na drodze niedaleko plaży, resztę drogi musiałam przejść pieszo. W
powietrzu unosił się zapach soli, zrobiło się chłodno, lecz przygotowałam się na
taką możliwość. Opatuliłam się szczelniej kurtką i szłam przed siebie aż znalazłam
dość duży pień. Przysiadłam na nim. Dało się tu słyszeć tylko szum fal i drzew
kołysanych przez wiatr. Dawno tu nie byłam. Zapomniałam jak cudownie się
czułam ostatnim razem. Zaczęłam się relaksować. Moje myśli pogalopowały w
przyszłość. Oczami wyobraźni widziałam malutki domek tuż przy plaży
pomalowany na błękitno, aby stopił się z tłem. Nikt by go nie zauważył, a ja
mogłabym żyć tam w ciszy i spokoju. Marzenie odległe, może nawet nie do
spełnienia, lecz nikt mi go nie odbierze.

-

Mogę się dosiąść?- No cóż, ale ktoś może takowe przerwać.

Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam znajomą sylwetkę. Ni cholery nie mogłam
sobie przypomnieć imienia. Jonathan? Justin? Nie. Nareszcie mój ospały mózg
zadziałał.

background image

76

- Siadaj Jacob.

-

Zapamiętałaś.- Wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w uśmiechu. Gdyby wiedział…

-

Tia, co cię tu sprowadza obłędny rycerzu bez zbroi?- Nie wiem skąd wziął mi się

ten tekst.

- Mies

zkam niedaleko, często tu przychodzę.- Wzruszył ramionami i dopiero

uświadomiłam sobie, że urósł.

-

Nieźle cię wyciągnęło. Ćwiczysz?- Nie było innej opcji, takie mięśnie nie mogły

powstać od tak.

-

W zasadzie to nie. Mam swój własny warsztat samochodowy, niektóre części

sporo ważą.- Puścił mi oczko.
Zapadła między nami niezręczna cisza. Nie lubię takich sytuacji, dlatego
postanowiłam się ewakuować.

-

Ja już muszę lecieć. Mam do przeczytania lekturę.- Skrzywiłam się na

wspomnienie, co czeka na mnie w domu.

-

Spoko, może się jeszcze spotkamy.

- Na pewno.-

Pomachałam mu i odeszłam.

Chcąc, nie chcąc ruszyłam w drogę powrotną. Ustawiłam radio na jakąś stację
rockową. To mój drugi sposób na relaks. Nie uśmiechało mi się wracanie do

miejsca gdzie nie ma Edwarda. K

urwa! Stałam się strasznie melodramatyczna.

Prawdą jest powiedzenie, że miłość zmienia człowieka. Szkoda tylko, iż na gorsze.
Zrobiłam się zbyt ckliwa, lecz patrząc na ten fakt z innej strony to nawet lepiej. Już
nie denerwuję tak ludzi.
Nuciłam sobie właśnie piosenkę Linkin Park, gdy ni stąd ni zowąd przed maską
samochodu przebiegło zwierzę. Gwałtownie zahamowałam, aż wbiło mnie w
siedzenie. Ogromne, czarne włochate coś zwolniło bieg, aby odwrócić się i pognać
dalej. Wyglądem przypominało wilka, który albo był w pobliżu Czarnobyla, kiedy
wybuchła elektrownia, albo amerykańscy naukowcy robili na nim eksperymenty.
Ciarki przeszły mi po plecach. Przecież mogłam zostać zaatakowana. Zginęłabym
w nowym aucie, z ogromnym poczuciem winy, że jestem taką jędzą. Perspektywa
nie zbyt przyjemna. Ochłonęłam trochę, ale całą drogę do domu rozglądałam się na

background image

77

boki w poszukiwaniu innych wybryków natury. Chyba jednak wyczerpałam limit
pecha na jeden dzień, ponieważ dojechałam bez żadnych komplikacji.

- Carlisle!-

Krzyknęłam jak tylko przekroczyłam próg. Nadal byłam lekko

rozhisterowana.

-

Co się stało?- Był przy mnie w ciągu sekundy, zresztą tak jak reszta rodziny.

-

To… To było włochate… i wielkie. Wyglądem przypominało wilka, tylko ze trzy

razy większego.

-

Wilkołak- stwierdził. Zaczęłam się histerycznie śmiać. Spojrzeli na mnie jak na

wariatkę.

-

Jeszcze powiecie, że istnieją elfy, czarownice i takie tam- zaszydziłam, choć nie

powinnam. Przecież wampiry istnieją, a nie powinni.

-

Tato, dzwonić po panów z białymi kaftanami?- Spytał mąż Rose wyraźnie

rozbawiony.

-

A ugryź mnie, Emmet

1

- Od tego jest Edward-

odciął się. Alice szturchnęła go w ramię spoglądając

znacząco.

-

syknęłam.

-

Czy ja o czymś nie wiem?- Zapytałam patrząc się na tę dwójkę.

- Nie.-

Uspokoił mnie chochlik.

-

A więc…- Chciałam, aby głowa rodziny skończyła podjęty już wątek.

-

La Push zamieszkuje plemię Quiletów. Pochodzi ono od wilków. Kiedyś, gdy tu

mieszkaliśmy podczas polowania trafiliśmy na starszyznę tegoż plemienia.
Ustanowiliśmy wtedy pakt, że żadne z nas nie wejdzie na swój teren. Jeżeli taka
sytuacja miałaby miejsce oni mają prawo zabić nas lub odwrotnie. Nie możemy
także rozpowiadać na lewo i prawo kim jesteśmy. Widzisz, niektórzy z tego
plemienia potrafią przekształcić się w wilkołaki. Chronią tym samym swego

terytorium i ludzi przed mniej przyjaznymi wampirami.-

Skończył swój wywód

Carlisle.

-

Jacob. On jest wilkołakiem?

1

Mój ulubiony tekst z Wampirów z Morganville :)

background image

78

-

Jego ojciec jest członkiem starszyzny, więc jeżeli jeszcze nie jest, to z pewnością

wkrótce będzie.
Przypomniało mi się jeszcze coś:

-

Powiedziałeś, że nikomu nie możesz mówić, kim są. Teraz wiem ja. Przeze mnie

możecie mieć kłopoty.

-

Nie przejmuj się tym.- Uśmiechnął się.

Każdy rozszedł się w swoją stronę. Ja po przeczytaniu lektury poszłam od razu
spać.

Dzień w szkole dłużył się jak zawsze. Byłam chodzącym zombie. Myślałam, iż po
tak ekscytującym wczorajszym dniu i interesującej bajce na dobranoc zasnę w
tempie ekspresowym. Gówno prawda. Mieliłam się kręcąc z boku na bok, a jak już
udało mi się wgłębić w krainę snów ten wredny chochlik wyciągnął mnie z łóżka,
dosłownie. Moje oczy ciskały gromy i mówiły: „Bez kija nie podchodź”. Jedyne o
czym marzyłam to kawa i miałam nadzieję, że Bella mi ją zaserwuje, inaczej
będzie kiepsko.
Wytłumaczyłam Alice, że wezmę dziś swój samochód, ponieważ od razu po szkole
jadę pisać ten cholerny esej. Jeżeli zajechałabym najpierw do domu zapewne
padłabym jak długa w połowie schodów.
Dostosowałam prędkość do czerwonej furgonetki przede mną. Nie miałabym nic

przeciwko tak wolnej jazdy, gdyby nie fakt,

iż ta prędkość mnie usypiała. Na

szczęście dom szeryfa nie znajdował się daleko.

-

Chcesz coś do picia?- Spytała brunetka, po tym jak weszłyśmy do środka.

-

Kawę, tylko mocną. Miałam ciężką noc.

Bella zaprowadziła mnie do swojego pokoju, po czym zostawiła, aby przygotować
kawę. Rozglądnęłam się. Zwykły pokój nastolatki. Trochę mały i zagracony, ale
swój. Tęskniłam trochę za takimi normalnymi rzeczami. U Cullenów wszystko jest
nadzwyczajne. Moje oględziny przerwał aromat pobudzającego napoju.

Dziewczyna pos

tawiła kubki na blacie biurka i wzięłyśmy się do pracy. Jej wiedza

na temat „Dumy i uprzedzenia” zadziwiła mnie. Nie kłamała, że czytała ją tyle

background image

79

razy. Czułam się bezużyteczna. Wtrącałam tylko jakieś bardziej znane mi kwestie

od czasu do czasu. Nawet nie wi

em, kiedy miałyśmy już pół pracy za sobą.

Postanowiłyśmy przełożyć resztę na inny dzień. Były także inne lekcje do

zrobienia.

-

Chciałam złożyć kondolencje.- Bella zarumieniła się, a ja spojrzałam na nią

pytającym wzrokiem.- Słyszałam, że twoja mama nie żyje.

Jessika

już wszystko zdążyła wypaplać. Szybka jest- pomyślałam z ironią.

-

Dzięki- odparłam beznamiętnie. Nie lubiłam wracać do tych spraw. Nadal to

bolało.

-

Czy wszyscy Cullenowie są adoptowani?

- Tak. Czemu pytasz?

-

No bo, zauważyłam, że pomiędzy nimi jest duże podobieństwo, a ty…- Urwała i

zarumieniła się mocniej.- Ty zupełnie się od nich różnisz.
Jest spostrzegawcza, musiałam przyznać. Niech ją to tylko nie zgubi.

-

Na przykład czym?

-

Oni są tacy piękni.- Nie uważałam się za piękność, lecz poczułam się urażona.- I

mroczni. Zauważyłam też, iż wszyscy mają miodowe oczy oraz, że są strasznie
bladzi. Twoje są niebieskie…

-

Tu w Forks ciężko trafić na słońce- przerwałam jej.

-

Edward i ty jesteście razem?

Czułam się jak na komisariacie. Serio. Założę się, że brunetka nawet nie zwróciła
uwagi jak to wygląda.

-

Jesteśmy przyjaciółmi.- Niestety, dodałam w myślach.

-

Wybacz moją ciekawość, ale wyglądaliście jak para, no i Jessika…

-

Stanley, mówi rzeczy, które ona uważa za słuszne, a nie zawsze są zgodne z

prawdą.- Znów się wtrąciłam. Spojrzałam na zegarek i dodałam:- Muszę lecieć.
Zeszłyśmy na dół. W korytarzu napotkałyśmy trzech mężczyzn. Od razu
rozpoznałam komendanta, reszta była do mnie odwrócona tyłem. Jeden z nich
siedział na wózku inwalidzkim.

- Hej, Charlie.-

Przywitałam się. Dawno go nie widziałam.

background image

80

- Lisa.-

Rozpromienił się na mój widok. Dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze cię lubi.-

Poznaj proszę Jacoba i jego ojca Billego.

-

Dzień dobry.- Podałam rękę mężczyźnie. Wyglądem przypominał syna, tyle, że w

starszej wersji.-

Cześć Jake.

-

Miałem rację, znów się widzimy.- Wyszczerzył się.

-

Dwa razy tego samego dnia, niezły wynik.- Zaśmiałam się.

-

To wy się znacie?- Spytała Bella. Zapomniałam o niej.

-

Słabo- odparł Black.- Zapoznaliśmy się na plaży.

- Co

słychać u Carlisle’a i Esme?- Wtrącił szeryf.

- Po staremu.-

Wzruszyłam ramionami.- Carlisle wciąż pracuje, a Esme wariuje i

co tydzień przestawia meble w całym domu. Biedulka, nie ma tu za dużo do roboty.

-

Właśnie, czemu Edwarda dziś nie było w szkole?

- Mieszkasz z Cullenami?

Zapytali jednocześnie brunetka i Billy. Te wszystkie kłamstwa zaczynały mnie
męczyć, lecz nie miałam innego wyboru. Na poczekaniu znalazłam odpowiednie
wytłumaczenie.

-

Edwarda dopadła grypa żołądkowa- odpowiedziałam Belli, po czym zwróciłam

się do starego Blacka:- Tak, zaadoptowali mnie kilka miesięcy temu.
Nie mogłam nie zauważyć wyrazu szoku, zmartwienia, podejrzliwości i obawy na
jego twarzy. Przyglądał mi się jakby szukał jakiś oznak, że jestem wampirem.
Konsternacja zniknęła z momentem, gdy doszedł do wniosku, iż moje serce jeszcze
bije. Jacob patrzył się na swoje buty, lecz gdy w końcu podniósł na mnie wzrok,
widziałam te same emocje, co u jego ojca. Nasza krótka znajomość właśnie się
skończyła. Żaden członek plemienia Quiletów nie będzie zadawał się, za znajomą
wampirów. Nie było mi żal. Może gdybym znała go dłużej, ale w takiej sytuacji
cieszyłam się, że wszystko wyszło tak szybko.

- Pozdrów wszystkich-

powiedział Charlie.

- Nie ma sprawy.-

Uśmiechnęłam się blado.

-

Bądź ostrożna, dziecko i uważaj na siebie.- Dotarł do mnie głos Billego.

Pytanie brzmi, kogo mam się strzec: wilkołaków czy wampirów?

background image

81

Rozdział 15

Biegłam przed siebie, a uczucie strachu i przerażenia ani na chwilę nie opuszczało
mojego ciała. Byłam już zmęczona. Nogi zaczęły mi się plątać i coraz ciężej było
złapać oddech w płuca. Wiedziałam, że i tak nie ucieknę, więc czemu to robię?
Strach tak mną zawładnął, iż wyłączyłam całkowicie jakiekolwiek racjonalne
myślenie. Nic nie miało sensu. Bałam się nie tylko o siebie, a przecież powinnam,
bo tylko mi groziło niebezpieczeństwo.
Oni bawili się ze mną w kotka i myszkę. Mogli złapać mnie bez trudu, lecz woleli
zagrać w tę chorą grę. Słyszałam ich śmiech, dzwonił mi w uszach, przyprawiał o
gęsią skórkę i mdłości.
Nie miałam już sił i upadłam zahaczając nogą o wystający korzeń. Wstałam, ale ból
w kostce skutecznie uniemożliwił mi dalszy bieg. To i tak nie miało sensu. Prędzej
czy później dopadliby mnie. Skróciłam tym samym swoje cierpienie i upokorzenie.
Czekałam, gdy nagle koło mnie pojawiła się Bella. Spojrzała na mnie z takim
samym przerażeniem, jaki ja odczuwałam. Jej ubranie było brudne i porwane.
Zdałam sobie sprawę, iż to o nią bałam się wcześniej. Obie byłyśmy powiązane ze
światem wampirów i teraz przyjdzie nam za to zapłacić.
Żałowałam tylko jednego. Że nie powiedziałam Edwardowi, co czuję. Było już za
późno, miałam swoją szansę, którą zmarnowałam.
Przed nami wyłoniły się trzy wampiry o szkarłatnych oczach. Na ustach mieli
ironiczne uśmieszki. Już się nie cackali. Jeden z nich pojawił się przy mnie w
błyskawicznym tempie i zniżył swoją twarz do mojej szyi. Kątem oka widziałam
Bellę. Znów próbowała uciec, lecz postawiła raptem dwa kroki, zanim tamta
dwójka przygwoździła ją do ziemi. Jej krzyk wywiercał mi dziurę w głowie. Mnie
czekał ten sam los.

- Smacznego, dupku-

wysyczałam do tego krwiopijcy.

background image

82

Mogłam poczuć jak uśmiechnął się przy moim gardle zanim mnie ugryzł. Ból był
niesamowity. Czułam się jakby ktoś polał mnie kwasem. Zaczęłam krzyczeć.
Poczułam szarpnięcie.

- Lisa.-

Rozpoznałam głos Edwarda i znów ktoś mną potrząsnął.- Lisa, obudź się!

Otworzyłam oczy, lecz było tak ciemno, że nic nie widziałam. Silne ramiona
owinęły się dookoła mojej talii i przyciągnęły do siebie. Chłód ciała i ten słodki

zapach

sprawił, iż automatycznie poczułam się bezpieczna. Istny paradoks. Zabójca

w moim śnie również był zimny, a bałam się go.

- Nic ci nie jest?-

Zapytał Edward z troską.

- Nie.-

Głos mi się załamał zdradzając mnie.

-

Ty płaczesz.- Odsunął się ode mnie, aby wytrzeć łzy z policzków.

To musiało być dla niego szokiem. Praktycznie nigdy tego nie robię. Ostatnim
razem, kiedy uroniłam łzę, to był pogrzeb mojej matki. Płacz jest dla mnie oznaką
słabości, a ja nie chciałam być słaba.

- Taa.-

Wywróciłam oczami, chcąc zbagatelizować całą sprawę.- Już jest ok.

Cullen spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym „Nie wciskaj mi kitu”. Czasami
zastanawiam się, czy naprawdę nie umie czytać mi w myślach. Stęskniłam się za
nim przez ten tydzień jak cholera. Właśnie zamierzałam się na niego rzucić, lecz
mnie wyprzedził. Wtulił się we mnie na tyle, na ile mógł ze swoją siłą. Było mi tak

dobrze.

-

Więc, co ci się śniło?- Ten to nigdy nie odpuszcza.

-

Naprawdę nic ważnego. Gdzie byłeś?- Musiałam zmienić temat.

- W Denali.-

Westchnął, po czy dodał:- U Tanyi i jej sióstr.

Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Nie lubię jej za to, że tak lgnie do Edwarda. Choć z
drugiej strony jej się nie dziwię. On jest jak ciastko z kremem, w które chcę się
wgryźć.

-

Zdobyła już twoje serce?- Znów mój własny głos mnie zdradził i można było

wyczuć w nim wahanie.

-

Przez tyle lat próbowała i myślisz, że teraz jej by się to udało?- Zachichotał.

-

A bo ja wiem? Ona jest piękna. Nie rozumiem, dlaczego nie poddałeś się temu.

background image

83

Złapał mnie pod brodę i zmusił do spojrzenia w oczy. Jego mina była poważna,
gdy zaczął mówić:

-

Lisa, wiesz, że my wampiry zakochujemy się tylko raz i to na całe życie?-

Pokręciłam przecząco głową.- Gdybym miał zakochać się w Tanyi już bym to
zrobił. Poza tym, ona nie jest w moim typie.

Skoro Edwardowi

nie podoba się taka śliczna wampirzyca, to, kto może skraść jego

serce? Na pewno nie taka szara myszka jak ja. Myślenie o braku jakichkolwiek
szans u tego przystojniaka, niesamowicie mnie przygnębiło. Wiedziałam, że życie

jest niesprawiedliwe, ale teraz d

ostałam naprawdę porządnego kopniaka w dupę. I

znów pokazałam swoją samolubność.

-

Po prostu pragnę, abyś był szczęśliwy- wypaliłam, a wyrzuty sumienia

nieznacznie zmalały.

-

Jestem, w końcu mam was.- Pocałował mnie w czoło. Ten mały gest wywołał

wariacje w moim sercu.-

Wróćmy do ciebie. Co ci się śniło?

Jęknęłam. Naprawdę ostatnią rzeczą jakiej pragnęłam to spowiadanie się z tego
koszmaru. A że mam go praktycznie od wyjazdu Edwarda, nie wspomnę. Znałam
już go na pamięć. Mogłam przywołać każdy szczegół. Treść zawsze była taka

sama.

-

Las, wampiry i śmierć. To tak w wielkim skrócie. Nie musisz się martwić.

-

Śniłaś go po raz pierwszy?- Zapytał podejrzliwie.

- Nie-

wydukałam.

-

Powiedziałaś o tym komuś?

- Nie-

powtórzyłam.

-

Lisa, nie można tego bagatelizować- zirytował się.

-

Przecież to tylko sen. Nie jestem prorokiem, czy czymś takim- zaoponowałam.-

Jestem wystarczającym dziwadłem i bez tego. Nie potrzebuję jasnowidzenia do

kompletu.

-

Jesteś wyjątkowa, tylko tego nie widzisz. Nie możemy zbagatelizować tej

sprawy.-

Edward westchnął i przeczesał włosy palcami.- Idź spać. Jutro szkoła.

-

Zostań ze mną- wyszeptałam.

background image

84

Chłopak położył się i przytulił mnie. Zanim całkowicie odpłynęłam usłyszałam
jeszcze jak życzy mi słodkich snów. Miałam nadzieję, że przy nim takie będą.

-

Pobudka gołąbeczki.- Wesoły głos Alice zbudził mnie.

-

Al, mogłabyś być bardziej delikatna- zrugał ją Edward.- I zauważ, że ja nie

sypiam.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się w moją stronę:

-

Szykuj się, śniadanie gotowe.

Wysta

wiłam jej język jak małe dziecko. Oczami wyobraźni widziałam tę górę

żarcia, która na mnie czeka. Gdybym nie wiedziała, że Cullenowie żywią się krwią
zwierząt, pomyślałabym, iż próbują mnie utuczyć.
Dostałam strasznego lenia. Nie mogłam się ruszyć. Wolałam przeleżeć z tym
młodym Bogiem w łóżku cały dzień. Niestety ten głupi esej z angielskiego ciążył
nade mną jak klątwa i tylko dzięki niemu wyszłam spod kołdry. Od Edwarda
dostałam buziaka w czoło na popęd. Ten chłopak grał nieczysto, lecz nie
przeszkadzało mi to. Szybki prysznic i już byłam na dole, gdzie jak się nie myliłam
jedzenia starczyłoby dla całej armii. Żeby nikt nic nie mówił skubnęłam trochę z
talerza i udałam się do samochodu.
Jak tym razem zareaguje Edward na Bellę?- Zastanawiałam się w drodze do
szkoły.
Mojego jakże zajebistego humor nie poprawiał fakt, iż padał śnieg i było zimno.
Pogoda adekwatna do mego samopoczucia. Mina zrzędła mi jeszcze bardziej, gdy
zauważyłam, że na parkingu chłopcy urządzili sobie bitwę na śnieżki. Emmeta aż
korciło, aby do nich dołączyć. Biedne duże dziecko. Spojrzałam na niego po chwili
i jego uśmiech nie wróżył nic dobrego.

- Nawet nie próbuj, Em-

odezwał się mój ochroniarz.

-

Potrafisz zawsze schrzanić całą zabawę, Ed.- Misiek przekomarzał się.

- Nie mów do mnie Ed.

Zaśmiałam się z komizmu tej sytuacji. Oni nawet nie wiedzieli, że swoim
zachowaniem poprawili mi humor. Wielkolud wyrzucił gałkę z rąk, która poleciała

background image

85

strasznie daleko i zrobił minę zbitego psa. Zrobiło mi się go żal. Gdybym nie była
człowiekiem porzucałabym się z nim. Chyba wyczytał to z mojej miny, bo
zmierzwił mi włosy i powiedział:

-

Niedługo mała.

Niestety Edward nie przyjął tego dobrze. Jego twarz wykrzywiła furia.

-

Nie myśl o tym. To się nie stanie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Rose wkurzona odciągnęła Ema w stronę
szkoły.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że mówili prawdopodobnie o mojej przemianie.
Nigdy nie myślałam na ten temat. Nikt nie dawał mi żadnych sygnałów, że
rozważają taką ewentualność. Alice by przecież coś wspomniała. Chyba, że…
Edward. On na pewno zrobiłby wszystko, żebym tylko pozostała w błogiej
nieświadomości. Rozejrzałam się za tym małym wszechwiedzącym chochlikiem,
ale ona już zniknęła z Jasperem w budynku.

-

Czy ja o czymś nie wiem?- Spytałam ostrzej niż zamierzałam. Ryzykowałam,

ponieważ mój towarzysz nie doszedł jeszcze do siebie.

- Porozmawiamy potem.

-

Potem może być za późno.- Wkurzona ruszyłam na lekcje i mimo, iż Edward nie

odezwał się już słowem, czułam jego obecność obok.

Na angielskim okropnie się denerwowałam. Nie tym, że esej był do dupy, bo dzięki
Belli miał on ręce i nogi, ale faktem, iż trzeba go przedstawić na środku klasy.
Bycie wystawioną na publikę nigdy mi się nie podobało, lecz teraz uwierało mnie
bardziej niż zwykle. Moja partnerka również nie okazywała entuzjazmu.

-

Elizabeth i Izabela, zapraszam na środek- powiedział nauczyciel.

Zgrzytnęłam zębami. Już znudziło mi się poprawianie mojego imienia. Stałam jak
na skazaniu i modliłam się o jak najszybszą egzekucję. Przynajmniej raz ten na
górze wysłuchał mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy pan Wilson zachwycony
naszą pracą kazał nam usiąść i powiedział, że mamy piątki.

background image

86

Przez resztę dnia chodziłam z wielkim bananem na twarzy i nawet Emmet z
obsesją śniegowych kul nie zepsuł mi humoru. Dopiero biologia spowodowała
spięcie wszystkich mięśni w moim ciele. Patrząc na Edwarda jednak nie tylko w
moim. Wskazówki zegara jakby na złość wolniej przesuwały się na tarczy. Bella
weszła chwile przed dzwonkiem. Cullen zrobił coś, czego się po nim nie
spodziewałam. Wziął moją dłoń w swoją i kiedy dziewczyna przechodziła koło
nas, przytknął ją sobie do nosa i wciągnął mój zapach. Zakręciło mi się w głowie.
Cała ta sytuacja była w pewnym sensie intymna i słodka. Poczułam się potrzebna.
Myślałam, że w chwili, gdy Bella usiądzie on mnie puści, lecz nie zrobił tego. W
jego oczach dostrzegłam nieme przeprosiny za tą sytuację na parkingu i mimo, iż
mu wybaczyłam, chciałam znać prawdę. Edward o tym wiedział.
Lekcje minęły w miarę szybko. Jako, że nie pogadałam ze Swan po angielskim

pos

tanowiłam dorwać ją na parkingu zanim odjedzie.

-

Hej, dzięki za ten esej. Gdyby nie ty prawdopodobnie bym oblała.-

Uśmiechnęłam się zachodząc jej drogę do drzwi.

- Nie ma za co.-

Bella zarumieniła się.

Naszą jakże wylewną konwersację przerwał krzyk Alice i jadący z dużą prędkością
van. Kierował się wprost na nas i nie było żadnych szans, żeby uniknąć zderzenia.
Ze względu, iż brunetka stała blisko końca maski samochodu popchnęłam ją,
jednocześnie wypowiadając „nie” do Edwarda. Dla zwykłego obserwatora trwało
to sekundy, lecz dla mnie było jak w zwolnionym tempie.
Czy nawet śmierć nie może przyjść szybko i bezboleśnie?

background image

87

Rozdział 16

Zamknęłam oczy. Całe życie powinno przelecieć mi przed oczami. Muszę was
rozczarować. Ja tego nie miałam. Nie pierwszy raz otarłam się o śmierć i nigdy nie
miałam takich wizji. Wszędzie była ciemność, śpiew ptaków i pisk hamującego
samochodu. Nagle, ni stąd ni zowąd, ktoś złapał mnie w pasie i usłyszałam dźwięk
wgniatanej blachy. Zero bólu, nie licząc obitego tyłka po spotkaniu z asfaltem.
Zamrugałam zdezorientowana. Para miodowych oczu patrzyła na mnie ze strachem
i złością. Rozejrzałam się. Van miał wklęśniecie, ciężarówka Swan także
ucierpiała. Zaczęły dochodzić do mnie krzyki pełne przerażenia. W tym momencie
nie obchodziło mnie to, zaślepiła mnie wściekłość.

-

Coś. Ty. Zrobił?- Zaakcentowałam każde słowo.

- Nic ci nie jest?-

Edward widocznie chciał skierować rozmowę na inne tory. Nie

ze mną te numery.

-

Jestem cała, a teraz odpowiedz na moje pytanie.

- To, co

uważałem za słuszne.- Wzruszył ramionami i zaczął odginać blachę.

-

Słuszne?- Pisnęłam.- Przez tą akcje…

Nie dane mi było skończyć. Tłum ludzi przeciskał się, aby zobaczyć czy jesteśmy
cali. Parę osób dzwoniło albo po karetkę, albo po policję. Wszyscy się nawzajem
przekrzykiwali. Rozdrażniło mnie to.

-

Żyje, jak widać!- Krzyknęłam sfrustrowana i wstałam.

Mój bohater asekurował mnie. Kątem oka zauważyłam, że reszta Cullenów ma
ponure twarze. Nie było dobrze. Skierowałam się do Belli, musiałam wiedzieć, czy

z

nią jest ok.

-

Gdzie się wybierasz?- Edward zatrzymał mnie.- Właśnie przeżyłaś wypadek,

powinnaś przystopować- spojrzał znacząco.
Jęknęłam. Ta cała szopka nie wpływała pozytywnie na moje nerwy.

-

Co z Bellą?- Przyznaję się bez bicia, że miałam lekkie wyrzuty sumienia. Całkiem

porządnie ją popchnęłam.

background image

88

-

Jest w lekkim szoku, ale resztę stwierdzi lekarz.

Jak na zawołanie podjechały dwie karetki i radiowóz. Szeryf wybiegł dosłownie z
samochodu i popędził do swojej córki. Kilku sanitariuszy rozproszyło się. Jeden
podszedł do mnie, drugi do Belli, a dwóch pozostałych wyciągnęło z Vana jakiegoś
chłopaka. Miał rozcięte czoło. Zabrali go od razu do karetki i odjechali.

-

Jak się pani czuje?- Spytał młody chłopak w białym kaftanie.

- Super.-

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha na potwierdzenie tych słów.- Mogę

jechać do domu?- Zalotnie zamachałam rzęsami.
Pierwszy raz robiłam tę sztuczkę i chyba wypadłam całkiem nieźle, bo biedak
zaczął się łamać.

- W sumie…

- Ona pojedzie do szpitala na badania.-

Edward postawił sprawę jasno, a wściekłość

wręcz się z niego wylewała.
Wiedziałam tylko jedno. Jeżeli Edward Cullen tylko w teorii jest martwy, przyszedł
czas, aby zrealizować jego śmierć w praktyce. I miałam zamiar tego dokonać po

powrocie do domu.

Wpakowali mnie do karetki pom

imo moich sprzeciwów. Za chwilę dołączyła do

mnie Bella. Komendant mówił coś tak chaotycznie i szybko, że w ogóle go nie
rozumiałam. Gdy zaczerpnął powietrza, skorzystałam ze swej szansy i
powiedziałam:

-

Cześć Charlie.

Jego mina była bezcenna. Stał z otwartą buzią i szokiem wymalowanym na twarzy.
Potrząsnął głową i ocknął się.

- Lisa, co ty tu robisz?

-

Miałam okazje być jedną z ofiar wypadku.- Postanowiłam wyprzedzić jego

pytanie i dodałam:- Ale nic mi nie jest. Wyolbrzymiają.

-

To ty popchnęłaś Bellę? Podobno ma zwichnięty nadgarstek.- O dziwo nie

słyszałam wyrzutu w jego głosie, a powinnam dostać niezły opieprz.

- Taaak.-

Przeciągnęłam samogłoskę. Wstyd nie pozwolił spojrzeć mi prosto w

oczy brunetce.-

Przepraszam, nie chciałam zrobić ci krzywdy.

background image

89

- Nie

masz za co przepraszać, dzięki tobie moja córka żyje. Ręką się nie przejmuj.

Ta dziewczyna od zawsze ma pecha i różne wypadki.

- Tato-

jęknęła.

-

Właśnie, jakim cudem tobie się udało przeżyć?

Na szczęście dla mnie, sanitariusze powiedzieli, że czas na nas.
W szpitalu Carlisle szybko mnie zbadał i pozwolił jechać do domu. Powiedział, że
jeżeli poczekam chwilę to pojadę z nim. Miał odesłać Edwarda do domu. Gdybym
musiała z nim wracać rozpętałoby się piekło na Ziemi.
Na korytarzu spotkałam Bellę. Czekała na założenie gipsu.

-

Możemy pogadać?- Zagadała mnie.

- Jasne.

-

Co tam się stało?- Zapytała.

-

No wiesz, Van, poślizg, cudowne ocalenie- odpowiedziałam zdawkowo.

-

Tyle wiem, ale jakim cudem on znalazł się tam tak szybko i powstrzymał ten

samochód.

Myśl, Lisa, myśl- ganiłam samą siebie.

-

Szczerze to nie wiem. Miałam zamknięte oczy.- Postanowiłam powiedzieć

półprawdy.
Znowu zostałam uratowana, tyle, że tym razem przez pielęgniarkę, która zabrała
dziewczynę na założenie gipsu. Zostałam sama z własnymi myślami. W głowie
składałam formułkę, jaką zaserwuje mojemu wybawicielowi. Na usta cisnęło mi się
tyle pytań. Nie byłam pewna, czy uzyskam na nie odpowiedzi. Wszystko, co
chciałam, to szczerość i pozostawała nadzieja, iż młody Cullen się na nią
zdobędzie. Niestety nie mogłam pozbyć się złości i wątpiłam w ochłonięcie zanim
przekroczę próg domu.
Razem z Carlisle’m przebyliśmy drogę w milczeniu. Starałam się panować nad
swoimi emocjami, ale przypuszczam, że on wiedział, co się szykuje. Doszłam do
wniosku, iż skoro mnie nie powstrzymuje, to nie ma nic przeciwko.

background image

90

Gdy tylko drzwi za nami się zamknęły, doktor pobiegł wampirzym tempem do
swego gabinetu. Wszędzie panowała cisza. To ta, z serii „cisza przed burzą”.
Wzięłam wdech i krzyknęłam na całe gardło:

- Edwardzie Anthony Cullen, natychmiast zbierz swoje cztery litery do salonu!

Zanim doszłam do kanapy, on był przy mnie. Stanęłam z nim twarzą w twarz.
Chciał coś powiedzieć, lecz nie dałam mu dojść do słowa.

-

Jak mogłeś poświęcić całą rodzinę, aby mnie uratować? Zrobiłeś największą

głupotę, jaką mogłeś popełnić. Prawie się zdemaskowałeś. Bella próbowała się
mnie wypytać, co dokładnie miało miejsce. Szczęśliwie zabrała ją pielęgniarka, ale
założę się, że z jej wścibstwem będzie pytać dalej. Ona coś podejrzewa i teraz

powied

z mi, czy było warto spieprzyć wszystko przeze mnie?

- Tak-

odparł. Mnie nie satysfakcjonowała taka odpowiedź.

-

Mylisz się, cholernie się mylisz. Zrozum, że prędzej czy później umrę. Nie masz

na to wpływu. To już trzeci raz jak mnie uratowałeś. Ile ich jeszcze będzie? Ile
osób będzie musiało się dowiedzieć kim jesteście, tylko dlatego, żeby uratować nic
nie znaczącego człowieka?!- Wybuchłam.

-

Jesteś ważna, dobrze o tym wiesz.

-

Nie, nie wiem. Wyraźnie dałam ci do zrozumienia, iż masz mnie nie ratować.

Może chciałam umrzeć?!

-

Nie pozwolę na to!- Zauważyłam, że zaczynał tracić cierpliwość. Ja już swoją

straciłam na szkolnym parkingu.

-

Czemu obchodzi cię mój marny los?

-

Ponieważ cię kocham!- Krzyknął.

Zamarłam. On też. Chyba dotarło do niego, co powiedział, bo patrzył na mnie

szeroko otwartymi oczami.

To się nie dzieje. Ja śnię. Niemożliwością jest, aby odwzajemniał moje uczucia.
Edward mnie kocha, ale jak siostrę. Tego jestem pewna. Nie wyczuwałam żadnych
sygnałów, które by mówiły, że jest inaczej. Braterska miłość i chęć ochrony jest
przecież tak samo duża jak ta romantyczna.

background image

91

Cullen wyczuł moje wahanie. Podszedł do mnie i złapał moją twarz w swe dłonie.
Zadrżałam.

-

Elizabeth, kocham cię całym moim nie bijącym sercem. Sprawiasz, że chcę żyć

na tym świecie, z tobą przy boku, na zawsze. Słuchasz, kiedy mówię.
Rozśmieszasz mnie. Obudziłaś wszystko, co było uśpione przez te wszystkie lata.
Chcę abyś była szczęśliwa i przenigdy nie pozwolę cię skrzywdzić.
Serce łomotało mi w piersi, a łzy popłynęły po policzkach. To było najpiękniejsze
wyznanie miłosne, jakie kiedykolwiek słyszałam i nie potrafiłam wydusić z siebie

nic innego jak:

-

Też cię kocham- wyszeptałam.

Edward scałował słone krople z policzków. Gdy dotarł do ust, złożył na nich

najbardziej delikatny i c

zuły pocałunek w całym moim życiu. Oddałam go. Nie

obchodziło mnie, że jest wampirem. Nic nie miało znaczenia, tylko on.

-

Jestem egoistą.- W pewnym momencie odezwał się, przerywając ciszę.

-

Wcale, że nie.- Uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy, żeby wiedział o

prawdziwości tych słów.

-

Powiedziałem, że chcę abyś była szczęśliwa, ale na samą myśl o innym

mężczyźnie w twoim życiu, budzi się we mnie chęć mordu. Lisa, ja nie mogę ci
wiele dać. Muszę się kontrolować ze swoją naturą, inaczej dojdzie do tragedii.
Pokręciłam głową. To, o czym mówił, było niedorzeczne.

-

Masz w sobie więcej samozaparcia niż ci się zdaje. Wierzę w ciebie i nie pragnę

nikogo innego. Przyzwyczaj się do tej myśli. Teraz, gdy już wiem, co do mnie
czujesz, nie pozwolę ci odejść- stwierdziłam poważnie.
Zachichotał i znów przycisnął swoje wargi do moich.
Niestety sielanka nie trwa wiecznie. Prędzej czy później trzeba stawić czoła
rzeczywistości, a ona przyszła prędzej niż sądziłam wraz ze słowami Rose, która
pojawiła się z nikąd wraz z całą rodziną:

-

Trzeba zabić Bellę Swan.

I wcale nie żartowała.

background image

92

Rozdział 17

- Rosalie, o czym ty do kur…-

przerwałam, gdy zobaczyłam karcące spojrzenie

Edwarda- …kurki wodnej, mówisz?

Uwierzcie, życie ze stuletnim wampirem gentelmanem, wcale nie jest takie proste.
Teraz będę musiała powstrzymywać swój cięty język.

-

O tym, że nasz idealny braciszek wszystko spartolił. Nie mam zamiaru

wyprowadzać się ze względu, iż jakaś głupia śmiertelniczka zobaczyła coś, czego

nie powinna.

Tak złej blondynki nie widziałam od czasu jej poznania. Nawet jak ja się
dowiedziałam przeszło to bez większego szumu.

- To nie jest wina Edwarda-

wtrąciła Alice.

-

A czyja?! Mógł nic nie robić, ale nie, musiał znów grać bohatera. Na dodatek

tylko on potrafił zakochać się w kimś żywym.- Zlustrowała mnie od stóp do głów
przy tych słowach.

-

Sądzę, iż powinniśmy to dokładnie omówić- odparł Carlisle opanowanym

głosem.
Podziwiałam go za tę postawę i wiedziałam, że wymyśli lepsze rozwiązanie niż

zamordowanie niewinnej osoby.

Pr

zeszliśmy do jadalni, gdzie każdy usiadł, czekając na dalsze słowa głowy

rodziny. Ciszę przerwał Jasper.

-

Uważam, że Rose ma rację.

Spojrzałam na niego niedowierzająco. Choć, czemu się dziwiłam? Nie znałam go
praktycznie w ogóle. Nikt nie opowiadał jak dołączył do Cullenów, a ja nie
pytałam. Ok, podpytywałam Edwarda, lecz on powiedział coś w stylu: „To jego
życie. Jeżeli chcesz coś wiedzieć, zapytaj go osobiście”. Co jak co, ale aż tak
zdesperowana nie byłam.

-

Nie pozwolę na to!- Wybuchłam.

- A co ty niby zrobisz?-

Spytała z sarkazmem blondynka.

background image

93

-

Już ja zadbam o to, aby włos z jej głowy nie spadł. Nawet, jeżeli oznacza to stanie

z miotaczem ognia koło jej łóżka i czatowanie na was- wysyczałam wściekła.

- Popatrzcie, jaka zadziorna.-

Zaśmiała się.- Masz temperament, ale on ci nie

pomoże. Jesteś tylko człowiekiem, nic nam nie zrobisz.

- Dobra.-

Założyłam ręce na piersi.- Zagłosujemy, kto jest za, a kto przeciw

zabójstwu Belli.

-

To jest głupie- wtrącił Jasper.

-

A mi się podoba- poparł mnie Emmet.

-

Więc głosujmy- powiedział Carlisle.- Opinię Lisy już znamy. Edward?

-

Życie.- Uśmiechnęłam się w podziękowaniu do niego.

-

Też życie.- Alice podskoczyła na krześle.

-

Rose, Jasper, może jednak zmienicie zdanie?

Oboje pokręcili przecząco głowami.

- Rozumiem.- Najst

arszy z Cullenów westchnął.- Emmet?

Chłopak zaczął udawać, że głęboko się zastanawia nad odpowiedzią. Przyznaję, iż
zirytowało mnie czekanie. Nawet stukałam nogą o podłogę, aby pokazać swoje
zniecierpliwienie. Niedźwiedziowi chyba o to chodziło, bo uśmiechnął się jak głupi

do sera.

-

Daliście mi niezły dylemat.- Podrapał się po brodzie i mówił bardzo poważnym

głosem. Nigdy nie widziałam Ema takiego. Ledwo powstrzymywałam parsknięcie.

Zabawny widok.-

Nie chcę podpaść żadnej ze stron, lecz wiem także, iż nie mogę

być neutralny. Kochanie, wybacz, ale tym razem wezmę stronę mojej małej

siostrzyczki.

Kopara opadła mi do samej ziemi, ponieważ:
a) Emmet pokazał swoją druga stronę natury, czyli bycie poważnie myślącym

wampirem

b) nazwał mnie małą siostrzyczką.

Nie r

ozczulę się, nie rozczulę się- powtarzałam jak mantrę.

- Esme?

background image

94

-

Również uważam, że Bella powinna żyć.- Uśmiechnęła się do mnie

pokrzepiająco.

-

Jestem za większością- dodał Carlisle. W Rosalie zaczęło się gotować.-

Rozumiem waszą złość, ale nie możemy pozwolić, aby pewne działania
doprowadziły do rozlewu krwi.

-

Ja bym to zrobiła bez tego- mruknęła żona Ema.

-

Wiem, do czego jesteś zdolna- kontynuował.- Nie wyprowadzimy się, ani nie

zabijemy nikogo, ponieważ to byłoby podejrzane. Jedyne, co nam pozostaje to
czekać i obserwować. Wsłuchajcie się w rozmowy uczniów, jeżeli Swan coś powie
na pewno będą o tym plotkować. I żadnego zabijania- powtórzył.
Rosalie wyleciała z jadalni jak burza. Jasper stał i patrzył na mnie intensywnie.

-

Nawet o tym nie myśl- wywarczał Edward do blondyna.

-

Przyznaj, że to prawda. Volturi nie cackali by się z nią. A co do naszej Lisy…

prędzej, czy później dowiedzą się i już dobrze wiesz, czym to się skończy, choć jej
akurat tego nie życzę.
Patrzyłam zdezorientowana to na jednego to na drugiego. O czym oni gadali do
cholery? Jacy Volturi? Czy ktoś mi w końcu wyjaśni parę spraw? Chciałam zadać
te pytania na głos, lecz Alice mnie ubiegła.

- Lisie nic nie grozi-

powiedziała pewna siebie, a mój chłopak (trochę dziwnie to

brzmi), spiął się.

- Nie zaczynaj znowu Alice-

wysyczał.

-

Pogódź się z tym braciszku.- Uśmiechnęła się.- A teraz zakupy- pisnęła i

pociągnęła mnie w stronę schodów.
Poszłam do pokoju się ubrać. Cały czas kołatały mi się w głowie pytania, na które
najwyraźniej nikt nie chce mi odpowiedzieć. Nie lubiłam, gdy ktoś coś przede mną
ukrywał. Nie byłam aż tak głupia, żeby nie zrozumieć. Nikomu także o tym nie
powiem. Pozostało mi cierpliwie poczekać lub zacząć ciągnąć kogoś za język. I
nagle te zakupy nie wydały mi się tak głupim pomysłem jak na początku. Będę
sama z tym chochlikiem i wystarczy tylko lekko przycisnąć odpowiedni guzik.
Uśmiechnęłam się chytrze.

background image

95

-

Co cię tak bawi?- Podskoczyłam jak oparzona.

Tak odpłynęłam, że nie słyszałam, gdy w progu pojawił się mój ukochany.

Zaczy

nam stawać się coraz bardziej ckliwa. Podszedł do mnie bliżej i przytulił i

choć chciałam pozostać w tej pozycji, musiałam go odepchnąć i włączyć mój drugi

plan, czyli totalnie wielki foch.

-

Oj nie, nie, mój Panie. Ze mną nie ma lekko. Coś ukrywasz, a ja nie lubię być

niewtajemniczona.-

Założyłam ręce na piersi. Ten gest chyba stanie się moim

ulubionym.

-

Są rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć.

Taka odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Wydęłam wargi.

-

Poddaje się tobie zbyt łatwo- westchnął i krzywy uśmieszek ozdobił te całuśne

usta.-

Kochanie, obiecuję, że kiedyś ci wyjaśnię.

Jeżeli będzie do mnie tak mówił to jestem zgubiona. Zrobię wszystko, co on zechce
bez mrugnięcia okiem. A to tylko jedno słowo. Chciałam go pocałować, ale ten

wredny chochlik wpar

ował do pokoju. Przed wyjściem zdążyłam jeszcze

powiedzieć dla Edwarda, żeby pilnował Belli.

Minęły trzy tygodnie, a ja nic nie wiem. Kurwa. Z dwojga złego przynajmniej Belli
nie było w szkole z powodu ręki i nikt mnie o nic nie wypytywał. No, prawie nikt.
Zapomniałam o Charliem. Udało mi się wcisnąć jakąś historyjkę, w którą sama
bym nie uwierzyła, lecz na moje szczęście on uwierzył.
Alice była nieugięta. Twierdziła, że z chęcią by mi powiedziała, ale potem Edward
urwałby jej głowę. Czyli wyszło na to, iż muszę zacząć bardziej czarować mego

Boga. Niestety jest gorszym uparciuchem ode mnie. Nawet teraz. Zabiera mnie

gdzieś i nie chce powiedzieć, bo to niespodzianka. Obiecałam sobie, że

wytrzymam.

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy zamiast do samochodu, kazał mi wsiąść
sobie na plecy. Nie miałam nic przeciwko. Emmet często mnie tak „woził”. Dzisiaj
nie poszliśmy do szkoły z powodu słońca. W sumie ja mogłam, ale oczywiście
solidarność to solidarność. No i spędzę cały dzień z Edwardem.

background image

96

Po krótkim biegu stanęliśmy przed końcem lasu. Tak mi się przynajmniej w tamtej
chwili wydawało. Chłopak poszedł przodem, a ja za nim. Widok przede mną
wprawił mnie w osłupienie. To była polana, o której mówił mi wcześniej. Piękna,
olśniewająca i zjawiskowa. Tysiące kwiatów mieniło się w słońcu, a na samym jej
końcu dostrzegłam mały strumyczek. Wyglądała na nietkniętą, dziewiczą. Bałam
się, iż swoją obecnością zniszczymy coś tak niesamowitego. Jednakże, gdy Edward
położył się na jej środku, podążyłam za nim. Uklęknęłam i podziwiałam jego
mieniącą skórę. Nie wiem ile razy już ją widziałam. Sto czy milion. Za każdym
razem wprawiała mnie w ten sam zachwyt.

-

Podoba ci się to, co widzisz?- Spytał nagle wyrywając mnie z transu.

- Oj tak, bardzo-

odpowiedziałam, dalej wpatrując się w niego.

-

Mówiłem o polanie.- Uśmiechnął się zadziornie, na co się zarumieniłam.

Cholera.-

Zawsze się zastanawiałem, czemu rumienisz się tylko przy mnie. Dalej

tego nie wiem.

-

Więc niech to pozostanie moją słodką tajemnicą- odparłam, kręcąc kółka na jego

um

ięśnionej klacie.

-

Przyprowadziłem cię tu, ponieważ chciałem dotrzymać pewnych obietnic. Nie

chcę abyś myślała, że rzucam słowa na wiatr.- Zamieniłam się w słuch. Edward
przeczesał włosy ręką zanim zaczął:- Alice ma wizję dotyczącą ciebie. Nie jest mi
łatwo o tym mówić, dlatego proszę, żebyś nie przerywała. W jej wizji jesteś
wampirzycą. Nie wiem jak nastąpiła przemiana, czy chciałaś tego, czy raczej
odbyło się to bez twojej woli. Wiedz jedno, ja na to nie pozwolę.
Osłupiałam. Drugi raz w ciągu godziny. Niezły rekord.

- Czemu?-

Wydukałam.

Niestety jak zwykle przeszkodził nam telefon. Niech szlag strzeli technologię.

-

Porozmawiamy później. Chochlik wzywa- westchnął, gdy się rozłączył, po czym

wziął mnie na barana.

Zmieniam zdanie. Niech szlag strzeli Alice.

Później tego dnia pojechałam do Port Angeles w poszukiwaniu książki. To był
także pretekst, aby pobyć samej i rozładować złość. Przez głupi obiad zostałam

background image

97

ściągnięta do domu. Oczywistym jest, iż Carlisle ma ogromną bibliotekę, ale nie

jest ona zaopatrzon

a w pozycję, która aktualnie wpadła mi w oko, więc nie

musiałam wysilać się z wyjaśnieniami.
W księgarni spotkałam Bellę. Niestety pomieszczenie było tak ciasne, że się
spotkałyśmy. W sumie nie mogłam jej unikać całe życie, lecz jeszcze parę dni by

nie za

szkodziło.

- Hej-

zagadałam.- Jak ręka?

-

Cześć. Zdjęli już gips, więc byłam dziś w szkole. Czemu was nie było?- Wścibska

jak zwykle, ale jakoś nie potrafię jej nie lubić.

-

Szkoda zmarnować taki dzień w szkole. Tak rzadko świeci słońce, że

postanowiliśmy wybrać się całą rodziną na wycieczkę- wyjaśniłam.
Znów powiedziałam półprawdy. Czy każda rozmowa z tą dziewczyną będzie tak
wyglądać?
Wyszłyśmy z księgarni. Ściemniało już od czasu mojego pobytu, a że nie znam
tego miasta zbyt dobrze, nie czułam się z tym komfortowo. Zaczęłam iść w
kierunku, który zdawał się być dobry.

-

Jesteś sama?- Dodałam po chwili ciszy.

-

Nie. Przyjechałam z Jessiką i Angelą. Chciały kupić sobie sukienki na bal.

Idziesz?

Wzruszyłam ramionami:- A ty?

- Raczej nie. Po pierwsze nie mam partnera, po drugie marny ze mnie tancerz.-

Zaśmiała się smutno.

- Masz Jake’a-

zauważyłam.

-

Ostatnio nasze kontakty się ochłodziły- westchnęła.- Nie odbiera telefonów, jego

ojciec twierdzi, że jest chory, a gdy chcę przyjechać to mi zabrania. Nie wiem, co o
tym myśleć.

- Faceci-

zironizowałam.- Z nimi zawsze są problemy.

I jakbym wykrakała, ponieważ dopiero doszło do mnie, że się zgubiłyśmy. Nie
pomagał fakt, iż w naszą stronę zmierzała grupa mężczyzn z piwami w ręku i

background image

98

byłyśmy na jakimiś zadupiu. Spojrzałam na brunetkę. Bała się i nie byłam w stanie

pomóc ani sobie, ani jej.

-

Hej, laseczki. Zabawimy się?- Spytał jeden z nich, podczas gdy reszta okrążyła

nas, nie pozostawiając szans na ucieczkę.
Tak, faceci to kłopoty.

background image

99

Rozdzi

ał 18

- Raczej nie-

odparłam.- Mój chłopak urwie wam jaja, jak się dowie.

- Taa, jasne.-

Zaśmiał się typek.

Nie mogłam nawet przyjrzeć się im dokładnie. Było zbyt ciemno i mieli na sobie

czapeczki.

-

Takie ślicznotki nie powinny chodzić same po ciemnych zaułkach- odezwał się

drugi facet i wyciągnął w naszą stronę rękę, po której zresztą go trzepnęłam. Wiem,
że ryzykowałam, ale żaden oblech nie będzie mnie dotykał.- I gdzie ci wasi
mężczyźni? Czy nie powinni być z wami?

-

A czy ja wyglądam jakbym była uwiązana na smyczy?- Warknęłam.

Te jego filozofowanie stawało się drażniące. Co kogo obchodzi, co robię i z kim?
Nie podobało mi się również, że krąg, który utworzyli zdawał się zacieśniać.
Śmierdziało od nich alkoholem, tytoniem i potem. Marzyłam, aby na nich
zwymiotować. Nic nie poprawiłoby mi humoru jak to.
Bella ścisnęła moją rękę. Spojrzałam na nią. Brązowe źrenice były rozszerzone ze
strachu do granic możliwości. Nie wiem, która z nas miała większego pecha, ale
my dwie razem wzięte byłyśmy silnie działającym magnezem na niego. Poczułam
determinację, żeby zrobić cokolwiek. Mój mózg nie chciał współpracować, także
żaden plan nie przychodził mi do głowy.
Poczułam, że ktoś klepnął mnie w tyłek. Oczy przesłoniła mi czysta furia i nie
patrząc na nic obróciłam się na pięcie i wymierzyłam prawy sierpowy w nos
najbliższego typka. Usłyszałam chrzęst kości i zalała mnie fala dumy. Nie na
długo, ponieważ drugi złapał mnie za włosy i boleśnie pociągnął. Krzyknęłam.

-

I po co ci to była, słodka? Chcieliśmy po dobroci, a że chciałaś na ostro…-

Niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu.- A twoja koleżanka również przy

tym ucierpi.

background image

100

Jak zwykle wszystko spieprzyłam. Znów z mojej winy ucierpi niewinna osoba.
Zamiast trzymać ręce przy sobie, to oczywiście musiałam rozpocząć i tak przegraną
dla mnie walkę. Powinnam zginąć wtedy, kiedy było mi to pisane.
Spojrzałam przepraszająco w kierunku Belli. Trzymało ją dwóch facetów.
Szamotała się.

-

Przestań się wyrywać, inaczej zaboli bardziej- warknął wyższy, chcąc wymierzyć

jej policzek.

I właśnie wtedy jakieś auto wjechało z piskiem opon, oślepiając wszystkich. Przez
chwilę miałam plamy przed oczami, ale ten samochód poznałabym wszędzie.

-

Puśćcie je- rozkazał Edward wysiadając.

-

Spoko koleś, nie gorączkuj się tak. Przecież nic złego się nie dzieje.

Zostałyśmy wypuszczone. Szybko chwyciłam brunetkę i skierowałam się do
Volvo. Co mnie najbardziej zdziwiło to, to że tak łatwo się poddali. Jest pięciu na
jednego. Może morderczy wyraz twarzy wampira ich wystraszył.

- Wsiadaj.-

Otworzyłam drzwi dla dziewczyny, która posłuchała się bez sprzeciwu.

-

Edward, chodź- zawołałam.

Nie posłuchał. Był w transie. Wiem jak się czuł, bo jeszcze parę minut temu sama
to przeżyłam. Gdy wściekłość zasłania ci oczy nie obchodzą cię konsekwencje.
Choć bardzo chciałam aby te dupki poniosły karę nie mogłam pozwolić, aby zostali
zabici. Wiem, głupie wyrzuty sumienia.
Każdy kolejny postawiony krok przez Cullena spotykał się z dwoma krokami w tył
przez całą grupę napastników.

-

Hej, słuchaj sorki. Nie zamierzaliśmy nikogo skrzywdzić, serio- odezwał się

chłopak, który praktycznie nie brał udziału w tej akcji.
Przypuszczam, iż uważał to za zabawę bądź żart, dopóki nie rozpętało się piekło.
Nie mogłam go za bardzo winić, choć nie poczynił także nic, aby nam później

pomóc.

Cholera. Zaczynałam mieć rozdwojenie jaźni. W końcu ta milsza strona wygrała.

- Edward!-

Krzyknęłam stanowczo. Obrócił lekko głowę w moją stronę.- Zostaw

ich. Nie warto.

background image

101

- Wsiadaj do samochodu-

odparł zimnym głosem, od którego przebiegły mnie

nieprzyjemne ciarki.

Nie mogłam się poddać.

-

Rusz dupę i wracajmy do domu!

Tak bardzo teraz chciałam, żeby słyszał moje myśli. Wtedy przekazałabym mu, aby
nie robił nic głupiego, bo była z nami Bella. Ta dziewczyna i tak jest już za bardzo
ciekawska. Mogę się założyć, że teraz również szykuje w głowie serię pytań, na
które nie będę mogła udzielić jej odpowiedzi.
Edward warknął, dosłownie, na tych typów i ruszył zamaszystym krokiem w stronę
auta. Tamci uciekli. Zanim usadowił się na miejscu kierowcy spojrzał na mnie
wzrokiem przepełnionym gniewem, strachem i troską. Westchnęłam i usiadłam
obok. Siedzieliśmy chwilę w ciszy póki chłopak jej nie przerwał.

-

Dlaczego ty zawsze pakujesz się w kłopoty?- W jego głosie można było wyczuć

jeszcze odrobinę gniewu, ale większą część zastąpiła dezaprobata.

- A dlaczego ty zawsze mnie ratujesz?-

Odbiłam piłeczkę.

Powinnam napisać książkę pod tytułem: „Jak wkurwić wampira”. Akurat to
wychodziło mi po mistrzowsku.

-

Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, Lisa?! Nie pozwolę, aby stała ci się krzywda.

Zrozum to wreszcie i przestań być tak cholernie dumna!
Ok, tego się nie spodziewałam. Stanowczość, z jaką mówił obudziła we mnie
podniecenie. Nie mogłam się do tego przyznać. Cała ta sytuacja i tak była
niezręczna. W ogóle zapomniałam o Belli. Odwróciłam się w jej stronę. Patrzyła na

nas w szoku.

-

Odwieźć cię do domu?- Spytałam.

-

W sumie umówiłam się z Angelą i Jessiką w restauracji. Zapewne czekają na

mnie.-

Zarumieniła się.

-

Spoko, podjedziemy tam. Sama muszę odebrać samochód.

- Alice

z Jasperem się nim zajmą- odparł mój chłopak.

-

Nie zostawię go tu. Poza tym mogę prowadzić- zaoponowałam.

background image

102

- Znowu zaczynasz?-

Westchnął.- Nie bądź uparta. Wrócisz ze mną, koniec

rozmowy.

Czemu zawsze jego musi być na wierzchu? Co ja mam 10 lat, żeby prowadzić mnie
za rączkę? Pragnęłam powiedzieć to na głos, powstrzymałam się jednak. Kłótnia
była ostatnią rzeczą, jaką teraz chciałam. Marzyłam o prysznicu i ciepłym łóżku.
Edward zanim ruszyliśmy zadzwonił do Alice, aby sprowadziła moje auto. Swan

przekartkow

ywała zakupioną książkę.

-

Kim ty jesteś?- Odezwała się nagle.

Cullen tak samo jak ja spiął się. Taka bezpośredniość nie pasowała do tej
nieśmiałej dziewczyny. Zaskoczyła mnie.

- Nie wiem, o czym mówisz.

-

Dużo o tym myślałam, analizowałam i nie doszłam do żaden konkretnego

wniosku, lecz czuję, że coś tu nie gra. Dojdę do tego prędzej czy później.- Mówiła
to z takim przekonaniem oraz zaangażowaniem, iż jej uwierzyłam.
Podjechaliśmy akurat pod tę włoską knajpkę i zobaczyłam wychodzące

dziewczyny. Zanim Bell

a wysiadła powiedziałam:

-

Dla własnego dobra odpuść sobie, inaczej skończy się to tragicznie.

Nic nie odpowiedziała. Po prostu wysiadła. Zerknęłam na Edwarda. jego mina
mówiła sama za siebie. Nie jest dobrze. Pytanie brzmi: Czy nie będzie jeszcze

gorzej?

Do domu wróciliśmy w napiętej ciszy. Wiedziałam, co chodzi po głowie wampira,
ja miałam te same myśli. Nie widziałam sposobu, aby powstrzymać córkę szeryfa.
W swojej zawziętości górowała nade mną.
Nie pomógł mi nawet prysznic. Leżąc już w łóżku próbowałam zasnąć z marnym
skutkiem. Przewracałam się już któryś raz na kolejny bok, gdy ktoś zapukał do

drzwi.

-

Proszę.

-

Możemy pogadać?- Mój osobisty Bóg usiadł na brzegu łóżka.

- Jasne.

-

Chciałem przeprosić za wszystko, co dziś powiedziałem.

background image

103

Zaśmiałam się bez humoru.

-

Chyba mam deja vu, ponieważ miałam zrobić to samo. I przyznać ci rację,

znowu.-

Poklepałam miejsce koło siebie dając mu do zrozumienia, że chcę, aby się

położył. Gdy już to zrobił wtuliłam się w niego. Słodki zapach i chłód jego ciała
działał jednocześnie kojąco i pobudzająco. Tęczówki oczu hipnotyzowały. Nie
mogłam się powstrzymać i powoli, sygnalizując, co zamierzam zrobić
pocałowałam go delikatnie w usta. Odwzajemnił go. Oderwałam się na chwilę by
dodać:- Mam trudny charakter, ale postaram się go trochę utemperować.
Pisnęłam z zaskoczenia, gdy przewrócił mnie na plecy. Leżałam pod nim, a on
opierał większość swojego ciężaru na łokciach. Było mi z tym przyjemnie, nawet

za bardzo.

-

Nie zmieniaj się- wymruczał mi do ucha.- Jesteś idealna, kochanie.- Składał

drobne pocałunki na mej twarzy.
Spojrzał mi w oczy intensywnie. Pogłaskałam go po policzku. Jak mogłam się w
ogóle z nim kłócić? Moja głupota nie zna granic.

-

Kocham cię- wyszeptałam, mając nadzieję, że tymi słowami zrekompensuje, choć

trochę swoje zachowanie.

-

Również cię kocham- powiedział zanim wpił się w moje wargi.

Ten pocałunek był inny od mojego. Czułam w nim pasję, namiętność i czułość.
Wczepiłam ręce we włosy Edwarda i mimowolnie jęknęłam. Mogłam tak pozostać
całą wieczność i jeszcze dłużej. Dopiero teraz dotarło to do mnie. Przemiana.
Wcześniej nie zastanawiałam się nad nią aż tak bardzo. Teraz ta myśl uderzyła we
mnie ze zdwojoną siłą. Zapragnęłam jej. Wszystko kręciło się wokół mojego
wampira. Chciałam być z nim na zawsze, ale wiedziałam, że on nie dopuszcza do
siebie tej możliwości. To nie był czas ani miejsce na tę rozmowę.
Chłopak oderwał się ode mnie za szybko jak na mój gust. Złote oczy zmieniły
kolor. Patrzyły na mnie dwie czarne otchłanie, w których chciałam zatonąć i nie

wróc

ić.

-

Jutro idziemy całą rodziną na mecz baseballu. Wiem, że nie będziesz grać, ale

pojedziesz z nami dla towarzystwa?-

Spytał.

background image

104

Skrzywiłam się. Czekała na mnie masa prac domowych, które musiałam zrobić.

-

Przykro mi, nie mogę.- Przeczuwając, co zaraz nastąpi dodałam:- Ale ty jedź.

Przyda ci się trochę rozrywki.

-

Bez ciebie się nigdzie nie ruszam.- Wywróciłam na te stwierdzenie oczami.

-

Nie ma mowy. Wrócisz zanim się obejrzysz, a mi przez ten czas przecież nic się

nie stanie.-

Westchnął zrezygnowany, przez co wiedziałam, że wygrałam.- Utul

mnie.

-

Słodkich snów.- Pocałował mnie w czoło, a ja odpłynęłam.

Siedziałam już nieźle wkurzona nad pracą z historii, którą próbowałam zrobić od
godziny. Po co mi wiedzieć jak było kiedyś? Czy nie liczy się tu i teraz? Rzuciłam
książką o ścianę wyładowując na niej swoją frustrację. Odbiła się z głośnym
hukiem. Echo odbiło się po pustym domu przypominając, że jestem sama jak palec.
Wszyscy wyjechali ponad godzinę temu obiecując szybki powrót. Teraz
przeklinałam siebie. Mogłam z nimi pojechać i olać szkołę. Moje ponure
przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam w progu
Bellę. Wyglądała na zdenerwowaną.

-

Cześć, wejdź.- Zaprosiłam ją do środka.

-

Jesteś sama?- Pokiwałam twierdząco głową.- To dobrze, bo już wiem, kim oni są

i chcę, abyś potwierdziła moją teorię.- Uniosłam pytająco brew.- Wampiry.
Zaśmiałam się nerwowo. Musiałam przyznać, że jest dobra w te klocki.

-

Pomyliłaś się.- Przecież nie mogłam potwierdzić.

-

Wszyscy są bladzi, mają te same oczy, chociaż nie są spokrewnieni. Edward

zatrzymał tego przeklętego Vana, a wiem, że stał za daleko, aby dobiec na czas-
wyrzuciła z siebie na jednym wydechu.

-

A zastanowiłaś się, czemu mogą chodzić w dzień i nie spala ich słońce?- Tym

pytaniem zbiłam ją z pantałyku.
Zaraz jednak otrząsnęła się i chciała coś powiedzieć, lecz przerwało jej pukanie.

- Kogo znowu niesie?-

Spytałam samą siebie.

background image

105

Otworzyłam drzwi, a szczęka opadła mi chyba aż do podłogi. Oto przede mną stały
wampiry z mojego koszmaru. Tylko różnica była taka, że teraz nie śniłam, choć
bardzo bym chciała.

background image

106

Rozdział 19

Definitywnie muszę skończyć znajomości ze Swan. Zawsze jak jesteśmy razem coś
wokoło się dzieję. To nie może być przypadek.

A moje sny? W tej rodzini

e Alice jest od przewidywania przyszłości, nie ja. Więc

dlaczego stoją przede mną wampiry z moich koszmarów? Wyglądają tak samo.
Dwóch mężczyzn i kobieta. Różnili się od siebie, ale to, co mieli wspólne to
szkarłatne głodne oczy. Wampirzyca miała długie rude włosy i talię modelki. Biła
od niej pewność siebie. Przypominała mi wredniejszą wersję Rose. Ten, który w
moim śnie zaatakował Bellę wyglądał jak heavy metalowiec. Jego długie blond
włosy związane były w kucyk. Z dziką satysfakcją starłabym ten obleśny uśmiech z
jego twarzy. Patrzył na swoją zdobycz. Na mnie zaś spoglądał wampir o czarnych
krótkich włosach. Jego postać najbardziej wryła mi się w pamięć. Kto by nie
pamiętał swojego mordercy?

- Witamy-

odezwał się, cały czas obserwując mnie i każdy mój ruch.- Wyczuliśmy

wampiry, więc postanowiliśmy zapukać, a tu taka niespodzianka. Jestem Laurent, a

to jest Victoria i James.-

Wyciągnął rękę na powitanie. Odrzuciłam odruch, aby go

w nią trzepnąć, ale również jej nie uściskałam.
Cała trójka weszła do salonu nawet nie przejmując się zaproszeniem. Kilkuset letni
żywot raczej nie nauczył ich kultury.

-

Nie rób niczego głupiego. Nie rób niczego głupiego- powtarzałam w myślach.

-

Szukacie kogoś?- Spytałam.

-

Tak jak mówiliśmy. Przechodziliśmy i wyczuliśmy zapach wampirów.

Postanowiliśmy się przywitać. Jesteście ich jedzeniem?
Cholera. Teraz to już na pewno nie uda mi się przekonać brunetki, że ubzdurała
całą tę bajeczkę o istotach nadprzyrodzonych. Choć w sumie i tak prawdopodobnie

zginiemy.

- Raczej nie. Ja tu mie

szkam a koleżanka jest przejazdem, więc jak pozwolicie

odprowadzę ją do drzwi.

background image

107

Wzięłam Bellę pod rękę i skierowałam się do drzwi. Niestety James zastąpił nam
przejście. Uniósł kosmyk włosów dziewczyny, przytknął do nosa i wziął głęboki

wdech.

-

Taka słodka. Jest moja- powiedział i wyrwał ją z moich rąk.

-

Przepraszam, lecz nie jesteście tu mile widziani. Puść ją.- Starałam się grać

nieustraszoną z marnym skutkiem. Za bardzo bałam się o Swan. Nie
wybaczyłabym sobie gdyby coś jej się stało. Charlie by się załamał.

-

Pachniesz tak samo jak się zachowujesz.- Laurent stanął za mną.- Czyli ostro i

intensywnie.

- Do tabasco mi daleko-

prychnęłam.

Miałaś nie robić niczego głupiego- skarciłam się w myślach.- A pyskujesz

wampirowi.

-

Czemu oni cię trzymają żywą? Toż to marnotrawstwo- wyszeptał mi do ucha.

-

Też się nad tym zastanawiam i jakby tak dłużej pomyśleć, chyba lubią moje

poczucie humoru.

-

Chłopaki, przejdźmy do sedna. Jestem głodna- odezwała się Victoria. Wyglądała

na znudzoną.

-

Kochanie, chodź, podzielę się z tobą.

James trzymał Bellę w mocnym uścisku. Wampirzyca podeszła do nich i wzięła
rękę dziewczyny, podczas gdy jej kochaś zniżał swoją twarz do szyi. Próbowałam
wyrwać się swojemu oprawcy, ale to tak jakby walić głową w mur w nadziei, że się

go przebije.

-

Będzie bolało tylko przez chwilę.- Dreszcz strachu przeszedł przez moje ciało.

W końcu nadszedł ten dzień. Nie mogłam w nieskończoność być ocalana przez
Edwarda i jego rodzinę. Ironia losu. Umrzeć we własnym domu, zamiast gdzieś na

ulicy. Komizm tej

sytuacji zapewne rozśmieszyłby mnie, ale poczułam zimne usta

w miejscu, gdzie znajdowała się moja tętnica.

- Zostawcie te dziewczyny.

background image

108

Spojrzałam na drzwi wejściowe. Na przedzie stał Carlisle i trzymał mego
ukochanego za ramiona. Za nimi stała reszta. Cali byli umorusani w błocie i
dzierżyli w dłoniach kije baseballowe.
Uścisk, w którym trzymał mnie wampir zelżał, ale nie puścił do końca.
Zastanawiałam się, czy on przypadkiem nie używa mnie jako żywej tarczy.

-

Więc, to jest wasz dom. Wiedziałem, że mieszkają tu wampiry.

-

Tak, a teraz bądźcie tak mili i wyjdźcie.- Głowa rodziny jak zawsze spokojna i

czujna.

-

Nie jesteśmy wrogo nastawieni- bronił się Laurent.

-

W takim razie puśćcie je- warknął Edward, nie spuszczając ze mnie wzroku.

-

Chcieliśmy się pożywić przed podróżą- odezwała się Victoria.

Edward przeniósł swoje oczy w stronę tamtej dwójki. Z nerwów prawie udało mu
się wyrwać z rąk Carlisle’a. Emmet interweniował i szepnął mu coś na ucho. Jeżeli
dobrze zrozumiałam kazał mu się uspokoić.

-

One nie są jedzeniem- wtrąciła Esme.

-

Teraz widzę.- Zaśmiał się James.- Jesteście tą małą grupką wampirów, które

żywią się krwią zwierząt. Żałosne. Powinniście się wstydzić. Naszą naturą jest

zabijanie…-

zawiesił głos, aby nadać zdaniu dramatyzmu- …nic nie wartych ludzi.

Skuliłam się w środku. Podobnych słów użyłam przy jednej z kłótni między mną a
Edwardem. Byłam, jestem i będę nic nie warta dla niego. Moja twarz musiała
wyrażać myśli, ponieważ mój wampir już się nie hamował. Rzucił się na blondyna
z dzikim warknięciem. Zaskoczony puścił Bellę. Ja również zostałam uwolniona.
Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam mrugnąć okiem. W jednej
chwili stałam po środku salonu, aby w następnej być przy ścianie w objęciach
Alice. Esme zajmowała się brunetką, a Rosalie patrzyła jak radzą sobie mężczyźni.
Trójka nieproszonych gości nie miała żadnych szans.

-

Nic ci nie jest? Boże, przepraszam, to moja wina, gdyby wiedziała wcześniej nie

doszłoby do tego- trajkotał chochlik.

-

Jest w porządku. Co z tobą?- Zwróciłam się do Swan.

- Dobrze-

wyszeptała nadal w szoku.

background image

109

Dzielnie to zniosła. Inna dziewczyna uciekłaby stąd z krzykiem. Choć może
jeszcze się tak stanie. Trzeba poczekać.
Spojrzałam na grupkę przede mną. Carlisle gorączkowo coś mówił, po czym złe
wampiry wybiegły z domu. Edward i reszta podeszli do nas. Jasper objął Alice i
powiedział:

-

To nie twoja wina, najmilsza. W ostatniej chwili postanowili tu skręcić.

-

Ale wiedziałam, że są w pobliżu. Mogłam coś zrobić- oponowała dziewczyna.

-

Al, przestań się obwiniać. Nic złego na szczęście się nie stało.

- Ty jak zwykle wszystko bagatelizujesz.-

Mój chłopak przytulił mnie. Dziwne

było, iż nie słyszałam w jego głosie złości.

-

Miałam rację, jesteście wampirami- odezwała się Bella bardziej pewnym głosem.

Wszyscy zwrócili

głowy w jej stronę. Rose i Jasper mieli miny jakby mieli się na

nią rzucić. Wyrwałam się z objęć młodego Cullena i zasłoniłam własnym ciałem
brunetkę. Ten czyn można było zaliczyć albo do odwagi, albo do totalnej głupoty.
No cóż, ja nigdy najmądrzejsza nie byłam.

-

Lisa, odsuń się. Nic jej się nie stanie- zapewnił Carlisle.

Żona Ema pobiegła prawdopodobnie do garażu, ale Jasper został.

-

Mamy obowiązek ją teraz zabić.- Ton jego głosu był zimny i bezwzględny.

- Nikomu nie powiem.-

Bella splotła ręce na klatce piersiowej. Cały jej strach

gdzieś się ulotnił.

-

Chodźmy do jadalni. Zaparzę herbatę dla dziewczyn i porozmawiamy-

zaproponowała Esme.
Skierowaliśmy się w tamtą stronę i usiedliśmy przy stole narad, jak go nazwałam.

-

Oni nie odpuszczą. James to tropiciel- odezwał się Edward.

Po tych słowach każdy się spiął, oprócz mnie i brunetki.

- Tropiciel?-

Zapytałam.

-

Jego całym życiem jest polowanie. To jest myśliwy, nie zrezygnuje z upatrzonej

ofiary.-

Spojrzał znacząco na Bellę.- Będzie ją ścigał dopóki nie zabije.

- Kurwa-

przeklęłam.

- Lisa!-

Skarciła mnie Esme.

background image

110

- Przepraszam.-

Spuściłam głowę.- To jest silniejsze ode mnie i uaktywnia się, gdy

jestem zdenerwowana.

- Tobie nic nie grozi-

pocieszył mnie mój wampir.

-

Mnie może nie, ale martwię się o nią. Wszystko przeze mnie.

- Nie wytrzymam. Najpierw Alice, a teraz ty-

jęknął Emmet.

-

Uspokójcie się. Z każdej sytuacji jest wyjście.- Najstarszy z Cullenów zabrał

głos.- Edwardzie, czy wyczytałeś coś z jego myśli?

-

Żądza i nieopisane pragnienie zabicia Belli.

-

Czy Charlie jest w niebezpieczeństwie?- Spytała dziewczyna. W chwili kryzysu

bardziej bała się o ojca, niż o siebie.

-

Na tę chwilę nie. James czai się w pobliżu i czeka- powiedziała Alice.

-

Muszę wrócić do domu.- Swan wstała.

- Siadaj-

rozkazałam. O dziwo posłuchała, ale jej mina była bezcenna.- Trzeba

obmyślić plan. Nie możemy ryzykować, a pochopne decyzje mogą być tragiczne w
skutkach. Carlisle na pewno coś wymyśli.- Spojrzałam na niego z prośbą w oczach,
na co zachichotał i kiwnął głową.

Nieco spoko

jniejsza przeszłam do mego planu. Przeprosiłam na chwilę

zgromadzonych i pociągnęłam Edwarda do swego pokoju i zamknęłam drzwi.
Chociaż wiedziałam, iż reszta i tak nas słyszy, chciałam mieć, choć drobne
poczucie prywatności. Przed tym, co miało nastąpić wtuliłam się z całych sił w
jego umięśniony tors. Nawet pod naszymi ubraniami czułam każdą krzywiznę jego
ciała. Przy nim uczucie strachu nie istniało. Pocałowałam go żarliwie. To, o co
miałam prosić w stu procentach wyprowadzi z równowagi jego spokojną postawę,
lecz musiałam zaryzykować.

-

Zmień mnie- powiedziałam na wydechu.

-

Możesz powtórzyć?- Zapytał pełen niedowierzania.

Może myślał, że się przesłyszał. Wątpię, aby komuś takiemu jak on, zdarzały się

takie wypadki.

-

Zmień mnie.

-

Oszalałaś?- Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

background image

111

-

Tak, chyba tak, jeżeli pragnę być z tobą zawsze i abyś nie musiał mnie chronić.

Gdybym stała się wampirem mogłabym sama o siebie zadbać. Nie musiałbyś aż tak
się o mnie martwić i ratować z każdej opresji. Jestem tobie oczywiście za to
wdzięczna, ale nie chcę być ciężarem. Nie chcę być nic nie wartym człowiekiem.-
Ostatnie zdanie wyszeptałam.
Coś w wyrazie twarzy Edwarda zmieniło się. Złość zastąpił ból. Znów byłam
przyczyną kłótni, ale ja naprawdę właśnie tego chciałam. To nie był kaprys
nastolatki, raczej przemyślana decyzja.

-

Nie mogę tego zrobić. Nie pozbawię cię duszy.- Chciałam coś powiedzieć, ale nie

pozwolił mi.- Czy jesteś gotowa zrezygnować ze wszystkiego tylko dla mnie?
Przemiana wiąże się z ogromnym bólem. Cały czas po niej ten ból cię nie

opuszcza.-

Podszedł do mnie i zaczął głaskać po policzku.- Jesteś taka młoda i

pełna życia. Mogłabyś mieć każdego i założyć z nim rodzinę. Mieć domek i
gromadkę dzieci. Na takie poświęcenie nie jesteś gotowa i nigdy nie będziesz.
Poczułam narastającą złość. On nie siedział w mojej głowie. Nie mógł decydować
za mnie. Wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić. Dopiero po nim przemówiłam.

-

Jestem świadoma konsekwencji. Nie sądzę, abym była w stanie założyć własną

rodzinę, ponieważ nie chcę nikogo prócz ciebie. Czy na samą myśl o innym
mężczyźnie dotykającym mnie, nie czujesz złości?- Widziałam jak się spiął, więc
byłam na dobrej drodze.- Twoje uczucia dowodzą, że posiadasz duszę. Nikt nie
może ci jej odebrać. Wierzę w to, iż ją masz. Większość facetów na tej planecie nie
ma ani jej, ani serca. Oddałbyś mnie w ręce takiego człowieka, myśląc, że tak
będzie lepiej?

- Nigdy-

warknął.

-

Przemień mnie. Nie mówię teraz, ale kiedyś.

Nie doczekałam się odpowiedzi. Edward wyleciał z pokoju jak strzała rzucając mi
coś w stylu „Nie ruszaj się stąd”, lecz nie miałam zamiaru go słuchać. Pobiegłam
na dół i wypadłam na zewnątrz, gdzie wszyscy stali w szyku bojowym. Pierwszy
raz zobaczyłam wilkołaka w pełnej krasie. Był wielki i miał sierść rdzawego

background image

112

koloru. Mimo szoku musiałam przyznać, że na swój sposób urzekł mnie. Niestety,
raczej nie przyszedł tu w przyjacielskich zamiarach, bo warczał i kłapał zębami.

-

Carlisle, podejrzewam, iż on nie jest częścią planu?

Kiedy Cullen pokręcił przecząco głową, wiedziałam, że mamy przerąbane.

background image

113

Rozdział 20

-

Black, uspokój się- powiedział Edward.

- Jacob?-

Swan i ja zapytałyśmy jednocześnie.

Wilkołak warczał jeszcze chwilę, po czym zaczął nabierać ludzkich kształtów.
Cullen miał rację, to był on w całej swojej krasie. Jedyną odzieżą, którą miał na
sobie były podarte jeansy. Prezentował się całkiem przyzwoicie. Opalony i
umięśniony tors opadał i unosił się wraz z oddechem. Patrzyłam na to jak

zahipnotyzowana.

-

Nie masz jakiejś koszulki, czy coś?- Spytał mój chłopak zdegustowany.

Potrząsnęłam głową wyrzucając z niej obraz wpółnagiego ciała przede mną. Nie
było to łatwe.

-

O przepraszam, zapomniałem wziąć ze sobą bagażu- odparł z sarkazmem i jadem

Jack.

- Co tu robisz?-

Nareszcie się otrząsnęłam.

-

Odbijam Bellę.

-

Czemu miałbyś to robić?

-

Ponieważ jest w domu wampirów, a ja nie pozwolę, aby stała jej się krzywda.

Swan wyglądała na wkurzoną, ale dopiero jej podniesiony ton utwierdził mnie w

przekonaniu:

-

Teraz się o mnie martwisz?! Chyba trochę na to za późno. Nie przychodziłeś, nie

dzwoniłeś, a gdy starałam się czegoś dowiedzieć od Billego, zbywał mnie jakimiś
wymówkami, że jesteś chory. Nawet nie mogłam przyjechać. Za to ty widzę,
czujesz się świetnie. Latasz sobie po całym lesie jako wyrośnięty wilk i
wparowujesz tu od tak sobie jak gdyby nigdy nic. Wiedz jedno, że oni uratowali
mnie już dużo razy i czuję się przy nich względnie bezpiecznie.
Każdy był zaskoczony wypowiedzią Isabelli. Ja chyba najbardziej. Pierwszy raz
widziałam tę stronę dziewczyny. Nieśmiałość zastąpiło pewność siebie. Na

background image

114

dodatek, nie przejęła się za bardzo faktem, iż rozmawia z kolejną istotą świata

nadprzyrodzonego.

-

Czujesz się bezpiecznie wśród krwiopijców?- Jacob zaczął się trząść ze złości.

-

Dziewczyny odsuńcie się, znów zmienia się w wilkołaka- ostrzegł nas Carlisle.

-

Wrzuć na luz! Twoja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie i twoje fochy nam

nie pomogą!- Krzyknęłam.

-

Więc miałem rację- powiedział opanowując się trochę.

- To nic, z czym nie damy sobie rad

y, ale jak chcesz zabawić się w rycerza,

znajdziemy ci jakąś rolę.

-

Wlazłeś na nasz teren- warknął Jasper.- Złamałeś pakt i mam już tobie

odpowiednią rolę… jako trup.

-

Mężczyźni- powiedziałam z niesmakiem.- Zamiast walczyć razem, wolicie

pozabijać siebie nawzajem. Proszę was bardzo.- Machnęłam ręką, po czym
zwróciłam się do starszego Cullena.- Jaki mamy plan?

-

Taki, w którym ty nie bierzesz udziału.- Edward przyćmił mój zapał.

Mogłam się tego spodziewać. On nie pozwoli mi robić niczego, co jest związane z
niebezpieczeństwem. Normalnie ucinali moje skrzydła, zanim zdążyłyby się
rozwinąć. Teraz byłam podwójnie zmobilizowana do przemiany. Dzięki niej
mogłabym pomagać, a nie, zawadzać.

-

Na pewno jest coś, co mogę zrobić- oponowałam.

-

Będziesz grzecznie siedzieć w domu i czekać na powrót swojego starszego brata.-

Zachichotał Emmet.

- Ha, ha, ha.-

Zaśmiałam się bez cienia wesołości.- Gdzie się podziało

równouprawnienie?

-

Istnieje, lecz nie w takich kwestiach. Laurent może i odpuścił, ale gdyby poczuł

twój zap

ach nie powstrzymałby się.- Jęknęłam niezadowolona. Niestety miał rację.

Byłabym tylko niepotrzebnym balastem.

- Dobra-

zgodziłam się niechętnie.

Swan, według planu oddała część garderoby Esme i Rosalie. Ta druga nie była
zadowolona, że musi ubierać się w jej ubrania, ale po kilku warknięciach spełniła

background image

115

prośbę Carlisle’a. Wampiry podzieliły się na dwie grupy. Alice i Jasper pojechali
do domu dziewczyny, aby upewnić się, że Charliemu nic nie grozi. Reszta miała
zmylić Jamesa. Z daleka Esme wyglądała zupełnie jak Bella. Ten dupek powinien
dać się nabrać.
Niestety miałam złe przeczucia. Nawet fakt, iż Jacob z nami został nie pocieszała
mnie. Denerwowałam się bardziej przez jego zachowanie. Cały czas krążył w
kółko powtarzając jak mu tu źle. Wspominał też o mdłym zapachu. Starałam się nic
nie odzywać. Naprawdę.

-

Zamknij się albo idź swoje smutki wyżalać na zewnątrz, bo mnie wkurzasz.- W

końcu pękłam.
Spojrzenie, jakie mi posłał było jak góra lodowa, o którą rozbił się Titanic, ale nie
ze mną te numery. Nie wystraszę się przerośniętego kundla. Przechodziłam przez
gorsze rzeczy, więc pogryzienie przez wilkołaka to tylko kropla w morzu mego

pecha.

-

Nic nie poradzę, że twoje wampiry dla mnie śmierdzą, a ten dom jest

przesiąknięty ich fetorem- odrzekł.
Och, jaką ja miałam ochotę mu przywalić i pomyśleć, że kiedyś go nawet lubiłam.
Co było ze mną wtedy nie tak?

-

Jack, zachowuj się, nie jesteś u siebie- powiedziała nasza towarzyszka.

Musiała mieć na niego jakiś zbawienny wpływ, ponieważ uklęknął naprzeciw niej

ze skrusz

ona miną. Wziął ją za ręce i spojrzał w oczy takim wzrokiem, że…

O rzesz w mordę. Czy on zamierza jej się oświadczyć? Nie, to nie to. Próbowałam
wypchnąć z głowy obraz, jak wyciąga z kieszeni swoich podartych spodni etui z
pierścionkiem zaręczynowym, ale musiałam przyznać, że scena była raczej
niecodzienna. Stałam i się po prostu na nich gapiłam.

-

Bello, posłuchaj, wiem, że dopiero dowiedziałaś się, iż jestem wilkołakiem i

sytuacja nie jest zbytnio odpowiednia, lecz jest coś jeszcze, o czym muszę tobie

pow

iedzieć.- W tym momencie, chyba powinnam wyjść, niestety nogi odmówiły

mi posłuszeństwa. Black niezrażony widownią kontynuował:- W naszym
plemieniu, mężczyźni, którzy są wilkołakami, wpajają się. To znaczy, że zakochują

background image

116

się w jednej kobiecie, za wszelką cenę starają się ją ochraniać i robić wszystko, aby
była usatysfakcjonowana. Dla mnie jesteś nią, ty. Kocham cię Isabello Marie Swan.
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Brunetka chyba również, bo gdy ją
pocałował, z szoku miała otwarte oczy oraz siedziała nieruchomo. Dopiero po
chwili oprzytomniała i oddała pocałunek. Tym razem się zawstydziłam. To był ich
pierwszy całus, a ja gapiłam się na nich jak sroka w gnat. Po cichu przeszłam do
kuchni dając im odrobinę prywatności. Momentalnie zatęskniłam za Edwardem.
Zastanawiałam się, jak dają sobie radę. Czy James dał się zmylić?
Na odpowiedź, jak zwykle zresztą, nie musiałam długo czekać. Bella weszła do
pomieszczenia jeszcze zarumieniona po intensywnym przeżyciach, ale również
spięta.

-

Co się stało?

- Jac

ob, wyczuł wampira i poszedł na zwiad.

Po jej słowach usłyszałam świst powietrza oraz poczułam tę słodką woń. Nie
należała ona do Edwarda ani żadnego innego Cullena. To mógł być jedynie Laurent
ze swoim kompanem. Krzyk nie zdążył opuścić moich ust, ponieważ zimna ręka
skutecznie zakryła mi buzię. Chwilę potem porywacz wbiegł do lasu ze mną
przewieszoną przez ramię. W tej samej pozycji była moja koleżanka. Drugi raz
tego samego dnia. Czy jest sprawiedliwość na tym świecie? Nie dość, że czułam się

jak worek k

artofli, to jeszcze miałam mdłości przez wampira, który mnie niósł.

Sama jego obecność przyprawiała mnie o nieprzyjemne ciarki.
Po paru metrach bądź kilometrach szaleńczego biegu dołączyła do nas Victoria.
Teraz zrozumiałam, że to jej poszedł szukać Jacob. Mogłam jedynie mieć teraz
nadzieję, iż nic mu się nie stało. Moje życie to jedne niefortunne zbiegowisko złych
zdarzeń. Najpierw mama, potem Peter, a teraz Bella ze swoim chłopakiem. Szlag
by to. Chyba byłoby lepiej gdybym umarła.

-

Zgubiłaś go?- Spytał James Victorii. Coś w jej uśmieszku mi nie grało.

-

Tak i raczej nas nie dogoni kuśtykając na jednej nodze. Szkoda, że go nie

zabiłam- westchnęła.

- Ty suko-

warknęłam.

background image

117

Wszyscy gwałtownie się zatrzymali. Rudowłosa wampirzyca zaczęła podchodzić

do mnie jak l

ew polujący na swoją ofiarę. Wiedziałam, że w końcu mój

niewyparzony jęzor przyczyni się do poważnych problemów, ale nie sądziłam, że
w sytuacji podbramkowej można być na jeszcze gorszej pozycji. Właśnie się o tym
przekonałam. Kobieta wykręciła mi rękę tak mocno, że z bólu aż krzyknęłam.

- Pyskata gówniara-

prychnęła.- Lepiej zważaj na słówka, ponieważ tym razem

twój chłoptaś cię nie uratuje.

-

Tak czy siak zginę, więc co mi szkodzi cię trochę powkurwiać zimnokrwista

kur…

Nie dokończyłam. Leżałam teraz na zimnej ziemi i czułam, że wszystkie moje
wewnętrzne organy zmieniły swoje położenie. Nie zbyt przyjemne uczucie,
szczególnie, iż nadal dokuczała mi ręka.
Bella patrzyła na mnie przerażona, ale w jej oczach można było również dostrzec
coś na kształt podziwu. Zachichotałam. Głupoty nie powinno się podziwiać, ją
trzeba potępiać.

-

I z czego się śmiejesz idiotko?!- Victoria wrzasnęła.

-

Założę się, że nigdy obiad do ciebie nie pyskował.

Zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze przyspieszam swoją egzekucję.
Z drugiej zaś strony opóźniam ucieczkę, jednocześnie dając czas Cullenom na
dotarcie do nas. Pytanie, co nastąpi szybciej.

-

Masz rację. Nikt nie był na tyle dostatecznie głupi żeby to robić, ale też nie miał

czasu na rozmowę. Ciesz się z tych ostatnich minut życia- powiedziała dobitnie.

-

Skoro tak, to, czy mogę prosić o hamburgera z frytkami i colą?- Wszyscy

spojrzeli na mnie, jak na totalną kretynkę.- No co? Ja będę miała radochę, bo się
najem, a wy będziecie mieć soczystsze jedzonko.

- Lisa.- Swan spo

jrzała na mnie błagalnie.

Niestety ja już postanowiłam. Jeżeli mam umrzeć, to z honorem. Poddać się bez
walki, raczej nie leży w mojej gestii. Nigdy nie miałam zamiaru być bezbronną
owieczką. Jedyną sytuacją, w której uciekłam, było spotkanie z moim ojcem. Od
tamtej pory nie chciałam być potulną ofiarą.

background image

118

-

Wiecie, że oni was znajdą i pomszczą nas. Moja śmierć będzie niczym w

porównaniu do waszej. Nie spoczną dopóki was nie dopadną. Nic już wtedy nie

poradzicie.-

Uśmiechnęłam się.

-

Jesteś zbyt pewna siebie, jak na człowieka, mała.- Wampirzyca pochyliła się nade

mną.
Odezwała się we mnie ślepa furia. Co ona sobie myślała nazywając mnie małą?
Musi za to zapłacić.

-

Jedyna rzecz w tym towarzystwie jaka jest mała, to fiut twojego faceta.

Nic więcej nie zdążyłam powiedzieć. Victoria podniosła mnie do góry jak
szmacianą lalkę. Żaden z obecnych nie wtrącał się w naszą wymianę zdań. Teraz
też, nikt nic nie robił. Patrzyli jak ich towarzyszka bierze zamach i rzuca mną w
najbliższe drzewo. Gdy odbiłam się od niego usłyszałam chrzęst łamanej kości. Nie
byłam w stanie sprecyzować miejsca złamania i szczerze, w tej chwili było to
nieistotne. Spadałam w dół, aż drugi raz wylądowałam na ziemi. Zanim straciłam
kontakt ze światem czułam niewyobrażalny ból i chyba… ulgę.

background image

119

Rozdział 21

-

Lisa, obudź się- usłyszałam głos Carlisle’a, ale nie chciałam otwierać oczu. Każda

część ciała pulsowała niewyobrażalnym bólem. Miałam wrażenie jakby ktoś
rozciągał mi mięśnie.- Wiem, że jest ci ciężko. Morfina zacznie niedługo działać.
Muszę z tobą porozmawiać do tego czasu.
Z trudem wykonałam jego prośbę. Chciałam coś powiedzieć, lecz nawet gardło
paliło żywym ogniem. Esme delikatnie podniosła moją głowę i przystawiła
szklankę z wodą abym mogła się napić.

-

Co z Bellą?- Zapytałam.

-

Cała ty, zamiast martwić się o siebie, przejmujesz się innymi. Jest cała.- Uśmiech

Cullena był pełen dumy, ale też dezaprobaty.- Edward szaleje. Dobrze, że Jacob
pojechał do domu. Nie wiem, co ten chłopak mógłby zrobić mu w tym stanie. Jak
się czujesz? Czy masz zawroty głowy, nudności? Coś cię boli?

-

Powoli, doktorku. Czuję się prawdopodobnie tak jak wyglądam. Na drugie

pytanie odpowiedź brzmi: nie. I tak, wszystko mi napieprza jakbym przebiegła
przynajmniej tysiąc kilometrów z przeszkodami.

O dziw

o nikt mnie nie upomniał za język. Jest jakiś plus bycia poszkodowanym.

Drzwi do pokoju otworzyły się z taką siłą, że w ścianie została dziura. Edward
wyglądał jak szaleniec.

-

Ty mnie wpędzisz do grobu, kobieto. Ciebie nawet na pięć minut nie można

zostaw

ić samej. Od dziś nie ruszysz się na metr ode mnie. Będę chodzić za tobą jak

cień.- Podszedł do łóżka i delikatnie wziął moją dłoń. Chłód jego ciała był
balsamem dla moich mięśni.- Nigdy więcej tego nie rób.- Jego postawa
złagodniała.

- Przepraszam- wyszep

tałam.

Mój wampir przytknął swoje czoło do mojego. Trwalibyśmy tak dalej, gdyby do
pokoju nie weszła Alice z grobową miną.

-

Wiadomość od Volturich. Wzywają Carlisle’a.

background image

120

Skądś kojarzyłam tę nazwę, ale teraz nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Jednak

nie to

mnie zastanowiło, lecz, dlaczego nagle wszyscy spochmurnieli.

- Nie jest dobrze-

wyszeptała Esme.

Carlisle westchnął. Teraz wyglądał jakby postarzał się o dobre 5 lat.

-

Muszę jechać. Dobrze wiecie, że jeżeli ja się tam nie zjawię, oni przybędą do nas,

a t

o będzie o wiele gorsze.

-

Zapomniałeś, że Aro potrafi czytać w myślach. Co zrobimy, kiedy dowie się o

Lisie?-

Edward wywarczał.

-

Nic nie jest przesądzone. Wyjeżdżam pojutrze, bez dyskusji, a tobie zostawiam

opiekę nad Lisą- odparł starszy Cullen.
Czułam się nie widzialna. Rozmawiali o mnie jakby nie było mnie w pokoju.
Gdyby gardło mnie tak nie bolało, wydarłabym się na nich.
Mój wampir patrzył na mnie ze smutkiem w swoich oczach, które były ciemne od
gniewu. Nie mogłam znieść myśli, że to wszystko spowodowałam ja. Coraz
bardziej dochodziłam do wniosku, iż jestem dla nich tylko ciężarem. Na każdym
kroku sprawiałam problemy z moim magnesem na pecha.

-

Co się stało z nimi?- Spytałam.

-

Nie żyją- odparła Alice siadając delikatnie obok mnie na łóżku.

- Przepraszam-

wyszeptałam.- Sprawiam wam same kłopoty.

Do pokoju wparował Emmet z tym swoim uśmieszkiem i stanął obok swojej

siostry.

-

No coś ty, dzięki tobie coś się dzieję- stwierdził.

Każdy obecny w pokoju spojrzał na niego z chęcią mordu. Zdezorientowany

za

mrugał oczami, nie wiedząc co ich tak wkurzyło.

-

Ale jakim kosztem, nie uważasz?- Wysyczał Edward.

-

Sorki, mała. Nie pomyślałem.- Jego wyraz twarzy wyrażał skruchę.

W jego ustach słowo „mała” nie brzmiało źle. Raczej sprawiało, iż czułam się jak
jego młodsza siostra. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo, a szczególnie starszego
brata, który mógłby ochronić mnie i mamę przed ojcem. Z drugiej strony jednak,
było dobrze tak jak jest. Jedno spieprzone życie mniej.

background image

121

- Spoko, Em.-

Uśmiechnęłam się słabo, po czy zwróciłam się do głowy rodziny.-

Więc, co mi dolega?

-

Masz złamaną nogę, zwichniętą rękę i wstrząs mózgu. Poza tym wszystko jest

dobrze, ale będziesz cała obolała przez najbliższe dwa tygodnie- wytłumaczył.-
Pamiętaj, że gdybyś poczuła się gorzej, natychmiast masz mnie o tym powiadomić.
Miałam chęć wywrócić oczami, lecz się powstrzymałam. Wszyscy stopniowo
zaczęli wychodzić z pokoju. Esme podeszła do mnie i pocałowała mnie w czoło.

-

Odpoczywaj, a ja przygotuję ci twojego ulubionego kurczaka.- I zaraz jej nie

b

yło.

Łza zakręciła mi się w oku i popłynęła po policzku. Nienawidziłam płakać. Łzy
oznaczały słabość, nie chciałam być postrzegana jako krucha istotka niepotrafiąca
poradzić sobie z problemami. Niestety w domu pełnym wampirów nie byłam nikim

innym, tylko s

łabym człowiekiem.

Edward z zatroskaną miną pojawił się obok mnie zanim zdążyłam mrugnąć.

-

Boli cię coś?

Nie mogłam powiedzieć mu prawdy. Zbeształby mnie za takie myśli. Pokręciłam
przecząco głową, czując się źle, że nie mówię mu o swoich rozterkach. Jednak jego
marsowa mina podpowiedziała mi, iż on wie, o co tak naprawdę mi chodziło.
Położył się obok mnie bardzo powoli, aby tylko nie zrobić mi krzywdy. Zimna ręka
dotknęła mojej twarzy i znów poczułam błogi chłód, który chociaż trochę
minimalizował ból. Uśmiechnęłam się dając mu tym znak, że tak jest dobrze.

-

O co chodziło z tymi Volturi?

Chłopak mimowolnie się spiął i zacisnął szczękę, jakbym poruszyła temat dla mnie
zakazany. Musiał mi odpowiedzieć. Obiecał niczego przede mną nie ukrywać.

- Wszystko w sw

oim czasie. Teraz śpij, musisz dużo odpoczywać, aby szybciej

zregenerować siły.
Zbył mnie. Tak po prostu zbył, wiedząc, że nie będę się kłócić w moim obecnym
stanie. Miałam ochotę warknąć we frustracji. Zamiast tego zamknęłam oczy i
odpłynęłam w sen.

background image

122

Obud

ził mnie zapach jedzenia i szepty. Mogłam rozróżnić głos Edwarda i Esme,

lecz gdy tylko wyczuli, że już nie śpię zamilkli.

-

Bella tu jest. Chciałaby się z tobą zobaczyć- powiedziała Esme.

-

Możesz ją przyprowadzić.- Skrzywiłam się próbując się podnieść, ale przecież nie

mogłam jeść na leżąco.
Mój chłopak postawił przede mną tackę z jedzeniem. Kochana Esme, pomyślała o
wszystkim. Ze względu na moją lewą rękę, która była w bandażu, podrobiła
kurczaka tak, że mogłam go zjeść bezproblemowo. Głupio bym się czuła, gdyby
ktoś musiał mnie karmić. Nie mam w końcu pięciu lat, a parę siniaków nie robi ze

mnie kaleki.

Usłyszałam ciche pukanie do drzwi i zaraz w środku pojawiła się Swan.
Wypuściłam westchnienie ulgi widząc ją całą i zdrową na własne oczy.

- Hej- powiedz

iałam cicho.

-

Jak się czujesz?- Spytała.

-

Bywało lepiej, ale chyba najważniejsze jest, że żyję.- Wzruszyłam lekko

ramionami, próbując nie pokazać, iż ten gest wywołał u mnie ból.

-

Chciałam ci podziękować.- Zamrugałam oczami zaskoczona jej wypowiedzią.- Za

uratowanie życia.

-

Raczej powinnaś mnie zbesztać za jego narażenie- zaoponowałam.

-

Nie widzisz tego? Poświęciłaś się, aby ich spowolnić, dzięki czemu twoja rodzina

mogła szybciej do nas dotrzeć.
Nie patrzyłam na to w ten sposób. Owszem podczas droczenia się z Victorią
myślałam o tym, że ten przystanek może nam pomóc, ale to była tylko chwila.
Bardziej prawdopodobne było, że zginę, lecz los znowu pokazał mi, iż
najwidoczniej to ma się zdarzyć później. Może nawet w gorszych okolicznościach.
Naszła mnie smutna prawda. Żeby chronić w jakiś sposób Bellę musiałam urwać z
nią kontakt. Nie tak zupełnie, bo przecież będziemy się widzieć w szkole, ale lepiej
by było gdyby na tym obszarze nasza znajomość się kończyła. Polubiłam ją. Jako
jedyny człowiek wiedziała o świecie nadprzyrodzonym. Ba. Nawet spotykała się z

background image

123

wilkołakiem, lecz to nie był argument. Jak wiadomo wampiry i wilkołaki
nienawidziły się, co też nie oznaczało, że my także musimy.
Kurczę, cała ta sytuacja jest za bardzo zagmatwana, a ból głowy raczej nie pozwala
na zbyt głębokie przemyślenia. Powinnam jeszcze z tym się wstrzymać. Nie
wygląda na to, żeby w najbliższym czasie miałoby się wydarzyć coś złego.

-

Dzięki, chyba- powiedziałam niepewnie.

-

Muszę iść. Zdrowiej szybko.- Pożegnała się i wyszła.

Rozg

lądnęłam się bezradnie po pokoju i stwierdziłam, ze Edward najwidoczniej

musiał wyjść, kiedy Swan weszła do pokoju. Została sama z czarnymi myślami.

Minęło kilka dni, od kiedy Carlisle wyjechał i każdy chodził, jak zombie. Teraz
bardziej niż kiedykolwiek wyglądali jakby nie żyli. Ból uchodził ze mnie
stopniowo i nie wiem czy to z przyzwyczajenia, czy raczej z nudów, lecz zaczęłam
już kuśtykać po domu. Siniaki miały ten okropny żółty kolor i tylko czekałam aż
całkowicie zniknął. Głowa czasami dawała o sobie znać, ale dało się to znieść.
Denerwowało mnie jednak, że gdy próbowałam wyciągnąć jakieś informacje o tych
całych Volturi, każdy nagle znajdował sobie jakieś zajęcie. Nawet Em, a nie
czarujmy się on uwielbia paplać. Tak więc, zostałam pozostawiona sama sobie.
Jasper miał mnie dość przez moje nastroje. Edward zamienił się w moją osobista
pielęgniarkę płci męskiej. Chociaż bardziej przypominał seksownego lekarza.
Szkoda tylko, że to Alice pomagała mi się umyć. Nie miałabym nic przeciwko,
gdyby to on mi mył plecy.
Dziś jednak moja frustracja sięgnęła zenitu. Dorwałam mojego wampira, kiedy
wszyscy byli w szkole bądź na polowaniu. Siedział przy pianinie, lecz nie grał.
Patrzył się na ścianę naprzeciwko jakby były na niej napisane odpowiedzi na
nurtujące go pytania. Wciągnął powietrze i zamknął oczy, po czym otworzył je
przewiercając mnie na wylot.

-

Lisa, powinnaś leżeć- skarcił mnie.

-

Nie potrafię uleżeć, wiedząc, że coś was trapi, lecz nie mając świadomości, czy to

jest związane ze mną- wyjaśniłam.

background image

124

- Jak zwykle niecierpliwa i niezwykle ciekawska.-

Uśmiechnął się smutno kręcąc

głową. Wstał i podniósł mnie. Pisnęłam bardziej z skoczenia niż bólu.-

Przepraszam.

-

Nie, to nie to. Nie spodziewałam się.

-

Mówiłem, że musisz się oszczędzać.

Powoli wspiął się po schodach i zatrzymał się przed gabinetem Carlisle’a.
Otworzył drzwi i postawił mnie przed jakimś obrazem. Zmarszczyłam brwi
skonsternowana, lecz zaraz spojrzałam w stronę drzwi, kiedy usłyszała kroki. Nie
było nikogo w domu oprócz mnie i Edwarda. Chyba, że…

Car

lisle stanął w progu z wyraźnym zaskoczeniem malującym się na jego twarzy.

Po chwili zmienił go na bardziej udręczony. Chłopak koło mnie spiął się.
Wiedziałam, że to, co wyczytał w myślach swojego ojca nie wróżyło nic dobrego.
Oczekiwanie mnie zabijało, a cisza jeszcze nigdy nie była tak bardzo złowieszcza.

background image

125

Rozdział 22

-

Mówiłeś jej?- Carlisle kiwnął głową w stronę obrazu.

Zwróciłam się z powrotem w jego stronę. Coś w nim było znajomego.

-

Jeszcze nie. Właśnie miałem taki zamiar- odpowiedział Edward.

Zmrużyłam oczy, aby wyłapać jak najwięcej szczegółów. Postacie nabrały kształtu
i nagle zrozumiałam.

- Carlisle, to ty-

stwierdziłam.

Stał bardziej na uboczu, ale nigdy nie pomyliłabym go. Te same rysy i blond włosy
oraz ten ciepły wzrok. Nie pasował do osób, które go otaczały. Od tamtych
emanowała władza i mroczna energia. Nie byli tacy jak on, to wiedziałam na

pewno.

-

Tak, a ta trójka to właśnie Volturi. W świecie wampirów są jak królowie. Są

najpotężniejsi ze wszystkich. To oni ustalili zasady, których musimy przestrzegać i
karają za nieposłuszeństwo.- Wyjaśnił starszy Cullen.- Dołączyłem do nich
wkrótce po swojej przemianie, lecz nie podobał mi się ich sposób postępowania.
Oni również nie akceptowali moich poglądów. Uważali, że pomoc ludziom jest
śmieszna, szczególnie, kiedy robi to wampir. W końcu naszą natura jest zabijanie,
nie ratowanie życia. Odeszłem. Aro- wskazał na wampira pośrodku- pogodził się z
tym. Jego bracia, Kajusz i Marek, mieli z tym mały kłopot.
Spojrzałam jeszcze raz na nich. Jak dla mnie byli przeciwieństwem wampirów,
które do tej pory spotkałam. Gdzieś w mojej głowie pojawiła się nawet myśl, że
chyba tak powinien wyglądać prawdziwy wampir.

-

Są bezwzględni. Nie liczą się z nikim. Już nie raz próbowali wciągnąć mnie i

Alice do swego szeregu-

wtrącił Edward. Spojrzałam z przestrachem na niego.

Jeszcze tego by brakowało żeby do nich dołączył.- Nie martw się.- Objął mnie
uspokajająco ramieniem.- To się nigdy nie stanie.

background image

126

-

Wybierają tylko najlepszych. Nie potrzebują słabeuszy. To dzięki swoim

poddanym mają aż taką władzę. Chcą widzieć Lisę. Aro jest nią nader

zainteresowany-

dodał Carlisle.

- Po moim trupie-

warknął młodszy Cullen, aż poczułam wibracje na całym ciele.

-

Edward, dobrze wiesz jak to się odbywa. Nie możemy nic poradzić.- Wyraz

twarzy doktora zmartwił mnie.
Czyżby mogło być aż tak źle?

-

Oni ją zabiją!- Krzyknął i spojrzał na mnie ze strachem w oczach.

Najwidoczniej musiał zapomnieć, że jestem w pokoju i powiedział, coś, czego nie

powinien.

W sumie, może śmierć nie byłaby taka zła. Przestałabym być problemem.

-

Uspokój się. To nie musi się stać. Pamiętaj, że jest jeszcze opcja zmienienia Lisy

w wampira.

Jeżeli myślałam, że Edward już wyczerpał swoją cierpliwość, to się myliłam.
Wypuścił mnie z uścisku, aby wyżyć się na biednej ścianie. Kiedy się w końcu
uspokoił mogłam dostrzec ogromną dziurę, która przebijała się do pokoju obok.

-

Zabiorę ją gdzieś. Ukryję, żeby nie mogli jej znaleźć.

-

Pomyśl logicznie- wtrąciłam.- Narazisz tym samym swoją rodzinę na

niebezpi

eczeństwo. Skoro chcą mnie widzieć, pojadę.

-

Zwariowałaś!- Krzyknął na mnie.

Najwidoczniej tak. Skoro jest możliwość przemiany, to może się udać. Tylko, nie
wiem, czy mój wampir mógłby to znieść. I jestem prawie pewna, że nie. Lecz nie
miałam wyjścia. Nie mogłam nikogo narażać. Poświęcenie było jedynym
możliwym sposobem.

- Edward…-

zaczęłam, ale on wybiegł z pokoju jakby się paliło.

-

Musi się uspokoić i wszystko przemyśleć. Daj mu czas- odezwał się Carlisle.

- Wiem, ale…

-

Postąpi słusznie, zobaczysz. Teraz wściekłość zaślepia mu oczy.

Po tych słowach wyszliśmy z gabinetu, a ja skierowałam się do mojego pokoju.

background image

127

Czemu nagle wszystko musi się psuć? Kiedy myślę, że nic nie może się stać,
problemy rosną jak grzyby po deszczu. Nie chciałam go ranić. Wiem zbyt dobrze,
że moja przemiana, czy też śmieć, spowodują u niego ból.
Niestety było już za późno. Pewne decyzje musiały zostać podjęte.
A może gdybym ich opuściła i sama pojechała do tych Volturi byłoby lepiej? Tak
szybko jak ta myśl przyszła mi do głowy, równie szybko się ulotniła. To było
głupie, szczególnie, że pewnie Alice już widziała, co wykombinowałam. Brakuje
mi tylko jej wparowującej do mego pokoju i krzyczącej na mnie, jak nierozsądnie
postępuję.

-

Czyś ty rozum postradała?!- Drzwi prawie zostały wywarzone przez tą mała

chochlicę.
A nie mówiłam. Wywołałam wilka z lasu.

-

Wrzuć na luz Alice. To była tylko przelotna myśl. Wiesz, że nie mogłabym tak po

prostu was zostawić.- Uśmiechnęłam się.

-

Ja przez ciebie kiedyś zwariuję.- Objęła mnie.- Edwardem się nie przejmuj.

Zrozumie.

-

Dzięki, a teraz chciałabym się położyć. Trochę boli mi głowa.

Wiecie jak to jest być zamknięta w jednym pomieszczeniu z wściekłym
wampirem? Jeżeli nie, to nikomu tego nie życzę. Od trzech tygodni Edward chodził
jakby coś go ugryzło. Zaczynałam mieć go szczerze dość. Nawet teraz lecąc
samolotem próbował mnie namówić abyśmy zawrócili. Moja decyzja była jednak
ostateczna i nie zamierzałam jej zmieniać. Próbując się wyłączyć patrzyłam na

chmury za oknem.

Kiedy wylądowaliśmy we Włoszech było prawie ciemno. Żałowałam, że nie mogę
pozwiedzać. Na parkingu czekało wynajęte auto. Czemu się nie zdziwiłam kiedy
zobaczyłam najnowszy model Audi?

-

Jak podróżować, to z klasą- mruknęłam pod nosem.

Pierwszy raz od tak długiego czasu zobaczyłam cień uśmiechu na twarzy mojego
ukochanego. Jak zawsze otworzył mi drzwi i pomógł wsiąść. Prawdopodobnie

background image

128

gdyby mógł, nadal nosiłby mnie na rękach abym się nie forsowała. Lecz już nie
musiał tego robić. Oprócz ukradkowych bólów głowy, czułam się już dobrze.

Siniaki

całkowicie znikły, a złamana noga szybko się zrosła. Ale nie miałam, co się

dziwić. Każdy rozpieszczał mnie jak tylko mógł. Kuchnia Esme była lekarstwem
na wszelkie zło.

-

Lisa, jak będziemy już na miejscu zrób coś dla mnie. Postaraj się trzymać buzię

na

kłódkę.

No tak. Ja i mój niewyparzony język. Zanim wyjechaliśmy obiecałam sobie, że
będę cicho i nie dam się sprowokować. Nie potrzebowałam więcej kłopotów.
Obecne w zupełności mi wystarczyły.

-

Możesz na mnie liczyć.

Zahamował przed wielkim zamkiem albo czymś w tym rodzaju. W ciemności
wyglądał strasznie, ale nie miałam zamiaru dać się zastraszyć.

-

Bez względu na to, co się stanie, pamiętaj, że cię kocham.- Edward pocałował

mnie czule i nie był to pocałunek zwiastujący pożegnanie. Była w nim raczej

obietn

ica, że to dopiero początek.

-

Ja też cię kocham- odpowiedziałam i ruszyliśmy do bramy.

- Aro nas oczekuje-

mój wampir odezwał się do dwóch ochroniarzy pilnujących

wejścia.
Brama się otworzyła i weszliśmy do środka. Miałam wrażenie, że im głębiej

wchodzimy

, tym robi się bardziej ciemno. Po paru krokach praktycznie nic nie

widziałam. Dobrze, że miałam przy sobie Edwarda. Zapewne bez niego albo bym
się zgubiła, albo zaryła twarzą w mur.
Musiałam zamknąć oczy po wejściu do budynku. Światło oślepiło mnie na dobre
kilka minut. Nie nawiedziłam tych zmian otoczenia. Przez to znowu zaczęła boleć
mnie głowa. Nie mogłam jednak pozwolić sobie, aby ktoś to zauważył.
Za biurkiem siedziała młoda kobieta. Co mnie poraziło to, to, że była człowiekiem
i wyglądała na całkiem zadowoloną. Wzdrygnęłam się. Co innego mieszkać w
domu wampirów żywiących się krwią zwierząt, a co innego w otoczeniu tych,
którzy z chęcią wpiliby się w twoją tętnicę.

background image

129

Przed windą stała dziewczynka. Nie mogła mieć więcej niż piętnaście lat. Chyba
źle to ujęłam. Zatrzymała swój rozwój w tym wieku, byłoby lepszym określeniem.
Bez słowa weszliśmy do windy i ruszyliśmy. Czułam, że przewierca mnie
wzrokiem. Biła od niej nienawiść.
Kiedy drzwi windy otworzyły się zobaczyłam ogromną salę. Na ścianach wisiały

obr

azy znanych malarzy, a na jej środku stały trzy krzesła bardziej przypominające

trony.

-

Edwardzie, Elizabeth, jak miło was widzieć- odezwał się Aro. Poznałam go

natychmiast.

Pozostała dwójka została na swoich miejscach, podczas gdy on, wolnym,

majestatycz

nym krokiem podszedł do nas.

- Aro-

odparł chłodno Edward.

Nie wiedziałam, co mam zrobić. Uklęknąć, a może po prostu stać nieruchomo.
Wybrałam drugą opcję. Była bardziej bezpieczna.

- Elizabeth…-

zaczął wampir.

- Po prostu Lisa.-

Boże czy ja to powiedziałam?

-

Wyglądasz o wiele ładniej, niż we wspomnieniach Carlisle’a.

A ty o wiele brzydziej, niż na obrazie- pomyślałam.
I nagle uderzyło mnie, że może Edward nie może czytać moich myśli, ale on to, co
innego. Nie mogłam mieć pewności jak daleko sięga jego dar. Doktor powiedział
mi tylko o nim pobieżnie. Ulżyło mi, kiedy przypomniałam sobie, że to działa

wtedy, kiedy on mnie dotknie.

-

Dziękuję- odpowiedziałam.

-

Czy mogę?- Wyciągnął w moją stronę rękę.

Niepewnie podałam mu swoją. Jednak potrafię być grzeczna, jeśli zechcę.
Czerwone oczy Ara patrzyły na mnie intensywnie hipnotyzując mnie, a chłód jego
dłoni sprawiał mi niemal ból. Nie wiem ile tak trwaliśmy, ale chyba zobaczył mój
dyskomfort, bo w końcu mnie puścił.

-

Interesujące. Jeszcze nie spotkałem takiej osoby. Zamknięty umysł, nawet jak dla

mnie.-

Wampir poklepał się po podbródku.

background image

130

-

Zabij ją. Nie ma z niej żadnego pożytku- odezwał się jak mniemam Kajusz. Drugi

był tak znudzony, że gdyby nie fakt, iż wampiry nie śpią, przypuszczam, że już by
chrapał.

-

Myślę inaczej. Wspomnienia Carlisle mówią mi, że byłaby z niej dobra

tropicielka z barierą. Przydałaby się w naszych szeregach.- Uśmiechnął się

jadowicie.-

Co o tym myślisz, Liso?

-

Dziękuję za propozycję, ale raczej z niej nie skorzystam.

Aro cmoknął z niezadowoleniem.

-

Edwardzie, w takim razie wiesz, co to oznacza. Przemień ją, albo zginie.

I tyle? Na dodatek tak prosto z mostu? Cullenowie mieli rację. Oni się nie cackają.

-

Nie zrobię tego- odezwał się.

-

Pozwolisz swojej ukochanej zginąć?- Chora satysfakcja była widoczna na twarzy

tego sadysty.

-

Tego też nie powiedziałem- ale zanim Edward mógł się ruszyć, dwaj strażnicy

złapali go.
Szamotał się bez skutku, a mi głowa pulsowała coraz większym bólem. Nie
mogłam już dłużej ukrywać, że wszystko jest w porządku. Obraz zaczął
zamazywać mi się przed oczami. Przez ciemność przebił się krzyk. Nawet nie
zdałam sobie sprawy, że to ja tak krzyczę. Poczułam zimną posadzkę i ręce mnie
oplatające. Zapach Edwarda doszedł do mnie sprawiając mi ulgę.

-

Wszystko będzie dobrze- usłyszałam jego słowa zanim ciemność całkowicie mnie

pochłonęła.

background image

131

Epilog

Nie wiem ile trwałam pomiędzy światem rzeczywistym a fikcją.
Czułam tylko ból i wiedziałam, że na pewno on jest prawdziwy.
Słyszałam szepty, ale one chyba były wytworem mojej wyobraźni.
Spalałam się. Ogień chłonął mnie całą, nie pozostawiając żadnej cząstki przy życiu.
Docierał do serca, kłując jak tysiące igieł.
Chciałam żeby to się skończyło. Żeby ktoś to skończył i uwolnił mnie z tego
płonącego więzienia.

M

oje modlitwy chyba zostały wysłuchane. Powoli wszystko znikało, kumulując się

w sercu. Ściskając je i zmuszając do coraz wolniejszej pracy, aby w końcu się
zatrzymało. Ostatnie jego bicie oznaczające śmierć.
Szepty przeszły w głosy, coraz wyraźniejsze i ostrzejsze. Światło raziło mnie w
oczy. Nie sądziłam, że śmierć jest aż tak bolesna.
Kształty się wyostrzyły i zobaczyłam Edwarda. Dziwne, skoro nie żyję, to, co on tu

robi?

-

Lisa, obudź się. Już dobrze.- Usłyszałam jego kojący głos.

Zerwałam się i rzuciłam na niego zdezorientowana. Chciałam żeby był prawdziwy.
Musiałam to wiedzieć. Oplotłam się wokół niego jak żmija. Nie chciałam żeby
odszedł.
Doszedł mnie chichot.

- Carlisle?-

Odwróciłam się do źródła dźwięku i stał tam.

-

Lisa, żyjesz. Tylko stałaś się wampirem.

Patrzyłam się zdezorientowana to na jednego, to na drugiego. Ja wampirem?

-

Wyjaśnię ci wszystko, tylko puść mnie, bo zaraz połamiesz mi kości.- Zaśmiał się

Edward.

-

To ja już pójdę.- Carlisle jak powiedział tak zrobił i za chwilę go nie było.

Wy

puściłam Edwarda i podeszłam do okna. Nie poznawałam tego miejsca. Wokół

było morze i pełno roślin.

background image

132

-

Gdzie jesteśmy?- Spytałam.

-

Na wyspie Esme. Przewieźliśmy cię podczas twojej przemiany.

- Przemiany?

-

Tak. Widzisz, kiedy padłaś na posadzkę trzymając się za głowę i tak strasznie

krzycząc, nie mogłem zrobić nic innego jak tylko cię przemienić. Nie zniósłbym
myśli, że coś ci się stało. Nie chciałem żeby tak to się skończyło. Wybacz.- Spuścił
głowę.
Wszystko mi się przypomniało. Volturi, Aro i cała ta popaprana sytuacja, w której
się znaleźliśmy. Podeszłam do mojego wampira i przytuliłam go, tym razem
ostrożniej.

-

Przecież ja się nie gniewam. To jest to, czego chciałam. Może nie w takich

okolicznościach, ale nie żałuję.- Pocałowałam go, aby potwierdzić moje słowa.
Oddał mój pocałunek z pełną mocą. Nie musiał się już kontrolować i to mi się
podobało. Oderwałam się od niego.- Hmm… Mamy na to całą wieczność, ale teraz
jestem głodna.

-

Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.- Zaśmiał się i pobiegliśmy w noc

.

background image

133

Podziękowania

Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim, którzy czytali te moje wypociny.
Patrząc na nie z perspektywy czasu, myślę, że napisałabym je ciut inaczej i nie
chodzi mi o fabułę. Tego w życiu bym nie zmieniła . Chodzi mi raczej o długość
rozdziałów, czy też same opisy.
Nie mam jednak siły robić korekty. Skończyłam z Falling down. Teraz chcę się
skupić na innych pomysłach zaśmiecających moją głowę. FD musi zostać takie,
jakie jest i mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Ostatnio cały czas zastanawiałam się nad końcówką. Miałam zamiar napisać
zupełnie inne zakończenie, za które zapewne obcięlibyście mi głowę, a ja chcę
jeszcze trochę pożyć, dlatego właśnie jest tak, a nie inaczej ;)
Także, dlatego tak długo zajęło mi pisanie ostatniego rozdziału. Wiem, że nie
powala długością, ale sam pomysł rodził się we mnie wielokrotnie, a przecież nie
mogłam tego ciągnąć w nieskończoność.
Ważne jest, że zostaliście ze mną do końca.
To chyba tyle. Miało być krótko, a wyszła mi jakaś wielka mowa .

Pozdrawiam wszystkich.

malutenka86 


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
activity sheet down by the bay
Dafoe Sierra Tie me up, tie me down by
Down by the old mill stream
down by the sally gardens
Kenyon, Sherrylin B A D series Captivated By You CAŁOŚĆ
PROSTA HISTORIA by megii24 Całość
An old man lay down by a sewer
Lay It Down by Mary Calmes
oświęcim całość, W dniu 25.11.96r. zwiedzili?my zak?ady chemiczne w O?wi?cimiu. Celem naszej wyciczk
CALOSC by?!
CALOSC by?! cz 2
Paulo Coelho By the River Piedra I Sat Down and Wept
Pocałunki wampira (rozdział 19 całość) by Bella swan
Down the Rabbit Hole by Nashtheory
Falling for the First Time by SnowWhiteHeart
Down and Across by HMonster4 and TheHeartOfLife COMPLETE
By the River Piedra I Sat Down and Wept
Famous Five 12 Five Go Down To The Sea By Enid Blyton

więcej podobnych podstron