Gajusz Petroniusz
gaius
petronius
uczta trymalchiona
przełożył leopold staff
•
wstęp
Nieśmiertelne dzieło Petroniusza, poczęte w czasach,
gdy „bogi i ludzie szaleli”, a świat starożytny rozprzęgał
się konwulsyjnie w swoich spoidłach, przetrwało pra-
wie dwa tysiąclecia, epoki katastrof i odrodzeń dziejo-
wych, i jest dziś równie świeże, jak było, nie uroniwszy
nic ze swojej świetności.
Uczta Trymalchiona jest najwartościowszym i naj-
bardziej zajmującym, a w sobie zamkniętym epizodem
zachowanej tylko w wyjątkach pierwszej rzymskiej po-
wieści realistycznej pt. Satirae. Treścią jej są przygody
przeżyte przez osobę opowiadającą, wyzwoleńca En-
kolpiosa, a motywem łączącym luźne części dzieła jest
gniew Priapa, mający dla akcji powieści to samo zna-
czenie, co gniew Posejdona dla Odysei. W jaki sposób
Enkolpios gniew ów ściągnął na siebie, tego z dochowa-
nych wyjątków dociec nie można
1
.
1 Ludwig Friedlander: Petronii Cena Trimalchionis, Leipzig 1906. Inaczej T.
Sinko (Fabuła „Satyrikonu” Petroniusza, „Meander” xii, s. 81): wg frag. 21 i 24
przyczyną gniewu Priapa było mimowolne odkrycie przez trójkę bohaterów
Czas i miejsce wypadków określano rozmaicie: za
panowania Tyberiusza lub Augusta; w Neapolu lub
w Cumae. Najwięcej prawdopodobieństwa zda się mieć
twierdzenie, że „działo się” w ostatnich latach rządów
Klaudiusza lub w pierwszych Nerona, w Puteoli.
O osobie autora, poza tym, o czym świadczy jego
dzieło: że był człowiekiem dużego wykształcenia, ta-
lentu, świetnego dowcipu i znakomitym obserwatorem
stosunków południowoitalskich, nic pewnego nie wie-
my. Rękopisy nazywają go Petronius Arbiter. Historia
zachowała imiona około dwunastu Petroniuszów, którzy
odznaczyli się na polu literatury, filozofii, astrologii, ad-
ministracji; jeden z nich był biskupem Beocji. Autorem
Satyr mógł być Gaius Petronius, który należał do ścisłe-
go koła Nerona i został przezeń zmuszony do samobój-
stwa w r. 819 od założenia Rzymu (66 r. po Chr.) Tacyt
opowiada w swoich Rocznikach (xvi, 16 i nast.), że Petro-
niusz poświęcał dzień snowi, a noc obowiązkom towa-
rzyskim i przyjemnościom. Był on tak znany z swego le-
nistwa, jak inni z pracowitości… Zdobył miano mistrza
tajemnicy niewieścich obrzędów ku czci bóstwa.
w sztuce używania… Mimo to, gdy został prokonsulem
Bitynii, a następnie konsulem, okazał się energicznym
i dzielnym… Był zaufanym Nerona. Był sędzią dobrego
smaku i nie było nic wykwintnego, wytwornego i miłe-
go, jeśli on tego za takie nie uznał. Tygellin, zazdrosny
on, wplątał go w spisek… Petroniusz nie chciał przerwać
gwałtownie nici swego żywota. Przeciął sobie żyły, za-
wiązał je i kazał otworzyć powtórnie. Otoczywszy się
gronem przyjaciół, rozmawiał z nimi, lecz nie o rzeczach
poważnych, jak nieśmiertelność duszy lub poglądy filo-
zofów, lecz kazał czytać sobie płoche wiersze… I w prze-
ciwieństwie do większości tych, którzy ginęli, nie starał
się pochlebiać Neronowi w swym testamencie, lecz opisał
historię jego rozpusty z młodymi wyzwoleńcami i nie-
rządnicami z podaniem imion. I w chwili, gdy oddawał
ostatnie tchnienie, posłał ją Neronowi, zapieczętowaw-
szy swym konsularnym pierścieniem… Neron był prze-
rażony, widząc, że przeniknięto tajemnicę jego nocy. –
Wzmianka ta znajduje poparcie w Plutarchu i Pliniuszu,
który podaje, że Petroniusz rozbił przed śmiercią drogo-
cenną czarę, by nie dostała się do rąk chciwego Nerona.
Plutarch nazywa Petroniusza Tytusem.
W ciągu wieków powieść, rozbita na luźne wy-
jątki, rozproszyła się zupełnie. Fragmenty zaczęto
drukować w drugiej połowie xvi wieku. Cały ręko-
pis Uczty Trymalchiona odnalazł dopiero w r. 1650
Marinus Statilius w Trau (Taugurium) w Dalmacji.
Rękopis ten, znajdujący się obecnie w Paryżu, wydru-
kowany został po raz pierwszy w Padwie w r. 1664.
W kilka lat później, grono utczonych, zebrane w We-
necji u senatora Grimaniego, następnie w Chantilly
u Wielkiego Kondeusza, podziwiało autentyczność
Uczty kwestionowaną przez A. i Ch. de Valois i Wa-
resquiela. W r. 1669 wydał Michał Hadrianides,
w Amsterdamie, po raz pierwszy, wszystkie fragmen-
ty Petroniusza, wraz z Ucztą wedle dokładnego od-
pisu. Mnożyły się odtąd wydania i komentarze, lecz
i falsyfikaty, wywołując w świecie uczonych spory
i burze, jak np. „uzupełnienie” Fr. Nodota (uzupeł-
niaczem zresztą miał być kto inny), wydane w Rot-
terdamie u Leersa, w 1692 r. Metodycznie, z całym
aparatem naukowym, po raz pierwszy ustalony tekst
Petroniusza przyniosło wydanie Franciszka Buchelera
(1862). Wyborne komentarze i cenne rekonstrukcje
zawierają datujące się z naszego wieku prace Ludwika
Friedlandera i Ettore Paratore
2
.
Twierdzili niektórzy, jakoby Satyry Petroniusza mia-
ły być zemstą na Neronie, zamaskowanym romansem
wedle tajemnego klucza, malującym pod podstawiony-
mi imionami cesarza i dwór jego. Już Voltaire nazwał
to przypuszczenie le comble de l’absurdite i wielu erudy-
tów przeczy mu stanowczo, i uważa utwór Petroniusza
po prostu za obraz Rzymu z czasu upadku, powołując
się na Makrobiusza, który żył w czasach, gdy tajemnica
tego pisma nie była jeszcze zaginęła. Makrobiusz mówi
o Satyrach jako o powieści zajmującej, stworzonej jeno
w tym celu, by się podobać.
W każdym razie jest to opowiadanie malownicze
i zabawne, stworzone przez człowieka, który umie
patrzeć i każe opowiadać osobom swoim stosownie
do ich stanu i zawodu; napisane potocznym jeżykiem
ówczesnych warstw wykształconych, przeplatanym
południową gwarą ludową wyzwoleńców, niezupełnie
czystą, lecz stylizowaną umiejętnie, pełną pospolitych
2 Satiricon di Petronio. Introduzione e Commento. Firenze 1933.
wyrazów, zwrotów, błędów językowych i idiomaty-
zmów, które są dziś głównym źródłem znajomości
wulgarnej łaciny, zwłaszcza przysłowi i sposobów mó-
wienia. Dzieło to skrzy się dowcipem, roi się od rozma-
itych i uciesznych przygód, które podtrzymują zaintere-
sowanie czytelnika aż do końca, bez znużenia.
Leopold Staff
Nadszedł już trzeci
3
dzień, a z nim oczekiwanie wspa-
niałej uczty, lecz my, brocząc krwią z licznych ran, my-
śleliśmy raczej o ucieczce, niż o spokoju. Gdyśmy więc
smutni rozmyślali, w jaki sposób uniknąć obecnej bu-
rzy, pewien niewolnik Agamemnona zapytał nas nie-
spokojnych:
– Jak to? – rzekł. – Zali nie wiecie, u kogo dziś bę-
dzie uczta? U Trymalchiona, bogatego męża, który ma
w swej jadalni zegar i trębacza, otrąbiającego mu każdą
godzinę życia, którą traci.
3 Opowiadanie zachowane tylko w wyjątkach nie podaje nam, jakie to
męki znieśli opowiadający Enkolpios i jego towarzysz Ascyltos, uczniowie
retora Agamemnona, wraz z którym zaproszeni zostali na ucztę do bogate-
go wyzwoleńca– parweniusza, Trymalchiona. Możemy się tylko domyślać, że
ulegli jakiemuś napadowi, któremu, obroniwszy się, zdołali ujść lekko ranni.
Odziewamy się tedy starannie, zapominając
o wszystkich cierpieniach i każemy Gitonowi, któ-
ry najchętniej podjął się tej niewolniczej służby, iść za
nami do łaźni.
Tymczasem wałęsamy się jeszcze odziani, żartujemy
raczej i przystępujemy do bawiących się kółek, gdy na-
gle spostrzegamy łysego, w czerwoną tunikę odzianego
starca, który wśród długowłosych chłopców grał w pił-
kę. I nie tak chłopcy zwrócili na się nasze oczy, choć
byli warci widoku, jak sam pan domu, który, obuty
w pantofle, rzucał zielonymi piłkami. I gdy która pa-
dła na ziemię, nie brał jej po raz drugi, lecz niewolnik
miał w pogotowiu pełny piłek wór, który wystarczał
graczom.
Zauważyliśmy też rzeczy nowe. Bo, z drugiej strony
koła, stali dwaj eunuchowie, z których jeden trzymał
srebrny nocnik, a drugi liczył piłki, i to nie te, które,
rzucane wśród gry, latały między rękami, lecz te, które
spadały na ziemię. Gdyśmy więc podziwiali te wspa-
niałości, nadbiegł Menelaus i rzekł:
– Oto ten, u którego będziecie dziś ucztowali, i wnet
zobaczycie przygrywkę do biesiady.
Menelaus jeszcze mówił, gdy Trymalchion prztyk-
nął w palce
4
, na który to znak eunuch podstawił mu
nocnik, podczas gdy on grał dalej. Opróżniwszy pę-
cherz, zażądał wody do rąk i otarł nieco skropione pal-
ce o włosy chłopca.
Długo by trwało wyliczać szczegóły. Weszliśmy
więc do łaźni i wypociwszy się, wychodzimy od razu
do zimnego natrysku
5
. Trymalchion, oblany wonną
wodą, kazał się już wycierać, nie lnianymi prześciera-
dłami, lecz płaszczami z najcieńszej wełny. Tymczasem
trzej lekarze
6
łaziebni pili w jego obliczu falerno, i gdy,
kłócąc się, większą część wylali, Trymalchion rzekł, że
on tym do nich przypija. Potem owinięto go w szkar-
łatną kuczbajową tunikę i wsadzono w lektykę, a po-
przedzało go czterech gońców z blaszanymi tarczami
i ręczny wózek, w którym jechał jego ulubieniec, chło-
pak o starczym wyglądzie, kaprawy, jeszcze brzydszy,
4 Oznaką wielkości było jak najmniej mówić.
5 Opowiadający i jego dwaj towarzysze idą z pierwszej celi, cella caldana, do
trzeciej, frigidaria, zimnej, omijając drugą, tepidaria, umiarkowaną.
6 Ci lekarze kąpielowi (właściwie – masażyści) znali bardzo dobrze ciało
ludzkie i pielęgnowali je przez zewnętrzne stosowanie maści i nacieranie.
niż jego pan, Trymalchion. Gdy go niesiono, muzykant
z króciutkimi fletniami przystąpił tuż do jego głowy
i grał przez całą drogę, jakby mu mówił coś tajemnie
do ucha.
Kroczymy za nim, pełni podziwu, i przybywamy
z Agamemnonem do drzwi, gdzie widzimy na słupie
przybitą tablicę z takim napisem: Każdy niewolnik,
który wyjdzie bez pozwolenia pana, otrzyma sto batów.
W samym wejściu stał odźwierny, zielono odzia-
ny, czerwonym przepasany pasem i oczyszczał groch
w srebrnej misie. Nad progiem zaś wisiała złota klat-
ka, w której pstra sroka witała wchodzących. Zresztą
o mało nie połamałem nóg, gdym z zadartą głową, po-
dziwiał wszystko. Bo po lewicy wchodzących, tuż przy
izbie odźwiernego, namalowany był na ścianie olbrzy-
mi pies na łańcuchu, a nad nim wielkimi literami na-
pis: Strzeż się psa! Towarzysze moi śmiali się, ja jednak,
odetchnąwszy, nie omieszkałem obejrzeć całej ściany.
Był tam namalowany targ niewolników mających ta-
bliczki zawieszone na piersiach, sam zaś Trymalchion
z długimi włosami, z kaduceuszem w ręku, wchodził
do Rzymu pod wodzą Minerwy; dalej było jak to uczył
się liczyć i został skarbnikiem, co wszystko staranny
malarz dokładnie z napisami przedstawił. Na końcu
portyku, Merkury, podniósłszy go za brodę, porwał go
na wysoką trybunę. W pobliżu stała Fortuna, z szczo-
drym rogiem obfitości, i trzy Parki przędące złote nici.
Zauważyłem też w portyku hufiec gońców ćwiczących
się pod wodzą mistrza. Nadto spostrzegłem w kącie
wielką szafę, gdzie w kapliczce stały srebrne Lary, mar-
murowy posąg Wenery i niemała złota puszka, w któ-
rej, jak mówiono, przechowywano pierwszą brodę pana
domu
7
.
Spytałem odźwiernego, jakie mają obrazy we środ-
ku. Odrzekł: – Iliadę i Odyseję i gladiatorskie igrzyska
Laenasa.
Nie mogłem wszystkiego oglądnąć od razu. Doszli-
śmy już do jadalni, w której przedniej części zawiadow-
ca odbierał rachunki. I co szczególniej spostrzegłem
ze zdziwieniem
8
, oto że na słupach jadalni, przytwier-
7 Rzymianie przechowywali zabobonnie swą pierwszą brodę.
8 Enkolpios dziwi się, bo Trymalchion, który jest sewirem, nie ma prawa
do toporów. Petroniusz szydzi z małych urzędników, którzy przywłaszczają
sobie nie należące się im honory. Sewir – członek sześcioosobowego kolegium
dzone były rózgi z toporami, na których jednym końcu
przedstawiony był jakby spiżowy dziób okrętu, noszą-
cy napis: Gajuszowi Pompejuszowi Trymalchionowi,
sewirowi Augustalów, Cynammus, skarbnik. Pod tym
napisem zwisała z powały dwupłomienna lampa, a na
obu słupach przybite były dwie tablice; jedna z nich,
jeśli pamiętam, miała napis: Dnia 30 i 31 grudnia pan
nasz Gajusz ucztuje poza domem. Na drugiej wymalo-
wany był obieg księżyca i obrazy siedmiu planet, i dni
pomyślne i niepomyślne oznaczone były różnobarwny-
mi guzikami.
Gdyśmy syci tych rozkoszy chcieli wejść do jadalni,
zawołał jeden z chłopców, przeznaczony do tego urzę-
du:
– Prawą nogą!
9
Oczywiście zaczęliśmy dreptać tak i siak, by nikt
wbrew przepisowi nie przekroczył progu. Wreszcie,
gdyśmy wszyscy razem wystąpili prawą nogą, padł nam
rozebrany niewolnik do nóg i zaczął prosić, byśmy go
urzędników organizujących w koloniach kult cesarza.
9 Wejście lewą nogą uważano za złą wróżbę.
uratowali od kary – niewielka bowiem jest wina jego,
dla której ma ją ponieść: dał ukraść sobie w łaźni szaty
skarbnika, warte ledwo dziesięć sesterców. Cofnęliśmy
wiec prawe nogi znowu wstecz i prosiliśmy skarbnika,
liczącego w atrium złote, by darował niewolnikowi
karę. Ów podniósł dumnie twarz i rzekł:
– Nie tak mnie gniewa strata, jak niedbalstwo nik-
czemnego sługi. Zatracił mi biesiadne szaty, które da-
rował mi w dzień moich urodzin pewien klient; były
oczywiście z purpury tyryjskiej, lecz już raz prane. Cóż
to znaczy? Darowuję go wam.
Gdyśmy, zobowiązani tak wielkiem dobrodziej-
stwem, weszli do jadalni, wybiega naprzeciw nas ten
sam niewolnik, za którym prosiliśmy, i ku największe-
mu naszemu zdumieniu obsypuje nas bezlikiem poca-
łunków, dziękując za naszą ludzkość.
– Słowem – rzekł – dowiecie się wnet, komu wy-
świadczyliście dobrodziejstwo. Wino pańskie jest po-
dzięką podczaszego.
Wreszcie ułożyliśmy się przy stole i niewolnicy
aleksandryjscy
10
lali nam mrożoną wodę ze śniegiem
na ręce
11
, a po nich przyszli inni, którzy stanęli u nóg
i z niezmierną starannością obcinali paznokcie. I nawet
przy tak uciążliwym zajęciu nie milczeli, lecz śpiewa-
li przy tym. Chciałem się przekonać, czy cała służba
składa się z śpiewaków i zażądałem napitku. Bardzo
usłużny chłopak odpowiedział mi również krzykliwym
śpiewem i tak samo każdy, od którego się czegoś zażą-
dało. Rzekłbyś, że jesteś na przedstawieniu pantomimy
z chórami, nie zaś w jadalni domu prywatnego.
Atoli wniesiono bardzo wytworne zakąski; bowiem
już wszyscy zajęli miejsca, prócz samego Trymalchiona,
dla którego, wedle nowego zwyczaju, zachowane było
pierwsze miejsce. Na tacy stał osieł z korynckiego spi-
żu, z biesiagami, które zawierały z jednej strony oliwki
zielone, z drugiej czarne. Nad osłem umieszczone były
dwie szale, mające na krawędziach wyryte imię Try-
10 Niewolnicy aleksandryjscy byli najbardziej poszukiwani, gdyż byli za-
prawieni do najwyuzdańszych rozkoszy; nic bezecnego i niskiego nie odstrę-
czało ich.
11 Neron bardzo lubił tę wodę. Pliniusz twierdzi, że sam odkrył tajemnicę
jej przyrządzania.
malchiona i wagę srebra. Przylutowane mostki dźwiga-
ły pieczone koszatki, oblane miodem z makiem. Leżały
też na srebrnym ruszcie gorące kiełbasy, a pod rusztem
syryjskie śliwki z punickimi jabłkami granatowymi.
Zajęci byliśmy tymi wykwintami, gdy wśród gędź-
by instrumentów wniesiono Trymalchiona, leżącego
na malutkich poduszkach, co kilku nieroztropnych
pobudziło do śmiechu; ogoloną bowiem głową sterczał
z szkarłatnego szlafroka, a wokół okutanej szatą szyi miał
jeszcze chustę o szerokim czerwonym brzegu, z wiszący-
mi z lewa i z prawa frędzlami. Na małym palcu lewej
ręki miał też wielki, pozłacany pierścień, na ostatnim zaś
członie następnego palca mniejszy, jak mi się zdawało,
cały złoty, który jednak wysadzany był przylutowanymi,
żelaznymi gwiazdkami. I aby nie tylko te ukazać bogac-
twa, obnażył prawe ramie, ozdobione złotym naramien-
nikiem i obręczą z kości słoniowej, z lśniącą sprzączką.
Podłubawszy w zębach srebrnym wykałaczem, rzekł:
– Przyjaciele, wprawdzie nie chciało mi się jeszcze
przyjść do jadalni, lecz aby nie powstrzymywać was
swoją nieobecnością, odmówiłem sobie wszelkiej przy-
jemności. Pozwolicie jednak, że skończę grę.
Wszedł za nim chłopiec z deską do gry z terebenty-
nowego drzewa i kostkami z kryształu, i zauważyłem
coś niezwykle wykwintnego: miast białych i czarnych
kamieni miał denary złote i srebrne. Tymczasem gdy
wśród gry wyczerpał wszystkie grube żarty, wniesiono
nam, bawiącym jeszcze przy zakąskach, tacę z koszem,
w którym znajdowała się drewniana kura, z rozpostar-
tymi wkoło skrzydłami, jak to zwykły czynić kury,
wysiadujące jaja. Przystąpili dwaj niewolnicy, zaczęli
przeszukiwać przy huczącej muzyce słomę i rozdawać
biesiadnikom wygrzebywane ciągle jaja pawie.
Trymalchion zwrócił spojrzenie na tę scenę i rzekł:
– Przyjaciele, kazałem podłożyć kurze pawie jaja.
I zaprawdę boję się, że już są w zalęgu, zobaczmy jed-
nak, czy dadzą się jeszcze wycmoktać.
Otrzymujemy więc łyżki, które nie ważyły mniej niż
pół funta, i przebijamy z tłustej mąki podrobione jaja.
Ja o mało nie wyrzuciłem swej części, gdyż zdawało mi
się, że jest tam już pisklę. Gdym jednak usłyszał bywa-
łego biesiadnika: „Tu musi być coś dobrego”, zbadałem
skorupę ręką i znalazłem bardzo tłustą figojadkę, oto-
czoną pieprzonym żółtkiem.
Trymalchion przerwał już grę, kazał sobie również
podać wszystkiego, upoważniając nas głośno, jeśliby
ktoś chciał, nalać sobie powtórnie miodowego wina,
gdy nagle orkiestra daje znak i śpiewający chór porywa
szybko zakąski. Gdy w powstałym przez to zamiesza-
niu upadł na ziemię półmisek, a niewolnik go podniósł,
zauważył to Trymalchion, kazał spoliczkować chłopca
i znowu cisnąć półmisek. Potem przyszedł niewolnik
od sprzętów domowych i miotła wymiótł srebro z inny-
mi śmieciami. Następnie weszli dwaj długowłosi Etio-
powie, z małymi bukłakami, jak ci, którzy rozsypują
piasek w amfiteatrze, i lali wino na ręce; gdyż wody
nikt nie podał.
Gdyśmy pochwalili pana za ten wykwint, on rzekł:
– Każdemu równe prawo. Przeto poleciłem wskazać
każdemu osobny stół. Zarazem wstrętni niewolnicy
swa ciżbą mniej będą nam sprawiać gorąca.
Natychmiast przyniesiono szklane, gipsem staran-
nie zatkane amfory
12
, które miały na szyjkach przy-
twierdzone kartki z napisem: Stuletni falern, z lat Opi-
12 Dla konserwacji wina korkowano amfory kitem z gipsu i żywicy.
miusza
13
. Gdyśmy badali napisy, klasnął Trymalchion
w ręce i rzekł:
– Ach, więc wino żyje dłużej, niżeli człek. Więc we-
selmy się. Wino to życie. Podaję prawdziwe opimiań-
skie. Wczoraj nie postawiłem tak dobrego, choć o wiele
przyzwoitsi ludzie wieczerzali u mnie.
Gdyśmy więc pili i najdokładniej podziwiali wszyst-
kie wykwinty, niewolnik wniósł srebrny szkielet, tak
urządzony, że można było jego stawy i kręgi wyginać
na wszystkie strony. Gdy rzucił go kilkakrotnie na stół,
tak że ruchome wiązanie przybrało kilka postaw, Try-
malchion dorzucił:
Biada nam nędznym, niczym nie jest człowiek cały.
Wszyscy będziemy tacy, gdy nas Orkus schłonie
Przeto też żyjmy, czas nam teraz się weselić.
Po ogólnym poklasku nastąpiło danie, któregośmy
wprawdzie nie oczekiwali; jednak nowość jego zwróciła
na nie oczy wszystkich. Okrągła bowiem taca mieściła
13 Wedle Pliniusza wszystkie znakomite wina pochodziły z czasu konsulatu
Opimiusza.
dwanaście znaków niebieskich rozłożonych w kolejnym
porządku, a wynalazca ułożył na każdym właściwą mu
i odpowiednią potrawę: na Baranie barani groch
14
; na
Byku kawał wołowiny; na Bliźniętach jądra i nerki; na
Raku wieniec; na Lwie figę afrykańską; na Pannie ma-
cicę młodej maciory; na Wadze rzeczywistą wagę, która
na jednej szali dźwigała ciepły placek, na drugiej inne
ciasto; na Niedźwiadku rybkę morską; na Strzelcu za-
jąca; na Koziorożcu langustę; na Wodniku gęś; na Ry-
bach dwa bolenie. Na środku zaś była świeżo skoszona
murawa, a na niej plaster miodu.
Egipski niewolnik podawał wkoło chleb na srebrnej
panwi. I on także wykrztuszał z siebie wstrętnie skrze-
czącym głosem pieśń z widowiska „Asafetyda”
15
.
Gdyśmy nieco smętni przystąpili do tak lichych po-
traw, rzekł Trymalchion:
– Radzę zacząć ucztę.
Gdy to rzekł, czterej słudzy przy wtórze orkiestry
przybiegli krokiem tanecznym i zdjęli górną część tacy,
14 Cieciorka, podobna z kształtu do głowy baraniej.
15 Taeterrima noce de Laserpiciario mimo canticum extorsit. Jedyna wzmian-
ka o nie znanym bliżej widowisku.
po czym ujrzeliśmy pod nią tłusty drób i świńskie wy-
miona, a pośrodku zająca opatrzonego skrzydłami, tak
że wyglądał jak Pegaz. Spostrzegliśmy też w kątach
cztery figury Marsjasza, którym z bukłaków płynęła
pieprzona polewka na ryby, pływające w rodzaju okól-
nego kanału. Klasnęliśmy wszyscy, do czego służba
dała znak i z śmiechem rzucamy się na wyborne rzeczy.
Niemniej Trymalchion, ucieszony udaniem się po-
dejścia, rzekł:
– Kraj!
Natychmiast przystąpił krajczy i dzielił potrawę,
wykonywając ruchy w takt muzyki, tak iż sądziłbyś, że
widzisz woźnicę ścigającego się o nagrodę przy wtórze
organów.
Jednak Trymalchion powtarzał ciągle przewlekłym
głosem:
– Kraj! Kraj!
Przypuszczałem, że w tym tak często powtarzanym
słowie kryje się jakiś żart i ośmieliłem się zapytać o to
tego, który leżał powyżej mnie. I ów, który już częściej
uczestniczył w podobnych zabawach, rzekł:
– Widzisz tego, który dzieli danie: zwą go Kraj.
Więc ilekrotnie mówi „Kraj”
16
, tym samym woła go
i wydaje mu rozkaz.
Nie mogłem już więcej wziąć ani kąska, lecz zwró-
ciłem się do swego sąsiada, by dowiedzieć się możliwie
najwięcej; sięgnąłem daleko i spytałem, kto jest owa
niewiasta, krzątająca się tam i sam.
– Żona Trymalchiona – rzekł – zwie się Fortunata;
mierzy pieniądze korcem. A niedawno jeszcze czymże
była? Nie ubliżając ci, nie byłbyś wziął z jej ręki kawał-
ka chleba. Teraz, Bóg wie jak i czemu, żyje niby w nie-
bie i jest prawą ręką Trymalchiona. Słowem, gdy mu
w jasne południe powie, że jest noc, on uwierzy. On
sam nie wie, co posiada, tak jest bogaty, lecz ta bestia
doziera wszystkiego i wszędzie, gdzie by ci na myśl nie
przyszło. Jest trzeźwa, wstrzemięźliwa, umie dobrze
poradzić, ale ma zły język, gadatliwa sroka. Jeśli kogo
lubi, to lubi; kogo nie lubi, to nie lubi. Trymalchion ma
dóbr, ile jastrząb przeleci, i pieniędzy jak siana. W izbie
jego odźwiernego jest srebra więcej, niż inny ma w ca-
16 Carpe – tryb rozkazujący od czasownika carpere (tu: krajać) i wołacz od
imienia Carpus.
łym majątku. A cóż dopiero jego niewolnicy! Do licha!
Nie wiem, czy dziesiąta ich część zna swego pana!
Zresztą tak się go boją, że kryją się przed nim w my-
sią dziurę. I nie myśl, że musi cokolwiek kupować.
Wszystko rodzi się na jego gruncie: wełna, pomarań-
cze, pieprz; jeślibyś szukał ptasiego mleka, znajdziesz
je. W ogóle wełna, którą wytwarzał, nie była dlań dość
dobra: sprowadził barany z Tarentu i uszlachetnił swą
trzodę. By u siebie wytwarzać miód attycki, kazał przy-
wieźć pszczoły z Aten; równocześnie ulepszył tutejsze,
mieszając je z greckimi. Oto w tych dniach napisał,
by przysłano mu z Indyj nasienie grzybów. Nie posia-
da żadnego muła, który by nie pochodził od dzikiego
osła. Widzisz te wszystkie poduszki: nie ma ani jednej,
by nie była wypchana purpurową lub szkarłatną wełną.
Ma wszystko, czego dusza zapragnie. Także innych jego
współwyzwoleńców nie wolno lekceważyć: wszyscy są
bogaci. Widzisz tego, który leży najniżej u dołu: ma dziś
ośmset tysięcy majątku. Zaczął od niczego. Niedawno
jeszcze nosił drwa na plecach. Lecz jak ludzie mówią –
ja nie wiem nic pewnego, tylko słyszałem – ukradł ko-
boldowi
17
czapkę i znalazł skarb. Nie zawidzę nikomu,
jeśli mu Bóg co dał. Lecz on jest pyszałkiem i źle sobie
nie życzy. Więc niedawno wywiesił ogłoszenie z takim
napisem: Gajusz Pompejusz Diogenes odnajmuje od 1
lipca mieszkanie; bo kupił sobie dom. Ów zaś, który
leży na miejscu wyzwoleńca, ma się także dobrze. Nie
ciskam w niego kamieniem. Miał milionik, ale stanął
nad przepaścią. Sądzę, że włosy na głowie nie należą do
niego, lecz to, dalibóg, nie jego wina; nie ma lepszego
nadeń człowieka; ale łotry wyzwoleńcy zagrabili mu
wszystko. Wiedz: gdzie kucharzy sześć, tam nie ma co
jeść i gdy bieda w progi, przyjaciele w nogi. A jakie zacne
miał rzemiosło, po to, by zostać tym, czym go widzisz.
Był przedsiębiorcą pogrzebowym. Zwykł był jadać jak
król: całe dziki w skórze, pasztety, ptactwo, kucharze,
cukiernicy! Pod stołem rozlewano więcej wina, niż inny
miał w piwnicy. Książe z bajki, nie człowiek. Gdy mu
się noga powinęła i gdy bał się, by wierzyciele nie uzna-
li go bankrutem, ogłosił w ten sposób przetarg: Gajusz
Juliusz Prokulus wystawia na przetarg rzeczy zbyteczne.
17 Incubones – duchy strzegące skarbów tajemnych.
Te miłe gadki przerwał Trymalchion, bo już uprząt-
nięto danie i weseli biesiadnicy zaczęli zabierać się do
wina, i ogólna wszczęła się rozmowa. Oparty na łokciu,
rzekł:
– To wino musicie sami smacznie zaprawić przemo-
wami. Ryby muszą pływać. Proszę, nie sądźcie, że jestem
zadowolony z uczty, którą widzieliście na pokrywie okrą-
głej tacy. „Zali tak mało znacie Ulissesa?”
18
Nawet pod-
czas jedzenia trzeba okazywać swą miłość dla wiedzy.
Niech kości dawnego pana mego spoczywają w spokoju,
za to, że mi nie pozwolił wyróść na bydle. Nie można mi
przynieść nic nowego, jak wykazało to danie. Niebo to,
w którym mieszka dwunastu bogów, zmienia się w ty-
leż figur i staje się najpierw Baranem. Kto wiec urodził
się pod tym znakiem, ma wiele bydła, wiele wełny, poza
tym twardą głowę, bezwstydne czoło i ostry róg. Pod
tym znakiem rodzi się wielu uczonych i wiele tryków.
Chwalimy dowcip uczonego astrologa; a on ciągnie
dalej:
18 Cytat z Eneidy Wergilego. Modą ówczesną było cytować. Popisywali się
tym zwłaszcza parweniusze.
– Potem całe niebo staje się Byczkiem; wiec rodzą się
wtedy tacy, którzy wierzgają, i wolarze, i ludzie, którzy
się sami żywią. Pod Bliźniętami rodzą się dwuprzegi
i woły chodzące w jarzmie, i jądra, i ci, co na dwu stoł-
kach siedzą. Ja urodziłem się pod Rakiem. Przeto stoję
na wielu nogach, posiadam wiele na morzu i na lądzie;
gdyż rak należy do jednego i do drugiego. Przeto nie
kazałem już od dawna nic kłaść na niego, by nie przy-
tłaczać swego urodzenia
19
. Pod Lwem rodzą się żarło-
ki i tacy, którzy chcą zawsze rozkazywać; pod Panną
niewiasty i zbiegli niewolnicy, i przykuci do łańcucha;
pod Wagą rzeźnicy i przekupnie maści, i tacy, którzy
coś ważą; pod Niedźwiadkiem truciciele i nożowcy;
pod Strzelcem zezowaci, którzy patrzą na jarzynę a się-
gają po słoninę; pod Jednorożcem udręczeni, którym
ze zgryzoty rogi rosną; pod Wodnikiem szynkarze i dy-
nie
20
; pod Rybami kucharze i nauczyciele wymowy.
Tak kręci się koło jak młyn i dokonywa zawsze jakiegoś
czarodziejstwa, że ludzie albo się rodzą, albo mrą. Co
19 Neron urodził się pod znakiem Raka, który obiecywał mu koronę.
20 Wodogłowi?
się zaś tyczy kawałka murawy i plastra miodu na nim,
to wiedzcie, że niczego nie czynię bez powodu. Matka
ziemia jest w samym środku wszystkiego, okrągła jak
jaje, i ma w sobie wszystko dobre, jak plaster miodu.
– Oto mędrzec! – wołamy wszyscy i z rękoma
wzniesionymi do powały przysięgamy, że Hipparch
21
i Aratus
22
nie dadzą się zgoła z nim porównać. Na to
weszli słudzy i położyli przed poduszkami kobierce,
na których tkane były sieci i łowcy na stanowiskach
z oszczepami i cały sprzęt myśliwski. I jeszcze nie wie-
dzieliśmy, co o tym myśleć, gdy poza jadalnią powstał
ogromny hałas, i oto już psy lakońskie zaczęły biegać
wkoło stołu.
Potem wniesiono tacę, na której leżał pierwszej wiel-
kości dzik i to w czapce na głowie
23
, a z kłów jego zwi-
sały dwa z palmowych gałązek plecione koszyki, jeden
pełen suszonych, a drugi świeżych daktyli. Małe war-
21 Hipparch – astronom, około 190–120 p. n. e.
22 Aratus (około 310–245 p. n. e.) – autor kilkakrotnie na język łaciński tłu-
maczonej książki
Φαινδµενα χαι ∆ιοσηµιαι.
23 Niewolnicy wyzwoleni wkładali czapki, gdyż przedtem mieli głowy ogo-
lone.
chlaki, z twardego ciasta, leżące wokoło, jak gdyby do-
bierały się do wymion, wskazywały, że zwierze przed-
stawia maciorę. Te były przeznaczone do rozdania
między gości. Dla pokrajania dzika nie zjawił się ten
sam krajczy, co dzielił drób, lecz brodaty chłop z owija-
kami na nogach i w płaszczyku myśliwskim, i dobyw-
szy myśliwskiego noża, przebił potężnym ciosem bok
dzika, z którego rany wyleciały kwiczoły. W pogotowiu
stali ptasznicy z prętami pomazanymi lepem i natych-
miast pochwycili latające po jadalni ptaki. Tedy Try-
malchion, rozkazawszy dać każdemu jego ptaka, rzekł:
– Patrzcie, co za wykwintne żołędzie jadł ten dziki
wieprz!
Natychmiast niewolnicy przystąpili do koszyczków,
które wisiały u kłów i w równej liczbie rozdzielili świe-
że i suche daktyle między biesiadników.
Tymczasem ja, mając ustronne miejsce, parałem się
z myślami, dlaczego dzik przybył w czapce. Wyczer-
pawszy wszystkie możliwości, ośmieliłem się zapytać
swego świadomego sąsiada b to, co mnie niepokoiło.
Ów rzekł:
– I o tym może cię sługa twój powiadomić. Nie jest
to bowiem zagadka, lecz rzecz prosta. Dzik ten, prze-
znaczony wczoraj na główne danie, został przez bie-
siadników poniechany; dziś więc wraca jako wyzwole-
niec na biesiadę.
Zganiłem się za swą tępotę i nie pytałem o nic wię-
cej, by nie wyglądało, jakobym nigdy nie jadał wśród
przyzwoitych ludzi.
Podczas tej naszej rozmowy, piękny chłopak, uwień-
czony winoroślą i bluszczem, przedstawiający Bromiu-
sa, już to Lyaeusa, już to Euhiusa
24
podawał wokoło
w koszyku winogrona i głosem ostrym wygłaszał wier-
sze swego pana. Wśród tego śpiewu zwrócił się doń
Trymalchion i rzekł:
– Dionizosie, bądź wolny!
Chłopiec ściągnął czapkę z dzika i włożył ją sobie na
głowę. Wtedy rzekł znowu Trymalchion:
– Nie zaprzeczycie mi, że Bachus jest mi ojcem wol-
ności
25
.
24 Trzy przydomki Bachusa: hulającego, pijanego i marzącego. Należy tu
myśleć o pantomimie, w której wyrażano jakiś tekst, słowo po słowie, odpo-
wiednią postawą i ruchami.
25 Non negabitis me habere Liberum patrem. Gra słów nie do przełożenia:
Pochwaliliśmy ten dowcip Trymalchiona i wycało-
waliśmy zdrowo obchodzącego wkoło chłopca.
Po tym daniu Trymalchion powstał dla wieczorne-
go stolca. Uwolnieni teraz od wszelkiego przymusu,
zaczęliśmy pobudzać gości do rozmowy. Tedy Dama,
zażądawszy większych kielichów, rzekł pierwszy:
– Dzień jest niczym. Ledwo się ruszysz, noc zapada.
Przeto najlepiej jest wprost z łóżka iść na ucztę. I mieli-
śmy ładne zimno. Ledwo mnie łaźnia ogrzała. Lecz go-
rący trunek jest jak krawiec, który sporządza ci gruby
płaszcz. Pociągnąłem tęgo z flachy i ululałem się. Win-
ko poszło mi do czuba.
Tu wtrącił się Seleukus:
– Nie kąpię się codziennie; kąpiółka jest jak folusz-
nik i woda ma zęby i co dzień rozpuszcza nam serce.
Lecz gdy łyknę garnczuszek miodowego wina
26
, gwiż-
dżę na zimno. Zresztą i nie mogłem się kąpać; byłem
dziś na pogrzebie. Zacny człek, dobry Chryzantus, wy-
liber – wolny i Liber – przydomek Bachusa. Wyzwoleniec Trymalchiona ma
wolnego ojca.
26 Pliniusz mówi, że wina tego, zwanego mulsum, używano przy końcu
uczty, dla przyspieszenia trawienia.
zipnął ducha. Jeszcze niedawno wołał na mnie; zdaje
mi się, jakbym jeszcze z nim gadał. Ach, ach, chodzimy
jak powietrzem nadęte miechy. Jesteśmy mniej warci
niż muchy. Muchy mają przecie trochę siły, my jeste-
śmy tylko jak bańki wodne. A cóż dopiero, gdyby nie
był przeszedł kuracji głodowej. Przez pięć dni nie miał
kropli wody w ustach ani kromki chleba, a jednak gry-
zie ziemie. Lekarze wyprawili go na tamten świat, albo
tak mu było pisane. Bo lekarz to tylko uspokojenie dla
ducha. Jednak miał przyzwoity pogrzeb, paradne mary,
dobre kobierce. I lament miał wyborny – wyzwolił spo-
rą garstkę – choć żona jego nie bardzo go opłakiwała.
A cóżby dopiero było, gdyby nie był się z nią tak dobrze
obchodził? Lecz baby jak baby, fałszywe koty. Nie war-
to nikomu robić nic dobrego; to to samo, jakbyś wrzu-
cił do studni. Lecz stara miłość jak rak
27
.
Stał się nudny i Faleros rzekł:
– Myślmy o żywych! Ów ma, co mu się należa-
ło: przyzwoicie żył, przyzwoicie umarł. Na co ma się
skarżyć? Od niczego zaczął i gotów był trojaka zębami
27 Trzyma w kleszczach.
z gnoju wyciągać. I tak urósł, jak urósł, niby grzyb. Są-
dzę, jak tu stoję, że pozostawił sto tysięcy, a wszystko
miał w gotówce. Zresztą powiem prawdę, jakbym zjadł
psi język: miał zły pysk, był zrzędą, kłótnikiem, nie
człowiekiem. Brat jego był dzielnym chłopem, przyja-
cielem dla przyjaciół, miał szeroką rękę i suty stół. Gdy
jeszcze był w początkach, wszystko szło mu na wspak,
lecz pierwsze winobranie postawiło go na nogi: bo mógł
wtedy żądać za swoje wino, ile chciał; a co mu dopiero
podniosło głowę, to spadek, który otrzymał i z któ-
rego więcej zagarnął, niż mu się należało. I ten pień,
ponieważ pogniewał się z bratem, zapisał majątek nie
wiem jakiemu zawłoce. Daleko zaleci, kto swoich odle-
ci. Lecz miał zauszników między niewolnikami, którzy
go urządzili. Nigdy nie robi dobrze, kto za prędko ufa,
zwłaszcza kupiec. Jednak to prawda, że dobrze mu się
działo, póki żył. Ten ma, komu dano, nie ten, które-
mu przeznaczono. Prawdziwie, dziecko szczęścia; ołów
w jego ręku stawał się złotem. Łatwo jechać, gdy same
koła biegną. A ileż, sądzicie, lat dźwigał na grzbiecie?
Siedemdziesiąt i więcej. Jednak był jak z żelaza, wiek
mu nie ciążył; czarny był jak kruk. Znałem tego chło-
pa od niepamiętnych lat i był wtedy trykiem; jak sobie
szczęścia pragnę, sądzę, że psa w domu nie oszczędził.
Polował też na chłopców, jadł chleb z wszystkich pie-
ców. Nie mam nic przeciw temu; to przecie jedno za-
brał z sobą.
Tak mówił Faleros. Ganimedes dodał:
– Gadacie ni w pięć, ni w dziewięć, lecz nikt nie
troszczy się o to, w jakie opały dostaliśmy się z powodu
wysokich cen zboża. Jak mnie tu widzicie, nie mogłem
dziś wytrzasnąć kęsa chleba. I jak ta posucha trwa. Już
od roku człek się nie najadł do syta. Niech choroba po-
rwie edylów
28
, którzy są w zmowie z piekarzami. Ręka
rękę myje. Więc mali ludzie cierpią; bo dla wielkich
szczęk jest co dzień święto. Ach, gdybyśmy mieli jesz-
cze tych zuchów, których tu zastałem, gdym przybył
z Azji. To ci było życie. I jeśli chleb nie był pierwszej
jakości
29
, wówczas brali oni te poczwary w łapy, aż ich
strach chwytał. Pamiętam jeszcze Safiniusa: mieszkał
wtedy przy starym łuku, gdym był jeszcze chłopcem.
28 Urzędnicy w Rzymie i miastach municypalnych, czuwający miedzy in-
nymi nad zaopatrzeniem.
29 Tekst zepsuty (simila Siciliae si inferior esset…?)
Był to pieprz, nie człowiek. Gdzie stąpił, paliła się zie-
mia. Ale szczery, pewny, przyjaciel dla przyjaciół, śmia-
ło z nim mogłeś po ciemku grać w morrę
30
. Trzeba go
było widzieć w ratuszu, jak mył im głowy, a nie prze-
mawiał pięknymi słówkami, lecz prosto z mostu. I gdy
wystąpił na forum, głos jego brzmiał, jak trąba. I ni-
gdy nie pocił się ani pluł; sądzę, że miał w sobie coś
azjatyckiego. A jak uprzejmie oddawał pozdrowienie,
nazywał każdego po imieniu, jakby był jednym z nas.
Dlatego też wówczas zboże było śmiesznie tanie. Gdyś
kupił chleba za asa, dwóch zjeść go nie mogło. Teraz
są mniejsze niż wole oko. Ach, co dzień gorzej. Miasto
cofa się jak rak. Lecz po cóż mamy edyla, który nic nie
wart, któremu milszy grosz niż życie nasze? Więc śmie-
je się w domu w kułak i zgarnia w jednym dniu więcej
niż inny ma w majątku. Wiem ja dobrze, od kogo do-
stał tysiąc złotych denarów. Lecz gdybyśmy mieli w so-
bie trochę męskości, nie pozwalałby tak sobie. Teraz
obywatele są w czterech swych ścianach lwami, ale gdy
30 Gra, która polega na tym, że pokazuje się pewną liczbę palców prze-
ciwnikowi, który, by wygrać, musi odgadnąć ją w mig, zanim je nawet mógł
zobaczyć.
wyjdą z domu, są lisami. Co się mnie tyczy, to prze-
jadłem już to, co mam na grzbiecie, i jeśli ceny zboża
potrwają, będę musiał sprzedać swoje domki. Bo cóż
to będzie jeśli ani bogowie, ani ludzie nie zlitują się nad
tym miastem? Jak pociechy z dzieci swych pragnę, są-
dzę, że to wszystko od bogów pochodzi. Nikt przecie
nie wierzy już w opatrzność, nikt nie przestrzega po-
stu
31
, nikt nie boi się Jowisza, jeno każdy, nie pozierając
ni w lewo ni w prawo, liczy, co posiada. Gdy dawniej
była posucha, to niewiasty w długich szatach, boso,
z rozpuszczonymi włosami i z czystymi myślami szły
na górę i uzyskiwały od Jowisza modłami deszcz z nie-
ba. I wtedy lało jak z cebra: wtedy albo nigdy: i wszyscy
radowali się, mokrzy jak myszy. Przeto bogowie mają
dla nas nogi z waty
32
, bo nie jesteśmy bogobojni. Pola
leżą odłogiem.
– Proszę cię – rzekł Echion, fabrykant płacht szma-
31 Post nakazywały księgi sybillińskie przy różnych świętach, jak na przy-
kład podczas sacrum anniuersarium Cereris, gdy niewiasty w bieli składały jej
pierwociny.
32 To jest: są bezsilni. Tak rozumiem dii pedes lanatos habent. Nie zaś jak
Otto: nogi spętane, niby od spętania Saturna w laneum uinculum; ani też jak
Friedlander: nogi podagryczne, wełną owinięte. Zresztą myśl ta sama.
cianych
33
– mów lepiej. Ano tak, ano tak, rzekł chłop,
straciwszy pstrego wieprza. Czego dziś nie ma, może
być jutro, i tak płynie życie. Dalibóg, nie byłoby lepsze-
go miasta, gdyby ludzie tylko mieli rozum. Oczywiście
teraz miastu trudno, ale nie tylko jemu jednemu. Nie
bądźmy tacy czuli, zewsząd jednako blisko do nieba.
Gdybyś był gdzie indziej, powiedziałbyś, że tu prosię-
ta biegają pieczone. A pamiętajcie, wkrótce będziemy
mieć w święta wspaniałe igrzysko trzydniowe, nie zwy-
kłych gladiatorów, lecz wielu wyzwoleńców. A nasz
Tytus
34
jest we wszystkim, co robi, wspaniały i zapa-
lona głowa: albo – albo, w każdym razie coś! Jestem
z nim w zażyłości, nie robi niczego przez pół. Będzie
najprawdziwsze żelazo, bez uciekania, z dorżnięciem
na arenie
35
, by cały amfiteatr mógł widzieć. I ma środ-
ki na to: odziedziczył trzydzieści milionów sesterców,
przecie umarł mu ojciec. Gdy zużyje czterysta tysięcy,
33 Które napojone wodą służyły do gaszenia ognia.
34 Wymieniając tylko pierwsze imię wydającego igrzysko, mówiący daje do
zrozumienia, że żyje na poufałej stopie z mężem wyższego stanu.
35 Zwykle dobijano niezdolnych do walki gladiatorów w spolarium, tu mia-
ło to stać się na oczach widzów.
nie poczuje tego jego majątek, a będą wiecznie mówić
o nim. Ma już kilku chwatów i jedną niewiastę
36
, która
walczyć będzie na wozie, i Glikonowego zawiadowcę,
który przychwycony został, gdy zabawiał swoją panią.
Zobaczysz wśród publiczności walkę stronników za-
zdrosnego męża i gaszka. Ale że też Glikon, ten nieuży-
ty człowiek, wydał swego zawiadowcę dzikim zwierzę-
tom! To przecie znaczy bezcześcić samego siebie! Cóż
winien jest niewolnik, który musi robić, co mu każą?
Bardziej zasłużyła ta ścierka
37
, by byk ją podrzucił na
rogach
38
. Ale kto nie może bić osła, bije wór. Że też
jednak Glikon mógł myśleć, że ziółko Hermogenesa
dobrze skończy? Ten przecie był zdolen lecącemu ja-
strzębiowi obciąć pazury
39
, żmija nie zrodzi powrósła.
Glikon dostał za swoje: póki żyw, będzie nosił piętno,
które Orkus zetrze dopiero. Ale każdy sam płaci za
swe winy. Przeczuwam jednak, że Mammaea
40
ugości
36 Kobiety zapaśniczki pochodziły z Brytanii, gdzie uczestniczyły w bi-
twach jako kierowniczki wozów.
37 W oryginale
matella – nocnik.
38 Kara na cudzołożnych.
39 W znaczeniu: złodziej zdolny okraść złodzieja.
40 Imię niewieście, tu raz jedyny jako męskie użyte.
nas; ja i moi ludzie dostaniemy po dwa denary
41
. Jeśli
to zrobi, zakasuje całkiem Norbanusa
42
. Zobaczycie,
że pobije go o kilka długości
43
. I w rzeczy samej, cóż
zrobił dla nas wielkiego? Dał gladiatorów niewartych
grosza, zdechlaków, na których gdybyś dmuchnął, to
by upadli; widziałem już lepszych ludzi walczących
z dzikimi zwierzętami
44
. Jeźdźcy, których kazał zabijać,
byli jak człowieczki na pokrywach lamp
45
, rzekłbyś, że
widzisz przed sobą koguty; jeden, jak osieł przetrącony
w lędźwiach, drugi powłóczący nogami, trzeci, zastęp-
ca padłego, sam półmartwy z rozwalonymi ścięgnami.
Jeden był jeszcze niezłej miary, Trak, który też walczył
prawidłowo. Słowem, wszyscy zostali potem ochłosta-
ni, nazbyt wołano im z tłumu: „Dajcież im!”
46
Napraw-
dę, po prostu tchórze. A on powiada jeszcze: „Dałem
41 Pieniądze dawano podczas ugoszczeń zamiast potraw (z wyjątkiem chle-
ba i wina); „moi ludzie”: być może chodzi o cech płachciarzy, do którego nale-
ży mówiący, a którego ugaszczający był patronem.
42 Jednego z najwyższych dostojników.
43 Przy najbliższych wyborach na triumwira lub edyla.
44 Bestiarii – na walkę ze zwierzętami skazani przestępcy, którzy nie byli do
tego zaprawieni jak uenatores, przeto oczywiście z reguły niezręczni.
45 Na których przedstawiano walki gladiatorów.
46 Rózeg.
ci przecie igrzyska gladiatorów”. A ja ci klaskałem za
to. Policz, a zobaczysz, że daję ci więcej, niż otrzyma-
łem. Ręka rękę myje. – Wyglądasz tak Agamemnonie,
jakbyś chciał rzec: „Cóż to ględzi ten nudziarz?” Bo ty,
który znasz się na mówieniu, nic nie mówisz. Tyś nie
z naszej mąki i dlatego śmiejesz się ze słów małych lu-
dzi.
Wiemy, żeś zjadł wszystkie mądrości. Ale cóż to zna-
czy? Chciałbym cię kiedyś namówić, byś pojechał do
mnie na wieś i zobaczył moje domki. Znajdziemy coś
na zakąskę: kurkę, jajka; będzie ładnie, choć tego roku,
skutkiem pogody, wszystko wyrosło w niewłaściwej po-
rze
47
. Znajdziemy jednak coś, by się nasycić. I w moim
chłopaczku rośnie już uczeń dla ciebie. Umie już trochę
dzielenia: gdy żyć będzie, będziesz miał służkę z niego.
Bo jeśli ma tylko czas, nie podnosi głowy znad stołu.
Jest zdolny i zręczny, tylko ma żyłkę do ptaków. Skrę-
ciłem już kark trzem jego szczygłom i powiedziałem,
że łasica je pożarła. Jednak znalazł sobie inne głupstwo
i maluje zawzięcie. Zresztą już powąchał greki, a do ła-
47 Tekst wątpliwy (tempestas dispare pattauiti).
ciny bierze się nieźle, choć nauczyciel jego zadziera nosa
i nie trzyma się swego, lecz przychodzi, bym mu dał coś
do pisania, ale pracować nie chce. Jest też drugi
48
, który
wprawdzie niewiele się uczył, ale stara się i więcej uczy,
niż umie. Przychodzi w dnie świąteczne, i cokolwiek mu
wtedy dasz, jest zadowolony. Kupiłem więc chłopcu kil-
ka takich książek z czerwonymi napisami, gdyż pragnę,
by dla domowego użytku liznął trochę prawa: to daje
chleb. Bo wykształcenia nabrał już dość. Gdyby się od-
strychnął, postanowiłem nauczyć go jakiegoś rzemiosła,
albo balwierza, albo wywoływacza
49
, albo adwokata,
a to mu tylko śmierć odebrać może. Dlatego prawię mu
co dzień: „Primigeniuszu
50
, wierzaj mi, czego się uczysz,
tego się uczysz dla siebie. Widzisz adwokata Filerosa:
gdyby się nie był porządnie uczył, nie miałby dziś czego
ugryźć. Niedawno jeszcze dźwigał na grzbiecie wory na
przedaż, a teraz zapędza w kąt nawet Norbanusa. Wy-
kształcenie to skarb, a nauka nigdy nie ginie”.
48 Drugi nauczyciel.
49 Przy przetargach.
50 Primigenius – częste imię własne, wolnych i niewolników, więc i wy-
zwoleńców.
Takie toczyły się rozmowy, gdy Trymalchion wszedł
i otarł sobie czoło, umył ręce w woniejącej wodzie i po
krótkiej chwili rzekł:
– Nie miejcie mi za złe, przyjaciele, że od kilku dni
mam brzuch nie w porządku; i lekarze nie mogą się poła-
pać. Jednak pomogła mi łupina granatu
51
i sosna gotowana
w occie. Sądzę tedy, że, jak dawniej, spełniać będzie swą
powinność. Zresztą mruczy mi coś w żołądku, myślałbyś,
że wół. Jeśliby więc ktoś z was chciał załatwić potrzebę, nie
ma czego się wstydzić. Nikt z nas nie urodził się z korkiem.
Jestem zdania, że nie ma na świecie większej męczarni niż
zatrzymywanie. Jedyna to rzecz, której Jowisz wzbronić
nie może. Śmiejesz się, Fortunato, ty, która w nocy za-
chowujesz się tak, że spać nie mogę? Nawet w jadalni nie
wzbraniam nikomu, by sobie ulżył. I lekarze zabrania-
ją powstrzymywać się. Lub jeśli coś więcej się przydarzy,
wszystko za progiem jest gotowe: woda, stolce i inne drob-
ne wygody. Wierzcie mi, wiatry uderzają na mózg i wywo-
łują wzburzenie w całym ciele. Znam wielu, którzy zginęli
z tego powodu, że nie chcieli pójść za głosem natury.
51 Jako składowa część lekarstwa.
Wyrażamy swą wdzięczność jego wspaniałomyśl-
ności i wyrozumiałości i raz po raz wypijamy łyk, by
stłumić śmiech. Nie wiedzieliśmy jednak, że jesteśmy
dopiero w połowie drogi, jak to mówią, do szczytu roz-
koszy. Gdy bowiem po uprzątnięciu stołów, co odby-
ło się przy dźwiękach muzyki, weszły do jadalni trzy
w kagańce i dzwonki przybrane świnie, z których jedną
ogłosił wywoływacz jako dwuletnią, drugą trzyletnią,
a trzecią sześcioletnią, myślałem, że przybyli kuglarze
i że świnie pokazywać będą sztuki, jak to bywa w ko-
łach ulicznej publiczności.
Lecz Trymalchion położył kres oczekiwaniu pytaniem:
– Której z nich chcecie natychmiast na ucztę? Bo
koguta, potrawkę pentejską
52
i podobne głupstwa mogą
robić chłopi. Moi kucharze są przyzwyczajeni gotować
nawet całe cielęta.
I natychmiast kazał przywołać kucharza, polecił
mu, nie czekając naszego wyboru, zarżnąć najstarszą
świnię i spytał go donośnym głosem:
52 Penthiacum. Potrawa wywodząca nazwę stąd, że przygotowywane mięso
było posiekane, jak Pentheus przez Menady.
– Z jakiego jesteś oddziału?
53
Gdy ów odpowiedział:
– Z czterdziestego.
– Czyś zakupiony, czy urodzony w domu?
– Ani jedno, ani drugie – odpowiedział kucharz –
jeno przekazany ci testamentem Pausy.
– Staraj się więc porządnie podać – rzekł Trymal-
chion – w przeciwnym razie każę cię włączyć do od-
działu posłańców.
I kucharza, któremu przypomniano w ten sposób
wielmożność pana, danie zawiodło do kuchni.
Trymalchion rzucił jednak na nas łagodne spojrze-
nie i rzekł:
– Jeśli nie smakuje wam wino, każę je zmienić;
musicie sami nadać mu smak. Z łaski bogów nie po-
trzebuję kupować, lecz wszystko, do czego idzie ślinka,
rodzi mi się w podmiejskim majątku, którego jeszcze
nie znam. Mówią, że graniczy on z mymi dobrami
pod Terraciną i Tarentem. Chcę teraz zaokrąglić swe
posiadłości dokupnem w Sycylii, abym, jeśli mi przyj-
53 W dużych domach niewolnicy podzieleni na oddziały, decuriae, spełniali
trojakie funkcje: atrienses służyli w domu, uillici uprawiali ziemię, uiatores
używani byli do posyłek.
dzie ochota pojechać do Afryki, mógł odbyć podróż we
własnym kraju
54
. Lecz opowiedz mi, Agamemnonie,
w jakiej to sprawie spornej miałeś mowę dziś w szko-
le? Bo choć ja mów w sądzie nie miewam, uczyłem się
jednak dla domowego użytku. I abyś nie myślał, że gar-
dzę uczonością: mam dwie biblioteki, grecka i łacińską.
Opowiedz mi wiec, jeśli mnie kochasz, przedmiot swej
mowy. Gdy Agamemnon rzekł:
– Ubogi i bogaty byli nieprzyjaciółmi. Trymalchion
spytał:
– Co to jest ubogi?
– Dowcipnie – rzekł Agamemnon i wyłuszczył jakąś
sprawę sporną. Natychmiast zauważył Trymalchion:
– Jeśli to się zdarzyło, to nie ma się o co spierać; jeśli
się nie zdarzyło, to jest niczym.
Gdyśmy tym i innym powiedzeniom najgorętszymi
wtórzyli pochwałami, Trymalchion rzekł:
– Powiedz mi, najdroższy Agamemnonie, czy znasz
dwanaście prac Herkulesa lub bajkę o Ulissesie, któ-
remu Cyklop wykręcił obcęgami wielki palec? Czy-
54 Swetoniusz podaje, że manią Nerona było posiadać wiele ziemi.
tywałem to w swej młodości w Homerze
55
. Bo co
się tyczy Sybilli, to sam na własne oczy widziałem ją
w Kumae, wiszącą we flaszce, i gdy chłopcy ją pytali:
„Sybillo, czego chcesz?” odpowiadała: „Chcę umrze-
ć”
56
.
Jeszcze się nie wygadał, gdy taca z ogromną świnią
zajęła stół. Podziwialiśmy szybkość i przysięgaliśmy, że
nawet koguta nie można ugotować tak prędko, zwłasz-
cza że świnia swojska zdawała się nam o wiele większa
niż krótko przedtem dzika. Wtedy Trymalchion, przy-
patrując się jej coraz dokładniej, zawołał:
– Co? Co? Ta świnia nie jest wypatroszona? Nie, da-
libóg, nie jest. Natychmiast niech przyjdzie tu kucharz!
Gdy kucharz smutny przystąpił do stołu i rzekł, że
zapomniał wypatroszyć świnię, woła Trymalchion:
– Co? Zapomniałeś? Myślałby kto, że zapomniał
tylko dorzucić pieprzu i kminu. Rozbierzcie go!
55 Homer nigdy o tym nie pisał, jak też Trymalchion nie studiował w mło-
dości Homera. Petroniusz wyszydza brednie chcącego uchodzić za erudytę
Trymalchiona, któremu pomieszało się zapewne oko Cyklopa z palcem Ody-
sa.
56 Jak wyżej: Sybilla miała być zamknięta w żelaznej klatce zawieszonej
w świątyni Herkulesa.
Niezwłocznie rozebrano kucharza, który stoi smut-
ny między dwoma siepaczami.
Wszyscy zaczęli wstawiać się za nim i mówić:
– To się zdarza; prosimy, puść go; jeśli to jeszcze raz
zrobi, nikt z nas nie będzie wstawiał się za nim.
Ja, srogi niemiłosiernie, nie mogłem milczeć, lecz
rzekłem nachylony do ucha Agamemnona:
– Musi to być istotnie ladaco sługa, żeby zapomniał
wypatroszyć świnię! Nie przebaczyłbym mu, zaprawdę,
choćby nie oczyścił ryby!
Inaczej Trymalchion, który przybrawszy znów we-
sołą minę, rzekł:
– Więc ponieważ masz tak złą pamięć, wypatrosz ją
wobec nas.
Kucharz, otrzymawszy znowu tunikę, chwycił nóż
i trwożną ręką ciął w prawo i w lewo w brzuch świni.
Natychmiast z przecięć, rozszerzających się pod ciśnie-
niem ciężaru, wypadło mnóstwo kiełbas i kiszek.
Służba, nie czekając znaku, przyklasnęła temu, wo-
łając:
– Niech żyje Gajusz!
I kucharz nie odszedł z próżnymi rękoma, zaszczy-
cony trunkiem i srebrnym wieńcem i otrzymał puchar
na podstawce z korynckiego brązu.
Gdy Agamemnon przypatrywał się temu bliżej,
rzekł Trymalchion:
– Ja jedyny posiadam prawdziwe brązy korynckie.
Oczekiwałem, że w zwykłej swej bezczelności po-
wie, że przysyłają mu naczynia wprost z Koryntu. Lecz
on jeszcze lepiej:
– Może chciałbyś wiedzieć – rzekł – dlaczego ja je-
dyny posiadam prawdziwe korynckie rzeczy? Bo fabry-
kant, u którego kupuje, zowie się Koryntus. Cóż jest
jednak korynckie, jeśli nie to, co pochodzi od Koryn-
tusa? I abyście nie uważali mnie za nieuka, to wiem
bardzo dobrze, jak powstał pierwszy brąz koryncki.
Gdy zdobyto Troje, Hannibal, chytrzec i złodziej, kazał
wszystkie spiżowe, srebrne i złote naczynia zrzucić na
kupę i podpalić. Tak stopiły się one w jedną mieszaninę
kruszców. Z tej masy brali potem kowacze i robili cza-
ry, misy i posążki. Tak powstał brąz koryncki, wszyst-
ko w jednym, ni pies, ni wydra. Nie miejcie mi za złe
tego, co powiem: ja wolę sobie szkło, przynajmniej go
nie czuć. Gdyby nie było tak tłukliwe, wolałbym je
nawet od złota; teraz jednak jest za tanie. Był jednak
raz szklarz, który zrobił szklaną czarę, co się nie tłukła.
Został dopuszczony z darem swym przed oblicze cesa-
rza, potem kazał cesarzowi oddać go sobie i cisnął go
na podłogę. Cesarz nie mógł przestraszyć się bardziej.
Lecz ów podniósł z ziemi szklaną czarę, która była zała-
mana, jak miedziane naczynie; potem wyjął z zanadrza
młoteczek i spokojnie doprowadził czarę do porząd-
ku
57
. Uczyniwszy to, mniemał, że jest u celu najśmiel-
szych życzeń, zwłaszcza gdy cesarz rzekł doń: „Czy kto
inny jeszcze zna ten sposób sporządzania szkła?”
Zważcie tylko! Gdy ów powiedział, że nie, cesarz
kazał odrąbać mu głowę: bo gdyby się o tym dowie-
dziano, uważalibyśmy złoto za błoto. Do srebra praw-
dziwie się palę. Mam pucharów, z których każdy mieści
trzynaście litrów, około stu
58
– gdzie Kasandra
59
zabija
swego syna, a zmarli synowie tak leżą, iż rzekłbyś, że
57 Wedle Pliniusza dokonano za Tyberiusza wynalazku giętkiego szkła. Ty-
beriusz miał wynalazcę nagrodzić i wygnać.
58 Scyphi urnales; urna – 13,13 litra. Tu w tekście luka i dalej mowa zapewne
o jednym z stu pucharów.
59 Trymalchion ma na myśli Medeę.
żyją. Mam tysiąc czar, które pozostawił panu mojemu
Mummiusz
60
– gdzie Dedal zamyka Niobe do konia
trojańskiego
61
. Walki Hermerosa i Petraitesa
62
mam
oczywiście też na wszystkich pucharach, a wszystkie są
ciężkiej wagi. Bo tego, że się na tych rzeczach znam, nie
odprzedam za żadne pieniądze.
Gdy to mówił, niewolnik upuścił kielich. Trymal-
chion spojrzał nań i rzekł:
– Nuże, chłoszcz się sam, boś barania głowa. Na-
tychmiast chłopak, opuściwszy wargę, zaczął prosić.
Lecz ów rzekł:
– O co mnie prosisz? Jakbym ci chciał coś zrobić!
Radzę ci, proś samego siebie, byś nie był baranią głową.
Wreszcie, ubłagany przez nas, darował chłopcu
karę. Ten otrzymawszy przebaczenie, zaczął biegać
wkoło stołu i wołać:
– Wodę odlewać, wino wlewać!
Przyjęliśmy ten żart wesoło, a zwłaszcza Agamem-
non, który wiedział, czym sobie zarobi na ponowne
60 Tekst zepsuty i luka.
61 Myli z Pazyfaą zamkniętą w drewnianej krowie.
62 Imiona gladiatorów.
zaproszenie do stołu. Zresztą Trymalchion pił po tych
pochwałach coraz weselej i coraz bliższy zupełnego upi-
cia się, rzekł:
– Czy nikt z was nie zaprosi mojej Fortunaty do tań-
ca? Wierzajcie mi, nikt lepiej nie tańczy kordaksa
63
.
I sam, z wzniesionymi nad głowa rękoma, naślado-
wał pantomimicznego tancerza Syrusa, podczas gdy
cała służba przyśpiewywała tekst grecki
64
. I byłby sam
wystąpił jako tancerz, gdyby Fortunata nie była mu
szepnęła do ucha; sądzę, iż rzekła mu, że takie niskie
błazeństwa nie przystoją jego powadze. Nie było nic
bardziej płochego nad jego zachowanie się: już to ha-
mował się względem na niechęć Fortunaty, już to fol-
gował swojej naturze.
Ochocie tanecznej położył kres pisarz
65
który jakby
odczytywał miejski dziennik urzędowy:
– Dnia 26 lipca. W majątku pod Kumae, należącym
63 Charakterystyczny dla starej komedii, wyuzdany taniec. Dla niewiasty
był nieodpowiedni w najwyższym stopniu.
64 Zagadkowe słowa:
µαδεια περιµαδεια
.
65 Kronikarza takiego posiadały wszystkie znakomite domy. Zarazem jest
to karykatura dziennika domu cesarskiego i afektowanego tonu obwieszczeń
publicznych.
do Trymalchiona, urodziło się chłopców trzydziestu,
dziewcząt czterdzieści. Z boiska przyniesiono do spi-
chrza pięćset tysięcy korcy pszenicy; naliczono pięćset
wołów w jarzmie. Tegoż dnia: niewolnik Mitrydates
został wbity na krzyż, gdyż złorzeczył geniuszowi pana
naszego. Tegoż dnia: oddano do kasy dziesięć milio-
nów sesterców, z którymi nie było co zrobić. Tegoż
dnia: wybuchł ogień w ogrodach Pompejańskich
66
, po-
wstały w zabudowaniach rządcy Nasty.
– Jak to? – rzekł Trymalchion. – Kiedy zakupiono
dla mnie ogrody Pompejańskie?
– W zeszłym roku – rzekł pisarz – i dlatego nie zo-
stały jeszcze wciągnięte w księgi.
Trymalchion oburzył się i rzekł:
– Jakiekolwiekby ziemie dla mnie zakupiono, to jeśli
w ciągu sześciu miesięcy nie dowiem się o tym, zabra-
niam wciągać to w księgi.
Potem odczytane zostały rozkazy urzędników poli-
cji dóbr i testamenty leśników, w których to testamen-
66 Należących do Pompejusza, dawnego patrona Trymalchiona, lub poło-
żonych w mieście Pompei.
tach Trymalchion z podaniem powodu wyłączony był
od dziedzictwa
67
; potem imiona zarządców dóbr; roz-
wód wyzwolenicy z polowym, gdyż pokazało się, że
żyła z łaziebnym; wygnanie stróża domowego do Ba-
jów; wreszcie oskarżenie zawiadowcy i sprawa sądowa
pokojowców.
Wreszcie przyszli kuglarze. Niezgrabny drągal sta-
nął z drabiną i kazał chłopcu na szczeblach jej i na
szczycie tańczyć przy muzyce piosenek, potem skakać
przez płonące obręcze i trzymać amforę zębami. Nikt
nie podziwiał tego, prócz Trymalchiona, który rzekł,
że jest to niewdzięczna sztuka. Z wszystkich jednak
rzeczy na świecie dwie lubi najbardziej: kuglarzy i trą-
biących na rogu, wszystkie inne rozkosze słuchowe to
czyste głupstwo.
– Kupiłem też aktorów greckiej komedii, lecz wola-
łem kazać im grać w krotochwili
68
i swemu greckiemu
fletniście z chóru kazałem, by grał po łacinie.
67 Pan otrzymywał obowiązkową cześć spadku nawet po wyzwoleńcu. Jeśli
tu mowa o niewolnikach, przyznanie im prawa przekazywania mienia świad-
czy o łagodności pana.
68 Attelanam facere.
Właśnie gdy Trymalchion to mówił, chłopiec spadł,
i jemu na ramię. Służba podniosła krzyk i niemniej bie-
siadnicy, nie gwoli obrzydliwemu człowiekowi, który
niechby tam w ich oczach kark skręcił, lecz z obawy, że
uczta może się źle skończyć, by nie musieli opłakiwać
zabitego, który ich nic nie obchodził. Gdy sam Trymal-
chion ciężko jęknął i położył się, jakby na zranionym ra-
mieniu, nadbieżeli lekarze, a przed wszystkimi Fortunata
z rozpuszczonymi włosami, z pucharem w ręku, i zawo-
łała głośno: „O, ja biedna, nieszczęśliwa!” Bo chłopiec
krążył już dawno od strony naszych nóg i prosił o od-
puszczenie kary. Było mi wielce niemiło: bałem się, by
prośby te nie wywołały drogą żartu jakiejś niespodzianki;
bo tkwił mi jeszcze w myśli ten kucharz, który zapomniał
wypatroszyć świnię. Więc rozejrzałem się po całej jadalni,
czy nie otwiera się gdzie ściana i jakaś nie wychodzi z niej
sztuczka, zwłaszcza gdy zaczęto chłostać niewolnika,
który urażone ramię pana owinął białą wełną, zamiast
purpurowej. I nie o wiele chybiło moje podejrzenie, gdyż
zamiast kary, padł Trymalchiona rozkaz, którym obda-
rzał niewolnika wolnością, iżby nie powiedziano, że tak
wielki człowiek został zraniony przez niewolnika.
Przyklaskujemy temu postępkowi i prowadzimy
urozmaiconą rozmowę o zmianach, którym podlegają
sprawy ludzkie.
– Tak – rzecze Trymalchion – nie należy przejść
obok tego wypadku bez przysłowia.
Kazał natychmiast przynieść tabliczki i nie udrę-
czywszy się długim namysłem, przeczytał co następuje:
Czego ni się spodziejesz, to się często przydarza,
Ponad nami Fortuna, naszymi sprawy zarządza.
Przeto też, chłopcze mój, falern w kielichy nam lej!
Po tym epigramacie zeszła rozmowa na poetów
i długo przyznawano pierwsze miejsce Mopsusowi
z Tracji
69
, aż Trymalchion rzekł:
– Proszę cię, mistrzu, jaka jest wedle ciebie różnica
między Cyceronem a Publiliuszem? Sądzę, że pierwszy
był wymowniejszy, drugi moralniejszy. Bo cóż może
być lepszego nad ten ustęp
70
:
69 Tekst mocno uszkodzony. Zapewne nowa próbka literackiej „erudycji”
biesiadników.
70 Publiliusz Syrus, komediopisarz, podziwiany miedzy innymi przez Klau-
diusza. Ustęp cytowany jest zapewne zręcznym, przez Petroniusza dokona-
Nadmierny zbytek strawił szpik Rzymianom. W kojcu dla
waszych podniebień paw tyje, Szatą kobiercom babiloń-
skim równy, Dla was kapłony, numidyjskie kury, A smu-
kłonogi bocian, gość z południa, Wierny opiekun dzieci,
wężobójca, Wygnaniec zimy, zwiastun cieplej wiosny, Ma
dziś swe gniazdo w saganach żarłoków. Po co indyjskich
muszel drogie perły? By nawet skarbem morskich den
stroiła Nogi dla gacha wszeteczna niewiasta? Po co zielo-
ny szmaragd, klejnot drogi, Po co kamieni kartagińskich
ognie? Czyż aby skrzyła zacność z karbunkulów? Godziż
się żonom przywdziewać wiatr tkany I niby nagim stać
w przejrzystej chmurze?
– Którą jednak sztukę – rzekł – uważamy za naj-
trudniejszą po uczoności? Sądzę: sztukę lekarza i we-
kslarza. Lekarz bowiem wie, co to ludziska mają we-
wnątrz między żebrami i kiedy przychodzi gorączka,
choć nie mogę ich znosić, bo przepisują mi często wodę
anyżową; wekslarz musi umieć widzieć miedź poprzez
srebro
71
. Co się tyczy niemego bydła, to najpracowit-
nym podrobieniem tonu i formy Syrusa. Do charakterystyki Trymalchiona
się nie przyczynia.
71 Musi umieć rozróżniać monety prawdziwe od fałszywych, które powle-
czone były tylko cienką warstwą srebra.
szymi wśród nich są woły i owce: woły, którym za-
wdzięczamy to, że jemy chleb, i owce, których wełna
użycza nam chwały
72
. I jest rzeczą niegodną, że ktoś je
baraninę i nosi przy tym tunikę
73
. Lecz pszczoły to cu-
downe stworzenia, bo wymiotują miodem, choć mówi
się, że przynoszą go od Jowisza; że jednak kłują, pocho-
dzi to stąd, że gdzie jest słodycz, tam musi być i kwas.
Już zaczął bruździć i filozofom w rzemiośle, gdy jęto
roznosić wokół w pucharze losy i chłopiec przeznaczo-
ny do tej sprawy odczytał wygrane…
74
72 Chodzi o szaty, które zdobią ludzi.
73 Drapieżny wilk w owczej wełnie.
74 Rzymianie podczas Saturnaliów kazali gościom swym na ucztach cią-
gnąć losy, w których wypisane było, co któremu z nich przypada w darze.
Często podawano to w zagadkach. Czynił to także August titulis ohscuris et
ambiguis, jak świadczy Swetoniusz. Dowcipy Trymalchiona, polegające na
niedorzecznej grze słów i dziecinnym podobieństwie dźwięków, charaktery-
zując jego smak, są oczywiście i w oczach Petroniusza głupstwem. Głupstwo
to jednak jest nie do przełożenia ani w wiernym oddaniu słowa za słowem,
ani w ekwiwalentach jakichkolwiek. Kto na przykład wyciągnął kartkę z na-
pisem: muraena, otrzymał mysz i żabę (mus – rana). Można jedynie jako cu-
riosum przytoczyć ustęp ten w oryginale: „Argentum sceleratum”: allata est
perna, supra quam acetabula erantposila. „Ceruical”: offla collaris allata est.
„Serisapia et contumelia”: aecrophagie saele [?] datae sunt et contus cum malo.
„Porri et persica”: flagellum et cultrum accepit. „Passeres et muscanum”: uuam
passam et mel Atticum. „Cenatoria et forensia”: offlam et tabulas accepit. „Ca-
nale et pedale”: lepus et solea est allata. „Muraena et littera”: murem cum rana
…Śmialiśmy się długo, bo było sześćset takich dow-
cipów, które wypadły mi już z pamięci.
Kiedy Ascyltos w nieumiarkowanej wesołości,
z przesadnie podniesionymi rękoma, wszystkiemu iro-
nicznie przyklaskiwał i śmiał się do łez, jeden z współ-
wyzwoleńców Trymalchiona, ten sam, który miał miej-
sce powyżej mnie
75
, rozgniewał się i rzekł:
– Czemu się śmiejesz, baranie? Nie podobają ci się
te piękne zabawy? Jesteś oczywiście bogatszy i przy-
zwyczajony do lepszych biesiad. Jak pragnę łaski opie-
kuńczej bogini tego miejsca: gdybym leżał obok niego,
położyłbym kres jego beczeniu. Śliczny pomiot, i śmie
wyśmiewać innych! Jakiś przegnany nicpoń, który
grasuje po nocach, niewart tyle, co woda, którą odda-
je. Krótko, jeśli go obleję wkoło moczem, nie będzie
wiedział, gdzie uciekać
76
. Dalibóg, niełatwo się go-
rączkuję; ale gdzie zgniłe mięso, tam rodzą się robaki.
attigatum fascemque betae (accepit).
75 Hermeros.
76 Starożytny, jeszcze z Indii pochodzący zabobon co do pętającej siły mo-
czu. Zobacz w Legenda aurea sine historia lombardica biskupa Genui Jakuba
de Yoragine, De Sancta Luda: putans uero Paschasius secundum quorundam fig-
menta, quod lotto fugarentur maleftcia, iussit Luciam lotio perfundi.
On śmieje się. Z czego tu się śmiać? Czy ojciec twój
kupił sobie płód za pieniądze?
77
Jesteś rycerz rzymski?
A ja syn królewski. Dlaczego tedy służyłem? Bo dobro-
wolnie wstąpiłem do służby i wolałem być obywatelem
rzymskim niż płacić pogłówne. I teraz, pochlebiam
sobie, żyję tak, że nikt nie może kpić ze mnie. Jestem
człowiekiem, jak wszyscy inni, nie muszę się ukrywać,
nie jestem nikomu winien ani miedzianego trojaka; nie
stawałem nigdy przed sądem; nikt nie powiedział mi
na forum „oddaj, coś winien”. Kupiłem sobie trochę
ziemeczki, zbiłem pieniążki; żywię dwadzieścia żołąd-
ków i psa; wykupiłem swoją współniewolnicę, by nikt
sobie o piersi jej nie wycierał palców
78
; tysiąc denarów
zapłaciłem za własną wolność; zostałem mianowany
sewirem z uwolnieniem od przepisanej opłaty; sądzę,
że gdy umrę, nie będę się musiał rumienić. Ty jednak
musisz mieć tyle zajęć, że nie masz czasu spojrzeć za
siebie. W innych widzisz źdźbło, w sobie nie widzisz
belki. Jedynie tobie wydajemy się śmieszni. Oto twój
77 Czyś przyszedł w lepszy sposób na świat, niż inni ludzie?
78 Jak o włosy niewolników; niewolnicy bywali goleni z wyjątkiem tych,
którzy służyli do rozkoszy.
nauczyciel, człowiek starszy; a podobamy się jemu. Ty,
który masz mleko pod nosem, i nie powiesz ani be,
ani me
79
, ty wybierku, ty ścierko, miększy niż ścier-
ka, nie lepszy. Tyś bogatszy ode mnie? To obiaduj dwa
razy, wieczerzaj dwa razy. Wolę swój kredyt niż skarby.
Krótko: kto mnie dwa razy prosił? Służyłem lat czter-
dzieści; nikt jednak nie wiedział, czy jestem niewolnik,
czy wolny. Przybyłem jeszcze jako chłopak długowłosy
do tego miasta; i jeszcze bazylika nie była zbudowana.
Robiłem, co mogłem, by zadowolić swego pana, męża
dostojnego i wielce godnego, którego paznokieć wart
był więcej niż ty cały. I byli ludzie w domu, którzy
podstawiali mi tu i ówdzie nogę, jednak – niech będą
dzięki geniuszowi jego – zawsze się wywinąłem. To są
dowody siły. Bo urodzić się wolnym to łatwo, jak zjeść
chleb z masłem. Cóż patrzysz na mnie jak cielę na ma-
lowane wrota?
Po tych słowach Giton, który stał u naszych nóg
80
,
79 Nec mu nec ma argutas.
80 Giton w roli niewolnika, który podczas uczty stał u nóg (leżącego) pana,
zdejmował mu obuwie i brał w przechowanie i niósł to, co pan zabrał z uczty,
do domu.
wybuchnął nieprzystojnie powstrzymywanym długo
śmiechem. Gdy spostrzegł to przeciwnik Ascyltosa,
zwrócił naganę do chłopca i rzekł:
– Ty śmiejesz się także? Ty strzępiasta cebulo. Górą
Saturnalie
81
. Pytam, czy to grudzień? Kiedyś zapłacił
pięć od stu?
82
Wisielcze, ścierwo dla kruków! Postaram
się, byś poczuł, co to gniew Jowisza, ty i ów, który nie
trzyma cię w karbach. Jak chcę mieć do syta chleba,
że mam wzgląd tylko na swego współwyzwoleńca; ina-
czej dałbym ja ci za twoje. My jesteśmy zadowoleni, ale
nie te błazny, co nie trzymają cię w ryzach! Oczywiście,
jaki pan, taki kram. Ledwo się powstrzymuję, a nie je-
stem z natury gorąco kąpany, ale jak raz zacznę, to nie
uszanuję rodzonej matki. Dobrze, spotkamy się jeszcze
na ulicy, ty szczurze, ty purchawko! Niech nie urosnę
ani w górę, ani w dół, jeśli nie zapędzę twego pana do
mysiej dziury; i nie będę cię szczędził, choćbyś, dali-
bóg, wzywał Jowisza Olimpijskiego! Postaram się, że
81 Podczas Saturnaliów obchodzonych w grudniu dozwolone było wszelkie
zbytkowanie i znikała chwilowo wszelka nierówność stanów.
82 Od wyzwalanego niewolnika płacono 5%; płacił niewolnik sam albo jego
pan.
nie pomoże ci czupryna na łokieć, ani twój pan ladaco.
Dobrze, wpadniesz mi pod ząb. Albo ja nie znam sie-
bie, albo ty nie będziesz się naśmiewał, choćbyś miał
złotą brodę
83
. Postaram się, byś poczuł, co to gniew
Ateny, ty i ten
84
, który cię zrobił takim mądralą
85
.
– Nie uczyłem się geometrii i krytyki
86
, ani innych
niedorzeczności, lecz znam litery na kamieniach i dzielę
przez sto
87
pieniądze, miary i wagi. Krótko: jeśli chcesz,
pójdźmy o zakładzik. Chodź, kładę pieniążki na stół.
Dowiesz się teraz, że ojciec twój na próżno płacił szkol-
ne, choć i znasz retorykę. Baczność: „Kto to z nas? Idę
długo, idę szeroko: oswobodź mnie!” Powiem ci, kto
z nas biegnie, a nie rusza się z miejsca; kto z nas rośnie,
a staje się mniejszy?
88
Mruczysz, gapisz się, męczysz
się, jak mysz w nocniku. Więc albo stul gębę, albo nie
zadręczaj lepszych od siebie, dla których nie urodzi-
83 Głowy szczególnie czczonych bogów miały często złoconą brodę.
84 Mowa o Ascyltosie, który niewolnika swego nie trzyma w karbach.
85 Tekst zepsuty.
86 Matematyki i estetyki. Od tego miejsca mowa Hermerosa zwraca się już
nie do Gitona, lecz do Ascyltosa.
87 Liczenie w ułamkach.
88 Rozwiązanie tych ludowych zagadek może brzmieć rozmaicie.
łeś się nawet; chyba nie myślisz, że dbam o twoje żół-
te pierścienie
89
, które ukradłeś swej kochance. Pomóż
święty Bierz-co-da-się
90
. Pójdźmy na forum i pożyczmy
pieniędzy, wtedy zobaczysz, że to żelazo ma kredyt
91
.
Ha, śliczna rzecz, taki zmokły pies. Jak sobie pragnę
dobrych zysków i dobrej śmierci, by ludzie zaklinali się
na mój zgon
92
, jeśli nie będę ci deptał po piętach, póki
cię gdzie nie utrupię. Miły jest także ten, który cię tego
uczy, małpa nie nauczyciel
93
. Myśmy się czego innego
uczyli: nasz nauczyciel mówił: „Czy macie wszystko
w porządku? Prosto do domu; nie oglądać się, starszych
nie lżyć!” Ale dzisiaj czyste błazeństwa. Niewart tro-
jaka, kto wychodzi ze szkoły. Ja, jak mnie tu widzisz,
dziękuję bogom za to, czegom się nauczył.
Ascyltos miał już odpowiedzieć na obelgi, gdy Try-
malchion, rozradowany wymową współwyzwoleńca
swego, rzekł:
89 Odznaka rycerska Rzymian, służyła jako pieczęć.
90 Occuponem propitium.
91 Żelazny pierścień noszony przez tych, którzy nie mieli prawa do złotego.
92 To jest, by mówili: „Obym miał tak dobry zgon, jak Hermeros!”
93 Agamemnon.
– No, no, dajcie pokój kłótniom! Lepiej spokojnie,
a ty, Hermerosie, miej wzgląd na młodzieniaszka. Ma
gorącą krew, bądź rozsądniejszy. W takich sprawach
zwycięża zawsze zwyciężony. I ty, kiedyś był młodym
kogutkiem, piałeś kukuryku i nie miałeś rozumu.
Bądźmy więc na nowo weseli, to lepiej, i przypatrzmy
się homerystom”
94
.
Weszła natychmiast gromada i uderzyła dzidami
w tarcze. Trymalchion usiadł na swej poduszce i gdy
homeryści rozmawiali w greckich wierszach, jak bez-
czelnie czynić zwykli, on śpiewnym głosem czytał ła-
cińską książkę. Gdy wnet nastąpiła przerwa, rzekł:
– Czy wiecie, jaką bajkę przedstawiają? Było dwóch
braci, Diomedes i Ganimedes. Mieli oni siostrę Helenę.
Agamemnon porwał ją i podsunął Dianie łanie. I teraz
opowiada Homer, jak Trojanie walczyli z Parentynami.
Agamemnon zwyciężył i dał córkę swoją, Ifigenię, za
żonę Achillesowi. Dlatego Ajaks oszalał i zaraz wyjaśni
wam przedmiot.
94 Aktorzy, którzy przedstawiali w kostiumach sceny z cyklu trojańskiego,
wygłaszając mowy, w oryginale lub w przeróbkach, w każdym razie po grecku.
Gdy Trymalchion to rzekł, homeryści podnieśli
krzyk i pośród biegającej na wsze strony służby wnie-
siono na srebrnej misie, ważącej dwieście funtów, goto-
wane ciele, z hełmem na głowie. Potem przyszedł Ajaks
i, dobywszy miecza, ciął je, jak gdyby szalał, na kawał-
ki, i machając tam i sam, nabijał je na ostrze i rozdzielał
tak ciele pomiędzy zdumionych gości.
Nie mogliśmy podziwiać długo tych wytwornych
niespodzianek; bo nagle powała zaczęła trzeszczeć
i cała jadalnia zadrżała. Porwałem się przestraszony;
bałem się, by przez dach nie wszedł jaki kuglarz. Inni
współbiesiadnicy nie mniej zdumieni zadzierali głowy,
oczekując nowości, zapowiadającej się z nieba. I oto
nagle z rozsuniętej powały zjechała ogromna, widocz-
nie z beczki odbita, obręcz, wokoło której wisiały złote
wieńce z łagiewkami wonności. Gdy kazano nam wziąć
sobie te podarki, spojrzałem znowu na stół.
Stała tam już taca z wielu plackami, których środek
zajmował przez cukiernika sporządzony Priap, i w bar-
dzo obszernym fartuchu trzymał w zwykły sposób
różnego rodzaju owoce i winogrona. Chciwie wycią-
gnęliśmy ręce do tej wspaniałości. Lecz nowa niespo-
dzianka przywróciła ogólną wesołość. Bo wszystkie
placki i owoce, nawet przy najlżejszym nacisku, wy-
strzykiwały szafran i przykry płyn dostał nam się aż
do ust. Sadząc więc, że danie, przepojone tą obrzędową
wonią, jest święte
95
, powstaliśmy i rzekli:
– Cesarzowi, ojcu ojczyzny, życzymy szczęścia!
Gdy jednak po tym złożeniu czci niektórzy zaczę-
li porywać owoce, napełniliśmy i my swoje serwety,
zwłaszcza ja, któremu żaden podarek nie wydawał się
za bogaty, by nim nie obciążyć zanadrza Gitona.
Tymczasem weszło trzech chłopców w podkasanych
tunikach; dwaj postawili na stole Lary z puszkami na
szyi
96
, trzeci podawał wkoło czarę wina, wołając: „Bo-
gowie; bądźcie łaskawi!”
Lecz Trymalchion rzekł, że jeden zwie się Korzyst-
ny, drugi Pomyślny, trzeci Zyskowny. Ponieważ wszy-
scy całowali portret Trymalchiona, wstydziliśmy
97
się
przepuścić go mimo.
95 Do kadzidła palonego podczas ofiary wchodził szafran.
96 Puszki zawierały korzenie mające chronić od zawiści.
97 Tekst uszkodzony. Jeden z chłopców wniósł zapewne podobny do pana
domu wizerunek jego geniusza.
Gdy wszyscy złożyli sobie życzenia „zdrowego rozu-
mu i dobrego zdrowia”, spojrzał Trymalchion na Nice-
rosa i rzekł:
– Bywałeś weselszy przy stole; nie wiem, czemu tak
milczysz i ani nie mrukniesz; jeśli mi szczęścia życzysz,
proszę cię, opowiedz mi to, co ci się przydarzyło.
Niceros uradowany uprzejmością swego przyjaciela,
rzekł:
– Niech mi wszelki zysk umknie sprzed nosa, jeśli
już od dawna nie pękam z uciechy, że cię widzę tak za-
dowolonym. Niech więc będzie tęga zabawa, choć boję
się tych uczonych, by się ze mnie nie śmiali. Niechże
sobie będą; a ja będę jednak opowiadał; bo cóż mi od-
biera, kto się śmieje? Lepiej rozśmieszać, niż być wy-
śmianym.
To rzekłszy, zaczął opowiadać:
– Gdym jeszcze służył, mieszkaliśmy w wąskiej
uliczce, teraz dom ten należy do Gawilli. Tam, jak to
bywa z dopuszczenia bogów, zakochałem się w żonie
szynkarza Terencjusza. Znaliście przecie Melisse, Ta-
rentynke, śliczną babinę. Jednak, jak tu stoję, nie ob-
cowałem z nią cieleśnie, ani dla miłostek, lecz że miała
dobry charakter. Jeśli ją o co prosiłem, nigdy nie było
mi odmówione; gdy zarobiła asa, to dostawałem pół
asa; co ja oszczędziłem, szło do jej kieszeni i nigdym
nie został okpiony. Mąż tej niewiasty umarł w willi,
gdzie mieszkali. Niech się dzieje, co chce, pognałem
do niej co tchu, by być przy niej: w potrzebie, jak wie-
cie, poznaje się przyjaciół. Przypadkiem pan pojechał
do Kapui, by załatwić różne sprawunki. Skorzystałem
z tej sposobności i namawiam jednego z gości, który
mieszkał u nas, by towarzyszył mi do piątego milowego
kamienia. Był to żołnierz, silny, jak diabeł. Wyruszamy
o pianiu kura, księżyc świecił, jak słońce w południe.
Wchodzimy między grobowce
98
; mój człek bierze się ku
stelom, ja idę, nucąc i liczę stele.
99
Gdym się znów obej-
rzał za towarzyszem, on rozbiera się i kładzie wszyst-
kie szaty przy gościńcu. Zaparło mi dech, stałem jak
martwy. Lecz on oblał je wkoło moczem
100
i zmienił
się nagle w wilka. Nie myślcie, że żartuję, nie ma tak
98 Rzymianie budowali grobowce przy gościńcu.
99 Tekst:
coepit ad stelas facere se, eo ego cantabundus et stelas numero. Facere
se (fieri) – „sich an einen Ort begeben” (Friedlander).
100 Zabobon przypisywał moczowi magiczne własności. Zobacz przypis 76.
wielkiego majątku, bym dlań skłamał. Lecz na czym to
stanąłem: gdy zmienił się w wilka, zaczął wyć, i uciekł
do lasu. Zrazu nie wiedziałem, gdzie jestem; potem
podszedłem, by zabrać jego szaty: ale one skamienia-
ły. Kto by bardziej zmartwiał ze strachu niż ja? Tedy
wyjąłem miecz i przez całą drogę siekłem powietrze,
póki nie dopadłem willi swej przyjaciółki. Wszedłem
jak widmo, o mało nie wyzipnąłem duszy, pot ciekł
mi strumieniami po krzyżu, oczy martwe, z trudem
ochłonąłem. Moja Melissa dziwiła się, że przybywam
tak późno i rzekła: – „Gdybyś był przyszedł wcześniej,
byłbyś nam przynajmniej pomógł; bo wilk wpadł na
dziedziniec, rzucił się na całą trzodę i jak rzeźnik puścił
jej krew; ale nie zakpił z nas, choć uciekł; bo parobek
nasz przebił mu szyję dzidą”. – Usłyszawszy to, nie mo-
głem już zamknąć oka, lecz że już jasny był dzień, bie-
głem, jak okradziony szynkarz, wprost do domu nasze-
go Gajusza
101
i gdym przybył w to miejsce, gdzie suknie
zmieniły się w kamień, znalazłem tylko krew. Gdym
jednak wrócił do domu, mój żołnierz leżał w łóżku jak
101 Gajusz Pompejusz, którego wyzwoleńcami są wszyscy obecni.
wół, a lekarz owiązywał mu szyję. Wtedy poznałem,
że jest on wilkołakiem i nie mogłem odtąd zjeść z nim
ani kęsa chleba, choćbyś mnie zabił. Niech inni myślą
o tym, co im się podoba; lecz jeśli kłamię, niech mnie
pokarzą wasze duchy opiekuńcze.
Gdyśmy wszyscy oniemieli ze zdumienia, rzekł Try-
malchion:
– Nie wchodzę w twoje opowiadanie, ale jeśli chce-
cie mi wierzyć, włosy stawały mi na głowie, bo wiem,
że Niceros nie opowiada bredni: jest wiarygodny i nie
miele językiem. Ja także opowiem wam straszną historię.
Osieł na dachu!
102
Gdym jeszcze miał długie włosy, bo
od chłopca prowadziłem miękkie życie, zmarł ulubieniec
naszego pana, naprawdę – perła, rzadki młodzian i do-
skonały w każdym calu. Gdy tedy biedna matka płakała
go i wielu z nas uczestniczyło w żałobie, nagle zaczęły
śmigać strzygi, rzekłbyś, że pies ściga zająca. Mieliśmy
wtedy człeka z Kapadocji, długiego, bardzo odważnego
102 Powiedzenie przysłowiowe, może aluzja do bajki, w której osieł chciał
naśladować małpę. Słowa Trymalchiona miałyby tedy znaczenie: „Nie umiem
wprawdzie tak dobrze opowiadać jak Niceros i w porównaniu z nim jestem
osłem na dachu…”
i tęgiego chłopa: mógł podnieść wściekłego byka. Ten
wybiegł śmiało z dobytym mieczem przed drzwi domu,
z lewą ręką starannie owiniętą i przebił niewiastę jakoś
w tym miejscu – czego dotykam, niech będzie zdrowe!
103
Słyszymy jęk, i – nie będę kłamać – jej samej nie wi-
dzieliśmy. Lecz nasz drągal powrócił i rzucił się na łóż-
ko, a całe ciało jego było sine, jakby go zbito biczami,
bo dotknęła go zła ręka. Zamykamy znowu drzwi domu
i wracamy do swego obrzędu, lecz kiedy matka chciała
uściskać ciało swego syna, dotyka go i widzi wiązkę sło-
my. Nie było ani serca, ani wnętrzności, nic: bo strzygi
porwały już chłopca i podrzuciły w zamian wór słomy.
Proszę was, musicie mi wierzyć, są niewiasty, które rzu-
cają czary, są strzygi, i przewracają wszystko do góry no-
gami. Zresztą ten długi drągal nie wrócił nigdy do daw-
nej tężyzny i w niewiele dni potem umarł w szaleństwie.
Słuchamy tego zarówno ze zdziwieniem, jak z wia-
rą, i całując stół, prosimy strzygi, by pozostały w domu,
gdy będziemy powracać z uczty.
103 Zabobon, że jeśli się opowiada o ranie lub wrzodzie, to nie należy do-
tykać odpowiedniego miejsca ani na sobie, ani na innych, by nie ściągnąć na
siebie tego cierpienia.
I już zdawało mi się, że liczba lamp wzrosła, a cała
jadalnia się zmieniła, gdy Trymalchion rzekł:
– Pytam cię, Plokamusie, czy nic nie opowiesz? Ni-
czym nas nie zabawisz? Zwykle bywałeś weselszy, wy-
głaszałeś piękne ustępy z sztuk teatralnych, śpiewałeś
pieśni. Ach, ach, minęły te piękne rzeczy.
– Dla mnie – rzekł ów – skończyły się igraszki i tań-
ce, odkąd mam podagrę. Zresztą, gdym jeszcze był
młodzieniaszkiem, o małom nie dośpiewał się suchot.
A cóż dopiero tańczyć! i deklamować! i naśladować izbę
balwierską
104
. Kiedyż miałem równego sobie, poza je-
dynym Apellesem?
105
Potem przyłożył rękę do ust i zagwizdał coś obrzy-
dliwego, o czym zapewniał, że to po grecku.
Gdy i sam Trymalchion skończył naśladować trę-
baczy, spojrzał na swego ulubieńca, którego nazywał
104 Jak naśladowanie głosu zwierząt, tak samo ulubioną zabawą Rzymian
było naśladowanie ludzi pewnych zawodów z ich ruchami, sposobem mowy
itd. Balwierze nadawali się do tego szczególnie dzięki swej gadatliwości.
Triumfem wirtuozerii było naśladowanie różnymi głosami kilku osób naraz.
Tu mogło chodzić o oddanie gwaru całej izby balwierskiej: obsługujących
i obsługiwanych.
105 W czasach Kaliguli znany z piękności głosu tragik, Apelles z Askalonu.
Krezusem. Ten, młodzieniec kaprawy, z bardzo brud-
nymi zębami, owijał czarną i nieprzystojnie grubą sukę
zielonym powijakiem, położył pół chleba na poduszkę
i karmił zwierzę wzdragające się od przesytu. Przypo-
mniawszy sobie niejako o swym obowiązku, kazał Try-
malchion przyprowadzić Scylaksa, „opiekuna domu
i domowników”. Natychmiast przywiedziono olbrzy-
miego psa na łańcuchu, który upomniany kopnięciem
odźwiernego, by się położył, wyciągnął się przed sto-
łem. Wtedy Trymalchion, rzuciwszy mu biały chleb,
rzekł:
– Nikt w całym domu nie kocha mnie bardziej niż
on.
Chłopak rozgniewany, że Trymalchion tak nad-
miernie pochwalił Scylaksa, zsadził sukę na ziemię
i poszczuł ją na psa. Scylaks, wedle psiej natury, napeł-
nił jadalnię okropnym szczekotem i o mało nie rozdarł
Perły Krezusa. I zamieszanie nie ograniczyło się do
walki między psami, lecz runął też świecznik na stół
i potłukł wszystkie kryształowe naczynia i obryzgał kil-
ku biesiadników wrzącą oliwą. By nie okazać się wzru-
szonym stratą, Trymalchion ucałował chłopca i kazał
mu wleźć sobie na grzbiet. Ów niezwłocznie użył go
jako konia i całą dłonią klepał go raz po raz po plecach
i wołał wśród śmiechu:
– Policzku, policzku, ile to?
106
Gdy więc Trymalchion uspokoił się na pewien czas,
kazał pomieszać wino w wielkim naczyniu i rozdzielać
miedzy niewolników, siedzących u nóg, z tym zastrze-
żeniem:
– Jeśli – rzekł – ktoś nie zechce wypić, wylej mu na
głowę. W dzień powaga, teraz wesołość.
Po tym dowodzie uprzejmości nastąpiły smakoły-
ki
107
, których samo wspomnienie, jak zapewnić mogę,
odraża mnie. Bo zamiast kwiczołów podano każdemu
gościowi tuczoną kurę i gęsie jaja w kapturach i Try-
malchion zachęcał nas usilnie, byśmy je zjedli, mówiąc,
że to kury oczyszczone z kości.
Pod ten czas liktor zastukał w drzwi sali i mąż w biel
106 Z zabawy dziecinnej, w której jeden z bawiących się ma zawiązane oczy,
inni zaś, uderzając go w policzek pytają, ile palców (lub współbawiących się)
go bije.
107 Delikatesy, lekkie potrawy, podawane po właściwej uczcie. Że zamiast
nich podawano tuczoną kurę, to odraża opowiadającego.
odziany, wracający widocznie z uczty, wszedł z bardzo
licznym orszakiem. Przestraszony tym majestatem,
sądziłem, że pretor przybywa. Starałem się wiec wstać
i postawić bose nogi na podłodze. Agamemnon śmiał
się z mego zaniepokojenia i rzekł:
– Leż spokojnie, głupcze, to sewir Habinnas, wła-
ściciel pracowni kamieniarskiej, który wyrabia, jak mó-
wią, najlepsze nagrobki.
Uspokojony tymi słowy, zająłem znów swe miejsce
i patrzyłem z wielkim zdumieniem na wchodzącego
Habinnasa. Będąc już pijany, opierał ręce na ramio-
nach swej żony, obciążony kilkoma wieńcami, a z czo-
ła ściekała mu w oczy pachnąca woda. Położył się na
najzaszczytniejszym miejscu
108
i ustawicznie żądał wina
i ciepłej wody.
Trymalchion, uradowany jego wesołością, zażądał
sam pojemniejszego kielicha i spytał, jak go przyjęto.
– Nie brakło nam – rzekł – niczego, prócz ciebie; bo
myślami bawiłem tutaj. I, dalibóg, dobrze było. Scis-
108 Jako sewirowi przysługiwało mu ono, podobnie jak prawo do jednego
liktora.
sa urządziła ucztę pośmiertną na cześć swego biednego
niewolnika, którego na łożu śmierci wyzwoliła. I sądzę,
że ma ona kłopot z dzierżawcami
109
, bo cenią zmarłego
na pięćdziesiąt tysięcy. Ale było miło, choć musieliśmy
połowę naszego napitku wylać na jego kosteczki.
– Lecz coście – rzekł Trymalchion – mieli na ucztę?
– Powiem wam – odpowiedział – jeśli zdołam; bo
mam tak złą pamięć, że często zapominam własnego
imienia. Nasamprzód mieliśmy kiełbasami obwieszo-
nego wieprza, a wkoło słodką przyprawę
110
i wnętrzno-
ści kur, doskonale przyrządzone, i oczywiście buraki,
i w domu pieczony chleb razowy, który wolę od bia-
łego; bo dodaje siły, i gdy idę z potrzebą, nie uskar-
żam się. Na drugie danie był zimny placek, a do tego
wyborne wino hiszpańskie, na ciepłym miodzie. Więc
placka nie zjadłem ani odrobiny, ale miodem zakropi-
łem się porządnie. Wokoło groch i bób, orzechy wedle
upodobania i po jednym jabłku. Wziąłem jednak dwa
i mam je tu zawiązane w serwecie; bo jeśli nie przyniosę
109 Chodzi o dzierżawców pięcioprocentowego podatku wyzwoleńczego.
110 Samuncttlitm, z sera, mąki, miodu, jaj i maku.
jakiego podarku dla swego niewolniczka, to złaje mnie.
Moja pani małżonka słusznie mi przypomina: jako
danie zapasowe mieliśmy kawał niedźwiedziny; gdy
Scintilla nieostrożnie skosztowała, o mało nie zwróci-
ła wnętrzności. Ja natomiast zjadłem przeszło funt, bo
czuć ją było dzikiem. I jeśli, powiadam, niedźwiedź
zjada człeka, o ileż bardziej człek powinien jeść niedź-
wiedzia? W końcu mieliśmy miękki ser w moszczu
rodzynkowym, i po jednym ślimaku, i flaki i wątrób-
ki w garnuszkach, i jaja w kapturkach i rzepę, i musz-
tardę, i do pełna napaskudzoną misę: kropka i koniec.
Podawano w naczyniu kminek w occie, którego niektó-
rzy brali bezwstydnie po trzy garście. Co do szynki, to
daliśmy jej pokój. Ale powiedz mi, proszę, Gaju–szu,
czemu Fortunata nie u stołu?
– Tak mało ją znasz? – rzekł Trymalchion. – Jeśli
nie schowa sreber, jeśli nie rozda resztek niewolnikom,
nie weźmie kropli wody do ust.
– Jednak – odrzekł Habinnas – jeśli nie przyjdzie do
stołu, zabieram się.
I już miał wstać, gdyby cała służba, na dany znak,
nie przyzwała jej przeszło czterokrotnie. Przyszła więc
w zwierzchniej sukni tak podpiętej żółtą przepaską, że
u dołu widniała czereśniowa tunika i kręcone obręcze wko-
ło nóg i złocone greckie trzewiki. Obcierając ręce chustką
do potu, zawieszoną u szyi, oparła się o poduszkę, na której
leżała Scintilla, i całując ją, klaszczącą w ręce, rzekła:
– Ciebież to widzę?
Potem doszło do tego, że Fortunata ściągnęła nara-
mienniki z swych bardzo grubych ramion i pokazała je
zdumionej Scintilli. Wreszcie zdjęła też obręcze z nóg
i złotą siatkę z włosów, o której rzekła, że jest pierwszej
próby złota. Trymalchion zauważył to, kazał przynieść
to wszystko i rzekł:
– Patrzcie na kajdany niewiasty: tak ograbiają nas,
głupców. Musi mieć sześć i pół funta. Lecz ja niemniej
mam naramiennik dziesięciofuntowy, zrobiony z tysią-
cznej części zysku, obiecanego Merkuremu.
Wreszcie, by nie uchodzić za łgarza, kazał przynieść
wagę i podawać ją wkoło, by zbadano prawdziwość cię-
żaru. Scintilla nie pozostała w tyle: zdjęła z szyi małą
złotą puszkę, którą zwała swoim Szczęściodawcą. Po-
tem wyjęła z niej dwoje kolczyków i dała nawzajem do
podziwiania Fortunacie i rzekła:
– Dzięki memu panu mężowi nikt nie ma piękniej-
szych.
– Cóż? – rzekł Habinnas – tak mnie dręczyłaś, że
kupiłem ci te szklane fasole. Naprawdę, gdybym miał
córkę, uciąłbym jej uszy. Gdyby nie było kobiet, mie-
libyśmy wszystko tanio; teraz trzeba ciepłe odlewać,
a pić zimne.
111
Tymczasem stropione tymi słowy niewiasty śmiały
się całowały się z sobą pijane, gdy jedna chlubiła się swą
starannością jako pani domu, druga zaś mówiła o ka-
prysach i złym gospodarstwie swego męża. Gdy więc
przylgnęły głowami, Habinnas powstał ukradkiem,
pochwycił Fortunatę za nogi i wciągnął je na łoże.
– Aj! Aj! – krzyknęła owa, gdy tunika odwinęła się
jej ponad kolana. Potem uciekając się na łono Scintilli,
ukryła ogniście czerwoną twarz w chustce do potu.
Gdy następnie Trymalchion kazał po chwili przy-
nieść wtóre stoły, niewolnicy zabrali wszystkie stoły
poprzednie, wnieśli inne i rozsiali trociny zabarwione
111 Caldum meiere, frigidum potare. Znaczenie: masz ogromne wydatki,
a mało w zamian.
czerwienią i szafranem, i czego nigdy wprzód nie wi-
działem, proszek z roztartych zwierciadeł. Natychmiast
Trymalchion rzekł:
– Mógłbym się zadowolić tym daniem: bo każdy ma
teraz inny stół. Lecz jeśli masz coś ładnego, dawaj!
Tymczasem chłopiec aleksandryjski, który nalewał
ciepły trunek, naśladował słowiki, przy czym Trymal-
chion wołał ciągle:
– Zmieńcie pieśń!
Niewolnik siedzący u stóp Habinnasa, zaryczał na-
gle, jak sądzę, na rozkaz pana, śpiewnym głosem:
Teraz wpośród okrętów już się znajdował Eneasz
112
.
Nigdy przykrzejszy głos nie zranił moich uszu; bo
pomijając już to podniesiony, już to zniżony krzyk przy
zniekształconym najgrubszą niewiedzą tekście, mie-
szał do nich wiersze z krotochwil, tak że wtedy po raz
pierwszy Wergiliusz mnie raził. Jednak, gdy wreszcie
skończył, Habinnas przyklasnął i rzekł:
– Nigdy się nie uczył w szkole, lecz ja wykształci-
112 Wiersz z Eneidy Wergilego (v, 1).
łem go, posyłając do jarmarcznych krzykaczy. Dlatego
nie ma równego sobie w naśladowaniu woźniców czy
jarmarcznych krzykaczy. Ma przeklęcie dużo zdolno-
ści: jest zarazem szewcem, zarazem krawcem, zarazem
piekarzem, niewolnik, który się na wszystkim rozumie.
Ma jednak dwie wady, których gdyby nie miał, byłby
zupełnie doskonały: jest otrzebiony i chrapie; bo z tego,
że zezuje, nic sobie nie robię: w tym równy jest Wene-
rze. Dlatego nie umie niczego przemilczeć, bo ma oczy
zawsze otwarte. Dałem za niego trzysta denarów.
Scintilla przerwała mówiącemu i rzekła:
– Nie wyliczyłeś jeszcze wszystkich talentów niego-
dziwego chłopca: jest lubieżnik; lecz postaram się, że
otrzyma piętno.
Trymalchion roześmiał się i rzekł:
– Poznaję po tym Kapadocyjczyka, nie przepuści ni-
czemu. I, niech mnie kaci! pochwalam go; bo po śmier-
ci nikt nam niczego nie daruje. Ty jednak, Scintillo, nie
bądź zazdrosna. Wierzaj mi, my znamy was także. Jak
sobie zdrowia życzę, że zwykłem był tak dogadzać swo-
jej pani, że nawet pan to podejrzewał; i przeto wydalił
mnie na wieś. Ale, milcz, języku! Dostaniesz chleba!
Nicpoń niewolnik udawał, jakby go chwalono, wy-
jął glinianą lampę z zanadrza i przez przeszło pół go-
dziny naśladował trębacza, przy wtórze śpiewającego
Habinnasa, ściągając w dół wargę dłonią. Wreszcie wy-
stąpił na środek i na kawałkach połamanych rurek na-
śladował już to fletnistów chóralnych, już to, w płasz-
czu woźnicy i z biczem w ręku, przedstawiał sceny
z życia mulników, aż Habinnas przyzwał go do siebie,
ucałował go, dał mu się napić i rzekł:
– Wybornie, Massa, dam ci trzewiki.
Męka ta nie miałaby końca, gdyby nie wniesiono
ostatniego dania, kwiczołów w pszennej mące, nadzia-
nych rodzynkami i orzechami. Potem nastąpiły pigwy,
przetkane cierniami, które wyglądały jak jeże. I to by-
łoby jeszcze znośne, gdyby daleko potworniejsze danie
nie było sprawiło, że wolelibyśmy byli umrzeć z głodu.
Bo gdy z podaniem go mniemaliśmy, że to gęś tuczo-
na, a wkoło niej ryby i różnego rodzaju ptactwo, rzekł
Trymalchion:
– Przyjaciele, danie, które tu widzicie, jest z jednego
materiału zrobione.
Ja, oczywiście, człek rozsądny, natychmiast pozna-
łem, co to było, i, spojrzawszy na Agamemnona, rze-
kłem:
– Dziwiłoby mnie, gdyby to wszystko nie było
z błota lub co najmniej z gliny. Widziałem w Rzymie,
że podczas Saturnaliów podrabiają w ten sposób całe
uczty.
I nie skończyłem jeszcze mówić, gdy Trymalchion
rzekł:
– Jak sobie utyć życzę, w majątku, nie w tuszy, że
kucharz mój zrobił to wszystko ze świni. Nie ma cen-
niejszego nadeń człowieka. Jeśli zechcesz, zrobi z wy-
mienia świńskiego rybę, ze słoniny dzikiego gołębia,
z szynki turkawkę, z polędwicy kurę. I przeto, z pomy-
słu mego, dostało mu się śliczne nazwisko: nazywa się
Dedal. A ponieważ jest tak rozumny, przywiozłem mu
z Rzymu w podarunku noże z noryckiego
113
żelaza.
Kazał je natychmiast przynieść i, oglądając, podzi-
wiał je. Pozwolił nam też doświadczyć ich ostrz na po-
liczku.
113 Noricum – w starożytności kraj miedzy Dunajem i Alpami Karnijskimi
(Monte Croce).
Nagle weszli dwaj niewolnicy, jakby stoczyli bit-
kę przy studni; przynajmniej mieli jeszcze amfory na
karku. Gdy wiec Trymalchion rozwadzał skłóconych,
obaj, niezadowoleni z wyroku, rozbili sobie nawzajem
amfory kijami. Zgorszeni zuchwałością pijanych chłop-
ców, skierowaliśmy wzrok na ich burdę i spostrzegli-
śmy, że z brzuchów amfor wypadły ostrygi i grzebielin-
ki
114
, które niewolnik zbierał i podawał wkoło. Zręczny
kucharz nie dał się wyprzedzić tym niespodziankom:
przyniósł bowiem na srebrnym ruszcie ślimaki, śpiewa-
jąc przy tym drżącym i okropnym głosem.
Wstyd opowiedzieć, co nastąpiło: niesłychanym
bowiem zwyczajem długowłosi chłopcy przynieśli
w srebrnej miednicy woniejącą wodę i nacierali nią
nogi leżących wokół stołu, owinąwszy wprzódy nogi
i kostki małymi wieńcami. Potem tej samej wody dolali
tęgo do stągwi z winem i do lamp.
Już przyszła Fortunacie ochota do tańca, już Scintil-
la klaskała więcej, niż mówiła, gdy Trymalchion rzekł:
– Pozwalam ci, Filargirusie, i tobie Kanonie, usiąść,
114 Grzebielinki: przegrzebki, rodzaj małż.
choć wiadomo, że jesteś z Zielonych
115
i powiedz też
współniewolnicy swej, Menofili, by uczyniła to samo.
Po cóż wiele mówić? O mało nas nie wyrzucono
z poduszek, tak służba wypełniła całą jadalnię. Za-
uważyłem, że powyżej mnie leżał kucharz, który zro-
bił gęś z wieprzowiny i cuchnął sosami i korzeniami.
I nie dość mu było, że leży przy stole, lecz zaczął na-
tychmiast naśladować tragika Efezusa
116
i nieustannie
wyzywać pana swego na zakład, czy na najbliższych
igrzyskach Zielony zdobędzie nagrodę.
Trymalchion, uradowany tym sporem
117
, rzekł:
– Przyjaciele, niewolnicy są też ludźmi i pili to samo
mleko, co my, aczkolwiek los ich pognębił. Jednak do-
póki żyję, będą jeść i pić jak wolni. Słowem, w testa-
mencie wszystkich ich darzę wolnością. Filargirusowi
zapisuję nadto kawałek ziemi i jego współniewolnicę
również Kanonowi dom czynszowy i jego pięć od sta
i łóżko z pościelą. Lecz Fortunatę mianuje spadkobier-
115 Stronnictwo Zielonych (prasiniani) w cyrku popierał Neron. Trymal-
chion, jak widać, był zwolennikiem Błękitnych (uenetiani).
116 Poza tym nieznany.
117 O Zielonych i Błękitnych zapewne.
czynią i polecam ją wszystkim swym przyjaciołom.
I wszystko to czynie przeto wiadomym, by wszyscy
moi ludzie już teraz tak mnie kochali, jak gdybym już
umarł.
Wszyscy zaczęli dziękować panu swemu za dobroć,
gdy on, chcąc dowieść, że mówi poważnie, kazał przy-
nieść odpis swego testamentu i przeczytał go od po-
czątku do końca, wśród westchnień służby. Potem spoj-
rzał na Habinnasa i rzekł:
– Cóż tam, najdroższy przyjacielu; czy budujesz
mój pomnik, jak ci to poleciłem? Bardzo cię proszę,
byś u stóp mego posągu umieścił suczke i wieńce,
i łagiewki z maściami, i wszystkie walki
118
Petraitesa,
bym dzięki tobie mógł żyć po śmierci; nadto niech ma
długości sto stóp, a głębokości stóp dwieście, bo chce
mieć wkoło popiołów swoich wszelkiego rodzaju owo-
ce i obszerną winnicę
119
; jest to bowiem opacznie, dbać
o zdobność domu, póki się żyje, a nie dbać o ten dom,
gdzie dłużej mieszkać się będzie. I przeto pragnę przede
118 Sceny z igrzysk gladiatorów.
119 Rozmiary grobowca są olbrzymie, acz nie są niebywałe. Wkoło grobow-
ców zakładano ogrody i plantacje.
wszystkim, by zaznaczono: „Pomnik ten nie przechodzi
na spadkobiercę”. Zresztą nie omieszkam zawarować
sobie testamentem, by mnie po śmierci nie krzywdzo-
no. Przeznaczę bowiem jednego ze swych wyzwoleń-
ców do strzeżenia mego grobu, by lud nie załatwiał
potrzeby na moim pomniku. Proszę cię też, byś przed-
stawił na pomniku statki płynące pełnymi żaglami
120
i mnie siedzącego na trybunie w białej todze z purpuro-
wym brzegiem
121
, z pięcioma złotymi pierścieniami, sy-
piącego pieniędzmi z woreczka; bo wiesz, że wydałem
zabawę publiczną, dwa denary na głowę. Można umie-
ścić też, jeśli uznasz, stoły z jadłem i cały lud, jak sobie
dogadza. Po mojej prawicy ustaw posąg mej Fortunaty
z gołębicą w ręce i niech prowadzi suczke uwiązaną do
przepaski, i mego chłopaczka, i duże amfory zatkane
gipsem, by wino nie wyciekło. I możesz wyrzeźbić jed-
ną urnę rozbitą i płaczącego nad nią niewolnika. We
środku zegar słoneczny, by każdy, kto spojrzy na go-
dzinę, musiał chcąc nie chcąc przeczytać tam me imię.
120 Ze względu na handel morski Trymalchiona.
121 Toga praetexta – oznaka urzędu.
Co do napisu, to rozważ dokładnie, czy dostatecznym
wyda ci się następujący:
Gajusz Pompejusz Maecenatianus tu leży. Przyznano mu
sewirat w jego nieobecności; mógł mieć dostęp do wszyst-
kich dekuryj, ale nie chciał. Był oddany, dzielny i wierny.
Wyrosi z małego. Zostawił trzydzieści milionów sesterców,
nigdy nie słuchał filozofów. Bądź zdrów. – I ty także
122
.
Rzekłszy to, zaczął Trymalchion rzewnie płakać.
Płakała i Fortunata, płakał i Habinnas, i cała służba,
jakby zaproszona była na pogrzeb, napełniła jadalnię
jękami. I ja miałem już zacząć płakać, gdy Trymal-
chion rzekł:
– Skoro wiemy, że umrzemy, czemuż nie używać ży-
cia? Jak pragnę was widzieć szczęśliwymi, chodźmy do
kąpieli; ręczę wam głową, że nie pożałujecie.
– Zaprawdę, zaprawdę – rzekł Habinnas – niczego
tak nie lubię, jak z jednego dnia robić dwa.
I powstał bosymi nogami, gotów pójść za uradowa-
nym Trymalchionem. Spojrzałem na Ascyltosa i rzekłem:
122 Odpowiedź przechodnia czytającego napis.
– Co myślisz? Ja bowiem umrę na sam widok ką-
pieli.
– Udajmy – rzecze on – że się zgadzamy, i gdy oni
będą iść do kąpieli, wyjdziemy w ścisku.
Gdyśmy przystali na to, dostaliśmy się pod wodzą
Gitona przez portyk do bramy, gdzie pies łańcuchowy
przyjął nas takim szczekaniem, że Ascyltos ze strachu
wpadł do sadzawki. I także ja, który przestraszyłem się
był nawet psa malowanego – przybywając, nieco pijany,
pływającemu z pomocą, zostałem wciągnięty w głębi-
nę. Wyratował nas jednak stróż domu, który wdawszy
się w sprawę, uspokoił psa, i nas, drżących od zimna,
wyciągnął na suche miejsce. Giton już dawno okupił
się był psu w najbystrzejszy sposób; wszystko bowiem,
cośmy mu dali z uczty, rzucił szczekaczowi, który, za-
jęty żarciem, uśmierzył swą wściekłość. Gdyśmy więc,
marznąc, prosili stróża domu, by nas wypuścił bramą,
on rzekł:
– Mylisz się, sądząc, że możesz wyjść tędy, którędy
wszedłeś; nigdy jeszcze nikt z gości nie został wypusz-
czony tą samą bramą; inną wchodzą, a inną wychodzą.
Cóż mieliśmy począć, biedni, w pewnego rodzaju labi-
ryncie zamknięci ludzie, dla których łaźnia zaczynała się
stawać już przedmiotem życzenia? Poprosiliśmy tedy sami,
by nas zaprowadził do kąpieli i zrzuciwszy odzienie, które
Giton zaczął u wejścia suszyć, weszliśmy do łaźni, wąskiej
i podobnej do cysterny z zimną wodą, w której Trymal-
chion stał wyprostowany. I nawet w tej okoliczności nie
mogliśmy ujść jego wstrętnemu samochwalstwu, gdyż
rzekł, że nie ma nic lepszego, jak kąpać się bez ścisku, i że
w tym miejscu znajdował się niegdyś piec piekarski. Na-
stępnie znużony usiadł i zachęcony rozdźwięcznością łaź-
ni, rozdarł, aż do sklepienia pijaną gębę i zaczął znęcać się
nad pieśniami Menecratesa
123
, jak mówili ci, którzy znają
się na śpiewie. Inni biesiadnicy, trzymając się za ręce, bie-
gali wkoło kadzi i ryczeli na cały głos „tramtaramta”
124
.
Jedni ze związanymi na grzbiecie rękami usiłowali pod-
nosić ustami z podłogi pierścienie lub, klęcząc, tak w tył
przeginali szyje, by dotknąć końców palców u nóg. Gdy
inni w ten sposób się bawili, my weszliśmy do wanny,
w której mieszano wodę dla Trymalchiona
125
.
123 Cytarzysta wyróżniany przez Nerona.
124 Gingilipho.
125 Prawdopodobnie tekst uszkodzony. Niezrozumiałe jest, jak Enkolpios
Tak otrząsnąwszy się z pijaństwa, zostaliśmy zapro-
wadzeni do innej jadalni, w której Fortunata rozstawi-
ła swe wspaniałości, tak że ponad lampami spostrze-
głem […]
126
i brązowe figurki rybaków, i stoły całe ze
srebra, i pozłacane puchary z gliny, i wino spływające
w naszych oczach przez worek
127
. Wtedy Trymalchion
rzekł:
– Przyjaciele, dziś jeden z niewolników mych obcho-
dzi święto brody
128
. Porządny to człek i nie zmarnuje
kruszyny. Więc bawmy się i ucztujmy do białego dnia.
Gdy to rzekł, zapiał kur. Trymalchion, przestraszo-
ny tym głosem, kazał wylać wino pod stół i pokropić
też winem lampy. Przełożył też pierścień z lewej ręki na
prawą
129
i rzekł:
– Ten trębacz dał znak nie bez powodu; bo albo
gdzieś pożar powstanie, albo ktoś w sąsiedztwie umrze
i Ascyltos mogli wejść do wanny przeznaczonej dla Trymalchiona i dlaczego
ten zaniechał kąpieli.
126 W tekście luka.
127 Worek zamiast lejka do przelewania wina.
128 Barbatoria, święto pierwszego ogolenia brody.
129 Wszystko to – zabobonne sposoby dla zażegnania nieszczęścia, za któ-
rego wróżbę uważano pianie kura.
niedługo. Precz od nas! Otóż kto przyniesie tego wróż-
biarza, dostanie na trunek.
Ledwo rzekł, przyniesiono z sąsiedztwa koguta. Try-
malchion kazał go zarżnąć, by zgotowano go w kotle.
Gdy ów najuczeńszy kucharz, który niedawno zrobił
był z świni ptaki i ryby, pokrajał go, rzucono go do sa-
gana. A kiedy Dedalus czerpał wrzącą polewkę, Fortu-
nata w bukszpanowym młynku mełła pieprz.
Gdy spożyto więc przysmaki, Trymalchion spojrzał
na służbę i rzekł:
– Cóż wy? Jeszczeście nie wieczerzali? Odejdźcie,
niech inni usługują!
Przybył więc nowy oddział i owi wołali: „Bądź
zdrów, Gajuszu!”, ci zaś: „Witaj, Gajuszu!” Potem we-
sołość nasza została po raz pierwszy zmącona. Kiedy
bowiem wśród nowych sług wszedł ładny chłopak,
wpadł nań Trymalchion i jął go długo całować. Więc
Fortunata, będąc zdania, że „co jednemu służy i dru-
giemu płuży”, zaczęła łajać Trymalchiona, nazwała go
wyrzutkiem i zakałą, co nie powściąga żądzy swojej.
W końcu dodała:
– Ty psie!
Trymalchion, urażony obelgą, cisnął swój kielich
w twarz Fortunacie. Ona krzyknęła, jakby straciła oko
i drżącymi rękoma zakryła twarz. Przestraszyła się też
Scintilla i strwożoną okryła częścią swej zwierzchniej
szaty. Sam chłopiec też przyłożył usłużnie do jej po-
liczka zimny dzbanek, o który wspierając się, Fortunata
zaczęła jęczeć i łkać.
Na to Trymalchion rzekł:
– Cóż to? Ta muzykantka uliczna straciła pamięć?
Zabrałem ją z rusztowania na targu niewolników, zro-
biłem człowiekiem wśród ludzi. Ale ona nadyma się jak
żaba i nie pluje sobie na pierś
130
; pień, nie kobieta. Lecz
kto urodził się w budzie, nie śni o pałacu. Jak sobie ła-
ski swego ducha opiekuńczego życzę, postaram się po-
skromić tę Kasandrę w butach! A ja, głupiec, mogłem
dostać dziesięć milionów. Wiesz, że nie kłamię. Aga-
ton, handlarz pachnideł właścicielki domu
131
w pobli-
130 Sposób odwrócenia Nemezis karzącej pychę.
131 Unguentarius herae proximae – zapewne niewolnik lub wyzwoleniec
pani domu w sąsiedztwie, osadzony przez nią jako institor w należącej do niej
tawernie. Być może, że handlarze perfum, do których kramów zachodziły
przeważnie kobiety, pośredniczyli w małżeństwach.
żu, wziął mnie na bok i rzekł: – Radzę ci, nie pozwól
zginąć rodowi swemu. – Lecz ja, jako żem poczciwy
baran i nie chcę uchodzić za płochego, sam sobie zacią-
łem siekierę w nogę. Dobrze, postaram się, że będziesz
mnie jeszcze raz wygrzebywała pazurami z ziemi.
I abyś natychmiast poznała, czegoś sobie narobiła: Ha-
binnasie, zakazuję ci postawić jej posąg na moim po-
mniku, abym jeszcze po śmierci nie musiał mieć zwady.
Tak jest, aby wiedziała, że umiem też karać, nie chcę,
by mnie całowała po śmierci.
Po tym piorunie Habinnas zaczął prosić, aby już
przestał się gniewać.
– Nikt z nas – rzekł – nie jest bez błędu. Jesteśmy
ludźmi, nie bogami.
To samo rzekła też, płacząc, Scintilla i nazywając go
Gajuszu, zaklinała na jego ducha opiekuńczego, by się
dał zmiękczyć. Nie powstrzymał Trymalchion dłużej
swych łez i rzekł:
– Proszę cię, Habinnasie, jak używać pragniesz swe-
go mienia: jeśli zrobiłem coś złego, to pluń mi w twarz.
Pocałowałem tego porządnego chłopca, nie dla jego
piękności, lecz że jest dzielny: dzieli przez dziesięć,
czyta książkę bez zająknienia, kupił sobie z bocznych
dochodów strój tracki i krzesło z łukowym oparciem
i dwie czasze. Czyż niewart, bym go lubił? Lecz For-
tunata nie pozwala. Tak sądzisz, ty pyszne szczudło?
Radzę ci, zjedz cicho, coś nawarzyła, i nie rozsierdzaj
mnie, kochaneczko, bo poznasz, co to moja gorączka.
Znasz mnie: co raz postanowię, przybite jest gwoździa-
mi. Lecz myślmy o żywych. Proszę was, przyjaciele,
bądźcie sobie radzi, bo byłem sam taki, jak wy jesteście,
lecz dzięki swej dzielności, patrzcie, do czego dosze-
dłem. Trochę oleju w głowie, oto co czyni człowieka,
reszta głupstwo: „Dobrze kupie, dobrze sprzedam”.
Inny powie wam co innego. Pękam od szczęścia. Ale ty,
bekso, płaczesz jeszcze? Postaram się, byś miała powód
opłakiwać swój los. Lecz co to chciałem powiedzieć:
do tego majątku doprowadziła mnie dobra gospodar-
ka. Gdym przyjechał z Azji, byłem tak duży, jak ten
świecznik. W ogóle, zwykłem był co dzień mierzyć się
z nim i aby mieć prędzej zarost na dzióbie, nacierałem
wargi oliwą z lampy. Jednak pozostałem czternaście lat
ulubieńcem swego pana. I nie jest hańbą, co pan rozka-
zuje. Zadowalałem jednak i panią. Wiecie, o czym mó-
wię: milczę, bo nie jestem samochwałem. Zresztą, przy
pomocy bogów, zostałem panem w domu i ot miałem
pana w kieszeni. Krótko mówiąc, zrobił mnie współ-
dziedzicem z cesarzem
132
i otrzymałem senatorski spa-
dek. Ale nikt nie ma niczego dość. Przyszła mi ochota
wziąć się do interesów. Aby was długo nie nudzić, zbu-
dowałem pięć okrętów, załadowałem wino – a wtedy
warte było złota – i posłałem do Rzymu. Myślałbyś, że
na moje zamówienie: wszystkie okręty rozbiły się: fakt,
a nie bajka. Jednego dnia Neptun połknął trzydzieści
milionów. Myślicie, żem upadł na duchu? Nie, jak tu
stoję, nie zauważyłem nawet ubytku. Jakby nigdy nic,
zbudowałem inne, większe, lepsze i szczęśliwsze, tak
że każdy nazywał mnie tęgim człekiem. Wielki okręt,
wiecie, ma w sobie wielką siłę. Załadowałem znów
wino, słoninę, fasolę, pachnidła, niewolników. Wtedy
Fortunata dowiodła swej przychylności; sprzedała bo-
wiem całe swoje złoto, wszystkie suknie i dała mi sto
złotych do ręki. To był zakwas niego majątku. To, cze-
132 Mężowie na wybitnych stanowiskach chcąc uniknąć konfiskaty pozo-
stawianego majątku, pamiętali w testamencie o cesarzu.
go chcą bogowie, staje się prędko. Jedną jazdą zbiłem
do kupy dziesięć milionów. Natychmiast odkupiłem
wszystkie posiadłości, które należały do mego dawnego
pana. Buduję dom, kupuję wozy i konie, niewolników;
czego tknąłem, rosło, jak grzyb. Gdym już miał więcej
niż całe moje miasto rodzinne, kropka: wycofałem się
z handlu i zacząłem robić interesy pieniężne przez wy-
zwoleńców. I to prawda, gdym się nie troszczył o swoje
interesy, napomniał mnie gwiaździarz, który właśnie
przybył do naszego miasta, Greczynek, imieniem Sera-
pa, godny zasiadać w radzie bogów. Powiedział mi też
to, o czym sam zapomniałem, podał mi wszystko co do
joty; przejrzał mnie aż do wnętrza, tak że o mało mi
nie powiedział, co jadłem w przeddzień. Myślałbyś że
zawsze żył ze mną. Powiedz, Habinnasie, byłeś, sądzę,
przy tym: „Zawojowałeś swoją panią w wiadomych
rzeczach. Nie jesteś szczęśliwy co do przyjaciół. Nikt
nie jest tak wdzięczny, jak na to zasługujesz. Posiadasz
wielkie majętności. Hodujesz żmiję na łonie”. I czemu
nie miałbym wam tego powiedzieć? że pozostaje mi te-
raz do życia jeszcze trzydzieści lat, cztery miesiące i dwa
dni. Ponadto wkrótce otrzymam spadek. Tak mówi mi
mój horoskop. Jeśli więc uda mi się jeszcze połączyć
moje posiadłości w Apulii, to dosyć osiągnę w życiu.
Tymczasem, przy pomocy Merkurego, wybudowałem
ten dom. Jak wiecie, była to chałupa; teraz jest świąty-
nia. Ma cztery jadalnie, dwadzieścia sypialni, dwa mar-
murowe portyki, na górze jadalnie, sypialnię, w której
sam sypiam, mieszkanie tej żmii, wyborną izbę dla
odźwiernego, pokój gościnny pomieści sporo gości.
Słowem, gdy Skaurus tu przyjechał, nie chciał miesz-
kać gdzie indziej, a ma nad morzem dom odziedziczony
po ojcu. I jest wiele innych rzeczy, które wam zaraz po-
każę. Wierzcie mi: jeśli masz asa, toś wart asa; ile masz,
na tyle cię cenią. Tak więc przyjaciel wasz, który był
żaba, jest teraz królem. Tymczasem, Stichusie, przynieś
śmiertelne szaty, w których chcę być pochowany. Przy-
nieś też wonną wodę i z amfory próbkę tej, którą każę
obmyć swe zwłoki.
Stichus pośpieszył i przyniósł natychmiast do jadal-
ni biały kobierzec i togę z purpurowym szlakiem Luka.
Dotknąć togi kazał Trymalchion. i kazał nam do-
tknąć jej, czy z dobrej zrobiona jest wełny. Potem rzekł
z uśmiechem:
– Pilnuj, Stichusie, by nie dobrały się do tego myszy
lub mole; w przeciwnym razie spalę cię żywcem. Pragnę
mieć wspaniały pogrzeb, by cały lud słał za mną dobre
życzeniu.
Natychmiast otworzył łagiewkę nardu, namaścił
nas wszystkich i rzekł:
– Spodziewam się, że mi to po śmierci będzie równie
miłe, jak za życia. I kazał lać wino do dzbana i rzekł:
– Wyobraźcie sobie, że jesteście zaproszeni na moją
ucztę pogrzebową.
Rzecz stawała się do najwyższego stopnia wstrętną,
gdy Trymalchion w obrzydliwym pijaństwie kazał dla
nowej zabawy przyjść do jadalni trąbiącym na rogu
i wsparty na mnóstwie poduszek, wyciągnął się na
brzegu leża i rzekł:
– Wyobraźcie sobie, że umarłem. Zagrajcie coś pięk-
nego.
Trębacze uderzyli we wrzawę pogrzebową. Zwłasz-
cza niewolnik owego przedsiębiorcy pogrzebowego,
który był w towarzystwie najdostojniejszą osobą, zadął
tak silnie, że zbudził całe sąsiedztwo. Więc straż pożar-
na, która czuwała nad najbliższą dzielnicą, sądząc, że
płonie dom Trymalchiona, wyłamała nagle drzwi i za-
częła gospodarzyć wodą i toporami wedle swego prawa.
Korzystając z nadarzonej sposobności, spłataliśmy Aga-
memnonowi psotę i umknęliśmy szybko, jak z pożaru.
•