25 grudnia 1840. Pojedynek wieszczów na francuskich salonach
Włodzimierz Kalicki
2010-12-26, ostatnia aktualizacja 2010-12-23 14:45
Pierwsi goście są punktualni. Zjawiają się w domu pod numerem 9 przy rue de l'Echaude de St Germain, w VI Dzielnicy Paryża, o szóstej wieczorem i wchodzą na drugie piętro, do mieszkania braci Eustachego i Romualda Januszkiewiczów. Gości wita w progu młodszy Romuald
Fot. EAST NEWS
Niemal czterdziestkę mężczyzn, kilku obcokrajowców, większość Polaków, politycznych wygnańców na paryskim bruku, zaprosił do siebie na kolację starszy z braci - emigracyjny wydawca Eustachy. Kolację wydaje z okazji wygłoszenia przez Adama Mickiewicza pierwszego wykładu w College de France oraz z okazji jego imienin, które akurat wypadły poprzedniego dnia.
Gdy Romuald na drugim piętrze pełni obowiązki gospodarza, Eustachy razem z czeladnikami ze swej drukarni czyni ostatnie przygotowania do uczty w świeżo wynajętym mieszkaniu - w istocie wielkiej sali z przyległościami - na pierwszym piętrze. Na porządne odnowienie lokalu i zaopatrzenie w godziwe meble nie starczyło czasu, ale zaimprowizowany wielki stół, nakryty białymi obrusami, prezentuje się znakomicie. Marnej kondycji ścian nie widać spod udrapowanych biało-czerwonych flag, wielkich kotylionów, wieńców, emblematów i gałązek. Stół zastawiony jest suto. Starszy z Januszkiewiczów, wiodący na co dzień skromne życie, lubi wydawać dla emigranckiego paryskiego światka godziwe przyjęcia. Większą część potraw gospodarze zamówili w pobliskiej Café Prokop. Aby uczcić święto głównego gościa, stary Jan, pracownik Januszkiewiczów, pod okiem i z pomocą samego pana Eustachego przygotował polskie i litewskie tradycyjne świąteczne przysmaki.
Lokata Miesiąc w Miesiąc W wakacje % zwiększamy do 5,7%. Sprawdź wakacyjną promocję Polbanku www.polbank.pl |
---|
Nissany dostawcze Niech samochód stanie się Twoim współpracownikiem. Sprawdź ofertę! www.nissan.pl |
Poczuj się prestiżowo Wybierz Kartę Prestiżową Polbanku i płać za wszystko taniej. Sprawdź: www.polbank.pl |
Reklamy BusinessClick
W sąsiednim, mniejszym pokoju urządzono bufet z winami i miodami.
W mieszkaniu na II piętrze Romuald Januszkiewicz, przyjąwszy już ostatnich gości, bawi przybyłych uprzejmymi rozmowami. Muzyk Fontana zasiada do stojącego w pierwszym pokoju fortepianu i gra jeden z mazurków nieobecnego na przyjęciu, choć zaproszonego, Fryderyka Chopina. Stefan Zan, dawniej wileński filareta, uczestnik powstania listopadowego i przyjaciel Mickiewicza, gra na wiolonczeli, Edmund Lariss zaś, dysponujący pięknym, kształconym głosem, śpiewa.
Czas płynie. Goście rozgrzewają się muzykowaniem i skromnie popijanym winem. Z zapałem i wzruszeniem śpiewają filareckie pieśni - to wszak wspomnienie ich młodości, górnej i chmurnej, ale jakże z paryskiej perspektywy pięknej.
Do północy już niedaleko, gdy Eustachy Januszkiewicz prosi na kolację. Trzeba zejść piętro niżej, do sali przygotowanej na wieczerzę. Januszkiewicz zarządza, iż goście schodzić będą parami, jak w polonezie. Do pierwszej pary prosi Mickiewicza i za towarzysza przydaje mu byłego marszałka nowogródzkiego, sędziwego już Józefa Kaszyca. Mickiewicz jest wyraźnie wzruszony - toż to jego marszałek, nowogródzki, jego, będąc dzieckiem, podziwiał w Nowogródku jako osobę potężną i światową. Gdy już wszystkie pary mężczyzn z godnością wkraczają do wielkiej sali na piętrze, gospodarz zręcznie rozsadza gości wedle wcześniej powziętego planu. Na honorowym miejscu sadza włoskiego krytyka literackiego i masona, prof. Josepha Ottaviego d'Ajaccio. Sposobiąc się do wydania przyjęcia, Eustachy Januszkiewicz zmagał się nie tylko z ułożeniem listy gości, wiedząc, iż pominięci żywić dlań będą ciężką urazę, ale i z wyborem przewodniczącego spotkania. Każda kandydatura rodzić musiała niesnaski, bo roli tej wielu z gości chętnie by się podjęło. Na szczęście Januszkiewicz wpadł na pomysł w swej prostocie genialny - pochodzący z Korsyki krytyk Ottavi, dobry znajomy Mickiewicza z Rzymu, jako mistrz ceremonii ambicjonalnych kontrowersji śród Polaków budzić nie powinien.
Po prawicy Ottaviego gospodarz sadza Mickiewicza, po lewej stronie zaś - kasztelana Ludwika Platera. Naprzeciwko mistrza Adama zaś - Juliusza Słowackiego. Obok niego - dawnego sędziego pokoju Wolnego Miasta Krakowa Józefa Szembeka.
Usługująca przy kolacji czeladź napełnia kielichy miodem. Pierwszy toast wygłasza Ottavi. To w istocie długa laudacja na część Mickiewicza. Włoch słabo mówi po francusku, a już zupełnie nie radzi sobie z wymową polskich nazwisk. Mickiewicz to u niego "Mikiwis". Gdy kolejny już raz podnosi wielkość "katolickiego wieszcza Mikiwisa", biesiadnicy z trudem tłumią śmiechy. Gdy jednak Ottavi kończy mowę okrzykiem "Vive Mikiwis!", Stanisław Szczepanowski, znany facecjonista, wybucha głośnym śmiechem. Widząc zmarszczone brwi sąsiadów, Szczepanowski chwyta za stojącą nieopodal gitarę i czym prędzej wygrywa melodię Mazurka Dąbrowskiego, potem zaś na jego motywach improwizuje rozmaite wariacje. Wzruszenie chwyta gości za gardła i gdy muzyk kończy, nikt nie pamięta, z jakiego powodu zaczął. Wszyscy biją brawo.
- Brawo, brawo, brawo! - woła Mickiewicz, który do tej pory milczał i milcząc uważnie przyglądał się współbiesiadnikom.
Potem mistrz Adam po francusku dziękuje Ottaviemu za laudację.
Franciszek Grzymała wymyka się od stołu do bufetu z winami, przy którym zamierza ułożyć wiersz dla Mickiewicza, ale że wina tu mnóstwo, rychło opada pod bufet.
Siedzący naprzeciw Mickiewicza Słowacki podnosi się z krzesła. Zapada cisza. Goście pilnie wpatrują się w szczupłą, ozdobioną cienkim wąsikiem, bladą twarz poety nad wielkim byronowskim, fantazyjnie pomiętym kołnierzem białej koszuli zebranym wąską czarną krawatką.
Eustachy Januszkiewicz jest gimnazjalnym kolegą Słowackiego z Wilna i młody poeta uważa go za swego przyjaciela, od lat ośmiu powierza mu do wydania i sprzedaży swoje poezje. Mimo to Januszkiewicz Słowackiego nie lubi, jego poezji, choć na nich zarabia, nie ceni, uważa je za duchowo puste, choć, przyznaje, wybornie napisane. Słowacki z tych uczuć swego - jak sądzi - przyjaciela nie zdaje sobie sprawy. Zaproszenie na ten wieczór przyjął jednak nie bez wahań. Boleśnie pamiętał przecież Mickiewiczowi paskudny portret swego ojczyma Becu w "Dziadach" i jego dość liczne nieprzyjemne uwagi o swej poezji, odmawiające mu prawa do bycia poetą prawdziwie narodowym. Zaproszenie na kolację przyjął Słowacki, rozumiejąc, iż ma to być okazja do zgody między obu wielkimi poetami. Nie wiedział, iż Januszkiewicz w istocie zastawił na niego pułapkę: miał być i jest osamotniony w towarzystwie zapamiętałych zwolenników i akolitów Mickiewicza, podczas jego imieninowej kolacji, podczas której wszelkie polemiki muszą być wygaszone. Ma się przed Adamem ukorzyć i własnoręcznie dodać jeszcze jeden liść do wieńca narodowego wieszcza.
Słowacki ułożył sobie w domu wierszowane wystąpienie, pełne godności, przyznające wielkość Adamowi, wszakże bez negliżowania wartości własnej poezji.
Zaczyna przemawiać. Mówi pięknym, barwnym językiem, pełnym błyskotliwych figur poetyckich, opowiada o sobie i swoim wkroczeniu w świat poezji i o zimnym, niesprawiedliwym przyjęciu, jakiego wonczas doznał. Niejeden w tych wersach niemiły przytyk do Mickiewicza, do jego dumy, lekceważenia innych poetów, o ile nie ścielą mu się u stóp. Słowacki twardo oświadcza, iż godzien jest zająć poczesne miejsce na parnasie narodowej poezji.
Nikt jego słów nie notuje, niewielu je w pełni rozumie. Kunsztowne, zawczasu przemyślane frazy Słowackiego, jego mroczne przenośnie umykają uwadze nie tylko byłych wojskowych siedzących u stołu, ale i poetów. Słowacki kończy efektownym porównaniem: "Kiedy w Grecji miał jaki mąż historyczny upaść, bogowie schodzili z Olimpu, obnażali mu bok i pokazywali miejsce, a śmiertelni tam oręż topili, tak i ty pokazałeś, gdzie mnie przeszyć".
Słowacki kończy recytację drżącym głosem, wyczerpany, okryty perlistym potem. Opada na krzesło. Szembek podaje mu szklankę z wodą. Wokół stołu - cisza. Słowacki milczy z opuszczoną głową i nagle znów przemawia. Krótko. Wzywa Mickiewicza, by ten, idąc śladem Wojskiego z "Pana Tadeusza", który do kosza wkładał grzyby jadalne, ale i muchomory, tak samo postępował względem braci po piórze". W tym momencie naprawdę improwizuje. Dopiero ta pochwała dociera do słuchaczy, dopiero teraz sypią się huczne oklaski.
Mickiewicz siedzi z kielichem i milczy. Wreszcie napełnia szkło winem, wstaje i zaczyna improwizację. Unosi kielich do góry, dziękuje za serdeczne uczucia obecnym. Potem, trzymając rękę na sercu, deklamuje, że siła jego poezji z wiary i miłości wypływa, dlatego Bóg mu w jego powołaniu błogosławi.
"Ja słów nie szukam, ja myśli nie składam i tak piszę, jako do was gadam, uderzę w serce, a wytrysną słowa!".
Biesiadnicy wstają z miejsc. Choć jeszcze nie za wiele wina wychylili, mają wrażenie, że w sali przy rue de l'Echaude dzieją się cuda, że głowę Adama otacza świetlista aureola, a twarz jego anielską przybiera postać. Mickiewicz stwierdza, że w poezji Bóg mu sprzyja, a Słowackiemu - nie, bo nie staje mu wiary i miłości. Wyrzuty Mickiewicza pozbawione są jednak jadu, co rusz rzuca on słowo zmiękczające krytyczne uwagi, przypomina, że matce Słowackiego dawno przepowiedział wielką przyszłość syna. Na koniec, wskazując ręką swe serce, wielkim głosem wzywa Juliusza: "Dla poety jedna tylko droga! Stąd - przez miłość - tam - do Boga!".
Gdy po kwadransie kończy, zapada głucha cisza. Nagle obecni rzucają się sobie w ramiona, całują z dubeltówki. Niektórzy łapią się za głowy, klękają, płaczą. Słowacki ściska się z Mickiewiczem, szlocha. Ludwik Plater i Ropelewski mdleją. Gdy tego drugiego współbiesiadnicy cucą, doznaje ataku nerwowych dreszczy. Barzykowski całuje Januszkiewicza w rękę w podzięce, że go zaprosił i dozwolił tym samym być świadkiem tak nadzwyczajnej sceny.
Słowacki i Mickiewicz biorą się pod ręce, spacerując, wspominają Wilno, opowiadają sobie o projektach na przyszłość. Nagle zastępuje im drogę Grzymała, który, zdrzemnąwszy się, przetrzeźwiał, aleć nie do końca, i teraz żąda, aby Mickiewicz wysłuchał i jego improwizacji. Mickiewicz zbywa go po królewsku: poklepuje ze słowami "Kochany pan Franciszek!".
O drugiej w nocy Mickiewicz poleca Szczepanowskiemu zagrać coś na gitarze, po czym wychodzi. Pozostali piją tego, aż się kurzy. Nad ranem szacowny Ludwik Plater wraca do domu w takim stanie, że żona pewna jest, iż po pierwsze - upił się, po wtóre - zwariował.