Anatol Łunaczarski
Metoda materializmu
dialektycznego
w historii literatury
Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)
WARSZAWA 2006
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 2 -
www.skfm-uw.w.pl
Szkic „Metoda materializmu dialektycznego w
historii literatury” zamierzał Anatol Łunaczarski
przedstawić jako referat na VII Kongresie Nauk
Historycznych (21-28 VIII 1933 r.) w Warszawie.
Do wygłoszenia referatu nie doszło, ponieważ autor
w tym czasie był chory. Tekst referatu odnaleziono
dopiero pod koniec lat '50 XX wieku i w 1960 roku
został on opublikowany w 7 numerze czasopisma
„Waprosy literatury”.
Podstawa niniejszego wydania: Anatol
Łunaczarski, „Pisma wybrane”, tom 1, wyd.
Książka i Wiedza, Warszawa 1963.
Tłumaczenie z języka rosyjskiego: Bohdan
Strumiński. Zmiany redakcyjne i korekta: Piotr
Strębski.
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
Szanowne Panie i Szanowni Panowie!
W gruncie rzeczy referat ten powinien był być wygłoszony nie tu, lecz na I Międzynarodowym
Kongresie Historyków Literatury w maju 1931 r. w Budapeszcie.
Niestety, w tym czasie nie miałem jeszcze zaszczytu współpracować z Międzynarodowym
Komitetem Nauk Historycznych, nie był też w ogóle – chyba z naszej winy – reprezentowany na
wspomnianym kongresie nasz kraj.
Okazuje się wszakże, iż Komitet Nauk Historycznych poświęca również wiele uwagi historii
literatury, jako jednej z dyscyplin bezpośrednio go interesujących. Korzystając z tej okoliczności, pozwolę
sobie tutaj na uzupełnienie owego przeglądu metod badania historii literatury, jakiego dokonano na
wspomnianym kongresie w Budapeszcie.
Uzupełnienie to, jak mi się wydaje, jest dość istotne. W swym świetnym zagajeniu p. sekretarz
generalny Międzynarodowej Komisji Historii Literatury Najnowszej, profesor Paul Van Tieghem
przypomniał wszystkie ważniejsze kierunki w tej dziedzinie. Nie pominął tu również Rosji. Wskazał na
nową szkołę formalistów w naszym kraju i wymienił dwóch bardzo wybitnych, ale dawno zmarłych
uczonych oraz kilku współczesnych nam nader jednostronnych, niezbyt wybijających się ich uczniów
. Ale
profesor Van Tieghem, oczywiście z naszej winy, nie był poinformowany o istnieniu w ZSRR szkoły
materializmu dialektycznego, która zarówno ze względu na ilość prac, jak i ze względu na swe
oddziaływanie na studentów i społeczeństwo jest czymś bez porównania poważniejszym od stosunkowo
niezbyt godnej uwagi szkoły formalistów.
Wystarczy powiedzieć, że istnieją w naszym kraju trzy poważne instytuty naukowe: Akademia
Sztuk Pięknych w Leningradzie, Instytut Literatury Rosyjskiej przy Wszechzwiązkowej Akademii Nauk w
Leningradzie oraz Instytut Literatury, Sztuki i Języka przy Komunistycznej Akademii w Moskwie –
powtarzam: trzy instytuty, w których działalności dominującą rolę odgrywa historia literatury, badana
wyłącznie pod kątem widzenia wyżej wspomnianej szkoły.
Wyłącznie przedstawiciele tego właśnie kierunku prowadzą prace z dziedziny historii literatury w
ramach Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej (ukazało się już ponad 20 tomów) i wydają specjalną
Encyklopedię Literacką (jest już 8 tomów)
, przy czym chciałbym tu dodać, że to ostatnie wydawnictwo
daje nową, wnikliwą analizę wszystkich terminów i pojęć naszej nauki, nową ocenę wszystkich autorów,
dzieł i w ogóle wszystkiego, co miało jakieś znaczenie w życiu literackim świata.
Aby nie zatrzymywać się na olbrzymich pracach z dziedziny literatury rosyjskiej, wymienię tutaj
tylko prace z zakresu literatury zachodniej: ukazują się w nowych przekładach, opatrzone starannymi
komentarzami w duchu wzmiankowanej szkoły, dzieła zebrane Goethego, Hugo, Flauberta, Anatola
France'a. Pod kierunkiem prof. Ejchenholca zakończono edycję dzieł wszystkich Emila Zoli, która pod
względem bogactwa aparatu naukowego nie ma sobie równej nawet w ojczyźnie tego pisarza.
Nie będę tu wspominał o wielu wydaniach poszczególnych utworów, zaopatrzonych w komentarze:
trzyletni plan państwowego wydawnictwa „Academia” częściowo już przyniósł, a częściowo przyniesie
jeszcze olbrzymią bibliotekę arcydzieł wszystkich czasów i narodów, bibliotekę
socjologicznej i estetycznej, zgodnej z zasadami materializmu dialektycznego.
Jeżeli wziąć pod uwagę, że całą tę pracę prowadzimy w istocie rzeczy dopiero od trzech-czterech lat,
1
Paul Van Tieghem, naówczas profesor Uniwersytetu Paryskiego, reprezentował jedną z odmian komparatyzmu w nauce o
literaturze. – Przyp. red.
2
Oto odpowiedni ustęp z zagajenia Van Tieghema: „Metodą nowej szkoły formalistów rosyjskich (Wiesiołowski, Peretz,
Potiebnia, Osip, Brik, Ejchenbaum, Winogradow, Żirmuński) jest badanie jedynie formy, co daje efekty wyłącznie w
zastosowaniu do prawdziwych dzieł sztuki. Metoda ta programowo poprzestaje na analizie środków artystycznych, historia
literatury jest dla niej historią techniki literackiej – tę ostatnią bada najskrupulatniej, w najdrobniejszych szczegółach: język,
styl, kompozycję”. – Przyp. red.
3
Po śmierci Friczego (1929 rok) naczelnym redaktorem tej encyklopedii został sam Łunaczarski. Pod jego redakcją ukazały się
tomy od trzeciego do ósmego. Cała encyklopedia obejmuje tomów 12. – Przyp. red.
4
Chodzi o wydawaną przez wydawnictwo „Academia” serię „Sokrowiszcza mirowoj literatury”. – Przyp. red.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 3 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
to możemy powiedzieć z dumą, że chyba żaden inny kierunek nie mógłby wykazać się tak płodną
działalnością.
Na czym wszakże polegają zasady tego kierunku?
Żeby powiązać moje dalsze wywody z kongresem w Budapeszcie, pozwolę sobie przytoczyć cytat z
niezwykle interesującego referatu wygłoszonego na tym kongresie przez profesora uniwersytetu
krakowskiego Władysława Folkierskiego pt. „«Badania porównawcze nad literaturą» czy «narodowa»
historia literatury?”
Na wstępie referatu prof. Władysław Folkierski mówi:
„Jesteśmy wszyscy przekonani o istnieniu kryzysu ogarniającego historię literatury, wszyscy
wyraźnie odczuwamy ów imperatyw kategoryczny, który nakazuje nam w sposób mniej fragmentaryczny i
bardziej syntetyczny odnosić się do owego całokształtu, jaki stanowi dzieło sztuki. Chodzi o objęcie tego
całokształtu nie tylko we wszystkich jego złożonych i niezliczonych aspektach, ale i w jego rzeczywistej
jedności, która daje mu życie i na której się opierają jego części składowe.
Żeby ogarnąć ów całokształt w jego jednolitości, trzeba nie tylko zająć się nim, ale i zagłębić się w
jego atmosferę, będącą zarazem atmosferą jego autora i w szczególności atmosferą tego bezmiernie
cennego momentu, któremu zawdzięcza on swe powstanie”.
Taki jest właśnie i nasz cel. Trzeba tylko znaleźć właściwą i należytą metodę, która by pozwoliła
przeniknąć prawa rządzące układem tej „atmosfery”.
Profesor Folkierski mówi ciekawie o coupes horisontales (przekrojach poziomych), rozumiejąc
zarazem, że poszczególne narody i kraje nie są rówieśnikami i że dla znalezienia niekiedy zdumiewających
paraleli w ich rozwoju literackim nie należy w żadnym razie zadowalać się dokonywaniem
chronologicznych przekrojów poziomych.
Wielce szacowny uczony przyznaje, że „można czasem – nie ujawniając żadnych wpływów
literackich – stwierdzić zaskakujące podobieństwo na dystansie kilku wieków, i to w bardzo różnym
środowisku”.
Ale konstatując to wszystko, p. Folkierski stawia tylko przed nami nową zagadkę.
Cóż to za dziwne zbieżności? Czyżby te podobne zjawiska nie miały podobnych przyczyn? Czyżby
nie było tu żadnej prawidłowości?
Wystarczy wszakże podejść do tego zagadkowego niemal zjawiska, biorąc za podstawę zasadnicze
cechy stopnia rozwoju gospodarczego danego społeczeństwa, aby otrzymać zastanawiające wyniki.
Już choćby najogólniejsze podziały dokonywane na zasadzie tych elementarnych cech
gospodarczych społeczeństwa wnoszą nieoczekiwany porządek do pozornie bezładnej pstrokacizny zjawisk
artystycznych.
Weźmy choćby feudalizm w okresie jego formowania się, rozkwitu i upadku, początki kapitalizmu i
burżuazji, ich pierwsze sukcesy, zwycięstwa i śmiertelną chorobę późnego kapitalizmu, a przekonamy się,
jak olbrzymie podobieństwo formalne zachodzi między zjawiskami literackimi z podobnych okresów
rozwojowych.
Hipolit Taine próbował tłumaczyć historię literatury klimatem, rasą i momentem historycznym.
Wiemy jednak, że ta sama rasa w tym samym klimacie w różnych stuleciach tworzy całkiem różne stopnie i
formy sztuki. Czynnik najbardziej zmienny – „moment historyczny” – pozostaje więc u Taine'a nie
wyjaśniony
My właśnie chcemy go wyjaśnić.
Kluczem jest tutaj historia stale zmieniających się form gospodarczych.
Zmarły niedawno uczony rosyjski, profesor Włodzimierz Fricze, w swoim krótkim zarysie
socjologii sztuki
podjął próbę takiej ekonomicznej synchronizacji zjawisk sztuki – i wyniki rzucają się w
5
W ujęciu taine'owskim historia jest pozbawiona ciągłości; ruch ma charakter okresowy, całkowicie mieści się w ramach
struktury którejś z epok kulturalnych, te epoki zaś przychodzą po sobie w sposób katastroficzny, nie wynikając z siebie, lecz
następując jedna po drugiej. – Przyp. red.
6
Chodzi o książkę Friczego „Socjologija iskustwa”, Moskwa 1926. – Przyp. red.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 4 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
oczy. Stają się one tym bardziej obiektywne, że profesor Fricze charakteryzuje sztukę poszczególnych epok
prawie zawsze słowami największych zachodnich znawców sztuki, nie będących bynajmniej zwolennikami
materializmu dialektycznego.
Wniknijmy nieco głębiej w istotę naszej metody.
Materializm dialektyczny to połączenie dialektyki i materializmu.
Obydwa te korzenie są bardzo głębokie i mocne. Dialektyka wywodzi się od Heraklita, nabiera
blasku u Leibniza i zwłaszcza Spinozy, rozwija się coraz bardziej w dziełach wielkich idealistów
niemieckich, święci olbrzymi triumf u Hegla, po czym zlewa się z materializmem.
Materializm z kolei, utrzymując mniej lub bardziej metafizyczny, tj. nie dialektyczny charakter,
wywodzi się od Demokryta, Leukipposa, Epikura i Lukrecjusza, zmierza poprzez Gassendiego i Hobbesa
oraz bardziej dialektycznie myślącego Bacona do materialistów francuskich XVIII stulecia i błyskotliwego
geniuszu Diderota, by dalej poprzez Ludwika Feuerbacha zespolić się w jedną całość z nurtem
dialektycznym.
Najwspanialszy przedstawiciel młodej burżuazji niemieckiej, Wolfgang Goethe, umiał po
mistrzowsku pojmować świat i poszczególne jego zjawiska w sposób dialektyczny. Oto jego słowa:
„Wszystko jest jednakowe i wszystko jest różne, wszystko jest pożyteczne i zarazem szkodliwe, wszystko
rozumne i zarazem nierozumne, wszystko, co wiemy o poszczególnych rzeczach, często przeczy sobie
nawzajem”.
Sama natura rzeczy jest wewnętrznie sprzeczna. Niepodobna zrozumieć żadnej jej części poza
całością, żadnego momentu poza potokiem czasu.
Teoria nasza ujmuje przyrodę jako jedną i realną całość, wiecznie zmienną. Nazywamy ją materią,
ale włączamy do pojęcia materii cały byt i odrzucamy całkowicie metafizyczne, mechanistyczne
wyobrażenie materii jako zbiorowiska bezwładnych, równych sobie cząstek.
Materia jest substancją zawierającą w sobie olbrzymie potencje. Rozwija się ona zgodnie z pewnymi
prawami. Wszystkie jej części są ze sobą powiązane.
Nie rozwija się ona jednak bynajmniej wedle stopniowej ewolucji ilościowej. Taki rozwój jest tylko
szczególnym, wcale nie najważniejszym rodzajem zachodzących w niej ruchów i przemian.
Wspomniany już przeze mnie Goethe mówił: „Rozum staje się nonsensem, czynienie dobra –
klęską”. Miał on tu na myśli albo w każdym razie można tu mieć na myśli formę państwa.
Dlaczego forma państwa, która wczoraj była jeszcze trwała, rozumna, nieomal zbawienna, dziś
kruszy się bezpowrotnie, niczym kajdany skuwające żywy organizm, którego siły przerosły ich opór i
którego nieprzeparta wola zmierza do ich zerwania?
Dlatego właśnie, że warunki gospodarcze społeczeństwa stały się inne i wymagają nowych form
zewnętrznych.
Ale w analogiczny sposób dokonują się prawie wszystkie procesy w przyrodzie. Wszędzie widzimy
przechodzenie zmian ilościowych w jakościowe wybuchy. I jeżeli Goethe nie rozumiał dominującego w
przyrodzie pierwiastka rewolucyjnego, albo raczej prawie świadomie zamykał oczy na jego istnienie, to
było to rezultatem właśnie niemocy społecznej owej klasy, którą reprezentował. Aby móc w całej pełni
zrozumieć dialektyczny charakter przyrody i społeczeństwa, należało uzyskać poparcie proletariatu, klasy
na wskroś rewolucyjnej.
Nasz światopogląd nie uznaje żadnego dualizmu materii i ducha. Życie i psychika są potencjalnie
zawarte w materii, ale znajdują swój wyraz tylko w pewnych najwyższych stadiach jej organizacji. Życie
psychiczne każdej indywidualności zależy częściowo od dziedzicznych cech anatomiczno-fizjologicznych
organizmu, częściowo zaś od środowiska społeczno-psychologicznego, w którym się dana indywidualność
rozwija. Owo środowisko właśnie jest źródłem, z którego jednostka czerpie język, sposób myślenia i
odczuwania. O oryginalności jednostki decyduje specyfika sytuacji społecznej. Im ściślej określony jest ten
szczególny splot rozmaitych nici społeczno-psychologicznych, który nazywamy jednostką ludzką, tym
mniejsze residuum pozostaje dla czysto biologicznych czynników.
Twórca materializmu historycznego jako socjologicznej części materializmu dialektycznego – Karol
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 5 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
Marks – w następujący wyrazisty sposób formułuje zwięźle swą metodę:
„W społecznym wytwarzaniu swego życia ludzie wchodzą w określone, konieczne, niezależne od
ich woli stosunki, w stosunki produkcji, które odpowiadają określonemu szczeblowi rozwoju ich
materialnych sił wytwórczych. Całokształt tych stosunków produkcji tworzy ekonomiczną strukturę
społeczeństwa, realną bazę, na której się wznosi nadbudowa prawna i polityczna, a której odpowiadają
określone formy świadomości społecznej. Sposób produkcji życia materialnego warunkuje społeczny,
polityczny i duchowy proces życia w ogólności. Nie świadomość ludzi określa ich byt, lecz przeciwnie, ich
społeczny byt określa ich świadomość. Na określonym szczeblu swego rozwoju materialnego siły
wytwórcze społeczeństwa popadają w sprzeczność z istniejącymi stosunkami produkcji albo – co jest tylko
prawnym tego wyrazem – ze stosunkami własności, w których obrębie się dotąd rozwijały. Z form rozwoju
sił wytwórczych stosunki te zamieniają się w ich kajdany. Wówczas następuje epoka rewolucji socjalnej. Ze
zmianą podłoża ekonomicznego odbywa się mniej lub bardziej szybko przewrót w całej olbrzymiej
nadbudowie. Przy rozpatrywaniu takich przewrotów należy zawsze odróżniać przewrót materialny w
warunkach ekonomicznych produkcji, dający się stwierdzić ze ścisłością nauk przyrodniczych – od form
prawnych, politycznych, religijnych, artystycznych lub filozoficznych, krótko mówiąc, od form
ideologicznych, w jakich ludzie uświadamiają sobie ten konflikt i rozstrzygają go”
Nie należy wszakże sądzić, że rozmaite ideologie, w tym również interesująca nas – literatura,
zależą bezpośrednio od form produkcji.
Takie ciasne i niesłuszne interpretowanie marksizmu miało miejsce w literaturoznawstwie
rosyjskim, hołdował mu pod koniec ubiegłego wieku Szulatikow
, a całkiem niedawno rozwinął je w
znakomity, ale skrajnie jednostronny sposób profesor Pierewierzjew
Słuszną koncepcję więzi między bazą ekonomiczną procesu społecznego a ideologiami sformułował
dobrze jeden z najlepszych rosyjskich uczniów Marksa, Jerzy Plechanow, w swym dziele Podstawowe
zagadnienia marksizmu. Oto jego sformułowanie:
„Gdybyśmy chcieli zwięźle wyrazić pogląd Marksa-Engelsa na stosunek zachodzący pomiędzy
słynną obecnie «podstawą» a nie mniej słynną «nadbudową», to byśmy otrzymali, co następuje:
1. Stan sił wytwórczych;
2. Uwarunkowane przezeń stosunki ekonomiczne;
3. Ustrój społeczno-polityczny, który powstał na danej «podstawie» ekonomicznej;
4. Psychikę człowieka społecznego, określaną częściowo bezpośrednio przez ekonomikę, a częściowo
przez cały wyrosły na jej podstawie ustrój społeczno-polityczny;
5. Różne ideologie, odzwierciedlające właściwości tej psychiki.
Jest to formuła dostatecznie szeroka, by udzielić mogła należnego miejsca wszystkim «formom»
rozwoju historycznego, a jednocześnie zupełnie obca eklektyzmowi, który nie potrafi wykroczyć poza
wzajemne oddziaływanie różnych sił społecznych i nawet nie podejrzewa, iż fakt wzajemnego
oddziaływania tych sił jeszcze bynajmniej nie rozwiązuje zagadnienia ich pochodzenia. Jest to formuła
monistyczna. A ta monistyczna formuła jest na wskroś przesiąknięta materializmem”
Podstawowymi czynnikami określającymi ducha literatury są zatem klasy społeczne w ich
wzajemnej walce.
Rzecz jasna, że najwyrazistsze piętno na owym duchu literatury, a więc na tym, co profesor Van
Tieghem w swym referacie pt. Literaturoznawstwo ogólne nazywa niemieckim terminem Zeitgeist [duch
czasu] – najwyrazistsze piętno wyciska na tym klasa panująca, kierująca danym społeczeństwem w danym
7
K. Marks, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, Przedmowa, Warszawa 1955, s. 5. – Przyp. red.
8
Bardziej wyczerpującą krytykę teorii Szulatikowa zawiera artykuł Łunaczarskiego pt. Socjalizm i sztuka. – Przyp. red.
9
W. Pieriewierziew przed długi okres czasu uchodził w literaturoznawstwie radzieckim za oficjalnego i najbardziej
kompetentnego przedstawiciela marksizmu. Już wtedy Łunaczarski toczył z nim polemiki. Jego też wystąpienie na zjeździe
filologów jesienią 1929 roku było pierwszą otwartą próbą podważenia monopolu Pieriewierziewa na reprezentowanie
„najbardziej marksistowskiego” punktu widzenia w badaniach literackich. – Przyp. red.
10
J. Plechanow, Podstawowe zagadnienia marksizmu, Warszawa 1951, ss. 68-69. – Przyp. red.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 6 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
momencie historycznym.
Rzecznikami tej klasy w filozofii, sztuce itd. nie zawsze są jej członkowie. W dziejach
społeczeństwa bardzo często spotykamy odrębną warstwę specjalistów-ideologów: są nimi kapłani, sofiści,
scholastycy, legiści, humaniści, uczeni i wszelkie inne odmiany tej grupy społecznej, którą w Rosji
nazywamy „inteligencją”.
Stanowiąc nie klasę, lecz wykształconą, specjalnie przygotowaną, częstokroć szczególnie
utalentowaną część drobnej burżuazji, inteligencja bardzo rzadko ma jakąś w całej pełni odrębną
świadomość społeczną.
Na ogół służy ona klasie panującej i spełnia jej zamówienia, polecenia. Może je wykonywać z
zapałem, będąc wiernym i gorliwym sługą, zwierciadłem swych panów. Tak właśnie w gościnie u królów
wędrowny, może rzeczywiście ślepy „Demodokos”, ów rapsod homeryda, nie należąc osobiście do jońskiej
wojskowej arystokracji feudalnej, z ogromną szczerością i siłą wyrazu opiewał jej czyny i chwałę.
Ale każda klasa sprawuje niepodzielne panowanie nad duchem swoich czasów tylko w epoce swego
rozkwitu.
Stwierdzimy tu pewną prawidłowość, którą bardzo często można zaobserwować w rozwoju klas, a
którą wskazywałem już przed trzydziestu laty.
Klasa pnąca się wzwyż, młoda, pełna sił i energii bojowej, tworzy literaturę zazwyczaj bardzo
niedoskonałą w formie: przeważa w niej treść moralna, dydaktyczna, która, rzec można, w sposób raczej
prymitywny sprzyja kształtowaniu się samowiedzy.
Po zwycięstwie, kiedy klasa sprawuje rządy stosunkowo spokojnie, daje się zauważyć zbieżność
treści i formy: utrwalone, dojrzałe ideały klasy otrzymują adekwatny, przekonywający kształt formalny,
słowem: następuje to, co zazwyczaj nazywamy klasycyzmem
Stopniowo jednak, w miarę jak formy gospodarcze przestają odpowiadać przewodniej pozycji danej
klasy, żywe soki w jej literaturze wysychają. Jej pisarze ciągle powtarzają w kółko rzeczy powszechnie
znane, wynagradzając to sobie coraz większą wirtuozerią, kunsztownością formy. Nastaje okres
formalizmu.
Klasa, która wyczuwa, że wypierają ją nowe siły, która przestaje wierzyć w swą przyszłość – wpada
w objęcia mistycyzmu, w mroki tajemniczych przeczuć i poczyna już niejako szukać sobie jedną nogą
miejsca poza realną przyrodą.
Tymczasem dojrzewa inna klasa, jej następczyni.
Tego rodzaju procesy można zaobserwować w całej ich nieuchronnej kolejności zarówno na
przykładzie losów szlachty, jak i burżuazji.
Przykro mi, że szczupłe ramy niniejszego referatu nie pozwalają na szczegółowsze zilustrowanie
powyższej tezy, ale poziom tego audytorium każe mi wierzyć, że chyba każdy słuchacz potrafi natychmiast
przypomnieć sobie taki właśnie bieg zjawisk i jeżeli nie zgodzi się może ze mną od razu, to w każdym razie
skłonny będzie przyznać poważne prawdopodobieństwo mojego twierdzenia. Dalsze badanie na pewno
jeszcze bardziej umocni to wrażenie.
Nowa, rosnąca klasa w swej walce z dawnym porządkiem może niekiedy wysuwać ideologów, w
szczególności artystów słowa, ze swego własnego środowiska, najczęściej jednak są nimi specjaliści,
11
Łunaczarski wygłaszał niekiedy poglądy stojące w wyraźnej sprzeczności z zawartą tu sugestią, że sztuka klasyczna góruje
nad sztuką epok „nieklasycznych”: „Przypatrując się historii ludzkości – szczególnie historii literatury i kultury – dostrzegamy,
iż w okresach stosunkowo spokojnych, kiedy jakaś klasa panująca i ukształtowany przez nią system społeczny rozwijają się w
ustalonych granicach, osiągając swe apogeum, występują tak zwane talenty klasyczne, które tworzą dzieła niekiedy
nieskazitelne, atoli niezbyt wzruszające, stosunkowo ubogie w treści. Najwięksi pisarze (i w ogóle twórcy) zjawiają się akurat
podczas gwałtownych kryzysów społecznych, kiedy to, co potocznie nazywa się duszą, ulega rozbiciu na dwie lub więcej
części pod naciskiem potężnych a sprzecznych ze sobą prądów społecznych. Wtedy właśnie osobowość ludzka czuje się
wypchnięta z tradycyjnych form życia. Pełna dotkliwych wrażeń i bólu, usiłuje dać wyraz swoim przeżyciom i tym samym
staje się głosem podobnych sobie. Tęskni za stworzeniem jakichś trwałych wartości, jakichś nowych ośrodków przyciągania,
które pozwoliłyby jej wyrwać się spod władzy społecznego chaosu”. (Dostojewski jako myśliciel i artysta, patrz: Szkice
literackie, PIW 1962, ss. 155-156). – Przyp. red.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 7 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
inteligenci, którzy się do owej rosnącej klasy przyłączają lub deklarują po jej stronie.
Z tego jednak w żadnym wypadku nie wynika, by historyk literatury-marksista wyznaczał każdemu
pisarzowi jakieś ściśle określone miejsce w klasowej strukturze społeczeństwa. Bardzo często pisarz stoi na
skrzyżowaniu wpływów kilku klas. Czasem przeżywa on boleśnie takie rozdarcie i wyrzeka, że owa
dzieląca świat przepaść przechodzi przez jego serce
Trzeba również stwierdzić, że często pisarz, będąc pod względem swej ekonomicznej pozycji
drobnoburżuazyjnym inteligentem, służy takiej czy innej klasie panującej i wnosi do swojej twórczości
szczególny koloryt, szczególny podźwięk, niezmiernie ważny w sensie społecznym.
Ultrareakcyjny minister Aleksandra III, Pobiedonoscew, starając się o rentę dla wdowy po
Dostojewskim, pisze o nim jako o wiernym słudze cara i szlachty.
Ale owe paroksyzmy wątpliwości, które w oczach policji często zniekształcały lojalne oblicze
Dostojewskiego, oraz bezwiednie wyczuwana przez nią otchłań, kryjąca się za jego zewnętrzną
bogobojnością, kazały stróżom porządku pamiętać wciąż o tym, że kiedyś tegoż Dostojewskiego omal nie
rozstrzelano jako współtowarzysza najlepszych inteligentów, którzy starali się rozbudzić umęczoną
demokrację chłopską
Przykładów takich jest mnóstwo.
W każdym razie nawet za zjawiskami, które wydają się jak najbardziej bezklasowe, jak najbardziej
obce wszelkiej tendencji społecznej, jak najbardziej odgradzające się od niej ze swego rodzaju wstrętem –
stoi zawsze właśnie klasowość.
Niezwykle trafnie formułuje socjalne podłoże teorii i praktyki „sztuki dla sztuki” wspomniany już
przeze mnie Plechanow w swym doskonałym studium Sztuka a życie społeczne. Oto jego słowa:
„Skłonność do sztuki dla sztuki pojawia się i utwierdza tam, gdzie istnieje beznadziejny rozdźwięk
między ludźmi zajmującymi się sztuką a otaczającym ich środowiskiem społecznym. Rozdźwięk ten
wpływa korzystnie na twórczość artystyczną w tej mierze, w jakiej pomaga artystom wznieść się ponad
otaczające ich środowisko. Tak miała się rzecz z Puszkinem w epoce mikołajowskiej. Tak miała się rzecz z
romantykami, parnasistami i pierwszymi realistami we Francji. Mnożąc przykłady, można by było dowieść,
że tak zawsze miała się rzecz tam, gdzie istniał wspomniany rozdźwięk. Ale romantycy, parnasiści i
realiści, buntując się przeciwko wulgarnym obyczajom otaczającego ich środowiska społecznego, nie mieli
nic przeciwko stosunkom społecznym, na gruncie których pieniły się te obyczaje. Przeciwnie, przeklinając
«bourgeois», byli jednakże silnie – zrazu instynktownie, a potem najzupełniej świadomie – przywiązani do
ustroju burżuazyjnego. I im bardziej wzmagał się w nowej Europie ruch wolnościowy, zwrócony przeciwko
ustrojowi burżuazyjnemu, tym bardziej świadome stawało się przywiązanie do tego ustroju francuskich
zwolenników sztuki dla sztuki. A im bardziej świadome stawało się to przywiązanie, tym mniej obojętna
musiała im się stawać treść ideologiczna własnych utworów. Ich ślepota wobec nowego prądu dążącego do
odnowienia całego życia społecznego sprawiała jednak, że poglądy ich były fałszywe, ciasne, jednostronne,
i obniżała jakość idei wyrażanych przez ich utwory. Naturalnym wynikiem tego stanu rzeczy było
znalezienie się realizmu francuskiego w sytuacji bez wyjścia, co wywołało tendencje dekadenckie i
skłonności do mistycyzmu wśród pisarzy, którzy sami przeszli niegdyś szkołę realistyczną
(naturalistyczną)”
Tak w ogólnych zarysach rozumiemy zjawiska literatury pięknej.
Nauka, która nie wyjaśnia, nie jest nauką. Wszelkie tezy, wedle których istnieją zjawiska nie tylko
jeszcze nie wyjaśnione (takich jest oczywiście wiele), ale i z samej istoty swej niewytłumaczalne, uważamy
za sprzeczne z nauką, głęboko reakcyjne. Głoszenie tego rodzaju tez uważamy za świadomy lub
nieświadomy przejaw interesów tych klas, które pragną pomniejszyć znaczenie rozumu, ograniczyć wzrost
12
Poglądem tym różnił się Łunaczarski od przedstawicieli dwu podstawowych marksistowskich szkół walczących o
pierwszeństwo w literaturoznawstwie radzieckim lat dwudziestych, tj. szkoły Pieriewierziewa i szkoły Friczego. – Przyp. red.
13
Dostojewskiemu skazanemu na śmierć za udział w zebraniach pietraszewców dopiero na placu kaźni zamieniono wyrok na
czteroletnią katorgę, po odbyciu której miał być wcielony do wojska jako szeregowiec. – Przyp. red.
14
J. Plechanow, O literaturze i sztuce, Warszawa 1950, ss. 234-235. – Przyp. red.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 8 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
świadomości człowieka, sprzymierzyć się z ciemnymi siłami przeszłości.
Ale jakie są cele, do których zmierza nasze literaturoznawstwo?
Przede wszystkim cel ten, jak już wyżej powiedzieliśmy, jest czysto poznawczy.
Niepodobna zrozumieć dzieła sztuki poza jego atmosferą.
Tak więc wysuwamy tezę, że kto nie chce rozpatrywać dzieła sztuki w związku z przeszłością i
otaczającym je środowiskiem – ten w ogóle nie może poznać owego dzieła sztuki.
Teza ta wydaje się nam do tego stopnia oczywista, że po prostu jesteśmy w pewnym sensie
zaskoczeni, kiedy niektórzy literaturoznawcy usiłują twierdzić, iż utwory literackie nie są związane z
czasem i miejscem.
Ponieważ powoływanie się na Goethego przyjmowane jest zazwyczaj bardzo życzliwie przez
wszystkich, przypomnę, że w odróżnieniu od niektórych jego biografów, którzy usiłują za jedyne źródło
jego utworów uznawać li tylko żywiołowy geniusz, sam on w dziele pt. Zmyślenie i prawda (Dichtung und
Wahrheit) wskazuje, jak nieskończenie wiele zawdzięcza środowisku, a nawet mówi wręcz, że gdyby się
urodził o dziesięć lat wcześniej czy później, zarówno jego życie, jak i dzieła wyglądałyby zupełnie inaczej.
A cóż dopiero, gdy wchodzi w grę sto lat?
Skoro wszakże dla głębokiego poznania utworu literackiego pod względem jego formy i treści, ich
wzajemnego stosunku niezbędna jest znajomość środowiska, to nie mniejsze znaczenie ma też inna strona
literaturoznawstwa: samo ono jest niezwykle subtelnym narzędziem poznania społeczeństwa, jego struktury
klasowej i jego ewolucji.
Należy chyba wątpić, czy jakiekolwiek zabytki historyczne pozwolą lepiej i wszechstronniej
wniknąć w najgłębsze nawet tajniki bytu ludzkiego niż właśnie utwory literatury pięknej.
Trzeba tylko zawsze pamiętać, że literatura nie jest bynajmniej bezpośrednim i zwykłym
zwierciadłem odbijającym życie. Historyk powinien posiadać mistrzowską umiejętność uwzględniania owej
subiektywnej krzywizny zwierciadła, która, ze swej strony, sama jest czynnikiem spowodowanym przez
przyczyny obiektywne.
Z tego punktu widzenia mogę tylko szczerze przyklasnąć ironicznej uwadze profesora Herberta
Cysarza w jego budapeszteńskim referacie pt. Poezja. Historia. Historia poezji – uwadze skierowanej pod
adresem zwolenników izolowanych badań nad utworami literackimi: „Żąda się tylko świątecznych choinek
bożonarodzeniowych, a nie lasów. Jak gdyby w ogóle możliwe było izolowanie historycznego procesu
formowania się duszy od jego podłoża życiowego”.
Na tym jednak wcale nie kończą się dla nas cele literaturoznawstwa.
Pod tym względem również nie byłbym pozbawiony sprzymierzeńców na zjeździe w Budapeszcie.
Drugi cel literaturoznawstwa to cel aktywny.
Nie ograniczamy się wcale do tłumaczenia genezy dzieła literackiego. Dzieło literackie jest przecież
nie tylko skutkiem, ale i przyczyną. Utwór prawdziwie artystyczny jest źródłem olbrzymiej siły społecznej.
W zdrowych epokach swego życia klasy tworzące sztukę doskonale zdawały sobie sprawę z jej
życiotwórczej, niejako wychowawczej potęgi.
Historyczne badania nad dziełem literackim są niepełne, jeśli badamy je tylko genetycznie,
pomijając jego badania funkcjonalne, czyli nie śledząc jego oddziaływania na współczesną mu epokę i
okresy późniejsze.
Ale w danej chwili nie to mam na myśli, gdyż zadanie owo należy w dalszym ciągu do poznawczej
części literaturoznawstwa, mam na myśli żywe wykorzystywanie siły tkwiącej w dziełach dawnej literatury
dla naszej własnej współczesności.
Tu właśnie znalazłbym sprzymierzeńca w osobie czcigodnego profesora Ermatingera, który w
referacie zatytułowanym Idee literaturoznawstwa doskonale określa ten drugi cel słowami:
„Uczestniczyć w twórczości wprowadzając poezję w życie. Wzbogacać życie treścią duchową, która
może trafić do życia z poezji”.
Chciałbym tu jedynie podkreślić, że chyba w żadnym kraju świata zadanie to nie może mieć choćby
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 9 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
w dalekim przybliżeniu tak kolosalnego znaczenia, jak w naszym kraju.
Trzeba wziąć pod uwagę, że Wielka Rewolucja Rosyjska rozbudziła olbrzymie tłumy zupełnie
nowych, kulturalnie niezbyt wyrobionych i niedoświadczonych czytelników. Ale ten wielomilionowy,
młody, świeży, zwycięski czytelnik sam chce tworzyć kulturę, tworzyć ją wedle nowych zasad, wznosząc
życie społeczne do takiej rozumnej planowości i do takiej kolektywnej koncentracji, do jakiej człowiek
oczywiście nigdy i nigdzie dotąd nie sięgał.
Czy jednak owe miliony płomiennych bojowników o przyszłość mogą ją budować, nie opierając się
na całym dorobku przeszłości?
W swym genialnym przemówieniu do komsomolców, wygłoszonym w roku 1920, Lenin powiedział
im stanowczo, że bez przyswojenia sobie całego dorobku przeszłości ludzkiej nie można nawet myśleć o
zbudowaniu nowej, socjalistycznej kultury.
To przyswajanie jednak ma szczególny, złożony charakter. Nie uzbroiwszy się we wszystkie
pozytywne wartości, jakie geniusz ludzki potrafił stworzyć w ciągu tysięcy lat, nie można szybko i
stanowczo kroczyć naprzód, jednocześnie wszakże cały ów miniony dorobek należy oczyścić w wielkim
ogniu nowej krytyki, ponieważ elementy pozytywne w dawnych dziełach sztuki są w najdziwniejszy sposób
pomieszane z elementami negatywnymi, nietrwałymi, ograniczonymi, obcymi, wrogimi klasowo.
Narody, które wstąpiły na drogę świadomego budownictwa swej przyszłości, niby trąbą archanioła
wzywają do współpracy śpiących w mogiłach geniuszów.
Ale zmartwychwstali geniusze, ich arcydzieła budzące się do nowego, jak nigdy dotąd potężnego
życia, wstając na głos owych trąb archanielskich, stają rzeczywiście na sądzie ostatecznym: to tylko
bowiem pozostaje w nich promienne, potężne, urzekające całym wdziękiem najpełniejszego życia, co
zawierało w sobie prawdziwe i głębokie człowieczeństwo, co dążyło do jego kolektywnego i harmonijnego
triumfu poprzez walkę ze wszystkimi żywiołami i przeszkodami społecznymi.
Rad jestem, że we wspomnianym referacie prof. Ermatingera znajduję takie bliskie mi słowa: „To
powiązanie z walczącym życiem współczesności i ludu nie pozwoli mu wydawać sądów chłodnego
obserwatora, poprzestawać na opisie czysto psychologicznym, przybierać postawy ściśle relatywistycznej
wobec wielkich zjawisk”.
Rozmiary i niezwykła waga tego rodzaju pracy, która rozwija się w moim kraju, sprawiają, że rola
literaturoznawcy, krytyka literackiego staje się zaiste ogromna; ów ogrom może niepokoić, przerażać
człowieka, który się podjął takiego zadania, ale musi też równocześnie napawać go wielką radością.
Na wszystko, co wyżej powiedziałem, może ktoś zareplikować: „Mimo wszystko jednak stosunek
waszego kierunku do utworów literatury pięknej znaczony jest piętnem pewnego utylitaryzmu. Wasz
kierunek nie daje możliwości swobodnego rozkoszowania się swobodnym darem geniusza”.
Pozwólcie mi, państwo, odpowiedzieć na to, że wszystkie owe długotrwałe i nudne już
nieporozumienia, jakie narosły wokół pojęcia społecznej użyteczności sztuki, wynikają wyłącznie, z jednej
strony, z głęboko burżuazyjnego, mieszczańskiego, powiedziałbym nawet: kramarskiego wypaczenia
pojęcia użyteczności, a z drugiej strony – z całkiem niesłusznego rozdarcia jedności człowieka,
stanowiącego przecież jednolitą całość, rozdarcia na nie związane rzekomo ze sobą, ba, obce sobie elementy
– ciało i duch.
Najpierw o pierwszej stronie.
Jeżeli uznajemy, że jakakolwiek rzecz czy jakiekolwiek zjawisko są całkowicie bezużyteczne, to
znaczy, że unicestwienie tej rzeczy czy zjawiska nie przyniosłoby najmniejszej szkody, nie zostałoby wcale
zauważone. Rzecz bezużyteczna, to znaczy rzecz niepotrzebna, rzecz z każdego punktu widzenia zbędna,
rzecz, że tak powiem, nie usprawiedliwiająca swego istnienia.
Oto jedynie słuszne pojmowanie użyteczności.
Ale duch burżuazyjny, mieszczański, kramarski uczynił z pojęcia użyteczności coś związanego z
pojęciem zysku. Użyteczne jest to, co może mnie osobiście przynieść zysk. Oceniać jakiś przedmiot z
punktu widzenia użyteczności to znaczy oceniać go z myślą o ciągnięciu korzyści.
W tych warunkach łatwo oczywiście uznać ocenę pozbawioną ducha wyrachowania za szczególną,
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 10 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
wolną, niemal tajemniczą. Jeżeli cenimy wysoko jakiś utwór liryczny, to oczywiście nie dlatego, że jest on
użyteczny, lecz dlatego, że jest piękny.
Co to znaczy? To znaczy, że utwór sprawia nam przyjemność, aczkolwiek nie może przynieść
żadnego zysku.
Zadajmy jednak pytanie następujące: czyż piękno jest bezużyteczne? Czyż zniknięcie piękna
pozostałoby nie zauważone? Czyż nie jest oczywiste, że jeżeli dany obiekt jest dla nas źródłem
najwznioślejszych przeżyć artystycznych, to tym samym staje się on w naszych oczach wysoce użyteczny,
tak użyteczny, że porównując go z wartościami bezsprzecznie pożytecznych rzeczy możemy go postawić
nawet znacznie wyżej?
I to nawet w takim wypadku, kiedy nie możemy udowodnić, że dany piękny utwór sprawia nam nie
tylko radość, ale i rozwija nasze siły, wznosi nas na wyższy stopień wykształcenia, w Goethowskim
znaczeniu słowa Bildung. A przecież trzeba do tego dodać, że funt chleba czy para butów zużyte przez
jedną osobę zostają tym samym zniszczone, natomiast utwory literackie mogą estetycznie zadowalać i
etycznie uszlachetniać niezliczoną ilość ludzi, całe społeczeństwo, w wielu wypadkach zespalając przy tym
ludzi w jednym wzniosłym uczuciu.
Czyż po tych wszystkich rozważaniach można jeszcze mówić o „bezużyteczności” sztuki? Jak
można żądać od socjalistów, którzy przecież nie mają zwyczaju rozpatrywać żadnych spraw z punktu
widzenia korzyści osobistych, żeby szukali dla określenia wartości sztuki innego pojęcia niż najbardziej
wzniosłe i w ich przekonaniu rzeczywiście najwyższe: pojęcie użyteczności społecznej, sprzyjanie
rozwojowi człowieka?
Z drugiej strony, często można spotkać się z pojęciem użyteczności jako czegoś, co może zaspokoić
tzw. cielesną potrzebę człowieka. Jedzenie jest użyteczne. Natomiast zadowolenie „duchowe”, np.
rozkoszowanie się czymś, jest bezużyteczne. Jeżeli więc przedmiot sprawiający nam przyjemność cenimy,
to zachowując ten punkt widzenia cenimy go widocznie mimo jego absolutnej bezużyteczności.
Nie ma chyba potrzeby tłumaczyć, że z punktu widzenia materializmu dialektycznego i w ogóle
wszelkiego monizmu podział taki jest po prostu śmieszny. Wygląda to tak, jak gdyby możliwe było
doznawanie jakiegokolwiek uczucia zachwytu bez cielesnych oczu, uszu, mózgu itd. Jedynie dziwaczny
dualizm, mniemający, że w ulepionym z gliny ciele żyje obca mu dusza, może uznać tak niedorzeczny
punkt widzenia.
Pozwolę sobie raz jeszcze powołać się na Goethego. W swym znakomitym dziele Dzieje nauki o
barwach (Geschichte der Farbenlehre) Goethe, mówiąc o niezwykle wcześnie przejawiającej się w
człowieku dążności do ozdabiania siebie i otoczenia barwami, rzuca taką uwagę: „Potrzeba ta jest w
człowieku bodaj silniejsza niż najbardziej elementarne potrzeby jedzenia, picia itd.”
Im bardziej człowiek się rozwija, im bardziej rozwija się społeczeństwo ludzkie, tym rozleglejsza
staje się skala jego potrzeb, a zatem i odpowiadających im użyteczności.
Wszystkie te użyteczności są przy tym jednocześnie cielesne i duchowe.
Nie ma w ogóle żadnych uczuć i przeżyć, które by nie były związane z żywym ciałem.
Jednocześnie najelementarniejsze albo – jak się czasem trywialnie mówi – „najniższe” potrzeby
kulturalnego człowieka, kulturalnego społeczeństwa stanowią niezbędną bazę rozwoju i wzrostu.
Czy z punktu widzenia społecznego można na przykład mieć odwagę twierdzić, że brak dosłownie
chleba w społeczeństwie, głód fizyczny mas jest zjawiskiem mniej smutnym niż jakaś strata „duchowa”,
„wyższej, kulturalnej natury”?
Tego rodzaju pogląd zdradza od razu człowieka egoistycznego, członka klas wyższych lub jednego
z ich sługusów: ludzie ci zdają sobie sprawę, że głód fizyczny w każdym razie ich nie dotknie, stoją więc na
straży tego, co w zdegenerowanym społeczeństwie klasowym jest ich przywilejem.
Od dawna już czas odłożyć do lamusa bzdurną bajkę, że socjalizm troszczy się tylko o żołądek
człowieka. Socjalizm chce rzeczywiście zlikwidować nędzę, biedę. Ale czy to oznacza, że na tym się
kończą jego dążenia? Oczywiście, że nie.
Socjalizm bierze za punkt wyjścia przekonanie, że właśnie społeczeństwo nie znające nędzy może
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 11 -
www.skfm-uw.w.pl
Anatol Łunaczarski – Metoda materializmu dialektycznego w historii literatury (1933 rok)
stać się jedyną normalną bazą dla rzeczywistego rozwoju wysokiej kultury, dla osiągania coraz to nowych
zwycięstw nad przyrodą, dla wprowadzenia doskonałej harmonii społecznej, dla opromienienia szczęściem
samej jednostki ludzkiej, dla owego „maksymalnego rozwoju wszystkich tkwiących w człowieku
możliwości”, w którym Marks widział kryterium rzeczywistego poziomu duchowego takiego czy innego
społeczeństwa.
Z tego właśnie punktu widzenia Marks nazywał całe dzieje ludzkości przed zwycięstwem
socjalizmu „mętnym i nużącym wstępem do prawdziwych dziejów ludzkości”.
W obecnej dobie z wielkim napięciem i wytężeniem wszystkich sił, ale i bez drżenia ręki
odwracamy w moim kraju ostatnią stronicę tego wstępu.
W tytanicznym dziele wprowadzania nowego ustroju powinny uczestniczyć wszystkie gałęzie sztuki
i wszystkie dyscypliny naukowe. Wśród tych ostatnich, jak wynika z tego, co powiedzieliśmy wyżej, jedno
z poczesnych miejsc zajmuje historia literatury.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 12 -
www.skfm-uw.w.pl