MAUREEN CHILD
Panna młoda pod choinkę
The Surprise Christmas Bride
Tłumaczyła: Maja Gottesman
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Może, zanim utonę, powinnam zasunąć dach.
Casey Oakes odgarnęła z twarzy mokre włosy i zmrużywszy oczy,
wpatrywała się przed siebie. Nagle jej ciało przeszył lodowaty dreszcz.
– Zresztą teraz już za późno, żeby się tym przejmować – mruknęła pod
nosem.
Może to nie byłby taki zły pomysł. Przynajmniej zrobiłaby coś, czego nie
udało się żadnemu z Oakesów. Zatonięcie w aucie na jakiejś bocznej drodze pod
Simpson w stanie Kalifornia byłoby rzeczywiście czymś wyjątkowym.
Osiągnięcie tego w ślubnej sukni dodałoby całej sprawie dodatkowego
smaczku. Za kilka lat jej przygoda stanie się miejscową legendą. Ludzie na
biwakach przyciszonymi głosami będą sobie opowiadać historię Cassandry
Oakes, a rodzice będą straszyć niegrzeczne dzieci nocną wizytą Utopionej
Panny Młodej.
Casey jeszcze się uśmiechała, kiedy smagnięty wiatrem mokry welon
zasłonił jej twarz. Nacisnęła mocno hamulec, pod autem rozległ się jakiś trzask i
samochód gwałtownie stanął.
Casey zgasiła silnik. Teraz słychać było już tylko bębnienie deszczu.
Wycieraczki toczyły beznadziejną walkę z ulewą. Na podłodze było co najmniej
pół centymetra wody, wsiąkającej w ciemnoczerwone aksamitne dywaniki.
Skórzane siedzenia też na pewno nie były w lepszym stanie.
– Kurczę blade – zaklęła cicho. – Jeszcze tylko deszczu mi było trzeba.
Ale właściwie czemu nie, pomyślała. Zamieć śnieżna też by jej chyba nie
zdziwiła. Taki to już był dzień.
Zdecydowanym ruchem odrzuciła welon na plecy i rozejrzała się po
zamokniętej okolicy. Droga, którą jechała, była wąską polną ścieżką,
wysypywaną co roku cienką warstwą żwiru. Teraz deszcz zmył kamyki i koła
samochodu po osie tonęły w błocie. Wzdłuż drogi całymi kilometrami ciągnęły
się siatkowe ogrodzenia, a za nimi łąki, łąki, łąki. Tylko gdzieniegdzie widniała
jakaś kępa ogromnych sosen czy smaganych wiatrem bezlistnych drzew.
ś
adnych domów.
ś
adnych świateł.
ś
adnych ludzi.
I w dodatku, ponieważ od jej ostatniej wizyty w Simpson minęły wieki,
nie wiedziała, jak daleko jest jeszcze do rancza Parrishów.
Casey odetchnęła głęboko. Do oczu napłynęły jej łzy. Szybko otarła je
wierzchem dłoni.
Wody było tu wszędzie aż nadto.
I wtedy usłyszała ten dźwięk.
Najpierw cichy, niepewny, potem niski, rozpaczliwy jęk.
Właściwie bez chwili wahania otworzyła drzwiczki i wysiadła Białe,
atłasowe pantofelki natychmiast utonęły w błocie. Ona sama, by nie paść w nie
twarzą, przytrzymała się maski.
Jej gołe stopy zatopione były po kostki w błocie. Rozejrzała się dokoła,
szukając źródła pojękiwań.
Nagle rozpromieniła się. Nie była sama w tym nieszczęściu.
– Oj, biedne maleństwo – wyszeptała i ruszyła przez błoto.
– Nie, nie powiem ci, co to jest.
Jake Parrish roześmiał się, pokręcił głową i sięgnął po kubek z kawą.
Annie, jego siostra, przez te lata ani trochę się nie zmieniła. Tak jak w
dzieciństwie, wciąż nie miała za grosz cierpliwości.
– No, Jake, powiedz – błagała go przez telefon. – Uchyl choć rąbka
tajemnicy. Proszę.
– Nie – odparł z rozbawieniem i pociągnął łyk kawy. – Jeśli chcesz
zaspokoić swoją ciekawość, będziesz musiała osobiście się tu zjawić. I radzę
zrobić to z samego rana.
– Jesteś po prostu świnią.
– Tak, wiem. Aaa, może przywieziesz też tatę, wuja Harry’ego i ciotkę
Emmę, co?
Annie wciągnęła głęboko powietrze do płuc i Jake był gotów się założyć,
ż
e wysoko uniosła brwi. Jego siostrzyczka zawsze musiała wszystko wiedzieć.
– To musi być poważna sprawa – wyjąkała w końcu.
– Masz rację.
– A niech cię diabli, Jake! – Głos Annie był teraz surowy i rozkazujący.
Tak rozmawiała ze swą trzyletnią córeczką, Lisą. – Wiesz, że nie znoszę
niespodzianek. Jeśli nie uchylisz choć rąbka tej twojej tajemnicy, to w nocy nie
będę w stanie zmrużyć oka.
Jake wiedział, że to prawda. W dzieciństwie w noc przed swymi
urodzinami Annie nie spała ani chwili, zastanawiając się, co dostanie. Przed
Bożym Narodzeniem było jeszcze gorzej. Nie tylko, że sama nie spała, to
jeszcze i jemu nie pozwalała zmrużyć oka.
– Dobrze – rzekł z uśmiechem. – To będzie coś w rodzaju podpowiedzi.
– Słucham!
Jake przez chwilę zastanawiał się, jak sformułować podpowiedz, by
jednocześnie nie zdradzić za wiele. Dla niego ta niespodzianka była bardzo
ważna. Oparł się o ścianę w kuchni i wpatrywał w wiszący na suficie żyrandol.
Miał kształt koła od wozu i sześć osłoniętych szklanymi kloszami żarówek.
Tylko dzięki nim w to ponure grudniowe popołudnie w tej ogromnej kuchni
było stosunkowo jasno.
Potem spojrzał w okno. Na dworze szalała burza. Transakcja, którą w
końcu udało mu się zawrzeć, wprawiła go w tak dobry humor, że ani ulewa, ani
nawet zapowiadana śnieżyca nie były w stanie go zepsuć.
– Jake...
– O, przepraszam, Annie. Zamyśliłem się.
– Nie wysilaj się za bardzo.
– Bardzo zabawne. Chyba jednak nic ci nie powiem.
– Jake, ty wstręciuchu! Mów natychmiast. Jake roześmiał się.
– Dobrze, wygrałaś. No to słuchaj. To jest coś, co od dawna chciałem
mieć.
Annie na długą chwilę zaniemówiła.
– A więc to jest jakaś rzecz, tak? – W głosie Annie słychać było
oburzenie.
– Tak i na dziś to wszystko.
– Powiem ci to jeszcze raz, Jake. Jesteś świnią. I będziesz się smażył w
piekle.
– Być może. Ale wcale się tym nie martwię. Przynajmniej będą tam ze
mną wszyscy moi przyjaciele.
– Tego możesz być pewien.
Odpowiedziało jej głośne parsknięcie. Brat nie był wcale zdziwiony,
kiedy z oburzeniem odłożyła słuchawkę.
Wiedział aż za dobrze, że siostrzyczka każe mu za tę zabawę drogo
zapłacić. Nie przejmował się, bo wiedział, że jego niespodzianka jest tego warta.
Długo na to czekał. I chciał teraz cieszyć się każdą chwilą.
Odłożył słuchawkę, podszedł do blatu z szarego granitu i odstawił kubek.
Potem stanął przy oknie i przez zachlapaną szybę spoglądał na zapadające
ciemności. To przecież dopiero początek.
Podpisawszy tę umowę mógł nareszcie zabrać się do realizacji swoich
planów związanych z rodzinnym ranczem. Mógł skoncentrować się na hodowli
koni, o czym od tylu miesięcy marzył.
Teraz było to możliwe.
Uśmiechnął się do siebie i rozejrzał po kuchni. Ze wszystkimi
nowoczesnymi urządzeniami, wyłożoną hiszpańskimi kafelkami podłogą i
kominkiem wyglądała jak z fotografii zamieszczonej w piśmie o urządzaniu
wnętrz. On, co prawda, umiał zaledwie zaparzyć kawę, zrobić grzanki z serem i
podgrzać jakieś danie w kuchence mikrofalowej, ale to nie miało znaczenia.
Teraz to w ogóle było nieistotne. Dotrzymał wreszcie słowa. Ranczo
zaczęło prosperować i mógł spłacić długi zaciągnięte na kosmetyczne
ulepszenia, których tak domagała się jego była żona. Choć bardzo się starała, nie
udało jej się puścić go z torbami.
Jake skrzywił się na wspomnienie kobiety, której pozwolił zrobić z siebie
idiotę. Szybko jednak wrócił myślami do rancza. To było jego wielkie
osiągnięcie. Jego triumf. Teraz zupełnie już nie przypominało miejsca, w którym
wraz z Annie dorastali.
Przed oczami stanął mu stary, zabytkowy piec, który matka przez tyle lat
jakimś cudem zmuszała do działania. Obok niego zniszczony, sosnowy stół,
przy którym on i Annie odrabiali lekcje. Ten sam, przy którym w porze kolacji
zbierała się cała rodzina i prowadziła długie, wieczorne rozmowy o wszystkim –
od rozgrywek koszykówki po teorią Darwina.
Jake zamrugał oczami i zamiast poczciwego, starego mebla ujrzał, aż
nadto wyraźnie, elegancki, dębowy komplet stołowy na wysoki połysk, który
przed trzema laty nabyła Linda. Owszem, może i w czasach jego dzieciństwa nie
było w tym domu ani bogato, ani wygodnie, ale przynajmniej panowała w nim
miłość.
Coś, czego w jego nowym, udoskonalonym domu nigdy nie było.
Jake potrząsnął głową i wypił ostatni łyk kawy. Potem odstawił pusty
kubek na blat. Skup się na robocie, rozkazał sobie w duchu. Rozważania o
miłości i o tym, co mogło być, wcale ci w tym nie pomogą.
A wspomnienia o Lindzie przyprawiały go tylko o wrzody żołądka.
– Poza tym – rzekł głośno, zwracając się do siebie – zanim zrobi się
zupełnie ciemno, musisz jeszcze sprawdzić ogrodzenie.
Przy takim deszczu i wichrze nie mógł pozwolić, by nowo założona siatka
się porozrywała. Całe jego ukochane stado natychmiast by się rozpierzchło.
W dodatku prognozy pogody wspominały o śnieżycy. Lepiej się
pospieszyć.
Zdjął z wieszaka w sieni płaszcz przeciwdeszczowy i kapelusz, celowo
odwracając się plecami do błyszczącego, sterylnego wnętrza. Im szybciej
wyjdzie, tym szybciej wróci. Do podgrzanej w kuchence mikrofalowej pizzy,
puszki piwa i oglądania meczu piłki nożnej w telewizji.
Jeśli nastawi telewizor wystarczająco głośno, może uda mu się przekonać
samego siebie, że wcale nie jest samotny.
– Dobrze wiem, co czujesz – szeptała Casey do trzymanego na ręku
zwierzątka. Nachyliła się nad nim, chroniąc malca od zacinającego deszczu.
Okryła go trenem swojej ślubnej sukni. Pogłaskała maleństwo po szyi i spojrzała
głęboko w jego smutne, brązowe oczy. – Przemarznięte, mokre i bez mamy,
prawda?
Cielątko prychnęło.
– Na zdrowie – powiedziała odruchowo Casey. Mokry pukiel włosów
zasłaniał jej prawe oko. Na próżno dmuchała i próbowała go odsunąć. Nie
chciała nawet na moment wypuszczać cielątka z objęć. Maleństwo było tak
wystraszone, że na pewno by uciekło, a w tym deszczu i błocie trudno by je było
odnaleźć.
Drżące zwierzę zmieniło pozycję i mocniej wtuliło się w jej ramiona.
Było zadziwiająco ciężkie.
– Wiesz co, mały? Masz zupełnie takie same oczy, jak mój narzeczony. A
raczej były narzeczony. – Przerwała na moment i zmarszczyła brwi. – Ale nie
martw się. To przecież nie twoja wina.
Cielę znów parsknęło i zamuczało.
– Mnie też jeszcze przed chwilą chciało się płakać – szepnęła ze
współczuciem Casey. – Pewnie tego nie wiesz, ale miałam dziś wyjść za mąż.
Jej mały przyjaciel zadrżał, gdy Casey postawiła go na ziemi.
– Wiem, wiem. Mnie też na samo wspomnienie przechodzą zimne
dreszcze.
Casey nachyliła się i przytuliła policzek do pyska zwierzęcia. Jej stopy
były jak dwa kawałki błotnistego lodu, a w palcach u rąk prawie straciła czucie.
Okropna pogoda! Starając się o tym wszystkim nie myśleć, nadal przemawiała
do cielaczka.
– Najtrudniej było powiedzieć wszystkim, że nie będzie żadnego ślubu.
Szkoda, że nie widziałeś ich min, mały.
Cielątko znów cicho zamuczało.
– Czyich? – spytała z tłumionym parsknięciem Casey. – No, tych ludzi w
kościele. – Ona też kichnęła. – I moich rodziców. Steven miał szczęście, że
napisał, a nie powiedział osobiście, że wyjeżdża do Meksyku. Gdyby ojciec
dostał tego kretyna w swoje ręce... – Casey westchnęła i znów spojrzała na
swego nowego przyjaciela. – Niecodziennie dziewczyna dostaje kosza. Czy
uważasz, że powinnam się tym bardziej przejmować?
Cielę pokręciło głową.
– Ja też tak sądzę. – Casey pogładziła gładką skórę zwierzęcia. – Nie czuj
się obrażony, iż powiedziałam, że masz oczy podobne do Stevena. To naprawdę
nie twoja wina. Zresztą – dodała z wymuszonym uśmiechem – ty jesteś dużo od
niego milszy.
Cielę poruszyło się i nastąpiło jej na stopę.
Casey krzyknęła i wysunęła stopę spod kopyta cielaczka.
– I w dodatku tańczysz podobnie jak on.
Ostry podmuch wiatru owinął jej mokry welon dookoła głowy.
– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale jeszcze kilka godzin temu
wyglądałam całkiem nieźle – oznajmiła cielaczkowi.
Przed oczami stanął jej kościół. Oto ona, a właściwie jej replika, przy
drzwiach, czeka na znak, by prowadzona przez ojca, ruszyć w długą drogę do
ołtarza. Przed nią w dwóch rzędach dziesięć druhen. Nagle uświadomiła sobie,
ż
e tak naprawdę żadnej z nich nie zna.
Owszem, chodziły na te same imprezy. Opowiadały te same historie.
Ś
miały się z tych samych dowcipów. Ale żadnej z tych dziewcząt nie nazwałaby
przyjaciółką. Jej jedyna prawdziwa przyjaciółka nie pojawiła się na ceremonii.
Annie nie chciała patrzeć, jak Casey popełnia coś, co określiła „wielką
pomyłką”.
Znów ogarnęły ją wątpliwości, z którymi walczyła przez ostatnie kilka
miesięcy. Nagle jednak zagrały organy i pierwsza z druhen zrobiła krok w stronę
ołtarza. W tej chwili podszedł do Casey jakiś człowiek i podał jej list od
Stevena.
Przez następne kilka nieskończenie długich minut narażona była na
ciekawskie spojrzenia i słyszała stłumione, podekscytowane szepty. Ktoś nawet
parsknął śmiechem. Wśród tłumu zaskoczonych, rozczarowanych gości nie
dostrzegła ani jednej przyjaznej twarzy.
Nawet rodzice okazali się tak oszołomieni, że nie byli w stanie jej
pocieszać. Ojciec, z ponurą miną i zaciśniętymi ustami, nieporadnie poklepywał
po ramieniu łkającą w chusteczkę matkę. Bliźniacy, starsi bracia Casey,
wyglądali, jakby mieli ochotę komuś przyłożyć.
Oczywiste więc było, że kiedy po kilku chwilach wybiegła z kościoła i
wsiadła do sportowego auta – które jeden z braci na szczęście podprowadził
przed kościół – instynktownie skierowała się do swej jedynej prawdziwej
przyjaciółki.
Jedynej osoby, na którą mogła liczyć, że ją wysłucha. śe powie jej, iż
wcale nie zwariowała. śe ma prawo czuć, jakby wyrwała się z więzienia.
Do Annie Parrish.
Casey pochyliła się, ponownie wzięła cielę na ręce i dokładniej owinęła
swoją suknią. Teraz pozostało jej tylko znaleźć ranczo Parrishów. I to szybko,
zanim zamarznie na śmierć. Przecież minęło zaledwie pięć lat, od kiedy jej
rodzina wyprowadziła się z Simpson. Dlaczego wszystko wygląda tak inaczej?
To przez ten deszcz, pomyślała. To deszcz ją tak zdezorientował. Kiedy
ustanie, na pewno uda jej się znaleźć ranczo. Jeśli rzeczywiście ten deszcz
minie, dodała. Spojrzała na nisko wiszące czarne chmury, na smagane wichrem
nagie drzewa i po raz pierwszy się zaniepokoiła. Była pewna, że za chwilę
lodowaty deszcz zamieni się w śnieg. Do rana pechowa podróżniczka zamieni
się w lodowy pomnik ubłoconej panny młodej.
Suknia z irlandzkiej koronki i jedwabiu w kolorze kości słoniowej, którą
miała na sobie, ważyła teraz chyba tonę. Materiał chłonął deszcz jak gąbka, a
ciężkie, gęste błoto oblepiało jej rąbek. Ciekawe, co powiedziałby projektant
sukni, widząc swoje dzieło w takim stanie?
Był to chyba najdroższy na świecie parasol dla zabłąkanego cielątka.
I co powiedziałby na to wszystko jej ojciec?
Casey jęknęła w duchu i na sekundę czy dwie zamknęła oczy. Henderson
Oakes nieprędko dojdzie do siebie. Fakt, że jego córka dostała kosza, potraktuje
jako osobistą zniewagę. Rodzice zawsze bardzo martwili się tym, co ludzie
powiedzą.
Lepiej na razie w ogóle o nich nie myśleć.
Deszcz zamienił się w ulewę. Casey miała wrażenie, że wbijają się w nią
tysiące lodowatych ostrzy. Od dźwigania cielaka rozbolały ją plecy.
Przedzierając się po malca przez druty kolczaste, podrapała sobie ramiona.
Zgubiła buty i czuła, że łapie przeziębienie.
Które może przerodzić się w zapalenie płuc.
Gdyby nie była tak wykończona i nie bała się, że zapadnie się w to błoto
po szyję, rzuciłaby się na ziemię i rozpaczliwie zapłakała.
– Hej, proszę pani, co się dzieje?
Niski, groźny głos dochodził nie wiadomo skąd. Zaskoczona Casey
potknęła się i upadła w błoto. Na drobne, drżące ciałko cielaczka. W ostatniej
chwili, ignorując rwący ból w nadgarstku, udało jej się podeprzeć jedną ręką.
Uniosła głowę i poprzez mokry, zabłocony welon spojrzała na siedzącego na
koniu mężczyznę.
Nareszcie. Pomoc nadeszła.
Przynajmniej miała nadzieję, że to będzie pomoc.
Naprawdę powinna być czujniejsza. Pogrążona w rozpaczliwych myślach,
nawet nie słyszała zbliżającego się jeźdźca.
Obejmując jedną ręką cielaczka, Casey udało się jakoś wstać. Odsunęła
welon i mrużąc oczy przed deszczem, przyglądała się siedzącemu na koniu
mężczyźnie. Miał zsunięty na oczy kapelusz i gruby, oliwkowy płaszcz
przeciwdeszczowy, przykrywający go prawie całego.
– Cassandra Oakes – mruknął z niedowierzaniem. Wyraźna niechęć w
jego głosie coś jej przypomniała. Ileż to razy słyszała ten sam chrapliwy głos,
każący jej się odczepić? Ileż to razy później słyszała go w swych snach?
Gęsia skórka, którą pokryło się całe jej ciało, nie miała nic wspólnego z
lodowatym deszczem i wiatrem.
Tylko jeden mężczyzna na całym świecie tak na nią działał.
Nawet teraz, choć od ich ostatniego spotkania minęło pięć lat.
Upłynęło pięć lat od dnia, kiedy złamał jej serce.
– Cześć, Jake.
ROZDZIAŁ DRUGI
Cześć, Jake?
Tylko tyle była w stanie powiedzieć? Stojąc pośrodku pola w
przemoczonej do suchej nitki ślubnej sukni, tuląc w ramionach zabłąkane cielę,
powiedziała tylko „Cześć, Jake”?
Aż jęknął w duchu. Kiedy zobaczył to zaparkowane przy drodze auto, od
razu domyślił się, że ktoś ma kłopot. Tędy dojechać można tylko do rancza
Dona Wilsona i jego, więc mało kto się tu zapuszcza. Podejrzewał, że to pewnie
jakiś gość do Dona albo zabłąkany w ulewie turysta.
Panna młoda była ostatnią osobą, której mógł się spodziewać.
A co dopiero ta konkretna panna młoda.
O rany, jak szybko wszystko może się pokomplikować. Jeszcze przed
dwudziestoma minutami czuł się cudownie. Powinien wiedzieć, że taki stan nie
może długo potrwać. Ale nigdy by się nie domyślił, że oto nagle pojawi się na
tym pustkowiu Casey i że to ona popsuje mu nastrój.
– Co ty tu robisz, Casey? – zdobył się w końcu na odwagę. – Szukasz
kościoła, czy co? – dodał, przyglądając się podejrzliwie jej zniszczonej sukni.
– Wprost przeciwnie – odparła. – Właśnie z niego uciekam.
– No, no – mruknął pod nosem. – A gdzie podziałaś pana młodego?
– To długa historia.
– Nie wątpię.
Casey odrzuciła do tyłu welon i spojrzała na niego swymi ogromnymi,
zielonymi oczami. A jemu aż ścisnął się żołądek.
– Później ci opowiem – powiedziała. – A najpierw może byś mi pomógł?
To niesamowite, że ktoś cały mokry i ubłocony może tak wspaniale
wyglądać, pomyślał. Kiedy jednak zaczęło w nim wzbierać nieproszone
pożądanie, szybko wrócił do rzeczywistości.
– A w czym konkretnie?
– Trzeba się nim zająć.
Casey kiwnięciem głowy wskazała tulące się do niej cielątko.
Zwierzę wcale nie wyglądało na to, że potrzebuje jakiejkolwiek pomocy.
Jake nawet gotów był się z nim zamienić. Przypomniał sobie, że Casey zawsze
kochała zwierzęta. Pamiętał, jak się przeraziła, kiedy ktoś jej uświadomił, że
hamburgery robi się z mięsa krów. Pewnie dlatego, że całe życie mieszkała w
mieście, a żywe zwierzęta oglądała tylko wtedy, kiedy razem z braćmi
przyjeżdżali na ranczo. Ich rodzice nie pozwalali im trzymać w domu żadnych
ż
ywych ulubieńców.
Jej bracia. Kurczę, nie widział ich chyba od stu lat. Ale biorąc pod uwagę
codzienną dwudziestopięciogodzinną pracę na ranczu i krótkie, lecz
niezapomniane małżeństwo z Lindą, nie było to dziwne. Właściwie w ogóle
nikogo nie widywał.
– Jake? Jesteś tu?
– Co? – wymamrotał nieprzytomnie. – A, tak. Ten cielak. Co z nim?
Był zmęczony, mokry i przemarznięty. Już dawno się przekonał, że przy
Casey musi zawsze być czujny. A czasem i to nie wystarczało.
– Jest przerażony.
– Przerażony? – Jake zacisnął palce na cuglach. – A czym? – spytał,
wiedząc, że wkrótce tego pożałuje.
– Burzą.
Wycie wiatru podkreśliło jej słowa. Cielątko zadrżało. Mina Casey była
aż nadto wymowna.
Jake zacisnął zęby. Była uparta jak zawsze. I tak samo piękna, dodał w
myślach. Nawet z mokrymi strąkami okalającymi jej twarz i w tej zabłoconej
sukni. Nawet ze zmrużonymi szmaragdowymi oczami.
Poczuł znów ten dawny, znajomy ucisk w okolicy serca. Choć minęło
pięć lat, wciąż tak samo na niego działała.
Po raz pierwszy od wyjścia z domu pożałował, że jego dżip jest zepsuty.
Zamiast wiercić się niepewnie w siodle, przynajmniej siedziałby w wygodnym
fotelu. Kurczą, przecież zawsze lubił konną jazdę.
Do teraz.
Natychmiast nakazał sobie spokój. Musiał się wziąć w garść. Casey miała
na sobie tę cholerną ślubną suknię. Powiedziała, że uciekła z kościoła. Tyle
tylko, że nie wiadomo czy przed, czy też po ceremonii.
Myśl o Casey jako czyjejś żonie sprawiła, że zimna obręcz jeszcze
mocniej zacisnęła się wokół jego serca.
Deszcz dudnił o jego kapelusz i ceratowy płaszcz. Jake czuł uderzenie
każdej kropli, ale wcale się tym nie przejmował. Wiedział, jak radzić sobie z
deszczem. Z Casey zaś zupełnie nie potrafił.
– Zejdziesz z tego konia i pomożesz mi, czy nie?
Jake pokręcił głową, jedną dłoń zacisnął na cuglach, drugą mocno tarł
podbródek. Nie był w stanie zejść z konia i iść. Choć peleryna skrywała reakcję
jego ciała na jej widok, jego trudności w chodzeniu i tak powiedziałyby jej
wszystko.
Coś jednak musiał zrobić.
Ta idiotyczna rozmowa do niczego nie doprowadzi.
– Przecież krowy przez cały czas żyją na dworze – rzekł. Cielątko smutno
zamuczało.
Casey współczująco pogładziła je po łebku, a potem ostro spojrzała na
Jake’a.
– To jeszcze dziecko.
– Ale waży więcej niż ty.
Gdzieś niedaleko rozległo się niskie, smutne, pełne niepokoju muczenie.
Casey, nie wypuszczając maleństwa z objęć, rozejrzała się dokoła.
– Co to było?
– Założę się, że to jego mama.
Cielątko wydało z siebie cichutką odpowiedź; jego matka znów
zamuczała.
– O, widzę ją – rzekł Jake i wskazał brodą w stronę niedalekiej kępy
drzew.
Casey spojrzała we wskazanym kierunku i aż zamarła. Mamusia, no, no.
Całkiem spore zwierzą maszerowało zdecydowanie i szybko w ich stronę. Teraz
już nie cielę, ale ona potrzebowała pomocy. Wypuściła maleństwo z objęć i
ruszyła w stronę mężczyzny, pragnąc poczucia względnego bezpieczeństwa.
Uniosła suknię i przedzierając się przez błoto, starała się nie słyszeć
łomotu krowich kopyt. Jake, oczywiście, ani myślał jej pomóc.
Akurat wtedy, gdy ta myśl przeszła jej przez głowę, Jake skierował konia
bliżej niej, wysunął nogę ze strzemienia i podał jej rękę.
Spojrzała mu w oczy, lecz nie zobaczyła w nich ani cienia zachęty.
Zawahała się, rzuciła okiem przez ramię na pędzące dwie tony krowiego mięsa i
wybrała mniejsze zło. A przynajmniej tak jej się wydawało.
Wsunęła rękę w pokrytą odciskami, silną dłoń Jake’a. Zignorowała
dziwny, gorący tym razem dreszcz, jaki przeszył jej ciało, wsunęła zabłoconą,
bosą stopę w strzemię i pozwoliła mu się wciągnąć na siodło.
Jake natychmiast zawrócił konia i kolanem zmusił go do szybkiego biegu.
Po paru metrach ściągnął cugle i kazał mu stanąć. Oboje spojrzeli za siebie.
Casey z uśmiechem patrzyła, jak cielak wsuwa głowę pod brzuch mamy i
szuka wymienia. Krowa nadal nie była zachwycona ich obecnością, ale
cielaczek czuł się już bezpieczny.
I Casey też.
Jake wsadził jej na głowę swój kapelusz.
Casey odchyliła rondo i spojrzała na niego.
Odgarnął z czoła mokre, gęste włosy i przez chwilę też na nią patrzył.
Surowo, zdecydowanie, ale i z odrobiną czegoś jeszcze.
– Podwiozę cię do auta.
– Nie warto – odparła, przypominając sobie głuchy stuk, kiedy nacisnęła
hamulec. – Podejrzewam, że coś się stało z hamulcami.
– Wspaniale – mruknął Jake i zawrócił konia. – Chwyć mnie mocno w
pasie – rzekł. – Jazda do rancza potrwa jakieś dziesięć minut.
– A co z autem?
Jake zmarszczył brwi i obrzucił czerwoną limuzynę niechętnym
spojrzeniem.
– Z domu zadzwonimy po pomoc. Kiedy koń rzucił się do galopu, Casey
omal z niego nie spadła. Szybko objęła Jake’a i przywarła do jego pleców.
Czuła, jak pod dotykiem jej rąk napinają się mięśnie jego płaskiego, twardego
brzucha. Po całym ciele rozlało się jej to dawno już zapomniane ciepło. Przez
pięć minionych lat nawet nie pozwoliła sobie o nim myśleć. Teraz mocno
zacisnęła powieki. Myślała, że te uczucia minęły już na dobre. Przecież tak
bardzo się starała.
Najwyraźniej jednak za mało. Przecież spędziła zaledwie dziesięć minut
w towarzystwie tego mężczyzny, a już nogi ma jak z waty. Może lepiej powinna
wrócić pamięcią do ich ostatniego spotkania. Przypomnieć sobie tamten wstyd.
I upokorzenie. To na pewno zdusi resztki uczuć, jakie żywiła do tego człowieka.
Nie. Jej rozum natychmiast odrzucił ten plan. Nie ma mowy, by jeszcze
raz miała przeżyć tę noc. Nie ma zresztą powodu. Ta reakcja jest raczej
wynikiem jej ogólnego stanu emocjonalnego, a nie tego, co czuje do Jake’a.
Było jej tak zimno. Czuła się potwornie zmęczona. Marzyła, by oprzeć
głowę o plecy Jake’a, lecz natychmiast i ten pomysł odrzuciła. Jeszcze nie
zgłupiała, żeby znów pchać się w kłopoty.
Wyprostowała się i zwolniła trochę uścisk. By nie pozwolić myślom
błąkać się po niebezpiecznych ścieżkach, poddała się miarowemu rytmowi
końskich kroków. Przydały się lekcje w ekskluzywnych stadninach.
Jake głośno wciągnął powietrze. Wydawało jej się, że coś powiedział.
Nachyliła się ku niemu.
– Co mówiłeś?
– Nic – mruknął. – Siedź spokojnie, dobrze?
Zostawił ją przy tylnych drzwiach do domu, a sam odprowadził konia do
stajni. Nie spiesząc się do czekającej na niego w kuchni kobiety, spokojnie go
rozsiodłał i dokładnie wytarł. Dopiero gdy zwierzę było suche, nakarmione i
napojone, wyszedł na próg stajni i spojrzał przez podwórze na dom.
Padające z okien jasne światło odbijało się w stojących wszędzie
kałużach. Ciemno zaś było w odległym o jakieś dwieście metrów domku
gościnnym. Nie było też przed nim niebieskiej furgonetki.
Oznaczało to, że jego pracownik, mimo ulewy, zabrał żonę do miasta.
Oznaczało to także, że na ranczu jest tylko on i Casey.
I w dodatku nie uda mu się szybko jej pozbyć. Dżip był zepsuty,
furgonetkę pożyczył pracownik, utknęli tu więc oboje na dłużej.
Kurczę, czemu musiała się tu zjawić? I dlaczego jedno jej spojrzenie
zapiera mu dech?
Przeklinając własną głupotę, wyszedł ze stajni, dokładnie zamknął za
sobą podwójne wrota i ruszył w stronę domu. Szedł wolno, jakby z nadzieją, że
deszcz ochłodzi gorąco, jakie Casey w nim rozpaliła, kiedy otoczyła go
ramionami. Nic z tego. W dodatku przypomniał sobie jeszcze ucisk jej ud. W
połowie drogi przystanął i spojrzał w niebo.
Ciężki, gęsty deszcz bębnił w jego twarz i pierś. Omiatał go lodowaty
wiatr, szarpał pelerynę. Dopiero kiedy Jake zmrużył oczy, zauważył pierwsze,
jeszcze nieliczne, puchate płatki.
Wspaniale.
Ś
nieg.
– Co ja ci złego zrobiłem? – zawołał w stronę milczących niebios.
Płatki śniegu były coraz gęstsze.
Jake wyprostował się, potrząsnął głową i szybko wszedł na werandę.
Zdjął pelerynę, strząsnął ją i rzucił na najbliższe krzesło. Potem dokładnie
oskrobał błoto z butów. Wreszcie, kiedy nie miał już nic do roboty, otworzył
drzwi, by stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem.
Casey stała przy kominku i wpatrywała się w płomienie, leniwie liżące
kloce drewna, które Jake wrzucił tam przed wyjściem.
– Trzęsiesz się – rzekł cicho, a ona odwróciła się w jego stronę.
– Już mi dużo cieplej.
Możliwe. Ale wciąż szczękała zębami. Znów spojrzał na kiedyś na pewno
piękną, a teraz oblepioną błotem suknię i pomyślał o tajemniczym narzeczonym.
Tylko idiota mógł pozwolić, by taka kobieta uciekła od niego w dniu ślubu.
Mokry materiał podkreślał jej wysokie piersi i krągłą linię bioder. To, co
kiedyś było szeroką spódnicą, oblepiało teraz dokładnie jej szczupłe nogi.
Znów zabolała go myśl, że Casey jest żoną innego. Odsunął ją jednak od
siebie natychmiast. Co się stało, to się nie odstanie. On swoją decyzję podjął
przed pięcioma laty i nadal był przekonany, że dobrze zrobił.
Choć wiele go to kosztowało.
Spojrzał jej w oczy i przeczesał palcami mokre włosy.
– Co ty tu robisz, Casey? – spytał niezbyt grzecznie. Casey pociągnęła
nosem, zdjęła z głowy welon i ściskała go w rękach. Z przemoczonego
materiału spływały strużki brudnej wody.
– Przyjechałam, żeby zobaczyć się z Annie.
– Naprawdę?
A więc chodzi o jego siostrę. Przecież to jasne, durniu. Przecież nie
przyjechała tu, żeby zobaczyć się z tobą.
– Annie już tu nie mieszka – wyjaśnił obojętnym tonem.
– Jakieś pół roku temu przeniosła się z powrotem do miasta – dodał,
widząc jej zdziwioną minę.
– Ależ ze mnie idiotka – mruknęła Casey i mocniej ścisnęła zabłocony
welon. Przeniosła wzrok na ogień i powiedziała bardziej do siebie niż do Jake’a:
– Mogłam się domyślić, że zechce jak najszybciej się usamodzielnić.
Kiedy na moment spojrzała na niego, zauważył w jej oczach
rozczarowanie.
– Jak jej idzie?
– Całkiem nieźle – odparł, wzruszając ramionami, Jake.
– Znasz Annie. Rozwód to nieprzyjemna rzecz, ale na pewno dojdzie do
siebie.
– Jestem o tym przekonana.
– Mnie jakoś się udało, więc i ona da sobie radę.
– Zgadza się. – Casey wyprostowała ramiona i znów spojrzała na niego
tymi swoimi zielonymi oczami. – Annie opowiadała mi o twoim rozwodzie.
Bardzo mi przykro, Jake.
W jej oczach zobaczył teraz współczucie i zrozumienie. Niepewnie
przestąpił z nogi na nogę. Wolałby, żeby zmieniła temat. Nie chciał rozmawiać
o Lindzie – ani z nią, ani w ogóle z kimkolwiek. Choć dała mu niezłą nauczkę,
wolałby na zawsze o niej zapomnieć.
– To było już dawno temu – rzekł.
– Nie tak dawno. Minęły zaledwie trzy lata.
Jake zmrużył oczy. Nie widział Casey od pięciu lat, ale jego siostrzyczka
najwyraźniej na bieżąco ją o wszystkim informowała.
– Czy jest coś, czego Annie ci nie powiedziała?
– Wątpię – przyznała Casey.
– Będę musiał z nią porozmawiać.
– A jak się ma Lisa?
Na twarzy Jake’a pojawił się uśmiech. Zawsze tak było, kiedy wspominał
swoją trzyletnią siostrzenicę. Po prostu myśląc o tej małej nie można się było
nie uśmiechnąć.
– Wspaniale. Rządzi Annie jak chce.
Na ułamek sekundy na twarzy Casey też pojawił się uśmiech.
– Tak dawno jej nie widziałam, że pewnie bym jej nie poznała. A jak się
miewa jej ojciec? – Teraz już się nie uśmiechała.
Jake zesztywniał i odruchowo zacisnął pięści. Tak jak na myśl o Lisie
musiał się uśmiechnąć, to na wspomnienie jej ojca reagował złością.
– Podobnie jak ty tak dawno jej nie widział, że nawet by jej nie poznał.
Tyle, że on wcale tego nie żałuje.
– Szkoda.
– Być może.
W kuchni zapanowała cisza. Słychać było tylko deszcz bębniący w dach i
syk płomieni.
– Pewnie nie chciałoby ci się odwieźć mnie do miasta, co? – odezwała się
w końcu Casey.
– Nie mogę.
– Bo?
Jake skrzywił się i pokręcił głową.
– Dżip się zepsuł, a furgonetką mój pracownik zabrał żonę na tańce.
Obawiam się, że przez tę pogodę nie wrócą do rana.
Casey wpatrywała się w niego, jakby nie mogła uwierzyć w te słowa. Jake
też nie był zachwycony tą sytuacją. Tyle że wiedział, iż nic nie da się zrobić.
– Przecież mieszkając na takim dużym ranczu, musisz mieć jeszcze jakiś
pojazd, a nie tylko dżipa i furgonetkę.
– Oczywiście, szanowna pani. Tyle tylko, że moje miejskie auto w tym
błocie skończy tak jak twoje.
– Czy spotka mnie dziś coś jeszcze?
– Zaczyna padać śnieg. Casey parsknęła krótkim, gardłowym śmiechem.
– Mogłam się tego spodziewać.
Patrzył, jak drży i dłońmi rozciera ramiona. Co z niego za kretyn! On tu ją
wypytuje, a ona zaraz złapie zapalenie płuc.
– W tym, co masz na sobie, nigdy się nie rozgrzejesz. Jej idealnie
zarysowane brwi uniosły się wysoko.
– No, wiesz, Jake? Czyżbyś chciał mnie rozebrać?
– Daruj sobie żarty, Casey.
Jake zdjął z kuchenki czajnik i podszedł do zlewu, by napełnić go wodą.
– Zbyt długo się znamy. Po prostu zdejmij tę idiotyczną sukienkę. Wiesz,
gdzie jest łazienka. Znajdę ci jakiś szlafrok albo coś w tym rodzaju.
Kiedy czajnik był już pełny, Jake postawił go na kuchni i włączył palnik.
Potem, nie patrząc, czy Casey spełnia jego polecenie, wyszedł z kuchni. Tylko
w duchu przyznał, że zrobił to dlatego, że wolał nie być zbyt blisko niej, kiedy
będzie zdejmowała tę suknię. Owszem, była przyjaciółką jego młodszej siostry,
ale dla niego była bardzo niebezpieczna.
Przeszedł długim korytarzem do swojej położonej na tyle drewniano-
ceglanego domu sypialni. Otworzył z takim impetem dębowe drzwi, że aż obiły
się o ścianę. Nie zwrócił jednak na to uwagi. Miał do załatwienia ważną sprawę.
Musiał znaleźć dla Casey jakieś okrycie. Tak. I to szczelne.
Jutowy worek z kapturem byłby najlepszy.
Niestety. Kiedy wszedł do łazienki, znalazł tam tylko wiszący na
drzwiach frotowy szlafrok.
I to w dodatku krótki.
Trudno, pomyślał z niechęcią. Najważniejsze, żeby Casey miała na sobie
coś suchego. Potem poszuka jakiegoś dresu czy czegoś w tym rodzaju. Przede
wszystkim trzeba przetrwać jakoś tę noc, a potem usunąć raz na zawsze Casey
ze swego życia.
Chwycił szybko szlafrok i wrócił do sypialni. Kiedy spojrzał na łóżko,
zrobiło się jeszcze gorzej.
Przez ostatnie pięć lat wiele się zmieniło. Po pierwsze, sypiał teraz w
głównej sypialni, a nie w pokoju, w którym dorastał, ani w domku gościnnym,
w którym mieszkał przez kilka lat. Wymienił większość mebli, pomalował
ś
ciany, zawiesił nowe zasłony. Ale ogromne łoże z baldachimem pozostało to
samo. To samo, w którym sypiał przez całe swe dorosłe życie.
I to samo, w którym pewnej nocy przed pięcioma długimi laty znalazł
Casey.
Było to tak silne wspomnienie, że aż zadrżał.
W mieście była zabawa. Bracia Casey wydawali pożegnalne przyjęcie.
Wyjeżdżali z Simpson do Morgan Hill i po raz ostatni zaprosili wszystkich
znajomych.
Jake wyszedł z imprezy wcześniej, by odetchnąć chwilę przed powrotem
rodziców i siostry. Mieszkał wtedy w domku dla gości. Choć zawsze marzył, by
pracować na rodzinnym ranczu, miał już trzydzieści lat i mieszkając z
rodzicami, czułby się chyba skrępowany.
Wszedł do domku, nawet nie zapalając światła Jeszcze teraz,
wspominając ten dzień, słyszał głuchy odgłos swych kroków. Pamiętał, że było
mu smutno, iż Oakesowie wyjeżdżają.
W sypialni przysiadł na łóżku, żeby zdjąć buty. Pozbył się już
pierwszego, kiedy usłyszał czyjś głos.
Ten tak dobrze mu znany głos brzmiał tej nocy zupełnie inaczej. Był
gardłowy, niski, pełen nie wypowiedzianych obietnic, ale i lekko drżący.
– Chyba powinieneś wiedzieć, że nie jesteś sam.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jake zerwał się na równe nogi, rzucił się do stolika i zapalił lampę.
Delikatne, przytłumione światło rozbiło ciemność. I ujawniło siedzącą na jego
łóżku dziewczynę. Wsparta o poduszki, przykryta na tyle, by domyślił się, że
jest naga, Casey czekała na niego.
Jake głośno wciągnął powietrze do płuc i celowo odsunął się o dwa kroki
od łóżka.
– Co ty wyprawiasz?
Patrzyła na niego tylko przez moment, potem szybko odwróciła wzrok.
– Jake, ja...
– Jak się tu dostałaś?
– Annie dała mi klucz.
– Annie?
A niech ją! Kochana siostrzyczka! Czy to miał być jakiś dowcip? Nie,
instynkt podpowiedział mu, że nie. Cassandra Oakes nie żartuje.
Ledwo stłumił jęk, kiedy pozwolił sobie na jedno krótkie spojrzenie.
Długie blond włosy spływały na jej nagie ramiona, w zielonych oczach
błyszczała namiętność, której się nie spodziewał i z którą nie umiał sobie
poradzić.
Owszem, wiedział, jak chciałby sobie poradzić. Już kilka miesięcy temu
zaczął zwracać uwagę na przyjaciółkę swojej młodszej siostry i wcale nie był
tym zachwycony. Boże, znał przecież Casey od czasu, kiedy miała dziesięć lat!
Była prawie dzieckiem. W każdym razie on zawsze tak o niej myślał. A jednak
ostatnio za każdym razem, kiedy przyjeżdżała do Parrishów, coś go do niej
ciągnęło. Szukał jej, ciągle na nią czekał.
I to go bardzo niepokoiło.
Miał trzydzieści lat. Dość, by się ustatkować. Skończył college. Poznał
trochę świata i uznał, że tu jest jego miejsce. Na tym ranczu.
A Casey Oakes miała zaledwie lat dziewiętnaście i niedawno skończyła
szkołę.
Co ona wie o świecie? Albo o sobie samej? Nie mógł wprowadzić zamętu
w jej dopiero zaczynające się życie.
Postanowił więc stłumić swoje pragnienia. Obserwować Casey z daleka i
dać jej szansę, by i ona trochę poznała świat.
Nigdy jednak nie podejrzewał, że zaczai się na niego w jego sypialni.
– Lepiej stąd wyjdź – wyjąkał z trudem przez ściśnięte gardło.
– Ale przecież czekałam na ciebie – odparła.
Jake patrzył, jak Casey klęka, owijając się kocem. Odrzuciła włosy z
twarzy i patrzyła na niego.
Jake z trudem wciągnął powietrze do swoich ściśniętych płuc. Wbrew
sobie opuścił wzrok na wybrzuszenie koca. Wiedział, że pod nim są jej nagie
piersi. Aż piekły go palce, by ich dotknąć. Wydawało mu się, że już czuje w
ustach ich ciepły, słodki smak.
Z całej siły zacisnął pięści.
– A więc skoro już się doczekałaś, to możesz sobie iść – rzekł, starając się
nadać swemu głosowi jak najostrzejsze brzmienie.
– Nie.
– Nie?
– Jake...
Casey nachyliła się ku niemu, bezwiednie odsłaniając kolejne centymetry
swego mlecznobiałego ciała. Wyciągnęła ku niemu rękę.
– Czy ty nic nie rozumiesz? Już od dawna tego pragnęłam, a teraz muszę
wyjechać. I nie wiem, kiedy wrócę.
Oczywiście i jemu wpadło to do głowy. Tak naprawdę to właśnie z tego
powodu wcześniej wyszedł z przyjęcia. Nie był w stanie świętować wyjazdu
jedynej dziewczyny, która go interesowała. Nie wierzył tym, którzy twierdzili,
ż
e rozłąka pogłębia uczucia. Był pewien, że za rok, dwa Casey całkiem o nim
zapomni. Tak jak i on zapomni o niej.
Tym bardziej więc musiał jak najszybciej pozbyć się jej ze swego łóżka.
– Casey, nie powinnaś tu być.
– A właśnie, że powinnam. Dokładnie tu – dodała. Owinięta
prześcieradłem, ciągnąc za sobą koc, wstała z łóżka, podeszła do niego i
położyła mu rękę na ramieniu. Poprzez koszulę czuł ciepło jej dłoni. Zacisnął
mocno szczęki. Nie mógł sobie pozwolić na takie uczucia.
– Nie mogłam czekać, żebyś to ty zrobił pierwszy krok – powiedziała
cicho. – Nie mam już czasu. Musiałam ci powiedzieć.
– Co takiego?
Powiedz to, błagał w duchu. Powiedz i idź.
– Kocham cię.
Jake miał wrażenie, że ktoś walnął go pięścią prosto w żołądek. Patrzył w
oczy Casey i widział w nich wszystko, co chciał zobaczyć. Boże, jakże chciał
powiedzieć jej to samo. Chciał chwycić ją w ramiona i zatopić się w niej. Chciał
wsunąć się w jej wilgotne ciepło i słyszeć ciche jęki rozkoszy. Nie mógł. Nawet
po tym, jak powiedziała, ż e go kocha.
Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Nadal była za młoda. Zbyt
niedoświadczona, by wiedzieć, czego tak naprawdę chce. Wciąż była tym
samym dzieckiem, które snuło się wszędzie za nim, zarzucając go mnóstwem
pytań. Chwilami aż chciał ją gdzieś zamknąć na klucz.
Mimo że w tej chwili bynajmniej nie wyglądała jak dziecko, nie
potrafiłby zranić jej uczuć tylko po to, by złagodzić pulsujący w nim ból.
Zresztą miłość żadnej nastolatki nie trwałaby aż tak długo.
Choć wiele go to kosztowało, wiedział, co musi powiedzieć.
– Dziękuję, Casey. Miło mi to słyszeć.
W oczach Casey wyczytał wszystkie kłębiące się w jej głowie pytania.
– Miło ci było?
– Casey, wiem, że to co powiem, nie będzie dla ciebie przyjemne, ale...
– To nie mów tego. Jake, proszę cię. – Jej palce zacisnęły się na gorsie
jego koszuli. – Nie mów tego.
– Muszę – rzekł, przykrywając jej dłoń swoją ręką. – Mam trzydzieści lat,
słonko. A ty zaledwie dziewiętnaście.
– W przyszłym miesiącu skończę dwadzieścia.
– No to niech będzie dwadzieścia – zgodził się. Pogładził kciukiem jej
palce i od razu poczuł przeszywające go gorąco. – Jeszcze nawet nie skończyłaś
college’u.
– A co to ma wspólnego z nami?
– Nie ma żadnego „my” – zaprzeczył, choć wiele go to kosztowało.
– Ale mogłoby być. Jake pokręcił głową.
– Chcesz powiedzieć, że nic do mnie nie czujesz? – nie rezygnowała.
– Casey...
– Przecież wiem, że coś do mnie czujesz. Widziałam, jak na mnie
patrzysz. Tak samo, jak ja na ciebie.
Jake zaklął.
– Proszę, nie odtrącaj mnie. Nie chcę cię opuszczać. Podeszła bliżej i
zarzuciła mu ręce na szyję. Zmusiła go, by nachylił głowę i przywarła wargami
do jego ust.
Jake jęknął i starał się nie reagować. Jej wargi podziałały na niego
elektryzująco. Coś między nimi zaiskrzyło. Coś rzadkiego i cudownego. A
jednak nadal stał nieruchomo i całą siłą woli starał się nie ulec pokusie.
Wtedy odrzuciła koc oraz prześcieradło i przywarła do niego całym
swoim nagim ciałem. Poczuł poprzez koszulą jej twarde sutki. Pożądanie
zwyciężyło. Bóg mu świadkiem, że chciał się zachować jak należało, ale był
przecież tylko człowiekiem.
Kiedy otoczył ją ramionami, zamruczała z zadowoleniem. Jego ręce
błądziły po jej plecach, poznając, badając. Rozchyliła usta, a on wsunął tam
język i po raz pierwszy ją całował. Była oszałamiająco słodka. Natychmiast
zrozumiał, że jeśli w tej chwili nie przestanie, nigdy nie pozwoli jej odejść.
Wypuścił ją z objęć i cofnął się o krok.
– Co się stało? – szepnęła.
Jej oczy zaćmione były nowo odkrytą namiętnością. Sprawiły, że omal
zapomniał o swym szlachetnym postanowieniu. Omal.
– Co się stało? – powtórzył. – To. – Nachylił się, podniósł z podłogi koc i
szybko owinął go wokół niej. – To wszystko nie ma sensu – mruknął i
natychmiast się cofnął.
– Jak coś tak przyjemnego może nie mieć sensu?
– Kurczę, Casey! Nie jestem z kamienia, rozumiesz? – Obrzucił ją
krótkim spojrzeniem, a potem odwrócił się do okna. – Bądź taka miła i idź
sobie, dobrze? I to natychmiast. Zanim zrobimy coś, czego nie da się odwrócić.
Usłyszał, że Casey pociąga nosem, i domyślił się, że płacze. On też
cierpiał, ale nie odwrócił się ku niej. Wiedział, że gdyby zobaczył jej łzy,
przegrałby. Cisza, jaka nagle zapanowała, wydawała się trwać wieczność.
– A więc dobrze, idę. Bogu dzięki.
– Mylisz się, Jake – powiedziała, a on wyczuł w jej głosie ból. – Co do
nas. Wiek nie ma nic wspólnego z miłością. Któregoś dnia pożałujesz, że dziś
kazałeś mi odejść.
Te wyszeptane słowa zakończyły bolesne wspomnienia.
Casey miała rację.
ś
ałował.
Każdej nocy od tamtej pory.
A szczególnie dziś.
– No, więc jak, żałowałeś? – spytała.
Jake odwrócił się powoli i stanął twarzą w twarz ze stojącą w drzwiach
sypialni kobietą. Zdjęła w końcu tę przemoczoną ślubną suknię i owinięta była
teraz ogromnym turkusowym ręcznikiem.
– Bardziej niż przypuszczasz – przyznał w końcu.
– To dobrze.
Nie odrywając od niego wzroku, Casey weszła do pokoju. Przy ich
ostatnim spotkaniu była zupełnie naga. Teraz miała na sobie tylko ręcznik. A
Jake, sądząc po jego spojrzeniu, niewątpliwie to zauważył.
Wystarczyło jej tylko raz popatrzeć na niego, by wiedzieć, że na nowo
przeżywa tamtą noc. Ze świadomością, że i on żałuje, od razu poczuła się lepiej.
Ciekawe, co by pomyślał, gdyby wiedział, że ona najbardziej żałuje tego, że go
wtedy posłuchała i odeszła.
– Proszę. – Podał jej swój szlafrok. – Włóż na razie to. Potem poszukam
ci jakiegoś dresu.
– Dzięki.
Włożyła szlafrok na siebie i na owijający ją ręcznik. Odwróciła się ku
Jakowi dopiero wtedy, kiedy mocno zawiązała pasek.
– Suknię przerzuciłam przez wieszak od prysznica. Wciąż cieknie z niej
błoto. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
– Oczywiście, że nie.
Jake był równie zakłopotany jak ona. Czyżby historia się powtarzała?
– Nie tak wyobrażałam sobie moją noc poślubną – zauważyła z
nerwowym parsknięciem Casey.
– Co się właściwie stało? – spytał. – Dlaczego jesteś tutaj, a nie w jakimś
malowniczym zakątku, gdzie powinnaś spędzać miesiąc miodowy?
Z jej gardła wyrwało się kolejne parsknięcie.
– O ile wiem, żeby mieć miesiąc miodowy, trzeba najpierw wziąć ślub.
Jake zmrużył oczy i Casey nawet w półmroku dojrzała tak dobrze
znajomą, groźną minę.
Odgarnęła z twarzy wytarte tylko ręcznikiem, więc wciąż wilgotne włosy.
Przysiadła na łóżku, opierając stopy o jego ramę.
– Co się stało, Casey? – powtórzył.
Casey oparła łokcie o kolana, spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
– E, nic takiego. Mój narzeczony w ostatniej chwili uznał, że małżeństwo
ze mną to jednak nie najlepszy pomysł.
Starała się mówić lekko i obojętnie, ale jej palce cały czas nerwowo
skubały materiał szlafroka.
– Nie zjawił się w kościele?
Ile upokorzeń można znieść jednego dnia? Najpierw publicznie dostała
kosza, a teraz jeszcze musi to wszystko wyjaśniać Jake’owi. Pewnie jednak
powinna przywyknąć do tego pytania. Gotowa się była założyć, że przez
najbliższe kilka miesięcy wszyscy będą jej je zadawali.
– Owszem, zjawił się – odparła w końcu. – Tylko po to, żeby dać
jednemu z drużbów list.
– List?
Głos Jake’a był pełen niedowierzania.
Wstrzymała oddech, kiedy przeszedł przez pokój i usiadł obok niej. Nie
dotknął jej jednak i Casey nie wiedziała, czy przyjęła to z ulgą, czy z
rozczarowaniem.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się nieszczerze.
– Okazało się, że Steven nagle zapragnął odwiedzić Meksyk.
– Drań.
– Dokładnie to samo sobie pomyślałam – odparła i nieświadomie
poklepała go po ręce. – W każdym razie wtedy.
Teraz zaś, kiedy się nad tym zastanawiała, w ogóle nie czuła żadnej
złości. Dziwne. Jedynie ulgę, która tłumiła gorycz przeżywanego upokorzenia.
Nigdy nie była w Stevenie zakochana do szaleństwa. Teraz nie była nawet
pewna, czy w ogóle była w nim zakochana. Owszem, lubiła go. No, w każdym
razie do dziś. Był miłym człowiekiem z, jak to podkreślała jej matka, dobrej
rodziny. Co należało rozumieć – bogatej.
Ich rodzice chcieli tego związku, więc ona i Steven po prostu dali się w to
wmanewrować. Nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, czy on się jej w ogóle
oświadczył. Chyba ich związek został przez wszystkich uznany za oczywisty.
Casey skrzywiła się i potarła ręką czoło. Czuła, że zbliża się monstrualny
ból głowy.
– Tak mi przykro, Casey.
– Dlaczego? – spytała. – Tym razem to przecież nie ty mnie odrzuciłeś.
– Nie wracajmy do tego, dobrze?
– Dlaczego nie? – Casey odwróciła się ku niemu i spojrzała mu prosto w
oczy. W oczy, o których tak często marzyła. – To przecież moja noc poślubna.
Cóż może być lepszego niż rozmowa o seksie? Albo jego braku.
– Zostawiłem czajnik na gazie – rzekł i chciał się podnieść. – Chodźmy
do kuchni. Gorąca herbata dobrze ci zrobi.
– Wyłączyłam gaz, kiedy woda się zagotowała – wyjaśniła Casey i
gestem ręki kazała mu z powrotem usiąść.
– Casey, masz za sobą ciężki dzień. – Jake odsunął się od niej odrobinę. –
Nie uważasz, że powinnaś się przespać?
– Nie chcę spać, Jake.
Wiedziała, że nie będzie mogła zasnąć. W normalnej sytuacji nigdy by jej
nie wpadło do głowy, by się spotkać z tym człowiekiem i rozmawiać o tamtej
pamiętnej nocy, ale teraz, kiedy los dał jej tę możliwość, naprawdę chciała się
dowiedzieć, dlaczego Jake kazał jej wtedy odejść. Wstał nagle i zaczął
spacerować po pokoju.
– Uspokój się – powiedziała. – Nie będę już próbowała cię uwieść. Dałeś
mi aż nadto wyraźnie do zrozumienia, że mnie nie chcesz. Dwa razy nie będę
prosiła.
– To dobre! – prychnął Jake i przyspieszył kroku. – Nie chcę ciebie! O ile
dobrze pamiętam, niczego takiego nie powiedziałem.
Casey śledziła jego wędrówkę, starając się równocześnie uspokoić swój
ż
ołądek. Znów, jak zawsze w obecności Jake’a, zaczynało się w nim dziać coś
dziwnego.
Po raz nie wiadomo który przypomniała sobie tamtą noc. Dłonie Jake’a na
jej nagiej skórze. Jego usta na jej wargach. Ciężki, stłumiony oddech. Przede
wszystkim jednak to, jak ją odprawił – delikatnie, ale zdecydowanie.
– Chcesz powiedzieć, że mnie chciałeś? – spytała niepewnie.
– Czy cię chciałem? – Jake tylko się roześmiał. – Chyba można to tak
ująć. Przez tydzień ledwo mogłem chodzić.
Casey dziwnie szybko zamrugała oczami. Wyprostowała się i przyglądała
mu się uważnie. Stał przy oknie i jedną ręką przytrzymując zasłony, patrzył na
zewnątrz. Nawet ona zauważyła tańczące białe płatki.
– Wciąż pada – powiedziała cicho, nie odrywając od niego wzroku.
– Tak. Ale nie bardzo.
– Skoro mnie chciałeś, to dlaczego kazałeś mi odejść? Chyba zwariowała.
Czyżby była masochistką? Nie wystarczyło jej to, co przeżyła w kościele? Czy
naprawdę musi jeszcze wiedzieć i to? Skoro doskonale zdaje sobie sprawą, że
wiąże się to z dodatkowym upokorzeniem?
Tak. Musi.
Poza tym od tamtej pory minęło pięć długich lat. Teraz chciała tylko
wiedzieć, dlaczego została odtrącona.
Nie odpowiadał, musiała więc powtórzyć pytanie.
– Dlaczego, Jake?
Spojrzał na nią z kamienną twarzą.
– Musiałem. Byłaś przecież dzieckiem. – Jake odwrócił wzrok. Znów
wyglądał przez okno. – Mężczyzna nie powinien wykorzystywać dziecięcego...
kaprysu.
– Kaprysu? – Casey mocno potrząsnęła głową, ale on tego nie widział. –
Ja cię kochałam.
– Byłaś za młoda, żeby cokolwiek wiedzieć o miłości.
– Kto tak twierdzi?
– Ja.
– Więc postanowiłeś być szlachetny.
– Postanowiłem zrobić to, co należało – poprawił ją. Jego palce jeszcze
mocniej zacisnęły się na zasłonie. – Ale owszem, pragnąłem cię.
Niesamowity żal ścisnął gardło Casey. Spojrzała ze smutkiem na Jake’a i
przyznała, że przez minione pięć lat niewiele się zmienił. Wiedziała, że był
ż
onaty, i wiedziała też, że nie było to małżeństwo udane. Annie cały czas na
bieżąco o wszystkim ją informowała.
Nie powiedziała jej jednak, że Jake jej pragnął.
Casey gotowa była się założyć, że jej przyjaciółka nie miała o tym
zielonego pojęcia.
Boże, jaka szkoda, że ona też o tym nie wiedziała.
Wiedziała jednak, jakie pytanie musi mu teraz zadać.
– Kiedy przestałeś mnie pragnąć?
Jake odwrócił głowę i spojrzał na nią z niepewnym śmiechem.
– Dam ci znać, jak to się stanie.
– Chcesz powie...?
Jake westchnął ciężko i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi.
– Nie powinniśmy o tym rozmawiać – mruknął ochryple.
Casey zerwała się z łóżka i powstrzymała go w progu. Położyła mu rękę
na ramieniu i patrzyła na niego, chcąc, by i on na nią spojrzał. W końcu zrobił
to, choć wyraźnie niechętnie.
W jego oczach zobaczyła to, na co czekała. Pożądanie. Uczucia, które
kiedyś ich łączyły, wcale nie osłabły. Tłumione i ukrywane, teraz odżyły i nie da
się ich już powstrzymać. Nawet wówczas, gdyby ona tego chciała.
Casey z trudem przełknęła ślinę. Jeśli to w ogóle było możliwe, uczucia te
były teraz jeszcze żywsze, jeszcze silniejsze. Może tamtą nie spełnioną noc i ten
jej niedoszły ślub wymyślił los tylko po to, żeby dopiero w odpowiedniej chwili
połączyć ich na zawsze.
Stała teraz przed jedyną, największą szansą w swoim życiu.
– Jake – szepnęła. – Jestem już dorosła.
– Zauważyłem to. Casey uśmiechnęła się.
– Powiedziałam ci kiedyś, że już nigdy więcej cię nie poproszę...
– Mądra decyzja.
– ...ale nie powiedziałam ci, co odpowiem, jeśli ty poprosisz mnie.
– Casey...
– Odpowiem... tak. Poczuła zawrót głowy.
Musiało tak być, bo jej serce przestało bić, a ona wciąż żyła. Po prostu
wszystko w niej i wokół niej czekało na reakcję Jake’a.
W końcu, po bardzo, bardzo długiej chwili, uniósł dłoń i pogładził ją po
policzku.
– Zwariowałaś – szepnął.
– Być może.
Jake pokręcił głową.
– Tu nie chodzi o mnie, Casey. To tylko reakcja na to, co dziś przeżyłaś.
Nie powinnaś tego robić.
– Mylisz się, Jake. – Casey odwróciła głowę i leciutko pocałowała jego
pokrytą odciskami dłoń. – To nie ma nic wspólnego z kimkolwiek spoza tego
pokoju.
Jake słuchał w milczeniu.
– Tamtą noc zapamiętałam na zawsze – mówiła dalej Casey. – Los dał
nam drugą szansę. Dzisiaj. Może twoja decyzja sprzed pięciu lat była słuszna –
przyznała. – Ale to było dawno. Teraz jest teraz. Dla dobra nas obojga dziś też
podejmij właściwą decyzję.
Najpierw zapadło milczenie.
– Może robię głupstwo – rzekł w końcu Jake. – Ale teraz cię proszę,
Casey. Zostań dziś ze mną.
– Dobrze – odparła i wspięła się na palce, oczekując jego pocałunku.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Na jego twarzy malowały się wszystkie szalejące w nim uczucia. Przez
chwilę Casey myślała, że Jake zmieni zdanie.
A potem jego wargi dotknęły jej ust. I nie było w tym ani śladu wahania
czy niechęci. Zrozumiała, że pragnie jej tak samo, jak ona jego. Zaskoczyło ją
pulsujące w niej pożądanie. Pięć lat zniknęło, jakby nigdy ich nie było i Casey
stała się znowu tą samą nastolatką, ofiarującą swemu mężczyźnie wszystko, co
ma do dania.
Tylko że tym razem on oddawał jej więcej, niż mogła marzyć.
Rozchylił jej wargi językiem i zanurzył się w gorącą wilgotność jej ust.
Przywarła do niego całą sobą. Chciała więcej.
Jake jęknął, jednym szybkim ruchem rozwiązał węzeł i za chwilę
brązowy frotowy szlafrok leżał już na ziemi.
Casey zadrżała, kiedy palce Jake’a wsunęły się pod ręcznik, którym wciąż
była owinięta. W ułamku sekundy i on znalazł się na podłodze u jej stóp.
Długie, wciąż wilgotne włosy zimną falą opadły jej na ramiona. Ale kiedy
przyciągnął ją do siebie i jego ręce zaczęły delikatnie pieścić jej plecy, okazało
się, że jej drżenie nie ma nic wspólnego z mokrymi włosami ani z chłodem
panującym w pokoju.
Wszystko w jej środku cudownie reagowało na jego dotyk. Pojękiwała
cichutko, wtulała się w niego, błagała o więcej pieszczot.
Jake na moment przerwał pocałunek. Jak wyrzucona na brzeg ryba
rozpaczliwie łapał powietrze. Przez bardzo długą chwilę wpatrywał się w Casey
w milczeniu. Dla niej nawet jego spojrzenie było pieszczotą. W ogóle nie
wstydziła się swojej nagości.
– Casey, czy na pewno tego chcesz? – spytał przez zaciśnięte zęby.
Nawet jeśli wcześniej nie była tego pewna, wystarczyło jedno jego
dotknięcie, by ją przekonać. Było tak naturalne, tak czułe, tak długo
wyczekiwane.
Minęło pięć lat od tamtej nocy w jego sypialni. Teraz Casey już na pewno
jest dorosła i jeśli znów będzie chciał się jej pozbyć, nie będzie to łatwe.
– Stoję naga na środku twojej sypialni, a ty mnie o to pytasz?
Jake w milczeniu masował sobie kark, ale nie odrywał od Casey wzroku.
– Musiałem o to zapytać. Chcę to wiedzieć na pewno. Pragnę być
przekonany, że wiesz, co robisz. To twoja ostatnia szansa, Casey. – Przerwał na
moment i głęboko westchnął. – Jeszcze możesz się wycofać.
A jednak! Znów próbuje się jej pozbyć. Bez zbytniego przekonania, ale
mimo wszystko. Słyszała w sobie jakiś głos nakazujący ucieczkę. Może to
rozum się odezwał. Ale to, co czuła, nie miało nic wspólnego z rozumem.
Zdecydowanie spojrzała Jake’owi prosto w oczy.
– Chcę, żebyś się ze mną kochał, Jake.
Odpowiedziało jej ciche jęknięcie.
– Musisz się ze mną kochać. – Zadrżał, kiedy koniuszkami palców
dotknęła jego piersi. – Teraz.
Jake błyskawicznie wyszarpnął koszulę z dżinsów, potem jednym ruchem
zerwał ją z siebie. Guziki rozprysnęły się po całym pokoju.
Casey jak zaczarowana patrzyła, jak zdejmuje resztę ubrania. Kiedy stanął
przed nią całkiem już nagi, głośno i z trudem wciągnęła powietrze.
Lata ciężkiej fizycznej pracy na ranczu cudownie wyrzeźbiły jego ciało.
Miał silne, opalone ramiona, płaski brzuch, mocne nogi.
Potem Casey przeniosła wzrok na jego męskość. Twarda i gotowa,
wydała jej się ogromna. Na moment ogarnęły ją wątpliwości. Kiedy jednak
przygarnął ją do siebie, rozwiały się bez śladu.
Przytulona do Jake’a rozkoszowała się kontrastem ich ciał.
Jego wyprężona męskość ocierała się o jej brzuch. Między udami czuła
gorącą wilgotność. Otarła się o niego, a z jego ust wyrwał się ochrypły jęk.
Pochylił głowę, poszukał jej ust i znów badał ich ciepłe, wilgotne wnętrze.
Casey, dla równowagi, mocniej objęła go za szyję. Jake wsunął dłoń
między ich ciała. Wstrzymała oddech, kiedy jego palce zanurzyły się w jej
gorącej kobiecości. Nie odrywając warg od jej ust, uśmiechnął się lekko, kiedy
na powitanie jego palców rozchyliła uda. Drugą ręką ujął jej pośladki i
przyciskał mocno do siebie.
Przeszył ją rozkoszny dreszcz, kiedy Jake znalazł to najważniejsze,
najwrażliwsze miejsce. Jego język poruszał się w jednym rytmie z palcami.
Casey gwałtownie zadrżała, kiedy przeszył ją dreszcz rozkoszy. Przerwała
pocałunek, odchyliła głowę do tyłu i skupiła się wyłącznie na tym, co przynosiły
jej pieszczoty Jake’a. Zamknęła oczy, a pod jej powiekami zaczęły wirować
tysiące zupełnie niebywałych kolorów. Z trudem powstrzymywała drżenie nóg.
Bała się poruszyć, bo wtedy Jake mógłby przerwać swoje pieszczoty, a tego by
w tej chwili nie zniosła.
Jakby wyczuwając jej kłopoty z utrzymaniem równowagi, Jake uniósł ją
do góry i zaniósł do łóżka. Nie wypuszczając z objęć, jedną ręką odchylił kapę i
ostrożnie położył Casey na materacu.
Chłodne, świeże prześcieradła pieściły jej skórę, ale zanim zdążyła się
tym nacieszyć, pieszczotę pościeli zastąpiły pieszczoty Jake’a.
Jakby w końcu przestał opanowywać swą namiętność i pożądanie,
pochłaniał Casey ustami i dłońmi. Zanim zdążyła przywyknąć do dotyku jego
warg na swej sutce, znalazły się tam jego zęby. Delikatnie przesuwał nimi po
tym tak wrażliwym miejscu.
– Jake! – szepnęła, prężąc się z rozkoszy. – Nie przestawaj. Błagam, nie
przestawaj.
– Dopiero zaczynamy, słoneczko – rzekł, a jego wargi i zęby wznosiły ją
na coraz wyższy szczebel rozkoszy.
Nie miała pojęcia, że może być tak cudownie. Aż tak. Pod dotykiem
Jake’a jej ciało zmieniało się w ogień.
Odciski na dłoniach Jake’a przypominały jej o jego sile. Lekki zarost
podniecająco drapał jej piersi.
Metodycznie, dokładnie poznawał całe jej ciało. Chciał czuć ją całą.
Jakby od tego zależało jego życie. W tej chwili zresztą pewnie tak było.
Miał rację, że wtedy, przed pięciu laty, kazał jej odejść.
Warto było czekać.
Czuł, wiedział, że tu, z nią, przy niej, w niej jest jego miejsce.
Zsunął się w dół i ukląkł między jej nogami. Rozsunął jej kolana i wsunął
między nie głowę. Kciukiem delikatnie, rytmicznie pieścił to jedno, jedyne,
najważniejsze miejsce.
Na spotkanie tej nowej, wyjątkowej pieszczoty Casey uniosła biodra. Ich
miarowe kołysanie powiedziało Jake’owi wszystko.
– Pomóż mi, Jake – szepnęła. Palce mocno zacisnęła na prześcieradle. –
Jest tak cudownie... Chcę...
– Wiem, maleńka. Ja też chcę.
Nie mógł, nie chciał już dłużej czekać. Musiał ją wziąć, wsunąć się w jej
gorącą wilgotność i stać się jej częścią.
Nigdy dotąd nie pragnął tak bardzo, tak desperacko żadnej kobiety.
Uniósł odrobinę jej biodra i wszedł w to, o czym marzył.
Casey jęknęła z bólu.
Jake zamarł.
Odsunął się, ale tylko trochę.
Zaklął pod nosem.
Casey otworzyła oczy.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś dziewicą? – wychrypiał.
Casey poruszyła biodrami, głośno wciągnęła powietrze i westchnęła.
Mocno objęła go za szyję.
– A czy to coś zmienia?
Zanurzony w niej głęboko, cały gotowy do spełnienia, wiedział, że nie ma
już powrotu. Nawet gdyby chciał się wycofać. A tego nie pragnął.
– Teraz już nie – przyznał i zanurzył się w nią do końca.
– Jake!
Casey zacisnęła palce na jego ramionach, wygięła się w łuk i oplotła go
nogami. Jake wsunął dłoń między ich splecione ciała i pieścił to ważne miejsce.
Poruszając się rytmicznie, nie odrywał od niej wzroku. Przyjmowała go z
zamkniętymi oczami, przygryzioną dolną wargą, rytmicznym falowaniem
bioder.
Kiedy zacisnęła się wokół niego i poczuł jej konwulsyjne drżenie, jednym
głębokim, ostatnim pchnięciem dał jej to, co tak długo w sobie powstrzymywał.
Potem opadł na nią bez tchu, bez czucia.
Owszem, od dawna nie był z kobietą. Czyżby zapomniał, jak to jest?
Nie. Jake skrzywił się i w końcu zsunął się na łóżko. To nie dlatego, że się
kochał z kobietą. To dlatego, że kochał się z nią... Szybko uznał tę myśl za zbyt
niebezpieczną. By ją od siebie odsunąć, zaatakował.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Hm?
Casey przeciągnęła się i uśmiechnęła.
– Pytałem, dlaczego wciąż jesteś dziewicą?
– Już nie jestem – odparła, wyraźnie z siebie zadowolona. – Bardzo ci
dziękuję.
– Dziękuję?
– A czemu nie? – Spojrzała na niego niepewnie. – O, przepraszam, to był
mój pierwszy raz. Co się zazwyczaj mówi, kiedy ktoś cię...
– Zgwałcił? – dokończył za nią ostro. – Zdeflorował? Casey parsknęła
ś
miechem.
– Zdeflorował. Jezu! Jake, ależ z ciebie purytanin! Purytanin? On?
– Nie bój się. Mój ojciec chyba nawet nie ma strzelby.
– Casey, trzeba mi było powiedzieć.
– Nie pytałeś.
– Wydawało mi się, że nie muszę. Miałaś narzeczonego. Dziś miał być
twój ślub.
– Nie zauważyłeś, że moja suknia była biała?
– Nie przypuszczałem, że dziś może to jeszcze coś znaczyć.
– To teraz wiesz.
Jake nerwowo przeczesał palcami włosy i wpatrywał się w sufit.
– Powinnaś mi powiedzieć.
– Gdybym to zrobiła, to pewnie byś nie...
– I masz rację!
– Widzisz?
Casey znów się przeciągnęła, ale tym razem przez jej twarz przemknął
leciutki grymas bólu.
Jake na moment zamknął oczy. Cholera. To był jej pierwszy raz, a on
potraktował ją jak doświadczoną kobietę.
– Sprawiłem ci ból? – spytał, drżąc ze strachu przed odpowiedzią.
– Ból? – Casey wsparła się na łokciu i spojrzała mu prosto w oczy. –
Było... cudownie. Nie miałam pojęcia, że może być aż tak.
– A czego się spodziewałaś?
– Sama nie wiem. – Westchnęła i pogładziła palcem jego szyję. – Chyba
domyślałam się, że to może być przyjemne, ale że aż tak... niesamowite – na
pewno nie.
Chwycił ją za rękę i mocno ścisnął jej dłoń. Nie mógł w to uwierzyć, ale
nawet tak niewinne muśnięcie obudziło znów do życia jego ciało.
Patrzył na nią, na masę blond włosów okalających jej twarz jak aureola,
na ciepły błysk w jej oczach. Kim był ten jej narzeczony? Dlaczego się z nią nie
ożenił? I dlaczego nawet się z nią nie przespał?
Zanim zdążył się powstrzymać, to ostatnie pytanie powtórzył na głos.
Casey natychmiast spoważniała. Wyswobodziła dłoń, ułożyła się na
plecach i rękami zasłoniła piersi.
– Jakoś tak wyszło.
– Nie rozumiem. – Teraz Jake, wsparty na łokciu, przyglądał jej się
uważnie. – Myślałem, że nikt już nie czeka z tym do ślubu.
– To znaczy, że jestem zacofana. – Nie to chciałem powiedzieć.
– Jeśli myślisz, że chciałam dla ciebie zachować moją niewinność, to się
nie łudź.
– Tego nie powiedziałem.
Czy każda rozmowa z Casey musi być taka trudna?
– Już raz przyszłam do ciebie i dałeś mi jasno do zrozumienia, że seks ze
mną cię nie interesuje.
– Myślałem, że tę sprawę już sobie wyjaśniliśmy – zauważył chłodno.
– Masz rację.
– Jak ma na imię? Mówiłaś, lecz zapomniałem?
Casey przez chwilę jakby sobie przypominała, o czym rozmawiali.
– Steven – odparła w końcu obojętnie.
– Steven – powtórzył cicho Jake. – Ależ z niego musi być kretyn.
Casey uśmiechnęła się szeroko.
– Jake, najdroższy! To chyba najmilsza rzecz, jaką mi powiedziałeś.
Jake wzniósł oczy do góry, a potem położył się na plecach i znów
spoglądał w sufit.
– Wróćmy do tego, co się stało przed chwilą.
– Dobrze – zgodziła się ochoczo Casey i położyła głowę na jego
ramieniu. – Bardzo chętnie.
– Przestań, Casey – ostrzegł i próbował się odsunąć.
– Nie możesz udawać, że mnie nie pragniesz, Jake – powiedziała i zsunęła
dłoń na jego już gotową męskość.
– Casey, do cholery! – Chwycił jej dłoń w żelazny uścisk. – Jesteś
dziewicą. Przyjaciółką mojej siostry. Dzieckiem jeszcze!
– Spokojnie, spokojnie, po kolei – zaprotestowała i musnęła wargami jego
pierś. – Jak miałeś okazję zauważyć, dziewicą już nie jestem.
– Boże święty!
– A że jestem przyjaciółką Annie? Co z tego? Każdy jest czyimś
przyjacielem.
– Casey, przestań – mruknął, kiedy leciutko ugryzła jego sutkę.
Casey uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem.
– Jeśli chodzi o to ostatnie zastrzeżenie, to chyba nawet ty w końcu
zauważyłeś, że dzieckiem też już bynajmniej nie jestem.
Jake wciągnął powietrze głęboko do płuc.
Casey uśmiechnęła się do siebie. Zrozumiała, że Jake nie ma siły dłużej
się opierać. Poczuła, że ma w sobie ogromną moc. Jake Parrish jej pragnie.
Nawet gdyby chciał, nie mógłby zaprzeczyć.
Teraz już wiedziała, czemu doznała takiej ulgi, kiedy Steven wystawił ją
do wiatru. To jasne, że nie chciała wychodzić za mężczyznę, którego wybrali dla
niej rodzice.
Wciąż zbyt wiele czuła do Jake’a.
– Dziewica – mruknął z niesmakiem Jake.
Casey nachyliła się nad nim, omiotła go włosami i lekko pocałowała w
usta.
– Jake, jedna dziewica mniej czy więcej nie spowoduje upadku moralnego
naszego narodu. Nie jesteś przestępcą. Nie związałeś mnie i nie wziąłeś siłą.
Na tę myśl Jake aż jęknął.
– Jeśli już, to raczej ja wykorzystałam ciebie.
– Co takiego?
– Wykorzystałam ciebie – powtórzyła, bardzo podniecona tym tematem. –
Ja, zdeprawowana dziewczyna z miasta, uwiodłam biednego, niewinnego
ranczera. Tak go skołowałam, że nie miał wyboru i musiał mi się poddać.
Na jego twarzy pojawił się niepewny uśmiech.
– Lepiej się czujesz?
– Być może – odparł.
– Wiesz co? – szepnęła, muskając wargami jego płaską sutkę. – Mam
pomysł, co zrobić, żebyś na pewno poczuł się lepiej.
– Casey – rzekł i pogładził ją po policzku swoją pokrytą odciskami
dłonią. – Nie możemy znowu tego robić. To był błąd. Powtórzenie go byłoby
głupotą.
Casey skrzywiła się w duchu, ale na zewnątrz prezentowała pogodną
minę.
– Więc bądź głupcem, Jake – prosiła, całując jego oczy, brwi, policzki. –
Choć przez tę jedną noc bądź głupcem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Czekała, wstrzymując oddech.
W żołądku czuła jakiś dziwny węzeł, w ustach jej zaschło, z trudem
powstrzymywała drżenie rąk.
To śmieszne. Przed chwilą przecież się z tym mężczyzną kochała. Czym
się tu niepokoić? Znała jednak odpowiedź na to pytanie. To ich krótkie,
namiętne spotkanie było dokładnie tym, przed czym zawsze ostrzegała ją matka.
Kiedy hormony i pożądanie wymykają się spod kontroli, czasami robi się
rzeczy, których w normalnej sytuacji by się nie zrobiło.
Jeśli jednak znów będą się kochać, to dlatego, że oboje zechcą
doświadczyć tego znów, tym razem bez dzikiego, wykluczającego normalne
rozumowanie, pożądania.
Zauważyła, że Jake zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawił się
niepokój.
– Co się stało? – spytała.
– Coś mi przyszło do głowy. – Jake wsparł się na łokciach i wpatrywał się
w Casey uważnie. – Byłaś dziewicą i nie powiedziałaś mi o tym.
– Myślałam, że tę sprawę już omówiliśmy.
– Czego jeszcze mi nie powiedziałaś?
– Nie rozumiem?
Co jeszcze mogłaby mu powiedzieć?
– Casey, czy... czy ty...? Kurczę! Czy stosujesz jakąś antykoncepcję?
Casey szeroko otworzyła usta.
– Cholera. – Jak rażony piorunem Jake opadł na łóżko.
– Nigdy o tym nie myślałam – powiedziała szybko. – Zawsze chciałam
mieć dzieci, a Steven mówił, że to moja sprawa.
Stevenowi było do tego stopnia wszystko jedno, że nawet nie mówił, czy
w ogóle chciałby mieć dzieci. Casey nigdy nie rozważała jakiegoś sposobu
zapobiegania ciąży. Właściwie od zawsze chciała mieć prawdziwą, własną
rodzinę.
Pogładziła swój twardy, płaski brzuch. Ciekawe, czy Jake już dał jej to
maleństwo, o którym marzyła.
Jake zauważył jej gest i źle go zrozumiał.
– Pewnie nie ma się czym martwić – rzekł. – Szanse, że zaszłaś w ciążę
już przy pierwszym razie, są niewielkie. Ale jeśli tak, to coś wymyślimy – dodał
szybko.
Casey leżała obok niego, głowę złożyła na jego piersi. Czuła, jak bije jego
serce. Dopiero po chwili otoczył ją ramieniem.
– Przepraszam cię, Casey – rzekł cicho. – To nie powinno się stać. Chyba
nigdy w życiu tak zupełnie nie rozstałem się z rozumem.
– Nie przepraszaj. – Uniosła głowę i spojrzała na niego. – Od dawna tego
chciałam.
Jake parsknął śmiechem.
– Nie pozwalasz mężczyźnie na wyrzuty sumienia.
– Bo nie ma do nich powodu.
– Mogłaś zajść w ciążę – przypomniał, a obejmujące ją ramię na moment
zesztywniało.
– Ale może nie zaszłam. Sam powiedziałeś, że szanse są niewielkie.
Choć jeśli miałoby się to komuś zdarzyć, ona na pewno byłaby pierwsza
w kolejce. Zawsze już taka była z niej szczęściara.
– Tak. – Poklepał ją po ramieniu, wypuścił z objęć i wstał. Stanął obok
łóżka. – Wstań. Znajdziemy ci jakieś suche ubranie. Możesz przespać się w
dawnym pokoju Annie. Rano wezwę mechanika do twego auta.
– Jake...
– Casey, to koniec.
– Wcale tak być nie musi – powiedziała szybko.
Nie chciała, by ta jedna noc z mężczyzną, o którym marzyła, skończyła
się tak szybko. Ten jeden raz chciała robić to, czego pragnęła. Coś dla siebie.
Coś, o czym mogłaby rozmyślać w następne noce. Coś, co zapamięta na zawsze.
Najbardziej na świecie pragnęła znów kochać się z Jakiem. Tym razem
gotowa była o to walczyć.
– Nie możemy ryzykować drugi raz, Casey.
– A nie ma innego sposobu? Nie można czegoś zrobić?
Jake spojrzał na nią i w półmroku dostrzegła na jego twarzy
niezdecydowanie. Głębokim westchnieniem dodała sobie odwagi, usiadła prosto
i pozwoliła opaść prześcieradłu. Jego wzrok przeniósł się teraz na jej piersi, a
mina Jake’a stała się jeszcze bardziej niepewna.
Casey nachyliła się ku niemu i wyciągnęła rękę.
– To jest nasza noc, Jake. Noc, która była nam przeznaczona.
– Nawet ty w to nie wierzysz, prawda?
– Wierzę.
Palce jej drżały, ramię zaczynało boleć, ale wciąż trzymała wyciągniętą
ku niemu rękę.
– Z jakiegoś nie znanego nam powodu znaleźliśmy się dziś razem.
Głupotą byłoby rezygnować z takiej szansy.
– Cholera, Casey...
Gwałtowny podmuch wiatru poruszył blaszanym parapetem. Casey
uśmiechnęła się.
– To znak.
– To wiatr – stwierdził zupełnie nieromantycznie Jake.
– Tylko dzisiaj, Jake.
– Chyba zupełnie zwariowałem – mruknął, klękając na łóżku i biorąc ją w
ramiona.
Casey z westchnieniem wypuściła tak długo wstrzymywany oddech i
przytuliła się do Jake’a. Cieszyła się ciepłem jego ciała; wiedziała, że musi to
wszystko zapamiętać. Swoje piersi przyciśnięte do jego szerokiego torsu. Jego
ramiona ciasno ją okalające, oddech muskający jej włosy, jej imię szeptane jego
wargami. I pocałunek, taki jak ten. Delikatny, badający, obiecujący więcej.
Casey leżała na piersi Jake’a jak posłuszna niewolnica. Kiedy zanurzył
palce w jej włosy, zdziwiła się, że skóra głowy to też strefa tak niesamowicie
erogenna.
Jednym zwinnym ruchem Jake przetoczył się na brzuch i Casey znalazła
się pod nim. Ani na moment nie przerwał pocałunku. Pogłębił go jeszcze, a jego
język dokładnie badał wnętrze jej ust.
Casey poczuła, że opuszczają ją resztki niepewności.
Pieściła jego plecy, masowała mięśnie, wyginała się w łuk, w milczeniu
prosząc o więcej. Chciała znów poczuć jego ręce i usta na swych piersiach.
Jake powolnymi, wilgotnymi pocałunkami znaczył linię wzdłuż jej szyi.
Wiedział, że jej pierwszy raz powinien być szczególny i delikatny. Nie mógł
jednak zmienić tego, co już się stało. Mógł jednak dać jej to teraz.
Kiedy otoczył wargami jej sutkę, jęknęła z rozkoszy i on, sam nie wiedząc
czemu, też odczuł falę rozkoszy.
Potem przesunął rękę w dół jej brzucha i napotkał gorącą, wilgotną
kobiecość. Casey czekała na niego, pragnęła go.
Pieścił ją jeszcze długo i powoli. Poznawał całe ciało, wszystkie jego
reakcje. A i ona poznawała jego.
Kiedy już żadne z nich nie mogło czekać dłużej, Jake sięgnął do nocnego
stolika i z szufladki wyciągnął maleńką foliową paczuszkę. W pośpiechu wsunął
na siebie zabezpieczenie, o którym za pierwszym razem żadne z nich nie
pomyślało.
Potem ułożył się między jej nogami i delikatnie wniknął w jej wilgotne
ciepło.
Patrzył, jak Casey zamyka oczy, jak wygina szyją, jak poddaje się
namiętności.
– Jake... – szepnęła i wyciągnęła ku niemu ramiona.
Powstrzymał się i nie zareagował. Opanowując bezruchem swoje
pożądanie, powtarzał, że ten raz jest przede wszystkim dla niej. Poruszały się
tylko jego palce, delikatnymi muśnięciami pieszczące ten najważniejszy punkt
jej kobiecości.
Kiedy uniosła biodra i poruszyła nimi rytmicznie, na czole Jake’a
pojawiły się kropelki potu. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka i
skoncentrował się wyłącznie na jej przyjemności.
Oddychając ciężko, szybko, urywanie, Casey w końcu otworzyła oczy.
– Jake – szepnęła i wyciągnęła ku niemu rękę.
Chwycił ją, jakby była to lina ratownicza na wezbranym morzu. I wtedy
ogarnęły ją pierwsze fale rozkoszy.
Z
początku
powolne,
potem
coraz
szybsze,
gwałtowniejsze,
wszechogarniające. Usłyszała czyjś krzyk i nie od razu zdała sobie sprawę, że to
jej własny.
Wciąż trzymając jej dłoń, Jake przykrył ją swoim ciałem. Jego rytmiczne,
głębokie ruchy prowadziły ją na sam szczyt. Otoczyła go nogami i przyjmowała
w siebie najgłębiej, jak mogła.
I wtedy jej szczyt stał się jego szczytem. Osiągnęli go razem, w tej samej
chwili.
Casey poruszyła się we śnie, przerzuciła nogę przez biodra Jake’a i
ułożyła głowę w zagłębieniu jego ramienia. Jake podciągnął prześcieradło aż po
jej szyję i z chmurną miną wpatrywał się w ciemności.
Co, u diabła, przyszło mu do głowy?
Z niechęcią przyznał, że rozum nie miał z tym nic wspólnego. Po prostu
pozwolił się ponieść emocjom. Jak jakiś smarkaty uczniak, który nie potrafi
panować nad swoimi hormonami, wziął, co mu oferowano, w ogóle nie myśląc
o konsekwencjach.
Casey zamruczała przez sen, chyba nawet zachichotała cichutko i
przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
Przez jego ciało natychmiast przemknęła seria jakby elektrycznych
wyładowań. No, dobrze, to było coś więcej niż tylko hormony. Jeszcze nigdy w
ż
yciu nie doświadczył czegoś takiego. I bynajmniej nie było to tylko i wyłącznie
czyste, zwierzęce pożądanie.
Nie miał jednak najmniejszego zamiaru pakować się w to wszystko.
Już raz dał się wrobić w miłość i małżeństwo i nic z tego nie wyszło. Nie
ma mowy, by znów próbował.
A jednak, przyznał w duchu, sprawa wcale nie jest taka prosta. Przecież,
na miłość boską, odebrał Casey dziewictwo. Zrobił coś, czego do tej pory jakoś
udawało mu się unikać. A tak go wychowano, że nie mógłby przespać się z
dziewicą i po tym wszystkim po prostu odejść.
Szczególnie jeśli tą dziewicą była Casey Oakes.
I w dodatku, choć mało to prawdopodobne, mogła zajść z nim w ciążę.
Co ma teraz zrobić?
Potrząsnął głową, przeniósł wzrok na okno i próbował uporządkować
myśli.
Z bezchmurnego nieba mrugały do niego gwiazdy. Burza już przeszła.
Może to dobry znak.
Jake był pewien, że po kilku godzinach snu na pewno będzie mu się lepiej
myślało.
– Jezus Maria.
Annie ściągnęła z wieszaka nad prysznicem mokrą i zabłoconą ślubną
suknię i pobiegła z nią do kuchni.
– Mamo! – zawołała za nią mała dziewczynka. – Ja chcę siusiu.
Ale Annie była zbyt podekscytowana, by usłyszeć prośbę córeczki.
Musiała natychmiast podzielić się swoim odkryciem z ojcem, ciotką i wujem,
którzy przy kuchennym stole czekali, aż Jake się obudzi.
– Patrzcie! Patrzcie, co znalazłam!
– O Boże – jęknęła ciotka Emma. – Co się stało z tą piękną suknią?
– Gdzie ją znalazłaś? – spytał poważnie i spokojnie Frank Parrish.
– W łazience – odparła Annie. – Wisiała na wieszaku prysznica.
– Trzeba ją było tam zostawić – powiedziała Emma, patrząc z
niesmakiem na smugę błota na eleganckich hiszpańskich kafelkach.
– Ciekawe, po co Jake’owi ślubna suknia? – Wuj Harry w zamyśleniu
drapał się po brodzie.
– Czy wy nic nie rozumiecie? – Annie rzuciła suknią ojcu na kolana i
patrzyła na swych tępych krewnych. – To o tym mówił wczoraj Jake przez
telefon.
– O czym?
Annie z niesmakiem spojrzała na niedomyślnego wuja i skupiła się na
ojcu.
– Jake powiedział, że w końcu zdobył coś, czego pragnął od bardzo
dawna.
– Tak?
– To musi być to! – Annie odsunęła z czoła jakiś niesforny pukiel i
uśmiechnęła się do ojca. – Jake się ożenił!
Ciemnobrązowe oczy ciotki Emmy wyglądały jak ogromne spodki.
– Ożenił? – powtórzył głośno wuj Harry. – Kto znów się ożenił?
– Jake.
– Annie – rzekł surowo Frank Parrish. – Przecież właściwie niczego
jeszcze nie wiemy.
– To skąd ma tę suknię?
Annie była tak podniecona, że nie zauważyła, że jej elegancki koczek
całkiem się rozleciał.
– Co za świnia z niego! Dlaczego nic nam nie powiedział? Dlaczego mnie
nie zaprosił?
Frank Parrish w zamyśleniu przesunął dłonią po zabłoconej materii.
– Jeśli rzeczywiście się ożenił, to ciekaw jestem, jak to się stało.
Przywiązał narzeczoną do siodła i ciągnął przez błoto, aż powiedziała „tak”?
– Nie mam zielonego pojęcia. – Annie z lekkim uśmiechem przechadzała
się po kuchni. – Nieważne, jak do tego doszło. Chciałabym tylko wiedzieć, z
kim się ożenił.
– Mamo!
Głos dziecka dobiegał gdzieś z holu.
– Lisa! – krzyknęła zawstydzona Annie i ruszyła ku drzwiom. – Zupełnie
o niej zapomniałam. Chciała siusiu.
Ciotka Emma prychnęła z niesmakiem.
– Siusiu. No wiesz, Annie. Założę się, że już i tak za późno.
– Siusiu to zupełnie kulturalne określenie.
Annie ostro spojrzała na ciotkę. Nie po raz pierwszy współczuła
ukochanemu, delikatnemu wujowi Harry’emu, że wziął sobie za żonę taką
sekutnicę.
– Nie należy pozwalać dziecku na publiczne mówienie o czynnościach
fizjologicznych.
– Jakie publiczne? Przecież...
Annie zamilkła. Nie musiała się przed nikim tłumaczyć ze sposobu, w
jaki wychowuje swe dziecko. A już na pewno nie przed ciotką Emmą.
– Mamusiu! – Lisa była wyraźnie czymś zaciekawiona. – Kto to jest ta
pani w tym łóżku?
Emmie aż dech zaparło.
– Co? – spytał Harry. – Jaka pani? Gdzie?
– No, no – mruknął Frank. Podniósł się z krzesła i ruszył za córką w
stronę sypialni syna.
Tuż za nim podążali Emma i Harry.
Drzwi do pokoju Jake’a były szeroko otwarte. Poranne słońce padało na
wielkie łoże i leżące w nim dwie postacie.
Annie jak wmurowana stanęła w progu. Zaaferowany ojciec oczywiście
na nią wpadł i popchnął ją na środek pokoju. Zaraz za nimi wparowała ciotka
Emma, wachlująca się parafialną gazetką.
Harry poprawił swe druciane okulary i zza pleców żony oceniał sytuację.
Lisa, czarnowłosa, błękitnooka, dwunastokilowa kupka energii, stała u
stóp łóżka i Przestępując z nogi na nogę, trzymała się za krocze.
– Dzień dobry, synu – odezwał się w końcu Frank.
– Witam, tato. – Jake usiadł na łóżku i patrzył na stojący pośrodku jego
sypialni tłumek. – Cześć, Annie.
– Wujku, kto to jest ta pani? – spytała znów Lisa.
W tej właśnie chwili rzeczona naga pani też usiadła i podciągnęła pod
brodę prześcieradło. Uśmiechała się niepewnie.
– Ta pani to twoja ciocia Casey – wyjaśniła dziecku Annie.
– Czy ona może mnie zaprowadzić na siusiu?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jake spojrzał przez ramię na przysypany śniegiem dom. Jego siostra
zamknęła się w nim razem z Casey i Bóg jeden wie, o czym rozmawiają.
Skrzywił się z wyraźną niechęcią. Miał tylko nadzieję, że przynajmniej wujowi
Harry’emu udało się utrzymać ciotkę Emmę z dala od telefonu.
Od momentu kiedy on i Casey zostali nakryci, widział, jak bardzo
ś
wierzbi ciotkę wskazujący palec. Nie mogła się doczekać, żeby rozpuścić na
cztery strony świata tę najnowszą plotkę. Wiadomość, że Jake został nakryty w
łóżku z panną młodą, wzbudzi na pewno ogólne zainteresowanie. A fakt, że nie
była to jego żona, doda całej sprawie szczególnego smaczku!
Pamiętał, że kiedy postanowił rozwieść się z Lindą, nie musiał o tym
mówić nikomu ze znajomych. Emma zadbała, by dowiedziało się całe miasto. I
w dodatku udało jej się tego dokonać w niecałe dwie godziny.
. – No więc, synu... – rzekł cicho Frank Parrish. – Co masz zamiar w tej
sprawie zrobić?
– A co tu jest do zrobienia?
Po co ta defensywna postawa? Jest przecież dorosły. Casey zresztą też. To
niczyja sprawa, że dwie dorosłe osoby postanowiły spędzić razem noc. Jake
skrzywił się i skulił ramiona. Skoro to prawda, to dlaczego czuje się jak
nastolatek, przyłapany na kanapie w salonie z ręką pod spódniczką koleżanki?
– Jake – spokojnie zaczął jeszcze raz ojciec. – Widziałem tę ślubną
suknię. Była biała. Za moich czasów biała suknia coś mówiła.
– Wszyscy teraz noszą biel, tato.
Nie miał zamiaru przyznać, że w przypadku Casey biel sukni była w pełni
usprawiedliwiona.
– Racja – westchnął starszy pan. – Przypuszczam, że w dzisiejszych
czasach niełatwo znaleźć kobietę, która zachowała czystość aż do dnia ślubu.
Podejrzewam zresztą, że równie trudno byłoby znaleźć mężczyznę, który by
taką decyzję zaakceptował.
Jake niepewnie przestąpił z nogi na nogę. Casey czekała. A potem
narzeczony wystawił ją do wiatru przed samym ołtarzem. Nie mógł tego
wszystkiego powiedzieć teraz ojcu. Ani o tamtym mężczyźnie, ani o
dziewictwie Casey. Zresztą, sądząc po minie starszego pana, i bez tego rozmowa
zapowiadała się na trudną.
Zaledwie przed kilkoma dniami rodzina Parrishów obchodziła Święto
Dziękczynienia. Gdyby Jake wiedział, co się wkrótce wydarzy, wcale by tak
ochoczo nie dziękował.
Teraz mógł tylko liczyć na własny zdrowy rozsądek. Był przecież
człowiekiem końca dwudziestego wieku.
– Casey jest dorosła, tato. Potrafi sama podejmować decyzje.
– Ty też – odparł Frank Parrish. – I mam nadzieję, że właściwe.
Co ojciec ma na myśli? Niestety, wiedział aż za dobrze. Przecież dopiero
kiedy było po wszystkim, przypomniał sobie o zabezpieczeniu. I całkiem
możliwe, że Casey jest już w ciąży. Z tym też trzeba się liczyć.
Mrucząc pod nosem, spojrzał na sięgające aż po horyzont ośnieżone łąki.
To śmieszne. Miałby zostać ojcem z powodu ulewy i zagubionego cielaczka.
Wsparł się łokciami o płot i w duchu przekonywał samego siebie, że nie
ma się czym martwić.
Frank Parrish znów westchnął i oparł się łokciem o ten sam płot.
– Wiesz, że jak tylko Emma dorwie się do telefonu, wszystko wszystkim
rozpapla.
– Tak.
Czy to ma jednak jakiekolwiek znaczenie? I on, i Casey są przecież
dorosłymi, wolnymi ludźmi.
– Mnóstwo ludzi chętnie posłucha o tym, jak to Casey uciekła sprzed
ołtarza i chwilę potem wylądowała w twoim łóżku.
Jake domyślał się, do czego doprowadzi ta rozmowa. Tyle tylko, że nie
wiedział, jak ją przerwać.
– Twoja matka... – zaczął Frank.
No, no, tata wytacza największe armaty.
– ...zawsze bardzo lubiła Casey. Traktowała ją jak własną córkę.
Kurczę, mowy nie ma! Nie da się nikomu wrobić w kazirodztwo!
– Ale nią nie była!
– Rzeczywiście nie była naszym dzieckiem, ale traktowano ją tu tak samo
jak Annie.
To prawda. Jako dziecko Casey mnóstwo czasu spędzała na ranczu
Parrishów. Jego rodzice świata poza nią nie widzieli. Teraz jest już jednak
całkiem dorosła. Nie potrzebuje obrońców.
– Ta dziewczyna jest jakby częścią rodziny – ciągnął Frank. – Nie
pozwolę, by ktoś ją wykorzystał czy zrobił jej krzywdę. Tak samo jak nie
dopuszczę, żeby ktoś skrzywdził twoją siostrę.
Frank mocno zacisnął usta. Na moment w jego oczach pojawił się smutek.
Jake domyślił się, że myśli o nic niewartym byłym mężu Annie. Wtedy żaden z
krewnych nie mógł w żaden sposób ochronić jej przed cierpieniem i wstydem.
Najwyraźniej Frank postanowił nie dopuścić do tego w przypadku Casey.
Jake wyciągnął szyję, jakby czuł zaciskającą się wokół niej muszkę. Miał
wrażenie, że ramiona już opina mu wypożyczony smoking.
– Jest tylko jeden sposób, by ukrócić rozsiewane przez Emmę plotki.
Kiedy po tych słowach Frank na chwilę, zamilkł, Jake aż za dobrze
wiedział, co go za moment czeka. W zadumie wpatrywał się w obłoczek pary
wydobywającej się z ust ojca. Milczał, bo nie chciał go prowokować.
Mógł się domyślić, że to Franka nie powstrzyma. I tak powie, co ma do
powiedzenia. Bez ogródek.
– Powinniście się pobrać. No właśnie. Prosto z mostu.
A urojona muszka stawała się coraz ciaśniejsza. Właściwie w tej chwili
wręcz go dusiła.
– Pobrać się?
Jake oderwał się od płotu i wsunął ręce głęboko w kieszenie. Stał
naprzeciwko ojca i patrzył w jego poważne, surowe oczy.
– Nie, tato, dzięki. Raz już próbowałem.
Frank Parrish nie rzekł ani słowa. Po prostu w milczeniu patrzył na syna.
Jake niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Takiego rozczarowania w
oczach ojca nie widział od dnia swych siedemnastych urodzin. Jak inne głuptaki
w jego wieku, był przekonany, że impreza bez piwa nie jest w ogóle imprezą.
Niestety, po urodzinowym przyjęciu, które zorganizowali dla niego koledzy,
wracał autem do domu. Nie zauważył drzewa, które wyskoczyło na drogę i
uderzyło w prawy błotnik jego auta. Z tamtego dnia do dziś pamiętał tylko minę
ojca, który przyszedł po niego na posterunek.
Od tamtej pory Jake robił wszystko, by nigdy więcej tej miny nie widzieć.
I udawało mu się to.
Do dzisiaj.
Jake znów niepewnie spojrzał na dom. Cholera, a może ojciec ma rację.
Może rzeczywiście powinien poprosić Casey o rękę. Może i jest koniec
dwudziestego wieku, ale jeśli chodzi o moralność, małomiasteczkowa Ameryka
tkwi jeszcze w wieku dziewiętnastym. I w gruncie rzeczy nie jest to wcale takie
złe. Dopóki nie dotyczy go osobiście.
Mimo wszystko był jeszcze jeden problem. Casey na pewno odrzuci jego
oświadczyny. Tym samym on zrobi to, co do niego należy, postąpi zgodnie z
ż
yczeniem ojca, a i tak nie wplącze się w kolejne nieudane małżeństwo.
– No więc jak? – spytał Frank.
– Porozmawiam z nią.
Casey stała przed toaletką i rozczesywała poplątane włosy. Potem z
niechęcią spojrzała w lustrze na ubranie, które jej dano. Stary, za duży dres
Jake’a wisiał na niej jak na kiju od szczotki. Za długie rękawy zakrywały jej
dłonie i bez przerwy musiała je podciągać. Nogawki były równocześnie
skarpetami.
Prawdziwe uosobienie kobiecości.
– Czy ty mi w końcu powiesz, co się wczoraj wydarzyło? – Annie usiadła
po turecku na łóżku Jake’a.
Casey spojrzała w lustro na odbicie przyjaciółki i uniosła brwi.
Annie roześmiała się i uniosła w górę ręce.
– Dobrze, dobrze. Wiem co się stało. Nie mam tylko pojęcia, dlaczego.
– Pewnie nie najlepiej sobie o mnie pomyślisz, jeśli ci powiem, że ja też
nie wiem.
– Posłuchaj, Case. – Annie wsparła się łokciami o kolana i nachyliła ku
przyjaciółce. – Kiedy ostatni raz ze sobą rozmawiałyśmy, szykowałaś się do
ś
lubu z tym, jak mu tam... o, właśnie, ze Stevenem.
– Zgadza się – odparła Casey. – Ja szykowałam się do ślubu, a on
obmyślał ucieczkę. W przeciwnym kierunku. I beze mnie.
– Jezus Maria. Dostałaś kosza? Ten cham wystawił cię do wiatru?
– Czy zauważyłaś, jakie to ładne określenie? Wystawić kogoś do wiatru.
– Ładne?
Annie w zamyśleniu przechyliła głowę, zasłaniając twarz gęstymi,
czarnymi włosami.
Casey odwróciła się i przysiadła na toaletce. Zakłopotanie przyjaciółki
wcale jej nie zdziwiło. Ona sama zresztą, też powinna być co najmniej
zakłopotana. A, o dziwo, wcale nie była.
Czuła się tak, jakby uciekła z więzienia w szeroki, wspaniały świat.
Zgoda. Steven był w gruncie rzeczy całkiem w porządku, a więzienie to może
zbyt drastyczne określenie. Kiedy jednak przypomniała sobie szybkie,
pozbawione namiętności pocałunki, jakie wymieniała ze swym byłym
narzeczonym, i porównała je z pocałunkami Jake’a... Nie, tego nie dało się
porównać.
Wczoraj omal nie poślubiła niewłaściwego mężczyzny. Tylko po to, żeby
sprawić przyjemność rodzinie. śeby nie zranić uczuć Stevena. I ponieważ nie
wyobrażała sobie, by po tych wszystkich wysiłkach i wydatkach można było
ś
lub odwołać.
Dziś jednak wszystko wydawało jej się możliwe. Mimo że przyłapano ją
nagą w łóżku Jake’a. I to kto? Jego własny ojciec!
– Nigdy nie będę mogła spojrzeć w twarz twojemu tacie.
– Podejrzewam, że nikt nie patrzył wtedy na twoją twarz, Casey.
– O Boże.
Annie parsknęła śmiechem, wstała z łóżka i podeszła do przyjaciółki.
– Nie martw się tym wszystkim.
– Ale twój wuj Harry jest pastorem.
– O ile wiem, pastorzy też uprawiają seks. Annie zamilkła na moment i aż
się wzdrygnęła.
– Choć na samą myśl o nim i ciotce Emmie w łóżku poważnie
zastanawiam się nad wstąpieniem do klasztoru.
Casey roześmiała się i od razu poczuła się lepiej.
– Widzisz? Śmiech to najlepsze lekarstwo.
– Ciekawe, czy powiesz to samo, kiedy zobaczysz, co Lisa zrobiła ze swą
piękną, nową sukienką.
W drzwiach stał Jake.
– Co stało się tym razem? – spytała z wyraźną rezygnacją Annie.
– Nie wiem na pewno. – Jake wzruszył ramionami. – Wysmarowała się
czymś czarnym i, moim zdaniem, trudno zmywalnym.
– O Boże – westchnęła Annie i wstała. – Zaraz wrócę, Case. Nie odchodź.
– Nie odejdzie na pewno – zapewnił siostrą Jake. Casey spojrzała na jego
poważną minę.
– Bo?
– Bo najpierw musimy porozmawiać.
– O czym?
– O naszym ślubie.
Ś
wiat nagle zawirował i Casey musiała przytrzymać się toaletki.
Jake wziął ją za rękę i podprowadził do łóżka.
– O ślubie? – Casey z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Casey – zaczął Jake. – Emma marzy tylko, żeby jak najszybciej dorwać
się do telefonu. Za chwilę Harry i tata nie będą już w stanie jej powstrzymać.
– Więc?
– Telefon w jej ręku to siła potężniejsza od najgorszych plotkarskich
pism.
– Masz coś przeciw plotkom?
Casey natychmiast pożałowała swoich słów. Z tego, co mówiła jej Annie,
rozwód Jake’a nie był sprawą przyjemną. I na pewno niejednej plotce musiał
wtedy stawić czoło.
– Tym razem to nie o mnie będą mówić – rzekł Jake, nerwowo spacerując
po pokoju. – Nie budzę już żadnych sensacji. Za to ty...
– Ja...
Casey nie odrywała od niego swoich zielonych oczu. Nawet w tym
starym, granatowym, za dużym dresie wyglądała cholernie pociągająco. Jake
zacisnął zęby, ignorując falę gorąca, ogarniającą jego krocze. Wiedział, że musi
chronić tę dziewczynę przed plotkami i pomówieniami.
– Jake, przecież ja już tu nawet nie mieszkam. Niewiele mnie obchodzi,
co mówią o mnie ludzie z Simpson!
– Morgan Hill wcale nie jest tak daleko – przypomniał. – A nazwisko
Oakes jest dobrze znane w tych stronach.
Na wspomnienie rodziny Casey zbladła.
Nic dziwnego. Jej rodzice na pewno nie będą zachwyceni, kiedy ich córka
stanie się tematem plotek. Jake zaklął pod nosem i odwrócił się. Czemu się tak
tym przejmuje? Miał ją przecież tylko poprosić o rękę. Zrobić to, co należy.
Dlaczego stara się ją namówić, żeby powiedziała „tak”, skoro przyszedł tu z
nadzieją, że odmówi?
Wystarczy. Koniec. To nie jego sprawa. Skoro Casey uważa, że da sobie
radę z Emmą i jej przyjaciółeczkami – nie mówiąc już o jej ojcu, Hendersonie
Oakesie – to niech się z nimi zmierzy. On zrobił już wszystko, co mógł i
powinien. Zaproponował jej małżeństwo.
O Boże, czy ten dzień kiedyś się skończy? Potarł mocno kark, jakby
chciał rozluźnić nie istniejącą muszkę. Do licha, nie miał nawet okazji, by
powiedzieć rodzinie o ziemi, którą wreszcie udało mu się kupić. To miał być
wielki dzień. Powinien czuć się zwycięzcą.
– No cóż.
– Dobrze, Jake – powiedziała cicho Casey.
– Co dobrze? – Jake był wyraźnie zaskoczony.
– Dobrze, wyjdę za ciebie.
Muszka wróciła na miejsce. Jej ucisk był jeszcze silniejszy.
Piękna i Bestia.
To określenie wpadło mu do głowy, kiedy patrzył na idącą ku niemu
swoją narzeczoną wspartą na ramieniu ojca. Casey wyglądała przepięknie. Jej
włosy, podtrzymywane koroną z czerwonych róż i goździków, spływały lśniącą
kaskadą na ramiona. Delikatna bawełna sukni, dużo ładniejszej niż poprzednia,
oplatała jej nogi. Piękna.
Potem Jake przeniósł wzrok na Bestię. Henderson Oakes. Człowiek
niecierpliwy i pozbawiony poczucia humoru. Z ponurą miną, jakby pod
przymusem, prowadził swą uśmiechniętą córkę ku narzeczonemu.
W pierwszym rzędzie krzeseł siedział Frank Parrish w towarzystwie
Emmy, która co chwila ocierała koronkową chusteczką swe zupełnie suche
oczy. Po drugiej stronie prowizorycznej nawy siedziała matka Casey, Hilary,
wystrojona w jedwab i diamenty. Przez cały czas kręciła się na krześle, jakby
bała się, że się rozpadnie pod jej idealnie wyrzeźbionym ciałem.
Nic dziwnego, że Casey postanowiła zawiadomić rodziców o swojej
decyzji dopiero w przeddzień ślubu. Właściwie Jake nie miałby nic przeciw
temu, gdyby nie zawiadomiła ich w ogóle. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego
zgodziła się na to małżeństwo. Nawet ono było lepsze niż ciągłe wysłuchiwanie
ich uwag o tym, jaka to jest do niczego.
Bestia nareszcie stanęła przed nim. Włożyła rękę Pięknej w dłoń Jake’a i
odeszła, z ulgą dystansując się do tego związku.
Casey ujęła Jake’a pod ramię i zwróciła się ku wujowi Harry’emu, który
miał odprawić nabożeństwo. Od razu się uspokoiła. Czuła, co prawda, wbijające
się w jej plecy niechętne spojrzenia rodziców, ale wiedziała, że oprócz nich
wszyscy dobrze jej życzą. Obok niej stali jej bracia. J. T. nawet puścił do niej
oko.
Wyprostowała się, uśmiechnęła do Annie i w końcu skupiła się na
pastorze.
W lekko rozświetlonym słońcem salonie pachniało świeżymi gałęziami
sosny. Ten cichy, zwyczajny s lub był, według niej, dużo piękniejszy niż
„wydarzenie”, które przez cztery miesiące przygotowywała osobista sekretarka
matki.
Z kominka rozległ się trzask i Casey przysunęła się bliżej do Jake’a.
Ależ to się wszystko skomplikowało. Teoretycznie powinna być w tej
chwili na Hawajach. Z innym mężczyzną. A jednak bierze ślub z człowiekiem,
którego kocha od dziecka. I wcale jej nie zniechęca jego brak entuzjazmu.
– Tak – rzekł Jake i Casey wróciła do rzeczywistości. Akurat w samą
porę, by i ona wypowiedziała słowa przysięgi.
– Ogłaszam was mężem i żoną. – Wuj Harry uśmiechnął się do
nowożeńców. – Możesz teraz pocałować pannę młodą, Jake.
Jake posłusznie zwrócił się w stronę Casey i spojrzał w jej zielone, pełne
nadziei oczy. Gdzieś w głębi duszy na ułamek sekundy poczuł lekki żal, ale
szybko go odsunął od siebie. Wiedział już, czym naprawdę jest małżeństwo.
Szkoda, że akurat on będzie naocznym świadkiem edukacji Casey w tych
sprawach. śałował, że życie nauczyło go nie wierzyć w „miłość aż do grobowej
deski”.
Nieliczni zgromadzeni goście klaskaniem w dłonie domagali się
pocałunku. W oczach Casey pojawiła się niepewność. Jake wiedział, że to on
jest tego przyczyną. Schylił się, by złożyć na jej wargach ten obowiązkowy
pocałunek. Ledwo jednak ich dotknął, nie mogło być już mowy o jakimkolwiek
obowiązku. Casey objęła go za szyję, a jej język połączył się z jego językiem w
milczącym tańcu.
Gdzieś, jakby z oddali, słychać było gorący aplauz gości, ktoś nawet
gwizdnął przeciągle.
– Prawdziwe małżeństwo z miłości – podsumował imprezę wuj Harry.
Tego Jake nie był wcale pewien. Tylko pożądanie na pewno było szczere.
– Powiedz otwarcie, Cassandro – rzekł Henderson Oakes. – Zgodziłaś się
na ten... ślub, żeby zachować twarz. Steven nas upokorzył i chciałaś to jakoś
naprawić.
Casey z trudem przełknęła ślinę i spojrzała przez otwarte drzwi na salon i
wesoło bawiących się gości. O ileż wolałaby być tam z nimi, niż w kuchni
wysłuchiwać tego wykładu.
– Nie rozumiem tylko, jak mogłaś przypuszczać, że ślub z mężczyzną,
którego prawie nie znasz, i to zaledwie tydzień po tym, jak dostałaś kosza od
innego, wymaże to publiczne upokorzenie.
Matka też, oczywiście, musiała powiedzieć swoje.
– Znam Jake’a od lat, mamo.
Hilary ściągnęła brwi, lecz zaraz przypomniała sobie, że od tego robią się
zmarszczki. Jej twarz znów przypominała maskę.
– Owszem, wiem, że znasz tę rodzinę. Ale naprawdę, Cassandra, nie
przebiera się w narzeczonych jak w ulęgałkach.
Casey głęboko westchnęła.
– Jestem pewien, że Steven wkrótce by się opamiętał. – Głos ojca był
ostry jak sztylet. – Niepotrzebnie wpadłaś w panikę.
– Wcale nie wpadłam w panikę – odparła zdecydowanie Casey. – I gdyby
nawet Steven wrócił, na pewno bym za niego nie wyszła.
– Ależ wyszłabyś, moja droga. Drobne nieporozumienie to jeszcze nie
powód, by odrzucać taką dobrą partię. Takie rzeczy się zdarzają.
Matka podkreśliła swoje słowa machnięciem chusteczki, obficie
skropionej najmodniejszymi perfumami.
Drobne nieporozumienie? Wystawienie narzeczonej do wiatru przed
ołtarzem w obecności kilku setek ludzi naprawdę trudno nazwać drobnym
nieporozumieniem.
– Rozmawiałem już z ojcem Stevena. Załatwi to z synem i wszystko jakoś
się ułoży. Jak tylko zajmiemy się tym twoim małżeństwem, Cassandra – dodał z
ożywieniem ojciec – do którego w ogóle by nie doszło, gdybyś wcześniej
powiadomiła nas o swych planach.
Właśnie dlatego dopiero wczoraj wieczorem powiedziała rodzicom o
ś
lubie. A najchętniej, gdyby Jake tak nie nalegał, wcale by ich o tym nie
uprzedziła.
Jakie to typowe dla Hendersona Oakesa... Przyjeżdża na ślub, wydaje
swoją córkę za mąż i przez cały czas kombinuje, jak tu unieważnić to
małżeństwo. Casey ani przez chwilę nie wątpiła, że rodzice przyjadą.
Hendersonowi i Hilary zawsze zależało na pozorach. Uważają, że dopóki
wyglądają jak rodzina, to nią naprawdę są.
– Tato. – Casey zdecydowanym tonem zmusiła ojca do słuchania. – Teraz
jestem już żoną Jake’a. I tak zostanie.
– Bzdura.
Nic się nie zmieniło. Ale czy mogła się spodziewać, że będzie inaczej?
Rodzice nigdy jej nie słuchali. Nigdy nie interesowali się tym, co ma do
powiedzenia. Casey zapragnęła uciec do salonu. Śmiać się, tańczyć i bawić jak
reszta gości. Uciec od tych ludzi, którzy przecież powinni ją kochać najbardziej.
– Casey, kochanie, rozwód też jest dla ludzi. – Hilary Oakes znów
pomachała chusteczką. – Nawet w najlepszych rodzinach stał się czymś...
zwyczajnym.
– Każę mojemu księgowemu skontaktować się z panem Parrishem – rzekł
Henderson. – Jestem pewien, że znajdziemy jakieś rozsądne rozwiązanie i
zrekompensujemy mu wszelkie poniesione wydatki i kłopoty.
Casey mocno zacisnęła pięści. Skoncentrowała się na bólu fizycznym, bo
wtedy łatwiej jej było znieść słowa rodziców. Kłopoty? Ciekawe, czy Jake też
uważa ją za kłopot...
– Casey?
Casey ze szczerą radością powitała Jake’a. Jeszcze nigdy jego widok nie
sprawił jej takiej radości. W smokingu wyglądał wspaniale, choć wiedziała, że
wcale nie jest zachwycony tym „idiotycznym przebraniem”, jak to określił.
Jake skinął głową jej matce, a do ojca wyciągnął rękę. Henderson,
wyraźnie niechętnie, przywitał się ze swym nowym zięciem. Już otwierał usta,
ż
eby coś powiedzieć, lecz Jake go uprzedził. Wziął Casey za ręce i delikatnie je
ś
cisnął.
– Zapraszam do naszego pierwszego tańca, pani Parrish.
– Z przyjemnością, drogi mężu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Przeniosłem moje rzeczy do pokoju gościnnego – rzekł Jake, unikając
jej wzroku.
– Nie rozumiem.
On też tego nie rozumiał. Wiedział tylko, i to na pewno, że sama
przysięga nie oznacza jeszcze małżeństwa. Do tego potrzebna jest miłość.
Przekonał się o tym aż nadto boleśnie.
Goście już odjechali. Resztki po przyjęciu włożono do lodówki.
Większość bałaganu posprzątano. Jake i Casey zostali sami.
A w domu było tak cicho.
Intymnie.
– Posłuchaj, Casey... – zaczął mówić Jake i spojrzał jej prosto w oczy. Nie
był przecież tchórzem. – Oboje wiemy, że nie jest to normalne małżeństwo.
– Ale mogłoby być normalne.
Jedna z róż wysunęła się z jej wianka i opadła na policzek. Casey była
lekko zarumieniona, a na prawej piersi miała kilka maleńkich malinowych
plamek. Najwyraźniej mała Lisa wymogła na swej nowej ciotce taniec czy dwa i
nie umyła przedtem rąk.
Maliny i piersi Casey. Intrygująca kombinacja.
Jake zesztywniał, ale zignorował sygnały swego ciała. Mowy nie ma. Nie
będą rządziły nim hormony.
– Casey, po prostu zobaczmy, jak się nam ułoży, dobrze? Powoli, bez
pośpiechu. Przyzwyczajmy się najpierw do siebie.
Casey przechyliła głowę i przez chwilę wpatrywała się w Jake’a w
milczeniu.
– Dlaczego poprosiłeś mnie o rękę?
– Z wielu powodów.
– Podaj mi choć jeden – poprosiła i złożyła ręce na piersiach.
Jake spojrzał na biust Casey i przez ułamek sekundy, zanim się
zorientował i spuścił oczy, wydawało mu się, że przez materiał jej sukni dojrzał
ciemnoróżowe sutki. Jak to możliwe, by taka skromna sukienka była tak
kusząca?
– Dobrze – mruknął. – Może jesteś w ciąży.
– Kiepski wykręt. Za tydzień czy dwa będziemy znali prawdę. Mogłeś
zaczekać.
– No, dobrze, a co z moją rodziną, która przyłapała nas w łóżku?
Na wspomnienie jej chłodnej, jedwabistej skóry pod swoimi dłońmi z
trudem stłumił jęk. Przez cały miniony tydzień torturowały i prześladowały go
te obrazy. Tak dobrze pamiętał jej głośne westchnienia. Ciche okrzyki radości i
wilgotną, gorącą kobiecość, zaciskającą się wokół niego.
Poczuł, że jego męskość też reaguje na te wspomnienia. Zmienił pozycję,
oparł się o framugę, ale niewiele to pomogło.
– Owszem, było to dość krępujące, ale świat się od tego nie zawalił.
– Do jasnej cholery, Casey! Jakie to ma znaczenie, dlaczego poprosiłem
cię o rękę? Poprosiłem, zgodziłaś się i teraz jesteśmy małżeństwem.
– To ma znaczenie, Jake. – Casey rozplotła ręce i zrobiła krok w jego
stronę. – Tak samo jak powód, dla którego ocaliłeś mnie przed przesłuchaniem
rodziców.
Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po prostu zauważył, że Casey
samotnie zmaga się z dwojgiem najbardziej onieśmielających ludzi na świecie, i
pospieszył jej na ratunek. Instynkt opiekuńczy. Po prostu instynkt.
– Miałem wrażenie, że potrzebujesz wsparcia życzliwej osoby –
powiedział tylko.
– I zgłosiłeś się na ochotnika.
– Jestem twoim mężem.
– Właśnie.
Casey machinalnie kiwnęła głową. Potem objęła go za szyję.
– Casey.
Jake nagle zesztywniał. Potrzebował całej swojej siły woli, by nie
chwycić jej w ramiona i nie przytulić do siebie.
– Jake – szepnęła i wspięła się na palce. – Nie chcesz wiedzieć, czemu
zgodziłam się za ciebie wyjść? – spytała, niemal dotykając ustami jego warg.
– Nie – odparł, choć bardzo chciał wiedzieć, czemu to zrobiła. – Może z
tych samych powodów, dla których ja ci się oświadczyłem.
– Nie. – Leciutko musnęła wargami jego usta.
Jake głośno wciągnął powietrze i mocno zacisnął pięści.
– To bardzo proste – zaczęła, lecz przerwała, by go pocałować. – Ja sama
doszłam do tego dopiero dziś po południu.
Jake wiedział, co nastąpi. Przygotował się na jej deklarację.
– Kocham cię, Jake. Zawsze cię kochałam. – Znów go pocałowała. – I
zawsze będę cię kochała.
Jego hormony uspokoiły się. Pożądanie zgasło jak żagiew oblana kubłem
zimnej wody. Patrzył tylko na Casey w milczeniu, a ona od razu wyczuła, że coś
jest nie tak. Zobaczył to w jej oczach. Rozplotła ręce i cofnęła się o krok.
– Jake?
– Kochasz mnie?
– Tak.
– A zaledwie tydzień temu miałaś zamiar wyjść za kogoś innego –
przypomniał. – Jego też kochałaś?
– Nie.
– Ale mimo to wyszłabyś za niego?
– Może w ostatniej chwili powiedziałabym: nie, ale tego się nigdy nie
dowiemy, prawda?
– Rzeczywiście.
Jake oderwał się od framugi i głęboko wciągnął powietrze, ignorując
zapach perfum Casey. Cholera, nie może sobie pozwolić na uczucia wobec
jakiejkolwiek kobiety. Na zależność od niej. Dla nich przecież słowo „kocham”
nic nie znaczy. I jeśli mężczyzna im uwierzy, przepada.
No, ale nie Jake Parrish.
Drugi raz nie da się żadnej nabrać.
Miał nadzieję, że uda im się osiągnąć jakiś kompromis. Wierzył, że będą
przyjaciółmi – i kochankami. Przecież już się przekonali, że w łóżku są
idealnymi partnerami.
Ale skoro Casey mówi o miłości, on nie może ryzykować. Choćby nie
wiadomo jak tego pragnął, nie będzie się kochał z Casey, dopóki ta kobieta nie
zrozumie, że on nie może jej kochać. Nie chciał już nigdy więcej mieć do
czynienia z miłością.
Casey wstrzymała oddech. Jake patrzył na nią w milczeniu i pomimo
usilnych starań czuł, jak budzi się jego ciało. Ono najwyraźniej miało inne
plany.
– Dobranoc, Casey – mruknął i wyszedł, póki jeszcze było go na to stać.
Minął już ponad tydzień, ale nic się nie zmieniło.
Casey siedziała przy kuchennym stole i nie widzącym wzrokiem patrzyła
w okno. Jake był gdzieś na terenie rancza ze swoim pracownikiem. Tak jak
każdego dnia od ich ślubu. Robił wszystko, co mógł, by jej unikać. Nawet
wieczorem, kiedy cała robota była już zrobiona i mogliby trochę porozmawiać,
on chował się w swoim gabinecie. Drzwi do tego pokoju, tak jak i do jego serca,
były przed nią. zamknięte.
Patrząc w przeszłość, Casey doszła do wniosku, że prawdziwe problemy
zaczęły się, kiedy powiedziała swojemu świeżo poślubionemu małżonkowi, że
go kocha. Na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. To nie były słowa, które w
normalnej sytuacji mogłyby stać się zarzewiem wojny.
No, tak, ale nie była to przecież sytuacja normalna.
Casey westchnęła i wypiła łyk kawy. Już zapomniała, ile filiżanek tego
dnia opróżniła. Uznała jednak, że powinna się nią cieszyć, dopóki może.
Jeśli to, co podejrzewa, okaże się prawdą, przez najbliższe dziewięć
miesięcy będzie się musiała obejść bez kofeiny.
Z przyjemnością sączyła gorący, czarny napar. Prawdziwa, mroźna zima
zaczęła się w Simpson przed kilkoma dniami, ale to było nic w porównaniu z
lodowatą atmosferą, jaka panowała w domu państwa Parrishów.
Chyba zaskoczyła Jake’a swą miłosną deklaracją. Ona też była
zaskoczona, kiedy sama sobie uświadomiła, że kocha Jake’a. Nie podejrzewała
jednak, że po usłyszeniu jej wyznania mąż zmieni się w nieczuły na nic głaz.
Dzwonek telefonu przerwał te smutne rozmyślania i rozdrapywanie ran.
Zanim rozległ się po raz drugi, Casey chwyciła słuchawką.
– Halo? – warknęła.
– Dzień dobry, słoneczko, cieszę się, że jesteś w dobrym humorze –
odrzekła Annie.
– Przepraszam. Nie jestem dziś w sosie.
– Rozumiem, pamiętam doskonale, jak ja się czułam w tych pierwszych
dniach.
– Annie...
W ogóle nie powinna o tym mówić. Nawet swojej najlepszej przyjaciółce.
Najpierw musi być pewna. No i porozmawiać z Jakiem.
– Więc jeszcze nie zrobiłaś testu?
– Nie.
– Dlaczego? Na co czekasz? Casey zmarszczyła brwi.
– Jeśli wynik będzie pozytywny, to dopiero się tu wszystko pokomplikuje.
– Case, kochanie, nierobienie tego testu również niczego nie zmieni.
– Wiem, wiem.
Casey sięgnęła do szuflady i wyjęła różowo-białe pudełko, które
poprzedniego dnia kupiła w aptece.
– Zresztą to mało prawdopodobne – powiedziała z wymuszoną swobodą.
– No, wiesz, szanse są niewielkie. Może jedna na milion.
– To prawda.
– Już wcześniej mój okres czasem się opóźniał.
– Tak bywa.
– Więc nie ma się czym martwic, prawda?
– Prawda.
– Kłamczucha.
– Tchórz.
– No, dobrze – westchnęła Casey. – Zrobię ten test.
– Teraz?
– Jak tylko odłożę słuchawkę.
– Pa.
Casey odłożyła słuchawkę i przez chwilę wpatrywała się w biało-różowe
pudełko.
– Nadchodzi moment prawdy – mruknęła i powędrowała do łazienki.
Jake wszedł do kuchni i stanął jak wryty.
Nie poczuł żadnego smakowitego aromatu.
Rozejrzał się dokoła. Na kuchni nie perkotał żaden garnek. Na
marmurowym blacie nie było patery z deserem. Nawet dzbanek od kawy był
pusty, choć palnik włączono.
Wszedł do środka, wyłączył palnik i rozejrzał się po pustym wnętrzu,
szukając Casey. Gdzie ona się podziewa? Po raz pierwszy w czasie ich
krótkiego małżeństwa niczego nie ugotowała.
To dziwne, jak szybko człowiek się przyzwyczaja. Bo on przywykł już do
brzęku
naczyń,
podśpiewywania
Casey
i
przede
wszystkim
do
przygotowywanych przez nią potraw.
Ta kobieta była Michałem Aniołem kuchni. Po ich weselu ludzie w
Simpson mówili prawie wyłącznie o przyjęciu, które praktycznie przygotowała
samodzielnie. Nic dziwnego, że zadzwoniło do niej już kilkanaście osób z
prośbą – nie, z błaganiem – by zorganizowała im przyjęcia.
Jake zdjął kapelusz, podrapał się w głowę i wszedł do mrocznego holu.
Nie paliło się tam żadne światło. W salonie też nie. Coś było nie w porządku.
A czy w ogóle coś było w porządku? Byli chyba jedyną świeżo
poślubioną parą, która nie tylko ze sobą nie sypiała, ale właściwie nawet się do
siebie nie odzywała. Jake wiedział, że to jego wina. Casey próbowała nawiązać
z nim kontakt. Ale za każdym razem, kiedy czuł, że za chwilę ulegnie, weźmie
ją w ramiona i zacznie całować, w głębi duszy słyszał jej głos mówiący te dwa
słowa „kocham cię” i całe pożądanie nagle znikało.
Jake skrzywił się i przyspieszył kroku. Na końcu korytarza drzwi do jego
sypialni – a teraz sypialni Casey – były szeroko otwarte. Zajrzał do mrocznego
pokoju i wyszeptał jej imię. Cisza. Co się dzieje? W tej chwili dostrzegł smugę
ś
wiatła pod drzwiami do łazienki. Podszedł tam ostrożnie.
Zza zamkniętych drzwi słyszał jej głos, mruczący coś pod nosem, i od
razu poczuł ulgę. Zapukał delikatnie.
– Jake?
– Tak. To ja. Wszystko w porządku?
– Jasne – odparła i pociągnęła nosem. – Na różowo. Coś w jej głosie go
zaniepokoiło. Musiał się dowiedzieć, o co chodzi.
– Casey? Otwórz.
– Idź sobie, Jake.
Akurat. Tym bardziej musiał się dowiedzieć. Rzucił kapelusz na łóżko i z
groźną miną stanął przed zamkniętymi drzwiami.
– Casey, nie odejdę, dopóki nie powiesz mi, o co chodzi. Casey zaśmiała
się. Ale był to śmiech zduszony i pełen bólu.
– Casey, do jasnej cholery...
– Odejdź...
– Otworzysz te drzwi, czy mam je wyjąć z zawiasów? Znów ten sam
bolesny śmiech.
– Prościej będzie nacisnąć klamkę – powiedziała w końcu. – Wcale nie są
zamknięte.
Jake natychmiast otworzył drzwi. Światło oślepiło go i dopiero po chwili
ujrzał siedzącą na brzegu wanny Casey. W ręku trzymała biały plastikowy
pręcik.
– Casey?
– Biały, nie. Różowy, tak.
– Co mówisz?
– Biały, nie. Różowy, tak.
Nie patrzyła na niego. Jak zaczarowana wpatrywała się w ten cholerny
pręcik.
– Jak myślisz, dlaczego jest różowy?
– Co jest różowe?
Jake rozejrzał się po łazience. Szukał jakiejś podpowiedzi, bo Casey
najwyraźniej nie kwapiła się do wyjaśnień. Musiał poradzić sobie sam. Od dnia
ś
lubu nie był w tej łazience. Kiedy ona zdążyła zasadzić kwiatki w stojącej na
oknie terakotowej skrzynce?
Jake pokręcił głową i kontynuował inspekcję. Zaskoczył go widok
kobiecych kosmetyków na półeczkach, na których do tej pory stała tylko tubka z
pastą do zębów i płyn po goleniu. Wtedy na brzegu umywalki zauważył jakąś
instrukcję. Sięgnął po nią i w tej samej chwili odezwała się Casey.
– Różowy to chyba znaczy, że urodzi się dziewczynka. Jake
znieruchomiał, a potem spojrzał na jej pochyloną głowę.
– Nie – mówiła dalej do siebie. – Różowy po prostu oznacza ciążę. To
może być równie dobrze chłopiec.
Dziewczynka? Chłopiec? Jake’owi zaschło w ustach, a jego mózg na
moment przestał pracować. Czy ona rzeczywiście powiedziała to, co usłyszał?
Nie, oczywiście, że nie. Przecież to było tylko raz. Szanse są znikome.
Casey uniosła głowę i spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
Natychmiast zapomniał o statystyce. Już wiedział. Na pewno.
– Gratulacje, Jake. Jesteśmy w ciąży.
Casey wciągnęła powietrze, palce mocno zacisnęła na plastikowym
pręciku i skuliła ramiona. Była gotowa na wszystko.
W ciąży.
Minęło kilka chwil. Zaledwie dwa lub trzy uderzenia serca. A jednak
przez ten moment zobaczył w jej oczach wszystko. Zdziwienie. Radość. Strach.
Niepewność. Zdecydowanie.
Przyklęknął przed nią i aż się wzdrygnął, czując poprzez materiał dżinsów
zimne kafelki. Przez głowę przemknęła mu myśl, że koniecznie musi położyć tu
wykładzinę. Nie chce przecież, żeby Casey się przeziębiła albo, co gorsza,
pośliznęła.
Wyjął jej z ręki plastikowy pręcik zabarwiony na intensywnie różowy
kolor. Natychmiast ujął jej lodowate dłonie.
– Niczego nie żałuję, Jake – szepnęła przez łzy. – Wiem, że nie chcesz
tego dziecka, ale ja tak. I będę je kochała za nas oboje.
– Mylisz się, Casey. To nasze dziecko. To my będziemy mieli dziecko. –
Jake przysiadł na brzegu wanny i objął ją ramieniem. – To najwspanialszy
prezent gwiazdkowy, jaki kiedykolwiek dostałem. I choć wszystko zaczęło się
nie tak, teraz staliśmy się rodziną.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dziecko.
Zaledwie przed trzema tygodniami był zadowolonym z życia kawalerem.
Teraz jest mężem kobiety, której nie widział od lat, i wkrótce zostanie ojcem.
Jake wzniósł oczy do nieba. Ten tam w górze ma osobliwe poczucie humoru.
Casey wyprostowała ramiona i potrząsnęła głową. Wciąż wpatrywała się
w plastikowy pręcik, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
– Patrzeniem nie zmienisz jego koloru.
– To takie dziwne – mruknęła.
– Ciąża?
– Nie tylko. Choć to jest najdziwniejsze. Ale mam na myśli w ogóle całą
naszą sytuację.
Jake opuścił ramię i przysunął się bliżej niej.
– Trzy tygodnie temu wszystko wyglądało zupełnie inaczej – powiedziała.
Jake spochmurniał, mimo że przed chwilą i on pomyślał to samo.
– Miałam przecież wyjść za Stevena.
Casey spuściła wzrok na trzymany w ręku pręcik.
Na szczęście nie zauważyła reakcji Jake’a, który wciąż nie mógł
zrozumieć, że narzeczonych można zmieniać jak rękawiczki.
– I gdybym za niego wyszła – mówiła bardziej do siebie niż do niego –
sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej.
Owszem, ale co to ma do rzeczy? Nie wyszła za Stevena. Poślubiła Jake’a
i pora się z tym pogodzić.
– Steven chyba nawet nie chciał mieć dzieci. Zaciekawiła go ta uwaga.
– Nie wiesz tego na pewno? Casey pokręciła głową.
– Właściwie niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Chyba nie świadczy to o
mnie dobrze, co? Byłam gotowa wyjść za człowieka, z którym nawet nie
rozmawiałam.
– Casey, nie wiem.
Rzeczywiście nie wiedział, jak to ocenić. Nie sprawiała wrażenia osoby
lekkomyślnej, ale cóż on wiedział o kobietach? Najlepszym dowodem było to,
ż
e ożenił się z Lindą.
– Nawet nie wiem, jak doszło do naszych zaręczyn.
– Co takiego?
– Naprawdę. Czasami próbuję sobie dokładnie przypomnieć, kiedy Steven
mi się oświadczył...
Jake nie był wcale zachwycony, że Casey wciąż myśli o swym byłym
narzeczonym, choć jest już jego żoną.
– Chyba w ogóle mi się nie oświadczył. Po prostu tak samo wyszło.
Oczywiście nasi rodzice byli tym zachwyceni.
Jake od początku nie lubił Stevena, ale świadomość, że rodzice Casey go
aprobowali, sprawiła, że teraz lubił go jeszcze mniej.
Uznał nagle, że ma już dość słuchania o tym wiarołomnym narzeczonym,
wstał więc i wyciągnął rękę do żony.
– Wystarczy tego gadania o Stevenie, Casey. Spojrzała na niego, ale nie
podała mu ręki.
– To my jesteśmy teraz małżeństwem. My będziemy mieli dziecko.
– Jeśli chodzi o dziecko, Jake, to masz rację. Rzeczywiście będziemy je
mieli. Ale co do małżeństwa, to łączy nas wyłącznie tamta krótka ceremonia.
– Co? – Jake’owi zrobiło się głupio i opuścił rękę. – O czym ty mówisz?
– Mówię o nas. O tobie i o mnie.
– To, co mówisz, nie ma sensu.
– Nie, to nasze małżeństwo nie ma sensu.
Jake westchnął głęboko. Przez ostatnie dwa tygodnie przykładnie
pracował. Trzymał się od Casey z daleka. W nocy nie mógł usnąć, myśląc, że w
drugiej sypialni leży w łóżku ona I to wszystko dla jej dobra. Czy Casey nie
potrafi zrozumieć, że trzymanie się od niej z daleka tyle go kosztuje? Czy nie
widzi jego podpuchniętych od bezsenności oczu? Czy ma jej powiedzieć, że
marzy o niej po nocach? śe wspomina jej pieszczoty, jej zapach, jej smak?
– Skoro jesteśmy małżeństwem – mówiła dalej, nie zrażona jego surową
miną i milczeniem – to czy nie powinniśmy przynajmniej udawać, że jesteśmy
prawdziwą parą?
– Nie musimy niczego udawać. Jesteśmy prawdziwą parą. Harry udzielił
nam ślubu.
– Nie jesteśmy parą, Jake, tylko dwojgiem ludzi żyjących pod jednym
dachem. Jesteśmy zaledwie współlokatorami.
– Casey, mówiłem ci już, że moim zdaniem potrzeba nam trochę czasu,
by do tego przywyknąć.
– Jeśli żałujesz, że się ze mną ożeniłeś, Jake, to po prostu to powiedz.
Poproszę ojca, żeby załatwił nam rozwód. Możesz być pewien, że on o niczym
innym nie marzy.
Jake’a ogarnęła niesamowita złość. Czy miało to sens, czy nie, był
wściekły, że Casey tak beztrosko mówi o rozwodzie.
– Nie będzie żadnego rozwodu, Casey – warknął przez zaciśnięte zęby. –
Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej. Nie mam zamiaru przez cos takiego
po raz drugi przechodzić. Poza tym mam na względzie dobro mojego dziecka.
Casey zesztywniała. Przecież tak naprawdę wcale nie chciała rozwodu.
Pragnęła mieć męża. Męża, którego mogłaby kochać.
– Masz rację. Nie będzie żadnego rozwodu. Ja też go nie chcę.
Jake trochę się odprężył, postanowiła więc atakować dalej.
– Ale chcę mieć przy sobie kogoś bliskiego, a nie tylko współlokatora. –
Czekała, żeby Jake podjął dyskusję, lecz kiedy milczał, mówiła dalej. – Chcę
kogoś, z kim mogłabym rozmawiać. Śmiać się. Snuć wspólne plany.
Jake spuścił głowę.
– Kogo mogłabym kochać – dodała i natychmiast przeraziła się chłodem,
który znów pojawił się w jego spojrzeniu.
– Nie mieszaj do tego miłości, dobrze?
– Jak można nie mieszać miłości do małżeństwa? Jake uśmiechnął się
kwaśno.
– Uwierz mi. Dużo łatwiej jest jej nie mieszać, niż próbować ją
zatrzymać.
Casey poczuła rozczarowanie. Jake zawsze był uparty. Każdy mężczyzna
poddałby się tamtej niezręcznej próbie uwiedzenia sprzed pięciu lat i oszczędził
im obojgu utraconej szansy na szczęście.
Z powodu jego poczucia honoru stracili pięć lat. Casey nie miała
wątpliwości, że gdyby wtedy Jake jej uległ, obudziłaby się w nich uśpiona
miłość. Byliby od tamtej pory razem. I może dziecko, którego teraz oczekują,
byłoby ich drugim. A może nawet trzecim.
– No, chodźmy już – rzekł w końcu Jake i wziął ją za rękę. – Powinnaś
coś zjeść.
Przechodząc przez dom, Jake zapalał światła we wszystkich mijanych
pomieszczeniach. Wkrótce w ogromnym domisku zapanował miły, rodzinny
nastrój.
Casey nagle zrozumiała, w jaki sposób powinna zdobyć swego męża.
Zapalać stopniowo kolejne światełka, aż całkowicie rozświetli jego duszę.
– Widzisz?
Jake rozprostował leżącą na biurku mapę okolicy i wskazał kawałek
gruntu, zakreślony czerwonym atramentem.
Casey nachyliła się nad nim, a on od razu zaczął szybciej oddychać. Już
sam jej zapach doprowadzał go do szaleństwa. Pukiel delikatnych, lśniących
włosów, muskający mu policzek, był szczególnie niebezpieczny. Wiedział, jak
pachną jej włosy. Różami i obietnicą.
– Kto narysował tę linię? – spytała.
– Ja.
Jake celowo unikał patrzenia w jej oczy. Tylko dzięki temu jakoś się
trzymał.
– Od lat miałem ochotę na tę ziemię. Zakreśliłem ją sobie jako obiekt
marzeń.
– Aha.
Mimo iż wiedział, że nie powinien, zrozumienie w jej głosie kazało mu
jednak na nią spojrzeć. Od kilku dni, od wieczora, kiedy dowiedzieli się o jej
ciąży, starał się być lepszym mężem.
Po kolacji siadywali teraz w salonie. Oglądali filmy i jakieś idiotyczne
programy rozrywkowe, lecz mając ją tuż obok na kanapie, Jake zupełnie nie
potrafił się skoncentrować. Rozmawiali o jego planach związanych z ranczem i
o przyjęciach, których zorganizowanie zamówiono u Casey. Słuchał, jak z
przejęciem opowiada o ich pierwszym wspólnym Bożym Narodzeniu, ale nie
podzielał jej zapału.
Robili wszystko razem, nie dzielili tylko sypialni. A on cały czas myślał o
byciu z nią. O trzymaniu jej w objęciach i wtulaniu się w ciepło jej ciała. I były
to myśli bardzo niebezpieczne. Nie mógł podjąć takiego ryzyka. Jeszcze nie.
Jednak nad pewnymi rzeczami trzeba się było zastanowić. Nie mógł
przecież do końca życia żyć w celibacie. Musiał więc najpierw nabrać do Casey
emocjonalnego dystansu, a dopiero potem skoncentrować się na fizycznej
stronie ich małżeństwa. Wtedy już wszystko pójdzie gładko.
Casey uważnie go obserwowała.
Odsunął na bok te niewygodne myśli i wrócił do przerwanej rozmowy.
– Co to znaczy „aha”?
– Nic. – Casey elegancko wzruszyła ramieniem. – Po prostu nie miałam
pojęcia, że uprawiasz pozytywną wizualizację.
– Co takiego?
– Pozytywną wizualizację.
Casey odsunęła się trochę, a on nareszcie był w stanie normalnie
oddychać.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – rzekł. – Ja tylko zakreśliłem
miejsce, na którym mi zależy.
– Właśnie. Pozytywna wizualizacja oznacza, że skupiasz swoją energię na
przedmiocie pożądania i ściągasz na pomoc wszystkie energie wszechświata.
Jake nie mógł się nie roześmiać. Miała tak bardzo poważną minę. Jakby
była przekonana, że energia wszechświata pomoże w rozwiązaniu wszystkich
problemów. Śmiech uwiązł mu w gardle, kiedy zauważył, że śmieje się tylko on.
– Jeśli chcesz wiedzieć, to napisano na ten temat kilka książek.
– O UFO też pisano.
– To nie to samo.
– Zgadza się. Chodzi o inne wszechświaty.
– Choć są to bardzo ciekawe książki – dodała w zamyśleniu – moją
ulubioną jest ta o bogach jeżdżących na rydwanach.
Jake znów parsknął śmiechem.
– Niech ci będzie – mruknęła, ruszając ku drzwiom. – Miałam na myśli
tylko to, że dzięki skupieniu energii swojej i wszechświata udało ci się osiągnąć
cel.
– Jasne – odparował Jake, podążając za nią. – Jak tylko zebrałem forsę,
którą Don chciał za tę ziemię.
– Właśnie.
Jake znów się roześmiał. Już od dawna tak często się nie śmiał jak
ostatnio.
– Co właśnie?
Casey usiadła na kanapie i zaczekała, aż Jake do niej dołączy.
– Zdobyłeś te pieniądze, bo pomogły ci energie wszechświata.
– Jesteś niesamowita.
– Dzięki.
Jake był zupełnie nie przygotowany. Niczego nie słyszał. Kiedy co
najmniej trzynaście kilo sapiącej, zaślinionej futrzanej masy wylądowało mu na
brzuchu, jęknął przerażony.
– Cześć, maleńki – zapiszczała uradowana Casey.
– Spadaj, ty zapchlony kundlu!
Wielki szczeniak spojrzał na niego z wyraźnym wyrzutem.
– Ranisz jego uczucia, Jake.
Gdyby pies wylądował parę centymetrów niżej, zraniłby coś dużo dla
Jake’a cenniejszego niż uczucia. Patrząc jednak w brązowe, smutne oczy omal
nie poczuł się winny.
– Nie przejmuj się, Stumbles – uspokoiła psa Casey. – Chodź tutaj i nie
przejmuj się tatusiem.
– Nie jestem żadnym tatusiem dla tego kundla – oburzył się Jake.
Casey nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Pies zresztą też nie.
W zdumieniu patrzył, jak jego żona pieści to najbrzydsze zwierzę na
ś
wiecie. Jego szaroczarna sierść sterczała kępkami we wszystkie strony. Miał
krzywe, długie uszy, które sprawiały, że wyglądał na wiecznie zdziwionego.
Miał też ogromne łapy. Aż strach było pomyśleć, jak wielkie wyrośnie z niego
zwierzę.
Jake nie miał pojęcia, jak do tego doszło, że stał się właścicielem tego
psa. Podejrzewał, że Casey też nie ma pojęcia, jak to się stało. Szczeniak po
prostu zjawił się tam któregoś wieczora i został.
Casey od razu nazwała psa ich „bożonarodzeniowym gościem” i chłodno
poinformowała Jake’a, że ściągnie na nich straszne nieszczęście, jeśli go
wyrzuci.
– Wcale nie jest brzydki – powiedziała cicho.
– Skąd wiedziałaś, o czym myślę?
– To wcale nie było trudne. Ciągle to powtarzasz. Stumbles przez chwilę
kręcił się po kanapie, aż umościł się wygodnie pomiędzy Casey i Jakiem.
Położył głowę na kolanach swej pani, zamknął oczy i od razu zaczął chrapać.
Jake zmarszczył brwi, widząc pozycję psiaka. Musiał przyznać w duchu, że mu
zazdrości.
– Zawsze chciałam mieć psa – szepnęła Casey.
Jake patrzył, jak szczupłe palce gładzą gęste futro kundla. W jej głosie
było tyle smutku, że nie mógł jej nie współczuć. Już sobie wyobrażał reakcję jej
rodziców na takiego psa. Natychmiast wezwaliby kogoś ze schroniska dla
bezdomnych zwierząt i biedactwo spędziłoby tam resztę życia, bo takiego
brzydactwa nikt by nigdy nie chciał wziąć.
Jake zmarszczył brwi i spojrzał na szczęśliwe, pochrapujące zwierzę.
Gdyby nie czułe serce Casey, marny by był jego los.
Natychmiast przypomniał sobie Casey jako nastolatką. Pamiętał, jak
bardzo lubiła wszystkie zwierzęta. Od kotów-dachowców po konie. Nigdy nie
miała ich dość. A jedynym zwierzęciem, jakie tolerowali jej rodzice, był bawół
na pięciocentówce.
Komuś tak czułemu i wrażliwemu jak Casey na pewno trudno się żyło
wśród takich ludzi.
– Jeśli to zwierzę ma u nas zostać, trzeba go będzie zawieźć do
weterynarza i zaszczepić.
Casey uśmiechnęła się, a dla Jake’a było to cudowną nagrodą.
– Powinniśmy mu także sprawić obrożę – powiedziała. – I znaczek z
adresem właściciela. Nie chcielibyśmy przecież, żeby ktoś go ukradł.
Jake wybuchnął śmiechem, a psina poruszyła się, wyraźnie
niezadowolona. Na całym świecie nie znalazłby się wariat, który chciałby
ukraść tego potwora. Ale skoro Casey chce, żeby miał obrożę i wizytówkę,
będzie ją miał.
Jake starał się być dla niej miły. Przecież, poza wszystkim, była matką
jego dziecka.
Kilka dni później Casey stała w nowocześnie urządzonej kuchni i
oglądała dzieło swych rąk. Bolały ją wszystkie mięśnie. Przez pół nocy
pracowała nad zrealizowaniem tego zamówienia, ale rezultat wart był takiego
wysiłku.
Tyle nowych rzeczy ostatnio się w jej życiu wydarzyło. Wyszła za mąż,
zaszła w ciążę i rozpoczęła nową, obiecującą karierę.
– Kto by to pomyślał, co, psinko? – mruknęła do leżącego pod
kuchennym stołem zwierzęcia.
Odpowiedziało jej bicie ogona o posadzkę i ciche skomlenie.
– Nie ma mowy – zaśmiała się. – Te smakołyki nie są dla ciebie.
Pies z rezygnacją złożył łeb na łapach i przyglądał się swojej pani spod
oka.
Casey uważnie oglądała ustawione na blatach półmiski. Po raz trzeci
sprawdzała listę.
– Napoleonki są. Ptysie są. Ekierki są... Kruche ciasteczka są.
I to ogromna rozmaitość – gwiazdki, aniołki, święte mikołaje – wszystkie
posypane grubym cukrem.
Mogła odetchnąć z ulgą. Koniec. Odwaliła kawał dobrej roboty.
Było to najważniejsze zamówienie, jakie dostała od dnia swojego ślubu.
Gwiazdkowa loteria zorganizowana przez Koło Pań z Simpson może oznaczać
dla niej wspaniały start. Albo kompletną katastrofę.
– Gotowa?
W drzwiach stanął Jake. Ubrany w dżinsy, spraną flanelową koszulę z
rękawami zawiniętymi po łokcie, wyglądał oszałamiająco. Patrzył na nią tak, że
w gardle jej zaschło, a serce zaczęło szybciej bić.
Szybko jednak to, co dostrzegła w jego spojrzeniu, przeistoczyło się w
coś dobrze Casey znanego i wyłącznie przyjacielskiego. Znów zrobiło się jej
przykro. Owszem, ich życie coraz lepiej się układało. Ale nadal nie dzielili łoża.
Jake wciąż odmawiał jej swego ciała. Nie tylko zresztą ciała.
Serca też.
– Casey?
– Hm? Przepraszam. Zamyśliłam się. Jake kiwnął głową i wszedł do
kuchni.
– Możemy jechać?
– Jake, nie musisz mnie zawozić. Mogę sama poprowadzić furgonetkę.
– Nie ma sprawy. Poza tym nie chcę, żebyś nosiła te tace i półmiski.
Casey westchnęła i skinęła głową.
– Wyglądasz na zmęczoną.
– Bo jestem. Pracowałam do późnej nocy.
– Nie powinnaś tego robić. Nie wolno ci ciężko pracować. Jesteś w ciąży.
Casey. Musisz dużo odpoczywać.
– Czuję się znakomicie.
Jake nie był bynajmniej o tym przekonany.
– Kiedy masz kontrolę u lekarza?
– Dziś po południu. O trzeciej.
– Myślisz, że lekarce będzie przeszkadzała moja obecność?
– Mówiła, że ojcowie są zawsze mile widziani. O ile będą grzeczni –
uśmiechnęła się Casey.
– Dobrze. – Jake wziął do ręki jeden ze złożonych kartonów na ciasta i
zaczął go rozkładać. – Muszę zapytać, co sądzi o tej twojej pracy. Nie chcę,
ż
eby zaszkodziła tobie albo dziecku.
– Jake...
– Chcę tylko zapytać.
Casey westchnęła i zmieniła temat.
– Myślałam, że przed wizytą u lekarza odwiedzę jeszcze Annie.
– Dobrze – zgodził się Jake i wstawił tacę z ekierkami do
przygotowanego pudełka. – Muszę coś załatwić w mieście, więc najpierw
dostarczymy te pyszności, a potem podrzucę cię do Annie. Przed trzecią po
ciebie wrócę.
Casey wiedziała już, że dyskusja z nim nie ma sensu. Najwyraźniej
postanowił być doskonałym ojcem. Na początek dobre i to. Prawda?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Mam wrażenie, że zaczynam wariować.
Poważny ton wypowiedzi syna rozbawił Franka Parrisha.
– Nic podobnego, synu. Po prostu zbyt dużo czasu poświęcasz na kłótnie
ze swoim zdrowym rozsądkiem, zamiast w końcu go posłuchać.
Jake przez chwilę patrzył przez okno na miejski park. Jacyś mężczyźni
ubierali choinkę. On sam, niestety, nie był w świątecznym nastroju.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – zwrócił się do ojca, siedzącego w
starym, ale wygodnym fotelu.
– Myślę, że rozumiesz i właśnie tego się boisz.
– Boję się? – parsknął ponurym śmiechem Jake. – Niczego się nie boję,
tato.
– Ciekawe, jak inaczej można by to nazwać? Masz miłą i ładną żonę,
która urodzi twoje dziecko, masz ranczo, duży dom i tę ziemię, o której tak
długo marzyłeś. Skoro niczego się nie boisz, to dlaczego nie jesteś szczęśliwy?
Brzmiało to rzeczywiście absurdalnie, ale przecież większość tych rzeczy
miał wcześniej. Pomimo to jednak Linda go zostawiła. A on długo potem nie
mógł dojść do siebie.
Nie będzie ryzykował po raz drugi. Nawet z Casey.
– Casey jest zupełnie inna niż Linda – rzekł cicho ojciec.
– Nigdy nie twierdziłem, że ją przypomina.
– Nie musiałeś. Codziennie widać to w twoich oczach.
– Co takiego?
– Jakbyś każdego dnia czekał, że wiszący nad tobą topór w końcu
opadnie. Uważasz na burzę, ale nie zauważasz słońca.
– Jeśli nie będę uważał, wpadnę w sam środek burzy. I co wtedy?
– Zmokniesz.
Jake roześmiał się, choć wcale nie było mu wesoło.
– Potem się wysuszysz i zaczniesz od nowa.
– Nie, dzięki.
Jake wiedział, że to, co przeżył z Lindą, byłoby niczym w porównaniu z
tym, co groziło mu tym razem. Był tego pewien, bo jego uczuć do Casey nie
dało się z niczym porównać.
Każdy spędzony z nią dzień był wspaniały. Jej głos, jej kroki
rozbrzmiewające po kiedyś tak cichym domu, były dla niego jak najpiękniejsza
muzyka. Dopiero kiedy pojawiła się, Casey, Jake zrozumiał, jak bardzo był
samotny.
Gdyby jednak pozwolił sobie na miłość, gdyby powiedział Casey, że ją
kocha, a potem by ją stracił, nie przeżyłby tego.
– To, oczywiście, twoja decyzja.
– Co takiego?
Jake spojrzał ojcu prosto w oczy.
– Możesz wykorzystać tę drugą szansę, jaka ci się w życiu trafiła.
Jake pokręcił głową.
– Albo – mówił dalej Frank – odwrócić się do niej plecami i dalej żyć
samotnie tak jak przez ostatnie kilka lat.
Też mi wybór.
Samotność.
Albo wewnętrzna śmierć, jeśli znów miałby zostać sam.
– Więc jak się czuje moja ciężarna? Casey uśmiechnęła się do Annie.
– Wspaniale. – Szybko jednak spoważniała. – A może powinnam czuć się
okropnie? Myślisz, że może coś jest ze mną nie w porządku?
– Myślę, że wszystko jest w porządku, tylko za bardzo się przejmujesz. –
Annie przeciągnęła rzadkim grzebieniem po wilgotnych, siwych włosach
klientki. – Popatrz na panią Dieter. Ona niczym się nie martwi. – Annie
podniosła głos prawie do krzyku. – Prawda, proszę pani?
– Jakiej marchwi? – zadudnił głos staruszki.
Casey zaśmiała się cicho i wymieniła z Annie rozbawione spojrzenie. W
powietrzu unosił się ostry, drażniący nozdrza zapach płynu do trwałej ondulacji.
Annie była właścicielką i jedyną pracownicą tego salonu fryzjerskiego,
więc jej klientki zawsze musiały trochę poczekać, ale, jak przekonywała je
Annie, jej usługi były tego warte.
Casey przechadzała się po niewielkim pomieszczeniu, podziwiając
gąszcze roślin, które nadawały wnętrzu wygląd tropikalnego lasu. Wśród zieleni
połyskiwały srebrne i złote gwiazdki, a na ścianach wisiały ogromne plakaty ze
Ś
więtym Mikołajem i bałwankami. Wokół okien rozwieszono różnokolorowe
lampki, a z magnetofonu płynęły cicho dźwięki kolędy.
Ogromna, sięgająca sufitu półka pełna była romansów i kolorowych pism
oraz katalogów. W rogu stał niski stolik i cztery miękkie fotele.
Ponieważ za chwilę wybierały się razem na obiad, Casey usiadła w
jednym z foteli i wzięła do ręki jakiś katalog.
– To nie potrwa długo – zapewniła ją Annie. – Musiałam dziś przyjąć
panią Dieter, bo przyjeżdża jej wnuk i zabiera ją do siebie na święta. – Annie
znów podniosła głos. – Joe jest znakomitym tancerzem.
– Jak mogę odpowiedzieć na twoje pytanie, kochaniutka, skoro go wcale
nie słyszę.
Starsza pani zamknęła oczy, najwyraźniej gotując się do krótkiej drzemki.
– A więc jak mój braciszek przyjął wiadomość o swoim ojcostwie? –
Annie z uśmiechem zwróciła się do bratowej.
– Wydaje się zadowolony.
Casey nie była wcale tego taka pewna, ale nieraz słyszała, jak mruczy pod
nosem „dziecko”, więc wygląda na to, że często o nim myśli.
– Wcale mnie to nie dziwi.
Casey chciałaby tylko, by Jake choć w połowie był tak zadowolony z
tego, że jest jej mężem. Owszem, od czasu, kiedy zrobiła ten test ciążowy,
sprawy między nimi bardzo się poprawiły. Wieczorami naprawdę ze sobą
rozmawiali. Jake był bardzo troskliwy, często proponował jej herbatę, przynosił
poduszkę i tak dalej. Zachowywał się zupełnie jak przyszły ojciec z filmów z lat
pięćdziesiątych.
Wciąż jednak sypiali w oddzielnych pokojach i za każdym razem, kiedy
rozmowa zbaczała na tematy bardziej osobiste, pod jakimś pretekstem
wychodził z pokoju.
– A jak... inne sprawy?
– Bez zmian.
W głosie Casey brzmiała wyraźna była nuta zawodu. Ale cóż mogła na to
poradzić? Już przed pięciu laty próbowała uwieść Jake’a. Najwyraźniej nie jest
w tym dobra.
A poza tym jak uwodzi się własnego męża?
– Jake był zawsze niesamowicie uparty. Dziwią się, że w ogóle zaszłaś w
ciążę. – Annie machinalnie zbyt mocno pociągnęła lokówkę i starsza pani
otworzyła oczy.
Casey zagięła w katalogu róg strony, na której znalazła kilka rzeczy, które
chciała zamówić.
– Myślisz, że w którymś z pism znajdę radę, jak uwieść własnego męża?
Annie otworzyła usta, żeby jej odpowiedzieć, ale pani Dieter była
szybsza.
– Niech go pani powita w drzwiach naga – powiedziała zdecydowanie. –
Mój mąż zawsze się na to łapał.
Casey i Annie wymieniły spojrzenia.
Potem obie spojrzały na zasuszoną staruszkę.
– Na Boże Narodzenie – mówiła dalej pani Dieter – obwiązywałam się
szeroką, czerwoną wstążką, z ogromną kokardą między piersiami. – Starsza pani
ze smutkiem spojrzała na swój obwisły biust. – Kiedyś miałam niezłe balony.
Mąż zawsze się rozpromieniał na ich widok. – Myślicie, że ja zawsze byłam
stara? – spytała, kiedy odpowiedziało jej tylko pełne zdziwienia milczenie obu
kobiet.
Annie roześmiała się i pocałowała suchy jak pergamin policzek swoje
klientki.
– Pani Dieter, dzisiejsze strzyżenie było na koszt firmy.
– Możesz nazywać mnie Agnes.
Nie słuchając paplaniny Annie i Agnes, Casey pogrążyła się w zadumie.
Może to, co działało na pana Dietera, podziała i na pana Parrisha...
Po drodze przez zaśnieżony parking do przychodni, Casey i Jake spotkali
cztery osoby, które pogratulowały im dziecka.
– Ciekawe, skąd wszyscy już wiedzą o tym, że jestem w ciąży? –
powiedziała Casey, kiedy przyjęli ostatnie życzenia.
Jake wziął ją za rękę i ostrożnie prowadził w stronę błyszczącego,
nowoczesnego budynku.
– Nie domyślasz się? – spytał z krzywym uśmiechem. – Mówiłem ci, że
Emma ze słuchawką w ręce jest lepsza niż wysokonakładowe pismo z plotkami
z wielkiego świata.
– Niezła jest – mruknęła Casey.
– Całe szczęście, że powiedzieliśmy im o tym dopiero wczoraj.
Wyobrażasz sobie, co będzie za tydzień?
– Aż mi się robi zimno.
Casey potrząsnęła głową i przyspieszyła kroku. Trudno jej było nadążyć
za Jakiem.
Emma i Harry nie byli jedynymi osobami, z których powiadomieniem o
dziecku zwlekali. Swoim rodzicom Casey też jeszcze nie powiedziała, że
wkrótce będą mieli wnuka.
Kilka minut później wprowadzono ich do gabinetu. Casey od razu weszła
za parawan, rozebrała się i włożyła dziwny, różowy, rozcięty z tyłu fartuch.
Kiedy wspięła się na fotel, spojrzała na Jake’a.
– Wiesz, przy tej części wizyty wcale nie musisz być obecny. Wrócisz po
badaniu i zapytasz o wszystko, co cię interesuje.
Jake niepewnie spojrzał na metalowe strzemiona fotela. Postanowił
jednak być prawdziwym, dzielnym ojcem.
– Jeśli tobie to nie przeszkadza, wolałbym zostać.
– Dobrze – odparła Casey, z trudem kryjąc wzruszenie. W tej chwili
weszła do gabinetu uśmiechnięta doktor Dianna Hauck. Towarzyszyła jej
pielęgniarka.
– Witam państwa. Domyślam się, że chodzi o ciążę, tak?
– Taki był wynik testu.
Lekarka z niechęcią potrząsnęła głową.
– Te testy wkrótce pozbawią mnie chleba. Pan zostaje?
– dodała, spoglądając na Jake’a.
– Jeśli można?
– Mnie to nie przeszkadza, proszę tylko stanąć gdzieś z boku. – Doktor
Hauck roześmiała się i przysiadła na stołku.
– To samo powiem panu na porodówce, więc może i lepiej, że się pan
przyzwyczai.
Jake tylko głęboko wciągnął powietrze.
– Proszę, niech się pani położy. – Lekarka włożyła parę lateksowych
rękawiczek.
Jake posłusznie stanął u wezgłowia i ujął Casey za rękę. Była lodowata.
Czyżby jego żona tak samo się denerwowała jak on?
A jeśli wynik testu ciążowego był zły? Jeśli nie będzie żadnego dziecka?
Czy byłby zadowolony? A może rozczarowany? Jake spojrzał w zielone oczy
Casey i dostrzegł w nich ten sam niepokój.
Po kilku minutach było po wszystkim.
– Może już pani usiąść – powiedziała lekarka. Podeszła do umywalki,
zdjęła rękawiczki i zaczęła myć ręce. – Wszystko się zgadza – rzuciła przez
ramię. – Wynik badania wskazuje na to, że za około osiem miesięcy będą
państwo rodzicami.
Jake odetchnął z ulgą. Nawet nie zauważył, że przez cały czas badania
praktycznie nie oddychał. Nie podejrzewał, ze aż tak bardzo się ucieszy.
Instynktownie zacisnął mocniej dłoń na ręce Casey i zadał całą serię
pytań typowych dla przyszłego ojca.
Już następnego wieczora Casey przyćmiła wszystkie światła w kuchni.
Zajrzała do garnka i wymieszała jego zawartość.
Rozejrzała się po wnętrzu. Psa nie było, leżał na swym posłaniu w
gabinecie Jake’a. Stół był elegancko nakryty. Blaty posprzątane i dokładnie
wytarte. W kominku płonął ogień. Duszona wołowina pachniała rozkosznie. W
lodówce czekały świeżo upieczone eklery.
Wszystko było gotowe.
Nawet ona.
Słysząc warkot podjeżdżającego pod dom dżipa, jeszcze raz przygładziła
włosy. Odsunęła odrobinę zasłonę i zobaczyła wysiadającego z samochodu
Jake’a.
W żołądku poczuła dziwny skurcz. Głęboko wciągnęła powietrze. Dla
uspokojenia. Przyszła pora, by sprawdzić, czy pani Dieter miała rację.
Spojrzała na siebie, westchnęła i poprawiła szeroką, czerwoną wstążkę,
którą była obwiązana. Kokarda, mieszcząca się dokładnie między jej piersiami,
była trochę przekrzywiona, ale Casey miała nadzieję, że Jake’owi nie będzie to
przeszkadzało. Miała nadzieję, że będzie zbyt zajęty czym innym, by zwracać
uwagę na estetykę.
Było jej zimno i właściwie powinna stanąć bliżej kominka. Miała przecież
na sobie wyłącznie tę czerwoną wstążkę.
Nie mogła nie myśleć o tym, w co się pakuje. Co będzie, jeśli Jake po
prostu na jej widok wybuchnie śmiechem? Albo, co byłoby jeszcze gorsze,
minie ją i nawet nie zauważy, że jest naga?
Nie, to niemożliwe. Była pewna, że on pragnie jej tak samo jak ona jego.
Usłyszała, jak otwierają się i zamykają drzwi wejściowe, i zesztywniała.
Jeśli ta sztuczka na niego nie podziała, to koniec. Przybrała pozę, która wydała
jej się nonszalancka, i czekała.
Jake był w sieni. Postawił na podłodze torbą z nowo zakupionymi
narzędziami, potem zdjął kurtkę i buty. Przykładnie postawił je na gazecie. Z
przyjemnością wciągnął dochodzący z kuchni aromatyczny zapach. Do takich
rzeczy człowiek łatwo się przyzwyczaja. Przecież jeszcze tak niedawno wracał
po ciężkim dniu do pustego domu i kolacji z kuchenki mikrofalowej.
Ale to było przed pojawieniem się Casey.
Oparty o ścianę, pytał sam siebie, jak długo ma jeszcze zamiar mieszkać
ze swoją żoną i nie kochać się z nią. Z każdym dniem trudniej mu było nie
zwracać na nią uwagi. Nie zauważać drobnych, ale miłych zmian, jakie
wprowadziła do jego domu. I do jego życia.
Jak może z nią mieszkać i nie zakochać się w niej?
Przypomnij sobie Lindę. Pamiętaj, co czułeś, kiedy dowiedziałeś się, że
cię oszukuje. Przypomnij sobie tamten ból.
Gwałtownie potrząsnął głową, wyprostował się i wszedł do ciepłej,
pachnącej kuchni. W jednej chwili stracił resztki rozsądku.
– Wesołych świąt, Jake.
Jake zamrugał powiekami, potrząsnął głową i zamarł w bezruchu. Chyba
liczył, że stojąca przed nim zjawa zniknie.
– Casey?
W słabym świetle lampy jej skóra była kremowa jak delikatna porcelana.
Oplatająca ją czerwona wstążka łączyła się między piersiami w ogromną
kokardę. Końce wstążki spływały w dół, ku jasnobrązowemu trójkątowi
jedwabistych włosów między udami. Kiedy ją podziwiał, poruszyła się lekko i
końce wstążki zawirowały.
W ustach mu zaschło, serce w piersi waliło jak oszalałe. Wiedział, że to
koniec jego mężnej walki. Nie będzie już stawiał oporu swych zmysłom i
instynktom. Nie potrafi już przed nią uciekać. Znajdzie jakiś sposób, by
mieszkać z tą niesamowitą, zaskakującą kobietą i nie zakochać się w niej.
Ale nie dzisiaj.
– Boże Narodzenie jest dopiero za trzy tygodnie – udało mu się w końcu
wyjąkać.
– Zgadza się.
Casey wzruszyła ramionami i kokarda wsunęła się głębiej między jej
nagie piersi.
Jego wzrok przesuwał się po jej ciele, uważny, spragniony. Prezent
gwiazdkowy. Święty Mikołaj chyba nigdy jeszcze nie był dla niego taki hojny.
Mijały minuty. Czuł, że musi coś powiedzieć. Ale co?
– Kolacja cudownie pachnie. Tylko tyle wymyślił.
– To gulasz wołowy.
Jake skinął głową. Zauważył palce Casey mocno zaciśnięte na brzegu
blatu. Aż całe zbielały. Czyżby się denerwowała?
– A co na deser? – spytał.
Casey odchrząknęła, przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała na lodówkę.
– Czekoladowe eklery.
– Wolałbym ciebie.
Casey wstrzymała oddech, z ulgą opuściła ramiona i puściła brzeg blatu.
Kiedy zrobiła jeden niepewny krok w stronę Jake’a, zrozumiał, co przeżywa. To
wszystko przez niego. Przez niego jest taka zdenerwowana, taka niepewna
siebie. Dzieje się tak z jego powodu.
A on myślał głównie o sobie. Też mi powód do dumy. Nieważne, czy
planowali to małżeństwo, czy nie, Casey była teraz jego żoną i zasługiwała na
wiele więcej. Dlaczego tak długo jej tego odmawiał? I sobie.
Od tej chwili da jej wszystko, co będzie w stanie ofiarować tej niezwykłej
istocie. I może wtedy przestanie tęsknić za tym, czego dać jej nie będzie mógł?
– Jake?
Jake uśmiechnął się i z ulgą zauważył, że wygładza się jej zmarszczone
czoło.
– Jeszcze nigdy nikt mnie tak gorąco nie witał.
– Owszem, witam cię. Ale nie jest mi gorąco. – Casey lekko zadrżała.
Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Jake podszedł do niej i wziął ją w
ramiona.
– Może powinnaś zaczekać z takim prezentem do lata?
– szepnął.
– Nie chciałam czekać – odparła i spojrzała mu w oczy.
– Już dłużej nie mogłam zwlekać.
Jake pogładził ją po policzku i jęknął, kiedy pocałowała jego dłoń.
– Cieszę się, że nie czekałaś.
– Ja też.
Jake z uśmiechem spojrzał na jej obwiązane wstążką nagie ciało.
– Czy mogę już dziś rozpakować mój gwiazdkowy prezent?
– Dziś wieczór możesz zrobić wszystko – szepnęła i znów lekko zadrżała.
– Zimno ci?
– Już nie.
– To dobrze.
Jake schylił głowę po pocałunek, o którym od tylu dni marzył i śnił.
I ledwo dotknął jej warg, ledwo powitał go jej niecierpliwy język,
wiedział, że niezależnie od tego, co jeszcze się między nimi wydarzy, nigdy już
nie będzie trzymał się od niej z daleka. Dopóki będzie go chciała, on zawsze
będzie przy niej.
Ręce Casey błądziły po jego ciele. On odkrywał ją na nowo z taką samą
niecierpliwością i podnieceniem jak za pierwszym razem.
Potem ujął w dłoń jej pierś i kciukiem muskał twardą, różową sutkę. Z ust
Casey wyrwał się stłumiony krzyk. Wygięła się w łuk, a Jake objął ją jeszcze
mocniej.
Casey wsunęła dłonie pod jego flanelową koszulę i pieściła owłosioną
pierś. Jake zadrżał, odsunął się odrobinę, jednym błyskawicznym ruchem zerwał
z siebie koszulę i rzucił ją na ziemię.
Chciała go znów pieścić, ale przytrzymał jej ręce. Pieścił ją teraz tylko
wzrokiem, wolno, z zachwytem.
– Kiedy ktoś daje mi prezent, w dodatku tak ładnie opakowany, to jest już
mój prezent. Zgadza się?
– Tak...
– Powiedziałaś, że dziś wieczorem mogę zrobić wszystko, prawda? –
rzekł i sięgnął po jeden koniec wstążki.
– Tak, tak powiedziałam.
W mgnieniu oka prezent został rozwinięty. Wstążka opadła na podłogę.
Jake uśmiechnął się, ujął Casey w pasie i posadził na brzegu kuchennego
blatu.
– Co chcesz zrobić? – spytała.
– Ależ, Casey – skarcił ją Jake. – Czyżbyś mi nie ufała?
– Oczywiście, że ci ufam, ale co...
Przerwała, widząc, że wyjmuje z lodówki czekoladowe eklery.
Wziął do ręki jedno ciastko i wrócił do niej. Zanurzył palec wskazujący w
gęstym kremie i wyciągnął go w jej stronę.
– Najpierw mam ochotę na deser – szepnął.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Blat, na którym siedziała Casey, był zimny, ale grzało ją spojrzenie
Jake’a.
Z trudem przełknęła ślinę. Zatrzymał się dopiero, kiedy swą nagą piersią
dotknął jej kolan. Nie odrywając od niej wzroku zbliżył do jej warg palec
pokryty gęstym, słodkim kremem. Zlizała ów krem łakomie, ale kiedy sięgnęła
po ciastko, by i jemu dać kawałek, zaprotestował.
– Sam się poczęstuję moim deserem – rzekł cicho. Schylił się i wziął do
ust najpierw jedną jej sutkę, potem drugą. Czule, delikatnie pieścił je językiem,
jakby rzeczywiście był to jakiś bardzo wymyślny deser. Casey znów zacisnęła
mocno palce na brzegu blatu. Ogarnęła ją fala gorącej rozkoszy.
Poczuła, jak bardzo go pragnie. Już, teraz, natychmiast. Pragnienie to
pulsowało jednym rytmem z jej sercem.
Jake westchnął i na moment uniósł głowę.
– To mój prezent – przypomniał jej, obdarowując jednym krótkim
pocałunkiem.
Dziwne, bo nagle poczuła się... niepewnie. To powitanie go nago w
kuchni wcześniej wydawało jej się takim znakomitym pomysłem. Wystarczyło
jednak jedno spojrzenie w jego oczy, by ta niepewność minęła.
– Jake – powiedziała z powagą – porządni mężczyźni nie torturują swoich
ż
on.
– No, tak. – Jake puścił do niej oko. – Ale która żona chciałaby, by jej
mąż był przyzwoity?
– Może ja?
– Na pewno nie – zapewnił ją i delikatnie opuścił na plecy, tak że leżała
teraz płasko na blacie, a nogi jej zwisały. – Założę się, że bardziej ci się
spodobam jako śmiały facet niż przyzwoity.
– To zależy, do jakiego stopnia śmiały. – Casey znów poczuła się trochę
niepewnie. – Może powinnam cię ostrzec, że zazwyczaj nie jestem miłośniczką
przygód.
– Ta wstążka świadczyła zupełnie o czymś innym.
Zgadza się. Trudno temu zaprzeczyć. Zresztą w ogóle Casey nie miała
ochoty o cokolwiek się z nim spierać. Tak długo czekała na tę chwilę i miała
zamiar się nią cieszyć za wszelką cenę.
Uniosła odrobinę głowę i zobaczyła, że Jake stoi między jej nogami.
Jęknęła, kiedy znów zanurzył palec w nadzieniu eklera i wyciągnął go w jej
stronę.
– Jake...
– To mój prezent – przypomniał. – Mój deser.
Kiedy zimny krem dotknął jej najgorętszego miejsca, drgnęła gwałtownie.
– Zimne!
– Tylko przez chwilkę.
Casey wzdrygnęła się. Przez półprzymknięte oczy patrzyła, jak Jake
zbliża usta do tego, pokrytego teraz kremem, miejsca. Kiedy go dotknął, jęknęła
cicho i opuściła głowę z powrotem na blat.
Z każdą, tak przecież intymną, pieszczotą Jake stawał się trochę bardziej
częścią jej samej. Dotykał nie tylko jej ciała, ale także serca i duszy.
Od zawsze wiedziała, że są sobie przeznaczeni.
ś
e będą razem.
Na zawsze.
– Jake...
Czuła, że to nadchodzi... Wygięła się w łuk... Nagle znieruchomiała i
przez zaciśnięte gardło wykrzyczała imię męża.
Kilka chwil później leżała bezwładnie na blacie i czuła, jak Jake
delikatnie zmywa z niej resztki kremu. Drgnęła, kiedy przy okazji musnął lekko
jej nabrzmiałą kobiecość.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Choć zaledwie przed chwilą
przeżyła orgazm, znów go zapragnęła. Chciała poczuć na sobie ciało Jake’a.
Poczuć go w sobie. Połączyć się z nim w jedno, tak jak w tamtą cudowną noc
przedślubną.
Jake pochylił się i wziął ją na ręce. Casey wtuliła się w niego i pozwoliła
zanieść do sypialni.
Tam Jake ułożył ją delikatnie na materacu, zdjął z siebie resztę ubrania i
położył się obok niej. Jego ręce niecierpliwie błądziły po jej ciele.
Jeszcze nigdy żadnej kobiety tak nie pożądał. Pragnął jej aż do bólu.
A kiedy już nie mógł wytrzymać, kiedy poczuł, że musi się z nią
natychmiast połączyć, otworzyła przed nim swe spragnione ciało.
Później leżeli spleceni na łóżku. Głowa Casey spoczywała na piersi męża
jak na poduszce. Jake muskał w zamyśleniu jej plecy. Zachwycała go ich
jedwabista miękkość. Radowało go pojawienie się tej kobiety w jego życiu. Miał
wrażenie, że to dar, na który nie zasłużył.
A jednak równolegle z tymi myślami pojawiły się inne. Wiedział, że
zaczyna mu na Casey coraz bardziej zależeć i że nie powinien na to pozwolić.
Już raz w życiu się zakochał i do dziś pamiętał, jak się to dla niego skończyło.
Casey poruszyła się w półśnie, leciutko pocałowała go w pierś i objęła go
ramieniem.
Było to coś cudownego. Wspaniałego. Oczywistego i normalnego.
A także przerażającego.
– Myślisz, że z kolacji coś jeszcze zostało?
Zadał to pytanie w odruchu samoobrony. Bał się zapuścić zbyt daleko w
te rozmyślania. Było to bardzo niebezpieczne.
– Możesz w takiej chwili myśleć o jedzeniu? – udała oburzenie Casey.
– Nie mam siły, by myśleć o czymkolwiek innym. – Jake spojrzał na nią z
figlarnym uśmiechem. – Najpierw naprawdę muszę coś zjeść.
– W takim razie chodźmy natychmiast do kuchni. Casey wyciągnęła rękę
i z leżącej na krześle kupki czystej bielizny wzięła jakąś jego koszulkę.
– Ubieramy się do obiadu? – spytała, przykładając ją do siebie.
Koszulka nie osłaniała jej kształtnych nóg. Bioder zresztą też.
– Porządne żony nie torturują swoich mężów.
– Wspominałeś nie tak dawno, że od porządnych lepsze są śmiałe.
– Nie igraj z głodnym mężczyzną, kobieto. Podaj mi ten dres.
– Widzę, że już po miodowym miesiącu – westchnęła teatralnie Casey i
obciągnęła na sobie koszulkę.
Osobiście wręczyła mężowi granatowy dres i jeszcze na chwilę przysiadła
obok niego na łóżku.
– Kocham cię, Jake.
Cisza, jaka zapadła po tych słowach, zdawała się trwać wieki.
Co mógł jej na to odpowiedzieć, żeby nie wyjść na łajdaka, którym
zresztą się czuł? Nie rzekł więc nic, lecz usiadł, włożył spodnie od dresu, a
potem wstał i podszedł do komody po koszulkę. Przynajmniej nie musiał patrzeć
Casey w oczy i reagować na to, co by w nich zobaczył.
– Miałam rację – zauważyła Casey i uklękła na brzegu łóżka. – Już po
miodowym miesiącu.
Jake głęboko wciągnął powietrze i włożył zwyczajny, biały podkoszulek.
Kiedy już nie mógł nic wymyślić, odwrócił się i spojrzał na żonę.
– Casey...
– Nie. – Powstrzymała go gestem dłoni i zdecydowanie pokręciła głową.
– Co: nie?
– Nie mów mi, że to szczególne małżeństwo i że nie obiecywaliśmy sobie
miłości.
– A nie było tak?
– Dla mnie miłość i małżeństwo to jedno. – Casey wstała z łóżka i zrobiła
krok w stronę drzwi. Potem zatrzymała się i spojrzała na Jake’a. Jej wzrok
przeszywał go jak sztylet. Nie protestował, bo wiedział, że na to zasłużył. –
Dobrze. Nie kochasz mnie i nie pokochasz.
– Tu nie chodzi o ciebie – odrzekł.
Nie chciał sprawić jej przykrości, więc wyjawił jej tylko część prawdy.
– Ale tylko i wyłącznie o mnie. Ja po prostu nie jestem już zdolny do
miłości.
– Bzdura, Jake.
– Co takiego? – Spojrzał na nią zdziwiony i nawet z takiej odległości
zauważył w jej oczach gniew.
– Przecież słyszałeś.
– Casey...
– Nie. To, co było między nami, jest...
– Pożądaniem – dokończył za nią. – Tylko i wyłącznie.
– Tylko tyle czułeś? Naprawdę?
Jake spuścił wzrok, lecz Casey dostrzegła wyraz jego twarzy. Wiedziała,
ż
e to, co do niej czuje, to dużo więcej niż pożądanie. Odkrywała to w jego
pieszczotach. W jego pocałunkach. Widziała w jego oczach. Kochał ją, lecz był
zbyt uparty, by się do tego przyznać.
– Nie ma powodu, byśmy w tym małżeństwie nie zaznali szczęścia,
Casey. Możemy być mężem i żoną. Cieszyć się sobą. Wychowywać dzieci i żyć
w takim samym związku, jeśli nie w lepszym, jak większość ludzi.
Casey skinęła głową i czekała w milczeniu.
– Nie proś o to, czego nie mogę ci dać, Casey. Oboje będziemy przez to
cierpieli.
Niesamowite. Czyżby on rzeczywiście wierzył w to co wygaduje?
Casey skrzyżowała ręce na piersiach i przechyliwszy głowę, przyglądała
mu się uważnie.
– Mylisz się, Jake.
Jake zamrugał gwałtownie powiekami i obronnym gestem też tak samo
skrzyżował ręce.
– Nie chcesz, żebym czekała, aż mnie pokochasz? Dobrze, nie będę. Ale
to twoja strata, Jake, nie moja.
Jake uniósł głowę, jakby spodziewał się ciosu. Owszem, wymierzyła go,
ale słowami.
– Kocham cię ty idioto. Ale od tej pory nigdy ci o tym nie będę mówiła.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– To mianowicie, że możesz sobie udawać, co chcesz. Ale ja i tak wiem,
ż
e mnie kochasz.
Casey kilkoma szybkimi krokami przeszła przez pokój i zatrzymała się
dopiero tuż przed Jakiem.
Palcem wskazującym stukała go w pierś, podkreślając tym każde
wypowiedziane słowo.
– Staliśmy się mężem i żoną. Będzie nam ze sobą dobrze. Wychowamy
wspólnie nasze dzieci. Ale dopóki nie przyznasz, że mnie kochasz, będzie to
tylko namiastka małżeństwa.
– Casey...
– I ty będziesz musiał wyznać mi miłość. Ode mnie nie usłyszysz już ani
słowa na ten temat. Poczekam, aż się w końcu zdecydujesz.
Jake lekko pokręcił głową. Casey ledwo się powstrzymała, by go nie
kopnąć.
– Powiesz to, Jake. Powiesz albo dalej sam się będziesz oszukiwał. I tym
samym pozbawisz nas oboje czegoś bardzo cennego i wyjątkowego.
Jake wyciągnął do niej rękę, ale błyskawicznie odskoczyła.
– Casey, czy nie rozumiesz, że ja tylko staram się nas oboje ochronić?
– Nie. Widzę tylko zawziętego faceta, który będzie bardzo żałował
swojego uporu.
Jake mocno zacisnął szczęki i przyglądał się jej spod oka. Casey znudziło
się czekanie. Odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom.
– Chodź na kolację, Jake – mruknęła, spoglądając na męża przez ramię. –
Mimo wszystko siła będzie ci potrzebna.
– Tak?
– Pewnie – uśmiechnęła się trochę do siebie, trochę do niego. – Nie mam
zamiaru z powodu twego uporu rezygnować z kochania się z tobą.
– Casey... – zaczął, ale jej już nie było.
A więc postanowiła zachowywać się tak, jakby nic szczególnego się nie
działo. Wyszła za mąż i będzie z tego korzystać. On zaś czuł się jak idiota.
Ciekawe, co się stało z jego tak rozsądnym planem?
Tydzień później nadal się nad tym zastanawiał.
Zsunął szczeniaka ze swoich kolan na fotel dla pasażera i bezmyślnie
patrzył przez przednią szybę samochodu. Śnieg nie padał od tygodnia i wszystko
pokryło się błotnistą mazią. Równie obrzydliwą jak jego nastrój.
Tyle razy przemierzał już tę drogę, że mógłby to robić z zamkniętymi
oczami. Ponieważ nie musiał się koncentrować, jego myśli zaczęły wędrować
swobodnie. Nie, wcale tak się nie działo. Powędrowały prosto do Casey.
Przez cały miniony tydzień dotrzymywała słowa. Nie pisnęła ani słowa o
miłości i życiu razem, póki śmierć ich nie rozłączy. Kochali się, spędzali razem
dni i wieczory. Pomagał jej w realizacji zamówień związanych z organizacją
przyjęć, a miała ich coraz więcej. Z wdzięcznością przyjął jej pomoc w
prowadzeniu księgowości rancza. Rozmawiali o dziecku i o Bożym Narodzeniu,
bawili się z psem i planowali urządzenie pokoju dziecinnego. Wczoraj poszedł
do lasu, ściął ogromną choinkę i przytargał ją do domu. Jadali razem, sypiali
razem i robili wszystko, co robiły inne małżeństwa.
Jake zaklął pod nosem, zmienił pozycję i mocno walnął ręką w
kierownicę.
Szczeniak zaskomlał.
– Przepraszam – rzekł i roześmiał się, że przeprasza psa.
Kurczę, przecież jest dokładnie tak, jak tego chciał. Dlaczego wobec tego
nie czuje się szczęśliwy? Bo brakuje mu tych dwóch jej słów.
– A tobie nadal mówi, że cię kocha – mruknął, z niechęcią patrząc na psa.
Szczeniak zapiszczał, przeciągnął się i położył głowę na udzie swego
pana.
– Tak, tak, wiem. Ja też cię kocham.
Jake wyciągnął rękę i podrapał psa za uchem.
– Dziwne, nie uważasz? Tobie mogę to wyznać. A jej nie. Widok
odjeżdżającego sprzed domu samochodu dostawcy podziałał na niego jak kubeł
zimnej wody.
Musiał zjechać na pobocze i przez chwilę głęboko oddychał.
A więc znowu to samo.
– Tak, wiem, mamo – mówiła do słuchawki Casey, kiedy Jake wszedł do
kuchni. – Myślałam tylko, że chciałabyś może wiedzieć. Nie proszę, żebyś
cokolwiek zrobiła.
Uśmiechnęła się do Jake’a, ale nie był w stanie odpowiedzieć jej tym
samym. Nie w tej chwili. Nie teraz, kiedy właśnie zaczęło się to, czego tak
bardzo się bał.
– Jestem pewna, że tata nie może już doczekać się wyjazdu – mówiła
dalej Casey, robiąc do niego miny. – O tej porze roku Paryż musi być cudowny.
Paryż.
Casey ruchem ręki dała mu znać, że za chwilę skończy.
– Mamo, wiem, że nie masz w sobie nic z babci. Nikt się nie spodziewa,
ż
e będziesz piekła biszkopty czy zmieniała pieluszki.
Boże broń!
– Wiem, mamo. Tak, jestem pewna, że Jake zrozumie, iż kobieta ciężarna
musi przybrać na wadze i wyglądać niezbyt estetycznie.
Najwyraźniej rozmowa telefoniczna z matką była tak samo trudna jak
dyskusja w cztery oczy. Jake nie był jednak w stanie współczuć Casey. Nie
teraz, bo jedyne, co w tej chwili czuł, to gniew i rozczarowanie. Okazało się, że
miał rację. Wiedział przecież od początku, że nic z tego małżeństwa nie będzie.
Przebiegł przez kuchnię, potem na moment zajrzał do salonu. Nie zwrócił
nawet uwagi na stojącą w rogu nie ubraną jeszcze choinkę, lecz pobiegł dalej
korytarzem. Wiedział, gdzie znajdzie to, czego szuka. Paczki. Tak, muszą być w
sypialni.
Zawsze, kiedy poczta dostarczała którąś z nie kończącej się serii paczek,
zamawianych przez Lindą, leżała ona potem na łóżku, by jego oddana małżonka
mogła do woli cieszyć się jej zawartością.
Mowy nie ma, by miał znów na coś takiego pozwolić. Linda swymi
zachciankami i zamiłowaniem do luksusu omal nie doprowadziła go do ruiny.
Była jedyną znaną mu kobietą, która co sześć tygodni potrzebowała dwunastu
par nowych butów.
Od razu je zauważył. Na krześle przy drzwiach leżała raczej nieduża
sterta pakunków. Chwycił pierwszy z brzegu, rozerwał brązowy papier i oto
miał w rękach namacalny dowód zakupowego szaleństwa Casey.
Flanelową koszulę.
Dla niego.
Jake zmarszczył brwi, ale zabrał się do następnej paczki. Nerwowo
rozrywał papier i rzucał go na podłogą.
Flanelowe koszule.
Skarpety.
Dwie pary dżinsów.
Kurtka przeciwdeszczowa.
Wszystko dla niego!
I w dodatku były to tylko i wyłącznie rzeczy, których naprawdę od dawna
potrzebował. Sam by sobie je kupił, gdyby tylko miał czas i lubił chodzić po
sklepach.
Nerwowym gestem przeczesał palcami włosy. Już nie wiedział, co ma o
tym myśleć. Wszystkie jego teorie wzięły w łeb.
– No, no – odezwał się za jego plecami chłodny głos Casey. – Już sobie
ciebie wyobrażam w dniu Bożego Narodzenia.
Jake odwrócił się i spojrzał na nią bardzo poważnie. Casey uśmiechnęła
się i skrzywiła na widok bałaganu.
– Jak to dobrze, że twój prezent gwiazdkowy jeszcze nie przyszedł. Jesteś
gorszy niż dziecko.
– To wszystko dla mnie – rzekł w końcu.
– A masz coś przeciwko temu? – spytała i zaczęła zbierać z podłogi
porozrywane opakowania.
– Nie – odparł. śaden problem. Raczej coś bardzo dziwnego. – Ale
dlaczego? Gdzie to wszystko kupiłaś?
– W salonie u Annie znalazłam katalog. Nie przypuszczałam, że będziesz
zły. Twoje dżinsy się rozlatują. W tym starym płaszczu przeciwdeszczowym
przemakasz do suchej nitki. A naszemu szczeniaczkowi bardzo zasmakowały
twoje skarpetki.
A więc zauważyła to wszystko. Zamówiła dla niego ubrania. Jake,
wyraźnie zakłopotany, przykucnął i zebrał resztę podartego papieru. Kiedy się
podniósł, spojrzała na niego uważnie.
– To, że kupiłam ci ubranie, wyraźnie cię zaskoczyło, prawda?
– Tak – przyznał niechętnie. – Można tak powiedzieć.
– O, rany, Jake, przecież jestem twoją żoną. – Casey wspięła się na palce i
pocałowała go lekko w policzek. – Ja...
W samą porę się powstrzymała.
Mocno zacisnęła usta i tylko pokręciła głową.
Dziwne, jak bardzo mogą boleć słowa nie wypowiedziane.
– Cieszę się, że już wróciłeś – powiedziała, zmieniając temat. –
Chciałabym, żebyśmy dzisiaj ubrali choinkę.
– Dobrze – mruknął w zamyśleniu Jake.
Wciąż nie mógł ochłonąć ze zdziwienia, że istnieje na świecie kobieta,
która kupuje ubrania dla niego, a nie dla siebie.
– Właśnie się zastanawiałam – zaczęła głośno Casey, by zwrócić jego
uwagę. – Chyba najpierw trzeba powiesić lampki, prawda? Zrobisz to, czy
wolisz, żebym ja je zawiesiła?
– Lampki? – powtórzył Jake, wracając do rzeczywistości. Przypomniał
sobie, jak wysoką choinkę przyciągnął z lasu. – Ja to zrobię. Ty musiałabyś użyć
drabiny, a to jest niebezpieczne.
– Dzięki. A, wiesz, znalazłam w garażu pudło ze starymi ozdobami i
przyniosłam je do domu. Nie masz nic przeciw temu, prawda?
Jake już w ogóle nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
– Ale przecież wczoraj pokazałem ci, gdzie są nowe zabawki.
Importowane bombki i pasujące do nich łańcuchy kosztowały go majątek.
Linda uznawała tylko rzeczy w najlepszym gatunku.
– Wiem, ale stare zabawki były takie... Po prostu przypomniałam sobie
rzeczy, które wasza mama zawsze wieszała na choince i zaczęłam ich szukać.
– Dlaczego?
– Oj, Jake – westchnęła smutno Casey. – Te zabawki, które pokazałeś mi
wczoraj, są piękne, ale... przypominają mi rzeczy, które widywałam w domu
rodziców, gdzie choinkę ubiera zawodowy dekorator. Chciałabym, żeby nasze
pierwsze wspólne Boże Narodzenie było...
– Idealne?
– Domowe – poprawiła go. – Nie będziesz miał nic przeciw temu, że
powieszę ozdoby twojej mamy, co?
– Nie, oczywiście że nie.
I rzeczywiście nie miał nic przeciwko. Tyle tylko, że przestawał
cokolwiek rozumieć.
– Cieszę się.
Casey uśmiechnęła się i podeszła do drzwi.
– Umyj się przed kolacją, a potem zaczniemy nasze gwiazdkowe
przygotowania!
Boże Narodzenie, pomyślał, przysiadając na łóżku. Boże Narodzenie z
choinkowymi ozdobami jego matki, prawdziwą choinką i Casey.
Powinien być szczęśliwy.
Do jasnej cholery, dlaczego nie może sobie na to pozwolić?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nazajutrz wczesnym rankiem w salonie Casey żegnała męża.
– Będziesz się trzymała z dala od drabiny? – spytał Jake. Casey zaśmiała
się i uniosła do góry rękę.
– Obiecuję. Poza tym już wcale nie jest potrzebna. Casey spojrzała na
sznury lampek okalających ogromne okna.
– Są piękne, prawda?
– Cudowne – rzekł cicho Jake.
Casey odwróciła się ku niemu i zauważyła, że wcale nie patrzy na lampki,
które własnoręcznie powiesił, lecz na nią. I to o niej mówi z takim zachwytem.
A więc ją kocha. Wyczytała to w jego oczach. Nie po raz pierwszy zresztą.
Dlaczego on sam nie jest w stanie tego dostrzec? Czemu nie chce się do tego
przyznać?
– Jesteś pewna, że chcesz jechać do miasta swoim autem? – spytał nagle
Jake. – Mógłbym zostawić ci dżipa, a sam pojechać z którymś z twoich braci.
Casey pokręciła głową. Ciekawe, jak będzie się zachowywał ten jej mężuś
pod koniec ciąży? Martwi się wszystkim, niepokoi, pilnuje jej diety i wciąż nie
może zrozumieć tego, że ją kocha.
– Jedź ty – powiedziała. – Założyłeś mi przecież zimowe opony.
Wszystko będzie w porządku.
Jake skinął głową i wziął wędkę.
– Wrócę przed zmrokiem.
– Będę na ciebie czekała.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, potem nachylił się, by ją
pocałować. Chciał, by było to tylko lekkie muśnięcie, ale Casey wyszła mu na
powitanie, objęła go mocno za szyję i przyciągnęła do siebie.
Jake jęknął cicho i upuścił wędkę na podłogę. Tak było zawsze.
Wystarczyło, by jej dotknął, żeby zapomniał o całym świecie.
Kiedy Casey upewniła się, że cała jego uwaga skupiła się na niej,
przerwała pocałunek i cofnęła się o krok. Zaskoczenie i cierpienie, jakie
zobaczyła w jego oczach, ucieszyło ją. Owszem, zgodziła się udawać, że ich
małżeństwo będzie takie, jak on sobie tego życzy. Ale nigdy mu nie obiecywała,
ż
e będzie to łatwe.
– Baw się dobrze – powiedziała. – Pozdrów ode mnie Nathana i J. T.
Jake wciągnął głęboko powietrze, zmrużył oczy i skinął jej lekko głową.
– Wiesz, ja właściwie wcale nie muszę iść na te ryby.
Miło było wiedzieć, że gotów jest zrezygnować z wędkowania z jej
braćmi tylko po to, żeby dotrzymać jej towarzystwa, lecz mimo to Casey
zdecydowanie wypchnęła go z kuchni.
– Musisz, musisz. Od wesela przez cały czas gadacie wyłącznie o
łowieniu ryb.
Jake z rezygnacją sięgnął po wędkę, wziął pudło ze sprzętem wędkarskim
i ruszył ku drzwiom.
– Wtedy wydawało mi się to dobrym pomysłem – rzucił. Casey
uśmiechnęła się i postawiła mu kołnierz kurtki, – Nie rozumiem, jak wycinanie
dziury w lodzie i wyczekiwanie przy niej godzinami na jakąś przepływającą
rybę może kiedykolwiek wydawać się dobrym pomysłem.
– Bo jesteś dziewczyną – odparł. – Dziewczyny nie znają się na męskich
sprawach.
Może i nie, pomyślała. Ale dziewczyny wiedzą, jak wykorzystać czas,
kiedy ich mężczyźni zajmują się męskimi sprawami. Podczas nieobecności
Jake’a Casey miała zamiar spotkać się z Annie. Doszła bowiem w końcu do
wniosku, że by zwalczyć wspomnienia Jake’a o jego byłej żonie, musi dokładnie
wiedzieć, co się między nimi wydarzyło.
Dzień dopiero wstawał, na niebie pojawiły się delikatne różowe obłoczki.
Niestety, z telefonem do Annie trzeba będzie poczekać jeszcze parę godzin.
Casey podeszła do okna i pomachała ręką na pożegnanie Jake’owi, aż
zniknął jej z oczu. Potem z kubkiem gorącego kakao usiadła przy kominku.
Patrząc w ogień, układała plany.
– Wydała praktycznie wszystkie jego pieniądze – powiedziała Annie i
sięgnęła po następną świeżo upieczoną bułeczkę z cynamonem. – Pyszne,
Casey. Ale naprawdę nie musiałaś mnie nimi przekupywać.
– Wcale nie miałam zamiaru cię przekupywać. Może tylko trochę
zachęcić.
– No, to wyjaśnienie mogę przyjąć – odparła Annie. Bułeczki te Casey
piekła przede wszystkim dlatego, żeby móc czymś zająć umysł i ręce. Te dwie
godziny między świtem i ósmą, którą uznała za wystarczająco przyzwoitą
godzinę, by zadzwonić do szwagierki, zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
– A więc Jake rozwiódł się z Lindą dlatego, że wydawała wszystkie jego
pieniądze? – zapytała Casey, sięgając po dzbanek z kawą.
To wyjaśniało jego zachowanie tego dnia, kiedy facet z poczty dostarczył
paczki z zakupami.
– Częściowo. Ale stało się coś, co o tym przesądziło. Casey spojrzała
przez ramię na salon. Nie chciała, by mała Lisa podsłuchiwała, jak matka z
ciotką rozmawiają o jej wujku. Z pokoju dobiegały odgłosy porannego
programu telewizyjnego dla dzieci i śmiech Lisy. Mała natychmiast
zaprzyjaźniła się z psem. Prawdopodobnie dlatego, że dzieliła się z nim
cynamonowymi bułeczkami.
– Co takiego?
– Po pierwsze musisz wiedzieć, że Jake był przekonany, iż naprawdę
kocha swoją żonę.
Dziwne, jak bardzo zabolały ją te słowa. No, ale cóż, musiał przecież ją
kochać, skoro się z nią ożenił. Nie, Casey uśmiechnęła się gorzko. To jeszcze
ż
aden dowód. Z nią też się ożenił. I przez cały czas jej udowadnia, że wcale jej
nie kocha.
– Szczerze mówiąc – ciągnęła dalej Annie, oblizując palce – nigdy nie
mogłam zrozumieć, co on w niej widział. Miała takie chytre spojrzenie.
– Dobrze, dobrze. To nie ma znaczenia. – Casey poklepała przyjaciółkę
po ramieniu. – Mów, co się stało.
– Nic nadzwyczajnego – mruknęła Annie. – Po prostu któregoś dnia
wrócił wcześniej do domu i zastał Lindę w łóżku z dealerem BMW z Reno.
– Co takiego?
– Właśnie. – Annie na samo wspomnienie skrzywiła się z niesmakiem. –
Stał pod drzwiami sypialni i słuchał, jak jego żona mówi swemu kochankowi, że
nie musi się bać, iż jej mąż się dowie o ich romansie. Mówiła, że z Jake’a
straszny kretyn, który jest w niej ślepo zakochany. I wszystko jej wybaczy.
Wielki Boże, co za okropna kobieta, pomyślała w duchu Casey. Najpierw
poczuła złość. Na Lindę, że skrzywdziła Jake’a. A potem współczucie.
Współczucie wobec Jake’a, którego ta wiedźma tak głęboko zraniła.
Nic dziwnego, że nie chce rozmawiać o miłości i nie chce przyznać, że
coś do kogoś czuje. Raz już spróbował i do dziś pamięta tamtą bolesną nauczkę.
– Tak, z początku to wszystko było straszne – powiedziała w zamyśleniu
Annie. – Ale wiesz, potem zrozumiałam, że on tak naprawdę wcale tej suki nie
kochał.
– Nie rozumiem?
– Był bardziej wściekły niż dotknięty. I to przede wszystkim na siebie.
– Na siebie?
– Tak, bo źle ulokował swoje uczucia.
– I wtedy postanowił, że już nigdy nikogo nie pokocha, tak?
– Coś w tym rodzaju. Ale to mu przejdzie. Wcześniej czy później.
– Nie jestem taka pewna. – Casey sięgnęła po następną bułeczkę,
przełamała ją na pół i odłożyła na talerzyk. – Zresztą po co mu to?
– Nie rozumiem.
– Popatrz na to wszystko z jego punktu widzenia. Ma żonę. Dziecko jest
w drodze. Wie, że go kocham, ale nie chce o tym rozmawiać. Postanowił, że
będziemy dla siebie mili i życzliwi, ale nie będziemy sobie zawracać głowy
miłością.
– Ciekawa koncepcja. I wygodna.
– Tak, i ja się na to zgodziłam.
– Zwariowałaś?
– Mamo! – zawołała z salonu Lisa. – Siusiu!
– Idź do łazienki, córeczko. Zaraz przyjdę.
– Nie, nie zwariowałam – odparła Casey i ugryzła kawałek bułeczki. –
Tak było na początku, ale teraz mam dość, Annie. Miałam okazję obserwować
kulturalne małżeństwo. Przez wiele lat i to z bliska.
Casey wiedziała, że Annie rozumie, co ma na myśli. W dzieciństwie
często bywała u Oakesów i widziała ten związek oparty na bogactwie,
umiłowaniu podróży i przymykaniu oka na niedyskrecje.
Ale ona, Casey, zawsze chciała czegoś więcej. Marzenia były jej jedyną
pociechą w tamtych chłodnych, pozbawionych prawdziwych uczuć czasach. A
od kiedy skończyła piętnaście lat, marzenia te nierozerwalnie wiązały się z
Jakiem.
Teraz te marzenia mogły się spełnić. Musi tylko w jakiś sposób przekonać
Jake’a, że go kocha. I że on może pokochać ją.
– Mamo! Ju-uż! – dobiegł z daleka dźwięczny głosik Lisy.
Annie uśmiechnęła się i wstała.
– Przyzwyczajaj się do tego, bratowo! Wkrótce i na ciebie przyjdzie kolej.
Casey została sama. Wzięła do ręki leżącą na stole lokalną gazetę. „Harry
Biggs wygrywa główną nagrodę na kościelnej loterii” głosił tytuł na pierwszej
stronie.
Casey parsknęła śmiechem. W takiej mieścinie najdrobniejsza i
najgłupsza rzecz może się znaleźć na pierwszej stronie gazety.
Ale, ale, może to wcale nie jest takie śmieszne.
Trzy dni później to, co miało być rozwiązaniem jej małżeńskich
problemów, leżało nie otwarte na kuchennym stole. Casey spojrzała na
porządnie złożoną gazetę i uśmiechnęła się. Była pewna, że jej pomysł jest
doskonały.
Uśmiechnęła się i powróciła do rzeczywistości. I do pracy. W stojącym na
kuchni wielkim garze ubijała sok z cytryny z cukrem. Skrzywiła się, kiedy ktoś
zapukał do drzwi.
Ś
piący pod stołem pies, który miał być jej dzielnym obrońcą, nawet nie
drgnął.
A Casey nie mogła przerwać ubijania. Zestawione z ognia nadzienie do
ciasta natychmiast się zwarzy. A jeśli zostawi je na ogniu i pójdzie otworzyć
drzwi, wykipi.
– Otwarte! – krzyknęła z nadzieją, że przecież morderca nie pukałby do
drzwi.
Nie przerywając ubijania, spojrzała w stronę holu.
– Casey?
Usłyszała niski, męski głos. Głos, który dobrze znała. I za którym wcale
nie tęskniła. Głos, który kiedyś miał powiedzieć „tak” przed ołtarzem.
Ale nie powiedział.
Steven!
– Casey? Gdzie jesteś?
Casey odchrząknęła i przełknęła ślinę. – Tutaj – zawołała. Steven pojawił
się w drzwiach. Oparł się o framugę i przez dłuższą chwilę nic nie mówił.
– Mogę wejść? – spytał w końcu.
– Przecież już wszedłeś – zauważyła Casey.
Uznała, że nie ma powodu być nieuprzejmą. Poza tym, szczerze mówiąc,
powinna być mu wdzięczna. Gdyby nie wybrał się wtedy do Meksyku, ona
może nigdy nie wróciłaby do Jake’a.
– Wejdź, Steven, wejdź – uśmiechnęła się.
Wyraźnie odprężony, Steven wszedł do środka, zdjął szalik i rozpiął
płaszcz. Znakomicie wyglądał. Pobyt w Meksyku wyraźnie dobrze mu zrobił.
Był opalony i, jak zawsze, uroczy. Choć nie tak wysoki ani przystojny jak Jake,
mógł się podobać kobietom.
Miękkie, brązowe włosy wiły się delikatnie nad czołem, brązowe oczy
patrzyły na nią poważnie. W czarnym płaszczu, stalowoszarym garniturze, białej
koszuli i czerwonym krawacie wyglądał w tej przytulnej kuchni zupełnie nie na
miejscu. I tak się też chyba czuł.
– Uspokój się – powiedziała ze śmiechem Casey. – Nic ci nie zrobię.
– Nawet nie miałbym do ciebie o to pretensji – odparł. – Ale dziękuję.
– Po co tu przyjechałeś?
I to akurat dzisiaj? W dniu jej ostatecznej konfrontacji z Jakiem.
– Kiedy wróciłem z Meksyku, twoja matka powiedziała mi, gdzie cię
mogę znaleźć.
– To nie wyjaśnia powodu tej wizyty.
– Zgadza się.
Steven zajrzał do garnka, w którym Casey cały czas mieszała, a potem
zaczął spacerować po kuchni. Zatrzymał się przed zaparowanym oknem.
Odezwał się dopiero wtedy, kiedy dzieliło ich od siebie kilka metrów.
– Po prostu chciałem zobaczyć, jak się miewasz.
– Teraz dobrze. Ale nie wtedy, kiedy dostałam twój list. Steven schylił się
i pogłaskał oblizującego jego eleganckie pantofle psa.
– Bardzo cię za tamto przepraszam, Casey.
– To już coś.
Casey ze zdziwieniem zauważyła, że coraz mocniej wali ubijaczką. A
więc wciąż jeszcze nie do końca mu wybaczyła.
– Wiesz, w przeddzień ślubu wieczorem chciałem z tobą porozmawiać.
– Co takiego?
– Zadzwoniłem do domu twoich rodziców. Rozmawiałem z twoim ojcem.
– Steven wyprostował się i z niesmakiem spojrzał na liżącego mu buty psiaka. –
Powiedziałem, że chcę z tobą pogadać, ale ojciec twierdził, że jesteś zajęta i nie
można ci przeszkadzać.
Ojciec z nim rozmawiał? Ale jej nie wspomniał o tym ani słowem.
– Nie powiedział ci, prawda?
– śe dzwoniłeś? Nie.
Casey pokręciła głową. Poczuła, że jakaś niewidzialna obręcz ściska jej
serce. Nie znała jeszcze dalszego ciągu tej opowieści, ale podejrzewała, że nie
będzie się jej ona podobała.
– Nie tylko – rzekł cicho Steven. – Także tego, że nie będę w kościele.
Cały świat zawirował jej przed oczami. Mocno zacisnęła palce na rączce
rondla. Niewidzialna obręcz zacisnęła się jeszcze mocniej. Prawie nie była w
stanie oddychać. Jej własny ojciec wiedział, że jej narzeczonego nie będzie
przed ołtarzem. Dlaczego nic jej nie powiedział? Dlaczego pozwolił, by przez to
wszystko przeszła? Dlaczego naraził ją, na upokorzenie na oczach setek ludzi?
Chciała zadać na głos te wszystkie pytania. Zażądać na nie odpowiedzi.
– Ojciec o tym wiedział? – szepnęła tylko.
– Tak, wiedział. Powiedziałem mu, że nie jestem w stanie podjąć tej
decyzji. – Steven przeczesał palcami swoje znakomicie ostrzyżone włosy. –
Powiedziałem mu zresztą, iż myślę, że ty też nie chcesz wychodzić za mąż. – Tu
Steven rozejrzał się po kuchni i głupio uśmiechnął. – W każdym razie nie za
mnie.
– Nie chciałam – przyznała, zdziwiona, że udało jej się wydobyć z siebie
głos.
Steven nawet nie zwrócił uwagi na jej słowa. Pospiesznie mówił dalej.
– Znasz swojego ojca. Po prostu to zlekceważył. Powiedział, że to
zwyczajna trema, kazał mi się nie spóźnić i stwierdził, że wszystko się dobrze
ułoży.
Steven przerwał i przez chwilę patrzył na nią bardzo poważnie.
Zauważyła w jego oczach szczery żal i smutek.
– Naprawdę myślałem, że ci powie, Casey. Byłem pewny, że i ciebie nie
będzie w kościele. śe nie będziesz na mnie czekała.
Cały ojciec! Oczywiście, że nie uwierzył Stevenowi. Nie dopuszczał do
siebie myśli, by ktoś z ich kręgów towarzyskich mógł zepsuć tak starannie
zaplanowane i przygotowane wesele. Wobec tego nie uznał nawet za stosowne
poinformować swojej własnej córki o tym, co może ją spotkać. Casey aż
poczerwieniała na twarzy.
– Ale jednak byłeś tam. Przekazałeś mi list.
– Tak. Przejeżdżałem obok kościoła i zobaczyłem te wszystkie
samochody. Wtedy zrozumiałem, że ojciec o niczym ci nie powiedział. – Były
narzeczony Casey zrobił kilka kroków w jej stronę i przystanął. – Zatrzymałem
się więc na chwilę, napisałem te kilka słów i podałem kartkę jednemu z moich
drużbów.
– Nie mogłeś wejść do środka i powiedzieć mi tego osobiście?
– Tak powinienem zrobić.
– To prawda – zgodziła się Casey i wyłączyła palnik. Przeniosła rondel na
blat i zaczęła ostrożnie wylewać polewę na czekające tam świeżo upieczone
ciasto. – Ale chyba cię rozumiem.
Aż jej się zimno zrobiło na myśl, jak jej i jego rodzice zareagowaliby na
taką wiadomość. Przekazaną im przez niego osobiście.
Pamiętała aż za dobrze, jakimi spojrzeniami obrzucali się w kościele
Oakesowie i Millerowie, winiąc jedni drugich za to, co się stało. Gdyby Steven
pojawił się tam osobiście, wrzaski i upokorzenie byłyby dużo trudniejsze do
zniesienia.
– A jak żyjesz teraz? – spytał Steven, rozglądając się dokoła. – Jesteś
szczęśliwa? Mama mówiła mi, że wyszłaś za mąż.
– I jestem w ciąży.
Brwi Stevena uniosły się do góry.
– Jestem bardzo szczęśliwa. Steven – powiedziała. – Właściwie chyba
powinnam ci podziękować. Nie zrobię tego, ale wiem, że powinnam.
– Cieszę się, Casey. – Steven zaśmiał się, by przerwać niezręczną ciszę. –
Kamień spadł mi z serca.
Casey podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.
– Wybaczam ci. Nie musisz się już bać.
Steven skinął głową, wziął ją w ramiona i uniósł do góry.
– Szczęściarz z twojego męża – rzeki wesoło.
Ś
miech zamarł mu w gardle, kiedy ktoś z impetem otworzył drzwi.
– A żebyś wiedział – warknął z furią Jake.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Steven tak gwałtownie wypuścił Casey z objęć, że aż się zatoczyła.
Spojrzała na Jake’a i stwierdziła, że jeszcze nigdy nie widziała go tak
rozzłoszczonego. Na policzki wystąpiły mu czerwone plamy – i to wcale nie od
mrozu – a jego oczy płonęły gniewem.
– Do jasnej cholery, ręce precz od mojej żony! – wrzasnął z dziką,
zwierzęcą furią.
– To wcale nie tak, jak pan myśli – próbował tłumaczyć Steven.
– Uspokój się, Jake. – Casey stanęła przed nim i odważnie popatrzyła mu
prosto w oczy. – Zachowujesz się, jak wariat.
Podbiegła do drzwi i szybko je zamknęła. Ona śmie krytykować jego
zachowanie?
– Niech pan posłucha – odezwał się znów przybysz. – Może najpierw
powinienem się przedstawić. Nazywam się Steven Miller – rzekł i wyciągnął
rękę.
Steven?
Jake rzucił krótkie, znaczące spojrzenie na Casey, a potem znów spojrzał
na tego elegancko ubranego mężczyznę. Kiedyś słyszał, jak ludzie mówili, że z
wściekłości krew ich zalewa. Bardzo go to dziwiło. Dopiero teraz zrozumiał, na
czym to polega. Nie tylko po raz drugi wszedł do swego własnego domu i zastał
swą żonę w ramionach jakiegoś mężczyzny. Tym razem było jeszcze gorzej, bo
nie był to jakiś tam mężczyzna, lecz ten drugi. Ten, którego miała zamiar
poślubić.
Zanim zdał sobie sprawę, co robi, ruszył do przodu, odepchnął
wyciągniętą ku niemu rękę i walnął pięścią w szczękę Stevena.
Nawet nie poczuł bólu, bo widok padającego na ziemię mężczyzny
sprawił mu ogromną przyjemność. Nie przejął się tym, że Steven potrącił stół i
wraz z nim na podłogę upadła nie dokończona cytrynowa tarta.
Dopiero wtedy Jake spojrzał znów na swoją żonę. Serce waliło mu w
piersi jak oszalałe. W głowie szumiało. Krew nadal wrzała. Choć cały czas
podświadomie się tego obawiał, nie spodziewał się, że Casey mogłaby go
zdradzić. I nawet nie podejrzewał, jaki ból mogłoby mu to sprawić.
W ogóle nie dało się tego porównać z tym, co przeszedł z Lindą. Ból, jaki
czuł w tej chwili, miał charakter wręcz fizyczny. I z każdą chwilą stawał się
silniejszy.
– Czyś ty zwariował? – krzyknęła Casey.
– Co takiego?
Oddychając ciężko, Jake patrzył na Casey z niedowierzaniem. Ona jest na
niego zła? Ona?
Casey pochyliła się i pomogła wstać Stevenowi.
Widząc, że facet trzyma się od niej z daleka, Jake wcale się nie uspokoił.
– Dlaczego go uderzyłeś? – spytała oburzona Casey.
– A dlaczego on obściskiwał moją żonę?
– To był zwykły przyjacielski uścisk. – Casey wymownie wskazała ręką
na podłogę, zasłaną kawałkami ciasta i lukru.
– Piekłam ciasto, Jake. Na miłość boską, to jest kuchnia. Nie sypialnia.
Jake uniósł brwi. Chciał, by przypomniała sobie, co nie tak dawno robili
razem w tej samej kuchni. Casey zarumieniła się. A więc pamięta.
– Wiem, co widziałem, Casey.
Czyżby nie rozumiała, co czuł, widząc ją w ramionach kogoś innego?
– Widziałeś to, czego się spodziewałeś. – Casey uniosła głowę i spojrzała
mu prosto w oczy. – Od dnia naszego ślubu czekałeś na coś takiego.
– Co?
Czyżby wiedziała?
– Myślałeś, że nie wiem, prawda?
– Annie – westchnął Jake.
– Tak, Annie. Twoja siostra powiedziała mi to, co powinieneś powiedzieć
ty.
Jake zamarł. Nie chciał, żeby wiedziała o Lindzie. Nie mógł dopuścić, by
Casey dowiedziała się, że jego była żona do tego stopnia miała go za nic, że
zabawiała się z kochankami w jego własnym domu. Czy nie rozumie, jak on się
z tym wszystkim czuł? Czy naprawdę myślała, że mógłby jej o tym powiedzieć?
– Nie było powodu, bym opowiadał ci o Lindzie. To nie miało nic
wspólnego z nami.
Jakby chciał uspokoić swoje serce, Jake złożył ręce na piersi.
– To nie miało nic wspólnego z nami? – powtórzyła Casey i zrobiła krok
w jego stronę.
– Przepraszam – odezwał się stojący gdzieś za nią Steven.
– Chyba powinienem już sobie pójść.
– Zamknij się – warknął Jake.
– Zamknij się – zawtórowała mu Casey.
Steven wzruszył ramionami i zaczął przyglądać się psu, metodycznie
wylizującemu podłogę.
– Jak możesz mówić, że to, co zdarzyło się z Lindą, nie ma nic wspólnego
z nami?
– To było dawno temu – stwierdził Jake.
– Ale wpływa na to wszystko, co dzieje się teraz.
– Casey...
– Nie, najwyższy czas, żebyśmy to sobie powiedzieli. To i w ogóle
wszystko.
Jake wzdrygnął się, widząc mgiełkę łez, zasnuwającą oczy żony. Chciał
wybiec z tego pokoju, uciec. Zapomnieć o bólu i o widoku Casey w ramionach
Stevena. Wrócić do tego, co było między nimi wcześniej.
Wiedział, że musi podjąć ostatnią próbę, by choćby trochę odwlec to, co
wydawało mu się nieuniknione.
– Przestań, Casey! Przestań w tej chwili! Możemy zapomnieć o
wszystkim, co się dziś wydarzyło.
Steven zakasłał.
Ani Casey, ani Jake nie zwrócili na niego uwagi.
– Możemy wrócić do tego, co było do tej pory – mówił dalej Jake. – Było
w porządku, prawda?
– „W porządku” nie wystarczy, Jake – odparła cicho Casey. – Już nie.
Pragnę być kochana. Chcę prawdziwego małżeństwa. A w prawdziwych
małżeństwach ludzie ze sobą rozmawiają. Ufają sobie. – Dolna warga zaczęła jej
lekko drżeć, ale atakowała dalej. – Od tygodni mnie obserwujesz, czekasz,
ż
ebym zrobiła coś, czym udowodnię ci, że jestem taka sama jak Linda.
Wstrzymujesz oddech i prawie masz nadzieję, że w końcu będziesz mógł
powiedzieć: „Widzisz? Wiedziałem, że nie powinienem cię kochać”. Zamiast
uświadomić sobie, że nie jestem ani trochę podobna do Lindy, zamiast
wykorzystać szansę na nasze wspólne szczęście, wolałeś siedzieć i rzucać
kamieniami we wszystko, co mieliśmy.
– Nigdy nie mówiłem, że jesteś taka jak Linda.
Casey westchnęła i wolno przesunęła wzrokiem po całej postaci Jake’a.
Dopiero potem spojrzała mu znów w oczy. Ujrzał w nich rozczarowanie.
– Nie musiałeś tego mówić. To się po prostu czuło, bo cały czas było
między nami. Każdego dnia.
Casey wzięła z blatu swoją torebkę i chwyciła Stevena za ramię. Ciągnąc
byłego narzeczonego ku drzwiom, jeszcze raz zwróciła się do męża.
– Odchodzę, Jake. Skoro sądzisz, że to, co widziałeś, jest wystarczającym
powodem, by odrzucić moją miłość... Wygrałeś. Nie będziesz już musiał mnie
znosić.
– Dokąd się wybierasz? – Jake stał już tuż obok niej.
– A co cię to obchodzi! – Casey wypchnęła Stevena za drzwi, chwyciła
płaszcz i z wściekłością spojrzała na mężczyznę, którego tak bardzo kochała. –
Sama nie rozumiem, jak mogłam się zakochać w takim ślepym, głupim i
upartym człowieku jak ty! Ale myślę, że jak się bardzo postaram, to mi to
przejdzie.
I po chwili już jej nie było, a jemu, jako jedyne towarzystwo, został
wylizujący podłogę pies i echo zatrzaskiwanych drzwi.
– Gdzie jesteśmy?
Casey oprzytomniała i spojrzała na Stevena.
– Co mówiłeś?
– Pytałem, gdzie jesteśmy – powtórzył Steven, masując obolałą szczękę.
Casey spojrzała na budynek, przed którym stali. Świąteczne plakaty
dekorowały okna w salonie fryzjerskim Annie. Święty Mikołaj i jego dobre
duszki wydały jej się zupełnie nie na miejscu. Dziwne, bo w ogóle nie
pamiętała, jak się tam znalazła. W ogóle ledwo pamiętała jazdę do miasta. Była
tak zła na Jake’a, że nie mogła mówić. Po prostu zażądała od Stevena
kluczyków, wsiadła za kierownicą jego porsche’a i ruszyła. Na szczęście on w
ostatniej chwili zdążył wskoczyć na fotel obok kierowcy.
Nerwowymi ruchami zmieniała biegi i ostro deptała po hamulcach,
ignorując jęki byłego narzeczonego, trzęsącego się nad swym cennym autem.
Była w stanie myśleć tylko i wyłącznie o mężu.
O tym upartym, ślepym, głupim neandertalczyku, Jake’u Parrishu.
Pomyśleć tylko, że ten kretyn podejrzewał ją o zdradę! Owszem,
wierzyła, że Linda go głęboko zraniła. Ale dlaczego ją mierzył tą samą miarą?
– Casey – rzekł w pewnej chwili Steven – czy znasz tu jakiegoś dobrego
lekarza? Chyba ktoś powinien obejrzeć moją szczękę.
Casey spojrzała na niego kątem oka.
– Skoro jesteś w stanie mówić, to na pewno nie jest złamana.
– Nie wiem. – Steven znów pomacał szczękę. – Jak jej dotykam, to słyszę
jakiś dziwny trzask.
– To jej nie dotykaj.
Mrucząc coś pod nosem, Casey wysiadła z auta i zatrzasnęła za sobą
drzwi.
Nie czekała na Stevena. Nie oglądając się za siebie, wpadła jak burza do
salonu Annie.
Cisza była ogłuszająca.
Jake spojrzał na psa i skrzywił się.
– Z czego ty się tak śmiejesz? Szczeniak spuścił głowę i wyszedł z
kuchni.
Jake, wściekły na siebie i na całą sytuację, nerwowo spacerował po
wyłożonej hiszpańskimi kafelkami, pustej teraz kuchni.
– A co innego mogłem sobie pomyśleć? – rzucił w próżnię. – Wchodzę do
własnego domu, zastaję żonę z innym mężczyzną i mam się nie wściec?!
Jego słowa rozeszły się głuchym echem po całym wnętrzu.
Jake przystanął i spojrzał na dokładnie wylizany przez psa talerz.
Tarta cytrynowa.
Jego ulubiona.
Piekła jego ulubione ciasto. Własnoręcznie. Dla niego.
Na stole zauważył gazetę oraz świąteczny katalog z listą prezentów, które
Casey wybrała dla Lisy, Annie, jego ciotki, wuja i ojca.
Myślała o nim. Przez cały czas myślała o nim.
– A ja wparowałem do domu i zachowałem się jak bohater jakiegoś
szmatławego romansu.
Jake oparł się o blat i wrócił pamięcią do minionych paru tygodni.
Dom pełen był śmiechu. Panowało w nim ciepło, jakiego nie pamiętał od
dzieciństwa. Zapach choinki i świąt. Za każdym razem, wchodząc do środka,
wiedział, że jest mile widziany. Czuł miłość Casey.
Od tygodni żył otoczony miłością. Los dał mu jeszcze jedną szansę. Ta
zbyt młoda dziewczyna, której tak bardzo pragnął przed pięciu laty, znów
zjawiła się w jego życiu i dała mu wszystko, o czym marzył.
A on z obawy, że mógłby to szczęście utracić, zrobił wszystko, by tak się
właśnie stało.
Oczywiście, że Casey w niczym nie przypomina Lindy. Gdzieś w głębi
duszy zawsze o tym wiedział. Tylko duma nie pozwalała mu się do tego
przyznać. A teraz jest już za późno. Czy odeszła na zawsze? Czy tak ją obraził,
ż
e nie zechce go widzieć?
Czy mógłby żyć bez niej?
Nie.
Nie mógłby. Nie może.
– Więc co masz zamiar zrobić? – mruknął sam do siebie.
Zacisnął mocno ręce na kancie blatu i przypominał sobie Casey,
czekoladowe eklery i ich długie, namiętne pocałunki.
Casey. Jej ciepły, dobry uśmiech i miłość w jej oczach, kiedy na niego
patrzyła.
Casey, która za kilka tygodni będzie nosiła przed sobą duży, ciężki
brzuch. Nie, nie brzuch. Ich dziecko.
Wiedział już, co musi zrobić.
Musi ją odzyskać. Za wszelką cenę.
Tu przecież jest jej miejsce. Z nim. Przy nim.
Z tym postanowieniem wybiegł z domu.
– Casey! – powitała ją serdecznie Annie. – Właśnie miałam zamiar do
ciebie dzwonić. Przeglądałam gazetę.
Casey skuliła się i rozejrzała po niewielkim salonie. Na fotelu siedziała
klientka, dalsze dwie na kanapie czekały na swoją kolej.
Nie chciała rozmawiać o ogłoszeniu, które zamieściła w lokalnej gazecie.
Nie teraz. Nie dziś, kiedy wszystko uległo takiej dramatycznej zmianie. A
przecież była pewna, że ogłoszenie w gazecie pomoże Jake’owi w podjęciu
decyzji.
– Co się stało? – spytała Annie. Zapomniawszy o klientkach, podeszła do
bratowej i przyjaciółki w jednej osobie.
– Lepiej zapytaj, co się nie stało – mruknęła Casey. – To zabierze dużo
mniej czasu.
– No, nie. Co tym razem nawyprawiał ten idiota? Nagle otworzyły się
drzwi i wzrok Annie spoczął na nowo przybyłym.
– Annie, to Steven – przedstawiła go z nie ukrywaną niechęcią Casey.
– Steven? Ten Steven?
– Niech się pani nie boi, nie jestem mordercą – zażartował głupio Steven.
– Przepraszam pana, nie miałam nic takiego na myśli. Ojej, co się panu
stało? – Annie była kobietą inteligentną, więc od razu spojrzała na Casey. –
Jake?
– Jake.
– Nie chciałbym przeszkadzać – przerwał im Steven. – Ale może ma pani
trochę lodu?
– Jasne. Niech pan sobie weźmie. – Annie wskazała głową zaplecze.
Steven lekko się zdziwił, ale posłusznie podążył we wskazanym kierunku.
– Co się dzieje? – zwróciła się Annie do Casey.
– Sama nie wiem, Annie. Jake przyszedł do domu, zastał mnie ściskającą
Stevena i dał mu w szczękę.
– O rany!
Od stojącej w kącie kanapy dobiegł je szmer podnieconych głosów. Kiedy
Casey spojrzała w tamtą stronę, oczekujące na swoją kolej klientki opuściły
głowy z udawaną obojętnością. Kobieta siedząca przed lustrem niczego nawet
nie próbowała udawać. Tak nadstawiała ucha, że aż dziw, że jej się szyja nie
urwała.
Jake sam jest temu winien. Skoro tak bardzo nie znosi plotek, nie
powinien tak sobie, bez powodu, bić obcych ludzi.
Po chwili wrócił Steven z plastikową torebką pełną lodu przy twarzy. Ze
szczerym zainteresowaniem przyjrzał się Annie, ale kiedy napotkał spojrzenie
jej stalowo-błękitnych oczu, wzruszył tylko bezradnie ramionami i zwrócił się
do Casey.
– Czy nie będziesz miała nic przeciw temu, że już sobie pójdę?
– Znowu pan od niej ucieka, co? – spytała Annie. Steven zesztywniał.
– Wcale od niej nie uciekłem.
– Dał jej pan kosza. Tak wolałby pan to określić?
W kącie salonu znowu rozległy się szepty. Casey wiedziała już, że przed
dobrych kilka miesięcy będzie na językach całego Simpson. A może nawet
dłużej. Jeszcze po kilkudziesięciu latach jej wnuki słuchać będą opowieści o
tym, jak to pewnego dnia były narzeczony babci dostał w papą od dziadka.
– Oczywiście, że nie będzie miała nic przeciw temu – warknęła Annie. –
Czemu miałoby być inaczej?
– Tak tylko zapytałem.
Casey nie miała siły włączyć się w tę słowną potyczkę. Spojrzała przez
okno na ulicę, na udekorowane wystawy i uliczne latarnie. Kiedy zauważyła
podjeżdżające auto Jake’a, poczuła, jak opuszcza ją resztka sił.
– Cześć, Jake – powitał go pan Holbrook, stojący przed swoim sklepem z
towarami żelaznymi. – Moje gratulacje.
Jake uśmiechnął się i skinął głową, ale nie miał pojęcia, o co starszemu
panu chodzi.
– To takie urocze! – zapiszczała przechodząca obok Dolly Fenwick. – I
takie romantyczne – dodała z westchnieniem. – Złóż ode mnie Casey najlepsze
ż
yczenia świąteczne.
Jake znów skinął głową. O co tu chodzi? Spojrzał na auto, którym uciekła
Casey. Zablokowane przez jego dżipa, eleganckie porsche Stevena nigdzie nie
odjedzie. W każdym razie nie z Casey w środku.
Jake stanął przed salonem fryzjerskim siostry, otworzył drzwi i ruszył do
najważniejszej walki w swym życiu.
Steven wypuścił torebkę z lodem, ugiął kolana i uniósł do góry pięści.
Podskakiwał i wymachiwał rękami jak prawdziwy bokser.
– Nie przyszedłem do ciebie – mruknął do niego Jake. Steven zmarszczył
brwi, ale opuścił ręce i przestał podskakiwać.
– A do kogo? I po co? – spytała zmęczonym głosem Casey.
– Po ciebie.
– Dlaczego? Podejrzewasz, że ukradłam wasze rodzinne srebra?
W rogu na kanapie znowu zawrzało.
– Przestań, Casey. – Jake zdał sobie sprawę, że krzyczy, i zniżył głos. –
Przyjechałem, żeby zabrać cię do domu.
– Nie jadę do domu.
– Dzielna dziewczynka – mruknął ktoś.
– Nie możesz mnie zostawić.
Aż dziwne, że udało mu się wypowiedzieć te słowa. Rozejrzał się po
niewielkim salonie siostry, zauważył zdegustowaną minę Annie, zaskoczonego
Stevena i podniecone starsze panie. Było mu wszystko jedno, kto na niego
patrzy i kto go słucha. Nawet gdyby miało o nim potem plotkować całe miasto.
Wiedział tylko, że musi przekonać swoją żonę, by dała mu jeszcze jedną szansę.
Miał nadzieję, że będzie mógł znaleźć właściwe słowa.
– Nie pozwolę, żebyś ode mnie odeszła.
– Co takiego?
– Wszystko, co mówiłaś, to prawda – ciągnął Jake i zrobił krok w jej
stronę. – Byłem idiotą. Wycofałem się i nie pozwoliłem sobie na uczucia. Nie na
wiele się to jednak zdało.
– Nie rozumiem – powiedziała ostrożnie Casey.
Jake podszedł już bardzo blisko żony. Nie dotykał jej jednak. Jeszcze nie
mógł podjąć takiego ryzyka. Gdyby się odsunęła, odczułby to jak policzek.
– Kochałem cię od samego początku, Casey.
– Powiedz to jeszcze raz. Jake uśmiechnął się.
– Kocham cię. Zawsze będę cię kochał. Proszę, Casey, nie zostawiaj
mnie. Ani ja, ani psiak nie chcemy bez ciebie żyć.
– To chwyt poniżej pasa. Nasz ukochany kundel nie ma z tym nic
wspólnego.
– To chwyt rozpaczy.
– Rozpaczy?
– Tak, Casey. Zrobię wszystko i powiem wszystko, bylebyś tylko do mnie
wróciła. Kocham cię! Wróć ze mną do domu. Pokażę ci, że i ja potrafię być
zakochany po uszy. – Teraz dopiero odważył się jej dotknąć. Położył ręce na jej
ramionach. – Nie odchodź ode mnie, Casey. – Jake mówił teraz prawie szeptem.
Te słowa były przeznaczone tylko dla niej. – Jeśli odejdziesz, umrę.
– Ty głuptasie.
Jake zmarszczył brwi.
– Co takiego?
– Straszny z ciebie głuptas, Jake. – Casey uśmiechnęła się do niego i
pokiwała głową. – Wcale nie miałam zamiaru cię opuszczać.
– Nie? – Dopiero teraz powietrze bez przeszkód dotarło do jego płuc.
– Oczywiście, że nie. – Casey wyciągnęła rękę i pogładziła go po
policzku. – Ja się tak łatwo nie poddaję – oświadczyła z powagą. – Czasem mnie
denerwujesz, ale cię kocham.
Jake odetchnął jeszcze swobodniej.
– Nie potrafiłabym przestać cię kochać tylko dlatego, że mnie
rozzłościłeś. Opuściłam dom, bo nie byłam pewna, czy za chwilę nie dam ci w
łeb. A Bóg mi świadkiem, że na to zasłużyłeś.
– Od dziś masz na to moje pozwolenie.
– Zapamiętam to sobie.
Casey spojrzała na uśmiechniętą i wyraźnie wzruszoną Annie.
– Bądź taka dobra i podaj mi gazetę.
Jake patrzył zdziwiony, jak siostra wsuwa dziennik na wyciągnięte ręce
Casey.
– Gdybyś tak, jak wszyscy w mieście, przeczytał rano gazetę – zaczęła
Casey – wiedziałbyś o tym dużo wcześniej.
Rozłożyła pierwszą stronę i trzymając ją przed sobą jak tarczę, czekała,
ż
eby Jake przeczytał nagłówek artykułu.
Wzrok Jake’a przemknął przez nagłówek raz, po chwili drugi. Musiał się
upewnić, że nie śni. Nie. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Zrozumiał
wreszcie, o czym mówili tamci ludzie na ulicy. Zresztą całe miasto na pewno
jeszcze długo będzie miało o czym rozmawiać.
Ale nie miał nic przeciwko takiemu rodzajowi plotek.
Jeszcze raz spojrzał na nagłówek i opuściły go już resztki wątpliwości.
Na samej górze strony ogromnymi literami napisane było: „Casey kocha
Jake’a”.
Jake spojrzał na uśmiechniętą twarz żony. Wyjął jej z rąk gazetę, rzucił ją
na podłogę i wziął Casey w ramiona.
I dopiero wtedy poczuł, że znów żyje.
Miał teraz wszystko, o czym marzył.
Kiedy ją pocałował, nawet nie słyszał aplauzu zachwyconych świadków
rozgrywającej się sceny.
EPILOG
Wśród nocnej ciszy...
– Chyba powinniśmy wziąć się do roboty – szepnęła Casey, tuląc się do
Jake’a. Leżeli oboje w salonie na kanapie. – Zaraz wszyscy się tu zjawią.
– Nie ma się co tak spieszyć – mruknął jej mąż, przyciągając ją do siebie.
Casey roześmiała się i uniosła głowę, by na niego spojrzeć.
– Przez cały dzień tak mówisz, Jake.
Oczywiście tak naprawdę wcale się nie skarżyła. Dzień Bożego
Narodzenia spędzony na kochaniu się z uwielbiającym ją mężem był
spełnieniem jej marzeń.
Jake też się uśmiechnął i pogładził ją po policzku.
– Mężczyzna przecież ma prawo spędzić swoje pierwsze święta ze świeżo
poślubioną żoną w taki sposób, na jaki ma ochotę.
– Naprawdę?
– Taka jest zasada.
Casey złożyła mu głowę na piersi i zapatrzyła się na stojącą w rogu
pokoju choinkę.
– Cudowne Boże Narodzenie, prawda? – szepnęła.
– Cudowne – powtórzył Jake i objął ją ramionami.
Za oknem szalał zimny wiatr, ale pokój ogrzewał płonący na kominku
ogień i miłość łącząca tych dwoje.
Pod choinką leżały pięknie opakowane prezenty. Tuż obok spał ukochany
szczeniak.
– Nie chcesz otworzyć prezentu przed przyjazdem rodziny? – spytała
Casey, wsłuchując się w spokojne bicie serca Jake’a.
– Nie. – Mąż delikatnie pogładził ją po plecach. – Ja już dostałem
wszystkie moje prezenty.
– Naprawdę?
– Tak. Ty zawsze będziesz moim najcenniejszym prezentem. Ty i nasze
dziecko.
– To już mówiłeś.
– Wiem i będę wciąż to powtarzał. Tyle razy, ile będziesz w stanie znieść.
Kocham cię, Casey. Nawet nie przypuszczałem, że można kochać aż tak bardzo.
Każdy dzień z tobą to cud. Każdy dzień to Boże Narodzenie.
Do oczu Casey napłynęły łzy, ale powstrzymała je gwałtownym
mruganiem powiek. Uniosła głowę i delikatnie go pocałowała.
– Ja też cię kocham, Jake. Wesołych świąt.
– Wesołych świąt.