0
Emma Richmond
Zielone wzgórza
Madery
Tytuł oryginału: Deliberate Provocation
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Justine otworzyła oczy, rozejrzała się dokoła i z wysiłkiem
zamrugała. Liczyła na to, że mgliste kontury otaczającego ją świata
nabiorą ostrości, ale nic takiego się nie stało. Widziała tylko drobinki
kurzu, które tańczyły w promieniach słońca, sączących się przez
półprzymknięte żaluzje. Obrazy przelatujące przez jej głowę były
równie niekonkretne i efemeryczne jak kurz, któremu przyglądała się
z takim napięciem. Przypominały klatki starego, wyblakłego filmu,
który ktoś puścił od końca. Westchnęła zniechęcona. Zasypiając miała
nadzieję, że gdy się obudzi, wróci jej pamięć. Tymczasem dalej w
głowie miała kompletną pustkę.
Przeniosła wzrok na wazon żonkili stojących na małej szafce
obok jej łóżka. Kwiaty zasłaniały kartkę, zadrukowaną drobnym
maczkiem. A jeśli na tej kartce znajduje się odpowiedź na dręczące ją
pytania? Nie! Z pewnością był to tylko szpitalny regulamin - lista
nakazów i zakazów, które w tej chwili obchodziły ją mniej niż
zeszłoroczny śnieg. Teraz interesował ją jedynie wypadek
samochodowy. Lekarz powiedział, że przywieziono ją do szpitala po
wypadku. Ona sama, mimo złamanego nadgarstka oraz licznych
obrażeń i siniaków, nie przypominała sobie żadnej katastrofy.
Podobno takie rzeczy się zdarzają. Wstrząs pourazowy. Chyba w
ten sposób się wyrazili. Usłyszała też, że miała szczęście. Po kilku
dniach wszystko powinno wrócić do normy.
RS
2
Takie zapewnienia doprowadzały Justine do białej gorączki. Nie
znosiła momentów, w których życie wymyka się spod kontroli.
Musiała być panią samej siebie. Poprzysięgła to sobie w dzieciństwie,
kiedy każdy jej krok uzależniony był od łaski innych. Nie dopuści,
żeby teraz powtórzyła się podobna sytuacja!
Potrząsnęła głową, zmuszając umysł do skupienia. Do diabła!
Cóż ona robiła w samochodzie swojego kuzyna, Dawida? Przecież ma
własny. Nigdy dotąd nie pożyczała od Dawida samochodu! Spojrzała
ze złością na ciężki gips, który unieruchamiał jedną jej rękę i
niecierpliwym gestem drugiej odsunęła z twarzy kosmyki długich,
prostych włosów.
Skrzypnęły otwierane drzwi. Justine poczuła ulgę, że ktoś
przerwie jej bezowocne rozmyślania. Odwróciła głowę i zadowolenie
prysło jak bańka mydlana. To był Kiel Lindstrom. Okazała się zbyt
wielką optymistką, wmawiając sobie, że ten facet na pewno nie wróci.
Niestety, wrócił, a ona nie miała sił na dalsze spory. Była pewna, że
zaraz się pokłócą, bo z tym strasznym człowiekiem nie dało się
inaczej rozmawiać.
- No i co? Przypomniałaś coś sobie? - zaczął od progu.
- Nie - odpowiedziała krótko, dzielnie znosząc przenikliwe
spojrzenie zimnych, zielonych oczu. - A jeśli przyszedłeś tu
prowadzić śledztwo, powiem ci od razu, że tracisz czas. Nie mam
pojęcia, co robiłam tamtego ranka ani dlaczego prowadziłam
samochód Dawida. Może po prostu go od niego pożyczyłam.
- Dlaczego miałabyś pożyczać samochód?
RS
3
- Już ci powiedziałam, że nie wiem. Gdybym wiedziała, nie
robiłabym z tego tajemnicy.
Powiedziałaby mu choćby po to, żeby pozbyć się go raz na
zawsze. Dzisiaj rano pojawił się w jej pokoju jak dziki wiking, który
właśnie zszedł z łodzi, żeby rabować, pustoszyć i gwałcić. Ciarki
przechodziły ją po plecach na samo wspomnienie ich ostatniej
rozmowy, w połowie której Justine zapadła w sen, co na pewno
doprowadziło go do furii.
- I przestań się czepiać. To mnie irytuje - dodała.
- Ciebie wszystko irytuje - odparował.
Nie było sensu się sprzeczać. W gruncie rzeczy miał rację.
- Bardzo celne spostrzeżenie - przyznała słodkim tonem.
Popatrzył na nią z wyraźną niechęcią.
- Myśl! - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Przecież myślę! Niczego innego nie robię, od kiedy tu jesteś.
- I co?
- I nic! A jeśli będziesz dalej na mnie wrzeszczeć, na pewno
niczego sobie nie przypomnę.
Spojrzał na nią pogardliwie i odwrócił się do okna. Rozchylił
żaluzje i udawał, że przygląda się czemuś na dworze.
- Przyznaj się lepiej, że masz zamiar wszystko utrudniać, bez
względu na to, jakim tonem mówię - rzucił.
Prawdę mówiąc, miał słuszność, pomyślała Justine. Nie znosiła
tego człowieka. Był zbyt inteligentny, zbyt przenikliwy i
bezgranicznie arogancki. Umiał wykorzystać każdą słabość, którą
RS
4
zauważył u przeciwnika. Podczas rozmów z nim trzeba było
mobilizować wszystkie siły, żeby nie dać się zdominować. Nic
dziwnego, że jej nie lubił - walczyła jego własną bronią.
Zamknęła oczy i nadludzkim wysiłkiem starała się o nim
zapomnieć. Niestety, przez skórę czuła rosnące w pokoju napięcie.
Samą obecnością wysysał z niej resztki energii.
- Chcesz powiedzieć, że nie mam prawa do tego śledztwa? -
warknął. - Spróbuj postawić się w sytuacji Katii.
Boże! Jaki nieprzyjemny głos miał ten facet. Jakby rozgryzał
wypowiadane przez siebie słowa, a one okazywały się niesmaczne.
Przyprawiał ją o gęsią skórkę. To było naprawdę nie do zniesienia! A
kiedy raz się do czegoś przyczepił, nie było siły, żeby go od tego
odwieść. Nic dziwnego - ten półkrwi Norweg był żeglarzem,
mistrzem narciarskim, projektantem i budowniczym jachtów. Zasiadał
w radach nadzorczych kilku firm. Był bogaty i przyzwyczajony do
sukcesów. Nie przywykł do sprzeciwu. Justine nie znosiła go z całych
sił. Z wzajemnością.
Powiedział kiedyś, że jest arogancka i nie ma w niej za grosz
kobiecości. Arogancka - proszę bardzo. Nie przeszkadzało jej takie
określenie. Przez całe dorosłe życie musiała być silna i szła własną
drogą. Ale jak śmiał mówić, że jest niekobieca?!
Na szczęście, widywali się rzadko. Spotkania były nieuniknione,
gdyż siostra Kiela Lindstroma, Katia, wyszła za jej kuzyna, Dawida
Naughtona. Zresztą Dawid, który był typem marzyciela, także nie
lubił obcesowego i pewnego siebie szwagra.
RS
5
- Słuchaj - zaczął Kiel łagodniejszym tonem, mimo że miną
dawał do zrozumienia, że wolałby potrząsnąć Justine - znaleziono cię
nie dalej niż kilometr od lotniska w Gatwick...
- Doskonale wiem, gdzie mnie znaleziono - kiwnęła głową - ale
nic z tego nie wynika. Przynajmniej w tej chwili. Lekarze twierdzą, że
mogę sobie nigdy nie przypomnieć...
- Pięknie! Dzisiaj jest wtorek, a ja do przyszłego poniedziałku
muszę odnaleźć Dawida. To twój kuzyn i...
- Ale nie rodzony - poprawiła go bezwiednie.
- Nie rodzony - zgodził się z zaciśniętymi zębami. - Ale poza
matką jesteś jego jedyną krewną?
- Wiesz dobrze, że tak. Nie rozumiem, do czego zmierzasz,
określając tak dokładnie stopień naszego pokrewieństwa.
- Nie dowiesz się, jeśli będziesz mi przerywać. - Wziął głęboki
oddech i widać było, że jego cierpliwość się kończy. - Jesteś jedyną
osobą, która może wiedzieć, gdzie on teraz jest. No więc, gdzie? -
dorzucił, widząc, że Justine nie odpowiada.
- Nie mam pojęcia! Już ci mówiłam. Niczego nie pamiętam.
Wiem tylko, że znaleziono mnie obok jego samochodu. Miałam
wypadek.
Naprawdę się starała. Próbowała zebrać w pamięci strzępki
wspomnień, które tłukły się jej po głowie. Czasami już--już wydawało
się jej, że wydarzenia składają się w jakąś całość, ale nie - nic z tego
nie wynikało. Westchnęła ciężko i spojrzała na Kiela.
RS
6
- Słuchaj! Nawet policja zrozumiała, że nie mogę złożyć zeznań,
bo nic nie pamiętam. Wiem od nich, że kierowca nadjeżdżającego z
przeciwka samochodu stracił panowanie nad kierownicą. Zarzuciło go
na drugą stronę szosy i uderzył w mój samochód tak mocno, że
zepchnął go do rowu. Ale ja tego nie pamiętam, zrozum! - Widząc
jego minę, dodała jeszcze: - Chciałabym ci pomóc, ale nie mogę.
Uwierz mi.
Jej uprzejmość wywołała zupełnie odwrotny skutek. Kiel zagryzł
zęby ze złości i walnął pięścią w ścianę. Potem gwałtownym ruchem
rozchylił żaluzje i spojrzał na szpitalne podwórze. Ostre światło
boleśnie drażniło oczy. Justine z jękiem odwróciła głowę. Kiel
mruknął coś przepraszająco i stanął twarzą do niej.
- W porządku. Powiedz mi przynajmniej, dokąd on zwykle
wyjeżdża. Gdzie spędza wakacje? Może ma jakichś przyjaciół,
których odwiedza? Musisz coś o nim wiedzieć.
- Ale nie wiem - wzruszyła ramionami. - A dlaczego
poniedziałek jest dla ciebie taki ważny?
- Dawid wyszedł z biura razem z planami jachtu. Podejrzewam,
że wziął je przez pomyłkę. A nasz klient musi mieć te plany w
poniedziałek.
- Rozumiem - powiedziała obojętnie, bo ich służbowe sprawy
nie obchodziły jej wcale. - Wypytaj swoją siostrę. Ona powinna
wiedzieć, gdzie jest Dawid.
RS
7
- Nie udawaj idiotki! Gdyby Katia wiedziała, gdzie on jest, nie
byłoby mnie tutaj. To chyba jasne, prawda? Zresztą ona jest ostatnią
osobą, która może wiedzieć, gdzie jest Dawid.
- A to dlaczego?
- Przestań udawać niewiniątko! Dawid zostawił jej list.
- No i? - Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
- Długo jeszcze będziesz w to grać? Dawid napisał Katii, że
wyjeżdżacie razem.
- Co?! Chyba oszalałeś. Niby dlaczego miałabym wyjeżdżać
gdzieś z Dawidem?
- Skąd miałbym to wiedzieć? Faceci często wyjeżdżają ze
swoimi kochankami.
- Kochankami?! Insynuujesz, że jestem kochanką Dawida?
Zachowujesz się jak ostatni cham.
- Tak? Ciekawe. Zachowuję się bardzo poprawnie, zważywszy
na to, że miałbym ochotę cię udusić. Jesteś najbardziej egoistyczną
kobietą, jaką spotkałem w życiu. I do tego niemoralną! Nie liczysz się
z ludźmi. Masz ich za nic. Najpierw udajesz przyjaźń, a potem ich
niszczysz.
Justine wpatrywała się w niego okrągłymi ze zdumienia oczami.
Nigdy jej nie lubił, to prawda, ale żeby mówić, że jest niemoralna? Że
niszczy ludzi?
- Kogo zniszczyłam? - zapytała słabym głosem.
RS
8
- Jak to kogo? Nie wmawiaj mi, że nie wiesz, o czym mówię:
Katię! Najpierw byłaś jej gościem, a potem całkowicie podważyłaś jej
reputację!
- O czym ty mówisz? Nigdy nie zaszkodziłam Katii.
- Kiel jednym susem znalazł się obok jej łóżka. Justine ze
strachem spojrzała na jego zaciśnięte dłonie.
- Może powiesz, że w zeszłym roku nie mieszkałaś w jej hotelu
w Norwegii?! - krzyknął. - Miałaś sprawdzić, jak działa hotel, a potem
skontaktować Katię z ludźmi z agencji turystycznych, prawda?
- Tak, ale...
- Ale ty wolałaś intrygować przeciwko Katii i zrazić do niej
wszystkich w branży, prawda?
- Nie zrobiłam niczego takiego! Kto ci wmówił podobne bzdury?
Katia? Jeśli tak powiedziała, to znaczy, że jest głupsza, niż myślałam.
Prosiła mnie o opinię. Dostała ją. Powiedziałam jej, co myślę o hotelu.
Czy w ten sposób podważa się czyjąś reputację?
- Rozpuszczałaś pogłoski, że hotel nie ma dostatecznie
wysokiego standardu.
- Bzdura! Za kogo ty mnie masz? - Justine opadła na poduszkę.
Było jej przykro. Nie podejrzewała, że tak boleśnie odczuje
ocenę własnego charakteru, dokonaną przecież przez człowieka, który
jej zupełnie nie obchodził.
- Hotel plajtował - ciągnęła. - Katia pytała, co o tym myślę.
Powiedziałam jej prawdę. Bardzo lubię ją i Dawida, i nie chciałam ich
okłamywać. Żadne z nich nie nadaje się do tej pracy. To marzyciele.
RS
9
Żeby prowadzić hotel, trzeba mieć mnóstwo energii. Trzeba umieć
wydajnie pracować i zmuszać do tego innych. I być bezwzględnym.
Jeśli ktoś z personelu nie sprawdza się, należy od razu go wyrzucić
i poszukać kogoś lepszego. Ani Katia, ani Dawid tego nie potrafią.
Nie chce mi się wierzyć, że jesteś aż tak naiwny, by sądzić, że Katia
umie kierować hotelem. Przecież nie zarekomendowałbyś tego
miejsca znajomym biznesmenom, prawda? Ludziom z kupą forsy i
nadmiarem wolnego czasu, znudzonym światem i piekielnie
wymagającym?
Nie chciała, żeby Kiel pomyślał, że ocenia negatywnie ludzi
tylko z powodu ich bogactwa, więc szybko dodała:
- Wiem, że nie wszyscy są tacy, ale sam przyznasz, że
większość. Jeśli płacą bajońskie sumy za wakacje, a za pobyt w hotelu
Katii trzeba było słono płacić, chcą spełnienia wszystkich swoich
zachcianek, i to najlepiej z wyprzedzeniem. Ani Katia, ani Dawid tego
nie umieją. Wpadają w panikę na widok najmniejszej oznaki czyjegoś
niezadowolenia. Katia zalewa się łzami, kiedy ktoś ją skrytykuje albo
jest wobec niej niemiły. Dobrze o tym wiesz.
Czuła się coraz bardziej zmęczona, ale musiała odeprzeć jego
zarzuty.
- Hotel przynosił straty nie dlatego, że ja coś złego
powiedziałam, ale dlatego, że goście narzekali. Wieści o tym, że hotel
jest kiepski, roznoszą się bardzo szybko. A jeśli chcesz wiedzieć...
próbowałam go promować, nawet wbrew własnym ocenom. Radziłam
Katii, żeby zatrudniła nowego dyrektora, ale ona mnie nie słuchała.
RS
10
Mówiłam, że powinna obniżyć liczbę gwiazdek, zmniejszyć trochę
ceny, przyjmować rodziny i zwyczajnych turystów, najlepiej ludzi w
średnim wieku, którzy chcą na wakacjach trochę poleniuchować, ale
to także jej się nie spodobało. I niech nie mówi, że jej nie ostrzegałam.
Wspominałam, że może być zmuszona do sprzedaży hotelu. Zresztą, o
ile wiem, zrobiła na tym niezły interes.
- Tu nie chodzi o pieniądze, ale o jej wiarę we własne siły, którą
zniszczyłaś!
- Wiarę we własne siły?! Ona nigdy nie wierzyła w swoje siły.
- Przez ciebie!
- Nie mów bzdur! To twoja wina, że Katia nie wierzy w siebie.
Jej brat to przecież wielki, wspaniały Kiel Lindstrom, który wszystko
umie i wszystko może...
- Co nie zmienia faktu - przerwał jej niegrzecznym tonem - że
kiedy hotel został sprzedany, Dawid zaczął pracować w stoczni, mimo
że nie znosi tej pracy i całkiem się do niej nie nadaje.
- To nie moja sprawa. A Katia jest bogata.
- Nawet jeśli utrzymywanie mężczyzny sprawia przyjemność
tobie, to wcale nie znaczy, że musi sprawiać przyjemność Katii.
Zresztą Dawid, cokolwiek by o nim mówić, ma swoją dumę. No, to
gdzie on jest?
- Nie wiem! - wrzasnęła. - Ile razy mam ci to powtarzać?
- Musisz wiedzieć! - ryknął Kiel jeszcze głośniej. Tak głośno, że
sam wydawał się zdziwiony własnym brakiem opanowania. - Jesteś
typem, który idzie po trupach, niszcząc i raniąc innych tylko dlatego,
RS
11
że zwykli ludzie cię nie obchodzą. Ale mnie obchodzą! I to bardzo. A
szczególnie zależy mi na Katii i na Johnie.
- Jakim znowu Johnie? - zapytała słabym głosem. -O kim ty, do
diabła, mówisz?
- O Johnie Kendricku, właścicielu połowy stoczni. Tylko dzięki
jego ciężkiej pracy budowa łodzi przynosi jako takie korzyści.
Przecież Dawida nigdy tam nie ma. A kiedy jest, tylko przeszkadza.
- To już nie moja wina!
- Przecież nie powiedziałem, że twoja!
- Owszem, powiedziałeś.
- Ach! Zamknij się już, dobrze?
- Panno Hardesty! Już dosyć - rozległ się spokojny głos. - Pani
narzeczony powinien wyjść.
Justine odwróciła się i zdziwiona patrzyła na drobną
pielęgniarkę o azjatyckich rysach twarzy, która niepostrzeżenie weszła
do pokoju.
- Narzeczony? - wyjąkała. - Jaki narzeczony?
- Co innego miałem jej powiedzieć? - tłumaczył się Kiel z głupią
miną. - Katia wisiała na mnie od rana, jęcząc i płacząc na przemian.
Musiałem działać. Nie wpuściliby mnie tutaj, gdybym nie był twoim
krewnym.
- Ciekawe, jak ktoś o zdrowych zmysłach mógł uwierzyć, że
jestem kochanką Dawida. W histerii Katia mogła coś przekręcić, ale...
- Niczego nie przekręciła! W liście czarno na białym było
napisane... Właściwie to...
RS
12
- To co? - zapytała słodko Justine.
Speszony Kiel odwrócił twarz i przeciągnął ręką po
zmierzwionych włosach.
- Dobrze byłoby je przyciąć - mruknęła bezwiednie. Odwrócił
się, jakby go dźgnięto szpilką. Spojrzał na nią
jak na idiotkę i wykrzyknął:
- Wiem o tym! Nie miałem czasu. Byłem na morzu. Testowałem
łódź! A tu dzwoni John z wiadomością, że Dawid zniknął razem z
planami. Zaraz potem Katia szlocha w telefon, plotąc coś
niezrozumiale. Nie miałem czasu się przebrać ani umyć. Przyjechałem
do szpitala, kiedy tylko dowiedziałem się, że znaleźli cię obok
rozbitego samochodu Dawida.
- Ciekawe, czy od razu wymyśliłeś, że jestem kochanką Dawida?
- spytała złośliwie. - Swoją drogą, chciałabym się dowiedzieć, co
naprawdę było w tym liście.
- Tego nie wiem. Nie miałem go w rękach – przyznał znużony.
Widać było, że ma dosyć sprzeczki. - Napisał, że wyjeżdża na jakiś
czas, bo potrzebuje trochę czasu dla siebie, musi się zastanowić nad
swoim życiem. Umówił się na spotkanie z tobą, ale o tym Katia
mówiła bardzo chaotycznie. Podobno w twojej obecności nie czuje się
zagrożony.
- Miło to słyszeć - westchnęła. - Ale ja i tak nie pamiętam
żadnego spotkania. Ostatnim razem widzieliśmy się tuż przed Bożym
Narodzeniem. Wpadliśmy do pubu na szybkiego drinka. A w zeszłą
niedzielę robiłam obiad. Dochodziła pierwsza. Nie mam pojęcia,
RS
13
dlaczego pognałam gdzieś z Dawidem. Nie ma w tym ani odrobiny
logiki. Czas pomiędzy pierwszą w południe a jedenastą wieczorem
jest dla mnie jak czarna dziura.
Westchnęła jeszcze raz i zerknęła na Kiela, który, oparty ciężko
o framugę, znowu wyglądał przez okno. Zielony żeglarski sweter o
grubym splocie przylegał mu do muskularnych pleców jak druga
skóra. Spodnie z plamą soli na kolanie opinały mocne uda. Uda
narciarza, pomyślała Justine. Obrzuciła spojrzeniem jego długie nogi.
Z takimi nogami można bez trudu pokonywać najdłuższe dystanse.
- Justine! - przerwał jej obserwacje. - Zastanów się, dokąd on
jeździł. Może miał chatę gdzieś na wsi? Albo jakieś ulubione miejsce?
Mów! - podskoczył, widząc, że nagle drgnęła jej twarz.
- Madera - mruknęła, przykładając dłoń do zmarszczonego
czoła.
- Madera?! - zawołał z niedowierzaniem. - Po co, do cholery,
miałby jechać na Maderę?
Zniechęcona Justine wzruszyła ramionami.
- Nie zauważyłeś, że mnóstwo ludzi tam jeździ?
- Być może, ale to nie jest miejsce dla Dawida. Na pewno nie
pojechałby tam z własnej woli.
- I tu się mylisz. Pojechałby. Jeździł tam często. Wynajmował
willę swojego kolegi. To było wieki temu, jeszcze zanim poznał
Katię... Na Maderze malował.
- Malował?!
RS
14
- Właśnie. Malował obrazy. I przestań po mnie powtarzać -
prychnęła. - Nie mogę się skupić.
- Gdybyś umiała zachować logiczny porządek opowiadania, nie
musiałbym powtarzać.
- Nie mogę zachować logicznego, jak to raczyłeś określić,
porządku opowiadania, skoro przypomniałam sobie to wszystko
dopiero w tej chwili.
- Nieważne! - Kiel rzucił się do drzwi. - Gdzie jest telefon? -
warknął.
- Skąd mogę wiedzieć?
- Zostań tutaj! - rozkazał.
A niby dokąd miałaby pójść? I jak? Ze złamaną ręką i wstrząsem
mózgu? Przymknęła oczy, licząc, że w ciemności uspokoi się
orkiestra wielkich młotów, które dawały koncert wewnątrz jej głowy.
Pielęgniarka kazała jej odpoczywać. Ale jak można odpoczywać,
kiedy ten ponury wiking napastuje ją bez przerwy? Aż dziw, że
łagodna i subtelna Katia ma takiego brata!
- Jest tak, jak ustaliliśmy. Dawid rzeczywiście poleciał na
Maderę. - Justine wydawało się, że szarpnięte mocno drzwi
uruchomiły kolejne młoty pod jej czaszką. - W każdym, razie jego
nazwisko figuruje na liście pasażerów niedzielnego lotu.
- Miło mi, że coś wspólnie ustaliliśmy - odezwała się z
największą ironią, na jaką było ją stać. - Teraz możesz lecieć na
Maderę. Nareszcie zostawisz mnie w spokoju. Aha, wychodząc, nie
zapomnij powiedzieć pielęgniarce, że zerwaliśmy zaręczyny.
RS
15
Kiel nie odpowiadał, więc Justine otworzyła oczy. Zobaczyła, że
wpatruje się w nią uważnie, z głową przekrzywioną na bok.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała zirytowana.
- Zastanawiam się, czy ty w ogóle bywasz uprzejma.
- Po co chcesz to wiedzieć?
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami.
- Mam nadzieję, że wkrótce odzyskasz swoje cenne plany, a
Katia ukochanego męża. Ale dalej nie rozumiem, dlaczego jego
wyjazd doprowadził ją do histerii. Dlaczego nie chciała podarować
mu tych kilku tygodni spokoju, jeśli ich potrzebował? Można zmusić
człowieka do powrotu, ale nie można zmusić go do miłości ani do
czułości.
- Niech Dawid zmieni swoje nastawienie. Dobrze mu radzę.
- A to dlaczego?
- Bo Katia jest w ciąży. To wcale nie jest śmieszne -warknął,
widząc jej wyraz twarzy.
- Wiem.
- To dlaczego się śmiejesz?
- Wmówiła ci, że na ciebie spada teraz obowiązek opieki nad
nią, tak? Pewnie ma już poranne mdłości... - dodała złośliwie.
- Tak! - wrzasnął.
- Czy Dawid wie o tym? - zmarszczyła brwi. - Może dlatego
uciekł?
RS
16
Zaraz pożałowała swoich słów. Twarz Kiela stężała, a w
zielonych oczach pojawiły się groźne błyski. Najwyraźniej nie wziął
pod uwagę takiej ewentualności.
- Czy Dawid wziął ze sobą wszystkie kopie planów? - zapytała
szybko, żeby zmienić temat. - To chyba niemożliwe, żeby... -
przerwała, widząc minę Kiela. - Och! Rozumiem. W ogóle nie
mieliście kopii. Ktoś zapomniał przekopiować plany. Czyżby to była
twoja wina?
- Nie, nie moja! - Trafiła w czuły punkt, bo Kiel zrobił się
naprawdę wściekły. - Ani Johna. Dopiero co skończył je kreślić, kiedy
do biura wpadł Dawid. I zaraz stamtąd wyleciał. Zresztą, to nie twoja
sprawa. Podaj mi adres.
- Co? - zapytała z głupią miną.
- Nie znajdę tego głupka, nie mając jego adresu, prawda? -
Spojrzał na nią z niechęcią.
- Ale ja nie znam adresu tej willi.
- Niemożliwe!
- Ale prawdziwe.
- A nazwisko właściciela tego domu? To musisz wiedzieć!
- Nie. Nigdy nie widziałam go na oczy - zrobiło się jej przykro,
bo Kiel miał już wyraźnie wszystkiego powyżej uszu.
- Byłaś tam?
- Raz, ale bardzo dawno temu. Przez całą zimę ciężko
chorowałam na grypę i Dawid postanowił wziąć mnie na
rekonwalescencję do cieplejszego kraju. Przechodził wtedy fazę
RS
17
rycerskości wobec dam. Nie, nawet nie pytaj - dodała szybko. - Nie
pamiętam, gdzie to było.
- Musisz pamiętać! Mówiłaś, że to willa.
- Owszem.
- To już jest coś!
- Kiel! Czy wiesz, ile jest willi na Maderze? Tysiące. Nawet
najdokładniejszy opis nie pomoże. Łatwiej znaleźć igłę w stogu siana!
- Być może - zgodził się wspaniałomyślnie - ale wierzę, że z
twoją pomocą dam sobie radę.
- Co? O, nie! Chyba nie myślisz, że pognam teraz na Maderę i...
- Justine... - przerwał jej łagodnie.
- Mowy nie ma!
- Pielęgniarka powiedziała, że mogą cię wypisać nawet zaraz,
pod warunkiem, że będziesz unikała wysiłku.
- Uważasz, że uganianie się za Dawidem po Maderze nie
wymaga wysiłku?!
- Oczywiście, że nie. Zresztą nie masz wyboru. John pilnie
potrzebuje tych planów, a ponieważ nie może się ruszyć ze stoczni, na
placu boju pozostaję tylko ja. I ty - dodał aksamitnym głosem. - Nie
masz teraz nic do roboty. Polecimy do Lizbony. Stamtąd będzie już
łatwo dostać się do Funchal. Powiem pielęgniarce, że zdecydowałaś
się wrócić do domu.
- To nieprawda!
RS
18
- Ależ prawda - uśmiechnął się z fałszywą uprzejmością. -
Zawiozę cię do domu, spakujesz najpotrzebniejsze rzeczy, a potem
pojedziemy do mojego domu pod Southampton...
- Nie - odpowiedziała kategorycznie. - Nie masz prawa
decydować, co mam robić. I nie rozumiem, jak w ogóle mogło ci
przyjść do głowy, że zmusisz mnie do wyjazdu na Maderę.
- Jesteś im to winna - uśmiechnął się triumfalnie.
- Co jestem im winna? - wyjąkała zdziwiona.
- Zadośćuczynienie. Przez ciebie sprzedali hotel...
- Nieprawda!
- ... a teraz przez ciebie stocznia straci bardzo korzystny
kontrakt.
- Już ci mówiłam, jak to było. A sprawy stoczni mnie nie
obchodzą. Nie jestem niańką Dawida. To nawet nie jest mój
prawdziwy krewny.
- Nie rozdzielaj włosa na czworo. Margaret zajęła się tobą po
śmierci twoich rodziców, mimo że nie byłaś jej krewną. Jej chyba
jesteś coś winna, prawda?
Rzucił jej triumfujące spojrzenie i ruszył do drzwi. Wychodząc,
rzucił złośliwie:
- Zaraz przyślę pielęgniarkę. Tylko się nie guzdraj, dobrze? I nie
próbuj gdzieś zniknąć, bo i tak cię znajdę.
Justine nie wątpiła w to ani przez chwilę. I tak nie miała siły
uciekać. Zmęczona, wcisnęła głowę w poduszkę, zastanawiając się
nad tym, co Kiel powiedział o ciotce Margaret. Jeśli nie pomoże w
RS
19
poszukiwaniach Dawida, ciotka nigdy się do niej nie odezwie. To
pewne.
Margaret była matką Dawida i żoną Toma Naughtona, brata
matki Justine. Gdy rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, Justine
zamieszkała u wuja, który właśnie poślubił Margaret i zaadoptował jej
czternastoletniego syna. Niestety, Tom umarł dwa lata później i ciotka
została sama. Justine zdawała sobie sprawę, że nie było jej łatwo
żywić i ubierać dwoje dorastających nastolatków, i doceniała jej
poświęcenie. Ale poza wdzięcznością nie umiała zdobyć się na żadne
uczucia wobec kobiety, która całą czułość i miłość matczyną
zarezerwowała dla syna.
Westchnęła ciężko. Kiel mylił się, kiedy zarzucał jej egoizm i
arogancję. W gruncie rzeczy Justine wciąż była tamtym wrażliwym
dzieckiem, które najbardziej na świecie pragnęło miłości i aprobaty.
Od dzieciństwa musiała być silna i twarda, bo inaczej nie przeżyłaby
atmosfery całkowitej obojętności, w której dorastała. Gdyby żyli jej
rodzice, byłaby zupełnie inna, łagodniejsza...
Kiel zarzucił jej, że jest niekobieca. To zabolało. Jeśli przez całe
życie człowiek musi walczyć o swoje miejsce na świecie, nic
dziwnego, że po drodze coś traci. Czy naprawdę nie można okazywać
dumy ze swoich osiągnięć? Z tego, że stanęło się na własnych nogach,
zwyciężając po drodze kilku I facetów? Przecież nie miała rodziców,
którzy by ją pochwalili. Ani rodzeństwa. Nikogo, kto by z nią
pożartował albo chociaż napisał coś na jej gipsie.
RS
20
Stop! Zreflektowała się nagle. Czy lata spędzone z ciotką
Margaret nie nauczyły cię, że nie wolno litować się nad sobą?
Skrzywiła się z niesmakiem, zła na siebie. Pomyśl o czymś ważnym.
Na przykład o turnieju golfa w Normandii. Tak. Musi jak najprędzej
odwołać swój udział w rozgrywkach, nie da się grać z ręką w gipsie. I
znaleźć zastępstwo ,kogoś, kto sprawdzi, czy ten francuski hotel
nadaje się dla j jej klientów. Peter byłby najlepszy. Zaraz do niego
zadzwoni. Wprawdzie będzie musiała zapłacić za podróż i pobyt jego
żony, ale trudno - potrzebuje nowych miejsc. Ze zmarszczonym
czołem planowała, co zleci sekretarce, kiedy do pokoju wpadł Kiel.
- Jeszcze nie jesteś gotowa? - zapytał wściekły.
- Kiel! To głupota. Madera jest dużą wyspą...
- To znaczy, że im wcześniej zaczniemy szukać, tym lepiej.
- Przez całe życie nic innego nie robię, tylko wyciągam Dawida
z kłopotów. Mam tego dość - narzekała, ostrożnie wstając z łóżka.
Nie miała wyboru. Wbrew opinii Kiela, nie była zimną,
bezduszną kobietą. Katia jest w ciąży. Trzeba odnaleźć plany. Że też
Margaret musiała właśnie teraz wyjechać do Australii...
RS
21
ROZDZIAŁ DRUGI
- Idź stąd. Wyjdź! Nie będę się ubierać przy tobie! Rzuciwszy jej
pełne irytacji spojrzenie, Kiel wyszedł i grzecznie przytrzymał drzwi
wchodzącej pielęgniarce.
- To kiepski pomysł - powiedziała do niej ponuro Justine.
- A może chce pani, żebym kazała mu poczekać do jutra? -
droczyła się z nią pielęgniarka.
- Tak!
- Nic by to nie dało...
- Przecież wiem! Czy przed wyjściem nie powinien mnie zbadać
lekarz?
- Mówi, że wszystko jest w porządku.
- Naprawdę? - skrzywiła się. - Do licha, jestem chora! Krztusząc
się ze śmiechu, pielęgniarka dała jej dwie białe tabletki.
- Co to jest?
- Środek przeciwbólowy. No, już, proszę to popić - powiedziała,
wręczając Justine szklankę wody, po czym wyjęła jej ubrania z szafki.
Wkładanie dżinsów i swetra, które miała na sobie w dniu
wypadku, kompletnie ją wyczerpało. Usiadła ciężko na brzegu łóżka.
Pielęgniarka schyliła się, żeby zasznurować jej buty.
- Nie mam pojęcia, dlaczego jest pani w takim złym humorze.
Na pani miejscu byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby porywał mnie
stąd taki facet.
- Taki facet? - zadrwiła Justine. - To wielki bufon. A gdyby pani
wiedziała, co zamierza zrobić, nie byłaby pani nim tak zachwycona.
RS
22
- A co zamierza? - zapytała wyraźnie zaintrygowana.
- Zawieźć mnie na Maderę!
- Szczęściara z pani.
- Szczęściara? Z moim stanem zdrowia?
- Nic pani nie będzie. On mi wygląda na mężczyznę, który umie
otoczyć kobietę opieką.
- Pomyłka. Równie dobrze mógłby mnie zepchnąć z wysokiego
urwiska!
Wzięła od pielęgniarki torbę i buteleczkę tabletek
przeciwbólowych. Z niedowierzaniem rozważała słowa, które przed
chwilą usłyszała. Opiekować się kobietą? Kiel? Wolne żarty!
Kiedy wszedł do środka zachęcony przez pielęgniarkę, wciąż
miał nachmurzoną minę. Justine próbowała spojrzeć na niego
obiektywnie. Czy rzeczywiście wyglądał na faceta, który troszczy się
o kobietę? Nie, nie wyglądał - uznała. Robił wrażenie niecierpliwego,
szorstkiego aroganta.
- Gotowa?
- Nie.
Popatrzyła na niego z niechęcią i wstała. Pociągnęła lekko
nosem i wyszła przed nim ze szpitalnego pokoju. Zatrzymała się przy
recepcji i wzięła niebieską kartkę, na której wypisano datę kontrolnej
wizyty.
- Czekamy na panią za dwa tygodnie. Trzeba będzie sprawdzić
gips. Gdyby miała pani zawroty głowy albo nudności, proszę przyjść
do nas albo iść do swojego lekarza. Nie wolno pani prowadzić... och,
RS
23
przepraszam, i tak pani nie może, prawda? - powiedziała pielęgniarka,
spoglądając na jej gips.
Do Kiela uśmiechnęła się dużo cieplej niż do Justine.
Justine znowu pociągnęła nosem i ruszyła za Kielem do jego
samochodu. Spojrzała z dezaprobatą na długie, eleganckie zielone
auto. Bez wątpienia dobrane do koloru oczu kierowcy, zauważyła
cynicznie. Wsiadła do środka. Chciał jej pomóc zapiąć pas, ale
odmówiła.
- Możemy to zrobić jak przyjaciele - powiedział z ręką na
kierownicy - lub jak wrogowie. Odpowiem obelgą na każdą twoją
obelgę. Oko za oko, ząb za ząb. I wierz mi, że w takim pojedynku to
ja okazałbym się zwycięzcą. Potrzebuję twojej pomocy. Udzielisz mi
jej albo dobrowolnie, albo pod przymusem.
Nie czekając na jej reakcję, przekręcił kluczyk w stacyjce i
zapalił silnik.
A to bydlę, pomyślała. Z ochotą by mu pomogła, gdyby był
wyrozumiały i grzeczny, gdyby chociaż próbował wziąć pod uwagę
jej zdanie o całej tej sprawie, jej emocje. A on nawet nie zapytał o to,
jak ona się czuje. Ani razu. Chociaż, co do jednego miał rację - to on
by wygrał. Zawsze zwyciężał. Gdyby próbowała stawić mu czoło,
skończyłaby jako kłębek nerwów. Och, ale jakże irytował ją fakt, że
musi skapitulować przed tym mężczyzną!
W kilka minut znaleźli się w jej mieszkaniu. Wchodząc do
kuchni połączonej z jadalnią, Justine stanęła jak wryta. Spodziewała
się zastać w kuchni ślady przerwanych przygotowań do obiadu, ale
RS
24
pomieszczenie było nienagannie czyste. Zmarszczyła brwi i poszła
obejrzeć salon.
- O co chodzi? - zapytał Kiel.
Odwróciła się do niego i pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Dlaczego pamiętam tylko przygotowywanie obiadu? Skoro
potem posprzątałam, czemu tego nie pamiętam?
- Skąd mam wiedzieć? Nie jestem lekarzem. Pakuj się, proszę. I
nie zapomnij o paszporcie.
Prawie go nie słuchała. Wciąż zastanawiała się nad
zadziwiającym porządkiem panującym w mieszkaniu. Poszła do
sypialni. Wyjęła z szafki małą walizkę, wrzuciła do niej trochę rzeczy
i wróciła do salonu.
- Dobrze. Gaz wyłączony? A prąd?
- Co? Muszę też wykonać kilka telefonów...
- Zadzwonisz z mojego mieszkania.
- Nie! Zadzwonię teraz.
Usiadła na podłodze koło telefonu, nie zwracając uwagi na pełne
niecierpliwości westchnienie Kiela. Podniosła słuchawkę, sprawdziła,
czy jest sygnał, odłożyła ją na bok i wybrała numer Petera. Peter miał
ogromny, stary dom z wielką liczbą pokojów. W jednym z nich
urządzili sobie biuro. Jak dotąd, ten układ działał znakomicie. Kiedy
Peter odebrał, wyjaśniła mu szybko sytuację.
- Mogę zostawić wszystko na twojej głowie? Tak, powinnam
wrócić za kilka dni. Nie, wszystkie szczegóły są w teczce. Dobrze,
RS
25
dzięki. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Będę w kontakcie.
Cześć.
Odłożyła słuchawkę i posłała w stronę Kiela nieobecny uśmiech.
Myślała nad tym, czy nie zapomniała o czymś ważnym.
- Gotowa? - zapytał sarkastycznie. Westchnęła ciężko i kiwnęła
głową.
- Chyba tak.
Przy nim czuła się kompletnie wytrącona z równowagi. Jej
nastrój nie poprawił się podczas jazdy do domu Kiela. Przez całą
drogę próbowała przypomnieć sobie wydarzenia poprzedzające
wypadek, ale ten fragment przeszłości wciąż stanowił dla niej białą
plamę. Zajęła się więc Maderą. Nie potrafiła przywołać żadnych
związanych z nią wspomnień. Jak, u licha, ma znaleźć jedną willę na
wyspie, gdzie jest ich mnóstwo? Nie musiała jechać. Nie musiała dać
mu się zastraszyć. Więc czemu się zgodziła? Czuła się winna? Zarzuty
Kiela, że zniszczyła hotel, były bezpodstawne, ale mimo to zdawała
sobie sprawę, że wiele nie pomogła. Czy broniła się przed zarzutami
Kiela tak zażarcie, bo podświadomie wiedziała, że tkwi w nich ziarno
prawdy? Problem polegał na tym, że Dawid i Katia zawsze ją trochę
irytowali. Nie radzili sobie w życiu. Rozglądali się dookoła, szukając
wskazówek. Ona żyła inaczej, Kiel również. Dlaczego w takim razie
oskarżał ją o coś, co było i jego udziałem? Też czuł się winny?
Spojrzała na jego profil. Nie, na pewno nie wziąłby tego na siebie,
jeśli miał pod ręką innego kandydata na winowajcę.
RS
26
Zahamował ostro, rozpryskując dookoła żwir. Popatrzyła na
niego z pogardą. Jednak to ona pierwsza odwróciła wzrok, bo nie
wytrzymała zimnego, upartego spojrzenia zielonych oczu. Pomógł jej
wysiąść z samochodu. Na widok zabawnego, małego domku
parsknęła śmiechem. Czyżby to był dowcip? zastanawiała się. Kiel
był jednym z największych mężczyzn, jakich znała, a jego dom
wydawał się najmniejszy. Ciemne belki krzyżowały się na fasadzie.
Były najwyraźniej autentyczne, żadne repliki. Uznała, że to musi być
styl Tudorów. Zdaje się, że Kiel był właścicielem jedynego na świecie
prywatnego, oryginalnego tudorowskiego domu. Budynek przechylał
się na jedną stronę, co sprawiało, że kręciło się jej w głowie. W innej
sytuacji byłaby zachwycona perspektywą spędzenia tu paru chwil.
Gdyby domek nie należał do Kiela, również i teraz byłaby
wniebowzięta.
Drzwi domku otworzyły się i stanęła w nich kobieta w średnim
wieku, której szerokość dorównywała wzrostowi, siwe włosy miała
upięte w nieporządny kok.
- W samą porę. Kolacja gotowa! - krzyknęła z radością leciwa
dama.
Uśmiechnęła się z sympatią do Justine, wzięła jej walizkę od
Kiela i wprowadziła oboje do środka. Kiel musiał się mocno schylić,
żeby nie zahaczyć głową o framugę. Justine znowu zaczęła się
zastanawiać, czemu ktoś tak wysoki kupił sobie taki maleńki dom.
Dziewczyna doprowadziła się do porządku w mikroskopijnej
toalecie i weszła do jadalni. Rękę w gipsie położyła na stole i wolno
RS
27
piła bulion. Następnie zaczęła jeść puszysty omlet. Był bardzo
smaczny, ale po kilku kęsach odłożyła widelec.
- Nie jesteś głodna? - zapytał cicho Kiel.
Pokręciła głową i skrzywiła się, kiedy nagle poczuła ból.
- Boli cię głowa?
- Tak. Latają mi płatki przed oczami i boli mnie ręka. Chce mi
się płakać i jestem podenerwowana. I piekielnie zmęczona.
- Biedna Justine - powiedział kpiąco. - Melly?! - krzyknął, a
kiedy gospodyni stanęła w drzwiach, dodał: - Proszę, zaprowadź
Justine do jej pokoju. Jest zmęczona.
- A pewnie - powiedziała Melly. - Miała przecież wstrząs
mózgu!
Justine i Kiel popatrzyli na siebie, zaskoczeni. Justine mogłaby
przysiąc, że Kielowi zadrżała warga.
- Chodź, kurczaczku, nie zwracaj na niego uwagi. Gdyby to on
miał wstrząs mózgu i złamaną rękę, ani na moment nie przestawałby
biadolić i użalać się nad sobą.
- Niełatwo dzisiaj o pomoc domową - mruknął pod nosem Kiel.
Justine uśmiechnęła się półgębkiem. Paskudnik miał
przynajmniej poczucie humoru.
Dźwignęła się niezręcznie od stołu i zabawnymi, kręconymi
schodami poszła za Melly na górę. Niestety, była zbyt zmęczona, by
w pełni docenić urodę architektury i wystroju wnętrza. Wszystko
rozpływało jej się przed oczami. Kiedy w końcu dotarły do pokoju,
była ledwie żywa. Padła na łóżko.
RS
28
- Dasz sobie radę, skarbie?
- Tak, dziękuję. Idzie mi coraz lepiej.
To nie było zgodne z prawdą, ale nie chciała prosić o pomoc.
Melly wyjęła z walizki jej koszulę nocną i szlafrok, po czym
wyszła. Przez kilka minut Justine siedziała na łóżku, niezdolna
wykrzesać z siebie choć tyle energii, by się rozebrać. Gapiła się
bezmyślnie na białą ścianę naprzeciwko. Co za dzień!
W końcu kopnięciem zrzuciła buty, ściągnęła dżinsy i cisnęła je
na krzesełko. Ale zdjęcie swetra okazało się ponad jej siły. Nie była w
stanie zsunąć go z gipsu.
- Dajże spokój, Justine. Dałaś radę go włożyć, to musisz jakoś
go zdjąć! - powiedziała do siebie.
Zmęczona opadła na łóżko. Rozważała możliwość spania w
staniku, majtkach i tym cholernym swetrze, ale szybko ją odrzuciła.
W głowie się jej kręciło. Wreszcie udało jej się odpiąć haftkę i rzuciła
stanik na podłogę. Obolała weszła pod kołdrę i niemal natychmiast
zapadła w głęboki sen.
Nie potrafiłaby powiedzieć, co obudziło ją następnego poranka:
hałas czy po prostu świadomość, że ktoś na nią patrzy. Cokolwiek to
było, niechętnie uniosła powieki. Zobaczyła przed sobą Kiela.
- Czy to zamiast misia? - zapytał niemal uprzejmie.
- Co? - Przez chwilę nie rozumiała, o czym on mówi, aż wzrok
jej spoczął na swetrze zwiniętym w kulę na wysokości piersi.
Skrzywiła się. - Nie, nie mogłam go zdjąć.
RS
29
Kiedy nachylił się w jej stronę, usiadła sztywno i otuliła się
zarówno swetrem, jak i kołdrą. Dopiero wtedy wyciągnęła do góry
rękę w gipsie.
Pomógł jej zdjąć sweter. Uśmiechnął się przy tym tak, że miała
ochotę go uderzyć.
- Dziękuję-powiedziała z wysiłkiem.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Przyszedłem zapytać, czy
masz ochotę na śniadanie. Na kolację prawie nic nie zjadałaś.
- Mmm, dziękuję. Zaraz zejdę - mruknęła.
Nie wiedzieć czemu, czuła się przy nim onieśmielona. A to ją
drażniło. Nigdy nie była nieśmiała. Być może to dlatego, że on
znajduje się w jej sypialni, podczas gdy Justine jest prawie naga.
- Dasz sobie radę? - zapytał łagodnie. Brzmiało to trochę tak,
jakby siłą powstrzymywał się od śmiechu.
Spojrzała na niego podejrzliwie i kiwnęła głową.
- Tak, dziękuję ci.
- Dobrze. W takim razie idę powiedzieć Melly, że zaraz
zejdziesz.
Kiedy wyszedł, gapiła się przez chwilę na zamknięte drzwi. Co
mu się stało, że nagle zrobił się taki chętny do pomocy? Nigdy się tak
nie zachowywał. Znała go od trzech lat. Nie potrafił być uprzejmy.
Skąd ta zmiana? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. W końcu
dała spokój, wstała z łóżka i poszła do łazienki.
Z trudem umyła zęby. Następnie odkryła kolejny problem, z
którym musiała się zmierzyć. Nie była w stanie związać włosów jedną
RS
30
ręką. Z gipsowego opatrunku wystawały tylko koniuszki palców,
którymi nie mogła niczego chwycić. Nie cierpiała chodzić z
rozpuszczonymi włosami. Wyglądały wtedy nieporządnie, a że były
delikatne i lekkie, fruwały jej dookoła głowy przy najlżejszym
podmuchu. Zwykle nosiła włosy upięte na czubku głowy lub związane
na karku, więc rzadko kto oglądał je w pełnej krasie.
Westchnęła i wróciła do sypialni, gdzie natknęła się na następny
problem. Stosunkowo łatwo było jedną ręką odpiąć stanik, ale
nałożenie go graniczyło z cudem. Wrzuciła go więc do walizki i
włożyła luźny sweter. Zdołała wciągnąć na siebie czyste dżinsy, stopy
wsunęła w miękkie, skórzane mokasyny. W takim stroju schodziła na
dół krętymi schodkami.
Przejechała dłonią po chropowatej ścianie. A może w dawnych
czasach dotykała jej także jakaś dama? Uśmiechnęła się. Ależ z niej
romantyczka. Zwykle się tak nie zachowywała. Na ogół była bardzo
praktyczną osobą, rzadko dającą się ponieść fantazji.
Dotarła do holu i uśmiechnęła się do Melly, wychodzącej z
pomieszczenia, które musiało być kuchnią. Niosła dzbanek z
aromatyczną kawą.
- Dzień dobry, kurczątko, dobrze spałaś? - Nie czekając na
odpowiedź, ciągnęła dalej: - Usłyszałam, że schodzisz. Jak się dziś
czujesz?
- Nie najgorzej, dziękuję, Melly - odparła Justine i uśmiechnęła
się jeszcze raz. - Przepraszam, jeśli wczoraj byłam niegrzeczna.
RS
31
- Niech Bóg broni! - krzyknęła gosposia. - Czułaś się paskudnie,
prawda? Poza tym po mnie wszystko spływa jak po kaczce. W
porównaniu z charakterkiem pana i władcy każdy wydaje się łagodny
jak owieczka.
- Dzięki za świetne referencje - powiedział Kiel stojący w
drzwiach jadalni. - Ale Justine nie trzeba ostrzegać. Sama wyrobiła
sobie zdanie na temat mojego usposobienia.
Melly uśmiechnęła się bezczelnie i weszła do jadalni.
- Jak się czujesz? - Kiel zwrócił się do Justine.
- Jestem w rozpaczy - poinformowała go. - Właśnie się okazało,
że nie mogę nosić połowy rzeczy, które wzięłam ze sobą. - Uniósł
pytająco brew, więc wyjaśniła: - Jedną ręką nie da się zapiąć guzików,
haftek i zamków.
- Och...
Jego spojrzenie przesunęło się z miękkiej kaskady włosów na jej
piersi. Jakby wiedział, że Justine nie ma na sobie stanika. Uśmiechnął
się.
- Zaoferowałbym swoją pomoc, ale...
- Właśnie - przerwała mu szybko.
Już i tak wytrącił ją z równowagi swoim spojrzeniem. Nie była
w stanie teraz się z nim droczyć. Minęła go i stanęła w progu jadalni.
- Muszę na chwilę wyjść - powiedział. - Proszę, czuj się jak u
siebie w domu. Potrzeba ci czegoś?
Nie potrafiła się powstrzymać.
RS
32
- Tak, cykuty - rzuciła przez ramię. Roześmiał się, a ona
pokręciła głową. - Nie, nic mi nie trzeba.
Chwilę później opychała się jajkami na bekonie
przygotowanymi przez Melly, która wszystko pokroiła na małe
kawałeczki, jak dla dziecka. Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
Kiedy skończyła, nalała sobie kawy, a potem rozsiadła się wygodnie
na krześle i zamyśliła. Co Kiel miał na myśli, mówiąc, że ona już
sobie o nim wyrobiła zdanie? Jego słowa kryły sugestię, że źle go
oceniła. Rzeczywiście, nie wiedziała o nim zbyt wiele, ale na pewno
nie myliła się co do arogancji czy chęci dominacji. Chociaż, musiała
przyznać uczciwie - tę ostatnią cechę niekoniecznie odbierała jako
negatywną, chyba że przybierała ekstremalne rozmiary.
Prawdopodobnie tak samo, jak ją, irytowała go głupota. Musiała
oddać mu sprawiedliwość, że tego ranka był całkiem miły. Rzecz w
tym, czy ona chce, żeby był miły? Bo wtedy też będzie musiała
być miła... Musiałaby wybaczyć mu wszystkie zniewagi, jakich
doznała od niego w szpitalu. Z drugiej strony...
Z drwiącym uśmieszkiem wsypała cukier do kawy i zamieszała.
Gdyby nie kiepski początek na przyjęciu zaręczynowym Katii i
Dawida, może nawet mogliby zostać przyjaciółmi. Ale od razu
wszystko szło źle. Zaczęło się od dość gwałtownego spotkania na
parkingu. Wjechał tyłem w jej samochód, a ona, zamiast najpierw
sprawdzić, dlaczego zrobił coś tak głupiego, straciła nad sobą
panowanie i zaczęła na niego wrzeszczeć, nie czekając na
wyjaśnienia. Później się dowiedziała - nie od niego - że ze wzgórza
RS
33
pędził na rowerze jakiś dzieciak, kompletnie nie panując nad
pojazdem. Gdyby Kiel natychmiast nie cofnął, zamiast na żywopłocie,
chłopak wylądowałby na jego aucie i niechybnie by się zabił. Nie
zauważyła dramatu, bo była zbyt zajęta robieniem awantury. Od
tamtej pory ciągle na siebie wrzeszczeli, pomyślała ze smutkiem. On
uważał ją za niewrażliwą i samolubną, ona jego za gbura. Nie przyjął
jej przeprosin, kiedy już dowiedziała się o dzieciaku pędzącym na
rowerze. Po prostu spojrzał na nią zimnym wzrokiem i odszedł.
Skończyła pić kawę i wyszła z jadalni. Przysiadła na parapecie
podwójnego okna wychodzącego na ogród. Rozejrzała się dookoła.
Na ścianach wisiały stare ryciny przedstawiające sceny rodzajowe.
Kiedy pojawiła się Melly, Justine uśmiechnęła się do niej i
wskazała na grafiki.
- Są piękne.
- To prawda. Kiel spędza mnóstwo czasu na poszukiwaniach.
Odwiedza sklepy ze starociami, antykwariaty, wyprzedaże, aukcje.
Zdziwiona Justine próbowała wyobrazić sobie Kiela
myszkującego po sklepie ze starociami, ale nie starczyło jej fantazji.
- To jego hobby - ciągnęła Melly. - Można by powiedzieć, że to
fanatyk. Tylko usłyszy o jakimś obrazku i już wyrusza na łowy.
Mówiąc to, Melly poprawiała poduszki i przestawiła kwiaty
stojące na gzymsie kominka. Zachowywała się tak, jakby bezczynność
była największym grzechem. Wygładziła kretonowe obicie sofy i
poklepała ją zapraszająco.
RS
34
- Chodź tu i wyciągnij choć na chwilę nogi. Jak znam Kiela, to
jeszcze się nabiegasz. Odpoczywaj teraz, ile się da.
Rozbawiona Justine zrobiła, co Melly jej kazała.
- Dam ci dobrą radę, chcesz? - zapytała gosposia, stając z boku.
- Zdaje się, że mi jej udzielisz bez względu na to, czy chcę, czy
nie - odpowiedziała drwiąco.
- Zgadza się - uśmiechnęła się Melly. - Nie prowokuj go, jeśli
chcesz wrócić w jednym kawałku. W przeciwnym razie może się
okazać, że ciągniesz tygrysa za ogon. I przypadkiem się w nim nie
zakochaj. Nie wynikłoby z tego dla ciebie nic dobrego.
- Dziękuję, Melly - odpowiedziała oschle Justine. - Postaram się
zapamiętać.
- Myślisz, że żartuję? Wcale nie.
Odwróciła się, podeszła do ściany i zaczęła poprawiać
ustawienie obrazów, które tego wcale nie potrzebowały. Przejechała
palcem po wypolerowanej ramie i sprawdziła, czy nie ma na niej
kurzu. Po chwili znowu się odezwała:
- Widziałam je wszystkie na własne oczy. Młode dziewczęta,
rzucające mu się w ramiona, dojrzałe kobiety... piękne albo całkiem
przeciętne.
- Nie nudzi mu się, co? - zakpiła Justine. Śmiech jednak
zamarł jej na ustach na widok miny, z jaką Melly na nią spojrzała.
- Możesz sobie kpić, dziewczyno. Tylko potem nie przychodź do
mnie, kiedy stanie ci się krzywda.
- Nie przyjdę - obiecała.
RS
35
Taką obietnicę mogła złożyć. Prawdopodobieństwo zakochania
się w Kielu Lindstromie było równe zeru. Myśl o tłumie kobiet
rzucających mu się do stóp tylko ją rozśmieszała.
- Pamiętaj, że cię ostrzegałam - powiedziała złowieszczo Melly i
wyszła.
- Bez obaw - mruknęła Justine.
Na nieszczęście dziwaczne ostrzeżenia pobudziły jej
wyobraźnię. Usiadła wygodnie na sofie i zaczęła zastanawiać się nad
tym, jaka byłaby reakcja Kiela, gdyby nagle zadeklarowała gorące
uczucie. Przerażenie? Szok? Rozbawienie? Zachichotała na samą
myśl. Ciekawe, czego szukał w kobiecie? Najwyraźniej jak dotąd
żadnej z nich nie udało się podbić jego twardego serca. Może nie
chciał tego? W szpitalu nie umiała sobie nawet wyobrazić jego twarzy
w łagodniejszej wersji, natomiast bez trudu można było uwierzyć, że
zajęcia domowe go nudzą. Jednak teraz, kiedy przebywała w jego
domu, wydawał się bardziej rozluźniony, swobodniejszy...
- Co cię tak rozbawiło? - Właśnie stanął w drzwiach.
- Słucham? Ach, nic takiego. Po prostu się zamyśliłam. Co to
jest? - zapytała, kiedy rzucił jej na kolana paczkę.
- Otwórz i sprawdź - poinstruował ją łagodnie, przysiadając na
oparciu sofy.
Rozdarła papier i kompletnie osłupiała zagapiła się na zawartość
paczki. Drogi dres z dzianiny w kolorze lawendy. Uniosła obie jego
części i rozpostarła je na udach.
RS
36
- Pasuje do twoich oczu - zauważył, po czym uśmiechnął się z
satysfakcją.
- Ale dlaczego...?
- Bo nie ma żadnych zamków, guzików ani haftek - wyjaśnił
takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć.
- Dlaczego?
- No... dlatego - odparła nieprzekonująco.
- Och, to świetny powód - zakpił. - Potraktuj to jak zapłatę za
oddaną przysługę.
- Ale żadnej jeszcze nie oddałam. - Patrzyła mu prosto w oczy
wyraźnie zmartwiona. Po chwili dodała z całkowitą szczerością: -I
wątpię, czy kiedykolwiek oddam. Ty chyba wciąż wierzysz, że
wszystko sobie przypomnę, jak tylko znajdę się na Maderze. To błąd.
- A może sobie przypomnisz.
- A może nie! - powiedziała wyraźnie rozdrażniona. -Nie wiem,
czemu jesteś taki uparty. Minęło niemal dziesięć lat, odkąd tam
byłam.
Wzruszył lekko ramionami i leniwie wstał.
- Dziesięć lat to nie tak wiele.
- Może i nie - zgodziła się. - Jeśli nie robiło się przez ten czas nic
specjalnego. Ja robiłam. Od tamtej pory byłam w wielu różnych
miejscach, a jedyne, co pamiętam z tego okresu, to szalona
mieszanina obrazów i wrażeń. Nic konkretnego.
RS
37
Usiadł koło niej na sofie i wziął ją za rękę. Spojrzała
zdezorientowana na dużą dłoń, w której zniknęła jej własna. Była
ciepła i, z jakiegoś głupiego powodu, dawała jej poczucie
bezpieczeństwa.
- Jesteś moją jedyną nadzieją, Justine. Wiem, że proszę o wiele,
ale stocznia Naughton potrzebuje tego zamówienia Desperacko.
Proszę cię tylko, żebyś spróbowała.
Opuściła ramiona. Kiwnęła głową na znak, że się zgadza, Choć
w duchu nie miała nadziei, że to coś da.
- Wyjeżdżamy za dziesięć minut. Melly przepakuje twoją
walizkę, więc po prostu tu leż i odpoczywaj.
Wziął dres, wstał i wyszedł.
Zostawiona sam na sam ze swoimi myślami, Justine próbowała
się skupić, przypomnieć sobie coś bardziej konkretnego niż obraz
małej zatoczki z łodziami rybackimi, otoczonej willami o czerwonych
dachach. Pamiętała plantacje bananów i wygasły wulkan. I to było tak
naprawdę wszystko. No, może z wyjątkiem tego, że teren był tam
bardzo górzysty. Pamiętała Funchal, stolicę, ale willa nie była
położona w jej pobliżu. Westchnęła z rezygnacją i oparła się
wygodnie. Słyszała rozmowę Kiela z Melly. Nie docierały do niej
słowa, tylko szmer ich głosów. Co za dziwny człowiek... Skacze jej do
gardła, a zaraz potem kupuje w prezencie dres.
Na dźwięk dzwonka u drzwi wejściowych odwróciła się
zaciekawiona. Usłyszała rozdrażniony głos Kiela. Drugi, zapłakany
głos należał do Katii. A niech to! Tylko tego teraz jeszcze potrzeba!
RS
38
Biadolenia i użalania się nad sobą. To niezbyt wyrozumiałe,
upomniała sama siebie.
Drzwi się otworzyły, Justine zesztywniała, po czym znowu
opadła na poduszki sofy. Kłótnia z Katią w niczym nie pomoże, a
prawdopodobnie głowa będzie ją od tego bolała jeszcze bardziej.
- Witaj! - powiedziała do niewysokiej, czarnowłosej
dziewczyny, która miała nadąsaną minę.
W zapłakanych oczach Katii pojawiła się wściekłość.
- Co zrobiłaś z Dawidem? - zapytała ostrym tonem. -Gdzie on
jest?
- Nie wiem. Katiu, uwierz mi, gdybym wiedziała, tobym ci
powiedziała.
- Nie, nie powiedziałabyś! - warknęła. Strąciła z ramienia dłoń
Kiela i zrobiła kilka kroków. - Dawid mówił mi, że ciebie nie ma
sensu pytać, bo i tak nic nie piśniesz.
Czemu, do licha, Dawid miałby powiedzieć coś takiego?
zastanawiała się Justine. On to dopiero potrafi wpakować się w
kłopoty. I ją też w nie wciąga.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo nic nie wiem - wyjaśniła tak
cierpliwie, jak tylko była w stanie. - Nic nie pamiętam. Gdyby było
inaczej...
- Nieprawda! Zresztą, ja też pojadę na Maderę...
- O nie, nie ma mowy! - wtrącił się Kiel. - Zostaniesz tutaj.
- Nie! - wrzasnęła, odwracając się do niego. - On jest mój.
Wydaje ci się, że ona go zatrzyma, a ja wkrótce zapomnę! No, więc
RS
39
nie! Jest mój, a ta... osoba nie dostanie mojego Dawida. Nigdy go nie
lubiłeś, nie chciałeś, żebym za niego wyszła...
- To nieprawda...
- Według ciebie jest leniwy, głupi...
- Nigdy nic takiego nie powiedziałem!
Złapał ją za ramiona i wyprowadził do kuchni, skąd do Justine
dochodziły płaczliwe protesty Katii i jego krótkie riposty.
Kiedy wrócił do salonu, jego twarz miała podobny wyraz jak
wczoraj w szpitalu. Był wściekły.
- Ona się myli - powiedziała cicho Justine. - Lubię Dawida jako
kuzyna. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego on udaje, że między nami
jest coś więcej.
Przyjrzała się jego twarzy. Nie złagodniała ani trochę.
Patrzył na nią jak na jakiś dziwny okaz pod mikroskopem.
Poczuła ból.
- Jedziemy - oznajmił szorstko. - Melly zaniosła twój bagaż do
samochodu. Masz paszport?
- Tak - odpowiedziała pokornie. Wstała i ruszyła przed nim do
drzwi.
Na lotnisko dojechali w milczeniu. Justine nie miała ochoty
zaczynać rozmowy. Kiel był zamyślony. Zostawił samochód na
lotniskowym parkingu, wyjął bagaże i ruszył estakadą, nie troszcząc
się o Justine. Ona poprawiła torbę na ramieniu, sprawdziła, czy
paszport jest w zasięgu ręki, i podreptała za Kielem. Nie obejrzał się
ani razu. Zrobiła do niego minę. Nie bądź taki pewny siebie,
RS
40
powiedziała w myślach. Jeszcze mnie będziesz przepraszał, gdy... jeśli
znajdziemy Dawida i wszystko się wyjaśni.
Kiedy weszli do terminalu, właśnie ogłoszano ich lot. Kiel,
jakby sobie o niej przypomniał, zatrzymał się i złapał ją za ramię.
Spojrzał na nią i westchnął głęboko.
- Sama jesteś sobie winna. Trzeba się było trzymać z dala od
Dawida.
- Ile razy mam ci to powtarzać? Gdybym miała ochotę na
romans, a nie mam, znalazłabym sobie kogoś innego, a nie własnego
kuzyna.
Nie zwracając uwagi na jej słowa, pociągnął ją w stronę miejsca
odprawy, a potem do samolotu. Usiadła przy oknie, a Kiel usadowił
się obok. Czuła się dotknięta. Przeszkadzała jej obecność tego
postawnego mężczyzny. Jego silnych dłoni spoczywających
swobodnie na kolanach, które były za blisko. Ostentacyjnie odsunęła
nogi i westchnęła. Dlaczego życie musi być takie skomplikowane?
Kiedy nachylił się nad nią, odskoczyła jak oparzona.
- Przestań, na Boga! - mruknął. Jego oczy były tak blisko, że
dokładnie widziała złociste rzęsy. - Chciałem ci tylko zapiąć pas.
- Aha, w porządku - bąknęła pod nosem.
- Może byś przestała się dąsać.
- Ja się nie dąsam. Po prostu nie lubię, jak się mnie o coś oskarża
i nie daje szansy obrony. Jestem w kiepskiej formie, boli mnie ręka.
Chcę tylko, żeby mnie zostawiono w spokoju. Nikogo nie interesuje,
co ja czuję. Wywozisz mnie wbrew mojej woli, nie pozwoliłeś mi
RS
41
nawet iść do biura. - Spojrzała na niego nachmurzona, kiedy wydał z
siebie dźwięk do złudzenia przypominający parsknięcie śmiechem. -
A jeśli znowu zaczniesz się zachowywać rozsądnie i miło, to chyba
cię kopnę! Nie ma nic bardziej irytującego w sytuacji, gdy marzy się
jedynie o pojedynku na śmierć i życie.
- A masz na to ochotę? - zapytał rozbawiony.
- Nie, chyba jestem zmęczona. A co? Zaspokoiłbyś moją
potrzebę?
- Chyba nie. Podobnie jak ty, czasami lubię być perwersyjny.
- Tylko czasami? - zapytała zaskoczona. Odniosła inne wrażenie.
- Owszem. Opowiedz mi o obrazach Dawida - zmienił temat.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, czy on wciąż maluje - mruknęła niechętnie. -Kiedyś
poświęcał temu dużo czasu. Malował głównie pejzaże morskie.
Kochał morze. Dlatego dziwi mnie, że nie lubi żeglować. Był dobry -
dodała z namysłem. To była jedyna rzecz, w której Dawid był
naprawdę dobry. - To takie smutne, gdy ludzie marnują talent.
- A jakim talentem ciebie obdarzono? - zapytał ironicznie.
- Mnie? Do licha, nie mam pojęcia. - Zamyśliła się, a po chwili
w jej oczach zapaliły się iskierki rozbawienia. Posłali Kielowi
prowokacyjne spojrzenie spod opuszczonych rzęs - Doprowadzam
mężczyzn do szaleństwa.
Spodziewała się wybuchu śmiechu, jakiejś żartobliwej
odpowiedzi. Kiel jednak milczał, odwrócił wzrok, rozsiadł się
wygodnie w fotelu i zamknął oczy. Lekko skonsternowana wyjrzała
RS
42
przez okno. Zastanowiła się nad tym, co powiedziała. O ile jej było
wiadomo, nigdy nie doprowadziła żadnego mężczyzny do szaleństwa,
i tak naprawdę nie sądziła, by to miało kiedykolwiek nastąpić.
Ciekawa była, jak Kiel zrozumiał jej słowa. Czy odniósł je do
Dawida? Stwierdziła jednak, że jest zbyt zmęczona na takie
rozważania, więc oparła głowę o fotel i również zamknęła oczy.
Kiedy wychodzili z samolotu, Justine zauważyła ciepły uśmiech,
jaki stewardesa posłała Kielowi. Podobnie zachowywała się w czasie
lotu. Niezwykle często pytała go, czy jest mu wygodnie i czy czegoś
nie potrzebuje. Mijając ją, Justine prychnęła niegrzecznie, a
stewardesa spojrzała na nią ze zdumieniem. Justine uśmiechnęła się
pod nosem. Wiedziała, że jej zachowanie jest irracjonalne. Może
gdyby uśmiechnęła się do Kiela, odpowiedziałby jej tym samym, tak
jak stewardesie. Nie miała tylko pojęcia, dlaczego zależy jej na
uśmiechu Kiela. Pogrążona w rozmyślaniach, potknęła się na ostatnim
stopniu schodków prowadzących z samolotu na ziemię.
- Wszystko w porządku? - zapytał zatroskany Kiel.
- Tak, po prostu jestem trochę zmęczona. Chociaż nie wiem,
dlaczego, przecież tylko siedziałam w jednym miejscu.
Naprawdę czuła się zmęczona. Wzięła go pod rękę i oparła się o
niego całym ciałem. Zatrzymał się nagle i spojrzał jej w oczy
wyraźnie rozbawiony.
- Przesadziłam? - zapytała ze śmiechem.
- Troszeczkę - odparł.
RS
43
Roześmieli się oboje i weszli do nowoczesnej poczekalni, gdzie
Justine usiadła wygodnie, a Kiel poszedł dowiedzieć się szczegółów
dotyczących lotu na Maderę. Po kilku minutach szli już do małego,
lokalnego samolotu.
Kiedy wylądowali na Maderze, Justine poczuła przypływ
lepszego humoru. Rozejrzała się z ciekawością dookoła. Przyjrzała się
wysokim wzgórzom, przy których wydawali się karłami, a potem
bardzo krótkiemu pasowi startowemu. W jaki sposób samolot był w
stanie tu wylądować?
- Wracają jakieś wspomnienia? - zapytał cicho Kiel.
- Niestety, nie - westchnęła. - Kiedy tu poprzednio przyleciałam,
było ciemno.
Posłusznie szła za nim wąskimi schodkami i stanęła w kolejce
pasażerów, którym wbijano pieczątki do paszportów.
- Dokąd jedziemy? - zapytała z ciekawością, kiedy wyszli na
zewnątrz i ruszyli w stronę postoju taksówek.
- Do Machico. To drugie co do wielkości miasto na wyspie,
położone bliżej lotniska niż Funchal. Uznałem, że najlepiej będzie
zacząć właśnie tam.
Kiedy zmierzali w stronę trasy wyjazdowej, kierowca
zahamował tak gwałtownie, że samochód aż zarzuciło.
- Ty to potrafisz znaleźć kierowcę, prawdziwego Schumachera -
jęknęła.
Chwyciła Kiela za ramię, żeby pomóc sobie w utrzymaniu
równowagi. Spojrzała na niego i nagle zorientowała się, że jego twarz
RS
44
jest dużo bliżej, niż się spodziewała. Zapatrzyła się w jego zielone
oczy, zobaczyła w nich swoje odbicie i pośpiesznie się odsunęła,
szepcząc przeprosiny. Nagle przestał być niechętnie widzianym
towarzyszem, kimś, z kim wcale nie chciała podróżować, a stał się
mężczyzną, który wiele obiecywał. Tego w swojej głupocie nie
przewidziała, kiedy zgodziła się jechać z nim na Maderę.
Odsunęła się jeszcze dalej i wyjrzała przez okno. Jednak
mogłoby przemaszerować przed jej oczami stado słoni, a i tak by ich
nie zauważyła. Czuła, że Kiel się jej przygląda. Pewnie był
zaskoczony jej reakcją, przesadną, jak ją teraz oceniała. Zachowała się
głupio, bez wątpienia z powodu wstrząsu mózgu. Melly ją ostrzegała,
żeby się w nim nie zakochiwała. Bez obaw, nie było takiego
niebezpieczeństwa.
RS
45
ROZDZIAŁ TRZECI
- Dostrzegasz coś znajomego? - zapytał.
- Nie - odpowiedziała cicho Justine. Tak naprawdę w ogóle nie
patrzyła, choć nie zamierzała się do tego przyznać. - Zarezerwowałeś
pokoje?
- Tak, w Dom Pedro. Tylko mnie nie pytaj, gdzie to jest, ani
jakie tam są warunki, bo nie mam bladego pojęcia. I nie proś mnie też,
żebym był tłumaczem - dodał z uśmiechem - bo ja też nie znam
portugalskiego. Jednak liczę, że jakoś sobie damy radę.
Zazdrościła mu pewności siebie. Bez wątpienia zawsze dawał
sobie radę. Pomagała mu wyrazista osobowość oraz wdzięk, który
zaczynała od czasu do czasu dostrzegać... Justine musiała porzucić te
rozmyślania, bo właśnie znowu wzięli z piskiem kolejny zakręt.
- Będę szczęśliwa, jak już dotrzemy na miejsce... Jeśli dotrzemy
- powiedziała posępnie, próbując ochronić swoje ramię w gipsie przed
gwałtownym kontaktem z przednim siedzeniem.
- Źle się czujesz? - zapytał i zabrzmiało to tak, jakby naprawdę
się o nią troszczył. Pewnie byłoby mu głupio, gdyby mu zmarła na
rękach.
- Trochę. Będzie mi lepiej, jak chwilę odpocznę.
Znowu czuła silne pulsowanie w głowie i było jej niedobrze.
Posłała Kielowi słaby uśmiech, który powiedział mu dużo więcej o jej
samopoczuciu, niż sądziła. Ponad jego ramieniem Justine dostrzegła
nagle błękit morza i to wywołało w niej wspomnienia. Pochyliła się,
RS
46
żeby mieć lepszy widok. Na chwilę zapomniała o obecności Kiela.
Oparła dłoń na jego ramieniu dla zachowania równowagi, jej długie
włosy opadły na jego szary sweter. Nie zauważyła, że mięśnie jego ud
stężały i zaczął szybciej oddychać. Ściągnęła brwi, koncentrując się na
krajobrazie.
- Przypominasz coś sobie?
- Nie jestem pewna... Ta krzywizna zatoki...
- Nie zmuszaj się - powiedział miękko. - Niech to przyjdzie
samo.
Kiwnęła głową, usiadła wygodnie i popatrzyła na hotel, który
wyrósł przed nimi. Wydawał się wyjątkowo niedopasowany do
otoczenia, które stanowiły małe wille kryte czerwoną dachówką.
Gdyby widziała przedtem taki wielki hotel, nie mogłaby go
zapomnieć.
- Obrigada - mruknęła odruchowo do taksówkarza, kiedy
otworzył przed nią drzwi.
- Ty znasz portugalski! - powiedział z wyrzutem Kiel. - Chyba
nie powinienem się dziwić. Pewnie znasz wiele języków, skoro tyle
podróżujesz.
- Kilka - przyznała. - Ale nie portugalski, z wyjątkiem jednego
czy dwóch słów. To zabawne, nie sądziłam, że coś zapamiętałam.
Weszła za Kielem do hotelu i rozejrzała się z ciekawością
dookoła, podczas gdy on poszedł do recepcji. Szeroki hol prowadził
na niższy poziom, gdzie stały długie sofy, a jeszcze dalej, w głębi,
zobaczyła bar.
RS
47
- Gotowa?
Pokoje były niemal luksusowe, wystrój i meble o dużo wyższym
standardzie niż w angielskich hotelach. Kiel zajął sąsiedni pokój. Oba
wychodziły na tyły hotelu i taras. Justine podeszła do okna i otworzyła
okiennice. Szerokie schody prowadziły na dół do lśniącego basenu
otoczonego ustawionymi w równe rzędy białymi, drewnianymi
leżakami. Zmęczona oparła głowę o okienną framugę, wyprostowała
się, słysząc pukanie do drzwi.
- Jesteś głodna? — zapytał Kiel, wsuwając do środka głowę.
- Niespecjalnie, raczej spragniona.
Uśmiechnęła się do niego blado. Wszystko ją bolało, a gips
nagle zdawał się ważyć tonę.
- A może wolisz iść prosto do łóżka? - zapytał z troską. - Przyślę
ci drinka albo możesz dołączyć do mnie w barze. Pewnie tam dostanę
jakąś kanapkę.
- Powinieneś zjeść coś porządnego - zaoponowała bez
przekonania. - Nie musisz być moją pielęgniarką.
Otworzył przed nią drzwi z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
Zacisnęła wargi i wyszła z pokoju.
- Na co masz ochotę? - zapytał, kiedy usiedli w barze.
- Na dużą wódkę - powiedziała i zaraz zrobiła smutną minę. -
Tylko że mi nie wolno. Zalecenia lekarza. Żadnego alkoholu, stresów
i nadmiernego wysiłku - dodała, przedrzeźniając ton lekarza. -
Poproszę o kawę. Białą. Pamiętam, że trzeba im przypominać o
mleku, bo inaczej automatycznie podają czarną. I czy mógłbyś
RS
48
przestać patrzeć na mnie jak na kogoś, kto za chwilę opuści ziemski
padół? To do ciebie zupełnie nie pasuje. Zaraz zacznę się na serio
martwić.
Wykorzystał jej wcześniejsze stwierdzenie:
- Trochę przesadziłem?
- Tak!
Śmiejąc się głośno, ruszył do baru złożyć zamówienie.
Popatrzyła za nim. Uśmiechnęła się słabo. W Kielu była witalność,
radość życia i ciepło, które przyciągało ludzi. Najwyraźniej zupełnie
mu nie przeszkadzało, że nie zna języka. Z rozbawieniem śledziła jego
wysiłki zmierzające do porozumienia się z barmanem. Zresztą nie
tylko ona mu się przyglądała. Większość barowych gości na niego
patrzyła, i to nie tylko kobiety. Naprawdę robił wrażenie. Nie dość, że
był wyjątkowo przystojny, to jeszcze bardzo wysoki i pewny siebie.
Należał do tego typu ludzi, koło których nie da się przejść obojętnie.
Justine pomyślała, że pewnie umie się znaleźć w każdej sytuacji i w
każdych warunkach. Jeśli chce, poprawiła się. Te szerokie ramiona
wyglądają zapewne równie dobrze w kombinezonie piankowym, jak i
w eleganckim garniturze, a długie nogi w drogich spodniach w kant
albo w dżinsach. Kiedy Kiel roześmiał się w odpowiedzi na słowa
barmana, Justine poczuła lekki dreszcz. Miał opaloną twarz i
śnieżnobiałe zęby, a wciąż nie ostrzyżone włosy spadały bujną, jasną
falą, która wyróżniała go spośród tylu ciemnowłosych ludzi. Wyglądał
na tego, kim był: bogatego, zadowolonego z życia człowieka, który
zdaje sobie sprawę, że wszędzie zostanie zaakceptowany.
RS
49
Kiedy wrócił z kawą i drugą, większą filiżanką dla siebie,
Justine udawała, że przygląda się innym gościom. Ani drgnęła, kiedy
poczuła jego umięśnione udo. Spojrzała na Kiela i parsknęła
śmiechem. Z jego miny odczytała, że usiłuje ją sprowokować.
- Znowu jakieś gierki, Kiel? Uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Opowiedz mi o twoim poprzednim pobycie na Maderze.
Wszystko, co pamiętasz.
Odwrócił lekko głowę i posłał jej uroczy uśmiech. Był wyraźnie
rozbawiony. Justine spojrzała na niego podejrzliwie.
- Czy ty przypadkiem ze mną nie flirtujesz?
Kiwnął głową, a w jego oczach pojawiły się wesołe błyski.
- Dlaczego?
- Wszystkie ładne dziewczyny to lubią - ogłosił z nieświadomą
arogancją.
- Bzdura! - zareagowała ostro. - A poza tym, ja nie jestem ładna.
- N-nie... może nie w powszechnym rozumieniu tego słowa -
zgodził się kpiąco - ale masz pewien... wdzięk. Piękne usta i
najcudowniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. No, to
opowiedz mi, co pamiętasz - ciągnął dalej, nie dając jej szansy na
komentarz. - Nigdy nie wiadomo, kiedy przypomni się coś ważnego.
Usiadła wygodniej z filiżanką kawy w dłoniach i wysiłkiem woli
przeniosła się w myślach o dziesięć lat wstecz.
- Miałam siedemnaście lat. Boże, mam wrażenie, że to było
wieki temu. Dawid zachowywał się obcesowo. Chyba zaczął już
żałować swojej nie przemyślanej propozycji. Wzięliśmy taksówkę z
RS
50
lotniska, tak jak dzisiaj. Nie wydaje mi się, żebyśmy jechali długo. -
Na chwilę zapadła cisza, po czym Justine ciągnęła dalej: - Willę
otaczał niski żywopłot. Prowadziła do niej kuta brama z zasuwą, która
się zacinała. Była tam kuchnia, chyba dwie sypialnie, długi korytarz z
parkietem na podłodze. I karaluchem - ogłosiła z nutką triumfu w
głosie. Pamiętała, że nie pozwoliła Dawidowi go zabić. Złapali go i
wypuścili na dwór.
- Och, to będzie naprawdę pomocne - zauważył ironicznie Kiel. -
Mów dalej, świetnie ci idzie.
- Nie pamiętam wydarzeń po kolei - powiedziała wolno. -
Wszystko mi się miesza. Pojechaliśmy do Funchal autobusem, starym
gruchotem, który miał chyba tylko dwa biegi. - Jej roześmiana twarz
była niemal piękna. - Za każdym razem, kiedy trzeba było się
zatrzymać, kierowca po prostu ostro hamował, a wszyscy pasażerowie
lądowali jeden na drugim na podłodze... Pamiętam puchowce, z
których robi się kapok. Pamiętam, że mnie rozśmieszyły. Nie miałam
pojęcia, że kapok rośnie na drzewach. Zawsze myślałam, że jest
syntetyczny. Przypominam sobie, że Dawid rzucił jakąś pogardliwą
uwagę o mojej ignorancji. Co jeszcze? Pamiętam wiklinowe sanie,
którymi wjeżdżało się po bruku do miasta, ale nigdy nimi nie
jechałam - dodała ciszej.
Nagle zakręciło się jej w głowie, a przed oczami zaczęły latać
czarne płatki. Zamrugała i potarła palcami skronie, żeby
zminimalizować narastający ból.
- Głowa cię boli? - zapytał Kiel.
RS
51
- Tak. To był bardzo długi dzień.
- To idź do łóżka. Porozmawiamy jutro - powiedział tonem nie
znoszącym sprzeciwu i wstał.
- Mamy tylko kilka dni - zaoponowała zmartwiona.
- Ale jeśli osłabniesz, to i tak nie będzie z ciebie żadnego
pożytku - zauważył rozsądnie. - Chodź.
Odstawiła filiżankę na stół, wstała i z wdzięcznością przyjęła
jego pomocne ramię, bo znowu zakręciło się jej w głowie.
- Miałeś kiedyś wstrząs mózgu? - zapytała.
- Tak. I kilka złamań.
- Założę się, że radziłeś sobie doskonale. Byłeś modelowym
pacjentem, wytrzymałym i tolerancyjnym...
- Nie - wszedł jej w słowo. - Dałem wszystkim nieźle popalić.
Byłem niecierpliwy, wiecznie podenerwowany, żeby nie powiedzieć
rozzłoszczony. Lepiej ci?
- Wcale - odpowiedziała, kiedy wydusiła z siebie uśmiech. - Ale
bez protestów pójdę do łóżka. Dobranoc, Kiel.
- Dobranoc, Justine. Poradzisz sobie?
- Jeśli nie, to zawsze mogę poprosić kogoś o pomoc - odparła
nieco oschle. - W końcu jestem już dużą dziewczynką.
- Tak, zauważyłem.
Pokręciła głową i poszła na górę. Oparła się, zmęczona, o drzwi
swojego pokoju i pomyślała o minionym dniu. Rano była pewna
swoich uczuć do Kiela Lindstroma, teraz już nie. Flirtował z nią.
Podeszła do toaletki i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Czy
RS
52
naprawdę miała ładne usta? Skrzywiła się ironicznie. Zachowuje się
jak naiwna idiotka. Przecież dla kogoś takiego jak Kiel flirtowanie jest
równie naturalne, jak oddychanie. To prawda, ale czemu zawraca
sobie głowę jej osobą? Przecież on uważa, że próbowała odebrać
Dawida jego siostrze. Justine była jednak tak zmęczona, że nie miała
siły na analizę tej kwestii, więc szybko położyła się spać.
Kiedy obudziła się następnego ranka, czuła się o wiele lepiej.
Nie bolała ją głowa, a ramię przestało rwać. To była duża ulga.
Ostrożnie usiadła i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Zawroty głowy
też minęły. Najwyraźniej poprzedniego dnia za dużo od siebie
oczekiwała. Przecież to był jej pierwszy dzień po wyjściu ze szpitala.
Jej nadwrażliwość na Kiela też pewnie była efektem wstrząsu mózgu.
Wystarczyło dobrze się wyspać, a poczuła się odświeżona i
wypoczęta. Uznała, że jest już prawie zupełnie zdrowa i nie doznała
uszczerbku psychicznego, czego się obawiała na podstawie swojego
irracjonalnego zachowania. Zadowolona, poszła się umyć.
Włożyła dres od Kiela i przyjrzała się sobie w lustrze. Strój
podkreślał jej smukłą sylwetkę, a lawendowy odcień sprawiał, że nie
wyglądała blado. Rękaw bez trudu wsunął się na gips, co było
wielkim udogodnieniem. Założyła znienawidzony temblak i podeszła
do okna. Kiedy otworzyła okiennice, do środka wpadło ostre, poranne
słońce. Przebiegła wzrokiem zatokę aż po odległy cypel. Wszystko
skąpane było w jasnym świetle, które lśniło na dachach willi i
zmieniało błękitne wody zatoki w płynne złoto. Czytała kiedyś, że tu
jest tak przez okrągły rok - umiarkowany klimat z temperaturami
RS
53
pomiędzy dwudziestoma a dwudziestoma ośmioma stopniami
Celsjusza. Tylko od czasu do czasu zdarzały się gwałtowne sztormy.
Pierzaste, białe chmury wisiały nad szczytami wzgórz, jakby nie
miały ochoty przesuwać się dalej. Justine zamknęła oczy i
rozkoszowała się balsamiczną bryzą, która igrała z jej długimi
włosami. Gdyby nie Dawid i te nieszczęsne plany oraz niepokojąca
obecność Kiela, chętnie powłóczyłaby się po miasteczku, rozejrzała
po sklepach. A gdyby nie ten cholerny gips, chętnie popływałaby na
desce. Na wodach zatoki już o tej porze zobaczyła dwóch
windsurfingowców.
- Wstałaś już, jak widzę - od drzwi dobiegł ją zmęczony głos.
Obróciła się na pięcie i popatrzyła na Kiela. Wyglądało na to, że
on czuje się dziś dużo gorzej niż ona. Był ogolony, ale robił wrażenie
kompletnie wycieńczonego.
- Tylko nic nie mów, Justine - mruknął zirytowany. -Idziemy na
śniadanie?
- Tak, jestem głodna jak wilk - powiedziała, nie odrywając od
niego wzroku.
Może się nie wyspał? Niektórzy źle sypiają w nowym miejscu.
Albo należał do ludzi, którym zdarza się wstać lewą nogą. Miała
nadzieję, że nie, bo to by oznaczało, że najbliższe dni mogą się okazać
jeszcze trudniejsze, niż się spodziewała.
Z ulgą natomiast stwierdziła, że przestał na nią niepokojąco
działać.
RS
54
Kiel zamówił dla siebie tylko kawę, natomiast Justine pełne
śniadanie, które pochłonęła z apetytem.
Spojrzała z ciekawością w stronę wejścia, gdzie nagle zrobiło się
małe zamieszanie. Mężczyzna, którego widziała poprzedniego
wieczora, zatoczył się na czyjś stolik. Wyglądał dziesięć razy gorzej
niż Kiel. Nagle uświadomiła sobie, dlaczego jej towarzysz jest w
takim kiepskim stanie. Spojrzała na jego ściągniętą twarz i zapytała
lekko:
- Jak długo zostałeś wczoraj w barze? Spojrzał na nią pustym,
zimnym wzrokiem.
- Do czwartej - przyznał z ociąganiem. -I nie w barze. - Spojrzał
na mężczyznę, który chwiejnym krokiem zmierzał w ich kierunku, i
dodał zrzędliwie: - Ja przynajmniej jestem w stanie chodzić prosto.
- Ledwo, ledwo - powiedziała zaczepnie. - Dokąd poszliście? I
coście pili?
- Bóg raczy wiedzieć. Jakiś lokalny bimber z rybakami w porcie.
Wczoraj mi się wydawało, że to niezły pomysł.
Już miała mu powiedzieć, że nie wygląda na człowieka, który
pije na umór, ale na szczęście ugryzła się w język. Z rozbawieniem
jednak wyobraziła sobie Kiela wracającego do hotelu na chwiejnych
nogach, pijanego do nieprzytomności. Odsunęła na bok opróżniony
talerz i nalała sobie kawy. Postanowiła zmienić temat.
- Jakie mamy plany na dziś?
- Co? Ach, dostałem wczoraj mapę od barmana. - Wyciągnął ją z
kieszeni, odsunął naczynia i rozłożył mapę na stole. - Tak na wszelki
RS
55
wypadek zapytałem go, czy jest tu jakaś angielska społeczność, ale
powiedział, że niewielu Anglików przyjeżdża na Maderę. Czy któraś z
nazw z czymś ci się kojarzy? - zapytał, wskazując na mapę.
Pochyliła się i popatrzyła na nieregularną linię nabrzeża i
wypisane małymi literkami nazwy wiosek.
- To nie było kompletne odludzie - mruknęła, próbując ukryć
fakt, że, nic się jej nie przypomina. - Co wyklucza spore obszary.
Pamiętam, że ta willa sąsiadowała z kilkoma innymi. Chyba na
wzgórzu... O co ci chodzi? - zapytała ostro, kiedy parsknął śmiechem.
- To jest wyspa wulkaniczna - powiedział z irytacją.
- No i co?
- A to, że nie ma tu nic innego poza pagórkami i cholernymi
górami!
- Skąd wiesz? - drążyła z wojowniczym błyskiem w oku.
Jeśli mu się wydaje, że może ją rozstawiać po kątach, to zaraz
mu pokaże!
- Bo zapytałem barmana!
- Co ty powiesz? Przynajmniej twój alkoholowy maraton
zaowocował czymś pożytecznym - rzuciła kpiąco.
- Może byśmy się zajęli mapą? - zapytał wyraźnie znużony.
Zrobiła minę grzecznej dziewczynki i pochyliła się nad
stolikiem.
- Jak długo się tam jechało autobusem?
- Nie wiem. Zdaje mi się, że nie bardzo długo, ale w końcu to
było dziesięć lat temu.
RS
56
- Wiem, wciąż mi to powtarzasz. Na Boga, przecież nie proszę o
dokładny rozkład jazdy! Długo? Krótko? Ile czasu?
Justine wypuściła z sykiem powietrze z płuc, podniosła oczy do
góry i próbowała się skupić.
- Wydaje mi się, że niezbyt długo... ale też i nie bardzo krótko!
Kiel, ja po prostu tego nie pamiętam. I nic ci nie da piorunowanie
mnie wzrokiem. Mówiłam ci, zanim tu przyjechaliśmy, że szukamy
igły w stogu siana!
- Doskonale pamiętam, co powiedziałaś. Nie musisz mi
przypominać. Jesteś przynajmniej pewna, że willa leżała nad morzem?
- Nie, niczego nie jestem pewna - odparła buntowniczo. Cała
radość z tego, że czuje się lepiej, uchodziła z niej jak powietrze z
przekłutego balonika. Ten facet był prawdziwym doktorem Jekyllem
przeistaczającym się w pana Hyde'a.
- Dobrze - powiedział, zmuszając się do zachowania spokoju i
zdrowego rozsądku, choć w oczach Justine kompletnie mu się to nie
powiodło. - Pojedziemy autobusem do Funchal i zobaczymy, czy coś
z tego wyniknie.
- Nie możemy wynająć samochodu?
- Nie. Musimy w miarę możliwości powtórzyć twoją podróż.
Samochód nie wchodzi więc w grę. Jesteś gotowa?
- Chyba tak. - Wstała od stołu, zarzuciła torbę na ramię i
poczekała, aż Kiel złoży z powrotem mapę. - Wiesz, skąd odjeżdża
autobus?
RS
57
- Nie, Justine, nie wiem. Zapytam w recepcji. Wykrzywiła się do
jego szybko oddalających się pleców.
Ruszyła za nim, zupełnie nieświadoma, że ich zachowanie
wzbudziło wśród gości hotelowych niekłamane zainteresowanie i
rozbawienie.
Autobus był tak kiepski, jak zapamiętała. Podejrzewała nawet,
że to może być dokładnie ten sam; a już na pewno kierowca
zachowywał się zadziwiająco podobnie do tamtego sprzed lat
dziesięciu. Chyba że wszyscy uczyli się jeździć u tego samego
instruktora-maniaka... Na myśl o takiej szkole nauki jazdy zrobiło się
jej wesoło.
- Co cię tak śmieszy?
- Nic - odpowiedziała z długim westchnieniem. - Po prostu się
zamyśliłam.
Kiel był w takim stanie, że nie doceniłby żadnego dowcipu.
Siedzieli bardzo blisko siebie. Jego umięśnione przedramię
spoczywało dosłownie kilka centymetrów od jej ręki. Złoty rolex
opasywał nadgarstek pokryty blond włosami, rozjaśnionymi przez
słońce i sól. To z powodu żeglowania, pomyślała odruchowo.
Ciemnozielona koszula z podwiniętymi rękawami podkreślała kolor
jego oczu. Nie podejrzewała, żeby włożył ją właśnie dlatego. Nie był
zarozumiały. Prawdopodobnie nie dbał w ogóle o to, co myślą o nim
inni. Miała wrażenie, że nie czuł nawet spojrzeń, jakie na siebie
ściągał. Może to jego wzrost sprawiał, że był taki władczy. Sama
ledwie sięgała mu ramienia, a nie należała do niskich. Tak, to musi
RS
58
być to, uznała. Dziwne uczucie, jakiego przy nim doświadczała, na
pewno bierze się z jego wzrostu. Z tym wyjaśnieniem poczuła się
nieco lepiej. Wyjrzała za okno.
- Coś ciekawego? - zapytał nagle.
Z poczuciem winy przypomniała sobie, po co wybrali się na tę
wycieczkę.
- Nie, jeszcze nie - odpowiedziała szybko.
Skupiła się na krajobrazie. Nie było w nim nic znajomego.
Pokręciła w milczeniu głową, podkreślając swoje poprzednie
stwierdzenie. I wtedy coś jej zaświtało. Na dnie wąskiego wąwozu
leżał wrak żółtego volkswagena. Bez wątpienia już go kiedyś
widziała. Zmrużyła oczy, próbując się jak najbardziej skoncentrować.
Miała świadomość, że Kiel uważnie się jej przygląda. Chciała sobie
przypomnieć, ale wszystko zniknęło, kiedy autobus gwałtownie
zahamował. Pasażerowie spojrzeli do przodu. Zaczęli głośno
rozmawiać.
- Będziemy musieli się cofnąć - powiedział Kiel. - Droga jest
wąska. Nie damy rady wyminąć się z tą furgonetką, która nadjechała z
przeciwka.
Stracił zainteresowanie, usiadł z powrotem, a kiedy Justine nie
poszła od razu w jego ślady, pociągnął ją za rękaw i zmusił, by
usiadła.
- No i? - zapytał niecierpliwie. - Co ci się przypomniało?
- Co? Niewiele. Pomyślałam, że musiałam już jechać tą drogą,
bo pamiętam żółtego volkswagena na dnie wąwozu.
RS
59
Jęknęła, kiedy przechylił się, żeby wyjrzeć przez okno.
- I to wszystko? - zapytał.
- Przykro mi! Staram się jak mogę!
Świadoma jego rozczarowania, a także będąc pod wrażeniem
intensywnego zapachu jego wody po goleniu, odepchnęła go od
siebie. Nie potrafiła też przestać myśleć o cieple jego muskularnego
ramienia. Kiedy posłał jej dziwne spojrzenie, którego nie umiała
zinterpretować, demonstracyjnie odwróciła się w stronę okna. Była
niezmiernie szczęśliwa, kiedy autobus w końcu ruszył.
W czasie godzinnej podróży do stolicy nic więcej nie wzbudziło
choćby mglistych wspomnień. Wysiadła z autobusu bardzo
przygnębiona.
- Ciekawa jestem, jakie są szanse, że Dawid będzie tu w tym
samym czasie, co my? - zastanawiała się na głos, patrząc na drogę
prowadzącą do portu.
- Mizerne - odparł szorstko.
- To co zrobimy? - zapytała, wzdychając ciężko.
Nic nie odpowiedział, więc odwróciła się i spojrzała na niego.
Rozglądał się dookoła z zasępioną miną. Stał na rozstawionych
nogach z rękami w kieszeniach.
- Zupełnie nic sobie nie przypominasz?
- Nie - odpowiedziała przygnębiona.
Podniosła rękę, żeby przytrzymać włosy, które tańczyły jej
dokoła głowy poruszane wiatrem. Potoczyła wzrokiem dookoła,
podobnie jak Kiel.
RS
60
- Przejdziemy się? Nigdy nie wiadomo, może coś mi zaświta...
Bez słowa ruszył w stronę miasta, a Justine podreptała za nim.
Nic nie wydawało się jej znajome. Na widok banku przypomniała
sobie natomiast, że potrzebuje pieniędzy.
- Moglibyśmy zatrzymać się tu na chwilę? Muszę wstąpić do
banku.
- Skoro musisz...
Posłał jej niechętne spojrzenie i oparł się o ścianę budynku.
Zacisnęła wargi w odpowiedzi na jego dąsy. Po chwili jednak
ciekawość zwyciężyła.
- A ty nie powinieneś nic wymienić?
- Nie, już to zrobiłem w hotelu. Jak inaczej zapłaciłbym za bilety
autobusowe?
- Mogłeś iść do kantoru jeszcze w Anglii. A tak na marginesie,
byłabym ci niezmiernie wdzięczna, gdybyś przestał wyładowywać na
mnie swój zły humor.
- Nie jestem w złym humorze - powiedział z irytacją. Nie, sama
słodycz i łagodność, pomyślała, zanurzając się w chłodnym wnętrzu
banku. Wymieniła pięćdziesiąt funtów. Uznała, że to powinno
wystarczyć. Prawdopodobnie za hotel zapłaci Kiel. Nie widziała
powodu, żeby wydawać swoje pieniądze, skoro to on zmusił ją do
przyjazdu na Maderę.
Kiedy tylko wyszła na zewnątrz, Kiel poinstruował ją, że
powinna kupić okulary przeciwsłoneczne.
- Takie ostre słońce nie wpłynie dobrze na twoją głowę.
RS
61
Zła, że sama o tym nie pomyślała, pomaszerowała z markotną
miną do sąsiadującej z bankiem apteki. Najwyraźniej umykały jej
nawet najbardziej oczywiste rzeczy. Kupiła okulary, a także gumkę do
włosów, której uprzejma sprzedawczyni użyła do związania jej
włosów w koński ogon. Kiedy wyszła na zewnątrz, Kiel popatrzył
nienawistnie na jej nową fryzurę.
- Dokąd teraz?
- Skąd mam wiedzieć? To ty jesteś ekspertem. Zacisnęła szczęki
ze złości. Był naprawdę niegrzeczny.
Ruszyła w stronę wzgórza.
- Ta droga prowadzi donikąd - powiedział zgryźliwie.
- Skąd wiesz? Sam mówiłeś, że nigdy przedtem nie byłeś na
Maderze.
- Bo nie byłem, ale kiedy poszłaś do banku, kupiłem mapę. A
ponieważ bardzo długo nie wracałaś, zdążyłem ją dokładnie
przestudiować.
Popatrzyła na niego, odwróciła się i ruszyła przed siebie.
Żałosny osioł. Czy jemu się wydaje, że dla niej to łatwe? Że robi to po
to, by mu pokrzyżować szyki? Niespodziewanie w oczach stanęły jej
łzy. Pociągnęła nosem i starła je wierzchem dłoni.
- Słuchaj - zaczął. Chwycił ją za ramię i zmusił, by się do niego
odwróciła. Na jego twarzy pojawił się komiczny wyraz konsternacji. -
Boże, chyba nie będziesz płakać, co? Nie mogę znieść płaczu kobiety.
Chcesz odpocząć?
- Nie - zaprzeczyła twardo.
RS
62
Strzepnęła jego dłoń z ramienia, odsunęła się, poszukała w
torebce chusteczki i wydmuchała głośno nos. Nie zwracając uwagi na
jego ciche przekleństwa, ruszyła w stronę centrum miasta.
Krążyli po ulicach bez konkretnego celu ani planu. Oboje
uparcie milczeli. Sądząc z jego miny, chodziły mu po głowie
mordercze myśli. Justine westchnęła. Przecież mówiła, że nic z tego
nie będzie.
Kiedy dotarli na rynek, dookoła którego rosły puchowce, Justine
stanęła jak wryta i w ułamku sekundy zapomniała o swojej
wściekłości.
- Niedaleko stąd jest sklep z obuwiem - powiedziała, nie
odrywając wzroku od drzew. - Nazywa się „U Charlesa". Jest tam! -
dodała, prawie krzycząc. Wskazała na lewo. - Zgadza się -
triumfowała. - A obok była kawiarnia z ogródkiem pod ogromnym
drzewem. Tak! Jest! - krzyknęła z satysfakcją na widok stolików i
krzeseł. - Jest też nowe centrum handlowe, czy też raczej było nowe
dziesięć lat temu. I park miejski. Dawid zabrał mnie tam, żebym
odpoczęła. Kiedy tam szliśmy, na nierównym bruku skręcił nogę w
kostce.
Spojrzała na swojego towarzysza i zauważyła, że bardzo dziwnie
na nią patrzy. Jakby widział jakiś bardzo nieprzyjemny obraz.
- Kiel? - zapytała delikatnie.
- Tak? - Wrócił na ziemię i uśmiechnął się do niej. - Brawo. Co
potem robiliście? Poszliście się czegoś napić?
Nie spuszczając z niego oka, wciąż stropiona, skinęła głową.
RS
63
- W takim razie my zrobimy to samo.
Zachowywał się tak, jakby zapomniał o swoim złym humorze.
Poprowadził Justine do wolnego stolika, uśmiechnął się do niej, a
potem do kelnerki. Justine przyglądała mu się kompletnie zdumiona.
- Coś nie tak? - zapytał z niewinną miną.
Miała ochotę go uderzyć.
- Nie tak? A cóż mogłoby być nie tak? - zapytała ironicznie. -
Wszystko układa się rewelacyjnie.
- To dobrze. Na co masz ochotę? Na kawę?
- Nie, poproszę o coś zimnego.
Kelnerka najwyraźniej znała angielski, bo uśmiechnęła się i
zapisała coś w swoim notesiku. Kiel zamówił dla siebie kawę -
pewnie jako środek na kaca, który wciąż go musiał męczyć.
Obsługa była szybka. W ciągu kilku minut kelnerka przyniosła
napoje. Justine podziękowała cicho, usiadła wygodnie na krzesełku i
zaczęła obserwować ryneczek. Na środku drogi leżał wyliniały pies,
grzejąc się w słońcu. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Dookoła kręcili
się ludzie, głównie studenci, jak zauważyła. Uśmiechnęła się pod
nosem. Miło jest być psem. Miło jest być studentem. Połączony
dźwięk głosów przechodniów tworzył uspokajający szmer. Stopniowo
się odprężała.
Zastanawiała się, o czym myślał Kiel, kiedy tak dziwnie na nią
patrzył? Spojrzała w jego stronę. On również leniwie rozglądał się
dookoła. Słońce przesiane przez Uście drzewa ponad nimi poznaczyło
promieniami jego twarz. Wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle.
RS
64
Podobnie jak w hotelu, ludzie często na niego spoglądali. Otaczała go
aura zamożności i siły. Intrygującej nieprzystępności. Tak jakby
poczuł jej wzrok na sobie, odwrócił się ku niej i uniósł pytająco brwi.
Pokręciła lekko głową.
- Powinniśmy ruszać - zasugerował. - Co zrobiliście dziesięć lat
temu?
- Wróciliśmy na przystanek autobusowy - odpowiedziała po
chwili.
Wcale nie miała ochoty stąd iść. Pragnęłaby tak siedzieć w tej
kawiarence cały boży dzień i patrzeć na toczące się wokół życie.
Patrzeć na Kiela i próbować go zrozumieć. Ale nie mogła. Wskazała
na małą alejkę prowadzącą z rynku do portu i dodała niechętnie:
- Tamtędy.
Kiel położył na stole garść drobnych, dopił kawę i spojrzał na
nią.
- Gotowa?
Kiwnęła głową i wstała. Ruszyli wąską alejką. Kiel znowu
zamknął się w sobie. Zafascynowany, przyglądał się pracom w porcie.
Justine nie miała pojęcia, co tym razem wpędziło go w kiepski nastrój,
więc na wszelki wypadek też milczała. Dziwna była ta ich znajomość.
W jednej chwili prawie przyjaciele, a zaraz potem obcy sobie ludzie.
Na dworcu autobusowym Justine czekała na decyzję Kiela. Była
już zmęczona, trochę kręciło się jej w głowie. Jednak nie zamierzała
się poskarżyć.
- Co teraz? - zapytała cicho.
RS
65
- Pojedziemy na następną autobusową wycieczkę. Chodź tutaj -
powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Chodź tu, idź tam, zrób to, zrób tamto. Justine westchnęła w
duchu i podeszła do Kiela stojącego przed rozkładem jazdy, na
którym była też mapa trasy autobusu.
- Camacha - powiedziała z absolutnym przekonaniem.
- Jesteś pewna?
- Tak. Doskonale pamiętam, jak Dawid mówił, że mam
sprawdzić, kiedy odjeżdża siedemdziesiąt siedem.
- Dlaczego sam nie sprawdził?
- Bo miał skręconą nogę! - warknęła zniecierpliwiona. Ledwie
panowała nad sobą. Siłą woli skupiła się na mapie.
Szukała jakiejś nazwy, chociaż jednej wioski, która wydawałaby
się jej znajoma.
- Ale z niego dżentelmen - skomentował Kiel.
- Popatrz lepiej na siebie - mruknęła buntowniczo. Jak dotąd
zachowywał się dziesięć razy gorzej niż Dawid. - Czy dżentelmen
wyciągnąłby mnie z łóżka? Czy kazałby mi łazić przez cały dzień po
Funchal?
- Ja ci kazałem? Ja?! - krzyknął w osłupieniu.
- Dobrze, dobrze - odparła pojednawczo. Nie miała siły na
kolejną bezsensowną kłótnię.
- Pojedziemy autobusem numer siedemdziesiąt siedem
- powiedział aroganckim tonem. - A potem pójdziemy tam, gdzie
zaprowadzi nas twoja dziurawa pamięć.
RS
66
- To nie w porządku, Kiel. Sądzę, że całkiem nieźle mi idzie.
- Zgadza się, ale co z tego? Funchal nam niepotrzebne. Co nam
przyjdzie ze sklepu „U Charlesa" i kawiarenki na rynku?
- Nie bądź taki niemiły! To nie moja wina, że mam wybiórczą
pamięć. - Dotknięta jego niepotrzebnie zjadliwym tonem, dodała
ostro: - Może gdybyś był grzeczniejszy, a nie warczał na mnie co pięć
minut, byłabym bardziej skłonna do pomocy!
- Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że celowo utrudniasz
- zgrzytnął zębami - to uważaj, bo ręce mnie świerzbią!
- Gdybym w to wierzyła, natychmiast pojechałabym na lotnisko
i wróciła do domu! - krzyknęła rozwścieczona.
Odwróciła się i poszła wzdłuż rzędu autobusów, aż znalazła
numer siedemdziesiąt siedem. Wsiadła do autobusu. Nic ją nie
obchodziło, kiedy odjeżdża. Usiadła na tylnym siedzeniu.
Jak ten facet śmie tak się do niej odzywać? Przecież to ona
robiła mu grzeczność.
W końcu w autobusie pojawił się też Kiel. Zarzekała się w
myślach, że nie pomoże mu za żadne skarby świata. Niech sobie sam
szuka Dawida! To najbardziej arogancki, niekonsekwentny,
humorzasty...
- To niewłaściwy autobus, Justine - powiedział łagodnie Kiel.
Nastrój zmieniał mu się z szybkością błyskawicy. - Odjeżdża dopiero
za godzinę. Nasz stoi obok.
- Nic mnie to nie obchodzi - mruknęła buntowniczo.
RS
67
- Może sobie nigdy stąd nie odjeżdżać. Boli mnie głowa, boli
mnie ramię, bolą mnie nogi... A ten cholerny temblak ociera mi
boleśnie szyję!
Kiel stłumił śmiech, skrzyżował ramiona na piersiach i oparł się
o fotel przed nią.
- Przepraszam, że podniosłem głos. Chodź. - Schylił się, wziął ją
delikatnie za rękę i pomógł wstać. - Popatrz na mnie - dodał cicho,
zmuszając ją, by oderwała wzrok od guzika u jego koszuli.
Spojrzała na niego. Miała zaciśnięte wargi, a oczy rzucające
gniewne błyski ukryte były za okularami. Milczała. Nie zareagowała
na jego nieśmiały uśmiech.
- Dla mnie to też jest bardzo trudne, Justine. Więc proszę, nie
zostawiaj mnie teraz.
Wyszarpnęła rękę, przepchnęła się obok niego i bardzo powoli
poszła do drugiego autobusu. Wsiadła do środka i zajęła miejsce koło
starszej kobiety trzymającej na kolanach żywego kurczaka. Kiel usiadł
za nią i, pochylając się do przodu, szepnął z nutką rozbawienia w
głosie:
- Popełniasz wielki błąd.
Justine nie raczyła odpowiedzieć. Uparcie patrzyła przed siebie.
- Naprawdę - ciągnął Kiel. - Pewnie nigdy nie siedziałaś koło
kurczaka. Pożałujesz tego szczerze, zanim dobrniemy do połowy
trasy. Zapamiętaj moje słowa.
- Skąd wiesz? - zażądała wyjaśnień. - Czyżby zdarzyło ci się
siedzieć koło kurczaka?
RS
68
- Tak, w Grecji. I starczy mi na całe życie. No, Justine, przestań
się dąsać. Usiądź koło mnie.
Wstała z pogardliwym prychnięciem i usiadła koło niego. Ten
człowiek był po prostu niemożliwy. Jak tylko go trochę polubiła,
zaczął się zachowywać okropnie, a kiedy zdecydowała, że go
nienawidzi, to on próbował ją rozśmieszyć. Nie zamierzała się poddać
tak łatwo.
Camacha okazała się bardzo mała. Był tam zamknięty sklepik z
wyrobami rękodzielniczymi i również nieczynna apteka. Nic nie
wydawało się znajome. Justine ani słowem nie odzywała się do Kiela.
W milczeniu poszli do punktu obserwacyjnego, na którego nazwie
można było sobie połamać język - Aussichtspunkt Miradouro.
Czekało ich tam rozczarowanie, bo chmury były tak nisko, że jedyne,
co było stamtąd widać, to coś, co przypominało wilgotną bawełnę
rozpościerającą się jak okiem sięgnąć. Justine czuła się coraz gorzej,
więc wcale nie żałowała, że wkrótce wracają. Żadna z willi leżących
w pobliżu nie była podobna do tej, której obraz zachowała we
wspomnieniach - a mimo to była pewna, że Dawid wymieniał nazwę
tej miejscowości.
- Zjemy coś - zdecydował Kiel. - Powinnaś poczuć się lepiej. A
potem jeszcze raz rozejrzymy się po okolicy.
Zbyt zmęczona na kłótnię, opadła na krzesło przy małym stoliku
ogrodowym, stojącym przed restauracją przy jednej z bocznych
uliczek. Jeśli on chce, to niech się rozgląda. Miała już dość. Trzeba by
być Supermanem, by dotrzymać mu kroku. Czy on nigdy nie
RS
69
odpoczywa? Nie potrzebuje chwili spokoju? Nie ma ochoty obejrzeć
wschodu słońca? Albo zachodu? Spojrzała na niego i zobaczyła
wulkan energii. Westchnęła ciężko.
RS
70
ROZDZIAŁ CZWARTY
Po posiłku, na który złożyło się bacalhau a Bras, suszony dorsz
usmażony z cebulą, ziemniakami i ubitym jajkiem -przynajmniej tak
było napisane w rozmówkach, które miał Kiel - Justine zamówiła sok
owocowy, a Kiel oczywiście kawę. Siedzieli i odpoczywali po
posiłku. Przynajmniej ona próbowała się zrelaksować. Natomiast Kiel
wyglądał tak, jakby przeniósł się do jakiegoś odległego, ciemnego
miejsca. Miała nadzieję, że nie będzie się dąsał przez resztę
popołudnia. Zapatrzyła się na rajskie kwiaty, które rosły tu niemal
wszędzie. Na dźwięk jego głosu aż podskoczyła.
- Nie porozmawiasz ze mną? Nie mogę mieć do ciebie
pretensji...
Odwróciła się i spojrzała na niego zaskoczona. Przez chwilę nie
wiedziała, co odpowiedzieć.
Posłał jej lekko drwiące spojrzenie i ciągnął dalej z
niespodziewaną szczerością:
- Przepraszam cię, Justine. Zachowywałem się paskudnie,
prawda?
- Owszem.
Wziął ją za rękę i przytrzymał w swojej dużej dłoni. Spojrzał jej
prosto w oczy. Uśmiechnął się nieśmiało.
- To poczucie winy.
- Poczucie winy?
RS
71
- Tak. Czuję się winny, że cię tu zaciągnąłem, podczas gdy
widać jak na dłoni, że nie doszłaś jeszcze do siebie.
Martwię się też o przyszłość stoczni - dodał cicho. - Będą mieli
prawdziwe kłopoty bez tego zamówienia, które jeszcze nie jest pewne,
nawet jeśli znajdę Dawida i odzyskam plany.
Justine przyglądała mu się z ciekawością. Postanowiła zadać mu
pytanie, które od dawna ją nurtowało:
- Czemu robisz to wszystko dla człowieka, którego nawet nie
lubisz?
- Chodzi ci o Dawida? - Uśmiechnął się półgębkiem. -Z czysto
egoistycznych względów, chociaż nie... - poprawił się - to nie do
końca prawda, ale jak Dawid się urządzi, będę miał z głowy Katię!
Przyjechałbym tu, nawet gdyby nie chodziło o plany. Trzeba mu
przypomnieć o jego obowiązkach, ściągnąć go na ziemię. Katia go
kocha, a ja nie chcę, żeby ktoś ją skrzywdził. Ale, przede wszystkim,
chodzi mi o Johna. Jesteśmy starymi przyjaciółmi. To świetny
projektant. Ostatnio mu się kiepsko wiedzie i z radością zrobię coś,
żeby to zmienić. To zamówienie pozwoli nie tylko uratować
Naughtona, ale doda pewności siebie Johnowi. To naprawdę dobry
projekt. Byłoby szkoda, gdyby nie udało się go zrealizować.
- Ile ofert złożono? - zapytała ze współczuciem.
- Nie wiem dokładnie, ale co najmniej cztery. Jest wiele stoczni
podobnych do Naughtona. To niepewny rynek. Raz ludzie chcą
jachtów, a za rok ślizgaczy...
- Rozumiem. A w tym konkretnym przypadku chodzi o jacht?
RS
72
- Tak. W zeszłym roku ten typ odniósł sukces na regatach w
Cowes. Jest szansa, że i w tym roku nieźle mu pójdzie. Chociaż,
mówiąc szczerze, nawet jeśli Naughton dostanie to zamówienie,
wątpię, czy łódź będzie gotowa przed sezonem. Z kolei podpisany
kontrakt może przyciągnąć innych kupujących. Żeglarze mają
tendencję do naśladowania innych. Tworzą się mody.
- Sam żeglujesz, prawda? Dawid wspomniał kiedyś o regatach,
w których brałeś udział.
- Zgadza się. Zajęliśmy dziewiąte miejsce. Teraz już rzadko
pływam, bo nie mam czasu. Życie dzielę między własną stocznię w
Norwegii i Naughtona.
- Czy dlatego, że Dawid jest taki kiepski?
- Częściowo - przyznał. - Chociaż, jak wspominałem, to nie jest
pewny interes. Wciąż istnieje obawa, że następny rok przyniesie
kryzys. W tej chwili żeglarstwo jest popularne. Wszędzie, gdzie jest
woda, powstają kluby...
- Ale za rok to może być jazda konna albo narty wodne? -
zapytała, a kiedy się uśmiechnął, ciągnęła dalej: - Podobnie jest z
biurami podróży. Tanie wycieczki czarterowe, kuszące dla
urlopowiczów, wielkie obniżki cen biletów lotniczych. Jeśli lato jest
deszczowe, rezerwacje rosną, a jak jest słoneczne, ludzie wolą zostać
w domu. Wiele biur podróży się połączyło albo mniejsze biura zostały
przejęte.
- Ale nie twoje - przerwał jej z uśmiechem. - Zdaje się, że
golfowe wakacje są całkiem popularne.
RS
73
- W tej chwili tak.
- Miejmy nadzieję, że tak zostanie. A teraz myślę, że
powinniśmy podjąć nasze poszukiwania.
Wstał, a ona jeszcze przez chwilę siedziała i nie spuszczała z
niego wzroku.
- Staram się, Kiel - powiedziała z powagą - ale ja naprawdę nic
nie pamiętam.
- Wiem. To takie frustrujące.
- I nie mam romansu z Dawidem - dodała cicho. - Nie
skłamałam.
Zapadło milczenie. Kiel patrzył jej prosto w oczy. Po chwili
skinął lekko głową i powiedział:
- Rozumiem. Wierzę ci.
- Dziękuję.
Westchnęła z ulgą i wstała. Czuła się dużo lepiej, jakby zdjęto
ogromny ciężar z jej ramion. Uśmiechnęła się szeroko do Kiela,
chociaż nie potrafiłaby wytłumaczyć, dlaczego tak dużą wagę
przywiązywała do jego zdania. Zwykle nie przejmowała się tym, co
myśleli ludzie. A jednak, z jakichś tajemniczych powodów, zależało
jej na aprobacie tego mężczyzny. Z trudem oderwała się od tych
myśli.
- No, to chodźmy - powiedziała energicznie. - Gdzieś na tej
wyspie jest mój krnąbrny kuzyn. Szkoda, że żadne z nas nie zna
portugalskiego, bo można by o niego popytać.
RS
74
- Też mi to przyszło do głowy. Z pomocą rozmówek spróbuję się
dowiedzieć, czy w okolicy mieszka jakiś Anglik. Znając Dawida, nie
gotuje sobie sam, tylko chodzi do restauracji.
- Masz rację - zgodziła się z nim.
Kiel poszedł zasięgnąć języka, a ona znowu zatopiła się w
myślach. Nie mogła się nadziwić ich osobliwemu związkowi. Żaden
mężczyzna nie odzywał się do niej w taki sposób, jak Kiel, a mimo to
lubiła go coraz bardziej. Złościł ją, doprowadzał do rozpaczy, a potem
rozśmieszał. Czy zwróciłby na nią uwagę, gdyby nie Dawid i jego
siostra? Nie. Nie miała urody, która mogłaby przyciągnąć kogoś
takiego, jak on. Nie była szczególnie dowcipna; nie miała
olśniewającej figury. Z wyjątkiem oczu, była zupełnie przeciętna, a
przynajmniej za taką się uważała. Inni nie podzielali tej opinii. Miała
delikatną, ciepłą urodę. Pięknie się śmiała, a jej odwaga i
samodzielność zdobywały jej sporo uznania
Kiel wrócił wyraźnie zadowolony z siebie. Spojrzała na niego z
nadzieją.
- Dowiedziałeś się czegoś?
- Tak. Mieszka gdzieś w okolicy. Właściciel restauracji twierdzi,
że od czasu do czasu jakiś Anglik przychodzi tu na obiady. Szkoda, że
nie zabraliśmy zdjęcia, ale i tak mamy trop. Jesteś gotowa?
- Oczywiście. Co planujesz? Kręcić się po okolicy z nadzieją, że
go gdzieś wypatrzymy?
W jej głosie pobrzmiewała wątpliwość. Musieliby mieć bardzo
dużo szczęścia.
RS
75
- Tak, skóro nie mamy innych pomysłów. Jeśli nie jesteś zbyt
zmęczona...
- Powiedziałeś to takim tonem, że nawet gdybym była, tobym się
nie przyznała - odparła ze śmiechem. - Ale nie, czuję się świetnie.
Wieczorem możemy sprawdzić restauracje.
- Zobaczymy, jak się będziesz czuła, gdy się wdrapiesz na kilka
wzgórz. To będzie dla ciebie ciężki dzień - ostrzegł ją.
- Troszczysz się o moje zdrowie?
- Nie. O to, że mogłabyś spowalniać moje tempo - poprawił ją
ironicznie.
Myśl o tym, że może już nie być potrzebna, była nieprzyjemna,
co stwierdziła ze zdziwieniem. Nie chciała tu przyjeżdżać, zmusił ją
do tego szantażem, więc czemu nie jest zadowolona, że da jej już
spokój? Przedziwne.
Bez niej szybko obszedłby pobliskie wzgórza, ale, o dziwo, nie
irytowało go, że musi dostosowywać swoje tempo do jej kroków.
Wziął ją nawet pod rękę. Ojcowskie traktowanie trochę ją rozbawiło,
a z drugiej strony, było całkiem przyjemne. Już dawno nikt nie
poświęcił jej tyle uwagi. Nie spodziewała się, oczywiście, że tak
będzie dalej. Wystarczyło jedno słowo wypowiedziane w
nieodpowiednim miejscu lub nieodpowiednim tonem i Kiel znowu
będzie sobą.
- Jesteś bardzo cicha - powiedział. - Zmęczyłaś się?
- Nie, po prostu się zamyśliłam.
- Nad czym?
RS
76
- Nad niczym szczególnym.
- To mi nie wygląda na wyjątkowo opłacalną działalność -
zaczął się droczyć.
- Bo nie jest - zgodziła się z nim.
Czy jemu nigdy się nie zdarzyło fantazjować? Szli dalej, a ona
zaczęła myśleć o tym, jaki jest Kiel. Ciekawa była, jak się z nim
żeglowało. Czy był wymagający? Dokładny? Stawiał nierealne
wymagania? Nie, uznała, że na pewno jest sprawiedliwy i uczciwy.
Przynajmniej tak długo, jak ludzie rozsądnie oceniali swoje
umiejętności. Czy na tym właśnie polegał problem z Dawidem? Że
nie umiał się przyznać do swoich niedociągnięć?
Stopniowo, tak że ledwie to zauważyła, zaczęła rozpoznawać
otaczający ich teren. Nie potrafiłaby powiedzieć, co konkretnie
wydaje się jej znajome, ale miała wrażenie, że już tędy kiedyś
przechodziła. Było coś swojskiego w małym, białym kościele z
wysoką wieżą, w połyskujących pomiędzy drzewami wodach
morskich, w mikroskopijnych ogródkach mieniących się kwiatami, w
drzewach bananowych. Odruchowo zwolniła kroku.
- To gdzieś tutaj - mruknęła. - Jestem pewna, tylko nie wiem
dokładnie, gdzie.
- Wejdźmy trochę wyżej - zasugerował. - Jak spojrzysz na
miasto z góry, może będziesz w stanie wskazać coś konkretnego.
- Może.
Podała mu rękę i pozwoliła, by pomógł jej wejść na strome
zbocze. Przyjemnie było czuć jego silne, ciepłe palce zaciśnięte na
RS
77
dłoni. Siłą woli przerwała te niepokojące rozmyślania o intymnym
kontakcie z tym pełnym życia mężczyzną.
Weszli na ścieżkę, która wiła się po zboczu wzdłuż plantacji
bananowców. Justine z ulgą usiadła na nasypie. Tylko górska koza
mogłaby wdrapać się jeszcze wyżej. Albo Kiel, pomyślała, patrząc,
jak wspina się na sam szczyt. Stanął tam niczym dumny wiking i
spojrzał w dół na miasteczko, osłaniając ręką oczy. Nagle krzyknął tak
głośno, że Justine zerwała się na równe nogi.
- Co? - zapytała, kiedy przemknął koło niej i zniknął wśród
zarośli. - Kiel! Nie możesz tak po prostu wtargnąć na cudzą plantację!
- Czemu? - rzucił przez ramię i gwałtownie się odchylił, bo
drzewa nie rosły w równych rzędach.
- Skoro tego nie wiesz w twoim wieku, to jest już za późno na
naukę dobrych manier! - wrzasnęła.
- Przecież nic nie niszczę! A na dole jest Dawid!
- Gdzie?
Ale Kiel już zniknął z pola widzenia. Słyszała, jak przedziera się
przez gąszcz. Rozejrzała się dookoła z poczuciem winy.
Bananowce nie były bardzo wysokie, zaledwie dwuipółmetrowe,
były jednak rozłożyste i miały szerokie liście, z których, po
wysuszeniu, robiono na Maderze dachy, wyplatano kosze i płoty. Nie
było jej łatwo przedzierać się między nimi. W którymś momencie
poślizgnęła się na mokrym liściu i upadła. Przeklęła wszystkie
plantacje bananowe oraz Kiela, oparła się ręką o ziemię, żeby wstać, i
wrzasnęła przerażona, gdy dotknęła czegoś włochatego. Wyobraziła
RS
78
sobie co najmniej tarantulę. Strach postawił ją na nogi w ułamku
sekundy. Ze zgubną prędkością ruszyła biegiem w dół. Nagle potknęła
się i poleciała do przodu. Zatrzymała się na Kielu, którego
zaalarmował jej krzyk. Oboje wylądowali na ziemi jako bezładna
plątanina ciał i liści bananowców.
- Ty głupia... Postradałaś rozum?
Nie mogąc złapać tchu, leżała przez kilka chwil bez ruchu.
Była zbyt oszołomiona, żeby zebrać myśli, nie wspominając o
odpowiedzi na jego słowa. Kiedy w końcu otworzyła oczy, okazało
się, że ma przed sobą, i to bardzo blisko, jego rozwścieczoną twarz.
Nieco za późno zdała sobie też sprawę, że jej ciało wtulone jest w
niego. Jedna noga zaplątała się jej między jego silne uda. Przez
cienkie ubranie czuła każdy jego mięsień. Zadrżała i oblała się
rumieńcem. Jego głos też nie brzmiał łagodnie.
- Co się stało?
Nie mając pewności, czy to jego bliskość tak ją wytrąciła z
równowagi, odpowiedziała szeptem:
- Pająk.
- Pająk?
- Tak! Pająk! Nie musisz powtarzać tego z niedowierzaniem. Nie
cierpię pająków! I pozwól mi wstać.
Jęknął, wyplątał się z jej nóg i wstał. Podał jej rękę i pociągnął
bezceremonialnie do góry.
- Przecież ci mówiłem, żebyś została!
RS
79
- Wcale nie mówiłeś! - odwrzasnęła, zła i zawstydzona. Po
chwili dodała z wściekłością: - W ogóle nic nie powiedziałeś, tylko
rzuciłeś się w bananowce!
Trochę nagięła fakty, ale nie zamierzała teraz zagłębiać się w
szczegóły. Nie mogła się pozbierać, i to nie z powodu upadku. Już
zapomniała o rzekomym pająku. Wstydziła się podnieść wzrok na
Kiela, więc zaczęła się energicznie otrzepywać z liści i innych śmieci.
- Bo nie spodziewałem się, że za mną pójdziesz! Naprawdę,
Justine, czasem się zastanawiam, czy ty w ogóle myślisz!
Jego słowa też nie brzmiały przekonująco. Napięcie między nimi
rosło coraz bardziej.
- To urocze! - Justine desperacko próbowała ukryć swoje
uczucia pod maską gniewu. - Bardzo ci dziękuję! Ryzykuję życie i...
- Zupełnie bez powodu - odgryzł się.
- Teraz też tak myślę! Może byśmy zrzucili wszystko na kobiecą
przekorę? Albo na szaloną ochotę zanurzenia się w zaroślach? -
Wzięła głęboki oddech, otarła ubłoconą rękę o udo i zapytała nieco
spokojniej: - Znalazłeś go?
- Jak mogłem go znaleźć? Zawróciłem, kiedy zaczęłaś krzyczeć.
- Och, pewnie. Twoja troska o moje zdrowie jest godna podziwu.
Jakoś o nim nie myślałeś, kiedy ciągnąłeś mnie do Funchal!
- Nie zaczynaj od nowa!
- Lepiej idź szukać Dawida. - Minęła go, kuśtykając, i przysiadła
na głazie leżącym przy drodze. - Nic mi nie jest.
RS
80
- Nie gadaj bzdur! Masz zadrapany policzek! Jesteś cała w
błocie...
- Nic mi nie jest! - powtórzyła słabo.
Była na granicy płaczu. Przejechała dłonią po policzku. Na
widok krwi westchnęła ciężko. Ale z niej idiotka!
- Idź poszukać Dawida. Ja tu posiedzę...
Nie ruszył się z miejsca. Zerknęła na niego z ukosa. Na ustach
drgał mu uśmiech. Poczuła, że i jej robi się lżej na sercu.
- Jesteś najbardziej... - zaczaj miękko i przerwał, bo nie był w
stanie zachować kamiennej twarzy.
Oboje zaczęli się nieprzytomnie śmiać.
- Przepraszam - wydusiła z siebie w końcu Justine. -Zachowałam
się jak gderliwa baba.
- Tak - mruknął, wsuwając jej za ucho luźny kosmyk włosów i
przyglądając się jej brudnej twarzy. - Zwichnęłaś sobie nogę w
kostce...
- Nie, tylko trochę ją nadwerężyłam - odparła cicho.
- A twoja ręka...
- Ma się świetnie. - Przynajmniej taką miała nadzieję. Nie czuła
bólu, mogła poruszać palcami. - Naprawdę nic mi nie jest. Idź szukać
Dawida.
Popatrzył na nią, kręcąc z niedowierzaniem głową, po czym
odwrócił się na pięcie i pobiegł drogą w dół. Kiedy tylko zniknął jej z
pola widzenia, dokładniej sprawdziła swój stan. Ręka była brudna,
podobnie jak lawendowy dres, który zdążyła tak polubić. Temblak
RS
81
wyglądał, jakby ktoś używał go w charakterze szmaty do podłogi, a
gips robił wrażenie noszonego od miesięcy, a nie od kilku dni.
Sprawdziła, czy nie popękał, ale na szczęście był cały. Następnie
podciągnęła jedną nogawkę i obejrzała bolącą kostkę. Z niechęcią
stwierdziła, że wygląda zupełnie normalnie. Żadnej interesującej
opuchlizny ani zaczerwienienia. Skończywszy oględziny, osunęła się
na ziemię i oparła wygodnie o głaz.
Poczuła zmęczenie, a także przygnębienie. Położyła głowę na
podciągniętych wysoko kolanach, więc nie zauważyła wracającego
Kiela. Zorientowała się, że jest obok, dopiero gdy usłyszała z bliska
jego cichy, zatroskany głos.
- Dobrze się czujesz?
Uniosła głowę i wzięła od niego okulary przeciwsłoneczne, które
jej podsunął.
- Tak, nic mi nie jest. Znalazłeś go?
- Nie. Ale przynajmniej wiemy, że jest tutaj. Chodź, zabiorę cię
z powrotem do hotelu.
Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale zmieniła zdanie. Nie
miała siły na dalsze poszukiwania.
- To rozsądne - zauważył z przekąsem.
- Wiedziałam, że tak pomyślisz - odparła z uśmiechem. - Lubisz,
żeby twoje kobiety były posłuszne, prawda?
- Moje kobiety? - zapytał miękko. - Jesteś jedną z nich?
Patrzyła na niego w osłupieniu, które szybko zmieniło się w
zakłopotanie. Kiel uśmiechnął się lekko, a Justine poczuła, że się
RS
82
czerwieni. Postanowiła w panice, że najlepiej będzie nie odpowiadać
na jego pytanie. Zresztą nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Myśl o
tym, że jest jego kobietą, nie była nieprzyjemna. Wręcz przeciwnie.
Bez słowa dźwignęła się na nogi i zaczęła otrzepywać. Jego pytanie,
jeśli to w ogóle było pytanie, było czysto retoryczne. Nie powinna
traktować go jak zaproszenia. A poza tym, wcale tego tak naprawdę
nie chciała. Człowiek emocjonalnie zaangażowany robi się wrażliwy,
nieodporny na zranienie. Wiedziała to lepiej niż inni. Jako dziecko
bardzo cierpiała z powodu afrontów ciotki Margaret, a przecież wtedy
potrzebowała ciepła i uczucia. Od tamtej pory zachowywała
emocjonalną ostrożność. Dotychczas nie miała z tym większych
trudności. Jej ciało domagało się czasami zaspokojenia, ciepła, ale
nigdy nie spotkała kogoś, dla kogo gotowa byłaby się zupełnie
otworzyć.
Spojrzała na Kiela i zmusiła się do uśmiechu na widok jego
miny.
- Czy masz pojęcie, jak pociągająco w tym momencie
wyglądasz? - zapytał rozbawiony. - Z tym długim zadraśnięciem
dekorującym policzek, ze splątanymi włosami i oczami lśniącymi w
brudnej twarzy przypominasz niechlujnego, ale ujmującego urwisa.
Chodź - powiedział, wyciągając do niej rękę. - Najlepiej będzie, jak
spróbuję przemycić cię do hotelu tylnymi drzwiami.
- Jest aż tak źle? - zapytała, próbując, bez powodzenia, zdobyć
się na dystans.
RS
83
- Obawiam się, że tak. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś pomyślał, że
cię pobiłem.
- Nie? - zapytała lekkim tonem, za którym czaiło się trudne do
ukrycia napięcie.
Patrzył na nią tak ciepło, jak nigdy dotąd, a w jego głosie
brzmiała jakaś nowa nuta, trudna do rozszyfrowania.
- Nie, Justine, nie chcielibyśmy - powtórzył, ale zaraz dodał: -
Choć pewnie dla ciebie to bardzo kusząca wizja.
Niespiesznym krokiem wracali do miasteczka. Kiel otoczył
Justine ramieniem. Ciepło i ciężar jego ciała jeszcze zwiększyły jej
zakłopotanie.
- A co zrobimy w sprawie Dawida? - zapytała. - Wrócimy tu
później?
- Ja wrócę - odpowiedział stanowczo. - Sam.
- Ale...
- Żadne „ale". Jak sama zauważyłaś, dość cię już dziś ciągałem
tu i tam.
- Nie powiedziałam tego - zaprotestowała słabo. - Tylko że...
- Wiem, co powiedziałaś. Ależ ty się lubisz kłócić.
- Tylko z tobą - westchnęła.
Do tej pory miała zrównoważony temperament. Przy Kie-lu
jednak wybuchała co chwila.
Tak jak obiecał, Kiel wprowadził ją do hotelu tylnym wejściem.
Udało im się przemknąć niezauważenie. Justine ze zdziwieniem
RS
84
stwierdziła, że nie ma jeszcze piątej. Ten dzień zdawał się nie mieć
końca.
- Weź gorącą kąpiel, odmocz siniaki, a potem odpocznij - wydał
dyspozycje, otwierając przed nią drzwi do pokoju. - Ja idę wziąć
prysznic i zmienić ubranie. Jeśli będziesz grzeczna, to jak wrócę z
poszukiwań Dawida, zabiorę cię na kolację.
- Co za kusząca perspektywa - zaszczebiotała słodko, a potem
wrzasnęła, kiedy klepnął ją po pupie i wepchnął do pokoju.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, zastukaj w ścianę! - zawołał,
znikając w swoim pokoju.
Czegoś? Nie wydaje mi się, byś był gotów dać mi to, na co
zaczynam mieć ochotę, pomyślała. Nagle zbladła na widok swojego
odbicia w lustrze. Nie mogła uwierzyć, że wygląda aż tak paskudnie.
Nic dziwnego, że nie chciał być z nią widziany! Niewiele myśląc,
pomaszerowała do łazienki, żeby nalać wody do wanny.
Rozebrała się, namoczyła w wodzie ubłocony temblak, opłukała
twarz i wskoczyła do wanny. Trudno było poradzić sobie z
wszystkim, mając do dyspozycji jedną rękę. Z radością pozbędzie się
tego cholernego gipsu, ale musiała poczekać na to jeszcze pięć
tygodni.
Sięgnęła po szampon. Przycisnęła butelkę gipsem do brzucha,
ale i tak nie udało się jej odkręcić nakrętki. Spróbowała uchwycić
śliską butelkę myjką, potem ręcznikiem, potem zębami - wszystko na
nic. Spróbowała jeszcze raz. Bezskutecznie. W furii i rozpaczy rzuciła
RS
85
butelką o ścianę. Ulżyło jej. Położyła się wygodnie w wannie i
zrelaksowała.
- Co jest? - zapytał Kiel, wpadając do jej łazienki i ślizgając się
na wyłożonej kafelkami podłodze.
Justine krzyknęła i schowała się pod wodę, z wrażenia prawie
zatapiając gips.
- Co tu, do licha, robisz?! Wynoś się!
- Zastukałaś w ścianę!
- Nieprawda!
- Prawda! Słyszałem uderzenie!
- Och, to nie było pukanie - powiedziała bez przekonania - więc
możesz już iść.
- A co to było? - nie ustępował,
- Nic - mruknęła pod nosem. Było jej bardzo głupio.
- Nic? - zapytał z rozbawieniem.
- No, dobrze! Rzuciłam szamponem w ścianę! Szczęśliwy?
- Do szaleństwa. Często robisz takie rzeczy?
- Nie! Czy mógłbyś wyjść?
Spojrzał na nią kątem oka, podniósł butelkę szamponu, a ona
dopiero teraz zauważyła, że Kiel ma wilgotne włosy, przebrał się w
beżowe spodnie i pasiastą, brązowo-kremową koszulę zarzuconą
luźno na wierzch, jakby włożył ją naprędce, gdy usłyszał uderzenie w
ścianę. Trzymał butelkę w swojej dużej dłoni. Patrząc jej prosto w
oczy, odkręcił nakrętkę.
- Dziękuję - powiedziała, zgrzytając zębami.
RS
86
- Cała przyjemność po mojej stronie - zakpił lekko, podając jej
szampon pełnym kurtuazji gestem.
Odwracając oczy od nagle odsłoniętego, brązowego torsu,
wzięła od niego butelkę. Podszedł do drzwi łazienki, szybko zdjął
koszulę i powiesił ją na haczyku.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła zaniepokojona.
- Zamierzam ci umyć głowę.
- Nie pleć bzdur! Sama to zrobię!
- Jedną ręką? Przestań się zachowywać jak dziecko.
- Chcę, żebyś stąd natychmiast wyszedł!
Chciała, ale nie z powodu skromności. Płonęły jej policzki.
Widok jego nagiego torsu działał na nią alarmująco. Z przerażeniem
zdała sobie sprawę z tego, że marzy, żeby dołączył do niej w wannie.
Właśnie o tym pomyślała, kiedy zdjął koszulę.
- Nie, Kiel - szepnęła słabo, kiedy uklęknął koło wanny.
- Tak, Justine - zaoponował delikatnie. - Rozluźnij się. Niczym
się nie przejmuj. Zawsze możesz się pochylić do przodu, żeby ukryć
swoje... eee... wdzięki, jeśli to właśnie cię niepokoi.
Nie o to chodziło, ale uznała, że bezpieczniej będzie tego nie
wyjaśniać. Zadrżała, gdy polał jej włosy szamponem i zaczął
masować je delikatnie swoimi dużymi dłońmi.
- Przyjemnie? - zapytał.
- Tak - wymamrotała. - Tylko mi nie nalej szamponu do oczu!
Nie chciała zdradzić, jaką jej to sprawia przyjemność. Czuła jego
silne palce we włosach, kciuki badające zagłębienia na jej karku. Raz
RS
87
za razem przechodziły ją dreszcze. Kiel wziął kostkę pachnącego
mydła z mydelniczki i zaczął myć jej plecy i ramiona.
Poczuła, że powinna zaprotestować, więc szepnęła słabo:
- Tego nie musisz robić.
- Nie muszę, ale to jest przyjemne, prawda? - zapytał
prowokacyjnie. - A poza tym, mnie się to podoba, a ty, jeśli jesteś
uczciwa, przyznasz, że tobie również. - Nachylił się i szepnął jej
prosto do ucha: - Prawda?
- Tak - zdołała z siebie wydusić.
Mogłaby tak siedzieć cały dzień. Czy on sobie zdawał sprawę,
co się dzieje z jej pulsem? Idiotyczne było udawanie beztroski.
Przecież nie zdarzało się jej co dzień, że do jej łazienki wpadał
mężczyzna i mył jej głowę. Nie mogła też uwierzyć, że on nie zdaje
sobie sprawy z tego, co się z nią dzieje. Ciekawe, jak by się zachował,
gdyby wciągnęła go do wanny?
Jęknęła i oparła brodę na kolanach, próbując zapanować nad
erotycznymi myślami, które rozszalały się w jej głowie. To było
igranie z ogniem. Kiedy Kiel zdjął prysznic z haczyka, żeby spłukać z
niej mydliny i pianę, odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej zbliżał się
koniec tortur.
- Teraz lepiej? - zapytał i kiedy podniosła głowę, żeby na niego
spojrzeć, cmoknął ją w czubek nosa. - Nie siedź w wodzie za długo,
bo zmarzniesz - polecił, po czym włożył koszulę i wyszedł, nie
oglądając się za siebie.
RS
88
Wypuściła powietrze z płuc z głośnym sykiem. Była słaba i
drżąca. Szybko skończyła kąpiel. Teraz już wiedziała. Widok jej
nagiego ciała w ogóle na niego nie działał. Włożyła szlafrok.
Rozczesała włosy, nie patrząc w lustro. Być może obawiała się tego,
co mogłaby dostrzec w swoich oczach. Poszła do pokoju i usiadła
przy oknie.
Kiel nie może się nigdy dowiedzieć, że ona tak na niego reaguje.
Nie miała ochoty być obiektem jego drwin. Co innego, gdy śmiał się z
jej dziwacznego zachowania, a co innego litość czy zaskoczenie.
Melly ją ostrzegała, żeby się w nim nie zakochała. Nie zamierzała
dołączyć do grona sfrustrowanych kobiet, które rzucały mu się w
objęcia. Była na to zbyt dumna.
Nie mogąc usiedzieć na miejscu, poszła z powrotem do łazienki i
uprała temblak. Rozwiesiła go w oknie. Wyglądał jak biała flaga
oznaczająca kapitulację. Zirytowana położyła się na łóżku i próbowała
uspokoić rozbiegane myśli. Jednak prześladował ją obraz Kiela.
Pięknie wykształcone mięśnie, twarde, opalone, wysportowane ciało.
Silne dłonie, które mogłyby jej dotykać. Jęknęła i przewróciła się na
wznak. Stopniowo głosy dochodzące z basenu cichły. W końcu
zapadła w lekką drzemkę.
Obudziło ją delikatne muśnięcie. Pomyślała, że to jakiś owad,
który wleciał przez okno. Chciała go odgonić ręką, ale dotknęła
ciepłej dłoni. Przerażona otworzyła oczy. W zaciemnionym pokoju
zobaczyła postać mężczyzny siedzącego obok niej na łóżku, a jego
oczy, wpatrzone w nią, robiły wrażenie niemal czarnych.
RS
89
- Kiel?
- Cześć. Nie chciałem cię budzić.
Przewróciła się na plecy. Wciąż na granicy snu i jawy,
odruchowo uniosła dłoń i dotknęła jego twarzy. Nagle zdała sobie
sprawę z tego, co robi. Cofnęła rękę.
- Która godzina? - zapytała, próbując ukryć swoje zakłopotanie.
- Dochodzi ósma - odpowiedział, nie spoglądając na zegarek.
Wziął jej dłoń i położył ją z powrotem na swoim policzku. Jej
palce zatrzepotały jak uwięziony motyl.
- Robisz wrażenie niezwykle bezwstydnej - powiedział z lekkim
uśmiechem.
Tak się właśnie czuła. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Nie
była w stanie się ruszyć. W piersi czuła ból. Kiedy Kiel musnął
palcami jej szyję, zesztywniała, a potem jęknęła, gdy palce zaczęły się
wolno przesuwać w stronę miękkich wzgórków piersi. Zbyt wolno.
- Wróciłem wcześniej - powiedział chrapliwym głosem. -
Zarzuciłem poszukiwania niemal w chwili, gdy je rozpocząłem. Nie
byłem w stanie myśleć o niczym innym niż gibkie, nagie kończyny,
niż kremowe krzywizny pleców, niż mignięcie pełnych piersi.
Brakowało mu tchu. Rozchylił szlafrok. Justine prawie straciła
dech, gdy pochylił głowę, by ją pocałować. Nie mogła go
powstrzymać. Nie chciała go powstrzymywać. Czy będzie tego
żałowała, jeśli pójdzie z nim teraz do łóżka? Czy skrzywdzi kogoś,
poza samą sobą? Pragnęła go do bólu. Wiedziała, że on jej nie kocha,
RS
90
że nie proponuje stałego związku. Zresztą jak mogłoby być inaczej?
Prawie się nie znali, a jednak ich ciała magnetycznie się przyciągały.
RS
91
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wstrzymała oddech. Jej ciało płonęło. Wyczuła napięcie mięśni
Kiela. Rozebrał się i położył obok, przyciągając ją do siebie. Oparł się
na jednej ręce i pociemniałym z pożądania wzrokiem przesunął wolno
po jej nagim ciele. Zaczął ją pieścić całą dłonią, a ona uczyła się
kształtu jego pleców, pośladków, ud. Przeklinała gips, który nie
pozwalał jej przytulać go tak mocno, jak chciała.
Kiedy za jego dłońmi poszły wargi, jęknęła. Pozwoliła mu się
całować tak, jak jeszcze żadnemu mężczyźnie.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Kiel jest bardzo doświadczony.
Potrafiłby zaspokoić każdą kobietę, sprawić, by czuła się wyjątkowa.
Umiał doprowadzić ją do szaleństwa, aż w końcu oboje opadli na
łóżko, zmęczeni i drżący.
- Dziękuję - szepnęła.
- Dziękuję? - zapytał zaskoczony, patrząc uważnie w jej pełną
spokoju twarz.
- Tak, dziękuję, było pięknie. Nie jestem specjalnie...
doświadczona. Gdybyś jednak miał kiedyś ochotę na powtórkę,
obiecuję się poprawić.
Na jego twarzy pojawiło się zdumienie.
- Pierwszy raz kobieta mi za to dziękuje - powiedział z
rozbawieniem.
- Naprawdę? - Teraz to ona była zaskoczona. - Och, może nie
zdawały sobie sprawy z tego, jaki jesteś dobry.
RS
92
Zaśmiał się i przytulił ją mocno.
- Justine, nie mogę uwierzyć, że jesteś prawdziwa.
- Czemu?
- Bo... bo to takie cudownie nieoczekiwane. Dziękuję -
zachichotał cicho.
- To wcale nie miało być śmieszne - zganiła go.
- Wiem.
Położył się na plecach, przyciągnął ją do siebie i otoczył
ramieniem, tak że jej głowa spoczywała mu na piersi, a ręka w gipsie
na brzuchu.
- Myślę - ciągnął dalej - że to najprzyjemniejsza rzecz, jaką
kiedykolwiek usłyszałem. Czuję się zaszczycony.
Rzeczywiście w jego głosie brzmiała tak wielka radość i
zadowolenie, że Justine się uśmiechnęła.
- No i dobrze, bo tak właśnie powinieneś się czuć.
Jej też było dobrze. Czuła ulgę i zaspokojenie. Tyle czasu
minęło od chwili, kiedy się ostatni raz kochała. A w dodatku Terry nie
dorastał Kielowi do pięt! Terry Maguire, z którym miała krótki i
nieudany romans, kiedy miała dziewiętnaście lat, był, jak sobie teraz
uświadomiła, bardzo samolubnym kochankiem. Po jałowości życia z
ciotką Margaret była wtedy gotowa się zakochać w każdym. Nawet
wmówiła sobie, że to miłość, bo tak bardzo tego chciała. Prawda była
jednak inna. Od tamtej pory nigdy nie miała ochoty spróbować
jeszcze raz. Aż do tej chwili.
RS
93
- O czym myślisz? - zapytał ją cicho Kiel. Uśmiechnęła się lekko
i pokręciła głową.
- O dawnych miłościach? - naciskał. Zaskoczył ją tą
bezpośredniością.
- Liczba pojedyncza.
- Tylko raz byłaś zakochana? - zapytał zdumiony.
- Tak. A co? Myślałeś, że jestem rozpustnicą?
- Nnnnie - odparł wolno. - Proste skojarzenie wynikające z
pochwały mojej techniki.
Parsknęła śmiechem i pacnęła go w ramię.
- Porównania są wstrętne - powiedziała.
- Sama je zrobiłaś.
- Nieprawda! Powiedziałam tylko, że to było piękne -zauważyła.
- Bo było - zgodził się z nią. - Zresztą jestem zarozumiały. Sam
wiem, że jestem bezkonkurencyjny - uśmiechnął się kpiąco.
- Tak. I tu właśnie widać różnicę między chłopcem a mężczyzną.
Czy ty kiedykolwiek w siebie wątpisz, Kiel?
- Nie w tych sprawach! - wykrzyknął ze śmiechem.
- Chodzi mi o całokształt. Żeglowanie, jazda na nartach,
wszystko.
- Pewnie. Inaczej byłbym nieludzki. Nie zastanawiam się za
dużo nad tym, co robię, bo kiedy już popełniłem błąd, nie mogę tego
zmienić. Staram się jednak ze wszystkich sił, żeby było jak najlepiej.
Ale bez względu na to, czy postąpiłem słusznie, czy nie, trzeba żyć
dalej.
RS
94
- Masz rację - zgodziła się. - Szybko podejmujesz decyzje,
prawda?
- Tak, nie cierpię niezdecydowania. Chyba dlatego jestem taki
krytyczny w stosunku do Dawida. Gdyby potrafił wytrwać przy
swoich decyzjach, mógłbym go cenić, szanować wysiłek, jaki we
wszystko wkłada, nawet jeśli popełniałby błędy. Trzeba mieć odwagę
i bronić swoich przekonań. Inaczej nikt by nigdy niczego nie dokonał.
Ty na pewno to rozumiesz, bo sama jesteś stanowcza.
- I dlatego tak mnie denerwuje Katia.
- Och, Katia - powiedział rozbawiony. - Tb wcielona niepewność
i chwiejność. Jak to się stało, że mam taką siostrę? To dla mnie
nieprzenikniona zagadka. Muszę przyznać, że i mnie ona potrafi
czasami wyprowadzić z równowagi.
- A przecież to ty się nią opiekowałeś po śmierci waszego ojca.
Ty ją ukształtowałeś.
- Tak. Kiedy umarł, miała dziewięć lat. Chyba czułem, że muszę
go jej zastąpić.
- Pewnie właśnie na tym polega problem - zaczęła ostrożnie
Justine. - Może byłoby lepiej, gdybyś dał jej więcej swobody,
pozwolił radzić sobie samej.
- Pozwolił? - zapytał oschłym tonem.
- Nigdy nie nauczy się niezależności, jeśli będziesz za nią
rozwiązywał wszystkie kłopoty.
RS
95
- Niestety! - westchnął. - Rzecz w tym, że nie wiem, jak to
przeprowadzić, żeby jej nie urazić. Będzie płakać i rozpaczać!
Myślałem, że jak wyjdzie za mąż, to moje problemy się skończą.
- A one się podwoiły - powiedziała współczująco. - Zresztą
nieważne.
Poddając się silnemu impulsowi, pocałowała go znowu.
Wplątała dłonie w jego grube, sprężyste włosy, ale kiedy
odpowiedział na jej pocałunek, przyciągając ją, wyrwała mu się z
objęć.
- Jeśli mamy znaleźć Dawida, to chyba powinniśmy się do tego
zabrać?
Jęknął, ale zgodził się z nią.
- Zawsze zostaje nam noc - mruknął prowokacyjnie. Na te słowa
poczuła ulgę i podniecenie. Wstała i przez chwilę patrzyła na niego.
Światło księżyca wpadające przez okno posrebrzyło jego ciało. Leżał
z rękoma pod głową. Po raz pierwszy widziała w całej okazałości,
jakim wspaniałym jest mężczyzną. Aż trudno jej było uwierzyć, że
zostali kochankami. Nie miała poczucia winy, nie wstydziła się tego,
co zrobili. Czuła jedynie ciepło i radość, zadowolenie z przyjemności
danej i otrzymanej. Uśmiechnęła się do niego i poszła do łazienki.
Kiedy wróciła, Kiel stał przy oknie. Wciąż był nagi. Poczuła
kolejną falę pożądania. Miała ochotę podejść i objąć to silne ciało.
Westchnęła. Wszystko działo się tak szybko, że wyniknęło się spod
kontroli. Wcześniej tylko ją pociągał. Teraz chciała dużo więcej. I
zdawała sobie sprawę, ile to kryje niebezpieczeństw.
RS
96
Kiel odwrócił się i uśmiechnął do niej ciepło.
- Patrzyłem, jak łodzie rybackie wypływają na morze - wyjaśnił.
- I marzyłeś, że jesteś na jednej z nich?
- Chyba tak. Może któregoś dnia uda mi się tu wrócić i rozejrzeć
po okolicy. Chciałbym jechać na Pico de Arieiro, gdzie można zajrzeć
do krateru starego wulkanu. Chciałbym zobaczyć tarasy z winoroślą.
Nie pojmuję, jak oni mogą je uprawiać na tych stromych zboczach.
Kręcąc z niedowierzaniem głową, wciągnął spodnie, zebrał
resztę swoich rzeczy i wyszedł z pokoju.
Justine stała tam, gdzie ją zostawił. Nie potrafiła wyrwać się z
melancholijnego nastroju, w jaki wprawiły ją jego słowa. Powiedział:
„uda mi się tu wrócić", a nie „nam". Zastanawiała się, czy zrobił to
celowo. Czy to było ostrzeżenie? Nie powinna się w nim zakochiwać.
Nie, przecież to tylko zauroczenie.
Wyjęła z szafy jedyną sukienkę, jaką z sobą przywiozła.
Włożyła ją z pewnym trudem. Luźna hinduska tunika była idealna na
ciepły wieczór, a szerokie rękawy bez trudu zmieściły gips. Rozcięcie
przy szyi można było zapiąć. Ponieważ nie była w stanie sama
nałożyć stanika, a nie chciała prosić o to Kiela, włożyła tylko
koronkowe majteczki. Stopy wsunęła w sandały. Zrobiła sobie
delikatny makijaż. Włosy rozczesała i zostawiła rozpuszczone.
Kiedy Kiel po nią wrócił, przebrany w kremową koszulę
z krótkimi rękawami i szare spodnie, posłał jej długie spojrzenie, po
czym uśmiechnął się szelmowsko.
RS
97
- Myśl o tym, że masz pod spodem tylko figi, będzie mi
przeszkadzała cały wieczór.
- Czyżby sukienka prześwitywała?! - krzyknęła zaniepokojona.
Pożywka dla marzeń Kiela to jedno, a pożywka dla marzeń
połowy męskiej populacji Madery to drugie.
- Nie - zapewnił. - Wystarczy aż nadto, że o tym wiem. Chodź,
kusicielko, zanim zapomnę o swoich dobrych intencjach.
Kiedy dotarli do windy, Kiel nagle zatrzymał się jak
wmurowany, sprawdził kieszenie i uśmiechnął się przepraszająco.
- Byłoby lepiej mieć przy sobie pieniądze. Zjedź na dół.
Spotkamy się w foyer.
Jego zaborczy ton brzmiał w jej uszach czarująco. Przynajmniej
w tej chwili. Znała siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, że na dłuższą
metę nie zniosłaby chorobliwej zazdrości.
Justine uśmiechnęła się do kierownika hotelu i usiadła w fotelu.
Ku jej zaskoczeniu mężczyzna wyszedł zza kontuaru i ruszył w jej
stronę.
- Czy jest pani zadowolona z pobytu u nas, senhora!
- Bardzo. To piękny hotel.
- Sim. Proszę bez oporów prosić o wszystko, co pani potrzebne.
To pech, że ma pani złamaną rękę.
- Tak.
A ponieważ nie miała nic innego do roboty, zaczęła opowiadać,
na czym polegał ten wyjątkowy pech, co z kolei prowadziło do dalszej
wymiany uwag. Nim się zorientowała, gawędzili jak starzy
RS
98
przyjaciele. Nagle kątem oka zauważyła Kiela. Skończyła rozmowę i
podeszła do niego.
- Przepraszam. Długo czekasz?
- Całe wieki - odparł, biorąc ją pod ramię. - Czy już ktoś nowy
zajął moje miejsce w twoim życiu?
- Nie - powiedziała ze śmiechem. - Rozmawiałam z
kierownikiem o rezerwacjach. Z powodu łagodnej zimy bardzo mało
ludzi przyjechało na ferie.
Szli odrobinę pod górkę. Justine ciągnęła dalej:
- To zastanawiające, że przyjeżdża tu tak niewielu Anglików.
Szkoda. Mało jest krajów, w których Anglików darzy się sympatią, a
zwłaszcza angielskich turystów. Tutaj bardzo chętnie przyjęliby ich
więcej. To miłe.
- Norwedzy lubią Anglików - powiedział z uśmiechem. - Nasze
kraje łączą bliskie więzy.
Nutka humoru słyszalna w jego głosie nie pozostawiała
wątpliwości, że mówi o nich.
Ośmielona jego żartami, wzięła go pod rękę.
- Tu jest nawet pole golfowe. Szkoda, że mamy tak mało czasu.
Chętnie bym je obejrzała.
- Ależ, Justine! - wykrzyknął, udając złość. - Przecież nie
jesteśmy tu jako przedstawiciele twojej firmy!
- Wiem, wiem, ale stracę taką okazję... Poza tym sam
powiedziałeś, że gdybyś mógł, wypłynąłbyś w morze łodzią rybacką,
prawda? - droczyła się z nim.
RS
99
- Prawda. Nigdy nie łowiłem mieczników. Może wstanę jutro o
świcie i popatrzę, jak rozładowują łodzie. Jeśli nie będę zbyt
zmęczony - dodał znacząco.
Zadowolona, że w ciemności nie było widać jej jaskrawego
rumieńca, ścisnęła tylko jego dłoń, splecioną teraz z jej dłonią. Była
szczęśliwa i rozluźniona. Za każdym razem, gdy jakaś kobieta
przyglądała się Kielowi z zainteresowaniem, a jej samej z zazdrością,
czuła, jak puchnie z dumy. Nie byli do tej pory w miasteczku, a
przynajmniej ona nie miała okazji. Kiel natomiast sprawiał wrażenie,
jakby doskonale wiedział, dokąd idzie. Obiecała sobie, że przed
wyjazdem znajdzie chwilę, by się rozejrzeć po okolicy.
Małe sklepiki, stłoczone jeden przy drugim wzdłuż
brukowanych uliczek, wyglądały kusząco. Zdecydowała, że warto tam
zajrzeć. Podobnie jak w innych miastach i wioskach, które już
odwiedzili, centrum wyznaczał brukowany plac. Stał przy nim
niewielki kościół, którego dzwony brzmiały nieco głucho. Musiały
być popękane. Mała, pomalowana na biało-niebiesko, trochę krzywa
estrada stała pod wielkim drzewem. Justine wyobraziła sobie lokalną
grupę dającą tu koncert.
W życiu na Maderze była jakaś prostota i łagodność. Mimo
wyraźnych oznak biedy wszyscy tu byli zadowoleni z życia.
Cechowała ich starodawna kurtuazja i wdzięk, o jakim w jej kraju już
zapomniano. Podobnie jak Kiel, chciałaby tu kiedyś wrócić.
- Co cię tak rozbawiło? - przerwał jej rozmyślania.
- Po prostu podoba mi się tutaj - szepnęła.
RS
100
Nagle oboje zatrzymali się i spojrzeli na siebie. Kiel jęknął,
obrócił się na pięcie i pociągając za sobą Justine, ruszył z powrotem.
- Dokąd idziemy?
- Do hotelu.
- Ale dlaczego? - zapytała zdziwiona, czując jednocześnie
przeszywający ją dreszcz.
- Dobrze wiesz, dlaczego - wydusił przez ściśnięte gardło. -
Zjemy w hotelu.
Nie potrzebowała szklanej kuli, żeby się domyślić, o co mu
chodzi. Pragnął jej, a i ona nie była obojętna. Coś w niej także
domagało się tego wielkiego Skandynawa. Czy lata celibatu zrobiły z
niej rozwiązłą kobietę? Spojrzała na Kiela, zastanawiając się, czy to
właśnie o niej myśli. Wróciła do niej opowieść Melly o tych
wszystkich kobietach, które rzucały mu się do stóp. Jak wytłumaczyć
własne, poplątane myśli? Jak dać mu do zrozumienia, że bez względu
na to, jak bardzo go pragnie, nie chce, by uważał ją za rozpustną? Że
pragnie jego szacunku? Powiedziała mu, że od dawna nikogo nie
miała. Zawstydzona westchnęła. Nawet gdyby próbowała to wyjaśnić,
nie mogła oczekiwać, że zrozumie jej wahanie. Zwłaszcza teraz, skoro
wcześniej się nie opierała. Skoro sama rzuciła mu się w ramiona. No i
ta wanna. Musiał sobie zdawać sprawę, co się z nią wtedy działo. Czy
myśli, że jest łatwa? Nie kocha jej, zdawała sobie z tego sprawę, ale
miała nadzieję, że przynajmniej ją lubi. Raz mu się oddała, więc jak
teraz mogłaby odmówić? I czy chciała odmówić? Nie, nie chciała.
RS
101
- Coś nie tak? - zapytał, wprowadzając ją do hotelowej jadalni.
Usiedli przy tym samym stoliku, co rano. - Wzdychasz i mruczysz
pod nosem przez całą drogę z miasteczka.
- Nic, nic - zaprzeczyła radośnie. Zbyt radośnie. Posłała mu
uśmiech, który miał ukryć jej wahanie. Nie chciała teraz o tym
rozmawiać.
Zmrużył oczy. Nie spuszczał z niej wzroku.
- Masz wątpliwości, Justine? - zapytał.
- Nie! - Spojrzał na nią z niedowierzaniem, więc machnęła ręką i
przyznała się: - Tak. Nie chciałabym, żebyś pomyślał, że jestem...
- Łatwa? - podpowiedział.
- Tak - potwierdziła.
- To dla ciebie ważne? Moja opinia? - drążył ostrożnie.
- Tak - przyznała się uczciwie. Chciała być szczera, nawet jeśli
miałoby to oznaczać, że spędzi noc samotnie. - Pomyślałam, że
moje... zachowanie w wannie mogło cię sprowokować do...
zaaranżowania tego wszystkiego.
- Nic podobnego - powiedział stanowczo. Patrzył na nią
badawczo i chłodno, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. - Niezbyt mi
pochlebia podejrzenie, że mogłem zostać zmanipulowany. Że biegnę
na skinienie każdej kobiety.
- Nie! - krzyknęła przerażona. - Nie to miałam na myśli!
Naprawdę, Kiel. Do licha, nie wiem, po co to powiedziałam. Nie
chciałabym tylko, żebyś uważał mnie za rozwiązłą - zakończyła
nieprzekonująco.
RS
102
- Nic takiego nie przyszło mi nawet do głowy. Uznałem, że coś
cię do mnie przyciąga, podobnie jak mnie do ciebie, potrzeba...
- Tak było! Jest! Rany, przepraszam - wymamrotała
zażenowana. Z tego wszystkiego zaczęła rozgniatać rogalik, który
miała na talerzu.
- Popatrz na mnie - rozkazał łagodnie. Wzięła głęboki oddech i
podniosła głowę.
- Trochę namieszałam, prawda?
- Bardzo - zgodził się.
Wziął butelkę wina, którą przyniósł kelner i nie zwracając uwagi
na protesty, nalał jej powoli do pełna.
- Jeden kieliszek na pewno ci nie zaszkodzi.
A kiedy napełnił również swój, podniósł go i zanim się napił,
uwodzicielsko przejechał językiem wzdłuż krawędzi szkła.
Justine poczuła, jak robi się jej słabo. Jak to możliwe, że taki
prosty gest działa na nią jak rażenie piorunem? Podniosła swój
kieliszek i odpowiedziała na toast. Unikając jego spojrzenia,
zapatrzyła się bezwiednie na suszonego banana dekorującego rybę,
którą najwyraźniej musiała zamówić. Espada: miecznik. Jak przez
mgłę przypomniała sobie, że rzeczywiście wybrała ją z karty. Uznała,
że będzie ją łatwo jeść jedną ręką, a teraz pozostawało tylko mieć
nadzieję, że rzeczywiście sobie poradzi. Wciąż czuła na sobie uważne
spojrzenie Kiela. W końcu nie wytrzymała.
- Przestań.
- Przestań, co? - zapytał chrapliwym tonem.
RS
103
- Patrzeć na mnie.
Spojrzała na niego, po czym szybko znowu spuściła wzrok. W
panice pociągnęła łyk wina, bo zaschło jej w gardle. Napięcie między
nimi było prawie wyczuwalne. Justine odstawiła kieliszek, wzięła
widelec i zaczęła dzielić rybę na małe kawałki. Okazało się jednak, że
nie jest w stanie przełknąć ani kęsa.
Po dłuższej chwili milczenia, kiedy miała wrażenie, że nie
wytrzyma tego napięcia, Kiel w końcu się odezwał:
- Jesteś pewna, że masz na to ochotę? Od pięciu minut
przesuwasz tę biedną rybę z jednego końca talerza na drugi.
Z wdzięcznością odłożyła widelec. Odruchowo podniosła
kieliszek i wypiła resztę wina, po czym poprosiła o więcej. Pokręcił
głową.
- Chcę, żebyś była trzeźwa i świadoma tego, co będę robił tobie,
z tobą i dla ciebie.
- O rany.
Jego niski głos nie poprawił jej stanu. Ręka opadła jej na stół.
Ogarnął ją niemal bolesny żar. Zaczęła się kręcić na krześle. Kiedy
Kiel wstał, spojrzała na niego jak zahipnotyzowana.
- Chodź - powiedział tylko.
Wyszli z restauracji i pojechali windą na górę. Kiel stał w
pewnej odległości od Justine. Zresztą nie musiał jej dotykać,
wystarczyło, że na nią patrzył. Wcześniej kochali się spontanicznie,
niemal jak we śnie. Ale teraz wszystko działo się świadomie, wprost
nieznośnie drażniło zmysły. Kiedy winda się zatrzymała, Kiel
RS
104
przepuścił ją przodem. Gdyby nie szedł zaraz za nią i jej nie
podtrzymał, chyba by się osunęła na ziemię. Drzwi do jej pokoju
zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem. Kiel jednym ruchem
przyciągnął ją do siebie i objął w talii. Ani na moment nie odrywał
wzroku od jej oczu.
- Nie będę udawał, że byłoby mi łatwo odejść spokojnie, gdybyś
powiedziała „nie". Ale jeśli tak zrobisz, będę posłuszny - stwierdził
dobitnie.
- Wiem - wyszeptała.
- I to nie dlatego, że cię nie pragnę - dodał. - Bo pragnę cię ze
wszystkich sił.
W odpowiedzi zarzuciła mu ręce na szyję. Jęknęła ze złości, bo
gips zdecydowanie komplikował sprawę.
- Nic się nie martw - zachichotał. - Będzie jeszcze wiele okazji,
kiedy się go pozbędziesz.
- Co? - zapytała.
Oparła głowę o jego silne ramię. Wszystkie jej wcześniejsze
postanowienia rozwiały się jak dym. Czuła realne niebezpieczeństwo,
że się w nim zakocha, a to przyniosłoby tylko cierpienie. Jednak nie
potrafiła go odtrącić, pożądanie było zbyt silne.
Kiedy Kielowi udało się rozplatać temblak i zajął się jej
sukienką, przestała się zastanawiać. Oddała mu się cała, bez reszty.
Obudziła się, ziewnęła szeroko i ostrożnie usiadła, żeby móc
popatrzeć na Kiela. Jak na mężczyznę, miał bardzo długie rzęsy,
odrobinę ciemniejsze niż włosy. Poddając się silnemu impulsowi,
RS
105
przesunęła palcem wzdłuż jego długiego, aroganckiego nosa. Mruknął
i skrzywił się przez sen. Zarost na jego policzkach drapał ją delikatnie
w dłoń. Przeniosła ją na szerokie, opalone ramię, a potem pieściła
mięśnie pleców. Zaczęła sobie wyobrażać, jak by to było, gdyby się w
niej zakochał, gdyby codziennie budziła się w jego łóżku. Odgarnęła
mu rozczochrane włosy z czoła. Westchnęła. Za późno, żeby sobie
wmawiać, że on w ogóle na nią nie działa. Lubiła go coraz bardziej,
co zadziwiające po tak katastrofalnym początku. Lubiła jego nastroje,
jego śmiech... i jeszcze dużo, dużo więcej. Melly miała rację,
ostrzegając ją przed zakochaniem się w Kielu. Obiecała sobie jeszcze
raz, że do tego nie dopuści. Bez względu na to, jak się to wszystko
skończy, dla niej byłaby to porażka. I tylko siebie mogłaby winić za
własne cierpienie.
Wysunęła się z jego objęć. Poczuła zakłopotanie, gdy
zauważyła, że otworzył oczy i patrzy na nią.
- Wymykasz się? - zapytał z uśmiechem.
- Zastanawiałam się nad tym - odpowiedziała wesoło. Siedziała,
zażenowana swoją nagością, niepewna, co powinna zrobić. Decyzja
została podjęta za nią.
- Zakazuję ci - mruknął Kiel.
Obrócił się na plecy, wziął ją za rękę i pociągnął z powrotem na
łóżko. Stęknął z bólu, kiedy gips uderzył go w żebra. Przesunął ją i
ułożył w lepszej pozycji.
- Jak długo będziesz musiała to nosić?
- Pięć tygodni - wyjaśniła posępnie.
RS
106
- Do tego czasu będę cały w pięknych, fioletowożółtych
siniakach. No, ale trudno. Kto ma pszczoły, ten ma miód.
- Przytulił ją i musnął jej wargi w delikatnym pocałunku.
- Dzień dobry.
Nie była w stanie powstrzymać uśmiechu, jaki cisnął się jej na
usta.
- Wyglądasz jak jakiś bardzo podejrzany pirat.
Potarł policzkiem o jej gładką skórę i mruknął prowokacyjnie:
- Nie lubisz piratów, Justine?
- Wprost przeciwnie, czasami za nimi przepadam. Chyba aż za
bardzo - dodała miękko.
Uniosła rękę i wplątała palce w jego potargane włosy. Czerpała z
tego zmysłową przyjemność.
- Czy można lubić kogoś za bardzo? - drążył Kiel.
- Och, tak. - Spojrzała mu w oczy i zapytała: - Czemu?
- Czemu mnie do ciebie ciągnie? - Kiedy kiwnęła głową, odsunął
się na tyle, by dobrze widzieć jej twarz, i odparł: - Nie wiem. - Muskał
palcami jej policzki, czoło, wargi. -W ogóle nie przypominasz kobiet,
które zwykle potrafiły mnie zauroczyć. Właściwie kiedy cię
zobaczyłem w szpitalu...
- Pomyślałeś, że jestem kłująca jak jeż, a morale mam na
poziomie bezpańskiego kota - dokończyła za niego.
- No, może nie do końca - sprostował. - Ale z jeżem się zgadza.
- A czyja to wina, jeśli wolno spytać? To plon z ziaren, które
sam posiałeś.
RS
107
Ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku. Śledziła
rozbawione błyski w pięknych, ciemnozielonych oczach.
- A jakie kobiety potrafią cię zauroczyć? - zaatakowała. Nie,
żeby naprawdę chciała to wiedzieć, ale uznała, że to może pomóc
rozwiać jej wątpliwości. Być może dowiedziałaby się też, dlaczego
poszedł z nią do łóżka. Rozsądnie rzecz biorąc, było to przecież dość
zaskakujące.
- Głupie blondynki? - dodała.
- Skąd taki pomysł? Jak możesz w ogóle coś takiego mówić? I to
tak lekceważącym tonem.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Wydawało mi się, że z
takimi kobietami większość mężczyzn ma... romanse.
- Nonsens! Mężczyźnie nie jest potrzebna sama uroda kobiety
czy, przeciwnie, tylko jej umysł. Nawet do zaspokojenia seksualnego
potrzeba czegoś więcej niż ciała. Niektóre „głupie blondynki", jak je
nazwałaś, potrafią być nawet zabawne, a gadające głowy czasem są
nudne jak flaki z olejem. Na pewno nie chodzi o wysoką inteligencję,
choć miło jest móc porozmawiać.
- To dlaczego ja?
- Nie mam bladego pojęcia - zaśmiał się. - Coś mi każe darzyć
cię sympatią. Może intryguje mnie twoja zmienność nastrojów. Może
chodzi o to, że kiedy się śmiejesz albo jesteś podekscytowana,
wydajesz się niemal piękna. Z drugiej strony - uśmiechnął się
półgębkiem - jest jeszcze ten twój śmieszny, mały nosek i te
niesamowite oczy, które czasami potrafią wpatrywać się w człowieka
RS
108
niepokojąco uparcie, tak jak teraz: Bez względu na powód, nie ulega
wątpliwości, że bardzo cię lubię. Nawet bardziej, niż bym chciał -
dodał z gorzką szczerością. - Zdaje się, że niepostrzeżenie i bez mojej
zgody zdobyłaś moje zaufanie.
To nie było zbyt pochlebne. Nie chcąc pokazać po sobie, że
poczuła się dotknięta, wstała i poszła do łazienki, by wziąć prysznic.
Więc teraz już wiesz, Justine, powtarzała sobie. To tylko
przelotny flirt, nic więcej. Jeśli będziesz miała szczęście, potrwa ze
dwa tygodnie. A jednak lepiej kochać i utracić miłość, niż nigdy nie
kochać, stwierdziła sentencjonalnie. Po chwili jednak doszła do
wniosku, że ten, kto to wymyślił, musiał być skończonym wariatem!
RS
109
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Po śniadaniu, które oboje zjedli z wielkim apetytem, ruszyli do
miasteczka. Kiedy roztoczył się przed nimi szeroki widok na zatokę,
oboje jednocześnie stanęli jak wryci. Kiel objął Justine, a ona posłała
mu uśmiech.
- Nie wstałeś, żeby zobaczyć powrót rybaków.
- Nie, miałem lepsze zajęcie - odpowiedział, całując ją lekko w
nos.
Usiedli na nabrzeżu.
- Przecież mieliśmy szukać Dawida - zauważyła Justine.
- Poszukamy go później.
- A konkretnie kiedy? - droczyła się dalej.
- Dużo, dużo później - obiecał. Gładkim ruchem przetoczył się
nad nią i ich usta się złączyły.
W jednej chwili zapomniała o swoim postanowieniu, by trzymać
go jak najdalej od siebie. Czerpała przyjemność z jego dotyku z
zachłannością spragnionego, który znalazł wodę na pustyni. Całowała
go namiętnie. Jednak nie było jej tak lekko na duszy, jak przedtem.
Teraz liczyła się każda minuta, zegar tykał jak bomba zegarowa, a ona
próbowała ze wszystkich sił wyobrazić sobie ich rozstanie. Nie będzie
jej łatwo zapomnieć o Kielu Lindstromie.
Kiedy w końcu wstali, ruszyli do restauracji, w której byli
poprzednio. Zjedli przepyszne kebaby z jagnięciny i odpoczywali syci
w wygodnych fotelach. Kiel patrzył na Justine.
RS
110
Jak to jest, że przy nim wszystko wydaje się jaśniejsze, czystsze,
a niebo bardziej błękitne? pomyślała.
- Masz piegi. - Zaskoczył ją swoją uwagą. Zmarszczyła nos i
przykryła dłonią nos.
- Nie cierpię ich. Zawsze wychodzą na słońcu.
- Są piękne, urocze, jak wszystko inne w tobie.
- Wszystko?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Uniosła brwi,
nieświadomie go przedrzeźniając. Ze wszystkich sił próbowała
zachować kontrolę nad sobą i sytuacją.
- No, prawie wszystko - sprostował, spoglądając znacząco na
gips. - Bardzo mi się nie chce stąd ruszać, ale chyba powinniśmy już
iść.
Resztę popołudnia spędzili, spacerując po miasteczku i
przymierzając ludowe czapki, co wprawiło Justine w doskonały
nastrój. Kiel włożył tradycyjne nakrycie głowy, jakie nosiła tu
większość starszych mężczyzn. Wyglądał wyjątkowo śmiesznie w
czarnej, filcowej czapce z długimi nauszni-kami, pokrytej kolorowymi
haftami.
- Kupię sobie taką czapkę - stwierdził ze śmiechem. -
Przynajmniej podczas żeglowania będzie mi ciepło w uszy.
- Nie możesz! - zaprotestowała rozbawiona. - Co sobie pomyśli
twoja załoga?
Spojrzał na nią zdumiony.
- A co mnie to obchodzi?
RS
111
Nie była w stanie przestać chichotać, gdy wyobrażała go sobie w
tej czapce. Wciąż krztusiła się ze śmiechu, kiedy opuścili sklepik i
ruszyli na rynek. Planowali napić się czegoś po kolei w każdym barze.
Mieli nadzieję, że wypatrzą Dawida. Trwało to dłużej, niż się
spodziewali, bo co rusz ich oczy przyciągały jakieś towary na
wystawach sklepowych. Kiel chciał kupić haftowany obrus dla Melly.
Justine zastanawiała się nad koronkami. Kiedy w końcu dotarli na
rynek, byli bardzo spragnieni, a Justine również zmęczona, bolały ją
nogi.
Przyjemność, jaką czerpała z jego towarzystwa, zaburzona była
przez, smutek. Nie potrafiła przestać myśleć o tym, że tylko tyle od
niego dostanie. A jednak nie umiałaby przerwać tego związku. Kiel
był najbardziej ekscytującym i najatrakcyjniejszym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek poznała. To się zdarza raz w życiu. Ciotka
Margaret zawsze jej powtarzała, że za wszystko w życiu trzeba
zapłacić. Za to też przyjdzie jej gorzko odpokutować - wiedziała o
tym. Gdyby udało się im znaleźć Dawida dzisiaj, ona i Kiel mieliby
dla siebie przynajmniej jeden pełny dzień. Podniesiona na duchu tą
perspektywą, przyspieszyła kroku.
Sprzeczając się, czyja to wina, że tak dużo czasu zabrało im
dojście do rynku, rozsunęli zasłonę z koralików, która wisiała w
wejściu do pierwszego baru.
- To ty się upierałeś, żeby zajrzeć do winnego... O rany! -
krzyknęła. - To Dawid.
RS
112
Stanęła jak wryta, nie wierząc własnym oczom. Przed nią, oparty
o bar, stał znajomy, wysoki jasnowłosy mężczyzna. Wróciła nadzieja,
że jej plany, dotyczące jutrzejszego dnia, mają szansę na realizację,
więc powitała kuzyna ze szczerą radością.
Ku jej zdziwieniu nie wyglądał na zaskoczonego jej widokiem.
Zamiast tego uśmiechnął się wyraźnie usatysfakcjonowany.
- Wiedziałem, że zmienisz zdanie! Była kompletnie zaskoczona.
- Co? - zapytała tylko.
Nie zwracając uwagi na jej reakcję, podszedł do niej z otwartymi
ramionami i nagle zatrzymał się, widząc jej rękę w gipsie.
- Na Boga, kobieto, coś ty zrobiła?
- Rozbiłam twój samochód - odpowiedziała odruchowo.
- Co?! - Mina zrzedła mu w jednej chwili. - Czy jest bardzo źle?
Wiedziała, że nie mówi o niej, tylko o samochodzie. Była coraz
bardziej wściekła.
- Dawid! Może byś przynajmniej udał, że troszczysz się o mnie!
Miło by było myśleć, że jestem dla ciebie choć odrobinę ważniejsza
niż ten cholerny samochód!
Skrzywił się, choć Justine nie była pewna, czy to z powodu
skruchy.
- Jak się czujesz? - zapytał szybko.
- Świetnie - odpowiedziała, wybuchając śmiechem. -Złamany
nadgarstek i wstrząs mózgu. Miło, że pytasz. - Po czym pochyliła się i
cmoknęła go w policzek.
RS
113
Dawid się nigdy nie zmieni. To chyba niemożliwe. Zawsze
najbardziej liczyły się jego sprawy, a dopiero dużo, dużo dalej
plasowali się inni i ich problemy.
- Ale czemu nie jesteś zdziwiony, że mnie tu widzisz?
- Czy bylibyście łaskawi - wtrącił się Kiel zimnym jak lód tonem
- odłożyć to świergotanie zakochanych na później?
Szyderstwo w jego głosie podziałało na Justine jak kubeł zimnej
wody. Obróciła się na pięcie i spojrzała na niego pytająco.
- A ty skąd się tutaj wziąłeś? - zapytał zaszokowany Dawid.
- Szukam ciebie.
- Czemu? -I nagle znalazł odpowiedź na swoje pytanie. - Katia!
Przecież jesteś jej niańką! Powinienem się domyślić, że będziesz mi
deptał po piętach. Ale ja sobie nie życzę, żebyś wtrącał się w moje
sprawy!
- Z rozkoszą bym się trzymał od ciebie z daleka, gdyby twoje
„sprawy" nie wprowadzały nieustannie zamieszania w moje życie. A
jednak w tym wypadku nie przyjechałem w imieniu Katii, tylko po
plany. Więc mi je daj, a już znikam.
- Plany? Jakie plany?
- Plany, które wziąłeś z biurka Johna. Plany Challengera. Są
potrzebne na poniedziałek rano.
- Co? Ależ ja ich nie mam!
- Musisz je mieć! Były na biurku Johna, nim wpadłeś do biura
jak trąba powietrzna. A kiedy wyszedłeś, razem z tobą zniknęły plany!
RS
114
- Nie wziąłem ich! To znaczy, wziąłem - poprawił się - ale
niechcący! - Odwrócił się i spojrzał na Justine, która właśnie
zastanawiała się, jak doszło do tego, że rozmowa zmieniła się w
kłótnię. - Dlaczego nie oddałaś tych cholernych planów?
- Ja? - pisnęła zdumiona. - Przecież ich nie mam! Popatrzył na
nią z niedowierzaniem.
- Co ty gadasz?! Sam ci je dałem!
- Nie dałeś!
- Justine - powiedział z wymuszonym spokojem. - Dałem ci je.
Kiedy wsiadałaś do samochodu, żeby mnie zawieźć na lotnisko, leżały
na siedzeniu, zawinięte w moją kamizelkę ratunkową. Dałem ci plany,
a ty zaniosłaś je dla bezpieczeństwa do domu.
Nagle poczuła się bardzo nieswojo. Nie śmiała spojrzeć na
Kiela. Stał za nią zupełnie nieruchomo.
- Co ja z nimi zrobiłam? - szepnęła.
- Nie mam pojęcia. - Dawid przeczesał palcami włosy i
westchnął. - Prosiłem, żebyś się upewniła, czy dotarły do Johna.
Wyjaśniłem ci, czego dotyczą, a ty zaniosłaś je do domu.
Próbowała sobie coś przypomnieć, ale miała w głowie
kompletną pustkę. W końcu Dawid zupełnie stracił cierpliwość.
- Och, przestań, Justine! - wrzasnął. - Musisz pamiętać! Przecież
to było zaledwie kilka dni temu! Wiesz dobrze, że to bardzo ważne!
Przestań się zgrywać!
- Ja się nie zgrywam! - powiedziała zrozpaczona. - Naprawdę!
- Myśl!
RS
115
- Ona myśli - powiedział chłodno Kiel. - Krzyk tu nic nie
pomoże. Gdyby coś pamiętała, przypomniałaby sobie, gdy szukaliśmy
ciebie.
- Zamknij się, Kiel! - warknął Dawid. - Ona nie jest sklerotyczną
babcią! - Odwrócił się do Justine i spróbował znowu łagodnej
perswazji: - Dałem ci plany, a ty...
- Dawid - wtrącił się znowu Kiel, tracąc cierpliwość. - Justine
cierpi na amnezję. Nie pamięta nic, co poprzedziło wypadek i
nastąpiło kilka godzin po nim.
- Co? Czy to prawda? - zwrócił się do niej, a kiedy pokiwała
żałośnie głową, wybuchnął: - To czemu, do diabła, nic mi nie
powiedziałaś?!
Dopiero teraz zauważyła, że stali się główną atrakcją wieczoru,
więc zapytała apatycznie:
- Czy moglibyśmy kontynuować tę rozmowę w jakimś innym
miejscu?
- Co? A niech to... - mruknął na widok zaciekawionych twarzy
dookoła. - Poczekaj. Ureguluję rachunek i pójdziemy do domu.
Dawid płacił przy barze, a ona wyszła za Kielem na dwór. Czuła
pełen chłodu dystans między nimi. Jej uwagi nie umknęła szydercza
wzmianka o romansie. Wszystko by dała, żeby znać w tym momencie
jego myśli.
- Co to była za paskudna uwaga o zakochanych? - zapytała
wojowniczo.
RS
116
Kiel stał oparty o ścianę, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
Obojętnie wzruszył ramionami.
- Nie ma o czym mówić - odparł.
- Miałeś na myśli mnie i Dawida.
Odwrócił głowę i posłał jej w odpowiedzi piorunujące
spojrzenie.
- Daj spokój, dobrze?
- Nie! Chcę, żebyś mi powiedział! Chodzi o plany? Dlatego
jesteś na mnie taki wściekły?
- Nie, nie chodzi o te cholerne plany! Nie lubię, jak się ze mnie
robi idiotę! Z kimś, kto, jak twierdzisz, jest tylko przyszywanym
kuzynem, łączy cię bardzo bliska zażyłość!
- Nie łączy nas zażyłość! Jesteśmy przyjaciółmi! - Była już
prawie tak rozwścieczona, jak on. - Mówiłam ci już, że między nami
nic nie ma i nie było!
- Skąd wiesz? - zapytał gładko. - Przecież nie pamiętasz.
- Och, przestań się zachowywać jak idiota. Jeśli nie mieliśmy
romansu w niedzielę rano, co pamiętam doskonale, to trudno byłoby
go mieć w niedzielę po południu! Chyba że porwał nas namiętny żar,
gdy przygotowywałam obiad - dodała sarkastycznie. - Ale nawet ty
musisz przyznać, że to mało prawdopodobne.
- Muszę? - zapytał. - Mnie poznałaś tak naprawdę zaledwie
czterdzieści osiem godzin wcześniej, nim porwał nas „namiętny żar",
a Dawida znasz od piętnastu lat! A dla ścisłości dodam, że jego
RS
117
samolot odleciał dopiero pół godziny przed północą. Od obiadu
minęło mnóstwo czasu.
- Ty łajdaku! - wykrztusiła, nie wierząc własnym uszom.
Zamierzyła się i chciała go spoliczkować, ale złapał ją za nadgarstek.
Zagryzła z wściekłości zęby i syknęła: - Wszystko sobie
wykombinowałeś, co? Na chłodno! Mówiłam, że nic nie łączy mnie z
Dawidem!
- Mówiłaś wiele różnych rzeczy - warknął. Odwrócił się od niej,
jakby nie mógł znieść jej widoku.
Justine szarpnęła go za ramię i zmusiła, by na nią spojrzał.
- I w nic nie uwierzyłeś, tak? - zapytała.
Strzepnął jej dłoń z ramienia. Jego twarz znowu zastygła w
chłodną, pełną dystansu maskę, która doprowadziła ją w szpitalu do
takiej furii.
- W nic. A powinienem?
- Nawet kiedy się kochaliśmy? - naciskała.
Musiała się dowiedzieć wszystkiego. Musiała usłyszeć to jasno i
wyraźnie. Żadnych insynuacji, aluzji, tylko szczera prawda. I
nieważne, jak się będzie z tym czuła.
- Kiedy uprawialiśmy seks - poprawił ją lodowatym tonem. - Jest
pewna różnica.
- Wiem, że jest cholerna różnica!
- To czemu jesteś zaskoczona? Przecież chyba nie oczekiwałaś,
że się w tobie zakocham?
RS
118
- Nie, nie oczekiwałam. Ale też nie spodziewałam się, że chcesz
tylko zaspokoić żądze! Wydawało mi się, że to była obustronna
sympatia.
- Naprawdę? Jakie to staromodne - szydził. - Gdybyś się tak nie
obnosiła...
- Obnosiła?!
- A tak. Jestem tylko człowiekiem.
- O, nie, Kiel - powiedziała surowo. - Ty nie jesteś człowiekiem,
tylko zimnym, wyrachowanym draniem.
- A ty? - zapytał złośliwie. - Myślisz, że nie zwróciłem uwagi na
jego wzmiankę, że się ciebie spodziewał? Szkoda, że zapomniałaś go
uprzedzić, że wasz romans ma być utrzymany w tajemnicy.
Na to nie była w stanie odpowiedzieć przed rozmową z
Dawidem, więc w milczeniu obejrzała się za siebie. Paciorki zasłony
zagrzechotały, rozsunięte przez Dawida. Odwróciła się tyłem do obu
mężczyzn, starając się ze wszystkich sił odzyskać panowanie nad
sobą.
- Sprawdzę, czy da się zdobyć bilety na wcześniejszy lot do
Anglii - powiedział sucho Kiel.
Posłała mu spojrzenie pełne odrazy. Jego zielone oczy były
zimniejsze niż norweskie wody, które tak kochał.
- Arogancki łajdak - mruknął Dawid, gdy Kiel się oddalił. -
Chodź, do mojej willi jest niedaleko - powiedział, biorąc Justine pod
rękę.
RS
119
Rozpoznała dom bez trudu. Weszła do holu i opadła na jedyny
stojący tu fotel, jakby nagle straciła całą energię. Była w stanie myśleć
jedynie o lodowatym spojrzeniu Kiela, o pogardzie w jego oczach.
- Lepiej mi wszystko wyjaśnij - powiedział ze znużeniem
Dawid. - Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Ostatnia rzecz, jaką sobie przypominam, to przygotowywanie
niedzielnego obiadu. Nie pamiętam, kiedy przyszedłeś. Nie pamiętam
jazdy na lotnisko.
- I pewnie nie pamiętasz, jak rozbiłaś mój samochód - dodał
ponuro.
- Rany boskie! Tylko o tym jesteś w stanie myśleć? Zostawiasz
Katię, która mnie oskarża o to, że próbowałam cię jej odebrać.
Opierając się zresztą na twojej opinii! - Zaczerwienił się. - Zabierasz
ze sobą plany, które mogą uratować twoją firmę od bankructwa. I nie
ma co powtarzać, że dałeś je mnie - dodała, nim zdążył w ogóle
otworzyć usta, by zaprotestować. - To ty byłeś za nie odpowiedzialny.
A ty tylko ciągle pytasz o samochód!
- Był prawie nowy! Nie stać mnie na kupno następnego, do
czasu gdy dostaniemy to zamówienie.
- Jeśli je dostaniecie - poprawiła go.
- Dobrze, niech będzie, jeśli je dostaniemy! A właściwie, czemu
ty na mnie wrzeszczysz? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!
Coś jej drgnęło w środku.
- Dlaczego byłam w twoim samochodzie? - zapytała, udając
obojętność. - Mam własny.
RS
120
- A niech cię... To ty nalegałaś, żebyśmy pojechali moim!
Poprosiłem, żebyś zawiozła mnie na lotnisko, a ty, jak zwykle
drobiazgowa, stwierdziłaś, że nie zamierzasz zużywać własnej
benzyny! Więc wzięliśmy mój samochód i do czego to
doprowadziło?!
Nie miała siły na dalszą kłótnię. Wstała. Bolała ją głowa.
Szkoda, że Dawid tak rzadko używa rozumu. Wszyscy mieliby mniej
kłopotów.
- Najwyższy czas, byś wziął na siebie swoje obowiązki - zganiła
go. - I czemu, na Boga, powiedziałeś Katii, że jesteśmy kochankami?
To najgłupsza rzecz, o jakiej kiedykolwiek słyszałam!
- Bo miałem już dość wysłuchiwania na okrągło opowieści o jej
wspaniałym bracie! Dlaczego nie jestem taki jak on? Czemu nie robię
tego co on? Wkurzyła mnie - dodał markotnie. - Powiedziałem jej w
końcu, że jeśli będzie mi wiercić dziurę w brzuchu, to od niej odejdę i
znajdę sobie cały tabun kobiet. A zacznę od ciebie, bo ty byś mi nie
dawała takiego wycisku. Zdaje się, że się pomyliłem.
- A czego się spodziewałeś?
- Nie spodziewałem się, że staniesz po stronie Kiela!
- Nie stoję po jego stronie!
- Mężczyzna ma swoją dumę, Jus - ciągnął, nie zwracając na nią
uwagi. - Nie wiesz, jak to jest, gdy co pięć minut wciska ci się do
gardła wspaniałego Kiela Lindstroma. Poza tym dobrze mu zrobi
świadomość, że nie każdy członek jego wyjątkowej rodziny może
zawsze mieć to, co chce.
RS
121
- I pewnie dlatego dałeś mu do zrozumienia, że na mnie tutaj
czekałeś! - zauważyła gniewnie.
- Bo na ciebie czekałem! - krzyknął. - Chciałem, żebyś
przyjechała tu ze mną, a ty obiecałaś, że się zastanowisz.
- Nigdy bym tego nie zrobiła, gdybym wiedziała, co
powiedziałeś Katii. Że jesteśmy kochankami!
Zignorował tę uwagę i powiedział tylko:
- A co do przywożenia go z sobą...
- To nie moja wina, że nic nie pamiętam! - odgryzła się urażona.
- Nie. Podobnie jak nie z twojej winy się z nim przespałaś!
Gapiła się na niego z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że on
może być aż tak paskudny? Z niebezpiecznym drżeniem głosu
zapytała:
- Skąd wiesz?
- Skąd? - Teraz to on spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Chyba
połowa Madery słyszała, jak wrzeszczeliście na siebie przed barem!
- Niezły jesteś, wiesz? - powiedziała z goryczą. - Sam robisz, co
chcesz, ale nikt inny nie ma prawa do zaspokajania swoich potrzeb.
Jesteś takim cholernym egoistą! Całe życie ludzie chronią cię przed
rzeczywistością - najpierw ciotka Margaret, potem ja, Kiel, nawet
Katia. Mam już tego dość. Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ja
też czasem potrzebuję wsparcia, pocieszenia? Serdeczności? Nie,
oczywiście, że tego nie wiesz. Mężczyznom się na to pozwala. Mają
swoje potrzeby i bez problemu mogą je zaspokajać. Nikomu nawet nie
drgnie powieka. A kiedy kobieta robi to samo, z miejsca przykleja się
RS
122
jej etykietkę latawicy! Do licha, powiem ci, ja go pragnęłam!
Chciałam, żeby się ze mną kochał!
Dawid w milczeniu gapił się na nią jak sroka w gnat. Jakby jej
nie poznawał. Z jej gardła wyrwał się zduszony śmiech. A
jednocześnie do oczu napływały łzy.
- Będę potrzebowała pieniędzy na taksówkę - powiedziała
spokojnie. - A ty sobie wracaj do swojego małego, ciasnego życia,
swojej wygodnej obojętności na innych ludzi.
Bardzo szybko, tak szybko, że było to niemal obraźliwe, Dawid
wyjął pieniądze z portfela i wcisnął je Justine.
- Gdzie się zatrzymałaś?
- W Machico, w hotelu Dom Pedro.
Marzyła w tej chwili jedynie o ucieczce. Chciała być sama.
Obróciła się więc na pięcie i wyszła. Kiedy dotarła z powrotem na
rynek, prawie nic nie widziała z powodu łez.
Podczas jazdy do hotelu miała dość czasu, by zastanowić się nad
tym katastrofalnym wieczorem. Kiedy tak nad nim rozmyślała, jej
nastrój stopniowo zmieniał się. Ogarniał ją gniew. Dlaczego miałaby
przepraszać za to, że zachowała się po ludzku? Dlaczego ma czuć się
z tego powodu winna? Nie zrobiła nic, czego musiałaby się wstydzić.
A Dawid? Był jak jej brat, a zachował się tak samolubnie. I wreszcie
Kiel, który zrobił z niej dziwkę. Im więcej myślała o jego zachowaniu,
tym bardziej była wściekła. Teraz przychodziły jej do głowy riposty
na jego ostre słowa. Potraktowali ją obaj jak przedmiot, użyli dla
własnych celów... Kiel jako przewodnika po wyspie, i nie tylko..., a
RS
123
Dawid do zemsty na Katii i Kielu. Prędzej da się posiekać, niż
pozwoli, by odbijali ją między sobą jak piłeczkę pingpongową! Jak
Kiel śmiał oskarżyć ją o to, że jest niewiele lepsza od prostytutki?
Nawet jeśli naprawdę tak myślał, to czy musiał to mówić?! Jeśli się
spodziewał, że ona potulnie wysłucha tych zarzutów, to się bardzo
pomylił. Wkrótce przekona się, jaki popełnił błąd!
Kiedy samochód zatrzymał się przed hotelem, dała
zaskoczonemu kierowcy wszystkie pieniądze od Dawida, wysiadła i
jak burza wpadła do recepcji. Zażądała klucza, pomaszerowała do
windy i z wściekłością wcisnęła guzik.
Dotarła do drzwi Kiela. Widząc, że nie są zamknięte na klucz,
otworzyła je tak gwałtownie, że mocno uderzyły w ścianę. Kiel stał
przy oknie. Gwałtownie się odwrócił.
- Wynoś się! - wrzasnął.
- Nie! - Weszła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. -
Oskarżyłeś mnie o to, że potrzebuję nieustannego zapewniania o
uczuciach mężczyzny! Pomyliłeś się! Potrzebuję jedynie uczciwości!
Czy to tak wiele? Jeśli chciałeś przelotnego romansu, kobiety na jedną
noc, to czemu tego nie powiedziałeś? Czemu się ze mną droczyłeś?
Uwodziłeś? Czemu byłeś miły? Czemu udawałeś?
- Bo tego oczekują kobiety. Przecież to część gry, prawda? -
zadrwił.
- Nie mojej gry! - warknęła. - Nie oczekiwałam deklaracji
miłości czy wiecznego oddania. Jak słusznie zauważyłeś, niemal się
nie znaliśmy. Ale polubiłam cię, Kiel, uważałam za człowieka
RS
124
honoru! - krzyczała. - Szydzenie z moich uczuć, oczernianie mnie,
robienie ze mnie rozpustnicy nie było uczciwe. Nawet jeśli tak
myślałeś, nie musiałeś tego mówić. Chciałeś pomniejszyć coś, co dla
mnie było ważne, wyjątkowe. Tego nie mogę ci wybaczyć. Dawid
użył mnie dla swoich własnych, dziecinnych celów. A ty dla swoich.
Wychodzi więc na to, że jestem jedyną osobą, która z tej sytuacji
wyszła z honorem - stwierdziła z godnością. Patrzyła mu prosto w
oczy. - Miło jest mieć smukłe ciało i urodziwą twarz, ale jeśli umysł i
uczucia nie idą z tym w parze, to jest się ohydnym. Wtedy nie liczy
się uroda, Kiel. A ja byłam idiotką, skoro uwierzyłam, że może być
inaczej.
Odwróciła się na pięcie i wyszła. Zanim otworzyła drzwi
swojego pokoju, przez kilka długich minut stała w ciemnym
korytarzu, próbując się uspokoić. Nagle dotarł do niej hałas
dobiegający z pokoju Kiela. Jakby coś uderzyło w ścianę. Pomyślała,
że zaraz zbiegnie się cały personel hotelu, więc szybko schowała się w
pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Rozebrała się i położyła.
Powtarzała sobie, że nie będzie się czuła winna, nie będzie się
wstydzić. Cicho płakała w poduszkę, aż wreszcie zmęczona zasnęła.
Ostre słońce następnego poranka dało jej pretekst do założenia
ciemnych okularów, które skutecznie ukryły zapuchnięte oczy.
Włożyła niebieskie bawełniane spodnie i biały T-shirt. Zeszła na dół.
Wręczono jej list. Była to lakoniczna notatka od Kiela, który
informował ją, że nie było wolnych miejsc we wcześniejszym
samolocie. To oznaczało, że czekał ich jeszcze jeden długi, trudny
RS
125
dzień. Justine zmięła kartkę i wrzuciła ją do najbliższego kosza na
śmieci. Poszła na śniadanie. Sama. Kiel albo już wyszedł, albo
ukrywał się w swoim pokoju. Była zadowolona, że nie musi się z nim
spotykać. Żałowała, że w ogóle go poznała.
Kiedy wychodziła z jadalni, w jej kierunku zmierzał kierownik
hotelu. Udała, że go nie widzi, i szybko wyszła na dwór. Ruszyła do
miasteczka. Tak jak sobie obiecała, chciała połazić po sklepach. Tylko
że to, co miało być przyjemnością, okazało się upiorem wspomnień.
Nie widziała kolorowych butów ani drobnych wyrobów miejscowego
rzemiosła. Brała je do ręki i odkładała. Dokuczało jej nie tylko
wspomnienie zachowania Kiela, ale też fakt, że jest odpowiedzialna za
te plany. Chociaż w żaden sposób nie potrafiła sobie przypomnieć
chwili, kiedy Dawid jej je dawał.
Apatycznie powlokła się na postój taksówek. Uśmiechnął się do
niej ten sam kierowca, który wiózł poprzednio ją i Kiela.
-Bom did, senhora.
Zmusiła się do uśmiechu i odpowiedziała:
- Bom dia.
Przypomniała sobie o czymś, co chciała zrobić. Stanęła,
zadumała się, po czym zwróciła do taksówkarza z pytaniem:
- Pico de Arieiro?
- Sim - odpowiedział z uśmiechem.
Miała nadzieję, że dobrze zapamiętała nazwę wygasłego
wulkanu. A nawet jeśli się pomyliła, to i tak lepiej jechać
dokądkolwiek, niż włóczyć się po okolicy, licząc godziny do wyjazdu.
RS
126
Nie zdążyła zamknąć drzwiczek, gdy samochód ruszył
gwałtownie, zdecydowanie za szybko jak na gust Justine. Krzyknęła, a
w odpowiedzi zobaczyła we wstecznym lusterku rozbawione
spojrzenie kierowcy. Oczywiście się popisywał. Pewnie myślał, że
Anglicy jeżdżą z prędkością dźwięku.
Taksówkarz całą drogę coś do niej mówił, zupełnie nie
przejmując się tym, że pasażerka prawie nic nie rozumie. To jednak
pozwoliło jej oderwać myśli od Kiela. Do tego dochodził niepokojący,
dość niefrasobliwy sposób prowadzenia auta. Jak zauważyła,
taksówkarz nie był wyjątkiem wśród miejscowych kierowców. Nikt
nie trzymał się tutaj swojej strony jezdni. Odetchnęła z ulgą, kiedy
zjechali z głównej drogi. Jednak zaraz zaczęła się kolejna odsłona
horroru. Wjeżdżali bardzo stromo pod górę. Wchodzili w jeden ślepy
zakręt za drugim. A kierowca - specjalnie lub przez przypadek -
uparcie jechał środkiem drogi. Justine wolała nie patrzeć przed siebie.
Wyjrzała przez boczne okno. Drzewa powoli ustępowały trawie i
skałom. Zauważyła też stado owiec.
- Sim - kiwnął głową taksówkarz. - Borrego. Jedyne płaskie
miejsce.
Odwrócił się do niej, żeby sprawdzić, czy zrozumiała. A ona
próbowała zmusić go, by jednak patrzył na drogę przed nimi, czym
bardzo go rozśmieszyła. Jak dotąd nie spotkali na tym górzystym
szlaku żadnego innego samochodu, ale mogli się przecież stoczyć w
jakiś wąwóz.
RS
127
- Borrego to owce? - zapytała, tym razem wdzięczna za wsteczne
lusterko, dzięki któremu mogła prowadzić rozmowę.
- Sim - odparł, wyraźnie nie wiedząc, o co go zapytała. - Niżej
one spadać! - roześmiał się zadowolony ze swojego dowcipu.
Justine doszła do wniosku, że to musi być pewnie jedyny płaski
teren na wyspie, gdzie owce mogą bezpiecznie chodzić i nie spadną w
przepaść. Mimo że nie podróżowała wiele po wyspie, zauważyła, że
mało jest na Maderze płaskich miejsc. A owce, w przeciwieństwie do
górskich kozic, nie pasą się na stromiznach.
Wkrótce dotarli na żwirowy parking, Kiedy wysiadła z
samochodu, uderzył w nią silny podmuch wiatru. Dookoła było tylko
kilka drzew i liczne głazy. Księżycowy pejzaż. Stanowiło to wielki
kontrast w stosunku do bujnej zieleni na dole. Justine zadrżała
przeniknięta poczuciem pustki. Najwyraźniej na jej twarzy
odmalowało się rozczarowanie, bo taksówkarz wziął ją za rękę i
zaprowadził dalej, mijając małe stoiska z napojami, aż doszli do
wąskiej ścieżki. Stamtąd rozpościerał się wspaniały widok na górskie
szczyty. W błękitne niebo wbijały się ciemne, ostre skały otoczone
białą pianą chmur.
- Dobrze? - zapytał zadowolony z siebie.
- Sim - odparła. - Dobrze.
- Patrz, a ja czekam - powiedział, wskazując za siebie. Kiwnęła
głową na znak, że rozumie.
Ruszyła po skalistym terenie w stronę najlepszego punktu
widokowego. Chmury otaczające szczyty dawały wrażenie ruchu, jak
RS
128
gdyby skały się kołysały. Zakręciło się jej w głowie. Szła dalej
ścieżką, aż podeszła do miejsca, skąd można było zajrzeć do krateru
dawno wygasłego wulkanu. Oczyma wyobraźni zobaczyła jego
żarzące się wnętrze, czerwonoczarnożółte. Tryskała niegdyś z niego
lawa, która spływała w dół, w stronę bujnej zieleni. Zdolna zniszczyć
wszystko, co napotkała na swej drodze. A teraz rosły tam drzewa.
Ciekawa była, czy ktoś kiedyś wpadł do krateru? Niemożliwe chyba
było wdrapanie się z powrotem bez pomocy. Na wszelki wypadek
nieco się cofnęła.
Spojrzała jeszcze raz na szczyty majaczące w oddali. Odwróciła
się i zaczęła wracać po własnych śladach. Patrzyła pod nogi, żeby się
nie potknąć. Podniosła wzrok, dopiero gdy dotarła do chybotliwego
ogrodzenia, które było pozostałością zabezpieczającej barierki. Nagle
zamarła. Z jej taksówkarzem rozmawiał... Kiel. A lodowate, zielone
oczy patrzyły wprost na nią. Minęła go bez słowa. Nie myślała teraz o
tym, że ścieżka jest bardzo wąska, a jeden nieostrożny krok może
spowodować, że Justine spadnie. To nie miało znaczenia. I nie
obchodziło jej, co sobie pomyśli taksówkarz, widząc, że ona i Kiel ze
sobą nie rozmawiają.
Podeszła do samochodu i czekała tam na kierowcę. Z niemą
wściekłością patrzyła, że razem z nim zbliża się Kiel i wskakuje na
przedni fotel.
- Co ty sobie wyobrażasz?
Spojrzał na nią drwiąco. Zdjął okulary przeciwsłoneczne.
- Jadę do Machico, a co?
RS
129
- Nie moją taksówką! - wrzasnęła. - Wysiadaj. Wróć tak, jak się
tu dostałeś.
- Gdyby to było możliwe, dawno bym to zrobił. Nie mam
najmniejszej ochoty siedzieć z tobą w jednym samochodzie -
powiedział spokojnie. - Niestety, autobus już odjechał.
Przypomniała sobie, że kiedy tu przyjechała, na parkingu stał
odrapany, niebieski autobus. Teraz go nie było.
- Więc będziesz musiał poczekać na inny środek transportu -
syknęła nienawistnie. - Moją taksówką nie pojedziesz!
- Nie zachowuj się jak dziecko - odparł z niewzruszonym
spokojem.
Patrzył jej prosto w oczy. Spokojnie zatrzasnął drzwi.
Zanim zdążyła coś zrobić, na przykład kopnąć go, krzyknąć,
wyciągnąć go siłą ze środka, taksówkarz usiadł za kierownicą,
uśmiechnął się i przekręcił kluczyk w stacyjce. Wiedziała, że Kiel jest
zdolny powiedzieć kierowcy, żeby zostawił ją na szczycie wulkanu,
więc szybko wskoczyła na tylne siedzenie.
Kiedy auto zatrzymało się na rynku, wysiadła i nie oglądając się
za siebie, odeszła szybkim krokiem. Nie przejmowała się, że
taksówkarz może uznać ją za niegrzeczną. Po chwili jednak przyznała,
że to głupie. W końcu to nie jego wina, że Kiel jest takim
niegodziwcem.
RS
130
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Justine weszła do małej kawiarenki, którą wypatrzyła rano.
Wybrała stolik w ogrodzie, w cieniu wielkiego drzewa. Zamówiła
kawę, omlet i sałatę. Zjadła posiłek odruchowo, cały czas myśląc o
Kielu. W końcu zmusiła się do postanowienia: nie będzie o nim
myśleć! Nie będzie! Ból w końcu ustanie. Przecież musi.
Skończyła jeść, zapłaciła rachunek i nie mając pomysłu, co ze
sobą zrobić, wróciła do hotelu. Może położy się na chwilę? Wciąż
bolała ją głowa. Jednak jej plany zostały pokrzyżowane. Kiedy tylko
weszła do holu, dopadł ją kierownik. Wyglądało to tak, jakby na nią
czekał. Zależało mu na tym, żebym ściągnąć jak najwięcej gości do
hotelu, a ona przyznała się niebacznie, że ma własne biuro podróży.
Sama jest sobie winna. Może na przyszłość będzie trzymała język za
zębami.
- Bom dia, panno Hardesty. Czy miło spędziła pani dzień?
- Tak, dziękuję. Pojechałam na szczyt starego wulkanu. Bardzo
tam pięknie - odpowiedziała beznamiętnie.
- Powinna pani pojechać na wycieczkę objazdową po wyspie.
Zobaczyć winne tarasy, wodospady, gorące źródła. To piękna wyspa.
- Tak, wiem. Niestety, jutro muszę wracać do Anglii. Kierownik
spojrzał na nią z nadzieją, ale też ze skrępowaniem. W końcu jednak
wydusił z siebie pytanie:
- Czy to byłoby dla pani kłopotliwe, gdybym zaproponował
pokazanie mojego hotelu? Nie chciałbym zepsuć pani tego krótkiego
RS
131
czasu, jaki został do wyjazdu, ale, jak pani sama widzi, mamy teraz
dużo wolnych miejsc.
- A zadaniem kierownika jest zarządzać - zgodziła się z nim,
uśmiechając się blado. - Dobrze. Przepraszam, jeśli wykazałam mało
entuzjazmu. Wszystko przez tę moją rękę - skłamała gładko.
- Oczywiście, rozumiem. Czy to bolesne? - zapytał szczerze
zatroskany.
- Tylko trochę - mruknęła zawstydzona swoim zachowaniem.
- Ale na pewno...?
- Na pewno.
Przecież i tak nie miała nic innego do roboty, a w ten sposób
przynajmniej nie będzie myślała o Kielu.
Kierownik pokazał Justine cały hotel. Kiedy skończyli
zwiedzanie, zaprosił ją do swojego biura na herbatę i ciasteczka.
Mimo że była zmęczona, nie potrafiła odmówić.
- Przyjdzie pani dzisiaj na wieczór fado?
- Fado?
- Sim. To coś w rodzaju muzyki ludowej. Smutne, niepokojące.
Isabella Aveira jest u nas słynna - powiedział, uśmiechając się
przepraszająco. - To pieśni o miłości, utracie, cierpieniu i smutku.
Bardzo smutne, bardzo piękne.
Dokładnie tego jej trzeba, pomyślała przybita.
- Gdzie to się odbędzie?
Gdyby to było gdzieś daleko, miałaby pretekst, żeby nie iść.
Jednak jej nadzieje od razu zostały rozwiane.
RS
132
- Oczywiście tutaj, w hotelu. W sali dyskotekowej -
odpowiedział kierownik, krzywiąc się nieco przy ostatnim słowie.
Pewnie, jak zgadła Justine, na Maderze ludzie woleliby nigdy o czymś
takim nie słyszeć. - Dodatkową atrakcją będzie miejscowa grupa
taneczna w tradycyjnych strojach.
- O której zaczyna się występ? - zapytała zrezygnowana.
- O ósmej.
- W takim razie przyjdę z ochotą - obiecała, próbując wykrzesać
z siebie choć trochę entuzjazmu. Spojrzała na zegarek. Minęła dopiero
piąta. - Najpierw jednak pójdę trochę odpocząć. Bardzo panu dziękuję
za pokazanie hotelu. Obiecuję, że zastanowię się nad pana
propozycjami. Szkoda, że daleko stąd do pola golfowego, ale może da
się zorganizować jakiś transport. Nie mogę nic zagwarantować, bo
sama jeszcze nie byłam na polu. Jednak na pewno wszystko
przemyślę.
- O nic więcej nie proszę. I dziękuję za pani uprzejmość.
Uśmiechnął się do niej ciepło, ukłonił ujmująco i odprowadził do
windy.
Tutaj wszyscy byli tacy grzeczni: od zamiataczy ulic po
urzędników bankowych. Tym trudniej było im czegokolwiek
odmówić. Weszła do swojego pokoju i pierwszą rzeczą, na której
spoczął jej wzrok, był lawendowy dres ułożony równiutko na krześle.
Najchętniej wyrzuciłaby go przez okno. Nie chciała mieć niczego, co
przypominałoby jej o Kielu. Powstrzymał ją tylko szacunek dla pracy
pokojówki, która wyprała dres i wyprasowała.
RS
133
Kiedy zeszła o siódmej na kolację, nieco odświeżona drzemką,
ucieszyła się, że nigdzie nie było Kiela. Złośliwość losu zesłała jej
jednak pamiątkę ich wspólnego posiłku. Na kolację znowu była
espada. Nawet plasterek suszonego banana na wierzchu wyglądał
podobnie.
W którymś momencie dała sobie spokój z udawaniem, że je.
Poszła do sali dyskotekowej i, ku swojemu zaskoczeniu, zastała tam
już całkiem spory tłum. Zamówiła sobie sok owocowy. Ten jeden
jedyny raz w życiu miałaby ochotę wlać w siebie trochę wódki i upić
się do nieprzytomności, ale, niestety, nie mogła. Znalazła wolne
miejsce przy ścianie, w odległym kącie pomieszczenia. Wszyscy byli
najwyraźniej w grupach, w związku z czym zaczynała żałować, że w
ogóle tu przyszła. Spojrzenia kierowane w jej stronę były pełne nie
tylko zaciekawienia, ale również litości.
W końcu światło przygasło. Usiadła prosto i nagle jej wzrok
skrzyżował się ze spojrzeniem Kiela. Siedział oparty o ścianę i nie
odrywał od niej wzroku. Był taki przystojny, nieznośnie przystojny.
Siłą oderwała od niego oczy i spojrzała na scenę, na którą właśnie
wyszła młoda kobieta ubrana na czarno. Nie było żadnej muzyki,
żadnej gitary, którą spodziewała się usłyszeć, tylko ta kobieta.
Zresztą, czegokolwiek się spodziewała, pomyliła się. Głos śpiewaczki
wywołał długi dreszcz, który przeszył Justine aż do kości. Czuła, jak
włosy stają jej dęba, jak wszystko jej się w środku ściska. Nie musiała
rozumieć słów, znać języka. Szorstkie, chrapliwe tony mówiły same
za siebie. Było w nich cierpienie, miłość, umieranie, pustka. Justine
RS
134
miała ochotę szlochać. Czuła cały ból i cierpienie świata. Głos
śpiewaczki pozwolił jej zapomnieć o sobie. Jej cierpienie wydało się
nagle mało znaczące w obliczu tego, o czym opowiadało fado. Długie,
wysokie tony, drżące, niemal gardłowe dźwięki miały zostać z Justine
do końca życia. Kiedy śpiewaczka skończyła koncert, zapanowała
cisza, jakby wszystkim nagle serca przestały bić. A potem rozległy się
gorące, ogłuszające oklaski. Wszyscy wstali, zaczęli tupać. Justine
siedziała na swoim miejscu, schowana wśród tłumu. Nigdy w życiu
nie była tak emocjonalnie poruszona.
Chciała uciec do pokoju. Oczy zaszły jej łzami. Ruszyła do
windy, ale drogę zastąpił jej Dawid. Nie miała ochoty z nim
rozmawiać, jednak patrzył na nią tak błagalnie, że się poddała.
- Przepraszam cię, Jus - powiedział cicho. - Nie chciałem być
taki samolubny. Odkąd wyszłaś, nic innego nie robię, tylko o tym
wszystkim myślę. Masz rację, jestem egoistycznym łajdakiem. A ty,
możesz mi wierzyć lub nie, jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym
skrzywdzić.
- To nie ma znaczenia - odpowiedziała apatycznie.
- Ależ owszem, ma. - Wyglądał na szczerze zatroskanego. -
Wszystko w porządku? Wyglądasz strasznie.
- To tylko ból głowy, Dawidzie. Nic mi nie jest. Dobranoc.
Odwróciła się i chciała odejść, ale chwycił ją za ramię.
- Nie mogę cię tak zostawić - powiedział z nieszczęśliwą miną. -
Nie pomyślałem o... o tym, jak się będziesz czuła, to znaczy o tym, co
RS
135
powiedziałaś. Chyba byłem zaszokowany. Może gdyby chodziło o
kogoś innego niż on...
- To nie ma znaczenia - przerwała mu. - Wracaj do Katii i, jeśli
masz trochę oleju w głowie, zachowuj się bardziej stanowczo. Katie
tego świata potrzebują silnej ręki. A jeśli naprawdę tak bardzo nie
cierpisz stoczni, to wycofaj się z tego interesu. Rób coś, co lubisz.
- Na przykład co? Nie mogę i nie chcę być na utrzymaniu Katii!
- Miło mi to słyszeć - powiedziała zniecierpliwiona. Kiedy on jej
da spokój? - Czemu nie wrócisz do malowania? Zawsze to kochałeś. I
byłeś w tym dobry. Nie marnuj talentu.
- Ale jak miałbym...?
- Nie wiem! - wykrzyknęła. - Maluj jachty! Musi być na to
zapotrzebowanie! Zawsze w pobliżu żeglarzy widziałam mnóstwo
obrazów przedstawiających łodzie! Poszukaj bogatych i sławnych. Na
pewno mnóstwo z nich żegluje! Sprzedawaj obrazy. Naprawdę nie
musisz wracać do stoczni, to nie jest przymusowe.
- Wiem, ale od chwili, gdy upadła sprawa hotelu...
- Och! Tylko mi nie mów, że o to też mnie obwiniasz! Mówiłam
Katii i jej bratu, że to nie miało szans!
- Nie winię ciebie! Sam wiem, że to był głupi pomysł. Chciałem
tylko powiedzieć, że od tego czasu ona jest jakaś niespokojna,
drażliwa.
- Pewnie, że jest! Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale to
się chyba często zdarza kobietom w ciąży! Zresztą, nie jestem doradcą
małżeńskim, będziesz musiał sam rozwiązać swoje pro... - Przerwała
RS
136
nagle na widok jego osłupienia. Westchnęła głęboko. - O, do diabła.
Nie wiedziałeś?
Pokręcił głową w milczeniu.
- Nie bądź taki przerażony. Nie chcesz mieć dziecka?
- Tak. Nie. Dziecko? - zapytał z niedowierzaniem. - Jesteś
pewna?
- Tak przynajmniej mówił Kiel...
- Dziecko - powtórzył. - Czemu nic mi nie powiedziała?
- Skąd mam wiedzieć?
- A ja jej mówiłem, że... Zostawiłem ten list...
Justine padała już z nóg ze zmęczenia. Poklepała go po ramieniu
i odwróciła się.
- Jestem zmęczona, Dawidzie. Dobranoc. Zobaczymy się na
lotnisku. Udało ci się zdobyć bilet?
- Co? A, tak. Justine?
Kątem oka zauważyła jakiś ruch. W drzwiach, częściowo ukryty,
stał Kiel. Justine zesztywniała.
- To prywatna rozmowa! - powiedziała lodowatym tonem.
Minął ich z nieprzyjemnym uśmieszkiem i wszedł do windy.
Justine spojrzała pustym wzrokiem na Dawida.
- Chciałem zapytać... - zaczął z ociąganiem. - Gdzie jest mój
samochód... ?
Nie wierzyła własnym uszom. Nie wiedziała, czy ma się śmiać,
czy płakać.
- Och, Dawidzie.
RS
137
- Wiem, że to nie jest dla ciebie w tym momencie najważniejsze
- stwierdził zmieszany. - Chciałbym tylko wiedzieć, gdzie go szukać.
- Nie mam pojęcia - westchnęła. - Musisz zapytać Kiela. On go
odholował do warsztatu.
- Odholował?! - wrzasnął Dawid.
- Bo błotnik się trochę wgniótł i zahaczał o koło - wyjaśniła. -
Policja wszystko ci szczegółowo opisze. I tak będziesz musiał się z
nimi skontaktować w sprawie ubezpieczenia. Zresztą nie wiem,
zapytaj Kiela. A teraz dobranoc.
Kiela nie było już koło windy, więc podeszła, nacisnęła guzik i
rzuciła Dawidowi niecierpliwe spojrzenie przez ramię.
- Powiem mu prawdę, Jus, jeśli to dla ciebie ważne...
- Nie! - przerwała mu. - Nic mu nie mów!
Jeśli Kiel nie uwierzył jej wyjaśnieniom, to nie uwierzy nikomu
innemu, a już na pewno nie Dawidowi. Zresztą przestało ją obchodzić,
czy on zna prawdę, czy nie. To wszystko było nieistotne. Nigdy nie
wybaczy mu złośliwości i okrucieństwa. Nigdy. Nawet gdyby ją
błagał na kolanach!
Kiedy dotarła do pokoju, znalazła wsunięty pod drzwi liścik oraz
bilet lotniczy. Rzuciła bilet na komodę i przeczytała: „Taksówka na
lotnisko zamówiona na dziewiątą". Tylko tyle. Bez podpisu.
„Zamówiona", co zapewne znaczy, że Justine może nią jechać albo
sama zadbać o inny środek transportu. Odłożyła liścik. Zaczęła się
pakować, zostawiając tylko to, co będzie jej potrzebne w podróży.
Podeszła do okna i rozchyliła okiennice, które zamknęła pokojówka.
RS
138
Ze zdziwieniem stwierdziła, że pada deszcz. A potem zaczęła się
zastanawiać, czemu ją to zdumiało. Przecież na Maderze też czasami
padało.
W ciągu nocy siąpiąca mżawka przemieniła się w prawdziwe
oberwanie chmury. Justine zmuszona była wstać i zamknąć okiennice.
Błyskawice rozświetlały niebo, a wtórowały im głuche, dudniące
uderzenia piorunów. Brzmiało to jak jakaś koszmarna symfonia. Nie
spodziewała się, że będzie spać w takich warunkach, ale musiała
zapaść w drzemkę, bo obudziło ją pukanie pokojówki, która
przyniosła herbatę.
- Bom dia - wymamrotała Justine.
Trochę bolało ją gardło, a w głowie szumiało.
- Bom dia - odpowiedziała z uśmiechem pokojówka. -Jest
bardzo mokro. Bardzo. Mam nadzieję, że pani samolot nie będzie
opóźniony.
- O, do diabła. Ja też na to liczę - odparła Justine. Dźwignęła się
z łóżka, podbiegła do okna i rozchyliła okiennice. Mokro? Lało jak z
cebra! A droga wyglądała jak wezbrana rzeka! Wychyliła się i
spojrzała w stronę miasteczka. Ludzie zachowywali się jak gdyby
nigdy nic, ale brnęli po kolana w wodzie. Ich jedynym ustępstwem na
rzecz deszczu były parasole.
- Czy tu często jest taka pogoda? - zapytała.
- Sim, woda z gór zawsze przepływa przez miasto. Są... levada.
- Levada! Aha, kanały? Wąwozy?
RS
139
Rzeczywiście, wszędzie pełno było głębokich kanałów
ściekowych, które odprowadzały wodę z gór. Inaczej zabrałaby z sobą
żyzną glebę winnic i pól. Gdyby się nad tym zastanowiła, sama
doszłaby do tego, że przy dużym deszczu, takim jak teraz, woda
zalewa wioski i miasta, zwłaszcza położone niżej, jak Machico. Czy
lotnisko też leży w dolinie? Nie potrafiła sobie przypomnieć. Modliła
się, żeby lot nie był opóźniony albo, nie daj Boże, odwołany. Nie
zniosłaby konieczności spotykania Kiela przez następne kilka dni.
Kiel już ich wymeldował. Kiedy zeszła na dół, zatroskany
kierownik wyglądał przez drzwi na zewnątrz. Aby woda nie wpływała
do hotelu, zbudowano specjalną tamę. Justine podeszła do niego.
- Kierowca mówi, że spróbuje się dostać na lotnisko. Samoloty
startują, ale... - Wzruszając ramionami, wskazał na drogę. - Jeśli nie
dojedziecie, musicie tu wrócić. Jednak mam nadzieję, że wszystko
pójdzie dobrze. I chciałbym jeszcze raz serdecznie podziękować za
uprzejmość. Oraz przeprosić, jeśli się narzucałem.
- Nic takiego nie miało miejsca - powiedziała ze słabym
uśmiechem. - Dam panu znać, jak tylko podejmę jakieś decyzje. Mam
nadzieję, że będę mogła przyjechać tu jeszcze raz i zwiedzić
dokładniej tę piękną wyspę.
Zdawała sobie sprawę z tego, że robi wrażenie sztywnej,
nienaturalnej, ale nie była w stanie zdobyć się na nic więcej, kiedy
obok niej stał Kiel i przysłuchiwał się każdemu jej słowu.
Kierownik odprowadził ich do taksówki, uścisnął dłonie i
otworzył przed Justine tylne drzwi.
RS
140
Kiel usiadł z przodu, obok kierowcy. Nie spojrzał na nią, nie
powiedział do niej ani słowa. A jej to bardzo odpowiadało. Chciała
mieć z nim jak najmniej do czynienia. Z niecierpliwością
wyczekiwała chwili, gdy rozstaną się na dobre. Na pewno od razu
poczuje się lepiej. Pomachała do kierownika, kiedy ruszali spod
hotelu. Potem usiadła wygodnie i spojrzała za okno. Woda w zatoce,
która jeszcze poprzedniego dnia była taka niebieska i lśniąca, teraz
miała kolor błota, w którym unosiły się gałęzie.
Wjeżdżali na wzgórze. Kierowca był teraz skupiony i uważny.
Justine popatrzyła za siebie na miasteczko i uśmiechnęła się na widok
tłumu wielkich, czarnych parasoli. Wyglądało to jak armia żuków
wykonujących skomplikowany taniec. Miło by było podzielić się z
kimś tym widokiem, ale nie miała z kim, więc nie przerwała
milczenia.
Silnik pracował na niskim biegu. Powoli zbliżali się do lotniska.
Zostało zaledwie osiem kilometrów, ale jechali tak wolno, że Justine
zaczęła się martwić, czy zdążą na czas. Im dalej od miasteczka, tym
gorsza stawała się droga. Gdyby musieli wysiąść, kompletnie by
przemokli. Zupełnie nie spodziewała się deszczu, więc swoją kurtkę
zapakowała do walizki i teraz miała na sobie jedynie bawełnianą
koszulę i dżinsy. Kiel zachował się rozsądniej: włożył brązową
skórzaną marynarkę. Zastanawiała się właśnie, czy nie poprosić
kierowcy, żeby się zatrzymał na chwilę, by mogła wyciągnąć z
bagażnika swoją kurtkę, kiedy gwałtownie zahamowali. Przez
chłostaną deszczem przednią szybę zobaczyła górę błota i śmieci
RS
141
wznoszącą się dokładnie na środku drogi. Wiedziała, że dalej już nie
pojadą.
Wysiedli z taksówki. W ciągu kilku chwil Justine była
przemoczona do nitki. Podeszła do hałdy tarasującej drogę i kopnęła
kamień.
- To bardzo pomocne - zauważył zjadliwie Kiel.
- Rób, co chcesz, a mnie pozwól radzić sobie po swojemu! -
warknęła. - Jak mi przyjdzie ochota kopać kamienie, to będę je kopać!
Jak będę się chciała położyć na ziemi i wrzeszczeć, to tak właśnie
zrobię! A tobie nic do tego!
Odwróciła się na pięcie i zaczęła się wdrapywać na górę błota.
Złość pomagała jej utrzymać równowagę i tempo. Wyjrzała na drugą
stronę i w oddali, za ścianą deszczu, dostrzegła lotnisko. Jeszcze
kilometr, oceniła. Drogą nie dało się przejechać, ale może da się dojść.
Groźba spędzenia kolejnej nocy w sąsiedztwie Kiela była mocnym
impulsem.
Ślizgając się, wróciła do samochodu i wyjęła z bagażnika swoją
walizkę.
- Dogadałeś się z kierowcą? - zapytała wyniośle.
- Tak-warknął.
- To dobrze.
Odwróciła się do niego tyłem, postawiła na ziemi walizkę i
sięgnęła do kieszeni po pieniądze, których nie wydała. Wręczyła je
taksówkarzowi i mruknęła:
- Obrigada. Muita obrigada. Dziękuję bardzo.
RS
142
Nie patrząc w stronę Kiela, wzięła swoją walizkę i zaczęła się z
powrotem wspinać na usypisko błota. Nie było to łatwe z walizką,
która obijała się jej o nogę, i torbą nieustannie zsuwającą się z
ramienia. Z jakiegoś głupiego powodu postawiła sobie za punkt
honoru, że dotrze na lotnisko przed nim. Determinacja sprawiła, że
straciła równowagę i upadła na kolana. Prawie się rozpłakała ze
złości, a kiedy Kiel chciał jej pomóc wstać, zareagowała z
gwałtownością dzikiego zwierza.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła. - Sama sobie poradzę! Spojrzał
na nią z wściekłością, wyrwał jej walizkę i ruszył w stronę lotniska,
nie oglądając się za siebie. Nie miał trudności z utrzymaniem
równowagi na śliskim gruncie. Justine żałowała, że nie ma dość
odwagi, by rzucić za nim kamieniem. Brudną ręką odgarnęła mokre
włosy z twarzy i dźwignęła się na nogi.
Dotarła na lotnisko zupełnie wycieńczona. Przemokła i była cała
w błocie. Zmęczona, oparła się o szklaną ścianę i próbowała złapać
oddech. Nigdzie nie widziała ani Dawida, ani Kiela. Mogłaby się
utopić w tym błocie, a oni nawet by tego nie zauważyli Mogła upaść i
złamać sobie nogę. Mogło jej się przydarzyć tysiąc różnych rzeczy. I
co ich to wszystko obchodziło? Nawet na nią nie poczekali, nie
sprawdzili, czy w ogóle dotarła na miejsce.
- Nasz samolot wkrótce odlatuje - usłyszała zza pleców lodowaty
głos Kiela.
Wcale nie czuła wdzięczności, że jednak na nią poczekał.
- To chyba powinniśmy iść, prawda? - syknęła zła jak osa.
RS
143
- Owszem. Walizkę musisz zabrać ze sobą, bo bagaż już
odesłano na pokład.
To powiedziawszy, obrócił się na pięcie i pomaszerował w
stronę poczekalni dla odlatujących. A Justine, chcąc nie chcąc, poszła
za nim.
Dawid zajął dla niej miejsce. Spiorunowała go wzrokiem, kiedy
zaczął rozpaczać, że tak zmokła. On sam był suchuteńki.
- Zadzwoniłem do Katii - powiedział tonem, który w innych
okolicznościach uznałaby za ujmująco chłopięcy.
- Naprawdę? To dobrze.
- Wszystko jej wyjaśniłem. To śmieszne - dodał tonem, który
Justine wydał się wyjątkowo kołtuński - że będę tatusiem.
- Tak. Histerycznie.
Spojrzał na nią z wyrzutem. Ogarnęła ją skrucha. Kiedy tylko
samolot oderwał się od ziemi i można było odpiąć pasy, zamknęła się
w maleńkiej toalecie. W ten sposób mogła sobie przynajmniej
popłakać w spokoju, przebierając się jednocześnie w suche rzeczy.
Nad lotniskiem w Anglii rozciągało się szare niebo. Wlał silny,
przejmująco zimny wiatr. Kiedy Dawid czekał na swoją walizkę,
Justine przysiadła na pogruchotanym wózku na bagaże. Kiel podpierał
ścianę w pobliżu. Wyniosły i obcy. Nie mogła nie zauważyć spojrzeń,
jakie rzucały mu przechodzące kobiety. Niektóre wcale nie próbowały
tego ukryć. Jednak jego twarz pozostała niewzruszona, a zielone oczy
lodowate. W końcu wypatrzyła Dawida przepychającego się w ich
RS
144
stronę przez tłum. Wstała więc, ale zaraz została popchnięta przez
jakąś kobietę w średnim wieku.
Kiel pomógł jej wstać i zapytał tonem skrajnej obojętności:
- Nic ci się nie stało?
- Nic - wymamrotała.
Wyrwała mu się i znowu by upadła, gdyby jej nie podtrzymał.
- Och, usiądź. W takim tłoku odprawa potrwa całe wieki.
Bez słowa zrobiła, co jej kazał. Nie protestowała, bo naprawdę
potrzebowała odpoczynku. Kręciło się jej w głowie. Oparła się o
wózek i zamknęła oczy. Żałowała teraz, że nie zjadła nic w samolocie.
Uznała, że zapewne czuje się tak fatalnie, bo ma początki zapalenia
płuc. To by im dało do myślenia. Mogłaby nawet umrzeć!
- Jesteś gotowa? - zapytał ze znużeniem Kiel. Otworzyła oczy i
wstała. Miała dreszcze i wszystko ją bolało. Z wysiłkiem powlokła się
za dwoma mężczyznami. Kiedy dotarli do samochodu, oparła się o
drzwi, ledwie trzymając się na nogach.
Kiel prawie wepchnął ją na fotel dla pasażera. Dawid usiadł z
tyłu.
Do jej mieszkania dojechali w milczeniu. Zatrzymali się pod
drzwiami, a Justine zaczęła szukać w torbie kluczy. W końcu
otworzyła drzwi i poszła prosto do salonu, gdzie osunęła się na sofę.
- Och, Justine, wysil się trochę! - powiedział zirytowany Dawid.
- Gdzie one są?
- Co?
- Plany, do Ucha! Gdzie je położyłaś?
RS
145
Niechętnie otworzyła oczy i popatrzyła na niego z rezygnacją.
- Nie wiem - szepnęła. - Na biurku?
Poszedł sprawdzić, podczas gdy Kiel przysiadł obok niej.
- Masz na coś ochotę? Filiżankę herbaty? - zapytał sztywno.
Pokręciła głową. Nie była nawet w stanie rozzłościć się na
Dawida za niefrasobliwe traktowanie jej rzeczy. Apatycznie
przyglądała się, jak rozrzuca po podłodze papiery i koperty. W końcu
zamknął biurko, klnąc jak szewc.
- Nie ma ich tu! Gdzie jeszcze mogłaś je położyć?
- Nie mam pojęcia. Może w sypialni. Na półce. Sama zresztą nie
wiem - westchnęła.
Miała wrażenie, że czaszka zaraz jej eksploduje. Zaczęła
masować sobie skronie, żeby choć trochę zmniejszyć ból. Kiedy Kiel
wstał, by przyłączyć się do poszukiwań, wyciągnęła się na sofie.
Mężczyźni nie dogadywali się łatwo. Kiel zwrócił uwagę Dawidowi,
żeby bardziej uważał na rzeczy Justine, a Dawid odparł, żeby Kiel
wreszcie przestał go krytykować. Kiedy skończyli rujnować jej
czyściutkie, posprzątane mieszkanko, wrócili do salonu i stanęli nad
nią.
- Nic nie ma! - zakomunikował wściekły Dawid.
Z wysiłkiem otworzyła oczy. Próbowała sobie przypomnieć,
gdzie mogła położyć te nieszczęsne plany.
- Nie pamiętam nawet, jak wróciłam do domu - powiedziała
wreszcie. - O planach nie wspominając.
Dawid rzucił się na fotel i warknął głośno:
RS
146
- Wspaniale!
- Starczy tego dobrego - wtrącił się autorytatywnie Kiel. Usiadł
na oparciu sofy i zwrócił się do Dawida: - Przypomnij sobie wszystko
po kolei od chwili, kiedy tu w niedzielę przyjechałeś.
- A co to pomoże? - zapytał nadąsany Dawid.
- Może pomóc Justine coś sobie przypomnieć. A co, masz jakiś
lepszy pomysł?
- Nie. - Wziął głęboki oddech i opowiedział wszystko po kolei.
Zaczął od przyjazdu, wyliczył wszystko, co pamiętał.
- A potem? Nie musiałeś być na lotnisku wcześniej niż na
godzinę przed odlotem, powiedzmy około wpół do jedenastej. O
której stąd wyjechałeś? O dziewiątej trzydzieści?
- Chyba tak.
- To co robiliście przez resztę popołudnia i połowę wieczoru? -
niecierpliwie dopytywał się Kiel.
- Namiętnie się kochaliśmy! - wrzasnął Dawid. -Wziąłem Justine
do łóżka i...
- Oglądaliśmy stary film w telewizji - powiedziała cicho.
Zapadła cisza jak makiem zasiał. Ona uniosła się nieco i patrzyła
to na jednego mężczyznę, to na drugiego. Kiel wyglądał tak, jakby
gotów był kogoś zabić.
- Przypomniałaś sobie - powiedział beznamiętnie.
- Tak - mruknęła niepewnie.
RS
147
W głowie miała wyraźny obraz siebie i Dawida, siedzących w
mniej więcej takich samych pozycjach, jak teraz: Dawid rozparty na
fotelu, ona zwinięta w kłębek na sofie.
- No, nareszcie! - krzyknął Dawid z sarkazmem. - To gdzie są
plany?
Nie odpowiedziała od razu. Rozglądała się dookoła, próbując
sobie wszystko przypomnieć.
- Po południu zjedliśmy tosty z serem...
- Daj sobie spokój z tostami! - ryknął Dawid. - Gdzie są plany?!
Popatrzyła na niego i pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem! - krzyknęła. - Nie pamiętam! Walnęła pięścią w
sofę i nagle zalała się łzami.
- A niech to - mruknął Dawid.
- Zejdź na dół i kup rybę z frytkami albo coś innego - powiedział
do niego Kiel, otaczając ją ramieniem. - Wszyscy powinniśmy coś
zjeść.
- Ja? Skoro masz taką ochotę na rybę z frytkami, to sam po nią
idź!
- Dobrze. Pójdę - warknął Kiel.
- Idź! Jeśli myślisz, że cię tu z nią zostawię, żebyś mógł ją
znowu uwieść, to się grubo mylisz!
- Powiedziałem, że pójdę! I wcale jej nie uwiodłem! -odparował
Kiel.
RS
148
- Nie? - szydził Dawid. - A jak byś to nazwał? Dopiero co
wyszła ze szpitala ze złamaną ręką i wstrząsem mózgu. Nie miała
pojęcia, co się z nią dzieje. To jak byś to nazwał? Troskliwością?
- Na pewno większą, niż ty okazałeś! - odgryzł się Kiel, wstając
z sofy.
- Ja jej nie zaciągnąłem do łóżka! Poza tym ona nie jest w twoim
typie. Nie jest porażającą pięknością. Tylko dlatego, że byłeś
znudzony...
Justine, przerażona rosnącym między nimi napięciem i wizją, że
rzucają się sobie do gardeł, zerwała się i wrzasnęła:
- Zamknijcie się obaj! Nie jestem marionetką! - Po czym
zwróciła się do kuzyna i poinformowała go chłodno: - A tak dla
ścisłości, to ja uwiodłam Kiela!
W innych warunkach mina, jaka pojawiła się na twarzy Dawida,
rozśmieszyłaby ją do łez.
- Co? - wykrztusił.
- Uwiodłam go! - powtórzyła. - Jak byłeś uprzejmy zauważyć,
nie jestem porażającą pięknością. Takie jak ja muszą same brać
sprawy w swoje ręce. Sam przyznasz, że Kiel jest wyjątkowo
przystojny. A teraz wynoście się obaj. Mam już dość wysłuchiwania
waszych kłótni o mnie, jakbym była spleśniałą kością, której żaden z
was tak naprawdę nie chce, ale honor mu nie pozwala oddać
drugiemu! A skąd u ciebie, Dawidzie, takie zainteresowanie moimi
romansami? Zwykle zauważałeś moje istnienie tylko wtedy, gdy
czegoś ode mnie chciałeś!
RS
149
Opadła z powrotem na sofę i wtedy usłyszeli wyraźny szelest
papieru. Justine uklękła i wyciągnęła spod poduszki złożoną
kilkakrotnie kartkę. Przez chwilę patrzyła na nią nieprzytomnie, a
potem podała ją Kielowi.
- Przepraszam - szepnęła ze skruchą. - Naprawdę nie
pamiętałam.
- Ale teraz już pamiętasz - powiedział łagodnie. Kiwnęła głową.
Obraz Dawida wręczającego jej plany był teraz bardzo wyraźny.
Pamiętała swoją złość na niego. Pamiętała, jak wysiadała z
samochodu, wchodziła do mieszkania i wkładała plany pod poduszkę,
żeby były bezpieczne do czasu, gdy odda je Johnowi. Dawid wyrwał
Kielowi papiery.
- Zawiozę je do stoczni.
- Rób, co chcesz - powiedział Kiel, patrząc na niego z wyraźną
niechęcią. - Tylko je dowieź na miejsce.
- Spokojna głowa! Mogę pożyczyć samochód?
- Nie, nie możesz. Zamów taksówkę.
- A czym za nią zapłacę?
- Och, do licha! - Kiel wyjął portfel z kieszeni marynarki, a z
niego dwa banknoty dwudziestofuntowe i wręczył je Dawidowi. -
Oczekuję, że zwrócisz mi resztę.
- Bez obaw! Mogę pożyczyć twój telefon, Justine? Kiwnęła
głową i opadła z powrotem na sofę. Żadne z nich nie odezwało się ani
słowem do chwili, gdy za Dawidem zatrzasnęły się drzwi.
- Posprzątam - powiedział cicho Kiel.
RS
150
Zaczął zbierać papiery rozrzucone dokoła biurka i układać je w
równe stosy, a następnie zajął się półkami. Justine śledziła jego
wysiłki. - Była kompletnie wyczerpana. Chciała zostać sama. W
końcu zapytała cichym głosem:
- Dlaczego nie pojechałeś z nim?
- Bo chciałem porozmawiać z tobą.
- Nie ma o czym - mruknęła.
Zaczęła odruchowo wyskubywać nitkę z obicia sofy.
Podskoczyła, kiedy podszedł do niej i położył rękę na jej dłoni.
- Mam ci mnóstwo do powiedzenia - oznajmił. - Jednak
odłożymy rozmowę na później, bo teraz wyglądasz tak, jakbyś miała
zaraz opuścić ziemski padół. Trzeba coś jeszcze zapakować?
Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc.
- Słucham?
- Nie możesz tu zostać sama - wyjaśnił jak dziecku.
- Czemu nie? Zawsze tu zostaję sama. To mój dom.
- Wiem, że to twój dom! - rozgniewał się. - Ale jesteś chora,
więc pojedziesz ze mną do mojego domu. Nie kłóć się, nie szukaj
wykrętów! I czemu, do diabła, powiedziałaś Dawidowi, że mnie
uwiodłaś?!
- Och, powinnam się była spodziewać, że o to zapytasz!
- Więc czemu?
- Bo bałam się, że zaraz go uderzysz!
- Naprawdę chciałem to zrobić. To jedyny powód?
- Tak.
RS
151
- A nie dlatego, że siebie nie doceniasz? - naciskał.
- Nie - zaprzeczyła beznamiętnie. - Znam swoją wartość.
Przynajmniej tak było, nim go poznała. Była na siebie wściekła,
ale mimo tych kłótni, mimo złych słów, jakimi się obrzucili, wciąż go
pragnęła. Chciała wstać, zarzucić mu ręce na szyję, oprzeć głowę o
silną pierś i nie myśleć o niczym. Westchnęła ciężko.
- Czy moglibyśmy zmienić temat rozmowy?
- Dobrze. Wrócimy do tego, jak poczujesz się lepiej. Jesteś
gotowa?
- Nie, ja...
- Pójdziesz z własnej woli albo zabiorę cię siłą - ostrzegł.
- Boże - jęknęła.
Była zbyt zmęczona, żeby się dalej sprzeczać. Wstała więc i
poszła za nim.
Dojechali do jego domu w kompletnym milczeniu. Justine
udawała, że śpi. Kiel nie odrywał wzroku od drogi. Kiedy,
zaparkowali, natychmiast otworzyły się frontowe drzwi. Najwyraźniej
Melly była na posterunku i czekała na powrót gospodarza. Właściwie
nie zdziwiła się na widok Justine.
- Coś ty jej zrobił tym razem?
- Nic! - odpowiedział Kiel. - Złapała grypę!
Zbyt zmęczona, żeby zaprotestować, Justine pozwoliła Melly
wprowadzić się do środka. Kiedy usiadła, przed oczami latały jej
czarne płatki. Jak przez mgłę pamiętała, że została zaniesiona na
piętro. Obudziła się dopiero następnego ranka. Rozejrzała się dookoła
RS
152
i z jękiem przypomniała sobie wypadki poprzedniego dnia. Jak mogła
pozwolić mu się tu przywieźć? Z tego będzie tylko jeszcze więcej
bólu. Odrzuciła kołdrę, wstała z ciepłego łóżka i ruszyła do łazienki.
- A co ty wyprawiasz? - zapytała Melly, która właśnie stanęła w
drzwiach.
Odpowiedziało jej jedynie wymowne spojrzenie.
- Oho, już się czujemy lepiej, co? - zauważyła gospodyni z
sarkazmem. - Dasz sobie sama radę?
- Tak, dziękuję.
Weszła do łazienki i dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Kiedy
wyszła, Melly siedziała na brzegu łóżka.
- Pomogła ci ta mała demonstracja niezależności? - zapytała
ironicznie. - Wydawało mi się, że masz grypę.
- To diagnoza Kiela - odpowiedziała z wymownym grymasem.
Gospodyni kiwnęła głową.
- Wielką pięknością to ty nie jesteś, ale masz charakter. To ci
muszę przyznać. Masz ochotę na coś do jedzenia?
- Tak, chętnie.
Może jak coś zje, to poczuje się na tyle dobrze, że będzie mogła
iść do domu.
Melly wyszła, a Justine obojętnie patrzyła w ścianę. Była
przybita. Postanowiła wziąć kąpiel i umyć włosy. A może powinna z
tym poczekać, aż zje śniadanie? Zamrugała. Do oczu cisnęły się jej
łzy. Wstała w chwili, gdy otworzyły się drzwi. Spodziewała się Melly,
ale w progu zobaczyła Kiela.
RS
153
- Mogę wejść? - zapytał z chłodną grzecznością.
- Mam wrażenie, że już to zrobiłeś - odparła ostro.
Z westchnieniem zamknął za sobą drzwi. Podszedł do łóżka i
przysiadł na brzegu. Przez chwilę patrzył na nią, a w końcu
wymamrotał zmienionym głosem:
- Włóż szlafrok.
- Co?
- Twoja koszula nocna jest prześwitująca.
Krzyknęła zawstydzona, chwyciła szlafrok i zasłoniła się nim.
- Zawsze można liczyć na to, że powiadomisz mnie o czymś
takim!
- Gdybym tego nie zrobił, oskarżyłabyś mnie o to, że jestem
podglądaczem. Jak się czujesz?
- Świetnie. Doskonale - mruknęła wojowniczo. - Nie rozumiem,
czemu mnie tu przywiozłeś. Wystarczyło dobrze się wyspać...
- Justine! - przerwał jej.
- No, dobrze... - mruknęła, wzruszając ramionami. - Po co
przyszedłeś?
- Żeby cię przeprosić - powiedział krótko.
- Przeprosić? - spojrzała na niego z niedowierzaniem. -
I to mają być przeprosiny?
Patrzył na nią z ponurą miną. Po chwili jednak parsknął
śmiechem.
- Och, usiądź wreszcie. Krążysz po pokoju jak przerażona
dziewica.
RS
154
Prychnęła pogardliwie i usiadła w fotelu.
- Za co chcesz mnie przeprosić? Za Dawida?
- Nie widziałem się z Dawidem. Ani z Katią. Pojechali do mojej
matki do Edynburga.
No to o co chodzi z tymi przeprosinami? Skoro nie widział się z
Dawidem, to nie przyszedł błagać o wybaczenie za to, że ją źle ocenił.
A co się, do diabła, stało z jej postanowieniem, żeby nie mieć z nim
nic wspólnego? Powinna spakować się, natychmiast wezwać
taksówkę...
- Przyszedłem przeprosić za moje zachowanie. Za to, jak cię
potraktowałem. To, co powiedziałaś, to prawda. Nie mogę przestać o
tym myśleć. Miałaś rację. Powiedziałem wtedy wiele bzdur.
- Och, to wiele wyjaśnia - zauważyła ironicznie. - Czy to u
ciebie normalne, że mówisz różne rzeczy, nie wiedząc dlaczego? -
Czemu ona nie umie po prostu przyjąć jego przeprosin? Co ją
napadło? Westchnęła i podeszła do okna. - No więc?
- Tak - przyznał ze smutkiem. - Potrafisz mnie tak rozwścieczyć,
że często naprawdę mówię, co mi ślina na język przyniesie.
Wstał, podszedł do niej i stanął obok. Wyjął jej z rąk zmięty
szlafrok, zarzucił na ramiona i pomógł wsunąć zdrową rękę do
rękawa.
- Kiedy zobaczyłaś Dawida w barze, byłaś taka szczęśliwa, taka
zadowolona, że go widzisz... Chyba byłem zazdrosny. Nie chciałem,
żebyś tak patrzyła na jakiegokolwiek innego mężczyznę, nawet jeśli to
twój kuzyn.
RS
155
- Ale ja się naprawdę ucieszyłam na jego widok - powiedziała! -
Myślałam... - Przerwała i odwróciła się do niego, po czym
dokończyła: - Myślałam, że skoro go już znaleźliśmy, spędzimy cały
następny dzień razem.
We dwoje. Tylko ty i ja, chciała dodać, ale się powstrzymała, bo
nie była pewna, do czego zmierza Kiel.
To głupie. Wyobraziła sobie, że Kiel przyjdzie do niej po
rozmowie z Dawidem, który wyjaśni mu, iż między nimi nic nie było.
Ale on nie widział się z Dawidem. A nawet jeśli to się wyjaśni, to co?
Kiel wcale nie powiedział, że chce się z nią spotykać.
- I to wszystko? - zapytała cicho.
- Nie. Chyba bałem się konsekwencji. To wszystko zdarzyło się
tak szybko. Pragnąłem cię nie dlatego, że byłaś łatwa, tylko dlatego,
że cię polubiłem, spodobałaś mi się. I wtedy pojawił się Dawid, a
wraz z nim wątpliwości. Załóżmy, że kłamałaś. Jeśli tak, to
wyszedłem na głupca. Jeśli nie, to skąd się to wszystko wzięło?
Zacząłem się też obawiać, że zależy ci na trwałym związku.
- Och, nie! - zaprzeczyła. - Jasno dałam ci do zrozumienia, że
niczego od ciebie nie oczekuję. Miałabym wierzyć, że mężczyzna taki
jak ty, bogaty, atrakcyjny, wykształcony, zainteresuje się poważnie
kimś podobnym do mnie? - Nie zwracając uwagi na jego zdumione
spojrzenie, ciągnęła dalej, bo bała się, że za chwilę opuści ją odwaga:
- Dla mnie to było coś wyjątkowego, coś pięknego i doskonałego,
czego nigdy nie zapomnę. Proszę cię, bądźmy przynajmniej uczciwi.
Nie moich uczuć się obawiałeś, tylko swoich.
RS
156
Wyraźnie niezadowolony z takiego postawienia sprawy,
odwrócił się do niej tyłem.
- Dobrze, masz rację - przyznał się. - A czy ty chcesz
powiedzieć, że nic do mnie nie czułaś? Że nie chciałaś, nie
potrzebowałaś nic więcej?
- Nic takiego nie mówiłam. Po prostu próbuję wszystko
wyjaśnić! A ty, co próbujesz powiedzieć, Kiel?
Obrócił się na pięcie. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę.
- Że cię przepraszam! Przepraszam!
- Świetnie. Zrobiłeś to. Z trudem, ale ci się udało. Była
zmieszana. Odwróciła się w stronę okna. Czegoś ty się spodziewała?
zadawała sobie w myślach pytanie. Wyznania miłości?
- Wcale nie z trudem!
- No, nie wiem. W każdym razie tak to brzmiało - mruknęła. -
Prawda wygląda tak, że wyrobiłeś sobie o mnie zdanie, kiedy się
pierwszy raz spotkaliśmy. Zdaje mi się, że z zadowoleniem przyjąłeś
potwierdzenie pierwszego wrażenia.
- Pleciesz bzdury! Zresztą, czy ty sama nie zachowałaś się tak
samo? Osądziłaś mnie na podstawie kilku źle dobranych słów...
- Źle dobranych! - krzyknęła, odwracając się w jego stronę. - To
były obelgi!
- Wiem o tym! Poniosło mnie! Gdybyś nie podjęła wyzwania,
przeprosiłbym od razu!
- Wcale nie podjęłam wyzwania. Nalegałam tylko, żebyś był
sprawiedliwy!
RS
157
- Sprawiedliwy! Jak, do licha, mam się zdobyć na
sprawiedliwość, kiedy ponoszą mnie nerwy! Nie rozważam na zimno
każdego słowa w obawie, że może być błędnie zinterpretowane! Nie
jestem prawnikiem! Wbrew twoim zarzutom, jestem jedynie
człowiekiem! W tym tkwi połowa problemu. Ludzie są tylko ludźmi.
Nic dziwnego, że boją się popełnić błąd, bo od razu go podchwytujesz
i domagasz się wyczerpujących wyjaśnień. Czego się w takiej sytuacji
spodziewasz? Każdy by kłamał. Tobie potrzebna maszyna, która
będzie się zachowywać i myśleć dokładnie tak, jak chcesz!
- Jak śmiesz?! - krzyknęła w furii.
Nie dał jej jednak nic powiedzieć. Musiał wyrzucić z siebie
wszystkie żale.
- Jesteś zarozumiała, Justine. Oczekujesz, że wszyscy będą robić
to, co chcesz. Założę się, że na prawo i lewo rozdajesz dobre rady, bez
względu na to, czy ktoś cię o to prosi, czy nie. Chciałabyś
kontrolować życie innych. I sama bardzo uważasz, żeby nie zboczyć z
tej wąskiej ścieżyny, którą sobie wyznaczyłaś. Nic dziwnego, że
Dawid tak się pogubił, skoro z jednej strony miał ciebie, prawiącą mu
morały, a z drugiej lamentującą Katię. I tak długo wytrzymał. Dziwię
się, że nie dał nogi już dawno temu! Nie mam pojęcia, jak może mu
się wydawać, że jesteś łatwa we współżyciu! Nic bardziej błędnego!
Posłał jej pogardliwe spojrzenie i wyszedł, głośno trzaskając
drzwiami.
RS
158
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zapadła przeraźliwa cisza. Słowa Kiela powracały do niej ze
zwiększoną siłą.
- Wcale nie moralizuję - mruknęła pod nosem. Rzuciła się na
łóżko i wlepiła wzrok w sufit. - Wcale.
Czy tak właśnie widzieli ją inni ludzie? Jako pouczającego
wszystkich zarozumialca? Powiedziała swojemu partnerowi, co ma
robić we Francji. Powiedziała Dawidowi, żeby wrócił do malarstwa.
Radziła mu nawet, co ma malować! W tym świetle rzeczywiście jej
zachowanie w stosunku do Katii było podejrzane. To jej się
wydawało, że Katia nie poradzi sobie z hotelem. Kto dał jej prawo
oceniać innych ludzi i ich możliwości?
A Kiel? Czy rzeczywiście zareagowała aż tak ostro?
Leżała, zastanawiając się nad jego oskarżeniami. A im dłużej
nad tym myślała, tym więcej przykładów podobnego zachowania
przychodziło jej do głowy. Dlaczego nikt jej tego wcześniej nie
powiedział? Bo nie słuchałaby? Do oczu napłynęły jej łzy. Czyżby
rzeczywiście szufladkowała ludzi? Z jakich powodów to robiła?
- No, to nie było zbyt rozsądne - powiedziała Melly, wchodząc
do pokoju.
Justine przewróciła się szybko na brzuch i zasłoniła twarz, żeby
gosposia nie zauważyła łez. Jednak nic nie umknęło bystrym oczom
Melly.
- Płacz nic ci nie pomoże - powiedziała pocieszająco. - No, zjedz
śniadanie.
RS
159
- Nie jestem głodna - wymamrotała w poduszkę.
- Nic mnie to nie obchodzi! Masz usiąść i zjeść! No, już,
przestań się mazać.
Zrobiła, co jej kazano. Położyła sobie tacę na kolanach i zaczęła
jeść. Unikała wzroku gosposi, ale to jej, niestety, nie uciszyło.
Melly rozsiadła się wygodnie w fotelu.
- Nadepnęłaś mu na odcisk i nagle okazało się, że trzymasz
tygrysa za ogon, co? Ostrzegałam cię...
- Tak, ostrzegałaś - ucięła Justine. Bezlitośnie rozdzierała
widelcem bekon na drobne kawałki. - Jeśli zamierzasz mi doradzać,
jak wybrnąć z tej sytuacji, to sobie daruj.
- Nie zamierzam - odparła. - Tak czy owak, on sam do ciebie
wróci, jak tylko się uspokoi. I będzie bardzo przepraszał, że cię
skrzywdził.
- Nie chcę, żeby do mnie wracał - zaoponowała. - Nienawidzę
go!
- Nie opowiadaj bajek, bo i tak nie uwierzę. Jesteś jak najdalsza
od nienawiści. Byłoby zresztą dużo lepiej, gdybyś mówiła prawdę! On
nawet w połowie nie myśli tego, co mówi, kiedy go poniosą nerwy. I
pamiętaj, że sama go sprowokowałaś - dodała.
Zaszokowana Justine spojrzała na gosposię przez gęstą plątaninę
włosów.
- Podsłuchiwałaś!
- Oczywiście. Skąd bym wiedziała, co się dzieje?
RS
160
- Melly! - krzyknęła. - Jak mogłaś? I nawet się tego nie
wstydzisz!
- Skarbie, a czego miałabym się wstydzić? Wiesz co, napuszczę
ci gorącej wody do wanny. Kąpiel dobrze ci zrobi.
Nie potrafiła uwierzyć, że istnieje cokolwiek, co by jej dobrze
zrobiło. Kiedy Melly weszła do łazienki, Justine przestała udawać, że
je. Odstawiła tacę na bok.
- Zakochałaś się w nim, co? - usłyszała z łazienki.
- Nie! A ty może byś się nie wtrącała w cudze sprawy?
- Jednak do łóżka z nim poszłaś - ciągnęła nie zrażona gosposia,
przekrzykując szum wody.
- Aha, i czemu cały świat nie miałby się o tym dowiedzieć?! -
wrzasnęła Justine. - Otwórz okno i opowiadaj o tym każdemu
przechodniowi.
Wstała i poszła do łazienki, gdzie usiadła na małym taborecie.
Popatrzyła gniewnie na gosposię.
- Nie patrz tak na mnie, bo nic ci z tego nie przyjdzie -
powiedziała spokojnie Melly. - I nie mów mi, że mam pilnować
własnego nosa. Kiel próbuje mnie do tego zmusić od lat.
Bezskutecznie.
- Dziwię się, że on cię w ogóle jeszcze znosi - zadrwiła Justine i
krzyknęła, kiedy koszula nocna została z niej zerwana jednym
stanowczym ruchem.
RS
161
- No, już, wskakuj do wanny. - Posłusznie wykonała polecenie.
Wiedziała dobrze, że nie ma sensu się buntować. -I wiesz dobrze,
czemu on mnie znosi. O pomoc wcale nie jest łatwo.
Justine prychnęła i wyszarpnęła myjkę z rąk Melly.
- Sama się umyję. Ciekawa jestem, dlaczego wszystkim się
wydaje, że potrzebuję niańki!
- O ho, ho. Nawet wiem, kogo masz na myśli.
- Och, przestań.
Jej głowa została zdecydowanym ruchem odchylona do tyłu i
polana szamponem. Cała scena była jak złośliwe wspomnienie innej,
tylko że Kiel był dużo delikatniejszy niż jego okropna gosposia.
Nie miała wyboru. Pozwoliła Melly umyć i spłukać sobie włosy.
Potem została wyciągnięta z wanny, otulona miękkim ręcznikiem, a
drugi zarzucono jej na głowę.
- Do sypialni marsz!
- Idę, idę. Nie musisz mnie popychać!
Powlokła się do pokoju, usiadła przy toaletce i przyjrzała
swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała jak nadąsane dziecko. Melly
zaczęła rozczesywać jej włosy.
- Au!
- Przestań jęczeć. - Usiłowała rozplatać długie pasma. - Jesteś
inna niż większość jego kobiet, co?
- Skąd mam wiedzieć? I nie jestem jego kobietą!
RS
162
Ona jest po prostu niemożliwa! Justine marzyła tylko o tym,
żeby zostawiono ją w spokoju, żeby mogła przemyśleć/ słowa Kiela, a
niepoprawna gosposia zmuszała ją do wyznań.
- Ta Tracy, ostatnia, to była dama. Tylko wcale nie taka bystra,
za jaką się uważała. Kiel czasem ma ochotę udusić mnie gołymi
rękoma, ale nie znosi, jak inni źle się do mnie odnoszą. A ona
traktowała mnie z góry.
- Jak jej się to udało? - zapytała szorstko Justine. Jej zdaniem,
nieodżałowana Tracy zasługiwała na medal.
- Nie bądź bezczelna, nie ma powodu. Jeśli chcesz, żebym ci
pomogła, musisz być miła.
- Nie chcę twojej pomocy - odparła Justine. - Nienawidzę go.
- Nieprawda. Ale będziesz musiała o niego walczyć. Uraziłaś
jego dumę. Jeśli zamierzasz go odzyskać, musisz zapomnieć o swojej.
Co wcale nie znaczy, że on ciebie zechce. Tego nie powiedziałam -
ostrzegła. - Ale chyba warto o niego powalczyć, co?
- Nie - mruknęła bez przekonania.
Gosposia pokręciła głową i uśmiechnęła się współczująco.
Poklepała Justine po ramieniu.
- No, już, wracaj do łóżka. Zaraz ci przyniosę filiżankę herbaty.
- Melly? - odezwała się cicho, kiedy gosposia była już koło
drzwi. - Czy on miał wiele kobiet?
- Całkiem sporo - odpowiedziała łagodnie, po czym dodała: -
Wiesz, boi się utraty wolności.
RS
163
Justine opadła na poduszkę i zapatrzyła się w sufit. Więc taka
jest prawda. Spodziewała się czegoś innego? Zesztywniała na dźwięk
stłumionego trzaśnięcia frontowych drzwi. Słyszała jakieś głosy, ale
nie potrafiła ich rozpoznać. Ktoś zaczął się wspinać po schodach.
Wzięła głęboki oddech. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Kiel.
- Muszę jechać do Norwegii - oświadczył. Justine chciała, żeby
ją wziął w ramiona.
- Nie patrz tak na mnie - powiedział cicho. - Jakbym cię zbił.
Usiadł koło niej na łóżku, wziął ją za rękę i popatrzył prosto w
oczy.
- Oboje potrzebujemy czasu. Nie wiem, co do ciebie czuję. Nie
potrafię tego teraz określić. Doprowadzasz mnie do wściekłości,
ekscytujesz, przy tobie czuję, że żyję. Zachowuję się jak idiota, jak
niedoświadczony chłopiec, jak furiat. Gubię się. - Wyciągnął rękę i
zaczął gładzić jej długie, lśniące włosy. - Chcę cię poznać, kiedy
będziesz zdrowa, kiedy nic cię nie będzie bolało, kiedy zdejmą ci gips.
Nie mam pojęcia, czy moje uczucie jest trwałe. A ten ostatni tydzień
nie był dobrym sprawdzianem ani dla ciebie, ani dla mnie, prawda?
Kiwnęła głową. W oczach błyszczały jej łzy.
- Och, nie. Nie płacz. - Przyciągnął ją do siebie, objął mocno i
oparł brodę o czubek jej głowy. - Kiedy wrócę, zaczniemy wszystko
od nowa.
- Tak.
Spławiał ją wyjątkowo delikatnie. Musiał być ekspertem, biorąc
pod uwagę wszystkie te kobiety, o których wspomniała Melly. Justine
RS
164
objęła go mocno. To pewnie ostatni raz. W końcu odsunęła się nieco.
Pociągnęła nosem i uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Wszystko w porządku. Kiedy jedziesz?
- Za kilka minut. Zdobyłem miejsce na wieczorny lot. Kiwnęła
głową. Co jeszcze mogłaby powiedzieć?
- Uważaj na siebie.
- Dobrze. Ty też. Dasz sobie sama radę? Mogłabyś zostać...
- Nie, wrócę do domu.
Uśmiechnął się smętnie, jakby to była dokładnie taka
odpowiedź, jakiej się spodziewał.
- Jak pani chce, Panno Niezależna. Ale niech Melly wezwie dla
ciebie taksówkę. I nie przemęczaj się. - Spojrzał jej prosto w oczy, a
potem pochylił się i delikatnie ją pocałował. - Zadzwonię.
- Pewnie.
Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, opadła na poduszki i
zamknęła oczy. Rzęsiste łzy popłynęły jej po policzkach. Wiedziała,
że nie zadzwoni. Wiedziała, że się więcej nigdy nie spotkają. I sama
myśli o tym była nie do zniesienia. To wprost niewyobrażalne, że w
ciągu jednego, krótkiego tygodnia jej uczucia nabrały takiej
intensywności, że treścią i sensem jej życia stał się Kiel. Ale tak się
właśnie zdarzyło.
Pierwszy tydzień był straszny. Poszła do pracy, ale za namową
współpracowników wróciła do domu. Miarą jej rozpaczy było to, że
zgodziła się na to bez oporów. Peter wrócił z Francji. Obiecał, że
pomyśli nad możliwością dołączenia Madery do ich oferty. Miał sam
RS
165
tam pojechać i obejrzeć pole golfowe oraz spotkać się z kierownikiem
hotelu Dom Pedro.
- A ty wracaj do domu - powiedział jej.
Drugi i trzeci tydzień były jeszcze gorsze. To były najdłuższe i
najbardziej przygnębiające tygodnie jej życia. Przekonana, że Kiel się
nie odezwie, wróciła do pracy. Chciała się czymś zająć, żeby o nim
nie myśleć. Tylko że praca zupełnie jej nie obchodziła. Zresztą,
okazało się, że i bez niej wszystko działa bez zastrzeżeń. Peter radził
sobie nie gorzej niż ona. I dobrze, bo w przeciwnym razie teraz
doprowadziłaby ich pewnie do bankructwa. A Kiel nie zadzwonił.
Zadzwonił natomiast Dawid, żeby podzielić się z nią dobrymi
wiadomościami. Naughton dostał zamówienie na nowy jacht. Ani
słowem nie wspomniał o Kielu. Ona też nie.
Na początku czwartego tygodnia dostała wielki bukiet róż. Nie
dołączono do niego żadnej wiadomości, tylko kartkę z rysunkiem
wikinga. Po raz pierwszy od bardzo dawna uśmiechnęła się, a jej
piękne, smutne oczy zabłysły wewnętrznym światłem.
W następnym tygodniu przyszedł kolejny bukiet róż, a nad
wikingiem w rogatym hełmie napisane było: „Stocznia Naughton".
Czy to znaczy, że wrócił? Czy też tylko, że stocznia zaczęła pracę nad
nowym jachtem? A może to nic nie znaczy? Jak to ujęła Melly? Jeśli
chcesz go odzyskać, musisz walczyć. Ale co dobrego przyjdzie z
walki? Co zrobi Kiel, jeśli ona nie odpowie na kwiaty? Zadzwoni?
Powiedział, że chce z nią być, kiedy już będzie zdrowa. Była
RS
166
umówiona na zdjęcie gipsu na koniec tygodnia. Zostało jeszcze kilka
dni. Czy Kiel nadal boi się stałego związku?
Przez resztę tygodnia jej uczucia wahały się między nadzieją a
przygnębieniem. W końcu zwyciężyła desperacja.
Minęło niemal pięć tygodni od ich ostatniego spotkania, kiedy
zaparkowała przed Naughtonem. Czasem miała wrażenie, że to było
całe wieki temu. Spojrzała na swój blady nadgarstek i poruszyła nim
na próbę. Ręka bez gipsu była śmiesznie lekka i słaba.
Wzięła się w garść. Starannie zamknęła samochód, poprawiła
kremową spódnicę, zapięła żakiet i ruszyła w stronę stoczni. Była
bardzo spięta. Kiel był pierwszą osobą, którą zobaczyła. Wydawał się
jej teraz jeszcze wspanialszy. Jak to możliwe, że ktoś taki mógł jej
pragnąć? Nie przestawała zachłannie mu się przyglądać. Jasna
czupryna, która znowu domagała się wizyty u fryzjera, opalony tors,
umięśnione nogi, dobrze widoczne, bo miał na sobie tylko krótkie
szorty. Dziwne zachowanie serca uświadomiło jej, że uczucia do Kiela
jeszcze się wzmocniły.
Stał na trapie oparty o reling jachtu. Pogrążony był w rozmowie
z ciemnowłosą kobietą. Młodą, bardzo atrakcyjną. Niewiele
brakowało, a Justine obróciłaby się na pięcie i odeszła. Nie zrobiła
tego, bo wtedy nie poznałaby prawdy. Zresztą było już za późno.
Kobieta ją zauważyła, uśmiechnęła się i powiedziała coś do Kiela. Z
ociąganiem spojrzał we wskazanym kierunku. Nawet z takiej
odległości Justine widziała, że zesztywniał. Serce zamarło jej w piersi.
Nie wyglądał na zachwyconego.
RS
167
Szedł w jej stronę. Nie widziała nic dookoła, zaciekawionych
spojrzeń rzucanych przez pracujących w pobliżu mężczyzn, uśmiechu
na twarzy brunetki. Był tylko Kiel. Jego oczy miały odcień głębokiej
zieleni. Nagle uświadomiła sobie, że nie wie, co powiedzieć. On
najwyraźniej też nie wiedział, bo zatrzymał się przed nią bez słowa.
Dopiero długi gwizd wyrwał go z bezruchu.
- Chodźmy - wykrztusił z siebie.
Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę hangaru. Justine
popatrzyła za nim. Nie powinna była tu przyjeżdżać. Najwyraźniej źle
go zrozumiała. W końcu, ze zwieszoną głową, podążyła za nim. Kiedy
minęła róg budynku, nagle otoczyły ją silne ramiona. Krzyknęła
przestraszona.
- Przepraszam - szepnął, ale nie wypuścił jej z objęć. Przeciwnie,
przytulił jeszcze mocniej, a głowę schował w jej włosach. - Jestem
strzępkiem nerwów.
Odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Naprawdę?
- Tak. Bałem się, że nie przyjdziesz. Myślałem... Nie wiem, co
myślałem. To szósty tydzień. Mieli ci zdjąć gips. Chciałem, żebyś do
mnie przyszła. Wyobrażałem sobie, że przyjdziesz tu i rzucisz mi się
w ramiona. W poniedziałek wciąż chodziłem dookoła domu,
wyglądając twojego samochodu. We wtorek to samo. W środę Melly
kazała mi się wynosić. A dzisiaj doszedłem do wniosku, że już nie
przyjedziesz. Pewnie nie spodobały ci się moje kartki...
RS
168
- Uwielbiam je - wyszeptała. Przepełniało ją szczęście i nadzieja.
Przytuliła go mocno. - Tak się bałam, że się pomyliłam, że źle cię
zrozumiałam. Przyjechałam tutaj prosto ze szpitala, zaraz po zdjęciu
gipsu.
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Niezła z nas para, co? Ja... - przerwał i krzyknął przez ramię: -
Ejże, idź stąd!
Justine drgnęła i kątem oka zobaczyła ciemnowłosą kobietę
wyglądającą zza rogu. Na twarzy miała szeroki uśmiech.
- Ja tylko sprawdzam - wyjaśniła bezczelnie. Mrugnęła do
Justine i już jej nie było.
- To Natalie, żona Johna - wyjaśnił krótko. - Och, chodźmy stąd.
Tu jest jak na rynku.
Poszli w stronę jej samochodu. Justine tak drżały ręce, że miała
trudności z umieszczeniem kluczyka w stacyjce.
- Kiel...
- Nie - jęknął. - Jeśli cię teraz dotknę, nie będę w stanie się
powstrzymać.
Oblała się rumieńcem. Przełknęła ślinę, odchrząknęła.
- Skoro takie są twoje uczucia - zaczęła zdezorientowana - to
czemu tak długo nie dawałeś znaku życia?
- Bo w kółko sobie powtarzałem, że nie czuję tego, co czuję! Nie
chciałem się z nikim wiązać! Ceniłem swoją wolność, ale... tęskniłem
za tobą jak szalony! Mam wrażenie, że to był najdłuższy miesiąc w
moim życiu. Dlatego przysłałem ci róże bez żadnej wiadomości, tylko
RS
169
z tą głupią kartką. Potem pomyślałem, że uznasz mnie za wariata,
więc jak najszybciej wróciłem do Anglii. Byłem tak blisko ciebie i tak
bardzo chciałem mieć cię jeszcze bliżej. Więc wysłałem kolejne
róże...
- I nie miałeś dość odwagi, żeby przyjść do mnie?
- Właśnie. Widzisz, za długo zwlekałem. Nie zadzwoniłem, tak
jak obiecałem. Rany, zachowuję się jak mały chłopiec!
Nie, jak mężczyzna, który walczy o wolność, pomyślała.
Zapaliła silnik i ostrożnie ruszyła. Kątem oka spojrzała na niego.
Uparcie patrzył przed siebie.
Kiedy zatrzymała się koło jego domu, Kiel natychmiast
wyskoczył z samochodu. Justine ruszyła za nim, próbując odzyskać
panowanie nad sobą.
Drzwi otworzyła Melly. Spojrzała na Kiela, a potem przeniosła
wzrok na Justine.
- Więc przyszłaś - zauważyła wyraźnie rozbawiona.
- Tak - odpowiedziała krótko.
- Och, Melly! - warknął na gosposię Kiel. - Zrób sobie wolne
popołudnie! Idź na zakupy! - Śmignął koło niej i biorąc po dwa
stopnie, pobiegł na górę. - Wezmę prysznic - rzucił przez ramię.
- Ojejku - powiedziała łagodnie Melly. - Ależ jesteśmy
zdenerwowani, co? - Chichocząc, wciągnęła Justine do środka. - No,
wchodź. I od razu na górę.
Justine bez słowa ruszyła po schodach na piętro. Pchnęła drzwi
jego sypialni i weszła. Rozejrzała się uważnie dookoła. To był bardzo
RS
170
męski pokój. Dywan i zasłony w kolorze czekolady, kremowo-
brązowa narzuta na łóżku, fragmenty ściany między drewnianymi
belkami też pomalowane na kremowo. Na ścianach wisiały grafiki
przedstawiające statki, galeony, klipry. Z jednym wyjątkiem. Nad
samym łóżkiem umieszczono rycinę, która przedstawiała starszego
mężczyznę w krezie. Miał łagodne, pełne mądrości spojrzenie. Justine
uklękła na brzegu łóżka, oparła ręce na zagłówku i przyglądała się
postaci.
- Kocham go - wyznała szeptem.
- To czemu mu tego nie powiesz? - usłyszała zza pleców głos
Kiela.
Odwróciła się w jego stronę. Miał zaciśnięte szczęki, a jego
zielone oczy lśniły niezwykłym blaskiem.
- Kocham cię - powtórzyła.
Wziął ją w ramiona. Serce waliło jej jak młotem, kiedy
rozsupłała pasek jego szlafroka i dotknęła ciepłej, wilgotnej skóry.
Musnęła wargami jego podbródek.
- Och, Justine.
Tulił ją tak mocno, jakby miał ją zaraz zmiażdżyć. Stanęła na
palcach, zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym
ciałem. Wplątała palce w jego włosy. Szeptała jego imię. Zamknęła
oczy i oddała się namiętnym pocałunkom.
- Ten pierwszy tydzień w Norwegii... - zaczął Kiel. -Cokolwiek
bym robił, gdziekolwiek bym poszedł, wszędzie widziałem twoją
twarz. Twoje wielkie, fiołkowe oczy, które żądały ode mnie czegoś...
RS
171
ale nie miałem pewności, czy mogę ci to dać... A jednak w kółko
sobie powtarzałem, że nie mogę się zakochać. Prawie cię nie znałem.
Nie wydawałaś mi się wyjątkową pięknością. Taka mała zrzęda,
zabawna i odważna. A jednak nie mogłem przestać o tobie myśleć.
Nie mogłem spać. - Spojrzał jej w oczy. - Co ty ze mną zrobiłaś?
Rzuciłaś na mnie jakiś czar?
W odpowiedzi pokręciła głową. Nie była w stanie wykrztusić z
siebie słowa, bo czuła napływające łzy. Uśmiechnęła się tylko do
niego. Nie wierzyła własnym uszom.
- Moje paskudne zachowanie na Maderze wynikało z zazdrości.
Nigdy wcześniej nie byłem zazdrosny, nie wiedziałem, jak sobie z
tym radzić. Kiedy ktoś w stoczni zagwizdał, gotów byłem go zabić.
Jesteś moja, nie chcę, żeby ktoś inny na ciebie patrzył, podziwiał cię.
Nigdy dotąd nie byłem zaborczy! - powiedział szczerze zdziwiony. -
No i popatrz, co się ze mną stało! Jestem emocjonalnym i fizycznym
wrakiem!
- Fizycznym na pewno nie - zaprzeczyła.
Przez chwilę patrzył na nią zachłannym wzrokiem.
- Powiedz to jeszcze raz.
- Że cię kocham?
- Tak.
- Kocham cię. Pragnę cię. Potrzebuję cię. Dobrze?
- Bardzo dobrze.
- I? - droczyła się z nim. Uśmiechnął się niepewnie.
RS
172
- Ja też cię kocham - wykrztusił z siebie. Odwrócił na chwilę
wzrok, po czym dodał: - Nigdy nikomu tego nie powiedziałem, a mam
trzydzieści sześć lat. A teraz chciałbym głośno o tym krzyczeć. I jeśli
nie przestaniesz się wiercić, to nie odpowiadam za swoje zachowanie.
- Naprawdę mnie chcesz? - zapytała po jakimś czasie,
przeciągając się. - To takie dziwne.
- Dziwne? Au! To boli!
- Zasłużyłeś sobie. - Głaskała go w miejscu, gdzie dostał klapsa.
Westchnęła uszczęśliwiona. - A teraz mi powiedz, jaka jestem
doskonała.
Parsknął śmiechem i przyciągnął ją do siebie.
- Na Maderze, kiedy cię obudziłem... Pamiętasz?... Przyszło mi
wtedy do głowy coś bardzo dziwnego. Zacząłem się zastanawiać,
czysto teoretycznie, jaki kolor oczu miałoby nasze dziecko? Zielony
czy fiołkowy?
- Pewnie błotnistobrązowy - odparła nonszalancko, żeby ukryć
wrażenie, jakie na niej wywarły jego słowa.
Dziecko? Boże! Istnieje całkiem realna szansa, że... Zupełnie o
tym zapomniała.
- Kiel?
- Tak?
- Lubisz dzieci?
Usiadł i popatrzył na nią zaszokowany.
- A co? Mamy je?
- Nie w tym momencie! Chciałam powiedzieć, że...
RS
173
- Chciałaś powiedzieć, że się nie zabezpieczyłaś - dokończył za
nią.
- Tak - przyznała zatroskana. - Jakoś o tym nie pomyślałam.
Podrapał się w głowę i zrobił skonsternowaną minę.
- Ja też nie. Wychodzi na to, że dowiemy się, jaki będzie kolor
oczu szybciej, niż się spodziewaliśmy.
- Nie zmartwiłeś się?
- Wcale a wcale. I nie rób takiej tragicznej miny, kochanie.
Jestem pewien, że będę świetnym ojcem.
Ślub wzięli trzy tygodnie później w małym kościółku niedaleko
domu Kiela. Stojąc na zalanym słońcem placyku przed świątynią,
ubrana w kremową suknię z jedwabiu i zabawny kapelusz, Justine
wyciągnęła przed siebie lewą rękę. Z niedowierzaniem patrzyła na
złotą obrączkę. Uśmiechnęła się.
Przed ślubem Kiel zabrał ją ze sobą do Norwegii, pokazał jej
rodzinny dom, gdzie spędzał część każdego roku. Z dumą prowadził
ją w swoje ulubione miejsca. A kiedy wrócili, zabrali się do
przygotowywania ślubu. Przewieźli jej rzeczy do domu Kiela w
Southampton, sprzedali mieszkanie. Peter zgodził się wykupić jej
udziały w firmie. Prawnicy Kiela zajęli się sporządzaniem
dokumentów.
Z niewiadomych przyczyn Kiel nalegał, by aż do ślubu spali w
oddzielnych pokojach. Justine wydawało się to szczytem absurdu.
Ostatnie dwa tygodnie okazały się przez to wyjątkowo frustrujące.
RS
174
Nie minęło wiele czasu, a wszyscy goście odjechali spod
kościoła. Mieli się zebrać w domu Kiela na małym przyjęciu. Zostali
sami nowożeńcy.
- Wszystko w porządku? - zapytał Kiel.
- Tak. Chociaż to się wydaje nierealne, prawda?
- Jest jak najbardziej realne - powiedział, kładąc jej dłoń na
karku i przyciągając ją do siebie. - Po co nam to przyjęcie weselne?
Nie wytrzymam już dłużej. Mam wrażenie, że wieki całe się z tobą nie
kochałem.
- To ty się uparłeś, byśmy mieli oddzielne pokoje. - Zarzuciła
mu ręce na szyję i cmoknęła go w policzek. -I dyskutowałabym, kto tu
kogo bardziej pragnie. Tak drżę, że nie wiem, czy utrzymam kieliszek
z szampanem.
- Co tam szampan! Ja się boję, że jak cię pocałuję, to przestanę
nad sobą panować. A jeśli nie pojawimy się zaraz na przyjęciu, zaczną
nas szukać.
Przytulił ją i wsiedli do samochodu. Przez całą krótką drogę
patrzyła na jego mocny, wyrazisty profil, zmierzwione włosy, które,
mimo profesjonalnego strzyżenia, wciąż wyglądały nieporządnie.
W końcu dotarli na miejsce. Kiel zgasił silnik, nachylił się nad
Justine i pocałował ją.
- Kocham cię. - Z uśmiechem położył dłoń na jej płaskim
brzuchu. - Jak się ma mój synek?
Zaśmiała się.
- Nie wiemy, czy on już tam jest.
RS
175
- Jest, jest - uspokoił ją. - Albo wkrótce będzie. Pani Lindstrom,
musimy iść. Trzeba jakoś przetrwać do chwili, gdy będę cię mógł
zabrać do łóżka.
- Czy to obietnica?
- Zdecydowanie tak. - Otworzył drzwi, wziął ją na ręce i
przeniósł przez próg. - Na dobry początek naszej wspólnej przyszłości
- szepnął jej prosto do ucha.
RS