CATHIE LINZ
Czas włóczęgi
i czas miłości
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Prr! - krzyknęła Abigail Turner, ściągnąwszy gwałtow
nie wodze, kiedy Dzika puściła się cwałem w kierunku lasu.
Klacz rwała naprzód. Do lasu było coraz bliżej, a w nim
każde drzewo wyglądało jak niebezpieczna przeszkoda. Gru
be, gęste gałęzie tworzyły gąszcz nie do pokonania. Abigail
wiedziała, że w całej tej leśnej połaci nie ma wytyczonej
ścieżki.
Wiedziała też o pieskach stepowych, które koczowały na
skraju lasu w wygrzebanych przez siebie jamach. Dla konia
każda taka jama była pułapką, w której mógł złamać nogę.
Jeśli chciała wyjść z życiem z tej przygody i ocalić klacz,
musiała ją zmusić do gwałtownego skrętu.
- Prr! - Wiatr kłuł ją w oczy, kiedy pochylona nisko nad
grzbietem Dzikiej, coraz bliżej jej uszu, powtarzała zapamię
tale komendę. Na próżno.
Zdesperowana, szarpnęła mocno wodze. I to nie podziała
ło. Kiedy stanęła w strzemionach, ciężarem całego ciała pró
bując zatrzymać konia, usłyszała nagle dudnienie, które nie
było ani łomotem jej serca, ani tętentem kopyt Dzikiej.
Kątem oka dostrzegła mężczyznę w kapeluszu, pędzącego
na wielkim białym koniu w czarne łaty.
- Puść luźno wodze! - wrzasnął. -I wysuń nogi ze strze
mion!
6
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Nie było czasu na spory. Zrobiła to, co jej kazał. Chwilę
później nieznajomy zagarnął ją ramieniem, ściągnął z klaczy
i posadził na swoim siodle. Oba konie galopowały obok siebie
w równym tempie.
Abigail obejmowała kurczowo mężczyznę, nic nie widząc.
W czasie akcji ratunkowej przepadła gdzieś gumka przytrzy
mująca długie, kręcone włosy, które niemal przykleiły jej się
do twarzy... i do twarzy nieznajomego wybawcy również.
Miała zasłonięte oczy i obie ręce zajęte, więc nic nie mogła
na to poradzić.
Czuła, jak mężczyzna zmienia pozycję w siodle i przekła
da wodze do drugiej ręki. Chwilę później jego koń zmienił
posłusznie kierunek. Galopowali w stronę otwartej łąki.
Gdy zwolnili, Abigail zobaczyła Dziką. Odetchnęła z ulgą,
mimowolnie rozluźniając mięśnie.
- Tylko mi tu nie zemdlej! - warknął jej prosto do ucha
nieznajomy.
Zesztywniała natychmiast. Z powodu irytacji w jego gło
sie, ale również dlatego, że teraz, gdy niebezpieczeństwo
minęło, zbyt wyraźnie zaczęła odczuwać jego fizyczną bli
skość.
Kiedy zatrzymał swojego konia, Dzika stanęła tuż za nimi.
Dyszała z wyczerpania, boki miała pokryte pianą, ale Abigail
nie dostrzegła śladów obrażeń.
Uniósłszy prawym kciukiem rondo czarnego kapelusza,
nieznajomy mężczyzna spojrzał na Abigail.
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego gnałaś na zła
manie karku? - spytał w przeciągły sposób, charakterystycz
ny dla bohaterów współczesnych westernów: wyjętych spod
prawa włóczęgów i desperatów.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 7
Jego szorstki, matowy głos był zarazem jedwabisty i zmy
słowy. Takiego sposobu mówienia nikt się nie uczy, trzeba się
z tym urodzić. Jako autorka poczytnych książek, których bo
haterami byli kowboje, Abigail śmiało mogła o sobie powie
dzieć, że tacy mężczyźni zawsze robili na niej wrażenie - za
równo ci fikcyjni, jak i w prawdziwym życiu. Zawsze miała
słabość do kowbojów.
Dopiero po trzech nieudanych związkach przysięgła sobie,
że odtąd będzie miała z nimi do czynienia wyłącznie w po
wieściach. I nie zamierzała zmieniać zdania.
- Nie jechałam na złamanie karku - zaprotestowała. -
Mój koń poniósł nagle...
- Posłuchaj, panienko, dopóki nie zdobędziesz większego
doświadczenia, może byś się przesiadła na jakąś łagodniejszą
kobyłę.
- Ja umiem jeździć konno!
- Może w pustej stodole albo w stajni, ale nie tutaj, na
otwartej przestrzeni. Masz szczęście, że właśnie tędy przejeż
dżałem.
- Wielkie dzięki - powiedziała Abigail w sposób dość
szczególny. Jej koledzy z Biblioteki Publicznej Great Falls
rozpoznaliby w nim ton zarezerwowany dla nieznośnego sze
fa w sytuacji, kiedy nie chciał zamieścić w katalogu jakiejś
nowej książki. - A teraz pozwolisz, że odjadę.
- Nie tak szybko - odpowiedział nieznajomy, przechyla
jąc się do tyłu, żeby ją lepiej widzieć. - Skąd się tu wzięłaś?
- O to samo mogłabym zapytać ciebie. To teren prywatny.
- Teren prywatny. Coś podobnego! - Jego twarz rozjaśnił
złośliwy uśmiech. - To znaczy, że nie wolno tędy przejeż
dżać?
8
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Właśnie.
- Powiesz mi, jak masz na imię?
- A ty?
- Dylan Janos, do pani usług, madame.
- A więc, panie Janos, proszę mnie wreszcie uwolnić.
Chcę obejrzeć swoją klacz. Nie wiem, co jej się stało, ale coś
musiało spowodować, że poniosła. Nigdy tego nie robiła.
- Może zobaczyła węża albo innego gada.
- Dzika jest zbyt dobrze ułożonym koniem, żeby oszaleć
na widok węża.
- Dzika? Co cię podkusiło, żeby wsiąść na konia o takim
imieniu? Powinnaś wybrać łagodną szkapę, która nazywałaby
się Bułeczka.
- To mój koń i to ja nadałam mu. imię.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, jak ty się nazywasz.
- Zgadza się. I nie mam zamiaru tego robić,
- Nie jesteś zbyt uprzejma.
- Brawo. Zaczynasz trafnie oceniać fakty.
- Czy wiesz, że w tradycji cygańskiej człowiek, któremu
uratujesz życie, staje się twoim dozgonnym dłużnikiem? Moż
na nawet powiedzieć, że potencjalna ofiara należy do wyba
wiciela.
- Naprawdę? W tradycji amerykańskiego Dzikiego Za
chodu, jeśli wkroczysz na czyjś teren prywatny, właściciel ma
prawo cię...
- Zastrzelić? - spytał beznamiętnie Dylan. - Zdaje się, że
to prawo dotyczy wyłącznie koniokradów.
- Poza tym tradycja Zachodu - ciągnęła Abigail, zlekce
ważywszy jego uwagę - zabrania kowbojom wykorzystywać
kobiety...
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
9
- Przecież cię nie wykorzystałem. Na razie - odpowie
dział z wyzywającym uśmiechem.
- Gdybyś był dżentelmenem, pozwoliłbyś mi odjechać
pięć minut temu.
- Nigdy nie uważałem się za dżentelmena.
- Słusznie! - mruknęła Abigail, po czym gwałtownie
uwolniła się z jego objęć i zeskoczyła na ziemię.
Kiedy chwilę później Dylan zsiadł z konia, zauważyła, że
porusza się dziwnie sztywno i rozciera ręką prawe udo. Nie
mogła oderwać wzroku od jego doskonale zbudowanego, mu
skularnego ciała. Dopiero po kilku krokach, kiedy zbliżał się
do niej, zobaczyła, że lekko utyka.
- Byłeś ranny? - spytała z przejęciem.
- Nie da się ukryć - odpowiedział smętnym głosem, mi
mowolnie wracając myślami do wypadku, który zakończył
jego karierę gwiazdy rodeo.
Lekarze mu powiedzieli, że i tak miał szczęście, skoro
wyszedł z tego cało, z niewielkim tylko ograniczeniem
sprawności jednej nogi, i nadal może jeździć konno. Ale nie
mógł jeździć tak wspaniale jak dawniej. Jego nadzieje na
kolejne zwycięstwa w rodeo zostały pogrzebane na zawsze.
Nie potrafił wykrzesać w sobie choć iskry optymizmu.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - spytała Abigail.
- Jasne. Mogłabyś mi wreszcie powiedzieć, jak masz na
imię. I skąd się tu wzięłaś. To ranczo należy do Pete'a Tur
nera.
- Właśnie.
- Z tego, co wiem, Pete Turner nie lubi intruzów. Dlatego
wydaje mi się, że to nie ja, tylko ty wkroczyłaś nieproszona
na teren prywatny.
10
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Co ci pozwala tak sądzić?
- Jak już powiedziałem, Pete nie lubi gości. Znamy się od
dawna.
- Ach, tak! Kiedy ostatnio z nim rozmawiałeś?
- Kilka miesięcy temu. Chyba w marcu. A może w lutym.
Miała wyrobione zdanie na temat kowbojów i ich poczucia
czasu, a raczej kompletnego braku poczucia czasu. Tracili je
w ten sam sposób, w jaki tracili pieniądze i kobiety. Był już
lipiec.
Skoro jednak Dylan był przyjacielem wuja Pete'a, wiado
mość o jego śmierci chciała przekazać w możliwie delikatny
sposób. Kiedy szukała właściwych słów, on spytał niecier
pliwie:
- Kim ty właściwie jesteś?
- Bratanicą Pete'a.
- Kiepski dowcip! Bratanica Pete'a jest jakąś nudną bi
bliotekarką w dużym mieście.
Zaciskając zęby, Abigail próbowała zlekceważyć epitet
„nudna", zdając sobie sprawę, że do obu wybranych przez nią
zawodów przylgnęło mnóstwo fałszywych etykietek.
- Zgadza się. Jestem bibliotekarką, a przynajmniej byłam
nią jeszcze kilka tygodni temu.
Dylan patrzył na nią przez chwilę z niedowierzaniem
i konsternacją.
- Nie przypominasz mi żadnej z bibliotekarek, które do
tąd poznałem.
- Tak? - zapytała słodkim głosem. - A kiedy ostatnio by
łeś w bibliotece?
Bardzo często odwiedzał bibliotekę szpitalną, ale nie miał
teraz ochoty opowiadać o tym. Wolał myśleć o niej, zastana-
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
11
wiając się, jakaż to bibliotekarka mogła dosiąść klaczy o imie
niu Dzika. Ta, którą chciałby lepiej poznać, zdecydował bez
wahania. Była wiotką dziewczyną o bardzo długich nogach.
Jej włosy przypominały mu skręcone włókna jedwabiu. Kiedy
trzymał ją przed sobą w siodle, ocierały się o jego twarz ku
sząco i przylegały do szorstkiej skóry spalonych słońcem po
liczków. Miały zapach konwalii, jego ulubionych kwiatów.
Nagle zdał sobie sprawę, że wpatruje się w jej usta, nie
rejestrując słów, które ta dziewczyna wypowiada.
- Słucham?
- Mniejsza o to. - Machnąwszy ręką, pogładziła Dziką po
szyi i bokach, potem obejrzała dokładnie jej nogi i kopyta.
Zajrzała nawet do pyska, wszędzie szukając czegoś podejrza
nego. Niczego jednak nie znalazła. Klacz, dzięki Bogu, nie
miała żadnych obrażeń. Drżała jeszcze lekko, ale na jej pęci-
nach nie było śladu opuchlizny. Dopiero zdjęcie siodła roz
wiązało zagadkę.
- Wiedziałam! - krzyknęła Abigail. - Urządzili mnie! By
łam tego pewna!
ROZDZIAŁ DRUGI
- O czym ty mówisz? - spytał Dylan.
- Wiedziałam, że Dzika nie spłoszyłaby się w ten sposób
bez żadnego powodu. Spójrz na to! - Pokazała mu rzepy
przyczepione do koca ułożonego pod siodłem, potem znalazła
ślady ich kolców na boku klaczy. - Biedna mała! Już dobrze,
dobrze...
Dylan przyglądał się tej scenie z zazdrością, żałując, że to
nie do niego Abigail zwraca się tak czule.
- Nie sprawdziłaś koca, zanim ją osiodłałaś?
- Oczywiście, że sprawdziłam. Ani na czapraku, ani na
kocu nie było rzepów. Swoją drogą, długo to trwało, zanim
zaczęły jej naprawdę dokuczać i wpadła w szał. Ktoś musiał
je podłożyć. Nie ma innej możliwości.
- Więc osiodłałaś konia, a potem go zostawiłaś?
- Na chwilę. Musiałam odebrać telefon...
Dylan zmrużył oczy.
- Zadzwonił mój wydawca z Nowego Jorku, ale rozma
wiałam z nim bardzo krótko. Najwyżej pięć minut.
- Wystarczająco długo dla łobuza, który grzebał przy
siodle. - Dylan wyciągnął rękę, żeby pogłaskać konia po
chrapach.
- Dzika nie lubi, kiedy dotykają jej obcy.
- Zupełnie jak jej pani, prawda? - Dylan gładził klacz
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
13
swoją wielką dłonią, na co Dzika reagowała z wyraźnym
zadowoleniem.
Zdradziecka dusza, pomyślała Abigail o Dzikiej, ale nie
była zdziwiona. Na samo wspomnienie dotyku palców tego
mężczyzny na policzku dostawała gęsiej skórki. Dłonie Dy-
lana były szorstkie i stwardniałe od ciężkiej pracy. Od razu
wiedziała, że nie jest typem „miejskiego kowboja". Wszystko
w nim było autentyczne.
- Komu miałoby zależeć, żebyś spadła z konia? - spytał
poważnie.
- Nie wiem. Może Hossowi Redkinsowi, bo nie chciałam
mu sprzedać rancza. Ten facet jest postrachem całej okolicy.
- Sprzedać? - powtórzył Dylan ze zmarszczonym czołem.
- Może i jesteś bratanicą Pete'a, ale to jego ranczo i nie ma
takiej siły, która zmusiłaby Turnera do sprzedania ziemi temu
nadętemu bufonowi Redkinsowi.
Abigail przygryzła wargę, zdając sobie sprawę, że musi
w końcu powiedzieć Dylanowi o śmierci wuja.
- Pete Turner, mój wuj, odszedł z tego świata dwa miesią
ce temu - powiedziała cicho. - Zostawił mi w spadku ranczo.
- A mnie mówił, że wydziedziczył swoich krewnych, po
tym, jak jak sprzedali ziemię Hossowi.
- To prawda. Ja zawsze próbowałam być z nim w konta
kcie.
- No tak, słusznie - przerwał jej chłodno. - Wolałaś nie
drażnić tego starego poczciwca.
- Chciałeś coś przez to powiedzieć?
- Nie, nic - powiedział znużonym tonem.
Zdjął kapelusz, żeby przeczesać palcami włosy, po chwili
zaś włożył go z powrotem. Wiadomość o śmierci Pete'a po-
14 CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
ruszyła go. Poznali się na miejscowym rodeo, kiedy Turner
dostarczył im kilka swoich koni. Ludzie mówili, że z natury
był równie przyjazny jak niedźwiedź we wnykach, ale Dylan
przez te dziesięć lat, odkąd przeniósł się w te okolice, wyjąt
kowo cenił sobie jego towarzystwo. Pete wiele go nauczył.
Serce mu się ściskało na myśl, że nigdy już nie usłyszy żadnej
z opowieści o „dawnych dobrych czasach", którymi starszy
pan zwykł go raczyć przy filiżance kawy wzmocnionej sowitą
porcją whisky.
- No więc, co masz zamiar zrobić z tym ranczem?
- Utrzymać je, oczywiście.
- Utrzymać? Czy ty masz pojęcie, co to znaczy prowadzić
ranczo, nawet takie małe jak Pete'a? Ile w to trzeba włożyć
pracy, nie mówiąc o pieniądzach?
- Mam pojęcie. Zrobiłam dokładne rozeznanie, zanim tu
przyjechałam.
- W swojej bibliotece, jak się domyślam - powiedział
kpiąco.
- Między innymi. Nie zapominaj, że wychowywałam się
na sąsiednim ranczu.
- Kilkadziesiąt lat temu.
- Nie, to nie było aż tak dawno temu! - syknęła urażona.
- Nie? A ile ty masz lat?
- A ty? - odparowała bez zastanowienia.
- Dwadzieścia osiem.
Boże, przecież to prawie dziecko! No, może bez przesady,
zreflektowała się, zerkając na jego opięte dżinsami biodra. Był
zdecydowanie dorosłym mężczyzną. Ale o cztery lata od niej
młodszym.
Nigdy przedtem trzydzieści dwa lata nie wydawały się
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
15
Abigail tak poważnym wiekiem, ale też nigdy dotąd nie zwró
ciła uwagi na młodszego mężczyznę. Tak, podobał jej się. Ale
drażnił ją również, przypomniała sobie w popłochu.
- Pozwól, że zgadnę. Dżentelmen nigdy nie pyta damy
o wiek. Czy to chciałaś powiedzieć? A więc, szanowna pani
bibliotekarko, czy ty i twój koń zamierzacie dojść do porozu
mienia, czy też będę zmuszony wziąć was na lasso? - Widząc
zdumienie w oczach Abigail, mówił dalej: - Niedaleko stąd
zaparkowałem swojego pikapa z przyczepą na dwa konie.
Mogę was podwieźć do domu.
- Jeżeli myślisz, że zabrałabym się z kimś nieznajomym...
- Nie ja tu jestem nieznajomy, tylko ty. Powiedziałem ci,
jak mam na imię. A ja wciąż nie znam twojego.
- Abigail. - Uniosła wysoko podbródek i spojrzała mu
prosto w oczy. - Abigail Turner.
- Widzisz, to wcale nie było trudne - zażartował z uśmie
chem, ale ona myślała już o czym innym.
Przyszło jej nagle do głowy, że ten kowboj spadł jej z nieba.
- Pomyślałam sobie właśnie... - mruknęła pod nosem -
że może jesteś człowiekiem, którego szukam...
- Naprawdę? - odmruknął z filuternym uśmiechem. -
A jak do tego doszłaś?
- Szukasz pracy?
- Dlaczego pytasz? Chciałabyś mnie do czegoś wynająć?
- Możliwe. Wiem, że masz duże doświadczenie... z koń
mi - dodała pospiesznie. Czuła się jak idiotka. - Zdarza mi
się pisać lepsze dialogi.
- Naprawdę żyjesz z pisania?
- Tak. - Podniosła głowę, czekając na następne nieunik
nione pytanie: „A co piszesz?'" Pomyliła się.
16
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Jaką pracę dla mnie miałaś na myśli?
- Przypuszczam, że pisanie pod dyktando nie wchodzi
w rachubę?
- Słusznie.
- Pisanie na komputerze?
- Nic z tych rzeczy.
- Ta mistrzowska klamra przy pasku jest naprawdę twoja?
Ciemne oczy Dylana zaiskrzyły się w słońcu.
- Chcesz sama sprawdzić inicjały? - spytał z bezczelną
miną, wetknąwszy oba kciuki za szeroką srebrną klamrę- naj
wyższe trofeum w zawodach rodeo.
Przez ułamek sekundy Abigail zastanawiała się, co by zro
bił, gdyby odkryła, że blefuje. Postanowiła jednak nie ryzy
kować. Przynajmniej na razie.
- Szukam tymczasowego zarządcy rancza. Przez ostat
nich kilka lat mój wuj nie był w stanie radzić sobie ze
wszystkim. Wystarczy spojrzeć na dom i ogrodzenie. Trze
ba też zająć się inwentarzem. Krótko mówiąc, potrzebuję
kogoś, kto nie boi się ciężkiej harówki. Hoss wypowiedział
mi wojnę, więc nikt z okolicy nie będzie chciał u mnie
pracować. Właściwie powinnam zacząć od tego, że jeśli
boisz się Hossa, nie ma o czym mówić - to praca nie dla
ciebie.
- Nie boję się Hossa.
Ale ciebie tak, pomyślał w popłochu. Możliwe, że jasno
włosa bibliotekarka była bratanicą Pete'a, ale wyglądała na
subtelną panienkę z miasta. W zwykłych dżinsach i bluzie
pozornie niczym nie zwracała na siebie uwagi, a jednak
w sposobie jej bycia było coś bardzo podniecającego. Choć
z drugiej strony, kiedy doglądała konia, poruszała się szybko
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
17
i sprawnie, ze spokojną pewnością siebie. Było w niej wiele
sprzeczności. I pachniała konwaliami.
Zaczął się przekonywać, że jej problemy nie są jego pro
blemami i gdyby miał odrobinę rozsądku, wsiadłby na konia
i pognał przed siebie, zapominając o całej sprawie. Ale honor
kowboja nie pozwalał mu wybrać najprostszego wyjścia. Nie
należał wcale do mężczyzn, którzy sami szukają kłopotów,
ale tak się jakoś układało, że kłopoty zawsze znajdowały jego
- mimo że lubił być w drodze i często zmieniał adres.
Życie trampa odpowiadało mu i jak dotąd nie rozglądał się
za miejscem, w którym osiadłby na stale. Jego starszy brat
ożenił się niedawno, także siostra znalazła mężczyznę swoje
go życia i swoje miejsce na ziemi, ale on o stabilizacji nie
myślał. Nie był jeszcze gotów.
Z drugiej strony, Dylan nigdy nie potrafił się oprzeć nowe
mu wyzwaniu - bez względu na to, czy chodziło o konia,
o którym mówiono, że nie da się ujeździć, czy też o niedostę
pną kobietę.
Obie sytuacje przypominały mu, że w jego żyłach płynie
cygańska krew.
Dzika parskała i tupała kopytem, jasno dając do zrozumie
nia, że nie znosi być ignorowana.
- Jednak skorzystam z twojej propozycji - zdecydowała
Abigail. - Podwieziesz nas na ranczo, to może porozmawia
my bardziej szczegółowo o posadzie zarządcy.
Kiedy umieścili w przyczepie konie i Abigail zajęła miej
sce pasażera w kabinie pikapa, opanowało ją dziwne uczucie,
że oto zrobiła pierwszy krok na całkiem nowej drodze życia.
Jedyny kłopot w tym, że wcale nie była pewna, czy wybrała
drogę słuszną.
18
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Dylan i tak nie zagrzeje tu miejsca. Kowboje rzadko to
robią. Ale może wytrzyma wystarczająco długo, żeby ona
mogła znaleźć do tej pracy kogoś na stałe- Kogoś starszego,
a najlepiej żonatego. Pragnącego stabilizacji
Słowa „kowboj" i „stabilizacja" nigdy nie szły ze so
bą w parze. Abigail była tego pewna. Jej trzeci i ostatni zwią
zek z kowbojem zakończył się dwa miesiące temu. On
wziął kurs na Arizonę, ona została ze zranionym sercem.
Dostrzegała, oczywiście, ironię losu w tym, że autorka po
czytnych romansów, specjalistka od happy endów sama nie
znajduje szczęścia w miłości. W tej chwili miała jednak inny
kłopot. Musiała dowiedzieć się, kto podłożył rzepy pod siod
ło, umyślnie narażając na niebezpieczeństwo życie jej
i Dzikiej.
- O rany, co to za paskudztwo? - Dylan wpatrywał się
z niedowierzaniem w dziwny twór, który ukazał się nagle ich
oczom przy ścieżce prowadzącej do domu Pete'a.
Przysadzista chata wyglądała, jak gdyby wyrosła z ziemi
i -jeśli go wzrok nie mylił - nawet dach miała pokryty trawą.
Faktem było, że Pete w ostatnich latach swojego życia stał się
nieco ekscentryczny, nie na tyle jednak, żeby zbudować coś
tak dziwacznego.
- To przystań Ziggy'ego - odparła Abigail-
- Jakiego Ziggy'ego? Kto to jest?
- Mój przyjaciel.
- I to ty pozwoliłaś mu zbudować takie obrzydlistwo?
- Ziggy jest artystą.
Jakby na podkreślenie jej słów, rozległ się nagle warkot
piły elektrycznej, który najpierw spłoszył siedzącą na pobli-
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
19
skim drzewie sójkę, a zaraz potem oba konie zaczęły tupać
kopytami w podłogę przyczepy.
- Każ mu wyłączyć tę piłę! - krzyknął Dylan. - Konie się
przestraszyły!
- Uspokój się! Kto tu jest szefem?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo Dylan wyskoczył
już z samochodu i pomaszerował w stronę domu Ziggy'ego
z takim impetem, jakby chciał go własnoręcznie zastrzelić.
Abigail pobiegła za nim.
Pomimo upału Ziggy miał na głowie szwajcarską czapkę
wojskową, spod której wystawały pukle zmierzwionych si
wych włosów. Workowaty kombinezon, kraciasta koszula
i robocze buty z cholewami dopełniały całości. Był to męż
czyzna w średnim wieku, rzeźbiarz, o którym przyjaciele mó
wili, że jest niepowtarzalny, wrogowie mieli go za szaleńca,
a ci, którzy kupowali jego prace wyrzeźbione z całych pni
drzewnych, wierzyli, że ma talent.
Ziggy mówił po angielsku z obcym akcentem, ale -
jak przystało na Szwajcara - w stanie wzburzenia uciekał
się do niemieckich i francuskich złorzeczeń, przyprawio
nych delikatnie italianizmami. Kiedy Dylan przerwał mu pra
cę, Ziggy odwrócił się, a potem wielojęzyczny stek prze
kleństw wypełnił powietrze zamiast dźwięku piły elek
trycznej.
- Jak ja mam tu pracować, jeśli ciągle mi ktoś przeszka
dza? - zwrócił się urażonym tonem do Abigail.
- Meeeee! . '
- Widzisz, co narobiłeś? Denerwujesz Heidi i Gretel
- O kim ty mówisz? To twoje dzieci? - zapytał Dylan.
- W pewnym sensie - Abigail odpowiedziała za przyja-
20
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
ciela. - Kozie dzieci. - Wskazała palcem pokryty trawą dach,
na którym leżała trójka koźląt.
Ku jej zdumieniu, w kącikach ust Dylana pojawił się cień
uśmiechu. Dopiero teraz zwróciła uwagę na doskonały wykrój
jego warg: ascetyczną linię górnej i zmysłową pełnię dolnej.
- Sympatycznych masz przyjaciół - powiedział przeciągle.
- I ja tak sądzę - odparła z uśmiechem.
Czując na sobie jej badawcze spojrzenie, Dylan zdecydował,
że warto je odwzajemnić. Odwrócił raptownie głowę. Utkwił
w niej wzrok, wyobrażając sobie, że dotyka jej nie tylko oczami.
- Hej, wy dwoje, dosyć tego, opanujcie się! - rozkazał
Ziggy. - Iskrzy od was na odległość. Jestem artystą, więc
takie sceny mnie rozpraszają.
Dylan przyglądał się zakwitłym na policzkach Abigail ru
mieńcom z mieszaniną zachwytu i niedowierzania w oczach.
- Myślałem, że nie ma już kobiet, które potrafią się płonić.
- To opalenizna - odparowała. - Cześć, Ziggy. Spadamy.
- Pozwolisz, że się przedstawię. Mam na imię Dylan. Od
dawna się z tym męczysz? - zapytał uprzejmie, wskazując
palcem pień, w którym rzeźbił Ziggy.
- Od świtu.
- To widziałeś może przejeżdżającą tędy Abbie?
- Mam na imię Abigail.
- Ja nazywam cię Abbie - powiedział Ziggy.
- Bo ty jesteś moim przyjacielem. Dylan jest...
- Nowym zarządcą rancza - przerwał jej Dylan. - Tym
czasowym.
- Czyli będziesz pomagał Abbie. - Ziggy po raz pierwszy
się uśmiechnął. - To dobrze. Potrzebna jej pomoc. Ja też coś
mogę robić, ale nie do wszystkiego się nadaję. Znam się na
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
21
koniach, wychowałem się na farmie w okolicy Gór Jurajskich.
Mieliśmy konie i mnóstwo krów. Kozy też.
- A więc znasz się na koniach?
- Tak, ale lepszy ze mnie artysta niż kowboj.
- No i dobrze. Za to Dylan jest prawdziwym kowbojem
- wtrąciła Abigail.
- Byłeś dzisiaj w stajni? - spytał Dylan.
- Cały dzień pracowałem nad rzeźbą.
- No tak... Swoją drogą, konie źle znoszą hałas. A naj
bardziej się boją gwałtownych dźwięków. Jeżeli wychowywa
łeś się na farmie, powinieneś o tym wiedzieć.
- Szwajcarskie konie są dużo lepiej ułożone od amerykań
skich.
- Jasne. A ja jestem Buffalo Bill - zadrwił Dylan. - Wiesz
co, rozglądaj się po prostu wkoło, kiedy włączasz tę hałaśliwą
piłę. Na wszelki wypadek, żeby sprawdzić, czy nikt w pobliżu
nie jedzie konno.
- Nikt w pobliżu nie jeździ konno - powiedział stanow
czo Ziggy. - Wszyscy wiedzą, że tu pracuję.
- Dylan, ja naprawdę muszę wracać do domu. - Abigail
przypomniała im o swoim istnieniu.
Dopiero wówczas, kiedy odjechali na tyle daleko, że od
głos piły elektrycznej Ziggy'ego przestał denerwować Dyla-
na, zaczęła z nim rozmawiać.
- Dlaczego przepytywałeś Ziggy'ego w taki sposób?
- Próbowałem ustalić pewne fakty. Czy dzisiaj rano, kiedy
siodłałaś konia, widziałaś Ziggy'ego w stajni?
- Oczywiście, że nie. On lubi konie, ale kocha rzeźbić.
Trudno go w ogóle oderwać od pracy. Ale dlaczego tak cię
zainteresował?
22 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Dlatego, że ktoś podłożył rzepy pod twoje siodło.
- To nie Ziggy.
- Co ci przyszło do głowy, żeby sprowadzić tu takiego
ekscentryka?
- Ziggy przychodził często do mojej biblioteki. Rozma
wialiśmy o książkach i o artystach, aż w końcu staliśmy się
przyjaciółmi. Kiedy przeniosłam się z Great Falls na to ran
czo, żal mi się go zrobiło, głównie z powodu sąsiadów, którzy
bez przerwy nasyłali na niego policję. Wystarczyło, żeby
o siódmej rano włączył swoją piłę. Pomyślałam sobie, że tutaj
będzie miał tyle wolnej przestrzeni, ile zechce, i wreszcie
będzie mógł pracować w spokoju.
- Sądzę, że spokój nie jest żywiołem Ziggy'ego.
- A twoim jest?
- Czasami.
- Kiedy śpisz, prawda?
Zamilkł. Obraz śpiącej Abigail zawładnął bez reszty jego
wyobraźnią. Ciekawe, czy śpi na boku, czy na plecach? I co
wówczas ma na sobie - jedwabną koszulę czy flanelową pi
dżamę? A może sypia nago?
- Zwykle staram się unikać kłopotów - odpowiedział po
chwili.
- Ciekawe, jak ci się to udaje?
- Nie przyzwyczajam się do miejsc. Lubię podróżować.
Była to odpowiedź, której się spodziewała, ale wołałaby
usłyszeć inną.
Kiedy po raz pierwszy oglądała ranczo i obeszła dookoła
stodołę, a potem dom, wzruszenie ściskało ją za gardło. Może
ktoś inny pomyślałby, że to stara, sponiewierana przez czas,
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI 23
zwykła chata z drewnianych bali. Zauważyłby pokryte rdzą
rynny, zaniedbane podwórze, niedrożny komin. Nawet
huśtawka na werandzie wisiała krzywo i prosiła się o poma
lowanie.
Ale Abigail widziała przede wszystkim dom. Od dziecka
uwielbiała ranczo swojego wuja, może dlatego, że widok na
góry był stąd jeszcze lepszy niż z dawnego rancza jej rodzi
ców. Najbliższe wzniesienie zaczynało się tuż za ogrodze
niem, a na jego szczycie rosły dwie olbrzymie jodły. Wieczo
rami wspinała się tam wąską ścieżką, siadała na kamieniu
i wdychała zapach roślin albo dymu z komina. W dolinie jas
na kora osik połyskiwała w świetle zachodzącego słońca.
Rozsiodłali konie w milczeniu. Dylan znał rozkład stajni
Pete'a na pamięć, podobnie jak Abigail. Dowiedziała się, że
jego koń ma na imię Podróżnik.
Pogrążona w rozmyślaniach o Dylanie, nagle zorientowała
się, że nie są sami. Zwalisty mężczyzna siedzący na koniu
patrzył z wściekłością na jej przyjaciółkę, Raj. Młoda kobieta
mierzyła go równie nienawistnym spojrzeniem.
- Co pan tu robi, panie Redkins? - spytała Abigail.
-
Tak jak już powiedziałem pani służącej...
- Raj jest moją przyjaciółką, a nie służącą.
- Niech sobie będzie. Przyjechałem sprawdzić, czy zde
cydowała się już pani przyjąć moją propozycję. Chcę mieć tę
ziemię - oświadczył Hoss, poprawiając się w siodle.
- A ja powiedziałam już panu, że nie jestem zaintereso
wana jej sprzedażą.
- Myślałem, że zmieniła pani zdanie.
- Skąd to panu przyszło do głowy? Niby dlaczego miała
bym zmienić zdanie?
24
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- No właśnie - odezwał się po raz pierwszy Dylan. - Skąd
, ten pomysł?
- Powiedz lepiej, chłopcze, co ty tu robisz? Słyszałem, że
pogruchotałeś sobie kości na jakimś rodeo w Oklahomie.
Pewnie przyjechałeś na lato do starego Turnera. I co, musiało
cię zdziwić, że kopnął w kalendarz?
- Oto czarujący, jak zwykle, Redkins - odparował Dylan.
- Czy ten człowiek panią molestuje? - Hoss zwrócił się
do Abigail, nie odwracając pełnego wściekłości wzroku od
Dylana.
- Nie, ale pan owszem.
- Co?
- Powiedziałam, że Dylan nie molestuje mnie. On jest...
- Przyjechałem, żeby jej pomóc - wtrącił się Dylan.
- Jasne! Już to widzę! - Hoss wybuchnął rechoczącym
śmiechem. - Powiem ci, po co przyjechałeś: mydlić oczy
bezbronnej kobiecie! Jeśli chodzi o te sprawy, Dylan ma taką
reputację, że szkoda gadać! - Hoss spojrzał porozumiewaw
czym wzrokiem na Abigail. - Był znanym od Oklahomy do
Calgary mistrzem w ujeżdżaniu... nie tylko koni. Oczywiście
dopóki nie roztrzaskał sobie nogi.
Abigail położyła dłoń na ramieniu Dylana, domyślając się,
że jeśli go nie powstrzyma, Hoss Redkins, zanim zdąży się
zorientować, rozstanie się z siodłem i wyląduje na najbliższej
pryzmie końskiego łajna.
- Dylan przyjaźnił się z moim wujem i zawsze będzie mi
le widzianym gościem na tym ranczu - oświadczyła z emfazą.
- Przyjąłem właśnie posadę zarządcy rancza pani Turner
- Dylan zwrócił się do Hossa.
- Po co? Jak dotąd, nigdy nie mogłeś usiedzieć w jednym
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
25
miejscu. To robota nie dla ciebie. - Hoss spojrzał drwiącym
wzrokiem na Abigail. - Co pani może wiedzieć o prowadze
niu rancza? Słyszałem, że pisze pani jakieś sznurowate, głupie
romanse...
- To źle pan słyszał! - przerwała mu z dziką pasją. - Piszę
cholernie dobre powieści historyczne! Nie ma w nich nic
głupiego, czego nie da się, niestety, powiedzieć o moich są
siadach.
- Ja nie piszę żadnych powieści!
Abigail westchnęła. Obelga najwyraźniej spłynęła po nim
jak woda po kaczce, a raczej wcale nie dotarła do jego wiel
kiej jak dynia głowy.
- Skoro już olśniłeś panią Turner swoim urokiem i inte
lektem, to może sprawdziłbyś wreszcie, czy cię nie ma w do
mu. .. - powiedział Dylan.
- Pilnuj swojego nosa. Nie twoja sprawa, jak długo będę
gawędzić z obecną tu damą.
- Obecna tu dama wyraziła życzenie, żebyś opuścił jej
posiadłość - przypomniał Hossowi Dylan z groźnym bły
skiem w oczach.
- A co zrobisz, jak nie odjadę? - zachichotał Redkins.
- Wykopiesz mnie stąd tym swoim kulasem?
- Nie kuś mnie... - odpowiedział szeptem Dylan.
- A wiesz, synku, co ty mi możesz...
- Dosyć tego... - Dylan odepchnął rękę Abigail i rzucił
się w kierunku Hossa.
ROZDZIAŁ TRZECI
Abigail dostrzegła wściekłość w jego oczach i obawiając
się najgorszego, wrzasnęła przeraźliwie:
- Dylan, nie rób tego!
Za późno. Nie wierzyła własnym oczom, kiedy koń Hossa
- prawdopodobnie na cichą komendę Dylana - stanął dęba,
zrzucając swojego właściciela prosto do beczki z deszczówką.
Woda, która wychlusnęła z beczki, powinna była zmoczyć
Dylana, ale jakimś cudem fontanna spadła kilka centymetrów
przed nim.
Twarz Hossa, łącznie z uszami, miała kolor purpurowy.
- Jak... jak to zrobiłeś? - parsknął rozwścieczony.
- Ja? Ja niczego nie zrobiłem - oświadczył Dylan, uno
sząc lekko brew.
- Niejedno słyszałem o tobie i o twoich przeklętych cy
gańskich sztuczkach! - Przygwoździł go wzrokiem, w któ
rym było tyle samo furii, co podejrzliwości.
- To nie moja wina, Redkins, że nie potrafisz utrzymać się
w siodle. Pomóc ci wyleźć z tej beczki, czy sam sobie po
radzisz?
- Precz z łapami! - Hoss zawył jak ranne zwierzę, płosząc
jeszcze bardziej swojego konia. - Pożałujesz tego!
- Wątpię.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
27
Podciągnąwszy się na rękach, Hoss wyszedł z beczki i za
maszystym ruchem włożył na głowę przemoczony kapelusz.
Abigail nie była w stanie zachować dłużej powagi. Prze
niosła wzrok na twarz Dylana, na której malowało się rozba
wienie, i wybuchnęła śmiechem.
- Oboje ciężko tego pożałujecie.
- Wątpię - powtórzył Dylan, kiedy Hoss przetarł oczy
i cały ociekający wodą wdrapał się na konia.
Abigail miała wrażenie, że biedne zwierzę stęknęło pod
ciężarem otyłego Redkinsa.
Kiedy odjechał, z niechęcią pomyślała o powrocie do rze
czywistości.
- Najmądrzejsze to chyba nie było - mruknęła pod nosem.
- No to co? Dawno się tak dobrze nie bawiłem.
- To nie jest powód, żeby robić... cokolwiek.
- Nie? A mnie się zdaje, że to jest fantastyczny powód,
żeby coś robić. Jeden z najlepszych. - Mówiąc to, Dylan wy
ciągnął do niej rękę i obrysował palcem kontury jej brody.
Znowu dotyk jego szorstkich palców sprawił, że poczuła
się jak rażona piorunem. Ona, od wielu lat pisząca z taką
swobodą o miłości, nie byłaby w stanie opisać tej nagłej fali
podniecenia. Jedyne, co mogła zrobić, to poddać się magii
chwili - odczuwać przyjemność, choćby miała ona trwać tyl
ko sekundę lub dwie. Kiedy jednak uświadomiła sobie, że ma
zamknięte oczy, siłą woli wyrwała się z transu. Uciekła przed
pokusą.
- Czy to jakieś cygańskie czary? Wybij sobie to z głowy
- zawołała z irytacją. - Rozumiesz?
- Jasne - odpowiedział przez zaciśnięte zęby. - Jestem
facetem wynajętym do roboty, to wszystko. Faktycznie, trud-
28
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
no powiedzieć, żeby się tu o mnie zabijali, więc tym bardziej
powinienem być grzeczny. Po co komu jakiś cygański ujeż-
dżacz koni, na dodatek kaleka!
- Ja tego nie powiedziałam.
- Ale miałaś taki zamiar. Posłuchaj, panienko, nie jest ze
mną aż tak źle. Znam wiele rancz, na których mógłbym pra
cować.
- Wiem.
- Nie potrzebuję twojej łaski.
- Jeżeli chcesz zrezygnować, powiedz to po prostu.
- Jasne! Czy mogę pozwolić, żebyś splajtowała, a potem
patrzeć, jak Redkins położy na ranczu twego wuja swoje
brudne łapy? Nic z tego! Lubiłem Pete'a i zrobię wszystko,
żeby uratować to miejsce. Jestem mu to winny.
Dylan i Abigail stali w milczeniu twarzą w twarz, pioru
nując się wzrokiem, gdy podeszła do nich Raj, kobieta o kru
czoczarnych, krótko obciętych włosach i orzechowych
oczach, w których płonęła niepohamowana ciekawość.
- Hej, darujcie, że przerywam taką miłą rozmowę, ale
chciałam się tylko dowiedzieć, czy... on zostaje na kolacji.
- Tak - powiedziała Abigail, cofając się odruchowo.
- W takim razie przygotuję dodatkowe nakrycie. Jestem
Raj Patel. - Uśmiechnęła się do Dylana.
- Miło mi cię poznać - odpowiedział z uprzejmym skinie
niem głowy.
- A czy ty przypadkiem nie jesteś Dylanem Janosem?
- We własnej osobie.
- Skąd znasz jego nazwisko? - zapytała Abigail.
- On jest sławnym facetem. Każdy wie, kim jest Dylan.
Kim był, pomyślał Dylan, rozcierając udo.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 29
- Przecież to on wygrał finałowy turniej rodeo! W ze
szłym roku w Las Vegas został mistrzem Stanów! - Zgorszo
na obojętnym spojrzeniem Abigail, próbowała usprawiedliwić
przyjaciółkę przed Dylanem. - Abbie nie czyta „Przeglądu
Rodeo". Szkoda, nie ma pojęcia, z kim rozmawia. Tylko pięt
nastu najlepszych kowbojów z każdej konkurencji wchodzi
do finału. - Raj zawahała się na chwilę. - Dylanie, słyszałam
o tym okropnym wypadku... To było cztery miesiące temu,
prawda?
- Mniej więcej - odpowiedział beznamiętnie.
W jego twarzy, podobnie jak głos pozbawionej wyrazu,
Abigail dostrzegła jednak błysk - nieznaczny, krótki jak
okamgnienie grymas cierpienia.
- Raj, nie wydaje mi się, żeby Dylan chciał o tym roz
mawiać.
- Przepraszam, Dylan - powiedziała zmieszana Raj. -
Czasami mówię bez zastanowienia. Proszę, wejdź do domu
i rozgość się.
- Wolałbym najpierw rozpakować się i umyć. Jeżeli po
każesz, gdzie mogę zamieszkać...
- Ja ci pokażę - powiedziała Abigail.
Kiedy Dylan wniósł do stojącego na uboczu małego do
mku cały swój dobytek, Abigail przekonała się, jak niewiele
można mieć rzeczy. Wiedziała, że kowboje podróżują z jak
najmniejszym bagażem, a Dylan pod tym względem nie był
wyjątkiem. Poszłaby o zakład, że większość drobiazgów
w jego podróżnej torbie związana była z jeździectwem.
- Łazienka jest w rogu, a tutaj, koło zlewozmywaka, jed-
nopalnikowa kuchenka. Luksusowo to tu nie jest....
- Bywało gorzej.
30 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- -No więc... - Abigail pochyliła się nad łóżkiem i nerwo
wym ruchem wyrównała narzutę. - Może zmienisz zdanie,
kiedy wypróbujesz ten cholerny materac. Co prawda, nigdy
na nim nie spałam, ale wietrzyłam go niedawno i wiem, jak
wygląda - same góry i dołki... - Paplała bez sensu, ale sytu
acja, w której się znalazła - sam na sam z Dylanem w jego
sypialni - wytrąciła ją z równowagi. - Przyjdź do domu, jak
tylko będziesz gotów. Kolacja o szóstej - dodała, po czym
odwróciła się na pięcie i uciekła.
- Czy gdzieś się pali? - zapytała Raj, kiedy zdyszana Abi
gail wpadła do kuchni.
- Nigdzie. Przyszłam zapytać, czy nie potrzebujesz po
mocy.
- Chcesz powiedzieć, że to nie z powodu Dylana Janosa
zaparło ci dech w piersiach? Wcale ci się nie dziwię. Niesa
mowity facet... - powiedziała z rozmarzeniem, zerkając
w stronę domku zarządcy.
- Normalny. - Abigail wzruszyła nonszalancko ramio
nami. ..
- Cholernie przystojny.
- Ma za długie włosy.
- Aha! - Raj roześmiała się triumfalnie. - A jednak cię
wzięło!
- Nic mnie nie wzięło!
Raj spojrzała na nią z politowaniem.
- No dobrze, w pierwszej chwili rzeczywiście... Kiedy
mnie ocalił... Przez dwie, trzy minuty.
- Zaraz, o czym ty mówisz? Po raz pierwszy słyszę o ja
kimś ratowaniu. Przed czym on cię ocalił?
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
31
- Przed nudą.
- Akurat! W całym swoim życiu nie nudziłaś się ani przez
minutę. No, Abbie, nie daj się prosić, opowiedz mi wszystko.
- Wiesz, że rano osiodłałam Dziką i pojechałam w teren?
No więc ujechałyśmy kawałek drogi i nagle moja ukochana
kobyła poniosła, jakby dostała szału. Nie mogłam jej zatrzy
mać. Gnała prosto w kierunku lasu za północnym pastwi
skiem, tam, gdzie pieski stepowe wykopały mnóstwo jam.
Krótko mówiąc, miałam śmierć w oczach, kiedy nie wiadomo
skąd pojawił się Dylan i uratował mnie.
- A w jaki sposób on cię uratował? Czy przypadkiem nie
musiałaś wylądować w jego objęciach? - Widząc rumieniec
na twarzy Abigail, Raj klasnęła w dłonie. - Jesteśmy w do
mu! Wiedziałam.
- Powiedziałam ci, że może i poczułam do niego słabość
w pierwszej chwili, ale już mi przeszło. Dosyć szybko. On
jest kowbojem.
- Tak, zauważyłam - powiedziała tęsknym głosem Raj.
- Wybij sobie pewne rzeczy z głowy. On tu od dzisiaj
pracuje. A ja go zatrudniłam. I ani myślę powtarzać błędów
przeszłości. Znasz moją zasadę - żadnych kowbojów. Skoń
czyłam z nimi raz na zawsze.
'- A ty znasz chyba powiedzenie Katharine Hepburn: „Je
żeli ktoś przestrzega wszystkich zasad... traci całą zabawę".
- Nie przyjechałam tu, żeby się bawić. Swoją drogą, nie"
bardzo się nadajesz do roli obiektywnego obserwatora. Jesteś
tak samo cięta na kowbojów jak ja.
- Nonsens. Jestem miłośniczką kultury i obyczajów ame
rykańskiego Dzikiego Zachodu.
- Delikatnie mówiąc. Wierzysz, że John Wayne chodził
32
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
po wodzie, i masz na swoim koncie pracę dyplomową o kow
boju jako bohaterze mitycznym.
- Nie była to najpraktyczniejsza rzecz, jaką zrobiłam
w swoim życiu. Nikt mnie za to nie pochwalił. Ale w końcu
nigdy nie miałam skłonności do tego, żeby być grzeczną
dziewczynką i zaspokajać oczekiwania bliźnich.
Raj była Hinduską i opuściła Indie, kiedy skończyła pięt
naście lat. Pojechała odwiedzić dalekiego kuzyna, który miał
restaurację w Nowym Jorku. Od dwudziestu lat mieszkała
w Stanach i, jak często powtarzała przyjaciółce, nigdy nie
oglądała się za siebie. Kiedy poznały się w Great Falls, Raj
pracowała wieczorem jako kelnerka, a w dzień studiowała.
W czasie swojej pierwszej wizyty w maleńkim mieszkaniu
Raj, Abigail była zachwycona jej kolekcją westernowych pa
miątek - plakaty przedstawiające Johna Wayne'a i Barbarę
Stanwyck maskowały popękany tynk na ścianach, a kasety
wideo z ich filmami nie mieściły się na półkach.
Abigail dzieliła z nią to hobby. Miała wyjątkowe szczęście,
ponieważ obie swoje pasje - literaturę i umiłowanie życia na
amerykańskim Zachodzie - umiała wykorzystać jako pisarka
powieści historycznych.
- Wielu moich znajomych uważa, że postąpiłam niepra
ktycznie, rezygnując z pracy w bibliotece dla tego rancza.
Moi rodzice przede wszystkim - powiedziała posępnie. -
Uważają, że jestem szalona i to jakiś przejściowy etap w mo
im życiu, więc modlą się, żebym „odzyskała rozum", jak to
ujął mój ojciec, i sprzedała ranczo.
- Temu idiocie, który tu dzisiaj był?
- Tak. Rodzice nie są w stanie mnie zrozumieć, a ja nie
umiem im wytłumaczyć... Ale właśnie tutaj mam poczucie
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
33
spokoju, poczucie jakiejś przynależności. Kiedy patrzę przez
okno na góry, naprawdę lżej mi się robi na sercu.
- Czyli słusznie zrobiłaś, że tu przyjechałaś, więc przestań
się dręczyć.
- Raj, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że zgodziłaś się
przyjechać ze mną i że spędzimy razem to lato.
- Czego się nie robi dla przyjaciół! - Raj roześmiała się
drwiąco. - To ogromne poświęcenie z mojej strony: porzucić
własną norę w Great Falls i spędzić dwa miesiące w takim
pięknym miejscu...
- Ale w Great Falls nie musiałaś się zastanawiać, co zrobić
z łosiem, który stoi przed progiem domu.
- Wrażenie było niesamowite! - Raj uśmiechnęła się na
wspomnienie pierwszego poranka na ranczu Abigail. - Ale
mam przeczucie, że towarzystwo Dylana zapewni nam mnó
stwo innych wrażeń.
- On jest nie mniej sympatyczny od łosia - odpowiedziała
Abigail z aroganckim uśmiechem. - Ale zdziwiłabym się,
gdyby został tu przez całe lato. Tacy jak on nie wytrzymują
długo w jednym miejscu.
- Uważaj, żeby cię nie zaskoczył.
- Możesz na to liczyć - zawołał Dylan od progu.
Abigail odwróciła głowę, pąsowa na twarzy, zastanawiając
się w popłochu, co jeszcze mógł słyszeć. Dylan sam zaspokoił
jej ciekawość.
- To dla mnie prawdziwy honor, jeśli w twoich oczach nie
przegrywam z łosiem - powiedział drwiąco.
Nie przychodziła jej do głowy żadna celna riposta, dlatego
nagłe pojawienie się w drzwiach Shema Buskirka i jego
dwóch dorosłych synów, Hondo i Randy'ego, przyjęła z nie
34
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
ukrywaną ulgą. Kiedy była dzieckiem, Shem pracował przez
kilka sezonów na ranczu jej ojca. Teraz on jeden zareagował
na jej ofertę zatrudnienia. Biorąc pod uwagę fakt, że właści
cielem gazety wychodzącej w najbliższym miasteczku, Big
Rock, był Hoss Redkins, Abigail i tak miała szczęście, że jej
ogłoszenie zostało opublikowane. Hoss powiedział, że nikt na
nie nie odpowie. Mylił się.
Stary Shem nie był oczywiście żadnym zagrożeniem dla
Hossa. Nikt nie wiedział, ile naprawdę ma lat, ale opowiadał
o czasach, kiedy pracował w kopalni w Crazy Mountains na
początku lat trzydziestych. Miał pooraną zmarszczkami twarz
i burzę siwych włosów na głowie, podobnie bezładnych jak
czupryna Ziggy'ego. Nie przyjął posady zarządcy, tłumacząc,
że taka odpowiedzialność przekraczałaby jego siły, ale zgodził
się pracować dla Abigail.
Dwie „latorośle", jak nazywał Shem swoich synów, by
ły do siebie całkiem niepodobne - Randy: wysoki i chudy
jak patyk, Hondo: dużo niższy i krępy. Obaj niezbyt bły
skotliwi, byli jednak dobrymi pracownikami, pod warun
kiem, że nie wymagało się od nich samodzielnego myśle
nia. Wykonywali tylko polecenia. Ale Abigail nie mogła
sobie pozwolić na przesadną wybredność. Jej wuj w ostat
nich latach życia nie panował nad wieloma sprawami, dla
tego na ranczu było więcej do zrobienia niż chętnych do
pracy.
Korzystając z gwaru, który powstał, gdy do domu wszedł
Shem i jego synowie, Raj przysunęła się do Abigail i szepnęła
jej do ucha:
- Nie wiem, czy to rozsądne, że wynajęłaś właśnie Dyla-
na, jeśli naprawdę masz dość kowbojów. Wiesz co, to tak,
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
35
jakby położyć pudełko szwajcarskich czekoladek przed ła
komczuchem, który rozpoczął dietę.
Jak zwykle, Raj miała rację. Była to jedna z jej mniej
sympatycznych cech.
- A co dzisiaj robi twój jodłujący przyjaciel? - spytał
z pełnymi ustami Hondo.
- Ziggy pracuje. Czasami tu wpada i zastępuje Raj w ku
chni - wyjaśniła Abigail Dylanowi. - Jest mistrzem w przy
rządzaniu fondue.
Na twarzach wszystkich mężczyzn pojawił się identyczny
grymas przerażenia.
- Spokojnie, panowie - powiedziała ze śmiechem. - Bez
paniki. Nie będę zmuszała dorosłych, silnych mężczyzn do
jedzenia takich babskich potraw jak fondue. Pewnie by wam
zaszkodziło.
- A jakżeby inaczej - oświadczył Randy. - Jedzenie byle
czego może zrobić z normalnego mężczyzny... no tego...
- zniżył głos - no wiecie... dysponenta.
- Mała szansa, żebyś został kiedyś dysponentem - zapew
niła go Raj.
- Chodziło ci o impotenta - poprawił syna Shem. - Znał
byś to słowo, gdybyś czytał słownik, tak jak ja.
- Ja mam do roboty lepsze rzeczy niż czytanie książki,
która wygląda jak cegła - obruszył się Randy.
- Niewątpliwie - odparł Shem.
- Hej, tato, możesz mówić do mnie po ludzku?
- Sympatyczna ekipa - mruknął ironicznie Dylan, odwró
ciwszy się do siedzącej obok niego Abigail.
Próbowała spojrzeć na to jego oczami i wtedy ekipa zło-
36
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
żona z Shema i jego synów wydała jej się mało obiecująca.
Zdawała sobie sprawę, że Dylan przystał na jej propozycję
z jednego tylko powodu: nie wierzył, że bez jego pomocy ona
zdoła utrzymać ranczo. Najgorsze było to, że miał rację. Nie
dlatego, iż nie miała doświadczenia i nie wiedziała, jak się do
tego zabrać. Po prostu potrzebowała pomocy. Jego pomocy.
Ale wcale jej ta świadomość nie uszczęśliwiała.
- Proszę, weź sobie więcej brzoskwiń - powiedziała nie
naturalnie piskliwym głosem, podając mu salaterkę.
Abigail nie podobało się również i to, że reaguje jak na
stolatka na zwykły dotyk palców Dylana. To erotyczne iskrze
nie między nimi denerwowało ją. Odbierało Abigail pewność
siebie. Ale była już dużą dziewczynką i tym razem nie miała
zamiaru stracić panowania nad sobą.
Kiedy zjedli kolację, Dylan namówił ją na obchód rancza.
Mimo że zbliżała się siódma, słońce było wciąż wysoko na
niebie, zupełnie nie skłaniając się ku zachodowi. Daleko na
północy, w czerwcu, wieczór zapadał po dziesiątej. Zaczynał
się lipiec, a dni nadal były pogodne i długie. Abigail uważała,
że ten sposób natura wynagradza ludziom dokuczliwe zimy.
Lato zawsze miało w sobie coś takiego, co dawało jej
poczucie spokoju i nadziei. Zdała sobie jednak sprawę, że tak
było do chwili, kiedy w jej życie wkroczył Dylan. Teraz czuła
przede wszystkim niepokój i ciekawość.
- Kiedy pomogłeś mi dzisiaj zatrzymać Dziką - odezwała
się Abigail - wspomniałeś coś o cygańskiej tradycji...
- Kiedy uratowałem ci życie, to właśnie miałaś na myśli?
- Czy powiedziałeś to tak sobie?
- O uratowaniu ci życia?
- Nie, chodzi mi o twoje cygańskie pochodzenie.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
37
- Czy to ważne? - zapytał z ponurą miną.
- Przepraszam. Nie chciałam być wścibska.
- Jasne, że chciałaś.
- No więc chciałam - zgodziła się pojednawczo, wzrusza
jąc ramionami. - Piszę książki i interesują mnie ludzie i ich
rodzinne korzenie. Czy takim wolnym ptakom, jak ty, nie
wolno mieć korzeni?
- Ja mam korzenie. I rodzinę w Chicago.
- Jesteś z Chicago?
Dylan uśmiechnął się pobłażliwie. Abigail wypowiedziała
nazwę miasta z pogardą, podobnie jak wyraża się większość
Amerykanów z Zachodu o wszystkich miastach położonych
na wschód od Denver.
- Opuściłem rodzinny dom dawno temu. Jestem typowym
włóczęgą. Mój ojciec uważa, że to cygańskie dziedzictwo.
Rodzice wyemigrowali do Stanów z Węgier na początku lat
sześćdziesiątych, przed moim urodzeniem. Mój ojciec jest
Romem, czyli Cyganem, a mama Węgierką.
- Jesteś jedynakiem?
- Nie. Mam dwójkę starszego rodzeństwa - brata Michae
la i siostrę Gaylynn.
- Czyli jesteś najmłodszy w rodzinie. To znaczy... -
mruknęła niewyraźnie.
- Co to znaczy?
- Ostatnie dziecko często bywa rozpuszczane.
- Czytałaś o tym w książkach, czy wiesz z własnego do
świadczenia?
- Jestem jedynaczką.
- To znaczy, że zostałaś rozpuszczona jak dziadowski
bicz.
38 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Skąd taki wniosek, jeśli można zapytać?
- Stąd, że zadzierasz nosa.
- Bzdura!
- Nie chciałem, broń Boże, powiedzieć, że nie masz ład
nego noska. Tylko że nie powinnaś go zadzierać.
- To mi wygląda na początek końskich zalotów.
- Dlaczego miałbym się do ciebie zalecać?
- Bo to jest wpisane w rolę - mruknęła smętnie.
- Jaką rolę?
- Kowboja.
- Zdaje się, że o kowbojach wiesz wszystko.
- Pisuję o nich książki. Właściwie kilka z nich już odnios
ło sukces na rynku wydawniczym. Masz rację, o kowbojach
z rozpaloną głową, którzy nie mogą usiedzieć w jednym miej
scu, wiem chyba wszystko.
- W tej chwili nie mam rozpalonej głowy - powie
dział Dylan z leniwym uśmiechem - tylko coś innego, o wie
le niżej...
- Nie interesują mnie szczegóły twojej anatomii.
- Ale mogłabyś się nimi zainteresować.
- Oczywiście. To znaczy, oczywiście, nie!
- Więc może wolałabyś o tym porozmawiać.
- Wolałabym to zlekceważyć.
- Ja też. Ale to nie takie proste, kiedy człowieka piecze aż
do bólu...
- Nie mam ochoty tego słuchać!
- O, tutaj... - Położył rękę na swoim prawym udzie.
- Spróbuj kuracji końską maścią. Słyszałam, że działa
nawet na uparte muły.
Najpierw porównuje mnie z łosiem, pomyślał rozbawiony,
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 39
a teraz mówi, że jestem upartym mułem. Chyba mnie lubi.
Myślę, że nawet bardzo mnie lubi!
Pierwszy tydzień na ranczu zleciał Dylanowi nie wiadomo
kiedy. Pracował od świtu do zmierzchu, przez ponad piętna
ście godzin na dobę, wiedząc, że to najlepszy sposób na to,
żeby czas się nie dłużył. Ale pracując dla takiej kobiety jak
Abigail Turner, nie mógł przestać o niej myśleć. I wciąż, kie
dy tylko miał okazję, śledził ją wzrokiem.
Stojąc pod strumieniem zimnej wody, Dylan śpiewał pier
wszą zwrotkę piosenki George'a Straita. Odkąd poznał Abbie,
zimne prysznice stały się jego codziennym rytuałem. Ubrał
się pospiesznie, wyjął z maleńkiej chłodziarki sok i pijąc pro
sto z butelki, zastanawiał się, co teraz robi Abbie.
Nigdy dotąd nie uganiał się za kobietami. Nie musiał, bo
jakoś tak się działo, że to one lgnęły do niego jak muchy do
miodu. Dylan był jednak dostatecznie cyniczny, żeby rozu
mieć, iż sukcesy w rodeo przysparzały mu więcej wielbicielek
niż wszystkie inne męskie atuty razem wzięte. Kiedy wycho
dził ze szpitala, nie zauważył, żeby czekały na niego tłumy
stęsknionych nastolatek.
Wytarłszy dłonią usta, odstawił butelkę i usmażył sobie
meksykański omlet. W chwili kiedy skończył jeść, usłyszał
głośne pukanie. Za drzwiami stał Shem.
- Słyszałeś ten dziwny hałas? - zapytał Dylana. - Teraz
ucichło, ale to było jak wrzask hieny skrzyżowany z wyciem
wściekłego psa. Randy mówi, że słyszał melodię George'a
Straita, ale wytłumaczyłem mu, że to nie mógł być ludzki
głos.
Dylan nie miał zamiaru przyznawać się, że to jego głos tak
40 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
właśnie brzmi. Nie po raz pierwszy spotkał się z podobną
reakcją na swój śpiew. Zdarzało się, że kiedy miał humor
i publicznie dawał upust swojemu muzycznemu natchnieniu,
dorośli mężczyźni zatykali uszy i błagali go o litość.
- Niczego nie słyszałem - odpowiedział. - Tylko po to do
mnie wpadłeś?
- Nie tylko. Przyszedł listonosz. Przyniosłem ci paczkę.
- Shem wręczył mu pakunek i wyszedł.
Kartonowe pudełko wyglądało na bardzo sfatygowane.
Dylan przyjrzał się nalepce z adresem. Wynikało z niej, że
paczka dotarła najpierw do Arizony, a potem wędrowała za
nim na północ przez trzy stany. Adres zwrotny był prawie
nieczytelny, ale kiedy przyjrzał mu się dokładniej, doszedł do
wniosku, że nadawcą przesyłki jest jego siostra, Gaylynn.
Pierwszy stempel na znaczku nosił datę majową, a więc
sprzed dwóch miesięcy, i nazwę miejscowości Lonesome Gap
w Północnej Karolinie.
Kiedy kilka tygodni temu zadzwonił do swojej matki, żeby
złożyć jej życzenia urodzinowe, powiedziała mu, że Gaylynn
wyjechała do Blue Ridge Mountain i wyszła za Huntera Da
visa. Ostatnio Dylan widział swoją siostrę w kwietniu na ślu
bie ich starszego brata Michaela. Miesiąc później dowiaduje
się, że ona również zmieniła stan cywilny.
Dylan pokręcił głową, zastanawiając się, czy ten pęd do
małżeństwa nie jest przypadkiem zaraźliwy. On nigdy jeszcze
nie myślał poważnie o stabilizacji, ale po wypadku perspekty
wa założenia rodziny stała się jeszcze bardziej odległa. Przede
wszystkim nie miał pojęcia, w jakim stopniu odzyska tego
lata sprawność fizyczną. We wrześniu powinien zgłosić się do
szpitala na badania kontrolne. Prawdę mówiąc, Dylan wciąż
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
41
nie tracił nadziei, że powróci do swojego ukochanego rodeo.
Otworzył machinalnie paczkę, myśląc o tym, że powinien
wysłać Gaylynn i Hunterowi prezent, nawet jeżeli wzięli ci
chy ślub i nikogo nie zapraszali. Jego siostra, kiedy widzieli
się w kwietniu, wyglądała na dziwnie spłoszoną, co wydawa
ło mu się tym bardziej podejrzane, iż to ona uchodziła za
najdzielniejszą osobę w rodzinie. Może dlatego odniósł takie
wrażenie, że spotkali się na weselu, w towarzystwie niezliczo
nej ilości krewnych. A rodzina Janosów słynęła z tempera
mentu i wylewności.
Z tego właśnie powodu nie zawiadomił ich, że jest w szpi
talu. Prawdopodobnie wpadliby w histerię i przylecieli do
Arizony pierwszym samolotem. I bez nich miał dość kło
potów.
Gaylynn zapakowała przesyłkę z pedantyczną staranno
ścią, używając do tego plastikowych kulek, które przywierały
do palców jak klej.
Najpierw wyjął korespondencję.
Kochany Braciszku,
Mam nadzieję, że ta paczka dotrze do ciebie w dobrym
stanie. Do głównej niespodzianki załączam dokumentację
- oryginalny list naszej ciotecznej babki Magdy i kartkę, którą
dostałam od Michaela. Mam nadzieję, że szkatułka przysłu
ży ci się w taki sam sposób, jak mnie i Michaelowi. Posłu
chaj, według mnie, ma ona dodatkową moc, o której babka
Magda nie pisze. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale wszy
stko wskazuje na to, że kolejni właściciele szkatułki zostają
obdarzeni umiejętnością, jakiej dotąd nie mieli. Ja zaczęłam
rysować. Pamiętasz, jakim byłam antytalentem plastycznym?
Nie potrafiłam narysować prostej linii, a teraz udało mi się
42 CZAS WŁÓCZĘGII CZAS MIŁOŚCI
już sprzedać kilka własnych szkiców! Możesz to sobie wy
obrazić?
Powodzenia, Gaylynn
PS To bardzo stary przedmiot, więc traktuj go dobrze. Nie
ciśnij szkatułki do swojego podróżnego wora, który dumnie
nazywasz walizką.
PPS Nie mógłbyś od czasu do czasu zadzwonić? W Arizo
nie są chyba jakieś telefony, co? Nie wiem, czy dotarła do
ciebie wiadomość, że jestem mężatką. Pamiętasz, jak wario
wałam na punkcie Huntera, kiedy miałam trzynaście lat?
Mało brakowało, a podbiłabym ci oko za to, że o tym gadałeś,
więc pewnie pamiętasz. Rodzice niezadowoleni, bo wzięliśmy
cichy ślub, ale bardzo się cieszą, że zrezygnowałam z pracy
w publicznej szkole w Chicago. Pracuję teraz w wypożyczalni
książek w Lonesome Gap i bardzo mnie wciągnęło przywra
canie życia temu cudownie zdziwaczałemu miasteczku.
Następna w kolejności była notatka pisana ręką Michaela
do Gaylynn.
Pomyślałem sobie, że może cię to zainteresować. Brett
przysięga, że w naszym przypadku magia zadziałała. Sprawdź
sama.
I wreszcie list ciotecznej babki Magdy.
Najstarszy synu Janosów!
Nadszedł czas, żebyś poznał sekret naszej rodziny i
bahtali
- to znaczy magię, która jest dobra. Ma ona wielką moc.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 43
Przysyłam tę szkatułkę, żeby wtajemniczyć cię w nasze losy.
Starzeję się i nie mam czasu ani pomysłu, jak opowiedzieć ci
całą historię od początku. Musisz poprosić o to rodziców.
Wiedz tylko, że ta szkatułka ma czarodziejską moc Romów
- pomoże ci znaleźć miłość tam, gdzie będziesz jej szukał.
Używaj jej ostrożnie, wtedy przyniesie ci dużo szczęścia. Jeśli
zmarnujesz dar, będziesz miał kłopoty.
Dylan sięgnął jeszcze raz do pudełka i wyjął z niego me
talową, misternie grawerowaną szkatułkę. A więc to tak wy
glądał ów tajemniczy przedmiot, który działał jak miłosne
zaklęcie.
Usłyszał o nim na przyjęciu weselnym Michaela. Jego żo
na, Brett, była święcie przekonana, że połączyła ich magia
cygańskiej szkatułki. A teraz Gaylynn uwierzyła, że tak samo
było z nią i Hunterem.
Dylan pokręcił głową. Jego brat i siostra zawsze byli trochę
naiwni. Ale zaraz... Żadne z nich nie wspomniało, że w szka
tułce jest jakiś przedmiot. Słyszał tylko, że kiedy otworzy
wieczko, zakocha się w pierwszej osobie przeciwnej płci, na
którą padnie jego wzrok. Jeśli wierzy się, oczywiście, w takie
rzeczy, a on zdecydowanie nie wierzył. Potrząsnął szkatułką.
W środku zabrzęczało coś twardego. Pomyślał, że jak na tak
mały przedmiot, tajemnicze metalowe pudełko jest podejrza
nie ciężkie.
Zrozumiał, dlaczego, kiedy je otworzył. W środku była
płaska geoda - kulisty minerał, jakiego nigdy przedtem nie
widział.
Nagły przejmujący krzyk odwrócił jego uwagę od dziwne
go kamienia i szkatułki. Spojrzał w okno i zobaczył Abbie.
44 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Odwrócona do niego plecami, chwiała się na ostatnim szczeb
lu drewnianego płotu. Kolejny krzyk przeszedł w wycie, kie
dy straciła równowagę i spadła jak kłoda w sam środek błot
nistej kałuży.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Przez sekundę lub dwie miał wrażenie, że szkatułka brzę
czy mu w rękach. Odstawił ją raptownie i całą uwagę skupił
na Abbie, która podejrzanie długo nie podnosiła się z ziemi.
Czyżby upadła niefortunnie i złamała rękę albo nogę? Chole
ra, niby to żadna wysokość, ale na arenie takie banalne wy
padki czasami kończą się tragicznie.
Wypadł z domu i podbiegł do leżącej Abbie.
- Nic ci nie jest? - spytał, obserwując jej twarz. -Możesz
wstać? Niczego sobie nie złamałaś?
- Straciłam dobre mniemanie o swojej sprawności fizycz
nej. Trzeba być kompletnym niedołęgą, żeby spaść ze zwy
kłego płotu - powiedziała z niesmakiem. - No, nie patrz tak
na mnie. Naprawdę nic mi się nie stało, chociaż czuję się jak
kretynką!
- To dlaczego, do diabła, nie wstajesz?
- Bo pomyślałam sobie, że skoro już leżę w tym błocie,
powinnam wykorzystać taką luksusową sytuację.., - odpo
wiedziała Abbie z uśmiechem. - Nie słyszałeś, że niektóre
kobiety fundują sobie błotne kąpiele za ciężkie pieniądze?
Podobno to działa na skórę jak eliksir młodości.
- Pomogę ci wstać. Złap mnie za rękę. Chyba że idziesz
na całość i będziesz kąpać się w tym eliksirze przez całą dobę.
- Nie, dziękuję. - Podała mu ostrożnie rękę, z trudem
46 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
utrzymując równowagę. - Tylko nie próbuj żadnych śmiesz
nych sztuczek.
- Wierz mi, wyglądasz tak śmiesznie, że nie muszę się
wysilać - powiedział przeciągle, chwytając mocno jej śliskie,
zabłocone palce.
- Będziesz cały w błocie - mruknęła przepraszającym tonem.
- Nie po raz pierwszy. Sztukę lądowania w kałużach opa
nowałem do perfekcji. Masz błoto na nosie. Nie, nie wycieraj,
bo będzie jeszcze gorzej.
- Niemożliwe - mruknęła, przyglądając się nogawkom
swoich dżinsów.
- Wszystko jest możliwe - szepnął jej do ucha, a potem
pochylił się i musnął wargami jej usta.
Delikatność tego gestu zaskoczyła ją i oczarowała.
Dylan ujął ją pod łokcie, ale nie próbował zamknąć jej
w objęciach. Nie musiał. Jego pocałunek obiecywał tak wiele,
że Abigail instynktownie rozchyliła usta.
Opanowało ją dzikie pożądanie. Tak gwałtowne, że sama
nie rozumiała, co się z nią dzieje. Opuściły ją resztki zdrowe
go rozsądku, kiedy poczuła wilgotny język w kącikach swo
ich warg. Zacisnęła palce na pasku spodni Dylana i z za
mkniętymi oczami odpowiadała pieszczotą na pieszczotę.
Garnęła się do niego rozpaczliwie. Przy każdym oddechu
koniuszki jej piersi ocierały się o tors Dylana. Kobiecy in
stynkt podpowiadał jej, oczywiście, że ta chwila słabości mo
że ją drogo kosztować, odebrać spokój ducha, na którym tak
bardzo jej zależało. Dlaczego więc nie walczyła? Dlaczego
topniała w jego ramionach, zamiast uciec?
Dlatego, że było jej zbyt dobrze i wcale nie chciała uciekać
w takiej chwili.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
47
Nie wiadomo, jak długo by tam jeszcze stali - przed we
jściem do końskiej zagrody, widoczni jak na dłoni zarówno
z okien domu, jak i ze stajni, całując się jak dwoje szaleńców
- gdyby nie przeszkodził im charakterystyczny klakson po
jazdu Ziggy'ego.
Nawet kubeł zimnej wody nie otrzeźwiłby Abigail skute
czniej. Wyrwała się jak oparzona z objęć Dylana, dopiero
teraz zdając sobie sprawę, że zostawiła na jego koszuli błot
niste odciski swoich palców.
Z ulgą zauważyła, że Ziggy jest zbyt przejęty wiadomo
ścią, z powodu której do niej przyjechał, żeby rozmawiać
o czymkolwiek innym.
- Skończyłem ostatnią rzeźbę! Jest genialna! To moje naj
lepsze dzieło. Jestem wielki! To drewno przemówiło do mnie.
Całą noc pracowałem jak wariat. - Rzucił się do Abbie
z otwartymi ramionami i pocałował w policzek. - To ty zro
biłaś ze mnie nowego człowieka. Wszystko dzięki temu, iż
mnie tu ściągnęłaś i że mogę normalnie pracować. Przyjecha
łem, żeby ci powiedzieć, że jestem ci cholernie wdzięczny.
A teraz do łóżeczka! Gotowa?
- Hej, ty, z choinki się urwałeś? - Dylan warknął złowro
go, a potem wyszarpnął Abbie z objęć Ziggy'ego.
- Nie bądź śmieszny! - parsknęła Abigail, uwalniając rękę
z bolesnego uścisku.
- Macie jakieś kłopoty? - spytał Ziggy, dopiero teraz za
uważając napięcie pomiędzy Abigail a Dylanem.
Kłopoty to moja specjalność, pomyślała Abbie, a potem
mruknęła niewyraźnie pod nosem:
- A niech to blady bawół...
- Co ty powiedziałaś? - Dylan zamrugał oczami.
48
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
- Abbie ma własne przekleństwa - wyjaśnił Ziggy. - Ja po
trafię kląć w trzech językach: po niemiecku, francusku i włosku.
Chciałem nauczyć ją kilku wiązanek, ale ona woli własne.
- Tylko co to ma wspólnego z zaproszeniem Abbie do
łóżka?
- To, że zrobiłem dla niej nowe łóżko. - Ziggy skinął
głową w kierunku bagażnika swojego pojazdu, z której wy
stawało drewniane wezgłowie łoża.
- Ziggy robi elementy stylizowanych mebli -powiedziała
Abigail, odsuwając się na kilka kroków od Dylana. - Żyje
z tego.
- Zgodnie z umową, przywiozłem Mutti, Heidi i Gretel.
Obiecałaś, że o nie zadbasz, kiedy będę szukał następnej po
rcji drewna, które do mnie przemówi.
- Po niemiecku, francusku czy włosku? - Swoim złośli
wym pytaniem Dylan zarobił na kuksańca od Abbie, który
zostawił jeszcze jeden ślad błota na jego białym podkoszulku.
To są blizny wojenne, pomyślał z uśmiechem, warte każ
dego ryzyka.
- Abbie, dlaczego jesteś cała w błocie? - spytał Ziggy.
- Spadłam z płotu. Głupia sprawa: od dziecka wspinam
się na płoty, siadam na nich - zawsze w taki sam sposób -
i nagle, nie wiadomo dlaczego, pośliznęłam się jak ostatnia
oferma. Tak po prostu. - Wzruszyła ramionami. - Chyba ro
bię się nieostrożna na starość.
Dylan wspiął się na ogrodzenie, żeby sprawdzić ostatni
szczebel płotu.
- Co ty wyprawiasz? - spytała Abbie.
- Chciałem się upewnić, czy to był zwykły wypadek, czy
raczej kolejny zamach.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
49
- Nie możesz winić Hossa Redkinsa za moją niezdarność.
Chyba że to ty jakimiś cygańskimi czarami wpakowałeś mnie
w kałużę, tak jak Hossa do beczki z wodą.
Czary? Trzymał w ręku czarodziejską szkatułkę, ale nie miał
zamiaru jej o tym mówić. Doskonale wiedział, ile podejrzeń
wzbudza swoim cygańskim rodowodem. Zdarzało się, co pra
wda, że cygański rodowód dodawał jego występom na arenie
aury tajemniczości, ale znacznie częściej ludzie, słysząc o jego
pochodzeniu, sięgali odruchowo do portfeli. Jednak głównie
fakt, że ktoś taki jak on, urodzony i wychowany w Chicago, miał
wyjątkową zdolność do obchodzenia się końmi, zdecydował
o jego opinii odmieńca w kowbojskich światku.
Dylan nie wierzył, że konia można ujarzmić. Uważał, że
można mu tylko narzucić swój własny sposób myślenia. Wie
dział, że umiejętności jeździeckie tkwią przede wszystkim
w głowie jeźdźca, a cała technika jest ich pochodną.
Zastanawiał się, czy w podobny sposób nie powinien zdo
bywać Abbie: w delikatny sposób naprowadzać ją na swój
własny tor myślenia.
Musi śledzić jej reakcje na każdy swój gest i ruch. Ktoś,
kto ma do czynienia z końmi, obserwuje ich uszy i oczy.
U kobiet ważne są oczy. W błękitnych oczach Abbie Dylan
dostrzegł wewnętrzne rozdarcie. Pragnęła go, ale wciąż wal
czyła o swoją niezależność. O tym, jak bardzo go pragnęła,
świadczył ich szalony pocałunek, którego smak wciąż czuł.
Kobiety zawsze go pociągały, ale żadna inna nie wzbudziła
w nim tak gwałtownego, przejmującego głodu. Abbie była jak
cierń pod siodłem, jak piekąca skóra, którą trzeba podrapać.
Musiał ją mieć. Jak najszybciej, jeśli nie ma zamiaru zwa
riować.
50
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Szansa nadarzyła się nieco później, kiedy Ziggy poprosił
go o pomoc przy wniesieniu ciężkiego wezgłowia łóżka do
sypialni Abbie.
Dylan natychmiast się zgodził, lecz Abigail zaprotesto
wała.
- Randy albo Hondo mogą ci pomóc.
- Obydwaj naprawiają ogrodzenie - przypomniał jej Dylan.
- Ty też mógłbyś się tym zająć - powiedziała z ostrzegaw
czym błyskiem w oczach.
- Staram się być pomocny we wszystkim, proszę pani.
Wizyta Dylana w jej sypialni okazała się bardziej niepoko
jąca, niż się tego obawiała. Po pierwsze, zachowywał się zbyt
swobodnie, jakby był u siebie w domu. Poza tym ustawianie
nowego łóżka trwało o wiele za długo. Abigail, ubłocona od
stóp do głów, nie miała zamiaru iść pod prysznic, póki Dylan
był w jej pokoju. Do łazienki wchodziło się prosto z sypialni
i myś1 o tym, że będzie kąpać się nago, gdy Dylan stoi tuż za
drzwiami, była zbyt kusząca...
Raczej zbyt krępująca, poprawiła się w myśli, przenosząc
niecierpliwie ciężar ciała z jednej bosej nogi na drugą. Dylan
i Ziggy również zdjęli buty w przedsionku na parterze. Dylan
był w białych tenisowych skarpetkach z dziurą na dużym
palcu, Ziggy zaś nosił zabawne skarpetki w czerwono-zielone
renifery.
Kiedy Abigail zobaczyła, że Dylan zerka raz po raz w kie
runku sosnowej komody, którą Ziggy zrobił dla niej w Great
Falls, zorientowała się, że z nie domkniętej szuflady wystaje
jej nocna koszula. Podeszła do komody, wepchnęła do środka
koszulę i zamknęła szufladę.
- Założyłem się z samym sobą, że to zrobisz -.powiedział
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
51
Dylan z szatańskim błyskiem w oczach. - Jak tylko zauwa
żysz...
- Jeżeli chodzi o ciebie, zauważasz zdecydowanie za
dużo.
- Jeśli chodzi o ciebie, nie ma mowy, żeby było czegoś za
dużo.
Abigail próbowała wymyślić jakąś ciętą ripostę, ale w gło
wie miała kompletną pustkę.
- Podoba mi się ta fotografia z osikami nad łóżkiem - po
wiedział Dylan, wyczuwając jej zmieszanie.
- Dzięki. Zrobiłam to zdjęcie kilka lat temu w Kolorado.
Przypomina mi tamtejszy gaj osikowy. Czy wiesz, że jeżeli
zniszczy się jedną osikę, sąsiednie drzewa też umierają? Dla
tego głupotą jest wycinanie różnych bzdur w korze drzew.
- Masz na myśli napisy typu „Dylan i Abbie" otoczo
ne serduszkiem?
Jak ćma do ognia, Abigail powędrowała wzrokiem do jego
twarzy, mimowolnie wpadając w pułapkę jego płomiennego
spojrzenia.
- Nie używam do pracy drewna osikowego - oświadczył
głośno Ziggy, przypominając im o swoim istnieniu. - Ale
sosna ujdzie, tylko trzeba ją dobrze przygotować. - Przebiegł
czule dłonią po drewnianych sękach wezgłowia łóżka. - Meb
le nasączam olejem lnianym. Widzisz, jak lśnią?
Dylan widział tylko błyszczące oczy Abbie. Dostrzegł
w nich pożądanie. Widział wystarczająco dużo, żeby mieć
nadzieję.
Wieczorem po kolacji Abigail siedziała w swojej sypialni
przy biurku, usiłując poprawić to, co napisała poprzedniego
52
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
dnia, kiedy nagle do jej uszu dotarły delikatne dźwięki gitary.
Wystukała jeszcze kilka zdań na klawiaturze komputera
i podeszła do otwartego okna.
Nawet z nosem przyklejonym do szyby nie mogła dojrzeć,
kto siedzi na werandzie. Wróciła do biurka, przypominając
sobie, że musi tego wieczoru skończyć rozdział. Muzyka nie
cichła, kusząc ją idealnie czystymi dźwiękami.
Wytrzymała jeszcze piętnaście minut, aż w końcu pod pre
tekstem gwałtownego pragnienia zeszła na dół do kuchni i
z pierwszą z brzegu butelką soku, jaką znalazła w lodówce,
wyszła na zewnątrz.
Najpierw zobaczyła cholewki butów Dylana, oparte o balu
stradę werandy. Miała okazję przyglądać się dość długo tym
samym kowbojskim butom, kiedy leżała rano w kałuży błota.
Teraz była wykąpana, w kwiecistej spódnicy i różowej bluzce.
Czuła się w tym stroju swobodnie i bardzo lubiła w nim pisać.
Świadomość, że wygląda nieźle, dodawała Abigail pewności
siebie. Spojrzała odważnie w ciemne, zagadkowe oczy Dylana.
Oprócz niej jedynym słuchaczem gry Dylana był rudy kot,
który ułożył się na poręczy balustrady, tuż przy jego stopach.
- Wygląda na to, że masz przyjaciela - powiedziała Abi
gail z uśmiechem, siadając w drewnianym fotelu na biegu
nach, który, jak wiele rzeczy na ranczu, wymagał naprawy.
- Mnie ten kot omija z daleka, a za tobą chodzi jak za panią
matką.
- Lubię zwierzęta - przyznał.
- To już wiem. Ale o tak mistrzowską grę na gitarze nigdy
bym cię nie podejrzewała. Dobrze, że jej nie wyrzuciłam.
Znalazłam ją w pustej szafie, ale pomyślałam sobie, że może
ktoś się po nią kiedyś zgłosi...
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
53
- Ja siebie też nie podejrzewałem.
- Dlaczego?
- Powiedzmy, że nie miałem zdolności muzycznych... do
tej pory. Kiedy byłem dzieckiem, ksiądz często mnie prosił,
żebym nie śpiewał w kościele, tylko otwierał usta. Okropnie
fałszowałem.
- Przyjemniaczek z tego księdza, szkoda gadać - oburzy
ła się Abbie. - Powiedzieć coś takiego dziecku!
- Nigdy nie słyszałaś, jak śpiewam.
- To zaśpiewaj coś teraz.
- O, nie!
- Daj spokój, nie daj się prosić! Zaśpiewamy razem. Coś
łatwego. Może „Dom na prerii"?
Jego wersja tej piosenki trochę ją zdziwiła, zwłaszcza
zwrotka o antylopach, które mają niewiele do powiedzenia.
Ale głos Dylana brzmiał tak czysto i dźwięcznie, że po kilku
pierwszych taktach Abbie oniemiała z zachwytu. A więc
umiał śpiewać. Prawie tak dobrze, jak całować.
Choć bardzo się starała, nie mogła zapomnieć ich pocałun
ku w kałuży błota. To była chwila szaleństwa. Moment, który
wzmógł w niej pokusę, a zarazem czujność. Śpiewała coraz
bardziej drżącym głosem, aż w końcu całkiem zamilkła. Słu
chała Dylana. I patrzyła na niego.
Dłonie, którymi dotykał strun gitary, były popękane i zgru
białe, palce długie, szczupłe, jakby stworzone do uprawiania
magicznych praktyk - nie tylko podczas gry na gitarze, ale
także na ciele kochanki.
Zdawszy sobie nagle sprawę, że patrzy na niego zbyt głod
nym wzrokiem, Abigail przeniosła spojrzenie na kota.
- Kiedy nauczyłeś się grać? - spytała.
54 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Zabawne, ale zacząłem ćwiczyć kilka dni temu, tutaj.
Znalazłem gitarę w szafie. Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko temu, że jej używam.
- Oczywiście, że nie. Musisz mieć doskonały słuch, wbrew
temu, co wmawiał ci ksiądz.
- Tak, chyba tak... albo rozwijam się w zwolnionym tem
pie - powiedział z uśmiechem.
- Wątpię. Ja raczej powiedziałabym, że jesteś za szybki.
- Na pewno nie z tobą. Siedzę tu przez dwa tygodnie i nie
zaprosiłem cię jeszcze na randkę. W sobotę jest zabawa w Big
Rock. Pojechałabyś ze mną?
- Dzięki, ale raczej nie.
- Dlaczego? Chyba się mnie nie boisz? Znamy się jak łyse
konie - zażartował.
- Jasne, że się ciebie boję. Każda rozsądna kobieta lęka
łaby się... Z hormonami nie ma żartów...
- No, no... mów dalej - zachęcił ją promiennym uśmie
chem.
Urażona pobłażliwym tonem, jaki pojawił się w głosie Dy-
lana - jakby dokładnie wiedział, co teraz usłyszy - Abbie
postanowiła powiedzieć coś, co go skutecznie odstraszy.
- Kiedy w kobiecie odzywa się pewien instynkt... zaczy
na myśleć o stabilizacji... Wtedy każdy rozsądny mężczyzna
powinien mieć się na baczności, pomyśleć dziesięć razy...
- Tak jest, proszę pani. Zrozumiałem. Bardzo się cieszę,
że pogadankę uświadamiającą mamy za sobą. Wiesz co, jeśli
tylko poczujesz, że znudziło ci się fruwanie z kwiatka na
kwiatek i naprawdę zaczniesz rozglądać się za mężem, przy
fruń w moje ramiona i rzuć zaklęcie.
Zaklęcia, uroki. Nic innego nie robił, tylko próbował ją
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
55
zaczarować - uśmiechem, kuszącymi wargami, ogniem w cy
gańskich oczach.
- Nie licz na to - powiedziała cicho, uciekając od niego
wzrokiem.
- Twoje oczy mówiły coś innego, kiedy się całowaliśmy.
- Najlepiej będzie, jeśli oboje zapomnimy o tym poca
łunku.
- Niemożliwe.
- Wszystko jest możliwe. Przypominam ci twoje słowa.
- Dobrze! Jeżeli wszystko jest możliwe, to wierzę, że
pójdziesz ze mną na sobotnią zabawę.
- To nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego?
- Jesteś moim pracownikiem.
- Boisz się, że cię posądzą o „seksualne molestowanie"?
- Kiepskie żarty.
- No więc jaki cud musiałby się zdarzyć, żebyś ze mną
poszła na zabawę w tę sobotę?
- Musiałbyś do soboty... stać się bogaty jak Krezus - od
powiedziała zmęczonym głosem,
Dylan uśmiechnął się.
Następnego wieczoru przyszedł pod jej dom w towarzy
stwie obcego mężczyzny.
- Przedstawiam ci Buzza, Buzza Kresusa. Ile masz pienię
dzy, Buzz?
- Dwadzieścia osiem dolarów i dwadzieścia jeden
centów. .
- Słyszałaś?
- Myślisz, że ci uwierzę, że to jego prawdziwe nazwisko?
- spytała Abigail z niedowierzaniem.
56
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Buzz, pokaż jej prawo jazdy.
Staruszek otworzył bardzo sfatygowany portfel. Nie było
wątpliwości. Na nazwisko miał Kresus - pisane przez „s", ale
wymawiało się je identycznie jak Krezus.
- Dziękuję, Buzz - powiedział Dylan. - Nie będziemy cię
dłużej zatrzymywać. Ale jestem ci bardzo wdzięczny, że ze
chciałeś tu wpaść. Pozdrów ode mnie chłopaków z Alberty.
- Masz to jak w banku, przyjacielu.
- No i co? - Dylan uśmiechnął się do Abigail. - Nie je
stem biedniejszy od Kresusa. Jutro jest sobota. Przyjadę po
ciebie przed szóstą. Umowa stoi?
- Nie - odburknęła. - Będę gotowa o wpół do siódmej.
- Zgoda. Nie martw się, będzie fajnie. Zobaczysz!
Abigail przygotowywała się do randki z Dylanem przez
kilka godzin.
- Właściwie to nie jest żadna randka - mruczała cicho
Abigail po raz setny, przeglądając ubrania w szafie.
- A jak inaczej byś to nazwała? - spytała Raj z progu
sypialni. - Powinnaś włożyć tę krótką dżinsową spódnicę
z falbaną.
- Żeby każdy facet w Big Rock patrzył na moje nogi?
Mowy nie ma!
- Obchodzi cię każdy facet czy Dylan? - Raj usiadła na
sosnowej ławie i patrzyła na przyjaciółkę ze zmarszczonymi
brwiami.
- Co znowu wymyśliłaś?
- Nic takiego. Ty i Dylan tworzycie niezłą parę. Jesteście
dla siebie stworzeni. Nie zauważyłaś przypadkiem, że bohater
twojej ostatniej powieści ma wiele cech Dylana?
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
57
- Chodzi ci o ośli upór?
- Myślałam raczej o doskonałej linii warg i płomiennym
Spojrzeniu. No i ten sposób, w jaki przeczesuje palcami wło
sy, zanim włoży kapelusz.
- Cholera! - Abigail trzasnęła drzwiami szafy i rzuciła się
na łóżko..- Nie zauważyłam tego.
- Musiałaś zauważyć, że Dylan tak robi. Inaczej nie opi
sałabyś go w książce.
- Chodzi mi to, że nie zdawałam sobie sprawy, że piszę
o nim. I co ja mam teraz zrobić?
- Ubierz się. Za piętnaście minut będzie tu Dylan.
- Jesteś pewna, że nie chcesz z nami jechać?
- Nigdy nie słyszałaś, że troje ludzi to już tłum? Poza tym
czeka mnie dzisiaj upojny wieczór z Clintem.
- Jakim znowu Clintem?
- Clintem Eastwoodem, oczywiście. Znasz jakiegoś inne
go? Na kanale filmowym jest dzisiaj przegląd jego filmów.
Mrucząc coś nerwowo pod nosem, Abigail zapięła suwak
dżinsowej spódnicy. Przywiozła ze sobą tylko jedną parę pan
tofli, nie miała więc kłopotu z wyborem butów.
- Ten facet jest przebiegły jak kojot - powiedziała do
siebie. - Skąd on wytrzasnął tego Kresusa?!
- I sympatyczny jak nasz łoś. Pamiętasz?
- Łatwo ci się śmiać! Będziesz sobie leżała na kanapie
z miską kukurydzy pod ręką i oglądała Clinta Eastwoodą!
- Wiesz co, to jednak dziwne, że twój wuj na tak zanie
dbanej farmie zainstalował sobie antenę satelitarną.
- Shem mi powiedział, że to był prezent od Dylana.
- To ładnie z jego strony. Potrafi być hojny.
, - Nigdy nie mówiłam, że nie potrafi. Ale to nie zmienia
58 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
faktu, że jest kowbojem, a ja nie mam zamiaru wiązać się
z kimś jego pokroju.
- Co sobie ponarzekałaś, to twoje, ale przecież cieszysz
się na ten wieczór.
- Wiesz co, doszłam do wniosku, że ci wszyscy kowboje
muszą mieć to we krwi - jakiś ślepy instynkt gonienia za
wszystkim, co się rusza. Pomyśl tylko... Ich praca to ciągłe
zaganianie krów i cielaków. Wciąż w biegu, w kółko to samo.
I wszystko robią na wyścigi. Kto kogo pokona, kto wytrzyma
najdłużej.
- Bardzo ciekawa perspektywa... Czuję przez skórę, że
coś z tego będzie - powiedziała Raj z szatańskim uśmiechem.
- Przestań się wygłupiać! - Abigail cisnęła w nią podusz
ką. - Rozmawiam z tobą poważnie. Jak sądzisz, może jeśli
przestanę uciekać, Dylan przestanie mnie osaczać?
- Sądzę, że to on stoi na dole przed drzwiami. Hej, nie
nałożyłaś jednego kolczyka.
- Bardziej by się przydał pas cnoty...
- Święte słowa! Po tym, jak się całowaliście w tej kałuży
błota...
- Widziałaś to?!
- To był niezapomniany widok.
- Nieźle. Kto jeszcze nas widział? Czy Shem albo jego
synowie coś mówili?
- Naprawiali wtedy ogrodzenie. Nie pamiętasz?
- Dzięki Bogu. Co ty wyprawiasz? - zapytała przyjaciół
kę, która podeszła do niej i odpięła dwa górne guziki bluzki.
- Jeżeli przestajesz uciekać w nadziei, że Dylan przestanie
cię gonić, nie bądź taka spięta,
- Słusznie. - Abigail odrzuciła do tyłu włosy, odsłaniając
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
59
dekolt i naszyjnik ze srebrnych niedźwiedzich pazurów, który
traktowała jak amulet. Miała przeczucie, że tego wieczoru
będzie go bardzo potrzebowała.
Niecierpliwe pukanie do drzwi przypomniało jej, że na
dole czeka Dylan. Otworzyła mu leniwym gestem i znieru
chomiała.
Wyglądał lepiej, niż mogłaby to sobie wyobrazić. W nie
nagannie wyprasowanych dżinsach, białej koszuli i czarnym
skórzanym krawacie ze spinką w „niedźwiedzie łapy" - iden
tyczne jak wisiorki jej naszyjnika. Skąd wziął taką spinkę...?
Jej wzór nie był zbyt oryginalny, ale w tym zbiegu okolicz
ności Abigail dostrzegła znak, jak gdyby ich randka, czy też
wspólne wyjście - jakkolwiek by to nazwać - była im prze
znaczona.
- Świetnie wyglądasz - mruknął Dylan.
- Ty też.
- Dziękuję, pszepani. - Uśmiechnął się, stuknąwszy kciu
kiem w rondo kapelusza. - Gotowa?
- No to, moi drodzy - odezwała się Raj - bądźcie grzeczni.
- Ja zawsze jestem grzeczny.
- Nawet kiedy nie jesteś grzeczny, to tym lepiej się bawisz
- powiedziała Abigail, parodiując przeciągły, południowy
akcent Dylana.
Dylan odniósł nagle wrażenie, że Abbie dzisiaj jest jakaś
inna. Zauważył, oczywiście, rozpięte guziki bluzki, odsłonię
ty dekolt, ale nawet gdyby wyglądała jak pensjonarka, czułby
się równie podminowany.
Kiedy wsiadła do jego auta, przypomniał sobie dzień,
w którym ją poznał - ratując prawdopodobnie jej życie. Nic
złego od tamtej pory nie wydarzyło się na ranczu, pomijając
60
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
groźby Hossa, który radził im na siebie uważać. Oczywiście,
Dylan powziął pewne środki ostrożności, począwszy od tego,
że zainstalował reflektor oświetlający całe obejście. Ani przez
chwilę nie zapominał, że jest odpowiedzialny za bezpieczeń
stwo kobiety. Zwłaszcza że tą kobietą była Abbie.
Zabawa odbywała się w domu kultury. Była to elegancka
nazwa betonowego budynku, który służył wszelkim zgroma
dzeniom w miasteczku, począwszy od gry w bingo, a skoń
czywszy na zebraniach Towarzystwa Ranczerów. Tablica nad
wejściem informowała, że w 1947 roku ojciec Hossa Redkin-
sa zbudował ów obiekt dla dobra lokalnej społeczności. Jesz
cze jeden dowód na to, jak potężni byli w tej okolicy Redkin-
sowie, i to od kilku pokoleń. Przywykli dostawać wszystko,
czego chcieli. Tym razem Hoss Redkins chciał zdobyć ranczo
Turnera.
Sala była już zatłoczona, muzycy na scenie grali klasyczne
piosenki country. Dylan tuż za progiem porwał Abbie do tańca
- północnej odmiany teksańskiego two-stepa.
- Dobra jesteś- szepnął jej do ucha, kiedy kapela zaczęła
grać przebój George'a Straita.
- Ty też!
Odpowiadając mu, uniosła głowę i wtedy ich usta omal się
nie zetknęły. Abigail zmyliła krok.
- Zaraz będzie coś wolniejszego - powiedział niskim,
chrapliwym głosem.
Poczuła falę ciepła, rozchodzącą się od kręgosłupa po ca
łym ciele. Wolniejszego...? Jej serce nie chciało zwolnić.
Tłukło się w piersi jak oszalałe.
Muzycy zaczęli grać nastrojową balladę o facecie, który
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 61
skrzywdził kobietę. Dylan otoczył Abbie swoimi mocnymi
ramionami. Tańczyli przytuleni, w środku zbitego tłumu, jak
kochankowie, wsłuchani w nierówne oddechy i bicie dwóch
serc. Kusiło ją, żeby zamknąć oczy i dotknąć wargami jego
brody. Żeby zrzucić mu z głowy kapelusz i wsunąć palce
w gęste włosy.
Dopiero po trzech klepnięciach w plecy Dylan zauważył
Randy'ego, który stał przy nich z wyczekującym spojrzeniem
na twarzy.
- Spadaj - warknął.
- Uprzejme to nie było - powiedziała Abigail, kiedy Ran
dy mruknął coś niewyraźnie i wycofał się ze zmarszczonym
czołem.
- Jasne, że nie. Niech sobie znajdzie jakąś dziewczynę.
Kiedy skończył się taniec, Abigail poczuła, że ma zupełnie
sucho w ustach i nie panuje nad drżeniem rąk. W tej samej
chwili, jak gdyby z litości nad stanem jej nerwów, zespół
ogłosił piętnastominutową przerwę.
- Strasznie tu gorąco - powiedziała, wachlując dłonią
twarz.
- Napijesz się czegoś zimnego?
- Z przyjemnością.
- Zostań tutaj, a ja spróbuję przebić się przez ten tłum do
bufetu.
Czekając na Dylana, Abigail zaczęła wsłuchiwać się w od
głosy prowadzonych dookoła rozmów. Tak jak wędruje się po
kanałach radiowych, łapała i porzucała kolejne wątki, aż tra
fiła na fragment rozmowy, która przykuła jej uwagę.
- Słyszałam, że w jego żyłach płynie cygańska krew - po
wiedziała stojąca niedaleko tleniona blondynka z imponują-
62
CZAS WŁÓCZĘGI i CZAS MIŁOŚCI
cym biustem, nie skrępowanym stanikiem, falującym w ryt-
mie jej oddechu.
Kiedy ta kobieta zaczęła spekulować, jakim Dylan jest
kochankiem, Abigail zacisnęła dłonie w pięści. Ale najgorsze
było przed nią. Blondynka, zauważywszy zbliżającego się
Dylana, zatrzepotała rzęsami i pomachała mu ręką.
Abigail zrobiła mimowolny krok naprzód, na końcu języka
mając: „Łapy z daleka, blondyno, on jest mój!"
Oczywiście, nie byłoby to w jej stylu i zdrowy rozsądek
zwyciężył.
Więc co powinna zrobić? Podejść do niej i stuknąć w ło
kieć tak, żeby oblała wodą swój imponujący dekolt? Na to
Abbie była zbyt dobrze wychowana.
No więc co? Jak powinna się zachować? Stać z założonymi
rękami i patrzeć? Tylko nie to!
Co zrobiłaby bohaterka jej książki? Na przykład Loretta...
Tak, ona nie dawała sobie w kaszę dmuchać i prawdopodob
nie...
- Skarbie... - Abbie zwróciła się do Dylana - dzieciaki
w pikapie wołają tatusia. Andy, Billy, Cal, Dudley i Eliot,
i mały Fred...
- Masz szóstkę dzieci? - zapytała z niedowierzaniem
blondynka.
- Nie-saa-mo-wi-te, co? - Abigail oparła rękę na biodrze,
- Ty chyba nie jesteś z tych stron, prawda?
- Mieszkam w Great Falls.
- Słyszysz, kotku? - spytał Dylan z drwiącym uśmie
chem. — Przecież Great Falls to twoje rodzinne miasto. Chęt
nie byśmy z tobą pogadali - zwrócił się do blondynki - ale
słyszałaś, że nasze dzieciaki płaczą. Siła wyższa!
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
63
Kiedy znaleźli się w odległym kącie sali, Dylan otworzył
dwie puszki wody sodowej i podrapał się w czoło.
- Ciekawe, czy zgadnę... Ten tekst wzięłaś żywcem ze
swojej książki „Łuny zachodu". Zgadłem?
- Skąd wiesz?
- Czytałem. Całkiem dobra.
Więc jest nadzieja, że coś z niego będzie, pomyślała Abbie.
- Nie mogłaś wymyślić lepszego imienia niż Fred?
- Słucham?
- Wymieniłaś imiona wszystkich naszych dzieci, swoją
drogą, samych chłopców. Nie chcesz mieć ani jednej córki?
- Żartowałam.
- Wybierając imię Fred dla syna? Całe szczęście.
- Ostatecznie mogłabym się zgodzić na Ferdynanda.
- Dzięki. Jesteś taka wielkoduszna.
- Posłuchajcie, chłopcy i dziewczyny! - krzyknął do mi
krofonu wąsaty solista. - Oto następny punkt naszego progra
mu: oddajemy głos miejscowym talentom. Jeżeli ktoś z was
potrafi coś zaśpiewać, może wejść na scenę i przyłączyć się
do naszej kapeli.
Dylan nie był pewien, jakim cudem znalazł się na scenie,
podejrzewał jedynie, że główny udział miała w tym Abbie.
Zanim zdążył zaprotestować, stał przed mikrofonem i śpiewał
balladę „Bez wstydu".
Abigail miała wrażenie, że Dylan wybrał tę piosenkę dla
niej. Śpiewał mocnym, nieco chropowatym głosem, patrząc
prosto na nią. Bez przerwy.
Kiedy skończył, oczy wszystkich kobiet zwrócone były
ku niemu. Rozległy się hałaśliwe owacje, przeplatane okrzy
kami.
64
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
- Wielkie dzięki! - powiedział z uśmiechem Dylan. -
Szkoda, że nie widzi mnie teraz rodzina.
Ale Abigail go widziała. Chętnie wyrzuciłaby z pamięci
swoje smutne doświadczenia z kowbojami i postanowienie,
że będzie ich unikać za wszelką cenę. Czasami w życiu warto
ryzykować, myślała przewrotnie, a Dylan wyglądał tak pocią
gająco, że wart był w takiej chwili każdego ryzyka.
Kiedy zeskoczył ze sceny i chwycił ją w ramiona, objęła
go równie mocno.
- Wyjdźmy stąd - szepnął jej do ucha.
Chwilę później całowali się jak szaleni pod rozgwieżdżo
nym niebem. Abigail nie broniła się przed pożądaniem, które
zawładnęło nią bez reszty. Nie była w stanie logicznie rozu
mować. Nie chciała myśleć o niestałości kowbojów ani
o własnych lękach. Szepcząc jego imię, rozchyliła usta do
następnego pocałunku. Dylan jedną ręką obejmował jej talię,
palcami drugiej błądził po włosach i odsłoniętym karku. Byli
na wpół przytomni, zajęci tylko sobą, zanurzeni we wspólnej
rozkoszy, kiedy powietrze przeszył głośny, rechotliwy
śmiech.
- Hej, popatrz, chłopcze! - wrzasnął Hoss Redkins. - To
ten kulawy Cygan. Wygląda na to, że próbuje wyromansować
kawałek rancza starego Turnera.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Abigail poczuła, że Dylan wyprężył się jak drapieżnik
przed skokiem. Dopiero po chwili odwrócił się do Hossa
Redkinsa i jego równie zwalistego syna, Hossa juniora.
- Nie daj się sprowokować - szepnęła Abigail, z całej siły
ściskając Dylana za rękę. - To tylko stary drań, który szuka
kłopotów.
- Właśnie je znalazł - warknął złowieszczo.
- Nie dawaj mu satysfakcji, nie jest tego wart.
- A co z moją satysfakcją?
- Jesteś od niego lepszy i wiesz o tym. Masz dosyć silnej
woli, żeby stąd odejść. Stać cię na to!
- Potrzebujesz zgody szefowej, żeby z nami pogadać? -
Hoss kusił Dylana drwiącym grymasem twarzy. - I wybij
sobie ze łba te twoje sztuczki z czarną magią. Nie siedzę
w siodle, no i mam ochronę. - Skinął głową w kierunku syna
i dwóch młodych mężczyzn, który pojawili się przy nim nie
wiadomo skąd. - Nie potrzebujemy tutaj takich jak ty.
Abigail wpadła w furię.
- Żadna ochrona nie pomoże takiemu jak ty - ograniczo
nemu idiocie, który szarga dobre imię ranczerów!
- No i kto tu się garnie do walki? - mruknął Dylan.
- Właśnie dlatego kobiety nie nadają się do prowadzenia
rancza - powiedział z satysfakcją Hoss. - Są zbyt uczuciowe
66
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
i narwane. Wszystko biorą do siebie. Lepiej będzie, jak za
kończymy tę zabawę, zanim sprawy zajdą za daleko. Chcę
kupić za uczciwe pieniądze zapyziałe ranczo twojego wuja.
Byłoby mądrze z twojej strony, gdybyś skorzystała z tej ofer
ty. Twój ojciec uważa, że to rozsądna propozycja...
- Rozmawiałeś z moim ojcem? - zapytała z niedowierza
niem Abigail.
- Oczywiście. Pomyślałem, że wleje ci trochę oleju do
głowy.
- To nie mój ojciec jest właścicielem rancza Tumbling T,
tylko ja. I nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do sprze
dania go tobie!
- Radzę ci nie składać oświadczeń, których możesz żałować.
Na pewno nie chcesz, żebym był twoim wrogiem. Zresztą nie
długo sama zrozumiesz, że ugryzłaś więcej, niż możesz strawić.
Twój staruszek postąpił bardzo łebsko, sprzedając mi swoją po
łowę rancza wiele lat temu. Ty w końcu zrobisz to samo.
- Nie doczekasz się!
- Nie będę musiał długo czekać. Jak mi się znudzi, zakręcę
kurek. Wiesz przecież, że kanały irygacyjne od rzeki przecho
dzą przez moją ziemię.
Abigail nie wiedziała o tym.
- Wystarczy jedno moje słowo i nie będziesz miała
szklanki wody do picia. O kąpielach i pojeniu bydła nie wspo
mnę. Chyba że będziesz jeździć do miasta i kupować krowom
wodę mineralną! Najlepiej gazowaną! - Hoss zaniósł się głoś
nym rechotem. - Tak, tak, dobrze się zastanów, zanim jeszcze
raz powiesz: nie. I uważaj na siebie. Życie na ranczu to nie to
samo, co w mieście. Nie chciałbym, żeby tobie albo tym
twoim dziwnym znajomym przydarzyło się coś złego.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
67
- Nic im się nie przydarzy - powiedział Dylan. - Bo gdy
by jeszcze raz przyszło ci do głowy coś głupiego, znajdę cię,
zanim wygramolisz swoje tłuste cielsko z siodła.
- Hej, chłopcy, słyszeliście go? Patrzcie, jak się boję!
Trzęsą mi się portki ze strachu!
- Albo rzucę na ciebie cygańską klątwę w tej chwili. Pro
filaktycznie.
- Mam przy sobie czosnek. - Hossowi zrzedła mina. -
Nie przestraszysz mnie!
- Nie muszę cię straszyć. A czosnek działa tylko na wam
piry.
- Słyszałam, że zapobiega też przeziębieniom - wtrąciła
Abigail, z trudem utrzymując powagę.
- Ja się nigdy nie przeziębiam - burknął Hoss.
- Świetnie. Ciesz się dobrym zdrowiem, póki możesz.
W twojej sytuacji nigdy za wiele ostrożności. - Dylan zmar
szczył brwi i zatopił w oczach Hossa mordercze spojrzenie.
- Słyszałeś kiedyś o czarcim oku, Redkins?
Hoss zacisnął w dłoni czosnek, cofnął się o krok i wpadł
na syna.
- Rany, tato, nadepnąłeś mi na stopę! - zawył Hoss junior,
podskakując na jednej nodze. - Złamałeś mi kość!
- To jego wina! To przez to jego czarcie oko! - krzyczał
Hoss, wskazując drżącym palcem Dylana, jakby zapomniał
jego imienia. - Jesteście świadkami, chłopcy. Pójdę z tym do
szeryfa. No i czego stoicie jak te słupy?! - wrzasnął na swoich
ludzi. - Zamurowało was? Pomóżcie wejść do środka moje
mu synowi. - Zanim zniknął za drzwiami domu kultury, po
raz ostatni pogroził Dylanowi. - Posunąłeś się za daleko, Ja
nos! Miarka się przebrała. Zapłacisz mi za to!
68
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Chodź, idziemy stąd - Dylan podał rękę Abbie i popro
wadził ją do samochodu.
- Sądzisz, że on naprawdę może odciąć nas od wody?
- zapytała cicho.
- Nie wiem. Muszę sprawdzić. Ale wydaje mi się, że
gdyby to było takie proste, załatwiłby w ten sposób Pete'a
wiele lat temu.
- No właśnie...
- Prawdopodobnie blefuje. Chce, żebyś wpadła w panikę.
- Nic z tego. Ja nie wpadam tak łatwo w panikę.
- Chyba że w moich ramionach - powiedział, kiedy do
szli do samochodu. - Zastanawiam się, dlaczego...
- Dzisiaj nie panikowałam.
- Nie. To też mnie zastanawia.
- Może zdecydowałam, że przestanę uciekać.
- I może przyszedł ci do głowy jakiś inny plan.
- Na przykład: jaki?
'- Czy ja wiem? Kobieta z twoją wyobraźnią może mieć
różne pomysły.
- Jeśli któreś z nas cierpi z powodu wybujałej wyobraźni,
to raczej ty.
- Chcesz przez to powiedzieć, że pójdziesz ze mną do
łóżka?
- Nie!
- A co byś powiedziała na miłość pod rozgwieżdżonym
niebem?.
- A co tu miłość ma do rzeczy? Tobie chodzi o seks.
- To bardzo ważna rzecz w życiu.
- Ty jesteś specjalistą od uciekania od życia - powiedziała
smętnie. I od miłości, pomyślała.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
69
- Wszyscy kiedyś uciekamy, odchodzimy - w ten czy in
ny sposób, wcześniej czy później. Dlatego trzeba cieszyć się
z chwil, które przeżywamy.
- Mężczyźni powtarzają to kobietom od początku świata.
Odchodzą, bo tak im każe honor, albo na wojnę, podbijać obce
ziemie i niewolić cudze żony. A kto zostaje, żeby posprzątać
po nich bałagan? Kobiety. Poza tym jesteś ode mnie młodszy.
- Co proszę? - Jej nieoczekiwana dygresja zbiła go
z tropu.
- Słyszałeś.
- No więc jestem młodszy. Co to ma do rzeczy?
- Ja nie szukam kochanka na jedną noc. Doszłam do ta
kiego etapu w życiu, kiedy myśli się o poczuciu bezpieczeń
stwa. ..
- Dlatego porzuciłaś ciepłą posadę w Great Falls i prze
niosłaś się na ranczo wuja - zadrwił. - Dla poczucia bezpie
czeństwa.
- Zgoda, znalazłoby się w moim życiu kilka sprzeczności,
niekonsekwencji... ale ty nie będziesz moją kolejną pomyłką.
- Dlaczego?
- Bo tak powiedziałam i już! Posłuchaj, jestem dużą
dziewczynką i doskonale wiem, że to dla ciebie rodzaj gry,
kolejne sportowe wyzwanie, coś takiego jak próba utrzymania
się w siodle przez osiem sekund.
- Zapewniam cię, że potrafię wytrzymać dłużej niż osiem
sekund - powiedział z wyzywającym uśmiechem.
- Gdzieś to już słyszałam, kowboju. >
- Nie ode mnie.
- Ą jaka to różnica?
- Taka. - Dylan pochylił się nad nią i pocałował zachłan-
70
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
nie, nie czekając na przyzwolenie, budząc w niej namiętność,
której nie umiałaby opisać żadnymi słowami. - Widzisz? -
szepnął, kiedy zabrakło im oddechu. - To jest coś wyjątko
wego. Z nikim innym tak nie było i nie będzie, rozumiesz?
To tylko ja i ty,
- I hormony - powiedziała, cofając się ostrożnie.
- Albo magia.
- Ja nie wierzę w magię-
- Piszesz o miłości i nie wierzysz w magię?
- W każdym razie nie w taką odmianę magii, którą ty
uprawiasz.
- A jaka to odmiana?
- Tymczasowa. - Powiedziawszy to bardzo dobitnie, we
szła do kabiny samochodu, trzaskając drzwiami.
Czterdzieści minut drogi na ranczo spędzili w milczeniu.
Po pierwszym kwadransie ciszy Dylan włączył kasetę Chrisa
LeDoux. Teksty wszystkich piosenek dotyczyły życia boha
terów rodeo, utwierdzając Abigail w jej uprzedzeniach, a Dy-
lanowi przypominały, co utracił.
- To śmieszne - powiedział, wyłączywszy magnetofon.
- Dobrze, że w końcu to zrozumiałeś.
- Powiedz, Abbie, dlaczego ja mam uczucie, że nie mó
wimy o tym samym?
- Bo zdaje się, że my nigdy nie mówimy o tym samym.
Ciebie interesuje tylko jedno. I oboje wiemy, co...
- Kiedyś to było ujeżdżanie koni - powiedział ponurym
głosem.
- Tęsknisz za panienkami, które szalały na zawodach, le
ciały na ciebie za jedno twoje słowo?
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 71
- One nie leciały na moje słowa.
- Jasne. Na pewno nie straciłeś żadnej okazji, żeby się
zabawić.
- Chyba każdy mężczyzna lubi się od czasu do czasu
zabawić. Ale w tych czasach trzeba być szaleńcem, żeby ry
zykować życie dla zabawy.
- I to mówi facet, który ryzykował życie za każdym ra
zem, kiedy -wchodził na arenę?
- To wcale nie jest takie niebezpieczne.
- No tak! Zaraz usłyszę, że zginąć można na prostej dro
dze albo nawet nie ruszając się z domu!
- Chciałem powiedzieć, że ujeżdżanie koni nie jest bar
dziej niebezpieczne od piłki nożnej.
- To bardzo pocieszające!
- Martwisz się o moje bezpieczeństwo?
- A powinnam?
- Wygląda na to, że karierę w rodeo mam za sobą - po
wiedział z cieniem goryczy w głosie.
- Ale oddałbyś wszystko, żeby do tego wrócić, prawda?
Za jeszcze jedną rundę, jeszcze jedną szansę skręcenia sobie
karku.
- Takie jest życie. - Dylan wzruszył ramionami. - Czy
tobie nigdy nie zależało na czymś tak bardzo, żeby postawić
wszystko na jedną kartę?
- Zdarzało mi się ryzykować. Ale tylko wtedy, kiedy wie
działam, że mam sporą szansę na sukces.
- A ja jej nie miałem? Cholera jasna, przecież miałem
szansę wygrać w tym roku w finałach amerykańskich! Byłem
obstawiany jako drugi zawodnik - dopóki nie złamałem nogi.
- Potarł zaciśniętą dłonią kontuzjowane udo.
72 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Zaszkodził ci dzisiejszy taniec?
- Nie, taniec mi nie zaszkodził - warknął. - Chcesz wie
dzieć, co mi naprawdę szkodzi? Ty!
- Ja? Co ja ci takiego zrobiłam?
- Całujesz się ze mną, a potem udajesz, że nic się nie
wydarzyło. Masz szczęście... -jego twarz rozjaśnił niespo
dziewany uśmiech - ... że trafiłaś na takiego łagodnego faceta
jak ja.
- O tak! Jesteś wzorem łagodności i cierpliwości.
- Dlatego właśnie mogę zrobić to... - musnął wargami jej
policzek - i zmyć się, jak gdyby nigdy nic. Dobranoc. - Stuk
nąwszy, swoim zwyczajem, w rondo kapelusza, odszedł
w kierunku swojego domku, gwiżdżąc pod nosem.
- Posłuchaj, kowboju! - krzyknęła za nim Abigail. - O
tym, że najlepiej robisz w tył zwrot, już wiem!
Ku jej zdumieniu, kiedy wchodziła na werandę, Dylan
zawrócił.
- Mężczyźni już nie potrafią być romantyczni - mówiła
dalej gorączkowym tonem, czując, że poziom adrenaliny
w jej krwi zbliża się do stanu krytycznego. - Jeśli kiedykol
wiek mieli o tym pojęcie!
- To nieprawda. Mężczyźni bywają równie romantyczni
jak kobiety.
- Muszę zobaczyć takiego na własne oczy.
- Właśnie na niego patrzysz.
- Mówisz o sobie?
- Nie wierzysz mi?
- Powiedz coś romantycznego. Proszę, daj taki popis, że
bym zemdlała z wrażenia.
- Dobrze. - Wziął ją za rękę i spojrzał prosto w oczy.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
73
- Chciałbym, żebyś wiedziała... - szepnął czule - że mógł
bym wymienić tysiąc rzeczy, za które cię podziwiam, ale to,
dzięki czemu jestem naprawdę dumny, że siedzę teraz przy
tobie, wynika z faktu, że ty wierzysz we mnie, a ja wierzę
w ciebie.
Abigail wstrzymała bezwiednie oddech. Przekonał ją,
sprawił, że uwierzyła w magię, w to, że wszystko jest możli
we - nawet w to, że mówił prawdę.
Chwilę później żartobliwy błysk w cygańskich oczach Dy-
lana sprowadził ją z obłoków na ziemię.
- Potrafisz gładko mówić, nie da się ukryć. - Cofnęła
gwałtownie rękę. - Ale co to ma wspólnego z romantyzmem?
- Więc powinienem stękać, szukać odpowiednich słów
zamiast mówić o tym, co czuję?
- Nie mówiłeś o tym, co czujesz.
- Skąd wiesz?
- Wiem, że się wygłupiałeś.
- To tylko potwierdza mój punkt widzenia. Kobiety same
zniechęcają mężczyzn do okazywania prawdziwych uczuć, bo
nigdy im nie wierzą.
- A więc próbowałeś tylko udowodnić, że masz rację.
Wiedziałam o tym od początku.
- Jesteś niemożliwa!
- Nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebym zacyto
wała twój romantyczny wywód w następnej książce? - krzyk
nęła, kiedy wybiegł z werandy.
- Że jesteś niemożliwa? Nie krępuj się, cytuj!
Następny dzień, niedziela, był dla Dylana dniem wolnym
od pracy. Nie zaczął się dobrze.
74
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Po pierwsze, zrzucił niechcący z półki cygańską szkatułkę.
Na szczęście spadła na stertę brudnych ubrań i nic złego jej
się nie stało. Jego siostra obdarłaby go żywcem ze skóry,
gdyby zniszczył rodzinny skarb. Przy okazji dotarło do jego
świadomości, że pochłonięty bez reszty Abbie, nie zadzwonił
od kilku tygodni do domu. Telefon w jego domku pamiętał
lata pięćdziesiąte, ale działał.
- W jakim stanie jesteś tym razem? - spytała matka,
upewniwszy się najpierw, że z jego zdrowiem wszystko w po
rządku i że odżywia się regularnie. Wyobraził sobie, w jakim
ona byłaby stanie, gdyby dowiedziała się o wypadku. - Syn
ku, spytałam, w jakim jesteś stanie? - powtórzyła.
- W północnej Montanie, mamo. - Podyktował jej adres
i numer telefonu. - Zostanę tu do końca lata.
- Do końca lata? Dylanie, to do ciebie niepodobne. Do
brze się czujesz?
- Wszystko w porządku.
- Odwiedził nas właśnie Michael z Brett. Poczekaj, chce
z tobą porozmawiać.
- Cześć, Dylanie, dobrze, że w końcu zadzwoniłeś. Spad
łeś ostatnio z jakiegoś konia? - zażartował Michael jak
zwykle.
- Nie, ale uratowałem życie pewnej damie.
- Interesujące.
- Zwłaszcza ona. Próbuje utrzymać swoje ranczo, mimo
że ktoś inny stara się wszelkimi środkami wybić jej to z głowy.
Podłożyli jej kilka rzepów pod siodło.
- Zawiadomiłeś o tym szeryfa?
- Po co? Główny podejrzany jest właścicielem sąsiednie
go rancza i znacznej części ziemi w tym okręgu.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
75
- Nie obawiasz się, że ten podejrzany wymyśli coś gor
szego? - spytał Michael poważnym głosem.
- Możliwe.
- Cholera, Dylanie, wygląda na to, że wpakowałeś się
w tarapaty.
- Przecież mnie znasz. Tarapaty to moja specjalność.
- A ja pracuję w firmie ochroniarskiej i miewam do
czynienia z ludźmi, którzy zrobią wszystko, żeby dostać to,
czego chcą. Podaj mi nazwisko tego faceta, sprawdzę go
w kartotekach. A potem zadzwoń do Gaylynn, koniecznie
dzisiaj. Wydzwania do nas codziennie, żeby spytać o ciebie.
Zaczęła nawet marudzić o akcji poszukiwawczej, więc ode
zwij się do naszej siostrzyczki, zanim doprowadzi mnie do
szału.
Dylanowi udało się wytrzymać trzy minuty rozmowy
z Gaylynn, zanim wymknęło mu się coś, co wzbudziło jej
podejrzenia. Spytała oczywiście o cygańską szkatułkę.
- Gdyby miała moc spełniania życzeń - powiedział -
chciałbym wrócić na arenę.
- Wrócić? - powtórzyła Gaylynn. - Co ty chciałeś przez
to powiedzieć?
- Nic. Żartowałem.
- I myślisz, że ja to kupię. Nic z tego, braciszku. Lepiej
od razu powiedz, co się stało, bo i tak z ciebie wszystko
wyciągnę. Uprzedzam lojalnie, że nauczyłam się już kilku
psychologicznych sztuczek od sławnego oficera dochodze
niowego Huntera Davisa.
- Co u was słychać?
- Wszystko świetnie. Nie próbuj zmieniać tematu. Więc
co się stało z twoją karierą ujeżdżacza?
76
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Powiem ci, ale najpierw musisz przysiąc, że nie piśniesz
ani słowa mamie.
- Myślisz, że nie potrafię trzymać języka za zębami? Przy
pominam ci, że to nie ja wypaplałam rodzicom, że urządzimy
im przyjęcie na dwudziestą rocznicę ślubu.
- Nigdy mi tego darujesz... Np dobrze, chodzi o to, że
przydarzył mi się mały wypadek...
- Co się stało? Nic ci nie jest? Złamałeś sobie coś?
- Nie - odpowiedział zrezygnowanym głosem. - Jeżeli
zamilkniesz na chwilę, opowiem ci wszystko po kolei.
- To mów szybciej.
- Wyleciałem z siodła w Arizonie. Bardzo niefortunnie
i roztrzaskałem sobie w kilku miejscach nogę. Wcześniej
miałem kontuzję kolana. Ledwie zdążyłem się pozbierać...
Mniejsza o szczegóły. W szpitalu powiedzieli, że będę musiał
zapomnieć o jeździe wyczynowej. Często machałem ręką na
rady lekarzy, ale zdaje się, że tym razem mają rację.
- Och, Dylanie...
- Powiedzieli mi, że i tak miałem szczęście, bo wyszed
łem z tego i mogę jeździć konno. Ale nie w rodeo. Koniec
pieśni. Rozumiesz więc, że nie czuję się specjalnie szczęśliwy,
mimo że dostałem od ciebie magiczną szkatułkę.
- O Boże, Dylanie, nie wiem, co powiedzieć... Gdzie
teraz jesteś?
- W północnej Montanie, na ranczu mojej znajomej. Wła
ściwie pracuję u niej. Ona pisze powieści, takie współczesne
westerny. Nazywa się Abigail Turner. Słyszałaś to nazwisko?
- Czy słyszałam? Przeczytałam wszystkie jej książki! Jest
świetna! Zaraz, zaraz... Powiedziałeś, że dla niej pracujesz?
Co konkretnie robisz?
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 77
- Odziedziczyła ranczo po swoim wuju, z którym się
przyjaźniłem. Po jego śmierci uparła się, że utrzyma jakoś ten
interes...
- Z twoją pomocą? .
- Właśnie.
- Myślałam, że twoją zasadą życiową jest nie angażować
się w sprawy innych. Nie mówiłeś mi przypadkiem, że dla
kowboja najpewniejszym ubezpieczeniem na życie jest pilno
wanie własnego nosa.
- Tak myślałem, dopóki nie poznałem Abbie.
- Aha - mruknęła triumfalnie Gaylynn.
- Co miało oznaczać to „aha"?
- Otworzyłeś szkatułkę?
- Tak.
- Widziałeś kogoś zaraz po tym, jak ją otworzyłeś?
- Byłem w domu sam.
- Na nikogo nie spojrzałeś?
- Abbie spadła z płotu...
- Widziałeś więc Abbie - przerwała mu - a teraz mówisz,
że zostajesz u niej...
- Ja coś takiego powiedziałem?
- A nie powiedziałeś?
- Może przez lato, nie wiem, ale nigdy...
- Dla takiego włóczykija jak ty spędzić całe lato w jed
nym miejscu to duży postęp.
- Żeby zwyciężać w rodeo, trzeba gonić z miejsca na
miejsce...
- A teraz uganiasz się za Abbie.
- Skąd wiesz, że to ona nie jest zakochana we mnie po uszy?
Czy nie tak przypadkiem działa twoja magiczna szkatułka?
78 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Szkatułka należy do całej rodziny, a nie tylko do mnie.
Pytałeś Michaela, jak podziałała na niego?
- Coś ty!
- No to ja ci powiem, że nasz trzeźwo myślący Michael
odnosi się do rodzinnej legendy z pełnym szacunkiem. Głów
nie dlatego, że od dnia, kiedy dostał szkatułkę od naszej
ciotecznej babki z Węgier, każde dziecko w promieniu kilo
metra lgnie do niego, jakby miał jakiś magnes służący do
przyciągania dzieci. Napisałam ci w liście o tym efekcie do
datkowym, tak?
- Tak, uśmiejesz się, kiedy ci powiem... Występowałem
wczoraj na scenie, masz pojęcie? Śpiewałem przed tłumem
ludzi.
- O rany! Po ilu minutach wymiotło ich z sali?
- No właśnie... Nie wiem, jak to się stało, ale mam bardzo
dobry głos. I gram na gitarze.
- No i co? Teraz mi wierzysz! Szkatułka robi swoje!
- Nie chciałbym cię sprowadzać na ziemię, siostrzycz
ko... w końcu to ładna historia z tą szkatułką, ale prawda jest
taka, że spodobała mi się Abbie, zanim dostałem szkatułkę.
- A ona? Co ona do ciebie czuje?
- Nie pogodziła się jeszcze z myślą, że epilog jest już
napisany...
- Czyli walczy ze sobą...
- Ma coś przeciwko kowbojom. Uważa, że potrafimy tyl
ko uciekać od życia, a nie żyć naprawdę.
- Lepiej nie mogła tego wyrazić... - powiedziała z za
chwytem Gaylynn.
- Zdobędę ją wcześniej czy później.
- I co dalej? Co będzie, gdy skończy się lato?
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 79
- Skąd mam wiedzieć?
- Żebyś nie wiem jak walczył, Dylanie, mam przeczucie,
że dni twojej wolności są policzone.
- Spokojnie. Cygańska legenda mówi o uroku miłosnym,
o wzajemnym uczuciu, a nie o małżeństwie i stabilizacji.
- A w czym by ci przeszkadzało małżeństwo, jeżeli na
prawdę się kochacie?
- Posłuchaj... - Dylan potrząsnął głową, jak gdyby posta
nowił wrócić na ziemię. - O czym my właściwie mówimy?
Poznałem Abbie dwa tygodnie temu.
- Brett i Michael znali się niecały miesiąc, kiedy wzięli
ślub.
- Tylko ze względu na dziecko. Żeby zatrzymać Hope.
- Głowa do góry, braciszku. Wiem, ile znaczyło dla ciebie
rodeo, ale wyroki Opatrzności są niezbadane. Czasami Bóg
zamyka drzwi, żeby otworzyć okno. Może Abigail Turner jest
twoim oknem. Twoim ostatecznym przeznaczeniem.
Moim przeznaczeniem, pomyślał w skrytości ducha. Czy
moim nieszczęściem?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Abigail przechyliła w tył głowę, żeby sczytać to, co przez
godzinę wystukała na komputerze. Ostatnio pisanie nie szło
jej najlepiej.
Musiała wziąć się w garść. Podpisała umowę z wydawcą
i nie mogła sobie pozwolić na spóźnienie. Sięgnęła po nastę
pną garść wiśniowych „żelek", suwając palcami nóg po pu
szystym dywanie. Nigdy nie pisała w butach ani nawet
w skarpetkach. Musiała mieć bose stopy.
Kiedy rok temu uczestniczyła w warsztatach pisarskich
Amerykańskiego Stowarzyszenia Autorów Romansów, roz
mawiali o najdziwniejszych przesądach i zwyczajach ludzi
pióra. Poznała pisarzy, którzy mają szklane kule na biurkach,
hasła „pozytywnego myślenia" na ścianach, fotografie inspi
rujących miejsc albo ludzi, zajmujące każdy wolny milimetr
kwadratowy powierzchni ich gabinetów.
A kiedy idzie im coraz gorzej, tak jak dzisiaj Abigail,
uciekają się do najróżniejszych, czasami rozpaczliwych metod
odzyskania formy: zmieniają kolory w monitorze, przenoszą
się do innego pokoju, zmieniają krzesło albo przywracają do
łask stare przybory pisarskie - pióro i kartkę papieru.
Abbie, kiedy szło jej jak po grudzie, mówiła sobie w du
chu, że pracuje w zawodzie konstruktorskim - układa zdania.
Słowo „pisarka" wprawiało ją w panikę. Co będzie, jeśli czar
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 81
pryśnie? Złudzenie talentu rozwieje się? Jeśli nie będzie mog
ła napisać następnej książki i nie będzie miała nic nowego do
powiedzenia?
Wtedy pogadamy, pocieszyła ją bohaterka ostatniej
książki.
Uśmiechnęła się. Zawsze mówiła, że wymyślane przez nią
postacie są bardzo realne. Ona tylko siedzi i notuje, kiedy jej
bohaterowie przeżywają fantastyczne przygody. Żeby tak je
szcze umieli pisać!
Po trzech wyczerpujących godzinach pracy zorientowała
się, że znów - mimowolnie - użyczyła swojemu męskiemu
bohaterowi Jake'owi cech Dylana. Przedstawiła go w pier
wszym rozdziale jako ciemnego blondyna, a teraz miał ciem
ne lśniące oczy i długie włosy. „Jesteś niemożliwa!" - tym
zdaniem zakończyła rozdział, a ponadto aż dwa razy napisała
„Dylan" zamiast „Jake"...
Co się z nią dzieje! Myśl, że to może być coś poważniej
szego niż zwykłe zadurzenie czy pociąg fizyczny, przerazi
ła ją.
Nie była przecież tak głupia, żeby zakochać się w takim
niebieskim ptaku, lekkoduchu... kowboju! Gdyby nie kontu
zja nogi, gnałby teraz na kolejne rodeo i nie zaprzątałby sobie
nią głowy. Nie składał jej żadnych obietnic, bo nie chciał
kłamać. To ładnie z jego strony.
Jedno lato. Tyle trwałaby ta historia, gdyby przestała się
przed nim bronić. Dwa miesiące. Zbyt krótko. Nie miałaby
go dosyć, tak jak nie miała dosyć jego pocałunków. On też
jej pragnął, ale na tym kończyło się podobieństwo ich sytuacji.
Dylan chciał seksu bez żadnych komplikacji uczuciowych
i żadnych obietnic. Ona chciała czegoś więcej.
82
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Pomimo kontuzji na pewno nie skończył z włóczęgą. Nie
wyobrażał sobie osiadłego życia. Abigail zdawała sobie z tego
sprawę, ale wiedziała też, że nie jest w stanie oprzeć się na
miętności, którą jej obiecywał. Silna wola słabła w niej z mi
nuty na minutę. Wyglądała ukradkiem przez okno na każdy
odgłos jego kroków albo tętent kopyt Podróżnika. Po kolacji,
kiedy zaczął grać na gitarze, włożyła na uszy słuchawki i pró
bowała słuchać radia. Nie pomogło. Kiedy zamilkła gitara,
natychmiast rzuciła się do okna...
Musi z tym skończyć! Pora wyzdrowieć i wybić sobie
z głowy Dylana. Miała do napisania książkę i ranczo, które
chciała uratować za wszelką cenę. Liczyło na nią sporo ludzi.
Ziggy, Shem, jej wydawca, agent. Najwyższa pora wracać do
pracy.
Kiedy późnym wieczorem wpadła do niej Raj z szóstym
rozdziałem w dłoni, Abigail zrozumiała, że jest stracona
i walczy z wiatrakami.
- W scenie miłosnej na dziewięćdziesiątej dziewiątej stro
nie nie zmieniłaś imienia bohaterowi - powiedziała z kamien
ną twarzą, którą zdołała utrzymać przez dwie sekundy, a po
tem wybuchnęła śmiechem.
- Gdybyś -nie była moją przyjaciółką, zamordowała
bym cię.
- Wierzę. Słyszałam, że frustracja seksualna może dopro
wadzić człowieka do każdego szaleństwa.
- To wcale nie jest śmieszne! Chwytałam się różnych spo
sobów i wszystko na nic -jęknęła żałośnie Abigail. - Próbo
wałam traktować go jak pracownika...
- Którego pożądasz.
- Próbowałam traktować go jak przyjaciela...
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 83
- Którego pożądasz - powtórzyła Raj.
- Włączyłam zielone światło, żeby przestał mnie ścigać.
Na zabawie całowałam się z nim... i wpadłam w jeszcze wię
ksze tarapaty. Chciałam go odstraszyć, opowiadając o stabili
zacji i instynkcie rodzinnym...
- I co?
- I nic. Facet rzucił na mnie urok. Jeszcze nigdy nie było
ze mną tak źle. - Abigail zaczęła chodzić po pokoju tam i
z powrotem. - Nie powiem, zawsze miałam słabość do kow
bojów, ale panowałam nad sobą. Teraz to mnie wykańcza.
Mam wrażenie, że się duszę. To jest...
- Coś bardzo poważnego?
- Jeżeli tak, to co? - szepnęła.
- A musi być źle tym razem?
- Dopóki Dylan tu jest, cudownie. Ale kiedy odjedzie,
będę wyć z rozpaczy.
- Może i będziesz, ale nie ma takiej siły, która by was
teraz rozdzieliła. Niektóre rzeczy są zapisane w gwiazdach.
Los, z którym się trzeba pogodzić. Przeznaczenie.
- Los chce, żebym cierpiała? Co ja takiego zrobiłam?
- Powiedz lepiej, co masz zamiar zrobić.
- Zastanawiałam się, czy nie mogłabym traktować Dylana
jak młodszego brata.
Raj zachichotała szyderczo.
- Nie można się pozastanawiać? Trwało to najwyżej pięć
minut. Gdybym wiedziała, co robić... Powinnam dostać jakiś
znak.
Jakby na zawołanie zgasło światło. Było po dziesiątej,
pokój pogrążył się w całkowitej ciemności.
- Co za pech! - jęknęła Abigail, sięgając po latarkę. -
84 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Ostatnią stronę szlag trafił. Cale szczęście, że nie napisałam
niczego ciekawego. Boziu! - wzniosła ręce do nieba. - Nie
o taki znak mi chodziło.
- Jak myślisz, co się stało? - spytała Raj.
- Nie wiem.
- A tak chciałam obejrzeć film o północy. To klasyczny
western z 1937...
- Daruj sobie tytuł, pewnie nikt poza tobą nie miał zamia
ru go oglądać. Raj, czy ty w ogóle sypiasz? - Abigail wie
działa, że jej przyjaciółka wstaje o wpół do szóstej rano, żeby
przygotować śniadanie dla mężczyzn. Zanim przyjechały na
farmę, uparła się, że zajmie się gotowaniem, skoro Abigail
miała robić zakupy.
- Mogłabym cię zapytać o to samo - odparła Raj. - Sły
szałam, jak chodziłaś w nocy po pokoju do samego rana.
- Martwię się o ranczo. O książkę i o to wszystko...
- Chyba Dylan z „tego wszystkiego" jest najważniejszy.
- Jest gorzej, Raj. Dylan jest tym wszystkim - przyznała
posępnie. - Ale nie martw się o mnie. Kiedyś musi mi to
przejść.
Następnego ranka Abigail czuła się jeszcze gorzej. Zaczęła
dzień od podglądania Dylana z Podróżnikiem na wybiegu. Byli
cudownie zgrani. Nagle coś się stało. Koń zarżał i odbił się od
ziemi czterema kopytami naraz, wyginając tułów w regularne,
odwrócone U. Sceny takie widywało się na zawodach rodeo.
Ku jej wielkiemu zdumieniu, Dylan utrzymał się w siodle.
Jak on to robi... Chciała wybiec z domu, sprawdzić, czy nic
mu się nie stało, ale poczuła, że uginają się pod nią nogi i
z powrotem opadła na krzesło.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
85
Wszystko w porządku, powtarzała jak zaklęcie, nic się nie
stało. Przecież żyje. Nic się nie stało.
- Abbie - zawołała z dołu Raj kilka minut później. - Dy
lan cię prosi.
- Nic mu nie jest?
- Nie, jemu nic. Osa użądliła jego konia.
- W stajni jest tytoń do żucia. Powiedz mu, żeby przyłożył
liść do ukąszonego miejsca. Wuj Pete tak robił. Przyjdę do
niego za kilka minut.
Musiała się jakoś pozbierać. Opanować drżenie rąk. Zro
biła to, ale gdy weszła do stajni, pierwsze słowa Dylana
zniweczyły jej wysiłek.
- Wiem, o czym myślisz.
Miała nadzieję, że nie wie!
- Myślisz, że zapomniałem o groźbie Redkinsa i nie
sprawdziłem, jak jest naprawdę z tymi kanałami irygacyj
nymi.
Zmieszana, kiwnęła głową.
- Woda z rzeki zasila tylko północno-wschodnią, niewiel
ką części rancza. A tam akurat jest ugór. Od dwóch lat Pete
niczego na tym kawałku nie posiał. Reszta rancza, łącznie
z domem, korzysta z własnego źródła wody. Pozwoliłem so
bie poprawić oświetlenie koło studni na wypadek, gdyby Red-
kinsowi przyszedł do głowy jakiś świński pomysł.
Abigail wzdrygnęła się na myśl, że Redkins mógłby po
zbawić ich wody.
- W nocy Hondo, Randy i ja trzymamy na zmianę wartę
przy studni - ciągnął Dylan. - Shem był niezadowolony, że
go pominęliśmy, i oświadczył, że to dyskryminacja z powodu
jego wieku.
86
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Co mu odpowiedziałeś?
- Że to wynika z szacunku dla jego ogromnego doświad
czenia.
- I co on na to?
- Że nie potrzebuje takich dowodów uznania. W końcu
pozwoliłem mu trzymać wartę.
- Stary Shem przestrzega kowbojskiego kodeksu honoro
wego - powiedziała Abigail. - Znanego skądinąd jako ośli
upór. Musiałeś bez trudu rozpoznać jego objawy - zadrwiła.
- Zastanawiasz się, czy zauważyłem je u ciebie? - odpa
rował z uśmiechem.
- Rzeczywiście, jest w tym coś zaraźliwego - przyznała.
- Żarty żartami, musimy teraz bardzo uważać. Redkins
odciął już dopływ wody do północnego pastwiska. Ale, jak
wiesz, i tak go nie uprawiamy.
- Redkins na pewno o tym wie.
- Jasne, że wie. Wczorajsza awaria prądu też nie była
przypadkowa. Elektrycy mi powiedzieli, że jeden z głównych
kabli prowadzących do domu został przecięty.
- Nie uważasz, że powinniśmy zawiadomić o tym
szeryfa?
- Próbowałem. Zadzwoniłem do niego dzisiaj rano, a on
mi odpowiedział, że nie może wszcząć śledztwa, bo nie ma
oczywistych dowodów. Potem burknął coś o bezkarnym wan
dalizmie, o nastolatkach, którzy nie mają co robić, więc roz
rabiają.
- Ten Redkins jest kuty na cztery nogi, trzeba mu to przy
znać. Żaden trop nie prowadzi bezpośrednio do niego. Sły
szałam, że osa użądliła Podróżnika.
- Tak. Znalazłem gniazdo os pod okapem stajni.
CZAS WŁÓCZĘGI! CZAS MIŁOŚCI 87
- Dziwne. Ja jestem uczulona na jad osy, więc tego same
go dnia, kiedy tu przyjechałyśmy, sprawdziłam wszystkie
okapy i zakamarki. Kazałam potem też Randy'emu spraw
dzać systematycznie, czy nie pojawiły się gdzieś osy. Sądzisz,
że to możliwe, żeby Hoss...?
- Maczał w tym palce? Wątpię. Myślę, że to przypadek.
Sprawdzę dzisiaj sam, czy nie ma gdzieś następnego gniazda.
- Tytoń pomógł twojemu koniowi?
- Tak, dziękuję w imieniu Podróżnika. Mówi się, że pies
jest najlepszym przyjacielem człowieka, ale Cyganie uważają
konie za swoich najwierniejszych towarzyszy. Nie mam le
pszego kumpla od Podróżnika.
- Od dawna miałam cię zapytać, po co mój wuj zbudował
ten okrągły wybieg dla koni?
- Bo nie ma kątów, w które koń mógłby się schować.
Kiedyś planowaliśmy z Pete'em, że będziemy trenować na
tym ranczu konie wierzchowe.
- Byłbyś dobry. Masz podejście do zwierząt.
- Nie ma konia, którego nie dałoby się ujeździć...
- I człowieka, którego nie dałoby się zrzucić z siodła -
uzupełniła znane w tych stronach powiedzenie.
- Trzeba umieć z nimi postępować - powiedział cicho
Dylan, obrysowując palcami jej ucho.
Jego triumfalne, aroganckie spojrzenie było zarzewiem,
które rozpaliło w niej furię. Dylan ją dręczył, prześladował
i upokarzał. To właśnie czuła. Po dwóch dniach wpatrywania
się w niego ukradkiem przez okno miała dosyć siebie.., i je
go. Bo to on był powodem jej udręki i bezsenności.
Coś w niej pękło. Postanowiła, że za nic nie ulegnie jego
czarowi i treserskim sztuczkom.
88
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Przypominam ci, że ja nie jestem koniem, którego moż
na ugłaskać kostką cukru, czułymi słowami i wprawną ręką!
- Cukier zniszczyłby twoje piękne zęby.
- Zamknij się. Mam już po dziurki w nosie ciebie i twoich
numerów! To trwa za długo. Koniec! Nie będziesz próbował
na mnie swoich uwodzicielskich sztuczek!
- Uwodzicielskich sztuczek? - Przez chwilę patrzył na nią
zdumiony, a potem wybuchnął śmiechem... natychmiast tego
żałując.
Nic bardziej nie mogło Abigail dokuczyć. Nie znosiła, kiedy
ktoś się z niej śmiał, może dlatego, że doświadczała tego w życiu
zbyt często. Rodzice zareagowali śmiechem, kiedy im powie
działa, że chce prowadzić ranczo wuja Pete'a. Rówieśnicy śmiali
się z jej ambicji pisarskich, a ostami kowboj w jej życiu roze
śmiał się, usłyszawszy, że wierzyła w ich wspólną przyszłość.
- Przestań wpadać w furię z powodu drobiazgów... - po
wiedział Dylan pojednawczym tonem.
- Drobiazgów? - powtórzyła, dźgnąwszy go palcem
w żebra. - Nie chodzi o drobiazgi, kowboju! Rozmawiamy
o szacunku. Szacunku dla mojego zdania, moich uczuć, dla
faktu, że mnie zależy na czymś, czego ty nie masz. Na poczu
ciu bezpieczeństwa.
- To przereklamowany towar.
- To ty tak uważasz, nie ja!
- Dobrze, kochanie, dajmy temu spokój...
- No właśnie! - krzyknęła. - O tym mówię! Mam dosyć
tego tonu! Przestań mnie lekceważyć! Nie wierzyłeś, że mogę
mieć jakiekolwiek pojęcie o prowadzeniu rancza. Nie raczyłeś
zauważyć, ile już na nim zrobiłam, że staję na głowie, aby je
utrzymać. Przez cały miesiąc radziliśmy sobie bez ciebie.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
89
Robiłam wszystko to, co należy teraz do obowiązków Shema
i jego synów. Ale to jeszcze nie powód, żeby mnie szanować,
prawda? Jesteś taki sam jak moi rodzice, którzy traktują mnie
jak dziecko i myślą, że to ranczo jest dla mnie czymś w ro
dzaju nowej zabawki. Liczą na to, że mi się szybko znudzi,
ale się przeliczą! Ty też!
- Nie jesteś dzieckiem... - Dylan próbował odwołać się
do jej poczucia humoru. - Z przyjemnością oznajmię o tym
twoim rodzicom.
- Ale nie traktujesz mnie poważnie.
- Bo zachowujesz się śmiesznie. Trochę śmiesznie... -
zreflektował się. - A wszystko przez to, że powiedziałem, że
od cukru psują się zęby...
- Dosyć. Koniec zabawy w podchody - oświadczyła Abi
gail. -Żadnych kradzionych uścisków, żadnych serenad gra
nych na tej twojej cholernej gitarze i żadnych pocałunków!
- Jeżeli nie chcesz, żebym cię całował, nie powinnaś mnie
do tego zachęcać - powiedział tonem, jakim bez wątpienia
zwracał się do narowistych koni lub krnąbrnych dzieci.
- Spokojna głowa, nie będę!
'- Czego nie będziesz?
- Całować się z tobą. Koniec rozmowy. Żegnam.
Kiedy Abigail weszła do domu, Dylan zauważył na balu
stradzie werandy kota.
- Łatwiej rozgryźć konia niż kobietę - mruknął.
Była to prawdopodobnie kotka, prychnęła bowiem słysząc
te słowa, zeskoczyła na ziemię i uciekła.
- Wy, kobiety, zawsze trzymacie ze sobą! - krzyknął za
nią Dylan.
90
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Następnego dnia rano Abigail miała pojechać na pocztę do
Big Rock, ale okazało się, że wszystkie cztery opony w jej
samochodzie zostały przedziurawione. Tym razem sama za
dzwoniła do szeryfa, nalegając, żeby przyjechał i zobaczył
szkodę na własne oczy.
Shem czuł się nieswojo, ponieważ wydarzyło się to w cza
sie jego warty.
- Nie jestem jasnowidzem, ale powinienem zauważyć, że
coś się dzieje... - powiedział ze zwieszoną głową, gniotąc
w rękach kapelusz.
- Nie mogłeś tego przewidzieć - uspokoiła go Abigail.
- Zadzwoniłam do szeryfa.
- Nasz szeryf nie cieszy się najlepszą opinią. Ja bym na
niego nie liczył.
Szeryf Tiber zjawił się dopiero o szóstej po południu, po
to tylko, żeby zadać Abigail kilka rutynowych pytań i spisać
protokół.
- Nastolatki - powiedział, wypluwając przeżuty tytoń.
- Niby po co jakieś nastolatki miałyby dziurawić moje
opony? Chyba że ktoś im to zlecił. Ktoś, kto chce mnie wy
kurzyć z tego rancza.
- To znaczy: kto?
- Hoss Redkins. Kilka razy powtarzał, że pożałuję, jeśli
nie sprzedam mu rancza.
- Jasna sprawa, że będziesz tego żałować. Złożył bardzo
korzystną ofertę. Ale to nie znaczy, że kazał zniszczyć twoje
opony. Posłuchaj, rozumiem, że wyprowadziłaś się do miasta,
będąc jeszcze dzieckiem, ale ja ci mogę zaręczyć, że Hoss Red
kins jest wybitnie zasłużonym obywatelem Big Rock. Dlatego
ma wielki wpływ na wszystko, co się dzieje w tych okolicach.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 91
Z kiepskim szeryfem na czele, pomyślała zrezygnowana.
- To by się nigdy nie zdarzyło - powiedział przy kolacji
Hondo - gdyby żył Dawg.
- Dawg był psem obronnym? - zapytała Raj.
- Najlepszym chihuahuą, jakiego znałem. Taki mały pies
- pokręcił głową Hondo - a tak głośno szczekał.
- Dużo kobiet mówiło tak o mnie - wtrącił się Ziggy.
Raj i Abigail, spojrzawszy na siebie, omal nie zakrztusiły
się kawałkiem steka.
- O mnie też tak mówią. - Hondo postanowił najwyraź
niej wykorzystać jeszcze jedną szansę zwrócenia na siebie
uwagi.
- A o tobie, Dylanie? - spytał wyzywającym tonem Ran
dy. Odezwał się po raz pierwszy. Abigail podejrzewała, że
starszy syn Shema nie może darować Dylanowi incydentu,
który zdarzył się na zabawie w Big Rock kilka tygodni temu.
- Ciekawe, co o tobie mówią kobiety.
Jak gdyby czuł na sobie jej wzrok, Dylan odwrócił się do
Abigail.
- Musimy porozmawiać - powiedział cicho.
- Nie musimy - odparła identycznym tonem.
- Zadałem ci pytanie, Dylanie - przypomniał Randy.
- Dlaczego nie zapytasz Abigail, co myślą o mnie ko
biety?
Zastanawiała się przez moment, czy Dylan postanowił
sprowokować ją, Randy'ego czy też ich oboje.
- Kobiety uważają, że Dylan jest jak Sfinks.
Hondo, ze zmarszczonym czołem, nałożył sobie na talerz
porcję musztardy.
- To znaczy... chcesz powiedzieć, że Dylan śmierdzi?
92
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Jeśli tak myślisz, to nie rozmawiałaś chyba z Hossem Redkin-
sem. Facet cuchnie czosnkiem na kilometr!
Dylan wiedział, że jest w tarapatach. Nie miał pojęcia, jak
dotrzeć do Abigail. Sytuacja była wyraźnie patowa, a jemu
nie przychodził do głowy żaden genialny pomysł. Nadszedł
czas na wezwanie posiłków. Zadzwonił do ojca.
- Dobrze, że dzwonisz - powiedział Konrad Janos. - Od
pewnego czasu mam złe sny. Dotyczą ciebie.
- To tylko sny, tato.
- Sny są zwiastunami prawdziwych wydarzeń. Zabiłeś
ostatnio biedronkę albo zniszczyłeś gniazdo rudzików?
- Oczywiście, że nie. Jestem twoim synem i wiem, że
zabicie biedronki przynosi nieszczęście...
- Tak samo jak zniszczenie gniazda rudzików. Gdybyś to
zrobił, w ciągu najbliższego roku groziłoby ci połamanie kości.
- Tato, zdarzało mi się bez tego łamać sobie kości. Ryzyko
zawodowe.
- Ale dotąd twój los nie spędzał mi snu z powiek. A teraz
ni stąd, ni zowąd zacząłem się o ciebie martwić.
- Rozmawiałeś może z Gaylynn?
- Uważasz, że muszę rozmawiać z twoją siostrą, żeby
wiedzieć, że masz kłopoty?
- Nie.
- To dobrze. Powiedz mi - zmienił nagle temat - co jest
większe: mlecz czy dąb?
- Pewnie mlecz...
- Tylko wtedy, gdy osiągnie szczyt swojego rozwoju. Du
ży mlecz jest większy od sadzonki dębu.
- I o czym to świadczy?
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
93
- Że wciąż się rozwijasz. Nie wykorzystałeś jeszcze w peł
ni swoich możliwości. Pamiętasz, jak ci tłumaczyłem, że Cy
ganie mają dwa kolejne życia? W pierwszym Bóg pozwala
nam żyć tak, jak chcemy, popełniać rozmaite błędy po to, by
w drugim życiu je naprawić.
- Tak, i mówiłeś mi jeszcze, że, na moje nieszczęście,
dano mi już drugie życie, więc powinienem naprawić w nim
błędy popełnione w pierwszym. - W słuchawce rozległ się
wesoły śmiech ojca, wyraźnie zadowolonego, że Dylan pa
mięta ich rozmowy z dzieciństwa. - A teraz usiądź wygodnie
w fotelu, tato! Wyobraź sobie, że w tym drugim życiu nauczy
łem się wreszcie śpiewać.
- Dzięki cygańskiej szkatułce. Gaylynn mi opowiadała
o dodatkowej mocy zaklęcia. Często obserwuję jej skutki
u Michaela. Powinieneś zobaczyć na własne oczy, jak uwiel
biają go dzieci. Słyszałeś, że on i Brett myślą o założeniu
domu dziecka? Takiej dużej rodziny zastępczej.
- Nie, nie słyszałem o tym.
- A więc zadzwoniłeś do starego ojca, bo masz kłopoty
miłosne, tak?
- Miałem nadzieję, że dzięki cygańskiej szkatułce nie będę
się musiał o nic martwić.
- Znalazłeś dzięki niej miłość, a nie spokój.
- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknął Dylan.
- Jak ma na imię kobieta, która zdobyła serce mojego
najmłodszego syna?
- Abigail.
- Abigail... Abigail... - Ojciec Dylana powtórzył je kilka
razy, jakby sprawdzając jego brzmienie. - Zdaje się, że to
niemodne imię... Czy ona jest staroświecka?
94
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Raczej uparta jak osioł.
- Założę się, że ona mówi to samo o tobie.
- Mówi.
Konrad Janos roześmiał się.
- Pamiętaj, synu, nie można jechać na jednym koniu
w dwóch kierunkach. W dawnych czasach Cyganie mieli na
to jeden sposób. Jeśli koniecznie chcieli dostać dziewczynę
za żonę, porywali ją.
- Kto wie - zażartował Dylan -jeśli nie będę miał innego
wyjścia...
Kiedy jednak odłożył słuchawkę, przyszło mu do głowy,
że stary sposób Cyganów naprawdę może być sposobem naj
lepszym.
Wypróbował najróżniejsze metody - usiłował z Abigail
porozmawiać, ale ona unikała go z żelazną konsekwen
cją, wykorzystując do tego swoich przyjaciół. Wierzyła, że
w tłumie jest bezpieczna. A Dylan wzdragał się na samą
myśl, że miałby otworzyć serce w obecności Ziggy'ego albo
Shema.
Próbował zdobyć przychylność Raj. Ona przynajmniej
chętnie z nim rozmawiała.
Wieczorem od razu po kolacji Abigail zniknęła w swoim
pokoju, mrucząc coś pod nosem o nie dotrzymanym terminie.
Dylan odprowadził ją pełnym pożądania wzrokiem. Miała na
sobie białą bluzkę i kwiecistą spódnicę. Dżinsowa kamizelka
powinna maskować wypukłość piersi, ale on pamiętał, jak
ocierały się o jego tors w czasie ostatniego pocałunku. Patrząc
teraz na nią, prześwietlał ją oczami. Nie musiał nadwerężać
wyobraźni, po prostu widział ją nagą...
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 95
- Raj, dzisiejszy obiad był pyszny - powiedział, wcho
dząc z talerzem do kuchni.
- Sprzątanie stołu to zajęcie dla kobiet - warknął za nim
ostrzegawczo Randy.
Dylan wrócił po następną porcję naczyń i upewniwszy się,
że Raj została w kuchni, pochylił się nad Randym, piorunując
go wzrokiem.
- Zamknij się albo każę ci przynieść podwójną porcję
fondue.
Randy otrząsnął się jak diabeł na widok święconej wody
i wypadł z domu, zostawiając Dylana z Raj.
- Raj... czy mogłabyś mi w czymś pomóc?
- Jeśli będę w stanie.
- Chodzi o Abigail.
- Ooo! To komplikuje sprawę. Wiesz, że jesteśmy przyja
ciółkami...
- Wiem - przerwał jej. - Dlatego chciałbym cię prosić,
żebyś z nią porozmawiała.
- O czym?
- O mnie.
- Rozmawiałyśmy już o tobie.
- I co?
- Wolałbyś pewnie tego nie wiedzieć - powiedziała
oschle.
- Wiem, że ona ubzdurała sobie coś na temat kowbojów
i nie chce się angażować.
- Powiem ci więcej. Ona złożyła ślubowanie.
- Ślubowanie? Coś takiego jak w zakonie?
- Prawie. Z tym, że jej celibat dotyczy tylko kowbojów.
- To znaczy, że ma na swoim koncie kilka upadków...
96
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Dylan usiłował nie wpaść w panikę. - Ale to nie jest powód,
żeby nigdy więcej nie dosiąść konia.
- To nie mnie musisz o tym przekonać, tylko Abbie.
- Przekonałbym, gdybym miał szansę porozmawiać z nią
chociaż przez dwie minuty bez obserwatorów.
- Na twoim miejscu nie byłabym taką optymistką. Dla
czego tak się uparłeś?
- A żebym to ja wiedział... - mruknął do siebie.
Nie wiedział, bo czuł się tak po raz pierwszy w życiu. Na
żadnej innej kobiecie nie zależało mu tak bardzo. Żadnej innej
nie pragnął jak szaleniec. Tak, właśnie jak szaleniec - napra
wdę zaczął się obawiać, że jest na granicy obłędu. Musiał mieć
Abbie. Może dopiero wtedy, gdy zostanie jego kochanką, on
odzyska spokój ducha.
Oczywiście nie zamierzał się wiązać na stałe. Takie słowa
jak „na zawsze" czy „póki śmierć nas nie rozłączy" nie były
pojęciami z jego słownika. Ale dopóki byli tu razem - on
i Abbie - mogli spędzać ze sobą szczęśliwe, niezapomniane
chwile. Ale najpierw musiał ją zdobyć.
- Posłuchaj, Raj... Nie chciałbym, żebyś się denerwowała,
kiedy zrobię coś dziwnego... coś z Abbie, co może cię trochę
oburzyć.
- Będziesz przynajmniej łaskaw mnie o tym uprzedzić?
- Nie. Lepiej, żebyś nie musiała kłamać ani mówić jej, że
o wszystkim wiedziałaś.
- Wolę nie myśleć, co z tego wyniknie, ale powiedziałam
jej, że według mnie wart jesteś sporego ryzyka.
- Jestem wart o wiele więcej - zapewnił ją z triumfalnym
uśmiechem. -I przekonam o tym Abbie, zobaczysz!
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
97
Prawdopodobnie Cyganie uprowadzali swoje wybranki
w nocy, ale jazda konno po ciemku była trudna nawet w nor
malnej sytuacji - bez zbuntowanej kobiety w ramionach. Dla
tego zdecydował się urządzić porwanie w biały dzień.
Wszystko dokładnie zaplanował. W liście do Raj napisał,
że zabiera Abbie do starej chaty na wzgórzu, położonej w naj
dalszym zakątku posiadłości, tam, gdzie nikt ich nie znajdzie,
i że wrócą za kilka dni.
Po południu Dylan wyśledził Abigail w jej ulubionym
miejscu, na szczycie najbliższego wzgórza, między dwiema
ogromnymi jodłami.
Podszedł do niej z Podróżnikiem od strony osikowego gaju
za domem, nie chcąc, mimo całej swojej determinacji, zakra
dać się jak złodziej. Miała na sobie dżinsy i czerwoną koszu
lową bluzkę. Dylan uśmiechnął się. Wiedząc, że czerwony
kolor przynosi szczęście w miłości, zawiązał na szyi czerwo
ną apaszkę.
Abigail wyglądała na zaskoczoną. Zanim zdążyła wyrazić
swoje zdumienie, Dylan pochylił się nad nią, objął mocno
i posadził na siodle.
- Co ty, do diabła, robisz? - wrzasnęła.
- Porywam cię. Oprzyj się o mnie wygodnie i podziwiaj
krajobraz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Oszalałeś? - Kiedy Abigail odwróciła głowę, włosy za
kryły jej usta, co ostatecznie wyprowadziło ją z równowagi.
- Upiłeś się czy co?! - wrzasnęła. - Jeżeli to ma być żart, to
wcale mnie nie bawi, rozumiesz?
- Na zabawę przyjdzie pora później - zapewnił ją z sza
tańskim uśmiechem, zaciskając ręce wokół jej talii. - Niech
ci nie przyjdzie do głowy żaden głupi pomysł, żeby się uwol
nić. Jedno z nas mogłoby skręcić kark.
Zabrzmiało to jak groźba. I wzbudziło w Abigail okropne
podejrzenie, że dała się wystrychnąć na dudka. Może niesłu
sznie obwiniała Hossa Redkinsa; podczas gdy prawdziwym
sprawcą jej kłopotów był Dylan? A może to Hoss wynajął
Dylana do brudnej roboty?
- Dokąd mnie wieziesz?
- Na przejażdżkę po twojej posiadłości.
- I pewnie nic nie wskóram, jeśli ci powiem, że nie mam
ochoty zwiedzać tej posiadłości z tobą.
- Wiem, że w tej chwili jesteś na mnie zła.... - zaczął
łagodnie.
- Raczej wściekła!
- Ale ja nie miałem żadnego wyboru. Postawiłaś mnie pod
ścianą. Nie chciałaś ze mną rozmawiać na ranczu, więc mu
siałem znaleźć jakieś wyjście. Gdybyś nie była tak uparta...
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI 99
-
Ja? To ty mógłbyś dawać lekcje osłom!
Dylan prowadząc miękkim, łagodnym galopem Podróż
nika, pocieszał się w duchu, że sytuacja nie jest tragicz
na, skoro Abigail nie wyrywa się i nie przeszkadza mu
w jeździe. Co nie zmieniało faktu, że słyszał niemal, jak jej
mózg, pracujący na maksymalnych obrotach, trzeszczy z wy
siłku...
- O czym myślisz? - spytał.
- Wcale nie jesteś tego ciekaw.
- Gdybym nie był ciekaw, nie pytałbym.
- Zastanawiam się, co chcesz osiągnąć tym kretyńskim
wyczynem.
- Myślałaś nie tylko o tym.
- Jasne, znasz lepiej ode mnie moje własne myśli! Nadęty
bufon! Egoista!
- Chyba się mnie nie boisz?
- Nie bądź śmieszny!
- Wiesz, że za nic bym cię nie skrzywdził, prawda?
- Za nic! Ani ty, ani Hoss Redkins.
Dylan zesztywniał z przerażenia.
- Nie mam nic wspólnego z Redkinsem.
- Obaj jesteście samcami, którym się wydaje, że mogą
robić, co chcą.
- Wiesz, czego ja chcę? - szepnął, dotykając wargami
wrażliwego miejsca za uchem Abigail.
- Rancza.
- Skąd ci to przyszło do głowy? Naprawdę myślisz, że
chodzi o ranczo?!
- A nie jest tak?
100
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Nie, do ciężkiej cholery, nie jest!
- Więc o co chodzi?
- O to. - Pochylił się i pocałował ją w usta.
Abigail myślała, że wie już wszystko o jego pocałunkach,
że doświadczyła całej ich gamy - od delikatnych, ukradko
wych po najbardziej namiętne. Ale Dylan jeszcze raz ją za
skoczył.
Ten pocałunek był inny niż poprzednie. Wszystkiego było
w nim więcej. Więcej niecierpliwości, więcej pożądania, wię
cej determinacji.
Straciła poczucie czasu. I wolę walki. Nie wiedziała, jak
długo były złączone ich usta. Choćby upłynęły godziny, albo
cały dzień, nie wiedziałaby... Jednego tylko była pewna: za
pamiętała się w tym pocałunku bez reszty, nie broniąc się ani
przez chwilę. Kiedy Dylan uniósł wreszcie głowę, żeby za
czerpnąć oddechu, przesunął w górę rękę i położył ją na piersi
Abbie.
- Serce bije ci tak mocno...
- Twoje też - szepnęła. - A niech to... blady bawół!
- To znaczy dobrze czy źle?
Chciała powiedzieć, że jedno i drugie. Dylan wyglądał
tak wspaniale... Czerwona apaszka pod szyją podkreślała
jego cygańską urodę - śniadą cerę, szerokie kości policzko
we, ciemne, lśniące oczy. Ale z nią było gorzej niż źle. Bała
się. Nie panowała ani nad sytuacją, ani nad własnymi uczu
ciami.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Dylan, nie czekając
na odpowiedź.
Owo „miejsce" okazało się małą, drewnianą chatką.
- To domek dawnego właściciela tej ziemi.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
101
- Czy dlatego powinien mi się podobać? - spytała, wra
cając powoli do rzeczywistości.
- Podobno lubisz historię amerykańskiego Dzikiego Za
chodu. Ten dom to prawdziwy zabytek.
- Nie lubię być porywana. Nawet konno.
- Czyżby? Dwa razy opisałaś taką scenę w książce.
Nie odpowiedziała, ponieważ całą uwagę skupiła na tym,
żeby zeskoczyć z wdziękiem na ziemię.
- W porządku, dopiąłeś swego, przywiozłeś mnie tu, gdzie
chciałeś... - Z trudem próbowała wykrzesać w sobie złość,
której już nie czuła. - No więc o czym chciałeś ze mmi roz
mawiać?
- Po co ten pośpiech? Mamy dużo czasu.
- Ja nie mam czasu! Jeśli do tej pory tego nie zauważyłeś,
mam terminową pracę. Podpisałam umowę i nie mam zamiaru
nawalić...
- Założę się, że sporo już napisałaś. Przez kilka dni sie
działaś nad klawiaturą od rana do nocy. Poza tym twoim
nadgarstkom przydałby się odpoczynek. Nie chcesz chyba
cierpieć na... Jak to się nazywa? Syndrom napięstkowy?
- Skąd ty, do diabła, wiesz o jakimś syndromie napięstko-
wym? Rozmawiałeś z Raj, prawda? Tak czy nie? Chcę wie
dzieć, czy Raj maczała w tym palce...
- Oczywiście, że nie. Jest twoją przyjaciółką. Nie zrobi
łaby niczego za twoimi plecami.
- Przyjaciółką, która ma słabość do kowbojów! Wystar
czyło, że uśmiechnąłeś się do niej i opowiedziałeś kilka bajek
o rodeo. Jakbym to widziała!
- Uważasz, że potrafię oczarować kogoś uśmiechem? Mi
ło to słyszeć.
102
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Jasne, że potrafisz czarować. I dobrze o tym wiesz.
Przekonałbyś niedźwiedzia polarnego, żeby kupił od ciebie
trochę lodu, ale to nie znaczy, że w tym, co mówisz, jest
cokolwiek poza... bajerem! Swoją drogą, nie przepadam za
skansenami.'
- Dla takiej dziewczyny jak ty życie bez wygód nie po
winno być problemem. Chyba że całkiem zmieszczaniałaś
w tym Great Falls...
- Daj spokój i zmień przynętę... Co ty wyprawiasz?
- A jak ci się wydaje? Zdejmuję koszulę.
- Widzę. Ale po co zdejmujesz koszulę?
- Tobie nie jest gorąco? - spytał z niewinną miną.
Gorąco? Miała wrażenie, że płonie.
- Nigdy nie pływałaś nago?
- Może... kiedy miałam osiem lat.
- Pora sobie przypomnieć, jakie to uczucie. W tej rzece
jest takie jedno miejsce - szerokie zakole, na tyle głębokie,
że można swobodnie pływać.
- I odmrozić sobie to i owo.
Dylan uśmiechnął się i wzruszył ramionami, przyciągając
jej wzrok do swojego nagiego torsu. Nie zauważyła grama
zbędnego tłuszczu. Właściwie był tak szczupły, że może bar
dziej pasowałoby do niego określenie: chudy.
Wmówiwszy sobie, że jest zbyt chudy, Abigail poczuła się
trochę lepiej. Nie na długo. Mina jej zrzedła, kiedy sięgnął
ręką do klamry paska.
- Zarumieniłaś się czy znowu powiesz, że to opalenizna?
- drażnił ją z pełną premedytacją.
Coś w niej pękło. Miała dosyć roli ofiary. Nadeszła pora,
żeby Dylan spróbował nawarzonego przez siebie piwa.
CZAS,WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
103
- No dobrze, kowboju, chcesz popływać nago? Nie ma
sprawy. - Wyjęła z kieszeni spodni kolorową gumkę i zwią
zała włosy w koński ogon. - Proszę bardzo. Zobaczymy, kto
się będzie rumienił.
- Co robisz? - zapytał, z nie mniejszym zdziwieniem niż
Abbie chwilę wcześniej.
- A jak ci się zdaje? Zdejmuję bluzkę.
Pod czerwoną koszulową bluzką, którą cisnęła prosto
w twarz Dylanowi, miała bawełnianą koszulkę. Wyglądała
w niej jak w średniowiecznej zbroi.
- O co chodzi, kowboju? Zatkało cię? Przeliczyłeś się
z siłami? Chciałbyś się z honorem wycofać?
- Mowy nie ma - odparł nieswoim, stłumionym głosem.
Gdzieś w jego tle zabrzmiała groźna nuta.
- Mam nadzieję, że następny ruch należy do ciebie. Śmia
ło, to nie boli! - Stała z założonymi rękami, sztyletując go
wzrokiem.
- Diabeł w ciebie wstąpił czy co? - Dylan kręcił z niedo
wierzaniem głową.
- Pękasz, czy idziemy się kąpać?
Dylan zdjął buty, najpierw prawy, potem lewy.
Abigail zrobiła to samo.
- Damy mają pierwszeństwo. - Spojrzał wymownie na jej
dżinsy.
Nic nie mówiąc, rozpięła suwak i zsunęła z bioder spodnie.
Mogłaby przysiąc, że usłyszała ciężkie westchnienie Dylana.
Przyglądając mu się spod rzęs, zobaczyła na jego twarzy
osłupienie. A więc nie wierzył, że to zrobi. Bardzo dobrze.
Flegmatycznym ruchem zsunęła z nóg najpierw jedną, potem
drugą nogawkę.
104
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Przez cały czas Dylan pożerał ją wzrokiem.
Z wyraźną przyjemnością rzuciła w niego dżinsami.
Złapał je w powietrzu jedną ręką, ani na ułamek sekundy
nie odwracając wzroku od jej nóg i bioder.
- Krowa zjadła ci język, kowboju?
Oblizał spieczone wargi.
- Bardzo ładny, nie powiem...
- Dosyć tego - jęknął.
- Nie wydaje mi się. Nie zdjąłeś jeszcze spodni.
Zrzucił je w ciągu sekundy, zostając w białych sli
pach, które w najmniejszym stopniu nie maskowały jego po
żądania.
- Wygląda na to, że lodowata kąpiel dobrze ci zrobi - rzu
ciła Abigail, zanim oboje weszli do rzeki.
- Bardzo dowcipne!
Woda była zimna, ale nie lodowata - w rozłożystym zako
lu rzeki letnie słońce ogrzewało ją na tyle, że kąpiel mogła
być przyjemnością.
Nim zanurzyli się po kolana w wodzie, Dylan zdjął slipy
i rzucił je za siebie na brzeg rzeki.
- Tak będzie lepiej, nie sądzisz?
Nic nie sądziła. Nie była w stanie zebrać myśli. Za to jej
wyobraźnia pracowała jak szalona. Abigail patrzyła na lśniące
kropelki wody na ramionach Dylana. Zaciskała do bólu dło
nie, żeby nie wyciągnąć do niego ręki i nie powieść palcem
za jedną z tych kropel, toczących się po jego nagim torsie, od
szyi do pępka.
Dylan zanurkował. Po chwili wynurzył się przed Abigail
z promiennym uśmiechem na twarzy. Jego długie, zlepione
w kilka ciemnych pasemek włosy ociekały wodą.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
105
- Prawda, że nie najgorzej się czujesz w roli porwanej?
Przynajmniej na razie.
Ochlapała go wodą.
W odwecie Dylan pociągnął ją za sobą pod wodę. Barasz
kowali jak para małych dzieci, dopóki nie zsinieli z zimna.
Abigail pierwsza wybiegła z rzeki i szczękając zębami, zaczę
ła wycierać się bluzką.
Kiedy Dylan stanął na brzegu, mokry i całkiem nagi, pod
glądała go kątem oka, nie mogąc się temu oprzeć.
- Trzeba cię będzie ogrzać - powiedział, zbliżając się do
niej wolnym krokiem.
- Ani kroku bliżej - powiedziała. - Nie ruszaj się z tego
miejsca.
- Jak długo mam tak stać?
- Dopóki nie będziesz... przyzwoity.
- Aależ, proszę paani! - zaciągnął po kowbojsku. - To
może trochę potrwać, bo różnie o mnie mówili, ale nikt nie
nazywał mnie przyzwoitym.
- Pajac!
W głębi duszy Abigail musiała przyznać, że Dylan zacho
wał się wobec niej bardzo przyzwoicie. Zgodził się pomóc jej
na ranczu, kiedy bardzo tego potrzebowała, choć warunki, na
jakich zatrudniała pracowników, były - delikatnie mówiąc
.- skromne. Wiedziała, że przyjął tę pracę, kierując się lojal
nością wobec jej wuja. A to świadczyło, według niej, o tym,
że jest zdolny do wyższych uczuć.
- Słuchaj, naprawdę musimy się rozgrzać. - Podszedł do
przytroczonej do siodła sakwy, zasłaniając kapeluszem nagie
pośladki.
- Wyobrażam sobie, w jaki sposób - mruknęła.
1 0 6 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Miałem na myśli rozpalenie ognia.
Ona już płonęła.
- Masz coś przeciwko temu?
Była w takim stanie, że nie miała siły sprzeciwiać się cze
mukolwiek. Pokręciła głową. Ale kusiło ją, żeby zaprotesto
wać, kiedy Dylan się ubrał. To grzech zasłaniać takie ciało
ubraniem...
Chude... Spróbowała jeszcze raz spojrzeć na niego kryty
cznym okiem, na nic się to jednak nie zdało. Nie, nie był
chudy, tylko szczupły i muskularny.
Zdenerwowana, próbowała skupić uwagę na krajobrazie.
Nie odwiedzała tego miejsca od wielu lat. Chatę z drewnia
nych bali zbudował jej pradziadek, który przybył do Montany
w 1890 roku.
- To piękne okolice - powiedział Dylan, czytając w jej
myślach.
- Legenda rodzinna głosi, że pradziadek wybrał to miej
sce, bo było stąd blisko do rzeki i terenów łowieckich - za
częła z uśmiechem. - Ale kobiety z mojej rodziny znają inną
wersję. Według nich prawda wyglądała tak, że kiedy moja
prababcia zobaczyła po raz pierwszy ten zakątek, powiedzia
ła, że stąd jest na tyle blisko do nieba, że dostanie się tam
w odpowiednim wieku, czyli koło sześćdziesiątki. Przeżyła
siedemdziesiąt osiem lat i nigdy nie opuszczała rancza. Tobie
musi wydawać się to dziwaczne - nie wyobrażasz sobie życia
w jednym miejscu - ale ona znalazła to, czego szukała, i była
na tyle mądra, żeby tego nie przeoczyć.
- Nawet ja jestem w stanie sobie wyobrazić, że to miejsce
może człowieka oczarować - powiedział cicho Dylan. -
Zgłodniałaś?
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 1 0 7
- Umieram z głodu... - szepnęła, śledząc wzrokiem ruch
jego warg.
- W takim razie mam coś dla ciebie.
- Tak?
- Tak - powiedział triumfalnie. - Zimny kurczak z... róż
nymi dodatkami.
- Pewnie obrobiłeś lodówkę bez wiedzy i zgody Raj.
- Oskarżony przyznaje się do winy. Wejdźmy lepiej do
domu, bo trzęsiesz się z zimna. Obiecałem ci, że rozpalę ogień
w kominku.
Kiedy Dylan zajął się rozpalaniem ognia, Abigail zwiedziła
dom, a potem przygotowała stół. Pod chwiejącą się nogę pod
łożyła pudełko po zapałkach. Ustawiła krzesła. Do słoja, który
znalazła na parapecie, włożyła bukiet polnych kwiatów.
Przez to samo okno wyglądała kiedyś jej prababka. Abigail
próbowała sobie wyobrazić, jak się czuła kobieta, która przy
jechała z płaskiej, bezkresnej równiny do górzystej Monta
ny... Krajobraz zamazał się gwałtownie, kiedy kłęby dymu
z kominka wypełniły cały dom.
Dylan chwycił Abbie za łokieć i wyprowadził ją na zewnątrz.
- Nieźle... - odezwała się Abigail, kiedy przestali kasłać.
- Myślałam, że rozpalanie ognia to twoja specjalność.
- Rozpalanie tak, gorzej ze sprawdzaniem kominów. Ale
ze mnie kretyn...
- Wyglądasz jak puchacz z tą sadzą na twarzy. - Abigail
roześmiała się lekko drżącym głosem.
- Tak? A chcesz wiedzieć, jak całują puchacze?
Uklęknął przy niej, potarł nosem jej policzek, wydając przy
tym dziwny, pohukujący dźwięk. Abbigail dostała ataku śmie
chu, jaki nie zdarzył się jej od lat.
108
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- I co teraz? - zapytała, ocierając z twarzy łzy.
- I co teraz? - powtórzył jak echo Dylan. - Najpierw
umyję się w rzece, a potem coś zjemy - na trawce, niestety,
bo dom trzeba wywietrzyć.
Zamiast przy stole z kwiatami siedzieli przy ognisku, je
dząc palcami kurczaka, pijąc kawę, prześcigając się w opo
wieściach z Dzikiego Zachodu.
- ...Mary Easterly, to dopiero była postać! - Abigail go
towa była ciągnąć w nieskończoność, bojąc się chwili, kiedy
ich rozmowa zejdzie na mniej bezpieczne tematy. - Prawdzi
wa, najuczciwsza królowa bydła, tyle że nie z Montany,
a z Newady. Nawet nie miała wielkiego stada, ale za to
pierwszorzędne. Mówiła, że szczyci się jego jakością, a nie
ilością.
- Tak jak ja. Zależy mi na jakości. A to jest coś, Abbie,
czego nigdy nie zabraknie tobie. Jakość. Klasa.
Abigail zastanawiała się rozpaczliwie, co odpowiedzieć.
- Jak to się stało, że ty,, chłopak z Chicago, wylądowałeś
na Zachodzie? Myślałam, że wszyscy kowboje i ujeżdżacze
koni wychowują się na ranczach.
- Ja wychowałem się na końskim grzbiecie. Jeździłem
konno od dziecka, przede wszystkim w weekendy. Zawsze
ciągnęło mnie do koni. Pierwszy raz ojciec posadził mnie
w siodle, jak miałem trzy lata.
- W mieście trudno o konie.
- Tak, ale jest kilka dobrych wierzchowców w stajni Re
zerwatu Cook County. Kiedy miałem piętnaście lat, pracowa
łem w jednej z nich przez całe lato. Potem jeździłem na wa
kacje do Wisconsin i całe dwa miesiące spędzałem na koń
skiej farmie. Były tam konie czystej krwi, wyścigowe, konie
CZAS WŁÓCZĘGII CZAS MIŁOŚCI 1 0 9
do polo. Wszystkie nerwowe, z charakterem. - Spojrzenie
Dylana mówiło: „jak ty", miał jednak dość rozumu, żeby nie
wypowiedzieć tego na głos. - Nieźle sobie z nimi radziłem.
- Domyślam się...
- Ale najbardziej lubiłem zajmować się końmi dzikimi,
nie ujeżdżonymi. Po maturze trafiłem do szkoły rodeo w po
łudniowym Idaho. No i wsiąkłem na dobre.
- Dlaczego wybrałeś rodeo?
- Jestem w tym dobry. To znaczy: byłem dobry.
- Nigdy nie bałeś się wypadku?
- Podczas rodeo człowiek nie zastanawia się, czy - albo
kiedy - się potłucze, tylko na ile to będzie groźne.
- Boże... - jęknęła. - To takie podniecające, że chętnie
bym spróbowała.
- Podobno wychowałaś się tutaj. Ujeżdżanie koni jest częścią
życia na każdym ranczu. Swoją drogą, niewiele jest rzeczy, które
człowiek może robić na własny rachunek, tak jak mu się podoba,
nie słuchając poleceń żadnego szefa. Ale wolność ma swoją cenę.
W zeszłym roku ułożyłem pod wierzch setkę koni. Różnych. Jest
takie powiedzenie... że z ujeżdżaniem koni jest jak z grą na
gitarze. Robienie tego byle jak to żadna sztuka, ale osiągnąć
przyzwoity poziom jest bardzo trudno.
- Czy ujeżdżania koni nauczyłeś się równie szybko jak gry
na gitarze?
- Nie wiem. - Dylan wzruszył ramionami. - To zawsze
przychodzi samo, jakby w naturalny sposób. Wiesz, z niczym
nie da się porównać tego uczucia: chwili kiedy otwiera się
bramka i zostaję tylko ja wraz z koniem.
- Ty jesteś na arenie z własnego wyboru, czego nie da się
powiedzieć o koniu.
1 1 0 CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
- Pamiętaj, że ludzie nie mają żadnego pożytku z koni,
które wierzgają i stają dęba. Gdyby nie uczestniczyły w ro
deo, skończyłyby w rzeźni.
- A publiczność na arenie? Szalejące panienki? Czy nie to
zadecydowało o twojej miłości do rodeo?
- Nie. Przez te osiem sekund myślisz tylko o tym, żeby
utrzymać się na grzbiecie wierzgającego konia. Młode, bro
niące przed tobą zwierzę podrzuca cię z tak ogromną siłą, że
widzisz tylko gwiazdy w oczach i masz uczucie, że twój
mózg wali o czaszkę. Końskie kopyta biją wściekle w ziemię,
grożąc, że zrobią z ciebie proszek, jeśli znajdziesz się w ich
zasięgu. Wtedy nic innego się nie liczy. Po prostu robisz
wszystko, żeby nie spaść.
Abigail wzdrygnęła się. Oglądała kilka razy rodeo, ale nie
był to jej ulubiony sposób spędzania wolnego czasu.
- Czy naprawdę w rodeo nie ma niczego takiego, co ci się
nie podoba?
- Dojazdy do pracy! W zeszłym roku miałem prawie sto
sześćdziesiąt tysięcy kilometrów na liczniku. Rodeo nie jest
zajęciem sezonowym, jeździ się na nie przez cały rok. W zimie
zawody odbywają się na krytych stadionach, takich jak w De
nver, wiosną i latem wszędzie. Praktycznie każdego dnia, w tym
albo innym miasteczku, można brać udział w rodeo.
- Oglądałam z Raj reportaż o chłopaku, który spadł z by
ka i zginął na miejscu.
- To był głupi wypadek. Mógłbym pokazać ci statystyki,
z których wynika, że tak naprawdę bardzo niewiele osób stra
ciło życie...
- Idę o zakład, że nie prowadzi się statystyk wypadków,
w których jeździec przeżył, ale wylądował w szpitalu.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
111
- Pewnie, że nie. Nie ma koniarza, który by sobie czegoś
nie złamał, nie skręcił, nie rozciął łba... Taka praca.
- A ilu z nich jest kalekami?
Dylan zmienił gwałtownie pozycję i odwrócił od niej
wzrok.
- Dlaczego tak bardzo interesuje cię rodeo? - spytał po
chwili.
- Próbuję zrozumieć, dlaczego lubisz łamać sobie kości.
- Nie lubię. Ale takie jest życie. Nie da się uniknąć nie
bezpieczeństwa. A przy okazji... Mam nadzieję, iż wiesz...
że nie zrobiłbym niczego, żeby umyślnie cię zranić. Wiem, że
się przestraszyłaś...
- Nieprawda!
- Ale nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Podobno ból jest częścią życia - powiedziała drżącym
głosem.
- Ale tylko częścią. Życie składa się też z przyjemności.
- Położył dłoń na jej odsłoniętym karku i spojrzał w oczy.
- Myślę, że powinniśmy teraz wejść do środka... na deser.
Przygotowałem dla ciebie coś specjalnego.
Wyobraziła sobie, że poza szelmowskim uśmiechem na
twarzy Dylan nie ma na sobie niczego więcej. Hmm... w jej
książce z pewnością taki deser kwalifikowałby się jako „coś
specjalnego". Jakoś nie pomyślała o truskawkach.
Pierwszą włożył jej do ust z niewinnym uśmiechem. Skąd
mogła wiedzieć, iż owoc jest tak dojrzały, że sok pocieknie
jej po brodzie. Śmiejąc się, próbowała ścierać palcami płynące
krople.
- Ja to zrobię - powiedział Dylan.
Nie użył do tego ręki, tylko języka. Mrucząc, lizał jej szyję,
1 1 2 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
usta i brodę, od dołu w górę, jak gdyby Abbie była wielką
porcją lodów, a on wygłodniałym kocurem.
; Ale nie pocałował jej. Sięgnął po następną truskawkę,
odgryzł kawałek, a resztą ociekającego czerwonym sokiem
owocu obrysował jej usta.
Przez cały czasu patrzył na jej wargi, jakby to była najbar
dziej ekscytująca rzecz, jaką widział w swoim życiu.
Abigail zabrakło tchu w piersi.
Pożądanie. Ileż stron o tym napisała. A jednak przedtem
nie czuła tego tak dotkliwie. Teraz napięcie między nimi
- coś, co Ziggy nazywał „iskrzeniem" - było tak silne i tak
konkretne jak nigdy dotąd.
- Dokładnie to zaplanowałeś, prawda? - spytała zdławio
nym głosem, nie mając żadnych wątpliwości, jak spędzą noc.
Kątem oka zauważyła przykryte narzutą łóżko, czyste po
duszki.
- Tak, wszystko oprócz awarii komina. Przywiozłem tro
chę rzeczy dziś rano, zrobiłem porządek.
- Kiedy dokładnie wymyśliłeś to porwanie?
- Posłuchaj, musisz wiedzieć, że w tradycji cygańskiej
porywanie narzeczonej nie jest rzeczą naganną.
Narzeczonej? Abigail serce podskoczyło do gardła. Czyż
by myliła się na jego temat? Najwidoczniej. Nazwał ją narze
czoną. To znaczy, że oceniała go niesprawiedliwie. Włócząc
się przez tyle lat, szukał tego samego co ona. Jakiegoś oparcia.
Miłości. Czegoś pewnego.
Porwała ją fala niewysłowionej ulgi i szczęścia. Jej sny się
spełniły, lęki odeszły w niepamięć. Mogła przestać walczyć.
Nareszcie. Wszystkie jej zmysły stały się jakby nadwrażliwe.
Słyszała najcichsze dźwięki. Światło świecy odbijało się na
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
113
ich skórze złotym blaskiem. W miłosną serenadę układały się
wieczorne odgłosy przyrody: szum rzeki, szelest poruszanych
wiatrem liści. W domu unosiła się lekka woń dymu, skutek
nieudanej próby rozpalenia ognia.
Teraz Dylan rozpalał w niej ogień pożądania. Płomienie
buchały wszędzie tam, gdzie stykały się ich ciała. Kiedy za
mykał ją w swoich ramionach, rozchylonymi ustami błądził
po jej szyi, kiedy rozpinał jej bluzkę.
Nie chciała się spieszyć. Wolała rozkoszować się każdą
sekundą bliskości, samą drogą, a nie gonitwą do celu. Dlatego
zacisnęła palce na jego dłoniach i czubkiem języka zaczęła
rysować esy-floresy na jego szorstkiej brodzie.
Była zbyt rozpalona, żeby przeciągać tę grę w nieskończo
ność. Westchnęła z ulgą, kiedy Dylan zsunął z ramion jej
bluzkę. Zerwała z niego koszulę. Wtedy opadli z jękiem na
łóżko.
Kiedy obie pary dżinsów znalazły się na podłodze, prze
stali panować nad sobą. Abigail pieściła zachłannie każdy
centymetr jego muskularnego, miejscami twardego jak ka
mień, ciała.
- Abbie - szepnął, znacząc krótkimi pocałunkami drogę
od powiek do zagłębienia między piersiami. - Daję ci wybór.
- Jego dłonie zatrzymały się na ramiączkach jej koszuli. - Je
den krok dalej i nic mnie nie powstrzyma.
Wsunęła palce w jego gęste włosy, dokładnie tak, jak
marzyła.
- Tak czy nie - powiedział ochrypłym szeptem. - Wszy
stko zależy od ciebie.
- Jeszcze nie, kowboju - powiedziała przeciągle z kuszą
cym uśmiechem. - Ale wkrótce mnie do wszystkiego nakło-
114
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
nisz. - Skłoniła go, by ułożył się na plecach i powędrowała
ręką do jego pępka. Zatrzymała się na chwilę, a potem, nie
odwracając wzroku od jego twarzy, wsunęła dłoń pod slipki.
- Odpowiedź brzmi: tak - szepnęła.
Kiedy jej palce zaczęły błądzić tam i z powrotem, Dylan,
unosząc błagalnie biodra, obiecywał Abigail najwspanialszą
jazdę w jej życiu.
- Na pewno wszystkim dziewczynom obiecujesz to samo.
- Jesteś wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju i wiesz
o tym...
- Chcesz powiedzieć, że po raz pierwszy w życiu poszed
łeś do łóżka ze starszą od siebie kobietą? - zakpiła, żeby ukryć
zdenerwowanie.
- Pierwszy raz z kimś, kto tak wiele dla mnie znaczy.
- Jak wiele dla ciebie znaczę?
- Pokażę ci.
Pokazał. Pieszczotą języka dał jej przedsmak obiecanej
rozkoszy. Kiedy ostatnia fala ekstazy rozlała się po jej ciele,
Abigail przykryła jego dłonią swoje łono, jakby chciała tę
chwilę zatrzymać na zawsze.
- Teraz chcę, żebyś był we mnie - szepnęła z zamknięty
mi oczami. - Błagam, już...
Słyszała, jak Dylan rozpakowuje prezerwatywę, a potem
stało się. Wszedł w nią bez słowa, do samego końca i ru
szył w galop - najpierw ostrożny i pewny, nie przyspieszając
tempa.
- Lubisz wolną jazdę? Taką jak ta?
- Tak, Dylan... Tak' - Zacisnęła palce na jego ramionach
i powtórzyła jego imię.
- To dobrze.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 1 1 5
- Bardzo dobrze - wyszeptała. - Jeszcze.
- Jeszcze w ten sposób? - Uderzał coraz mocniej, utrzy
mując równe tempo.
- Tak!
- Czy tak? - Ruszył szybciej.
, - Tak! - Uniosła biodra.
- Abbie! Kochanie... Nie dam dłużej rady... Galopujemy
do mety...
- Galopujmy... Ja też... Dylan!
- Abbie! Kochanie...
Kiedy rano Abigail otworzyła oczy, przez krótką chwilę
nie wiedziała, gdzie jest, poza tym, że leżała w ramionach
Dylana. Jego dotyku nie mogła pomylić z żadnym innym.
Dotrzymał obietnicy. Kochali się prawie do świtu, jak opętani,
jakby to była ich pierwsza i ostatnia noc w życiu.
Przeciągnęła się leniwie, patrząc w okno. Jej poruszenie się
obudziło Dylana. Zmrużył powieki i uśmiechnął się do niej.
Pomyślała, że nigdy w życiu nie widziała czegoś równie pięk
nego. Odkryła swoją definicję szczęścia. Budzić się w ramio
nach Dylana, patrzeć, jak się do niej uśmiecha.
- Wolisz skromny ślub czy z wielką pompą?
Zanim wypowiedziała ostatnie słowo, Dylan zesztywniał.
Na jego twarzy malowała się panika i niedowierzanie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Żartowałam - powiedziała, wyślizgując się ż jego ra
mion. - Nie znasz się na żartach? Możesz to sobie wyobrazić
- ja i ty zawsze razem? Pozabijalibyśmy się nawzajem.
- Dokąd idziesz? - spytał.
- Na dwór.
- Po co?
- Oddać dług naturze.
- Wracaj szybko.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, oparła się plecami o ścianę
domu, próbując uspokoić nerwy. Jak można być taką idiotką!
Zaciągnęła się rannym, rześkim powietrzem. Nie mogła
uwierzyć we własną naiwność. Dylan i małżeństwo... Usły
szała słowo „narzeczona" i z wrażenia odebrało jej rozum.
Spojrzała na góry. Poranna mgła złagodziła ich szczyty.
Prześwietlone wschodzącym słońce niebo wyglądało jak roz
mazana paleta malarska, złożona z tysiąca odcieni różu. Nie
mogła się nim nie zachwycić. W tym krajobrazie było coś
skrajnego. Jej uczucia były równie skrajne.
Doskonale znała powód, dla którego czuła się tak bardzo
zraniona. Mimo ślubowania, zarzekania się, kilku tygodni
walki, jaką prowadziła z sobą samą - zakochała się w Dyla-
nie. Stało się. Nic nie mogło zmienić tego faktu.
Kochała go bez wzajemności. Panika, jaką zobaczyła
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
117
w oczach kochanka, kiedy spytała o ślub, zraniła Abigail bar
dziej niż jakakolwiek inna porażka w jej życiu. Była jak szty
let wbity w samo serce.
Była też karą za naiwność. Teraz nie pozostawało jej nic
innego jak wydorośleć. Nie chciała, żeby Dylan się dowie
dział, jaka jest głupia. Upokorzenie sprawiało, że ból stawał
się nie do zniesienia.
Ale przecież nie mogła tak stać w nieskończoność, poły
kając łzy, niczym małe dziecko, które dowiedziało się, że
Święty Mikołaj nie istnieje. Musiała wrócić, zanim Dylan
zacznie coś podejrzewać.
- Strasznie długo cię nie było - powiedział, kiedy weszła
do środka. - Tęskniłem za tobą.
- Noce są coraz zimniejsze. Jesień może przyjść wcześniej
niż zwykle.
A Dylan wcześniej odjechać, pomyślała o epilogu, który
miało napisać samo życie.
- Chyba wiem, jak cię ogrzać - powiedział, odrzucając
zachęcającym gestem koc.
- O co chodzi? Dlaczego się nie odzywasz?
- O nic.
- Posłuchaj, jeśli chodzi o to, co powiedziałem wcześ
niej...
- Nie przejmuj się. Oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi. Nie
musimy robić problemu, z tego, co nam się tu przydarzyło.
Radość była wspólna... mam nadzieję. I niech tak zostanie.
Zresztą nie jesteś typem mężczyzny, jakiego szukam. Nigdy
tego nie ukrywałam.
Dylan zamarł. Co innego myśleć o sobie, że nie jest się
facetem stworzonym do osiadłego życia, a co innego usłyszeć
118
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
z ust kobiety, że nie jest się w jej typie... Czy chciała przez
to powiedzieć, że sławną pisarkę stać na coś więcej niż zwią
zek z kowbojem, byłym ujeżdżaczem, robolem na jej
ranczu...
- A więc ta noc była dla ciebie przygodą na sianie z sezo
nowym parobkiem?
- Słuchaj, nie odwracaj kota ogonem i nie zachowuj się
jak urażona dziewica - odpowiedziała mu z gniewem. - To
ja powinnam się czuć jak...
- Słucham? Jak kto?
- Jak porwana, która nie ma zamiaru wracać z tobą na
jednym koniu. Pojedź sam i powiedz Shemowi albo któremuś
z jego synów, żeby przyprowadzili mi Dziką.
- Nie ma mowy.
- Zobaczymy! Nawet jeśli twoje numery działały na mnie
do tej pory, to koniec z tym!
- Ano zobaczymy. Tymczasem możesz wziąć Podróżnika,
a ja tu poczekam. Miałem tu dzisiaj z Randym naprawiać
ogrodzenie. Niech przyjedzie na moim koniu.
- Dobra.
Kiedy zniknęła mu z oczu, nie po raz pierwszy pomyślał,
że łatwiej jest rozgryźć konia niż kobietę.
- Czemu tak wcześnie wróciłaś? - spytała Raj, kiedy Abi
gail wpadła jak burza do kuchni. - Widziałam cię na koniu
Dylana. Stało się coś? - Machnęła ręką, kiedy spojrzała jej
w oczy. - Głupie pytanie. Jasne, że coś się stało. Chcesz o tym
pogadać?
- Chce mi się ryczeć - ostrzegła ją Abigail, sięgając po
pudełko chusteczek.
sip A43
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
119
- Nie żałuj sobie. Wszyscy faceci zjedli śniadanie i wy
szli. - Objęła Abigail i pogłaskała ją po głowie. - Powiedz,
co się stało.
- Ja... upadłam... - Abigail zaczęła płakać.
- Spadłaś z konia? Nic ci nie jest? Niczego sobie nie złamałaś?
- Se...serce.
- Zacznij od początku, dobrze? - Raj podsunęła przyja
ciółce krzesło i postawiła przed nią filiżankę świeżo zaparzo
nej kawy.
- Dylan mnie porwał.
- Co takiego? Zostawił wiadomość, że pojechaliście zwie
dzać posiadłość.
- Porwał mnie.
- Dla okupu?
- Nie wygłupiaj się. Stary cygański zwyczaj pozwala po
rywać pannę młodą... czyli narzeczoną.
- Pannę młodą? - Raj otworzyła szeroko oczy.
- Zareagowałam tak samo.
- Zdaje się, że gratulacje byłyby nie na miejscu...
- Właśnie. Nie mówił tego poważnie.
- Czego nie mówił poważnie?
- Niczego. Zrobił ze mnie balona.
- Cham!
- Zgadza się. Nieokrzesany dzikus! Burak!
- Taki on jest, nie da się ukryć.
- Nie... to nieprawda - powiedziała płaczliwym głosem
Abigail. - Potrafi być miły, dowcipny, a całuje tak, że...
W końcu to nie jego wina, że mnie nie kocha.
- To znaczy, że jest głupi - podsumowała Raj. - Gdzie on
teraz jest?
120
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Nie bój się - Abigail uśmiechnęła się przez łzy - nie
zamordowałam go.
- A nie zabrałaś mu przypadkiem ubrania i nie zostawiłaś
gołego w rzece? - Raj przypomniała sobie scenę z ostatniej
książki Abbie. - Zrobiłaś to czy nie?
- Niestety nie. Boże, jaka ja jestem głupia...
Znając powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami, Abi
gail nie zdziwiła się, kiedy tego samego dnia przed południem
zadzwonił jej ojciec.
'- Wybiłaś już sobie z głowy tę niedorzeczność?
- Jaką niedorzeczność, tato?
- Mówię o ranczu mojego brata. Zdecydowałaś się pozbyć
tego kłopotu?
Nie po raz pierwszy pomyślała o tym, że dla jej ojca ludzie
nie mają własnej tożsamości, najczęściej nawet imienia. Wuj
Pete był „moim bratem", a ona „moją córką" - nigdy „Abi
gail". „Moja córka" bywała na ogół wstępem do uwagi o ja
kiejś kolejnej niedorzeczności, którą Abigail zaprzątnęła sobie
- z nudów - głowę.
Nawet to, że skończyła studia bibliotekarskie, nie zadowo
liło go w najmniejszym stopniu. „Niedługo bibliotekarki ni
komu nie będą potrzebne, czytałem o tym w gazecie. Lepiej
byś zrobiła..." Druga część zdania zmieniała się od czasu do
czasu, ale myśl przewodnia była jasna: lepiej by zrobiła, gdy
by posłuchała rady ojca.
- Ranczo i ja trzymamy się świetnie, tato. Dziękujemy za
pamięć.
Jej sarkazm uszedł uwagi ojca, tak, jak się tego spodzie
wała.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
121
- Kiedy zdecydujesz się je sprzedać - ostrzegł - Redkins
może znacznie obniżyć cenę.
- To nie jest chwilowa zachcianka, tato. Tłumaczyłam ci
to wiele razy. To ranczo nie znudzi mi się i nie mam zamiaru
go sprzedawać.
- Mnie się znudziło.
- Nie znudziło ci się, tylko nie byłeś w stanie oprzeć się
okrągłej sumce, którą dawał ci Redkins.
- Gospodarstwa rodzinne to przeżytek. Połowę tego stanu
zajmują dzisiaj bloki i kurorty narciarskie. A rancza, które
przetrwały, są częścią olbrzymich kombinatów farmerskich.
Rozumiem, że masz wyjątkową słabość do przeszłości - pi
szesz o historii Dzikiego Zachodu i tak dalej, ale nadchodzi
czas, kiedy na wszystko trzeba spojrzeć realistycznie.
Realistycznie... Również na to, że Dylan jej nie kocha.
Może dlatego pisze zmyślone historie. Bo świat realny wyglą
da parszywie.
Ku zdumieniu Abigail, po lunchu wpadł do niej z prezen
tem Ziggy. Miała niejasne podejrzenie, że to sprawka Raj.
- I jak ci się to podoba? - zapytał, wypinając dumnie pierś.
- Całkiem ładne - odpowiedziała, nie bardzo wiedząc, do
jakiej kategorii przedmiotów można „to" zaliczyć.
- Najpierw miała to być rzeźba, potem ławka, a teraz sam
nie wiem, co to jest, ale pomyślałem, że może ci się spodoba.
Ziggy usiadł, stawiając dziwną kompozycję z gałęzi i niere
gularnych kawałków drewna na starym, wyliniałym dywanie.
- Nie uśmiechniesz się?
Uśmiechnęła się, chociaż nie był to promienny uśmiech,
do jakiego przywykli jej przyjaciele.
122
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Chcesz, żebym zarżnął jak wieprza tego twojego parszy
wego kowboja?
- Znowu oglądałeś z Raj jakiś stary western?
- Uhm.
- Dzięki za propozycję, Ziggy, ale...
- Wiesz, że ja byłem czterokrotnie żonaty?
- Wiedziałam, że miałeś żonę, ale żeby aż cztery... Nie,
nie podejrzewałabym cię o to.
- Często bywa, że facet nie bardzo się rwie do osiadłego
życia. Trzeba takiego przekonać, że stabilizacja ma też swoje
dobre strony.
- Właśnie tak postępowały twoje żony? Przekonywały cię
do stabilizacji? Przykro mi, Ziggy, ale z tego, co widzę, nie
bardzo im się to udało.
- Ale czas próby był zawsze przyjemny.
- Masz rację. Tylko że ja kiepsko znoszę ostatni akt dra
matu. Ale dzięki, że próbowałeś mnie pocieszyć. To fart mieć
takich przyjaciół jak ty i Raj.
- Wzajemnie. Już wiem! - Ziggy klasnął radośnie w dło
nie. - Zrobię wam wieczorem fondue.
- Dzięki! Od dawna o tym marzyłam.
- Lato zbliża się do końca. - Ziggy odwrócił twarz do
okna. - Noce są coraz chłodniejsze.
Do końca sierpnia został tylko tydzień. Ona też zauważyła
oznaki jesieni: wiewiórki gromadziły jedzenie na zimę, na
drzewach pojawiały się pierwsze żółte liście.
- Tak, czas ucieka...
W żaden sposób nie mogła skupić się na pracy. W końcu
zdecydowała zrobić coś, co odkładała „na jutro" przez całe
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
123
lato - oczyścić i pomalować zdezelowaną huśtawkę na we
randzie.
-' Dylan nie jest dla ciebie dobry - powiedział Randy.
- Przestraszyłeś mnie, Randy. Zachlapałam farbą podłogę.
Nie zauważyłam, że tu stoisz.
- Ty nigdy mnie nie zauważasz. Ostatnio zajmuje cię tylko
Dylan.
- W tej chwili zajmuje mnie tylko ta huśtawka - odpo
wiedziała podniesionym głosem.
- Sam mogę ją pomalować. Dla ciebie zrobię wszystko,
o co poprosisz.
- Dziękuję, Randy, doceniam to, ale... - Jego gorączkowe
spojrzenie sprawiło, że poczuła się nieswojo.
- Zasługujesz na coś dużo lepszego. Dylan nie może ci
tego dać. Jest dla ciebie za młody.
- Posłuchaj...
- Przeczytałem twoje książki, wiesz? Znam całe fragmen
ty na pamięć. Poproś mnie, żebym ci jakiś wyrecytował. Jaki
chcesz...
- Nie trzeba. Wierzę ci na słowo.
- Ale powiedz, który.
- Naprawdę to nie ma sensu...
Randy zaczął recytować początek jej ostatniej książki. Sło
wo w słowo.
- Mój ojciec tego nie wie, ale ja mam fantastyczną pamięć.
- Rzeczywiście. - Abigail czuła się teraz gorzej niż nie
swojo. - Wydaje mi się, że miałeś posprzątać po południu
boksy stajenne.
- Już to zrobiłem. Teraz mam ważniejszą sprawę.
- Tak...?
124
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Rozmowa z tobą jest ważniejsza.
- To mi pochlebia, ale na tym ranczu jest naprawdę mnó
stwo do zrobienia.
- Nie będziesz się musiała o nic martwić. Pomyślałem
o wszystkim za ciebie.
- Jak to...?
- Pomyślałem o twoich sprawach - powtórzył. - Taka
piękna kobieta jak ty nie powinna mieć na głowie wszystkiego
i tak ciężko pracować. Za wcześnie się zestarzejesz.
Jeszcze jeden cytat z jej książki. Abigail zaczęła się modlić,
żeby Raj wyszła wreszcie z domu, ale przypomniała sobie, że
jej przyjaciółka pojechała do Big Rock po jedzenie i nową
porcję kaset wideo, które zamówiła w wypożyczalni.
- Randy, naprawdę nie musisz się o mnie martwić.
- Wiem, że nie muszę. Bo o wszystko zadbałem. Chciał
bym ci pokazać, o co mi chodzi.
- Może innym razem. Widzisz, że pomalowałam dopiero
połowę huśtawki.
- Poczekam.
- Nie, nie chcę, żebyś czekał.
- To ja ją pomaluję.
- Nie! - krzyknęła, kiedy próbował wyjąć jej z ręki pę
dzel. - Powiedziałam, że zrobię to sama.
Odetchnęła z ulgą, kiedy Randy się cofnął.
- Dobrze, jeśli tak chcesz.
- Chcę.
- To ja chyba pojadę. Pomogę ojcu i Dylanowi przy na
prawie ogrodzenia.
- Dobry pomysł.
Kiedy zniknął z jej pola widzenia, Abigail pomyślała, że
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
125
staje się przewrażliwiona. Randy nie powiedział niczego złe
go, poza tym, że recytowanie z pamięci fragmentów jej ksią
żek zakrawa na chorobę... Potrząsnęła głową. Robi z igły
widły i tyle.
Godzinę później, dokładnie w chwili, kiedy zamykała pu
szkę z farbą, Randy pełnym galopem zbliżał się do domu,
wrzeszcząc na całe gardło:
- Dylan jest ranny! Wypadek. Prosi, żebyś przyjechała.
Pospiesz się, Abbie.
- Dlaczego kobiety nigdy nie mówią prosto z mostu, o co
im chodzi? Ciebie chyba mogę o to zapytać, co? Popatrz, jak
dobrze się układa między nami. Żadnych kłopotów z porozu
mieniem się. Ty zawsze wiesz, o czym mówię, wyczuwasz
mój nastrój i znasz moje zwyczaje. Dlaczego jesteś jedynym
stworzeniem, które mnie rozumie? - Dylan przemawiał do
Podróżnika, rozcierając jego boki sianem. - I dlaczego roz
mawiam na głos z własnym koniem? Bo wiesz przecież, że
to lubię. Pamiętasz stare dobre czasy, kiedy otwieraliśmy pa
rady? Otrzymywałeś tyle samo braw, co ja. I nic dziwnego,
jesteś pięknym koniem.
Podróżnik parsknął i dmuchnął powietrzem przez rozdęte
chrapy.
W nagrodę Dylan wsypał mu do koryta dodatkową porcję
owsa i ruszył do domu. Leniwym krokiem, wiedząc, że na
ciepłe powitanie nie ma co liczyć.
Wciąż nie był pewien, w którym momencie - tak gwał
townie - sprawy przybrały zły obrót. Domyślał się jedynie,
że furia Abbie miała coś wspólnego z jego reakcją na słowo
„ślub".
126
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Ale sama powiedziała później, że żartowała. A potem wy
paliła mu prosto w oczy, że on nie jest typem faceta, jakiego
szuka. I co to, do diabła, ma znaczyć? Czy wpadła w szał, bo
uznała, że on ją ciągnie do ołtarza, czy przeciwnie - że pró
buje się wykpić?
Zbliżając się do werandy, zauważył na balustradzie rudą
kotkę. Przypomniał sobie, jak w zeszłym tygodniu obraziła
się na niego śmiertelnie po tym, jak pokłócił się z Abbie. Od
tamtej pory trzymała się od niego z daleka. Tak jak Abbie. Do
wczorajszej nocy. W nocy Abbie była tak blisko. Była... nie
samowita. Cudowna.
- Uważaj! - krzyknęła Raj. - Abbie malowała po połud
niu huśtawkę, radzę ci na niej nie siadać.
- Widzę. A gdzie ona jest?
- Nie wiem. Kiedy wróciłam z Big Rock, dom był pusty.
Musiała się spieszyć, bo zostawiła na werandzie nie namoczo
ny pędzel i farbę. Nie ma jej konia. I zniknął gdzieś Randy.
Dopiero ostatnia wiadomość uruchomiła wewnętrzny
dzwonek alarmowy Dylana.
- Pora na kolację...
- Wiem. Powinna już tu być. Zaczynam się o nią martwić.
Nie mówiła, że wyjedzie z domu. Poza tym czekała na ważny
telefon od swojego agenta.
- Może ten agent zadzwonił, a potem Abbie postanowiła
się przejechać.
- Nie i właśnie dlatego tak się o nią martwię. Wchodziłam
do domu, kiedy dzwonił telefon. To był jej agent. Dzwonił
w bardzo, bardzo istotnej sprawie. Ręczę, że Abbie nie wy-
szłaby z domu, gdyby nie stało się coś naprawdę ważnego.
- Abbie była trochę zdenerwowana... - zaczął Dylan.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 1 2 7
- Wiem, z twojego powodu. - Raj zmierzyła Dylana
oskarżycielskim wzrokiem.
Nie wiedząc, z czego dokładnie Abbie zwierzyła się przy
jaciółce, wybrał milczenie.
Z opresji wyratował Dylana klakson pojazdu Ziggy'ego,
a przynajmniej tak mu się zdawało.
- Abbie jest dla ciebie za dobra! - Tymi słowami oraz
ponurym dziś wzrokiem, przywitał Dylana Ziggy.
- Widziałeś ją dziś?
- Oczywiście. Przyjechałem, żeby zrobić dla niej fondue.
- Ale jej tu nie ma - odezwała się Raj.
- To gdzie jest? Rozmawiałem z nią po południu, powie
działa, że będzie na pewno...
- Kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
- Koło trzeciej. Randy i Abbie pędzili gdzieś na złamanie
karku.
- Abbie nie zostawiła żadnej kartki? - Dylan zwrócił się
do Raj.
- Nie. Myślisz, że coś im się stało?
- Mało prawdopodobne. Patrzcie, wracają Shem i Hondo.
Może oni coś wiedzą.
- Jeżeli już, to Shem - mruknęła Raj. - Hondo wie tylko,
kiedy jest głodny.
- Shem, widziałeś Abbie albo Randy'ego? - spytał Dylan.
- Nie, niestety.
- A czy Randy wspomniał choć słowem, że wybiera się
na spacer z Abbie?
- Od jakiegoś czasu Randy o niczym mi nie mówi. Zacho
wuje się bardzo dziwnie, nawet jak na niego...
- To znaczy jak?
128
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MILOŚCI
- Nie chodzi mi o to, żeby wystawiać złą opinię własnemu
synowi, Boże broń, ale on ciągle dokądś jeździ i nie pilnuje
swojej roboty.
- Dokąd jeździ?
- Nie wiem. Nie mówi, dokąd. Pytałem go, ale nic z tego.
Milczy jak grób.
- Nie podoba mi się to wszystko... - mruknął Dylan. -
Coś tu śmierdzi...
- Dokąd jedziesz? - spytał Shem.
- Spróbuję odnaleźć Abbie.
- Randy nigdy by jej nie skrzywdził.
- Obyś miał rację - powiedział twardym jak skała głosem
Dylan. - Jeśli się mylisz, zrobię z niego krwisty befsztyk.
- Randy zaleca się do Abbie - mruknął niewyraźnie Hon
do. - Kazał mi przysięgać, że nikomu o tym nie powiem.
- Coraz lepiej. - Dylan wcisnął obie ręce do kieszeni.
- A na ciebie jest trochę zły.
- Z wzajemnością. Słuchajcie, szkoda czasu. Jest nas czte
rech. Ziggy, pojedziesz swoim dżipem na południe. Hondo na
wschód, Shem na zachód, a ja na południe.
- A ja? - spytała Raj.
- Ty zostaniesz, na wypadek, gdyby Abbie wróciła do
domu.
- Klasyczny western - mruknęła pod nosem, kiedy wyszli
mężczyźni. Kobieta zostaje, żeby pilnować ogniska. -Dylan!
- krzyknęła głośno. - Weź ze sobą telefon komórkowy Abbie.
Dzwoń do mnie. I przywieź ją do domu!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dylan wrócił na ranczo po zachodzie słońca.
- Nic nowego? - spytał ponuro.
- W wojsku uczyli nas tropienia - powiedział Ziggy. -
Znalazłem jakieś ślady, tam, gdzie ostatnio widziałem Abbie
i Randy'go, ale wszystkie urywają się nad rzeką.
- Czyli Randy zaciera za sobą ślady - powiedziała Raj.
- We wszystkich filmach przestępcy tak robią.
- Dzwonię na policję.
- Już to zrobiłam. Szeryf powinien być tu od godziny. O,
może to on!
- Podobno zgubiłeś szefową, chłopcze? - Szeryf Tiber
zaśmiał się, a potem wypluł tytoń.
Dylan wcisnął ręce do kieszeni, żeby nie rzucić mu się do
gardła. Nie pomogłoby to Abbie, a jemu zapewniłoby miejsce
w areszcie.
- Nikt jej nie widział od wczesnego popołudnia - powie
dział spokojnie.
- Powiedziałem już waszej zagranicznej przyjaciółeczce,
tej, która dzwoniła, że nie mogę zacząć poszukiwań przed
świtem. Mówiliście, że odjechała z Randym Buskirkiem? To
może dokazują gdzieś w sianie pod gwiazdami?
- A może Hoss Redkins próbuje ją przekonać, żeby sprze
dała mu ranczo?
1 3 0 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Zastanów, zanim znowu coś chlapniesz, chłopcze. Jesz
cze nie zapomniałem o twoich chuligańskich wybrykach na
zabawie. Hoss junior ma złamany palec. W każdej chwili
mogę wnieść przeciwko tobie oskarżenie.
- Nie słyszałem, żeby patrzenie na ludzi było karalne.
- W tym okręgu tak może być... - mruknął Shem.
- Co powiedziałeś, staruszku?
- Powiedziałem, iż to możliwe, że w tym okręgu ludzie
nie mają tak dobrej percepcji, żeby nadążyć za takim stróżem
prawa jak ty.
Szeryf Tiber zmarszczył czoło, wyraźnie niepewny, czy
usłyszał komplement, czy obelgę.
- Ja też nigdy nie rozumiem, o czym on mówi. - Hondo
spojrzał na szeryfa ze współczuciem.
- Jeżeli Abigail nie wróci do jutra, rozejrzę się za człowie
kiem, który pomoże nam jej szukać.
Dylan wpatrywał się w tylne światła znikającego w cie
mności samochodu szeryfa. Zaczął się modlić - po raz pier
wszy od wielu lat. Prosił Boga, żeby Abbie nie stała się
krzywda, żeby odnalazła się cała i zdrowa. Kiedyś najbardziej
bał się utraty wolności. Teraz zdał sobie sprawę, że jedyną
rzeczą, której bal się naprawdę, była utrata Abigail.
Wszedł do domu, żeby zadzwonić do Hossa Redkinsa.
- Wyjechał z miasta w interesach - poinformowała go ko
bieta mówiąca z latynoskim akcentem.
- Proszę mu powiedzieć, że cokolwiek się stanie z Abbie
Turner, on będzie za to odpowiadał!
- Chyba powinienem tam pojechać... - zastanawiał się
głośno, odłożywszy słuchawkę. - Może trzyma ją na swoim
ranczu.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 1 3 1
- Jego żona nigdy by na to nie pozwoliła - powiedział
Shem.
- Ma dosyć miejsca, żeby ją ukryć. Żona nie musiałaby
o niczym wiedzieć.
- Nie wiadomo, czy Redkins w ogóle maczał w tym pal
ce. Abbie odjechała z Randym - przypomniał mu Shem.
Dylan zakładał, że albo Abbie została porwana przez osza
lałego na jej punkcie kowboja, albo dostał ją w swoje łapska
tłusty potwór, który chciał ją zmusić do sprzedaży rancza. Za
wszelką cenę. Oba scenariusze przejmowały go grozą. Bardzo
poważnie zastanawiał się, czy nie pojechać do Redkinsa, kie
dy zadzwonił telefon.
- Cześć, braciszku, jak sobie radzisz z ratowaniem życia
damom? - zapytał wesoło Michael.
- Ona zniknęła.
- Kto? O czym ty mówisz?
- Abbie. Wyjechała po południu konno z jednym z po
mocników, i do tej pory żadne z nich nie wróciło. Miejscowy
szeryf nie kiwnie w tej sprawie palcem. Mam fatalne przeczu
cie, że Abbie jest w poważnych tarapatach. Muszę ją znaleźć.
Słuchaj, nie bardzo mogę teraz z tobą rozmawiać. Cześć.
Po kilku sekundach znów rozległ się dzwonek telefonu.
Dylan podniósł odruchowo słuchawkę.
- Poproś Dylana Janosa - rozkazał ktoś przytłumionym
głosem.
- Dylan Janos przy telefonie.
- Jeśli chcesz zobaczyć swoją dziewczynę żywą, przyjedź
do starej chaty na północnym skraju rancza - sam. O świcie.
Jak pojawisz się chociaż trochę wcześniej albo później, będzie
już po niej.
132
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Jeśli spadnie jej włos z głowy... - Zorientował się, że
jego rozmówca, kimkolwiek był, odwiesił słuchawkę.
- Randy, wiesz, co się stanie... - Abbie, przywiązana liną
do s'rodkowej belki, podtrzymującej konstrukcję starego domu
pradziadków, przemawiała do niego spokojnym głosem bib
liotekarki. - Będą mnie szukać.
- Nie po ciemku. A jeśli nawet, nie dowiedzą się, że jesteś
tutaj. Dopóki mu nie pozwolimy.
- Komu? O kim ty mówisz?
- O Dylanie.
- Co ty masz przeciwko Dylanowi? Co masz przeciwko
mnie? Po co to robisz?
- Nie powinnaś przyjeżdżać do tego domu z Dylanem.
- Dlaczego?
- Nie mogę o tym rozmawiać. Jesteś pewna, że nie chcesz
nic zjeść?
Potrząsnęła głową. Musiała opanować drżenie rąk. Randy
jednym węzłem przywiązał do belki jej prawą kostkę i nad
garstek. Potem usiadł pół metra dalej, nie spuszczając wzroku
z jej twarzy. Przysunął łóżko do belki, żeby mogła usiąść.
Abigail przez całą drogę myślała z przerażeniem, że jedzie
do rannego Dylana. Dopiero kiedy weszli do środka, zorien
towała się, że coś jest nie tak. Dom był pusty, polne kwiaty,
które włożyła do słoja poprzedniego dnia, zwiędnięte.
Łóżko, na którym kochała się z Dylanem, wydało jej się
teraz niewygodne. Przypominało o wszystkim, co ułożyło się
źle... Kiedy po szalonej miłosnej nocy pojęła, że opacznie
zrozumiała intencje Dylana, ogarnęła ją rozpacz. Była wściek
ła, upokorzona, bezradna. Miała złamane serce. A potem Ran-
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
133
dy powiedział, że Dylan miał wypadek. Znów została porwa
na. Tym razem naprawdę. Siedziała teraz na tym samym łóż
ku, śmiertelnie przerażona, choć za wszelką starała się to
ukryć.
- Randy, możesz rozluźnić trochę węzeł?
- Chciałbym, naprawdę, ale próbowałabyś uciec. Nie mo
gę ryzykować.
- J a s n e .
- To nie był mój pomysł - powiedział niepewnie Randy.
- A czyj?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Rozpalisz ogień? - zapytała pięć minut później. - Robi
się zimno.
- Dobry pomysł.
Wszystko miała szczegółowo obmyślone. Z zatkanego ko
mina wydostanie się dym, Randy będzie musiał ją rozwiązać
i wyprowadzić z domu. Ona zaś wykorzysta zamieszanie
i ucieknie.
Niestety, komin ją zawiódł.
- Popatrz, jaki teraz jest ciąg. Jakieś ptaki uwiły gniazdo
w kominie, ale wyczyściłem go porządnie, jak tylko Dylan
stąd odjechał.
- Chcesz powiedzieć, że nas śledziłeś? - Na myśl, że Ran
dy podglądał ich, kiedy kąpali się nago w rzece, przeszedł ją
dreszcz.
- Widziałem tylko, jak odjeżdżałaś na jego koniu. Ale
wiem, co tu z nim robiłaś. Nie mam do ciebie pretensji, bo to
nie był twój pomysł. On to wszystko wymyślił.
- Tego porwania też nie wymyśliłam. Wolałabym być te
raz w domu.
134
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Wiem. Robię, co mogę. żeby ci było wygodnie. Może
nie należę do ludzi, których uczucia łatwo zranić, ale mogła
byś się postawić na moim miejscu i zrozumieć, że to wszystko
nie jest dla mnie takie łatwe.
- Nie jest łatwe dla ciebie? - powtórzyła z niedowierza
niem Abbie. - To postaw się na moim miejscu!
- Może bym ci przeczytał kilka fragmentów z twojej
ostatniej książki? Chyba jestem podobny do Ramona...
W taki sposób, w jaki zając jest podobny do lwa, pomy
ślała.
- Nie chcę, żebyś czytał mi moją książkę - powiedziała
stanowczo. Z wyrazu jego twarzy domyślała się, że wybrał
do tej recytacji sceny miłosne. - Opowiedz mi coś o sobie.
- Kto dzwonił?
- Mój brat, Michael, z Chicago.
- Dwa razy?
Dylan nie wiedział, komu ufać. Raj była przyjaciółką Ab
bie. Znały się od lat. Ale czy mógł mieć pewność, że nie jest
w tę aferę wplątana? Wolał nie ryzykować.
- Za drugim razem też dzwonił brat? - powtórzyła Raj.
- Tak, zapomniał o czymś ważnym.
- Miałam nadzieję, że to jakieś wieści o Abbie.
- Ja też.
Kiedy o świcie Dylan zbliżał się do starego domu, pomyślał
zrozpaczony, że wczoraj o tej samej porze Abbie spała w jego
ramionach. Teraz nie wiedział nawet, czy zastanie ją żywą.
Kiedy zeskoczył z siodła, jak spod ziemi wyrósł przed nim
Randy, z myśliwską strzelbą w ręku.
CZAS WLÓCZĘGII CZAS MIŁOŚCI 1 3 5
- Ręce na głowę - rozkazał.
- Gdzie jest Abbie? Jeśli zrobiłeś jej krzywdę, sępy roz-
dziobią twoje ścierwo.
- Nigdy nie skrzywdziłbym Abbie. Ty to zrobiłeś.
Dylan zacisnął z bólu zęby. Wiedział, że Randy ma rację.
Zranił Abbie, ale to był błąd, którego nigdy nie powtórzy.
- Gdzie twój boss?
- W środku.
- A Abbie?
- Też. No, rusz się, właź szybciej.
W domu panował półmrok i cisza. Abbie siedziała na
łóżku.
- Abbie, jak się czujesz? - Rzucił się w jej kierunku, ale
zatrzymała go w pół drogi lufa pistoletu Hossa juniora.
- Dobrze, nic mi nie jest.
- Cześć, Junior. Tatuś przysłał cię do brudnej roboty?
- Ta robota nie ma nic wspólnego z moim ojcem. Nic
o tym nie wie, on ma klapy na oczach, myśli tylko o swoim
ranczu. Moje plany są ambitniejsze.
- A jakie to plany? Pewnie chcesz mi o nich opowiedzieć.
- Przerzucanie drogiego towaru przez granicę kanadyjską.
A linia graniczna biegnie wzdłuż północno-wschodniego ob
rzeża tego rancza. Stary Pete nie zwracał uwagi na to,,co się
tu dzieje. Ale ja wiedziałem, że jak ranczo zmieni właściciela,
zaczną się kłopoty. Dlatego molestowałem ojca, żeby kupił tę
ziemię.
- To ty chciałeś kupić ranczo?
- Nie mogłem dać się wykołować z takiego dobrego in
teresu.
- Co to za towar? - spytała Abbie.
136
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
- Narkotyki - wyręczył Juniora Dylan.
- Nic groźnego - wtrącił Randy. - Zwykła marihuana.
- Randy, a jak ty się w to wplątałeś?
- Potrzebowałem pieniędzy - odpowiedział Randy.
- A po co wciągnąłeś w to Abbie i mnie?
- To twoja wina. Gdybyś pilnował swojego nosa, nic by
się nie stało. To ja miałem uratować Abbie wtedy na łące, a nie
ty. Wszystko miałem zaplanowane.
- A więc to ty podłożyłeś pod czaprak te cholerne rzepy?
- Tak. Dzika nie lubi obcych, ale mnie znała od miesiąca,
więc miała do mnie zaufanie.
- Ale dlaczego, ty skur...
Dylan złapał Randy'ego za kołnierz i trząsł nim z całej
siły, dopóki Hoss nie kopnął go w kontuzjowaną kończynę.
Dylan cudem utrzymał się na nogach, musiał jednak wy
puścić z rąk Randy'ego, który runął jak kłoda na podłogę.
- A niech cię cholera, Junior - syknął z bólu Dylan. -
Zdaje się, że ojciec wcale nie złamał ci tego palucha. O co
było tyle krzyku?
- Na szczęście nie złamał. Wiesz, mój ojciec nie jest naj
genialniejszym facetem w okolicy. Ciężko kuma, ale to nie
było uprzejme z twojej strony - naśmiewać się ze staruszka
i wciskać mu te cygańskie kity.
- Jeśli dobrze rozumiem, na tobie czarcie oko nie zrobi
wrażenia?
- Bystrzak z ciebie.
- Czyli muszę wysilić się na coś lepszego?
- Muszę oddać ci sprawiedliwość, Janos. Niełatwo się
poddajesz, nie tracisz głowy. Gdyby okoliczności były inne,
moglibyśmy razem pracować.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
137
- Nie w tym wcieleniu.
- W takim razie może w następnym. Bo jeśli chodzi o to
życie, twój czas się kończy. Pora na rachunek sumienia.
- Abbie miała zaufać mnie, nie tobie - odezwał się Randy.
- Uratowałbym ją. Miała zakochać się we mnie. Nie w tobie.
- Posłuchaj - zaczął pojednawczym tonem Dylan. - Mo
żesz chyba wypuścić Abbie...
- To byłby rycerski postępek - odparł Hoss junior - ale
nic z tego nie będzie. Abbie trzeba się pozbyć. Ranczo prze
jmie jej ojciec, który bez problemu sprzeda je mojemu ojcu.
Kochanemu staruszkowi nie przyjdzie do głowy zapuszczać
się pod granicę. Niby po co miałby to robić? Ma syna jedy
naka, który dba o jego sprawy.
- Jedynak! Handlarz narkotykami.
- Marihuana to dla mnie taka sama roślina jak każda inna.
Słuchaj, próbowaliśmy rozwiązać ten kłopot według planu
Randy'ego. Dałem mu wolną rękę, miał postraszyć ją i zmu
sić Abigail, żeby sprzedała nam ten głupi kawałek ziemi. Ale
ona jest uparta.
- Taka już jest..; - przyznał Dylan.
- Powiedziałeś, że nic jej nie zrobisz - zaprotestował na
gle Randy, jakby dopiero teraz dotarły do niego słowa Hossa.
- Nie pozwolę, żebyś ją skrzywdził. Nie mam zamiaru stać
tutaj i patrzeć...
- To będziesz musiał usiąść... tutaj! - Hoss junior wska
zał pistoletem łóżko, a potem wycelował broń w Dylana.
- Zwiąż go, Janos.
- Dlaczego ja?
- Jeśli tego nie zrobisz, zastrzelę Abbie. A zresztą... -
Hoss skrzywił się z niesmakiem. - Jeżeli coś ma być zrobione
138
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
porządnie, trzeba to zrobić samemu. - Odwrócił się do Ran-
dy'ego i kolbą pistoletu uderzył go w głowę, pozbawiając
przytomności.
- O jednego idiotę mniej.
- Czy dla wszystkich pracowników jesteś równie dobry?
- spytał Dylan.
- A ty myślisz, że jesteś taki mądrala? Pracować dla jakiejś
głupiej baby, autorki romansów? - Hoss zaniósł się głośnym
śmiechem.
- Nie jestem głupia - powiedziała z godnością Abigail,
zanim uświadomiła sobie, że godność nie jest najwyżej noto
waną cechą u takich padalców jak Hoss. - Nie jestem głupia!
- krzyknęła z wściekłością.
- Oczywiście. I wrzeszczenie na człowieka, który trzyma
na muszce ciebie i twojego zasmarkanego kochanka, też nie
jest głupie? - Hoss śmiał się coraz głośniej.
- Nie znoszę, kiedy ktoś się ze mnie śmieje - warknęła,
kładąc ręce na stole.
Stary, chwiejący się mebel przewrócił się z hukiem.
Na taką okazję czekał Dylan. Wykonał swój ruch...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dylanowi udało się wytrącić strzelbę z rąk Hossa. Broń
upadła na podłogę, ale zanim Dylan schylił się, żeby ją pod
nieść, Hoss junior wymierzył mu cios w żołądek.
Abigail jęknęła. Strzelba leżała poza zasięgiem jej rąk.
Walcząc z liną, którą była przywiązana do belki, ani na chwilę
nie przestawała śledzić walki. Dylan był szybszy i zręczniej
szy, ale Hoss junior ważył chyba trzy razy więcej. Mimo że
jego pięści były wielkości ananasa, Dylan bronił się przed
nokautem zadziwiająco skutecznie. Kiedy jego lewy sierpowy
wylądował na szczęce Hossa, Abigail poskoczyła do góry,
krzycząc przeraźliwie:
- Załatw go! Załatw!
Na nieszczęście jej doping zdezorientował Dylana, który
odsłonił się i zainkasował kolejny, morderczy cios.
Rozwścieczona Abigail chwyciła lewą ręką wielki, ciężki
słój, który jakimś cudem nie stłukł się, upadając razem ze
stołem na podłogę. Trzymając słój nad głową, czekała na
właściwy moment.
Dobrze... Dylan odchylił się i w polu rażenia została gło
wa Hossa... Trzy, cztery...
Trzask!
Słój rozbił się na głowie Hossa. Kiedy mężczyzna o postu-
140
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
rze niedźwiedzia osunął się na podłogę, Abigail potarła dłonią
udo, cytując słowa swojej bohaterki:
- Mówiłam ci, że nie lubię, kiedy ktoś się ze mnie śmieje.
- Dzielna dziewczyna!
- Och, Dylanie! - Wolną ręką oplotła jego szyję i przy
ciągnęła do siebie zachłannie, szepcząc niewyraźne, zrozu
miałe tylko dla niej samej, miłosne zaklęcia.
- Poczekaj, najpierw cię rozwiążę. - W pocałunku, któ
rym ją przywitał, była obietnica i coś jeszcze...
Kiedy węzeł puścił, podniósł jej prawą rękę i pocałował
nadgarstek, w miejscu, w którym miała najbardziej otartą, za
czerwienioną skórę.
- Biedactwo.
Hoss junior stęknął, przypominając im o swoim istnieniu.
W kilka sekund, z zachwycającą zręcznością, Dylan związał
go - obie ręce i nogi razem, tak jak wiązał kiedyś cielaki na
zawodach w pętaniu bydła.
- Brawo dla tego kowboja! - Abigail klasnęła w ręce.
Dylan uśmiechnął się do niej, tym swoim specjalnym, ku
szącym uśmiechem. Wstał i wyciągnął ręce. Wtuliła się
w niego jak przestraszone dziecko.
- Tak się bałam, że coś ci zrobi - szepnęła. - Boże, twoje
wargi...
- To nic. Masz pojęcie, jak ja się bałem o ciebie? Jesteś
pewna, że nic ci się nie stało? Zabiłbym ich, gdyby...
- Och, Dylanie... - Pocałowała go w usta, a potem każde
zadraśnięte miejsce na jego twarzy. - Zdobyłeś się na wielką
odwagę. - Przyjechałeś tu sam, na spotkanie z uzbrojonym
zbirem...
- Koniarze mówią, że jak człowiek nie ma innego wyjścia,
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
141
musi być dzielny. My, zawodnicy rodeo, mamy nawet specjalne
zawołanie, które pewnie słyszałaś': „Kowboju, powstań".
- Już to zrobił - powiedziała z uśmiechem, ocierając się
o jego biodra.
- Staram się być poważny - powiedział z udawaną suro
wością w głosie, obejmując ją jeszcze mocniej.
- To by dopiero był wyjątkowy dzień. Poważny Dylan...
- Dzisiaj jest ten dzień. Dzień, w którym poproszę, żebyś
za mnie wyszła.
- To wcale nie jest śmieszne. - Abigail położyła ręce na
jego torsie i lekko go odepchnęła.
.- Nie chciałem być śmieszny. To jest trudne i dla mnie,
i dla ciebie...
- Boże, jakie romantyczne oświadczyny - powiedziała
z goryczą w głosie. - Właśnie to chciałam usłyszeć. Że mał
żeństwo ze mną byłoby trudne.
- Chodziło mi o to, że trudno mi będzie zadać to pyta
nie...
- Nie usłyszałam żadnego pytania.
- Wyjdziesz za mnie?
- Dlaczego miałabym to zrobić?
- Kocham cię, złośnico. Mój czas włóczęgi się skończył.
- Odgarnąwszy włosy z jej czoła, powiedział cicho: - Nie
żałuję, teraz odnalazłem swoją wolność w tobie. Wyjdziesz
za mnie czy nie?
Po tym, co usłyszała i co przeżyli tego dnia, fakt, że Dylan
był od niej młodszy, przestał się liczyć. Najważniejsze było,
że żyje i że ją kocha.
-Tak, wyjdę za ciebie.
Z głośnym „juhuuu!" Dylan zaczął obsypywać ją pocałun-
142
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
kami. W bezpiecznej kryjówce jego ramion czuła się jak w ra
ju. Wiedziała, że ta miłość jest jej przeznaczeniem. Tak jak
widok gór napełniał ją spokojem, tak bliskość Dylana dawała
jej poczucie radości.
Kiedy usłyszeli głośne „tur-tur-tur", Dylan spojrzał nie
przytomnie w okno.
-. Cholera, na śmierć zapomniałem.
- O czym? Co to za hałas?
- Helikopter.
Dylan wyszedł przed dom, ale zamiast pomachać pilotowi,
ruszył do Podróżnika, żeby wyjąć z sakwy telefon komórko
wy Abbie.
- Wiedziałem, że szeryf Tiber nie kiwnie nawet palcem,
dlatego zawezwałem posiłki z sąsiedniego okręgu.
Tu Dylan - powiedział do słuchawki. - Jesteśmy gotowi.
Wszystko w porządku.
Helikopter wylądował wystarczająco blisko, żeby dwóch
mężczyzn mogło zabrać Hossa i Randy'ego, a jednocześnie
dość daleko, żeby nie wystraszyć koni.
Pojawienie się policji sprawiło, że nagle wszystko wydało
się bardziej konkretne, namacalne. Abigail zaczęła drżeć, wtu
lając się mocniej w Dylana.
- Przylecimy później do Missouri, żeby złożyć zeznania
- powiedział Dylan policjantom.
Dopiero kiedy helikopter zniknął za górami, Abbie poczu
ła, że opada w niej napięcie.
- Wiesz, na co mam teraz ochotę? - spytała.
- Czy to ma coś wspólnego z truskawkami i bitą śmietaną?
- Może i tak. Chciałabym wrócić do domu, wziąć długi,
gorący prysznic i...
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
143
- I ?
- I pójść z tobą do łóżka.
- Całkiem rozsądny plan.
- Boże - jęknęła - tę brudną koszulę, w której malowa
łam huśtawkę, noszę od wczoraj. A wiesz, że wymyśliłam
nawet plan ucieczki? Poprosiłam Randy'ego, żeby rozpalił
ogień, wiedząc, że komin jest zatkany. Miałam nadzieję, że
będzie pełno dymu, Randy mnie rozwiąże, żebym mogła
wyjść na dwór, i wtedy jakoś ucieknę. Niestety, okazało się,
że on sprawdził komin i wyjął z niego ptasie gniazdo.
- Ciekawe, czy nie było to gniazdo rudzików. Mój ojciec
często powtarza, że zniszczenie gniazda rudzików przynosi
nieszczęście. Coś w tym musi być.
Dylan, nie chcąc rozstawać się z Abbie ani na sekundę,
jechał z nią na Podróżniku, a Dzika biegła za nimi.
- Z czymś mi się to kojarzy... - szepnęła, opierając się
mocniej o jego plecy. - Z czymś przyjemnym. Trzeci raz jadę
w twoim siodle, prawda?
- Moje siodło jest gotowe... - szepnął cicho prosto do jej
ucha. Wsunął dłoń pod jej udo.
- Rób tak dalej, a nie będę wiedziała, kto jest jeźdźcem,
a kto siodłem - westchnęła.
- Albo podwójnym jeźdźcem.
- Odwiedzisz mnie pod prysznicem? - szepnęła do niego
przez ramię. - Postaram się, żebyś tego nie żałował.
Kątem oka zauważyła grupę ludzi stojących przed jej do
mem. Byli jednak za daleko, żeby mogła rozpoznać sylwetki.
- Wygląda na to, że ktoś zorganizował ekipę poszuki
wawczą.
144
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Oczywiście...
Sposób, w jaki to powiedział, zaniepokoił ją.
- Słuchaj, co to za ludzie?
- Moja rodzina.
- Twoja rodzina? - Spojrzawszy na niego przerażonym
wzrokiem, wyprostowała się gwałtownie, jakby połknęła kij,
i odsunęła od niego najdalej, jak mogła. - Co oni tu robią?
Nie jestem w fonnie. Wyglądam jak wrak! Jak stara wiedźma!
Pomyślą, że...
- Pomyślą, że jestem największym szczęściarzem na
ziemi.
- Nie moglibyśmy podjechać do domu od tyłu? Myślisz,
że już na to za późno?
- Daj spokój. Czym się denerwujesz? Po takim dniu spo
tkanie z moją rodziną to małe piwo.
- Tak, łatwo ci mówić, bo to twoja rodzina - powiedziała
smętnie, kiedy Dylan zatrzymał Podróżnika przed stajnią.
- Jak twoja noga? - spytała, kiedy rycerskim gestem pomógł
jej zsiąść z konia.
- Nie może się doczekać kąpieli pod prysznicem z długo
nogą blondynką.
- Znam taką jedną. - Abigail zsunęła mu z głowy kape
lusz i pocałowała go.
- Hej, braciszku - zawołał Michael. - Przyjechaliśmy ci
pomóc, ale zdaje się, że całkowicie panujesz nad sytuacją.
- Na to wygląda.
Shem i Hondo zajęli się końmi. Dylan otwierał już usta,
żeby przedstawić Abigail rodzinie, kiedy wpadła między nich
Raj. Przez chwilę nie mogła złapać tchu, a potem obie dziew
czyny jednocześnie rzuciły się sobie na szyję.
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
145
- Przepraszam. - Raj zwróciła się do Michaela. - Nie
chciałam zakłócić rodzinnego spotkania.
- Jesteśmy jak rodzina. Ciebie to też dotyczy, Ziggy - po
wiedziała Abigail, kiedy ekscentryczny artysta podszedł, żeby
ją uściskać.
- Jakim cudem udało ci się tak szybko przyjechać? - Dy
lan postanowił skorzystać z ogólnego zamieszania, żeby po
rozmawiać z Michaelem.
Zanim jego brat otworzył usta, jakaś kobieta, szatynka z wło
sami do ramion, rzuciła się Dylanowi w ramiona. Abigail zasta
nawiała się, co o tym myśleć, ale tylko do chwili, kiedy zoba
czyła jej twarz. Podobieństwo rodzinne było uderzające.
Bez trudu odczytując spojrzenie Dylana skierowane do
niego ponad głową ich siostry, Michael rozłożył bezradnie
ręce i w lakoniczny sposób wyjaśnił mu sytuację.
- Gaylynn z Hunterem przyjechali do Chicago odwiedzić
rodziców. Dlatego do ciebie zadzwoniłem. Po tym, co mi
powiedziałeś, postanowiliśmy z Hunterem wsiąść w samolot
i spróbować wam pomóc.
- Hunter pracuje w policji - wyjaśnił Abbie Dylan. - Po
za tym, że jest facetem, który nie wiadomo za jakie grzechy
dał się usidlić mojej siostrze.
- Hunter ma kuzyna w liniach lotniczych...
- Hunter ma setki kuzynów - wtrąciła się Gaylynn, uwal
niając wreszcie Dylana z siostrzanego uścisku.
- W każdym razie mieliśmy przylecieć tu sami...
- Tylko że Gaylynn i ja nie chciałyśmy o tym słyszeć
- dokończyła za niego Brett. - Cześć, jestem Brett Janos.
Jedyna normalna osoba w tej rodzinie. - Wyciągnęła rękę do
Abigail. - I żona Michaela. Zorientowałaś się na pewno, że
146
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Gaylynn jest siostrą Dylana i Michaela. A ten cichy mężczy
zna, który stoi za mną i próbuje nie wybuchnąć śmiechem, to
Hunter Davis, mąż Gaylynn.
- Brett nie jest jedyną normalną osobą w tej rodzinie - po
wiedział Hunter z południowym akcentem. - Ja też uważam
się za normalnego.
- Widzę, że masz dobre samopoczucie, Hunter - powie
dział Michael. - Słyszałem o twoim nieporozumieniu z piłą
elektryczną. Jeśli to jest normalne...
- Wymyśl inny temat do żartów! - oburzyła się Gaylynn.
- Niewiele brakowało, a zginąłby na miejscu.
- Michael z Hunterem przyjaźnią się od dziecka - wyjaś
nił Dylan Abigail, a potem odwrócił się do Michaela. -
A gdzie jest Hope? Pewnie moja urocza bratanica potrafi już
wymówić imię wujka Dylana.
- Została w Chicago pod opieką rodziców. No więc przed
stawisz nam wreszcie damę swojego serca?
- Abbie Turner, kobieta, z którą zamierzam się ożenić.
Abigail osłupiała.
- Nie martw się. - Brett poklepała ją po ramieniu. - Mi
chael zrobił to identycznie. Dobre maniery nie są zaletą Ja
nosów.
- Witaj w rodzinie! - Gaylynn uścisnęła Abigail, a potem
spojrzała triumfalnie na Dylana.
- Widzisz, mówiłam, że cygańska szkatułka zrobi swo
je...
- Jaka szkatułka? - Abigail otworzyła szeroko oczy.
- Nie powiedziałeś jej?!
- Ostatnio byłem bardzo zajęty.
- Ratowaniem dam? - spytał Michael.
CZAS WŁÓCZĘGI 1 CZAS MIŁOŚCI
147
Rozbawiona sytuacją, Abigail przyglądała się rodzinie Dy-
lana w milczeniu. Na pewno bardzo się kochali. Byli dość
hałaśliwi. Najspokojniejszym i najbardziej skrytym z Jano
sów wydawał się Michael. Za to Brett, żywa jak srebro, bez
pośrednia, z pewnością mocno stąpająca po ziemi, była jego
przeciwieństwem.
Gaylynn to prawdziwy wulkan energii. Przed jej wzrokiem
nic się nie ukryło. O wiele niższa od swojego męża, Huntera,
musiała być jego oczkiem w głowie.
Zarówno Michael, jak i Hunter mieli wypisaną na twa
rzach pewność siebie, ale nie tak ogromną jak Dylan.
Poczuła dotknięcie czyjejś ręki. Za jej plecami stał Shem.
Z pełnym pokory wyrazem twarzy Przestępował z nogi na nogę.
- Moim ojcowskim obowiązkiem jest przeprosić za za
chowanie Randy'ego. Na prośbę Dylana zadzwonili do mnie
z policji i wszystko mi opowiedzieli. Przepraszam... Spakuję
swoje rzeczy i do jutra zniknę ci z oczu.
- Proszę cię, Shem - przerwała mu Abigail. - To nie twoja
wina. Jeżeli odjedziesz, utracę ranczo. Nie poradzimy sobie
bez ciebie.
- Jesteś pewna, że chcesz, abym tu został?
- Na sto procent. I nie wiń się za to, co zrobił Randy.
Myślę, że poczujesz się lepiej, jeśli ci powiem, że tak napra
wdę on wcale nie chciał mnie skrzywdzić. Próbował mnie
bronić przed Hossem.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś.
Shem odszedł, a do świadomości Abigail dotarło, że wciąż
jest w brudnym, nie zmienianym od wczorajszego popołudnia
ubraniu. Spotkanie rodzinne może trwać i bez niej, przynaj
mniej na czas kąpieli... niestety samotnej.
148
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Dziesięć minut później była już na dole, z mokrymi wło
sami zawiniętymi w ręcznik, w czystych dżinsach i koszuli,
pachnąca konwaliami.
Dylan kręcił się koło niej jak kwoka - usadził na kanapie,
podłożył pod plecy poduszki, nie odwracał od niej wzroku
dłużej niż na chwilę. Z ukradkowych, rozbawionych spojrzeń
Gaylynn i Michaela wywnioskowała, że było to nowe oblicze
ich brata.
- Niczego mi nie brakuje. - Abigail pociągnęła Dylana za
rękaw, zmuszając, żeby usiadł koło niej, zamiast robić zamie
szanie. - Powiedz mi coś więcej o tej szkatułce.
- Jest w niej zaklęty miłosny urok - odezwała się Gay
lynn, podejrzewając, że jej brat, wpatrzony maślanymi oczami
w Abbie, nie usłyszał nawet, co powiedziała. - Należy do
naszej rodziny od wielu pokoleń.
- Legenda mówi - przerwał jej Michael - że co drugie
pokolenie Janosów będzie znajdowało miłość dosłownie tam,
gdzie jej będzie szukać - wzrokiem - po otwarciu szkatułki.
- Jak zwykle musiałeś zacząć od końca - powiedziała
z pretensją Gaylynn.
- Bo ty zaczynasz i nigdy nie wiadomo, o czym dokładnie
mówisz.
- Opuściłeś najważniejszą część tej historii. - Gaylynn nie
dawała za wygraną. - O tym, że pewna młoda Cyganka za
kochała się w nic niewartym arystokracie, który nie odwzaje
mniał jej uczucia. Zrozpaczona dziewczyna zamówiła u starej
wróżki miłosne zaklęcie, które okazało się nieskuteczne. Za
działało dopiero w następnym pokoleniu - cóż, drobna fu
szerka! Odtąd, tak jak powiedział Michael, ten, kto otwiera
szkatułkę, zakochuje się w pierwszej osobie przeciwnej płci,
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
149
którą zobaczy. Z wzajemnością! Mogę przysiąc, że ze mną i
z Hunterem tak właśnie było. .
- Wariowałaś na punkcie Huntera, kiedy miałaś trzynaście
lat - powiedział Dylan.
- A Michael i Brett? A teraz miłosny urok połączył ciebie
z Abigail. To ją zobaczyłeś, kiedy po raz pierwszy otworzyłeś
szkatułkę.
- Mówiłem ci, że to sama Abbie rzuciła na mnie urok.
Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, od razu wiedziałem, że
wpadłem. Szkatułka dotarła do mnie później.
- A co powiesz o swoim śpiewaniu?
- Śpiewaniu? -jęknął Michael. - Nie, Dylan, tylko nie to,
błagam!
- Dylan ma piękny głos - wystąpiła w jego obronie
Abbie.
- W takim razie nie ma o czym mówić - powiedział sta
nowczo Michael. - Szkatułka jest czarodziejska i koniec.
- Michaela zaczarowała tak, że na jego widok dzieci pi
szczą z radości - poparła go Brett. - Przedtem zupełnie nie
miał do nich podejścia.
- Podobno myślicie o założeniu rodziny zastępczej. Fan
tastyczny pomysł - powiedział Dylan.
- Dzięki. Mój teść uważa, że kluczyk, który jest w szka
tułce, otworzył serce Michaela.
- Jaki kluczyk? Wyjąłem z niej płaski kamień..,
- Kamień? - oburzył się Michael. - Co ty opowiadasz?
W środku był srebrny, grawerowany kluczyk. Mam nadzieję,
że go nie zgubiłeś!
- Obaj zwariowaliście! - powiedziała Gaylynn. - Żaden
kamień ani kluczyk. W szkatułce był piękny stary medalion.
150
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- O co my się kłócimy? - Dylan ruszył do drzwi. - Idę po
nią i zobaczycie na własne oczy, co jest w środku.
Kiedy wrócił i otworzył z namaszczeniem szkatułkę, oka
zało się, że jest pusta.
- Świetnie! Zgubiłeś medalion.
- I kluczyk.
- Mówię wam, że był w niej płaski kamień! Przysięgam.
- Co to jest? - Abigail zauważyła dwa słowa wypalone
w drewnianym dnie szkatułki.
- Nie wiem. Nie zauważyłem tego wcześniej...
- Ani ja... - powiedziała Gaylynn. - Wiecie, o czym my
ślę? Przeczytałam o tej szkatułce dosłownie wszystko, co zna
lazłam w rodzinnych kronikach. I nie znalazłam ani słowa
o jakiejś jej zawartości. Zastanawiam się, czy to możliwe, że
każde z nas widziało w środku to, co powinno zobaczyć. Mi
chael zobaczył klucz, bo potrzebował kogoś, kto otworzy mu
serce. Zawsze był trochę sztywny, spięty - dodała z uśmie
chem. - Ale Brett jest na najlepszej drodze, żeby go z tego
wyleczyć. A ja... ja zobaczyłam medalion. Był jak odznaka
honorowa, coś, co dostaje się w uznaniu zasług. I rzeczywi
ście, ten medalion dał mi siłę, kiedy jej najbardziej potrzebo
wałam. Możliwe, że nie byłabym w stanie uratować Hunte
rowi życia, gdyby nie ten medalion.
- A płaski kamień? - zapytał Dylan. - Do czego mi się
przydał?
Gaylynn milczała przez chwilę, marszcząc czoło, aż nagle
jej oczy rozjaśniły się,
- Wiem! Jesteś pewien, że ten kamień był płaski?
- Tak, nigdy nie widziałem podobnego.
- Zawsze byłeś w drodze, jak toczący się kamień. Płaski
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 1 5 1
kamień nie może się toczyć. To znaczy, że skończyły się dla
ciebie czasy włóczęgi.
- A co znaczą te dwa słowa? - zapytała Abigail.
- To po węgiersku - odparł Michael.
-. Zadzwoń do domu i spytaj tatę. - Dylan podał mu sto
jący koło łóżka telefon.
- To ja, Michael, tato. Nie, nie, nie oddawaj słuchawki
Hope... Cześć, mała lejo. Jak się czuje córeczka tatusia? To
świetnie, kochanie. A teraz poproś do telefonu dziadka. -
Z wypiekami na twarzy, Michael odwrócił się plecami do
reszty rodziny, żeby pożegnać się z Hope kilkoma niezrozu
miałymi dziecięcymi dźwiękami.
Abigail zauważyła, że Hunter i Gaylynn omal nie wybu
chnęli śmiechem, podczas gdy Brett patrzyła na Michaela
z bezgranicznym uwielbieniem.
- Tato, posłuchaj, chcemy cię zapytać o coś, co doty
czy magicznej szkatułki. Czy wiesz, co powinno być w środ
ku? Wiem, że mówiłem ci o kluczyku, ale Gaylynn i Dylan
znaleźli coś innego. Mówisz, że na tym polega jej moc ma
giczna? A co znaczy... - Michael przeczytał wyraźnie
dwa węgierskie słowa. - Co? Przestań się śmiać i po
wiedz, co one znaczą. Co? Nie rozumiem. Czy ty nie je
steś pod wpływem palinki? Dobrze, dobrze, więc powiedz
mi wreszcie, co znaczą te dwa słowa. Aha. Dzięki, tato. Za
dzwonię później. I przestań się wreszcie śmiać, bo dostaniesz
ataku.
- No i co? - zapytała niecierpliwie Gaylynn. - Co znaczą
te słowa?
- Miłosne czary.
1 5 2 CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
- Nie mogę uwierzyć, że nareszcie jesteśmy sami! - Dy
lan westchnął z ulgą.
- Mam nadzieję, że twoja rodzina jakoś zniesie tę noc.
- Nie martw się. Zastanawiam się raczej, jak my ją znie
siemy na takim wąskim łóżku.
Abigail oddała swój pokój Michaelowi i Brett, a Gaylynn
z Hunterem mieli spać na rozkładanej kanapie w pokoju
dziennym. Dylan wolał zostać w swoim domku, a Abigail
było wszystko jedno, gdzie... byle z Dylanem.
- Chyba jakoś wytrzymamy do rana na tym łóżku - po
wiedziała z drwiąco powściągliwym uśmiechem, rozpinając
guziki jego koszuli.
- Uwielbiam zapach konwalii - szepnął, gładząc brodą jej
szyję.
- Chciałam ci powiedzieć tylko jedno, Dylanie Janos.
- Co takiego?
- Kowboju, powstań!
EPILOG
- Boże, Raj, powiedz, że ja nie oszalałam. - Abigail sku-
bała nerwowo koronkowy rękaw ślubnej sukni.
- Nie oszalałaś'.
- Tylko tak mówisz.
- Hej, co tu się dzieje? - spytała Gaylynn.
- Strach ją obleciał.
- Spodziewałam się tego. To normalne.
- Spodziewałaś się? - powtórzyła Brett, która, Wchodząc
do pokoju, usłyszała tylko ostatnie słowo. - Nie chciałaś przy
padkiem powiedzieć „spodziewam się"? Hunter powiedział
mi, że jesteś w ciąży. Gaylynn, tak się cieszę!
- Sama ci powinnam powiedzieć, ale...
- Wiem - odpowiedziała spokojnie Brett. - Nie chciałaś
mi sprawiać przykrości. Posłuchaj, ja nigdy nie urodzę włas
nego dziecka, ale to nie znaczy, że nie będziemy mieć dzieci.
Adoptowaliśmy już Hope i chcielibyśmy z Michaelem zało
żyć dom dziecka, taki z prawdziwego zdarzenia. Mamy już
na oku pewną posiadłość. Wszystko dobrze się układa. Wam
też się ułoży - szepnęła do Abigail. - Będziesz miała wspa
niały ślub. Przestań się denerwować.
- Dziękuję, jesteście kochane - powiedziała drżącym gło
sem Abbie. - Ale ja naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Czy
to możliwe, żeby wszystko, bez wyjątku, układało się dobrze?
154
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI
Może aż za dobrze... Nawet mój ojciec lubi Dylana, a on
nikogo w pełni nie akceptuje.
- Dylan ma w sobie coś takiego, czym zjednuje sobie
ludzi - powiedziała z dumą Gaylynn. - A wiecie, co to jest?
Niewzruszona pewność siebie.
- Michael, powiedz mi, że nie oszalałem. - Dylan kręcił
nerwowo szyją, poprawiając po raz kolejny muszkę.
- Nie ma lekko, trzeba swoje odcierpieć.
- Daj mu spokój - powiedział Hunter. - Swoją drogą, jak
ja się cieszę, że zdecydowaliśmy się na cichy ślub. Dylanie,
czy Gaylynn ci powiedziała, że spodziewamy się dziecka?
- Nie.
- Za dziesięć minut bierzesz ślub - przypomniał mu Mi
chael. - Pospiesz się.
- Za dziesięć minut?
- Ano! - powiedzieli unisono Hunter z Michaelem.
- Nieźle. Ale mam z was pożytek! Gdzie jest tata?
Jakby na zawołanie, Konrad Janos wszedł do pokoju.
- Dylanie, synu, czy masz zamiar spóźnić się na własny
ślub? Mój Boże... moje najmłodsze dziecko się żeni... - Star
szy pan otarł z policzka łzę.
- Hej - zażartował Dylan - czy to nie pan młody powi
nien płakać w takiej chwili?
Konrad uścisnął syna z taką siłą, że omal nie połamał mu
żeber.
Abbie, wsparta na ramieniu swojego ojca, szła do ołtarza,
nie wierząc, że to wszystko dzieje się na jawie. Ślub jej
marzeń. Nie wymyśliłaby nigdy piękniejszej sceny. Dylan
CZAS WŁÓCZĘGI I CZAS MIŁOŚCI 1 5 5
wyglądał tak wspaniale w swoim odświętnym kowbojskim
stroju... Kochała go. Nie miała co do tego żadnych wątpli
wości.
A jednak czuła, że jest u krańca wytrzymałości nerwowej
i zaraz wpadnie w panikę, kiedy Dylan pochylił się nad nią,
szepcząc do ucha:
- Kowboju, powstań.
Jego uśmiech był zaraźliwy. Tak jak jego miłość. W jednej
chwili panika zniknęła. Abbie już nie bała się, że nie będzie
w stanie powtarzać słów małżeńskiej przysięgi.
- Trzymam cię za słowo, kowboju!
KONIEC