MARGIT SANDEMO
PEWNEJ DESZCZOWEJ NOCY
Z norweskiego przełożyła
ELśBIETA PTASZUŃSKA - SADOWSKA
POL - NORDICA
Otwock 1997
ROZDZIAŁ I
Helga pędziła drogą w dół niczym spłoszone dzikie zwierzę, oddalając się od domu
swego dzieciństwa, który teraz stał się dla niej źródłem leku i przerażenia. Choć czuła ból w
piersiach, a nogi ledwie ją już niosły, z rozwianymi włosami biegła na oślep dalej. Jedyna
myśl, jak kołatała się jej w głowie, to uciec jak najdalej stąd, i to na zawsze.
- Helga! Dokąd to!
Stanęła jak wryta. To matka wracała z miasta, wcześniej, niż zapowiedziała.
Dziewczyna czuła, że robi jej się niedobrze.
- Co się z tobą dzieje? Wyglądasz, jakbyś spotkała upiora. Co się stało?
Opanowała się na tyle, żeby móc odpowiedzieć.
- Nic - wydyszała. - Nic! Chciałam tylko wyjść ci naprzeciw, mamo.
Matka popatrzyła na nią w sposób, którego Helga zdecydowanie nie lubiła. Starsza
kobieta o zmęczonej twarzy wzięła córkę za rękę i ruszyła po górę w kierunku domu.
- To już drugi raz w ciągu ostatnich dni. Co cię tak przeraża?
Helga nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Drżała na całym ciele.
Matka zamilkła i przez resztę drogi pogrążona była w zadumie.
Doszły na górę po szerokim nawisie, z którego roztaczał się rozległy widok na fiord.
Gospodarstwo było duże, należał do niego zadbany dom oraz urodzajne pola i bujne łąki.
Głęboko w dole płynęła rzeka pełna pstrągów i rozpościerało się miasto, które Heldze
wydawało się światem ze snów. Kilkakrotne wyprawy do niego pozostawiły w jej pamięci
wspomnienie przygody, podniecającego napięcia i niewiarygodnych wprost tłumów ludzi. W
rzeczywistości było to całkiem małe norweskie miasteczko, ale ona nie miała wysokich
wymagań i nie znała niczego, z czym mogłaby je porównać.
Był rok 1895. W owym czasie młode córki wiejskich gospodarzy niewiele widywały
poza swymi stronami rodzinnymi. Matka Helgi stanowiła pod tym względem prawdziwy
wyjątek: ona była nawet po drugiej stronie morza!
Drzwi otworzył ojczym Helgi. Dziewczyna zdołała opanować lęk i niechęć przed
wejściem do domu, lecz starsza kobieta doskonale wyczuła mimowolne szarpnięcie w swej
dłoni i bardzo się nim zdziwiła.
- Jak było w mieście?
Matka Helgi odwróciła twarz od swej ładnej osiemnastoletniej córki ku mężowi.
Zrobiło jej się ciepło na sercu. Ottar, ten, który kiedyś uganiał się za spódniczkami, okazał się
taki dobry! Był jedynym człowiekiem, jaki zajął się nią, kiedy znowu wróciła do wsi. Ożenił
się z nią, mimo że miejscowa społeczność potępiła i odrzuciła ją razem z jej „bękartem”. A
Heldze okazywał potem zawsze tyle samo ciepła i miłości, co swym własnym dzieciom, czyli
młodszemu rodzeństwu dziewczynki.
Zaczęła opowiadać z ożywieniem o wizycie w miasteczku. Helga zamierzała właśnie
wyjść z domu, gdy matka zawołała do niej:
- Bądź tak dobra i zabierz się za kolację!
- A nie potrzebujecie, matko, pomocy przy dojeniu? Mogłabym...
- nie, dam sobie radę.
Sięgnęła po umyty cebrzyk na mleko i skierowała się ku oborze.
Helga zaczęła nerwowo wyjmować naczynia. Ottar wszedł za nią do kuchni.
- Posłuchaj mnie! - powiedział cicho i prosząco. - Przecież nie zamierzam wyrządzić
ci krzywdy. Powiedz, czy nie byłem dla ciebie zawsze dobry?
- Tak - odrzekła, nie podnosząc wzroku sponad stołu.
- To może i ty też mogłabyś być choć trochę dla mnie miła, co?
I to właśnie było w tym wszystkim najtrudniejsze - ta jego dobroć. Wcale nie chciała
go ranić, ale tak naprawdę to powinna uderzyć go prosto w twarz.
Nie czuła się jednak zdolna, by uczynić coś takiego. Wszystkie dzieci bowiem zostały
wychowane w karności i szacunku dla rodziców.
- Posłuchaj mnie uważnie! Matka nie musi o niczym wiedzieć. Ja bardzo ją szanuję,
przecież widzisz, ale ona jest już stara i na nic nie ma ochoty, czuję się przy niej strasznie
samotny. A ty jesteś taka ładna, że aż trudno ci się oprzeć. No, spróbuj mnie tylko zrozumieć!
Przysunął się bliżej i objął ją mocno w pasie. Helga nie zdołała się opanować i
krzyknęła z odrazą. Uwolniła się z objęcia.
W tej samej chwili do kuchni weszła matka.
Od razu zbladła, ale udała, że nic nie zauważyła. Powiedziała spokojnie:
- Czarna krowa tak wierzga, że nie mogę jej wydoić. Pomożesz mi, Helga?
Z zarumienionymi policzkami i z opuszczoną głową dziewczyna pospieszyła za matką
do obory.
Z krową wszystko było w porządku. Matka wróciła tylko do kuchni po coś, czego
zapomniała zabrać. A może miała jakieś przeczucie...?
Heldze drżały dłonie, zupełnie nie mogła nad nimi zapanować. Do tej pory jakoś sobie
radziła z całym tym problemem - wymykała się ojczymowi i po prostu wychodziła z domu,
ale za każdym razem coraz trudniej było bronić się przed jego odrażającymi zalotami i
jednocześnie nie zachowywać się wobec niego agresywnie.
- Posłuchaj mnie, córko - odezwała się z ociąganiem matka, nie przerywając swych
zajęć. - Prosiłaś nas niedawno, żebyśmy ci pomogli wyjechać na zarobek. Nie chcieliśmy się
zgodzić, bo coś takiego nie przystoi dobrze zabezpieczonej najstarszej chłopskiej córce.
Widzę jednak, że nie podoba ci się ten chłopak, którego ci wyszukałam, twój ojczym też o
tym wie...
Przygryzła wargi. Teraz już rozumiała, dlaczego Ottar był przeciwny tej znajomości. I
dlaczego Helga prosiła tak usilnie, niemal z desperacją, by pozwolili jej wyjechać na zarobek.
O Boże, przecież nie mogła utracić Ottara! Potrzebowała go, w żaden sposób nie
umiałaby się bez niego obejść! A co z jej dzieckiem, jej młodziutką, bezbronną córeczką?
Musiała dokonać wyboru, teraz, natychmiast! Znalezienie dziewczynie posady w
pobliskim miasteczku nic by nie dało, mogłoby tylko jeszcze przyspieszyć katastrofę.
Westchnęła głęboko i zaczęła mówić dalej:
- Jak widzisz, przyjeżdżał tu, w nasze okolice, na połów łososi szkocki laird
1
. Zabrał
mnie ze sobą jako swoją służącą do Londynu, gdzie mieszkał w zimie. Tam spotkałam jego
syna, w którym się zakochałam, a kiedy wróciłam znowu do wsi, nosiłam już ciebie w sobie.
Nikt nic o tym nie wiedział: ani twój ojciec, ani ja, ale kiedy już się upewniłam, napisałam mu
o tym zrozpaczona. Tymczasem on zdążył się ożenić i nic nie dało się zrobić. Poza tym i tak
się dla niego nie liczyłam. Ale musisz wiedzieć, że przez te wszystkie lata bardzo się o ciebie
troszczył. Uznał się za swoje dziecko, pisał i przysyłał pieniądze, dzięki czemu Ottar mógł tak
powiększyć gospodarstwo. Od paru lat żona twojego ojca nie żyje. On już dawno prosił,
ż
ebyś przyjechała do jego zamku w Szkocji. Ale ja nie miałam odwagi wyprawiać się w taką
drogę, byłaś przecież młodziutka.
Helga stała w milczeniu, przysłuchując się słowom matki.
- Wiesz pewnie, że Mikalsenowie wyjeżdżają do Ameryki? - kontynuowała matka. -
Wyruszają za parę dni, a ich statek płynie właśnie przez Edynburg. Odłożyłam trochę
pieniędzy, wystarczy ci na drogę, a twój ojciec opisał bardzo dokładnie, do kogo masz się
zwrócić po pomoc po przybyciu do Edynburga. Często się dziwiłaś, po co uczę cię
angielskiego. Teraz już wiesz, dlaczego. Mikalsenowie na pewno zaopiekują się tobą na
statku, co ty na to?
Serce waliło Heldze jak młotem. Matka i córka przez chwilę patrzyły na siebie w
wielkim skupieniu. śadne słowa nie zdołałyby wyrazić smutku i bólu, jaki obie odczuwały,
chaosu myśli przemykających im przez głowy. Rozumiały się bez nich.
1
Laird (szkockie) - właściciel ziemski (przyp. tłum.).
- Tak, zgadzam się - powiedziała cicho Helga.
Dorożka skrzypiąc zatrzymała się w ciemności.
- To tutaj, dalej już nie jadę - oznajmił opryskliwym tonem szkocki woźnica.
Helga wysiadła. Ze spowitego w wieczorny mrok nieba sączyły się melancholijne
drobne krople. Na wprost przed nią otwierał się parów, a wiodąca przezeń droga gubiła się w
zasłonie deszczu. Zbocza wąwozu porastały wrzosy, gdzieniegdzie słabo połyskiwały
samotne, szare domy, a nieco z boku, po prawej stronie, wznosiła się ku niebu baszta,
rozłożysta i zakończona u góry szerokimi blankami, przypominająca jeden z tych brzydkich
ś
redniowiecznych zamków, które dawno już padły ofiarą licznych najazdów i nieubłaganego
działania czasu.
- Czy to jest Aidan’s Broch? - spytała Helga drżącym głosem.
- Nie, to zamek Hiss. Boże, miej mnie w opiece!
Odwrócił głowę w druga stronę, jakby nie chciał w ogóle widzieć tej przedziwnej
budowli, wyraźnie budzącej w nim niemiłe uczucia.
Helga zapłaciła woźnicy; wolałaby oczywiście, żeby jeszcze nie odjeżdżał, lecz nie
miała powodu, by zatrzymywać go dłużej. Z przerażeniem w oczach spojrzała w stronę
ponurego parowu.
- Ale jak ja tam trafię...?
- Wystarczy iść prosto przed siebie. Aidan’s Broch leży na samym końcu doliny.
Po czym smagnął konia batem i dorożka ruszyła z miejsca tak szybko, jakby uciekała
przed bezimiennymi cieniami.
Helga została sama na drodze z nędzną walizką w ręce.
Podróż przez Morze Północne dała jej się we znaki: przez cały czas wiał silny wiatr, a
na pokładzie wszyscy cierpieli na morską chorobę. Był koniec września - jesienne sztormy
wysyłały już swe pierwsze, ostrzegawcze forpoczty.
Dopóki miała obok siebie Mikalsenów, czuła się bezpieczna. Lecz w Edynburgu
musiała się już z nimi pożegnać; ciarki przechodziły jej po plecach, gdy przypomniała sobie,
jak w obskurnej i odrażającej dzielnicy portowej próbowała odszukać osobę, która miała jej
udzielić pomocy. Wreszcie zajął się nią jeden z marynarzy ze statku - zrobiło mu się żal
młodej, samotnej jasnowłosej dziewczyny o szczerym spojrzeniu i smutnym uśmiechu.
Znaleziony przez nich po długich poszukiwaniach mężczyzna zorganizował dalszy transport
Helgi na miejsce przeznaczenia: najpierw łodzią wzdłuż brzegu do małego miasteczka Perth,
a następnie końmi przez zielone wzgórza i górskie zbocza oraz samotne doliny ku
północnemu zachodowi. Zmieniali po drodze konie, wozy - aż owego dnia o zmierzchu coraz
bardziej opustoszałe trakty przywiodły ją do tego miejsca oddalonego od wszelkiej
cywilizacji. Poczucie osamotnienia, nie opuszczające jej podczas długiej podróży przez
szkocką wyżynę, osiągnęło swe apogeum, gdy zobaczyła tę wąską dolinę, w której panowała
jedynie przytaczająca cisza.
W czasie wyprawy z Norwegii Helga doświadczyła wielu drobnych przykrości i
musiała rozwiązać niejeden poważny problem. Bardzo szybko się przekonała, że niełatwo jest
podróżować samotnie wiejskiej dziewczynie, na dodatek tak młodej i łatwowiernej jak ona.
Nierzadko obdarzała zaufaniem ludzi, którzy okazywali się potem wilkami w owczej skórze.
Ale teraz wszystko odsunęło się w cień, Helga zapomniała i to, co wprawiało ją w osłupienie,
i to, co wywoływało jej przerażenie. Była to prawdziwa lekcja życia; najważniejsze, że
wyszła z niej cało: żyła, nie okradziono jej i nie pozbawiono cnoty. Nie miała teraz czasu, by
wspominać przykre przeżycia minionych dni, chwila obecna stawiała przed nią nowe
wyzwania.
Jej prawdziwy ojciec, Angus MacDunn, obecny laird Aidan’s Broch, oczywiście nie
spodziewał się jej przyjazdu. Wszystko nastąpiło tak nagle i niespodziewanie. Na szczęście
zabrała ze sobą różne papiery i listy poświadczające, że jest jego córką, i pełne zapewnień, że
jej przyjazd do Szkocji będzie spełnieniem gorących życzeń ojca.
Z ociąganiem i niechęcią ruszyła wreszcie przed siebie. Robiło się ciemno, a ona
chciała dotrzeć na miejsce jeszcze przed nocą.
Deszcz padał coraz mocniej, lecz droga, usiana kępami trawy między koleinami,
wiodła ją niczym szara wstążka dalej, na wprost. Woźnica opowiadał, że do Aidan’s Broch
dojeżdża się właśnie od zachodu, ale ponieważ ona przybyła z Perth, musieli wybrać drogę od
wschodniej strony, jak gdyby na przełaj. Tak więc Helga zmierzała do posiadłości swojego
ojca niejako od tyłu.
Woźnica nie dał jednak się namówić, by pojechać dalej niż do rozstajów przy Cross of
Friars. „Ta dolina to nie jest miejsce dla ludzi” - powiedział, po czym zawrócił i udał się do
swojego domu, położonego trochę dalej na wschód.
Ale przecież mieszkają tu ludzie, pomyślała Helga, próbując dodać sobie otuchy;
podniósłszy z ziemi ciężką walizę, ruszyła przed siebie w strumieniach coraz
intensywniejszego deszczu.
Na odcinku tuż za rozstajami po obu stronach drogi znajdowały się jeszcze jakieś
domostwa. Lecz im dalej, tym odległości między słabymi punkcikami światła stawały się
coraz większe, aż wreszcie w zapadającym zmierzchu można było dostrzec tu i ówdzie
jedynie szare, puste domy z kamienia.
Helga zatrzymała się przepełniona trwogą. Z jej piersi dobyło się ciężkie
westchnienie. Zawsze bała się ciemności i jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuła się tak
samotna i opuszczona, tak wystraszona i przygnębiona! Już wiele razy podczas tej podróży
była bliska płaczu, jednakże przeciwności, jakie spotykała na swej drodze, sprawiały, że
zacisnęła zęby i starała się nie poddawać. Teraz ogarnęła ją przemożna tęsknota. Jej ukochany
dom znajdował się tak nieskończenie daleko stąd, gdzieś w Norwegii. Matka, młodsze
rodzeństwo, zwierzęta - i ojczym, którego zawsze mogła nazywać ojcem...
Nie, o nim lepiej nie myśleć! Okazał się takim obrzydliwym człowiekiem!
Wyprostowała się i poszła dalej.
Dolina ginęła w ciemnym lesie. Helga była przemoczona do suchej nitki, zmarznięta i
głodna, bała się też, że jej walizka nie przetrzyma tych bębniących kropel deszczu, które
uderzały w nią nie tylko z góry, ale, odbite od ziemi, również od dołu.
Droga wydała jej się nagle znacznie węższa, prawie niewidoczna. Czyżby zabłądziła?
Deszcz oślepiał ją całkowicie, a las osaczał; w ciemności nie potrafiła nawet odróżnić, jakie w
nim rosną drzewa.
„Idź drogą aż do końca, a ona sama cię doprowadzi do Aidan’s Broch!”
Nie zauważyła żadnej innej drogi, czyli ta musiała być tą właściwą. Nie zamierzała
zawracać i szukać jakiegoś innego szlaku, który przypuszczalnie w ogóle nie istniał. Im
szybciej dotrze do Aidan’s Broch, tym lepiej. Tylko ta jedyna myśl kołatała jej się w głowie.
Jednakże świadomość, że nikt na nią nie czeka, przepełniała ją uczuciem tak
nieznośnie przygnębiającym, ze nie potrafiła sobie z nim poradzić.
Drogą, nie szerszą teraz od ścieżki, szło się trudno. Po chwili Helga poczuła, że teren
zaczyna się nieco wznosić w górę.
Była zmęczona i zrozpaczona, lecz postanowiła się nie poddawać. W desperacji
przedzierała się dalej przez las, walcząc ze szlochem ściskającym jej gardło i nie odrywając
wzroku od ziemi, by nie zgubić drogi, której już właściwie nie widziała. Szła po prostu tam,
gdzie nie było drzew. Z lękiem dotykała raz po raz swej nędznej walizki, chcąc się upewnić,
czy jeszcze się nie rozpadła. Spódnica z najlepszego sukna i szal, o które tak dbała, żeby
ładnie wyglądać przy spotkaniu z ojcem, były porwane na strzępy.
Och, jakże chciałaby się znaleźć w domu! Czuła się nieopisanie samotna i
wystraszona w tym nieznanym lesie, którego właściwie już nie widziała; domyślała się tylko,
ż
e nadal w nim jest, gdy, posuwając się po omacku przed siebie, dotykała dłońmi pni drzew.
Szła dalej; potknęła się o jakąś ogromną gałąź, pośliznęła i przewróciła; po chwili
wstała, ominęła przeszkodę i odnalazłszy to, co wydawało się jej drogą, ruszyła znowu.
Nagle stanęła jak wryta.
Droga się skończyła. Zupełnie nieoczekiwanie wyrosło na niej coś ogromnego i
czarniejszego niż noc. Jakaś ściana albo mur. Helga nie ruszała się, nasłuchując odgłosów w
nieprzeniknionej ciemności. Nie było słychać niczego poza donośnym bębnieniem deszczu o
ziemię. Na tle nieco jaśniejszego nieba udało jej się dostrzec, że ściana wznosi się
nieskończenie wysoko ponad jej głową.
Koniec drogi, pomyślała. Czyli to musi być Aidan’s Broch!
W środku panowała całkowita ciemność, w żadnym oknie nie odbijał się blask światła.
No cóż, godzina była już późna, pewnie wszyscy poszli spać. Ale ona nie powinna przecież
zostać tu, na zewnątrz, bała się, że mogłaby się poważnie rozchorować. Dzwoniła zębami,
przemarznięta do szpiku kości.
Uniósłszy już rękę do góry, zawahała się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie zebrała się
na odwagę i zapukała w drzwi.
Odgłos uderzeń odbił się donośnym echem w środku budowli, jednakże nie było na
nie żadnej odpowiedzi: ani jedno okno nie rozbłysło światłem.
Helga poczekała chwilę, zastukała powtórnie, tym razem mocniej, i pchnęła drzwi,
które z lekkim zgrzytem ustąpiły i skrzypiąc otworzyły się na oścież. Nie były w ogóle
zamknięte.
W środku panowała jeszcze większa ciemność.
Helga wytarła kropelki deszczu, które skapywały jej z nosa, i, przepełniona lękiem,
weszła do środka.
- Halo! - zawołała ostrożnie.
Zrobiła krok do przodu i zamknęła za sobą drzwi.
Monotonny odgłos deszczu nieco osłabł. Jak to miło móc stanąć wreszcie na czymś
suchym i czuć, jaj woda spływa powoli z ubrania na ziemię, czyniąc je lżejszym.
Jednakże pomieszczenie to nie było bynajmniej całkowicie szczelne: na wilgotnych od
deszczu ścianach widniały liczne rysy, a tu i ówdzie dały się zauważyć niewielkie, ziejące
pustką dziury, ukazujące nocne niebo.
Było zimno i wilgotno w tym pałacu czy też zamku albo zameczku - Helga nigdy nie
zdołała się dowiedzieć, jak duże jest właściwie Aidan’s Broch. Tu, w środku, panował dziwny
zapach: pustki, ziemi i rozkładu. I jeszcze czegoś - czegoś obcego, co wszakże wydawało jej
się skądś znajome. Jakieś nieokreślone wspomnienie z lat dzieciństwa. Nie potrafiła dokładnie
określić tej woni, a raczej stęchlizny, wiedziała jedynie, że przepełnia ją ona głęboką
niechęcią, niemal lękiem, który sprawił, że miała ochotę odwrócić się i uciec.
- Halo! - zawołała znowu, tym razem głośniej. I znów odpowiedziało jej milczenie.
Coś zajaśniało w ciemnościach. Czuła to, wiedziała!
Odczekawszy chwilę, aby woda ściekła jej z ubrania na zimną kamienną posadzkę,
posunęła się kilka kroków do przodu, po omacku wyciągając przed siebie ręce w
nieprzeniknionych ciemnościach. Czuła, że posadzka po stopami jest nierówna, stara i
zniszczona. Nagle musiała kichnąć, nie mogła się powstrzymać; trzy kichnięcia odbiły się od
kamiennych ścian i czegoś metalowego, może rycerskich tarcz albo żeliwnych drzwi.
Gdy echo przycichło, czekała nasłuchując, lecz nic się nie wydarzyło. Słyszała szum
deszczu na zewnątrz i plusk kropel spadających gdzieś dalej na kamienną posadzkę. Za nic w
ś
wiecie nie chciałaby teraz wyjść znowu na dwór. Co prawda czuła się w tych murach coraz
bardziej nieswojo, ale tu przynajmniej było sucho. Posuwała się dalej naprzód, dopóki nie
natrafiła na jakąś ścianę - chropowatą, nierówną i zimną, zbudowaną z wielkich bloków
skalnych.
Choć był to dom jej ojca, mimo najlepszych chęci nie mogła powiedzieć, że jej się
podoba.
Jedna dłoń badała dalej po omacku ścianę, druga zaś trzymała kurczowo walizkę,
jakby ona właśnie stanowiła jedyny bezpieczny punkt oparcia w tym przerażającym
otoczeniu. Walizka to wspomnienie domu, matki, bolesnego rozstania, symbol jej
dotychczasowego życia, tego wszystkiego, co skończyło się wraz z przyjazdem tutaj. Helga
została rzucona w zupełnie nowy i przerażająco nieznany świat.
Znowu zaczęła nasłuchiwać, wstrzymując oddech.
Cisza.
Cisz i pustka, całkowite bezludzie, odwieczny rozkład - oto jej dominujące wrażenia.
Nagle wzdrygnęła się i stanęła jak sparaliżowana, nie mając odwagi nawet oddychać.
Coś usłyszała. Jakiś krótki szelest, jakby szept albo odgłos czegoś, co poruszyło się
gdzieś w głębi tego nieznanego domostwa. I znowu wszystko się oddaliło, równie
nieoczekiwanie jak napłynęło.
Dłoń Helgi natrafiła na coś metalowego.
Zbadała ostrożnie, to były drzwi z ciężkiej żelaznej płyty. Klamka, gdzie ona jest?
Palce szukały gorączkowo.
Znalazły, lecz drzwi nie dawały się otworzyć.
Helga odkryła przyczynę: potężne rygle, solidnie umocowane, blokowały drzwi.
Jęknąwszy, odstawiła walizkę i osunęła się na ziemię. Zmęczenie, nad którym
udawało jej się panować podczas długiej podróży dorożką, a potem w czasie wędrówki
piechotą przez parów, nagle zawładnęło nią całkowicie, kazało jej się wreszcie poddać i
wybuchnąć spazmatycznym płaczem. Szlochała tak długo i mocno, że zamilkła wreszcie z
wyczerpania, po czym zapadła w niespokojną drzemkę, drżąc z zimna na lodowatej
kamiennej posadzce w przemoczonym ubraniu.
Ocknęła się z głową opartą na walizce i rękami zwiniętymi pod sobą.
Zbudził ją jakiś dźwięk. Niezbyt intensywny, wręcz przeciwnie. Uniosła głowę i
zaczęła nasłuchiwać, próbowała ustalić, co to było, owo coś, co wydawało się cichsze niż
bicie jej przerażonego serca.
To nie deszcz; zdaje się, że przestało padać.
Nie, nie, ten nowy odgłos musiał dochodzić gdzieś z wnętrza tego zamku - jeśli
Aidan’s Broch jest zamkiem. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Zaczęła przypuszczać, że
trafiła może do jednego z budynków gospodarczych, do jakiejś nisko położonej stajni albo
czegoś w tym rodzaju, i z pewnością dlatego nikt jej tu nie słyszy.
Ale co to mógł być za dźwięk?
Słaby, trudny do określenia zapach wydawał się coraz intensywniejszy, zatykał jej
nos, utrudniał oddychanie. Zapach stajni był inny, ten tutaj przypominał trochę dym i dławił.
Dźwięk nieco się nasilił i w tej chwili Helga usłyszała go dokładnie. Był szeleszczący,
jakby zrodził się w środku roju pszczół. I wysoki gwizd, który się przybliżał i oddalał; ale na
zewnątrz było całkiem cicho. Co jakiś czas docierało też do niej niezwykle słabe,
przypominające bębnienie, które jednak szybko mijało.
Odgłosy te dochodziły albo gdzieś z dołu, albo z góry. Nie wiadomo dlaczego,
przepełniały Helgę nieopisanym lękiem. Wydawało się jej, że jest w nich coś nieludzko
groźnego, jakby gdzieś tam, wewnątrz, czyhał jakiś ogromny potwór, leżał i zbierał się do
skoku na intruza, czyli na nią.
Nie miała jednak odwagi ruszyć się w tych nieprzeniknionych ciemnościach. A jeśli
nie uda się jej trafić z powrotem do wyjścia?
Zapadła cisza.
Leżała tak chyba z pół godziny, dygocząc ze strachu i zimna, owinięta w szal, gdy do
jej uszu dobiegły znowu jakieś odgłosy.
Tym razem był to czyjś szept, coraz bliższy i bliższy, a po chwili dało się słyszeć
znajome skrzypienie drzwi.
Helga zdrętwiała ze strachu. Wepchnęła sobie koniec szala do ust, żeby z jej gardła nie
dobył się żaden pisk ani jęk wywołany przerażeniem.
Na kamiennej posadzce rozlało się migotliwe światło. Dwaj mężczyźni rozmawiali ze
sobą, starając się mówić cicho, wręcz szeptać.
- Spójrz! Te same mokre ślady są i tutaj!
Ponieważ porozumiewali się ze sobą po szwedzku, musiała wytężać uwagę, żeby
zrozumieć ich słowa.
- Bardzo małe stopy - odparł niższy głos. Heldze od razu bardziej spodobał się właśnie
ten. - Kto mógł być na tyle bezczelny i głupi, żeby ośmielić się tu wejść?
- Może jakieś dziecko? Nie, żadne dziecko z okolicy nie odważyłoby się zrobić czegoś
takiego!
- Musimy znaleźć tego intruza, zanim będzie za późno, dla niego i dla nas wszystkich.
Co za głos! Chociaż jego ton był surowy i jakby wrogi całemu światu, a w
szczególności temu bezczelnemu intruzowi, Helga wiedziała, że go nie zapomni. Ten głęboki
ton na zawsze już wrył się w jej duszę, i to w sposób, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie
doświadczyła.
- Co za szaleniec... - zaczął mężczyzna o jaśniejszym głosie, lecz przerwał, gdy
podniósł wyżej światło.
- Popatrz! - szepnął drugi z mężczyzn. - Tam, przy drzwiach!
- To dziewczyna!
Szybko podeszli bliżej, a Helga skuliła się jeszcze bardziej, jakby w obronie przed
ś
miertelnym ciosem.
Mężczyźni pochylili się nad nią, przyglądając się jej w świetle lampy.
- Kim ty jesteś? - spytał jeden z nich z wyraźnym zdumieniem, a jej ciało znowu
przeszły ciarki na dźwięk tego głębokiego głosu. Nie rozumiała jeszcze, że wywoływał on w
niej zmysłową rozkosz.
Z twarzą wtuloną w szal zacisnęła mocno powieki; nie miała odwagi spojrzeć w górę.
- To ktoś obcy - odezwał się ten drugi. - Odpowiedz nam, to poważna sprawa.
Wreszcie odważyła się podnieść na nich oczy, ale ich twarze były niewidoczne w
blasku światła.
- Nazywam się Helga Solbraten - odparła, przestraszona, po angielsku, najlepiej jak
umiała. Jej angielszczyźnie wiele jeszcze brakowało do doskonałości, ale mężczyźni chyba ją
zrozumieli. W każdym razie nie powtórzyli już pytania.
- Co tu robisz? - odezwał się ten głęboki głos po chwili przerwy. Oba głosy wydawały
się młode.
- Zaproszono mnie tutaj.
- Tutaj? - wykrzyknęli obaj jednocześnie z wyrazem najwyższego niedowierzania.
- Tak, do Aidan’s Broch.
Mężczyźni najpierw nic nie powiedzieli, po czym ten głęboki głos odezwał się nieco
groźnie:
- Do Aidan’s Broch? To nie jest Aidan’s Broch. To the evil castle of Hiss!
Helga znała angielski n tyle, by zrozumieć usłyszane właśnie słowa: „Zły zamek
Hiss”.
ROZDZIAŁ II
Czyli jednak poszła niewłaściwą drogą! W lesie deszcz tak zalewał jej oczy, że w
ciemności zboczyła z głównego szlaku i znalazła się na starej, niemal już zarośniętej ścieżce
wiodącej do tego opuszczonego średniowiecznego zamku, a właściwie do ruin po nim.
Ale nie tylko on był opuszczony! Doskonale pamiętała domostwa, które mijała po
drodze. Na początku, bliżej rozstajów przy Cross of Friars, były jeszcze zamieszkane. Lecz
wszystkie w najbliższej okolicy zamku Hiss ziały pustką tak samo jak on, zupełnie jak w
jakimś kręgu dotkniętym zarazą, z którego uciekło wszystko, co żyje.
- Jest przemoczona i zziębnięta - odezwał się ten wyższy głos w trudno zrozumiałym
dialekcie. - Poza tym chyba płakała, biedaczka. Ale trzeba przyznać, że jest ładniutka, byłaby
szkoda, gdyby miała się rozchorować i przez tę niepogodę stracić na urodzie.
Drugi głos odparł surowo:
- Niepogoda nie jest tu najgroźniejsza. Zabiorę ją ze sobą do Aidan’s Broch. Chodź,
dziewczyno! Musimy się spieszyć, poza tym za parę godzin zacznie już świtać.
Co za dziwne zdanie! „Musimy się spieszyć, poza tym...” Tak jakby ich pośpiech był
uzasadniony jeszcze innymi powodami niż tylko nadchodzący świt!
Helga, ociągając się nieco, wstała. Mężczyźni zdjęli z niej szal i okryli ją peleryną.
Przez cały czas uważali, aby na ich twarze nie padało światło.
- Nie dałam rady otworzyć tych drzwi - wyjaśniła Helga, dygocząc z zimna, i
wskazała na mocno zaryglowane wrota, które teraz, w blasku światła, połyskiwały mokrą
czernią.
Ręce zarzucające pelerynę na jej ramiona zatrzymały się na chwilę w tym geście.
- Powinnaś się cieszyć, że tak się stało! Podziękuj za to Bogu z całego serca!
- Słyszałam jakieś odgłosy. Bardzo mnie przeraziły, chociaż nie wiem dlaczego.
- Zapomnij o tym! - odpowiedział krótko mężczyzna.
Mimo że zwracał się do swego towarzysza spokojnie i uprzejmie, nie ulegało
wątpliwości, że to on tu przewodził.
- Zabieram dziewczynę ze sobą. Dasz sobie sam radę ze wszystkim?
- Oczywiście. Ale czy naprawdę powinieneś tam iść? Czy to nie jest zbyt
niebezpieczne?
Mężczyzna stojący obok Helgi uśmiechnął się:
- Możesz być spokojny! Teraz ty weź lampę. Ale zgaś ją na razie! I ty też bądź
ostrożny, Joch! Pamiętaj, nie narażaj się!
- Możesz na mnie polegać - odparł towarzysz.
Mężczyzna o głębokim, stanowczym głosie wziął Helgę mocno za rękę.
- Idziemy stąd! To nie jest odpowiednie miejsce dla żadnego żywego stworzenia.
Helga ufała im obu, mężczyźni ci bowiem dawali jej poczucie bezpieczeństwa i
pewności.
Widać było jednak, że zarówno jeden, jak i drugi jest bardzo napięty, czujny aż po
granice wytrzymałości. Zdradzały to ich głosy i mocny uchwyt dłoni zaciśniętej wokół jej
nadgarstka.
Wszyscy troje opuścili ogromną komnatę i znaleźli się pod ciemnym niebem.
- Ale ty masz małe ręce - stwierdził ze zdumieniem obcy. - Takie drobne piąstki jak u
dziecka!
Helga roześmiała się nieco zawstydzona.
- Przeszkadzam wam pewnie w waszych sprawach - bąknęła przepraszająco.
- Nie, nie! Wcale nie zamierzaliśmy tu wstępować, zobaczyliśmy tylko twoje ślady,
odciśnięte w błocie na drodze, i przeraziliśmy się, bo prowadziły prosto do tego złowrogiego
zamczyska. W tym miejscu rozstaniemy się z Jochem: on ruszy dalej, żeby wypełnić nasze
zadanie, a ty pójdziesz ze mną.
Helga odwróciła się jeszcze raz w stronę zamku, ale ujrzała tylko jego ogromny,
mroczny cień na tle ciemności, skryty za drzewami, również ginącymi w nieprzeniknionej
czerni.
Szli w milczeniu. Gdzieś z boku, po prawej stronie, śmignął łoś. Helga nie mogła się
nadziwić, w jaki sposób jej towarzysz odnajdował drogę w tym gąszczu. Z jej walizką w ręku,
prowadził ją ostrożnie, ale pewnie nieznanymi ścieżkami, kierując się cały czas na zachód. Za
ich plecami dawało się już zauważyć słabą poświatę na horyzoncie, niebawem miało wzejść
słońce.
Minęli jakieś opuszczone chłopskie gospodarstwo, gdzie lekki poranny wiatr świstał w
pustych otworach po oknach.
Ponieważ zamek wciąż jeszcze zajmował myśli Helgi, spytała nieśmiało:
- Czy Hiss to szkocka nazwa?
- Nie. Dziś nikt już nie pamięta, jak ten zamek nazywał się kiedyś. Może Heath albo
Uist, albo jakoś podobnie. Jest bardzo stary i od dawna opuszczony. Hiss to nazwa, jaką
nadali mu okoliczni mieszkańcy. To brzmi jak syk węża lub okrzyk, jaki wydajemy, żeby
spłoszyć kota czy też nawet człowieka.
Tak, to przecież właśnie syczenie słyszała tam, w środku! Zadrżała, a jej opiekun
natychmiast to zauważył.
- Zimno ci?
- Nie, taki szybki marsz rozgrzewa.
Uśmiechnął się, jakby zrozumiał, dlaczego zadygotała. Po chwili powiedział:
- Ten zamek nie jest wymieniany w żadnych historycznych źródłach. Jedynie jakaś
stara saga wspomina mimochodem o „martwym zamku w Dolinie Aidana”.
Helga przysłuchiwała się mężczyźnie, zafascynowana jego głosem. Głęboki, ciemny
ton tak zabawnie wibrował w jej wnętrzu, jakby mieściły się w nim jakieś ukryte
rezonansowe struny.
- Dolina Aidana to właśnie ta dolina, przez którą idziemy, prawda?
- Tak. Aidan to imię i króla, i mnicha z siódmego wieku. Jeden z nich musiał kiedyś
przebyć tę dolinę.
- Albo umarł przy Cross of Friars, przy Rozstajach Mnichów?
- Możliwe. I może mieszkał w Aidan’s Broch.
- A co znaczy to „Broch”?
- Zamek. Coś w rodzaju okrągłej wieży.
Podobała jej się także jego dłoń; silna i niezawodna, mocno obejmowała jej drobne
palce. Dolina nie tchnęła już taką grozą jak wtedy, gdy Helga przemierzała ją sama, skulona
ze strachu. Teraz czuła się odważna i mogła iść choćby i na koniec świata!
Niebo rozświetlało się coraz bardziej. Wyszli na szerszą drogę, dawno już pozostawili
za sobą złowrogie wzgórza wokół zamku Hiss.
- Woźnica, który przywiózł mnie do Cross of Friars, wystraszył się na sam jego widok
- powiedziała Helga w zamyśleniu.
- Wszyscy się go boją - oświadczył krótko mężczyzna. - Nikt nie może mieszkać w
jego pobliżu.
Jej towarzysz sprawiał wrażenie tak silnego i nieustraszonego, że Helga nie mogła się
powstrzymać od pytania:
- A was on też przeraża, panie?
- Śmiertelnie!
Taka odpowiedź z jego ust zaszokowała dziewczynę.
- Czy wy wiecie, co kryje się w zamku?
- Tak, wiem. Chociaż wolałbym nie wiedzieć. Jest to coś tak bardzo przerażającego, że
nie byłabyś zdolna sobie tego nawet wyobrazić.
- Ach, tak - odrzekła cicho.
- Czy ty wiesz, że tej nocy mogłaś wywołać coś zupełnie niepojętego? Mogłaś
przedostać się za ogrodzenie, nawet nic o tym nie wiedząc.
- To prawda, w którymś momencie potknęłam się i upadłam w błoto - przypominała
sobie. - Myślałam, że to drzewo leży w poprzek drogi.
Nagle mężczyzna się zatrzymał.
- Widzisz te domy rysujące się w oddali na tle nieba?
- Widzę.
- To jest Aidan’s Broch. Stąd trafisz już bez trudu sama, musimy się tu rozstać.
- Nie pójdziesz ze mną? Chciałabym opowiedzieć wszystkim o waszej życzliwości.
- Nie, nie mogę. A ty nie mów nikomu o tym, co wydarzyło się dzisiejszej nocy!
Pamiętaj, nikomu! Ani w Aidan’s Broch, ani poza nim. Nigdy nie byłaś w zamku Hiss, a
przede wszystkim: nie spotkałaś ani mnie, ani Jocha. Rozumiesz?
Helga bardzo się zdziwiła.
- Zapamiętam to sobie.
- To dobrze.
Niebo rozjaśniło się już na tyle, że Helga zdołała dostrzec zarys twarzy swego
towarzysza. Ale jak naprawdę on wyglądał, tego się nie dowiedziała. Dobrze poznała jedynie
głoś - i polubiła go.
Zdjęła pelerynę i oddała ją właścicielowi, on zaś czule i opiekuńczo otulił ją
wilgotnym szalem. Jego dłoń zatrzymała się nieco dłużej na jej ramieniu.
- Nie wiem, kim jesteś o co robisz w tym kraju, ale życzę ci wszystkiego dobrego,
dziecinko. Wydajesz się zbyt czysta i niewinna, by żyć tu, w Dolinie Aidana.
- Znacie może mieszkańców Aidan’s Broch?
Mężczyzna uśmiechnął się z wyraźną goryczą.
- Czy znam? Oczywiście, że znam! To nieszczęśliwa dolina, dziecinko! Nie powinnaś
była tu przyjeżdżać, wracaj, póki jeszcze nie jest za późno, dobrze ci radzę!
- Nie mogę wrócić - odrzekła bezradnie. - Nie mam już własnego domu, a tu przyjmą
mnie z radością, wiem o tym.
Westchnęła tak głęboko, jakby pragnęła zrzucić ze swych ramion ból całego świata,
ale nie miała wystarczająco dużo siły.
Helga tak bardzo by chciała zadać jeszcze więcej pytań - o swojego ojca i jego dom,
lecz mężczyzna odwrócił się od niej i stał tak przez chwilę, zatopiony w swoich myślach.
Skierowała spojrzenie w tę samą stronę co on i nagle jej ciało przeszył zimny dreszcz.
Na jednym ze wzgórz wznosiła się wysoko szubienica, rysując się na tle nieba
mroczną, ostro zarysowaną złowróżbną sylwetka.
W tej samej chwili mężczyzna rzekł: „śegnaj!” i szybko zniknął w ciemności.
Szubienica nie była jedyną rzeczą, jaka przeraziła Helgę. Znacznie gorsze było to, że
wisiał na niej jakiś człowiek, kołysząc się w nasilającym się porannym wietrze.
Po raz drugi Helga stała przed furtą i pukała w nią.
Ale tym razem już świtało, a Aidan’s Broch nie wyglądało tak odstraszająco jak
poprzednia siedziba.
Ponieważ pukanie nie przyniosło żadnego rezultatu, Helga zaczęła szukać dzwonka.
Znalazłszy sznurek od niego, pociągnęła energicznie.
Moje życie w tym kraju składa się na razie z lęku, przerażenia i niepewności,
pomyślała. Początek nie jest najlepszy, jak zatem przyjmą mnie tutaj?
W tych pięknych, lecz budzących grozę dolinach odnalazła jednak mały promyk
nadziei. Jeszcze teraz czuła uścisk silnej i ciepłej dłoni nieznajomego, jej ramiona nadal
pamiętały jego kojący dotyk.
Kim też on mógł być, ten mężczyzna, którego twarz pozostała dla niej przesłonięta
mgłą tajemnicy? Na dodatek nie wolno jej było opowiadać o nim...
Z zamyślenia wyrwał ją migotliwy blask światła, przesuwający się od okna do okna w
pogrążonych w ciemności korytarzach Aidan’s Broch. Ów blask, przypominający widmo,
coraz bardziej przybliżał się do furty i wreszcie dało się słyszeć czyjeś kroki w środku.
- Kto tam? - zawołał władczo odpychający głos.
- Nazywam się Helga Solbraten i przybywam tu z Norwegii, żeby odwiedzić lairda
Aidan’s Broch.
Jakie to szczęście, że Helga nie zdawała sobie sprawy z tego, jak kiepską
angielszczyzną się posługiwała. Lecz ów mężczyzna chyba ją zrozumiał, ponieważ odsunął
rygiel, zadzwonił kluczami i ciężkie odrzwia uchyliły się nieco.
- Dlaczego przybywasz o tak niewygodnej porze, pomiędzy nocą a porankiem? -
spytał. Nawet koguty nie piały jeszcze we wsi.
- Przyjechałam od wschodu, z Edynburga, a potem przez całą noc szłam piechotą.
- Od wschodu? - W głosie mężczyzny dało się słyszeć niedowierzanie; drzwi
otworzyły się na oścież. - Czyli szłaś przez Dolinę Aidana?
- Chyba tak, tak ją właśnie nazwał woźnica (by nie wspomnieć o innych!).
Mężczyzna sprawiał wrażenie zaskoczonego, wręcz przerażonego. W świetle lampy
Helga dostrzegła, że jest w średnim wieku. Choć do tej pory nie spotkała w swoim życiu
nikogo innego poza chłopami i rybakami z norweskich fiordów, czuła, że to nie może być
zwykły służący. Teraz bowiem, gdy wskazał jej drogę przez dziedziniec do głównego
budynku, zauważyła, że ubrany był w szlafrok.
- Dolina Aidana! - wymamrotał pod nosem. - Boże, miej nas w opiece! I to na dodatek
w nocy! Laird jeszcze śpi - objaśnił. - Chodź za mną, to pokażę ci pokój, w którym będziesz
mogła odpocząć. Przyślę dziewczynę, żeby zajęła się twoimi mokrymi rzeczami i bagażem.
Za parę godzin wszystko będzie znowu suche i czyste.
- Dziękuję, jesteście bardzo uprzejmi! Proszę nie robić sobie tyle kłopotu z mojego
powodu!
Helga czuła się prawdziwie skrępowana tym, że ktoś miał ją obsługiwać, ją, prostą
wiejską dziewczynę.
- Przynajmniej tyle możemy dla ciebie zrobić. Na pewno miałaś ciężką podróż.
Helga nie mogła zaprzeczyć.
Weszli do pięknego hallu, gdzie paliło się światło. Na ścianach wokół ogromnego
otwartego paleniska wisiały wypchane głowy zwierząt, a szerokie schody wiodły na górę, na
wyższą kondygnację. Jedno Helga pojęła od razu: jej ojciec musiał być zamożnym
człowiekiem.
- Poczekaj tu chwilę, a ja... - urwał nagle, słysząc głos z góry:
- Co tam się dzieje, James?
- Ma pan gościa, sir - odparł ochmistrz. - Z Norwegii. Właśnie zamierzałem zadbać o
to, żeby to biedne dziecko mogło się ogrzać i nieco odpocząć.
- Z Norwegii? - Na schodach rozległy się odgłosy kroków, a po chwili ukazały się i
zaraz zatrzymały stopy w domowych pantoflach.
Serce Helgi waliło jak młotem. Oto miała zobaczyć swego prawdziwego ojca.
Stopy ruszyły znowu. Mężczyzna wchodził powoli w krąg światła, aż wreszcie
znalazła się w nim jego cała sylwetka. Helga aż drgnęła z przerażenia.
Nie, to pomyłka! Przed nią stał młody, dwudziestopięcio - , najwyżej trzydziestoletni
mężczyzna o kruczoczarnych włosach, brązowych oczach, bujnych brwiach i wąskim, nieco
bladym obliczu.
Patrzył pytającym wzrokiem na niespodziewanego gościa.
Niełatwo było znaleźć właściwe słowa komuś, kto uczył się angielskiego tylko w
mowie od matki, która na dodatek przebywała w Anglii zaledwie rok.
- Szukam lairda Aidan’s Broch - wydukała wreszcie.
- Ja jestem lairdem Aidan’s Broch.
- Angus MacDunn?
- Nie, to mój ojciec. Umarł miesiąc temu. Ja jestem Ian MacDunn, dziewiąty z kolei
laird Aidan’s Broch.
- Umarł? - To był dla Helgi prawdziwy szok. Po chwili jednak zawołała spontanicznie:
- Czyli wy musicie być moim bratem!
- Co takiego?
- Nazywam się Helga Solbraten - oznajmiła z ożywieniem. - Mój ojciec musiał chyba
wspominać o mnie.
Głos młodego mężczyzny stał się chłodny:
- Obawiam się, że nie pojmuję...
Heldze pociemniało w oczach.
- To znaczy, że on nigdy ni mówił...
- Nie mówił... o czym?
To straszne! Dziewczyna sięgnęła po walizkę, aby odszukać w niej list.
- Sir raczy wybaczyć - wtrącił się dyskretnie ochmistrz. - Wasz ojciec często
rozmawiał ze mną o swej córeczce z Norwegii. A wy, panienko, też zechciejcie mi wybaczyć,
iż nie zrozumiałem od razu, że pytacie o sir Angusa. Od razu bym się domyślił, kim jesteście.
Bogu niech będą dzięki! Helga czuła się głęboko wdzięczna Jamesowi. Znalazła
właśnie list i inne papiery i wręczyła je swemu przyrodniemu bratu, który, ściągnąwszy brwi,
zaczął je przeglądać w świetle lampy. Na kilka minut zaległa cisza.
- Zgadza się, to jest charakter pisma mojego ojca! - oznajmił, składając ostrożnie
kartki. - Zdumiewacie mnie niepomiernie tym odkryciem. Przykro mi, ale nigdy dotąd o was
nie słyszałem.
- To dziwne! - odezwała się Helga. - Miałam wrażenie, że...
James wyciągnął rękę ku swojemu panu, który właśnie zamierzał włożyć papiery do
kieszeni szlafroka.
- Pozwól, sir, że ja się nimi zajmę!
Ian MacDunn z wyraźnym ociąganiem oddał dokumenty. Gdy zaś ochmistrz zniknął,
Helga wybuchnęła:
- Ale jest jeszcze jedna rzecz, której nie rozumiem.
- Co takiego?
- Moja matka nie mogła poślubić naszego wspólnego ojca, gdyż właśnie w owym
czasie wziął on sobie za żonę waszą matkę. A przecież wy jesteście znacznie starsi ode mnie!
Ciemne oczy roziskrzyły się. Upewniwszy się, że James jest dostatecznie daleko, by
nie usłyszeć jego słów, Ian MacDunn spytał:
- Ile masz lat, panienko?
- Osiemnaście.
Uśmiechnął się nieznacznie:
- To niestety muszę cię rozczarować. Mój ojciec po prostu okłamał twoją matkę.
Kiedy ją spotkał, był już żonaty od wielu lat i miał trzech małych synów.
- Ach, tak - odparła Helga cicho.
Zabolało ją to, że ktoś oszukał jej ukochaną mamę, ale była wdzięczna Ianowi, iż
oszczędził jej dodatkowego poniżenia w obecności ochmistrza.
Właśnie w tym momencie James pojawił się w drzwiach, gdzie zatrzymał się i czekał
na polecenia.
Helga zaczęła się zastanawiać:
- Trzech synów?
- Mam dwóch młodszych braci - wyjaśnił Ian i zamilkł, dając do zrozumienia, że nie
chce o nich więcej mówić. Po chwili odezwał się znowu: - Z listu od twojej matki do mojego
ojca wynika, że matka czuła się zmuszona przysłać cię tutaj. Dlaczego?
Helga zawahała się najpierw, ale ostatecznie postanowiła nie kryć prawdy.
- Mój ojczym zaczął mi się naprzykrzać i sytuacja stała się nie do zniesienia dla nas
wszystkich. Po prostu musiałam wynieść się z domu, a matka nie miała mnie dokąd posłać.
- Rozumiem - odparł, przyjrzawszy się jej dokładnie. - Tak, rozumiem - powtórzył, nie
wyjaśniając bliżej, co ma na myśli.
Wreszcie jego twarz rozjaśniła się w wymuszonym uśmiechu:
- A więc witaj, młodsza siostrzyczko! James, zadbaj o to, żeby Helga czuła się dobrze
w swoim pokoju! Jutro, a właściwie to już dzisiaj, wyjeżdżamy, ale wieczorem jesteśmy z
powrotem. Będziesz zatem miała cały dzień wyłącznie dla siebie. Wyglądasz na zmęczoną,
powinnaś się chyba przespać.
Ian odprowadził ją do schodów, a James wskazał uprzejmie drogę na piętro, gdzie
przez długie korytarze zawiódł ja do niewielkiej izdebki.
- Zaraz przyjdzie dziewczyna i zajmie się ubraniem panienki - poinformował. -
Pozwolę sobie życzyć panience miłego pobytu u nas.
- Dziękuję - odpowiedziała Helga, wdzięczna za życzliwość, która nie wynikała
bynajmniej z obowiązku. - Mam nadzieję, że nie sprawiam kłopotu?
- Wręcz przeciwnie, panienko! To panienka musi nam wybaczyć! Przeżywamy akurat
teraz ciężki czas, nasz laird może wydawać się podejrzliwy i nieufny. Musicie go zrozumieć.
A ja chciałbym tylko dodać, że ojciec panienki byłby bardzo szczęśliwy, gdyby mógł tu was
widzieć. Choć nie jestem tutaj długo, nauczyłem się nadzwyczaj cenić panienki ojca, Angusa
MacDunna.
Te słowa sprawiły Heldze ból i radość zarazem. Ból, ponieważ nigdy już nie pozna
swego ojca, radość zaś z powodu zaufania okazanego jej przez Jamesa.
Ochmistrz zatrzymał się jeszcze na chwilę w drzwiach.
- W razie czego proszę się nie bać i śmiało przychodzić do mnie - oświadczył i
zniknął.
Helga zamyśliła się. W jego głosie było coś w rodzaju ostrzeżenia - jakby chciał jej
powiedzieć, że na niego zawsze może liczyć... Czy zatem był ktoś, na kim nie powinna
polegać?
Helga rozejrzała się po wielkim pokoju - tak ładnego pomieszczenia nigdy jeszcze nie
widziała. W rogu stał komplet do mycia z porcelany w kwiatki, na oknach wisiały zwiewne
firanki, a pod jedną ze ścian znajdował się zgrabny kamienny piec. Najbardziej jednak
zachwycił ją fotel obity suknem w bogate wzory.
Po chwili do pokoju weszła młoda dziewczyna, dopiero co wyrwana ze snu. Mówiła
językiem, którego Helga nie rozumiała, prawdopodobnie dialektem. Była jednak miła; zabrała
ubrania, które Helga i jej matka układały z taką starannością i które tak wiele ucierpiały z
powodu deszczu i długiej podróży z Norwegii. Wzięła również walizkę, dając do
zrozumienia, że zamierza ją wysuszyć.
Helga wśliznęła się do pięknego, ogrzanego łóżka, a po chwili z wdzięcznością napiła
się ciepłego mleka, przyniesionego jej przez służącą. Natomiast za jedzenie podziękowała. Jej
nerwy były napięte do granic wytrzymałości, dlatego już sama myśl o ugryzieniu grubej
kromki chleba sprawiała, że zasychało jej w ustach, nie zdołałaby przełknąć choćby kęsa.
Młoda Szkotka sprawiała wrażenie wystraszonej i zdenerwowanej. Helga znowu
podjęła próbę nawiązania rozmowy.
- Dowiedziałam się właśnie, że przeżywacie tu, w dolinie, trudny czas? - spytała na
próbę.
Jej pytanie wyzwoliło potok słów, wypowiedzianych niezwykle gorączkowo, lecz
niewyraźnie. Dziewczyna rozumiała angielski, tyle tylko że od rozumienia języka do
posługiwania się nim droga daleka.
- Poczekaj! - przerwała jej Helga. - Nie rozumiem ani słowa. Mogłabyś przetłumaczyć
to na angielski?
Dziewczyna zaczęła szukać odpowiednich słów, aż wreszcie, czerwieniejąc i jąkając
się, ż żarliwością bliską desperacji, powiedziała:
- Tak, jest trudno! Długo tak nie wytrzymamy.
Helga ściągnęła brwi:
- Wyjaśnij to bliżej!
Nie była to łatwa rozmowa, albowiem ani jedna, ani druga strona nie wykazywała się
szczególną znajomością jedynego języka, jaki był wspólny im obu, czyli angielskiego. Wiele
słów wypowiadanych przez młodą Szkotkę trafiało w próżnię, na szczęście Heldze udało się
zrozumieć to, co najważniejsze.
- Miej się tu, w domu, na baczności! - powiedziała dziewczyna z naciskiem. - Tutaj
jest niebezpiecznie. Uważaj na to, co mówisz!
- Co masz na myśli?
- Oni go zabili, naszego jedynego... (nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa).
Teraz nie ma już dla nas nadziei.
- Kto zabił kogo?
Dziewczyna rozejrzała się wokoło i szepnęła:
- Psss! Bracia! To oni zabili Rodericka MacCullena.
Potem nastąpił długi, niezrozumiały wywód, z którego Helga zdołała wyłowić imię
Mordwin; zdaje się, że osoba o tym imieniu, jeśli chce ujść z życiem, nie powinna się tu
pokazywać. Mowa też była o jakichś diabłach stojących na czatach i ich herszcie oraz o
innych tworach będących zapewne wytworem bujnej fantazji Szkotów.
Nagle dziewczyna się przestraszyła, że tak się rozgadała i, zasłoniwszy z przestrachu
usta, wybiegła z pokoju.
Helga zamknęła drzwi. Należała do tych ludzi, którzy woleli, by drzwi były zawsze
zamknięte. Być może wynikało to stąd, że do tej pory musiała dzielić pokój z kimś jeszcze, że
nigdy nie miała nic wyłącznie dla siebie. Zamknięte drzwi zapewniały jej spokój. Choć przez
chwilę mogła być sama.
Mimo że wiadomość o śmierci ojca tak ją poruszyła, mimo, że powitanie w jego domu
okazało się wielkim rozczarowaniem, czuła, że zaraz zaśnie.
Ale w chwili gdy zapadła właśnie w drzemką, ocknęła się nagle. Ogromny dom
pogrążony był jeszcze we śnie, lecz gdzieś w jej bezpośrednim sąsiedztwie dał się słyszeć
jakby krzyk sowy. Był tak głośny, że musiał dochodzić chyba z pomieszczenia nad jej
pokojem, ze strychu.
Nawoływanie ptaka rozległo się jeszcze raz, a potem zapadła długa, pełna
wyczekiwania cisza. Helga jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie był krzyk
prawdziwej sowy, lecz człowieka z dużym powodzeniem naśladującego jej głos.
Przywoływał, a potem czekał na odpowiedź, lecz jej nie otrzymał.
Ponownie rozległy się wibrujące tony. Potem znowu cisza znad Doliny Aidana.
Nie zastanowiwszy się do końca nad tym, co czyni, Helga wyśliznęła się z łóżka i
wyszła na korytarz. W tej samej chwili usłyszała szybkie, nerwowe kroki w dół po wąskich
schodach w końcu korytarza. Wystraszona, skryła się w mroku wnęki przy drzwiach. Chyba
nie uda jej się uniknąć odkrycia. Miała jednak więcej szczęścia, niż myślała. Okazało się
bowiem, że korytarz nie kończył nie schodami, lecz łączył się z większym, poprzecznym,
tworząc razem z nim literę L lub T. I tam właśnie udał się pospiesznie jakiś mężczyzna, nie
rzuciwszy nawet okiem w stronę ukrytej Helgi.
Wszystko to działo się bardzo szybko, ale ponieważ przez jedno z okien w dużym
korytarzu wpadło już do środka światło poranka, Helga widział owego człowieka dość
dokładnie.
Jej ciało przeszył zimny dreszcz. Wzburzona twarz nieznajomego miała w sobie coś
złowrogiego. W pewien sposób wydawał się bardzo podobny do Iana MacDunna, jednakże
mężczyzna, na którego właśnie patrzyła, nie utykał jak tamten i miał o wiele bardziej
wyniosłą postawę. Poza tym wyróżniał się charakterystyczną, nieco demoniczną brodą, a
także półdługimi, kruczoczarnymi włosami. Na podstawie wyglądu i stroju Helga oceniła go
jako mężczyznę próżnego, lubującego się w drogocennych aksamitach oraz głębokich,
wyrazistych barwach.
Westchnąwszy, przemknęła z powrotem do swojego pokoju i położyła się wreszcie do
łóżka.
Gdzieś powyżej posiadłości, na zboczu wzgórza, rozległy się o szarym brzasku
nawoływania kruków. Helga naciągnęła kołdrę na uszy, nie chciała ich słuchać i nie chciała
nawet myśleć o tym, co się tam działo.
A jeszcze dalej, głęboko w lasach Doliny Aidana, leżał ów budzący grozę prastary
zamek Hiss. To z jego powodu przerażeni mieszkańcy opuszczali swe gospodarstwa, a rośli i
silni mężczyźni, przepełnieni lękiem, mówili o nim szeptem.
ROZDZIAŁ III
Musiało już chyba być popołudnie, gdy Helgę obudziła panująca w domu cisza.
Dopiero po chwili zdołała przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Wyskoczyła z łóżka z
poczuciem winy, że spała tak długo.
Jej wysuszone ubranie i walizka znajdowały się na zewnątrz, za zamkniętymi
drzwiami. Stała tam również taca z chlebem, zimnym mięsem i czymś do picia.
Gdy Helga już się umyła, ubrała i najadła, ostrożnie wyszła na korytarz. Dopiero teraz
zauważyła, że w domu wcale nie jest tak cicho. Usłyszała, że gdzieś leje się woda, pobrzękuje
szkło i od czasu do czasu rozlega się śmiech. Prawdopodobnie odgłosy te dochodziły z
kuchni. Gdy pan przebywał poza domem, służba zachowywała się swobodniej.
Helga stała przez chwilę, niepewna, niepewna, w którą stronę ma iść, po czym ruszyła
dużym korytarzem, przez który przemknął w nocy ten nieznany mężczyzna. Potem poszła
dalej, wiedziona odgłosami z kuchni. Póki co, czuła większą wspólnotę ze służbą niż z
własnymi krewnymi. Ian MacDunn miałby być jej bratem? Niemożliwe! A jeszcze bardziej
niepojęte było to, ze ów dumny, zły mężczyzna, którego widziała przemykającego dziś w
nocy, też miałby być jej bratem! Sądząc bowiem po jego podobieństwie do Iana, on również
należał do rodu MacDunnów.
„Mordwinowi nie wolno się tu pokazywać...”
Mordwin również musiał być jednym z trzech braci, Helga czuła to niezawodnie.
Służąca wymieniła jego imię w kontekście, który jednoznacznie na to wskazywał.
Jedno z okien wychodziło na zachód. Dziewczyna podeszła do niego i ku swemu
zaskoczeniu tuż u podnóża Aidan’s Broch dostrzegła niewielkie jezioro oraz wioskę z
szarymi, prostymi domkami. Widziała świnie i kury drepczące wkoło zabudowań oraz krowy
pasące się na zielonych błoniach z tyłu domu. Czysta idylla! Helga wiedziała jednak, że obraz
ten kłamał.
Okazało się, że wcale niełatwo było znaleźć drogę do kuchni. Zorientowała się
wprawdzie, że zbłądziła, nie miała jednak ochoty zawrócić. Aidan’s Broch tworzyło, jak się
Heldze zdawało, czworobok z dziedzińcem pośrodku, lecz teraz dziewczyna straciła już
wszelką orientację.
Nagle usłyszała w dole ciche głosy. Jeden rzut okiem przez maleńkie okienko
pozwolił jej stwierdzić, że znajduje się w pobliżu stajni, leżących poza czworobokiem
dziedzińca. Poszła kawałek korytarzem, po czym zatrzymała się na podeście ze schodami.
Niewidoczny kominek w Sali na dole rzucał ciepłą poświatę na mężczyznę, który
stojąc rozmawiał z kimś, kogo nie mogła dostrzec, ponieważ schody przesłaniały jej widok.
Zatrzymała się zafascynowana.
Jaki on piękny! pomyślała naiwnie. Tej twarzy nie zapomnę nigdy w życiu!
Mężczyzna miał ciemne, na wpół długie włosy, skręcone figlarnie na czole, mocno
zarysowane brwi i ostre, wyraziste rysy. Sądząc po wyglądzie, długo przebywał poza domem;
ubranie nosiło wprawdzie ślad wytworności, było jednak wyraźnie znoszone i zużyte. Helgę
przepełniła niespodziewana czułość. Musiał chyba wiele przejść w ostatnim czasie, na jego
twarzy bowiem rysowało się wyraźnie piętno cierpienia i wyrzeczeń.
Ocknąwszy się dziewczyna wróciła znowu do rzeczywistości i zaczęła przysłuchiwać
się jego słowom:
- Wiem, wiem, że nie powinienem się tu pokazywać, ale ponieważ nie przyszedłeś
wczoraj wieczorem...
Helga poczuła, że serce wali jej jak młotem.
Ten sam głos! Głęboki, męski i pociągający.
To on, to przecież on pomógł jej wydostać się z zamku Hiss! pomyślała, czerwieniąc
się aż po uszy. Był taki piękny?
Jego rozmówca przerwał mu, mówiąc coś, czego Helga nie dosłyszała.
Jej wybawiciel odparł:
- Rozumiem, że czasami jest ci ciężko się stąd wyrwać, ale dlatego właśnie musisz
mieć tu, w domu, jakiegoś pomocnika, żeby uniknąć takich sytuacji.
Drugi zastanowił się chyba nad propozycją, ale gdy znowu się odezwał, sprawiał
wrażenie bardzo sceptycznego. Na koniec osiągnęli jakieś porozumienie. Do Helgi dotarły
tylko ostatnie słowa:
- Ona jest jedyną osobą, która cię nie zna.
„Bohater” Helgi uniósł brwi.
- Masz na myśli tę dziewczynę, która przybyła dziś w nocy? No właśnie, a jak ją
przyjęli?
Mężczyzna zadał to pytanie obojętnie, niemal od niechcenia, lecz Helga nie mogła
wprost uwierzyć własnym uszom! On spytał o nią! Naprawdę spytał o to, jak ją tu przyjęto!
Co za radość!
Odpowiedź, jaką usłyszała, brzmiała „życzliwie” lub jakoś podobnie; dopiero teraz
Helga poznała, że ten niewidoczny rozmówca to James.
Ów boski mężczyzna na dole rzekł:
- Przecież jakaś zwykła służąca nie może...
James powiedział coś szybko, na co jej wybawiciel wykrzyknął z niedowierzaniem w
głosie:
- Córka sir Angusa? Jesteś pewny?
Jego rozmówca potaknął.
Usłyszawszy tak zaskakującą wiadomość, jej wybawiciel na moment zaniemówił, a
potem poważnym tonem powiedział:
- Ale to nic nie zmienia. No bo czym może zajmować się taka smarkula?
Kokietowaniem i chichotaniem. Jest za ładna, żeby mieć trochę rozumu. A tu, w domu, jest
wielu przystojnych mężczyzn, którzy bez trudu mogą zawrócić jej w młodej głowie.
Helgę ogarnęła wściekłość; poczuła się urażona. Jak on śmiał ją tak ocenić? Zdaje się,
ż
e w ogóle nie ma zbyt wysokiego mniemania o kobietach!
- A właściwie dlaczego ona pojawiła się akurat teraz? - kontynuował wojowniczo. -
ś
eby dostać część spadku? Jeśli tak, to szybko przyjdzie się jej przekonać, że znalazła się w
jaskini lwa!
Po chwili odpowiedział Jamesowi na jego ponaglenia:
- Dobrze, dobrze, już idę. Wiem, że jeśli wrócą i mnie tu zobaczą, wszystko będzie
stracone.
Gdy mężczyźni ruszyli z miejsca, by skierować się do wyjścia, Helga szybko się
cofnęła. W chwilę później ujrzała jeźdźca opuszczającego dziedziniec. Ruszył tak szybko, że
od pędu powietrza powiewała za nim peleryna. Ta sama, którą w nocy miałam na swoich
ramionach, pomyślała dziewczyna.
Czując nadal urazę z powodu obraźliwych słów, jakie padły z jego ust, prowadziła go
wzrokiem, dopóki nie zniknął w lesie w Dolinie Aidana.
Nie bez trudu odnalazła drogę do swojego pokoju. Kiedy siedząc w nim bezczynnie
wyjrzała po raz kolejny na dziedziniec, dostrzegła dwóch mężczyzn wychodzących z jednego
z budynków. W ich ruchach była nonszalancja i pewność siebie, szli szeroko rozstawiając
nogi, jakby do nich właśnie należała cała posiadłość. Obaj nosili jednakowe, czarne i ściśle
przylegające do ciała ubrania. nie podobali się Heldze.
W chwilę po jej powrocie do pokoju pojawiła się służąca i wezwała ją na obiad.
Panowie wrócili do domu i pragnęli spotkać się z nowo przybyłym gościem.
Na uginających się nogach wkroczyła do ogromnej Sali jadalnej, do której drogę
wskazała jej służąca. Choć Helga ubrała się w swoją najlepszą suknię (miała w ogóle tylko
dwie), poczuła się zawstydzona widząc, jakże jest pospolita na tle porażającego przepychu
jadalni.
Pomalowane na biało ściany musiały być wyjątkowo grube, ponieważ wnęki
przyokienne były nieprawdopodobnie głębokie; mieściły się w nich okienka o szybach
ujętych w ołów. Na ścianach wisiały cenne malowidła, a klepki parkietowej podłogi skrzypiąc
dawały świadectwo elegancji.
Przy stole, który lśnił srebrem i kryształami, siedziały trzy osoby. Gdy weszła, obaj
mężczyźni podnieśli się na jej widok.
- Oto i nasza Helga - powiedział Ian MacDunn z udawaną swobodą. - Podejdź tu,
podejdź, i przywitaj się z moją żoną, lady Lynn!
Witając się, Helga popełniła gafę. Dygnęła bowiem jak przed jakąś szacowną damą, a
przecież lady Lynn nie była stara! Miała około dwudziestu pięciu lat i chociaż nie należała do
oszałamiających piękności, to, czego nie dostała w darze od natury, potrafiła zapewnić sobie
sama, na dodatek w stylu, który czynił ją fascynującą. Miała na sobie połyskującą zielenią
jedwabną sukienkę, która w słońcu świeciła niczym złoto. Jej jasne włosy były starannie
upięte, ale nie wiadomo czemu Helga odniosła wrażenie, że fryzura lady jest zbyt swobodna
jak dla damy.
Ś
ciągnąwszy brwi, lady Lynn przyglądała się Heldze.
- Słyszałam, że jesteś owocem drobnej, niefortunnej przygody, jaka przytrafiła się
memu teściowi. Będzie nam bardzo miło gościć cię tutaj przez parę dni.
Dziękuję, pomyślała Helga. Widzę, że odsyłasz mnie tam, gdzie, twoim zdaniem, jest
moje miejsce - do domu!
Zwróciła się teraz do drugiego mężczyzny, rozpoznając w nim owego naśladowcę
sowy, o ostrych rysach i czarnej, diabolicznej brodzie. Choć wydawał się przychylnie
nastawiony, dziewczyna poczuła się nieswojo pod spojrzeniem jego drwiących, czarnych jak
smoła oczu.
- To mój bliźniaczy brat, Corbred - przedstawił Ian. - O dwie godziny młodszy ode
mnie.
- Nigdy nie omieszka zwrócić na to uwagi - uśmiechnął się lodowato Corbred. - Dwie
godziny dzielące mnie od tytułu lairda, czyli od blasku, władzy i zaszczytów. Ale ja
wynagradzam to sobie w inny sposób. Muszę przyznać, że wiadomość o zyskaniu na stare
lata młodszej siostry zaskoczyła mnie niepomiernie! Nie widziałem twoich papierów, lecz Ian
mówi, że są bardzo przekonujące.
Helga znowu poczuła się zdumiona tym, że ojciec nigdy nie wspominał o niej swoim
synom.
- Ale ja słyszałam, że mam jeszcze jednego brata - powiedziała ostrożnie, ale nie bez
przekory.
- Mordwina! - spytał Ian. - Jego imię nie jest już wymieniane w tym domu.
- Ach, tak? - zdziwiła się Helga.
Lady Lynn wyjaśniła ze znękaną miną:
- Posunął się do tego, żeby zabić nie tylko własnego ojca, ale także niekoronowanego
bohatera narodowego. Jak to on się nazywał?
- Roderick MacCullen - odpowiedział krótko jej mąż.
- Dlatego życie Mordwina nie jest warte tu, we wsi, nawet złamanego szeląga - dodała
Lynn.
Helga była oszołomiona.
- Mordwin zamordował swojego własnego ojca?
- Nie wiemy - odparł z lekkim rozdrażnieniem Corbred. - Ludzie lubią dużo gadać.
Prawdopodobnie nasz ojciec i Roderick MacCullen pozabijali się nawzajem.
- Nie mówmy już o tym - rzekł niechętnie Ian. - Rozumiesz chyba, że jest to dla nas
bolesny temat.
Była wstrząśnięta. Chciała zadać jeszcze inne pytania: o człowieka wiszącego na
szubienicy, o czarnych strażników, o zamek Hiss, a także o to, dlaczego wszyscy w Dolinie
Aidana byli tak nieszczęśliwi; nie odważyła się jednak.
James podawał do stołu; przez ułamek sekundy spotkała jego wzrok, który zdawał się
mówić: „Nie pytaj więcej!”
Jak dobrze było czuć porozumienie z Jamesem w otoczeniu tych chłodnych
krewniaków. Wiedziała, że ma w nim sprzymierzeńca.
Westchnęła lekko, zatopiła się w swoich myślach. Przy odrobinie dobrej woli mogła
chyba sądzić, że ma tu jeszcze jednego przyjaciela... Zapomniała już wypowiedziane przez
niego pogardliwe słowa, a zachowała w pamięci jedynie jego opiekuńczość podczas
wędrówki przez las. Do tej pory nigdy nie była zakochana - jeśli nie liczyć skrywanego
zadurzenia w koledze szkolnym, gdy miała dziesięć lat, trwającego kilka tygodni.
Ale teraz odezwały się w niej struny, które do tej pory nigdy jeszcze nie
rozbrzmiewały. Twarz jej pokryła się rumieńcem na samo wspomnienie głosu tego
nieznanego mężczyzny, mimo że on tak niemiło odprawił ją jak głupią gąskę. Lecz ku swej
wielkiej rozpaczy, nie potrafiła jednak przywołać przed oczy jego obrazu. Nie wiedziała, że
jest to zjawisko typowe dla zakochanych: choć upragniony przez nas człowiek wypełnia nam
wszystkie myśli, niezwykle trudno jest ożywić w naszej wyobraźni jego postać. Z łatwością
widzimy inne twarze, tylko nie tę wytęsknioną.
Wypytywano ją o życie w Norwegii, o jej matkę, a także o ojczyma i rodzeństwo.
Helga zauważyła pogardę, z jaką lady Lynn słuchała o jej domu nad fiordem, mimo że starała
się podkreślić, jak zadbane jest to gospodarstwo.
- Nic dziwnego - stwierdziła krótko Lynn MacDunn - skoro mój teść włożył w nie tyle
pieniędzy!
Z papierów, które Ian przejrzał uprzednio, jasno wynikało, że jego ojciec wydał sporo
pieniędzy na niewielkie gospodarstwo gdzieś w górach Norwegii.
Corbred prawie się nie odzywał. Sprawiał wrażenie, jakby myślami był zupełnie gdzie
indziej, lecz Helga wiedziała, że wcale nie musiało tak być. Corbred wydawał się jej osobą
niezwykle zagadkową.
Męczący obiad dobiegł wreszcie końca.
James chrząknął dyskretnie:
- Przepraszam, lady Lynn, ale kucharka chciałaby ustalić menu na jutro wieczór...
- Tak, tak, oczywiście! Chodź, Corbred, to przecież twoi goście, czyli powinieneś
najlepiej wiedzieć, co najbardziej lubią! Wybaczcie nam! - zwróciła się do Iana i Helgi.
Po czym wzięła pod ramię swego szwagra i razem udali się za Jamesem do kuchni.
- No, siostrzyczko? Jak się tu czujesz? - spytał Ian.
- Jeszcze nie wiem - odrzekła nieporadnie - nie będąc pewna, czy powinna znowu
usiąść czy nie. Na wszelki wypadek wolała więc stać dalej, trzymając swe spracowane ręce na
oparciu krzesła. - Wszystko jest takie owe i takie ładne.
Uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się tylko tymi drobnymi przycinkami mojej żony. Ona stara się być za
wszelką cenę dowcipna i nie ma nic złego na myśli.
Helga co prawda była odmiennego zdania, lecz zaczęła mówić o czym innym:
- Tyle tu rzeczy, których nie rozumiem. Kiedy szłam tutaj, widziałam... wiszącego na
szubienicy człowieka. Czy to tył on, Roderick MacCullen, o którym wszyscy tyle mówią?
- Nie! Najlepiej przestań o tym myśleć!
Helga jednak z nieoczekiwanym zdecydowaniem nie pozwoliła się zbyć:
- Proszę cię! Przecież jedyne, co mogę, to pytać; wszyscy mówią tu tak zagadkowo, że
czuję się, jakbym błądziła po omacku w ciemnościach. Słyszę upomnienia, że mam być
ostrożna, ale nie wiem, przed kim powinnam się mieć na baczności. Bądź tak dobry i wyjaśnij
mi!
Ian zagryzł wąskie wargi. Mimo ostrych rysów, w jego twarzy było rzeczywiście coś
miękkiego, może głównie w nieco spłoszonych oczach.
- Właściwie nie powinienem cię wciągać w tę naszą niedolę, ale rozumiem, że możesz
się czuć zaniepokojona... Roderick MacCullen został zabity w tym samym czasie co nasz
ojciec, czyli miesiąc temu... Obawiam się, że będziesz musiała przyzwyczaić się do widoku
nowych ofiar na szubienicy.
- Ale... dlaczego? - spytała wzburzona, zauważając jednocześnie, że on nie sprowadzał
jej wizyty do kilku dni. Przynajmniej tyle na pociechę.
Ian rzucał nerwowe spojrzenia w stronę hallu.
- Niedługo wartownicy rozpoczną swój wieczorny obchód - bąknął. - Przejdziemy do
salonu, tam wypijemy kawę.
Po czym pokuśtykał przed nią do wyjścia z jadalni.
Gdy znaleźli się w przepięknym salonie, gdzie latarnie sprzed bramy rzucały
kwadratowe cienie na pokryte jedwabiem kanapy i pozłacane tapety, kontynuował
pospiesznie swój wywód przepraszającym tonem, jakby zostało mu już niewiele czasu:
- Nasze kłopoty zaczęły się kilka lat temu. Wszystko to jest zbyt skomplikowane, by
wyjaśnić w paru zdaniach. Zaczęło się od tego, że my, z naszym ojcem na czele,
sprzeciwiliśmy się władzy. Jak może słyszałaś, szkockie rody zamieszkujące doliny nigdy nie
uznały mieszania się Anglii w ich rządy. Szkoci poddali się angielskiej władzy mniej więcej
sto lat temu. Ale szkockie rody nie uczyniły tego nigdy! My nie uznajemy nawet naszego
szkockiego rządu w Edynburgu. Tu, na naszej ziemi, jesteśmy nadal suwerenni, tak jak przez
tysiąc minionych lat, rozumiesz? Tak uważał mój ojciec, a miejscowi chłopi poszli za nim.
Helga potakiwała głową na znak, że wszystko rozumie. Ian, podkręciwszy płomienie
w lampach, usiadł i ona zrobiła to samo. W jego twarzy pojawił się wyraz dumy. To on był tu
teraz lairdem, głową rodu, dźwigając od miesiąca na swych ramionach całkowicie nową dla
niego godność.
- Tak więc przed paroma laty, po długim okresie ubóstwa, wręcz nędzy spowodowanej
nieurodzajem, zebraliśmy wreszcie nadzwyczaj obfite plony. Tymczasem bieda dotknęła
pozostałe części kraju. Edynburg i inne miasta przeżywały trudności, jakie przez wiele lat
były naszym udziałem. Rząd postanowił wówczas, że musimy oddać właściwie wszystko, co
mamy, pozostawiając sobie jedynie tyle, by nie umrzeć z głodu. Odbył się wielki zjazd, na
którym zdecydowaliśmy nie usłuchać rozkazu. Nasza niedola i głód trwały zbyt długo.
Dlatego niemal całe plony zostały ukryte przed wysłannikami rządu. Urodzaj trwał nadal i
przez kilka kolejnych lat mieliśmy bogate zbiory. I znowu powtórzyła się ta sama historia,
mimo że już nikt w kraju nie cierpiał biedy. Rząd groził nam represjami, ale teraz zbuntowali
się także chłopi. Nie zamierzali być posłuszni, a nasz ojciec ich poparł. Rząd wysyłał raz po
raz swe oddziały, które choć postępowały brutalnie, niczego nie wskórały, nigdzie nie
zdobyły zboża, jedynie jeszcze bardziej podsyciły niechęć do władzy. Lud bowiem miał
swojego bohatera i przywódcę, który był orędownikiem ich sprawy i który ukrywał chłopów
ś
ciganych przez żołnierzy.
- To Roderick MacCullen - powiedziała Helga.
- Tak. Ależ on był uwielbiany! Gdybyś widziała jego pogrzeb! Przyszły go pożegnać
całe okoliczne wsie. A kondukt sięgał jak stąd do jeziora! Tego dnia lud poprzysiągł schwytać
jego zabójcę i zgładzić go bez sądu. Ale teraz musimy przenieść się trochę w czasie. Trzy lub
cztery miesiące temu rząd przysłał tu człowieka, którego zadaniem jest sprawowanie kontroli
nad nami, mieszkańcami doliny. Jeśli chodzi o środki, dano mu, zdaje się, wolną rękę.
Wykształcony w Londynie, całą duszą oddany władzy, jest bezwzględny dla nas, chociaż
wyrósł i wychował się w tych stronach. Ma ze sobą czterech pozbawionych skrupułów ludzi,
posłusznych każdemu jego rozkazowi. Szubienica nie stoi bynajmniej bezużyteczna. Z
przykrością muszę wyznać, że człowiek ten jest moim bratem. Pewnie widziałaś już na
dziedzińcu tych jego czterech chwatów?
- Takich ubranych na czarno? Tak, dwóch z nich - potwierdziła.
Mordwin! Ten łotr, który zabił jej ojca i Rodericka MacCullena i który krążył teraz po
lasach Doliny Aidana, nie zaznając spokoju.
- Ale może nie będę cię już męczył tymi ponurymi opowieściami. Zajmijmy się lepiej
tobą! Na razie przedstawimy cię wszystkim jako naszą krewną z Norwegii. Wybacz nam, ale
chcieliśmy jeszcze trochę poczekać, zanim podamy do wiadomości, kim jesteś naprawdę. To
wymaga czasu. Mój ojciec był człowiekiem wielce poważanym, dlatego nie chcielibyśmy
zaszkodzić jego imieniu zbyt pospiesznym działaniem.
- Oczywiście, doskonale to rozumiem.
Były to miłe słowa, lecz Helga miała niejasne przeczucie, że to bynajmniej nie o dobre
imię ojca troszczył się jej brat.
W tej samej chwili wróciła z kuchni lady Lynn i Corbred i usiedli przy nich. Kawę
podano na srebrnej tacy na obrotowym stoliku. Helga wciąż nie mogła się nadziwić
wszystkim nowym rzeczom, jakie przyszło jej tu poznać w tak wielkiej liczbie.
Nie znana jej też była sztuka konwersacji. Odpowiadała szczerze i prostolinijnie na
zadawane pytania, siedziała inaczej niż pozostali, spoglądając na swoje ręce, które wydawały
jej się rażąco czerwone na tle ciemnobrązowej sukienki. Wcale nie czuła się dobrze w tym
domu. Ian był wprawdzie miły, ale pozostała dwójka wywoływała w niej lęk. Nie podobały
jej się zwłaszcza złe spojrzenia Corbreda, mające w sobie coś mrocznego, czego nie
pojmowała. Była bowiem bardzo niedoświadczoną i jeszcze całkiem naiwną dziewczyną. Nie
potrafiła skojarzyć taksującego wzroku eleganckiego światowca z prostackimi umizgami
ojczyma czy ordynarnymi zaczepkami, na jakie narażona była podczas podróży.
Z łatwością dawało się zauważyć, że jego zainteresowanie osobą Helgi drażni lady
Lynn. Młoda dama spytała nagle:
- Powiedz mi, czego ty właściwie od nas chcesz?
Helga spojrzała na nią wyraźnie zdezorientowana.
- Czy przyjechałaś tu po pieniądze?
- Lynn, przestań! - odezwał się Ian. - Przecież wyjaśniałem ci...
- W tę historię z rabusiami nie uwierzyłam ani przez chwilę! Czyż nie widzicie, jaka
ona jest przebiegła w tej swojej niewinności? Tak po prostu przyjechać tutaj i powołać się na
pokrewieństwo a nami! Akurat teraz, kiedy ma być dzielony spadek. To wprost niesłychane!
A czy jest między wami jakieś podobieństwo? Wy wszyscy trzej macie ciemne włosy,
arystokratyczne rysy...
- Przesadzasz, Lynn - powiedział łagodnie Ian. - Nie widziałaś papierów. Są
prawdziwe.
- Papiery, papiery! Po pierwsze, mogła je ukraść jakiejś innej dziewczynce, a po
drugie, a po drugie, oddałeś je przecież. Ty głupcze!
- Lynn ma rację - wtrącił Corbred.
- Na Jamesie można polegać - odparł Ian, odstawiając głośno filiżankę. - On przecież
wprost wielbił ojca. Przekaże papiery osobie najbardziej kompetentnej, czyli naszemu
rejentowi.
- Czasami jesteś tak naiwny, że wprost wierzyć mi się nie chce, iż jesteśmy braćmi! -
prychnął Corbred.
Helga, pragnąc przerwać tę dyskusję, nie bez trudu opanowała się i rzekła:
- Nie miałam i nie mam żadnych innych zamiarów niż uczynić to, o co mnie proszono.
Nic nie wiedziałam o śmierci mojego ojca, miałam nadzieję, że się z nim spotkam, ponieważ
tyle razy pytał o mnie w listach i życzył sobie, żebym przyjechała.
Czy jej Głos musiał drżeć tak wyraźnie?
- To dlaczego my nic nie słyszeliśmy o tobie do tej pory? - spytał Corbred.
- Nie wiem... - odpowiedziała Helga bezradnie.
Lynn pochyliła się do przodu. Jej przymrużone oczy błyszczały złowrogo.
- Jeśli liczyłaś na pieniądze, to się przeliczyłaś. Bo jedyne, co tu można odziedziczyć
to ziemia i władza. Ale przed tobą są jeszcze w kolejności trzej mężczyźni.
Helga czuła, jak w obliczu tego poniżającego pomówienia o chciwość i żądzę
pieniędzy ogarnia ją wściekłość. Starając się zachować spokój, rzekła stanowczo:
- Czy nie rozumiecie, że ja naprawdę niczego nie chce? Nie potraficie sobie
wyobrazić, jak może się czuć ktoś, kto opuszcza swój dom i zostaje przyjęty z
podejrzliwością. Gdybym tylko miała się gdzie podziać, wyjechałabym stąd, nie czekając ani
chwili. Ale na podróż tutaj wydałam ostatnie pieniądze matki, poza tym nikt nigdzie na mnie
nie czeka.
- Jakie to wzruszające! - bąknęła lady Lynn. - Ale jak słyszę, nie zapominasz o
pieniądzach.
Obaj mężczyźni siedzieli w milczeniu. Po chwili odezwał się Ian:
- Moglibyśmy załatwić ci coś w Glasgow albo jeszcze lepiej Londynie, przecież znasz
trochę angielski. Może mogłabyś służyć w jakimś lepszym domu lub zdobyć wykształcenie.
- Świetny pomysł, Ianie! - wtrącił Corbred. - Spróbuję skontaktować się z paroma
osobami już jutro. Wiem, że potrzebna jest im pomoc w domu. No, moi drodzy, zrobiło się
trochę późno...
Nie spytawszy Helgi o zdanie, zakończyli rozmowę. A ona z prawdziwą ulgą mogła
wreszcie wrócić do swojej małej izdebki.
Idąc do siebie natknęła się na dwóch ubranych na czarno mężczyzn, którzy szli po
schodach na dół. Kroczyli sztywni jak posągi, jedynie w chwili gdy przechodzili obok Helgi
skierowali w jej stronę surowe i tak przenikliwe spojrzenia, że dziewczynie aż ciarki przeszły
po plecach. Gdy ją minęli, odwróciła się; wiodąc za nimi wzrokiem do samego wyjścia,
dostrzegła, że na twarzy Iana pojawił się na ich widok lęk.
Złowieszcze straże odbywały swój wieczorny obchód.
W nocy Helga obudziła się znienacka. Nie wiedziała, co wytraciło ją ze snu, ale
usiadła na łóżku i zaczęła nasłuchiwać.
Coś jednak się działo!
Tak... na pewno, znowu coś usłyszała.
Słabe skrzypienie i zgrzyt metalu. Ktoś próbował otworzyć jej drzwi!
Zdołała zapanować nad pierwszym odruchem, nakazującym zapytać „Kto tam”?
Ktokolwiek by to był, i tak by nie odpowiedział. Została więc w łóżku i wpatrywała się w
klamkę, której prawie nie widziała w ciemności.
ś
eby tylko haczyk wytrzymał! Był taki mały.
Ktoś nacisnął klamkę.
Głuchy odgłos.
Boże, spraw, żeby wytrzymał!
Na szczęście ten, kto usiłował otworzyć drzwi, szybko zrezygnował. Ostrożne kroki
na korytarzu oddalały się coraz bardziej.
Helga odetchnęła z ulgą. Zatem był to ktoś, kto starał się ukryć swoje poczynania.
Czy to strażnicy? Raczej nie. Oni nie poprzestaliby na takiej próbie. Jeśli natrafiliby
na opór, użyliby przemocy. Przynajmniej tyle dało się wyczytać z ich surowych twarzy.
Nie, to z pewnością musiał być ktoś inny.
Ale czego mógł od niej chcieć? Była przecież dokładnie tak niewinna, na jaką
wyglądała: niedoświadczona dziewczyna z norweskiej wsi.
Westchnęła. Obiecała matce, że napisze do niej od razu po dotarciu na miejsce.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że matka jest niespokojna! Ale co miała jej
napisać?
ś
e ojciec nie żyje, zamordowany przez jakiegoś łotra? śe ma trzech starszych braci - o
czym matka w ogóle nie wie - i szwagierkę, i że oni wszyscy woleliby, żeby Helga się stąd
wyniosła? śe jeden jedyny człowiek, jaki okazał jej życzliwość, uważa ją za bezmyślną i
szaloną?
Nie, musi poczekać z tym listem przynajmniej jeden dzień. Aż będzie miała jakieś
dobre wiadomości.
Leżała zwinięta w kłębek - w obcym łóżku, w obcym domu, gdzie nie była bynajmniej
mile widziana; czuła się opuszczona i zagubiona. Ale co też ona mogła znaleźć dobrego do
przekazania tego następnego dnia?
I tak zasnęła, nie przeczuwając nawet, że jej przybycie stanie się impulsem
wyzwalającym tak długo i trwożnie oczekiwany wybuch w udręczonej Dolinie Aidana.
ROZDZIAŁ IV
Następne popołudnie nie przyniosło niczego interesującego. Helga spędziła je
wałęsając się po pustych korytarzach. Gospodarze znowu gdzieś zniknęli, prawdopodobnie
rozjechali się w różnych sprawach po całym majątku, służba zaś, mówiąca w większości tylko
po szkocku, jedynie uśmiechała się życzliwie do niej.
Nowo przybyły gość nauczył się już odnajdywać właściwą drogę pośród labiryntu
korytarzy, schodów i komnat siedziby rodu. Zamieszkane części domu były przytulne, miały
pomalowane na biało ściany i ciemne, wywoskowane do połysku drewniane podłogi, na
których leżały przepyszne dywany. Ale znajdowało się tam też wiele zamkniętych
pomieszczeń, wiele mrocznych kątów i zakamarków oraz całe poddasze, gdzie stare
pajęczyny wisiały w powybijanych oknach i gdzie wszelkiego rodzaju rupiecie i śmieci
piętrzyły się niczym posągi widm.
Helga, rozleniwiona gnuśną bezczynnością, wracała do swego pokoju. Akurat miała
otworzyć drzwi, gdy usłyszała, że ktoś ją woła.
W końcu korytarza stał jakiś mężczyzna, oparty ręką o ścianę. Nie znała go, lecz
widząc jego strój, domyśliła się od razu, z kim ma do czynienia. Od stóp do głów ubrany był
na czarno, co prawdopodobnie miało przydawać dramatyzmu jego wyglądowi. To jeden z
czterech strażników, których służąca nazwała „sługami diabła”; Helga uznała to określenie za
wyjątkowo trafne.
Skinął na nią.
Dziewczyna zawahała się. Strach przed nim, a także oburzenie wywołane jego
nieuprzejmym zachowaniem podpowiadały jej, że wbrew wpojonemu jej w rodzinnym domu
poszanowaniu dla starszych nie powinna go posłuchać.
Nie odważyła się jednak sprzeciwić. A może chciał od niej coś ważnego?
Im bardziej się do niego zbliżała, tym silniejsza stawała się jej niechęć. Mężczyzna nie
był jednym z tych, których wcześniej spotkała na schodach, prawdopodobnie wymienili się na
służbie. Ten nie wyglądał już na młodego, a jego ciało nosiło wyraźnie oznaki fizycznego
upadku: byczy kark był raczej obrośnięty tłuszczem, a nie silny, oczy zaś wygasłe i zimne.
Czarny strój wyglądał na nim jak źle dopasowane przebranie.
Zatrzymała się parę metrów przed nim.
- Podejdź tu! - nakazał. - No, ruszaj się!
Ociągając się, Helga podeszła bliżej.
- Słuchaj no! - szepnął, ściskając ją za ramię. - Może wejdziesz, co?
Ostrożnym ruchem Helga uwolniła się z uchwytu.
- Po co?
- Wejdź, zobaczysz!
Bez dalszych ceregieli mężczyzna wepchnął ją do pokoju, który do złudzenia
przypominał jej własny. Helga odwróciła się.
- Czego chcecie ode mnie? - spytała nieco agresywnie, żeby ukryć strach.
- Tylko spokojnie! - powiedział. - Źle tu posprzątałaś!
- Ja nie sprzątam pokojów.
- Nie sprzątasz? - powtórzył drwiąco, jakby wiedział o tym od początku. - No, ale
skoro już tu jesteśmy...
Helga dygotała na całym ciele. Doskonale znała ten ton i spojrzenie... Od razu
przypomniał jej się ojczym. Zrozumiała, że znowu okazała się przerażająco naiwna i
bezwolna, jak zwykle bowiem uwierzyła w czyste zamiary drugiego człowieka.
Mężczyzna stał przed drzwiami, uniemożliwiając jej wyjście z pokoju.
Helga nie należała do osób pewnych siebie, nie potrafiła zachować zimnej krwi z
trudnym położeniu. Drżącymi ustami wyszeptała:
- Wypuśćcie mnie, proszę!
Mężczyzna roześmiał się szyderczo.
- Tylko tak mówisz, a naprawdę chcesz czego innego.
Gdy jego dłonie dotknęły ciała dziewczyny, na jej twarzy odmalował się wyraz
obrzydzenia. Dostrzegłszy to, mężczyzna chwycił ją brutalnie za ramiona i pchnął na łóżko.
- Będę krzyczeć! - ostrzegła przerażona Helga.
- A krzycz sobie! Nie ma tu nikogo poza moimi kompanami. A inni służący nie
odważą się nawet pisnąć słówka.
Jego odrażająca, cuchnąca twarz znalazła się bardzo blisko niej. Ręce rozrywały jej
ubranie.
Helga, ogarnięta strachem, odważyła się na desperacki krok.
- Mylicie się, ja nie jestem służącą - syknęła. - Jeśli mnie tkniecie, powiem o tym
moim braciom!
- Braciom? Jakim braciom? Przecież ty nie jesteś nawet Szkotką! - szydził
pogardliwie.
Szarpnęła się z zapamiętaniem, starając się uwolnić z jego objęcia.
- Moi bracia... nazywają się Ian i Corbred MacDunn - wycedziła przez zęby. - I
Mordwin!
Poskutkowało. Napastnik otworzył szeroko usta, zupełnie oszołomiony.
- Kłamiesz - powiedział bez przekonania.
- To sam ich spytaj!
Mężczyzna, rzuciwszy jakieś długie, mocne przekleństwo, podniósł się wreszcie.
- Słyszałem, jak ludzie gadali coś takiego - wymamrotał. - Nikomu nic nie powiesz,
co?
Helga zerwała się na równe nogi, zanim jego ociężały mózg zdążył oswoić się z
zaskakującą nowiną. Niczym błyskawica wypadła z pokoju, zbiegła na dół do hallu, a potem
na dwór, na świeże powietrze.
Dopiero gdy znalazła się daleko od posiadłości, nad brzegiem jeziora, zatrzymała się i
odetchnęła z ulga.
Obejrzała się za siebie ku Aidan’s Broch. Od tej strony nigdy jeszcze nie widziała
posiadłości. Dopiero teraz zauważyła, jaka była ogromna, piękna i doskonale zaprojektowana.
Długie, białe zabudowania o czarnych dachach wplatały się harmonijnie w krajobraz,
wznosząc się dostojnie na tle zamglonych niebieskozielonych wzgórz. Widziała także wioskę,
wypełniającą równinę aż po Aidan’s Broch, rozpościerającą się wysoko aż po sam las.
W miejscu, gdzie stała, brzeg był całkowicie goły. Dopiero trochę dalej w wodę
wrzynał się porośnięty drzewami cypel. Ponieważ Helga pragnęła znaleźć się jak najdalej od
Aidan’s Broch, poszła w tamtą stronę, starając się zapomnieć o nieprzyjaznym epizodzie.
Bardzo szybko dotarła do małej zatoczki, w której panowała cudowna cisza. Chociaż
Helga była bardzo cienko ubrana, wcale nie czuła zimna. Na plaży leżała odwrócona do góry
dnem łódź niczym melancholijne wspomnienie ciepłych, szczęśliwych letnich miesięcy
sprzed wielu lat.
Usiadła na niej, wygładziła starannie swą ciemną spódnicę i złożyła ręce na kolanach.
Co ona, u licha, ma teraz począć ze swoim życiem? Co ma do roboty tu, w Aidan’s
Broch?
Gdy siedziała tak, zatopiona w ponurych myślach, nagle wyrwał ją z odrętwienia jakiś
głos.
- Ty mnie chyba prześladujesz?
Dziewczyna obejrzała się gwałtownie. Za nią stał on, ten, który bezustannie niepokoił
ją w myślach - stał oparty o dąb, przyglądając się jej z kwaśną miną.
- Nie... miałam pojęcia, że wy też tu jesteście - wybąkała tak zmieszana, że podniosła
się nawet, żeby dygnąć przed nim, lecz na szczęście w ostatniej chwili się zreflektowała i
ponownie usiadła. - Nie zamierzałam...
- Wiem - odparł krótko. śartowałem tylko.
Ś
wiadoma tego, że jej policzki pokryły się pąsem, spytała nieśmiało:
- Może usiądziecie tu przy mnie?
O od razu pożałowała swych słów.
Mężczyzna pokręcił głowa.
- Nie mogę wychodzić na otwartą przestrzeń.
Ale przycupnął na przewróconym pniu drzewa. Czyli chciał jednak zostać. Helga
przez chwilę nie wiedziała, co począć, póki on nie dał jej znaku ręką, aby przysiadła się do
niego. Nie chciała sprawić wrażenia zbyt mu posłusznej.
Pień był tak wysoki, że z pewnością nie zdołałaby się na niego wspiąć, przykucnęła
więc na kamieniu u boku mężczyzny, nie mając jednak odwagi spojrzeć w jego stronę.
- No i co? Jak ci się wiedzie? - spytał.
- Czy ja wiem... Nie zdążyłam jeszcze na dobre się rozpatrzeć. Wszystko jest takie
nowe.
Gdy Helga zerknęła na swoje dłonie, zauważyła, że ma brudne paznokcie -
prawdopodobnie pobrudziły się od tej starej łodzi. Szybko schowała ręce.
- Dziękuję wam za pomoc w tamtą noc - powiedziała szeptem.
- Rozpoznałaś mnie?
- Macie bardzo wyjątkowy głos.
- Nie wiedziałem.
Zapadło niezręczne milczenie. Helga patrzyła na jego dłoń spoczywającą na kolanie
tuż obok jej twarzy. Ręka była opalona i silna i wywołała w dziewczynie nieprzeparte
pragnienie, by oprzeć na niej policzek. Ciekawe, co by powiedział, gdyby to zrobiła?
Ale oczywiście siedziała nadal bez ruchu.
- No? - ponaglał ją. - Co powiedzieli w Aidan’s Broch, kiedy się tam zjawiłaś?
Helga uśmiechnęła się nieznacznie.
- Byli bardzo zaskoczeni.
- Ale ucieszyli się chyba?
Zastanowiwszy się nad tym, co ją do tej pory spotkało, powiedziała ostrożnie:
- Myślę, że nie. W każdym razie lady Lynn na pewno się nie ucieszyła.
- Lady Lynn! - wykrzyknął pogardliwie. - No tak, jestem w stanie to sobie wyobrazić.
Nie pojmuję, jak Ian mógł być tak głupi, żeby się z nią ożenić.
- To przecież zrozumiałe, że chciał mieć żonę, a ona jest bardzo szykowna -
powiedziała Helga.
- Małżeństwo to w ogóle niepojęta dla mnie rzecz - rzekł przekornie. - Jak można
wytrzymać z kobietą w domu przez cały dzień i noc. Coś takiego nie mieści mi się w głowie.
Kobiety to takie puste, rozgdakane kwoki!
Helgę trochę rozzłościło i rozczarowało to kategoryczne stwierdzenie.
- śona może znaczyć bardzo wiele da mężczyzny - oświadczyła z opanowaniem. -
Czy mężczyźni nie potrzebują kogoś, z kim czasami mogliby porozmawiać?
- Mogę rozmawiać ze swoimi przyjaciółmi.
- Nie to mam na myśli. Przecież istnieje masa rzeczy, o których nie rozmawia się z
przyjaciółmi. Chodzi o to, żeby mieć obok siebie kogoś, kto zawsze się o nas troszczy... Jeśli,
na przykład, obawiamy się starości lub cierpienia albo jeśli coś nam się nie powiedzie. Czy
też jeśli ma się wrogów. śona potrafi zrozumieć coś takiego, pomóc i być oparciem. Umie
również towarzyszyć mężowi w jego marzeniach i myślach, dodawać mu otuchy. Bo go
kocha.
Jej rozmówca siedział jakiś czas w milczeniu, a potem spytał:
- I ty w to wierzysz? Mam brata, u którego w domu jest prawdziwe piekło. Jeden Bóg
wie, ile razy musiałem prosić jego żonę, żeby poszła do...
Znowu zamilkł, po chwili zaś rzekł:
- A moja ciotka wrzeszczy i wyżywa się na swoim mężu od rana do wieczora. Ani
jeden z moich przyjaciół nie jest szczęśliwy w małżeństwie. Weźmy Jocha. Ma śliczną żonę.
Ale spróbuj wydobyć z niej choćby jedno rozsądne zdanie! Ona potrafi tylko chichotać albo
paplać o jedzeniu, strojach i niczym więcej.
- Codzienne życie dla większości ludzi to także jedzenie i ubranie - wtrąciła Helga. -
Wy też uznacie kiedyś, że miło jest mieć kogoś, z kim można porozmawiać nawet o takich
zwykłych rzeczach.
Westchnął, nie poddając się.
- Popatrz tylko na siebie! Myślisz pewnie, że jesteś wyjątkowo mądra! Jeszcze nigdy
nie widziałem kogoś tak bezradnego. Uważasz, że możesz być podporą mężczyzny? I
przynosić mu radość? Może tylko w łóżku. To chyba jedyna rzecz, do jakiej się nadajesz!
- Nie macie prawa osądzać mnie tak pochopnie. Może jestem głupia i naiwna, ale
istnieje też coś takiego, co nazywa się lojalnością. Gdybym wyszła za mąż, dałabym
mężczyźnie wszystko, co mam.
- Nie - zaprotestował, podnosząc się z pnia. - Można liczyć na lojalność przyjaciół, ale
nie na lojalność kobiety.
- Uważam, że wprost przeciwnie - odparła Helga, patrząc w ziemię i nie mając odwagi
podnieść na niego wzroku. - Nie wiem, czego doświadczyliście w waszym życiu, ale...
- Napatrzyłem się niemało na moich przyjaciół. A kobiety można mieć zawsze, nie
trzeba się od razu z nimi żenić!
Nim zdążyła zareagować na jego słowa, przycisnął ją do drzewa w sposób, który
jednoznacznie zdradzał jego zamiary. Helga, do tej pory zdolna jeszcze panować nad sobą,
poczuła się w tej chwili tak nieopisanie zawiedziona, że, zamknąwszy oczy, wybuchła pełnym
desperacji szlochem.
- Nie, proszę, nie! I wy też? Czy tylko tego może szukać mężczyzna u kobiety? Mam
już dość opędzania się od natrętnych rąk. Dom musiałam opuścić właśnie z powodu takiej
odrażającej historii, w drodze musiałam wciąż mieć się na baczności, a dzisiaj rzucił się na
mnie jeden z tych tajemniczych strażników z Aidan’s Broch. Na szczęście udało mi się
wymknąć i uciec tutaj, żeby znaleźć trochę spokoju i ciszy. Ale i od was nie spotyka mnie nic
innego! A ja tak was podziwiałam! Teraz nic mi już nie zostało.
W miarę jak niemalże jednym tchem wyrzucała z siebie te słowa, mężczyzna powoli
zwalniał uścisk. Jego twarz wręcz skamieniała, prawdopodobnie niełatwo mu było znieść
porównanie z pospolitymi strażnikami.
- Naprawdę myślałaś, że chcę cię wykorzystać? - spytał, a jego oczy straciły wszelki
wyraz. - Chciałem cię tylko przestraszyć, zobaczyć, jak zareagujesz.
- śartujecie sobie ze mnie - powiedziała cicho. - No i co, zareagowałam tak, jak się
spodziewaliście? Chyba tak, przecież taka ze mnie głupia gęś.
- Nie - odparł. - Nie zareagowałaś tak, jak się spodziewałem. Przyznaję, że postąpiłem
niegodziwie. Przepraszam!
- Już dobrze - szepnęła.
- Chciałbym, żebyś o tym zapomniała - poprosił błagalnym tonem. - Nie wiesz, co się
za tym kryje, a ja nie mogę ci tego wyjaśnić. Ale naprawdę szczerze żałuję.
- Nie ma o czym mówić - odrzekła. - Myślę, że za mało znamy się nawzajem, i dlatego
oboje popełniliśmy błąd.
Jej słowa sprawiły mu wyraźny ból, wyznała przecież, że się na nim zawiodła.
Nie próbował się jednak bronić. Odsunął się dalej, z wyrazem zmęczenia i goryczy na
twarzy.
- Chyba lepiej będzie, jeśli już wrócisz - oświadczył obojętnym głosem. - Mogą
zacząć cię szukać po całej wsi, a to nie byłoby dobre.
- Chyba tak. - Próbowała zdobyć się na nieznaczny choćby uśmiech. - Powodzenia!
Mężczyzna skinął od niechcenia głową, a ona ruszyła przed siebie wzdłuż brzegu.
W pewnej chwili obejrzała się za siebie. Ujrzała wówczas, że mężczyzna podszedł do
dębu. Chociaż był odwrócony do niej plecami, doskonale wiedziała, jak w odruchu bezsilnej
rozpaczy kilka razy uderzył zaciśniętą pięścią w pień drzewa.
Dlaczego? zastanawiała się. Z jakiego powodu to robi?
Ale gdy tak szła powoli w kierunku Aidan’s Broch, uświadomiła sobie jedno:
niezależnie od tego, jakby się wobec niej zachował i do jakiego stopnia byłby arogancki, nie
zmieni to jej stosunku do niego. Bo chociaż nie mogła zrozumieć postępowania tego
mężczyzny, widziała wyraźnie, że coś go dręczy. Może nie umie poradzić sobie z samym
sobą i z tym wszystkim, co dzieje się w Aidan’s Broch?
W bramie spotkała Jamesa, który wyszedł jej naprzeciw.
- Ale panienka napędziła mi strachu! Nikt nie wiedział, gdzie się panienka podziewa.
- Poszłam się przejść nad jezioro - odparła Helga z zarumienionymi policzkami.
W oczach ochmistrza rozbłysł jasny płomyk światła.
- Chwała Bogu! - wyrwało mu się z piersi.
- Co to znaczy? - rzuciła zaciekawiona.
- Nie, nie, nic takiego.
- Proszę, powiedzcie mi!
James rozejrzał się wokoło, po czym spytał przytłumionym głosem:
- Spotkała tam panienka kogoś?
Helga zawahała się chwilę:
- Tak, spotkałam.
Mężczyzna uśmiechnął się:
- To teraz rozumiem, dlaczego on tak się spieszył!
- Co takiego? Teraz ja nie rozumiem...
- Wybrałem się do lasu, żeby porozmawiać z pewnym młodym człowiekiem. I nagle,
całkiem nieoczekiwanie, on mówi do mnie: „Przepraszam, James!”, zrywa się i pędzi niczym
błyskawica w dół przez las, nad jezioro.
Helga szła do swego pokoju jak ogłuszona. A wiec to nie ona prześladowała jego, jak
twierdził, lecz on, całkiem świadomie, starał się ją znaleźć!
ś
eby ją zranić, wydrwić i poniżyć?
Biedna Helga, niczego nie rozumiała.
Kochany James! On jedyny okazywał jej życzliwość. Bez niego nie zdołałaby znieść
tego wszystkiego. Chciała wierzyć, że jego zachowanie było czymś więcej niż zawodową
uprzejmością ochmistrza.
Wyjrzała przez okno na dziedziniec.
Znowu ci wartownicy; stali przed budynkiem, w którym musieli chyba mieszkać.
Helga patrzyła na nich z odrazą. Gdy ujrzała mężczyznę, który rzucił się dziś na nią, miała
nieprzepartą ochotę splunąć na niego z góry.
Jedna ze służących przechodziła właśnie obok nich z wiadrem pomyj. Tłusty
wartownik powiedział coś do niej i klepnął ją w pośladek. Chluśnij mu tymi pomyjami prosto
w twarz! pomyślała Helga. Ale dziewczyna odpowiedziała na zaczepki zalotnym chichotem i
nie stawiając oporu, dała się wciągnąć do środka budynku.
Helga z grymasem obrzydzenia odwróciła się od okna.
Wszystko jest takie ohydne, zepsute i wstrętne.
Pragnęła stąd uciec, nie zostało jej nic, co dawałoby nadzieję i o czym mogłaby
marzyć. Wydawało się, że cała ta dolina zatruta jest jakimś osobliwym złem, kryjącym się w
lasach Aidan’s Broch albo za drzwiami wiejskich domostw. A może gdzieś jeszcze dalej w
dolinie?
Z niecierpliwym westchnieniem przeciągnęła się i wyszła na korytarz. Nigdzie nie
mogła sobie znaleźć miejsca. Owo dziwne spotkanie z tym młodym mężczyzną, który
pierwszej nocy wydał się jej wyjątkowo piękny i miły, a teraz stał się taki nieprzyjemny,
wytrąciło ją całkowicie z równowagi. Czuła się nieszczęśliwa i zagubiona, szukała po omacku
jakiegoś punktu oparcia i wskazówki, w którą stronę powinna się zwrócić. Sama życzliwość
Jamesa - to za mało.
Zbliżyła się do okienka w dużym korytarzu, ale obraz wzgórza z tkwiącą na nim
szubienicą nie dodał jej bynajmniej otuchy.
Wisielec został już zdjęty i przycichło przeraźliwe pokrzykiwanie kruków.
Nienawidziła aż do bólu tego widoku szubienicy, tego symbolu zła panującego w Dolinie
Aidana. Miała wrażenie, że wszyscy tutaj postępują samowolnie, nawet jej własny ojciec,
który sprzeciwił się władzy i odmówił pomocy głodującym miastom. Mimo wszystko
rządzący nie mieli prawa wysyłać tu kogoś takiego jak Mordwin, który na własną rękę
wymierzał sprawiedliwość swoim ziomkom, wieszając ich!
Na myśl o tym, ze jest przyrodnią siostrą takiego człowieka, ogarnęła ją gorycz i
bezsilność, które nagle przerodziły się w niezwykłą, rozpierającą ją siłę woli. Owładnięta nią,
ruszyła jak szalona przed siebie, znalazła na dziedzińcu drewutnię, chwyciła siekierę i piłę, po
czym zaczęła wdrapywać się na wysokie zbocze, zwieńczone szubienicą. Mężczyźni
układający drewno w stosy wołali za nią zdumieni, ale ona nie zwracała na nich uwagi.
Nie zdając sobie z tego sprawy, zawsze cicha i posłuszna, poczuła nagle, że ma dość, i
oto cały tłumiony dotychczas protest przeciwko wszelkiej niesprawiedliwości znalazł ujście w
potężnym wybuchu.
Jej wyprawa nie pozostała nie zauważona. Mieszkańcy wioski przystawali grupkami
lub wyglądali przez okna, a z dziedzińca posiadłości James wylęknionym wzrokiem śledził jej
kroki.
Helga dotarła na szczyt góry. Starała się nie patrzeć na ziemię, na której widoczne
były ślady tego, co się tu wydarzyło, zwróciła oczy na odrażającą drewnianą konstrukcję,
wznoszącą się ku niebu. Sznur wciąż jeszcze wisiał, jakby w oczekiwaniu na następną ofiarę.
- O, nie! - wykrzyknęła Helga. - Nie będzie nikogo następnego! W każdym razie nie
tutaj!
- Panie, miej mnie w opiece! - powiedział chłopak przy szopie z drewnem. - Ta mała
wymachuje siekierą jak prawdziwy chłop!
Helga miała wprawę w rąbaniu drewna. A na dodatek była ogarnięta gniewem. Czuła
się rozgoryczona i zdesperowana. I to wszystko razem dawało jej nieopisaną siłę.
Teraz chwyciła za piłę.
Nikt jej nie pomagał, ale też nikt nie przeszkadzał. Nikt nie ośmielił się choćby ruszyć
palcem. Wieść o jej wyczynie rozeszła się po całej wsi - wszyscy jej mieszkańcy przyglądali
się teraz z zapartym tchem, wypatrując jednocześnie wroga, by móc na czas ostrzec
dziewczynę.
Z przeciągłym skrzypieniem szubienica przechyliła się i przewróciła na ziemię.
Rozległo się głuche plaśnięcie, słyszalne daleko wkoło.
Do uszu Helgi nie docierały odgłosy wrzawy i zgiełku z dołu, ze wsi. Położyła
stryczek na przewróconej szubienicy i tak długo cięła go na drobne kawałki, że wreszcie nic z
niego nie zostało.
Wtedy dopiero oprzytomniała. Z siekierą i piłą w jednej ręce, drugą zaś ocierając
oczy, schodziła po zboczu i zanosiła się gorzkim płaczem.
Tymczasem ludzie we wsi, przepełnieni podziwem i lękiem o tę młodą nieznaną
dziewczynę, wrócili do swych zajęć.
ROZDZIAŁ V
Gdy zapadł zmrok, na dziedzińcu, na który wychodziły okna pokoju Helgi,
zapanowały ruch i ożywienie. Dziewczyna zgasiła lampę i wyjrzała na zewnątrz.
Przed dom zajeżdżał jeden powóz za drugim, wysiadali z nich ludzie i znikali w
ogromnym
hallu.
Przemknęła
wśród
nich
charakterystyczna
postać
Corbreda;
prawdopodobnie wyjechał dzisiaj, żeby przywieść swoich gości.
Wkrótce potem, gdy jego obszerna peleryna zniknęła we wnętrzu domu, rozległo się
pukanie do jej drzwi.
- Kto tam?
- To ja, panienko, James.
Otworzyła natychmiast. James zawahał się nieco, dawał wyraźnie do zrozumienia, że
chciałby wejść do środka, lecz czekał na zaproszenie. Gdy Helga to uczyniła, bezzwłocznie
przekroczył próg, patrząc przed siebie wzrokiem pozbawionym wyrazu.
- Czy mogę coś dla was zrobić?
- To dziwne pytanie, panienko, ale właśnie chciałem panienkę o coś prosić.
Helga uśmiechnęła się.
- Może i wyglądam na głupią i nieuczoną, ale zdążyłam już zrozumieć to i owo w tym
domu.
- Ludzie we wsi są pod wrażeniem - rzekł z nieodgadnioną miną, Helga jednak
natychmiast zrozumiała, że jest to aluzja do jej wyczynu na wzgórzu.
James, nie owijając w bawełnę, od razu przeszedł do rzeczy.
- Przyjechało więcej gości, niż się spodziewaliśmy, i muszę się zająć tym, co do mnie
należy, a mam do załatwienia pewną sprawę we wsi...
- Chętnie was wyręczę - przerwała mu bez namysłu Helga. - Ta bezczynność jest tu po
prostu nie do wytrzymania. Możecie powiedzieć, że dostałam gorączki po tej deszczowej
nocy i nie mogę zejść na kolację. Pewnie odetchną z ulgą.
- Dziękuję, panienko! Proszę posłuchać: oto klucz do niewielkich drzwi z tyłu domu,
które zawsze są zamknięte i bardzo rzadko używane. Prawie wszyscy o nich już zapomnieli.
Niech panienka weźmie ten list, ale proszę uważać, żeby nikt niepowołany go nie
przechwycił! Musi go panienka dobrze ukryć!
Helga skinęła głową i wzięła list od Jamesa.
- Schowam go tak dobrze, że nawet ja go nie znajdę. Komu go oddać?
- Zaraz panience pokażę, tylko ostrożnie!
Otworzył drzwi na korytarz, rozejrzał się wkoło i zaprowadził ją do okna
wychodzącego na wieś.
- Widzi panienka światło tam, w górze, na skraju lasu?
- Widzę.
- Ale to nie tam ma panienka iść, tylko do domu, który leży całkiem na prawo od
niego. Teraz nie widać go w ciemności. Uda się panience go znaleźć?
Helga uśmiechnęła się nieznacznie.
- Niemałą część dnia spędziłam dzisiaj na wyglądaniu przez okno i studiowaniu
okolicy. Dobrze pamiętam, gdzie leży który dom, i na pewno dam sobie radę.
- To dobrze! - szepnął. - Proszę powiedzieć, że panienka przychodzi od Jamesa, wtedy
panienkę wpuszczą. A jeśliby... po drodze próbowali zaczepiać panienkę chłopi ze wsi, to
wystarczy ich pozdrowić ode mnie!
- Rozumiem. Dziękuję wam za zaufanie. Nikt poza wami mi nie ufa.
- Jesteście córką naszego pana, ja to wiem.
Helga pomyślała, że James musi być bardzo ważną osobą we wsi, skoro, jak się
okazuje, w razie kłopotów mogła się na niego powołać. Ciekawe, w jaki sposób udało mu się
osiągnąć taką pozycję.
- Chociaż pozostali państwo wydają się podejrzliwi wobec panienki, to musi panienka
wiedzieć jedno: kiedy mówią, że nigdy o panience nie słyszeli, kłamią! Bo panienki ojciec
często opowiadał o swojej córce w ich obecności.
Helga ciężko westchnęła:
- Czyli Ianowi też nie mogę ufać!
- Pan Ian chce dobrze, tyle tylko że w ich małżeństwie silniejsza jest lady Lynn.
Wyraźnie zmieszany tym, że tak wiele powiedział o swych chlebodawcach,
pospieszył, by pokazać jej drogę do małych drzwi z tyłu domu.
Wkrótce potem Helga, otulona w szal, znalazła się już na dworze.
Okazało się jednak, że trafić do określonego miejsca, będąc na dole, we wsi, wśród
mrowia niewielkich domków, to wcale niełatwe zadanie. Stąd nie widać było światła, na które
miała się kierować, toteż nie pozostało jej nic innego, jak orientować się według kierunków
ś
wiata, co w ciemności przychodziło jej z trudem.
Helga poczuła się nieswojo w otoczeniu tych niesamowitych wzgórz okalających
głęboką Dolinę Aidana. Jedyna pociecha, że nie było stąd widać zamku Hiss. Wiedziała
jednak, że leży on gdzieś tam, za jednym ze zboczy, i już sama świadomość tego
przyprawiała ją o dreszcze. Zrozumiała, że jej krótki pobyt w Hiss wycisnął na niej niezatarte
piętno. Właśnie to, że nie wie, co kryje się w jego ciemnym wnętrzu, przerażało ją w
dwójnasób.
Nie spotkała po drodze wiele osób, jedynie jakiegoś starego wieśniaka i kilku młodych
chłopców. Ale z domów dochodziły liczne głosy, a w oberży, której światło widać było z
daleka, ktoś prezentował swój talent wokalny - niewątpliwie po paru szklaneczkach whisky.
Ponieważ nie miała lampy, żeby sobie poświecić, starała się stąpać jak najostrożniej
po nierównej drodze wiodącej przez wieś. Obok niej przemknął jakiś pies, nie zauważywszy
nawet tak późnego wędrowca.
W szczelinie między domami dostrzegła znowu światło w oknie stanowiącym jej
drogowskaz. A więc zmierzała we właściwym kierunku.
Kilku mężczyzn szło drogą z góry naprzeciw niej. Ukryła się w cieniu za domem i
poczekała, by ją minęli. Rozmawiali ze sobą dość głośno, lecz Helga nie zrozumiała ani
słowa.
Gdy znowu zrobiło się cicho, zaczęła przemykać się dalej, i niebawem znalazła się
przed rozświetlonym domem. Tuż po jego prawej stronie...? Tak, rzeczywiście, dało się
dostrzec zarys niskiej ziemianki przylepionej do zbocza wzgórza.
Helga podeszła bliżej i trzęsącą się ręką zapukała do drzwi.
W środku było cicho i ciemno. Nikt nie odpowiadał.
Helga, upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, powiedziała cicho:
- Przysyła mnie James.
Drzwi nagle się otworzyły i czyjeś ramię wciągnęło ją do środka.
- Ktoś ty? - spytał jakiś głos w ciemności.
- Nazywam się Helga. James prosił mnie...
- W porządku, Joch - odezwał się inny głos, który Helga rozpoznała od razu. -
Możemy spokojnie zdać się na Jamesa, chociaż ja byłbym raczej ostrożny.
Pomieszczenie rozjaśniło światło łojowej świecy. Helga zauważyła teraz, że jedyne
okienko, jakie się tu znajdowało, zasłonięto deskami. Wyłączne wyposażenie tej izby
stanowiło niskie łóżko, stojące na klepisku. Sadząc po zapachu, kiedyś był tu kurnik.
- To ta mała Norweżka! Jest przyjacielem czy wrogiem? Nie, nie wrogiem. A może
antagonistą? To chyba najwłaściwsze określenie?
A więc Helga widziała go znowu, tym razem w świetle niewielkiej lampy. Zrobiła się
czerwona jak piwonia. Ależ on miał piękne oczy! Postanowiła, że nie da po sobie poznać, iż
pamięta ich dzisiejszy spór i jego pełną pogardy niewiarę w jej wartość i wartość kobiety w
ogóle.
Teraz zobaczyła także Jocha. Okazał się mężczyzną mniej więcej trzydziestoletnim, o
brunatnych włosach i pociągłej twarzy.
Mimo woli jednak jej oczy zwróciły się znowu ku tamtemu mężczyźnie.
Gdy odezwał się do niej, jego głos był suchy, wręcz surowy:
- No, z czym przychodzisz?
Helga ocknęła się wreszcie. Wpatrywała się w niego jak zauroczona, a że ton jego
głosu budził w niej lęk, przez moment niemal nie pamiętała, po co tu w ogóle przyszła.
Drżącymi rękami wyjęła list z ukrycia. Schowała go tak głęboko za stanikiem
sukienki, że wydostanie go stamtąd zajęło jej trochę czasu. Joch wyszedł z izby przez
doskonale ukryte tylne drzwi, które prawdopodobnie prowadziły bezpośrednio do korytarza
wiodącego pod górą prosto do lasu. Pomieszczenie to było zatem czymś na kształt lisiej nory!
Helga została sam na sam ze swym bohaterem. Wiedziała doskonale, że ów podziw
jest jednostronny. Nie była jednak w stanie stłumić uczuć, które kiełkowały w jej sercu.
Biedna dziewczyna nie chciała porzucić próżnej nadziei, łudząc się, że być może ten jej
bohater wreszcie znajdzie w niej coś pozytywnego.
- Proszę - powiedziała wreszcie, podając mu list od Jamesa. - Mogę już iść?
- Nie, poczekaj, może będziesz musiała zanieść odpowiedź.
Helga czekała więc, a gdy on czytał, miała dość czasu, by przyjrzeć mu się dokładnie.
Im dłużej na niego patrzyła, tym silniej biło jej serce. Był szeroki w ramionach i szczupły w
biodrach, co dostrzegła od razu mimo grubej kurtki, jaką miał na sobie. Wyraz jego twarzy
zmieniał się nieustannie w trakcie lektury. Był tak pociągającym mężczyzną, że jego widok aż
zapierał Heldze dech w piersi.
Nagle opuścił list i podniósł wzrok. Ciemne oczy patrzyły prosto na nią.
- Słyszałem o twoim dzisiejszym wyczynie. Jesteś chyba dzielniejsza, niż myślałem.
Ostry ton jego głosu sprawiał jej ból, lecz nie dając tego poznać po sobie, powiedziała
powoli:
- Nigdy nie uważałam odwagi za jakąś wyjątkowo cenną właściwość. Jest ona do
złudzenia podobna zuchwalstwu, chełpliwości i bezwzględności.
W jego oczach zapaliły się iskierki. Jej bohater podszedł do niej bliżej.
- Masz absolutną słuszność! Czy ty wiesz, do czego doprowadziłaś tą swoją małą
demonstracją zuchwałości i odwagi? Naraziłaś całą wioskę na ogromne niebezpieczeństwo!
Myślisz może, że nasz tyran przejdzie nad tym do porządku dziennego? To go nie znasz! Na
pewno zastosuje najsurowsze represje. Możesz być pewna, że na wzgórzu pojawi się nowa
szubienica! I to bardzo szybko!
Helga pobladła.
- Mogę odpowiadać za to, co zrobiłam. Biorę na siebie całą odpowiedzialność. Nikt
nie musi cierpieć za moją głupotę.
- I ty naprawdę wierzysz, że tak będzie? - spytał rozgoryczony mężczyzna. - Kogo
obchodzą twoje brewerie? On zemści się na dziesiątkach, setkach ludzi. Na biednych
tutejszych chłopach. Tyle dała ta twoja odwaga!
- To nie była ani odwaga, ani żadna demonstracja, to zwykła rozpacz - wyznała Helga,
bliska płaczu. - On jest przecież moim przyrodnim bratem, myślałam, że ujmę choć trochę z
hańby okrywającej moją rodzinę. - śe też musiała tak kiepsko znać angielski. Wiedziała, że
mówi źle, ale nic nie mogła na to poradzić. - Teraz rozumiem, że postąpiłam bezmyślnie. Co
mogę zrobić, żeby naprawić swój błąd?
- Nie wiem - rzekł zmęczonym głosem i odwrócił się od niej. - Idź już, odpowiedzi nie
będzie.
Z opuszczoną głową dziewczyna zmierzała w stronę drzwi. Wtedy on zawołał:
- Helga!
Odwróciła się bez wyrazu radości w oczach.
Mężczyzna westchnął głęboko.
- Wiem, że nie zdawałaś sobie sprawy z tego, co robisz. Jestem bardzo zmęczony i
wyczerpany nerwowo. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio spałem. Czy możesz okazać mi
wyrozumiałość?
Twarz Helgi rozjaśniała promiennym uśmiechem.
- Oczywiście!
- O Boże! - westchnął zniecierpliwiony. - Jak ty łatwo wierzysz każdemu przyjaznemu
słowu, tak łatwo cię na nie złapać. A teraz już zmykaj! I zapomnij o tym, że tu byłaś!
On był naprawdę zmęczony! Helga, choć stała już przy drzwiach, zawahała się
jeszcze. Miał zaczerwienione i podkrążone oczy, właśnie lekko się zachwiał i musiał oprzeć
się. Dziewczyna szybko chwyciła go wpół i wsparła.
- Musicie się położyć i wyspać! - powiedziała z zatroskaniem. - Tak przecież nie
można.
Mężczyzna, nie stawiając oporu, stał nadal oparty plecami o ścianę. Nawet nie
próbował odsunąć dziewczyny od siebie.
- Tak - odparł bezbarwnym głosem. - Spij razem ze mną, Helgo, potrzebuję cię.
Jestem taki samotny. Taki samotny...
Helga poczuła się dotknięta.
- Nie, nie mogę. Nigdy jeszcze z nikim nie spałam i...
- Chodzi mi tylko o spanie, głupia dziewczyno! Jedynie o to, żeby móc odpocząć,
odpocząć! Czuć drugiego człowieka obok siebie. Przestać walczyć samotnie przeciwko
przemocy. Przestać czuwać i dniem, i nocą...
- Macie przecież Jocha.
Mężczyzna zdobył się na słaby uśmiech.
- Tak, mam Jocha. Ale on tu nie mieszka, czasami tylko przychodzi. I raczej nie
nadaje się na niańkę dla śmiertelnie zmęczonego mężczyzny.
Głowa opadła mu do przodu i spoczęła na jej włosach.
- Ładnie pachniesz - wymamrotał już niemal na wpół śpiąc.
Helga roześmiała się spłoszona.
Powinnam wracać. Ale wy też nie możecie tu tak stać!
Wzięła go za rękę, żeby zaprowadzić do łóżka, i wówczas mężczyzna się ocknął.
- Muszę za tobą zamknąć drzwi. Nie mogę się położyć, jest jeszcze tyle do zrobienia...
Ale dziękuję ci za twoją wyrozumiałość, mały głuptasie! I przestań nazywać mnie panem!
Niechętnie go zostawiła; drogą do wsi zbiegła niemal jak unoszona na skrzydłach.
Mogła naprawdę czuć się choć trochę zadowolona! Co prawda nie interesował się
szczególnie jej osobą, ale coś w tym wszystkim jednak było! Choćby ta jego życzliwość
pierwszej nocy. I to, że śledził ją wtedy nad jeziorem. Również to, że pytał o jej
samopoczucie, kiedy przybyła do Aidan’s Broch. A teraz to niechętne uznanie dla jej
wyrozumiałej postawy i stwierdzenie, że tak ładnie pachnie.
A reszta? Niestety po stronie minusów.
Helga jednak starała się nie pamiętać o doznanych przykrościach, chętniej zajmując
się w myślach tym, co sprawiało jej radość.
Na dziedzińcu wyszedł jej naprzeciw James.
- Wszystko w porządku?
- O, tak - odparła, z trudem łapiąc oddech. Nie wiedziała nawet, jak bardzo ma
zaczerwienione policzki.
James pomógł jej zdjąć szal. W jadalni słychać było gwar, ale oni stali przy bocznym
wejściu do domu, gdzie nikt nie mógł ich zaskoczyć. Helga miała przecież leżeć w gorączce.
- Powiedzcie mi, czy to wy próbowaliście wejść dziś w nocy do mojego pokoju?
James przeraził się nie na żarty.
- Nie, uchowaj Boże! A więc to tak... czyli oni nie wahają się nawet przed... Proszę
mnie posłuchać, panienko! Niech panienka nie wychodzi jutro ze swojego pokoju! Przecież
ma panienka wysoką gorączkę. I proszę nie wpuszczać nikogo z rodziny! Jedzenie przyślę
przez Molly, tę samą, która obsługiwała panienkę pierwszego wieczoru. Niech panienka w
ż
adnym wypadku nie je niczego innego! Proszę mi to obiecać!
Helga przelękła się nie na żarty.
- Obiecuję. A dlaczego...?
- Proszę nie pytać, bo bardzo bym nie chciał odpowiadać na to pytanie. Jeśli panienka
wytrzyma jeszcze zaledwie trzy dni, to wszystko chyba się ułoży. W każdym razie my
wszyscy bardzo na to liczymy.
Pogrążona w zadumie, patrzyła za nim, gdy odchodził, spiesząc z powrotem do
swoich obowiązków. Potem przemknęła tylnymi drzwiami do zajmowanego przez siebie
pokoju.
Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła powoli rozsznurowywać stanik sukienki. Palce,
jakby nie należące do niej, wywlekały powoi tasiemki.
„My wszyscy bardzo na to liczymy...” Co za my? Co miało się ułożyć? I kto to był
pod jej pokojem dzisiaj w nocy? Próbował do niej wejść?
Mordwin...?
Gdzie on przebywał, ten niegodziwiec, którego wszyscy się bali? Czy znajdował się
tutaj, w tym domu? Czy to on przemykał tu po nocach?
W jej głowie kłębiło się tyle pytań, na które nikt nie chciał udzielić odpowiedzi.
Pozostawiono ją samej sobie, każąc błądzić w nieprzeniknionej mgle zagadek i nie
dopowiedzianych do końca zagrożeń. To niesprawiedliwe! Bo chociaż jest osobą z zewnątrz,
która nie ma nic wspólnego z ich kłopotami, to jednak znajduje się tutaj.
Następnego dnia Helga obudziła się z poczuciem głębokiego zadowolenia. Na
wspomnienie wydarzeń poprzedniego dnia uśmiechnęła się sama do siebie. Jej życie
otrzymało nowy wymiar po spotkaniu z tym gburowatym mężczyzną, który z takim
zdecydowaniem powiedział, że nie jest dziewczyną taką jak inne.
Och, gdyby mogła wymyślić coś, co naprawdę skłoniłoby go do zmiany zdania o niej.
Gdyby udało jej się zrobić coś mądrego albo stać się dla niego osobą niezastąpioną!
Ale to nie było takie łatwe.
Do pokoju weszła Molly ze śniadaniem. W jej szeroko otwartych oczach malowało się
przerażenie.
- Czy panienka bardzo źle się czuje? - spytała swym strasznym angielskim, który
zmuszał Helgę do zgadywania, o co jej chodzi. - Bo James powiedział, że panienka może jeść
tylko to, co on przygotuje.
Heldze udało się uniknąć odpowiedzi na zadane pytanie. Chcąc odwrócić uwagę
Molly, spytała, siadając energicznie w łóżku:
- Posłuchaj, pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałam, spotkałam pewnego mężczyznę.
Może przypadkiem wiesz, jak on się nazywa?
Dziewczyna podała jej herbatę i grzanki z marmoladą.
- A jak wyglądał?
- Jest przystojny - odrzekła Helga z trudnym do ukrycia zachwytem. - Jakby był
szlachetnego pochodzenia, ale musiał chodzić w łachmanach. Jest młody, ciemnowłosy, o
przepięknych oczach.
Molly, rozdziawiwszy usta, zaczęła intensywnie myśleć.
- Nie wiem. Tu prawie wszyscy mają ciemne włosy, a dla mnie każdy chłopak jest
przystojny. Pat MacFinlay, na przykład, jest bardzo szykowny...
- Pat MacFinlay?
- Tak. Tylko że jest żonaty.
Helga uznała, że to nie mógł być Pat MacFinlay.
Molly napłynęły nagle do oczu łzy.
- Ale ja nie umiem już myśleć o chłopcach, nie umiem z niczego się cieszyć. W całej
wsi nie ma nikogo, kto byłby zadowolony z życia. Wszędzie tylko strach i strach. Dlatego że
Roderick MacCullen nie żyje i nie została nam już żadna nadzieja. Za to mamy tego
podstępnego Mordwina, co krąży nie wiadomo gdzie po okolicy i wymyśla same złe rzeczy!
Nikt nie wie, gdzie on jest, wszyscy drżą ze strachu! On też ma ciemne włosy, tak samo jak
jego bracia. I jest okropnie przystojny.
Pochyliła się do przodu i, pomagając sobie energiczną gestykulacją, zaczęła szeptać
Heldze do ucha:
- Pewnego razu spotkałam go, czyli pana Mordwina, tam na końcu korytarza.
Wciągnął mnie do jakiegoś pokoju i zaczął mnie rozbierać. Prosiłam go: „Jestem tylko prosta
dziewczyną, sir...” Ale on był za silny, albo to może ja byłam za słaba, żeby oprzeć się jego
urokowi, bo wreszcie dopiął swego, panienko! Czułam się potem taka nieszczęśliwa, tak
bardzo nieszczęśliwa. Bo jestem uczciwą dziewczyną.
- Wiem o tym, Molly, dobrze wiem - zapewniła ją ciepło Helga. - Mnie też wciągnięto
wczoraj do pokoju w podobnych zamiarach, ale mężczyzna, który to zrobił, był brzydki i
gruby, dlatego nie straciłam zdrowego rozsądku i zdołałam mu się wymknąć. Ale dobrze
wiem, jakie to trudne.
Molly wydawała się bardzo wdzięczna za okazane jej zrozumienie.
- Jak to dobrze, że Mordwin stąd zniknął - rzekła Helga.
Służąca rozejrzała się wokoło.
- Niby tak. Ale nigdy nie wiadomo, kiedy może się pojawić. Myślę, że on jest tu
gdzieś blisko. On i jego wierny kompan, Joch!
Helga drgnęła gwałtownie.
- Joch?
- No tak, zniknął w tym samym czasie co pan Mordwin. Kiedy zabił starszego pana i
Rodericka. Och, przepraszam, nie powinnam mówić tak źle o Mordwinie. James powiada, że
to przecież przyrodni brat panienki.
- Nic nie szkodzi - odparła Helga oszołomiona. - A więc Mordwin ma bardzo ciemne
włosy? I piękne oczy?
- Przepiękne, panienko! To przez nie uległam mu wtedy, no, wie panienka...
Helga skinęła głową.
- Dziękuję ci, Molly. Chyba muszę się trochę przespać.
Gdy służąca wyszła, Helga nadal siedziała w łóżku, czując dotkliwy ból w piersi.
Mordwin MacDunn. Nikczemny morderca Mordwin, o którym nikt nie umiał
powiedzieć dobrego słowa. Ten, który zamordował własnego ojca. I bohatera narodowego,
Rodericka MacCullena.
To właśnie w nim, w Mordwinie, zakochała się Helga!
W jednej chwili cały świat stanął na głowie. A zatem James jest sprzymierzeńcem
Mordwina... Helga odsunęła tacę z jedzeniem, nie miała teraz odwagi go tknąć. Ian potępiał
Mordwina. A Corbred, to wcale nie jest takie pewne, czy on przypadkiem...
Czy to nie Mordwina przywoływał wtedy nocą z poddasza?
To wszystko jest takie pogmatwane, pozbawione sensu!
Ale już po chwili Helga zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie powinna ufać
Jamesowi. Przecież jedynie on był tutaj serdeczny i życzliwy dla niej. Ociężałym ruchem
przysunęła z powrotem do siebie tacę z jedzeniem i, nadal siedząc, nie mogła się zdecydować,
czy ma coś zjeść.
A jeśli wszyscy się mylili? A jeśli to Mordwin jest tym dobrym i sprawiedliwym?
Helga bardzo chętnie by w to uwierzyła, bo to przecież on pomógł jej wydostać się z zamku
Hiss. I tak ciepło mówił zawsze o mieszkańcach wioski.
Nic z tego!
Bo jeśli nawet zawsze był dobry, a teraz oceniano go fałszywie, to dla Helgi i tak nie
miało to znaczenia.
Wszystko bowiem przysłoniła jedna paląca myśl. Mordwin jest jej przyrodnim
bratem!
To było gorsze niż wszelkie szalone czyny, jakich mógł się dopuścić, wyjaśniało poza
tym jego chwiejną postawę wobec niej.
Człowiek może żałować swoich zbrodni, przyjąć za nie karę i poprawić się. Mogłaby
przecież poczekać na niego i wyjść mu naprzeciw, mogłaby wesprzeć go w jego walce o
lepsze życie.
Ale brat to brat.
Helga doskonale wiedziała, że nie ma dość siły, by pomóc mu przebrnąć przez
trudności, tak jak młodsza siostra zwykła pomagać swemu bratu.
Obudził on w niej uczucia nazbyt silne, by było to możliwe.
ROZDZIAŁ VI
Tego Helga miała już naprawdę dość! Doświadczyła zbyt wiele jak na ten krótki czas!
Czuła się tak pusta w środku, o jedzeniu nie mogła nawet myśleć, nie chciała też z
nikim rozmawiać. Cierpiała z powodu pierwszego w życiu zawodu miłosnego.
Jakiż to nieopisany ból!
Ubierając się szybko i pakując walizkę, dokonywała oceny własnego położenia.
Do Norwegii wrócić nie mogła. Ani nie byłaby tam mile widziana, ani nie miała
pieniędzy na bilet. Tutaj, w Aidan’s Broch, także nikt jej nie chciał, po co więc miałaby się
upierać i zostawać w miejscu, gdzie nie czuła się dobrze i gdzie na każdym kroku zdawało się
czyhać niebezpieczeństwo? Te wszystkie zagadki, te niepojęte intrygi przyprawiały ją tylko o
ból głowy.
Ale dokąd miała skierować swe kroki?
Przerwała pakowanie w obliczu tej porażającej świadomości, że nie ma takiego
miejsca, do którego mogłaby się udać. I tak brak jej pieniędzy.
A propozycja Corbreda, który chciał znaleźć dla niej pracę w jakimś domu w
Londynie...
O, nie, dziękuję. Nie ufa Corbredowi i jego znajomościom. Woli sama spróbować
jakoś ułożyć sobie przyszłość. Może w najbliższym mieście.
Tylko gdzie ono mogło leżeć?
Z rozdartą duszą i sercem przymknęła powieki, aby powstrzymać łzy napływające jej
do oczu. Musi sobie jakoś poradzić!
W pół godziny później, z walizką w ręku, Helga schodziła ukradkiem po schodach,
zostawiwszy w swym pokoju wyjaśniający list z podziękowaniem.
Zatrzymała się nagle. Przy bocznych drzwiach stało parę osób ze służby zajętych
rozmową.
Musiała zatem skierować się do głównego wejścia. O tej porze w hallu zwykle nie
było nikogo; skończono już poranne porządki, a gospodarze prawdopodobnie towarzyszyli do
granic majątku gościom, którzy dopiero co wyjechali.
Przeszła zadowolona przez hall. Ale właśnie w chwili, gdy znalazła się już przy
drzwiach wyjściowych, dał się słyszeć jakiś głos z biblioteki:
- Czy to ty, Helgo?
Helga szybko wsunęła walizkę za stojącą obok skrzynię.
- Tak, to ja.
W hallu pojawił się Corbred.
- Wychodzisz?
- Tak, mam ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza i rozejrzeć się po wsi. Gorączka
przeszła mi już chyba na dobre.
Mężczyzna podszedł bliżej. Jego fascynująca twarz wcale nie wyglądała tak
demonicznie w jasnym świetle dnia. Tym razem nawet uśmiechał się do niej życzliwie.
- To bardzo nierozsądne z twojej strony. Czuć już jesień w powietrzu, dzisiaj jest
przejmująco zimno. Lepiej wejdź do środka i dotrzymaj mi towarzystwa w bibliotece!
Nie śmiała mu odmówić; ociągając się, niczym dziecko spodziewające się lania,
poszła za nim.
- Proszę, usiądź tu sobie! - powiedział, wskazując na piękne, obite skórą krzesło za
nakrytym stolikiem do herbaty.
- Myślałam, że pojechaliście... odwieźć swoich gości? - odezwała się ostrożnie Helga.
Nie potrafiła do końca zaakceptować faktu, że Corbred jest jej bratem. Między nimi bowiem
nie istniało nawet najmniejsze podobieństwo.
- Ian i Lynn nalegali, że oni to zrobią. A ktoś przecież musiał zostać, żeby pilnować
domu. Napijesz się herbaty? Ich filiżanki są czyste.
- Sama nie wiem...
Ale Corbred już podawał jej pełną filiżankę.
- Coś ciepłego na pewno dobrze ci zrobi.
Jaki on opiekuńczy! Helga patrzyła zdumiona na niego i nagle zdała sobie sprawę, że
właściwie w ogóle go nie zna. Wie, że Ian jest miły i słaby, a Mordwin szalony, o tym mówili
wszyscy. Ale że za demoniczną powłoką zewnętrzną Corbreda mogła kryć się przyjazna
istota, to nigdy nie przyszło jej do głowy. Nagle pojęła, jak trudna jest jego sytuacja. Był
synem numer dwa, drugim z kolei po Ianie, który dziedziczył wszystko. Czy te jego przeróżne
wymysły - peleryny i całe to przydawanie sobie dramatyzmu - nie były próbą samoobrony,
zaznaczenia własnej osobowości?
Okazuje się, że kiepski z niej znawca ludzkiej psychiki! No bo kto słyszał, żeby
oceniać ludzi na podstawie wyglądu i stroju!
- Powiedz mi, jak się czujesz w swoim nowym domu? Pewnie niełatwo ci się
przyzwyczaić?
To nigdy nie będzie mój dom! pomyślała Helga. Niech no się tylko stąd wydostanę!
- Dziękuję, dobrze, chociaż brak mi jakiegoś zajęcia. Nie przywykłam, by przez cały
dzień nic nie robić - uśmiechnęła się zawstydzona. - Mój dzień powszedni to praca od rana do
wieczora. Dojenie krów i obrządek...
Nie, to na pewno nie był odpowiedni temat do rozmowy z eleganckim Corbredem.
Zaczęła więc mówić o czym innym:
- Wszyscy okazali się tacy mili, szkoda tylko, że mój ojciec nie żyje. Nie było mi dane
go poznać. Przybyłam o jeden miesiąc za późno.
- Tak, to smutne.
Zwrócone ku niej oczy Corbreda pełne były ciepła i współczucia.
- Jak to się właściwie stało? - spytała Helga odważnie. - Nikt mi o tym nie
opowiedział.
Corbred opuścił wzrok.
- Bo to rzeczywiście niewesoła historia. Ale ty chyba masz chrypkę? Wiesz, co ci
najlepiej zrobi? Odrobina whisky!
- Och, nie! Nie pijam alkoholu!
Ale on już się podniósł i poszedł do kredensu, stojącego w drugim końcu biblioteki, za
szafą z książkami.
Nalewając whisky, mówił:
- Nigdy nie uwierzyłem, że to Mordwin ich zabił. Znam go lepiej niż inni, bo to mój
mały braciszek, którym zupełnie sam zajmowałem się w czasie jego pobytu w Londynie.
- Ile on miał... ma lat? - zapytała głośno Helga.
Corbred wyszedł zza półki z książkami, trzymając w rękach dwie niewielkie
szklaneczki. Uśmiechnął się do Helgi.
- Dwadzieścia sześć. Ian i ja mamy po trzydzieści. To prawda, że Mordwin jest trochę
dziki i szalony, ale nie ma w nim żadnego zła. Dlatego tak bardzo mnie to boli, że zmuszony
jest dzisiaj błąkać się po okolicy, po tych budzących grozę lasach.
Helga czuła się wzruszona. Teraz nie miała już wątpliwości, że to właśnie Corbred
przywoływał swojego brata w jej pierwszą noc tutaj.
- Gdzie to się stało? Ten podwójny mord? - spytała cicho.
Mężczyzna westchnął i postawił szklankę na stoliku. Helga spojrzała na nią z
niechęcią.
- Gdzieś daleko w Dolinie Aidana. Pewnie słyszałaś, że jej dnem płynie potok?
O, tak, doskonale pamięta. Cała droga do Aidan’s Broch, niemal każdy jej metr, wryła
się na zawsze w jej pamięć. Była to wędrówka odbyta w strachu, ale i w ufności do
mężczyzny, który tak mocno trzymał jej rękę i z taką pewnością prowadził przez las. Tak,
przypomina sobie lekki szum wody w niewidocznym potoku, który przybliżał się i oddalał...
Helga skinęła głową, a Corbred kontynuował:
- Ludzie mówią, że stało się to tak: laird i Roderick MacCullen wracali, idąc w dół
doliny, z ruin...
- ... zamku Hiss? - wyrwało się Heldze.
Corbred, zaskoczony, uniósł nieco brwi.
- Ty go znasz?
- Widziałam... widziałam go z daleka pierwszej nocy. A potem słyszałam, jak ktoś o
nim mówił, nie pamiętam kiedy.
Wilgoć utrzymująca się tego dnia na zewnątrz przeszła właśnie w lekką mżawkę.
Helga drżała z zimna. U siebie w domu, w zachodniej Norwegii, zdążyła się już przyzwyczaić
do ciągłych deszczów, ale tutaj nie dość że nieustannie padało, to jeszcze było przeraźliwie
ponuro. Ale może to wynikało z jej nastroju. Czuła się bowiem smutna, śmiertelnie smutna.
- W miejscu, gdzie potok jest dość szeroki, a brzegi wysokie, spotkali Mordwina i jego
przyjaciela, Jocha - opowiadał dalej Corbred. - Musieli się chyba pokłócić, Mordwin i
Roderick MacCullen nie przepadali za sobą, po czym, jak mówią ludzie, Mordwin pchnął
ojca, a on wpadł do potoku. Był to upadek z niemałej wysokości, ciało porwał prąd wody.
Roderick MacCullen bez chwili zastanowienia zaatakował mojego brata i Jocha; ich było
dwóch, mieli przewagę, toteż MacCullen zginął. Kilku jego ludzi, którzy jechali w pewnym
oddaleniu, zdążyło zauważyć tę walkę na śmierć i życie. Niektórzy puścili się w pościg za
Mordwinem i Jochem, którym jednak udało się uciec. Od tamtej pory ukrywają się gdzieś w
okolicy. Poczekaj, coś ci pokażę, mam wykonaną odręcznie mapę tego szlaku...
Corbred odszedł w głąb biblioteki. Korzystając z tego, Helga błyskawicznie opróżniła
szklaneczkę, wylewając jej zawartość do najbliższej doniczki. Nie miała zamiaru nigdy w
ż
yciu próbować czegoś tak wstrętnego! Gdy on wrócił na miejsce, odstawiła szklankę i
zaczęła gwałtownie kaszleć.
- Wypiłaś wszystko duszkiem? - roześmiał się jej przyrodni brat. - No, no!
Helga łapczywie chwytała powietrze, mając nadzieję, jak się okazało bezpodstawną,
ż
e jej oczy łzawią.
- Nigdy jeszcze nie piłam czegoś podobnego. No a co z tą mapą?
- Już ci pokazuję - odparł, rozpościerając ją nad serwisem do herbaty, podczas gdy
Helga wydobyła jeszcze z siebie kilka przekonujących pokasływań. - To nasz ojciec ją
narysował. Tu masz Aidan’s Broch i...
- Ojej! - wykrzyknęła. - To nie jest żadne jezioro, to fiord!
- Oczywiście! Nie wiedziałaś o tym? Ta zatoka wychodzi na morze.
- Czy jest tu jakieś miasto?
- Tak! Ale daleko.
Helga była bliska płaczu. Daleko do najbliższego miasta?
- Wobec tego dokąd jeździcie, jeśli musicie coś załatwić?
- Do Glasgow. Chociaż ja wolę Londyn.
- A to? - spytała Helga, wskazując na czarny prostokąt w górnym biegu potoku. - To
pewnie Hiss. Jak do niego daleko?
- Mniej więcej ze cztery mile.
- Dlaczego wszyscy tak boją się tego zamku?
Corbred zwinął mapę.
- Hiss to mit - odparł z lekką pogardą. - Kiedy byłem dzieckiem, nie mówiło się o nim
aż tyle! Prawdopodobnie to MacCullen i jego ludzie ukryli w nim broń albo coś w tym
rodzaju, a potem wymyślili jakąś mrożącą krew w żyłach historię, żeby odstraszyć
ciekawskich. Szczerze mówiąc, nigdy się nie dowiedziałem, co tam tak straszy. To pusta
gadanina! Co wieśniacy są tacy dziwni! Teraz właśnie paru z nich wpadło na pomysł, żeby
zrąbać siekierą szubienicę, jakby to cokolwiek miało pomóc! Spytałem ich, kto to zrobił, ale
wszyscy milczeli jak zaklęci.
- To ja ją ścięłam - powiedziała Helga z poczuciem winy.
- Ty?
- Tak. Nienawidziłam jej. Widziałam ją za każdym razem, kiedy tylko wyjrzałam z
okna.
Zaskoczony Corbred wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
- Muszę przyznać - rzekł po chwili ze śmiechem - że odważna z ciebie dziewczyna! I
silna! Ale to nierozsądne z twojej strony i może się dla ciebie źle skończyć. Postaramy się cię
ochronić.
Pociągnął łyk whisky.
- Musisz wiedzieć, że tę whisky robimy sami.
Helga otworzyła szeroko oczy:
- Naprawdę?
- Oczywiście, każdy szanujący się ród wyrabia własną whisky. Chcesz zobaczyć?
Helga gorączkowo szukała jakiejś wymówki, ale nie znalazła żadnej. Z całego serca
pragnęła jak najszybciej uciec z tego domu, obojętnie dokąd. I tak już nic gorszego nie może
mnie chyba spotkać, myślała. Materialny dostatek, naokoło służący, ale jaką to mogło mieć
wartość dla niej, jeśli żyła w próżni, bez więzi z kimkolwiek.
Teraz jednak okazało się, że Corbred jest jej życzliwy. Dlatego też Helga posłusznie
podreptała za nim przez hall; idąc rzuciła szybkie spojrzenie za skrzynię, ale, na szczęście,
walizka nie była widoczna.
Corbred otworzył jakieś drzwi. Helga cofnęła się nieznacznie.
- Nigdy jeszcze nie byłaś w takiej piwnicy? - uśmiechnął się. - Rozumiem, ale
naprawdę musisz zobaczyć, jak tam jest! Nasza piwnica jest po prostu przeogromna i mieści
się w niej mnóstwo różnych rzeczy.
- No tak, ale może z moim przeziębieniem...
Jej towarzysz przyniósł natychmiast pelerynę i zarzucił jej na ramiona. Nie miała więc
wyboru, musiała pójść posłusznie na dół za swoim starszym bratem.
- Jesteś zmęczona? - spytał troskliwie.
Helga bez wahania wykorzystała szansę, którą sam jej podsunął. Poza tym po takiej
„gorączce” powinna być przecież osłabiona.
- Tak, rzeczywiście jestem trochę zmęczona - odparła z uśmiechem. - Może lepiej...
- Nie będziemy tam długo.
Jaki on wyrozumiały! Helga z każdą chwilą nabierała do niego coraz większego
zaufania.
Znaleźli się na dole w długim korytarzu. Corbred niósł świecę, która w efektowny
sposób oświetlała jego teatralną postać.
- Tu mamy spiżarnię - wskazał. - Nie jest wcale mała, możesz mi wierzyć; nie martw
się, nie będę cię zamęczał takimi drobiazgami, chodźmy prosto do piwnicy z winem.
Helga nie najlepiej się czuła w tych przesyconych stęchlizną, ciemnych
pomieszczeniach, Corbred zaś chyba wprost odwrotnie. Gdy znowu poskarżyła się na
zmęczenie, on okazał wprawdzie zrozumienie, nie zaproponował jednak powrotu na górę.
Wszedł natomiast do kolejnej piwnicy, w której leżały butelki z winem, poukładane w długich
rzędach.
- A tutaj wytwarzamy whisky.
Znaleźli się w rozległej Sali, w której stały dużych rozmiarów pojemniki i dzbany.
- A tam, w środku, mamy prawdziwą atrakcję: dawny loch więzienny. Możesz być
spokojna, tam nie pójdziemy! - roześmiał się. - Patrzysz na mnie z taką trwogą, jakbyś
podejrzewała, że chcę cię tam zamknąć! Tak bardzo nie ufasz własnemu bratu? Poza tym
niemal od stu lat nikt tam nie siedział.
Helga poczuła się zawstydzona. Nie mogła jednak się powstrzymać, by nie zerknąć w
stronę wyciętych w łuk żelaznych drzwi, pokrytych płatami brązowej rdzy.
- Jestem taka zmęczona - bąknęła, teraz bowiem naprawdę już chciała wracać.
Corbred spojrzał na nią badawczo. Czy domyślał się, że ona udaje? Otworzył już usta,
by coś powiedzieć, gdy...
- Halo - odezwał się jakiś głos w korytarzu. - Kto tu jest?
- To my, James! - odpowiedział Corbred. - Chciałem tylko pokazać Heldze nasze
atrakcje, ale ona powinna chyba wrócić do łóżka.
James wszedł do środka z butelką wina w ręku.
- Witajcie, panienko! Już na nogach? I to tutaj? - przywitał Helgę. - Jak to dobrze, że
was spotykam, sir Corbred. To wino burgundzkie chyba nie najlepiej nadaje się do
dzisiejszego obiadu. Co by pan proponował?
Helga nie omieszkała skorzystać z okazji.
- Niestety nie czuję się dobrze - rzuciła pospiesznie. - Wybaczcie, ale muszę iść na
górę i położyć się do łóżka, i to zaraz. Głowa wprost mi pęka...
Zanim zdążyli zareagować, wyszła szybko z pomieszczenia i przemierzywszy
korytarz, znalazła się na schodach. Teraz albo nigdy! Musiała wykorzystać tę chwilę, kiedy
obaj znajdowali się jeszcze na dole.
W hallu chwyciła walizkę i wybiegła na zewnątrz. Nikt jej nie widział, gdy w
popłochu ukradkiem wymykała się z Aidan’s Broch.
Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy znalazła się w niewielkim lasku u stóp majątku.
Stanęła bez tchu. Dokąd ma pójść?
Najprościej byłoby oczywiście ruszyć przez Dolinę Aidana do tego małego
miasteczka, które pamiętała z podróży w tę stronę. Tam, gdzie po raz ostatni zmieniła środek
lokomocji i dostała woźnicę, który nie miał odwagi jechać dalej niż do Cross of Friars.
Ale decydując się na taki wariant, musiałaby przejść przez zamek Hiss.
A druga droga, czy wiodła w kierunku morza?
Czy Corbred nie mówił, że do najbliższego miasta jest daleko? A do Glasgow jeszcze
dalej. Bez jedzenia i pieniędzy nie uda jej się raczej przebyć tylu mil. A tu, we wsi, też nie
mogła zostać. Była to malutka i uboga wioska, w której nikt poza mieszkańcami Aidan’s
Broch nie mógł nawet pomyśleć o tym, żeby nająć sobie służącą do pomocy...
Poza tym, gdyby zdecydowała się pójść przez wieś, jej mieszkańcy by ją zobaczyli.
Znowu zerknęła w stronę Doliny Aidana, w której leżało to bezimienne widmo, skryte
za zboczem wzgórza.
A niech tam, jest przecież dzień i jeszcze przez parę godzin będzie widno. Chyba
zdąży minąć zamek, zanim zapadnie zmrok. Poza tym droga nie prowadzi tuż przy nim, a tym
razem z pewnością uda jej się nie zbłądzić.
Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, Helga zdecydowała wybrać drogę na wschód
przez Dolinę Aidana.
Posuwała się starym, niemal niedostępnym szlakiem wiodącym przez dolinę ku jej
wyjściu, przepełniona uczuciem smutku. Przecież niespełna kilka dni temu szła tędy - z
lękiem, ale i z nadzieją. Teraz nie miała już złudzeń i nie pozostało jej nic. W Aidan’s Broch
nie ma dla niej miejsca.
Było coś złowieszczego w tym lesie, co kazało jej nie odrywać ani na chwilę oczu od
drogi pod stopami i w żadnym wypadku nie patrzeć na boki. Helga doskonale wiedziała, co ją
tak przeraża.
Deszcz ustał, lecz powietrze było nadal wilgotne i, jak określił Corbred, przejmujące.
Z drzew skapywały kropelki wody, a między gałęziami unosił się ledwie widzialny opar. Tuż
nad ziemią, prawdopodobnie cieplejszą niż powietrze, tworzyły się obłoczki mgły, które
pełzały niczym biało - niebieskie maski. Gdzie spojrzała, wszędzie w głębi lasu widać było
owe twory, sprawiające, że czuła się bardzo nieswojo. Może jednak głównie dlatego, że
zdawała sobie sprawę, iż nikt poza nią nie przemierza w tym czasie doliny?
Potok szemrał cicho gdzieś niedaleko, lecz Helga go nie widziała.
Ze zdumieniem zauważyła, jak wąski jest ów pas lasu, przez który wiedzie droga. Ian
opowiadał, że lasy w Szkocji zostały niemal doszczętnie wytrzebione. Dlatego właśnie oni
byli bardzo dumni ze swych dębów i sosen w Dolinie Aidana.
Znalazła się na niewielkim wzniesieniu i stanęła jak wryta. Oto na wprost niej
wznosiła się budząca grozę kwadratowa wieża, stanowiąca część ruin zamczyska. Zniszczona
- i złowrogo bliska. Dzieliło ją od niej może pół mili.
Helga szła coraz bardziej niepewnym krokiem. Strach wpełznął do jej ciała i rozlewał
się po nim coraz szerzej. Miała wrażenie, że droga wiedzie tuż przy samym zamku;
dostrzegłszy jednak, że skręca nieco w prawo, poczuła lekką ulgę i znowu przyspieszyła
kroku.
Przy drodze leżało opuszczone gospodarstwo. Helga zerknęła nań ukradkiem i
stwierdziła ze zdumieniem, że wygląda na porzucone całkiem niedawno, może kilka lat temu.
Nad Doliną Aidana zalegała cisza. Potok pozostał gdzieś z tyłu. Z oddali dobiegało
jedynie ciche szemranie, nie wiadomo, czy był to szum drzew czy wody. Z ziemi podnosiły
się mgły, przedziwne i mistyczne, jak w złej bajce.
Przepełniające ją lękiem poczucie osamotnienia znowu zawładnęło nią z całą siłą.
Musi przejść obok zamku Hiss, na szczęście w pewnej odległości; potem pozostanie jej długi
odcinek drogi, aż wreszcie dojdzie do zamieszkanych terenów w pobliżu rozstajów przy
Cross of Friars.
Wokół doliny rozpościerała się szkocka wyżyna z niebieszczącymi się łąkami, niezbyt
dobrze widocznymi w oparach tego deszczowego dnia. Nigdzie ani śladu jakiejkolwiek żywej
istoty. I oto w tej dolinie śmierci wędruje ona - całkiem sama.
W dolinie śmierci? Dlaczego tak ją nazwała? Corbred mówił, że zamek jest jedynie
mitem. Helga rzuciła nań ukradkowe spojrzenie i pojęła, że jej brat się mylił. Coś w tym
wszystkim jest, coś, czego Helga nie potrafiła wyjaśnić, ale co wyraźnie czuła tamtej nocy,
czuła i słyszała.
A więc to gdzieś tutaj niedaleko mężczyzna, którego tak podziwiała, zabił swego
własnego ojca. Ich wspólnego ojca.
Ś
wiadomość tego wywoływała ogromny ból w sercu. Helga westchnęła głęboko.
Otrząsnąwszy się z ponurych myśli, stwierdziła, że powinna była wziąć ze sobą na
drogę trochę jedzenia. Jeśli bowiem już teraz jest głodna, to jak zdoła dojść tak daleko, do tej
zamieszkanej okolicy?
A gdy już się tam znajdzie, co ma ze sobą zrobić? Krążyć po domach i żebrać o
jedzenie? Czy może poprosić o pracę i zarobić na nie?
W tym czasie zdążyłaby pewnie kilka razy umrzeć z głodu.
Dostrzegła teraz, że Hiss leży na wzniesieniu niemal w samym środku doliny. Z
miejsca, w którym stała, widać było, że las nie sięga aż po sam zamek, otoczony pasem nagiej
ziemi. Gdzieniegdzie sterczały świeże pniaki, jakby ktoś specjalnie powycinał rosnące
najbliżej niego drzewa. Wytężając wzrok, żeby zobaczyć coś z tej dużej odległości, Helga
zauważyła również ogrodzenie z gałęzi i patyków, a może i kamieni, na granicy między gołą
ziemią a lasem. To o nim wspominał jej przewodnik tamtej nocy, przypuszczając, że właśnie
o nie się potknęła. Na myśl o tym mężczyźnie Helga znowu poczuła płomień w sobie, co
przepełniło ją gniewem, bo przecież powinna była zdusić wszelkie uczucia, jakie miała dla
niego, gdy tylko się dowiedziała, że to Mordwin. Nadal jednak bardzo za nim tęskniła...
Ponieważ droga schodziła w dół doliny, Hiss zniknął z pola widzenia. Mimo to Helga
cały czas była świadoma, że zamek znajduje się w pobliżu, zaraz na lewo od niej. Nie doszła
jeszcze do rozwidlenia, na którym owej pamiętnej nocy skręciła w złą drogę.
Szła dalej, zatopiona we własnych myślach. Mimo woli spojrzała ukradkiem w lewo i
przeraziła się tak bardzo, że serce aż do bólu przyspieszyło swe bicie. Niedaleko, tuż za
drzewami, niczym przyczajone widmo, stał ów budzący trwogę zamek. Widać było surowe
bloki skalne, tu i ówdzie przeświecały między drzewami mroczne mury.
Jęknąwszy, przyspieszyła kroku. Najchętniej zamknęłaby oczy, ale przecież nie
mogła. Na dodatek tuż ponad ziemią pełzały przedwieczorne mgły. Nie był to bynajmniej
dodający otuchy widok, o, nie!
Próbowała myśleć o domach przy Cross of Friars, już niedługo tam będzie. Ale to
przecież nieprawda, doskonale wiedziała, że daleka do nich droga. A jeszcze dalej było z
powrotem do wsi. poczuła się wyjątkowo samotna w tej przerażającej dolinie.
Nagle zatrzymała się w pół kroku.
Coś usłyszała...
Mimo woli odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała w kierunku zamku.
ROZDZIAŁ VII
Ogarnięta panicznym strachem, pomyślała najpierw, że odgłosy dochodzą z zamku,
ledwie widocznego za drzewami. Po chwili stwierdziła, że dobiegają gdzieś z głębi lasu, zza
jej pleców. To tętent końskich kopyt, dudniących głucho o miękką murawę na drodze.
Helga, przerażona, rozejrzała się wokoło. Las nie dawał wielu możliwości ukrycia się.
A na dodatek ucieczkę utrudniała ciężka walizka.
Zanim zdążyła się zdecydować, co robić, pojawił się jakiś jeździec, najwyraźniej w
pogoni za nią. Helga chwyciła więc walizkę i popędziła przez las na prawo od drogi.
Zachowała jeszcze na tyle przytomność umysłu, że nie pobiegła w stronę zamku.
Jeździec zeskoczył z konia.
- Zatrzymaj się, ty szalona dziewczyno! - zawołał i ruszył za nią.
Usłyszawszy ten głęboki głos, od razu wiedziała, kto ją ściga. O, nie, jego nie chciała
spotkać na pewno. Nigdy więcej!
Wpadła w gęstwinę wysokich paproci, porastających rozległe zbocze. Przedzierając
się przez zielony gąszcz, słyszała, że on jest coraz bliżej, mimo to nie zamierzała się poddać.
Zaplątawszy się w kłącza, upadła twarzą w wilgotną ziemię. Natychmiast jednak się
podniosła i oswobodziła.
Wydostawszy się z zarośli, zyskała przewagę nad swym prześladowcą, który zmagał
się jeszcze z bujnymi krzewami. Ale dalej rozpościerał się janowiec ciernisty, a z nim nie ma
ż
artów.
Helga poczuła się bezradna; starała się, jak mogła, chronić ręce i nogi, ale ciernie
janowca wbijały się niemal wszędzie. Podrapana i poraniona, zatrzymała się wreszcie i z
jękiem zasłoniła twarz dłońmi.
Nie upłynęło parę sekund, gdy znalazła się w ramionach mężczyzny. Trzymał ją tak
mocno, jakby chciał uniemożliwić nową próbę ucieczki. Helga wiła się niczym piskorz, chcąc
uwolnić się z jego mocnego uchwytu.
- Puść mnie, ja chcę stąd uciec! - szlochała.
- Słów nie rozumiem, ale sens jest dla mnie jasny - odparł z zaciętością.
Helgę tak bardzo zaskoczyło, że on mówi po norwesku, iż na ułamek sekundy ucichła.
Po chwili wybuchła jednak znowu głośnym płaczem.
- I jeszcze to na dodatek! - rzuciła zirytowana.
Widać było, że poczuł się zakłopotany; zwolnił więc nieco swój żelazny uścisk.
- Może najpierw spróbujemy wydostać cię z tych zarośli? - zaproponował ze złością. -
Resztą zajmiemy się później. Tylko nie szarp się, to ci nic nie pomoże. Wyjmuj powoli kolce,
bo inaczej podrzesz na sobie wszystko, co masz.
Westchnąwszy, Helga poddała się i zaczęła ostrożnie uwalniać się gałązka po gałązce
od niebezpiecznej rośliny. On pomagał jej w milczeniu, ale widać było wyraźnie, że jest zły.
Na widok tych silnych, opalonych dłoni, starannie usuwających kolce z jej ubrania,
Helga poczuła się prawdziwie zagubiona. Nie wiedziała, co ma począć dalej; była
nieszczęśliwa, a także wściekła na samą siebie.
- No, nareszcie! - powiedział. - Teraz pójdziesz ze mną.
Chwyciwszy ją mocno za rękę, poprowadził w dół przez gąszcz paproci sięgających
im aż po pas, a potem do drogi. Helga miała wrażenie, że ta przerażająca wieża za drzewami
po drugiej stronie przez cały czas bacznie ich śledzi.
Mężczyzna, którego nie wolno jej kochać, szedł przed nią z oczami wbitymi w ziemię.
Jego wzrok śledził opary pełzające nisko ponad podszyciem lasu. Nietrudno było zauważyć,
ż
e nawet on czuł się tu trochę nieswojo.
- Ze wszystkich miejsc musiałaś oczywiście wybrać akurat to - bąknął. - Wracamy.
Helga zatrzymała się. Nie chciała iść za nim.
- A to co znowu? - spytał.
Gdy Helga próbowała mu się wymknąć, znowu chwycił ją za ramiona i zmusił, by
stanęła spokojnie w miejscu.
- Co się właściwie z tobą dzieje? - spytał.
Dziewczyna, głęboko westchnąwszy, nabrała powietrza. Stała bez ruchu, z twarzą
zasłoniętą rękami.
- Ja chcę do domu - powiedziała z płaczem, posługując się znowu swą bardzo kiepską
angielszczyzną. - Tu mnie nikt nie chce, chcę do domu, do Norwegii. Ale przecież tam nie
mogę wrócić.
- Dlaczego?
Z jej ust zaczął płynąć nieprzerwany potok słów, angielskich i norweskich.
- Tak bardzo kocham ich wszystkich, mamę i moje młodsze rodzeństwo, psa i nawet
ojca, choć to tylko mój ojczym, i na dodatek jeszcze próbował mnie wykorzystać, a ja
musiałam się bronić; kiedy mama dowiedziała się o wszystkim, zrobiło jej się przykro, i co ja
wtedy mogłam zrobić? Tylko wyjechać, czyż nie?
- Chyba tak - odparł niskim głosem.
- No więc mam wysłała mnie do mojego prawdziwego ojca, który już tyle razy
zapraszał mnie do siebie. Zupełnie nie wiem, co mam teraz napisać, obiecałam jej, że się
odezwę, jak tylko dotrę na miejsce. Na pewno jest niespokojna, ale nie chciałabym sprawiać
jej bólu. Mój ojciec nie żyje, a ona nie ma pojęcia o istnieniu mych przyrodnich dorosłych
braci i o tym, że są tacy źli na mnie...
Nagle przypomniała sobie, kim on jest, i z jej piersi dobył się szloch zawodu i
rozpaczy. Ponownie spróbowała wyrwać się swemu prześladowcy, który jednak tym razem
był bardziej czujny.
Helga walczyła niczym dzikie zwierzę, lecz na próżno. Mężczyzna wykręcił jej ręce
na plecy i nagle jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy. Czarne oczy płonęły płomieniem
wściekłości.
Wyglądał tak, jakby przestał oddychać. Jego twarz na moment znieruchomiała, potem
powoli zaczął rysować się na niej spokój. Tylko oczy płonęły, lecz teraz bił z nich
przepełniony zdumieniem blask. Niczym zaczarowane przesuwały się po jej twarzy, aż
wreszcie zatrzymały się na ustach.
Helga drżała. Nie mogła wydobyć ani słowa. On z ociąganiem rozluźnił uścisk wokół
jej nadgarstków.
Gdy poczuł, że opór dziewczyny słabnie, spytał ostro:
- I dokąd zamierzałaś uciec?
- nie wiem - odparła zmęczona. - Do najbliższego miasta, żeby znaleźć sobie pracę.
- Czy masz jakieś pieniądze?
Gdyby chociaż nie był tak pociągający! Gdyby nie zdążyła tak przywiązać się do
niego jako człowieka. Gdyby nie czuła takiej bliskości i wspólnoty z ni,! Wtedy umiałaby
może zaakceptować to, że powinna patrzeć na niego jak na brata. Brata, który zbłądził i
potrzebuje jej wsparcia.
Ale nie umiała.
Spuściwszy głowę, odrzekła:
- Nie, nie mam pieniędzy.
Łagodnym ruchem skierował ją ku czekającemu na nich koniowi.
- Musimy wynieść się z tego przeklętego miejsca. I to jak najszybciej!
- Ale... Skąd wiedziałeś...?
- Corbred znalazł list w twoim pokoju.
- Corbred? - spytała, podnosząc wzrok. - Co on tam robił?
Uśmiechnął się nieznacznie, widząc jej przerażenie.
- Chciał sprawdzić, czy wszystko w porządku; podobno skarżyłaś się tak bardzo na
zmęczenie, a potem wybiegłaś znienacka z piwnicy. Pewnie się rozzłościł, kiedy znalazł list, i
posłał za tobą straże - ale w złym kierunku, w stronę wybrzeża, bo pytałaś go podobno, czy w
pobliżu nie leży jakieś miasto. Kiedy James przyszedł do mnie, bez chwili zastanowienia
ruszyłem w przeciwną stronę. Bo wiedziałem, że jesteś na tyle rozsądna, żeby pójść przez
Dolinę Aidana, choć nikt inny nie odważyłby się tego uczynić. Nie powinienem pokazywać
się w świetle dnia, to dla mnie niebezpieczne - zakończył.
- Dlaczego wszyscy chcą mnie złapać? - mruknęła, pochlipując jeszcze trochę.
- Z bardzo różnych powodów, zapewniam cię! W każdym razie to niedobrze, że
wybrałaś się w drogę akurat teraz. Chodź, musimy stąd zniknąć!
Widziała, że jego oczy wpatrzone są w mgłę snującą się nad ziemią, jakby czegoś w
niej szukały. Dlatego nie zaprotestowała, gdy dał jej znak ręką, by wsiedli na konia. Przecież
ona też nie czuła się dobrze w tej ponurej okolicy. Ani na chwilę bowiem nie opuszczało jej
przerażające uczucie, że zamek leży za lasem i spogląda na nich ponad drzewami. To
oczywiście bardzo dziwna myśl, lecz Helga w żaden sposób nie mogła się jej pozbyć.
Była tak zmęczona i zrezygnowana, że nie chciała nawet myśleć o długiej drodze do
Cross of Friars i nie wiadomo jak jeszcze daleko, aż do najbliższego dużego skupiska ludzi.
Podprowadził konia do kamienia. Usiadł w siodle, umieściwszy walizkę przed sobą,
po czym wydał Heldze polecenie, by zajęła miejsce za nim i trzymała się go mocno. śadnego
romantyzmu, nic z tego!
Ale dziewczyna usłuchała. Z lekkim wahaniem objęła go ramionami, a ponieważ nie
protestował, przycisnęła się mocniej do niego. Koń ruszył i przez dobrych parę minut
przemierzali drogę w całkowitej ciszy. Gdy znaleźli się już w pewnym oddaleniu, Helga
usłyszała, że jej towarzysz odetchnął z ulgą.
- To dobrze, że się stamtąd wydostaliśmy - przyznała. - Ale nie mogę powiedzieć,
ż
ebym się cieszyła z powrotu do Aidan’s Broch, o, nie!
- Mogłabyś to zrobić, na przykład, dla mnie - rzucił lekko. Zbyt lekko, by przyjąć to
jako coś naturalnego.
- Dla ciebie? - odparła z rozgoryczeniem. - A co ty mi dałeś poza rozczarowaniem? Po
tej pierwszej nocy miałam o tobie takie dobre zdanie. Ale potem przez cały czas odzierałeś
mnie ze złudzeń.
Jej towarzysz milczał przez długą chwilę. Helga czuła, jak jego mięśnie w ramionach i
udach napinają się mocno.
- Trzeba przyznać, że nie jesteś zbyt zabawna - powiedział na koniec. - Marudna i
zarozumiała! Ani cienia pogody!
- Jesteś niesprawiedliwy! - wybuchła niczym beczka z prochem. - W domu narzekali,
ż
e biorę wszystko zbyt lekko, że z wszystkiego się śmieję. A czy tu miałam się z czego
ś
miać? No, powiedz mi!
Po długiej, długiej chwili ciszy dało się słyszeć oschłe:
- Nie miałaś.
Jego odpowiedź nieoczekiwanie wyzwoliła w Heldze wesołość. Zaczęła chichotać, a
jej dobry nastrój udzielił się także jemu.
Przez chwilę doznała poczucia bliskości z nim, nie mającej nic wspólnego z
zakochaniem. Była to czułość, łącząca ludzi ponad wszelkimi barierami, jakie wzniósł
człowiek. Teraz mógł być jej bratem albo jeszcze kimś innym, nieważne, w tej chwili bowiem
byli jedynie dwojgiem ludzi niezwykle sobie bliskich.
Gdy dotarli do skraju lasu w pobliżu wsi, jej towarzysz zatrzymał się i pomógł jej
zsiąść z konia.
- Gdzie go trzymasz? - spytała nieśmiało.
- W stajni, niedaleko. Ale to nie jest mój koń i dlatego nikomu nie pomoże w
odnalezieniu mnie. Wolno mi go tylko wypożyczać. A teraz wracaj szybko do Aidan’s Broch.
Ale staraj się uniknąć spotkania z twoimi krewnymi, idź prosto do Jamesa, pamiętaj, to
ważne!
Helga nie mogła oderwać od mężczyzny wzroku. Wyglądał równie pociągająco jak
zwykle, lecz dzisiaj patrzyła na niego innymi oczami i usiłowała stłumić w sobie resztki
owego żywiołu, jaki rozszalał się w niej od chwili, gdy tylko go ujrzała. To jej pierwsza,
prawdziwa miłość. Minie z pewnością wiele czasu, nim zdoła zaleczyć tę ranę.
Ale również on wydawał się zmieniony. Nie odnosił się już do niej z tak niemiłym
lekceważeniem. Wręcz przeciwnie, przyglądał się jej teraz z zadumą i zdziwieniem.
Gdy zauważył rezerwę w jej zachowaniu, w jego pięknych oczach pojawił się smutek.
- Potraktowaliśmy cię bardzo źle - powiedział miękko. - Działaliśmy poza twoimi
plecami i wykorzystywaliśmy cię, a ty jesteś przecież taka wrażliwa. Doskonale rozumiem
twą rozterkę i pragnienie, by stąd uciec. Idź teraz do Jamesa i powiedz mu, że już pora...
Helga spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- To dlatego James prosił, żebym wytrzymała jeszcze parę dni...?
- Tak, zamierzał poczekać, aż zjawi się rejent, który ma uregulować sprawę testamentu
ojca. Ale nie możemy czekać tak długo. Masz prawo poznać chociaż część prawdy. Kiedy
sobie uprzytomnię, jak musiałaś czuć się z tym wszystkim, ogarnia mnie przerażenie. Byłaś
jak zawieszona w próżni i znikąd nie mogłaś oczekiwać wyjaśnień! Spotkałaś tylko ludzi,
którzy byli zirytowani, źli na ciebie, albo jeszcze gorzej: pragnęli twej śmierci!
- To prawda - potwierdziła przytłumionym głosem. - Tak było.
- Biedna, mała dziewczynka! Czy możesz jeszcze trochę wytrzymać? My cię
potrzebujemy, rozumiesz?
- Naprawdę? Ale właściwie jacy „my”?
Mężczyzna nie odpowiedział na pytanie.
- I bądź ostrożna! Zamykaj drzwi na noc!
- Będę pamiętać.
Ujął jej dłoń i pocałował, a potem pogłaskał ją po policzku. W jego oczach było
tchnące spokojem światło.
Helga zakryła twarz dłońmi, aby ukryć łzy, które cisnęły się jej do oczu.
- Dlaczego to robisz! To nie w porządku! To niskie i prostackie, że próbujesz uwieść
młodą dziewczynę w ten sposób, i ty dobrze o tym wiesz!
- Ale przecież...
Wywinęła mu się.
- Rozmawiałam z Molly - syknęła i uciekła. - Powinieneś się wstydzić, jeśli tak o nas
myślisz!
Helga! - wołał za nią, lecz dziewczyna biegła już po otwartej przestrzeni, a on nie
mógł podążyć jej śladem, nie narażając się na niebezpieczeństwo...
Biegła, nie zatrzymując się, aż do samego lasu u stóp posiadłości. Tam zwolniła
kroku. Nie zdając sobie z tego sprawy, uniosła dłoń i dotknęła ustami miejsca, które
pocałował.
Znowu zaczęła iść szybko, aby zgasić w sobie ten przedziwny, przytłumiony ogień,
który zaczął się żarzyć gdzieś głęboko w jej wnętrzu. Przerażał ją, ponieważ nigdy dotąd nie
doznała takiego uczucia. Domyślała się, że to dopiero zapowiedź czegoś znacznie
silniejszego, czegoś, czego za nic w świecie nie chciałaby przegapić.
Nim dotarła do wielkiej bramy, odzyskała całkowitą kontrolę nad sobą. Zatrzymała się
przed wejściem, niepewna, czy ma się odważyć pójść tą drogą.
Nie ulegało dla niej wątpliwości, że znajdowała się teraz w niełasce, a podobnie jak
większość ludzi wolała unikać przykrych sytuacji.
Zawróciła więc od bramy i ruszyła dookoła wielkiej posiadłości. Tak zatem skończyła
się jej próba ucieczki.
James spotkał ją przy tylnym wejściu.
- Bogu niech będą dzięki, że on was znalazł, panienko! Już myślałem, że zaniedbałem
powierzony mi obowiązek czuwania nad waszym bezpieczeństwem.
- To moja wina. Nie powinnam była opuszczać pokoju. James... posłuchaj, on
powiedział, że nadeszła już pora. śe coś trzeba wyjaśnić. Czy rozumiecie, co on mógł mieć na
myśli?
James skinął głową.
- Całkowicie się z nim zgadzam. W domu nie ma teraz ani jednego z wartowników.
Chodźcie ze mną! Nie bójcie się!
James wziął walizkę i postawił ją na podłodze. Następnie dał Heldze znak, aby szła
jego śladem.
Helga stała przez chwilę w bezruchu. Czuła się zupełnie oszołomiona. Czy ów
przyjazny James o przerzedzonych włosach, wyprostowanej sylwetce i spokojnych ruchach
mógł naprawdę być aż tak dwulicowy? Nie mogła w to uwierzyć. Z drugiej jednak strony, jest
on bez wątpienia sprzymierzeńcem Mordwina, którego właśnie opuściła. A Mordwin nie
cieszył się przecież szacunkiem. Niczyim... no, może tylko Corbreda...
A James i Mordwin, po czyjej oni stali stronie? Byli przeciwko Ianowi czy
Corbredowi, czy też przeciwko im obu? James miał się na baczności przed strażnikami...
Czyli kim oni byli?
Co to wszystko właściwie znaczyło?
- Nie wiem, czy powinnam - odrzekła na wpół poważnie, na wpół żartem. - Zostanę
powieszona czy może...?
James uśmiechnął się z lekką goryczą.
- Nie, nie zostanie panienka powieszona! Nadeszła tylko pora, żeby wyjaśnić panience
dwie albo trzy rzeczy, tak jak panienka słyszała.
Zabrzmiało to nieco złowieszczo, lecz Helga, która nie miała już wiele do stracenia i
której nie pozostało nic innego, jak tylko wytrzymać wszystko, ruszyła za Jamesem.
Nie uszli daleko, gdy on zatrzymał ją nagle i wepchnął razem z walizką do jakiejś
komórki. W pierwszej chwili Helga próbowała protestować, lecz zaraz ucichła, ponieważ dał
się słyszeć odgłos zbliżających się kroków. Dobrze znała ten chód, to drobne dreptanie.
Nadchodziła lady Lynn.
Ze swej kryjówki Helga słyszała całą rozmowę.
- A, tu jesteście, James! Czy ta mała jeszcze nie wróciła do domu? Tylu ludzi ruszyło
za nią na poszukiwanie i nikt jej dotychczas nie wytropił!
- Chyba już ją znaleźli - odparł James. - Ktoś mi mówił, że jest w drodze do domu.
- No, to dobrze. Ale nie o tym chciałam z tobą rozmawiać. Chodzi mi o papiery, które
miała ze sobą, kiedy tu przyjechała. Chciałabym je dostać, i to zaraz.
- Bardzo mi przykro, ale zostały już wysłane do rejenta.
- Trzeba je koniecznie zatrzymać! Mój mąż i ja mamy przeczucie, że są sfałszowane.
- Niestety nie mogę już tego zrobić. Poszły z pocztą od razu następnego dnia i pewnie
już dawno dotarły do celu.
Lady Lynn zamilkła na chwilę, po czym rzekła ostrym tonem:
- Postąpiłeś samowolnie, James. Nie omieszkam poinformować o tym mojego męża.
Jej głośne kroki odbijały się echem w korytarzu, aż wreszcie umilkły całkowicie.
- Droga wolna! powiedział James, otwierając drzwi.
Helga wyszła z kryjówki.
- Będziecie mieć nieprzyjemności?
- Nie ma obawy! Prawo jest po mojej stronie. A oni chcą zdobyć te dokumenty tylko
po to, żeby je zniszczyć. Lady Lynn wolałaby mieć jak najmniej konkurentów do podziału
spadku.
James poprowadził ją obok stajni, w których nigdy dotąd nie była, do wozowni.
Weszli po schodach na górę i znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu z wieloma drzwiami,
ale bez okien. Belki stropu i cała konstrukcja nośna były odsłonięte, wyglądało to na
poddasze albo coś podobnego. Pod sufitem wisiała lampa rzucająca światło nie mocniejsze od
poświaty księżyca.
- Tu mieszka część służby - wyjaśnił James. - Woźnice i chłopcy stajenni. Także ja
mam tutaj swój skromny dom.
James otworzył drzwi prowadzące do małej sieni. Helga zwróciła uwagę na tablicę z
umieszczonymi na niej różnymi numerkami i dzwonkami pod każdym z nich.
A więc to tutaj rozległ się dzwonek tej nocy, kiedy pierwszy raz zawitała w Aidan’s
Broch.
James otworzył następne drzwi. Znajdował się tu jego pokój, utrzymany w należytym
porządku, ale wyraźnie nie noszący śladów kobiecej ręki.
- Tu nie przyjdzie nikt niepożądany - powiedział z dumą.
W środku były jeszcze jedne, niewielkie drzwi, prawdopodobnie do garderoby. James
wyjął klucz i otworzył zamek.
- Proszę, panienko!
Helga zawahała się nieco.
- Mam siedzieć zamknięta w środku?
- Ależ skąd! Proszę tylko wejść na chwilę!
Schyliła głowę w niskim przejściu.
Garderoba była nieoczekiwanie duża i oświetlona jasną lampą. Helga dostrzegła
wstawione tu chyba niedawno łóżko, a w nim leżał mężczyzna w średnim wieku o jasnych
włosach i jasnych oczach. Gdy dziewczyna weszła do środka, usiadł na nim.
- Helga? - powiedział pytającym tonem.
James stanął za jej plecami.
- To jest Helga, wasza łaskawość!
Mężczyzna wyciągnął ku niej ramiona.
- Helga! Moje dziecko! Chodź tu do mnie, niechże cię uściskam!
Dziewczyna odwróciła się oszołomiona w stronę Jamesa.
- Nic... nic nie rozumiem!
Ochmistrz uśmiechnął się nieznacznie, a jego głos nieco drżał.
- To jest mój czcigodny pan, Angus MacDunn. Właściwy laird Aidan’s Broch. I wasz
ojciec, panienko!
ROZDZIAŁ VIII
- Dlaczego sobie ze mnie kpicie? - odparła Helga urażona.
Mężczyzna na łóżku uśmiechnął się, lecz w jego oczach były łzy.
- Chcesz, żebym powiedział coś o twojej matce? Nazywa się Kirsten i ma rude włosy.
Kiedy się śmieje, w prawym policzku robi się jej mały dołek; ma trochę nierówne zęby i
dlatego lekko sepleni. Kiedy jest zakłopotana lub się czegoś wstydzi, ma zwyczaj przymykać
skromnie oczy i okręcać sobie na palcu pukiel włosów...
Akurat! pomyślała Helga. Włosy matki są bardziej siwe niż rude, dołeczek w policzku
zamienił się w głęboką bruzdę, a zęby na dodatek jeszcze się popsuły! Ale mimo to wciąż jest
ładna i nadal nawija sobie na palec wskazujący pukiel włosów.
Helga skinęła głową zawstydzona.
- Zgadza się, to jest moja matka.
- A ty jesteś moją córką! Mam tutaj wszystkie listy i papiery, jakie przywiozłaś.
Dostałem je od Jamesa. Och, nareszcie mogę ci się przyjrzeć! Chodź no tutaj, moja droga!
Tak bardzo tęskniłem za tobą!
Helga z wyraźnym ociąganiem przysiadła na brzegu łóżka, pozwalając zamknąć się w
objęciach temu obcemu mężczyźnie, który chyba zauważył jej wahanie, lecz udawał, że go
nie dostrzega.
- Ale że też przyjechałaś akurat teraz, w ten najgorszy dla nas czas. To szkoda, wielka
szkoda... Godna jesteś innego powitania!
Helga, uwolniona już z objęć, siedziała nadal na łóżku. Mężczyzna sprawiał wrażenie
sympatycznego, chociaż nieco wyniosłego. James stał za nim w pewnym oddaleniu.
- Zupełnie nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi - rzekła.
- O tym, że przyjechałaś, dowiedziałem się dopiero wczoraj wieczorem - odparł laird.
- James nie ośmielił się wspomnieć o tobie wcześniej w obawie, że będę nalegał, aby cię
zobaczyć, i że zdradzisz moje istnienie. Jaka ty jesteś ładna!
- Dziękuję. Nie możecie mi wyjaśnić bliżej? - poprosiła Helga. - To wszystko jest dla
mnie jednym wielkim chaosem. Nie wiem, kto jest kto, kto jest zły, a kto dobry...
- Doskonale rozumiem, że to musiało być dla ciebie bardzo trudne. Zwłaszcza że my
wszyscy musimy kłamać albo milczeć. Czyż ona nie jest śliczna, James? Taka słodka i
delikatna.
James skinął głową.
- Ma bardzo wrażliwą duszę, wasza łaskawość.
- Nie wątpię! No więc tamtego dnia, kiedy Roderick MacCullen i ja spotkaliśmy
Mordwina i Jocha na wysokiej skarpie nad potokiem, pokłóciliśmy się i doszło do bijatyki.
Mordwin z całej siły popchnął mnie do tyłu, wskutek czego spadłem w dół, do wody.
- Zrobił to specjalnie?
- Z pewnością!
Helga zadrżała. Poczuła w sercu przytłaczający ciężar.
- Na szczęście paru wieśniaków zmierzało właśnie w naszą stronę, żeby wyjść nam
naprzeciw. Szli wzdłuż potoku, ścieżką nieco niżej, i dzięki temu spostrzegli, że wodą coś
płynie. Zorientowali się, że to człowiek, i wyciągnęli mnie na brzeg. Straciłem przytomność,
poza tym złamałem nogę; wieśniacy wypompowali mi wodę z płuc i ocucili. Pod osłoną
mroku przemycili mnie razem z Jamesem tutaj, do jego garderoby.
- A kiedy tamci nie znaleźli was w potoku, to pewnie zaczęli coś podejrzewać?
- Jak wiesz, potok wpada do zatoki, pomyśleli więc pewnie, że prąd zniósł mnie do
morza.
- Czyli leżeliście tutaj przez cały ten miesiąc? Ale właściwie dlaczego
zdecydowaliście się ukrywać?
- Z tą nogą jestem całkowicie bezradny. A oni z niczego bardziej by się nie cieszyli
niż z mojej śmierci. Gdybym teraz wrócił, w tym stanie, rozprawiliby się ze mną bardzo
szybko.
Helga patrzyła na niego osłupiała.
- Przecież to są wasi synowie!
Mężczyzna uśmiechnął się gorzko.
Dziewczyna spojrzała badawczo na niego.
- Czy mogę coś powiedzieć?
- Oczywiście!
- Moim zdaniem, wyglądacie na zbyt młodego, żeby mieć trzydziestoletnich synów!
Laird roześmiał się głośno.
- Słyszałeś, James? Ależ tak, masz całkowitą rację! Doskonale wiem, że ci trzej bracia
podają się za moich rodzonych synów. Ale to nieprawda. Nawet nie nazywają się MacDunn,
tylko Douglas. Ale udało im się oszukać wszystkich wkoło. Rodzice, wbrew mej woli, ożenili
mnie z wdową mającą trzech synów. Jej zmarły mąż był bliskim przyjacielem naszego rodu;
mój ojciec i matka doprowadzili więc do naszego małżeństwa ze względu na dobro tych
małych dzieci. W swoim życiu kochałem tylko jedną kobietę, Helgo, twoją matkę, toteż
bardzo się broniłem przed tym związkiem, ale wszystko już zostało ułożone. To było piekło,
nie małżeństwo! Kiedy się więc dowiedziałem o twoim istnieniu, robiłem wszystko, żeby
uzyskać rozwód, ale moja żona była katoliczką i dlatego nigdy się to nie udało. Mam
nadzieję, że mimo to nie najgorzej dbałem o ciebie?
- Tak, dziękuję - powiedziała. - Należy wam się podziękowanie, bo dobrze nam się
wiodło.
Podczas gdy mężczyzna mówił dalej, Helga przez cały czas mimo woli myślała tylko
o jednym: Mordwin nie jest jej bratem! Niemal zakręciło jej się w głowie z oszołomienia. On
musi być na pewno dobrym człowiekiem, czuła to, wiedziała! Na pewno istniało jakieś
wyjaśnienie jego zachowania wobec ojca i wobec Molly, przypuszczalnie niedługo prawda
wyjdzie na światło dzienne.
Ale nagle poraziła ją inna myśl.
- Skoro więc oni nie są waszymi synami, to dlaczego mieliby dziedziczyć Aidan’s
Broch i wszystko inne? Gdybyście, rzecz jasna, umarli?
Angus MacDunn uśmiechnął się.
- Rejent ma przyjechać pojutrze, to oni go wezwali o czekają teraz w napięciu, a w
testamencie wyłożone jest czarno na białym: że w przypadku mojej śmierci wszystko,
absolutnie wszystko, poza drobiazgiem dla Jamesa, przechodzi na moje jedyne dziecko,
Helgę Solbraten.
- Och, nie! - wykrzyknęła z przerażeniem Helga. - Nie, ja nie chcę!
- Zapewniłem im przyzwoite wychowanie i nie najgorszy start, to chyba wystarczy -
stwierdził laird zimnym tonem. - Z pewnością będą zaszokowani widząc, że wszystko
przechodzi im koło nosa. Zaplanowałem sobie, że nim postanowię objawić się im na nowo,
najpierw zawiadomię rejenta, i wtedy dopiero się zacznie. Tylko że, niestety, moja noga nie
chce się zrosnąć, wobec czego nie wiem, jak to będzie.
James dodał:
- Bardzo się niepokoiłem o panienkę w te ostatnie dni! Jeśli nawet oni nie wiedzą, ile
panienka dziedziczy, to i tak oznacza panienka zagrożenie dla ewentualnej części ich spadku.
- Ale ja uważam, że oni są naprawdę całkiem mili! - wtrąciła Helga nieśmiało. - Może
poza lady Lynn; za to oni dwaj traktowali mnie bardzo przyjaźnie.
Laird skinął głowa.
- Ian nie jest wcale zły, i to właśnie ze względu na niego pozwoliłem im tu wszystkim
zostać. Na liście spadkobierców znajduje się on rzeczywiście na drugim miejscu zaraz po
tobie, jeśli nie będziesz miała własnych dzieci. Ale musisz pamiętać, że Ian jest całkowicie
pod pantoflem Lynn, jego wola właściwie w ogóle się nie liczy.
Helga przypomniała sobie z niesmakiem, że Ian istotnie kłamał jej od samego
początku - twierdząc, na przykład, że wszyscy trzej są rodzonymi synami Angusa MacDunna.
A poza tym utrzymywał, że nigdy o niej nie słyszeli.
Z pewnym ociąganiem spytała:
- A Mordwin...? Tak mi trudno w to uwierzyć, że on może być tyranem, który dręczy
całą wieś, każe wieszać prostych ludzi i...
- Mordwin? - spytali obaj jednocześnie.
- A kto powiedział, że to Mordwin jest tyranem? - kontynuował laird. - To Corbred
jest tyranem! I to pozbawionym jakichkolwiek skrupułów!
Helga pobladła. Siedziała przez chwilę, nic nie mówiąc.
- Ale on był dzisiaj taki miły, zaprosił mnie na herbatę i pokazał mi piwnicę.
James powiedział oschle:
- Na szczęście zdążyłem przyjść w ostatniej chwili. Zanim zdążyła się panienka
znaleźć w lochu.
- Mylicie się, James - zaprotestowała Helga. - On powiedział, że do niego nie
pójdziemy.
- To nie pierwszy raz, panienko, pan Corbred pozbywa się niepożądanych gości w ten
sposób. Na pewno nie zamierzał wtrącać panienki do lochu siłą... a czy nie chciało się
panience spać po herbacie? Przecież skarżyła się panienka na zmęczenie...
- Tylko udawałam, że jestem zmęczona, żeby znaleźć wymówkę i wydostać się z
piwnicy. Ale... - zamilkła na chwilę, wyraźnie próbując sobie coś przypomnieć. - Wlał mi
whisky albo coś w tym rodzaju do szklanki. Kiedy się odwrócił, wylałam wszystko do
doniczki. Nie lubię alkoholu.
- Biedny kwiatek - bąknął James.
- Czy to była trucizna? - spytała, szeroko otwierając oczy.
- Nie, środek nasenny. To dlatego dopytywał się co chwila, czy panienka nie czuje się
zmęczona. Jakby tylko panienka zasnęła w piwnicy, od razu zamknąłby panienkę w lochu.
Cichutko i bez krzyku, nie brudząc sobie rąk... Musi panienka wiedzieć, że potem pan
Corbred szybko pobiegł na górę, mając nadzieję, że panienka zasnęła wreszcie pod wpływem
tego środka, który dodał do whisky. Kiedy zobaczył, że was nie ma, i przeczytał list, wpadł w
furię.
- Nie mogę wprost uwierzyć - rzekła Helga drżącym głosem.
- Corbred to szatan w ludzkim ciele! - powiedział Angus MacDunn.
- Przeciwieństwo Mordwina - dodał James. - Mordwin to tchórz. Rozpieszczony syn
gminu. Lokaj pana Corbreda.
- Mordwin to szczur! - rzekł zdecydowanie sir Angus.
- Nieprawda! - zawołała ze wzburzeniem Helga. - To nieprawda! Nieokrzesany, być
może, ale na pewno dobry i szlachetny, sami dobrze o tym wiecie, James!
Mężczyźni spojrzeli najpierw na siebie, potem na nią zdziwieni.
- Przecież spotkałam go kilka razy! - wyjaśniła w desperacji. - Jego i jego przyjaciela
Jocha. I nic na to nie poradzę, ale bardzo go lubię! Może nawet za bardzo!
Zaległa cisza.
- Dobry Boże! - wyszeptał James. - No i proszę: wyrządziliśmy temu dziecku
krzywdę, bawiąc się w te nasze tajemnice i sekrety.
Helga uniosła głowę i spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Nie ma wyjścia, musimy powiedzieć - rzekł cichym głosem laird.
- Proszę posłuchać, panienko, to jest tajemnica, która zna zaledwie garstka ludzi.
Musimy mieć pewność, że to, co panienka teraz usłyszy, zachowa wyłącznie dla siebie. W
przeciwnym razie może nam grozić śmiertelne niebezpieczeństwo.
Helga skinęła głową.
- To prawda, że towarzysz pana Mordwina nazywa się Joch, ale to jest imię bardzo
tutaj popularne. W samej wiosce jest co najmniej dziesięciu mężczyzn o tym imieniu. Ten
Joch, którego panienka spotkała, to na pewno nie był przyjaciel Mordwina.
- Czy chcecie przez to powiedzieć... że to nie Mordwina spotkałam, tylko...?
- Mordwin nie żyje. Jego towarzysz także. Joch leży pogrzebany na brzegu potoku
daleko w dolinie.
- To kim...?
- Mężczyzna, którego panienka spotkała i do którego poczuła sympatię, to Roderick
MacCullen.
Serce Helgi waliło jak młotem.
- Ale... przecież on został pochowany. Cała wieś uczestniczyła w jego pogrzebie!
- Tak wszyscy myśleli, a w rzeczywistości szli za trumną pana Mordwina. Bardzo
dobrze się złożyło, że nikt nie wiedział, iż Roderick żyje. Nie odważyliśmy się ujawnić
prawdy, ponieważ wtedy pan Corbred wezwałby posiłki i zemściłby się w przerażający
sposób. Cała wieś musiałaby za to zapłacić. Nie mogliśmy dopuścić do cierpień tylu ludzi.
Pan Corbred nie znosi, by mu się sprzeciwiano.
Roderick MacCullen! Od kiedy przybyła tutaj, słyszała to imię ze wszystkich ust!
Poczuła w sobie falę gwałtownej radości. Teraz mogła wreszcie odważyć się i przyznać do
swego uczucia, przynajmniej przed samą sobą.
Obaj mężczyźni od razu zauważyli, że jej twarz nabrała promiennego wyrazu, i
dopiero teraz zdali sobie sprawę z tego, jak bardzo musiała czuć się do tej pory zagubiona i
wystraszona.
- A co będzie dalej? - spytała.
Jej ojciec uśmiechnął się, widząc tę skrywaną przez córkę radość.
- Nie wiemy - przyznał.
- A dlaczego nigdy nie zwróciliście się do władz i nie otrzymaliście od nich pomocy?
- Dlatego, że Corbred to właśnie człowiek władz, w każdym razie oficjalnie. Jak
myślisz, komu będą wierzyć, mnie czy jemu? Nie, nie, dopóki jestem przykuty do łóżka, nie
możemy wiele zrobić.
- Nie zawołaliście żadnego lekarza, żeby zobaczył nogę?
- Baliśmy się sprowadzać tu kogokolwiek. Ale James zna się trochę na medycynie i
złożył nogę, jak potrafił najlepiej. Chociaż, muszę przyznać, spodziewaliśmy się, że szybciej
wrócę do zdrowia. Ale teraz posłuchaj mnie uważnie: zdaje się, że zaczynają podejrzewać
Jamesa, i dlatego nie możemy już dłużej wykorzystywać go jako szpiega i łącznika między
mną a Roderickiem. Chcemy ciebie poprosić o pomoc...
- Mnie? - spytała czerwieniąc się. - Ale przecież...
- Tak - potwierdził James. - Nie mam do kogo się zwrócić w Aidan’s Broch. Nikt nie
jest wystarczająco inteligentny.
- Uważacie, że jestem na tyle mądra, żeby dać sobie radę? Ale Roder... to znaczy
MacCullen nazywa mnie zawsze głupią gęsią!
- To on podsunął mi dzisiaj tę myśl, kiedy mówiłem mu o ucieczce panienki -
uśmiechnął się James. - Z tą gęsią to chyba tylko taki żart. Niedoświadczona i niekształcona,
ale bardzo przydatna, to jego własne słowa.
- To dlatego przywiózł mnie z powrotem? Ponieważ mnie potrzebuje?
- Częściowo dlatego. Ale także z tego powodu, że ojciec panienki i ja poprosiliśmy go
o to. I również dlatego, że on sam bardzo bał się o panienkę.
- Dziękuję - wyszeptała Helga uszczęśliwiona. - Choć, mówiąc prawdę, był na mnie
dosyć zły... Na początku! Oczywiście, z wielką ochotą wam pomogę, jeśli tylko będę
potrafiła.
Angus MacDunn skinął głową.
- Słuchaj uważnie wszystkiego, co mówi się w domu, i przekazuj nam. Trzymaj się
Iana! Nigdy nie zostawaj sama z Corbredem! Lynn nie musisz się przejmować, to po prostu
jędza, która we wszystko musi się wtrącić. Jedz tylko to, co da ci James. Jesteś w ogromnym
niebezpieczeństwie, rozumiesz? Bardzo się o ciebie boimy, ale ty właśnie możesz zrobić
najwięcej, dlatego narażamy cię na to wszystko. Staraj się przebywać z nimi przez cały czas,
a nie tylko przez chwilę, jak służąca. Corbred i pozostali nic nie wiedzą o tym, że jesteś
wyłączną spadkobierczynią, ale niewykluczone, że się tego domyślają. I dlatego nie powinnaś
spodziewać się od nich niczego dobrego. Ach, moja droga, jaki ja jestem szczęśliwy, że cię
widzę! Jaka szkoda, że nie mogłem zgotować ci lepszego przyjęcia!
Helga uśmiechnęła się do ojca, nie była już tak powściągliwa. Wydawało jej się, że
zna go od dawna i chyba szybko polubi.
Zauważyła, że ma takie same oczy jak on. Zawsze się zastanawiała, po kim je może
mieć. Teraz już wiedziała.
- Ale jest jeszcze jedna zagadka - odezwała się Helga, przerywając przedłużające się
nieco milczenie. - Jakie znaczenie w tym wszystkim ma zamek Hiss?
Obaj mężczyźni spoważnieli.
- Miałem nadzieję, że może o to nie spytasz - westchnął jej ojciec. - Zamek odgrywa
główną rolę w całej tej historii. Kiedy usłyszałem, że Roderick tamtej nocy, kiedy tu
przybyłaś, znalazł cię właśnie w Hiss, wprost zdrętwiałem. Ten zamek to jest nasz bicz Boży i
nasza hańba.
Helga czekała, żeby się uspokoił. Widać było, że sama nazwa „Hiss” przyprawia go o
drżenie.
- No więc Roderick i ja wracaliśmy właśnie stamtąd, gdy zostaliśmy napadnięci przez
Mordwina i Jocha. Musisz wiedzieć, że od dawna już pragnąłem zawrzeć pokój z władzami.
Epoka wielkich rodów i lairdów już minęła. Jedynie nasz upór każe nam sprzeciwiać się nadal
szkockiemu rządowi, a Anglicy nie są wcale tacy źli jak myślimy. Roderick znał moje plany i
je akceptował; poparłaby nas też okoliczna ludność. Natomiast nigdy nie rozmawialiśmy o
tym z moimi przybranymi synami i z Lynn. Na pewno nie spodobałaby się im myśl o utracie
tak wielkich wpływów.
Helga wtrąciła nieoczekiwanie:
- Ale przecież Corbred pracuje dla Anglików czy dla rządu szkockiego, już nie wiem
sama dla koga, i został tu przez nich wysłany po to, żeby zaprowadzić ład i porządek.
- Corbred? - prychnął jej ojciec. - Tę misję zlecili mu oni, co prawda, kila miesięcy
temu i prawdopodobnie otrzymują od niego uspokajające sprawozdania. Co oni mogą
wiedzieć o jego poczynaniach tutaj? Tych czterech osiłków, których tu trzyma, to nie są
ludzie przysłani przez rząd, tylko jego opryszki.
- Czyli nie podoba mu się to, że pragniecie pojednać się z władzami - powiedziała
Helga w zadumie.
- Raczej nie. On chciałby mieć dobre stosunki z rządem i jednocześnie zachować tu
władzę, zajmując moje miejsce. Nie myślisz chyba, że zrezygnuje z niej na rzecz rządu?
Nigdy!
Laird zamilkł, a po chwili kontynuował swoją relację:
- Szliśmy więc doliną, Roderick u ja, zastanawiając się nad tym, czy nie poprosić
władz o pomoc w sprawie Hiss. Musisz wiedzieć, że długo pracowaliśmy sami nad
rozwiązaniem tego problemu; właśnie miesiąc temu byliśmy już prawie gotowi.
Helga skinęła głową.
- Widziałam ślady po uderzeniach i barykadę...
- No właśnie - odparł krótko laird, jakby nie chciał o tym mówić. - Nasi ludzie bardzo
się narażali, pracując tam. Ale, jak widzisz, zostałem wyłączony z tej gry, Roderick zaś nie
może pokazać się mieszkańcom wioski, a w Hiss z każdym dniem rośnie to okropieństwo.
- Jakie okropieństwo?
Laird nie odpowiedział.
- Corbred uważa, że ludzie Rodericka MacCullena ukryli tam broń - rzekła Helga.
Obaj mężczyźni zareagowali gwałtownie:
- Naprawdę tak myśli?
- Tak mi dzisiaj mówił. Sprawiał wrażenie, jakby nie bał się tam wyruszyć i jej
poszukać.
- Nie! - wykrzyknął Angus MacDunn. - Nie wolno mu! Co za idiota! Helgo, musisz
mu przeszkodzić!
- Ale jak...? No dobrze, zrobię, co będę mogła.
- W każdym razie musisz nas informować o wszystkich jego zamiarach.
- Tak jest. Czyli Corbred wcale nie zna tajemnicy zamku?
- Nie, przez wiele lat był w Londynie. A nikt mu nie mówi prawdy, bo on zaraz by to
wykorzystał i wpadł na jakiś szatański pomysł. Choć, muszę przyznać, nie pojmuję, jak by się
to miało mu udać - dodał laird.
James wyjaśnił:
- Właśnie dlatego nie możemy nic powiedzieć panience. Bo gdyby sir Corbred poddał
panienkę solidnym torturom, bez trudu wycisnąłby z niej prawdę o zamku. Ale teraz już
chyba pora, żeby panienka wróciła do siebie. Niedługo przyjedzie pan Corbred i jego ludzie.
Helga pożegnała się ciepło ze swym ojcem i, podniesiona na duchu tym, że poznała
chociaż część prawdy, wróciła do głównego budynku. Z niepokojem myślała, czy zdoła
wypełnić powierzoną jej misję. Ale przecież obaj mężczyźni przyrzekli, że to potrwa tylko
dwa dni. Potem pałeczkę przejmie sam laird.
Ze zdumieniem spostrzegła, że na dworze zaczęło już się ściemniać. Nagle
uświadomiła sobie, jak długi i bogaty w wydarzenia był mijający dzień.
- Powiem w domu, że panienka wróciła - rzekł James, rozstając się z Helgą. - Powiem,
ż
e panienka się rozmyśliła i zrezygnowała z ucieczki, kiedy zmarzła i zgłodniała!
- O, tak...! Strasznie zgłodniałam!
- Zaraz coś na to poradzimy - uśmiechnął się.
- Jeszcze jedno - przypomniała sobie Helga, gdy James zamierzał już odejść. - Którejś
nocy Corbred przyszedł na strych i naśladował nawoływanie sowy.
James potaknął.
- On ciągle wierzy, że jego mały braciszek żyje. Mam nadzieję, że nikt mu nie
odpowiedział.
- Nie, nikt mu nie odpowiedział.
Gdy w pół godziny później James pukał do drzwi Helgi, jedzenie dla niej miał nie na
tacy, jak zwykle, lecz zapakowane w koszyku. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Panienka nie może tu zostać dzisiejszej nocy - szepnął. - Pan Corbred zaczął pić, a
kiedy pije, jest naprawdę niebezpieczny. Coś musiało się stać, tylko nie wiem co.
Prawdopodobnie to cieczka panienki tak wyprowadziła go z równowagi lub może czegoś się
dowiedział o Mordwinie lub o Rodericku. Albo taż odkrył, że panienka wylała whisky ze
szklaneczki. Pan Corbred, jeśli ktoś mu się sprzeciwia, jest zdolny do wszystkiego; poza tym
widziałem, że te jego osiłki są w pogotowiu. Proszę wziąć koszyk i zmykać stąd!
- A mój ojciec?
- Będę na niego uważał. Mam w swoim pokoju pistolet i nikogo nie wpuszczę do
ś
rodka. Czy panienka ma klucz do tylnych drzwi? To dobrze, proszę pobiec do tego domu we
wsi, w którym panienka już raz była. Proszę tam zostać przez noc i wrócić tutaj, zanim się
rozwidni.
Helga narzuciła sobie szal na ramiona.
- A jeśli nie będą mnie tam chcieli przyjąć? - spytała rumieniąc się.
- Niech się panienka pospieszy. Muszę już wracać do swoich obowiązków. Wystarczy,
ż
e panienka im powie, jak się sprawy mają, to na pewno nikt panience nie odmówi pomocy.
- Tak mi przykro, że sprawiam tyle kłopotu - powiedziała szeptem Helga, biorąc
koszyk do ręki. Wybaczcie mi to.
James posmutniał:
- Drogie dziecko! Ty mnie prosisz o wybaczenie?
Gdy wyszła na korytarz, usłyszała, jak ktoś głośno wrzeszcząc wydaje jakieś
polecenia. Twarz stężała jej ze strachu. Bez chwili zastanowienia pobiegła przez ciemne
korytarze do tylnego wyjścia, otworzyła drzwi i wymknęła się na zewnątrz.
W kilka minut później pukała już ostrożnie do drzwi chaty na skraju lasu. Jak zwykle,
nikt nie odpowiadał.
- To ja, Helga - szepnęła. - Przysyła mnie James.
Ale również i tym razem nikt nie odezwał się w środku. Nikt jej nie otworzył.
O Boże, co ja teraz zrobię? zastanawiała się.
W ciemności rozpoznała z trudem, że drzwi są zaryglowane.
Już nikogo nie ma, pomyślała zawiedziona. Jeszcze nie tak dawno bałam się, że mogę
go spotkać znowu, a dziś oddałabym wszystko, żeby tylko móc go zobaczyć.
Zostać tutaj z pewnością nie mogła, to było zbyt niebezpieczne. Ociągając się, ruszyła
wreszcie powolnym krokiem w stronę lasu.
Las wydawał się gęsty, niewątpliwie można skryć się w nim przez jedną noc. Tyle
tylko że było zimno!
Ku swemu przerażeniu spostrzegła, że zza obłoku mgły wysuwa się właśnie księżyc. I
to niemal w pełni. Już po chwili jego niebieskawe światło rozświetliło ciemność nad lasem,
uniemożliwiając ukrycie się w nim. Helga dygotała na całym ciele.
Czyż nie tego dziś chciałam? pomyślała. Czy nie chciałam wynieść się stąd, jak
najdalej od Aidan’s Broch? Z tego wniosek, że należy myśleć i przewidywać, a nie kierować
się emocjami!
Drgnęła. Coś poruszyło się niedaleko, przybliżało się do niej. Zwierzę? Czy...
człowiek? Jeden ze strażników Corbreda?
- Helga, czy ty oszalałaś? - rozległ się szept o silnym szkockim akcencie; w blasku
księżyca dziewczyna bez trudu rozpoznała Rodericka MacCullena. - Co ty wyprawiasz?
Spróbuj ukryć się chociaż pod drzewem!
Helga poczuła ogromną ulgę, a jeszcze większe było szczęście, jakiego doznała na
jego widok.
- James przysłał mnie do ciebie - szepnęła. - Ale kiedy nie zastałam cię w chacie, nie
wiedziałam, co mam robić.
Roderick przez chwilę się zawahał.
- Chodź - powiedział, biorąc ją za rękę.
Wszedł razem z nią nieco głębiej w las; po chwili znaleźli się u podnóża stromego
zbocza. Wówczas on pochylił się i wkroczył przed nią do długiego, mrocznego korytarza, do
którego wejście przesłaniały zarośla. Drugi koniec lisiej nory, pomyślała sobie.
- Wejście było zaryglowane - rzekła.
- To tylko kamuflaż. Da się je otworzyć od wewnątrz.
Choć jego dłoń była lodowato zimna, dla niej stanowiła źródło ciepła i
bezpieczeństwa. Zatrzymał się i otworzył niewielkie drzwi. Już po chwili znaleźli się w
znanym jej domku z legowiskiem na podłodze. Roderick MacCullen zapalił lampę.
- Po co przyszłaś? - spytał cicho.
- Muszę... To znaczy James mówi, że muszę tu dziś przenocować.
- Tutaj? - wybuchnął. - A ja gdzie?
Helga wyraźnie się zmieszała.
- Tego... nie powiedział.
- A może to ty wpadłaś na ten pomysł? - spytał lodowatym tonem. - Wobec tego jesteś
bardziej przebiegła, niż myślałem.
- Ja wpadłam? Nie, to James powiedział... - odparła, zdziwiona jak dziecko.
- Ale ja muszę spać!
- Oczywiście! Nie rozumiem, dlaczego dwoje obcych ludzi nie mogłoby spać w
jednym pomieszczeniu, gdy zmusza ich do tego sytuacja. Będę zachowywać się cicho jak
mysz.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, jakby chciał ustalić, do jakiego stopnia jest
naiwna.
Opuściwszy wzrok, Helga dodała:
- To dla mnie też wcale nie jest łatwe, że narzucam się tak wbrew swojej woli. Cała ta
sytuacja jest dla mnie poniżająca. Ale jeśli spróbujemy zrozumieć się nawzajem, to...
- Oczywiście - rzekł zdecydowanie i zamilkł na chwilę. - Dlaczego odesłano cię z
zamku?
- Oni bali się, że Corbred wpadnie w szał. Upił się i prawdopodobnie jest wściekły na
mnie, że ośmieliłam się uciec.
- I za szubienicę! Mogę to sobie wyobrazić. Ale jacy oni?
- Spotkałam się z moim ojcem.
- To dobrze.
Zmniejszył nieco płomień w lampie. Ten zapach kurnika nie jest wcale taki okropny,
pomyślała Helga, można się przyzwyczaić. I choć daleko tu było do luksusu, miejsce to
wydawało się przynajmniej bezpieczne.
Roderick MacCullen poprawił coś przy lampie, która zdawała się działać zupełnie
dobrze.
- Długo zastanawiałem się nad tym, co ty właściwie miałaś dzisiaj na myśli, kiedy się
rozstawaliśmy? Wspomniałaś coś o jakiejś Molly czy kimś takim i że powinienem się
wstydzić. I że my to my, czy coś w tym rodzaju. Co to za Molly?
Helga wyglądała na bardzo zawstydzoną.
- Wybacz mi! Myślałam, że jesteś kimś innym.
- Kim?
- Mordwinem MacDunnem.
- Boże drogi! To przecież twój przyrodni brat. W każdym razie ty tak chyba uważałaś.
Tak, teraz już rozumiem to twoje zachowanie.
Helga zdobyła się na odwagę i powiedziała:
- Ale ja nie rozumiem twojego. Jednego dnia jesteś dla mnie miły, a drugiego dnia
obrzucasz mnie obelżywymi słowami i traktujesz z pogardą.
Roderick wbił w nią wzrok.
- Jeśli tego nie rozumiesz, to znaczy, że jesteś głupsza, niż myślałem!
Po czym szybkim ruchem zgasił lampę i odwrócił się do Helgi plecami.
ROZDZIAŁ IX
Helga udawała, że nie zauważa jego niechęci. Nie rozumiała jej i bardzo z tego
powodu cierpiała. Próbowała policzyć, ile razy spojrzał na nią z przyjaźnią i czułością.
Niestety, niewiele.
Wstała i zaczęła bawić się koszykiem; po chwili on rzekł:
- Byliśmy wobec ciebie bardzo okrutni, nikt niczego ci nie wyjaśnił. Przecież ty nic
nie rozumiałaś! Czy wiesz już, kim jestem?
Nagle Helga znowu rozpromieniała.
- Tak, jestem z ciebie taka dumna!
- Nie ma z czego. Pragnąłbym jeszcze tyle zrobić, ale nie mam możliwości. Już dawno
chciałem ci powiedzieć, kim jestem, ale mi nie pozwalano.
- Naprawdę chciałeś?
- O Boże, daj spokój już z tą egzaltacją! - rzucił zniecierpliwiony.
Choć Heldze zrobiło się przykro, starała się tego nie okazać.
- Proszę, tu mam coś do jedzenia!
- Z Aidan’s Broch? - rozchmurzył się. - Ale to pewnie dla ciebie?
- Podzielimy się! Nawet jeśli jest tego niewiele.
Spojrzał na nią ciepło.
- Dla mnie dzisiaj wszystko jest przysmakiem po miesiącu żywienia się suchym
chlebem.
- Wyobraź sobie, że w koszyku są też same suche skórki od chleba! - żartowała Helga,
na co on ukazał swe białe zęby w szerokim uśmiechu, a jej zrobiło się miękko w kolanach.
Usiedli na łóżku i żartując podzielili wszystko między siebie. W niewielkim
dzbanuszku była ciepła czekolada, którą wypili po kolei prosto z naczynia, co Heldze wydało
się niezwykle podniecające i śmiałe, poza tym znaleźli kanapki z różnymi przysmakami.
- Opowiedz mi trochę o sobie - poprosiła Helga. - Wiem jedynie tyle, że w oczach
całej wsi jesteś bohaterem, a bohaterzy są dla mnie równie bezosobowi jak jakaś instytucja
czy bóstwo.
- Ach, nie ma naprawdę o czym mówić - odparł nonszalancko, Helga jednak
zauważyła, że ucieszyło go jej pytanie. - Jestem zwyczajnym wieśniakiem, który po powrocie
ze służby w wojsku zastał w swej rodzinnej wsi tragedię. Zostałem więc i starałem się pomóc
twemu ojcu najlepiej jak umiałem.
- Tragedię? Masz na myśli Corbreda?
Roderick utkwił wzrok w jakimś odległym punkcie.
- Nie, Corbred i Mordwin wtedy jeszcze nie stanowili problemu. Mam na myśli Hiss...
- Otrząsnął się z zadumy. - Dziękuję za jedzenie. Dobrze mi zrobiło.
Helga, pochylona na koszykiem, do którego zbierała resztki jedzenia, powiedziała:
- Chyba nic się nie stanie, jeśli prześpimy się razem na tym szerokim łóżku. Każde z
nas po swojej stronie.
Roderick przez chwilę milczał, po czym rzekł:
- Możesz spać sobie wygodnie, bo ja muszę jeszcze iść.
- Dokąd? - krzyknęła głośno. - Przecież jest noc!
Po chwili wahania Roderick wyjaśnił:
- Moja matka jest już bardzo stara i nie daje sobie rady w gospodarstwie. Pomagam jej
w nocy, kiedy nikt nie widzi.
- „Jestem zwyczajnym wieśniakiem”! - powtórzyła Helga z czułością w głosie. - Nic
dziwnego, że jesteś zmęczony.
- Rzeczywiście, ledwie chodzę - przyznał. - Przyjdę za kilka godzin. Będzie miło
wrócić do ciepłego łóżka - zakończył z ironicznym uśmiechem.
- Odstąpię ci moją ogrzaną połowę - obiecała.
Gdy poszedł, Helga trzęsącymi się rękami zdjęła z siebie ubranie, po czym w samej
koszuli wśliznęła się pod koc. Słoma szeleściła w sienniku, tu i ówdzie kłuły wystające
ź
dźbła, wreszcie jednak udało się jej przyjąć jakąś wygodną pozycję. W izbie nie było wcale
ciepło, poza tym Helga czuła się tak poruszona wydarzeniami minionego dnia, że upłynęło
sporo czasu, zanim zasnęła.
Obudził ją dotyk ręki odgarniającej ostrożnie włosy z jej twarzy. Nie otworzyła jednak
oczu. Chciała się przekonać, co nastąpi dalej.
Czy on słyszał, jak bije jej serce? Starała się oddychać jak najspokojniej, ale to wcale
nie było takie łatwe. Czuła przez powieki, że w izbie pali się światło.
A więc Roderick właśnie wrócił. Jak długo leżała nie śpiąc, pełna dławiącego
oczekiwania? Jak często przychodziła jej do głowy myśl: Pójdę sobie, nie wytrzymam, kiedy
on się zjawi, to za wiele dla mojego biednego serca, pójdę sobie w swoją stronę, natychmiast!
Ponieważ jednak godziny mijały, a on nie wracał, poczuła się zmęczona i zasnęła, co
jej samej wydało się bardzo dziwne.
Uderzył ją nieoczekiwany zapach - czystej, wysuszonej na wietrze koszuli. Czyli był
w domu i przebrał się! pomyślała zachwycona. Dla mnie? Tak bardzo chciała w to wierzyć.
Lekko i ostrożnie głaskał ją po włosach, wyraźnie bojąc się, by jej nie obudzić.
Dotknął policzków, szepcząc przy tym ciche słowa, których ona w ogóle nie rozumiała.
Brzmiały tak obco, że musiały pewnie pochodzić z jakiegoś dialektu. Jednakże ton głosu
wyrażał wszystko: nie ulegało wątpliwości, że słowa te były pełne miłości. Helga czuła się
tak oszołomiona, że jedynie ogromnym wysiłkiem woli zdołała udawać nadal, że śpi.
A potem... Serce zabiło jej mocniej w piersi: poczuła na swych ustach jego wargi;
dotykał ich lekko, delikatnie, nieznacznie przy tym drżąc z lęku lub powściągliwości.
O Boże, chyba za chwilę umrę! pomyślała. To wszystko jest zbyt nieprawdopodobne i
zbyt cudowne, żebym mogła to wytrzymać!
Nadal jednak nie otworzyła oczu, nie poruszyła się. Lekki jak piórko pocałunek trwał
zaledwie kilka sekund. Roderick cofnął dłoń z jej policzka i po chwili zgasło światło.
Helga chętnie ustąpiłaby mu swoje miejsce, aby położył się na ogrzanej połowie
łóżka, ale przecież „spała”. Nie sądziła, aby była w stanie rozmawiać z nim teraz normalnie,
głos na pewno nie byłby jej posłuszny.
Nigdy jeszcze do tej pory nie była tak promiennie szczęśliwa! W każdym zakamarku
swego ciała czuła rozpierającą ją radość, z trudem powstrzymywała uśmiech, który czaił się w
kącikach ust, by ją zdradzić. Choć teraz Roderick nie mógł widzieć jej twarzy, z pewnością
wyczuwał w oddechu ów uśmiech szczęścia.
Odwrócił się do niej plecami i zwinął w kłębek. Dopiero teraz Helga odważyła się
otworzyć oczy. W izbie było zupełnie ciemno, niczego więc nie mogła zobaczyć. Słyszała
tylko, jak usiłował okryć się kocem, starając się jednocześnie nie ściągnąć go z niej.
Już nigdy więcej nie będzie obawiać się jego ostrych słów! Teraz bowiem wie, że
słowa te jedynie maskują coś, co on wysiłkiem swej woli lub wbrew niej musi chować gdzieś
głęboko i skrywać przed otoczeniem. Ów delikatny pocałunek, który dla innej dziewczyny w
ogóle nie miałby znaczenia, dla Helgi oznaczał coś oszałamiająco cudownego.
Roderick trząsł się z zimna, niemal słychać było, jak szczęka zębami. Biedaczek,
marznie tak w każdą noc, kiedy tu wraca i śpi samotnie, pomyślała ze współczuciem. Ale
przecież dzisiaj ona jest tutaj. Nie powinna być taką egoistką i zajmować ogrzanej części
łóżka tylko dla siebie.
- Zimno ci? - spytała cicho, z lękiem.
- Pewnie cię obudziłem? - odparł skruszony. - Nie, nie jest tak źle, zdążyłem się
przyzwyczaić do zimna.
- Przysuń się bliżej mnie - zaproponowała zmieszana. - Tu jest cieplej.
Przez chwilę panowała całkowita cisza.
- Czy ty jesteś tak naiwna czy przebiegła? - zdziwił się. - Wolę myśleć, że jesteś
naiwna.
Nie bez wahania przybliżył się o kilka centymetrów w jej stronę. Helga zaś przysunęła
się jeszcze bliżej i objęła go mocno ramionami.
- Wiem, że Roderick MacCullen to rycerski mężczyzna - uśmiechnęła się z dziecięcą
pewnością. - Sumienie nie pozwala mi spać, kiedy ty tak marzniesz.
- To, że walczę z łotrami, wcale jeszcze nie znaczy, że jestem rycerski - bąknął. - Ale
rzeczywiście jesteś ciepła!
Przysunął się do niej jeszcze bliżej, wciąż odwrócony plecami.
- To jest najwspanialsza rzecz, jaką udało mi się poznać w ostatnim czasie. Nie
wiedziałem nawet, że kobieta może być taka ciepła.
Helga, mocno przytulona do jego pleców, uśmiechnęła się tkliwie. Przepełniało ją
prawdziwe współczucie. Jakiż on musiał być samotny!
Wkrótce dreszcze przestały wstrząsać jego ciałem, mimo to nadal nie zasnął. Z jego
piersi raz po raz dobywały się głębokie westchnienia.
Ciało Rodericka zaczynało powoli się rozgrzewać. Helgę łaskotało coś w rękę, która
obejmowała jego tors, sięgając aż po brzeg rozpiętej koszuli. Dotykała dłonią jego gładkiej
skóry, mając przy tym wrażenie, że między jej palcami a jego skórą przepływają drobne
elektryczne iskierki.
Helga nigdy jeszcze do tej pory nie była tak blisko żadnego mężczyzny. Dlatego
dopiero teraz budziła się w niej - najpierw powoli, potem coraz gwałtowniej, wywołując coś
na kształt szoku - nowa świadomość. Z trudem łapiąc oddech, cofnęła wreszcie rękę.
Gdy odwrócił nieco głowę w jej stronę, rzuciła szybko:
- Chyba już się ogrzałeś. Dobranoc!
Po czym odsunęła się szybko aż do samej ściany.
Z drugiego końca łóżka dał się słyszeć cichy, tłumiony śmiech.
Teraz z kolei ona w żaden sposób nie mogła zasnąć. Czuła się oszołomiona,
wystraszona i zawstydzona. Ponieważ zorientowała się, że na dworze już niedługo powinno
ś
witać, usiadła cicho na posłaniu i zaczęła ubierać się w ciemnościach.
Po chwili usłyszała jego głęboki głos:
- Przecież nic nie widzisz.
Podniósł się i uchylił nieco okno. Wąska smuga bladego światła wpadła do skromnej
izby. Helga zadrżała.
- Świeże powietrze jest dobre, ale czasami lepiej skryć się w ciemności - uśmiechnęła
się nerwowo. - Pewnie wyglądam okropnie! Nie umyta, nie uczesana...
Roderick nie powiedział ani słowa, tylko ujął jej twarz w swe dłonie, wplatając palce
we włosy. On też nie wyglądał świeżo w tym zimnym, bezlitosnym świetle poranka, Heldze
jednak wydał się nieprawdopodobnie atrakcyjny i pociągający, do tego stopnia, że niemal
zakręciło się jej w głowie. W owej chwili czuła nie tylko czysto fizyczny pociąg do tego
wspaniałego mężczyzny, ale także coś innego: silną więź duchową. Miała ochotę opowiedzieć
mu właśnie teraz o całym swym dzieciństwie, o marzeniach, o tym, co zamierzała począć z
tym życiem, jakie otrzymała w darze. Była niemal pewna, że by jej wysłuchał - i zrozumiał.
Niemal pewna. W jego oczach dał się bowiem zauważyć swawolny ognik, który
ostudził jej zapał. I lekki cień zniecierpliwienia czy irytacji, podkreślony jeszcze ściągnięciem
brwi.
- Dziękuję! - bąknęła pospiesznie, nie precyzując, za co właściwie mu dziękuje. -
Teraz będziesz wreszcie mógł się przespać.
Wybiegła z chaty i ruszyła szybko przez pustą jeszcze wieś. Ponieważ miała klucz od
tylnych drzwi, wślizgnęła się nie zauważona do domu.
W Aidan’s Broch panowały cisza i spokój. O tej porze wszyscy jeszcze spali, również
groźni strażnicy Corbreda.
Gdy doszła do swego pokoju, stanęła jak wryta.
Drzwi były wyłamane, a stół i krzesła leżały poprzewracane na podłodze.
Porozrywaną na strzępy pościel porozrzucano po całym pokoju.
Nie ulegało wątpliwości, że wszystko to zrobił ktoś w napadzie dzikiej furii. Helga
była wdzięczna Jamesowi: to dzięki niemu nie stała się ofiarą tej barbarzyńskiej napaści.
Ale co ona ma teraz ze sobą począć? W pokoju, w którym nie można się zamknąć,
zostać nie mogła. Nie mogła także pójść do Jamesa, a tym bardziej do Rodericka, ni wolno jej
bowiem było narażać ich na niebezpieczeństwo teraz, kiedy lada chwila obudzą się
domownicy. A innych pokojów znajdujących się w tym samym skrzydle nie znała, zresztą i
tak nie byłaby w nich bezpieczna.
Zabrała więc swoją walizkę, której nie zdążyła jeszcze rozpakować na nowo i która
leżała ciśnięta w kąt, ale nie tknięta. Ostrożnie wyszła na korytarz. Zawahała się przez chwilę,
bo chociaż już się zdecydowała, dokąd ma pójść, nie mogła opanować lęku.
Niedługo zrobi się całkiem widno.
Zdawała sobie sprawę z tego, że może polegać wyłącznie na sobie. Czuła się bardzo
samotna.
Posuwając się ostrożnie w mroku zalegającym jeszcze korytarz, doszła do schodów
prowadzących na duże poddasze i otworzyła skrzypiące drzwi. Stąpając na palcach po
surowych, ni heblowanych deskach, błądziła wzrokiem miedzy osnutymi pajęczyną meblami.
Serce waliło jej mocno na samą myśl o tym, co mogło się kryć wśród tych
przeróżnych rupieci, których nawet nie widziała dokładnie w ciemności; w jej wyobraźni
powstawały twory wyposażone w kły i pistolety, stanowiące połączenie jakichś bliżej
nieokreślonych postaci i strażników Corbreda.
W jednym rogu wisiały stare ubrania. Helga, rozsuwając je po omacku, z duszą na
ramieniu przeszła dalej i znalazła w kącie jakiś szezlong, z którego kilkoma uderzeniami
dłoni usunęła wierzchnią warstwę kurzu. Mógł posłużyć jej na parę godzin jako łóżko.
Bo przecież musiała się przespać, jeśli miała wytrzymać czekający ją poranek, a
właściwie cały dzień.
Najpierw jednak uklękła i odmówiła modlitwę. Nagle poczuła dojmujący ból na myśl
o tym, jak bardzo daleko znajduje się od rodzinnego domu. Oto jest bowiem w miejscu, w
którym ludzie mają inną wiarę i inny kościół niż ten, jaki poznała u siebie. Nie traciła jednak
nadziei, że Bóg wysłucha ją także tutaj, że na pewno widzi Helgę Solbraten tu, na tym
strychu, gdzieś w obcym kraju. Poprosiła go, by podczas jej nieobecności czuwał nad matką i
rodzeństwem, a także by dopomógł jej ojcu wrócić do zdrowia. Zmówiła też krótką i nieco
nieśmiałą modlitwę na intencję tego, aby Roderick MacCullen przestał już cierpieć w
samotności i nigdy już nie marzł. (I żeby odkrył, że ona istnieje.) Przez chwilę zastanowiła się
także, czy nie powinna poprosić Boga o to, aby uczynił Corbreda lepszym, ponieważ jednak
zbytnio nie wierzyła, by to pomogło, odłożyła tę modlitwę do następnego wieczoru. Lepiej
nie obciążać Wszechmogącego wszystkim naraz.
Następnie zwinęła się na szezlongu, przykryła aksamitnym płaszczem, pachnącym
jakąś damą.
Spała bardzo niespokojnie, budząc się często i nasłuchując lękliwie, czy nikt
przypadkiem nie skrada się za jej plecami. Ale nikogo nie było. Gdy wreszcie usłyszała, że
dom zaczyna budzić się do życia, wstała i wróciła do swojego pokoju.
Umyła się i przebrała, po czym, westchnąwszy kilka razy głęboko i nabrawszy
powietrza w płuca, zeszła do jadalni.
Ian i Lynn byli już na dole. Brakowało Corbreda. Ian, widząc ją, podniósł się z
miejsca i pokuśtykał ku niej, by ją przywitać.
- Co też w ciebie wstąpiło, drogie dziecko? Kto to słyszał uciekać - spytał z troską w
głosie. - Jak mogłaś pomyśleć, że nikt cię tu nie chce? Co prawda ciągle nas nie ma w domu,
ale tak bardzo cieszymy się z tego, że do nas przyjechałaś. Prawda, Lynn?
Elegancka młoda dama nic nie odpowiedziała, co przy dobrej woli można było
zinterpretować jako „oczywiście”.
Helga znowu głęboko odetchnęła.
- Dziś w nocy ktoś włamał się do mojego pokoju - powiedziała zdecydowanym
głosem.
Ian i Lynn wymienili między sobą szybkie, niespokojne spojrzenia.
- Co ty mówisz? - spytał Ian. - A co z tobą? Nic ci się nie stało?
- Nie. Kiedy usłyszałam kroki na korytarzu, zdążyłam się jeszcze ukryć - odparła. -
Ale i pokój, i drzwi są zniszczone. Nie mogę tam mieszkać. Czy to może sprawka jednego z
tych dziwnych wartowników, którzy tu krążą?
Lynn rzekła lodowatym tonem:
- Raczej jednego z parobków, którzy upatrzyli sobie ciebie jako odpowiedni cel
nocnych uciech. Nie spodziewali się, że spotkają się z oporem z twojej strony.
- Gdzie jest Corbred? - spytała Helga, czując w sobie tego dnia zdumiewającą siłę i
pewność.
- Śpi - odpowiedziała bez namysłu Lynn.
- Nie najlepiej się dziś czuje - dodał Ian trochę niezdecydowanie. - Twoje wczorajsze
zniknięcie bardzo nim wstrząsnęło. Poza tym jego ludzie gdzieś zasłyszeli... że... Mordwin
podobno nie żyje. Wiesz coś może na ten temat?
- Ja? Nie, przecież nikogo tu nie znam, rozmawiam jedynie z wami i Jamesem.
Wszyscy inni mówią językiem, którego nie rozumiem.
- No, właśnie, James! Gdzie on się podziewa? - spytała Lynn. - Coś mi się wydaje, że
on zaczyna być zanadto rozkojarzony i zaniedbuje swoje obowiązki. Słyszysz mnie, Ianie?
- Nie masz racji - odparł Ian. - Trudno znaleźć kogoś bardziej oddanego swej pracy niż
James!
- Przecież jego nigdy nie ma, kiedy jest potrzebny! Coraz częściej każe na siebie
czekać. Helga, zadzwoń na niego!
Ian podniósł się natychmiast z miejsca i pokuśtykał ku ścianie, na której wisiał pasek
do dzwonka.
- Helga nie jest tu służącą! To moja siostra!
- Doprawdy? - spytała sucho Lynn.
Helga zaczęła się bać. Co też ten Corbred mógł zrobić z Jamesem? Ani przez chwilę
bowiem nie wątpiła, że to właśnie on dokonał spustoszenia w jej pokoju i teraz odsypia ten
atak dzikiej wściekłości.
Ale przecież ni mogliby się obyć bez Jamesa - dobrego, cichego i wiernego Jamesa.
A jeśli coś mu się stało, to co będzie z jej ojcem?
Heldze przeszły ciarki po plecach, zmusiła się jednak, by z uśmiechem na ustach
rozmawiać o wyjątkowo chłodnej jesieni tego roku.
Po chwili, ku jej nieopisanej uldze, do jadalni wszedł James.
Ian oznajmił natychmiast:
- James, ktoś zdemolował pokój panienki. Bądź tak dobry i przygotuj inny,
bezpieczniejszy, do którego nie uda się wedrzeć żadnym łobuzom.
- Tak jest, sir! Mam nadzieję, że nic się panience nie stało?
- Nie, udało mi się ukryć przed nimi.
Oboje porozumieli się ze sobą wzrokiem. Jej spojrzenie mówiło: „Tej nocy wszystko
przebiegło bez kłopotu”. James odpowiedział: „To dobrze. Ale proszę zachować ostrożność!
Niebezpieczeństwo jest duże”.
Po śniadaniu - a właściwie lunchu, ponieważ tego dnia obudziła się nieprzyzwoicie
późno - Helga zajęła się przeprowadzką do innego pokoju, położonego bliżej głównej części
posiadłości i wyposażonego w solidniejszy zamek.
Gdy już niemal się urządziła, odwiedził ją James.
Zniżywszy głos, rzekł:
- Ktoś bardzo chciałby zobaczyć się z panienką. Czeka w stajni.
- Tak? - odpowiedziała, spodziewając się dokładniejszych informacji, lecz James
zachował kamienny wyraz twarzy.
- Proszę uważać, żeby nikt panienki nie zobaczył - przestrzegł.
Helga zbiegła szybko na dół, rozglądając się przezornie wokoło. Jeden z wartowników
sterczał w drzwiach któregoś z dalszych zabudowań gospodarskich, ponieważ jednak nie
patrzył w jej kierunku, zdecydowała się przemknąć między domem a stajnią.
Gdy znalazła się w ciepłym półmroku, przepełnionym parą końskich oddechów,
zwolniła kroku i zatrzymała się niezdecydowana. Ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Roderick
MacCullen wciągnął ją do niewielkiej narzędziowni,
Helga wydyszała:
- Czy ty oszalałeś? Przecież nie wolno ci tu przychodzić! Czy coś się wydarzyło?
- Nic, co dotyczyłoby ciebie - szepnął. - chciałem tylko sprawdzić, czy nic ci się nie
stało.
Poczuła, że jej policzki pokrywają się rumieńcem szczęścia.
- Bo mam dla ciebie pewną wiadomość - wyjaśnił pospiesznie, a jego twarz przybrała
surowy i zdecydowany wyraz. - A właściwie dla twojego ojca.
Helga nie dała się zwieść jego zachowaniu pełnemu rezerwy. Opowiedziała mu o
włamaniu do pokoju i o tym, że Corbred nie pokazał się jeszcze do tej pory.
- Posłuchaj, nie wolno ci tu zostać! Przenieś się do naszej chatki, nie chcę, żebyś była
w pobliżu tych łotrów. Jeśli wyobrażasz sobie, że nie mamy się czym zajmować, to się
mylisz. Nikt z nas nie ma czasu, żeby cię niańczyć.
Helga nie słyszała tych surowych słów i lodowatego tonu. Zapamiętała bowiem tylko
jedno malutkie słówko spośród wszystkich, jakie padły z jego ust: Nasza chatka! Ta
odrażająca nora zamieniła się nagle w przytulne schronienie.
Na samą myśl o nocy spędzonej przy Rodericku zrobiło jej się gorącą, zdołała się
jednak opanować.
- Obiecałam memu ojcu, że będę szpiegiem i posłańcem. Nie mogę teraz zawieść ani
jego, ani Jamesa.
- Zrozum, że Corbred jest coraz bardziej niebezpieczny, jego ludzie pojmali wczoraj
jednego z naszych. Boję się, że jeśli zaczną go torturować, to...
- Faktycznie! - krzyknęła przerażona. - Ian wspomniał coś o tym, że ludzie Corbreda
gdzieś, jak się wyraził, zasłyszeli, że Mordwin podobno nie żyje. Był taki dziwny, kiedy to
mówił.
- Biedaczysko! - westchnął Roderick. - Sprawy zaczynają wyglądać poważnie.
Naprawdę nie możesz tu dłużej zostać!
- Ale przecież właśnie teraz będziecie potrzebować mojej pomocy. Ktoś musi wam
donosić o tym, co dzieje się w domu.
- No tak, ale... No, dobrze, bądź tu w dzień, ale w nocy, musisz mi to obiecać,
będziesz przychodzić do mnie!
Helga uśmiechnęła się nieznacznie.
- Trzeba przyznać, że nie śpi nam się szczególnie dobrze, jedno z nas...
- Można się przyzwyczaić. Tylko obiecaj! - nalegał.
- Obiecuję - powiedziała wreszcie, bojąc się jednocześnie, że on zauważy promienny
blask jej oczu.
- Musimy wytrzymać i poczekać, aż twój ojciec będzie na tyle silny, by stawić czoło
ich intrygom.
- Jutro chyba przyjeżdża rejent?
Roderick wykrzywił twarz w grymasie:
- On nic tu nie zdziała. Spowoduje jedynie, że nienawiść Corbreda stanie się jeszcze
bardziej zaciekła. Naprawdę boję się ciebie tu zostawić...
Można było odnieść wrażenie, że pragnął powiedzieć coś więcej, lecz się zawahał.
- Spałeś? - spytała Helga rzeczowo.
- Trochę.
- Musisz spać więcej. Poza tym śmiertelnie się boję, kiedy tu przychodzisz.
- W porządku. Już idę. Ale jeśli kiedyś nadejdzie taki dzień, że nie będę zmęczony,
brudny i ścigany, to... Nie, zapomnij a tym!
- Uważam, że i tak ładnie wyglądasz.
Uśmiechnął się lekko i ujął jej dłonie w swe mocne ręce.
- Jeśli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, to pomyśl wtedy o tym wszystkim, czemu
nie było dane się spełnić! Nie pozwól umrzeć marzeniom, które nie zdążyły się jeszcze
obudzić. Są zbyt piękne.
Z pewnością nikt nie zdołałby wdzięczniej wyrazić prośby o to, by dbała o swe życie.
- Roderick, ja...
- Słucham?
- Nie, nie, nic takiego - odparła i spojrzała gdzieś w bok.
- No, powiedz!
- Nie, nie proś mnie o to, jest we mnie tylko wstyd i skrucha. Dziękuję ci, że
przyszedłeś! Teraz jestem silna.
Przyglądał się jej długo w mroku stajni. Jego ciemne oczy żarzyły się blaskiem i nagle
Heldze wydało się, że wszystko wokół niej wiruje. Pochyliła głowę, która spoczęła na jego
ramieniu. Zupełnie jakby jakaś magnetyczna siła przyciągała ją ku niemu, bo przecież ona
sama nie zamierzała tego uczynić.
Roderick jęknął i w następnej chwili Helga poczuła, jak jego mocne ramiona
zamykają ją w żelaznym uścisku. Jego ciało znalazło się tuż przy niej, a jego wargi spoczęły
na jej włosach. W tej cudownej chwili dziewczyna poddała się całkowicie upojeniu, jakie ją
ogarnęło, gdy stali tak nieruchomi, nic nie mówiąc, wszystkimi zmysłami chłonąc nawzajem
swą bliskość. Wreszcie Roderick odsunął się od niej nieoczekiwanie i spojrzał na nią
nieprzytomnymi oczyma.
- Te twoje... - zaczął, lecz ona przerwała mu przerażona.
- Wybacz mi, poczułam się tylko trochę zmęczona - wyjaśniła. - Chwilami jestem jak
nieprzytomna, dziękuję, że mnie podtrzymałeś. Ja też niewiele spałam w ostatnim czasie.
Jego zagniewane oblicze rozchmurzyło się nieco, wyrażając teraz pełną zrozumienia
wdzięczność, że tak zręcznie rozwiązała za niego tę kłopotliwą sytuację.
- Tak, powinienem nakrzyczeć na ciebie, że zupełnie o siebie nie dbasz.
Odprowadził ją do drzwi, po czym zatrzymał się przy nich.
Powiódł palcem po jej brwiach.
- Powiedz mi, dlaczego życie jest takim piekłem? Kim jest ten, kto wymyśla nam
wszystkie komplikacje?
- Nie sądzisz, że my sami to robimy?
Roderick pokręcił głową. Zachowywał się tak, jakby nie mógł oderwać wzroku od
twarzy Helgi. Jego ciemne oczy były pełne smutku.
- Co innego mam na myśli. Chodzi mi o coś więcej. No dobrze, uważaj na siebie!
Może ty zostaniesz, a ja... Nie, lepiej nie.
Uścisnął jej ręce i dał znak, żeby już poszła.
Na obiedzie pojawił się Corbred. Jego ładna twarz o wyraźnie zaznaczonej
mefistofelesowskiej bródce, otoczona koroną półdługich kruczoczarnych włosów, była
strapiona i zmęczona.
- Patrzcie, patrzcie, nasze małe niewiniątko zechciało uczynić nam tę łaskę i poświęcić
małą chwilę swego drogocennego czasu?
Helga czuła, że się czerwieni. Miała bowiem tę jasną, delikatną karnację, jaka często
stanowi uzupełnienie złotaworudych włosów i demaskuje każde najmniejsze zawstydzenie.
- A gdzież to panienka się podziewała? - spytał drwiąco.
Ian odparł z irytacją:
- Przecież już ci mówiłem, że wystraszyła się w nocy i gdzieś się schowała. Widocznie
miała powody, żeby to zrobić!
Corbred obrzucił brata nienawistnym spojrzeniem, lecz widać było, że tak mocno boli
go głowa, iż nie jest w stanie prowadzić dalej dyskusji.
Spożywano obiad w przytłaczającym milczeniu. Helga wciąż nie mogła wyzwolić się
od lęku. Odnosiła wrażenie, że Corbred jest jak drapieżny ptak, nieustannie czyhający na
ofiarę. Wrogość między braćmi ciągle rosła, wywołując wyraźną radość Lynn. Nietrudno
było zauważyć, że Ian ma dość aroganckiego zachowania Corbreda, a ten z kolei nie zamierza
dłużej być miły dla siostry. Atmosfera była tak nieznośna, że Helga czuła się wręcz chora.
Na domiar złego od strony wzgórza dało się słyszeć odgłos uderzeń młotka! Helga
zdawała sobie sprawę, co to znaczy. Widziała wcześniej, jak dwaj wartownicy Corbreda
zmierzali tam z narzędziami i deskami w rękach. Nie będzie już litości!
Gdy wreszcie wstali od stołu, bąknęła, że zamierza się położyć, ponieważ ostatniej
nocy bardzo źle spała.
Corbred zatrzymał ją:
- Oczekujemy, że zjawisz się w salonie dzisiaj o dziewiątej wieczorem. Mam wam
wszystkim coś do powiedzenia.
- Nie możesz tego powiedzieć teraz? - mruknął Ian.
- Nie. O dziewiątej wieczorem.
Helga nie miała najmniejszej ochoty na to spotkanie. Chciała pójść do Rodericka. Ale
Corbredowi nie mogła odmówić.
- Przyjdę.
Corbred nie podjął choćby najmniejszej próby, żeby postarać się o jakieś zajęcie dla
niej w Glasgow czy Londynie, nawet nie wspomniał już o tym ani słowem. Zupełnie jakby
nie wystarczało pozbyć się jej z Aidan’s Broch, jakby Corbred postanowił sobie pozbyć się jej
na dobre.
Nie myliła się! Gdy spotkała jego spojrzenie, wyczytała w nim wydany na nią wyrok
ś
mierci.
Helga Solbraten stała mu na drodze. Musiał ją usunąć.
Czy Corbred wiedział, że ona jest jedyną prawowitą spadkobierczynią? Oczywiście,
musiał wiedzieć, przecież on nie był rodzonym synem Angusa MacDunna. A jutro miał
przyjechać rejent...
Powiodła wzrokiem po pozostałych. Co oni myśleli? Mordwin nie żyje, wiedzieli o
tym teraz już wszyscy troje. Ale co się stanie w przypadającą im częścią spadku, gdy pojawiła
się jego prawowita dziedziczka? Mieli stracić wszystko?
O tym, że Angus MacDunn ocalał, oczywiście nie wiedzieli. Ani też o tym, że tak
blisko nich jest Roderick MacCullen.
Helga zdała sobie nagle sprawę ze swego położenia. W ich oczach była zupełnie sama
i całkiem bezbronna. Nikt by się nie przejął, gdyby zniknęła na dobre.
Może Ian...?
Dlaczego miałby jej pomóc? Akurat on, któremu groziła utrata tytułu na jej rzecz.
Helga wróciła szybko do swojego pokoju i starannie zamknęła drzwi,
Usiadła na brzegu łóżka. Musiała zostać tu aż do godziny dziewiątej! Nie wiadomo,
jak długo potrwa spotkanie. Może już nigdy stąd nie wyjdzie? Może już nigdy nie zobaczy
Rodericka! Ale jeśli teraz ucieknie, zawiedzie i jego, i swojego ojca. Obaj potrzebowali jej
pomocy.
Czuła trudną do opanowania tęsknotę. Głos Rodericka również dzisiaj był ostry i
nieprzyjemny, ale Helga nie da się już oszukać? On po prostu nie chciał przyznać się nawet
przed samym sobą, że...
Położyła się na łóżku i z oczami utkwionymi w sufit oddała marzeniom o przyszłości.
Owo nieznane wywoływało w niej lęk i równocześnie podniecało. Roderick... Brudny,
zaniedbany, nie ogolony i na dodatek śmiertelnie zmęczony. Mimo to wydawał się tak
pociągający, że jego widok wprost zapierał dech w piersi.
Ocknęła się z marzeń. Może powinna zejść na dół? Nie, lepiej poczeka tutaj.
Na zewnątrz obok jej drzwi wisiał głośno tykający zegar. Helga wysunęła głowę z
pokoju.
Dopiero ósma. Jeszcze cała godzina zupełnej bezczynności.
A potem, co stanie się potem? Helga nie mogła uwolnić się od okropnego przeczucia,
ż
e wszelkie próby, na jakie wystawieni byli mieszkańcy Doliny Aidana, miały wkrótce
osiągnąć swój punkt kulminacyjny.
Ale co miałoby to oznaczać w praktyce, tego Helga nie potrafiła wyobrazić sobie
nawet w najśmielszych snach.
ROZDZIAŁ X
Helga czuła przemożną ochotę, by pójść tam, gdzie powinna być o tej porze. Zmusiła
się jednak i została na miejscu.
Powinna napisać list do matki. Nie mogła już dłużej zwlekać i kazać jej czekać w
niepokoju.
Wyjęła kartkę papieru, pióro i próbowała zacząć.
Droga Mamo!
Wybacz, że piszę tak późno, ale...
I co dalej? Co ma napisać dalej?
Gdzieś w domu dał się słyszeć przytłumiony hałas. Helga spojrzała przestraszona na
zamek w drzwiach. Czy to wartownicy Corbreda przystąpili do akcji?
Wyjrzała ostrożnie na dziedziniec. Nie, dwaj z nich, zajęci pogawędką, stali pod
lampą oświetlającą drzwi, a dwaj pozostali nadal pracowali przy nowej szubienicy, przez cały
czas bowiem dochodziły od strony wzgórza odgłosy piłowania i uderzeń młotka, widać też
było migające światła pochodni.
W domu znowu zapanowała cisza. Helga skupiła się nad listem.
Przeczytała to, co napisała do tej pory: że ojciec przyjął ją bardzo serdecznie, że
dostała ładny pokój i poznała ciekawych ludzi i że dokładniej napisze o wszystkim później.
Ten fałszywie pogodny ton z pewnością nie zwiedzie matki. Zirytowana, Helga
zgniotła kartkę i cisnęła ją na podłogę.
Wybiła dziewiąta, czyli nadeszła pora, by zejść na dół.
W salonie siedziała tylko lady Lynn.
- O, jesteś już - powiedziała nieoczekiwanie przyjaźnie. - Siadaj sobie, Ian i Corbred
omawiają coś w jadalni.
W tej samej chwili Corbred zawołał:
- Lynn, czy to Helga przyszła?
- Tak.
- Zaraz do was dołączymy.
Lynn, przykładając palec do ust, szepnęła:
- Mówiąc prawdę, to oni wzięli się tam za łby. Ian ma już po prostu dość, nareszcie, i
daje bratu porządną lekcję. Nigdy jeszcze nie widziałam mojego męża tak rozzłoszczonego
jak dzisiaj. Naprawdę się wystraszyłam.
Helga usłyszała cichy pogłos podniesionych, zirytowanych głosów.
- Porozmawiajmy lepiej o czymś weselszym - rzekła Lynn, prostując się na krześle. -
W sobotę będzie u nas bal. Pewnie nie masz żadnej odświętnej sukni? Mogłabym pożyczyć
ci...
Nie zdążyła skończyć, ponieważ obie skoczyły na krzesłach jak rażone piorunem.
Z jadalni dał się słyszeć przerażony głos Corbreda:
- Nie rób tego, Ian, nie! Czyś ty oszalał? Na pomoc!
Słychać było rumor przewracanych krzeseł, potem dzikie wycie Iana i na koniec coś
ciężkiego osunęło się na podłogę.
Helga i Lynn popędziły ku jadalni.
Ian stał w drzwiach. Był trupio blady i zarazem czerwony jak pochodnia na twarzy.
- Na litość boską, Lynn - szepnął. - Co ja teraz zrobię? Zabiłem Corbreda!
Nie mógł się utrzymać na swych słabych nogach. Oparł się ciężko o framugę drzwi,
pozostawiając w miejscu, którego dotknął dłonią, krwawą plamę.
Corbred zabity!
Pierwsza myśl, jak przebiegła Heldze przez głowę, była niegodziwa: „Bogu niech
będą dzięki”! Szybko jednak ustąpiła miejsca przerażeniu, jakie ogarnęło ją w obliczu tego
strasznego wydarzenia.
Lynn pierwsza odzyskała przytomność umysłu.
- Chodź! - powiedziała zdecydowanie.
Weszły obie do jadalni, choć Helga nie miała na to ochoty.
Corbred leżał za dużym stołem, na boku, z twarzą odwróconą, w pelerynie
rozpostartej na podłodze, przykrywającej częściowo jego ładne, długie włosy, i z czarną jak
heban bródką, odcinającą się ostro od kredowobiałej twarzy.
Teraz nigdy już się nie dowiedzą, o czym to chciał z nimi porozmawiać.
Lynn pochyliła się nad nim, by sprawdzić puls.
- Nie żyje - stwierdziła, podnosząc się.
Helga dostrzegła rękojeść noża wystającą z jego piersi. Odwróciła się szybko w drugą
stronę.
- Jak ja mogłem to zrobić? Jak mogłem? - lamentował Ian, zakrywając twarz dłońmi.
- Już za późno, żeby o tym myśleć - rzekła trzeźwo Lynn. - Teraz musimy podejść do
tego praktycznie. On nie może tutaj zostać.
- A co mamy z nim zrobić? - spytał bezradnie Ian.
Lynn zastanawiała się, nakrywając Corbreda peleryną.
- Musimy zawiadomić władze. Ale, oczywiście, będziemy utrzymywać, że zabiłeś go
w obronie własnej.
- Nie, to nieprawda! - zaprotestował Ian. - Nie będę kłamał, przyznam się, że to ja
jestem zabójcą.
- Corbred zamordował tyle ludzi, nie informując o tym żadnych władz - odparła ostro
Lynn. - Możesz spokojnie powiedzieć, że to była samoobrona. Prawda, Helgo?
Helga zawahała się przez chwilę:
- Taaak, myślę, że jest dość powodów, by tak to nazwać. Wszystkim wiadomo, jak
bardzo niebezpieczny był Corbred.
- Ale co zrobimy z jego ludźmi? - spytał nadal przerażony Ian. - Zaraz zaczną
wieczorny obchód.
- Musimy natychmiast go stąd usunąć. Zajmij się tym, Ian! A ja pogalopuję do
następnej wsi, gdzie rejent z Glasgow miał przenocować dzisiaj w oberży. Trzeba go
zatrzymać, przecież on nie może przyjechać tu jutro. Oboje musicie bardziej panować nad
sobą. Helga, jesteś blada jak ściana, idź do siebie i połóż się!
Helga pomyślała wprawdzie, że Lynn chyba aż za dobrze panuje nad sytuacją, lecz -
jeśli spojrzeć na to od drugiej strony - jako żona Iana nie chciała z pewnością, by męża
spotkało coś złego za to, że zabił takiego łotra jak Corbred.
Lynn, widząc wahanie Helgi, ponagliła ją niecierpliwie:
- Pospiesz się! Zaraz tu mogą być wartownicy, a kiedy zobaczą, że Corbred nie żyje,
wpadną w szał. Zamknij się na klucz w pokoju, zabarykaduj drzwi ciężkimi meblami i pod
ż
adnym pozorem nie wychodź! Niezależnie od tego, co by się działo!
Helga już bez sprzeciwu udała się do swojego pokoju.
Usiadła na łóżku i zacisnęła dłonie. Myśli kłębiły się jej bezładnie w głowie.
Ale jedno wiedziała na pewno: powinna pobiec do Rodericka, bezzwłocznie. Przecież
on musi o tym wszystkim wiedzieć.
W domu panowała cisza. Nie było słychać wartowników. Czy naprawdę ma się
odważyć? Tego wieczoru James dostał wcześniej wolne, nie mogła więc na niego liczyć.
Chyba nie powinna dłużej zwlekać. Wymknęła się bezszelestnie z pokoju i zatrzymała
na chwilę za drzwiami.
Czy to możliwe? Z dużego hallu na dole dochodził odgłos przytłumionych kroków.
To pewnie Ian chodził niespokojnie w tę i z powrotem, pełen skruchy i niespokojny.
Bo Lynn przecież miała pojechać konno do wsi.
To jednak dzielna kobieta. Choć Helga nawet podziwiała ją w pewien sposób, nigdy
nie chciałaby być taka jak ona, mimo że ta młoda dama dzisiejszego wieczoru okazała się
nadspodziewanie uprzejma wobec niej.
Ostrożnie, na palcach, przebiegła do balustrady, doskonale zdając sobie sprawę z tego,
ż
e naraża się na niebezpieczeństwo. Przykucnęła za jej szerokimi słupkami i przyłożyła oko
do jednego z niewielkich ozdobnie wyciętych otworów. W hallu nie było nikogo, ale z jadalni
dochodził wyraźny odgłos czyichś kroków.
Może w tej sytuacji powinna wyjawić Ianowi prawdę? śe laird żyje i Roderick
MacCullen także? Corbreda przecież już nie ma, a Ian jest jej przyjacielem.
Ktoś ciągnął coś ciężkiego po podłodze w jadalni.
To pewnie Ian wynosił ciało Corbreda. Jeszcze tego nie zrobił? Powinien się
pospieszyć, żeby zdążyć, nim przyjdą strażnicy!
Bez trudu mogła sobie wyobrazić, że Ian wpadł w panikę i stracił głowę, gdy zabrakło
przy nim niezawodnej Lynn i jej wsparcia.
Helga już prawie się podniosła, żeby zejść na dół o ostrzec go przed wartownikami, a
potem opowiedzieć mu o ojcu, gdy nagle znowu przykucnęła.
Ian wyszedł do hallu, ciągnąc za sobą starannie okryte ciało Corbreda.
Ale... zaraz, zaraz...
Helga wytrzeszczyła oczy i bezwiednie otworzyła usta. Co to miało znaczyć?
Mężczyzna zatrzymał się i obszedł zmarłego wkoło, by poprawić sukno, którym był
przykryty.
Nie, na pewno się nie myliła. Ian nie utykał! W ogóle, ani trochę!
Ale to przecież Corbreda widziała tam, w jadalni, na podłodze!
Czy też...?
Wpatrywała się w mężczyznę na dole. Jego czoło i policzki były nadal nienaturalnie
białe. Broda także, a wokół ust...
Jakby dopiero niedawno sczesał sobie włosy z czoła, obciął je krótko przy uszach i
zgolił brodę!
Ale przecież ta twarz, którą widziała odwróconą do podłogi...
Czyżby to był jedynie zarys odwróconej w drugą stronę twarzy z przyklejoną brodą?
Możliwe.
Lecz przecież słyszała kłótnię Iana i Corbreda w jadalni. Słyszała bijatykę, w wyniku
której Corbred zginął...
Jeśli ten mężczyzna, który stał teraz w hallu pochylony nad zmarłym, miałby być
Corbredem, to przecież nigdy nie zdążyłby zgolić brody i...
Helga czuła, że odpływa z niej cała krew. A hałas, jaki słyszała około ósmej? Czy to
był moment zabójstwa? Chwila śmierci Iana?
To by wyjaśniało, dlaczego trup na podłodze był tak nienaturalnie biały.
No tak, a kłótnia, którą słyszała, mogła być udawana. Zastanowiwszy się przez chwilę,
stwierdziła, że nie przypomina sobie, aby słyszała dwa głosy równocześnie. Tam mógł być
tylko sam Corbred. Poza tym tylko do nich wołał, ani razu się nie pokazał.
Mężczyzna na dole wyprostował się teraz.
Tak, to Corbred! Nie miała już wątpliwości. Bez brody i długich włosów
podobieństwo między bliźniakami było o wiele łatwiej zauważalne, ale to z całą pewnością
był Corbred. Szybki, mocny chód, typowa gestykulacja, sposób trzymania głowy.
Helga trzęsąc się wciągnęła głęboko powietrze. Jeszcze przed kilkoma minutami
spokojna, teraz czuła przerażenie, widząc, że to nie Ian był tym z dwóch braci, który przeżył.
Musi natychmiast ostrzec Lynn!
W następnej sekundzie jednak pojęła, że byłaby to najgłupsza rzecz, jaką by uczyniła.
Corbred bowiem mógł bez trudu oszukać Helgę, ale Lynn była przecież żoną Iana i od razu
dostrzegłaby różnicę.
To mogło znaczyć tylko jedno: Lynn także uczestniczyła w spisku.
Czyli Corbred nie miał nic do powiedzenia o godzinie dziewiątej, absolutnie nic!
Wszystko to zostało zainscenizowane tylko po to, aby zdobyć świadka, który by potwierdził,
ż
e Ian zabił swego brata w obronie własnej...
Lynn o Corbred. Oczywiście, dwa pędy z tego samego korzenia! Ian zawsze stał
Corbredowi na drodze do władzy. „Dwie godziny od tytułu lairda”.
Helga nie miała odwagi się ruszyć. Powinna pobiec do Rodericka najszybciej jak to
tylko możliwe, lecz teraz mogło to być zbyt niebezpieczne. Wiedziała już, że Corbred nie
cofnie się przed niczym.
Sama w domu z Corbredem, zimnym, wyrachowanym mordercą. Z mężczyzną, który
na pewno musiał ją nienawidzić. Za zniszczenie szubienicy. Za to, że nie wypiła whisky i
zamiast zasnąć, uciekła. Za to, że była dziedziczką tej wielkiej fortuny, którą on wreszcie
mógłby przejąć w swe władanie. Może na razie potrzebował jej jeszcze jako świadka, ale co
potem?
Ktoś wszedł do hallu. To Lynn w stroju do konnej jazdy.
- Jak ci idzie? - spytała po cichu. - Nie potrzebujesz pomocy?
- Nie, pospiesz się! - odparł. - Zatrzymaj rejenta, on nie może tu jeszcze przyjechać.
- Mam użyć wszelkich środków?
- Nie. Nie teraz, to byłoby za dużo naraz. Nie powinniśmy budzić podejrzeń. Przesuń
tylko jego wizytę o kilka dni, dzięki temu zyskam trochę czasu, żeby pozbyć się dziewczyny,
kiedy już wystąpi jako świadek przed koronerem.
- A James?
- James jest niebezpieczny, zbyt dobrze znał Iana. Może wystarczy, jeśli go zwolnisz.
Jeżeli nie, to... To będziemy musieli sięgnąć po bardziej drastyczne środki. Wieczorem muszę
zająć się zamkiem Hiss.
Helga aż drgnęła na dźwięk tej nazwy.
Corbred mówił dalej:
- Moi ludzie poddali drobnym torturom jakiegoś wiejskiego gamonia. I wiesz, czego
się dowiedzieli? Nie dość że Mordwin nie żyje, to jeszcze na dodatek podobno ocalał
Roderick MacCullen.
- Co ty mówisz?
- Ale ja ich wszystkich zaskoczę! Kiedy tylko zakopiemy mojego brata - przecież
koroner nie może zobaczyć jego zwłok, bo poznałby, że to Ian, a nie ja - od razu pojadę z
moimi czterema ludźmi do Hiss...
- Teraz, w nocy?
- To jest moja noc, Lynn! Czekałem na nią przez tyle lat, pozostając w cieniu Iana.
Wykurzę tego lisa MacCullena z jego nory! Jestem pewien, że właśnie tam tkwili przez cały
czas i że tam mają też potężny arsenał broni, żeby w każdej chwili móc mnie zaatakować.
Dlatego wymyślili sobie całą tę historię o duchach i strachach...
Na chwilę popadł w zamyślenie:
- Ten chłopak powiedział poza tym, że podobno jest jeszcze jedna osoba, która nie
umarła.
- Kto?
- Nie, to zbyt szalone, nie mogę w to uwierzyć! Ale jeśli to prawda, oni wszyscy są na
pewno w zamku Hiss.
- Myślałam, że tam nie da się mieszkać.
- Ani ty, ani ja nigdy tam nie byliśmy, skąd więc mamy wiedzieć, jak tam jest
naprawdę?
- Musicie porządnie się uzbroić.
- Możesz być spokojna! Jest nas pięciu i całą piątką zjawimy się tam całkiem
nieoczekiwanie. To musi się udać.
- A co zrobimy z dziewczyną?
- Z Helgą? To drobiazg. Kiedy już zrobi swoje i poświadczy, co widziała, trzeba
będzie skręcić jej kark.
- Jesteś pewien, że ona śpi?
- Może nie śpi, ale nie ulega wątpliwości, że nie ruszy się ze swojego pokoju. Siedzi
tam i zdenerwowana gryzie paznokcie. Tak ja przestraszyłaś tymi rozwścieczonymi
strażnikami. Pospiesz się, zawołaj tu moich ludzi, żeby mi pomogli, a ty ruszaj w drogę.
Musisz być na miejscu wczesnym rankiem, zanim on zdąży wyjechać. Powiedz, że Corbred
się rozchorował, albo wymyśl coś innego.
Corbred podszedł do Lynn i ją pocałował.
- Już wkrótce nastanie nasz czas. Długo na to czekałem.
Objąwszy go za szyję, Lynn powiedziała:
- Ale przez resztę swego życia będziesz musiał nazywać się Ian.
- To niewysoka cena za pełnię władzy. Angus chciał zawrzeć pokój z rządem, może
Ian też miał podobne plany. Ja na to nie pójdę. Jeszcze przez wiele lat ród MacDunnów
będzie panować w Dolinie Aidana. A oni tam, na górze, będą przekonani, że jestem ich
wiernym poddanym! Tymczasem przy pomocy moich czterech ludzi, śląc zwierzchnikom
uspokajające raporty, zapewnimy tu sobie nieograniczoną władzę. Będziemy bogaci, Lynn! I
silni!
Od siedzenia w kucki Helgę zaczęły boleć nogi. Była przerażona tym, co usłyszała,
chciała jak najszybciej pobiec do Rodericka, nie była jednak w stanie ruszyć nawet palcem.
Najbardziej bała się tego, że któreś z nich mogłoby wejść na górę. Ale przecież zaraz mają
przyjść ci straszni strażnicy. Musiała uciekać, i to natychmiast! Tylko jak?
Tych dwoje na dole niechcący jej w tym pomogło. Otoczywszy Lynn ramieniem,
Corbred odprowadził ją do wyjścia. Wykorzystując tych kilka sekund, Helga przemknęła
przez korytarz, kierując się ku małym, niewidocznym tylnym drzwiom.
Biegnąc najciszej jak się dało, wyjęła z kieszeni klucz. Wiedząc już, które stopnie
schodów najbardziej skrzypią, omijała je, pokonując po dwa albo trzy naraz. Wreszcie
otworzyła drzwi i stanęła w jasnym blasku księżyca.
Ledwie znalazła się na zewnątrz, czyjaś mocna dłoń zakryła jej usta. Gdy próbowała
się wyrwać, usłyszała tuż przy swym uchu szept Rodericka:
- Cicho, nie krzycz!
Helga natychmiast się uspokoiła, a on zwolnił uścisk.
- Dlaczego nie przyszłaś? - spytał rozgorączkowany. - Tak się denerwowałem, że nie
mogłem znaleźć sobie miejsca.
- Ciszej - powiedziała, ciągnąc go w cień obok drzwi. Niemal bezgłośnie wydyszała
mu do ucha: - Corbred zamordował Iana. On i jego strażnicy wybierają się dziś w nocy do
Hiss.
- Co ty wygadujesz? Czy oni poszaleli?
- Myślą, że ty i twoi ludzie ukrywacie się tam i przechowujecie broń. Corbred
podejrzewa, że mój ojciec żyje i jest razem z wami. Jak to dobrze, że tu przyszedłeś, bo
mogłabym nie zdążyć dotrzeć do ciebie na czas.
- Musimy ostrzec Jamesa i twojego ojca.
- Tej nocy są jeszcze bezpieczni. W domu nie będzie nikogo.
Roderick, nie zważając na jej słowa, zawołał cichutko i pod drzewem pojawił się czyjś
cień. To był Joch, który otrzymał polecenie, by najpierw pójść do Jamesa, a później obudzić
we wsi wszystkich wtajemniczonych.
- Tylko nie bierzcie koni! - upomniał Roderick. - Z wyjątkiem czterech do wozów.
Helga zrozumiała, że wszystko było już zaplanowane dużo wcześniej.
- I uważajcie jeszcze na Lynn! - ostrzegł jeszcze Jocha. - Pewnie już galopuje, żeby
zatrzymać rejenta.
- To ona też...?
- Ona? Z całą pewnością jest kochanką Corbreda.
Joch zniknął w ciemnościach.
Było niemal tak widno jak w dzień. Księżyc, tej nocy w pełni, oblewał wszystko swą
srebrzystą poświatą.
Gdy Roderick i Helga przemykali między wiejskimi zabudowaniami, usłyszeli tętent
końskich kopyt, którego echo odbijało się między ścianami domów. Przez moment ujrzeli w
oddali Lynn, która pędziła konno, kierując się w stronę wybrzeża.
Idąc szybko dalej, Helga opowiadała o wszystkim, co wydarzyło się w Aidan’s Broch.
Roderick aż jęknął z przerażenia, uświadomiwszy sobie, co mogło ją spotkać.
- Mamy jeszcze trochę czasu - uspokoiła go. - Najpierw chcą pogrzebać Iana.
Doszli do niewielkiego ryneczku.
- Posłuchaj, pójdziesz teraz do naszej chaty. Wejdź tylnymi drzwiami i nie ruszaj się
stamtąd przez całą noc.
- Ale ja chcę być przy tobie!
- W Hiss? Przenigdy!
Helga umilkła.
- Wrócisz? - spytała cicho.
Jego twarz zasnuł cień bólu.
- Tak. Mam ci jeszcze tyle do powiedzenia. Zrobię, co będę mógł, żeby tylko wrócić.
- To znaczy, że nie będzie łatwo, tak?
- Na pewno. Nie jesteśmy właściwie gotowi, to wszystko stało się trochę za wcześnie.
Ale dzisiejszej nocy odpowiadam za ludzi, za całą wieś i za tych przy Cross of Friars... Muszę
dać sobie radę! No, idź już!
Na krótką chwilę przyciągnął ją do siebie i stał, nic nie mówiąc, z twarzą blisko jej
włosów.
- Tak dużo jeszcze... - bąknął. - Kiedy to wszystko już się skończy, musimy znaleźć
trochę czasu, żeby...
Helgę ogarnęło dziwne uczucie. Doznała wrażenia, jakby usłyszała: Jeśli to
kiedykolwiek się skończy!
Wiedziała: w głębi ducha Roderick nie wierzył, że wróci żywy!
I to skłoniło ją do podjęcia niezłomnej decyzji: musi towarzyszyć mu w drodze do
Hiss. Jeśli nawet miałaby się tam doczołgać!
Ukryła się w ogrodzie przylegającym do ryneczku. Wokół dwóch zaprzężonych
wozów, które wtoczyły się na otwarty placyk, w nieoczekiwanie krótkim czasie zebrał się
tłum mężczyzn. Panowała cisza, w powietrzu wyczuwało się napięcie. Gdy dostrzegła, że
wszyscy zaczynają zajmować miejsca w wozach, poczekała, aż księżyc skryje się na chwilę
za chmurą, i szybko przemknęła przez rynek. Wykorzystując chaos i zamieszanie, wdrapała
się zręcznie na jeden z wozów i przycupnęła przy oparciu wśród mężczyzn. Ponieważ księżyc
znowu wysunął się zza chmury, zdążyła jeszcze szybko zebrać włosy i ukryć je za
kołnierzem, a także podciągnąć spódnicę, tak by przypominała nogawki spodni. Skuliła się,
ż
eby być jak najmniejsza i nikomu nie rzucać się w oczy.
Naliczyła około dwudziestu mężczyzn. Na szczęście Roderick był w drugim wozie,
razem z Jochem.
Konie ruszyły z miejsca. Helga dopiero teraz zauważyła, że końskie kopyta i koła
wozów obwiązano szmatami, aby nie było słychać ich stukotu po kamieniach.
Podniosła głowę i zerknęła w stronę wsi; zdziwiona ujrzała, że do domów wciągano
psy, a kobiety zamykały wszystkie okiennice, inni zaś barykadowali obory oraz owczarnie i
malowali krzyże na drzwiach.
Gdy opuszczali wieś, na dworze nie pozostała żadna żywa istota - ani jeden człowiek,
ani jedno zwierzę. Wszystko było pozamykane i zaryglowane, pogrążone w nieopisanym
strachu.
ROZDZIAŁ XI
Księżyc, tkwiąc niewzruszenie na firmamencie, nieubłaganie oblewał swym blaskiem
całą Dolinę Aidana. Konie pędziły starym traktem; przydrożne drzewa rzucały zmieniające
się cienie, które przesuwały się po twarzach siedzących w skupieniu mężczyzn.
- To światło księżyca może nam i pomóc, i zaszkodzić - rzekł jeden z nich, a inny
bąknął coś w odpowiedzi. I na tym skończyła się rozmowa.
Helga bardzo się starała, żeby nikt jej nie rozpoznał. Spostrzegła jednak, że mężczyzna
naprzeciw niej aż zmarszczył czoło, starając się ustalić, kim ona jest. Ale widział jedynie jej
oczy, bo podciągnęła kolana pod samą brodę i owinęła się szczelnie szalem, próbując
wyobrazić sobie, jak otulałby się kocem zmarznięty młody chłopak.
Jechali już dosyć długo, gdy nagle - ku zdziwieniu Helgi - skręcili z drogi. Chyba
niemożliwe, żeby dotarli już do celu? Nie odważyła się jednak zerknąć przez burtę wozu, a
patrząc przed siebie, nie widziała niczego poza woźnicą i końmi. Czuć było silny zapach
zgniłego siana.
Droga, na której się teraz znaleźli, okazała się jeszcze bardziej nierówna i wyboista.
Helga widziała pełzające mgły, lecz nigdzie w oddali nie majaczyła powycinana w zęby
korona zamku.
Gdzie oni mogli się znajdować? Przemierzyła przecież tę trasę już dwa razy i potrafiła
w przybliżeniu ocenić, jak daleko jest ze wsi do Hiss. Coś się tu nie zgadzało.
Niskie gałęzie drzew dotykały ich głów; Helga pochyliła się nieco.
W tym momencie wóz się zatrzymał.
- Wszyscy wysiadać! - zawołał głos, który ona, czując ukłucie w sercu, od razu bez
trudu rozpoznała. - Idźcie na swoje posterunki! A reszta niech zostanie tutaj i załaduje wozy.
Mężczyźni zeskakiwali na ziemię, jej zaś nie pozostało nic innego, jak tylko pójść w
ich ślady. Ponieważ chmury nie przesłaniały już księżyca, nie mogła dłużej udawać, że jest
chłopcem.
Znajdowali się przy niewielkiej opuszczonej zagrodzie. Niektórzy z mężczyzn
pootwierali już drzwi budynku gospodarskiego, inni zaś stali z rozdziawionymi ustami i
wlepiali w nią wzrok. Ponad pasmem mgieł, wcale nie tak daleko od miejsca ich postoju,
wznosił się złowieszczo Hiss ze swą wieżą.
- Helga! - wykrzyknął Roderick, a w jego głosie dało się wyczuć i lęk, i złość. - Co ty
tu robisz?
- Chciałam wam pomóc - odparła wystraszona.
- W ten sposób? Tylko nam utrudniasz! Tu każdy ma coś do roboty, a teraz będziemy
jeszcze musieli dbać o twoje bezpieczeństwo.
- Ale ja nie mogłam zostać we wsi. W twoim głosie wyczułam niepewność, czy w
ogóle wrócisz. Nie zniosłabym tego.
Jego twarz przybrała nieco łagodniejszy wyraz. Machnąwszy ręką z rezygnacją,
Roderick powiedział:
- Trudno, stało się, teraz i tak nie możesz już wrócić, bo mogłabyś spotkać po drodze
Corbreda i jego ludzi. Zostań więc... Tylko nie tutaj... Tu nie wolno ci zostać w żadnym
wypadku.
- Dlaczego? Tu jest daleko od drogi.
- Od drogi, owszem! Ale będziesz tu całkiem bezbronna, zwłaszcza kiedy zostaniesz
zupełnie sama. - Westchnął. - Musisz pójść ze mną. Daj mi rękę!
Roderick niemal wlókł ją za sobą przez las, który zapełnił się teraz mężczyznami
spieszącymi w milczeniu ku temu samemu celowi: ku złowieszczej, martwej wieży.
Od czasu do czasu Helga widziała jej zarys między drzewami. W świetle księżyca
sprawiała wrażenie jeszcze bardziej przerażającej niż kiedykolwiek. Była niczym niema
pamiątka czasu tak odległego, że nikt już nie potrafił określić wieku zamku. Stała
nieodgadniona i złowroga, strzegąc tajemnicy, skrytej głęboko w jej wnętrzu wśród
mrocznych cieni,
Roderick znał tę tajemnicę. Podobnie jak wszyscy przybyli z nim mężczyźni. śaden
jednak nie mówił o niej, jakby już sama myśl była wystarczająco odpychająca i bolesna.
Natomiast Corbred i jego ludzie nie znali jej. Dla nich była zagadką. Lecz ojciec
wiedział o niej. A Ian? Być może także - w przeciwieństwie do Lynn.
Helga przypuszczała, że Ian i Lynn chyba dopiero niedawno się pobrali, po czym
Lynn bardzo szybko zdała sobie sprawę z tego, że postawiła na złego konia. Ian był
wprawdzie dziedzicem majątku i tytułu. Ale Corbred okazał się silniejszy i bardziej
bezwzględny od swojego brata.
Ani Lynn, ani Corbred nie znali słowa „litość”.
Niepokój Helgi wzbudziło to, że niemal wszyscy mężczyźni byli uzbrojeni, większość
niosła nawet prawdziwe strzelby.
Musiała biec, żeby zdążyć za Roderickiem, wiedziała jednak, że mają niewiele czasu
do przybycia Corbreda, dlatego się nie skarżyła.
- Czy jesteś na mnie bardzo zły, Rodericku? - spytała nieśmiało.
- Czy mogę się złościć na ciebie za to, że chcesz razem ze mną dzielić
niebezpieczeństwo? Nie, jestem zdesperowany. Naprawdę zrozpaczony. Bo nie powinno cię
tu być, powinnaś siedzieć we wsi, zamknięta i bezpieczna.
- Ale przecież ich będzie tylko pięciu! A was jest co najmniej dwudziestu.
- Mówisz o Corbredzie? - prychnął. - On niewiele nas obchodzi.
A więc to zamku tak się bali, teraz już wszystko było jasne. Helga poczuła lodowate
zimno na plecach, ogarnął ją paniczny strach przed niepojętym.
- Powiedz mi, tej nocy, kiedy mnie znaleźliście... mówiłeś, że to nie Hiss jest waszym
celem. Czy szliście wtedy do tego gospodarstwa, które właśnie opuściliśmy?
- Tak. Joch poszedł tam sam i robił dalej to, czym od pewnego czasu się
zajmowaliśmy.
- Rozumiem - odparła Helga, w istocie nic nie rozumiejąc. Wiedziała jedynie tyle, że
ich praca czy zajęcie miały coś wspólnego z zamkiem.
Po chwili ukazały się ich oczom ruiny o nic nie znaczącej nazwie Hiss, która jednak
pasowała do nich. Było w niej coś niesamowitego, coś, co wywoływało grozę i odstraszało,
coś mrocznie nieznanego. Gdy wyszli z lasu, owo monstrum wyrosło tuż ponad nimi,
oświetlone od tyłu światłem księżyca.
Roderick nie musiał wydawać żadnych rozkazów. Wszyscy mężczyźni rozbiegli się
od razu wokół zamku, po czym zajęli się wysokim i szerokim ogrodzeniem wzniesionym z
gałęzi, chrustu i liści, otaczającym wykarczowany pas ziemi. Podwyższyli je jeszcze trochę,
sprawdzając jednocześnie, czy jest wszędzie szczelne.
Helga zauważyła, że oprócz ciężkich drzwi, które pamiętała, były też dwuskrzydłowe
wrota, otwarte teraz na oścież. Dwóch z mężczyzn podbiegło do drzwi i uchyliło je nieco,
odsuwając także kamienie, które przytrzymywały skrzydła bramy. Helga ujrzała mroczne
pomieszczenie, w którym przeleżała przez całą noc.
Spytała z niedowierzaniem:
- Czy to możliwe, żeby te drzwi wytrzymały przez tyle wieków?
- Znalazły się tutaj parę lat temu - odparł niechętnie Roderick. Nadal mocno trzymał ją
za rękę, a Helga nie zamierzała bynajmniej się wyrywać. - Chodź! - powiedział. - Musisz być
w bezpiecznym miejscu, w każdym razie na tyle bezpiecznym, na ile jest to w ogóle możliwe
w tym piekle.
Poprowadził ją ciasnym parowem w dół stromego zbocza, gdzie - ku jej zaskoczeniu -
płynął, cicho szemrząc, potok. Dopiero stąd widać było usytuowanie zamku. Leżał on na
wzniesieniu między drogą a potokiem - a więc to dlatego tej pierwszej nocy nie musiała
przechodzić przez wodę.
Towarzyszyło im kilku mężczyzn.
- Na drugą stronę! - polecił Heldze Roderick. - Idź za Malcolmem, w razie czego on ci
pomoże.
Malcolm, starszy jednoręki mężczyzna, ujął jej dłoń.
- Nie nadaję się już, żeby walczyć, czyli ty i ja jesteśmy skazani na to miejsce -
powiedział przyjaźnie, choć bez uśmiechu; widać było, że jest napięty. - Ale strzelać jeszcze
potrafię. Podwiń sobie tylko spódnicę do kolan, żebyś mogła przejść przez potok.
- Helga, poczekaj chwilę! - zawołał Roderick, po czym podszedł do niej z pistoletem
w ręce. - Weź go! I jeśli to będzie konieczne, użyj!
Znowu chciała zaprotestować: „Przecież to tylko pięciu mężczyzn!”, lecz
zrezygnowała, posłusznie słuchając wyjaśnień Rodericka, jak należy odbezpieczyć broń.
Doskonale jednak wiedziała, że nigdy jej nie użyje. Miałaby zastrzelić człowieka? To
niemożliwe.
- Malcolm, powierzam ją twojej opiece - rzekł cicho.
Następnie szybkim ruchem pogłaskał ją po policzku - ten gest lepiej niż słowa wyraził
jego niepokój i smutek.
Helga zatknęła dolny kraj spódnicy za pasek w talii i za starym Malcolmem weszła do
wody, która była tak zimna, że aż zapierało dech. Na szczęście okazała się niezbyt głęboka.
Przeprawili się ostrożnie na drugi brzeg. W najgłębszym miejscu woda sięgała Heldze do
kolan. Prąd próbował porwać ją ze sobą, ale nie był wystarczająco silny.
- Roderick powiedział nam, kim jesteś - rzucił Malcolm przez ramię w jej stronę. -
Możesz uważać nas wszystkich za swoich przyjaciół, bo jesteśmy przyjaciółmi twojego ojca.
Roderick mówił też, że wyświadczyłaś nam znaczne przysługi i że powinniśmy czuwać nad
tobą, ponieważ niewiele wiesz o życiu. Jak on to wyraził? „W swoim naiwnym oddaniu
często działa zupełnie opacznie i bardzo krótkowzrocznie, a czasami jest jak rzep, którego
trudno się pozbyć”.
Mężczyzna roześmiał się życzliwie; Helga próbowała mu wtórować, lecz jej śmiech
nie brzmiał całkiem naturalnie.
A więc to takie zdanie miał o niej Roderick? No dobrze, wobec tego już ona postara
się być natrętna.
Okazuje się zatem, że jest dla niego córką sir Angusa, i nikim więcej. To ze względu
na ojca okazywał jej życzliwość. A pewnie najbardziej by się cieszył, gdyby po prostu
zniknęła z tego świata.
Nagle woda wydała się Heldze jeszcze zimniejsza, a znienawidzony las jeszcze
bardziej wrogi.
Trzech innych mężczyzn zdążyło już się przeprawić. Stali z bronią gotową do strzału.
Skinęli niemo głowami w kierunku Malcolma, który pomagał Heldze wspiąć się na stromy
brzeg.
Znalazłszy się na nim, zatrzymali się w cieniu drzewa. Helga doznała szoku widząc,
jak blisko jest zamek, oddzielony jedynie wstęgą potoku. Z miejsca, w którym stała,
widoczny był także cały otwarty plac. Kilku mężczyzn robiło w pośpiechu otwór w
ogrodzeniu w miejscu, gdzie przylegało ono do drogi, a już po chwili dał się słyszeć odgłos
przybliżających się koni i wozów.
W pełnym pędzie wjechały na plac. Pierwszy wóz wtoczył się prosto do zamkowej
sieni, drugi zaś pozostał na zewnątrz. Od razu zaroiło się od mężczyzn, którzy zaczęli
rozsypywać na ziemię to, co nimi przywieziono. Domyśliła się, że to samo robiono wewnątrz,
tyle tylko że znajdujące się tam oba konie zrobiły się wyjątkowo niespokojne i co chwila
rżały przerażone.
Jeśli czują ten sam zapach co ja wtedy, to wcale im się nie dziwię, pomyślała Helga.
On był... Jak by tu go opisać? Dławiąco odrażający?
Z tej odległości nie mogła dostrzec, co rozsypywano wkoło zamku. To coś wyglądało
jak drobne kamyczki lub gruby żwir, lecz sprawiało wrażenie materiału lżejszego od nich.
Spytała Malcolma, lecz usłyszała niejasną odpowiedź.
- Nie zdążyliśmy przygotować wszystkiego do końca - odparł. - Mieliśmy gotowy cały
plan, lecz nagła decyzja Corbreda pokrzyżowała nam szyki. Dlatego teraz musimy
improwizować. Możemy jedynie mieć nadzieję, że wszystko potoczy się po naszej myśli.
Należą ci się, dziewczyno, wielkie podziękowania za to, że odkryłaś ich plany i nas
ostrzegłaś. Corbred mógłby spowodować przerażającą tragedię. Jest to nadal możliwe, jeśli
się nam nie powiedzie.
Skończono rozładowywanie. Zamknięto skrzydła wrót.
- Jedźcie z końmi do Cross of Friars! - zawołał Roderick. - Szybko! I ostrzeżcie tam
wszystkich! Każcie pozamykać inwentarz i dobrze zaryglować wszystkie domy! Niech
wystawią warty w nocy.
Dwie pary koni ciągnące skrzypiące wozy wypadły na drogę. Kilku mężczyzn w
nerwowym pośpiechu załatało od razu dziurę w ogrodzeniu i już po chwili na placu nie
pozostała ani jedna żywa istota. W lesie też panowały całkowita cisza i spokój.
A jednak nie, na dziedzińcu Hiss było jeszcze dwóch mężczyzn. Przyczaili się tuż
przy murze zamku, każdy po przeciwległej stronie wrót.
- Oni mają najgorszą robotę - bąknął Malcolm. - Ciągnęliśmy losy i na nich wypadło.
- A gdzie jest Roderick? - spytała Helga.
- Na wzgórzu, tam, po lewej. Ty go nie widzisz, ale on ogarnia wzrokiem wszystko.
Nad lasem zaległa cisza. Księżyc rzucał swe zimne światło na Hiss. Wszystko zamarło
w oczekiwaniu. Na co?
- Będzie niebezpiecznie? - spytała Helga. Trzęsła się z zimna, jej stopy zesztywniały
w przemoczonych trzewikach.
Malcolm odpowiedział ze spokojem:
- śaden z tych mężczyzn nie liczy na to, że zobaczy jeszcze własną rodzinę.
Helga aż drgnęła z przerażenia.
- Roderick! - szepnęła.
- Myślisz więcej o nim niż o sobie - stwierdził gorzko Malcolm. - To dużo mówi o
twoim charakterze i o twoich uczuciach. Ale możesz być spokojna: żaden z nich nie zamierza
sprzedać się tanio. Psst! Ktoś jedzie!
Helga zamarła i cofnęła się jeszcze głębiej w cień pod drzewami.
Od strony drogi dał się słyszeć w lesie jakiś ruch. Paru mężczyzn przemykało
ostrożnie od drzewa do drzewa. Wyglądali dosyć zabawnie: skierowali bowiem całą swą
uwagę na zamek, nie zauważając ani jednego z kilkunastu mężczyzn, przez których byli
obserwowani.
Cała piątka przyczaiła się na chwilę przed ogrodzeniem i czekała, po czym rozległ się
gruby, przytłumiony głos:
- Jeśli myślą, że powstrzyma nas taka nędzna przeszkoda, to...
- Cicho! - syknął ktoś, prawdopodobnie Corbred.
Dał im znać, aby zaczęli się wspinać.
W świetle księżyca ich postacie i twarze były niebieskawe i rzucały ostro zarysowane
cienie. Niezwykle ostrożnie przechodzili przez wał gałęzi. Helga pomyślała w tej chwili o
tych dwóch mężczyznach, którzy leżeli tuż przy murze, ukryci za specjalnie przyniesionymi
tam krzakami, i jej serce zabiło mocniej z niepokoju. Wystarczy, że ludzie Corbreda zakradną
się, żeby przyczaić się za rogiem, wówczas tamci dwaj zostaną natychmiast odkryci.
Odczekawszy chwilę, Corbred dał znak ręką swoim kompanom, aby podeszli bliżej
bramy.
Przygarbieni, przebiegli otwartą przestrzeń dzielącą ich od niej.
Corbred wskazał na jednego z mężczyzn, który miał prawdopodobnie poczekać na
zewnątrz. Oboje zobaczyli, że odbezpiecza pistolet.
Malcom szepnął z niedowierzaniem w głosie:
- Oni wchodzą do środka! Przecież nie mogą tego zrobić! Ten idiota Corbred, ten
szaleniec!
- Czy on wie, co to znaczy? - wyszeptała Helga najciszej jak umiała. Bała się, że tych
pięciu mężczyzn może ją usłyszeć.
- Nie, ale został ostrzeżony. Tylko że on nikogo nie chce słuchać. Dobry Boże, co my
teraz zrobimy? Dlaczego Roderick go nie zatrzyma?
Skrzydła bramy otworzyły się łatwo, a po chwili Helga usłyszała głośne skrzypienie
drzwi. Corbred zamarł na moment z napięciem, ponieważ jednak nic się nie stało, czterej
mężczyźni weszli do środka.
Nie ośmielili się zapalić pochodni, lecz Helga wiedziała, że to ogromne pomieszczenie
nie jest szczelne i wystarczy im przedostające się do środka światło księżyca. Dzisiejsza noc
bowiem nie była tak deszczowa i ponura jak tamta pierwsza spędzona tu przez nią. Wtedy
panowała nieprzenikniona ciemność.
- Roderick chyba ma nadzieję, że zrezygnują, kiedy natkną się na zaryglowane żelazne
drzwi - szepnął Malcolm. - Nie ma wyjścia. Oni muszą to zrobić!
Ktoś w środku zaklął cicho, prawdopodobnie pośliznąwszy się na tym, co zostało
rozsypane na podłodze. To osobliwe, ale czyste i klarowne powietrze zdawało się wzmacniać
wszelkie dźwięki, również ludzkie głosy. Dlatego Helga uważała, że Malcolm powinien być
bardziej ostrożny i przestać szeptać.
Z pewnością dotarli już do zabitych deskami drzwi. Corbred wydał jakieś polecenie i
po chwili rozległ się trzask łamanej deski.
Wówczas dał się nagle słyszeć donośny głos Rodericka, rozbrzmiewający ponad
lasem:
- Corbredzie Douglas! Cofnij się! Dobrze wiesz, że to niebezpieczne. Wyjdź stamtąd,
a wtedy ty i twoi ludzie będziecie mogli odejść stąd wolni.
W środku zaległa cisza. Pozostawiony na zewnątrz wartownik nerwowo zwracał broń
gotową do strzału raz w tę, raz w drugą stronę, nie mogąc stwierdzić, skąd dochodzi głos.
Wreszcie odezwał się Corbred:
- A więc jesteś tutaj, Rodericku MacCullen, wiedziałem to od razu! Mnie nikt nie
oszuka. Ale zaraz was wykurzymy z waszej tajemnej kryjówki. A jeśli tylko spróbujesz
zbliżyć się do zamku, będziemy strzelać!
- Corbred! Ja mówię poważnie! Nie otwieraj tych drzwi! Po paru minutach będziesz
martwy.
Wewnątrz znowu zaległa cisza; prawdopodobnie naradzano się. Wartownik z bronią w
ręku dreptał nerwowo w miejscu.
- Nie przestraszysz mnie! - zawołał Corbred. - Wreszcie nadszedł koniec twojego
ż
ałosnego panowania nad tutejszymi wieśniakami. Przekonają się teraz, że Roderick
MacCullen to zwykły śmiertelnik, mały człowieczek, którego łatwo pokonać.
Znowu zatrzeszczała wyłamywana deska.
- Corbredzie Douglas, na litość boską, nie rób tego! Wyjdź i posłuchaj, co mam ci do
powiedzenia!
- To ty się wyczołguj! - roześmiał się butnie Corbred.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, co się stanie, kiedy otworzysz drzwi.
- Jeśli uważasz, że nie jesteśmy przygotowani na wszelkie niespodzianki, to się
mylisz. Spodziewaliśmy się, że umieściłeś tu dynamit, ale nie myśl, że sobie z nim nie
poradzimy.
- Ty głupcze! - wrzasnął Roderick.
Wartownik wystrzelił na oślep w kierunku, skąd dochodził głos Rodericka. Został
jednak ostro zbesztany przez Corbreda, który, nie wiedząc, jak liczne są siły wroga, przed
rozpoczęciem walki chciał koniecznie otworzyć drzwi.
Wyłamywanie desek nie ustawało. Helga przez moment przestała wręcz oddychać i
ż
eby dojść do siebie, musiała kilka razy zaczerpnąć głęboko powietrza.
- Corbred, ostrzegam cię po raz ostatni!
- A ostrzegaj sobie, ile chcesz! Jesteś skończony, MacCullen! Czasy twojej wielkości
minęły. Myślisz, że nie wiem, kogo tutaj ukrywasz? Ale jego czas też już się skończył.
Mówi o moim ojcu, pomyślała Helga. Corbred sadzi, że mój ojciec jest tam w środku.
Roderick zdecydowanym głosem wydał rozkaz.
Rozległ się strzał i wartownik przed bramą osunął się na ziemię. W następnej chwili
dwaj mężczyźni, przyczajeni do tej pory za murem, ruszyli biegiem ku wrotom i
błyskawicznie zamknęli oba ich skrzydła, zabezpieczając je dodatkowo ciężką belką, po czym
popędzili za ogrodzenie do swych towarzyszy.
Najpierw w środku zaległa cisza.
- Zmusiłeś nas do tego! - zawołał Roderick. - Nie chcieliśmy was zabijać, ale nie
daliście nam wyboru. To jest nasza ostatnia szansa.
- Jeżeli uważasz, że nas tu uwięziłeś, to muszę cię rozczarować - krzyknął Corbred,
teraz już zirytowany. - Te mury są tak podziurawione jak sito.
- Niestety - wymamrotał stary Malcolm i boku Helgi. - W tym właśnie cały szkopuł.
- Ale te dziury są wysoko - szepnęła.
- To nie ma znaczenia. Tam, w środku, są jeszcze pozostałości schodów i kamienne
występy, po których można się wspinać. Jeśli panienka zna jakąś modlitwę, niech ją szybko
odmówi!
Spojrzała zdumiona na niego, ale on, wytężając wzrok, wpatrywał się w zamek. W
drżącej ręce trzymał niewielki pistolet, który przed chwilą wyjął.
Można było odnieść wrażenie, że wszyscy mężczyźni w lesie wstrzymali oddech.
Helga dojrzała, że trzej na brzegu potoku mają odbezpieczoną broń i w napięciu kierują ją
ponad wodą ku zamkowi.
- Malcolm, co tam jest...? - zaczęła, lecz przerwała, słysząc trzask deski wewnątrz
zamku.
- Boże, zmiłuj się nad nami! - wyszeptał Malcolm.
Krzyk przerażenia wydany jednocześnie z czterech gardeł rozdarł powietrze i odbił się
echem od ścian zamku. Las nagle ożył - mężczyźni ze wszystkich stron rzucili się ku
ogrodzeniu, podczas gdy krzyk dochodzący z wewnątrz przerodził się w rozdzierające wycie.
Rozległo się kilka chaotycznych strzałów, które nie odniosły chyba żadnego skutku. Po
dobiegających ze środka odgłosach można było się domyślić, że uwięzieni mężczyźni biegali
jak oszaleli, wymachując rękami i wrzeszcząc wśród dławiącego szlochu, wspinając się na
próżno na ściany i łomocząc w drzwi, aż wreszcie ich krzyk zaczął słabnąć, z minuty na
minutę przycichał, by zamienić się na koniec w bezradny bełkot.
Zaległa cisza.
Szok był tak silny, że Helga nie była w stanie opanować drżenia całego ciała.
Ale na tym nie koniec!
Wśród ciszy podniósł się teraz niesamowity dźwięk, ten, który już raz słyszała,
sprawiający, że włosy stawały dęba.
A potem...
- O Boże! Co to jest? - wyszeptała.
Nagle szczyt zamku zaczął się ruszać. Tam, na górze, coś się kołysało i przepychało,
coś posrebrzonego światłem księżyca rozlewało się na wierzchołku wieży i wytryskiwało z
ziejących otworów w murach. Ściany ożyły. Ta posrebrzona żywa masa spływała na ziemię,
rozlewając się po niej przy akompaniamencie przerażającego popiskiwania.
Głos Rodericka rozbrzmiał znowu i niemal w tej samej chwili wokół zamku Hiss
zapłonął ogień. Całe to wielkie ogrodzenie stanęło w płomieniach, a Helga widziała ze swego
miejsca, że mężczyźni znoszą jeszcze gałęzie na zapas.
- Co to jest? - wydyszała przerażona. - To wygląda jak... Nie, nie wiem, co to może
być.
- Szczury - odparł Malcolm. Gdy na niego spojrzała, jego twarz wydała się jej
bladozielona, i to bynajmniej nie za sprawą światła księżyca. - Tysiące szczurów, ogromnych
jak koty.
Helgę ogarnęło dławiące przerażenie.
Malcolm mówił dalej przygnębiony:
- To właśnie tu ukrywaliśmy zboże przed władzami. Sir Angus i my, pyszni i
wyniośli. Hiss był naszym spichrzem, a stał się naszą hańbą i przekleństwem!
ROZDZIAŁ XII
- Roderick! - szepnęła Helga, czując, że powinna być przy nim. - Muszę przedostać się
do niego na drugą stronę1
- Zostaniesz tutaj! - syknął Malcolm, trzymając ją swą jedyną ręką. - Tu przynajmniej
masz jakąś szansę.
Szansę? W obliczu tego? To brzmiało nieprawdopodobnie.
Teraz Helga już wiedziała, co to za stęchły zapach czuła tamtej nocy. Odór szczurów.
I odgłos... Odgłos wielu tysięcy szczurów, które buszowały w ziarnie, łap, które bębniły o
drewno, ziemię i kamienie; ich popiskiwanie zlewało się w jeden przerażający dźwięk. To
właśnie tam spała, tak blisko!
Poczuła, że robi się jej słabo, chwyciła się więc pnia drzewa.
Na murach aż roiło się od tych niepisanie okazałych zwierząt, wypuszczonych na
wolność ze swego więzienia, agresywnych, gotowych do obrony przeciwko wszystkiemu, co
nowe i nieznane na ich drodze.
Opanowawszy chęć ucieczki, Helga zacisnęła mocno dłonie na pniu i spytała:
- A co wy tam rozsypaliście?
- Zatrute resztki jedzenia: chleb, ser i kaszę. Roderick i Joch długo nad tym pracowali.
Twój ojciec zrobił nam znakomitą truciznę.
- Ale dlaczego czekaliście aż do tej pory?
- Myślisz, że ktoś miał ochotę pójść tam i otworzyć drzwi? Przecież to pewna śmierć.
Zamierzaliśmy już je wysadzić. Ale tylko sir Angus mógł nam zdobyć dynamit i w ten oto
sposób wszedł w paradę Mordwinowi.
- Rozumiem. A nie mogliście po prostu włożyć trucizny do środka? - krzyknęła ponad
trzaskiem ognia.
- Musielibyśmy zrobić gdzieś otwór. I wtedy już byśmy się ich nie pozbyli. śeby się
przed nimi zabezpieczyć, trzeba było zabić każdą najmniejszą dziurę żelaznymi płytkami, bo
te bestie są w stanie przegryźć się przez drewno.
Podczas gdy mężczyźni uwijali się jak w ukropie, by zatrzymać szczury w środku
kręgu wyznaczonego przez ogień, Malcolm, dzierżąc przez cały czas pistolet gotowy do
strzału, wyjaśniał dalej Heldze dygoczącej ze strachu:
- Jak powiedziałem, to nasza wina. Hiss od dawien dawna cieszył się złą sławą jako
zamek, w którym straszy, i dlatego świetnie nadawał się na tajny spichlerz. Poza tym jego
mury są naprawdę szczelne. Zbieraliśmy obfite plony, rok po roku, i napełnialiśmy nimi ten
nasz magazyn. Jakie to wspaniałe, że nie musieliśmy już cierpieć nędzy i głodu. Byliśmy
jednak zbyt pewni siebie, sir Angus i my.
Helga patrzyła oniemiała na to odrażające kłębiące się mrowie, pokrywające cały plac
przed zamkiem. Niektóre zwierzęta próbowały zawrócić, nie mogły jednak przedostać się w
górę po murach, ponieważ natykały się na te, które dopiero wychodziły z ukrycia.
- Ale przecież szczur nie może chyba żyć bez wody?
- Pośród licznych zakamarków Hiss znajduje się źródełko, w którym zawsze jest
trochę wody. Oczywiście po pewnym czasie zauważyliśmy ślady jakichś gryzoni, ale to
przecież naturalne, że tam, gdzie jest zboże, są też i szkodniki. Poza tym naszą czujność
uśpiło przekonanie, że to myszy. I dalej napełnialiśmy spichlerz. Tymczasem dobry rok
temu...
Malcolm drżał na całym ciele. W lesie rozlegały się nawoływania mężczyzn; ogień
jeszcze nie wygasł. Pas ziemi wokół zamku zdawał się żywą, wciąż pulsującą masą. Z zamku
przestały już wylewać się potoki dzikich szczurów, teraz pojawiały się już tylko pojedyncze
sztuki.
- Widzę, że jedzą przynętę - bąknął Malcolm, rzuciwszy przelotne spojrzenie w tamtą
stronę. - Zjadły też pewnie to, co wyłożyliśmy w środku. śeby tylko trucizna zaczęła działać
przed dopaleniem się ognia! Na tym opiera się nasz cały plan. Nie przewidzieliśmy jednak, że
jest ich tak dużo! Pewnie nasi ludzie ledwie tam wytrzymują ze zmęczenia i obrzydzenia.
Helga była pełna podziwu dla nich. Ale myślała także o drugiej stronie.
- Biedne zwierzęta! - szepnęła.
- Ta trucizna je usypia, nawet nie zdążą niczego zauważyć. No więc, rok temu jakiś
chłop przyszedł wziąć sobie trochę ziarna. Przed nim dłuższy czas nikogo tu nie było.
Otworzył klapę i spojrzał prosto w ślepia obrzydliwego szczura, a za nim dostrzegł całe
kłębowisko tych potworów. Przeraził się, na szczęście w ostatniej sekundzie zdołał zatrzasnąć
klapę, którą potem zabezpieczyliśmy na stałe, i zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej. Akurat
wtedy wrócił z wojska Roderick. To właśnie wówczas wymyśliliśmy ten plan. Tymczasem
stado w zamku z każdym dniem rosło. Mieliśmy nadzieję, że pozagryzają się nawzajem,
zamknięte w tych murach. Ale zapasy ziarna były nieprzebrane. Cała ta historia stała się
naszą wielką hańbą, nie potrafiliśmy nawet z nikim o tym rozmawiać.
Helga pomyślała, co by się mogło stać, gdyby te agresywne bestie rozpierzchły się po
całej dolinie, spragnione czegoś innego do jedzenia. Z tego właśnie powodu najbliższe
gospodarstwa leżały całkowicie opuszczone. Dlatego wszyscy we wsi i przy Cross of Friars
pozamykali tej nocy swoje zwierzęta i sami pochowali się w domach.
Nadal za wszelką cenę starano się podtrzymać ogień. Nie wiadomo, jak długo to już
trwało. Helga była tak napięta, skoncentrowana i czujna, że nawet nie zauważyła upływu
czasu.
- Roderick był dla nas prawdziwą podporą - powiedział Malcolm w zamyśleniu. - Jego
zasługi polegają na walce nie tylko ze szczurami, ale także z Corbredem i jego zwolennikami.
To przez nich właśnie straciłem rękę. Na torturach, kiedy nie chciałem wydać Rodericka. I
oczywiście tego nie zrobiłem.
- Tortury... - rzekła Helga. - A jak było z tym, którego wzięli parę dni temu?
- Po wszystkim wrzucili go do jakiegoś rowu. Ale przeżyje. To starszy człowiek,
niezbyt odporny na ból. Bojąc się o swoją rodzinę, opowiedział o Mordwinie, Rodericku i sir
Angusie. Ale żaden z nas nie ma mu tego za złe.
Noc zbliżała się kresu; Wydawało się, że ogień zaczyna słabnąć. Już wcześniej tu i
ówdzie przygasł, ale mężczyźni rzucali się wtedy w panice, by go podtrzymać; teraz jednak
sytuacja stała się krytyczna. Luka w płonącym ogrodzeniu powstała naprzeciw przejścia do
potoku, dlatego Helga posunęła się instynktownie nieco do tyłu. W wielkim
rozgorączkowaniu starano się zaradzić zagrożeniu.
Zwierzęta napierały na nowo, a zapasy gałęzi i chrustu były na wyczerpaniu.
Gdy rozległ się pierwszy strzał, Helga wiedziała, że mur ognia został przełamany.
Mężczyźni jeden przez drugiego wykrzykiwali polecenia i nagle rzucili się do ucieczki
w stronę potoku. Helga mimowolnie pobiegła do tyłu i wdrapała się na drzewo. Zdała sobie z
tego sprawę dopiero w chwili, gdy znalazła się na grubej gałęzi, przyciśnięta do pnia.
Patrząc z góry dostrzegła coś, na co do tej pory nie zwróciła uwagi: owo mrowie ciał
na placu przed zamkiem prawie się już nie ruszało.
- Trucizna poskutkowała! - krzyknęła.
- To dobrze - zawołał Malcolm. - Tylko czy starczyło jej dla wszystkich?
Wiadomo było, że nie wszystkie szczury zjadły przynętę. Kolejny strzał rozległ się
bardzo blisko. Zwierzęta przechodziły wyłącznie w tym jednym miejscu i padały kolejno.
Roderick zawołał:
- Wszyscy na drugi brzeg!
Przeprawili się co do jednego, ścigani przez oszalałe gryzonie. Helga wykrzykiwała
imię Rodericka, ale przejęta była lękiem także o jego ludzi. Zeszła z drzewa, na którym
znalazła sobie schronienie, i pobiegła na sam brzeg.
Znajdowali się już na nim wszyscy mężczyźni. Przez lukę w kręgu ognia nie
przedostawał się już ani jeden szczur. Plac wokół zamku pokryty był martwymi ciałami.
- One są na dole przy potoku - krzyknął jeden z mężczyzn.
I nic dziwnego, że tam były. Po obu stronach parowu wznosiły się bowiem wysokie
skały - gryzonie nie miały więc żadnej innej drogi. Helga domyśliła się, że ów wieniec ognia
ułożono tak blisko jaru, by w ten sposób zamknąć zwierzętom drogę ucieczki. Ile tych bestii
jeszcze pozostało, trudno było ocenić; Helga przypuszczała, że około pięćdziesięciu.
Wąski przesmyk ułatwiał mężczyznom celne oddawanie strzałów, w miarę jak szczury
schodziły kolejno do wody i zaczęły płynąć. Niektóre unosił prąd. Ponieważ Helga widziała
je teraz z bardzo bliska, przeraziła się ich ogromnymi rozmiarami. Wyglądały jak małe liski,
były tylko o wiele bardziej groźne. Nie mogła się nadziwić, jak mężczyźni mogli wytrzymać
tam, na górze. Ale walczyli w obronie własnych domów i to wyjaśniało wszystko.
- Boże, zmiłuj się nade mną, nienawidzę zabijania zwierząt, ale teraz muszę to zrobić!
- wymamrotała do siebie pod nosem, po czym wymierzyła i strzeliła.
Jeden łeb zniknął pod wodą.
- Brawo! - powiedział Roderick, stając tuż przy niej. - Daj mi pistolet, bo w moim nie
mam już amunicji.
Była mu wdzięczna, że może się pozbyć tego paskudztwa.
- Och, Rodericku, tak bardzo się o ciebie bałam - westchnęła, gdy on oddawał strzał.
Zapomniawszy w swej wielkoduszności o tym, że przyrównał ją do rzepu, życzyła mu tylko
powodzenia.
Jeden z mężczyzn, biegnąc wzdłuż brzegu, strzelał do ostatnich szczurów, jakie
ruszyły jeszcze nad potok.
- Jakie to okropne, wszystko razem! Niedobrze mi od tego!
- Można to było zrobić mniejszym kosztem. Ale myślę, że daliśmy sobie z nimi radę.
Roderick był czarny od dymu i przemoczony do suchej nitki. Oczy miał
zaczerwienione wskutek zmęczenia i intensywnego blasku ognia. Ale jakiż on piękny!
Strzelanina ucichła. Na drugim brzegu nie widać było oznak żadnego ruchu.
Nagle przyszło odprężenie. Helga poczuła, że jej wargi drżą, a w gardle dławi ją
szloch. Gdyby Roderick otoczył ją ramieniem, chyba zemdlałaby z wrażenia. Ale tego nie
uczynił. Stał tylko w milczeniu blisko niej. Jakby właśnie tam chciał być.
- Te na placu koło zamku nie żyją - powiedział Joch, który pojawił się nagle tuż obok.
- Być może paru udało się wymknąć, ale raczej chyba nie. Czyli zostały jeszcze te w środku.
Ile ich jest, nie wiadomo.
- Należy przypuszczać, że mnóstwo z nich zjadło zatrute jedzenie, które im
podłożyliśmy - rzekł Roderick głosem lekko zachrypniętym od krzyku i dymu. - Ale na
pewno cała masa tkwi jeszcze w samym zbożu, zwłaszcza młode w gniazdach. Musimy od
razu zrobić z nimi porządek.
Helga chwyciła go za ramię.
- Przecież nie możecie iść tam teraz! - zaprotestowała przerażona.
- Musimy. Nie możemy zastawić nie dokończonej roboty.
Tylko nie ty! chciała krzyknąć błagalnie, lecz się nie odezwała. Wiedziała, że
Roderick nigdy nie chował się za plecami innych.
Ogień pod zamkiem powoli dogasał. Teraz nie był już potrzebny, spełnił swoje
zadanie.
Helga pomyślała o czterech mężczyznach zamkniętych w sieni zamku. Spostrzegła
przed bramą niewielki wzgórek przykryty warstwą nieżywych szczurów i domyśliła się, że w
tym miejscu leżał prawdopodobnie wartownik Corbreda. Zanim ta fala ogarniętych paniką
gryzoni przewaliła się przez niego, na szczęście już nie żył.
- Jak się czujesz? - usłyszała głos Rodericka. - Muszę przyznać, że nie wyglądasz
najlepiej.
Heldze zbierało się na wymioty, ale zdołała się opanować. Roderick położył dłonie na
jej ramionach i rzekł:
- Jeśli chcesz, możesz już wrócić z Malcolmem do wsi - powiedział łagodnym głosem.
- Niebezpieczeństwo minęło. Będziesz pierwszą osobą, która obwieści tę nowinę we wsi.
- Widzę, że niczego nie zrozumiałeś. Chcę być tam, gdzie ty, bo ty jesteś moim
najlepszym przyjacielem, niezależnie od tego, co sobie o mnie myślisz. Poza tym sądzę, że
Malcolm też wolałby tu zostać, dopóki wszystko nie wyjaśni się do końca.
- To prawda - potwierdził Malcolm.
Roderick westchnął, lecz nie wyglądał bynajmniej na rozgniewanego.
- chciałbym porozmawiać jutro z twoim ojcem - bąknął, nie wyjaśniając bliżej, o czym
zamierza z nim mówić. - No dobrze, to poczekaj tutaj! Tylko nie przechodź przez potok,
obiecaj!
- Tyle chyba mogę ci obiecać.
Roderick przeprawił się z innymi na drugi brzeg, a tym razem towarzyszył im także
Malcolm. Helga została zupełnie sama.
Usiadła na przewróconym pniu. Kilku mężczyzn weszło już do środka zamku. To
niepojęte, jacy oni są odważni!
W lesie panowała cisza. Oddalone męskie głosy odbijały się głuchym echem od ścian
zamkowej sieni. Od czasu do czasu rozlegały się strzały.
A jeśli... jeśli parę zabłąkanych szczurów pojawi się tutaj? pomyślała Helga, czując,
jak serce jej zamiera. Może niektóre zdołały przedostać się na ten brzeg? A ja nie mam już
broni. Oddałam ją Roderickowi.
Szczury na ogół bały się ludzi i zazwyczaj przed nimi uciekały. Ale nie te. Te były
wystraszone i rozdrażnione, a poza tym przyzwyczajone do bycia w gromadzie. Zwierzę w
stadzie jest zawsze odważniejsze niż w pojedynkę.
Helga rozejrzała się niespokojnie wokoło, na szczęście wszędzie panowała cisza. Na
wszelki wypadek postanowiła znowu wdrapać się na drzewo.
Mężczyźni dotarli już na pewno do serca zamku. Nagle dało się słyszeć wołanie:
- Uważaj!
Ktoś krzyknął, po czym rozległo się kilka wystrzałów. Jeden z mężczyzn wypadł na
zewnątrz, lecz po chwili zawrócił.
Ponieważ tak długo ich nie było, należało wysnuć wniosek, że bardzo rzetelnie
wykonują swe zadanie. Wkrótce wyszedł jakiś inny mężczyzna, trzymając w ręku płonącą
gałąź. Po chwili nad zamkiem zaczął unosić się dym. Ciężki, cuchnący dym.
Pewnie resztki zboża, pomyślała Helga. Oby tylko nikomu nic się nie stało!
Mężczyźni nie pokazali się jeszcze przez następne pół godziny. Musieli chyba być
zadowoleni z wyniku swojej pracy. Wreszcie pojawili się, dławiąc się dymem, z łzawiącymi
oczami i okopconymi twarzami. Roderick razem z Jochem zeszli do potoku. Ale Helga już
szła w ich stronę przez zimną wodę, podtrzymując wysoko spódnicę.
Roderick wyciągnął ramię i pomógł jej wyjść na brzeg. W jego oczach było tyle
ciepła, że jej policzki aż pokryły się rumieńcem, chociaż doskonale wiedziała, że to po prostu
zadowolenie z wyniku akcji czyniło go tak szczęśliwym, iż nie mógł tego ukryć. Nie mówiąc
ani słowa, przyciągnął ją do siebie, oparł sobie jej głowę na swoim ramieniu i stał tak, wciąż
milcząc.
Ponieważ jednak wyraźnie chwiał się ze zmęczenia, Helga miała wątpliwości, czy
przypadkiem nie posłużył się nią jako podporą, by nie upaść.
Była to jednak ocena niesprawiedliwa i Helga uśmiechnęła się sama do siebie. Jakie to
cudowne mieć go tak blisko i czuć, że choć trochę liczy się dla niego, mimo że do tej pory nie
powiedział na ten temat ani słowa! Porzucił wreszcie tę niechętną postawę w stosunku do niej
i dał poznać, że również on nie jest wolny od słabości. Helga bowiem wiedziała, że Roderick
stał przy niej nie tylko po to, by uspokoić i pocieszyć ją, ale także by znaleźć ukojenie dla
siebie.
Łączyło ich zupełnie wyjątkowe poczucie wspólnoty, szczególnie silne akurat w tej
chwili.
Z wyraźną niechęcią odsunął ją od siebie.
- Może pójdziemy do domu? - spytał cicho. - Później zrobimy tu porządek.
Helga skinęła głową. Mężczyźni, którzy czekali już na nich, ruszyli od razu, gdy oni
znaleźli się tylko na wzniesieniu wokół Hiss.
Wybrali zarośniętą drogę, którą Helga błądziła pierwszej nocy.
Szła wciąż trzymając Rodericka za rękę. Można było odnieść wrażenie, że także on
wcale nie ma ochoty rozstawać się z nią, mimo że zagrożenie już minęło.
Mężczyźni posuwali się w milczeniu, wyczerpani, lecz spokojni. Gdy doszli do
głównej drogi, Roderick posłał kilku z nich do Cross of Friars, by zdali tam relację i
przyprowadzili konie. Inni zaś pod jaśniejącym już niebem pomaszerowali w stronę wsi.
- Nikomu nic się nie stało? - spytała Helga.
- Nic poważnego.
- W pewnej chwili usłyszałam straszny rumor.
- Pewnie wtedy, kiedy szczury zaatakowały Jocha. Ale na szczęście miał grube buty.
Helga zastanowiła się i rzekła:
- Takie „nic poważnego” może czasami okazać się groźne.
- Rozumiem, co masz na myśli, ale nikt nie został pogryziony. Kilka drobnych
poparzeń, to wszystko.
- Chwała Bogu!
Im bardziej przygasało światło księżyca, tym szerszy stawał się pas jasnego nieba na
horyzoncie. Helga nie miała ochoty patrzeć za siebie, wiedziała, że Hiss zniknął wśród
porannych oparów. Nad doliną unosił się jeszcze dym, spowijający ją w ulotną zasłonę.
Ich oczom ukazało się wreszcie Aidan’s Broch i wioska. W tym momencie Helga
zdała sobie sprawę z konsekwencji tego, co się wydarzyło.
- Posłuchaj! - zwróciła się bez tchu do Rodericka. - Mordwin nie żyje. I Ian. A teraz
jeszcze Corbred i jego czterech ludzi. To znaczy, że cały ten koszmar się skończył. Także w
Aidan’s Broch. Czyli mój ojciec może spokojnie wyjść z ukrycia?
- Oczywiście - Roderick uśmiechnął się ledwie zauważalnie, jakby nie miał siły
poruszać ustami. - A prawowita spadkobierczyni może już bez obaw zamieszkać razem ze
swoim ojcem. Ależ on będzie szczęśliwy! Od kiedy go znam, zawsze o tobie opowiadał.
Przecież jesteś jego jedynym dzieckiem. Nie domyśliłem się tego, kiedy spotkaliśmy się po
raz pierwszy.
Helga przybrała poważny wyraz twarzy.
- Proszę cię, nie nazywaj mnie spadkobierczynią! - rzekła. - To brzmi jakoś tak...
zimno. Chciałabym, żeby mój ojciec żył jeszcze wiele, wiele lat.
- Wszyscy mu tego życzymy. Powiedz mi, czy nie tęsknisz czasami za domem?
- Tęsknie - odrzekła cicho. - Od kiedy tu jestem, nieraz było mi go brak. Ale... wiesz
przecież, jak się sprawy mają.
- No, tak. A tu też nie było ci wesoło. Musisz jednak wiedzieć, że tak w ogóle jest to
bardzo miła okolica. I ładna, kiedy ustaną jesienne szarugi.
Zabrzmiało to tak, jakby obawiał się, że Helga wyjedzie. Uśmiechnęła się
melancholijnie.
- Wierzę ci. Ale szkoda, że nie widziałaś mojego domu w Norwegii! Poświaty nad
fiordem, stromej skalnej ściany naprzeciwko i potoku w dolinie. Kiedy byłam mała, bawiłam
się często na jednym ze wzgórz. Gdy podrosłam, miałam swój własny ogródek z warzywami.
Ciekawe, kto się teraz nim zajmuje. I psa, z nim najtrudniej było mi się rozstać. Bo był stary
i...
Nie mogła skończyć.
Roderick powiedział ciepło:
- Czy nie sądzisz, że powinnaś tam wkrótce pojechać i ich odwiedzić? Oczywiście nie
sama. Co ty na to?
- Angus MacDunn nie może tam pojechać - odparła szybko.
- Wcale nie jego miałem na myśli.
Helga nie była w stanie nic powiedzieć, że szczęścia i dumy coś dławiło ją w gardle.
Nie śmiała wprost uwierzyć, ale chyba dobrze zrozumiała Rodericka. Ścisnęła go mocno za
rękę.
Gdy dotarli do ryneczku, mężczyźni uprzytomnili sobie wreszcie, czego dokonali i co
to oznacza dla życia wsi. Młodsi oddali nawet kilka strzałów na wiwat i jak szaleni rozbiegli
się we wszystkie strony, aby rozgłosić tę wielką nowinę.
- Joch, czy mógłbyś wstąpić do mojej matki i ją uspokoić? - poprosił Roderick. - Ja
muszę najpierw odprowadzić tę młodą damę do Aidan’s Broch.
- Oczywiście - odparł Joch.
- O, nie, chyba najpierw ją powinieneś odwiedzić! - wtrąciła Helga. - Czy mogę pójść
z tobą?
- Nie bój się, jeszcze ją zobaczysz - zapewnił Roderick. - Moja matka mieszka daleko
poza wsią, a Joch jest jej najbliższym sąsiadem. Tak będzie prościej.
- No dobrze.
Gdy już mieli ruszyć, nagle podbiegło do nich paru wieśniaków. Kilka młodych
dziewcząt rzuciło się z okrzykiem szczęścia Roderickowi na szyję. Ściskały go i całowały,
okazując w ten sposób swą radość z tego, że wrócił.
Roderick uśmiechnął się do nich przyjaźnie, odwzajemniając uściski. Obserwując tę
scenę, Helga ujrzała nagle samą siebie w zupełnie innym świetle. Nie była dla niego nikim
innym jak tylko jedną z tych zachwyconych dziewczątek, których miał bez liku. Traktował je
wszystkie jednakowo, ją także.
Wobec niej bywał nawet bardziej burkliwy niż dla nich, tych, które tutaj były u siebie.
A ona jest przecież tylko natrętnym intruzem.
Z opuszczoną głową ruszyła naprzód. Oczywiście, że sama trafi do domu, choć czuła
ogromny, przeogromny ból.
- Helga! - zawołał Roderick, doganiając ją. - Myślałaś, że tak łatwo się mnie
pozbędziesz? Nie możesz mi odebrać przyjemności opowiedzenia o wszystkim sir Angusowi.
Uśmiechnęła się do niego niepewnie, ale on tego jakby nie zauważył.
- Nie zamierzam - odpowiedziała słabym głosem. - Czy Corbred nigdy nie groził
twojej matce?
- Właśnie dlatego musiałem się ukrywać. Kiedy uwierzyli, że nie żyję, przestała ich
obchodzić także ona.
- Ale na pewno bardzo się o nią bałeś.
- To był koszmar - przyznał. - A przez ostatni tydzień bałem się śmiertelnie o ciebie.
O to, iż Corbred odkryje, że Roderick nie zginął, i o jego zainteresowaniu mną?
pomyślała Helga. Ale to tylko pobożne życzenia. A może jednak...? A te jego częste wizyty w
Aidan’s Broch, te wszystkie niebezpieczeństwa, na jaki się narażał? Może jednak po to, żeby
ją zobaczyć?
W głębi serca miała nadzieję, że się nie myli.
Wschód słońca był tuż - tuż. Helga zatrzymała się nagle. Na tle różowego nieba jej
oczom ukazały się w całej swej makabrycznej grozie nowe szubienice Corbreda. Nic
dziwnego, że jego ludzie pracowali tak długo! Na wzgórzu bowiem wyrosła nie jedna
szubienica, lecz trzy. Zdaje się, że Corbred zamierzał dopiero pokazać, co znaczy jego władza
i żądza zemsty.
- Będzie z nich dobre drewno na opał na zimę - stwierdził sucho Roderick.
ROZDZIAŁ XIII
Skierowali swe kroki prosto do stajni i po schodach weszli na górę do części z
mieszkaniami dla służby.
Roderick zapukał do drzwi ochmistrza.
Wewnątrz panowała cisza, dopiero po chwili dał się słyszeć zdecydowany głos
Jamesa:
- Kto tam?
- Roderick MacCullen. I Helga.
Drzwi otworzyły się natychmiast i wciągnięto ich do środka.
- Czy wyście oszaleli? Przecież mogą was usłyszeć? - szepnął przerażony James. - Nie
wiem, czy już wrócili czy nie; wczoraj wieczorem wyjechali wszyscy razem.
Twarz Rodericka pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu.
- Masz na myśli Corbreda i jego ludzi? Oni nie żyją. Cała piątka.
- Co wy mówicie? Ale jak ty wyglądasz, Rodericku! I panienka Helga! Przemoczeni
do suchej nitki!
- Czy możemy...? - Roderick wskazał na drzwi do garderoby.
- Oczywiście!
James otworzył drzwi rękami drżącymi z podniecenia, po czym zapalił lampę.
- Wasza łaskawość! Roderick i panienka przynoszą wielkie nowiny.
Laird usiadł na łóżku, a James podparł mu od razu plecy poduszkami.
- Co się znowu stało? Kolejnych tragedii chyba już nie przeżyję.
Na twarzy Rodericka malował się teraz wyraz skrajnego wyczerpania i zarazem
spokojnej pewności siebie. Lecz dał się także zauważyć na niej nieznaczny cień smutku.
- Udało nam się - powiedział. - Hiss jest czysty.
- Niemożliwe! - wykrzyknął laird. - To wspaniale!
- Ale pięciu ludzi straciło życie.
- Pięciu? Nie! Kto?
- Corbred i jego czterech strażników.
Laird przez chwilę nie odrywał oczu od Rodericka.
- Czy to prawda? - spytał wreszcie.
- Tak, nic się nie dało zrobić. Może gdybyśmy wdarli się tam wcześniej,
zapobieglibyśmy katastrofie... musieliśmy wybierać i zdecydowaliśmy się ich poświęcić.
Angus MacDunn skinął głową na znak aprobaty.
- Opowiedz, jak to się stało...
Roderick przystąpił zatem do zdawania relacji, żywo wspierany przez Helgę, która
uważała, że jest zbyt skromny w przedstawianiu własnych zasług.
- Wy wszyscy wykonaliście wspaniałą robotę - rzekł laird prawdziwie poruszony, gdy
zakończyli opowiadanie. - To musiał być koszmar!
- Rzeczywiście. Na samo wspomnienie czujemy się chorzy. To będzie w nas tkwić
bardzo długo.
- Czegoś takiego nigdy się nie zapomina - odezwała się cicho Helga. - Trzeba się po
prostu nauczyć z tym żyć.
Angus MacDunn zamyślił się.
- Wczoraj Ian... Szkoda go, ale może to i lepiej dla niego. Nigdy nie zamierzałem
przekazywać mu tytułu. On nie miał do niego żadnego prawa. Byłoby dla mnie bolesne,
gdybym musiał mu go odebrać. A dziś znowu Corbred i te jego diabły w ludzkiej skórze.
Lairda rozpierała wola działania.
- James, pomóż mi wstać! Chcę ponownie zająć swoje miejsce w Aidan’s Broch.
Gdy James pomaga mu się ubrać, Helga i Roderick czekali w drugim pokoju. Helga
spotkała jego spojrzenie i dostrzegła w nim nieśmiały uśmiech. Roderick był tak zmęczony,
ż
e z trudem udawało mu się utrzymać otwarte oczy, ale wyraźnie nie chciał przestać na nią
patrzeć. Próbowała się domyślić, co pragnął jej w ten sposób przekazać, lecz wolała nie robić
sobie nadziei.
James zawołał ich z powrotem do garderoby.
- Nie musicie mnie nieść - rzekł laird. - Na złamanej nodze nie stanę, ale jeśli oprę się
na was dwóch, wtedy... Co ty opowiadasz, Rodericku, nie jesteś wcale brudny! Ten brud
przynosi ci zaszczyt! Zapamiętaj to sobie!
Laird, kuśtykając, wszedł triumfalnie do hallu Aidan’s Broch, wsparty na Jamesie i
Rodericku. Helga otwierała przed nimi drzwi.
- Nareszcie! - westchnął. - Nareszcie jesteśmy znowu wolni!
- Zajmę się śniadaniem - oznajmił James, zapalając świece w kryształowych
ż
yrandolach, promienie słońca bowiem były jeszcze zbyt wątłe, by rozświetlić ciemne
komnaty. - Nasi młodzi goście chcieliby się na pewno wykąpać. Każę przygotować ciepłą
wodę.
- Boże, zmiłuj się, jak ty wyglądasz - westchnął Angus MacDunn, patrząc na
Rodericka. - Ale cos mi się zdaje, że Heldze wcale to nie przeszkadza!
Oboje spojrzeli na siebie i roześmieli się lekko zawstydzeni.
- Wiesz, James - odezwała się Helga - ani ja, ani chyba Roderick nie bylibyśmy teraz
w stanie nic przełknąć.
Roderick zgodził się z nią.
- Ale kąpiel na pewno dobrze nam zrobi. Jeśli jeszcze mógłbym pożyczyć sobie
przyrządy do golenia, byłoby wspaniale.
- Zaraz się tym zajmę - uśmiechnął się James i pospieszył obudzić służbę.
Helga zauważyła, że Roderick jest bardzo blady. Zastanawiała się, co też może mu
dolegać. Parę razy nabierał głęboko powietrza i przełykał nerwowo, jakby się do czegoś
przygotowywał.
- Sir Angusie - zaczął wreszcie zdecydowanie. - Jestem tylko prostym chłopem, ale
czy wolno mi będzie... odwiedzać waszą córkę?
Słysząc to Helga aż podskoczyła.
- Po pierwsze, nie jesteś wcale jakimś „prostym chłopem” - rzekł sir Angus. - A po
drugie, sądząc po pełnej zachwytu buzi mojej córki, odnoszę wrażenie, że już wcześniej
zacząłeś się nią interesować. Po trzecie, mój drogi, nie znam nikogo, kogo widziałbym
chętniej jako kawalera Helgi. Rozumiesz?
- Dziękuję! - odparł Roderick, szeroko się uśmiechając i ukazując śnieżnobiałe zęby w
osmalonej twarzy.
Zanim Helga zdołała pojąć, o czym oni mówią, do salonu wszedł James. Wyglądał na
bardzo wzburzonego.
- Wasza łaskawość, lady Lynn idzie tutaj!
- O Boże, zupełnie o niej zapomnieliśmy!
- Te słowa raczej by się jej nie spodobały - powiedział James, pozwalając sobie nagle
na niestosownie poufały ton. Lecz w tej pełnej napięcia chwili nikt nie zareagował na jego
komentarz.
Młodzi stali po obu stronach krzesła, na którym siedział laird. Lady Lynn zatrzasnęła
ciężkie drzwi w hallu.
- Ian! - zawołała. - Czy jesteś już na górze?
Wszyscy spojrzeli po sobie. Lynn pamiętała, żeby nazywać Corbreda Ianem! Cóż za
wyrachowanie!
Gdy weszła do salonu, stanęła jak wryta. Z jej ust dobył się wyrażający
niedowierzanie szept:
- Sir Angus! To niemożliwe!
- Twoje oczy cię nie mylą.
- A... gdzie jest... Ian?
- Masz chyba na myśli Corbreda? Przecież ty sama pomogłaś zamordować Iana i
pogrzebać go.
- Co mają znaczyć te niedorzeczności?! Co robi tutaj ten włóczęga? Kto to jest?
- Nigdy nie spotkałaś Rodericka MacCullena?
Lynn straciła panowanie nad sobą i wykrzyknęła przerażona:
- Gdzie jest Corbred?
- Czyli przyznajesz, że szukasz Corbreda, a nie swojego męża, Iana! Corbred nie żyje.
- To kłamstwo!
- Bynajmniej.
Lady Lynn wyciągnęła ręce przed siebie w geście niemej obrony i odwróciła się, by
wyjść.
Laird powiedział ostrym tonem:
- Strażnicy już ci nie pomogą. Oni też nie żyją.
Lynn zwróciła się znowu w ich stronę.
- Zamordowaliście go! Zamordowaliście!
- Nie - odparł Roderick swym głębokim głosem. - Nie zabiliśmy go. Uczynił to zamek
Hiss, a Corbred sam do tego doprowadził.
- Zamek Hiss! - wykrzyknęła lady Lynn z pełnym pogardy grymasem. - Tylko nie
próbuj mi tu opowiadać tych bajek! Powiedz mi prawdę! On żyje, tylko wy nie chcecie się z
tym pogodzić.
- Wystarczy pojechać do zamku i przekonać się na miejscu! Nie sądzę jednak, żeby
tamten widok pani się spodobał, pani Douglas.
Roderick, zwracając się do Lynn, pominął nienależny jej tytuł „lady”.
Lynn wpatrywała się w nich dzikimi oczami.
- Powiedzcie mi prawdę!
- Przecież prawda nigdy nie miała dla ciebie wartości - rzekł spokojnie laird. - Ale
proszę, jeśli chcesz, powiem ci ją prosto w oczy: Corbred i jego ludzie zostali żywcem
zagryzieni przez tysiące ogromnych szczurów, które żyły w zamku Hiss. Jesteś teraz
zadowolona?
Helga uważała, że sir Angus jest zbyt brutalny. Ale musiał pewnie szczerze
nienawidzić tych, którzy za jego hojność i dobroć odpłacili mu taką niewdzięcznością.
Lynn zachwiała się. Dwaj służący sir Angusa, którzy stali za nią, chwycili ją za
ramiona.
- Zaprowadźcie ją do koronera - polecił laird. - Zostanie oskarżona o niedotrzymanie
przysięgi małżeńskiej i o zabicie własnego męża, a także o współudział w zamordowaniu
wielu innych we wsi. To od niej Corbred dostawał środki nasenne. Niemożliwe więc, żeby nie
zdawała sobie sprawy z tego, co tu się dzieje.
Lynn krzyczała jak oszalała, gdy wyprowadzano ją z salonu.
- Kąpiel gotowa, Rodericku - oznajmił James. - Myślę, że jako pierwszy powinien
wykąpać się ten, kto jest najbrudniejszy. A panienka Helga musi zdjąć to przemoczone
ubranie. Kąpiel dla panienki będzie gotowa za parę minut. A później chyba trochę się
prześpicie, prawda? Aż do śniadania?
- Raczej do obiadu - powiedział sir Angus, patrząc na zmęczoną twarz Rodericka. -
Tylko nie zaśnijcie w kąpieli!
- Które pokoje mam przygotować, sir?
- Dla Helgi duży pokój gościnny, ten najładniejszy! A dla Rodericka mały obok.
Ochmistrz uniósł brwi.
- Och, James! - rzekł sir Angus. - Dobrze wiem, że między pokojami są drzwi, ale
przecież Roderick jest dżentelmenem. Poza tym zaśnie, zanim zdąży przyłożyć głowę do
poduszki. Moim zdaniem, obojgu potrzebna jest świadomość, że są blisko siebie. Nadal
znajdują się jeszcze w szoku po przeżyciu rzeczy, których pewnie nie jesteśmy w stanie nawet
sobie wyobrazić.
Po czym jakby już tylko do siebie bąknął pod nosem:
- Mam tylko jedno miłe wspomnienie w moim życiu, wspomnienie zakazanej miłości
do matki Helgi... - Podniósł głos: - Powiem ci, mój młodzieńcze: doskonale wiem, do czego
może doprowadzić formalne małżeństwo bez miłości. Zapamiętaj to sobie. No, a teraz
zmykajcie! Zobaczymy się przy obiedzie.
W pół godziny później Helga, podciągnąwszy kolana pod brodę, siedziała na
ogromnym podwójnym łożu w pokoju gościnnym, ubrana w swą prostą nocną koszulę.
Pachniała czystością. Ponieważ James zasunął zasłony, przytulny pokój pogrążony był w
miłym półmroku. Jesienne słońce za oknem rzucało delikatne, niemal niedostrzegalne światło.
Nie zauważyła, kiedy Roderick wszedł do środka. Ubrany w pożyczoną od lairda
piżamę z monogramem, był lśniąco czysty, świeżo ogolony i, podobnie jak ona, miał jeszcze
lekko wilgotne włosy.
Helga wstrzymała oddech.
- Roderick, nie powinieneś... Przecież jesteś dżentelmenem!
- Dlatego właśnie mogę wejść - uśmiechnął się Roderick. - Dobrze wiesz, że potrafię
zachować się przyzwoicie. Byliśmy już bliżej siebie, nawet razem spaliśmy i nic się nie stało.
No więc nie drocz się teraz ze mną, bo nie ma potrzeby. Pomyślałem sobie tylko, że może
chciałabyś z kimś porozmawiać?
Helga wśliznęła się pod kołdrę.
- O, tak - jęknęła przygnębiona. - Kąpiel wcale mi nie pomogła. Nie da się wymyć
tych obrazów z pamięci. Ciągle tam jestem, wśród tego koszmaru.
Roderick usiadł na brzegu łóżka i wziął ją za rękę.
- Ja także nie wiem, czy uda nam się od tego wyzwolić - odpowiedział cichym i
poważnym głosem.
Helga westchnęła ciężko.
- Czy nie powinieneś się przespać?
- Nie mogę. Tak długo musiałem ciągle czuwać, że teraz moje nerwy są wciąż napięte.
- Doskonale cię rozumiem.
Roderick wyglądał na przygnębionego, jakby coś go męczyło. Po długim wahaniu
zdecydował się wreszcie i zaczął, przysuwając się do niej nieco:
- Czy wiesz, jakie mam marzenie, od kiedy zobaczyłem się po raz pierwszy?
- Dokuczać mi i poprosić mnie, żebym się wyniosła stąd jak najdalej - wyrwało się
Heldze.
- Nie żartuj sobie! Sam nie wiem, jak mam to powiedzieć.
Helga, jak pod katowskim toporem, poprosiła stłumionym głosem:
- No, wykrztuś wreszcie!
Ale to było za trudne dla niego. Wyciągnął więc powoli rękę w jej stronę i opuszkami
palców dotknął jej ust.
- Przestań - krzyknęła gwałtownie i odwróciła głowę.
Roderick poczuł się zaskoczony i urażony jej reakcją.
- Ale przecież... Ja myślałem...
- śe jestem taką, która pójdzie do łóżka z pierwszym mężczyzną, jakiego spotka?
Dziękuję ci, dobrze wiem, co myślałeś.
Teraz on się zaczerwienił.
- Tak było, zanim cię poznałem - przyznał zawstydzony.
- No a później? - spytała z wyraźną goryczą w głosie. - A twoja wielka pogarda dla
kobiet! Czy przez cały czas nie powtarzałeś mi, jaka jestem głupia i nierozgarnięta? Czy nie
wyśmiewałeś się i nie szydziłeś ze mnie dlatego, że cię podziwiałam i darzyłam sympatią?
Przy wszystkich swoich ludziach nazwałeś mnie rzepem uczepionym psiego ogona.
- Ale to było ciepło powiedziane!
- Czy nie byłeś przez cały czas pewien, że możesz mnie mieć, kiedy tylko zechcesz? -
ciągnęła wzburzona. - I uważałeś, że wszystko jest w porządku, że możesz nadal być zimny i
nieczuły! Myślisz, że mnie to nie bolało?
Roderick milczał przez dłuższą chwilę.
- Moje ty maleństwo, ty rzeczywiście niczego nie zrozumiałaś! - powiedział
nieszczęśliwy. - Nie wiedziałem, że masz takie wyobrażenie o mnie. Zupełnie opaczne.
Helga nie odezwała się ani słowem. Było jej przykro i czuła się żałośnie.
- Czy ty naprawdę nie rozumiałaś mojej sytuacji? - spytał z goryczą. - Nigdy nie
zastanowiłaś się nad tym, kim jesteś?
- Ja? Helga Solbraten. Norweżka.
- Nie. Ty jesteś córką lairda. Jedyną spadkobierczynią majątku większego, niż jesteś w
stanie w ogóle sobie wyobrazić. A ja jestem tylko prostym chłopem.
Helga spojrzała na niego.
- Ale twój strój nosi ślady bogactwa i godności.
Roderick roześmiał się:
- Dostałem go od twego ojca!
- Ach, tak - bąknęła zmieszana.
- Naprawdę nie rozumiesz? Nie mogłem pozwolić sobie na to, by zakochać się w
kimś, kto nigdy nie mógłby być mój. Ale moje wysiłki i tak na nic się nie zdały. Stawałem się
coraz bardziej bezradny, każdego dnia musiałem chociaż przez moment cię zobaczyć,
traciłem panowanie nad sobą. Byłem wściekły: na ciebie, na siebie i na całe społeczeństwo,
które podzieliło ludzi na klasy. Jeśli myślisz, że drwiłem sobie z ciebie, upojony własną
wyższością, to proszę cię o wybaczenie. Musisz wiedzieć, że nigdy nie chciałem cię zranić.
Dobrze wiem, że, mówiąc łagodnie, byłem trochę nieprzyjemny. Nie mogłem inaczej. Ale
chciałbym, żebyś zapamiętała jedno: nigdy dotąd nie czułem nic takiego do nikogo. A tamtej
nocy w małej chatce... To była dla mnie prawdziwa próba. Tuż przy mnie twoje ciało... Tak
mocno zaciskałem wtedy pięści, że do dziś mam ślady po paznokciach.
Helga przez dłuższą chwilę wręcz bała się oddychać.
- Mówisz prawdę? - spytała bezbarwnym głosem.
- Tak bardzo mi na tobie zależy. Mam odwagę to teraz powiedzieć, ponieważ twój
ojciec... chyba słyszałaś jego słowa? Nie będzie miał nic przeciwko mnie jako... jako
swojemu zięciowi. W każdym razie tak to zabrzmiało.
Helga skinęła energicznie głową.
- Tak, tak, na pewno.
- Bóg mi świadkiem, jak bardzo cię szanuję! I dlatego poczekam, aż upewnisz się co
do mnie. Doskonale cię rozumiem, że możesz się czuć zraniona. Tymi wszystkimi podłymi
słowami, jakie ci mówiłem, żeby udowodnić nam obojgu i wszystkim wokół, że nic dla mnie
nie znaczysz. Nic nie znaczysz? O Boże! Poczekajmy, póki wszystkiego nie naprawię.
Zgadzasz się?
Helga znowu skinęła głową.
- Ale uważam, że mimo wszystko łączy nas piękna przyjaźń, prawda?
- O, tak - odparł wzruszony. - Najpiękniejsza, jaką kiedykolwiek przeżyłem.
Dobranoc, moja mała przyjaciółko!
Pogłaskał ją delikatnie po lekko jeszcze wilgotnych włosach, po czym zwinął się w
kłębek na drugim łóżku.
Przez chwilę leżeli w całkowitym milczeniu. Helga próbowała zastanowić się nad tym
wszystkim, co powiedział Roderick. Jej serce przepełniało tak nieopisane i niepojęte
szczęście, że z emocji aż musiała zacisnąć palce na skraju kołdry. Powiedział „poczekajmy”.
Czyli teraz będzie musiała panować nad sobą i nie okazywać swego uczucia w sposób tak
wyraźny, jak czyniła to do tej pory. Musi wyjść z tego z twarzą!
Najlepiej zapomnieć, że Roderick leży blisko niej!
Nie potrafiła jednak. Bo gdy całą siłą swej woli odsunęła myśli o nim, od razu wróciły
przeżycia ostatniej koszmarnej nocy. A gdy już się pojawiły, nie mogła się ich pozbyć.
Męczyły ją jak ponure zmory.
Po chwili spytała:
- Myślisz, że one bardzo cierpiały? Chodzi mi o zwierzęta.
- Nie, widziałem je z bliska. Po prostu zapadały w sen.
Helga zamilkła. Ale wkrótce Roderick usłyszał szczękanie jej zębów i spostrzegł, że
dziewczyna drży na całym ciele.
- Helga!
- To tylko reakcja na przeżyte napięcie - wybąkała. - Nie jestem w stanie się
opanować.
Przed jej oczami wirowały obrazy z Hiss, słyszała tysiące odgłosów i okrzyki
ś
miertelnego przerażenia, czuła zapach dymu. Jęczała, z jej ust dobywały się oderwane
zdania, wypowiadane pod wpływem wspomnień i doznanych niedawno wrażeń; tkwiąc nadal
w tym chaosie, trzęsła się niczym liść osiki. Czuła niewyraźnie, że Roderick jest przy niej, że
jego ciepłe dłonie głaszczą ją, a jego usta wypowiadają kojące słowa. Nie była pewna, lecz to
chyba ona sama uczepiła się go i prosiła gorąco, by jej nie zostawił.
- Już wszystko minęło, mój skarbie - powiedział cicho i jakby w pośpiechu. - Jesteś
znowu w domu, całkowicie bezpieczna przy mnie. Kocham się ponad wszystko w świecie!
Nie płacz już, moje maleństwo!
Wśród dręczących ją upiornych wizji Helga doznała nagle radosnej pewności, że oto
Roderick przestał się bać i wreszcie zdołał głośno wyznać, że ją kocha; przekonała się, że
może na nim polegać. Jego uczucia były głębokie i czułe, a on umiał je okazywać!
- Helga, Helga - szeptał zatroskany. - Nie myśl już o tych okropnościach, odpręż się!
Słyszałaś, co powiedział twój ojciec: nie ma nic przeciwko temu, żebyśmy się pobrali, a ja
pragnę tego tak gorąco, że nie obchodzi mnie, co mówią ludzie. Niepotrzebne mi ani
pieniądze, ani władza, to nieprawda! Pragnę ciebie, tylko ciebie. Jeśli tylko ty zechcesz mnie!
Helga uspokoiła się trochę. Wreszcie zrozumiała, dlaczego Roderick dotychczas tak
bronił się przed miłością do niej. Nie chciał, by uważano, że interesuje się nią z uwagi na jej
pozycję i majątek. Jak on mógł myśleć, że ludzie osądzą go w ten sposób?
Helga zakryła twarz rękami, próbując odpędzić wciąż powracające koszmarne obrazy.
Był w niej lęk, a jednocześnie nie znane dotychczas podniecenie, rozpalone dotykiem jego
dłoni. W pewnym momencie poczuła, że nocna koszula zsunęła się jej do góry, a dłonie
Rodericka spoczywają na jej nagim ciele.
Nagle wszystkie zmory gdzieś się rozpłynęły. Napięte mięśnie rozluźniły się,
przepełnione miłym ciepłem. Westchnąwszy głęboko, Helga odsłoniła twarz i opuściła ręce.
Roderick zaczął delikatnie całować jej szyję, a ona poddawała się jego pieszczotom z lekkim
uśmiechem cudownego upojenia. A gdy jego usta odnalazły jej usta, nie broniła się przed
pocałunkiem, leżąc nadal z opuszczonymi rękami i zamkniętymi oczami. Było to dla niej
zupełnie naturalne, że Roderick niecierpliwymi dłońmi pieści jej ciało, i nagle, nie zdając
sobie z tego sprawy, oplotła rękami jego szyję.
Tylko przez krótką chwilę czuła niepokój i próbowała uwolnić się z jego objęć. Gdy
jednak Roderick przytulił ją mocniej, nie pozwalając jej unieść się z posłania, szybko się
poddała i szepnęła mu czule do ucha:
- Kocham cię, Rodericku.
Wiedziała bowiem teraz, że on nie będzie już się bronił przed tymi słowami.
Z oczu Helgi płynęły łzy. Nieznośny żar trawił jej ciało. Nie stawiając już żadnego
oporu, posłuszna jego życzeniom, dała mu wszystko, czego pragnął.
Roderick leżał cicho. Słychać było jedynie jego oddech, ale i on stawał się coraz
spokojniejszy. Helga z czułością i rozmarzeniem głaskała ciemne włosy ukochanego.
I tak oto wreszcie zasnął Roderick MacCullen. Z twarzą wtuloną w jej ramiona zapadł
w sen tak głęboki, że nic nie mogło go obudzić.
Zaraz potem zasnęła także Helga, spokojna i szczęśliwa.
Roderick obudził się dopiero późnym popołudniem. Gdy otworzył oczy, ujrzał Helgę
siedzącą przy komódce z piórem w ręce.
Była już ubrana, a piękne złote włosy miała związane wstążką.
Roderick uśmiechnął się i patrzył na nią długo, czując, jak serce przepełnia mu miłość.
Wreszcie spytał:
- Co robisz?
Odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem na twarzy:
- Już nie śpisz? Piszę list do mamy. Długi i szczegółowy. Mam dla niej mnóstwo
radosnych nowin.