Elise Title Zew twego serca

background image

PROLOG
Noc sylwestrowa, Boston
— Zaliczam si

ę

do tych ciekawskich, chłopcy, a ciekawscy nie szcz

ę

dz

ą

innym pyta

ń

. Wi

ę

c

dlaczego wy trzej siedzicie tutaj na tych taboretach, zamiast szale

ć

tam na parkiecie? — Fred,

t

ę

gi barman o rumianych policzkach, wskazał r

ę

k

ą

w gł

ą

b sali, gdzie sylwestrowe towarzystwo

bawiło si

ę

w najlepsze. — Mo

ż

e ty mi odpowiesz

— zwrócił si

ę

do ciemnowłosego m

ęż

czyzny po trzydziestce, siedz

ą

cego na wprost.

— Win

ę

za to ponosz

ą

kobiety i jeszcze raz kobiety

— odparł Tristan Talbot, a jego dwaj przyjaciele z college”u na znak pełnej aprobaty odstawili
gestem abstynentów smukłe kieliszki z szampanem.
Chyba nie zamierzasz mi wmówi

ć

,

ż

e trzech takich przystojniaków jak wy nie mogło poderwa

ć

sobie na t

ę

noc trzech fajnych dziewczyn? Nigdy w to nie uwierz

ę

.

— Ale taka jest prawda. Trzech całkiem dorzecznych facetów zostało na t

ę

noc z pustymi

r

ę

kami — potwierdził Tristan z samokrytycznym u

ś

miechem. — Och, te kobiety. Na swoje

wytłumaczenie mam jedynie to,

ż

e nie jestem z Bostonu.

— Ja równie

ż

jestem nietutejszy. Byłem umówiony, niestety, nie wypaliło — powiedział tonem

usprawiedliwienia Alec McCord, wysoki blondyn o atletycznej sylwetce, charakterystycznej dla
baseballisty.
— Innymi słowy, ona nie zjawiła si

ę

o okre

ś

lonej porze w okre

ś

lonym miejscu — u

ś

ci

ś

lił

Nicholas Santiago, ostatni z trójki przyjaciół, po czym przeczesał palcami swoje g

ę

ste

jasnobr

ą

zowe włosy.

— W rezultacie zamiast miłosnych przygód mamy siebie, chłopcy — podsumował Tristan, nie
kryj

ą

c ironii.

Alec przywdział teatraln

ą

min

ę

nieszcz

ęś

liwca, która uwydatniła dołki na jego policzkach.

— Wci

ąż

do mnie nie dociera,

ż

e sp

ę

dzam sylwestra na stołku przy barze z dwoma facetami.

Czy

ż

mo

ż

na ni

ż

ej upa

ść

?

— Jedyna pociecha,

ż

e nie jest to najgorszy z barów

— zauwa

ż

ył Fred nie bez pewnej dozy zawodowej dumy i napełnił musuj

ą

cym winem puste

kieliszki klientów.
M

ęż

czy

ź

ni unie

ś

li je jak na komend

ę

.

— Za nadchodz

ą

cy rok! — Alec wzniósł toast. — Oby

ś

my na naszej drodze spotykali tylko

samotne kobiety, spragnione bli

ż

szych kontaktów z przystojniakami, za jakich uwa

ż

a nas

niejaki Fred, barman z Bostonu.
Kieliszki stukn

ę

ły o siebie z krystalicznym brz

ę

kiem.

— Za kobiety spragnione miło

ś

ci — dorzucił Tristan.

— Powinni

ś

my raczej powiedzie

ć

: „Za kobiety, których wyobra

ż

enie o miło

ś

ci pokrywa si

ę

z

naszym” — dodał swoje trzy grosze Nick.
Głowy jego przyjaciół opadły do przodu. Było to co

ś

w rodzaju potwierdzaj

ą

cego kiwni

ę

cia.

— W ka

ż

dej sytuacji odzywa si

ę

w nim pedantyczny prawnik — skomentował Alec.

— Powiem wam prawd

ę

— powiedział Fred i podniósł palec niczym biblijny prorok. —

Ś

wiat

jest czym

ś

w rodzaju parkietu, a baby nam mówi

ż

e ju

ż

nie prowadzimy w tym ta

ń

cu. — W

jego słowach przebijała pewno

ść

siebie człowieka, który przez trzydzie

ś

ci pi

ęć

lat przygl

ą

dał

si

ę

ludziom zza barowego kontuaru.

Tristan zrobił skwaszon

ą

min

ę

.

— Co tu mówi

ć

o prowadzeniu! One, podejrzewam, nawet nas nie chc

ą

widzie

ć

na tym

parkiecie.
— Czasy zmieniaj

ą

si

ę

, to pewne — o

ś

wiadczył Nick filozoficznie. — Gdy który

ś

z nas umawia

si

ę

z dziewczyn

ą

i ona nie przychodzi, to bardzo zły znak dla całej reszty rodzaju m

ę

skiego.

- E, tam. Nie ma czego

ż

ałowa

ć

- powiedział Alec.

— Mam ju

ż

do

ść

kobiet, które tylko dlatego lgn

ą

do mnie,

ż

e co

ś

znacz

ę

w baseballu.

— A ja z kolei mam do

ść

tych, które przychodz

ą

na randk

ę

tylko po to, by udowodni

ć

własn

ą

wy

ż

szo

ść

nad m

ęż

czyzn

ą

— rzekł Tristan. — Chocia

ż

, istniej

ą

mo

ż

e i inne kobiety, którym

zale

ż

y bardziej na uczuciach, ni

ż

na rozgniataniu partnerów czubkiem zamszowego

pantofelka.
— Problem tylko jak je znale

źć

— zauwa

ż

ył Nick.

— Zawsze mo

ż

na da

ć

ogłoszenie — rzucił Fred od niechcenia. — Wiecie, w rubryce

matrymonialnej...
— Nie miewasz lepszych pomysłów?
— Ja miałbym zni

ż

y

ć

si

ę

do czego

ś

takiego?

Jedynie Alec nie zlekcewa

ż

ył pomysłu Freda.

— Rzecz, nad któr

ą

warto si

ę

zastanowi

ć

— powiedział, cedz

ą

c sylaby.

Słysz

ą

c takie blu

ź

nierstwo, Tristan i Nicholas głucho j

ę

kn

ę

li.

— Przypominam,

ż

e college mamy ju

ż

za sob

ą

— odezwał si

ę

Tristan. — Nie b

ę

dziemy

background image

chwyta

ć

si

ę

takich rozpaczliwych sposobów.

- Aco złego widzisz w niewinnym prasowym ogłoszeniu? — zapytał Alec.
— Jeden ze stałych bywalców tego lokalu — wtr

ą

cił Fred — trafił t

ą

metod

ą

w dziesi

ą

tk

ę

. Dał

anons, spotkał si

ę

z szałow

ą

babk

ą

, by na drugi dzie

ń

nazwa

ć

to spotkanie najbardziej

fantastyczn

ą

randk

ą

swojego

ż

ycia.

Alec bawił si

ę

swoim kieliszkiem.

— Upojna noc w zamian za dwie linijki w gazecie pe
titem.
— To dobre dla studenterii — powtórzył Tristan ze wzgardliw

ą

min

ą

.

— A i to niekoniecznie. Pomy

ś

lcie, gdyby

ś

my robili to przedtem w college”u, który z nas

sko

ń

czyłby na jednej fantastycznej randce? — zapytał Nick.

— Pan Podrywalski, czyli ja, na pewno by nie sko

ń

czył — o

ś

wiadczył Tristan tonem

zadufanego w sobie podrywacza. Najwidoczniej wypity szampan robił swoje.
Alec i Nick wybuchli

ę

li

ś

miechem.

— Pan podrywalski! To było dobre w bosto

ń

skim college”u, ale teraz? — powiedział Alec. —

Nadal uwa

ż

asz,

ż

e erotyczne podboje kosztuj

ą

mniej wysiłku ni

ż

wypicie coca-coli?

Tristan zachichotał.
— Tak czy inaczej, nie pisz

ę

si

ę

na to ogłoszenie.

— A ja my

ś

l

ę

,

ż

e powinni

ś

my da

ć

sobie t

ę

szans

ę

— powiedział Mec. — Niebawem

Walentyflki. Niech ka

ż

dy z nas zamie

ś

ci anons odpowiedniej tre

ś

ci i zobaczymy, któremu

dopisze szcz

ęś

cie. Chyba

ż

e pan Podrywalski boi si

ę

tego rodzaju nowych wyzwa

ń

?

— Czy kiedykolwiek przyłapałe

ś

mnie na tchórzostwie?

— W porz

ą

dku, wchodzisz do gry. Pozostaje nam tylko ustali

ć

szczegóły.

— Chwileczk

ę

, jeszcze nie wyraziłem swej zgody — zaoponował Nick.

— Nie wygłupiaj si

ę

. T

ń

s i ja zrobili

ś

my szmat drogi, by sp

ę

dzi

ć

z tob

ą

t

ę

noc sylwestrow

ą

. Nie

mo

ż

esz wystawi

ć

nas do wiatru.

— Kiwnij łbem, chłopie, i b

ę

dzie wszystko jak dawniej — dodał Tristan, daj

ą

c znak barmanowi,

by otwierał kolejn

ą

butelk

ę

szampana.

— Mam przeczucie,

ż

e gorzko b

ę

d

ę

tego

ż

ałował — rzekł Nick, rozkładaj

ą

c r

ę

ce.

Tristan wzniósł kieliszek.
— A teraz najwa

ż

niejszy toast. Za kawalerów

ś

wi

ę

tego Walentego! Niech czternastego lutego

rusz

ą

do boju i niech — tu dramatycznie zawiesił głos

— wygra najlepszy.

Zew Twego serca
Elise Title

Sobowtór Kevina Costnera,
ostatni z wielkich romantyków, który
kocha jazd

ę

konn

ą

, ksi

ęż

ycowe noce na pokładzie

swojego jachtu oraz skoki bungee,
poszukuje idealnej Walentynki.
Musi by

ć

pi

ę

kna, odwa

ż

na i niezale

ż

na,

a nawet lekko zwariowana.
Poczucie humoru — obowi

ą

zkowe. Je

ś

li jeste

ś

moj

ą

Walentynk

ą

, obiecuj

ę

,

ż

e zabior

ę

ci

ę

na randk

ę

,

która potrwa przez całe

ż

ycie.

A poza tym... wszystko mo

ż

e si

ę

zdarzy

ć

.

Zew Twego serca

ROZDZIAŁ PIERWSZY

— Przepraszam,

ż

e przeszkadzam, panie Santiago. My

ś

lałam,

ż

e wyszedł ju

ż

pan do biura.

Nicholas Santiago wlepiał wzrok w kartk

ę

le

żą

c

ą

na jego wielkim, zakurzonym, d

ę

bowym

biurku. Nagle

ś

ci

ą

gn

ą

ł brwi. Emma, my

ś

l

ą

c,

ż

e to z jej powodu, szybko przeprosiła jeszcze

raz. Wtedy uniósł wzrok znad kartki, w któr

ą

tak intensywnie si

ę

wpatrywał.

— Słucham? — zapytał z roztargnieniem.
— Mówiłam,

ż

e nie chc

ę

panu przeszkadza

ć

.

Jego twarz złagodniała. Spojrzał z u

ś

miechem sympatii na Emm

ę

, pulchn

ą

, siwowłos

ą

kobiet

ę

, która była jego gospodyni

ą

od czasu, gdy rozwiódł si

ę

cztery lata

background image

temu.
— Nie przeszkadzasz mi, Emmo. — Podniósł kartk

ę

z biurka i machn

ą

ł ni

ą

w powietrzu. — To

przez to. Nie mog

ę

uwierzy

ć

,

ż

e napisałem co

ś

tak głupiego.

— Och, jestem pewna,

ż

e co

ś

, co zostało napisane przez pana, nie mo

ż

e by

ć

głupie, panie

Santiago — zaprotestowała Emma. Nie ona jedna wiedziała,

ż

e jej pra

codawca jest znakomitym prawnikiem,

ż

e odniósł ju

ż

w swej karierze wiele sukcesów,

zwłaszcza jako specjalista od rozwodów. Ceniła go za to i podziwiała, a jeszcze bardziej
imponował jej fakt,

ż

e Nicholas nie szukał rozgłosu i cenił sobie dyskrecj

ę

.

Szczególnie od czasu własnego rozwodu.
— Ty zawsze wiesz, jak podtrzyma

ć

mnie na duchu, Emino — powiedział Nick z czaruj

ą

cym

u

ś

miechem, a ona po raz kolejny zdumiała si

ę

, dlaczego tak bystry, przystojny i poci

ą

gaj

ą

cy

m

ęż

czyzna nie znalazł sobie do tej pory drugiej

ż

ony i dlaczego jego była

ż

ona odeszła od

niego, zostawiaj

ą

c dwójk

ę

dzieci.

— Mog

ę

ź

niej zetrze

ć

kurze, je

ś

li pan woli — powiedziała.

— Nie, ju

ż

wychodz

ę

— odparł Nick i spojrzał na zegarek. — Cholera — zakl

ą

ł — za

dwadzie

ś

cia minut musz

ę

by

ć

w s

ą

dzie. Całkiem straciłem głow

ę

.

— Nic podobnego. — Emma u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. — Jest tam gdzie zwykle, na paiskiej szyi,

panie Santiago.
— Dobrze by było... — odwdzi

ę

czył si

ę

jej u

ś

miechem, po czym popatrzył na ni

ą

zakłopotany.

— Czeka mnie... hm... małe zamieszanie w ten weekend — oznajmił i potarł dło

ń

mi skronie.

Jego czaszka wci

ąż

pulsowała potwornym bólem. Upił si

ę

wczoraj jak nigdy dot

ą

d i dr

ę

czył go

teraz kac, wyrzuty sumienia i wszystkie inne plagi, które nawiedzaj

ą

człowieka, gdy otrz

ąś

nie

si

ę

ju

ż

z alkoholowego zamroczenia. Z przera

ż

eniem my

ś

lał zwłaszcza o tym, co te

ż

robił i co

si

ę

z nim działo po fakcie, kiedy wypił o tego jednego drinka za du

ż

o.

Znów spojrzał na pospiesznie naskroban

ą

notk

ę

, le

żą

c

ą

na biurku. Co, u diabła, przyszło mu

do głowy, by napisa

ć

ogłoszenie matrymonialne? I to tak idiotyczne! Odpowied

ź

była prosta:

nic nie przyszło mu do głowy, jego głowa była kompletnie i beznadziejnie pusta.
Pokr

ę

cił ni

ą

teraz, podniósł ogłoszenie, zwin

ą

ł je w nilonik i rzucił przez pokój w stron

ę

wiklinowego kosza na

ś

mieci, który stał wprzeciwległym rogu. Tram. Doskonały strzał.

Zupełnie jak za dawnych, dobrych czasów, kiedy grał w koszykówk

ę

w Boston Co]lege.

Przynajmniej w tej dyscyplinie trzymam form

ę

, pomy

ś

lał kwa

ś

no.

Posłał gospodyni kolejny u

ś

miech, wło

ż

ył klasycznie skrojony, granatowy garnitur i poprawił

modny krawat w czerwono-niebieskie paski. Zwracaj

ą

c wzrok w kierunku kosza, powiedział:

— Ju

ż

dobrze, Emmo. Teraz wszystko wróciło na swoje miejsce.

Spojrzała na niego nieco zdezorientowana, lecz on nie dostrzegł jej zmieszania.
— Czy dzieci wyszły ju

ż

do szkoły? — zapytał.

— Ethan wybiegł dwadzie

ś

cia minut temu. Miał do pana zajrze

ć

,

ż

eby si

ę

po

ż

egna

ć

, ale uznał

widocznie,

ż

e pan ju

ż

wyszedł. Annie wci

ąż

ma gor

ą

czk

ę

, wi

ę

c pomy

ś

lałam,

ż

e powinna

zosta

ć

w domu. Chyba,

ż

e pan my

ś

li inaczej...

Emma nie lubiła nadu

ż

ywa

ć

swojego autorytetu. Mimo

ż

e sp

ę

dziła w domu Nicholasa

Santiago ostatnie cztery lata, a dla dziesi

ę

cioletniego Ethana i czternastoletniej Annie była

niczym rodzona babcia, uwa

ż

ała,

ż

e to ojciec, a nie ona, powiniem decydowa

ć

o ich zaj

ę

ciach

i obowi

ą

zkach. W ko

ń

cu to on był za nie odpowiedzialny.

Gdyby Nick mógł słysze

ć

my

ś

li Emmy, z pewno

ś

ci

ą

pokiwałby ponuro głow

ą

. Czuł si

ę

winny,

oskar

ż

ał si

ę

o całkowity brak odpowiedzialno

ś

ci i ojcowskiej troski. Oto gdy on hulał w Nowy

Rok ze swoimi starymi kum- plami, Tristanem i Alekiem, jego biedna córka powa

ż

nie si

ę

przezi

ę

biła. Emma nie mogła nawet do niego zadzwoni

ć

, by poinformowa

ć

go o chorobie

córki. Ucieki z domu w podst

ę

py sposób. To była całkowita konspiracja, cho

ć

przecie

ż

nie

musiał si

ę

kry

ć

— Annie i Emmie bardzo zale

ż

ało na tym,

ż

eby nie sp

ę

dzał kolejnego

sylwestra samotnie w domu.
— Czy Annie jest w swoim pokoju? — zapytał. — Tylko do niej zajrz

ę

. Powinieniem to zrobi

ć

godzin

ę

temu.

— Zmarszczył brwi. — Powinieniem by

ć

tutaj, kiedy zachorowała,

Gospodyni pokiwała głow

ą

. Jej szef był wyj

ą

tkowo wymagaj

ą

cy i krytyczny wobec siebie. A

przecie

ż

jednocze

ś

nie niewielu było ojców tak oddanych i kochaj

ą

cych jak on. Mo

ż

na by

pomy

ś

le

ć

,

ż

e Annie zachorowała na zapalenie płuc lub co

ś

równie powa

ż

nego — tak bardzo

si

ę

o ni

ą

martwiŁ

— Cze

ść

, tato — dobiegł ich nagle rozbawiony głos.

Spojrzenie Nicka zwróciło si

ę

ku niewysokiej, jasnowłosej dziewczynce stoj

ą

cej w dole

schodów. Zdawała si

ę

ton

ąć

w jego za du

ż

ej flanelowej koszuli w szar

ą

krat

ę

. Zawsze kiedy

robił porz

ą

dek w swojej szafie i odkładał stare ubrania do wyrzucenia, Annie zabierała które

ś

z

nich. Jak wi

ę

kszo

ść

przyjaciółek lubiła ubiera

ć

si

ę

w lu

ź

ne, zniszczone łachy.

— Eimna mówiła,

ż

e masz gor

ą

czk

ę

— powiedział Nick, przeszedł przez wyło

ż

ony dywanem

background image

korytarz i przyło

ż

ył dło

ń

do czoła córki.

— Nie jest tak

ź

le — powiedziała Annie.

— Jak to nie? — Odgarn

ą

ł niesforne kosmyki z jej policzków. — Czoło masz gor

ą

ce, jeste

ś

blada...
Nie spuszczał z niej troskliwego spojrzenia. Annie z ka

ż

dym dniem staje si

ę

coraz bardziej

podobna do Beth, jej matki, pomy

ś

lał i poczuł przykre ukłucie w okolicy serca. Ale czy to

ź

le?

Beth była wyj

ą

tkowo pi

ę

kn

ą

kobiet

ą

. Szlachetne rysy twarzy, nieskazitelna cera, faluj

ą

ce blond

włosy, przenikliwe niebieskie oczy... Dobrze

ż

e przynajmniej charakter miała Annie lepszy.

Jej matka była nieufna, chorobliwie krytyczna wobec wszystkich oprócz siebie, pełna
niezno

ś

nej podejrzliwo

ś

ci. Annie stanowiła jej przeciwie

ń

stwo — otwarta, szczera, gotowa

stawi

ć

czoło ka

ż

demu problemowi, czasami zbyt impulsywna. To prawda, pod wzgl

ę

dem

charakteru barddziej przypominała ojca. W ka

ż

dym razie z czasów, gdy był jeszcze młody i

beztroski, bo teraz...
Teraz miał wiele obowi

ą

zków i bardzo mało czasu. I jeszcze mniej oleju w głowie... Bo

ż

e, to

idiotyczne ogłoszenie!
Annie nie przysparzała mu wi

ę

kszych kłopotów. Mo

ż

e tylko zbyt cz

ę

sto go m

ę

czyła, by — jak

mówiła — brał wi

ę

cej z

ż

ycia, czyli — mówi

ą

c wprost — umawiał si

ę

na randki. 0, tak! Ona

bez wahania poparłaby pomysł umieszczania anonsu matrymonialnego w gazecie!
— Co si

ę

stało? — zapytała Annie, spostrzegłszy nagły grymas niezadowolenia na twarzy

ojca.
— Nic, dziecinko. — U

ś

cisn

ą

ł j

ą

lekko. — Zupełnie nic. Połó

ż

si

ę

grzecznie, a ja obiecuj

ę

,

ż

e

prosto z s

ą

du wróc

ę

do domu. Ach, nie... Poczekaj, zapomniałem,

ż

e musz

ę

si

ę

spotka

ć

z

nowym klientem.
— Spoko, tato. Tylko przesta

ń

si

ę

martwi

ć

powiedziała Annie zakatarzonym głosem. — Nic mi

nie b

ę

dzie.

Nie był tego pewien.
— Odpadnie ci nos.
U

ś

miechn

ę

ła si

ę

. Jego u

ś

miech. Typowy u

ś

miech Nicka Santiago.

— Dobrze, to pójd

ę

go poszuka

ć

.

Uspokoił si

ę

troch

ę

i potargał jej włosy.

— Zadzwoni

ę

do was, kiedy b

ę

dziemy mieli przerw

ę

— zawołał, stoj

ą

c na progu z teczk

ą

w r

ę

ku.

Gdy tylko zamkn

ę

ły si

ę

za nim drzwi, Annie i Emma spojrzały po sobie znacz

ą

co.

— Mówi,

ż

e jestem blada. — Annie pokiwała głow

ą

z wyrozumiałym u

ś

miechem. - Ciekawe,

czy przejrzał si

ę

dzi

ś

w lustrze?

Ojciec wrócił do domu bardzo pó

ź

no, a dzisiaj musiał wyj

ą

tkowo wcze

ś

nie wsta

ć

— gospodyni

próbowała ratowa

ć

sytuacj

ę

.

Annie przewróciła oczami.
— Emmo, nie jestem dzieckiem. On miał kaca.
— Kaca? To bzdura. Co te

ż

ci, na miło

ść

bosk

ą

, przyszło do głowy? Czy kiedykolwiek

widziała

ś

, aby ojciec pił cokolwiek...? Cho

ć

by... cocktail?

— Nigdy — wesoło przytakn

ę

ła Annie. — Ale to był sylwester, a tata był ze starymi kumplami.

Pewnie zalewali swoje smutki.
— A jakie to niby miałyby by

ć

smutki?

— Ocli, daj spokój, Emmo. Gdybym sama miała trzydzie

ś

ci par

ę

lat, była superprzystojnym

m

ęż

czyzn

ą

i nie miała nawet z kim pój

ść

na sylwestra...

— Jestem pewna,

ż

e gdyby tylko chciał si

ę

z kim

ś

umówi

ć

, miałby wiele propozycji — Emma

walecznie broniła honoru swego chlebodawcy.
— Wiem. — Annie skin

ę

ła głow

ą

. — Ale na tym wła

ś

nie polega cały problem: on boi si

ę

kobiet.
— No nie! To nonsens. Ma wiele klientek...
— E, tam. Wi

ę

kszo

ść

to m

ęż

czy

ź

ni — spierała si

ę

Annie. — Od czasu, kiedy rozstali si

ę

z

mam

ą

, tata broni si

ę

tylko,

ż

eby kto

ś

znowu nie złamał mu serca.

— Znowu zaczynasz zachowywa

ć

si

ę

jak Sara hardt — odpowiedziała Emma zło

ś

liwie.

— A przecie

ż

— mówiła Annie, puszczaj

ą

c uwag

ę

mimo uszu — samotne

ż

ycie to dla niego

najgorszy koszmar.
— Twój tata wcale nie jest samotny — oznajmiła Emma,

ś

cieraj

ą

c kurz z półek z ksi

ąż

kami.

— Ma ciebie, Ethana, zajmuj

ą

c

ą

posad

ę

w s

ą

dzie..

— Nie wiesz, o co mi chodzi?
Emma zniecieipliwiła si

ę

.

— No, ju

ż

. Mo

ż

e opró

ż

nisz za mnie kosz na

ś

mieci i wskoczysz wreszcie do łózka? Przynios

ę

ci fili

ż

ank

ę

gor

ą

cej herbaty, jak tylko sko

ń

cz

ę

.

Annie wyd

ę

ła policzki i szybkim ruchem podniosła wiklinowy kosz stoj

ą

cy przy drzwiach. Kiedy

background image

przechodziła przez foyer, zauwa

ż

yła,

ż

e z kosza wypadł kawałek zmi

ę

tego papieru. Schyliła

si

ę

,

ż

eby go podnie

ść

, i w tym momencie, gdy zamierzała ju

ż

wrzuci

ć

go z powrotem, jej

wzrok padł na odr

ę

cznie napisane słowo „Walentynki”. To było pismo jej ojca!

— Nie rozumiem tego — powiedział Ethan, siadaj

ą

c z zafrasowan

ą

min

ą

na brzegu łó

ż

ka

Annie.
Annie wyrwała pognieciony papier z r

ą

k brata.

— Czego nie rozumiesz? — spytała niecierpliwie, po czym kolejny raz odczytała gło

ś

no z

kartki: — „Trzydziestosze

ś

cioletni prawnik, rozwiedziony, z dwojgiem dzieci, poszukuje ciepłej,

przyjacielskiej, inteligentnej towarzyszki na walentynkowy wieczór. Jestem zagorzałym
domatorem, ale my

ś

l

ę

,

ż

e mogliby

ś

my odwiedzi

ć

razem jak

ąś

galeri

ę

, zje

ść

kolacj

ę

, albo

pój

ść

do kina” — przerwała na chwil

ę

, spojrzała na brata i doko

ń

czyła: — Podpisano:

„,Po prostu miły facet.”
— No i co? Dlaczego tata to napisał?
— Czy to nie jest jasne?
— Wyrzucił kartk

ę

. Mo

ż

e był to zwykły

ż

art.

— Och, Ethan. Nie rozumiesz? Tata chciał to wydrukowa

ć

w gazecie, w rubryce

matrymonialnej, tylko si

ę

przestraszył. — Jej niebieskie oczy zaiskrzyły si

ę

. — I całe

szcz

ęś

cie. Wyobra

ż

asz sobie, jakie dostałby odpowiedzi?

Ethan zacisn

ą

ł usta. Naprawd

ę

nie był w stanie sobie tego wyobrazi

ć

. Nawet nie zamierzał

próbowa

ć

.

— To si

ę

po prostu nie nadaje — powiedziała Annie stanowczo. — Kompletne dno. Nie

rozgłasza si

ę

od razu wszystkiego. Rozwiedziony, z dwójk

ą

dzieci... Na takie rzeczy jest czas,

gdy rybka złapie ju

ż

haczyk.

— Co za haczyk?
— Och, Etan, rusz głow

ą

! Wysil wyobra

ź

ni

ę

!

— OK Skoro jeste

ś

taka m

ą

dra, sama powiedz, co powinno by

ć

w tym ogłoszeniu?

Dwa tygodnie pó

ź

niej Deirdre, najlepsza przyjaciółka Annie, czytała na głos zakre

ś

lone

ogłoszenie matrymonialne w niedzielnej gazecie.
— Nie rozumiem — orzekła, gdy sko

ń

czyła czyta

ć

krótki tekst.

Annie, le

żą

c obok przyjaciółki na be

ż

owym dywanie w salonie pa

ń

stwa Santiago, wydała

jedno ze swych teatralnych westchnie

ń

.

— Mówisz jak Ethan. Przeczytaj jeszcze raz.
Dziewczyna zmru

ż

yła oczy. Ogłoszenia matrymonialne wydrukowane były mał

ą

i niezbyt

czyteln

ą

czcionk

ą

.

— 0, rany, włó

ż

okulary! — niecierpliwiła si

ę

Annie.

Pucułowata i piegowata, ale pełna wdzi

ę

ku Deirdre wstała i niech

ę

tnie wyj

ę

ła okulary z

kieszeni drelichowych spodni.
— Nie mog

ę

si

ę

doczeka

ć

, kiedy dostan

ę

szkła konta- kłowe - powiedziała cicho i wło

ż

yła na

nos okulary w złotej oprawie. Teraz nie miała ju

ż

kłopotu z przeczytaniem ogłoszenia. —

„Sobowtór Kevina Costnera — zacz

ę

ła — ostatni z wielkich romantyków, który kocha jazd

ę

konn ksi

ęż

ycowe noce na pokładzie swojego jachtu...” — urwała i spojrzała pytaj

ą

co na Annie.

— Jakiego jachtu? Przecie

ż

twój ojciec nie ma ani jachtu, ani nawet zwykłej łodzi. Mówiła

ś

chyba kiedy

ś

,

ż

e dostaje morskiej choroby na promie.

— To si

ę

nazywa iwencia poetica. — Annie machn

ę

ła r

ę

k

ą

. — Gdyby co, jeden z prawników

w jego firmie ma jacht. Sama słyszałam, jak si

ę

chwalił. Zreszt

ą

, nie b

ę

d

ą

przecie

ż

pływa

ć

w lutym. Czytaj dalej.

— „... oraz skoki bungee...” — Deidre znów spojrzała na przyjaciółk

ę

znad oprawek okularów.

— Skoki bungee? Twój ojciec?
— Dobra, troch

ę

mnie poniosło. Przeczytaj do ko

ń

ca.

— „... oraz skoki bungee, poszukuje idealnej Walcu- tynki. Musi by

ć

pi

ę

kna, odwa

ż

na i

niezale

ż

na, a nawet lekko zwariowana. Poczucie humoru — obowi

ą

zkowe. Je

ś

li jeste

ś

moj

ą

Walentynk

ą

, obiecuj

ę

,

ż

e zabior

ę

ci

ę

na randk

ę

, która potrwa całe

ż

ycie. A poza tym...

wszystko mo

ż

e si

ę

zdarzy

ć

. Zew Twego Serca.”

— No i co? Mocne, no nie?
— Niezłe. — Deirdre kiwn

ę

ła głow

ą

.

— Po prostu

ś

wietne — powiedziała Annie z durn

ą

w głosie.

— Zew Twego Serca... Twój ojciec sam to napisał?
— Zwariowała

ś

!? To, co on napisał, było za bardzo... Có

ż

, powiedzmy,

ż

e udało mi si

ę

to

podkr

ę

ci

ć

i wyostrzy

ć

, jak mówi pan Freedman, kiedy chce,

ż

eby

ś

my poprawili nasze

wypracowania.
Deirdre zdj

ę

ła okulary i zało

ż

yła za uszy swoje rude włosy.

— No a co powiedział ojciec na twoj

ą

wersj

ę

?

Annie u

ś

miechn

ę

ła si

ę

po szelmowsku.

background image

— Nic. Nie miał takiej okazji.
— Annie, nie zrobiła

ś

chyba tego bez jego zgody?

— Jasne,

ż

e zrobiłam. Przecie

ż

widzisz. — Annie wzruszyła ramionami, próbuj

ą

c zatuszowa

ć

w ten sposób własny niepokój i niejasne poczucie winy. Owszem, mogła go spyta

ć

, ale

przecie

ż

z drugiej strony wszystko robiła — jak zawsze — wył

ą

cznie dla jego dobra. Jeszcze

b

ę

dzie jej dzi

ę

kował, kiedy dzi

ę

ki niej odnajdzie swoj

ą

Walentynk

ę

!

— I co teraz? — zapytała Deirdre.
— Teraz — Annie zawiesiła głos — ka

ż

dego dnia po szkole b

ę

dziemy wyjmowa

ć

odpowiedzi

ze skrytki pocztowej. W ten sposób same wybierzemy idealn

ą

kandydatk

ę

dla mojego taty.

— To znaczy,

ż

e ja te

ż

b

ę

d

ę

wybiera

ć

?

— Oczywi

ś

cie. To przecie

ż

powa

ż

na decyzja, a ty przeczytała

ś

wi

ę

cej romansów ni

ż

ja. —

Przerwała, skrzywiła si

ę

z niezadowolenia i dodała z przek

ą

sem: — Ethan te

ż

doło

ż

y swoje

trzy grosze, zapłacił za skrzynk

ę

pocztow

ą

. Nie mam poj

ę

cia, jak zdołał a

ż

tyle zaoszcz

ę

dzi

ć

ze swojego kieszonkowego.
— A ojciec? Co z nim? To znaczy... czy zamierzasz mu powiedzie

ć

?

Oczy Annie zabłysły.
— We wła

ś

ciwym czasie, Deirdre.

— A kiedy to nast

ą

pi?

— Wtedy — Annie u

ś

miechn

ę

ła si

ę

triumfalnie — kiedy b

ę

dzie ju

ż

za pó

ź

no,

ż

eby si

ę

wycofał.

W niedzielny poranek, dokładnie tydzie

ń

przed Walentynkami, Annie, Deirdre i Ethan zasiedli

kołem na podłodze sypialni Annie. W

ś

rodku le

ż

ały trzy ogromne sterty otwartych listów —

ka

ż

dy z deklaracj

ą

,

ż

e to wła

ś

nie jego autorka b

ę

dzie wymarzon

ą

Walentynk

ą

Nicholasa

Santiago.
Poniewa

ż

do Dnia Zakochanych czasu było niewiele, szybko przyst

ą

pili do rzeczy. Najpierw

podzielili kandydatki na trzy grupy: „zdecydowanie odrzucone”, „raczej odrzucone” i „do
przyj

ę

cia”. Potem odsun

ę

li na bok wszystkie z wyj

ą

tkiem tych ostatnich. Nie ułatwiło im to

wcale wyboru.
Ethan miał dwie faworytki. Deirdre i Annie zgodziły si

ę

co do trzech nast

ę

pnych, lecz nie

podobała im si

ę

ż

adna z wybranek Ethana. Pó

ź

niej ka

ż

da z dziewcz

ą

t miała ju

ż

tylko jedn

ą

kandydatk

ę

, ale akurat nie t

ę

co przyjaciółka.

Nagle, gdy wła

ś

nie spierali si

ę

w najlepsze, rozległo si

ę

gło

ś

ne pukanie do drzwi.

— 0, nie! — pisn

ą

ł Ethan. — Tylko nie tata!

Deirdre spojrzała pytaj

ą

co na Annie.

— Ci

ą

gle nic nie wie?

— Chwileczk

ę

! — zawołała Armie w stron

ę

drzwi, ignoruj

ą

c pytanie przyjaciółki i

ś

ci

ą

gaj

ą

c

wełnian

ą

narzut

ę

z łó

ż

ka. Drzwi do sypialni otworzyły si

ę

w momencie, gdy zd

ąż

yła

rozpostrze

ć

narzut

ę

na stertach listów.

W drzwbich stała Emma. W r

ę

ku trzymała kopert

ę

i u

ś

miechała si

ę

ze zrozumieniem.

— Zgubili

ś

cie j

ą

na półpi

ę

trze. Zajrzałam do

ś

rodka i... Gdyby

ś

cie ninie pytali, tej kandydatce

przyjrzałabym si

ę

dokładniej.

Czy naprawd

ę

my

ś

leli,

ż

e mog

ą

zrobi

ć

co

ś

beze mnie?

— pomy

ś

lała Emma i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

dobrotliwie do Annie, gdy ta z zakłopotaniem wzi

ę

ła od

niej list.
Nowa kandydatka niespodziewanie zdobyła jednomy

ś

lne poparcie. Teraz pozostawało tylko

zaplanowa

ć

wspaniał

ą

randk

ę

i powiadomi

ć

o szczegółach wybran

ą

kandydatk

ę

.

Annie, Ethan, Deirdre i Emma głosowali, komu powinien przypa

ść

ten honor. Wygrała Annie

trzy do jednego.

ROZDZIAŁ DRUGI

— Annie, musisz mu teraz powiedzie

ć

— powtórzyła Deirdre z przej

ę

ciem. Od kilku minut

chodziła nerwowo po sypialni Annie. - Przecie

ż

limuzyna ma by

ć

za pół godziny. Przyrzekła

ś

,

ż

e powiesz mu o tym wczoraj wie-

czorem.
— Miała stracha — powiedział Ethan z wesołym u

ś

miechem. Nie cz

ę

sto miał szans

ę

zobaczy

ć

swoj

ą

starsz

ą

siostr

ę

przera

ż

on

ą

nie na

ż

arty.

— Wczoraj wieczorem był w nie najlepszym humorze
— Annie próbowała trzyma

ć

fason. — Chyba przegrał spraw

ę

lub co

ś

w tym rodzaju —

dodała, patrz

ą

c z niepokojem przez okno na ulic

ę

.

Emnia wsun

ę

ła głow

ę

do pokoju Annie.

— Nie chc

ę

was martwi

ć

, kochani, ale wła

ś

nie oznajmił,

ż

e zamierza przebra

ć

si

ę

i troch

ę

pobiega

ć

.

Annie w jednej chwili znalazła si

ę

przy gospodyni.

background image

— Emmo, czy mogłaby

ś

...

Gospodyni nie dała jej sko

ń

czy

ć

.

— Sama to zacz

ę

ła

ś

, Annie. I sama musisz doprowa—

ś

artujesz, prawda?

Annie zamrugała nerwowo oczami.
dzi

ć

spraw

ę

do ko

ń

ca — powiedziała stanowczo, ale

ż

yczliwie.

— A poza tym — wtr

ą

cił piskliwie Ethan — wygrała

ś

głosowanie.

— Dobra, dobra — powiedziała ponuro Annie. — Id

ę

.

Ś

ciskaj

ą

c kurczowo w dłoni odpowied

ź

od „Wymarzonej Walentynki”, Armie z ocia,ganiem zacz

ę

ła schodzi

ć

po schodach do

gabinetu ojca. Pozostali ruszyli za ni

ą

, Nie mogliby sobie darowa

ć

, gdyby omin

ę

ła ich taka

scena.
Nick spogl

ą

dał na córk

ę

spojrzeniem, w którym tyle samo było zaskoczenia, co

niedowierzania.
— My

ś

lałam,

ż

e b

ę

dziesz... zadowolony. — Dopiero teraz zdała sobie spraw

ę

, w jak

ą

kabał

ę

si

ę

wpakowała. A mo

ż

e raczej nie tyle siebie, co jego!

— Zadowolony? Nie, nie jestem zadowolony, Annie. Czuj

ę

wszystko, tylko nie zadowolenie.

Annie wpatrywała si

ę

w podłog

ę

.

— Wiem, teraz to wiem, tato. Ale...
— Nie ma

ż

adnych ale — przerwał jej surowo Nick.

— Ja wyrzuciłem to idiotyczne ogłoszenie, a ty nie miała

ś

prawa umieszcza

ć

go w gazecie bez

mojej zgody.
— Ale ja wcale nie posłałam im twojego ogłoszenia
— wyja

ś

niła natychmiast, ale w nast

ę

pnej chwili po

ż

ałowała swych słów.

Nick zmarszczył brwi, r

ę

ce skrzy

ż

ował na piersi. Wygl

ą

dał tak, jakby tylko resztk

ą

woli

zachowywał opanowanie.
— Czy mogłaby

ś

powtórzy

ć

?

Zanim Annie zd

ąż

yła wyja

ś

ni

ć

, co stało si

ę

bez wiedzy i woli jej ojca, na zewn

ą

trz rozległ si

ę

gło

ś

ny klakson samochodu. Nick spojrzał ze zdumieniem w okno, spojrzał po raz drugi, jakby

nie wierz

ą

c własnemu spojrzeniu, po czym powoli odwrócił si

ę

do córki.

— Jaka

ś

limuzyna zaparkowała przed naszym domem.

— Wiem. — Annie z wysiłkiem przełkn

ę

ła

ś

lin

ę

.

— Wiesz? Czy mog

ę

ci

ę

wi

ę

c spyta

ć

, sk

ą

d...

— Deirdre, to znaczy tata Deirdre — zacz

ę

ła po

ś

piesznie tłumaczy

ć

dziewczyna — a

wła

ś

ciwie brat taty Deirdre, który, jak s

ą

dz

ę

, jest jej wujem... wujem ze strony ojca...

— Annie.
— No wi

ę

c ten wuj ma wypo

ż

yczalni

ę

limuzyn. Zrobił nam wielk

ą

przysług

ę

. To znaczy, zrobił

wielk

ą

przysług

ę

Deirdre. Nie, ona za nic nie płaci. Sama obmy

ś

liłam plan spłaty. Plan spłaty?

— Bardzo korzystny. Na cały rok. I nawet nie policzył mi procentu. Zwróc

ę

mu wszystko z

kieszonkowego i pieni

ę

dzy zarobionych za opiek

ę

nad dzieckiem.

Nick złapał si

ę

za głow

ę

. Annie przerwała swój nolog, spojrzała na ojca z niepokojem i dodała:

— W ka

ż

dym razie teraz jest do twojej dyspozycji. Przez cały dzie

ń

i... — przygryzła wargi — i

noc.
Nick spojrzał bezradnie na córk

ę

. Zupełnie nie wiedział, jak ma si

ę

zachowa

ć

w takiej sytuacji.

— Tato... — zacz

ę

ła nie

ś

miało Annie. — Ona czeka.

— Kto czeka?
O

ż

ywiona, podała mu kopert

ę

.

Jestem Nick.
— Po prostu przeczytaj. Oto jej odpowied

ź

. Jestem pewna,

ż

e gdy dasz si

ę

ponie

ść

...

— Nie — przerwał Nick.
Do pokoju wsun

ą

ł swoj

ą

głow

ę

Ethan.

— No co ty, tato! Musisz i

ść

. Wydałem połow

ę

oszcz

ę

dno

ś

ci na skrzynk

ę

pocztow

ą

. Wszyscy

wybierali

ś

my dla ciebie t

ę

dziewczyn

ę

...

Nick spojrzał na Ethana, potem na Annie.
— Jak to, wy wszyscy?
— Prosz

ę

, tato, tylko to przeczytaj — błagała Annie.

— Wykluczone. Nie zamierzam bra

ć

w tym udziału.

Za oknem ponownie rozległ si

ę

klakson.

— Nie mo

ż

esz tego zrobi

ć

— Annie nie dawała za wygran

ą

. — Pomy

ś

l o tej biednej kobiecie.

Je

ś

li si

ę

nie poka

ż

esz, b

ę

dzie zdruzgotana. My

ś

li sobie wła

ś

nie,

ż

e za chwil

ę

spotka si

ę

z

fantastycznym facetem, a ten nie zamierza nawet jej si

ę

pokaza

ć

. Kto wie, jak ona to

przyjmie?
- No wła

ś

nie. Mo

ż

e podci

ąć

sobie

ż

yły albo co

ś

w tym rodzaju — zawtórował jej Ethan.

— To prawda. Sama widziałam co

ś

podobnego. W kinie. — Zza drzwi gabinetu dobiegł głos

Deirdre.

background image

Jakby tego było mało, po chwili pojawiła si

ę

Ernma.

— Wiem,

ż

e dzieci nie powinny spiskowa

ć

za pa

ń

skimi plecami, panie Santiago, ale nawet

je

ś

li co

ś

strzeliło im do głów, to maj

ą

złote serca — powiedziała mi

ę

kko.

— Dobrze — odburkn

ą

ł Nick. — Pojad

ę

wi

ę

c do niej i wyja

ś

ni

ę

, co si

ę

stało. Porozmawiam

grzecznie i przeprosz

ę

za nieporozumienie. To chyba jedyne przyzwoite rozwi

ą

zanie. Ale jest

jeden warunek — powiedział stacuj

ę

.

— Ja te

ż

nie — powiedział Ethan.

— I ja nie — dodała Deirdre.
Emina u

ś

miechn

ę

ła si

ę

nie

ś

miało.

— W takim razie jeste

ś

my jednogło

ś

ni.

nowczo. — Wracam do domu nie pó

ź

niej ni

ż

za godzin

ę

. A je

ś

li kiedykolwiek jeszcze

zrobicie..
— Ja nie, tato — zapewniła go szybko Annie. — Obiecuj

ę

.

Nick czuł si

ę

idiotycznie, siedz

ą

c w białym, skórzanym fotelu w

ś

rodku czarnej, wytwornej

limuzyny z przyciemnianymi szybami.
— Dok

ą

d jedziemy, panie Santiago? — zapytał grzecznie szofer, m

ęż

czyzna w

ś

rednim

wieku.
— Dobre pytanie — odparł Nick i zerkn

ą

ł na kopert

ę

. Adres zwrotny był rozmazany i lekko

zabrudzony. Przez chwil

ę

przygl

ą

dał mu si

ę

uwag

ą

, po czym zapytał: — Czy gdzie

ś

w

Bostonie jest... Milburne Place?
— Jasne, na South End — powiedział szofer. — Który numer?
Nick musiał ponownie wczyta

ć

si

ę

w podany na kopercie adres.

— Wygi

ą

da jak jedena

ś

cie.

— Wobec tego Milburne Place jedena

ś

cie. Ju

ż

pana wioz

ę

.

rzucił kolejne spojrzenie na kopert

ę

. Nazwisko kobiety było całkowicie zamazane, mógł wi

ę

c

odczyta

ć

zaledwie kilka pierwszych liter jej imienia. S-A... Potem co

ś

jakby N lub M. Wybrał N.

S-A-N... Sandra. Tak prawdopodobnie brzmiało jej imi

ę

. Oczywi

ś

cie mógł to łatwo sprawdzi

ć

— wystarczyło,

ż

eby przeczytał jej list umieszczony w kopercie, ale nie zdecydował si

ę

na to.

Im mniej wiedział o tej kobiecie, tym lepiej.
Przynajmniej numer mieszkania był wyra

ź

ny i nie budził

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci: jego

„Walentynka” mieszkała pod numerem 4A.
Samantha Loyejoy, zamieszkała przy Milburne Place 11, mieszkania 4A, le

ż

ała wła

ś

nie w

łó

ż

ku w swoim małym dwupokojowym mieszkaniu. Było pi

ę

tna

ś

cie po dziesi

ą

tej. Cho

ć

zbudziła si

ę

ju

ż

do

ść

dawno temu, wci

ąż

nie miała ochoty wychodzi

ć

z po

ś

cieli.

— Nie o to chodzi,

ż

e mam stracha — przekonywała przez telefon swoj

ą

starsz

ą

siostr

ę

,

Jennifer. — Po prostu boli mnie głowa i czuj

ę

,

ż

e jestem przezi

ę

biona. Mo

ż

e

nawet mam gryp

ę

.

— Ubrała

ś

si

ę

ju

ż

? Co wło

ż

yła

ś

? — Jennifer nie wydawała si

ę

zbyt przej

ę

ta. — Na miło

ść

bosk

ą

, Sam, tylko nie wkładaj tego szarego kostiumu, który kupiła

ś

ze sto lat temu! Jak kto

ś

z

tak niezwykłym wyczuciem stylu, gdy chodzi o dekoracj

ę

wn

ę

trz, w ogóle mo

ż

e trzyma

ć

w

szafie co

ś

tak bezkształtnego i bez wyrazu!

Samantha chrz

ą

kn

ę

ła niepewnie. Kostium, który budził w Jennifer takie emocje, miała wła

ś

nie

na sobie.
— Kupiłam go nie sto, ale kilka lat temu. O ile pami

ę

tam, wtedy ci si

ę

podobał.

— Fakt, kiedy

ś

lubiłam workowate ciuchy — przyznała Jennifer bez zaj

ą

kni

ę

cia. — Poza tym

Teddy wła

ś

nie ci

ę

rzucił i czuła

ś

si

ę

wyj

ą

tkowo podle, pami

ę

tasz? Ale ja ju

ż

wtedy mówiłam i

powtórz

ę

to jeszcze raz...

— Nie musisz — przerwała Samantha: — Wiem. Był fałszywy, był oszustem i zwykłym

ś

mieciem. I mnie, i Bridget lepiej jest bez niego. to,

ż

e Bridget kocha swego ojca, to dobrze.

Jest powa

ż

nie przej

ę

ta tym,

ż

e sp

ę

dzi z nim Walentynki.

— Ty te

ż

b

ę

dziesz miała

ś

wietne Walentynki. Kto wie, co si

ę

z tego urodzi?

— Nic. Nigdzie nie id

ę

. Jestem chora.

— Wcale nie jeste

ś

chora, tylko si

ę

boisz. My

ś

lisz,

ż

e je

ś

li raz wyszła

ś

za głupca, a prawnik,

który przeprowadzał rozwód, równie

ż

okazał si

ę

głupcem i zszargał ci nerwy, to ka

ż

dy facet na

ś

wiecie jest taki sam? Akurat ten jest inny.

— Sk

ą

d wiesz? — zaatakowała Samantha. — Co ty w ogóle mo

ż

esz wiedzie

ć

o

m

ęż

czyznach?

— Swoje wiem.

ś

e jest bogaty, ma powodzenie, jest miły, atrakcyjny...

— Bo

ż

e, dlaczego dałam si

ę

w to wrobi

ć

?

— Nie wiesz? Poniewa

ż

czujesz si

ę

beznadziejnie Samotna. Ju

ż

rok, jak nie była

ś

na

ż

adnej

randce.
— Dziewi

ęć

miesi

ę

cy — poprawiła Samantha. — I była to kl

ę

ska.

— Niewa

ż

ne. Przyznaj si

ę

, Sam. W gł

ę

bi ducha pragniesz, by kto

ś

ci

ę

pokochał, zaopiekował

background image

si

ę

tob

ą

...

— Daj mi spokój, Jen. To, o czym mówisz, nie ma nic wspólnego z rzeczywisto

ś

ci

ą

. A ju

ż

najmniej z t

ą

nieszcz

ę

sn

ą

randk

ą

w ciemno, w któr

ą

mnie wrobiła

ś

.

— Wiem! — wykrzykn

ę

ła Jen. — Włó

ż

t

ę

czerwon

ą

sukienk

ę

z d

ż

erseju. Czerwona — w sam

raz na Walentynki! Zar

ę

czam ci,

ż

e w całym Bostonie nie znajdziesz wi

ę

cej ni

ż

dziesi

ęć

kobiet, które maj

ą

figur

ę

odpowiedni

ą

do takiej sukienki. Rozpu

ść

włosy, no i sama si

ę

rozlu

ź

nij...

Samantha odsun

ę

ła na chwil

ę

słuchawk

ę

od ucha i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niej.

— Co ty tam masz? — Pokr

ę

ciła z niedowierzaniem głow

ą

. — Rentgena? — Po

ś

wi

ę

ciła

przecie

ż

dwadzie

ś

cia minut na uło

ż

enie włosów w gładki kok.

— Czy wiesz, jak wiele kobiet dałoby si

ę

zabi

ć

,

ż

eby tylko mie

ć

takie włosy jak ty, Sam? -

mówiła tymczasem 4niczym nie zra

ż

ona Jennifer. — Te dzikie, cygafiskie, kasztanowe loki...

W dodatku zupełnie naturalne.
— Jen, ja ju

ż

nie mog

ę

— j

ę

kn

ę

ła Samantha, zerkaj

ą

c na godzin

ę

wy

ś

wietlan

ą

na radiowym

zegarze.
— No dobra. Zwi

ąż

włosy, je

ś

li tak bdziesz lepiej si

ę

czuła. B

ę

dzie wi

ę

kszy efekt, kiedy

pozwolisz mu wyrwa

ć

z nich spinki — zachichotała i dodała przez

ś

miech: — z

ę

bami.

Samantha ponownie głucho j

ę

kn

ę

ła.

ś

artuj

ę

, Sam — pocieszyła j

ą

od razu Jenaifer. — Wiesz,

ż

e jestem daleka od tego,

ż

eby ci

radzi

ć

, jak masz si

ę

zachowa

ć

na pierwszej randce.

— Jen, czy ty nic nie rozumiesz? — Samantha westchn

ę

ła ci

ęż

ko. — Nie mog

ę

z nim wyj

ść

.

Jeszcze nie jestem na to przygotowana.
— To si

ę

przygotuj. W t

ę

sukienk

ę

wskoczysz w dwie minuty.

— Nie jestem przygotowana emocjonalnie.
— Sam, przecie

ż

to Walentynki.

— To dodatkowy powód, dla którego nie chc

ę

i

ść

n

ą

t

ę

randk

ę

. To nie byłoby w porz

ą

dku,

wobec niego i wobec siebie. Walentynki to zbyt... romantyczna okazja. A ja wcale nie jestem
w romantycznym nastroju.
— Nawet go nie widziała

ś

. Sk

ą

d mo

ż

esz wiedzie

ć

...

Samantha nie słuchała ju

ż

jednak swojej siostry. Zaabsorbowała j

ą

ogromna, czarna

limuzyna, która wjechała wła

ś

nie na podjazd przed jej domem, a jeszcze bardziej wysoki i

niewiarygodnie przystojny m

ęż

czyzna, który z niej wysiadł. Poza atrakcyjnym wygl

ą

dem

uderzyło j

ą

jego zwykłe ubranie — wełniane spodnie, gruby golf i znoszona, skórzana kurtka

lotnicza. Strój niezupełnie taki, jakiego oczekiwała po kim

ś

, kto podró

ż

uje limuzyn

ą

. Ta

niestosowno

ść

miała nawet pewien urok i zrobiła na niej wra

ż

enie, ale nie na tyle, by zmieniła

zdanie.
Odsun

ę

ła si

ę

gwałtownie od okna, widz

ą

c,

ż

e m

ęż

czyzna spogl

ą

da na jej dom. Zapewne

sprawdza, czy trafił we wła

ś

ciwe miejsce.

— Sam, jeste

ś

tam? — usłyszała głos Jen, dobiegaj

ą

cay ze słuchawki telefonu — Słyszysz,

co do ciebie mówi

ę

?

— Co takiego? — wyszeptała Samantha nieprzytomnym innym głosem.
— Wiedziałam. Zawsze si

ę

wył

ą

czasz, gdy ludzie próbuj

ą

ci da

ć

dobr

ą

rad

ę

.

— Nie teraz, Jen — uci

ę

ła Samantha. — On... chyba przyjechał. Ten facet... Wła

ś

nie wysiadł

z limuzyny.
— Z limuzyny?

Ś

wietnie. Lepiej, ni

ż

przypuszczałam. No i co? B

ę

dzie co

ś

z tego? Jak

my

ś

lisz? Sainantha chwyciła „si

ę

za brzuch.

— My

ś

l

ę

,

ż

e jest mi niedobrze.

Jad

ą

c wind

ą

na czwarte pi

ę

tro, Nick próbował uło

ż

y

ć

w głowie zdanie, którym wyja

ś

ni Sandrze

cał

ą

t

ę

idiotyczn

ą

sytua

ę

. Doszedł do wniosku,

ż

e najlepiej b

ę

dzie od razu przej

ść

do rzeczy i

powiedzie

ć

bez ogródek, co si

ę

stało. Nie lubił bawienia si

ę

w ceregiele. Nie lubił zmy

ś

la

ć

i

kr

ę

ci

ć

. Co nie znaczy,

ż

e Sandra, czy ktokolwiek inny na jej miejscu, byłby w stanie uwierzy

ć

w prawd

ę

, któr

ą

zamierza wyjawi

ć

. Niezale

ż

nie od tego, jak bardzo b

ę

dzie si

ę

starał, aby jego

wyja

ś

nienia wypadły mo

ż

liwie przekonuj

ą

co, kobieta pomy

ś

li zapewne,

ż

e raczej zmienił

zdanie lub

ż

e dostał bardziej atrakcyjn

ą

ofert

ę

i teraz musi j

ą

w miar

ę

bezbole

ś

nie spławi

ć

.

ż

, to nie jego wina i nie jego problem. Powie prawd

ę

, a reszta to ju

ż

jej zmartwienie.

A jednak gdy doszedł do drzwi z numerem 4A, zacz

ą

ł si

ę

zastanawia

ć

, czy kłamstwo nie

byłoby bardziej... na miejscu. Mo

ż

e powie,

ż

e jest chory,

ż

e przyszedł, aby osobi

ś

cie

przeprosi

ć

,

ż

e...

Nie. To nie jest dobre rozwi

ą

zanie. Prosto i od razu do rzeczy. Je

ś

li ta osoba ma poczucie

humoru, mo

ż

e nawet b

ę

dzie si

ę

ś

miała z pomysłowo

ś

ci jego dzieciaków. Cho

ć

raczej nie tego

nale

ż

ało si

ę

spodziewa

ć

.

Wzruszył ramionami i zapukał do drzwi.

ś

adnej odpowiedzi. Mo

ż

e nie ma jej w domu? Mo

ż

e

adres jest zły? Mo

ż

e...

background image

Drzwi otworzyły si

ę

.

Przed sob

ą

ujrzał twarz. Twarz pi

ę

knej kobiety. Jednej z najpi

ę

kniejszych, jakie kiedykolwiek

widział. Serce zabiło mu mocniej.
Samantha zareagowała podobnie. Odwróciła wzrok.
Owini

ę

ta była w szlafrok, a jej rozrzucone bezładnie loki owijały si

ę

wokół twarzy — chora

kobieta nie mo

ż

e mie

ć

przecie

ż

włosów upi

ę

tych we francuski kok. Udawała chor

ą

z takim

oddaniem i zapami

ę

taniem,

ż

e w pewnym momencie rzeczywi

ś

cie poczuła mdło

ś

ci.

- Przepraszam - wyj

ą

kał m

ęż

czyzna w lotniczej kurtce. Chyba jestem za wcze

ś

nie. Je

ś

li

chcesz,

ż

ebym zaczekał na dole, nim si

ę

ubierzesz...

Serce Samanthy biło jak szalone. Jej go

ść

wygl

ą

dał nie

ź

le z daleka, ale z bliska... Kevin

Costner. Albo jeszcze lepiej!
Musi si

ę

opanowa

ć

. To,

ż

e facet jest przystojny, wprost niemo

ż

liwie przystojny, nie znaczy

jeszcze,

ż

e nie jest głupcem. Wr

ę

cz przeciwnie. Z do

ś

wiadczenia wiedziała,

ż

e im lepiej

wygl

ą

daj

ą

, tym cz

ęś

ciej okazuj

ą

si

ę

głupcami. Jej były m

ąż

, Teddy, uciele

ś

nienie kobiecych

marze

ń

, mógłby by

ć

królem głupców.

W czasie, gdy Samantha próbowała opanowa

ć

miotaj

ą

ce ni

ą

uczucia, Nick głowił si

ę

, by

wytłumaczy

ć

sobie i jej, dlaczegó

ż

to miałby czeka

ć

na t

ę

dziewczyn

ę

, nim ta si

ę

ubierze.

Przecie

ż

zamierzał jedynie wyja

ś

ni

ć

idiotyczne nieporozumienie, a zachowywał si

ę

tak, jakby

rzeczywi

ś

cie chciał zabra

ć

j

ą

na randk

ę

! Jakby wszystko miało potoczy

ć

si

ę

zgodnie z

planem!
No wła

ś

nie. Ale to nie on był autorem tego planu. Nie planował niczego prócz przeprosin i

rzeczowych wyja

ś

nie

ń

.

— Nie. — Krótkie stwierdzenie przerwało jego my

ś

li.

— Nie chcesz,

ż

ebym poczekał na dole? — Ku własnemu przera

ż

eniu poczuł,

ż

e zmartwiła go

ta odpowied

ź

.

— Nie — powtórzyła, przelotnie spojrzała mu w oczy, po czym szybko spu

ś

ciła wzrok. — Bo...

To znaczy... Nie czuj

ę

si

ę

zbyt dobrze... — Nie kłamała, cho

ć

powody złego samopoczucia nie

były jasne dla niej samej.
Nick pokiwał głow

ą

. A wi

ę

c to o to chodzi. No có

ż

, problem z głowy. Poszło lepiej, ni

ż

s

ą

dził.

Dziewczyna jest chora i nie mo

ż

e i

ść

na randk

ę

, a on nie musi ju

ż

niczego wyja

ś

nia

ć

.

Wystarczy tylko ukłoni

ć

si

ę

uprzejmie,

ż

yczy

ć

zdrowia i odej

ść

. Problem rozwi

ą

zał si

ę

sam.

Zacz

ą

ł bardzo dobrze. Skłonił głow

ę

, podniósł wzrok i wtedy...

I wtedy wła

ś

nie stan

ą

ł jak wryty, oczarowany jej bursztynowymi oczami spogl

ą

daj

ą

cymi na

niego spod długich, czarnych rz

ę

s. Nigdy przedtem nie widział oczu o takim kolorze!

Zrobiło mu si

ę

gor

ą

co. Stał jak wmurowany i nie mógł wydusi

ć

z siebie ani słowa. Ale ona te

ż

nie zachowywała si

ę

normalnie — wpatrywała si

ę

w niego niczym zahipno

tyzowana, w pewnym momencie westchn

ę

ła gł

ę

boko, zachwiała si

ę

i byłaby upadła, gdyby nie

złapał jej za rami

ę

.

— Fili

ż

anka gor

ą

cej herbaty! To ci dobrze zrobi, Sandro.

— Samantho.
— Słucham? — spytał, prowadz

ą

c j

ą

przez mały przedpokój do

ś

rodka niewielkiego

mieszkania.
— Mam na imi

ę

Samantha.

Nick, który i tak był ju

ż

pod wra

ż

eniem blisko

ś

ci jej pi

ę

knego i gibkiego ciała, zmieszał si

ę

jeszcze bardziej.
— Samantha... Tak, oczywi

ś

cie.

— Przyjaciele nazywaj

ą

mnie Sam — wyszeptała nieprzytomnie, gdy delikatnie kładł j

ą

na

małej kanapie.
Dlaczego to powiedziała? Przecie

ż

ten człowiek nie był jej przyjacielem. Nie znała go nawet.

— Wróc

ę

za minutk

ę

, Sam — powiedział z u

ś

miechem Nick i skierował si

ę

do kuchni, równie

przytulnej jak pokój.

ROZDZIAŁ TRZECI

Nick poderwał si

ę

na przenikliwy gwizd czajnika. Co on wyprawia? Chyba oszalał. Ju

ż

dawno

powinien siedzie

ć

w tej głupiej limuzynie i wraca

ć

do domu. Tymczasem był w małej kuchence

jakiej

ś

Samanthy, przez przyjaciół zwanej Sam (a on te

ż

natychmiast postanowił zaliczy

ć

si

ę

do grona jej przyjaciół) i parzył dla niej her-
bat

ę

.

Zdj

ą

ł czajnik z ognia, znalazł kubek zawieszony na

ś

cianie, lecz zanim dokopał si

ę

do małego

pudełka z herbat

ą

na górnej półce jednej z szafek, min

ę

ło troch

ę

czasu.
— Czy doda

ć

czego

ś

do herbaty? — krzykn

ą

ł. Samantha westchn

ę

ła ci

ęż

ko. Nie miała serca

background image

powiedzie

ć

mu,

ż

e nie znosi herbaty.

- Tak,

ś

mietank

ę

i cukier. - Kłamstwo za kłamstwem, pomy

ś

lała i dotkn

ę

ła nosa,

zaniepokojona czy nie wydłu

ż

a si

ę

on czasem z ka

ż

dym kolejnym łgarstwem niczym nos

Pinokia.
Nick bez trudu odnalazł

ś

mietank

ę

. Zrobił przy okazji szybki przegl

ą

d zawarto

ś

ci lodówki.

Słyszał kiedy

ś

,

ż

e z reguły wiele mówi ona o jej wła

ś

cicielu.

Znalazł w

ś

rodku ró

ż

ne odmiany sałaty, rzodkiewki, ogórek, kiełki... Pełnoziarnisty chleb,

margaryna, karton jajek, resztka pieczonego kurczaka w plastikowym pojemniku. Na górnej
półce zwykle przyprawy - musztarda, ketchup, majonez — i kilka bardziej egzotycznych: ostry
sos indyjski, sos chi

ń

ski, japo

ń

skie wasabi. Kobieta, która dba o zdrowie i ma szerokie

upodobania kulinarne, orzekł i pochwalił j

ą

w duchu.

— Czy co

ś

si

ę

stało? — zawołała z pokoju Samantha, gdy min

ę

ły dwie minuty.

Nick pospiesznie zamkn

ą

ł lodówk

ę

.

- Nie, wszystko w porz

ą

dku.

Zeby to była prawda Sk

ą

d si

ę

wzi

ę

ła ta jego ofiarno

ść

i troska? Co tutaj robi? Ale przecie

ż

jeszcze nie jest za pó

ź

no na odwrót. Zaniesie jej herbat

ę

, wyrazi nadziej

ę

,

ż

e wkrótce poczuje

si

ę

lepiej (nie na tyle szybko jednak, by nabrała sił na t

ę

szalon

ą

randk

ę

) i natychmiast si

ę

wycofa. Dwadzie

ś

cia minut i b

ę

dzie z powrotem w domu.

Wszedł do pokoju, spojrzał na Sam i... my

ś

l o opuszczeniu jej mieszkania wyleciała mu z

głowy szybciej, ni

ż

si

ę

tam pojawiła. Z wra

ż

enia omal nie wylał na siebie gor

ą

cej herbaty.

— Uwa

ż

aj — ostrzegł, stawiaj

ą

c kubek obok niej, na pomalowanym w szachownic

ę

stoliku do

kawy. — To bardzo gor

ą

ce.

— Naprawd

ę

nie musisz robi

ć

sobie kłopotu.

— To

ż

aden kłopot.

Znowu u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do niego. Ten u

ś

miech podziałał na niego tak, jak gdyby kto

ś

ukłuł go

szpilk

ą

, jakby nagle obudził si

ę

z długiego snu.

W jednej chwili u

ś

wiadomił sobie jednocze

ś

nie, jak wiele mo

ż

e sprawi

ć

jeden kobiecy

u

ś

miech, jak wspaniała mo

ż

e by

ć

blisko

ść

kobiety i jak wiele stracił przez wszystkie te lata,

kiedy

ż

ył w narzuconym sobie celibacie. A co by si

ę

stało, pomy

ś

lał, gdybym pocałował te

słodkie, u

ś

miechni

ę

te usta?

— Wypij to — odezwał si

ę

, chc

ą

c odegna

ć

niebezpieczne my

ś

li. — Jeste

ś

blada. Mo

ż

e

chorujesz na to samo, co Annie?
— Annie? — spytała Sam niespodziewanie zmartwionym głosem. A wi

ę

c ma

ż

on

ę

, pomy

ś

lała.

Zaraz mi powie,

ż

e ró

ż

ne okoliczno

ś

ci sprawiły,

ż

e jest w separacji. To wła

ś

nie wyznał jej

dziewi

ęć

miesi

ę

cy temu, na ostatniej randce, na jakiej była, pewien m

ęż

czyzna.

— To moja córka.
— Córka?
Skin

ą

ł głow

ą

.

— Annie jest moj

ą

córk

ą

. Ju

ż

to chyba mówiłem, prawda?

Nick był zakłopotany. Czuł si

ę

jak uczniak. Spogl

ą

dał na swoje dłonie, co rusz próbował

znale

źć

dla nich jakie

ś

zaj

ę

cie, cho

ć

dobrze wiedział, czym naprawd

ę

chciałby je zaj

ąć

.

Chciałby dotkn

ąć

nimi nieskazitelnej oliwkowej skóry Samanthy, zanurzy

ć

je w dzikiej

pl

ą

taninie jej bujnych włosów... Na wszelki wypadek wło

ż

ył je do kieszeni spodni.

— Ja te

ż

mam córk

ę

— powiedziała Samantha.

- Tak? - jm razem Nick wygl

ą

dał na zmartwionego. Ale czy me powinien tego wiedzie

ć

wcze

ś

niej? Wystarczyło przeczyta

ć

odpowied

ź

Samanthy na „jego” ogłoszenie.

— Nazywa si

ę

Bridget.

Rozejrzał si

ę

i dostrzegł na kominku oprawion

ą

w ramk

ę

fotografi

ę

małej, ładnej,

ciemnowłosej dziewczynki. Miała uroczy u

ś

miech, bardzo podobny do u

ś

miechu matki.

Samantha pod

ąż

yła za jego wzrokiem.

— Na tym zdj

ę

ciu ma pi

ęć

lat. Ale teraz wła

ś

nie zaczyna szósty rok. Jak widzisz, ju

ż

straciła

dwa przednie z

ę

by.

Nick u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

— Pami

ę

tam, kiedy Annie wypadły przednie z

ę

by. Strasznie si

ę

tego wstydziła, cho

ć

według

mnie wygl

ą

dała uroczo.

— Bridget te

ż

wygi

ą

da uroczo — zapewniła Samantha z matczyn

ą

dum

ą

, a widz

ą

c

ż

e Nick

rozgl

ą

da si

ę

po mieszkaniu, dodała: — Teraz jej nie ma. Jest z ojcem. Zabiera j

ą

na co drugi

weekend i na miesi

ą

c w czasie wakacji.

Jeste

ś

my rozwiedzeni. Od dwóch lat.

— My od czterech — powiedział Nick.
Oboje u

ś

miechn

ę

li si

ę

z wyra

ź

n

ą

ulga, odczuwaj

ą

c jedynie zakłopotanie,

ż

e była ona tak

wyra

ź

na.

— Lepiej napij si

ę

herbaty, zanim wystygnie. Posłusznie podniosła kubek do ust i wypiła łyk.

background image

Mogła nie znosi

ć

herbaty, ale musiała przyzna

ć

,

ż

e podoba jej si

ę

ta troskliwa opieka.

— Powiedz, jadła

ś

co

ś

dzisiaj? — zapytał Nick.

Samantha pokr

ę

ciła przecz

ą

co głow

ą

. Za bardzo była przej

ę

ta t

ą

głupi

ą

randka,

ż

eby my

ś

le

ć

o jedzeniu. Dopiero teraz zdenerwowanie zdawało si

ę

ust

ę

powa

ć

.

— Widziałem w lodówce jajka i chleb. Prawd

ę

mówi

ą

c, sam niewiele dzi

ś

jadłem. Ethan mówi,

ż

e jestem mistrzem

ś

wiata w robieniu omletów. Robi

ę

to podobno nawet lepiej ni

ż

Emma, a to

naprawd

ę

jest co

ś

!

Aha, Emma. To,

ż

e rozwiódł si

ę

przed czterema laty nie znaczy jeszcze,

ż

e nie o

ż

enił si

ę

powtórnie, pomy

ś

lała Samantha. Czy teraz powie,

ż

e Emma jest wspaniał

ą

kuchark

ą

, ale od

czasu, kiedy została jego

ż

ona, przestała go rozumie

ć

? Bo

ż

e, jak dobrze znała te słowa...

- Kim s

ą

Ethan i Emma? - zapytała z wymuszonym o

ż

ywieniem.

— Ethan to mój syn. Ma dziesi

ęć

lat. A Emma ma... naprawd

ę

nie wiem ile. Mówi,

ż

e

pi

ęć

dziesi

ą

t pi

ęć

, ale moim zdaniem raczej sze

ść

dziesi

ą

t pi

ęć

. Jest nasz

ą

gospodyni

ą

i

naszym zbawieniem.
Samantha po raz kolejny obdarzyła go cudownym u

ś

miechem i Nick poczuł,

ż

e płonie od

ś

rodka.

— A wi

ę

c? Co ty na to?

Spojrzała uwa

ż

nie w jego pi

ę

kn

ą

twarz, w opiekuii

czo w ni

ą

wtrzone szmaragdowe oczy, i natychmiast oblała j

ą

zniewalaj

ą

co rozkoszna, gor

ą

ca

fala. Oszołomiło j

ą

to i przeraziło do tego stopnia,

ż

e nie była w stanie odpowiedzie

ć

na

propozycj

ę

Nicka.

Widz

ą

c jej zmieszanie, sam podj

ą

ł decyzj

ę

.

— Omlet i kilka tostów — orzekł. — Zobaczysz,

ż

e od razu poczujesz si

ę

lepiej. —

U

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej łagodnie i po chwili, zadowolony z siebie i dziwnie beztroski, znikn

ą

ł w

kuchni.
Gdy tylko wyszedł, w pokoju zadzwonił telefon.
Samantha zeskoczyła z sofy. Ani chybi Jen! Dzwoni, by przekona

ć

si

ę

, czy jej uparta siostra

zdołała wykr

ę

ci

ć

si

ę

od randki.

— Odbior

ę

! — krzykn

ę

ła za Nickiem, podbiegła do drzwi sypialni, zamkn

ę

ła je, by móc

rozmawia

ć

swobodnie, i dopiero wtedy podniosła słuchawk

ę

.

— Nareszcie! Ju

ż

chciałem si

ę

rozł

ą

czy

ć

— po drugiej stronie odezwał si

ę

niewyra

ź

ny,

gburowaty m

ę

ski głos.

— Je

ś

li to jaka

ś

wspaniała oferta, promocja, lub co

ś

w tym rodzaju, to...

— Nie jestem akwizytorem, Samantho — przerwał jej nieznajomy głos. — Wiem,

ż

e dzwoni

ę

w ostatniej chwili, ale po pierwsze zaspałem, a kiedy obudziłem si

ę

dwadzie

ś

cia minut temu,

byłem zbyt chory,

ż

eby oderwa

ć

głow

ę

od poduszki. Przepraszam ci

ę

. To pewnie grypa...

— Ale... Kto mówi? — spytała zdumiona.
— Jak to kto? — zirytował si

ę

m

ęż

czyzna — Don Hartman. Ilu spotka

ń

spodziewasz si

ę

dzisiaj, Samantho?
Z przera

ż

enia a

ż

j

ą

zmroziło. Czuła si

ę

tak, jakby wysypano jej na plecy wiadro lodu.

— Don Hartman — powtórzyła nieprzytomnym głosem. — Z ogłoszenia...
— Ten sam — roze

ś

miał si

ę

m

ęż

czyzna. — TWój branek jest chory. Wesoło, no nie?

— Wcale mi nie do

ś

miechu.

— Domy

ś

lam si

ę

. Strasznie mi głupio i czuj

ę

si

ę

tak samo fatalnie jak ty. Gorzej. Mam na

dodatek trzydzie

ś

ci dziewi

ęć

stopni gor

ą

czki.

— Nie rozumie mnie pan — wyszeptała, rzucaj

ą

c nerwowe spojrzenie na zamkni

ę

te drzwi

sypialni. — To pan powinien by

ć

teraz w mojej kuchni i przygotowywa

ć

mi omlet...

— No nie, poddaj

ę

si

ę

.

— . . .to pan powinien by

ć

rozwiedziony, mie

ć

dwójk

ę

dzieci i gospodyni

ę

, która ukrywa swój

wiek, to pan...
— Sekund

ę

— przerwał jej. — Nie mam

ż

adnych dzieci. Nigdy nie byłem

ż

onaty, a moja

gospodyni ma czterdzie

ś

ci siedem lat. Wiem to na pewno.

— O Bo

ż

e — j

ę

kn

ę

ła Samantha.

— Chyba... Nie bardzo rozumiem, ale zdaje si

ę

,

ż

e i dla ciebie ten dzie

ń

zacz

ą

ł si

ę

pechowo

— odezwał si

ę

Hartman po chwili milczenia.

— Na to wygi

ą

da — odparła i odło

ż

yła słuchawk

ę

na widełki.

Spojrzała z obaw

ą

na zamkni

ę

te drzwi sypialni. Za chwil

ę

stanie w nich m

ęż

czyzna, który

podst

ę

pem dostał si

ę

do jej mieszkania. Wcale nie Don Hartman, jak my-

ś

lała, ale kto

ś

zupelnie inny. Za chwil

ę

wedrze si

ę

do jej pokoju, zaatakuje j

ą

i...

Co za pech! Jeden jedyny raz u

ś

piła swoj

ą

czujno

ść

i oto teraz jaki

ś

podejrzany go

ść

grzechocze w jej kuchni garnkami i patelniami.
A je

ś

li jest szale

ń

cem, który morduje swoje ofiary za pomoc

ą

trucizny w omlecie?

Rzuciła niespokojne spojrzenie na telefon. Mo

ż

e powinna zadzwoni

ć

na policj

ę

? Albo

background image

przynajmniej do Jen. To w ko

ń

cu jej wina. Gdyby Jen nie wrobiła jej w t

ę

randk

ę

, nigdy nie

wpu

ś

ciłaby do domu tego szale

ń

ca.

Bo

ż

e, dlaczego od razu nie nabrała podejrze

ń

, kiedy nazwał j

ą

Sandr

ą

zamiast Samanth

ą

?

Jak mogła by

ć

tak naiwna,

ż

eby uzna

ć

to za zwykłe przej

ę

zyczenie? Czy nie było podejrzane

tak

ż

e i to,

ż

e ten wariat pojawił si

ę

w jej drzwiach dokładnie w tym czasie, kiedy spodziewała

si

ę

kandydata na randk

ę

, tego Hartmana?

— Sam?
Podskoczyła na d

ź

wi

ę

k głosu, który dobiegł z kuchni.

- Tak? - odkrzykn

ę

ła nerwowo.

— Czy doda

ć

ci ser do omleta? Znalazłem troch

ę

chedara.

Siedz

ą

c na brzegu łó

ż

ka, Samantha

ś

ciskała si

ę

za brzuch. Teraz naprawd

ę

czuła,

ż

e ma

mdło

ś

ci. Mdło

ś

ci ze strachu.

— Nie, dzi

ę

kuj

ę

— zawołała, walcz

ą

c ze skurczem, który dusił ze strachu jej gardło.

Znów spojrzała na drzwi. Nale

ż

ało wsta

ć

, zamkn

ąć

je na klucz i natychmiast zadzwoni

ć

na

policj

ę

.

Za pó

ź

no. W nast

ę

pnej chwili gałka u drzwi obróciła si

ę

i sobowtór Kevina Costnera wsun

ą

ł

głow

ę

w drzwi.

— Wszystko w porz

ą

dku? — zapytał.

— W porz

ą

dku. — U

ś

miechn

ę

ła si

ę

blado, walcz

ą

c z parali

ż

uj

ą

cym wszelkie ruchy i gesty

przera

ż

eniem.

On te

ż

si

ę

u

ś

miechn

ą

ł. Jaki ciepły, ujmuj

ą

cy i delikatny u

ś

miech. Czy tak si

ę

u

ś

miecha

złodziej, gwałciciel albo morderca? A mo

ż

e ten telefon przed minut

ą

był tylko złudzeniem?

— Don? — zwróciła si

ę

do niego niezobowi

ą

zuj

ą

co, gdy wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

, by zamkn

ąć

za sob

ą

drzwi.
— Słucham? — Zatrzymał si

ę

i odwrócił do niej.

— Ja... po prostu zastanawiałam si

ę

... jak nazywaj

ą

ci

ę

przyjaciele — wyj

ą

kała.

— Zwyczajnie, Nick.
— Nick. — Skin

ę

ła głow

ą

w odr

ę

twieniu. A wi

ę

c ten telefon wcale nie był halucynacj

ą

!

— Omlet b

ę

dzie gotów za kilka minut — powiedział tymczasem Nick i ponownie skierował si

ę

w stron

ę

kuchni. Zanim zamkn

ą

ł drzwi, jeszcze na chwil

ę

wsadził

w nie głow

ę

.

— Słuchaj, miałaby

ś

co

ś

przeciwko temu, gdybym zadzwonił szybko do domu? Chciałbym si

ę

dowiedzie

ć

, co z Annie.

— Chcesz dowiedzie

ć

si

ę

, co z Annie? — zapytała podejrzliwie. Do kogo naprawd

ę

chce

dzwoni

ć

? Do kumpla z gangu?

Nick spojrzał na ni

ą

porozumiewawczo.

— No wiesz, Annie to moja córka. Pami

ę

tasz, mówiłem ci,

ż

e si

ę

przezi

ę

biła. Chc

ę

sprawdzi

ć

,

jak teraz si

ę

czuje.

Samaiitha zdobyła si

ę

na troskliwy u

ś

miech, cho

ć

w rzeczywisto

ś

ci była przekonana,

ż

e Nick

kłamie jak naj

ę

ty.

— 0, tak. Jasne. Zrobiłabym to samo, gdyby... gdyby Bridget była chora. Ale nie jest. Jest ze
swoim ojcem.
— Ju

ż

mi to mówiła

ś

.

— Tak. Wiem. Słuchaj, czy nie znasz przypadkiem Dona Hartmana? — zapytała, podejmuj

ą

c

desperack

ą

prób

ę

zaskoczenia go i zdemaskowania.

Na Nicku jednak to pytanie nie zrobilo wi

ę

kszego wra

ż

enia. Zastanawiał si

ę

przez chwil

ę

. Miał

klienta, który nazywał si

ę

Dan Hartford, ale nazwisko Hartman z niczym mu si

ę

nie kojarzyło.

— Niestety, przykro mi. A dlaczego pytasz?
— Och, to nic wa

ż

nego — machn

ę

ła r

ę

k

ą

.

— Wi

ę

c co? Mog

ę

skorzysta

ć

z telefonu?

— No jasne — powiedziała Samantha. — Nie kr

ę

puj si

ę

, dzwo

ń

.

U

ś

miechn

ą

ł si

ę

z wdzi

ę

czno

ś

ci

ą

i tym razem zamkn

ą

ł ju

ż

drzwi za sob

ą

. Samantha policzyła

do dziesi

ę

ciu, po czym zerwała si

ę

z łó

ż

ka i zasun

ę

ła zasuwk

ę

. Nast

ę

pnie rzuciła si

ę

z

powrotem do telefonu, znowu policzyła do dziesi

ę

ciu i powoli, bardzo ostro

ż

nie podniosła

słuchawk

ę

w swoim aparacie. Nigdy nie podsłuchiwała cudzych rozmów, teraz jednak

sytuacja j

ą

usprawiedliwiała.

— Annie? — usłyszała, jak Nick mówi do córki. — Tu tatu

ś

. Posłuchaj, Annie. Dzwoni

ę

,

ż

eby

ci powiedzie

ć

,

ż

e b

ę

d

ę

musiał zosta

ć

u Samanthy troch

ę

dłu

ż

ej. Ona nie czuje si

ę

najlepiej, no

i chyba nale

ż

ałoby jej...

— Ale, tato... — po drugiej stronie rozległ si

ę

pełen niedowierzania głos dziewczynki.

— Ja nie

ż

artuj

ę

, Annie. Po prostu musz

ę

przygotowa

ć

Samancie co

ś

do jedzenia, a potem...

Rozumiesz, to zale

ż

y od tego, jak ona si

ę

poczuje.

— Ale, tato....

background image

— No dobrze, miała

ś

racj

ę

. Ona jest rzeczywi

ś

cie wyj

ą

tkowa.

— Ale... to niemo

ż

liwe.

— Jak to niemo

ż

liwe, kochanie? Przecie

ż

sama tak gor

ą

co j

ą

popierała

ś

, zachwalała

ś

...

Wszyscy j

ą

wybrali

ś

cie.

— Nie, tato. My

ś

my wybrali Sandr

ę

. A od Samanthy nie dostali

ś

my nawet odpowiedzi. Nie

było

ż

adnej Samanthy.

— Zaraz, zaraz, Annie, musisz si

ę

myli

ć

. Przecie

ż

tu wszystko si

ę

zgadza. Czy ona nie

mieszka na Milbume Place 11, mieszkania 4A?
— Blisko, tato, ale niezupełnie. Sandra mieszka na Milborn Plaza 17. Tylko mieszkanie si

ę

zgadza — rzeczywi

ś

cie 4A.

— To... to nieprawdopodobne — powiedział Nick.
Jego bł

ę

dne spojrzenie pow

ę

drowało przez kuchni

ę

ku zamkni

ę

tym drzwiom sypialni, za

którymi czekała na omlet... SAMANTHA.
A wi

ę

c za pierwszym razem wcale nie pomylił imienia.

Pomyłka dotyczyła kobiety!

ROZDZIAŁ CZWARTY

Samantha poczekała, a

ż

Nick odło

ż

y słuchawk

ę

, zanim zrobiła to samo. Potem usiadła na

łó

ż

ku i zacz

ę

ła układa

ć

fakty w jedn

ą

logiczn

ą

cało

ść

. Nie potrzebowała wiele czasu,

ż

eby

domy

ś

le

ć

si

ę

wszystkiego. Jego córka wspomniała o odpowiedzi. Odpowiedzi na co?

Oczywi

ś

cie na ogłoszenie matrymonialne! Jeden z tych idiotycznych anonsów, które Jen

zawsze sprawdza dla niej z tak

ą

gorliwo

ś

ci

ą

. Jak córka Nicka została w to wpl

ą

tana, to inna

sprawa, ale nie była ona jedyn

ą

, nad któr

ą

zastanawiała si

ę

Samantha w tym momencie.

O wiele bardziej intrygowało j

ą

to, jak Nick zareaguje na fakt,

ż

e znalazł si

ę

przez pomyłk

ę

w

niewła

ś

ciwym mieszkaniu,

ż

e udał si

ę

do kuchni, by przygotowa

ć

omlet kobiecie, która miała

gor

ą

czk

ę

, ale która była jednocze

ś

nie niewła

ś

ciw

ą

kobiet

ą

! Nie t

ą

, z któr

ą

miał si

ę

spotka

ć

! To

dla Sandry powinien teraz sma

ż

y

ć

jajka. Dla Sandry, która mieszka na Milborn Płaza 17,

mieszkania 4A. Sandry, która odpowiedziała na jego ogłoszenie matrymonialne i która
zapewne czeka teraz niecierpliwie na swego walentynkowego partnera.Mogła jedynie si

ę

domy

ś

la

ć

,

ż

e ten uroczy m

ęż

czyzna, którego jeszcze kilka minut wcze

ś

niej podejrzewała o

mordercze zamiary, chodzi teraz po kuchni i zastanawia si

ę

, jak wybrn

ąć

z tak kłopotliwej

sytuacji, jak wyrwa

ć

si

ę

st

ą

d na wła

ś

ciw

ą

randk

ę

, zanim Sandra ostatecznie zrezygnuje.

Samantha poczuła w brzuchu łaskotanie. Nie takie jak wtedy, gdy obawiała si

ę

,

ż

e Nick mo

ż

e

by

ć

niebezpiecznym szale

ń

cem. Nawet nie takie jak wówczas, gdy utkwiła w nim oczy i

odczuła nagły przypływ erotycznego zauroczenia. Było to co

ś

nowego — granicz

ą

ce z

pewno

ś

ci

ą

przeczucie,

ż

e to, co mi

ę

dzy nimi si

ę

wydarzy, b

ę

dzie całkowicie niespodziewane i

zupełnie wyj

ą

tkowe.

I wtedy przypomniała sobie słowa, które podsłuchała przez telefon. Powiedział córce: „Ona
jest wyj

ą

tkowa”. Ona, to znaczy Samantha. Nie Sandra. Nie kobieta, do której jechał i z któr

ą

byłby teraz, gdyby nie pomyłka, lecz ona — Samantha, przez przyjaciół. zwana Sam.
Ale co to wła

ś

ciwie znaczy: wyj

ą

tkowa. Pi

ę

kna, intryguj

ą

ca, powabna? Czy na tyle jednak, by

zrezygnował z umówionej randki?
Wzrok Sam przesun

ą

ł si

ę

na szaf

ę

. Zeskoczyła z łó

ż

ka, podbiegła do niej i gwałtownie

otworzyła drzwi. Musi stan

ąć

na wysoko

ś

ci zadania!

Nick opadł na jedno z dwóch kuchennych krzeseł. Był całkowicie oszołomiony. Co za
przewrotno

ść

losu! Nie ten adres. Nie ta kobieta. Obj

ą

ł głow

ę

r

ę

kami. Czy kiedykolwiek w

ż

yciu znalazł si

ę

w takich tarapatach?

A jednak...
Nie

ś

miały u

ś

miech zaigrał mu na ustach. Czy rzeczywi

ś

cie trafił pod niewła

ś

ciwy adres, do

niewła

ś

ciwej kobiety? Przecie

ż

w Samancie było co

ś

, co przyci

ą

gało go z niezwykł

ą

moc

ą

.

Pewnie,

ż

e po cz

ęś

ci był to czysto fizyczny magnetyzm, temu nie dałoby si

ę

zaprzeczy

ć

. Ale

prócz tego było jeszcze co

ś

wi

ę

cej. B

ę

d

ą

c z ni

ą

w jej mieszkaniu, siedz

ą

c obok niej, czuł si

ę

...

na swoim miejscu. Jak wi

ę

c mógł s

ą

dzi

ć

,

ż

e pomylił miejsca i trafił pod niewła

ś

ciwy adres?

Wstał, jakby powzi

ą

ł jak

ąś

decyzj

ę

. Ale co wła

ś

ciwie powinien teraz zrobi

ć

? Je

ś

li los, który go

tu przyprowadził, si

ę

nie mylił, to co?

Znów usiadł. Gdyby mógł zapomnie

ć

na chwil

ę

o emocjach, jakie budziła w nim Samantha,

powinien powiedzie

ć

jej uczciwie o pomyłce, potem opu

ś

ci

ć

to mieszkanie i wyja

ś

ni

ć

wszystko

tej druglej, Sandrze, która zastanawia si

ę

z pewno

ś

ci

ą

, gdzie, u diabła, podział si

ę

jej Kevin

Costner.
Kłopot w tym,

ż

e Nick nie był w stanie ignorowa

ć

swoich uczu

ć

. Było to do

ść

zaskakuj

ą

ce. W

ko

ń

cu jeszcze wczoraj zdawało mu si

ę

,

ż

e od czasu, gdy odeszła od niego Beth, nauczył si

ę

nad nimi panowa

ć

, zwłaszcza w obecno

ś

ci kobiet. Przez cztery lata jego serce biło

ż

ywiej

background image

jedynie na my

ś

l o dzieciach. Przez cztery lata trzymał je w szczelnie zamkni

ę

tej klatce. Teraz

waliło mu w piersi, jak gdyby za chwil

ę

miało wyfrun

ąć

.

Nie, nie opuszcz

ę

Samanthy, sp

ę

dz

ę

z ni

ą

ten dzie

ń

, pomy

ś

lał i w nast

ę

pnej chwili.., poczuł

intensywny zapach spalenizny.
Cholera! Omlety!
Poderwał si

ę

z krzesła i rzucił do kuchenki. Nie jest tak

ź

le. Tylko troch

ę

sera spłyn

ę

ło na

patelni

ę

i trafiło na palnik. Wył

ą

czył gaz i przeniósł patelni

ę

na zimny palnik. Dobrze, wszystko

pi

ę

knie si

ę

ś

ci

ę

ło.

Wi

ę

c co? — zapytał sam siebie. Czy b

ę

dzie to strasznym grzechem, je

ś

li wstrzyma si

ę

z

wyjawieniem jej prawdy, dopóki nie zjedz

ą

omletów?

Znów u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do siebie, tym razem nieco bardziej przewrotnie Nagle u

ś

miech zamarł

na jego ustach.
Je

ś

li faktycznie pomylił adresy, je

ś

li czeka

ć

miała na niego nie Samantha lecz Sandra, to

dlaczego gdy pojawił si

ę

w drzwiach Samanthy, nie okazała na jego widok

ż

adnego

zdziwienia? Co wi

ę

cej, wygl

ą

dała tak, jakby si

ę

go spodziewała. Jak gdyby byli umówieni na

randk

ę

! Czy

ż

by a

ż

taki zbieg okoliczno

ś

ci? Czy

ż

by i ona uczestniczyła w całej tej

matrymonialnej giełdzie? Wprawdzie było to mało prawdopodobne, ale je

ś

li rzeczywi

ś

cie

Samantha na kogo

ś

czekała, musiał by

ć

to kto

ś

, kogo nie widziała nigdy przedtem. W

przeciwnym razie od razu stwierdziłaby pomyłk

ę

.

Zaraz, zaraz... Przecie

ż

pytała o jakiego

ś

m

ęż

czyzn

ę

. Tak! Don! Don Hartman. Samantha

s

ą

dziła,

ż

e jej go

ś

ciem jest jaki

ś

tam Don. Wprawdzie Nick przedstawił si

ę

jej, powiedział, jak

ma na imi

ę

, ale mo

ż

e i ona po- my

ś

lała,

ż

e pomyliła imiona.

Nie do wiary!
A na dodatek, jakby i bez tego było mało problemów, ów Don zapewne zjawi si

ę

lada chwila. A

kiedy to si

ę

stanie, wyjdzie szydło z worka.

Samantha dowie si

ę

,

ż

e nie jest Sandr

ą

i

ż

e Nick to nie Don, bo Nick umówił si

ę

z Sandr

ą

a

Don z Samanth ale wskutek pomyłki zamiast Sandry...
Lito

ś

ci!

Samantha otworzyła drzwi sypialni. Z pocz

ą

tku poczuła sw

ą

d spalenizny, chwil

ę

ź

niej jej

uszu dobiegł rozpaczliwy głos Nicka.
— Samantho, stało si

ę

co

ś

okropnego!

No tak, pomy

ś

lała ze smutkiem. Za chwil

ę

usłyszy jak

ąś

wymówk

ę

, a zaraz potem Nick

opu

ś

ci mieszkanie i na zawsze zniknie z jej

ż

ycia. Niechby chocia

ż

nie zmy

ś

lał, powiedział jej

cał

ą

prawd

ę

... Zostałyby jej przynajmniej dobre wspomnienia.

— O co chodzi? — spytała dr

żą

cym głosem, ale nie doczekała si

ę

odpowiedzi.

Nick oniemiał na jej widok. Stał nieruchomo i wpatrywał si

ę

z zachwytem w kobiet

ę

, ubran

ą

we

wspaniał

ą

czerwon

ą

sukni

ę

. Zmieniła si

ę

nie do pomania i była teraz niczym l

ś

ni

ą

cy blaskiem

brylant.
— Nick?
Nadal nie odpowiadał. Mrugn

ą

ł kilka razy powiekami, przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

, wreszcie wykrztusił z

najwy

ż

szym trudem:

— Jajka.
— Jajka?
- Omlety.
Wci

ąż

nie mógł oderwa

ć

od niej oczu. Nie mógł przesta

ć

wpatrywa

ć

si

ę

w wi

ś

niowo-czerwon

ą

tkanin

ę

, doskonale opinaj

ą

c

ą

cudowne kształty.

Samantha u

ś

miechn

ę

ła si

ę

słabo i podzi

ę

kowała w duchu swej siostrze. Czerwona sukienka

znakomicie spełniła swoj

ą

rol

ę

.

— Czy chcesz powiedzie

ć

,

ż

e omlety s

ą

gotowe? — spytała miłe zaskoczona. Czy

ż

by

zamierzał po prostu powiedzie

ć

,

ż

e czas na posiłek? Mo

ż

e wi

ę

c nie ucieknie

i dopiero po

ś

niadaniu wyma, co si

ę

wydarzyło. Mo

ż

e

jeszcze b

ę

d

ą

si

ę

z tego

ś

mia

ć

...

— Nie... to znaczy... — Znów musiał przełkn

ąć

ś

lin

ę

.

— Obawiam si

ę

,

ż

e wszystko przepadło... Mam na my

ś

li omlety.

— Rozumiem — powiedziała zbita z tropu.
— Rozmawiałem przez telefon, no i... Cholera, powinienem lepiej ich pilnowa

ć

.

ż

ą

dek podszedł jej do gardła. A jednak Nick si

ę

wykr

ę

ca, tak jak si

ę

spodziewała. Co za

banalna wymówka
— spalone omlety! A miała nadziej

ę

,

ż

e skoro ju

ż

si

ę

po- mylił, to przynajmniej powie prawd

ę

,

przeprosi. Nie dał jej nawet tego.
Z drugiej strony jaki

ś

daleki głos w jej sumieniu wstrzymywał j

ą

przed pot

ę

pieniem Nicka i

kazał usprawiedliwia

ć

jego zachowanie. Mo

ż

e jest w szoku, mo

ż

e gdyby mieli wi

ę

cej czasu...

— Mo

ż

emy spróbowa

ć

jeszcze raz — zaproponowała nie

ś

miało. — Z nast

ę

pn

ą

porcj

ą

jajek.

background image

To nie zabierze wiele czasu...
— Nic z tego. Zu

ż

yłem wszystko, co miała

ś

w lodówce.

Samantha straciła wszelkie nadzieje. Chciało jej si

ę

płaka

ć

, cho

ć

zdawała sobie spraw

ę

,

ż

e

jeszcze pói godziny temu wydałoby si

ę

jej to idiotyczne.

Daj spokój, próbowała przemówi

ć

głosem rozs

ą

dku do zbolałego serca. Znasz go raptem pół

godziny i na dodatek przez cały czas brała

ś

go za kogo

ś

innego. Jak chce — niech idzie.

Przecie

ż

czeka na niego Sandra z Milborn Plaza. A poza tym, skoro wolał kiepsk

ą

wymówk

ę

ni

ż

szczero

ść

, to nie był lepszy ni

ż

jej były m

ąż

i

ż

aden z m

ęż

czyzn, których spotkała dot

ą

d w

ż

yciu.

No dobrze, ale dlaczego ona sama nie powiedziała mu od razu o rozmowie z Donem
Hartmanem?
— Skoro wi

ę

c nie mamy ju

ż

jajek — pewny i zdecydowany głos Nicka przerwał nagle jej

rozmy

ś

lania — pomy

ś

lałem,

ż

e lepiej b

ę

dzie, je

ś

li zaprosz

ę

ci

ę

na

ś

niadanie. Moja limuzyna

czeka na dole. Znam pewne miejsce, naprawd

ę

miłe..

— Co takiego? — spytała, pewna,

ż

e si

ę

przeslyszała.

— Czy pozwolisz mi zaprosi

ć

si

ę

na

ś

niadanie? — ponowił propozycj

ę

Nick. Serce waliło mu

nieprzerwanie. A czas uciekał. Dzwonek do drzwi mógł -zadzwoni

ć

w ka

ż

dej chwili. Don mo

ż

e wyj

ść

z windy prosto na nich. Dla bezpieczeistwa zaproponuje

schody.
Serce Sainanthy równie

ż

waliło teraz jak szalone.

A wi

ę

c Nick nie ucieka, nie wychodzi. To znaczy — nie wychodzi bez niej.

— Z przyjemno

ś

ci

ą

pójd

ę

z tob

ą

na

ś

niadanie, Nick

— odparła i obdarzyła go cudownie promiennym u

ś

mie

Wiedział,

ż

e to głupie odczuwa

ć

rado

ść

tylko dlatego,

ż

e kobieta, któr

ą

ledwie znał, przyj

ę

ła

jego zaproszenie, ale to wła

ś

nie czuł. Rado

ść

. Bo

ż

e, od jak dawna nie zaznał tego

szczególnego rodzaju rado

ś

ci!

My

ś

li i uczucia Samanthy biegły podobnym tropem. Była radosna, szcz

ęś

liwa, wewn

ę

trznie

rozpromieniona.
Gdy w korytarzu mijała lustro koło wieszaka, dostrzegła w nim swoje odbicie w czerwonej
sukience. U

ś

miechn

ę

ła si

ę

w duchu do siebie. Dzi

ę

kuj

ę

ci, Jen, pomy

ś

lała.

ROZDZIAŁ PI

Ą

TY

Wyszli na zimne poranne powietrze. Szofer obszedł samochód i przytrzymał im otwarte drzwi.
Samantha wsiadła pierwsza. Nick pochylił si

ę

, by wsi

ąść

za nia lecz szofer zatrzymał go

dyskretnie i wr

ę

czył zamkni

ę

t

ą

, br

ą

zow

ą

kopert

ę

z wypisanym nazwiskiem „Nicholas

Santiago”.
Nick natychmiast rozpoznał charakter pisma — to z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

Annie.

Kiwn

ą

ł głow

ą

lekko zakłopotany.

— Dzi

ę

kuj

ę

ci...

- Don - podpowiedział kierowca.
Nick rozejrzał si

ę

wokół z niepokojem.

— Co powiedziałe

ś

?

Szofer zrobił zdziwion

ą

min

ę

.

- Don. Mam na imi

ę

Don. Czy co

ś

nie w porz

ą

dku?

Nick potarł z zakłopotaniem czoło.
— Posłuchaj, Don, wiem,

ż

e to mo

ż

e zabrzmie

ć

troch

ę

dziwnie, ale czy miałby

ś

co

ś

przeciwko

temu,

ż

eby

ś

my zwracali si

ę

do ciebie jako

ś

inaczej? — zapytał przyciszonym głosem.

Szofer

ś

ci

ą

gn

ą

ł brwi.

— Czy ma pan co

ś

przeciwko mojemu imieniu?

Nick starał si

ę

nie podnosi

ć

głosu.

— Nie, nie. To po prostu... sprawa osobista. Rozumiesz?
Don nie rozumiał, ale udawał,

ż

e rozumie. W ko

ń

cu był ju

ż

szoferem ponad dwadzie

ś

cia pi

ęć

lat i słyszał wiele dziwacznych

żą

da

ń

.

— W takim razie, czy mo

ż

e by

ć

Edgar? — Szofer zsun

ą

ł nieco do tylu czapk

ę

. — To moje

drugie imi

ę

. Donald Edgar Foster. Je

ś

li za

ś

nie podoba si

ę

panu Edgar, mo

ż

e

pan...
- Nie, nie - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

Nick. - Edgar jest w porz

ą

dku. — Machn

ą

ł kopert

ą

. — Dzi

ę

kuj

ę

,

Edgarze.
Wsun

ą

ł si

ę

wreszcie za Samanth

ą

do samochodu i usiadł obok niej. Spojrzała na niego

zaniepokojona.
— Czy co

ś

nie tak?

Nie, nie. Po prostu naradzałem si

ę

z... Edgarem na temat tego... gdzie najlepiej pojecha

ć

na

background image

ś

niadanie.

- My

ś

lałam,

ż

e mas

ż

ju

ż

jaki

ś

pomysł.

Nick znów poczuł si

ę

nieswojo. Oto brn

ą

ł w kolejne kłamstwa, jakby nie do

ść

było

poprzednich. Rozpi

ą

ł kołnierz swojej lotniczej kurtki.

-0, taŁ Chciałem tylko si

ę

upewni

ć

, czy mo

ż

e Edgar... ten szofer... nie ma lepszego. Oni

czasami lepiej si

ę

orientuj

ą

- zamachał r

ę

kami - przecie

ż

tak du

ż

o je

ż

d

żą

...

Samantha u

ś

miechn

ę

ła si

ę

słabo.

- Taki zawód.
— Przepraszam, nie dosłyszałem — powiedział nerwowo Nick, ogl

ą

daj

ą

c si

ę

nerwowo za

siebie, gdy limuzyna ruszała z miejsca przy kraw

ęż

niku.

— Taki zawód. Du

ż

o je

ż

d

żą

— powtórzyła Samantha.

— A, tak. Owszem. Je

ż

d

żą

...

Brzmiało to jak bezmy

ś

lna paplanina, ale dopóki Nick nie rozwiał swych obaw zwi

ą

zanych z

niepo

żą

danym w tym momencie pojawieniem si

ę

wła

ś

ciwego kandydata do walentynkowej

randki w ciemno, nie był w stanie skoncentrowa

ć

swej uwagi na rozmowie. Dopiero gdy

samochód oddalił si

ę

znacznie od Milburne Place, rozpogodził si

ę

i uspokoił. Przykro mi, Don,

pomy

ś

lał, ale twoja strata to moja wygrana.

Poprawił si

ę

na fotelu, przysun

ą

ł bli

ż

ej Samanthy i kolejny raz o

ś

wiecił j

ą

ę

bok

ą

my

ś

l

ą

na

temat natury zawodu szofera:
— Rzeczywi

ś

cie, szoferzy je

ż

d

żą

wyj

ą

tkowo du

ż

o.

Samantha przyjrzała mu si

ę

uwa

ż

nie, lecz nie podj

ę

ła tego frapuj

ą

cego tematu.

— Czy mog

ę

ci co

ś

wyzna

ć

? — spytała w zamian.

Nick poczuł nieprzyjemny chłód na plecach. Samo słowo „wyzna

ć

” powodowało,

ż

e jego

nieczyste sumienie stawało si

ę

jeszcze bardziej nieczyste.

— Je

ś

li chcesz — b

ą

kn

ą

ł.

— Nigdy w

ż

yciu nie jechałam limuzyn

ą

.

— Ani ja — roze

ś

miał si

ę

z wyra

ź

n

ą

ulg

ą

i w nast

ę

pnej chwili dotarło do niego, co wła

ś

nie

powiedział. Przecie

ż

to miała by

ć

jego limuzyna! Kolejna wpadka! — To znaczy — zacz

ą

ł

nerwowo tłumaczy

ć

— nigdy nie jechałem jako pasa

ż

er. Przewa

ż

nie sam prowadz

ę

.

Szyba oddzielaj

ą

ca Donalda Edgara Fostera od dwojga pasa

ż

erów zjechała w dół.

— Przepraszam, panie Santiago, czy mam jecha

ć

według wyznaczonej trasy?

Nick spojrzał na plecy szofera. Co za wyznaczona trasa? O co tu chodzi? Wtedy przypomniał
sobie kopert

ę

, któr

ą

Donald Edgar przekazał mu od Annie. Kochana córeczka najwyra

ź

niej

przewidziała wszystko.
Odchrz

ą

kn

ą

ł i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

uspokajaj

ą

co do Samanthy.

— No wła

ś

nie. My... hm... chcieliby

ś

my zatrzyma

ć

si

ę

gdzie

ś

na

ś

niadanie. A skoro tak, to...

jest takie miłe miejsce...
— „Chez Vladimir”, na Newbury — potwierdził Edgar.
— 0, wła

ś

nie! — przytakn

ą

ł Nick i zerkn

ą

ł z boku na Samanth

ę

. — Czy cito odpowiada?

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

— Zdaje si

ę

,

ż

e to bardzo modne miejsce.

— Tak? — Zdziwił si

ę

, lecz zaraz si

ę

poprawił: — To znaczy, tak. Oczywi

ś

cie. Szczególnie

ostatnio...
— Przyznano jej pierwsze miejsce w ostatniej ankiecie „Gazety Bosto

ń

skiej” — dodała

Samantha tonem znawcy.
— 0, widz

ę

,

ż

e jeste

ś

na bie

żą

co.

— Czy ja wiem? Po prostu pracuj

ę

w „Gazecie”. W dziale urz

ą

dzania wn

ę

trz.

- Ach, tak. Teraz rozumiem. - Nick pokiwał głow

ą

.

— Twoje mieszkanie jest bardzo przytulne, a jednocze

ś

nie stylowe. I jasne. Wida

ć

,

ż

e nie

boisz si

ę

kolorów. Pełna paleta...

— To prawda. Lubi

ę

kolory.

Teraz u

ś

miechn

ę

li si

ę

do siebie jednocze

ś

nie.

— To wida

ć

— powiedział, my

ś

l

ą

c nie tyle o jej mieszkaniu, co o czerwonej sukni pod

czarnym wełnianym
płaszczem.
— Wła

ś

ciwie to ja dopiero robi

ę

kurs z zakresu urz

ą

dzania wn

ę

trz — wyja

ś

niła Samantha. —

Zawsze chciałam zajmowa

ć

si

ę

tym zawodowo.

Nick pomy

ś

lał nagle, ile byłoby zabawy, gdyby Samantha zaprojektowała wn

ę

trza w jego

mieszkaniu, gdyby zamieniła je w jasny, wesoły, nieco szalony dom. Dzieci byłyby
zachwycone.
W „Chez Vladimir” czekał ju

ż

na nich zarezerwowany stolik w gł

ę

bi, na prawo od okna.

Podczas gdy wszystkie pozostałe udekorowane były

ż

onkilami, ich stolik zdobiły dwie

wspaniałe ró

ż

e: jedna w wazonie, druga — na talerzu Samanthy. Gdy tylko spojrzała na ró

żę

,

background image

Samantha poczuła wyrzuty sumienia. Ten kwiat nie był dla niej, czekał na Sandr

ę

.

Nick równie

ż

był lekko zakłopotany. Poczucie winy wobec Sandry psuło rado

ść

z obecno

ś

ci

Samanthy.
Podniósł si

ę

ze swojego krzesła.

— Wybacz, opuszcz

ę

ci

ę

na chwil

ę

— powiedział. — Musz

ę

natychmiast skorzysta

ć

z...

toalety.
Samanth

ę

zdziwiła nieco ta nagła potrzeba, lecz gruncie rzeczy chwilowa nieobecno

ść

Nicka

była jej nawet na r

ę

k

ę

. Jeszcze raz wszystko przemy

ś

li, zbierze siły i uło

ż

y słowa, którymi

wyzna Nickowi prawd

ę

o Do- nie Hartmanie. Je

ś

li tego nie zrobi, zwykła nieostro

ż

no

ść

, jedno

słowo nawet, mo

ż

e zdradzi

ć

,

ż

e wie o wszystkim

— o Sandrze, pomyłce adresów — a to oznaczałoby przyznanie si

ę

do podsłuchiwania.

Podczas gdy Samantha przygotowywała si

ę

do rozmowy z Nickiem, on sam stał przy telefonie

obok toalety i ponownie wykr

ę

cał numer do domu.

Annie odebrała po drugim sygnale.
— Annie? To ja. Tata. Dzwoni

ę

,

ż

eby...

— Och, ciesz

ę

si

ę

,

ż

e dzwonisz, tato. Nic si

ę

nie martw. Je

ś

li chodzi o Sandr

ę

...

— Wła

ś

nie dzwoni

ę

w tej sprawie. Nie mog

ę

odczyta

ć

jej nazwiska na kopercie, a chciałbym

wyja

ś

ni

ć

jej...

— No wła

ś

nie. Obawiałam si

ę

,

ż

e zamierzasz do niej pój

ść

.

— Musz

ę

przecie

ż

wyja

ś

ni

ć

jej wszystko, wi

ę

c...

— Nie musisz, tato. Lepiej zosta

ń

z Samanth

ą

. Jeste

ś

z ni

ą

teraz, prawda? Wi

ę

c posłuchaj:

pospiesz si

ę

albo stracisz rezerwacj

ę

w „Chez Vladimir”

— Wła

ś

nie dzwoni

ę

z „Chez Vladimir” i...

— Tak? To wspaniale! Je

ś

li wszystko pójdzie zgodnie z planem, b

ę

dzie cudownie, tato. No i

co, powiedz, jak jest w „Chez Vladimir”? Czy wiesz,

ż

e to najlepsza restauracja w ankiecie..

— Annie — przerwał jej Nick — czy mogłaby

ś

łaskawie dopu

ś

ci

ć

mnie do głosu? Jestem tu,

poniewa

ż

... poniewa

ż

zaproponowałem Samancie

ś

niadanie. Rozumiesz, kiedy jeszcze

my

ś

lałem...

ż

e to Sandra. Cho

ć

wła

ś

ciwie wiedziałem ju

ż

,

ż

e nie jest Sandra,, bo powiedziała

mi od razu,

ż

e ma na imi

ę

Samantha, no ale ja... — Odetchn

ą

ł gło

ś

no i potrz

ą

sn

ą

ł ze

zniecierpliwieniem głow

ą

. — Niewa

ż

ne. Krótko mówi

ą

c, b

ę

d

ę

musiał zadzwoni

ć

do Sandry,

jak tylko Samantha i ja sko

ń

czymy

ś

niadanie.

— Tato, ona naprawd

ę

musi by

ć

ś

wietna!

— Nie wiem, Annie — Nick próbował ostudzi

ć

zapał córki. — Nigdy jej nie widziałem.

— 0, rany, nie Sandra! Samantha! O Sandrze, tato, to w ogóle zapomnij. Ona nie byłaby dla
ciebie odpowiednia.
— Jeszcze dzisiaj mówiła

ś

,

ż

e jest dla mnie stworzona

- przyponunał Nick.
— No tak, jej odpowied

ź

była nawet niezła, ale... Zreszta,, nie tylko ja decydowałam. Eruma i

Deirdre... nawet Ethan.
— Dobra, dobra, nie wracajmy do głosowania — uci

ą

ł Nick. — Podaj mi numer do tej Sandry.

— Ale ty naprawd

ę

nie musisz do niej dzwoni

ć

.

— Annie, je

ż

eli czegokolwiek w

ż

yciu ci

ę

nauczyłem, to mam nadziej

ę

,

ż

e jest to poczucie

odpowiedzialno

ś

ci.

— Jasne, tato — przyznała Annie gorliwie. — Dlatego wła

ś

nie do niej zadzwoniłam.

— Do kogo zadzwoniła

ś

?

— Do Sandry, tato. Zadzwoniłam do niej i wyja

ś

niłam cał

ą

spraw

ę

. I zgadnij, co si

ę

okazało?

— Nick bał si

ę

zgadywa

ć

. — Ona skłamała. Cała ta jej odpowied

ź

na twoje ogłoszenie...

— Moje? — przerwał jej Nick, a po drugiej stronie zapadła na chwil

ę

kłopotliwa cisza.

OK. Moje ogłoszenie. W ka

ż

dym razie wszystko, co napisała, było kłamstwem. Nienawidzi

koni i nie ma
poj

ę

cia o skokach bungee.

— Ja te

ż

nie jestem koniarzem, Annie. I kogo przy

zdrowych zmysłach zajmuj

ą

skoki bungee?

— No przecie

ż

wiem, tato. Po prostu chciałam ci

znale

źć

kogo

ś

wyj

ą

tkowego, kto jest odwa

ż

ny i lubi mocne prze

ż

ycia.

— Ale dlaczego, Annie? — zapytał Nick zdezorientowany.
Nast

ą

piła kolejna pauza, tym razem dłu

ż

sza.

— My

ś

lałam..,

ż

e dobrze by

ś

si

ę

czuł z kim

ś

, kto ró

ż

niłby si

ę

od... od mamy.

- Och, Annie - westchn

ą

ł zakłopotany i zamierzał wła

ś

nie wygłosi

ć

ojcowskie podzi

ę

kowanie

poł

ą

czone z pouczeniem, aby nigdy nie uszcz

ęś

liwia

ć

nikogo na sił

ę

, gdy Annie, odzyskawszy

chwilowo utracony rezon, zacz

ę

ła mówi

ć

dalej.

— W ka

ż

dym razie teraz to i tak nie ma znaczenia. Jest Samantha i jest cudownie. A Sandra

od pocz

ą

tku była nie do wzi

ę

cia. Tato, ona po prostu skłamała. Jedynym powodem, dla

background image

którego odpowiedziała na twoje, to znaczy moje, ogłoszenie, było to,

ż

eby jej chłopak poczuł

si

ę

zazdrosny. A teraz znowu s

ą

razem, wi

ę

c nawet gdyby

ś

trał we wła

ś

ciwe miejsce,

znalazłby

ś

si

ę

nie na miejscu. A tak poszedłe

ś

w niewła

ś

ciwe miejsce, a okazało si

ę

,

ż

e jest

wła

ś

ciwe. Koniec, kropka. W ko

ń

cu wszystko uło

ż

yło si

ę

doskonale.

To wszystko było od pocz

ą

tku do ko

ń

ca szalone, kompletnie zwariowane. Nick nie mógł si

ę

nie roze

ś

mia

ć

.

— Czy to znaczy,

ż

e nie jeste

ś

ju

ż

na mnie zły? — zapytała Annie ostro

ż

nie, słysz

ą

c jego

ś

miech.

— Nie, to wcale tego nie oznacza — odparł Nick surowo, lecz u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do słuchawki, z

której dobiegał głos jego córki i swatki w jednej osobie.
Ju

ż

spokojniejszy wrócił do stolika i usiadł naprzeciw Samanthy. Promienie porannego sło

ń

ca

wpadaj

ą

ce przez okno sprawiły,

ż

e wygl

ą

dała teraz jeszcze pi

ę

kniej ni

ż

przed godzin

ą

.

Zreszt

ą

, w jakim

ś

wietle nie wygl

ą

dałaby pi

ę

knie? A w ciemno

ś

ci...

Wyobraził sobie j

ą

nag

ą

, spoczywaj

ą

c

ą

leniwie na

ś

nie

ż

nobiałej po

ś

cieli, z kasztanowymi

włosami bezładnie rozrzuconymi na puchowej poduszce. Co by czuł, gdyby dotkn

ą

ł jej ciała?

Mi

ę

kka, jedwabista, gładka, ciepła... A gdyby wzi

ą

ł j

ą

w ramiona, pocałował jej pełne usta,

kochał si

ę

z ni

ą

nami

ę

tnie?

Bo

ż

e, pomy

ś

lał z niepokojem i poczuciem winy, nad czym ja si

ę

zastanawiam? Ledwie znam

t

ę

kobiet

ę

, a ju

ż

wyobra

ż

am j

ą

sobie w łó

ż

ku!

Próbował uspokoi

ć

sumienie, mówi

ą

c sobie,

ż

e to tylko po

żą

danie,

ż

e to nie on, a jego m

ę

ska

natura ka

ż

e mu tak my

ś

le

ć

. Jaki m

ęż

czyzna o zdrowych zmysłach nie odczuwałby tego co on

wobec kobiety takiej jak Samantha?
— Kelner mówi,

ż

e erepes ayec jambon et fromage s

ą

specialite de la maison — powiedziała

Samantha, przerywaj

ą

c jego my

ś

li.

Nick spojrzał na ni

ą

nieprzytomnie.

— Słucham?
— Powiniene

ś

powiedzie

ć

: Pardonnez-moi? — odparła z u

ś

miechem. — Ale ja cito

przetłumacz

ę

. Nale

ś

niki z szynk

ą

i serem. Kelner je poleca.

Ci

ą

gle si

ę

w ni

ą

wpatrywał. Był oczarowany lini

ą

jej ust, musiał walczy

ć

z pragnieniem, by

przechyli

ć

si

ę

przez stół i pocałowa

ć

je.

— Czy co

ś

nie tak? — zapytała Samantha, widz

ą

c jego kurczowo zaci

ś

ni

ę

te dłonie. S

ą

dziła,

ż

e Nick zbiera si

ę

w sobie,

ż

eby wreszcie powiedzie

ć

jej prawd

ę

.

U

ś

wiadomiła sobie nagle,

ż

e prawda, jak

ą

usłyszy od Nicka, b

ę

dzie dla niej okrutna. I

ż

e

mimo to ona, Sam, wła

ś

nie na t

ę

prawd

ę

czeka, i

ż

e nie jest tak tylko dlatego,

ż

e nie znosi

m

ęż

czyzn, którzy kłami

ą

. Chodziło o co

ś

wi

ę

cej — o to, aby to Nick, wła

ś

nie on, był wobec

niejszczery. Nick, m

ęż

czyzna, który j

ą

przyci

ą

gał do siebie w niewidzialny sposób, który —

czuła to — był inny ni

ż

wszyscy.

— Czyco

ś

si

ę

stało? — powtórzyła, gdy wci

ąż

milczał, nie spuszczaj

ą

c z niej wzroku.

— Nie, wszystko w porz

ą

dku. Nale

ś

niki z szynk

ą

i serem... Mog

ą

by

ć

.

Wła

ś

ciwie nie znosił szynki, ale nie miało to wi

ę

kszego znaczenia w tym momencie.

W oczekiwaniu na jedzenie zabawiali si

ę

grzeczn

ą

, chwilami nieco niezr

ę

czn

ą

pogaw

ę

dk

ą

.

Nick postanowił w duchu,

ż

e jak tylko sko

ń

cz

ą

je

ść

, natychmiast wyjawi prawd

ę

. Wiedział,

ż

e

decyduj

ą

c si

ę

na ten krok, mo

ż

e straci

ć

Samauth

ę

na zawsze. Ale skoro ma ich ł

ą

czy

ć

co

ś

wi

ę

cej (sam nie wiedział, kiedy to zało

ż

enie stało si

ę

dla niego oczywiste i jasne jak sło

ń

ce) to

nie mo

ż

e mi

ę

dzy nimi sta

ć

kłamstwo. Powie jej i poprosi — a je

ś

li trzeba, b

ę

dzie błagał —

ż

eby sp

ę

dziła z nim reszt

ę

dnia.

W przerwie mi

ę

dzy któr

ąś

z kolejnych uprzejmych uwag oboje, Nick i Samantha, spojrzeli w

okno i oboje dojrzeli przechodz

ą

cego za szyb

ą

ciemnowłosego m

ęż

czyzn

ę

w eleganckim

granatowym płaszczu.
Nick wcisn

ą

ł si

ę

ę

biej w krzesło. Jackson Vale! Jeden z prawników zajmuj

ą

cych si

ę

rozwodami w firmie Nicka, wybitny specjalista, twardy negocjator i w gruncie rzeczy do

ść

paskudny charakter. Nick wiele razy wyra

ż

ał swoje niezadowolenie ze sposobu, w jaki Vale

prowadzi sprawy. Z kolei Vale wmawiał Nickowi,

ż

e ten jest zbyt łagodny dla „przeciwnej

strony”.
„Przeciwna strona”. To poj

ę

cie zawsze zasmucało Nicka. Szczególnie za

ś

od czasu jego

własnego, wyj

ą

tkowo i bolesnego rozwodu. Zawsze z przygn

ę

bieniem obserwował, jak

ukochany niegdy

ś

m

ąż

czy

ż

ona staj

ą

si

ę

podczas procesu rozwodowego najwi

ę

kszym

wrogiem i „przeciwn

ą

stron

ą

”. Dlatego te

ż

starał si

ę

, aby rozwody, które zdarzało mu si

ę

prowadzi

ć

, były łagodne i ugodowe. Uczciwo

ść

, przyzwoito

ść

, odpowiedzialno

ść

— oto warto

ś

ci, którymi starał si

ę

kierowa

ć

, a które były całkowicie obce Vale”owi. Ten

bowiem pragn

ą

ł jedynie „wyrwa

ć

” dla klienta, ile si

ę

da, i mie

ć

w nosie „stron

ę

przeciwn

ą

Teraz Nick modlił si

ę

, aby kolega go nie zauwa

ż

ył. Popsułoby to cał

ą

randk

ę

. Niestety,

Jackson Vale przystan

ą

ł przed szyb

ą

i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do nich. Nie było wyj

ś

cia, Nick musiał

background image

jako

ś

zareagowa

ć

na to powitanie. Lekko skin

ą

ł głow maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e Samantha nie

zauwa

ż

y tego gestu i nie zada

ż

adnych pyta

ń

. Ale złudne to były nadzieje. Nie do

ść

ż

e

dojrzała m

ęż

czyzn

ę

za szyb to jeszcze wpatrywała si

ę

w niego gniewnym spojrzeniem.

— Co

ś

takiego! — fukn

ę

ła.

Nick rzucił na ni

ą

zaniepokojone spojrzenie.

— Co si

ę

stało? — zapytał nerwowo.

— Ten... ten dra

ń

. Miał czelno

ść

u

ś

miecha

ć

si

ę

do mnie, po tym jak rozdrapał moje rany!

Nick wskazał na Vale”a, który stał wła

ś

nie na rogu, odwrócony do nich plecami, i czekał na

zielone

ś

wiatło, aby przej

ść

na drug

ą

stron

ę

ulicy.

— Ten...?
— Ten sam. Widziałe

ś

, w jaki sposób si

ę

do mnie u

ś

miechn

ą

ł?

— Có

ż

, wła

ś

ciwie... — Nick miał zamiar wyja

ś

ni

ć

,

ż

e ciem r

ę

ki.

u

ś

miech Vale”a był raczej skierowany do niego, lecz nie zd

ąż

ył. Samantha przerwała mu

lekcewa

żą

cym machni

ę

trudnego

— Zreszt

ą

, nie warto sobie nimi zaprz

ą

ta

ć

głowy. Oni wszyscy s

ą

tacy sami i równie okropni.

Nick poczuł, jak co

ś

gwałtownie

ś

ciska go w

ż

ą

dku.

— Oni wszyscy?
— No, ci... Prawnicy zajmuj

ą

cy si

ę

rozwodami — dodała Samantha z nieskrywanym

niesmakiem. — Byli m

ęż

owie i prawnicy od rozwodów — to ta sama kategoria. I jeszcze

złodzieje oraz zawodowi oszu

ś

ci.

W Nicku zamarło serce. Chyba wszystko tego dnia sprzysi

ę

gło si

ę

przeciw niemu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kiedy tylko sko

ń

czyli posiłek i Samantha wyszła do toalety, by poprawi

ć

makija

ż

, Nick,

korzystaj

ą

c z chwili samotno

ś

ci, wyj

ą

ł z kieszeni kopert

ę

od Annie. Przygotowany przez ni

ą

plan Dnia Zakochanych, który znalazł w

ś

rodku, przewidywał rozmaite atrakcje a

ż

do

wieczora. Całe szcz

ęś

cie,

ż

e w

ż

adnym miejscu nie było mowy ani o skokach bun gee, ani o

je

ź

dzie konnej.

Musiał przyzna

ć

,

ż

e córka wykazała si

ę

godn

ą

pochwały znajomo

ś

ci

ą

zainteresowa

ń

swego

ojca. Oto po

ś

niadaniu mieli zwiedzi

ć

wystaw

ę

fotografii w Muzeum Sztuk Pi

ę

knych. W latach

szkolnych Nick rzeczywi

ś

cie miał zamiar zosta

ć

zawodowym fotografem. Ostatecznie

po

ś

wi

ę

cił si

ę

prawu, cho

ć

nigdy nie przestał interesowa

ć

si

ę

fotografi

ą

.

Samantha wróciła do stołu, zanim zd

ąż

ył sprawdzi

ć

, jaki jest kolejny punkt planu dnia. Szybko

odło

ż

ył kopert

ę

na bok i podniósł si

ę

z krzesła.

— Gotowa? — zapytał.
— Do czego?
— Lubisz zdj

ę

cia?

Uniosła brwi do góry.
— Nie masz chyba zamiaru bra

ć

mnie na stare sztuczki?

Nick roze

ś

miał si

ę

gło

ś

no.

— Dlaczego nie? Wła

ś

ciwie to z wielk

ą

przyjemno

ś

ci

ą

pokazałbym ci niektóre z moich prac,

ale teraz chc

ę

ci

ę

zaprosi

ć

na wystaw

ę

fotografii w Muzeum Sztuk Pi

ę

knych.

— Czy tym wła

ś

nie si

ę

zajmujesz? — zapytała Samantha, gdy Nick pomagał jej wło

ż

y

ć

płaszcz.
— Słucham? — Nick zbladł.
— Czy jeste

ś

fotografem?

— No... tak. W pewnym sensie — mrukn

ą

ł pod nosem. Pocieszał si

ę

,

ż

e w zasadzie nie było

to kłamstwo. Samantha nie zapytała przecie

ż

, czy zajmuje si

ę

fotografi

ą

zawodowo...

Gdy tylko Nick i Samantha ukazali si

ę

w drzwiach restauracji, szofer pospieszył, by otworzy

ć

im drzwi limuzyny.
— Dzi

ę

kuj

ę

, Edgarze. — Nick pomógł Samancie wsi

ąść

do auta, unikaj

ą

c przy tym wzroku

kierowcy. Zaj

ą

ł swe miejsce obok niej i powiedział: — Muzeum Sztuk „Pi

ę

knych.

Szofer skin

ą

ł głow

ą

, a Nick zwrócił swe u

ś

miechni

ę

te oblicze w stron

ę

Samanthy.

Spojrzała na niego wyczekuj

ą

co. A wi

ę

c to teraz. Za chwil

ę

powie jej prawd

ę

. Widziała to w

jego pi

ę

knych zielonoszmaragdowych oczach.

— Wracaj

ą

c do tego, co mówiła

ś

— zacz

ą

ł niepewnie

- tam, w kawiarni...
— Mówiłam ró

ż

ne rzeczy — odparła ostro

ż

nie Samantha.

— Chodzi mi o tego prawnika, specjalist

ę

od rozwodów...

— O Vale”a? Có

ż

takiego o nim mówiłam?

— W zasadzie nic specjalnego... Po prostu my

ś

lałem

— przerwał, lecz po chwili zacz

ą

ł znowu: — Widzisz, rozwód to nie jest błaha sprawa. Prawie

background image

zawsze jest to bolesne prze

ż

ycie.

— Czy dla ciebie te

ż

było bolesne? — zapytała z trosk

ą

i instynktownie wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

, aby

dotkn

ąć

jego dłoni. Miał to by

ć

jedynie wyraz współczucia, ale gdy tylko ich dłonie spotkały si

ę

,

gest nabrał dla obojga innego znaczenia.
Palce Nicka splotły si

ę

z jej palcami. Wpatrywali si

ę

w milczeniu w swe zł

ą

czone dłonie.

— Jasne,

ż

e tak — wydusił z siebie wreszcie Nick. — Pobrali

ś

my si

ę

z Beth zaraz po

sko

ń

czeniu coHege”u. Ale oboje byli

ś

my za młodzi, by wiedzie

ć

, co robimy i czego chcemy od

ż

ycia.

Zupełnie inaczej ni

ż

teraz, dodał w my

ś

lach. Teraz był pewien — cho

ć

ś

wiadomo

ść

tego była

jeszcze tak nowa — czego pragnie od

ż

ycia: Samanthy.

Spojrzenia mieli utkwione w sobie, a ich dłonie

ś

ciskały si

ę

coraz silniej. Nick nie potrafiłby

powiedzie

ć

, do kogo nale

ż

ał pierwszy ruch, ale w nast

ę

pnej chwili pochylili si

ę

ku sobie, a ich

usta zł

ą

czyły si

ę

w gł

ę

bokim, chciwym pocałunku.

Trwało to kilka sekund, po upływie których oboje odsun

ę

li si

ę

od siebie gwałtownie. Samantha

zamkn

ę

ła ze wstydu oczy.

— To do mnie niepodobne — wydusiła z siebie. — Nie mam poj

ę

cia, co mnie napadło.

— Cokolwiek to było, dotkn

ę

ło i mnie — szepn

ą

ł Nick i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej pogodnie,

ciepło, czule. — Cokolwiek to było, Sam... Czar nadal trwa.
Obj

ę

ła dło

ń

mi swoje ramiona, wcisn

ę

ła si

ę

ę

biej w fotel. Bała si

ę

przyzna

ć

,

ż

e czuje to samo

co on.
— Jeste

ś

my ju

ż

prawie na miejscu, prawda? — powiedziała, próbuj

ą

c zmieni

ć

temat.

Jednak jej my

ś

li były daleko od wizyty w muzeum. Wci

ąż

nie powiedział jej prawdy.

Pocałowała kłamc

ę

.

Lecz i ona zwlekała. I ona nie miała odwagi, by wyzna

ć

,

ż

e zaistniała pomyłka,

ż

e wie, i

ż

on

zjawił si

ę

w jej mieszkaniu przypadkiem. Czy i o sobie byłaby skłonna powiedzie

ć

,

ż

e

skłamała?
Nie, podobnie jak ona, tak i Nick nie skłamał. Omin

ą

ł

jedynie prawd

ę

. A dzie

ń

dopiero si

ę

zaczyna. Da mu czas do chwili opuszczenia muzeum.

Je

ż

eli do tej pory niczego nie powie...

— Czy ty te

ż

robisz głównie pejza

ż

e? — zapytała Samantha, stoj

ą

c przed czarno-białym

zdj

ę

ciem lodowca z postrz

ę

pionym zboczem górskim w tle.

Nick zawahał si

ę

. O ile

ż

lepiej by si

ę

czuł, gdyby mógł si

ę

przyzna

ć

,

ż

e fotografia to jedynie

jego hobby! Ale wtedy Samantha niechybnie zapytałaby, z czego

ż

yje. A on musiałby

odpowiedzie

ć

,

ż

e zarabia na chleb, przeprowadzaj

ą

c rozwody.

- Nie. Na ogół portrety - wyst

ę

kał.

Rzuciła mu spojrzenie.
— Zało

żę

si

ę

,

ż

e s

ą

wspaniałe.

— Dlaczego tak s

ą

dzisz?

— Jeszcze nie wiem — powiedziała ze słabym u

ś

miechem, przechodz

ą

c do kolejnej fotografii,

która przedstawiała wzburzone morze i łód

ź

, samotnie walcz

ą

c

ą

z falami.

— Od samego patrzenia dostaj

ę

choroby morskiej — powiedział Nick, tylko na poły

ż

artuj

ą

c.

— W naszej rodzinie Teddy, mój m

ąż

, był zapami

ę

tałym

ż

eglarzem. Pami

ę

tam,

ż

e gdy

pierwszy raz wzi

ą

ł mnie ze sob

ą

, miałam okropne mdło

ś

ci, ale po kilku rejsach

przyzwyczaiłam si

ę

. Tak naprawd

ę

jednak nigdy nie pokochałam

ż

eglarstwa, chcocia

ż

to ja

namówiłam Teddy”ego, by wydał fortun

ę

na łód

ź

, któr

ą

akurat sprzedawał jego kolega,

— Niech zgadn

ę

. To on dostał łód

ź

po podziale maj

ą

tku?

Twarz Samanthy st

ęż

ała.

— Dostał prawie wszystko. Oprócz Bridget, Bogu dzi

ę

ki. Jestem pewna,

ż

e gdyby nie

Christine, walczyłby ze mn

ą

tak

ż

e i o prawa rodzicielskie.

— Kim jest Christine?
— Niegdysiejsza sekretarka Teddy”ego, obecnie jego

ż

ona. Banalne, prawda? —

za

ż

artowała, ale Nick wyczuł w jej głosie nut

ę

bólu i gniewu. — Teddy miał mnóstwo

sekretarek — dodała, wpatruj

ą

c si

ę

w morski pejza

ż

niewidz

ą

cymi oczami.

Nick bez trudu poj

ą

ł aluzj

ę

: Teddy oszukiwał j

ą

i zdradzał, gdy byli mał

ż

e

ń

stwem.

I ona o tym wiedziała.
Chocia

ż

nie widział jeszcze na oczy owego Teddy”ego, Nick ju

ż

go znienawidził. Jak mo

ż

na

było zdradza

ć

i oszukiwa

ć

kobiet

ę

tak wspaniał

ą

jak Samantha!

Otoczył j

ą

ramieniem, a ona z ufno

ś

ci

ą

przyj

ę

ła wsparcie.

— Ju

ż

dawno go nie kocham. Teraz czekam tylko, kiedy przestan

ę

go nienawidzie

ć

wyszeptała.
Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

bli

ż

ej, czuj

ą

c to samo po

żą

danie, które owładn

ę

ło nim w samochodzie, ale

tak

ż

e co

ś

wi

ę

cej. Jak

ąś

czuło

ść

serca, trosk

ę

, pragnienie, by chroni

ć

Samanth

ę

przed

smutkiem i cierpieniem.

background image

— Chod

ź

my ju

ż

st

ą

d — zaproponował, a ona skin

ę

ła głow

ą

.

Zbli

ż

ali si

ę

wła

ś

nie do wyj

ś

cia, gdy Nick stan

ą

ł gwałtownie.

— Wiesz co? — powiedział z błyskiem w oku. — Mo

ż

e przespacerowaliby

ś

my si

ę

kawałek?

Powiem... Edgarowi,

ż

eby poczekał. Chyba

ż

e b

ę

dzie ci za zimno. Je

ż

eli wolisz, mo

ż

emy si

ę

przejecha

ć

. — Annie z pewno

ś

ci

ą

szczegółowo zaplanowała im czas po wizycie w muzeum,

ale na razie Nick wolał improwizowa

ć

i sam wykaza

ć

si

ę

inicjatyw

ą

.

— Ch

ę

tnie si

ę

przejd

ę

. Codziennie spaceruj

ę

przynajmniej godzin

ę

. Pi

ęć

, sze

ść

kilometrów

niezale

ż

nie od pogody. Chyba

ż

e jest zadymka. W zeszłym miesi

ą

cu, gdy mieli

ś

my t

ę

wielk

ą

burz

ę

ś

nie

ż

n

ą

... — przerwała i roze

ś

miała si

ę

. — Strasznie paplam.

— Ja te

ż

codziennie chodz

ę

na spacery. Uwielbiam to. No, chyba

ż

e jest zadymka.

— Czy spacerowałe

ś

z

ż

on

ą

?

— Nie. Beth nie cierpiała tego. Chodziła za to do jtness ciubu. Mówiłem jej,

ż

e nie pojmuj

ę

tego. Zgodziła si

ę

i dodała,

ż

e nigdy nie pojm

ę

. Tu akurat miała racj

ę

— dorzucił cierpko.
— Teddy te

ż

ć

wiczył na siłowni.

— Zapewne mieli ze sob

ą

wiele wspólnego.

Samantha spojrzała bacznie do Nicka. Domy

ś

liła si

ę

,

ż

e miał na my

ś

li co

ś

wi

ę

cej ni

ż

tylko

wspólne upodobanie ich bylych mał

ż

onków do

ć

wicze

ń

fizycznych.

Czy Beth była niewierna? Czy oszukiwała Nicka tak, jak Teddy oszukiwał j

ą

?

Na to wygl

ą

da. A skoro tak, pomy

ś

lała, to wiele spraw staje si

ę

jasnych. Ogłoszenie, które

dała córka, by zmusi

ć

go do pój

ś

cia na randk

ę

. Ten nienikn

ą

cy cie

ń

smutku

w jego oczach. Gwałtowno

ść

, z jak

ą

całował j

ą

w Samochodzie. Jak kto

ś

, kto od dawna tego

nie robił, kto jak ona obawia si

ę

,

ż

e zostanie zraniony.

Samantha u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do siebie smutno. Jak wida

ć

, nie tylko Beth i Teddy maj

ą

ze sob

ą

wiele wspólnego. Im wi

ę

cej czasu sp

ę

dzała z Nickiem, tym wi

ę

cej odkrywała ł

ą

cz

ą

cych ich

spraw.
Gdy oddalili si

ę

ju

ż

o jedn

ą

przecznic

ę

od muzeum, Samantha przypomniała sobie,

ż

e min

ą

ł

ju

ż

czas, jaki dała Nickowi na wyjawienie prawdy. On tymczasem opowiadał jej o wakacjach,

jakie zeszłego lata sp

ę

dził w Montrealu z dwójk

ą

dzieci.

— Annie uwielbiała rozmawia

ć

w sklepach po francusku — mówił. — Z pocz

ą

tku troch

ę

si

ę

wstydziła, miała przecie

ż

tylko par

ę

lat francuskiego w szkole, ale to nie jest dziecko, które

zbyt długo z czymkolwiek zwleka — dodał z szerokim u

ś

miechem. Samantha zwolniła kroku.

— Opowiedz mi wi

ę

cej o Annie. — Mo

ż

e w ten sposób uda jej si

ę

pomóc Nickowi w

wyjawieniu prawdy?
Nick dostrzegł dan

ą

mu szans

ę

. Dostrzegł, ale nie mógł si

ę

zdoby

ć

na wykorzystanie jej.

Jeszcze nie teraz, mówił sobie. Jako prawnik działał zgodnie z przyj

ę

t

ą

wcze

ś

niej strategi

ą

:

najpierw zdoby

ć

zaufanie Samanthy, potem pozwoli

ć

, by poznała go cho

ć

troch

ę

i dopiero

ź

niej wyjawi

ć

prawd

ę

.

— Nick? — Samantha dopominała si

ę

odpowiedzi.

Obj

ą

ł j

ą

ramieniem.

— Lepiej ty powiedz mi wi

ę

cej o sobie, Sam.

— Co chcesz wiedzie

ć

? — zapytała zawiedziona.

— Wszystko — odparł szczerze.
Samantha u

ś

miechn

ę

ła si

ę

, wyczuwaj

ą

c jego szczere zainteresowanie jej osob

ą

. Jak

ż

e ró

ż

nił

si

ę

Nick od tych wszystkich m

ęż

czyzn, z którymi si

ę

spotykała od czasu rozwodu! Tamci

skupieni byli głównie na imponowaniu jej sob

ą

. Nawet Teddy „ego nie interesowały zbytnio jej

my

ś

li i opinie. A tyle było spraw, o których nie miał poj

ę

cia — uczucia, t

ę

sknoty, marzenia,

l

ę

ki. Odzwyczaiła si

ę

przy nim od dzielenia si

ę

sob

ą

.

— Na pocz

ą

tek: mam dwadzie

ś

cia osiem lat. — Postanowiła trzyma

ć

si

ę

podstawowych

faktów.
— Nie dałbym ci ani troch

ę

ponad dwadzie

ś

cia pi

ęć

.

Przyjrzała mu si

ę

badawczo.

— A ja tobie ani troch

ę

ponad... trzydzie

ś

ci pi

ęć

?

— Blisko. Trzydzie

ś

ci sze

ść

. — Zdziwił si

ę

nieco. Czy

ż

by Samantha nie wiedziała nic o

m

ęż

czy

ź

nie, z którym umówiła si

ę

na randk

ę

? A mo

ż

e kto

ś

zaaran

ż

ował j

ą

dla niej?

Podniósł si

ę

wiatr i owion

ę

ło ich zimne powietrze. Nick chciał zaproponowa

ć

, by wrócili do

samochodu — Edgar wci

ąż

jechał za nimi w

ż

ółwim tempie — ale gdy

wtuliła si

ę

w jego rami

ę

, nie wspomniał słowem o tym pomy

ś

le.

— Wychowałam si

ę

w Stanford, w Connecticut — ci

ą

gn

ę

ła tymczasem Samantha. — Ja, Jen,

czyli moja starsza siostra, mama, tata i Fundy.
— Kim jest Fundy?
— To pies my

ś

liwski. Kupili

ś

my go zaraz po rodzinnej wyprawie do Zatoki Fundy w Nowej

Szkocji. Fundy był wspaniały. Płakałam jak dziecko, gdy zdechł jakie

ś

siedem lat temu. Nie

background image

mieszkałam ju

ż

wtedy w domu, ale zawsze uwielbiałam bawi

ć

si

ę

z nim, gdy przyje

ż

d

ż

ałam z

wizyt

ą

. Bardzo bym chciała kupi

ć

kiedy

ś

Bridget psa

— westchn

ę

ła; — No, ale w mieszkaniu, które wynajmujemy, nie wolno trzyma

ć

zwierz

ą

t. A ty,

masz jakie

ś

zwierzaki?

— Po wyprowadzce Beth przygarn

ę

li

ś

my par

ę

dzikich kotów. Sparkie i Spot.

— Niech zgadn

ę

: twoja była

ż

ona nie lubiła kotów.

— Beth niczego specjalnie nie lubiła — odparł sarkastycznie.
- A co z Annie i Ethanem?
— Có

ż

, oni s

ą

wyj

ą

tkiem. Uwielbia dzieciaki. — Zawahał si

ę

. — Chocia

ż

nie widuje si

ę

z nimi

zbyt cz

ę

sto.

— Widz

ą

c wyraz niezrozumienia na twarzy Samanthy, dodał: — Beth jest cenionym doradc

ą

biznesowym. Dobre trzy czwarte roku sp

ę

dza w podró

ż

y — wyja

ś

nił rzeczowym tonem. —

Była w całej Europie, Azji. Jakiekolwiek miejsce wymienisz, to albo ju

ż

tam była, albo wła

ś

nie

si

ę

wybiera.

— To kiedy widuje si

ę

z dzie

ć

mi? — zapytała z matczyn

ą

trosk

ą

Samantha.

— Nie ma reguły — odparł Nick. — Ka

ż

dego lata bierze miesi

ą

c wolnego i dzieci sp

ę

dzaj

ą

ten

czas z ni

ą

. Ponadto wpada do domu, kiedy mo

ż

e. Nieraz zdarzało si

ę

,

ż

e woziłem dzieci na

lotnisko w Logan,

ż

eby zd

ąż

yły si

ę

z ni

ą

spotka

ć

mi

ę

dzy przylotem i odlotem samolotu.

— Czy ona nie rozumie, jak wiele traci, nie b

ę

d

ą

c

ś

wiadkiem dorastania własnych dzieci? —

Samantha
zmarszczyła brwi. — To mija tak szybko. Wydaje mi si

ę

,

ż

e jeszcze wczoraj le

ż

ałam w szpitalu

po porodzie, trzymaj

ą

c Bridget w ramionach...

Nick u

ś

miechn

ą

ł si

ę

t

ę

sknie.

— Anie była uroczym dzidziusiem. Podobnie Ethan.
— Nie wyobra

ż

am sobie — mówiła tymczasem Samantha z rosn

ą

cym zapałem — abym

mogła zostawi

ć

Bridget na całe tygodnie, czy miesi

ą

ce. T

ę

skni

ę

za ni

ą

nawet wtedy, gdy

sp

ę

dza weekend z tat

ą

. Patrze

ć

, jak uczy si

ę

czyta

ć

, pomaga

ć

jej, cieszy

ć

si

ę

wraz z ni

ą

najprostszymi rzeczami... — Twarz Samanthy promieniowała teraz durn

ą

i miło

ś

ci

ą

. — By

ć

matk

ą

to najwspanialsza rzecz na

ś

wiecie! Gdyby

ś

my nie rozstali si

ę

z Teddym, chciałabym

mie

ć

jeszcze co najmniej dwójk

ę

dzieci.

— Nadal mo

ż

esz — zauwa

ż

ył skwapliwie Nick. — To znaczy... je

ś

li ponownie wyjdziesz za

m

ąż

.

Ta uwaga zupełnie rozbroiła Samanth

ę

.

— No tak... w ko

ń

cu nie jest to niemo

ż

liwe...

Z przera

ż

eniem słuchała własnych słów. Co ona robi? Gło

ś

no rozwa

ż

a ponowne wyj

ś

cie za

m

ąż

? Ona, która setki razy przysi

ę

gała,

ż

e ju

ż

nigdy, przenigdy si

ę

na to nie zdecyduje? I to

na dodatek teraz, kiedy po dwóch latach zgryzot zaczyna wreszcie stawa

ć

na nogi? Po co? By

znów złama

ć

sobie serce?

Zapadła niezr

ę

czna cisza.

— A ty? Mógłby

ś

si

ę

jeszcze raz o

ż

eni

ć

? — zapytała w ko

ń

cu Samantha.

— Ja? — Nick był wyra

ź

nie zakłopotany.

— Ty. Czy byłby

ś

w stanie zaryzykowa

ć

raz jeszcze?

Nick zatrzymał si

ę

, a poniewa

ż

nadal obejmował Samanth

ę

ramieniem, ona te

ż

przystan

ę

ła.

— Moi rodzice s

ą

ze sob

ą

od czterdziestu siedmiu lat.

Mam starsz

ą

siostr

ę

w Albany, która w tym roku obchodzi dwudziest

ą

rocznic

ę

ś

lubu.

Zazdroszcz

ę

im. Kiedy wychodziłem za Beth, my

ś

lałem,

ż

e to na zawsze. Wła

ś

ciwie nie miało

to nic wspólnego akurat z ni

ą

, po prostu wierzyłem,

ż

e tak jest i tak ma by

ć

: bierzesz

ś

lub, a

potem

ż

yjesz długo i szcz

ęś

liwie. No, mo

ż

e nie zawsze w pełni szcz

ęś

cia, ale je

ż

eli pojawiaj

ą

si

ę

problemy, to starasz si

ę

je rozwi

ą

za

ć

, bo ta przysi

ę

ga to najwa

ż

niejsze zobowi

ą

zanie w

twoim

ż

yciu. Naiwne, co? Zwłaszcza jak na... — Natychmiast ugryzł si

ę

w j

ę

zyk. Ju

ż

prawie

powiedział: „Zwłaszcza jak na adwokata od rozwodów”. To straszne. Coraz bardziej pl

ą

cze si

ę

we własne sidła.
Do licha! Powiedz jej prawd

ę

, mówił sobie. Teraz. Nie ma na co czeka

ć

. Je

ś

li nie zrozumie,

to...
A jednak nie potrafił.
— Na m

ęż

czyzn

ę

? — podrzuciła Samantha. Nie odrywała od niego swych bursztynowych

oczu.
Nick z pocz

ą

tku nie zareagował; zapomniał,

ż

e urwał zdanie w połowie. Kluczowe zdanie.

„Zwłaszcza jak na...”
Nie poprawił jej. Nie powiedział niczego, czuj

ą

c,

ż

e byłoby to przyzwolenie na kłamstwo. Lepiej

nic nie mówi

ć

.

— Podoba mi si

ę

to — powiedziała mi

ę

kko.

— To znaczy co? — zapytał.

background image

— To,

ż

e wierzyłe

ś

w szcz

ęś

cie, by

ć

mo

ż

e naiwnie...

I

ż

e zwierzyłe

ś

mi si

ę

z tego. — Chciała doda

ć

,

ż

e mógłby j

ę

j si

ę

zwierzy

ć

ze wszystkiego i

ż

e

przyj

ę

łaby to

z wdzi

ę

czno

ś

ci

ą

i zrozumieniem. Nawet gdyby powiedział jej,

ż

e do tej pory ukrywa prawd

ę

o

Sandrze, z któr

ą

miał si

ę

spotka

ć

tego dnia.

Z drugiej jednak strony, pomy

ś

lała, te przemilczenia, które tak jej doskwieraj

ą

, s

ą

nie tylko

dziel

ą

c

ą

ich barier

ą

ale te

ż

swoistym zabezpieczeniem. On nie wie,

ż

e ona wie o wszystkim. A

gdyby dowiedział si

ę

, musiałaby zachowa

ć

si

ę

w sposób bardziej zdecydowany. Obrazi

ć

si

ę

na niego i go porzuci

ć

, albo wybaczy

ć

mu i z nim zosta

ć

. Nie była na to gotowa. Nie była

gotowa na uczucia obudzone w niej przez tego m

ęż

czyzn

ę

, który pojawił si

ę

w jej

ż

yciu w tak

niezwykły sposób.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Samantba spojrzała na Nicka z niedowierzaniem.
— Przelot helikopterem nad Zatok

ą

Bosto

ń

sk

ą

?

Ten przelot był kolejnym punktem w planie Annie. Z uwag

ą

na marginesie, by nie martwił si

ę

o

koszty. Mama kole

ż

anki ze szkoły miała brata, który organizował takie przeloty. Owa mama

uznała,

ż

e pomysł jest bardzo romantyczny, zachwyciła si

ę

nim i przekonała brata, by

zaoferował im przeja

ż

d

ż

k

ę

za darmo.

Na brwi Nicka pojawiła si

ę

kropelka potu. Co jeszcze1 wymy

ś

liła Annie?

— Słuchaj, je

ś

li nie chcesz.. nie musimy tego robi

ć

. Mo

ż

emy równie dobrze robi

ć

co

ś

innego.

Helikopter rzeczywi

ś

cie troch

ę

szalony pomysł.

Urocze usta Samanthy rozja

ś

nił nieoczekiwany u

ś

miech.

— Sama nie wiem, to do

ść

niezwykłe, a ja nigdy przedtem nie latałam helikopterem.

— Wi

ę

c chcesz teraz polata

ć

? Na pewno? — dopytywał si

ę

Nick.

— Pewnie z

ę

by zjadłe

ś

na lataniu helikopterem...

— Có

ż

, tak naprawd

ę

... to nie. Szczerze mówi

ą

c...

— Szczerze! Dobre sobie! — .. .te

ż

nigdy nie leciałem helikopterem - wyznał, licz

ą

c w duchu,

ż

e ka

ż

dy okruszek prawdy mo

ż

e mu si

ę

przyda

ć

w dalszej perspektywie.

o ile w ogóle b

ę

dzie jaka

ś

„dalsza perspektywa”, po tym jak ju

ż

wszystko opowie.

Samantha poczuła przypływ entuzjazmu. Złapała Nicka za r

ę

k

ę

prawie tak samo, jak robiła to

Bridget, gdy szykowała si

ę

jaka

ś

przygoda. Gdy tylko ich dłonie si

ę

zetkn

ę

ły, owo dziewcz

ę

ce

uczucie zostało natychmiast wyparte przez inne, du

ż

o bardziej dorosłe. To było jak

przytkni

ę

cie zapałki do szybko spalaj

ą

cego si

ę

lontu.

Wiedziała ju

ż

,

ż

e jej zdrowy rozs

ą

dek znów wyfrun

ą

ł przez okno samochodu. Zdawała sobie

spraw

ę

,

ż

e i na. Nicka podziałał ten dotyk. Westchn

ę

ła ci

ęż

ko, a on poczuł jakby płomie

ń

pal

ą

cy wn

ę

trze jego ciała. Jeszcze chwila i padli sobie w obj

ę

cia. Samantha nie próbowała

nawet protestowa

ć

, gdy usta Nicka dotkn

ę

ły jej ust. Im razem ich pocałunek trwał dłu

ż

ej ni

ż

poprzednio, był bardziej nami

ę

tny i

ż

arliwy, a dłonie Nicka znalazły sposób, by dosta

ć

si

ę

pod

rozpi

ę

ty wełniany płaszcz Samanthy. Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

do siebie tak,

ż

e jej pełne piersi oparły si

ę

na jego torsie. Poprzez cienk

ą

sukni

ę

czuł, jak dr

ż

y jej gor

ą

ce ciało. On tak

ż

e dr

ż

ał. Smak i

zapach Samanthy sprawiały,

ż

e odchodził od zmysłów.

Och, Sam... Sam... — wyszeptał zduszonym głosem, gdy ju

ż

przestali si

ę

całowa

ć

, ale nadal

trwali w obj

ę

ciach.

Sposób, w jaki wypowiedział jej imi

ę

, sprawił,

ż

e serce Samanthy pocz

ę

ło bi

ć

szybciej. Bo

ż

e

kochany, nie byli jeszcze nawet w helikopterze, a ona ju

ż

szybowała w obłokach! Gwałtowne

po

żą

danie ogarniało jej ciało i nie umiała ju

ż

z nim walczy

ć

. Chciała kolejnych pocałunków,

chciała wi

ę

cej... Le

ż

e

ć

nago w wielkim łó

ż

ku, w chłodnej, białej po

ś

cieli, kocha

ć

si

ę

...

Kocha

ć

si

ę

? Głos rozs

ą

dku sprowadził j

ą

niespodziewanie na ziemi

ę

. Przecie

ż

po Teddym nie

poszła do łó

ż

ka z

ż

adnym m

ęż

czyzn

ą

, twierdz

ą

c,

ż

e seks bez miło

ś

ci jest nie tylko

niemoralny, ale tak

ż

e nudny, pusty i jałowy. Oprócz seksu pragn

ę

ła czuło

ś

ci i pieszczot.

Czego

ś

takiego nie dostaje si

ę

na zawołanie. Nawet w Walentynki. Nie mo

ż

e jej tego

zapewni

ć

m

ęż

czyzna, który przez przypadek pojawił si

ę

w jej domu i teraz ma zamiar lata

ć

z

ni

ą

nad Bostonem.

Cofn

ę

ła si

ę

i wygładziła sukienk

ę

, która podjechała do połowy ud. Jej uda, czego Nick nie

przeoczył, były równie

ś

liczne i jedwabiste jak reszta ciała. Od same- go patrzenia na ni

ą

ś

ciskało go w gardle. A gdy obejmował j

ą

i całował — jakkkolwiek szalone by si

ę

to nie

zdawało — miał wra

ż

enie, jakby robił to pierwszy raz; jakby nie istniała przedtem

ż

adna

kobieta; jakby zawsze były tylko mi

ę

kkie, ciepłe, kusz

ą

ce wargi Sainanthy, tylko jej wysmukłe

ciało, promienny u

ś

miech, zniewalaj

ą

ce oczy.

Limuzyna zatrzymała si

ę

na niewielkim lotnisku i z małego gło

ś

nika dobiegł ich głos szofera:

— Jeste

ś

my na miejscu, panie Santiago.

background image

Je

ś

li nawet Edgar widział w tylnym lusterku ich gor

ą

ce pieszczoty, jego głos nie zdradził tego.

Mimo to Samantha zaczerwieniła si

ę

. Nami

ę

tno

ść

owładn

ę

ła ni

ą

do tego stopnia,

ż

e zupełnie

zapomniała o obecno

ś

ci kierowcy! A je

ś

li ich widział? Co sobie pomy

ś

li? Tak si

ę

zapomnie

ć

!

Najgorsze jednak,

ż

e zapomniała nie tylko o przyzwoitym zachowaniu, ale i o swoich

ż

yciowych postanowieniach. To wszystko poszło tak daleko, ale jest jeszcze czas, by to

przerwa

ć

. Do

ść

głupstw. Oboj

ę

tnie, czy Nick powie jej prawd

ę

, czy nie, ona nie b

ę

dzie

ryzykowa

ć

kolejnego rozczarowania. Miała prac

ę

, córk

ę

, konkretne plany na przyszło

ść

najpierw zdobycie uprawnie

ń

do projektowania wn

ę

trz, po

ź

niej kupno małego domku na

przedmie

ś

ciach, dla siebie i Bridget. Z cał

ą

pewno

ść

jednak nie mie

ś

cił si

ę

w nich romans z

Nickiem.
Na drzwiach helikoptera widniało du

ż

e, czerwone serce. Pilot, jowialny, dobrze zbudowany

m

ęż

czyzna, ubrany w gruby, szary kombinezon i lotnicz

ą

kurtk

ę

, powitał Samanth

ę

czerwon

ą

żą

i szerokim u

ś

miechem.

— Wszystkiego najlepszego w Dniu Zakochanych, Sandro!
— Samantho — natychmiast poprawił go skonfudowany Nick.
Samantha zerkn

ę

ła na niego. Był czerwony jak burak. Pilot natomiast wzruszył tylko

ramionami, s

ą

dz

ą

c zapewne,

ż

e

ź

le zapami

ę

tał imi

ę

.

— Przepraszam. Wszystkiego najlepszego, Samantho! Witam w imieniu Chip”s Chopper
Tours. Mam na imi

ę

Chip. Tu si

ę

na pewno nie myl

ę

— dodał, szczerz

ą

c z

ę

by w u

ś

miechu. —

Jeste

ś

cie gotowi?

Samantha raz jeszcze spojrzała na Nicka i zdziwiła si

ę

, widz

ą

c,

ż

e jego twarz w jednej chwili

zmieniła kolor Chip.
z czerwonego na szary. Dopiero teraz za

ś

witało jej w głowie,

ż

e mo

ż

e bardziej ni

ż

ona

prze

ż

ywa ten lot.

— Dobra. Wskakujcie na pokład — powiedział wesoło Chip.
Nick kiwn

ą

ł jedynie głow a jego twarz straciła ju

ż

wszelkie kolory i była teraz

ś

miertelnie blada.

— Nick, je

ś

li uwa

ż

asz,

ż

e tak b

ę

dzie lepiej, naprawd

ę

nie musimy tego robi

ć

— Saniantha

dyskretnie szepn

ę

ła mu do ucha,

— Przygotowałem dla was butelk

ę

szampana — ci

ą

gn

ą

ł Chip, nie zwa

ż

aj

ą

c na ich wahania.

— Korek wystrzeli w momencie, który sami wybierzecie. Dzi

ś

rano wiozłem milutk

ą

park

ę

. Nie

tylko strzelił korek, ale i padła powa

ż

na propozycja. Akurat gdy lecieli

ś

my nad portem.

— No i jaka była odpowied

ź

? — Samantha nie mogła powstrzyma

ć

ciekawo

ś

ci.

— A jak pani s

ą

dzi? — Chip u

ś

miechn

ą

ł si

ę

jeszcze

Chciała powiedzie

ć

,

ż

e domy

ś

la si

ę

, co odpowiedziała tamta kobieta i

ż

e kiedy

ś

b

ę

dzie

ż

ałowa

ć

tego jednego małego „tak”, nie powiedziała jednak nic i tylko tajemniczo u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

do Chipa.

rllmczasem twarz Nicka zacz

ę

ła przybiera

ć

nonnalny kolor. Wystarczyło,

ż

e pomy

ś

lał, jak

romantycznie b

ę

dzie szybowa

ć

nad miastem wraz z Samanth

ą

.

— Main ochot

ę

na ten lot, je

ś

li i ty j

ą

masz — zwrócił si

ę

do Samanthy bohatersko.

Miała ochot

ę

. Nick zaskakiwał j

ą

swymi pomysłami i niezale

ż

nie od tego,

ż

e kto

ś

inny miał by

ć

w tej chwili na jej miejscu, była to najbardziej romantyczna randka
w jej

ż

yciu.

Wła

ś

nie. Kto

ś

inny. Sandra. Ciekawe, co teraz robi? Pewnie wiesza psy na Nicku. Ale czy nie

ma racji? Umówił si

ę

i... A mo

ż

e poinformował j

ą

o pomyłce? Podczas

ś

niadania odchodził

przecie

ż

od stolika. Niewykluczone,

ż

e do niej dzwonił. Tylko co jej powiedział, jak

ą

wymówk

ę

wymy

ś

lił?

Tak, musi uwa

ż

a

ć

. Na razie jest pi

ę

knie i romantycznie, ale przecie

ż

oni wszyscy s

ą

tacy

sami...
Nick natychmiast zauwa

ż

ył zmian

ę

w usposobieniu Samanthy.

— Co si

ę

stało? — zapytał z trosk

ą

.

— Dlaczego s

ą

dzisz,

ż

e co

ś

si

ę

stało?

- Nietrudno ci

ę

rozszyfrowa

ć

- powiedział delikatnie wzi

ą

ł j

ą

za r

ę

k

ę

.

Oczy Samanthy rozszerzyły si

ę

ze zdziwienia.

— To zabawne. Teddy zawsze mawiał co

ś

przeciwnego. Mówił,

ż

e nigdy mnie nie rozumie.

ż

e

wszystko chowam w sobie.
— Beth mówiła o mnie to samo.
Samantha westchn

ę

ła. To, co było prawd

ą

dla Beth i Teddy”ego, nie było prawd

ą

dla nich,

Samanthy i Nicka. Podobie

ń

stwo ich losów było wr

ę

cz zdumiewaj

ą

ce. Niepokoj

ą

ce i zabawne

zarazem.
Podniosła ró

żę

, by wchłon

ąć

jej cudowny zapach.

— Urocza.
— Urocza? To za mało — szepn

ą

ł Nick, my

ś

l

ą

c bardziej o Samancie ni

ż

czerwonej ró

ż

y.

Gdy wzbili si

ę

ku czystemu bł

ę

kitowi nieba, Samantha mocno

ś

cisn

ę

ła dło

ń

Nicka. Znów

background image

u

ś

miechała si

ę

do niego. Znów zagłuszyła w sobie pretensje, l

ę

ki i obawy.

Po kilku minutach lotu znale

ź

li si

ę

nad portem. Oczy Nicka spocz

ę

ły na zmro

ż

onej butelce

szampana i przez jedn

ą

szalon

ą

chwil

ę

zastanawiał si

ę

nie tyle nad wystrzeleniem korka, co

nad zło

ż

eniem powa

ż

nej propozycji.

„Samantho, czy zostaniesz moj

ą

Walentynk

ą

, nie tylko dzisiaj, ale na zawsze? Sarnantho, czy

wyjdziesz za ninie?”
Była tylko jedna odpowied

ź

, któr

ą

mógł zaakceptowa

ć

. Ka

ż

da inna złamałaby mu serce.

— Mo

ż

e by

ś

my... — usłyszał nagle nad uchem głos Samanthy.

Zamrugał gwałtownie powiekami.
— Mo

ż

eby

ś

my co?

— . . .otworzyli szampana.
— Ach tak. Szampan. Otworzy

ć

szampana. Dobry pomysł — wymamrotał. Czy rzeczywi

ś

cie2

Nie miał dobrych do

ś

wiadcze

ń

z szampanem. Gdy pił go ostatni raz, w sylwestra zeszłego

roku, dał si

ę

namówi

ć

na ten głupi pomysł, by da

ć

do gazety ogłoszenie matrymonialne.

— Nick?
Spojrzał na Samanth

ę

i natychmiast si

ę

rozpogodził. Nie, to nie był głupi pomysł. W

ż

adnym

wypadku. Przeciwnie, by

ć

mo

ż

e była to wła

ś

nie — w pokr

ę

tny sposób

— najm

ą

drzejsza rzecz, jak

ą

zrobił w

ż

yciu.

Oderwał wzrok od dziewczyny i chwycił butelk

ę

szampana. Palce dr

ż

ały mu tak bardzo,

ż

e

sporo nam

ę

czył

si

ę

z jej otwarciem. Gdy w ko

ń

cu si

ę

udało, szampan wystrzelił z butelki jak lawa z krateru

Wezuwiusza.
Samantha roze

ś

miała si

ę

gło

ś

no i szybko podstawiła najpierw jeden, potem drugi plastikowy

kubeczek.
— Za co wypijemy? — zapytała.
W kabinie było tak gło

ś

no,

ż

e Nick nie dosłyszał pytania, zrozumiał tylko jego sens.

— Za przeznaczenie! — wykrzykn

ą

ł jej do ucha. — Wypijmy za przeznaczenie!

Stukn

ę

li si

ę

kubeczkami i umoczyli usta. Ich oczy znów si

ę

spotkały. W przypływie nagłej

czuło

ś

ci Nick pochylił si

ę

i delikatnie pocałował zwil

ż

one szampanem wargi Samanthy. Istny

nektar. Odrobina szampana wylała si

ę

z kubeczka Samanthy. Nick wyj

ą

ł go z jej dłoni, po

czym podniósł j

ą

do ust i spił kropelki z gładkiej skóry.

— Samantho...
- Tak, Nick.
— Czy to tylko ja? Czy ty te

ż

masz tak

ą

... lekk

ą

głow

ę

?

Samantha przymkn

ę

ła oczy.

— Nie, nie tylko ty — powiedziała cicho.
— W tej chwili wida

ć

pod nami statek „Constitution”

- krzykn

ą

ł Chip.

Oboje pokiwali głowami, ale

ż

adne z nich nawet nie spojrzało w dół, tak bardzo byli w siebie

zapatrzeni.
— To najlepsze Walentynki w moim

ż

yciu — powiedziała Samantha.

Nick podniósł ró

żę

, która le

ż

ała na jej kolanach. Ułamał łody

ż

k

ę

w połowie i ostro

ż

nie usun

ą

ł

kolce. Potem wpi

ą

ł kwiat we włosy Samanthy.

— Wygl

ą

dasz wspaniale.

Był teraz bardzo blisko niej. Za blisko. Ogarn

ę

ło j

ą

uczucie, w którym było tyle

ż

paniki, co

uniesienia. Bo

ż

e, ja chyba zakochałam si

ę

w tym m

ęż

czy

ź

nie, pomy

ś

lała, czuj

ą

c jak serce

łomocze w jej w piersi, a cały

ś

wiat wiruje wokół niej i wymyka si

ę

spod jej kontroli.

— Jak wam si

ę

podoba Hancock Center? — krzykn

ą

ł Chip.

Tym razem nie zareagowali na słowa pilota nawet najmniejszym gestem. Saniantha my

ś

lała

jedynie o tym, by znale

źć

si

ę

z Nickiem w jakim

ś

odosobnionym miejscu, z dala od wzroku

pilotów, szoferów i innych ludzkich istot. Chciała by

ć

z nim sam na sam. Wtuli

ć

si

ę

w jego

ramiona, kocha

ć

si

ę

z nim... Wiedziała,

ż

e to szale

ń

stwo, ale przecie

ż

wszystko stan

ę

ło na

głowie ju

ż

w tej pierwszej chwili, w której go ujrzała. Przez wszystkie te lata oszukiwała si

ę

,

wmawiała sobie,

ż

e m

ęż

czyzna nie jest jej potrzebny do szcz

ęś

cia, a wystarczyło kilka

spojrze

ń

Nicka, kilka pocałunków, by całkiem straciła głow

ę

z po

żą

dania...

Po

żą

danie. Tak, to wła

ś

nie to uczucie. Uczucie tak pot

ęż

ne dla niej i tak... nowe. Po

żą

dania

nie budził w niej ani Teddy, ani

ż

aden inny m

ęż

czyzna. A to, co czuje teraz do Nicka, to nawet

wi

ę

cej ni

ż

po

żą

danie.

Och, Nick, Nick, powtarzała w my

ś

lach, nie wiem sama, co mam o tobie my

ś

le

ć

, ale pragn

ę

ci

ę

bezgranicznie. Dostaj

ę

bzika, tak bardzo ci

ę

pragn

ę

...

Jej mieszkanie! Tak, to jest wła

ś

ciwe miejsce. Nikogo tam nie ma.

ś

adnych niepowołanych

ś

wiadków,

ż

adnych natr

ę

tnych spojrze

ń

.

Tylko jak go tam

ś

ci

ą

gn

ąć

?

background image

No có

ż

,

ś

wietnie! Jen zapewne wytrzeszczałaby oczy ze zdumienia. Oto ona, Samantha

Loyejoy, obmy

ś

la, jak zaci

ą

gn

ąć

do łó

ż

ka m

ęż

czyzn

ę

, którego zna ledwie pół dnia! Koniec

ś

wiata!

Poczuła, jak Nick obejmuje j

ą

i przyciska do siebie. Jakby chc

ą

c zagłuszy

ć

w sobie resztki

obaw i w

ą

tpliwo

ś

ci, przywarła mocno do niego, napawaj

ą

c si

ę

jego ciepłem i czuło

ś

ci

ą

. Nie,

dłu

ż

ej nie mogła udawa

ć

. To było ponad jej siły. Prawie krzykn

ę

ła do pilota, by l

ą

dował

natychmiast, w tej sekundzie.
Wi

ę

c dobrze. Co ma by

ć

, to b

ę

dzie. Niech tylko wyl

ą

duj

ą

...

Nick równie

ż

panował nad sob

ą

resztkami sił. Zanurzył twarz we włosy Samanthy i wci

ą

gał

ę

boko ich odurzaj

ą

cy zapach. Było to jak wiosenny spacer po pełnym jabłoni sadzie.

Pachniała tak

ś

wie

ż

o, tak czysto... Marzył o tym, by pocałowa

ć

j

ą

raz jeszcze.

Ale nie tutaj. Nie z Chipem siedz

ą

cym tu

ż

obok. Nie w limuzynie z Edgarem na przednim

siedzeniu. Musi znale

źć

inne miejsce, by by

ć

z ni

ą

wreszcie sam na sam, by móc całowa

ć

j

ą

,

obejmowa

ć

, kocha

ć

.

Czy to, co chciał zrobi

ć

, było wła

ś

ciwe? Nie był tego pewien. Wiedział jedynie,

ż

e za spraw

ą

ś

miesznego zbiegu okoliczno

ś

ci trafił na kobiet

ę

swego

ż

ycia.

To musiało by

ć

przeznaczenie.

Przeznaczenie.... i jego córka, Annie.
— Podchodzimy do l

ą

dowania, moi mili. Przykro mi, ale wasz lot powoli dobiega ko

ń

ca. Oboje

u

ś

miechn

ę

li si

ę

nie

ś

miało.

W

ż

adnym razie. Lot dopiero si

ę

rozpoczyna.

ROZDZIAŁ ÓSMY

— Czy chciałaby pani wróci

ć

teraz do swego mieszkania? — zapytał Edgar, gdy wrócili do

samochodu.
Saniantha sp

ą

sowiała. Czy

ż

by jej my

ś

li były tak przejrzyste,

ż

e nawet szofer czytał w nich bez

trudu?
Nick był tak

ż

e zbity z tropu.

Szofer spojrzał na nich z niedowierzaniem, po czym zwrócił si

ę

ponownie do Samanthy.

ś

eby przebra

ć

si

ę

na bal — wyja

ś

nił, jakby

to by

ć

dla nich wi

ę

cej ni

ż

oczywiste.

— Na bal? — Samantha wlepiła w niego oczy.
— Spytałem, bo nie byłem pewien — ci

ą

gn

ą

ł Edgar — czy woli pani przebra

ć

si

ę

na bal przed

czy po kolacji na jachcie.
Nick z ka

ż

d

ą

sekund

ą

był coraz bardziej zakłopotany. Powinien od razu przeczyta

ć

, co te

ż

jeszcze zaplanowała Annie na dzisiejszy dzie

ń

.

— Na jachcie? — zapytał cicho kierowc

ę

.

— Wydaje pan przyj

ę

cie na swoim jachcie, panie Santiago — podpowiedział Edgar, patrz

ą

c

na zegarek. — Teraz miało jest prawie pi

ą

ta, a kolacja została zaplanowana na siódm

ą

.

Dobroczynny bal walentynkowy w Hotelu „Ambasador” zaczyna si

ę

o dziewi

ą

tej. Pana

smoking mam w baga

ż

niku, lecz panna...

— Loyejoy — wtr

ą

ciła Sainantha, zanim zd

ąż

ył wymieni

ć

nazwisko Sandry.

Edgar u

ś

miechn

ą

ł si

ę

uprzejmie.

— No wła

ś

nie. Panna Loyejoy zechce zapewne wróci

ć

do siebie, by wło

ż

y

ć

jak

ąś

wieczorow

ą

kreacj

ę

.

Samancie zaschło w gardle. Wieczorowa kreacja? Suknia na bal? Przecie

ż

ona nic takiego

nie ma. Chocia

ż

..

Ale

ż

tak! Ma sukni

ę

, któr

ą

kupiła w zeszłym roku, gdy miała by

ć

druhn

ą

na

ś

lubie Niny, swojej

przyjaciółki. Nie ona j

ą

wybierała, ale na szcz

ęś

cie Nina ma

ś

wietny gust. Suknia z

ciemnoseledynowej tafty miała prosty, elegancki krój, cudowne fałdy a

ż

do kostek i nawet

wyci

ę

cie na plecach w kształcie serca. Czy mógł by

ć

bardziej stosowny strój na bal

walentynkowy?
A co najwa

ż

niejsze miała teraz — dzi

ę

ki uprzejmo

ś

ci Edgara — pretekst, by zaci

ą

gn

ąć

Nicka

do swego mieszkania!
Gdy Nick po raz drugi tego dnia wchodził do mieszkania Samanthy, miał niejasne wra

ż

enie,

ż

e jest w nim cieplej ni

ż

przed kilkoma godzinami. A mo

ż

e to tylko jemu było cieplej? Tak —

nawet gor

ą

co i bardzo niezr

ę

cznie. Cho

ć

od pocz

ą

tku chciał zosta

ć

sam na sam z Samanth

ą

,

teraz, gdy jego pragnienia zostały tak nieoczekiwanie i prosto spełnione, czuł si

ę

jak uczniak i

dr

ę

czyły go wyrzuty sumienia.

Przecie

ż

gdyby nie ta pomyłka... Od rana ju

ż

chyba ze sto razy przysi

ę

gał sobie w duszy,

ż

e

powie jej prawd

ę

.

I za ka

ż

dym razem znajdował jak

ąś

wymówk

ę

, by to odwlec. Przekonywał sam siebie,

ż

e

background image

ź

niej b

ę

dzie łatwiej,

A w rzeczywisto

ś

ci było coraz trudniej.

— Czy co

ś

si

ę

stało, Nick? — spytała, widz

ą

c jego strapion

ą

min

ę

.

— Samantho. Posłuchaj... — Stan

ą

ł przed ni

ą

ze smokingiem przewieszonym przez rami

ę

.

— Tak? -. Zrzuciła z siebie wełniany płaszcz.
Nick poczuł, jak mi

ę

knie mu serce. Czy ona musi by

ć

taka ufna i niewinna? Tak krucha? Jego

czoło zrosiły kropelki potu.
— Czy tu nie jest... zbyt gor

ą

co?

— Mo

ż

e zdejmiesz marynark

ę

?

— Najpierw kurtk

ę

. Dobry pomysł.

— Daj, powiesz

ę

twój smoking na drzwiach — zaproponowała.

— Dzi

ę

ki, wielkie dzi

ę

ki — powiedział, wr

ę

czaj

ą

c go Samancie. — Strasznie dawno nie byłem

tak wyfraczony. Ostanio par

ę

lat temu.

— Tak? — Odwróciła si

ę

do niego. — Te

ż

jaki

ś

bal walentynkowy?

— Nie. — U

ś

miechn

ą

ł si

ę

nerwowo. — To był

ś

lub.

— Dostałe

ś

zlecenie?

— Słucham?
— Byłe

ś

fotografem na tym

ś

lubie?

— Nie, byłem dru

ż

b

ą

— odparł, ocieraj

ą

c r

ę

k

ą

pot z czoła. Co go op

ę

tało,

ż

eby mówi

ć

Samancie,

ż

e jest fotografem?

Ach, gdyby mógł zacz

ąć

ten dzie

ń

jeszcze raz! Za

ż

adne skarby nie mógł jednak wymy

ś

le

ć

,

jak mógłby zmieni

ć

cokolwiek i mimo to sp

ę

dzi

ć

z ni

ą

tyle czasu. Gdyby od razu powiedział jej

prawd

ę

, odesłałaby go zapewne Z powrotem i teraz na jego miejscu w tym mieszkaniu stałby

kto inny. Bez w

ą

tpienia my

ś

lałby o tym, co on. I bez w

ą

tpienia pragn

ą

łby tego samego...

— Mo

ż

e napijesz si

ę

czego

ś

zimnego? — zapytała Samantha.

Sama miała na to ochot

ę

. Czuła si

ę

, jakby wjej gardle był suchy piasek. Teraz, gdy miała

Nicka wył

ą

cznie dla siebie, wszystko w niej dygotało. Kto zrobi pierwszy ruch? On czy ona? I

jeszcze ta pomyłka, Sandra, całe to zamieszanie i uparte milczenie, jego i jej. Co za
niezr

ę

czna sytuacja!

— Z przyjemno

ś

ci

ą

.

— Co z przyjemno

ś

ci

ą

?

— Z przyjemno

ś

ci

ą

si

ę

napij

ę

— odparł Nick rozbawiony.

— Ach, tak. S

ą

W kuchni... Napoje. Wiesz, w lodówce. Chyba jest sok pomara

ń

czowy... i

grejpfrutowy. Nie, grejpfrutowy sko

ń

czyłam wczoraj wieczorem. Wła

ś

ciwie.., co do

pomara

ń

czowego te

ż

nie jestem pewna.

Wyra

ź

ne zdenerwowanie Samanthy miało dziwnie uspokajaj

ą

cy wpływ na Nicka.

— Wystarczy zwykła woda, Sam — powiedział mi

ę

kko.

— W takim razie b

ę

dziesz musiał zadowoli

ć

si

ę

kranówk

ą

. Butelkowana te

ż

si

ę

sko

ń

czyła.

— Super. Mo

ż

e by

ć

kranówka,

— Z lodem?
— Jasne, Je

ś

li jest.

— Pewnie,

ż

e jest — rzuciła zirytowana.

Sk

ą

d nagle to zdenerwowanie? I co gorsze, dlaczego chce jej si

ę

płaka

ć

?

— Usi

ą

d

ź

, Sam. — Nick uj

ą

ł j

ą

za łokie

ć

i poprowadził w stron

ę

sofy. — Ja przynios

ę

wod

ę

.

Po szklance dla nas obojga. W porz

ą

dku?

W porz

ą

dku — odparła słabym głosem. Powrócił chwil

ę

ź

niej, nios

ą

c dwie szklanki wody z

lodem. Wr

ę

czył jedn

ą

Samancie i usiadł przy niej,

a ona długimi, chciwymi łykami wypiła cał

ą

jej zawarto

ść

. Nick zrobił to samo i odstawił puste

szklanki na stolik.
— Samantho... — zacz

ą

ł znowu. Wstrzymała oddech.

— Tyle mam ci do powiedzenia. Tyle... powinienem ci powiedzie

ć

. — Zrobił przerw

ę

, wzi

ą

ł w

dłonie jej r

ę

ce.

— Cała dr

ż

ysz.

— Ty te

ż

. — U

ś

miechn

ę

ła si

ę

niepewnie.

Ich spojrzenia spotkały si

ę

. Zaległa gł

ę

boka, intymna cisza. Nie przerwało jej jednak wyznanie

Nicka — które miał ju

ż

na ko

ń

cu j

ę

zyka — ale ostry dzwonek telefonu. Oboje podskoczyli na

ten d

ź

wi

ę

k.

— Nie odbieraj. — Nick

ś

cisn

ą

ł jej dłonie. Bał si

ę

,

ż

e je

ś

li teraz nie powie jej prawdy, ju

ż

na

zawsze opu

ś

ci go odwaga.

— Powinnam odebra

ć

— odparła, gdy zabrzmiał dzwonek. — Mo

ż

e to Teddy? Mo

ż

e Bridget

jest chora?
— Jasne, rozumiem. — Pu

ś

cił jej dłonie. Zrobiłby pewnie to samo, gdyby był na jej miejscu.

Gdy telefon zadzwonił po raz trzeci, Samantha zawahała si

ę

. Czuła,

ż

e nadeszła dla nich

background image

chwila prawdy. Dlaczego akurat dzisiaj musiała zapomnie

ć

o wł

ą

czeniu automatycznej

sekretarki? Mogłaby wtedy nie zawraca

ć

sobie głowy telefonem i nie psu

ć

nastroju, w którym

byliby w stanie — czuła to — wyzna

ć

sobie wszystko.

Przy czwartym dzwonku podeszła do telefonu w kuchni i podniosła słuchawk

ę

.

- Tak? - powiedziała słabo.
— A co ty tu porabiasz? — odezwał si

ę

znajomy głos Jen.

Samantha zakl

ę

ła pod nosem.

— A ty? Po co dzwonisz, skoro s

ą

dziła

ś

,

ż

e mnie nie zastaniesz? — odci

ę

ła si

ę

siostrze.

— Co

ś

taka zdenerwowana? Nie udało si

ę

co

ś

? — snuła domysły Jen. — Wcze

ś

niej si

ę

urwała

ś

? Był gorszy, ni

ż

si

ę

spodziewała

ś

?

— Jen, posłuchaj...
— Nie mam zamiaru słucha

ć

tych twoich wykładów. To raczej ty musisz przyj

ąć

moj

ą

filozofi

ę

.

Raz zyskujesz, raz tracisz, Sam. W morzu plywa mnóstwo ryb. Pewnie,

ż

e wi

ę

kszo

ść

z nich to

ś

ledzie, ale je

ś

li masz cierpliwo

ść

,

to wreszcie trafi ci si

ę

taaaka sztuka. I oto chodzi. Nie mo

ż

esz oczekiwa

ć

,

ż

e ju

ż

za pierwszym

zarzuceniem w

ę

dki wyci

ą

gniesz rekordowego łososia.

— Prosz

ę

, Jen...

— No dobrze, co z nim jest nie tak? Straszny nudziarz? Erotoman? Zupełny kretyn? Szkoda,
bo szczerze wierzyłam,

ż

e akurat z tego co

ś

b

ę

dzie. Miał tyle plusów. Przynajmniej tak mnie

zapewniała Li

ż

, moja dobra kumpelka. Wiesz,

ż

e nie swatałabym was, gdybym nie ufała Li

ż

.

Chocia

ż

, mówi

ą

c szczerze, zastanawiam si

ę

, Sam, czy to w ogóle była jego wina. Mo

ż

e to ty

szukała

ś

wad tam, gdzie ich nie ma. Nie, nie... Nie chc

ę

powiedzie

ć

,

ż

e był doskonały. No ale

kto jest doskonały? Doskonało

ść

to nuda, Sam. Mo

ż

e powinna

ś

obni

ż

y

ć

troch

ę

poprzeczk

ę

.

— Jen... — W głosie Samanthy słycha

ć

było napi

ę

cie.

— Nie mog

ę

teraz rozmawia

ć

.

— Co? Nie mo

ż

esz rozmawia

ć

? — powtórzyła Jen. — Sam, na miły Bóg, dlaczego od razu mi

me powiedziała

ś

!

— Zachichotała znacz

ą

co. — A wi

ę

c nie mo

ż

esz rozmawia

ć

...

ś

wietnie. Naprawd

ę

super.

Wszystko rozumiem, nie musisz nic tłumaczy

ć

...

— Przykro mi, ale nic nie rozumiesz.
— Rozumiem, rozumiem. Nie jestem naiwna. Jest teraz z tob

ą

, tak?

— Niezupełnie. — Samantha musiała si

ę

u

ś

miechn

ąć

.

— Jak to? Sam, to brzmi dziwnie — zaniepokoiła si

ę

Jennifer. — Co

ś

nie tak? On tam jest?

Powiedz. Tu

ż

obok? Zmusza ci

ę

, by

ś

si

ę

rozł

ą

czyła? Och, nie, to jaki

ś

wariat! Dotykał ci

ę

?

Mój Bo

ż

e, czy mam dzwoni

ć

na policj

ę

? Wystarczy,

ż

e powiesz „tak”. Je

ś

li słucha, nie b

ę

dzie

wiedział, o czym rozmawiamy. Jedno „tak” i za kwadrans b

ę

d

ę

u ciebie z policj

ą

.

— Ogl

ą

dasz za wiele filmów kryminalnych, Jen — za

ś

miała si

ę

Samantha. — Czuj

ę

si

ę

ś

wietnie i zapewniam ci

ę

,

ż

e nic mi nie grozi. A teraz, je

ś

li pozwolisz, rozł

ą

cz

ę

si

ę

. Nick czeka

na mnie w salonie.
— Nick? Co za Nick, u diabła? A co stało si

ę

z Donem?

— Na razie, Jen — rzuciła krótko Samantha i odło

ż

yła słuchawk

ę

.

Gdy wróciła do salonu, był pusty. Po chwili zauwa

ż

yła,

ż

e smoking Nicka nie wisi ju

ż

na

drzwiach. Ogarn

ę

ła j

ą

panika.

Tylko nie to! Poszedł sobie. Stracił zimn

ą

krew i poszedł.

Powinna go była posłucha

ć

i nie odbiera

ć

tego telefonu. A wszystko to wina Jen. Gdyby nie

zadzwoniła...
Poczuła łzy cisn

ą

ce si

ę

jej do oczu. Opadła na sof

ę

, bezsilna i zagubiona. Pomy

ś

lała nawet,

czy nie zadzwoni

ć

do Jen, tak beznadziejnie samotna czuła si

ę

w tej chwili. Ale to nie Jen

mogła j

ą

pocieszy

ć

i wypełni

ć

wewn

ę

trzn

ą

pustk

ę

. Nick, tylko on mógł jej pomóc.

Zamkn

ę

ła oczy, łzy potoczyły si

ę

po jej policzkach i wła

ś

nie wtedy usłyszała hałas za

ś

cian

ą

.

Natychmiast zeskoczyła z sofy, przebiegła przez salon i gwałtownie otworzyła drzwi sypialni.
Odetchn

ę

ła ze zdziwieniem i niezmierzon

ą

ulg

ą

.

Nick stał przy jej łó

ż

ku, bez koszuli, z rozpi

ę

tym guzikiem u spodni. Wygl

ą

dał jak jeden z tych

niewiarygodnie seksownych modeli Calyina Kleina reklamuj

ą

cych d

ż

insy. Te szerokie,

umi

ęś

nione klatki piersiowe... Nick dorównywał najlepszym z nich!

I po co było martwi

ć

si

ę

o to, jak zaci

ą

gn

ąć

go do sypialni?

Ju

ż

miała zrobi

ć

powolny krok wjego kierunku, ju

ż

miała u

ś

miechn

ąć

si

ę

do niego

uwodzicielsko, gdy ujrzała rozci

ą

gni

ę

ty w poprzek łó

ż

ka smoking i

ś

wie

ż

o wykrocbmalon

plisowan

ą

koszul

ę

. Ach, tak... Wcale nie zamierzał by

ć

zdobywc

ą

jej sypialni. Przyszedł tutaj,

by przebra

ć

si

ę

* strój wieczorowy na przyj

ę

cie.

Nieoczekiwanie wybuchn

ę

ła płaczem. Rz

ę

siste łzy po- płyn

ę

ły po jej twarzy.

— Co si

ę

stało? — Nick natychmiast pospieszył do niej i wzi

ą

ł j

ą

w obj

ę

cia. — Czy chodzi o

Bridget? Jest ranna? Chora?

background image

Samantha potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

.

— Nie. Jej... nic nie jest. To była... tylko Jen.
— W takim razie dlaczego płaczesz? — zdumiał si

ę

Nick.

— My

ś

lałam... my

ś

lałam...

ż

e poszedłe

ś

sobie — wykrztusiła.

— Och, Sam. — Upu

ś

cił koszul

ę

i przyci

ą

gn

ą

ł Samanth

ę

gwałtownie do siebie. — Przecie

ż

nigdy bym ci

ę

nie opu

ś

cił. Czy tego nie widzisz? Czy nie widzisz... jak bardzo ci

ę

pragn

ę

? Ile

dla mnie znaczysz? Wiem, skarbie,

ż

e to wszystko dzieje si

ę

tak szybko, ale nic na to nie

poradzimy. Ja... szalej

ę

za tob

ą

, Sam. Mam bzika na twoim punkcie.

Nie zamierzał wypowiedzie

ć

tych słów. Czuł teraz,

ż

e zachował si

ę

jak niewydarzony młokos,

a nie dorosły m

ęż

czyzna, odpowiedzialny i ostro

ż

ny prawnik, orzeł Temidy.

Przeraził si

ę

. Mo

ż

e jego euforia odstraszy Samanth

ę

? Ku jego zaskoczeniu i rado

ś

ci, stało si

ę

inaczej. Samantha nie odsun

ę

ła si

ę

od niego. Wprost przeciwnie — zarzuciła mu ramiona na

szyj

ę

.

— Och, Nick, Nick! — zawołała, obsypuj

ą

c jego twarz gor

ą

cymi, wilgotnymi pocałunkami.

Odepchn

ę

ła na bok trosk

ę

o to, czego jeszcze nie powiedział; skupiła si

ę

na słowach, które

wła

ś

nie usłyszała —

ż

e jej pragnie,

ż

e szaleje za ni

ą

.

Ona przecie

ż

czuła to samo.

Nick zacz

ą

ł nieporadnie mocowa

ć

si

ę

z suwakiem z tyłu jej sukni. Pomogła mu ochoczo,

zrzucaj

ą

c jednocze

ś

nie pantofle. Jeszcze chwila i

ś

ci

ą

gn

ą

ł gwałtownie sukni

ę

z jej pleców. Nie

chciał si

ę

spieszy

ć

, ale te

ż

nie mógł si

ę

pohamowa

ć

. Jedno szybkie szarpni

ę

cie i suknia

opadła ze

ś

wistem na dywan.

Samantha stała teraz przed nim w seksownej, czarnej bieli

ź

nie.

Była doskonała. Najbardziej poci

ą

gaj

ą

ca kobieta, jak

ą

kiedykolwiek widział. Jej widok odebrał

mu mow

ę

, nie mógł nawet ruszy

ć

r

ę

k

ą

. Zupełny parali

ż

. Jedynie umysł pracował, targany

kolejn

ą

fal

ą

wyrzutów sumienia. Jak mo

ż

e kocha

ć

si

ę

z Samanth

ą

, nie powiedziawszy jej

uprzednio całej prawdy? Czy wybaczy mu, gdy b

ę

dzie ju

ż

po wszystkim? Czy on sobie

kiedykolwiek wybaczy?
Ale mówi

ć

to teraz, w takiej chwili? Teraz, gdy stoi przed nim półnaga, nie kryj

ą

c wcale swych

intencji?
Bo

ż

e, tak strasznie jej pragn

ą

ł! Chciał da

ć

rozkosz sobie i jej. Ale nie tak. Nie, je

ś

li mi

ę

dzy

nimi jest kłamstwo. Jeszcze raz zebrał w sobie wszystkie siły. Powie jej. Musi to zrobi

ć

.

Samantha widziała, jak st

ęż

ała jego twarz, zamarło całe ciało, lecz wewn

ę

trzne zmagania

Nicka mylnie wzi

ę

ła za wycofanie si

ę

i odmow

ę

. Dzieliły ich tylko centymetry, ale w tej chwili

zdało jej si

ę

,

ż

e znale

ź

li si

ę

na przeciwległych kra

ń

cach wszech

ś

wiata. Jeszcze przed

sekund

ą

przepełniała j

ą

rado

ść

,

ż

e stoi przed nim na wpół naga, o krok od spełnienia i

szcz

ęś

cia. Teraz czuła si

ę

obna

ż

ona, za

ż

enowana, wstydziła si

ę

samej siebie. Nie wiedziała,

co robi

ć

.

Dlaczego zmienił zdanie? Czy była zbyt natarczywa? Mo

ż

e nie znosi takich kobiet?

Wzbierał w niej gniew. Dała si

ę

nabra

ć

na pi

ę

kne słówka. Ale z niej idiotka!

— Mo

ż

e powinni

ś

my przebra

ć

si

ę

w innych pokojach

— powiedziała cicho, odwracaj

ą

c wzrok od jego twarzy. Nick stał przez chwil

ę

bez słowa, po

czym uklekn

ą

ł,

podniósł koszul

ę

, zabrał smoking i wyszedł.

Gdy tylko zamkn

ę

ły si

ę

za nim drzwi, oczy Samantby znów zalały si

ę

lzami. Otworzyła szaf

ę

i

wyj

ę

ła sw

ą

wieczorow

ą

kreacj

ę

. Je

ś

li Nick obrazi si

ę

i pójdzie — to koniec. Koniec

wszystkiego.
— Tchórz — mrukn

ę

ła do swego odbicie w lustrze, wisz

ą

cym wewn

ą

trz szafy.

ROZDZIAŁ DZIEWI

Ą

TY

— To naprawd

ę

jest jacht! — wykrzykn

ę

ła Samantha, gdy podjechali samochodem do

nabrze

ż

a.

Obie strony kładki prowadz

ą

cej na l

ś

ni

ą

cy nieskaziteln

ą

biel

ą

pokład były przyozdobione

czerwonymi balonikami w kształcie serc. Gdy Nick i Samantha wysiedli z samochodu,
trzyosobowy zespół na pokładzie zacz

ą

ł gra

ć

wi

ą

zank

ę

melodii Gershwina. Gdy za

ś

weszli na

pokład, powitali ich dwaj d

ż

entelmeni w smokingach i zaprowadzili do eleganckiej kabiny, w

której nie zabrakło strzelaj

ą

cego ognia w kominku, sof w styluretro i małego stołu wytwornie

zastawionego angielsk

ą

porcelan kryształowymi kielichami i sztu

ć

cami ze srebra najwy

ż

szej

próby. Zespół muzyczny pod

ąż

ył za nimi do kabiny, usadowił si

ę

w k

ą

cie i podj

ą

ł przerwany na

pokładzie temat.
Mimo wcze

ś

niejszego gniewu, frustracji i zagubienia, Samantha dała si

ę

ponie

ść

zachwytowi

dla najnowszej ekstrawagancji Nicka. Cokolwiek si

ę

zdarzy, jedno jest pewne: nigdy me

zapomni tych Walentynek.

background image

Nick równie

ż

był kompletnie zaskoczony i oczarowany, cho

ć

usilnie si

ę

starał, by nie da

ć

tego

po sobie pozna

ć

. Jak u diabła Annie to zorganizowała? I czyj to w ogóle jacht?

Przypomniał sobie, nim jeszcze zauwa

ż

ył zdj

ę

cie stoj

ą

ce na jednej z półek regału przy

przeciwległej

ś

cianie.

Jackson Vale.
Niezła robota, Annie. Je

ś

li Samantha rozpozna na zdj

ę

ciu adwokata swego byłego m

ęż

a,

b

ę

d

ę

ugotowany, pomy

ś

lał.

— Nie wiem, co powiedzie

ć

. To wszystko... — zacz

ę

ła Samantha, obróciwszy si

ę

w stron

ę

Nicka i tej nieszcz

ę

snej półki, od której wła

ś

nie chciał odwróci

ć

jej uwag

ę

.

Pospiesznie skierował j

ą

w stron

ę

wielkiego panoramicznego okna.

— Rzu

ć

lepiej okiem na miasto. — Z nabrze

ż

a rozci

ą

gał si

ę

rzeczywi

ś

cie wspaniały widok na

migocz

ą

cy

ś

wiatłami Boston.

Samantha posłusznie stan

ę

ła przy szybie, a on rzucił si

ę

w stron

ę

biblioteczki.

— Co ty wyprawiasz?
Zd

ąż

ył wetkn

ąć

oprawione zdj

ę

cie niesławnego Jacksona Vale”a mi

ę

dzy dwie ksi

ąż

ki, po

czym natychmiast odwrócił si

ę

plecami do regału.

— Nic. Tylko... ogl

ą

dam ksi

ąż

ki — wyja

ś

nił niewinnie.

— Czy do tej pory jeszcze si

ę

z nimi nie zaznajomiłe

ś

?

— Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Samantho — twarz Nicka przybrała powa

ż

ny wyraz.

— musz

ę

ci co

ś

powiedzie

ć

.

Dzi

ę

ki Bogu, pomy

ś

lała. Nareszcie.

— To nie jest... — wzi

ą

ł gł

ę

boki oddech.

— . . .nie jest łatwe? — podpowiedziała Samantha.
— Nie. To znaczy tak. Ten jacht wła

ś

ciwie... nie jest mój.

Samantha me potrafiła ukry

ć

zawodu. Nie takich słów si

ę

spodziewała. Co gorsza, Nick

mylnie zinterpretował jej rozczarowanie. Pomy

ś

lał,

ż

e bierze si

ę

st

ą

d, i

ż

jej potencjalny partner

nie ma własnego jachtu. Wi

ę

c co? Dziewczyna poluje na fortun

ę

? Czy zgodziła si

ę

na randk

ę

z nieznajomym tylko dlatego,

ż

e jest nadziany, ma jacht i sta

ć

go na limuzyn

ę

z szoferem?

Nie. To nie mo

ż

e by

ć

tak. Nie taki jej obraz sobie wyrobił. Wcze

ś

niej my

ś

lał,

ż

e tak bardzo do

siebie pasuj

ą

, lecz od zgrzytu, jaki miał miejsce w mieszkaniu Samanthy, utrzymywało si

ę

mi

ę

dzy nimi przykre napi

ę

cie. Odsun

ę

ła si

ę

od niego, a on pod

ąż

ył w jej

ś

lady i czuł si

ę

z tym

okropnie.
Mimo to tkwił tu z t

ą

kobiet

ą

— uciele

ś

nieniem Kopciuszka czaruj

ą

co przebranego na bal u

ksi

ę

cia. Jedno spojrzenie i zdob

ę

dzie na zawsze jego serce. Ju

ż

zdobyła. Tylko

ż

e on nie był

ksi

ę

ciem. Wszystkim, ale nie ksi

ę

ciem.

— Czyj wi

ę

c to jacht? — zapytała cicho Samantha.

Zanim zd

ąż

ył odpowiedzie

ć

na to pytanie, pojawił si

ę

jeden z d

ż

entelmenów w smokingach, by

obwie

ś

ci

ć

,

ż

e za chwil

ę

podana zostanie kolacja.

— Mam nadziej

ę

,

ż

e lubicie pa

ń

stwo g

ę

sin

ę

— powiedział.

Kolacja była bardzo wytworna — aromatyczny rosół, podsma

ż

ane ostrygi, pate en croute z

g

ę

si, sałatka z cykoni i na deser lekkie czekoladowe bezy. Jednak ani

Nick, ani Samantha nie byli w stanie odda

ć

sprawiedliwo

ś

ci szefowi kuchni. Wytworne menu,

luksusowy jacht, ogie

ń

na kominku, romantyczna muzyka w tle — nic nie zdołało rozproszy

ć

g

ę

stej atmosfery, jaka panowała mi

ę

dzy nimi.

Nick poczuł,

ż

e szanse na wspólne szcz

ęś

cie z Samanth

ą

topniej

ą

z ka

ż

d

ą

chwil

ą

. Oto wbił

sobie w głow

ę

,

ż

e powie jej prawd

ę

dopiero po zdobyciu zaufania, a teraz wła

ś

nie je utracił.

Samantha zachowywała dystans i rezerw

ę

. Co dziwne jednak, zmiana jej nastroju w

ż

adnym

stopniu nie wpłyn

ę

ła na to, co do niej czuł. Je

ż

eli ju

ż

w ogóle co

ś

si

ę

zmieniło, to raczej

pragn

ą

ł jej jeszcze mocniej. Gdyby tylko mógł przywróci

ć

u

ś

miech na jej twarzy, dotkn

ąć

jej

rozgrzanego ciała... No tak, lecz je

ś

li teraz zdob

ę

dzie si

ę

na wyznanie prawdy, raczej nie

b

ę

dzie mógł na to liczy

ć

.

— Nie powinni

ś

my ju

ż

i

ść

? — usłyszał jej głos.

Westchn

ą

ł ci

ęż

ko. Có

ż

, przynajmniej nadał ma ochot

ę

dotrwa

ć

do ko

ń

ca randki. Mo

ż

e bal

walentynkowy poprawi im humory i odnowi wi

ęź

, która istniała mi

ę

dzy nimi jeszcze tak

niedawno? Przynajmniej b

ę

dzie mógł potrzyma

ć

j

ą

jeszcze w ramionach, cho

ć

by tylko w

ta

ń

cu.

Tym razem, gdy samochód ruszył, Nick I Samantha siedzieli daleko od siebie. Mimo to rzucali
sobie ukradkowe spojrzenia. Wida

ć

ka

ż

de z nich miało jescze cie

ń

nadziei na to,

ż

e ta

ś

wie

ż

a

za

ż

yło

ść

, która poł

ą

czyła ich tak niespodziewanie, wróci równie szybko, jak odeszła.

Nick postanowił postawi

ć

wszystko na jedn

ą

kart

ę

— powie jej o Sandrze. Wła

ś

nie teraz. I

niech si

ę

dzieje, co chce.

Samantha równie

ż

była ju

ż

zdecydowana. Wyjawi prawd

ę

o Donie Hartmanie.

background image

Równocze

ś

nie otworzyli usta.

— Ty pierwszy — zaproponowała Samantha.
— Nie, nie, ty zaczynaj.
Zawahała si

ę

. Je

ś

li powie mu prawd

ę

i wyzna,

ż

e wiedziała o pomyłce, to skłoni go do tego

samego, ale jednocze

ś

nie przyzna si

ę

,

ż

e tak jak on trwała w kłamstwie przez cały dzie

ń

. Jak

mo

ż

e

żą

da

ć

od niego, by si

ę

ukorzył, podczas gdy sama nie jest lepsza?

Naraz ogarn

ę

ło j

ą

poczucie beznadziejno

ś

ci. Czuła si

ę

jak w pułapce, z której nie ma wyj

ś

cia.

— Sam? — zach

ę

cał ja Nick.

Zacz

ę

ła mu si

ę

przygl

ą

da

ć

z tak

ą

uwag

ą

,

ż

e a

ż

zmru

ż

yła powieki. Wiedziała ju

ż

, po co to robi.

Musiała na zawsze zapami

ę

ta

ć

jego twarz. Zmarszczki w k

ą

cikach szmaragdowych oczu,

lekko sfalowane na ko

ń

cach jasnobr

ą

zowe włosy, zmysłowe usta. Gdy ujrzała go pierwszy

raz, natychmiast przyszedł jej do głowy Kevin Costner. Teraz zrozumiała,

ż

e Nick Santiago nie

przypomina nikogo. Jest niepowtarzalny. Jedyny w swoim rodzaju.
Doprawdy, niepotrzebnie si

ę

wysila, by zapami

ę

ta

ć

jego wygl

ą

d. I tak nigdy nie wyrzuci go z

pami

ę

ci, cho

ć

by nawet chciała.

Odwróciła od niego wzrok i zdecydowanym ruchem zastukała w szyb

ę

oddzielaj

ą

c

ą

ich od

kierowcy.
— Edgar, zatrzymaj si

ę

tutaj! — krzykn

ę

ła.

— Sam? — zwrócił si

ę

do niej Nick, zupełnie zaskoczony.

— Prosz

ę

, Edgarze, zatrzymaj auto! — Nadal stukała w szyb

ę

, nie zwracaj

ą

c uwagi na

protesty Nicka. Drug

ą

dłoni

ą

trzymała ju

ż

klamk

ę

, cho

ć

samochód był jeszcze

w ruchu.
Widz

ą

c, co si

ę

ś

wi

ę

ci i chc

ą

c unikn

ąć

wypadku, szofer zatrzymał auto z piskiem opon.

Samantha wyskoczyła na ulic

ę

.

Nick siedział oszołomiony. Potem odwrócił si

ę

i patrzył, jak Samantha znika za najbli

ż

szym

rogiem.
Jego Kopciuszek nie zostawił szklanego pantofelka.
Pozostał po runi jedynie rw

ą

cy ból w sercu.

ROZDZIAŁ DZIESI

Ą

TY

Zacz

ą

ł pada

ć

ś

nieg. Sypki pył pokrywał chodnik. Samanth

ę

przeszył dreszcz. Lekki,

wieczorowy strój nie był wystarczaj

ą

c

ą

ochron

ą

przed zimnem. Chciała czym pr

ę

dzej znale

źć

si

ę

w domu, zrzuci

ć

z siebie t

ę

ś

mieszn

ą

sukni

ę

, zapomnie

ć

.

ż

, od pocz

ą

tku powinna wiedzie

ć

,

ż

e to si

ę

tak sko

ń

czy. Ma ju

ż

za sob

ą

jeden nieudany

zwi

ą

zek. Głupot

ą

byłoby ryzykowa

ć

nast

ę

pny. Jeszcze wi

ę

ksz

ą

głupot

ą

— wyobra

ż

a

ć

sobie,

ż

e z Nickiem byłoby inaczej. Nick — zawsze beztroski, naiwny jak dziecko...

Gor

ą

czkowo rozgl

ą

dała si

ę

za taksówk

ą

. Dlaczego kiedy rzeczywi

ś

cie s

ą

potrzebne, nigdy nie

ma ich w pobli

ż

u? Zacz

ę

ła przytupywa

ć

nogami. Była w lekkich pantofelkach i palce zaczynały

jej dr

ę

twie

ć

. Czas płyn

ą

ł, a ona wci

ąż

me mogła doczeka

ć

si

ę

taksówki, wypatrzyła za to po

drugiej stronie ulicy otwart

ą

kawiarni

ę

. Przynajmniej schroni si

ę

przed zimnem i mo

ż

e uda jej

si

ę

zamówi

ć

auto przez telefon. Unosz

ą

c sukni

ę

, przebiegła na drug

ą

stron

ę

ulicy.

Gdy tylko Samantha znikn

ę

ła za rogiem, szofer opu

ś

cił szyb

ę

i zwrócił si

ę

w stron

ę

Nicka:

— Nie pójdzie pan za ni

ą

, panie Santiago? Wiem, wiem, pewnie mi pan powie,

ż

ebym siedział

cicho, ale pomy

ś

lałem,

ż

e z was dwojga byłaby niezła para...

Nick westchn

ą

ł ci

ęż

ko.

— Jeste

ś

ż

onaty, Edgarze? To znaczy... Donie?

— W porz

ą

dku. Mo

ż

e by

ć

Edgar. Nawet mi si

ę

spodobał — roze

ś

miał si

ę

szofer. — Tak,

jestem

ż

onaty. Od trzydziestu siedmiu lat.

— Z t

ą

sam

ą

kobiet

ą

.

— Musi mi pan uwierzy

ć

na słowo.

— No có

ż

, w takim razie tobie si

ę

udało.

Edgar u

ś

miechn

ą

ł si

ę

ż

yczliwie.

— Wiem,

ż

e to nie moja sprawa, ale czy mo

ż

e pan zdradzi

ć

, co si

ę

nie układało z pann

ą

Loyejoy?
Nick spu

ś

cił wzrok.

- Nic. Od pocz

ą

tku nic si

ę

nie układało i jednocze

ś

nie wszystko układało si

ę

wspaniale. Czy

ma to jaki

ś

sens?

— Niespecjalnie — przyznał Edgar. — Ale je

ś

li chce pan o tym porozmawia

ć

..

Gratuluj

ę

.

— Poprosz

ę

kaw

ę

. Czarn

ą

— powiedziała matowym głosem Samantha, siadaj

ą

c na stołku

przy barze. Zadzwoniła po taksówk

ę

, ale jak zawsze w walentynkowy wieczór mieli nawał

klientów. Poinformowano j

ż

e dopiero za dobre pół godziny dyspozytor b

ę

dzie mógł wysła

ć

po

background image

ni

ą

wóz.

Fanny Hobbs, pulchna kelnerka w

ś

rednim wieku, stała przy drugim ko

ń

cu baru i z

nieskrywan

ą

ciekawo

ś

ci

ą

przygl

ą

dała si

ę

Samancie. „Debnont Coffee Shop” raczej

nie był miejscem odwiedzanym przez ludzi w strojach wieczorowych.

ś

yczy sobie pani co

ś

jeszcze? — spytała Farmy, stawiaj

ą

c przed Samanth

ą

biały kubek z

paruj

ą

c

ą

kaw

ą

.

W oczach Samanthy po raz kolejny tego dnia pojawiły si

ę

łzy. Czy jescze sobie czego

ś

ż

yczy?

ż

za pytanie! Z pewno

ś

ci

ą

tak, ale nie znajdzie tego w „Delmont Coffee Shop”.

— Mo

ż

e kawałeczek szarlotki? — Nie czekaj

ą

c na odpowied

ź

, Fanny ukroiła jej wielk

ą

porcj

ę

,

poło

ż

yła na talerzu i postawiła przy kubku z kaw

ą

. — Prosz

ę

si

ę

napi

ć

, póki gor

ą

c

ż

. Strasznie

pani przemokła.
Łzy potoczyły si

ę

obficie po policzkach Samanthy. Przez mgnienie oka ujrzała Nicka

podaj

ą

cego jej porann

ą

kaw

ę

, zach

ę

caj

ą

cego, by si

ę

napiła. Był taki troskliwy, taki czuły...

— Co si

ę

stało? Wystawił pani

ą

do wiatru? — snuła domysły Fanny. Samantha skin

ę

ła głow

ą

,

a w chwil

ę

ź

niej pokr

ę

ciła ni

ą

przecz

ą

co. — To w ko

ń

cu tak, czy nie?

— zapytała zdezorientowana kelnerka.
— To nie on. — Samantha westchn

ę

ła. — To Don mnie wystawił. Nie przyszedł na umówion

ą

randk

ę

.

Kelnerka wzniosła oczy do góry.
— Tacy s

ą

najgorsi.

— Ale potem zjawił si

ę

Nick. Tylko

ż

e ja działam,

ż

e to Nick.

— Jak to?
— Po prostu. My

ś

lałam,

ż

e to Don. — Samantha przerwała i poci

ą

gn

ę

ła łyk kawy. Ciepły płyn

rozgrzał j

ą

nieco i uspokoił — No bo kto inny mógłby to by

ć

, prawda? Obcy faceci zwykle nie

pukaj

ą

do mych drzwi.

— A Nick był kim

ś

obcym.

— Otó

ż

to — potwierdziła Samantha, czuj

ą

c niezmiern

ą

ulg

ę

,

ż

e znalazła kogo

ś

, kto zechce

wysłucha

ć

jej

ż

ale.

— Postawmy spraw

ę

jasno — powiedział Edgar. — My

ś

lał pan,

ż

e Sainantha to Sandra.

— Tak jest — odparł Nick,
— Dopiero ona sama powiedziała panu,

ż

e ma na imi

ę

Samantha.

— Tak, ale pomy

ś

lałem,

ż

e si

ę

przesłyszałem.

— I potem córka wyprowadziła pana z bł

ę

du.

— Wyprowadziła mnie z bł

ę

du? — Nick zmarszczył czoło. — No tak. A przy okazji wywróciła

mój

ś

wiat do góry nogami.

— Nadal jednak nie pojmuj

ę

, dlaczego pan z miejsca

nie powiedział jej o pomyłce?
— Prosz

ę

mi wierzy

ć

, zadawałem sobie to samo pytanie przez ostatnie osiem godzin.

Gdybym mógł cofn

ąć

czas, powiedziałbym. — Westchn

ą

ł gł

ę

boko. — Zreszta sam nie wiem.

— Wszystko jasne — odparł szofer. — Chyba rozumiem. Gdyby znała prawd

ę

, odesłałaby

pana z powrotem i sp

ę

dziła ten wyj

ą

tkowy dzie

ń

z jakim

ś

półgłówkiem.

A panu zostałaby Sandra...
- Nie. Sandra i tak miała zamiar odwoła

ć

randk

ę

- przypomniał Nick. Zd

ąż

ył mu ju

ż

przepowiedzie

ć

wcze

ś

niej tre

ść

rozmowy telefonicznej z Annie. Z jakiego

ś

powodu Nick

otwierał si

ę

przed kierowc

ą

tak, jakby ten był jego najlepszym przyjacielem. To,

ż

e mógł

komu

ś

przedstawi

ć

swoj

ą

smutn

ą

histori

ę

, przynosiło mu ulg

ę

. Niestety, me był to kto

ś

, dla

kogo miała ona wielkie znaczenie.
— Ach, tak. Wi

ę

c byłby pan zupełnie sam.

Nick skin

ą

ł głow

ą

. Ju

ż

od lat był sam i jako

ś

mu to szczególnie me przeszkadzało. Teraz

jednak mysi o tym, i

ż

mógłby samotnie sp

ę

dzi

ć

ten dzie

ń

, sprawiała,

ż

e czuł si

ę

wyj

ą

tkowo

podle.
— Nie poszcz

ęś

ciło ci si

ę

, bracie, zgoda — powiedział Edgar ze współczuciem.

— E, to i tak bez sensu. Nikt przecie

ż

nie zakochuje si

ę

od pierwszego wejrzenia — mrukn

ą

ł

Nick.
— Jak to nie? — sprzeciwił si

ę

szofer. — Od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzałem moj

ą

Ver

ę

,

wiedziałem,

ż

e za ni

ą

wyjd

ę

. Powiedziałem to nawet najlepszemu kumplowi, Halowi, który był

wtedy ze mn

ą

. Do tej pory robi sobie z tego

ż

arty.

— Ale on mnie okłamał! — upierała si

ę

Samantha. — Nie mo

ż

na mie

ć

zaufania do

m

ęż

czyzny, który nie mówi prawdy.

Fanny ugryzła kawałek szarlotki, której Samantha nawet nie tkn

ę

ła. Siedziały w kawiarni tylko

we dwie, gdy

ż

w Walentynki nie przychodziło tu zbyt wielu klientów.

— Dlaczego wi

ę

c od razu go na tym nie przychwyciła

ś

? — zapytała Fanny, uporawszy si

ę

z

du

ż

ym k

ę

sem ciasta.

background image

— Nie umiałam — odparła wymijaj

ą

co Samantha.

Fanny pogroziła jej palcem.
— Wi

ę

c tak

ż

e zdecydowała

ś

si

ę

, by nie mówi

ć

prawdy.

— Ale to nie było otwarte kłamstwo. Po prostu... przemilczałam prawd

ę

.

Kelnerka uwa

ż

nie przyjrzała si

ę

Samancie.

— Wygl

ą

dasz mi na kobiet

ę

, która zawsze stara si

ę

by

ć

uczciwa, wi

ę

c...

— Bo tak jest — przerwała jej Samantha. — Wła

ś

nie dlatego czuj

ę

si

ę

tak okropnie, bo wiem,

ż

e nie powiedziałam Nickowi całej prawdy.

Fanny pochyliła si

ę

nad ni

ą

, opieraj

ą

c łokcie na kontuarze.

— A nie uwa

ż

asz,

ż

e Nick czuje si

ę

równie okropnie? Mo

ż

e obawiał si

ę

powiedzie

ć

ci prawd

ę

,

bo bał si

ę

,

ż

e go zostawisz? Mo

ż

e poczuł,

ż

e nadszedł jego szcz

ęś

liwy dzie

ń

i chciał,

ż

eby

trwał jak najdłu

ż

ej, cho

ć

by i za cen

ę

prawdy?

Samantha wpatrzyła si

ę

badawczo w twarz kelnerki.

— My

ś

li pani,

ż

e tak wła

ś

nie mógł si

ę

poczu

ć

?

— Z tego, co mówiła

ś

, wynika,

ż

e jak najbardziej. Zało

ż

yłabym si

ę

o du

żą

porq

ę

szarlotki.

Wiesz, pomy

ś

lałam sobie o tych młodych z naszego ko

ś

cioła. Podobna historia. Mitch i ja

byli

ś

my w zeszł

ą

niedziel

ę

na ich

ś

lubie... — Fanny urwała, widz

ą

c Izy spływaj

ą

ce po

policzkach Samanthy. — Prosz

ę

. — Podała jej serwetk

ę

. — Ten

ś

lub tak ci

ę

ruszył, prawda?

— Chyba go kocham — powiedziała Samantha, wycieraj

ą

c twarz.

— Mimo

ż

e jest bezczelnym kłamc

ą

?

— Och, nie. Naprawd

ę

nie jest. Przez cały dzie

ń

czułam,

ż

e chce powiedzie

ć

mi prawd

ę

.

Wiem,

ż

e chciał i mogłam mu w tym bardziej dopomóc. Oboje zachowywali

ś

my si

ę

idiotycznie. Zapowiadały si

ę

najlepsze Walentynki w noim

ż

yciu, a ko

ń

cz

ą

si

ę

jak najgorzej.

Fanny poło

ż

yła dło

ń

na ramieniu Samanthy.

— Hej, dzie

ń

si

ę

jeszcze nie sko

ń

czył. Jeszcze wszystko mo

ż

na odwróci

ć

.

— Ale jak? Nie wiem nawet, gdzie go szuka

ć

, Zanim Fanny zd

ąż

yła znale

źć

jakie

ś

wyj

ś

cie z

sytuacji, Samantha zeskoczyła ze stołka.
— Zaczekaj! Mam pomysł! Nie wiem, mo

ż

e si

ę

uda...

— Próbuj, dzieciaku — powiedziała Fauny z u

ś

miechem.

Na zewn

ą

trz zatr

ą

bił klakson. Przyjechała taksówka. Samantha zatrzymała si

ę

, nachyliła nad

kontuarem i mocno u

ś

ciskała kelnerk

ę

.

— Jak si

ę

pani odwdzi

ę

cz

ę

?

— Te

ż

pytanie! Zapro

ś

mnie na

ś

lub!

Sal

ę

balow

ą

hotelu „Ambasador” rozja

ś

niały dziesi

ą

tki

ś

wiec. W powietrzu unosił si

ę

zapach

drogich perfum, błyszczały stroje o wymy

ś

lnych krojach, fruwały czerwone baloniki-serduszka.

Na scenie grał niewielki zespół muzyczny, a zgrabna piosenkarka w szkarłatnej sukni
szczelnie opinaj

ą

cej jej ciało czule szeptała w mikrofon słowa romantycznej ballady. Parkiet po

brzegi wypełniony był parami, nie tyle ta

ń

cz

ą

cymi, ile obejmuj

ą

cymi si

ę

i kołysz

ą

cymi w rytm

muzyki.
Panował tak romantyczny nastrój,

ż

e Nicka a

ż

zakłuło w sercu. Bo

ż

e, gdyby ona była teraz u

jego boku! Samotno

ść

w

ś

ród czule

ś

ciskaj

ą

cych si

ę

par odczuwał wyj

ą

tkowo dotkliwie.

Wła

ś

ciwie od razu powinien odwróci

ć

si

ę

na pi

ę

cie i wyj

ść

.

Oczywi

ś

cie, gdyby wyszedł, nikt zapewne nie zwróciłby na to uwagi. Nikt poza Edgarem-

Donem, który czekał w samochodzie przed wej

ś

ciem do hotelu. To wła

ś

nie

on po nieudanych próbach odnalezienia Samanthy na ulicach miasta i dodzwonienia si

ę

do jej

mieszkania, podrzucił pomysł, by Nick pojawił si

ę

na balu i sprawdził, czy przypadkiem nie

dotarł tam i jego Kopciuszek.
Jeszcze raz obrzucił wzrokiem zatłoczon

ą

sal

ę

. Samantha mogła by

ć

wsz

ę

dzie tylko nie tu.

Mo

ż

e w jakim

ś

barze, u siostry, u znajomych... Gdyby rozumował trze

ź

wo, powinien był doj

ść

do wniosku,

ż

e sala balowa to prawdopodobnie ostatnie miejsce, które zechce odwiedzi

ć

.

Miłosna piosenka dobiegła ko

ń

ca i piosenkarka oznajmiła,

ż

e nast

ą

pi teraz pi

ę

tnastominutowa

przerwa.
Z parkietu dobiegły pomruki niezadowolenia. Pary z oci

ą

ganiem rozchodziły si

ę

do stolików.

W chwili gdy parkiet opustoszał, Nick dojrzał na

ś

rodku młod

ą

kobiet

ę

o bujnych,

kasztanowych włosach, ubran

ą

w seledynow

ą

sukni

ę

z tafty. Kr

ę

ciła si

ę

nieco bezradnie i

podobnie jak on przemierzała wzrokiem morze twarzy w poszukiwaniu tej jednej, jedynej.
Dostrzegła go w chwil

ę

ź

niej, ni

ż

on j

ą

. Przez dłu

ż

sz

ą

chwil

ę

stali w bezruchu, niezdolni do

niczego prócz wpatrywania si

ę

w siebie. Sala była tak sk

ą

po o

ś

wietlona,

ż

e nie mogli nawet widzie

ć

wyrazu swych twarzy, ale czy miało to teraz jakie

ś

znaczenie?

Najwa

ż

niejsze było to,

ż

e znale

ź

li si

ę

tu oboje, niezale

ż

nie od siebie. I

ż

e istniał tylko jeden

powód, dla którego mogli przyj

ść

w to miejsce.

Kto zrobił pierwszy ruch — nie wiadomo. Do

ść

ż

e zacz

ę

li najpierw wolno i

ść

naprzeciw sobie,

potem przyspieszyli, a w ko

ń

cu nieomal biegli do siebie. Padli sobie wreszcie w ramiona i na

background image

samym

ś

rodku pustej sali zatopili si

ę

w nami

ę

tnym, upojnym pocałunku.

Jednocze

ś

nie oderwali si

ę

od siebie i odezwali niemal jednym głosem:

— Mam ci co

ś

wa

ż

nego do powiedzenia.

Nick odchrz

ą

kn

ą

ł i zacz

ą

ł pierwszy. Powiedział jej o wszystkim o planie zamieszczenia

ogłosze

ń

matrymonialnych, który on i jego kumple powzi

ę

li w sylwestra; o Annie, która

znalazła wyrzucony przez niego anons, napisała go na nowo, wysłała i potem sama wybrała
mu „doskonał

ą

par

ę

”. Powiedział jej wreszcie o Sandrze i Samantha roze

ś

miała si

ę

w głos,

gdy wyjawił,

ż

e w odpowiedzi Sandry wszystko było zmy

ś

lone, a jedynym jej motywem było

wzbudzenie zazdro

ś

ci w sercu narzeczonego.

— To wszystko było pomyłk

ą

, Sam, zbiegiem okoliczno

ś

ci. Nie wiem, komu za ni

ą

dzi

ę

kowa

ć

:

Annie, losowi, mojej szcz

ęś

liwej gwie

ź

dzie? Nade wszystko chyba jednak tobie za t

ę

najcudowniejsz

ą

pomyłk

ę

, jaka mogła mi si

ę

w

ż

yciu przytrafi

ć

!

— Ocli, Nick — wyszeptała i pocałowała go lekko.
— A wi

ę

c nie jeste

ś

na mnie zła? — spytał z niedowierzaniem.

— Kocham ci

ę

, Nick — odparła i jej twarz rozpromieniła si

ę

w radosnym u

ś

miechu. Chwil

ę

ź

niej ów u

ś

miech niepokoj

ą

co zbladł. — Teraz moja kolej — powiedziała trwo

ż

liwie.

Nick skin

ą

ł głow

ą

. Jak

ą

to tajemnic

ę

chce mu wyjawi

ć

Samantha, skoro tak bardzo si

ę

tego

obawia?
— Wiedziałam,

ż

e to nie ty jeste

ś

moj

ą

par

ą

— wyrzuciła z siebie jednym tchem, a Nick znów

spojrzał na ni

ą

z niedowierzaniem. — Ten pierwszy telefon, pami

ę

tasz? To był Don. Odwołał

randk

ę

.

Powiedziała mu cał

ą

reszt

ę

— jak wystraszyła si

ę

,

ż

e Nick jest niebezpiecznym szale

ń

cem,

jak podsłuchała jego rozmow

ę

z córk

ą

, podejrzewaj

ą

c,

ż

e dzwoni do jednego ze swoich

kumpu-gangsterów.
Ku jej zdziwieniu, Nick zacz

ą

ł si

ę

ś

mia

ć

.

— Postradałe

ś

zmysły, czy co? Okłamywałam ci

ę

, Nick, a ty si

ę

ś

miejesz! Cały czas o

wszystkim wiedziałam, a wystarczyło powiedzie

ć

ci prawd

ę

. Wtedy ty te

ż

musiałby

ś

si

ę

przyzna

ć

i nie zadr

ę

czaliby

ś

my si

ę

nawzajem przez cały dzie

ń

...

Nick przyci

ą

gn

ą

ł Samanth

ę

do siebie, nie dbaj

ą

c o to,

ż

e stoj

ą

sami na

ś

rodku parkietu i

ż

e

wpatruj

ą

si

ę

w nich dziesi

ą

tki par oczu.

— To wcale nie była udr

ę

ka — szepn

ą

ł. -. To był najwspanialszy dzie

ń

w moim

ż

yciu. Kocham

ci

ę

, Sam. Chc

ę

, by

ś

my odt

ą

d wszystkie dni sp

ę

dzali razem...

— Och, Nick, pragn

ę

tego samego! — zawołała rado

ś

nie i wysun

ę

ła usta, by go pocałowa

ć

.

— Zaczekaj — powiedział.
U

ś

miechn

ę

ła si

ę

, dopiero teraz u

ś

wiadamiaj

ą

c sobie,

ż

e s

ą

na oczach wszystkich.

— Masz racj

ę

. Potrzebujemy wi

ę

cej intymno

ś

ci. Czy s

ą

dzisz,

ż

e w tym hotelu s

ą

jeszcze

jakie

ś

wolne pokoje?

- Nie...
— My

ś

lisz,

ż

e nie ma miejsc?

— Nie... Nie o to mi chodzi.
Samantha spojrzała na niego z ukosa.
— Nie chcesz zosta

ć

ze mn

ą

sam na sam w pokoju hotelowym?

— Sam, na miły Bóg. Niczego bardziej nie pragn

ę

...

— Zawahał si

ę

.

— Ale? — Uniosła brew.
— Ale... nie powiedziałem ci wszystkiego.
— Nie powiedziałe

ś

? — Samantha poczuła, jak cierpnie jej skóra. Czego za chwil

ę

si

ę

dowie?

— Nie — odparł powa

ż

nie. — Jest co

ś

jeszcze. Zebrała w sobie wszystkie siły. Inna kobieta?

Nieuleczalna choroba? Jaka

ś

okropna zbrodnia? Wi

ę

zienie, wyrok?

— Nie jestem fotografem — powiedział Nick. znaczy, robi

ę

zdj

ę

cia, ale... to jedynie hobby.

— Z czego wi

ę

c si

ę

utrzymujesz?

Nick przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

przez zaschni

ę

te gardło.

— Jestem adwokatem, Sam. Wybitnym specjalist

ą

. Od rozwodów. — Samantha otworzyła

szeroko oczy ze zdumienia, ale nie odezwała si

ę

ani słowem. — Chyba lepiej wyrzuc

ę

ju

ż

z

siebie to wszystko. Pracuj

ę

u Browna, Nicholsa i Carsona. W tej samej firmie co... co Jackson

Vale. Wierz mi, Sam, nie mam o nim lepszego zdania ni

ż

ty, no ale jeste

ś

my kolegami,

wykonujemy t

ę

sam

ą

prac

ę

...

Gdy mówił te słowa, cały czas wpatrywał si

ę

w twarz Samanthy, chc

ą

c odgadn

ąć

jej reakcj

ę

.

Gdy wreszcie zobaczył,

ż

e si

ę

u

ś

miecha, nie wierzył własnym oczom. W chwil

ę

potem, ku

jego rado

ś

ci, zarzuciła mu r

ę

ce na

szyj

ę

.

— Có

ż

, panie mecenasie — szepn

ę

ła, przyciskaj

ą

c policzek do jego twarzy — obiecuj

ę

,

ż

e ju

ż

nigdy wi

ę

cej nie skorzystam z waszych usług. Wychodz

ę

za m

ąż

po raz ostatni!

background image

Usta Nicka odnalazły jej usta. Uwolnieni od poczucia winy, pocałowali si

ę

szczerze,

serdecznie.
— Po raz ostatni! — zawtórował, przyciskaj

ą

c j

ą

do siebie. Podniosła głow

ę

i ich spojrzenia

spotkały si

ę

. — A co do tego pokoju hotelowego..

Ze

ś

miechem zeszli z parkietu i zacz

ę

li przeciska

ć

si

ę

mi

ę

dzy go

ść

mi do wyj

ś

cia. Ku ich zdumieniu, ludzie zacz

ę

li bi

ć

brawo.

POST SCRIPTUM
Annie i Ethan Santiago
maj

ą

przyjemno

ść

zawiadomi

ć

,

ż

e ich Tata, Nicholas Santiago, bierze

ś

lub

z Samanth

ą

Loyejoy, mam

ą

Bridget Loyejoy, w Dniu Matki.

Fanny Hobbs, kelnerka z „Delinont Coffee Shop”, u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do siebie i wło

ż

yła złocone

zaproszenie do kieszeni fartucha.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 Elise Title Zew twego serca
Bliskośc twego serca, Teksty piosenek
Bliskość twego serca
Harlequin Temptation 015 Elise Title Świąteczna opowieść
Elise Title The Fortune Boys 01 Adam i Ewa
Harlequin Temptation 014 Elise Title Jack i Jill
Elise Title Jack i Jill
Elise Title Najlepsza narzeczona
Elise Title 1 Tracy i Tom
Matko najświętsza do serca twego
Będziesz miłował Pana Boga twego z?łego serca
47 Title Elise Tracy i Tom
Title, Elise Till the End of Time (Harlequin HAR 377) (Vietnam)
014 Title Elise Jack i Jill
Title Elise Świąteczna opowieść
Title Elise Najlepsza narzeczona
Title Elise Tracy i Tom
3 Title Elise Truman i Sasza

więcej podobnych podstron