PROLOG
Noc sylwestrowa, Boston
— Zaliczam si
ę
do tych ciekawskich, chłopcy, a ciekawscy nie szcz
ę
dz
ą
innym pyta
ń
. Wi
ę
c
dlaczego wy trzej siedzicie tutaj na tych taboretach, zamiast szale
ć
tam na parkiecie? — Fred,
t
ę
gi barman o rumianych policzkach, wskazał r
ę
k
ą
w gł
ą
b sali, gdzie sylwestrowe towarzystwo
bawiło si
ę
w najlepsze. — Mo
ż
e ty mi odpowiesz
— zwrócił si
ę
do ciemnowłosego m
ęż
czyzny po trzydziestce, siedz
ą
cego na wprost.
— Win
ę
za to ponosz
ą
kobiety i jeszcze raz kobiety
— odparł Tristan Talbot, a jego dwaj przyjaciele z college”u na znak pełnej aprobaty odstawili
gestem abstynentów smukłe kieliszki z szampanem.
Chyba nie zamierzasz mi wmówi
ć
,
ż
e trzech takich przystojniaków jak wy nie mogło poderwa
ć
sobie na t
ę
noc trzech fajnych dziewczyn? Nigdy w to nie uwierz
ę
.
— Ale taka jest prawda. Trzech całkiem dorzecznych facetów zostało na t
ę
noc z pustymi
r
ę
kami — potwierdził Tristan z samokrytycznym u
ś
miechem. — Och, te kobiety. Na swoje
wytłumaczenie mam jedynie to,
ż
e nie jestem z Bostonu.
— Ja równie
ż
jestem nietutejszy. Byłem umówiony, niestety, nie wypaliło — powiedział tonem
usprawiedliwienia Alec McCord, wysoki blondyn o atletycznej sylwetce, charakterystycznej dla
baseballisty.
— Innymi słowy, ona nie zjawiła si
ę
o okre
ś
lonej porze w okre
ś
lonym miejscu — u
ś
ci
ś
lił
Nicholas Santiago, ostatni z trójki przyjaciół, po czym przeczesał palcami swoje g
ę
ste
jasnobr
ą
zowe włosy.
— W rezultacie zamiast miłosnych przygód mamy siebie, chłopcy — podsumował Tristan, nie
kryj
ą
c ironii.
Alec przywdział teatraln
ą
min
ę
nieszcz
ęś
liwca, która uwydatniła dołki na jego policzkach.
— Wci
ąż
do mnie nie dociera,
ż
e sp
ę
dzam sylwestra na stołku przy barze z dwoma facetami.
Czy
ż
mo
ż
na ni
ż
ej upa
ść
?
— Jedyna pociecha,
ż
e nie jest to najgorszy z barów
— zauwa
ż
ył Fred nie bez pewnej dozy zawodowej dumy i napełnił musuj
ą
cym winem puste
kieliszki klientów.
M
ęż
czy
ź
ni unie
ś
li je jak na komend
ę
.
— Za nadchodz
ą
cy rok! — Alec wzniósł toast. — Oby
ś
my na naszej drodze spotykali tylko
samotne kobiety, spragnione bli
ż
szych kontaktów z przystojniakami, za jakich uwa
ż
a nas
niejaki Fred, barman z Bostonu.
Kieliszki stukn
ę
ły o siebie z krystalicznym brz
ę
kiem.
— Za kobiety spragnione miło
ś
ci — dorzucił Tristan.
— Powinni
ś
my raczej powiedzie
ć
: „Za kobiety, których wyobra
ż
enie o miło
ś
ci pokrywa si
ę
z
naszym” — dodał swoje trzy grosze Nick.
Głowy jego przyjaciół opadły do przodu. Było to co
ś
w rodzaju potwierdzaj
ą
cego kiwni
ę
cia.
— W ka
ż
dej sytuacji odzywa si
ę
w nim pedantyczny prawnik — skomentował Alec.
— Powiem wam prawd
ę
— powiedział Fred i podniósł palec niczym biblijny prorok. —
Ś
wiat
jest czym
ś
w rodzaju parkietu, a baby nam mówi
ż
e ju
ż
nie prowadzimy w tym ta
ń
cu. — W
jego słowach przebijała pewno
ść
siebie człowieka, który przez trzydzie
ś
ci pi
ęć
lat przygl
ą
dał
si
ę
ludziom zza barowego kontuaru.
Tristan zrobił skwaszon
ą
min
ę
.
— Co tu mówi
ć
o prowadzeniu! One, podejrzewam, nawet nas nie chc
ą
widzie
ć
na tym
parkiecie.
— Czasy zmieniaj
ą
si
ę
, to pewne — o
ś
wiadczył Nick filozoficznie. — Gdy który
ś
z nas umawia
si
ę
z dziewczyn
ą
i ona nie przychodzi, to bardzo zły znak dla całej reszty rodzaju m
ę
skiego.
- E, tam. Nie ma czego
ż
ałowa
ć
- powiedział Alec.
— Mam ju
ż
do
ść
kobiet, które tylko dlatego lgn
ą
do mnie,
ż
e co
ś
znacz
ę
w baseballu.
— A ja z kolei mam do
ść
tych, które przychodz
ą
na randk
ę
tylko po to, by udowodni
ć
własn
ą
wy
ż
szo
ść
nad m
ęż
czyzn
ą
— rzekł Tristan. — Chocia
ż
, istniej
ą
mo
ż
e i inne kobiety, którym
zale
ż
y bardziej na uczuciach, ni
ż
na rozgniataniu partnerów czubkiem zamszowego
pantofelka.
— Problem tylko jak je znale
źć
— zauwa
ż
ył Nick.
— Zawsze mo
ż
na da
ć
ogłoszenie — rzucił Fred od niechcenia. — Wiecie, w rubryce
matrymonialnej...
— Nie miewasz lepszych pomysłów?
— Ja miałbym zni
ż
y
ć
si
ę
do czego
ś
takiego?
Jedynie Alec nie zlekcewa
ż
ył pomysłu Freda.
— Rzecz, nad któr
ą
warto si
ę
zastanowi
ć
— powiedział, cedz
ą
c sylaby.
Słysz
ą
c takie blu
ź
nierstwo, Tristan i Nicholas głucho j
ę
kn
ę
li.
— Przypominam,
ż
e college mamy ju
ż
za sob
ą
— odezwał si
ę
Tristan. — Nie b
ę
dziemy
chwyta
ć
si
ę
takich rozpaczliwych sposobów.
- Aco złego widzisz w niewinnym prasowym ogłoszeniu? — zapytał Alec.
— Jeden ze stałych bywalców tego lokalu — wtr
ą
cił Fred — trafił t
ą
metod
ą
w dziesi
ą
tk
ę
. Dał
anons, spotkał si
ę
z szałow
ą
babk
ą
, by na drugi dzie
ń
nazwa
ć
to spotkanie najbardziej
fantastyczn
ą
randk
ą
swojego
ż
ycia.
Alec bawił si
ę
swoim kieliszkiem.
— Upojna noc w zamian za dwie linijki w gazecie pe
titem.
— To dobre dla studenterii — powtórzył Tristan ze wzgardliw
ą
min
ą
.
— A i to niekoniecznie. Pomy
ś
lcie, gdyby
ś
my robili to przedtem w college”u, który z nas
sko
ń
czyłby na jednej fantastycznej randce? — zapytał Nick.
— Pan Podrywalski, czyli ja, na pewno by nie sko
ń
czył — o
ś
wiadczył Tristan tonem
zadufanego w sobie podrywacza. Najwidoczniej wypity szampan robił swoje.
Alec i Nick wybuchli
ę
li
ś
miechem.
— Pan podrywalski! To było dobre w bosto
ń
skim college”u, ale teraz? — powiedział Alec. —
Nadal uwa
ż
asz,
ż
e erotyczne podboje kosztuj
ą
mniej wysiłku ni
ż
wypicie coca-coli?
Tristan zachichotał.
— Tak czy inaczej, nie pisz
ę
si
ę
na to ogłoszenie.
— A ja my
ś
l
ę
,
ż
e powinni
ś
my da
ć
sobie t
ę
szans
ę
— powiedział Mec. — Niebawem
Walentyflki. Niech ka
ż
dy z nas zamie
ś
ci anons odpowiedniej tre
ś
ci i zobaczymy, któremu
dopisze szcz
ęś
cie. Chyba
ż
e pan Podrywalski boi si
ę
tego rodzaju nowych wyzwa
ń
?
— Czy kiedykolwiek przyłapałe
ś
mnie na tchórzostwie?
— W porz
ą
dku, wchodzisz do gry. Pozostaje nam tylko ustali
ć
szczegóły.
— Chwileczk
ę
, jeszcze nie wyraziłem swej zgody — zaoponował Nick.
— Nie wygłupiaj si
ę
. T
ń
s i ja zrobili
ś
my szmat drogi, by sp
ę
dzi
ć
z tob
ą
t
ę
noc sylwestrow
ą
. Nie
mo
ż
esz wystawi
ć
nas do wiatru.
— Kiwnij łbem, chłopie, i b
ę
dzie wszystko jak dawniej — dodał Tristan, daj
ą
c znak barmanowi,
by otwierał kolejn
ą
butelk
ę
szampana.
— Mam przeczucie,
ż
e gorzko b
ę
d
ę
tego
ż
ałował — rzekł Nick, rozkładaj
ą
c r
ę
ce.
Tristan wzniósł kieliszek.
— A teraz najwa
ż
niejszy toast. Za kawalerów
ś
wi
ę
tego Walentego! Niech czternastego lutego
rusz
ą
do boju i niech — tu dramatycznie zawiesił głos
— wygra najlepszy.
Zew Twego serca
Elise Title
Sobowtór Kevina Costnera,
ostatni z wielkich romantyków, który
kocha jazd
ę
konn
ą
, ksi
ęż
ycowe noce na pokładzie
swojego jachtu oraz skoki bungee,
poszukuje idealnej Walentynki.
Musi by
ć
pi
ę
kna, odwa
ż
na i niezale
ż
na,
a nawet lekko zwariowana.
Poczucie humoru — obowi
ą
zkowe. Je
ś
li jeste
ś
moj
ą
Walentynk
ą
, obiecuj
ę
,
ż
e zabior
ę
ci
ę
na randk
ę
,
która potrwa przez całe
ż
ycie.
A poza tym... wszystko mo
ż
e si
ę
zdarzy
ć
.
Zew Twego serca
ROZDZIAŁ PIERWSZY
— Przepraszam,
ż
e przeszkadzam, panie Santiago. My
ś
lałam,
ż
e wyszedł ju
ż
pan do biura.
Nicholas Santiago wlepiał wzrok w kartk
ę
le
żą
c
ą
na jego wielkim, zakurzonym, d
ę
bowym
biurku. Nagle
ś
ci
ą
gn
ą
ł brwi. Emma, my
ś
l
ą
c,
ż
e to z jej powodu, szybko przeprosiła jeszcze
raz. Wtedy uniósł wzrok znad kartki, w któr
ą
tak intensywnie si
ę
wpatrywał.
— Słucham? — zapytał z roztargnieniem.
— Mówiłam,
ż
e nie chc
ę
panu przeszkadza
ć
.
Jego twarz złagodniała. Spojrzał z u
ś
miechem sympatii na Emm
ę
, pulchn
ą
, siwowłos
ą
kobiet
ę
, która była jego gospodyni
ą
od czasu, gdy rozwiódł si
ę
cztery lata
temu.
— Nie przeszkadzasz mi, Emmo. — Podniósł kartk
ę
z biurka i machn
ą
ł ni
ą
w powietrzu. — To
przez to. Nie mog
ę
uwierzy
ć
,
ż
e napisałem co
ś
tak głupiego.
— Och, jestem pewna,
ż
e co
ś
, co zostało napisane przez pana, nie mo
ż
e by
ć
głupie, panie
Santiago — zaprotestowała Emma. Nie ona jedna wiedziała,
ż
e jej pra
codawca jest znakomitym prawnikiem,
ż
e odniósł ju
ż
w swej karierze wiele sukcesów,
zwłaszcza jako specjalista od rozwodów. Ceniła go za to i podziwiała, a jeszcze bardziej
imponował jej fakt,
ż
e Nicholas nie szukał rozgłosu i cenił sobie dyskrecj
ę
.
Szczególnie od czasu własnego rozwodu.
— Ty zawsze wiesz, jak podtrzyma
ć
mnie na duchu, Emino — powiedział Nick z czaruj
ą
cym
u
ś
miechem, a ona po raz kolejny zdumiała si
ę
, dlaczego tak bystry, przystojny i poci
ą
gaj
ą
cy
m
ęż
czyzna nie znalazł sobie do tej pory drugiej
ż
ony i dlaczego jego była
ż
ona odeszła od
niego, zostawiaj
ą
c dwójk
ę
dzieci.
— Mog
ę
pó
ź
niej zetrze
ć
kurze, je
ś
li pan woli — powiedziała.
— Nie, ju
ż
wychodz
ę
— odparł Nick i spojrzał na zegarek. — Cholera — zakl
ą
ł — za
dwadzie
ś
cia minut musz
ę
by
ć
w s
ą
dzie. Całkiem straciłem głow
ę
.
— Nic podobnego. — Emma u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. — Jest tam gdzie zwykle, na paiskiej szyi,
panie Santiago.
— Dobrze by było... — odwdzi
ę
czył si
ę
jej u
ś
miechem, po czym popatrzył na ni
ą
zakłopotany.
— Czeka mnie... hm... małe zamieszanie w ten weekend — oznajmił i potarł dło
ń
mi skronie.
Jego czaszka wci
ąż
pulsowała potwornym bólem. Upił si
ę
wczoraj jak nigdy dot
ą
d i dr
ę
czył go
teraz kac, wyrzuty sumienia i wszystkie inne plagi, które nawiedzaj
ą
człowieka, gdy otrz
ąś
nie
si
ę
ju
ż
z alkoholowego zamroczenia. Z przera
ż
eniem my
ś
lał zwłaszcza o tym, co te
ż
robił i co
si
ę
z nim działo po fakcie, kiedy wypił o tego jednego drinka za du
ż
o.
Znów spojrzał na pospiesznie naskroban
ą
notk
ę
, le
żą
c
ą
na biurku. Co, u diabła, przyszło mu
do głowy, by napisa
ć
ogłoszenie matrymonialne? I to tak idiotyczne! Odpowied
ź
była prosta:
nic nie przyszło mu do głowy, jego głowa była kompletnie i beznadziejnie pusta.
Pokr
ę
cił ni
ą
teraz, podniósł ogłoszenie, zwin
ą
ł je w nilonik i rzucił przez pokój w stron
ę
wiklinowego kosza na
ś
mieci, który stał wprzeciwległym rogu. Tram. Doskonały strzał.
Zupełnie jak za dawnych, dobrych czasów, kiedy grał w koszykówk
ę
w Boston Co]lege.
Przynajmniej w tej dyscyplinie trzymam form
ę
, pomy
ś
lał kwa
ś
no.
Posłał gospodyni kolejny u
ś
miech, wło
ż
ył klasycznie skrojony, granatowy garnitur i poprawił
modny krawat w czerwono-niebieskie paski. Zwracaj
ą
c wzrok w kierunku kosza, powiedział:
— Ju
ż
dobrze, Emmo. Teraz wszystko wróciło na swoje miejsce.
Spojrzała na niego nieco zdezorientowana, lecz on nie dostrzegł jej zmieszania.
— Czy dzieci wyszły ju
ż
do szkoły? — zapytał.
— Ethan wybiegł dwadzie
ś
cia minut temu. Miał do pana zajrze
ć
,
ż
eby si
ę
po
ż
egna
ć
, ale uznał
widocznie,
ż
e pan ju
ż
wyszedł. Annie wci
ąż
ma gor
ą
czk
ę
, wi
ę
c pomy
ś
lałam,
ż
e powinna
zosta
ć
w domu. Chyba,
ż
e pan my
ś
li inaczej...
Emma nie lubiła nadu
ż
ywa
ć
swojego autorytetu. Mimo
ż
e sp
ę
dziła w domu Nicholasa
Santiago ostatnie cztery lata, a dla dziesi
ę
cioletniego Ethana i czternastoletniej Annie była
niczym rodzona babcia, uwa
ż
ała,
ż
e to ojciec, a nie ona, powiniem decydowa
ć
o ich zaj
ę
ciach
i obowi
ą
zkach. W ko
ń
cu to on był za nie odpowiedzialny.
Gdyby Nick mógł słysze
ć
my
ś
li Emmy, z pewno
ś
ci
ą
pokiwałby ponuro głow
ą
. Czuł si
ę
winny,
oskar
ż
ał si
ę
o całkowity brak odpowiedzialno
ś
ci i ojcowskiej troski. Oto gdy on hulał w Nowy
Rok ze swoimi starymi kum- plami, Tristanem i Alekiem, jego biedna córka powa
ż
nie si
ę
przezi
ę
biła. Emma nie mogła nawet do niego zadzwoni
ć
, by poinformowa
ć
go o chorobie
córki. Ucieki z domu w podst
ę
py sposób. To była całkowita konspiracja, cho
ć
przecie
ż
nie
musiał si
ę
kry
ć
— Annie i Emmie bardzo zale
ż
ało na tym,
ż
eby nie sp
ę
dzał kolejnego
sylwestra samotnie w domu.
— Czy Annie jest w swoim pokoju? — zapytał. — Tylko do niej zajrz
ę
. Powinieniem to zrobi
ć
godzin
ę
temu.
— Zmarszczył brwi. — Powinieniem by
ć
tutaj, kiedy zachorowała,
Gospodyni pokiwała głow
ą
. Jej szef był wyj
ą
tkowo wymagaj
ą
cy i krytyczny wobec siebie. A
przecie
ż
jednocze
ś
nie niewielu było ojców tak oddanych i kochaj
ą
cych jak on. Mo
ż
na by
pomy
ś
le
ć
,
ż
e Annie zachorowała na zapalenie płuc lub co
ś
równie powa
ż
nego — tak bardzo
si
ę
o ni
ą
martwiŁ
— Cze
ść
, tato — dobiegł ich nagle rozbawiony głos.
Spojrzenie Nicka zwróciło si
ę
ku niewysokiej, jasnowłosej dziewczynce stoj
ą
cej w dole
schodów. Zdawała si
ę
ton
ąć
w jego za du
ż
ej flanelowej koszuli w szar
ą
krat
ę
. Zawsze kiedy
robił porz
ą
dek w swojej szafie i odkładał stare ubrania do wyrzucenia, Annie zabierała które
ś
z
nich. Jak wi
ę
kszo
ść
przyjaciółek lubiła ubiera
ć
si
ę
w lu
ź
ne, zniszczone łachy.
— Eimna mówiła,
ż
e masz gor
ą
czk
ę
— powiedział Nick, przeszedł przez wyło
ż
ony dywanem
korytarz i przyło
ż
ył dło
ń
do czoła córki.
— Nie jest tak
ź
le — powiedziała Annie.
— Jak to nie? — Odgarn
ą
ł niesforne kosmyki z jej policzków. — Czoło masz gor
ą
ce, jeste
ś
blada...
Nie spuszczał z niej troskliwego spojrzenia. Annie z ka
ż
dym dniem staje si
ę
coraz bardziej
podobna do Beth, jej matki, pomy
ś
lał i poczuł przykre ukłucie w okolicy serca. Ale czy to
ź
le?
Beth była wyj
ą
tkowo pi
ę
kn
ą
kobiet
ą
. Szlachetne rysy twarzy, nieskazitelna cera, faluj
ą
ce blond
włosy, przenikliwe niebieskie oczy... Dobrze
ż
e przynajmniej charakter miała Annie lepszy.
Jej matka była nieufna, chorobliwie krytyczna wobec wszystkich oprócz siebie, pełna
niezno
ś
nej podejrzliwo
ś
ci. Annie stanowiła jej przeciwie
ń
stwo — otwarta, szczera, gotowa
stawi
ć
czoło ka
ż
demu problemowi, czasami zbyt impulsywna. To prawda, pod wzgl
ę
dem
charakteru barddziej przypominała ojca. W ka
ż
dym razie z czasów, gdy był jeszcze młody i
beztroski, bo teraz...
Teraz miał wiele obowi
ą
zków i bardzo mało czasu. I jeszcze mniej oleju w głowie... Bo
ż
e, to
idiotyczne ogłoszenie!
Annie nie przysparzała mu wi
ę
kszych kłopotów. Mo
ż
e tylko zbyt cz
ę
sto go m
ę
czyła, by — jak
mówiła — brał wi
ę
cej z
ż
ycia, czyli — mówi
ą
c wprost — umawiał si
ę
na randki. 0, tak! Ona
bez wahania poparłaby pomysł umieszczania anonsu matrymonialnego w gazecie!
— Co si
ę
stało? — zapytała Annie, spostrzegłszy nagły grymas niezadowolenia na twarzy
ojca.
— Nic, dziecinko. — U
ś
cisn
ą
ł j
ą
lekko. — Zupełnie nic. Połó
ż
si
ę
grzecznie, a ja obiecuj
ę
,
ż
e
prosto z s
ą
du wróc
ę
do domu. Ach, nie... Poczekaj, zapomniałem,
ż
e musz
ę
si
ę
spotka
ć
z
nowym klientem.
— Spoko, tato. Tylko przesta
ń
si
ę
martwi
ć
powiedziała Annie zakatarzonym głosem. — Nic mi
nie b
ę
dzie.
Nie był tego pewien.
— Odpadnie ci nos.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
. Jego u
ś
miech. Typowy u
ś
miech Nicka Santiago.
— Dobrze, to pójd
ę
go poszuka
ć
.
Uspokoił si
ę
troch
ę
i potargał jej włosy.
— Zadzwoni
ę
do was, kiedy b
ę
dziemy mieli przerw
ę
— zawołał, stoj
ą
c na progu z teczk
ą
w r
ę
ku.
Gdy tylko zamkn
ę
ły si
ę
za nim drzwi, Annie i Emma spojrzały po sobie znacz
ą
co.
— Mówi,
ż
e jestem blada. — Annie pokiwała głow
ą
z wyrozumiałym u
ś
miechem. - Ciekawe,
czy przejrzał si
ę
dzi
ś
w lustrze?
Ojciec wrócił do domu bardzo pó
ź
no, a dzisiaj musiał wyj
ą
tkowo wcze
ś
nie wsta
ć
— gospodyni
próbowała ratowa
ć
sytuacj
ę
.
Annie przewróciła oczami.
— Emmo, nie jestem dzieckiem. On miał kaca.
— Kaca? To bzdura. Co te
ż
ci, na miło
ść
bosk
ą
, przyszło do głowy? Czy kiedykolwiek
widziała
ś
, aby ojciec pił cokolwiek...? Cho
ć
by... cocktail?
— Nigdy — wesoło przytakn
ę
ła Annie. — Ale to był sylwester, a tata był ze starymi kumplami.
Pewnie zalewali swoje smutki.
— A jakie to niby miałyby by
ć
smutki?
— Ocli, daj spokój, Emmo. Gdybym sama miała trzydzie
ś
ci par
ę
lat, była superprzystojnym
m
ęż
czyzn
ą
i nie miała nawet z kim pój
ść
na sylwestra...
— Jestem pewna,
ż
e gdyby tylko chciał si
ę
z kim
ś
umówi
ć
, miałby wiele propozycji — Emma
walecznie broniła honoru swego chlebodawcy.
— Wiem. — Annie skin
ę
ła głow
ą
. — Ale na tym wła
ś
nie polega cały problem: on boi si
ę
kobiet.
— No nie! To nonsens. Ma wiele klientek...
— E, tam. Wi
ę
kszo
ść
to m
ęż
czy
ź
ni — spierała si
ę
Annie. — Od czasu, kiedy rozstali si
ę
z
mam
ą
, tata broni si
ę
tylko,
ż
eby kto
ś
znowu nie złamał mu serca.
— Znowu zaczynasz zachowywa
ć
si
ę
jak Sara hardt — odpowiedziała Emma zło
ś
liwie.
— A przecie
ż
— mówiła Annie, puszczaj
ą
c uwag
ę
mimo uszu — samotne
ż
ycie to dla niego
najgorszy koszmar.
— Twój tata wcale nie jest samotny — oznajmiła Emma,
ś
cieraj
ą
c kurz z półek z ksi
ąż
kami.
— Ma ciebie, Ethana, zajmuj
ą
c
ą
posad
ę
w s
ą
dzie..
— Nie wiesz, o co mi chodzi?
Emma zniecieipliwiła si
ę
.
— No, ju
ż
. Mo
ż
e opró
ż
nisz za mnie kosz na
ś
mieci i wskoczysz wreszcie do łózka? Przynios
ę
ci fili
ż
ank
ę
gor
ą
cej herbaty, jak tylko sko
ń
cz
ę
.
Annie wyd
ę
ła policzki i szybkim ruchem podniosła wiklinowy kosz stoj
ą
cy przy drzwiach. Kiedy
przechodziła przez foyer, zauwa
ż
yła,
ż
e z kosza wypadł kawałek zmi
ę
tego papieru. Schyliła
si
ę
,
ż
eby go podnie
ść
, i w tym momencie, gdy zamierzała ju
ż
wrzuci
ć
go z powrotem, jej
wzrok padł na odr
ę
cznie napisane słowo „Walentynki”. To było pismo jej ojca!
— Nie rozumiem tego — powiedział Ethan, siadaj
ą
c z zafrasowan
ą
min
ą
na brzegu łó
ż
ka
Annie.
Annie wyrwała pognieciony papier z r
ą
k brata.
— Czego nie rozumiesz? — spytała niecierpliwie, po czym kolejny raz odczytała gło
ś
no z
kartki: — „Trzydziestosze
ś
cioletni prawnik, rozwiedziony, z dwojgiem dzieci, poszukuje ciepłej,
przyjacielskiej, inteligentnej towarzyszki na walentynkowy wieczór. Jestem zagorzałym
domatorem, ale my
ś
l
ę
,
ż
e mogliby
ś
my odwiedzi
ć
razem jak
ąś
galeri
ę
, zje
ść
kolacj
ę
, albo
pój
ść
do kina” — przerwała na chwil
ę
, spojrzała na brata i doko
ń
czyła: — Podpisano:
„,Po prostu miły facet.”
— No i co? Dlaczego tata to napisał?
— Czy to nie jest jasne?
— Wyrzucił kartk
ę
. Mo
ż
e był to zwykły
ż
art.
— Och, Ethan. Nie rozumiesz? Tata chciał to wydrukowa
ć
w gazecie, w rubryce
matrymonialnej, tylko si
ę
przestraszył. — Jej niebieskie oczy zaiskrzyły si
ę
. — I całe
szcz
ęś
cie. Wyobra
ż
asz sobie, jakie dostałby odpowiedzi?
Ethan zacisn
ą
ł usta. Naprawd
ę
nie był w stanie sobie tego wyobrazi
ć
. Nawet nie zamierzał
próbowa
ć
.
— To si
ę
po prostu nie nadaje — powiedziała Annie stanowczo. — Kompletne dno. Nie
rozgłasza si
ę
od razu wszystkiego. Rozwiedziony, z dwójk
ą
dzieci... Na takie rzeczy jest czas,
gdy rybka złapie ju
ż
haczyk.
— Co za haczyk?
— Och, Etan, rusz głow
ą
! Wysil wyobra
ź
ni
ę
!
— OK Skoro jeste
ś
taka m
ą
dra, sama powiedz, co powinno by
ć
w tym ogłoszeniu?
Dwa tygodnie pó
ź
niej Deirdre, najlepsza przyjaciółka Annie, czytała na głos zakre
ś
lone
ogłoszenie matrymonialne w niedzielnej gazecie.
— Nie rozumiem — orzekła, gdy sko
ń
czyła czyta
ć
krótki tekst.
Annie, le
żą
c obok przyjaciółki na be
ż
owym dywanie w salonie pa
ń
stwa Santiago, wydała
jedno ze swych teatralnych westchnie
ń
.
— Mówisz jak Ethan. Przeczytaj jeszcze raz.
Dziewczyna zmru
ż
yła oczy. Ogłoszenia matrymonialne wydrukowane były mał
ą
i niezbyt
czyteln
ą
czcionk
ą
.
— 0, rany, włó
ż
okulary! — niecierpliwiła si
ę
Annie.
Pucułowata i piegowata, ale pełna wdzi
ę
ku Deirdre wstała i niech
ę
tnie wyj
ę
ła okulary z
kieszeni drelichowych spodni.
— Nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
, kiedy dostan
ę
szkła konta- kłowe - powiedziała cicho i wło
ż
yła na
nos okulary w złotej oprawie. Teraz nie miała ju
ż
kłopotu z przeczytaniem ogłoszenia. —
„Sobowtór Kevina Costnera — zacz
ę
ła — ostatni z wielkich romantyków, który kocha jazd
ę
konn ksi
ęż
ycowe noce na pokładzie swojego jachtu...” — urwała i spojrzała pytaj
ą
co na Annie.
— Jakiego jachtu? Przecie
ż
twój ojciec nie ma ani jachtu, ani nawet zwykłej łodzi. Mówiła
ś
chyba kiedy
ś
,
ż
e dostaje morskiej choroby na promie.
— To si
ę
nazywa iwencia poetica. — Annie machn
ę
ła r
ę
k
ą
. — Gdyby co, jeden z prawników
w jego firmie ma jacht. Sama słyszałam, jak si
ę
chwalił. Zreszt
ą
, nie b
ę
d
ą
przecie
ż
pływa
ć
w lutym. Czytaj dalej.
— „... oraz skoki bungee...” — Deidre znów spojrzała na przyjaciółk
ę
znad oprawek okularów.
— Skoki bungee? Twój ojciec?
— Dobra, troch
ę
mnie poniosło. Przeczytaj do ko
ń
ca.
— „... oraz skoki bungee, poszukuje idealnej Walcu- tynki. Musi by
ć
pi
ę
kna, odwa
ż
na i
niezale
ż
na, a nawet lekko zwariowana. Poczucie humoru — obowi
ą
zkowe. Je
ś
li jeste
ś
moj
ą
Walentynk
ą
, obiecuj
ę
,
ż
e zabior
ę
ci
ę
na randk
ę
, która potrwa całe
ż
ycie. A poza tym...
wszystko mo
ż
e si
ę
zdarzy
ć
. Zew Twego Serca.”
— No i co? Mocne, no nie?
— Niezłe. — Deirdre kiwn
ę
ła głow
ą
.
— Po prostu
ś
wietne — powiedziała Annie z durn
ą
w głosie.
— Zew Twego Serca... Twój ojciec sam to napisał?
— Zwariowała
ś
!? To, co on napisał, było za bardzo... Có
ż
, powiedzmy,
ż
e udało mi si
ę
to
podkr
ę
ci
ć
i wyostrzy
ć
, jak mówi pan Freedman, kiedy chce,
ż
eby
ś
my poprawili nasze
wypracowania.
Deirdre zdj
ę
ła okulary i zało
ż
yła za uszy swoje rude włosy.
— No a co powiedział ojciec na twoj
ą
wersj
ę
?
Annie u
ś
miechn
ę
ła si
ę
po szelmowsku.
— Nic. Nie miał takiej okazji.
— Annie, nie zrobiła
ś
chyba tego bez jego zgody?
— Jasne,
ż
e zrobiłam. Przecie
ż
widzisz. — Annie wzruszyła ramionami, próbuj
ą
c zatuszowa
ć
w ten sposób własny niepokój i niejasne poczucie winy. Owszem, mogła go spyta
ć
, ale
przecie
ż
z drugiej strony wszystko robiła — jak zawsze — wył
ą
cznie dla jego dobra. Jeszcze
b
ę
dzie jej dzi
ę
kował, kiedy dzi
ę
ki niej odnajdzie swoj
ą
Walentynk
ę
!
— I co teraz? — zapytała Deirdre.
— Teraz — Annie zawiesiła głos — ka
ż
dego dnia po szkole b
ę
dziemy wyjmowa
ć
odpowiedzi
ze skrytki pocztowej. W ten sposób same wybierzemy idealn
ą
kandydatk
ę
dla mojego taty.
— To znaczy,
ż
e ja te
ż
b
ę
d
ę
wybiera
ć
?
— Oczywi
ś
cie. To przecie
ż
powa
ż
na decyzja, a ty przeczytała
ś
wi
ę
cej romansów ni
ż
ja. —
Przerwała, skrzywiła si
ę
z niezadowolenia i dodała z przek
ą
sem: — Ethan te
ż
doło
ż
y swoje
trzy grosze, zapłacił za skrzynk
ę
pocztow
ą
. Nie mam poj
ę
cia, jak zdołał a
ż
tyle zaoszcz
ę
dzi
ć
ze swojego kieszonkowego.
— A ojciec? Co z nim? To znaczy... czy zamierzasz mu powiedzie
ć
?
Oczy Annie zabłysły.
— We wła
ś
ciwym czasie, Deirdre.
— A kiedy to nast
ą
pi?
— Wtedy — Annie u
ś
miechn
ę
ła si
ę
triumfalnie — kiedy b
ę
dzie ju
ż
za pó
ź
no,
ż
eby si
ę
wycofał.
W niedzielny poranek, dokładnie tydzie
ń
przed Walentynkami, Annie, Deirdre i Ethan zasiedli
kołem na podłodze sypialni Annie. W
ś
rodku le
ż
ały trzy ogromne sterty otwartych listów —
ka
ż
dy z deklaracj
ą
,
ż
e to wła
ś
nie jego autorka b
ę
dzie wymarzon
ą
Walentynk
ą
Nicholasa
Santiago.
Poniewa
ż
do Dnia Zakochanych czasu było niewiele, szybko przyst
ą
pili do rzeczy. Najpierw
podzielili kandydatki na trzy grupy: „zdecydowanie odrzucone”, „raczej odrzucone” i „do
przyj
ę
cia”. Potem odsun
ę
li na bok wszystkie z wyj
ą
tkiem tych ostatnich. Nie ułatwiło im to
wcale wyboru.
Ethan miał dwie faworytki. Deirdre i Annie zgodziły si
ę
co do trzech nast
ę
pnych, lecz nie
podobała im si
ę
ż
adna z wybranek Ethana. Pó
ź
niej ka
ż
da z dziewcz
ą
t miała ju
ż
tylko jedn
ą
kandydatk
ę
, ale akurat nie t
ę
co przyjaciółka.
Nagle, gdy wła
ś
nie spierali si
ę
w najlepsze, rozległo si
ę
gło
ś
ne pukanie do drzwi.
— 0, nie! — pisn
ą
ł Ethan. — Tylko nie tata!
Deirdre spojrzała pytaj
ą
co na Annie.
— Ci
ą
gle nic nie wie?
— Chwileczk
ę
! — zawołała Armie w stron
ę
drzwi, ignoruj
ą
c pytanie przyjaciółki i
ś
ci
ą
gaj
ą
c
wełnian
ą
narzut
ę
z łó
ż
ka. Drzwi do sypialni otworzyły si
ę
w momencie, gdy zd
ąż
yła
rozpostrze
ć
narzut
ę
na stertach listów.
W drzwbich stała Emma. W r
ę
ku trzymała kopert
ę
i u
ś
miechała si
ę
ze zrozumieniem.
— Zgubili
ś
cie j
ą
na półpi
ę
trze. Zajrzałam do
ś
rodka i... Gdyby
ś
cie ninie pytali, tej kandydatce
przyjrzałabym si
ę
dokładniej.
Czy naprawd
ę
my
ś
leli,
ż
e mog
ą
zrobi
ć
co
ś
beze mnie?
— pomy
ś
lała Emma i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
dobrotliwie do Annie, gdy ta z zakłopotaniem wzi
ę
ła od
niej list.
Nowa kandydatka niespodziewanie zdobyła jednomy
ś
lne poparcie. Teraz pozostawało tylko
zaplanowa
ć
wspaniał
ą
randk
ę
i powiadomi
ć
o szczegółach wybran
ą
kandydatk
ę
.
Annie, Ethan, Deirdre i Emma głosowali, komu powinien przypa
ść
ten honor. Wygrała Annie
trzy do jednego.
ROZDZIAŁ DRUGI
— Annie, musisz mu teraz powiedzie
ć
— powtórzyła Deirdre z przej
ę
ciem. Od kilku minut
chodziła nerwowo po sypialni Annie. - Przecie
ż
limuzyna ma by
ć
za pół godziny. Przyrzekła
ś
,
ż
e powiesz mu o tym wczoraj wie-
czorem.
— Miała stracha — powiedział Ethan z wesołym u
ś
miechem. Nie cz
ę
sto miał szans
ę
zobaczy
ć
swoj
ą
starsz
ą
siostr
ę
przera
ż
on
ą
nie na
ż
arty.
— Wczoraj wieczorem był w nie najlepszym humorze
— Annie próbowała trzyma
ć
fason. — Chyba przegrał spraw
ę
lub co
ś
w tym rodzaju —
dodała, patrz
ą
c z niepokojem przez okno na ulic
ę
.
Emnia wsun
ę
ła głow
ę
do pokoju Annie.
— Nie chc
ę
was martwi
ć
, kochani, ale wła
ś
nie oznajmił,
ż
e zamierza przebra
ć
si
ę
i troch
ę
pobiega
ć
.
Annie w jednej chwili znalazła si
ę
przy gospodyni.
— Emmo, czy mogłaby
ś
...
Gospodyni nie dała jej sko
ń
czy
ć
.
— Sama to zacz
ę
ła
ś
, Annie. I sama musisz doprowa—
ś
artujesz, prawda?
Annie zamrugała nerwowo oczami.
dzi
ć
spraw
ę
do ko
ń
ca — powiedziała stanowczo, ale
ż
yczliwie.
— A poza tym — wtr
ą
cił piskliwie Ethan — wygrała
ś
głosowanie.
— Dobra, dobra — powiedziała ponuro Annie. — Id
ę
.
Ś
ciskaj
ą
c kurczowo w dłoni odpowied
ź
od „Wymarzonej Walentynki”, Armie z ocia,ganiem zacz
ę
ła schodzi
ć
po schodach do
gabinetu ojca. Pozostali ruszyli za ni
ą
, Nie mogliby sobie darowa
ć
, gdyby omin
ę
ła ich taka
scena.
Nick spogl
ą
dał na córk
ę
spojrzeniem, w którym tyle samo było zaskoczenia, co
niedowierzania.
— My
ś
lałam,
ż
e b
ę
dziesz... zadowolony. — Dopiero teraz zdała sobie spraw
ę
, w jak
ą
kabał
ę
si
ę
wpakowała. A mo
ż
e raczej nie tyle siebie, co jego!
— Zadowolony? Nie, nie jestem zadowolony, Annie. Czuj
ę
wszystko, tylko nie zadowolenie.
Annie wpatrywała si
ę
w podłog
ę
.
— Wiem, teraz to wiem, tato. Ale...
— Nie ma
ż
adnych ale — przerwał jej surowo Nick.
— Ja wyrzuciłem to idiotyczne ogłoszenie, a ty nie miała
ś
prawa umieszcza
ć
go w gazecie bez
mojej zgody.
— Ale ja wcale nie posłałam im twojego ogłoszenia
— wyja
ś
niła natychmiast, ale w nast
ę
pnej chwili po
ż
ałowała swych słów.
Nick zmarszczył brwi, r
ę
ce skrzy
ż
ował na piersi. Wygl
ą
dał tak, jakby tylko resztk
ą
woli
zachowywał opanowanie.
— Czy mogłaby
ś
powtórzy
ć
?
Zanim Annie zd
ąż
yła wyja
ś
ni
ć
, co stało si
ę
bez wiedzy i woli jej ojca, na zewn
ą
trz rozległ si
ę
gło
ś
ny klakson samochodu. Nick spojrzał ze zdumieniem w okno, spojrzał po raz drugi, jakby
nie wierz
ą
c własnemu spojrzeniu, po czym powoli odwrócił si
ę
do córki.
— Jaka
ś
limuzyna zaparkowała przed naszym domem.
— Wiem. — Annie z wysiłkiem przełkn
ę
ła
ś
lin
ę
.
— Wiesz? Czy mog
ę
ci
ę
wi
ę
c spyta
ć
, sk
ą
d...
— Deirdre, to znaczy tata Deirdre — zacz
ę
ła po
ś
piesznie tłumaczy
ć
dziewczyna — a
wła
ś
ciwie brat taty Deirdre, który, jak s
ą
dz
ę
, jest jej wujem... wujem ze strony ojca...
— Annie.
— No wi
ę
c ten wuj ma wypo
ż
yczalni
ę
limuzyn. Zrobił nam wielk
ą
przysług
ę
. To znaczy, zrobił
wielk
ą
przysług
ę
Deirdre. Nie, ona za nic nie płaci. Sama obmy
ś
liłam plan spłaty. Plan spłaty?
— Bardzo korzystny. Na cały rok. I nawet nie policzył mi procentu. Zwróc
ę
mu wszystko z
kieszonkowego i pieni
ę
dzy zarobionych za opiek
ę
nad dzieckiem.
Nick złapał si
ę
za głow
ę
. Annie przerwała swój nolog, spojrzała na ojca z niepokojem i dodała:
— W ka
ż
dym razie teraz jest do twojej dyspozycji. Przez cały dzie
ń
i... — przygryzła wargi — i
noc.
Nick spojrzał bezradnie na córk
ę
. Zupełnie nie wiedział, jak ma si
ę
zachowa
ć
w takiej sytuacji.
— Tato... — zacz
ę
ła nie
ś
miało Annie. — Ona czeka.
— Kto czeka?
O
ż
ywiona, podała mu kopert
ę
.
Jestem Nick.
— Po prostu przeczytaj. Oto jej odpowied
ź
. Jestem pewna,
ż
e gdy dasz si
ę
ponie
ść
...
— Nie — przerwał Nick.
Do pokoju wsun
ą
ł swoj
ą
głow
ę
Ethan.
— No co ty, tato! Musisz i
ść
. Wydałem połow
ę
oszcz
ę
dno
ś
ci na skrzynk
ę
pocztow
ą
. Wszyscy
wybierali
ś
my dla ciebie t
ę
dziewczyn
ę
...
Nick spojrzał na Ethana, potem na Annie.
— Jak to, wy wszyscy?
— Prosz
ę
, tato, tylko to przeczytaj — błagała Annie.
— Wykluczone. Nie zamierzam bra
ć
w tym udziału.
Za oknem ponownie rozległ si
ę
klakson.
— Nie mo
ż
esz tego zrobi
ć
— Annie nie dawała za wygran
ą
. — Pomy
ś
l o tej biednej kobiecie.
Je
ś
li si
ę
nie poka
ż
esz, b
ę
dzie zdruzgotana. My
ś
li sobie wła
ś
nie,
ż
e za chwil
ę
spotka si
ę
z
fantastycznym facetem, a ten nie zamierza nawet jej si
ę
pokaza
ć
. Kto wie, jak ona to
przyjmie?
- No wła
ś
nie. Mo
ż
e podci
ąć
sobie
ż
yły albo co
ś
w tym rodzaju — zawtórował jej Ethan.
— To prawda. Sama widziałam co
ś
podobnego. W kinie. — Zza drzwi gabinetu dobiegł głos
Deirdre.
Jakby tego było mało, po chwili pojawiła si
ę
Ernma.
— Wiem,
ż
e dzieci nie powinny spiskowa
ć
za pa
ń
skimi plecami, panie Santiago, ale nawet
je
ś
li co
ś
strzeliło im do głów, to maj
ą
złote serca — powiedziała mi
ę
kko.
— Dobrze — odburkn
ą
ł Nick. — Pojad
ę
wi
ę
c do niej i wyja
ś
ni
ę
, co si
ę
stało. Porozmawiam
grzecznie i przeprosz
ę
za nieporozumienie. To chyba jedyne przyzwoite rozwi
ą
zanie. Ale jest
jeden warunek — powiedział stacuj
ę
.
— Ja te
ż
nie — powiedział Ethan.
— I ja nie — dodała Deirdre.
Emina u
ś
miechn
ę
ła si
ę
nie
ś
miało.
— W takim razie jeste
ś
my jednogło
ś
ni.
nowczo. — Wracam do domu nie pó
ź
niej ni
ż
za godzin
ę
. A je
ś
li kiedykolwiek jeszcze
zrobicie..
— Ja nie, tato — zapewniła go szybko Annie. — Obiecuj
ę
.
Nick czuł si
ę
idiotycznie, siedz
ą
c w białym, skórzanym fotelu w
ś
rodku czarnej, wytwornej
limuzyny z przyciemnianymi szybami.
— Dok
ą
d jedziemy, panie Santiago? — zapytał grzecznie szofer, m
ęż
czyzna w
ś
rednim
wieku.
— Dobre pytanie — odparł Nick i zerkn
ą
ł na kopert
ę
. Adres zwrotny był rozmazany i lekko
zabrudzony. Przez chwil
ę
przygl
ą
dał mu si
ę
uwag
ą
, po czym zapytał: — Czy gdzie
ś
w
Bostonie jest... Milburne Place?
— Jasne, na South End — powiedział szofer. — Który numer?
Nick musiał ponownie wczyta
ć
si
ę
w podany na kopercie adres.
— Wygi
ą
da jak jedena
ś
cie.
— Wobec tego Milburne Place jedena
ś
cie. Ju
ż
pana wioz
ę
.
rzucił kolejne spojrzenie na kopert
ę
. Nazwisko kobiety było całkowicie zamazane, mógł wi
ę
c
odczyta
ć
zaledwie kilka pierwszych liter jej imienia. S-A... Potem co
ś
jakby N lub M. Wybrał N.
S-A-N... Sandra. Tak prawdopodobnie brzmiało jej imi
ę
. Oczywi
ś
cie mógł to łatwo sprawdzi
ć
— wystarczyło,
ż
eby przeczytał jej list umieszczony w kopercie, ale nie zdecydował si
ę
na to.
Im mniej wiedział o tej kobiecie, tym lepiej.
Przynajmniej numer mieszkania był wyra
ź
ny i nie budził
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci: jego
„Walentynka” mieszkała pod numerem 4A.
Samantha Loyejoy, zamieszkała przy Milburne Place 11, mieszkania 4A, le
ż
ała wła
ś
nie w
łó
ż
ku w swoim małym dwupokojowym mieszkaniu. Było pi
ę
tna
ś
cie po dziesi
ą
tej. Cho
ć
zbudziła si
ę
ju
ż
do
ść
dawno temu, wci
ąż
nie miała ochoty wychodzi
ć
z po
ś
cieli.
— Nie o to chodzi,
ż
e mam stracha — przekonywała przez telefon swoj
ą
starsz
ą
siostr
ę
,
Jennifer. — Po prostu boli mnie głowa i czuj
ę
,
ż
e jestem przezi
ę
biona. Mo
ż
e
nawet mam gryp
ę
.
— Ubrała
ś
si
ę
ju
ż
? Co wło
ż
yła
ś
? — Jennifer nie wydawała si
ę
zbyt przej
ę
ta. — Na miło
ść
bosk
ą
, Sam, tylko nie wkładaj tego szarego kostiumu, który kupiła
ś
ze sto lat temu! Jak kto
ś
z
tak niezwykłym wyczuciem stylu, gdy chodzi o dekoracj
ę
wn
ę
trz, w ogóle mo
ż
e trzyma
ć
w
szafie co
ś
tak bezkształtnego i bez wyrazu!
Samantha chrz
ą
kn
ę
ła niepewnie. Kostium, który budził w Jennifer takie emocje, miała wła
ś
nie
na sobie.
— Kupiłam go nie sto, ale kilka lat temu. O ile pami
ę
tam, wtedy ci si
ę
podobał.
— Fakt, kiedy
ś
lubiłam workowate ciuchy — przyznała Jennifer bez zaj
ą
kni
ę
cia. — Poza tym
Teddy wła
ś
nie ci
ę
rzucił i czuła
ś
si
ę
wyj
ą
tkowo podle, pami
ę
tasz? Ale ja ju
ż
wtedy mówiłam i
powtórz
ę
to jeszcze raz...
— Nie musisz — przerwała Samantha: — Wiem. Był fałszywy, był oszustem i zwykłym
ś
mieciem. I mnie, i Bridget lepiej jest bez niego. to,
ż
e Bridget kocha swego ojca, to dobrze.
Jest powa
ż
nie przej
ę
ta tym,
ż
e sp
ę
dzi z nim Walentynki.
— Ty te
ż
b
ę
dziesz miała
ś
wietne Walentynki. Kto wie, co si
ę
z tego urodzi?
— Nic. Nigdzie nie id
ę
. Jestem chora.
— Wcale nie jeste
ś
chora, tylko si
ę
boisz. My
ś
lisz,
ż
e je
ś
li raz wyszła
ś
za głupca, a prawnik,
który przeprowadzał rozwód, równie
ż
okazał si
ę
głupcem i zszargał ci nerwy, to ka
ż
dy facet na
ś
wiecie jest taki sam? Akurat ten jest inny.
— Sk
ą
d wiesz? — zaatakowała Samantha. — Co ty w ogóle mo
ż
esz wiedzie
ć
o
m
ęż
czyznach?
— Swoje wiem.
ś
e jest bogaty, ma powodzenie, jest miły, atrakcyjny...
— Bo
ż
e, dlaczego dałam si
ę
w to wrobi
ć
?
— Nie wiesz? Poniewa
ż
czujesz si
ę
beznadziejnie Samotna. Ju
ż
rok, jak nie była
ś
na
ż
adnej
randce.
— Dziewi
ęć
miesi
ę
cy — poprawiła Samantha. — I była to kl
ę
ska.
— Niewa
ż
ne. Przyznaj si
ę
, Sam. W gł
ę
bi ducha pragniesz, by kto
ś
ci
ę
pokochał, zaopiekował
si
ę
tob
ą
...
— Daj mi spokój, Jen. To, o czym mówisz, nie ma nic wspólnego z rzeczywisto
ś
ci
ą
. A ju
ż
najmniej z t
ą
nieszcz
ę
sn
ą
randk
ą
w ciemno, w któr
ą
mnie wrobiła
ś
.
— Wiem! — wykrzykn
ę
ła Jen. — Włó
ż
t
ę
czerwon
ą
sukienk
ę
z d
ż
erseju. Czerwona — w sam
raz na Walentynki! Zar
ę
czam ci,
ż
e w całym Bostonie nie znajdziesz wi
ę
cej ni
ż
dziesi
ęć
kobiet, które maj
ą
figur
ę
odpowiedni
ą
do takiej sukienki. Rozpu
ść
włosy, no i sama si
ę
rozlu
ź
nij...
Samantha odsun
ę
ła na chwil
ę
słuchawk
ę
od ucha i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niej.
— Co ty tam masz? — Pokr
ę
ciła z niedowierzaniem głow
ą
. — Rentgena? — Po
ś
wi
ę
ciła
przecie
ż
dwadzie
ś
cia minut na uło
ż
enie włosów w gładki kok.
— Czy wiesz, jak wiele kobiet dałoby si
ę
zabi
ć
,
ż
eby tylko mie
ć
takie włosy jak ty, Sam? -
mówiła tymczasem 4niczym nie zra
ż
ona Jennifer. — Te dzikie, cygafiskie, kasztanowe loki...
W dodatku zupełnie naturalne.
— Jen, ja ju
ż
nie mog
ę
— j
ę
kn
ę
ła Samantha, zerkaj
ą
c na godzin
ę
wy
ś
wietlan
ą
na radiowym
zegarze.
— No dobra. Zwi
ąż
włosy, je
ś
li tak bdziesz lepiej si
ę
czuła. B
ę
dzie wi
ę
kszy efekt, kiedy
pozwolisz mu wyrwa
ć
z nich spinki — zachichotała i dodała przez
ś
miech: — z
ę
bami.
Samantha ponownie głucho j
ę
kn
ę
ła.
—
ś
artuj
ę
, Sam — pocieszyła j
ą
od razu Jenaifer. — Wiesz,
ż
e jestem daleka od tego,
ż
eby ci
radzi
ć
, jak masz si
ę
zachowa
ć
na pierwszej randce.
— Jen, czy ty nic nie rozumiesz? — Samantha westchn
ę
ła ci
ęż
ko. — Nie mog
ę
z nim wyj
ść
.
Jeszcze nie jestem na to przygotowana.
— To si
ę
przygotuj. W t
ę
sukienk
ę
wskoczysz w dwie minuty.
— Nie jestem przygotowana emocjonalnie.
— Sam, przecie
ż
to Walentynki.
— To dodatkowy powód, dla którego nie chc
ę
i
ść
n
ą
t
ę
randk
ę
. To nie byłoby w porz
ą
dku,
wobec niego i wobec siebie. Walentynki to zbyt... romantyczna okazja. A ja wcale nie jestem
w romantycznym nastroju.
— Nawet go nie widziała
ś
. Sk
ą
d mo
ż
esz wiedzie
ć
...
Samantha nie słuchała ju
ż
jednak swojej siostry. Zaabsorbowała j
ą
ogromna, czarna
limuzyna, która wjechała wła
ś
nie na podjazd przed jej domem, a jeszcze bardziej wysoki i
niewiarygodnie przystojny m
ęż
czyzna, który z niej wysiadł. Poza atrakcyjnym wygl
ą
dem
uderzyło j
ą
jego zwykłe ubranie — wełniane spodnie, gruby golf i znoszona, skórzana kurtka
lotnicza. Strój niezupełnie taki, jakiego oczekiwała po kim
ś
, kto podró
ż
uje limuzyn
ą
. Ta
niestosowno
ść
miała nawet pewien urok i zrobiła na niej wra
ż
enie, ale nie na tyle, by zmieniła
zdanie.
Odsun
ę
ła si
ę
gwałtownie od okna, widz
ą
c,
ż
e m
ęż
czyzna spogl
ą
da na jej dom. Zapewne
sprawdza, czy trafił we wła
ś
ciwe miejsce.
— Sam, jeste
ś
tam? — usłyszała głos Jen, dobiegaj
ą
cay ze słuchawki telefonu — Słyszysz,
co do ciebie mówi
ę
?
— Co takiego? — wyszeptała Samantha nieprzytomnym innym głosem.
— Wiedziałam. Zawsze si
ę
wył
ą
czasz, gdy ludzie próbuj
ą
ci da
ć
dobr
ą
rad
ę
.
— Nie teraz, Jen — uci
ę
ła Samantha. — On... chyba przyjechał. Ten facet... Wła
ś
nie wysiadł
z limuzyny.
— Z limuzyny?
Ś
wietnie. Lepiej, ni
ż
przypuszczałam. No i co? B
ę
dzie co
ś
z tego? Jak
my
ś
lisz? Sainantha chwyciła „si
ę
za brzuch.
— My
ś
l
ę
,
ż
e jest mi niedobrze.
Jad
ą
c wind
ą
na czwarte pi
ę
tro, Nick próbował uło
ż
y
ć
w głowie zdanie, którym wyja
ś
ni Sandrze
cał
ą
t
ę
idiotyczn
ą
sytua
ę
. Doszedł do wniosku,
ż
e najlepiej b
ę
dzie od razu przej
ść
do rzeczy i
powiedzie
ć
bez ogródek, co si
ę
stało. Nie lubił bawienia si
ę
w ceregiele. Nie lubił zmy
ś
la
ć
i
kr
ę
ci
ć
. Co nie znaczy,
ż
e Sandra, czy ktokolwiek inny na jej miejscu, byłby w stanie uwierzy
ć
w prawd
ę
, któr
ą
zamierza wyjawi
ć
. Niezale
ż
nie od tego, jak bardzo b
ę
dzie si
ę
starał, aby jego
wyja
ś
nienia wypadły mo
ż
liwie przekonuj
ą
co, kobieta pomy
ś
li zapewne,
ż
e raczej zmienił
zdanie lub
ż
e dostał bardziej atrakcyjn
ą
ofert
ę
i teraz musi j
ą
w miar
ę
bezbole
ś
nie spławi
ć
.
Có
ż
, to nie jego wina i nie jego problem. Powie prawd
ę
, a reszta to ju
ż
jej zmartwienie.
A jednak gdy doszedł do drzwi z numerem 4A, zacz
ą
ł si
ę
zastanawia
ć
, czy kłamstwo nie
byłoby bardziej... na miejscu. Mo
ż
e powie,
ż
e jest chory,
ż
e przyszedł, aby osobi
ś
cie
przeprosi
ć
,
ż
e...
Nie. To nie jest dobre rozwi
ą
zanie. Prosto i od razu do rzeczy. Je
ś
li ta osoba ma poczucie
humoru, mo
ż
e nawet b
ę
dzie si
ę
ś
miała z pomysłowo
ś
ci jego dzieciaków. Cho
ć
raczej nie tego
nale
ż
ało si
ę
spodziewa
ć
.
Wzruszył ramionami i zapukał do drzwi.
ś
adnej odpowiedzi. Mo
ż
e nie ma jej w domu? Mo
ż
e
adres jest zły? Mo
ż
e...
Drzwi otworzyły si
ę
.
Przed sob
ą
ujrzał twarz. Twarz pi
ę
knej kobiety. Jednej z najpi
ę
kniejszych, jakie kiedykolwiek
widział. Serce zabiło mu mocniej.
Samantha zareagowała podobnie. Odwróciła wzrok.
Owini
ę
ta była w szlafrok, a jej rozrzucone bezładnie loki owijały si
ę
wokół twarzy — chora
kobieta nie mo
ż
e mie
ć
przecie
ż
włosów upi
ę
tych we francuski kok. Udawała chor
ą
z takim
oddaniem i zapami
ę
taniem,
ż
e w pewnym momencie rzeczywi
ś
cie poczuła mdło
ś
ci.
- Przepraszam - wyj
ą
kał m
ęż
czyzna w lotniczej kurtce. Chyba jestem za wcze
ś
nie. Je
ś
li
chcesz,
ż
ebym zaczekał na dole, nim si
ę
ubierzesz...
Serce Samanthy biło jak szalone. Jej go
ść
wygl
ą
dał nie
ź
le z daleka, ale z bliska... Kevin
Costner. Albo jeszcze lepiej!
Musi si
ę
opanowa
ć
. To,
ż
e facet jest przystojny, wprost niemo
ż
liwie przystojny, nie znaczy
jeszcze,
ż
e nie jest głupcem. Wr
ę
cz przeciwnie. Z do
ś
wiadczenia wiedziała,
ż
e im lepiej
wygl
ą
daj
ą
, tym cz
ęś
ciej okazuj
ą
si
ę
głupcami. Jej były m
ąż
, Teddy, uciele
ś
nienie kobiecych
marze
ń
, mógłby by
ć
królem głupców.
W czasie, gdy Samantha próbowała opanowa
ć
miotaj
ą
ce ni
ą
uczucia, Nick głowił si
ę
, by
wytłumaczy
ć
sobie i jej, dlaczegó
ż
to miałby czeka
ć
na t
ę
dziewczyn
ę
, nim ta si
ę
ubierze.
Przecie
ż
zamierzał jedynie wyja
ś
ni
ć
idiotyczne nieporozumienie, a zachowywał si
ę
tak, jakby
rzeczywi
ś
cie chciał zabra
ć
j
ą
na randk
ę
! Jakby wszystko miało potoczy
ć
si
ę
zgodnie z
planem!
No wła
ś
nie. Ale to nie on był autorem tego planu. Nie planował niczego prócz przeprosin i
rzeczowych wyja
ś
nie
ń
.
— Nie. — Krótkie stwierdzenie przerwało jego my
ś
li.
— Nie chcesz,
ż
ebym poczekał na dole? — Ku własnemu przera
ż
eniu poczuł,
ż
e zmartwiła go
ta odpowied
ź
.
— Nie — powtórzyła, przelotnie spojrzała mu w oczy, po czym szybko spu
ś
ciła wzrok. — Bo...
To znaczy... Nie czuj
ę
si
ę
zbyt dobrze... — Nie kłamała, cho
ć
powody złego samopoczucia nie
były jasne dla niej samej.
Nick pokiwał głow
ą
. A wi
ę
c to o to chodzi. No có
ż
, problem z głowy. Poszło lepiej, ni
ż
s
ą
dził.
Dziewczyna jest chora i nie mo
ż
e i
ść
na randk
ę
, a on nie musi ju
ż
niczego wyja
ś
nia
ć
.
Wystarczy tylko ukłoni
ć
si
ę
uprzejmie,
ż
yczy
ć
zdrowia i odej
ść
. Problem rozwi
ą
zał si
ę
sam.
Zacz
ą
ł bardzo dobrze. Skłonił głow
ę
, podniósł wzrok i wtedy...
I wtedy wła
ś
nie stan
ą
ł jak wryty, oczarowany jej bursztynowymi oczami spogl
ą
daj
ą
cymi na
niego spod długich, czarnych rz
ę
s. Nigdy przedtem nie widział oczu o takim kolorze!
Zrobiło mu si
ę
gor
ą
co. Stał jak wmurowany i nie mógł wydusi
ć
z siebie ani słowa. Ale ona te
ż
nie zachowywała si
ę
normalnie — wpatrywała si
ę
w niego niczym zahipno
tyzowana, w pewnym momencie westchn
ę
ła gł
ę
boko, zachwiała si
ę
i byłaby upadła, gdyby nie
złapał jej za rami
ę
.
— Fili
ż
anka gor
ą
cej herbaty! To ci dobrze zrobi, Sandro.
— Samantho.
— Słucham? — spytał, prowadz
ą
c j
ą
przez mały przedpokój do
ś
rodka niewielkiego
mieszkania.
— Mam na imi
ę
Samantha.
Nick, który i tak był ju
ż
pod wra
ż
eniem blisko
ś
ci jej pi
ę
knego i gibkiego ciała, zmieszał si
ę
jeszcze bardziej.
— Samantha... Tak, oczywi
ś
cie.
— Przyjaciele nazywaj
ą
mnie Sam — wyszeptała nieprzytomnie, gdy delikatnie kładł j
ą
na
małej kanapie.
Dlaczego to powiedziała? Przecie
ż
ten człowiek nie był jej przyjacielem. Nie znała go nawet.
— Wróc
ę
za minutk
ę
, Sam — powiedział z u
ś
miechem Nick i skierował si
ę
do kuchni, równie
przytulnej jak pokój.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nick poderwał si
ę
na przenikliwy gwizd czajnika. Co on wyprawia? Chyba oszalał. Ju
ż
dawno
powinien siedzie
ć
w tej głupiej limuzynie i wraca
ć
do domu. Tymczasem był w małej kuchence
jakiej
ś
Samanthy, przez przyjaciół zwanej Sam (a on te
ż
natychmiast postanowił zaliczy
ć
si
ę
do grona jej przyjaciół) i parzył dla niej her-
bat
ę
.
Zdj
ą
ł czajnik z ognia, znalazł kubek zawieszony na
ś
cianie, lecz zanim dokopał si
ę
do małego
pudełka z herbat
ą
na górnej półce jednej z szafek, min
ę
ło troch
ę
czasu.
— Czy doda
ć
czego
ś
do herbaty? — krzykn
ą
ł. Samantha westchn
ę
ła ci
ęż
ko. Nie miała serca
powiedzie
ć
mu,
ż
e nie znosi herbaty.
- Tak,
ś
mietank
ę
i cukier. - Kłamstwo za kłamstwem, pomy
ś
lała i dotkn
ę
ła nosa,
zaniepokojona czy nie wydłu
ż
a si
ę
on czasem z ka
ż
dym kolejnym łgarstwem niczym nos
Pinokia.
Nick bez trudu odnalazł
ś
mietank
ę
. Zrobił przy okazji szybki przegl
ą
d zawarto
ś
ci lodówki.
Słyszał kiedy
ś
,
ż
e z reguły wiele mówi ona o jej wła
ś
cicielu.
Znalazł w
ś
rodku ró
ż
ne odmiany sałaty, rzodkiewki, ogórek, kiełki... Pełnoziarnisty chleb,
margaryna, karton jajek, resztka pieczonego kurczaka w plastikowym pojemniku. Na górnej
półce zwykle przyprawy - musztarda, ketchup, majonez — i kilka bardziej egzotycznych: ostry
sos indyjski, sos chi
ń
ski, japo
ń
skie wasabi. Kobieta, która dba o zdrowie i ma szerokie
upodobania kulinarne, orzekł i pochwalił j
ą
w duchu.
— Czy co
ś
si
ę
stało? — zawołała z pokoju Samantha, gdy min
ę
ły dwie minuty.
Nick pospiesznie zamkn
ą
ł lodówk
ę
.
- Nie, wszystko w porz
ą
dku.
Zeby to była prawda Sk
ą
d si
ę
wzi
ę
ła ta jego ofiarno
ść
i troska? Co tutaj robi? Ale przecie
ż
jeszcze nie jest za pó
ź
no na odwrót. Zaniesie jej herbat
ę
, wyrazi nadziej
ę
,
ż
e wkrótce poczuje
si
ę
lepiej (nie na tyle szybko jednak, by nabrała sił na t
ę
szalon
ą
randk
ę
) i natychmiast si
ę
wycofa. Dwadzie
ś
cia minut i b
ę
dzie z powrotem w domu.
Wszedł do pokoju, spojrzał na Sam i... my
ś
l o opuszczeniu jej mieszkania wyleciała mu z
głowy szybciej, ni
ż
si
ę
tam pojawiła. Z wra
ż
enia omal nie wylał na siebie gor
ą
cej herbaty.
— Uwa
ż
aj — ostrzegł, stawiaj
ą
c kubek obok niej, na pomalowanym w szachownic
ę
stoliku do
kawy. — To bardzo gor
ą
ce.
— Naprawd
ę
nie musisz robi
ć
sobie kłopotu.
— To
ż
aden kłopot.
Znowu u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego. Ten u
ś
miech podziałał na niego tak, jak gdyby kto
ś
ukłuł go
szpilk
ą
, jakby nagle obudził si
ę
z długiego snu.
W jednej chwili u
ś
wiadomił sobie jednocze
ś
nie, jak wiele mo
ż
e sprawi
ć
jeden kobiecy
u
ś
miech, jak wspaniała mo
ż
e by
ć
blisko
ść
kobiety i jak wiele stracił przez wszystkie te lata,
kiedy
ż
ył w narzuconym sobie celibacie. A co by si
ę
stało, pomy
ś
lał, gdybym pocałował te
słodkie, u
ś
miechni
ę
te usta?
— Wypij to — odezwał si
ę
, chc
ą
c odegna
ć
niebezpieczne my
ś
li. — Jeste
ś
blada. Mo
ż
e
chorujesz na to samo, co Annie?
— Annie? — spytała Sam niespodziewanie zmartwionym głosem. A wi
ę
c ma
ż
on
ę
, pomy
ś
lała.
Zaraz mi powie,
ż
e ró
ż
ne okoliczno
ś
ci sprawiły,
ż
e jest w separacji. To wła
ś
nie wyznał jej
dziewi
ęć
miesi
ę
cy temu, na ostatniej randce, na jakiej była, pewien m
ęż
czyzna.
— To moja córka.
— Córka?
Skin
ą
ł głow
ą
.
— Annie jest moj
ą
córk
ą
. Ju
ż
to chyba mówiłem, prawda?
Nick był zakłopotany. Czuł si
ę
jak uczniak. Spogl
ą
dał na swoje dłonie, co rusz próbował
znale
źć
dla nich jakie
ś
zaj
ę
cie, cho
ć
dobrze wiedział, czym naprawd
ę
chciałby je zaj
ąć
.
Chciałby dotkn
ąć
nimi nieskazitelnej oliwkowej skóry Samanthy, zanurzy
ć
je w dzikiej
pl
ą
taninie jej bujnych włosów... Na wszelki wypadek wło
ż
ył je do kieszeni spodni.
— Ja te
ż
mam córk
ę
— powiedziała Samantha.
- Tak? - jm razem Nick wygl
ą
dał na zmartwionego. Ale czy me powinien tego wiedzie
ć
wcze
ś
niej? Wystarczyło przeczyta
ć
odpowied
ź
Samanthy na „jego” ogłoszenie.
— Nazywa si
ę
Bridget.
Rozejrzał si
ę
i dostrzegł na kominku oprawion
ą
w ramk
ę
fotografi
ę
małej, ładnej,
ciemnowłosej dziewczynki. Miała uroczy u
ś
miech, bardzo podobny do u
ś
miechu matki.
Samantha pod
ąż
yła za jego wzrokiem.
— Na tym zdj
ę
ciu ma pi
ęć
lat. Ale teraz wła
ś
nie zaczyna szósty rok. Jak widzisz, ju
ż
straciła
dwa przednie z
ę
by.
Nick u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
— Pami
ę
tam, kiedy Annie wypadły przednie z
ę
by. Strasznie si
ę
tego wstydziła, cho
ć
według
mnie wygl
ą
dała uroczo.
— Bridget te
ż
wygi
ą
da uroczo — zapewniła Samantha z matczyn
ą
dum
ą
, a widz
ą
c
ż
e Nick
rozgl
ą
da si
ę
po mieszkaniu, dodała: — Teraz jej nie ma. Jest z ojcem. Zabiera j
ą
na co drugi
weekend i na miesi
ą
c w czasie wakacji.
Jeste
ś
my rozwiedzeni. Od dwóch lat.
— My od czterech — powiedział Nick.
Oboje u
ś
miechn
ę
li si
ę
z wyra
ź
n
ą
ulga, odczuwaj
ą
c jedynie zakłopotanie,
ż
e była ona tak
wyra
ź
na.
— Lepiej napij si
ę
herbaty, zanim wystygnie. Posłusznie podniosła kubek do ust i wypiła łyk.
Mogła nie znosi
ć
herbaty, ale musiała przyzna
ć
,
ż
e podoba jej si
ę
ta troskliwa opieka.
— Powiedz, jadła
ś
co
ś
dzisiaj? — zapytał Nick.
Samantha pokr
ę
ciła przecz
ą
co głow
ą
. Za bardzo była przej
ę
ta t
ą
głupi
ą
randka,
ż
eby my
ś
le
ć
o jedzeniu. Dopiero teraz zdenerwowanie zdawało si
ę
ust
ę
powa
ć
.
— Widziałem w lodówce jajka i chleb. Prawd
ę
mówi
ą
c, sam niewiele dzi
ś
jadłem. Ethan mówi,
ż
e jestem mistrzem
ś
wiata w robieniu omletów. Robi
ę
to podobno nawet lepiej ni
ż
Emma, a to
naprawd
ę
jest co
ś
!
Aha, Emma. To,
ż
e rozwiódł si
ę
przed czterema laty nie znaczy jeszcze,
ż
e nie o
ż
enił si
ę
powtórnie, pomy
ś
lała Samantha. Czy teraz powie,
ż
e Emma jest wspaniał
ą
kuchark
ą
, ale od
czasu, kiedy została jego
ż
ona, przestała go rozumie
ć
? Bo
ż
e, jak dobrze znała te słowa...
- Kim s
ą
Ethan i Emma? - zapytała z wymuszonym o
ż
ywieniem.
— Ethan to mój syn. Ma dziesi
ęć
lat. A Emma ma... naprawd
ę
nie wiem ile. Mówi,
ż
e
pi
ęć
dziesi
ą
t pi
ęć
, ale moim zdaniem raczej sze
ść
dziesi
ą
t pi
ęć
. Jest nasz
ą
gospodyni
ą
i
naszym zbawieniem.
Samantha po raz kolejny obdarzyła go cudownym u
ś
miechem i Nick poczuł,
ż
e płonie od
ś
rodka.
— A wi
ę
c? Co ty na to?
Spojrzała uwa
ż
nie w jego pi
ę
kn
ą
twarz, w opiekuii
czo w ni
ą
wtrzone szmaragdowe oczy, i natychmiast oblała j
ą
zniewalaj
ą
co rozkoszna, gor
ą
ca
fala. Oszołomiło j
ą
to i przeraziło do tego stopnia,
ż
e nie była w stanie odpowiedzie
ć
na
propozycj
ę
Nicka.
Widz
ą
c jej zmieszanie, sam podj
ą
ł decyzj
ę
.
— Omlet i kilka tostów — orzekł. — Zobaczysz,
ż
e od razu poczujesz si
ę
lepiej. —
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niej łagodnie i po chwili, zadowolony z siebie i dziwnie beztroski, znikn
ą
ł w
kuchni.
Gdy tylko wyszedł, w pokoju zadzwonił telefon.
Samantha zeskoczyła z sofy. Ani chybi Jen! Dzwoni, by przekona
ć
si
ę
, czy jej uparta siostra
zdołała wykr
ę
ci
ć
si
ę
od randki.
— Odbior
ę
! — krzykn
ę
ła za Nickiem, podbiegła do drzwi sypialni, zamkn
ę
ła je, by móc
rozmawia
ć
swobodnie, i dopiero wtedy podniosła słuchawk
ę
.
— Nareszcie! Ju
ż
chciałem si
ę
rozł
ą
czy
ć
— po drugiej stronie odezwał si
ę
niewyra
ź
ny,
gburowaty m
ę
ski głos.
— Je
ś
li to jaka
ś
wspaniała oferta, promocja, lub co
ś
w tym rodzaju, to...
— Nie jestem akwizytorem, Samantho — przerwał jej nieznajomy głos. — Wiem,
ż
e dzwoni
ę
w ostatniej chwili, ale po pierwsze zaspałem, a kiedy obudziłem si
ę
dwadzie
ś
cia minut temu,
byłem zbyt chory,
ż
eby oderwa
ć
głow
ę
od poduszki. Przepraszam ci
ę
. To pewnie grypa...
— Ale... Kto mówi? — spytała zdumiona.
— Jak to kto? — zirytował si
ę
m
ęż
czyzna — Don Hartman. Ilu spotka
ń
spodziewasz si
ę
dzisiaj, Samantho?
Z przera
ż
enia a
ż
j
ą
zmroziło. Czuła si
ę
tak, jakby wysypano jej na plecy wiadro lodu.
— Don Hartman — powtórzyła nieprzytomnym głosem. — Z ogłoszenia...
— Ten sam — roze
ś
miał si
ę
m
ęż
czyzna. — TWój branek jest chory. Wesoło, no nie?
— Wcale mi nie do
ś
miechu.
— Domy
ś
lam si
ę
. Strasznie mi głupio i czuj
ę
si
ę
tak samo fatalnie jak ty. Gorzej. Mam na
dodatek trzydzie
ś
ci dziewi
ęć
stopni gor
ą
czki.
— Nie rozumie mnie pan — wyszeptała, rzucaj
ą
c nerwowe spojrzenie na zamkni
ę
te drzwi
sypialni. — To pan powinien by
ć
teraz w mojej kuchni i przygotowywa
ć
mi omlet...
— No nie, poddaj
ę
si
ę
.
— . . .to pan powinien by
ć
rozwiedziony, mie
ć
dwójk
ę
dzieci i gospodyni
ę
, która ukrywa swój
wiek, to pan...
— Sekund
ę
— przerwał jej. — Nie mam
ż
adnych dzieci. Nigdy nie byłem
ż
onaty, a moja
gospodyni ma czterdzie
ś
ci siedem lat. Wiem to na pewno.
— O Bo
ż
e — j
ę
kn
ę
ła Samantha.
— Chyba... Nie bardzo rozumiem, ale zdaje si
ę
,
ż
e i dla ciebie ten dzie
ń
zacz
ą
ł si
ę
pechowo
— odezwał si
ę
Hartman po chwili milczenia.
— Na to wygi
ą
da — odparła i odło
ż
yła słuchawk
ę
na widełki.
Spojrzała z obaw
ą
na zamkni
ę
te drzwi sypialni. Za chwil
ę
stanie w nich m
ęż
czyzna, który
podst
ę
pem dostał si
ę
do jej mieszkania. Wcale nie Don Hartman, jak my-
ś
lała, ale kto
ś
zupelnie inny. Za chwil
ę
wedrze si
ę
do jej pokoju, zaatakuje j
ą
i...
Co za pech! Jeden jedyny raz u
ś
piła swoj
ą
czujno
ść
i oto teraz jaki
ś
podejrzany go
ść
grzechocze w jej kuchni garnkami i patelniami.
A je
ś
li jest szale
ń
cem, który morduje swoje ofiary za pomoc
ą
trucizny w omlecie?
Rzuciła niespokojne spojrzenie na telefon. Mo
ż
e powinna zadzwoni
ć
na policj
ę
? Albo
przynajmniej do Jen. To w ko
ń
cu jej wina. Gdyby Jen nie wrobiła jej w t
ę
randk
ę
, nigdy nie
wpu
ś
ciłaby do domu tego szale
ń
ca.
Bo
ż
e, dlaczego od razu nie nabrała podejrze
ń
, kiedy nazwał j
ą
Sandr
ą
zamiast Samanth
ą
?
Jak mogła by
ć
tak naiwna,
ż
eby uzna
ć
to za zwykłe przej
ę
zyczenie? Czy nie było podejrzane
tak
ż
e i to,
ż
e ten wariat pojawił si
ę
w jej drzwiach dokładnie w tym czasie, kiedy spodziewała
si
ę
kandydata na randk
ę
, tego Hartmana?
— Sam?
Podskoczyła na d
ź
wi
ę
k głosu, który dobiegł z kuchni.
- Tak? - odkrzykn
ę
ła nerwowo.
— Czy doda
ć
ci ser do omleta? Znalazłem troch
ę
chedara.
Siedz
ą
c na brzegu łó
ż
ka, Samantha
ś
ciskała si
ę
za brzuch. Teraz naprawd
ę
czuła,
ż
e ma
mdło
ś
ci. Mdło
ś
ci ze strachu.
— Nie, dzi
ę
kuj
ę
— zawołała, walcz
ą
c ze skurczem, który dusił ze strachu jej gardło.
Znów spojrzała na drzwi. Nale
ż
ało wsta
ć
, zamkn
ąć
je na klucz i natychmiast zadzwoni
ć
na
policj
ę
.
Za pó
ź
no. W nast
ę
pnej chwili gałka u drzwi obróciła si
ę
i sobowtór Kevina Costnera wsun
ą
ł
głow
ę
w drzwi.
— Wszystko w porz
ą
dku? — zapytał.
— W porz
ą
dku. — U
ś
miechn
ę
ła si
ę
blado, walcz
ą
c z parali
ż
uj
ą
cym wszelkie ruchy i gesty
przera
ż
eniem.
On te
ż
si
ę
u
ś
miechn
ą
ł. Jaki ciepły, ujmuj
ą
cy i delikatny u
ś
miech. Czy tak si
ę
u
ś
miecha
złodziej, gwałciciel albo morderca? A mo
ż
e ten telefon przed minut
ą
był tylko złudzeniem?
— Don? — zwróciła si
ę
do niego niezobowi
ą
zuj
ą
co, gdy wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
, by zamkn
ąć
za sob
ą
drzwi.
— Słucham? — Zatrzymał si
ę
i odwrócił do niej.
— Ja... po prostu zastanawiałam si
ę
... jak nazywaj
ą
ci
ę
przyjaciele — wyj
ą
kała.
— Zwyczajnie, Nick.
— Nick. — Skin
ę
ła głow
ą
w odr
ę
twieniu. A wi
ę
c ten telefon wcale nie był halucynacj
ą
!
— Omlet b
ę
dzie gotów za kilka minut — powiedział tymczasem Nick i ponownie skierował si
ę
w stron
ę
kuchni. Zanim zamkn
ą
ł drzwi, jeszcze na chwil
ę
wsadził
w nie głow
ę
.
— Słuchaj, miałaby
ś
co
ś
przeciwko temu, gdybym zadzwonił szybko do domu? Chciałbym si
ę
dowiedzie
ć
, co z Annie.
— Chcesz dowiedzie
ć
si
ę
, co z Annie? — zapytała podejrzliwie. Do kogo naprawd
ę
chce
dzwoni
ć
? Do kumpla z gangu?
Nick spojrzał na ni
ą
porozumiewawczo.
— No wiesz, Annie to moja córka. Pami
ę
tasz, mówiłem ci,
ż
e si
ę
przezi
ę
biła. Chc
ę
sprawdzi
ć
,
jak teraz si
ę
czuje.
Samaiitha zdobyła si
ę
na troskliwy u
ś
miech, cho
ć
w rzeczywisto
ś
ci była przekonana,
ż
e Nick
kłamie jak naj
ę
ty.
— 0, tak. Jasne. Zrobiłabym to samo, gdyby... gdyby Bridget była chora. Ale nie jest. Jest ze
swoim ojcem.
— Ju
ż
mi to mówiła
ś
.
— Tak. Wiem. Słuchaj, czy nie znasz przypadkiem Dona Hartmana? — zapytała, podejmuj
ą
c
desperack
ą
prób
ę
zaskoczenia go i zdemaskowania.
Na Nicku jednak to pytanie nie zrobilo wi
ę
kszego wra
ż
enia. Zastanawiał si
ę
przez chwil
ę
. Miał
klienta, który nazywał si
ę
Dan Hartford, ale nazwisko Hartman z niczym mu si
ę
nie kojarzyło.
— Niestety, przykro mi. A dlaczego pytasz?
— Och, to nic wa
ż
nego — machn
ę
ła r
ę
k
ą
.
— Wi
ę
c co? Mog
ę
skorzysta
ć
z telefonu?
— No jasne — powiedziała Samantha. — Nie kr
ę
puj si
ę
, dzwo
ń
.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
z wdzi
ę
czno
ś
ci
ą
i tym razem zamkn
ą
ł ju
ż
drzwi za sob
ą
. Samantha policzyła
do dziesi
ę
ciu, po czym zerwała si
ę
z łó
ż
ka i zasun
ę
ła zasuwk
ę
. Nast
ę
pnie rzuciła si
ę
z
powrotem do telefonu, znowu policzyła do dziesi
ę
ciu i powoli, bardzo ostro
ż
nie podniosła
słuchawk
ę
w swoim aparacie. Nigdy nie podsłuchiwała cudzych rozmów, teraz jednak
sytuacja j
ą
usprawiedliwiała.
— Annie? — usłyszała, jak Nick mówi do córki. — Tu tatu
ś
. Posłuchaj, Annie. Dzwoni
ę
,
ż
eby
ci powiedzie
ć
,
ż
e b
ę
d
ę
musiał zosta
ć
u Samanthy troch
ę
dłu
ż
ej. Ona nie czuje si
ę
najlepiej, no
i chyba nale
ż
ałoby jej...
— Ale, tato... — po drugiej stronie rozległ si
ę
pełen niedowierzania głos dziewczynki.
— Ja nie
ż
artuj
ę
, Annie. Po prostu musz
ę
przygotowa
ć
Samancie co
ś
do jedzenia, a potem...
Rozumiesz, to zale
ż
y od tego, jak ona si
ę
poczuje.
— Ale, tato....
— No dobrze, miała
ś
racj
ę
. Ona jest rzeczywi
ś
cie wyj
ą
tkowa.
— Ale... to niemo
ż
liwe.
— Jak to niemo
ż
liwe, kochanie? Przecie
ż
sama tak gor
ą
co j
ą
popierała
ś
, zachwalała
ś
...
Wszyscy j
ą
wybrali
ś
cie.
— Nie, tato. My
ś
my wybrali Sandr
ę
. A od Samanthy nie dostali
ś
my nawet odpowiedzi. Nie
było
ż
adnej Samanthy.
— Zaraz, zaraz, Annie, musisz si
ę
myli
ć
. Przecie
ż
tu wszystko si
ę
zgadza. Czy ona nie
mieszka na Milbume Place 11, mieszkania 4A?
— Blisko, tato, ale niezupełnie. Sandra mieszka na Milborn Plaza 17. Tylko mieszkanie si
ę
zgadza — rzeczywi
ś
cie 4A.
— To... to nieprawdopodobne — powiedział Nick.
Jego bł
ę
dne spojrzenie pow
ę
drowało przez kuchni
ę
ku zamkni
ę
tym drzwiom sypialni, za
którymi czekała na omlet... SAMANTHA.
A wi
ę
c za pierwszym razem wcale nie pomylił imienia.
Pomyłka dotyczyła kobiety!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Samantha poczekała, a
ż
Nick odło
ż
y słuchawk
ę
, zanim zrobiła to samo. Potem usiadła na
łó
ż
ku i zacz
ę
ła układa
ć
fakty w jedn
ą
logiczn
ą
cało
ść
. Nie potrzebowała wiele czasu,
ż
eby
domy
ś
le
ć
si
ę
wszystkiego. Jego córka wspomniała o odpowiedzi. Odpowiedzi na co?
Oczywi
ś
cie na ogłoszenie matrymonialne! Jeden z tych idiotycznych anonsów, które Jen
zawsze sprawdza dla niej z tak
ą
gorliwo
ś
ci
ą
. Jak córka Nicka została w to wpl
ą
tana, to inna
sprawa, ale nie była ona jedyn
ą
, nad któr
ą
zastanawiała si
ę
Samantha w tym momencie.
O wiele bardziej intrygowało j
ą
to, jak Nick zareaguje na fakt,
ż
e znalazł si
ę
przez pomyłk
ę
w
niewła
ś
ciwym mieszkaniu,
ż
e udał si
ę
do kuchni, by przygotowa
ć
omlet kobiecie, która miała
gor
ą
czk
ę
, ale która była jednocze
ś
nie niewła
ś
ciw
ą
kobiet
ą
! Nie t
ą
, z któr
ą
miał si
ę
spotka
ć
! To
dla Sandry powinien teraz sma
ż
y
ć
jajka. Dla Sandry, która mieszka na Milborn Płaza 17,
mieszkania 4A. Sandry, która odpowiedziała na jego ogłoszenie matrymonialne i która
zapewne czeka teraz niecierpliwie na swego walentynkowego partnera.Mogła jedynie si
ę
domy
ś
la
ć
,
ż
e ten uroczy m
ęż
czyzna, którego jeszcze kilka minut wcze
ś
niej podejrzewała o
mordercze zamiary, chodzi teraz po kuchni i zastanawia si
ę
, jak wybrn
ąć
z tak kłopotliwej
sytuacji, jak wyrwa
ć
si
ę
st
ą
d na wła
ś
ciw
ą
randk
ę
, zanim Sandra ostatecznie zrezygnuje.
Samantha poczuła w brzuchu łaskotanie. Nie takie jak wtedy, gdy obawiała si
ę
,
ż
e Nick mo
ż
e
by
ć
niebezpiecznym szale
ń
cem. Nawet nie takie jak wówczas, gdy utkwiła w nim oczy i
odczuła nagły przypływ erotycznego zauroczenia. Było to co
ś
nowego — granicz
ą
ce z
pewno
ś
ci
ą
przeczucie,
ż
e to, co mi
ę
dzy nimi si
ę
wydarzy, b
ę
dzie całkowicie niespodziewane i
zupełnie wyj
ą
tkowe.
I wtedy przypomniała sobie słowa, które podsłuchała przez telefon. Powiedział córce: „Ona
jest wyj
ą
tkowa”. Ona, to znaczy Samantha. Nie Sandra. Nie kobieta, do której jechał i z któr
ą
byłby teraz, gdyby nie pomyłka, lecz ona — Samantha, przez przyjaciół. zwana Sam.
Ale co to wła
ś
ciwie znaczy: wyj
ą
tkowa. Pi
ę
kna, intryguj
ą
ca, powabna? Czy na tyle jednak, by
zrezygnował z umówionej randki?
Wzrok Sam przesun
ą
ł si
ę
na szaf
ę
. Zeskoczyła z łó
ż
ka, podbiegła do niej i gwałtownie
otworzyła drzwi. Musi stan
ąć
na wysoko
ś
ci zadania!
Nick opadł na jedno z dwóch kuchennych krzeseł. Był całkowicie oszołomiony. Co za
przewrotno
ść
losu! Nie ten adres. Nie ta kobieta. Obj
ą
ł głow
ę
r
ę
kami. Czy kiedykolwiek w
ż
yciu znalazł si
ę
w takich tarapatach?
A jednak...
Nie
ś
miały u
ś
miech zaigrał mu na ustach. Czy rzeczywi
ś
cie trafił pod niewła
ś
ciwy adres, do
niewła
ś
ciwej kobiety? Przecie
ż
w Samancie było co
ś
, co przyci
ą
gało go z niezwykł
ą
moc
ą
.
Pewnie,
ż
e po cz
ęś
ci był to czysto fizyczny magnetyzm, temu nie dałoby si
ę
zaprzeczy
ć
. Ale
prócz tego było jeszcze co
ś
wi
ę
cej. B
ę
d
ą
c z ni
ą
w jej mieszkaniu, siedz
ą
c obok niej, czuł si
ę
...
na swoim miejscu. Jak wi
ę
c mógł s
ą
dzi
ć
,
ż
e pomylił miejsca i trafił pod niewła
ś
ciwy adres?
Wstał, jakby powzi
ą
ł jak
ąś
decyzj
ę
. Ale co wła
ś
ciwie powinien teraz zrobi
ć
? Je
ś
li los, który go
tu przyprowadził, si
ę
nie mylił, to co?
Znów usiadł. Gdyby mógł zapomnie
ć
na chwil
ę
o emocjach, jakie budziła w nim Samantha,
powinien powiedzie
ć
jej uczciwie o pomyłce, potem opu
ś
ci
ć
to mieszkanie i wyja
ś
ni
ć
wszystko
tej druglej, Sandrze, która zastanawia si
ę
z pewno
ś
ci
ą
, gdzie, u diabła, podział si
ę
jej Kevin
Costner.
Kłopot w tym,
ż
e Nick nie był w stanie ignorowa
ć
swoich uczu
ć
. Było to do
ść
zaskakuj
ą
ce. W
ko
ń
cu jeszcze wczoraj zdawało mu si
ę
,
ż
e od czasu, gdy odeszła od niego Beth, nauczył si
ę
nad nimi panowa
ć
, zwłaszcza w obecno
ś
ci kobiet. Przez cztery lata jego serce biło
ż
ywiej
jedynie na my
ś
l o dzieciach. Przez cztery lata trzymał je w szczelnie zamkni
ę
tej klatce. Teraz
waliło mu w piersi, jak gdyby za chwil
ę
miało wyfrun
ąć
.
Nie, nie opuszcz
ę
Samanthy, sp
ę
dz
ę
z ni
ą
ten dzie
ń
, pomy
ś
lał i w nast
ę
pnej chwili.., poczuł
intensywny zapach spalenizny.
Cholera! Omlety!
Poderwał si
ę
z krzesła i rzucił do kuchenki. Nie jest tak
ź
le. Tylko troch
ę
sera spłyn
ę
ło na
patelni
ę
i trafiło na palnik. Wył
ą
czył gaz i przeniósł patelni
ę
na zimny palnik. Dobrze, wszystko
pi
ę
knie si
ę
ś
ci
ę
ło.
Wi
ę
c co? — zapytał sam siebie. Czy b
ę
dzie to strasznym grzechem, je
ś
li wstrzyma si
ę
z
wyjawieniem jej prawdy, dopóki nie zjedz
ą
omletów?
Znów u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do siebie, tym razem nieco bardziej przewrotnie Nagle u
ś
miech zamarł
na jego ustach.
Je
ś
li faktycznie pomylił adresy, je
ś
li czeka
ć
miała na niego nie Samantha lecz Sandra, to
dlaczego gdy pojawił si
ę
w drzwiach Samanthy, nie okazała na jego widok
ż
adnego
zdziwienia? Co wi
ę
cej, wygl
ą
dała tak, jakby si
ę
go spodziewała. Jak gdyby byli umówieni na
randk
ę
! Czy
ż
by a
ż
taki zbieg okoliczno
ś
ci? Czy
ż
by i ona uczestniczyła w całej tej
matrymonialnej giełdzie? Wprawdzie było to mało prawdopodobne, ale je
ś
li rzeczywi
ś
cie
Samantha na kogo
ś
czekała, musiał by
ć
to kto
ś
, kogo nie widziała nigdy przedtem. W
przeciwnym razie od razu stwierdziłaby pomyłk
ę
.
Zaraz, zaraz... Przecie
ż
pytała o jakiego
ś
m
ęż
czyzn
ę
. Tak! Don! Don Hartman. Samantha
s
ą
dziła,
ż
e jej go
ś
ciem jest jaki
ś
tam Don. Wprawdzie Nick przedstawił si
ę
jej, powiedział, jak
ma na imi
ę
, ale mo
ż
e i ona po- my
ś
lała,
ż
e pomyliła imiona.
Nie do wiary!
A na dodatek, jakby i bez tego było mało problemów, ów Don zapewne zjawi si
ę
lada chwila. A
kiedy to si
ę
stanie, wyjdzie szydło z worka.
Samantha dowie si
ę
,
ż
e nie jest Sandr
ą
i
ż
e Nick to nie Don, bo Nick umówił si
ę
z Sandr
ą
a
Don z Samanth ale wskutek pomyłki zamiast Sandry...
Lito
ś
ci!
Samantha otworzyła drzwi sypialni. Z pocz
ą
tku poczuła sw
ą
d spalenizny, chwil
ę
pó
ź
niej jej
uszu dobiegł rozpaczliwy głos Nicka.
— Samantho, stało si
ę
co
ś
okropnego!
No tak, pomy
ś
lała ze smutkiem. Za chwil
ę
usłyszy jak
ąś
wymówk
ę
, a zaraz potem Nick
opu
ś
ci mieszkanie i na zawsze zniknie z jej
ż
ycia. Niechby chocia
ż
nie zmy
ś
lał, powiedział jej
cał
ą
prawd
ę
... Zostałyby jej przynajmniej dobre wspomnienia.
— O co chodzi? — spytała dr
żą
cym głosem, ale nie doczekała si
ę
odpowiedzi.
Nick oniemiał na jej widok. Stał nieruchomo i wpatrywał si
ę
z zachwytem w kobiet
ę
, ubran
ą
we
wspaniał
ą
czerwon
ą
sukni
ę
. Zmieniła si
ę
nie do pomania i była teraz niczym l
ś
ni
ą
cy blaskiem
brylant.
— Nick?
Nadal nie odpowiadał. Mrugn
ą
ł kilka razy powiekami, przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
, wreszcie wykrztusił z
najwy
ż
szym trudem:
— Jajka.
— Jajka?
- Omlety.
Wci
ąż
nie mógł oderwa
ć
od niej oczu. Nie mógł przesta
ć
wpatrywa
ć
si
ę
w wi
ś
niowo-czerwon
ą
tkanin
ę
, doskonale opinaj
ą
c
ą
cudowne kształty.
Samantha u
ś
miechn
ę
ła si
ę
słabo i podzi
ę
kowała w duchu swej siostrze. Czerwona sukienka
znakomicie spełniła swoj
ą
rol
ę
.
— Czy chcesz powiedzie
ć
,
ż
e omlety s
ą
gotowe? — spytała miłe zaskoczona. Czy
ż
by
zamierzał po prostu powiedzie
ć
,
ż
e czas na posiłek? Mo
ż
e wi
ę
c nie ucieknie
i dopiero po
ś
niadaniu wyma, co si
ę
wydarzyło. Mo
ż
e
jeszcze b
ę
d
ą
si
ę
z tego
ś
mia
ć
...
— Nie... to znaczy... — Znów musiał przełkn
ąć
ś
lin
ę
.
— Obawiam si
ę
,
ż
e wszystko przepadło... Mam na my
ś
li omlety.
— Rozumiem — powiedziała zbita z tropu.
— Rozmawiałem przez telefon, no i... Cholera, powinienem lepiej ich pilnowa
ć
.
ż
oł
ą
dek podszedł jej do gardła. A jednak Nick si
ę
wykr
ę
ca, tak jak si
ę
spodziewała. Co za
banalna wymówka
— spalone omlety! A miała nadziej
ę
,
ż
e skoro ju
ż
si
ę
po- mylił, to przynajmniej powie prawd
ę
,
przeprosi. Nie dał jej nawet tego.
Z drugiej strony jaki
ś
daleki głos w jej sumieniu wstrzymywał j
ą
przed pot
ę
pieniem Nicka i
kazał usprawiedliwia
ć
jego zachowanie. Mo
ż
e jest w szoku, mo
ż
e gdyby mieli wi
ę
cej czasu...
— Mo
ż
emy spróbowa
ć
jeszcze raz — zaproponowała nie
ś
miało. — Z nast
ę
pn
ą
porcj
ą
jajek.
To nie zabierze wiele czasu...
— Nic z tego. Zu
ż
yłem wszystko, co miała
ś
w lodówce.
Samantha straciła wszelkie nadzieje. Chciało jej si
ę
płaka
ć
, cho
ć
zdawała sobie spraw
ę
,
ż
e
jeszcze pói godziny temu wydałoby si
ę
jej to idiotyczne.
Daj spokój, próbowała przemówi
ć
głosem rozs
ą
dku do zbolałego serca. Znasz go raptem pół
godziny i na dodatek przez cały czas brała
ś
go za kogo
ś
innego. Jak chce — niech idzie.
Przecie
ż
czeka na niego Sandra z Milborn Plaza. A poza tym, skoro wolał kiepsk
ą
wymówk
ę
ni
ż
szczero
ść
, to nie był lepszy ni
ż
jej były m
ąż
i
ż
aden z m
ęż
czyzn, których spotkała dot
ą
d w
ż
yciu.
No dobrze, ale dlaczego ona sama nie powiedziała mu od razu o rozmowie z Donem
Hartmanem?
— Skoro wi
ę
c nie mamy ju
ż
jajek — pewny i zdecydowany głos Nicka przerwał nagle jej
rozmy
ś
lania — pomy
ś
lałem,
ż
e lepiej b
ę
dzie, je
ś
li zaprosz
ę
ci
ę
na
ś
niadanie. Moja limuzyna
czeka na dole. Znam pewne miejsce, naprawd
ę
miłe..
— Co takiego? — spytała, pewna,
ż
e si
ę
przeslyszała.
— Czy pozwolisz mi zaprosi
ć
si
ę
na
ś
niadanie? — ponowił propozycj
ę
Nick. Serce waliło mu
nieprzerwanie. A czas uciekał. Dzwonek do drzwi mógł -zadzwoni
ć
w ka
ż
dej chwili. Don mo
ż
e wyj
ść
z windy prosto na nich. Dla bezpieczeistwa zaproponuje
schody.
Serce Sainanthy równie
ż
waliło teraz jak szalone.
A wi
ę
c Nick nie ucieka, nie wychodzi. To znaczy — nie wychodzi bez niej.
— Z przyjemno
ś
ci
ą
pójd
ę
z tob
ą
na
ś
niadanie, Nick
— odparła i obdarzyła go cudownie promiennym u
ś
mie
Wiedział,
ż
e to głupie odczuwa
ć
rado
ść
tylko dlatego,
ż
e kobieta, któr
ą
ledwie znał, przyj
ę
ła
jego zaproszenie, ale to wła
ś
nie czuł. Rado
ść
. Bo
ż
e, od jak dawna nie zaznał tego
szczególnego rodzaju rado
ś
ci!
My
ś
li i uczucia Samanthy biegły podobnym tropem. Była radosna, szcz
ęś
liwa, wewn
ę
trznie
rozpromieniona.
Gdy w korytarzu mijała lustro koło wieszaka, dostrzegła w nim swoje odbicie w czerwonej
sukience. U
ś
miechn
ę
ła si
ę
w duchu do siebie. Dzi
ę
kuj
ę
ci, Jen, pomy
ś
lała.
ROZDZIAŁ PI
Ą
TY
Wyszli na zimne poranne powietrze. Szofer obszedł samochód i przytrzymał im otwarte drzwi.
Samantha wsiadła pierwsza. Nick pochylił si
ę
, by wsi
ąść
za nia lecz szofer zatrzymał go
dyskretnie i wr
ę
czył zamkni
ę
t
ą
, br
ą
zow
ą
kopert
ę
z wypisanym nazwiskiem „Nicholas
Santiago”.
Nick natychmiast rozpoznał charakter pisma — to z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
Annie.
Kiwn
ą
ł głow
ą
lekko zakłopotany.
— Dzi
ę
kuj
ę
ci...
- Don - podpowiedział kierowca.
Nick rozejrzał si
ę
wokół z niepokojem.
— Co powiedziałe
ś
?
Szofer zrobił zdziwion
ą
min
ę
.
- Don. Mam na imi
ę
Don. Czy co
ś
nie w porz
ą
dku?
Nick potarł z zakłopotaniem czoło.
— Posłuchaj, Don, wiem,
ż
e to mo
ż
e zabrzmie
ć
troch
ę
dziwnie, ale czy miałby
ś
co
ś
przeciwko
temu,
ż
eby
ś
my zwracali si
ę
do ciebie jako
ś
inaczej? — zapytał przyciszonym głosem.
Szofer
ś
ci
ą
gn
ą
ł brwi.
— Czy ma pan co
ś
przeciwko mojemu imieniu?
Nick starał si
ę
nie podnosi
ć
głosu.
— Nie, nie. To po prostu... sprawa osobista. Rozumiesz?
Don nie rozumiał, ale udawał,
ż
e rozumie. W ko
ń
cu był ju
ż
szoferem ponad dwadzie
ś
cia pi
ęć
lat i słyszał wiele dziwacznych
żą
da
ń
.
— W takim razie, czy mo
ż
e by
ć
Edgar? — Szofer zsun
ą
ł nieco do tylu czapk
ę
. — To moje
drugie imi
ę
. Donald Edgar Foster. Je
ś
li za
ś
nie podoba si
ę
panu Edgar, mo
ż
e
pan...
- Nie, nie - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Nick. - Edgar jest w porz
ą
dku. — Machn
ą
ł kopert
ą
. — Dzi
ę
kuj
ę
,
Edgarze.
Wsun
ą
ł si
ę
wreszcie za Samanth
ą
do samochodu i usiadł obok niej. Spojrzała na niego
zaniepokojona.
— Czy co
ś
nie tak?
Nie, nie. Po prostu naradzałem si
ę
z... Edgarem na temat tego... gdzie najlepiej pojecha
ć
na
ś
niadanie.
- My
ś
lałam,
ż
e mas
ż
ju
ż
jaki
ś
pomysł.
Nick znów poczuł si
ę
nieswojo. Oto brn
ą
ł w kolejne kłamstwa, jakby nie do
ść
było
poprzednich. Rozpi
ą
ł kołnierz swojej lotniczej kurtki.
-0, taŁ Chciałem tylko si
ę
upewni
ć
, czy mo
ż
e Edgar... ten szofer... nie ma lepszego. Oni
czasami lepiej si
ę
orientuj
ą
- zamachał r
ę
kami - przecie
ż
tak du
ż
o je
ż
d
żą
...
Samantha u
ś
miechn
ę
ła si
ę
słabo.
- Taki zawód.
— Przepraszam, nie dosłyszałem — powiedział nerwowo Nick, ogl
ą
daj
ą
c si
ę
nerwowo za
siebie, gdy limuzyna ruszała z miejsca przy kraw
ęż
niku.
— Taki zawód. Du
ż
o je
ż
d
żą
— powtórzyła Samantha.
— A, tak. Owszem. Je
ż
d
żą
...
Brzmiało to jak bezmy
ś
lna paplanina, ale dopóki Nick nie rozwiał swych obaw zwi
ą
zanych z
niepo
żą
danym w tym momencie pojawieniem si
ę
wła
ś
ciwego kandydata do walentynkowej
randki w ciemno, nie był w stanie skoncentrowa
ć
swej uwagi na rozmowie. Dopiero gdy
samochód oddalił si
ę
znacznie od Milburne Place, rozpogodził si
ę
i uspokoił. Przykro mi, Don,
pomy
ś
lał, ale twoja strata to moja wygrana.
Poprawił si
ę
na fotelu, przysun
ą
ł bli
ż
ej Samanthy i kolejny raz o
ś
wiecił j
ą
gł
ę
bok
ą
my
ś
l
ą
na
temat natury zawodu szofera:
— Rzeczywi
ś
cie, szoferzy je
ż
d
żą
wyj
ą
tkowo du
ż
o.
Samantha przyjrzała mu si
ę
uwa
ż
nie, lecz nie podj
ę
ła tego frapuj
ą
cego tematu.
— Czy mog
ę
ci co
ś
wyzna
ć
? — spytała w zamian.
Nick poczuł nieprzyjemny chłód na plecach. Samo słowo „wyzna
ć
” powodowało,
ż
e jego
nieczyste sumienie stawało si
ę
jeszcze bardziej nieczyste.
— Je
ś
li chcesz — b
ą
kn
ą
ł.
— Nigdy w
ż
yciu nie jechałam limuzyn
ą
.
— Ani ja — roze
ś
miał si
ę
z wyra
ź
n
ą
ulg
ą
i w nast
ę
pnej chwili dotarło do niego, co wła
ś
nie
powiedział. Przecie
ż
to miała by
ć
jego limuzyna! Kolejna wpadka! — To znaczy — zacz
ą
ł
nerwowo tłumaczy
ć
— nigdy nie jechałem jako pasa
ż
er. Przewa
ż
nie sam prowadz
ę
.
Szyba oddzielaj
ą
ca Donalda Edgara Fostera od dwojga pasa
ż
erów zjechała w dół.
— Przepraszam, panie Santiago, czy mam jecha
ć
według wyznaczonej trasy?
Nick spojrzał na plecy szofera. Co za wyznaczona trasa? O co tu chodzi? Wtedy przypomniał
sobie kopert
ę
, któr
ą
Donald Edgar przekazał mu od Annie. Kochana córeczka najwyra
ź
niej
przewidziała wszystko.
Odchrz
ą
kn
ą
ł i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
uspokajaj
ą
co do Samanthy.
— No wła
ś
nie. My... hm... chcieliby
ś
my zatrzyma
ć
si
ę
gdzie
ś
na
ś
niadanie. A skoro tak, to...
jest takie miłe miejsce...
— „Chez Vladimir”, na Newbury — potwierdził Edgar.
— 0, wła
ś
nie! — przytakn
ą
ł Nick i zerkn
ą
ł z boku na Samanth
ę
. — Czy cito odpowiada?
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
— Zdaje si
ę
,
ż
e to bardzo modne miejsce.
— Tak? — Zdziwił si
ę
, lecz zaraz si
ę
poprawił: — To znaczy, tak. Oczywi
ś
cie. Szczególnie
ostatnio...
— Przyznano jej pierwsze miejsce w ostatniej ankiecie „Gazety Bosto
ń
skiej” — dodała
Samantha tonem znawcy.
— 0, widz
ę
,
ż
e jeste
ś
na bie
żą
co.
— Czy ja wiem? Po prostu pracuj
ę
w „Gazecie”. W dziale urz
ą
dzania wn
ę
trz.
- Ach, tak. Teraz rozumiem. - Nick pokiwał głow
ą
.
— Twoje mieszkanie jest bardzo przytulne, a jednocze
ś
nie stylowe. I jasne. Wida
ć
,
ż
e nie
boisz si
ę
kolorów. Pełna paleta...
— To prawda. Lubi
ę
kolory.
Teraz u
ś
miechn
ę
li si
ę
do siebie jednocze
ś
nie.
— To wida
ć
— powiedział, my
ś
l
ą
c nie tyle o jej mieszkaniu, co o czerwonej sukni pod
czarnym wełnianym
płaszczem.
— Wła
ś
ciwie to ja dopiero robi
ę
kurs z zakresu urz
ą
dzania wn
ę
trz — wyja
ś
niła Samantha. —
Zawsze chciałam zajmowa
ć
si
ę
tym zawodowo.
Nick pomy
ś
lał nagle, ile byłoby zabawy, gdyby Samantha zaprojektowała wn
ę
trza w jego
mieszkaniu, gdyby zamieniła je w jasny, wesoły, nieco szalony dom. Dzieci byłyby
zachwycone.
W „Chez Vladimir” czekał ju
ż
na nich zarezerwowany stolik w gł
ę
bi, na prawo od okna.
Podczas gdy wszystkie pozostałe udekorowane były
ż
onkilami, ich stolik zdobiły dwie
wspaniałe ró
ż
e: jedna w wazonie, druga — na talerzu Samanthy. Gdy tylko spojrzała na ró
żę
,
Samantha poczuła wyrzuty sumienia. Ten kwiat nie był dla niej, czekał na Sandr
ę
.
Nick równie
ż
był lekko zakłopotany. Poczucie winy wobec Sandry psuło rado
ść
z obecno
ś
ci
Samanthy.
Podniósł si
ę
ze swojego krzesła.
— Wybacz, opuszcz
ę
ci
ę
na chwil
ę
— powiedział. — Musz
ę
natychmiast skorzysta
ć
z...
toalety.
Samanth
ę
zdziwiła nieco ta nagła potrzeba, lecz gruncie rzeczy chwilowa nieobecno
ść
Nicka
była jej nawet na r
ę
k
ę
. Jeszcze raz wszystko przemy
ś
li, zbierze siły i uło
ż
y słowa, którymi
wyzna Nickowi prawd
ę
o Do- nie Hartmanie. Je
ś
li tego nie zrobi, zwykła nieostro
ż
no
ść
, jedno
słowo nawet, mo
ż
e zdradzi
ć
,
ż
e wie o wszystkim
— o Sandrze, pomyłce adresów — a to oznaczałoby przyznanie si
ę
do podsłuchiwania.
Podczas gdy Samantha przygotowywała si
ę
do rozmowy z Nickiem, on sam stał przy telefonie
obok toalety i ponownie wykr
ę
cał numer do domu.
Annie odebrała po drugim sygnale.
— Annie? To ja. Tata. Dzwoni
ę
,
ż
eby...
— Och, ciesz
ę
si
ę
,
ż
e dzwonisz, tato. Nic si
ę
nie martw. Je
ś
li chodzi o Sandr
ę
...
— Wła
ś
nie dzwoni
ę
w tej sprawie. Nie mog
ę
odczyta
ć
jej nazwiska na kopercie, a chciałbym
wyja
ś
ni
ć
jej...
— No wła
ś
nie. Obawiałam si
ę
,
ż
e zamierzasz do niej pój
ść
.
— Musz
ę
przecie
ż
wyja
ś
ni
ć
jej wszystko, wi
ę
c...
— Nie musisz, tato. Lepiej zosta
ń
z Samanth
ą
. Jeste
ś
z ni
ą
teraz, prawda? Wi
ę
c posłuchaj:
pospiesz si
ę
albo stracisz rezerwacj
ę
w „Chez Vladimir”
— Wła
ś
nie dzwoni
ę
z „Chez Vladimir” i...
— Tak? To wspaniale! Je
ś
li wszystko pójdzie zgodnie z planem, b
ę
dzie cudownie, tato. No i
co, powiedz, jak jest w „Chez Vladimir”? Czy wiesz,
ż
e to najlepsza restauracja w ankiecie..
— Annie — przerwał jej Nick — czy mogłaby
ś
łaskawie dopu
ś
ci
ć
mnie do głosu? Jestem tu,
poniewa
ż
... poniewa
ż
zaproponowałem Samancie
ś
niadanie. Rozumiesz, kiedy jeszcze
my
ś
lałem...
ż
e to Sandra. Cho
ć
wła
ś
ciwie wiedziałem ju
ż
,
ż
e nie jest Sandra,, bo powiedziała
mi od razu,
ż
e ma na imi
ę
Samantha, no ale ja... — Odetchn
ą
ł gło
ś
no i potrz
ą
sn
ą
ł ze
zniecierpliwieniem głow
ą
. — Niewa
ż
ne. Krótko mówi
ą
c, b
ę
d
ę
musiał zadzwoni
ć
do Sandry,
jak tylko Samantha i ja sko
ń
czymy
ś
niadanie.
— Tato, ona naprawd
ę
musi by
ć
ś
wietna!
— Nie wiem, Annie — Nick próbował ostudzi
ć
zapał córki. — Nigdy jej nie widziałem.
— 0, rany, nie Sandra! Samantha! O Sandrze, tato, to w ogóle zapomnij. Ona nie byłaby dla
ciebie odpowiednia.
— Jeszcze dzisiaj mówiła
ś
,
ż
e jest dla mnie stworzona
- przyponunał Nick.
— No tak, jej odpowied
ź
była nawet niezła, ale... Zreszta,, nie tylko ja decydowałam. Eruma i
Deirdre... nawet Ethan.
— Dobra, dobra, nie wracajmy do głosowania — uci
ą
ł Nick. — Podaj mi numer do tej Sandry.
— Ale ty naprawd
ę
nie musisz do niej dzwoni
ć
.
— Annie, je
ż
eli czegokolwiek w
ż
yciu ci
ę
nauczyłem, to mam nadziej
ę
,
ż
e jest to poczucie
odpowiedzialno
ś
ci.
— Jasne, tato — przyznała Annie gorliwie. — Dlatego wła
ś
nie do niej zadzwoniłam.
— Do kogo zadzwoniła
ś
?
— Do Sandry, tato. Zadzwoniłam do niej i wyja
ś
niłam cał
ą
spraw
ę
. I zgadnij, co si
ę
okazało?
— Nick bał si
ę
zgadywa
ć
. — Ona skłamała. Cała ta jej odpowied
ź
na twoje ogłoszenie...
— Moje? — przerwał jej Nick, a po drugiej stronie zapadła na chwil
ę
kłopotliwa cisza.
OK. Moje ogłoszenie. W ka
ż
dym razie wszystko, co napisała, było kłamstwem. Nienawidzi
koni i nie ma
poj
ę
cia o skokach bungee.
— Ja te
ż
nie jestem koniarzem, Annie. I kogo przy
zdrowych zmysłach zajmuj
ą
skoki bungee?
— No przecie
ż
wiem, tato. Po prostu chciałam ci
znale
źć
kogo
ś
wyj
ą
tkowego, kto jest odwa
ż
ny i lubi mocne prze
ż
ycia.
— Ale dlaczego, Annie? — zapytał Nick zdezorientowany.
Nast
ą
piła kolejna pauza, tym razem dłu
ż
sza.
— My
ś
lałam..,
ż
e dobrze by
ś
si
ę
czuł z kim
ś
, kto ró
ż
niłby si
ę
od... od mamy.
- Och, Annie - westchn
ą
ł zakłopotany i zamierzał wła
ś
nie wygłosi
ć
ojcowskie podzi
ę
kowanie
poł
ą
czone z pouczeniem, aby nigdy nie uszcz
ęś
liwia
ć
nikogo na sił
ę
, gdy Annie, odzyskawszy
chwilowo utracony rezon, zacz
ę
ła mówi
ć
dalej.
— W ka
ż
dym razie teraz to i tak nie ma znaczenia. Jest Samantha i jest cudownie. A Sandra
od pocz
ą
tku była nie do wzi
ę
cia. Tato, ona po prostu skłamała. Jedynym powodem, dla
którego odpowiedziała na twoje, to znaczy moje, ogłoszenie, było to,
ż
eby jej chłopak poczuł
si
ę
zazdrosny. A teraz znowu s
ą
razem, wi
ę
c nawet gdyby
ś
trał we wła
ś
ciwe miejsce,
znalazłby
ś
si
ę
nie na miejscu. A tak poszedłe
ś
w niewła
ś
ciwe miejsce, a okazało si
ę
,
ż
e jest
wła
ś
ciwe. Koniec, kropka. W ko
ń
cu wszystko uło
ż
yło si
ę
doskonale.
To wszystko było od pocz
ą
tku do ko
ń
ca szalone, kompletnie zwariowane. Nick nie mógł si
ę
nie roze
ś
mia
ć
.
— Czy to znaczy,
ż
e nie jeste
ś
ju
ż
na mnie zły? — zapytała Annie ostro
ż
nie, słysz
ą
c jego
ś
miech.
— Nie, to wcale tego nie oznacza — odparł Nick surowo, lecz u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do słuchawki, z
której dobiegał głos jego córki i swatki w jednej osobie.
Ju
ż
spokojniejszy wrócił do stolika i usiadł naprzeciw Samanthy. Promienie porannego sło
ń
ca
wpadaj
ą
ce przez okno sprawiły,
ż
e wygl
ą
dała teraz jeszcze pi
ę
kniej ni
ż
przed godzin
ą
.
Zreszt
ą
, w jakim
ś
wietle nie wygl
ą
dałaby pi
ę
knie? A w ciemno
ś
ci...
Wyobraził sobie j
ą
nag
ą
, spoczywaj
ą
c
ą
leniwie na
ś
nie
ż
nobiałej po
ś
cieli, z kasztanowymi
włosami bezładnie rozrzuconymi na puchowej poduszce. Co by czuł, gdyby dotkn
ą
ł jej ciała?
Mi
ę
kka, jedwabista, gładka, ciepła... A gdyby wzi
ą
ł j
ą
w ramiona, pocałował jej pełne usta,
kochał si
ę
z ni
ą
nami
ę
tnie?
Bo
ż
e, pomy
ś
lał z niepokojem i poczuciem winy, nad czym ja si
ę
zastanawiam? Ledwie znam
t
ę
kobiet
ę
, a ju
ż
wyobra
ż
am j
ą
sobie w łó
ż
ku!
Próbował uspokoi
ć
sumienie, mówi
ą
c sobie,
ż
e to tylko po
żą
danie,
ż
e to nie on, a jego m
ę
ska
natura ka
ż
e mu tak my
ś
le
ć
. Jaki m
ęż
czyzna o zdrowych zmysłach nie odczuwałby tego co on
wobec kobiety takiej jak Samantha?
— Kelner mówi,
ż
e erepes ayec jambon et fromage s
ą
specialite de la maison — powiedziała
Samantha, przerywaj
ą
c jego my
ś
li.
Nick spojrzał na ni
ą
nieprzytomnie.
— Słucham?
— Powiniene
ś
powiedzie
ć
: Pardonnez-moi? — odparła z u
ś
miechem. — Ale ja cito
przetłumacz
ę
. Nale
ś
niki z szynk
ą
i serem. Kelner je poleca.
Ci
ą
gle si
ę
w ni
ą
wpatrywał. Był oczarowany lini
ą
jej ust, musiał walczy
ć
z pragnieniem, by
przechyli
ć
si
ę
przez stół i pocałowa
ć
je.
— Czy co
ś
nie tak? — zapytała Samantha, widz
ą
c jego kurczowo zaci
ś
ni
ę
te dłonie. S
ą
dziła,
ż
e Nick zbiera si
ę
w sobie,
ż
eby wreszcie powiedzie
ć
jej prawd
ę
.
U
ś
wiadomiła sobie nagle,
ż
e prawda, jak
ą
usłyszy od Nicka, b
ę
dzie dla niej okrutna. I
ż
e
mimo to ona, Sam, wła
ś
nie na t
ę
prawd
ę
czeka, i
ż
e nie jest tak tylko dlatego,
ż
e nie znosi
m
ęż
czyzn, którzy kłami
ą
. Chodziło o co
ś
wi
ę
cej — o to, aby to Nick, wła
ś
nie on, był wobec
niejszczery. Nick, m
ęż
czyzna, który j
ą
przyci
ą
gał do siebie w niewidzialny sposób, który —
czuła to — był inny ni
ż
wszyscy.
— Czyco
ś
si
ę
stało? — powtórzyła, gdy wci
ąż
milczał, nie spuszczaj
ą
c z niej wzroku.
— Nie, wszystko w porz
ą
dku. Nale
ś
niki z szynk
ą
i serem... Mog
ą
by
ć
.
Wła
ś
ciwie nie znosił szynki, ale nie miało to wi
ę
kszego znaczenia w tym momencie.
W oczekiwaniu na jedzenie zabawiali si
ę
grzeczn
ą
, chwilami nieco niezr
ę
czn
ą
pogaw
ę
dk
ą
.
Nick postanowił w duchu,
ż
e jak tylko sko
ń
cz
ą
je
ść
, natychmiast wyjawi prawd
ę
. Wiedział,
ż
e
decyduj
ą
c si
ę
na ten krok, mo
ż
e straci
ć
Samauth
ę
na zawsze. Ale skoro ma ich ł
ą
czy
ć
co
ś
wi
ę
cej (sam nie wiedział, kiedy to zało
ż
enie stało si
ę
dla niego oczywiste i jasne jak sło
ń
ce) to
nie mo
ż
e mi
ę
dzy nimi sta
ć
kłamstwo. Powie jej i poprosi — a je
ś
li trzeba, b
ę
dzie błagał —
ż
eby sp
ę
dziła z nim reszt
ę
dnia.
W przerwie mi
ę
dzy któr
ąś
z kolejnych uprzejmych uwag oboje, Nick i Samantha, spojrzeli w
okno i oboje dojrzeli przechodz
ą
cego za szyb
ą
ciemnowłosego m
ęż
czyzn
ę
w eleganckim
granatowym płaszczu.
Nick wcisn
ą
ł si
ę
gł
ę
biej w krzesło. Jackson Vale! Jeden z prawników zajmuj
ą
cych si
ę
rozwodami w firmie Nicka, wybitny specjalista, twardy negocjator i w gruncie rzeczy do
ść
paskudny charakter. Nick wiele razy wyra
ż
ał swoje niezadowolenie ze sposobu, w jaki Vale
prowadzi sprawy. Z kolei Vale wmawiał Nickowi,
ż
e ten jest zbyt łagodny dla „przeciwnej
strony”.
„Przeciwna strona”. To poj
ę
cie zawsze zasmucało Nicka. Szczególnie za
ś
od czasu jego
własnego, wyj
ą
tkowo i bolesnego rozwodu. Zawsze z przygn
ę
bieniem obserwował, jak
ukochany niegdy
ś
m
ąż
czy
ż
ona staj
ą
si
ę
podczas procesu rozwodowego najwi
ę
kszym
wrogiem i „przeciwn
ą
stron
ą
”. Dlatego te
ż
starał si
ę
, aby rozwody, które zdarzało mu si
ę
prowadzi
ć
, były łagodne i ugodowe. Uczciwo
ść
, przyzwoito
ść
, odpowiedzialno
ść
— oto warto
ś
ci, którymi starał si
ę
kierowa
ć
, a które były całkowicie obce Vale”owi. Ten
bowiem pragn
ą
ł jedynie „wyrwa
ć
” dla klienta, ile si
ę
da, i mie
ć
w nosie „stron
ę
przeciwn
ą
”
Teraz Nick modlił si
ę
, aby kolega go nie zauwa
ż
ył. Popsułoby to cał
ą
randk
ę
. Niestety,
Jackson Vale przystan
ą
ł przed szyb
ą
i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do nich. Nie było wyj
ś
cia, Nick musiał
jako
ś
zareagowa
ć
na to powitanie. Lekko skin
ą
ł głow maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e Samantha nie
zauwa
ż
y tego gestu i nie zada
ż
adnych pyta
ń
. Ale złudne to były nadzieje. Nie do
ść
ż
e
dojrzała m
ęż
czyzn
ę
za szyb to jeszcze wpatrywała si
ę
w niego gniewnym spojrzeniem.
— Co
ś
takiego! — fukn
ę
ła.
Nick rzucił na ni
ą
zaniepokojone spojrzenie.
— Co si
ę
stało? — zapytał nerwowo.
— Ten... ten dra
ń
. Miał czelno
ść
u
ś
miecha
ć
si
ę
do mnie, po tym jak rozdrapał moje rany!
Nick wskazał na Vale”a, który stał wła
ś
nie na rogu, odwrócony do nich plecami, i czekał na
zielone
ś
wiatło, aby przej
ść
na drug
ą
stron
ę
ulicy.
— Ten...?
— Ten sam. Widziałe
ś
, w jaki sposób si
ę
do mnie u
ś
miechn
ą
ł?
— Có
ż
, wła
ś
ciwie... — Nick miał zamiar wyja
ś
ni
ć
,
ż
e ciem r
ę
ki.
u
ś
miech Vale”a był raczej skierowany do niego, lecz nie zd
ąż
ył. Samantha przerwała mu
lekcewa
żą
cym machni
ę
trudnego
— Zreszt
ą
, nie warto sobie nimi zaprz
ą
ta
ć
głowy. Oni wszyscy s
ą
tacy sami i równie okropni.
Nick poczuł, jak co
ś
gwałtownie
ś
ciska go w
ż
oł
ą
dku.
— Oni wszyscy?
— No, ci... Prawnicy zajmuj
ą
cy si
ę
rozwodami — dodała Samantha z nieskrywanym
niesmakiem. — Byli m
ęż
owie i prawnicy od rozwodów — to ta sama kategoria. I jeszcze
złodzieje oraz zawodowi oszu
ś
ci.
W Nicku zamarło serce. Chyba wszystko tego dnia sprzysi
ę
gło si
ę
przeciw niemu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy tylko sko
ń
czyli posiłek i Samantha wyszła do toalety, by poprawi
ć
makija
ż
, Nick,
korzystaj
ą
c z chwili samotno
ś
ci, wyj
ą
ł z kieszeni kopert
ę
od Annie. Przygotowany przez ni
ą
plan Dnia Zakochanych, który znalazł w
ś
rodku, przewidywał rozmaite atrakcje a
ż
do
wieczora. Całe szcz
ęś
cie,
ż
e w
ż
adnym miejscu nie było mowy ani o skokach bun gee, ani o
je
ź
dzie konnej.
Musiał przyzna
ć
,
ż
e córka wykazała si
ę
godn
ą
pochwały znajomo
ś
ci
ą
zainteresowa
ń
swego
ojca. Oto po
ś
niadaniu mieli zwiedzi
ć
wystaw
ę
fotografii w Muzeum Sztuk Pi
ę
knych. W latach
szkolnych Nick rzeczywi
ś
cie miał zamiar zosta
ć
zawodowym fotografem. Ostatecznie
po
ś
wi
ę
cił si
ę
prawu, cho
ć
nigdy nie przestał interesowa
ć
si
ę
fotografi
ą
.
Samantha wróciła do stołu, zanim zd
ąż
ył sprawdzi
ć
, jaki jest kolejny punkt planu dnia. Szybko
odło
ż
ył kopert
ę
na bok i podniósł si
ę
z krzesła.
— Gotowa? — zapytał.
— Do czego?
— Lubisz zdj
ę
cia?
Uniosła brwi do góry.
— Nie masz chyba zamiaru bra
ć
mnie na stare sztuczki?
Nick roze
ś
miał si
ę
gło
ś
no.
— Dlaczego nie? Wła
ś
ciwie to z wielk
ą
przyjemno
ś
ci
ą
pokazałbym ci niektóre z moich prac,
ale teraz chc
ę
ci
ę
zaprosi
ć
na wystaw
ę
fotografii w Muzeum Sztuk Pi
ę
knych.
— Czy tym wła
ś
nie si
ę
zajmujesz? — zapytała Samantha, gdy Nick pomagał jej wło
ż
y
ć
płaszcz.
— Słucham? — Nick zbladł.
— Czy jeste
ś
fotografem?
— No... tak. W pewnym sensie — mrukn
ą
ł pod nosem. Pocieszał si
ę
,
ż
e w zasadzie nie było
to kłamstwo. Samantha nie zapytała przecie
ż
, czy zajmuje si
ę
fotografi
ą
zawodowo...
Gdy tylko Nick i Samantha ukazali si
ę
w drzwiach restauracji, szofer pospieszył, by otworzy
ć
im drzwi limuzyny.
— Dzi
ę
kuj
ę
, Edgarze. — Nick pomógł Samancie wsi
ąść
do auta, unikaj
ą
c przy tym wzroku
kierowcy. Zaj
ą
ł swe miejsce obok niej i powiedział: — Muzeum Sztuk „Pi
ę
knych.
Szofer skin
ą
ł głow
ą
, a Nick zwrócił swe u
ś
miechni
ę
te oblicze w stron
ę
Samanthy.
Spojrzała na niego wyczekuj
ą
co. A wi
ę
c to teraz. Za chwil
ę
powie jej prawd
ę
. Widziała to w
jego pi
ę
knych zielonoszmaragdowych oczach.
— Wracaj
ą
c do tego, co mówiła
ś
— zacz
ą
ł niepewnie
- tam, w kawiarni...
— Mówiłam ró
ż
ne rzeczy — odparła ostro
ż
nie Samantha.
— Chodzi mi o tego prawnika, specjalist
ę
od rozwodów...
— O Vale”a? Có
ż
takiego o nim mówiłam?
— W zasadzie nic specjalnego... Po prostu my
ś
lałem
— przerwał, lecz po chwili zacz
ą
ł znowu: — Widzisz, rozwód to nie jest błaha sprawa. Prawie
zawsze jest to bolesne prze
ż
ycie.
— Czy dla ciebie te
ż
było bolesne? — zapytała z trosk
ą
i instynktownie wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
, aby
dotkn
ąć
jego dłoni. Miał to by
ć
jedynie wyraz współczucia, ale gdy tylko ich dłonie spotkały si
ę
,
gest nabrał dla obojga innego znaczenia.
Palce Nicka splotły si
ę
z jej palcami. Wpatrywali si
ę
w milczeniu w swe zł
ą
czone dłonie.
— Jasne,
ż
e tak — wydusił z siebie wreszcie Nick. — Pobrali
ś
my si
ę
z Beth zaraz po
sko
ń
czeniu coHege”u. Ale oboje byli
ś
my za młodzi, by wiedzie
ć
, co robimy i czego chcemy od
ż
ycia.
Zupełnie inaczej ni
ż
teraz, dodał w my
ś
lach. Teraz był pewien — cho
ć
ś
wiadomo
ść
tego była
jeszcze tak nowa — czego pragnie od
ż
ycia: Samanthy.
Spojrzenia mieli utkwione w sobie, a ich dłonie
ś
ciskały si
ę
coraz silniej. Nick nie potrafiłby
powiedzie
ć
, do kogo nale
ż
ał pierwszy ruch, ale w nast
ę
pnej chwili pochylili si
ę
ku sobie, a ich
usta zł
ą
czyły si
ę
w gł
ę
bokim, chciwym pocałunku.
Trwało to kilka sekund, po upływie których oboje odsun
ę
li si
ę
od siebie gwałtownie. Samantha
zamkn
ę
ła ze wstydu oczy.
— To do mnie niepodobne — wydusiła z siebie. — Nie mam poj
ę
cia, co mnie napadło.
— Cokolwiek to było, dotkn
ę
ło i mnie — szepn
ą
ł Nick i u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niej pogodnie,
ciepło, czule. — Cokolwiek to było, Sam... Czar nadal trwa.
Obj
ę
ła dło
ń
mi swoje ramiona, wcisn
ę
ła si
ę
gł
ę
biej w fotel. Bała si
ę
przyzna
ć
,
ż
e czuje to samo
co on.
— Jeste
ś
my ju
ż
prawie na miejscu, prawda? — powiedziała, próbuj
ą
c zmieni
ć
temat.
Jednak jej my
ś
li były daleko od wizyty w muzeum. Wci
ąż
nie powiedział jej prawdy.
Pocałowała kłamc
ę
.
Lecz i ona zwlekała. I ona nie miała odwagi, by wyzna
ć
,
ż
e zaistniała pomyłka,
ż
e wie, i
ż
on
zjawił si
ę
w jej mieszkaniu przypadkiem. Czy i o sobie byłaby skłonna powiedzie
ć
,
ż
e
skłamała?
Nie, podobnie jak ona, tak i Nick nie skłamał. Omin
ą
ł
jedynie prawd
ę
. A dzie
ń
dopiero si
ę
zaczyna. Da mu czas do chwili opuszczenia muzeum.
Je
ż
eli do tej pory niczego nie powie...
— Czy ty te
ż
robisz głównie pejza
ż
e? — zapytała Samantha, stoj
ą
c przed czarno-białym
zdj
ę
ciem lodowca z postrz
ę
pionym zboczem górskim w tle.
Nick zawahał si
ę
. O ile
ż
lepiej by si
ę
czuł, gdyby mógł si
ę
przyzna
ć
,
ż
e fotografia to jedynie
jego hobby! Ale wtedy Samantha niechybnie zapytałaby, z czego
ż
yje. A on musiałby
odpowiedzie
ć
,
ż
e zarabia na chleb, przeprowadzaj
ą
c rozwody.
- Nie. Na ogół portrety - wyst
ę
kał.
Rzuciła mu spojrzenie.
— Zało
żę
si
ę
,
ż
e s
ą
wspaniałe.
— Dlaczego tak s
ą
dzisz?
— Jeszcze nie wiem — powiedziała ze słabym u
ś
miechem, przechodz
ą
c do kolejnej fotografii,
która przedstawiała wzburzone morze i łód
ź
, samotnie walcz
ą
c
ą
z falami.
— Od samego patrzenia dostaj
ę
choroby morskiej — powiedział Nick, tylko na poły
ż
artuj
ą
c.
— W naszej rodzinie Teddy, mój m
ąż
, był zapami
ę
tałym
ż
eglarzem. Pami
ę
tam,
ż
e gdy
pierwszy raz wzi
ą
ł mnie ze sob
ą
, miałam okropne mdło
ś
ci, ale po kilku rejsach
przyzwyczaiłam si
ę
. Tak naprawd
ę
jednak nigdy nie pokochałam
ż
eglarstwa, chcocia
ż
to ja
namówiłam Teddy”ego, by wydał fortun
ę
na łód
ź
, któr
ą
akurat sprzedawał jego kolega,
— Niech zgadn
ę
. To on dostał łód
ź
po podziale maj
ą
tku?
Twarz Samanthy st
ęż
ała.
— Dostał prawie wszystko. Oprócz Bridget, Bogu dzi
ę
ki. Jestem pewna,
ż
e gdyby nie
Christine, walczyłby ze mn
ą
tak
ż
e i o prawa rodzicielskie.
— Kim jest Christine?
— Niegdysiejsza sekretarka Teddy”ego, obecnie jego
ż
ona. Banalne, prawda? —
za
ż
artowała, ale Nick wyczuł w jej głosie nut
ę
bólu i gniewu. — Teddy miał mnóstwo
sekretarek — dodała, wpatruj
ą
c si
ę
w morski pejza
ż
niewidz
ą
cymi oczami.
Nick bez trudu poj
ą
ł aluzj
ę
: Teddy oszukiwał j
ą
i zdradzał, gdy byli mał
ż
e
ń
stwem.
I ona o tym wiedziała.
Chocia
ż
nie widział jeszcze na oczy owego Teddy”ego, Nick ju
ż
go znienawidził. Jak mo
ż
na
było zdradza
ć
i oszukiwa
ć
kobiet
ę
tak wspaniał
ą
jak Samantha!
Otoczył j
ą
ramieniem, a ona z ufno
ś
ci
ą
przyj
ę
ła wsparcie.
— Ju
ż
dawno go nie kocham. Teraz czekam tylko, kiedy przestan
ę
go nienawidzie
ć
—
wyszeptała.
Przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
bli
ż
ej, czuj
ą
c to samo po
żą
danie, które owładn
ę
ło nim w samochodzie, ale
tak
ż
e co
ś
wi
ę
cej. Jak
ąś
czuło
ść
serca, trosk
ę
, pragnienie, by chroni
ć
Samanth
ę
przed
smutkiem i cierpieniem.
— Chod
ź
my ju
ż
st
ą
d — zaproponował, a ona skin
ę
ła głow
ą
.
Zbli
ż
ali si
ę
wła
ś
nie do wyj
ś
cia, gdy Nick stan
ą
ł gwałtownie.
— Wiesz co? — powiedział z błyskiem w oku. — Mo
ż
e przespacerowaliby
ś
my si
ę
kawałek?
Powiem... Edgarowi,
ż
eby poczekał. Chyba
ż
e b
ę
dzie ci za zimno. Je
ż
eli wolisz, mo
ż
emy si
ę
przejecha
ć
. — Annie z pewno
ś
ci
ą
szczegółowo zaplanowała im czas po wizycie w muzeum,
ale na razie Nick wolał improwizowa
ć
i sam wykaza
ć
si
ę
inicjatyw
ą
.
— Ch
ę
tnie si
ę
przejd
ę
. Codziennie spaceruj
ę
przynajmniej godzin
ę
. Pi
ęć
, sze
ść
kilometrów
niezale
ż
nie od pogody. Chyba
ż
e jest zadymka. W zeszłym miesi
ą
cu, gdy mieli
ś
my t
ę
wielk
ą
burz
ę
ś
nie
ż
n
ą
... — przerwała i roze
ś
miała si
ę
. — Strasznie paplam.
— Ja te
ż
codziennie chodz
ę
na spacery. Uwielbiam to. No, chyba
ż
e jest zadymka.
— Czy spacerowałe
ś
z
ż
on
ą
?
— Nie. Beth nie cierpiała tego. Chodziła za to do jtness ciubu. Mówiłem jej,
ż
e nie pojmuj
ę
tego. Zgodziła si
ę
i dodała,
ż
e nigdy nie pojm
ę
. Tu akurat miała racj
ę
— dorzucił cierpko.
— Teddy te
ż
ć
wiczył na siłowni.
— Zapewne mieli ze sob
ą
wiele wspólnego.
Samantha spojrzała bacznie do Nicka. Domy
ś
liła si
ę
,
ż
e miał na my
ś
li co
ś
wi
ę
cej ni
ż
tylko
wspólne upodobanie ich bylych mał
ż
onków do
ć
wicze
ń
fizycznych.
Czy Beth była niewierna? Czy oszukiwała Nicka tak, jak Teddy oszukiwał j
ą
?
Na to wygl
ą
da. A skoro tak, pomy
ś
lała, to wiele spraw staje si
ę
jasnych. Ogłoszenie, które
dała córka, by zmusi
ć
go do pój
ś
cia na randk
ę
. Ten nienikn
ą
cy cie
ń
smutku
w jego oczach. Gwałtowno
ść
, z jak
ą
całował j
ą
w Samochodzie. Jak kto
ś
, kto od dawna tego
nie robił, kto jak ona obawia si
ę
,
ż
e zostanie zraniony.
Samantha u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do siebie smutno. Jak wida
ć
, nie tylko Beth i Teddy maj
ą
ze sob
ą
wiele wspólnego. Im wi
ę
cej czasu sp
ę
dzała z Nickiem, tym wi
ę
cej odkrywała ł
ą
cz
ą
cych ich
spraw.
Gdy oddalili si
ę
ju
ż
o jedn
ą
przecznic
ę
od muzeum, Samantha przypomniała sobie,
ż
e min
ą
ł
ju
ż
czas, jaki dała Nickowi na wyjawienie prawdy. On tymczasem opowiadał jej o wakacjach,
jakie zeszłego lata sp
ę
dził w Montrealu z dwójk
ą
dzieci.
— Annie uwielbiała rozmawia
ć
w sklepach po francusku — mówił. — Z pocz
ą
tku troch
ę
si
ę
wstydziła, miała przecie
ż
tylko par
ę
lat francuskiego w szkole, ale to nie jest dziecko, które
zbyt długo z czymkolwiek zwleka — dodał z szerokim u
ś
miechem. Samantha zwolniła kroku.
— Opowiedz mi wi
ę
cej o Annie. — Mo
ż
e w ten sposób uda jej si
ę
pomóc Nickowi w
wyjawieniu prawdy?
Nick dostrzegł dan
ą
mu szans
ę
. Dostrzegł, ale nie mógł si
ę
zdoby
ć
na wykorzystanie jej.
Jeszcze nie teraz, mówił sobie. Jako prawnik działał zgodnie z przyj
ę
t
ą
wcze
ś
niej strategi
ą
:
najpierw zdoby
ć
zaufanie Samanthy, potem pozwoli
ć
, by poznała go cho
ć
troch
ę
i dopiero
pó
ź
niej wyjawi
ć
prawd
ę
.
— Nick? — Samantha dopominała si
ę
odpowiedzi.
Obj
ą
ł j
ą
ramieniem.
— Lepiej ty powiedz mi wi
ę
cej o sobie, Sam.
— Co chcesz wiedzie
ć
? — zapytała zawiedziona.
— Wszystko — odparł szczerze.
Samantha u
ś
miechn
ę
ła si
ę
, wyczuwaj
ą
c jego szczere zainteresowanie jej osob
ą
. Jak
ż
e ró
ż
nił
si
ę
Nick od tych wszystkich m
ęż
czyzn, z którymi si
ę
spotykała od czasu rozwodu! Tamci
skupieni byli głównie na imponowaniu jej sob
ą
. Nawet Teddy „ego nie interesowały zbytnio jej
my
ś
li i opinie. A tyle było spraw, o których nie miał poj
ę
cia — uczucia, t
ę
sknoty, marzenia,
l
ę
ki. Odzwyczaiła si
ę
przy nim od dzielenia si
ę
sob
ą
.
— Na pocz
ą
tek: mam dwadzie
ś
cia osiem lat. — Postanowiła trzyma
ć
si
ę
podstawowych
faktów.
— Nie dałbym ci ani troch
ę
ponad dwadzie
ś
cia pi
ęć
.
Przyjrzała mu si
ę
badawczo.
— A ja tobie ani troch
ę
ponad... trzydzie
ś
ci pi
ęć
?
— Blisko. Trzydzie
ś
ci sze
ść
. — Zdziwił si
ę
nieco. Czy
ż
by Samantha nie wiedziała nic o
m
ęż
czy
ź
nie, z którym umówiła si
ę
na randk
ę
? A mo
ż
e kto
ś
zaaran
ż
ował j
ą
dla niej?
Podniósł si
ę
wiatr i owion
ę
ło ich zimne powietrze. Nick chciał zaproponowa
ć
, by wrócili do
samochodu — Edgar wci
ąż
jechał za nimi w
ż
ółwim tempie — ale gdy
wtuliła si
ę
w jego rami
ę
, nie wspomniał słowem o tym pomy
ś
le.
— Wychowałam si
ę
w Stanford, w Connecticut — ci
ą
gn
ę
ła tymczasem Samantha. — Ja, Jen,
czyli moja starsza siostra, mama, tata i Fundy.
— Kim jest Fundy?
— To pies my
ś
liwski. Kupili
ś
my go zaraz po rodzinnej wyprawie do Zatoki Fundy w Nowej
Szkocji. Fundy był wspaniały. Płakałam jak dziecko, gdy zdechł jakie
ś
siedem lat temu. Nie
mieszkałam ju
ż
wtedy w domu, ale zawsze uwielbiałam bawi
ć
si
ę
z nim, gdy przyje
ż
d
ż
ałam z
wizyt
ą
. Bardzo bym chciała kupi
ć
kiedy
ś
Bridget psa
— westchn
ę
ła; — No, ale w mieszkaniu, które wynajmujemy, nie wolno trzyma
ć
zwierz
ą
t. A ty,
masz jakie
ś
zwierzaki?
— Po wyprowadzce Beth przygarn
ę
li
ś
my par
ę
dzikich kotów. Sparkie i Spot.
— Niech zgadn
ę
: twoja była
ż
ona nie lubiła kotów.
— Beth niczego specjalnie nie lubiła — odparł sarkastycznie.
- A co z Annie i Ethanem?
— Có
ż
, oni s
ą
wyj
ą
tkiem. Uwielbia dzieciaki. — Zawahał si
ę
. — Chocia
ż
nie widuje si
ę
z nimi
zbyt cz
ę
sto.
— Widz
ą
c wyraz niezrozumienia na twarzy Samanthy, dodał: — Beth jest cenionym doradc
ą
biznesowym. Dobre trzy czwarte roku sp
ę
dza w podró
ż
y — wyja
ś
nił rzeczowym tonem. —
Była w całej Europie, Azji. Jakiekolwiek miejsce wymienisz, to albo ju
ż
tam była, albo wła
ś
nie
si
ę
wybiera.
— To kiedy widuje si
ę
z dzie
ć
mi? — zapytała z matczyn
ą
trosk
ą
Samantha.
— Nie ma reguły — odparł Nick. — Ka
ż
dego lata bierze miesi
ą
c wolnego i dzieci sp
ę
dzaj
ą
ten
czas z ni
ą
. Ponadto wpada do domu, kiedy mo
ż
e. Nieraz zdarzało si
ę
,
ż
e woziłem dzieci na
lotnisko w Logan,
ż
eby zd
ąż
yły si
ę
z ni
ą
spotka
ć
mi
ę
dzy przylotem i odlotem samolotu.
— Czy ona nie rozumie, jak wiele traci, nie b
ę
d
ą
c
ś
wiadkiem dorastania własnych dzieci? —
Samantha
zmarszczyła brwi. — To mija tak szybko. Wydaje mi si
ę
,
ż
e jeszcze wczoraj le
ż
ałam w szpitalu
po porodzie, trzymaj
ą
c Bridget w ramionach...
Nick u
ś
miechn
ą
ł si
ę
t
ę
sknie.
— Anie była uroczym dzidziusiem. Podobnie Ethan.
— Nie wyobra
ż
am sobie — mówiła tymczasem Samantha z rosn
ą
cym zapałem — abym
mogła zostawi
ć
Bridget na całe tygodnie, czy miesi
ą
ce. T
ę
skni
ę
za ni
ą
nawet wtedy, gdy
sp
ę
dza weekend z tat
ą
. Patrze
ć
, jak uczy si
ę
czyta
ć
, pomaga
ć
jej, cieszy
ć
si
ę
wraz z ni
ą
najprostszymi rzeczami... — Twarz Samanthy promieniowała teraz durn
ą
i miło
ś
ci
ą
. — By
ć
matk
ą
to najwspanialsza rzecz na
ś
wiecie! Gdyby
ś
my nie rozstali si
ę
z Teddym, chciałabym
mie
ć
jeszcze co najmniej dwójk
ę
dzieci.
— Nadal mo
ż
esz — zauwa
ż
ył skwapliwie Nick. — To znaczy... je
ś
li ponownie wyjdziesz za
m
ąż
.
Ta uwaga zupełnie rozbroiła Samanth
ę
.
— No tak... w ko
ń
cu nie jest to niemo
ż
liwe...
Z przera
ż
eniem słuchała własnych słów. Co ona robi? Gło
ś
no rozwa
ż
a ponowne wyj
ś
cie za
m
ąż
? Ona, która setki razy przysi
ę
gała,
ż
e ju
ż
nigdy, przenigdy si
ę
na to nie zdecyduje? I to
na dodatek teraz, kiedy po dwóch latach zgryzot zaczyna wreszcie stawa
ć
na nogi? Po co? By
znów złama
ć
sobie serce?
Zapadła niezr
ę
czna cisza.
— A ty? Mógłby
ś
si
ę
jeszcze raz o
ż
eni
ć
? — zapytała w ko
ń
cu Samantha.
— Ja? — Nick był wyra
ź
nie zakłopotany.
— Ty. Czy byłby
ś
w stanie zaryzykowa
ć
raz jeszcze?
Nick zatrzymał si
ę
, a poniewa
ż
nadal obejmował Samanth
ę
ramieniem, ona te
ż
przystan
ę
ła.
— Moi rodzice s
ą
ze sob
ą
od czterdziestu siedmiu lat.
Mam starsz
ą
siostr
ę
w Albany, która w tym roku obchodzi dwudziest
ą
rocznic
ę
ś
lubu.
Zazdroszcz
ę
im. Kiedy wychodziłem za Beth, my
ś
lałem,
ż
e to na zawsze. Wła
ś
ciwie nie miało
to nic wspólnego akurat z ni
ą
, po prostu wierzyłem,
ż
e tak jest i tak ma by
ć
: bierzesz
ś
lub, a
potem
ż
yjesz długo i szcz
ęś
liwie. No, mo
ż
e nie zawsze w pełni szcz
ęś
cia, ale je
ż
eli pojawiaj
ą
si
ę
problemy, to starasz si
ę
je rozwi
ą
za
ć
, bo ta przysi
ę
ga to najwa
ż
niejsze zobowi
ą
zanie w
twoim
ż
yciu. Naiwne, co? Zwłaszcza jak na... — Natychmiast ugryzł si
ę
w j
ę
zyk. Ju
ż
prawie
powiedział: „Zwłaszcza jak na adwokata od rozwodów”. To straszne. Coraz bardziej pl
ą
cze si
ę
we własne sidła.
Do licha! Powiedz jej prawd
ę
, mówił sobie. Teraz. Nie ma na co czeka
ć
. Je
ś
li nie zrozumie,
to...
A jednak nie potrafił.
— Na m
ęż
czyzn
ę
? — podrzuciła Samantha. Nie odrywała od niego swych bursztynowych
oczu.
Nick z pocz
ą
tku nie zareagował; zapomniał,
ż
e urwał zdanie w połowie. Kluczowe zdanie.
„Zwłaszcza jak na...”
Nie poprawił jej. Nie powiedział niczego, czuj
ą
c,
ż
e byłoby to przyzwolenie na kłamstwo. Lepiej
nic nie mówi
ć
.
— Podoba mi si
ę
to — powiedziała mi
ę
kko.
— To znaczy co? — zapytał.
— To,
ż
e wierzyłe
ś
w szcz
ęś
cie, by
ć
mo
ż
e naiwnie...
I
ż
e zwierzyłe
ś
mi si
ę
z tego. — Chciała doda
ć
,
ż
e mógłby j
ę
j si
ę
zwierzy
ć
ze wszystkiego i
ż
e
przyj
ę
łaby to
z wdzi
ę
czno
ś
ci
ą
i zrozumieniem. Nawet gdyby powiedział jej,
ż
e do tej pory ukrywa prawd
ę
o
Sandrze, z któr
ą
miał si
ę
spotka
ć
tego dnia.
Z drugiej jednak strony, pomy
ś
lała, te przemilczenia, które tak jej doskwieraj
ą
, s
ą
nie tylko
dziel
ą
c
ą
ich barier
ą
ale te
ż
swoistym zabezpieczeniem. On nie wie,
ż
e ona wie o wszystkim. A
gdyby dowiedział si
ę
, musiałaby zachowa
ć
si
ę
w sposób bardziej zdecydowany. Obrazi
ć
si
ę
na niego i go porzuci
ć
, albo wybaczy
ć
mu i z nim zosta
ć
. Nie była na to gotowa. Nie była
gotowa na uczucia obudzone w niej przez tego m
ęż
czyzn
ę
, który pojawił si
ę
w jej
ż
yciu w tak
niezwykły sposób.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Samantba spojrzała na Nicka z niedowierzaniem.
— Przelot helikopterem nad Zatok
ą
Bosto
ń
sk
ą
?
Ten przelot był kolejnym punktem w planie Annie. Z uwag
ą
na marginesie, by nie martwił si
ę
o
koszty. Mama kole
ż
anki ze szkoły miała brata, który organizował takie przeloty. Owa mama
uznała,
ż
e pomysł jest bardzo romantyczny, zachwyciła si
ę
nim i przekonała brata, by
zaoferował im przeja
ż
d
ż
k
ę
za darmo.
Na brwi Nicka pojawiła si
ę
kropelka potu. Co jeszcze1 wymy
ś
liła Annie?
— Słuchaj, je
ś
li nie chcesz.. nie musimy tego robi
ć
. Mo
ż
emy równie dobrze robi
ć
co
ś
innego.
Helikopter rzeczywi
ś
cie troch
ę
szalony pomysł.
Urocze usta Samanthy rozja
ś
nił nieoczekiwany u
ś
miech.
— Sama nie wiem, to do
ść
niezwykłe, a ja nigdy przedtem nie latałam helikopterem.
— Wi
ę
c chcesz teraz polata
ć
? Na pewno? — dopytywał si
ę
Nick.
— Pewnie z
ę
by zjadłe
ś
na lataniu helikopterem...
— Có
ż
, tak naprawd
ę
... to nie. Szczerze mówi
ą
c...
— Szczerze! Dobre sobie! — .. .te
ż
nigdy nie leciałem helikopterem - wyznał, licz
ą
c w duchu,
ż
e ka
ż
dy okruszek prawdy mo
ż
e mu si
ę
przyda
ć
w dalszej perspektywie.
o ile w ogóle b
ę
dzie jaka
ś
„dalsza perspektywa”, po tym jak ju
ż
wszystko opowie.
Samantha poczuła przypływ entuzjazmu. Złapała Nicka za r
ę
k
ę
prawie tak samo, jak robiła to
Bridget, gdy szykowała si
ę
jaka
ś
przygoda. Gdy tylko ich dłonie si
ę
zetkn
ę
ły, owo dziewcz
ę
ce
uczucie zostało natychmiast wyparte przez inne, du
ż
o bardziej dorosłe. To było jak
przytkni
ę
cie zapałki do szybko spalaj
ą
cego si
ę
lontu.
Wiedziała ju
ż
,
ż
e jej zdrowy rozs
ą
dek znów wyfrun
ą
ł przez okno samochodu. Zdawała sobie
spraw
ę
,
ż
e i na. Nicka podziałał ten dotyk. Westchn
ę
ła ci
ęż
ko, a on poczuł jakby płomie
ń
pal
ą
cy wn
ę
trze jego ciała. Jeszcze chwila i padli sobie w obj
ę
cia. Samantha nie próbowała
nawet protestowa
ć
, gdy usta Nicka dotkn
ę
ły jej ust. Im razem ich pocałunek trwał dłu
ż
ej ni
ż
poprzednio, był bardziej nami
ę
tny i
ż
arliwy, a dłonie Nicka znalazły sposób, by dosta
ć
si
ę
pod
rozpi
ę
ty wełniany płaszcz Samanthy. Przyci
ą
gn
ą
ł j
ą
do siebie tak,
ż
e jej pełne piersi oparły si
ę
na jego torsie. Poprzez cienk
ą
sukni
ę
czuł, jak dr
ż
y jej gor
ą
ce ciało. On tak
ż
e dr
ż
ał. Smak i
zapach Samanthy sprawiały,
ż
e odchodził od zmysłów.
Och, Sam... Sam... — wyszeptał zduszonym głosem, gdy ju
ż
przestali si
ę
całowa
ć
, ale nadal
trwali w obj
ę
ciach.
Sposób, w jaki wypowiedział jej imi
ę
, sprawił,
ż
e serce Samanthy pocz
ę
ło bi
ć
szybciej. Bo
ż
e
kochany, nie byli jeszcze nawet w helikopterze, a ona ju
ż
szybowała w obłokach! Gwałtowne
po
żą
danie ogarniało jej ciało i nie umiała ju
ż
z nim walczy
ć
. Chciała kolejnych pocałunków,
chciała wi
ę
cej... Le
ż
e
ć
nago w wielkim łó
ż
ku, w chłodnej, białej po
ś
cieli, kocha
ć
si
ę
...
Kocha
ć
si
ę
? Głos rozs
ą
dku sprowadził j
ą
niespodziewanie na ziemi
ę
. Przecie
ż
po Teddym nie
poszła do łó
ż
ka z
ż
adnym m
ęż
czyzn
ą
, twierdz
ą
c,
ż
e seks bez miło
ś
ci jest nie tylko
niemoralny, ale tak
ż
e nudny, pusty i jałowy. Oprócz seksu pragn
ę
ła czuło
ś
ci i pieszczot.
Czego
ś
takiego nie dostaje si
ę
na zawołanie. Nawet w Walentynki. Nie mo
ż
e jej tego
zapewni
ć
m
ęż
czyzna, który przez przypadek pojawił si
ę
w jej domu i teraz ma zamiar lata
ć
z
ni
ą
nad Bostonem.
Cofn
ę
ła si
ę
i wygładziła sukienk
ę
, która podjechała do połowy ud. Jej uda, czego Nick nie
przeoczył, były równie
ś
liczne i jedwabiste jak reszta ciała. Od same- go patrzenia na ni
ą
ś
ciskało go w gardle. A gdy obejmował j
ą
i całował — jakkkolwiek szalone by si
ę
to nie
zdawało — miał wra
ż
enie, jakby robił to pierwszy raz; jakby nie istniała przedtem
ż
adna
kobieta; jakby zawsze były tylko mi
ę
kkie, ciepłe, kusz
ą
ce wargi Sainanthy, tylko jej wysmukłe
ciało, promienny u
ś
miech, zniewalaj
ą
ce oczy.
Limuzyna zatrzymała si
ę
na niewielkim lotnisku i z małego gło
ś
nika dobiegł ich głos szofera:
— Jeste
ś
my na miejscu, panie Santiago.
Je
ś
li nawet Edgar widział w tylnym lusterku ich gor
ą
ce pieszczoty, jego głos nie zdradził tego.
Mimo to Samantha zaczerwieniła si
ę
. Nami
ę
tno
ść
owładn
ę
ła ni
ą
do tego stopnia,
ż
e zupełnie
zapomniała o obecno
ś
ci kierowcy! A je
ś
li ich widział? Co sobie pomy
ś
li? Tak si
ę
zapomnie
ć
!
Najgorsze jednak,
ż
e zapomniała nie tylko o przyzwoitym zachowaniu, ale i o swoich
ż
yciowych postanowieniach. To wszystko poszło tak daleko, ale jest jeszcze czas, by to
przerwa
ć
. Do
ść
głupstw. Oboj
ę
tnie, czy Nick powie jej prawd
ę
, czy nie, ona nie b
ę
dzie
ryzykowa
ć
kolejnego rozczarowania. Miała prac
ę
, córk
ę
, konkretne plany na przyszło
ść
—
najpierw zdobycie uprawnie
ń
do projektowania wn
ę
trz, po
ź
niej kupno małego domku na
przedmie
ś
ciach, dla siebie i Bridget. Z cał
ą
pewno
ść
jednak nie mie
ś
cił si
ę
w nich romans z
Nickiem.
Na drzwiach helikoptera widniało du
ż
e, czerwone serce. Pilot, jowialny, dobrze zbudowany
m
ęż
czyzna, ubrany w gruby, szary kombinezon i lotnicz
ą
kurtk
ę
, powitał Samanth
ę
czerwon
ą
ró
żą
i szerokim u
ś
miechem.
— Wszystkiego najlepszego w Dniu Zakochanych, Sandro!
— Samantho — natychmiast poprawił go skonfudowany Nick.
Samantha zerkn
ę
ła na niego. Był czerwony jak burak. Pilot natomiast wzruszył tylko
ramionami, s
ą
dz
ą
c zapewne,
ż
e
ź
le zapami
ę
tał imi
ę
.
— Przepraszam. Wszystkiego najlepszego, Samantho! Witam w imieniu Chip”s Chopper
Tours. Mam na imi
ę
Chip. Tu si
ę
na pewno nie myl
ę
— dodał, szczerz
ą
c z
ę
by w u
ś
miechu. —
Jeste
ś
cie gotowi?
Samantha raz jeszcze spojrzała na Nicka i zdziwiła si
ę
, widz
ą
c,
ż
e jego twarz w jednej chwili
zmieniła kolor Chip.
z czerwonego na szary. Dopiero teraz za
ś
witało jej w głowie,
ż
e mo
ż
e bardziej ni
ż
ona
prze
ż
ywa ten lot.
— Dobra. Wskakujcie na pokład — powiedział wesoło Chip.
Nick kiwn
ą
ł jedynie głow a jego twarz straciła ju
ż
wszelkie kolory i była teraz
ś
miertelnie blada.
— Nick, je
ś
li uwa
ż
asz,
ż
e tak b
ę
dzie lepiej, naprawd
ę
nie musimy tego robi
ć
— Saniantha
dyskretnie szepn
ę
ła mu do ucha,
— Przygotowałem dla was butelk
ę
szampana — ci
ą
gn
ą
ł Chip, nie zwa
ż
aj
ą
c na ich wahania.
— Korek wystrzeli w momencie, który sami wybierzecie. Dzi
ś
rano wiozłem milutk
ą
park
ę
. Nie
tylko strzelił korek, ale i padła powa
ż
na propozycja. Akurat gdy lecieli
ś
my nad portem.
— No i jaka była odpowied
ź
? — Samantha nie mogła powstrzyma
ć
ciekawo
ś
ci.
— A jak pani s
ą
dzi? — Chip u
ś
miechn
ą
ł si
ę
jeszcze
Chciała powiedzie
ć
,
ż
e domy
ś
la si
ę
, co odpowiedziała tamta kobieta i
ż
e kiedy
ś
b
ę
dzie
ż
ałowa
ć
tego jednego małego „tak”, nie powiedziała jednak nic i tylko tajemniczo u
ś
miechn
ę
ła
si
ę
do Chipa.
rllmczasem twarz Nicka zacz
ę
ła przybiera
ć
nonnalny kolor. Wystarczyło,
ż
e pomy
ś
lał, jak
romantycznie b
ę
dzie szybowa
ć
nad miastem wraz z Samanth
ą
.
— Main ochot
ę
na ten lot, je
ś
li i ty j
ą
masz — zwrócił si
ę
do Samanthy bohatersko.
Miała ochot
ę
. Nick zaskakiwał j
ą
swymi pomysłami i niezale
ż
nie od tego,
ż
e kto
ś
inny miał by
ć
w tej chwili na jej miejscu, była to najbardziej romantyczna randka
w jej
ż
yciu.
Wła
ś
nie. Kto
ś
inny. Sandra. Ciekawe, co teraz robi? Pewnie wiesza psy na Nicku. Ale czy nie
ma racji? Umówił si
ę
i... A mo
ż
e poinformował j
ą
o pomyłce? Podczas
ś
niadania odchodził
przecie
ż
od stolika. Niewykluczone,
ż
e do niej dzwonił. Tylko co jej powiedział, jak
ą
wymówk
ę
wymy
ś
lił?
Tak, musi uwa
ż
a
ć
. Na razie jest pi
ę
knie i romantycznie, ale przecie
ż
oni wszyscy s
ą
tacy
sami...
Nick natychmiast zauwa
ż
ył zmian
ę
w usposobieniu Samanthy.
— Co si
ę
stało? — zapytał z trosk
ą
.
— Dlaczego s
ą
dzisz,
ż
e co
ś
si
ę
stało?
- Nietrudno ci
ę
rozszyfrowa
ć
- powiedział delikatnie wzi
ą
ł j
ą
za r
ę
k
ę
.
Oczy Samanthy rozszerzyły si
ę
ze zdziwienia.
— To zabawne. Teddy zawsze mawiał co
ś
przeciwnego. Mówił,
ż
e nigdy mnie nie rozumie.
ż
e
wszystko chowam w sobie.
— Beth mówiła o mnie to samo.
Samantha westchn
ę
ła. To, co było prawd
ą
dla Beth i Teddy”ego, nie było prawd
ą
dla nich,
Samanthy i Nicka. Podobie
ń
stwo ich losów było wr
ę
cz zdumiewaj
ą
ce. Niepokoj
ą
ce i zabawne
zarazem.
Podniosła ró
żę
, by wchłon
ąć
jej cudowny zapach.
— Urocza.
— Urocza? To za mało — szepn
ą
ł Nick, my
ś
l
ą
c bardziej o Samancie ni
ż
czerwonej ró
ż
y.
Gdy wzbili si
ę
ku czystemu bł
ę
kitowi nieba, Samantha mocno
ś
cisn
ę
ła dło
ń
Nicka. Znów
u
ś
miechała si
ę
do niego. Znów zagłuszyła w sobie pretensje, l
ę
ki i obawy.
Po kilku minutach lotu znale
ź
li si
ę
nad portem. Oczy Nicka spocz
ę
ły na zmro
ż
onej butelce
szampana i przez jedn
ą
szalon
ą
chwil
ę
zastanawiał si
ę
nie tyle nad wystrzeleniem korka, co
nad zło
ż
eniem powa
ż
nej propozycji.
„Samantho, czy zostaniesz moj
ą
Walentynk
ą
, nie tylko dzisiaj, ale na zawsze? Sarnantho, czy
wyjdziesz za ninie?”
Była tylko jedna odpowied
ź
, któr
ą
mógł zaakceptowa
ć
. Ka
ż
da inna złamałaby mu serce.
— Mo
ż
e by
ś
my... — usłyszał nagle nad uchem głos Samanthy.
Zamrugał gwałtownie powiekami.
— Mo
ż
eby
ś
my co?
— . . .otworzyli szampana.
— Ach tak. Szampan. Otworzy
ć
szampana. Dobry pomysł — wymamrotał. Czy rzeczywi
ś
cie2
Nie miał dobrych do
ś
wiadcze
ń
z szampanem. Gdy pił go ostatni raz, w sylwestra zeszłego
roku, dał si
ę
namówi
ć
na ten głupi pomysł, by da
ć
do gazety ogłoszenie matrymonialne.
— Nick?
Spojrzał na Samanth
ę
i natychmiast si
ę
rozpogodził. Nie, to nie był głupi pomysł. W
ż
adnym
wypadku. Przeciwnie, by
ć
mo
ż
e była to wła
ś
nie — w pokr
ę
tny sposób
— najm
ą
drzejsza rzecz, jak
ą
zrobił w
ż
yciu.
Oderwał wzrok od dziewczyny i chwycił butelk
ę
szampana. Palce dr
ż
ały mu tak bardzo,
ż
e
sporo nam
ę
czył
si
ę
z jej otwarciem. Gdy w ko
ń
cu si
ę
udało, szampan wystrzelił z butelki jak lawa z krateru
Wezuwiusza.
Samantha roze
ś
miała si
ę
gło
ś
no i szybko podstawiła najpierw jeden, potem drugi plastikowy
kubeczek.
— Za co wypijemy? — zapytała.
W kabinie było tak gło
ś
no,
ż
e Nick nie dosłyszał pytania, zrozumiał tylko jego sens.
— Za przeznaczenie! — wykrzykn
ą
ł jej do ucha. — Wypijmy za przeznaczenie!
Stukn
ę
li si
ę
kubeczkami i umoczyli usta. Ich oczy znów si
ę
spotkały. W przypływie nagłej
czuło
ś
ci Nick pochylił si
ę
i delikatnie pocałował zwil
ż
one szampanem wargi Samanthy. Istny
nektar. Odrobina szampana wylała si
ę
z kubeczka Samanthy. Nick wyj
ą
ł go z jej dłoni, po
czym podniósł j
ą
do ust i spił kropelki z gładkiej skóry.
— Samantho...
- Tak, Nick.
— Czy to tylko ja? Czy ty te
ż
masz tak
ą
... lekk
ą
głow
ę
?
Samantha przymkn
ę
ła oczy.
— Nie, nie tylko ty — powiedziała cicho.
— W tej chwili wida
ć
pod nami statek „Constitution”
- krzykn
ą
ł Chip.
Oboje pokiwali głowami, ale
ż
adne z nich nawet nie spojrzało w dół, tak bardzo byli w siebie
zapatrzeni.
— To najlepsze Walentynki w moim
ż
yciu — powiedziała Samantha.
Nick podniósł ró
żę
, która le
ż
ała na jej kolanach. Ułamał łody
ż
k
ę
w połowie i ostro
ż
nie usun
ą
ł
kolce. Potem wpi
ą
ł kwiat we włosy Samanthy.
— Wygl
ą
dasz wspaniale.
Był teraz bardzo blisko niej. Za blisko. Ogarn
ę
ło j
ą
uczucie, w którym było tyle
ż
paniki, co
uniesienia. Bo
ż
e, ja chyba zakochałam si
ę
w tym m
ęż
czy
ź
nie, pomy
ś
lała, czuj
ą
c jak serce
łomocze w jej w piersi, a cały
ś
wiat wiruje wokół niej i wymyka si
ę
spod jej kontroli.
— Jak wam si
ę
podoba Hancock Center? — krzykn
ą
ł Chip.
Tym razem nie zareagowali na słowa pilota nawet najmniejszym gestem. Saniantha my
ś
lała
jedynie o tym, by znale
źć
si
ę
z Nickiem w jakim
ś
odosobnionym miejscu, z dala od wzroku
pilotów, szoferów i innych ludzkich istot. Chciała by
ć
z nim sam na sam. Wtuli
ć
si
ę
w jego
ramiona, kocha
ć
si
ę
z nim... Wiedziała,
ż
e to szale
ń
stwo, ale przecie
ż
wszystko stan
ę
ło na
głowie ju
ż
w tej pierwszej chwili, w której go ujrzała. Przez wszystkie te lata oszukiwała si
ę
,
wmawiała sobie,
ż
e m
ęż
czyzna nie jest jej potrzebny do szcz
ęś
cia, a wystarczyło kilka
spojrze
ń
Nicka, kilka pocałunków, by całkiem straciła głow
ę
z po
żą
dania...
Po
żą
danie. Tak, to wła
ś
nie to uczucie. Uczucie tak pot
ęż
ne dla niej i tak... nowe. Po
żą
dania
nie budził w niej ani Teddy, ani
ż
aden inny m
ęż
czyzna. A to, co czuje teraz do Nicka, to nawet
wi
ę
cej ni
ż
po
żą
danie.
Och, Nick, Nick, powtarzała w my
ś
lach, nie wiem sama, co mam o tobie my
ś
le
ć
, ale pragn
ę
ci
ę
bezgranicznie. Dostaj
ę
bzika, tak bardzo ci
ę
pragn
ę
...
Jej mieszkanie! Tak, to jest wła
ś
ciwe miejsce. Nikogo tam nie ma.
ś
adnych niepowołanych
ś
wiadków,
ż
adnych natr
ę
tnych spojrze
ń
.
Tylko jak go tam
ś
ci
ą
gn
ąć
?
No có
ż
,
ś
wietnie! Jen zapewne wytrzeszczałaby oczy ze zdumienia. Oto ona, Samantha
Loyejoy, obmy
ś
la, jak zaci
ą
gn
ąć
do łó
ż
ka m
ęż
czyzn
ę
, którego zna ledwie pół dnia! Koniec
ś
wiata!
Poczuła, jak Nick obejmuje j
ą
i przyciska do siebie. Jakby chc
ą
c zagłuszy
ć
w sobie resztki
obaw i w
ą
tpliwo
ś
ci, przywarła mocno do niego, napawaj
ą
c si
ę
jego ciepłem i czuło
ś
ci
ą
. Nie,
dłu
ż
ej nie mogła udawa
ć
. To było ponad jej siły. Prawie krzykn
ę
ła do pilota, by l
ą
dował
natychmiast, w tej sekundzie.
Wi
ę
c dobrze. Co ma by
ć
, to b
ę
dzie. Niech tylko wyl
ą
duj
ą
...
Nick równie
ż
panował nad sob
ą
resztkami sił. Zanurzył twarz we włosy Samanthy i wci
ą
gał
gł
ę
boko ich odurzaj
ą
cy zapach. Było to jak wiosenny spacer po pełnym jabłoni sadzie.
Pachniała tak
ś
wie
ż
o, tak czysto... Marzył o tym, by pocałowa
ć
j
ą
raz jeszcze.
Ale nie tutaj. Nie z Chipem siedz
ą
cym tu
ż
obok. Nie w limuzynie z Edgarem na przednim
siedzeniu. Musi znale
źć
inne miejsce, by by
ć
z ni
ą
wreszcie sam na sam, by móc całowa
ć
j
ą
,
obejmowa
ć
, kocha
ć
.
Czy to, co chciał zrobi
ć
, było wła
ś
ciwe? Nie był tego pewien. Wiedział jedynie,
ż
e za spraw
ą
ś
miesznego zbiegu okoliczno
ś
ci trafił na kobiet
ę
swego
ż
ycia.
To musiało by
ć
przeznaczenie.
Przeznaczenie.... i jego córka, Annie.
— Podchodzimy do l
ą
dowania, moi mili. Przykro mi, ale wasz lot powoli dobiega ko
ń
ca. Oboje
u
ś
miechn
ę
li si
ę
nie
ś
miało.
W
ż
adnym razie. Lot dopiero si
ę
rozpoczyna.
ROZDZIAŁ ÓSMY
— Czy chciałaby pani wróci
ć
teraz do swego mieszkania? — zapytał Edgar, gdy wrócili do
samochodu.
Saniantha sp
ą
sowiała. Czy
ż
by jej my
ś
li były tak przejrzyste,
ż
e nawet szofer czytał w nich bez
trudu?
Nick był tak
ż
e zbity z tropu.
Szofer spojrzał na nich z niedowierzaniem, po czym zwrócił si
ę
ponownie do Samanthy.
—
ś
eby przebra
ć
si
ę
na bal — wyja
ś
nił, jakby
to by
ć
dla nich wi
ę
cej ni
ż
oczywiste.
— Na bal? — Samantha wlepiła w niego oczy.
— Spytałem, bo nie byłem pewien — ci
ą
gn
ą
ł Edgar — czy woli pani przebra
ć
si
ę
na bal przed
czy po kolacji na jachcie.
Nick z ka
ż
d
ą
sekund
ą
był coraz bardziej zakłopotany. Powinien od razu przeczyta
ć
, co te
ż
jeszcze zaplanowała Annie na dzisiejszy dzie
ń
.
— Na jachcie? — zapytał cicho kierowc
ę
.
— Wydaje pan przyj
ę
cie na swoim jachcie, panie Santiago — podpowiedział Edgar, patrz
ą
c
na zegarek. — Teraz miało jest prawie pi
ą
ta, a kolacja została zaplanowana na siódm
ą
.
Dobroczynny bal walentynkowy w Hotelu „Ambasador” zaczyna si
ę
o dziewi
ą
tej. Pana
smoking mam w baga
ż
niku, lecz panna...
— Loyejoy — wtr
ą
ciła Sainantha, zanim zd
ąż
ył wymieni
ć
nazwisko Sandry.
Edgar u
ś
miechn
ą
ł si
ę
uprzejmie.
— No wła
ś
nie. Panna Loyejoy zechce zapewne wróci
ć
do siebie, by wło
ż
y
ć
jak
ąś
wieczorow
ą
kreacj
ę
.
Samancie zaschło w gardle. Wieczorowa kreacja? Suknia na bal? Przecie
ż
ona nic takiego
nie ma. Chocia
ż
..
Ale
ż
tak! Ma sukni
ę
, któr
ą
kupiła w zeszłym roku, gdy miała by
ć
druhn
ą
na
ś
lubie Niny, swojej
przyjaciółki. Nie ona j
ą
wybierała, ale na szcz
ęś
cie Nina ma
ś
wietny gust. Suknia z
ciemnoseledynowej tafty miała prosty, elegancki krój, cudowne fałdy a
ż
do kostek i nawet
wyci
ę
cie na plecach w kształcie serca. Czy mógł by
ć
bardziej stosowny strój na bal
walentynkowy?
A co najwa
ż
niejsze miała teraz — dzi
ę
ki uprzejmo
ś
ci Edgara — pretekst, by zaci
ą
gn
ąć
Nicka
do swego mieszkania!
Gdy Nick po raz drugi tego dnia wchodził do mieszkania Samanthy, miał niejasne wra
ż
enie,
ż
e jest w nim cieplej ni
ż
przed kilkoma godzinami. A mo
ż
e to tylko jemu było cieplej? Tak —
nawet gor
ą
co i bardzo niezr
ę
cznie. Cho
ć
od pocz
ą
tku chciał zosta
ć
sam na sam z Samanth
ą
,
teraz, gdy jego pragnienia zostały tak nieoczekiwanie i prosto spełnione, czuł si
ę
jak uczniak i
dr
ę
czyły go wyrzuty sumienia.
Przecie
ż
gdyby nie ta pomyłka... Od rana ju
ż
chyba ze sto razy przysi
ę
gał sobie w duszy,
ż
e
powie jej prawd
ę
.
I za ka
ż
dym razem znajdował jak
ąś
wymówk
ę
, by to odwlec. Przekonywał sam siebie,
ż
e
pó
ź
niej b
ę
dzie łatwiej,
A w rzeczywisto
ś
ci było coraz trudniej.
— Czy co
ś
si
ę
stało, Nick? — spytała, widz
ą
c jego strapion
ą
min
ę
.
— Samantho. Posłuchaj... — Stan
ą
ł przed ni
ą
ze smokingiem przewieszonym przez rami
ę
.
— Tak? -. Zrzuciła z siebie wełniany płaszcz.
Nick poczuł, jak mi
ę
knie mu serce. Czy ona musi by
ć
taka ufna i niewinna? Tak krucha? Jego
czoło zrosiły kropelki potu.
— Czy tu nie jest... zbyt gor
ą
co?
— Mo
ż
e zdejmiesz marynark
ę
?
— Najpierw kurtk
ę
. Dobry pomysł.
— Daj, powiesz
ę
twój smoking na drzwiach — zaproponowała.
— Dzi
ę
ki, wielkie dzi
ę
ki — powiedział, wr
ę
czaj
ą
c go Samancie. — Strasznie dawno nie byłem
tak wyfraczony. Ostanio par
ę
lat temu.
— Tak? — Odwróciła si
ę
do niego. — Te
ż
jaki
ś
bal walentynkowy?
— Nie. — U
ś
miechn
ą
ł si
ę
nerwowo. — To był
ś
lub.
— Dostałe
ś
zlecenie?
— Słucham?
— Byłe
ś
fotografem na tym
ś
lubie?
— Nie, byłem dru
ż
b
ą
— odparł, ocieraj
ą
c r
ę
k
ą
pot z czoła. Co go op
ę
tało,
ż
eby mówi
ć
Samancie,
ż
e jest fotografem?
Ach, gdyby mógł zacz
ąć
ten dzie
ń
jeszcze raz! Za
ż
adne skarby nie mógł jednak wymy
ś
le
ć
,
jak mógłby zmieni
ć
cokolwiek i mimo to sp
ę
dzi
ć
z ni
ą
tyle czasu. Gdyby od razu powiedział jej
prawd
ę
, odesłałaby go zapewne Z powrotem i teraz na jego miejscu w tym mieszkaniu stałby
kto inny. Bez w
ą
tpienia my
ś
lałby o tym, co on. I bez w
ą
tpienia pragn
ą
łby tego samego...
— Mo
ż
e napijesz si
ę
czego
ś
zimnego? — zapytała Samantha.
Sama miała na to ochot
ę
. Czuła si
ę
, jakby wjej gardle był suchy piasek. Teraz, gdy miała
Nicka wył
ą
cznie dla siebie, wszystko w niej dygotało. Kto zrobi pierwszy ruch? On czy ona? I
jeszcze ta pomyłka, Sandra, całe to zamieszanie i uparte milczenie, jego i jej. Co za
niezr
ę
czna sytuacja!
— Z przyjemno
ś
ci
ą
.
— Co z przyjemno
ś
ci
ą
?
— Z przyjemno
ś
ci
ą
si
ę
napij
ę
— odparł Nick rozbawiony.
— Ach, tak. S
ą
W kuchni... Napoje. Wiesz, w lodówce. Chyba jest sok pomara
ń
czowy... i
grejpfrutowy. Nie, grejpfrutowy sko
ń
czyłam wczoraj wieczorem. Wła
ś
ciwie.., co do
pomara
ń
czowego te
ż
nie jestem pewna.
Wyra
ź
ne zdenerwowanie Samanthy miało dziwnie uspokajaj
ą
cy wpływ na Nicka.
— Wystarczy zwykła woda, Sam — powiedział mi
ę
kko.
— W takim razie b
ę
dziesz musiał zadowoli
ć
si
ę
kranówk
ą
. Butelkowana te
ż
si
ę
sko
ń
czyła.
— Super. Mo
ż
e by
ć
kranówka,
— Z lodem?
— Jasne, Je
ś
li jest.
— Pewnie,
ż
e jest — rzuciła zirytowana.
Sk
ą
d nagle to zdenerwowanie? I co gorsze, dlaczego chce jej si
ę
płaka
ć
?
— Usi
ą
d
ź
, Sam. — Nick uj
ą
ł j
ą
za łokie
ć
i poprowadził w stron
ę
sofy. — Ja przynios
ę
wod
ę
.
Po szklance dla nas obojga. W porz
ą
dku?
W porz
ą
dku — odparła słabym głosem. Powrócił chwil
ę
pó
ź
niej, nios
ą
c dwie szklanki wody z
lodem. Wr
ę
czył jedn
ą
Samancie i usiadł przy niej,
a ona długimi, chciwymi łykami wypiła cał
ą
jej zawarto
ść
. Nick zrobił to samo i odstawił puste
szklanki na stolik.
— Samantho... — zacz
ą
ł znowu. Wstrzymała oddech.
— Tyle mam ci do powiedzenia. Tyle... powinienem ci powiedzie
ć
. — Zrobił przerw
ę
, wzi
ą
ł w
dłonie jej r
ę
ce.
— Cała dr
ż
ysz.
— Ty te
ż
. — U
ś
miechn
ę
ła si
ę
niepewnie.
Ich spojrzenia spotkały si
ę
. Zaległa gł
ę
boka, intymna cisza. Nie przerwało jej jednak wyznanie
Nicka — które miał ju
ż
na ko
ń
cu j
ę
zyka — ale ostry dzwonek telefonu. Oboje podskoczyli na
ten d
ź
wi
ę
k.
— Nie odbieraj. — Nick
ś
cisn
ą
ł jej dłonie. Bał si
ę
,
ż
e je
ś
li teraz nie powie jej prawdy, ju
ż
na
zawsze opu
ś
ci go odwaga.
— Powinnam odebra
ć
— odparła, gdy zabrzmiał dzwonek. — Mo
ż
e to Teddy? Mo
ż
e Bridget
jest chora?
— Jasne, rozumiem. — Pu
ś
cił jej dłonie. Zrobiłby pewnie to samo, gdyby był na jej miejscu.
Gdy telefon zadzwonił po raz trzeci, Samantha zawahała si
ę
. Czuła,
ż
e nadeszła dla nich
chwila prawdy. Dlaczego akurat dzisiaj musiała zapomnie
ć
o wł
ą
czeniu automatycznej
sekretarki? Mogłaby wtedy nie zawraca
ć
sobie głowy telefonem i nie psu
ć
nastroju, w którym
byliby w stanie — czuła to — wyzna
ć
sobie wszystko.
Przy czwartym dzwonku podeszła do telefonu w kuchni i podniosła słuchawk
ę
.
- Tak? - powiedziała słabo.
— A co ty tu porabiasz? — odezwał si
ę
znajomy głos Jen.
Samantha zakl
ę
ła pod nosem.
— A ty? Po co dzwonisz, skoro s
ą
dziła
ś
,
ż
e mnie nie zastaniesz? — odci
ę
ła si
ę
siostrze.
— Co
ś
taka zdenerwowana? Nie udało si
ę
co
ś
? — snuła domysły Jen. — Wcze
ś
niej si
ę
urwała
ś
? Był gorszy, ni
ż
si
ę
spodziewała
ś
?
— Jen, posłuchaj...
— Nie mam zamiaru słucha
ć
tych twoich wykładów. To raczej ty musisz przyj
ąć
moj
ą
filozofi
ę
.
Raz zyskujesz, raz tracisz, Sam. W morzu plywa mnóstwo ryb. Pewnie,
ż
e wi
ę
kszo
ść
z nich to
ś
ledzie, ale je
ś
li masz cierpliwo
ść
,
to wreszcie trafi ci si
ę
taaaka sztuka. I oto chodzi. Nie mo
ż
esz oczekiwa
ć
,
ż
e ju
ż
za pierwszym
zarzuceniem w
ę
dki wyci
ą
gniesz rekordowego łososia.
— Prosz
ę
, Jen...
— No dobrze, co z nim jest nie tak? Straszny nudziarz? Erotoman? Zupełny kretyn? Szkoda,
bo szczerze wierzyłam,
ż
e akurat z tego co
ś
b
ę
dzie. Miał tyle plusów. Przynajmniej tak mnie
zapewniała Li
ż
, moja dobra kumpelka. Wiesz,
ż
e nie swatałabym was, gdybym nie ufała Li
ż
.
Chocia
ż
, mówi
ą
c szczerze, zastanawiam si
ę
, Sam, czy to w ogóle była jego wina. Mo
ż
e to ty
szukała
ś
wad tam, gdzie ich nie ma. Nie, nie... Nie chc
ę
powiedzie
ć
,
ż
e był doskonały. No ale
kto jest doskonały? Doskonało
ść
to nuda, Sam. Mo
ż
e powinna
ś
obni
ż
y
ć
troch
ę
poprzeczk
ę
.
— Jen... — W głosie Samanthy słycha
ć
było napi
ę
cie.
— Nie mog
ę
teraz rozmawia
ć
.
— Co? Nie mo
ż
esz rozmawia
ć
? — powtórzyła Jen. — Sam, na miły Bóg, dlaczego od razu mi
me powiedziała
ś
!
— Zachichotała znacz
ą
co. — A wi
ę
c nie mo
ż
esz rozmawia
ć
...
ś
wietnie. Naprawd
ę
super.
Wszystko rozumiem, nie musisz nic tłumaczy
ć
...
— Przykro mi, ale nic nie rozumiesz.
— Rozumiem, rozumiem. Nie jestem naiwna. Jest teraz z tob
ą
, tak?
— Niezupełnie. — Samantha musiała si
ę
u
ś
miechn
ąć
.
— Jak to? Sam, to brzmi dziwnie — zaniepokoiła si
ę
Jennifer. — Co
ś
nie tak? On tam jest?
Powiedz. Tu
ż
obok? Zmusza ci
ę
, by
ś
si
ę
rozł
ą
czyła? Och, nie, to jaki
ś
wariat! Dotykał ci
ę
?
Mój Bo
ż
e, czy mam dzwoni
ć
na policj
ę
? Wystarczy,
ż
e powiesz „tak”. Je
ś
li słucha, nie b
ę
dzie
wiedział, o czym rozmawiamy. Jedno „tak” i za kwadrans b
ę
d
ę
u ciebie z policj
ą
.
— Ogl
ą
dasz za wiele filmów kryminalnych, Jen — za
ś
miała si
ę
Samantha. — Czuj
ę
si
ę
ś
wietnie i zapewniam ci
ę
,
ż
e nic mi nie grozi. A teraz, je
ś
li pozwolisz, rozł
ą
cz
ę
si
ę
. Nick czeka
na mnie w salonie.
— Nick? Co za Nick, u diabła? A co stało si
ę
z Donem?
— Na razie, Jen — rzuciła krótko Samantha i odło
ż
yła słuchawk
ę
.
Gdy wróciła do salonu, był pusty. Po chwili zauwa
ż
yła,
ż
e smoking Nicka nie wisi ju
ż
na
drzwiach. Ogarn
ę
ła j
ą
panika.
Tylko nie to! Poszedł sobie. Stracił zimn
ą
krew i poszedł.
Powinna go była posłucha
ć
i nie odbiera
ć
tego telefonu. A wszystko to wina Jen. Gdyby nie
zadzwoniła...
Poczuła łzy cisn
ą
ce si
ę
jej do oczu. Opadła na sof
ę
, bezsilna i zagubiona. Pomy
ś
lała nawet,
czy nie zadzwoni
ć
do Jen, tak beznadziejnie samotna czuła si
ę
w tej chwili. Ale to nie Jen
mogła j
ą
pocieszy
ć
i wypełni
ć
wewn
ę
trzn
ą
pustk
ę
. Nick, tylko on mógł jej pomóc.
Zamkn
ę
ła oczy, łzy potoczyły si
ę
po jej policzkach i wła
ś
nie wtedy usłyszała hałas za
ś
cian
ą
.
Natychmiast zeskoczyła z sofy, przebiegła przez salon i gwałtownie otworzyła drzwi sypialni.
Odetchn
ę
ła ze zdziwieniem i niezmierzon
ą
ulg
ą
.
Nick stał przy jej łó
ż
ku, bez koszuli, z rozpi
ę
tym guzikiem u spodni. Wygl
ą
dał jak jeden z tych
niewiarygodnie seksownych modeli Calyina Kleina reklamuj
ą
cych d
ż
insy. Te szerokie,
umi
ęś
nione klatki piersiowe... Nick dorównywał najlepszym z nich!
I po co było martwi
ć
si
ę
o to, jak zaci
ą
gn
ąć
go do sypialni?
Ju
ż
miała zrobi
ć
powolny krok wjego kierunku, ju
ż
miała u
ś
miechn
ąć
si
ę
do niego
uwodzicielsko, gdy ujrzała rozci
ą
gni
ę
ty w poprzek łó
ż
ka smoking i
ś
wie
ż
o wykrocbmalon
plisowan
ą
koszul
ę
. Ach, tak... Wcale nie zamierzał by
ć
zdobywc
ą
jej sypialni. Przyszedł tutaj,
by przebra
ć
si
ę
* strój wieczorowy na przyj
ę
cie.
Nieoczekiwanie wybuchn
ę
ła płaczem. Rz
ę
siste łzy po- płyn
ę
ły po jej twarzy.
— Co si
ę
stało? — Nick natychmiast pospieszył do niej i wzi
ą
ł j
ą
w obj
ę
cia. — Czy chodzi o
Bridget? Jest ranna? Chora?
Samantha potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
.
— Nie. Jej... nic nie jest. To była... tylko Jen.
— W takim razie dlaczego płaczesz? — zdumiał si
ę
Nick.
— My
ś
lałam... my
ś
lałam...
ż
e poszedłe
ś
sobie — wykrztusiła.
— Och, Sam. — Upu
ś
cił koszul
ę
i przyci
ą
gn
ą
ł Samanth
ę
gwałtownie do siebie. — Przecie
ż
nigdy bym ci
ę
nie opu
ś
cił. Czy tego nie widzisz? Czy nie widzisz... jak bardzo ci
ę
pragn
ę
? Ile
dla mnie znaczysz? Wiem, skarbie,
ż
e to wszystko dzieje si
ę
tak szybko, ale nic na to nie
poradzimy. Ja... szalej
ę
za tob
ą
, Sam. Mam bzika na twoim punkcie.
Nie zamierzał wypowiedzie
ć
tych słów. Czuł teraz,
ż
e zachował si
ę
jak niewydarzony młokos,
a nie dorosły m
ęż
czyzna, odpowiedzialny i ostro
ż
ny prawnik, orzeł Temidy.
Przeraził si
ę
. Mo
ż
e jego euforia odstraszy Samanth
ę
? Ku jego zaskoczeniu i rado
ś
ci, stało si
ę
inaczej. Samantha nie odsun
ę
ła si
ę
od niego. Wprost przeciwnie — zarzuciła mu ramiona na
szyj
ę
.
— Och, Nick, Nick! — zawołała, obsypuj
ą
c jego twarz gor
ą
cymi, wilgotnymi pocałunkami.
Odepchn
ę
ła na bok trosk
ę
o to, czego jeszcze nie powiedział; skupiła si
ę
na słowach, które
wła
ś
nie usłyszała —
ż
e jej pragnie,
ż
e szaleje za ni
ą
.
Ona przecie
ż
czuła to samo.
Nick zacz
ą
ł nieporadnie mocowa
ć
si
ę
z suwakiem z tyłu jej sukni. Pomogła mu ochoczo,
zrzucaj
ą
c jednocze
ś
nie pantofle. Jeszcze chwila i
ś
ci
ą
gn
ą
ł gwałtownie sukni
ę
z jej pleców. Nie
chciał si
ę
spieszy
ć
, ale te
ż
nie mógł si
ę
pohamowa
ć
. Jedno szybkie szarpni
ę
cie i suknia
opadła ze
ś
wistem na dywan.
Samantha stała teraz przed nim w seksownej, czarnej bieli
ź
nie.
Była doskonała. Najbardziej poci
ą
gaj
ą
ca kobieta, jak
ą
kiedykolwiek widział. Jej widok odebrał
mu mow
ę
, nie mógł nawet ruszy
ć
r
ę
k
ą
. Zupełny parali
ż
. Jedynie umysł pracował, targany
kolejn
ą
fal
ą
wyrzutów sumienia. Jak mo
ż
e kocha
ć
si
ę
z Samanth
ą
, nie powiedziawszy jej
uprzednio całej prawdy? Czy wybaczy mu, gdy b
ę
dzie ju
ż
po wszystkim? Czy on sobie
kiedykolwiek wybaczy?
Ale mówi
ć
to teraz, w takiej chwili? Teraz, gdy stoi przed nim półnaga, nie kryj
ą
c wcale swych
intencji?
Bo
ż
e, tak strasznie jej pragn
ą
ł! Chciał da
ć
rozkosz sobie i jej. Ale nie tak. Nie, je
ś
li mi
ę
dzy
nimi jest kłamstwo. Jeszcze raz zebrał w sobie wszystkie siły. Powie jej. Musi to zrobi
ć
.
Samantha widziała, jak st
ęż
ała jego twarz, zamarło całe ciało, lecz wewn
ę
trzne zmagania
Nicka mylnie wzi
ę
ła za wycofanie si
ę
i odmow
ę
. Dzieliły ich tylko centymetry, ale w tej chwili
zdało jej si
ę
,
ż
e znale
ź
li si
ę
na przeciwległych kra
ń
cach wszech
ś
wiata. Jeszcze przed
sekund
ą
przepełniała j
ą
rado
ść
,
ż
e stoi przed nim na wpół naga, o krok od spełnienia i
szcz
ęś
cia. Teraz czuła si
ę
obna
ż
ona, za
ż
enowana, wstydziła si
ę
samej siebie. Nie wiedziała,
co robi
ć
.
Dlaczego zmienił zdanie? Czy była zbyt natarczywa? Mo
ż
e nie znosi takich kobiet?
Wzbierał w niej gniew. Dała si
ę
nabra
ć
na pi
ę
kne słówka. Ale z niej idiotka!
— Mo
ż
e powinni
ś
my przebra
ć
si
ę
w innych pokojach
— powiedziała cicho, odwracaj
ą
c wzrok od jego twarzy. Nick stał przez chwil
ę
bez słowa, po
czym uklekn
ą
ł,
podniósł koszul
ę
, zabrał smoking i wyszedł.
Gdy tylko zamkn
ę
ły si
ę
za nim drzwi, oczy Samantby znów zalały si
ę
lzami. Otworzyła szaf
ę
i
wyj
ę
ła sw
ą
wieczorow
ą
kreacj
ę
. Je
ś
li Nick obrazi si
ę
i pójdzie — to koniec. Koniec
wszystkiego.
— Tchórz — mrukn
ę
ła do swego odbicie w lustrze, wisz
ą
cym wewn
ą
trz szafy.
ROZDZIAŁ DZIEWI
Ą
TY
— To naprawd
ę
jest jacht! — wykrzykn
ę
ła Samantha, gdy podjechali samochodem do
nabrze
ż
a.
Obie strony kładki prowadz
ą
cej na l
ś
ni
ą
cy nieskaziteln
ą
biel
ą
pokład były przyozdobione
czerwonymi balonikami w kształcie serc. Gdy Nick i Samantha wysiedli z samochodu,
trzyosobowy zespół na pokładzie zacz
ą
ł gra
ć
wi
ą
zank
ę
melodii Gershwina. Gdy za
ś
weszli na
pokład, powitali ich dwaj d
ż
entelmeni w smokingach i zaprowadzili do eleganckiej kabiny, w
której nie zabrakło strzelaj
ą
cego ognia w kominku, sof w styluretro i małego stołu wytwornie
zastawionego angielsk
ą
porcelan kryształowymi kielichami i sztu
ć
cami ze srebra najwy
ż
szej
próby. Zespół muzyczny pod
ąż
ył za nimi do kabiny, usadowił si
ę
w k
ą
cie i podj
ą
ł przerwany na
pokładzie temat.
Mimo wcze
ś
niejszego gniewu, frustracji i zagubienia, Samantha dała si
ę
ponie
ść
zachwytowi
dla najnowszej ekstrawagancji Nicka. Cokolwiek si
ę
zdarzy, jedno jest pewne: nigdy me
zapomni tych Walentynek.
Nick równie
ż
był kompletnie zaskoczony i oczarowany, cho
ć
usilnie si
ę
starał, by nie da
ć
tego
po sobie pozna
ć
. Jak u diabła Annie to zorganizowała? I czyj to w ogóle jacht?
Przypomniał sobie, nim jeszcze zauwa
ż
ył zdj
ę
cie stoj
ą
ce na jednej z półek regału przy
przeciwległej
ś
cianie.
Jackson Vale.
Niezła robota, Annie. Je
ś
li Samantha rozpozna na zdj
ę
ciu adwokata swego byłego m
ęż
a,
b
ę
d
ę
ugotowany, pomy
ś
lał.
— Nie wiem, co powiedzie
ć
. To wszystko... — zacz
ę
ła Samantha, obróciwszy si
ę
w stron
ę
Nicka i tej nieszcz
ę
snej półki, od której wła
ś
nie chciał odwróci
ć
jej uwag
ę
.
Pospiesznie skierował j
ą
w stron
ę
wielkiego panoramicznego okna.
— Rzu
ć
lepiej okiem na miasto. — Z nabrze
ż
a rozci
ą
gał si
ę
rzeczywi
ś
cie wspaniały widok na
migocz
ą
cy
ś
wiatłami Boston.
Samantha posłusznie stan
ę
ła przy szybie, a on rzucił si
ę
w stron
ę
biblioteczki.
— Co ty wyprawiasz?
Zd
ąż
ył wetkn
ąć
oprawione zdj
ę
cie niesławnego Jacksona Vale”a mi
ę
dzy dwie ksi
ąż
ki, po
czym natychmiast odwrócił si
ę
plecami do regału.
— Nic. Tylko... ogl
ą
dam ksi
ąż
ki — wyja
ś
nił niewinnie.
— Czy do tej pory jeszcze si
ę
z nimi nie zaznajomiłe
ś
?
— Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Samantho — twarz Nicka przybrała powa
ż
ny wyraz.
— musz
ę
ci co
ś
powiedzie
ć
.
Dzi
ę
ki Bogu, pomy
ś
lała. Nareszcie.
— To nie jest... — wzi
ą
ł gł
ę
boki oddech.
— . . .nie jest łatwe? — podpowiedziała Samantha.
— Nie. To znaczy tak. Ten jacht wła
ś
ciwie... nie jest mój.
Samantha me potrafiła ukry
ć
zawodu. Nie takich słów si
ę
spodziewała. Co gorsza, Nick
mylnie zinterpretował jej rozczarowanie. Pomy
ś
lał,
ż
e bierze si
ę
st
ą
d, i
ż
jej potencjalny partner
nie ma własnego jachtu. Wi
ę
c co? Dziewczyna poluje na fortun
ę
? Czy zgodziła si
ę
na randk
ę
z nieznajomym tylko dlatego,
ż
e jest nadziany, ma jacht i sta
ć
go na limuzyn
ę
z szoferem?
Nie. To nie mo
ż
e by
ć
tak. Nie taki jej obraz sobie wyrobił. Wcze
ś
niej my
ś
lał,
ż
e tak bardzo do
siebie pasuj
ą
, lecz od zgrzytu, jaki miał miejsce w mieszkaniu Samanthy, utrzymywało si
ę
mi
ę
dzy nimi przykre napi
ę
cie. Odsun
ę
ła si
ę
od niego, a on pod
ąż
ył w jej
ś
lady i czuł si
ę
z tym
okropnie.
Mimo to tkwił tu z t
ą
kobiet
ą
— uciele
ś
nieniem Kopciuszka czaruj
ą
co przebranego na bal u
ksi
ę
cia. Jedno spojrzenie i zdob
ę
dzie na zawsze jego serce. Ju
ż
zdobyła. Tylko
ż
e on nie był
ksi
ę
ciem. Wszystkim, ale nie ksi
ę
ciem.
— Czyj wi
ę
c to jacht? — zapytała cicho Samantha.
Zanim zd
ąż
ył odpowiedzie
ć
na to pytanie, pojawił si
ę
jeden z d
ż
entelmenów w smokingach, by
obwie
ś
ci
ć
,
ż
e za chwil
ę
podana zostanie kolacja.
— Mam nadziej
ę
,
ż
e lubicie pa
ń
stwo g
ę
sin
ę
— powiedział.
Kolacja była bardzo wytworna — aromatyczny rosół, podsma
ż
ane ostrygi, pate en croute z
g
ę
si, sałatka z cykoni i na deser lekkie czekoladowe bezy. Jednak ani
Nick, ani Samantha nie byli w stanie odda
ć
sprawiedliwo
ś
ci szefowi kuchni. Wytworne menu,
luksusowy jacht, ogie
ń
na kominku, romantyczna muzyka w tle — nic nie zdołało rozproszy
ć
g
ę
stej atmosfery, jaka panowała mi
ę
dzy nimi.
Nick poczuł,
ż
e szanse na wspólne szcz
ęś
cie z Samanth
ą
topniej
ą
z ka
ż
d
ą
chwil
ą
. Oto wbił
sobie w głow
ę
,
ż
e powie jej prawd
ę
dopiero po zdobyciu zaufania, a teraz wła
ś
nie je utracił.
Samantha zachowywała dystans i rezerw
ę
. Co dziwne jednak, zmiana jej nastroju w
ż
adnym
stopniu nie wpłyn
ę
ła na to, co do niej czuł. Je
ż
eli ju
ż
w ogóle co
ś
si
ę
zmieniło, to raczej
pragn
ą
ł jej jeszcze mocniej. Gdyby tylko mógł przywróci
ć
u
ś
miech na jej twarzy, dotkn
ąć
jej
rozgrzanego ciała... No tak, lecz je
ś
li teraz zdob
ę
dzie si
ę
na wyznanie prawdy, raczej nie
b
ę
dzie mógł na to liczy
ć
.
— Nie powinni
ś
my ju
ż
i
ść
? — usłyszał jej głos.
Westchn
ą
ł ci
ęż
ko. Có
ż
, przynajmniej nadał ma ochot
ę
dotrwa
ć
do ko
ń
ca randki. Mo
ż
e bal
walentynkowy poprawi im humory i odnowi wi
ęź
, która istniała mi
ę
dzy nimi jeszcze tak
niedawno? Przynajmniej b
ę
dzie mógł potrzyma
ć
j
ą
jeszcze w ramionach, cho
ć
by tylko w
ta
ń
cu.
Tym razem, gdy samochód ruszył, Nick I Samantha siedzieli daleko od siebie. Mimo to rzucali
sobie ukradkowe spojrzenia. Wida
ć
ka
ż
de z nich miało jescze cie
ń
nadziei na to,
ż
e ta
ś
wie
ż
a
za
ż
yło
ść
, która poł
ą
czyła ich tak niespodziewanie, wróci równie szybko, jak odeszła.
Nick postanowił postawi
ć
wszystko na jedn
ą
kart
ę
— powie jej o Sandrze. Wła
ś
nie teraz. I
niech si
ę
dzieje, co chce.
Samantha równie
ż
była ju
ż
zdecydowana. Wyjawi prawd
ę
o Donie Hartmanie.
Równocze
ś
nie otworzyli usta.
— Ty pierwszy — zaproponowała Samantha.
— Nie, nie, ty zaczynaj.
Zawahała si
ę
. Je
ś
li powie mu prawd
ę
i wyzna,
ż
e wiedziała o pomyłce, to skłoni go do tego
samego, ale jednocze
ś
nie przyzna si
ę
,
ż
e tak jak on trwała w kłamstwie przez cały dzie
ń
. Jak
mo
ż
e
żą
da
ć
od niego, by si
ę
ukorzył, podczas gdy sama nie jest lepsza?
Naraz ogarn
ę
ło j
ą
poczucie beznadziejno
ś
ci. Czuła si
ę
jak w pułapce, z której nie ma wyj
ś
cia.
— Sam? — zach
ę
cał ja Nick.
Zacz
ę
ła mu si
ę
przygl
ą
da
ć
z tak
ą
uwag
ą
,
ż
e a
ż
zmru
ż
yła powieki. Wiedziała ju
ż
, po co to robi.
Musiała na zawsze zapami
ę
ta
ć
jego twarz. Zmarszczki w k
ą
cikach szmaragdowych oczu,
lekko sfalowane na ko
ń
cach jasnobr
ą
zowe włosy, zmysłowe usta. Gdy ujrzała go pierwszy
raz, natychmiast przyszedł jej do głowy Kevin Costner. Teraz zrozumiała,
ż
e Nick Santiago nie
przypomina nikogo. Jest niepowtarzalny. Jedyny w swoim rodzaju.
Doprawdy, niepotrzebnie si
ę
wysila, by zapami
ę
ta
ć
jego wygl
ą
d. I tak nigdy nie wyrzuci go z
pami
ę
ci, cho
ć
by nawet chciała.
Odwróciła od niego wzrok i zdecydowanym ruchem zastukała w szyb
ę
oddzielaj
ą
c
ą
ich od
kierowcy.
— Edgar, zatrzymaj si
ę
tutaj! — krzykn
ę
ła.
— Sam? — zwrócił si
ę
do niej Nick, zupełnie zaskoczony.
— Prosz
ę
, Edgarze, zatrzymaj auto! — Nadal stukała w szyb
ę
, nie zwracaj
ą
c uwagi na
protesty Nicka. Drug
ą
dłoni
ą
trzymała ju
ż
klamk
ę
, cho
ć
samochód był jeszcze
w ruchu.
Widz
ą
c, co si
ę
ś
wi
ę
ci i chc
ą
c unikn
ąć
wypadku, szofer zatrzymał auto z piskiem opon.
Samantha wyskoczyła na ulic
ę
.
Nick siedział oszołomiony. Potem odwrócił si
ę
i patrzył, jak Samantha znika za najbli
ż
szym
rogiem.
Jego Kopciuszek nie zostawił szklanego pantofelka.
Pozostał po runi jedynie rw
ą
cy ból w sercu.
ROZDZIAŁ DZIESI
Ą
TY
Zacz
ą
ł pada
ć
ś
nieg. Sypki pył pokrywał chodnik. Samanth
ę
przeszył dreszcz. Lekki,
wieczorowy strój nie był wystarczaj
ą
c
ą
ochron
ą
przed zimnem. Chciała czym pr
ę
dzej znale
źć
si
ę
w domu, zrzuci
ć
z siebie t
ę
ś
mieszn
ą
sukni
ę
, zapomnie
ć
.
Có
ż
, od pocz
ą
tku powinna wiedzie
ć
,
ż
e to si
ę
tak sko
ń
czy. Ma ju
ż
za sob
ą
jeden nieudany
zwi
ą
zek. Głupot
ą
byłoby ryzykowa
ć
nast
ę
pny. Jeszcze wi
ę
ksz
ą
głupot
ą
— wyobra
ż
a
ć
sobie,
ż
e z Nickiem byłoby inaczej. Nick — zawsze beztroski, naiwny jak dziecko...
Gor
ą
czkowo rozgl
ą
dała si
ę
za taksówk
ą
. Dlaczego kiedy rzeczywi
ś
cie s
ą
potrzebne, nigdy nie
ma ich w pobli
ż
u? Zacz
ę
ła przytupywa
ć
nogami. Była w lekkich pantofelkach i palce zaczynały
jej dr
ę
twie
ć
. Czas płyn
ą
ł, a ona wci
ąż
me mogła doczeka
ć
si
ę
taksówki, wypatrzyła za to po
drugiej stronie ulicy otwart
ą
kawiarni
ę
. Przynajmniej schroni si
ę
przed zimnem i mo
ż
e uda jej
si
ę
zamówi
ć
auto przez telefon. Unosz
ą
c sukni
ę
, przebiegła na drug
ą
stron
ę
ulicy.
Gdy tylko Samantha znikn
ę
ła za rogiem, szofer opu
ś
cił szyb
ę
i zwrócił si
ę
w stron
ę
Nicka:
— Nie pójdzie pan za ni
ą
, panie Santiago? Wiem, wiem, pewnie mi pan powie,
ż
ebym siedział
cicho, ale pomy
ś
lałem,
ż
e z was dwojga byłaby niezła para...
Nick westchn
ą
ł ci
ęż
ko.
— Jeste
ś
ż
onaty, Edgarze? To znaczy... Donie?
— W porz
ą
dku. Mo
ż
e by
ć
Edgar. Nawet mi si
ę
spodobał — roze
ś
miał si
ę
szofer. — Tak,
jestem
ż
onaty. Od trzydziestu siedmiu lat.
— Z t
ą
sam
ą
kobiet
ą
.
— Musi mi pan uwierzy
ć
na słowo.
— No có
ż
, w takim razie tobie si
ę
udało.
Edgar u
ś
miechn
ą
ł si
ę
ż
yczliwie.
— Wiem,
ż
e to nie moja sprawa, ale czy mo
ż
e pan zdradzi
ć
, co si
ę
nie układało z pann
ą
Loyejoy?
Nick spu
ś
cił wzrok.
- Nic. Od pocz
ą
tku nic si
ę
nie układało i jednocze
ś
nie wszystko układało si
ę
wspaniale. Czy
ma to jaki
ś
sens?
— Niespecjalnie — przyznał Edgar. — Ale je
ś
li chce pan o tym porozmawia
ć
..
Gratuluj
ę
.
— Poprosz
ę
kaw
ę
. Czarn
ą
— powiedziała matowym głosem Samantha, siadaj
ą
c na stołku
przy barze. Zadzwoniła po taksówk
ę
, ale jak zawsze w walentynkowy wieczór mieli nawał
klientów. Poinformowano j
ż
e dopiero za dobre pół godziny dyspozytor b
ę
dzie mógł wysła
ć
po
ni
ą
wóz.
Fanny Hobbs, pulchna kelnerka w
ś
rednim wieku, stała przy drugim ko
ń
cu baru i z
nieskrywan
ą
ciekawo
ś
ci
ą
przygl
ą
dała si
ę
Samancie. „Debnont Coffee Shop” raczej
nie był miejscem odwiedzanym przez ludzi w strojach wieczorowych.
—
ś
yczy sobie pani co
ś
jeszcze? — spytała Farmy, stawiaj
ą
c przed Samanth
ą
biały kubek z
paruj
ą
c
ą
kaw
ą
.
W oczach Samanthy po raz kolejny tego dnia pojawiły si
ę
łzy. Czy jescze sobie czego
ś
ż
yczy?
Có
ż
za pytanie! Z pewno
ś
ci
ą
tak, ale nie znajdzie tego w „Delmont Coffee Shop”.
— Mo
ż
e kawałeczek szarlotki? — Nie czekaj
ą
c na odpowied
ź
, Fanny ukroiła jej wielk
ą
porcj
ę
,
poło
ż
yła na talerzu i postawiła przy kubku z kaw
ą
. — Prosz
ę
si
ę
napi
ć
, póki gor
ą
c
ż
. Strasznie
pani przemokła.
Łzy potoczyły si
ę
obficie po policzkach Samanthy. Przez mgnienie oka ujrzała Nicka
podaj
ą
cego jej porann
ą
kaw
ę
, zach
ę
caj
ą
cego, by si
ę
napiła. Był taki troskliwy, taki czuły...
— Co si
ę
stało? Wystawił pani
ą
do wiatru? — snuła domysły Fanny. Samantha skin
ę
ła głow
ą
,
a w chwil
ę
pó
ź
niej pokr
ę
ciła ni
ą
przecz
ą
co. — To w ko
ń
cu tak, czy nie?
— zapytała zdezorientowana kelnerka.
— To nie on. — Samantha westchn
ę
ła. — To Don mnie wystawił. Nie przyszedł na umówion
ą
randk
ę
.
Kelnerka wzniosła oczy do góry.
— Tacy s
ą
najgorsi.
— Ale potem zjawił si
ę
Nick. Tylko
ż
e ja działam,
ż
e to Nick.
— Jak to?
— Po prostu. My
ś
lałam,
ż
e to Don. — Samantha przerwała i poci
ą
gn
ę
ła łyk kawy. Ciepły płyn
rozgrzał j
ą
nieco i uspokoił — No bo kto inny mógłby to by
ć
, prawda? Obcy faceci zwykle nie
pukaj
ą
do mych drzwi.
— A Nick był kim
ś
obcym.
— Otó
ż
to — potwierdziła Samantha, czuj
ą
c niezmiern
ą
ulg
ę
,
ż
e znalazła kogo
ś
, kto zechce
wysłucha
ć
jej
ż
ale.
— Postawmy spraw
ę
jasno — powiedział Edgar. — My
ś
lał pan,
ż
e Sainantha to Sandra.
— Tak jest — odparł Nick,
— Dopiero ona sama powiedziała panu,
ż
e ma na imi
ę
Samantha.
— Tak, ale pomy
ś
lałem,
ż
e si
ę
przesłyszałem.
— I potem córka wyprowadziła pana z bł
ę
du.
— Wyprowadziła mnie z bł
ę
du? — Nick zmarszczył czoło. — No tak. A przy okazji wywróciła
mój
ś
wiat do góry nogami.
— Nadal jednak nie pojmuj
ę
, dlaczego pan z miejsca
nie powiedział jej o pomyłce?
— Prosz
ę
mi wierzy
ć
, zadawałem sobie to samo pytanie przez ostatnie osiem godzin.
Gdybym mógł cofn
ąć
czas, powiedziałbym. — Westchn
ą
ł gł
ę
boko. — Zreszta sam nie wiem.
— Wszystko jasne — odparł szofer. — Chyba rozumiem. Gdyby znała prawd
ę
, odesłałaby
pana z powrotem i sp
ę
dziła ten wyj
ą
tkowy dzie
ń
z jakim
ś
półgłówkiem.
A panu zostałaby Sandra...
- Nie. Sandra i tak miała zamiar odwoła
ć
randk
ę
- przypomniał Nick. Zd
ąż
ył mu ju
ż
przepowiedzie
ć
wcze
ś
niej tre
ść
rozmowy telefonicznej z Annie. Z jakiego
ś
powodu Nick
otwierał si
ę
przed kierowc
ą
tak, jakby ten był jego najlepszym przyjacielem. To,
ż
e mógł
komu
ś
przedstawi
ć
swoj
ą
smutn
ą
histori
ę
, przynosiło mu ulg
ę
. Niestety, me był to kto
ś
, dla
kogo miała ona wielkie znaczenie.
— Ach, tak. Wi
ę
c byłby pan zupełnie sam.
Nick skin
ą
ł głow
ą
. Ju
ż
od lat był sam i jako
ś
mu to szczególnie me przeszkadzało. Teraz
jednak mysi o tym, i
ż
mógłby samotnie sp
ę
dzi
ć
ten dzie
ń
, sprawiała,
ż
e czuł si
ę
wyj
ą
tkowo
podle.
— Nie poszcz
ęś
ciło ci si
ę
, bracie, zgoda — powiedział Edgar ze współczuciem.
— E, to i tak bez sensu. Nikt przecie
ż
nie zakochuje si
ę
od pierwszego wejrzenia — mrukn
ą
ł
Nick.
— Jak to nie? — sprzeciwił si
ę
szofer. — Od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzałem moj
ą
Ver
ę
,
wiedziałem,
ż
e za ni
ą
wyjd
ę
. Powiedziałem to nawet najlepszemu kumplowi, Halowi, który był
wtedy ze mn
ą
. Do tej pory robi sobie z tego
ż
arty.
— Ale on mnie okłamał! — upierała si
ę
Samantha. — Nie mo
ż
na mie
ć
zaufania do
m
ęż
czyzny, który nie mówi prawdy.
Fanny ugryzła kawałek szarlotki, której Samantha nawet nie tkn
ę
ła. Siedziały w kawiarni tylko
we dwie, gdy
ż
w Walentynki nie przychodziło tu zbyt wielu klientów.
— Dlaczego wi
ę
c od razu go na tym nie przychwyciła
ś
? — zapytała Fanny, uporawszy si
ę
z
du
ż
ym k
ę
sem ciasta.
— Nie umiałam — odparła wymijaj
ą
co Samantha.
Fanny pogroziła jej palcem.
— Wi
ę
c tak
ż
e zdecydowała
ś
si
ę
, by nie mówi
ć
prawdy.
— Ale to nie było otwarte kłamstwo. Po prostu... przemilczałam prawd
ę
.
Kelnerka uwa
ż
nie przyjrzała si
ę
Samancie.
— Wygl
ą
dasz mi na kobiet
ę
, która zawsze stara si
ę
by
ć
uczciwa, wi
ę
c...
— Bo tak jest — przerwała jej Samantha. — Wła
ś
nie dlatego czuj
ę
si
ę
tak okropnie, bo wiem,
ż
e nie powiedziałam Nickowi całej prawdy.
Fanny pochyliła si
ę
nad ni
ą
, opieraj
ą
c łokcie na kontuarze.
— A nie uwa
ż
asz,
ż
e Nick czuje si
ę
równie okropnie? Mo
ż
e obawiał si
ę
powiedzie
ć
ci prawd
ę
,
bo bał si
ę
,
ż
e go zostawisz? Mo
ż
e poczuł,
ż
e nadszedł jego szcz
ęś
liwy dzie
ń
i chciał,
ż
eby
trwał jak najdłu
ż
ej, cho
ć
by i za cen
ę
prawdy?
Samantha wpatrzyła si
ę
badawczo w twarz kelnerki.
— My
ś
li pani,
ż
e tak wła
ś
nie mógł si
ę
poczu
ć
?
— Z tego, co mówiła
ś
, wynika,
ż
e jak najbardziej. Zało
ż
yłabym si
ę
o du
żą
porq
ę
szarlotki.
Wiesz, pomy
ś
lałam sobie o tych młodych z naszego ko
ś
cioła. Podobna historia. Mitch i ja
byli
ś
my w zeszł
ą
niedziel
ę
na ich
ś
lubie... — Fanny urwała, widz
ą
c Izy spływaj
ą
ce po
policzkach Samanthy. — Prosz
ę
. — Podała jej serwetk
ę
. — Ten
ś
lub tak ci
ę
ruszył, prawda?
— Chyba go kocham — powiedziała Samantha, wycieraj
ą
c twarz.
— Mimo
ż
e jest bezczelnym kłamc
ą
?
— Och, nie. Naprawd
ę
nie jest. Przez cały dzie
ń
czułam,
ż
e chce powiedzie
ć
mi prawd
ę
.
Wiem,
ż
e chciał i mogłam mu w tym bardziej dopomóc. Oboje zachowywali
ś
my si
ę
idiotycznie. Zapowiadały si
ę
najlepsze Walentynki w noim
ż
yciu, a ko
ń
cz
ą
si
ę
jak najgorzej.
Fanny poło
ż
yła dło
ń
na ramieniu Samanthy.
— Hej, dzie
ń
si
ę
jeszcze nie sko
ń
czył. Jeszcze wszystko mo
ż
na odwróci
ć
.
— Ale jak? Nie wiem nawet, gdzie go szuka
ć
, Zanim Fanny zd
ąż
yła znale
źć
jakie
ś
wyj
ś
cie z
sytuacji, Samantha zeskoczyła ze stołka.
— Zaczekaj! Mam pomysł! Nie wiem, mo
ż
e si
ę
uda...
— Próbuj, dzieciaku — powiedziała Fauny z u
ś
miechem.
Na zewn
ą
trz zatr
ą
bił klakson. Przyjechała taksówka. Samantha zatrzymała si
ę
, nachyliła nad
kontuarem i mocno u
ś
ciskała kelnerk
ę
.
— Jak si
ę
pani odwdzi
ę
cz
ę
?
— Te
ż
pytanie! Zapro
ś
mnie na
ś
lub!
Sal
ę
balow
ą
hotelu „Ambasador” rozja
ś
niały dziesi
ą
tki
ś
wiec. W powietrzu unosił si
ę
zapach
drogich perfum, błyszczały stroje o wymy
ś
lnych krojach, fruwały czerwone baloniki-serduszka.
Na scenie grał niewielki zespół muzyczny, a zgrabna piosenkarka w szkarłatnej sukni
szczelnie opinaj
ą
cej jej ciało czule szeptała w mikrofon słowa romantycznej ballady. Parkiet po
brzegi wypełniony był parami, nie tyle ta
ń
cz
ą
cymi, ile obejmuj
ą
cymi si
ę
i kołysz
ą
cymi w rytm
muzyki.
Panował tak romantyczny nastrój,
ż
e Nicka a
ż
zakłuło w sercu. Bo
ż
e, gdyby ona była teraz u
jego boku! Samotno
ść
w
ś
ród czule
ś
ciskaj
ą
cych si
ę
par odczuwał wyj
ą
tkowo dotkliwie.
Wła
ś
ciwie od razu powinien odwróci
ć
si
ę
na pi
ę
cie i wyj
ść
.
Oczywi
ś
cie, gdyby wyszedł, nikt zapewne nie zwróciłby na to uwagi. Nikt poza Edgarem-
Donem, który czekał w samochodzie przed wej
ś
ciem do hotelu. To wła
ś
nie
on po nieudanych próbach odnalezienia Samanthy na ulicach miasta i dodzwonienia si
ę
do jej
mieszkania, podrzucił pomysł, by Nick pojawił si
ę
na balu i sprawdził, czy przypadkiem nie
dotarł tam i jego Kopciuszek.
Jeszcze raz obrzucił wzrokiem zatłoczon
ą
sal
ę
. Samantha mogła by
ć
wsz
ę
dzie tylko nie tu.
Mo
ż
e w jakim
ś
barze, u siostry, u znajomych... Gdyby rozumował trze
ź
wo, powinien był doj
ść
do wniosku,
ż
e sala balowa to prawdopodobnie ostatnie miejsce, które zechce odwiedzi
ć
.
Miłosna piosenka dobiegła ko
ń
ca i piosenkarka oznajmiła,
ż
e nast
ą
pi teraz pi
ę
tnastominutowa
przerwa.
Z parkietu dobiegły pomruki niezadowolenia. Pary z oci
ą
ganiem rozchodziły si
ę
do stolików.
W chwili gdy parkiet opustoszał, Nick dojrzał na
ś
rodku młod
ą
kobiet
ę
o bujnych,
kasztanowych włosach, ubran
ą
w seledynow
ą
sukni
ę
z tafty. Kr
ę
ciła si
ę
nieco bezradnie i
podobnie jak on przemierzała wzrokiem morze twarzy w poszukiwaniu tej jednej, jedynej.
Dostrzegła go w chwil
ę
pó
ź
niej, ni
ż
on j
ą
. Przez dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
stali w bezruchu, niezdolni do
niczego prócz wpatrywania si
ę
w siebie. Sala była tak sk
ą
po o
ś
wietlona,
ż
e nie mogli nawet widzie
ć
wyrazu swych twarzy, ale czy miało to teraz jakie
ś
znaczenie?
Najwa
ż
niejsze było to,
ż
e znale
ź
li si
ę
tu oboje, niezale
ż
nie od siebie. I
ż
e istniał tylko jeden
powód, dla którego mogli przyj
ść
w to miejsce.
Kto zrobił pierwszy ruch — nie wiadomo. Do
ść
ż
e zacz
ę
li najpierw wolno i
ść
naprzeciw sobie,
potem przyspieszyli, a w ko
ń
cu nieomal biegli do siebie. Padli sobie wreszcie w ramiona i na
samym
ś
rodku pustej sali zatopili si
ę
w nami
ę
tnym, upojnym pocałunku.
Jednocze
ś
nie oderwali si
ę
od siebie i odezwali niemal jednym głosem:
— Mam ci co
ś
wa
ż
nego do powiedzenia.
Nick odchrz
ą
kn
ą
ł i zacz
ą
ł pierwszy. Powiedział jej o wszystkim o planie zamieszczenia
ogłosze
ń
matrymonialnych, który on i jego kumple powzi
ę
li w sylwestra; o Annie, która
znalazła wyrzucony przez niego anons, napisała go na nowo, wysłała i potem sama wybrała
mu „doskonał
ą
par
ę
”. Powiedział jej wreszcie o Sandrze i Samantha roze
ś
miała si
ę
w głos,
gdy wyjawił,
ż
e w odpowiedzi Sandry wszystko było zmy
ś
lone, a jedynym jej motywem było
wzbudzenie zazdro
ś
ci w sercu narzeczonego.
— To wszystko było pomyłk
ą
, Sam, zbiegiem okoliczno
ś
ci. Nie wiem, komu za ni
ą
dzi
ę
kowa
ć
:
Annie, losowi, mojej szcz
ęś
liwej gwie
ź
dzie? Nade wszystko chyba jednak tobie za t
ę
najcudowniejsz
ą
pomyłk
ę
, jaka mogła mi si
ę
w
ż
yciu przytrafi
ć
!
— Ocli, Nick — wyszeptała i pocałowała go lekko.
— A wi
ę
c nie jeste
ś
na mnie zła? — spytał z niedowierzaniem.
— Kocham ci
ę
, Nick — odparła i jej twarz rozpromieniła si
ę
w radosnym u
ś
miechu. Chwil
ę
pó
ź
niej ów u
ś
miech niepokoj
ą
co zbladł. — Teraz moja kolej — powiedziała trwo
ż
liwie.
Nick skin
ą
ł głow
ą
. Jak
ą
to tajemnic
ę
chce mu wyjawi
ć
Samantha, skoro tak bardzo si
ę
tego
obawia?
— Wiedziałam,
ż
e to nie ty jeste
ś
moj
ą
par
ą
— wyrzuciła z siebie jednym tchem, a Nick znów
spojrzał na ni
ą
z niedowierzaniem. — Ten pierwszy telefon, pami
ę
tasz? To był Don. Odwołał
randk
ę
.
Powiedziała mu cał
ą
reszt
ę
— jak wystraszyła si
ę
,
ż
e Nick jest niebezpiecznym szale
ń
cem,
jak podsłuchała jego rozmow
ę
z córk
ą
, podejrzewaj
ą
c,
ż
e dzwoni do jednego ze swoich
kumpu-gangsterów.
Ku jej zdziwieniu, Nick zacz
ą
ł si
ę
ś
mia
ć
.
— Postradałe
ś
zmysły, czy co? Okłamywałam ci
ę
, Nick, a ty si
ę
ś
miejesz! Cały czas o
wszystkim wiedziałam, a wystarczyło powiedzie
ć
ci prawd
ę
. Wtedy ty te
ż
musiałby
ś
si
ę
przyzna
ć
i nie zadr
ę
czaliby
ś
my si
ę
nawzajem przez cały dzie
ń
...
Nick przyci
ą
gn
ą
ł Samanth
ę
do siebie, nie dbaj
ą
c o to,
ż
e stoj
ą
sami na
ś
rodku parkietu i
ż
e
wpatruj
ą
si
ę
w nich dziesi
ą
tki par oczu.
— To wcale nie była udr
ę
ka — szepn
ą
ł. -. To był najwspanialszy dzie
ń
w moim
ż
yciu. Kocham
ci
ę
, Sam. Chc
ę
, by
ś
my odt
ą
d wszystkie dni sp
ę
dzali razem...
— Och, Nick, pragn
ę
tego samego! — zawołała rado
ś
nie i wysun
ę
ła usta, by go pocałowa
ć
.
— Zaczekaj — powiedział.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
, dopiero teraz u
ś
wiadamiaj
ą
c sobie,
ż
e s
ą
na oczach wszystkich.
— Masz racj
ę
. Potrzebujemy wi
ę
cej intymno
ś
ci. Czy s
ą
dzisz,
ż
e w tym hotelu s
ą
jeszcze
jakie
ś
wolne pokoje?
- Nie...
— My
ś
lisz,
ż
e nie ma miejsc?
— Nie... Nie o to mi chodzi.
Samantha spojrzała na niego z ukosa.
— Nie chcesz zosta
ć
ze mn
ą
sam na sam w pokoju hotelowym?
— Sam, na miły Bóg. Niczego bardziej nie pragn
ę
...
— Zawahał si
ę
.
— Ale? — Uniosła brew.
— Ale... nie powiedziałem ci wszystkiego.
— Nie powiedziałe
ś
? — Samantha poczuła, jak cierpnie jej skóra. Czego za chwil
ę
si
ę
dowie?
— Nie — odparł powa
ż
nie. — Jest co
ś
jeszcze. Zebrała w sobie wszystkie siły. Inna kobieta?
Nieuleczalna choroba? Jaka
ś
okropna zbrodnia? Wi
ę
zienie, wyrok?
— Nie jestem fotografem — powiedział Nick. znaczy, robi
ę
zdj
ę
cia, ale... to jedynie hobby.
— Z czego wi
ę
c si
ę
utrzymujesz?
Nick przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
przez zaschni
ę
te gardło.
— Jestem adwokatem, Sam. Wybitnym specjalist
ą
. Od rozwodów. — Samantha otworzyła
szeroko oczy ze zdumienia, ale nie odezwała si
ę
ani słowem. — Chyba lepiej wyrzuc
ę
ju
ż
z
siebie to wszystko. Pracuj
ę
u Browna, Nicholsa i Carsona. W tej samej firmie co... co Jackson
Vale. Wierz mi, Sam, nie mam o nim lepszego zdania ni
ż
ty, no ale jeste
ś
my kolegami,
wykonujemy t
ę
sam
ą
prac
ę
...
Gdy mówił te słowa, cały czas wpatrywał si
ę
w twarz Samanthy, chc
ą
c odgadn
ąć
jej reakcj
ę
.
Gdy wreszcie zobaczył,
ż
e si
ę
u
ś
miecha, nie wierzył własnym oczom. W chwil
ę
potem, ku
jego rado
ś
ci, zarzuciła mu r
ę
ce na
szyj
ę
.
— Có
ż
, panie mecenasie — szepn
ę
ła, przyciskaj
ą
c policzek do jego twarzy — obiecuj
ę
,
ż
e ju
ż
nigdy wi
ę
cej nie skorzystam z waszych usług. Wychodz
ę
za m
ąż
po raz ostatni!
Usta Nicka odnalazły jej usta. Uwolnieni od poczucia winy, pocałowali si
ę
szczerze,
serdecznie.
— Po raz ostatni! — zawtórował, przyciskaj
ą
c j
ą
do siebie. Podniosła głow
ę
i ich spojrzenia
spotkały si
ę
. — A co do tego pokoju hotelowego..
Ze
ś
miechem zeszli z parkietu i zacz
ę
li przeciska
ć
si
ę
mi
ę
dzy go
ść
mi do wyj
ś
cia. Ku ich zdumieniu, ludzie zacz
ę
li bi
ć
brawo.
POST SCRIPTUM
Annie i Ethan Santiago
maj
ą
przyjemno
ść
zawiadomi
ć
,
ż
e ich Tata, Nicholas Santiago, bierze
ś
lub
z Samanth
ą
Loyejoy, mam
ą
Bridget Loyejoy, w Dniu Matki.
Fanny Hobbs, kelnerka z „Delinont Coffee Shop”, u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do siebie i wło
ż
yła złocone
zaproszenie do kieszeni fartucha.