014 Title Elise Jack i Jill

background image

ELISE TITLE

JACK I JILL

background image

Rozdział

1

Jack wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Golić się czy się nie golić? – Nie był

zdecydowany. Spędzał czwarty dzień wakacji na wspaniałej, tropikalnej wyspie Tobago. Urlop
zaczął się niepomyślnie. Już pierwszego poranka, zaraz po przyjeździe do hotelu Caribe Reef,
zbił szkło w jedynej parze okularów. Wkrótce potem ustalił, że w okolicy nie ma optyka.
Musiałby wysłać okulary na wyspę Trinidad. Dostałby je, powiedzmy, za tydzień. Ponieważ
jednak zostały mu jeszcze cztery dni, przestał się tym przejmować.

Poza tym bez okularów widział wystarczająco dobrze, co prawda niezbyt ostro – w zwykłych

okolicznościach wprawiałoby go to w zdenerwowanie, zwłaszcza przy pracy – ale tu, w
tropikach, podczas urlopu, nie miał nic przeciwko temu, aby świat rysował się nieco mniej
wyraźnie.

Popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Miał trzydniowy zarost na twarzy, a w dodatku jego

czupryna domagała się ręki fryzjera. Na ogół był bardzo staranny, ale czasem lubił szokować
wyglądem abnegata. A poza tym wypoczywał na tropikalnej wyspie.

Włożył więc maszynkę do golenia z powrotem do etui z kosmetykami i skropił się odrobiną

wody kolońskiej. Kupił ją na podróż, ponieważ jej zapach wydawał mu się egzotyczny.
Uśmiechnął się spojrzawszy raz jeszcze na swój niewyraźny wizerunek w lustrze. Wyobrażał
sobie przez moment, że jest to zarośnięta twarz Robinsona Cruzoe, który przed chwilą zażywał
kąpieli u wybrzeży Tobago.

W godzinę później Jack siedział samotnie przy stoliku nakrytym bawełnianym, batikowym

obrusem. Od słońca chronił parasol w kolorze mięty. Kilkanaście metrów dalej zaczynało się,
oddzielone miękkim, białym piaskiem plaży, czyściuteńkie morze. Mężczyzna z zadowoleniem
słuchał pomruku rozbijających się o brzeg fal, delektował się powiewem pasatu i smakował jedną
z lokalnych specjalności, gulasz z owoców morza zwany callaloo. Niespodziewanie przy jego
stoliku zatrzymała się atrakcyjna blondynka. Włożyła cienkiego papierosa z filtrem w dyskretnie
pomalowane usta i nachylając się lekko ku niemu zapytała, czy ma ogień.

– Przykro mi, nie palę – odpowiedział uprzejmie. I w tym momencie zauważył pudełko

zapałek ze złotym napisem „Hotel Caribe Reef pozostawione zapewne przez kogoś z obsługi.

Jack nie wykazał się zbytnim refleksem. W gruncie rzeczy bardzo atrakcyjna blondynka

podrywała go. Nie miał wielkiego doświadczenia, ale podał jej ogień z galanterią, jak gdyby robił
to stale.

– Jesteś wspaniale opalony – stwierdziła kobieta, wydmuchując dym pełnymi,

uszminkowanymi ustami.

Przedstawiła się jako Suzanne z Dayton w Ohio.
– Jestem Jack. – Ograniczył się do podania imienia. Nie osiedlił się jeszcze w Filadelfii, ale

nie mieszkał już w Chicago. Jakie miało więc znaczenie, skąd przyjechał?

– Wiesz – kobieta przymrużyła oczy i zaciągnęła się papierosem – w dawnych czasach

uchodziłbyś za korsarza.

Zaśmiał się i raz jeszcze pomyślał o Robinsonie Cruzoe. Suzanne z Dayton była być może nie

całkiem w jego typie, ale nie mógłby powiedzieć, że nie było czym ucieszyć oka. Rozważał, czy
nie zaprosić jej do stolika na poobiedniego drinka, ale spojrzał przypadkiem na drzwi balkonowe,
które otwarły się na patio, i zaparło mu dech w piersiach. Oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

Jack Harrington nie był zbyt romantycznym mężczyzną. Nie lubił łzawych miłosnych

opowieści. Podczas jazdy samochodem zawsze przełączał stację, kiedy radio zaczynało nadawać
sentymentalne melodie. Nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, nie przepadał za
weselnymi dzwonami ani za wpatrywaniem się w gwiazdy.

background image

Lecz teraz, kiedy ujrzał Jill, cała dotychczasowa filozofia życiowa wzięła w łeb. Jej imię,

rzecz jasna, poznał dopiero później, ale już w pierwszej chwili wiedział, że dziewczyna jest
stworzona dla niego. Tylko ona. Cruzoe znalazł Piętaszka na wyspie Tobago i spotkał prawdziwą
miłość. Oto metafora!

W drzwiach stała kasztanowowłosa piękność w przylegającej do ciała sukience bez ramiączek.

Wyglądała, jakby zstąpiła z obrazu Michała Anioła. Gęste włosy spadały na kremowe ramiona
bezładnymi, lśniącymi falami. Mimo że z powodu braku szkieł nie widział szczegółów – zdawał
sobie sprawę z tego, że ma przed sobą doskonałość.

Jack nie mógł oderwać od niej wzroku, kiedy dyrektor hotelu prowadził ją przez patio. Jej

chód był zachwycający. Cudowne włosy falowały w rytm kroków.

Nie wierzył własnemu szczęściu, kiedy dyrektor posadził nieznajomą przy sąsiednim stoliku.

Działała na niego podniecająco. Zniewolił go zapach perfum, które poczuł, gdy przeszła obok.
Była to niezwykła kompozycja malwy i cytryny. Zelektryzował go jej nieco schrypnięty głos,
gdy dziękowała dyrektorowi. Wyobraził sobie, że dłońmi wyczuwa jedwab jej ciała...

Musiała być nowym gościem. Nie mógłby przecież nie zauważyć tej kasztanowowłosej

bogini.

– Taka cudowna noc – mówiła blondynka poprzez dym papierosowy. – Czy spacer przy

ś

wietle księżyca nie byłby wspaniały?

Spacer przy świetle księżyca! Uświadomił sobie, że milczeniem daje biednej blondynie

niewłaściwą odpowiedź.

– Przykro mi... mam inne plany na dzisiejszą noc. Chciał, aby odniosła wrażenie, iż traktuje ją

z należną uwagą, przynajmniej w chwili kiedy się usprawiedliwiał. Nie było to łatwe, bo
nieskazitelna piękność siedziała niecałe półtora metra od niego i przyciągała wzrok z
magnetyczną siłą.

Blondynka zgniotła papierosa w popielniczce, rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i odeszła.
Bogini musiała wiedzieć, że ją obserwuje. Zdawał sobie sprawę z tego, że to w złym guście,

ż

e zachowuje się jak absolutny głupiec, ale jakaś trudna do określenia moc nie pozwoliła mu

oderwać od niej wzroku. Spojrzała w końcu w jego stronę. Uśmiechnął się z szelmowskim
błyskiem w oku, mając nadzieję, że wygląda raczej na gbura niż na zakochanego idiotę, którym
był w istocie.

Odwzajemniła uśmiech. Zwykłe spojrzenie sprawiłoby mu radość, uznałby je nawet za

zachętę, lecz jej uśmiech, jej piękny uśmiech zbił go z pantałyku.

Jego bogini wróciła do studiowania menu. Zanim kelnerka zdążyła do niej podejść, odezwał

się zuchwale:

– Powinna pani spróbować callaloo. Robią to z tutejszych owoców morza. Bardzo smaczne. –

Starał się, aby jego głos brzmiał niedbale, ale nawet on sam usłyszał w nim ton podekscytowania
i nadziei.

Spuściła wzrok uwodzicielsko, z przesadnie akcentowaną skromnością uśmiechając się raz

jeszcze do niego.

– Dziękuję za radę.
Ten zmysłowy głos Marilyn Monroe dopełnił miary.
Kiedy kelnerka podeszła do stolika, bogini, ku jego satysfakcji, zamówiła callaloo.
Zachwyt to za mało powiedziane. Wprost upajał się sytuacją. I to nie dlatego że zamówiła

callaloo, nie dlatego że była piękna i miała zniewalający uśmiech, i niewiarygodnie zmysłowy
głos. Ale dlatego że była jedna jedyna. Gdy tylko się pojawiła, natychmiast zawładnęła jego
sercem. W ułamku sekundy stał się innym człowiekiem. Nawet powietrze wokół zmieniło się,
było przejrzystrze i jaśniejsze.

background image

Pogląd Jacka na sposób spędzania urlopu odmienił się w okamgnieniu. Przestał myśleć o

planowanym relaksie, o sprzyjających kontemplacji rejsach jachtem, o lekturze intrygującej
książki, którą rozpoczął w samolocie, o wylegiwaniu się i samotnych kąpielach słonecznych na
białym piasku, wreszcie o planach związanych z nową pracą i urządzaniu w myślach nowego
mieszkania. Nie dostrzegał w tej chwili nikogo i niczego poza kasztanowowłosą pięknością.

Działając pod wpływem impulsu zaprosił ją do swego stolika, choć kończył już prawie swoje

callaloo.

– Skoro obydwoje jesteśmy samotni... – zaczął zawieszając głos.
Zeszła na kolację sama, może kochanek, zmęczony podróżą, został w pokoju? Serce Jacka

zamarło na chwilę.

– Tak, zdaje się, że jesteśmy. Zdaje się... Mogę się przysiąść do pana.
Mówiąc, przymykała powieki w zachwycający sposób. Taki był jej zwyczaj. To nie była

kokieteria. Raczej kombinacja nie dającej się usprawiedliwić nieśmiałości i elektryzującej
tajemniczości.

– Jack Harrington.
Nie wyciągnął ręki. Wiedział, że będzie drżała. Był w stanie jedynie gapić się na nią, przejęty

i niezdolny do uciszenia dzikiego łomotu serca.

– Jillian Ballard – przedstawiła się cicho, siadając naprzeciw niego.
Zapytał automatycznie, czy mówi się do niej "Jill" i poczuł się nagle jak osioł. Osioł i Jill.

Wspaniale. Rzeczywiście wspaniale!

– Nie – powiedziała ze zmysłowym uśmiechem – ale nie mam nic przeciwko temu, żebyś tak

się do mnie zwracał. Brzmi to fajnie... Jack i Jill.

Zaśmiał się razem z nią. Od tej chwili wszystko chciał robić razem z nią.
Po raz pierwszy ośmielił się spojrzeć jej w oczy. Co za niezwykłe oczy! Nigdy w życiu nie

widział osoby z dwojgiem oczu w dwu różnych kolorach. Ale czyż nie wiedział od pierwszego
wejrzenia, że Jill jest jedyna i niepowtarzalna? Prawa tęczówka miała ciepły brązowy kolor,
podczas gdy lewa najżywszy odcień indygo.

W trakcie kolacji prawie nie rozmawiali. Jack był skrępowany, ponieważ wiedział, że mają na

wyciągnięcie ręki. A Jill okazała się niewiarygodnie powściągliwa i w zauważalny sposób
zadowolona z milczącego towarzystwa Jacka. Nie próbowała zadawać pytań, jakie nieodmiennie
pojawiają się w rozmowach nieznajomych urlopowiczów. W rodzaju: skąd jesteś ani spod
jakiego jesteś znaku. śadnych pytań w ogóle. Powiedziała mu tylko, że smakuje jej callaloo.

– Myślę, że jutro spróbuję małży – dodała.
Nie zamawiał wcześniej małży, w ogóle go nie zainteresowały.
– Ja też bardzo chętnie spróbuję – stwierdził.
Do diabła z jego kulinarnymi przyzwyczajeniami.
– Spróbujmy razem – podsumował z bijącym sercem w obawie, że mogłaby tej propozycji nie

przyjąć. Ku jego radości tak się jednak nie stało.

Perspektywa następnej kolacji z Jill sprawiła, że Jack całą noc nie zmrużył oka. Następnego

ranka, raz jeszcze stanął przed lustrem w łazience i uznał, że, mimo niewyspania, wygląda
całkiem nieźle, że jeszcze bardziej przypomina korsarza. Mrugnął do swego odbicia i wycedził
przez zęby: – Ty diabelski awanturniku, ty! – Zarumienił się na myśl o tym, że ktoś mógłby to
usłyszeć. Wciągnął kąpielowe spodenki i wybiegł na plażę.

Jill nienawidziła lotów i podczas podróży na Tobago starała się stłumić niepokój dwiema

szklaneczkami krwawej mary. Nigdy nie nadużywała alkoholu. Wybrała krwawą mary, bo sok
pomidorowy dobrze „przegryzał się" z alkoholem. Po dwóch szklaneczkach poczuła lekki zawrót
głowy i mdłości, i, mimo wszystko, zdenerwowanie, zwłaszcza że samolot wpadał w jedną dziurę

background image

po drugiej.

Nie dość, że lot przebiegał burzliwie, przed lądowaniem musiała wybrać się na krótko do

toalety, aby włożyć szkła kontaktowe. Kupiła je przed wyjazdem, a ponieważ miała nadzieję na
sen podczas podróży – nie śpieszyła się z wkładaniem ich pod powieki.

Zdecydowała się na ten zakup pod wpływem impulsu. Kiedy w Filadelfii wybrała się do

optyka, żeby zamówić nową parę przepisanych jej przez okulistę soczewek, asystentka
przekonała ją do szkieł kontaktowych. Chodziło o ów nadzwyczajny, fioletowoniebieski kolor,
który przybierały oczy po założeniu takich właśnie szkieł. Chociaż oczy Jill miały miłą, ciepłą,
brązową barwę, dziewczyna w skrytości ducha marzyła o oczach niebieskich.

Sprytna sprzedawczyni sfinalizowała transakcję, kiedy powiedziała, a właściwie niemal

wykrzyczała, że kasztanowe włosy w połączeniu z niebieskimi oczami zrobią piorunujące
wrażenie. Zwłaszcza wtedy, dodała, gdy Jill rozwiąże koński ogon i pozwoli włosom spadać
luźnymi lokami.

Zamówiwszy parę błękitnych szkieł, takich samych, jakie nosiła asystentka, Jill wstąpiła do

modnego supermarketu Lord & Taylor, aby móc zaimponować później kilkoma seksownymi
kostiumami plażowymi oraz frywolną bielizną. Robiła te zakupy w podnieceniu, ale z poczuciem
pewnej swobody. W pracy ubierała się w sposób tradycyjny. Nosiła kostiumiki na miarę,
popielate, granatowe, w prążki, oraz krochmalone, bawełniane bluzki i praktyczne pantofle.
Podczas wakacji mogła sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. W głębi duszy była
sentymentalną osobą. Kiedy zdecydowała się na urlop w tropikach – wyobrażała sobie pełną
przygód eskapadę i krótki romans z odrobiną goryczy.

Układała wielkie plany. śyła marzeniami. Dziewczyna ma w końcu prawo do marzeń,

prawda? Zwłaszcza taka jak ona, ze spadającą kaskadą kasztanowych włosów i głębią oczu.
Myślała z utęsknieniem o urlopie i coraz mocniej odczuwała potrzebę wyjazdu. Nie wyjeżdżała
nigdzie od dwóch lat i nigdy jeszcze nie spędzała wakacji w tropikach. Wydawały jej się
wspaniałe i podniecające.

I oto znajdowała się w małej toalecie samolotu przyglądając się szkłom, które połyskiwały w

pudełeczku. Rozmyślnie zostawiła stare okulary w domu. Znała swoją naturę na tyle dobrze, aby
wiedzieć, że inaczej straci sporo nerwów. Na ogół trudno jej było podjąć decyzję. Uwierzyła
zapewnieniom asystentki, że w nowych szkłach wywoła piorunujące wrażenie. Włożywszy je na
próbę czuła się bardzo dobrze. A ponadto chciała mieć niebieskie oczy. Rozpuściła już koński
ogon; włosy w nieładzie spływały na ramiona. Nieźle, musiała przyznać. Wyraziste, niebieskie
oko spojrzało na nią z lustra. Uśmiechnęła się uwodzicielsko do własnego odbicia. Może jeszcze
nie piorunujące wrażenie, ale w każdym razie znaczna odmiana.

Ważyła drugą soczewkę na koniuszku wskazującego palca i już miała zamiar umieścić ją pod

lewą powieką, kiedy samolot wpadł nagle w wielką, powietrzną dziurę i zadygotał. Szkło spadło
na podłogę. Jill uklękła, aby je odnaleźć. Po serii wstrząsów uzmysłowiła sobie, że ma mdłości i
trzęsie się ze strachu. Usiadła ciężko i dostrzegła światełko alarmowe, które wzywało ją na
miejsce. Przerwała poszukiwania i wykonała polecenie.

Samolot podchodził do lądowania. W panice zapomniała zupełnie o zgubionym szkle. Kiedy

maszyna podkołowała do portu i wreszcie zatrzymała się bezpiecznie, lęk ustąpił, ale skutki
wypicia dwóch szklaneczek krwawej mary odczuwała nadal.

Była prawie szósta wieczór, kiedy wreszcie odjechała z lotniska. Prawie nic nie jadła i gdy

znalazła się u celu podróży w hotelu Caribe Reef, postanowiła coś przekąsić. Zostawiła walizki w
hotelowym pokoju, wzięła prysznic, włożyła jedną z seksownych, plażowych sukienek i zeszła
do patio, żeby coś zjeść.

Wyszedłszy przez drzwi werandy dostrzegła bruneta, który jadł kolację przy jednym ze

background image

stolików. Mężczyzna ten sprawiał wrażenie prawdziwego wilka morskiego. Mógł z pewnością
podobać się kobietom. Stojąca obok blondynka pożerała go oczami. Jill była zaskoczona
sposobem, w jaki na nią spojrzał. Spojrzał to zresztą źle powiedziane.

On puszczał do niej oko. Zanim się odwróciła, został zaszczycony długim spojrzeniem, które

w myśl intencji Jill miało być zagadkowe. Przyspieszyła kroku, aby zrównać się z dyrektorem
hotelu, który prowadził ją do stolika.

Spojrzała na menu starając się je przestudiować, ale cały czas czuła na sobie wzrok

nieznajomego. Zerknęła na niego nieśmiało. Uśmiechnął się. Starał się najwyraźniej rzucić na nią
urok. Errol Flynn, w swoich najlepszych korsarskich filmach, nie robił tego lepiej. Poczuła, że
serce jej zamiera.

Posłała mu uśmiech mając nadzieję, że zrozumie go właściwie. Próbowała zasygnalizować

chęć nawiązania kontaktu, bez narażania swej kobiecej dumy. Nigdy dotychczas nie próbowała
tak się uśmiechać. Uśmiech pofrunął jak na skrzydłach. Snuła czasem romantyczne marzenia, a
tu pal diabli marzenia – od dwudziestu minut jest na wyspie i już przystojny, wyjątkowo
pociągający nieznajomy patrzy na nią w taki sposób, jakby w życiu nie miał kobiety.

Udała, że wraca do lektury menu, patrząc kątem oka na urodziwego korsarza i wysoką blond

lisicę. Z zadowoleniem dostrzegła, że po wymianie kilku zdań blondynka odeszła obrażona. Jill
miała wrażenie, że jej korsarz nawet tego nie zauważył, ponieważ cały czas gapił się na nią.
Ciągle studiowała menu. Uświadomiła sobie, że nie potrafi dokonać wyboru. I, o zgrozo, miała
tylko jedno szkło kontaktowe – w owym błękitnym kolorze. Błagała w myślach nieznajomego,
aby odwrócił się na chwilę. Chciała nieznacznie wyjąć to nieszczęsne szkło. Cóż bowiem, u
licha, ten śmiałek z fantazją pomyśli sobie o kobiecie, która ma jedno oko błękitne, a drugie
brązowe? Wpadła w panikę. Starała się podnieść kartę wyżej i przesłonić nią twarz, ale on już się
ku niej nachylał:

– Powinna pani spróbować callaloo. Robią to z miejscowych owoców morza. Bardzo smaczne

– zapewnił.

Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– Dziękuję za radę – wymamrotała niskim głosem, który przyjmował taką barwę zawsze

wtedy kiedy była zakłopotana.

Gdy w minutę później pojawiła się kelnerka, Jill zamówiła callaloo. Na ogół była ostrożna,

gdy przychodziło do próbowania nowych potraw, ale tym razem pomyślała sobie, że być może
sprawi mu przyjemność. Mówiąc szczerze myślała nie tylko o jedzeniu.

I rzeczywiście musiało tak być, bo zaraz potem zaprosił ją do stolika. Powiedział: „Skoro

obydwoje jesteśmy samotni... ", a nie: „Skoro spędzamy czas przy kolacji w pojedynkę", co
oznaczało, że, podobnie jak ona, przyjechał do tego tropikalnego raju sam.

Jedynym powodem, dla którego mimo to ociągała się ze zmianą miejsca, był brak drugiego

szkła kontaktowego. Ale – próbowała się przekonywać – zapadał zmierzch. Będzie starała się nie
patrzeć mu prosto w oczy. Być może nie zauważy, że jest osobliwą damą o oczach w dwu
różnych kolorach. A w końcu, do diabła z tym wszystkim. Dlaczego nie miałaby zaryzykować?
Nie mogła temu przystojnemu korsarzowi dać kosza. Pieszczoty, pocałunki, seks. A więc to tak!
Myślała już o bezpiecznym seksie, a jeszcze nie przesiadła się do jego stolika. Jej dotychczasowe
ż

ycie poświęcone było karierze. Miłość i seks znajdowały się w gruncie rzeczy na marginesie.

Nie spotykała się z mężczyznami zbyt często. A ponadto pracowała w jednej z tych firm, które
kategorycznie zabraniają mieszania spraw zawodowych z osobistymi. Ale nie było się czym
przejmować – o mężczyznach z jej firmy można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że
przypominali romantycznych kochanków.

Odłożyła kartę i przysiadła się do uwodzicielskiego nieznajomego.

background image

– Jack Harrington – przedstawił się. Nie wyciągnął dłoni na powitanie, co przyjęła z

zadowoleniem, bo jej własna była wilgotna ze zdenerwowania.

– Jillian Ballard.
– Mówi się do ciebie Jill?
Zaśmiała się. Nawet jej bliscy tak do niej nie mówili.
– Nie – odparła ze śmiechem przypominając sobie stary wierszyk Mamy-Gęsi z rymowanek

dla dzieci:, Jack i Jill wdrapali się na górę po wiadro wody. Jack spadł z góry na pazury, a Jill
sturlała się za nim". – Ale nie będę miała nic przeciwko temu, abyś tak się do mnie zwracał.
Brzmi to fajnie... Jack i Jill...

Teraz on się uśmiechnął. Miał szalenie zmysłowy uśmiech. A więc już razem żartowali.
Starała się cały czas patrzeć w dół, ale nie zawsze było to możliwe. Zauważyła z ulgą, że nie

powiedział ani słowa na temat jej oczu. W czasie kolacji zachowywał się bardzo uprzejmie. Ujęło
ją to, że nie zadawał pytań. Nie miała najmniejszej ochoty na ujawnianie szczegółów ze swego
ż

ycia. Postanowiła umknąć w przypadku, gdyby Jack zagadnął o cokolwiek, co miałoby bardziej

osobisty charakter. Sama również, celowo, nie zadawała mu*żadnych pytań natury intymnej. To
był jej sposób na unikanie tematów, które można niepotrzebnie wywołać. A poza tym – może nie
chciała wiedzieć zbyt wiele? Może był kobieciarzem lub hultajem, który ma w domu żonę i
pięcioro dzieci?

Milczeli dopóty, dopóki talerze nie zostały sprzątnięte ze stołu.
– Smakowało mi callaloo – skłamała. Nie było to danie niejadalne, ale nigdy nie przyszłoby

jej do głowy, aby zamówić je powtórnie. A z drugiej strony znajdowała się w takim stanie ducha,
ż

e gdyby Jack zaproponował następną porcję owoców morza, prawdopodobnie zgodziłaby się

bez oporów. Czując, że ma przewagę, rzuciła:

– Myślę, że jutro zamówię małże.
Małże. Nie miała w gruncie rzeczy pojęcia, czym są małże ani nie zależało jej zbytnio na tym,

aby tę lukę wypełnić. Doszła jednak do wniosku, że człowiek, który jada callaloo, je
przypuszczalnie także małże i miała nadzieję, że będzie mu przyjemnie zjeść z nią razem to coś.

– Ja również z przyjemnością spróbuję – odrzekł. – Zróbmy to razem.
Spokojnie, moje spragnione serce, pomyślała.
– Wspaniale – zgodziła się. I uświadomiła sobie, że musi odejść, zanim wszystko zepsuje.

Wymówiła się od ponczu – czuła się tak, jak gdyby już wypiła poncz. Biorąc pod uwagę jej słabą
głowę i zmęczenie, rzeczywiście tak mogło być. Umówili się na następny wieczór i Jill wróciła
do pokoju.

Zaraz po zamknięciu drzwi weszła do łazienki, żeby wyjąć niebieskie szkło. Następne dni

urlopu rysowały się dość mgliście, ale była już tak rozkochana w swoim piracie, że nawet przez
obydwa szkła widziałaby niewyraźnie. Wzięła ze sobą na urlop sporo książek, ale odsunęła je w
kąt. Z Jackiem Harringtonem mogła przeżyć o wiele ciekawszą historię.

Następnego ranka zjadła ze smakiem śniadanie z kuchni kontynentalnej – mango i rogalika z

dżemem. Wypiła kawę, a potem przebrała się w kostium bikini i zeszła na dół, na hotelową plażę.

Udawała sama przed sobą, że chce popływać. W istocie marzyła o spotkaniu Jacka.

Oczekiwanie na spotkanie przy kolacji wydawało się jej nie do zniesienia.

I nagle w tłumie męskich ciał dostrzegła go. Musiał zadziałać jej wewnętrzny radar.
Siedział przechylony przy jednym z barków na werandzie, pod daszkiem, nie dalej, jak kilka

metrów od miejsca, w którym rozłożyła swój ręcznik. Na chwilę zawładnęła nią przemożna chęć,
aby otworzyć przed nim serce, żeby obydwa serca mogły się połączyć i bić jak jedno. Nigdy w
ż

yciu nie ulegała szaleńczym pokusom, ale teraz wszystko wydawało się jej możliwe.

Najwyraźniej siłą swej woli ściągnęła uwagę Jacka. W chwilę po tym, jak go dostrzegła,

background image

odwrócił się i napotkał spojrzenie jej brązowych oczu. Może błękitny kolor wywarłby na nim
większe wrażenie, ale telepatyczny przekaz mówił jej, że kolor oczu nie ma znaczenia.

Rozdział

2

Po tym pierwszym spotkaniu z Jill Jack uświadomił sobie, że jeśli choć trochę ceni swoją

niezależność, powinien czym prędzej wziąć nogi za pas. Ale nie zrobił tego. Spędzili razem dzień
na plaży, zjedli małże na kolację – były nawet całkiem smaczne – i wybrali się na przechadzkę
wzdłuż wybrzeża przy świetle księżyca. Szli wolnym krokiem i trzymali się za ręce.

– Kiedy wracasz do domu? – Jill po dłuższej chwili przerwała milczenie. Było to jedno z

niewielu pytań, jakie mu zadała.

Jack nie chciał zdradzać, że zostały mu tylko trzy dni na Tobago. W gruncie rzeczy urlop mu

się nie kończył. Przed podjęciem pracy zamierzał poświęcić kilka dni na urządzanie nowego
mieszkania.

– A jak długo ty tu jeszcze będziesz? – zagadnął.
Jill roześmiała się. Mógł słuchać jej śmiechu bez końca.
– Sześć dni.
– I ja też – rzucił, modląc się w skrytości ducha, aby można było przedłużyć pobyt w hotelu.

Ale jeśli będzie trzeba, rozbije namiot na plaży.

Ś

cisnęła jego dłoń. Przystanęli. Popatrzyła na niego wielkimi, brązowymi oczami.

Opowiedziała mu przy kolacji historię o „niebieskim" oku i obydwoje mieli sporo uciechy.
Wyznał, że lubi jej oczy w takim właśnie kolorze, naturalnym. Była to prawda.

Bliskość Jill oszołomiła Jacka, do tej pory żadna kobieta nie wzbudzała w nim takich emocji.

Usta Jill, pełne i lekko rozchylone, miały kolor malin. Poczuł nagle szaloną ochotę na maliny.
Bardzo chciał popróbować tych malinowych ust.

To było szaleństwo. Bał się ją pocałować. Miał do czynienia z kobietami i był podobno

niezłym kochankiem. Ale Jill była inna. Poza tym był w niej wściekle zakochany. Czuł, że miłość
ogarnia go z wielką szybkością i pasją. Nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Nie chciał niczego
przyspieszać, w obawie, że Jill go odtrąci. Nie mógł do tego dopuścić ani na to pozwolić.

Ale jej brązowe oczy patrzyły na niego w taki sposób, jak gdyby był rzeczywiście korsarzem...
– Chcę cię pocałować – szepnął nie mogąc opanować tego pragnienia. Czy korsarze informują

zawczasu o swoich zamiarach?

– Ja też chcę – odparła, a jej głos był jeszcze bardziej zmysłowy niż zwykle.
Kiedy ich usta spotkały się, ciało Jacka przebiegł elektryzujący dreszcz. Zdawało mu się, że

znalazł się w raju. Zapach Jill podziałał na niego jak afrodyzjak. Obawa minęła. Całował
dziewczynę zachłannie, jak gdyby nie mógł się nasycić. Pocałunek stawał się coraz dzikszy i
gorętszy, a dłonie Jacka przesunęły się z jej pięknych ramion na plecy. Przez jedwabną sukienkę
mini wyczuwał ciepło jej ciała.

– Nie mogę trzymać rąk z dala od ciebie – szepnął.
– Cieszę się – westchnęła.
Pocałował ją mocno i namiętnie. Była słodsza i bardziej upajająca, niż wszystkie maliny

ś

wiata.

Jill szła do hotelu na tak niepewnych nogach, że co jakiś czas się potykała. Nagle, tuż przed

wejściem na stopnie werandy, Jack uniósł ją mocnymi rękami, przeniósł przez hol, wniósł do
windy i dojechał w ten sposób na siódme piętro do swego pokoju. Kto żyw gapił się na nich, ale
oni patrzyli tylko na siebie. Nawet gdyby nastąpił wybuch wulkanu i lawa zalała hotel, Jill nie
zwróciłaby na to uwagi. Podobnie zresztą jak Jack. Obydwoje byli zajęci dążeniem do bardzo
wyraźnego celu.

background image

Gdy wreszcie znaleźli się w pokoju, Jack nie włączył światła. Nie powiedział słowa. Jill

również milczała. Weszli razem w ciemność obejmując się i całując, przytuleni i bardzo siebie
spragnieni.

Zerwał z niej sukienkę i czarne majteczki – jedyne co miała na sobie. Jill zamierzała kochać

się po wariacku, bez zahamowań, i nie miała cienia wątpliwości, że postępuje właściwie. Do
niedawna, przed poznaniem Jacka, była przekonana, że stać ją jedynie na miłosne marzenia. Ale
to wszystko działo się naprawdę. I Jack też istniał naprawdę. Beż żadnego oporu rozebrała go.
Naprężone, mocne, męskie ciało budziło w niej drżenie. Wyczuła ustami, że napinają się mięśnie
jego torsu. Nie spotkała się do tej pory z taką reakcją. Miała pewne doświadczenie. Było w jej
ż

yciu kilku ważnych mężczyzn, dokładnie dwóch, ale żaden z nich nie zachowywał się w taki

sposób. W dodatku ona sama nigdy wcześniej nie przeżywała podobnych emocji.

Jack poczuł, że traci nad sobą kontrolę, kiedy usta Jill zaczęły wędrować w dół, wzdłuż jego

ciała. Zaczął szeptać\ że bardzo jej pragnie, że bardzo jej potrzebuje, że bardzo ją kocha. Nie były
to jedynie łóżkowe wyznania. Mówił prawdę. I chciał, żeby Jill w to uwierzyła.

– Kocham cię – rzekł półgłosem i zaczął ją całować z czułością raczej niż z pasją, ponieważ

pragnął, aby uświadomiła sobie, zanim zaczną się kochać, że właśnie będą się kochać. Kochać, a
nie bawić w seks.

– Ja też cię kocham. Nigdy nikogo jeszcze nie kochałam i nigdy już nikogo innego nie

pokocham – odparła z takim żarem, że ze wzruszenia łzy zakręciły mu się w oczach.

Jill bała się, że go wystraszy. Nigdy jeszcze nie mówiła tak otwarcie o swoich uczuciach.

Ledwie wybrzmiały te słowa, a już zdjął ją lęk, że powiedziała za wiele, zbyt szczerze, zbyt
naiwnie. Ale przecież Jack wyznał, że ją kocha. Uwierzyła mu. Czy to oznacza, że chciał, aby
związała się z nim na zawsze? Jill wystraszyła się, że ten zawadiaka przerazi się intensywnością
jej uczuć i ucieknie. Albo gorzej – że prześpi się z nią teraz, a potem odpłynie z Tobago
pierwszym statkiem. Odechciało się jej nagle krótkiego, romantycznego epizodu. Przygoda w
ogóle nie wchodziła w rachubę. Pragnęła więcej. śądała wszystkiego.

Jacka zakłopotały własne łzy. Nie chciał, aby Jill sądziła, że jest kimś w rodzaju

sentymentalnego cymbała. Zamierzał kochać się z kobietą swego życia. Był Robinsonem Cruzoe.
Silnym, brawurowym, odważnym, śmiałym korsarzem. Czy Robinson Cruzoe beczałby, gdyby
kobieta, którą kocha nad życie, powiedziała mu, że będzie jego jedyną miłością? Nigdy w życiu...
Wtulił więc twarz w jej włosy.

Porwał ją z gniewem na ręce i zaniósł do łóżka. Dłońmi posługiwał się jak ogrodnik, który

dotyka nierozwiniętego pączka. Jill była rozbudzona do szaleństwa. Szła za nim ślepo. Było to
dla niej coś zupełnie nowego. Ich usta spotkały się znowu i pragnęła, aby pocałunek trwał
wiecznie.

Jack zaczął ją kochać z pośpiechem samotnika, który spędził ostami okres na bezludnej

wyspie. Odkrywał wszystkie sekretne miejsca, aż Jill wydała z siebie jęk rozkoszy i Jack
przerwał na moment. Objęła go mocno nogami w obawie, że przestanie robić to, co robi, że to
cudowne uczucie wewnątrz niej zgaśnie.

Przeszył go dreszcz, kiedy poczuł, że biodra Jill zaczynają się pod nim poruszać. Wilgotny

połysk pokrywał jej ciało. Nigdy nie widział tak wspaniałego obrazu: Wenus i rzucająca blask
księżniczka wyspy tropikalnej w jednej osobie. Zatracił się w zachwycie, kiedy z krzykiem
wyrzuciła z siebie słowa pożądania. Szybkim ruchem sięgnął po mały, srebrny pakiecik, który
leżał w szufladce nocnej szafki.

W końcu, kiedy Jill myślała, że oszaleje z podniecenia, wypełnił ją. Na szyi poczuła jego

gorący oddech. Szeptał jej do ucha cudowne zaklęcia, przekonując ją, że są dla siebie
wspaniałymi partnerami, że to musiało się stać i że tak bardzo ją kocha. Słyszała tylko co drugie

background image

słowo – jej ciało wibrowało w coraz szybszym rytmie. Czuła się tak, jak gdyby znajdowała się w
pędzącym wagoniku szalonej kolejki w największym na świecie wesołym miasteczku: lot w górę,
ku radosnemu objawieniu, ekstaza, orgazm. I kiedy to nastąpiło, jej serce, dusza i ciało
rozpłynęły się w szczęśliwej błogości, ponieważ był to akt kompletny, w którym miłość
połączyła się z namiętnością.

– Kocham cię – wyszeptał, kiedy odpoczywali w swoich ramionach. – I nigdy nie będę kochać

nikogo innego.

Jego słowa poruszyły ją bardziej niż wszystkie zaklęcia miłosne, jakie słyszała wcześniej.

Były potwierdzeniem jej własnych uczuć, tych samych, których wyznanie już zaryzykowała.
Kochali się, a on wcale nie zamierzał odlatywać najbliższym samolotem z Tobago. Zaśnie w jej
ramionach, a rano będą kochać się ponownie. Czekało ich sześć wspaniałych nocy i dni
wypełnionych miłością. A kiedy minie ostami dzień...

Jill nie wiedziała o nim nic a nic. Dokąd uda się siódmego dnia? De ma lat? Czy jest żonaty?

Obawy, że może mieć w domu żonę i dzieci, zaczęły ją męczyć coraz bardziej. Postanowiła
sprawdzić podstawowe dane. Zaczęła od najważniejszego pytania.

Uśmiechnął się i przyznał chętnie:
– Jestem wolny. I nigdy w życiu nie byłem tak blisko zaręczyn. Ostatni raz miałem

narzeczoną w szkole średniej. Nigdy nie myślałem poważnie o kobiecie. – Jego chłopięcy,
nieśmiały uśmiech kontrastował z męskim wyglądem.

Jill nie powiedziała mu, jak bardzo było to ujmujące. Sądziła, że nie powinna robić takich

uwag.

– Ja też jestem wolna – rzekła. – Mam dwadzieścia osiem lat. Wychowywałam się w małym

miasteczku w Wisconsin jako jedynaczka. Mam uczulenie na fasolę, a spotkanie ciebie jest na
pewno najważniejszym wydarzeniem w moim życiu.

Przyciągnął ją do siebie. Powiedział, że ma trzydzieści cztery lata – ona dawała mu trzydzieści

pięć – i że wychował się na przedmieściach Chicago, że też jest jedynakiem i że poznanie jej jest
zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem w jego życiu.

I zaraz potem ustalili, że obydwoje mieszkają w Filadelfii. Zgodzili się co do tego, że zetknął

ich ze sobą szczęśliwy traf, choć Jill, mówiąc szczerze, nie bardzo wierzyła w zrządzenia losu.

Jack uważał to wszystko za niesłychane. Jill mieszkała w Philly. Czy ich drogi kiedykolwiek

mogłyby się przeciąć, gdyby nie wakacje na Tobago? Raczej nie. Filadelfia to wielkie miasto.

Objął ją jeszcze mocniej, rozkoszując się żarem jej ciała.
Myśl, że mógł nigdy nie spotkać tej kobiety, poraziła go. Czuł, że Jill podziela jego lęk. Ich

ciała znowu zaczęły poruszać się zgodnym rytmem. Miał wrażenie, że działają powodowani
niezrozumiałym pośpiechem, jak gdyby chcieli udowodnić, że los się nie pomylił, że nie na
darmo był szczodry.

Jack z trudem oparł się pokusie zaproponowania jej małżeństwa. Boże mój, zdawał sobie

sprawę, że to szaleństwo. Kto, znając kobietę nieco dłużej niż dwadzieścia cztery godziny,
oświadcza się? Ale był absolutnie pewien, że po dwudziestu czterech dniach, dwudziestu
czterech miesiącach, dwudziestu czterech latach, jego uczucia będą dokładnie takie same, jak w
tej chwili. Był przekonany, że chce, aby Jill została jego żoną, że chce spędzić z nią całe życie, że
chce ją kochać, szanować i otaczać czułością, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Jack i Jill na
zawsze...

Gdyby Jack zapytał Jill, czy wyjdzie za niego za mąż, odpowiedziałaby radosnym „tak".

Wiedziała, że to szaleństwo, ale nie zawahałaby się. Co prawda nie panowała nad emocjami, ale
też miała swoje racje. Uświadomiła sobie, że wie o Jacku to, co jest istotne, że jest ciepły, czuły,
romantyczny i namiętny. Nie miała cienia wątpliwości, że jest najbardziej ekscytującym

background image

kochankiem, o jakim kobieta mogłaby marzyć. Lista jego przymiotów ciągnęła się bez końca.
Jack był uczciwy i otwarty. Tchnął w nią życie. Zmusił ją do odnalezienia prawdziwej
tożsamości. Zanim się pojawił, szła przez życie mechanicznie, bez czucia. Gdyby zatelefonowała
tego wieczoru do rodziny, że spotkała właśnie mężczyznę, z którym chce wziąć ślub,
powiedzieliby, że zapewne zwariowała, że uległa udarowi słonecznemu. Nie spierałaby się.
Prawdopodobnie mieliby rację. Sytuacja była niezwykła. Ale to nie był udar. To była miłość.

W rocznicę Jacka i Jill, podczas czwartej wspólnej kolacji, kelnerka powiedziała im, że zanosi

się na huragan, który może przejść nad wyspą za kilka dni, jeśli tylko nie zmieni kierunku.
Goście hotelowi powinni przedsięwziąć środki ostrożności...

Jack przedsięwziął takie środki od razu. Przy księżycu i daniach kreolskiej kuchni poprosił Jill

o rękę.

To były niewiarygodnie romantyczne oświadczyny. Jack padł przed nią na kolana, chwycił jej

dłonie – w jednej z nich niefortunnie trzymała widelec z krewetką po kreolsku, która wylądowała
na jego białych, marynarskich spodniach i rzekł:

– Cieszmy się życiem. Wkroczyłaś w moje życie i liczy się każda chwila. Wyjdź za mnie, Jill.

Wyjdź za mnie tu, na Tobago, jutro. Jeśli nadejdzie huragan i morze zaleje wyspę, odpłyniemy
razem na zawsze.

Ostatnia część oświadczyn była, trzeba to przyznać, melodramatyczna, ale Jill ani przez

moment nie przypuszczała, że huragan czy wybuch wulkanu mogłyby ich zmieść. Była
przekonana, że miłość obroni ich przed każdym kataklizmem.

– Tak, wyjdę za ciebie, Jack – zabrzmiało w odpowiedzi.
Ledwie to wyznała, zerwał się i uniósł ją do góry. I na samym środku restauracji Caribe Reef,

wypełnionej do ostatniego miejsca, krzyknął na cały głos z radości. Ich usta złączyły się w
pocałunku.

Wszyscy obecni, goście i personel, zaczęli bić brawo. Jack obejmował ją mocno. Śmiali się.

Jill płakała. I chociaż, ze względu na brak okularów nie mogłaby tego przysiąc, to jednak była
pewna, że Jack również płacze.

Nie posiadała się ze szczęścia. Szepnęła:
– Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie.
– A ja jestem najszczęśliwszym mężczyzną – odparł Jack. Był zbyt podniecony, aby martwić

się, czy Jill widziała jego łzy.

Ujął jej ręce i ucałował każdy palec z osobna. Obiecał, że jutro rano zacznie od kupna

ś

lubnych obrączek, a potem porozmawia z duchownym z malowniczej, białej, pokrytej stiukami

ś

wiątynki nad Englishman's Bay o ceremonii ślubnej. Po czym formalnie obwieścił nowinę,

zapraszając wszystkich obecnych na ślub.

Następnego ranka, kiedy Jack poszedł do kościółka, aby omówić przygotowania do

uroczystości, Jill pojechała do miasta, żeby kupić ślubną suknię. Nie chciała niczego
wyszukanego. Suknia miała być z białego, miękkiego i lejącego się materiału. Znalazła
doskonały strój w stolicy Tobago, Scarborough, ni mniej, ni więcej tylko na ulicznym straganie.
Była to sukienka z białej, przezroczystej bawełny, z przymarszczonym karczkiem i szeroką
spódniczką, opadającą swobodnie do połowy łydki. Całość uzupełniała wielobarwna kamizelka z
ręcznie tkanego materiału, zapinana na malutkie, złote serduszka.

Kiedy Jill zwierzyła się sprzedawczyni, że pójdzie w tym dzisiejszego popołudnia do ślubu,

kobieta złożyła jej gratulacje w miękkim, egzotycznie brzmiącym, kreolskim języku. Jill
wręczyła jej pieniądze, małą, choć i tak dwukrotnie wyższą od żądanej ceny, sumę. Kobieta
dorzuciła wtedy piękną, białą, koronkową chustę nalegając, aby dziewczyna zrobiła z niej welon.
Rozczulona wspaniałomyślnością, Jill objęła kobietę i zaprosiła ją na ślub. Śniada twarz

background image

rozjaśniła się. Sprzedawczyni zapytała, czy może przyprowadzić ze sobą kogoś z rodziny i z
grona przyjaciół. Jill zapewniła, że oczywiście, może przyprowadzić ze sobą, kogo tylko chce.

Tobago jest małą wyspą. Trudno ją uznać za najlepsze miejsce na zakupy. Jack chciał znaleźć

specjalny pierścionek dla Jill. Wybór był bardzo skromny. Oferowano rzeczy niemodne i drogie.
Nic nie zwróciło jego uwagi. Zaczynał już tracić nadzieję, kiedy trafił nie tyle na sklep, co na
chałupkę w pobliżu Pigeon Point. Wejście okolone było kwiatami jasnoczerwonej bugenwilli. Na
jednym z okien frontowych umieszczono ręcznie sporządzony mały napis: James Ivory, jubiler.

Drzwi otwarły się. Jack zamierzał ustalić, czy pan Ivory robi pierścionki. Bardzo wysoki i

otyły mężczyzna o miedzianej skórze, w spodenkach kąpielowych, powitał go przyjaznym
skinieniem głowy.

– Szuka pan Jamesa, prawda, człowieku? Mówił z wyraźnym, karaibskim akcentem.
– Tak. To znaczy szukam pierścionka. Ślubnej obrączki.
– Trafił pan we właściwe miejsce. – Uśmiechnął się w odpowiedzi pokazując dwa złote zęby.
Jack nie był tego pewien. Zwalisty pan Ivory ze swymi wielkimi rękami nie wyglądał na

rzemieślnika, którego wyroby byłyby godne delikatnych palców Jill. Musiał się cofnąć, ponieważ
pan Ivory zrobił krok naprzód, położył mu ciężką dłoń na ramieniu i potrząsnął nim życzliwie.

– A więc się żenisz. Fantastycznie, człowieku. Fantastycznie. Wejdź, wejdź, musimy wypić.
James Ivory nie dał Jackowi czasu na odpowiedź, trzymając go mocno za ramię. Uroczyście

wprowadził gościa do głównego pomieszczenia kamiennej chałupy. Panował tam przyjemny
chłód. W pokoju znajdowały się gustowne mebelki z wikliny oraz poduszki i poduszeczki w
poszewkach z batiku i malowanej bawełny. Surowość kamiennej podłogi łagodziły maty.
Bambusowe okiennice chroniły dom przed gorącym słońcem, ale zarazem przepuszczały dość
ś

wiatła, aby wnętrze miało ciepły, domowy charakter. Wydało się ono Jackowi zaskakująco

kobiece. Za chwilę pojawiła się pani Nory. W odróżnieniu od potężnego Jamesa była malutka.
Stanowiło to ogromny kontrast. Jasnowłosa, zielonooka, delikatnej budowy kobieta poruszała się
z gracją. James przedstawił Jacka żonie, mówiąc bez wstępów, że gość przyszedł po ślubne
obrączki.

Laura przyjęła tę wiadomość z takim samym zadowoleniem jak jej mąż.
– Ach, to wspaniale, kiedy będzie ślub? – zapytała z przesadnym akcentem brytyjskim.
– Dziś po południu, w kościele świętego Jana nad zatoką.
Laura i James uśmiechnęli się jednocześnie.
– Tam, gdzie odbył się nasz, pięć lat temu – wyjaśnił James.
– Spotkaliśmy się z Jamesem i pokochali tu, na Tobago.
– Laura była agentką biura podróży i robiła rekonesans na potrzeby swego przedsiębiorstwa

sprawdzając hotele i restauracje.

– Zakochałam się w Tobago od pierwszego wejrzenia – podchwyciła Laura. – Chciałam

zabrać ze sobą do Londynu coś, co zawsze przypominałoby mi tę wyspę. Dotarłam tu, do Pigeon
Point, i na plaży spotkałam Jamesa.

– Pracowałem nad naszyjnikiem z korali i Laura podeszła bliżej, aby się przyjrzeć...
– Przyjrzeć się? Ja oniemiałam na widok cudownych kamieni oprawnych w złoto. Były

nadzwyczajne.

– Oniemiała po raz drugi, kiedy podałem jej cenę. – James zachichotał. – Chciałem ją nabrać.

Zamierzałem dać jej ten naszyjnik. Bardzo chciała go mieć, widać to było na pierwszy rzut oka.

– To znaczy... że zakochał się pan w niej... wtedy... od razu? – spytał zaskoczony Jack. Czy to

oznaczało, że jakiś czarownik voodoo sprawował magiczną władzę nad Tobago?

– Ach, więc myśli pan – rzekł James mrużąc oczy – że wraz z narzeczoną jesteście państwo

jedyną parą, która poznała miłość od pierwszego wejrzenia? A może pan sądzi, że ją pan w ogóle

background image

wymyślił?

– Skąd pan wie – zaśmiał się Jack – że w przypadku moim i Jill chodzi o miłość od

pierwszego wejrzenia?

– Bo jest to wypisane na pańskim obliczu, człowieku. – James uśmiechnął się szeroko.
W chwilę potem chłodnym, białym winem wznosili toast za pomyślność przyszłego

małżeństwa, po czym James pokazał Jackowi prosty, ale elegancki pierścionek, który właśnie
wykończył. Była to jedyna w swoim rodzaju obrączka z gładkiego złota inkrustowana lśniącym,
czarnym koralem, jak gdyby wymarzona dla Jill. W dodatku zakup ten leżał w granicach
możliwości finansowych Jacka, choć wydawało mu się, że James specjalnie obniżył cenę. W
podziękowaniu Jack zaprosił ich oboje na ślub.

James klepnął go przyjacielskim gestem po plecach.
– Dobrze, przyjacielu. Będziesz pewnie potrzebować starszego drużby, prawda?
– Tak – rzucił Jack, uradowany, że ten jowialny, serdeczny mężczyzna, który wie wszystko o

miłości od pierwszego wejrzenia, trzyma z nim sztamę.

Kiedy Jill wróciła do hotelu – w recepcji czekała na nią wiadomość od Jacka.
„Pastor od św. Jana załatwi wszystko z władzami miasta. Ceremonia jest umówiona na

czwartą po południu. Kochanie, do zobaczenia na obiedzie. Kocham cię. Jack".

Jill spojrzała na zegarek. Minęła dwunasta w południe. Weszła do restauracji, gdzie dyrektor

hotelu powitał ją jak starą przyjaciółkę. Powiadomiła go, że Jack zaraz przyjdzie. Dyrektor
wskazał jej specjalny stół i za chwilę wrócił z butelką bardzo dobrego szampana. Z ogromną
starannością umieścił butelkę w srebrnym wiaderku z lodem i obwiązał szyjkę białą, lnianą
serwetką. Potem poprawił nakrycia uśmiechając się pogodnie, lecz trochę nieśmiało.
Odchrząknął raz i drugi, a potem zapytał, czy zaproszenie na ślub, skierowane przez Jacka do
wszystkich, ma być traktowane poważnie.

– Oczywiście!
– To dobrze. Bo część personelu o tym mówi. Nie każdego dnia goście hotelowi spotykają się

i wie pani...

– Będzie nam bardzo miło powitać całą obsługę na weselu. Ani Jack, ani ja nie znamy nikogo

na wyspie i myśl o tym, że w kościele nie byłoby gości...

– Nie będzie nikogo z rodziny? – zapytał zakłopotany.
– Nie. Ja nawet jeszcze... ich nie zawiadomiłam. To coś takiego... jak huragan.
Obrócił butelkę szampana w wiaderku z lodem.
– Czy to znaczy, że nie ma pani drużby?
Jill uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową. W gruncie rzeczy nie pomyślała o drużbie,

ponieważ nie planowała formalnej ceremonii. Była zbyt zajęta i rozpromieniona, aby zastanawiać
się nad czymkolwiek.

Dyrektor hotelu przedstawił się pospiesznie jako Henry Theodore Porter, ukłonił się i zapytał,

czy mógłby wobec tego dostąpić honoru odprowadzenia panny młodej do kościoła. Jill była
poruszona. Zwrócił przy tym uwagę, i Jill przyznała mu rację, że w pewnym stopniu przyczynił
się do tego, iż zawarli znajomość – posadził ich przecież pierwszego wieczora przy sąsiednich
stołach. Powiedziała mu, że będzie zaszczycona, jeśli zechce towarzyszyć jej do kościoła jako
drużba.

Widok Jill w białej sukience zaparł Jackowi dech w piersiach. Była to najpiękniejsza

narzeczona na świecie. Dzięki uprzejmości dyrektora hotelu zajechali do kościoła odkrytą,
dwukołową dorożką. Wchodząc do wnętrza zaniemówili. Świątynia była wypełniona po brzegi.
Niemal przepełniona. Przybyło wielu pracowników i gości hotelu. James włożył nowe, białe
spodnie i pogniecioną, pomarańczową koszulę z jedwabiu, natomiast Laura miała na sobie jasną,

background image

kolorową spódnicę z perkalu i bladożółtą bluzkę. Tuż za drzwiami, obok Jamesa i Laury, czekał
dyrektor hotelu, do którego Jack i Jill zwracali się teraz po imieniu – Henry. Henry był
wystrojony jak spod igły: smoking, świeża, biała koszula i czarna muszka.

Kobieta z bazaru siedziała w jednej z tylnych ławek z sześciorgiem dzieci i grupą przyjaciół,

wśród których Jill rozpoznała innych sprzedawców. Pozostali goście weselni wyglądali na
mieszkańców wyspy, do których dotarła wiadomość, że zapowiada się dobra zabawa.

Jack i Jill uważali, że jest to najwspanialszy i najcudowniejszy ślub, jaki można sobie tylko

wymarzyć.

Sześć dni temu nie znali nikogo na wyspie, nie mówiąc już o tym, że nie wiedzieli o swoim

istnieniu. A teraz każdy, kogo spotkali, przybył tu, aby być świadkiem ich ślubu.

Kilku muzyków ze stałego zespołu hotelu Caribe Reef grało marsza weselnego w rytmie

reggae. Zgromadzeni zaczęli lekko kołysać się w rytm wyspiarskiej muzyki.

Jill była rozpromieniona. Nie posiadała się z radości. Wsunęła rękę pod ramię Henry'ego,

kiedy ruszyli do ołtarza idąc między uśmiechniętymi, dobrze im życzącymi i zajmującymi
wszystkie ławki gośćmi. Oczy obecnych były skierowane na pannę młodą.

Jack stał przy ołtarzu obok drużby, Jamesa, i patrzył jak zaczarowany na olśniewającą Jill,

która zbliżała się ku niemu.

W oczach Jill pojawiły się łzy szczęścia, kiedy wzięli się z Jackiem za ręce.
Kiedy Jack wsunął jej na palec przepiękny, ręcznie robiony pierścionek ze złota i czarnego

korala, a pastor ogłosił ich mężem i żoną, poczuli, że znaleźli raj na ziemi.

Jack i Jill na zawsze...

Rozdział

3

– Jesteś pewna, Jill, że chcesz jeszcze jedną krwawą mary?
Jill spojrzała na świeżo poślubionego męża ze zniecierpliwieniem.
– Tak, Jack, jestem tego pewna. Jack skinął na stewardesę.
– Jeszcze jedną krwawą mary dla mojej żony. – Zawahał się. – I whisky z wodą sodową dla

mnie.

Jill obrzuciła go przelotnym spojrzeniem.
– To już trzecia czy czwarta?
– Nie pamiętam – odpowiedział.
– Czy zwykle... tyle pijasz? – spytała nerwowo.
– Nie, raczej nie. A ty?
– Nienawidzę alkoholu. – Zdobyła się na wymuszony uśmiech. – Wszystko dlatego... że

jeszcze bardziej nienawidzę latać samolotem.

– Nienawidzisz... latać?
– Tak. A ty?
– Nie zawsze.
Na kolanach Jacka leżał kolorowy magazyn. Linijki skakały mu przed oczami. Nie miał

przecież okularów. A może to były nerwy? Koszula, mokra od potu, lepiła się do ciała.

– Jill, powinniśmy... porozmawiać. – Jego głos przybrał stanowczy ton. W którymś momencie

musi jasno postawić sprawę. Na wakacjach dał się porwać romantycznej przygodzie, przeobraził
się w nieokrzesanego wilka morskiego, promieniującego męskością, której żadna kobieta nie była
w stanie się oprzeć. Co sobie Jill pomyśli, kiedy odkryje, że jego prawdziwe oblicze ma się tak
do wizerunku poszukiwacza przygód jak Filadelfia do Tobago?

Jill spojrzała z zainteresowaniem.
– Porozmawiać?

background image

– To znaczy... musimy się lepiej poznać. Jill roześmiała się kryjąc zdenerwowanie.
– Masz na myśli to, że odwróciliśmy kolejność rzeczy? Jack pocałował ją czule w policzek.
– Nie mam nic przeciwko temu – szepnął.
Drgnęła pod jego dotykiem. Wyglądał tak wspaniale, tak pociągająco. Bliskość Jacka

nieodmiennie ją podniecała.

– Ja również – zapewniła w odpowiedzi.
– Moja dzika, egzotyczna księżniczko z wysp. – Jack pogładził jej kasztanowe, rozwiane

włosy.

Jill poczuła przypływ wyrzutów sumienia.
– Rzeczywiście... powinniśmy porozmawiać, Jack. Ale zanim mogli rozpocząć szczerą

wymianę zdań o tym, że codzienna rzeczywistość mocno różni się od egzotycznych wakacji,
pojawiła się dziarska stewardesa z zamówionymi napojami.

– Moje gratulacje. Jeden z pasażerów powiedział mi przed chwilą, że jesteście młodą parą. –

Stewardesa popatrzyła na nich z niedowierzaniem. – Czy to prawda, że zakochaliście się w sobie
od pierwszego wejrzenia i po tygodniu wzięliście ślub?

– Po sześciu dniach, jeśli chodzi o ścisłość – przyznała JM.
Zwykle więcej czasu zajmowała jej decyzja, czy wybrać czarne pantofle, czy może granatowe.

Przez miesiąc nie była w stanie postanowić, jaki prezent kupić mamie na urodziny. Od roku nie
potrafiła rozstrzygnąć, jakie meble chce mieć w sypialni. Nigdy nie podejmowała ważnych
decyzji pod wpływem chwili. A właściwie... prawie nigdy.

Jill spojrzała na Jacka. Był niezwykle przystojny, męski i pociągający. W istocie przypominał

zawadiackiego korsarza. Jak ten mąż-korsarz odmieni twoje prawdziwe życie, Jillian Ballard? –
pomyślała. Chciała, żeby już przestał nazywać ją „dziką, egzotyczną księżniczką z wysp".

– Ojej, jaka to piękna historia – rozmarzyła się stewardesa. – Raz zadurzyłam się w facecie na

Jamajce. Był piękny jak z obrazka. Od razu wpadliśmy sobie w oko. Spędziliśmy razem dwa
upojne tygodnie. Mieliśmy do siebie często pisać, układaliśmy wspólne plany. Byłam pewna, że
to ten, na którego czekałam.

I co było dalej? – spytała Jill. Stewardesa zaśmiała się ironicznie.
– Przysłał mi list. A właściwie kartkę. Kilka miesięcy później natknęłam się na niego w San

Francisco. Wyglądał wspaniale – zrobiła pauzę – jeśli akurat podobają ci się mężczyźni, którzy
noszą sukienki...

– Sukienki? – Jill połknęła duży łyk krwawej mary. Stewardesa wzruszyła ramionami z miną

kobiety doświadczonej.

– Miał świetny gust, muszę to przyznać. Dostałam gęsiej skórki widząc go w sukni a la Peny

Ellis. Wtedy wszystko zrozumiałam.

– Przecież powiedziałaś, że spotykaliście się przez dwa tygodnie – mruknęła Jill, czując jak jej

ż

ołądek zaczyna odmawiać posłuszeństwa.

– Kiedy byliśmy ze sobą na Jamajce, widziałam go tylko w cienkich koszulkach, dżinsach i

spodenkach kąpielowych. – Stewardesa pochyliła się nad Jill. – Wcale bym się nie zdziwiła,
gdyby grzebał w moich strojach, kiedy brałam prysznic – szepnęła konspiracyjnie. – Czasami
dowiadujesz się o kimś dziwnych rzeczy.

Jack i Jill spojrzeli na stewardesę ponurym wzrokiem, ona zaś uśmiechnęła się i pospieszyła

do swoich obowiązków.

Jill dopiła koktajl.
– Hej, głowa do góry – powiedział łagodnie Jack. Ujął dłoń Jill. Była zimna i wilgotna. –

Przysięgam, nigdy nie przymierzałem twoich strojów, kiedy byłaś w łazience.

Jill uśmiechnęła się kpiąco. Czuła, że krwawa mary idzie jej do głowy.

background image

– A co z moimi nocnymi koszulami?
– Też ich nie zakładałem, słowo harcerza. Było ci w nich cudownie – przypomniał. – A

jeszcze cudowniej zdejmowało się je z ciebie.

– Jack...
– Słucham?
– Czy myślisz, że popełniliśmy szaleństwo? Delikatnie ugryzł ją w palec.
– Trochę...
– Czy często... ci się to zdarza?
– Niezbyt często – przyznał, czując niemiłe sensacje w żołądku.
– Jill...
Położyła mu głowę na ramieniu.
– To było takie romantyczne. Niewiarygodnie romantyczne.
Jack chłonął zapach jej włosów. Poczuł falę gorąca.
– Nigdy dotąd nie przeżyłem czegoś takiego, Jill. Wiesz, co mam na myśli?
– Mhm.
Zagłębił się w fotelu i zamknął oczy.
– To było niewiarygodnie romantyczne.
– Mhm.
– Kocham cię, Jill.
– Kocham cię, Jack.
– Może... powinniśmy porozmawiać?
Uniosła głowę i z ciepłym uśmiechem popatrzyła mu w oczy.
– Później. Porozmawiamy później. Mamy przed sobą całe życie, żeby się lepiej poznać.
Pocałowała go czule. Jeszcze przez chwilę chciała pozostać jego dziką, egzotyczną

księżniczką z wysp.

Pierwszego ranka po powrocie z Tobago Jack zbudził się bladym świtem. Pospiesznie opuścił

mieszkanie Jill, teraz ich wspólne mieszkanie, i pognał przez całe miasto do swojego
apartamentu, aby się przebrać do pracy. Kiedy był gotów, zajrzał do administratora i powiedział
mu, że wyprowadza się tego popołudnia i że chętnie odnająłby swoje mieszkanie. Na szczęście
administrator miał już kogoś na oku i obiecał, że nie będzie żadnego problemu. Jeden kłopot z
głowy, pomyślał. śeby dało się rozwiązać pozostałe równie łatwo...

Jill, po przebudzeniu, ogarnęły smutne myśli. Po pierwsze, nie miała jeszcze okazji

uświadomić mężowi, że jego „dzika, egzotyczna księżniczka z wysp" jest na co dzień pruderyjną,
stateczną specjalistką od inwestycji w August Foundation, wielkiej organizacji charytatywnej,
która udziela prywatnych stypendiów na badania społeczne i naukowe. Lubiła swoją pracę,
podnosiła jej prestiż, umożliwiała utrzymanie określonego statusu i była dobrze płatna. Ale na co
dzień okazywała się dość monotonna, a przede wszystkim sprawiała, że życie upływało w
nieustannym pośpiechu.

I kolejny kłopot. Jak powiedzieć napuszonemu, obłudnemu Howardowi Wendellowi

Augustowi, przewodniczącemu sławetnej Fundacji Augusta, że jedna z jego najsolidniejszych
pracownic, zawsze rozsądna i chodząca po ziemi, wróciła z tygodniowych wakacji z mężem u
boku? To będzie prawdziwy szok dla Augusta, który z pewnością uzna jej krok za podejrzany, a
w każdym razie za nieodpowiedzialny.

Jill ubierała się do pracy i w myślach układała plan zajęć. Na początek czeka ją spotkanie z

Augustem i nowym szefem działu stypendiów dla fizyków. Jeśli ma się przygotować do tej
rozmowy, musi się pospieszyć. Szybko wypiła kawę i pobiegła do taksówki.

August Foundation mieściła się w wielkim kamiennym budynku z lat sześćdziesiątych

background image

ubiegłego stulecia, w ekskluzywnej dzielnicy Chestnut Hill. Wystrój wnętrz podkreślał pozycję i
nieposzlakowaną opinię fundacji. Ściany w części recepcyjnej wyłożone były drewnem. Dębową
klepkę podłogi przykrywał wielki orientalny dywan. Naokoło sali rozstawiono mahoniowe stoliki
i ciężkie, brązowe fotele. Na ścianach umieszczono angielskie płótna ze scenami myśliwskimi. W
pomieszczeniach biurowych obowiązywał ten sam styl i kolorystyka. O wszystkich zmianach
wyposażenia decydował osobiście przewodniczący fundacji. Nikt nie ośmielił się uchybić temu
zarządzeniu.

Jill minęła recepcję i zatrzymała się dopiero przed gabinetem Augusta. Poprawiła okulary w

ciemnej oprawce, upewniła się, czy ani jeden włos nie uwolnił się z ciasno upiętego koka,
wygładziła zmarszczki szarej wełnianej spódnicy, jeśli w ogóle takie były – i uznała, że może
wreszcie stanąć przed obliczem szefa. Rano, mimo pośpiechu, starannie wybrała odpowiedni
strój: szary flanelowy kostium, białą bluzkę zapiętą na ostami guzik, sznur pereł i solidne, czarne
skórzane pantofle. Uchyliła drzwi i spuściła wzrok, jakby wchodziła do świętego przybytku.

Cynthia Adams, sekretarka Augusta, skinęła głową na przywitanie. Była nowym nabytkiem

fundacji. Poprzednia sekretarka, Milly Reeves, prostoduszna starsza pani o siwych włosach,
miesiąc temu przeszła na emeryturę. Dla wszystkich było zaskoczeniem, że August przyjął do
pracy rudowłosą piękność z Południa. Okazało się jednak, że uroda nie przeszkadzała Cynthii
być rzeczową, sprawną i oddaną, jednym słowem idealną sekretarką Fundacji Augusta.

– Czy udał się urlop, Jillian? – spytała grzecznie Cynthia.
– Tak, bardzo – uśmiechnęła się Jill.
– Pan August zostawił dla pani te notatki. Prosił, żeby je pani przejrzała, a za kilka minut

poprosi panią do siebie.

Jill rzuciła okiem na dokument.
– Czy pojawił się już ten nowy facet?
– Tak. Pan August właśnie z nim rozmawia – potwierdziła Cynthia i odwróciła się do

komputera.

Gdy pięć minut później Jill otworzyła drzwi prowadzące do sanktuarium szefa, rozpoznała

znajomą woń starej skóry zmieszaną z cytrynowym zapachem płynu do polerowania mebli.
Zwykle ta mieszanka uspokajała Jill, teraz wprawiła ją w panikę. Inna sprawa, że dzisiaj była
mocno zdenerwowana.

– Oto i panna Ballard – rozpromienił się Howard Wendell August. – Chluba Fundacji

Augusta, moja wzorowa pracownica, specjalistka od inwestycji.

August był niskim, przysadzistym mężczyzną około sześćdziesiątki, o siwych, krótko

przystrzyżonych włosach i surowym obliczu. Mówił z lekkim, choć podkreślanym, angielskim
akcentem, mimo że urodził się i wychował w Filadelfii.

Kiedy szef przedstawiał ją nieznajomemu, rzuciła na niego roztargnione spojrzenie, zwracając

uwagę na gładko przyczesane ciemne włosy, rogową oprawę okularów, granatowy garnitur bez
wyrazu i niemodne czarne buty. Może jest on błyskotliwy, ale niespecjalnie wpadający w oko,
pomyślała.

Kiedy Jill zajęła swoje miejsce, Jack bawiąc się okularami, wstał z krzesła, aby się przyjrzeć

młodej kobiecie. Robił to bez większego zainteresowania. Pewnie kompetentna i bardzo
wydajna, ale jej wygląd nie przyprawia o szybsze bicie serca.

Machinalnie wyciągnął rękę na przywitanie.
– Miło mi panią poznać.
Jill odpowiedziała uprzejmie, ale kiedy ściskała dłoń mężczyzny, poczuła ciarki na plecach.
W jednej chwili wspaniała opalenizna zniknęła z jej twarzy. Nie, nie, to niemożliwe,

powtarzała w myślach z niedowierzaniem. To niemożliwe, aby ten uprzedzająco grzeczny i

background image

zupełnie nieciekawie wyglądający naukowiec był jej zawadiackim korsarzem.

Mocny, zdecydowany uścisk dłoni nieznajomej sprawił, że Jack spojrzał na nią uważniej. Pod

wpływem niezrozumiałego impulsu przyjrzał się jej jeszcze dokładniej – i wtedy nastąpił szok.

W pełnym napięcia milczeniu kobieta i mężczyzna wpatrywali się w siebie.
– Jack... ?
– Jill... ?
– Tak, wszystko się zgadza. – August uśmiechnął się nieznacznie. – Ale nie nazywaj jej Jill.

Ostrzegam cię, Jack, takie poufałości niezbyt jej odpowiadają – zachichotał. – Chyba nie chcesz
mieć na pieńku ze specjalistką od inwestycji, Harrington. Jillian to podpora naszej fundacji.

Jack nie zwrócił uwagi na ostrzeżenie nowego szefa. Był szalenie zakłopotany. To wszystko

było jak zły sen; czekał, że za chwilę zadzwoni budzik i że obudzi się mając przy boku swoją
dziką, egzotyczną księżniczkę z wysp.

Ale budzik nie zadzwonił. Skończyło się na tym, że Howard Wendell August chrząknął

znacząco, zaskoczony dziwną sceną. Wymagał od podwładnych układności i uprzejmości w
ramach określonych norm i reguł. Ani więcej, ani mniej.

– Może podniesiesz notatki – August zwrócił uwagę Jackowi z udawaną dobrodusznością.
– Jakie? – spytał Jack myśląc o czymś zupełnie innym. Jill spojrzała w dół.
– Te, które upuściłeś – odezwała się teatralnym szeptem. Czuła, że z trudem porusza ustami.

Były jak z drewna.

Jack wielkim wysiłkiem woli oderwał od niej oczy i próbował zrozumieć, co Jill do niego

powiedziała. Wreszcie przyszedł do siebie na tyle, aby wyjąkać:

– Ach tak... dokumenty.
Przyklęknął, żeby je pozbierać, ale zapomniał, że ciągle ściska rękę kobiety. O mały włos nie

ś

ciągnął jej z fotela.

– Pozwól... że ci pomogę – zaproponowała drżącym głosem.
– Nie... dam sobie radę – wymamrotał zmieszany Jack.
Jill obserwowała spod oka niezdarne gesty Jacka. Chyba nie byłaby bardziej zaskoczona,

gdyby natknęła się na swojego korsarza... ubranego w sukienkę.

Kiedy August rozpoczął mowę powitalną, Jill czuła, że zdenerwowanie powoli ustępuje i

zamienia się w gniew. Jak mógł ją tak oszukać, udając szalonego łowcę przygód?

Podczas następnych dwóch kwadransów, które Howard Wendell August poświęcił na

przedstawienie swoich zamierzeń i oczekiwań oraz zadań stojących przed fundacją, Jack ciągle
nie wierzył własnym oczom i nieustannie obserwował Jill. Ładna mi egzotyczna, dzika
księżniczka z wysp! Jak mogła go tak zwieść?

– Jak mogłeś... ?
– Co to znaczy: jak mogłem? Jak ty mogłaś... ?
– Czy możesz na mnie nie krzyczeć, Jack? Nie możemy tu rozmawiać. – Jill nerwowo

rozglądała się dookoła, jakby ściany rzeczywiście miały uszy. – August nie lubi, kiedy jego
pracownicy się kłócą.

– A jeśli to sprzeczka między mężem i... Zasłoniła mu dłonią usta, zanim zdążył dokończyć.
– Jack, czy przeczytałeś już wewnętrzny regulamin Fundacji Augusta? Zażyłe stosunki

między pracownikami mogą być powodem zwolnienia. A małżeństwo... to coś nieporównanie
gorszego.

– Kiedy braliśmy ślub, nie wiedzieliśmy, że jesteśmy kolegami z pracy – odparował

poprawiając okulary.

– Ciszej. Proszę cię, Jack. Nie wymawiaj nawet tego słowa. To okropne. To naprawdę

okropne.

background image

Jill, przestraszona i zagubiona, zapadła głęboko w fotel; zdjęła okulary i przyglądała się im

tępym wzrokiem.

Bez okularów, z kilkoma swawolnymi kosmykami, z rumieńcem na policzkach, Jill zaczęła

przypominać księżniczkę z wysp. Zbliżył się i uklęknął koło niej.

– Śmieszna historia – powiedział łagodnie. Lekki uśmiech pojawił się w kącikach jej ust.
– Okropnie wyglądasz z tymi przylizanymi włosami. Obruszył się.
– Nie miałem odwagi pójść do fryzjera. Myślałem, że zanim wrócę do domu, jakoś się uporam

z brylantyną, schowam okulary, zarzucę na ramię marynarkę niczym Frank Sinatra, zmierzę cię
pociągłym, męskim spojrzeniem i ani się domyślisz, że stoi przed tobą nieśmiały, zamknięty w
sobie naukowiec, którego kobiety traktują jak powietrze. Tam, na Tobago... jak ci to powiedzieć,
troszkę się zagalopowałem – zawahał się – a nawet bardzo.

– Ja też. Bardzo – przyznała z zakłopotaniem Jill.
Kiedy Jack pochylił się i wziął ją w ramiona, zapomniała na moment, że znalazła się w

objęciach kolegi z pracy, tuż pod bokiem Howarda Wendella Augusta. Stukanie do drzwi
natychmiast sprowadziło ją na ziemię. Gwałtownym ruchem odepchnęła od siebie Jacka.

Stracił równowagę, przewrócił się – i wtedy otworzyły się drzwi. Pojawiła się w nich

rudowłosa sekretarka Augusta.

– Och – zdziwiła się Cynthia. Szkoła dla sekretarek nie przygotowała jej na taką okoliczność.
– Co się stało, panie Harrington? Czy jest pan chory?
Jill posłała Jackowi błagalne spojrzenie, aby się przypadkiem nie wygadał. Miała uzasadnione

powody do obaw, bo wyraźnie szykował się do szczerej odpowiedzi. W porę przypomniał sobie
stosowny fragment regulaminu wewnętrznego i zmienił zdanie.

– Pokazywałem... panie Ballard... świetne ćwiczenie... na kręgosłup. Okazało się, że obydwoje

cierpimy... na bóle w krzyżu. – Niezgrabnie podniósł się z podłogi, przeciągnął i rzekł z
nerwowym uśmiechem: – O tak. Wyraźnie pomogło.

Jill miała ochotę zapaść się pod ziemię. Bóle w krzyżu? Akurat sprytna sekretarka Augusta w

to uwierzy, pomyślała.

Cynthia zmierzyła Jacka uważnym spojrzeniem.
Jill, przygotowana na najgorsze, wstrzymała oddech.
– Proszę mi pokazać, gdzie pana boli, panie Harrington?– spytała Cynthia. – W dole pleców?
Jill i Jack wymienili szybkie spojrzenia.
– Tak... dokładnie tam. W dole pleców – powiedział powoli Jack, pokazując ręką feralne

miejsce.

Teraz Jill przejęła pałeczkę.
– Tak, mamy bóle dokładnie w tym samym miejscu.
– Czy to nie jest dziwny zbieg okoliczności... – zastanawiała się Cynthia.
Jill wyczuła w jej głosie wyraźny ton niedowierzania.
– Bo ja wiem – odpowiedziała, byle coś powiedzieć.
– Musi mi pan koniecznie pokazać to ćwiczenie, panie Harrington – stwierdziła Cynthia. –

Tak się składa, że mam bóle dokładnie w tym samym miejscu. Gdyby pan znalazł sposób na
rozluźnienie mięśni, byłabym panu niezmiernie wdzięczna.

Jill posłała Jackowi niewyraźny uśmiech.
– Musi pan koniecznie zademonstrować to ćwiczenie Cynthii, panie Harrington.
Jack przygładził napomadowane włosy i poprawił okulary. Był wyraźnie zbity z tropu.
– To właściwie... nie jest stuprocentowy sposób, wie pani. I kręgosłup... kręgosłupowi

nierówny. Jednemu to ćwiczenie pomaga... drugiemu niezupełnie. – Uśmiechnął się z
zażenowaniem. – Czy nie lepiej będzie, jeśli... obie... poprosicie o pomoc lekarza?

background image

Cynthia była wyraźnie rozczarowana.
– Skoro tak pan uważa...
– Czy coś jeszcze? – spytała szybko Jill.
– Byłabym zapomniała. Spotkanie o trzeciej z ludźmi od Burtona jest przełożone na środę.

Godzinę ustalimy później. Przesłali materiały, na które pani czekała. Oczywiście pan August
chciał je przejrzeć pierwszy. Prosił, żeby pani do niego zajrzała, gdyby miała pani jakieś
wątpliwości czy kłopoty. Bardzo chętnie pani pomoże. – Cynthia położyła folder na biurku Jill.

W połowie drogi do drzwi obróciła się w stronę Jacka.
– Może pan poprawi... spodnie... panie Harrington. Pan August przywiązuje dużą wagę do

schludnego wyglądu pracowników. A gdyby pan chciał odbywać w pracy ćwiczenia kręgosłupa,
może przyniósłby pan matę?

Jack starał się zachować powagę.
– Masz rację. To chyba dobry pomysł, Cynthio. Jack obrócił się w stronę Jill z uśmiechem na

twarzy. Jill popatrzyła na mężczyznę z surową miną.

– Musisz odejść, Jack.
– Tak, z pewnością. To mój pierwszy dzień. Muszę się urządzić.
– Nie – odpowiedziała szorstko. – Nie z mojego pokoju. Musisz odejść z fundacji. Nie

możemy pracować razem, Jack.

– Dlaczego?– spytał.
– Dlaczego? Chyba domyślasz się, dlaczego?
– Uspokój się, kochanie. Pan August nie życzy sobie, aby między jego schludnie ubranym

personelem dochodziło do konfliktów – wyrecytował. Otrzepał spodnie i poprosił Jill, aby
dokonała inspekcji. – Lepiej?

Jill wybuchnęła.
– Jack, mówię poważnie. Nie możemy tu zostać razem. A ja mam dłuższy staż. To znaczy że

to ty musisz odejść.

– Odejść? Jill, nie mogę tego zrobić. Czy zdajesz sobie sprawę, jak długo starałem się o tę

posadę? Fundacja Augusta posiada ogromną renomę. Otwiera drogę do sukcesu. To szansa, jaka
się trafia w życiu tylko raz. Znam takich, którzy daliby wszystko, żeby się tutaj znaleźć.

– Znam takich, którzy dali wszystko – przerwała sucho Jill.
– Jill, bądź rozsądna.
Była rozsądna. Zawsze była rozsądna. Najlepszy dowód, że jej w ogóle nie zna.
– Posłuchaj mnie – zaczęła. – Pracuję w fundacji od siedmiu lat. Krok po kroku wspinałam się

na samą górę. Jeśli myślisz, że to przyszło łatwo, jesteś w dużym błędzie. Poświęciłam wiele, aby
pokonać kolejne przeszkody i jeśli dobrze rozegram partię, mam szansę zostać prawą ręką
Augusta.

Szelmowski uśmiech z Tobago na twarzy Jacka zupełnie nie pasował do sytuacji.
– Jill, jesteś cudowna. Pociągająca i ambitna. Lubię to u żony...
Jill zacisnęła zęby.
– Nie jestem pociągająca, Jack. To ty... tak uważasz. Jestem zupełnie inna, niż myślisz... niż

myślałeś. – Zawahała się. – Nie byłam sobą na Tobago. To oczywiste. Może to sprawa tropików,
słońca, morza, palm... a może... magii voodoo. – Oparła głowę na biurku i ukryła ją w ramionach.
– Jack, co myśmy najlepszego zrobili?

– Zakochaliśmy się w sobie do utraty tchu – powiedział łagodnie.
Powoli podniosła głowę, długo wkładała okulary i poprawiała fryzurę. Pracownicy Fundacji

Augusta – jak przypomniała Cynthia – zobowiązani byli wyglądać porządnie.

– Nie, Jack, to nie my zakochaliśmy się w sobie. – Czuła, jak drżały jej wargi. Na próżno

background image

starała wziąć się w garść. – Zakochali się w sobie zuchwały pirat i kobieta, która całe życie
spędza w wełnianych kostiumach. I która wymyśliła, że podczas urlopu będzie udawać
księżniczkę z wysp. To jest historia z bajki.

– Bajki zawsze dobrze się kończą, Jill.
– To znaczy że złożysz wymówienie? – spytała z nadzieją.
Jack uśmiechnął się łagodnie.
– I to ma być szczęśliwe zakończenie?
Jill wiedziała, że właśnie skończył się ich miodowy miesiąc.
– Jack, jeśli myślisz, że zmięknę i poddam się, to jesteś w błędzie. Nie ustąpię, a jeśli ty nie

zrezygnujesz z pracy, wyrzucą nas oboje. Nie jestem romantyczką gotową poświęcić karierę dla
uczucia.

– Jill, Jill, wcale nie musisz odchodzić. Ani ja. I wcale nas nie wyrzucą. Zaufaj mi, moja

dzika, swawolna księżniczko z wysp. Czy nie słyszałaś nigdy, że miłość pokonuje wszystkie
przeszkody?

Rozdział

4

Jill unikała Jacka do końca dnia; była poruszona i rozkojarzona. Koledzy sądzili, że wróci z

egzotycznych wakacji wypoczęta i w świetnej formie, dlatego trudno było im zrozumieć,
dlaczego jest inaczej. A Jill nie miała najmniejszej ochoty na wyjaśnienia.

Po pracy w pośpiechu opuściła gmach fundacji, aby nie natknąć się na Jacka. W tym samym

czasie Jack wynajął małą ciężarówkę. Chciał przewieźć pudła ze swoimi rzeczami do mieszkania
Jill. Na szczęście nie miał własnych mebli. Poprzednio wynajmował mieszkanie umeblowane.
Przeprowadzka zajęła dobrą godzinę, ale poszła raczej gładko. Poznał nowego lokatora, który
wprowadził się na jego miejsce. W mieszkaniu Jill nie czekało go miłe powitanie.

– Jack, może... nie powinieneś się... wyprowadzać od siebie... tak szybko.
Jack z wrażenia upuścił ciężki karton z książkami.
– Małżonkowie zwykle mieszkają razem – odparł ze spokojem. – A poza tym, administrator

już wynajął moje mieszkanie – uśmiechnął się. – Pomóż mi trochę, a później usiądziemy razem
i... zaczniemy się lepiej poznawać.

– Jack, to nie takie proste. Podniósł upuszczony karton.
– Przede wszystkim zastanówmy się, gdzie pomieścić wszystkie moje rzeczy. Narobiłem ci

niezłego bałaganu. Ale powoli się z tym uporamy. Co zrobić z książkami?

Jill doszła do wniosku, że, przynajmniej na razie, nie miał wyboru. Musi u niej zamieszkać.
– Już wiem. Zanieś je do gościnnego pokoju... nie będzie nam... już potrzebny.
Jack przemierzał bawialnię z ciężkim kartonem. Jill, ciągle w biurowej bluzce, zabrała się za

mniejszy karton, wypełniony po brzegi różnymi drobiazgami. Wystawał z niego pozłacany
puchar.

– Turniej szachowy – skomentował. – Taki ze mnie sportowiec. A ty?
Jill wzruszyła ramionami.
– Kiedyś wygrałam zawody pływackie.
– Pływasz? To wspaniale.
– Kiedy wygrałam tamte zawody, miałam siedem lat. Zatrzymał się na progu pustej sypialni i

popatrzył na Jill.

– Byliśmy tak zajęci wczorajszego wieczoru... – uśmiechnął się do wspomnień – ... że nie

miałem okazji powiedzieć, jak bardzo podoba mi się twoje mieszkanie, to znaczy styl, w jakim je
urządziłaś.

background image

Rozglądał się wokoło, z aprobatą oceniając małą, ale przytulną bawialnię w ciepłym

brzoskwiniowym odcieniu, szary dywan, kanapę w barwne wzory i kozetkę w podobny deseń,
stojącą przy kominku.

– Wszystko odziedziczyłam po poprzedniej lokatorce – mruknęła Jill. – Przykro mi, ale...

urządzanie wnętrz nie jest moją najsilniejszą stroną.

– Ani moją, ale potrafię wiele zrobić w domu.
Jill poczuła rumieniec na policzkach. Ktoś taki bardzo by się teraz przydał.
Jack uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach.
– Drobne prace stolarskie? Zajrzę do moich książek i może uda mi się sklecić nowe regały. Co

ty na to?

Jill nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wpatrywała się w tego niezbyt pociągającego mężczyznę

w niemodnym granatowym garniturze, ciężkich rogowych okularach i mało twarzowej fryzurze –
i czuła w sobie wielką pustkę, przypomniała sobie historię, którą opowiadała w samolocie
stewardesa. „Czasami dowiadujesz się o kimś niezłych rzeczy". Pierwszy szok miała już za sobą i
nawet pocieszała się w duchu, że ten fatalny granatowy garnitur jest mimo wszystko lepszy niż
sukienka a la Perry Ellis.

Wynoszenie rzeczy Jacka z ciężarówki i wożenie na piąte piętro zajęło im następne pół

godziny. Do przyniesienia została tylko olbrzymia torba na ubrania. Jack, bez wahania, zaniósł ją
do sypialni. Jill deptała mu po piętach. Myślami uporczywie wracała do jednego tematu.
Zdecydowała, że dłużej już nie może milczeć. Powinni się wreszcie rozmówić!

– Jack, musisz się z tym pogodzić. Nie możemy pracować razem w fundacji. To absolutnie

niemożliwe.

Zaglądał właśnie do szafy.
– Nie ma tu za dużo miejsca. Popatrzyła na niego z roztargnieniem.
– Ułóż swoje ubrania w gościnnym pokoju.
Na widok jego rozbawionej miny dodała szybko:
– Zanim wszystkiego... nie uporządkujemy.
– Weźmiemy się za to podczas weekendu – zaproponował układnie.
Jill zauważyła na łóżku karton ze skarpetkami i bielizną. Przeniosła pudło do gościnnego

pokoju. Jack popatrzył na nią ze zdziwieniem.

– Wiesz, nie mam w zwyczaju układania tego w szafie.
– Moja szafa jest pełna – burknęła – a ta stoi pusta.
Jack rozsunął zamek torby na ubrania i posłusznie zaczął wieszać garnitury. Jill trzymała

karton pełen skarpetek i miała zamiar zacząć je układać, ale nie mogła się na to zdobyć. Stała
zażenowana. Wiedziała, że to idiotyczny odruch, przecież przekroczyli granicę intymności.
Zgoda, przekonywała samą siebie, ale w zupełnie innych okolicznościach. Pod gwiaździstym
tropikalnym niebem, wśród złotych plaż i szafirowego morza. Na Tobago wszystko wydawało
się takie bajkowe, takie... nierealne.

– Jack, i co teraz zrobimy?
– Nie wiem. Ja mam zamiar wziąć prysznic. Przyłączysz się do mnie?
– Nie mam ochoty... Co ty robisz? – spytała nerwowo, kiedy zaczął rozpinać spodnie.
– Zwykle rozbieram się przed wejściem do łazienki. A ty?
Spodnie opadły na podłogę.
– Nie bądź taki rezolutny.
– Nie przeszkadzało ci to na Tobago.
– Ale to nie jest Tobago. Jak sobie wyobrażasz poważną rozmowę... bez spodni?
Uśmiechnął się szeroko.

background image

– Mogę zdjąć i resztę.
– Jak możesz być taki... taki... ?
– Pociągający? Prowokujący? Szelmowski? – Drażnił się z nią szczerząc zęby.
– ... taki nie do zniesienia.
– Jill, daj spokój. Nie martw się na zapas.
– Skąd wiesz, że martwię się na zapas? Spędziliśmy razem raptem sześć dni.
– Siedem. Cały tydzień. To nasza pierwsza rocznica. Zdążył ją szybko pocałować, zanim go

odepchnęła.

– Jack, powinieneś to brać bardziej poważnie.
– Jak najpoważniej – potwierdził. – W bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie, na

dobre i na złe...

Jill opadła na łóżko.
– Gorzej już być nie może. – Czuła łzy pod powiekami. Pochylił się nad nią.
– To znaczy, że może być już tylko lepiej – szepnął z chytrym uśmiechem.
Ten facet miał urok, mniejsza o okulary, brylantynę na włosach i całą resztę, pomyślała. Nie

było najmniejszej wątpliwości. Cokolwiek mu się przydarzyło na Tobago – pozostał tym, kim
był. Nie mogła tego powiedzieć o sobie. Po powrocie do Filadelfii niewiele potrafiła w sobie
odnaleźć z beztroskiej dziewczyny, która oddała się bez reszty miłosnym uniesieniom. Teraz
samo wspomnienie tamtych chwil krępowało ją i wprawiało w zażenowanie.

Odwróciła się od Jacka i ukryła twarz w dłoniach.
– Moje życie było dotychczas takie poukładane. Może nazbyt, to prawda, ale czy to tak źle?

Zgoda, nie było w nim wielkich porywów, ale też nie było rozczarowań.

– Przeżyliśmy wielkie chwile na Tobago. Były więcej warte, niż cały rozsądek świata.
Zdjął okulary swoje i Jill i położył je na łóżku.
– Mówiłaś na Tobago, że i dla ciebie te chwile były bardzo ważne.
Jill sięgnęła po okulary, włożyła je i wstała z łóżka. Poprosiła Jacka, żeby włożył spodnie. Nie

posłuchał i zaczął rozpinać koszulę. Starała się odwrócić od niego wzrok i wmówić sobie za
wszelką cenę, że mężczyzna obok niej to nieciekawy naukowiec, a nie smagły Adonis z Tobago,
któremu tak niedawno uległa bez opamiętania.

– Jack, musimy podjąć decyzję. Nie znasz Augusta. To wzór cnót. Przywiązuje niesłychaną

wagę do zasad. Spędziłeś w gmachu fundacji tylko jeden dzień. Jeszcze nie miałeś okazji się
przekonać, jaką mocną ręką trzyma personel. Nie zezwala na żadne wyjątki od narzuconych
przez siebie reguł zachowania i postępowania. Kilka lat temu natknął się na dwójkę naszych
pracowników, którzy wychodzili z kina trzymając się pod rękę. Wyrzucił ich następnego dnia.
Jeśli August dowie się, że jesteśmy małżeństwem, obydwoje natychmiast stracimy pracę. Czy
chcesz właśnie tego?

– Wcale nie musi się o tym dowiedzieć – odparł Jack zdejmując koszulę.
Choć nie był to sprzyjający moment, Jill nie mogła się oprzeć urokowi nagiego opalonego

torsu Jacka. Widok obnażonego mężczyzny podziałał na nią jak sygnał alarmowy. Obudziła się
trzymana na wodzy namiętność, uczucie, któremu nie oparła się na Tobago.

– To się nie uda. Nie potrafię kłamać.
– Nie musisz kłamać. – Jack się uśmiechnął. – Po prostu zataisz jeden szczegół: że podczas

wakacji wyszłaś za mąż.

– Czy nie sądzisz, że byłoby dużo prościej, gdybyśmy nie pracowali razem? – nalegała,

odsuwając się od Jacka i mierząc go badawczym spojrzeniem. – I bez tego ciężko nam będzie...
ułożyć wspólne życie. Po co jeszcze bardziej komplikować sprawy? Pomyśl, jak trudno nam
będzie w ciągu dnia udawać, że prawie się nie znamy, a wieczorem kłaść się do jednego łóżka.

background image

Jack uśmiechnął się prowokująco.
– Pomyśl, ile to doda pikanterii naszemu pożyciu, Jill.
Otoczył ją ramieniem i pocałował czule i gorąco. Pocałunek przyprawił Jill o lekki zawrót

głowy.

Broniła się jak mogła, ale uświadomiła sobie, że powoli, lecz nieodwołalnie przegrywa bitwę.

Jednak nie potrafiła przyznać się do porażki.

– Nie widzę w tym żadnej pikanterii. To czyste szaleństwo. To schizofrenia.
W oczach Jacka pojawiły się wesołe ogniki.
– Hej, pomyśl przez chwilę o Supermanie.
Jill spojrzała na niego ze zdziwieniem. Pierwsze objawy schizofrenii?
– O Supermanie?
– Tak, o tym facecie z komiksu. Czy na co dzień nie wygląda jak zwyczajny, przeciętny

mężczyzna? Nikt by nie przypuszczał, że występuje jeszcze w innym wcieleniu. Na tym zasadza
się pomysł...

– Proszę cię, Jack. Doskonale wiesz, że życie to nie komiks. Myśl racjonalnie. Jeśli nie

podejmiemy rozsądnej decyzji, obydwoje wylądujemy w długiej kolejce bezrobotnych. Jedno z
nas musi złożyć rezygnację. – Rzuciła mu ostre spojrzenie. – I domyślasz się pewnie, kogo mam
na myśli.

Jack, nie zważając na nic, położył obie ręce na jej ramionach.
– Wiesz, co to jest?
Jill w geście samoobrony udawała święte oburzenie, ale czuła, że jej opór słabnie coraz

bardziej pod czułym spojrzeniem Jacka.

– No co?
– Nasza pierwsza sprzeczka małżeńska.
– Och, proszę... – broniła się, kiedy ją objął i przyciągał ku sobie. Dlaczego stoi przed nią

tylko w spodenkach? Nie mogła zebrać myśli.

– To znaczy że po raz pierwszy mamy okazję pocałować się na zgodę i zapomnieć o

wszystkim – szeptał jej do ucha.

– Nie chcę nawet o tym słyszeć – zaprotestowała, ale obydwoje wiedzieli, że nie mówi tego z

przekonaniem.

– Całus na zgodę.
– Nie, Jack. Najpierw porozmawiamy o fundacji – próbowała przekonać go resztką sił.
– Dajmy temu pokój, Jill. Sama mówiłaś, że potrzebujemy dużo czasu, aby się do siebie

przyzwyczaić. Nie zrobimy tego w jeden wieczór. Dlaczego nie skupimy uwagi na tym, w czym
już osiągnęliśmy pewne porozumienie? Już tak dawno...

– Jack, pozwól mi odejść. To... to wszystko... nie ma sensu. Okłamujemy się. To wszystko jest

jak jedno wielkie kłamstwo, czy tego nie widzisz?

Starała się uwolnić z objęć Jacka, ale jej opór topniał coraz bardziej. Uświadomiła sobie, że

reaguje na jego bliskość. W jaką nową kabałę zamierza się wpakować? Uznała, że winą należy
obarczyć kobietę o fiołkowych oczach, która doradziła jej szkła kontaktowe przed wyjazdem na
Tobago. Gdyby miała na nosie solidne okulary i nie udawała kogoś, kim nie jest, nie popadłaby
w te wszystkie tarapaty.

– Jack, musimy do tego podchodzić spokojnie – błagała.
Przyciągnął ją jeszcze mocniej.
– Słuchaj, Jill, mam trzydzieści cztery lata i przez cały czas podchodziłem do życia bez

emocji. Byłem opanowany, rozsądny, chodziłem mocno po ziemi i dwa razy przemyśliwałem
każdy krok. I raczej... nie byłem typem playboya... Zawsze czułem się niezręcznie w

background image

towarzystwie pań. Byłem takim facetem, który poproszony przez kobietę o przypalenie
papierosa, włoży go... do swoich ust, i to odwrotnym końcem, i jeszcze... osmali się, podpalając
filtr. Kiedy umawiałem się na obiad do restauracji, było jasne, że popełnię jakąś gafę i że na
przykład przewrócę kieliszek z winem. Oczywiście... to musiało być czerwone wino. A jeśli
chodzi o podboje miłosne, to przeważnie... przechodziły bokiem. Owszem, miałem kilka
przygód, szczerze mówiąc... – zrobił pauzę i spojrzał na nią z czułym uśmiechem – ... od tej pory
zawsze będę z tobą szczery... ale były dosyć rzadkie i w ogóle... nie ma o czym mówić.

Popatrzył jej w oczy.
– Przydarzyło nam się coś wspaniałego na Tobago. Ożyliśmy na nowo. To nie był

lekkomyślny epizod. Czy tego nie rozumiesz? Odkryliśmy coś w nas samych i w sobie
nawzajem. Coś podniecającego, radosnego, cudownego. Uwierz mi, Jill Ballard Harrington,
możesz być za dnia cichym, sumiennym pracownikiem Fundacji Augusta, a w nocy wspaniałą
kochanką, kobietą z moich marzeń.

– Jack, ty zupełnie zwariowałeś. Albo ciągle szumią ci w głowie tropikalne koktajle. Nie

jestem kobietą z niczyich marzeń. Nie znasz mnie, to wszystko.

– Może to ty nie znasz siebie, Jill?
– Znam siebie doskonale. I w tym cała rzecz. Zawiesiła głos.
– Masz przed sobą prawdziwą Jill Skrytą, pruderyjną, zasadniczą, ostrożną aż do przesady.

Zamarzyła mi się ekscytująca przygoda i przeżyłam ją razem z tobą, ale na co dzień jestem tak
ś

miała i perwersyjna, jak zdziwaczała stara panna.

Spojrzała na niego zawstydzona.
– Dobrze, jeśli już mówimy o doświadczeniach z płcią przeciwną... Mężczyzna, z którym

ostatnio umawiałam się na randki, powiedział mi, że przypominam mu jego matkę. Gdybym się z
nim spotkała jeszcze raz, pewnie oddałby mi swoje skarpetki do zacerowania. Kiedyś widywałam
się z maklerem giełdowym. Gdy w końcu znaleźliśmy się w łóżku, zabrał ze sobą „Wall Street
Journal", jako lekturę na potem. Czytał na głos. – Westchnęła głęboko. – O ile się zorientowałam,
zaczaj czytać już w trakcie. Na szczęście miałam zamknięte oczy.

– Kiedy kochaliśmy się na Tobago miałaś otwarte oczy – przypomniał Jack. – A ja nigdy nie

czytałem „Wall Street Journal", ani przed, ani po. – Wziął ją w ramiona i obsypał jej szyję
zmysłowymi pocałunkami. – Powinnaś to wziąć pod uwagę, Jill.

– Odbiegasz od tematu. – Dłonie Jacka zawędrowały pod bluzkę. – Jack... co robisz?
Jack zdobywał ją cal po calu. Całował jej twarz i zaczął delikatnie pieścić piersi.
– Odbiegam od tematu – mruknął.
– Jack, to do niczego nie prowadzi.
– Przyjmujesz zakład?
– Wstrętny, ordynarny uwodziciel. Zaśmiał się, zadowolony z siebie.
– Taki już jestem – powiedział tonem Supermana, rozpinając Jill stanik. – Czy teraz

zdecydujesz się na wspólny prysznic?

Westchnęła pokonana, przyznając w duchu, że żadna przegrana nie była równie wspaniała.
– Superman bierze prysznic w budce telefonicznej, już zapomniałeś?
Przytulali się do siebie mokrymi, namydlonymi ciałami. Jack pokrywał pocałunkami kształtne

krągłe piersi Jill i obserwował z zachwytem, jak nabrzmiewają pod pieszczotą jego warg.

– Cudownie smakujesz.
– To mydło, a nie ja.
– Smakujesz cudownie nawet namydlona.
Całowali się namiętnie. Jack zaczął gładzić jej pośladki. Jill uśmiechnęła się przyzwalająco.

Ogarnęła ją fala gorąca, gdy zorientowała się, że i Jack jest gotowy i spragniony.

background image

A później uśmiech zamarł na jej twarzy, oddech stał się szybki i urywany.
I nic już nie było ważne, cały realny świat odpłynął daleko. Nie byli w Filadelfii. Nie byli na

Tobago. Byli w swoim małym, wspólnym świecie, którego nikt więcej nie zamieszkiwał.
Fantazja i rzeczywistość zmieszały się ze sobą; Jack i Jill stopili się w jedno.

Dużo później Jill rozglądała się po kuchni i zastanawiała, co przygotować na obiad. Sprawa

pracy w tej samej firmie nie posunęła się ani o krok, ale Jill czuła się odprężona i uwolniona od
kłopotów. Jack miał rację. Szalone miłosne uniesienie sprawiło, że wszystkie jej problemy
wydały się nagle zupełnie drugorzędne.

Jack, w ręczniku kąpielowym wokół bioder, zajrzał do kuchni. Opalone ciało było lekko

wilgotne. Ciemne, kręcone włosy, mokre i uwolnione od brylantyny, przypominały Jill jej
zawadiackiego korsarza.

– Przykro mi, ale mogę ci zaproponować tylko jajecznicę i niewiele więcej. Musimy zrobić

zakupy...

– Wspólne zakupy. Jak to ładnie brzmi – powiedział, obserwując, jak rozbija jajka. W

płaszczu kąpielowym, z rozpuszczonymi, kasztanowymi włosami spadającymi na ramiona,
opalona, nie przypominała ani na jotę zdziwaczałej, starej panny.

– Zrobimy zakupy jutro... po pracy – Jill przymknęła oczy. Może była niespełna rozumu, ale

klamka zapadła. Oboje zostaną w fundacji. Bezbarwny naukowiec za dnia. Superman w nocy.
Czy prawdziwy Jack Harrington sprosta wyzwaniu?

Zbliżył się do niej, przygarnął do siebie, jakby jej nigdy już nie chciał wypuścić z objęć.

Ręcznik zsunął się w dół. Jajecznica była ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę.

– Jesteś... nienasycony – szepnęła na poły z przyganą, na poły z zachwytem.
– Nigdy jeszcze nie kochałem się w kuchni – mruknął pieszcząc jej ucho i rozwiązując pasek

płaszcza kąpielowego.

– To trochę dekadenckie, ale w dobrym stylu. Jack, w końcu jesteśmy w... Filadelfii.
– Wiem.
Uwalniał ją z płaszcza. Nie miała niczego pod spodem.
– Co by sobie o nas pomyśleli bogobojni obywatele tego miasta? – drażnił się z nią.
Kiedy płaszcz opadł na podłogę, wtuliła się w jego ciepłe, męskie ciało.
– Pomyśleliby, że jesteśmy gwałtowni i szaleni – szepnęła.
– Gwałtowni i szaleni? Udowodnimy to teraz. Wstrzymała oddech, kiedy pociągnął ją w dół,

na kuchenną posadzkę.

Jack z uśmiechem wyjął jej z rąk trzepaczkę do jajek. Dokładnie w tym samym momencie

usłyszeli dzwonek. Jill popatrzyła na Jacka z przerażeniem w oczach.

– Kto to może być?
– Może domokrążny sprzedawca biblii? Całował jej szyję nie zważając na nic.
– Nie zwracajmy uwagi, może sobie pójdzie. Kolejna seria dzwonków była bardziej

natarczywa.

– Chyba wstanę i otworzę – powiedziała Jill z ociąganiem i z ciężkim westchnieniem

podniosła się z podłogi.

– Lepiej załóż szlafrok, moja słodka lisiczko, inaczej sprzedawca biblii pomyśli, że umarł i

trafił do raju.

Jill roześmiała się i sięgnęła po płaszcz kąpielowy.
– Poczekaj, zaraz wracam.
Ciągle z uśmiechem na ustach, mimo coraz bardziej ponaglających dzwonków, podeszła do

drzwi, zamknęła je na łańcuch i uchyliła tylko po to, żeby powiedzieć, że ona niczego nie
potrzebuje.

background image

Uśmiech zniknął w jednej chwili z twarzy Jill.
– O, nie! – krzyknęła, zamknęła szybko drzwi i oparła się o nie całym ciężarem.
Jeszcze kilka dzwonków, a później coraz gwałtowniejsze łomotanie.
– Jillian? Jillian? Co ci się stało? Proszę... otwórz. Czy dobrze się czujesz? Może wezwać

pomoc?

Jill zamknęła oczy. Tego tylko brakowało. Eleanor Windsor była osobą, którą w tej chwili

najmniej chciała widzieć.

Jack wyjrzał z kuchni. Tak jak go Pan Bóg stworzył. Jill popatrzyła na niego z trwogą i

przyłożyła palec do ust.

– Chwileczkę, Eleanor... już idę! – krzyknęła. Jeszcze kilka dzwonków.
– Jillian, idę po dozorcę.
– Nie, nie... nie ma potrzeby. – Jill wysilała głos. – Nic się nie stało. Muszę się... tylko ubrać.

Poczekaj chwilkę. – Jill uspokajała niespodziewanego gościa i jednocześnie szepnęła z paniką w
głosie do Jacka:

– Szybko. Ubierz się i ukryj gdziekolwiek. Jeśli Eleanor zobaczy nas tu razem...
– Kto to jest Eleanor?
– Eleanor Windsor. Jedna z moich asystentek w fundacji. Nie stój tak. Odłóż trzepaczkę do

jajek.

– Jillian? Jillian?– Głos zza drzwi nie dawał za wygraną.
– Czego ona chce? – Jack wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Wiem tylko, że jest największą plotkarką w firmie. O Boże, co my zrobimy?
Jack pocałował ją szybko.
– Otwórz jej drzwi i dowiedz się, o co chodzi. Ukryję się w drugiej sypialni, przyjdź po mnie,

kiedy już będzie po wszystkim.

Jill zupełnie straciła głowę.
– W porządku, w porządku – powtarzała nerwowo.
– Nie ruszę się z miejsca.
– Jillian? Czy ktoś jest z tobą? Jillian? Jeśli natychmiast nie otworzysz, wrócę z...
Jill rzuciła się rozpaczliwie do drzwi.
– O, Eleanor, co za niespodzianka!
– Jillian, na miłość boską, co się z tobą dzieje?
– Ze mną? – Jill poczuła rumieniec na twarzy. – Dlaczego... ?
– Masz gości?
– Gości?
– Wydawało mi się, że słyszałam męski głos.
– To musiało być radio.
Szarooka Eleanor Windsor, ze spojrzeniem, przed którym nic się nie ukryje, z

jasnobrązowymi włosami upiętymi w kok i uniesionym czujnie nosem, przekroczyła próg. Jill
pomyślała, że ów nos był tym, co Eleanor miała najlepszego. Być może mężczyźni z jej
niedużego, choć kształtnego, młodego ciała wybraliby co innego. Eleanor była, jak to się mówi,
hojnie obdarzona przez naturę.

– Jillian, zapomniałaś, prawda? Kompletnie zapomniałaś.
– Zapomniałam?– Jill broniła się słabym głosem.
– Myślałam, że kiedy nie zobaczysz mnie dzisiaj w pracy, przypomnisz sobie, z jakiego

powodu.

– Z jakiego?
– Z powodu malarzy, Jillian, Dzisiaj rozpoczęli u mnie remont. – Eleanor nie kryła oburzenia.

background image

– Malarze?– Jill popatrzyła z roztargnieniem.
– Tak, malarze. – Eleanor traciła panowanie nad sobą. – Jillian, czy czujesz się dobrze? Czy

ktoś... ?

Jill miała wrażenie, że nokautujący cios odebrał jej oddech.
– Ach, malarze?
Eleanor sięgnęła do drzwi... po walizkę, której Jill wcześniej nie zauważyła.
– Chyba nie będziemy w nieskończoność stały w przedpokoju.
Serce Jill waliło jak młot.
– Wiesz, właściwie...
– Przecież obiecałaś, że będę się mogła wprowadzić do ciebie na tydzień. Wiesz, jak nie

znoszę zapachu świeżej farby.

Eleanor zostawiła Jill w przedpokoju i energicznym krokiem ruszyła do bawialni.
– Zostawię walizkę w gościnnym pokoju i powieszę parę rzeczy w szafie. Czy jadłaś już coś?

Pomyślałam, że może zamówimy pizzę. Pokazują dzisiaj w telewizji "Przeminęło z wiatrem".
Bez przerw na reklamy. Bite pięć godzin. Prawda, że cudownie?

– Nie! – krzyknęła krótko Jill.
Eleanor dzieliło już tylko kilka kroków od drzwi gościnnego pokoju. Stanęła i zmierzyła Jill

przenikliwym spojrzeniem.

– Nie lubisz,, Przeminęło z wiatrem"?
– Nie. Miałam na myśli to, że... nie możesz skorzystać z gościnnego pokoju.
Eleanor zmarszczyła czoło.
– A dlaczegóż to, na Boga?
– Bo... bo...
Zanim Jill była w stanie znaleźć jakąkolwiek odpowiedź, drzwi do sypialni się otworzyły.

Stanął w nich Jack, w opiętych dżinsach i z nagim torsem.

– Bo ja zajmuję ten pokój – powiedział i posłał zdziwionemu gościowi jeden ze swoich

słynnych szelmowskich uśmiechów.

Eleanor Windsor nie była osobą, którą łatwo zbić z pantałyku, ale na widok wysokiego

przystojnego mężczyzny stojącego w drzwiach gościnnego pokoju Jill, była w stanie uczynić
tylko jedno: otworzyć szeroko usta ze zdumienia.


Rozdział

5

Na twarzy Jill malowało się przerażenie. Czuła się jak pacjent, który przed chwilą został

poinformowany, że jest śmiertelnie chory. Wyrok wydawał się nieubłagany. Rzeczywistość
przypominała koszmarny sen.

Eleanor wpatrywała się w Jacka w skupieniu, niczym biolog, który odkrył nie znane, cudowne

ż

yjątko. Stała nadal z szeroko otwartymi ustami. Wreszcie wydała z siebie głuchy jęk. Ciągle nie

mogła oderwać wzroku od nagiego, męskiego torsu.

Jack popatrzył z przyganą na Jill.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że spodziewamy się gościa, kochanie? Zadziwiasz mnie.

Zawsze byłaś taka zorganizowana.

– Zapomniałam... – wyjąkała. Pomyślała, że Jack zupełnie oszalał. I jeszcze ją w to wciągał.

Jutro rano wszyscy w fundacji dowiedzą się prawdy. Howard Wendell August będzie
prawdopodobnie pierwszym z nich. Jeśli Jack uważa, że zdoła przekonać Augusta... aby ich z
miejsca nie wyrzucił za drzwi...

background image

Jack, nie zważając na błysk gniewu w oczach Jill, uśmiechnął się szeroko.
– Wycieczka na Tobago nieźle dała ci popalić. Nigdy cię nie widziałem w takim stanie.

Przedobrzyłaś z tropikalnymi koktajlami, co? – przemówił tonem kowboja z Dzikiego Zachodu.

Jill ledwie utrzymywała się na nogach, ale nie miało to nic wspólnego z tropikalnymi

koktajlami.

Eleanor z widocznym wysiłkiem przeniosła wzrok na Jill i zaczęła wpatrywać się w nią

badawczo.

– Mam nadzieję, Jillian, że nie złapałaś żadnego tropikalnego... choróbska.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Jack już by nie żył.
– Choróbska? – mruknęła. – Możesz to i tak nazwać.
– Muszę przyznać, Jillian, że nie wyglądasz najlepiej. I zachowujesz się bardzo dziwnie.

Nawet nie przedstawiłaś mi swojego... przyjaciela.

Jack widział rosnące zmieszanie na twarzy Jill, więc postanowił ją wyręczyć.
– Jestem J. R. – powiedział z szerokim uśmiechem, potrząsając ręką Eleanor, długo i po

przyjacielsku. – A właściwie John Raymond Ballard, ale przyjaciele nazywają mnie J. R.

Jill wpatrywała się w niego mrugając powiekami. J. R. ? John Raymond? On naprawdę stracił

rozum.

– J. R. ? To tak jak ten facet w serialu„Dallas" – mruknęła Eleanor, przyglądając się bosym

stopom mężczyzny.

– Ale w niczym nie przypominam tego łobuza, niech mi pani wierzy, pani... ? – Jack pytająco

uniósł brwi.

– Eleanor. Eleanor Windsor – wykrztusiła, odwzajemniając energicznie uścisk. – Nie chciałam

pana urazić, proszę mi wierzyć – tłumaczyła się gorliwie.

Jack mrugnął do niej, z trudem uwalniając rękę.
– Przecież to jasne, Eleanor. Zgrywałem się z ciebie. Nie lubię, kiedy ludzie nabijają się z

mojego przezwiska. Mów mi po prostu John...

– Och, nie, dlaczego? – Oczy Eleanor zrobiły się wielkie jak spodki. – J. R. to... brzmi...

cudownie. – Zaczerwieniła się po uszy.

– Albo możesz mnie nazywać Jack. Tak do mnie mówi Jill i nasi starzy, szczególnie kiedy się

wkurzę.

– Co ty... powiedziałeś? – Jill zamarła.
– Powiedziałem, że nazywacie mnie czasami Jack – ty, tata i mama. – Podniósł głos i niczym

nauczyciel w klasie wymawiał starannie każde słowo. – Znów za bardzo wymoczyła uszy. Jak ją
znam, cały urlop spędziła w wodzie. Jill pływa jak ryba. Kiedy miała siedem lat, wygrała zawody
pływackie. Cała rodzinka była z niej dumna jak diabli. Nie chcę się przechwalać, ale to ja ją
wszystkiego nauczyłem. To znaczy... pływać. Była pojętną uczennicą. Pokaż jej coś nowego, a za
chwilę zrobi to lepiej od ciebie.

Eleanor promieniała szczęściem.
– A więc jesteś bratem Jillian?
– A kim miałbym być, Eleanor? – Jack posłał jej uwodzicielski uśmiech.
– Myślałam, że... a właściwie to już nie wiem.
Eleanor speszyła się i na nowo oblała rumieńcem. Dobrze wiedział, co miała na myśli – że

przyłapała swoją szefową z facetem jak malowanie. Odwróciła się do Jill.

– Nigdy mi nie wspominałaś, Jillian, że masz brata. Nie wiem dlaczego, ale zawsze uważałam

cię za jedynaczkę – rzuciła oskarżycielskim tonem.

Ja siebie też, pomyślała ponuro Jill. Zgoda, Filadelfia nazywana była Miastem Braterskiej

Miłości, ale Jack potraktował to określenie zbyt dosłownie.

background image

– Właściwie wcale się nie dziwię, że Jill nie opowiadała o mnie. Prawdę mówiąc, nieźle się ze

sobą posprzeczaliśmy kilka lat temu. Chciała, żebym się wreszcie ustatkował, brał życie bardziej
poważnie i koniecznie znalazł żonę. Uważała, że jestem pędziwiatr i że za łatwo ulegam
wpływom... – tłumaczył Jack z zakłopotaniem, świetnie wcielając się w nową rolę. – ... Zupełne
przeciwieństwo mojej siostry, na której zawsze można było polegać, rozsądnej i solidnej.

Jill wpatrywała się w niego, ale nie odezwała się ani słowem.
Jack pogładził ją po głowie i po raz kolejny uśmiechnął się do Eleanor.
– Jesteś świadkiem naszego spotkania po latach. – Jack rzucił szybkie spojrzenie w stronę Jill.

– Czy nie tak, siostrzyczko?

On rzeczywiście cierpi na schizofrenię, pomyślała Jill. Nie miała innego wyboru, jak tylko

przytaknąć. Jack Harrington – człowiek o stu twarzach. Zuchwały korsarz, naukowiec w
rogowych okularach, a teraz... czuły braciszek J. R. Wcale niewykluczone, że w następnym
wcieleniu włoży sukienkę, a ona nawet nie mrugnie okiem.

– Jakie to miłe – wzruszyła się Eleanor. – Rodzina powinna się trzymać razem. Mam dwie

siostry i wiem, jak wiele dla mnie znaczą.

– Z pewnością – przytaknął Jack, przenosząc wzrok na walizkę Eleanor stojącą na podłodze. –

Widzę, że nie pojawiłem się w porę. Przyjechałem wczoraj w nocy, z całym dobytkiem, i
ulokowałem się w gościnnym pokoju. Jill pozwoliła mi zostać u siebie, dopóki się nie urządzę.

– Ach tak. – Eleanor ucieszyła się wyraźnie i posłała mu ciepły uśmiech. – A więc

przeprowadzasz się do Filadelfii. Na stałe?

– Mam taki zamiar.
Jill była zaskoczona, ale musiała przyznać, że kochany braciszek, J. R., wymyślił nie

najgorszy sposób, aby się pozbyć Eleanor.

– Moja droga, tak mi przykro. – Słowa z trudem przechodziły przez zaschnięte gardło Jill. –

Nie spodziewałam się J. R.... I tak się ucieszyłam na jego widok... że na śmierć zapomniałam o...

– Oczywiście, Jillian. – Eleanor okazała zrozumienie.
– Wiedziałam, że nie będziesz miała pretensji. Jesteś osobą... która potrafi się wczuć w czyjąś

sytuację – wyjąkała Jill.

– Nie ma najmniejszego problemu, naprawdę – uspokajała ją Eleanor. Śledziła oczami każde

poruszenie Jacka.

Jill była zaskoczona, że jej asystentka bez skrępowania wpatruje się w Jacka z wyraźnym

zainteresowaniem. Do tej pory znała Eleanor Windsor jako zarozumiałą, nadzwyczaj cnotliwą
osobę, gotową poświęcić życie osobiste dla kariery w Fundacji Augusta. Teraz nie przypominała
tamtej Eleanor. Jill wcale nie było w smak, że Eleanor Windsor wyraźnie miała ochotę na bliższą
znajomość z Jackiem. Podrywaczka od siedmiu boleści.

– Mówiłaś coś, Jillian?
– Ja? – Jill popatrzyła na nią zaskoczona. – Zastanawiałam się tylko... dokąd mogłabyś...

pójść. – I to jak najszybciej, dodała w myśli.

Eleanor uśmiechnęła się uwodzicielsko do Jacka.
– Nie widzę najmniejszego powodu, żeby gdzieś iść. Dlaczego nie miałabym zostać tutaj?

Mogę spać na kozetce w bawialni – zakończyła z przekonaniem.

– W żadnym wypadku – stanowczo sprzeciwiła się Jill. Eleanor zdumiał ten nagły brak

gościnności.

– To znaczy... pewnie... nie byłoby ci zbyt... wygodnie. Czyż nie mam racji, J. R. ?
– Kozetka wygląda na całkiem wygodną, jeśli już ktoś pyta mnie o zdanie – odparł Jack. –

Gdyby nie to, że wszystkie moje graty są już w gościnnym pokoju, chętnie bym ci go odstąpił...

– Ależ nie ma o czym mówić, J. R. Zanim Jillian urządziła gościnny pokój, spędziłam parę

background image

nocy na kozetce. To było wtedy kiedy moje mieszkanie było odkażane, przypominasz sobie,
Jillian? I wspominam ją całkiem mile.

– Ależ moja droga – oponowała Jill. – Czy nie uważasz, że byłoby to... – ujęła Eleanor za

ramię i odwróciła od Jacka – ... po prostu... niestosowne?

Eleanor wybuchnęła śmiechem i obróciwszy się na pięcie znów zaczęła wpatrywać się w

Jacka.

– Twoja siostra jest prawdziwą strażniczką cnót, J. R., ale ja nie widzę w tym niczego

nagannego. Zresztą Jillian idealnie nadaje się na przyzwoitkę. A może nie będzie nam potrzebna?
– Zaśmiała się, zadowolona ze swojej elokwencji, a jeszcze bardziej z perspektywy zawarcia
bliższej znajomości z przystojnym bratem Jill.

Po raz pierwszy od pojawienia się niespodziewanego gościa nie wiedział, co powiedzieć.
– W porządku. – Eleanor zatarła ręce. – A więc wszystko postanowione. Będzie nam razem

bardzo miło. – Spojrzała czule na Jacka. – Czy widziałeś "Przeminęło z wiatrem", J. R. ? Wiesz,
przypominasz do złudzenia Retta Butlera. Musisz to koniecznie obejrzeć.

Jill prychnęła. Tania podrywaczka od siedmiu boleści.
Wszyscy troje usadowili się na kanapie, Eleanor udało się wślizgnąć między Jacka i Jill. Jedli

pizzę i oglądali „Przeminęło z wiatrem". W innej sytuacji Jack i Jill zapewne z przyjemnością
obejrzeliby owiany legendą film. Ale w tych okolicznościach obydwoje zastanawiali się, jak
wybrnąć z kłopotów.

Tylko Eleanor czuła się jak w siódmym niebie. Ściskała w ręku chusteczkę i przykładała ją do

oczu w stosownych momentach.

– Och, J. R., nie mogę się opanować. – Ścierała łzy z policzka. – Jaka ze mnie idiotka,

prawda? Nic na to nie poradzę, jestem niepoprawną romantyczką i wszystko za bardzo biorę
sobie do serca.

Czasami, jakby przez przypadek, kładła na moment rękę na kolanie Jacka. Nie czyniła tego w

sposób ostentacyjny. Ale Jill i tak była wściekła.

Jack współczuł Jill, ale jednocześnie pochlebiało mu, iż była o niego zazdrosna. Już

wcześniej, od momentu niespodziewanego spotkania w gabinecie Augusta, domyślił się, że miała
poważne wątpliwości nie tylko na temat wspólnej pracy w fundacji, ale również ich małżeństwa.
Mała porcja zazdrości nie zaszkodzi Jill. Pozwoli jej uświadomić sobie, że naprawdę go kocha i
ż

e są sobie przeznaczeni. On nie miał wątpliwości. Wybrał ją na całe życie. Będą mieli dużo

czasu, aby się do siebie dopasować.

Jill była coraz bardziej zła. Wiedziała doskonale, że Jack igra z jej uczuciami. Co więcej,

wydawało się, że bardzo mu odpowiadała ta nowa maskarada. Jak on, u licha, wybrnie z
kolejnych tarapatów, zastanawiała się, kiedy rano będzie musiał się zmienić w ugrzecznionego
urzędnika?

Jack pociągnął nosem zupełnie jak Eleanor.
– Wiesz, ze mnie chyba też sentymentalny facet – zwierzył się zakłopotany, zabierając

chusteczkę z jej rąk i głośno wycierając nos. Tym razem dłoń Eleanor pozostała na kolanie Jacka
o kilka sekund dłużej.

– Zaskakujesz mnie, J. R. Większość mężczyzn, których znam, to sztywniacy albo tacy,

którzy wstydzą się okazywać swoje uczucia. Jak miło jest spotkać kogoś, kto nie ukrywa
wzruszeń. – Uśmiechnęła się do Jill, siedzącej sztywno u jej boku. – Twój brat to wyjątkowa
osobowość. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, że jesteś jego siostrą.

Nawet gruboskórna Eleanor zrozumiała, że niechcący popełniła nietakt i mocno się

zarumieniła.

– To znaczy... nie miałam na myśli, że... chciałam tylko powiedzieć, że obydwoje bardzo się

background image

różnicie... temperamentem i zachowaniem. Nie uważam, żebyś... była zimna, Jillian. Jesteś
zawsze... taka opanowana, zawsze mocno stąpasz po ziemi. I niezwykle to w tobie cenię. Ile razy
powtarzałam w myśli, że chciałabym być taka jak ty, Jillian. Moja wybujała uczuciowość to dla
mnie prawdziwe przekleństwo.

Jill zacisnęła ręce. Miała szczerą ochotę udusić Eleanor. Następne pół godziny upłynęło w

kompletnej ciszy, aż do chwili kiedy skończyła się pierwsza część projekcji.

– A więc, J. R., jakie masz plany? Co będziesz robił w Filadelfii? – Eleanor nie dawała za

wygraną. – Czy znalazłeś już pracę?

Jack przeciągnął się.
– Nie i nie bardzo się palę.
– A czym się zajmujesz, J. R. ? Jill uniosła brwi.
– Wszystkim po trochu – mruknęła.
– Jesteś dowcipna, Jillian – zaszczebiotała Eleanor. Jack uśmiechnął się szeroko.
– Och tak, Jill potrafi być bardzo wesoła.
– Naprawdę? – zdziwiła się Eleanor. – Nie miałam okazji poznać jej od tej strony. Jillian jest

zwykle taka poważna i skupiona.

Jill zacisnęła ręce aż do bólu. Pokusa, aby wreszcie udusić Eleanor, stawała się coraz

silniejsza. Drogiemu braciszkowi J. R. też powinno się nieźle oberwać. Czuła, że jeszcze chwila,
a straci panowanie nad sobą. Tym razem przeciągnął strunę.

Przerwa przedłużała się. Eleanor sięgnęła po czystą chusteczkę przygotowując się do

oglądania drugiej części filmu. Podała chustkę również Jackowi. Jill podniosła się z kanapy.

– Na jak długo nas opuszczasz, siostrzyczko?
– Mam już tego dosyć. Jill zrobiła dłuższą przerwę.
– Mam już dosyć tego filmu. Idę do łóżka.
Jack popatrzył na nią uważnie. Nie chciał zostać sam na sam z rozszczebiotaną Eleanor.
– No cóż – przeciągnął się. – Właściwie to niegłupi pomysł.
Eleanor nie potrafiła ukryć rozczarowania.
– J. R., nie możesz mnie zostawić. Nie cierpię oglądać „Przeminęło z wiatrem" w samotności

– powiedziała tonem rozkapryszonej dziewczynki. – A poza tym jest dopiero kwadrans po
dziesiątej. Sądziłam, że tak jak ja, jesteś nocnym markiem.

– A ty jesteś nocnym markiem? – Jack miał nadzieję, że kiedy Eleanor zaśnie, przekładnie się

do sypialni żony. Wyznanie Eleanor skomplikowało te plany.

– Nigdy nie kładę się spać przed pierwszą.
– Nawet kiedy następnego dnia idziesz do pracy?
– Potrzebuję bardzo niewiele snu. Taką mam konstrukcję psychiczną. – Eleanor uśmiechnęła

się uwodzicielsko.

– Dziwne. – Jack po raz kolejny się przeciągnął. – Ja lubię wcześnie kłaść się spać i wcześnie

wstawać. – Odwrócił się do Jill. – Pewne przyzwyczajenia z dzieciństwa pozostają na całe życie,
prawda, siostrzyczko?

– Masz absolutną rację, Jack – odparła chłodno. Jack mrugnął do Eleanor.
– Widzisz, nazwała mnie Jack. To znaczy że mi jeszcze nie przebaczyła.
Jill posłała mu miażdżące spojrzenie.
– Pewnych rzeczy nie da się przyśpieszyć, J. R. Ballard.
– Och nie, Jillian, dajcie sobie buziaka i pogódźcie się. śycie jest zbyt krótkie, aby je

marnować w ten sposób – strofowała ich Eleanor.

– Zawsze mówię to samo – powiedział Jack z entuzjazmem i szybko przygarnął Jill, zanim

zdołała się zorientować w jego zamiarach. Objął ją i gładząc po szyi przytulił mocno do siebie.

background image

– Odczep się ode mnie – mruknęła Jill przez zaciśnięte zęby. – Jack, natychmiast przestań.

Jack, J. R., proszę...

– Kiedy byliśmy dziećmi, Eleanor, siłowaliśmy się tak ze sobą do upadłego. – Jack wcale nie

miał zamiaru wypuścić z ramion wyrywającej się Jill.

Dopiął swego. Tego już było za wiele. Jill kopnęła go na oślep z całej siły.
– Ajaj, chyba nie przypuszczałaś, Eleanor, że w mojej siostrze drzemie dzika kotka –

przekomarzał się, tłumiąc okrzyk bólu.

– Nigdy – odpowiedziała skwapliwie, patrząc z zazdrością na Jill w objęciach Jacka.
– Jack, ostrzegam cię po raz ostatni – syknęła Jill. Mężczyzna niespodziewanie przerzucił ją

przez prawe ramię.

– Kiedy byłaś mała, zanosiłem cię w ten sposób do łóżka, pamiętasz?
Ruszył w stronę sypialni.
– Boże, jakie to cudowne, przypomnieć sobie stare, dobre czasy.
Eleanor zachichotała.
– Jillian, przysięgam, w firmie nikt mi nie uwierzy, kiedy opowiem tę scenę.
Jill, przewieszona przez plecy Jacka, przestała na chwilę okładać go kopniakami i zmierzyła

asystentkę takim wzrokiem, że ta szybko zmieniła zdanie.

– Nie, nie. Oczywiście, będę trzymała język za zębami – zapewniła skwapliwie. – Jakie to

miłe, że ty i J. R., potraficie zachowywać się tak... swobodnie.

Jack otworzył drzwi sypialni i szybko zamknął je za sobą.
– Nigdy ci tego nie zapomnę – wybuchnęła Jill, gdy wreszcie uwolniona z uścisku Jacka,

usiadła na łóżku.

– Ciszej. Eleanor może nas usłyszeć.
– Jesteś psychicznie chory, Jacku Har... Zamknął jej usta szybkim pocałunkiem.
– Jak mogłeś... – zaczęła z nową werwą, odpychając go od siebie.
– Miałaś jakiś lepszy pomysł? – szepnął. – Gdyby mi coś szybko nie przyszło do głowy, twoja

przyjaciółka Eleanor...

– Ona nie jest moją przyjaciółką – przerwała stanowczo.
– Może nie jest, ale jest twoim gościem.
– Tak. I cały twój cudowny plan wziął w łeb. Co teraz masz zamiar zrobić, braciszku J. R. ?
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Przede wszystkim nie mam zamiaru oglądać filmu do końca.
– Nie mówię o dzisiejszym wieczorze...
– A ja tak. Posłuchaj, kiedy tylko Eleanor odda się sennym marzeniom, wśliznę się tutaj i...
– Och nie, proszę. O Boże, tylko tego brakowało, żeby Eleanor narobiła plotek, że mam

romans z własnym bratem. Czy sądzisz, że August z większym zrozumieniem potraktuje
kazirodztwo niż wiadomość o małżeństwie dwojga pracowników? – spytała odzyskując humor.

– Bo ja wiem? Przynajmniej J. R. nie jest pracownikiem fundacji, dobre i to – drażnił się z nią.
– Jack, to wcale nie jest zabawne. Co zrobisz jutro? Jak się przemienisz w Jacka Harringtona?

Tak, aby Eleanor tego nie zauważyła?

– To proste. Wyjdę stąd, zanim się obudzi, poszukam najbliższej budki telefonicznej i w

mgnieniu oka dokonam niezbędnej operacji.

– Już to widzę. Jakiś gliniarz będzie przechodził obok, a ty mu „w mgnieniu oka" opowiesz

swoją historię o Supermanie, który zmienia skórę. – Jill nie kryła ironii.

– W porządku, może budka telefoniczna byłaby miejscem zbyt krępującym. W takim razie

skorzystam z publicznej toalety w jednym z sąsiednich biurowców.

– Jack, nie możemy tego ciągnąć przez cały tydzień. Musisz się... przeprowadzić do hotelu...

background image

przynajmniej dopóki... Eleanor będzie mieszkać u mnie. Wytłumaczę jej, że nie mogliśmy się ze
sobą porozumieć i uznaliśmy obydwoje, że lepiej będzie, jeśli...

– Widzę, że chcesz mnie rozłączyć z Eleanor. Coś mi się zdaje, że jesteś zazdrosna, pani

Harrington.

– Jestem zbyt wściekła na ciebie, żeby czuć zazdrość.
– Spokojnie, Jill. Eleanor nie jest w moim typie. A jeśli chodzi o przeprowadzkę do hotelu,

czy tak sobie wyobrażasz początek naszego małżeństwa? – uśmiechnął się kpiąco.

– A co z kolejnym słabym punktem twojego planu? Eleanor zobaczy jutro w fundacji Jacka

Harringtona. Co się stanie, jeśli odkryje, że wspomniany Jack Harrington i J. R. Ballard to jedna i
ta sama osoba? Co wtedy?

– Nic – odpowiedział z uśmiechem.
– Jack...
– Naprawdę nic. Ponieważ Eleanor nawet się dobrze nie przyjrzy nudnemu, sztywnemu

Jackowi Harringtonowi. Nie zauważy mnie. To znaczy nie zauważy, że ja to on. Będzie
pochłonięta rozmyślaniami o mnie jako twoim bracie. A ja zaszyję się w cichy kąt. Ten ja, który
jest nim. A jeśli chodzi o tego mnie, który jest twoim mężem...

Jill zamknęła oczy i z rezygnacją potrząsnęła głową.
– Poślubiłam faceta, który się kwalifikuje do domu wariatów.
– Zwariowałem na twoim punkcie, Jill. – Odgarnął jej włosy z czoła i rozsunął poły płaszcza

kąpielowego. – Bardziej na punkcie żony niż siostry. – Robił wszystko, aby wywołać choć cień
uśmiechu na jej twarzy. Ale od razu otrzeźwiała.

– Co sobie o nas pomyśli Eleanor? Jack, lepiej będzie, jeśli...
– Jill, gniewasz się jeszcze? – Delikatnie pieścił jej piersi.
– Staram się za wszelką cenę – mruknęła. Westchnęła cicho, gdy pieszczoty stały się śmielsze.
– Jack, Eleanor usłyszy...
– Nie usłyszy niczego, prócz ryku telewizora. Idź za głosem serca, kochanie.
– Jack, nie możemy tego robić, to... nieprzyzwoite. W oczach Jacka pojawiły się wesołe

iskierki.

– A więc później? Kiedy Eleanor zaśnie? Jill westchnęła zrezygnowana.
– Od samego początku, od pierwszej chwili gdy ciebie ujrzałam, byłam przekonana, że to

czyste szaleństwo. Kto, będąc przy zdrowych zmysłach, poślubia faceta po trzech dniach
znajomości?

– Ja byłem gotów już pierwszego dnia, ale nie chciałem cię ponaglać.
– Ponaglać? Mam wrażenie, że utknęłam w obrotowych drzwiach, które kręcą się coraz

szybciej.

– Wszystko dobrze się skończy – pocieszał ją przytulając do siebie. – Potrzebujemy trochę

czasu. Zaufaj mi, Jill.

– Komu mam zaufać? – spytała cicho wtulając się w jego ramiona. – Supermanowi, koledze,

bratu?

Uśmiechnął się.
– Wszystkim trzem.
– A ilu ich jeszcze siedzi w tobie? Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi.
– J. R. ?
Jack i Jill wymienili znaczące spojrzenia. Jill wzniosła oczy do sufitu.
– Słucham, Eleanor. – Twarz Jacka się rozpromieniła. Ani mu było w głowie uwolnić Jill z

objęć, mimo że się bardzo o to starała.

– Przerwa już się skończyła, właśnie zaczyna się druga część. Jesteś pewien, że nie chcesz jej

background image

obejrzeć razem ze mną, J. R. ?

– Jill i ja... wspominamy właśnie... stare, dobre czasy... kiedy byliśmy... beztroskimi

dzieciakami. – Usta Jacka pieściły ucho Jill. – Mamy tyle zaległości do odrobienia. – Jego wargi
wędrowały w stronę szyi. Czuł, jak coraz szybciej bije jej serce.

Jill, wbrew rozsądkowi, z trudem hamowała rosnącą namiętność. Rozum zalecał opanowanie,

a nieposłuszne ręce odpowiadały pieszczotami na pieszczoty.

Eleanor nadsłuchiwała po drugiej stronie drzwi.
– J. R., chyba powinieneś już dać odpocząć Jillian. – Okrasiła swoje słowa urywanym

chichotem. – Może nie znasz na tyle swojej siostry... kiedy nie wyśpi się porządnie, następnego
dnia staje się mocno... zrzędliwa. A ja muszę z nią jutro pracować.

– Uduszę tę kobietę, przysięgam. Nie wytrzymam z nią do końca tygodnia – mruknęła Jill pod

nosem. – Co ja mówię, jaki tydzień? Ona nie przeżyje tej nocy.

– Trzymaj nerwy na wodzy, siostrzyczko.
– Jeśli myślisz, że twoja szyja nie jest w niebezpieczeństwie, J. R. Ballard...
– Bezpieczne czasy już się skończyły – szepnął jej do ucha i naparł na nią całym ciężarem

ciała.

– Och, Jack. Cały świat wiruje mi przed oczami. Krew uderza mi... do głowy. Mam zawroty...

nie mogę złapać tchu. I nie potrafię już... pozbierać myśli.

– Zgadza się, dokładnie wszystkie objawy...
– Braku piątej klepki?
– Miłości.
– A jaka to różnica?
– Miłość jest o wiele przyjemniejsza.
Uniosła brwi i popatrzyła na niego z łobuzerskim uśmiechem.
– Ach tak. Nie wiedziałam.
Uporał się z połami płaszcza kąpielowego i całował piersi Jill, które nabrzmiewały pod

dotykiem jego warg. Jill objęła go mocno za szyję. Stukanie do drzwi stało się specjalnością
Eleanor.

– J. R., tracisz najlepsze momenty.
– To ona tak uważa – szepnęła Jill prosto do ucha J. R.

Rozdział

6

Dochodziła druga w nocy, kiedy Jack, ziewając, włożył spodnie od piżamy i na palcach ruszył

do drzwi. Cicho wyszedł ze swojego pokoju i zajrzał do salonu, aby się upewnić, czy droga do
sypialni Jill stoi otworem.

Telewizor był zgaszony, nie paliło się światło, czy jednak Eleanor wreszcie poszła spać – tego

nie sposób było ustalić. Doprawdy, inaczej sobie wyobrażał pierwsze doświadczenia małżeńskie.

Otworzył drzwi nieco szerzej. Zaskrzypiały. Usłyszał westchnienie, a później skrzypnęły

sprężyny kanapy. Eleanor przewracała się na drugi bok. Czekał cierpliwie, aż się ułoży.

Jeszcze kilka skrzypnięć – i zapadła cisza. Odczekał parę minut, póki nie usłyszał głębokiego,

równego oddechu. Eleanor najwyraźniej zasnęła. Ostrożnie zrobił kilka kroków. Spojrzał w
stronę sypialni Jill. Cały kłopot w tym,

ż

e drzwi znajdowały się dokładnie po przekątnej i trzeba było przejść niebezpiecznie blisko

kanapy Eleanor.

Jack-naukowiec wybrał tę drogę bez wahania, Jack-kochanek i awanturnik zaakceptował

wybór. Oczyma duszy ujrzał nagą Jill, niedbale okrytą kołdrą, ciepłą i bezbronną, czekającą we
ś

nie na swojego Robinsona Cruzoe. Ta wizja dodała mu skrzydeł.

background image

Zbliżał się do kanapy. Eleanor oddychała równo i rytmicznie. Na razie wszystko szło jak po

maśle.

– Pst. Jack zamarł.
– Pst, J. R.
Jack zerknął w kierunku kanapy. Eleanor. O, nie. Eleanor z szeroko otwartymi oczami.
W półmroku dostrzegł jej głowę unoszącą się znad poduszki.
– Ja też nie mogłam zasnąć – wyszeptała. Zapaliła nocną lampkę.
Jack odruchowo zasłonił nagość i zamarł w melodramatycznym geście, rodem z filmu. Poczuł

się jak zwierzę złapane w sidła. Uśmiechnął się do Eleanor z zażenowaniem.

W odpowiedzi kobieta uśmiechnęła się uwodzicielsko. Obecność Jacka, tu, w środku nocy,

potwierdzała jej najskrytsze domysły. J. R. Ballard ma na nią wielką ochotę. Tak jak ona na
niego.

– Muszę wyglądać okropnie – szepnęła.
– Właśnie... zachciało mi się pić... i szedłem do kuchni.
Eleanor popatrzyła na Jacka z niedowierzaniem.
– Ależ J. R., do kuchni idzie się w przeciwnym kierunku.
– Ja szedłem do łazienki... najpierw chciałem pójść do łazienki...
– Zaskakujesz mnie, J. R.
– Ja?
– Nigdy nie przypuszczałam, że jesteś taki... nieśmiały.
– Nieśmiały?
– Dobrze to rozumiem. Ja też jestem nieśmiała. Zazwyczaj... Nigdy jeszcze nie przydarzyło mi

się nic takiego...

Opuściła nogi i usiadła na łóżku.
– Co masz na myśli? – Jack spytał nerwowo. Eleanor, zasłonięta po szyję flanelową nocną

koszulą,

otuliła się dodatkowo kocem w dowód niesłychanej skromności, której zresztą nikt od niej nie

wymagał. Jedną ręką przyciskała koc, drugą poprawiała poduszkę.

– Usiądź proszę, J. R.
– Ja... do łazienki – wymamrotał pod nosem, wypadając zupełnie z roli.
Eleanor uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Poczekam.
Jack mijając sypialnię Jill posłał zamkniętym drzwiom spojrzenie pełne tęsknoty i żalu.
W łazience, zażenowany i spięty, zastanawiał się, ile czasu powinien tu spędzić. śadne

sztuczki nie wchodziły w grę: wiedział, że Eleanor czeka na niego z zapartym tchem. Spuścił
wodę, odkręcił kran, przeciągnął się i ruszył do drzwi.

Eleanor wykorzystała te krótkie kilka chwil, aby poprawić fryzurę. A kiedy Jack zbliżył się do

kanapy, poczuł, że posłużyła się ponadto miętowym odświeżaczem do ust, który, jak głosił
slogan reklamowy, „czyni pocałunek słodkim i ponętnym".

– Eleanor, właściwie powinienem...
– Ciiii – Eleanor chwyciła go za nagie ramię i przyciągnęła do siebie. – J. R., chyba nie chcesz

obudzić siostry. – Przysunęła się jeszcze bliżej. – Nie przypuszczam, aby potrafiła nas zrozumieć.
Jeśli chodzi o mężczyzn, Jillian zadziera nosa i jest przesadnie rozsądna. Nie sądzę,


ż

eby w ogóle wierzyła w... miłość od pierwszego wejrzenia...

– Eleanor...
Położyła mu palec na ustach.

background image

– Nie, nie mów nic, J. R. Bardzo mi się podobasz, ale nie powinniśmy się spieszyć. Musimy

trzymać na wodzy nasze... naturalne instynkty. Powinniśmy się najpierw lepiej poznać. Nigdy
bym sobie nie darowała.,. gdybyś pomyślał, J. R.... że należę... do łatwych kobiet. Wiem, że z
męskiego punktu widzenia to wygląda inaczej. A szczególnie – takiego mężczyzny jak ty.
Kobiety ścielą ci się u stóp...

– Eleanor...
– Już dobrze, J. R. Zgoda, może nie jestem kobietą światową, ale przeczytałam wiele powieści

dla kobiet i oglądałam mnóstwo seriali. I... to znaczy, nie... chciałam, żebyś mnie dobrze
zrozumiał... Nie jestem taka niedoświadczona... w kontaktach z mężczyznami.

– Eleanor...
– Zawstydziłam cię, prawda J. R. ?
– Eleanor, muszę wracać do łóżka. Uczepiła się go jeszcze mocniej.
– Kocham twoje oczy, J. R. Czuję, że potrafią czytać w mojej duszy.
– Nie sądzę.
– J. R., czy wierzysz w przeznaczenie?
– Eleanor, robi się późno – odparł Jack i pomyślał w duchu: Już nigdy więcej.
Przysunęła się bliżej.
– Wiedziałam, J. R., że tej nocy nie zagrzejesz miejsca w swoim łóżku.
Po czole Jacka spłynęła kropla potu.
– To był błąd – mruknął, starając się uwolnić z jej uścisków. Prawie dopiął celu, kiedy w

pokoju nagle rozbłysło światło.

Jack?
Na dźwięk głosu Jill Jack poderwał się z kanapy. Jill stała w drzwiach sypialni i z wyraźnym

zaskoczeniem przyglądała się na przemian to Jackowi, to swojej asystentce.

– Jillian, to naprawdę nie było to... o czym myślisz. – Eleanor zerwała się na równe nogi. –

Mieliśmy właśnie... właściwie Jack szedł do łazienki... i rozmawialiśmy sobie. – Eleanor
przyciskała koc do piersi, widomy dowód niewinności.

Jill wpatrywała się w Jacka z takim wyrzutem, że zrozumiał, iż musi się usprawiedliwić.
– Rozmawialiśmy... o serialach – zaczął.
– Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam wam w samym środku najciekawszej sceny –

przerwała cierpko Jill.

Eleanor zachichotała, lecz pod wpływem wzroku Jill uśmiech zamarł jej na twarzy.
Jack odsunął się od Eleanor na bezpieczną odległość. Ruszył w stronę żony, ale Jill

powstrzymała go stanowczym gestem.

– Chciałam ci tylko jedno powiedzieć... J. R. Dopóki jesteś... gościem... w moim domu...

zachowuj się przyzwoicie.

Popatrzył na nią z rozbawieniem.
– Przyzwoicie?
– Tak – odpowiedziała szorstko. – A to oznacza na przykład, że nie powinieneś defilować

półnagi przed kobietą... z którą nie łączy cię żadne pokrewieństwo.

Jack przytaknął zgodnie.
– Masz całkowitą rację. Wiesz, myślałem, że Eleanor już śpi i...
– Naprawdę myślał, że już śpię – potwierdziła pospiesznie Eleanor. Oblała się rumieńcem,

ponieważ sądziła, że kłamie jak z nut.

Przyglądając się obydwojgu podejrzliwie, Jill powiedziała:
– A więc teraz wszyscy wracamy do łóżek – każde do swojego – i na tym kończymy całą

historię.

background image

Jack usiłował wkraść się do sypialni Jill, ale zatrzasnęła u drzwi przed nosem. W chwilę

później usłyszał trzask zamka.

Kiedy wracał do swojego pokoju, Eleanor posłała mu blady uśmiech, ale nie zwrócił nawet na

to uwagi – zamknął za sobą drzwi odrobinę za głośno.

Kiedy następnego ranka Eleanor weszła do kuchni i zobaczyła Jill przyrządzającą kawę,

postanowiła jej wszystko dokładnie wyjaśnić. A w każdym razie miała szczere chęci.

– Jillian, jeśli chodzi o ubiegłą noc... to razem z twoim bratem tylko...
– Wolałabym już do tego nie wracać, Eleanor. – Jill wyjęła z szafy dwa kubki i postawiła na

tacy.

– Jillian, czy J. R. jeszcze śpi?
– Nie, J. R. poszedł sobie.
– Ach, Jillian, nie powinnaś była go wyrzucać.
– Nie zrobiłam tego – odpowiedziała. Chociaż miałam na to wielką ochotę, dodała w duchu. –

J. R. wyszedł pobiegać, kiedy było jeszcze ciemno za oknem.

– Czy wróci, zanim wyjdziemy do pracy?
– Wątpię.
– Jillian, jesteś zła?
– Gorzej... jestem wstrząśnięta.
– Tym, że przypadłam do gustu twojemu bratu? Jill wzdrygnęła się.
– Przyznaję, zwykle byłam dosyć świętoszko wata... – ciągnęła Eleanor.
– Jeśli nawet, to na pewno nie wczoraj. Eleanor uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– J. R. wyzwala we mnie... dzikie... instynkty.
– Masz rację. J. R. działa w ten sposób na kobiety – przytaknęła Jill ze zrozumieniem.
– Przypuszczam, że przez jego życie przewinęło się wiele kobiet. Wspaniałych, gorących,

pełnych temperamentu. – Strapiona Eleanor zwiesiła głowę.

– Chcesz trochę kawy, Eleanor? – Jill postawiła przed nią dymiący kubek.
– Co twój brat sobie o mnie pomyśli? Zrobiłam z siebie zeszłej nocy ciężką idiotkę. Nigdy

dotychczas nie byłam taka... bezwstydna, nieopanowana. Tak mi teraz głupio.

– Uspokój się. On jest do tego przyzwyczajony. – Jill usiadła naprzeciw Eleanor i łyknęła

kawy.

– Jillian, czy on ma kogoś... bliskiego?
– Jak by ci to powiedzieć...
– O Boże, a więc ma kogoś. Oczywiście, że ma. Kocha kogoś innego. Kogoś pięknego,

ś

wiatowego, bez zahamowań...

Lekki uśmiech pojawił się na wargach Jill.
– Nigdy o niej nie myślałam w ten sposób, ale sądzę, że Jack – to znaczy J. R. – pewnie

określiłby ją w ten sposób.

– A więc to coś poważnego. – Łzy napłynęły do oczu Eleanor.
Jill zrobiło się jej żal.
– Eleanor, nie znasz J. R., tak jak ja go znam. On jest... taki zmienny.
A więc może zmieni też zdanie na temat tej drugiej kobiety – powiedziała Eleanor z

nadzieją.

– Nie. Nie to miałam na myśli. Chciałam po prostu powiedzieć... – Chciałam po prostu

powiedzieć, żebyś trzymała swoje łapska z dala od mojego męża, pomyślała Jill i dodała: –
Eleanor, J. R. skacze z kwiatka na kwiatek. Nie sądzę, aby zabawił w Filadelfii dłużej. Znudzi
mu się tu... i pojedzie dalej. Tak jak to zwykle bywa. Nie powinnaś z nim wiązać żadnych
nadziei. Musisz wziąć też pod uwagę fakt, że istnieje druga kobieta.

background image

– Czy ona mieszka w Filadelfii? Jill zawahała się.
– Właściwie nie. Ale kto wie? Może się tutaj pojawić.
– Czy znasz ją, Jillian?
– Czy ją znam? Na dobrą sprawę nie wiem, co o niej sądzić.
Eleanor niespodziewanie pochyliła się w stronę Jill i chwyciła ją za przegub dłoni.
– Jill, pomożesz mi? Jill przełknęła ślinę.
– Tobie?
– Wstawisz się za mną, powiesz mu o mnie parę życzliwych słów? Mam mu tyle do

zaoferowania, Jillian. Wierność, ciepło, zrozumienie... gorące uczucie.

– Gorące uczucie?
– Nie zrozum mnie źle, Jillian. Nie podejmę żadnych pochopnych kroków, ale już o tym

rozmawiałam z J. R. i...

– Rozmawiałaś o swoim gorącym uczuciu z J. R. ?
– Tak, i postawiłam sprawę jasno: że nigdy nie zdobędę się na... przelotny... czysto fizyczny

związek z mężczyzną. Chcę czegoś więcej... czegoś głębszego. J. R. jest typem światowca.
Musisz przyznać, że niezupełnie pasuje do moich wyobrażeń... – zarumieniła się. – Domyślasz
się, o czym mówię, Jillian. Chodzi mi o to, że kobiety nie zastanawiają się zbyt długo zapraszając
go do swojej alkowy.

– Tak ci powiedział J. R. – że jest postrachem damskich sypialni?
– Wiesz, Jillian, Jack jest zbyt dobrze wychowany, aby o swoich... podbojach... opowiadać na

prawo i lewo.

Jill uśmiechnęła się przyjaźnie do koleżanki.
– Eleanor, czy chcesz posłuchać dobrej rady?
– Nie, Jillian. Wolałabym nie.
– Eleanor...
– Kocham go, Jillian. I nic na to nie poradzę. Musiałam to wreszcie powiedzieć. Myślisz

pewnie, że zwariowałam.

– Nie.
– Ależ tak. Nie sądzę, abyś potrafiła mnie zrozumieć. Jesteś za mało wrażliwa, żebyś mogła

się zakochać od pierwszego wejrzenia. Pewnie zresztą w ogóle nie wierzysz, że taka miłość
istnieje.

Jill wzruszyła ramionami i wstała od stołu.
– Pospieszmy się, bo spóźnimy się do pracy. Eleanor popatrzyła na zegarek.
– O Boże, masz rację.
Dopiła resztę kawy i zaniosła kubek do zlewu.
– A właśnie – odezwała się Eleanor zmieniając temat – nie wspomniałaś ani słowem o

wczorajszym spotkaniu z Augustem i nowym szefem działu stypendiów. Jak się nazywa? Harris?
Harrison?

Jill zamarła.
– Harrington – wykrztusiła wreszcie.
– Właśnie. Harrington. Jack Harrington. No i jaki on jest?
– Nudny naukowiec. – Jill zajęła się zmywaniem kubka.
– Mogłam się tego spodziewać – skwitowała Eleanor.
– Czy August powiedział ci, że chciałby, abym została łącznikiem między zespołem

Harringtona i naszym działem?

Kubek wysunął się z drżących rąk Jill i rozbił o zlew. Eleanor popatrzyła na skorupy i

sinobladą twarz Jill.

background image

– O Boże, znów zrobiło ci się słabo? Musiałaś złapać jakieś choróbsko podczas wakacji, to

pewne. Mam nadzieję, że nie piłaś tam wody. Oczywiście, nie sposób jej całkowicie uniknąć. Na
przykład warzywa myte są w wodzie. No i proszę, możesz przez cały czas uważać starannie, aby
pić butelkowaną wodę, a jednocześnie jesz sałatę ze zdradliwymi kropelkami...

– Eleanor, proszę...
– Czy nie powinnaś położyć się do łóżka?
– Nie. Już czuję się lepiej.
– Na pewno? Wydajesz się niezwykle podatna na ataki...
– Daj mi chwilę odpocząć. – Jill przysiadła na moment, a Eleanor, niczym troskliwa kwoka,

nie odstępowała jej na krok.

Jill walczyła z myślami. To jasne, że nie mogła pozwolić Eleanor pracować razem z Jackiem.

Sprawa byłaby prostsza, gdyby mieli widywać się w fundacji tylko od czasu do czasu, ale
ponieważ zamieszkali razem...

– Jillian, przeszło ci trochę?
– Jeszcze moment.
– Czy na pewno nie chcesz zostać w domu?
– Nie mogę. Mam dzisiaj dużo pracy.
– Wiem coś o tym. Wystarczy kilka dni urlopu, a trudno się potem wygrzebać spod sterty

zaległych papierów. Ale nie przejmuj się, Jillian. Pomogę ci we wszystkim.

– Nie będziesz mogła... pracując z Harringtonem.
– Ale ja nie będę z nim pracować.
– Co? Przecież powiedziałaś, że...
– Nienawidzę naukowców. Są tacy sztywni i małomówni, że można z nimi zwariować.
– Ale August...
– Udało mi się go przekonać, żeby powierzył to zadanie Paulowi Cookowi.
Twarz Jill znów nabrała kolorów.
– Coś mi się zdaje, że odetchnęłaś z ulgą. Widać jestem ci bardziej potrzebna, niż dawałaś mi

odczuć, Jillian.

– Tak... z pewnością – Jill zerwała się z krzesła. – Czas już na nas.
Jill była rzeczywiście zawalona robotą przez całe przedpołudnie. Zapewne dlatego ani razu nie

pomyślała o tym,

jak niesłychanie jej życie skomplikował Jack Harrington alias J. R. Ballard. Dopiero widok

Eleanor, która pojawiła się tuż przed przerwą na lunch, przywołał wszystkie bolesne
wspomnienia.

– Jillian, zastanawiałam się, czy... J. R. lubi muzykę?
– Muzykę? Myślę, że tak.
– Muzykę poważną? Mozarta? Beethovena?
– A dlaczego pytasz? – zainteresowała się Jill.
– Pomyślałam, że może kupię bilety na koncert.
– On chyba niespecjalnie przepada za takimi imprezami.
– Ach tak, a co sądzisz o tym, żebym...
– Eleanor, za dużo mam spraw na głowie, żeby w tej chwili omawiać z tobą zainteresowania

muzyczne mojego brata. A i ty powinnaś być o tej porze zajęta czym innym.

– Lepiej się dzisiaj do ciebie nie zbliżać.
– Może dlatego że nie udało mi się porządnie wyspać. Eleanor się zaczerwieniła.
– Tej nocy nic takiego już się nie powtórzy. Porozmawiam z twoim bratem.
– Ja także – ucięła Jill.

background image

Jack pojawił się w minutę po tym, kiedy zniknęła Eleanor. Niewiele brakowało, aby wpadli na

siebie.

Widok Jacka wyprowadził Jill całkowicie z równowagi.
– Zamknij drzwi – rozkazała ostro. Kiedy patrzyła na Jacka, musiała przyznać, że wspaniale

potrafił się znów przemienić w bezbarwnego, przesadnie uprzejmego naukowca.

– Dzień dobry, Jillian. – Ton dziarskiego kowboja i inne artybuty J. R. zniknęły bez śladu.
– Co tutaj robisz?
– Poprosiłaś mnie do środka i kazałaś zamknąć drzwi. – Na twarzy Jacka pojawił się ślad

uśmiechu.

– Ja przez ciebie zwariuję, Jacku Harringtonie.
– Bardzo mi przykro, Jillian – mruknął bez specjalnej skruchy.
Jill przysunęła się bliżej i przyglądała mu się badawczo.
– Czy ty się malujesz?
– Co najwyżej trochę pudru. Chciałem zatuszować opaleniznę. Uważasz, że przesadziłem? –

Potarł twarz ręką. – A teraz?

Jill utkwiła wzrok w suficie.
– Eleanor nawet nie mrugnęła okiem, kiedy się jej przedstawiłem.
– Co... ?
– Byłoby dziwne, gdybym się jej nie przedstawił. Złapała się za głowę i zamknęła oczy.
– Wymieniliśmy nawet długi uścisk dłoni. – Jack ożywił się. – Bardzo długi uścisk dłoni.
– Widzę, że jesteś z siebie zadowolony.
– Myślałem, że i ty będziesz, Jillian. I jeszcze słówko na boku o wczorajszej nocy,

siostrzyczko... Szedłem właśnie do twojej sypialni, kiedy nakryła mnie Eleanor. Dzisiaj będę
bardziej ostrożny.

– Daremny trud. Zamykam drzwi na klucz.
– Jill... ?
– Mam na imię Jillian, nie zapominaj o tym. Musimy też uzgodnić pewne zasady

postępowania. Po pierwsze, trzymaj się z dala od Eleanor. Po drugie, trzymaj się z dala ode mnie.
Możesz mnie pozdrowić, kiedy się będziemy mijali w holu, ale to wszystko. Nie chcę, abyś
przychodził do mojego pokoju. Nie chcę, abyś podchodził do mojego stolika podczas lunchu. Nie
chcę, abyś siadał w pobliżu podczas narad personelu. A jeśli chodzi o mój dom...

– Mniej więcej domyślam się, Jillian.
– To dobrze. Zatem możesz zamknąć drzwi... kiedy będziesz stąd wychodził.
Jack nawet nie drgnął.
Jill posłała mu miażdżące spojrzenie.
– August prosił mnie, abym przejrzał podania o stypendia z kimś z twojego działu. – Wskazał

na trzymany w ręku plik kartek. – Chciał, żebym porozmawiał o tym z Eleanor, ale myślę, że
wolałabyś, abym raczej zwrócił się do ciebie.

– Sądziłam, że to Paul Cook jest naszym pośrednikiem – stwierdziła Jill.
– Masz rację, ale chwilowo jest bardzo zajęty. – Jack uśmiechnął się nieśmiało. – Jeśli jednak

nie masz dla mnie czasu, zwrócę się do Eleanor.

– Siadaj.
– Jesteś cudowna, kiedy się wściekasz.
Aż do końca dnia Jill nie mogła zajmować się notowaniami giełdowymi i lokatami

długoterminowymi. Musiała poświęcić czas Jackowi. Fundacja nie poniesie większego
uszczerbku. Dzięki staraniom o nowe środki finansowe i ostrożnym, zarazem rozsądnym lokatom
oraz jeszcze ostrożniejszej polityce stypendialnej, Fundacja Augusta, mimo niekorzystnej

background image

sytuacji gospodarczej, była w dobrej kondycji finansowej.

Gdyby jej życie układało się równie korzystnie, jak egzystencja fundacji!
Tego popołudnia, kilka minut po piątej, Jill stała przy oknie w swoim pokoju biurowym.

Odkładała jak mogła powrót do domu i spotkanie z „braciszkiem" i zakochaną w nim po uszy
asystentką.

Obserwowała przez okno ulicę. Zobaczyła mężczyznę w płaszczu z workiem na ubrania w

dłoni, spieszącego w stronę przystanku. Autobus przystawał dokładnie na wysokości bramy
fundacji. Jill zobaczyła, że mężczyzna macha w stronę kierowcy. Autobus zaczekał, mężczyzna
wskoczył na stopień i odjechał.

To był jej kolega z pracy, naukowiec w rogowych okularach, który gnał co sił, aby w którejś z

toalet przekształcić się w jej Supermana, w kolejnym wcieleniu odgrywającego rolę
uwodzicielskiego J. R. Ballarda. Jill pokręciła głową. Jak długo wytrzyma w tym
schizofrenicznym świecie? Nie sposób, aby bawił się w przebierankę przez cały tydzień.
Postanowiła, że po powrocie do domu zmusi Jacka, aby na kilka dni przeprowadził się do hotelu.
Wtedy będzie mogła powiedzieć Eleanor, że brat, swoim zwyczajem, nie zagrzał miejsca w
Filadelfii i pojechał do dawnej narzeczonej. Eleanor będzie smutno, ale to nic; byłaby
nieporównanie bardziej rozczarowana, gdyby dostała kosza od J. R.

Eleanor zajrzała do pokoju, Jill wkładała właśnie płaszcz.
– Cześć. Pomyślałam, że możemy wrócić do domu razem. Zaszalejmy i weźmy taksówkę, na

spółkę to nie będzie drogo. Autobus w godzinach szczytu wlecze się w nieskończoność.

Biedna Eleanor gotowa była zrobić wszystko, aby jak najszybciej przywitał ją uśmiech J. R.

Ballarda.

– Nie przesadzaj, Eleanor, to tylko kilka przystanków. – Dobrze wiedziała, że Jack potrzebuje

czasu, aby się przemienić w J. R. Ale ile?

Jill zapakowała dokumenty do teczki i razem z Eleanor opuściły biuro.
– Wiesz, Jillian, dzwoniłam do twojego brata.
– Tak? I co ci miał do powiedzenia?
– Nie było go w domu.
– Wiesz, J. R. nie jest raczej typem domatora.
– Może szukał pracy?
Jill popatrzyła z powątpiewaniem.
– Może...
– Nie chcę się wtrącać w nie swoje sprawy, ale czy nie powinnaś pomóc bratu w odnalezieniu

miejsca w życiu?

– Nie chcę się wtrącać w twoje sprawy, ale powinno do ciebie wreszcie dotrzeć, że J. R. to

klasyczny uwodziciel. I nie zapominaj, Eleanor, że ponadto w grę wchodzi inna kobieta.

– Ona nie jest dla niego odpowiednia, Jillian. Nie pytaj, skąd wiem. Po prostu czuję to.

Intuicja. Dostrzegłam tęsknotę w oczach J. R., Jillian. Czy zauważyłaś, jaki jest spięty? Tamta
kobieta nie potrafi dać mu wszystkiego. Widzę to jak na dłoni. J. R. nie jest szczęśliwy, Jillian.

Z tym akurat bym się zgodziła, pomyślała Jill.

Rozdział

7

Jack położył ósemkę pik na dziewiątkę trefl. Następną kartą był walet karo. Walet i królowa

należą do siebie. Zaglądał do wszystkich kupek kart, póki nie znalazł królowej kier. Rozrzucił
resztę kart nieudanego pasjansa i wpatrywał się ze smutkiem w karcianą parę.

Od niespodziewanej wizyty Eleanor Windsor minęły trzy koszmarne dni i noce. Nie chciał się

przyznać Jill, że misterny plan przebieranek jemu także porządnie dał się we znaki. Co gorsza,

background image

Jill postanowiła, że będzie korzystał z własnego łóżka, a nie z jej. Co wieczór, po powrocie z
pracy i szybkim posiłku, znikała na dobre za drzwiami swojej sypialni, które w dodatku
zamykała na klucz. Twierdziła, że ma mnóstwo pilnych prac – pourlopowe zaległości. Raz
dorzuciła od niechcenia: „Czy tydzień na Tobago, nawet najwspanialszy, wart jest tego całego
zamieszania po powrocie?"

Jack czuł się podle. Wiedział, że Jill również jest w fatalnym nastroju. Tylko Eleanor tryskała

werwą i humorem. Nic dziwnego. Jill zamykała się u siebie na całe wieczory, a więc Eleanor
miała J. R. wyłącznie dla siebie.

Jack starał się jak mógł, aby ostudzić uczucia Eleanor i zniechęcić ją do siebie. Użył też

koronnego argumentu – podkreślił, że w jego życiu istnieje inna kobieta. I jeśli nawet od
pewnego czasu nie są ze sobą, to istnieje duża szansa, że wkrótce znów się połączą.

Rezultat był przeciwny do oczekiwanego. Eleanor wzmogła wysiłki, aby postawić na swoim i

osiągnąć upragniony cel. Nie martwiła się zbytnio istnieniem konkurentki, w myśl porzekadła: co
z oczu, to i z serca.

Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się myli. Im rzadziej Jack widywał Jill, tym bardziej za

nią tęsknił. W samotnych chwilach, kiedy na próżno starał się zasnąć, rozpamiętywał tropikalne
noce. na Tobago i gorące uniesienia przy świetle księżyca, urywany oddech Jill i słony smak jej
opalonego ciała.

Pozostała gorycz i pragnienie nie do ugaszenia. Jack zrzucił karty z łóżka, dama i walet

poleciały na podłogę. Zgasił światło i wyciągnął się na plecach.

Słyszał przytłumiony dźwięk telewizora dochodzący z bawialni. Eleanor była nocnym

markiem. Wysiadywała do późna, bo ciągle miała nadzieję, że J. R., tak jak za pierwszym razem,
wymknie się ze swojego pokoju i że będzie miała okazję wypróbować na nim kilka sztuczek
podpatrzonych w serialach.

Jackowi żal było Eleanor; chociaż musiał być stanowczy, to przecież nie chciał jej zranić.

Może któregoś dnia i ona spotka swojego Robinsona Cruzoe.

Jack przewracał się na łóżku, usiłując ułożyć się do snu. Przez ścianę dobiegały odgłosy z

wciąż nastawionego telewizora. Za chwilę dały się słyszeć kroki Eleanor. Szła najwyraźniej do
kuchni. Dwie minuty później znowu usłyszał kroki obok swoich drzwi. To Eleanor wracała do
salonu. Z kolei nocną ciszę zakłócił motyw muzyczny z programu Davida Lettermana. Letterman
dotrzyma towarzystwa Eleanor przez kolejne pół godziny, pomyślał, a co ze mną?

Kręcił się i wiercił przez dobre pół godziny. Wspomnienia z Karaibów nie dawały mu zasnąć.

Wreszcie odrzucił kołdrę, zapalił lampkę i wstał z łóżka. Było pięć po pierwszej. Okręciwszy się
kocem podszedł do okna. O mało nie pośliznął się na porozrzucanych po podłodze kartach.

Rozsunął białe, lniane zasłony i wpatrywał się w nocne światła miasta. Dźwięki dochodzące z

ulicy mieszały się z głośnymi monologami Lettermana.

Myślał o Jill śpiącej w nagrzanym, wygodnym łóżku, które było wystarczająco szerokie dla

dwojga. I które dzielili ze sobą tylko przez jedną noc. Od tego czasu Jill stała się taka obca.
Trzymała się z dala od Jacka. Czar szybko pryskał. Ale Jack dobrze wiedział, że Jill go kocha.
Tamta Jill, z Tobago – wesoła, czuła, łagodna, namiętna. Ta – odpychająca, wiecznie spięta i
zapracowana po uszy kobieta – to nie była prawdziwa Jill. Jack w pełni zdawał sobie sprawę z
tego, że jeszcze raz musi pomóc Jill odnaleźć prawdziwą siebie. Tylko wtedy do niego wróci.

Był coraz bardziej wściekły. Na ryczący telewizor. Na zamknięte na klucz drzwi sypialni Jill.

Czuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Musi coś zrobić. Musi się dostać do Jill. Teraz, natychmiast.

Jego wzrok spoczął na niewielkim występie poniżej okna. W okamgnieniu przypomniał sobie

szklane, rozsuwane drzwi prowadzące z sypialni Jill na taras. Wystarczyłoby dostać się po
gzymsie do rogu budynku, wszystkiego najwyżej pięć metrów, a późnej kolejne trzy, cztery

background image

metry – i już powinien być taras.

A co będzie, jeśli go nie wpuści? Przecież nie da mu zamarznąć na tarasie, a on dobrowolnie

stamtąd się nie ruszy. Aby zmiękczyć serce Jill, włożył tylko spodnie od piżamy.

Wyobraźnia zaczęła mu podsuwać następującą scenę: rozgrzana od snu Jill i on, trzęsący się z

zimna, w jej objęciach. Przytul mnie mocno, kochanie, ogrzej mnie...

Jill nie potrafiła tego zrozumieć. Spędziła z Jackiem tylko jedną noc w sypialni, a od tej pory

łóżko wydawało się puste. Rzecz jasna to nie był pierwszy lepszy z brzegu. To był ktoś, w kim
zakochała się po uszy w raju tropikalnych wysp. I kogo poślubiła pod wpływem chwili, nie
myśląc, jak będzie wyglądało ich dalsze wspólne życie.

Ale gdyby nawet zastanawiała się nad tym nie wiadomo jak długo, z pewnością nie

przypuszczałaby, że będzie ono wyglądać właśnie tak.

Przez trzy ostatnie nerwowe dni i pełne wyrzeczeń noce pozostawiła Jacka samemu sobie.

Widziała, jak się męczył. Nadgorliwe zaloty Eleanor jeszcze pogorszyły sytuację.

Jill także nie potrafiła się wziąć w garść. Za zamkniętymi drzwiami sypialni usiłowała zająć

się pracą, ale, roztargniona i nieobecna, na dobrą sprawę nasłuchiwała głosu Jacka zza ściany.
Budził w niej czułe wspomnienia, pragnienie i tęsknotę.

Jill przekręciła się na łóżku – tyle pustego miejsca obok. Spojrzała na budzik. Wskazywał 1:

05. Już tak późno? Dziś, podobnie jak wczoraj i przedwczoraj, nie mogła zasnąć. Za każdym
razem, kiedy zamykała oczy, powracały gorące noce Tobago. Przewróciła się na drugi bok i
tępym wzrokiem wpatrywała się w pustą przestrzeń przed sobą.

Jack przylgnął do zimnego, szorstkiego muru – pięć pięter ponad betonowym chodnikiem.

Stopy niepewnie szukały punktu oparcia. Przeliczył się. Z okna występ wydawał się dużo
szerszy. Ale to nic. Desperacja i tęsknota popychały go do czynu. Był Robinsonem Cruzoe. I nie
było dla niego „ani za wysokiej góry, ani za szerokiej rzeki", które oddzieliłyby go od Piętaszka.

Tutaj jednak nie chodziło o górę ani o rzekę, lecz o pięciopiętrową przepaść u stóp. Drżał jak

liść osiki, z zimna i ze strachu; żeby tylko powróciła władza w członkach i opanowanie.

Zaczął się zastanawiać, czy nie wczołgać się z powrotem przez okno, czy nie wrócić do

pustego, kawalerskiego łóżka. Słowem, czy nie lepiej poddać się i zrezygnować. Ale bywają
przecież takie momenty, kiedy trzeba brać los we własne ręce. Tak jak na Tobago.

Znów ruszył, niezbyt pewien, czy jest przy zdrowych zmysłach. Zaczął się pocieszać, że po

nocnych doświadczeniach poranny powrót pójdzie jak po maśle.

Zanim przemierzył połowę drogi, uzmysłowił sobie, że to próżna nadzieja. Nie będzie łatwiej

ani trochę.

Okna sypialni Jill, a także drzwi prowadzące na taras chroniły zasłony. Wewnątrz

najwyraźniej nie paliło się światło. Zastukał lekko w szybę, a później przybliżył usta do
rozsuwanych drzwi.

– Jill. Jill... to ja. Jack. Tutaj, na tarasie.
Jill podskoczyła. Przetarła oczy. Czy to był sen? Przysięgłaby, że słyszała głos Jacka,
Wstała i szybko podeszła do drzwi pokoju. Przycisnęła ucho. Usłyszała jedynie podniesiony

głos Davida Lettermana.

Westchnęła. Przez moment myślała, że Eleanor usnęła przed telewizorem, więc Jack

przedsięwziął kolejną nocną eskapadę. Ale za drzwiami nie było nikogo.

I wtedy znów usłyszała głos Jacka.
Zaczęła się wpatrywać w drzwi prowadzące na taras.
Nie. To niemożliwe. Czy było już z nią tak źle, że zaczynała miewać przywidzenia? A może

to wspaniałemu małżonkowi urosły skrzydła i przyfrunął na taras? A może rzeczywiście był
Supermanem?

background image

Wracając do łóżka pomyślała, że przydałby się dobry proszek na sen. Ale nie miała niczego

pod ręką. Do tej pory nie potrzebowała żadnych tego rodzaju medykamentów. Jutro kupi.

– Jill. Otwórz drzwi... Zamarzam... I nie ruszę się stąd... zanim mnie nie wpuścisz.
Jill ostrożnie podeszła do szklanych drzwi. Jeśli to było przywidzenie, środki nasenne nic tu

nie pomogą. Rano trzeba się będzie udać do najbliższego psychiatry.

Jack i Jill wpatrywali się w siebie przez szybę.
– Jack, czyś ty oszalał? Jak się tam dostałeś?
– Nie... słyszę... – szczękał zębami.
– Co mówisz?– Jill podniosła głos. Jack zastukał w ramę.
– Wpuść... mnie...
– Ciii... – otworzyła zamek i uchyliła drzwi.
Jack wpadł do pokoju, a wraz z nim fala chłodnego powietrza.
– Jak się tam dostałeś? – Jill nie ustępowała.
– Ja... ? Pieszo.
– W powietrzu?
– Nie... po gzymsie.
– Jack, naprawdę zwariowałeś.
– Masz... rację. Rzuciła mu się na szyję.
– Przytul mnie mocno, kochanie, ogrzej mnie... – powtarzał przygotowaną rolę. Nie wypadła

najlepiej, za bardzo szczękał zębami.

Koszula nocna Jill opadła na podłogę. Leżała w ramionach Jacka w wielkim łóżku,

stworzonym dla dwojga.

Jack ciągle nie mógł opanować drżenia, uspokajał się, że na miłość mają jeszcze mnóstwo

czasu. Jill, przytulona, ogrzewała go całym ciałem.

– Och, Jill... jesteś taka cudowna – szeptał.
– Ty też. Ale trzeba nie mieć piątej klepki, żeby aż tak ryzykować.
– Dla ciebie... gotów jestem na wszystko.
Przeszył ją dreszcz, kiedy lodowata dłoń Jacka wsunęła się między jej uda.
– Zimna?– zapytał.
– Nie. Cudowna – zaśmiała się cicho.
– Tak... za tobą... tęskniłem, Jill – szeptał, obsypując jej ciało łagodnymi pocałunkami, które

wiele obiecywały.

– Przeżyliśmy koszmarny tydzień – przyznała. – I daleko nam jeszcze do końca.
– Nie myśl teraz o tym, pani Harrington. – Pocałunki Jacka stawały się coraz bardziej

natarczywe.

– Pani Harrington – powtórzyła przyciskając policzek do jego policzka, który wreszcie

rozgrzał się odrobinę. – Tajemnicza pani Harrington.

Wargi Jacka odnalazły jej usta. Poczuł falę ciepła, rozchodzącą się po całym ciele, i

gwałtowny przypływ pożądania.

– Ważne jest tylko jedno: żebyśmy nigdy nie mieli sekretów przed sobą. Za kilka lat będziemy

się śmiali z dzisiejszych kłopotów.

– Tak uważasz? Przygarnął ją do siebie.
– Tak uważam – szepnął.
Jackowi wreszcie zrobiło się ciepło i błogo... Wtedy właśnie usłyszeli ostry głos Eleanor,

nawołujący J. R., a później odległe pukanie do drzwi.

– O Boże, ona dobija się do ciebie.
– A niech to, zostawiłem zapalone światło. Pewnie myśli, że jeszcze nie poszedłem spać.

background image

Jill roześmiała się.
– Przecież to prawda.
– Ale ona o tym nie wie. Może uzna, że zasnąłem z zapalonym światłem.
– J. R., otwórz drzwi... Wydaje mi się... że ktoś się włamał do mieszkania. Słyszałam

podejrzane odgłosy. – Sądząc z tonu Eleanor można było przypuszczać, że jest solidnie
wystraszona.

– Ona ci nie da spokoju. Musisz wrócić do siebie i porozmawiać z nią. – Jill odepchnęła go

lekko.

Do pokoju Jacka prowadziła tylko jedna droga i na samą myśl o niej zrobiło mu się słabo.

Delikatnie mówiąc. Nikt na świecie nie zmusi go do powrotu na ten wąski gzyms, pomyślał.
Pewnie za wyjątkiem Eleanor Windsor.

– Nie przejmuj się, Jack – pocieszyła go Jill, mylnie interpretując jego minę. – Zostawię drzwi

do sypialni otwarte. Kiedy się uporasz z Eleanor, wśliźniesz się do mnie.

Malarze, którzy odnawiali mieszkanie Eleanor, zadzwonili do niej w piątek z nowiną, że

skończyli pracę.

– To wspaniale, dwa dni wcześniej, niż się spodziewałaś. – Jill starała się zbyt jawnie nie

okazywać radości. Na wszelki wypadek dodała: – Sypianie na tej zdezelowanej kanapie pewnie
nie należy do przyjemności.

Eleanor nie potrafiła ukryć rozczarowania.
– W sobotę mieliśmy razem z J. R. robić polki na książki. A w niedzielę chciałam

przygotować ucztę dla nas wszystkich w podziękowaniu za gościnę.

– To miło z twojej strony, ale nie sądzę, aby J. R. dał się na to namówić. A ja muszę dbać o

linię. Za bardzo sobie dogadzałam na Tobago. Eleanor westchnęła.

– Poza tym będziesz miała cały weekend na posprzątanie mieszkania – wyliczała Jill.
– Masz rację – mruknęła Eleanor bez przekonania. Kiedy Eleanor pakowała torby, wrócił

Jack.

– Malarze skończyli wcześniej – poinformowała go Jill siląc się na obojętny ton.
– Mieli skończyć dopiero w poniedziałek – powiedziała Eleanor.
Jack odetchnął z ulgą.
– I co, bardzo cię to zmartwiło? – Znał odpowiedź. Nagle Eleanor rozpromieniła się.
– Mam wspaniały pomysł. Zapraszam was jutro do siebie na kolację.
– Jutro? – Jill spojrzała znacząco na Jacka.
– Umieram z ciekawości, J. R., czy spodoba ci się moje mieszkanie. – Eleanor wracała do

ż

ycia. – Pamiętasz, mówiłeś mi, że uwielbiasz różowy kolor. Moją sypialnię kazałam pomalować

na cudowny róż...

– Jutro?– Jack wymienił spojrzenie z Jill. – Mieliśmy chyba jakieś plany na sobotę, prawda,

siostrzyczko?

– Tak... rzeczywiście... masz rację.
– Jakie plany? – spytała ostro Eleanor. – Przez cały tydzień nie mówiliście o żadnych planach.
– Bilety na mecz koszykówki – wymyśliła na poczekaniu Jill. – Kupiłam je, kiedy się

dowiedziałam, że J. R. przyjeżdża. Uwielbia koszykówkę.

Eleanor popatrzyła na nich podejrzliwie.
– Myślałam, że lubisz futbol, J. R.
– Koszykówkę też.
– Kiedy byliśmy dzieciakami, tatuś zabierał nas na mecze koszykówki, pamiętasz, J. R. ?
– Może zatem spotkamy się w niedzielę wieczorem? – Eleanor nie dawała za wygraną.
– Przecież w poniedziałek rano idziemy do pracy. – Jill pokręciła głową. – To nie jest dobry

background image

pomysł.

Twarz Eleanor pojaśniała.
– Ty, J. R., nie idziesz. Jack przejął pałeczkę.
– Nie, w poniedziałek nie idę do pracy, ale...
– Masz spotkanie w urzędzie zatrudnienia.
– Właśnie, dobrze, że mi przypomniałaś, siostrzyczko. Eleanor zamknęła walizkę

zrezygnowana. Może przegrała bitwę, ale to nie koniec wojny.

– Skoro tak, to może spotkamy się w przyszłym tygodniu – zaproponowała.
– Zobaczymy – zgodnie odpowiedzieli Jill i Jack.
W dziesięć minut po upragnionym odejściu Eleanor leżeli objęci w podwójnym łóżku Jill.
– Jack, już myślałam, że nigdy nie zostaniemy sami. Uszczypnij mnie, zdaje mi się, że śnię.
Starał się udowodnić, że to nie sen: pieścił łagodnie jej piersi, które pęczniały pod dotykiem

dłoni.

– Mmmmm – mruczała. – To na pewno nie sen. – Dłoń Jacka rozpoczęła wędrówkę po ciele

Jill.

Całowali się mocno, gorąco, jakby chcieli jak najszybciej odrobić zaległości.
Jill oplotła Jacka ramionami. Nie mogła się nadziwić, jaki to luksus – mieć go przy sobie i

tylko dla siebie.

– Kocham cię – szepnęła wtulając się w niego tak czule, jak tylko to było możliwe.
Jill poddawała się cudownym pieszczotom. Jack całował jej szyję, wędrował pocałunkami w

dół, ku piersiom. Nie spieszył się. Pozwalał Jill smakować słodkie chwile i sam się nimi upajał.

Nie pozostawała dłużna. Pieściła jędrne, opalone ciało, a ręce szły w ślad za ustami.
– Jesteś moją dziką, egzotyczną księżniczką z wysp – szepnął. Tak, wiedział, że znów ją

odnalazł. I teraz pomoże jej odnaleźć samą siebie.

– Jesteś korsarzem i Supermanem w jednej osobie.
– A co sądzisz o naukowcu i rozpustnym braciszku?
– To są tylko twoje przebieranki, kochanie. Jack, czy y się jakoś z tego wygrzebiemy?
– Oczywiście, że tak. Zobacz, jak nam dobrze idzie fundacji. Pracujemy razem, widujemy się

codziennie.

I co, warto się było denerwować?
– A jeśli ktoś zobaczy nas razem... wychodzących z kina albo z teatru?
– Nie zobaczy.
– Nie będziemy chodzić razem do kina?
– Nie będziesz chodzić do kina z nudziarzem Jackiem Harringtonem z Fundacji Augusta.

Będziesz chodzić z... J. R., ze swoim braciszkiem. Stanowimy wzorowe rodzeństwo, nie do
rozdzielenia. – Przywarł do niej. – Mam udowodnić?

– Jack, a co z Eleanor?
– A co ma być?
– Jest w tobie wściekle zakochana.
– Wyleczy się.
– Nie sądzę, Jack. Nigdy jej nie widziałam w takim stanie. A znam ją od pięciu lat. Poszła na

skargę do Augusta, kiedy podczas wspólnego pikniku któryś z pracowników zdjął koszulę przy
grze w siatkówkę. Powiedziała Augustowi, że to był nieprzyzwoity incydent. Ty paradowałeś
przed nią w samych spodniach od piżamy, a jej ciekła ślinka.

Jack uśmiechnął się szeroko.
– A tobie?
– Ja uważam, że to nieprzyzwoite wyglądać tak męsko jak ty. – Wyprężyła się i przylgnęła do

background image

niego. – Chodź".

Jack właśnie miał to zrobić, kiedy odezwał się dzwonek. Jęknęli jak na komendę.
– No nie – powiedział Jack.
– Proszę, nie – powiedziała Jill.
Wiedzieli, że to nie domokrążny sprzedawca biblii ani nikt w tym rodzaju.
– Eleanor – syknęła Jill, widząc swoją asystentkę w otwartych drzwiach. Obok stała walizka.

Poczuła, że robi się jej słabo.

– Nie uwierzysz. Po prostu... Co, miałaś brać prysznic? – Eleanor wpatrywała się w płaszcz

kąpielowy Jill.

– Tak... właściwie... owszem.
Eleanor nie dała jej skończyć i już była w salonie.
– Jak to dobrze, że jeszcze zastałam malarzy. To wszystko, co mam do powiedzenia –

mruknęła Eleanor.

– Co się... stało?
– Co się stało? Zaraz ci powiem, co się stało. Ci cholerni malarze chyba są ślepi. Przecież

powiedziałam, że sypialnia ma być na różowo, prawda?

– Prawda.
– Właśnie. Nawet zostawiłam im próbkę materiału z odcieniem.
– I co?
– Pomalowali na jasny fiolet.
– Fiolet?
– Fiolet.
Jack wyjrzał z gościnnego pokoju, w dżinsach i bawełnianej koszulce.
– Co się stało?
– J. R., nie uwierzysz! – krzyknęła Eleanor.
– Malarze pomalowali jej sypialnię na fioletowo.
– Na fioletowo? – powtórzył Jack.
– Na fioletowo – przytaknęła Eleanor.
– Fiolet również bywa ładny – podsunął nieśmiało Jack.
– Ale fiolet to nie to samo co róż – orzekła Eleanor tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Jill, stojąca za jej plecami, przymknęła oczy.
– Zażądałam, aby przemalowali sypialnię i powiedziałam, że nie dorzucę im za to ani centa.
– I co, zgodzili się? – spytał Jack, dobrze znając odpowiedź.
– Oczywiście, że się zgodzili – potwierdziła Eleanor.
– Ile czasu im to zajmie? – tym razem spytała Jill. Eleanor wzruszyła ramionami.
– Kilka godzin. No i musi wyschnąć farba. Tak czy inaczej, weekend mam z głowy. –

Uśmiechnęła się ciepło. – W sumie dobrze się składa, J. R. Pomogę ci zrobić półki na książki.

– Półki? Aha, wspaniale.
– A więc głowa do góry, uśmiechnij się, J. R. – powiedziała czule Eleanor i zdjęła płaszcz.
Jack zdobył się na najcieplejszy uśmiech, na jaki w tych okolicznościach było go stać. Cały

weekend z Eleanor. A może jeszcze dłużej. Nie miał odwagi spojrzeć na Jill.

– Szybko rozpakuję swoje rzeczy – Eleanor przejęła inicjatywę. – Nie sprawię ci kłopotu,

prawda? – zwróciła się do Jill w przelocie. – Przecież i tak miałam zostać do poniedziałku.

– Jakiż to kłopot... – Jill czuła, że nie mówi tego zbyt przekonująco.
– Jesteś taka kochana, Jillian. Masz cudowną siostrę, J. R.
Jack westchnął.
– O tak, absolutnie.

background image

Eleanor rozkładała swoje rzeczy w salonie. – Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę już się

doczekać weekendu – rozsiadła się wygodnie na kanapie. – A jeśli chodzi o jutrzejszy wieczór...

– Jutrzejszy wieczór?
– ... to musisz sprawdzić bilety na mecz. Przeczytałam w gazecie, że wasza drużyna gra

jutro... w Detroit.

– Naprawdę?– Jill zrobiła wszystko, aby wypaść naturalnie. – Musiałam... pomylić daty.
– Zdarza się – skwitowała Eleanor. – Skoro nie macie wspólnych planów, to może

porwałabym J. R. na jutrzejszy wieczór?

Jill zamrugała oczami.
– Porwała?
– Nie masz nic przeciwko temu, wiedziałam. – Eleanor ożywiła się. – W końcu nie jesteście

syjamskim rodzeństwem i można was rozdzielić na jeden wieczór. Prawda?

Rozdział

8

– Powiedziała, że najpóźniej w poniedziałek – burczał Jack niemal podstawiając Jill nogę.

Dreptał za nią po salonie, w którym robiła porządki.

– Wiem. Wierz mi, wiem – odparła podenerwowana.
– A dziś jest wtorek.
– Wiem, dziś jest wtorek.
– I co, nie wie, kiedy ci malarze wreszcie skończą?
– Gdyby miała na to wpływ, malowaliby mieszkanie przez całe jej życie.
– Ona doprowadzi mnie do szaleństwa, Jill.
– W porządku, panie J. R. Dlaczego ma pan być tak cholernie nieodporny?
– Nie wiedziałem, że będę musiał być nieodporny bez końca.
– Myślisz, że dla mnie ta cała sytuacja jest łatwiejsza do zniesienia? Ty przynajmniej nie

musisz słuchać jej zwierzeń. – Jill zaczęła przedrzeźniać Eleanor. – Jillian, zdradź mi, proszę, co
takiego J. R. widzi w tej drugiej kobiecie? Dlaczego tak trudno mu o niej zapomnieć?

Jack uśmiechnął się. Po raz pierwszy od kilku dni.
– Powiedziałaś jej, dlaczego?
– Nie – spojrzała na niego – ale ona opowiedziała mi to i owo. – Jack nagle pobladł.
– Co takiego?
– Mówiła mi, że jej powiedziałeś, że ja... że ona... ta druga kobieta... ma zwyczaj uprawiać

grę.

– Grę? Ty... ona... ta druga kobieta uprawia grę?
– Twierdziła, że się jej zwierzyłeś, że... ta druga kobieta... jest niezdecydowana.
– Ach, tak.
– Więc powiedziałeś, że ja... że ona...
– śe ona – pospieszył z wyjaśnieniem Jack.
– A więc powiedziałeś Eleanor? Niezdecydowana. Ja.
– To znaczy ta druga kobieta. Ta, o której opowiadałem Eleanor.
– Nie bądź...
– Przepraszam. Złóż to na karb zdenerwowania.
– To, że jesteś rezolutny?
– śe mówiłem Eleanor, że jesteś... że jest... że ta druga kobieta... jest niezdecydowana.
– Jack, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
– Co, kochanie?
– śycie małżeńskie mi nie służy.

background image

– Hej, ludzie! Chińskie dania. Chodźcie! – zawołała Eleanor wyjmując z torby białe,

kartonowe pojemniki. – Mam przyrządzić? Jillian? J. R. ?

Jill weszła do kuchni.
– Kupiłaś tego bardzo dużo.
– Zawsze możemy zjeść resztę jutro na kolację. – Eleanor spostrzegła lodowate spojrzenie Jill.

– Nie przejmuj się, Jill. Ja stawiam. W końcu pozwoliłaś mi mieszkać tu przez cały tydzień.

Cały tydzień? Prawie dwa tygodnie.
– Gdzie jest J. R. ? Będzie zimne. Sądzę, że lubi dania gorące. A jeśli o mnie idzie, im

bardziej gorące i pikantne, tym lepsze.

– Tak, wiem – mruknęła Jill.
Eleanor zbyt była zajęta przyrządzaniem kolacji, aby zwrócić uwagę na wyraźną ironię w

głosie Jill.

– J. R. – zawołała – chodź i spróbuj! Jack przywlókł się do kuchni.
– No, jesteś. Już myślałam, że wyokrętowałeś się stąd. Przyszła mu do głowy pewna myśl.
– Eleanor chce wiedzieć – Jill założyła ręce – jak gorące i jak pikantne ma być danie.
– Co?
– Chińska kolacja, głuptasie. – Eleanor zachichotała we właściwy sobie i niepowtarzalny

sposób.

– Och, nie... za gorąca. Letnia. Wolę letnią.
– Co takiego? Zaryzykuj – przymilała się Eleanor.
– Obawiam się, że nie jestem typem ryzykanta.
– Oczywiście, że jesteś, J. R. Na twarzy masz to wypisane, awanturniku.
– Przeceniasz mnie. – Jack posłał jej skąpy uśmiech.
– Nie sądzę – powiedziała Eleanor z udawaną nieśmiałością. – A ty, Jillian?
Spróbował raz czegoś bardzo gorącego i pikantnego – uśmiechnęła się blado.
– I co?– spytała Eleanor.
– Od tamtej chwili jest całkiem inny.
– To prawda. – Jack wydawał się rozmarzony.
To zdarzyło się w czwartek w nocy. Jill nie mogła spać. Jak niemal zawsze ostatnio. Ale tej

nocy czuła się jeszcze gorzej. Za oknem padał śnieg, a ona żyła wspomnieniami namiętnych,
tropikalnych nocy. Miała na sobie nocną koszulę, którą kupiła na Tobago. Wybrał ją Jack. Z
bladoniebieskiego jedwabiu. Przezroczysta, obcisła, seksy.

Uśmiechnęła się, przypominając sobie, co powiedział Jack w samolocie, kiedy wracali do

domu. „Uwielbiam twoje nocne stroje, a jeszcze bardziej kocham zdejmować je z ciebie".

Dreszcz podniecenia przebiegł jej ciało, gdy spojrzała w lustro. Potem popatrzyła na zegarek

wmontowany w radio. Kwadrans po jedenastej.

Podeszła na palcach do drzwi i usłyszała, jak Jack mówi Eleanor dobranoc. Eleanor próbowała

go, jak zwykle, namówić na wspólne oglądanie nocnego programu TV. Ale Jack pożegnał się,
twierdząc, że jest zmęczony.

Jill oparła się o drzwi i przymknęła powieki wyobrażając sobie, jak Jack się rozbiera i wsuwa

pod koc. Położyła rękę na własnej piersi. Och, Jack, weź mnie, weź...

Otworzyła oczy i zerknęła na rozsuwane drzwi. Ugryzła się lekko w koniuszek małego palca.

Czyżby się w ogóle odważyła... ?

Zbliżyła się ostrożnie do drzwi. Odciągnęła zasłony. Spojrzała na taras. Starała się ocenić

odległość do pokoju Jacka.

Musiała przyjrzeć się gzymsowi, żeby sprawdzić, jak jest szeroki. Po omacku sięgnęła po koc

i zarzuciła go sobie na ramiona. Wyszła na taras w pantofelkach, zasuwając za sobą drzwi, aby

background image

nie wyziębić sypialni.

Gzyms był znacznie węższy, niż sądziła. W jaki sposób Jack miał odwagę po nim chodzić?
Wiatr ze śniegiem otrzeźwił Jill. Pomyślała, że to szaleństwo. Drżąc z zimna cofnęła się do

ś

rodka, decydując się na kolejną, długą noc bez Jacka. Sięgnęła po drewniany uchwyt

rozsuwanych drzwi.

Pociągnęła. I nic. Zamknięte. Szarpnęła mocniej. Drzwi nie otwierały się. Były zablokowane.

Zastukała w futrynę. Puk, puk, puk.

Eleanor podeszła do odbiornika TV, ściszyła głos. Słyszała wyraźnie. Puk, puk, puk. Pukanie

dochodziło z pokoju Jill.

Może Jill gimnastykuje się, pomyślała. Podeszła do drzwi jej sypialni i lekko zastukała. Nikt

nie odpowiadał.

– Jillian? Cisza.
Eleanor przyłożyła ucho. Słychać było wyraźnie – puk, puk, puk.
– Wszystko w porządku, Jillian... ? Nikt nie odpowiadał.
Położyła rękę na klamce. Drzwi do sypialni były zamknięte. Pobiegła przez salonik do drzwi

Jacka.

– J. R. !
– Właśnie idę do łóżka – odezwał się znużonym głosem.
– Otwórz, proszę. Dzieje się coś niedobrego.
– Eleanor...
– Nie, ja mówię poważnie. Jakieś dziwne stuki dochodzą z pokoju Jillian. – Eleanor z

niepokojem szeptała przez drzwi: – Pukałam... ona nie otwiera.

– Prawdopodobnie poszła spać.
Albo udaje, że śpi, pomyślał Jack, aby nie musieć wysłuchiwać kolejnych zwierzeń. Ale

Eleanor nie ustępowała.

– J. R., musisz sprawdzić, czy wszystko jest z nią w porządku.
– Dobrze, już dobrze. Zaczekaj chwilę, tylko się ubiorę. Kiedy otworzył drzwi, Eleanor

natychmiast kurczowo chwyciła go za rękę.

– Jack, coś stało się Jillian. Ja to wiem.
– Nie przejmuj się. – Jack uwolnił rękę. Podeszła za nim do drzwi Jill.
– Jill, to ja – zapukał. Nie lubił tego, J. R. " Cisza.
– Widzisz – Eleanor uczepiła się jego koszuli – mówiłam ci. Słyszałam straszny łomot. –

Ucichła na chwilę przytykając ucho do drzwi. – Już go nie słychać.

– Jill! – Jack zapukał głośniej. – Obudź się, Jill. – Poruszył energicznie klamką. – Może

wzięła pigułki nasenne.

– Może przedawkowała i stukała w podłogę, wzywając pomocy. Zanim... nie umarła.

Zachowywała się dość dziwnie ostatnio. J. R., musimy otworzyć te drzwi.

Spróbował raz jeszcze, z całą powagą i coraz większym niepokojem.
– Coś się stało – wykrzykiwała za jego plecami Eleanor – ja to czuję J. R. ! Wezwać

pogotowie? Policję?

Jill, ku swemu przerażeniu, uświadomiła sobie, że zamek zasuwanych drzwi zatrzasnął się na

dobre. Nie było sposobu, aby otworzyć go od zewnątrz. Po kilku minutach pukania w szybę, w
nadziei, że zaalarmuje Eleanor, Jill dała za wygraną.

Miała, jak jej się wydawało, dwie możliwości: stać na tarasie i marznąć przez następne dwie

godziny, aż Eleanor zgasi telewizor, albo wdrapać się na gzyms i dotrzeć do pokoju Jacka. Biorąc
pod uwagę fakt, że drzwi do sypialni były zamknięte i że Eleanor zaśnie przed odbiornikiem – co
zdarzało się jej wiele razy – Jill uznała, że w gruncie rzeczy nie ma wyboru. Musiała działać w

background image

pośpiechu, zanim zacznie trząść się z zimna do tego stopnia, że spadnie z gzymsu.

Jack próbował czterokrotnie i niemal nadwerężył sobie ramię, nim drzwi sypialni Jill w końcu

ustąpiły. Wpadł do pokoju. Eleanor tuż za nim.

– Ach, mój Boże! – Eleanor zaparło dech w piersiach. – Nie ma jej. Została... porwana.
Jack podbiegł do szklanych, rozsuwanych drzwi, a Eleanor cofnęła się do saloniku i wystukała

numer policji 911.

Padał coraz gęstszy śnieg. Ostatni etap wędrówki po gzymsie był naprawdę niebezpieczny.

Wilgotna, jedwabna nocna koszula oblepiała ciało Jill. Zgubiła koc, ale była prawie u celu. Ach,
Jack, ogrzej mnie, ogrzej mnie...

Udało się. Przylgnęła do ściany i zapukała w okno.
Po kilku beznadziejnych próbach uświadomiła sobie, że nie ma go w pokoju. A okno było

zamknięte. Co teraz? – pomyślała z rozpaczą.

– Dziękuję panu, że tak szybko pan się zjawił – powiedziała Eleanor z wyraźną ulgą

otwierając frontowe drzwi.

Brzuchaty mężczyzna w średnim wieku strzepnął śnieg z kurtki i wszedł do środka.
– Byłem o kilka przecznic stąd, kiedy pani zadzwoniła. Ktoś zniknął, prawda?
– Przypuszczam, że został porwany. Słyszałam przerażające odgłosy z pokoju Jillian. Chodzi

o Jillian Ballard, kobietę, która wynajmuje to mieszkanie.

– Kim pani jest? – Policjant wyjął pióro i otworzył notesik.
– Nazywam się Eleanor Windsor.
– Też pani tu mieszka?
– Tylko chwilowo, wprowadziłam się tu na czas malowania mojego mieszkania. Pracuję z

Jillian w Fundacji Augusta. Jillian jest moją szefową. I przyjaciółką.

Policjant spojrzał przez ramię Eleanor na Jacka, który wychodził właśnie ze swego pokoju

zmieszany i zaniepokojony. Jack sprawdził gzyms, najpierw od strony tarasu Jillian, a potem
przy własnym oknie. Nigdzie jej nie było. Z lękiem i drżeniem spojrzał nawet w dół, na ulicę.
Ruch odbywał się normalnie. Nie zgromadził się żaden tłum. Nie mogła wypaść. Więc gdzie się
podziała, do diabła?

– Kim pan jest?– spytał policjant.
– To J. R. John Raymond Ballard, brat Jillian – zapiszczała Eleanor, zanim Jack zdołał

cokolwiek powiedzieć.

– Mieszka pan tutaj?
– Tylko chwilowo – znowu wyręczyła go Eleanor.
– Pańskie mieszkanie też jest odnawiane?
– Nie – odparł Jack z roztargnieniem. – Przyjechałem do miasta. – Poczuł, że ma wyschnięte

wargi. – Nie widział pan, czy nikt... żeby ktoś... wypadł...

Policjant zaprzeczył głową.
– Pańska siostra popełniła samobójstwo? Jack był wstrząśnięty.
– Nie, och nie.
– Wątpię, aby miała ochotę wspinać się po gzymsie piątego piętra.
– Myślę, sierżancie – przerwała Eleanor – że ktoś wtargnął do pokoju Jillian...
– Widziała pani kogoś?
– Nie. To znaczy, ktoś musiał dostać się przez taras.
– Słyszałem o facecie dwupiętrowym, panno Windsor, ale nie sądzi pani, że pięć pięter

wzrostu to nieco za dużo?

– Słyszałam hałas, łomot – zaprotestowała.
I w tym momencie wszyscy troje usłyszeli pukanie. Do drzwi frontowych.

background image

Policjant stał najbliżej. Otworzył.
– Zapomniałam... kluczy – wyjąkała Jill. Gdyby nie uchylone okno w korytarzu, stałaby w

dalszym ciągu na gzymsie.

Policjant obrzucił spojrzeniem od stóp do głów pokrytą śniegiem, drżącą kobietę w

przemoczonej koszuli.

– Przypuszczam, że zapomniała pani również swego ubrania, panno Ballard.
Przytaknęła. Jack szybko okrył ją kocem z kozetki.
– Co się stało, Jillian? – spytała Eleanor głosem pełnym niepokoju.
– Nie widzisz, że zmarzła na kość? – warknął Jack. – Chodź, Jill, musimy zdjąć z ciebie te

mokre rzeczy.

Eleanor ruszyła pierwsza.
– Tak, J. R., będzie lepiej, jeśli ja zajmę się twoją siostrą.
– Nie – warknął jeszcze raz biorąc Jill na ręce. Zaniósł ją do jej pokoju i pchnął drzwi, które

zamknęły się za nim z trzaskiem.

Eleanor popatrzyła na policjanta spłoszona.
– Są ze sobą... bardzo blisko.
– Tak sądzę – przytaknął kwaśno.
– Niepokoję się o twoją siostrę, J. R. – powiedziała Eleanor następnego ranka osaczając Jacka

w kącie kuchni.

– Nie martw się. Czuje się dobrze.
– Ale ja mam na myśli jej zachowanie poprzedniej nocy. Co ona robiła na tarasie?
– Nie mogła spać. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Świeżego? Było bardzo zimno, a w dodatku późno.
– Chciała popatrzeć na gwiazdy... Uwielbia to... od dziecka.
– Wczoraj nie było gwiazd. Padał śnieg.
– Dzień dobry – przywitała się Jill wchodząc do kuchni. – Robi się późno, Eleanor. Będzie

lepiej, jeśli weźmiemy taksówkę.

– Jesteś pewna, że chcesz iść dziś do pracy, Jillian?
– Tak, Eleanor, jestem pewna.
W dziesięć minut później, w taksówce, Eleanor popatrzyła na nią z powagą.
– Chcę, żebyś wiedziała, Jillian, że możesz na mnie Uczyć.
– Tak, wiem – mruknęła Jill ponuro.
– Malarze zadzwonili do mnie z wiadomością, że dzisiaj kończą robotę, ale gdybyś chciała,

ż

ebym została na weekend...

Znaczenie słów Eleanor Jill uświadomiła sobie dopiero po chwili, a kiedy to się stało, poczuła

ogromną ulgę.

– Nie, wracaj do domu. Czuję się... dobrze. Bardzo dobrze. Spędzę miły, spokojny weekend w

domu.

– Gdybym była na twoim miejscu, nie wychodziłabym z łóżka.
– To dobra rada, Eleanor.
Jack zajrzał ostrożnie do gabinetu Jill.
– Chciałaś mnie widzieć?
Spojrzała na niego znacząco i rozkazała:
– Wejdź i zamknij drzwi.
Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na ramiona. Popatrzył na nią oszołomiony.
– Moja droga panno Ballard, co powiedziałby sam Howard August, gdyby zobaczył dwoje

swoich zaufanych pracowników obejmujących się w taki sposób?

background image

– Chciałby się pan obejmować ze mną przez cały weekend, panie Harrington?
– To znaczy... ?
– Ona wraca dziś do domu. Jej mieszkanie jest wreszcie odmalowane.
Jack porwał Jill i zakręcił wkoło, a potem mocno pocałował w usta. Jill, łamiąc z rozkoszą

wszystkie zasady, oddała mu pocałunek z taką samą pasją. Odskoczyli jednak od siebie, kiedy
rozległ się dzwonek wewnętrznego telefonu.

Uśmiechnięta, zarumieniona Jill nachyliła się nad biurkiem.
– Jillian, pan August prosi cię do swego gabinetu. – Cynthia cedziła słowa.
– Kiedy? – Jill zastanawiała się, czy sekretarka Augusta może rozpoznać jej przyspieszony

oddech.

– W tej chwili, chyba że zajmujesz się czymś ważnym. Jack i Jill wymienili uśmiechy.
– W porządku, to... może chwilę poczekać.
– Dobrze, powiem mu, że już idziesz – rzuciła Cynthia chłodno.
– Usiądź, Jillian – powitał ją August wylewnie. – Wyglądasz świetnie, moja droga.
– Dziękuję. – Jill wygładziła brązową, tweedową spódnicę siadając na skórzanym fotelu

naprzeciw wielkiego, mahoniowego biurka szefa.

August pochylił się w zamyśleniu opierając łokcie na blacie. Jill spostrzegła wyraz lekkiego

zatroskania na jego zazwyczaj zdumiewająco pogodnym obliczu.

– Czy coś jest nie w porządku? – Poczuła dreszcz niepokoju. Od powrotu z Tobago z całą

pewnością nie pracowała tak wydajnie, jak poprzednio. Starała się zapanować nad nerwami i
zdawała sobie sprawę z tego, że udaje się jej to z trudnością.

August uśmiechnął się dobrotliwie, po czym ściągnął usta i przyjrzał się jej uważnie.
– Jillian, zamierzam rozpocząć nowy rodzaj działalności.
– Tak? – Jillian była zaintrygowana, bowiem August mówił zazwyczaj dość precyzyjnie.
– Tak. I chciałbym cię do tego włączyć. W gruncie rzeczy liczę na ciebie, Jillian.
– Dobrze, przecież pan wie, że zawsze może pan na mnie liczyć.
– Byłem przekonany, że to powiesz, Jillian. Zawsze wydawało mi się, że mogę na tobie

polegać. śe nigdy mnie nie zawiedziesz.

– Nigdy. – Nawet nie drgnęła jej powieka.
– Chcę, żebyś spędziła weekend u mnie, Jillian. Przedyskutujemy ten pomysł. Będą tam

pewne... osoby. Chciałbym, abyś je poznała.

– Ten weekend? – Jill nie mogła ukryć nuty rozczarowania w głosie.
– Tak, wynająłem nawet samochód dla ciebie na dzisiejszy wieczór.
– Dzisiejszy wieczór? Ale... – Serce w niej zamarło.
– Rozmawiałem już z Eleanor. Powiedziała mi, że weekend masz wolny i zamierzasz spędzić

go w domu.

– Tak... mniej więcej.
– W porządku. Możesz wypocząć u mnie i to w dobrych warunkach.
– Z tym, że...
– Chodzi o twojego brata, prawda? – spytał August.
– Mojego brata? – Twarz Jill pobladła.
– Tak, tak. Eleanor powiedziała mi, że twój brat zatrzymał się u ciebie. Oczywiście weź go ze

sobą.

– Wziąć go ze sobą?
– Tak, tak. Nalegam. Chciałbym poznać twoją rodzinę, Jillian. I jestem przekonany, że twój

brat dobrze będzie czuł się w nowym towarzystwie.

– Tak, ale on jest... nieśmiały.

background image

– Nonsens. Poleciłem już Eleanor, aby do niego zatelefonowała. Ona zresztą też spędzi z nami

weekend.

– Ach, tak.
– Eleanor zna już twojego brata, więc będzie miał bratnią duszę.
W głośniku telefonu wewnętrznego na biurku Augusta odezwał się głos Cynthii.
– Pan Harrington czeka.
– Tak, dobrze, proszę go tu przysłać. – August podniósł się z fotela. – Co masz zrobić jutro,

zrób dzisiaj, Jillian. Cynthia przekaże ci informację na temat samochodu. Czekam na ciebie dziś
wieczór, powiedzmy, około siódmej.

– Siódmej? Tak... siódmej. – Jill starała się za wszelką cenę wyglądać na osobę zaszczyconą

zaproszeniem Howarda Wendella Augusta.

Wielki Howard był najwyraźniej zamyślony. Jack rozpoczął swoje sprawozdanie raz jeszcze,

lecz August mu przerwał.

– Przepraszam, Jack. Powtórz ten poprzedni fragment...
Zanim Jack wydobył z siebie głos, August wstał z fotela i powstrzymał go gestem ręki.
– Obawiam się, Jack, że nie mogę się skoncentrować. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
– Chciałby pan przełożyć spotkanie?
Zamiast przeprosić go, August zaczął przyglądać się Jackowi ze szczególnym

zainteresowaniem.

– De ma pan lat, Jack?
– Ja? Ale... trzydzieści cztery.
– Trzydzieści cztery. – August kiwnął głową. – Radzi pan sobie bardzo dobrze, jak na swój

wiek, Jack.

– Hm... tak, sądzę, że tak.
– Jest pan solidny, poważny, pilny, oddany pracy. To cenne cechy.
Jack poczuł nagle, że kołnierzyk jego koszuli jest za ciasny.
– Tak, tak przypuszczam.
– Nie masz co przypuszczać, powinieneś czuć się dumny, mój synu. Jestem bardzo

zadowolony, że człowiek tak inteligentny i na takim poziomie wchodzi w skład mojego zespołu.

– Dziękuję panu. – Jack skłonił się. August westchnął, znużony.
– Zastanawiam się czasem, Jack, jak to się dzieje, że jeden człowiek jest silny i rzetelny, a

inny to... hultaj.

– Hultaj? – Krople potu zaczęły spływać Jackowi po plecach.
August przyglądał mu się uważnie.
– Sądzę, że pewnego dnia zechcesz ożenić się i założyć rodzinę.
Przez chwilę panowała absolutna cisza. August westchnął ponownie.
– Pragnąłbym tego dla mojego syna, Jack. Dobrej, stałej pracy, żony, rodziny. Korzeni,

stabilizacji, potomstwa.

– Ma pan syna?
Nikt w fundacji, nie wyłączając Jill, nie wspomniał nigdy o tym, że August ma dzieci. August

lekko zmarszczył brwi.

– Tak. Syna. Kiplinga.
– Mieszka tu, w Filadelfii?
August spojrzał na Jacka wzrokiem bez wyrazu.
– W Paryżu, od czterech lat.
– W Paryżu?
– Tak. – August zamilkł na dłuższą chwilę, po czym powiedział: – Kipling łudzi się, że będzie

background image

malarzem.

Jack mógł sobie wyobrazić wszystko, ale nie to, że syn nudnego, nadętego Howarda Wendella

Augusta jest artystą. Zresztą August także nie mógł sobie tego wyobrazić.

– Oczywiście żadnej swojej pracy nie sprzedał. A ja z kolei nie mam pretensji do tego, aby

rozumieć jego...

sztukę. – August użył słowa „sztuka" w taki sposób, jak gdyby był to termin obsceniczny.
– Abstrakcjonizm?
August zdusił w sobie jakąś osobliwą kompozycję dźwięków.
– Idiotyzm – to byłoby właściwsze słowo. Kipling nie traktuje sztuki poważnie. Lubi pozory,

zwłaszcza wtedy kiedy robi to pewne wrażenie na kobietach. Wino, kobiety i śpiew – oto jak mój
syn spędza młodość. Ale młodość przemija, mój chłopcze. Kipling skończył trzydzieści jeden lat
w ubiegłą środę. Jest to punkt zwrotny. Przekona się, że nie można tak żyć, bez korzeni, bez
odpowiedzialności. – August uśmiechnął się ze smutkiem. – Bez pieniędzy.

A więc chodziło także po prostu o pieniądze.
– Kipling przyjechał do domu. Już czas, żeby się ustatkował.
Jack zastanawiał się przez chwilę, czy syn marnotrawny też jest tego zdania.
– Oczywiście, nie będzie to proces łatwy. Kipling potrzebuje dobrej, silnej kobiety. Takiej jak

jego matka. Moja Agnes jest dla mnie opoką, bezpiecznym portem w czasie burzy. Jest mocna,
odporna, nieugięta. Z taką kobietą u boku Kipling może tu wejść i przejąć fundację pewnego
dnia.

– Tak, myślę... że każdy mężczyzna potrzebuje odpowiedniej kobiety – wymamrotał Jack.
August obszedł biurko i poklepał go serdecznie po plecach.
– Właśnie tak jest, mój chłopcze. Mam kobietę dla Kiplinga.
– Ma pan?
– Mam. Jillian Ballard.
Jack próbował przełknąć ślinę i zakrztusił się. August klepnął go w plecy.
– Jillian... Ballard?– wybełkotał Jack.
– Mam wrażenie, że jej prawie nie znasz, ale przekonasz się, że to kobieta-skała.
– ... skała?
– To ktoś taki, jak Agnes sprzed czterdziestu lat.
– Jillian?
– To właśnie znakomita kobieta, która wzięłaby mego syna w garść. Zamierzam poznać ich ze

sobą podczas najbliższego weekendu.

– Jillian i Kipling?
– Tak. Chcę przedstawić go paru osobom. Zamierzam uruchomić pewne przedsięwzięcie na

rzecz fundacji, którym pokieruje. Planuję przydzielić mu do współpracy Jillian. Bliskość, mój
chłopcze. Tak, ona zdziała cuda. Kiedy Kipling ustatkuje się, jestem przekonany, że okaże się
właściwym partnerem.

– Czy to znaczy – wyraził wątpliwość Jack – że liberalizuje pan dotychczasowe zasady

obcowania ze sobą pracowników?

August popatrzył na niego ze zdziwieniem i oburzeniem.
– W żadnym wypadku, Harrington. Normy przyzwoitości, obowiązujące w tej fundacji od

ponad stu lat, stanowią jej solidny fundament.

– Jak zatem pański syn i Jillian... wie pan, sir...
– Mój syn – August ściągnął brwi – nie jest, w ścisłym znaczeniu tego słowa, pracownikiem.

Owszem, mam zamiar go wypróbować. Chcę, aby pokierował pewnym nowym zamierzeniem i
jeśli ujawni zdolności, które, mam nadzieję, posiada, wtedy trzeba będzie dokonać pewnych

background image

korekt.

– Korekt?
August spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Jestem pewien, że jeśli między Jillian i Kiplingiem wszystko ułoży się tak, jak tego pragnę,

dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko zrezygnowaniu z kariery na rzecz szczęśliwego
małżeństwa.

– Założymy się? – cicho mruknął Jack, a głośno zapytał, czy Jillian słyszała o Kiplingu.
– Nie – zamrugał August – Nie chciałem denerwować jej przed weekendem.
– To znaczy że ona spędzi w pańskim domu... cały weekend? Z Kiplingiem?
– Czemu tak się denerwujesz, mój chłopcze? Agnes i ja będziemy im towarzyszyć cały czas. I

w końcu jest to po części spotkanie zawodowe.

– To znaczy, że będą tam także inne osoby? – Tak.
– Z fundacji? – Tak.
Jack pokiwał głową starając się wymyślić błyskawicznie jakiś' taktowny sposób, aby znaleźć

się w gronie zaproszonych gości. Nie zamierzał narażać swojej niczego nie podejrzewającej żony
na kontakt ze znanym kobieciarzem.

– Wie pan, Jack, właśnie się zastanawiam. Jeśli ma pan wolny weekend, może zechciałby pan

przyjechać do nas i poznać Kiplinga? Poznanie porządnego, solidnego mężczyzny, z którym mój
syn mógłby zawrzeć bliższą znajomość, to rzecz nie do pogardzenia.

Jack poderwał się i uścisnął rękę Augusta.
– Tak, sir. Dokładnie o tym samym sobie pomyślałem, proszę mi wierzyć. Przyjadę z

przyjemnością.

Entuzjazm Jacka speszył nieco Augusta, ale starszy mężczyzna nie dał tego po sobie poznać i

powiedział:

– O siódmej dziś wieczór. Jestem ci wdzięczny. Myślę, że przypadniecie sobie z Kiplingiem

do gustu.

– Ja też tak sądzę, sir. Postaram się dołożyć wszelkich starań, sir...
– W porządku. – August położył mu dłoń na ramieniu.
– Nie musisz być z Kiplingiem cały czas. Chcielibyśmy, aby Jillian i Kipling... zaprzyjaźnili

się, prawda? Jack uśmiechnął się z przymusem.

– Słusznie, sir. Jillian i Kipling.
August objął go ramieniem i odprowadził do drzwi.
– To będzie wielki weekend, Jack. Jestem pewien, że polubisz Kiplinga i że Jillian on się

spodoba. Przy wszystkich swoich wadach jest to czarujący i bardzo przystojny mężczyzna.
Kobiety twierdzą, że nie można mu się oprzeć. Co jakiś czas stawia go to w trudnej sytuacji. –
Spojrzał na Jacka. – Ale z pomocą Jillian, mój chłopcze, wszystko się zmieni.

Rozdział

9

– Nie możemy tam jechać razem – oponowała Jill układając szary, wełniany sweter w walizce.
– W porządku – odparł Jack. – Wyjaśnij zatem Augustowi, dlaczego twój brat nie może

uczestniczyć w spotkaniu.

– Nie rozumiesz tego, Jack? Postępuję zgodnie z poleceniami. August wyraźnie dał do

zrozumienia, że życzy sobie poznać mojego brata.

– Rozumiem, nie denerwuj się. August chce mieć pewność, że twój brat nie jest żadną nędzną

kreaturą ani półgłówkiem, zanim wyda cię za swego jedynego syna.

– Jack, jesteś śmieszny. Przecież nie mogę wyjść za syna Augusta. Byłaby to, bagatela,

bigamia.

background image

– I zarazem nie możesz powiedzieć Augustowi, że jesteś już zamężna, bo, bagatela, stracisz

pracę. – Jack wyjął ze schowka walizkę.

– Co robisz?– spytała Jill.
– Pakuję rzeczy.
– Którego z was? – spytała ostrożnie.
– Obydwu. – Rzucił jej kosę spojrzenie.
– Jack...
– W ten sposób rozwiążę wszystkie problemy. Kiedy starszego brata J. R. nie będzie w pracy,

wszystkiego dopilnuje dobry Jack Harrington.

– Dopilnuje mnie, chcesz powiedzieć. Mnie i Kiplinga Augusta.
– Ale imię – mruknął Jack. – Jak sądzisz, jak wołano na niego w dzieciństwie: Kippy?

Kipper?

– Jesteś zazdrosny o mężczyznę, którego nawet nie widziałam?
– August mówi, że jego syn to playboy. Kobiety uważają, że nie można mu się oprzeć.
– Naprawdę? – Jill kokieteryjnie przechyliła głowę, żeby zirytować Jacka.
Podziałało. Jack zaczął wrzucać bieliznę do walizki.
– Chcesz, żebym był zazdrosny. Odpłacę ci tym samym.
– Tym samym?– Uśmiechnęła się niewinnie.
– Nie bądź taka rezolutna.
– To nie bądź szalony – przestrzegła chwytając go za rękaw. – Posłuchaj, Jack, nawet

Superman nie może być Clarkiem Kentem i samym sobą jednocześnie. Myślę, że najlepszym
wyjściem dla was obydwu będzie prośba o urlop. Poinformuję Augusta, że J. R. musiał zostać w
domu z powodu grypy, a ty zatelefonujesz do niego i powiesz, że dzwoni... Jack Harrington i że
musisz wyjechać z miasta w ważnych sprawach rodzinnych. Tak będzie najrozsądniej.

Jack nadal pakował swoje rzeczy.
– Nigdy ci się to nie uda, Jack. – Za późno zorientowała się, że zabrzmiało to jak wyzwanie.

Dostrzegła błysk w jego oczach.

Tymczasem odezwał się dzwonek u drzwi.
– Eleanor – wyjęczała Jill. – Ona myśli, że pojedziemy do Augusta razem, wszyscy troje.
– Chcesz powiedzieć: wszyscy czworo.
Jack nigdy nie wspomniał o tym Jill, ale perspektywa spotkania J. R. i Howarda Wendella

Augusta niepokoiła go bardzo. Nietrudno zmylić zakochaną Eleanor. Z Howardem Wendellem
nie pójdzie tak łatwo. Co będzie, jeśli czcigodny szef Fundacji Augusta dostrzeże pewne
podobieństwa między J. R., energicznym bratem Jill, a nieśmiałym, powściągliwym naukowcem,
Jackiem Harringtonem? Jack dobrze wiedział, co się stanie. Wybuchnie gigantyczna awantura,
która zmiecie z powierzchni ziemi i jego, i Jill.

Kiedy Eleanor nacisnęła dzwonek do drzwi rezydencji Augusta, wielkiego, trzypiętrowego

budynku pokrytego dachówką, z potężnymi, białymi filarami i ścianami z polnego kamienia, Jack
odsunął się nerwowo. Dziadek Howarda Augusta, Josiah August, twórca Fundacji Augusta, kazał
wznieść ten dom w połowie dziewiętnastego wieku. Dom pozbawiony celowo wszelkich
znamion bogactwa był świetnie utrzymany.

Jill wpatrywała się w drzwi wejściowe z ponurym wyrazem twarzy. Miała wrażenie, że

uczestniczy w ceremonii pogrzebowej. Własnej.

Pojawił się służący – ciemnowłosy, prosty jak trzcina mężczyzna w czarnych spodniach, białej

koszuli i białej marynarce.

– Proszę wejść. Rodzina zebrała się we frontowym salonie – poinformował uprzejmym, choć

stanowczym tonem.

background image

Jill i Eleanor postawiły swoje bagaże. Jack miał dwie walizki, jedną z czarnej, drugą z

brązowej skóry.

– Ta – podał służącemu brązową – należy do pana Harringtona, który przybędzie tu nieco

później. Zechce ją pan zanieść do jego pokoju.

Eleanor spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Skąd wziąłeś jego walizkę?
Jack uśmiechnął się zdejmując lotniczą skórzaną kurtkę na podszewce.
– Facet wstąpił po południu do mieszkania Jill. Wiedział, że ona wybiera się tutaj i zapytał,

czy nie będzie miała nic przeciwko temu, aby zabrać jego bagaż. Zamierza przyjechać pociągiem
nieco później. Jill nie było, co prawda, w domu, ale ja się zgodziłem. – Jack podał kurtkę
służącemu. – Harrington wygląda na fajnego faceta.

– Tak przypuszczam. – Eleanor wzruszyła ramionami.
– Prawie go nie znam.
Jill rzuciła Jackowi ponure spojrzenie, a Jack, starając się ukryć niepokój, zachichotał

nerwowo.

Howard Wendell August wyszedł z salonu do holu i powitał wylewnie całą trójkę,

uśmiechając się uprzejmie do obydwu pań.

– A pan jest zapewne bratem Jill? – spytał wyciągając do Jacka dłoń.
Jack przytaknął skinieniem głowy. Jill wstrzymała oddech, kiedy August odchylił głowę, aby

przyjrzeć się uważnie panu J. R.

– No cóż... – zaczaj August marszcząc czoło.
Jack uwolnił swoją rękę z uścisku Augusta. Dłoń była wilgotna. Jill zbladła czując, że wpada

w panikę.

– Nie widzę w gruncie rzeczy żadnego podobieństwa.
– August ściągnął wargi.
– Ależ jest. W kształcie oczu, w budowie – wtrąciła się Eleanor ze zdziwieniem.
– Hmmm. – August pokiwał głową. – Chyba masz rację. – Uśmiechnął się do Jacka. – Bardzo

mi miło, że zechciał pan przyjechać, J. R. Słyszałem, że zamierza pan osiedlić się w Filadelfii.
Nie jest to najlepsze z miejsc do zapuszczania korzeni. Dyskutowałem właśnie na ten temat z
moim synem. – August przerwał nagle i spojrzał na Jill. – Czy mówiłem ci już, że Kipling wrócił
z Paryża? – Nie czekając na odpowiedź dodał: – Proszę, wejdźcie, poznajcie państwo moją
rodzinę, zapraszam na koktajl. Harrington dzwonił przed chwilą, że coś go zatrzymało do
wieczora. Zaczniemy kolację zgodnie z planem. Mam nadzieję, że dołączy do nas w czasie kawy
i deseru.

Jill posłała Jackowi słaby uśmiech za plecami Augusta. Agnes August i jej syn, Kipling,

podnieśli się z brązowej, skórzanej sofy, gdy Howard wszedł wraz z gośćmi do okazałego
pomieszczenia, które wyglądem oraz umeblowaniem przypominało salę recepcyjną fundacji.
Najwidoczniej i tu obowiązywał gust starego Josiaha Augusta.

Jedynie Kipling August najwyraźniej nie pasował zarówno do wnętrza, jak i do

zgromadzonego towarzystwa. Zupełnie jak kwiat do kożucha. Trudno było uwierzyć, że ten
wysoki, atrakcyjny blondyn o uwodzicielskim spojrzeniu wzrastał w dusznej atmosferze
rodzinnej i że jest potomkiem Howarda Wendella Augusta oraz jego kostycznej żony, Agnes,
małej, drobnej osóbki o nerwowej, wynędzniałej twarzy i o fryzurze królowej Elżbiety. A więc to
była kobieta, pomyślał Jack patrząc na Agnes August, którą Howard porównywał wcześniej do
boskiej Jill? Od razu przestał się denerwować. Mężczyznę, który widzi podobieństwo między
Agnes August i boską Jill, trudno byłoby uznać, mimo szczerych chęci, za spostrzegawczego.

Agnes powitała wchodzących uprzejmym uśmiechem,

background image

natomiast Kipling wyszedł im na spotkanie wolnym krokiem z niewymuszoną elegancją.

Podał rękę, kolejno, Eleanor, Jackowi i na końcu Jill, mówiąc cicho za każdym razem: bonsoir.

Jack o mało nie zadławił się własną śliną, gdy zauważył z przerażeniem, że obydwie kobiety

wyglądają na oczarowane Kiplingiem. Odpowiedział na powitanie dość opryskliwie.

Agnes poprosiła Howarda, aby zaproponował drinki. W chwilę później zwróciła się do

Kiplinga, aby zaprosił gości do mahoniowego bufetu na przystawki, które czekały na srebrnej
tacy. Okazało się, że Agnes woli porozumiewać się z gośćmi za pośrednictwem męża lub syna.
Mówiła na przykład: „Kipling, może Jillian woli dla odmiany coś bez alkoholu?" albo: „Howard,
kochanie, powiedz, że kolacja gotowa" lub też „Kipling, zapytaj gości, jakie mięso podać, czy ma
być mocno wypieczone?"

Najwyraźniej Howard i Kipling byli przyzwyczajeni do tej maniery, a Eleanor skoncentrowała

uwagę przede wszystkim na J. R. Natomiast zarówno Jack, jak i Jill czuli się zakłopotani. śadne
z nich nie wiedziało, jak odpowiadać. Czy mieli mówić: „Howard, niech pan zechce powiedzieć
pani Agnes, że mięso jest wspaniałe", czy raczej należało zwracać się do Agnes, ignorując fakt,
ż

e nie zareaguje bezpośrednio?

Ale było to najmniejsze zmartwienie. Znacznie bardziej niepokoiło ich zapowiedziane

przybycie Jacka Harringtona. Jack miał pewien pomysł. Zrealizowanie go wymagało precyzji i
sprzyjających okoliczności. Na razie nie można było tego zrobić.

Najbardziej zirytował Jacka fakt, że Kipling zaczął okazywać wyraźne zainteresowanie Jill.

Czy był, jak Jack, prawdziwie oczarowany młodą kobietą, czy pragnął raczej odzyskać łaski
rodziny i dostęp do konta? Na razie nie można było tego rozstrzygnąć. W każdym razie zaloty
Kiplinga były dla Jacka nie do zniesienia. O dziwo, Jill nie okazywała najmniejszej oznaki
zniecierpliwienia. Howard i Agnes byli zadowoleni rozwojem sytuacji. Również Eleanor było to
na rękę. Doszła do wniosku, że zdoła skoncentrować na sobie uwagę J. R. W każdym razie
czyniła wysiłki w tym kierunku. Martwiło ją, że J. R. tak bardzo niepokoi się o siostrę. Uważała,
ż

e dla obydwojga byłoby dobrze, gdyby Jill znalazła sobie adoratora. I wyglądało na to, że

właśnie to się stało. Eleanor poczuła ukłucie zazdrości. Nie dlatego, żeby uważała syna Augusta
za bardziej atrakcyjnego od J. R., ale nie ulegało wątpliwości, że pewnego dnia Kipling przejmie
po ojcu interesy. Odpowiednia pozycja towarzyska nie była dla Eleanor bez znaczenia.

August rozplanował miejsca przy stole w taki sposób, aby przy kolacji Kipling i Jill siedzieli

obok siebie. Jack i Eleanor mieli usiąść po drugiej stronie, natomiast on sam i jego żona u szczytu
stołu. Zanim podano potrawy, August poinformował, że Kipling podejmie pracę w fundacji.
Zajmie się nowym działem, który będzie przyznawał stypendia dla autorów wartościowych
projektów artystycznych.

– Projekty te, rzecz jasna – dodał August z całą mocą – będą musiały cechować się pewnymi

walorami społecznymi.

– Przypuszczam – wtrącił Kipling z uśmieszkiem – że autorzy graffiti nie mają po co składać

wniosków.

August rzucił Jill nerwowe spojrzenie.
– Liczę na to, że twoje informacje i opinie pomogą Kiplingowi. – Popatrzył na zegarek. –

Chciałbym, aby Kipling poznał także Jacka Harringtona. Wystartował w fundacji wspaniale.
Będzie świetnym przykładem dla Kiplinga.

– Nie mogę się doczekać poznania pana Harringtona.
– Uśmiechnął się Kipling pod nosem.
– Nigdy nic nie wiadomo. Może akurat przypadniecie sobie do gustu. – Na twarzy Jacka

pojawił się grymas.

Jill wyglądała przez moment na poirytowaną, ale szybko się opanowała.

background image

– A więc – zwróciła się do Kiplinga poprawiając się na krześle – musisz być podekscytowany

tym wszystkim.

– To wszystko może okazać się bardziej ekscytujące, niż oczekiwałem. – Posłał jej

uwodzicielskie spojrzenie.

Podczas kolacji Kipling ze swadą opowiadał obecnym o pobycie w Paryżu w środowisku

cyganerii artystycznej, o wyczynach na uniwersytecie w Yale i o wybrykach w szkole.
Wspomnienia adresowane były do wszystkich, ale miały bawić i zadziwiać przede wszystkim
Jill.

Podczas nie kończących się popisów Kiplinga Jill okazywała mu zainteresowanie, aby

poirytować Jacka, ale w gruncie rzeczy maskowała nudę. Zazdrość męża sprawiała jej odrobinę
satysfakcji.

– Pamiętasz, tato, jak mnie zawiesili w Exter? August rzucił synowi groźne spojrzenie i

zwrócił się do Jill:

– Kipling był niewątpliwie niesfornym chłopcem, ale to oczywiście dowodzi jego

niezależności i odwagi.

Agnes odchrząknęła dyskretnie i zwróciła się do męża:
– Nie zapomnij powiedzieć Jill, kochanie, że Kipling cierpiał na zaburzenia tarczycy, co z

pewnością wywarło wpływ na jego zachowanie w dzieciństwie.

Howard popatrzył na żonę złym wzrokiem.
– Chłopiec jest i był zawsze zdrowy jak byk, Agnes. Lekarz, do którego z nim poszłaś, to

znachor.

– Zatem dlaczego – Agnes parsknęła nerwowym śmiechem – poleciła go nam twoja rodzona

siostra, kochanie?

August zarechotał z aprobatą, jak gdyby Agnes dostarczyła mu argumentu dowodzącego jego

racji. Kipling nachylił się ku Jill.

– Moja biedna matka zawsze bardzo się mną przejmowała, Jill. Mogę mówić do ciebie„JUT?

– zapytał uwodzicielsko. – Czy może wolisz "Jilly"?

– Ona woli „Jillian" – wtrącił się Jack. Eleanor uścisnęła lekko jego ramię.
– Ale przecież, J. R., sam mówisz do niej "Jill".
– To co innego – zarumienił się Jack. – Jesteśmy... rodziną.
– Biedny J. R. – Eleanor uśmiechnęła się do Kiplinga. – On zawsze tak martwi się o swoją

siostrę, jak twoja matka o ciebie. Kip.

– Ja nie martwię się o Jill... Jillian – zaprotestował Jack. – Po prostu znam jej upodobania.
– A więc – uśmiechnął się rozbrajająco Kip – powiedz mi, J. R., jakie są upodobania Jilly.
Jack poczuł, ze tężeją mu mięśnie twarzy. To drań! Ja mu dam – Jilly!
– Może sam zapytasz o to Jillian? – Był tak wściekły, że zapomniał o nosowym, zachodnim

akcencie.

Na szczęście nikt tego nie zauważył. Kipling przechylił głowę w łobuzerski sposób i

niebieskimi oczyma wpatrywał się w Jill.

– Brat niepokoi się o ciebie, prawda?
– Nie wiesz, jacy są starsi bracia? – uśmiechnęła się Jill.
– Jako jedynak nie wiem. – Kipling August brał rzeczy dosłownie. Jak na artystę, wyobraźni

miał niewiele.

– Mogę ci zdradzić, Kipling, że Jillian lubi uczciwość, szczerość i prawość – odezwał się

Howard August z pełnym przygany spojrzeniem, które mówiło: Jeśli chcesz tej kobiety równie
mocno jak powrotu do naszych łask, musisz wziąć się do roboty.

Jack patrzył w milczeniu, jak Kipling nerwowo kładzie rękę na dłoni Jill.

background image

– Wspaniałe, Jilly. A czego nie lubisz?
– Lodów czekoladowych.
Wszyscy parsknęli śmiechem. Z wyjątkiem Jacka.
– Czy możemy zaprosić naszych gości do salonu na kawę, kochanie? – spytała Agnes.
– Miałem nadzieję – Howard rzucił okiem na zegarek – że Harrington zdąży przed końcem

kolacji.

– Może coś go zatrzymało – powiedziała Jill, posyłając ukradkowe spojrzenie Jackowi.
– Mam nadzieję, że nie – odparł August cierpko. – Harrington wie, jak bardzo zależało mi na

tym, aby poznał Kipling a. Ponadto jeśli ktoś się umawia...

– Proszę nie niepokoić się o Harringtona. – Jack błysnął okiem Supermana w stronę Jill. –

Zapewnił nas zostawiając swoją walizkę, że przyjedzie tu, choćby się paliło i waliło.

August wstał od stołu. Za nim pozostali uczestnicy kolacji.
– Może panie zechcą łaskawie przejść do salonu. Panów zapraszam do gabinetu na cygaro.

Jedno cygaro dziennie, to wszystko, na co Agnes mi pozwala. Lubię je palić po kolacji. Kipling?
J. R. ?

Kipling uśmiechnął się protekcjonalnie.
– Rzuciłem papierosy, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby zapalić jedno z twoich

importowanych cygar, tato.

– A ja – powiedział z zakłopotaniem J. R. – obawiam się, że jestem cholernie uczulony na

dym. I szczerze mówiąc, jestem też trochę zaziębiony i jeśli nie macie nic przeciwko temu,
poszedłbym do łóżka.

– Och, J. R., przecież jest dopiero wpół do dziesiątej – zaprotestowała Eleanor.
– Wyglądasz rzeczywiście trochę mizernie – orzekła Jill dotykając jego policzka. Chociaż nie

akceptowała tej niedorzecznej, podwójnej gry, nie mogła pozostawić Jacka bez pomocy.

Jack uścisnął jej dłoń, uśmiechając się nie całkiem po bratersku. Na szczęście nikt poza Jill nie

przyglądał się jego twarzy.

– Ma gorączkę?– zapytała Eleanor z niepokojem.
– Tak. Tak sądzę. Niewysoką, ale sen dobrze mu zrobi – odparła Jill zdecydowanym tonem.
– Ależ oczywiście, Howard, powinniśmy pozwolić chłopcu pójść do łóżka – włączyła się

Agnes.

– Tak, tak, naturalnie – powiedział Howard.
– Zaprowadzę cię do twego pokoju, dobrze? – zaproponował Kipling.
– Dziękuję. – Jack objął braterskim gestem Jill. – Nie siedź zbyt długo, siostrzyczko, sama

pociągasz nosem.

– Nic dziwnego. – Eleanor odezwała się uniżonym głosem. – Musiałaś się trochę przeziębić na

gzymsie podczas śnieżycy wczorajszej nocy, Jillian.

Jill zmroziła ją wzrokiem.
– Interesujące – uśmiechnął się Kipling.
– O czym rozmawiacie, Jillian? – z groźną miną zapytał Howard Wendell August.
– E, to nic takiego – mruknęła Jillian rumieniąc się. Lady Godiva na wietrze czułaby się mniej

obnażona.

– Eleanor lubi dramatyzować – zareagował ostro Jack.
– Ale... – zaczęła Eleanor.
– Jeśli Jilly nie podejmuje tego tematu, zostawmy to – powiedział gładko Kipling.
Jill uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Jack zaciął usta. Uznał, że zasługuje na co

najmniej taki sam uśmiech.

– Więc cóż, J. R. – zaofiarował się Kipling – pokażę panu drogę do pańskiego pokoju.

background image

Jack podziękował Agnes za wspaniałą kolację i wyszedł z synem Augusta.
– Podoba mi się pańska siostra, J. R. – zaczął Kipling, kiedy szli szerokimi, krętymi schodami

na drugie piętro.

– Zauważyłem – mruknął Jack.
– I co śmieszniejsze, byłem z góry bardzo źle do niej nastawiony.
– Czyżby?
– Tak, ojciec opowiadał mi o niej praktycznie od chwili powitania na lotnisku. Jaka jest

wspaniała, zdolna, odpowiedzialna, jak bardzo można na niej polegać. Spodziewałem się, że to
jakaś nieciekawa stara panna bez odrobiny gustu.

Jack oblizał wysuszone wargi.
– No cóż, podoba mi się siostra, lubię ją... ale to nie jest typ femme fatale – odezwał się.
– Po kilku drobnych korektach mogłaby być – zaoponował Kipling i uśmiechnął się szeroko

do Jacka. – Jest pan jej bratem, J. R. Zapewne nie dostrzega pan tego, co ja widzę. Ale powiem
panu coś, czego ani pan, ani ludzie tacy jak mój ojciec nie spostrzegają. W oczach Jilly płonie
ogień. Gdyby tylko odrzuciła dotychczasową pozę, człowieku, iskry fruwałyby nad całym
miastem.

Jacka ogarnęła wściekłość.
– Jill nie pragnie płonąć. – Chyba że z miłości do mnie, dodał w myśli.
– Ja wiem, że bratu nie powinienem mówić pewnych rzeczy, ale nie zna pan, jak sądzę,

prawdziwej Jilly. – Kipling otworzył drzwi do pokoju Jacka.

Jack był bardzo wzburzony, ale pohamował się. Miał na razie coś ważniejszego do zrobienia.
– Widzę, że lokaj pomylił walizki, moją i Harringtona – rzekł zwykłym głosem pokazując

czarną torbę.

– Nic nie szkodzi, pokój Harringtona jest tuż obok, przeniosę ją.
– Nie, proszę się nie fatygować. Ja sam się tym zajmę. Niech pan wraca do ojca na cygaro.
Kipling uśmiechnął się. Jack wiedział, że to nie cygaro ciągnie go na dół. Miał teraz szansę na

zawarcie bliższej znajomości z Jilly. Nie będzie już czuł na karku oddechu starszego brata.

Jack odpowiedział uśmiechem.
– W porządku, zatem dobrej nocy. Mam nadzieję, że pańska rodzina nie będzie miała nic

przeciwko temu, jeśli sobie pośpię dłużej. Nie jadam śniadań.

Uśmiech Kipling a stał się jeszcze szerszy. Cały ranek we dwójkę z Jilly...
– Niech pan śpi tak długo, jak długo ma pan ochotę, J. R...
Jack przyjrzał się sobie w lustrze. Włosy zaczesane do góry, bez przedziałka, na nosie sowie

okulary, ciemnoniebieski, nieciekawy garnitur, mocno wykrochmalona, biała koszula, czerwony
krawat Włożył na siebie szary, wełniany płaszcz, zawiązał szaro-czarny szalik.

Musiał teraz wydostać się z domu nie zwracając niczyjej uwagi. Wiedział, że August i syn są

w gabinecie. Drzwi były najprawdopodobniej zamknięte, żeby dym z cygar nie rozchodził się po
całym domu. Kobiety wróciły do frontowego salonu. Jill miała dopilnować, żeby się stamtąd nie
ruszały. Pozostał kucharz, który mógł zmywać naczynia i robić kawę w kuchni. I lokaj. Z nim był
największy kłopot, ponieważ mógł znajdować się wszędzie.

Jack popatrzył przez okno. Było umieszczone dość wysoko. śadnych krat, żadnych rynien.
Uchylił drzwi. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Należało zejść szybko i cicho po schodach,

przejść przez główny hol i znaleźć się za drzwiami. W taki sposób, aby nikt tego nie zauważył.

Wziął głęboki oddech i ruszył patrząc ponad balustradą, aby mieć pewność, że nikt nie

wygląda na korytarz. Jak na razie wszystko szło dobrze.

Przyspieszył i znalazł się na dole. Należało teraz pokonać odcinek drogi do drzwi

wyjściowych.

background image

Trzymał już rękę na klamce, gdy wtem usłyszał za sobą kroki. Nie było żadnej kryjówki.

Odwrócił się i zobaczył lokaja przechodzącego z salonu do pokoju stołowego.

Gdybym rzeczywiście był Supermanem, pomyślał Jack rozpaczliwie. Widok obcego

mężczyzny u drzwi wywołał zdumienie lokaja.

– A... halo – wyjąkał Jack. Miał zamiar powiedzieć coś na temat nie zamkniętych drzwi. Ale

przecież nikt w tej okolicy nie trzymał drzwi otwartych.

Na twarzy lokaja pojawiła się groźna mina.
– Jakim sposobem... Nagle z salonu wybiegła Jill.
– Wszystko w porządku. Państwo Augustowie oczekują pana Harringtona. To ja go

wpuściłam. Zauważyłam go, gdy wychodziłam z garderoby. Właśnie miałam wszystkich
zawiadomić, że przyjechał.

Podbiegła do Jacka.
– Myśleliśmy wszyscy... że już nie przyjedziesz, Jack. Obawiam się, że jest już po kolacji...

Zdejmij płaszcz. Właśnie siadamy do deseru i kawy.

Odwróciła się do lokaja:
– Proszę powiadomić pana Augusta i Kiplinga, że przyjechał Jack Harrington. Mam wrażenie,

ż

e są w gabinecie. Chodźmy, Jack, zaprowadzę cię do salonu i przedstawię pani August.

Lokaj wzruszył lekko ramionami, skinął głową i udał się do gabinetu, aby spełnić życzenie

Jill.

Kiedy zniknął, popatrzyła na Jacka z przygnębieniem.
– Na twoim miejscu wypiłabym kawę, zjadłabym deser, pożegnałabym się ze wszystkimi i

wyszła. Ale jesteś tak sprytny, że z pewnością dasz sobie świetnie radę.

– To prawda, Jillian – powiedział Jack z udawanym wyrzutem. – Umowa jest umową, jak

powiada nasz szanowny gospodarz. Na dobre i na złe.

Rozdział

10

– Jak to możliwe, że wpakowałam się w taką niedorzeczną sytuację? – zastanawiała się Jill. W

ciągu minionych godzin jej przerażenie rosło z minuty na minutę.

Niby brat przemieniał się w kolegę, aby za chwilę znowu wejść w skórę brata. A tak naprawdę

był przecież jej ślubnym małżonkiem! Ogarniał ją strach na myśl, że w pewnym momencie
Jackowi powinie się noga i że ktoś z obecnych zacznie coś podejrzewać. Jack nie mógł przecież
pojawiać się w tym samym miejscu i czasie, co J. R. Ballard.

Nerwy Jill były napięte do ostatnich granic. Na domiar złego Kipling August ostentacyjnie ją

adorował. W normalnych warunkach nie miałaby żadnych trudności z utemperowaniem zalotów
Kiplinga, ale obecność Jacka pod jedną z dwu postaci wprawiała ją w stan takiego
zdenerwowania, że Jill z trudem robiła dobrą minę do złej gry.

Kiedy w sobotę późnym popołudniem przebierała się do kolacji, rozległo się pukanie do

drzwi.

– Kto tam? – zapytała ostrożnie spodziewając się albo J. R., albo Jacka. Tymczasem dobiegł ją

zza drzwi głos Kiplinga:

– Mogę chwileczkę porozmawiać z tobą, Jilly? „Jilly". Co najmniej dziesięć razy prosiła go,

aby się tak do niej nie zwracał.

– Ubieram się. Zobaczymy się na dole.
– Proszę, Jilly. Wrzuć coś na siebie, to nie potrwa długo.
– No... dobrze, chwileczkę... – Włożyła flanelowy szlafrok na nagie ciało, mocno zawiązała

pasek i otworzyła drzwi.

Kipling stał w progu uśmiechając się szeroko. Blond kosmyk wisiał mu nad czołem.

background image

Wszedł szybko do środka, zrobił krok w jej stronę i wyciągnął rękę do włosów Jill Nie

zdążyła ich związać.

– Powinnaś zawsze nosić fryzurę taką, jak teraz. Jest cudowna – wymamrotał.
Jill odgarnęła luźne pasma w tył głowy.
– Nigdy się tak nie czeszę... nie znoszę bałaganu... nie lubię wyglądać nieporządnie – mówiła

tonem pedantki.

Kipling zamknął za sobą drzwi.
– Zauważyłaś, że ani przez chwilę nie udawało mi się być sam na sam z tobą, Jilly?
– Naprawdę? – Na jej twarzy pojawił się bezbarwny uśmiech.
Spróbował raz jeszcze kładąc obydwie ręce na ramionach Jill. Zmierzył ją pociągłym

spojrzeniem.

– Tak. Jeśli nie siedzi nam na karku twój brat, to ten ponury naukowiec, Harrington, zanudza

nas bez końca swoją pracą w fundacji. Nie mogę uwierzyć, że ojciec rzeczywiście życzy sobie,
abym korzystał ze wskazówek tego męczącego bałwana.

Chociaż Jill była zła na Jacka za całe to zamieszanie, to mimo wszystko nie zamierzała

pozwalać, aby ktokolwiek krytykował jej męża.

– To nie jest bałwan – powiedziała ostro.
– Przecież nie lubisz tego typa.
– Nie. – Jill przełknęła głośno ślinę. – Ale on... ma dobre intencje. Bardzo dobre. – Zamknęła

oczy. Wiedziała, kto jest największym bałwanem w całej tej farsie. Ona sama.

Kip, zdaje się, był innego zdania. Uśmiechnął się do niej ciepło, pojednawczo.
– Dobrze, już dobrze, przepraszam, że tak się o nim wyraziłem. Jeśli go lubisz, Jilly, dam mu

szansę. Postaram się poznać go lepiej.

– Nie, to znaczy... macie obydwaj... bardzo mało wspólnego.
– To nieprawda, mamy coś wspólnego. Ciebie.
– Mnie? Co to ma znaczyć?
– Sądzę, że ten biedak, Harrington, podkochuje się troszkę w tobie, Jilly. Nie mów mi, że tego

nie zauważyłaś.

– Nie, nie. To niemożliwe. Ja... prawie go nie znam. To znaczy pracujemy razem, ale to

wszystko. Między nami nic nie ma, między Jackiem i mną czy między...

– Nie przejmuj się, nie mówiłem, że łączy cię coś z Harringtonem. Nie jest przecież w twoim

typie.

Co chcesz przez to powiedzieć? – Zajęła pozycję obronną, lecz zaraz się zmitygowała.
– Potrzebny ci mężczyzna... bardziej energiczny... bardziej uduchowiony. – Uśmiechnął się

głupawo. – Fizycznie bardziej witalny.

Jill cofnęła się nerwowo.
– Kipling, nie powinieneś mówić do mnie w ten sposób.
– Dlaczego, Jilly?
Ponieważ jestem mężatką. Dlatego, idioto, dodała w myśli.
– Prawie się nie znamy, Kipling – powiedziała szorstko biorąc spinkę z toaletki. Wpięła ją we

włosy, włożyła okulary i starała się wyglądać tak jak typowa stara panna. Surowa i
nieprzystępna. – Muszę ci coś wyznać.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia i podniecenia.
– Tak, Jilly, możesz mi zaufać.
Złożyła przed sobą ręce i postanowiła zabawić się jego kosztem.
– Wiem, dlaczego to robisz, Kipling.
– Co robię?

background image

Czy był aż tak tępy, czy po prostu chciał wprawić ją w zakłopotanie?
– Mam wrażenie, że chcesz, abym pomyślała... – nie tak łatwo było to powiedzieć, ale

praktycznie wszystko było trudne od dnia ślubu – ... że czujesz do mnie coś więcej, niż jest w
istocie.

Kipling zrobił zdziwioną minę.
– Chcesz powiedzieć, że...
– Tak.
– Ale ja czuję, Jilly.
– Nie. Nie czujesz.
– Owszem, czuję – podkreślił.
– Nie, twój ojciec...
Kipling wyglądał na zaszokowanego.
– Mój ojciec też się w tobie podkochuje?
– Wielkie nieba, nie. Nie, proszę. Staram się ci powiedzieć, że wiem, iż twój ojciec chciałby,

abyśmy... ty i ja... obydwoje... zaczęli się ze sobą spotykać.

Uśmiechnął się pokazując lśniące, białe zęby.
– Możesz wierzyć lub nie, ale po raz pierwszy w życiu jesteśmy z ojcem tego samego zdania.
– Naprawdę...
– Tak, to prawda – przerwał jej. – Mówiłem twemu bratu, że jestem przekonany, iż mój ojciec

zamierza dać mnie jakiejś strasznej i beznadziejnej starej pannie w średnim wieku. Nie mogłem
wprost uwierzyć memu szczęściu, kiedy zobaczyłem ciebie.

– Powiedziałeś to wszystko... J. R. ? – zapytała Jill nerwowo. Nic dziwnego, że zachowywał

się jak ogar.

– Och, tak – uśmiechnął się Kipling fałszywie. – Nie sądzę, aby był zadowolony.
– Chyba nie był – zgodziła się cicho Jill.
– Wiem, że twój brat odnosi się do mnie podejrzliwie. Mogę zrozumieć, jak się czuje. Gdybyś

była moją siostrą, też starałbym się uchronić cię przed jakimś nicponiem. Ale ja naprawdę chcę
się ustatkować i zająć biznesem. Jeśli tylko J. R. przekona się, że jestem człowiekiem poważnym
i odpowiedzialnym, mam pewność, że zdobędę jego sympatię.

– Nie liczyłabym na to.
– Ale najpierw muszę zdobyć twoją sympatię, Jilly. – Kipling uśmiechnął się prowokująco i

ruszył raz jeszcze przez pokój w jej stronę.

– Sądzę, że będzie lepiej, jeśli teraz zostawisz mnie samą – zareagowała ostro cofając się. – Ja

naprawdę muszę ubrać się do kolacji. Twoja matka zapowiedziała, że chciałaby nas wszystkich
widzieć na koktajlu o siódmej.

– Jilly...
– Proszę, naprawdę musisz wyjść.
– Ale zdradź mi – nie dawał za wygraną – czy mam szansę?
Jill dobrze wiedziała, że stanowcze,, nie" nie przypadnie do gustu Augustowi seniorowi, więc

uśmiechnęła się uprzejmie i powiedziała:

– Obawiam się, Kip... ja podchodzę do takich kwestii bardzo powoli i ostrożnie. Nigdy nie

działam... impulsywnie. Zwłaszcza w sprawach osobistych. – Rozumiem. – Kip chwycił jej dłoń.
– Świetnie. Świetnie. Nie będę cię popędzać. – I... mam... brata... z którym muszę się liczyć. –
Nie przejmuj się bratem – rzucił pewnym siebie głosem. – Zostaw wszystko mnie. – Nagle dłoń
Kiplinga znalazła się na jej karku. – Jilly, mogę cię pocałować? Raz?

– Nie. – Było to energiczne, nie budzące wątpliwości, męskie „nie" rozzłoszczonego J. R.,

który nagle otworzył drzwi.

background image

– J... J. R... – Zdumiona Jill próbowała złapać oddech.
– Uspokój się, starszy bracie – warknął Kipling.
– To ty się uspokój, Kipper. A może będzie lepiej, jak weźmiesz zimny prysznic –

zaproponował Jack z pogróżką w głosie.

– Na miłość boską, J. R. – Jill z trudem panowała nad sobą. – Przestań zachowywać się jak

jakiś wściekły...

– Starszy bracie? – wszedł jej w słowo Jack. – Dobrze, że nie ma tu mamy i taty. Nie wiem, co

by było, gdyby zobaczyli cię w sypialni z mężczyzną, którego prawie nie znasz. Sprawiłaś mi
zawód.

Jill myślała, że skręci mu kark, od razu, na miejscu. Ale Kipling, starając się zdobyć sympatię

J. R., zaczął bełkotać, że to jego wina i że chciał jedynie zapewnić Jill o tym, jaką jest wspaniałą
kobietą. Przysięgał, że nie stało się nic niewłaściwego.

Jack ściskał dłońmi skronie.
– Cała ta sprawa przyprawiła mnie o jedną z tych straszliwych migren. Muszę się położyć. –

W jego głosie pobrzmiewała tragiczna nuta. – Jill przeproś w moim imieniu państwa Augustów.
Ty wiesz, jakie są te bóle głowy. To potrwa kilka godzin.

Cała ta maskarada ciągnęła się już zbyt długo.
– J. R... – Jill zwróciła się do Jacka: – Myślę, że będzie najlepiej, jeśli spakujesz rzeczy i

wrócisz do domu jeszcze dzisiejszej nocy.

– Nie bądź tak niemiła dla brata, Jilly – wtrącił się Kip.
– Nie widzisz, że naprawdę cierpi?
Cierpi? To ja wpadłam w pułapkę, uzupełniła Jill w myśli.
– Kipling, możesz nas zostawić samych? Chcę porozmawiać chwilę z bratem.
– Nie teraz, Jill. – Jack skrzywił się z bólu. – To złośliwa migrena. Zejdę na dół później i

wtedy porozmawiamy.

– Przyniosę ci coś na ten ból głowy, J. R. – Kipling klepnął go przyjaźnie po ramieniu. –

Aspirynę? A może coś mocniejszego?

– Dzięki, aspiryna... mogłaby pomóc.
Jill patrzyła z niemą wściekłością, jak wychodzili obydwaj z jej pokoju. To ona powinna mieć

migrenę. Cóż byłoby w tym dziwnego?

– Dokąd idziesz, Eleanor? – zapytała Jill asystentkę, która po kolacji zabierała się do wyjścia.
– Na górę, zobaczyć, jak się czuje J. R. Może chciałby, żebym mu przyniosła coś do

zjedzenia?

– Och, nie. – Jill zerwała się z krzesła. – On... nigdy nie je, kiedy ma migrenę. Dostałby...

mdłości.

– Ja dobrze wiem, jak on się czuje – mruknął Jack. Jill posłała mu ponure spojrzenie.
– Pan też miewa migreny? – spytał Howard.
– Niezbyt często – odparł Jack. – Najlepiej je przespać – uśmiechnął się nieśmiało do Eleanor

– i J. R. najprawdopodobniej to właśnie robi. Nie sądzę, aby budzenie go było najmądrzejszym
pomysłem.

– Oczywiście, że nie – zgodził się chętnie Kipling. – Dajmy mu pospać.
Jack nie mógł powstrzymać słabego uśmiechu. Biedny Kipling wyobrażał sobie, że jeśli J. R.

leży opatulony w łóżku, to można będzie zaryzykować drugie „podejście" do jego siostry.
Najpierw jednak musi się pozbyć tego nudnego Jacka Harringtona.

Howard August wstał od stołu.
– Zapalimy, panowie?.
– Nie dzisiaj, tato. Myślałem o tym, żeby zaprosić Jill – wziął ją za rękę – na drinka i tańce do

background image

klubu.

– Wspaniale. – Jack poderwał się i wziął za rękę Eleanor. – Chodźmy razem.
– Nie, dziękuję – wtrąciła Eleanor. – Zostanę w domu na wypadek, gdyby obudził się J. R.

Być może będzie czegoś potrzebował...

– Panie Howardzie, pani Agnes – zwrócił się do nich Jack z desperacją w głosie. – A może

państwo także się wybiorą?

Agnes wyglądała na osobę, która może by i uległa, ale Howard uciął krótko:
– Nie, nie. Zostawmy drinki i tańce młodym.
– Dobrze więc. – Jack zatarł ręce. – Pójdziemy we trójkę. – Uśmiechnął się do Kiplinga i Jill.
– Przykro mi, stary, ale mój porsche jest dwuosobowy.
– Możemy wziąć samochód Jillian.
– Nie masz niczego do omówienia z panem Harringtonem, tato? – Mrugnął do ojca Kip.
– A propos – August senior był bardzo zadowolony, że Jill wzbudziła takie zainteresowanie

syna i chętnie objął Jacka ramieniem. – Znasz stare powiedzonko: Dwoje. to towarzystwo, troje
to tłum?

Jill uśmiechnęła się do Jacka złośliwie. Ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę, to wieczór z

Kiplingiem Augustem, ale uważała, że Jack powinien wypić piwo, którego sam sobie nawarzył,
urządzając jej upokarzającą scenę w sypialni. Wzięła pod rękę Kiplinga:

– Powiedz mojemu bratu, Jack, jeśli go zobaczysz dziś wieczór, aby nie czekał na nas, kiedy

się obudzi.

– Jest pan rozkojarzony, Jack. – Howard August spojrzał na niego srogim wzrokiem.
– Przepraszam, sir. Trochę boli mnie głowa. Być może zaraziłem się grypą od J. R. – Jack

próbował bezskutecznie powstrzymywać ziewanie.

August udał, że tego nie zauważył i pochylił się w fotelu.
– Powiedz mi, jak mężczyzna mężczyźnie, czy sądzisz, że te iskry między Kiplingiem i Jillian

wywołają płomień?

– Iskry? – Jack celowo spojrzał na Augusta bezmyślnie.
– Nie powiesz chyba, że nie zauważyłeś?
– Przykro mi, sir.
– Owszem, owszem. Podobają się sobie nawzajem.
– Nie za wcześnie na takie wnioski? Przecież oni prawie się nie znają.
– Mój syn nigdy nie traci czasu, gdy idzie o sprawy sercowe, drogi chłopcze. A co się tyczy

Jillian, nigdy nie widziałem jej tak podekscytowanej i roztargnionej. Jeśli to nie skutek
wzajemnego zainteresowania, to czym to wytłumaczysz?

– Niestrawnością – mruknął Jack.
– Nonsens. – August zachichotał. – Myślę, że to coś najlepszego, co mogło im się przydarzyć.

I mam zamiar zrobić, co się da, aby podsycić ogień, jeśli pan pojmuje mój cel, Harrington.

– To znaczy, sir – Jack wstał trzymając się za brzuch – chciałem powiedzieć, że to ja mam

atak niestrawności. – Ruszył w kierunku drzwi. – Obawiam się... że rzeczywiście będę musiał...
pana przeprosić. – Chwycił za klamkę. – Czy możemy przełożyć naszą dyskusję na jutrzejszy
ranek?

– Tak przypuszczam. – August przyglądał mu się z zainteresowaniem. – Z pewnością męczy

to pana od chwili przyjazdu. Jest pan jakiś nieswój, Harrington.

– To prawda, jestem nie w sosie, sir – wyznał Jack i z uśmiechem wdzięczności na twarzy

wyszedł z pokoju.

Eleanor szła schodami w górę. Pospieszył za nią. Uśmiechnęła się z roztargnieniem:
– Idę sprawdzić, co tam z J. R. Jeśli zbudził się i czuje się lepiej, może zechce pójść do klubu?

background image

– Myślisz?– Oblicze Eleanor rozjaśniło się. – Po migrenie?
– Na twoim miejscu – rzucił jej ukradkowe spojrzenie włożyłbym wieczorową suknię i

poszedłbym sprawdzić, czy J. R. nie ma ochoty na tańce.

Eleanor oblizała wargi i poklepała Jacka po plecach.
– Dobry pomysł, dziękuję. Mam taką wspaniałą, czerwoną suknię...
– Zakład – wyszczerzył zęby – że J. R. się nie oprze.
– Masz rację, Jack. I nie wyglądaj tak kiepsko, kiedy masz kłopoty żołądkowe.
– Tak? Dziękuję bardzo, Eleanor, popracuję nad tym. Jej spojrzenie nie pozostawiało

wątpliwości, że będzie musiał popracować bardzo ciężko. Młoda kobieta radośnie pospieszyła do
pokoju, aby przebrać się w czerwoną suknię.

Zanim zapukała do sypialni J. R., przeobrażenie Jacka już się dokonało.
– Ach, J. R., wyglądasz wspaniale – pochwaliła Eleanor. – Musisz czuć się lepiej.
– Znacznie lepiej, zwłaszcza teraz – odparł Jack znaczącym tonem. – Ta sukienka to bomba.
– E, po prostu coś, co miałam pod ręką.
– To jest sukienka na party – pochylił się ku niej – ale wątpię, czy na party Augusta.
– Mam pomysł. – Eleanor roześmiała się przejęta. – Kipling i Jillian pojechali do klubu parę

minut temu. Przyłączmy się do nich. Jillian pojechała sportowym samochodem, więc możemy
wziąć jej auto. Potańczymy, wypijemy parę drinków...

– Nic już nie mów – Jack wyglądał na rozpromienionego. – Do licha...
Kiedy znaleźli się u szczytu schodów, Eleanor nagle się zatrzymała.
– Poczekaj. Zajrzę do Jacka Harringtona, może wybierze się z nami. Już wcześniej miał na to

ochotę, ale Howard zatrzymał go na rozmowę o interesach.

Jack chwycił ją za rękę, kiedy odwróciła się, żeby pójść do jego pokoju.
– Ja sprawdzę. Zejdź na dół i weź nasze płaszcze.
– Dobrze – zgodziła się wzruszając ramionami, ale stała i dalej patrzyła na Jacka.
– Harrington?– Jack zapukał do drzwi. – Nie śpisz? Tu J. R. Eleanor i ja idziemy do klubu.

Chcesz iść z nami? – Przystawił ucho do drzwi i uśmiechnął się do Eleanor, udając, że słucha
odpowiedzi Harringtona.

– Nie chce iść?– spytała.
– Niestrawność. – Jack zrobił współczującą minę.
– Poczekaj, mam tabletki w pokoju. Dam mu. – Zeszła kilka stopni, ale Jack podniósł rękę.
– O co chodzi, Jack? Pauza.
– W porządku. Jesteś pewien? Pauza.
– Zatem do zobaczenia rano. – Jack podszedł do Eleanor i poprowadził ją za rękę na dół po

schodach. – Ma tabletki. Właśnie zażył. Mówi, że potrzeba mu jedynie snu.

– Dziwny facet ten Harrington – zadumała się Eleanor.
– Niezbyt komiczny. – Jack spojrzał na nią wesoło.
– Gdyby zrobił coś ze swoim wyglądem – zachichotała Eleanor. – I nie był tak przejęty swoją

pracą i tak niezdarny w towarzystwie, mógłby być... nawet atrakcyjny.

– Za wiele oczekujesz od tego biedaka – uśmiechnął się przebiegle Jack.
Eleanor patrzyła na Jacka figlarnie. Ćwiczyła to spojrzenie przed lustrem przez kilka dni.
– Nie każdy mężczyzna może być takim szczęściarzem, jak ty, J. R., i tak dobrze się

prezentować. Bardzo dobrze.

– Och, nie. Musiałem włożyć w to pewien wysiłek – mruknął Jack.
– Wspaniale tańczysz, Jilly. – Kipling wirował z nią w rumbie po szerokim parkiecie

Meadowbrook Country Club.

– Nie tańczę zbyt często – odparła. Rzadko kiedy tańczyła przed Tobago. I w ogóle potem.

background image

Ale na Tobago – całą noc.

– To będzie niezła zabawa, ta wspólna praca w fundacji – wyszeptał jej do ucha i mocniej

przycisnął.

– A co z twoim malarstwem?
– E, malarstwo, mój ojciec uważa, że sztuka to błaha rozrywka.
– Wydawało mi się, że do pewnego stopnia jesteś dumny z tego, iż nie myślisz tak jak ojciec.
– Ojciec myśli tylko o tobie. I ja też. – Zaśmiał się zmysłowo, kierując swój gorący oddech

prosto w jej ucho.

– Ty mnie nawet nie znasz.
– Mam zamiar cię poznać, Jilly. Począwszy od dzisiejszego dnia będziemy się bardzo często

widywać.

– Nie wiem, czy wiesz, że w fundacji obowiązuje zasada: pracownicy nie mogą się ze sobą

zadawać.

– Twoja śliczna główka nie musi się przejmować tą zasadą, Jilly.
– Nie sądzę, aby wchodziły w grę wyjątki. – Jill żywiła nadzieję, że tak właśnie będzie. –

Ponadto niektórzy z naszych kolegów mogą mieć poważne zastrzeżenia, że pan August robi
wyjątek dla syna.

– Rozluźnij się, Jill. To tylko chwilowe rozwiązanie, dopóki nie znajdę innego wyjścia –

szepnął mężczyzna.

– Powinieneś wiedzieć, że moja kariera... moja pozycja w fundacji... jest... dla mnie

wszystkim.

– Czeka cię więc cudowna niespodzianka, moja Jilly, albowiem jesteś pod moją ochroną. –

Kip uśmiechnął się znacząco i obrócił nią w tańcu.

Nagle jego uśmiech przeszedł w grymas i przez chwilę Jill myślała, że wypuści ją z objęć.
– Kip... – chwyciła go za rękaw marynarki.
– Cholera – mruknął zamierając w bezruchu. Patrzył gdzieś dalej, ale trzymał ją mocno.
Odwróciła głowę i znieruchomiała. Jack i Eleanor machali rękami na powitanie.
– A co z jego migreną?– mruknął Kipling, kiedy orkiestra zaczęła grać wolnego,

romantycznego fokstrota.

– Myślę, że mu przeszła – powiedziała Jill, ale miała wątpliwości, czy na pewno.
– Tańczy tu. – Kipling uśmiechnął się ściągniętymi ustami. – Panie J. R., Eleanor, miło was

widzieć.

– Wiesz – Jack odpowiedział uśmiechem – wieki nie tańczyłem z moją siostrą. Nie masz nic

przeciwko temu, żeby się zamienić?

Kipling oczywiście miał, podobnie zresztą jak Eleanor, ale obydwoje zauważyli błysk

determinacji i zazdrości w oczach J. R.

Jack oddalił się z Jill na skraj parkietu. Dziewczyna popatrzyła na niego ponurym wzrokiem.
– Nie podoba mi się to ciągłe szpiegowanie, Jack. Jeśli nie masz do mnie zaufania...
– To nie o zaufanie idzie, a o tego słodkiego Casanovę. Co byś zrobiła, gdybym nie wszedł do

twego pokoju? Usta Kippera już się dopasowywały do twoich.

– Nie mów o nim „Kipper", Jack – warknęła.
– Przypuszczam, że chciałaś, żeby cię pocałował.
– Jack, naprawdę...
Nim skończyła, Kipling i Eleanor zbliżyli się do nich tańcząc. Kipling klepnął Jacka w ramię.
– Mogę przerwać?
– Nie możesz – syknął Jack, ale na szczęście słyszała to tylko Jill. Pchnęła go lekko i wróciła

w ramiona Kipa. Nie miał innego wyjścia, jak zaproponować taniec Eleanor.

background image

– Kipling jest bardzo miły – stwierdziła Eleanor zachęcająco. – I bardzo lubi twoją siostrę.

Powinieneś być zadowolony, J. R.

– On do niej nie pasuje. Zupełnie.
– A czy to nie twoja siostra powinna zdecydować?
– Nie ma zbyt wielkiego doświadczenia, jeśli idzie o mężczyzn.
Melodia się skończyła. Jack, holując Eleanor, ruszył prosto w kierunku Jill i Kiplinga.
Kipling wyglądał na zniecierpliwionego.
– Jill i ja mieliśmy właśnie wyjść do holu na drinka.
– Świetny pomysł – rzucił Jack pogodnie.
Tymczasem, niefortunnym zbiegiem okoliczności, jedyne wolne miejsca w holu znajdowały

się przy stolikach dwuosobowych, stojących jednak zbyt daleko od siebie, aby można było
swobodnie rozmawiać.

Jack utknął z Eleanor w odległości około siedmiu metrów od stolika, przy którym usiedli Jill i

Kipling. Gotując się w środku ze złości, sączył martini i patrzył, jak młodszy August uwodzi jego
ż

onę.

– J. R., słyszałeś, co mówiłam?
– Co? – Jack spojrzał roztargnionym wzrokiem na Eleanor i znowu zaczął obserwować

tamtych dwoje.

Eleanor poszła w jego ślady. Uśmiechnęła się.
– Z pewnością czują się dobrze.
– Z pewnością – rzucił przez zęby. Eleanor chwyciła go za ramię.
– Nie chcesz, aby Jillian spotykała się z miłym młodym mężczyzną i założyła rodzinę?
Jack znał już odpowiedź na to pytanie, ale nie mógł jej udzielić. Podniósł się za to nagłym

ruchem.

– Dokąd idziesz, J. R. ?
– Grają naszą piosenkę.
– Nie wiedziałam, że mamy piosenkę.
– Moją i Jill.
– Ty i siostra macie piosenkę? – Mimo całego zauroczenia Jackiem, Eleanor zaczęła poważnie

zastanawiać się nad J. R. Słyszała o nadopiekuńczej miłości macierzyńskiej. Ale braterska?

– Dobrze, dobrze, przepraszam. – Jack prowadził wściekłą Jill na parkiet. – Wiem, że sądzisz,

iż oblałem Kiplinga drinkiem naumyślnie, ale przysięgam, to przypadek. Byłem zły. A czego
oczekiwałaś? Mam się w spokoju przyglądać, jak inny mężczyzna obłapia moją żonę...

– On mnie nie obłapiał.
– Ale chciał.
– Nie wiem, co robić, Jack.
– Przeżywamy nieprzyjemną chwilę, za dwadzieścia łat będziemy się z tego śmiać.
– Być może nigdy się już nie roześmieję.
– Ale skąd. Na pewno będzie inaczej.
– Ale skąd. Na pewno będzie inaczej.
– Nie można tak dalej, Jack. Poruszam się po bardzo wąskiej linie.
– Weekend prawie się kończy. Jedyne, co ci pozostało, to dać delikatnie kosza Kipperowi.

Przepraszam – chciałem powiedzieć: Kiplingowi.

– Synowi szefa nie odmawia się, ot tak.
– Owszem, jeśli się ma męża, Jill. Spojrzała na niego wyczerpana.
– Ty to nazywasz małżeństwem?

Rozdział

background image

11

– Źle wyglądasz, Jill. To znaczy, chciałem powiedzieć, że nie wyglądasz najlepiej. Czyżbyś

chciała coś... powiedzieć? Jesteś zła? Oczywiście, jesteś zła.

– To wszystko nie wygląda dobrze, Jack.
– Będzie lepiej.
Nie rozpakowując rzeczy usiadła znużona na łóżku.
– Nasze małżeństwo to katastrofa. Farsa. Tragifarsa. Jack przysiadł obok Jill.
– Nie powinienem zachowywać się w ten weekend jak zazdrosny idiota. Ale to dlatego, Jill, że

tak bardzo cię kocham. To jest nowe doświadczenie. Miłość. Zazdrość. Małżeństwo.

Jill pochyliła się, objęła rękami kolana i patrzyła tępo w podłogę.
– Będziesz musiał się wyprowadzić, Jack – stwierdziła głosem pełnym żalu.
– Z fundacji? – zapytał Jack.
Wolno podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Z fundacji też.
– Jill...
Wstała, kiedy próbował ją objąć.
– Idę się... przejść. – Chwyciła płaszcz. Stojąc do niego tyłem powiedziała pełnym bólu

szeptem: – Myślę, że powinieneś spać dziś w hotelu, Jack. A jutro lepiej zacznij szukać
jakiegoś... mieszkania.

– Co ty pleciesz, Jill? Jeśli bardzo zależy ci na tym, żebym wyniósł się z fundacji, zrobię to.
– Zrobisz to?– W oczach Jill zabłysła nadzieja.
– Daj mi rok.
– Rok? Jack...
– Słuchaj, Jill, nikt przy zdrowych zmysłach nie rzuci tak wspaniałej pracy z marszu, a

przynajmniej nie zrobi tego bez istotnego powodu. Co powiem Augustowi? Myślisz, że mi
wystawi dobrą opinię? Jak wyjaśnię całą sytuację przyszłym pracodawcom? Pomyślą, że jestem
niespełna rozumu, skoro zrezygnowałem z takiej szansy.

– A ja uważam, że będziesz niespełna rozumu, jeśli zostaniesz – rzuciła ostro.
– Ale posłuchaj, przecież nic się nie stało. Spędziliśmy cały weekend z Augustem i jego

synem. śaden z nich ani przez chwilę nie podejrzewał, że J. R. Ballard i Jack Harrington to ta
sama osoba.

– Jeden weekend. Ale Kipling zamierza pracować razem z nami na co dzień. Co będzie, jeśli

któregoś dnia zauważy, że mówisz albo robisz coś, co przypomina... J. R. ?

– Nie zauważy. Mężczyźni tacy jak Kipling nie zwracają uwagi na kogoś, kto nie stanowi dla

nich zagrożenia. Jack Harrington jest nijakim, bezbarwnym facetem, który w dodatku haruje jak
wół. A co do Eleanor...

– Idzie nie tylko o pracę, Jack.
– To się ułoży, Jill. Daj mi szansę.
– Nie mogę. Kto wie, jak wiele szans w życiu ma każde z nas? Ja wykorzystałam chyba

wszystkie na Tobago.

Ruszyła do drzwi.
– Nie możesz iść na taką pogodę. Jest mroźnie. To się skończy zapaleniem płuc.
– Wszystko mi jedno – stwierdziła zrezygnowanym głosem, na próżno próbując uwolnić

ramię z jego uścisku.

– Nie obchodzi mnie, że wszystko ci jedno. Mnie nie jest wszystko jedno...
– O Boże, Jack... – Patrzyła na niego surowo, choć czuła, że jej policzki oblał rumieniec.
– Nie mogę, Jill. Za bardzo mi zależy na tobie – wyszeptał uśmiechając się nieśmiało, ale

background image

kusząco. Dalej ją przytrzymywał, lekko i zarazem zmysłowo.

Czuła, że jej opór słabnie. Słyszała swój głośny oddech.
– Powinnam była jechać do Orlando na wakacje. Disney World. Myszka Miki. Kaczor

Donald...

Jack położył jej rękę na biodrze. Oblała ją fala gorąca.
– Nigdy nie powinnam była kupować tych szkieł kontaktowych. Nie zwróciłbyś na mnie

uwagi, gdybym miała jednakowe, brązowe oczy.

– Owszem, zwróciłbym.
Pocałował ją delikatnie, wolno, bez pośpiechu. Jill zamknęła oczy i w przypływie namiętności

wplotła mu palce we włosy i przywarła do jego ciała.

– Nigdy nie powinnam była jechać na Tobago. To był mój wielki błąd...
Powoli zdejmował z niej płaszcz, który w jednej chwili zsunął się na podłogę. Zaczaj rozpinać

guziki bluzki.

– Może to było callaloo. Powinnam była zignorować twoją sugestię i zamówić coś...

zwykłego. Coś... och... och, Jack.

Jego usta znalazły raz jeszcze jej wargi i chwilowo przerwały te rozważania.
– Nie powinniśmy tego robić – wyszeptała.
– Małżonkowie robią to cały czas – powiedział cicho Jack i rozbierał ją dalej.
– Nie mogę myśleć, kiedy to... robisz – szeptała tracąc oddech, gdy Jack dotknął jej nagich

piersi.

– Nie myśl. Przeżywaj. Przyjemnie, Jill? – Jack zdjął z niej bluzkę, potem halkę, na końcu

majteczki. Sam szybko pozbył się ubrania również rozrzucając je po całej sypialni.

Z ogniem i pasją zawadiackiego korsarza porwał Jill w ramiona i położył na łóżku.
– Kocham cię – wyszeptał – Błogosławię szkła, błogosławię callaloo, błogosławię Tobago.
Serce Jill biło jak szalone. Wtuliła się w niego, nie była w stanie się opierać. Mimo że

powiedziała mu, iż to wariackie małżeństwo nie ma sensu i że trzeba je rozwiązać, czuła
upajające ciepło, które zawładnęło całym jej ciałem. Niemal nie mogła złapać oddechu,
powietrze stało się nagle takie... gorące, tropikalne.

– Tak, tak – szeptała – błogosławię Tobago. Cudownie... och, tak... mmmmm... Tobago –

obejmowała go mocno rękami.

Jack całował ją delikatnie i żarłocznie zarazem. Wydali z siebie jednocześnie jęk. Całował jej

powieki, policzki, koniuszek nosa, podbródek, dotykając końcem języka. I nagle, wolno, zaczaj
się zsuwać w dół jej ciała, a jego pocałunki stawały się coraz bardziej podniecające.

– Smakujesz wybornie – wyszeptał znad jej brzucha. A potem znad biodra. Jego mocne dłonie

głaskały jej uda, a potem otwarły je delikatnym, ale stanowczym ruchem. Zesztywniała na
chwilę, ale natychmiast uległa oddychając coraz szybciej, w rytm cudownych pieszczot.

– Ach, nie... ach, tak, tak... – Jego język rozpalał jej pożądanie.
Kiedy w nią w końcu wszedł, pragnęła, aby ją wziął, porwał, nasycił. Mdlała z podniecenia,

drżała z rozkoszy. Czuła się tak, jak gdyby miała za chwilę eksplodować. Gdy nadszedł moment
ekstazy, obydwoje krzyczeli z rozkoszy.

Zasnęli potem spleceni ramionami. Jack spał kamiennym snem, ale Jill męczyły koszmary.

Kiedy budzik zadzwonił za piętnaście siódma w poniedziałek rano, Jack odwrócił się zaspany w
stronę Jill. Uprzytomnił sobie, że jej nie ma i wtedy rozbudził się na dobre.

Jill była już gotowa do wyjścia. Elegancka, zdecydowana, porządnie i profesjonalnie

wyglądająca urzędniczka Fundacji Augusta.

– To, co zdarzyło się w nocy, Jack...
– To, co zdarzyło się w nocy, Jill, było wspaniałe.

background image

– To, co zdarzyło się w nocy – starała się nie zwracać uwagi na jego zmysłowy uśmiech –

niczego nie zmienia.

Odrzucił koc. Jill na widok nagiego ciała Jacka szybko zamknęła oczy.
– Ubierz się, Jack, proszę... Musimy załatwić parę spraw.
– Sądzę, że będzie najlepiej, jeśli rozbierzesz się i wrócisz do łóżka.
– Nie. – Choć nie okazywała niepokoju, jej serce biło jak szalone. Położyła dłonie na

kolanach, nie dlatego, aby zachować pozory opanowania, ale dlatego że drżały. – Myślę, że
potrzebna jest nam... na pewien okres... separacja. Zbyt dużo i zbyt szybko się dzieje. Potrzebuję
trochę czasu i spokoju. Muszę się zastanowić. Nie sądzę, abym mogła to zrobić przy tobie. –
Zacisnęła pięści. Chcę, żebyś sobie znalazł jakieś inne mieszkanie.

– Jill...
– Tak, Jack. – Musiała hamować łzy. – Jestem zbyt skołowana tym wszystkim. Muszę...

muszę wprowadzić na powrót pewien ład i spokój do mojego życia. Jeśli... nie zamieszkasz gdzie
indziej, obawiam się, że nigdy już nie będę normalna.

– Normalność to żadna atrakcja, Jill – mruknął, podniósł się z łóżka i ruszył ku niej.
– Nie, Jack, nie! – rzuciła ostro.
Stanął, ponieważ wydało mu się, że w jej głosie brzmi panika.
– Kocham cię, Jill.
Otwarła oczy nie zwracając uwagi na łzy, które spływały jej po policzkach.
– To wszystko działo się pod wpływem chwili, Jack. Muszę mieć czas na oddzielenie marzeń

od realnego życia. Potrzebny jest nam okres... separacji.

– Całe nasze życie to separacja – stwierdził zdenerwowany. – Od kiedy jesteśmy w domu,

spaliśmy ze sobą dokładnie dwa razy. Mówienie o tym, że miesiąc miodowy skończył się...

– Ja mówię o tym, że skończyło się małżeństwo – załkała.
– Ponieważ byłem trochę górą?
– Trochę? Trochę? Ja nawet nie wiem, kim jesteś.
– Jestem twoim mężem.
– Wtedy, kiedy nie jesteś moim bratem albo współpracownikiem, którego nawet nie wolno mi

znać. Jesteśmy... ukrywającą się parą. Oto kim jesteśmy, Jack.

– I co wobec tego zrobimy? Chcesz wyjść z ukrycia?
– Chciałabym, żebyś wyszedł z ukrycia i z tego domu. Możesz spać w pokoju gościnnym,

dopóki nie znajdziesz sobie mieszkania.

– W porządku, jeśli tego chcesz. Ale znalezienie czegoś zabierze mi trochę czasu...
Gdyby opierał się wystarczająco długo, być może zmieniłaby zdanie.
– Do końca tygodnia, Jack – rzuciła kategorycznie.
– Dobrze – odparł z rezygnacją i smutkiem.
– I to oznacza zarazem koniec J. R. Ballarda – dodała zdecydowanie. – Powiem Eleanor, że

mój brat wyjechał z miasta...

– Uświadomiłem sobie, że nie mogę żyć bez kobiety, którą kocham. To prawda, Jill.
– Słuchaj, i tak jest to dla mnie wystarczająco trudne, nie komplikuj tego. W końcu możesz

przecież przestać udawać. Możesz być po prostu Jackiem Harringtonem. Pracownikiem Fundacji
Augusta. Przez rok. Kiedy przestaniemy być... ze sobą... może uda się jakoś... w pracy. Będę się
czuła trochę dziwnie... ale...

– To właśnie jest dziwne, Jill. Zastanów się. Ty mnie kochasz. Ja ciebie kocham. – Postąpił

krok w jej stronę.

– Czy możesz coś włożyć na siebie, do diabła?! To nie Tobago. To Filadelfia! – krzyknęła. –

Ludzie nie chodzą nago w Filadelfii.

background image

– Robią to we własnych domach.
– Już wkrótce to nie będzie twój dom – oświadczyła wkładając płaszcz.
– Dość! – Jack wyskoczył z pokoju.
– Dość. – Głos Jill brzmiał może me tak donośnie, ale wystarczająco stanowczo. Mocno

zatrzasnęła za sobą drzwi.

Kiedy Jack ubierał się, Jill jechała do fundacji. Romantyczne wspomnienia z Tobago, nawet

jeśli zachowały moc, zostały pogrzebane.

– Jack, już piąty dzień oglądasz mieszkania. W każdym znajdujesz jakieś wady. A co sądzisz

o pracowni, którą oglądałeś dziś rano, przed przyjściem do pracy?

– Mysia dziura.
– Mysia?– Jill popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
– Naprawdę, Jill, mysia – rozłożył ręce. – O. taka.
– To nie jest śmieszne, Jack.
– W porządku, żartowałem. Myszy nie są takie duże. Ale braki metrażowe można nadrobić

liczebnością.

– Jesteś nie do zniesienia. – Otwarła gazetę na stronie z ogłoszeniami i zaczęła przeglądać listę

ofert. – Proszę, zerknij na to.

– Które? – Nachylił się nad nią.
– Bardzo duże, nowoczesne mieszkanie z jedną sypialnią – czytała głośno. – Dywany, dobra

lokalizacja. Do dyspozycji od zaraz.

Pochylił się jeszcze bardziej, a jego gorący oddech celowo musnął jej ucho.
– Wygląda dobrze, jeśli...
– Jeśli co? Cena jest rozsądna, położenie świetne, na Cherry Street, dziesięć minut od fundacji.

Możesz nawet przychodzić na piechotę.

– Ale bez zwierzaków. – Co?
– Na końcu ogłoszenia – zwierzęta wykluczone.
– Widzę, co jest na końcu ogłoszenia. Nie masz zwierzaków.
– Jeszcze nie mam.
– Nigdy nie wspominałeś, że chcesz założyć hodowlę. To jest jeszcze jedna wymówka, Jack.

Ale szkoda gadać. Masz dwa dni na znalezienie mieszkania. Albo przeprowadzisz się do
schroniska.

– Jesteś twarda, Jill.
– Jestem zdesperowana, Jack. – Rzuciła gazetę. – J. R. musi wyjechać.
J. R. był asem w rękawie Jacka. Gdyby J. R. zniknął, Jack nie mógłby zbliżyć się do Jill

więcej niż na milę. Chyba że w fundacji. Jack wiedział, że jeśli to zrobi, to nie tylko obydwoje
stracą posady, ale Jill nigdy mu tego nie wybaczy i będzie musiał zapomnieć o niej na zawsze.

A jeśliby do tego doszło, wiedział, kto natychmiast wtargnie: Kipling August.
Kipling, który rozpoczął pracę w ostami poniedziałek, zachowywał się na terenie fundacji

powściągliwie, ale kilkanaście razy telefonował do Jill do domu i trzykrotnie pojawił się u niej
osobiście. Jill starała się trzymać go na dystans, ale rzeczywistą przeszkodą, która uniemożliwiała
zaloty, był brat Jill, J. R. Tak przynajmniej uważał Jack. Tyle tylko, że czas uciekał.

Podniósł gazetę i zaczął czytać ogłoszenia na chybił trafił, żeby udobruchać Jill. Zdaje się, że

wywarło to pewien skutek.

– Zrobię stek – oświadczyła idąc do kuchni. – Ty też zjesz?
– Jasne – rzucił znad gazety i w tym momencie rozległ się dzwonek u drzwi. – Twoja nowa

miłość, Kipling, bez wątpienia. – Uśmiechnął się ponuro.

– Albo twoja nowa miłość, Eleanor – rzuciła złośliwie. Okazało się, że obydwoje mieli rację.

background image

– Jedliście już coś?– spytała Jacka Eleanor.
– Właśnie... miałam robić... steki – odparła za niego Jill. – Chętnie zaprosiłabym was, ale

mam tylko dwa.

– Nic nie szkodzi – powiedział Kip, który wszedł do środka i położył dłonie na ramionach Jill.

– Nie będziesz dziś robić kolacji. Ja zapraszam. – Mrugnął do Jacka. – Podwójna randka.
Oblewanie.

– Oblewanie czego? – ostrożnie spytał Jack. Mojego nowego mieszkania. – Kipling wpatrywał

się w Jill i uśmiechał uwodzicielsko. – Zgadnij, gdzie ono się znajduje?

– Gdzie?– spytał Jack.
– Tuż obok. – Kipling nie odrywał wzroku od Jill. – Pomyśl tylko, Jilly, następnym razem,

kiedy wyjdziesz na taras, aby popatrzeć na gwiazdy i zatrzaśniesz za sobą drzwi, będziesz mogła
po prostu przejść po gzymsie do mnie. Okno sypialni będzie zawsze otwarte.

Jill posłała Eleanor druzgocące spojrzenie, a Jack zimno popatrzył na Kiplinga. Ale

niespodziewani goście uśmiechali się promiennie.

– To ja wypatrzyłam ogłoszenie. – Eleanor wzięła Jacka pod rękę. – Kip wspomniał, że chce

wyprowadzić się od rodziców.

Jack pluł sobie w brodę, że przeoczył ogłoszenie, ale było już za późno. To nie on wynajął

apartament. Nie dość, że stracił wspaniałą okazję, to jeszcze w dodatku dał taką szansę
Kiplingowi!

– Kiplingowi od razu bardzo się to mieszkanie spodobało – paplała Eleanor.
– Nie wątpię – mruknął Jack.
– Ale oczywiście Kipling nie potrzebuje dla siebie tylu sypialni – ciągnęła. –

Zaproponowałam, żeby poszukał sobie kogoś do spółki. I Kip uznał, że to świetny pomysł.

W Jacku wszystko się gotowało. Widział, że Kipling pożera Jill oczami. Dobrze wiedział,

kogo Kip miał na myśli.

– I co ty na to, J. R. ? – spytała Eleanor z dziecięcą niewinnością.
– Po moim trupie – wysyczał.
– Z bratem u boku, Jillian, nie musisz się martwić o reputację.
Jill uśmiechnęła się w sposób wymuszony.
– Nie miałam na myśli Jillian. Miałam na myśli ciebie, J. R. – ciągnęła Eleanor. – Myślałam,

ż

e chętnie wynajmiesz apartament do spółki i Kipem. Jillian wspomniała, że szukasz

mieszkania...

– Mówiłam ci, że J. R. zamierza wrócić do... Teksasu – poprawiła ją Jill, ostrzegając Jacka

spojrzeniem.

– Tak, to prawda, mówiłaś, ale może J. R. chce... dać jeszcze... jedną szansę Filadelfii? –

Popatrzyła na Jacka z nadzieją. – Jesteś tu krótko, J. R. Na tyle krótko, że nie odkryłeś jeszcze...
wszystkiego... co miasto ma ci do zaoferowania.

– Nie sądzę – oponowała Jill – aby było to miasto w typie J. R.
– Może zatem powrót do Teksasu dobrze mu zrobi – włączył się Kipling. Zaakceptował

pomysł Eleanor, ponieważ sądził, że wreszcie uda mu się pozbyć opiekuńczego starszego brata.
Podróż J. R. przez cały kraj do Teksasu była bardziej na rękę Kipowi niż przeprowadzka przez
hol.

Pozostawanie w sąsiedztwie Jill było bardzo na rękę Jackowi.
– Teksas nie ucieknie. – Poklepał Augusta juniora. – Eleanor ma rację. Rzeczywiście, nie

powinienem tak szybko opuszczać tego miasta. – Zauważył, że Jillian była wściekła.

– Co się stało, Jilly? – spytał z troską Kipling. – Nie cieszysz się, że twój brat nadal będzie

przy tobie?

background image

– Oczywiście, że się cieszy – powiedział Jack szczypiąc ją w policzek. – Zanim tu

przyjechaliście, Jill czytała ogłoszenia, starając się znaleźć dla mnie mieszkanie w Filadelfii.
Prawda, Jill?

Ciepły brąz oczu Jill stał się prawie czarny. Jak mógł jej to zrobić? Kiedy to się skończy? Nie

do zniesienia, nie do utemperowania, irytujący, ale, musiała to przyznać, także niezmordowany.
Cała ta szalona, zwariowana tragifarsa zmęczyła ją do ostateczności, a ten ma w sobie coraz
więcej energii.

– No więc, Kip, kiedy się wprowadzasz? – dopytywał się uradowany Jack.
– Już podpisałem umowę. Apartament jest mój.
– Wspaniale. Jutro zacznę przenosić rzeczy. Do niedzieli wszystko będzie załatwione. –

Ciągle trzymał rękę na ramieniu Kipa, a drugą objął Jill, która była sztywna jak kij. – To dokąd
idziemy na kolację?

– Nie mogę sobie wyobrazić wyjazdu twego brata. – Eleanor westchnęła z zadumą, siedząc

naprzeciwko Jill w jej gabinecie.

– Nie ty jedna.
– Myślę, że gdyby... odnalazł się... nie byłby tak... spięty. Spędził tu już prawie dwa tygodnie,

a ciągle jest rozdrażniony. To ta druga kobieta. Wiem to. Ona mu nie da odejść.

– Mówił ci coś o niej... od kiedy zamieszkał z Kipem? – Jill starała się nie okazać

szczególnego zainteresowania.

– Nawet nie wymienił jej imienia. Nie musi o niej mówić. Ona jest cieniem, który się nad nim

unosi i spycha mnie. Wiem, że jest twoim bratem, Jillian, ale wydaje mi się, ze ta kobieta to...
niezdrowa obsesja J. R.

Jill westchnęła. Dobrze wiedziała, jak Jack się czuje. Czuła się dokładnie tak samo.
Kip wsunął wniosek o stypendium do teczki i popatrzył na Jacka, który siedział przy swoim

biurku i przeglądał jakieś notatki.

– I co myślisz, Harrington?
– O wniosku? – Jack spojrzał, przesuwając nerwowo okulary – mówiłem ci, jest za bardzo...
– Nie o wniosku, a o Jilly.
– Jillian Ballard? A co ona ma wspólnego z wnioskiem?
– Nic nie ma wspólnego, Jezu, Harrington, czy ty nigdy nie myślisz o niczym innym poza

pracą? Chciałbym wiedzieć, czy Jilly wspomniała ci kiedykolwiek o mnie, czy mam już pierwszy
punkt?

Jack poczuł, że zaciskają mu się pięści.
– Czy nie za wcześnie na pierwszy punkt? – spytał ostro.
– Nikt nie mógłby cię podejrzewać o to, że jesteś zwierzęciem towarzyskim, Harrington. –

Zaśmiał się Kip sucho. – Czy nigdy... no wiesz... nie strzeliłeś gola?

Jack wsunął zaciśnięte pięści w kieszenie spodni i zaciął usta.
– Nie chodzi ci chyba o mecz?
– Nie, nie lubię piłki.
– Domyśliłem się, że nie mówisz o boisku – odchrząknął Jack.
Kip przechylił się na krześle i wyprostował nogi.
– Gdyby udało mi się rozruszać nieco Jilly...
– Być może nie jesteś w jej typie – powiedział Jack nieprzyjemnym tonem.
– To nie to. To ten jej cholerny brat. Myślałem, że jak go wyciągnę od niej i umieszczę u

siebie, Jilly poczuje się trochę bardziej... swobodna.

– A nie jest?
– Nie. Zachowuje się tak, jak gdyby patrzył na nią przez cały czas, nawet jeśli nie ma go w

background image

pobliżu. Jilly boi się, że brat uzna jej zachowanie za niestosowne. – Oparł łokcie na biurku i
uśmiechnął się lubieżnie. – Co nie znaczy, że nie jest wygłodzona.

– Wygłodzona?
– Nie mam na myśli jedzenia, Harrington – odparł Kipling.
Jack z wysiłkiem powstrzymywał furię. Miał rację, kiedy powiedział Jill, że tacy mężczyźni

jak Kipling August są tak pochłonięci sobą, że nie dostrzegają innych. Chyba że jest to
konkurent. August junior z całą pewnością nie uważał tego nijakiego, nudnego Harringtona za
konkurenta.

– Ona potrzebuje mężczyzny, Harrington. – Kipling wstał z krzesła. – Ona pragnie

mężczyzny. I ja jej zaoferuję coś wspaniałego. – Uśmiechnął się konspiracyjnie. Znam
mężczyznę akurat dla niej.

Jack patrzył w drzwi i nagle zaświtała mu nowa myśl.
– I ja też, Kipper – mruknął pod nosem. – I ja też.

Rozdział

12

Jill stale wracała do tego samego pytania: gdyby jeszcze raz można było dokonać wyboru, czy

postąpiłaby inaczej? I nie była pewna odpowiedzi. Wiedziała tylko jedno. Sytuacja była zbyt
skomplikowana. Wyszła za mąż i nie wyszła. Była jedynaczką i miała brata. Pracowała z kimś,
kogo powinna ledwo znać, a był to jej mąż. Odkąd po raz pierwszy zobaczyła zawadiackiego
korsarza na Tobago, zatraciła poczucie rzeczywistości. I nie zaznała ani chwili spokoju. Jak
długo jeszcze będzie w stanie to wytrzymać? Na to pytanie znała odpowiedź: miała już tego po
dziurki w nosie.

Nadeszło piątkowe popołudnie. Jill wróciła właśnie po pracy do domu. Mieszkanie bez Jacka

wydawało się ciche i puste. Z Jackiem – zamieniało się w piekło.

Może to ona powinna zrezygnować z pracy w fundacji? Czy nie rozwiązałoby to wszystkich

problemów? Czy na decyzji nie zaważyły wyłącznie ambicje i to, co nazywała fair play, zasadą
uczciwej gry? Czy nie było z jej strony skrajną głupotą poświęcać prawdziwą miłość dla kariery?

Nie. Wszystko to nie było takie proste. Oczywiście, ambicje zawodowe znaczyły bardzo

wiele, ale nie były najważniejsze. Małżeństwo z Jackiem okazało się jedną wielką tragifarsą. Nie
potrafiła dać sobie rady z Jackiem Harringtonem, który tak często zmieniał twarze, ale przede
wszystkim nie potrafiła dojść do ładu sama ze sobą. Pruderyjna, konwencjonalna, pedantyczna
Jillian staczała bój z Jill żywiołową, niepohamowaną, pełną pasji i uczuć. Na Tobago Wenus
wyłoniła się z morskiej piany. W Filadelfii znów schowała się do swojej muszli. Jak tyle
sprzeczności mogło się pomieścić w jednej osobie? Mniejsza o to.

Odezwał się dzwonek.
Jill zawahała się. Jedyną osobą, którą chciałaby zobaczyć, był Jack. Jedyną osobą, której

widoku nie zniosłaby, był Jack. Nic się nie zmieniło. Była pełna sprzecznych uczuć.

Dzwonek zadźwięczał jeszcze raz.
Najchętniej zapadłaby się pod ziemię, ale to raczej nie wchodziło w rachubę. Powlokła się do

drzwi.

– Cześć, Jilly.
– Cześć, Kipling. – Jill uśmiechnęła się blado. – Właśnie miałam wziąć prysznic.
– Zawsze znajdujesz jakiś pretekst, żeby mnie unikać.
– Kipling... nie powinniśmy... Wszedł do mieszkania.
– Czego nie powinniśmy?
– Spotykać się ze sobą.
– Dlaczego? Przecież nie spotykasz się z nikim innym. Prawda, Jilly?

background image

– W każdym razie... nie teraz. – Popatrzyła na niego, smutna i nieobecna. Mężczyzna źle

zrozumiał jej spojrzenie.

– Powinnaś trochę zaszaleć, Jilly. Skorzystać z uroków życia. Jesteś naprawdę atrakcyjna.

Gdybyś spotkała właściwego partnera... Gdybyś dała mi szansę... – Ręce Kiplinga wśliznęły się
w luźne rękawy płaszcza kąpielowego Jill.

– Kip... proszę. Nie powinniśmy się spotykać... aby nie łamać żelaznych reguł fundacji.

Dlaczego ojciec miałby robić dla nas wyjątek? To byłoby nie fair.

– Daj spokój, Jilly. Niedługo to ja będę ustalał żelazne reguły fundacji, jak je nazywasz.
– Ale jeszcze nie teraz. A poza tym parę osób. '.. wzięło nas na języki.
– Nie musisz się nimi dłużej przejmować, Jilly. Jill spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Co to ma znaczyć?
– Powiedz tylko jedno słowo, Jilly.
– Jedno słowo?
Kipling przyciągnął ją do siebie.
– Powiedz „tak". Powiedz „tak" i nie będziesz już musiała pracować ani dnia dłużej. Spełnię

każdą twoją prośbę, kochanie. Powiedz „tak", Jilly, a uczynisz mnie najszczęśliwszym na
ś

wiecie.

– Nie będziesz w stanie... spełnić wszystkich moich próśb, Kipling. Wierz mi...
– Kocham cię, Jilly. Czy każda z was nie marzy o prawdziwej miłości?
– Może te, które dotąd spotykałeś. Ale ja...
– Tata powiedział, że jesteś wprost dla mnie stworzona – Kipling przerwał wyjaśnienia. – I

miał absolutną rację. Tata chce tego tak bardzo jak ja. Mama tak samo. Czeka tylko na twoją
zgodę i zaraz zamówi zaproszenia.

– Zaproszenia? Przecież staram ci się coś wyjaśnić...
– Jilly, będziesz cudowną panną młodą. Trochę starań i...
W tym samym czasie Jack, w swoim mieszkaniu, po drugiej stronie korytarza, rozrywał grubą

urzędową kopertę. Kiedy przeczytał, co zawierała, nie był w stanie uwierzyć. To musiała być
jakaś pomyłka. Straszliwy błąd. Przeczytał więc drugi raz i zrozumiał, że o pomyłce nie może
być mowy. Opadł na fotel i wpatrywał się tępo w papier firmowy kancelarii adwokackiej
Cromwell, Foster i O' Brien. Jill wystąpiła o rozwód.

Powoli wziął się w garść. Idiotyczna sytuacja. Jill wcale nie chciała rozwodu. Kochała go. A

on ją. Wiele dla siebie znaczyli. Podniósł pognieciony list z podłogi i zaczął go rwać
metodycznie na coraz drobniejsze kawałki.

W porządku, zdecydował. Jeśli Jill chce, aby zrezygnował z pracy w fundacji, zrobi to. W

poniedziałek wymówi pracę, nie będzie czekał, aż minie rok. Bez Jill nic nie miało sensu.
Wyniesie się z fundacji, z powrotem wprowadzi do żony i zaczną wszystko od nowa. Tym razem
w sposób nieco bardziej konwencjonalny. Może właśnie tego było im trzeba.

Minął korytarz. Szedł jak na skrzydłach. To się musi udać. Jack i Jill na zawsze ze sobą.
Kiedy Jill usiłowała wyzwolić się z objęć Kipa, odezwał się dzwonek u drzwi.
– Jill, Jill, to ja. Otwórz mi. Musimy porozmawiać. – To był głos Jacka.
Kiplinga wyraźnie zirytowało to najście.
– Daj spokój, J. R! – krzyknął w stronę drzwi. – Właśnie rozmawiamy z twoją siostrą.
Jack uderzył w drzwi.
– Otwórz, Jill.
Jill przymknęła oczy ze znużeniem. Sądząc z tonu Jacka i natarczywości, z jaką dobijał się do

drzwi, musiał już dostać list. Do diabła. Przyszedł wcześniej, niż się spodziewała. Chciała go
powiadomić o tym dziś wieczorem.

background image

– Jill! Otwórz drzwi!
– Jill jest rozebrana, J. R. Właśnie idzie pod prysznic i poprosiła mnie, żebym jej umył plecy!

– odkrzyknął Kipling. Jill popatrzyła na niego skonsternowana. Już miała głośno zaprotestować i
wyjaśnić Jackowi całą sytuację, kiedy pomyślała, że może lepiej niczego nie tłumaczyć. W ten
sposób również Jack zrozumie, że rozwód jest jedynym rozwiązaniem.

– Jill? Jill, co tam się dzieje?– Niepokój w głosie Jacka mieszał się ze złością.
– Niech ci podpowie wyobraźnia, J. R. – Kipling miał już dosyć braciszka Jill i jego łomotania

w drzwi.

Poskutkowało. Nagle zapadła cisza. Jill zamknęła oczy i zagryzła wargi. Łzy popłynęły jej po

policzkach. Kipling starał się pocieszyć Jill jak małą dziewczynkę.

– Twój brat już sobie poszedł – gładził jej włosy. – Zrozumiał wreszcie moje intencje...
Jack i Jill wyjechali na weekend. Każde oddzielnie. Zapragnęli odpocząć od Filadelfii, od

siebie nawzajem, od Kiplinga i Eleanor. Jill udała się do New Hope, mekki artystów. Znajdowało
się tam mnóstwo galerii, sklepów z osobliwościami i butików. Atrakcją były konne powozy
wożące turystów. Kiedy jednak dostrzegła w kolejce do przejażdżki powozem pół tuzina
zakochanych par, obejmujących się lub trzymających za ręce, uznała, że to nie jest rozrywka dla
niej.

Jack wynajął samochód i ruszył do Pensylwanii. Sądził, że bukoliczne, wiejskie pejzaże

obsypane śniegiem, z malowniczymi farmami, wiejskimi szkołami i sklepikami ukoją nerwy. Na
próżno.

Jill nocowała w uroczym starym zajeździe nad rzeką Delaware. Miała szczęście. Właśnie

wpisywała się do księgi gości, kiedy nadjechała młoda para, świeżo po ślubie, i wynajęła na
tydzień apartament dla nowożeńców...

Jack wolał całkowitą anonimowość motelu w miejscowości o dziwnej nazwie Birdin-Hand.

Miał szczęście. Za ścianą, cienką jak papier, para kochanków ustanawiała nowy rekord świata...

Jill nie mogła zasnąć. Większość nocy zeszła jej na czytaniu. Przeczytała „Wall Street

Journal" od deski do deski...

Jack wiercił się w łóżku na próżno czekając na sen. Wreszcie dał za wygraną. Włączył

telewizor. Sally Jesse Raphael dyskutowała z pięcioma facetami, którzy lubili przymierzać stroje
swoich żon...

Poniedziałek był szary i smutny. Dokładnie taki, jak nastrój Jill. Zbudziła się wcześnie rano,

szybko się ubrała i wyszła z domu, kiedy jeszcze było ciemno. Nie miała ochoty ani na poranną
wizytę Kiplinga, ani Jacka – i na ich propozycje, że ją podwiozą do fundacji.

Akurat o Jacka nie musiała się martwić. W poniedziałek rano jechał do pracy prosto z motelu

w Birdin-Hand. Nie chciał zaglądać po drodze do mieszkania, które dzielił z Augustem juniorem;
bał się, że się na niego natknie i że to spotkanie źle się skończy.

Jack pojawił się w fundacji w samą porę, Howard Wendell August zarządził zebranie

personelu na dziewiątą rano. Spotkał w holu Jill. Obydwoje spieszyli się na spotkanie z szefem.

– Dzień dobry, Jillian. Jak ci minął weekend? – spytał kpiąco.
Jill ledwie zareagowała na przywitanie. Wydawało się jej, że głos Jacka dochodził z daleka,

jakby z innej planety, z innego życia.

– Nie spytasz mnie, jak spędziłem weekend, Jillian? Nie miała na to wielkiej ochoty.
– Jak spędziłeś weekend, Jack?
– Fatalnie.
Popatrzyli na siebie bez słowa. Jill spuściła wzrok. Ciągle kochała Jacka, kochała go ponad

wszystko i za żadne skarby nie chciała mu sprawić bólu.

– Zamierzałam cię jakoś uprzedzić, Jack. O wizycie u... adwokata. – Spojrzała na niego

background image

niepewnie. – Przepraszam cię. – Poczuła, że zaraz się rozpłacze.

– Taak. Mnie też jest przykro – rzucił szorstko, wyprzedził ją i ruszył szybkim krokiem do sali

posiedzeń.

Zanim Jill poszła w jego ślady, przygładziła włosy i poprawiła żakiet szarego kostiumu dobrze

znanym, nerwowym gestem, który zawsze poprzedzał pojawienie się w miejscu publicznym.
Tym razem szczególnie zależało jej na nieskazitelnym wyglądzie. Za wszelką cenę chciała
zatuszować zdenerwowanie. Rozklejała się.

Jill weszła ostatnia. Nie miała tego w zwyczaju. Tuzin współpracowników Augusta zajęło już

miejsca przy ogromnym stole z wiśniowego drzewa. Jack siedział przy oknie, pomiędzy dwójką
swoich pomocników. Kipling usiadł obok Eleanor, a po swojej drugiej stronie zatrzymał miejsce
dla Jill. Jill udała, że tego nie widzi i wybrała krzesło w bezpiecznej odległości. Popatrzyła na
Howarda Wendella Augusta, który zajął miejsce prezydialne i obserwował swoje stadko z wielką
uwagą.

August przywitał zebranych z typową dla siebie sztuczną jowialnością, a później od razu

przeszedł do sprawy. Fundacja Augusta rozrasta się, poinformował. Miło mu oznajmić, że nową
dziedziną działalności będzie sztuka i że na czele tego działu stanie jego syn. W tym miejscu
popatrzył z dumą na Kiplinga, a później w ciągu dziesięciu minut zwięzłego wykładu przedstawił
najważniejsze zadania na nadchodzący miesiąc.

Jill usiłowała skupić uwagę na słowach Augusta i robiła wszystko, aby nie kierować wzroku w

stronę Jacka. Bez większego skutku. Jack siedział wyprostowany i sztywny, z kamienną twarzą.
Pewnie w środku przeżywa to co ja, pomyślała. Ach Jack, czemu wyjechaliśmy z Tobago? Tak
chciałabym zostać na zawsze dziką księżniczką z wysp, a ty – moim korsarzem... – A teraz
oddaję głos Kiplingowi – powiedział Howard.

– On najlepiej zapozna was ze szczegółami swojego planu. Kipling podniósł się z krzesła.

Popatrzył naokoło. Kiedy jego wzrok zatrzymał się dłużej na Jill, uśmiechnął się ciepło. Jill
zrewanżowała się bladym, zakłopotanym uśmiechem.

– Zanim porozmawiamy o planach zawodowych... – zaczaj nie spuszczając wzroku z Jill...
Jill spojrzała szybko na Jacka. Wpatrywał się w Augusta juniora jak zahipnotyzowany.
– ... chciałbym w waszej obecności zapytać kobietę, którą kocham, czy zostanie moją żoną.

Wyjdziesz za mnie, Jilly... ?

– Brawo, brawo! – Howard August nie krył zadowolenia.
Jill poderwała się.
– Nie, nie... Nie mogę – wyjąkała.
Jack zbladł jak papier. Zerwał się z miejsca przewracając krzesło.
– Oczywiście, że nie możesz! – krzyknął w stronę Jill.
– Przecież już masz męża.
– Jillian jest mężatką? To niemożliwe – stwierdził stanowczo Howard.
– Ależ to prawda. – Jack czuł, że traci panowanie nad sobą. – W końcu wiem coś o tym. Ja

jestem jej mężem.

Obaj Augustowie, ojciec i syn, przyglądali się mu z jednakowym osłupieniem. Eleanor

rozdziawiła usta. Jill opadła na krzesło. Reszta towarzystwa wstrzymała oddech.

Ciszę przerwał Howard August. Zwrócił się do Jill badając ją wzrokiem.
– To niemożliwe, Jillian. Nasze przepisy wewnętrzne mówią wyraźnie...
– Mam gdzieś wasze przepisy... – przerwał mu Jack, ale i on nie zdołał dokończyć, bo

podbiegł do niego Kipling, gotowy do walki. Jack zdjął okulary, zrzucił marynarkę i zacisnął
pięści.

– Czekałem długo na ten moment, Kipper, od pierwszej chwili, kiedy zacząłeś się przystawiać

background image

do mojej żony. – Jack podrygiwał w miejscu jak bokser na ringu. – No, chodź tu, Kipper. Pokaż,
co potrafisz.

– Jack, przestań. To nie ma sensu – prosiła Jill. Jack skrzywił się.
– O co ci chodzi, Jilly? Przecież on nie ma szans. – To już nie był głos Jacka, lecz

zawadiackiego kowboja.

Eleanor drgnęła i zaczęła się w niego wpatrywać zdumionymi oczami.
– J. R. ?– szepnęła.
Howard August popatrzył badawczo.
– J. R. ?
Eleanor wskazała palcem na Jacka, niczym oskarżyciel w sądzie.
– Ty... nie możesz być mężem Jillian, J. R. Przecież... jesteś jej bratem.
– Właśnie – przytaknął Kipling. – Nie myśl, że zbijesz nas z tropu, J. R. Od początku

domyślałem się, że z tobą... i z Jackiem... coś jest nie w porządku...

Do akcji wkroczył sam Howard Wendell August.
– Musisz się w końcu zdecydować, młody człowieku. Jesteś bratem Jillian czy jej mężem?
Jack zawahał się i ponuro spojrzał na Jill.
– Właściwie... i jednym, i drugim.
– No, nie – mruknęła Eleanor. – Tego już za wiele.
– Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby Kipling nie pochwycił jej w ramiona.
– Na Boga! – krzyknęła Jill głosem łamiącym się od emocji. – Jack tylko udawał, że jest

moim bratem.

Kip, podtrzymując w ramionach Eleanor, która ciągle jeszcze nie przychodziła do siebie,

popatrzył na Jill z nową nadzieją.

– Czy udaje również, że jest twoim mężem? Jill westchnęła.
– Nie. Jest nim naprawdę.
Pięść Howarda Wendella Augusta wylądowała z impetem na stole.
– To skandal. W całej historii Fundacji Augusta nie było drugiego wypadku tak brutalnego

pogwałcenia przepisów. Nie mówiąc już o tym, że wystawiliście nas na pośmiewisko, mnie i
mojego syna. Zwalniam was natychmiast. Jesteście wyrzuceni.

Roztrzęsiona Jill zerwała się z krzesła i spojrzała wściekłe na Augusta.
– Ale pański syn mógłby pogwałcić te staromodne, idiotyczne przepisy, prawda? Jemu byłoby

wolno. Jest pan napuszonym hipokrytą. I jeszcze coś panu powiem... nigdy nie poślubiłabym
pańskiego syna, nawet... gdybym nie była mężatką. – Jill objęła wzrokiem wszystkich zebranych
i wyszła bez słowa.

Jack, zanim poszedł w ślady Jill, posłał Augustowi pogardliwe spojrzenie.
– I jeszcze jedno. Nie możesz mnie wyrzucić, tłusty, stary capie, bo ja już tu nie pracuję. Moja

dymisja jest na twoim biurku.

Jack schylił się po okulary, ale zanim zdążył je nałożyć, Kipling pozbywszy się na moment

Eleanor, uderzył go z całej siły.

Kiedy Jack dotarł do mieszkania Jill, jej już tam nie było. Biegł po schodach, całe pięć pięter,

był spocony i zdyszany. Zdjął marynarkę i rzucił ją na łóżko. Zsunęła się na podłogę, ale nie
zwrócił na to uwagi. Przysiadł na brzegu łóżka.

Gdzie podziewa się jego żona? Musiał z nią porozmawiać. Musiał ją przekonać, że przecież

nic się nie uczy, nic nie jest ważne, tylko oni. Jack i Jill na zawsze ze sobą.

Położył się na łóżku i podłożył pod głowę poduszkę. Pachniała Jill.
Gdzie była? Co się z nią stało? Może po prostu odeszła i już nigdy jej nie zobaczy?
Otrząsnął się z tych myśli. Kiedy odwracał się na bok, zobaczył kopertę na nocnym stoliku.

background image

Była otwarta i wystawała z niej kartka.

Zawierała krótki list. Czytał go powoli, z rosnącym poczuciem ulgi. Złożył kartkę, wsadził ją

z powrotem do koperty i uśmiechnął się.

– Tak, oczywiście – powiedział na głos i nagle poczuł, że powracają mu siły. Wybiegł z

sypialni, skorzystał z telefonu, spakował walizkę, wziął szybki prysznic i przebrał się.

Wszystko będzie dobrze, powiedział do siebie. Już wiem, gdzie jest. Wszystko jest takie

proste. Musi ją odnaleźć i wziąć w ramiona. Dopóki będą razem, będzie im dobrze. Więcej niż
dobrze.

Miała miodowozłotą karnację, doskonałą figurę i twarz, która była dziełem sztuki: pełne usta,

delikatne, kształtne linie brwi i ciepłe, czekoladowe oczy. Do tego kasztanowe włosy, spadające
na ramiona jedwabistą falą, unoszoną lekką, tropikalną bryzą.

Szła brzegiem morza, fale obmywały jej bose stopy. Od czasu do czasu przystawała, pochylała

się z wdziękiem i podnosiła muszle. Trzymała je w dłoni, studiowała uważnie, a później
wyrzucała i schylała się po nową, w niespiesznym, wakacyjnym rytmie.

Uwielbiał sposób, w jaki chodziła. Oszałamiał go ostry, kwiatowy zapach jej perfum.
Jakieś dziecko wbiegło do morza i ochlapało boginię z wysp.
– Przepraszam! – krzyknęło i pognało dalej.
Bogini uśmiechnęła się. Wtedy był już pewien, że nie mógł się pomylić.
To była ona. W jej obecności wszystko wokół stawało się inne – bujniejsze, piękniejsze,

bogatsze. Był Robinsonem Cruzoe. A ona jego Piętaszkiem.

Właśnie podnosiła muszlę. Powoli podszedł do niej. Odwróciła głowę w jego kierunku i

podniosła wzrok.

Oniemiał z zachwytu, kiedy uśmiechnęła się do niego, na poły zawstydzona, na poły kusząca.

Zachwyt to nie jest dobre słowo. Był pijany ze szczęścia. I cały drżał.

– Ale ze mnie skończony osioł – szepnął. Zaśmiała się.
– Jack „skończony osioł" i Jill, dobrana z nas para, co?
– Jack i Jill na zawsze ze sobą. Znów był zawadiackim korsarzem.
Jill, oszołomiona widokiem Jacka, przytuliła się do niego. To on, naprawdę. Stało się to, co

miało się stać. Oplotła go ramionami. Całowali się, pospiesznie i gwałtownie.

– Jak mnie odnalazłeś? – spytała odzyskując oddech.
– Instynkt – odpowiedział czule. – I list od Jamesa i Laury Ivory, który znalazłem na twoim

nocnym stoliku.

– Spotkałam się z nimi. Bardzo się zmartwili tym, co się nam przydarzyło. Powiedzieli, że

staliśmy się już legendą Tobago. – Jill spojrzała na swoją obrączkę, którą Jack kupił od Jamesa –
Kiedy Laura zobaczyła, że ciągle ją noszę, zrozumiała, że nie chcę się rozwieść.

– Należymy do siebie, Jill. – Jack musnął językiem jej dłoń. Była słona..
Jill poczuła, że cała drży – z podniecenia i oczekiwania na ciąg dalszy. Przylgnęła mocniej do

Jacka.

– Stać się legendą Tobago, jeszcze za życia, to zobowiązuje.
W tydzień później, ostatniego dnia niespodziewanych wakacji, siedzieli przy porannej

herbacie z Laurą i Jamesem, a Jack po raz kolejny opowiadał historię, jak to zamienił się w brata
Jill i o wszystkich innych perypetiach. James pokładał się ze śmiechu.

– Może to śmieszne – mówiła drobna, delikatna Laura – ale i ja miałam starszego brata, który

miał fioła na punkcie moich narzeczonych. Śledził nas i nie odstępował na krok. A to już było
mniej zabawne, szczególnie dla nich.

– Zdecydowanie wolę Jacka w roli męża – żartowała Jill.
Laura zmieniła temat.

background image

– Co będzie z waszą pracą?
– Najgorzej z referencjami. Po tym, co się wydarzyło w fundacji, August wystawi nam taką

opinię, że utkniemy na długo w kolejce dla bezrobotnych.

– To niesprawiedliwe – zaprotestowała Laura – i nie ma nic wspólnego z waszymi

kwalifikacjami. Obydwoje zasługujecie na wspaniałe opinie.

– August ma inne zdanie na ten temat – powiedziała Jill. – Jak on to ujął? Nie dość, że

zgrzeszyliśmy, to jeszcze wystawiliśmy go na pośmiewisko. Dobre i to.

– Jakoś sobie damy radę – przerwał Jack ze zwykłym sobie optymizmem.
– Może z czasem szef trochę zmięknie – pocieszał ich James. – W końcu chyba nie

zniszczyłby waszej kariery z powodu głupiej, staromodnej zasady.

– Nie znasz Howarda Wendella Augusta – westchnęła Jill. – Jedyny sposób na niego... –

przerwała. – Nie, nawet nie chcę o tym myśleć.

– Waszemu cholernemu, pyszałkowatemu szefowi przydałoby się trochę rozumu – mruknęła

Laura.

– Na dobrą sprawę nie bardzo jest mu co zarzucić – Jill zmieniła ton. – W porządku, usiłował

nagiąć przepisy fundacji w przypadku syna, ale też był przekonany, że po ślubie z Kiplingiem
odejdę z pracy. Sam Howard ściśle przestrzega zasad, nic więc dziwnego, że od swoich
podwładnych wymaga tego samego.

– Moim zdaniem te zasady trącą średniowieczem – rzucił James.
– Masz całkowicie rację – poparła go Laura. – Nie ma niczego zdrożnego w tym że dwójka

kolegów zostaje kochankami. Pod warunkiem że nie mają zobowiązań wobec osób trzecich.
Zupełnie inna sprawa, kiedy obydwoje są małżonkami lub też kiedy małżonkiem jest jedno z
nich.

Jack skrzywił się.
– Myślę, że właśnie to dotknęło najboleśniej szefa przezacnej Fundacji Augusta: myśl o tym,

ż

e jego syn zainteresował się zamężną kobietą. – Popatrzył badawczo na Jill. – Ale już przestał,

prawda?

– Jedna romantyczna przygoda to wszystko, na co mnie stać – powiedziała Jill z uśmiechem

wampa. Ale mina trochę jej zrzedła. – Reszta energii będzie mi potrzebna na szukanie zajęcia.

Jack objął ją ramieniem.
– Nie martw się, Jill. Jesteśmy ze sobą, a więc to wszystko musi się jakoś ułożyć.
– Jestem tego samego zdania. Może to magiczne działanie tropików. Niech diabli porwą

Howarda Wendella Augusta.

James zarechotał.
– Nigdy nie ufałem takim typkom, bardziej świętym od papieża. – Laura przytaknęła.
– A kto z nas jest bez winy?
– Ależ musi być nudne to życie Howarda – zadumała się Jill.
– Jeszcze trochę, a zaczniesz go żałować – przerwał jej Jack.
Po wspólnym śniadaniu w beztroskiej atmosferze obie pary wracały brzegiem morza do hotelu

Caribe Reef.

– Musimy się szybko spakować – powiedział Jack. – Nasz samolot do Filadelfii odlatuje za

godzinę.

Laura uścisnęła Jacka i Jill.
– Będziemy w kontakcie. James objął ich ramieniem.
– Oczywiście, że będziemy. Przyjedźcie tutaj na następne wakacje. Jack ma rację. Wszystko

jakoś się ułoży.

– Na pewno – przytaknęła Jill, całując go w policzek. Kiedy w parę minut później opuszczali

background image

hotel, w holu pojawiła się atrakcyjna rudowłosa dama. Jill ścisnęła Jacka za łokieć.

– Popatrz tam, czy to nie jest... Cynthia Adams?
– Kto?
– Cynthia Adams. Nowa sekretarka Augusta, piękność z Południa.
Jack odszukał ją wzrokiem.
– Tak, oczywiście.
Uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech. Roztargniony i nieobecny.
Jack pochylił się w stronę Jill.
– Chyba mnie nie rozpoznała. Jill zachichotała.
– Wcale się jej nie dziwię. Nikt w fundacji cię nie rozpoznał, zanim im nie powiedziałeś.
Tym razem Jill posłała jej uśmiech. Odpowiedź była równie lakoniczna.
– Dziwne. Mnie chyba też nie poznała.
Nagle z gardła Jacka wyrwał się stłumiony okrzyk.
– Ale numer! Ten facet, który idzie w jej kierunku, na pewno cię pozna.
Jill otworzyła usta ze zdziwienia na widok niskiego, przysadzistego sześćdziesięciolatka

zbliżającego się do Cynthii Adams i całującego ją czule na przywitanie.

– Masz rację, ale numer – mruknęła Jill. – Przyganiał kocioł garnkowi.
Howard Wendett August rozglądał się niedbale po hotelowym holu. Uwagę jego przykuła

czarująca dama o kasztanowych włosach stojąca koło recepcji, a kiedy nałożyła rogowe
okulary...

Jill pomachała w kierunku Howarda Augusta. Jack zrobił to samo. Twarz Howarda Wendella

Augusta stężała, a później pojawiły się na niej kropelki potu.

– Powinniśmy podejść do niego i przywitać się – stwierdziła Jill tłumiąc śmiech.
– Owszem, byłoby niegrzecznie nie zamienić paru słów z naszym byłym pracodawcą. – Jack

trzymał się roli.

Kiedy ruszyli na spotkanie, Jill zdążyła szepnąć Jackowi:
– Miałeś rację kochanie. Wszystko już zaczyna się układać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
014 Title Elise Jack i Jill
Title Elise Jack i Jill T014
14 Title Elise Jack i Jill
Title Elise Jack i Jill
Harlequin Temptation 014 Elise Title Jack i Jill
Elise Title Jack i Jill
47 Title Elise Tracy i Tom
Title, Elise Till the End of Time (Harlequin HAR 377) (Vietnam)
Title Elise Świąteczna opowieść
Title Elise Najlepsza narzeczona
Title Elise Tracy i Tom
3 Title Elise Truman i Sasza
4 Title Elise Taylor i Ali
1 Title Elise Adam i Ewa
Title Elise Tracy i Tom T047
14 Title Elise Kim jest Debora
047 Title Elise Tracy i Tom

więcej podobnych podstron