ELISE TITLE
TAYLOR I ALI
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
PROLOG
- Doris, przestań mi wreszcie suszyć głowę!
- Niech pan posłucha, panie Fielding. Może pan wie
wszystko, czego wymaga zawód prawnika, ale jeśli chodzi
o dbanie o swoje własne zdrowie, jest pan jak niemowlę.
Doris Lester stała nad szefem, trzymając na dłoni dwie
tabletki.
Siedemdziesięciodwuletni adwokat, dobrze zbudowany
mężczyzna o krótkich rudawych włosach, które zaczynały si
wieć, wziął pastylki z jej ręki. Doris nalała soku pomarańczo
wego do szklanki i podała mu, gdy włożył lek do ust. Połknął
krzywiąc się.
- No, już! - rzekł z niezadowoloną miną. - Lepiej ci te
raz?
- Mnie? To panu ma być lepiej, a nie mnie.
Nolan Fielding uśmiechnął się ironicznie. Takie riposty
były dla niej typowe. Zawsze musiała mieć ostatnie słowo
w każdym sporze. Odchylił się lekko w krześle obserwując,
jak porządkuje jego biurko. Miała sześćdziesiąt cztery lata,
była drobną kobietą o miłym wyglądzie, niezbyt rzucającą się
w oczy, ale zgrabną i proporcjonalnie zbudowaną. Zwracała
uwagę nie tyle aparycją co charakterem. Doris Lester miała
jasno sprecyzowane poglądy, była szczera i bez zastrzeżeń
lojalna. Przyszła do niego prosto ze szkoły dla sekretarek
i pozostała do tej pory. Pracowali razem blisko czterdzieści
lat. On kawaler, ona stara panna.
Dziwne, że przez wszystkie te lata nigdy nie zwrócił na nią
6
większej uwagi. I jeszcze dziwniejsze, że ostatnio zaczął ją
dostrzegać coraz częściej.
- To był wyjątkowo uroczy ślub - zauważyła Doris, jed
nocześnie sprawdzając, czy wszystkie twarde ołówki są ostro
zatemperowne.
- Tak. Bardzo ładny - zgodził się Fielding. Razem z Doris
uczestniczyli wczoraj w trzecim ślubie, jaki się odbył w rodzi
nie Fortune'ów w ciągu zaledwie dwóch lat. Najpierw Adam
i Ewa, potem Peter i Elizabeth, a teraz Truman i Sasza. Każda
z tych uroczystości była niemałym wydarzeniem i została od
notowana przez prasę. Bracia Fortune'owie, sukcesorzy boga
tej rodziny, właściciele sieci ekskluzywnych domów towaro
wych, wzbudzali powszechne zainteresowanie, które wzrasta
ło z każdym następnym ślubem.
Działo się to głównie z powodu niezwykłego obwarowania
dziedziczonego majątku, jakie uczynił ich ojciec, Aleksander
Fortune, w swoim testamencie. Mianowicie, wszystkie udzia
ły, które w chwili jego śmierci zostały jednakowo podzielone
między czterech synów - Adama, Petera, Trumana i Taylora
- miały być ich własnością tak długo, jak długo pozostaną
kawalerami. Każdy z synów, który się żenił, miał przekazać
swoje udziały na rzecz bezżennych braci, tym samym wyrze
kając się swej części i dochodów z niej płynących.
Innymi słowy, każdy z jego synów zmuszony był wybrać
albo majątek, albo miłość. Do tego czasu, ku wielkiej radości
środków masowego przekazu oraz ku zadowoleniu ich babki,
Jessiki, trzech spośród czterech braci wybrało miłość. Obec
nie pozostał już tylko jeden kawaler w rodzinie Fortune'ów,
Taylor, najmłodszy z nich.
- Ona po prostu promieniała radością - powiedziała Do
ris.
- Kto? Panna młoda? Tak, Sasza rzeczywiście pięknie
7
wyglądała. Jak zmieniła się od czasu, gdy zjawiła się w domu
Jessiki!
- Zgadzam się z panem. Ale ja mówiłam o Jessice Fortune
- wyjaśniła, rzucając mu szybkie spojrzenie. - Przypuszczam,
że ślub trzeciego już wnuka i wieść o ciąży Ewy, co daje
nadzieję na zostanie po raz pierwszy prababką, przyczyniło się
do zadowolenia, które wprost biło z jej twarzy.
Nolan Fielding zachichotał.
- To nie dlatego była taka radosna. Wiesz o tym równie
dobrze jak ja. Ta kobieta oszalała na punkcie doktora Bena
Engela, którego poznała w Chicago w zeszłym roku, gdy zaj
mowała się swataniem Petera i Elizabeth. Czy zauważyłaś, jak
ze sobą tańczyli? I jak mrugała do niego przez całą uroczy
stość? W jej wieku! To jest absolutnie...
- Romantyczne - dokończyła za niego Doris z uśmie
chem. - Tylko dlatego, że jest pan zazdrosny...
- Ja zazdrosny? Uważasz że jestem zazdrosny?
- Nie chce mi pan chyba powiedzieć, że pan nie dosłyszy,
panie Fielding.
- No, dobrze. Przyznaję, że tak. Był czas, że byłem tro
chę. .. zazdrosny. Ale od tego dnia, dwa lata temu, gdy odczy
tałem uzupełnienie do testamentu syna Jessiki, Aleksandra,
byłem zbyt poruszony i zajęty, aby myśleć o takich głu
pstwach. Poza tym wtrącanie się Jessiki do życia jej wnuków
niezbyt mi się podoba.
- Powiedziałabym, że pierwszym, który się wtrącił, był
Aleksander - zauważyła Doris.
- Od początku nie pochwalałem tego zapisu, chociaż ro
zumiałem jego motywy - mówił dalej Nolan. - Wiem, że
chciał w ten sposób uchronić synów od popełnienia tych sa
mych błędów, które on kiedyś popełnił w stosunku do kobiet.
Cztery nieudane małżeństwa mogą pozbawić człowieka wiary
w święte więzy małżeńskie.
8
- Ten zapis to fatalny pomysł. Odmawiać synom prawa do
spadku, jeśli się ożenią - to naprawdę okrutne.
- No, no, Doris. Aleksander nie był żadnym potworem.
Uwielbiał synów. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Po pro
stu był przekonany, że będzie lepiej, jeśli pozostaną kawalera
mi. Chciał im oszczędzić bólu, finansowych i emocjonalnych
kłopotów...
- Czego by ich rzeczywiście pozbawił, gdyby postąpili
zgodnie z jego życzeniem, to szczęścia, jakie jest teraz udzia
łem Adama, Petera i Trumana - odparła Doris, ucinając krót
ko jego wywody.
Nolan otworzył już usta, aby zaprotestować, ale zrezygno
wał.
Było zbyt wcześnie, aby oceniać, jak Trumanowi powie
dzie się pod względem finansowym, ale jeśli chodzi o Adama
i Petera, dawali sobie znakomicie radę, odkąd wyrzekli się
udziałów firmy Fortune Enterprises na rzecz miłości i małżeń
stwa. Adam, kiedyś uznany playboy, i jego żona Ewa stali się
sławni w całym kraju jako arbitrzy w sporach między pracow
nikami a zarządami przedsiębiorstw. W ostatnich dwóch la
tach dzięki nim wiele firm uniknęło kosztownych strajków.
Tworzyli niezwykłą parę: Adam reprezentował interesy kie
rownictwa, a Ewa załogi. Ich różne pochodzenie społeczne
pozwalało im widzieć obie strony medalu i w ten sposób
każda z walczących stron uważała, że uczciwie i obiektywnie
przedstawiono jej interesy.
Jeżeli chodzi o Petera, to on również dawał sobie świetnie
radę bez dziedzictwa. Wkrótce po ślubie otworzył butik z ga
lanterią męską w Chicago. Elizabeth pracowała również
w tym mieście jako psychiatra.
Ludzie biznesu śmiali się z niego otwarcie.
- Kapelusze - mówili - to przeszłość, a butik sprzedający
wyłącznie kapelusze, to szaleństwo.
9
Prorokowali, że za rok Peter Fortune straci kapelusz i nie
tylko. Ale jednak półtora roku później, mając już cztery butiki,
śmiał się Peter, a nie oni.
Nolan Fielding nie wątpił, że również Truman odniesie
sukces bez pomocy rodzinnej fortuny. On i jego żona mieli
wielkie plany wypełnienia luki w handlu między Wschodem
i Zachodem. W czasie uroczystości poprzedniego dnia Tru
man zwierzył się Nolanowi, że on i Sasza chcą rozpocząć od
otwarcia dwóch sklepów: jednego w Denver, który by sprze
dawał produkty importowane z Rosji, i drugiego w Moskwie,
w którym by były niedrogie towary amerykańskie. Sądząc
z tego, że amerykańskie bary szybkiej obsługi odniosły
w Moskwie sukces, można było spodziewać się, że i inne
produkty będą miały powodzenie.
. A więc ostał się teraz tylko Taylor. Łagodny, nieśmiały,
najmniej zarozumiały i wymagający z całej czwórki, Taylor
został jedynym właścicielem całego majątku rodziny Fortune.
Chyba że...
- Zdaje się, że zrobił się pan śpiący - zauważyła Doris,
budząc Nolana z zamyślenia. - Dobrze by panu zrobiła
drzemka.
- Jestem absolutnie przytomny - odparował Nolan. A po
tem, po krótkiej pauzie dodał: - Myślałem o Taylorze.
- Martwi się pan, że on też się może ożenić.
Nolan westchnął.
- Widziałem, jak mi się przyglądali wczoraj podczas ślu
bu: Adam, Peter i Truman.
- Bzdura- stwierdziła Doris.
- Nie, to prawda. I wszyscy myśleli to samo. Jeśli Taylor
się ożeni, to nie pozostanie ani jeden syn, aby zarządzać
dziedzictwem Aleksandra Fortune'a, i wtedy wszystkie udzia
ły przedsiębiorstwa staną się moją własnością zgodnie z ostat
nim zapisem do testamentu, której to ewentualności nikt dotąd
1 0
nie brał poważnie pod uwagę. Jak gdybym pragnął tych udzia
łów! Albo ich potrzebował. Mam absolutnie wystarczającą
sumę pieniędzy odłożoną na stare lata.
Doris powstrzymała się od uśmiechu. Biorąc pod uwagę,
że siedemdziesiąte trzecie urodziny Nolana były tuż-tuż, nie
mogła nie zastanawiać się, kiedy uzna się za starego. Ciągle
jeszcze prowadził kancelarię, chociaż skrócił godziny pracy,
zresztą nie dlatego, żeby mu brakło sił, lecz żeby mieć więcej
czasu na grę w golfa.
- Niech się pan nie martwi, panie Fielding, Taylor Fortune
nieprędko się ożeni. Jest bardzo nieśmiały w stosunku do
kobiet. Nie widziałam, żeby choć raz zatańczył na weselu
brata. Tylko łaził z kąta w kąt.
- On nie łazi bezmyślnie, Doris. Ten chłopiec jest wyna
lazcą. Co prawda, muszę przyznać, że niektóre z jego wyna
lazków nie były zbyt udane.
- Ma pan na myśli ten automatyczny podnośnik samocho
dowy, który działał tak świetnie, że prawie przewracał samo
chód na dach? Czy może ten robot „trzecia ręka", jak go
nazywał, mający odbierać telefony, gdy ma się obie ręce zaję
te? Jeśli pan pamięta, nalegał, abym go wypróbowała, uważa
jąc, że będzie to doskonała pomoc dla zapracowanej sekretar
ki. Za pierwszym razem rączka robota podniosła słuchawkę,
ale zamiast przybliżyć ją do mego ucha, opuściła słuchawkę
do kubka z kawą. A za drugim razem robot dał mi nią w ucho
i to mocno.
Nolan Fielding zachichotał.
- Tak, ten przyrząd miał lekkiego kręćka, ale poza wszy
stkim Taylor to miły chłopak.
- On nie jest chłopcem, panie Fielding. Wkrótce będzie
miał trzydzieści cztery lata. I teraz, kiedy jest odpowiedzialny
za całe rodzinne imperium, powinien porzucić te zabawy
z gadżetami.
1 1
- Jessica mówi, że wcale nie ma takiego zamiaru. Zmienił
gabinet prezesa w laboratorium i utrzymuje, że jest o krok od
ukończenia prototypu domowego robota, nad którym pracuje
od dwóch lat.
- O, Boże, znowu ten Homer! Myślałam, że już mu to
przeszło. Jeśli ta jego „trzecia ręka" spowodowała szkody, to
jakiego zniszczenia może dokonać cały robot? Mam nadzieję,
że nie przyniesie go tutaj do wypróbowania.
Nolan uśmiechnął się.
- Nie przesadzaj, Doris. Jeśli ten robot będzie dobry, może
okazać się wielką pomocą dla pań domu. Wszyscy się kiedyś
śmiali z pomysłów Edisona czy Bella.
- Dziwniejsze rzeczy się zdarzały, to prawda.
Z roztargnieniem przesunęła ręką po gładko uczesanych
włosach, zauważywszy, że szef przygląda się jej jakoś inaczej
niż zwykle. Nie mogła jasno sprecyzować, co kryło się za tym
spojrzeniem, ale poczuła się speszona.
- Wiesz, Doris, co zauważyłem?
- Co takiego, panie Fielding?
- Po pierwsze, że w ciągu czterdziestu lat pracy u mnie
nigdy nie zwróciłaś się do mnie po imieniu.
Doris spojrzała zdumiona.
- Po imieniu?
- Znaczy - Nolan. Na chrzcie dano mi na imię Nolan.
- Tak. Oczywiście, wiem jak panu na imię. Tylko, że...
nie jest to w zwyczaju, aby sekretarka mówiła po imieniu do
swojego szefa. Wyglądałoby to na brak szacunku.
- Naprawdę, Doris? Chyba możesz przyznać po czterdzie
stu latach, że stosunki między nami nie przypominają typowe
go układu między szefem i sekretarką.
Mówiąc to zaczerwienił się, ale nie spuszczał z niej wzro
ku. Zupełnie nie wiedział, co mu się stało, ale skoro już podjął
ten temat, nie miał zamiaru zrezygnować.
1 2
- Jeśli pan chce przez to powiedzieć, że uważa mnie za
kogoś więcej... niż sekretarkę.
Jego uśmiech zastopował ją.
- Czy pan sobie stroi ze mnie żarty, panie Fielding? Bo
jeśli tak...
- Z całą pewnością nie stroję sobie żartów, Doris - powie
dział Nolan tak żarliwie, że zaskoczyło to ich oboje.
- Wydaje mi się, że pan nie jest dzisiaj sobą.
- Czy nie jesteś ciekawa mojej drugiej obserwacji?
- Myślę, że dobrze by panu zrobiła drzemka - powiedzia
ła stanowczo, ale jej głos brzmiał inaczej niż zwykle.
- Moje drugie spostrzeżenie jest takie, że masz bardzo
miły uśmiech, Doris.
- Naprawdę, panie... - zawahała się czując, że się czer
wieni. Naprawdę... Nolan!
Nolan uśmiechnął się jak psotny chłopak.
- Tak, naprawdę, Doris.
ROZDZIAŁ
1
- Eureka!
Ten przeraźliwy okrzyk wydostał się zza zamkniętych
drzwi prezesa firmy. Po chwili drzwi otworzyły się gwałtow
nie i wypadł z nich Taylor Fortune. Kasztanowate włosy stały
mu na głowie prawie pionowo, koszula wychodziła ze zno
szonych spodni, a sweter był krzywo zapięty. Twarz miał
zaczerwienioną, oddychał szybko i z trudem panował nad
sobą.
- On działa! - wykrzyknął.
- On? - Cal Morgan, szef działu handlowego, którego
nowy prezes wezwał na zebranie, zbladł, gdy zajrzał do gabi
netu. Kilka miesięcy temu, kiedy był na spotkaniu z poprze
dnim prezesem, Trumanem Fortune'em, ten wielki pokój był
bogato wyposażonym gabinetem, zaprojektowanym przez
najlepszego dekoratora wnętrz w Denver. Teraz wyglądał jak
kopia laboratorium Frankensteina. Cal Morgan prawie ocze
kiwał, że za chwilę ujrzy potwora wyłaniającego się spomię
dzy stosu metalowych przedmiotów, pokrywających długi
drewniany stół, zajmujący miejsce dawnego artystycznie wy
konanego biurka z czereśniowego drewna.
- Homer - odparł Taylor podnieconym głosem, szukając
po kieszeniach okularów, aż Rhonda, jego sekretarka, dyskret
nie wskazała, że ma je na czubku głowy.
- Homer? - powtórzył Cal Morgan.
1 4
- Homer, mój robot domowy. Takie urządzenie, które mo
że być tak zaprogramowane, aby wykonywało wszystkie pod
stawowe czynności w gospodarstwie domowym. Wszystko,
począwszy od zmiany bielizny do mycia podłogi włącznie.
Jest w nim, co prawda, jeszcze parę niedociągnięć, ale już
teraz mogę powiedzieć, że ten drobiazg będzie szlagierem
domów towarowych Fortune.
Niski, jęczący dźwięk doszedł do ich uszu z gabinetu pre
zesa, a chwilę później rozległo się zawodzące miauczenie.
Taylor zmarszczył brwi i rzucił coś pod nosem, wracając
do swego biura. Miał już zamknąć drzwi, gdy odwrócił się
znowu do Cala.
- Panie Morgan, wszystko, co mam, inwestuję w finanso
wanie Homera i skierowanie go do sprzedaży w sieci naszych
domów towarowych. Chciałbym otrzymać wstępny plan pro
mocji od waszego działu i to jak najszybciej.
Zanim zamknął drzwi, zatrzymał się, patrząc jasnym i roz
promienionym wzrokiem na Cala i Rhondę.
- Cuda nowoczesnej techniki! Czy to nie wspaniałe? - po
wiedział.
- Wspaniałe - odparli grzecznie, ale gdy Taylor zamknął
drzwi, spojrzeli na siebie z niedowierzaniem.
Kiedy Taylor Fortune wszedł do saloniku swej babki i zastał
u niej Adama, Petera i Trumana, zorientował się, że coś się szy
kuje. Jessica powitała swego najmłodszego wnuka uśmiechem.
- Czyż to nie miła niespodzianka?
Taylor popatrzył na nią i na braci.
- Nie wiem - stwierdził ostrożnie - czy będzie miła.
Zanim Jessica zdążyła coś powiedzieć, uprzedził ją Adam.
- Cal Morgan zatelefonował do mnie i opowiedział o two
im planie błyskawicznego wejścia na rynek z Homerem. Mor
gan jest zaniepokojony i chyba słusznie.
1 5
- A ty byłeś tak zaniepokojony, aby ściągnąć Petera z Chi
cago i Trumana aż z Moskwy? - zapytała Jessica Adama.
- Ja i tak miałem przyjechać ze względu na swoje własne
interesy - wyjaśnił szybko Truman.
- Rozumiem - rzekł powoli Taylor.
Adam odetchnął.
- Słuchaj, Taylor, firma jest teraz w tvoich rękach. My nie
mamy żadnego prawa, aby decydować o czymkolwiek. Jeste
śmy tu tylko jako bracia, którzy się troszczą...
- To jest ryzykowne posunięcie - wtrącił Peter.
- Szczególnie że masz jeszcze, zgodnie z tym, co mówi
Morgan, kilka niedoróbek do usunięcia w tym robocie - dodał
Adam.
- A jeśli nawet je usuniesz - przerwał Truman - mogą
pojawić się inne problemy. Zainwestowanie zbyt dużej sumy
w Homera może cię rozłożyć finansowo. Może też wpłynąć
na ogólną opinię o naszej firmie.
Taylor zamyślił się, ale nie mówił, co sądzi o argumentach
braci. Potem z wolna obrócił się w stronę Jessiki.
- A co ty myślisz, babciu?
- Ja myślę, że ty tu decydujesz, kochanie. A poza tym
wierzę, że Homer może się okazać wielkim sukcesem firmy
Fortune Enterprises.
Adam, Peter i Truman popatrzyli na babkę z dezaprobatą.
Ale zanim zdążyli wytoczyć swoje argumenty, uciszyła ich
machnięciem ręki.
- Dodam też, że nie zostawiłabym wylansowania Homera
komuś takiemu jak Cal Morgan.
- Nie? .
- Nie - potwierdziła stanowczo. - Temu człowiekowi
brak wyobraźni. Tak samo, stwierdzam to z przykrością, jak
twoim braciom.
1 6
Wszyscy trzej zaczęli protestować, ale powstrzymała ich
jednym gestem.
- Wiedziałam, że bardzo jesteś zajęty - zwróciła się do
Taylora - więc wzięłam na siebie znalezienie odpowiedniej
osoby. Chciałam się przekonać, czy jest w tym mieście ktoś,
kto ma dosyć fantazji, energii i pomysłowości, aby wylanso-
wać Homera.
- I znalazłaś kogoś, kto odpowiada tym warunkom? - spy
tał żywo Taylor.
Jessica skinęła głową z entuzjazmem.
- Tak, można by powiedzieć, że znalazłam kogoś wprost
stworzonego do tego celu. Idealną kobietę.
- Kobietę?! - wykrzyknęli jednocześnie Adam, Peter
i Truman. I wszyscy natychmiast nasrożyli się, wietrząc z jej
strony podstęp. Żaden nie miał powodu narzekać na jej swaty,
jednak nie chcieli, aby Taylor poszedł w ich ślady i stanął
przed ołtarzem. Był przecież ostatnim kawalerem w rodzinie.
Jeśli Jessice powiedzie się jako swatce, tak jak kiedyś z nimi,
wówczas rodzinny majątek i firma wymknie się całkowicie
z ich rąk i przejdzie w obce dłonie Nolana Fieldinga.
- Nie jestem pewien - zaczął Taylor z powątpiewaniem,
świadomy niepokoju braci. - Myślę, że mężczyzna byłby...
- Homer jest robotem domowym - przerwała Jessica. -
A domem ciągle jeszcze rządzą kobiety.
- No, dobrze - ustąpił Taylor - zgadzam się.
Jego bracia zrobili przerażone miny.
- Taylor, czy nie widzisz napisu na ścianie „Mane, Thekel,
Fares"? - zapytał Truman.
- To jest pułapka - dodał Peter.
- Ona ci przedstawi jakąś nieprzeciętną pożeraczkę serc,
której się nie oprzesz - ostrzegł Adam.
- Nonsens. Wybrałam ją, bo jest najlepsza w swoim zawo
dzie. I myślę tylko o interesach rodziny.
1 7
Trzej żonaci bracia Fortune'owie popatrzyli na nią
z powątpiewaniem. Odpowiedziała im gniewnym zmarszcze-
niem czoła.
- Zachowujecie się jak dzieci - orzekła. - A poza tym
przypisujecie mi zbyt wielką zasługę, jeśli chodzi o wasze
niezwykle udane małżeństwa. O ile dobrze pamiętam, żaden
z was nie próbował uniknąć zakochania się ani oświadczyn.
Temu nie mogli zaprzeczyć, ale też nie wyzbyli się podej
rzeń, że ich sprytna babka ma w zanadrzu nowy figiel.
- Co to za kobieta? - spytał wreszcie Truman.
- Ali Spencer - odpowiedziała Jessica.
- Ale chyba nie ta Ali Spencer z Agencji Reklamowej
Chestera, tu w Denver? - zapytał Peter.
Jessica skinęła głową.
- Tak. O ile dobrze pamiętam, mówiono, że ma za sobą
parę świetnych kampanii. Wykonała też pewne prace dla do
mów Fortune w przeszłości i zawsze odnosiła sukcesy.
Peter pokręcił głową ze śmiechem.
- Ali Spencer!
Adam też zachichotał.
- A to doskonałe!
- Co doskonałe? - spytał Tru zdziwiony.
- Nie bój się - rzekł Adam uspokajająco. - Taylor nie
mógł trafić w lepsze ręce.
Ta zmiana frontu zaskoczyła Taylora.
- Naprawdę?
Tego samego wieczora, gdy Jessica udała się już na spoczy
nek, a Taylor do swego mieszkania, Adam i Peter mieli oka
zję, aby wyjaśnić Trumanowi, dlaczego przestali się bać, że
Taylor wstąpi w związki małżeńskie.
- Nie zrozum mnie źle - mówił Peter - ona nie jest brzyd
ka. I wygląda na zgrabną, choć mówiąc prawdę, porusza się
1 8
tak szybko, że nigdy nie mogłem się jej dobrze przyjrzeć, aby
mieć pewność. Jest typowym okazem dziewczyny z Nowego
Jorku. Mówi prędko, nie chodzi, a biega, śliska jak wąż, ale
świetna, jeśli chodzi o reklamę.
Adam zaśmiał się.
- Biedny Taylor. Jak ją zobaczy, ucieknie gdzie pieprz
rośnie.
- I musimy sobie uświadomić - dodał Truman - że choć
Taylor jest wspaniałym facetem, nie sądzę, aby pannie Spen
cer podobał się taki spokojny, wręcz nieśmiały mężczyzna.
- Ale on prezentuje ten rodzaj rzadkiej niewinności, z któ
rej kobieta taka jak Ali Spencer może chcieć skorzystać - za
uważył Peter z nutą niepokoju w głosie.
- Z drugiej strony - wtrącił Truman - Taylor może być nią
tak przytłoczony, że nie zechce jej zaangażować i wstrzyma
się z lansowaniem Homera.
- A może raczej ona, obejrzawszy Homera, sama zrezyg
nuje i poradzi Taylorowi, aby dał sobie z nim spokój - rzekł
Adam, kończąc rozmowę tym pocieszającym stwierdzeniem.
Następnego ranka, gdy Taylor montował jedno z obroto
wych ramion robota, rozległa się seria gwałtownych uderzeń
do drzwi. Zanim zdążył odłożyć narzędzia, drzwi otworzyły
się szeroko.
- Nikogo nie ma w pokoju sekretarki, więc pomyślałam,
że sama się przedstawię. Ali Spencer. - Szczupła dłoń wyciąg
nęła się ku niemu, ale Taylor zbyt wolno zareagował, więc
natychmiast opadła z powrotem.
- Ty na pewno jesteś Taylor Fortune. A to pewnie Homer.
Świetna nazwa. Podoba mi się. Sam ją wymyśliłeś? Założę
się, że tak. No więc, kiedy zaczynamy kampanię? - mówiła
w tempie szybkostrzelnego karabinu, a głos miała schrypnię
ty, jakby nie spała całą noc.
1 9
Taylor podniósł do góry okulary, próbując objąć wzrokiem
osobę, która wdarła się do jego biura. Zobaczył arogancko
zadarty nos, oczy brązowe jak czekoladki i niesforną grzywę
miedzianych loków.
Zgrabna sylwetka opięta ciasno wiśniowym kostiumem
oraz czarne zamszowe czółenka zrobiły na nim duże wraże
nie.
- Czy chciałaby pani, abym pokazał, co on potrafi robić?
- zapytał zakłopotany.
Roześmiała się, patrząc na metalowego robota, a potem
przeniosła wzrok na Taylora. Jej śmiech zabrzmiał dla Taylora
zmysłowo.
- Czy nie powinniśmy się najpierw lepiej poznać? - spy
tała.
Taylor poczuł, że się czerwieni. Ali położyła mu ręce na
ramionach.
- Ja bardzo lubię się przekomarzać. Będziesz musiał się do
tego przyzwyczaić. Nie potrafię się zmienić.
Jej przelotne dotknięcie spowodowało natychmiastowy
i nieoczekiwany przypływ niepokojących doznań. Taylor od
skoczył i niewiele brakowało, aby strącił rozłożonego na stole
Homera na podłogę. Tylko szybki refleks Ali uratował go od
upadku. Obserwowała Taylora uważnie, gdy szukał okularów.
- Hmm... moi bracia też mi dokuczają. Peter nie tak bar
dzo jak Truman. A najbardziej Adam.
- A, tak, ci osławieni braciszkowie, którzy zrezygnowali
z pieniędzy na rzecz miłości. Piękna postawa. - Podeszła bli
żej do niego. - A ty jesteś ostatnim kawalerem w rodzinie,
tak? Ostatni ulubieniec fortuny. Hej, to mi się podoba. Czło
wiek Fortuny! To dobre. Co ty o tym sądzisz?
Stała tak blisko, że jej oddech owiewał mu twarz i zamglił
szkła okularów. Jej ruchliwość udzielała się jakby całemu
pokojowi.
2 0
- Nie wiem, co myśleć - wyznał.
Wzruszyła ramionami.
- Zostawię ci trochę czasu.
Taylor skinął głową machinalnie, podczas gdy ona obser
wowała go z uwagą.
- Zauważyłam, że udało ci się uniknąć kontaktu z prasą
w czasie tych wszystkich ślubnych ceremonii. Nie było żad
nych twoich fotografii ani wypowiedzi, choć jestem pewna, że
reporterzy starali się, jak mogli.
Odchrząknął.
- Nie widzę powodu, aby dać się fotografować.
Roześmiała się, a jej dłoń znienacka ujęła go za brodę,
obracając głowę tak, aby obejrzeć go z różnych stron.
- Niezła twarz i dobry profil, Taylor.
Przełknął ślinę, gdy wreszcie wypuściła go z niezwykle
mocnego uścisku.
- Chwileczkę, proszę pani...
- Ali. Ja jestem Ali, a ty będziesz Taylor. Nie lubię marno
wać czasu i słów. Po co zawracać sobie głowę panią i panem.
Więcej słów, większa strata czasu. W każdym razie, Taylor,
chodzi o to, żeby wiedzieć, kiedy trzeba unikać popularności,
a kiedy o nią zabiegać. Nie mówię tu o tobie, lecz o sobie. Ja
za to biorę pieniądze. Za to, że wiem, kiedy jej szukać, jak ją
zdobyć, jak ją wykorzystać. Jestem w tym dobra. Możesz
oddać się w moje ręce i wszystko zostawić na mojej głowie.
- Tak, cóż... - Starł kroplę potu, która mu spłynęła po
policzku.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem i, ku jego wielkiej uldze,
cofnęła się o parę kroków.
- Wiem. Wchodzę za mocno. To jedna z moich gorszych
cech. Często sobie mówię: Ali, nie tak ostro. Nie atakuj jak
walec drogowy, bo rozpłaszczysz klienta, zanim zdąży ode-
2 1
tchnąć". - Podniosła ręce do góry w geście poddania. - W
porządku, Taylor, strzelaj!
Zamrugał kilkakrotnie oczami, a potem, aby zyskać na
czasie, włożył okulary.
- Słucham? - powiedział.
Oparła ręce na biodrach.
- No, proszę, zaczynaj. Pytaj mnie, o co zechcesz.
Taylor poczuł się zagubiony. Ta kobieta po prostu go przy
tłoczyła.
- Pytać? Dobrze, ale o co? Czy zawsze jesteś taka?
- Jestem trochę spokojniejsza, gdy śpię - odparła z uśmie
chem. - Ale nie całkiem. Należę do tych, co ściągają na siebie
cały koc i wszystkie poduszki. A czasem kopię.
- Kogo kopiesz? - spytał Taylor.
- Nie masz zwyczaju owijać w bawełnę, co?
Zaczerwienił się.
- Przepraszam. To rzeczywiście nie moja sprawa. -
Uśmiechnął się rozbrajająco.
Odpowiedziała mu uśmiechem i uznała w duchu, że nie
tylko profil ma dobry; en face też mógł się podobać.
- Ostatnio nikogo.
Nie zrozumiał.
- Ostatnio nie spałam z nikim. Chyba, żeby liczyć Bartho-
lemewa.
- Bartholemewa?
- Mojego kota. Natrętna bestia. Bez względu na to, ile
razy wykopię go z łóżka, czy wyciągnę spod niego poduszkę,
wskakuje natychmiast z powrotem. Wyobraź sobie!
Taylor mógł sobie to z łatwością wyobrazić.
- A ty śpisz z kimś, Taylor? - Zrobiła wyraźną przerwę,
zanim dodała z uśmiechem: - To znaczy z kotem czy psem.
Chyba nie sypiasz z Homerem, co?
- Raczej nie.
2 2
Ruszyła w jego stronę. Taylor poczuł skurcze mięśni i miał
ochotę uciec, ale pomyślał, że już i tak dostatecznie się ośmie
szył w oczach tej światowej specjalistki od reklamy. Jak się
okazało, przemknęła koło niego, aby obejrzeć z bliska Home
ra.
- Widziałam już przystojniejsze tostery - zażartowała.
- Homer robi o wiele więcej niż jakikolwiek toster - od
parł z godnością. - Homer jest wyjątkowy.
Ali słuchała go tylko jednym uchem ze wzrokiem utkwio
nym gdzieś w przestrzeni.
- Tak, wyjątkowy. - Nagle obróciła się do niego. - To
powinno chwycić. Człowiek Fortuny. - Zaczęła krążyć wo
kół niego, oglądając go dokładnie z każdej strony. - Powinie
neś przywyknąć do tej myśli. To będzie doskonały punkt
wyjścia. Taylor Fortune - posiadaczem fortuny! Taylor For
tune, który wygrał pozostając kawalerem! Taylor Fortune,
który wybrał fortunę zamiast miłości. Czy nie widzisz, jak
nam to pomoże?
- Nie - odpowiedział ostro. - Nie, nic nie rozumiesz. Ja
nie chcę lansować siebie, lecz Homera.
- Wiem o tym. Ale to jest taka sztuczka. Sprzedaje
my wynalazek poprzez wynalazcę. I to jakiego! Człowieka
Fortuny! Ty i twoja zabaweczką będziecie znani w każdym
domu.
- Zabaweczką! Zabaweczką! - oburzył się. - Homer nie
jest zabaweczką, panno Spencer. Do pani wiadomości, Homer
to...
- Uspokój się, Taylor. Uspokój się. - Zaczęła krążyć po
pokoju, uświadomiwszy sobie, że jest przewrażliwiony na
punkcie robota i że musi naprawić swój błąd. - Co jeszcze,
Taylor? - spytała.
- Wydaje mi się, panno Spencer, że to nie jest...
- Zawsze tak się dzieje - stwierdziła filozoficznie.
2 3
- Co się zawsze dzieje?
- Zawsze jest na początku „panno Spencer", potem jest
„Ali", a za chwilę, gdy za bardzo naciskam, wracamy do
„panno Spencer". Lecz nie martw się, to minie.
- To znaczy, że wszyscy klienci tak reagują na panią?
Ali zaśmiała się.
- Oczywiście, ale nie wszyscy tak szczerze to okazują.
Usta Taylora zadrżały.
- Rozumiem.
- Niech cię to nie peszy. Mnie się to podoba. - Podeszła
bliżej do niego. - Masz wiele miłych cech.
- Ja?
- Ależ oczywiście. Choć będziemy musieli złagodzić to
i owo. Masz wysoki poziom inteligencji i poczucie humoru,
kiedy sobie pozwalasz na luz. Masz dobrą aparycję. Nie prze
sadnie ostentacyjną, ale przyjemną dla oka. W końcu jesteś
naukowcem. Tak, myślę, że twój ogólny wizerunek jest dla
nas korzystny, musimy go tylko trochę podkreślić. Gdy nad
tym popracujemy, każda kobieta będzie chciała cię mieć
w łóżku.
- Doprawdy, panno Spencer! - wykrztusił Taylor zgor
szony.
- Och, czy powiedziałam „w łóżku"? Chciałam powie
dzieć w kuchni - poprawiła się szybko. - Każda kobieta bę
dzie chciała cię mieć w swojej kuchni.
- Ja nie chcę być w kuchni żadnej kobiety.
- Nie będziesz. One będą chciały, ale cię nie dostaną. Więc
będą musiały zadowolić się Homerem. Tylko przez niego będą
mogły być bliżej ciebie. Moim zadaniem będzie sprawić, aby
się tym zadowoliły.
- Ja naprawdę nie myślę...
- Świetnie. Myślenie zostaw mnie. Wierz mi, Taylor, twój
image jest najważniejszy. Za długo jestem w tej branży, żeby
2 4
nie wiedzieć, że to nie sam produkt się sprzedaje, ale jego
image. I gdy tylko stworzymy dla ciebie odpowiedni image,
wtedy twoje nazwisko dołączone do czegokolwiek - nawet do
gumy do żucia - będzie się sprzedawało. - Oczy jej rozbłysły
- O, właśnie. Guma Fortune, dlaczego nie? Świetna myśl.
- Nic mnie nie obchodzi guma. Mnie interesują wynalazki
ułatwiające pracę. Takie urządzenia jak Homer, który wpro
wadzi domy towarowe Fortune w dwudziesty pierwszy wiek.
- To wspaniałe, Taylor. Ale ty też musisz wkroczyć
w dwudziesty pierwszy wiek razem z Homerem.
- Naprawdę, Ali?
- To już lepiej - uśmiechnęła się.
- Co już lepiej? Aha - zorientował się, że bezwiednie
nazwał ją po imieniu.
Trzeba przyznać, że nie robiła z tego kwestii. Zamiast tego
usiadła na stole i machając długimi nogami wyciągnęła z to
rebki notesik.
- W porządku. Przejdźmy do ważniejszych spraw - rzekła
otwierając go. - Powiedz mi, co robisz, jeśli nie majsterku
jesz?
Taylor, który miał wlepiony wzrok w jej rytmicznie bujają
ce się nogi, spojrzał w górę speszony.
- Co robię?
- No tak, dla zabawy. Chyba się bawisz czasem?
- Bawię się?
- Taylor, zlituj się, podaj mi jakieś fakty, muszę przecież
od czegoś zacząć.
- Chwileczkę. Ja się jeszcze nie zdecydowałem, czy...
Chodzi mi o to, że nie jestem pewny, czy twoje podejście...
To znaczy, ten mój image nie wydaje mi się interesujący.
- Właśnie moim zadaniem jest zrobić go interesującym.
A teraz chcę dowiedzieć się czegoś, co mi pozwoli rozpocząć.
Więc jak? Chyba nie pracujesz dzień i noc, prawda?
2 5
- Czasami gram na kobzie.
- Na kobzie? - Roześmiała się. - Zaskoczyłeś mnie, ale
mogę sobie wyobrazić ciebie z kobzą. - Pochyliła się w jego
stronę, oglądając go bez żenady. - Czy nosisz szkocką spód
niczkę?
- Rzadko. Mam kościste kolana.
- Dobrze. - Uśmiechnęła się, ciągle notując. - Jakie ci się
najbardziej podobają: jasne, ciemne, pulchne, szczupłe?
- O czym ty mówisz?
- O kobietach. O płci przeciwnej. Słyszałeś coś o tym?
- Nie wiem, co kobiety mają z tym wspólnego. Jak rów
nież kobza.
Po dłuższej chwili dodał:
- Przytłaczasz mnie, Ali. Nigdy dotąd nie spotkałem takiej
kobiety. Dostaję zawrotu głowy.
Ali zsunęła się ze stołu.
- Może to nie takie złe.
- Może nie, ale potrzebuję trochę czasu, aby się zdecydo
wać, czy się do tego nadaję. -Ze zdziwieniem zobaczył, że ją
to zabolało. - To nie to, że nie uważam cię za dobrą. Jestem
pewien, że jesteś znakomita w swej profesji. To chodzi
o mnie. Po prostu nie widzę się jako Człowiek Fortuny. Bar
dzo mi przykro.
Ali w duchu wymyślała sobie za obranie nieodpowiedniej
taktyki. Popsuła wszystko. Miała tu życiową szansę, okazję do
wyrobienia sobie nazwiska, zarobku, otworzenia własnej fir
my i wszystko to popsuła.
- W porządku, Taylor. Może masz rację - powiedziała
z westchnieniem. - Może rzeczywiście nie stanowimy dobre
go zespołu.
Wyciągnęła rękę, którą tym razem Taylor natychmiast
uchwycił.
- Przykro mi, Taylor. Mogło być zabawnie.
2 6
Teraz, gdy był dość szybki, aby ująć jej dłoń, stwierdził ze
zdziwieniem, że nie ma ochoty jej puścić.
- Mnie też jest przykro.
- To chyba wszystko. - Spojrzała na swoją dłoń w jego
ręce. Taylor puścił ją niechętnie. Wyjęła z torebki wizytówkę.
- Na wszelki wypadek, jak już przemyślisz sprawę i gdy
byś się zdecydował - popatrzyła na Homera. - Ty i twój przy
jaciel.
Wziął wizytówkę i zaczął ją czytać. Gdy podniósł wzrok,
jej już nie było. Wyszła tak szybko, jak się zjawiła.
- Hej! - krzyknął za nią - nawet nie zdążyłaś zobaczyć
Homera w akcji!
ROZDZIAŁ
2
Ali Spencer przyglądała się swojej porcji kurczaka, ale nie
mogła się zmusić do jedzenia. W końcu odłożyła widelec.
Współlokatorka Ali, Sara Brooks, drobna, ciemnowłosa
młoda kobieta popatrzyła na nią ze współczuciem.
- Nie rób takiej smutnej miny, dziecinko - pocieszyła.
- Może jeszcze zmieni zdanie i zadzwoni. Wziął przecież
twoją wizytówkę, prawda?
Piwne oczy Ali, zawsze tak błyszczące humorem, teraz
patrzyły martwo.
- To wszystko moja wina. Byłam taka pewna siebie, tak
się pchałam. Przytłoczyłam go. To jego własne słowa.
- Tak powiedział? Że go przytłaczasz?
Ali skinęła głową.
- Źle to rozegrałam. Powinnam była rozpocząć delikatnie,
spokojnie. W tonie ugodowym.
- Chciałabym to widzieć. - Sara roześmiała się.
- Żałuję, że jego babka, Jessica, nie ostrzegła mnie
wyraźniej. Wspomniała tylko, że on zachowuje się z rezerwą.
Ale sama powinnam zauważyć znaki ostrzegawcze. Wiedzia
łam przecież, że unikał wszelkiego zwracania na siebie uwagi
w czasie ślubów braci. Ten facet uczynił z nieśmiałości sztu
kę.
Wstała od stołu i zaczęła przemierzać pokój w tę i z powro-
2 8
tern. Bartholemew, jej kot, skorzystał z okazji, aby wskoczyć
na krzesło i dobrać się do kurczaka.
- Ale nawet, jeśli nie zostałam dostatecznie ostrzeżona
przed wejściem do jego biura - a raczej przed wtargnięciem,
jak strażak do pożaru - po jednym spojrzeniu na faceta powin
nam była wiedzieć, z kim mam do czynienia - kontynuowała
Ali. - Lecz ja zbyt gwałtownie chciałam dopaść swojej ofiary.
- Jak on wygląda? - spytała Sara. Ostatni kawaler z rodzi
ny Fortune bardzo ją interesował.
Ali westchnęła.
- Nie wyobrażaj sobie, że to jakiś tępy niedołęga. W isto
cie jest prawdopodobnie błyskotliwy. Znasz takie typy, nie
pewny siebie, pozbawiony wszelkiego nadrabiania miną czy
sztuczności. I jak sądzę, niezbyt doświadczony, jeśli chodzi
o kobiety czy interesy.
- Wygląda na szalenie naiwnego.
- Myślę, że jest prostolinijny, ale chyba nie naiwny. Mó
wię ci, to typ naukowca. To nie żaden gracz, nie prowadzi
podwójnej gry, nie stosuje wybiegów. Myślę, że jest z gruntu
uczciwy i przyzwoity.
Usiadła znowu na krześle zwolnionym przez Bartholeme-
wa, który zdążył wylizać jej talerz do czysta. Ali odsunęła
pusty talerz i oparła łokcie na stole.
- Właściwie zrobił na mnie miłe, krzepiące wrażenie.
- Nie mów mi tylko, że cię zawojował, dziecinko. Ali
Spencer, dziewczynę, która trzyma swoje serce w sejfie.
- Och, proszę cię, Saro. Niech cię nie ponosi fantazja.
Mówiłam tylko, że się przyjemnie odróżnia od tych typowych
powierzchownych biznesmenów, gotowych wbić ci nóż
w plecy, z jakimi się zwykle stykam - odpowiedziała szybko
Ali. Po chwili wzruszyła ramionami. - Co nie znaczy, że
mogłabym go „sprzedać" w tej formie. Wymagałby całkowi
tej zmiany oprawy. Musiałby wystąpić jako człowiek silny
2 9
i pewny siebie. Poza tym on wygląda, jakby się ubierał na
dobroczynnych wyprzedażach odzieży w parafii. A jego wło
sy! Założę się, że obcina je sobie sam tępymi nożyczkami.
Ciachnie tu, ciachnie tam i trochę jeszcze tu...
Obie się roześmiały. Lecz po chwili Ali powiedziała tęsk
nym głosem:
- A ja tak marzyłam, żeby go wylansować jako Człowieka
Fortuny.
- Człowieka Fortuny?
- To było moje założenie. Planowałam, żeby go ubrać
i uczesać, dodać mu blasku i elegancji, pokazać go we wszy
stkich ważnych miejscach, stworzyć wokół niego atmosferę
tajemniczości, tak aby każda Amerykanka śniła o ostatnim
z braci Fortune'ów, któremu trafiła się szansa odziedziczyć
całe rodzinne imperium i zostać jednym z najbogatszych
i najbardziej poszukiwanych kawalerów.
Mówiąc to Ali znów poderwała się z krzesła i wzięła w ra
miona swego kota.
- Czy Człowiek Fortuny, tak jak jego bracia, odrzuci
majątek, władzę i wolność dla miłości? To pytanie zaprzątało
by każdą Amerykankę, w której żyłach płynie prawdziwa
krew, gdyby tylko pozostawiono mi swobodę działania. I każ
da wyobrażałaby sobie siebie, jako tę, dla której on by to
wszystko poświęcił. Myślałyby o nim, marzyłyby o nim i czy
tały wszystko, co tylko wpadłoby im w ręce na jego te
mat. I gdyby tak się stało, mógłby im sprzedać, co tylko by
chciał: most brooklyński czy... niech to diabli! ... nawet
Homera!
- Kto to jest Homer?
- Nie kto, lecz co. Homer to robot.
- Masz na myśli coś takiego, jak R2D2 z „Gwiezdnych
Wojen"? - zapytała Sara.
Ali przytaknęła.
3 0
- A ja mu nawet powiedziałam, że widziałam przystojniej
sze tostery! Ten mój niewyparzony język! - Pokręciła głową.
- W gruncie rzeczy Homer robi bardzo miłe wrażenie. Różne
tarcze i kolorowe pokrętła. Choć potrafiłabym wprowadzić
pewne zmiany, aby uzyskał lepszą prezencję. - Oparła brodę
na rękach i westchnęła. - Nawet nie dałam Taylorowi szansy,
aby mi zademonstrował, co Homer potrafi robić.
Taylor Fortune miał duże trudności ze skupieniem się na
pracy przez resztę dnia. Nawet Homer leżał porzucony na
warsztacie z nie sprawdzonym dodatkowym elementem na
ramieniu obrotowym. Około szóstej Rhonda, jego sekretarka,
zajrzała do pokoju.
- Zaraz wychodzę, proszę pana. Chyba że chciałby pan,
abym została po godzinach?
Taylor uniósł głowę znad wizytówki, w którą się wpatry
wał.
- Eee... nie, Rhonda. Dziękuję. Ja też nie zostanę dużo
dłużej.
Rhonda wiedziała, że Taylor rzadko kiedy opuszczał biuro
przed dziesiątą, wykorzystując każdą wolną chwilę, aby po
pracować nad Homerem czy innym wynalazkiem, który go
w danej chwili pasjonował.
- Może zamówić w delikatesach parę kanapek?
- Nie, dziękuję. Nie jestem właściwie głodny.
- Gdyby pan zgłodniał, to w mojej szufladzie jest jabłko,
a numer telefonu do delikatesów w kalendarzu - rzekła Rhon
da wychodząc.
Około wpół do ósmej Taylor ciągle jeszcze siedział przy
biurku, próbując bezskutecznie przeanalizować roczne spra
wozdanie finansowe. Popatrzył na Homera. Z wolna na jego
ustach pojawił się uśmiech.
3 1
- „Przystojniejsze tostery" - zacytował. Znowu wziął do
ręki wizytówkę i gładził palcem wypukłe litery.
W prawym górnym rogu widniał numer telefonu do pracy,
a w lewym numer domowy Ali Spencer. Wpatrywał się w ten
ostatni przez kilka minut, a potem zdecydowanym ruchem
odłożył kartkę.
- Nie - powiedział sam do siebie. - To bez sensu. To
Homer ma być reklamowany, a nie ja. Ostatnia rzecz, jakiej
bym pragnął, to rozgłos.
Wstał, podszedł do robota i przekręcił włącznik umiesz
czony na boku głowy. Błysnęły światełka i zamiast poprze
dnich jęków i pisków dał się słyszeć cichy pomruk oznaczają
cy, że Homer ożył. Gdy przekręcił następny włącznik, popły
nęła łagodna muzyka. To dobry pomysł, pomyślał.
- Dobrze, Homer. A teraz przetestujemy to twoje ramię.
Właśnie gdy miał rozpocząć próby różnych czynności,
trzymając w ręku klucz na wypadek potrzeby dodatkowej
regulacji, zadzwonił telefon. Drgnął i upuścił sobie ciężki
klucz na nogę. Klnąc z bólu i podskakując przez całą długość
pokoju, dopadł do telefonu i chwycił słuchawkę.
- Tak? - warknął.
- Taylor?
Schrypnięty i niepodobny do innych głos Ali Spencer po
zostawił na nim niezatarte wrażenie, więc wiedział od razu, że
to była ona.
- Tak. - Tym razem jego głos zabrzmiał dużo łagodniej.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam.
- Nie.
- Słuchaj...
- Myślałem o tobie.
- Naprawdę? - spytała zaskoczona.
- Tak. Nie mogłem niczym się zająć, gdy odeszłaś - przy
znał się.
3 2
- Nie mogłeś?
- Nie podoba mi się twój plan, Ali.
- Zauważyłam to dziś rano. Dlatego dzwonię. Widzisz, ja
też myślałam o tobie.
- Naprawdę?
- Tak. I o Homerze. Zdałam sobie sprawę, że nie widzia
łam Homera w akcji.
- A chciałabyś?
- Co?
- Chciałabyś zobaczyć Homera w akcji?
- Ależ... oczywiście. Bardzo. Myślę, że to byłoby...
- Kiedy?
- Kiedykolwiek. W każdej chwili. To znaczy, kiedy to
byłoby wygodne dla ciebie.
- A co powiesz na teraz?
- Teraz? Masz na myśli natychmiast?
- Tak szybko, jak tylko mogłabyś się tu znaleźć. Mogę
wysłać po ciebie kierowcę.
- Och, to nie jest konieczne. Umiem prowadzić samo
chód.
- Ja nie potrafię.
- Nie prowadzisz samochodu? Dlaczego?
- Nigdy się nie uczyłem. Nigdy wiele nie podróżowałem.
I zawsze miałem do dyspozycji auto z szoferem.
- Aha.
- Ale mógłbym się nauczyć.
Ali roześmiała się.
- Prowadzenie samochodu to żadna frajda. Gdybym ja
miała do dyspozycji samochód i szofera...
- A więc wyślę go po ciebie.
- Nie, nie o to mi chodziło. Chociaż - no dobrze. Dlacze
go nie? Nie co dzień pławię się w luksusach.
- Świetnie. A zatem do zobaczenia wkrótce.
3 3
Gdy Taylor odłożył słuchawkę na widełki, zauważył, że
ręka mu się trzęsie. Wcisnął guzik interkomu, który łączył go
z garażem.
- Daniel, proszę, abyś pojechał po pannę Ali Spencer
i przywiózł ją tutaj.
- Tak, proszę pana. Gdzie ona mieszka?
- River Drive 34, apartament 14c.
Oczekiwanie zdawało się trwać całą wieczność. Wreszcie
się zjawiła. Ali, kobieta światowa i pewna siebie, śmiałym
krokiem weszła do pokoju, a miedziane loki na jej głowie
podskakiwały przy każdym ruchu. Swój wytworny, wiśnio-
wo-czarny kostium zamieniła na dżinsy i luźną bluzkę, lecz
Taylor uznał, ku swemu zdziwieniu, że jej obecny strój jest
jeszcze bardziej urzekający. Obserwował ją, gdy kroczyła
przez pokój z ramionami ściągniętymi do tyłu i brodą uniesio
ną do góry. Był w tym jakiś cień prowokacji czy zaczepki.
Gdy podeszła do niego, zauważył na jej nosie parę piegów
i małą bliznę nad lewą brwią. Te drobne braki w urodzie spra
wiły mu przyjemność. Wydawała się przez to bardziej ludzka,
zwyczajna, taka, którą można zranić. A to doznanie było mu
znane aż nadto dobrze.
Ali zdała sobie sprawę, że jej przyjście zrobiło wrażenie na
Taylorze. Widziała, że pożerał ją oczami jak młody chłopak.
Najwyraźniej mu się podobała. Czy powinna skorzystać z te
go, aby wkraść się w jego łaski i przekonać go do siebie?
Szybko odrzuciła ten pomysł, potępiając siebie samą za takie
myśli. Nie przyszła tu w poszukiwaniu kochanka. Przyszła,
bo potrzebowała zarobku. W przeszłości zdarzało się jej wy
korzystywać swe kobiece wdzięki, aby pozyskać ewentualne
go klienta, ale zawsze był to ktoś, komu takie postępowanie
nie było obce. Mały flirt, który nigdy nie przekraczał pewnych
granic, był częścią gry. Ali była mistrzem w tej grze, lecz nie
3 4
mogła jej zastosować wobec Taylora. Był na to zbyt prawy,
wrażliwy. Podejrzewała, że nie wiedziałby, jak to potrakto
wać. Pewnie zrozumiałby wszystko na opak.
Taylor nie wiedział, co powiedzieć. Serce mu biło szybko.
Miał wrażenie, że znajduje się w pędzącym pociągu. I co naj
dziwniejsze, uczucie to było raczej przyjemne.
- Jak się jechało? - spytał w końcu.
Uśmiechnęła się.
- Wspaniale. Wypiłam parę drinków, odbyłam kilka mię
dzynarodowych rozmów telefonicznych i... ej, ej, ja żartuję!
- Nie byłoby w tym nic złego - zapewnił ją pośpiesznie,
uśmiechając się z zażenowaniem. - Może miałabyś chęć na
drinka? Albo na coś do jedzenia? Albo jedno i drugie? Może
być coś do picia i coś do zjedzenia.
- Taylor, dziś rano zrobiłam z siebie idiotkę. Przepraszam.
Musiałam to z siebie wyrzucić. Tak, teraz z przyjemnością coś
zjem. I wypiję.
- Nie, nie zgadzam się. To ja po prostu... byłem zaskoczo
ny. Nie wiem. Pewnie miałaś rację. Chcę powiedzieć, że ja
istotnie muszę wejść w dwudziesty pierwszy wiek razem
z Homerem.
- Nie. Dlaczego? Masz prawo żyć tak, jak ci się podoba.
A fortuna ci sprzyja, więc możesz wybierać.
- Prowadziłem dotąd dość samotny tryb życia. Wszystko
układało się dobrze, póki nie zostałem prezesem firmy. Nigdy
się nie spodziewałem, że do tego dojdzie. Nie sądziłem, że
moi bracia się ożenią. Nie pojmowałem, dlaczego to zrobili.
Teraz jednak powoli zaczynał ich rozumieć.
- Być prezesem firmy to chyba dość ciężki obowiązek dla
kogoś, kto lubi pozostawać w cieniu.
- Nie zrozum mnie źle. Są też przyjemne strony tej sytu
acji. Weź choćby sprawę Homera czy też innych wynalazków,
mających ułatwić prace domowe, nad którymi pracuję. Gdyby
3 5
którykolwiek z moich braci kierował firmą, nie miałbym mo
żliwości ich wylansować i związać z Fortune Enterprises.
- Czyżby bracia nie wierzyli w twoje wynalazki?
Taylor uśmiechnął się rozbrajająco.
- Niektóre okazały się wadliwe. Ale... do diabła! O, prze
praszam. Wszystkim wynalazcom zdarzają się niepowodze
nia. - Zmarszczył brwi. - Zwykle tyle nie gadam. Prawie
zapomniałem, że chciałaś coś zjeść i pić. Co to ma być? Ka
napka i piwo? Stek i wino? Kawior i szampan?
Ali roześmiała się.
- Najpierw limuzyna z szoferem, a potem kawior i szam
pan. Taylor, Taylor, chcesz mi zawrócić w głowie.
- A wiec kawior i szampan - zdecydował rozpromienio
ny.
Zanim zdążyła sprostować, że nie mówiła na serio, chwycił
ją za rękę i poprowadził w kierunku drzwi.
- Dokąd idziemy?
- Do delikatesów, oczywiście, bo gdzie moglibyśmy do
stać kawior?
- Taylorze Fortune, to jest absolutna dekadencja. Czy ty
wiesz, że nigdy nie próbowałam kawioru z bieługi?
Znajdowali się w pomieszczeniu, które wyglądało jak sa
lon w eleganckim apartamencie, a było wystawowym poko
jem w meblowym dziale domu towarowego Fortune.
- Proszę - wyciągnęła rękę i wyjęła ze srebrnego kubełka
z lodem opróżnioną do połowy butelkę szampana - napijesz
się?
Druga, pusta butelka leżała na dywanowej wykładzinie
obok nóg Taylora. Taylor stracił rachubę, ile kieliszków już
wypił, ale niejasno pamiętał, że przestał odmawiać po czwar
tym. Gdy Ali napełniła jego kielich, parę kropli przelało się na
3 6
stół. Trudno byłoby osądzić, czyja ręka była pewniejsza, jej
czy jego. Wypił duży łyk, a potem wyciągnął się na dywanie.
- Dobrze się czujesz? - spytała Ali.
- Jak nigdy - odparł.
Ona sama wypiła trzy kieliszki, co przekraczało jej zwykłą
miarę, ale była w doskonałym humorze. Ułożyła się wygodnie
na skórzanej, miękkiej sofie, popijając szampana dobrej marki
i zajadając kawior z bieługi.
Wstawiła butelkę z powrotem do kubełka z lodem, a potem
niefrasobliwie zanurzyła palce w kryształowym pojemniku
z kawiorem i wkładała jedno ziarenko po drugim wprost do
ust.
Taylor obserwował ją jak zahipnotyzowany. Ich oczy spot
kały się.
- Jesteś pewny, że nie chcesz ani trochę? - spytała, wysu
wając w jego kierunku porcyjkę do spróbowania.
Taylor nigdy nie przepadał za kawiorem, ale też nigdy nie
podawano mu go w tak kuszący sposób. Uniósł się trochę
i otworzył usta. Ali wsunęła mu palec między wargi. Zbyt
późno zorientowała się, że nie było to rozsądne. Jak tylko jego
wargi zacisnęły się wokół jej palca, poczuła taki przypływ
pożądania, że miała ochotę stoczyć się z sofy wprost na niego.
Uratował ją tylko jeszcze silniejszy odruch samoobrony. Wy
ciągnęła palec z jego ust tak szybko, że paznokciem skaleczy
ła mu wargę. Zobaczyła na niej kroplę krwi.
- Och, Taylor, skaleczyłam cię - przeraziła się.
- Nic nie czuję- odparł, krzywiąc usta w pijackim uśmie
chu.
Ali pochyliła się nad nim, aby sprawdzić, jak bardzo go
zraniła.
Taylor znów uniósł się na łokciu, aby jej w tym dopomóc.
Wzrok Ali powędrował od jego ust do brązowych oczu. Wpa
trywał się w nią, oddychając nierówno.
3 7
- Myślę, Ali, że mogę być... trochę nietrzeźwy - powie
dział, uśmiechając się niepewnie.
Odpowiedziała mu uśmiechem, nie odrywając wzroku od
jego twarzy.
- Może masz rację, Taylor.
- Mam ochotę... cię pocałować.
- Takim pragnieniom powinieneś się opierać.
- Tak. Pewnie masz rację. - Opadł z powrotem na dywan.
Ali poczuła, że ją to rozczarowało i przestraszyła się siły
tego rozczarowania. Szybko spuściła nogi na podłogę i wstała.
- Taylor, muszę już iść do domu. Ty zresztą też.
Milczał. Oczy miał zamknięte. Pochyliła się i potrząsnęła
go za ramię w obawie, że może stracił przytomność.
- Taylor!
- Co takiego, Ali? - spytał, otwierając oczy.
Z jakiegoś powodu, którego wolała nie rozpatrywać, serce
zaczęło jej bić jak oszalałe. Będzie tego jutro żałować. Tak jak
i Taylor. Choć z drugiej strony po tej ilości wypitego szampa
na może nic nie będzie pamiętał.
Pochyliła się niżej, on się uniósł. Gdzieś w połowie drogi
ich usta się spotkały. Było to niezbyt zręczne spotkanie, ale
wykorzystali je, jak potrafili najlepiej.
Pokój wirował. Taylor jęknął, starając się zamknąć oczy,
ale stwierdził, że już są zamknięte. Próbował je więc otwo
rzyć, ale wszystko zawirowało jeszcze bardziej.
- Hej, wypij to - powiedział znajomy głos.
Taylor zerknął w górę na swoją babkę. Były tam dwie
babki i obie podawały mu szklankę z jakimś brązowym pły
nem.
- No, dalej, nie pieść się - zachęcała go.
- Co to jest? - zapytał ochrypłym głosem, czując ohydny
smak podchodzący mu do gardła.
3 8
- To stary, wypróbowany środek na to, co ci dokucza.
Nazywa się „stepowa ostryga". Nie pytaj, z czego się składa,
tylko wypij.
Podniósł rękę, sięgając gdzieś między dwie szklanki, które
widział, a Jessica przytrzymała mu rękę i włożyła szklankę
w dłoń.
Grymas wykrzywił mu twarz, gdy przełykał napój, ale po
chwili poczuł się lepiej.
- Co się stało? - spytał półprzytomnie.
- Nie pamiętasz?
Na próżno wytężał pamięć, by coś sobie przypomnieć.
- Czuję się trochę zamroczony.
- Nie przypominasz sobie, że poszliście razem z Ali do
sklepu?
Pytanie Jessiki powoli do niego docierało. Nie zważając na
ból głowy podniósł się na łokciu.
- Teraz sobie trochę przypominam. Kawior... i szampan.
- Uśmiechnął się niepewnie. - Dużo szampana.
Nagle uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Pamiętam, że ją pocałowałem... a potem...
Nie wiedział, co było potem.
- Nie wiem, co mnie napadło - wyznał i zastanowił się,
jak daleko się posunął. Sięgnął po słuchawkę telefonu stojące
go przy łóżku.
- Lepiej będzie, jak do niej zadzwonię. Powinienem ją
przeprosić. Wypiłem za dużo szampana. Choć to nie jest
żadne wytłumaczenie.
Jessica z trudem powstrzymała uśmiech. Nawet w naj
śmielszych marzeniach nie sądziła, że sprawy potoczą się tak
szybko.
- Co ja zrobiłem z numerem jej telefonu? Aha, jest na
wizytówce. - Ze zmarszczonym czołem przypominał sobie,
gdzie ją schował. - Spodnie. Włożyłem ją do kieszeni spodni.
3 9
- Obawiam się, że masz pecha.
- Wizytówka zginęła?
- Nie, mój drogi. Twoje spodnie zginęły. Daniel twierdzi,
że wróciłeś do domu bez nich.
Taylor zaczerwienił się, a potem zbladł.
- Wróciłem do domu bez spodni?!
- Tak, kochanie - odparła nonszalancko Jessica, zabiera
jąc pustą szklankę. - Jeśli nie chcesz następnej porcji „ostrygi
stepowej", to muszę już iść. Mam spotkanie w klubie.
Taylor w milczeniu pokręcił głową.
- Jestem pewna, że jej numer znajdziesz w książce telefo
nicznej - rzuciła Jessica na odchodnym.
Po wyjściu babki Taylor pozostał w łóżku, rozważając pra
wdopodobny przebieg wypadków wczorajszego dnia. Był
tak zawstydzony, że nie śmiał zadzwonić do Ali. Co miał
by powiedzieć? Jak mógł ją przeprosić, jeśli nie wiedział za
co?
Dzwonek telefonu wyrwał go z tych meczących rozmy
ślań.
- Cześć, Tayor, jak się czujesz?
- Ali?
- Dzwoniłam do firmy, ale okazało się, że jeszcze cię tam
nie ma. Wcale mnie to nie zdziwiło. Masz fatalnego kaca, co?
- Słuchaj, Ali, nie wiem, co powiedzieć. Tak się wsty
dzę...
- Daj spokój, Taylor. Rozluźniłeś się i zabawiłeś trochę. Ja
też się ubawiłam.
- Naprawdę?
- Było wspaniale. Zupełna dekadencja. Co prawda, nie
mogłabym tak odżywiać się na co dzień. Mogę zejść na złą
drogę tylko od czasu do czasu.
- O Boże!-jęknął.
- Taylor! Nic ci nie jest?
4 0
- Nie jesteś... wściekła? Nie uważasz, że sprawy zaszły za
daleko?
- Daj spokój, Taylor. Nie ma powodu, żeby robić z igły
widły. Wypiliśmy trochę szampana, ja zjadłam cały pojemnik
kawioru, pocałowaliśmy się...
- A potem?
- Nie pamiętasz?
Taylor zamknął oczy.
- Nie - powiedział słabym głosem. - Nic nie pamiętam.
Nastąpiła cisza, która dla Taylora trwała bez końca. Wresz
cie usłyszał, że Ali się śmieje.
- Och, Taylor. Nic więcej nie było. Tylko jeden mały
pocałunek. A potem... odpłynąłeś. Zadzwoniłam po Daniela,
a on zarzucił cię sobie na plecy i odwiózł do domu, podrzuca
jąc mnie po drodze. Nie masz się czym przejmować. Twoja
cnota pozostała nie naruszona.
- Więc co się stało z moimi spodniami? - spytał z trudem.
- Z czym?
- Wróciłem do domu bez spodni. Kiedy mówiłaś o deka
dencji i że... zeszłaś na złą drogę, pomyślałem...
Ali znowu się roześmiała.
- Mówiłam o kawiorze i szampanie. Doprawdy, Taylor, za
kogo mnie bierzesz? - drażniła się z nim.
Taylor wykrztusił przeprosiny i odłożył słuchawkę. Nigdy
w życiu nie czuł się tak upokorzony.
Tego samego dnia Daniel opowiedział, co się stało z nie
szczęsnymi spodniami. Zawinił tu jego upór, aby zabrać resztę
szampana do limuzyny. Po odwiezieniu Ali, Taylor próbował
nalać sobie kieliszek wina, ale rozlał je na spodnie. Z pijackim
uporem zdjął je natychmiast z siebie i radośnie wyrzucił za
okno mówiąc, że i tak nie są odpowiednie dla Człowieka
Fortuny.
ROZDZIAŁ
3
Zarówno Ali, jak i jej współlokatorka spały jeszcze twar
dym snem, gdy w sobotę rano, kwadrans po siódmej, odezwał
się dzwonek u drzwi. Ali, którą trudno byłoby zaliczyć do
rannych ptaszków, nic nie usłyszała. Sara próbowała nie zwra
cać uwagi, nakrywając głowę poduszką, ale ktoś dzwonił
uparcie. Półprzytomna odrzuciła kołdrę, włożyła szlafrok
i poczłapała do drzwi. Otworzyła je ziewając szeroko, a zdu
mienie nie pozwoliło jej zamknąć rozwartych usL
- Dzień dobry. Nazywam się Homer. Jestem pomocnikiem
wieloczynnościowym. Dziś jest sobota, dwudziesty drugi
czerwca. Mam nadzieję, że się wyspałaś. Pogoda jest ładna,
świeci słońce. Chętnie od razu zabiorę się do pracy.
Zdezorientowana Sara cofnęła się przed wysokim na metr,
metalowym gościem, który krokiem robota wszedł do środka.
Jej usta rozciągnęły się w wesołym uśmiechu.
- Aaa... tędy proszę, Homer - powiedziała, kierując go do
pokoju Ali. Zastukała i otworzyła drzwi. - Hej, Ali, masz
gościa.
- Odejdź - mruknęła sennie Ali.
Sara mrugnęła, gdy Homer wkroczył do pokoju.
- Nie zwracaj na nią uwagi. Ona zawsze jest opryskliwa
z rana.
Ali naciągnęła koc na głowę i próbowała zasnąć na nowo.
Lecz nic z tego nie wyszło. Pociągnęła mocniej i wtedy ktoś
4 2
wyrwał jej koc z ręki. Otworzyła oczy i zobaczyła kto, a ra
czej co, się z nią szarpie. Zaskoczona wrzasnęła. Dźwięk jej
głosu uruchomił robota.
- Dzień dobry. Nazywam się Homer. Jestem pomocnikiem
wieloczynnościowym. Dziś jest sobota, dwudziesty drugi
czerwca. Mam nadzieję, że się wyspałaś. Pogoda jest ładna,
świeci słońce. Chętnie od razu zabiorę się do pracy.
Ali siedziała na łóżku oniemiała, patrząc jak robot zaczyna
ściągać pościel z jej łóżka, a potem zabiera się do prześcierad
ła. Gdy stwierdził, że na środku natrafił na przeszkodę, zatrzy
mał się i skierował na nią oczy. Dałaby głowę, że ją widzi.
Było to zupełnie niesamowite.
Przetarła oczy. Może to tylko taki zwariowany sen?
Gdy Sara zamknęła Homera w pokoju, wróciła do fronto
wych drzwi i wyjrzała. Jak podejrzewała, stał tam Taylor For
tune. Uśmiechnął się niepewnie.
- Myślałem, że Ali... panna Spencer mieszka sama.
Sara przedstawiła się żałując, że nie zdążyła zrobić lekkie
go makijażu przed spotkaniem z Człowiekiem Fortuny.
- Zechce pan wejść? - spytała i w tym momencie usłysze
li krzyk Ali zza zamkniętych drzwi. Sara i Taylor spojrzeli na
siebie i oboje rzucili się w kierunku sypialni. Sara otworzyła
drzwi, zajrzała i parsknęła śmiechem.
- To wcale nie jest zabawne - warknęła Ali, machając
rękami i nogami w powietrzu, podczas gdy mały, choć silny
robot unosił ją w swych ramionach nad łóżkiem.
I w tym momencie Ali spostrzegła Taylora. Popatrzyła na
niego wściekle.
- Każ temu potworowi, aby mnie natychmiast puścił - za
żądała.
- Dzień dobry, nazywam się Homer...
Taylor podbiegł do niego, ale w pośpiechu nacisnął nieod-
4 3
powiedni przycisk. Zamiast mu wyprostować ramiona, aby
Ali mogła zsunąć się na posłanie, włączył muzykę. Z głośni
ka, mieszczącego się w czole robota, rozległy się wesołe
dźwięki polki.
- Taylor - ostrzegła go Ali -jeśli ta rzecz mnie nie puści,
rozwalę go młotkiem.
- Proszę cię, Ali, poczekaj chwilkę - błagał Taylor, przyci
skając inny guzik. Tym razem właściwy, ale nie zadziałał.
Znowu defekt.
Sara ciągle chichotała.
- Przypominasz mi Faye Wray w ramionach King Konga.
Tylko King Kong był chyba wyższy i bardziej owłosiony.
-I znów się roześmiała.
Taylor przycisnął inny guzik. Homer cofnął się o krok,
niosąc wierzgającą i kopiącą Ali, ubraną tylko w krótką nocną
koszulkę. Dźwięki polki nadal wydobywały się z niego.
- Wyłącz go, do cholery, Taylor. Żądam tego!
Taylor nacisnął główny wyłącznik. Homer zatrzymał się
jak wryty, muzyka ucichła w pół taktu. Mimo to Homer ciągle
trzymał Ali w uniesionych do góry ramionach jak w imadle.
- Nie wiem, co się mogło stać - rzekł Taylor. - Tego dotąd
nie było.
W Ali wszystko się gotowało. Czuła się idiotycznie, za
mknięta w ramionach mechanicznego potwora. I nie pomaga
ło jej to, że Sara zaśmiewała się do łez.
- Wyjdź stąd! - krzyknęła ze złością. Gdy zobaczyła, że
Taylor odwraca się w kierunku drzwi, powstrzymała go: - Nie
ty! Ona!
Sara próbowała się opanować i przybrać skruszoną minę,
ale nie całkiem jej się to udało.
- Czy przynieść ci kawy, Ali? Rano zawsze jesteś bez
humoru, póki się nie napijesz kawy.
- Przynieś raczej piłkę do metalu! - wrzasnęła Ali, próbu-
4 4
jąc obciągnąć swą krótką i przezroczystą koszulkę na udach.
Lecz materiał zaczepił się o jedno z ramion Homera i usłysza
ła dźwięk rozdzieranej tkaniny.
- Wspaniale, po prostu wspaniale - burknęła.
Taylor zajęty Homerem próbował nie widzieć braków jej
stroju, ale gdy usłyszał trzask materiału, zerknął w górę.
- Naprawdę, bardzo mi przykro, Ali. Zapłacę za...
Nie skończył zdania, zbyt zaambarasowany, aby mówić
dalej.
Ali zrobiło się żal Taylora.
- Sądzę, że kiedyś będę się z tego śmiała - rzekła.
- Naprawdę? - Zajrzał jej w oczy.
- Choć muszę wyglądać cholernie głupio - dodała z krzy
wym uśmiechem.
- Nie. Wyglądasz pięknie.
Ali była przyzwyczajona do komplementów, ale Taylorowi
udało się wywołać rumieniec na jej twarzy. Żadna kobieta nie
wygląda najlepiej wcześnie rano, szczególnie w rozdartej
koszuli, spoczywając w żelaznym uścisku mechanicznego
potwora. Ali wiedziała jednak, że Taylor był szczery. Szczerość
to jedna z cech Taylora, które przyprawiały ją o zmieszanie.
Próbowała wybrnąć jakoś z tej śmiesznej sytuacji żartując.
- Wiesz, Taylor, słyszałam o różnych, nadzwyczajnych spo
sobach uwodzenia, ale twoja metoda bije wszelkie rekordy.
- O, ja nie próbowałem... ja nie... ja tylko chciałem zaim
ponować ci możliwościami Homera.
Ali uśmiechnęła się.
- Rzeczywiście zaimponowałeś. Nawet bardziej, niż my
ślisz.
- Przepraszam, Ali. Bardzo mi przykro.
- Już to mówiłeś, Taylor, ale zrób coś!
- Zaraz, zaraz, już robię. Daj mi tylko trochę czasu,
a uwolnię cię.
4 5
Przerwał na chwilę, aby sprawdzić przełączniki Homera,
podniósł koc z podłogi i okrył nim Ali. Mimo wszystko po
czuła się wzruszona tym gestem.
- Stalowy potwór i szlachetny rycerz - powiedziała. -
Oryginalny zespół.
- Powinienem był pomyśleć, że pewnie jeszcze śpisz -
usprawiedliwiał się Taylor, klękając koło robota, aby spraw
dzić działanie jego aparatury.
- Można było się domyślić z łatwością. Nie ma jeszcze
wpół do ósmej.
- Chciałem być pewny, że cię zastanę w domu. Przyzwy
czaiłem się wstawać o świcie i myślałem, że wszyscy tak ro
bią.
- Jak ci tam idzie? - spytała wykręcając szyję, aby zoba
czyć, co on robi.
- Sądzę, że obluzował się jakiś przewód. Trzeba go tylko
mocniej... o, teraz chyba będzie dobrze.
Taylor wyprostował się i podszedł od przodu do Homera
i Ali. Ich oczy się spotkały. To znaczy, oczy Ali i Taylora.
Czarne guzikowate oczy Homera patrzyły gdzieś w dal, choć
jego usta przypominały uśmiech, jakby mechaniczny robot
był zadowolony ze swych szalonych poczynań.
- Nie miałbym ci za złe - powiedział łagodnie Taylor
- gdybyś nas obydwu wyrzuciła na zbity łeb i nie chciała mieć
więcej z nami do czynienia.
- Nie znajduję się w pozycji, w której mogłabym kogoś
wyrzucać.
- To był głupi pomysł - przyznał. Miał jeszcze jeden głupi
pomysł, gdy patrzył na Ali w ramionach robota. Aby go odpę
dzić, przekręcił kontakt uruchamiający Homera.
- Dzień dobry, nazywam się Homer...
Taylor szybko przycisnął następny guzik. Bez żadnego
ostrzeżenia ramiona Homera dosłownie wystrzeliły do przo-
4 6
du, a Ali pofrunęła na Taylora, zaskakując go kompletnie.
Zanim zdążyli zareagować, leżeli oboje na podłodze, splątani
ze sobą i kocem, którym Ali była okryta. Homer porzucił ich
obydwoje, zrobił obrót o 180 stopni i żwawo wrócił do ściele
nia łóżka.
Ali i Taylor najpierw mieli miny ludzi zaskoczonych, po
tem zaambarasowanych, a po chwili wybuchnęli śmiechem,
przewracając się kolejno, gdy usiłowali wstać.
Ali śmiała się tak, że łzy jej ciekły po policzkach. Wycierając
je, spojrzała na roześmianego Taylora i zauważyła, że uśmiech
znika z jego ust, a w oczach zamigotało coś, co nadało jego
twarzy łagodny, przepraszający i zagadkowy wyraz.
- Och, Taylor - szepnęła Ali. - Co ja mam z tobą zrobić?
I nagle, znów bez ostrzeżenia, usta mężczyzny odnalazły
jej usta. Wydało się jej, że cały świat stanął na głowie. Oto
nieśmiały, niezręczny pan Fortune całuje ją z taką pewnością
siebie, że poczuła się zaskoczona. Instynktownie rozchyliła
wargi. Koc zsunął się, gdy uniosła ramiona, aby go objąć za
szyję.
Wplotła palce w jego gęste włosy, gdy otoczył ją ramie
niem. Uczucie gorąca przeniknęło ciało, drżały jej ręce i nogi.
Czuła się słaba, a od dawna nie zdarzyło się, aby jeden poca
łunek wprawił ją w stan takiego podniecenia. Ostatnim razem
miała takie uczucie, gdy była nastolatką. Co prawda, nie był
to taki sobie zwykły pocałunek, żadne takie cmoknięcie jak
wtedy w domu towarowym, gdy upili się szampanem.
Taylor cały oddawał się całowaniu, penetrując jej usta
z wolna i dokładnie. A ona wcale nie miała ochoty go pospie
szać. Zrobił to za nią Homer.
- Zdjąłem bieliznę z łóżka. Proszę podać mi świeżą, abym
dokończył zadanie.
47
- Dobra kawa - pochwalił Taylor, siedząc w kuchni na
przeciw Ali i Sary.
Sara uśmiechnęła się.
- Może pan nie uwierzy, ale to mieszanka firmy Fortune.
Mam fioła na punkcie ich... to znaczy pana... produktów
z działu smakoszy. Prawda, Ali?
- Co do tego fioła, to rzeczywiście prawda - stwierdziła
sucho zapytana.
Sara zachichotała i wstając zatarła ręce.
- Chyba już czas na mój poranny bieg, a potem wpadnę poćwi
czyć na sali gimnastycznej. Nie wrócę przed upływem dwóch
godzin - rzuciła, patrząc z wymownym uśmiechem na Ali.
Ali nie odpowiedziała uśmiechem. Czuła się bardzo nie
pewnie. Był to efekt pocałunku Taylora. Chwilę później usły
szała trzask zamykanych drzwi. Westchnęła z ulgą.
- Wiesz, Taylor, miałam już do czynienia z różnymi typa
mi, gładkimi, sprytnymi, lecz ty zdołałeś całkiem mnie zadzi
wić.
- Nie wydajesz się szczęśliwa z tego powodu. Pewnie nie
powinienem był cię pocałować po raz drugi. Ale prawdę mó
wiąc nie pamiętam zbyt dobrze naszego pierwszego pocałun
ku. - Zawahał się i na twarz wypłynął mu kuszący uśmiech.
- Lecz tego ostatniego na pewno nie zapomnę.
Ali też miała podobne wrażenie, ale nie zamierzała się do
tego przyznać.
- Jesteś niemożliwy, Taylor - powiedziała.
- Czy to znaczy, że zrywamy umowę? - zapytał cicho.
- Jaką umowę?
- W sprawie Człowieka Fortuny.
Wpatrywała się w niego zaskoczona.
- Zdaję sobie sprawę, że Homer nie pokazał się dziś z naj
lepszej strony, ale wiem, że mogę usunąć braki. Ważniejsze
jest, czy ty potrafisz wygładzić moje niedociągnięcia. Zmie-
4 8
nić mnie w Człowieka Fortuny - to nie będzie łatwe zadanie.
Więc jeśli...
- Taylor! - Ali skoczyła na równe nogi. - Niczego innego
nie pragnę!
Nie była to cała prawda. Lecz teraz, gdy miała uzyskać to
zlecenie, musi nad sobą zapanować. I nad nim.
Wzięła go za ręce i pomogła mu wstać.
- Kiedy możemy zacząć?
- Zacząć? Co zacząć?
- Musimy kupić ci nowe ubranie, zrobić coś z twoimi
włosami.
- Z moimi włosami?
- Czy nie miałeś nigdy ochoty ich rozjaśnić? Niektórzy
faceci stale to robią. Albo jedno złote pasmo?
- Złote pasmo?
- Nie, nie, zostawmy to. Byłoby to zbyt krzykliwe. - Prze
ciągnęła palcami po jego włosach, tym razem myśląc wyłącz
nie o nowym zadaniu.
- Dobry gatunek. I kolor też nie jest zły. Jestem pewna, że
w lecie jaśnieją ci od słońca.
- Nie bardzo. Rzadko jestem na słońcu w lecie czy zimie.
- Żeglujesz?
Potrząsnął przecząco głową.
- I nie grasz w golfa?
- Nie.
- A co z tenisem?
- Trochę grałem jako dziecko, ale... ja... Kiepski ze mnie
sportowiec.
- W porządku. Zaczniemy od żagli. Żeglarzy cechuje pe
wien surowy, męski urok.
- Nie wydaje mi się, aby żeglarstwo było najlepszym
pomysłem. Adam zabrał mnie parę razy na pokład żaglówki.
4 9
- Adam ma żaglówkę? Wspaniale. Myślisz, że nam ją
pożyczy?
- Hm... tak, myślę, że tak, ale próbuję ci wyjaśnić...
- Nie martw się, Taylor. Jestem dość dobrym stanikiem.
Nauczysz się tego bardzo szybko. Człowiek Fortuny musi
umieć żeglować.
Taylor nie mógł się nie roześmiać.
- Znasz go o wiele lepiej ode mnie.
Ali odpowiedziała mu uśmiechem.
- Będzie wspaniale, zobaczysz. Mam zamiar włożyć całe
serce w tę kampanię.
- Nie mogę żądać niczego więcej.
Ali przestała się uśmiechać.
- Tylko należy ustalić pewne zasady - powiedziała trzeź
wo. - Teraz, gdy już naprawdę pracujemy razem, powinni
śmy ograniczyć się do... wyłącznie do... spraw poważnych.
Wiem, że jestem w części odpowiedzialna za ten pocałunek...
Ale nie sądzę, żeby to było rozsądne... Nie chcemy kompli
kować sytuacji, prawda?
- Nie. Myślę, że nie.
- A więc zgadzamy się co do tego?
Zajęło mu dłuższą chwilę, zanim zdobył się na odpo
wiedź.
- Tak.
Ali wyciągnęła rękę.
- Podajmy sobie ręce na zgodę.
Taylor ujął jej dłoń w swoją. Wysilił całą wolę, aby po
nownie nie wziąć jej w ramiona. Lecz musiał jej przy
znać rację. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było zakochać się.
Oznaczałoby to jego klęskę, tak jak przedtem Adama, Petera
i Trumana. Zanim by się zastanowił, już by ją poprosił o rękę.
A to by doprowadziło do utraty rodzinnego majątku. Bracia
5 0
nigdy by mu nie wybaczyli, gdyby firma przeszła w obce ręce
i dlatego musi zachować rozsądek.
- Mówisz, że on ją zaangażował? - spytał Peter.
Trzej bracia Fortune'owie spotkali się w „Cafe' Gaufre"
w śródmieściu.
- Słyszeliście, co powiedziałem - powtórzył Adam - za
warł umowę z Ali Spencer.
- Powierzył jej promocję Homera? - zapytał Peter.
- Homera? Nie tylko. Okazuje się, że nasza agresywna
specjalistka od reklamy wbiła sobie do głowy, że będzie pro
mować naszego braciszka. Zgodnie z tym, co mówi Taylor,
ona uważa, że lansując go, będzie w stanie sprzedać klien
tkom każdy produkt firmy Fortune, począwszy od robota,
a kończąc na gumie do żucia.
- Gumę Fortune?! - wykrzyknęli jednocześnie Peter
i Truman.
- To jeszcze nie wszystko - powiedział sucho Adam. -
Wyobraźcie sobie, że po wieczorze spędzonym w towarzy
stwie Ali, Taylor wrócił do domu bez spodni.
Również żony braci Fortune'ów spotkały się w „Cafe Gau
fre".
Ewa Fortune, niezwykle promienna w różowej sukni przy
szłej matki, obserwowała swoje dwie szwagierki, Elizabeth
i Saszę. Elizabeth przyjechała do centrum miasta na rozmowę
w sprawie posady neuropsychiatry w szpitalu w Denver. Sa-
sza wróciła z Moskwy razem z Trumanem, aby przez nastę
pne kilka miesięcy zwrócić baczniejszą uwagę na sprawy
związane z otwarciem sklepu z towarami importowanymi
z Rosji.
Ewa zwróciła się do szwagierek:
- Moje drogie, musimy coś zrobić, aby pomóc rodzącej się
5 1
miłości. Wiem od Adama, że nasi mężowie są zdecydowani
wywrzeć nacisk na Taylora, aby anulował umowę promocyjną
z Ali Spencer, ponieważ są przekonani, że się w niej zakochał.
- Już się zakochał? - zdziwiła się Elizabeth. - Przecież
widzieli się dopiero kilka razy.
- A ile czasu potrzebował Peter, Adam czy Truman, aby
się zakochać? - zapytała Sasza ze swoim rosyjskim akcentem.
Ewa popatrzyła znacząco na obie panie.
- A ile czasu zajęło to nam samym, jeśli wolno spytać?
Wszystkie wybuchnęły śmiechem, a po chwili, poważnie
jąc, Ewa zapytała:
- Czyli jesteśmy zgodne; że trzeba coś w tej sprawie zro
bić?
- Ale co?
- Jakaś przygoda mogłaby im pomóc - sugerowała Sasza,
przypominając sobie, jak wspólnie przeżyte niebezpieczeń
stwa i tropienie przemytników przyspieszyły szczęśliwe za
kończenie jej romansu.
- Myślę, że po pierwsze trzeba zorientować się, co o tym
sądzi Ali Spencer - westchnęła Ewa. - Taylor może być zako
chany, ale z tego, co słyszałam o tym cudownym dziecku
reklamy, nie sądzę, aby łatwo straciła głowę dla takiego nie
śmiałego samotnika jak Taylor.
- On może się zmienić. Miłość zmienia mężczyzn - za
uważyła Elizabeth z błyskiem w oku. - Szczególnie męż
czyzn z rodziny Fortune'ów.
Ewa i Sasza przytaknęły z przekonaniem.
- Już wiem - oznajmiła z zapałem Ewa. - Adam i ja wy
damy przyjęcie. Nieduże, tylko dla rodziny i paru przyjaciół.
- Doskonały pomysł - poparła ją Sasza. - Ale czy sądzisz,
że Taylor zaprosi Ali?
- Zaprosi, jeśli to będzie urodzinowe przyjęcie - powie
działa tajemniczo Ewa.
5 2
Sasza i Elizabeth popatrzyły na nią zaskoczone.
- Ale masz przed sobą jeszcze dwa miesiące - przypo
mniała Elizabeth. - Poza tym, skąd ta pewność, że ją zaprosi?
Ewa zaśmiała się.
- Mówię o urodzinach Homera, robota, którego Ali ma
lansować.
Elizabeth i Sasza uznały to za świetny pomysł. Wszystkie
trzy przystąpiły do planowania batalii.
- Nie, nie, nie. To wszystko nie to - mówiła pod nosem
Ali, przerzucając w szafie Taylora koszule, krawaty i spodnie.
- Jeśli wyrzucisz jeszcze trochę, będę zmuszony parado
wać, jak mnie Pan Bóg stworzył - zażartował Taylor.
Lecz Ali nie zwracała na niego uwagi. Ruszyła w kierunku
komody. Taylor zagrodził jej drogę i przytrzymał dłonią górną
szufladę, którą chciała otworzyć. Spojrzała na niego rozbawiona.
- Co tam masz? Pamiętnik? Listy miłosne? Najtajniejsze
dane dotyczące Homera?
- Bieliznę.
- Szorty, kalesony, slipy?
- Co? A... tak, szorty.
- Nie nadają się. Tylko slipy, w ciemnych kolorach. Zielo
ne, aby podkreślić kolor oczu. Granatowe...
- To są żarty, tak?
- Człowiek Fortuny nosi seksowną bieliznę, Taylor.
- Kto będzie wiedział, co ja noszę?
- Nosząc seksowną bieliznę inaczej się czujesz. Nawet
jeśli nikt o tym nie wie. Ona wytwarza pewien nastrój, stwa
rza wokół ciebie pewną aurę. I dodaje twoim oczom nowego
wyrazu.
Taylor poczuł suchość w gardle, gdy jego oczy powędro
wały w dół jej kuszącego ciała. Tylko jedna myśl wypełniała
5 3
jego umysł: jaką ona nosi bieliznę? Ali doskonale wyczuwała,
o czym on myśli.
- Jedwabną, Taylor - powiedziała. - Uwielbiam jedwab.
Twarz mężczyzny ozdobił rumieniec, ale gdy spotkały się
ich oczy, uśmiechnął się rozbrajająco.
- Jedwab, tak. Jedwab do ciebie pasuje.
Teraz ona z kolei się zaczerwieniła. Co jej przyszło do
głowy, żeby zaspokajać jego ciekawość? Czy chciała mu po
kazać, że to nie robi na niej wrażenia? A jeśli nie robi, to
dlaczego jej serce bije tak szybko? I dlaczego ma spocone
dłonie? I skąd to pragnienie, aby mu się rzucić w ramiona. Co
takiego mają w sobie panowie Fortune'owie?
Próbowała powrócić do spraw zawodowych.
- Zresztą może będziemy musieli pokazać cię publicznie.
Wszystkie rodzaje gwiazd filmu występują w „bieliźnianych"
reklamówkach. Dałoby ci to fantastyczną prasę. Człowiek
Fortuny w seksownych, zielonych slipach.
- Nie mówisz chyba poważnie?
- Taylor, zrozum i zapamiętaj. Zawsze jestem poważna,
gdy chodzi o moją pracę. Tobie potrzebna jest pomoc. - Nagle
spojrzała na zegarek. - O, do diabła, jesteśmy spóźnieni.
Chodź, musimy się pospieszyć.
- A dokąd idziemy? - zapytał Taylor, gdy zaczęła go ciąg
nąć za rękę.
- Do fryzjera.
- Do fryzjera?
- Mój fryzjer potrafi zdziałać cuda. - Zaśmiała się, patrząc
na jego sterczące włosy. - Zaufaj mi.
- Ben, jak to miło cię znowu zobaczyć - powiedziała Jes-
sica, witając w salonie Bena Engela.
Ben powstał na jej powitanie.
5 4
- Robisz wrażenie zdziwionej. Czyżbyś nie wiedziała, że
nie potrafię żyć zbyt długo z dala od ciebie?
- Wiem, że uwielbiasz patrzeć, jak się czerwienię.
- To też, mówiąc prawdę - rzekł, ujmując jej rękę.
- Czy będziesz mógł zostać dłużej?
- Wczoraj zapowiedziałem w szpitalu, że odchodzę na
emeryturę.
- Ben, wreszcie to zrobiłeś!
- Tak, dość tego. Uznałem, że mam prawo trochę czasu
poświęcić na swoje życie osobiste, póki nie jestem jeszcze
zbyt stary, aby się nim cieszyć.
Jessica zrobiła żałosną minkę.
- To nie ty jesteś stary.
- Ty też nie. Czy zawsze musisz podkreślać, że jesteś
odrobinę starsza ode mnie?
- Muszę, zawsze.
Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę, a potem usiedli
obok siebie na sofie.
- A więc powiedz mi - rzekł Ben - jak się wiedzie zako
chanym.
- Którym? - spytała Jessica z uśmiechem.
- Wszystkim - zarechotał Ben. - Musisz być zachwyco
na, że masz ich tu wszystkich razem, w Denver. Przy okazji,
rozmawiałem dziś rano z ordynatorem neuropsychiatrii
w Denver General. Ma zamiar zaangażować Elizabeth.
Jessica rozpromieniła się.
- Och, Ben, wspaniała nowina. To pozwoli Peterowi na
założenie w Denver kwatery głównej handlu galanterią, tak
jak sobie życzył. Denver to jest ich dom rodzinny. Nic nie
mogłoby mnie bardziej ucieszyć.
- Ci twoi chłopcy, Jess, są wyjątkowi. To wprost nadzwy
czajne, jak sobie poradzili w życiu bez pieniędzy ojca.
- To z powodu miłości, Ben.
5 5
- Myślę, że masz rację.
- Dlatego właśnie... - zatrzymała się, zaciskając usta. Ale
Ben znał ją zbyt dobrze, by nie odgadnąć, co chciała powie
dzieć.
- Dlatego teraz przyszła kolej na Taylora?
- Jest pewna kobieta, jakby dla niego stworzona.
- Rozumiem - powiedział ostrożnie.
Jessica roześmiała się i wyciągnęła do niego rękę.
- Wiesz dobrze, że nie spocznę, póki wszyscy czterej moi
chłopcy nie założą rodzin.
- Ale sama mi mówiłaś, że jeśli Taylor również się ożeni,
rodzina straci cały majątek, a wszystkie udziały firmy Fortune
Enterprises przejdą na własność Nolana Fieldinga.
- Jestem pewna, że Nolan doskonale da sobie radę.
- Nie o to chodzi, Jess, i ty dobrze o tym wiesz. Czy na
prawdę chciałabyś, aby wszystko, co twój syn stworzył i zo
stawił swoim potomkom przeszło w obce ręce?
Jessica nie odpowiedziała od razu. Wstała, aby nalać dwa
kieliszki sherry z kryształowej karafki. Podała jeden Benowi,
usiadła obok niego i popijała sherry małymi łykami.
- Kochałam mego syna. Bardzo go kochałam, ale uwa
żam, że źle postąpił, zostawiając tego typu testament. Twier
dzę, że jeśli musimy coś poświęcić w życiu, powinno to być
w imię miłości, a nie dla murów czy półek zapełnionych to
warami. Sam widzisz, jak dobrze sobie radzą trzej pozostali.
Sukces, kiedy idzie w parze z miłością, jest słodki. Natomiast
sukces bez miłości zostawi w końcu smak goryczy.
Ben dotknął czule ręką policzka Jessiki, a ona przycisnęła
ją do swojej twarzy.
- Zawsze najbardziej martwiłam się o Taylora - powie
działa. - Od wczesnego dzieciństwa ciągle był w cieniu swo
ich starszych braci. Adama przystojnego i czarującego; Petera
5 6
spokojnego i solidnego, na którym zawsze można było pole
gać; Trumana niespokojnego ducha.
- Taylor też ma swoje walory.
- O, tak, oczywiście. Zdaję sobie z tego sprawę. On może
nie ma wyraźnego stylu, ale to rzetelny charakter. Niestety,
kobiety często nie poświęcają dość czasu, aby...
- A ta kobieta, która jakoby jest stworzona dla niego?
Jessica uśmiechnęła się.
- W chwili, gdy ją zobaczyłam, uznałam, że jest stworzo
na dla Taylora. Ma w sobie tyle życia, werwy, wiary w siebie
i energii. Gdy spędzisz z nią pięć minut, wydaje ci się, że
widzisz, jak iskry strzelają z jej skóry. A poza tym, ona ma
serce, Ben. To z niej emanuje, choć sama o tym nie wie.
- A więc zaaranżowałaś ich spotkanie.
Jessica opowiedziała Benowi o Homerze i o tym, jak skło
niła Taylora, aby zaangażował Ali jako swego agenta praso
wego.
- Z początku czuł się nią przytłoczony, ale jednocześnie
był pod jej urokiem. Nigdy przedtem nie widziałam go w ta
kim stanie - stwierdziła Jessica.
Jak na wezwanie w tym momencie w drzwiach salonu po
jawił się Taylor. W pierwszej chwili Ben go nie poznał. Nawet
Jessica miała przez moment wątpliwości.
- Taylor?
Wyglądał, jakby zstąpił z kart męskiego żurnala. Świeżo
ostrzyżone włosy miał modnie zaczesane do tyłu, a jego
szczupła sylwetka była przyodziana w szykowną, marynarską
biało-granatową bluzę i w spodnie z żaglowego płótna. Znik
nął gdzieś lekko roztargniony wyraz twarzy. Uśmiechał się
łobuzersko. Młody chłopak i zarazem pewny siebie mężczy
zna.
- AU i ja wybieramy się na żagle - powiedział głosem
5 7
zdobywcy. - Wstąpiłem tylko, aby uprzedzić was, że nie bę
dzie mnie cały dzień.
- Na żagle? - uśmiechnęła się Jessica z rozbawieniem.
- Tu,w Denver?
- Nie. Polecimy... e... firmowym samolotem do San
Francisco. Adam trzyma tam swoją żaglówkę.
- A więc jesteś żeglarzem - zauważył Ben.
- Niezupełnie. - Taylor zawahał się, a potem uśmiechnął
szeroko. - Prawdę mówiąc, doktorze, nie byłem na pokładzie
łodzi od wielu lat. Lecz Ali twierdzi, że... no..., że to ważne,
abym prezentował typ człowieka surowego, krzepkiego jak
żeglarz. To dobre dla mojego wizerunku. A właściwy image
sprzedaje produkt.
- Aha, image - powtórzył Ben, patrząc ukradkiem na Jes-
sicę. - Rozumiem.
- Proszę cię, Taylor, oddychaj głęboko - mówiła Ali uspo
kajającym tonem, choć była głęboko rozczarowana widząc,
jak twarz Taylora przybiera szarozielony kolor. O fotografo
waniu trzeba było zapomnieć. To nie taki wizerunek Człowie
ka Fortuny chciała zaprezentować publiczności.
Taylor trzymał się kurczowo burty. Chciał posłuchać rady
Ali, lecz mu się to nie udawało.
- Może... może powinniśmy wrócić już do portu? - spy
tał.
- Jesteśmy na morzu dopiero od dwudziestu minut. Mu
sisz mieć trochę czasu, aby się przyzwyczaić.
Taylor złapał się za brzuch, a potem wychylił za burtę.
- To nie ja muszę mieć więcej czasu, lecz mój żołądek
- wystękał.
Ali poczuła wyrzuty sumienia, że sama czuje się silna
i zdrowa, a skazuje Taylora na takie cierpienia.
Pogłaskała go współczująco.
5 8
- Pewnie byłoby lepiej, gdybyśmy zaczęli od tenisa.
- Powinienem był cię uprzedzić, że choruję na łodzi, ale
miałem nadzieję, że z tego wyrosłem.
Na domiar złego, kiedy dopłynęli do przystani i Ali poma
gała wysiąść z łodzi blademu, zgiętemu wpół Taylorowi, jakiś
fotograf z miejscowej gazety zrobił mu zdjęcie. Nie była to
właściwa reklama dla Człowieka Fortuny.
- Przepraszam za dzisiejsze popołudnie, Ali.
Wrócili już do Denver i siedzieli przy stole kuchennym
w jej mieszkaniu. Sara pokazała się na chwilę i wyszła na cały
wieczór.
- Zaraz ja cię będę przepraszać. W przeciwieństwie do
Sary, robię najgorszą kawę na świecie.
- Nie mów tak. Jesteś dobrą kucharką. Obiad był doskonały.
- To był obiad na wynos. Podczas gdy odpoczywałeś,
wyskoczyłam do włoskiej restauracji na rogu.
- A więc zrobiłaś dobry wybór. Cielęcina była wspaniała.
Makaron z sosem też.
Zaśmiała się.
- Nie zaszkodziło ci to na żołądek?
- Czuję się jak nowo narodzony. Pewnie mi nie uwierzysz,
ale nie pamiętam, kiedy się tak dobrze bawiłem.
Ali obserwowała bulgocący ekspres do kawy i uśmiechała
się do siebie.
- W to mogę uwierzyć.
- Od pewnego czasu chcę cię zapytać... - zawahał się.
- Mnie zapytać? O co?
- Moja szwagierka, Ewa...
- I co z Ewą?
- Wydaje przyjęcie na cześć Homera. Będzie tylko rodzi
na. I kilku przyjaciół. To nie będzie żadna wielka feta.
- Chętnie pójdę, Taylor.
5 9
- Pójdziesz?
- Oczywiście. Przyjęcie dla Homera? Przecież ja i Homer
jesteśmy tak! - Złączyła dwa palce i oboje roześmieli się.
Taylor napił się kawy. Chyba nigdy nie pił gorszej. Pod
niósł wzrok i zauważył, że Ali bacznie mu się przygląda.
- No, jak? - spytała. - Miałam rację co do kawy?
Zrobił śmieszną minę.
- Założę się, Ali, że rzadko nie masz racji!
ROZDZIAŁ
4
Trzej bracia Fortune'owie zebrali się u Adama, w aparta
mencie, który zajmował razem z Ewą w śródmieściu Denver.
- Nie podoba mi się ta uroczystość - rzekł Pete, spogląda
jąc na Adama.
- Słuchaj, nie wiń mnie za to - odparł Adam. - Wątpię,
czy to był wyłącznie pomysł Ewy. Spędziła prawie cały dzień,
robiąc plany razem z Lizzy i Saszą oraz omawiając listę gości.
- W porządku, w porządku. Chętnie uznaję, że wszystkie
trzy są w to wplątane. Kobiety są tak niemożliwie romantycz
ne.
Adam i Pete uroczyście pokiwali głowami.
Od kiedy na scenę wkroczyła Ali Spencer trzej bracia byli
poirytowani i spięci. I wcale nie pomagało sprawie, że ich trzy
żony, tak samo jak ich babka, uważały, że to byłoby cudownie,
gdyby Taylor znalazł sobie w niej towarzyszkę życia. Wszy
stkie cztery zgadzały się, że Ali świetnie pasuje do tej roli.
Po chwili Adam spytał:
- Słyszeliście, że wyrzuciła wszystkie jego ubrania?
Obydwaj ryknęli śmiechem.
- Taylor powiedział Ewie, że Ali wyposaża go w całkowi
cie nową garderobę - kontynuował Adam.
- I on się na wszystko zgadza? - zapytał zdumiony Tru.
- Powiedział Ewie, że według Ali jego image jest nieod
powiedni.
61
- Co jeszcze jej mówił? - dopytywał się Pete.
- A czy jesteście gotowi usłyszeć to, co wam powiem?
- Adam zrobił dramatyczną pauzę, a bracia wstrzymali odde
chy, jakby się sprężali do przyjęcia ciosu. - Ali uczy go pro
wadzić samochód.
- Taylora?! - wykrzyknęli obaj unisono.
- Oczywiście, że nie Homera, chłopcy. - Adam patrzył na
nich z kpiącym uśmiechem. - Choć muszę przyznać, że przy
chodzi mi łatwiej wyobrazić sobie za kierownicą Homera niż
Taylora.
- Znak stopu. Zwolnij! Nie, nie, trzymaj się prawej strony.
Dobrze. Hamulec, Taylor. Hamulec!
Wreszcie samochód podskoczył i stanął, ale Ali miała zbie
lałe knykcie od stukania w tablicę rozdzielczą.
- Taylor, sprzęgło jest tam!
Jej głos nabrał ostrości i brzmiał niezwykle piskliwie.
Przyczyną był strach. Spociła się wyraźnie, trochę z powodu
upalnego popołudnia, ale głównie ze zdenerwowania. Pół
godziny z Taylorem za kierownicą jej własnego subaru obu
dziło sympatię i współczucie dla instruktorów jazdy samocho
dowej. Z całą pewnością musieli odznaczać się wielką cierpli
wością i odwagą. Jej cierpliwość była na ukończeniu.
- Przepraszam - kajał się Taylor, gdy samochód szarpnął.
- Hamulec. Środkowy pedał. Masz tobie! - rzekł poirytowa
ny, kiedy samochód nagle stanął i to metr za znakiem stopu,
na samym skrzyżowaniu, tak że inni musieli go objeżdżać, co
robili z głośnym trąbieniem.
Chcąc pośpiesznie uciec ze skrzyżowania, zgasił silnik.
- Nie, Taylor, nie dodawaj tyle gazu, zalewasz świece.
Obejrzał się w jej stronę.
- Jesteś wytrącona z równowagi?
6 2
Ali naprawdę chciała się uśmiechnąć, ale zdobyła się tylko
na bolesny grymas.
- Takie rzeczy zdarzają się wszystkim początkującym kie
rowcom.
Minutę później, ku wielkiej uldze Ali, Taylorowi udało się
uruchomić silnik. Zadrżała, gdy ze zgrzytem włączył bieg, ale
przynajmniej znowu jechali. W duszy przepraszała swoje
ukochane subaru za takie traktowanie.
- Dobrze. A teraz powinieneś przygotować się do skrętu
w lewo na następnym skrzyżowaniu - powiedziała starając
się, aby jej głos brzmiał spokojnie i opanowanie. - Nie, nie
zmieniaj jeszcze pasa. Po prostu zwolnij, popatrz wstecz i w
boczne lusterko. Sprawdź, co się dzieje. Nie, Taylor, nie ha
muj tak gwałtownie. Samochód jadący za tobą może wpaść...
Zanim skończyła zdanie, dostali w tylny zderzak. Ali bała
się spojrzeć za siebie. Taylor spoglądając we wsteczne luster-
ko stwierdził, że samochód, który ich uderzył, był wozem
patrolowym policji.
- Trudno mi powiedzieć, Saro. Możliwe, że tym razem
porwałam się na zbyt trudne zadanie - mówiła z rozpaczą Ali.
- Wierzyłam, że wystarczy Taylorowi ostrzyc włosy, ubrać go
w odpowiedni strój, a reszta sama się ułoży. Tymczasem dzię-
ki mojemu Człowiekowi Fortuny mam zniszczoną nocną ko
szulę...
- Dał ci za to inną, absolutnie boską...
- ... rozbity zderzak i mandat za brak świateł. Jestem prze-
konana, że te światła działały, zanim Taylor usiadł za kierów-
nicą. Przysięgam, że on zapeszył mój samochód.
- Daj spokój, Ali. Przecież to mistrz elektroniki. Skon-
struował Homera, czyż nie?
Ali popatrzyła na nią żałośnie.
- Chyba się poddam.
6 3
- Poczekaj chwilę. To prawda, że Homer trochę wyniknął
się spod kontroli. Ale to ty stanęłaś mu na drodze, kiedy zaczął
zmieniać pościel. A przy okazji, czy zwróciłaś uwagę, jak
wspaniale posłał twoje łóżko? Albo jak umył podłogę w kuch
ni? Gdybym była przy forsie, sama bym go natychmiast kupi
ła.
Ali westchnęła.
- Nie martwię się teraz Homerem. Chodzi mi o Taylora.
On mi się wymyka. Jest taki... taki...
- Słodki? Kochany? Nieskomplikowany? - spytała Sara.
- A może jest dla ciebie jak „świeża wiosenna bryza"?
- Zapominasz, że jestem z Nowego Jorku. Mam tam wy
starczająco dużo świeżego powietrza.
- No, dobrze - ustąpiła Sara - to myśl o sobie, że jesteś
Rexem Harrisonem, a Taylor Audrey Hepburn.
- Dlaczego?
- No, wiesz. Profesor Higgins i Eliza Doolittle w „My
Fair Lady".
Ali miała właśnie zrobić złośliwą uwagę na temat tego, że
życie bywa jednak bardziej skomplikowane, ale się zastano
wiła. Rzeczywiście mogła się porównać z profesorem Higgin-
sem. Tylko, co stanowiło o jego sukcesie? Chyba upór. Otóż
to. Pewnie nieraz był zdesperowany i rozczarowany zachowa
niem nieokiełznanej, ulicznej kwiaciarki londyńskiej, a jed
nak nie poddał się. Dlaczego? Nie tylko z powodu zakładu,
jaki zrobił ze swoim przyjacielem. Nie pozwoliła mu na to
jego duma. Nie dopuszczał do siebie myśli, że może zostać
pokonany. Poza tym było to nadzwyczajne wyzwanie.
A czy ona sama nie lubiła tego rodzaju wyzwań? Czy nie
ekscytowała jej myśl o stworzeniu Człowieka Fortuny? Czy
nie przekonała się wielokrotnie, że upór zawsze popłaca?
Zerwała się, sięgnęła po notes i pobiegła do wyjścia.
- Dokąd tak pędzisz?! - zawołała za nią Sara.
6 4
- Muszę kupić tuzin majtek bikini. Męskich bikini - doda
ła, mrużąc oko.
Ali popatrzyła z niechęcią na swoje włosy. Kędziory w ko
lorze miedzi były najbardziej opornym elementem w jej wy
glądzie i kłóciły się z własnym wizerunkiem, który tworzyła
i doskonaliła przez lata. Wiele by dała za gładkie, proste wło
sy w kolorze dojrzałego zboża, z rozjaśnionymi pasmami.
Niełatwo było prezentować się jako nowoczesna, dynami
czna osoba, gdy głowa najczęściej przywodziła klientom na
myśl Anię z Zielonego Wzgórza. Ali jednak pracowała od
sześciu lat w branży i wiedziała, jak wytworzyć wokół siebie
aurę pewności i zaufania, nawet kiedy nogi jej się trzęsły ze
strachu. Stosowała metodę ataku z zasadzki, która wprawiała
nie podejrzewających, niczego ludzi w osłupienie. Ali umiała
przemawiać, wiedziała o tym i często to wykorzystywała. Po
chwili ludzie zapominali o jej lokach, a widzieli młodą kobie
tę, która umiała zapanować nad klientem, produktem czy
sytuacją. Ale i jej się zdarzało, choć niezbyt często, że nie
wszystko szło gładko. Wtedy zaczynały się problemy.
Ali zdawała sobie sprawę, że pakuje się w kłopoty, gdy
pierwszy raz spotkała Taylora i wymyśliła Człowieka Fortu-
ny.
- Hej! - krzyknęła Sara, zaglądając do pokoju - przyszedł
szofer twojego Człowieka Fortuny i czeka na ciebie. Czas
wyruszać na przyjęcie.
- A Taylora nie ma?
Sara potrząsnęła przecząco głową.
- Ali, wyglądasz wspaniale. To nowa sukienka? - spytała,
patrząc z podziwem na piękną, koktajlową suknię z zielonego
szantungu. - Ten kolor świetnie pasuje do twoich włosów.
- Nie mów mi o moich włosach - warknęła Ali, chwyta-
6 5
jąc wizytową torebkę. - Dlaczego Taylor nie przyjechał po
mnie?
- Pewnie szykuje Homera na przyjęcie - żartowała Sara.
- Z pewnością nie będziesz się czuła onieśmielona, wchodząc
tam sama. Masz umowę tylko z jednym panem Fortune'em.
Reszta nie powinna cię obchodzić. Wystarczy ci przychylność
jednej fortuny.
- Bardzo zabawne - skrzywiła się Ali, z roztargnieniem
ogarniając wzrokiem pokój.
- Czego szukasz?
- Aparatu fotograficznego.
- Chyba nie zamierzasz tam robić zdjęć?
- Żartujesz sobie - odparła Ali. - Na spotkaniu słynnych
braci Fortune'ów, uroczystości rodzinnej na cześć najmłod
szego braciszka, dziedzica całej dynastii? Przecież to kapital
ny początek mojej kampanii Człowieka Fortuny. Z Taylorem
w nowym garniturze od Pierre Cardina, w białej jedwabnej
koszuli...
- I nie zapominaj o czarnych slipkach bikini - wtrąciła
Sara z uśmieszkiem. - Choć tak naprawdę nie dowiesz się,
czy je nosi. A może sprawdzisz po przyjęciu?
Ali zaśmiała się trochę sztucznie.
- Nie ma mowy. Nawet gdybym nie przestrzegała zasady
nie wdawania się w romanse z moimi klientami, Taylor Fortu
ne nie jest w moim typie, bez względu na to, co mówiłam.
Zauważyła aparat fotograficzny pod stosem ubrań na krze
śle i wyciągnęła go pospiesznie.
- Limuzyna czeka.
Ewa powitała ją wylewnie przy drzwiach, a zaraz potem
spytała:
- Gdzie jest Taylor?
6 6
- Nie ma go tu? - zdziwiła się Ali z rzadkim u niej zdener
wowaniem w głosie.
- Nie - powiedziała Ewa i wciągnęła Ali do środka. - Je
stem pewna, że się wkrótce zjawi. Prawdopodobnie sprawdza
jeszcze raz Homera, aby się upewnić, że tym razem nie będzie
żadnych kłopotliwych incydentów.
- Opowiedział ci, co się zdarzyło u mnie w domu?
- Wydobyłam to z niego, gdy prosił mnie o pomoc przy
kupieniu koszuli, numer siódmy.
Ali zaczerwieniła się, ale Ewa objęła ją przyjacielsko ra
mieniem i rzekła:
- Biedny Taylor, był taki zażenowany.
Ali odprężyła się trochę. Łatwo będzie polubić Ewę i miała
nadzieję, że inni będą dla niej równie mili.
Około dwudziestu osób zaproszonych na przyjęcie krążyło
po wytwornym, wysokim na dwa piętra salonie w mieszkaniu
Ewy i Adama. Okna tego przestronnego wnętrza sięgały od
podłogi do sufitu i dawały wspaniały widok na szeroką pano
ramę miasta na tle gór.
Jessica Fortune zbliżyła się do Ali, gdy tylko ta weszła do
pokoju w towarzystwie Ewy.
- Bardzo mi miło widzieć cię, Ali - powiedziała ciepło.
- I mnie miło znowu panią spotkać.
Obie wymieniły uśmiechy. Ali zdawała sobie sprawę, że
otrzymanie kontraktu na kampanię promocyjną Homera za
wdzięcza babce Taylora. Jessica Fortune zjawiła się w jej
biurze parę tygodni temu, aby porozmawiać o Homerze. W
owym czasie Ali była niesłychanie podekscytowana możliwo
ścią zdobycia tak interesującego zamówienia i nawet przez
myśl jej nie przeszło, że starsza pani mogła mieć wobec niej
jeszcze inne zamiary. Teraz natomiast zaczęła podejrzewać, że
Jessica pragnęła, aby Ali zajęła się raczej Taylorem niż Home
rem. Lecz w jakim celu? Zanim mogła się na tym zastanowić,
6 7
podeszły do niej dwie następne żony braci Fortune'ów: Sasza
i Elizabeth. Obydwie powitały ją entuzjastycznie, choć też
wydawały się zaniepokojone nieobecnością Taylora.
- Może trzeba by do niego zatelefonować - sugerowała
Elizabeth, popatrując w stronę męża, który przy oknie konfe
rował z Adamem i Trumanem. Ewa również spojrzała w tym
kierunku i zmarszczyła czoło.
- Dobry pomysł - powiedziała. - Zaraz do niego zadzwo
nię.
Jessica skinęła głową z aprobatą i otaczając Ali ramieniem,
pociągnęła za sobą.
- Przedstawię cię paru osobom - powiedziała.
- Babcia ją tu prowadzi - powiedział półgłosem Truman.
- Najwyższy czas.
- Polegamy na tobie, Adamie - przypomniał Pete.
- Nic się nie martwcie, ja to załatwię - odparł Adam gło
sem pełnym wiary w siebie.
Wszyscy trzej uśmiechnęli się, gdy się do nich zbliżyła. Ali
odwzajemniła uśmiech, choć była świadoma nieszczerości
w ich i swoim zachowaniu. Od przekroczenia progu salonu
zauważyła ukradkowe spojrzenia rzucane przez nich w jej
kierunku.
Po kilku minutach Adam odciągnął ją do kącika na rozmo
wę w cztery oczy. Gdy tylko się oddalili, Pete i Tru ruszyli do
akcji, której celem było powstrzymanie żon od przerwania
Adamowi poufnej rozmowy z Ali. Adam miał zamiar rozwi
nąć cały kunszt elokwencji, zanim wyjawi swoje intencje, lecz
Ali spojrzała na niego porozumiewawczo.
- Może od razu przejdziemy do rzeczy - powiedziała
wprost, gdy tylko znaleźli się z dala od innych.
Adam zaśmiał się.
- Mój brat ostrzegł mnie, że jesteś bardzo bezpośrednia.
- Taylor? - spytała zaskoczona.
6 8
- Nie. Peter.
- Aha.-Ali się trochę rozluźniła.
- Powiedz mi, Ali, co myślisz o Taylorze?
- Co ja myślę o Taylorze? - powtórzyła znów zaniepokojona.
- No, dobrze. Nie będę owijał w bawełnę. Moi bracia i ja
mamy wrażenie, że twój pomysł, aby przeprowadzić promo
cję Taylora jako...
- ... Człowieka Fortuny? - uzupełniła Ali, podnosząc
brwi do góry.
- Tak. To nie jest dobry pomysł.
- Taylor zapewniał mnie, że żaden z was nie wierzy w je
go robota i powiem ci, że sama mam pewne wątpliwości. Lecz
Homer nie jest tu najważniejszy. Przez reklamę wokół Taylora
wszystko, co firma będzie sprzedawała, nabierze blasku. Prze
widuję, że zyski pójdą ostro w górę, jak tylko kampania ruszy.
Uważam to za fantastyczną strategię sprzedaży. Nie twierdzę,
że to coś nowego. Inne firmy też ją stosowały, ale sytuacja
Taylora jest inna, wyjątkowa z powodu tego testamentu.
- No, właśnie. Sprawa testamentu - podkreślił znacząco
Adam, jakby chciał jej przypomnieć, że Taylor jest nie do
zdobycia. Lecz Ali nie zrozumiała jego intencji. I byłaby pra
wdopodobnie ogromnie zaskoczona, gdyby wiedziała, że
Adam i jego bracia żywili poważne obawy, iż Taylor przez nią
utraci prawo do spadku. Ślub z Taylorem był ostatnią rzeczą,
o jakiej myślała. Oczywiście w tym momencie.
- A dziedziczenie na podstawie tego zapisu sprawia, że
Taylor ma wyjątkową pozycję - ciągnęła z entuzjazmem, li
cząc, że przekona Adama do swego planu. - Co z kolei za
pewnia mu powszechne zainteresowanie.
- Myślę, że tak - powiedział Adam zgryźliwie - może
nawet trafić na pierwsze strony komiksów.
Ali spojrzała na niego ostro.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
6 9
- Daj spokój, Ali. Spędziłaś wystarczająco dużo czasu
z Taylorem, żeby wiedzieć, że on nie pasuje do obrazu świa
towca i bywalca klubów. Bo tak zdaje się widzisz Człowieka
Fortuny.
Głos Adama zabrzmiał protekcjonalnie. Ali zesztywniała.
- Zgadzam się, że nie jest może idealny do tej roli. Ale ma
pewne możliwości. Sądzę, że warto spróbować.
- Nie chcemy, żeby Taylor stał się pośmiewiskiem. I uwa
żamy, że mu to grozi.
- „My", to znaczy ty i twoi bracia?
- Tak. Uważamy, że Taylor będzie miał wystarczająco
dużo problemów z prowadzeniem firmy, bez dodatkowych
kłopotów i rozterek.
- Nie macie wielkiego zaufania do Taylora, prawda?
- Chwileczkę.
• - Nie, Adam. Nie warto tracić więcej czasu. Uważam, że to
można zrealizować, ale tylko Taylor, skoro jest prezesem, powi
nien zdecydować, czy stać go na dodatkowe stresy i rozterki.
- Posłuchaj, Ali.
- Nie mam zamiaru zrobić z niego pośmiewiska. Jemu
potrzeba jedynie odrobiny poloru.
- Ali, to nie tylko to. Ten chłopak ma...
Nie dokończył spojrzawszy w drugi koniec salonu. W ca
łym zgromadzeniu zapadła cisza. Ali obejrzała się.
W drzwiach stał Taylor, z włosami sterczącymi w nieła
dzie, z twarzą brudną, pokrytą czarnymi smugami. Nowy
smoking był w opłakanym stanie.
- Nic mi nie jest - uspokoił zebranych. - Miałem trochę
kłopotów z Homerem. Wada obwodu elektrycznego. Oba
wiam się, że nie nadaje się w tej chwili do wzięcia udziału
w uroczystości.
Mówiąc to Taylor poszukał wzrokiem Ali i rzucił jej żałos
ne spojrzenie.
7 0
Niektórzy z obecnych zaczęli się uśmiechać. Panie Fortu-
ne'owe patrzyły na Ali ze współczuciem, a ich mężowie zda
wali się mieć wypisane na twarzach: A nie mówiłem.
Ali się nie uśmiechała. Straciła też ochotę na fotografowa
nie Człowieka Fortuny.
- Ali, to chyba nie był dla ciebie udany wieczór, pra
wda?
Ali poruszyła się niecierpliwie na fotelu limuzyny.
- Nie był najgorszy - odparła.
- Bardzo mi przykro, Ali. Wiem, że byłem trochę roztarg
niony.
- Trochę roztargniony? Taylor, przecież ty właściwie nie
odezwałeś się do nikogo przez większość wieczoru. Cały czas
siedziałeś w kącie coś notując.
- Próbowałem dojść do przyczyny kłopotów, jakie mia
łem z Homerem.
Ali odetchnęła głęboko.
- Posłuchaj, Taylor. Twoi bracia uważają, że promowanie
ciebie jako Człowieka Fortuny to beznadziejna sprawa.
- Tak twierdzą?
Ali spojrzała mu prosto w oczy.
- Taylor, oni mogą mieć rację. Powinieneś jeszcze raz się
zastanowić, czy rzeczywiście akceptujesz mój plan.
Sama nie wierzyła, że powiedziała to głośno. Pozwalała,
aby ta wyjątkowa okazja przeleciała jej koło nosa.
- Czy ty też rozważasz zasadność swojej decyzji? - zapy
tał spokojnie Taylor. - Czy chcesz, abym cię zwolnił ze zobo
wiązania?
W jego głosie zabrzmiała bolesna nuta, która ją wzruszyła.
Patrzył na nią ciepłym spojrzeniem brązowych oczu.
- Nie - odpowiedziała cicho - nie, ja tylko chcę ci dać
szansę wycofania się, jeżeli pragnąłbyś to zrobić.
7 1
- Ale ja nie chcę. - Przysunął się bliżej do niej czerwie
niąc się. - Założyłem nawet te czarne slipki.
Ali przesunęła spojrzeniem po jego postaci, a potem spe
szona szybko odwróciła się do okna.
- Słuchaj, Taylor, dzisiejszy wieczór okazał się absolutną
klęską, ale możemy więcej o nim nie mówić, możemy zapo
mnieć.
- Ali, pięknie ci w tej sukni.
Ali zamknęła oczy.
- Powinnaś była mnie widzieć, zanim wszedłem z Home
rem do windy. Wyglądałem szałowo. To prawda, choć nie
wypada mówić tak o sobie.
Ali odwróciła się ku niemu rozbawiona.
- Miałeś kapitalne wejście!
- Oczy wszystkich osób zgromadzonych w salonie były
utkwione we mnie. Tak z grubsza miało to przebiegać? -
uśmiechnął się.
Odpowiedziała mu uśmiechem.
- Są w tobie spore możliwości, Taylor. Nie obchodzi
mnie, co myślą o tym twoi bracia.
Taylor nie mógł oderwać od niej oczu.
- Miałem dziś ochotę potańczyć z tobą.
- Wystarczyło mnie poprosić.
- Nie tańczę zbyt dobrze. Gdy miałem czternaście lat,
babka zapisała mnie do szkoły tańca. Wszyscy musieliśmy
przez to przejść. Adam robił to całkiem naturalnie, Pete
z wielkim wysiłkiem i trudem, a Trumana wyrzucili za granie
muzyki disco.
- A jak było z tobą?
- Tak deptałem dziewczynom po palcach, że zebrały się
i napisały petycję, aby mnie wykluczono.
- Zmyślasz.
Taylor uśmiechnął się.
7 2
- Tylko jeśli chodzi o petycję. Rzeczywiście deptałem po
niezliczonych lakierkach. I nauczyciel poprosił mnie uprzej
mie, abym przestał przychodzić, gdyż nie mam talentu do
tańców salonowych.
- To śmieszne. Jestem pewna, że mogłabym nauczyć cię
tańczyć - powiedziała spontanicznie, zapominając o swych
wcześniejszych doświadczeniach w czasie nauki jazdy samo
chodem.
- Czy cię zabolało?
Ali spojrzała na obdarty czubek swego pantofelka i odsu
nęła się od Taylora.
- Może zamiast walca spróbujemy fokstrota?
Znajdowali się w mieszkaniu Taylora, które urządził dla
siebie w dawnej powozowni na terenie rodzinnej posiadłości.
Ali przeszła przez rozległy pokój przypominający strych, aby
przejrzeć kolekcję płyt kompaktowych Taylora. Była to zaska
kująco eklektyczna zbieranina muzyki klasycznej, jazzu
i bluesa, a nawet rocka.
- Cóż to? Nie ma nic na kobzie? - zażartowała, gdy Taylor
stanął obok niej.
- Nie na kompaktach, mam trochę szkockiej muzyki na
taśmach.
- Lepiej skoncentrujmy się na fokstrocie, zanim przejdzie
my do szkockich tańców.
- Ty decydujesz.
Nastawiła płytę Billie Holiday i podeszła, aby wsunąć się
w ramiona Taylora, który znieruchomiał na moment, czując
przypływ zdenerwowania. I to nie dlatego, że nie chciał jej
objąć, poczuć jej blisko siebie, gdy będą się kołysać w rytm
romantycznego bluesa. Lecz dlatego, że tak mocno tego pra
gnął. Właśnie to marzenie, a nie brak zręczności przeszkadza
ło mu skoncentrować się na jej wskazówkach.
7 3
- O co chodzi? Nie podoba ci się ta melodia? - spytała Ali.
- Może moglibyśmy... przesiedzieć tę jedną - wyjąkał.
Ali zauważyła jego zakłopotanie, ale sądziła, że peszy go
świadomość własnych braków w sztuce tanecznej.
- Słuchaj, to tylko sprawa praktyki. Nie zniechęcaj się.
Szybko nabierzesz wprawy. Jestem pewna, że już niedługo
kobiety będą się zabijały o taniec z tobą - zażartowała. - Jesz
cze parę lekcji, a nie będziesz się mógł od nich opędzić.
- Czy to jest właśnie twoim celem?
Ali zauważyła ostrzejszy ton jego głosu.
- Moim celem jest, aby Człowiek Fortuny był znany w ca
łym kraju. Spojrzała na zegarek. - Robi się późno. Myślę, że
odłożymy lekcję tańca na inny dzień. Muszę iść.
Znienacka objął ją ramieniem z wyrazem uporu na twarzy.
- Nie. Zatańczmy. Mówisz, że trzeba ćwiczyć, prawda?
W momencie gdy Taylor otoczył ją ramionami, w głowie
Ali zabrzmiał sygnał alarmowy. Tak, jej celem było, aby
kobiety traciły dla niego głowy, lecz inne, a nie ona sama. Ona
powinna pilnować interesów i trzymać się z daleka. Nie było
to jednak łatwe, gdy tańczyła przytulona do szczupłego, atra
kcyjnego męskiego ciała. Tym razem ona jemu nadepnęła na
nogę.
- Nie jesteś dostatecznie skoncentrowana - zakpił. - To
bardzo proste. Jeden krok prawą nogą do przodu, potem
w bok.
Ali odsunęła się.
- Jest naprawdę późno. Obydwoje musimy się wyspać.
Wiesz, sen dla urody...
- Dla ciebie to zbyteczne. - Znowu przyciągnął ją do sie
bie. - A poza tym nareszcie wpadłem w rytm.
Klęła się w duchu, że zaproponowała wieczorne lekcje
tańca. Fatalny pomysł. Zamiast ona uczyć go fokstrota, on
7 4
uczył ją miłości, wykazywał, że jej ciało żywo reaguje na jego
bliskość.
- Ty drżysz, Ali.
- Jestem zmęczona. To wszystko. Dużo ostatnio pracowa
łam.
Zatrzymał się i zajrzał jej w oczy.
- Jak to się stało, że w twoim życiu nie ma mężczyzny?
- Słucham?!
- Jesteś taka inteligentna, ładna i utalentowana. Jak to się
stało, że żaden facet jeszcze cię nie złapał?
- Nie życzę sobie być złapana.
- Nie o to mi chodzi, lecz... Ali, czy byłaś kiedyś zakochana?
Wyswobodziła się z jego ramion i odsunęła.
- Słuchaj, Taylor. Do mnie należy zadawanie takich pytań.
Pewne fakty są mi potrzebne, aby zacząć tworzyć...
- Nie.
- Co „nie"?
- Nigdy nie byłem zakochany. Najczęściej byłem po pro
stu obojętny.
Ali zawahała się.
- Nigdy nie było nikogo, z kim byś...
Taylor uśmiechnął się.
- Powiedziałem: „najczęściej". Nie: „nigdy".
- Nie chodziło mi... to nie mój interes.
- A jak jest z tobą? Przypuszczam, że miałaś pewne do
świadczenia.
- Tak, kilka razy byłam z kimś... związana. Ale...
- Ale nigdy się nie zakochałaś?
- Obawiam się, że jestem zbyt cyniczna, aby się zakochać.
- Czy ktoś cię kiedyś skrzywdził? - zapytał bez ogródek.
- Nie. Niezupełnie.
Założyła ręce na piersiach, próbując znaleźć sposób na
odejście od tego zbyt osobistego tematu.
7 5
- Widzę, że ta rozmowa jest dla ciebie nieprzyjemna. Nie
chciałem cię wypytywać. Po prostu mnie interesujesz. Chciał
bym wiedzieć więcej o tobie.
- Ale odwracasz w ten sposób role. Moim zadaniem jest
pytać. - Rozejrzała się nerwowo wokół siebie. - Kapitalny
pokój, taki przestronny.
Taylor uśmiechnął się ze zrozumieniem. Wiedział, że chce,
aby zostawił ją w spokoju.
- Myślę, że tak - powiedział, patrząc również dookoła.
- Lecz niewiele czasu tu spędzam. I chyba nie jest urządzony
zgodnie z wyobrażeniem o apartamencie Człowieka Fortuny.
Jeśli miałabyś jakieś sugestie... co do urządzenia tego wnę
trza...
- O, tak. To znaczy mogłabym poddać ci parę pomysłów.
- Sądzę, że otoczenie jest dość ważne.
- Masz rację. Moglibyśmy urządzić twoje mieszkanie na
nowo i w ten sposób mielibyśmy materiał do artykułu „Czło
wiek Fortuny w domu".
- Można by pokazać Homera wykonującego jakieś prace
domowe w otoczeniu przedmiotów i towarów firmy Fortune.
- To świetny pomysł. - Ali uspokoiła się, była na pewniej
szym gruncie. - Mógłbyś też zorganizować małe przyjęcie.
Tylko tym razem bez majsterkowania.
- Obiecuję.
Z płyty popłynęła nowa piosenka Billie Holiday, powolny
blues. Taylor wyciągnął ręce do Ali.
- Jeszcze raz, zanim powiemy sobie dobranoc. Czy wi
dzisz, jak szybko się uczę?
Pomyślała, że istotnie uczył się szybciej, niż przypuszcza
ła; a może nawet szybciej, niżby tego pragnęła.
ROZDZIAŁ
5
Ali miała właśnie położyć się, gdy zadzwonił telefon. Kto
może dzwonić o pierwszej w nocy?
- Cześć, nie obudziłem cię chyba?
- Taylor? Czy to ty? Co to za hałas w tle?
- To kobza. Mówiłem ci, że mam szkocką muzykę na
taśmie. Nie mogłem zasnąć. Nie spałaś jeszcze?
- Nie - powiedziała miękko Ali.
- Bardzo mi się dobrze z tobą tańczyło, Ali. To znaczy,
wiem, że ci deptałem po palcach.
- Ja ci też deptałam. I nawet nie mam się czym wytłuma
czyć.
- Mnie to nie przeszkadzało - odparł Taylor pogodnie.
- Jesteś naprawdę bardzo miły, Taylor. Ale nie powinieneś
pozwalać, aby ludzie zbyt często deptali ci po palcach.
- Pewnie masz rację.
- Nie mówię tylko o tańcu.
- Wiem, Ali.
- To dotyczy także mnie. Czasami za bardzo się rozpy
cham.
- Umiesz walczyć o swoje prawa.
- I czasem postępuję jak egoistka.
- Jesteś tylko wymagająca. I bardzo atrakcyjna.
- Och, Taylor, co ja mam z tobą zrobić? Wszystko wywra
casz do góry nogami.
7 7
- Ty też zmieniłaś wszystko wokół mnie. Odkąd cię po
znałem, mam uczucie, że jestem w ciągłym ruchu.
- No, właśnie. Mówiłam ci. Rozpycham się łokciami. Je
stem niewrażliwa, wiecznie czegoś żądam.
- Mnie się to nawet podoba.
Ali usiadła na łóżku. Na drugim końcu miasta Taylor zrobił
dokładnie to samo. Nastąpiła długa cisza.
- Ali, jesteś tam jeszcze?
- Tak, Taylor.
- Ali, trudno mi mówić o pewnych sprawach. Czasa
mi chciałbym być taki jak moi bracia. Adam jest układny
i czarujący. A Pete dokładnie wie, czego chce i konsekwen
tnie do tego dąży. Truman natomiast walczyłby o swoje jak
lew, ale robiłby to tak ujmująco, że nie umiałabyś się mu
oprzeć.
- Rzeczywiście są nietuzinkowi. Trzeba to przyznać. Ale
ty też masz niepowtarzalny urok. - Wypowiedziane słowa
uświadomiły nagle AU, że zarówno nad rozmową jak i włas
nymi uczuciami traci kontrolę. - Chciałam powiedzieć, Tay
lor. .. Miałam na myśli...
- Tak, słucham cię, Ali.
- Miałam na myśli, że choć masz pewne niezwykłe zale
ty...
- Ja, Ali?
- Tak, oczywiście, że masz. Lecz niekoniecznie są to takie
zalety, które mogą pomóc reklamie i promocji towarów. Mu
simy wziąć się ostro do roboty w następnych tygodniach, aby
wykreować twoją nową osobowość.
- Osobowość Człowieka Fortuny.
- Właśnie. Dokładnie tak. Za miesiąc od tej chwili bę
dziesz znany jako Człowiek Fortuny.
- Ta sprawa ma dla ciebie wielkie znaczenie, prawda, Ali?
- Ta sprawa ma wielkie znaczenie dla nas obojga, Taylor.
7 8
- Mam nadzieję, Ali, że cię nie rozczaruję. Będę się starał
pokazać z najlepszej strony i nie deptać ci więcej po palcach.
Jednocześnie odłożyli słuchawki i odetchnęli głęboko.
Gdy następnego wieczora Ali ujrzała Taylora w Galerii
Sztuki Marleya, westchnęła z ulgą. Nowy, elegancki garnitur
o włoskim kroju prezentował się znakomicie, a i włosom uło
żonym w stylową fryzurę nie można było nic zarzucić.
Był wytworny i niewiarygodnie przystojny.
Taylor także powitał z ulgą jej pojawienie się w galerii, ale
gdy ruszył w jej stronę, Ali nieznacznie pokręciła głową. Tay
lor wiedział, że chodziło jej o to, aby wmieszał się w tłum
i starał się czarować bogaczy i ludzi sztuki, którzy przybyli na
wernisaż. Ali miała tylko swym małym aparatem japońskim
rejestrować poczynania Człowieka Fortuny.
Jakaś młoda kobieta z krótkimi blond włosami, tworzący
mi nad czołem egzotyczną falę, podeszła do Taylora i patrzyła
na niego pytająco, jakby chciała się upewnić, czy już go
kiedyś nie spotkała. Taylor przedstawił się, a jej twarz rozjaś
nił uśmiech.
- Proszę, proszę, Taylor Fortune, jak to miło wpaść na
ciebie znienacka - szczebiotała ze skromną minką. Jedno
cześnie porwała z pobliskiego stolika dwa kieliszki szampana
i jeden z nich podała Taylorowi.
Taylor spojrzał z niepokojem na kielich i odstawił go z po
wrotem na stół.
- Ostatnim razem, kiedy piłem szampana, zrobiłem z sie
bie kompletnego idiotę - wyznał.
Ali, która przeciskała się przez tłum i udawała, że fotografuje
jakąś rzeźbę, drgnęła z niepokojem, słysząc uwagę Taylora.
Blondynka, w której Ali rozpoznała Jill Barnett, znaną re
daktorkę działu towarzyskiego, zatrzepotała rzęsami i spoj
rzała zachęcająco na Taylora.
7 9
- Opowiedz mi o tym - poprosiła i wsunęła mu rękę pod
ramię.
Ali uznała, że musi natychmiast coś zrobić. Zauważywszy
Vanessę Milnar, która patronowała wystawie, rozmawiającą
z jednym z artystów nowej fali, stanęła za nimi i powiedziała
półgłosem:
- A niech mnie, jeśli to nie jest Taylor Fortune. Ciekawe,
czy przyszedł tu coś kupić?
Zanim Vanessa obejrzała się, aby zobaczyć, kto wypowie
dział te słowa, Ali odwróciła się i dała nura w tłum.
Nie minęła minuta, a już Vanessa w towarzystwie młodego
człowieka uprowadziła Taylora od mocno z tego niezadowo
lonej Jill Barnett, która jeszcze nie zdążyła zebrać materiału
do swojej kolumny. Ali obserwowała z daleka, jak Yanessa
przedstawia Taylora kilku artystom. Bez wątpienia Yanessa
miała nadzieję zachęcić młodego i bogatego kawalera, aby
stał się mecenasem sztuki.
Szli właśnie w kierunku wielkiej, wieloczęściowej rzeźby,
przypominającej w ogólnym zarysie sierp księżyca w nowiu,
usiany mosiężnymi bryłkami. Ali szykowała się do zrobienia
zdjęcia, gdy została odciągnięta na bok przez Dennisa, reda
ktora zatrudnionego w konkurencyjnej agencji reklamowej
w Denver.
- Jesteś tu dla przyjemności, czy pracujesz, Spencer? - za
pytał.
Ali zdziwiła się, że wiadomość o jej nowej kampanii jesz
cze się nie rozeszła, ale wolała nie zdradzać się zbyt wcześnie.
- Jestem tu jako wolny strzelec - odparła obojętnym to
nem, starając się nie stracić z oczu Taylora. Niestety, jakaś
grupa osób zasłoniła go jej całkowicie. Próbowała zbliżyć się
do Taylora, lecz Dennis objął ją przyjacielsko ramieniem.
- Pięknie wyglądasz, Ali.
Odsunęła się zdecydowanym ruchem. Nie pierwszy raz jej
8 0
rywal z branży próbował ją poderwać. Przechodziło to już
w tradycję.
- Dzięki, Dennis, ale chyba powinniśmy przyłączyć się do
zwiedzających. Sądzę, że przyszedłeś tu służbowo, bo ten
rodzaj sztuki nie jest w twoim guście.
- Masz rację, ślicznotko. Widziałem lepsze rysunki na
ścianach metra. Co robisz po wyjściu stąd?
- Wracam do domu - powiedziała stanowczo, szukając
wzrokiem Taylora i udając, że rozgląda się nonszalancko po
galerii. Nie dostrzegła go od razu, ale po chwili do jej uszu
dobiegły odgłosy jakiegoś zamieszania. Dennis i Ali zwrócili
się w stronę, gdzie Taylor Fortune z nieszczęśliwą miną stał
trzymając kawałek księżycowej rzeźby w ręku i przepraszał
zdenerwowanego i wściekłego artystę, oskarżającego go
o umyślne uszkodzenie jego dzieła.
- Ależ ja chciałem tylko pokazać, że jest źle wyważona
- próbował tłumaczyć się Taylor. - Nie zdawałem sobie spra-
wy, że to takie kruche.
Ali z trudem powstrzymała głośny jęk.
- Słuchaj, czy to nie jest jeden z chłopców Fortune'a?
- zapytał szeptem Dennis. - Ależ tak. To Taylor Fortune. Sły
szałem, że to kompletny odludek. Hej, to będzie piękne zdję
cie! - Wyciągnął z kieszeni aparat fotograficzny w momen
cie, gdy Taylor próbując naprawić szkodę uderzył przypadko
wo Vanessę Milnar kawałkiem rzeźby.
Ali wyobraziła sobie fotografię tej sceny na kolumnie to-
warzyskiej. Zanim Dennis zdążył zrobić zdjęcia, chwyciła go
za ramię.
- A więc, Dennis - szepnęła uwodzicielskim tonem - mó
wisz, że masz lepszą kolekcję grafiki w domu? - W duchu
postanowiła, że gdy tylko dotrą do jego domu, wykręci się
bólem głowy.
81
Dennis zawahał się, potem uśmiechnął lubieżnie i schował
aparat do kieszeni.
Taylor, który nerwowo rozglądał się za Ali, dojrzał ją,
wychodzącą z galerii ramię w ramię z Dennisem.
Gdy Ali wysiadła z taksówki, Taylor siedział na progu jej
domu. Była sama, ale zawahała się, zanim ruszyła w jego
stronę.
- Przykro mi, że zostawiłam cię w trudnej sytuacji... - za
częła, ale Taylor nie dał jej skończyć.
- Ali, każdy powinien wiedzieć, gdzie jest jego miejsce.
Po prostu nie nadaję się na bywalca koktailów, wernisaży,
bankietów.
- Taylor, pozwól...
- Nigdy nie wiem, co powiedzieć lub zrobić. Uważam, że
nie potrafię spełnić pokładanych we mnie nadziei.
Ali miała z początku zamiar przekonywać go, że jest
wprost przeciwnie, lecz w końcu nic nie powiedziała, tylko
usiadła obok niego na kamiennym progu.
- Kto to był? Ten mężczyzna, z którym wyszłaś?
Nie ukrywał rozczarowania i zazdrości.
Uśmiechnęła się lekko.
- To nie był mężczyzna, Taylor.
- Kolega?
- Tylko w najszerszym tego słowa znaczeniu. Pracuje dla
agencji „Younger", która z nami konkuruje.
Odwrócił się do niej i przyglądał badawczo.
- Wydawaliście się... zaprzyjaźnieni. Pewnie... wiele
was łączy. On jest bardzo przystojny. I wygląda na pewnego
siebie. Najwyraźniej czuł się na tym wernisażu jak u siebie
w domu. Przypuszczam, że to jest ten typ mężczyzny, od
którego taka kobieta jak ty...
- ... uciekłaby przy pierwszej sposobności - wpadła mu
8 2
w słowo Ali. - Chyba że byłaby to taka wyjątkowa sytuacja
jak dzisiaj. Zapewniam cię, że wymanewrowałam go z sali
tylko dlatego, żeby cię nie sfotografował, jak kawałkiem
rzeźby tłuczesz w głowę Vanessę Milnar. A przy okazji, jak
ona się czuje? Chyba nie wystąpi do sądu przeciw tobie?
- Nie, nie sądzę. Nic się jej nie stało. Była tylko przez
moment oszołomiona.
- Ty tak działasz na kobiety.
- Czy na ciebie też?
- Tak. Jesteś dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem.
Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty. Czasami zastana
wiam się, czy rzeczywiście istniejesz.
Popatrzyli sobie w oczy.
A potem Taylor zrobił coś, czego Ali od paru dni się
obawiała: pocałował ją.
Przez moment, zanim jego usta dotknęły jej warg, miała
jeszcze szansę zaprotestować. I wiedziała, że bez względu na
to, jak bardzo tego pragnął, cofnąłby się i uszanowałby jej
decyzję. To właśnie miała na myśli mówiąc, że takiego kogoś
dotąd nie spotkała. Był jednym z niewielu mężczyzn, jakich
poznała w życiu, którzy gotowi byli coś dawać, a nie tylko
brać. Gdyby tylko potrafiła znaleźć w nim jakąś poważną
wadę, coś, co pozwoliłoby jej przekonać samą siebie, że jest
taki jak wszyscy inni. Ale nie znalazła takiej wady.
Toteż gdy zbliżył usta do jej ust, nie uczyniła żadnego
gestu obronnego. A nawet wprost przeciwnie, przylgnęła do
niego, nie pozostawiając w ich umysłach miejsca na wątpli
wości co do jej uczuć względem niego.
Tam w galerii, gdy Taylor zobaczył, że Ali opuszcza salę
z wysokim, przystojnym nieznajomym, bardzo się zdenerwo
wał. Poczuł zazdrość tak gwałtowną i silną, jakiej jeszcze
w życiu nie doświadczył. Teraz, gdy się dowiedział, jak było
8 3
naprawdę, doznał olbrzymiej ulgi jak skazany na śmierć, któ
rego uniewinniają.
To szaleństwo, powiedział sobie. Ali jest ostatnią kobietą
na świecie, z którą powinien się wiązać. Był przekonany, że
jedynym uczuciem, jakie ma dla niego, była litość. Jej był
potrzebny prawdziwy mężczyzna, ulubieniec fortuny obyty
w wielkim świecie, wszechstronnie wykształcony, pewny sie
bie i umiejący się bawić, mówiący to, co trzeba i kiedy trzeba.
Mimo to, gdy ich usta się zetknęły, poczuł taki przypływ
pożądania, że zabrakło mu tchu. Była miękka i ciepła, oczeku
jąca i słodka. Jej zapach i dotyk zachwyciły go.
Wbrew wszelkim postanowieniom Ali również chętnie
poddała się jego pocałunkom i sama objęła go rękami za szyję.
To szaleństwo, myślała, lecz w tym momencie było jej to
absolutnie obojętne.
W końcu Taylor podniósł się, bo zdał sobie sprawę, że jeśli
natychmiast się od niej nie odsunie, zacznie całować ją na
nowo i nie będzie mógł przestać.
Nie mógł pozwolić sobie na utratę kontroli nad sobą. Nie
wierzył też, aby Ali pożądała go tak jak on jej. Była dla niego
po prostu miła, a może nawet się nad nim litowała. To nie jest
dobra podstawa stosunków, o jakich on marzył.
- Dobranoc, Ali. - Ruszył w stronę jezdni. Dopiero teraz
Ali zauważyła limuzynę zaparkowaną po drugiej stronie,
z kierowcą patrzącym dyskretnie przed siebie.
- Taylor! - zawołała.
Zatrzymał się i odwrócił.
- Co się stało, gdy wyszłam z galerii? - zapytała, aby
zyskać na czasie. - Mam nadzieję, że ten okropny rzeźbiarz
nie zrobił ci krzywdy.
Taylor uśmiechnął się.
- Nie. Ułagodziłem go.
- Naprawdę? Jakim sposobem?
8 4
- Kupiłem tę rzeźbę.
- Och, Taylor!
- I dwa jego obrazy. Jeden z nich nie jest taki zły.
Roześmieli się obydwoje, lecz Taylor spoważniał po chwi
li.
- Człowiek Fortuny to był świetny pomysł, Ali - oznajmił
nagle. - Lecz przyszedłem tu dzisiaj, aby ci zakomunikować,
że nie jestem odpowiednią osobą, aby nim zostać.
Wreszcie wyrzucił to z siebie.
Ali milczała wstrząśnięta. Chyba nie chciał przez to powie
dzieć, że zrywa umowę? W takim razie, co by miał znaczyć
ten pocałunek? Pożegnanie? Poczuła dreszcz strachu. Nie,
niemożliwe, żeby mówił serio.
Taylora z kolei przestraszyło jej milczenie. Udowadniała
przez to, że jest zbyt uczciwa, aby go przekonywać, iż się
myli. Podziwiał ją za to. Niech tak będzie. Szybkie rozstanie.
Po jakimś czasie przestanie o niej marzyć. Przynajmniej miał
taką nadzieję.
- Bardzo mi przykro, Ali.
Zaczął iść w kierunku samochodu. Pchnięta nagłym impul
sem Ali zerwała się z miejsca, podbiegła do Taylora i złapała
go za rękę.
- Słuchaj, Taylor, myślę, że działałam za szybko. Za dużo
od ciebie wymagałam. Potrzebujesz trochę czasu, trochę pra
ktyki, zanim ruszymy z kampanią. Mam pewien pomysł.
Szybko Ali, zanim go stracisz, popędzała się w duchu, nie
zastanawiając się, czy istotnie zależy jej tylko na tym, aby nie
stracić znakomitego klienta.
- Mam za miastem mały domek, taką swoją kryjówkę,
godzina jazdy na północ. Może pojechalibyśmy tam na parę
dni, aby pobyć z dala od bankietów i wernisaży. Moglibyśmy
się trochę odprężyć. Dałabym ci parę wskazówek, pomogła-
8 5
bym ci odbudować zaufanie do samego siebie, poćwiczyliby
śmy parę nowych tańców. Byłby to rodzaj próby.
Taylor wlepił w nią oczy, ale nic nie mówił. Ali uświadomi
ła sobie, że cały czas trzyma go za ramię. Opuściła rękę
i spojrzała na niego z humorem.
- Oto cała ja. W jednej chwili przepraszam, że jestem zbyt
agresywna, a w następnej znów cię atakuję. To moja chronicz
na wada. Nie ma dla mnie ratunku.
Uśmiechnął się lekko, kładąc palec na jej ustach. A potem
bez słowa odwrócił się i zaczął iść przez jezdnię.
- Taylor! Co masz zamiar zrobić? - Usłyszała nutę rozpa
czy w swoim głosie, lecz nic ją to nie obchodziło.
Taylor szedł dalej w kierunku samochodu, ale odwrócił ku
niej głowę.
- Powiem Danielowi, że jest już wolny i żeby zostawił
wiadomość u mnie w domu i w firmie, że muszę wyjechać
z miasta na parę dni.
- To znaczy, że... chcesz wyjechać już teraz? O pierwszej
w nocy?
Ale Taylor już jej nie słuchał. Podszedł do samochodu
i powiedział coś do kierowcy. Po chwili limuzyna oderwała
się od krawężnika. Taylor zwrócił się do Ali z uśmiechem na
twarzy.
- Jestem gotów do wyjazdu, jeśli ty jesteś.
- Musiałabym pójść na górę i wziąć trochę rzeczy. Ale co
z tobą? Nie masz ze sobą nic, nawet szczoteczki do zębów.
- Zatrzymamy się przy jakimś nocnym sklepie i kupimy,
co trzeba.
Ali chciała zaprotestować, że to po wariacku wyjeżdżać tak
bez zastanowienia, ale nie powiedziała nic.
Z każdym przejechanym kilometrem miała coraz więcej
wątpliwości. Co jej strzeliło do głowy, żeby go zaprosić do tej
odludnej chatki? Sami we dwoje przez całe dnie! Boże, prze-
8 6
cież tam nie ma nawet dwóch sypialni. Będzie musiał spać na
tej starej kanapie w dużym pokoju. Albo ona. Albo żadne
z nich...
Spojrzała ukradkiem na niego, prowadząc samochód krętą,
górską drogą. Taylor drzemał. Może powinna zawrócić, poje
chać z powrotem do Denver i wysadzić go przed drzwiami
domu.
Taylor obudził się.
- Przepraszam - powiedział. - Musiałem zasnąć. Czy je
steśmy na miejscu?
Jechali dopiero dwadzieścia minut, lecz Ali nie wyjaśniła
mu tego.
- Może to nie był taki dobry pomysł, Taylor. Nawet nie
uprzedziłam Sary. Będzie zaniepokojona moją nieobecnością.
- Możesz rano do niej zadzwonić.
- A czy ty możesz tak znienacka zniknąć? Jesteś prze
cież prezesem firmy. Ciąży na tobie olbrzymia odpowiedzial
ność.
- Mam dobry zespół pracowników. Potrafią utrzymać tę
twierdzę przez parę dni. A ja uwielbiam wyjazdy w teren.
Powiedzmy sobie szczerze, nie jestem stworzony na szefa.
Przejeżdżali właśnie koło nocnego baru. Ali skręciła gwał
townie i wjechała na parking.
- Może napijemy się kawy? - zaproponowała, jednocześ
nie otwierając drzwiczki samochodu.
Zdała sobie sprawę, że jest zdenerwowana i gra na zwłokę.
Po raz pierwszy była zdezorientowana. Próbowała zgłębić
motywy swojego postępowania. Nie panowała nad sytuacją,
miała coraz więcej wątpliwości. Nie tylko jak zrobić z Taylora
Człowieka Fortuny, choć zwykle ciężkie zadania wyzwalały
w niej nową energię. Czuła się wtedy zdolna do pokonania
wszystkiego. Nie. Jej wątpliwości dotyczyły czegoś innego.
Chodziło o to, czy ma prawo wciągać Taylora do tej gry.
8 7
Oczywiście, mówiła sobie, on zyska na tym tyle samo ile
ona, jeśli nie więcej. Lecz w głębi serca wiedziała, że Taylor
Fortune czuje się o wiele szczęśliwszy, pracując nad swymi
wynalazkami niż jako prezes firmy Fortune i bywalec salo
nów.
A na tym nie kończyły się jej troski. Nie umiała określić
swoich uczuć dla niego. W ogóle nie chciała żywić żadnych
uczuć, a już na pewno nie do Taylora.
Taylor musiał prawie biec, żeby ją dogonić, gdy maszero
wała do baru przez parking, gdzie stało kilka TIR-ów. Przy
drożny bar nie był zbyt atrakcyjnym miejscem. Jednopiętro
wy prostokątny budynek, oświetlony lampami jarzeniowymi
i pomarańczowym neonem.
Dzwonek zadźwięczał, gdy otworzyli drzwi, a w nozdrza
uderzył ich gryzący swąd spalonego tłuszczu i zapach wysty
głej kawy.
Ali skierowała się prosto do najbliższego boksu, nie zwra
cając uwagi na spojrzenia rzucane jej przez kierowców, którzy
obsiedli bar. Taylor natomiast je zauważył i nie omieszkał
odpowiedzieć im groźnym spojrzeniem. Żaden, co prawda,
nie zadrżał ze strachu, ale wszyscy, prócz jednego, odwrócili
się do baru. Ten jeden, który w dalszym ciągu wpatrywał się
w Ali, był typowym zabijaką, a jego bezczelny, zmysłowy
uśmieszek pasował do niego równie dobrze, jak obcisła ko
szulka, znoszone dżinsy i stare kowbojskie buty.
Jedyna kelnerka, blondynka w średnim wieku o włosach,
które prosiły się o fryzjera, była zajęta wymianą filtra w wiel
kim ekspresie do kawy.
- Zaraz podejdę! - zawołała do nich.
Kierowca-kowboj zsunął swą potężną postać z baro
wego stołka i wziął do ręki oprawione w metalową ramkę
menu.
8 8
- Nie spiesz się, Georgie. Ja obsłużę twoich klientów - po
wiedział przeciągle.
Ali pochłonięta swoimi własnymi problemami była całko
wicie nieświadoma, co się wokół niej działo, aż do momentu,
gdy kierowca z kartą w ręku pochylił się nad stołem tak bli
sko, że poczuła ostry zapach kawy z jego oddechu.
- Cześć, skarbie. Co to ma być? Jeśli lubisz słodycze, to
nie ma nic lepszego niż placek z jagodami u Georgie. Nie jest,
co prawda, słodszy od ciebie.
Ali odpowiedziała kierowcy żałosnym uśmiechem myśląc,
że już dawno nikt tak do niej nie mówił. Ale jej uśmiech zgasł,
gdy zobaczyła wściekłą minę Taylora.
- Dwie kawy i dwa razy ciasto - powiedziała szybko, ma
jąc nadzieję, że facet odejdzie, zanim Taylorowi przyjdzie do
głowy zrobić coś głupiego, jak na przykład bronić jej honoru.
Niestety, ku jej rozpaczy, kierowca pochylił się ku niej
jeszcze bardziej.
- Czy to wszystko, co mogę dla ciebie zrobić, ślicznotko?
Zasłonił jej widok, więc nie dostrzegła, w którym momen
cie Taylor się podniósł. I nagle zobaczyła go, gdy pochylał się
z groźną miną nad szoferem, który był od niego co najmniej
o dziesięć centymetrów wyższy i o tyle samo szerszy.
- Taylor! - krzyknęła ostrzegawczo Ali.
Ale było już za późno. Taylor złapał go za prawe ramię.
- Masz przeprosić tę panią za swoją bezczelność i cham
stwo, a potem się wynieść. Nie tylko od tego stołu, ale z baru.
Ali nie wiedziała, co podziwiać bardziej, odwagę Taylora
czy jego głupotę. Wiedziała, że kierowca, jeśli zechce, zrobi
z niego marmoladę. Musiała coś zrobić, aby zapobiec kata
strofie.
- Słuchaj, kolego - zwróciła się do szofera łagodzącym
tonem - jest późno, wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni i dla
tego zbyt nerwowi. Może byś...
8 9
- Nie, Ali - wtrącił się Taylor z uporem. - Ten człowiek
nie odejdzie, póki cię nie przeprosi.
- Taylor...
Kierowca patrzył teraz wymownie na rękę Taylora, która
ciągle trzymała go za ramię. Pokręcił głową z litością.
- Gnieciesz mi koszulę, bracie. A nic mnie tak nie wkurza,
jak zmarszczki, rozumiesz?
- A więc sugeruję, abyś przeprosił i wyniósł się stąd - od
parł Taylor ze spokojem, który zadziwił i zaalarmował Ali.
Zaczęła się podnosić.
- Taylor, to naprawdę niepotrzebne. Lepiej już chodźmy
- powiedziała błagalnie.
- Siadaj, Ali - odparł stanowczo Taylor. - Nie ma powo
du, abyśmy już wychodzili. To ten pan wyjdzie. Jak tylko
przeprosi.
Reszta klientów bacznie się przyglądała, a kelnerka kręciła
głową, jakby już widziała Taylora rozciągniętego bez życia na
żółtej podłodze. Pewnie była świadkiem wielu takich scen
w przeszłości.
- Proszę cię, Taylor - mówiła Ali. - Ja naprawdę chcę
wyjść.
- Ta pani chce wyjść - powtórzył za nią kierowca z ironi
cznym prychnięciem. - Ta pani może wyjść, jeśli chce, ale ty,
bracie, nigdzie nie idziesz - cedził prostując się. Ręka Taylora
zsunęła się z jego ramienia, ale on sam stał nieporuszony.
- Mam rozumieć, że odmawiasz przeproszenia? - spytał.
- Jeśli chcesz, żebym przeprosił - powiedział kierowca,
przewiercając Taylora wzrokiem - to zmuś mnie.
Kierowca uniósł już pięść, aby wycelować nią w splot
słoneczny Taylora, a Ali trzymała rękę na cukiernicy, aby mu
w tym przeszkodzić, kiedy usłyszała głośny jęk i kierowca
z łoskotem runął na posadzkę.
Nie wierząc własnym oczom, Ali patrzyła na rozkrzyżowa-
9 0
nego na podłodze, a potem spojrzała na Taylora, który właśnie
znokautował go jednym ciosem w szczękę.
- Jak tyś to zrobił? - wyjąkała.
- Uprawiałem boks na uczelni. Nie mówiłem ci? - zapytał
spokojnie, wyjmując z jej dłoni cukiernicę i odstawiając ją na
stół.
Widzowie przy barze, również zaskoczeni wynikiem zaj
ścia, nagrodzili Taylora oklaskami. Nawet kelnerka wydawała
się zadowolona, że kierowca otrzymał nauczkę. Jedyną osobą,
która nie okazywała zadowolenia był sam kierowca, który
podniósł się z podłogi, masując bolącą szczękę. Potem się
wyprostował, wymamrotał przeprosiny pod adresem Ali
i szybko odszedł.
Gdy wyszedł, kelnerka podała im dwie świeżo zaparzone
kawy i dwie porcje szarlotki, która według niej była lepsza od
placka z jagodami. Rzucając Taylorowi zalotne spojrzenie,
oznajmiła, że poczęstunek jest na koszt firmy.
ROZDZIAŁ
Choć prawy prosty Taylora nie wylądował na szczęce Ali,
jednak przy okazji wbił jej do głowy trochę rozsądku.
- Taylor, chyba powinniśmy wrócić do Denver.
- Wrócić? Teraz?
- Tak. Uważam, że lepiej będzie, jeśli wrócimy.
- Jesteś zdenerwowana, że pobiłem tego faceta? Ali, wierz
mi, nie jestem gwałtowny - zapewniał ją z powagą Taylor.
- I nigdy nie biłem się z nikim poza ringiem. A i to było
ponad dziesięć lat temu. Może rzeczywiście straciłem pano
wanie nad sobą, lecz on nie miał prawa tak się do ciebie
odzywać. To było ubliżające. Nie mogłem na to pozwolić.
- Och, Taylor - westchnęła. - Ja cię nie potępiam. To mi
nawet pochlebiło, a może i wzruszyło.
Przykryła jego dłoń swoją.
- Mój własny rycerz, Sir Galahad. A ja twierdziłam, że
ostatni rycerze zniknęli wraz z Okrągłym Stołem króla Artura.
Taylor popatrzył na rękę Ali spoczywającą na jego dłoni,
a potem spojrzał jej prosto w oczy.
- To dlaczego chcesz wracać do Denver?
Ali wzięła głęboki oddech.
- Ponieważ miałam pewien ukryty motyw, żeby cię tu
zwabić.
- Jaki? - spytał z uśmiechem.
Ali poczuła, że pieką ją policzki.
9 2
- Nie taki, o jakim myślisz - mruknęła. - Byłam gotowa
zrobić wszystko, żeby nie stracić tego kontraktu. Kampania
związana z Człowiekiem Fortuny przyniosłaby mi gotówkę
oraz ten rodzaj reklamy, który umożliwiłby mi wreszcie
otwarcie własnej firmy. Postępowałam egoistycznie i bez
względnie. Podczas gdy ty cały czas próbowałeś się z tego
wykręcić, uznając, że to do ciebie nie pasuje, ja wmawiałam
ci, że jest odwrotnie. A cały czas myślałam o sobie, nie o to
bie.
Taylor chciał coś wtrącić, ale mu nie pozwoliła.
- I nie odwracaj sprawy. Nie próbuj mi wmawiać, że
jestem lepsza, niż jestem. Nie mów, że jestem przedsiębiorcza.
Jestem egoistką i koniec.
Powoli podniosła na niego oczy.
- Jesteś wspaniałym człowiekiem, Taylor. Taki, jaki jesteś
obecnie. Dobry, szczery, opiekuńczy, czuły. Znaczysz dla
mnie bardzo wiele. A tego nie było w programie.
Uśmiechnął się do niej. Ali nie odpowiedziała mu tym
samym. Nie chciała, żeby on coś dla niej znaczył. Żałowała,
że straciła kontrolę nad sytuacją.
Lepiej skończyć z tym póki czas, ostrzegała w duchu samą
siebie.
- Wiem, że jutro rano mogę tego żałować, ale odchodzę.
Zrywam umowę i zwalniam cię z wszelkich zobowiązań.
Odejdź, Taylor, póki czas. Bo ja jestem sprytna. Jeśli mi dasz
szansę na zastanowienie się, znowu zacznę cię namawiać lub
przymuszać.
Taylor raptownie zerwał się na nogi.
- Chodźmy - powiedział z nieodgadniona miną.
Ali z trudem przełknęła ślinę i skinęła głową.
Jak tylko przekroczyli drzwi baru, Ali znalazła się w ra
mionach Taylora. A potem zaczął ją całować. Nie był to deli
katny pocałunek. Całował ją gwałtownie, namiętnie. Zasko-
9 3
czona opierała mu się przez moment, lecz po chwili oddała
pocałunek. Kiedy ją wreszcie puścił, spojrzała na niego oszo
łomiona.
- Co to miało znaczyć? - spytała.
Taylor speszony własnym impulsywnym postępowaniem,
ale mimo to zadowolony, uśmiechnął się bezwstydnie.
- Ali Spencer - oznajmił - twoje oczy są jak strzały, które
przebiły moje serce. Twój uśmiech grzeje mnie jak słońce.
A twój dotyk jest jak promień księżyca, który dosięga mej
duszy.
Jego uśmiech przygasł.
- Ali, nigdy nie byłem mężczyzną skłonnym do romanty
cznych podbojów czy też poetycznych wzlotów. Moja sypial
nia nigdy nie była terenem, przez który przewijały się hordy
kobiet. - Chłopięcy uśmiech rozjaśnił mu twarz. - Mam trzy
dzieści trzy lata i po raz pierwszy naprawdę się zakochałem.
Mówiąc szczerze, mam porządnego stracha, że do wszystkich
moich potknięć i niezdarności dodam jeszcze chaos w tej
sprawie. Ale to nie zmienia faktu, że nie byłem w stanie
przestać o tobie myśleć i tęsknić do ciebie od tego pierwszego
dnia, kiedy zjawiłaś się w moim biurze.
Zatrzymał się, aby nabrać tchu, ale nie spuszczał oczu z jej
twarzy.
- Usiłuję ci wyjaśnić, że bardzo mi daleko do stania się
Człowiekiem Fortuny, ale mimo to los uśmiecha się do mnie,
bo moją fortuną jesteś ty, Ali Spencer.
Ali poczuła się pokonana. Jak na kobietę doświadczoną
w sprawach sercowych, dość łatwo dała się rozczulić niezwy
kłą, romantyczną, płynącą wprost z serca, mową Taylora. Łzy
popłunęły się z jej oczu.
- Och, Taylor - szepnęła - no i dopiąłeś swego.
Odsunął z jej czoła kosmyk włosów i popatrzył na nią
9 4
z uśmiechem, który był zadziwiająco uwodzicielski. Zadzi
wiający i dla Taylora, i dla niej.
- Czy to znaczy, że nie wracamy dziś do Denver?
Ali grzebała ręką w torebce, szukając kluczy do domku
- Wiem, że gdzieś tu muszą być.
Zaczęła wyciągać z torby różne rzeczy: portfel, notes, pu-
derniczkę, i wtykać je sobie pod brodę, aby ułatwić poszuki
wania. Taylor łagodnie wyjął jej torbę z rąk i zajrzał w oczy.
- Jesteś zdenerwowana?
- Zdenerwowana? Nie. Dlaczego?
Portfel, notes i puderniczka upadły na ziemię, gdy zaczęła
mówić. Popatrzyła w dół za nimi, ale w ciemności trudno je
było dostrzec.
- Ja też jestem trochę zdenerwowany, Ali - powiedział ze
zrozumieniem.
Po chwili usłyszała brzęk kluczy, które Taylor znalazł w jej
torbie.
A więc koniec z myślą o odwrocie.
Otworzył frontowe drzwi. Ali zapaliła nad nimi światło.
Taylor pozbierał upuszczone przez nią przedmioty i włożył do
torebki. Czuł się jak nastolatek na pierwszej randce.
- Czy wchodzisz do środka? - zawołała Ali.
Taylor odchrząknął i przekroczył próg domku.
- Możesz torbę położyć na stole. Chyba że wolisz się jej
przytrzymać - zażartowała Ali, aby rozładować atmosferę.
Taylor uśmiechnął się niepewnie i położył torebkę na stole, po
czym wrócił, aby zamknąć frontowe drzwi.
- Poczekaj. Zapomnieliśmy zabrać z samochodu zapasy
- przypomniała Ali.
Chciała go wyminąć w przejściu, ale Taylor przytrzymał ją
za rękę.
- Mała dygresja - powiedział.
9 5
Ali położyła mu palec na ustach i pokręciła przecząco gło
wą. Taylor pchnął nogą drzwi, odgradzając ich od światła.
Tym razem całował ją powoli i czule, aby dać jej do zrozumie
nia, że powoduje nim pragnienie, aby być blisko niej. Ali
zamknęła oczy, wplatając palce w jego włosy, gdy objął ją
mocniej.
Po chwili Taylor wziął ją na ręce. Pantofle spadły z jej stóp
z głośnym stuknięciem.
- Szkoda, że nie potrafię wydzielać światła - zaczęła Ali,
lecz Taylor zamknął jej usta pocałunkiem. Gdy po jakimś
czasie mogła złapać oddech, szepnęła: - Wcale nie całujesz
jak człowiek zdenerwowany.
Zaśmiał się lekko.
- Już się nie czuję zdenerwowany. A ty? Co czujesz?
- Nie jestem pewna - przyznała. - Chyba jestem trochę
oszołomiona.
Ułożył Ali na kilimie i pochylił się nad nią. Całował jej
policzki, powieki, szyję, potem jego usta przesunęły się niżej
po cienkiej tkaninie sukni. Sutki jej piersi stwardniały, a puls
bił w przyspieszonym tempie.
- Wiem, jak się czujesz. Jesteś niezrównana! - wyszeptał
z ustami przy jej piersiach, a jego gorący oddech parzył ją
przez materiał.
Chociaż znajdowali się o kilka kroków od sypialni i zachę
cająco szerokiego łoża, Ali nie miała ochoty się ruszać. Nigdy
nie czuła się tak szczęśliwa w objęciach mężczyzny.
- Taylor?
- Słucham, Ali?
- Domyślasz się, że to wszystko zmieni. Chcę powiedzieć,
że zmieni się teraz nasz wzajemny stosunek. Dotąd zawsze
moją żelazną zasadą było nie mieszać życia zawodowego
i osobistego.
Taylor powoli rozsunął zamek błyskawiczny jej sukni.
9 6
- Podnieś ręce do góry, Ali.
Zrobiła, o co prosił, ale mówiła dalej:
- Nie chciałabym, abyś sądził, że mam zwyczaj tak postę
pować z klientami. Oioćby nawet byli oporni. Nigdy tak się
nie zachowuję. Gdy mówiłam, że pójdę na całość, to nie
oznaczało, że...
Zdjął jej sukienkę przez głowę.
- Twoim klientem jest Człowiek Fortuny. Ja nim nie je
stem. W każdym razie -jeszcze nie. Ja go prawie nie znam.
- Mnie też prawie nie znasz.
- Ale chcę cię poznać bliżej - odparł, rozpinając jej stanik.
Instynktownie zakryła piersi rękami, gdy staniczek spadł
na podłogę. Co ona wyrabia? Teraz Taylor zaczął zsuwać jej
figi. Za chwilę będzie całkiem naga. Nagle opanował ją strach.
Przestała kontrolować swoje emocje. Własna silna namiętność
przyprawiała ją o zawstydzenie. Jak mogła doprowadzić się
do takiego stanu?
- Połóż się na brzuchu.
Głos Taylora brzmiał miękko, był niewiele głośniejszy od
szeptu, lecz posłuchała jego rozkazu tak posłusznie, jakby go
wykrzyczał.
Ciągle jeszcze ubrany, Taylor klęknął nad nią i delikatnie,
choć zdecydowanie zaczął masować jej mięśnie karku i ple
ców. Ugniatał je długo, aż z ust Ali wydobył się okrzyk zado
wolenia. Pod wpływem masażu mięśnie znowu stały się ela
styczne, a całe napięcie zniknęło.
- Och, Taylor, masz czarodziejskie palce - westchnęła
Ali.
I nawet w tym intymnym momencie nie mogła powstrzy
mać się od myśli, że odkryła jeszcze jeden talent Taylora,
którego nie wykorzysta w kampanii reklamowej.
Lecz w miarę, jak dłonie Taylora przesuwały się coraz
9 7
niżej i niżej wzdłuż pleców, wszystkie myśli uleciały jej z gło
wy.
- Och, Taylor, jak cudownie to robisz.
Pochylił się nisko, aż ustami dotknął jej ucha.
- To efekt grania na kobzie.
Obydwoje roześmieli się cicho, ale śmiech zamarł, gdy
jego pieszczoty nabrały nowego, bardziej zmysłowego wyra
zu.
- Skórę masz gładszą od jedwabiu - szepnął, napawając
się zapachem i ciepłem bijącym od jej ciała.
Ali była już gotowa, ale Taylor odsunął się od niej.
- Chcę na ciebie popatrzeć - powiedział. - Zapal światło.
Ali zawahała się. W ciemnościach wszystko to było trochę
nierzeczywiste, jak w marzeniach. W ten sposób jakoś łatwiej
byłoby nie czuć się odpowiedzialną za okazaną namiętność.
- Proszę cię, Ali - wyszeptał.
Przeniknął ją nagły dreszcz. Przy świede nic się nie da
ukryć. Ani udawać.
Jednak wstała i nie uciekła. Zapaliła najbliższą lampę
i stnęła w jej blasku.
Taylor usiadł i wpatrywał się w nią nieruchomym spojrze
niem, bardzo poważny. Jest zadziwiająco opanowany, pomy
ślała Ali, jak na człowieka, który jeszcze godzinę temu zwie
rzał się, że nie ma w sobie nic z Don Juana.
A ona, ta rzekomo pewna siebie, światowa młoda kobieta,
jak na ironię, stoi dygocząc, podobna do dziewczęcia ze szko
ły i oblizuje wysychające ze zdenerwowania wargi.
- Powiedz coś - poprosiła wreszcie, próbując się uśmiech
nąć.
- Chodź tutaj.
Podeszła do niego na uginających się nogach, czując, że
kręci się jej w głowie.
Wstał. Ali stanęła w pewnej odległości.
9 8
- Jesteś piękny - powiedziała, wpatrując się w jego moc
ną, choć smukłą sylwetkę.
- To miał być tekst mojej roli. Tylko że ja nie gram żadnej
roli. Nawet gdybym chciał, nie umiałbym. Ale nie chcę. Jesteś
jak zjawisko. Jak fantazja, która ożyła; jak sen, który się
spełnił. Boję się cię dotknąć, abyś nie rozpłynęła się w powie
trzu.
- Dotknij mnie, Taylor.
Podeszła do niego. W oczach Taylora widziała czułość.
Otoczył ją ramionami, z ustami na jej ustach. Całował ją
delikatnie, leniwie, prowokująco. Nie rozpłynęła się w powie
trzu, choć on, całując ją i napawając się jej zgrabnym, giętkim
ciałem, mówił sobie, że to musi być sen. Na pewno sen.
Odkryli, że zatrzymali się przed dużym, antycznym lu
strem w złotej ramie. Obydwoje spojrzeli na swoje odbicia.
Było coś szalenie erotycznego w tym oglądaniu własnych
nagich ciał splecionych uściskiem.
Taylor powoli obrócił ją tak, aby znalazła się przodem do
lustra i stojąc za nią, położył ręce na jej piersiach. Patrząc na
to, doznała takiego przypływu namiętności, że kolana dosłow
nie ugięły się pod nią. Wsparła się o niego całym ciałem, lecz
nie odwróciła wzroku.
On także wpatrywał się w jej odbicie, pieszcząc jej piersi,
krążąc palcami wokół ich szczytów, przypominających róża
ne pąki.
Potem jedna dłoń zaczęła zsuwać się niżej, poprzez wąską
talię i płaski brzuch, wolno i kusząco zbliżając się do łona.
Wreszcie jego palce, jego czarodziejskie palce, dotarły do
źródła rozkoszy.
Ali nigdy dotąd nie oglądała się w miłosnej ekstazie. I to
chyba podwajało intensywność przeżycia. Dodatkową emocją
było obserwowanie Taylora.
9 9
- O, Boże, Taylor - szepnęła urywanym głosem. - Zaraz
będę...
Dalsze słowa zagłuszone zostały jękiem, jaki się z niej
wydobył. Jej ciało drgało od wewnętrznych wstrząsów, a po
wieki zatrzepotały i opadały na oczy w tym ostatnim momen
cie, gdy wsparła się o niego całym ciałem.
Delikatnie wziął ją na ręce.
Lampa z sąsiedniego pokoju rzucała kameralne światło.
Powoli, jakby była kruchym cackiem, położył ją na szerokim,
podwójnym łóżku, przykrytym białą narzutą. Jej ramiona nie
oderwały się od jego szyi, lecz pociągnęły w dół udowadnia
jąc, że była mniej krucha, niż można by sądzić.
- Zgniotę cię.
- Bardzo proszę - uśmiechnęła się uwodzicielsko.
Ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Wygięła się w łuk, po
czym objęła go swymi szczupłymi, długimi nogami. Czuła,
jak bardzo jej pożądał, a ona pragnęła go z równą mocą.
Obydwoje ogarnęło drżenie. Gdy dłonie Ali pieściły jego
silne, szczupłe ciało, zagłębił się w nią w sposób, który zaparł
jej dech w piersiach. Oboje mieli oczy otwarte. Teraz stali się
dla siebie zwierciadłem, każdym zmysłem świadomi przeżyć
drugiego. Wszystkie uczucia odbijały się na ich twarzach.
- Taylor, Taylor, jakie to cudowne. Nigdy nie przeczuwa
łam, że tak może być.
Gdy przyszło spełnienie, wykrzyknęła z nieskrępowaną
żywiołowością. W chwilę potem usłyszała, że Taylor szepcze
jej imię, lecz szept ten został zagłuszony przez jego własny
okrzyk rozkoszy.
- To było wspaniałe, Ali. - Wyciągnął się na boku i wpa
trywał w jej twarz.
Uśmiechnęła się.
- Byłeś cudowny.
- I to cię zdziwiło - zażartował.
1 0 0
- Tak - przyznała, lecz dodała po krótkiej pauzie: - Choć
nie powinno było mnie to zaskoczyć. Wszystko robisz tak
szczerze i prosto, więc dlaczego nie miałbyś też tak kochać.
Powiedziałam ci przedtem, że znaleźliśmy się oboje w nowej
sytuacji. Ale naprawdę nie wiem, jaka to będzie zmiana. I nie
wiem, czego właściwie oczekuję. A nie lubię nie wiedzieć.
- Odsunęła się od niego. - Może to zabrzmi głupio, ale sądzę,
że powinniśmy powiedzieć sobie: „Okay, poszliśmy do łóżka.
I było wspaniale". Było naprawdę wspaniale, Taylor. Ale nie
chcę, żebyś się tym nadmiernie przejmował. Ponieważ ja nie
mam zamiaru zbytnio się tym przejmować. Ostrzegam cię.
- Ali, nie musisz robić z siebie osoby pozbawionej uczuć
- odparł, przytulając się do niej. - Bo o to chodzi, prawda? Ty
się boisz. Nie jesteś cyniczna. Jesteś przestraszona.
- A ty skąd wiesz o mnie tak dużo?
Ale on tylko się uśmiechnął.
- Jestem cyniczna - upierała się. - I mam wiele powo
dów, aby taką być. Byłam świadkiem rozpadu małżeństwa
rodziców i obserwowałam, jak się rozchodzili z następnymi
małżonkami. Mam dwie siostry. Jedna walczy, aby jakoś
utrzymać swoje drugie małżeństwo, a druga rozwiodła się już
trzy razy. Zawsze mi się wydawało, że będzie mi lepiej, jeśli
pozostanę wolna. Jak dotąd dobrze na tym wychodziłam.
- Westchnęła. - Nigdy nie chciałam się zbytnio wiązać. Taką
mam zasadę. Nie dopuszczam, aby sprawy zaszły za daleko.
- A co dla ciebie znaczy: „za daleko"?
Popatrzyła na niego z szelmowskim uśmiechem.
- Przynajmniej wiem, że nie masz zamiaru zaskoczyć
mnie propozycją małżeństwa.
Gdy Taylor obudził się następnego ranka, nie zdziwił się
widząc, że Ali odjechała. Na poduszce leżała kartka z wiado-
1 0 1
mością, że zabrała samochód do Denver, ale zawiadomi Da
niela, aby przyjechał po niego o dziesiątej.
Mimo nagłej ucieczki Ali, Taylor był w radosnym nastroju.
Z wybiciem dziesiątej Daniel zapukał do drzwi, Taylor uśmie
chnął się, a potem, ku zdumieniu kierowcy, objął go przyja
cielsko i rzekł:
- Daniel, a może byś mnie nauczył prowadzić samochód?
- Co on zrobił? - wykrzyknął Peter ze zdumieniem.
- Prowadził samochód w powrotnej drodze do domu -
powtórzył Adam powoli, jakby tłumaczył coś niezbyt inteli
gentnemu dziecku.
- Ale przecież on nie umie jeździć samochodem - sprze
ciwił się Peter.
- To samo twierdził Daniel - rzekł sucho Adam.
- W powrotnej drodze skąd? - zapytał Truman.
- Z domku Ali Spencer, znajdującego się o godzinę drogi
od miasta.
- Z domku Ali Spencer? Jesteś pewny?
Adam spojrzał na niego z ukosa i skinął głową.
- Może Ali pozwoliła mu skorzystać ze swojego domku?
Może chciał się zaszyć, aby opracować jakieś nowe pomysły?
Adam czekał cierpliwie, aż Truman skończy wyliczanie
możliwości.
- On tam nie był sam - stwierdził.
- Ali - rzucił domyślnie Peter.
- I Taylor-dodał Tru.
Adam potwierdził skinieniem głowy.
- Ale oni nie...? - szepnął Peter.
Adam ponownie kiwnął głową.
- O, daj spokój! Taylor idący do łóżka z kobietą taką jak
Ali Spencer? - zaprotestował Peter. - A ty skąd o tym wiesz?
- Zwierzył się babci - odparł uroczyście Adam.
1 0 2
- Babci! - wykrzyknął Peter.
- No, to świetnie! A ona doleje oliwy do ognia - dodał
zgryźliwie Tru.
Peter westchnął.
- Taylor pewnie uważa, że jest zakochany.
Tru z furią uderzył dłonią w blat stolika.
- A ona z pewnością traktuje go jak głupka. Znam ten typ
kobiet. Za wszelką cenę pragnie zrobić karierę i zdobyć pie
niądze. Obawiała się, że Taylor zrezygnuje z tego zwariowa
nego pomysłu z Człowiekiem Fortuny.
- Wiem na pewno - wtrącił Adam - że Taylor miał się
wycofać. Powiedział Ewie, że nie mógłby stać się takim pew
nym siebie światowcem, pasującym do planów Ali. Możemy
się tylko domyślać, że zawiadomił ją, iż chce zerwać umowę.
Co robi taka kobieta, gdy widzi, że wyjątkowa okazja wymy
ka się jej z rąk? Powiem wam, co robi. Uwodzi Taylora wie
rząc, że się w niej zakocha. A wtedy może zrobić z nim, co
zechce.
Peter nachmurzył się.
- Nie. Ja znam Ali. To nie jest w jej stylu. Przyznaję,
że potrafi być czasem dość ostra, ale nie prowadzi nieczystej
gry-
- Może jeszcze powiesz, Pete, że ona też się w nim zadu
rzyła? Założę się, że ta dama nie dąży do małżeństwa. Bo
gdyby Taylor się z nią ożenił, mogłaby pożegnać się z Czło
wiekiem Fortuny. A jak wiesz, to jej patent na zdobycie sławy
i pieniędzy. I ona do tego zmierza - nie do miłości i ślubu
z uroczym, lecz biednym wynalazcą, którym Taylor by został,
gdyby tylko wyrzekł sakramentalne: Tak.
Adam poderwał się z sofy.
- Myślę, że powinniśmy złożyć pannie Spencer wizytę.
Pomówić z nią. Dowiedzieć się, jakie ma zamiary wobec
naszego braciszka.
1 0 3
- Masz rację - rzekł Tru. - Musimy się o niego zatrosz
czyć. Powiedzmy sobie otwarcie, że Taylor nie ma pojęcia, jak
postępować z kobietami.
Peter potarł brodę.
- Mamy naprawdę obowiązek pomóc Taylorowi. Inaczej
ten biedak sobie nie poradzi.
- A jeśli zmusimy ją do odkrycia kart - dodał Truman
- zanim on zaangażuje się zbyt mocno, będzie nam kiedyś
wdzięczny.
- Chyba że mylimy się co do niej - powiedział powoli
Adam. - Może Taylor znaczy dla niej więcej niż własna karie
ra. -Zawahał się. - Choć nam się to wydaje nieprawdopodob
ne, jest pewna mała szansa, że to ona się w nim zakochała.
Trzej bracia patrzyli na siebie, rozważając sens jego słów.
Znaczyłoby to: Żegnajcie domy towarowe Fortune - Witajcie
domy towarowe Fielding.
Zapadła cisza.
- Dobrze - rzekł w końcu Peter - powiedzmy to otwarcie.
Chodzi tu o coś więcej niż tylko sprawy sercowe Taylora.
- Ali, powiedz mi, proszę, co się dzieje?
Ali przeszła obok Sary, niosąc w ręku walizkę.
- Nic się nie dzieje - burknęła, zbierając różne części
garderoby na chybił trafił. - Muszę wyjechać.
- Gdzie byłaś do siódmej rano?
Ali z wściekłą miną podeszła do łóżka i zaczęła upychać
w walizce ubrania w sposób wyjątkowo nieporządny.
- Naprawdę, Saro, mówisz jak moja matka.
Sara tylko się uśmiechnęła.
- Myślę, że przydałby ci się ktoś, kto by ci trochę matko
wał. Może wtedy nie uciekałabyś z domu.
- Powiedziałam ci, że muszę wyjechać w interesach.
- Czy to ma coś wspólnego z kampanią reklamową Czło-
1 0 4
wieka Fortuny? - dopytywała się Sara mimo widocznej nie
chęci Ali.
- Nie ma żadnej kampanii Człowieka Fortuny. Musiałam
zupełnie zgłupieć, żeby sądzić, iż można zmienić żółtodzioba
i naiwniaka w eleganckiego, pewnego siebie...
- Łobuza? - dodała żartobliwie Sara.
Ali popatrzyła na nią wściekle, ale Sara nie przestawała się
uśmiechać.
- Zdaje się, że ten wariat się we mnie zakochał. - Ali
postanowiła uchylić rąbka tajemnicy.
- Wariat? Widzę z tego, że rzeczywiście cię dopadł - draż
niła się Sara, lecz patrzyła na nią z jeszcze większym współ
czuciem.
Ali zacisnęła powieki, aby powstrzymać łzy.
- Zawsze uważałam, że jestem taka mądra, sprytna i prze
biegła. Że wszystko sobie zaplanuję, wytyczę kurs i z niego
nie zejdę.
Sara usiadła obok niej.
- Ale ostatniej nocy pożeglowałaś w złym kierunku?
- Pożeglowałam wprost w oko cyklonu. - Ali popatrzyła
rozmarzonym wzrokiem na Sarę. - Ale cóż, to było wspania
łe!
- Nie wygląda na to, aby się skończyło.
- Musi się skończyć! Nie potrafię sobie z tym poradzić.
Przyznaję szczerze. To moje Waterloo.
Uczyniwszy to wyznanie, Ali ujęła walizkę i ruszyła do
drzwi. Sara pobiegła za nią i chwyciła ją za rękaw.
- Nie powiedziałaś mi, dokąd jedziesz. Ani na jak długo.
- Jadę do Nowego Jorku. Na kilka tygodni. A może... i na
dłużej. Aż skieruję swoje życie na właściwy kurs.
ROZDZIAŁ
7
Ewa Fortune w towarzystwie Taylora siedziała w małej
kafejce w śródmieściu Denver. Była w siódmym miesiącu
ciąży. Miała znakomity humor, a przynajmniej jeszcze przed
chwilą, zanim Taylor nie zaczaj wygłaszać swej wzruszającej
prośby o pomoc.
Kiedy skończył, próbowała wymyślić coś rozsądnego. Jed
nak nic nie przychodziło jej na myśl.
- Czy jesteś tego pewny, Taylor?
- Jestem absolutnie pewny. Zrobiłem już nawet pewien
postęp, jeśli chodzi o Ali, lecz muszę przyznać, że ona się
potem zniechęciła.
- Ale ty nie?
- O, ja też - przyznał Taylor - kilkakrotnie chciałem się
wycofać. Ale nie należę do tych, którzy uciekają w decydują
cym momencie. Nie można być wynalazcą i łatwo się podda
wać.
- Ale teraz nie mówimy o wynalazkach - podkreśliła
Ewa.
Taylor uśmiechnął się nieporadnie.
- Nie. Wiem, że nie. Rozmawiamy o człowieku, który
przewiduje wszystkie ruchy i mówi właściwe rzeczy we wła
ściwym czasie. Mówimy o czarującym, pewnym siebie Czło
wieku Fortuny - zakończył z ironicznym uśmiechem.
1 0 6
Ewa skinęła głową niepewna, co powiedzieć. Taylor po
chylił się ku niej i oparł łokcie na stole.
- Gdy Ali wróci z Nowego Jorku, chcę ją przekonać, że
potrafię przeistoczyć się w Człowieka Fortuny - powiedział
z powagą. - Co o tym sądzisz?
- To trudne zadanie, Taylor - przyznała. - Ile czasu...
- Jej współlokatorka, Sara, uważa, że Ali wyjechała co
najmniej na dwa tygodnie. Mam więc niemało czasu. Myślę,
że z pomocą twoją, babci i ewentualnie Elizabeth i Saszy mó
głbym zrobić spory krok naprzód.
- Taylor, wiesz, co twoi bracia myślą o Ali Spencer i o
tym, że się nią interesujesz. Boją się, że się w końcu w niej
zakochasz i zaproponujesz jej małżeństwo. A powiedzmy
otwarcie, żaden z nich nie chciałby, aby rodzinny majątek
i firma Fortune Enterprises wpadła w obce ręce. Nawet jeśli
Nolan Fielding wygląda na miłego człowieka...
- On jest miłym człowiekiem, ale nie będzie kierował
firmą. Ja będę nią kierował - dodał z naciskiem. - Nie mam
zamiaru się żenić.
- Twoi bracia też nie zamierzali się żenić, o ile pamiętasz
- zauważyła Ewa z uśmiechem.
- To było co innego. A raczej powinienem powiedzieć, że
Ali i ja jesteśmy inni. Trzeba pamiętać, że nie byłoby żadnego
Człowieka Fortuny, gdybym się ożenił z kimkolwiek. A ja
chcę zrobić wszystko, co można, dla dobra firmy. Przypomnij
sobie, Ewo, że żaden z moich braci nie wierzył, iż potrafię
zarządzać firmą. Więc widzisz? To jest moja szansa. Mam
zamiar pokazać im, że się mylili.
- Jesteś pewien, że tylko im chcesz pokazać? - spytała
Ewa.
- Myślisz o Ali? - uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Ra
cja, jej też chcę coś udowodnić.
- Stąpasz po bardzo niepewnym gruncie, Taylor.
1 0 7
- Słuchaj, Ewo. Ali i ja nie zamierzamy wejść w ściślejsze
związki. Żadne z nas tego nie pragnie. Ona zdaje sobie spra
wę, że małżeństwo jest wykluczone. A jeśli chodzi o nią, to
chyba wolałaby stanąć na płonących węglach niż na ślubnym
kobiercu. Więc gdzie tkwi niebezpieczeństwo? Mnie zależy
na zdobyciu rynku dla moich wynalazków, głównie dla Ho
mera, oraz na doprowadzeniu firmy do jeszcze większego
rozkwitu. Wierzę, że pomysł Ali jest znakomity i że na tej
drodze mogę wiele osiągnąć - Chcę też jej udowodnić, że po
trafię tego dokonać. A więc, czy pomożesz mi?
Ewa serdecznie uścisnęła jego rękę.
- Problem w tym, że mnie się podobasz taki, jaki jesteś.
- O, daj spokój. W tej chwili mam dwie lewe ręce, nie
potrafię się odpowiednio ubrać, nie umiem prowadzić lekkiej
salonowej rozmowy i stanowię niebezpieczeństwo na dro
gach.
Ewa roześmiała się.
- Dobrze, dobrze. Rozumiem twój punkt widzenia. Lepiej
nie mów dalej, żebym nie straciła odwagi.
- A więc zgadzasz się?
Ewa zmarszczyła czoło.
- Wiesz, że twoi bracia nie byliby zadowoleni, gdyby się
dowiedzieli, że ci pomagamy. Uznaliby to za zmowę. Wydaje
się oczywiste, że Ali ci się podoba.
- Naturalnie, że mi się podoba - przyznał Taylor. - Jest
piękna, ma świetną figurę, jest pełna życia, odpowiedzialna.
Ale cóż z tego, kiedy ja nie jestem w jej guście.
- Ale Człowiek Fortuny może być - powiedziała Ewa
z lekkim uśmiechem.
- Czy to znaczy, że zgadzasz się mi pomóc?
Ewa zawahała się. Targały nią sprzeczne uczucia. Mimo
zapewnień Taylora była przekonana, że zakochał się w Ali
i wyczuwał, iż może zdobyć Ali tylko jako Człowiek Fortuny.
1 0 8
A nawet jeśli tak istotnie było? Ewa nic nie miała przeciwko
miłości, a nawet małżeństwu. W końcu to oni sami muszą
zdecydować o swoim losie. Dręczyła ją tylko świadomość, że
Taylor musi się aż tak zmienić, aby zdobyć jej serce. Czy ona
sama nie zrobiła tego, aby udowodnić Adamowi, że był w niej
zakochany?
Taylor obserwował bacznie Ewę. Kiedy zobaczył, że się
uśmiecha, zrozumiał, że zdecydowała się mu pomóc. Wyciąg
nął rękę przez stół, aby uścisnąć jej dłoń i przy okazji prze
wrócił szklankę z lemoniadą. Przepraszał ją gorąco, podczas
gdy kelnerka wycierała stolik i zbierała kawałki lodu z serwe
ty i kolan Ewy.
- Widzisz, jak bardzo potrzebuję pomocy. Jestem nieopa
nowany, niezdarny, niezręczny, szczególnie kiedy się dener
wuję.
- Tego nie da się zrobić w jednej chwili. Będziesz musiał
wziąć lekcje tańca. To rola Elizabeth. Sasza nauczy cię prowa
dzić samochód. W sprawach stroju ja mogę ci dać parę wska
zówek i Jessica też. A wszystkie razem damy ci lekcje salono
wej konwersacji. Czy jesteś gotów podjąć ten wysiłek?
Taylor uśmiechnął się promiennie.
- Będę pracował dzień i noc.
- Tak, tak, dobrze, Taylor - mówiła Elizabeth zachęcająco
- przechyl mnie jeszcze bardziej.
- Och... przepraszam, Elizabeth.
- To już było trochę za mocno - powiedziała ze śmie
chem, wstając z podłogi. - Ale poza tym uważam, że fokstrota
już opanowałeś. Chcesz odpocząć?
- Nie. To znaczy... chyba że ty...
- Ja? Ja mogłabym tańczyć całą noc.
- To świetnie - powiedział z zapałem Taylor. - Może za-
1 0 9
tańczymy jeszcze sambę? A potem cza-czę? Trochę myli mi
się ten krok.
O dziesiątej rano Taylor usiadł za kierownicą swego no
wiutkiego sportowego ferrari, aby odbyć pierwszą lekcję jaz-
dy.
- Okay, zapal silnik i przyciśnij pedał gazu - pouczała go
Sasza.
Taylor spojrzał na nią żartobliwie:
- To ten najbardziej na prawo?
- Tak - odparła z powagą Sasza.
Po kilku nieudanych próbach Sasza kazała mu zwolnić
sprzęgło. Taylor zamiast tego włączył radio. Jednak już o dru
giej po południu zaczął się orientować, o co chodzi.
Jechali właśnie z niemałą prędkością dwupasmową krętą
drogą, gdy Taylor zauważył za sobą ciężarówkę, która szybko
się do niego zbliżała. Zdenerwował się trochę i zwolnił, aby go
wyprzedziła, ale zorientował się, że dojeżdżają do ostrego
zakrętu i że nie jest to najlepszy moment na wyprzedzanie.
- Dodaj gazu, Taylor. Najgorzej być niezdecydowanym
- powiedziała stanowczo Sasza, patrząc w boczne lusterko.
- Dobrze - potwierdził. - Zdecydowanie. Już się robi. -
Przycisnął pedał gazu do deski, w chwili gdy wchodzili w za
kręt.
- Ale nie tyle! - wykrzyknęła Sasza.
Sportowy wóz wyszedł z zakrętu prawie na dwóch kołach.
Taylor uśmiechnął się.
- Trochę za bardzo zdecydowanie, tak?
- Nie, Taylor - poprawiła Ewa - powiedziałam, żeby pa
trzeć spod rzęs, a nie zamykać oczy.
- Teraz robisz zeza - wtrąciła Elizabeth.
- Spójrz, to ma tak wyglądać - zademonstrowała Sasza.
1 1 0
Wszyscy się roześmieli. Sasza uniosła brwi.
- No chyba o to chodzi, prawda?
- Oczywiście - odpowiedziała za wszystkich Ewa. - Tay
lor, spróbuj jeszcze raz.
- Poczekaj - przerwała jej Elizabeth. - Zacznij od wej
ścia. Powiedzmy, że wchodzisz do salonu, gdzie odbywa się
przyjęcie albo schodzisz do kuluarów w przerwie koncertu
czy opery. Pamiętaj, zatrzymaj się w drzwiach...
- Albo na pierwszym stopniu, jeśli jesteś w sali koncerto
wej dodała Ewa.
- Ramiona wyprostowane - kontynuowała Elizabeth -
głowa leciutko pochylona, broda do góry i rozglądasz się
wokół siebie. Cień uśmiechu na ustach.
- Tak - uzupełniła Sasza - uśmiech trochę tajemniczy, tro
chę niebezpieczny.
Taylor spróbował wykonać polecenia. Wyglądał jednak
bardziej na zbolałego niż tajemniczego, raczej przestraszone
go niż niebezpiecznego. Panie starały się powstrzymać od
śmiechu, ale Taylor i tak wiedział, że mu się nie udało.
- Pomyśl o czymś szalonym i lekkomyślnym - zasugero
wała Sasza.
Taylor zmarszczył brwi.
- Szalonym i lekkomyślnym?
- Tak. To się odbije na twojej twarzy - zgodziła się Ewa.
- Z pewnością czasami fantazjujesz. A szczególnie ostatnio.
Taylor zaczerwienił się, ale skinął potakująco głową.
- Żadna z nas nie musi wiedzieć o czym - powiedziała
miękko Elizabeth. - Spróbuj.
Taylor czuł się niewiarygodnie głupio, ale uprzytomnił
sobie, że to był jego pomysł, a bratowe i babka pomagają mu
na jego własną prośbę. Zamknął oczy. W chwilę potem wyob
raził sobie Ali, jak jedzie na białym rumaku przez Wielki
Kanion, ścigana przez bandę opryszków. A on znajduje się na
1 1 1
górze, ubrany na czarno, na czarnym jak sadza koniu. Patrzy
w dół i widzi, że Ali jest w straszliwym niebezpieczeństwie.
Wie, że musi ją uratować nawet za cenę życia. Rusza w dół...
- Stop! To jest właśnie to! - krzyknęła Ewa.
- Odważny i groźny - powiedziała Sasha.
- I cholernie pociągający - uzupełniła Elizabeth przy
ogólnej aprobacie.
Taylor zarumienił się, ale miał zadowoloną minę.
- Okay, spróbuję jeszcze raz.
- Tylko tym razem otwórz oczy - zwróciła mu uwagę
Ewa.
- Trzymaj się prosto, ale swobodnie - dodała Elizabeth.
- I odrobinę unieś brew - zasugerowała Jessica. - Wydaje
mi się, że to się zawsze podoba.
- Jessie, już dawno nie wyglądałaś tak promiennie - za
uważył Ben Engel, podchodząc do Jessiki Fortune, która zaję
ta była pieleniem nagietków w ogródku.
Podniosła się szybko i nadstawiła policzek do pocałunku.
- Och, Ben, mam dla ciebie takie dobre nowiny! - wy
krzyknęła z twarzą jeszcze bardziej ożywioną niż zwykle.
- Ja też mam dobre nowiny! - odparł Ben, ujmując jej
dłoń - ale ty zacznij pierwsza.
Usiedli na ławce, która otaczała pień pachnącego eukaliptusa.
- Chodzi o Taylora. Zakochał się w Ali Spencer. Och,
oczywiście sam sobie jeszcze nie zdaje z tego sprawy w całej
pełni, ale to jasne jak słońce. - Uśmiechnęła się promiennie.
- Czyż to nie cudowne?
Ben przechylił głowę i milcząc patrzył z uśmiechem, ale
ona odgadła, o czym myśli.
- Ja nie miałam z tym nic wspólnego poza tym, że zor
ganizowałam ich poznanie - mówiła z błyszczącymi oczami.
- Potem, ku mojemu zdumieniu, Taylor przejął inicjatywę.
1 1 2
- Jestem ostatni, który by ci zarzucał, że się wtrącasz.
W końcu, czy to nie ja pomagałem ci, gdy chciałaś przekonać
Elizabeth i Petera, że są dla siebie stworzeni?
- Właśnie. I czy ta sprawa nie zakończyła się cudownie?
- Tak, rzeczywiście. Tworzą wspaniałą parę. Ale...
- Ale nie jesteś taki pewny w przypadku Ali i Taylora
- domyśliła się Jessica.
- Mówisz, że Taylor zakochał się w Ali; ale czy ona go
kocha?
Jessica popatrzyła na niego z miną spiskowca.
- W chwili słabości Taylor zwierzył mi się, że spędzili ze
sobą noc. A następnego dnia Ali uciekła do Nowego Jorku.
Na twarzy Bena odmalowało się takie zaskoczenie, że Jes
sica się roześmiała.
- Czy nie rozumiesz? Musiała się zakochać, bo inaczej na
pewno by nie uciekała.
Ben nie robił wrażenia przekonanego.
- Nie mogę udawać, że ta logika trafia mi do przekonania,
ale prawdopodobnie masz rację.
- O, na pewno mam rację. Powinieneś przyjrzeć się Ali tak
jak ja. To jest energiczna, niezależna dziewczyna, która nigdy
dotąd nie pozwoliła sobie na odstępstwo od wytyczonej drogi.
I co robi, gdy jej się to zdarzyło? Ucieka w przerażeniu. Lecz
wróci, Ben, zapamiętaj moje słowa.
- Ciągle nie rozumiem. Są tak różni jak dzień i noc. Taylor
to sympatyczny młody człowiek, ale czy energiczny, żywioło
wy, wychodzący życiu naprzeciw? Nie. Jest absolutnym prze
ciwieństwem Ali.
Oczy Jessiki błyszczały, gdy patrzyła na Bena z figlarnym
uśmiechem.
- Po pierwsze Taylor się zmienia. Gdybyś go teraz zoba
czył, byłbyś zdumiony. Ale poza tym - dodała poważniejszym
tonem - gdybyś ich oboje odarł z zewnętrznej otoczki, znała-
1 1 3
złbyś, jak sądzę, dwie czułe, troskliwe i wrażliwe osoby szu
kające miłości. A może nawet u progu jej znalezienia.
Gdy skończyła mówić, Ben uśmiechnął się tajemniczo
i trochę uwodzicielsko. Jessice sprawiło to najwyraźniej przy
jemność i nawet ją wzruszyło.
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, jakie masz dla mnie dobre
wiadomości.
- Kupiłem w Denver nieduży dom.
- Ależ Ben, to cudownie! Będziemy mogli częściej się
widywać.
Delikatnie dotknął jej policzka.
- Przenoszę się do Denver, Jessico, aby móc się o ciebie
starać.
Jessica skromnie opuściła powieki.
- Benie Engel, jestem stara, a ty sprawiasz, że rumienię się
jak uczennica.
- Dla mnie nie jesteś ani jedną, ani drugą - rzekł miękko.
- Dla mnie jesteś piękną i pełną życia kobietą.
Jessica pokręciła ze zdumieniem głową.
- Czy to rzeczywiście prawda, że nigdy nie jest za późno
na miłość?
Ben złożył pocałunek na jej czole, ale najwyraźniej miał
ochotę na bardziej namiętną pieszczotę.
- Nigdy, moja droga Jessie.
Blisko dwa tygodnie po spotkaniu z Ewą, Taylor przyszedł
do klubu, gdzie jego bracia mieli zwyczaj wspólnie jadać
lunch. Zbliżając się do ich stołu wyczuł napiętą atmosferę.
Mimo to powitał ich wesołym uśmiechem i ciepłym: Halo.
Wszyscy trzej obrzucili go uważnym spojrzeniem i od razu
spostrzegli jego świeżą opaleniznę, elegancką, dobrze skrojo
ną koszulę, rozchyloną na tyle, aby pokazać gruby złoty łań
cuszek, modnie ostrzyżone włosy, a na ręku sygnet z brylan-
1 1 4
tem w otoczeniu rubinów. Ale zakonotowali nie tylko te zew
nętrzne zmiany. Najwyraźniej Taylor stał się innym człowie
kiem. Pewnym siebie, pociągającym, interesującym. Gdy
szedł przez salę, kilka kobiet obrzuciło go uważnym spojrze
niem, a jedna z nich podniosła się i zaczęła iść w jego stronę.
Taylor, nieświadomy tego, dotarł do stolika, usiadł i wziął do
ręki kartę pytając:
- Co jest dziś dobrego?
- Poza tobą? - zabrzmiał namiętny szept tuż za nim.
Taylor obejrzał się i ujrzał filuternie uśmiechniętą blondyn
kę, której twarz wydawała mu się znajoma.
- Jill Barnett - przypomniała mu. - Spotkaliśmy się w ga
lerii Marleya jakiś czas temu.
Taylor uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem.
- Ach, tak. Jak mógłbym zapomnieć tę galerię... -
Uśmiech jego stał się zdecydowanie czarujący. - Albo panią,
Miss Barnett.
A w duchu pomyślał, że jego szwagierki pochwaliłyby go
na pewno za tę beztroską odpowiedź. Dziennikarce również
się to spodobało.
- Proszę, mów mi Jill - rzekła, patrząc mu w oczy. Po
chwili, zdając sobie sprawę, że nie zachowała się grzecznie,
skinęła głową trzem pozostałym biesiadnikom i znowu zwró
ciła się do Taylora:
- Nie będę ci przeszkadzała w lunchu, ale marzę, aby się
z tobą spotkać i usłyszeć coś więcej o kampanii Człowieka
Fortuny.
Taylor skinął głową z entuzjazmem.
- Doskonale. Chętnie skorzystam z reklamy w prasie,
o ile nie zapomnisz wspomnieć o AU Spencer. W końcu ta
kampania to jej pomysł.
- Nie ma mowy, nie zapomnę o niej. Ani o tobie - dodała,
1 1 5
pochylając się nad nim i dyskretnie wsuwając swą wizytówkę
w kieszonkę koszuli.
- Rewelacyjna koszula. To Lauren?
- Blisko, blisko - powiedział, puszczając do niej oko.
- Laurent. Yves Saint
Jill przesunęła lekko ręką po jego ramieniu.
- Jestem pewna, że byłby zachwycony.
Taylor przyjął komplement spokojnie, czego nie można
było powiedzieć o jego braciach, którzy przysłuchiwali się tej
wymianie zdań ze zdumieniem.
Gdy tylko Jill się oddaliła, Adam spojrzał z ukosa na Taylora.
- Od kiedy to odróżniasz Laurena od Laurenta?
- Odkąd przejrzałem twoją szafę - odparł Taylor z szero
kim uśmiechem. - Ewa zapewniła mnie, że nie będziesz miał
nic przeciw temu.
Truman rozparł się w krześle.
- Do czego ty zmierzasz, Taylor? - zapytał. - To nie jesteś
ty! Będę z tobą szczery, chłopie. Gdyby jakaś energiczna,
pewna siebie babka chciała przerobić mnie na swoją modłę,
pokazałbym jej drzwi, zanim by zdążyła pisnąć: Yves Saint
Laurent.
- Tru ma rację - poparł go Pete - zbytnio się dałeś podpro
wadzić.
- Pozwalasz, aby kierowały tobą twoje hormony - dodał
Adam.
Taylor w milczeniu skinął na kelnerkę, atrakcyjną rudą
dziewczynę, która podeszła pospiesznie, aby przyjąć zamó
wienie.
- Co pan zamawia? - zagruchała, naśladując głos Marylin
Monroe.
- Może gulasz z kurczęcia? Czy poleciłaby go pani? - za
pytał Taylor, zadziwiając barwą głosu, w której pobrzmiewał
tembr zarówno Bogarta, jak i Granta.
1 1 6
Kelnerka dosłownie rozpłynęła się w uśmiechach.
- Pikantny, ale bardzo dobry.
Taylor odpowiedział jej uśmiechem.
- Jak mógłbym się temu oprzeć.
Zwrócił się do braci, którzy milcząc obserwowali go z po
dziwem.
- No, więc jak, chłopcy? Pikantny gulasz dla wszystkich,
czy to dla was za mocne?
- Witaj w domu - rzekła Sara. Stała oparta o futrynę drzwi
do sypialni i obserwowała, jak Ali rozpakowuje walizkę po
trzytygodniowej nieobecności w Denver. - Co tam słychać
w Nowym Jorku?
- Pogoda fatalna. Po drodze zatrzymałam się w jakimś
barze szybkiej obsługi i zgubiłam notes. Taksówka, którą je
chałam z lotniska, zaczepiła zderzakiem o jakąś limuzynę. -
Mówiąc to, uśmiechnęła się ironicznie do Sary. - Jak widzisz
wszystko poszło świetnie. Jak zawsze w Nowym Jorku.
Sara roześmiała się.
- Nie będąc mieszkanką Nowego Jorku nie rozumiem, co
jest takiego wspaniałego w tym mieście, że warto tam co
dziennie narażać życie.
- Bywają gorsze nieszczęścia i kłopoty.
- To prawda, a jeden z tych kłopotów dzwonił ze dwana
ście razy.
Ali usiadła na łóżku ze znużeniem.
- Próbowałam do niego napisać, ale mi się nie udało. Nie
wiedziałam, co mam mu zakomunikować. Serdecznie żałuję,
że kiedykolwiek pomyślałam o Człowieku Fortuny? Że nie
zerwałam umowy, kiedy on tego chciał? Że odchodzę? Już raz
próbowałam się wycofać, ale mi wyszło nie tak, jak planowa
łam. A może podświadomie właśnie tego chciałam? Bo mię
dzy nami coś się narodziło? A gdy... - Zaczerwieniła się.
1 1 7
- Myślałam, że parę tygodni z dala od niego, powrót do daw
nych znajomych miejsc, sprawi, że odzyskam spokój ducha.
I wydawało mi się, że tak jest aż do chwili, gdy wysiadłam
w Denver. Nie wiem, Saro. Może najlepiej byłoby zadzwonić
do niego i oznajmić, że wszystko skończone. Naprawdę wszy
stko.
Sara odczekała cierpliwie do końca monologu Ali.
- Myślę, dziecinko - rzekła wreszcie - że na to jest już za
późno.
- Co? Jak to za późno?
Sara wyglądała ja przysłowiowy kot, który dobrał się do
śmietanki.
- Nie odchodź - powiedziała. - Zaraz wracam.
Po chwili zjawiła się z tekturową teczką, z której wyciąg
nęła stronę jakiegoś ilustrowanego czasopisma. Ali zaczęła się
jej przyglądać. Ujrzała zdjęcie Taylora w eleganckim smokin
gu z dwiema pięknymi paniami ubranymi w wieczorowe suk
nie. Obie wpatrywały się w niego z wyraźnym zachwytem.
Pod fotografią widniał podpis: „Człowiek Fortuny łamie serca
na przedstawieniu «Cyganerii»".
Ali uniosła głowę i spojrzała na Sarę.
- O co tu chodzi?
- Jest tego więcej.
Sara wyjęła z teczki inny wycinek prasowy. Kolejne zdję
cie ukazywało Taylora w kowbojskim stroju a'la John Wayne,
na grzbiecie szarżującego konia. Napis pod zdjęciem głosił:
„Trzymaj się, Człowieku Fortuny".
Ali zamrugała oczami ze zdumienia.
- To nie do wiary. Czy on oszalał?
- Chyba tak - uśmiechnęła się Sara - ale z twojego powo
du.
Ali wpatrywała się w fotografie.
1 1 8
- To okropne. Jak mogłam do czegoś takiego doprowa
dzić? Flirtuje w operze, ujeżdża dzikie konie...
- Wziął nawet udział w lokalnych wyścigach samochodo
wych - dodała Sara.
- Przecież on nie umie prowadzić samochodu?!
- Teraz już umie - rzekła Sara i podała jej ostatni wyci
nek.
- Proszę, może będziesz chciała założyć sobie własny al
bum z wycinkami. Wydaje mi się, że połowa kobiet w Denver
już to robi. Gdy ostatnio rozmawiałam z Taylorem, powie
dział mi, że jego kalendarz jest tak wypełniony towarzyskimi
zobowiązaniami, że brakuje mu czasu, aby zająć się usterkami
Homera.
- A więc nawet Homera odsunął na dalszy plan - zauwa
żyła Ali ponuro.
- Słuchaj, czy to nie jest to, czego od niego żądałaś? Jeśli
przejrzysz wszystkie te publikacje, zauważysz, że Taylor po
starał się, aby w każdej było wymienione twoje nazwisko. Co
mi przypomina, że nie tylko Taylor cię szukał. Twój szef
ciągle dzwonił i pytał, co z twoją chorą ciotką w Nowym
Jorku.
Al
i
uśmiechnęła się niepewnie.
- Musiałam podać Chesterowi jakiś powód.
- Ale bardzo mu się podoba, że kampania reklamowa
Człowieka Fortuny nabrała takiego rozmachu. Uśmiechnij
się, maleństwo! Sprawy wzięły pomyślny obrót.
Ali jeszcze trochę oszołomiona, przyznała w końcu:
- Wiesz, chyba masz rację.
Popatrzyła jeszcze raz na trzymane w ręku wycinki praso
we.
- Aha, Ali - dorzuciła Sara - Taylor prosił jeszcze, aby ci
powiedzieć, że pomysł z gumą do żucia nie był taki zły. Nie
Ali
1 1 9
wiedziałam, o co mu chodzi, ale on twierdził, że ty zrozu
miesz.
Ali zaniemówiła, co w jej przypadku było wprost niezwyk
łe.
Zjawił się godzinę później. Stał przed frontowymi drzwia
mi, a raczej opierał się wdzięcznie o futrynę.
Mimo zdenerwowania jej bystre oko zarejestrowało wszy
stkie zmiany, jakie w nim zaszły. Przede wszystkim - włosy.
Nie tylko zostały modnie ostrzyżone i wymodelowane, ale
były niezwykle zręcznie rozjaśnione w paru punktach, tak że
złotawe pasemka wyglądały bardzo naturalnie.
Po drugie - oczy. Choć wciąż brązowe, miały teraz o wiele
żywszy kolor.
Barwne szkła kontaktowe, doszła do wniosku Ali.
I w końcu ubranie - ciasno opięte dżinsy, elegancka koszu
la i skórzane mokasyny.
Ale nawet pominąwszy włosy, oczy czy strój - było w nim
jeszcze coś nowego. Emanowała z niego pewność siebie, mę
skość i seksapil. To już nie był ten mężczyzna, jakiego pamię
tała. Czy to możliwe, że widziała go zaledwie trzy tygodnie
temu?
- Taylor! - powiedziała z wzrokiem utkwionym w kołnie
rzyk jego koszuli. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Cieszę się, że wróciłaś, Ali. Mam ci tak wiele do opowie
dzenia.
Cofnęła się od drzwi, aby pozwolić mu wejść, ale on chwy
cił ją nagle za ramię.
- Nie tutaj. Przejedźmy się autem.
- Mój samochód jest w garażu.
- Weźmiemy mój.
Okazało się, że to sportowe czerwone ferrari. Ali popatrzy
ła z powątpiewaniem najpierw na samochód, potem na Taylo-
1 2 0
ra, przypominając sobie szkody, jakie poniosło jej własne
stare auto nie tak dawno temu, gdy usiadł za jego kierownicą.
- Taki ładny dzień, może się raczej przejdziemy - zapro
ponowała.
Taylor wybuchnął śmiechem. Nawet jego śmiech był inny.
Bardziej uwodzicielski, drażniący. Podprowadził ją do miej
sca dla pasażera i otworzył drzwiczki. Niechętnie pozwoliła
pomóc sobie przy wsiadaniu, ale nie zrobiła tego z gracją.
Taylor nie miał żadnych trudności, aby wsunąć się na miejsce
kierowcy z wdziękiem i swobodą. Jakby to robił latami, a nie
od kilku tygodni.
- Nie denerwuj się. Przeszedłem kurs jazdy u Saszy, a po
tem przyspieszony w szkole specjalizującej się w jeździe sa
mochodami sportowymi i skończyłem go celująco.
- Kurs przyspieszony?
Zaśmiał się. O ton niżej. Jeszcze bardziej uwodzicielsko.
- Chciałabyś zobaczyć mój dyplom?
Zanim zdążyła wymyślić ciętą odpowiedź lub wycofać się
z humorem, wystartował.
ROZDZIAŁ
Taylor sprawiał wrażenie, że jest spokojny i opanowany,
ale były to tylko pozory. Gdy zobaczył Ali po trzech tygo-
dniach niewidzenia, w czasie których marzył o niej bezustan-
nie, wydał się sobie sztywny i nieśmiały. Zapominał, co chciał
powiedzieć i był przekonany, że wszystko popsuje. Oznacza
łoby to klęskę. Musiał dowieść Ali, że naprawdę się zmienił.
Powinien przekonać ją, że warto kontynuować kampanię
Człowieka Fortuny.
Zerknął na nią, gdy jechali spokojną drogą na południe od
miasta. Ali patrzyła wprost przed siebie.
Co to za twarz! - myślał Taylor. Niezwykła, zmieniająca
się zależnie od nastroju, prowokująca i zwycięska.
Przez te wszystkie tygodnie, choć nie mógł wyrzucić Ali
ze swych myśli, wmawiał sobie, że nie ma powodu, aby
dać się znowu ponieść uczuciom. Teraz już nie był tego pew
ny. Dłonie mu się pociły, serce biło przyspieszonym ryt
mem. Ali zauważyła spojrzenia Taylora i zmusiła się do
uśmiechu.
- Zrobiłeś wielki postęp. To znaczy, w prowadzeniu samo
chodu.
- Dziękuję-bąknął w odpowiedzi.
Nie wiedział, jak zacząć rozmowę.
Ali też ogarnęły wątpliwości. Dopiero teraz, gdy spotkała
się z Taylorem osobiście, uwierzyła w jego przeistoczenie.
1 2 2
Stwierdziła, że ten nowy Taylor Fortune pociąga ją i odpycha
zarazem.
- Może zatrzymamy się tutaj na chwilę? - zapytał, gdy
dojechali do prześlicznego jeziora z kilkoma wysepkami, oto
czonego pasmem wzgórz.
- Dobrze - zgodziła się wiedząc, że muszą porozmawiać.
Taylor sprowadził samochód z głównej szosy, przeje
chał kawałek wysypaną żużlem boczną drogą, która dalej
zmieniła się w zwykłą ścieżkę, i stanął. Oprócz nich nie było
żywej duszy. Zanim Ali wydostała się z niskiego, krytego
białą skórą fotela, Taylor wyskoczył ze swego miejsca, okrą
żył samochód i już czekał, aby jej pomóc wysiąść. Ich ręce
zetknęły się na moment. Ali cofnęła szybko rękę, gdy tylko
stanęła na ziemi.
- Nie byłam przygotowana na to wszystko - wyznała.
- Ale nie jesteś rozczarowana?
Zaskoczył ją jeszcze raz. Nawet jego głos brzmiał inaczej.
Przysięgłaby, że nie miał przedtem tej barwy. Był rzeczywi
ście seksowny, musiała to przyznać.
- Rozczarowana? Nie. Tylko zdziwiona. Jak tego dokona
łeś?
- Praktyka. Ćwiczenie czyni mistrza. Oczywiście mam
przed sobą jeszcze długą drogę, zdaję sobie z tego sprawę.
Ali widziała, jak na nią patrzy. Nie tym dawnym, proszą
cym, chłopięcym spojrzeniem, lecz bardzo męskim, wyraża
jącym namiętność.
- Taylor...
- Tęskniłem za tobą, Ali - powiedział. Wydało mu się, że
Ali przygląda mu się podejrzliwie. Wziął ją za rękę.
- Opuściłaś mnie tak nagle tamtego ranka.
- Nie żałuję, że tak się stało - zaczęła AU. - Ale sytuacja
się zmieniła. My sami też się zmieniliśmy. Ty jesteś inny... i ja
też. Teraz widzę wszystko w innym świetle. Dlatego nic nie
1 2 3
będzie już takie samo, jak przedtem. - Zatrzymała się, aby
odetchnąć. - Rozumiesz, o czym mówię?
Taylor w żaden sposób nie mógł pojąć sensu tego przemó
wienia. Zastanawiał się, jak postąpiłby w takiej sytuacji Czło
wiek Fortuny. Doszedł szybko do wniosku, że nie mówiłby
nic. Elizabeth nie tak dawno twierdziła, że „czyny mówią
głośniej od słów". Teraz oto miał szansę wypróbować tę ma
ksymę.
Powstrzymując się zatem od zbędnych zapewnień, objął
Ali i przyciągnął do siebie. W gruncie rzeczy dziewczyna
bardzo tego pragnęła.
Ciepły dotyk jego ust miał moc przekonywania, nie potrze
bowała innej zachęty. Rozchyliła wargi, pozwalając mu po
głębić pocałunek.
Nie wiadomo kiedy, wszystkie postanowienia podjęte
w czasie pobytu w Nowym Jorku, że będzie się trzymać od
niego z daleka, gdzieś się ulotniły.
Taylor, który od dawna marzył o takim momencie, wyko
rzystał go w pełni. Całował namiętnie i czule zarazem, tulił
mocno do siebie, czując żar bijący z jej ciała.
Sposób, w jaki ją całował, sprawił, że cały świat wokół niej
przestał istnieć. Uświadomiła to sobie po chwili i jednocześ
nie zaniepokoiła się. On całował inaczej niż przedtem. Śmie
lej, bardziej gwałtownie i z większą wprawą. Czyżby prakty
kował z kimś innym?
Gdy Taylor przytulił ją jeszcze mocniej do siebie, Ali nagle
odwróciła twarz.
- Nie, Taylorze, to nie ma sensu.
Taylora ogarnął gniew. Pracował tygodniami nad nową
osobowością, zdecydowany urzeczywistnić jej marzenia
o Człowieku Fortuny. Uważał, że spisał się doskonale. Zaim
ponował bratowym, a braci kompletnie zaskoczył.
- Czy ciągle nie jestem dość dobry dla ciebie?
1 2 4
Ali, sądząc, że on mówi o pocałunku, poczuła się jeszcze
bardziej wytrącona z równowagi.
- Nie. Tak. Och, Taylor, zupełnie nie wiem, co myśleć.
- Nie ty jedna. - Spojrzał z rozczarowaną miną w kierun
ku lśniącej tafli jeziora i po raz pierwszy tego dnia przypomi
nał dawnego Taylora.
- Nie ja jedna?
- Ali, chcesz, czy nie chcesz, abym został Człowiekiem
Fortuny?
- Ależ... oczywiście, że chcę. To świetny chwyt reklamo
wy. Sądziłam, że tobie nie odpowiada ten pomysł. Może ja też
się trochę zniechęciłam. Nie byłam pewna, czy będzie cię na
to stać. A potem zaszły pewne okoliczności... Teraz zaś wszy
stko skomplikowało się jeszcze bardziej. Już nie wiem, co
robić. A ja nie lubię tego uczucia.
- Wiem - powiedział uspokajającym tonem, biorąc ją pod
rękę i kierując się w stronę jeziora.
- Zyskałeś na pewności siebie w ostatnim czasie - zauwa
żyła Ali. - Opera, rodeo, zawody samochodowe...
- Uznałem, że do lat dziewięćdziesiątych dwudziestego
wieku pasuje człowiek zdecydowany, ale jednocześnie dość
subtelny, światowiec, ale trochę zuchwały. Wrażliwy, ale
i pewny siebie. Wiesz, co przez to rozumiem.
Ali spojrzała na niego ironicznie.
- Zaczynam pojmować.
Objął ją tak przyjacielskim gestem, że nie uważała za
właściwe protestować.
- A więc jakie jeszcze talenty odkryłeś w sobie w czasie
mojej nieobecności?
- Czyżbyś była ze mnie zadowolona? - zapytał z uśmie
chem.
- Oczywiście, że jestem zadowolona. Wyglądasz dosko-
1 2 5
nale. Sprawa ruszyła z miejsca. Założę się, że Homer też jest
zadowolony.
Taylor uśmiechnął się niepewnie.
- Biedny Homer. Trochę o nim zapomniałem.
Ali postanowiła, że trzeba ostro ruszyć z kampanią, zatra
cić się w niej tak, aby zapomnieć o innych sprawach. Taką
przynajmniej miała nadzieję.
- Doskonale, Taylor. To dobry początek.
Widząc jego figlarny uśmiech, dodała:
- Mówię o kampanii.
- Tak, oczywiście. - Uśmiech zniknął z twarzy Taylora.
- Głównie dzięki twojej pracy nad sobą w ostatnich tygo
dniach.
- Moja babka i bratowe mi pomogły.
- Po raz pierwszy naprawdę wierzę, że nam się powie
dzie.
- Ty dałaś temu początek i byłaś moim natchnieniem -
wyznał, ściszając głos.
Ali wiedziała, że mówi to z głębi serca.
Była wzruszona i trochę zażenowana. Uśmiechnęła się nie
poradnie i, aby całkiem nie stracić gruntu pod nogami, rato
wała się monologiem na temat czekającej ich pracy.
- Sara pokazała mi wycinki prasowe z lokalnych gazet.
Musimy teraz wyjść na szersze wody, znaleźć się w pismach
o zasięgu krajowym. A także dostać się do radia i telewizji. Na
początek powinieneś wystąpić jako gość programów lokal
nych. A może nawet byłoby lepiej, gdyby Lilii Wells czy
Monte Adler przygotowali program na temat przedsiębior
stwa. „Człowiek Fortuny w domach towarowych Fortune".
Tak, to byłoby pożyteczne. Moglibyśmy wypłynąć na szersze
wody.
Ali jak dawniej mówiła z szybkością karabinu maszyno
wego. Taylor z trudem nadążał za biegiem jej myśli.
1 2 6
- Jak tylko wrócimy - kontynuowała Ali - zadzwonię do
Lilly Wells i pogadam z nią. Wybadam, czy udałoby się za
wrzeć z nią umowę, aby zaprezentowała ciebie i twoją firmę
w swoim programie. Wolałabym ją niż Adlera, bo kobieta
byłaby lepszym partnerem dla ciebie, a poza tym jej show
„Poznajmy się" ma wyższe notowania niż Adlera „Witajcie
w Denver". W dodatku Adler potrafi być sztywny i nieprzy
jemny, gdy stwierdzi, że gość programu skupia na sobie całą
uwagę widzów.
- Sądzisz, że mógłbym okazać się bardziej interesujący od
Adlera? - spytał Taylor, stając w miejscu jak wryty.
- Czyżbyś się dopominał o komplementy, Taylor?
Uśmiechnął się chytrze.
- Oczywiście!
Ali starała się trzymać uczucia na wodzy, co nie było ła
twe.
- Tak, Taylor. Mógłbyś zaćmić wielu mężczyzn. Ale nie
bądź zarozumiały.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem zerknąwszy
na lśniące, chłodne wody jeziora, zaproponował z entuzja
zmem.
- Chodźmy popływać! Jest wściekle gorąco, gotuję się
w tym stroju.
- Dlaczego nie włożyłeś czegoś luźniejszego?
- Chciałem zrobić na tobie wrażenie.
Zaczął z pośpiechem rozpinać koszulę.
- Taylor, rzeczywiście jest gorąco, ale woda będzie lodo
wato zimna - ostrzegła Ali, nie mogąc oderwać wzroku od
opalonej męskiej piersi.
- Znajdziemy sposób, aby się rozgrzać - powiedział.
Ale tego sposobu właśnie Ali się obawiała.
- Taylor, wiesz dobrze, że nie mam ze sobą kostiumu.
A bez kostiumu nie kąpałam się od czasów szkolnych.
1 2 7
- Ali, za dużo myślisz. Jeśli się boisz, to sam się wykąpię.
Bo, wierz mi - dodał -ja muszę się ochłodzić.
Ali obserwowała, jak Taylor usiłuje ściągnąć z siebie ob
cisłe dżinsy. Wyczyniał przy tym takie łamańce, że Ali wybu
chnęła śmiechem. Nastrój udawanej powagi prysnął jak bańka
mydlana.
- Nie zdejmiesz ich w ten sposób. Poczekaj, Taylor, połóż
się.
Zawahał się, ale tylko przez chwilę. Położył się na tra
wie i patrzył jej w oczy uporczywym, zagadkowym spojrze
niem.
- Zrzuć mokasyny i leż spokojnie.
Ali chwyciła za brzegi nogawek jego dżinsów i zaczęła
ciągnąć, podczas gdy Taylor łukiem unosił biodra do góry, aby
jej ułatwić zadanie.
- Nie mogłem przestać myśleć o tobie, Ali, od tamtej nocy
- oznajmił.
- Za dużo myślisz - odparła, wypuszczając z rąk jego
dżinsy. - Teraz już pójdzie ci łatwo. Możesz sam je zdjąć.
- Odwróciła się do niego plecami.
Taylor usiadł i ściągnął spodnie. Następnie wstał i pod
szedł do niej.
- Ali, ty tylko udajesz, że jesteś nieczuła - szepnął.
- Próbuję nią być - odparła. - Tak byłoby lepiej dla nas
obojga.
- Człowiek Fortuny jest silny, ale przy tym wrażliwy.
- Taylor, musimy ograniczyć się do spraw zawodowych
- orzekła Ali.
- Czy nie jest na to za późno?
- To, że raz zapomnieliśmy się... Czy możemy o tym nie
mówić?
- Ja nie mogę. A ty?
- Próbuję. Ale ty mi tego nie ułatwiasz.
1 2 8
- Nie zależy mi na tym.
- Do cholery, Taylor. Od kiedy jesteś taki wygadany?
Obrócił ją tak, aby mu patrzyła prosto w oczy.
- Jestem wygadany? Tak sądzisz? - zastanowił się
z uśmiechem. - Może to dzięki Człowiekowi Fortuny pozby
łem się nieśmiałości.
Ali przyznała mu w duchu rację, ale przestawało się jej to
podobać.
- Myślę, że kąpiel w jeziorze to jednak dobry pomysł
- zmieniła temat.
Parę minut później, już tylko w staniczku i figach przekli
nała swoją decyzję.
- Skostniałam na sopel - szczękała zębami. Taylor, który
zanurzył się przed nią, też był zziębnięty.
- Popłyńmy chociaż kawałek. Rozgrzejemy się - zapro
ponował.
Obydwoje byli dobrymi pływakami i po kilku minutach
ich ciała zaczęły przyzwyczajać się do temperatury wody.
- To nasza pierwsza, wspólna kąpiel. Kapitalna, prawda?
- rzekł Taylor.
Podpłynął bliżej i objął ją ramieniem.
- Czy mogę coś zaproponować?
Zanim się zorientowała, przesunął językiem po jej war
gach. Ogarnęło ją pożądanie, a opór słabł z każdą chwilą.
Taylor, kiedyś tak nieśmiały, teraz gwałtowny, przyciskał
jej ciało do swojego i całując, szukał gorączkowo zapięcia
stanika. Ali zorientowała się za późno. Stanik odpłynął z prą
dem, a jej piersi wynurzyły się nad wodę. Taylor zaczął je
całować, biorąc w usta i pieszcząc wrażliwe sutki.
Po chwili, zanim zdążyła pomyśleć, zarówno jego slipy,
jak i jej jedwabne figi popłynęły w stronę wyspy na jeziorze,
a ich nagie ciała splotły się w wodzie. Ali poczuła się cudow
nie lekka.
1 2 9
Nagle spostrzegła grupkę młodzieży idącej trawiastym
brzegiem jeziora. Gwałtownie odsunęła się od Taylora.
- Co się stało? - zapytał.
- Spójrz.
Gdy zorientował się w sytuacji, zapytał rozgniewany.
- Co oni tu robią?
Ali spojrzała na niego spod oka.
- Pytanie powinno brzmieć: Co my tu robimy? Jak się stąd
wydostać, żeby nas nie spostrzegli?
Taylor zdał sobie sprawę z fatalnego położenia. Nie mo
gli przecież dopłynąć do brzegu i wyjść z wody całkiem na
dzy.
- Może nie zostaną tu dłużej - pocieszał się.
- Czy nie widzisz, że niosą kosz z prowiantem?
Taylor przyznał jej rację.
- Nie możemy zostać zbyt długo w wodzie.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli popłyniemy na tę wy
sepkę zdecydował Taylor. - Gni tu nie zabawią dłużej niż
dwie godziny, więc jeszcze będzie wystarczająco wcześnie,
abyśmy, płynąc z powrotem, nie odmrozili sobie...
- Gołych pup? - dokończyła z humorem Ali. - A może
zaczniemy udawać nudystów?
- Przepraszam cię, Ali. Sam nie mogę uwierzyć, że wpę
dziłem cię w takie tarapaty.
Obydwoje starali się nie patrzeć na siebie.
- Wyszło głupio - bruknął Taylor.
Mimo słońca obydwoje drżeli z zimna.
- Gdy jesteśmy razem, mamy przedziwne kłopoty -
uśmiechnęła się Ali.
- Zimno ci? - zapytał Taylor.
- Trochę. - Skrzyżowała ramiona zakrywając piersi. - A to
bie?
1 3 0
- Też trochę - przyznał się Taylor i zerknął na brzeg jezio
ra spoza drzew. - Ciągle tam są.
- Mam nadzieję, że nie przypłyną tutaj.
Nastała dłuższa cisza.
- A jak było w Nowym Jorku? - spytał Taylor, próbując
zachowywać się swobodnie.
- O, gorąco pod każdym względem - odpowiedziała
z wymuszonym uśmiechem.
- Odwiedziłaś rodzinę... czy przyjaciół?
- Ojciec mieszka obecnie na Florydzie, a mama podróżuje
ze swoim nowym przyjacielem. Ostatnio zatrzymali się w We
necji.
- A siostry?
- Cara bawi na wyspach Bahama, dochodzi do siebie po
ostatnim rozwodzie. Widziałam się z Julią.
- Tą, która próbuje ratować swoje małżeństwo?
Ali zdziwiła się, że on to wszystko pamięta.
- Tak.
- A przyjaciele? Widziałaś się ze swoimi przyjaciółmi?
- Tak, z niektórymi.
Po chwili powiedziała ze śmiechem:
- To zupełnie zwariowana sytuacja. Usiłujemy prowadzić
normalną rozmowę i nie dostrzegać, że jesteśmy nadzy jak nas
Pan Bóg stworzył.
- Zastanawiam się, co Człowiek Fortuny powinien zrobić
na moim miejscu?
Oboje domyślali się, co by to było.
- Ali... - Taylor zrobił ruch w jej stronę, ale ona cofnęła
się, zasłaniając rękami.
- Taylor, proszę cię, nie staraj się mnie uwieść. Jestem
tylko zwykłą ludzką istotą.
- Oboje jesteśmy tylko ludźmi, AU.
- Nigdy dotąd nic takiego mi się nie przydarzyło.
1 3 1
- Mnie też to się przytrafiło po raz pierwszy - pocieszał ją
Taylor, podchodząc bliżej. - Jesteś taka piękna, Ali.
- Taylor, masz tyle pieniędzy i ani odrobiny zdrowego
rozsądku - powiedziała, dotykając ręką jego policzka.
- Ali, pozwól mi kochać się z tobą. Dla mnie to jest teraz
najważniejsze na świecie. Nawet jeśli to nie ma sensu.
Zniknął gdzieś Człowiek Fortuny. Taylor wziął ją w ramio
na nieśmiało i trochę niezręcznie. Właśnie wtedy uznała, że
przegrała bitwę.
- Myślę, że ja też nic z tego nie pojmuję - powiedziała,
biorąc w dłonie jego twarz.
Choć przez chwilę Taylor był onieśmielony, gdy tylko ich
usta się spotkały, poczuł przypływ odwagi. Przytulił ją mocno
i całował coraz bardziej namiętnie. Osunęli się w wysoką tra
wę, rozgrzaną słońcem. Taylor uśmiechnął się.
- Co cię tak bawi? - spytała Ali.
- To raj, a my jesteśmy Adamem i Ewą.
Leżeli twarzą przy twarzy, zapomniawszy o całym świecie.
- Jaki jesteś opalony!
- Zajęło mi to trzy tygodnie.
- W porównaniu z tobą jestem biała.
- Nie biała. Kremowa. Kolor bitej śmietany. Uwielbiam
bitą śmietanę.
Pochylił głowę i przesunął językiem wzdłuż linii dzielącej
piersi.
- Smakujesz lepiej niż krem.
Błądził ustami po jej szyi, brodzie, dotknął czubka nosa
i ucałował powieki.
Dotknął piersi, delikatnie pieszcząc sutki. Potem przesunął
się nad nią i opierając łokcie na trawie popatrzył z bliska.
Czuła ciepły oddech na policzkach.
- Kocham twoje piegi.
- Były moją zmorą - wyznała, marszcząc zabawnie nos.
1 3 2
- Już więcej nie będą.
- Taylor...
Osunął się na nią. Stali się jednym ciałem. Intensywność
doznań ciągle zdumiewała Ali. Co było takiego w tym
mężczyźnie? Nic nie mogło się równać z miłością, jaką razem
przeżywali. Ali nigdy nie czuła się taka szczęśliwa.
Objęła go mocno, potem przerzuciła ramiona nad głową,
wygięła się w łuk i otworzyła dla niego, aż ich ciała znalazły
wspólny rytm. Patrzyli na siebie, aż w końcu, w chwili eksta
zy, przymknęli oczy, krzycząc z rozkoszy.
Po kilku minutach spali oboje, wtuleni w siebie. Godzinę
później obudziły ich dźwięki syren. Czyżby pożar? A może
jakiś wypadek?
Taylor poszedł na brzeg sprawdzić, co się dzieje. Wrócił po
chwili dość przejęty.
- Co się stało? - spytała Ali niespokojnie.
- Nie uwierzysz.
- Powiedz.
- Policja jest tutaj.
- Policja?
- Tak. I moi bracia.
- Twoi bracia? - Ali patrzyła na niego kompletnie zasko
czona. - Co oni tu robią?
Zanim skończyła mówić, sama się domyśliła.
- O, Boże, te dzieciaki musiały znaleźć nasze ubrania,
zobaczyły samochód i doszły do wniosku, że się potopiliśmy.
I wezwali policję.
- A policja zidentyfikowała mnie na podstawie prawa jaz
dy i zawiadomiła braci.
- O Boże, Taylor!
- Są na jeziorze, szukają nas. Pewnie myślą, że nie żyje
my.
1 3 3
W tej chwili usłyszeli wołanie.
- Hej, znalazłem coś! - A po chwili. - To jej stanik.
Ali popatrzyła ponuro na nagie ciało Taylora i na swoje
własne.
- Wolałabym rzeczywiście nie żyć.
ROZDZIAŁ
9
Żadne z nich nie odezwało się słowem przez pierwszy
kwadrans powrotnej jazdy do Denver. Taylor prowadził bar-
dzo ostrożnie.
Ali, skulona na fotelu i patrząca z uporem w przestrzeń,
zdawała sobie sprawę, że Taylor zrobił wszystko, aby jej
zaoszczędzić przykrości. Domyślała się, co powiedział bra-
ciom i policji, podczas gdy ona kryła się za krzakami. Nie
spytała o nic, kiedy wrócił z dwoma kocami wyjaśniając, że
ich bezmyślnie porzucona odzież znalazła się w komisariacie.
Choć weszła do łodzi otulona od stóp do głów w wełniany,
gruby koc, nigdy nie czuła się bardziej naga i upokorzona.
Bracia Taylora starali się nie patrzeć w jej stronę, ale dwaj
policjanci uśmiechali się od ucha do ucha.
Nie to jednak było najgorsze. Gdy wysiedli z łodzi, na
brzegu otoczył ich tłum reporterów i fotografów. Fortu-
ne'owie i policjanci starali się trzymać ich z daleka, ale parę
aparatów błysnęło, gdy owinięta w koce para zmierzała w kie
runku ferrari.
W końcu Taylor przerwał milczenie.
- Ali, jest mi bardzo przykro.
- Proszę cię, Taylor. Nie teraz.
Nie chodziło jej wyłącznie o jej fotografie, które spodzie
wała się ujrzeć w gazetach następnego dnia i o wątpliwy roz
głos. Bardziej martwił ją stan własnych uczuć.
1 3 5
Gdy dotarli do granicy miasta, Ali spojrzała nerwowo na
Taylora.
- Nie mam ochoty wchodzić do domu owinięta w ten...
kokon.
Taylor skinął głową.
- Możemy pojechać do mnie. Pożyczę ci koszulę i dżinsy.
Albo pożyczę coś do ubrania od mojej babki.
- Dżinsy i koszula wystarczą.
Dziesięć minut później znaleźli się u wrót posiadłości For
tune'ów i obydwoje biegiem przebyli drogę do bramy. Cho
ciaż dotarli bez przeszkód do domu Taylora, nadal byli zde
nerwowani.
- Taylor!
- Słucham?
Ali wpatrywała się w mężczyznę, walcząc ze łzami.
- Wszystko poszło na opak - wykrztusiła Ali. - Ja to po
psułam.
- Nie!
- Tak - upierała się.
- Ali...
- Nic z tego nie wyjdzie.
- Z powodu paru fotografii?
- Nie. Ponieważ... ponieważ...
Ponieważ się w nim zakochała. Ale do tego nie przyznała
by się za nic w świecie - nawet przed samą sobą.
- Ponieważ sprawy się skomplikowały? - podpowiedział
z uśmiechem.
- Tak. I to nie jest wcale zabawne.
- Nie uważam, że to jest zabawne.
Ali nie rozumiała tego uśmiechu. Zagrażał jej. Spojrzała na
Taylora z rozdrażnieniem. Jeszcze przed chwilą była gotowa
wziąć całą winę na siebie, ale teraz, nie wiadomo dlaczego,
uznała, że to on zawinił. Uwiódł ją - nie tymi nowymi stroją-
1 3 6
mi, fryzurą czy wystudiowaną swobodą, której się uczył przez
trzy tygodnie. Nie, uwiódł ją nieśmiałym uśmiechem, pocią-
gającą niewinnością, pragnieniem, aby jej zrobić przyje-
mność, czułością i namiętnością.
- Taylor, jesteś beznadziejny! - krzyknęła i ruszyła do
wyjścia.
Taylor złapał ją, ale został mu w ręku tylko koc. Ali nie
owinęła się nazbyt ściśle i zanim się zorientowała, znów stała
przed nim zupełnie naga.
- A l i ! - Zobaczył, że ona walczy ze łzami i próbował ją
okryć. Lecz ona nie zrozumiała jego gestu i cofnęła się o krok,
z oczami jak dwie szparki i z rękami na biodrach.
- Oto, co myślę! - wykrzyknęła, cofając się. - Musiałam
być niespełna rozumu! Musiałam postradać zmysły, żeby są-
dzić przez chwilę, że coś takiego może się udać! Nie wiem, co
w tobie jest takiego. I nie chcę wiedzieć! Odkąd po raz pier-
wszy cię ujrzałam, spotykały mnie tylko kłopoty i upokorze-
nia. Zbyt wiele pracy w to włożyłam. Pracowałam w zbyt
wielkim napięciu. Mój organizm buntuje się przeciw temu!
- AU...
Podniosła rękę.
- Nie, Taylor. Nic nie mów. Lepiej już nie rozmawiajmy.
Przegrała tę bitwę. Łzy zaczęły spłwać po policzkach. Tay-
lorowi zrobiło się naprawdę przykro.
- Nie płacz, Ali!
Miał ochotę przyciągnąć ją do siebie, utulić, ale obawiał się
reakcji Ali. Swojej zresztą też.
- Chcę wreszcie dostać jakieś ubranie i wyjść stąd!
Cofając się, przywarła do drzwi sypialni.
- Weź sobie, co tylko chcesz... - zaczął Taylor, lecz za
trzasnęła drzwi, zanim skończył zdanie.
Podczas gdy Ali zajmowała sypialnię, Taylor zszedł do
laboratorium, gdzie ubrał się w stare robocze ubranie.
1 3 7
Wrócił po kilku minutach, ale drzwi do sypialni wciąż były
zamknięte i panowała tam taka cisza, że zląkł się, czy Ali nie
odjechała bez słowa. Zastukał. Drzwi otworzyły się z wolna.
Stała w nich Ali ubrana w dżinsy podwinięte u dołu i zbyt
obszerną koszulę.
- Czuję się bardzo głupio - oznajmiła.
- Wyglądasz bardzo dobrze - rzekł.
- Och, nie chodzi o ubranie, lecz... o moje... zachowanie.
Taylor nie wiedział, czy mówiła o zachowaniu na wyspie,
czy o tym przed chwilą?
- Przepraszam, że tak mnie poniosło - powiedziała.
Taylor ciągle nie był pewien, o czym ona mówi. Ale naj
wyraźniej czekała na jego odpowiedź.
Odchrząknął.
- Hmm, wydaje mi się... że poniosło nie tylko ciebie
- rzekł, wyrażając się równie niejasno jak ona.
- Chodzi o to, że nawet... pomijając moją obawę, aby nie
wciągać się w poważniejszy związek... ze względu na twoją
sytuację...
- Mówisz o testamencie?
Pokiwała głową i zwilżyła językiem wargi.
- Uważam, że nie mamy wiele wspólnego ze sobą -
uśmiechnęła się z ironią. - Nie pasujemy do siebie.
Taylor zaśmiał się. Tym razem nie napadła na niego za ten
śmiech. Rozumiała go. Nie można było zaprzeczyć, że saty
sfakcja, jaką czerpali z miłosnych uniesień, była obopólna.
- Słuchaj, Taylor. Nadal twierdzę, że kampania Człowieka
Fortuny jest dobrym pomysłem. Można by wykorzystać zdję
cia, które ukażą się w jutrzejszych gazetach, na twoją korzyść.
W końcu nie uwłacza mężczyźnie, że jest pożeraczem serc
niewieścich. Nawet, gdyby miał skompromitować jego... by
łą rzeczniczkę prasową.
-Jak to: byłą?
1 3 8
- Waśnie mówię, że jeśli byś chciał kontynuować tę kam
panię, a sądzę, że powinieneś, lepiej, abyś zaangażował kogoś
innego. Jestem pewna, że Chester, mój szef, chętnie podejmie
się tego zadania.
- Chcesz powiedzieć, że odchodzisz?
- Daję ci radę.
- A co się stanie, jeśli z niej nie skorzystam?
- Możesz postąpić, jak zechcesz. Jestem pewna, że rów
nież Steve Dennis zechciałby...
- Czy to ten facet, z którym wyszłaś z wystawy? Ten go
guś...
- On nie jest żadnym gogusiem. Z pewnością by sobie
poradził. Sądzę, że powinno zależeć ci na współpracy z prasą.
Nie jestem jedyną osobą, która ostatnio straciła głowę. Ciebie
to też dotyczy. Jeśli nawet nie masz zahamowań i obaw, to
twoi bracia z pewnością są przerażeni. A jedynym sposobem,
aby ich uspokoić jest oddalić mnie. Próbuję ci tylko ułatwić
sytuację.
- Do tego stopnia, że jesteś gotowa odstąpić mnie konku
rencyjnej agencji.
- Naturalnie wolałabym, abyś zaangażował kogoś z moje
go biura.
- A jak chcesz wytłumaczyć się panu Chesterowi, swemu
szefowi?
- Jeśli tylko zobaczy jutrzejsze zdjęcia, nie trzeba będzie
nic wyjaśniać.
- Ale ja chcę ciebie, Ali!
- Co?!
- Chcę, abyś ty prowadziła moją kampanię reklamową.
- Ponieważ sądzisz, że Chester mnie wyrzuci? Robisz to,
aby ratować moją skórę?
- Staram się zostać dobrym biznesmenem - powiedział
poważnie. - Ty jesteś asem i wystąpiłaś z ciekawym proje-
1 3 9
ktem promocji Homera, który mógłby mi przynieść duży,
a nawet olbrzymi zysk. Chcę to wypróbować. Wiem też, że
nic mi się nie uda bez ciebie. Dodajesz mi odwagi.
- O ile znowu nie... - Odwróciła wzrok.
- Na pewno nie.
Zmusiła się, aby mu patrzeć prosto w oczy.
- To ważne, Taylor. Musimy ograniczyć się wyłącznie do
spraw zawodowych.
- Rozumiem, Ali. Ja też mam pracę i mnóstwo zobowią
zań: Homera i jeszcze inne projekty, nad którymi pracuję. Nie
zapominajmy też o testamencie ojca. Nie mogę ci zaoferować
wspaniałej przyszłości, nawet gdybyśmy oboje zgodnie pla
nowali ją spędzić razem.
- O czym i tak się nie mówi - stwierdziła Ali, lecz za
brzmiało to trochę jak pytanie.
- Myślę, że nieco zboczyliśmy z tematu, więc trzeba...
- Wrócić na właściwy tor.
- Dokładnie tak - uśmiechnął się z ulgą.
Ali zawahała się.
- Jutro zacznie się piekło, gdy ukażą się gazety z naszymi
zdjęciami.
- Mówiłaś, że to może być dobra reklama dla Człowieka
Fortuny jako ulubieńca kobiet. Oczywiście... trochę inaczej to
wygląda z twojego punktu widzenia.
Ali energicznie potrząsnęła głową.
- Dam sobie radę. Moi koledzy będą prawdopodobnie
sądzić, że sama to zorganizowałam dla reklamy.
Taylor ucieszył się, widząc, że oczy Ali nabierają dawnego
blasku.
- Pomyślą, że jesteś genialna.
- Jestem genialna.
Taylor nie zaprzeczył.
1 4 0
Tego wieczora, gdy Taylor przerabiał jeden z układów ele
ktronicznych Homera, rozległo się pukanie do drzwi. Nie
zdziwił się widząc braci, choć nie ucieszył się zbytnio niespo
dziewaną wizytą.
- Czy to Boże Narodzenie? - warknął.
Adam, Peter i Truman spojrzeli po sobie ze zdziwie
niem.
- Bo widzę, że przyszli Trzej Królowie.
- Bardzo dowcipne, Taylor, bardzo - zakpił Adam.
- Ale nie tak dowcipne, jak wczorajsze przedstawienie
nad jeziorem - dodał Tru.
- I żeby to kto inny, ale ty! - powiedział Peter uroczystym
tonem.
- Przyganiał kocioł garnkowi - odparł Taylor, zakładając
ręce na piersi.
- Uważaj, żebyś w tym garnku nie zobaczył dna - zauwa
żył z przekąsem Adam.
- Słuchajcie - rozzłościł się Taylor - to, co się stało na
wyspie, to sprawa wyłącznie między mną i Ali.
- Umiemy dodać dwa do dwóch, Taylor- rzekł Truman.
- Masz rację, Taylor, to twoja sprawa. I jeśli kochasz Ali
Spencer...
- Czy kochasz ją, Taylor? - wtrącił Adam.
Zaległa cisza. Przerwał ją w końcu Truman.
- Jeszcze jej się nie oświadczyłeś? - spytał.
Taylor popatrzył na brata, ale nie odpowiedział.
- Wszyscy zostaliśmy pokonani przez miłość - ode
zwał się Peter. - Dlaczego ty miałbyś być odporniejszy? I ja
kie mamy prawo, żeby wymagać czegoś takiego od ciebie?
Taylor kątem oka widział nachmurzone twarze Adama
i Trumana, ale uśmiechnął się tylko do Petera.
- Dzięki!
Adam odetchnął głęboko.
1 4 1
- Rzeczywiście zachowujemy się jak egoiści. Gdy nas
dosięgła strzała Amora, poddaliśmy się bez walki.
- I bez żalu - dodał Tru. Podszedł do Taylora i położył mu
rękę na ramieniu.
- Przypuszczam, że wzięło się to stąd, że zawsze byłeś
taki... niewinny w stosunkach z kobietami - zauważył Peter.
- Nie chodzi nam tylko o domy towarowe Fortune. Chodzi
nam również o ciebie, Taylor. Nie chcemy, abyś się sparzył.
A Ali Spencer...
- Nie jest dla mnie odpowiednia? - spytał Taylor.
Bracia popatrzyli speszeni na siebie, co mu starczyło za
odpowiedź.
- Nie przejmuj się. Ona też tak uważa. - Taylor mówił
lekkim tonem, ale dobrze wiedział, że oni nie traktują tej
rozmowy lekko. - Słuchajcie, nie mam zamiaru oświadczać
się Ali. A nawet gdybym to zrobił, możecie mi wierzyć, że
spotkałbym się z odmową. Więc przestańcie się martwić. Ali
i ja uzgodniliśmy, że ograniczymy się wyłącznie do spraw
zawodowych. A jeśli chcecie wiedzieć, Ali dzwoniła do mnie
niedawno, aby mnie zawiadomić, że Lilly Wells, która prowa
dzi program „Poznajmy się", zaprosiła mnie na najbliższy
poniedziałek.
Adam, Peter i Truman popatrzyli na Taylora ze zdumie
niem.
- Wystąpisz w telewizji?
- Uważasz, że dasz sobie radę?
- Sądzisz, że to mądrze? - pytali jeden przez drugiego.
Taylor wzruszył ramionami. Ostatnio nie był pewny nicze
go. Ale nie bardzo go to odstraszało.
- Czy to naprawdę konieczne? - zapytał ładną blondynkę,
która muskała mu twarz puszkiem do pudru. Siedział w dyre
ktorskim fotelu w powodzi świateł, rozjaśniających dział mę-
1 4 2
ski w domu towarowym Fortune. Blondynka puściła do niego
oko.
- Chyba pan nie chce, aby dwa miliony widzów zobaczyły
pana z błyszczącą twarzą?
Taylor zbladł.
- Dwa miliony?
Właśnie w tej chwili przechodził obok nich reżyser progra
mu ,,Poznajmy się", niski, nerwowy mężczyzna o rzadkich
włosach.
- Więcej różu - rozkazał.
Blondynka posłała Taylorowi uspokajający uśmiech.
- Maleńki akcent. Będzie się pan świetnie prezentował
w telewizji. - Ujęła go za brodę i zaczęła nakładać morelowy
puder na policzki.
Taylor zaczynał mieć wątpliwości, czy występ w telewizji
to dobry pomysł. Nie było żadnego scenariusza. Nawet nie
dano mu listy pytań, na które miał odpowiedzieć. Reżyser
wyjaśnił mu, że Lilii Wells woli improwizować.
W tym momencie zobaczył Ali stojącą w towarzystwie
fotografa.
- Przepraszam - rzekł i odszedł, zanim charakteryzatorka
zdążyła zdjąć z niego białą pelerynkę, którą okryła perłowo-
szary garnitur od Diora.
Ali zwróciła się w jego kierunku.
- Za pięć minut wchodzimy na wizję. Jak się czujesz?
- Jak się czuję? Okropnie! Zobacz, co ze mnie zrobili.
Wyglądam jak klaun.
- Nie bój się. W telewizji będziesz wyglądał jak Adonis.
- Don - zwróciła się do fotografa - co myślisz o tym, żeby
zrobić jedno ujęcie na tle perskich dywanów?
Taylor chwycił ją za rękę.
- Ali, proszę cię, nie teraz. Czy możemy porozmawiać
w cztery oczy?
1 4 3
- Nie masz na to dużo czasu - rzekła Ali, gdy fotograf
ulotnił się dyskretnie.
- Nie rozumiem tego wszystkiego, Ali. Nie potrafię im
prowizować. Co będzie, jeśli powiem coś głupiego i zrobię
z siebie kompletnego idiotę?
- Nie zrobisz. Jesteś Człowiekiem Fortuny, pamiętaj.
Masz się uśmiechać i być czarujący. Będą tobą zachwyceni.
- Tak myślisz?
- Tak.
- Dwie minuty! Wszyscy na miejsca! - krzyknął asystent
reżysera.
Gdy Taylor miał się odwrócić i odejść, Ali spontanicznie
pocałowała go w usta. Na szczęście!
- A więc jak się czuje człowiek uznany za najlepszą partię
w Denver? - zapytała Lilii Wells, gdy przechadzali się po
dziale mebli kilka minut po rozpoczęciu programu.
- W tych warunkach ściślej byłoby nazwać mnie naj
gorszą partią w kraju, panno Wells. - Po krótkiej przerwie
Taylor posłał jej zniewalający uśmiech, trochę chłopięcy,
a trochę łobuzerski. - Niestety, jestem skazany na starokawa-
lerstwo.
Lilly dźwięcznym śmiechem podkreśliła ten żarcik, a po
tem z uwodzicielską miną zwróciła się do kamery:
- Słowo „niestety" jest tu bardzo na miejscu, prawda,
drogie panie?
Cały klan Fortune'ów zgromadzony u Jessiki ze zdumie
niem obserwował, jak Taylor czaruje Lilly Wells.
- Nie wierzę własnym oczom! - zawołał Adam.
- Nie ma żadnej tremy i całkowicie panuje nad sytuacją
- zauważyła z satysfakcją Elizabeth.
- A ten pełen skromności urok! - zachwyciła się Ewa.
1 4 4
- Tak, absolutnie nie robi wrażenia przesadnie zadowolo
nego z siebie - odezwała się Jessica.
Ben wziął ją za rękę.
- Świetnie sobie radzi. Muszę wyznać, że nigdy nie wyob
rażałem sobie Taylora jako gwiazdy telewizji.
- Tak, kamera go wcale nie peszy - stwierdziła Sasza.
- Pasuje do niego określenie Człowiek Fortuny.
- Nie przyszłoby mi do głowy, że dobrze wypadnie w ta
kim programie - przyznał Tru.
- To może doskonale wpłynąć na interesy - uznał Peter.
- O, z pewnością - rzekła Ewa i patrząc kolejno na wszy
stkich trzech braci, dodała: - Dzięki Ali Spencer.
Stojąca za kamerami Ali zamarła, gdy Taylor wraz z Lilii
Wells przeszedł do działu gospodarstwa domowego w domu
towarowym Fortune, gdzie przy kuchence stał Homer. Ali
próbowała już wcześniej odwieść Taylora od prezentowania
Homera w telewizji, ale on się uparł, że to doskonała okazja,
aby go przedstawić szerszej widowni.
- Och, jest absolutnie fantastyczny - wykrzykiwała w za
chwycie Lilii Wells. - I co za idealne imię dla kogoś, kto
wykonuje za nas te wszystkie męczące domowe roboty, któ
rych nienawidzimy. Czy naprawdę wymyśliłeś go zupełnie
sam?
Taylor uśmiechnął się swobodnie.
- Na początku sprawiał mi wiele kłopotów. Ale teraz jest
już wszystko w porządku. Może chciałabyś, aby zademon
strował swoje umiejętności?
Dlaczego, u licha, kiedy wszystko idzie tak gładko, on
musi wprowadzać tego mechanicznego potwora? - utyskiwa
ła w duchu Ali. Już widziała oczyma wyobraźni, jak Homer
zgarnia w swe stalowe objęcia zaskoczoną i wcale tym nie
uradowaną Lilii Wells. Natomiast gdyby pokaz się udał, Lilii
1 4 5
byłaby wniebowzięta, Ali nie miała co do tego żadnych wąt
pliwości. Taylor grał swoją rolę znakomicie. Ali powinna się
z tego cieszyć, jednak z jakiegoś powodu irytowało ją, że aż
tak dobrze mu idzie.
- Muszę przyznać, że Homer był przyczyną kilku kłopot
liwych sytuacji w moim życiu - mówił Taylor, podchodząc do
robota.
- Musisz koniecznie o tym opowiedzieć - szczebiotała
Lilly, stając tuż za nim.
- Tobie i milionom telewidzów?
- Może rzeczywiście pewne rzeczy lepiej mówić w cztery
oczy - odparła z niewinną minką.
- Tylko popatrzcie - zachwycał się Peter ze wzrokiem
utkwionym w ekran telewizora. - Homer wyrobił ciasto bez
żadnych trudności.
- A jak ładnie wypolerował ten fornirowany stół - dodała
Ewa.
- Wiecie - rzekł Adam - ten robot mógłby rzeczywiście
być żyłą złota.
- Już wam raz mówiłam - odezwała się Jessica, patrząc
z góry na swych wnuków - że z Kolumba też się na początku
śmieli. Ale on się śmiał ostatni. Tak jak Taylor!
- Ale musisz przyznać, babciu, że po drodze było parę
wpadek.
- Och, patrzcie - zachwyciła się Elizabeth - lewa noga
Homera jest jednocześnie odkurzaczem! To kapitalne!
- Jakie to wspaniałe! - wykrzyknęła Lilii Wells, gdy Ho
mer zaczął wciągać specjalnie przygotowany mały stosik ku
rzu swą lewą kończyną.
- Oczywiście, Homer to dopiero prototyp - objaśniał Tay
lor. - Lecz jeśli będzie zapotrzebowanie, Homer znajdzie się
1 4 6
w każdym domu towarowym Fortune jeszcze przed Bożym
Narodzeniem.
Lilii Wells uśmiechnęła się promiennie.
- Jestem pewna, iż wszyscy telewidzowie zgodzą się ze
mną, że jesteś nie tylko najbardziej uroczym kawalerem
w Denver, ale także najbardziej utalentowanym.
- Jesteś zbyt uprzejma, Lilii - zaprotestował Taylor. -
I pomyśleć, że się tak denerwowałem przed występem w two
im programie.
- Nasi telewidzowie na pewno bardzo żałują, że program
zbliża się do końca, ale myślę, że nie wybaczyliby mi, gdybym
nie zadała jeszcze jednego pytania. Twoi trzej bracia zrezyg
nowali z rodzinnego majątku na rzecz miłości. Powiedz nam,
czy jest w tej chwili jakaś kobieta, dla której zdecydowałbyś
się pójść w ich ślady?
Po raz pierwszy w czasie nadawania programu Taylor za
niemówił. Pytanie zaskoczyło go zupełnie. Zastanawiając się,
przeniósł wzrok poza kamery, gdzie stała Ali. Lilii poszła za
jego wzrokiem i rzuciła mu wyzywający uśmiech.
- To nie jest reklamowy trik z mojej strony - dodała.
Taylor z trudem oderwał wzrok od Ali i powiedział z uda
ną nonszalancją.
- Obawiam się, że jako ostatni dziedzic rodzinnej fortuny
po prostu nie mogę sobie pozwolić na pójście za głosem serca.
Miał nadzieję, że to wystarczy, ale Lilii nie dała za wygra
ną.
- No, cóż, Taylor, daj nam, niezamężnym kobietom choć
cień nadziei. Jestem pewna, że niejedna z nas marzy o tym,
aby zostać tą, dla której byłbyś gotów abdykować. A więc jaka
ona musi być?
Ali patrzyła na Taylora w napięciu. Było go jej żal. Lilii
przyparła go do muru. Taylor nie był na takie pytania przygo
towany.
1 4 7
Lilii nacierała dalej.
- Proszę, Taylor, nie zrób zawodu naszym telewidzom.
Jaka kobieta mogłaby liczyć na to, że zdobędzie serce Czło
wieka Fortuny?
- Jaka kobieta mogłaby na to liczyć? To łatwe. - Ściszył
uwodzicielsko głos.
- A więc jaka? - dopytywała się niecierpliwie Lilii.
- Kobieta zniewalająca.
Ku wielkiej uldze Taylora reżyser krzyknął: Stop! Koniec
programu!
Taylor spojrzał w stronę kamer, Ali już tam nie było.
ROZDZIAŁ
10
Gwar rozmów rozbrzmiewający w sali, gdzie odbywało się
przyjęcie, przybrał na sile, gdy w drzwiach ukazała się Lilii
Wells i Taylor Fortune.
Lilii wyglądała okazale w koktailowej sukni z czerwonej
tafty i przyciągała niejedno spojrzenie, lecz ośrodkiem zain
teresowania stał się bez wątpienia Taylor. Wzrok kobiet
z aprobatą przesuwał się po jego smukłej sylwetce, prezentu
jącej się niezwykle elegancko w smokingu.
Jill Barnett przepchnęła się przez grupę gości i cmoknęła
Taylora w policzek.
- Wspaniale skrojony. Czy to Armani?
- Nie, Feldstein - odparł ze śmiechem Taylor.
- Feldstein? Jakaś nowa firma?
- Feldstein ma przeszło siedemdziesiąt lat, lecz moja bab
ka go uwielbia. Mówi, że to najlepszy krawiec na wschód od
Missisipi.
- Dla mnie najlepszy jesteś ty. W moim spisie figurujesz
na pierwszym miejscu.
- Chętnie bym sobie poczytał ten spis - odrzekł Taylor,
robiąc do niej oko.
Grupka kobiet stojąca w rogu sali przyglądała się nowo
przybyłej, eleganckiej parze z żywym zainteresowaniem.
- Czy to Taylor Fortune?! - wykrzyknęła jedna z nich.
1 4 9
- Poznałam go na weselu jego brata w zeszłym roku,
ale wtedy wyglądał zupełnie inaczej. Pamiętam, że ciągle cze
goś szukał po kieszeniach i robił notatki, mrucząc coś do
siebie.
- Teraz tak nie wygląda.
- Z całą pewnością nie. Co za przemiana!
- Widziałam go w programie Lilii Wells parę tygodni te
mu. Prezentował się doskonale. Niewątpliwie mógłby zrobić
karierę jako aktor.
- Lilii rzeczywiście nie zasypia gruszek w popiele. Czy
myślicie, że on uważają za „zniewalającą"?
- Wątpię. Słyszałam, że on co noc jest z kimś innym.
- Która by nie chciała zostać tą jedyną kobietą na świecie,
której Człowiek Fortuny nie mógłby się oprzeć?
Panie popatrzyły na siebie rozmarzonym wzrokiem.
Nie tylko kobiety zajmowały się Taylorem na tym
przyjęciu. Również mężczyźni wymieniali uwagi na jego te
mat.
- Słyszałem, że handel bardzo się ożywił w domach For
tune, od czasu gdy ruszyła ta kampania.
- Tak. Pieniądze płyną jak rzeka. Przewiduję, że ten jego
robot będzie szlagierem sezonu. Moja żona już złożyła zamó
wienie i jej przyjaciółki też zamierzają to zrobić.
- Taylor stał się ulubionym tematem mass mediów. Nie
można otworzyć gazety, aby nie znaleźć jakichś nowinek
o Człowieku Fortuny.
- I pomyśleć, że wszyscy, ze mną na czele, przepowiadali,
iż z chwilą objęcia zarządu Fortune Enterprises przez Taylo
ra, nastąpi krach. Wiem, że jego bracia też się poważnie niepo
koili.
- A teraz muszą się martwić, żeby się Taylor nie ożenił.
- Facet musiałby być niespełna rozumu, żeby dla małżeń-
1 5 0
stwa zrezygnować z takiej fortuny. Przecież on siedzi na wo
rach złota.
- I może mieć każdą kobietę, którą zechce.
- Trzeba mu jedno przyznać. Tą kampanią trafił w dzie
siątkę.
Następnego dnia, gdy Ali się gimnastykowała, do drzwi
zapukał Taylor. Ubrany był sportowo, w czarną koszulę i białe
spodnie. Uśmiechnął się przyjaźnie na jej widok.
- Wystawiłaś mnie do wiatru.
Milcząc patrzyła na niego niewidzącym wzrokiem i bez
myślnie wygładzała koszulę, którą, idąc do drzwi, zarzuciła na
swój skąpy gimnastyczny trykot.
- Ta koszula wydaje mi się znajoma - zauważył Taylor,
wchodząc do środka.
Ali zaczerwieniła się. Rzeczywiście miała na sobie koszu
lę, którą pożyczyła od niego po ich zwariowanej przygodzie
na wyspie.
- A, tak, miałam ci ją zwrócić.
- Nie trzeba, jest ci w niej do twarzy.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Ali, od jakiegoś czasu unikasz mnie.
- Obydwoje byliśmy zajęci.
- Wydawało mi się, że wczorajszego wieczoru miałaś cze
kać na mnie po zakończeniu programu Lee Vincenta.
- Coś mi przeszkodziło.
- Więc nie oglądałaś programu?
- Nie - skłamała.
Taylor poczuł się rozczarowany.
- Och, to szkoda. Byłabyś ze mnie dumna.
- Jestem pewna, że byłeś doskonały.
- Vincent zaprosił mnie na następny program za kilka
tygodni, razem z Homerem.
1 5 1
- Założę się, że panna Yukon zaprosiła cię do swego mie
szkania. Bez Homera.
Taylor uniósł brwi.
- A więc jednak oglądałaś program.
Ali zaczerwieniła się i odwróciła tyłem.
- Tylko fragment. Słuchaj, muszę wziąć prysznic i ubrać
się. Przepraszam, że nie przyszłam dzisiaj.
Taylor chwycił ją za łokieć i odwrócił twarzą do siebie.
- Nie rozumiem, Ali. Czy jesteś ze mnie niezadowolona?
Czy nie o to ci chodziło?
Ali poczuła suchość w gardle i przyspieszone bicie ser
ca. Wspomnienia miłosnych uniesień powróciły, gdy tylko
jej dotknął. Jak bardzo się zmienił! Nowa osobowość zdaje
się pasować do niego jak własna skóra. A może to nie jest
już gra? Jest tak przejęty nową rolą, tak spokojnie przyj
muje objawy zainteresowania ze strony kobiet! I traktuje
piękne kobiety, które go otaczają z wielką pewnością sie
bie. Może zbyt dobrze go uczyłam? - pomyślała ze smutkiem
AU.
- Wydaje mi się, Taylor, że każde z nas otrzymało już to,
czego pragnęło - powiedziała chłodno, starając się nie zdra
dzić swych uczuć.
Taylor był zupełnie zdezorientowany jej rezerwą. Wyczu
wał, że Ali ma do niego pretensje, ale nie wiedział, o co jej
chodzi. Czy w końcu nie stał się kimś takim, jakim chciała go
widzieć? Czyżby nie zdawała sobie sprawy, że myślał o niej
bez przerwy, a gdy znajdował się blisko niej, przeżywał męki
pożądania?
Zebrał się na odwagę i zaczął gładzić jej rękę wzdłuż ra
mienia aż do szyi.
- Panna Yukon rzeczywiście zapraszała mnie do siebie,
ale odmówiłem. Nie jest w moim typie. Obawiam się, że nic
mi się tak nie podoba, jak rude loki i piegi na nosie.
1 5 2
- Taylor, czyżbyś się do mnie zalecał?
W odpowiedzi wziął ją w objęcia i mocno przyciągnął do
siebie. Chciała się mu wyrwać przestraszona wyzwaniem ja
kie widziała w jego oczach, ale trzymał ją zbyt pewnie.
- Taylor, nie myślę, aby...
- To nie myśl.
Ujął w dłoń pasmo jej loków, a Ali poczuła zawrót głowy,
jakby stała nad przepaścią. Znów otworzyła usta, aby zaprote
stować, lecz Taylor zamknął je pocałunkiem. Gdy bezwiednie
je uchyliła, poczuła jego język. Była spragniona jego dotyku
i smaku. Pragnęła zaspokoić ten głód, a jednak coś ją wstrzy
mywało.
Taylor wyczuwał jej opór, ale to dopingowało go do dal
szych prób. Pogłębił pocałunek i śmiało sięgnął ręką pod ko
szulę, ujmując w dłoń jej pierś.
- Och, Ali, uwielbiam to. Brakowało mi twego ciała. Pa
miętam, że obiecywaliśmy sobie ograniczyć się wy
łącznie do spraw zawodowych, ale tak bardzo cię pragnę.I ty
mnie pragniesz, widzę to.
Była to prawda, lecz powiedział to ze zbyt wielką pewno
ścią siebie.
- Taylor, ja nie chcę.
- Nie bądź kłamczucha, Ali.
- Muszę wziąć prysznic...
- I przy okazji upierzesz moją koszulę.
- Bardzo jesteś dowcipny!
- Nikt mnie dotąd nie krytykował pod tym względem
- odparł poważnie.
- Jestem tego pewna.
- Ale ciebie nie umiem zadowolić - westchnął z żalem.
- Bardzo mi przykro, że ci psuję statystykę.
W tym momencie w Taylorze pękła ostatnia tama. Nie
potrafił już zapanować nad sobą. Miał serdecznie dosyć uda-
1 5 3
wania. Jednocześnie miał świadomość, że Ali się od niego
odsuwa. Wydało mu się, że wpadł w pułapkę, z której nie ma
wyjścia.
- Potrzebny ci prysznic?! Dobrze! - krzyknął i zanim Ali
się zorientowała, porwał ją na ręce i ruszył w głąb mieszkania.
- Co ty wyprawiasz? Postaw mnie natychmiast! - Ali za
częła się wyrywać jak wtedy, gdy robot chwycił ją w swój
żelazny uścisk. Ale teraz było gorzej. To nie był już mechani
czny potwór, lecz Taylor. Co w niego wstąpiło?
Taylor otworzył drzwi do łazienki.
- Dobrze - powiedziała Ali - teraz możesz mnie postawić
i iść do domu.
Taylor postawił ją, ale zamiast wyjść, jak na dżentelmena
przystało, wszedł za nią i przekręcił klucz.
- Odkręć wodę-rozkazał.
Ali się zbuntowała.
- Jeśli sądzisz, że się rozbiorę i wejdę pod prysznic...
- Nie chcesz się rozebrać? Doskonale!
Przemknął obok niej w ciasnej kabinie i otworzył wodę,
która polała się strumieniem wprost na niego. Ali chciała
uciec, ale nie zdążyła. Znów znalazła się w objęciach Taylora
i machała nogami w powietrzu.
- Taylor, co ty robisz?
Taylor zrzucił pantofle i wszedł pod prysznic, trzymając ją
w ramionach. Ostry strumień wody na chwilę pozbawił ich tchu.
- Taylor, twoja koszula! Zniszczysz ją!
- To był twój pomysł.
- Mój pomysł!
- Proszę, masz mydło.
Ali spojrzała na niego, jak uprzejmie podawał jej kawałek
mydła, stojąc pod prysznicem w przemoczonym ubraniu, z twa
rzą zalewaną strumieniem wody i wybuchnęła śmiechem.
- Jesteś wariat. Czy wiesz o tym?
1 5 4
- A ty się pięknie śmiejesz. Czy wiesz o tym?
Przestała się śmiać.
- Ostatnio zawsze potrafisz powiedzieć to, co trzeba.
Taylor się speszył.
- Myślisz, że ja gram?
- Nie wiem, co robisz. - Zadrżała - Woda jest za zimna.
- Zaraz to naprawię. - Wyciągnął rękę za jej plecami, aby
pokręcić kurkiem. Potem zaczął rozpinać jej koszulę.
- Już się uprała. Możesz ją zdjąć.
Ali odczuła silną pokusę, aby to zrobić, bo pragnęła go
z całego serca. Lecz nie tego nowego Taylora, a dawnego
- nieśmiałego, niezdarnego i sentymentalnego. Ale tamten
Taylor zdawał się już nie istnieć.
- Nie mogę-rzekła.
I zanim miał czas odpowiedzieć, wymknęła się spod strumie
nia wody, dopadła drzwi i zalewając podłogę, wypadła do holu.
- Ali - wrzasnął Taylor.
Już ją chwytał, gdy rozległ się dzwonek u drzwi. Ali pod
biegła do wyjścia, z Taylorem depczącym jej po piętach. W
chwili gdy otworzyła drzwi, Taylor pośliznął się na mokrej
podłodze i przewrócił, pociągając ją za sobą.
Jessica Fortune i Ben Engel stali w drzwiach i patrzyli na
mokrą, rozczochraną parę z rozbawieniem. Po chwili Jessica
zwróciła się do Bena.
- Musiało się rozpadać. Szkoda, że nie mamy parasola.
Ali podniosła się upokorzona w najwyższym stopniu.
- Reperowaliśmy prysznic... Ja próbowałam to zrobić sa
ma, a wtedy wszedł Taylor i chciał mi pomóc - wykrztusiła.
- Czy już zreperowany? - zapytała uprzejmie Jessica.
Taylor uśmiechnął się szeroko, przygładzając włosy.
- Jeszcze nie działa zbyt dobrze.
- Zjawiliśmy się w nieodpowiednim momencie - rzekł Ben.
- Tak, nie będziemy wam przeszkadzać - dodała Jessica.
1 5 5
- Taylor, przyszedł do ciebie list polecony. Ponieważ nie było
cię w domu, więc go za ciebie przyjęłam. Pomyślałam, że
może to coś ważnego.
Mówiąc to Jessica wyjęła kopertę i chciała wręczyć ją Tay
lorowi.
- Ty ją otwórz - poprosił Taylor - mam mokre ręce.
- Może poczekam na dole - zaproponował Ben.
- Ależ nie - zaprotestował Taylor - jesteś właściwie
członkiem rodziny.
Jessica i Ben zarumienili się.
- A więc, babciu, co tam piszą?
Jessica zajrzała do listu i zachichotała.
- No, no, Taylor. Stałeś się już sławny. Zapraszają cię na
konkurs piękności - Miss International. O ile wiem, relacja
ma być nadawana na cały świat przez satelitę.
Taylor spojrzał na babkę, wstrząśnięty do głębi.
- Konkurs piękności?!
- Zastanawiam się, czy będziesz musiał śpiewać - powie
działa ze śmiechem Jessica. - Wiesz, wtedy gdy zwyciężczyni
kroczy środkiem sceny, łzy się jej leją po twarzy, a ona rozdaje
ręką pocałunki na prawo i lewo.
- Śpiewać? Ja nie potrafię... - Taylor spojrzał podejrzli
wie na Ali. - Czy to twoja robota?
- I co z tego? - rzuciła buntowniczo Ali. - Z panną Yukon
szło ci bardzo dobrze.
- To nie to samo.
- Byłaby świetna reklama dla domów Fortune, okazja,
żeby wyjść na światowy rynek. Taka reklama mogłaby spowo
dować lawinę zamówień na Homera. Myślałam, że będziesz
wniebowzięty.
- To wielka szansa, Taylor - zaczęła Jessica, ale nie doda
ła nic więcej, bo poczuła znaczące szturchnięcie Bena. Skinęła
głową i odłożyła list na stolik w holu.
1 5 6
- Wysuszcie się teraz i przedyskutujcie tę sprawę - powie
działa, idąc do drzwi. - Aha, jeszcze jedno. Jutro wydaję
niewielki proszony obiad. O ósmej. Jesteście zaproszeni. Za
tem, do zobaczenia.
Gdy drzwi się zamknęły, Ali i Taylor popatrzyli na siebie.
- Musimy zdjąć te mokre szmaty - zawyrokowała Ali.
- Możesz zaraz odebrać swoje spodnie, które pożyczyłam.
Taylor wziął do ręki list.
- Konkurs odbywa się w Nowym Jorku. Mam tam być za
dwa tygodnie.
- Taylor, jeśli uważasz, że temu nie podołasz...
Patrzyła na niego z rozpaczliwą nadzieją, że tak właśnie
powie: że mu to nie odpowiada, że będzie się czuł fatalnie
w tej roli. Znaczyłoby to, że nie zmienił się tak bardzo, jak się
obawiała. Zrozumiała bowiem z bolesną pewnością, że bar
dziej jej zależy, aby pozostał dawnym sobą, niż żeby zrobił
karierę.
A więc na tym polega miłość? - zapytała się w duchu.
Ali nie zdawała sobie sprawy, że sama myśl o konkursie
napawała Taylora niepokojem. Piękności, które będą się do
niego wdzięczyć, stanie na scenie w światłach jupiterów i ko
nieczność zachowywania się w sposób wytworny i czarujący
- wszystko to napawało go lękiem.
Ale wiedział też, ile pracy kosztowało Ali zdobycie tego
zaproszenia. Byłoby to spełnienie marzeń każdego speca od
reklamy. Nie mógł się więc wycofać. Poza tym widział w jej
oczach wyzwanie. Czyżby ciągle się bała, że on ją zawiedzie?
Westchnął z rezygnacją. Jeśli jej potrzebny był Człowiek For
tuny, będzie go miała.
Zrobił zaczepną minę, którą od tygodni ćwiczył przed
lustrem i rzekł:
- A więc mam jeszcze dwa tygodnie, aby nauczyć się
śpiewać.
ROZDZIAŁ
11
Ali wiedziała, że coś jest nie w porządku, gdy tylko Taylor
zjawił się następnego wieczora, aby ją zabrać na przyjęcie do
Jessiki.
Po pierwsze, przyszedł pół godziny za wcześnie. Po drugie,
robił wrażenie zdenerwowanego. Zaczęła żywić nadzieję, że
jednak zrezygnował z zaproszenia na konkurs piękności.
- Wejdź, Taylor, jestem prawie gotowa. Może się czegoś
napijesz?
- Nie, dziękuję. Nie chcę... alkoholu.
Uśmiechnęła się, przypominając sobie ich wspólny wie
czór w dziale meblowym domu towarowego Fortune, podczas
którego zajadali kawior i pili szampana. Roześmiała się na
wspomnienie telefonu od Taylora, kiedy to uprzytomnił sobie,
że wrócił do domu bez spodni. Jakiż był wtedy zawstydzony
i nieszczęśliwy, sądząc, że, być może, nie zachował się, jak na
dżentelmena przystało.
- Przepraszam, nie miałam zamiaru się śmiać. - Dotknęła
go delikatnie. - Ale może lemoniady?
Taylor utkwił oczy w jej ręce, spoczywającej na jego ra
mieniu.
- Ali!
- Tak, Taylor?
Biedny Taylor, pomyślała. Jakie to dla niego trudne. Gdy
bym tylko mogła mu pomóc.
1 5 8
- Taylor, wyglądasz na zmęczonego. Ostatnie tygodnie
były bardzo męczące. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta kam
pania będzie wymagała od ciebie tyle poświęcenia i energii.
Teraz, kiedy wszystko idzie jak z płatka, nic by się nie stało,
gdybyś wziął parę wolnych dni. A może nawet gdzieś wyje
chał. Nie można osiągnąć wszystkiego od razu. I to jest zrozu
miałe. W każdym razie ja to rozumiem.
Taylor poprawił sobie krawat.
- Ali.
- Słucham, Taylor.
- Właściwie nie powinienem był tu przychodzić - rzekł.
- O czym ty mówisz, Taylor?
- Jest ze mną... pewna kobieta. Czeka w samochodzie.
- W twoim samochodzie czeka jakaś kobieta?
- Tak.
- Czy to znaczy, że umówiłeś się z kimś innym na dziś
wieczór?
- Niezupełnie. Ale poprosiłem, aby się do nas przyłączyła.
Zaprosiłem ją do mojej babki na obiad. To jedyne, co mogłem
zrobić. To jest Fiona Jordan.
Ali nie rozumiała.
- Ta Miss International z zeszłego roku - tłumaczył Tay
lor. - Z Wielkiej Brytanii.
- Rzeczywiście, Taylor, masz coraz więcej znajomych
wśród królowych piękności.
- Ona jest teraz aktorką. Występuje w jednym z teatrów
w Londynie. Będzie razem ze mną prowadzić tegoroczny
konkurs Miss International. Przyjechała służbowo do Denver
i miała trochę wolnego czasu. Pomyślała, że byłoby dobrze,
abyśmy się poznali, zanim zaczniemy próby w Nowym Jorku.
Rozumiesz?
- Rozumiem - rzuciła Ali ironicznie.
Zapadła niezręczna cisza.
1 5 9
- Może powinienem zejść i powiedzieć Fionie...
Zadźwięczał dzwonek.
Razem podeszli do drzwi. Ali, zła i niezadowolona, poczu
ła się wprost fatalnie, gdy otworzyła drzwi. Fiona Jordan
w srebrnych pantofelkach na wysokich obcasach miała co
najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Prezentowała się bardzo
atrakcyjnie z grzywą gęstych, jasnych jak pszenica włosów,
które spadały jej na jedno ramię. O takich włosach Ali zawsze
marzyła. Eks-królowa piękności była niewątpliwie nad wyraz
urodziwa. Spojrzała na Ali protekcjonalnie, lecz nie fatygo
wała się, aby jej się przyjrzeć. Zbyła ją jednym spojrzeniem,
błysnęła pięknymi zębami w stronę Taylora i powiedziała
z lekkim dąsem:
- Obawiam się, skarbie, że nigdy nie umiałam czekać.
- Przepraszam, Fiono, Ali musi tylko włożyć pantofle
i uczesać się.
Słusznie, pomyślała pogardliwie Ali, i zarzucić sobie wo
rek od kartofli na głowę.
- Jaki uroczy dom, proszę pani! - mówiła Fiona swym
najlepszym brytyjskim akcentem do Jessiki. - To bardzo miłe
z pani strony, że mnie pani zaprosiła na to rodzinne przyjęcie.
Nie mogę się doczekać, żeby poznać innych panów Fortu-
ne'ów. Oraz ich żony, oczywiście - dodała lekkim tonem
i wzięła Taylora pod rękę, odsuwając go od Ali. - Właśnie
wpadłam na świetny pomysł - powiedziała, obrzucając go
uwodzicielskim spojrzeniem - żeby wszyscy twoi bracia po
kazali się na krótko w czasie konkursu. Mogliby na przykład
towarzyszyć trzem wicemiss? Myślę, że Don Petersowi spo
doba się ten pomysł.
Taylor niemile zaskoczony faktem, że Fiona skutecznie
odgrodziła go od Ali, spojrzał na nią nieprzytomnym wzro
kiem.
1 6 0
- Don Peters?
- Dyrektor, kochanie. Aha, i mój były narzeczony. Dzięki
Bogu, że oboje dość wcześnie zdaliśmy sobie sprawę, iż nie
nadajemy się do małżeństwa. - Rzuciła mu niewinny uśmie
szek. - To jest coś, co nas łączy, skarbie, ciebie i mnie. Oczy
wiście, w moim przypadku nie ma żadnego testamentu, który
by mi o tym przypominał.
Jessica obserwowała Ali, która wyglądała, jakby miała za
chwilę wybuchnąć. Tak, myślała z zachwytem Jessica, sprawa
jest jasna jak słońce. Może przyjazd Fiony będzie tą iskrą,
która rozpali ogień w obydwojgu.
- Don jest bardzo kochany - mówiła dalej Fiona. - Będzie
ci się z nim świetnie pracowało. A on uważa, że jesteś boski.
Ale czy tylko on? A my to nie? - rzucając to retoryczne pyta
nie, nie spuszczała nawet na moment oczu z Taylora.
Ali uśmiechnęła się złośliwie do Jessiki.
- Właśnie, a my to nie?
Jessica wzniosła oczy do nieba.
- Czas na drinki - rzekła energicznie. - Przejdźmy do sa
lonu, bardzo proszę.
Ali szła razem z Jessicą; Fiona i Taylor tuż za nimi.
- Czy masz pod ręką trochę lemoniady, Jessico? - zapyta
ła Ali. - Wiesz, co się dzieje, kiedy twój wnuk skosztuje
alkoholu.
Fiona uniosła do góry swe pięknie uformowane brwi.
- Co się wtedy dzieje, Taylor?
- Ma nieposkromioną chęć zagrać na kobzie - odparła za
niego Ali.
Fiona Jordan grała pierwsze skrzypce podczas całego obia
du. Nim podano drugie danie, wszyscy bracia Fortune'owie
już jedli jej z ręki. Natomiast panie nie były zbyt zachwycone
jej obecnością.
1 6 1
- Naprawdę tak sądzę - perorowała Fiona - byłby to pra
wdziwy kawałek teatru! Sztuka o braciach Fortune'ach! Efekt
dramatyczny jak w romansie! Myślę, że byłoby to idealne
zakończenie. Szansa dla milionów telewidzów na całym świe
cie zobaczenia czterech słynnych braci Fortune'ów w towa
rzystwie najpiękniejszych kobiet ze wszystkich krajów.
- Czy nie wydaje ci się - zauważyła lekko Jessica - że ci
wszyscy telewidzowie zobaczyliby chętnie kobiety, które po
trafiły wkraść się do serc tym czterem braciom? Myślę, że to
byłoby rzeczywiście dramatyczne i romantyczne.
Ruch, jakim Fiona uniosła brodę do góry, miał w sobie coś
aroganckiego i wojowniczego.
- Chyba miałaś na myśli trzy żony?
- Czyżbym się nie tak wyraziła? - upewniła się Jessica.
- Jessico, myślę, że to świetny pomysł - pośpiesznie
stwierdziła Ewa, a Elizabeth i Sasza natychmiast ją poparły.
- Dobra reklama dla całej rodziny Fortune'ów - podkre
śliła Elizabeth. - Ponadto Peter też tam się wybiera, bo myśli
o otwarciu jeszcze jednego sklepu na Manhattanie, a ja mam
niedługo urlop.
- Zrobimy zakupy i pójdziemy do teatru oraz na operę
do Metropolitan - planowała Ewa z zapałem. -I jeszcze wy
stąpimy podczas konkursu Miss International.
Fiona spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Nie jestem pewna, czy Don się na to zgodzi.
Taylor ucieszony i podtrzymany na duchu możliwością
wystąpienia na scenie razem z całą rodziną, zdobył się na
jeden ze swych olśniewających uśmiechów.
- Fiono - rzekł -jestem pewien, że potrafisz skłonić każ
dego, aby zrobił to, na co masz ochotę.
- Oczywiście - szepnęła Fiona ze wzrokiem utkwionym
w Taylora. - Zrobię, co będę mogła, kochanie.
Jessica uśmiechnęła się do Bena.
1 6 2
- A może wszyscy pojedziemy do Nowego Jorku? - Zoba
czyła przestrach w oczach Fiony i roześmiała się. - Nie obawiaj
się. Ben i ja nie zamierzamy występować przed publicznością.
Szczególnie w otoczeniu tych młodych piękności. Czułabym się
potwornie stara. A Ben mógłby zapomnieć, ile ma lat
Ben delikatnie poklepał ją po policzku.
- Zakasowałabyś wszystkie te podlotki, Jess.
- A więc pojedziesz z nami do Nowego Jorku? - zapytała
Jessica.
- Nie byłem tam od wieków. Może to niezły pomysł.
- To idealne miejsce na urlop - zauważyła Ewa.
Ben zrobił oko do Jessiki.
- Tak, świetne miejsce na wakacje... lub coś podobnego.
Jessica oblała się rumieńcem i szybko odwróciła się do Ali,
która siedziała bez słowa.
- Ty także musisz z nami pojechać, moja droga.
- Och, nie, nie mogłabym... - zaczęła Ali, lecz w tym
momencie zauważyła błysk zadowolenia w oczach Fiony. Na
tomiast Taylor wyglądał na rozczarowanego. - Z drugiej stro
ny, powinnam zrobić sobie krótką przerwę, zanim otworzę
własną agencję.
- Musisz pojechać, Ali - powiedziała stanowczo Eliza
beth. - To ty zaaranżowałaś całą kampanię. Powinnaś być
obecna, aby kierować reklamą po wystąpieniu Taylora na
konkursie. Nie można przepuścić takiej szansy. Co ty o tym
sądzisz, Taylor?
- Oczywiście, że nie można - odrzekł, patrząc Ali w oczy.
- Poza tym jesteś jedyną mieszkanką Nowego Jorku
wśród nas - dodała Ewa. - Pokażesz nam prawdziwy Nowy
Jork.
- Obawiam się, że Taylor nie będzie miał wiele czasu na
zwiedzanie - przerwała Fiona. - Będziemy szalenie zajęci na
próbach. Nie zdziwiłabym się, gdyby to trwało całą dobę.
1 6 3
- Ali siedzącej naprzeciwko wydawało się, że była miss zaraz
zacznie mruczeć jak zadowolony kot. - Ja zaopiekuję się
Człowiekiem Fortuny, a Ali może zaopiekować się resztą ro
dziny.
Ali posłała jej jadowity uśmiech.
- Nie tylko Taylorem, ale i Homerem - rzekła.
Taylor spojrzał na Ali zaskoczony, ale po chwili uśmiech
nął się szeroko.
- A, tak. Oczywiście. On mógłby nawet koronować nową
Miss International.
Jessica siedząca obok Ali poklepała ją czule po ręce.
- Ali, cóż to za genialne posunięcie promocyjne! - Poki
wała palcem w stronę Taylora. - Ta dziewczyna to ktoś zupeł
nie wyjątkowy, mój chłopcze. Radzę ci się jej trzymać.
Taylor znów utkwił wzrok w Ali, ale nic nie powiedział.
W rezultacie uwaga całej rodziny skupiła się na Jessice.
Gdy przeszli do salonu, spokojnym głosem zapowiedziała, że
w rodzinie Fortune'ów szykuje się jeszcze jeden ślub.
- Nie, tym razem nie bawiłam się w swatkę - oznajmiła
i wyciągnęła rękę do Bena, który ujął jej dłoń i podniósł do
ust.
- Tym razem - dokończyła szeptem i wdzięcznie się roze
śmiała -ja będę panną młodą.
Cała rodzina przyjęła to oświadczenie w ciszy, która świad
czyła o ich zdumieniu i zaskoczeniu.
- Pragnę, abyście wiedzieli - oświadczył Ben, obejmując
Jessicę opiekuńczym gestem - że bardzo kocham waszą babkę
i że poza tą miłością nic nie jest nam bardziej potrzebne niż
wasze błogosławieństwo.
Wtedy wszyscy zgodnym chórem dali wyraz swemu zado
woleniu i wznieśli toast na ich cześć. Nawet Fiona uroniła
łezkę i orzekła, że była to scena jak z filmu.
Gdy już wszyscy wnukowie wyściskali babkę, Ali również
1 6 4
podeszła do niej z gratulacjami. Jessica objęła ją, mówiąc
z cicha:
- Coś mi szepcze do ucha, że to nie będzie ostatni ślub
w rodzinie Fortune'ów.
Ali przyjęła jej słowa z rozmarzonym uśmiechem na twa
rzy, ale trochę sceptycznie. Uśmiech ten znikł, gdy ujrzała, jak
Fiona zarzuca Taylorowi ręce na szyję i składa mu gratulacje.
Jeszcze gorsza była odpowiedź Taylora. Z nowo nabytą pew
nością siebie porwał ją w objęcia i wdzięcznie okręcił dooko
ła.
Ewa stojąca obok Ali rzuciła cierpko:
- Można by pomyśleć, że to on jest szczęśliwym panem
młodym.
- Niech ona na to nie liczy. - rzekła Ali i odmaszerowała.
Jessica i Ben wzięli ślub dziesięć dni później w małym
starym kościółku w Denver. Skromna i cicha ceremonia odby
ła się w obecności rodziny i tylko paru przyjaciół. Pan młody
w eleganckim granatowym garniturze prezentował się znako
micie, a panna młoda wyglądała niezwykle uroczo w bladoró
żowej jedwabnej sukni. Gdy szczęśliwa para wymawiała słowa
przysięgi, wszystkie oczy napełniły się łzami wzruszenia.
Taylor siedzący z przodu oglądał się ciągle do tyłu ku Ali,
która zjawiła się w ostatniej chwili. Było to ich pierwsze
spotkanie od pamiętnego przyjęcia u Jessiki. Następnego dnia
Ali wyjechała, jak oznajmiła, „w sprawach służbowych" i nie
mógł się z nią skomunikować. Zresztą nie miał wiele czasu.
Fiona została w Denver na cały tydzień i skutecznie wykorzy
stała ten czas, aby być blisko niego. Twierdziła, że „powinni
poznać się lepiej", co miało im zapewnić powodzenie w ich
wspólnym występie. Taylor uważał, że ze względu na Ali
musi się zmobilizować i dotrwać do końca, ale te dni wypeł
nione towarzystwem Fiony i unikaniem jej umizgów wyczer-
1 6 5
pały go fizycznie i nerwowo. A z powodu nieobecności Ali
czuł się nieszczęśliwy i porzucony.
Przyjęcie weselne odbyło się w rodzinnej siedzibie w De-
nver. Choć ten wspaniały dom i olbrzymią posiadłość Ale
ksander Fortune zostawił jej w spadku, Jessica uważała
go tylko chwilowo za własny i postanowiła oddać go z re
sztą majątku swym wnukom, a sama przenieść się do willi
Bena.
W salonie zebrała się niewielka grupka wokół nowo poślu
bionej pary, aby im złożyć życzenia. Adam wzniósł toast.
- Niech fortuna zawsze będzie dla was łaskawa, a wy
bądźcie w wieku stu lat tak szczęśliwi jak dzisiaj.
Wszyscy przyłączyli się do toastu, wznosząc kielichy
szampana. Taylor stanął za plecami Ali.
- Ali, tęskniłem za tobą.
- Słyszałam, że byłeś bardzo zajęty próbami.
- Wyjdźmy do ogrodu.
Ali popatrzyła na niego. Odpowiedział jej nieśmiałym
spojrzeniem.
- Jeśli tu zostaniemy, wypiję za dużo szampana i zrobię
z siebie wariata.
A ja, pomyślała Ali, zrobię z siebie idiotkę, jeśli wyjdę
z tobą do ogrodu.
Ale jednak się zdecydowała. Wyszli przez balkonowe
drzwi na taras, a potem do ogrodu pełnego kwiatów.
- Dlaczego wyjechałaś tak nagle? - zapytał Taylor bez
żadnych wstępów.
- Nie jesteś moim jedynym klientem - odparła zaczepnie.
- Nie, rzeczy wiście.
- Poza tym Fiona absorbowała cię prawie cały czas, gdy
mnie nie było.
Rzucił jej uwodzicielski uśmiech.
- Śledziłaś mnie?
1 6 6
- Trudno otworzyć gazetę czy tygodnik i nie dowiedzieć
się, co robisz.
Obiecywała sobie, że nie okaże zazdrości, ale było to trud
niejsze, niż sądziła. Z trudem zdobyła się na uśmiech.
- To nie znaczy, że narzekam. Miałam więcej czasu i w
związku z tym pozyskałam nowych klientów. A więc oby
dwoje skorzystaliśmy.
Taylora ogarnęła złość. Czy nie zdawała sobie sprawy, ile
go kosztowało wcielenie się w postać Człowieka Fortuny?
- Racja. Dostaliśmy to, o co nam chodziło.
Rzucił jej wściekłe spojrzenie i odszedł. Ali pobiegła za
nim.
- Taylor, nie wiem, o co ci chodzi. Chciałeś zareklamować
Homera i dzięki mnie wszyscy już o nim wiedzą. Wiem, że na
początku nie podobał ci się pomysł zostania Człowiekiem
Fortuny, ale zmieniłeś zdanie. Więc co ci się teraz nie podoba?
Chwyciła go za rękę, gdy już miał wejść do domu.
- Spójrz na siebie, Taylor. Stałeś się mężczyzną, o jakim
marzą wszystkie kobiety. Masz polot, pewność siebie, emanu
je z ciebie prawdziwie męski magnetyzm. Stałeś się legendą.
Miesiąc temu kobiety typu Fiony Jordan śmiałyby się z twojej
niezręczności, a przede wszystkim w ogóle nie zwróciłyby na
ciebie uwagi. Ale nie teraz, na pewno nie!
Rzucała mu te komplementy jak obelgi.
- A kobiety, takie jak ty, Ali?
Zmieszała się. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Taylor zła
pał ją za ramię i pociągnął za sobą do środka.
- Dlaczego mój czar nie działa na ciebie, Ali?
- Nie pora na to... Będą nas szukać.
- Nie przeszkadzało ci to, kiedy jeszcze byłem niedołęgą.
Kochałaś się ze mną.
- Taylor!
- Wiem, że byłem jak wosk w twoich rękach. Gotów by-
1 6 7
łem pójść wszędzie za twoją radą, zrobić, cokolwiek byś
zażądała.
Ali popatrzyła na niego zdumiona.
- Czy uważasz, że poszłam z tobą do łóżka, aby zdobyć
zlecenie przeprowadzenia kampanii reklamowej!? - wy
krzyknęła i w furii uderzyła go w twarz.
Zamrugał oczami, ścisnął ją mocno za ramiona, ale zaraz
puścił i cofnął się o krok. Zaległo milczenie, które przerwał
Taylor.
- Ali, co my wyprawiamy? Nic z tego nie rozumiem.
Wiem tylko, że nie mogę cię wyrzucić ze swoich myśli. -
Wpatrywał się w nią uporczywie. -I wiem, że kiedy kochali
śmy się... nie mogę o tym zapomnieć! Spełniły się moje naj
skrytsze marzenia!
Ali starała się bronić przed wspomnieniami miłosnych
uniesień, które również dla niej stały się niezapomnianymi
chwilami. Chciała zachować swój gniew. Byłoby jej wtedy
łatwiej.
- To właśnie było to, Taylor, marzenie - szepnęła. - Bę
dzie lepiej dla nas, jeśli tak to potraktujemy.
- Czy naprawdę będzie nam lepiej? - spytał poważnie.
Wyglądał teraz tak jak na początku znajomości. Był znowu
tym mężczyzną, którego namówiła, aby został Człowiekiem
Fortuny.
W ciszy, która zapadła, żadne z nich nie miało dość siły,
aby odwrócić się i odejść. Zamiast tego padli sobie w ramio
na. Usta mężczyzny zbliżyły się do jej warg. Ali zabrakło
słów, aby go powstrzymać. Pozostało tylko pragnienie. Gdy
ich usta się złączyły, rozchyliła wargi. Całowali się z zapamię
taniem, obejmując mocno.
Wreszcie odsunęli się od siebie, oddychali z trudem, a twa
rze mieli rozgorączkowane.
- Taylor, co my robimy! - wyszeptała Ali.
1 6 8
- Cicho, nic nie mów.
Odszukał zapięcie sukienki. Zanim się zorientowała, co
robi, suknia z szelestem opadła do jej stóp.
W chwilę potem ona rozbierała jego, z pośpiechem ściąga
jąc marynarkę i rozpinając guziki koszuli.
Odgarnął włosy z jej szyi i całował kark i ramiona. Głaskał
nagie ciało, napawając się gładkością skóry dziewczyny.
Ali czuła, jak wszystkie opory i zahamowania słabną. Po
woli osunęli się na dywan. Wpatrywała się w jego twarz, aż
ujrzała tego dawnego Taylora, którego znała i kochała. Tak,
kochała.
- Taylor, Taylor, Taylor- szeptała, gdy mocno objęci roz
poczęli miłosny rytuał. Gdy wszedł w nią, jęknęła. A kiedy
wspólnie osiągnęli ekstazę, oboje krzyknęli. Nagle usłyszeli:
- To musi być najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
Ali zerwała się przerażona. Przekonała się, że to Homer
patrzy na nią swymi pogodnymi oczkami.
Taylor uśmiechnął się speszony.
- Nauczyłem go krótkiej mówki, gdy wejdzie na scenę
z koroną dla Miss International.
Ten incydent przywrócił Ali do rzeczywistości.
- Gdyby to ode mnie zależało, Ali, ty byś zdobyła koronę
królowej piękności - powiedział Taylor głosem Człowieka
Fortuny.
- Całkiem słusznie - odparła z ironią. W tym momencie
zdała sobie sprawę, że uczyniła Taylorowi krzywdę żądając,
aby stał się Człowiekiem Fortuny. Czy nie jest za późno, aby
naprawić tę szkodę?
ROZDZIAŁ
12
Przyjazdowi Fortune'ów do Nowego Jorku towarzyszyła
hałaśliwa reklama. Mówiono i pisano o każdym członku ro
dziny, ale w centrum zainteresowania znalazł się Taylor
okrzyczany Człowiekiem Fortuny. Zaczęło się już w momen
cie, gdy wysiadł z samolotu na lotnisku Kennedy'ego. Przy
bramce kłębił się tłum dziennikarzy i fotoreporterów, a tuż za
nimi spora grupa kobiet. Machały proporczykami i transpa
rentami z napisem: „Kochamy cię, Fortune". Wszystkie
chciały dostać autograf Taylora. Służba porządkowa miała nie
lada kłopot, starając się zapanować nad wiwatującymi.
Taylor, speszony i zaskoczony, zatrzymał się przy przej
ściu, zastanawiając się, czy nie uciec do samolotu. Lecz Ali
stała tuż za nim blokując drogę.
- Czy to twoja robota? - spytał niepewnym głosem.
Ali potrząsnęła głową.
- To jest jak lawina. Rozpoczęłam kampanię, ale dalej
toczy się już bez mojego udziału.
Jessica, Ben i bracia Taylora z żonami oglądali się do tyłu,
patrząc na bohatera chwili z mieszaniną współczucia i zazdro
ści.
Ali popchnęła go lekko.
- Ruszaj, Taylor. Nie zjedzą cię. - Lecz rozejrzawszy się
dodała: - A może i tak.
Taylor wziął głęboki oddech i postanowił wyjść naprzeciw
1 7 0
tłumowi. Flesze znowu zaczęły błyskać, gdy w wysokiej
szczupłej blondynce, przedzierającej się przez tłum, rozpo
znano Fionę Jordan.
Fiona podeszła do Taylora i całując go zarzuciła mu ręce na
szyję. Rozległy się okrzyki i gwizdy.
Ali i całej rodzinie Fortune'ów nie pozostało nic innego,
jak tylko obserwować tę scenę.
- Kochanie - szepnęła Fiona, odrywając z niechęcią usta
od warg Taylora - czyż to nie bajeczne powitanie?
Odwróciła się lekko, aby dać okazję fotografom do zrobie
nia im wspólnego zdjęcia.
- Uśmiechnij się, kotku - poprosiła półgłosem.
Taylor usiłował się uśmiechnąć i jednocześnie wyswobo
dzić się z jej uścisku.
- Fiono, pozwól, pamiętasz mego szefa reklamy... - za
czął, ale gdy odwrócił się, Ali już nie było.
Tymczasem Ewa spojrzała znacząco na Elizabeth i Saszę
i razem wbiły się klinem w otaczający Taylora tłum, odgra
dzając w ten sposób Fionę od niego.
A potem z Saszą na przedzie, wspieraną przez służbę po
rządkową, cały rodzinny orszak utorował sobie drogę do wyj
ścia.
Dwie długie limuzyny czekały już na zewnątrz, aby ich
zabrać do Hotelu Plaza w centrum Manhattanu. Taylor miał
nadzieję, że odnajdzie Ali w samochodzie, ale, niestety, nie
było jej.
Ewa, siedząca obok Taylora, wyciągnęła chusteczkę i star
ła szminkę Fiony z jego ust. Taylor był wściekły.
- Wiem, że to całe zamieszanie zostało zaaranżowane, ale
to mi się zdecydowanie nie podoba. Wykorzystują mnie!
- Niewielu mężczyzn podzieliłoby twoje oburzenie -
uśmiechnął się Adam.
- A ja go rozumiem - poparła Taylora Ewa.
1 7 1
Taylor spytał, gdzie się podziała Ali.
- Mówiła, że musi sprawdzić, jak dojechał Homer - rzekł
Peter.
Taylor wzniósł oczy do nieba.
- Zapomniałem o Homerze!
Peter zatarł ręce.
- Muszę przyznać tobie i Ali, że daliście z siebie wszy
stko, a nawet więcej. Efekty już są. Interesy idą świetnie, a to
dopiero początek. Jesteśmy z ciebie dumni.
Adam szybko przyłączył się do gratulacji.
- Przyznam się, że w pewnym momencie byliśmy wszy
scy trochę niespokojni o ciebie i o Ali... - oznajmił, ale urwał
napotkawszy wzrok Taylora.
Peter poczuł się w obowiązku przyjść bratu z pomocą.
- Wiemy wszyscy, że łączy was uczucie, ale chyba macie
dość zdrowego rozsądku, aby zdawać sobie sprawę, że...
- Że stawka w tej grze jest wysoka - zakończył Adam.
- A dzięki tobie i Ali, ta stawka staje się coraz większa. Jeśli
dobrze pójdzie, domy towarowe Fortune staną się największą
siecią sklepów tego rodzaju w całym kraju.
- To nie fair - powiedziała nagle Ewa, zwracając się do
braci Taylora. - On ma takie samo prawo do miłości jak wy.
- Niestety, Ewo - zaoponował Adam. - Jeśli on się oże
ni...
- Tak, wiem - przerwała mu żona. - Ta bajecznie bogata
sieć sklepów przechodzi na własność Nolana Fieldinga. Ozna
cza to koniec rodzinnej fortuny. I wiem, że nie jest łatwo
zrezygnować z wielkiego majątku i pozycji. Ale ty, Peter
i Truman jednak dokonaliście wyboru. Dlaczego odradzacie
to Taylorowi?
- Słuchajcie - przerwał ostro Taylor - byłbym bardzo zo
bowiązany, gdybyście przestali dyskutować o moim życiu
1 7 2
osobistym i ewentualnym małżeństwie. Zresztą nie ma
o czym, bo Ali oznajmiła mi, że po tej imprezie porzuca mnie.
- Porzuca cię jako klienta? - zapytał Peter.
- Twierdzi, że teraz jestem w stanie sam pokierować kam
panią reklamową. Powiedziała:,,Nie brak ci niczego, a przy
najmniej tego, co ja mogłabym ci dać".
- Nie wierzę - oznajmiła Ewa.
- Najważniejsze, że Ali w to wierzy - westchnął Taylor.
Ewa uniosła znacząco brwi do góry.
- Czy rzeczy wiście?
Dziennikarze i ciekawscy czekali na Taylora przed Hote
lem Płaza. Nie było tylko jednej osoby, którą Taylor miał
nadzieję tutaj zobaczyć. Zamknął się w swoim apartamencie
i zatelefonował do recepcji.
- Czy panna Ali Spencer już się zgłosiła? - zapytał rece
pcjonistę.
- Zaraz sprawdzę, panie Fortune.
Czekając na odpowiedź, Taylor z niecierpliwością bębnił
palcami w aparat.
- Bardzo mi przykro, proszę pana. Panna Spencer odwoła
ła rezerwację.
- Odwołała? Co to ma znaczyć? - wykrzyknął Taylor.
- Bardzo mi przykro, proszę pana.
- Jeśli nie zatrzymała się tutaj, to gdzie, u licha?
Recepcjonista chrząknął nerwowo i powtórzył:
- Bardzo mi przykro...
Rozległo się pukanie do drzwi.
To nie była Ali, lecz fotoreporterka z Nowego Jorku, która
chciała go namówić, aby pozował do kalendarza „Człowiek
Fortuny".
- Niech się pan zastanowi - przekonywała. - Jest duża
szansa, że lepiej by się pan sprzedawał niż „Sports Illustra-
1 7 3
ted". Dwanaście wspaniałych fotosów Człowieka Fortuny, po
jednym na każdy miesiąc.
Taylor zbladł i rzucił stanowcze:
- Nie.
Pożegnał fotoreporterkę i zaczął telefonować po kolei do
wszystkich członków swojej rodziny pytając, czy ktoś widział
Ali. Dowiedział się, że nikt jej nie widział i do nikogo się nie
odezwała.
Godzinę później znowu zapukano do drzwi. Tym razem
Taylor przezornie zerknął przez judasza i zobaczył eleganc
kiego młodego człowieka w granatowym garniturze, stojące
go na baczność, a za nim dwóch potężnych mężczyzn ze
skrzynią. Otworzył mając nadzieję, że może zasłaniają sobą
Ali. Lecz doznał rozczarowania. Taylor poprosił tragarzy, aby
wnieśli skrzynię. Młody człowiek powiedział z wahaniem:
- Stamtąd dochodzą jakieś dziwne dźwięki.
Taylor roześmiał się.
- To Homer paple. Pewnie ćwiczy przemowę na konkurs
piękności.
- W skrzyni?
Taylor widząc jego przerażoną minę, uspokoił go.
- On nie gryzie.
- Nie, oczywiście, proszę pana.
Urzędnik zbliżył się do skrzyni, ale stanął w miejscu, usły
szawszy męski głos śpiewający: „Najpiękniejsza dziewczyna
na świecie..."
Nagle zrobił w tył zwrot i wyskoczył na korytarz.
Taylor patrzył w zdumieniu za uciekającym, a potem za
czął się śmiać. Śmiał się tak serdecznie, że nie zauważył nowej
osoby, która stanęła w drzwiach.
- Czy Homer opowiedział ci jakiś dowcip?
Taylor zamarł, a potem przetarł załzawione oczy.
- Ali!
1 7 4
Bez słowa podbiegł do niej i porwał ją w ramiona. Przez
chwilę poddawała mu się biernie, ale potem zmobilizowała
siły i odsunęła go.
- Wracam do Denver, Taylor. Jeszcze dzisiaj.
Powiedziała to tak stanowczo, że Taylor zrezygnował z ja
kiejkolwiek dyskusji.
- W porządku. Rozumiem - rzucił urywanym głosem,
choć nic nie rozumiał.
Skinęła głową.
A więc tak, pomyślała, pozostało ci tylko powiedzieć
„Żegnaj" i wyjść, ale przynajmniej zrób to z wdziękiem. Wra
caj do domu i zapomnij o Taylorze.
Stali naprzeciw siebie jak dwie nieruchome figurki.
- Do widzenia, Taylor! - szepnęła prawie bezgłośnie.
- Ostatnim razem pocałowałaś mnie na szczęście.
- Teraz tego nie potrzebujesz - odrzekła z drżeniem ust.
- Wszyscy cię uwielbiają. Idealizują. Przeszedłeś długą drogę.
Nie trzeba ci życzyć szczęścia. Jesteś Człowiekiem Fortuny.
- Mylisz się. Bardzo potrzebuję... - Zamiast dokończyć
zdanie, gwałtownie przyciągnął ją do siebie i zamknął usta
pocałunkiem.
Gorycz, zdenerwowanie i tęsknota zlały się w jedno i Ali
odpowiedziała na jego zachłanne pocałunki z równą siłą. Po
tem krzyknęła „Do widzenia!", co zabrzmiało raczej jak
szloch, i wybiegła do holu.
- Czyż ona nie jest cudowna, panie i panowie? Czyż nie
jest ideałem każdego mężczyzny? - rozległ się głos Homera.
Taylor odwrócił się i dał robotowi w szczękę. Homer nie-
speszony rozpoczął pieśń: „Najpiękniejsza dziewczyna na
świecie...", natomiast Człowiek Fortuny syknął z bólu.
Zorganizowany z rozmachem i pompą konkurs Miss Inter
national był imprezą w wielkim stylu, a tego roku osiągnął
1 7 5
rekordowe powodzenie dzięki zapowiedzianej obecności Tay
lora Fortune'a.
Taylor szykował się w garderobie do wyjścia na scenę. Był
zadziwiająco spokojny. W ciągu ostatniego tygodnia uczestni
czył w próbach, uczył się tekstu, zapamiętywał wejścia i miej
sca na scenie. Jak tylko ruszyły przygotowania, Fiona skupiła
się wyłącznie na pracy. Po paru dniach zapytała go o Ali.
Kiedy odparł, że Ali wróciła do Denver, w jej oczach zabłysło
współczucie. W końcu dotarło do niej, że Człowiek Fortuny
był beznadziejnie i nieszczęśliwie zakochany.
- Mam nadzieję, że to nie z mojej winy. Nie miałam za
miaru niczego wam komplikować.
- Nie - zapewnił Taylor - to wszystko moja wina.
Zapukano do drzwi. W progu pojawił się Adam. Podobnie
jak Taylor ubrany był w smoking i wyglądał bardzo atrakcyj
nie.
- Wyjdź na chwilę. Wszyscy chcą ci życzyć powodzenia.
Cała rodzina zebrała się razem. Ben i Jessica, trzymając się
za ręce, również stali wśród nich.
Gdy wszyscy się rozeszli, Jessica podążyła za Taylorem do
garderoby.
- Taylor - spytała - czy jesteś szczęśliwy?
- Nie, babciu. Jestem nieszczęśliwy. Nie znoszę schlebia
nia, sztuczności, udawania, przesady. Nie cierpię osoby, którą
się stałem. Nienawidzę... Człowieka Fortuny.
Jessica współczująco uścisnęła dłoń wnuka.
- Kochanie, to Ali Spencer wpadła na ten pomysł. Wydaje
się słuszne, aby cię z tego wyciągnęła.
Uśmiech rozjaśnił twarz Taylora, pierwszy uśmiech od
tygodnia.
- Masz rację, babciu. Masz absolutną rację. Musi być
jakieś wyjście.
Oczy Jessiki zabłysły wesoło.
1 7 6
- Ona jest zdolną osóbką. Jestem pewna, że zaproponuje
jakieś rozwiązanie. - Ruszyła do wyjścia. - Dzwoniła do
mnie niedawno, że będzie cię oglądała dziś w nocy w swoim
domku za miastem.
- Czy mówiła coś o mnie? Czy pytała o coś?
- Niezupełnie. Prosiła tylko, aby życzyć Homerowi zła
mania nogi.
Ali oglądała finał konkursu Miss International z mieszany
mi uczuciami. Ale jednym z nich była na pewno duma. Taylor
odegrał swoją rolę znakomicie. Był czarujący, zabawny, ele
gancki. I wyglądał tak atrakcyjnie, że odwracał uwagę od
nowej Miss International, smukłej brunetki z Nowej Zelandii.
Ali śledziła go z uwagą, gdy składał przyjacielski pocału
nek na policzku nowej królowej i wdzięcznie się uśmiechając,
gratulował zwycięstwa.
Oczy jej się zamgliły, gdy z poczuciem straty i dojmujące
go smutku przypomniała sobie nieśmiałego, niezgrabnego,
roztargnionego człowieka, jakim był Taylor, gdy spotkali się
po raz pierwszy. Jak bardzo go jej brakowało! I jak bardzo go
kochała!
Na chwilę przestała śledzić ekran, gdy jej uwagę przyciąg
nął wybuch śmiechu na sali. Otworzyła szeroko oczy widząc,
że Homer wkłada lśniącą koronę na głowę Taylora zamiast na
głowę Miss International.
Gdy Fiona podbiegła, aby naprawić pomyłkę, została po
rwana przez Homera w jego stalowe objęcia. Śpiewając weso
ło, Homer ruszył przez scenę z Fioną. Taylor biegł za nim,
próbując wydostać dziewczynę z tego uścisku.
Tymczasem Miss Nowa Zelandia i Miss International
w jednej osobie czerwona ze zdenerwowania, schyliła się
i podniosła koronę, która spadła Taylorowi z głowy, i sama się
ukoronowała.
1 7 7
Jakby tego nie było dosyć, Ewa Fortune stojąca z całą
rodziną na scenie wybrała ten moment na rozpoczęcie porodu.
Następnego dnia o świcie Ali została wyrwana ze snu przez
jakieś dźwięki, chrapliwe i żałosne, dochodzące zza drzwi jej
domku. Co to mogło być na tym pustkowiu? Niedźwiedź?
Łoś?
Całkiem rozbudzona stwierdziła, że te dziwne dźwięki ma
ją linię melodyczną. Z początku nie mogła rozpoznać instru
mentu, ale po chwili wyprostowała się na łóżku.
To był dźwięk kobzy!
Odrzuciwszy kołdrę, skoczyła boso do drzwi i otworzyła je
szeroko. Stal tam Taylor, grając tę oryginalną serenadę. Ali
zasłoniła usta dłońmi. Był nawet ubrany w szkocki strój!
Przestał grać i wpatrywał się w jej wspaniałą figurę, lekko
tylko przesłoniętą białą przezroczystą koszulą nocną.
- Ewa urodziła córeczkę o drugiej w nocy - oświadczył.
- Dzwoniłem do szpitala z samolotu. Obie czują się dobrze.
Ali uśmiechnęła się ze wzruszeniem.
- Bardzo się cieszę.
Taylor położył kobzę na ziemi i chciał włożyć ręce do
kieszeni, ale jego szkocka spódniczka ich nie miała. Wyciąg
nął więc ręce do Ali i spojrzał na nią błagalnie.
- Och, Ali, ja cię tak kocham!
- Ja też cię kocham, Taylor!
- Babcia orzekła, że to był twój pomysł i dlatego powin
naś mi teraz pomóc.
- Powinnam?
- Tak. Jest tylko jeden sposób, w jaki możesz tego doko
nać - rzekł, robiąc krok w jej kierunku.
Ali zamknęła oczy i pozwoliła, aby Taylor zamknął ją
w ramionach. Miała wrażenie, że wreszcie znalazła swoje
miejsce.
1 7 8
- Jest tylko jeden sposób, abym przestał być Człowiekiem
Fortuny.
Spojrzała na niego oczami wilgotnymi od łez.
- Nie chcesz już być Człowiekiem Fortuny?
- Nienawidzę go!
Roześmiała się przez łzy.
- Ja też!
Puścił ją nagle i ukląkł.
- Ali Spencer, nie mogę ci się oprzeć. Czy wyjdziesz za
mnie i uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na zie
mi?
Rezygnował dla niej ze wszystkiego, ale nie miała wątpli
wości, że była to słuszna decyzja - dla nich obojga.
- Tak, wyjdę - szepnęła, również klękając, aby go objąć
za szyję. Taylor stracił równowagę i oboje upadli na ziemię.
Gdy tak leżeli, Ali wykręciła głowę, aby spojrzeć w stronę
jego nóg i powiedziała z łobuzerskim uśmiechem:
- Zawsze byłam ciekawa, co Szkoci mają pod spódniczką.
EPILOG
Nolan Fielding chichotał, odczytując tytuły artykułów
w gazetach. Wszystkie głosiły to samo: „Człowiek Fortuny
zdobywa żonę, ale traci tytuł i fortunę."
Nie przestając się uśmiechać, odłożył gazety i zaczął przy
gotowywać się do uroczystości.
Według opinii prasy ślub Taylora miał być jeszcze bardziej
okazały niż trzy poprzednie śluby braci Fortune'ów. Nolan też
nie wątpił, że ta ceremonia stanie się sensacyjnym wydarze
niem, a dla niego dniem szczególnym. Rozmyślając o tym,
włożył do kieszeni żakietu długą białą kopertę.
- Nolan, jesteś dziś radosny jak szczygiełek - stwierdzi
ła Doris, sadowiąc się obok niego w starym pięknym bent-
leyu.
- A ty jesteś piękna jak kwiat - odparł, robiąc do niej oko
i patrząc z aprobatą na elegancką fryzurę i jedwabną suknię
z dużym dekoltem.
Gdy bentley dojeżdżał do posiadłości rodziny Fortune'ów,
usłyszeli nad sobą warkot helikoptera. To reporterzy i fotogra
fowie wychyleni z okien śmigłowca uwieczniali posiadłość
i nadjeżdżających gości.
- Mam nadzieję, że ta sfora nie zepsuje całej ceremonii
- martwiła się Doris.
- Spójrz tutaj - wskazał Nolan, gdy skręcili w aleję pro
wadzącą do bramy. Po obu stronach tłoczyły się samochody
osobowe i wozy techniczne telewizji. Przy bramie zebrał się
1 8 0
tłumek turystów i gapiów chcących zobaczyć tych wybrań
ców, którzy za specjalnymi zaproszeniami mogli wejść na
teren posiadłości.
- Można by pomyśleć, że to narodowe święto - zauważyła
z przekąsem Doris.
- Ta rodzina zawsze była w centrum zainteresowania.
- Już niedługo to się zmieni - powiedziała Doris, myśląc,
że szef zgodzi się z jej przewidywaniami. Ale Nolan Fielding
tylko się tajemniczo uśmiechnął.
- Wyglądasz jak zadowolony kot - rzekła.
Nolan sięgnął do kieszeni, wyciągnął kopertę i podał jej.
- Sądzę, że między nami nie powinno być sekretów, pra
wda, Doris?
Ale Doris nie odpowiedziała, zbyt już zajęta czytaniem. Po
skończonej lekturze, uśmiechnęła się również.
Nolan i Doris zdumieli się wielce, gdy w głąb ogrodu po
prowadził ich nie kto inny, tylko ten największy hultaj wśród
robotów - Homer. Stwierdzili jednak z ulgą, że miał dziś swój
dobry dzień i zachowywał się nienagannie. Mimo to Doris,
która oglądała konkurs Miss International w telewizji, starała
się trzymać od niego z daleka.
Zarówno ślub, jak i przyjęcie weselne miały się od
być w ogrodzie. Było to ulubione miejsce Nolana. Piękne
kwiatowe rabaty w stylu angielskim i egzotyczne drzewa sta
nowiły wspaniałe tło dla ceremonii. Wśród zieleni poustawia
no stoliki zastawione elegancką porcelaną, kryształami i sre
brem.
- Wygląda to nadzwyczajnie - powiedziała Doris w za
chwycie.
Nolan witając się ze znajomymi, zobaczył zbliżających się
do nich Jessicę i Bena.
1 8 1
Jessica jak zwykle tryskała energią, uścisnęła Doris
i cmoknęła Nolana w policzek. Ben uścisnął im ręce.
- A więc wszystko dobrze się kończy - rzuciła wesoło
Jessica.
- W każdym razie ty wyglądasz na szczęśliwą - odparł
Nolan.
- A dlaczego nie? Znalazłam idealnego męża dla siebie
i odpowiednie żony dla wszystkich czterech wnuków. Mam
śliczną prawnuczkę, a wkrótce będzie ich pewnie więcej. Nie
wątpię też, że Taylor, podobnie jak jego bracia, doskonale
poradzi sobie w życiu. W dużej mierze zawdzięczają to swoim
żonom. Więc się nie przejmuj, mój drogi. Ostatecznie to mój
syn, a nie ty, wymyślił to dziwaczne obwarowanie testamentu.
Nikt cię za to nie obwinia.
- Jessico - odchrząknął z zakłopotaniem Nolan - zastana
wiam się...
- O, przepraszam was, ale przyjechali państwo Raleigh.
Ben, chodź, muszę cię przedstawić.
Doris rozejrzała się wokół.
- Patrz, tam są Adam i Ewa razem ze swoją córeczką.
Wyglądają na wzorową rodzinę.
Nolan popatrzył na szczęśliwą parę, wspominając dzień,
gdy dwa lata temu, w swoim gabinecie, odczytywał czte
rem braciom Fortune'om testament ojca. Czy uwierzyłby wte
dy, że będzie uczestniczył nie w jednym, a w czterech ślu
bach? Adama, beztroskiego i lekkomyślnego bywalca salo
nów, który twierdził, że nigdy się nie ożeni. Poważnego Petera
zajętego wyłącznie pracą i firmą, który nigdy nie pozwalał
sobie na chwilę oddechu ani na randkę? I wreszcie tego po-
pędliwego Trumana nie mającego cierpliwości do kobiet, któ
ry cynicznie twierdził, że wszystkie są niezrównoważone
i głupie?
A w końcu żeni się nieśmiały Taylor, czujący się lepiej
1 8 2
wśród robotów niż w towarzystwie istot z krwi i kości, szcze
gólnie płci żeńskiej.
Doris przerwała rozmyślania Nolana, ciągnąc go za rękaw.
- Są już wszyscy-szepnęła.
Nolan poszedł za jej wzrokiem. Wokół Adama i Ewy ze
brała się cała rodzina w oczekiwaniu na młodą parę, która
miała ukazać się, gdy orkiestra zagra weselnego marsza.
Sasza, Elizabeth i Ewa ubrane były w jednakowe, pięk
ne jedwabne suknie i tworzyły orszak panny młodej. Jej
pierwszą druhną była Sara. Obok żon stali trzej bracia Fortu
ne'owie, przystojni, niezwykle eleganccy w białych smokin
gach.
- Wszystkie trzy pary wyglądają na absolutnie szczęśliwe
- zauważyła Doris. -I tak do siebie pasują.
Nolan z niezadowoleniem stwierdził, że oczy ma wilgotne
od łez.
- Chłopcy rzeczywiście bardzo się zmienili - rzekł.
- Miłość tak właśnie działa na ludzi - powiedziała Doris
z ciepłym uśmiechem.
Nolan czując, że coś go ściska za gardło, kiwał tylko głową
na znak, że zgadza się z nią całkowicie.
Nawet warkot helikoptera nie potrafił odwrócić uwagi go
ści od panny młodej, gdy ukazała się prowadzona przez ojca,
przystojnego i najwyraźniej przepełnionego dumą dżentelme
na.
- Och, jak ona pięknie wygląda - szepnęła Doris.
Nolan ocierając łzy chusteczką, wspominał kolejne pięk
ne panny młode. Ewa - eteryczna blondynka o klasycz
nych rysach, Elizabeth - o posągowych kształtach, z olś
niewającym uśmiechem i kasztanowymi włosami i wresz
cie Sasza, w ludowym rosyjskim stroju, odziedziczonym po
babce.
1 8 3
A teraz Ali - z burzą rudych loków, wymykających się
spod welonu, błyskotliwa, silna i zarazem wrażliwa.
- Bez wątpienia Jessica miała rację. Ona jest stworzona
dla Taylora.
Po ślubie i uroczystym przyjęciu weselnym Nolan Fielding
w towarzystwie swej wiernej sekretarki poprosił całą rodzinę
do biblioteki.
Gdy tylko czterej bracia weszli do środka, zaczęli zapew
niać starego prawnika, że nie czują do niego żalu.
- Cisza, chłopcy - zarządziła Jessica. - Dajcie biedakowi
spokój. Niech powie, o co chodzi.
Nolan podziękował jej spojrzeniem, chrząknął i wyjął
z kieszeni długą białą kopertę.
- Może usiądziemy - zaproponował.
- Pospiesz się, Nolan - powiedziała niecierpliwa jak za
wsze Jessica.
- To, co mam tutaj, jest uzupełnieniem do zastrzeżenia
w testamencie twojego syna, Aleksandra - zwrócił się do niej.
Wszyscy patrzyli na niego zaskoczeni.
- Uzupełnieniem? - powtórzył Peter.
- Dlaczego dowiadujemy się o tym teraz? - zapytał Tru.
Nolan podniósł uspokajająco rękę.
- Zostałem zobowiązany przez waszego ojca do otwarcia tej
koperty dopiero wtedy, gdy zaistnieją pewne okoliczności.
- To znaczy jakie? - zapytał Taylor.
- Kiedy wszyscy jego synowie wstąpią w związki mał
żeńskie. - Popatrzył kolejno na czterech braci. - Po pierwsze
chcę wam oznajmić, że nie obejmę steru firmy Fortune. Mó
wię to z wielką ulgą.
- Nic nie rozumiem - rzekła Jessica, i nie była wyjąt
kiem.
- Myślę, że najlepiej będzie, gdy odczytam ten list. On
wam wszystko wyjaśni - powiedział Nolan.
1 8 4
„Moi najdrożsi,
Przez wiele lat żałowałem błędów, jakie popełniłem
w sprawach miłości i małżeństwa. Lekko traktowałem coś, co
powinno być świętą instytucją. I nigdy poważnie nie myśla
łem o konsekwencjach. Przeciwnie, zawsze sądziłem, jakże
głupio, że nie mam nic do stracenia. Ale jak to mi niejedno
krotnie mówiłaś, Mamo, gdybym wybrał mądrze, wybrałbym
dobrze. Gdybym poszperał w swojej duszy i w swej pamięci,
głęboko wierzę, że wybrałbym jedyną właściwą kobietę. Gdy
widziałem, jak dorastają moi synowie, zacząłem się bać, aby
nie poszli w moje ślady. I dlatego, moi drodzy, wymyśliłem tę
sztuczkę, która, jak sądzę, nikomu się nie podobała. Zrobiłem
to zastrzeżenie w testamencie tylko po to, aby żaden z was,
wiedząc, co się z tym wiąże, nie ożenił się bez namysłu.
Wierzyłem, że się głęboko zastanowicie, zanim podejmiecie
decyzję i że mając waszą mądrą babkę, gotową zawsze wam
dobrze radzić, ożenicie się z najwłaściwszymi dla was kobie
tami.
Teraz, gdy wszyscy jesteście już szczęśliwie pożenieni,
z ulgą oświadczam, że nigdy, w żadnym przypadku, nie za
mierzałem dopuścić, aby firma dostała się w obce ręce. Jestem
pewien, że mój drogi przyjaciel Nolan przyjmie z westchnie
niem ulgi moje życzenie, aby akcje, które miały przypaść
jemu, zostały podzielone na osiem równych części i przydzie
lone moim czterem synom i ich wspaniałym żonom.
Błogosławię was, moi drodzy. Obyście żyli długo i szczę
śliwie. Nie wątpię, że tak się stanie.
Z najgłębszą miłością
Aleksander."
Gdy Nolan skończył czytać, wszystkie oczy były mokre.
Doris rozdawała ligninowe chusteczki. Gdy podeszła do Jes-
siki, ta złapała ją za rękę.
1 8 5
- Doris! - wykrzyknęła - zaręczynowy pierścionek!
Doris zaróżowiła się mocno i spojrzała swoimi sarnimi
oczami na Nolana, który, choć poczerwieniał jak burak,
uśmiechnął się uszczęśliwiony.
A potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie...