ELISE TITLE
ADAM I EWA
P R O L O G
17 lipca. Muszę wyznać, że już od miesięcy dostawa
łem gęsiej skórki na myśl o tym dniu. Konkretnie mó
wiąc, od pól roku. A naprawdę wiele trzeba, by Nolan
Fielding przyznał się do czegoś takiego. Zresztą, jeśli nie
wierzycie, spytajcie mojej sekretarki. Już ona wam po-
wie, ile alugastrinu wypiłem dziś rano, by uspokoić moje
wrzody. Dzisiaj synowie Aleksandra Fortune'a mają sta
wić się na spotkanie punktualnie o dziesiątej. A ja myślę
tylko o tym, że kiedy stąd wyjdą, nie będą, łagodnie
mówiąc, w najlepszych humorach. Chwileczkę, muszę na
chwilę przerwać...
- Doris, nie zrobiłabyś mi kawy?
Doris, moja sekretarka, zrzędzi jak zwykle, że gdy
bym nie pił tyle kawy, nie miałbym kłopotów z wrzoda
mi. Co gorsza, mój lekarz podziela jej zdanie. Ja tu
6 • ADAM I EWA
gadam o sobie, a miałem mówić o chłopcach starego
Fortune'a!
Swoją drogą, to śmieszne, że nazywam ich jeszcze
chłopcami, choć to już stare konie. Boże, przecież zna
łem ich, kiedy jeszcze byli rozkosznymi dzieciakami!
No, może nie zawsze rozkosznymi. Ale to całkiem inna
sprawa.
Wracając do rzeczy. Jestem wziętym adwokatem
z czterdziestosiedmioletnią praktyką i mogę powiedzieć,
że z listy moich klientów można byłoby z powodzeniem
utworzyć pokaźny tom pod tytułem „Kto jest kim
w Denver". Trzeba jednak stwierdzić, że nawet spośród
wielu znanych rodzin nazwisko rodu Fortune'ów wyróż
niało się szczególnie.
Przez dwadzieścia siedem lat byłem adwokatem,
przyjacielem i powiernikiem Aleksandra Fortune'a, ojca
tych czterech chłopców. Świętej pamięci Aleksander był
założycielem Fortune Enterprises, przedsiębiorstwa,
które na początku dysponowało jednym magazynem
handlowym. Wkrótce rozrosło się w słynną sieć eksklu
zywnych domów towarowych, która niepodzielnie opa
nowała północno-zachodnią część Stanów. Pierwszy
z domów, ten w Denver, pozostał okrętem flagowym
korporacji i stał się siedzibą zarządu.
Mniej więcej przed pół rokiem mój przyjaciel, Ale
ksander Fortune, odszedł z tego i świata zostawił prawie
osiemdziesięcioletnią matkę, Jessicę, oraz czterech sy
nów. W swojej ostatniej woli dokonał sprawiedliwego
podziału. Matce zostawił siedzibę rodową w Denver
oraz wyznaczył jej wysoką dożywotnią pensję. Resztę
majątku pozostawił synom: Adamowi, Peterowi, Truma-
ADAM I EWA • 7
nowi i Taylorowi. Zastrzegł, że ich udziały nie mogą być
odsprzedane bądź przekazane nikomu spoza ścisłego
grona najbliższej rodziny.
Proste i jasne, prawda? Tak by się przynajmniej wyda
wało, ale... Trzeba przyznać, że zostawił mi pole do
popisu. W testamencie dokonane zostało pewne uzupeł
nienie, co samo w sobie jest rzeczą często praktykowa
ną, lecz w tym przypadku miało dziwnie złowieszczy
wydźwięk.
Zapewne zastanawiacie się, o co może chodzić. Cier
pliwości, zaraz zaspokoję waszą ciekawość.
- Doris, a może lepiej zrobiłaby mi herbata? Z łyże
czką miodu.
0 czym to mówiliśmy? Aha, o poprawce do testamen
tu. Lepiej będzie, jeżeli zacytuję tu dosłownie starego
Aleksandra: „Po stosownym okresie żałoby - a ponie
waż każdy z was będzie, jak przypuszczam, miał własne
zdanie na temat, jak długi ma on być, więc określam
go dokładnie na sześć miesięcy - wszyscy zbierzecie
się ponownie w biurze Nolana Fieldinga, gdzie zapo
znacie się z dodatkowym obwarowaniem mojego testa
mentu".
Wzmianka o tym wywołała, co zrozumiałe, duży nie
pokój zainteresowanych. Nawet Jessica była poruszona.
Zarówno ona, jak i chłopcy chcieli natychmiast wie
dzieć, co zawiera uzupełnienie. Niestety, musiałem im
ciągle powtarzać, że Aleksander zabronił otwierania ko
perty przed siedemnastym lipca.
I oto mamy ranek siedemnastego lipca.
Jako prawnik zostałem zobowiązany do przedstawie
nia rodzinie ostatecznych postanowień Aleksandra. Nie
8 • ADAM I EWA
będzie to dla mnie łatwy moment, gdyż mogę spodzie
wać się najróżniejszych reakcji.
W dodatku przez pół roku musiałem żyć z brzemie
niem tej wiedzy, nie mogąc nawet przygotować chło
pców, by w stosownym momencie mogli udźwignąć jej
ciężar. Dlatego właśnie odezwały się moje wrzody.
Mam nadzieję, że Peter, drugi z synów Aleksandra,
będzie w stanie utrzymać w ryzach emocje braci. Jest tak
poważnym i zrównoważonym młodym człowiekiem, że
przestaję się dziwić, iż stary Fortune wyznaczył go na
prezesa rady nadzorczej korporacji.
Może opowiem trochę o Peterze. Kiedy miał podjąć
pracę w firmie ojca jako świeżo upieczony absolwent
uniwersytetu, Aleksander, oczywiście, zaproponował
mu intratną posadę dyrektorską. Tymczasem Peter uparł
się, że zacznie od najniższego stanowiska i sam wypra
cuje sobie pozycję w firmie. Niestety, nie było to takie
proste. Już na samym początku narobił zamieszania
w dziale wysyłkowym, gdzie zatrudnił się jako goniec.
Wśród pracowników zapanowała nerwowa atmosfera,
gdy znalazł się między nimi syn szefa. Peter zjawiał się
w biurze ubrany tak wytwornie, jakby właśnie wybierał
się na posiedzenie rady nadzorczej. Wyobraźcie sobie
gońca w garniturze, olśniewająco białej koszuli i staran
nie dobranym krawacie! Mało tego, nawet w kapeluszu.
Pewnego dnia dla żartu wszyscy zjawili się w kapelu
szach. Młody Fortune ma poczucie humoru, więc śmiał
się serdecznie razem z nimi.
Obawiam się tylko, że dzisiaj nie będzie miał ochoty
do śmiechu.
ADAM I EWA • 9
- Doris, chyba jednak nie przeżyję bez kawy. Zlituj
się i zaparz mi trochę.
Nie martwię się jednak reakcją Petera. Moim zdaniem
największego szumu narobi dziś Truman, trzeci z synów
Aleksandra, ten buntownik w czarnych skórach, ujeż
dżający swojego harleya. Zaraz opowiem wam o nim
pewną anegdotę...
Kiedy Tru miał lat siedemnaście i był tuż przed matu
rą, wyrzucono go z najlepszego liceum w Denver, ponie
waż nie chciał się zgodzić, by uszyto dla niego tradycyj
ną togę i biret. Uznał, że uniformy i dęte ceremonie przy
wręczaniu świadectw to symbol tyranii, dławiącej wol
nego ducha jednostki. Ten chłopak nigdy nie przebierał
w słowach i buntował się przeciwko wszystkiemu, co
tradycyjne. Za to był żarliwym entuzjastą wszelkich
zmian i reform. I takim pozostał do dzisiaj. Stale kłóci
się ząb za ząb z Peterem o sposób zarządzania korpora
cją. Och, ale miałem wam przecież opowiedzieć, jak się
stawiał w szkole. Aleksander Fortune, oczywiście, nie
chciał nawet słyszeć o tym, że promocja jego syna nie
odbędzie się. Na przemian prośbą i groźbą skłonił wre
szcie buntowniczego potomka do zmiany zdania. Tru
musiał przywdziać znienawidzoną togę, ale nie byłby
sobą, gdyby poddał się do końca. Kiedy już z dyplomem
w ręku schodził z podium, obrócił się nagle tyłem do
szacownego audytorium złożonego z przejętych rodzi
ców i przyjaciół rodzin - czyli także i mnie - zadarł togę
i pokazał nam wszystkim...
Pozwolicie, że daruję sobie szczegóły.
- Doris, nie zostały jeszcze jakieś pączki? Muszę za
pełnić czymś żołądek.
10 ADAM I EWA
O Boże, już prawie dziesiąta! Nie mogę liczyć na to,
że Peter spóźni się choć o minutę. Jest równie punktual
ny, co skrupulatny. Za to Adam, najstarszy z synów Ale
ksandra, nigdy jeszcze nie zjawił się w porę. Cóż, nawet
na świat przyszedł o trzy tygodnie za późno. W ogóle
muszę wam wyznać, że ten przystojniak za jedyną rzecz
godną prawdziwej uwagi uznaje tylko to, co wiąże się
z płcią przeciwną. Trzeba przyznać, że ma w sobie coś
ujmującego. Gdybym był kobietą, też nie mógłbym się
oprzeć jego blond lokom, ciemnoniebieskim oczom
i wysportowanej sylwetce. Nic dziwnego, że romansuje
na prawo i lewo. Za moich czasów nazwano by go po
prostu huncwotem i bawidamkiem. Bo też rzeczywiście,
kiedy smyk był jeszcze nie większy od konika polnego,
już miał oko na dziewczęta. To jedyny chłopiec, jakiego
znałem, który ochoczo biegał do przedszkola - oczywi
ście pod warunkiem że była tam przynajmniej jedna
dziewczynka.
Myślę, że najmniej kłopotu sprawi mi Taylor, naj
młodszy. To miły, skromny, bezpretensjonalny chłopak
- co nie znaczy, że nie jest tak bystry jak pozostali bra
cia. Przeciwnie, przewyższa ich inteligencją. Rzecz
w tym, że ma marzycielską naturę, a w dodatku pasjonu
ją go wynalazki. Muszę przynać, że niektóre są całkiem
pomysłowe. No, powiedzmy, są zalążkiem dobrego po
mysłu. Nigdy bowiem nie chciały działać tak, jak sobie
Taylor zaplanował.
Na przykład elektryczny otwieracz do szampana, któ
ry wystrzeliwał korki z taką siłą, że sufit był cały w dziu
rach. Stary Fortune żartem zaproponował synowi, by
opatentował go jako tajną broń dla CIA.
ADAM I EWA 1 1
Mylicie się jednak, jeśli sądzicie, że Taylor się zniechę
cił. Przeciwnie, nadal jest pełen zapału i właśnie pracuje
nad czymś o wiele bardziej skomplikowanym - ma to być
robot pełniący rolę służącego. Muszę powiedzieć, że...
- och, przepraszam, ale Doris już na mnie dzwoni! Są
wszyscy w komplecie. Jessica przyszła także. Ta kobieta
nie pozwoli, by coś ważnego rozgrywało się bez jej udziału.
Mam dla niej ogromny respekt i podziw, a mówiąc szcze
rze, uwielbienie. Kiedyś, ach, kiedyś byłem nią po prostu
zauroczony. Nawet i teraz nie mogę patrzeć na nią spokoj
nie.
Zresztą nieważne, co do niej czuję. Istotne jest, iż
Jessica zawsze mnie onieśmielała. Ta kobieta ma w so
bie coś, co sprawia, że trudno mi wykrztusić słowo.
Zachowuję się przy niej jak niezgrabny uczniak. W tej
chwili szczególnie utrudni mi to sytuację.
Przywitali się ze mną spokojnie, choć, oczywiście,
daje się wyczuć ukryte napięcie. Starannie unikając
ostrego, badawczego spojrzenia Jessiki, bez zbędnych
wstępów przechodzę do rzeczy.
- Jak wiecie, ostatnia wola waszego ojca przewiduje,
że udziały w Korporacji Fortune, które dzielicie po rów
no, nie mogą być odstępowane ani odsprzedane poza
rodzinę. Jednakże w dokumencie, który został dołączo
ny do właściwego testamentu, zawarte są jeszcze dodat
kowe warunki.
Walczę z drżeniem głosu i staram się mówić spokoj
nym, wyważonym i - mam nadzieję - autorytatywnym
tonem.
- Nolan, bądź łaskaw się streszczać - rzuca niecier
pliwie Jessica.
12 ADAM I EWA
Pragnąc zyskać na czasie, pociągam łyk kawy z fili
żanki, którą wreszcie postawiła przede mną nie ukrywa
jąca dezaprobaty Doris.
- Tak, już przechodzę do sedna - obiecuję potulnie,
z obawą obiegając wzrokiem rodzinne zgromadzenie.
Adam stoi przy drzwiach, niedbale oparty o ścianę, tłu
miąc znudzone ziewnięcie. Dałbym głowę, że czeka już
na niego jakaś dama. Taylor, skulony na brzeżku kanapy,
wertuje zajadle jakieś notatki. Zapewne plany swojego
nowego robota. Siedzący na wprost Tru rzuca na mnie
swoje typowe, zniecierpliwione spojrzenia. Tak jak i Jes
sica, nie znosi spraw formalnych. Najbliżej siebie mam
Petera, który siedzi na krześle wyprostowany i obserwu
je mnie spokojnie, lecz czujnie.
- Mam nadzieję, iż znane wam jest - kontynuję nie
wzruszenie - pojęcie tontyny, prawda? - Spojrzenie, ja
kie rzuca mi Jessica, jest po prostu majstersztykiem.
Synowie Aleksandra zerkają jeden na drugiego.
- Co masz dokładnie na myśli, Nolan? - pyta ta nie
samowita kobieta, akcentując każde słowo.
Staram się ukradkiem otrzeć pot z czoła.
- W myśl standardowej definicji, w przypadku kla
sycznej tontyny jej uczestnicy wnoszą w równych pro
porcjach wkład, który składa się na gratyfikację, należną
wyłącznie temu, który przeżyje innych.
- Co to ma wspólnego z obwarowaniem testamentu
mojego syna? - syczy zniecierpliwiona.
- No właśnie popierają ją wnukowie.
- Błagam, cierpliwości! Widzicie, wasz ojciec stwo
rzył swoją własną wersję tontyny i właśnie będę starał się
wytłumaczyć, na czym ona polega.
ADAM I EWA 13
- Przeczytaj ten dopisek, Nolan - nakazuje Jessica
tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Tak - bąkam, czując się już nawet nie jak uczniak,
ale jak przedszkolak. Drżącymi rękami wyjmuję kartkę
z koperty, poprawiam okulary, odchrząkuję i przystępuję
do czytania.
„Do moich synów: Adama, Petera, Trumana i Taylo
ra. Teraz, kiedy już mnie opłakaliście i możecie spokoj
nie zająć się myśleniem o swojej przyszłości, zamierzam
zapoznać was z uzupełnieniem mojej ostatniej woli. Nim
jednak zdradzę jego treść, pragnę zapewnić was, że
wszyscy czterej daliście mi wiele radości i szczęścia,
dlatego dodatkowy warunek, jaki dołączyłem do testa
mentu, podyktowany został ojcowskim uczuciem i tro
ską o wasze dobro.
Jak doskonale się orientujecie, zawsze odczuwałem
głębokie rozczarowanie formą związku zwanego mał
żeństwem. Kobiety, co wyznaję ze wstydem, stały się
moją klęską. Wszystkie one, a moje żony w szczególno
ści, wyrządziły mi krzywdę. Chodzi tu nie tylko o straty
finansowe, ale i moralne. Ty, Peterze, który jako jedyny
z moich synów byłeś na tyle szalony, by puścić się na
pełne rekinów wody małżeńskiego pożycia, najlepiej
wiesz, o czym mówię. Wybaczam ci jednak, gdyż wyko
rzystano twoją młodzieńczą głupotę, a dzięki naszemu
nieocenionemu przyjacielowi Nolanowi całą sprawę
szybko udało się anulować.
Mam nadzieję, że ta nauczka dała ci wiele do myśle
nia, ale czy mogę być tego pewien? Chciałbym móc
przekazać swoje zasady pozostałej trójce, żebyście nie
musieli doświadczać na własnej skórze, jak podłe mogą
14 Adam i Ewa
być kobiety, zwłaszcza kiedy chcą zdobyć mężczyznę.
Niestety, z własnego doświadczenia wiem, jak łatwo tra
ci się dla nich głowę i zapomina o cenie, jaką przyjdzie
za to zapłacić.
Cena. Gdybym potrafił ją przewidzieć, byłbym o wie
le szczęśliwszy. I właśnie dlatego, moi synowie, chciał
bym skłonić was do myślenia o kosztach podejmowa
nych decyzji.
Aby to osiągnąć, wprowadziłem własną wersję tontyny.
Zasady są proste i klarowne. Dopóki każdy z was pozosta
nie kawalerem, wasze udziały w korporacji będą podlegały
równemu podziałowi, zgodnie z moją ostatnią wolą. Jeśli
jednak któryś z was straci rozum na tyle, by się ożenić,
przypadająca na niego część majątku oraz zysku automaty
cznie przejdzie na rzecz pozostałych, nieżonatych braci".
Odkładam kartkę. Na moment zapada pełna niedo
wierzania cisza, a potem pięć wściekłych głosów odzy
wa się jednocześnie.
- Co to ma znaczyć? - wybucha Jessica. - On chyba
żartuje! Nie, to nonsens. Absolutny nonsens.
- Nie miał prawa! - protestuje Truman, waląc pięścią
w stół konferencyjny. - Nie może przecież kontrolować
nas zza grobu.
- To upokarzające - przerywa mu Peter.
Nawet Taylora ponosi.
- On po prostu pozbawił nas dziedzictwa. Paranoja.
Robię, co mogę, by ich uspokoić, ale, szczerze mó
wiąc, jestem bezradny.
- Spróbujcie zrozumieć swojego ojca. Wiecie, jakie
miał doświadczenia - dukam niezręcznie.
- Zrozumieć? - wściekle rzuca Truman. - Och, tak,
ADAM I EWA • 15
rozumiem go, jeszcze jak! Wiem wszystko o manipulo
waniu innymi i nadużywaniu władzy.
Adam chichoce, ale bez śladu rozbawienia.
- Czemu się tak zaperzasz, Tru? Przecież zawsze
twierdziłeś, że instytucja małżeństwa jest barbarzyńskim
przeżytkiem.
Peter wydaje się najbardziej opanowany, ale widzę, że
ściska kurczowo rączkę teczki, aż bieleją mu kłykcie.
- Jestem pewien, że ojciec miał jak najlepsze intencje
- mówi - ale z drugiej strony nie jest miło dowiedzieć
się, że nie ufa naszemu zdrowemu rozsądkowi.
Znów zapada milczenie, tym razem długie i wymow
ne. Nietrudno odgadnąć ich myśli.
Na przykład Adam. Pewnie utwierdza się w duchu:
Właściwie czym mam się martwić? Małżeństwo jest
ostatnią rzeczą, jakiej pragnę. Za dobrze się bawię.
Patrzę na Petera. Na pewno myśli: Spokój. Mam już
za sobą jedno nieudane małżeństwo i, słowo daję,'wolał
bym użerać się z nieuczciwą konkurencją, niż brać sobie
znów żonę.
Tru ma na twarzy swój słynny uśmieszek. O, tak,
wiem, o co mu chodzi: Nigdy nie pozwolę, by kobieta
wodziła mnie za nos. Wystarczy tylko pójść do ołtarza,
a już słodka żonka chce, żebyś chodził jak w zegarku,
narzeka, że nie pochwaliłeś nowej tapety, podsuwa ci
pod nos wycinki o wypadkach motocyklowych, a twoją
ukochaną skórzaną kurtkę oddaje dla biednych. I ja mam
się żenić? Nie ma mowy!
Został nam jeszcze Taylor. Założę się, że właśnie po
wtarza sobie: Wcale nie muszę się martwić. Przynaj
mniej będę miał wymówkę wobec bab, które chciałyby
16 • ADAM I EWA
mnie złapać na męża. No, właśnie. Widzę, jak uśmiecha
się pod wąsem.
Właściwie każdy z nich jest przekonany, że uniknie
małżeńskich więzów. Jeszcze chwila, a zaczną się zasta
nawiać, czy nie byłoby dobrze pozostać jedynym kawa
lerem w tym towarzystwie i zgarnąć dla siebie cały
miód?
Taki Adam na przykład miałby wolną drogę do karie
ry pierwszego playboya Ameryki. Z kolei Peter mógłby
wreszcie rządzić firmą po swojemu, bez oglądania się na
braci. Tru z zachwytem wprowadziłby imperium starego
Fortune'a w dwudziesty pierwszy wiek. A Taylor miałby
wreszcie możliwość zrealizowania najśmielszych pomy
słów.
- Posłuchajcie - nagle przerywa ciszę Tru.
Z tonu jego głosu domyślam się, na co się zanosi.
Tego się właśnie obawiałem. Och, gdybym mógł łyknąć
coś na te wrzody! Nie ma wyjścia, muszę wziąć byka za
rogi.
- Chyba domyślam się, co chcesz powiedzieć, Tru
- wtrącam. - Zastanawiasz się pewnie, co będzie, jeśli
w wyjątkowym, podkreślam, wyjątkowym przypadku,
wszyscy czterej zdecydujecie się na małżeństwo, tak?
Pięć par oczu dosłownie wwierca się we mnie. Otwar
cie ocieram pot z czoła.
Jeśli powstanie taka ewentualność - mówię pospie-
sznie by im najszybciej to z siebie wyrzucić - wówczas
tytuł własności korporacji przechodzi na mnie.
Wszyscy czterej atakują jednocześnie.
-Ty podstępny cwaniaku! - słyszę od Tru.
Podpuściłeś ojca na to, tak? -chce wiedzieć Adam.
ADAM 1 EWA • 17
- Nigdy nie dostaniesz firmy! - ostrzega Peter. Jesz
cze nie widziałem go tak wściekłego.
Nawet Taylor mnie nie oszczędza.
- Wiesz, Nolan, to naprawdę chwyt poniżej pasa.
Wiedziałem, że do tego dojdzie, więc nie jestem za
skoczony. Ale bolą mnie ich słowa. Próbuję sobie wytłu
maczyć, że poniosły ich nerwy. Przecież wiem, że chło
pcy zawsze mnie poważali i ostatnią rzeczą, o jaką by
mnie posądzali, byłyby nieuczciwe intencje.
- Wierzcie mi, aż do tego ranka nie miałem pojęcia,
co zawiera uzupełnienie testamentu - usiłuję się bronić.
- Wasz ojciec nie wspomniał mi o nim ani słowem. Gdy
by wcześniej przedyskutował ze mną swoje plany,
z pewnością...
Tru ucisza mnie machnięciem ręki.
- Daruj sobie tłumaczenia, Nolan. Nie mogę mówić
za braci, ale jeżeli chodzi o mnie, z pewnością się nie
ożenię, więc sprawa twojego ewentualnego dziedzicze
nia upada.
- Słusznie, słusznie - basuje mu Adam, wznosząc
wyimaginowany toast za starokawalerski stan.
Peter przytakuje w milczeniu, strzepując niewidocz
ny pyłek z rękawa marynarki. Taylor z roztargnionym
uśmiechem znów wtyka nos w notatki.
Muszę przyznać, iż doznałem niemałej ulgi, widząc,
że burza przeszła nadspodziewanie szybko. Przypusz
czam, że zawdzięczam to ich niezachwianej pewności,
że pozostaną kawalerami.
Na odchodnym podają mi rękę. Taylor klepie mnie
nawet po ramieniu, mówiąc coś o niechowaniu urazy.
Z całego serca życzę im powodzenia. Cieszę się, że
18 • ADAM 1 EWA
mam to wreszcie za sobą i pragnę już tylko iść do domu.
W tym momencie zdaję sobie sprawę, że Jessica nie
ruszyła się z miejsca i przygląda mi się uważnie.
Staram się nie pokazać po sobie zdenerwowania, kie
dy tak patrzę na jej drobną, elegancką sylwetkę w klasy
cznym białym kostiumie, zagubioną w ogromnym, po
krytym skórą fotelu. Siwe włosy ma obcięte krótko
i modnie, szczupłe nogi skrzyżowane w kostkach. Wy
tworna w każdym calu, jak zawsze, myślę. Ta kobieta
potrafi zachować klasę, nawet wtedy, kiedy jest wście
kła.
- Jessico, jeszcze raz zapewniam cię, że tontyna nie
była moim pomysłem. Musisz mi uwierzyć. Niczego nie
sugerowałem twojemu synowi.
- Daj spokój, Nolan. Wiem o tym.
- Więc nie masz mi za złe tej sytuacji? - pytam z na
dzieją.
Na jej twarzy błyska przelotny uśmiech. Od razu na
bieram otuchy.
Jessica podrywa się z fotela z młodzieńczą żywością
i rusza ku drzwiom. Na moment odwraca się z ręką na
klamce. Choć patrzy mi prosto w oczy, wcale nie jestem
pewien, czy mnie widzi.
- Aleksander myślał, że nawet zza grobu zdoła po
zbawić mnie prawnuków, a swoich synów radości ślub
nej ceremonii. Taki był pewien, że chłopcy wyżej cenią
pieniądze niż miłość? Cóż, przekonamy się.
Jej ostatnim słowom towarzyszy tajemniczy uśmiech.
Nasze oczy spotykają się przez moment. Przebiega mnie
drżenie.
- Wiesz, wszystko zależy od nich - bąkam.
ADAMI EWA • 19
Uśmiech nie znika jej z twarzy, a w oczach pojawia
się przewrotny błysk.
- Na to właśnie liczę - rzuca mi na odchodnym i znika.
Opowiedziałem już, co się stało, ale czuję, jak ogarnia
mnie dręczący niepokój. Za dobrze znam matkę Ale
ksandra, by łudzić się, że to koniec całej historii.
- Doris, czuję, że zaczyna się migrena. Czy mogłabyś
mi przynieść aspirynę? Tę mocną.
.
ROZDZIAŁ
1
- Adam? Adam, jesteś tam? - Adam Fortune prze
kręcił się na łóżku i nakrył głowę poduszką.
- Obudź się, do diabła! - Adam stęknął i po omacku
sięgnął po upuszczoną słuchawkę. - Skup się wreszcie
i słuchaj. To bardzo ważne.
Adam zdołał wreszcie przycisnąć słuchawkę do ucha.
Trzymał ją kurczowo, drugą ręką pocierając bolące skro
nie.
- Dobrze, dobrze, przecież się nie pali - wymamro
tał.
- Owszem, pali się, i to pod twoimi stopami.
- Pete? To ty?
- Zabalowaleś wczoraj, co?
ADAM I EWA • 2 1
- Nie, skąd - skłamał Adam, zerkając na budzik
u wezgłowia. - Już piąta? Fatalnie, byłem umówiony na
tenisa o wpół do szóstej - westchnął i gorączkowo za
czął szukać aspiryny.
- Stary, jest piąta rano!
- Coo?! Niemożliwe. - Adam usiadł wyprostowany
na łóżku. - Petey... czy ktoś... umarł?
- Nie, nikt nie umarł. Ale jeśli się natychmiast nie
doprowadzisz do porządku i nie zjawisz o ósmej w za
rządzie, ty, ja, Tru i Taylor będziemy załatwieni na amen.
- Pete, wyrażaj się jaśniej!
- Przed chwilą dowiedziałem się od Kellehera, że
związek zawodowy zamierza ogłosić strajk, jeśli nie
ustosunkujemy się do listy żądań, które wysunęli nasi
pracownicy.
- Kelleher?
- Adam, na miłość boską, wiem, że niezbyt interesu
jesz się tym, co się dzieje w firmie, ale nazwisko Kelle
hera powinno ci uruchomić jakąś klapkę w mózgu. To
jeden z naszych dyrektorów. Pracuje u nas od dwudzie
stu pięciu lat.
- Aa... ten Kelleher. - Adam z wolna opadł na podu
szki, ściskając dłońmi tętniące skronie.
- Tylko się nie kładź! - rozkazał Pete. Adam posłusz
nie usiadł na łóżku.
- A teraz słuchaj, drogi braciszku. Na razie nie mu
sisz podejmować decyzji. Wystarczy tylko, żebyś repre
zentował nas godnie przez tydzień, wysłuchując wszel
kich zażaleń, robiąc notatki, uśmiechając się przymilnie
i w ogóle sprawiając wrażenie, że wszelkie sprawy spor
ne zostaną szybko i korzystnie załatwione.
22 • ADAM I EWA
Adam przytaknął z roztargnieniem. Trudno mu było
zdobyć się na coś więcej, gdyż znalazł właśnie słoiczek
aspiryny i trzymając słuchawkę przyciśniętą uchem do
ramienia, walczył z oporną nakrętką.
- Hej, słuchasz mnie?
- Tak, oczywiście. - Adam z wysiłkiem przełknął
dwie tabletki.
- Dobra, w takim razie powtórz, co masz zrobić - na
kazał Peter.
Adam ze zniecierpliwieniem zmarszczył brwi.
- Braciszku, może już dosyć tego. Tak się złożyło, że
jestem od ciebie starszy i nie trzeba mi dziesięć razy
powtarzać, co mam robić.
- Wybacz, zapędziłem się. - Peter zmienił ton. - W ka
żdym razie mogę Uczyć, że będziesz tam o ósmej, tak?
- O ósmej?
- Już zapowiedziałem Kelleherowi, że punkt ósma
spotkasz się z Andersonem.
- Z kim?
- Z szefem związków!
- Dobra, w porządku. Anderson. Ósma. Masz jak
w banku.
- Siedziba korporacji. Moje biuro.
- Tak, twoje biuro. Co, w twoim biurze? A dlaczego
ciebie tam nie będzie, Pete?
- Ponieważ jestem tam, gdzie jestem - to znaczy
w Genewie. I zostanę tu jeszcze przez tydzień, drogi
bracie. A Tru jest nadal w szpitalu. Słowem, padło na
ciebie.
- Rozumiem... - westchnął Adam. Wreszcie poczuł,
jak zaczynają się rozpraszać alkoholowe opary. - Petey,
ADAM I EWA • 23
wszystko w porządku, ale na wszelki wypadek powtórz
mi, o co chodzi - poprosił.
Brat spokojnie wyjaśnił wszystko jeszcze raz. Adam
trzeźwiał w przyspieszonym tempie.
- Fakt, nie sądzę, by Taylor... - zaczął, ale przerwał
i z zakłopotaniem pokręcił głową. - Nie, związkowcy
urobiliby go sobie już przy obiedzie.
- Jeszcze przed obiadem, kochany - skorygował Pe
ter. - Dlatego zadzwoniłem do ciebie. Flirty to twoja
specjalność, braciszku.
- Flirty może tak, ale biznes - nie, i dobrze o tym
wiesz.
- Och, to ma niewiele wspólnego z interesami. To
czysto psychologiczna gra, w której najbardziej liczy się
urok osobisty, poczucie humoru, wdzięk i...
- Jasne, jasne, tylko takie zaloty do związkowców
wymagają czasu. A ja mam strasznie nabity tydzień, Pe
te. W Holly Reed's liczą, że zagram w turnieju; ponadto
przysiągłem Liz Elman na wszystkie świętości, że pomo
gę jej w środę przy otwarciu nowej galerii. I... O Boże,
byłbym zapomniał! Jen Talcott oczekuje mnie w czwar
tek w Los Angeles na trzydniowym turnieju golfowym,
z którego dochód ma być przeznaczony na cele dobro
czynne.
- Przede wszystkim należy uprawiać dobroczynność
na rzecz własnej rodziny, nie sądzisz, braciszku? Myślę,
że w tym tygodniu będziesz musiał zmienić plany.
Adam westchnął ciężko.
- Dobra, dobra, wiem, kiedy trzeba zmienić kurs.
O której, jak mówiłeś, mam się spotkać z tym bojowni
kiem ze związków?
24 • ADAM I EWA
ADAM I EWA • 25
- Punktualnie o ósmej rano. I nie będzie to bojownik,
tylko bojowniczka.
Adam wzdrygnął się mimowolnie.
- Wiesz, stara panna, tak pod pięćdziesiątkę, ostra jak
siekiera, twarda jak skała - poinformował go usłużnie
młodszy brat.
Poranne wrześniowe słońce jasno oświetlało pokój
jadalny. Jessica Fortune, ubrana w strój o pastelowych,
ciepłych kolorach, delektowała się poranną bułeczką i fi
liżanką kawy. Spodziewała się jedynie towarzystwa pta
ków zaczynających właśnie swoje trele w ogrodzie, kie
dy niespodziewanie pojawił się Adam. Widok rodzonego
wnuka o wpół do ósmej rano, w dodatku ubranego
w elegancki garnitur, zaskoczył ją zupełnie.
Adam z uśmiechem musnął wargami policzek babci.
- Dzień dobry, moja najmilsza.
Jessica popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Czyżby to było wszystko, co masz mi do powiedze
nia? - zapytała nieufnie.
Adam nalał sobie filiżankę kawy, upił trochę, po czym
oznajmił:
- Wiesz, chętnie bym sobie z tobą poplotkował, ale
pewnie znasz to powiedzenie: Kto rano wstaje, temu Pan
Bóg daje.
Dobroczynny wpływ aspiryny sprawił, że czuł się jak
nowo narodzony.
- Adamie Fortune, o co ci chodzi? - spytała Jessica
z udaną surowością.
- O co mi chodzi? Och, babciu, jaka ty jesteś podej
rzliwa - westchnął i przysunął się bliżej. - A jakie masz
wielkie oczy! I uszy - dodał, z udanym przerażeniem
usuwając się spod jej ręki.
- Mój drogi, nie zwykłeś zaczynać dnia tak wcześnie,
więc nie mogłeś się zjawić o tej porze bez ważnego
powodu. Dokąd pędzisz?
Adam puścił do niej oko.
- Do pracy, babciu. Dokąd podąża o tej porze wię
kszość mężczyzn, jak myślisz?
- A od kiedy to zaliczasz się do klasy pracującej?
Adam udał obrażonego.
- Co w tym dziwnego, że chcę wpaść do firmy i zo
baczyć, jak się rzeczy mają? Przecież jestem jednym
z udziałowców. Poza tym Peter jest za granicą, a Tru
dopiero dochodzi do siebie po operacji ślepej kiszki.
Dlatego postanowiłem przypilnować spraw podczas ich
nieobecności.
Jessica pokiwała głową z pełnym aprobaty uśmiechem.
- Masz jednak poczucie odpowiedzialności, Adamie.
Twój świętej pamięci ojciec byłby z ciebie równie dum
ny, jak i ja.
Adam poczuł, że płoną mu policzki. Bawi się w jakieś
głupie kłamstwa, jakby zapomniał, z jaką kobietą ma do
czynienia! Westchnął. Przed Jessicą nie było sensu ni
czego ukrywać.
- Okay, babciu. Tak naprawdę, to Petey zadzwonił do
mnie i kazał, żebym się pozbierał... no, w każdym razie
muszę zaraz jechać do Denver, gdyż związki grożą straj
kiem. Mam kaca, łeb mi pęka, a za chwilę czeka mnie
rozgrywka z jakąś zaprawioną w bojach aktywistką
i w ogóle nie mam pojęcia, co robić.
- Jestem pewna, że pójdzie ci świetnie, mój drogi.
26 • ADAM I EWA
Kto wie, może nawet dojdziesz do wniosku, że praca
może być interesująca.
- Wiesz, Adamie, zaimponowałeś mi. Twój pomysł
jest niesamowity - stwierdziła Iona. - Uroczysta gala
w domu towarowym po godzinach zamknięcia! A już się
martwiliśmy, że przywdziałeś listek figowy i zrezygno
wałeś z zaszczytnej funkcji najsłynniejszego playboya
Denver, żeby zostać urzędasem.
W niebieskich oczach Adama pojawił się błysk.
- Dopóki jestem w raju, nie potrzebuję listka,
Iona parsknęła śmiechem.
- Jesteś niepoprawny, ale uroczy. Szkoda, że jeste
śmy tak starymi przyjaciółmi - westchnęła. - Chociaż
nie miałabym ochoty stać w kolejce - dodała kpiąco.
Iona Poole, atrakcyjna trzydziestoczteroletnia blon
dynka, córka Roberta Poole'a z Poole Industries,
przyjaźniła się z Adamem od szkolnej ławy.
Adam przysiadł na krawędzi biurka.
- I pomyśleć, że jeszcze dwa dni temu uważałem, że
robota etatowego negocjatora to beznadziejnie głupia
harówka - powiedział ze śmiechem.
- Nie opowiadaj, że próżnujesz. Musisz przecież wy
słuchiwać tych nie kończących się narzekań i skarg, bie
daku. Bardzo dobrze, że wymyśliłeś tę imprezę. Nadmiar
pracy i brak rozrywki mógłby poważnie nadwerężyć
twój urok osobisty - zachichotała.
- O, do tego nie mogę dopuścić! - zaśmiał się Adam.
Douglas Welch, dyrektor domu towarowego w Den
ver, nie sprawiał wrażenia zachwyconego. Wiedział, że
ADAM I EWA • 27
gdyby Peter Fortune był na miejscu, nie zgodziłby się na
pomysł Adama. Niestety, Welch nie mógł sprzeciwiać się
decyzji jednego z właścicieli firmy. Nawet Kelleher, dy
rektor generalny, musiał siedzieć cicho.
- Spokojnie, Doug - Adam uśmiechnął się do niego
pocieszająco - biorę pełną odpowiedzialność za ewentu
alne szkody. Zresztą nie musisz się o nic obawiać. Moi
przyjaciele są naprawdę bardzo dobrze wychowani i po
przyjęciu nie znajdziesz nawet jednej rysy na meblach.
- Ale... czy nie byłoby lepiej urządzić przyjęcie
w jakimś bardziej... konwencjonalnym miejscu? - wy
jąkał Welch. Kiedy dostrzegł błysk w oku szefa, pożało
wał swoich słów. Adam Fortune dostawał dreszczy na
sam dźwięk słowa „konwencjonalny".
- Posłuchaj, Doug. O szóstej, po wyjściu klientów,
przyślę tutaj kilku ludzi, żeby poprzestawiali sprzęty
w dziale meblowym, tak aby znalazło się miejsce dla
orkiestry i do tańca. Co cenniejsze meble się usunie,
a jeżeli tak się boisz o resztę, to kanapy i fotele, na
których pewnie będą siadać goście, można czymś na
kryć.
- Wszystko tam jest na sprzedaż, panie Fortune.
Przecież nie możemy pokazywać potem klientom...
uszkodzonych rzeczy. - Na twarzy dyrektora pojawił się
nerwowy tik. Teraz już oczekiwał najgorszego.
Adam był jednak w szampańskim nastroju. Z rozma
chem klepnął przerażonego Welcha po plecach.
- Wiesz, Doug, podsunąłeś mi pewną myśl. Jeśli bę
dą jakieś szkody, wywiesimy ogłoszenie, że po przyjęciu
robimy wyprzedaż w dziale meblowym.
- Wyprzedaż... po przyjęciu? - wyjąkał ze zgrozą
i
28 • ADAM I EWA
Welch. - Naprawdę, panie Fortune, nie wiem, czy to jest
najlepszy pomysł.
Nieszczęsny dyrektor za wszelką cenę pragnął unik
nąć rozgłosu. Był przekonany, że nie odwiedzie Adama
od projektu zorganizowania spotkania towarzyskiego.
Wiedział też aż za dobrze, że kiedy coś się stanie, będzie
za to odpowiadał głową.
W piątek o dziewiątej wieczorem meble były już po
przestawiane. Do dekoracji pomieszczeń użyto różnoko
lorowych baloników. W powietrzu unosił się zapach
szczodrze rozpylonych perfum, Joy", zabranych z dzia
łu kosmetycznego. Z kolei dział garmażeryjny dostar
czył smakowitych zakąsek i ciast. Adam zrobił wszy
stko, by przypodobać się zaproszonym pracownikom.
Przyprowadził również kilku swoich przyjaciół, aby do
dać przyjęciu splendoru.
Sam, ubrany w nieskazitelny smoking, stanął przy
windzie i witał gości. Nie było kobiety, której serce nie
drgnęłoby, kiedy pozdrawia! ją ceremonialnie.
- Adamie, cóż to za wspaniałe miejsce na imprezę- za-
gruchała do niego przystojna, rudowłosa Bene Archer.
Adam ucałował ją serdecznie.
- Cieszę się, że przyszłaś. Bałem się, że nikt nie
zauważy tej krótkiej notki w prasie.
- Wiesz przecież, że nigdy nie opuściłam ani jednego
twojego przyjęcia, prawda, Fred? - Kokieteryjnie
uśmiechnęła się do swego towarzysza. Fred, który wie
dział doskonale, że Bette i Adam jeszcze kilka miesięcy
temu mieli romans, przytaknął z nieszczęśliwą miną.
Adam mrugnął do niego porozumiewawczo.
ADAM 1 EWA • 29
- Masz szczęście, chłopie, że poderwałeś takiego ko
ciaka, jak Bette - powiedział po cichu.
Fred rozpromienił się natychmiast.
- Ja też tak myślę - potwierdził, otaczając swoją
upragnioną zdobycz ramieniem i odciągając ją szybko
od Adama, jakby w obawie, że ten się rozmyśli.
Tymczasem za plecami gospodarza stanęła nagle
przystojna brunetka.
- To nasza piosenka, kotku. Chodź, zatańczymy - sze
pnęła namiętnie.
Fortune odwrócił się i czule otoczył ramieniem
Samanthę McPhee, projektantkę mody.
- Nie wiedziałem, że mamy jakąś piosenkę, Sam
- roześmiał się.
Po skończonym tańcu podziękował jej i oddalił się,
by witać następnych gości. Samantha poszła do baru,
aby pocieszyć się drinkiem. Siedziała tam już Iona, są
cząc martini.
- Ależ z niego Don Juan - mruknęła, uśmiechając się
do przyjaciółki.
Samantha westchnęła smętnie.
- To nie do uwierzenia, ale za każdym razem, kiedy
go widzę, staję się miękka jak wosk. A przecież nie
jestem naiwną debiutantką, do licha! I doskonale wiem,
że z jego strony to tylko gra.
- Tak, to prawda, ale on fantastycznie ją rozgrywa
- rozległ się nad ich głowami głos Bette, która przyszła
właśnie po szampana.
George Kelsey już od osiemnastu lat pracował jako
nocny strażnik domu towarowego Fortune w Denver.
30 • ADAM 1 EWA
Przez te wszystkie lata musiał radzić sobie w różnych
trudnych sytuacjach i był niezmiernie dumny ze swojej
umiejętności błyskawicznego reagowania. Na przykład
przed paru laty, gdy istniał jeszcze dział ze zwierzętami,
który później zlikwidowano, boa dusiciel wymknął się
z klatki i George sam przeszukał siedem pięter, nim osa
czył węża w stoisku z damską bielizną.
Od dwóch lat jednak nic się w czasie jego obchodów
nie wydarzyło. George zaczął w związku z tym nabierać
przekonania, że dosłuży do emerytury bez żadnych przy
gód. Nie znaczy to jednak, że zaniedbywał swoje obo
wiązki. Szczególnie obawiał się pożaru, zwłaszcza od
czasu gdy paliło się w magazynie i musiał sam radzić
sobie z gaśnicą, dopóki nie przyjechała straż pożarna.
Dostał potem specjalne podziękowania i nagrodę od Ale
ksandra Fortune'a.
Tego dnia kontrolował wszystko ze zdwojoną uwagą.
Tłum na trzecim piętrze irytował go, choć goście Adama,
zgodnie z umową, nie wychodzili poza dział meblowy.
George robił obchód siódmego piętra. Snop światła
latarki kolejno wyłuskiwał z ciemności eleganckie buti
ki. Strażnik właśnie sprawdził stoisko Yves St. Laurenta
i zbliżał się do urządzonej w wiktoriańskim stylu ekspo
zycji Laury Ashley, kiedy usłyszał podejrzany szmer.
Błyskawicznie powiódł wokół latarką, aż w kręgu
światła dostrzegł jakiś ruch. Skrzydła wahadłowych
drzwi prowadzących do przymierzalni chwiały się jesz
cze.
George Kelsey był kropce. Nie mógł się zdecydować,
czy ma sam poradzić sobie z kłopotliwą sytuacją, czy też
zawiadomić Adama Fortune'a. Gdyby był tu Peter For-
ADAM 1 EWA • 3 1
tune, nie wahałby się ani chwili. Ten na pewno wiedział
by, jak sobie poradzić, i załatwiłby sprawę szybko i spo
kojnie. Ale Adam... Znał go tylko z plotek i na dobrą
sprawę nie wiedział, czego może się po nim spodziewać.
Z drugiej strony George nie chciał brać na siebie odpo
wiedzialności. Sprawa była zbyt delikatna.
- Proszę mi wybaczyć, panie Fortune...
Adam przerwał rozmowę z atrakcyjną brunetką
i uprzejmie uśmiechnął się do strażnika.
- Jestem George Kelsey, proszę pana.
- Witaj, George. Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję, jestem na służbie.
- W porządku, tu jest woda mineralna i soki. I nałóż
sobie coś na talerz. Polecam krem z krewetek.
- Dziękuję, to bardzo miło z pana strony, ale...
- George odchrząknął z zakłopotaniem - czy mogę za
mienić z panem kilka słów na osobności?
- Oczywiście. Nawet więcej niż kilka.
Brunetka westchnęła z rezygnacją i dyskretnie odda
liła się w stronę barku. Adam poprowadził strażnika ku
miękkiej sofie ukrytej w kącie.
- Jakieś problemy, George? - zapytał, zezując pożąd
liwie w stronę oszałamiającej blondynki, ubranej w ob
cisłą suknię ze srebrnej lamy.
- Tak, można to nazwać problemem. Chodzi o kobie
tę, panie Fortune.
Adam uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Jasne, kobiety są jednym wielkim problemem.
- Nie, nie, tu chodzi o szczególną kobietę. Ona jest...
- strażnik zrobił głową znaczący gest w kierunku sufitu
32 • ADAM 1 EWA
- w dziale słynnych kolekcji mody. Na siódmym piętrze.
- George zakłopotanym gestem poprawił służbową
czapkę, ukradkiem ocierając pot z czoła. - Nie wiedzia
łem, co zrobić, dlatego przyszedłem do pana. Może na
leżałoby wezwać policję, choć nie wiem, czy to byłoby
mądre. Widzi pan, ta Laura Ashley... ona wygląda tak
bezbronnie i niewinnie.
- Ashley? - Nazwisko wywołało jakieś odległe sko
jarzenia w pamięci Adama. - Laura Ashley - powtórzył
na głos.
- Słynna projektantka mody, panie Fortune.
Adam popatrzył na strażnika z wyrozumiałym uśmie
chem.
- Laura Ashley na siódmym piętrze, w dziale słyn
nych kolekcji? - mruknął, wzruszając ramionami. Nie
przypominał sobie, by zapraszał tę panią na party, ale
przecież mógł ją przyprowadzić ktoś z przyjaciół. Pocie
szająco poklepał George'a po ramieniu. -Nie martw się,
George. Zapewne pani Ashley poszła przy okazji spraw
dzić, czy odpowiednio eksponujemy jej modele.
Adam, udzieliwszy tego wyjaśnienia, najwyraźniej
stracił zainteresowanie dla sprawy i zaczął rozglądać się
za efektowną blondynką.
- Ależ nie, panie Fortune, pan mnie nie zrozumiał,
to nie jest Laura Ashley - nie dawał za wygraną straż
nik.
Adam powoli tracił cierpliwość.
- Jeśli nie ona, to kto?
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Nie. I ona, ta Laura Ashley, też nie wie.
ADAM 1 EWA • 33
Adam nerwowo splótł palce.
- George... - zaczaj z irytacją.
- Ona po prostu przywłaszczyła sobie to imię.
Z szyldu nad stoiskiem. Powiedziała, że bardzo lubi ten
styl mody. I... i już lepiej byłoby, żeby miała na sobie
coś z tej kolekcji, zamiast... - Kelsey wyraźnie się zaru
mienił.
Rozdrażnienie Adama zmieniło się w ciekawość.
- Zamiast czego, George?
Policzki strażnika płonęły.
- To się chyba nazywa... teddy.
-
Masz na myśli tę skąpą koronkową bieliznę?
- Tak, proszę pana. Właśnie to. Z białych koronek.
- Słuchaj - Adamowi rozbłysły oczy - nie ma co
tracić czasu. Lepiej chodźmy, niech sam zobaczę - zde
cydował, popychając strażnika ku windzie.
- Czy będzie trzeba wezwać policję? A może leka
rza? - dopytywał się niepewnie George. - Bo wie pan,
ona powiedziała, że ma amnezję i zupełnie nic nie pa
mięta. Kto wie, a może jest złodziejką albo bezdomną
i tylko udaje?
Winda zatrzymała się na siódmym piętrze.
- Rób dalej swój obchód, George, i nie przejmuj się
niczym. Ja sam zajmę się tą... Laurą Ashley.
Laura Ashley, otulona w luźną szarą podomkę, przycu
pnęła na kanapce w ogromnej stylowej przymierzalni.
W zielonych oczach krył się wyraz napiętego oczekiwania.
- Mam nadzieję, że nie wezwał pan policji - odezwa
ła się cicho, odgarniając z czoła złoty lok, zalotnie spa
dający jej na oczy.
34 • ADAM I EWA
- Skoro pani się tego obawiała, czemu pani nie uciek
ła stąd?
- Nie wiem, dokąd miałabym pójść.
- Naprawdę pani nic nie pamięta? Jak się pani nazy
wa, gdzie mieszka? Żadnej rodziny, przyjaciół, nic?
- Nic. Mój umysł jest jak pusta karta.
- Może ma pani jakieś dokumenty?
Bezradnie rozłożyła ręce.
- Żadnych. Pewnie miałam torebkę, ale gdzieś ją
zgubiłam.
- Dlaczego wybrała pani na schronienie akurat nasz
dom towarowy?
- Schowałam się tutaj przed deszczem. To było tuż
przed zamknięciem, a chciałam... wyschnąć i... trochę
odpocząć. Byłam kompletnie wyczerpana. Przysiadłam
na sofie i wtedy rozdzwoniły się dzwonki. Pomyślałam
sobie, że nic nie szkodzi, jeśli zostanę na noc, a rano
obudzę się i... może wszystko sobie przypomnę.
Spojrzała na niego rozpaczliwie wielkimi oczami. Na
gęstych, długich rzęsach błyszczały łzy.
Adam zastanawiał się, czy Laura zorientuje się, jak
mięknie mu serce na widok kobiecych łez. Szybko usiadł
obok niej i opiekuńczo objął ją ramieniem.
- Słusznie pani zrobiła. Odpocznie pani i jutro świat
będzie wyglądał zupełnie inaczej - powiedział pociesza
jąco. Nieśmiało próbowała się uśmiechnąć.
- Pan zapewne myśli, że mam zaburzenia psychicz
ne, prawda?
- Nie - zapewnił bez namysłu. Był przekonany, że
tak nie jest, choć nie wiedział, skąd wzięła się ta pew
ność. - Niemniej może powinna pani iść do lekarza.
ADAM 1 EWA ł 35
- Do lekarza? Nie, proszę, tylko nie to. Skieruje mnie
do szpitala. Nie cierpię takich miejsc. - Wzdrygnęła się
i z przerażeniem popatrzyła na Adama. - Nie we
zwie pan ludzi w białych kitlach, prawda? Nie zrobi pan
tego?
Adam czule ujął drżącą dłoń dziewczyny.
- Nie, nie będę nikogo wzywał - zapewnił. - Wszy
stko jest w porządku. Naprawdę.
Oczy Laury rozbłysły wdzięcznością. Zdawało się, że
dopiero teraz zwróciła uwagę na siedzącego obok męż
czyznę.
- Pan wygląda jak dzielny książę z bajki, który ratuje
z opresji młode dziewczęta. Kim pan jest, piękny rycerzu?
- Jestem Adam Fortune.
- Fortune? - Spojrzała na niego uważnie. - To jest
dom towarowy Fortune. Czy...
- Tak - przytaknął.
- O Boże, co za niefortunny traf!
Gra słów rozbawiła go. Po chwili śmiała się i Laura.
Adam był zachwycony radosną, pozbawioną afektacji
swobodą, z jaką przechodziła od łez do śmiechu. Być
może udzieliła mu się nierzeczywista, iście bajkowa at
mosfera tego spotkania, gdyż namiętnie przycisnął do
ust dłoń dziewczyny i drżąc z oczekiwania zapytał:
- Czy chciałaby pani pójść na bal, Lauro Ashley?
Zielone oczy spojrzały na niego ze zdumieniem.
Adam, nie czekając na odpowiedź, ujął tajemniczą nie
znajomą za rękę i wyprowadził z przebieralni.
- Proszę sobie coś wybrać - powiedział, gestem
wskazując na eleganckie stoiska wokół. - Bal jest na
trzecim piętrze.
36 • ADAM I EWA
Laura leciutko ucałowała go w policzek.
- Piękny książę i dobra wróżka w jednej osobie. Chy
ba...
- Fortuna pani sprzyja, tak? - dokończył z uśmiechem.
- O tak - uśmiechnęła tak ślicznie, że z trudem zdo
łał oderwać od niej wzrok.
ROZDZIAŁ
2
Krótka rozmowa z zapłakaną, raczej rozebraną, niż
ubraną Laurą Ashley z siódmego piętra w najmniejszym
stopniu nie przygotowała Adama na widok olśniewają
cej piękności, która wysiadła z windy na trzecim piętrze.
Zupełnie jak Kopciuszek na balu u księcia - a wszak
dokonała cudownej przemiany bez pomocy czarodziej
skiej różdżki!
Niezwykłe połączenie dziewczęcości i zmysłowości
sprawiło, że wszyscy panowie zastygli na moment w za
chwycie. Nawet muzykanci pomylili takt.
Adamowi niemal odjęło mowę. Patrzył, jak zjawisko
wa postać zmierza w jego kierunku, i nie mógł wykrztu
sić słowa.
38 • ADAM I EWA
- Czy wszystko w porządku? - spytała młoda kobie
ta z troską, widząc, że jej książę kurczowo łapie powie
trze.
- T-tak - wyjąkał Adam z trudem.
- Ta suknia jest bardzo droga - powiedziała cicho
Laura. - Będę na nią uważać.
Rozejrzała się wokół i zaniepokojona spojrzała na
Adama wielkimi zielonymi oczami.
- Ludzie się na mnie gapią - szepnęła i przysunęła
się bliżej. - Czy oni myślą, że wkradłam się tutaj nie
proszona?
Adam zdumiony pokręcił głową. W swojej niewinno
ści nie zdawała sobie nawet sprawy, że to jej wspaniała
uroda przyciąga spojrzenia innych.
- Zapewniam cię, że tak nie myślą.
Jakby na potwierdzenie jego słów, kilku panów
w smokingach równocześnie zaprosiło nowo przybyłą
do tańca. Laura zawahała się przez chwilę, patrząc pyta
jąco ną Adama. Czyżby czekała na jego pozwolenie?
Skinął głową z wymuszonym uśmiechem.
U jego boku zjawiła się Iona Poole.
- Chcesz powiedzieć, kochanie, że to jest ta biedna,
cierpiąca na zanik pamięci przybłęda, którą miałabym
wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła? - zapytała kpią
co.
Adam zdołał tylko skinąć głową w odpowiedzi. Za
nim pojawiła się Laura, obszedł wszystkie swoje przyja
ciółki, próbując namówić je do dobrego uczynku. Nie
miał bowiem serca posłać pięknej nieznajomej do szpi
tala. Pocieszał się, że wkrótce odzyska pamięć, a do tego
czasu mogłaby zamieszkać u którejś z jego znajomych.
ADAM I EWA • 39
Planował też sprawdzenie na policji, czy nie było komu
nikatu o zaginięciu złotowłosej dziewczyny o zielonych
oczach.
- Zastanawiam się, kim ona jest? - odezwała się
w zamyśleniu Iona. Mężczyzna słuchał jej z roztargnie
niem, wodząc oczami za nieznajomą, królującą na par
kiecie. Nie różnił się w tym względzie od innych męż
czyzn.
- Szkoda, że muszę wyjechać na ten tydzień - ciąg
nęła Iona. - Może Pat Robbins przygarnęłaby tę twoją
protegowaną? - Nagle spostrzegła, że przyjaciel zupeł
nie jej nie słucha.
- Kotku, zamknij usta, bo za chwilę wleci w nie mu
cha - upomniała go ze śmiechem, jak w dawnych szkol
nych czasach. Ale Adam skinął jej tylko z roztargnie
niem głową i ruszył w stronę parkietu. Tam został naty
chmiast obstąpiony przez swoich znajomych, trawio
nych ciekawością.
- Caroline twierdzi, że ta piękność pojawiła się tu na
wariackich papierach. Powiedz, stary, co naprawdę jest
grane? - dopytywał się Ted Prince.
- Czy to twoja ostatnia zdobycz, Fortune?
- Bracie, skąd ty ją wytrzasnąłeś?
- Podaj mi jej numer telefonu!
- Gdzie ona mieszka?
Adam spokojnie przetrzymał grad pytań i komenta
rzy, pozostawiając je bez odpowiedzi, po czym ku zasko
czeniu przyjaciół dał im oschle do zrozumienia, by
„trzymali swoje spocone łapska" z dala od tej damy.
Ostatnie słowo wymówił z naciskiem, aby było jasne, że
nie mają do czynienia z byle kim.
40 • ADAM I EWA
- No, no, Adamie, od kiedy to zrobiłeś się taki ostry?
Adam odwrócił się.
- To wcale nie jest dowcipne, Sam - syknął.
Samantha McPhee cofnęła się, zaskoczona jego wro
gim spojrzeniem.
- No, nie złość się. - Uspokajająco klepnęła go po
ramieniu. - Właśnie chcę spełnić dobry uczynek. Za
opiekuję się Laurą Ashley przez kilka dni. Mało tego,
gotowa jestem nawet zadzwonić do znajomego prywat
nego detektywa, jeśli to będzie konieczne.
- Prywatnego detektywa?
- Kochanie, zastanów się, przecież ona może być...
nie wiadomo kim. Na przykład mężatką z piątką dzieci.
Albo kryminalistką. Albo księżniczką, która uciekła
z pałacu.
Adam popatrzył na nią w milczeniu. Samantha miała
rację. Laura mogła być każdym.
Sam z uśmiechem zerknęła na parkiet.
- Wycofuję się, z taką figurą nie mogłaby mieć pię
ciorga - przyznała. - Najwyżej jedno albo dwoje.
- Nie wiem, Sam. Ona nie wygląda dla mnie jak...
matka.
- Dobrze, ale może być żoną, nie uważasz? - zasuge
rowała Samantha. - No więc, co sądzisz o mojej propo
zycji? Pozwolisz mi się nią zaopiekować?
Spojrzał na nią nieprzytomnie.
- Co takiego?
Nim jednak zdążyła powtórzyć pytanie, otworzyły się
drzwi windy i wysiadły z niej dwie osoby, na widok
których Adam dosłownie zesztywniał.
- O, nie, tylko nie to! - westchnął.
ADAM I EWA • 41
Samantha odwróciła się, by sprawdzić, co wprawiło
Adama w takie zakłopotanie.
- O, widzę, że masz rodzinną wizytę. Twoja babcia
i Tru. Ale skąd on się tu wziął? Przecież mówiłeś, że...
Nie dokończyła, gdyż Adam szybko zaczął przepy
chać się przez tłum.
- Co wam przyszło do głowy? - burknął.
- Miło nas witasz - żachnęła się Jessica.
- Właśnie, braciszku, co się stało z twoimi maniera
mi? - poparł ją Tru.
Adam rzucił mu niechętne spojrzenie.
- O ile wiem, jesteś jeszcze rekonwalescentem.
- Owszem, ale wiesz przecież, że nie puściłbym tu
babci samej. Zresztą lekarze powiedzieli, że trochę ruchu
dobrze mi zrobi.
Tymczasem Jessica rozglądała się wokół z ciekawością.
- Masz zwariowane pomysły, Adamie. Peter złapał
by się za głowę, gdyby to zobaczył.
- Ale na szczęście nie zobaczy, a my możemy się
zabawić - roześmiał się Adam, który zaczął odzyskiwać
dobry humor. - Myślę, że w końcu pochwaliłby mnie,
zobaczywszy, jaką sobie robimy reklamę.
- O ile go znam, bardziej przejmowałby się strajkiem
niż reklamą - wtrącił Tru.
- Och, nie tragizuj. Wszystko idzie jak po maśle.
Udało mi się udobruchać tę związkową aktywistkę. Za
prosiłem nawet panią Anderson na przyjęcie razem z jej
gwardią przyboczną.
- Nie powiesz mi chyba, drogi wnuku, że ową akty-
wistką jest to piękne złotowłose stworzenie w czerwonej
sukni? - zapytała z powątpiewaniem Jessica.
42 • ADAM I EWA
Tru ciekawie podążył wzrokiem za jej spojrzeniem
i niemal otworzył usta z wrażenia, podobnie jak wcześ
niej jego brat.
- Kto to jest?
- Laura Ashley - mruknął Adam. -1 uważaj, Tru, bo
jeszcze wpadnie ci do ust jakaś zabłąkana mucha.
Jessica zachichotała.
- Kim ona naprawdę jest? O ile wiem, prawdziwa
Laura Ashley nie żyje od paru lat.
- Nie mam pojęcia, babciu.
- Słuchajcie, ona tu idzie - wyszeptał podekscytowa
ny Tru. Z błyskiem w oku przeczesał ręką niesforną jas
ną czuprynę i obciągnął sportową marynarkę, którą Jes
sica kazała mu nałożyć zamiast nieśmiertelnej skórzanej
kurtki.
Laura rzuciła Adamowi nerwowe, niepewne spojrzenie.
Natychmiast podbiegł i wziął ją za rękę, dając dziewczynie
do zrozumienia, że znajduje się wśród przyjaciół.
- Lauro, to moja babcia, Jessica, i mój brat, Truman.
- Proszę, mów do mnie Tru. Wszyscy tak mnie nazy
wają.
- Bardzo mi miło, Tru. - Zarumieniła się.
- Właśnie miałem poprosić cię do tańca - wtrącił
pospiesznie Adam. - Jeśli masz dla mnie miejsce w swo
im... balowym karnecie? - dodał cicho, czując wpatrzo
ny w siebie wzrok Jessiki i brata. Zdawał sobie sprawę,
że zachowuje się jak zadurzony nastolatek. Ale, do licha,
tak się właśnie czuł!
- Och, Adamie. - Laura obdarzyła go prześlicznym
uśmiechem. - Dla ciebie wszystkie tańce są wolne, jeśli
tylko zechcesz.
ADAMI EWA • 43
Słynny playboy z wrażenia nie mógł wykrztusić sło
wa. Czując, że się czerwieni, szybko pociągnął dziew
czynę na parkiet.
- Czy oni już wiedzą? - zapytała, gdy wmieszali się
pomiędzy tańczące pary.
- Nie - mruknął, z zachwytem wdychając zapach jej
ciała i najlepszych perfum z działu kosmetycznego do
mu Fortune. Zaskoczyło go i upoiło uczucie doskonałe
go dopasowania, harmonii, jakby trzymał w ramionach
kogoś bardzo bliskiego.
- Więc powiedz im, Adamie. - Zawahała się. - Nie
gniewasz się, że mówię do ciebie po imieniu?
Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej.
- Ależ skąd. Wszyscy przyjaciele tak do mnie mówią.
Roześmiała się z ulgą. Poczuł lekkie muśnięcie jej
policzka na swoim.
- Jesteś taki miły dla mnie! Jeszcze godzinę temu
czułam się samotna i przerażona, a teraz...
- .. .a teraz jesteś królową balu, księżniczko.
Tak, pomyślał, jesteś piękną i nieśmiałą księżniczką,
która nie wie nawet, skąd uciekła.
- Teraz rozumiem wszystko - powiedziała powo
li Jessica, wysłuchawszy całej historii. Popatrzyła na
Laurę Ashley, otoczoną gromadą adoratorów, wśród
których prym wodził Tru, a potem zwróciła się do Ada
ma.
- Biedna mała - westchnęła.
Wnuk uchwycił w jej tonie podejrzaną nutę rozbawie
nia, która bardzo mu się nie spodobała. Owszem, dziew
czyna uśmiechała się i na pierwszy rzut oka nie było
44 • ADAM I EWA
widać, że cierpi, ale z pewnością musiała czuć się obco
i samotnie wśród tego stada podrywaczy.
- Babciu, szkoda, że nie widziałaś jej tam, w garde
robie. Sprawiała wrażenie zalęknionej i zagubionej.
Oczywiście, nie wiadomo, kim ona jest- dodał, widząc
uważne spojrzenie Jessiki.
Starsza pani jeszcze raz przyjrzała się Laurze.
- Wszystko jedno, kim jest, ale na pewno potrzebuje
pomocy - stwierdziła. - Tyją znalazłeś, Adamie, i oczy
wiście nikt nie każe ci zajmować się nią jak kwoka
kurczęciem, ale...
- Masz absolutną rację - przytaknął skwapliwie.
- Nie muszę trząść się nad nią, ale przyjmuję całą odpo
wiedzialność.
Jessica nie spodziewała się ze strony wnuka aż takiej
gotowości, lecz nie zdradziła swych myśli.
- Co w takim razie masz zamiar zrobić? - zapytała
rzeczowo.
- Cóż... Samantha zaofiarowała się przechować ją
u siebie przez kilka dni.
- Kilka dni? To ładnie z jej strony, ale co będzie, jeśli
parę dni nie wystarczy?
- Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym.
Samantha ma znajomego detektywa. Może udałoby mu
się szybko ustalić tożsamość Laury. Ale masz rację, ona
tymczasem potrzebuje spokoju... pomocnej ręki - od
parł zamyślony.
- Właśnie. Gdyby się uspokoiła i odprężyła, może
wróciłaby jej pamięć.
- Tak! Zajmę się tym! - wykrzyknął impulsywnie
Adam. Jessica spojrzała na niego czujnie.
ADAMI EWA • 45
- Mamy przecież wystarczająco dużo miejsca w do
mu - tłumaczył, speszony badawczym spojrzeniem bab
ki. - A to ja powinienem poczuwać się do odpowiedzial
ności, właśnie ja, ponieważ ją znalazłem. Znajdzie u nas
dobrą opiekę i może po paru dniach coś sobie przypo
mni.
- Moglibyśmy przeznaczyć dla niej apartament na
trzecim piętrze, skoro Tru wyniósł się teraz do domku
gościnnego - zaproponowała Jessica. - Oczywiście, naj
pierw musisz ją spytać o zdanie.
- Jasne, porozmawiam z nią.
- Peter jest na razie za granicą, ale i tak nie sądzę, by
miał coś przeciwko gościowi - dodała Jessica. Peter, tak
jak Adam, mieszkał w obszernej siedzibie rodu Fortu-
ne'ów niedaleko Denver. Ponadto bracia posiadali aparta
menty w mieście, w hotelu, który znajdował się blisko do
mu towarowego i biur. Tru i Taylor również pozostali w ro
dzinnym domu, lecz Truman wybrał na swoje mieszkanie
domek dla gości w wiejskim stylu, zaś Taylor przystosował
sobie starą wozownię. Taki układ odpowiadał wszystkim,
gdyż wnukowie chcieli być blisko babci, o którą wszyscy
czterej bardzo się troszczyli. Adam serdecznie ucałował
Jessicę w policzek.
- Na pewno nie będzie miał nic przeciwko Laurze.
Przecież spełniamy dobry uczynek, a on zawsze mawiał,
że dobre uczynki należy czynić we własnym domu.
Adam Fortune nerwowo przebiegał piętro w poszuki
waniu Laury. Wreszcie znalazł ją w zacisznym kąciku,
pogrążoną w rozmowie z Ioną Poole. Iona nawyraźniej
coś jej tłumaczyła. Adam zmarszczył brwi. Czyżby ta
46 • ADAM 1 EWA
plotkara opowiadała o nim? W tym momencie Laura do
strzegła jego wzrok i jej oczy stały się czujne.
Zaklął pod nosem. Teraz już był pewien, że łona
odmalowała go w najczarniejszych barwach jako kobie
ciarza i lekkoducha.
Kiedy zbliżył się do obu kobiet, winowajczyni rzuciła
mu rozkoszne „Ciao!" i szybko zniknęła.
- Co ona ci o mnie naopowiadała? - zapytał z uda
wanym spokojem.
- Nie mam prawa nikogo osadzać - odparła z zakło
potaniem Laura.
- Nie wszystkie te opowieści są prawdziwe.
- Ale niektóre są? - Spojrzała mu w oczy.
- Tak - przyznał szczerze. Laura odstąpiła o krok.
- Chyba powinnam już zdjąć tę suknię - powiedziała
rumieniąc się. - To znaczy, w ogóle powinnam już iść.
- Dokąd?
- Mam... kilka zaproszeń.
- Och, w to nie wątpię.
- Samantha McPhee dała mi klucz do swojego mie
szkania - wyjaśniła speszona.
- Przepraszam, Lauro, nie chciałem cię urazić.
- Nie przepraszaj. Może w prawdziwym wcieleniu
jestem... mam swobodne obyczaje.
- Lauro... - wyciągnął ku niej ręce.
- Adamie, proszę... Byłeś dla mnie taki miły. Mogłeś
przecież od razu zawołać policję i pozbyć się mnie raz na
zawsze.
- Nie zrobiłbym tego, wierz mi!
- W każdym razie wystarczająco mi pomogłeś - po
wiedziała odwracając się.
ADAM I EWA • 47
- Chodź ze mną, Lauro.
Zamarła na moment.
- Czekaj, nie zrozum mnie ile! Co za bzdury opo
wiedziała ci łona?- Laura potrząsnęła głową i szybko
wmieszała się w tłum gości.
Adam rzucił się za nią, rozpychając ludzi. Kątem oka
dostrzegł uważne spojrzenie Jessiki. Stała, czekając na
windę. W okienku jarzyła się cyfra „T'. Ktoś jechał na
górę- pewnie jego Kopciuszek. Za chwilę przebierze się
w swoją skromną sukienkę i, tak, jak w bajce, rozpłynie
się w powietrzu.
Bez namysłu dopadł drzwi prowadzących na schody
przeciwpożarowe i pognał do góry. Dotarł do siódmego
piętra w rekordowym tempie i otworzył drzwi windy.
Była już pusta, tylko na podłodze leżały porzucone pan
tofelki z czerwonej satyny. Chwycił je i pobiegł do przy-
mierzalni.
Przed wahadłowymi drzwiami zawahał się i stanął.
Jeszcze tylko brakowało, by zaskoczył ją w trakcie prze
bierania!
- Lauro, nie musisz uciekać - zaczął pospiesznie wy
rzucać z siebie słowa. - Nie bój się. Pozwól, że ci coś
wytłumaczę. W domu babci są wolne pokoje. Wybie
rzesz sobie jeden z nich. Nikt ci nie będzie przeszkadzać.
Ja mieszkam w innym skrzydle. Pomyśl, będziesz
z ludźmi... z naszą rodziną. Moja babcia jest absolutnie
wspaniała. Lauro...
Przerwał, nerwowo nasłuchując, lecz odpowiedziała
mu głucha cisza. Spojrzał bezradnie na pantofelki, które
ciągle trzymał w ręku. Pantofelki Kopciuszka.
- Słuchaj, naprawdę chcę ci pomóc - mówił dalej
48 • ADAM I EWA
w stronę drzwi. - Może i jestem podrywaczem, ale ty
możesz być spokojna. Proszę, wpuść mnie. Muszę z tobą
porozmawiać.
- Adamie, czuję się okropnie - dobiegł go drżący
głos. Powoli pchnął drzwi i wszedł do środka. Stała tam,
zmieszana i zaczerwieniona.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - zaczął
przemawiać do niej czule, zbliżając się ostrożnie, by jej
nie spłoszyć. - Słuchaj, umówmy się, że jeśli tylko u-
znasz, iż nie odpowiada ci moje towarzystwo, możesz
zaraz wyjść, zabierając każdą suknię, jaka ci się spodoba.
- Adamie. - Cofnęła się, lecz tylko po to, by mógł
dokładnie zobaczyć brzydką mokrą plamę na czerwo
nym materiale. - Widzisz, zniszczyłam ją. Biegnąc po
trąciłam kogoś i oblano mnie winem. Boże, przecież to
kosztowało majątek! Ale zapłacę, obiecuję. Na razie nie
mam pieniędzy i jestem bezdomna, ale znajdę jakąś pra
cę i zwrócę ci wszystko co do centa.
Adam popatrzył na nią z ciepłym uśmiechem.
- Styl Laury Ashley jest po prostu stworzony dla
ciebie. Dlatego potraktuj tę suknię jako prezent. Bez
żadnych zobowiązań - dodał pospiesznie.
- Wiesz, co myślę? - odezwała się po dłuższej chwili.
- Nie, powiedz.
- Że jesteś o wiele lepszy niż wizerunek, który usil
nie stwarzasz. Oczywiście, skoro tak dbasz o swoją złą
reputację, przyrzekam, że nie powiem nikomu, jakie
dobre serce ma ten wyrafinowany playboy, Adam Fortu
ne. I wiesz... lubię cię. Wierzę, że nie będziesz mnie
podrywał, a muszę przyznać, że jesteś bardzo przystojny
- przyznała, spuszczając oczy.
ADAM I EWA • 49
- Jesteś cudownie szczerą kobietą, Lauro - stwierdził
z zachwytem Adam.
Umknęła spojrzeniem w bok i cień przemknął jej po
twarzy.
- Tak uważasz? - szepnęła. - Zastanawiam się, czy
w swoim prawdziwym wcieleniu byłabym tak szczera.
ROZDZIAŁ
3
Jessica Fortune nalała właśnie Laurze filiżankę kawy,
kiedy do pokoju śniadaniowego wpadł Adam. Był kwa
drans po ósmej.
Jessica popatrzyła na wnuka z uśmiechem.
- Ostatnio ranny ptaszek z ciebie, mój drogi.
Adam z apetytem sięgnął po bułkę i mrugnął porozu
miewawczo.
- Wiesz, powiadają, że kto rano wstaje, temu Pan
Bóg daje.
- A cóż ci ma dzisiaj dać dobry Bóg?
- Och, babciu, to w końcu tylko porzekadło, ale mam
pewne plany. Nie pograłabyś ze mną w tenisa o dziewiątej?
- zwrócił się do Laury. - W parach mieszanych?
ADAM I EWĄ • 51
Zawahała się;
- Widziałem cię wczoraj na korcie. Bardzo dobrze
sobie radzisz.
- Tak, uwielbiam tenisa, ale...
- No, co takiego?
- Wiesz, po prostu mam poczucie winy.
- Winy? Dlaczego? - Adam i Jessica byli jednakowo
zdumieni.
Laura zaczerwieniła się i zerknęła spod oka na Ada
ma.
- Byłeś dla mnie ostatnio taki cudowny, Adamie, taki
opiekuńczy, ale wiem, że odrywam cię od pracy. Masz
teraz pewnie ogromne zaległości. Nie chcę, żebyś czuł
się w obowiązku mnie zabawiać. Przecież musisz zarzą
dzać całą siecią domów towarowych.
Jessica nie kryła uśmiechu, choć nie odezwała się
słowem. Wbrew pozorom, jej wnuk nie próżnował.
Działał aktywnie na rzecz lokalnej społeczności i za
wsze pierwszy zgłaszał się, gdy trzeba było organizować
zbiórkę funduszy na przeróżne cele dobroczynne. Jego
oczkiem w głowie był oddział dziecięcy rejonowego
szpitala w Denver. Stale wymyślał jakieś imprezy, by
zabawić małych pacjentów. Sam nawet dał dla nich po
kaz sztuczek magicznych na Boże Narodzenie. Ponadto,
jeśli było trzeba, potrafił także pracować jak inni, od
dziewiątej do piątej.
Adam, zaniepokojony miną babki, udawał, że pilnie
miesza kawę.
- Lauro, zapewniam cię, że nie musisz się martwić
o moją pracę. Wierz mi, nie mam żadnych problemów
- odezwał się wreszcie.
52 • ADAM I EWA
Teraz z kolei Laura długo mieszała swoją kawę z mle
kiem.
- Powiedziałeś, że mam być twoją partnerką na kor
cie, tak?
- Tak. Chciałbym, żebyśmy zagrali razem.
Adam zauważył, że Laura posłała Jessice zaniepoko
jone spojrzenie.
- Hej, o co chodzi?
- Myślę, że Laura trochę źle by się czuła w tłumie
twoich przyjaciół - wyjaśniła Jessica, podsuwając mu
cukiernicę.
Nim jednak zdążył zbić ten argument, w progu poja
wił się niespodziewanie jego brat.
Jessica rozpromieniła się na jego widok.
- Peter, wróciłeś wcześniej, niż zapowiadałeś! Ocze
kiwaliśmy cię dopiero za dwa dni.
Peter Fortune starannie odłożył czarną skórzaną tecz
kę na stolik. Pomimo całonocnego lotu wyglądał jak
spod igły. Na nieskazitelnym garniturze i koszuli nie
było ani śladu zmarszczek. Bystre oko mogłoby się naj
wyżej dopatrzyć lekkiego załamania kantów spodni.
Podszedł do babci i czule ucałował ją w policzek.
- Peter, poznaj naszego nowego gościa - oznajmiła
Jessica swobodnym tonem. - Oto Laura Ashley.
Laura zaczerwieniła się, czując na sobie zdumione
spojrzenie Petera Fortune'a.
- Laura Ashley? Ależ... - wyjąkał.
- To nie jest jej prawdziwe nazwisko - szybko wtrą
cił Adam. - Ona po prostu przybrała je chwilowo. Rozu
miesz, występuje tutaj incognito.
Na twarzy Petera nadal malował się wyraz powątpie-
.
ADAM I EWA • 53
wania. Adam gwałtownie wstał od stołu i chwycił Laurę
za rękę.
- Chodźmy, już czas - powiedział, bezceremonialnie
pociągając ją za sobą.
- Idziemy grać w tenisa. W parach, z Ioną i jej nowym
narzeczonym. Zdaje się, że on nazywa się Graydon.
O dziewiątej musimy być na korcie - wyjaśniał pospiesz
nie, popychając oszołomioną dziewczynę ku drzwiom.
Peter nie spuszczał oczu z brata.
- Adamie, może jednak wytłumaczysz mi, co znaczy,
że ta pani jest tu incognito?
Jessica przyszła Adamowi z pomocą.
- Mało kto rozumie twojego brata, kochanie. Propo
nuję, żebyś usiadł i zjadł ze mną śniadanie, dobrze?
- Zaraz, zaraz, a co ze strajkiem? - zawołał Peter
widząc, że Adam znika już w drzwiach.
- Wszystko w porządku, Pete. Naprawdę, panuję nad
sytuacją.
Ale Peter nie dał się tak łatwo zbyć. Gestem nakazał
Adamowi, by został, a sam podszedł do Laury.
- Doprawdy, mój brat ma fatalne maniery - powie
dział, wyciągając ku niej dłoń na powitanie.
- Miło mi cię poznać, Lauro.
- Mnie również, panie...
- Jestem Peter - uśmiechnął się łagodnie.
Laura odpowiedziała uśmiechem.
- Dzięki, Peter. Cieszę się, że cię poznałam.
'
- Zaczekaj chwilę - poprosiła Laura Adama, kiedy
znaleźli się w ogrodzie.
- Co się stało?
Ł
54 • ADAM I EWA
- Nie mogę grać w tym stroju.
Adam przystanął i objął spojrzeniem jej zgrabną syl
wetkę w obcisłej, cudownie uwydatniającej kształty zie
lonej sukience. Sam nakazał jednej z pracowniczek dzia
łu mody dobranie odpowiedniej garderoby dla Laury,
pomimo stanowczych protestów dziewczyny. Zgadzała
się najwyżej na jedną sukienkę na zmianę i jak zwykle
powtarzała, że zwróci pieniądze. Adam nawet nie chciał
o tym słyszeć. Mało tego, kilka rzeczy wybrał dla niej
osobiście - a między innymi i tę sukienkę, w której wi
dział ją najchętniej. Niemniej Laura miała rację - nie był
to strój odpowiedni do tenisa.
- Dobrze, po drodze na korty wpadniemy do sklepu
i coś sobie wybierzesz.
- Adamie, twoja hojność przekracza wszelkie grani
ce. Mam już jeden strój tenisowy w pokoju. Daj mi tylko
minutę na przebranie się.
- Dobrze, biegnij, tylko wejdź od tylu, żebyś nie
natknęła się na Petera.
Spojrzała na niego z niepokojem.
- Dlaczego nie powiedziałeś mu prawdy o mnie?
- Babcia zrobi to dużo lepiej. Wiesz, w pierwszym
momencie Peter może się wydać nerwowy i zasadniczy;
zyskuje dopiero przy bliższym poznaniu.
- Wydał mi się bardzo miły. Widzę zresztą, że to cecha
rodzinna. Ty, Taylor i Tru jesteście uroczy i gościnni.
- Taylor też? - Adam zauważył, jak Tru zmieniał się
przy Laurze z buntownika w uroczego światowca, ale
nie mógł uwierzyć, by taki odludek i maniak naukowy
jak Taylor nagle stał się towarzyski.
- Tak, on jest cudowny, choć może odrobinę nieśmiały.
ADAM I EWA • 55
- Kiedy zdążyłaś go tak dobrze poznać?
- Nie za dobrze, ale rozmawialiśmy sobie wczoraj
przez kilka godzin w jego pracowni. Demonstrował mi
działanie Homera.
- Chcesz powiedzieć, że Taylor pokazał ci swojego
robota?
- A co w tym niezwykłego?
- Och, nic takiego. Po prostu nigdy nikomu go nie
pokazywał.
- Nawet wam, rodzinie?
- Nawet nam. Taylor zawsze trzyma swoje wynalaz
ki w ukryciu do ostatniej chwili.
- Och! - Dziewczyna zarumieniła się.
Tak, pomyślał Adam, też mam ochotę westchnąć so
bie „Och!" Zdaje się, że piękna księżniczka zawróciła
w głowie wszystkim braciom Fortune'om.
Dalsze słowa Laury natychmiast potwierdziły jego
podejrzenia.
- Mam prośbę, żebyś po tenisie podrzucił mnie do
miasta. Obiecałam Tru, że zjem z nim lunch w „Le Cas-
soulet".
- Coo? Tru w „Le Cassoulet"?
- Czyżby nie lubił tej restauracji? - zdziwiła się.
- Przecież powiedział, że jest najlepsza w mieście.
- Owszem, lubi, ale swojego czasu miał małą wy
mianę zdań z szefem kuchni.
- Wymianę zdań?
- Wiesz, Truman lubi poprawiać innych. Zdaje się,
że sugerował jakieś zmiany w menu. On bywa czasami
pory wczy. Ale nie bój się, przy tobie będzie łagodny jak
baranek - zapewnił, widząc jej zakłopotaną minę.
56 • ADAM I EWA
Kiedy Laura poszła się przebrać, Adam stał jeszcze
dobrą chwilę, rozważając w myśli własną uwagę. Tak,
niech lepiej Tru zachowuje się wzorowo, inaczej będzie
miał z nim do czynienia!
- No i co, samarytaninie? - zagadnęła z uśmiechem
Iona.
Adam zignorował jej uwagę. Rozglądał się za Laurą.
- Poczekaj, ona jeszcze bierze prysznic. Przecież na
graliśmy się do siódmych potów. Co się z tobą dzieje,
staruszku?
- Daj spokój - burknął.
- Boże, aż tak cię wzięło? - Iona przyjrzała mu się
uważnie.
- Śmieszna jesteś. Czuję się po prostu odpowiedzial
ny za Laurę, współczuję jej i dbam, żeby miała jakieś
rozrywki, dopóki...
- No, właśnie, dopóki co? Mówiła mi, że nadal nic
sobie nie przypomina, a w prasie ani w telewizji nie ma
żadnych komunikatów o zaginionej blondynce.
- Minęły dopiero cztery dni.
- Adamie, posłuchaj... - Iona urwała z wahaniem.
- No, dalej, powiedz to wreszcie!
- Może ona wcale nie chce sobie przypomnieć.
- Przypomnieć czego?
- Właśnie. - Przyjaciółka spojrzała mu prosto w oczy.
- O to właśnie chodzi.
- Jesteś dziwnie milczący, Adamie - odezwała się Lau
ra, kiedy wjechali do Denver. - Czy z powodu mojej gry?
ADAM I EWA • 57
Zacisnął ręce na kierownicy ferrari i rzucił jej szybkie
spojrzenie.
- Jakiej gry?
- Mojej gry w tenisa - odparła speszona.
Adam zacisnął na moment powieki.
- Przepraszam, w pierwszej chwili miałem co innego
na myśli.
- Rozumiem, musisz mieć tysiące rzeczy na głowie
ważniejszych ode mnie.
Czyżby sobie z niego kpiła? Niemożliwe, pomyślał,
widząc jej szczerze przejętą minę. Nie, Laura nie potrafi
udawać.
- Myślałem tylko o tobie - powiedział łagodnie.
- Ach - wyszeptała, spuszczając głowę. Znów zapa
nowało milczenie.
- Lauro?
- Tak?
Roześmiał się niespodziewanie.
- Wiesz, normalnie nie miewam zahamowań w roz
mowach z kobietami.
- Zauważyłam. Już pierwszego dnia, na przyjęciu
czy chociażby dzisiaj, kiedy rozmawiałeś z Ioną. Potra
fisz gawędzić zajmująco i swobodnie, jak prawdziwy
lew salonowy.
Tym razem jego śmiech był przepojony goryczą.
- Przepraszam, jestem okropna. Nawet się nie zasta
nawiam nad tym, co mówię.
- Nie przepraszaj, Lauro. Szczerość jest twoim naj
większym urokiem.
Ich spojrzenia spotkały się na moment.
58 • ADAM I EWA
- Dojechaliśmy do „Le Cassoulet" - szepnęła, od
wracając wzrok.
Gdyby mu nie powiedziała, nawet nie zauważyłby, że
są na miejscu. Tak bardzo chciał... Właśnie, czego
chciał?
- Adamie, przejechałeś za daleko - powiedziała, ma
chając do Trumana, który stal na chodniku z dziwną
miną, wpatrując się w samochód brata.
Adam gwałtownie wdepnął hamulec. Gdyby nie pas
bezpieczeństwa, Laura uderzyłaby czołem w szybę.
- Przepraszam - wymamrotał i powoli podjechał do
krawężnika. Tru podbiegł, by otworzyć drzwiczki.
- Lauro, wyglądasz jak sama radość poranka - o-
znajmił z zachwytem, ceremonialnie podając jej ramię.
- Ty też pięknie się prezentujesz, Tru - zrewanżowa
ła się z uśmiechem.
Adam zerknął na brata. Rzeczywiście, Tru wyglądał
nadzwyczaj wytwornie w popielatym włoskim garnitu
rze, błękitnej jedwabnej koszuli i krawacie od Armanie-
go, koloru bordo w dyskretny wzorek. Ten widok coś mu
jednak przypominał.
- Hej, kochany, przecież to moje ubranie! - zawołał
zdumiony.
Tru mrugnął do niego, nie speszony.
- Chyba nie sądzisz, że wpuściliby mnie do „Le Cas
soulet" w dżinsach i skórzanej kurtce, co?
Laura odchodząc obejrzała się na Adama.
- Dzięki za urocze przedpołudnie - powiedziała.
- Możemy je jutro powtórzyć - rzucił z wymuszo
nym uśmiechem, widząc, że Tru nie puścił jej ręki.
Ruszał powoli, wpatrzony w tylne lusterko, gdzie
ADAMIEWA • 59
wciąż odbijał się obraz „Le Cassoulet". Kierowca za nim
zatrąbił niecierpliwie. Przez głowę Adama przelatywały
niespokojne myśli.
Chyba straciłeś rozum, upominał się w duchu. Nawet
nie wiesz, kim jest naprawdę ta kobieta, nie znasz jej
nazwiska, rodziny, nie masz pojęcia, w jakiej znalazła się
sytuacji. Może to tylko pociąg fizyczny? Ale przecież
masz aż przesadne skrupuły, by nie wykorzystać jej na
iwności i niewinności. Ona jest inna, zupełnie inna niż
wszystkie. I co z tego? Czym to się według ciebie ma
skończyć? Nawet gdyby nie było dodatkowego warunku
w testamencie...
Nagle spostrzegł, że wciąż zatacza koła wokół restau
racji. Tam, w środku, siedzieli Tru i Laura. Przy zacisz
nym, malutkim stoliku na dwoje. Zerknął na zegarek
i niecierpliwie zabębnił palcami po kierownicy. Koledzy
czekają na niego w klubie. Już jest spóźniony.
- Przepraszam, ale u nas obowiązuje marynarka
i krawat - upomniał go uprzejmie, lecz stanowczo szef
sali.
- Och, bardzo mi przykro, ale jestem umówiony na
ważne spodkanie. Przy stoliku już na mnie czekają. Pan
rozumie, interesy - powiedział przymilnie Adam, dys
kretnie wsuwając szefowi do kieszeni dwudziestodo-
larówkę. Reakcja była natychmiastowa. Mężczyzna ski
nął na dziewczynę w szatni. Na ladzie błyskawicznie
znalazła się czarna marynarka i ponury szary krawat.
Mało elegancka marynarka okazała się o kilka nume
rów za duża, krawat za krótki, a wszystko kłóciło się ze
60 • ADAM I EWA
sportową koszulą, którą miał na sobie. Adam krytycznie
obejrzał się w lustrze i ruszył w kierunku sali.
W pierwszej chwili na widok Tru, ubranego w jego
własny, szyty na miarę włoski garnitur, chciał się wyco
fać. Niestety, natknął się na Laurę, wracającą z toalety.
- Adam?
- Laura?
Zdumiona zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
Adam bezsilnie wzniósł oczy do nieba.
- Zjesz z nami obiad? - zapytała, wyraźnie tłumiąc
wesołość.
- Z przyjemnością. - Usiłował zrobić dobrą minę do
złej gry.
Tru miał najwyraźniej podobne problemy.
- Myślałem, że jesteś umówiony w klubie - stwier
dził cierpko.
Adam przysunął sobie krzesło i usiadł pomiędzy ni
mi.
- Odwołałem spotkanie - stwierdził swobodnie, nie
zważając na rozbawioną minę, z jaką brat studiował jego
strój. Laura wzięła do ręki kartę.
- Co proponujecie, chłopcy? - zapytała.
- Proszę, wejdź! - zawołała Laura. - Drzwi są otwarte.
Peter Fortune przestąpił próg rozświetlonego słońcem
salonu dla gości. Laura siedziała w otwartych drzwiach
tarasu, przeglądając jakiś magazyn.
- Hej, jak udał się wczoraj tenis? - zapytał.
- Fajnie. Wygraliśmy wszystkie sety - odparła, od
kładając pismo. - Coś mi się zdaje, że Iona Poole nie
będzie chciała spojrzeć na kort przez najbliższy tydzień.
ADAM I EWA • 6 1
- Jedno można z pewnością powiedzieć o przyjacio
łach Adama - bardzo lubią wygrywać.
- I bardzo lubią grać - dodała.
Peter oparł się plecami o framugę.
- A także jeść w dobrych restauracjach. Słyszałem,
że Tru zabrał cię do „Le Cassoulet".
- Owszem. Był tam również Adam.
- Adam? - Peter Fortune pytająco uniósł gęste brwi.
- Tak. Muszę przyznać, że miał bardzo efektowne
wejście - zaśmiała się.
Adam słyszał ten śmiech już w korytarzu. Wchodząc
zmierzył brata czujnym spojrzeniem.
- Co was tak śmieszy? Ja też lubię kawały.
Peter dał mu braterskiego kuksańca w bok i zniknął
dyskretnie. Laura spłonęła rumieńcem.
Adam obciągnął na sobie błękitny sweter i odezwał
się zasadniczym tonem:
- Jadę do Boulder. Może chciałabyś mi towarzyszyć?
- Interesy?
- Można i tak powiedzieć. Chcę wybrać coś na au
kcję dobroczynną. Konkretnie obraz Ellmana. Jeffreya
Ellmana. Słyszałaś o nim kiedyś?
Bezradnie uniosła ku niemu wzrok.
- Nie wiem...
- Och, wybacz!
- Nie szkodzi. Powiedz mi, czy jest dobrym malarzem?
- W każdym razie popularnym. Poza tym zgodził się
dać jeden z obrazów na aukcję. Przedstawi mi trzy do
wyboru i pomyślałem, że mogłabyś mi doradzić.
- Nie mam pojęcia, czy wiem cokolwiek o sztuce
- westchnęła.
ROZDZIAŁ
4
Gdy znaleźli się przed domem Jeffreya Ellmana, Lau
rze aż zaparło dech z wrażenia. Przepiękna, przeszklona
budowla z cedrowych belek wznosiła się nad doliną oto
czoną łańcuchem wzgórz.
- Ładne, co? - zapytał Adam z uśmiechem.
- Ładne? Chciałeś powiedzieć cudowne! - wykrzyk
nęła Laura z niekłamanym zachwytem, po czym uważ
nie spojrzała na swojego towarzysza. - Dla ciebie wszy
stko jest takie zwyczajne.
Adam zatrzymał wóz na podjeździe, zgasił silnik i od
wrócił się do niej.
- Co jest dla mnie takie zwyczajne?
Laura wykonała ręką nieokreślony gest.
ADAM I EWA • 65
- Żyjesz w sposób niedostępny zwykłym śmiertelni
kom, Adamie Fortune. Obracasz się wśród sław i boga
czy, mieszkasz we wspaniałej posiadłości, nie masz
zmartwień ani codziennych obowiązków. Wszystko
przychodzi ci tak łatwo, naturalnie.
- Robisz ze mnie płytkiego światowca.
- Nie, tego nie chciałam powiedzieć. Może po prostu
jestem zazdrosna. I na pewno sfrustrowana. Lękam się,
że kiedy wróci mi pamięć, okaże się, iż jestem tylko
zwykłą kobietą, prowadzącą nudne, szare życie, spędza
jącą dnie w ponurym biurze, a wieczory... - urwała
i popatrzyła w bok.
- Z mężem? I dziećmi?
Nie odpowiedziała.
- Nie sądzę, by tak było. Gdyby żona i w dodatku
matka dzieciom zniknęła z domu, zaraz ukazałyby się
komunikaty - powiedział Adam z przekonaniem.
Laura znów wpatrzyła się w dom Ellmana.
- Może po prostu spędzam wieczory samotnie, sie
dząc zwinięta z książką na kanapie, pojadając popcorn
i na próżno czekając, aż zadzwoni telefon.
- W to też trudno mi uwierzyć.
- Naprawdę? - Odwróciła się ku niemu. Wielkie
oczy zaszkliły się łzami. Adam wyciągnął ramiona, pra
gnąc ją pocieszyć i przytulić, lecz dziewczyna szybko
otworzyła drzwiczki i wyskoczyła z samochodu.
Jeffrey Ellman powitał ich u drzwi. Zupełnie nie od
powiadał wyobrażeniom, jakie Laura miała o artystach.
Był zażywnym, jowialnym, łysiejącym starszym panem
o wyglądzie typowego komiwojażera czy agenta ubez
pieczeniowego.
66 • ADAM I EWA
ADAM I EWA • 67
- Witam w „Casa Ellman" albo - jak nazywa ten
dom moja mama - w „Kaprysie Jeffreya" - powiedział
z miłym, ciepłym uśmiechem. - W każdym razie wolę
go od zakaraluszonej pracowni w mieście - dodał ze
śmiechem, przyjacielsko otaczając Laurę ramieniem.
- A ty, moja piękna, możesz nazywać tę chałupę po pro
stu domem.
Laura polubiła tego człowieka i to miejsce od pier
wszego wejrzenia. Adam, sądząc po jego minie, miał
podobne odczucia.
- Szaleństwo, co? - zapytał Jeffrey ze śmiechem, wi
dząc wrażenie, jakie wywarła na niej przeszklona pra
cownia w szczycie domu. - Tutaj sobie maluję jak na
dachu świata.
- Fantastyczne - przyznała Laura. - Musisz się czuć
jak...
Jeffrey nie dał jej dokończyć. Zarechotał i demonstra
cyjnie poklepał się po wydatnym brzuszku.
- Czuję, że obrastam w tłuszczyk i że trochę nie pa
suję do tego miejsca, słowem jak oszust - wyznał, pouf
nie szepcąc jej do ucha.
- Chcesz powiedzieć, że te wszystkie płótna to tylko
zręczne kopie? - spytała z udawanym oburzeniem.
Jeffrey z zachwytem objął ją ramieniem.
- Fortune, podoba mi się ta dziewczyna. Gdzie ją
znalazłeś? Możesz przyprowadzić jeszcze jedną dla
mnie?
Adam uśmiechnął się z satysfakcją.
- Przykro mi, Ellman, ale ona jest jedyna w swoim
rodzaju.
Jeffery rzucił Laurze konspiracyjne spojrzenie.
- Jedno mogę powiedzieć na pewno, moja droga.
Jesteś zupełnie inna niż cały ten babiniec, którym zwykle
otacza się Adam. Od razu to zobaczyłem.
- A co właściwie zobaczyłeś? - Laura nie mogła po
wstrzymać ciekawości.
- Pytasz: co? - Zamyślił się przez chwilę, przygląda
jąc się jej uważnie wnikliwym okiem malarza. - Cóż,
zobaczyłem urodę, inteligencję, odwagę, dumę, namięt
ność i niepokój.
Laura poczuła, że się rumieni. Adam uważnie ob
serwował ich oboje. Przez chwilę cała trójka trwała
w pełnym napięcia milczeniu. Wreszcie przerwał je ma
larz.
- To ostatnie też było komplementem - powiedział
miękko. - Sam mam podobne cechy. No, może z wyjąt
kiem urody - uśmiechnął się. - Przede wszystkim od
czuwam niepokój. On mną rządzi. I dlatego udało mi się
osiągnąć to, czego pragnąłem.
- A ja nawet nie wiem, czego chcę - powiedziała
Laura cicho, jakby na wpół do siebie. Zaczęła chodzić
wzdłuż ścian i przyglądać się ogromnym płótnom, za
chlapanym kolorowymi farbami. Przypominały jej osza
lałe tęcze.
- Są zabawne, prawda? - odezwał się Adam, idący
u jej boku. Popatrzyła uważnie na obu mężczyzn.
- One są zbuntowane, chaotyczne, niedorzeczne i wy
wrotowe. Zaznaczam, że mówię komplementy - uśmiech
nęła się kpiąco.
Ellman i Fortune parsknęli śmiechem.
W drodze powrotnej Laura była w świetnym humo
rze.
68 • ADAM 1 EWA
ADAM I EWA
• 69
- Zadowolona z wycieczki? - zapytał Adam.
- O, tak. Bardzo podobał mi się Jeffrey. Miło mnie
rozczarował, bo zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam.
- Był zachwycony twoim wyborem. Ten obraz uwa
ża za najlepszy. - Zerknął na nią z zastanowieniem.
- Słuchaj, a może pracowałaś w galerii sztuki? Jeśli
chcesz, moglibyśmy sprawdzić w Denver.
- Tak, to dobra myśl - odparła po chwili wahania.
W jej glosie brakowało entuzjazmu.
- Właściwie nie wiem, czy taka dobra. Może jednak
nie. - Zaczął się zastanawiać.
- Adamie, odchodzę - przerwała mu gwałtownie.
- Odchodzisz? Jak to?
- Jutro rano. Nie mogę w nieskończoność naduży
wać gościnności twojej i twojej rodziny. Czuję się... jak
pasożyt.
- Przecież jesteś u nas dopiero od niedawna, Lauro.
- Właśnie, i już mi zaczyna być u was za dobrze -
wyznała szczerze.
- I cóż w tym złego? Przecież chcę, żebyś się dobrze
czuła. My wszyscy chcemy - powiedział bez przekona
nia. Było jasne, że Laura nie zmieni zdania.
- Obiecaj mi jedno, dobrze?
- Co takiego?
Adam oderwał rękę od kierownicy i na ułamek sekun
dy oparł ją na udzie dziewczyny. To ulotne dotknięcie
wystarczyło, by poczuła drżenie w całym ciele. Jakim
znawcą ludzkich dusz okazał się Jeffrey Ellman, skoro
wyczuł w niej namiętność i niepokój! Zerknęła ner
wowo na mężczyznę. Czy zauważył jej gwałtowną re
akcję? Lecz Adam był zbyt zaabsorbowany własnymi
myślami. Ewentualność, że Laura mogłaby zniknąć z je
go życia już jutro, podziałała na niego jak cios w splot
słoneczny.
Następnego ranka, kwadrans po siódmej, Adam
wkroczył do pokoju śniadaniowego, pogwizdując starą
balladę „Na kolejowym szlaku".
Jessica, Laura i Peter siedzieli już przy stole. Jedynie
Taylor wyłamywał się z tego zwyczaju, gdyż zwykle
odsypiał noce spędzane w laboratorium. Zaś Tru wyje
chał służbowo na kilka dni.
Wszyscy troje unieśli głowy na widok Adama i za
marli z wrażenia. W eleganckim, stonowanym garnitu
rze z kamizelką i złotym zegarkiem z dewizką, ze skó
rzaną teczką i kapeluszem w ręku wyglądał jak drugie
wcielenie swojego brata Petera. Nawet sposób, w jaki
usadowił się przy stole, był dokładną imitacją wiecznie
zaaferowanego biznesmena o nienagannych manierach,
jakim był młodszy Fortune.
Usiadłszy powiódł wzrokiem po zebranych i energi
cznie zatarł ręce.
- No, kochani, mam dzisiaj mnóstwo spraw do zała
twienia. Wreszcie trzeba się wprząc w ten kierat!
Peter rzucił Jessice pytające spojrzenie, lecz babka
wzruszyła tylko ramionami. Laura milczała, nie spusz
czając oczu z Adama.
- Już gotowa? - zwrócił się do niej.
Przytaknęła, starannie mieszając kawę.
- Znakomicie. Musimy zdążyć na czas. Trzeba da
wać dobry przykład innym.
- Innym? - nie wytrzymał Peter.
70 • ADAM 1 EWA
- Dokąd mamy zdążyć? - rzuciła Laura.
Tylko Jessica ze spokojem przyjmowała dziwaczne
zachowanie wnuka.
Sam bohater zaś, ignorując ich spojrzenia, oficjal
nym, pełnym namaszczenia gestem wyciągnął z teczki
gruby terminarz i zaczął go starannie kartkować.
- Mmm... Aha... - mruczał przy tym, aż wreszcie zna
lazł odpowiednią stronę, wyciągnął z kieszonki na piersi
złote wieczne pióro i zaczął notować coś starannie.
Towarzystwo przy stole dosłownie wstrzymało od
dech. Nikt nie jadł, nikt nie sięgał po filiżankę. Sześć par
oczu wpatrywało się bacznie w biegające po papierze
pióro.
Wreszcie Adam skończył, z trzaskiem zamknął notes
i dokładnie zakręcił swojego złotego watermana.
- Gotowa? - żywo zwrócił się do Laury-
- Gotowa do czego, Adamie? - wyjąkała.
- Przecież sama mówiłaś, że nie chcesz nadużywać
naszej gościnności, prawda? Dlatego angażuję cię. Od
tąd będziesz zarabiać na swoje utrzymanie.
- Co to za praca?
- Będziesz asystentką samego Adama Fortune'a, mój
ty Piętaszku w spódnicy - zaśmiał się.
Z drugiej strony stołu dał się słyszeć odgłos spazma
tycznie wciąganego powietrza. Peter Fortune zakrztusił
się kawą. Jessica przytomnie klepnęła go po plecach.
Kiedy Adam i Laura wyszli, babcia chytrze spojrzała
na wnuka.
- Ta dziewczyna sprawiła cud, nie uważasz, Peter?
Twój niepoprawny braciszek zmienił się nie do pozna
nia.
ADAM 1 EWA • 71
- Jeszcze zobaczymy. - Peter sceptycznie pokręcił
głową.
- Dzień dobry, Ellen - rzucił Adam uprzejmie.
- Jestem Joyce - poprawiła go szykowna brunetka.
- Tak, oczywiście, Joyce - uśmiechnął się przepra-
szająco. - Poprzednia pracowniczka miała na imię Ellen
- wyjaśnił towarzyszącej mu Laurze.
- Ależ nie, panie Fortune, Carol - znów sprostowała
Joyce.
Adam szybko przeprowadził Laurę koło jej biurka
i pomachał do pozostałych trzech osób.
- Dzień dobry wszystkim!
Pracownicy spojrzeli na niego ze zdumieniem.
- Później im cię przedstawię - mruknął i szybko ru-
szył do przodu.
Szli przez długą salę, mijając dwa szeregi przeszklo-
nych boksów. Adam przez cały czas uśmiechał się i rzu
cał pozdrowienia, wywołując ogólne zdziwnienie.
- Czy coś się stało? - zapytała z niepokojem Laura.
- Ci ludzie tak dziwnie się zachowują...
- Och, po prostu nie spodziewali się mnie przed po
niedziałkiem. Po tych wyczerpujących pertraktacjach
związkowych wziąłem tydzień urlopu, żeby złapać od
dech. Wiesz, jak to jest - praca, napięcie, człowiek się
spala i od czasu do czasu musi się wyłączyć. Peter do
skonale to rozumie i nie robi mi trudności.
Laura spojrzała na niego z uśmiechem.
- Dobrze, Adamie, nie brnij dalej. Przecież łatwo się
domyślić, że byłeś...
- Obibokiem i nierobem, tak? - skrzywił się.
72 • ADAM 1 EWA
- No, to jest nawet...
- Zbyt łagodnie powiedziane, co?
- Twoja zdolność kończenia za mnie zdań niedłu
go...
- Wejdzie mi w zwyczaj?
Laura spojrzała mu w oczy.
- Bardzo miły zwyczaj.
Adam ceremonialnie otworzył przed nią drzwi do
biura zarządu.
- Ja tylko udaję niewdzięcznika, który obija się
i przepuszcza rodzinną fortunę. Tak naprawdę, Lauro,
jestem...
- ...odpowiedzialnym facetem? - dokończyła z bły
skiem w oku.
- Kochanie, wyjęłaś mi te słowa z ust.
Pani Saunders, energiczna siwowłosa szefowa sekreta
riatu, nerwowo przestępowała z nogi na nogę pośrodku
okazałego, lecz wyraźnie zaniedbanego gabinetu Adama.
- Nie byliśmy... przygotowani na pana przybycie,
panie Fortune - tłumaczyła się.
- Postanowiłem wrócić wcześniej, niż planowałem,
pani... - najwyraźniej zapomniał jej nazwiska, więc za
kaszlał, by ukryć zakłopotanie.
- Saunders, panie Fortune. Może znów zająłby pan
biuro brata? Tu trzeba najpierw porządnie posprzątać.
- Tak, zadziwiające, jak ten kurz szybko się groma
dzi - mruknął Adam, podchodząc do okna. Szarpnął je,
bezskutecznie próbując otworzyć.
- Ono się nie otwiera, panie Fortune. Mamy klimaty
zację w całym budynku.
ADAM I EWA • 73
- Tak, wiem... sprawdzałem tylko...
- Czy nie ma przeciągów? - poddała domyślnie Laura.
Przytaknął z poważną miną, po czym wziął z biurka
terminarz i zaczął go szybko kartkować.
- Posłuchaj - zwrócił się do Laury - pierwsza spra
wa do załatwienia na dzisiaj, to zorganizowanie ci stano
wiska pracy - oznajmił rzeczowo. - Pani Saunders,
przydałoby się tu porządnie odkurzyć i postawić jakieś
ładne kwiaty. A pani Ashley powinna do popołudnia
mieć gotowe własne miejsce. Da sobie pani radę, pra
wda? Do tego czasu proszę załatwiać moje telefony
i przygotować spotkania.
- Spotkania?
Adam grzecznie, lecz stanowczo skierował panią Sa
unders ku drzwiom.
- To wszystko na dzisiaj, dziękuję.
Gromadka pracowników stłoczyła się wokół pani Sa
nders, kiedy wyszła z biura Petera Fortune'a.
- Co on tam robi? - dopytywała się Millie z księgo
wości.
Pani Saunders wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Chyba coś mu odbiło. Powie-
ział "Proszę załatwiać moje telefony". Wyobrażacie to
obie?
- Ciekawe, jakie telefony? - mruknął Gary z działu
dokumentacji.
- Może od jego bukmacherów? - zasugerowała jed
na z urzędniczek.
- Nonsens - oświadczyła autorytatywnie pani Saun
ders. - Słyszałam różne plotki o Adamie, ale nie uwierzę
74 • ADAM 1 EWA
w to, że bawi się w hazard i zakłady. Zresztą brat nigdy
by na to nie pozwolił.
- Może w takim razie organizuje następne przyjęcie
- ucieszyła się Lynn, jedna z sekretarek.
- Pod nosem Petera? Co ty! Notabene dzwonił do
mnie rano i mówił, że będzie w południe - odezwała się
Rhonda, osobista sekretarka Petera Fortune'a.
- Na pewno mi nie uwierzycie, ale Adam przyszedł
dzisiaj do pracy - oznajmiła pani Saunders.
- Do pracy? - rozległy się zdumione głosy.
- A kim jest ta piękna dziewczyna? - dopytywał się
Gary-
- To jego nowa asystentka.
- I w czym ona ma mu asystować?
Rozległy się stłumione chichoty.
- Ja ją skądś znam - mruknęła Millie.
- Oczywiście, że ją znasz - potwierdziła z uśmiesz
kiem pani Saunders.
Gary strzelił niecierpliwie palcami.
- Zaraz, zaraz... Już wiem! Czy to nie ją znalazł
strażnik w piątek wieczorem na siódmym piętrze?
- Fakt, to ona - skojarzyła Millie. - Tajemnicza nie
znajoma. Ciekawe, kim naprawdę jest.
Pani Saunders powiodła po zebranych zamyślonym
wzrokiem.
- Mnie to też interesuje. Mam niejasne wrażenie,
że już ją kiedyś widziałam. - Potrząsnęła głową.
- W każdym razie jestem pewna, że rodzina Fortune'ow
poruszy niebo i ziemię, by odkryć jej prawdziwą tożsa
mość.
ADAM 1 EWA • 75
Adam usłyszał, jak otwierają się drzwi, i szybko we
pchnął kij golfowy oraz podstawkę do piłki do szafy.
Zaledwie zdążył się z tym uporać, a już pojawiła się
Laura z plikiem papierów.
- Proszę, masz to na początek - oznajmiła, kładąc
stos na jego biurku.
Adam zasiadł w kręconym fotelu i z ważną miną się
gnął po pierwszy z brzegu dokument. Przebiegł go wzro
kiem nie czytając.
- Świetnie się spisujesz, Lauro - pochwalił, po czym
zerknął na zegarek. - Zrobiło się późno, najwyższa pora
na lunch. Ponieważ to twój pierwszy dzień, poprosiłem
panią...
- Saunders.
- Tak, panią Saunders. Widzę, że niedługo będziesz
znała wszystkich. O czym to ja mówiłem? Aha, więc
poprosiłem ją, by zarezerwowała nam stolik w „Tee-
bows". Dają tam najlepsze steki w całym Teksasie.
- Och, Adamie, to bardzo pięknie z twojej strony, ale...
- Nie lubisz steków? Nie szkodzi, mają tam też lan-
gusty z Maine, kurczaki i dania wegetariańskie.
- Nie chodzi o menu. Chodzi o czas.
- Słucham?
- Mamy mało czasu. Zobacz. - Przysunęła sobie
krzesło do jego biurka, wybrała ze stosu jakieś papiery
i podsunęła mu pod oczy. Z niechęcią zmusił się, by na
nie spojrzeć.
- W pierwszej kolejności przejrzałam te raporty, zro
biłam notatki, zaznaczyłam na marginesach uwagi.
- Spojrzała na niego z niepokojem. - Chyba nie masz mi
tego za złe?
76 • ADAM I EWA
- Co mam ci mieć za złe?
- Że skreśliłam pewne propozycje.
- Nie skądże. Lauro, jesteś wspaniała. Naprawdę...
- Znów zerknął na papiery. - 0 co chodzi?
- Zakładam, że twoim celem nie jest jedynie dopro
wadzenie do zakończenia strajku, a dotarcie do źródeł
konfliktu, ustalenie, w których punktach można ustąpić,
a w których przedyskutować rozwiązania kompromi
sowe.
- Bezwzględnie tak!
- Doskonale. - Laura uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Cieszę się, że nie masz mi za złe, że wchodzę w twoje
kompetencje.
- Moje kompetencje?
- Tak, jesteś ekspertem, Adamie. Mam wielki szacu
nek dla twojego doświadczenia w dziedzinie arbitrażu
i stosunków z pracownikami. Nie bez powodu, jak przy
puszczam, Peter powierzył ci tę misję, prawda?
- Tak, rzeczywiście - bąknął Adam, po raz kolejny
unosząc ku oczom dokument.
Kiedy w dwie godziny później odłożyli na bok ostat
nią kartkę, Adam, w samej tylko koszuli, odchylił się
w krześle i poprawił rozluźniony pod szyją krawat.
- Jesteś urodzonym menedżerem, Lauro. Zapewne
w swoim przeszłym życiu...
Uspokajająco położyła palec na ustach.
- Psst, nie mówmy o mojej przeszłości. Po raz pier
wszy zaczęłam się cieszyć teraźniejszością.
- Naprawdę się nią cieszysz? - zapytał miękko, wsta
jąc i pochylając się ku niej.
ADAM I EWA • 77
Odruchowo przesunęła językiem po wargach, aż na
zbyt dobrze pamiętając bliskość tego mężczyzny i jego
pocałunki.
- Słuchaj... - zaczęła nerwowo.
- Słucham - powiedział, obejmując ją ramionami.
- Adamie, nie jesteś głodny?
- Jestem, nawet bardzo - wyszeptał jej prosto
w ucho.
- Hej, nie tutaj! Co sobie pomyślą twoi pracownicy?
- spłoszyła się i cofnęła. W odpowiedzi Adam zrobił
krok do przodu, przypierając ją do krawędzi biurka.
- Lauro - wyszeptał - doprowadzasz mnie...
- Do szaleństwa? - uzupełniła odruchowo.
- Właśnie - mruknął, niecierpliwie szukając jej ust.
I znalazł je. Pocałunek był gwałtowny. Laura poczuła,
jak miękną jej kolana. Po omacku sięgnęła dłonią do
tyłu, by oprzeć się o biurko. Przy okazji, nie zdając sobie
z tego sprawy, niechcący nacisnęła guzik interkomu, łą
czącego gabinet z sekretariatem.
- Och, Adamie - wyszeptała zdyszana, odsuwając
się od niego. - Ostatnim razem obiecałam sobie, że to
nie...
- ... zdarzy się po raz drugi, tak?
- Tak.
- Żałujesz?
- Nie, ale powinnam.
- Czemu?
- Ponieważ mam poczucie, że cię uwodzę.
Adam parsknął śmiechem.
- Ty mnie? Przecież to ja mam wyrzuty sumienia!
- T y ?
78 • ADAM 1 EWA
- Lauro, nie mogę się na niczym skupić, gdyż myślę
tylko o tobie. Jesteś jak łyk ożywczego powietrza. Słod
ka, urocza, cudownie naturalna.
- Proszę, przestań!
- Wiem, co sobie pomyślałaś. Uważasz, że zachowu
ję się tak samo, jak w obecności innych kobiet. Ale z to
bą jest zupełnie inaczej, Lauro.
- Tym bardziej nie powinieneś tego mówić.
- Dlaczego? Powiedz, proszę - nalegał.
- Przecież mnie nie znasz. Nie wiesz, kim jestem.
Adam uśmiechnął się i, przemagając jej opór, znów
wziął ją w ramiona.
- Znam cię lepiej niż ty sama - wyszeptał.
W sekretariacie wianuszek głów otaczał biurko pani
Saunders. Wszyscy się uśmiechali - z wyjątkiem Iony
Poole, która wpadła do biura, by sprawdzić, co porabia
Adam. Trzeba przyznać, że szybko się dowiedziała.
Laura i Adam odskoczyli od siebie, słysząc szybkie
kroki za drzwiami. Po chwili do gabinetu wbiegła Iona.
- Jesteś nieludzko punktualna - skrzywił się Adam.
Iona zachichotała z satysfakcją.
- Zaraz będziesz mi dziękował na kolanach. Ty i Laura
- powiedziała, dopadając biurka. Patrzyli z otwartymi
ustami, jak szybkim ruchem wyłączyła interkom.
Twarz Laury przybrała kolor buraka. W ułamku se
kundy później to samo stało się z przystojnym obliczem
Adama.
- Tak, drogie dzieci, macie za co dziękować - oznaj
miła Iona z satysfakcją. - Ale w końcu po co ma się
przyjaciół?
ADAM I EWA • 79
Laura rzuciła się do biurka i drżącymi rękami zaczęła
zbierać raporty. - Zaraz je zaniosę do biura i...
- Nadam im tok służbowy - dokończył Adam.
Iona odprowadziła Laurę spojrzeniem, po czym od
wróciła się do Adama.
- Co tu się dzieje?
- Iona, jesteś fantastyczna, jak zwykle - przyznał
szczerze.
- Czegoś nie rozumiem. Skoro chciałeś uwieść tę
sierotkę, po co ciągnąłeś ją do biura? - zapytała łona
z niekłamanym zainteresowaniem.
- Wbrew temu, co myślisz, nie ściągnąłem jej tutaj
w tym celu. Tak po prostu wyszło. Zresztą Laura napra
wdę pracuje dla mnie.
- Kochanie, wstydziłbyś się, po starej znajomości,
opowiadać mi takie bzdury - odparła Iona, sadowiąc się
na rogu biurka.
- Słuchaj, ona potrzebowała zajęcia. Chciała się czuć
przydatna, aktywna, chciała zarabiać na swoje utrzyma
nie. Dlatego ją zatrudniłem.
- Zatrudniłeś jako co? Zabawkę dla siebie? Partnerkę
do tenisa?
Adam zaczął lokować się za biurkiem, mając nadzie
ję, że będzie wyglądał bardziej poważnie i kompeten
tnie.
- Życie nie polega wyłącznie na grze w tenisa i golfa,
Iona - stwierdził z namaszczeniem.
- Adamie, wiesz, że zawsze jestem po twojej stronie
i doceniam twoje zasługi w podejmowaniu akcji dobro
czynnych, ale naprawdę nie wiem, po co w tym wszy
stkim ta dziewczyna?
80 • ADAM I EWA
Adam Fortune złożył ręce na piersi gestem godnym
szefa korporacji.
- Iona, chyba nie zapomniałaś, że znajdujesz się
w moim biurze. A kiedy wyjdziesz stąd, odwróć się, to
zobaczysz wypisane złotymi literami imię i nazwisko
Adama Fortune'a, zastępcy prezesa zarządu Fortune
Enterprises. Laura jest moją asystentką. Pomaga mi
w unormowaniu stosunków ze związkami zawodowymi.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że równie dobrze
mógłby powiedzieć: z cywilizacjami pozaziemskimi,
Iona, jak się należało spodziewać, wybuchnęła śmie
chem.
- O Boże, staruszku, naprawdę trzeba cię ratować
- wykrztusiła, kiedy wreszcie udało się jej opanować
atak histerycznego śmiechu.
- Doprawdy, nie wiem, o czym mówisz - stwierdził
Adam i tak obrócił kręcony fotel, że łona widziała tylko
jego plecy.
- Adamie, przecież ty nawet nie wiesz, kim ona jest!
A jeśli okaże się naciągaczką? Zastanawiałeś się nad tym
choć przez chwilę?
Adam znów wprawił fotel w ruch obrotowy i popa
trzył na swoją starą przyjaciółkę, Iona ze zdumieniem
zauważyła, że się uśmiecha.
- Wiem, kochanie, trudno uwierzyć, że kobieta może
być pełna poświęcenia i skłonna do ciężkiej pracy - ale
dlatego właśnie Laura jest kimś wyjątkowym.
łona zmarszczyła brwi.
- Boże, sprawy zaszły dalej, niż się spodziewałam.
Ty się w niej zakochałeś! - wykrzyknęła.
Adam pobladł gwałtownie.
ADAM I EWA
• 81
- Nie, mylisz się. Nie kocham jej. Ja po prostu...
- zająknął się, nagle zdając sobie sprawę, że wpatruje się
tęsknie w drzwi gabinetu. Kiedy Laura wróci i dokończy
za niego to zdanie?
R O Z D Z I A Ł
5
Peter Fortune zmierzał ku biurom zarządu, które znaj
dowały się na samym końcu długiej sali. Po drodze
rozdzielał niezliczone uśmiechy, pozdrowienia i obiecu
jące skinięcia głową. Kiedy wreszcie znalazł się na wy
sokości biurka pani Saunders, sekretarka powitała go
uśmiechem zarezerwowanym dla prezesa Fortune Enter
prises.
- Och, dzień dobry, panie Fortune. Jak się pan miewa?
- Dziękuję, pani Saunders, świetnie - odparł Peter,
zerkając na zamknięte drzwi biura, które zajął jego brat.
- Czy oni tam jeszcze są? - zapytał niepewnie.
- Tak, panie prezesie. Od ósmej rano. I tak codzien
nie - poinformowała przejętym szeptem, zerkając dys-
ADAM I EWA • 83
kretnie na przegródkę ze sprawami do załatwienia, która
dosłownie pękała od listów, sprawozdań i raportów.
Peter przejrzał część korespondencji, w której między
innymi znajdował się list do wysoko postawionego dzia
łacza związkowego. Jego spojrzenie powędrowało ku
zamkniętym drzwiom gabinetu.
- Pracowici jak mróweczki, co? - zagadnął.
Pani Saunders speszyła się.
- Tak, panie prezesie.
Peter Fortune niecierpliwie zerknął na zegarek.
- Mam spotkanie o dziesiątej, ale później chciałbym
obaczyć się z bratem, no, powiedzmy, o wpół do dwu-
astej. Czy będzie pani łaskawa go zawiadomić?
- Oczywiście, panie Fortune - zapewniła służbiście
ani Saunders. - Chciałby pan widzieć jeszcze kogoś?
Peter uśmiechnął się.
- Nie, pani Saunders. Mam nadzieję, że choć na mo
ment rozstanie się ze swoją... hmm... asystentką.
- Słuchaj, to jest fantastyczne! - wykrzyknęła Laura,
odkładając kolejne pismo. - Ty naprawdę masz talent do
rozmów z ludźmi.
Na twarzy Adama pojawił się uśmiech.
- Nie mów, że cię to dziwi.
- Nie, nie dziwi. Nigdy nie wątpiłam w twoje zdol
ności negocjatora. Ale w tym wypadku chodzi o coś wię
cej niż proste rozmówki.
Adam wstał i zdecydowanym ruchem obrócił kręcone
krzesło Laury tak, że miał przed sobą jej twarz.
- Lubię, kiedy wyśpiewujesz mi peany pochwalne
- stwierdził z uśmiechem.
84 • ADAM I EWA
- Naprawdę? - zdziwiła się. -1 nie boisz się, że będę
fałszować?
- Lauro, mogę ci coś powiedzieć?
- Tak, jeśli masz ochotę.
- Mam ochotę. - Ogarnął spojrzeniem jej śliczną
twarz.
- Adamie! - W głosie Laury zabrzmiała ostrzegaw
cza nuta. - Przypomnij sobie tę żenującą sytuację z inter-
komem. - Przez twarz kobiety przemknął cień.
Adam zareagował z godnym podziwu wyczuciem.
- Ale ty mnie odmieniłaś, Lauro. Musisz wiedzieć,
że...
- Ja to wiem - stwierdziła z prostotą.
Adam zareagował równie spontanicznie. Wyciągnął
rękę i musnął palcami policzek dziewczyny.
- Słuchaj, nie prawię ci komplementów. Jesteś napra
wdę inteligentna. Twoje oceny trafiają w dziesiątkę.
Wierz mi, jestem pod wrażeniem.
- Musiałam chyba robić już coś podobnego - zauwa
żyła Laura.
Adam jeszcze bardziej czule pogładził jej policzek.
- Nadal niczego sobie nie przypominasz?
Z zakłopotaniem opuściła wzrok, nic nie mówiąc.
- Dobrze, a co ci powiedział psychoanalityk, którego
poleciła moja babcia? Jaka jest diagnoza?
- On uważa, że ja coś ukrywam.
- Nie przejmuj się, dla mnie twoja przeszłość się nie
liczy! - zawołał impulsywnie Adam. - Tygodnie, które
spędziłem z tobą, były po prostu wspaniałe - zapew
nił z zachwytem, wodząc kciukiem wzdłuż linii jej peł
nych warg.
1 •
ADAM 1 EWA • 85
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wyprostował się
z niezadowoloną miną.
- Słucham, pani Saunders?
Sekretarka weszła, niosąc plik papierów.
- To przyszło ostatnią pocztą. Jest już kwadrans po
jedenastej, panie Fortune. Prosił pan, żebym przypo
mniała mu o spotkaniu z bratem.
- Napijesz się czegoś? - zapytał Peter.
- Nie, dziękuję, przed południem nie piję-odpowie
dział Adam. Był podenerwowany, zastanawiał się, o co
mogło bratu chodzić. Jak ma z nim rozmawiać? Jak brat
z bratem? Czy jak mężczyzna z mężczyzną? Nie wątpił
bowiem, że tematem rozmowy będzie Laura Ashley.
- Jak sobie radzi Laura? - zagadnął Peter.
- Dobrze, Pete. Bardzo dobrze - zapewnił Adam, sa
dowiąc się w głębokim skórzanym fotelu.
Peter szybko przeszedł do rzeczy.
- Czy uważasz, że postępujesz fair wobec Laury,
szanowny braciszku? - zapytał poważnym tonem.
- Twoim zdaniem za mało jej płacę?
- Zawsze się zgrywasz! Nie, nie o to mi chodzi.
- Słuchaj, Pete, kiedy przyprowadziłem ją tutaj do
pracy, nie wiedziałem jeszcze, jak rozwinie się sytuacja.
Ale Laura okazała się niezastąpiona. Ma wrodzony
zmysł organizacyjny, talent do zarządzania, znakomite
wyczucie sytuacji, potrafi dogadać się z ludźmi i w ogó
le ma wielką dozę zdrowego rozsądku.
- Skoro już mowa o zdrowym rozsądku, mam nieod
parte wrażenie, że jest w tobie zakochana po uszy. Mam
nadzieję, że bierzesz to pod uwagę.
86 • ADAM 1 EWA
- Ona wie o testamencie, Pete.
- Nie musi pożądać twoich pieniędzy. Może pragnąć
tylko twojej miłości.
- Ona nie ma złudzeń co do mnie - wzruszył ramio
nami Adam.
- Każda zakochana kobieta ma złudzenia.
- Od kiedy stałeś się takim ekspertem od kobiet,
Pete? Od czasu tamtej burzliwej przeprawy przez mał
żeńskie rafy rzadko kiedy umawiasz się nawet na randki.
- Nie jestem ekspertem. Cytuję tylko to, co mówi
twoja babcia.
- Ile razy nazywasz ją moją babcią, mam wrażenie,
że masz do niej żal - zauważył chłodno Adam.
- Żal o co?
- Ze wciągnęła cię w małżeństwo.
- Czekaj, tonie...
- Daj spokój, Pete. Ona jest niepoprawną romantycz
ką. Kiedy widzi, że wnuk spojrzał na dziewczynę,
w wyobraźni słyszy już weselne dzwony.
Wstał, podszedł do Petera i serdecznie poklepał go po
ramieniu.
- W porządku, stary, spełniłeś swój obowiązek. Mo
żesz iść i powiedzieć Jessice, że ja i Laura doskonale
obejdziemy się bez jej porad.
- Ty może dasz sobie radę, ale skąd masz taką pew
ność co do Laury? - zawołał Peter, lecz brat zniknął już
za drzwiami.
Adam skończył pisać list i zerknął na zegarek.
- Hej, już prawie ósma.
Laura z uśmiechem uniosła głowę znad papierów.
ADAM I EWA • 87
_
- Czas szybko płynie; jeśli ma się pasjonujące zajęcie.
Adam poszedł do niej i stanowczym ruchem wyjął jej
dokumenty z rąk.
- Poczekaj, za dwadzieścia minut będę gotowa - za
protestowała.
- To samo mówiłaś dwie godziny temu.
- Jeśli nie dasz mi skończyć, będziemy musieli zja
wić sie w biurze jutro.
- Jutro jest sobota!
- W takim razie sama wpadnę. Będziesz mógł sobie
swobodnie pograć w golfa.
- Nie, masz rację, lepiej skończyć te raporty - wes
tchnął i podszedł do okna. -I tak nie ma mowy o golfie,
bo strasznie pada.
- Serio? Nawet nie zauważyłam.
- I raczej nie zapowiada się, żeby przestało. Wiesz
co? - Zerknął na nią w zamyśleniu. - Mam pomysł. Jest
już późno, pogoda fatalna, a jutro rano i tak trzeba tu
przyjechać. Co byś powiedziała, gdybyśmy przeno
cowali w hotelu „Madison", w apartamentach, które
wynajmuje dla firmy Peter? Mają tam dobrą kuchnię,
a w nocnym klubie gra fantastyczny pianista. No, jak?
- Apartament w hotelu „Madison"? - powtórzyła
podejrzliwie.
- Tak, to dosłownie kilka kroków stąd. Przyjemne
miejsce. Mamy stałą rezerwację. Peter zawsze zatrzymu
je się tam, kiedy jest w mieście. Ale dzisiaj już o piątej
miał wrócić do domu.
Laura milczała.
- Są do dyspozycji dwie sypialnie. Przecież nie mia
łem na myśli randki!
88 • ADAM I EWA
- A szkoda...
Niespodziewana riposta wprawiła go w drżenie. Lau
ra na pewno potraktowałaby takie intymne spotkanie
bardzo poważnie. Sam zaś nie miał pewnos'ci co do
swoich uczuć. Musiał poza tym pamiętać o testamencie.
Nie nastawiał się na długotrwałe związki, nie mówiąc
już o małżeństwie.
Laura podeszła tymczasem do szafy i wyjęła z niej
płaszcz.
- Wybacz, nie chciałam stawiać cię w kłopotliwej
sytuacji. Najlepiej będzie, jak pojedziemy do domu.
Adam błyskawicznie znalazł się przy niej.
- Szaleję za tobą, Lauro - szepnął, biorąc ją w ramio
na. - Jedźmy do hotelu!
Sentymentalne piosenki Franka Sinatry rozbrzmiewa
ły z odtwarzacza płyt kompaktowych. Laura i Adam ko
łysali się w rytm muzyki w luksusowym salonie aparta
mentów Petera Fortune'a. Była już prawie północ. Na
wpół opróżniona butelka szampana i srebrna patera
z truskawkami stały na niskim stoliku.
Laura oparła głowę na piersi Adama. Szampan spra
wił, że czuła się lekko i swobodnie.
- Lauro, muszę ci coś powiedzieć.
- Co? - zaniepokoiła się, unosząc głowę.
Z uspokajającym uśmiechem przytulił ją do siebie.
- Nic takiego, chodzi o pracę.
- Chodź, usiądźmy - zaproponowała, prowadząc go
ku sofie. Adam popatrzył na nią z takim napięciem, że
Laurę momentalnie opuścił beztroski nastrój.
- Co się stało? Mów, proszę.
ADAM I EWA • 89
- Lauro - zaczął z wahaniem - chcę, abyś wiedziała,
że przedtem nie spędziłem ani jednego dnia w biurze.
Nie mam zielonego pojęcia o sprawach pracowniczych.
Peter wrobił mnie w te negocjacje ze związkami, ponie
waż sam był za granicą, Tru jeszcze nie wyszedł ze
szpitala, a Taylor... Sama wiesz, jaki Taylor jest mało
komunikatywny. Przyznaję, że chciałem wywrzeć na to
bie wrażenie kompetentnego, odpowiedzialnego, po
ważnego menedżera, nie zaś... pospolitego obiboka.
- Wiedziałam o tym.
- Wiedziałaś?
- Tak, zorientowałam się od razu. Pamiętasz, jak
miałeś zanieść opracowania do działu kadr? Nawet nie
wiedziałeś, na którym piętrze się mieści.
- Zauważyłaś?
- Zauważyłam również - ciągnęła z naciskiem - że
masz prawdziwy talent do tej pracy. Raporty, które czy
tałam dziś rano, zawierały bardzo pochlebne opinie
o twoim sposobie załatwiania spraw i skuteczności dzia
łania. Umiesz nawiązywać kontakty z ludźmi i przeko
nywać ich o swoich racjach. Jesteś naprawdę zdolny. Nie
cieszy cię ta pochwała?
Adam milczał przez dobrą chwilę, wpatrując się w nią
coraz bardziej spragnionym wzrokiem. Wreszcie nie wy
trzymał i pochwycił ją w ramiona.
- Cieszę się, Lauro. Najbardziej z tego, że mam cię
przy sobie - szepnął, sięgając do jej pleców i szybkim
ruchem rozpinając suwak sukienki.
Gorące męskie dłonie pieściły nagie ramiona dziew
czyny. Laura wsunęła palce w gęstą czuprynę mężczy
zny i przywarła ustami do jego ucha.
90 • ADAM I EWA
- Och, Adam, kocham cię- szepnęła. Słowa same spły
nęły jej z warg, nim zdążyła zastanowić się, co mówi.
Powoli przygarnął ją do siebie, chłonąc wzrokiem
piękną twarz dziewczyny. Jak bardzo jej pragnął! Jak
bardzo był oczarowany jej łagodnością, czułością, wiarą
i zaufaniem, jakimi go obdarzała! Ogarniało go coraz
większe pożądanie.
Czy było w tym coś złego? Nigdy nie pragnął tak
mocno żadnej kobiety. Laura najwyraźniej dawała mu
przyzwolenie. Co jeszcze wstrzymywało go przed zdar
ciem z niej ubrania, rzuceniem na łóżko i szalonym, nie
przytomnym kochaniem się?
- Lauro! - Mocno ujął jej dłonie w swoje, odwraca
jąc wzrok od jasnej, gładkiej skóry kobiecych ramion. To
było nie do wytrzymania. Przez jego twarz przebiegł
grymas bólu.
- Co ci jest? - zapytała Laura z niepokojem. - Wy
glądasz, jakbyś miał jakiś atak.
Rzeczywiście, mam atak, pomyślał. Nagły napad
przyzwoitości.
- Powietrza - wymamrotał nieco nieprzytomnie.
- Muszę wyjść na powietrze.
- Pójdę z tobą. - Pospiesznie zaczęła zapinać suknię.
- Nie, nie trzeba. Zostań tu. Wszystko... będzie...
dobrze - rzucał urywane słowa, biegnąc do wyjścia
i zgarniając po drodze płaszcz z wieszaka.
Laura stała jeszcze długą chwilę, wpatrując się w za
mknięte drzwi. Czemu ją zostawił? Za bardzo go pragnę
ła? Przeraziło go wyznanie miłości? Po dziesięciu minu
tach ciszę rozdarł dzwonek telefonu. Drgnęła myśląc, że
dzwoni Peter. Z wahaniem podniosła słuchawkę.
ADAM i EWA • 91
- Laura?
- Adam! Wszystko w porządku?
- Tak.
- Gdzie jesteś?
- Posłuchaj, muszę ci coś wyznać. Nigdy nie spotka
łem tak pięknej i pociągającej kobiety, jak ty i nigdy tak
nie pragnąłem z kimś być, jak z tobą.
- Adam, gdzie jesteś?
- To nieważne. Lauro, ja...
Laura delikatnie odłożyła słuchawkę na stolik i wy
biegła na korytarz. Koło wind był telefon wewnętrzny.
Szybko wywołała recepcję.
- Czy może mnie pan poinformować, w którym po
koju znajduje się pan Adam Fortune?
- Oczywiście, proszę pani. Jest w pokoju 803.
- ...dbałem o kawalerską swobodę, spotykając się
jedynie z kobietami, które podobnie jak ja chciały tylko
krótkotrwałych związków, dlatego...
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Lauro, poczekaj chwilę. Ktoś przyszedł.
Zaintrygowany otworzył drzwi i zamarł, zobaczy
wszy Laurę- bosą, z rozpuszczonymi włosami i rumień
cem na policzkach.
Zerknął na telefon.
- Ty wcale nie słuchałaś.
Przytaknęła z przepraszającym uśmiechem.
- Zadzwonisz do mnie kiedy indziej - powiedziała,
wchodząc do pokoju i starannie zamykając za sobą drzwi.
W następnej chwili była już w jego ramionach. Pocału
nek, mimo poprzednich deklaracji Adama, trudno było
nazwać łagodnym. Przeciwnie, całował ją szaleńczo i z pa-
9 2 • ADAM 1 E
W
A
_
sją. Kiedy wreszcie skończył, popatrzył jej głęboko
w oczy. Dostrzegła niepokój w jego spojrzeniu i zlękła
się, że znów ucieknie. Ale Adam powoli, z niedowierza
niem pokręcił głową.
- To jest czyste szaleństwo, ale wydaje mi się, że już
kiedyś byliśmy ze sobą. Naprawdę, my chyba w innym
życiu byliśmy kochankami.
Na ustach dziewczyny zaigrał leciutki uśmieszek.
- Ja też mam takie wrażenie. Kochankowie w innym
życiu...
To rzeczywiście było szaleństwo. Laura była przeko
nana, że panuje nad sytuacją - do momentu, w którym
Adam z drażniącą powolnością zaczął znów rozpinać jej
sukienkę. Nagle zdała sobie sprawę, od jak dawna pra
gnęła oddać się temu mężczyźnie. Kochankowie w in
nym życiu? Tak, Adamie, tak.
- O, tak - szepnęła, czując, że jego wargi dotarły
do wrażliwego miejsca za uchem. Drżała z podniecenia.
- Pamiętasz, jak pierwszego wieczoru obiecałem, że
nie zbliżę się do ciebie? - zaśmiał się, odsuwając ją na
dystans wyciągniętych ramion.
- Pamiętam.
- Pamiętasz, jak przysięgałem, że jeśli tylko cię tknę,
będziesz mogła wyjść z działu na siódmym piętrze
z każdą suknią, jaka ci się spodoba?
- Tak - przytaknęła, a oczy jej zabłysły.
- Zamierzam dotrzymać słowa.
Powolnymi, wężowymi ruchami Laura wyswobodzi
ła się z rozpiętej sukienki.
- Nie trzeba. Nadmiar ubrań może być tylko prze
szkodą - powiedziała, przeciągając się rozkosznie.
ADAM I EWA • 93
Adam z zachwytem wpatrywał się w jej zgrabną syl
wetkę w skąpym białym koronkowym staniku i majtecz
kach. Była prawdziwą pięknością.
- Lauro - wyszeptał, po raz pierwszy żałując, że nie
zna jej prawdziwego imienia. Laura Ashley, tajemnicza
kochanka. Nie wiedział nawet, czy już kiedyś się z kimś
kochała. Mógłby być jej pierwszym mężczyzną.
- Och, Adam - westchnęła i bez wahania wtuliła się
w jego ramiona. Pochylił głowę i pocałował zagłębienie
jej szyi, jednocześnie wprawnym ruchem rozpinając
przód stanika.
Laura nie pozostała dłużna. Gorączkowo wyszarpnęła
mu koszulę ze spodni i chciwie przylgnęła dłońmi do
nagiej piersi mężczyzny. Skóra była ciepła, gładka,
mięśnie zwarte i twarde. Poczuła, że pieszczota wprawi
ła go w przeciągłe drżenie.
Adam zsunął ramiączka stanika i po chwili koronko
wa bielizna znalazła się na dywanie, obok sukni. Za
chłannie ujął dłońmi piersi Laury i pochylił głowę,
chwytając ustami sutek.
Poczuła taką słabość w kolanach, że upadłaby, gdyby
nie obejmujące ją męskie ramię. Przylgnęła do niego, by
poczuć cudowny dotyk nagiej skóry.
Zaczęli rozbierać się wzajemnie drżącymi rękami.
Adam zapomniał o sztuce uwodzenia, dręczony jednym
tylko pragnieniem - wzięcia nagiej Laury w ramiona.
Już miał porwać ją na łóżko, kiedy dziewczyna, zaplą
tawszy się we własne majteczki, zawisła mu na szyi, by
utrzymać równowagę. Oboje ze śmiechem osunęli się na
dywan.
94 • ADAM I EWA
Szybko wziął ją pod siebie i w napięciu popatrzył
w oczy.
- Cudownie - wyszeptała.
- Cudownie.
- I nie masz żalu, że dopadłam cię wreszcie?
- Skąd. Próbowałem tylko wycofać się z honorem.
- Przyznaję, próbowałeś.
- Z przerażeniem myślałem już o samotnej nocy, kie
dy zapukałaś do drzwi - wyznał, z zachwytem wodząc
wzrokiem po jej ciele.
Laura musnęła wargami pulsującą skórę na jego szyi
i zsunęła je niżej, na pierś, drażniąco przeciągając języ
kiem po sutkach, aż jęknął z rozkoszy.
- Nie chcesz kochać się w łóżku?
- Chcę, ale później - rzuciła zdyszana.
- Przygniotę cię.
- Tak, właśnie o to chodzi. Och, Adam...
Adam nie dał się już więcej prosić. Poczuł, jak ciało
Laury pręży się pod nim i wszedł w nią bez wahania, by
razem z ukochaną dać się porwać fali uniesienia.
Kiedy wreszcie znaleźli się w luksusowym, iście kró
lewskim łożu, Laura po raz pierwszy zwróciła uwagę na
otoczenie. Pokój nie był co prawda tak imponujący, jak
salony Petera na piętnastym piętrze, ale też ogromny
i umeblowany ze smakiem. Na ścianach, zasłonach
i obiciach pyszniły się piękne kwiatowe motywy.
Laura przymknęła oczy wyobrażając sobie, że leży
z Adamem w ogrodzie, wdychając oszałamiające wonie
róż, bzów i tysięcy innych kwiatów. Tak, ich własny
Eden. Raj.
- Kochanie, ty płaczesz!
ADAM I EWA • 95
Laura uniosła powieki. Adam leżał podparty na ło
kciu, zwrócony ku niej. Końcem palca z troską powiódł
po mokrym śladzie na jej policzku.
Uśmiechnęła się wzruszona.
- Nigdy nie zapomnę tej nocy, Adamie.
Zaniepokoił się jeszcze bardziej.
- Powiedziałaś to tak, jakby wszystko miało się za
kończyć. A przecież dopiero się rozpoczęło.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego w napięciu.
- Nie żałujesz?
- Nie, nie żałuję - mruknęła.
- Musisz wiedzieć, że dla mnie nie była to przygoda
na jedną noc.
- Adam, przestań - poprosiła, odwracając wzrok.
Stanowczym ruchem ujął Laurę za brodę i zmusił, by
popatrzyła mu w oczy.
- Nie chodzi mi wyłącznie o stronę fizyczną, choć
przyznaję, że bardzo cię pożądam.
Spoważniał i gwałtownie usiadł na łóżku.
- Posłuchaj, czuję, że coś się ze mną dzieje. Coś
ważnego. I nie pozwolę, by się to urwało, bo muszę
zrozumieć, co i dlaczego się stało.
Wpatrywał się w nią intensywnie, tak jak patrzą
wszyscy kochankowie: ze zrozumieniem, czułością i po
żądaniem.
- Nie chcesz, żeby się skończyło? - powtórzyła.
W kącikach ust pojawił się cień uśmiechu.
- Nie, dopóki wszystkiego nie zrozumiem. Może bę
dę wiedział już za chwilę.
- W takim razie niech trwa. - Wyciągnęła ku niemu
ramiona. Bez zastanowienia przykrył ją swoim ciałem.
ROZDZIAŁ
6
- Adam! Adam! Nie zostawiaj mnie, wróć! - krzyk
nęła Laura, rzucając się na łóżku.
Adam potrząsnął nią łagodnie.
- Kochanie, obudź się! Wszystko w porządku. Je
stem tutaj, z tobą.
Drgnęła i otworzyła oczy.
- Adam - szepnęła.
Czule otarł jej łzy.
- Śniło ci się coś złego, kochana. Opowiedz mi. Mo
że sny są kluczem do twojej przeszłości.
Laura usiadła na łóżku i w tym samym momencie
uświadomiła sobie, że jest naga. Otuliła się prześcieradłem.
- Która godzina? - zapytała nieprzytomnie.
ADAM I EWA • 97
Adam zerknął na radio z zegarem, stojące na nocnym
stoliku.
- Prawie szósta. Zaczyna świtać. Proszę, opowiedz
mi wszystko. Wołałaś mnie, chciałaś, żebym wrócił.
- To był idiotyczny sen - powiedziała ze smutnym
uśmiechem. Teraz była już zupełnie rozbudzona. - Śniło
mi się, że jesteśmy w rajskim ogrodzie, ty i ja, jak Adam
i Ewa. A przynajmniej był to rajski ogród, dopóki nie
ugryzłeś zakazanego jabłka.
- I co się stało potem?
Wzdrygnęła się.
- Zniknąłeś. Wyparowałeś.
Ujął jej dłoń i przyłożył sobie do piersi.
- Ale ja jestem tutaj. Możesz mnie dotknąć.
Cofnęła rękę. Nie mogła otrząsnąć się z sennego ko
szmaru.
- Chyba powinniśmy się ubrać - powiedziała, ciaś
niej owijając się prześcieradłem i równocześnie ściąga
jąc je z Adama. Leżał nagi, jak go Pan Bóg stworzył,
gotowy do miłości.
- Lauro, dopiero świta. Zostańmy jeszcze w łóżku.
Później zadzwonimy i zamówimy sobie królewskie
śniadanie.
Nerwowo poderwała się z pościeli, sięgnęła po su
kienkę leżącą na podłodze i zasłoniła się nią jak tarczą.
- Powiedz, co się stało? - dopytywał się z niepoko
jem, wstając również. Zafascynowana wpatrywała się
w jego bezwstydną nagość.
- Tej nocy miałam chwilę słabości - mruknęła. - Za
chowałam się bezmyślnie.
- Ciągle myślisz o tym śnie? Boisz się, że zniknę?
98 • ADAM I EWA
- Nie, tego się nie obawiam. Mam gorsze zmartwienia.
Zapomniałeś już, że cierpię na zanik pamięci? Każdego
ranka mogę obudzić się i przypomnieć sobie wszystko.
- Wspaniale! Tylko na to czekam. Chcę wiedzieć
o tobie wszystko, Lauro.
- Nie wiem, czy byłbyś zachwycony.
Wyciągnął ręce, by ją pochwycić, lecz wywinęła mu
się. Widząc, jak się śmieje, zmieszana uświadomiła so
bie, że sukienka zasłania ją tylko z przodu.
- Adam, przestań - poprosiła, znów odwracając się
ku niemu. Z wysiłkiem walczyła sama ze sobą, by po
nownie nie ulec czarowi tego mężczyzny.
Adam z dziwnym wzruszeniem wpatrywał się w jej
poważną, przejętą twarz. Patrzyła na niego wzrokiem
skrzywdzonego dziecka, które usiłuje być dzielne - tak
jak wtedy, gdy znalazł ją ukrytą w garderobie. Po raz
kolejny miał niejasne wrażenie, że jest w tym ufnym
i zarazem niepewnym spojrzeniu wielkich oczu coś
dziwnie znajomego.
Westchnął. Jakże łatwo mógłby ją znów zwabić do
łóżka! Tak bardzo tego pragnął.
- Dobrze, może rzeczywiście zaczniemy się ubierać
- zgodził się wbrew swojej woli.
Laura ubierała się w łazience, przeklinając się w du
chu za bezsensowny pomysł z wczesnym wstawaniem.
Przecież najchętniej wróciłaby z Adamem do ogromne
go łoża i zapomniała o całym świecie.
Znajdowali się w biurze od dwóch godzin, pracowicie
kartkując raporty. Żadne z nich nie chciało się przyznać
przed drugim, że czyta tekst nic nie rozumiejąc.
ADAM I EWA
• 99
Wreszcie Laura wstała i przeciągnęła się z ulgą. Jej
wzrok powędrował w kierunku portretu w bogato
rzeźbionej ramie, wiszącego nad biurkiem.
- Twój ojciec był przystojnym mężczyzną - rzuciła
niespodziewanie.
Adam zerknął znad papierów, doskonale udając roz
targnienie.
- A, tak, był - mruknął.
- Ale ty jesteś mało do niego podobny - stwierdziła,
zerkając to na obraz, to na mężczynę za biurkiem. - Co
nie znaczy, że nie jesteś przystojny - dodała pociesza
jąco.
- Bardziej przypominam matkę - uśmiechnął się.
- Muszę powiedzieć, że żaden z twoich braci nie jest
podobny do ojca. Czy w takim razie też są podobni do
twojej matki?
- Ha, to byłoby ciekawe zjawisko, biorąc pod uwagę,
że moja matka ich nie urodziła.
- Czyli twój ojciec był dwa razy żonaty?
Adam wyszedł zza biurka i stanął przed portretem
Aleksandra Fortune'a.
- Żenił się cztery razy. Każdy z nas przypada na jed
no małżeństwo - skrzywił się kpiąco.
- Cztery razy? Niezły wynik...
- Przypuszczam, że ojciec bardziej troszczył się
o swoje krawaty niż o żony. Wszytkie te związki trwały
krótko, a mimo to bardzo go unieszczęśliwiaty.
- A żony?
- Och, może nie nacieszyły się nim długo, za to
skorzystały finansowo.
Laura zawahała się.
1 0 0 • ADAM I EWA
- Twoja matka również?
- Przykro mi o tym mówić, ale ona także. Dzięki
hojnym odprawom ona i pozostałe trzy panie nie czyniły
żadnych trudności przy rozwodach.
- I tak po prostu zostawiły mu dzieci?
- W sumie dobrze zrobiły. Ojciec bardzo o nas dbał.
Gdyby żył, powiedziałby ci z przekonaniem, że zapew
nił nam lepsze wychowanie niż nasze matki. Widzisz,
żadna z nich nie interesowała się specjalnie swoim po
tomstwem.
- To smutne. Nigdy, nawet w dzieciństwie, nie mia
łeś kontaktu z matką?
- Och, miałem. Widywałem ją wiele razy. Moją mat
ką jest Zena Quinn. Gra Moirę Edwards w tym tasiemco
wym serialu telewizyjnym „Wszyscy moi synowie"
- zaśmiał się.
Laury to jednak nie rozbawiło.
- Chcesz powiedzieć, że oglądałeś ją tylko na ekra
nie?
- Nie, Lauro, nie tylko - odparł, poruszony jej prze
jętą miną. - Odwiedzałem ją wiele razy w Nowym Jor
ku, gdzie mieszka od lat. Łączą nas bardzo bliskie i ser
deczne stosunki. Po rozstaniu z ojcem miała jeszcze kil
ku mężów, lecz teraz wystarczy jej małżeństwo na ekra
nie.
- A twoi bracia? Czy też utrzymywali kontakty
z matkami?
- Czekaj, niech się zastanowię. Matka Taylora była
kiedyś księgową w naszej firmie, a teraz jest średniej
klasy artystką w Monako. Parę lat temu Taylor wybrał
się do Europy, by oglądać jej wystawy.
ADAM I EWA • 1 0 1
- Jaka jest matka Tru?
- Och, jego matka zmarła gdzieś w południowo-
amerykańskiej dżungli, kiedy Tru był jeszcze mały. Była
fotoreporterką „News Line Magazine". Truman ma al-
bum z wszystkimi chyba jej reportażami. To była niesa
mowita kobieta. Wyobrażam sobie, że poślubiła mojego
ojca gdzieś pomiędzy podróżą do Birmy a krótką wycie
czką do Nigerii. Mojego brata urodziła na polu ryżowym
w Chinach. Pamiętam nawet jak przez mgłę moment,
w którym przywiozła dziecko do domu. Była fanatyczną
poszukiwaczką przygód, nie znającą strachu i zawsze
chodzącą własnymi drogami. A przy tym naprawdę mia
ła klasę.
- Wygląda na to, że Tru niejedno po niej odziedziczył
- zauważyła Laura. - Została nam jeszcze matka Petera.
- O, ona też jest interesująca. Z wyglądu Pete jest
bardzo podobny do Eleanory, ale jeżeli chodzi o chara
kter, to, jak mówią, wykapany tatuś.
- A jaka jest Eleanora?'
- Oczywiście była kiedyś pięknością. Ojciec zawsze
wybierał sobie reprezentacyjne kobiety. Widać też coś po
nim odziedziczyłem - mrugnął do Laury.
- Dobrze, dobrze, nie pytałam o jej wygląd, tylko
o charakter - upomniała go, widząc tęskny wyraz w jego
oczach.
- Tak, charakter. Już mówię. Matka Petera jest skrzy
paczką. Kiedyś była solistką w Orkiestrze Filharmoni
ków w Denver. I, jak to zwykle primadonny, ma wybu
chowy temperament. Jest kapryśna i nieobliczalna.
- Co jak co, ale nieobliczalność zupełnie nie pasuje
do Petera - zaśmiała się Laura.
1 02 • ADAM I EWA
- Właśnie dlatego mówiłem, że charakter ma po ojcu.
- Czy ona nadal gra w tej orkiestrze?
- Bardzo rzadko. Nigdzie długo nie zagrzeje miejsca.
Któregoś dnia po kłótni z ojcem oświadczyła, że rezyg
nuje z muzyki i poświęca się życiu zakonnemu.
- Wstąpiła do klasztoru?
- Och, na krótko, jak zwykle. Wiesz, tam był pewien
ogrodnik i...
- Uciekła z ogrodnikiem? Z klasztoru?
- No, nie aż tak romantycznie. Najpierw porzuciła
zakon. Ogrodnika też porzuciła w kilka miesięcy póź
niej. Udało jej się skorzystać z kont ojca w bankach
szwajcarskich, więc miło spędzała czas w Alpach. Tam
zakochała się na zabój w...
- Czekaj, niech zgadnę. W instruktorze narciar
skim?
- O, nie, pudło. Ona nie jeździ na nartach. To był
mistrz jodłowania. Prawdziwy. Miał nawet występ
w Lozannie i chyba nagrał jedną płytę. Ćwiczył w do
mku, który wynajmowała Eleanora.
Laura w zamyśleniu podeszła do okna.
- A więc takie były żony seniora rodu Fortune'ów.
- Dla porządku należy wspomnieć jeszcze o jednej,
o żonie juniora. Peter miał niefortunną wpadkę, jeszcze
na uczelni. Zaciągnęła go do ołtarza taka ładniutka kel-
nereczka. Nolan Fielding, prawnik ojca, zdołał jakimś
cudem odkręcić sprawę i małżeństwo unieważniono.
Tak więc można uznać, że Eleanora zamyka doborową
stawkę żon Fortune'ow.
- Zamyka? Czemu takie ostateczne sformułowanie?
Adam poczuł, że kącik ust drga mu nerwowo, jak
ADAM I EWA • 1 0 3
zwykle, kiedy rozmowa schodziła na temat dalszych
małżeństw w rodzinie.
- Wiesz, trudno się dziwić, że po tak niemiłych do
świadczeniach z kobietami mój ojciec za wszelką cenę
usiłował uchronić nas przed rozczarowaniami.
- Chodzi ci o testament, tak?
- Tak - wetchnął.
- Wasz ojciec był przekonany, jak sądzę, że podpo
rządkujecie się jego woli.
Adam z zakłopotaniem zatarł ręce, czując, że ma dło
nie wilgotne od potu.
- Wszyscy członkowie rodu Fortune'ow bardzo po
ważnie traktują...
- Swoje fortuny? - poddała z uśmiechem.
- Nie, miałem na myśli swoje obowiązki wobec fir
my. Ojciec doprowadził ją do świetności, a nazwisko
i dziedzictwo zobowiązuje - oznajmił z powagą. Miał
ochotę wyjść zza biurka i pochodzić po gabinecie, ale bał
się, że Laura poczyta to za objaw nerwowości.
- Pięknie powiedziane, Adamie, ale sam mi wyzna
łeś, że pomimo całego szacunku dla obowiązków, nigdy
nie spędziłeś w biurze całego dnia - zauważyła bezlitoś
nie.
Adam rzucił jej pełne skrywanej urazy spojrzenie.
- Poglądy niekoniecznie muszą iść w parze z prakty
ką. Wydaje mi się, że...
- Wiem, co ci się wydaje - przerwała mu, ruszając ku
drzwiom.
- Lauro, zaczekaj! - Zerwał się i podbiegł do niej.
- O co chodzi? - spytała z ręką na klamce.
- Wydaje mi się, że nie jestem już w stanie rozsądnie
1 0 4 • ADAM I EWA
myśleć. To, co się ze mną dzieje, jest bardzo niepoko
jące.
- W takim razie weź się za siebie, kochany - poradzi
ła mu z poważną miną i wyszła.
Jessica patrzyła na wnuka zarazem ze współczuciem
i rozbawieniem.
- Przestań tak chodzić od ściany do ściany, mój dro
gi, bo wydepczesz ścieżkę w dywanie.
Adam odruchowo spojrzał pod nogi.
- Tu nie ma dywanu.
- Cieszę się, że to zauważyłeś. Przez moment bałam
się, że nie dostrzegasz już rzeczywistości. Wiesz, takie
zwykle są objawy.
- Objawy czego? - Adam zatrzymał się gwałtownie
i wlepił wzrok w babkę.
- Och, typowego zakochania. Ale nie martw się, nie
ma w tym nic nienaturalnego. Pamiętam, kiedy twój
dziadek i ja...
- Miłość nie ma z tym nic wspólnego - uciął krótko,
czując nagle, że dusi go kołnierzyk. Sięgnął ręką, by
go rozluźnić, i ze zdumieniem stwierdził, że jest rozpięty.
- Babciu, masz zbyt bujną wyobraźnię - dodał
z przekonaniem.
Jessica uśmiechnęła się radośnie.
- Osobiście twierdzę, że zmieniłeś się na lepsze.
- Ja? Zmieniłem się?
- Tak, stałeś się bardziej miękki, czuły, powiedziała
bym nawet, że bardziej młodzieńczy. Oczywiście, za
wsze taki byłeś - zapewniła skwapliwie, widząc grymas
ADAM I EWA • 1 0 5
na twarzy wnuka - ale miłość dodała tym cechom nowe
go blasku.
Adam poczuł, że znów wilgotnieją mu ręce. Nerwo
wo wepchnął je do kieszeni.
- Wierz mi, kiedy zjawia się w twoim życiu ta jedyna
kobieta, przemiany nie da się ukryć - ciągnęła Jessica
z poważną miną.
Jej nieszczęsny wnuk zastanawiał się, czy bystre oko
babci dotrzegło krople potu, perlące mu się na czole.
- Dobrze, przyznaję, bardzo lubię Laurę. Kto zresztą
jej nie lubi? Sama widzisz, jak oczarowała moich braci.
- Owszem, ale ty jeden oczarowałeś ją - nie dala się
zwieść Jessica.
- Przyznaję, ale oboje wiemy, że to tylko krótka...
przygoda - zająknął się. - Prawdę mówiąc, sprawy wy
mknęły mi się...
- Spod kontroli? Powiadają przecież, że zakochani
nie liczą się z niczym.
- O Boże, znowu zaczynasz!
- Co zaczynam, kochanie?
- Kończyć moje zdania.
- Co, pewnie Laura też to robi? - uśmiechnęła się
starsza pani. - Wcale nie jestem zaskoczona.
Znienacka do pokoju wpadł Tru.
- Czym nie jesteś zaskoczona, babciu? - zaintereso
wał się.
Adam spiorunował go wzrokiem.
- Twój brat coś mi oznajmił, a ja stwierdziłam, że
wcale nie jestem zaskoczona - wyjaśniła spokojnie Jes
sica.
1 0 6 • ADAM I EWA
Truman podszedł do stołu i sięgnął do szklanej patery
z owocami.
- Hej, jeszcze wczoraj były tu jabłka! Pewnie je po
żarłeś, przyznaj się. Jako Adam masz do nich skłonność
- zerknął kpiąco na brała.
- Nie - syknął wściekle Adam i wypadł z pokoju,
niemal zderzając się w drzwiach z Peterem.
- Czekaj, podwiozę cię do firmy! - zawołał za nim
Pete.
- Nie idę do pracy. Koniec z tym. Mam ochotę znów
się poobijać - warknął najstarszy dziedzic rodzinnej for
tuny i zniknął, trzasnąwszy drzwiami.
- Czy ja się przesłyszałem? On powiedział, że znów
ma zamiar się obijać? - nie dowierzał Pete.
- Tak, mój drogi - potwierdziła spokojnie Jessica.
- Ale nie w taki sposób, jak myślisz - dodała z błyskiem
w oku.
- O Boże, zobaczcie, kto idzie! - zawołała Iona na
widok Adama zbliżającego się do ich stolika w eksklu
zywnym „Mountain View Country Club".
- Sam jak palec, biedaku? - czule uśmiechnęła się do
niego Samantha McPhee.
- Od tej chwili nie. - Adam wziął krzesło i przysiadł
się do niej.
Bette Archer przedstawiła mu swoją najnowszą zdo
bycz, niejakiego Cartera Newella.
- Zawsze chciałem uścisnąć rękę synowi fortuny
- zażartował Newell.
Adam roześmiał się o wiele za głośno i zbyt entuzja
stycznie z tego wątpliwego dowcipu.
ADAM I EWA • 1 0 7
Iona przyjrzała mu się krytycznie.
- Fatalnie wyglądasz, mój drogi. Nic dziwnego. Całe
tygodnie w tym ponurym biurze, bez rozrywek i świeże
go powietrza.
- Czy to tylko ciężka praca tak cię zmęczyła? - z jaw
ną kpiną zapytała Samantha.
Po dwudziestu minutach i dwóch solidnych porcjach
koniaku Adam odzyskał dobry humor. Samantha uznała,
iż moment jest odpowiedni, by przypadkiem położyć mu
pod stołem rękę na udzie. Zerknął na nią niemal z roz-
czuleniem, wspominając dawne beztroskie flirty. Tak
atrakcyjna dziewczyna warta była grzechu. W towarzy
stwie Samanthy nie groziłyby mu nerwowe tiki, pocące
się dłonie, niejasne doznania, wyrzuty sumienia czy po
trzeba zwierzeń i usprawiedliwiania się. Problem pole
gał jedynie na tym, że nie pragnął tej kobiety.
- Wiecie, że Teddy Gray jest znów w mieście? - spy
tała wyraźnie przejęta łona.
Bette zrobiła wielkie oczy.
- Co ty mówisz, ten eks-kochanek Jen Pierson?
- Oraz eks-mąż Annę Harris - uzupełniła Samantha,
lekko pieszcząc palcami udo swego sąsiada. - Też cho
dziłeś z Annę jakiś czas, prawda, kochanie? - zagadnęła
Adama z uśmiechem.
Z irytacją wzruszył ramionami, niezadowolony z ta
kiego obrotu rozmowy. Nawet nie pamiętał tej Annę
i była mu kompletnie obojętna.
- Jak sądzę - powiedziała Bette, obracając w palcach
papierową parasoleczkę ze swojego koktajlu - znacie już
najnowsze ploty o Maggie Turner.
1 0 8 • ADAM I EWA
- A, chodzi o tę idiotyczną aferę z Tigerem Merkal-
lem? - podchwyciła Iona. - To już nieaktualna historia.
Wczoraj pokazała się na party u Nortonów z nowym
facetem. Wiecie, to ten, co lekką rączką zainkasował
półtora miliona za swoją chałupę w Blackwell.
- Też mi coś - mruknęła lekceważąco Samantha.
- Ale pewnie nie wiecie - ciągnęła z satysfakcją Bet-
te - kto ją kupił, co? Otóż nie kto inny, tylko Victor
Oppenheimer.
Iona z przejęcia aż wychyliła się do przodu.
- Ten nowojorski makler, który niedawno wyszedł
z więzienia?
- Aha. Posadzili go za sprzedawanie danych o fir
mach.
- No, myślę, że jego nowy adres jest dużo lepszy
- stwierdziła Samantha. - Prawda, Adamie?
Adam uważał osobiście, że wszystkie te rozmówki są
miałkie i bzdurne. Zaczął zastanawiać się, czy same
plotki stały się tak nudne, czy tylko jemu zmienił się
nagle gust. Jedno wiedział na pewno: miał już komplet
nie dosyć tego towarzystwa.
W chwilę później świadomość ta stała się wprost nie
znośna.
łona porozumiewawczo trąciła go w ramię.
- Ho, ho, popatrz tylko, kogo tu mamy - szepnęła
tak, by wszyscy usłyszeli. Usłyszeli i wlepili zaintrygo
wany wzrok w parę, prowadzoną przez kelnera ku stoli
kowi w kącie sali.
- Co za kiecka! - mruknęła Samantha, zerkając na
Adama. - Założę się, że kupiona u was.
- Widać drugie wcielenie Laury Ashley na dobre
[ ADAM I EWA • 1 0 9
zagnieździło się w magazynie Fortune na siódmym pię
trze - dołożyła swoje Iona.
- A z kim przyszła? - dopytywała się Bette, mrużąc
oczy. Znów zapomniała włożyć szkła kontaktowe.
- Braciszek Peter - usłużnie poinformowała ją Iona.
- Muszę przyznać, że przyjemnie jest widzieć Pete'a
z młodą, ładną kobietą, uwieszoną mu u ramienia, za
miast, dajmy na to, z ponurym czarnym parasolem.
- Fakt, ładna sztuka - cmoknął z uznaniem Carter.
Betty kopnęła go w kostkę.
- No, powiedzcie, kto to jest? - dopytywał się upar
cie.
- O to właśnie chodzi, że nikt nie wie, kto to jest.
Nawet ona sama - wyjaśniła Samantha, prowokacyjnie
patrząc na Adama.
- Chyba żartujecie, dziewczyny? - zdziwił się Carter.
Iona spojrzała w zamyśleniu na Adama, nie spuszcza
jącego wzroku z Laury.
- Skądże. Mówimy bardzo poważnie.
ROZDZIAŁ
7
Laura siedziała z wymuszonym uśmiechem na twa
rzy, dręczona rozpaczliwymi myślami. Peter wyczuwał
to doskonale. Spod oka zerknął na stolik Adama i jego
przyjaciół.
- Zaraz sobie pójdą - mruknął, pragnąc ją pocieszyć.
Przytaknęła z wyraźną ulgą.
- Och, niedobrze - zerknął jeszcze raz. - Idą tu.
Laura obejrzała się przez ramię i dostrzegła Adama,
zmierzającego ku ich stolikowi na czele swojej paczki.
Ich oczy spotkały się na moment. Na twarzy miał
uśmiech równie sztuczny, jak jej własny.
- Lepiej uważaj, Pete - powiedział do brata. - Laura
może omotać również i ciebie. Może już to zrobiła? Od
ADAM I EWA • 1 1 1
lat nie zdarzało się, żebyś wyszedł z pracy na lunch,
w dodatku do takiego klubu dla obiboków jak ten.
- Masz piękną sukienkę. Czy to może od Laury
Ashley? - niewinnie zagadnęła Laurę Samantha.
- Wiesz, nawet nie spojrzałam na metkę. Może Adam
będzie wiedział lepiej, bo wybierał mi ubrania - odparła
Laura z niewinnym uśmiechem.
Samantha z trudem ukryła wściekły grymas. Szybko
przysunęła się do Adama i wsunęła mu rękę pod ramię.
- Kochanie, pospieszmy się lepiej, bo nie zdążymy
do Gibsonów na przyjęcie.
Posłusznie skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca,
nie mogąc oderwać wzroku od Laury. Zmieszana, po
chwyciła swoją torebkę i zerwała się z miejsca, mamro
cząc coś do Petera na temat przypudrowania sobie nosa
w toalecie.
Samantha czekała na podjeździe, aż parkingowy pod
stawi jej białego porsche'a. Na próżno namawiała Ada
ma, by dał się zawieźć. Uparł się i czekał na swój wóz.
Kiedy odjeżdżały z Ioną, widziały, że stoi pod biało-
-czerwoną markizą.
- Coś mi się zdaje, że on nie pokaże się u Gibsonów
- mruknęła Iona.
Samantha wyciągnęła ze schowka okulary słoneczne
i nerwowym ruchem włożyła je na nos.
- Nie rozumiem, w co ona gra - rzuciła.
- Laura Ashley? Myślisz, że amnezja to tylko chwyt?
- Bo ja wiem? - Samantha wzruszyła ramionami.
- Teoretycznie nie ma podstaw do podejrzeń, a jednak
jest w tym coś dziwnego. Nieprawdopodobne, żeby
1 1 2 • ADAM I EWA
ciągnęła go do ołtarza. Już wtedy, kiedy Adam ją znalazł,
wspomniałam jej o testamencie i nie wydała się być
zbytnio zmartwiona,
- Może nie dawała tego po sobie poznać? - zasuge
rowała Iona.
- Nie, niemożliwe. Mam szósty zmysł w tych spra
wach, wierz mi.
- W takim razie, jeśli rzeczywiście ma zanik pamięci,
mogła nie zdawać sobie w pełni sprawy z sytuacji.
- Nie wygłupiaj się. Skoro ktoś pracowicie uwodzi
bogatego kawalera, nie wmówisz mi, że nie wie, co robi.
- Tak, ale ten kawaler pozostaje bogaty, dopóki się nie
ożeni. Swoją drogą to niesprawiedliwe, prawda?
- Może Laura wyobraża sobie, że będzie żyła z nim
bez ślubu - podsunęła Samantha. - Na razie ma duże
szanse.
- Fakt - przyznała z westchnieniem łona. - Ale po
cieszmy się, Sam, że on nigdy długo nie wytrzymywał.
Samantha uśmiechnęła się, lecz uśmiech zamarł jej na
ustach, gdy tylko zerknęła we wsteczne lusterko.
- Cholera, nie widzę jego wozu!
Laura połknęła dwie aspiryny, odłożyła papiery na
biurko i podeszła do okna. Po drugiej stronie ulicy pysz
nił się hotel „Madison". Tam jeszcze niedawno leżała
w królewskim łożu w ramionach Adama, uciekając ze
świata gorzkich, brutalnych prawd w rajskie zapomnie
nie ogrodów Edenu.
Westchnęła i po chwili wahania ruszyła ku drzwiom.
Czuła, że musi choć na chwilę znaleźć się w biurze Ada
ma Fortune'a.
ADAM I EWA • 1 13
W pustym gabinecie wyczuwało się jego obecność,
choć teraz zapewne pławił się ze swoimi przyjaciółkami
w basenie Gibsonów. Laura zasiadła za szerokim, maho
niowym biurkiem, zawalonym papierami.
Westchnęła ciężko i popatrzyła na milczący telefon.
Po chwili wahania uniosła słuchawkę i wykręciła numer.
- Nie spała pani? - zapytała nieśmiało, kiedy Jessica
Fortune zgłosiła się po czwartym sygnale.
- Nie, moja miła. Starzy ludzie nie potrzebują na
szczęście marnować czasu na sen. Oglądałam sobie tele
wizję.
- Czy przypadkiem nie serial „Wszyscy moi syno
wie"?
Jessica zachichotała.
- O, widzę, że Adam opowiadał ci o swojej matce.
- Tak. I w ogóle o wszystkich żonach swojego ojca.
- Cóż, mój syn Aleksander zawsze był szalony
- cmoknęła z dezaprobatą Jessica. - Kiedy tylko spotkał
piękną kobietę, z góry było wiadomo, że natychmiast się
w niej zakocha. I zwykle po kilku tygodniach żenił się
z nią. Ciągle mu mówiłam, żeby nie zwracał uwagi na
piękne opakowanie, tylko na jego zawartość, ale nie
chciał mnie słuchać. Nie szukał kobiety o czułym sercu,
wrażliwej, gotowej do poświęceń, która potrafi się cie
szyć prostymi urokami życia.
- Pani Fortune...
Proszę, mów mi po imieniu, kochanie. Kto wie,
może już niedługo będziesz nazywała mnie babcią.
Laura załkała rozpaczliwie.
- Och, Jessico, to się nigdy nie stanie. Ja muszę...
- Musisz wykazać trochę cierpliwości, dziecko.
1 14 • ADAM I EWA
- Ale to jest tak frustrujące, bo Adam.., on chyba
mnie kocha.
- Jasne, że cię kocha.
- Dlaczego więc jestem nieszczęśliwa?
- Myślę, że obie wiemy, dlaczego - powiedziała ła
godnie Jessica.
Laura już miała jej odpowiedzieć, kiedy na zewnątrz
rozległ się hałas tak ogłuszający, że zadrżały mury. Szyb
ko podbiegła do okna i zobaczyła helikopter. Był tak
blisko, że mogła rozpoznać twarz pilota. Z wrażenia
otwarła szeroko usta.
- Lauro, jesteś tam? Co to za piekielny łomot? - de
nerwowała się Jessica.
- To Adam! - krzyknęła w słuchawkę. - Zadzwonię
później.
Wybiegła do pokoju sekretarek, gdzie wszyscy mówi
li już o helikopterze, który wylądował na dachu wieżow
ca Fortune.
Laura, nie czekając na windę, wbiegła trzy piętra do
góry i wydostała się na lądowisko. Gwałtowny podmuch
wiatru zburzył jej włosy.
Adam siedział bez ruchu w kabinie. Skulona, zasła
niając sobie uszy, podbiegła do maszyny.
- Wsiadaj!
- Co? - usiłowała przekrzyczeć piekielny warkot.
Bez słowa wyciągnął ku niej rękę. Zawahała się. Ale
wirnik zaczął obracać się szybciej, a Adam siedzący za
sterami naglił ją niecierpliwie.
- Dokąd lecimy? - zapytała nerwowo, kiedy śmigło
wiec wzniósł się w powietrze.
Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko.
ADAM 1 EWA • 1 1 5
- Masz zamiar pokazać mi panoramę gór?
Uśmiech pogłębił się jeszcze.
- Dlaczego nie poszedłeś do Gibsonów? Gdzie zgu
biłeś Samanthę? - zarzucała go gradem pytań, drżąc ze
skrywanego podniecenia.
Adam milczał przekornie. Było w nim coś z małego
chłopca, dumnego, że udał mu się świetny kawał. Zrozu
miała to i zamilkła, czekając, co będzie dalej.
Po dziesięciominutowym locie helikopter wylądował
na płycie małego lotniska, gdzie stał jeden jedyny samo
lot. Adam, nadal milcząc tajemniczo, zgasił silnik
i w nagłej ciszy popatrzył na Laurę. Wyczekujące, pełne
uczucia spojrzenie niebieskich oczu przeniknęło ją słod
kim dreszczem. Odwróciła głowę i zaczęła się przyglą
dać małemu odrzutowcowi w oddali. Zdołała dostrzec
na jego burcie znak firmowy Fortune.
- Porywasz mnie, Adamie? - zapytała.
Ze spokojem wytrzymał jej spojrzenie, po czym nie
spiesznie wyszedł z kabiny i podał dziewczynie rękę.
Kiedy zbliżyli się do samolotu, jak na komendę wysu
nęły się schodki. Laura znów zawahała się, ale ruszyła
naprzód, gdy poczuła, jak uspokajająco obejmuje ją mę
skie ramię.
Na ostatnim stopniu zatrzymała się na chwilę i zerk
nęła w niebo. Było cudownie błękitne, bez jednej
chmurki. Takie niebo jak nad rajskim ogrodem w jej
śnie. Niespodziewanie dla samej siebie zaśmiała się ra
dośnie.
- Cóż, piękny mamy dzień na porwanie - stwierdzi
ła, wchodząc do środka.
•
1 16 • ADAM I EWA
Elegnacki steward w białej marynarce nalał Laurze
szampana do kryształowego kieliszka, a Adam nałożył
jej na talerzyk czarnego rosyjskiego kawioru. Tymcza
sem odrzutowiec śmigał w przestworzach ku niewiado
memu portowi. Laura już dawno zrezygnowała z zada
wania pytań, zadowalając się cudownym poczuciem, że
s'ni piękny sen.
Steward zniknął dyskretnie. Laura rozkosznie prze
ciągnęła się w wygodnym, dającym się ustawić pod każ
dym kątem, obitym lśniącą skórą fotelu i odgryzła kęs
krakersa z kawiorem.
- Słony - skrzywiła się komicznie.
- Taki ma być - uśmiechnął się Adam.
- Słowem, teraz już wiem, co dobre.
- Tak. Szybko się na tym poznałaś - pochwalił.
Powiodła wzrokiem po kabinie, urządzonej jak salo
nik. Boazeria z drzewa różanego, puszysta wykładzina
w kolorze orzecha i kilka foteli z białej skóry o iście
kosmicznych kształtach nadawało temu wnętrzu polotu
i elegancji, których nie powstydziłby się niejeden salon.
- To jest po prostu nieprawdopodobne, Adamie. Nig
dy czegoś takiego nie widziałam - przyznała szczerze.
- A skąd wiesz? - zapytał podchwytliwie.
- Oczywiście, masz rację. - Nagle posmutniała.
- Niczego nie mogę być pewna. Niemniej kiedy znala
złeś mnie dwa tygodnie temu, wyglądałam jak zwykła
dziewczyna i pochłaniałam z dużym apetytem wytwor
ne potrawy, co świadczyłoby, że nie latałam dotąd pry
watnymi odrzutowcami. Raczej, jak sądzę, korzystałam
z komunikacji miejskiej.
- Kto wie... - Adam zamyślił się. - Może jednak
ADAM I EWA
• 117
jesteś księżniczką, która postanowiła uciec w przebra
niu, aby poznać życie szarych ludzi? Może miała dosyć
przepychu i dworskiej etykiety? A kiedy już, już wymy
kała się boczną furtką, maszkaron, zdobiący gzyms, ode
rwał się i spadł jej na głowę. I od tej pory tułała się nie
pamiętając, kim jest, aż trafiła w objęcia dziedzica rodu
Fortune'ow.
- Masz bujną wyobraźnię, kochany.
Adam przysunął się bliżej.
- Moja wyobraźnia szaleje, Lauro.
Pogładziła go po policzku.
- A moja buja w obłokach.
Zaczął całować ją szybko, zachłannie. Kiedy poczu
ła jego niecierpliwe dłonie na swoich piersiach, cofnęła
się.
- Nie, może przyjść steward - szepnęła.
- Przyjdzie tylko wtedy, kiedy go wezwę - uspokoił
ją, gładząc odkryte ciało w wycięciu letniej sukienki.
- Nie, nie mogę. To jest zbyt...
- Tak, wiem, zbyt piękne - dopowiedział z przekor
nym uśmieszkiem i znów zabrał się do całowania.
- Nigdy nie robiłam tego w takim miejscu - wyznała
speszona.
- Trzeba być otwartym na nowe doświadczenia, ko
chana.
Zabrakło jej argumentów. Pozwoliła, by zsunął cien
kie ramiączka sukienki. Kiedy wargi mężczyzny musnę
ły nabrzmiałe piersi, głęboko wciągnęła powietrze. Po
mimo to nadal pozostawała napięta.
- Lauro, jesteśmy sami, zupełnie sami. Nikt tu nie
wejdzie, wierz mi - zapewniał ją cierpliwie.
1 18 • ADAM I EWA
- Adamie, czy dla ciebie jest to również nowe do
świadczenie? - zapytała, opierając ręce na jego piersi.
Miał już na końcu języka gładką odpowiedź, lecz
zapomniał o wszystkim, zobaczywszy wyraz jej oczu
- wzruszająco bezbronny, pełen ślepego wręcz uwielbie
nia i jednocześnie smutku, że aż drgnął, poruszony na
głym skojarzeniem. Takiego spojrzenia nie sposób zapo
mnieć - ale do kogo należało? Do niepewności dołączy
ło się jeszcze inne, zupełnie nowe, niejasne odczucie,
napawające go przerażeniem.
- Tak, Lauro, dla mnie też jest to całkiem nowe - po
wiedział z głębokim przekonaniem. Znał wiele kobiet
w przeszłości i nic nie wskazywało na to, by w przyszło
ści miało zabraknąć mu ich towarzystwa. Jednak jedne
go był pewien - przeżycia z Laurą zachowa w pamięci
jak najcenniejszy skarb.
Po tym zapewnieniu zahamowania dziewczyny znik
nęły całkowicie.
- Adamie, tak rozpaczliwie cię pragnę- wyznała.
I już jego głodne usta szukały jej warg, które okazały
się chętne i gorące. Jednym ruchem zdarł z niej sukien
kę. Za moment ssał i całował nabrzmiałe sutki, jedno
cześnie ściągając Laurze skąpe majteczki. Gorączkowy
mi, niecierpliwymi ruchami bioder ułatwiała mu dostęp
do swojego ciała, nie ukrywając dręczącego ją pożąda
nia.
A jednak, kiedy jego głowa osunęła się niżej, pomię
dzy jej uda, zamarła na ułamek sekundy, z drżeniem
oczekując na to, co za chwilę nastąpi.
Nagły spazm rozkoszy sprawił, że ciało Laury wygię
ło się w łuk. Czuła palce mężczyzny, zaciskające się na
ADAM I EWA • 1 1 9
pośladkach i jego usta, odkrywające najtajniejsze zakąt
ki jej ciała.
Potem znów całowali się namiętnie. Laura objęła no
gami biodra Adama i ścisnęła je z całej siły. Zapamiętała
się i pozwoliła, by zmysły całkowicie nad nią zapanowa
ły. Razem z ukochanym mężczyzną wdarła się na szczyt
rozkoszy i razem z nim leżała potem, rozpamiętując nie
dawne przeżycia.
Kiedy wylądowali, czekała już na nich limuzyna
z szoferem. Laura zstępowała po schodkach nieco
chwiejnie, lecz męskie ramię pewnie ją podtrzymywało.
- Jakim cudem zdążyłeś to wszystko zorganizować?
- wyjąkała.
- Wiesz chyba, że przedstawiciele rodu Fortune'ow
zdolni są przesuwać góry. - Adam dumnie wypiął pierś.
Kiedy usiadła na pachnącym skórą siedzeniu, a szofer
z ukłonem zatrzasnął drzwi, nadal miała wrażenie, że
śni. Nie miała też pojęcia, dokąd ją Adam zawozi - dopó-
ki nie zobaczyła smukłej sylwetki mostu Golden Gate,
spinającego brzegi zatoki, lśniącej w popołudniowym
słońcu.
- Boże, jakie to piękne! - szepnęła do siebie.
- Tak, czarownie piękne - przytaknął, choć ani na
moment nie oderwał wzroku od dziewczyny. Po kilkuna
stu minutach limuzyna zatrzymała się na podjeździe
„The Fairmont" -jednego z najbardziej ekskluzywnych
hoteli w San Francisco. Portier powitał Adama i potra
ktował ich ceremonialnie, niemal jak królewską parę.
- Jak widzę, musiałeś tu często bywać - zauważyła
1 2 0 • ADAM I EWA
Laura z ukrytą dezaprobatą, kiedy wchodzili do wspa
niałego holu. Adam z szacunkiem uniósł jej dłoń do ust.
- Kochanie, a może zapomnielibyśmy o tym, co było
kiedyś, nim się poznaliśmy, i cieszyli się chwilą? - za
proponował pojednawczym tonem.
Popatrzyła na niego badawczo, aż wreszcie wzrok jej
złagodniał i uśmiech rozjaśnił twarz.
- Słuszna propozycja, Adamie - szepnęła.
Kiedy jednak podeszli do recepcji, Laurę opuściła
beztroska.
- Słuchaj, przecież nie mamy żadnego bagażu. W ta
kim hotelu jak ten nie...
Uciszył ją pocałunkiem, nie zważając na recepcjoni
stę i innych gości.
- Witam, panie Fortune, jak miło znów pana widzieć
- wysoki, szpakowaty człowiek pozdrowił Adama z na
leżnym szacunkiem.
- Czy wszystko jest przygotowane? - zapytał Adam,
składając podpis w podsuniętej książce meldunkowej.
- W najdrobniejszych szczegółach, panie Fortune -
padła skwapliwa odpowiedź. - Pozwoliłem sobie nawet
dodać coś od siebie. Mam nadzieję, że pani Ashley będzie
zadowolona - uśmiechnął się do Laury.
- Och, z pewnością - odpowiedziała nieśmiało. Tak
naprawdę jednak sens tej uwagi pojęła dopiero później,
gdy weszli do apartamentów. Adam, dzwoniąc do hote
lu, zarezerwował pokój. Tymczasem okazało się, że
przydzielono im niemal całe piętro z trzema sypialniami
i bawialnią oraz - ku zdumieniu Laury - z lokajem do
ich wyłącznej dyspozycji. Wnętrze nie ustępowało prze
pychem willom na francuskiej Riwierze.
ADAMI EWA • 1 2 1
Adam ujął ją za rękę i ceremonialnie powiódł do og
romnej sypialni. Całe łoże pokrywał stos sklepowych
pudeł. Zielone oczy dziewczyny zalśniły z zachwytu.
- Boże Narodzenie w lipcu! - wykrzyknęła. - Teraz
już wierzę, że możecie nie tylko przesuwać góry, ale
również rządzić porami roku.
Błyskawicznie zrzuciła pantofle, wskoczyła na łóżko
i zaczęła odpakowywać prezenty. Była tam i wytworna
koronkowa bielizna, i suknia ze szmaragdowej satyny,
i kostiumik z białego lnu, i wiele jeszcze innych wspa
niałości, składających się na tygodniową garderobę god
ną księżniczki.
- Ubrałeś mnie od stóp do głów, na każdą okazję - za
śmiała się, gładząc palcami biały jedwab nocnej koszuli.
- Nie, jeszcze czegoś brakuje - powiedział, wyciąga
jąc z kieszeni małą szkatułkę. Usiadł przy Laurze i pod
sunął jej prezent na wyciągniętej dłoni.
Laura poczuła, że robi jej się sucho w gardle. Wargi
jej drżały, gdy patrzyła na Adama.
- To tylko mały prezent, na pamiątkę chwil spędzo
nych w San Francisco - powiedział niepewnie.
Laura opuściła wzrok i powoli wzięła z jego rąk ka
setkę. Kiedy uniosła wieczko, w środku rozbłysło klasy
czne złote serduszko na złotym łańcuszku, wysadzane
drobnymi szmaragdami. Wpatrywała się w nie tak dłu
go, aż Adam, zaniepokojny, spytał:
- Podoba ci się, kochanie?
Zamrugała, walcząc ze łzami napływającymi jej do
oczu.
- Czy mi się podoba? Jest piękne. Naprawdę nie po
winieneś...
•
1 22 • ADAM I EWA
- Mogę ci je nałożyć?
- Może najpierw wezmę prysznic.
- Tak, oczywiście.
Kiedy stała już w kabinie i odkręcała kran, usłyszała,
jak otwierają się drzwi łazienki.
- Mogę się przyłączyć? - zapytał Adam.
Ramię w ramię, ubrani w jednakowe, puszyste białe
szlafroki wkroczyli do sypialni. Pod ich nieobecność
dyskretny pokojowy zdążył już sprzątnąć pudła i prze
nieść rzeczy Laury do garderoby. Kiedy otworzyła drzwi
szaf, dostrzegła, że Adam również zatroszczył się o swój
wygląd. Miał tam smoking, koszule i kilka par spodni.
Obok stały nowe, eleganckie skórzane pantofle.
- Naprawdę wszystko to zamówiłeś w ciągu jednego
popołudnia? - zapytała z niedowierzaniem.
- Jasne - uśmiechnął się z rozbawieniem. - Wystar
czyło tylko wykonać parę telefonów.
- Przyjemnie jest być bogatym.
- Mówisz to z podziwem czy z naganą?
- Czy to nie jest nudne? - odpowiedziała pytaniem
na pytanie. - Jeden telefon i masz już wszystko, co ze
chcesz. Jak podejrzewam, nie tylko ubrania, samoloty
i hotele.
- Umówiliśmy się, że zapominamy o przeszłości.
- Ale powiedz, czy nie nuży cię ta łatwość? - nale
gała.
- Nuży. Czasami.
- I co wtedy robisz?
- Jak to co? Znajduję piękną księżniczkę i porywam
ją do San Francisco.
ROZDZIAŁ
8
Adam gotów był zrobić wszystko, by Laura zapamię
tała wspólnie spędzony czas jako najpiękniejsze chwile
w życiu. Prywatny odrzutowiec, limuzyna z szoferem,
królewskie apartamenty w „The Fairmont" oraz prezen
ty były zaledwie wstępem.
Po koktajlach, wypitych w luksusowo urządzonym
barze na ostatnim piętrze hotelu, skąd roztaczał się wi
dok na San Francisco, limuzyna zawiozła ich na nabrze
że prywatnego portu jachtowego.
- Mam nadzieję, że nie masz skłonności do morskiej
choroby - powiedział Adam, pomagając jej wysiąść
i gestem odprawiając szofera.
Laura rozejrzała się oszołomiona. Przy oświetlonej
1 2 4 • ADAM 1 EWA
księżycem kei pyszniła się smukła sylwetka jachtu. Kie
dy ucichł warkot samochodu, dosłyszała ciche, romanty
czne tony muzyki.
Adam objął ją ramieniem i wprowadził na trap. Kiedy
otworzył rzeźbione dębowe drzwi, oczom Laury ukazał
się sałon z grającą na podium orkiestrą, kilkoma wyfra-
czonymi kelnerami i mistrzem ceremonii w smokingu.
Pośrodku znajdował się pięknie nakryty stół. Najwy
raźniej mężczyzna zaplanował romantyczną kolację przy
świecach.
Adam powiódł Laurę przez szerokie, rozsuwane
drzwi na lśniący w blasku księżyca pokład. Orkiestra
zaczęła grać sentymentalne przeboje z lat czterdziestych.
Zaczęli tańczyć, spleceni ramionami, czując gwał
towne bicie własnych serc.
- To jest jak piękna bajka, Adamie - szepnęła rozma
rzona.
- Dla księżniczek bajki są rzeczywistością.
- Co przez to rozumiesz, kochanie? - zapytała, ma
jąc nadzieję, że dźwięk muzyki zagłuszy nutę niepokoju
w jej głosie.
Wyraz twarzy Adama świadczył, że nic nie spostrzegł.
- Możemy żyd tak, jeśli tylko tego pragniesz - od
parł.
Laura zatrzymała się. Popatrzyła uważnie na Adama.
- Tak, wiem, wystarczy, żeby Adam Fortune wyko
nał zaledwie kilka telefonów.
- Czy powiedziałem coś niewłaściwego? - zaniepo
koił się. - Byłem przekonany, że naprawdę udało mi się
stworzyć ci wymarzony świat, piękny jak sen o raju.
- Owszem, udało ci się - potwierdziła. - Tylko, wi-
ADAM I EWA • 1 2 5
dzisz, czasami bywa, że... jeśli ktoś nie przywykł do
smakołyków, mogą go zemdlić. I nie wiem, ile jeszcze
cudownych niespodzianek potrafię znieść.
Dosłyszał w jej głosie znajomy, niepokojący ton. By
ło w tej kobiecie coś, czego nie potrafił do końca zrozu
mieć. W najmniej spodziewanych momentach wycofy
wała się i zamykała w sobie. Dlaczego? Potrafiła zdobyć
się na szczerość i nie kryła swego uwielbienia dla niego,
ale, co wydawało się intrygujące, niczego od niego nie
oczekiwała. Pieniądze i pozycja zdawały się być jej ab
solutnie obojętne. Tajemnicza kobieta bez przeszłości,
która nigdy nie mówiła o przyszłości. Tak jakby chciała
żyć jedynie chwilą. Kiedyś byłby tym zachwycony, bo-
wiem sam hołdował tej zasadzie. Teraz jednak, po raz
pierwszy w życiu, pragnął czegoś więcej. Tylko od ko
go? Od samego siebie, czy od niej? Usiedli przy stoliku
i zaczęli próbować wyszukanych potraw, podczas gdy
jacht krążył po zatoce.
- Musimy wreszcie rozwiązać twoją tajemnicę -
stwierdził Adam po dłuższym milczeniu. - Przyznaję, że
tajemnicza kobieta może być bardzo pociągająca, ale dla
niej samej niewiadoma przeszłość stanowi źródło cier
pienia. Tak, przypuszczam, jest z tobą.
- Rzeczywiście, okropnie jest nie mieć przeszłości,
do której można by się odnieść - przyznała smutno.
- 1 przez to lękać się układać plany na przyszłość.
- Na przyszłość? - Spojrzała na niego czujnie.
Adam przysunął się bliżej i mocno ujął Laurę za rękę.
- Przyznam ci się, że dotychczas mało myślałem
o swojej przyszłości. Ty mnie odmieniłaś, Lauro. Mogli
byśmy teraz zastanowić się nad nią wspólnie. Mogę ci
1 2 6 • ADAM I EWA
dać wszystko, co sobie wymarzysz: piękny dom, samo
chód, szalone podróże, wspaniałe stroje.
- Szczodra oferta - stwierdziła bez entuzjazmu.
- Lauro, powiedz, czego się po mnie spodziewasz?
- Niczego, Adamie. Przepraszam, jeśli pozwalałam
ci się łudzić. Na razie nie jestem w stanie myśleć o ju
trze. Może kiedyś. Zresztą, sama nie wiem, czego chcę
- westchnęła i podniosła się od stolika. Wyszli na pokład
i stanęli oparci o reling. Jacht zbliżał się do rzęsiście
oświetlonego mostu Golden Gate.
Adam wpatrywał się w czysty profil dziewczyny. Go
rzko pożałował swojej „szczodrej oferty".
- Czy obraziłem cię, Lauro? Wierz mi, miałem jak
najlepsze chęci. Jesteś kimś tak wyjątkowym...
- W porządku.
- Naprawdę nie chciałem cię obrazić - powtórzył
bezradnie. - Sama wiesz, że w tych okolicznościach nie
mogę ci ofiarować więcej.
Laura ukradkiem łykała łzy.
- Bez względu na okoliczności, nic by to nie dało
- powiedziała, odwracając wzrok ku feerii świateł.
Następnego ranka Adam obudził się późno i nie znalazł
Laury u swego boku. Na poduszce leżała jedynie kartka.
Drogi Adamie!
Nigdy nie zapomnę naszej fantastycznej przygody. Kiedy
przeczytasz ten list, będę już w drodze do Denver. Zamie
rzam podziękować twojej wspaniałej rodzinie za serdecz
ność i wyrozumiałość, z jaką mnie potraktowano. I - jak
słusznie powiedziałeś - muszę dowiedzieć się, kim jestem.
Laura.
ADAM 1 EWA • 1 2 7
Adam z pasją zgniótł papier w kulkę, nagi zerwał się
z łóżka i pobiegł do garderoby. Wszystko, co kupił Lau
rze, wisiało na wieszakach. W pośpiechu zaczął prze
szukiwać pokój, mając nadzieję, że wzięła ze sobą przy-
najmniej złote serduszko. Nie znalazł go i odetchnął
z ulgą.
Laura zadzwoniła do Petera o świcie i poprosiła, by
zarezerwował jej lot z San Francisco do Denver. Peter
okazał się dyskretny i nie zapytał o nic. Po godzinie
miała już bilet pierwszej klasy. W pośpiechu napisała list
do Adama i pojechała na lotnisko - w tej samej sukience,
w której wsiadła do helikoptera.
Lot minął spokojnie. Przez całą drogę zastanawiała
się, czy postąpiła właściwie. Układ, jaki proponował
Adam, nie miał sensu. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie
istnieje przeszłość ani przyszłość. Jest skazana jedynie
na dręczącą teraźniejszość.
U bramy posiadłości Fortune'ów, w limuzynie z szo
ferem, czekała na nią Jessica.
- Kłopoty w raju? - zapytała, z troską patrząc na
młodą kobietę.
- Problem w tym, że muszę za wszelką cenę odzy
skać pamięć - uśmiechnęła się smętnie Laura.
- A ja, naiwna, myślałam, że San Francisco to wyma
rzone miejsce na oświadczyny - westchnęła starsza pani.
Wóz zajechał na podjazd przed domem.
- Powiedzmy, że zamiast oświadczyn otrzymałam
propozycję- mruknęła Laura.
Jessice nawet nie drgnęła powieka.
- Moja droga, obie dobrze wiemy, że jeśli czekała-
1 28 • ADAM I EWA
byś, aż mój wnuk oświadczy ci się bez namysłu, uschła
byś w staropanieństwie.
Pomimo ponurego nastroju Laura roześmiała się.
- Jesteś urodzoną romantyczką, Jessico. Niestety,
w dzisiejszych czasach to niemodne. Zresztą, jestem ta
ka sama. Teraz przyjechałam, żeby się pożegnać i po
dziękować za wszystko tobie i chłopcom - powiedziała.
Spodziewała się riposty, ale, ku jej zdziwieniu, babcia
Adama skinęła tylko głową.
- W takim razie każę kierowcy podrzucić cię do biu
ra. Pete, Tru i Taylor już pojechali, ponieważ są kłopoty.
- Jakie?
- Kilku agitatorów namówiło część pracowników do
dzikiego strajku, utrzymując, że porozumienie podpisa
no tylko dla zamydlenia oczu. Pod biurem gromadzą się
pikiety.
- Czy jeden z tych agitatorów nie nazywa się Sim
mons? Grant Simmons? - zapytała Laura. Oboje z Ada
mem mieli już poprzednio problemy z tym pracowni
kiem. Jak się okazało, człowiek ten miał osobiste powo
dy, by nienawidzić członków zarządu, bowiem niedaw
no został pominięty przy awansach. Decyzję podjęto
jednak na podstawie fatalnych opinii jego szefów.
W czasie ostatniego strajku on właśnie głośno sprzeci
wiał się nowemu systemowi płac, który zaproponował
Adam Fortune.
Jessica wzruszyła ramionami.
- Nie orientuję się, kto za tym stoi. Wiem tylko, że
Peter zdenerwował się nie na żarty, kiedy dziś o dziewią
tej rano zjawił się w biurze. Może dojechałabyś do nich?
- To niesprawiedliwe - oburzyła się Laura. - Adam
*
ADAM I EWA • 1 2 9
poszedł ludziom na rękę, a biorąc pod uwagę panującą
recesję, można powiedzieć, że zaspokoiliśmy z nawiąz
ką żądania pracowników. A może zadzwoniłabyś do nie
go, żeby przyjechał? - zwróciła się do Jessiki. - Jest
teraz w hotelu „The Fairmont". Ja pojadę do biura i zo
baczę, czy będę mogła się do czegoś przydać.
Telefon zadzwonił w momencie, gdy Adam wchodził
do hotelowych apartamentów. Przez chwilę miał nadzie
ję, że to Laura.
- Adamie, gdzie się podziewałeś? Dzwonię od paru
godzin!
Adam ułożył się wygodnie na sofie i wbił melancho
lijne spojrzenie w sufit.
- Poszedłem sobie na długi spacer, babciu. Słońce
świeciło cudownie na błękitnym niebie i...
- Posłuchaj, rozmawiałam z Laurą.
- Mam nadzieję, że lot upłynął spokojnie?
- Przestań się wygłupiać! Nie udawaj, że jesteś w cu
downym nastroju. Laura bardzo cię potrzebuje. Dzwo
nię, żeby ci powiedzieć, że musisz natychmiast wracać.
Adam usiadł wyprostowany na kanapie, ściskając
w ręku słuchawkę.
- Ona mnie potrzebuje? - zapytał gorzko. - Jakim
cudem, skoro parę godzin temu zostawiła mi pożegnalny
list?
- Specjalnie prosiła, żebym zadzwoniła do ciebie.
W związku z tym chciałam zapytać, czy masz dalej za
miar bawić się w kotka i myszkę, tracąc czas, czy zja
wisz się tutaj jak najszybciej?.
- Już się pakuję, babciu.
1 3 0 • ADAM I EWA
W godzinę później Adam pil już kawę podaną przez
stewarda na pokładzie tego samego odrzutowca, którym
przyleciał z Laurą.
- Panie Fortune, mamy fax na temat ostatnich wyda
rzeń w siedzibie w Denver. Czy życzy pan sobie prze
czytać?
- Jakich wydarzeń?
- Znów wybuchł strajk, proszę pana. Sądziliśmy, że
pan wie, skoro wezwał nas pan w takim pośpiechu.
Adam mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi. Ste
ward wycofał się dyskretnie, rezygnując z zadawania
dalszych pytań.
Kiedy Laura wkroczyła do biura i zobaczyła, że Peter
siedzi w koszuli i rozluźnionym krawacie, Tru chodzi od
ściany do ściany, a Taylor składa nerwowo kartkę papie
ru, wiedziała już, że sytuacja jest groźna.
- Jak mogę wam pomóc? - zapytała bez wstępów.
Taylor stuknął długopisem w papier, Tru zatrzymał
się na chwilę, a Peter westchnął ciężko.
- Byliśmy z Adamem pewni, że nowe propozycje pła
cowe zostaną z entuzjazmem przyjęte przez pracowników
- powiedziała. - A tymczasem oni zaczęli od nowa.
- Podburzyło ich kilku pyskaczy - odezwał się Taylor.
- Może gdyby Adam się tu zjawił... - zaczęła Laura,
ale urwała, widząc pełne niedowierzania spojrzenia bra
ci. Wzruszyła ramionami.
- W porządku, wiem, że on jest słabo wprowadzony
w sprawy firmy, ale przyznacie chyba, że przez kilka
tygodni świetnie sobie radził.
- Lauro - Tru podszedł do niej z poważną miną - my
ADAM 1 EWA • 1 3 1
nie lekceważymy Adama. Wiemy też, ile mu pomogłaś.
Ale wtedy działał z rozpędu, cała sprawa była dla niego
czymś nowym i atrakcyjnym. Teraz jednak, kiedy zanosi
się na poważną rozgrywkę, nie sądzimy, by nasz braci
szek okazał się na tyle odpowiedzialny, by sprawę dopro
wadzić do końca.
Laura miała już na końcu języka nowe argumenty,
lecz zadzwonił telefon. Peter odebrał, słuchał przez do
brą minutę, po czym z przekleństwem cisnął słuchawkę.
- Seattle przyłącza Się do strajku. Portand zrobi to
lada chwila - rzucił przez zęby.
Tru zagryzł wargi.
- Ja biorę na siebie Seattle. Ty, Taylor, gnaj do Por
tland. Jak zobaczą kogoś z zarządu, może się trochę
uspokoją.
Dobra - zgodził się Peter. - Ja tymczasem z pomo
cą Laury sformułuję fax do naszych pozostałych domów,
w którym zobowiążę się, że podejmiemy rozmowy, o ile
ludzie wstrzymają się od nieprzemyślanych akcji.
Laura zerknęła na zegarek. Była już prawie trzecia.
Gdzie, do licha, podziewa się Adam?
Odrzutowiec wylądował za dwadzieścia druga. Limu
zyna już czekała.
- Mam wieźć pana do biura, panie Fortune? - zapytał
szofer.
Adam skrzywił się z niechęcią.
- Nie. Zawieź mnie prosto do klubu. Mam nadzieję,
że braciszkowie poradzą sobie beze mnie - nakazał zdu
mionemu kierowcy.
1 32 • ADAM [ EWA
Późnym popołudniem Peter Fortune spotkał się
z przedstawicielami załogi. Przywódcą i mózgiem straj
kujących okazał się, jak słusznie przypuszczała Laura,
Grant Simmons. Młody człowiek, wiecznie niezadowo
lony, o ciętym języku. Można się było bez trudu zorien
tować, że nie zależy mu na kompromisie, a jedynie na
dokuczeniu dyrekcji i wprowadzeniu zamieszania wśród
ludzi. Powściągliwe maniery i wyniosłe opanowanie Pe
tera dolewały tylko oliwy do ognia, rozjątrzając jego
przeciwników.
Laura siedziała z boku robiąc notatki, coraz bardziej
zdenerwowana.
W końcu Peter, widząc, że rozmowy prowadzą doni
kąd, zaproponował kilkugodziną przerwę. Kiedy Sim
mons i jego towarzysze wyszli, bezsilnie zacisnął pięści.
- Nic do nich nie dociera! Najgorszy jest ten cały
Simmons! - wykrzyknął.
- Wiem - powiedziała. - Adam też miał z nim kłopo
ty, ale jakoś mu się udało go uspokoić. Jeśli tylko się
zjawi, to...
- On się nie zjawi, Lauro, nie łudź się - przerwał jej
Pete zmęczonym tonem. - Pewnie znalazł sobie jakieś
nowe, ciekawsze zajęcie.
- Mylisz się, Pete! On od dawna utożsamia się z fir
mą, choć w pełni pojął to dopiero wtedy, gdy musiał
zająć się strajkiem. Jestem pewna, że pojawi się, kiedy
tylko będzie mógł.
- A swoją drogą, dlaczego przyjechałaś z San Franci
sco bez niego? - zagadnął Peter.
Laura drgnęła i nerwowo zacisnęła usta.
- Dajmy temu spokój, mamy ważniejsze sprawy
ADAM I EWA • 1 3 3
- ucięła. - Musisz znów pokazać się załodze, a ja mam
jeszcze do przepisania notatki z rozmowy z Simmon-
sem.
Peter posłusznie skinął głową i ciężkim krokiem wy
szedł z gabinetu.
- Och, Adamie, mamy straszne kłopoty - oznajmiła
przejęta Iona. - Wyobraź sobie, że jutro po południu jest
aukcja, a Dennis Quinn zadzwonił godzinę temu i po
wiedział, że jej nie poprowadzi, bo wyskoczyło mu coś
pilnego. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam, kiedy cię
zobaczyłam. Z nieba mi spadłeś, kochanie!
Adam uśmiechnął się melancholijnie. Jeszcze dwa
dzieścia cztery godziny temu rzeczywiście był w niebie.
- Czy ten uśmiech oznacza zgodę?
- Jasne, Iono - rzucił z roztargnieniem.
- Cudownie! W takim razie jeszcze dzisiaj zrobimy
próbę.
- Dobrze - mruknął obojętnym tonem.
Iona wreszcie dostrzegła, że coś jest nie w porządku.
- Dobrze się czujesz, kochanie? Jesteś taki roztarg
niony. Może to przez te wasze strajki? Fakt, bardzo
niemiła sprawa. Widziałam dzisiaj migawki w dzienni
ku. Między innymi był wywiad z Peterem. Dziennikarze
przypierali go do muru, ale on, jak to on, spokojnie
zapewniał, że wszystko jest w porządku. Ach, i wiesz,
kto stał obok niego? - paplała.
Adam skrzywił się kwaśno, woląc nie zgadywać.
- Dobrze, że nie jesteś typem zazdrośnika, mój drogi
- zachichotała Iona.
ROZDZIAŁ
9
- Wiem, że nie jest to epokowe przedsięwzięcie, ale
mimo wszystko mógłbyś włożyć w tę aukcję więcej serca
- zauważyła nie bez irytacji Iona. - Gdzie się podział twój
zniewalający wdzięk, Adamie? Spodziewaliśmy się, że jak
zwykle zdołasz rozgrzać publiczność do białości i dopro
wadzić do ostrej licytacji - tymczasem uzyskujemy jakieś
nędzne sumy. A przecież chodzi o cele dobroczynne, pra
wda?
- Najwidoczniej przestałem być atrakcyjny - stwier
dził kwaśno Adam. Korzystając z przerwy, siedzieli
w klubowym barku i popijali drinki.
- Czyżby Laura Ashley? - zapytała domyślnie Iona.
Adam nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył.
ADAM I EWA • 1 3 5
- Jakie problemy masz ze swoją zapominalską księż
niczką, jeśli wolno spytać?
- Sam nie wiem - przyznał bezradnie. - Może ma to
coś wspólnego z jej stanem psychicznym? Mało o sobie
mówi, ale widzę, jak bardzo gnębi ją to, iż nadal nie wie,
kim jest.
Przyjaciółka spojrzała na niego z troską. Chwilę mil
czała, z wolna obracając w palcach kieliszek.
- Posłuchaj, mam pewien pomysł. Samantha
McPhee zna niezłego prywatnego detektywa. Wiem, że
sprawdzała przy jego pomocy pewnego adoratora - tyl
ko zachowaj to dla siebie. Zresztą dobrze zrobiła, bo
okazało się, że ten pan prowadził lewe interesy.
Adam z wysiłkiem przełknął ślinę.
- Iona, jestem pewien, że Laura nie ma kryminalnej
przeszłości - oświadczył z przekonaniem. - Jej zalety są
niewątpliwe. Prawość, skromność, szlachetność. Ona
nie udaje, to się wyczuwa.
- W takim razie nie masz się o co martwić. - Iona
pocieszająco poklepała go po ramieniu. - Uważam, że
najlepiej będzie, jeśli spotkasz się z tym detektywem
Samanthy i zlecisz mu sprawę. A Laurze na razie nic nie
mów. Po prostu, kiedy się czegoś dowiesz, będziesz miał
czas, żeby to najpierw przemyśleć, a potem jej pomóc.
Sądzę, że tak będzie najlepiej dla was obojga.
Adam musiał przyznać, że propozycja Iony jest sen
sowna. Bez wątpienia zyskał moralne prawo, by pytać
o przeszłość kobiety, która w tak ogromnym stopniu od
mieniła jego życie.
- Mój drogi, nie wiem, co postanowisz, ale na wszel
ki wypadek dam ci wizytówkę - powiedziała Iona, się-
1 3 6 • ADAM I EWA
gając po modną torbę od Gucciego. - Cholera, gdzie ona
mi się zapodziała!
Nagle oboje zamarli. Z telewizora zawieszonego nad
barem dobiegł ich głos spikera:
- ... z ostatniej chwili. Przed wejściem do eksklu
zywnego domu towarowego Fortune miała przed chwilą
miejsce gwałtowna konfrontacja pomiędzy grupą straj
kujących a prezesem zarządu, Peterem Fortune'em. Oto
relacja filmowa Erica Lawsona, który był z kamerą na
miejscu zdarzenia.
Adam zerwał się zza stolika i podbiegł do baru, by
lepiej widzieć ekran. W kadrze pojawił się stojący na
schodach Peter, który najwyraźniej usiłował coś powie
dzieć do zgromadzonych u wejścia pracowników. Na
gle przez tłum przedarł się młody człowiek i zaczął coś
wrzeszczeć, gwałtownie wymachując rękami. Adam na
tychmiast rozpoznał Granta Simmonsa, którego wybu
chowy temperament dał mu się we znaki już w czasie
poprzedniego strajku.
Reporter komentował incydent na bieżąco, lecz Adam
nie słuchał. Patrzył, jak Pete wyciąga rękę uspokajają
cym gestem, by uciszyć agitatora, i jak w tym samym
momencie pięść Simmonsa ląduje na jego szczęce. Im
pet uderzenia zachwiał Peterem, choć zdołał utrzymać
się na nogach. Adam z bezsilną wściekłością zacisnął
pięść, widząc, że brat słania się i chwyta za twarz.
W następnej sekundzie w polu widzenia kamery poja
wiła się Laura, która musiała stać tuż za Peterem. Pod
trzymała go, by nie upadł, a potem z bojowym błyskiem
w oku rzuciła się na Simmonsa. Adam patrzył w osłupie
niu, jak bezceremonialnie odepchnęła krewkiego rozra-
ADAM 1 EWA • 1 3 7
biakę i zaczęła mu wściekle wymyślać. Atak był tak
niespodziewany, że ogłupiały Simmons na chwilę znie
ruchomiał. Oczywiście natychmiast zerwał się do dalszej
bitki, ale już koledzy chwycili go za ręce i zaczęli odcią
gać do tyłu. Poniewczasie ruszyli też do akcji policjanci,
przyglądający się z boku całej scenie. Nastąpiło cięcie
- najwidoczniej w zamieszaniu kamerzysta stracił
z oczu głównych bohaterów wydarzenia.
Iona z westchnieniem obserwowała Adama, który
wybiegł z baru. Pomyślała, że tym razem aukcja na cele
dobroczynne skończy się fiaskiem.
Kiedy Adam się pojawił, przed siedzibą firmy ciągle
jeszcze stały grupki pracowników. Nie dostrzegł jednak
wśród nich Granta Simmonsa. Pikietujący zachowywali
się spokojnie i przez drzwi jak zwykle wlewał się tłum
klientów.
Pani Saunders na jego widok dosłownie wyskoczyła
zza biurka.
- Och, panie Fortune, jak to dobrze, że pan przyszedł!
Straszne rzeczy się tu działy. Ci chuligani o mało...
- Gdzie ona jest? - przerwał Adam podekscytowanej
kobiecie.
Pani Saunders zerknęła na niego z urazą i milcząc
wskazała drzwi gabinetu Petera. Adam nie tracił czasu.
Za progiem stanął jak wryty. Dwie postacie, męska
i kobieca, prezentowały obraz, który łatwo mógł być
uznany za czułe sam na sam kochanków. Ona leżała,
wyciągnięta na miękkiej skórzanej sofce, a on pochylał
się nad nią z ustami tuż przy jej ustach.
- Myślałem, że potrzebujecie pomocy, ale widzę, że
1 3 8 • ADAM I EWA
świetnie sobie radzicie - odezwał się Adam głośno,
z wymuszoną swobodą.
Ku jego oburzeniu oboje spojrzeli na niego obojętnie,
choć wedle wszelkich reguł powinni odskoczyć od sie
bie z przestrachem albo przynajmniej opuścić wzrok
z poczuciem winy.
- Pewnie, że sobie radzimy - odburknął Pete, ani na
centymetr nie odsuwając się od Laury. - A ty, braciszku,
z godnym podziwu wyczuciem pojawiasz się w najważ
niejszym momencie.
- Cholernie to wszystko śmieszne - mruknął agre
sywnie Adam. - No, ptaszki, czemu się nie śmiejecie?
Lauro, nie bądź taka ponura.
Laura usiadła na kanapce, gestem odsuwając Petera
i przyjrzała się Adamowi jednym okiem, gdyż drugie
zasłonięte było kompresem. Spod gazy wyraźnie jednak
widoczna była sina opuchlizna.
Adam zbladł na ten widok.
- Cha, cha! - zaśmiała się teatralnie Laura.
- Osobiście nie widzę tu nic do śmiechu, drogi braci
szku. - Pete z rozdrażnieniem potarł obolałą szczękę.
Adam nie spuszczał wzroku z Laury.
- To Simmons tak cię urządził? Niech no tylko dorwę
tego bydlaka! - warknął zaciskając pięści. - Już ja...
W tym momencie, jak na zamówienie, otworzyły się
drzwi i do gabinetu wpadł Grant Simmons.
- Adam, nie! - Laura i Peter krzyknęli równocześ
nie, ale było już za późno. Adam odwrócił się błyskawi
cznie, a gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, czerwona
mgła przesłoniła mu oczy, a pięść automatycznie wy
strzeliła do przodu. Simmons, trafiony potężnym pro-
ADAM 1 EWA • 1 3 9
stym w szczękę, jak bomba przeleciał przez drzwi i ude
rzył w wieszak na ubrania. Wieszak i ciało z piekielnym
rumorem wylądowały u stóp pani Saunders, która zare-
agowała pełnym przerażenia wrzaskiem.
Adam z satysfakcją otrzepał ręce, lecz Peter bynaj
mniej nie podzielał jego zachwytu. Tłumiąc przekleń
stwo, rzucił się ku znokautowanemu nieszczęśnikowi
i zaczął wygarniać go spod stosu płaszczy. Laura zdjęła
okład z oka i spojrzała na Adama.
- Boże, coś ty zrobił! On nie jest winny - zawołała.
- Jak to?
Podeszła w milczeniu i stanęła przed nim. Nie mógł
oderwać wzroku od okropnego siniaka. Dobra, może
ktoś inny jest winien, ale Simmonsowi i tak się należało
za to, co zrobił z Peterem, pomyślał.
- Więc kto to był, Lauro?
Zza drzwi dobiegł ich głos Petera, oznajmiający z ul
gą, że Grant odzyskuje przytomność.
- Pięknie - odezwała się wreszcie. - Ciekawe, jakim
cudem uda ci się teraz doprowadzić go do stołu roko
wań?
- On przyszedł, żeby pertraktować? - mruknął
; Adam. Cała pewność siebie uleciała z niego jak powie
trze z przekłutego balonika.
- Tak, mój drogi. Gdybyś zjawił się tutaj wcześniej,
tak jak prosiła cię Jessica, moglibyśmy już dawno dojść
do porozumienia i uniknąć tego całego zamieszania.
Adam patrzył na Laurę pokornie, jak besztany przez
nauczyciela uczniak.
- Twoi bracia mieli rację - ciągnęła bezlitośnie.
- Stałeś się nagle pilny i pracowity tylko po to, aby wy-
1 4 0 • ADAM I EWA
wrzeć na mnie dobre wrażenie. Przyznaję, że z początku
dałam się zwieść. Ale nie na długo, jak widzisz.
- Lauro...
- Skoro się tak interesujesz moim stanem, pragnę
wyjaśnić, że oko podbił mi Peter.
- Pete? Uderzył cię?
- Niechcący, oczywiście. Usiłował wciągnąć mnie za
drzwi, bo jakaś agresywna grupa wpadła na schody,
i w zamieszaniu potrącił mnie łokciem. Ale na tym nie
koniec całej historii. Teraz wreszcie będziesz mógł się
pośmiać. Otóż wycofaliśmy się do biura i w chwilę
później wpadł tam Simmons. Kiedy zobaczył mnie
w tym stanie, był przekonany, że ucierpiałam z jego wi
ny, bo, jak sam przyznał, młócił pięściami na prawo
i lewo. Zaczął się kajać i przepraszać, aż wyjaśniłam mu,
jak było naprawdę. I chyba nabrał do mnie szacunku
- mogłam przecież tak pokierować sprawą, żeby odpo
wiadał za pobicie kobiety. Z wdzięczności zgodził się
podjąć rozmowy i nawet zasugerował, że byłby skłonny
przedyskutować pakiet naszych propozycji. Niestety, te
raz nie będzie już pewnie w tak ugodowym nastroju
- zakończyła z westchnieniem.
- Lauro, nie masz pojęcia, jak mi przykro. Zobaczy
łem w telewizji, jak Simmons uderzył Petera w twarz,
a potem przyjechałem tu i zastałem cię z podbitym
okiem. Po prostu przestałem myśleć.
Tyle skruchy było w jego głosie, że Laura po raz
pierwszy uśmiechnęła się do niego.
- Czy często robisz takie rzeczy?
- Na szczęście nie. Ostami raz w szkole, kiedy byłem
ADAM I EWA • 1 4 1
w sekcji bokserskiej. Bardzo cię boli? - zapytał z troską,
przysuwając się bliżej.
Laura zdawała się nie słyszeć jego pytania.
- Dlaczego nie zjawiłeś się wcześniej, Adamie? Jes
sica powiedziała mi, o której przyjechałeś do Denver.
Byłam pewna, że natychmiast się tu stawisz. Tak cię
potrzebowaliśmy!
Adam westchnął i zamilkł na długą chwilę.
- Pomyśl, jak się czułem, kiedy obudziłem się w pu
stym łóżku i znalazłem twój list - powiedział gorzko.
- Po tych cudownych dwudziestu czterech godzinach,
jakie spędziliśmy ze sobą, wymknęłaś się o świcie, tak
jakbyśmy byli parą przygodnych kochanków. Chyba za
służyłem na coś lepszego, nie sądzisz? Nie miałem nawet
szansy, by przekonać cię, żebyś została.
Opuściła wzrok, by nie dostrzegł w jej oczach tęskno
ty i pożądania.
- Właśnie tego się bałam - przyznała szczerze.
Adam zaczął chodzić wielkimi krokami po pokoju.
- Potem snułem się po ulicach Frisco i myślałem
o swojej porażce. Kiedy wreszcie wróciłem do hotelu,
zadzwoniła Jessica i kazała mi natychmiast wracać, po
nieważ ty rozpaczliwie mnie potrzebujesz. Oczywiście
pomyślałem, że zmieniłaś zdanie - zakończył, stając
przed Laurą. Miał tak nieszczęśliwą minę, że instyn
ktownie pogładziła go po twarzy.
Czułe dotknięcie kobiecej dłoni magicznym sposo
bem uśmierzyło jego żale.
- Moja biedna dziewczynka - szepnął, z miłością pa
trząc jej w oczy i delikatnie badając opuszkami palców
opuchliznę na twarzy.
1 4 2 • ADAM I EWA
Laura wbiła wzrok w podłogę.
- Proszę, nie mówmy już więcej o nas, Adamie. Są
teraz ważniejsze sprawy. Trzeba zobaczyć, co z Sim-
monsem.
Odwróciła się, by odejść, lecz Adam złapał ją za
ramię.
- Czy żałujesz, Lauro? - zapytał z naciskiem.
- Czy żałuję? Tego, co przeżyliśmy razem? - Przy
mknęła oczy. - Nie - wyszeptała cichutko. W jej skoła
tanej głowie kłębiły się sprzeczne odczucia i myśli. Jak
można było tak beznadziejnie, ostatecznie zakochać się
w niewłaściwym człowieku? Wystarczyło kilka cudow
nych, szalonych tygodni, by już zaczęła śnić na jawie
o ślubie, domu, dzieciach, ba, nawet o wnukach i wspól
nej starości! Tymczasem nic w zachowaniu Adama nie
usprawiedliwiało owych marzeń. Był namiętny, czuły
i przy tym absolutnie szczery: w jego planach życio
wych nie było miejsca na małżeństwo.
- Posłuchaj, Adamie - powiedziała wreszcie, gdyż
milczenie stało się nieznośne. - Jesteś, kim jesteś: księ
ciem z bajki, oszałamiająco przystojnym, czarującym,
wyrozumiałym, nieprawdopodobnie romantycznym.
- Boże, w życiu nie poczęstowano mnie tyloma
komplementami - stwierdził nieufnie.
- Taki jesteś naprawdę. Po prostu niesamowity. Ni
gdy... - urwała nagle, jakby bała się za dużo powie
dzieć. - Posłuchaj, żadne z nas nie dojrzało do poważne
go związku. Jeśli rozstaniemy się teraz, zostaną nam
przynajmniej piękne wspomnienia. Zachowam je jak
skarb.
Adam zerknął na Laurę badawczo, wychwyciwszy
ADAM I EWA • 1 4 3
dziwną nutę w jej głosie. Zupełnie jak gdyby sama była
zdziwiona, że tak ceni sobie ich wspólne dni.
- Nie chcę się z tobą rozstawać, Lauro. I nie wierzę,
że ty tego pragniesz.
- Adamie, proszę.
- Nie, to ja proszę, żebyś spojrzała mi w oczy i po
wiedziała głośno: Adamie, koniec z nami.
- Adamie... - Nie była w stanie wykrztusić żadnego
innego słowa.
Patrzył na nią i widział, że się ze sobą zmaga. Chwycił
ją mocno za ramiona.
- Lauro, czy chcesz uciec ode mnie, czy od czegoś,
co kryje twoja przeszłość? Może zaczęła ci wracać pa
mięć? Czego się obawiasz? Że zmienią się moje uczucia?
- Nie męcz mnie. Mam już dosyć. To wszystko jest
tak poplątane. Nie mogę już nawet normalnie myśleć.
- Zmęczonym ruchem oparła mu rękę na piersi. - Kiedy
jesteś zbyt blisko, czuję, jakby brakowało mi powietrza.
Adam uśmiechnął się, uwodzicielsko mrużąc oczy.
- Czemu moja bliskość aż tak na ciebie działa? - za
pytał, choć domyślał się odpowiedzi. Bardzo jednak
chciał ją usłyszeć.
Laura spojrzała na niego z desperacją.
- Czemu? Bo doprowadzasz mnie do szaleństwa. Bo
kiedy się kochamy, mam poczucie nieprawdopodobnego
szczęścia. Nie wiem nawet, czy „nieprawdopodobne" to
właściwe określenie. Musiałabym sobie stworzyć nowy
słownik, bo żadne zwykłe słowa nie mogą oddać tego, co
czuję - wyrzucała z siebie zdania coraz to bardziej gorą
czkowo, aż w końcu bezsilnie oparła się o pierś mężczy
zny. - To niczego nie zmieni - mówiła dalej, nie czeka-
1 4 4 • ADAM I EWA
jąc na odpowiedź. - Odejdę, kiedy tylko pomogę Petero
wi uporać się ze strajkiem. Robię to wyłącznie ze wzglę
du na twoją rodzinę, której tak wiele zawdzięczam.
Obiecałam twoim braciom, że nie opuszczę ich w po
trzebie. I nie zawiodę ich.
Wyrwała się Adamowi i wybiegła z gabinetu. Siedzą
ca przy biurku pani Saunders wlepiła wzrok w papiery,
które dawno już posortowała. Musiałaby być głucha jak
pień, by nie usłyszeć ich rozmowy, gdyż zapomnieli, że
drzwi były przez cały czas uchylone.
- Lauro! - zawołał Adam. - Zarezerwuję apartamen
ty w „The Fairmont" i jacht na następny tydzień. Jeszcze
tyle mam ci do pokazania.
- Nie wszyscy mają tyle wolnego czasu co ty! - od
krzyknęła mu z daleka, nie zatrzymując się.
Pani Saunders nadal udawała, że pilnie sortuje pocztę
i absolutnie nie interesują jej prywatne sprawy zwierzch
nika.
Adam nie miał takich skrupułów.
- Ta kobieta doprowadza mnie do szalu, pani Saun
ders - wyznał, opierając się o biurko sekretarki. - W naj
lepszym tego słowa znaczeniu - ciągnął. - Ja płonę, pro
szę pani - westchnął namiętnie.
Pani Saunders oblała się rumieńcem, lecz w duchu
powiedziała sobie: Boże, gdyby jakiś mężczyzna tak
o mnie myślał, złapałabym go i już nie puściła!
ROZDZIAŁ
10
Grant Simmons z podejrzliwą miną otworzył drzwi.
Kiedy zobaczył, że stoi za nimi Adam Fortune, na jego
twarzy pojawił się wyraz nie ukrywanej wrogości. Adam
widząc, że Simmons zaciska pięści, pokojowym gestem
podniósł ręce.
Ku jego zaskoczeniu strategia poddania się poskutko
wała. Ręce przeciwnika powędrowały do kieszeni, ale
bojowa mina pozostała. Adam zdawał sobie sprawę, że
nadal stąpa po bardzo kruchym lodzie.
- Czy możemy porozmawiać? - zapytał.
Równie dobrze mógłby przemawiać w egzotycznym
języku. Na twarzy Simmonsa nie drgnął ani jeden mię
sień.
1 4 6 • ADAM I EWA
- Jeśli przyszedłem nie w porę, możemy umówić się
na kiedy indziej - zaproponował ugodowo.
Tym razem doczekał się reakcji. Młody człowiek
w milczeniu pokręcił głową.
- Przepraszam, że cię uderzyłem. - Adam zdecydo
wał się kuć żelazo póki gorące. - Tylko co ci przyjdzie
z moich przeprosin? Nie złagodzą bólu szczęki, prawda?
- zauważył ze współczuciem widząc, jak usta Simmonsa
zaciskają się w cienką linię.
- Przyszedłeś mnie kupić? - burknął, ale po chwili
wahania odstąpił na bok i otworzył szerzej drzwi tanie
go, segmentowego domku.
- Nie.
Simmons najwyraźniej nie oczekiwał takiej odpowie
dzi. Adam byłby przysiągł, że związkowy wyga zaczął
już układać sobie w głowie plan wyciągnięcia dla siebie
korzyści. Zapewne marzyła mu się ładna sumka, którą
mógłby zainkasować.
- Nie mamy o czym gadać - zaczął, ale nie uczynił
nic, co świadczyłoby o chęci pozbycia się nieproszonego
gościa.
Adam popatrzył na niego przeciągle.
Simmons znów nabrał nadziei. A nuż Fortune rozmy
śli się i pójdzie na układy?
- Byłeś kiedyś zakochany, Grant?
Na obliczu młodego człowieka pojawił się kolejno
wyraz: kompletnego zaskoczenia, zdumienia, niedowie
rzania, czujności i rosnącej podejrzliwości.
- Człowieku, co ty...? - mruknął Simmons groźnie,
znów zaciskając pięści.
Adam uśmiechnął się.
ADAM 1 EWĄ • 1 4 7
- Spokojnie, przecież nie robię ci propozycji. Wi
dzisz, problem w tym, że jestem zakochany. W kobiecie.
Grant odprężył się. To przynajmniej było zrozumiałe.
- I co dalej? - burknął.
- Zadałem ci to pytanie, bo jeśli bardzo kochałeś lub
kochasz, łatwiej będzie mi wszystko wytłumaczyć. Po
wiedz, czy zdarzyło ci się kiedyś zrobić coś głupiego, bo
babka zawróciła ci w głowie i przestałeś normalnie my
śleć? .
Po raz pierwszy na twarzy Simmonsa pojawił się cień
uśmiechu. Popatrzył uważnie na Adama i wrogość za
częła ustępować rozbawieniu.
- Myślałeś, że to ja podmalowałem oko tej szykow
nej blondyneczce, tak?
- Tak.
Grant przez dobrą chwilę przetrawiał w myśli tę krót
ką, męską odpowiedź.
- Co by nie mówić, gust masz dobry. Dziewczyna
jest klasa, nawet z sińcem pod okiem - przyznał.
- Też tak myślę.
Brew Simmonsa podjechała do góry.
- Sądząc po tym, jak mi przyłożyłeś, to chyba napra
wdę cię wzięło.
Adam pokiwał głową.
- Fakt, przyznaję.
Simmons znów się uśmiechnął. Ważył coś w myślach
przez długą chwilę. Wyglądało na to, że wreszcie podej
mie jakąś decyzję. I rzeczywiście, podjął.
- Napijesz się piwa?
- Och, o niczym innym nie marzę - rozpromienił się
Adam.
1 4 8 • ADAM I EWA
Gospodarz gestem zaprosił go do pokoju. Salonik, ku
zaskoczeniu Adama, był gustownie urządzony.
- Żona wybrała się z dzieciakami na zakupy. Nor
malnie jeździmy razem, ałe dzisiaj jakoś byłem nie w hu
morze i zostałem w domu - wyjaśnił Grant, gestem
wskazując gościowi kanapę, która pamiętała jeszcze
czasy świetności. Sam zniknął w kuchni i wyłonił się
stamtąd po chwili z dwiema porządnie schłodzonymi
puszkami piwa.
Adam, udając zachwyconego, łapczywie pociągnął
łyk. Nie przepadał za piwem, ale za wszelką cenę chciał
się dogadać z Grantem.
- No, dobra, i co dalej? - zagaił Simmons, wypiwszy
spory łyk.
- Wiesz, mamy problem.
- My też mamy swoje kłopoty - wzruszył ramiona
mi. - Dlatego chcemy, żeby kierownictwo poszło nam
na rękę.
- Myślałem, Grant, że nie masz zastrzeżeń do propo
zycji, które opracowaliśmy poprzednio.
- Nie wszystko było jeszcze dogadane, a ty się wyłą
czyłeś.
- W porządku, możemy dokończyć to teraz.
Mrużąc oczy Simmons pociągnął kolejny haust piwa.
- Zaraz, zaraz. Najpierw niemal mnie znokautowa
łeś, a teraz przychodzisz do mnie do domu i jak gdyby
nigdy nic oznajmiasz, że mamy zabrać się do roboty?
- Słuchaj, Grant - Adam wychylił się do przodu
i splótł ręce - oddzielmy te dwie sprawy. Pogadajmy
najpierw o jednej, a potem o drugiej.
- W porządku. Mamy na tapecie ciebie i tę blondynę.
ADAM I EWA • 1 4 9
Adam zachichotał porozumiewawczo.
- Stary, żebyś ty wiedział, jak ona na mnie naskoczy
ła, kiedy ci przyłożyłem! Twoja wściekłość to przy tym
małe piwo. Popsułem całą sprawę i teraz za Boga mi nie
wybaczy.
- Ech, wiem coś o tym - mruknął Grant.
- Co, żona? - spytał domyślnie Adam.
- No. Widziała relację w telewizji. Kiedy przyszed
łem z opuchniętą szczęką, powiedziała, że mi się należa
ło - uśmiechnął się z zawstydzeniem.
- Ach, te baby - westchnął Adam.
- Oj, tak - zawtórował mu Simmons.
Nić porozumienia została nawiązana.
Następnego ranka Laura pierwsza pojawiła się w ja
dalni i od razu zaczęła wertować „Denver Chronicle".
Na pierwszych stronach nie znalazła najmniejszej
wzmianki na temat strajku. Przejrzała całą gazetę - bez
rezultatu. Co sprawiło, że Grant Simmons zmienił zda
nie? Po chwili zjawiła się Jessica. Pozdrowiła Laurę
z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Blado wyglądasz, moja droga - zauważyła.
Laura uśmiechnęła się kpiąco.
- To przez kontrast z tym okropnym sińcem.
- Ja też miałam kiedyś podbite oko - rzuciła mimo
chodem starsza pani, nalewając sobie kawy ze srebrnego
dzbanuszka.
- Ty? Niemożliwe!
- Och, to było dawno temu. Jeszcze przed ślubem
z Dominikiem. Nie opowiadałam ci, że przez czterdzie
ści siedem lat żyłam jak w cudownym miodowym mie-
1 5 0 • ADAM I EWA
siącu? Dopiero przedwczesna śmierć Doma przerwała
moje szczęście. Tak się kochaliśmy. A musisz wiedzieć,
że kiedy Dom poprosił o moją rękę, tata był absolutnie
przeciwny. Dobrze nam się wówczas powodziło, a mój
narzeczony był dosłownie bez grosza przy duszy. Ojciec
uznał więc, że Dom poluje na mój posag i nie wyraził
zgody na małżeństwo. Mało tego, powiedział, że jeżeli
sprzeciwię się jego woli, wydziedziczy mnie.
Laura wiedziała, że to dopiero początek długiej opo
wieści, której ukoronowaniem ma być podbite oko Jessi-
ki, ale słuchała z zaiteresowaniem.
- I wyszłaś za mąż pomimo groźby ojca, tak?
- Och, nie. Najpierw próbowałam wpłynąć na niego,
żeby zmienił decyzję. Chciałam, by naprawdę poznał
Doma.
- No i co?
- Mój narzeczony był wyjątkowo przystojny. Wielu
ludzi, nie wyłączając mnie, zauważało jego podobień
stwo do Ramona Novarro. Wiesz, Novarro to ten słynny
ciemnowłosy, ciemnooki gwiazdor niemych filmów,
których wy, młodzi, już nie pamiętacie - wyjaśniła na
użytek Laury. - Miał wielki urok i był nieprawdopodob
nie seksowny. - Uśmiech odmłodził jej twarz o kilkana
ście łat. - Och, nie było kobiety, która nie padłaby mu do
stóp, bez względu na wiek - westchnęła.
- Do stóp Novarro? - uściśliła Laura.
- Do stóp Doma też. - Jessica zachichotała jak za
wstydzona pensjonarka. - Mówię ci, kiedy tylko zoba
czyłam go po raz pierwszy, wpadłam na amen.
- A on czuł to samo do ciebie? - z wahaniem zapyta
ła Laura.
ADAM I EWA • 1 5 1 -
- Wiesz, byliśmy młodzi, a Dom żył, jak to się dzisiaj
mówi, na luzie. Cieszyliśmy się sobą. Nie mógł zaimpo-
nować mi bogactwem, ale za to skutecznie czarował
urokiem osobistym.
- O, tak, urok osobisty może sprawić cuda - przy
znała Laura, choć wcale nie myślała o Dornie.
Jessica popatrzyła na nią uważnie.
- Tak, moja droga. Dom i Adam mają zdumiewająco
wiele wspólnego. Obaj należą do typu przebojowych,
a jednocześnie łagodnych i miłych mężczyzn. Trzeba mi
było zaledwie kilku minut, bym zakochała się po uszy
w Domie, ale on dojrzewał do tego o wiele dłużej.
- Jak długo? - zapytała Laura.
- Trzy lata, moje dziecko.
- Aż trzy lata?
Starsza pani posłała jej wymowne spojrzenie.
- Wiesz, on po prostu, jak to mówią, musiał się wy-
szumieć. Rodzice wysłali mnie do prywatnej szkoły
w Szwajcarii. Czekałam cierpliwie i kiedy wróciłam,
spotkaliśmy się. Każde z nas zdążyło już dorosnąć
i zmądrzeć, dlatego zrozumieliśmy, że żadne nie znaj
dzie sobie nikogo równie odpowiedniego. Tego już byli
śmy pewni i, jak się okazało, słusznie. Najlepszy dowód,
że przeżyliśmy ze sobą czterdzieści siedem szczęśliwych
- Słowem, udało ci się wreszcie przekonać ojca?
- Niestety, nie. W owym czasie nazwisko Fortune
nie kojarzyło się jeszcze z prawdziwą fortuną. Dlatego
usiłowałam udowodnić ojcu, że brak pieniędzy niczego
nie zmieni. Znając Doma, byłam spokojna o jego zawo
dowy i finansowy sukces. Wiedziałam, że za pozą lekko-
1 5 2 • ADAM 1 EWA
ducha kryje się prawdziwie szlachetny i konsekwentny
charakter. Niestety, ojciec nie potrafił tego przyjąć do
wiadomości.
- Ach, może dałaś się porwać Domowi?
- Tak - przytaknęła Jessica, pociągając łyk zimnej
już kawy. -I w tym momencie wracamy do mojego pod
bitego oka.
Laura, która zupełnie zapomniała o początku opowie
ści, spojrzała na Jessicę ze zdumieniem.
- Rzecz w tym, że mój ojciec zdołał przejrzeć nasze
plany, choć zachowywaliśmy wszelkie środki ostrożno
ści. Teraz wyobraź sobie taką scenę: sędzia pokoju są
siedniego stanu ma nam właśnie udzielić ślubu, a wtedy
na salę wpada tata i rzuca się z pięściami na pana młode
go. Oczywiście zasłoniłam Dorna własnym ciałem i tak
to rodzony ojciec podbił mi oko.
- O Boże, chyba było mu strasznie głupio?
Jessica zachichotała.
- Jasne, jeszcze jak! I wierz mi, moja droga, wyko
rzystałam to natychmiast. Zresztą Dom, jego rodzina
i urzędnik stanu cywilnego od razu zorientowali się
w sytuacji i wtrącili swoje trzy grosze. Oj, biedny był ten
mój papa! Bez protestu zgodził się oddać córeczkę w rę
ce znienawidzonego młokosa.
Obie kobiety nie zauważyły Adama, który już od
dłuższej chwili stal w drzwiach, z zainteresowaniem
przysłuchując się opowieści babci. Kiedy Jessica umilk
ła, zaczął bić brawo.
- Masz jakąś dziwną minę - zauważyła trzeźwo Jes
sica, kiedy Adam witał się z obiema kobietami.
- Biorąc pod uwagę to, co za chwilę zastanie w fir-
ADAM I EWA • 1 5 3
mie, rzeczywiście jest w zadziwiająco dobrym humorze
- rzuciła Laura, gwałtownie wstając z krzesła.
Adam, nie zrażony tą zjadliwą uwagą, uśmiechnął się
do niej radośnie.
- Daj mi dziesięć minut na zjedzenie śniadania, a po
jedziemy tam razem - odparł, nalewając sobie kawy.
- Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? - zapytała
zaczepnym tonem.
- Ty chyba sama nie wiesz, czego chcesz. Jeszcze
wczoraj miałaś do mnie pretensję, że nie pojawiłem się
w biurze na czas, a dzisiaj próbujesz wybić mi to z gło
wy. Nic nie rozumiem. Zwróć uwagę, babciu - z udaną
bezradnością zwrócił się do Jessiki. - Sądziłem, że to jej
właśnie zależy, abym był konsekwentny i skończył
z lekkomyślnym traktowaniem życia.
Jessica wybuchnęła śmiechem, ale Laura nie była
w nastroju do żartów.
- Właśnie twoja lekkomyślna postawa będzie nas ko
sztować tygodnie pertraktacji z Grantem Simmonsern
- rzuciła wściekła i ruszyła do wyjścia.
. Babcia i wnuk spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Ma dziewczyna temperament. - Jessica pokręciła
głową.
- Tak, i ślicznie wygląda, kiedy się gniewa - dodał
Adam.
- No wiesz, jesteś nieznośny - ofuknęła go babcia.
- Dlaczego? - zdumiał się.
Tym razem Jessica Fortune rzuciła mu wyniosłe spoj
rzenie, godne głowy rodu.
- Słuchaj, dosyć tych żartów. Chciałabym naprawdę
wiedzieć, jakie masz plany wobec Laury.
1 54 • ADAM I EWA
- Ja? - Adam nigdy w życiu tak starannie nie smaro
wał tostu dżemem jak w tej chwili.
- Przecież ją kochasz, a to biedne stworzenie kom
pletnie straciło dla ciebie głowę. Mam nadzieję, że
wiesz, iż z góry udzielam wam błogosławieństwa.
- Błogosławieństwa? Babciu, spokojnie, jeszcze
zdążysz. Wierz mi, zawsze byłem z Laurą szczery. Ona
doskonale wie, że nie ma co marzyć o weselnych dzwo
nach. Wyobrażasz sobie Pete'a, Tru i Taylora, zacierają
cych rączki na wieść, że ubył jeden ze spadkobierców?
Nie ma mowy! - rzucił twardo. - Nie doczekacie się
tego - ani oni, ani ty, a tym bardziej ona! -podsumował,
zerwawszy się z miejsca.
Wychodząc zderzył się w drzwiach z Laurą. Z wyrazu
jej twarzy wyraźnie można było wnioskować, że słyszała
jego ostatnie słowa.
- Och, przepraszam, zapomniałam teczki z pa
pierami - powiedziała zmieszana. Schyliła się nad krze
słem, gdzie rzeczywiście leżała jakaś teczka. Pochwy
ciła ją i zniknęła, zanim speszony Adam zdążył się ode
zwać.
Jessica spokojnie sączyła kawę, jak gdyby nic się nie
stało.
- Słuchaj, nic z tego nie rozumiem - powiedział z nie
dowierzaniem Peter, odkładając słuchawkę i patrząc na
Laurę, która siedziała przy małym stoliku w jego biurze.
- Czego nie rozumiesz? - zapytała. Niewiele mogła
wywnioskować z jego krótkich odpowiedzi ograniczają
cych się do lakonicznych: „Tak." „Nie." „Czy mógłbyś
powtórzyć to jeszcze raz?"
ADAM 1 EWA • 1 5 5
Pete z zakłopotaniem podrapał się w głowę.
- Dzwonił Grant Simmons - oznajmił.
- I co powiedział? Nadal ma za złe Adamowi tę napaść?
Będzie chciał podać coś do prasy? - pytała nerwowo.
- Nie. Oznajmił tylko, że chce rozmawiać - odparł
Peter.
- Żartujesz?
- Skąd - obruszył się. - Nie uwierzysz, ale on powie
dział coś takiego, że ten cios Adama przywrócił mu
zdrowy rozsądek.
Laura miała ochotę uszczypnąć się, jakby zobaczyła
ducha.
- Czy to nie była jakaś pomyłka? Może ktoś robił
sobie głupie żarty?
- Skądże, powiem ci coś jeszcze!
- Co mianowicie?
- On i jego ludzie postanowili, że będą rozmawiali
tylko z tobą i z Adamem,
W tym właśnie momencie Adam Fortune z godnym
podziwu wyczuciem pojawił się w drzwiach gabinetu.
- Dzień dobry, Pete, dzień dobry, Lauro - powitał ich
radośnie.
Oboje spojrzeli na niego podejrzliwie. Adam na
wszelki wypadek obejrzał się za siebie, jakby sądził, że
chodzi o kogoś innego. Ale nikt za nim nie stał. Tylko
pani Saunders zerkała ciekawie zza nie domkniętych
drzwi, więc zamknął je uprzejmie, acz stanowczo.
- Czemu macie takie dziwne miny? - zagadnął nie
winnie. - Przysięgam, nie znokautowałem po drodze
żadnego pracownika. O co wam więc chodzi, moi ko
chani?
1 5 6 • ADAM I EWA
A niech to, pomyślała Laura, Jessica miała rację. Urok
osobisty jest sposobem na wszystko.
- Okazał się zupełnie rozsądny - zauważyła Laura
tonem zdradzającym podejrzliwość i niedowierzanie.
Adam Fortune siedzący naprzeciwko niej przy
ogromnym stole konferencyjnym uśmiechnął się pogod
nie.
- Tak, zachowywał się nawet uprzejmie.
Laura popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek.
- Może wyjaśnisz mi, co znaczyły te spojrzenia, któ
re wymienialiście przez cały czas?
- Jakie spojrzenia? - zapytał niewinnie, porządkując
stos notatek.
- Och, nieważne - wzruszyła ramionami. - W końcu
istotne jest to. że zgodził się odwołać strajk i podjąć
rozmowy.
- Nie odwołać, tylko zawiesić - sprostował Adam.
- Nadal mamy jeszcze wiele rzeczy do przedyskutowa
nia.
- Nie wydajesz się być tym zmartwiony - zauważyła
sceptycznie.
- Właśnie, skoro już mówimy o pracy - stwierdził,
wstając i okrążając stół, by znaleźć się blisko Laury
- w klubie odbędzie się kolejna aukcja na cele charyta
tywne. Może byś pojechała ze mną i pomogła mi trochę?
Przystojna licytatorka mogłaby skłonić zamożnych męż
czyzn do otwarcia portfeli.
Laura zerwała się z miejsca, zanim zdążył dojść do jej
krzesła.
- Chyba żartujesz - żachnęła się. - Zmęczona kobie-
ADAM 1 EWA • 1 5 7
ta z podbitym okiem nie zrobiłaby najlepszego wraże
nia.
- Och, mogłabyś nałożyć duże ciemne okulary. Każ
dy miałby cię za tajemniczą damę. Zresztą, obiecałem
Jeffreyowi Ellmanowi, że będziesz. Tylko pod tym wa
runkiem zgodził się przyjechać.
- Adamie, wybacz, ale czuję się naprawdę zmęczona.
Twój brat był tak uprzejmy, że zgodził się odstąpić mi
swój apartament w hotelu „Madison", ponieważ jutro od
rana czeka nas seria spotkań z Simmonsem i jego grupą.
- Lauro, ciągłe gniewasz się na mnie?
- Z powodu znokautowania Simmonsa? Nie. Poza
tym, skoro nie zerwał z tego powodu rozmów...
- Nie miałem na myśli Simmonsa. Chodzi mi o tę część
rozmowy z babcią, której przypadkiem wysłuchałaś.
Laura niepewnie uciekła wzrokiem w bok.
- Nic z tego, co mówiłeś do babci, nie było dla mnie
zaskoczeniem. Wiem, jaki jest twój stosunek do małżeń
stwa - rzuciła impulsywnie, zmierzając do wyjścia.
Adam usiłował ją zatrzymać, ale wyrwała mu się. Pani
Saunders udawała, że porządkuje pliki dokumentów, nad
którymi pracowała ostatnio przy komputerze.
- Panie Fortune, nie chciałam przeszkadzć panu
w czasie spotkania - oznajmiła - ale pani Iona Poole
dzwoniła kilka godzin temu i prosiła, bym podała panu
dane Victora DeL Monte. Proszę - wręczyła Adamowi
kartkę- oto adres i numer telefonu.
Adam zmiął kartkę i wrzucił ją do kieszeni, z ukosa
rzucając spojrzenie na Laurę.
- Dzięki - wymamrotał.
- I jeszcze jedno, panie Fortune - dodała sekretarka.
1 5 8 • ADAM 1 EWA
- Pani Iona prosiła, abym przekazała, iż liczy na pana
udział w dzisiejszej aukcji - zakończyła usłużnie.
W godzinę później, kiedy Laura znalazła się już
w apartamencie, który odstąpił jej Peter, przypomniało
jej się nazwisko Victora Del Monte i dziwna reakcja
Adama.
Szybko zaczęła wertować książkę adresową Denver.
Zbladła, kiedy natrafiła na krótką informację: Victor Del
Monte. Prywatny detektyw.
Długo nie mogła pozbierać myśli. Czuła, że sama nie
da sobie z tym rady. Wreszcie, po dobrej godzinie, wy
kręciła numer Petera Fortune'a.
- Pete, wiem, żejest bardzo późno-usprawiedliwia
ła się. - Ale czy możesz do mnie przyjechać? Jestem
w hotelu. Muszę z tobą porozmawiać.
- Już jadę.
- Dzięki - smutno uśmiechnęła się do słuchawki.
ROZDZIAŁ
11
- Dobry wieczór, panie Fortune. - Recepcjonista
w hotelu „Madison" przywitał Adama bardzo uprzejmie.
- Potrzebuje pan osobnego pokoju czy zostanie pan
w apartamentach brata?
- Mój brat jest tutaj? Sam? - zapytał podejrzliwie
Adam. Przyjechał prosto z aukcji dobroczynnej i ubrany
był jeszcze w smoking.
Recepcjonista gorączkowo zastanawiał się, czy nie
popełnił niezręczności.
- Czy pani Ashley jest z moim bratem? - uściślił
Adam.
- Och, panie Fortune, pani Ashley nie przyjecha
ła z pańskim bratem. Przybyła tu wcześniej, jakieś
1 6 0 • ADAM I EWA
trzy godziny temu. A pan Peter pojawił się godzinę po
tem.
Wściekłość dosłownie rozsadzała Adama. Wszystko
było jasne. Laura nie wzięła udziału w aukcji, wymawia
jąc się wyglądem i zmęczeniem, a tymczasem zaplano
wała romantyczne sam na sarn. I to z kim! Z jego rodzo
nym bratem! Dawno już powinien się tego domyślić,
choćby widząc ich wtedy w gabinecie. Wzdrygnął się na
wspomnienie Petera, czule pochylonego nad leżącą Lau
rą. Jakiż był wtedy naiwny. Jak chytrze to sobie ukarto-
wali!
A swoją drogą, nie powinien się dziwić. Pete ma
zalety, których jemu brakuje, a które Laura ceni szcze
gólnie: niezłomne zasady, rozsądek, poczucie odpowie
dzialności. Peter nie musi imponować jej prywatnym
odrzutowcem, pięknym jachtem czy oszałamiającymi
prezentami.
Zamyślony przeszedł przez hol i zatrzymał się przed
windami. Zastanowił się przez moment. Może warto
przed rozmową z bratem uspokoić nerwy solidnym ły
kiem koniaku i jeszcze raz zastanowić się nad sytuacją?
Tak, to byłoby rozsądne. A Adam nade wszystko pragnął
udowodnić Peterowi, że nie tylko on ma monopol na
rozsądek.
- Pete, staram się postępować racjonalnie. Dlatego
nie zamierzam zmieniać zdania.
- Nie denerwuj się, Lauro. Na pewno uda mi się
dogadać z tym Del Monte. Zresztą, nie mamy jeszcze
pewności, czy Adam już się z nim porozumiał, a tym
bardziej wynajął.
ADAMI EWA • 161
- Nie widziałeś jego głupiej miny, kiedy paru Saun
ders przekazała mu wiadomość od Iony.
- W takim razie powiedz mu, że nie dojrzałaś jeszcze
psychicznie do ujawnienia swojej przeszłości.
Laura zaśmiała się gorzko, tłumiąc łzy.
- Przecież on wyraźnie miał zamiar zatrudnić tego
szpicla za moimi plecami. I założę się, te jego kochani
przyjaciele z klubu namawiali go do tego od dawna.
- Porozmawiam z nim i wszystko wyjaśnię- obiecał
Peter.
- Nie, Pete, błagam, nie wtrącaj się! - zawołała
z przerażeniem. - Nie trzeba. Ja się i tak zdecydowałam.
Nie chodzi już o tego detektywa. Chodzi o wszystko.
Gdyby nie ta historia ze strajkiem, odeszlabym wcześ
niej, już w San Francisco. Dlatego proszę, nie rób nic, bo
będzie mi jeszcze trudniej.
Popatrzyła na Petera błagalnie.
- Boże, co ja narobiłam! Tak strasznie mi wstyd.
Pete podszedł i otoczył ramieniem jej drżące plecy.
- Nie obwiniaj się. Kochasz Adama i dobrze wiesz,
że on kocha ciebie. Czy to naprawdę się nie liczy?
Laura, wyczerpana i zgnębiona, osunęła się na opar
cie sofy.
- Pete, bądźmy szczerzy, nasze pragnienia nie dają
się ze sobą pogodzić. Jessica nie może darować twojemu
ojcu szalonego pomysłu z testamentem. Za wszelką cenę
pragnie mieć prawnuki. Zaś ty, Tru i Taylor...
- Czekaj, jeśli myślisz, że marzymy o wykluczeniu
brata z dziedzictwa, to bardzo nas krzywdzisz - prze
rwał jej z oburzeniem. - My chcemy tylko, by Adam
dorósł, stał się odpowiedzialny, przestał trwonić czas na
1 6 2 • ADAM I EWA
głupstwa. Szkoda, by facet o jego inteligencji i zdolno
ściach rezygnował z ambitnych celów. Kiedy się pojawi
łaś, powitaliśmy cię jak zbawienie. Jesteś jego jedyną
szansą i wszyscy o tym wiemy. Ty wiesz. I on wie. Całej
rodzinie zależy na waszym szczęściu. Tru i Jessica opo
wiadali mi o tamtym pierwszym spotkaniu. To była mi
łość od pierwszego wejrzenia, Lauro! Dlatego... - za
wahał się.
- Tak, tamten wieczór był cudowny. Magiczny. Czu
łam się jak Kopciuszek na balu.
- Jak w pięknej bajce - zawtórował Pete.
- Ale piękna bajka już się skończyła - oznajmiła
Laura z determinacją. - Wybiła północ, kareta zmieniła
się w dynię, a ja... ja jestem...
- Jesteś wszystkim, co kocha w tobie Adam. Jesteś
jak promień jasnego światła w jego życiu. Popatrz na
niego. Uświadom sobie, jak bardzo się zmienił, od czasu
gdy pojawiłaś się w jego życiu.
- To nie był cud, Pete. W tym cały problem.
- Mylisz się. Przemiana Adama jest cudem. Dzięki
tobie zobaczył, co jest naprawdę ważne. Jesteś niezwy
kłą kobietą, Lauro. Dlatego cię pokochał. I wierz mi, to
tylko kwestia czasu, by zrozumiał, że miłość do ciebie
jest ważniejsza niż idiotyczne obwarowania ostatniej
woli ojca.
- I co będzie, kiedy zrozumie?
- Wtedy oczywiście ożeni się z tobą. I będziecie żyli
długo i szczęśliwie.
- O, nie! Nawet gdyby mi się oświadczył, w co wąt
pię, nie zgodzę się na małżeństwo. On się wcale aż tak
bardzo nie zmienił. Nadal upaja się faktem, iż jest jed-
ADAMIEWA • 1 6 3
nym z dziedziców majątku rodu Fortune'ow. Zresztą, ja
też nie jestem ideałem, Pete. - Zmieszana odwróciła
wzrok. - Przecież chciałam się na nim zemścić. Zranić
go tak, jak kiedyś on zranił mnie.
- Wiem, wiem, ale sama powiedziałaś, że to już prze
szłość - zauważył Peter z naciskiem, widząc, że kwestia
staje się drażliwa. - Zresztą, jeśli tak bardzo chcesz go
zranić, możesz to jeszcze zrobić. Możesz nawet złamać
mu serce. Ale ty uciekasz. Dlaczego? Bo nie chcesz
oznajmić mu prawdy wiedząc, jak bardzo by cierpiał.
Sama jednak mówiłaś, że na to zasługuje. Być może
z początku byłby wściekły i rozżalony, ale później odzy
skałby zimną krew.
- Pete, wiem, że znienawidziłby mnie. Jak mógłby
zareagować inaczej, dowiedziawszy się o moim oszu
stwie - po tych tygodniach spędzonych razem, kiedy
zachwycał się moją szczerością i niewinnością.
- I jesteś taka, Lauro - stwierdził z przekonaniem
Peter.
- Nie! - zawołała. - Już nie - szepnęła, chowając
twarz w dłonie. - Och, gdyby on był inny. Gdyby był
taki, jakim go wtedy zapamiętałam. Wówczas nie po
zwoliłabym, by sprawy zaszły tak daleko. Ale Adam jest
takim mężczyzną, o jakim zawsze marzyłam. I za to go
nienawidzę. Nienawidzę! - wybuchnęła. Już nie pano
wała nad łzami.
Pete poklepał ją po ramieniu.
- Lauro, wszystko będzie dobrze. Posłuchaj tylko
głosu serca. Przeżyliście piękne chwile. Żadne z was ich
nie zapomni.
- Czy ty sam wierzysz w to, co mówisz? - Laura
1 6 4 • ADAMI EWA
zacisnęła pałce na ramieniu Petera. - Nie, nie możesz
mieć racji. Adam zapomni. Pete, obiecaj mi, że nigdy nie
powiesz mu prawdy. Niech myśli, że tajemnicza kobieta
zniknęła równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Może
dojdzie do wniosku, że amnezja cofnęła się i uznałam, iż
muszę wrócić do swojego prawdziwego życia. Zresztą
wszystko jedno, co sobie pomyśli, byle tylko nie poznał
prawdy. Obiecaj mi, że nie dopuścisz, by mnie znalazł,
Pete - nalegała.
Peter przyjrzał się zaciętemu wyrazowi jej twarzy
i uznał, że dalsza dyskusja nie ma sensu.
- Masz rację, Lauro. Jestem ci winien tę obietnicę.
I nie tylko to - westchnął.
Kiedy Adam wychodził z barku po solidnej porcji
koniaku, gotów wreszcie do rozmowy, Peter i Laura
właśnie wsiadali do samochodu na hotelowym podjeź
dzie.
Adam uruchomił windę i patrząc na migające piętra
raz jeszcze podsumował swoje przemyślenia. Rozsądek
podpowiadał mu, że Peter najprawdopodobniej pojawił
się u Laury, by dokonać ostatnich ustaleń przed poranny
mi rozmowami. Zapewne trudno mu było umówić się
z nią wcześniej, gdyż miał pilne zajęcia w biurze.
Zadowolony z siebie i wreszcie uspokojony, wyszedł
z windy i zdecydowanym krokiem ruszył ku apartamen
tom brata. Pozostało mu tylko umówić się z Pete'em
i Laurą, by dokooptowali go do jutrzejszych rozmów,
a potem pod pierwszym lepszym pretekstem pozbyć się
braciszka i spędzić noc ze swoją cudowną księżniczką.
W końcu trzeba przecież wierzyć w bajki, czyż nie?
ADAM I EWA • 1 6 5
Adam z niepewną miną kręcił się od kilku chwil po
hotelowym holu. Wreszcie podszedł do recepcjonisty,
który zerkał na niego od czasu do czasu,
- Nie mogę się dostać do apartamentu brata-oznajmił.
- Tak, proszę pana.
Adam pochylił się ku niemu, opierając ręce na kontu
arze.
- Zapomniałem wziąć klucz, który dał mi brat, a chciał
bym zajrzeć i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
- Mogę panu dać klucz, panie Fortune, ale - urzędnik
odchrząknął z zakłopotaniem - nikogo pan tam nie za
stanie.
- Nikogo nie ma? - Adam zmarszczył brwi.
- Niestety, panie Fortune.
- Chce pan powiedzieć, że oni wyjechali? Razem?
Nieszczęsny recepcjonista czuł, jak pot występuje mu
na czoło. Znał dobrze Adama i modlił się, by ten nie
zrobił sceny. Niemal niedostrzegalnie potwierdził ski
nieniem głowy.
- Kiedy?
- Niedawno, proszę pana. Rzekłbym, że jakieś piętna
ście minut temu. Jeśli się pan pospieszy, panie Fortune,
może jeszcze pan ich dogoni.
- Mówili, dokąd jadą? - warknął Adam.
- Nie, ale może portier będzie coś wiedział.
Adam bez słowa wybiegł na podjazd.
Portier miał do powiedzenia tylko tyle, że Laura odje
chała z Peterem, jego samochodem.
Było już dobrze po północy, gdy Adam dotarł wresz
cie do domu. Kiedy zobaczył w garażu cadillaca brata,
westchnął z niekłamaną ulgą. A więc Pete i Laura są
1 6 6 • ADAM I EWA
w domu, zdrowi i cali. W porządku, rano będzie jeszcze
czas, by sobie porozmawiać.
Wchodząc na górę, przystanął na moment przed po
kojem Laury. Miał wielką ochotę zajrzeć, by powiedzieć
jej dobranoc. Jednak zrezygnował z tego pomysłu, bo
nagle poczuł się bardzo zmęczony. Poszedł dalej, do
swojej sypialni,
O wpół do ósmej rano zjawił się w pokoju śniadanio
wym. Nie zastał nikogo. Po chwili służąca wniosła tacę
z bułeczkami.
- Lilii, gdzie się wszyscy podzieli? - zapytał.
- Pan Peter wyszedł dwadzieścia minut temu, a pani
Jessica jeszcze nie zeszła.
- A Laura?
- Nie widziałam pani Laury. - Lilii wzruszyła ramio
nami i zniknęła za drzwiami kuchni.
Adam o mało nie zakrztusił się kawą. Zerwał się od
stołu i wbiegł na górę. Pod drzwiami Laury zatrzymał się
i zawołał ją po imieniu. Odpowiedziała mu cisza. Zapu
kał raz, drugi, a potem energicznie otworzył drzwi.
Szybko przebiegł przez salonik i zapukał do sypialni.
- Hej, wstawaj, moja piękna! Mamy dzisiaj dużo
pracy! - zawołał wesoło. Znów odpowiedziała mu cisza.
Nacisnął klamkę.
Zobaczył zasłane łóżko i zamarł.
Nagle z korytarza dobiegł go jakiś szmer. Wybiegł
z sypialni i ujrzał wchodzącą do saloniku Jessicę.
- Gdzie jest Laura? - zapytał bez wstępów.
- Obawiam się, mój drogii że wyjechała.
- To znaczy: pojechała wcześniej do biura, z Pete
rem, tak?
ADAM 1EWA • 1 6 7
- Nie, Adamie.
Adam poczuł niemiły ucisk w gardle.
- Jej łóżko jest nietknięte. Nie spała w nim tej nocy?
Jessica wbiła wzrok w dywan i ledwo dostrzegalnie
pokręciła głową.
Adam zmienił się na twarzy. Rozsadzała go wściekłość.
- A to bydlę! - wykrzyknął. - Niech go tylko dopad
nę! Nie mogli zostać w hotelu, musiał przywieźć ją tutaj,
żeby spać z nią pod moim nosem?
- Opamiętaj się, co ty wygadujesz? - Jessica była
wstrząśnięta. - Laura i Peter? Opanuj się! - nakazała lo
dowatym tonem, który na moment otrzeźwił jej rozsza
lałego wnuka.
- Wczoraj wieczorem byli razem w hotelu, a potem
odjechali, też razem - oznajmił. - Kiedy wróciłem, jego
samochód stał już w garażu.
- Tak, Peter wrócił. Przedtem odwiózł Laurę na lotni
sko - mówiąc to patrzyła na niego ze współczuciem.
- Odjechała? Dokąd? - wyszeptał z rozpaczliwym
niedowierzaniem.
- Nie wiem.
- Ale Peter będzie wiedział!
Peter Fortune miał właśnie udać się do salki konferen
cyjnej, gdzie znajdował się już Grant Simmons ze swoi
mi ludźmi, kiedy drogę zastąpił mu Adam.
- Muszę z tobą pomówić. Zaraz! - zawołał, oskarży-
cielsko celując palcem w pierś brata.
Peter domyślnie pokiwał głową, zastanawiając się
jednocześnie, co ma zrobić.
- Dobra, chodź do mnie. Simmons może trochę po-
1 6 8 • ADAM I EWA
czekać - zdecydował w końcu, dając znak pani Saun
ders, zerkającej ciekawie znad klawiatury komputera.
- Gdzie ona jest? - Adam przeszedł do rzeczy, jak
tylko drzwi się zamknęły.
- Nie wiem. - Peter na wszelki wypadek stanął tak,
by rozdzielało ich ogromne biurko.
- Nie kłam, przecież odwiozłeś ją na lotnisko.
- Owszem, ale nie dała się odprowadzić dalej i nie
mówiła, dokąd leci.
- Nie wierzę ci.
- Stary, przykro mi, ale naprawdę nie chciała mi po
wiedzieć. Może to i lepiej?
Adam trzasnął pięścią w blat.
- Powiedz mi, co się wydarzyło w hotelu? Czy to
przez ciebie Laura wyjechała? - wrzasnął.
Peter wciągnął głęboko powietrze i przymknąwszy
oczy, policzył szybko do dziesięciu.
- Rozmawialiśmy o pracy - odparł.
- Bzdury! Powiedz, co się stało, Pete. Czy wróciła jej
pamięć? Wal szczerze, jestem przygotowany na wszy
stko. Muszę wiedzieć. Mam chyba prawo, do cholery?
- Naprawdę nie mogę ci nic wyjaśnić. Wspominała
tylko, że chciała odejść zaraz po powrocie z San Franci
sco i że wiedziałeś o tym, więc nie powinieneś być za
skoczony.
- Ale obiecała, że najpierw pomoże mi w rozmo
wach z Simmonsem.
- Wiesz, uważała, że sam dasz sobie radę. Była bar
dzo zdenerwowana.
- Zdenerwowana?
- Jasne. Przecież ona cię kocha, idioto!
ADAM 1 EWA • 1 6 9
- To dlaczego odeszła?
Peter już otwierał usta, ale zamilkł. Adam patrzył na
niego w rosnącym napięciu. Wreszcie, po nieznośnie
długiej chwili, odwrócił się i jak burza wypadł z biura.
ROZDZIAŁ
12
- Czy widziałeś się z nią? - zapytała z troską Jessi
ca. Siedziała w salonie z Peterem, który wrócił właś
nie z podróży. Minął już tydzień od czasu zniknięcia
Laury.
- Nie. Dzwoniłem wiele razy, zostawiając wiado
mość, ale nie odpowiedziała. - Pokręcił głową ze smut
kiem. - Niestety, babciu, jak widać nie da się ubić intere
su tam, gdzie w grę wchodzą ludzkie serca.
- Och, Pete, ale wszystko mogło się udać. Oni się tak
kochają! - Jessica nie mogła do końca uwierzyć w po
rażkę miłości. - A swoją drogą czy wiesz, że Adam trzy
dni temu znów wrócił do pracy?
- Tak, mówili mi, kiedy dzwoniłem do Denver.
ADAM I EWA • 1 7 1
- Nie uważasz, że to jest... - Jessica szukała właści
wego słowa - zadośćuczynienie?
- W każdym razie jest to ogromna niespodzianka
- przyznał. - Po raz pierwszy widzę, że pomyliłem się
w ocenie mojego brata.
- Myślisz, że Adam tak po prostu zerwał ze starym
stylem życia?
- Och, może nie przesadzajmy, ale widać ogromne
zmiany i mam nadzieję, że nie są chwilowe.
- To wszystko zasługa miłości, moje dziecko - pod
sumowała nieco patetycznie starsza pani. - A ty, Petey
- zawsze nazywała go tym zdrobniałym imieniem, kiedy
miała zamiar pouczyć go o czymś szczególnie ważnym
- masz jedną, ale za to ogromną wadę. Jesteś wielkim
pesymistą.
- Niech skonam, jeśli to nie nasz dawno zaginiony
przyjaciel - powiedziała Iona scenicznym szeptem do
Samanthy McPhee. Siedziały przy stoliku „U Woodsa",
najmodniejszej restauracji w mieście.
Samantha uniosła głowę i przyjrzała się Adamowi
uważnie.
- Słuchaj, on fatalnie wygląda - zauważyła. - To
znaczy fatalnie jak na niego, bo i tak bije wszystkich
facetów na głowę.
- Ciicho! - syknęła Iona, uśmiechając się promiennie
do nadchodzącego Adama. - Siadaj z nami, kochanie,
właśnie zastanawiałyśmy się, co zamówić.
Stanął przy stoliku, lecz nie uczynił żadnego gestu.
Patrzył na swoje przyjaciółki niewidzącym wzrokiem.
- Ona wyjechała - powiedział po prostu.
1 7 2 • ADAM I EWA
- Tak, wiemy - odparła ze współczuciem łona.
- Zniknęła ciemną nocą.
- I nie miałeś od niej żadnej wiadomości? - zapytała
Samantha.
- Nie. Usiłowałem ją odnaleźć, ale bez skutku - wes
tchnął i przysunął sobie w końcu krzesło. Niczego jed
nak nie zamówił. Ostatnio kompletnie stracił apetyt.
Dziewczyny spojrzały na niego z troską.
- Może powinieneś dać temu spokój, Adamie - za
gadnęła Iona.
- Nie mogę - wyznał szczerze. - Muszę się dowie
dzieć, gdzie ona jest. I kim jest.
- No dobrze, a Del Monte niczego nie wywęszył?
Przecież jest niezłym detektywem - zainteresowała się
Samantha.
- Musiał wyjechać w pilnej sprawie. Ma wrócić
w czwartek. Poprosiłem sekretarkę, żeby mnie umówiła.
Ale znając własne paskudne szczęście, podejrzewam,
że niczego się nie dowiem. - Spojrzał na nie z nadzieją.
- A czy Laura nic wam nie mówiła?
Obie zgodnie pokręciły głowami.
- Wiesz, ona była przemiłą osobą, ale niesłychanie
skrytą, zwłaszcza wobec nas - stwierdziła Iona.
- Może z powodu tej amnezji? Co w końcu mogła
powiedzieć o sobie, jeśli nic nie pamiętała? - zastana
wiała się na głos Samantha.
- Ach, do licha z tym - mruknął Adam, kompletnie
przybity. - Nie mam żadnych punktów zaczepienia.
- A może wspomniała coś twojej babci albo któremuś
z braci? - zasugerowała Iona.
- Nie wiem. Oni wszyscy przysięgają, że nic nie
ADAM I EWA • 1 7 3
wiedzą. To wygląda niemal jak zmowa - powiedział,
nerwowo przygryzając wargę.
- W każdym razie nie rezygnuj i przyciskaj ich. - Sa
mantha pocieszająco poklepała go po ramieniu. - Jeśli
coś wiedzą, prędzej czy później puszczą farbę.
Gdy Adam wracał do domu, w uszach brzmiały mu
ostatnie słowa Samanthy. Rada była dobra. Na pierwszy
ogień postanowił wybrać Jessicę. Jeśli Peter coś wie
dział, z pewnością zwierzył się babci.
Wszedł do salonu z mocnym postanowieniem prze
prowadzenia małego śledztwa, lecz spotkało go rozcza
rowanie. Jessica nie była sama.
- Witaj. - Nolan Fielding serdecznie uścisnął dłoń
Adama. - Cieszę się, że znów cię widzę.
Adam z wysiłkiem przywołał uśmiech na twarz.
- Jak się pan miewa, panie Fielding?
- Dziękuję, a ty?
Nim Adam zdołał wygłosić grzecznościową formuł
kę, uprzedziła go babcia.
- Fatalnie, zupełnie fatalnie.
- Ach, rozumiem. Właśnie dowiedziałem się od Jes-
siki, że piękna Laura wyjechała.
Wnuk rzucił babci pełne irytacji spojrzenie, ale opa
nował się szybko. A nuż zdążyła powiedzieć coś adwo
katowi? Należało zbadać sprawę.
- Tak? I co jeszcze mówiła panu o Laurze? - zagad
nął, sadowiąc się na kanapie.
Nolan i Jessica wymienili szybkie spojrzenia - nie tak
szybkie jednak, by uszły uwagi Adama. Teraz już był
pewien, że Fielding coś wie.
1 74 • ADAM I EWA
- Twoja babcia nie ma zwyczaju plotkować o innych
- pouczył go prawnik.
- Czyżby? Nawet gdy rozmawia ze swoim najbar
dziej zaufanym przyjacielem? Słowo daję, panie Fiel
ding, założę się, że od lat sobie plotkujecie.
Jessica pospieszyła Nolanowi na pomoc.
- Dobrze, Adamie, masz rację. Rzeczywiście, rozma
wialiśmy o tobie i Laurze - przyznała, patrząc z uśmie
chem na wnuka. - Właśnie mówiłam mu, że nie byłoby
tego smutnego zakończenia, gdybyś po prostu ożenił się
z tą dziewczyną.
- Ożenił się? - powtórzył Adam i spojrzał na adwo
kata. - Pan by to popierał, prawda? To w pana interesie.
Pozbywa się pan jednego z spadkobierców, zostaje tylko
trzech, a pana szanse rosną. Nie wątpię, że radośnie tań
czyłbyś na moim weselu, Fielding!
- Dlaczego podejrzewasz mnie o najgorsze intencje?
Nawet przez ułamek sekundy nie zakładałem, że jeden
z was się ożeni, a cóż dopiero mówić o wszystkich czte
rech. - Oburzenie Nolana było tak autentyczne, że Adam
pożałował swoich słów i szybko przeprosił prawnika.
Problem jednak pozostał. Małżeństwo jawiło mu się
jako zupełnie nierealny pomysł.
- Ale dobrze, powiedzmy, że zechciałbym się ożenić
- zaczął zastanawiać się głośno. - Tylko z kim? Z Laurą
Ashley? A może z Coco Chanel? Oczywiście to wszy
stko teoria - dodał szybko, widząc minę babki.
- Teoretycznie miałbyś poślubić dziewczynę jedną
na milion, która nie dałaby złamanego grosza za twój
majątek - podsumowała Jessica.
ADAM 1 EWA • 1 7 5
Znalezienie Laury stało się obsesją Adama. Każdego
dnia po intensywnej, ośmiogodzinnej pracy w firmie
spędzał czas na bezskutecznych poszukiwaniach.
Powoli praca stała się jedyną rzeczą trzymającą go
przy życiu. Opracowywał dalekosiężny, szczegółowy
plan reorganizacji stosunków z pracownikami, co ze
względu na przyjęte wcześniej propozycje płacowe i pa
nującą recesję nie było łatwym zadaniem. W momentach
zwątpienia przypominał sobie jednak pełen optymizmu
uśmiech Laury i jej rozsądne uwagi. Z zadowoleniem
odkrył, że owa odpowiedzialna, racjonalna część jego
natury, która ujawniła się dzięki Laurze, nie uległa po
nownemu stłumieniu. Jednego był pewien - dawny
Adam Fortune, lekkoduch i obibok, zniknął na zawsze.
I nawet go to cieszyło. Może Jessica miała rację. Może
powinien był poślubić swoją piękną księżniczkę, nie
zważając na przeklęty testament. Nie wątpił, że Laura
powiedziałaby: Tak. Jego majątek nie miał dla niej naj
mniejszego znaczenia - w przeciwieństwie do innych
kobiet. Kobiet, których już nie pamiętał. Wiedział jed
nak, że tej jednej nie zapomni, nawet jeśli jej nigdy
więcej nie spotka.
W czwartek zjawił się na umówione spotkanie z Del
Montem dwadzieścia minut wcześniej i niecierpliwie
spacerował po poczekalni, nie zważając na obojętne
spojrzenia rudej sekretarki. Widać musiała przywyknąć
do widoku zdesperowanych klientów.
Czas dłużył mu się nieznośnie, ale wreszcie został
nagrodzony miłym uśmiechem i zapraszającym skinie
niem w stronę gabinetu szefa.
Wnętrze, wypełnione masywnymi wiktoriańskimi
1 7 6 • ADAM I EWA
meblami, pachniało zastałym kurzem. Del Monte powi
tał klienta zza gigantycznego biurka. Wygląd detektywa
był dla Adama niespodzianką. Podświadomie oczekiwał
kogoś w rodzaju Humphreya Bogarta z „Sokoła maltań
skiego" czy Philipa Marlowe'a - w każdym razie faceta
ze zmęczoną twarzą i bystrym spojrzeniem, który wiele
juz widział i niczemu się nie dziwi. Tymczasem Victor
Del Monte miał powierzchowność licealnego nauczycie
la historii. Był chudy, zgarbiony, łysiejący, o nieśmiałym
uśmiechu, w okularach o grubych oprawkach na nosie.
Workowaty, szary garnitur już dawno powinien znaleźć
się w pralni. Obrazu dopełniał zaskakująco czerwony
krawat i biała, urzędowa koszula.
- Witam, panie Fortune. Oczywiście nie jest mi obce
pana nazwisko, choć przyznam, że nieczęsto odwiedzam
wasze domy towarowe. Nie mam czasu na zakupy.
- Przyszedłem do pana w sprawie zaginionej osoby,
która w dodatku straciła pamięć - oznajmił Adam bez
zbędnych wstępów.
- Ma pan jakieś zdjęcie? - zapytał rzeczowo dete
ktyw.
Adam z zakłopotaniem poskrobał się w głowę.
- Obawiam się, że nie. A, zaraz -jest coś. Nawet coś
lepszego niż zdjęcie. Film.
- Jest aktorką?
- Nie, chodzi o taśmę wideo z telewizji. Była miga
wka w dzienniku na temat strajku i uchwycono tę osobę
w kadrze. Załatwię to dla pana.
- Świetnie - mruknął Del Monte, gryzmoląc coś
w notesie. - Aha, panie Fortune, ustalmy od razu, czy
pan chce tylko wiedzieć, gdzie ona jest i co robi, czy
ADAMI EWA • 1 7 7
mam zaaranżować spotkanie? - zapytał z zawodowym
uśmiechem.
- Ja nie wiem. Myślę, że to będzie zależeć od sytuacji.
- Rozumiem. Kiedy dowie się pan, kim ona jest.
- Nie! Nieważne, kim ona jest. - Adam oparł się
rękami o biurko i wpatrzył w detektywa. - Posłuchaj,
Del Monte, nie obchodzi mnie nawet, czy jest zamężna
albo z kimś związana. Znam ją, choć nic o niej nie wiem.
Pewnie mówię bez sensu? - zmitygował się nagle.
Detektyw uśmiechnął się z niezmąconą cierpliwością.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi o to, że chce pan
ją znowu zobaczyć?
- Tak - przytaknął z ulgą Adam, w nagłym przypły
wie zaufania do tego człowieka. - Wie pan, nie mogę
przestać myśleć o Laurze Ashley. Śnię o niej, marzę,
widzę ją wszędzie. Życie bez niej nie ma żadnego sensu.
Del Monte zaczął masować kciukiem czubek nosa.
- Życie z nią łączyłoby się z dużymi wyrzeczeniami
- zauważył znacząco.
- Pan wie o testamencie?!
- Cóż, w naszym zawodzie trzeba mieć oczy i uszy
otwarte.
- Samantha McPhee panu powiedziała. Pewnie opi
sała panu całą historię ze szczegółami, tak?
Panie Fortune, klienci cenią mnie za dyskrecję.
Wracajmy więc do testamentu.
- Do licha z nim! Po co mi pieniądze, Del Monte?
- zawołał porywczo Adam, uderzając z całej siły w biur
ko, aż podskoczył ciężki przycisk. - Znajdź mi Laurę!
Niech wróci do mnie. Chcę się z nią ożenić!
1 7 8 • ADAM I EWA
W godzinę po wyjściu Adama w poczekalni Del Mon-
te'a pojawił się Peter Fortune. Tym razem szef osobiście
wprowadził gościa do gabinetu.
Rozmowa była krótka. Peter, podobnie jak Adam, od
razu przeszedł do rzeczy. Na wstępie zastrzegł, że nie
chce ingerować w ustalenia poczynione między detekty
wem a bratem, ale spodziewa się - wagę owych oczeki
wań potwierdziła podsunięta zręcznie ciężka, wypchana
koperta - że nawał pracy nie pozwoli detektywowi zbyt
szybko rozwikłać zagadki. Śledztwo nie należy do ła
twych i z pewnością zajmie więcej czasu, niż można
było się spodziewać.
Detektyw w lot pojął, o co chodzi, i bez mrugnięcia
okiem wsunął kopertę do kieszeni. Uprzejmie skłonił się
klientowi i zapewnił, że nie musi się od tej pory o nic
martwić.
Peter uśmiechnął się smętnie. Wiedział, że to dopiero
początek kłopotów.
- Tak, rozumiem - powiedział Adam ze słuchawką
przy uchu, choć jego mina świadczyła o tym, że nie jest
zadowolony. - Wiem, że nie jestem pańskim jedynym
klientem, panie Del Monte, ale upłynął już tydzień
i nie...
Detektyw znów mu przerwał. Adam był coraz bar
dziej zły, wysłuchując usprawiedliwień o nawale zleceń
i ich żmudnym rozpracowywaniu. Na koniec Del Monte
poprosił go o odrobinę cierpliwości.
Adam z trzaskiem rzucił słuchawkę. Nigdy nie grze
szył nadmiarem cierpliwości. Zaczął nerwowo przemie
rzać gabinet, zastanawiając się, co robić. Postanowił sam
ADAM 1 EWA • 1 7 9
podjąć poszukiwania. Miał niejasne wrażenie, że brat
wie znacznie więcej o tajemniczym zniknięciu Laury,
niż chce przyznać. Postanowił ponownie z nim poroz
mawiać. Tym razem jednak obiecał sobie, że przyprze
Petera do muru.
- Brat jest na zebraniu, panie Fortune - poinformo
wała pani Saunders, widząc, jak Adam wielkimi krokami
zmierza do biura Petera.
- Nie szkodzi, poczekam.
Adam rozsiadł się w saloniku i znudzonym gestem
sięgnął do stosu kolorowych magazynów, piętrzących
się na stoliku. Zanosiło się na długie czekanie. Ostatnio
miał wrażenie, iż Peter rozmyślnie go unika. Z irytacją
sięgnął po sportowe pismo, które leżało na samym spo
dzie, i nagle cała sterta rozsypała się. Zaklął i zaczął ją
pospiesznie zbierać.
Nagle coś przykuło jego wzrok. Znieruchomiał, wpa
trując się w zdjęcie na pierwszej stronie starego numeru
jakiegoś lokalnego dziennika. Przedstawiało młodą ko
bietę. Adam w zamyśleniu potarł ręką czoło i powoli
zbliżył gazetę do oczu.
Wpatrywał się zdumiony w fotografię. Tamta osoba
była bardzo podobna do Laury. Te oczy rozpoznałby od
razu. Kobieta na zdjęciu była jednak, w przeciwieństwie
do Laury, krótko ostrzyżona, zaś jej nos - wydatny,
z lekkim garbkiem, w niczym nie przypominał zgrabne
go noska Laury. Twarz ze zdjęcia śmiało można by
jednak nazwać atrakcyjną i pełną wyrazu. Teraz prze-
biegł wzrokiem podpis, szukając nazwiska, a kiedy je
znalazł, wszystkie elementy łamigłówki ułożyły się na-
1 8 0 • ADAMI EWA
gle w całość. Adam miał wrażenie, że serce na moment
przestało mu bić.
Kobietą na zdjęciu była Ewa Garvey. Ewa. Adam i Ewa.
Pierwsza noc z Laurą. I jej słowa: „Mam wrażenie,
jakbyśmy już kiedyś byli ze sobą, w innym życiu". I sen
o raju. O Adamie i Ewie.
Zmrużył oczy i bacznie popatrzył na zdjęcie. Gdyby
tak zmienić nos, a w miejsce krótkiej fryzury dać długie
i faliste sploty, do tego ten niewinny, szczery uśmiech
i wyraz oczu, patrzących... z pożądaniem? Tak! To była
by Laura!
Ręce zaczęły mu tak drżeć, że musiał odłożyć gazetę
na stolik. Data, trzeba sprawdzić datę! Numer był sprzed
dwóch lat. Krótka notatka donosiła o błyskotliwym
awansie pani Ewy Garvey z kierowniczki piętra na sze
fową kadr w jednym z działów domu towarowego For
tune w Portland.
Portland... Portland? W stanie Oregon. Tak, trzy lata
temu otworzyli tam nowy dom. Ojciec zabrał ich wszy
stkich na uroczyste przecięcie wstęgi. Potem było przy
jęcie, a potem... potem...
Adam tak głęboko się zamyślił, że nie dosłyszał wcho
dzącego brata. Drgnął, kiedy rozległ się głos Petera.
- Widzę, że zagadka została rozwiązana.
Adam podniósł głowę i zobaczył pełną poczucia winy
minę brata. Zerwał się na równe nogi i wściekle machnął
mu gazetą przed nosem.
- Zanik pamięci, co? Zrobiliście ze mnie durnia! Cie
kawe, co jej za to obiecaliście? Pewnie forsę. O, tak,
dużo forsy. Podstawiliście mi ją, żebym się z nią ożenił
i w ten sposób zostałoby tylko trzech do podziału. Ja...
ADAM I EWA • 1 8 1
Peter nie dał mu skończyć. Wiele było trzeba, by
wyprowadzić go z równowagi, ale tym razem Adamowi
to się udało.
- Jasne, jesteś skończonym durniem - cedził przez
zęby Pete. - Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobiła? Do
brze, zaraz się dowiesz! Nic ci nie mówi to zdjęcie? Ani
nazwisko? Czy przez cały czas, kiedy byłeś z Laurą, nie
miałeś przypadkiem wrażenia, że skądś ją znasz?
- Owszem, chwilami - przyznał pokornie Adam.
- Chwilami? Tylko chwilami? - Pete złapał brata za
ramiona i potrząsnął nim z pasją. - Zabawiłeś się z nią,
ty babiarzu. Czarowałeś ją, że jest najwspanialszą kobie
tą, jaką spotkałeś w życiu.
- Bo Laura jest najwspanialszą kobietą.
- Nie Laura, idioto! Ewa! Nie pamiętasz? Trzy lata
temu. W Portland. Spędziłeś z nią cały tydzień. Och,
oczywiście, dla ciebie to był tylko kolejny podryw. Ale
dla Ewy... dla Ewy byłeś wszystkim. Zakochała się
w tobie po uszy i wierzyła, że odwzajemniasz jej uczu
cie. Kiedy zniknąłeś i nie odezwałeś się, wpadła w roz
pacz. Załamała się do tego stopnia, że zadzwoniła do
mnie. Byliśmy ze sobą w kontakcie przez te lata, ale ona
potrafiła mówić tylko o tobie, obojętnie, czy dobrze, czy
źle, ale zawsze o tobie. Nigdy nie przestała cię kochać.
Adam uwolnił się wreszcie z uścisku. Bracia patrzyli
na siebie dysząc.
- Chcesz powiedzieć, że za wszelką cenę postanowi
ła mnie odzyskać?
Peter zawahał się. Powoli odszedł na bok i usiadł
w fotelu.
- Pomysł wyszedł od Jessiki. Wiele razy wspomina-
1 8 2 • ADAM I EWA ;
łem jej o Ewie, aż w końcu pojechała do Portland, żeby
ją poznać. Od razu zorientowała się, że Ewa Garvey jest
kobietą wprost wymarzoną dla cierne.
Adam jeszcze raz przyjrzał się fotografii.
- Zrobiła sobie operację nosa i zapuściła włosy
-mruknął.
- Przedtem też była atrakcyjną kobietą, ale zmiany
uczyniły ją po prostu piękną. Stała się inna.
- Ale wszyscy, łącznie z Laurą, przepraszam, z Ewą,
zorientowaliście się, że nie wystarczy być pięknością, by
przyciągnąć moją uwagę na dłużej, prawda? I wymyśli
liście jeszcze utratę pamięci.
- To babcia, niepoprawna romantyczka, uznała, że
tajemnicza kobieta będzie bardziej intrygująca.
- I Ewa - dziwnie mi mówić o Laurze jako o Ewie
- tak po prostu się na to zgodziła? - zapytał Adam. W je
go głosie pobrzmiewał żal i uraza. Oszukała go, zdradzi
ła, zrobiła z niego durnia. A potem, kiedy ją pokochał,
uciekła.
Nagle coś go zaniepokoiło. Zmarszczył brwi. Właśnie,
dlaczego uciekła? Powoli przeniósł wzrok na brata i wście
kłość rozgorzała w nim na nowo. Zerwał się z miejsca
i oskarżycielsko wycelował palec w pierś Petera.
- Ach, teraz rozumiem, jaki/miał być scenariusz:
w odpowiednim momencie ona znikają szaleję z rozpa
czy, aż w końcu gotów jestem zrobić wszystko, by ją
odzyskać - nawet pójść do ołtarza.
- Nie, Adamie - zaprotestował gwałtownie Peter. -
Absolutnie się mylisz.
Jednak brat nie chciał go słuchać.
- No więc jaki miał być finał? - kpił. - Jakaś niedys-
ADAM 1 EWA • 1 8 3
krecja, twoja albo Jessiki, tak, bym domyślił się, gdzie
jest Ewa. Oczywiście jadę tam stęskniony, klękam przed
nią i proszę o rękę, tak? I sprawa mojego udziału w fir
mie jest załatwiona. O, niedoczekanie wasze - wycedził,
ciskając gazetę na stół. - Szanowna pani Garvey może
sobie na mnie czekać w Portland aż do śmierci! Noga
moja tam nie postanie! - rzucił, wybiegając z pokoju.
- Jej już nie ma w Portland! - zawołał za nim Peter.
W ciągu następnych dwóch tygodni Adam z zapamięta
niem oddawał się uciechom towarzyskim, co, o dziwo,
wpłynęło fatalnie na stan jego ducha. Ani na moment nie
mógł przestać myśleć o Laurze Ashley vel Ewie Garvey.
Wróciły z całą wyrazistością wspomnienia tamtego ty
godnia sprzed trzech lat. Zachwyciła go już wtedy uczci
wość i bezpretensjonalność tej dziewczyny oraz szczerość,
z jaką wyznała mu swoje uczucia. Nie chciał jej zranić, ale
wówczas nie przyszło mu do głowy, że Ewa, w przeci
wieństwie do niego, traktuje poważnie ten miły epizod.
Czuł się podle i samotnie. Wzdragał się przyznać
przed samym sobą, że jest beznadziejnie zakochany.
Próbował podsycać nienawiść rozmyślaniami o zdradzie
Ewy. Postanowił nawet zadzwonić do Portland i oznaj
mić jej o ostatecznym zerwaniu.
Niestety, Ewa nie pracowała już w tamtejszym domu
towarowym. Przyjęto nowego szefa kadr i nikt o niej nic
nie wiedział.
- Do licha, powiedzcie mi, gdzie ona jest? - zawołał
Adam, wpadając pewnego dnia do gabinetu brata.
1 8 4 • ADAM I EWA
Peter uniósł głowę znad papierów i obrzucił go zmę
czonym spojrzeniem.
- Próbowałem powiedzieć ci to już kilka tygodni
temu, ale nie słuchałeś. Ewa nie miała zamiaru zastawiać
na ciebie sideł. Odeszła, gdyż dręczyły ją wyrzuty su
mienia. Odeszła, ponieważ cię kocha i nie mogła znieść
myśli, że odkryjesz prawdę i odwrócisz się od niej z nie
nawiścią. Kazała mi przysiąc, że nie zdradzę jej miejsca
pobytu.
Peter westchnął z rezygnacją, lecz mówił dalej.
- Sądziła, że nie zdołasz odkryć tajemnicy. I rzeczy
wiście, gdybyś przypadkiem nie natrafił na tę gazetę, nie
dowiedziałbyś się ode mnie niczego.
- A więc gdzie ona jest, Pete? - W głosie Adama nie
było złości, jedynie bezbrzeżna rozpacz.
Brat spojrzał na niego ze współczuciem, ale stanow
czo potrząsnął głową.
- Przysięga nadal mnie zobowiązuje. Nie mogę za
wieść Ewy. Przykro mi, stary.
- Babciu, to był twój pomysł - oznajmił Adam Jessi-
ce. - Wydaje mi się, że ty jedna mogłabyś doprowadzić
sprawę do pomyślnego końca. Chcę wiedzieć, gdzie jest
Laura, to znaczy Ewa. Kocham ją. Kocham i chcę jej to
powiedzieć. Sam. Osobiście. - Spojrzał na Jessicę z na
dzieją.
- Adamie, zrozum, obiecałam.
Załamał ręce w geście rozpaczy, a potem zaczął wiel
kimi krokami przemierzać salon.
- Nie uważasz, że tego już za wiele? Może przestali
byście się wreszcie wtrącać?
ADAMI EWA • 1 8 5
Jessica opuściła powieki, lecz nadal milczała.
Adam zatrzymał się przed nią gwałtownie.
- Do licha, chcę się ożenić z Ewą! Gotów jestem
zrezygnować dla niej ze wszystkiego: pieniędzy, kariery,
pozycji - ze wszystkiego!
Leciutki uśmiech pojawił się na twarzy Jessiki.
- Kochany, naprawdę nie mogę ci pomóc, ale gdybyś
zwrócił się do prywatnego detektywa, to byłoby uspra
wiedliwione, zwłaszcza że sam natrafiłeś na jej prawdzi
we nazwisko. Wiesz, mogę ci polecić kogoś bardzo do
brego. Nazywa się chyba Del Monte. Tak, Victor Del
Monte. Spróbuj zadzwonić do niego i umówić się.
Jessica Fortune nie dodała, że zaraz po wyjściu Ada
ma ma zamiar polecić Peterowi, by zmienił dyspozycje
i pozwolił detektywowi działać.
- Czy ma pani dla mnie jeszcze jakieś polecenia, pani
Garvey?
Ewa oderwała na chwilę wzrok od ekranu komputera.
- Nie, dzięki, Joan. Możesz iść.
- Znów praca do późnego wieczora? Pani naprawdę
poświęca się dla rodziny Fortune'ow.
- Cóż, przynajmniej próbuję - odparła jej szefowa ze
smutnym uśmiechem, nieświadomym ruchem obracając
w palcach złote serduszko z szafirami, które nosiła na szyi.
- W takim razie dobranoc, pani Garvey. Mimo wszy
stko życzę miłego weekendu. Uprzedzę portiera, że pani
jeszcze zostaje.
Ewa wbiła wzrok w monitor, lecz linijki rozmazywa
ły się jej przed oczami. Znów była myślami w odległym
Denver i przeżywała na nowo wszystkie cudowne, ro-
1 8 6 • ADAM I EWA
mantyczne, komiczne, a także tragiczne momenty krót
kiej ponownej znajomości z Adamem. Obrazy przesu
wały się w jej wyobraźni jak film, puszczany wciąż od
początku. Ale ile razy można oglądać ten sam film,
zwłaszcza z tak smutnym zakończeniem?
Zamrugała i spróbowała skoncentrować się na ekra
nie. Praca. Tylko praca mogła ją uratować. Praca, którą
naprawdę lubiła. Początkowo odrzuciła propozycję Pete
ra. Awans na zastępcę dyrektora do spraw personalnych
w Minneapolis, łączący się ze znaczącą podwyżką, wy
dał jej się próbą zadośćuczynienia. W końcu jednak Pete
przekonał ją, że zaważyły wyłącznie jej zdolności, które
dostrzeżono w zarządzie. Ewa Garvey była uważana za
jedną z wschodzących gwiazd korporacji Fortune.
W końcu zgodziła się, powodowana lojalnością. Są
dziła, że Adam do reszty stracił zainteresowanie sprawa
mi przedsiębiorstwa i wrócił do swojej wypróbowanej
roli playboya, bawiącego się w dobroczynność. Nie oba
wiała się więc, że mógłby odkryć, iż pracowała i nadal
pracuje w firmie.
W godzinę później rozległo się pukanie. Zaskoczona
Ewa odwróciła głowę i zobaczyła w drzwiach nocnego
portiera. Miał niewyraźną minę.
- Proszę wybaczyć, pani Garvey, że niepokoję, ale
w przymierzalni na szóstym znalazłem jakiegoś dziwne
go faceta. Powiada, że nazywa się Yves Saint Laurent.
Ewa była już w połowie drogi do windy, kiedy straż
nik w zamyśleniu podrapał się w głowę.
- Cholera, nic z tego nie rozumiem. Czy ten Yves
- Jakiś tam to nie jest aby facet od mody? - mruknął.
ADAM I EWA • 1 8 7
Mężczyzna stał pośrodku eleganckiego butiku i wy
glądał po prostu strasznie, jak swój własny cień.
Ewa kurczowo zacisnęła w palcach złote serduszko.
- Pan Yves Saint Laurent, tak? - zapytała chrapli
wym szeptem.
Uśmiechnął się tym swoim dawnym, oszałamiającym
uśmiechem.
- Nie. Po prostu Adam Fortune we własnej osobie.
- Ewa Garvey.
- Żegnaj, Lauro, witaj, Ewo.
- Wybacz mi, Adamie - szepnęła.
Przysunął się jeszcze bliżej. Już tylko centymetry
dzieliły ich od siebie. Ale nie dotknęli się. Jeszcze nie.
- Ty również mi wybacz, Ewo. Nie powinienem po
zwolić ci odejść.
Poczuła łzy napływające do oczu.
- Nigdy już nie pozwól mi odejść.
Wyciągnął rękę i dotknął jej mokrego policzka.
- Nie pozwolę.
- Kocham cię, Adamie.
- Ewo, wyjdź za mnie.
Nie wierzyła, że to powiedział.
- Chcesz stracić miliony?
Musnął ustami jej wargi.
- A czym w końcu są miliony? Zbiorem zer, ot
i wszystko.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno, zachłannie
pocałowała go w usta.
- Tak, kochany. Wyjdę za ciebie. Ty jesteś moją naj
większą fortuną.