Patt Bucheister
Ogie i lód
1
Papierowy samolocik wzbi si wdzi cznie w powietrze, aby zaraz wyl dowa na piersi
czyzny, wchodz cego w
nie do pokoju.
To by a rzecz, jakiej najmniej spodziewa si John Zachary, kiedy otwiera drzwi swego
gabinetu, Schyli si i podniós przedmiot, który upad u jego stóp. Przyjrza mu si i na pogi tym
kad ubie zauwa
fragmenty nag ówka swego papieru firmowego. Rozgl daj c si wokó ,
spostrzeg , e samolot, który go uderzy , nie by jedynym, jaki wystartowa . Papierowe samoloty
pokrywa y jego biurko, dywan, szklany stolik do kawy.
Rzecz jeszcze dziwniejsz ni jego biurowa galanteria papiernicza, fruwaj ca po pokoju, by
widok kszta tnego damskiego siedzenia, wystaj cego spod jednego ze sto ów. Widocznie
cicielka na czworakach szuka a rozbitego samolotu. Niestety, ograniczone pole widzenia nie
pozwala o mu rozszyfrowa jej to samo ci. By dostatecznie zaintrygowany tym, co widzia , aby
chcie ujrze reszt . Jej ruchy, które sprawi y, e czerwona spódniczka ciasno opina a pon tne
zaokr glenia, pobudza y jego wyobra ni .
Nie mia najmniejszego poj cia, kim by a kobieta, ale zidentyfikowanie drugiej osoby, odpo-
wiedzialnej za zamieszanie w jego gabinecie, nie stanowi o problemu. Ma e dziecko, siedz ce na
szarym pluszowym dywanie ko o jego biurka, okaza o si jego trzyletni córeczk , Amy.
Mia w
nie zapyta Amy, dlaczego znalaz a si u niego w gabinecie, ale powstrzyma go
dziwny d wi k. Smia a si . Spogl da a na niego zadzieraj c g ówk do góry, a r
zakrywa a
usta, jakby mianie si w obecno ci ojca by o czym , co nale
o ukry . Po raz pierwszy od trzech
dni widzia u ma ej jak kolwiek oznak rozbawienia. Nie móg by si gniewa nawet o setk
trafiaj cych go papierowych samolocików, je li dzi ki temu znowu potrafi a si
mia .
Kobieta pod sto em najwidoczniej nie zdawa a sobie sprawy z jego obecno ci.
- B dziemy musia y zrobi nowy pojazd gwiezdny "Enterprise", Amy - powiedzia a. Ten ma
rozbity przód.
-
W porz dku. Mog go zrobi .
Amy zebra a pomi ty papier na kolana. Koniuszek j zyka ukaza si mi dzy wargami - skon-
centrowa a si , eby z
nast pny samolot. John zauwa
, e jedwabiste w osy dziecka zosta y
niedbale splecione przez pani Hamish w dwa warkocze. Kiedy odbiera Amy z lotniska, jej jasn
ówk zdobi a kunsztowna plecionka, ale ta fryzura okaza a si zbyt pracoch onna dla starszej
pani, któr zatrudni , aby opiekowa a si ma w ci gu dnia. Pomy la wtedy, e tamto uczesanie
by o dla niej za powa ne, ale to nie wygl da o wiele lepiej. Ubranie Amy te wydawa o si
nieodpowiednie dla dziecka. Wszystkie sukienki, mieszcz ce si w dwóch walizkach, które
przyby y wraz z ni , by y podobne do tej, jak mia a na sobie dzisiaj: ró owej, przybranej mas
szczypanek i metrami koronki. Drogie, uroczyste i wyszukane. Dok adnie jak jego by a ona.
John us ysza o ywienie w g osie córki i zdziwi si zmian , jaka w niej zasz a. Od czasu,
kiedy trzy dni temu jego by a ona faktycznie przekaza a mu córk , dziecko rzadko si odzywa o.
Spodziewa si , e Amy b dzie potrzebowa a czasu, eby przystosowa si do nag ej zmiany w
swoim yciu, ale przykro by o widzie j tak spokojn i zamkni
w sobie. Chocia raczej nie by
ekspertem, je li chodzi o dzieci, jej zachowanie nie wydawa o mu si normalne. Nie mia
najmniejszego poj cia, co robi a w jego gabinecie, ale by zadowolony, e s yszy jej miech i
widzi, jak si bawi, za. miast siedzie bezmy lnie zapatrzona w przestrze . Zastanawia si , jakich
czarów u
a owa kobieta o uroczej pupie. Zamykaj c za sob drzwi, zapyta :
- Czy mo na pomóc?
Da o si s ysze nag e stukni cie. Ubrana na czerwono kobieta uderzy a g ow w stó . Wyda a
okrzyk bólu, a par sekund pó niej wy lizn a si spod sto u i przysiad szy na pi tach pociera a ty
owy, patrz c na niego ponuro.
Lauren McLean opu ci a r
. To oczywi cie on, pomy la a. To nie jego sekretarka zasta a j
czo gaj
si po pod odze, tylko John Zachary we w asnej osobie. Dlaczego spo ród wszystkich
ludzi w Norfolk to musia by on? Odpowiedzia a sobie na w asne pytanie: Bo to by jego gabinet.
Sama mia a ponad metr siedemdziesi t wzrostu, a on przerasta j o dobre pi tna cie
centymetrów. Ale w tej chwili, kiedy tak sta nad ni z wyrazem zmieszania w ciemnych oczach,
wydawa si jeszcze wy szy. Jego w osy, oczy, garnitur i krawat, wszystko by o koloru ciemnej
kawy. Zwykle dok adnie jak w tej chwili - jego rysy wygl da y jak wykute z granitu. By
czyzn , który rzadko si u miecha , chocia w jego oczach czasami ukazywa o si
rozbawienie. Jego powierzchowno nie zdradza a ca ej jego osobowo ci. W
ciwa mu pewno
siebie, aczkolwiek pozbawiona arogancji, sprawia a, e bij ce od niego poczucie w adzy i
autorytet by y tak naturalne jak oddychanie. Pracuj c z nim, Lauren mog a stwierdzi , e po-
st powa surowo, ale uczciwie. Uwa
, e najlepiej zatrudnia ludzi, którzy s najlepsi w swojej
robocie, a potem pozwoli im j samodzielnie wykonywa .
miechn a si s abo do niego.
- Dzie dobry, panie Zachary.
Jego oczy zw zi y si , kiedy si jej przygl da ..
- Mac?
Jakie to mi e, pomy la a. Nie by nawet pewien, kim ona jest. Czuj c si
miesznie na
pod odze, wsta a. Przyda oby si w tych okoliczno ciach nieco godno ci i odpowiednich form,
cho by troch spó nionych. Czo ganie si w kó ko po pod odze nie by o tym obrazem
kompetentnej pracowniczki, jaki najbardziej chcia aby przedstawi swemu pracodawcy. Przecie
by a tylko ma p otk w przedsi biorstwie nale cym do Johna Zachary'ego.
- W rzeczywisto ci - powiedzia a - na imi mi Lauren. "Mac" zawsze brzmia o dla mnie jak
buldog albo jak ci arówka, ale nigdy nie mia am wyboru. To przezwisko, jakie mi przypi to, i to
na ca e ycie.
John zamruga zdziwiony.
- Prosz mi wybaczy , e pani nie pozna em. Nie przypominam sobie, ebym wcze niej
ogl da pani od tej drugiej strony.
Na pocz tku Lauren nie zrozumia a, co mia na my li. Dopiero kiedy jego spojrzenie
przenios o si na stó , pod którym przed chwil kl cza a, odezwa a si ch odno, postanawiaj c nie
okazywa po sobie zmieszania:
- Wybaczam panu. A poza tym mój ty nie jest moj najlepsz stron .
Jeden k cik jego ust podniós si do góry. - Tego bym nie powiedzia . By em pod wra eniem.
Lekko si u miechn a, doceniaj c komplement. Wydawa o si , e los da jej prezent
urodzinowy, spe niaj c jedno z jej marze . Nigdy dot d nie widzia a, eby John si u miecha , a
ju na pewno nie do niej. Za wita o jej to w g owie, kiedy przygl da a si jego ustom, wi c
odwróci a wzrok .
Dó jej lnianej sukienki pogniót si w czasie wycieczki pod stó . Kilka razy przejecha a
mi po materiale, zastanawiaj c si jednocze nie, w jaki sposób zr cznie dokona odwrotu.
Spojrzenie Johna ledzi o ruchy jej r k i zdziwi o go w asne podniecenie. Taki zwyk y, codzienny
gest z jej strony wystarczy , eby zacz sobie wyobra
jej r ce w druj ce po jego ciele ruchem,
jakim wyg adza a w asn spódniczk . Odwróci wzrok.
Uwa nie st paj c pomi dzy licznymi papierowymi samolocikami rozrzuconymi po dywanie,
podszed do swego biurka i po
na nim teczk . Spojrza na córk .
-
Cze , Amy.
Jak zwykle, dziecko wlepi o w niego wzrok, nie odzywaj c si . Zdusi w sobie dobrze ju
znane rozczarowanie, usiad na brzegu biurka, zak adaj c r ce na piersi. Jego ciemne spojrzenie
ponownie pow drowa o w stron Lauren.
By a wysoka i smuk a, mia a popielatoblond, b yszcz ce w osy i g adk , opalon skór . Ale to
jej wyraziste, jasnobr zowe oczy zaintrygowa y go i przyku y jego uwag . Mia a najbardziej ywe
oczy, jakie kiedykolwiek widzia . Dziwne, e nie zauwa
jej przedtem. A mo e to nie by o takie
dziwne? W ko cu widywa j tylko w czasie zebra , dotycz cych umów, i czasem w kawiarni na
dole. Zawsze by a oficjalna w stosunku do niego. Zauwa
, e z innymi potrafi a mia si i
artowa a, ale nie z nim. Z nim nigdy. By a grzeczna, ale z dystansem, i odnosi wra enie, e nie
przejmowa a si nim.
wiadomo tego zrani a jego dum , zw aszcza e wyda a mu si intryguj ca. By o w niej co ,
co przyci ga o go jak niewidzialna si a. Jaki dziwny powab przykuwa do niej wzrok, kiedy tylko
widzia . Niestety, wygl da o na to, e ona nie odczuwa a tego samego.
Skierowa sw uwag na najpilniejsz spraw . - Zastanawiam si , dlaczego zamieni a pani
mój gabinet w lotnisko.
- Robienie papierowych samolotów by o jedyn rzecz , jak mog am wymy li , eby zabawi
pa sk córk . Rozejrza a si wokó . - Pa ski gabinet jest bardzo elegancki i wygl da profesjonal-
nie, ale nie ma tu zbyt wielu rzeczy, którymi mog oby bawi si dziecko.
Wyda o mu si , e us ysza nutk krytyki i by rozbawiony.
- Mo e to dziwne, ale jak dot d nie stanowi o to problemu. Mo e inaczej sformu uj pytanie.
Dlaczego jest pani tutaj z Amy? Powinna by w domu z opiekunk .
Lauren za
a za ucho kosmyk swoich d ugich do ramion w osów.
- Czy opiekunka jest kobiet mego wzrostu o kasztanowych, krótkich w osach, jakby obci -
tych t pymi no yczkami, która mówi jak karabin maszynowy?
Ten opis, chocia oryginalny, jak ula pasowa do pani Hamish. Przytakn .
- Gdzie pani widzia a pani Hamish?
- Wraca am z lunchu, kiedy jaka kobieta zatrzyma a mnie przy wej ciu do budynku.
Zapyta a, czy pana
znam, a ja powiedzia am, e wiem, kim pan jest. Wtedy w mgnieniu oka wypchn a
Amy przed siebie i powiedzia a mi, e sz a do pana. Mam panu powiedzie , e zdarzy si jaki nag y
wypadek w jej rodzinie w Filadelfii. A mo e w Pittsburghu? Wzruszy a ramionami. - Przypuszczam, e to
nie ma znaczenia. Tak czy inaczej tyle mi powiedzia a, zanim wsiad a do czekaj cej taksówki.
A niech to, zakl w duchu. Po odej ciu pani Hamish nie mia nikogo, kto móg by zaj si Amy.
Lauren kontynuowa a swoje wyja nienia.
- Przyprowadzi am tutaj Amy, ale pa ska sekretarka powiedzia a, e nie ma pana. Nie chcia am, eby
Amy by a sama, wi c zosta am z ni . Mam nadziej , e nie ma pan nic przeciwko temu.
- Oczywi cie, e nie. Jestem za to wdzi czny.
Spojrza na Amy, która ci gle sk ada a papier na kszta t samolotu.
- Wydaje si , e dobrze si bawi. Zwróci si w stron Lauren. - Jak to si sta o, e pani Hamish
wybra a pani , eby zaopiekowa a si pani Amy?
Iskierka przekory zamigota a w jej br zowych oczach.
- By am jedyn , któr mog a zaczepi . Wszyscy inni wrócili ju z lunchu.
John spojrza w jej b yszcz ce oczy, potem jego wzrok przesun si w stron jej ust.
- By a pani spó niona?
- No, ale mam wyt umaczenie. Tak jakby wyt umaczenie. Cho jestem pewna, e pan Simpson go nie
uzna.
Simpson by szefem wydzia u umów. John mia w asn opini na jego temat i nie wyg asza
adnych
komentarzy. Dziewczyna ci gn a:
- Paru przyjació zaprosi o mnie na lunch. Akurat mam dzisiaj urodziny. Przynie li tort do restauracji i
nie mog am wyj , zanim nie zdmuchn am wszystkich wieczek.
Ma fascynuj ce usta, pomy la John, szczególnie kiedy si u miecha. Przesun wzrok i spojrza jej w
oczy.
- Tak du o by o wieczek do zdmuchni cia?
- Sporo - powiedzia a sucho. - Tak czy inaczej, taki jest powód mojego spó nienia. Jest pan ostatni
osob , której bym si do tego przyzna a, ale niech pan spojrzy na to z innej strony ... Gdyby mnie tam nie
by o, Amy mog aby zosta powierzona wartownikowi zamiast mnie.
- To prawda. Po chwili doda : - Wszystkiego dobrego w dniu urodzin.
- Dzi kuj - mrukn a. Urodziny nie by y tematem, który chcia aby roztrz sa w
nie w tej chwili. To
by y jej dwudzieste dziewi te urodziny, a to oznacza o, e za rok sko czy trzydziestk . Nie pieszy o jej si
min ten kamie milowy.
Zacz a zbiera pomi te papiery rozrzucone po jego gabinecie.
- Amy, a mo e pomog aby mi pozbiera samolociki, zanim wyjd ? Narobi
my u taty ba aganu.
Wyrzucimy rozbite. Je li chcesz, zatrzymaj te, które mog lata .
Amy pos ucha a. Z r kami pe nymi samolotów zapyta a:
- A nie mo emy zrobi jeszcze paru?
Lauren u miechn a si do dziecka.
- Teraz mo esz je robi z tat . Ja musz wróci do pracy.
Zauwa
a, e Amy spogl da ostro nie na ojca, nie okazuj c entuzjazmu wobec perspektywy robienia
z nim papierowych samolotów. Lauren ujrza a wyraz czujno ci w oczach Johna. Nie wygl da na bardziej
uradowanego ni Amy, co kaza o jej zastanowi si nad cz cymi ich stosunkami. Ale szybko
przypomnia a sobie, e to nie jej sprawa.
John tak e dostrzeg , e jego córka nie okazuje ochoty do wspólnej z nim zabawy.
- Amy - powiedzia - mo esz jeszcze troch pobawi si samolotami. Chc pomówi z Mac.
Lauren to si nie spodoba o.
- Naprawd musz wraca do pracy, panie Zachary. Nie s dz , eby pan Simpson by ze mnie w tej
chwili szczególnie zadowolony. Pan wie, jaki on jest, je li chodzi o punktualno .
- Zajm si Simpsonem.
- Nie ma potrzeby. Wiedzia a, e kierownik jej dzia u nie b dzie zachwycony, je li szef zacznie
usprawiedliwia jej nieobecno w pracy. Simpson by bardzo dumny ze swej pozycji i autorytetu, i nie
spodoba oby mu si , gdyby jeden z podleg ych mu pracowników mia jakie uk ady ponad jego g ow .
- Mac, jest pani spó niona z powodu mojej córki - stwierdzi rozs dnie John. - Minimum, które mog
zrobi , to upewni si , e zwierzchnik nie b dzie pani robi
adnych k opotów.
- Nie, dzi kuj .
Nie mog a powiedzie swemu pracodawcy, e narobi by k opotów, zamiast je rozwi za . Nale
oby
zacz od tego, e pan Simpson nie by jej najwi kszym sympatykiem, jako e dosta a prac , któr on
obieca bratu swojej aktualnej dziewczyny. Taka by a przynajmniej teoria kilku jej wspó pracowników,
którzy zauwa yli otwart niech zwierzchnika wobec niej.
My
c o tym, jak bardzo jest ju spó niona, Lauren zdecydowa a, e najwy szy czas wyj . Poza tym
taka blisko Johna Zachary'ego mog a sprawi , e zacznie si na niego gapi jak zakochana g . Zanim
podesz a do drzwi, poca owa a Amy w policzek.
- Do widzenia, Amy - wy lizn a si z gabinetu, zdecydowanie zamykaj c za sob drzwi.
miechn a si do sekretarki Johna, która spojrza a na ni znad przepisywanego listu. Pani Murray
bez w tpienia odczu a wielk ulg , kiedy Lauren zaofiarowa a si , e zostanie z Amy. Ta kompetentna
sekretarka by a w stanie onglowa terminami niezliczonych spotka , zmaga si z kilometrami
dyktowanego tekstu i znosi wymagaj cego pracodawc , ale widok ma ego dziecka ewidentnie
wyprowadzi j z równowagi.
Lauren wysz a z sekretariatu, czyni c wiadomy wysi ek, by nie okaza po piechu. Jej obcasy nie
robi y adnego ha asu na korytarzu wy
onym grubym dywanem, kiedy sz a w kierunku windy. Drzwi
otwar y si , a ona odczu a ulg , widz c, " e nie ma nikogo w rodku. Opar a si o cian z zamkni tymi
oczami i g boko odetchn a, staraj c si uspokoi .
Dziwny jest los, pomy la a. W godzin po tym, jak zdecydowa a po
kres swoim g upim, ro-
mantycznym fantazjom na temat Johna Zachary'ego, zosta a wpl tana w spraw jego córki, a po rednio i
jego. Wcze niej, kiedy wraca a z urodzinowego lunchu, postanowi a, e dwudzieste dziewi te urodziny s
bardzo dobr okazj , eby oceni przesz
i zaplanowa przysz
. Je li chodzi o przesz
, nic ju nie
mog a zrobi , ale przysz
zale
a od niej. Postanowi a, e da sobie z ni rad ·
To mieszne, eby zakocha si w m czy nie, którego widywa a tylko przypadkiem w godzinach
pracy. Ich stosunki mia y charakter s
bowy i nie by o wielkich szans, aby uleg o to zmianie. Zawsze
okazywa a mu ch ód i podkre la a dystans. Nie chcia a dopu ci , aby on lub ktokolwiek inny odgad , co
naprawd czu a.
Mo e mia racj jej brat. Powiedzia jej, e nigdy nie szuka a atwych dróg, bez wzgl du na to, co
robi a. Powiedzia , e zawsze pragn a czego nieosi galnego, jak wtedy, kiedy chcia a jab ka z
wierzcho ka drzewa, zamiast zadowoli si innym, b
cym w zasi gu r ki. Wtedy sprawa sko czy a si na
upadku z drzewa i z amaniu r ki. Tym razem to serce mog o by z amane.
Jej uczucia do Johna Zachary'ego ros y przez ca y ten rok, jaki przepracowa a w jego firmie. Jak
wszystkie kobiety w tym budynku, ulega a jego urokowi, po czonemu ze spokojn si emanuj
z jego
osobowo ci. W miar up ywu czasu odkry a, e jej uczucia pog biaj si , nie ograniczaj c si ju tylko do
podziwu dla inteligentnego umys u i m skiego cia a. Poci g do niego rós jak uparty kwiat, pn cy si w gór
i rozkwitaj cy mimo braku po ywki.
Czu a si jak kompletna idiotka.
Kiedy dosz a do budynku Raytech, zajmowanego przez firm Johna, powiedzia a sobie, e ju czas
zej z ob oków i stan
nogami na ziemi. Powinna zapomnie o swoich nadziejach i ja owych
oczekiwaniach, e kiedykolwiek jej stosunki z Johnem Zachary'm nabior charakteru bardziej osobistego.
To brzmia o rozs dnie i praktycznie.
I wtedy powierzono .jej córk Johna.
Teraz drzwi windy otwar y si , wysiad a na trzecim pi trze. Prostuj c plecy i zadzieraj c g ow do
góry zastuka a do drzwi ozdobionych mosi
wizytówk z nazwiskiem Richarda Simpsona, umieszczon
na wysoko ci oczu. Poczuwa a si do wyja nie . Mia a nadziej , e· John nie zrealizowa swojej
zapowiedzi i nie zadzwoni do kierownika jej dzia u. To by nic nie da o. A poza tym, potrafi a sama si
wyt umaczy .
Dziesi minut pó niej usiad a przy swoim biurku· z uszami ci gle p on cymi po burzliwym prze-
mówieniu Simpsona. W ko cu przyj jej obietnic , e zostanie po pracy, eby nadrobi dwie stracone
godziny, ale to oznacza o, e wyjedzie na wie pó niej ni w ka dy pi tek. Na to ju nie by o rady.
Przysun a do siebie umow . Zanim skoncentrowa a si na cyfrach, zadzwoni telefon. Podnios a
uchawk i przedstawi a si , oczekuj c zwyk ej rozmowy w sprawach zawodowych.
John Zachary nie marnowa czasu na uprzejmo ci.
- Mac, prosz przyj do mego gabinetu. Lauren otwar a usta, eby zapyta , po co, ale po czenie
urwa o si . - My
, e mówi na serio - mrukn a odwieszaj c powoli s uchawk . Wysun a krzes o zza
biurka i westchn a g boko. Wygl da o na to, e b dzie musia a zosta po pracy jeszcze d
ej, ni
my la a.
Kiedy wróci a do gabinetu szefa na najwy szym pi trze, sekretarka Johna wprowadzi a j do niego
natychmiast. John zajmowa swoje miejsce za biurkiem, a zap akana Amy siedzia a na kanapie. Jak tylko
Lauren wesz a, Amy podbieg a do niej. Dziewczynka cicho p aka a, zy sp ywa y jej po policzkach. Lauren
automatycznie obj a j i przytuli a, eby uspokoi , zastanawiaj c si jednocze nie, na czym polega
problem.
Podnios a oczy, aby spotka spojrzenie Johna zapyta a:
- Co si sta o?
- Nie wiem - powiedzia spokojnie. - Nie mówi nic poza tym, e chce "Lorn" . Widocznie przy tobie
czuje si bezpieczna.
Co w jego g osie sprawi o, e t po zapyta a:
- Czy to pana martwi?
Wytrzyma jej wzrok i dziwny wyraz pojawi si w g bi jego ciemnych oczu.
- Jestem w stanie zrozumie , dlaczego ona tak to odczuwa.
Lauren wpatrywa a si w niego, dopóki Amy nie odwróci a jej uwagi. Dziewczynka podnios a g ow
znad ramion Lauren i zagi a paluszek, pokazuj c, e ma jej co do powiedzenia. Lauren s ucha a tego, co
Amy szepta a jej do ucha.
Odwróci a si do Johna z lekkim u miechem.
- Amy potrzebuje ... hm, przypudrowa nosek.
- Mo e skorzysta z mojej prywatnej azienki - wskaza drzwi po drugiej stronie przestronnego
gabinetu.
Lauren zdusi a w sobie ch do miechu. Zosta a wezwana, eby wysadzi córk szefa. Có , po-
my la a, to on p aci jej pensj . O ile wiedzia a, zakres obowi zków nie obejmowa opieki nad dzieckiem, ale
je li on chce, eby zaprowadzi a jego córk do azienki, zrobi to ..
Postawi a Amy na pod odze, wzi a za r czk i poprowadzi a do drzwi wskazanych przez Johna.
Zanim wesz a do azienki, obejrza a si na niego. Nie poruszy si . Jego spojrzenie nadal spoczywa o na niej
i na jego córce, przy czym wyraz jego twarzy by nieprzenikniony. Wprowadzi a Amy do pomieszczenia i
zamkn a drzwi.
John d ugo si w nie wpatrywa . Niecierpliwie b bni palcami po biurku. Gdyby tydzie temu kto mu
powiedzia , e traci co wa nego w yciu, roze mia by si . My la , e ma wszystko. Jego firma
elektroniczna dobrze prosperowa a. Mieszka w Virginia Beach, w olbrzymiej posiad
ci nad brzegiem
Atlantyku. Mia wielu przyjació i zawsze móg znale ch tne kobiety, kiedy by w nastroju i potrzebowa
damskiego towarzystwa. Nie s dzi , by istnia a chocia jedna rzecz, której by potrzebowa , a której by
jeszcze nie posiada .
Tak sprawy wygl da y zanim pojawi a si Amy. By a niemowl ciem, kiedy rozwiód si z Martine.
Jego by a ona wyjecha a do Kaliforni, zabieraj c ze sob ich jedyne dziecko, i od tego czasu widzia si z
Amy tylko dwa razy. T umaczy si przed swoj by
on i przed sob samym, e prowadzenie interesu
zajmowa o mu zbyt wiele czasu, by lecie na Zachodnie Wybrze e na spotkanie z Amy. Po cz ci by o to
prawd . Od czasu rozwodu ca energi wk ada w prac , pragn c osi gn sukces yciowy, który móg by
mu wynagrodzi jego nieudane ma
stwo. W firmie znajdowa satysfakcj , jakiej nie móg znale gdzie
indziej.
Kiedy nachodzi o go poczucie winy z powodu braku zainteresowania dla jedynego dziecka, próbowa
sam sobie t umaczy , e widuj c si z Amy, móg by zak óca jej spokój. Czasami nawet w to wierzy .
Narobi w yciu sporo b dów. Po lubienie kobiety, która zajmowa a si swoim wygl dem bardziej ni
czymkolwiek innym, by o tym b dem, którego ju nigdy nie pope ni. A brak zainteresowania dla w asnego
dziecka by b dem znacznie powa niejszym, i tego te nie zamierza powtarza .
Amy traktowa a go jak obcego, bo rzeczywi cie by dla niej kim obcym. Co musia o zmieni jej
postaw wobec niego. Kiedy zobaczy jak Amy reaguje na Lauren McLean, pomy la , e móg by znale
sposób, eby tak si sta o.
Po drugiej stronie drzwi Lauren ogl da a dyrektorsk
azienk . Instalacje by y czarne, a ciany bia e.
Wielkie lustro w czarnej ramie wisia o nad umywalk i stanowi o jedyn dekoracj
cian. Nie dostrzeg a
adnego osobistego przedmiotu na czarnym, marmurowym blacie obok umywalki. Po jego jednej stronie
le
y z
one czarno-bia e r czniki. Zastanawia a si , czy John widzia
wiat w taki w
nie sposób -
czarno-bia y.
Amy radzi a sobie sama, wi c Lauren podesz a do umywalki. Myj c r ce my la a o Johnie Zachary'm i
jego córce. Po biurze kr
a plotka, e trzy dni temu sta si ojcem na pe nym etacie. Szczegó y by y
cokolwiek niejasne, jak przy wielu innych plotkach dotycz cych Johna, ale zainteresowanie si ga o zenitu.
Powszechnie wiedziano, e by rozwiedziony, ale wydawa o si , e plotkarze jak dot d uronili wiadomo o
tym, e mia dziecko. Plotkarski m yn nadrabia stracony czas nowinami na temat jego nag ego ojcostwa.
Lauren studiowa a swoje odbicie w lustrze, zastanawiaj c si , jakiego typu kobiety mog y poci ga
Johna Zachary'ego. Naturalnie interesowa a j jego by a ona. Mimo wszystko, by a kobiet , z któr si
eni ... i rozwiód .
Nachmurzy a si , potrz saj c z rozdra nieniem g ow . Ty kretynko, skarci a w duszy swoje odbicie.
Có to za ró nica, jakiego rodzaju kobiety preferowa John. W ci gu ostatniego roku nie okaza jej
najmniejszego zainteresowania. I nie by o adnego powodu, eby mia o si to zmieni .
Cie
alu pojawi si w jej oczach. Zamruga a par razy, eby si otrz sn . Rozs dniej by oby
porzuci marzenia. Rzeczywisto by a ciut bardziej skomplikowana.
Amy podesz a do niej i stan a przy umywalce, ale nie mog a jej dosi gn . Lauren odkr ci a kran i
podnios a Amy, trzymaj c j w pasie, by ta mog a umy r ce. Us ysza a grzeczne "dzi kuj ", kiedy. poda a
dziewczynce r cznik.
Ma a spojrza a na ni i Lauren zauwa
a, e jej policzki s nienaturalnie zarumienione.
- Czy dobrze si czujesz, kochanie?
Amy przytakn a, opuszczaj c g ow tak nisko, jakby chcia a przyjrze si swoim bucikom. Lauren
a r cznik. Jej serce zabi o dla dziewczynki. Rozumia a zagubienie Amy i wspó czu a jej. Pami ta a
czasy, kiedy sama w drowa a mi dzy rodzicami jak niepotrzebny przedmiot. Ale mia a ju kilkana cie lat i
przynajmniej cz ciowo mog a zrozumie , co si dzieje. Amy mia a zaledwie trzy lata. W tym wieku
powinna interesowa si
yciem, szczebiota bez ustanku, zadawa pytania na temat ka dej ujrzanej rzeczy.
Tymczasem by a uroczysta i powa na, a w jej oczach wida by o wyraz czujno ci.
- Jeste gotowa, mo emy wraca do gabinetu tatusia?
- A mo emy zrobi wi cej samolotów? - zapyta a Amy niepewnym g osem.
- Musz wraca do mojej pracy, Amy. Pami tasz, co powiedzia am ci o strasznej ilo ci papierów.
- Umowy?
- Umowy. Wi c w
nie teraz jedna czeka na mnie na biurku, i je li nie sko cz jej przed up ywem
pewnego terminu, nie wykonam mojej pracy. Chod my do tatusia.
- A mog i z tob ? - G os dziewczynki by spokojny, ale czu o si w nim napi cie.- B
bardzo
grzeczna.
Niezdolna oprze si ch ci dodania dziecku otuchy, Lauren ukl
a przy nim, obj a je i przytuli a.
- Wiem, e by aby grzeczna, Amy, ale musisz zosta z tatusiem.
Po chwili Lauren pu ci a Amy i wyci gn a r
. Amy pos usznie wysz a z azienki. Nie patrz c na
ojca, pu ci a r
Lauren i wdrapa a si na kanap . Nie spojrza a nawet na dwoje doros ych, kiedy siad a i
opar a r ce na kolanach.
Lauren czu a si rozdarta mi dzy pragnieniem z agodzenia rozpaczy dziewczynki a w asn ch ci
pozostania poza tym wszystkim. Odwróci a si i ruszy a w stron drzwi, ale John przywo
j :
- Mac?
- Tak? - z r
na klamce spojrza a na niego ponad ramieniem.
.
John nie chcia , eby wysz a, ale nie móg poleci jej, by zosta a. Zastanawia si , co takiego w niej
by o, e szuka powodów, by j zatrzyma w swoim gabinecie.
Rozdra niony jej widoczn ch ci szybkiego uwolnienia si od niego, przemówi znacznie ozi blej,
ni zamierza .
- Dzi kuj pani za pomoc. Je li b dzie pani mia a jakie k opoty z Simpsonem z powodu nieobecno ci,
prosz mi da zna .
Chocia nie mia a zamiaru tego robi , skin a g ow i wysz a z gabinetu.
Nie up yn o pó godziny, a telefon znowu zadzwoni . Tym razem, kiedy John kaza jej wróci do
swego gabinetu, us ysza a p acz
w g bi Amy.
Lauren po raz trzeci tego dnia pojawi a si w sekretariacie i pani Murray pospiesznie da a jej zna , e
powinna od razu wej do rodka. Jak tylko otworzy a drzwi, Amy rzuci a si w jej kierunku. Dziewczynka
aka a tak okropnie, e Lauren obawia a si , e mo e si rozchorowa . Usiad a na kanapce z Amy na
kolanach, ko ysz c j i próbuj c uspokoi . Nawet nie pyta a dziewczynki, co si sta o, poprzesta a na
askaniu jej.
Kiedy spojrza a w kierunku Johna, zobaczy a, e stoi par metrów dalej i z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy przygl da si swojej córce i jej. Zdj marynark , rozlu ni krawat, podwin r kawy koszuli.
Wydawa o si , e wraz z marynark zdj z siebie ci ar autorytetu.
Stopniowo p acz Amy, mocno przytulonej do Lauren, przechodzi w kanie. Przez materia sukienki
Lauren czu a gor co policzka wtulonego w jej piersi. Nadal ko ysa a dziecko i drobne cia o oparte o ni
zaczyna o si rozlu nia . Minuty up ywa y i czu a ju skurcz w ramionach obejmuj cych Amy, ale nie
zmienia a pozycji.
Po pi ciu minutach - a zdawa o si , e by y to godziny - us ysza a spokojny g os Johna:
- My
, e zasn a.
Lauren u
a Amy na kanapie. Delikatnie dotkn a palcami policzków i czo a dziewczynki.
- Jest okropnie rozpalona, panie Zachary. Dobrze by by o, eby obejrza j lekarz. To mo e by co
powa niejszego ni tylko skutki zdenerwowal1la.
Wsta a z kanapy i ruszy a w kierunku drzwi.
Dok d pani idzie? - zapyta .
- Z powrotem do biura.
- Jeszcze nie.
Tym razem nie zamierza pozwoli jej odej . Podszed do biurka i si gn po telefon.
- Pani Murray, prosz po czy mnie z Richardem Simpsonem.
Lauren stan a przed jego biurkiem.
- Ju rozmawia am z moim zwierzchnikiem, panie Zachary. Pan Simpson zgodzi si , abym nadrobi a
stracony czas pracy.
Johna zafascynowa przez moment b ysk z
ci w jej oczach.
- Mam zamiar powiedzie Simpsonowi, e nie wróci pani do biura dzi po po udniu.
Nie chcia a, eby si w to miesza , cho by mia prawo robi , co mu si
ywnie podoba. To by a JEGO
firma. W jej g osie s ycha by o st umion w ciek
, kiedy zapyta a:
- Dlaczego chce pan to zrobi ?
Jego spojrzenie przesun o si w stron Amy pi cej na kanapie.
- Jest co , o czym chc z pani porozmawia . To mo e zaj troch czasu.
Rozmow prze czono i John powiedzia jej zwierzchnikowi, e w ci gu tego popo udnia potrzebuje
do swojej dyspozycji Lauren McLean. Je li Simpson mia jakie zastrze enia, John nie da mu szansy
przedstawienia ich. Odwiesi s uchawk , jak tylko sko czy mówi .
Odsun krzes o i wsta . Wskazuj c miejsce naprzeciw biurka, zapyta :
- Dlaczego pani nie si dzie?
- Nie, dzi kuj . Naprawd nie mam czasu, panie Zachary . Mam mas pracy do wykonania.
Wbi w ni swoje ciemne oczy.
- Pracuje pani dla mnie, pami ta pani o tym? Nie chc odwo ywa si do hierarchii, ale zrobi to, je li
musia . Chc z pani porozmawia o Amy.
Lauren przygl da a si , jak podniós r
, eby potrze kark. Odnios a wra enie, e nie by o mu atwo
wprowadza j w swoje sprawy osobiste. Rozumia a go, jej te ten pomys zupe nie nie przypad do gustu.
Bardziej na miejscu wydawa o jej si zachowa dystans wobec Johna, ni wpl tywa si w jego k opoty.
- Pozna am Amy zaledwie par godzin temu. Wiem o niej tylko tyle, e ma trzy lata, i e jest pa sk
córk . Nie wiem, jak mog abym panu pomóc.
Zrobi w jej kierunku kilka d ugich kroków. Spojrza na ni z powag ·
- Chc , eby pani dzisiaj spa a u mnie w domu.
2
- Co prosz ? - Lauren wbi a w niego wzrok. Kiedy pani Hamish odesz a, zosta em z Amy sam. Mam
nadziej , e mog aby pani przyj po pracy do mojego mieszkania i pomóc mi przy niej. To dla mnie
nowo by ojcem i, szczerze mówi c, nie jestem w tym najlepszy. Chcia bym skorzysta z pani pomocy.
- Panie Zachary - zacz a cierpliwie. - Jestem urz dniczk od umów. Niezam
i bezdzietn
urz dniczk od umów. Dlaczego s dzi pan, e jestem ekspertem od dzieci?
Pomimo spokojnego g osu, by na kraw dzi za amania.
- Zdo
a pani zbli
si do niej w kilka godzin. Mnie si to nie uda o w ci gu trzech dni. Kupi em jej
zabawki, ma ich pe en pokój, ale nie zwraca na nie uwagi. Pani pokaza a jej, jak robi samoloty z papieru, i
wietnie si przy tym bawi a.
- Wi kszo dzieci najlepiej si bawi prostymi rzeczami, zw aszcza je li czuj , e po wi ca im si
uwag ·
W jej g osie s ycha by o pewn krytyk , ale nie obrazi si .
- Próbowa em. W ci gu ostatnich trzech dni naprawd próbowa em rozmawia z ni , bawi si · I po
prostu nie potrafi si do niej zbli
. Pani to potrafi. Pani to osi gn a. I zaj o to pani tylko kilka godzin.
Odwróci si od niej i stan przy oknie. Ze wzrokiem utkwionym w panoram Norfolk, doda :
- Potrafi za atwia transakcje warte miliony dolarów, ale trzyletnie dziecko zap dza mnie w kozi róg.
Kiedy tak wygl da przez okno, Lauren przyjrza a si jego profilowi.
- Czego pan ode mnie oczekuje? - zapyta a po prostu.
- Moja córka i ja jeste my sobie obcy. Musz to w jaki sposób zmieni . Mog aby mi pani w tym
pomóc. Prosz zapomnie , e pracuje pani dla mnie. To nie ma nic wspólnego z pani prac w Raytech.
Prosz mi powiedzie , co by pani zrobi a na moim miejscu.
- Istniej tony ksi ek z wszelkimi mo liwymi radami na temat wychowywania dzieci. Istniej lekarze
i specjali ci, i w ko cu ludzie do wiadczeni, inni rodzice, którzy mog panu pomóc. Nie mam
dostatecznych kwalifikacji, eby sugerowa panu, jak wychowywa córk .
- Nie mam czasu, eby czeka na wizyt u specjalisty od dzieci. Kiedy pani Hamish odesz a, zosta em
z tym sam. Mam stos ksi ek, które kupi em w dzie po przybyciu Amy. Ich lektura nie nauczy a mnie
przenikliwo ci, jak pani posiada. Widzia em, jak pani post puje z Amy. Nic potrzebuj innych referencji.
Przygl da a mu si przez d
sz chwile;. Pokusa, eby zrobi to, o co j prosi , by a silna. Tak samo
jak pragnienie, aby pozna go lepiej. W ko cu przemówi a:
- Czy mog o co zapyta ?
Przytakn .
- Prosz pyta , o co pani tylko zechce.
Zagryz a usta, zastanawiaj c si , czy wypowiedzie g
no to, co chodzi o jej po g owie. Istnia a
wyra na ró nica mi dzy dawaniem rad a wtr caniem si w czyje
ycie osobiste.
John przygl da si jej. W jej wyrazistych oczach odczyta mo na by o jej w tpliwo ci i obawy.
Wiedzia , e przypiera j do muru, ale by zdesperowany. Ta kobieta znalaz a wspólny j zyk z jego córk i
mo liwe, e by a w stanie pomóc mu osi gn to samo.
Poniewa nie odezwa a si od razu, ponagli : - Co chcia aby pani wiedzie ?
Zmarszczy a brwi.
- To, o co chc zapyta , jest bardzo osobiste, to nie moja sprawa.
- Z mojej winy sta o si to pani spraw . Je li pomo e mi to w stosunkach z córk , mo e pani pyta o
wszystko, o co pani chce.
Mo liwo ci by y nieograniczone, ale zaw zi a pole swoich pyta , stosuj c si do jego yczenia. - Czy
mam racj zak adaj c, e pa ska córka mieszka a z pana by
on ?
Przytakn .
- Czy pana by a ona okazywa a panu niech w obecno ci Amy, kiedy przywioz a j do pana? Pytam
z tej przyczyny, e je li dziecko s ysza o uwagi matki, mog y one mie wp yw na jego stosunek do pana.
Jego g os stwardnia , kiedy jej odpowiada .
- Amy przyjecha a sama. Matka wsadzi a j do samolotu w San Francisco. Nawet nie wiedzia em, e
przyje
a, dopóki nie dosta em telefonu od mojej by ej ony na godzin przed przylotem Amy. Spojrza na
pi
córk . - Kiedy wyszed em po ni , mia a przypi
do sukienki kartk , jakby by a pakunkiem.
Odwróci si od niej i Lauren zauwa
a b ysk z
ci w jego oczach. Zauwa
a te , e jego r ce
zacisn y si w pi ci. Nie mog a si zorientowa , czy jego z
skierowana by a przeciw by ej onie, czy
przeciw przybyciu córki.
- Czy pa ska ona powtórnie wysz a za m ?
Potrz sn g ow , jego palce nie rozlu ni y si . - Kiedy zadzwoni a, eby poinformowa mnie o
przyje dzie Amy, powiedzia a mi, e ma kogo . Odnios em wra enie, e Amy jej przeszkadza.
Chocia kobieta, któr po lubi , interesowa a Lauren, nie podj a tematu, tylko zapyta a:
- Od jak dawna jeste cie rozwiedzeni?
- Ponad dwa i pó roku.
- Jak Amy reagowa a na pana: kiedy odwiedza j pan w tym czasie?
Jego ostry ton nie wskazywa , eby przejmowa si tym szczególnym pytaniem.
- Nie widywa em jej tak cz sto, jak powinienem by .
Wiedzia a, e wkracza na delikatny teren.
- Nierzadko jedno z rozwiedzionych rodziców albo oboje, przekazuj dzieciom w asne roz alenie i
.
- Nie mam poj cia, co Martine powiedzia a Amy o mnie. Wiem tylko, e si mnie obawia.
- By mo e reakcja Amy na pana wynika po prostu st d, e nie przywyk a do m czyzn w ogóle. Jest
pan m czyzn , a w dodatku obcym. W
ciwie nie takie dziwne, e nie czuje si z panem swobodnie.
Podszed do biurka i po
d onie na blacie, pochyli si do przodu.
- Nic nie mog poradzi na to, e jestem m czyzn . A czy mo e mi pani zasugerowa , w jaki sposób
móg bym zmieni ten drugi fakt?
owa a, e zacz a t histori , ale je li powiedzia a A, musia a te powiedzie B.
- Wiem, e brzmi to banalnie, ale do tego potrzeba czasu. Ma pan Amy dopiero od trzech dni. Niech
pan jej da szans , eby pana pozna a, przyzwyczai a si . Nie trzeba jej naciska ani zmusza , eby si panu
odwzajemnia a. Lepiej, eby pan dostosowywa si do sytuacji w miar , jak b dzie si ona rozwija .
- Dostosowywa si ? - powtórzy sceptycznie. U miechn a si .
- Jak tam z elastyczno ci i spontaniczno ci ? - jej u miech zamar . - Przepraszam, nie mia am zamiaru
artowa . Wiem, e to nie jest mieszne. Tego typu sytuacje s ci
kie nawet dla starszych dzieci, które s w
stanie zrozumie , co si dzieje. A dla Amy, która jest taka ma a, musi to oznacza zupe ne wybicie z rytmu.
John wyprostowa si , przypatruj c si jej dok adnie.
- Czy mówi pani z w asnego do wiadczenia, czy tylko zgaduje?
Lauren rzadko rozmawia a o w asnej przesz
ci, ale opowiadaj c mu o okresie, kiedy dorasta a, mog a
pomóc mu zrozumie zachowanie Amy.
- Moja matka wychodzi a za m czterokrotnie. W drowa am tam i z powrotem mi dzy ojcem i matk
odk d mia am lat czterna cie do uko czenia osiemnastu, kiedy to posz am na uniwersytet. Mia am trzech
ojczymów, jedn macoch i wiele przyrodniego rodze stwa. Brat mieszka z ojcem, wi c widywa am go
tylko wtedy, kiedy odsy ano mnie do domu ojca. Cz ciowo jestem w stanie zrozumie , co czuje Amy.
Zawsze, kiedy odwiedza am dom ojca, czu am si jak k opotliwy go . A kiedy wraca am do domu matki,
potrzebowa am czasu, eby si od nowa przyzwyczai do jej sposobu bycia. Pami tam to wra enie, jakbym
by a pi eczk ping-pongow , odbijan tam i z powrotem mi dzy dwoma przeciwnikami, a od czasu do
czasu l duj
poza polem gry, i zastanawia am si , czy kiedykolwiek b
mia a kontakt z którym z
rodziców.
John obszed naoko o biurko i stan przed ni .
Po
d onie na jej ramionach, a gest ten zaskoczy ich oboje.
- Poprosi em pani o pomoc, zanim dowiedzia em si o pani dzieci stwie. Nic z tego, co mi pani
powiedzia a, nie mo e zmieni mojej decyzji. Jest pani przygotowana lepiej ni ktokolwiek kogo znam.
Prosz pani o wiele, ale jestem w rozpaczy. Poniewa moja gosposia odesz a, Amy jest zdana wy cznie na
mnie. Chcia bym, eby sp dzi a pani z nami troch czasu, eby by a pani czym w rodzaju bufora pomi dzy
mn a Amy. Dobrze si czuje w pani towarzystwie. Mo e przygl daj c si , jak pani sobie z ni radzi, naucz
si , jak z ni post powa .
Jej serce bi o szybko. Jego dotkni cie przesz o j gor cem, zmiesza a si . Chcia a pomóc nie tylko ze
wzgl du na niego, ale te na Amy. Jednak ci gle co j powstrzymywa o.
Kiedy nie odpowiada a, jego palce zacisn y si ·
- Op aci si pani czas temu po wi cony, Mac. Prosz wymieni sum , zap ac ka
. Je li chce pani
awansu, prosz bardzo. Nie oczekuj , e b dzie to pani robi a za darmo.
Szarpn a si i cofn a par kroków w ty . Musia a mówi cicho, eby nie zbudzi Amy, ale z
bi a
jej z oczu i widoczna by a w jej wyprostowanej postawie.
- Jak pan mie ofiarowywa mi pieni dze? Nigdy nie przyjm od pana innych pieni dzy ni moja
pensja. Je li mam awansowa , to dlatego, e na to zas
, a nie za przys ugi wiadczone szefowi.
- Nie chcia em pani obrazi , Mac. Ale wynagrodzenie pani straconego czasu jest jak najbardziej
uszne.
Po chwili doda cynicznie:
- Nie spotka em jeszcze kobiety, która zrobi aby co za nic. Ja tego nic oczekuj , a pani nie powinna
tego ofiarowywa .
Czuj c, e przesadzi a, pow ci gn a swój temperament.
- Je li si zgodz - a jest to jeszcze pod wielkim znakiem zapytania - to dlatego, e chc , a nie dlatego,
e mi si za to p aci.
Nie wiedz c dlaczego, poczu , e zachodzi potrzeba wyja nienia swego stanowiska. Przygl daj c si
jej uwa nie, powiedzia :
- Je li zgodzi si pani pomóc mi przy Amy, chcia bym, eby by a to zwyk a transakcja. To dlatego
ofiarowuj zap at za pani czas. Nie chc , eby pani le to zrozumia a. Potrzebuj pani dla mojej córki, nie
dla siebie. Mam teraz dosy komplikacji i nie potrzebuj ich wi cej.
Zdaniem Lauren, mocno si okopywa . Nabra a powietrza i policzy a do dziesi ciu, eby si opa-
nowa . Pomog o. Uda o jej si mówi cicho i kontrolowa swój g os.
- Bez wzgl du na to, czy zgodz si , czy nie pomóc panu z Amy, osobiste zaanga owanie w stosunku
do pana jest ostatni rzecz jakiej pragn czy oczekuj . Mam niepisan zasad , je li chodzi o ludzi, z
którymi lub dla których pracuj nie mieszam mojego ycia prywatnego i zawodowego. Nie ma pan si
czego obawia z mojej strony.
Mimo e mówi a to, co - jak mu si wydawa o - chcia us ysze , John by rozdra niony. Powoli zbli
si do niej. Oczy jej pa
y z
ci . Widzia to, mimo e stara a si zdusi j w sobie. Wyda a mu si
fascynuj ca w takim nastroju.
- Zobaczymy, na ile b
bezpieczny - mrukn .
Chwyci j w ramiona i przyci gn do siebie. Westchn a zaskoczona, a on nakry jej rozchylone usta
swymi wargami. W pierwszej chwili zesztywnia a, czuj c jego pewnie poruszaj ce si wargi. Potem
westchn a i wydawa o jej si , e wiruje w ród karuzeli odczu , którym uleg a wbrew swej woli. Jej r ce
podnios y si do jego ramion, palce zacisn y si na materiale jego koszuli. Nawet w najbardziej
plastycznych marzeniach nie mog a wyobrazi sobie pot nej fali rozkoszy, jaka przebieg a j w tej chwili.
Jej reakcja by a automatyczna, kiedy przycisn mocniej swoje usta, jej zmys y ca kowicie mu si podda y.
John przyci gn j bli ej do siebie, poczu jak wiotczeje w jego ramionach. Dotyk jej piersi pobudzi
drzemi ce w nim pragnienie. Potraktowa ten poca unek jako eksperyment, mo e nawet kar , ale jego
intencje zmieni y si , kiedy poczu jej wargi pod swoimi. Kiedy ich j zyki zetkn y si , przeszy o go
po danie. Grozi o mu, e zapomni o wszystkim poza kobiet , któr trzyma w ramionach, a która
smakowa a s odko niczym ciep y miód.
Jak nieproszony intruz odezwa si telefon. Jego przenikliwy d wi k przebi si przez otaczaj cy ich
ob ok zmys owo ci i przywróci ich do rzeczywisto ci. Przy drugim dzwonku John rozlu ni swój u cisk.
Przygl da si jej przez d ug chwil . Wykaza , jak prawdopodobne jest, e si zaanga uj , wykaza nie
tylko jej, ale i sobie samemu .
Zmarszczy brwi. Nie móg uwierzy , i dopu ci , eby poca unek zaszed tak daleko. Niektórzy
czy ni wykorzystywali sw pozycj pracodawcy dla zdobywania sobie erotycznych wzgl dów, ale on
do nich nie nale
.
Dzwonek powtórzy si , wypu ci j z obj gwa townym ruchem. Podszed do telefonu i podniós
uchawk .
- Tak? - po krótkiej pauzie powiedzia ochryple: - Prosz prze czy .
Lauren si gn a po oparcie najbli szego krzes a, poruszona, nie mog c usta na nogach. Nie musia a
umie czyta w my lach, eby wiedzie , e John
owa ostatnich paru minut. Widzia a ponury wyraz jego
twarzy, kiedy spojrza na ni . Ona nie
owa a tego, co zasz o mi dzy nimi, ale on widocznie tak.
Zastanawiaj c si nad swoj reakcj , ze zdziwieniem zda a sobie spraw , e by a sk onna pomóc mu w
sprawie córki. By a to pewnie jedna z najg upszych rzeczy, jakie mog a zrobi , ale b dzie m drzejsza na
nast pne urodziny. Mog a powiedzie sobie, e robi to dla Amy. I by a to prawda. Po cz ci.
Nadal si ga a po wymykaj ce si spod r ki jab ko na wierzcho ku drzewa.
Kiedy w ko cu John od
s uchawk , pozosta na swoim miejscu ko o biurka i nic podszed do
Lauren. Czu si naje ony i spi ty, i dobrze wiedzia dlaczego. Problem polega na tym, e nic nie móg na
to poradzi .
- Mam par telefonów do· za atwienia, a potem chcia bym zabra pani na obiad. O ile nie ma pani
innych planów. - Nie wiedzia dlaczego uzna za stosowne doda : - Amy, oczywi cie, idzie z nami.
Lauren zignorowa a dzwonki alarmowe w g owie.
- Pójd na obiad z panem i z Amy pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- e b dzie pan nazywa mnie po imieniu, a nie "Mac".
Nagle u miechn si .
- W porz dku, Lauren. To do proste. Masz to za atwione. Tak d ugo, jak ty b dziesz mówi do mnie
John, a nie pan Zachary.
Na widok rzadko pojawiaj cego si na jego twarzy u miechu Lauren przeszy dreszcz od stóp do g ów.
Mia a przygn biaj ce wra enie, e w
nie dobi a targu z w asnym sumieniem. Oka e si dopiero, czy
zrobi a m dry interes.
Umówi a si , e spotka si z Jonem i Amy w holu o pi tej, po czym wróci a do swego biura, eby
wyko czy kilka rozpocz tych spraw. Powtarza a sobie, e zgodzi a si tylko na wspólny obiad z Johnem i
Amy. Nic poza tym. Wydawa o si to stosunkowo niegro ne. Nie ma si czym przejmowa . Gdyby tylko
mog a przekona swój
dek, daj cy zna skurczami o niepokoju, e to prawda, czu aby si nieco lepiej.
Par minut po pi tej Lauren uporz dkowa a swoje biurko i wyci gn a z jego szuflady torebk .
Odstawi a krzes o, kiedy drzwi otwar y si i stan w nich John.
Zauwa
a, e mia na sobie marynark , a krawat by z powrotem na swoim miejscu. Znów wygl da
jak jej pracodawca, i ten jego wygl d sprawi , e zacz a si zastanawia , czy takie w
nie wra enie chcia
zrobi .
Pomy la a, e musia a co
le zrozumie , kiedy umawiali si wcze niej i zapyta a:
- Czy jestem spó niona?
Potrz sn g ow i wszed do jej pokoju.
- Nie. Oczekuj wa nego telefonu z Zachodniego Wybrze a, a jeszcze si nie odezwali. Nie chcia em,
eby sta a i czeka a w holu.
Rozejrza si po jej pokoju. Na d ugim stoliku przy oknie ustawione by y kwiaty w ciekawych do-
niczkach, ryciny zdobi y ciany. Zwróci uwag na plakat wisz cy nad jej biurkiem, przedstawiaj cy
cudacznego, kolorowego
wia, przywi zanego do drzewa paj cz nici . Napis pod spodem g osi "Spiesz
si powoli".
cik jego ust uniós si do góry, kiedy wróci spojrzeniem do Lauren.
- Przepis na ycie?
- Mam tendencj do pl tania si w ró ne rzeczy zanim si zastanowi - odpowiedzia a z pewnym
szyderstwem. Pomy la a, e bior c pod uwag jej ostatni decyzj , to by o za ma o powiedziane.
Jego wzrok wytrzyma jej spojrzenie.
- Pój cie za g osem instynktu jest czasami lepsze ni analizowanie i m czenie si przy ka dej decyzji.
- Czy w
nie to robi pan, prowadz c interesy? Idzie pan za g osem instynktu?
- Jak dot d to si sprawdza o, i to nie tylko przy interesach i transakcjach - zamilk , a potem doda : - A
mo e by posz a do mojego gabinetu? Mo e potrwa zanim uzyskam po czenie z Kaliforni .
Potrz sn a g ow .
- Musz podgoni prac . Powiedzia am panu Simpsonowi, e posiedz d
ej ze wzgl du na
przed
enie przerwy na lunch.
John przysiad na rogu biurka ko o jej krzes a. - Powiedzia em Simpsonowi, e robisz co dla mnie.
Poniewa to ja podpisuj jego wyp at , jest na tyle kulturalny, eby si ze mn nie spiera .
miechn a si .
- Czy tym sposobem daje mi pan do zrozumienia, e te nie powinnam si z panem spiera ?
Wystarczy oby przesun
r
o par centymetrów, aby j dotkn , pomy la John.
- A czy to by pomog o?
- Chyba nie.
By tak blisko, pomy la a. Za blisko. Jego udo znajdowa o si tylko o par centymetrów od jej r ki,
wspartej na por czy krzes a.
- Nie wydaje mi si .
- A czy pomy la pan, jak pan Simpson móg zinterpretowa pana o wiadczenie, e mam co dla pana
zrobi ?
John wzruszy ramionami.
- Nic nie poradz na to, co my
ludzie.
- Problem polega na tym, e rzeczy, o których ludzie my
, staj si czasami rzeczami, o których
ludzie mówi .
- Boisz si , e biurowi plotkarze b
czy ci z szefem? - zapyta rozbawiony.
- Nie powiedzia abym, e si obawiam - Lauren zebra a troch papierów z biurka i wpi a je do
skoroszytu. - Powiedzia abym raczej, e nie bawi mnie pomys , by da z siebie zrobi soczysty k sek dla
plotkarzy.
John zsun si z jej biurka i skierowa w stron drzwi. Gdyby tego nie zrobi , pope ni by co nie-
wiarygodnie g upiego, na przyk ad chwyci by j w ramiona.
- Ja bym si tym nie martwi . Idziesz?
Rzuci a mu poirytowane spojrzenie. Niestety, by odwrócony plecami i nie zauwa
. atwo mu by o
mówi , eby nie przejmowa si biurowymi plotkami. Jego, zamkni tego w swojej wie y z ko ci s oniowej,
takie rzeczy nie mog y dotkn .
Grzeba a w rodkowej szufladzie swego biurka i w ko cu znalaz a to, czego szuka a, paczk krakersów
z mas em fistaszkowym.
- Amy jest pewnie g odna. To powinno zaspokoi j , dopóki nie pójdziemy na obiad.
John nie powiedzia jej, e krakersy nie b
potrzebne. Nie chcia zepsu niespodzianki. Mia
nadziej , e poka e jej, jak potrafi si dostosowa .
Kilka g ów odwróci o si , a kilka brwi podnios o, kiedy jej wspó pracownicy zauwa yli, e wychodzi z
pokoju z Johnem Zacharym. Na szcz cie Richard Simpson nie by jednym z nich, ale wiedzia a, e pró ne
by y jej nadzieje, by ci, którzy widzieli j z Johnem, zapomnieli o tym przez weekend. Nie podoba o jej si ,
e sta a si tematem rozmów, ale nic na to nie mog a poradzi .
Po drodze do windy John nie zwraca uwagi na spojrzenia urz dników. Jego uwaga w ca
ci skupiona
by a na kobiecie, która sz a u jego boku. Jej zapach owiewa go, kiedy jechali w gór wind . To by
nieuchwytny zapach, kwiatowy cho ostry, w
ciwy tylko jej.
Odsun r
od jej ramienia, opieraj c si pokusie obj cia i uca owania jej. W innych warunkach nie
zawaha by si i uleg poci gowi do kobiety, ale teraz potrzebowa Lauren dla Amy, nie dla siebie. Poza tym,
pracowa a u niego. Dla niej ten fakt by równie niewygodny jak dla niego.
Opar si o cian windy.
- Dlaczego nie masz adnych planów na dzi wieczór?
Odwróci a si i napotka a jego wzrok.
- Pyta pan dlatego, e s moje urodziny?
- Z tego powodu, a tak e dlatego, e jeste atrakcyjn kobiet . No i jest pi tkowy wieczór, koniec
tygodnia pracy. Trzy dobre powody, eby wyj do miasta.
- Zamierza am wyjecha z miasta, a nie do miasta. Nadal mam zamiar wyjecha z Norfolk na weekend.
Tyle tylko, e pojad pó niej, ni planowa am.
Wiedzia , e nie mia prawa pyta j o jej plany, poza tym, e by odpowiedzialny za ich zmian .
- Dok d jedziesz?
- Mój brat ma domek w Kill Devil Hills w Pó nocnej Karolinie. Danny jest w marynarce, stacjonuje w
bazie marynarki tutaj, w Norfolk, ale zazwyczaj jest na morzu. Jego ona oczekuje ich pierwszego dziecka i
postanowi a zosta u swojej rodziny, skoro nie ma Danny'ego. Prosili mnie, ebym pilnowa a ich domku,
wi c je
tam w ka dy weekend.
- A co z twoimi rodzicami?
- Moja matka mieszka na Hawajach. Mój ojciec nigdy nie by w stanie zapami ta dat urodzin, wi c nie
spodziewam si , eby si odezwa . Matka dzwoni a do mnie wczoraj wieczorem z yczeniami
urodzinowymi i zapowiedzia a, e pakunek jest w drodze. - U miechn a si , widz c, e poruszy o go
sformu owanie, jakiego u
a. - W zesz ym roku matka przys
a mi tuzin wie ych ananasów. Rok
przedtem dosta am sze orchidei, Ci gle si zastanawiam, jak to wyszukan rzecz przy le mi w tym roku.
Drzwi windy otworzy y si i John w lad za Lauren wyszed na korytarz. Pani Murray zajmowa a si
Amy, która obudzi a si zanim John wyszed po Lauren. Jak tylko wróci , wzi a torebk i stan a gotowa
do wyj cia.
- Czy zaj a si pani tymi przygotowaniami? - zapyta j John.
Starsza pani kiwn a g ow , u miechn a si do Lauren i Amy.
- Nie by o problemów.
- Dobrze. Dzi kuj , pani Murray. Prosz si dobrze bawi w czasie weekendu.
Przyj a jego s owa ponownym kiwni ciem i grzecznie po egna a si z Lauren i Amy.
Amy, teraz ju ca kowicie rozbudzona, usiad a obok Lauren na kanapie. Lauren skonfiskowa a kolejn
porcj papieru Johna i ku zachwytowi jego córki, zacz a rysowa
mieszne zwierz tka. Kiedy sko czy a ze
zwierz tkami, odwróci a kartk papieru i na górze wypisa a imi Amy. Po
a papier na niskim stoliku do
kawy i wr czy a dziecku o ówek.
- Zobaczymy, ile razy napiszesz swoje imi .
Amy ukl
a przy stoliku i zaj a si kopiowaniem wzoru wypisanego przez Lauren. Kiedy sko czy a,
poda a jej papier do obejrzenia.
A lecia o na bok, M by o ko lawe, a Y dwa razy wi ksze ni pozosta e litery. U miechaj c si szeroko,
Lauren wykrzykn a:
- Wspaniale, Amy! Biegnij, poka tatusiowi, jak adnie umiesz napisa swoje imi .
Mocno ciskaj c papier w r czce, Amy wsta a i obesz a biurko. Z nie mia ym i wyczekuj cym
wyrazem twarzy wyci gn a kartk do Johna. Wzi j i uwa nie obejrza . U miechn si .
- To jest wietne, Amy.
Odwróci kartk i spojrza na komiczne rysunki Lauren. Wskazuj c jeden ze szkiców, zapyta Amy:
- Co to jest?
Przysun a si , eby zobaczy , o który rysunek mu chodzi.
- To jest pies.
- A ten?
- To kot, tatusiu.
W jej g osie s ycha by o lekkie rozczarowanie, e on nie potrafi powiedzie , co to za stworzenie.
Po raz pierwszy jego córka nazwa a go tatusiem. John podniós g ow i napotka spojrzenie Lauren.
miechn a si . Zwróci si z powrotem do córki:
- Tak, to kot, Amy.
Telefon na jego biurku zadzwoni , si gn , by go odebra . My
c, e to wa na rozmowa o interesach,
której oczekiwa , Lauren przywo
a Amy od biurka.
- Poka mi jeszcze raz jak piszesz swoje imi . John od
s uchawk i powiedzia :
- Za chwil wracam.
Lauren wpatrywa a si w otwarte drzwi, za którymi znikn . Potem wzruszy a ramionami i z powrotem
zaj a si Amy, przygl daj c si , jak ta wypisuje swoje imi .
Amy zd
a je napisa jeszcze trzy razy, kiedy Lauren us ysza a, e drzwi od sekretariatu otwieraj
si i ponownie zamykaj . Amy pierwsza zauwa
a, co niós jej ojciec. Klasn a w podnieceniu, i Lauren
spojrza a w tamtym kierunku. Jej oczy rozszerzy y si ze zdumienia.
John niós tac z trzema wielkimi ciastkami tortowymi, a w ka dym z nich tkwi a ma a wieczka.
Zapali
wieczki przed wej ciem, i teraz ich p omie rzuca
taw po wiat na gór jego niepo-
szlakowanie bia ej koszuli.
Ustawi ciastka na stoliku do kawy mówi c:
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Lauren. Pomy l yczenie.
Lauren potrzebowa a minuty, eby och on z szoku. D ugo przygl da a si trzem ciastkom zanim
powiedzia a: - Amy, pomó mi zdmuchn
wieczki.
Kiedy p omyczki zgas y, Lauren spojrza a na Johna.
- Nie wiem, co powiedzie .
- S dz , e to si niecz sto zdarza - powiedzia z b yskiem rozbawienia w oczach. Jego spojrzenie
pow drowa o w stron Amy, która po era a ciastka wzrokiem, a potem ponownie w stron Lauren
przesuwaj cej palcem po lukrze jednego z ciastek. Przygl da si , jak zlizywa a lad lukru z palca. Na
widok jej ust zamykaj cych si wokó palca poczu przenikaj ce go fale gor ca.
- Ciastka s na deser - powiedzia . W jego g osie s ycha by o pewn szorstko .
Wyszed znowu do sekretariatu i wróci z plastikow siatk . Usiad przy stoliku, zdj marynark i
rozlu ni krawat. Lauren musia a posun si na kanapie, kiedy niespodziewanie usiad ko o niej. Gdyby
tego nie zrobi a, praktycznie usiad by jej na kolanach. Milcza a, kiedy zacz wyci ga jedzenie z siatki.
Ustawi hamburgera z frytkami przed Amy. Dalej sz y kanapki Lauren.
Zdar a opakowanie i unios a kromk chleba ry owego z wierzchu.
- Sk d pan wiedzia , e lubi ten rodzaj kanapek?
- Uda o mi si odgadn .
Do picia by y napoje orze wiaj ce w puszkach.
Nie brakowa o talerzyków papierowych i plastikowych widelców, które umie ci obok ciastek.
Improwizowane przyj cie urodzinowe by o rzecz , której Lauren najmniej si spodziewa a.
- To cudowne. Jak si panu. uda o za atwi to wszystko w tak krótkim czasie?
- Kiedy dowiedzia em si , e obiad troch si spó ni, zadzwoni em do kawiarni na dole. Pani Murray
zadzwoni a do cukierni po tort, ale mieli pod r
tylko te ciastka tortowe. Wartownik poszed je odebra .
Telefon by od niego. Powiedzia , e ciastka i kanapki s gotowe.
Lauren wpatrywa a si w niespodziewany posi ek i ciastka urodzinowe, g boko poruszona, e zada
sobie tyle trudu, eby uczci jej wi to. Odwróci a si i pochwyci a spojrzenie jego ciemnych oczu.
- Dzi kuj .
- Prosz bardzo. Staram si "dostosowywa ".
miechn a si przypominaj c sobie swoj wcze niejsz uwag .
- Szybko si pan uczy.
Spojrza na córk i zauwa
, e nic odwin a swojego hamburgera.
- Amy, nie b dziesz je ?
- Powinni my umy r ce przed jedzeniem - powiedzia a afektowanym g osem.
Lauren roze mia a si .
- Masz zupe
racj , Amy - spojrza a na Johna z rozbawieniem w oczach. - Trzylatka daje nam lekcj
dobrego wychowania.
Wszyscy przeszli do dyrektorskiej azienki i umyli r ce. Amy nie zaprotestowa a, kiedy to John
podniós j , eby mog a dosi gn myd a i wody. Wytarli r ce, wrócili do sto u i odpakowali hamburgera.
John znowu usiad obok Lauren. W czasie jedzenia Lauren zapyta a Amy, co jej smakuje oprócz
hamburgerów.
John s ucha odpowiedzi Amy, zdaj c sobie spraw , dlaczego Lauren zada a to pytanie. Zakonotowa
w pami ci ulubione potrawy Amy, chocia w przewa aj cej cz ci nale
y do kategorii deserów. Kiedy po
raz trzeci wymieni a tort czekoladowy, spojrza na Lauren i stwierdzi , e mieje si do niego.
Zazwyczaj Lauren nie mia a problemów z jedzeniem, mog a je wszystko. Jedzenie by o dla niej
jedn z najwi kszych przyjemno ci w yciu. Jednak tego wieczoru jej kanapka mog a by równie dobrze
zrobiona z tektury, tak niewiele po wi ca a jej uwagi. Zbyt odczuwa a blisko m czyzny siedz cego
obok. Ich uda styka y si , a jego rami ociera o si o ni , kiedy si ga po frytki.
Stara a si skupi na Amy. Rzuca a si w oczy schludno , z jak ta jad a hamburgera. Dziewczynka
bez przerwy wyciera a r ce, a po ugryzieniu ka dego k sa przyk ada a do ust serwetk . Lauren nigdy nie
widzia a dziecka, które by tak uwag przywi zywa o do czysto ci. Po kilku k sach Amy od
a
hamburgera na opakowanie. Oczy Lauren zw zi y si , kiedy przypatrywa a si p on cym policzkom Amy.
Mia a w
nie przekaza swoje spostrze enia Johnowi, kiedy odezwa si telefon. Od
swoj
niedojedzon kanapk i poszed go odebra .
Amy ziewn a kilka razy i zacz a trze oczy. Lauren spojrza a na zegarek. By a siódma, wi c
dziewczynka mog a czu si zm czona mimo popo udniowej drzemki. Wzi a Amy za r
i zaprowadzi a
do azienki. Napuszczaj c wody do umywalki, przytrzyma a jednocze nie d
na czole Amy
dostatecznie d ugo, aby przekona si , e jej skóra by a wyj tkowo gor ca. Lauren ze swoich do wiadcze
z m odszym rodze stwem wiedzia a, e ma e dzieci zapadaj na zdrowiu w bardzo krótkim czasie. Mia a
nadziej , e tym razem nie by to taki w
nie przypadek.
- Amy, czy dobrze si czujesz?
Dziewczynka spojrza a na Lauren, ale nie odpowiedzia a.
Spróbowa a jeszcze raz.
- Wiesz, e mo esz mi powiedzie , je li boli ci brzuszek albo je li le si czujesz.
Amy kiwn a g ow , ale znowu nic nie powiedzia a.
Lauren wycisn a r cznik i przetar a ch odnym materia em twarz Amy. B dzie musia a przyjrze si
bli ej dziewczynce. Wytar a twarz i r ce Amy, a potem agodnie zaprowadzi a j z powrotem do gabinetu
Johna.
- A mo e po
ysz si na chwileczk ?
- Nie chce mi si spa - powiedzia a Amy z rozdra nieniem.
Lauren u miechn a si . By to normalny protest ka dego dziecka, jakie zna a, w czaj c w to j sam ·
- Oczywi cie, e nie. Nie musisz nawet zamyka oczu. Po prostu pole , dopóki twój tatu rozmawia
przez telefon.
Nie min o par minut, jak Amy zasn a.
W pi tna cie minut pó niej John sko czy swoj rozmow z przedstawicielem firmy w Los Angeles.
Od
s uchawk , uporz dkowa plik papierów i rzuci je w k t biurka. Spojrza na kanap . Amy spa a
boko, a Lauren pisa a co na jego firmówkach.
Przygl da si jej przez kilkana cie sekund. By o w niej co uspokajaj cego i podniecaj cego zarazem.
Wydawa a si zadowolona, siedz c tak spokojnie, nie domagaj c si ani odrobiny jego uwagi. Mia a w
sobie spokój, jakiego dot d - dopóki nie zobaczy tego u niej - nie ceni u kobiety. Jego cia o reagowa o na
ka dy jej gest, jego pragnienie ros o z ka
chwil , sp dzon w jej towarzystwie. Nie rozumia , sk d bra
si ten poci g, ale z pewno ci by go wiadom.
Wsta z krzes a i obszed biurko. Amy zaj a po ow kanapy, wi c nie by o miejsca, eby tam usi
.
Usiad na jednym z pokrytych skór , stoj cych obok krzese .
Lauren nie podnios a g owy znad swojej roboty.
- Warto by o czeka na ten telefon?
- Firma Status Brothers przyj a nasz ofert na dostaw cz ci do systemów elektronicznych
dla swojej nowej fabryki. Fraserowi Status uda o si przekona braci, e zmechanizowanie linii
monta u pozwoli na oszcz dno ci i b dzie bardziej efektywne. Problem polega na wytrzymaniu Frasera na
tyle d ugo, by dojrza do rozmawiania o kontrakcie.
- Przypominam go sobie. Ma ponad metr osiemdziesi t wzrostu i wygl da na niejadka. Chodzi tam i z
powrotem po sali konferencyjnej, jakby st pa po roz arzonych w glach.
John zachichota .
- Masz specyficzny sposób opisywania ludzi. Zastanawiam si , jakby opisa a mnie.
Delikatny u miech pojawi si na jej ustach. - S dz , e jest teraz dobry moment na zmian tematu.
- Tchórz - przeci gn to s owo.
- Absolutny.
Po
a na stole papier, na którym pisa a. Spojrza . Pokryty by szkicami waz ró nych rozmiarów,
niektóre z nich zdobi y niezwyk e rysunki.
Si gn i wzi kartk do r ki.
- Co to takiego?
Wyrwa a mu kartk .
- Takie bazgro y.
Zmi a papier, wsta a i wrzuci a go do kosza na mieci, stoj cego obok biurka.
- Naprawd musz ju i . Mam jeszcze sporo drogi do przejechania.
- Czy kto na ciebie czeka?
Si gn a po torebk , ale co w jego glosie sprawi o, e r ka jej opad a. Spojrza a na niego.
- Dlaczego pan o to pyta?
- Pomy la em sobie, e mo e jeste tam z kim umówiona.
Kiedy okaza a zdziwienie doda :
- Wiesz, nie jest niczym niezwyk ym, eby atrakcyjna kobieta sp dza a weekend z jakim m czyzn ·
- Ale ja nie sp dzam - powiedzia a ch odno, Zadowolona, e uwa
j za atrakcyjn , ale zak opotana t
rozmow o yciu prywatnym.
- Dobrze - powiedzia z widoczn satysfakcj . - Amy i ja nie b dziemy ci stali na drodze.
Zamruga a oczami.
- Na jakiej drodze?
- Zgodzi
si pomóc Amy, nie pami tasz?
- Nie zrozumia am, e ma pan na my li ca y weekend. My la am, e mówi pan tylko o dzisiejszym
dniu.
Podniesiony g os Lauren zaniepokoi Amy. Dziecko poruszy o si przez sen. John pochyli si i ciszy
os: .
- Lauren, ona mi nawet nie powie, kiedy b dzie chcia a siusiu. Widzia
, jaka by a zmartwiona
przedtem, kiedy zosta a ze mn sama. Jak ja mam si sam ni zajmowa przez ca y weekend?
- Przygl da am si panu i jej dzi wieczór. Pokaza a panu rysunki i pozwoli a si podnie przy
umywalce. Nie s dz , eby tak si pana obawia a, jak to si panu wydaje.
John wsta i wzi j za r
. Poci gn j w drugi koniec pokoju, eby nie przeszkadza Amy spa i
staj c naprzeciw niej, z apa j za ramiona.
- By a odpr ona, bo ty tu by
. Zgadzam si , e troch si do niej zbli
em, ale nadal uwa am, e to
dzi ki twojej obecno ci. Wygl da na to, e przy tobie ona ma poczucie bczpieeze stwa. Daj nam ten
weekend, Lauren. W poniedzia ek znajd kogo , eby si ni zaj w ci gu dnia, ale najbli sze dwa dni
mog zawa
na naszych stosunkach.
Lauren odwzajemni a jego powa ne spojrzenie.
Pragnienie samoobrony walczy o w niej z burz uczu spowodowanych jego dotkni ciami jego
blisko ci . Wiedzia a, e zale
o mu na niej tylko ze wzgl du na córk , a nie dlatego, e interesowa si ni
osobi cie. Dopóki nie b dzie oczekiwa a niczego poza takim uk adem, nie poczuje si zraniona.
Wzmocni u cisk.
- Lauren, potrzebuj ci . Daj mi dwa najbli sze dni. Prosz .
By oby cudownie, gdyby potrzebowa rzeczywi cie jej, pomy la a. Ale potrzebowa tylko bufora
mi dzy sob a swoim dzieckiem. Musia aby by kompletnie g upia, snuj c marzenia, powiedzia a sobie w
duchu.
Kiedy dosz a do tego wniosku, ze zdziwieniem us ysza a w asny g os:
- W porz dku. Zrobi , co b
mog a, eby pomóc wam obojgu, ale tylko w ci gu tego weekendu.
Przyci gn j do siebie i pochyli g ow .
- Nie b dziesz tego
owa .
Jego wargi przycisn y si do jej rozchylonych ust i czerpa z niej jak cz owiek umieraj cy z prag-
nienia. Opar si o cian poci gaj c j za sob , jego ramiona obj y jej szczup e cia o.
Kiedy oderwa si od jej ust, eby popróbowa delikatnej skóry poni ej ucha, w jej gardle wezbra o
skne westchnienie. Poprzez rozkoszny ob ok po dania przebi a si
wiadomo , e grozi o jej, i ulegnie
swoim pragnieniom. Podnios a r ce do jego piersi, aby odepchn
go, zanim straci resztki rozs dku.
Rozlu niaj c swój u cisk tak, eby zobaczy jej twarz, zapyta ochryple:
- Dlaczego?
Pomy la a sobie, e bior c pod uwag jej reakcj na jego poca unek mia prawo tak zapyta . Spojrza a
mu w oczy.
- Chcia pan, eby nasza umowa by a konkretna i oficjalna. To mia by interes, pami ta pan? A to nie
wygl da na co oficjalnego.
Opu ci r ce na jej tali , potem obj jej biodra, przyciskaj c je do swoich. Przygl da si , jak jej oczy
ciemniej z po dania, wywo anego naciskiem jego twardego cia a.
- Mnie te si nie wydaje, eby to by o co oficjalnego.
Gor ca fala przep yn a przez cia o Lauren. Wiedzia a, e to nie by o zamierzone z jego strony.
Wydawa o jej si , e nie mniej ni ona sama zaskoczony jest ich fizycznym zbli eniem. Ale nie wiedzia a,
co czu teraz, wobec tego, co zasz o mi dzy nimi.
Szybko si dowiedzia a.
- Cholera! Co ja, u diab a, wyczyniam?
Chwyci j za ramiona i zajrza jej w twarz. Jej wargi nosi y jeszcze wilgotne lady jego ust, jej cia o
dr
o w jego r kach. Delikatnie odsun j . Pragn c zwi kszy dystans, podszed do biurka i ci ko usiad
na krze le.
- To si ju wi cej nie powtórzy - powiedzia spokojnie.
Lauren oszo omiona, u miechn a si s abo, potrz saj c g ow .
- Co jest w tym, do cholery, takiego miesznego? - mrukn gniewnie.
- W
nie sobie pomy la am, e to wstyd straci g ow w dwudzieste dziewi te urodziny.
Przyjrza jej si uwa nie.
- Czy to znaczy, e jednak mi pomo esz? - szepn zdziwiony.
- Trudno mi samej w to uwierzy - spojrza a na zegarek. - Potrzeba dwóch godzin, eby dojecha do
Kill Devil Hills, wi c lepiej jed my. Nie musz jecha do domu, mam torb w samochodzie, ale pan i Amy
dziecie potrzebowali jakich ubra . Nic wyszukanego, w domku mo na czu si swobodnie.
Siedzia na krze le, jego r ce spoczywa y na biurku.
- Nie wykorzystam sytuacji, Lauren - powiedzia powa nie. Potrzebuj twojej pomocy przy Amy.
Niczego wi cej od ciebie nie oczekuj .
- Zrobi , co b
mog a. To wszystko, czego mo e pan ode mnie oczekiwa .
Zasady zosta y ustalone. Pozostawa o otwart kwesti , czy oboje b
w stanie si ich trzyma .
3
Podnosz c Amy, Lauren stwierdzi a, e dziewczynka by a jeszcze bardziej rozpalona ni poprzednio.
Zrobi a si do tego rozdra niona i kapry na, i nie wydawa o si , eby bra o si to tylko z faktu, e zosta a
gwa townie wyrwana ze snu. Podejrzenia Lauren potwierdzi y si , kiedy Amy podnios a r
i potar a
pi stk lewe ucho.
Przycisn a policzek do buzi Amy i podnios a wzrok na Johna.
- By mo e w ko cu nie pojedziemy do Pó nocnej Karoliny.
- Dlaczego? - Przygl da si , jak Lauren dotyka wierzchem d oni policzków i czo a Amy, potem usiad
i wbi wzrok w córk . - Co nie tak?
- Amy ma gor czk i mo e mie infekcj ucha.
- Czy to powa ne? - dotkn czo a Amy.
- Nie, je li dostaniemy dla niej antybiotyk. Czy zna pan jakiego pediatr ?
- Nie, ale niedaleko ode mnie znajduje si klinika pe ni ca dy ur. Czy to wystarczy?
Skin a g ow .
- To tylko na wszelki wypadek. Mo e to nic powa nego, ale z dzie mi lepiej wiedzie na pewno.
Amy pojecha a z Lauren, która odstawi a swój samochód pod dom, nie chc c zostawia go na ca y
weekend na parkingu, a John pojecha za nimi. Pod domem prze
jej torb do baga nika swego
samochodu.
Na szcz cie w klinice nie by o t oku. Lauren bawi a si z Amy, trzymaj c j na kolanach. John
milcza , siedz c ko o nich na jednym z tych niewygodnych, plastikowych krzese , typowych dla poczekalni.
Nie zwraca uwagi ani na mrugaj cy telewizor, ani na wyczytane czasopisma. Przygl da si Lauren i Amy.
Kiedy przysz a kolej Amy, John - ku zdziwieniu Lauren - wszed razem z nimi do gabinetu
lekarskiego. Sta z boku, kiedy piel gniarka mierzy a Amy temperatur . Potem wesz a do pokoju kobieta ze
uchawkami na szyi.
Lauren mia a racj . To by a infekcja ucha, chocia niegro na.
Lekarka uzna a Lauren za matk Amy i zapyta a, czy dziewczynka ma uczulenie na penicylin . Lauren
nie wiedzia a. Obejrza a si na Johna, ale on te nie by w stanie odpowiedzie . Lekarka zaaplikowa a Amy
antybiotyk w zastrzyku i wypisa a kilka recept. Kiedy wychodzili z gabinetu, John zapyta j , czy wyjazd do
Pó nocnej Karoliny na weekend móg by zaszkodzi Amy. Ta nie widzia a przeszkód, pod warunkiem, e
dziewczynka nie zechce k pa si w morzu, nie zapomni o za ywaniu lekarstw i b dzie mia a du o spokoju.
John zapyta wtedy, czy lekarka mog aby poleci jakiego pediatr . Zapisa a nazwisko na czystej
recepcie i poda a mu. Kiedy szli do samochodu, Lauren powiedzia a:
- Nie powinnam by a odprowadza mego samochodu, nie musia by pan teraz odwozi mnie do domu.
John po
jej r
na ramieniu, zmuszaj c do zatrzymania si ·
- O czym ty mówisz? Dlaczego musisz jecha do domu? Twoja torba jest w moim samochodzie.
- Mieli my zamiar jecha do domku, zanim dowiedzieli my si , e Amy jest chora.
Rozlu ni swój u cisk, ale jej nie pu ci .
- I nadal mamy taki zamiar. S ysza
, co powiedzia a lekarka. Wycieczka nie zaszkodzi Amy.
-Spojrza na córk , która trzyma a si r ki Lauren. - No i jak, Amy? Czujesz si na si ach jecha na
wycieczk , czy wolisz wróci do domu i i do
ka?
- Chc jecha z Lorn.
- Chcemy jecha z Lorn - powiedzia , na laduj c wymow Amy. .
Widzia , e walczy ze sob , nie mog c podj decyzji, wi c zapyta :
- Czy b dziesz mog a zosta z nami, je li pozostaniemy w mie cie?
Potrz sn a g ow .
- Musz jecha do domku. Obieca am Danny'emu, e b
podlewa kwiatki i sprawdza , czy
wszystko w porz dku.
Wysun kolejny argument.
- A co jest lepsze dla Amy? Weekend w mie cie z facetem, którego uwa a za obcego czy wycieczka z
kim , komu ufa?
Lauren podj a ostatni s ab prób .
- Ale to dwie godziny drogi.
- Nie mam nic przeciwko prowadzeniu samochodu w nocy.
- W porz dku - podda a si . - Ale prosz nie oczekiwa za wiele.
Odczu ogromn ulg . Opu ci r ce wzd
jej ramion, a dotkn jej d oni. Ich palce splot y si , a
intymno tego gestu zaskoczy a ich oboje. Ich oczy spotka y si na krótk , elektryzuj
chwil . Oboje
wiadomi byli popychaj cej ich ku sobie si y. Powietrze wydawa o si ci kie i na adowane jak przed
burz .
Lauren pierwsza odwróci a wzrok, kiedy zniecierpliwiona Amy zacz a j ci gn za drug r
. Sz a
w kierunku samochodu z Johnem po jednej a Amy po drugiej stronie i nie zdawa a sobie sprawy, jak mocno
jej palce zaciska y si wokó obu d oni, które trzyma a.
Recepty zosta y zrealizowane w pobliskiej aptece. Kiedy John wróci do samochodu, zasiad za
kierownic , ale nie od razu w czy silnik. Obejrza si na swoj córk , która spa a mocno na tylnym
siedzeniu. Amy wzi a marynark , któr rzuci w ty samochodu, kiedy wyje
ali z kliniki, i zrobi a sobie
z niej poduszk .
- Czy my lisz, e jest jej zimno? - zapyta cicho Lauren.
- A panu? - odpowiedzia a pytaniem. Napotka jej spojrzenie.
- Dla mnie wa na jest jej wygoda, a nie moja w asna - powiedzia z nut rozdra nienia.
- Zdj pan marynark , bo by o panu gor co. Je li zrobi si zimno, w
y j pan z powrotem. Kiedy tak
pan zrobi, trzeba b dzie w
sweter tak e Amy. Je li pada, wk ada pan na siebie p aszcz
przeciwdeszczowy. Amy te zmok aby na deszczu, wi c jej te trzeba za
p aszcz. Je li pada nieg,
musi pan w
cieplejsze buty i p aszcz. I tak samo z Amy.
Jego usta skrzywi y si w lekkim u miechu.
- Wszystko wydaje si takie proste, kiedy to mówisz.
- Nigdy nie mówi am, e b dzie proste, panie Zachary.
- John - znowu si nachmurzy . Ci gn a dalej, poprawiaj c si :
- S uchaj, John, odpowiedzialno za dziecko jest jedn z najtrudniejszych rzeczy na wiecie. To
próbowanie i b dzenie, a b dy zdarzaj si tak samo rodzicom, jak dzieciom. B dziesz pope nia b dy i
ona równie . Mo esz tylko dokonywa wyborów, opieraj c si na zdrowym rozs dku i instynkcie. To si
sprawdza w stosunkach z ka dym cz owiekiem - przechyli a g ow na bok. I ju wszed
w to, bez wzgl du
na to, czy zdajesz sobie z tego spraw , czy nie.
- Co masz na my li?
- Zale y ci. Nie mog
nauczy si tego z ksi ek ani ode mnie. Albo ci zale y, albo nie. A tobie
zale y.
- To, e mi zale y w niczym mi nie pomog o, kiedy lekarka mnie zapyta a, czy ma uczulenie na
penicylin . To pytanie sprawi o, e zda em sobie spraw , jak wiele musz si o niej jeszcze dowiedzie .
Martine, wysy aj c j do mnie, powinna by a przekaza jej wyniki bada .
- Mo e nie s dzi a, e Amy b dzie z tob tak d ugo, eby okaza o si to potrzebne.
- W takim razie myli a si - poda jej torb z lekarstwami i zapali silnik.
.
Lauren spojrza a na niego zastanawiaj c si , co mia na my li. By a tutaj z powodu jego córki, a nie po
to, eby wyci ga z niego informacje na temat stosunków cz cych go z by
on , wi c go nie zapyta a,
cho mia a na to ochot .
Milczeli w czasie drogi przez Shore Drive. W ko cu zaparkowa przed imponuj cym wej ciem do
du ego, bia ego budynku z widokiem na ocean. Poniewa Amy nadal spa a, Lauren zosta a z ni w
samochodzie, podczas gdy John poszed do mieszkania, eby zapakowa troch rzeczy dla siebie i córki.
Lauren wykorzysta a czas, kiedy by a pozostawiona sama sobie, eby przemy le niezwyk e wy-
darzenia tego dnia. Zosta a wpl tana w sprawy Johna Zachary'ego i jego dziecka ze zdumiewaj
szybko ci , ale nie
owa a swojej decyzji. Nie mog a zrobi nic innego. Spe nienie pro by Johna
wynika o ze wspó czucia dla Amy. By mo e Amy wyczuwa a to i dlatego tak do niej przylgn a. Bez
wzgl du na powód, Lauren by a wmieszana w ycie Johna, przynajmniej na razie.
Spojrza a w kierunku wej cia, kiedy pojawi si w drzwiach. By o na tyle jasno, eby zauwa
, e
przebra si , a w r ku niós torb p ócienn . Po raz pierwszy widzia a go tak swobodnie ubranego, i w miar
jak si zbli
, poczu a szybsze uderzenia serca. Dostrzega a coraz lepiej jego gibko i wdzi k. Zgrabne
insy opina y jego szczup e biodra, a bawe niany, kremowy pulower uwydatnia ciemne w osy i opalon
skór .
Umie ci torb w baga niku i usiad ko o mej na przednim siedzeniu. Rzuci krótkie spojrzenie na
pi
córk , a potem popatrzy na ni .
To dziwne, pomy la a, jak bardzo atmosfera zrobi a si naelektryzowana, kiedy tylko ich oczy si
spotka y. Dzieli a ich bardzo niewielka odleg
i trudno jej by o oddycha normalnie.
Rami Johna spocz o na oparciu siedzenia, jego d
niemal dotyka a jej w osów.
- Ile wymy li
wymówek, eby nam nie towarzyszy ?
- Z tuzin - u miechn a si s abo. Jego pa ce muska y ko ce jej w osów.
- Tak mi si wydaje. Wiem, e ca a sytuacja jest dziwna, ale nie b
przeprasza , e ci w ni
wpakowa em. Zrobi wszystko, co oka e si konieczne, eby Amy by a. szcz liwa.
Co obejmowa o te wykorzystanie jej, przypomnia a sobie samej Lauren. Odwróci a g ow , tak e
musia zdj r
z jej w osów.
- Lepiej jed my.
John poczu , e co w nim drgn o. Zastanawia si , czy to, co s ysza w jej g osie, by o rozczaro-
waniem. A czy on równie odczuwa rozczarowanie? A czego oczekiwa , co powinna by a powiedzie ? e
rozumie? Wiedzia , e tak. Gdyby nie rozumia a jego k opotliwego po
enia, nie by aby z nim tutaj.
Wi c dlaczego wydawa o mu si , e traci co bardzo wa nego, zada sobie pytanie, ruszaj c z miejsca.
Mo e odkryje co to takiego w czasie ich wspólnego weekendu.
Za pomnikiem Braci Wright zapyta j , jak dalej jecha . Zjecha z autostrady, oddalaj c si od oceanu,
i ruszy drog o agodnych zakr tach. W wiat ach reflektorów widzia ma e domki z ódkami obok,
wygl da y jak gniazda uwite w k pach drzew.
Widz c wymiary domków, zainteresowa si tym, do którego zmierzali.
- Nie pomy la em o tym wcze niej. Jak du y jest dom twego brata?
Wpatrywa a si w drog przed nimi.
- Dostatecznie du y, panie Zachary. Nie b dzie tam panu niewygodnie. Trzeba skr ci w lewo na
nast pnym rogu.
Jego palce zacisn y si na kierownicy. Kusi o go, eby zjecha na bok, ale nie by o miejsca na
poboczu. Jednak, je li jeszcze raz nazwie go panem Zacharym, zatrzyma samochód, nie patrz c gdzie.
Dojechali na miejsce. W wietle reflektorów zobaczy obszern , dwupi trow chat zbudowan z
okr glaków, obok podwójny gara i kilka zabudowa wokó g ównego domu. wiat o ksi yca
po yskiwa o na faluj cej powierzchni wody po drugiej stronie drewnianego budynku. Chata sta a na
nadbrze u Coliing ton Harbor.
Lauren otwar a torebk , wyj a niewielki prostok tny przedmiot, skierowa a go w stron chaty i
nacisn a. Jedne z drzwi gara u unios y si , a jednocze nie zapali o si zewn trzne o wietlenie, pozwalaj c
zobaczy lepiej podjazd i okolic ·
- A to dopiero - mrukn John - nie wiedzia em, e w marynarce tak dobrze p ac ·
- Dom zosta zbudowany przez ojca mojej szwagierki. Po mierci matki Sheili nigdy go nie u ywa , ale
nie mia serca go sprzeda . Podarowa go Danny'emu i Sheili w prezencie lubnym.
- Czy to troch nie za daleko, eby codziennie doje
do Norfolk?
- Sheila by a tu przez ca y tydzie , a Danny móg wpada w ka dy weekend. W gara u jest du o
miejsca, je li chcesz zaparkowa tam, zamiast zostawia samochód na dworze.
John wprowadzi wóz i wy czy silnik. W czasie kiedy wyjmowa ich torby z baga nika, Lauren
wesz a do domu, eby zapali
wiat o. Wbieg a na schody i szybko po cieli a
ko dla Amy w jednym z
wolnych pokoi.
Us ysza a, e John j wo a.
- Jestem na górze, drugi pokój po prawej stronie.
Pó godziny pó niej Amy le
a w
ku, a ich baga e umieszczone by y w sypialniach. Lauren zrobi a
dzbanek kawy i sta a na wychodz cym na morze ganku, popijaj c z kubka. Przebra a si . D insy, które
mia a na sobie by y sprane, mi kkie, prawie bia e i obcis e niczym r kawiczka. Krótka góra w
bia o-czerwone paski, bez r kawów, ledwo si ga a paska jej spodni.
Drzwi skrzypn y, kiedy John wyszed na ganek. W r ku trzyma taki sam kubek z kaw ·
- Rozumiem, dlaczego lubisz tu przyje
- powiedzia , staj c obok niej.
Nie odrywaj c spojrzenia od wody, szepn a:
- Czasami, zw aszcza kiedy jestem zm czona, wyrzekam na d ug jazd , ale nie
uj , kiedy ju
jestem tutaj.
Jego wzrok przesun si od widoku Currituck Sound w kierunku jej twarzy, o wietlonej wiat em
ksi yca.
- Rozumiem dlaczego. To miejsce i ty macie wiele wspólnego.
Odwróci a si , eby spojrze na niego.
- W jakim sensie?
Wypi yk kawy, nie odwracaj c od niej wzroku.
- Jest tajemnicze - powiedzia opuszczaj c kubek. - Tak jak ty. Drzewa i krzaki otaczaj ce dom wydaj
si os ania rzeczy, których nikt z zewn trz nie powinien widzie . S dz , e do pewnego stopnia wszyscy
maskujemy si w ten czy inny sposób. Powierzchnia wody kryje g biny. Tak jak ty.
Lekko obróci a si ku niemu, stawiaj c pusty kubek na por czy ganku.
- S dzisz, e znasz mnie tak dobrze po jednym dniu?
Jej w osy by y lekko potargane przez wiatr, a kilka jedwabistych kosmyków spada o na policzek.
Zacisn palce na kubku, aby nie wyci gn r ki i nie dotkn jej.
- Nie znam ci tak dobrze, ale ci poznam.
Poczu a si dziwnie zagro ona, chocia nie wykona
adnego ruchu w jej kierunku. Duma nie
pozwoli aby jej cofa si przed nim. Podnios a brod . .
- Wiele si spodziewasz po tym weekendzie.
Jej twarz by a teraz w cieniu. Nie widzia dobrze jej wyrazu, ale us ysza ostro no w jej g osie.
Posuwa si do przodu za szybko i wiedzia o tym. Chocia jego cia o mówi o mu, e nie posuwa si
dostatecznie szybko. Opieraj c si o por cz, zapyta :
- Skoro mówimy o weekendzie, jakie s plany na jutro?
- Zakupy.
- Zakupy? Jecha em dwie godziny, eby i na zakupy?
- To zajmie tylko godzin , mo e mniej. Amy potrzebuje szortów i przewiewnej bluzki, eby móc si
swobodnie bawi . Kiedy wypakowywa am jej ubrania, zauwa
am, e wzi
dla niej dwie strojne
sukienki.
- To wszystko, co ma. Moja by a ona kszta tuje Amy na w asne podobie stwo.
Lauren wydawa o si , e s yszy rozbawienie w jego g osie.
- A czy twoja by a ona te si tak przejmuje czysto ci ? Zauwa
am, e Amy ma mani na punkcie
unikania brudu.
- Sta a walka Martine z brudem, kurzem, nieporz dkiem. Ona jest jak delikatny, ozdobny wazon:
pi kny, kiedy na niego patrze , ale niepor czny.
- W porz dku - powiedzia a - w ten weekend Amy b dzie zachowywa si jak zwyk a trzyletnia
dziewczynka. Pomog jej, eby tak wygl da a. Ubranie b dzie na pocz tek.
Mówi c sobie, e wcale nie ucieka, zrobi a krok w stron drzwi.
- Pójd sprawdzi , co z ma . By a troch niespokojna, kiedy po
am j do
ka.
- Lauren? - jego g os zatrzyma j . Zawaha a si z r
na wpó otwartych drzwiach. Spojrza a na
niego.
- Tak?
Ruszy wolno w jej kierunku, zatrzymuj c si o par centymetrów od niej. Po
r
na drzwiach,
tu nad jej d oni .
- Nie podzi kowa em ci za to, co zrobi
dla mnie i Amy.
- Dlaczego nie poczekasz z podzi kowaniami do ko ca weekendu? Jeszcze nic nie zrobi am.
- Odda
nam swój weekend - uleg ch ci dotkni cia jej, pog aska delikatnie linie jej twarzy. - Co by
robi a, gdyby nas tutaj nie by o?
Wieczorne powietrze by o ch odne, ale jej zrobi o si gor co. Jego dotyk sprawi , e po
danie prze-
nikn o j a po koniuszki nerwów. Odchrz kn a w nadziei, e nie zdradzi jej g os.
- Nic szczególnego. Podlewanie kwiatków, wycieranie kurzy. Umar by z nudów.
Nie wystarczy o mu dotkn jej. John opu ci r
i cofn si do por czy. Odwróci si do niej ty em i
spojrza na wod .
- Dobranoc, Lauren.
Przygl da a mu si przez d
sz chwile a potem wesz a do rodka, zamykaj c delikatnie drzwi za
sob .
Dziwny d wi k przebi si przez opary snu i obudzi Johna. Przekr ci si na brzuch i si gn po
zegarek na szafce nocnej. Zdziwi si , kiedy jego palce nie znalaz y go na zwyk ym miejscu. Oczy piek y z
niewyspania, kiedy je otworzy . Pierwsz rzecz , jak zobaczy , by obrazek na przeciwleg ej cianie.
Przedstawia kl cz
Indiank , wk adaj
ziarna zbo a do wzorzystego glinianego dzbana. Na pod odze
pod obrazkiem znajdowa si du y dzban dok adnie odpowiadaj cy temu, stoj cemu przed Indiank .
Nie powinienem czu si zaskoczony ceramik w pokoju, pomy la . Dlaczego mia by to by pusty
pokój? Po ca ym domu, nawet w azience, porozstawiane by y dzbany ró nych rozmiarów. Potr ci stop
jeden, a inny prawie zrzuci ze sto u, kiedy wszed do domu po spacerze przed snem. Widocznie szwagierka
Lauren mia a s abo do ceramiki.
Od drzwi dobieg go kusz cy aromat kawy, zach caj c do wyj cia z
ka. Kiedy odrzuci prze-
cierad a, us ysza
agodny szmer g osów - jeden nale
do jego córki, a drugi do kobiety, która by a
przyczyn jego k opotów z za ni ciem.
Wchodz c do kuchni dziesi minut pó niej, John zatrzyma si gwa townie w drzwiach. Amy,
przynajmniej zdawa o mu si , e by a to Amy, sta a na sto ku przy stole, mieszaj c co w du ej misce.
Gdzie znikn y jej strojne sukienki, lakierki i warkocze. Mia a na sobie tylko za du y podkoszulek z
wielk ,
, u miechni
buzi na przodzie. I tak by o dobrze. W osy by y uczesane w ko ski ogon.
Rozejrza si za Lauren i zobaczy j stoj
przy piecyku z chochl w r ku. Mia a na sobie bia e szorty
i krótk bluzeczk , inn ni wczoraj, tym razem be ow w bia e grochy. Jej zgrabne, obna one nogi
przyku y jego uwag przez d
sz chwil . Twarz by a pozbawiona makija u, po yskliwe blond w osy
opada y na policzki, kiedy pochyla a g ow nad rondlem. Si gn a po solniczk ponad kuchenk i wtedy
dojrza kawa ek go ej skóry nad paskiem. Mia ochot przesun r
po jej ciele, obrysowuj c delikatne
kr
ci. Wstrz sn a nim fala po
dania, odwróci wzrok.
Potrzebowa fili anki kawy. Amy zauwa
a go pierwsza.
- Cze , tato. Robi nale niki.
Podszed do sto u i zajrza do miski. Zaintrygowany tym, co zobaczy , zapyta :
- Co to jest, to niebieskie?
- Czarne jagody. Lorn mówi, e z nich s najlepsze nale niki.
Lauren odwróci a si , napotka a jego wzrok. Wyczyta a z niego wszystko. Rozpoznawa a zdes-
perowanego faceta na pierwszy rzut oka.
- Dzbanek z kaw stoi ko o zlewu.
- Jestem twoim d
nikiem - wymamrota , staraj c si , by jego g os nie zdradzi z ego humoru.
Zanim zd
wypi drug fili ank kawy, Lauren przygotowa a nale niki, usma
a kie baski,
na
a jajecznic i z pomoc Amy nakry a do sto u. Wcze niej wyj a z zamra alnika mleko w kartonie,
pozostawione tam poprzedniego weekendu i teraz nala a Amy szklank . W ko cu zaprosi a go ci do sto u.
Zanim Amy si usadowi a, Lauren podwy szy a jej siedzenie, k ad c na krze le dwie ksi
ki telefoniczne.
John zapyta , jak czuje si Amy, i dowiedzia si , e gor czka min a. Amy przytakn a.
- Lorn powiedzia a, e mog wyj , ale nadal musz bra lekarstwo.
W czasie niadania Lauren wy
a swoje propozycje sp dzenia dnia.
- Mo emy skoczy do miasta i kupi par rzeczy dla Amy. Potem mo emy i na spacer do lasu albo na
ryby, albo na pla , albo na apa krabów na obiad.
- Ty nie masz pla y - powiedzia a Amy.
Lauren u miechn a si do niej.
- Ale Atlantyk ma. Jest niedaleko. Mo emy zdj buty i pochodzi po piasku, zbudowa zamek z
piasku i karmi mewy. Spojrza a na Johna. - Co o tym s dzisz?
- M cz ce.
Zauwa
a, e jest w cierpkim humorze i podj a:
- B dziesz si musia trzyma nas, dziewczyn, albo zostawimy ci z ty u.
Zazwyczaj nie jad du o na niadanie, wi c zdziwi si stwierdziwszy, e si ga po nast pny nale nik.
- Znios spacer po lesie i po pla y, ale nie jestem pewien punktu programu z krabami. Jada em kraby,
ale w yciu adnego nie z apa em. A co z zakupami?
miechn a si szeroko.
- Mo e to nieco nadwer
twoj kiesze , ale b dziesz si przy tym dobrze bawi .
Nie u
by okre lenia "dobrze si bawi ", na to, czego do wiadczy , robi c zakupy z córk i z Lauren.
By o to na pewno interesuj ce i nowe. Lauren z prostego zadania wybierania i przymierzania ubra zrobi a
zabaw . Gdyby to zale
o od niego, pozostawi by do uznania sprzedawcy wybór ubra dla Amy. Lauren
dzia
a w inny sposób. Sprawi a, e Amy sama zainteresowa a si wyborem swoich ciuszków,
interweniuj c tylko w wypadku bardziej kontrowersyjnych wzorów czy zbyt mia ego zestawienia kolorów.
Kiedy poprzesta y na dwóch strojach, John poprosi Lauren, eby wybra a jeszcze z tuzin. Zawaha a
si , a wtedy on zacz
ci ga ubrania z wieszaków i podawa je Amy. W chwili, gdy trzyma w r ku
koronkow , bia szmatk , zobaczy , e Lauren mieje si g
no, us ysza te chichot Amy.
Spojrza na jedn i na drug .
- Co w tym miesznego?
- To s akurat majtki. To si nosi pod sukienk , a nie zamiast.
Przytrzyma wieszak z majtkami, aby przyjrze si im bli ej.
- Faktycznie, majtki.
Lauren odebra a je od niego i odwiesi a z powrotem.
- S dzi am, e zauwa ysz ró nic bez wzgl du na rozmiar.
W jego oczach zab ys o rozbawienie.
- Mo e nie jestem tak wiatowym m czyzn , jak ci si wydaje.
Musia a przyzna , e odbi pi eczk . Tak czy inaczej, pe en by niespodzianek.
- Widocznie nie. Nie s dzisz, e ta wycieczka po zakupy mo e by wychowawcza?
- Ucz si czego nowego co chwil - cofn si w stron krzes a i usiad . - Zostawiam reszt zakupów
wam, skoro jeste cie ekspertkami.
Falbaniasta sukienka, któr mia a na sobie Amy, zosta a z
ona i schowana do torby. Na propozycj
Lauren, Amy w
a od razu jeden ze swoich nowych strojów. John niós liczne nagromadzone przez nie
torby, chocia Lauren ofiarowa a pomoc w transportowaniu nabytków.
- Kto z nas musi mie woln r
, eby móc kupi lody - powiedzia John.
Amy spojrza a na niego z nadziej .
- Lody? Mo emy zje lody?
- Pewnie. Jakie lubisz najbardziej?
- Waniliowe i polane lukrem.
Nie brzmia o to dla niego zbyt zach caj co, ale tego chcia a Amy, wi c to w
nie dostanie.
Znale li miejsce, gdzie mo na by o kupi lody i usiedli przy stoliku ustawionym na dworze, sk d
roztacza si wspania y widok na ocean. John wypi fili ank kawy, a Lauren i Amy zabra y si do swoich
deserów lodowych. yczenie Amy zosta o spe nione. Szcz liwa ci gn a
eczk kolorowe kawa eczki
lukru, a potem zacz a dr
mas waniliow . Lauren zamówi a zestaw sk adaj cy si z sorbetu
cytrynowego z czekolad , udekorowanego z wierzchu bit
mietan .
Dostrzegaj c lekko przera ony wyraz jego twarzy, kiedy ledzi
eczk w druj
do jej ust,
miechn a si i z przyjemno ci ko czy a sorbet. By a nie wiadoma, jak dzia
na niego widok jej
ró owego j zyka, oblizuj cego doln warg . Nabra a
eczk ze swojej porcji i poda a mu.
- Chcesz spróbowa ?
Jego spojrzenie nadal spoczywa o na jej ustach, a jego g os by nader sugestywny, kiedy odezwa si :
- Niekoniecznie lodów.
- Nie mam nic innego do zaofiarowania - powiedzia a zdawkowym tonem, zdziwiona, e jej g os nie
by tak kruchy jak jej obrona przed nim.
- Na pewno? - zajrza jej w oczy.
- Tak.
To dziwne, jak ci ko by o wypowiedzie jedn proste s owo. By mo e dlatego, e by o to najwi ksze
amstwo w jej yciu.
Amy ledzi a rozmow doros ych, jej oczy w drowa y tam i z powrotem, jakby obserwowa a mecz
tenisowy. Przygrzewa o ciep e, lipcowe s
ce, lody roztapia y si w szybkim tempie. Poniewa nie
uwa
a na to, co robi, kapka lodów spad a jej z
eczki na przód nowej bluzki. Krzykn a i spojrza a na
ojca szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami.
John zauwa
przera enie w jej oczach i zastanowi si , sk d si bierze. Ochlapanie si odrobin
lodów nie wydawa o mu si wielk katastrof , jak widocznie by o dla niej.
Instynkt podpowiedzia mu, eby potraktowa sytuacj lekko. Poda jej serwetk ·
- Masz tutaj, kotku. Wytrzyj si i sko cz lody, zanim mewy zechc zje je za ciebie.
- Ja nie chcia am, to po prostu kapn o - wzi a serwetk i wytar a bluzeczk dr
cymi r kami .
- Wypadki zdarzaj si ka demu - powiedzia spokojnie. - Nie martw si tym. Twoje ubranko si
wypierze.
John zauwa
namys w oczach Lauren, gdy przygl da a si Amy, gor czkowo wycieraj cej plam na
przodzie. A potem zrobi a co , co kompletnie go zaskoczy o. Kiedy Amy zaj ta by a usuwaniem
kompromituj cego ladu lodów, Lauren stukn a
eczk w pucharek, specjalnie pryskaj c na swoj
bluzk odrobin deseru.
- Lepiej i mnie podaj serwetk , je li ju sko czy
, Amy - powiedzia a oboj tnym tonem. - Zobacz, co
narobi am
.
Oczy dziewczynki rozszerzy y si , kiedy zobaczy a plam na bluzce Lauren. Potem spojrza a na ojca,
eby zobaczy jego reakcj .
wiadom skierowanej na niego uwagi córki, John poda Lauren drug serwetk ·
- Jak tak dalej pójdzie, b
musia zdoby wi ksz ilo serwetek - powiedzia rozbawiony.
Lauren u miechn a si do Amy.
- Jest taki z y, bo zamówi g upi kaw zamiast pysznych lodów.
- Ja sko czy em moj g upi kaw , a lody Amy zamieniaj si w zup waniliow . Lepiej po pieszcie
si , je li macie zamiar ko czy t ma .
Amy wbi a w niego wzrok.
- Jeste z y? Jestem ca a zapa kana.
- Troszk zapa kania nikomu nie szkodzi, kotku. Od tego jest woda i myd o.
Lauren roze mia a si .
- Po drodze b dziemy musia y podej w stron oceanu i oczy ci si , zanim wsi dziemy do twego
samochodu.
Amy okaza a zdumienie po czone z zachwytem. Spojrza a na fale za amuj ce si na piaszczystej
pla y, a potem znów na Lauren.
- Mo emy podej bli ej wody?
- Mo emy nawet wej do wody. Przynajmniej zamoczy nogi. Zdejmij buty, pochodzimy po pla y. l
mo e znajdziemy jak muszelk .
John przygl da si , jak Lauren i Amy zdejmuj sanda y, zastanawiaj c si jednocze nie nad wyda-
rzeniami ostatnich minut. Z pomoc Lauren incydent z rozchlapanymi lodami zosta za egnany. Pó niej
omówi z Lauren reakcj Amy, spróbuje wyja ni , sk d u niej taka mania czysto ci, i powie, e nie wie, co
zrobi , eby to zmieni .
Odwróci si . Lauren wzi a si pod boki, sta a tak przy stole i wygl da a na zniecierpliwion .
- Co takiego!
- Twoje buty - powiedzia a wskazuj c na jego skórzane pó buty.
- Co z nimi nie w porz dku?
- Ci gle masz je na nogach.
Lubi , kiedy jej oczy b yszcza y yciem i miechem.
- Jeste bardzo spostrzegawcza.
Powiedzia a wolno, jakby mówi a do s upa:
- Przemokn , je li ich nie zdejmiesz.
- A co, zanosi si na deszcz?
Wpatrywa a si w niego przez par sekund spod przymru onych powiek, a potem schyli a si i szep-
a co Amy do ucha. Podesz y z obu stron do Johna, wzi y go za r ce i zmusi y, eby wsta .
- Porywacie mnie? Czy to w porz dku?
Poci gn y go w kierunku pla y.
- Dwie na jednego - powiedzia a Lauren. - Wi kszo decyduje.
- Wi c jeden m czyzna nie ma szans - wzi je za r ce. - Nikt nigdy nie powie, e psuj zabaw . Je li
chcecie spaceru po pla y, b dziecie go mia y - zatrzyma si , eby zdj buty i skarpetki i podwin
nogawki spodni. - Lekarka powiedzia a, e Amy nie wolno si k pa .
- Nie b dzie si k pa , tylko brodzi . Jest dzisiaj ponad 25 stopni ciep a, wi c nie b dzie jej zimno.
poza tym za
a lekarstwo i b dziemy jej bardzo pilnowa .
W ko cu przekona o go b aganie Amy. Kiedy uskakiwali przed falami, a potem zanurzyli w nie stopy,
Amy wzi a go za r
. S ysza jej miech i podniecony g os. Zapomnia a o pobrudzonym ubraniu,
przynajmniej na chwil . Przynios a im do obejrzenia male kie muszelki; pokazywa a je ze swobod jemu i
Lauren.
Po raz pierwszy, odk d odebra j na lotnisku, poczu , e by a nadzieja na nawi zanie bli szej wi zi.
W pewnym momencie Lauren przypadkowo otar a si o niego, uskakuj c przed nieco wi ksz fal .
Poczu kusz cy dotyk jej kr
ych bioder i jej mi kk pier na swoim ramieniu. Wystarczy a taka drobna
rzecz, zwyk e dotkni cie, aby by poruszony do szpiku ko ci.
Postanowi bli ej pozna nie tylko w asn córk , ale i Lauren McLean.
4
Lauren nalega a, eby Amy zdrzemn a si po po udniu. Poda a jej lekarstwo i wsadzi a do
ka.
Dziecko nie mia o ju gor czki, ale Lauren wola a przesadzi z ostro no ci , ni zaniedba czegokolwiek,
co dotyczy o zdrowia Amy. S
ce, morskie powietrze i ruch na tyle zm czy y Amy, e posz a spa bez
nadmiernych protestów.
Kiedy Lauren by a z ma na górze, John siedzia w obszernym salonie, przygl daj c si niezwyk emu
naczyniu ceramicznemu. Przesun palcem po chropowatej powierzchni, a jego my li wróci y do wydarze
tego ranka.
Nie zwyk by spacerowa po pla y. Nigdy nie przysz oby mu do g owy, eby pomaga Lauren w
przygotowaniach do obiadu. Zwykle chodzi do restauracji albo kupowa co na wynos. Nigdy nie
podgrzewa zupy pomidorowej, a tym bardziej nie jad zupy z grzankami z serem. Nigdy nie zmywa
naczy ani nie wyciera mleka z dzieci cej twarzy.
A teraz robi to wszystko. I podoba o mu si to. Przez ca y ranek Lauren wyszukiwa a preteksty, eby
sk oni Amy do rozmawiania z nim, do pokazywania mu znalezionych skarbów. Zach ca a dziecko do
zadawania mu pyta o ró ne przedmioty znajduj ce si na pla y. Jej strategia - je li tak mo na by o to
nazwa - przynosi a skutki. Amy podchodzi a do niego z wi ksz swobod , nawet sama bra a go za r
w
czasie spaceru po pla y. Nie by na tyle naiwny, eby s dzi , e do rozwi zania wszystkich ich problemów
wystarczy jeden ranek, wiedzia , e czeka a go jeszcze d uga droga, ale nie wydawa a mu si tak odleg a
jak jeszcze wczoraj.
Chocia bose stopy Lauren nie czyni y najmniejszego szmeru na sosnowej pod odze, wiedzia , e
wesz a do pokoju. Przeszy a go wiadomo jej obecno ci, poczu skurcz w
dku. Odstawi wazon i
odwróci si powoli.
Widywa si i bywa z kobietami pi kniejszymi ni ona. Wi c dlaczego jego serce bi o szybciej, gdy
ona by a blisko? Nigdy przedtem tak na niego nie dzia
a. Zna j przecie od roku i nie odczuwa na jej
widok adnych specjalnych emocji, poza zwyk ym uznaniem, jakie wzbudzi aby ka da atrakcyjna,
inteligentna kobieta. Kiedy zmieni y si jego uczucia? W którym momencie silne pragnienie fizyczne
zast pi o przypadkowe zainteresowanie? I co mia z tym zrobi ?
Lauren, nie wiadoma biegu jego my li, spojrza a na wazon, który wzbudzi jego zainteresowanie.
- Czy lubi pan ceramik , panie Zachary?
- My la em, e umówili my si , e jeste my na ty.
- My la am o tym. Nie wydaje mi si rozs dne przyzwyczaja si do nazywania ci Johnem, kiedy w
poniedzia ek rano staniesz si znowu panem Zacharym.
- Postaraj si - powiedzia ponuro. - Ja nie zamierzam przechodzi na Mac ani w poniedzia ek, ani w
aden inny dzie .
Wzruszy a ramiona mi, jakby by o to jej oboj tne.
- Jeste szefem.
- Tylko w Raytech - wycedzi . - Chyba mam rozwi zanie. Je li tylko fakt, e pracujesz dla mnie
powstrzymuje ci przed zwracaniem si do mnie po imieniu, to ci zwalniam.
Lauren parskn a miechem.
- W porz dku, przesadzam, jestem g upia i... - zamilk a. - Mo esz w ka dej chwili przerwa mi i
zaprzeczy .
- Masz racj - przesun palcem wzd
jej nosa, a potem po policzku. - Mo esz ustawi , ile chcesz
przeszkód, ale nie zdziw si , kiedy pokonam je wszystkie.
Uda o jej si unikn
odpowiedzi, bo na ganku rozleg y si ci kie kroki, a potem us yszeli g
ne
stukanie do drzwi. Odstawi a wazon na stó .
- To pewnie Silas.
Kiedy Lauren otworzy a drzwi, John us ysza niski m ski g os, odpowiadaj cy na jej pozdrowienia.
Zaraz potem kud aty k b futra wpad do pokoju. Mo na by o mie w tpliwo ci co do rasy psa, ale nie co do
jego natury. Wywija ogonem, kiedy Lauren odruchowo klepa a go po g owie, i nie zaprzestaj c
rytmicznych wymachiwa podszed do Johna.
Zamiast zaprosi w
ciciela psa do rodka, Lauren wysz a na dwór.
- Co dzisiaj dla mnie masz, Silas?
Silas Trane wepchn stwardnia e d onie pod spód swojego kombinezonu i powiedzia ochryp ym
osem:
- Niez e sztuki. Rano z apane. wie szych panienka nie dostanie.
Lauren mog a zaoszcz dzi sobie wymiany s ów z s siadem, jako e ka dej soboty, kiedy przynosi jej
kraby, krewetki albo ryby, mówi dok adnie to samo. Sze razy w tygodniu wyp ywa wraz z dwoma
synami ódk ryback do Albemarle Sond. Przedtem przynosi ryby Danny'emu i Sheili, a teraz, po tym jak
jej brat i szwagierka wyjechali, zaopatrywa w to, co z owi Lauren. Jego skóra wydawa a si chropowata;
by a spalona i szorstka przez ci
e dzia anie s
ca i s onej wody. Na swój burkliwy sposób by bardzo
uprzejmy, a jego forma zwracania si do kobiet przypomina a czasy Wojny Domowej. Zna j od ponad
roku, a nadal zwraca si do niej "panienko Lauren" . Pomaga jej zawsze, ilekro trzeba by o wnie do
domu co ci szego ni grapefruit.
Kiedy Lauren razem z Silasem podesz a do furgonetki, z szoferki wyszed jego m odszy syn. Tony
Trane mia lat dziewi tna cie, ale jego musku ami mo na by obdzieli trzech m czyzn. Zawini te r kawy
koszuli i uci te nogawki postrz pionych d insów ods ania y mocne jak d b nogi i ramiona. Przywita si w
zwyk y sposób, nied wiedzim u ciskiem. By przyjacielski jak jego pies i okazywa to.
- Jak si masz, Lauren?
Z trudem apa a oddech i poczu a ulg , kiedy wypu ci j z obj .
- Cze , Tony. Wszystko wietnie. Podesz a do ty u furgonetki.
- Mam dwójk go ci, wi c spodziewam si , e przywioz
troch wi cej z twojego po owu. Wy-
starczy dla wszystkich?
Silas opu ci klap .
- Zale y, jak bardzo s g odni.
Si gn do du ego plastikowego wiadra. Gruba warstwa pokruszonego lodu przykrywa a co w
rodku. W
r
w lód i wyci gn ró ow krewetk .
- Dzi kuj , Silas. Uwielbiam wie e krewetki. Silas wyci gn z drugiego wiadra par dodatkowych
krewetek i prze
je do tego, przeznaczonego dla Lauren. Potem kiwn g ow w stron ganku.
- Czy to jest ten go ?
Lauren pod
a za jego spojrzeniem. John wyszed na zewn trz i opiera si o jeden z filarów
podtrzymuj cych dach. Przygl da si jej.
- Tak - przedstawi a Johna Silasowi i jego synowi. - To jest John Zachary, mój pracodawca. Sp dzaj u
mnie z córk weekend. Panie Zachary, to jest Silas Trane i jego syn, Tony. Silas wyp ywa ódk ryback , a
jego dwaj synowie pomagaj mu owi .
John zszed ze schodów. Staj c ko o Lauren, u cisn r ce obu m
czyznom.
- Pan te z Norfolk? - zapyta Silas.
- Tak.
- Pierwszy raz tutaj?
- Z Lauren tak. By em par razy w Nags Head w interesach.
Tony patrzy to na Lauren, to na Johna.
- Nadgodziny w czasie weekendu? - mrukn podnosz c brew. Potem u miechn si . - Pewnie, e to
lepsze, ni sp dza ca y czas przy glinie.
- Ciesz si , e jeste za, Tony - powiedzia a sucho. Odwróci a si do wiadra z krewetkami. Lepiej
wnios to do rodka, lód si rozpuszcza.
Kiedy Tony si gn po wiadro, John podszed do furgonetki.
- Ja to wezm .
Tony poda mu wiadro, jakby wa
o ciut wi cej ni bochenek chleba. John chrz kn i wzmocni
uchwyt na r czce wiadra, kiedy poczu ca y jego ci ar.
Lauren podzi kowa a Silasowi za krewetki i doda a:
- Czy zaproszenie na p ywanie z tob w który z tych weekendów jest aktualne?
- W ka dej chwili.
Stary cz owiek zamilk , potem spojrza na Johna i znowu na Lauren.
- Czy w nast pny weekend te potrzeba b dzie wi cej?
Potrz sn a g ow i powiedzia a "nie" w tej samej chwili, kiedy John odpowiedzia "tak". Gestem
posiadacza, który zaskoczy ich oboje, po
jej r
na ramieniu.
Silas chrz kn z dziwnym wyrazem twarzy. - Nora prosi a mnie, ebym przypomnia o pieczeniu
wini dzi po po udniu, panienko Lauren. Potrzebujemy kogo , kto by dobrze obraca , wi c mam nadziej ,
e b dzie pani mog a przyj - patrz c na Johna doda : - Pani go jest, oczywi cie, te zaproszony.
Zupe nie o tym zapomnia a.
- Postaramy si . Córeczka Johna nie jest zupe nie zdrowa. Zobaczymy, jak b dzie si czu a, kiedy
wstanie, teraz pi.
Silas kiwn g ow i wsiad do samochodu.
Tony zagwizda g
no i pies wypad zza rogu domu. Wskoczy na ty furgonetki, nie przestaj c
wywija ogonem.
Lauren sta a obok Johna, dopóki Tony zawraca samochód na wirowanym podje dzie, ale jak tylko
znikn z oczu, odskoczy a od Johna.
- Dlaczego to zrobi
? - zapyta a ze z
ci .
- Co zrobi em?
- Da
do zrozumienia, e jeste czym wi cej ni moim pracodawc ·
Szed z wiadrem w kierunku schodów.
- Bo jestem - stan i obejrza si na ni . Da em do zrozumienia dok adnie to, co chcia em da -
odwróci si do niej twarz . - Lauren zacz cierpliwie - nie chcia em, aby ten m ody neandertalczyk ci
dotyka . Je li chcesz, mo esz to nazwa uzurpowaniem sobie praw. Ale on teraz wie, jak si rzeczy maj .
Przez kilka chwil Lauren nie mog a zebra my li. W ko cu powiedzia a:
- To wie wi cej ni ja. Spojrza na wiadro.
- Mo e lepiej by my si wzi li za obieranie krewetek? Nie wydaje mi si , eby up yw czasu dobrze im
robi .
- Za chwil . Musz to wyja ni . To ty chcia
, eby sp dzi ten weekend w atmosferze oficjalnej,
pami tasz? Jeste tutaj ze wzgl du na Amy. I to jest jedyny powód.
Spojrza jej w oczy z powag ·
- Wiem, dlaczego tu jestem, Lauren. Ma o prawdopodobne, ebym zapomnia .
Specjalnie uchyla si od odpowiedzi. Westchn a i powiedzia a:
- Mo emy obra krewetki na ganku. Zajrzyj do córki, a ja tymczasem poszukam patelni.
Obieranie krewetek opó ni o si o par minut, bo John stwierdzi , e Amy ju si obudzi a. Od razu
zapyta a o Lauren, wi c wyniós dziewczynk na ganek.
Lauren nie poprosi a Amy o pomoc. Obieranie krewetek nie jest ulubionym zaj ciem dzieci, a jeszcze,
bior c pod uwag niech Amy do zabrudzenia si , na pewno nie zachwyca oby jej odcinanie liskich,
krewetkowych g ówek. Lauren posz a do kuchni i wróci a ze szklank mleka i herbatnikami.
Podczas kiedy ona i John zajmowali si krewetkami, Amy usiad a na górnym stopniu w pewnej
odleg
ci od nich, popijaj c mleko i chrupi c herbatniki. Zajrza a do wiadra, powiedzia a "fuj" i zostawi a
ich przy pracy. Wydawa a si zupe nie zadowolona, kiedy tak przygl da a si temu, co si dzia o wokó -
przep ywaj cym czasem ódkom, ptakom przelatuj cym nad g ow .
John zauwa
, z jak wpraw Lauren obiera krewetki - czy ci a trzy w czasie, którego on potrzebowa
na uporanie si z jedn . Czasem woda ochlapywa a jej nogi i szorty, a w osy wokó twarzy by y w nie adzie.
W pewnej chwili, kiedy si gn a do plastikowego kub a po kolejn krewetk , spostrzeg a, e John nie
pomaga jej. Spojrza a na niego. Opiera si o cian z r kami za
onymi na piersi. Przygl da si jej z
dziwnym skupieniem.
- O co chodzi? - zapyta a rozdra niona.
- Staram si posk ada ci w ca
.
Zanurzy a r
w wiadrze.
- Posk ada mnie w ca
? Czy przypominam krzy ówk ?
- Nie znam adnej kobiety, która obiera aby krewetki z tak
atwo ci . Jeste kobiet z
on z wielu
cz ci.
Jego sformu owanie rozbawi o j . Rzucaj c krewetk na patelni , powiedzia a lekkim tonem: - Mam
tyle cz ci, co ka da inna kobieta. Wola nawet nie my le o jej atrakcyjnych cz ciach.
- Zauwa
em - powiedzia sucho. - Radzisz sobie z cyframi w dziale umów, z atwo ci oczarowujesz
trzylatki, a teraz stwierdzam, e jeste ekspertem w odrywaniu g ówek skorupiakom. Zastanawiam si , co
dzie nast pne.
- Nast pne jest pieczenie wini - wytar a r ce w le cy na kolanach r cznik. - To znaczy, je li chcesz
. Je li nie, mo ecie z Amy pój na spacer do lasu. Mo esz pokaza jej kwiaty, ro linki, takie rzeczy.
- Wola bym, eby my wszyscy poszli na pieczenie wini - jakby to nie wygl da o. Taki jest cel tego
weekendu, prawda? eby my byli razem.
Poda a mu r cznik.
- Celem tego weekendu jest dla ciebie poznanie córki. Mo esz to robi przez kilka godzin beze mnie.
- Móg bym, ale nie chc - zacisn z by, a wyraz jego oczu stwardnia . - A mo e wola aby i bez nas?
Czy o to w
nie ci chodzi?
- Nie, tego nie powiedzia am - spojrza a na Amy, a potem znów na niego. - Kiedy ten weekend si
sko czy, b dziesz mia j tylko dla siebie. Równie dobrze mo esz poby z ni troch sam na sam po
po udniu.
Jego ciemne oczy poszuka y jej wzroku. By a z nim bardzo ostro na, bardziej, ni wynika o to z
sytuacji, i chc c nic chc c zastanawia si dlaczego. M czy o go, e kiedy robi krok w jej stron , ona
oddala a si od niego o dwa. Musia a by jaka przyczyna takiego post powania. I do niego nale
o
odkrycie, sk d to si bra o. Ale chwila nie by a po temu sposobna.
- Opowiedz mi o pieczeniu wini.
- Domy lam si , e nie praktykuje si tego w New Hampshire.
- Sk d wiesz, e jestem z New Hampshire?
- Plotki z Raytech - u miechn a si , kiedy otworzy szeroko oczy ze zdumienia. - Powiniene si
spodziewa , e twoi podw adni interesuj si cz owiekiem, który p aci im pensje.
- Nie spodziewa em si tego. Nikomu nic do mojego ycia prywatnego. Co jeszcze s ysza
o mnie?
Zamilk a na chwil przypominaj c sobie, co wie. - Jeste jedynakiem. Twoja matka mieszka na
Florydzie. Twój ojciec umar , kiedy by
w szkole redniej. Grywasz w tenisa w ka dy wtorek i czwartek.
acisz na cele dobroczynne, ale nie wspomagasz polityków. Plotkarze wiedzieli, e jeste rozwiedziony,
ale nieznany by im fakt posiadania przez ciebie dziecka. Zwróci si do ciebie du y koncern,
zainteresowany wykupieniem twojej firmy, ale odmówi
. To by oby wszystko.
Spojrza zupe nie oszo omiony, ale nie z y. - Jaki jest numer moich butów?
miechn a si .
- Przykro mi, ta informacja by a nie do zdobycia.
- To z przyczyny plotkarstwa nie podoba o ci si , jak ludzie nam si przygl dali, kiedy wychodzili my
wczoraj z biura?
Jej u miech znikn .
- Ludzie, którzy nas widzieli, nie b
wiedzieli, e wyszli my razem w tak niewinnych celach, jak to
jest w istocie. B
sobie wyobra
sytuacje, które nie maj miejsca.
Bior c pod uwag , e jego my li w tym czasie wcale nie by y tak niewinne, John nie móg wini
personelu za my lenie, ani mu tego zabroni . Poj , w jakiej sytuacji postawi Lauren, nie zdaj c sobie z
tego sprawy. Gdyby ktokolwiek z personelu dowiedzia si , e sp dzaj razem weekend, jej reputacja
by aby zniszczona. Gdyby nawet nie dosz o mi dzy nimi do zbli enia, to i tak wi kszo ludzi
wyobra
aby to sobie inaczej, dla wszystkich by oby jasne, e on i Lauren maj romans. Istnia y specjalne
okre lenia dla kobiet, które sypia y ze swoimi szefami, i adne z nich nie by o mi e.
- Powiesz mi, gdyby kto ci urazi ?
- Nie s dz - zobaczy a, e zmarszczy brwi. - Widziano nas razem w holu. Nic wi cej. Nie ma o czym
mówi , wi c nie przejmuj si tym.
Nie ci gn tematu.
- Mia
opowiedzie mi o pieczeniu wini.
- Pieczenie wini polega na jedzeniu pieczonej wini i fury innych potraw, a poza tym wszyscy bawi
si przy tym jak w starych, dobrych czasach. Wnosi si ma op at za t konkretn pieczon
wini , a to po
to, eby zebra pieni dze na utrzymanie cmentarza po
onego po drugiej stronie ulicy, przy której
odb dzie si pieczenie wini.
- To mo e by dobra zabawa. O której wyruszamy?
- Za jakie dwie godziny. Co chcia by robi do tego czasu?
- A co ty by robi a, gdyby nic by o nas tutaj?
Ju wcze niej podla
kwiatki i wytar
kurze.
Jej u miech by nieco tajemniczy.
- Nie s dz , eby ci zainteresowa o to, co zwykle robi .
- A mo e mnie wypróbujesz? Jestem gotów nawet apa kraby.
Przygl da a mu si przez d
sz chwil .
- Zwykle pracuj .
- Pracujesz? - tego si najmniej spodziewa . Co to za praca? Je li tylko Simpson nie przydzieli ci
jakiej dodatkowej pracy, o której nie wiem, nie masz nic do roboty dla Raytech.
- To nie ten rodzaj pracy.
- Lauren, teraz mnie zaintrygowa
.
Zastanawia a si , czy pokaza mu, jak sp dza weekendy. W ko cu zdecydowa a si , przywo
a Amy.
- Idziemy na ma y spacer. Chcesz i z nami? Zamiast uda si w kierunku wody na po ów krabów czy
ryb albo do lasu na spacer, Lauren poprowadzi a ich w stron jednego z ma ych zabudowa , mieszcz cych
si za domem. Zanim otworzy a drzwi, poprosi a Amy, eby nie dotyka a niczego bez pytania.
Amy obieca a jej to i wtedy Lauren otworzy a drzwi. Po rodku pokoju sta o ko o garncarskie. Przy
dwóch cianach znajdowa y si pó ki pe ne glinianych garnków, kubków, pucharów, kufli i wazonów
ró nych rozmiarów i kszta tów. Jeden z k tów zajmowa ustawiony na ceg ach ogniotrwa ych ma y piec do
wypalania, a na niskim kwadratowym stoliku obok ko a garncarskiego u
one by y w porz dku, gotowe do
ycia, narz dzia do modelowania. Na wieszaku za drzwiami wisia y dwa kitle.
John przygl da si temu wszystkiemu.
- To tym zajmujesz si w ka dy weekend? Ta ca a ceramika w domu i biurze jest twoim dzie em?
Potrz sn a g ow .
- Wi kszo zrobi a Sheila. Ja si tylko ucz . Powiedzia a, e mog u ywa jej narz dzi w czasie jej
nieobecno ci, i tak robi .
Podszed do jednego z rega ów zastawionego du
ilo ci wyko czonych ju kubków.
- Pe na jeste niespodzianek.
- Dlatego, e ucz si garncarstwa?
- To te .
- A poza tym? - nie wiedz c dlaczego, poczu a si w jaki sposób zepchni ta do defensywy.
Odwróci si od pó ki i spojrza na ni .
- Ten dom, ta ceramika, ten weekend. W tym wszystkim jest samotno . Sk onny by bym przy-
puszcza , e raczej sp dzasz czas z przyjació mi.
- Chcesz powiedzie , e przypuszcza
, e b
z m
czyzn ?
- Nie jest to takie niezwyk e. Kobietom to si cz sto zdarza.
- M czyznom te - spojrza a na Amy, która daremnie stara a si wprawi w ruch ko o garncarskie.
Chyba zdajesz sobie spraw , e sporo zmieni si w twoim yciu teraz, kiedy musisz po wi ca wi cej czasu
dziecku.
Wiedzia , co mia a na my li. Fakt, e jego ycie towarzyskie przesta o istnie , odk d pojawi a si Amy.
Pow drowa wzrokiem w kierunku córki, potem z powrotem do Lauren. Wpadaj ce przez okno s
ce
ni o na jej w osach i o wietla o jej smuk figur . Nie
owa , e sprawy tak si potoczy y.
- Posiadanie córki ma te swoje dobre strony. To dzi ki Amy zosta em zaproszony do sp dzenia
weekendu z pi kn kobiet . Jak dot d nie zg aszam skarg.
- Weekend si jeszcze nie sko czy . B
przyjmowa skargi w niedziel wieczorem - wzi a Amy za
i poprowadzi a j w stron drzwi. - Zwiedzanie fabryki ceramiki zako czone. A mo e by my poszli do
lasu? Poszukamy tam le nych kwiatów, eby ozdobi dom. A potem przebierzemy si przed piknikiem. Co
o tym s dzisz?
John nie wyszed razem z nimi. Znowu robi to samo, pomy la . Ka
prób zbli enia traktuje jak
niechciany podarunek. Rozejrza si po pomieszczeniu, jeszcze raz ogarn wzrokiem wyposa enie i
uko czone prace. A wi c tu sp dza a swój wolny czas. Formuj c glin , zamiast kszta towa
ycie jakiego
cz owieka. Zastanawia si , czy uda mu si odkry podczas tego weekendu, dlaczego ukrywa si w
Po nocnej Karolinie. Dlaczego go odpycha?
Amy podesz a do drzwi.
- Tatusiu? Nie idziesz z nami?
Prawie godzin spacerowali po lesie, a potem wrócili do domu z nar czami kwiatów, które ustawili w
ceramicznych wazonach. I ju wypada o zacz si przygotowywa do wi towania. Dla Johna by a to
tylko kwestia zmiany koszuli, rzecz niezb dna po ich w ócz dze po lesie, Lauren potrzebowa a paru minut,
eby zmieni bluzk i szorty. Tym razem wyst pi a na bia o-ró owo; stroju dope nia skórzany pasek
ci gni ty w talii. O ile Lauren podj cie decyzji co do stroju nie zaj o zbyt wiele czasu, o tyle Amy nie by o
atwo wybra które z nowych ubra .
Ze schodów Lauren przywo
a Johna na gór . Pojawi si w drzwiach pokoju Amy z zapytaniem: - Na
co si mog przyda ?
Lauren mia a na ko cu j zyka odpowied , ale si powstrzyma a. Pragn a go bardziej ni powietrza do
oddychania. Jednak pragn a mie to by y dwie kompletnie ró ne rzeczy.
- Twoja córka potrzebuje rady. Wygl da na to, e trudno jej si zdecydowa , co na siebie w
.
Przyjrza si rzeczom roz
onym na
ku. Wygl da o na to, e Amy wyci gn a wszystkie ranne
nabytki. Napotka rozbawione spojrzenie Lauren.
- I to ja mam pomóc jej wybra ? A pami tasz, jak pomyli em majtki z sukienk ?
Lauren obejrza a si na Amy, która trzyma a bluzk w niebieskie pr ki i szorty w pomara czowe
kropki.
- Chyba ju nic gorszego nie zrobisz.
- Mo e masz racj .
Podesz a do drzwi.
- Zostawiam was, zastanawiajcie si .
Dziesi minut pó niej John wyszed z pokoju Amy. W ko cu wspólnie wybrali strój, cho nie oby o
si bez interesuj cej wymiany zda . Odebra w
nie kolejn lekcj ojcostwa.
Kiedy przechodzi ko o pokoju Lauren, zauwa
, e kl czy na czworakach i zagl da pod
ko. Tym
razem nie mia trudno ci w rozpoznaniu jej od ty u.
Zajrza do rodka, opieraj c si o framug .
- Zgubi
co ?
Podnios a si . Spojrza a na niego i mrukn a:
- Tak, bransoletk . By am pewna, e przywioz am j tutaj w poprzedni weekend, a teraz nie mog jej
znale .
Podszed do toaletki, na której sta o owalne naczynie ceramiczne z bi uteri . Przetrz sn b yskotki i
znalaz z ote kó ko.
- Czy to ta?
Podesz a do niego.
- Dzi ki. Nie uwierzysz, ale rozgrzeba am to wszystko i nie zauwa
am jej.
- W tej chwili jestem gotów uwierzy we wszystko - zwróci uwag na sposób, w jaki dotkn a
bransoletki po w
eniu jej na r
. - Wydaje si , e ma dla ciebie specjaln warto .
Pu ci a bransoletk .
- Powtarzam sobie, eby nie przywi zywa si do rzeczy. Zostawi am j tutaj celowo, eby udowodni
sobie, e wietnie si bez niej czuj . Czy Amy jest gotowa? Powinni my zaraz wychodzi .
- Poinformowa a mnie, e potrafi ubra si sama - chcia nawi za do wcze niejszej uwagi Lauren. -
Dlaczego my lisz, e powinna obywa si bez tej bransoletki. Wida , e j bardzo lubisz.
- W
nie dlatego.
- Gubi si w tym, nic nie rozumiem.
- Nie warto przywi zywa si do niczego, bo jest ci ci
ko, kiedy to tracisz.
Oczy Johna zw zi y si , kiedy obserwowa , jak podchodzi a do szafy. Poczu si , jakby otrzyma cios
w
dek. Uzupe ni jej s owa o to, co nie zosta o g
no powiedziane. Mówi a nie tylko o rzeczach. Nie
chcia a przywi zywa si ani do ludzi, ani do przedmiotów, bo obawia a si , e zaboli j ich strata.
Jego wewn trzny instynkt podszepn mu, e odkry przyczyn , dla której odrzuca a go za ka dym
razem, gdy ju wydawa o mu si , e udaje mu si do niej zbli
. Nie chcia a si anga owa , bo nie
spodziewa a si , by to, co mi dzy nimi mog o zaistnie , mia o szanse na przetrwanie. Z opisu jej ycia
rodzinnego wynika o, e wszystkie zwi zki emocjonalne, jakie prze ywa a w okresie dojrzewania, nie by y
trwa e. Broni a si wi c w jedyny znany sobie sposób.
Przygl da si , jak wdzi cznym ruchem wsun a sanda y na stopy i zapina a rzemyki. Ona o tym nie
wiedzia a, ale on ju postanowi , e nie dopu ci do jej utraty. Nie pozwoli jej odej .
- Nie s ysz
adnych odg osów walki z pokoju Amy - powiedzia a, staj c naprzeciw niego. - Czy
mia
jakie k opoty, pomagaj c jej w wyborze stroju?
- Nie zdawa em sobie sprawy, jakimi dyplomatami musz by rodzice. By a tak podekscytowana
strojami, e chcia a w
kilka naraz. - A jak wyperswadowa
jej ten pomys ?
- Powiedzia em jej, e je li b dzie nosi tylko jeden dziennie, to starczy jej na d
ej.
Lauren odwzajemni a jego u miech.
- Bardzo dobrze. Szybko si uczysz.
- Mam dobr nauczycielk - podszed do
ka i usiad . Chcia a, ebym uczesa jej w osy, ale
powiedzia em, e ty jej pomo esz, jak b dziesz ubrana.
Lauren ci gn a usta, eby powstrzyma si od miechu.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakby prosi a ci o co strasznego. Wiesz, trzeba j codziennie czesa .
Móg by zacz si przyzwyczaja . Jest za ma a, eby mog a to robi sama.
- Ale ja nic nie wiem na temat czesania dziewcz cych w osów.
- Przecie codziennie sam si czeszesz. To jest to samo.
- To nie jest to samo. Ona ma d ugie i delikatne w osy, móg bym j za mocno poci gn .
Podesz a do toaletki i wzi a do r ki komplet sk adaj cy si ze szczotki i grzebienia z ko ci s oniowej,
prezent Danny'ego na szesnaste urodziny. Zbli
a si do Johna i pokaza a mu je:
- To nie s narz dzia tortur. Nie sprawisz jej bólu.
Spojrza na szczotk , potem na ni . U miechn si lekko i zapyta :
- Czy s do tego za czone instrukcje?
- Najpierw po wicz. To naprawd nietrudne.
Przez chwil po prostu przygl da si szczotce i grzebieniowi. Potem wsta , wzi je do r ki.
- To dobry pomys .
Posadzi j na
ku. Zdziwiona zapyta a:
- Co robisz?
Materac ugi si pod jego ci arem.
- Powiedzia
, eby po wiczy . To w
nie zamierzam zrobi .
- Radzi am, eby
wiczy na sobie, a nie na mnie - zacz a podnosi si z
ka, ale przytrzyma j za
rami .
- Je li mam wiczy trudn sztuk czesania w osów, masz siedzie spokojnie.
Ukl kn tu za ni . Poczu a, jak szczotka zsuwa si mi kko z ty u g owy. Jego r ka pod
a za
ka dym ruchem szczotki, jego dotkni cie by o delikatne jak powiew wiatru. Zamiast u ywa grzebienia,
palcami rozczesywa pasma jej jedwabistych w osów.
Cudowne wra enia, jakich do wiadcza a przy ka dym dotkni ciu jego palców, z agodzi y jej opór,
rozlu ni a mi nie pleców i cieszy a si jego blisko ci . Jej oczy zamyka y si w miar , jak jego palce
pie ci y napi te mi nie jej karku.
Ló ko poruszy o si delikatnie, kiedy przesun si tak, e znalaz a si mi dzy jego kolanami. Po
jej r
na ramieniu i wyczu jej napi cie.
- Odpr si - szepn .
Czu a jego ciep y oddech na swoim karku, zdawa si wlewa gor co w jej
y. W chaosie zwa-
riowanych my li zastanawia a si , jak mia a si odpr
, kiedy jej cia o ka dym najdrobniejszym nerwem
reagowa o na jego dotyk. Otwar a oczy i zobaczy a ich odbicie w lustrze toaletki.
- My
, e ju potrafisz John.
Jego r ka zacisn a si na jej karku, kiedy próbowa a odsun si od niego.
- W ko cu nie by o to takie trudne.
- Mówi am ci, e nie jest.
- Nie by o ci trudno wymówi moje imi .
Nacisk jego palców uspokoi j , rozlu ni a mi nie pleców, w ko cu opar a si o jego klatk piersiow .
Szczotka upad a na pos anie, kiedy jego rami obj o jej tali . Poczu jej dr enie, us ysza , jak g
no
nabra a powietrza. Ulegaj c nieodpartej ch ci, by obj j mocniej, wyci gn r
, si gaj c od ty u do jej
biustu. Jego palce posuwa y si coraz dalej, w ko cu z rozkosz zamkn d
na jej piersi. Jej g owa opad a
na jego rami .
- John - powiedzia a bez tchu - nie.
- Lauren, tak - pochyli g ow i ukry twarz na jej szyi. Przesun si na bok i popchn j ramieniem.
agodnym ruchem osun a si na plecy, spoczywaj c cz ciowo pod nim.
Spojrza na ni , oczekuj c protestu. Zamiast tego ujrza wpatrzone w niego, pe ne podniecenia oczy.
Przenikn o go dziwne uczucie triumfu. Zrozumia , e j równie ogarn o po danie.
Jego usta w nag ym nienasyceniu przywar y do jej ust. Przytrzymuj c jej g ow , wdar si mi dzy jej
wargi, smakuj c ich ciep e i wilgotne wn trze. Jego r ka przesun a si w dó , wzd
kr
ci jej
ramienia, rozkoszuj c si tym dotykiem. Pragnienie sta o si
arem, który rozlewa si po ciele, pali jego
zmys y.
Podniós g ow tak, eby zobaczy jej twarz. Od tego, co zobaczy , zabrak o mu tchu. Gdyby nawet nie
mia do wiadczenia z kobietami, z atwo ci móg by rozpozna , jakim po daniem wieci y jej br zowe
oczy. Pragn przygwo dzi jej delikatne cia o do materaca, przenikn do g bi jej p omiennego aru.
Na moment zaspokoi o jego pragnienie g askanie jej bioder, potem jej ud. Kolanem rozwar jej nogi.
Jego palce natrafi y na obr bek jej szortów i torowa y sobie drog dalej. Znowu przycisn usta do jej warg,
spijaj c cichy j k rozkoszy i oddania, kiedy jego palce sforsowa y barier jedwabnej bielizny i dotar y do
najskrytszego cia a.
Wyszepta a jego imi i wygi a biodra w uk. Rzucaj c g ow po poduszce usi owa a oprze si
ogarniaj cym j niewiarygodnym doznaniom.
Jej imi sp yn o z jego ust jak pieszczota. Taka gor ca, taka kobieca, taka pi kna. Lauren czu a, ze
wpada w wir nami tno ci. Ton a w morzu wra
, jakich nigdy przedtem nie dozna a. Gdzie w g bi
uk a si my l, e nie s w domu sami.
Musia a przerwa czary, jakim si podda a, dopóki by a w stanie. Wsun a r
, usi uj c rozdzieli ich
cia a, chwyci a go za nadgarstek. Nie mia a tyle si y co on, ale powiedzia a to jedno jedyne s owo, które
mog o go powstrzyma , s owo pot niejsze ni "nie".
- Amy.
Johna zmrozi o. Jego napi cie os ab o, chocia ci gle czu we krwi ci kie i gor ce po
danie. Le
z
twarz przytulon do jej szyi, a jego oddech powoli wraca do zwyk ego rytmu. Nawet wdychaj c wo jej
skóry, walczy o odzyskanie kontroli nad sob .
Po paru sekundach zsun si z niej. Ku jego zdziwieniu Lauren nie od razu zeskoczy a z
ka, ale
pozosta a obok niego. Jego palce przesun y si nieco na bok, odnalaz y jej r
. Niski, ochryp y miech
wype ni cisz zanim szepn :
- My
, e potrzebuj jeszcze paru lekcji.
- Chyba artujesz - Lauren parskn a.
Podpar si na okciu, po jego ustach b ka si u mieszek.
- Jako ojciec, oczywi cie.
Chcia a obrysowa palcem jego usta, ale nie zrobi a tego.
- O jakich lekcjach mówisz? Zaliczy
czesanie.
Jego u miech przygas .
- Lauren, zupe nie o niej zapomnia em. Wszystko, czego chcia em, to czu ci obok siebie. Ani jednej
my li nie po wi ci em Amy. Jaki ze mnie ojciec?
- Jak ka dy - zacisn a palce wokó jego r ki. Pomy la a, e najwy szy czas ustawi we w
ciwej
perspektywie wydarzenia ostatnich kilku minut. B dzie musia a go jako przekona , e to by a tylko chwila.
Nie chcia a, eby wzi jej reakcj na powa nie.
- John, ja ...
Oboje us yszeli odg os sanda ków na sosnowej pod odze korytarza. Lauren usiad a i spojrza a na
Johna.
- Ogl danie nas razem w
ku nie jest lekcje , jakiej Amy najbardziej teraz potrzebuje.
- Ale jest lekcj , której najbardziej potrzebuje; teraz ja - powiedzia ochryp ym g osem, jednak wsta z
ka. Pomóg wsta Lauren i szybko j poca owa . - Wrócimy do tego pó niej. My
, e musimy najpierw
zaj si pieczeniem wini.
- Ale ...
- Nie ma adnych "ale" - poci gn j za r
. - Idziemy. Nie mog si doczeka pichcenia wini, czy
jak si tam zwie to, co mamy robi .
5
Godzin pó niej Lauren pomy la a, e bior c pod uwag ilo ludzi uczestnicz cych w pieczeniu
wini, fundusz na rzecz porz dkowania cmentarza b dzie ca kiem poka ny. Dzie by pi kny. Jasno-
kitne niebo i zdrowe apetyty zach ci y wielu ludzi do wzi cia udzia u w imprezie na cele spo eczne.
Sto y z jedzeniem ustawione by y po jednej stronie, a w bezpiecznej od nich odleg
ci rozgrywano ró ne
gry. Kilka atletycznie zbudowanych m odych m czyzn celowa o rzutkami, rozgrywa o pi
, rzuca o
podkowami i przerzuca o przez siatk badmintonowe lotki.
Lauren uczestniczy a przedtem w podobnych zgromadzeniach, wi c nie dziwi o j nic z tego, co
widzia a. Za to Amy przyjmowa a wszystko jak pewna dziewczynka imieniem Alicja, która znalaz a si
nagle w Krainie Czarów. S dz c z jej reakcji, by a zarazem zafascynowana i nieco przestraszona ha asem,
miechem i ca ym tym zgie kiem.
Kiedy podeszli do stolika, gdzie sprzedawano wypieki domowej roboty, Nora Trane przywita a si z
Lauren. ona Silasa by a pi dziesi cioletni kobiet , towarzysk z natury, a przed jej szczerymi oczami
niewiele mog o si ukry . Z wygl du i charakteru zupe nie nie przypomina a swego lakonicznego m a.
Lubi a ywe kolory, i teraz mia a na sobie koszul koloru fuksji, któr nosi a do bia ych spodni. Plastikowe
kolczyki w kszta cie owoców pasowa y do naszyjnika, który podzwania przy ka dym jej ruchu, kiedy
krz ta a si za lad kiosku.
Dla Nory wiat i wszyscy jego mieszka cy istnieli po to, eby mog a przygarn ich do swej ma-
cierzy skiej piersi, wi c ponownie u ciska a Lauren. Po ceremonii prezentacji Nora natychmiast pochyli a
si , eby wyca owa Amy, wykrzykuj c jednocze nie, jakie z niej liczne stworzenie. Nast pnie wzi a w
obj cia Johna, a potem przyjrza a mu si uwa nie.
- Silas wspomina , e masz towarzystwo na ten weekend, Lauren. Przyznaj , e by am zaciekawiona.
Nigdy przedtem nie mia
go ci. Tak naprawd , to zdarza si po raz pierwszy, eby m czyzna...
Lauren szybko jej przerwa a.
- Chcia abym kupi twój s ynny placek z batatów, Noro. Jestem pewna, e ani John ani Amy nigdy
czego takiego nie próbowali.
Nic nie mog o bardziej ucieszy Nory. Umie ci a dwa placki w pude ku kartonowym i poda a je
Johnowi. Przyj a pieni dze za jeden, upieraj c si , eby drugi przyj li jako prezent. U miechaj c si do
Lauren, powiedzia a:
- Znasz to stare powiedzenie, e droga do serca m czyzny prowadzi przez
dek. A mój placek
pozwoli pój na skróty.
- To dopiero musi by placek - John wsun pude ko pod pach .
Nora poklepa a go po policzku.
- Nie wydaje mi si , eby Lauren potrzebowa a skrótów, eby trafi do twego serca.
Usi uj c przerwa prowokacyjne uwagi Nory, Lauren powiedzia a:
- Zobaczymy si potem, Noro. Powinni my troch si tu rozejrze . Chcia abym, eby Amy zobaczy a
par rzeczy.
- Oczywi cie, z otko - Nora przymru
a oko. - Doskonale ci rozumiem. Nie zapomnijcie o konkursie
sto u piknikowego. Mo e John zechce si przy czy .
- My
, e tylko popatrzymy. Tak b dzie bezpieczniej.
- Bezpieczniej? - zapyta nic nie rozumiej c John. - A co mo e by niebezpiecznego w piknikowym
stole?
Kiedy m odsza kobieta za lad kiosku odwo
a Nor , ta powiedzia a:
- Musz ju i , Marty mnie potrzebuje. Lauren, ty wyja nisz konkurs. I u miechaj c si szeroko do
Johna doda a:
- Mam nadziej , e jeszcze si zobaczymy, John. Mo e b dziesz chcia kiedy wyp yn
ódk z
Silasem. Lauren by a na takiej wycieczce i podoba o jej si . Amy mog aby zosta w domu ze mn .
Zanim Lauren zd
a si odezwa , John odpowiedzia :
- Byliby my zachwyceni, pani Trane.
- Prosz , mów do mnie Nora - przechyli a g ow . - Odnosz wra enie, e b dziemy si cz sto
widywa , Johnie Zachary. Mam racj ?
John rzuci Lauren krótkie spojrzenie, potem znów spojrza na Nor .
- Tak, o ile b dzie to ode mnie zale
o.
Lauren ruszy a z miejsca, trzymaj c mocno za r
Amy. To zaczyna o wymyka si spod kontroli.
Próby powstrzymywania Nory przed kojarzeniem ich w par przypomina y zagradzanie s oniowi drogi przy
pomocy kartki papieru. Nora uzna a za pewne, e John by kim wi cej ni go ciem na ten weekend i jej
pracodawc . Starsza pani, jak Noe, s dzi a, e wszyscy na wiecie musz
w parach.
Kiedy John dogoni je, zapyta :
- Co to takiego ten konkurs na stó piknikowy?
- Jak najwi cej ludzi stara si wdrapa na drewniany stó piknikowy, dopóki si nie zawali. Rekord
wynosi, jak mi si wydaje, trzydzie ci siedem osób - spojrza a na niego. - Je li chcesz spróbowa , to jest to
najlepszy sposób poznawania ludzi.
- Poddaj si , wielkie dzi ki - pog aska j po ramieniu.
Tylko obserwowali konkurs. Stary stó piknikowy zosta ogrodzony sznurem. T um widzów sta na
zewn trz, pozostawiaj c odgrodzonym ludziom du o miejsca. M czyzna z tub , pe ni cy rol arbitra,
og asza aktualn ilo osób za ka dym razem, kiedy kto nowy gramoli si na stó , cz sto tratuj c
pozosta ych. Du o by o miechu, upadków, ponownego wdrapywania si , a tak e - ku uciesze obecnych -
omotu, kiedy wszyscy uczestnicy l dowali na ziemi. Dawny rekord - trzydziestu siedmiu osób na stole -
zosta pobity o dwie, przy czym obesz o si bez gro niejszych wypadków, je li nie liczy paru wbitych
drzazg i pot uczonych pup.
John wzi Amy na r ce, eby mog a widzie lepiej. Kiedy stó si zawali , przykry a r
usta,
wydaj c okrzyk przestrachu. Jednak kiedy zobaczy a, e nikomu nic si nie sta o, mia a si i klaska a,
przygl daj c si , jak uczestnicy stopniowo wypl tywali si z k bowiska cia .
- My
, e obejrza em ju , co najwa niejsze. - John zachichota .
- Je li ci si podoba o - powiedzia a Lauren - mo e chcesz zobaczy jeszcze bicie w balony.
- artujesz.
Za mia a si .
- Na serio. Balony· s wype nione wod i ludzie staraj si je rozerwa , rzucaj c w nie woreczkami z
fasol . To nie jest takie proste, jak si wydaje.
Amy na jego r kach z podniecenia zacz a si kr ci .
- Mo emy? Tatusiu, mo emy?
miej c si z podniecenia maluj cego si na twarzy córki, powiedzia :
- Dlaczego nie. Wydaje si , e to weekend nowych do wiadcze , wi c mo emy spróbowa
wszystkiego.
Kiedy postawi Amy na ziemi, z apa a go za r
, jakby to by o co najnaturalniejszego w wiecie.
Obj j i poszuka wzrokiem Lauren.
Kiedy ich spojrzenia si zetkn y, serce zabi o mu na widok wyrazu niezwyk ej agodno ci w jej
oczach. Jakie szalone zmiany przynios y te dwa dni: w zachowaniu jego córki i w jego stosunku do Lauren.
Palce Johna zacisn y si na r czce Amy, drug r
wyci gn do Lauren. Przez chwil wygl da a na
zmieszan , potem poda a mu r
·
Czu w piersi co dziwnego; jego my li i uczucia wype ni a ogromna czu
. Nie wiedzia , jak nazwa
stan, w jakim si znajdowa , bo nigdy przedtem nie do wiadczy niczego podobnego. Co by to nie by o, czu
si z tym dobrze.
Nagle Amy poci gn a go za r
. Musia a zrobi to par razy, eby zwróci na siebie jego uwag .
- Tatusiu, ja musz pój .
Spojrza na ni .
- Za chwileczk wyjdziemy, Amy. My la em, e chcesz porzuca w balony.
- Tatusiu - powiedzia a
nie - naprawd musz pój .
Zacz o mu wita , co mia a na my li jego córka. Spojrza na Lauren, która u miecha a si rozbawiona.
- Czy ona chce powiedzie to, co mi si zdaje, e chce powiedzie ?
Przytakn a.
- Czy to nie wspania e?
Jego spojrzenie by o puste.
- Tym razem sama ci powiedzia a. Przecie tego chcia
'?
- To prawda, ale co mam teraz zrobi , - szepn , czuj c si troch g upio. - Masz mo e jaki pomys ,
dok d móg bym j zabra ?
- T dy - po drodze odezwa a si : - Lekcja sto czwarta. Zawsze kiedy jeste w nowym miejscu, upewnij
si , gdzie znajduje si toaleta. Nigdy nie mo esz przewidzie , kiedy b dzie musia a z niej skorzysta .
- Upewni
si , kiedy tu przyszli my?
- Z przyzwyczajenia. Musia am si sporo zajmowa m odszym bratem przyrodnim. Dla ciebie to si
szcz liwie sk ada.
John zgodzi si z tym. Bycie ojcem wymaga o do wiadczenia, o jakim nigdy mu si nie ni o. Teraz
dzie musia wiecznie wypatrywa ubikacji.
W kilka godzin pó niej zjedli ju wszystko, co by o do zjedzenia i obejrzeli wszystko, co by o do
obejrzenia. Amy poci ga a nó kami ze zm czenia, kiedy szli do samochodu. John wzi j na r ce i czu si
zabawnie uszcz liwiony, czuj c jej ramionka wokó swojej szyi.
Kiedy dojechali do domu, zaniós Amy do jej pokoju i pomóg Lauren u
j do snu. Ledwie
przebrali j w pi am , po
yli do
ka i podali lekarstwo, zwin a si w k bek, podk adaj c sobie r
pod policzek. Zamkn a oczy niemal natychmiast.
John siedzia nadal przy jej
ku.
- Jest taka malutka, taka bezbronna - szepn .
- Rzeczywi cie, ale jest te mocniejsza, ni ci si wydaje - dotkn a jego ramienia. - Pozwólmy jej spa ,
mia a dzie pe en wra
.
- Chyba wszyscy mieli my - mrukn . Kiedy pod
za Lauren schodami w dó , podziwia p ynne
ruchy jej cia a. Na dole schodów zatrzyma a si i zerkn a na niego.
- Wiem, na co masz ochot - powiedzia a lekkim tonem.
ciki jego ust drgn y.
- Te wiem, ale nie s dz , eby my mieli to samo na my li.
W jej oczach ulotnie b ysn o zrozumienie sensu jego s ów, ale poza tym nie da a nic po sobie pozna .
- A mo e by przeszed do salonu i odpocz ? Zrobi kaw .
Przechodz c do kuchni, us ysza a, jak mamrocze:
- Wiedzia em, e nie chodzi o nam o to samo.
Nim min o dziesi minut do czy a do niego. John siedzia na kanapie, nogi mia wyprostowane i
skrzy owane w kostkach. Ustawi a przyniesion tac na niskim stoliku do kawy. Wzi a kubek i usiad a w
cie kanapy na podwini tych nogach.
Czekaj c, a kawa ostygnie, rozprawiali o wydarzeniach dnia, poczynaj c od zakupów, a ko cz c na
pieczeniu wini. Pó niej John z pewnym zdziwieniem stwierdzi , e rozmawiali tak d ugo i z tak wielk
atwo ci . Nie przypomina sobie, eby wcze niej sprawia o mu przyjemno samo przebywanie w
towarzystwie kobiety. Erotyka ca y czas by a obecna w jego wiadomo ci, ale wystarczy o mu rozmawia z
ni , przebywa obok niej i dzieli si wra eniami ze sp dzonego razem dnia.
- Od
placek z batatów Nory na jutro? - zapyta , kiedy unios a kubek ze stolika.
- Zapomnia am o placku. Zostawi am pud o na tylnym siedzeniu twego samochodu. Pójd je przynie .
Wyci gn r
, eby zatrzyma j , kiedy zacz a rozprostowywa nogi.
- Sied . Tak naprawd , to nie potrzebuj go w
nie w tej chwili. Przynios go z samochodu pó niej.
Podniós kubek i poci gn porz dny yk. Nagle zakrztusi si i zacz gwa townie apa oddech. W
kubku by o co wi cej ni kawa. Odchrz kn . - Nie spodziewa em si kawy z niespodziank .
- Doda am kropelk whisky. Pomy la am, e zwyk a kawa nie pozwoli ci zasn .
- Mog mie k opoty z za ni ciem, ale to nie z powodu kawy - powiedzia sucho.
- Za du o wra
?
- B
mia k opoty ze spaniem z tego samego powodu, co poprzedniej nocy - zauwa
, e nie
zrozumia a tego, co chcia powiedzie . - Nie, to nie z powodu niewygodnego
ka ani nowego otoczenia.
- Cierpisz na bezsenno ?
- Nie, to z powodu ciebie.
Przygl da a mu si przez chwil , wygl da a powa nie i jako smutnie.
- John, nie chc o tym rozmawia .
Przysun si , a znalaz si naprzeciwko niej.
- Nawet, je li to prawda?
- To nie jest prawda. Nie czy nas nic poza wspóln ch ci dopomo enia Amy w przystosowaniu si
do nowych warunków.
Odstawi kubek na stó .
- Sama w to nie wierzysz.
- Pracowa am dla ciebie ponad rok i nie s dz , eby w tym czasie mia przeze mnie cho jedn nie
przespan noc. Trudno, ebym uwierzy a, e teraz my l o mnie nie pozwala ci zasn .
- Przedtem ci nie poca owa em.
Niepewno walczy a w niej z pragnieniem. Jej serce niebezpiecznie przy pieszy o bicie. W ko cu
napotka a jego wzrok. Niepewno zwyci
a.
- Pierwszy powiedzia
, e umowa dotyczy konkretnej sprawy. Potem poca owa
mnie, eby
udowodni , e mo emy si zaanga owa , je li do tego dopu cisz, ale powiedzia
te , e nie dopu cisz. A
teraz mówisz mi, e nie mo esz przeze mnie spa .
- Nie dziwi si , e czujesz si w tym zagubiona. Mnie te jest trudno uporz dkowa to wszystko - co
zmieni o si w jego oczach, kiedy przypatrywa si jej. - Dam ci przyk ad. Zawsze my la em, e ci na mnie
nie zale y.
Obawiaj c si , e si zdradzi, powiedzia a obronnym tonem:
- Nawet ci nie zna am. Nadal ci nie znam.
- Nie poznasz mnie, je li b dziesz mnie odpycha a.
Nie mog a zaprzeczy , e tak w
nie robi a.
- Czego ode mnie oczekujesz, John?
- eby uwierzy a w moj sta
.
- Sta
? O czym ty mówisz?
- Teraz to niewa ne. S dz , e jeste kobiet , któr trzeba przekonywa . To przyjdzie z czasem.
Postawi a kubek na stole i wsta a.
- Mamy jeszcze jeden dzie . To jest ca y czas, jakim dysponujesz.
John szed za ni . Zrobi a tylko par kroków, kiedy wyci gn r
, aby j zatrzyma . Dotkn jej
ramienia, obróci twarz do siebie, przytuli do swego mocnego cia a. Pochylaj c g ow szepn :
- Wi c lepiej nie marnowa ani minuty.
Jego usta przywar y do niej, jego ramiona mocniej przygarn y j do siebie. Jego pragnienie roz-
budzi o jej zmys y. Podczas gdy jego r ce g aska y jej plecy, j zyk wtargn w g b jej ust. W odpowiedzi
przebieg j dreszcz rozkoszy, poca unek sta si g bszy, pe niejszy, i opanowa a j pierwotna nami tno .
Na chwil oderwa si od jej ust.
- Dotknij mnie, Lauren. Chc czu na sobie twoje r ce.
Niczym kukie ka poruszana sznurkami, które on poci ga , podnios a r ce, obj a nimi jego szyj .
Potem zsun a je ni ej i zacz a g aska twarde mi nie jego pleców. Kiedy nie poca owa jej od razu,
podnios a znów r ce i przytrzyma a z ty u jego g ow , oczekuj c dotkni cia jego ust.
John mia poczucie triumfu. Jej reakcja zachwyci a go, da a mu ogromne zadowolenie. Nie odpycha a
go, ale razem z nim odczuwa a rosn
nami tno .
Obj jej biodra, przycisn je do swego spragnionego cia a. Poczu przebiegaj cy j dreszcz. Stara si
kierowa rozwojem sytuacji. Przyci gaj c j , przesuwa si powoli z powrotem w stron kanapy, nie
odrywaj c od niej ust.
Lekki odg os zdziwienia wydoby si z jej gard a, kiedy nogami dotkn a kraw dzi kanapy. agodnym
ruchem opad a na poduszki. Poczu a na sobie jego ci
ar, zabrak o jej tchu, odczu a podniecenie, jakiego
wcze niej nawet nie by a w stanie sobie wyobrazi . Mog a poradzi sobie z brakiem powietrza w p ucach,
ale nie z tymi czarami, z t gor
intensywno ci ·
Kiedy oderwa wargi od jej ust, poszuka delikatnej, pachn cej mi kko ci szyi. Wsun kolano mi dzy
jej nogi, rozchyli je. Czu , jak dr y pod nim, odkrywaj c twardo zdradzaj
jego po danie.
Do wiadczenie powiedzia o mu, e pragn a go tak samo gor co jak on jej. Nie, poprawi si na-
tychmiast. Prawie tak samo. Nie mog a dorówna mu w po daniu t tni cemu w jego krwi. Podniós g ow
i opu ci na ni wzrok. Pragnienie p on o w jej oczach, gor co bi o z jej rozpalonej skóry, wzmagaj c jego
dz przenikni cia jej.
Nigdy nie prze ywa tego tak intensywnie, odczuwaj c zarazem przyjemno i ból. To by o co wi cej
ni zwyk a nami tno . Dot d nie by sobie nawet w stanie wyobrazi , e mo na a tak akn kobiety.
Tej kobiety. Tylko jej.
Uj jej twarz w obie d onie. Opieraj c si na okciach, aby zmniejszy nieco ci
ar swego cia a,
wyszepta :
.
- Mo na by pomy le , e to przytrafia si cz sto m czy nie i kobiecie, ale mnie nie zdarzy o si nigdy
tak szybko, tak nagle.
- John - szepn a jakby z bólem - to niem dre.
Obwiód kciukiem zarys jej podbródka.
- Mo e niem dre, ale nie mam do si y, eby si z tego wycofa .
- Potrzebujesz kobiety, a ja jestem pod r
.
Je li spodziewa a si , e go rozz
ci, dozna a rozczarowania. Dojrza niepewno w g bi
wpatrzonych w niego oczu poczu wzruszenie, jej ostro no wyzwoli a w nim czu
. Chocia w jego
ciele nadal by o napi cie i pulsowa o w nim po danie, wiedzia , e nie posunie si dalej.
Zsun si z niej i usiad poci gaj c j za sob .
Odgarn jej z twarzy rozsypane w osy, palcem wskazuj cym przejecha po wilgotnej dolnej wardze.
- Pewnego dnia zrozumiesz, e pragn ciebie, i e nie chodzi o jak kolwiek kobiet . Poczekam do tego
czasu - jego u miech nieco przygas . - Tylko nie ka mi czeka zbyt d ugo.
Podniós si i pomóg jej wsta . Po
jej r ce na ramionach i zajrza w twarz.
- A teraz mo e by posz a si po
, zanim zapomn o swoich dobrych intencjach?
- John - powiedzia a, z trudem api c oddech - powinni my o tym porozmawia .
Obj j w talii i przygarn do siebie. S ysz c jej westchnienie i czytaj c jej z oczu, e poczu a jak by
pobudzony, szepn :
- Id , dopóki jestem w stanie ci na to pozwoli , Lauren. Je li potrzymam ci w obj ciach jeszcze
chwil , nie b
móg powstrzyma si , b
musia si z tob kocha . Staram si post pi w
ciwie.
Wiem, e nie jeste pewna tego, co jest mi dzy nami. Daj ci czas, jakiego potrzebujesz, eby si upewni .
Wytrzyma a jego spojrzenie, walczy o w niej niezdecydowanie i zdrowy rozs dek. Pragnienie prze-
nika o ca jej istot . Trudno jej by o odej od jedynego m czyzny, przy którym czu a si tak pe na ycia
i godna po dania.
Oswobadzaj c si z jego ramion, zastanawia a si , dlaczego jest jej le, je li post puje s usznie.
Powinna by wdzi czna, e uwolni j od po dania popychaj cego ich ku sobie. Ale w g bi czu a pustk ,
która bole nie domaga a si wype nienia. W tej chwili nie by a w stanie doceni jego wspania omy lno ci.
Mo e uda si jej to pó niej.
Kroczy a w stron schodów.
- Lauren?
Nie odwróci a si , ale przystan a, napi a mi nie, jakby szykuj c si do obrony.
- Mam nadziej , e nie chodzisz we nie. Wykorzysta em mój limit dobrych uczynków na dzi . Nie
mog obieca , e zostawi ci w spokoju, je li nagle zobacz ci spaceruj
po nocy.
Przytakn a spokojnie i wesz a na schody. Kilka razy musia a mocno przytrzyma si por czy, eby
nie spa w dó , w jego ramiona. Nie ogl daj c si za siebie, w lizn a si do sypialni i spokojnie zamkn a
za sob drzwi.
wiat o s oneczne wlewa o si przez okno, padaj c z ukosa na
ko i poduszk Johna. Otworzy oczy
i tr c je r kami odwróci g ow · Ma y zegarek na szafce nocnej wskazywa , e min a ósma.
Wzi prysznic, ubra si , a kiedy otworzy drzwi, zda sobie spraw , e na dole panuje cisza. Kuchnia
rzeczywi cie by a pusta, wi c zacz zastanawia si , dok d mog y pój Lauren i Amy. Dzbanek z kaw
czeka na niego na blacie ko o zlewu. Z boku sta talerz przykryty foli . Uniós foli i zobaczy paszteciki
domowej roboty. Wzi ze sob jeden z nich i z kubkiem kawy w r ce wyszed z kuchni. Nie by o ladu
Lauren ani Amy.
- Cholera - mrukn - gdzie one, u diab a, si podziewaj ?
Ogarn go nag y strach. Mo e powinien by wys ucha , co Lauren mia a mu wczoraj do powiedzenia.
Nie wiedzia , jakie by y jej odczucia po tym, co si mi dzy nimi zdarzy o, bo nie pozwoli jej mówi .
My la wtedy tylko o swoim niepohamowanym pragnieniu i odgoni wszystkie inne my li. Popchn drzwi
i wyszed na ganek. Pogryza paszteciki, popija kaw , dusz c w sobie ch sprawdzenia, czy jego
samochód nadal znajduje si w gara u. Nie mog aby po prostu wyjecha z Amy, nic mu nie mówi c. To
prawda, e nie zna jej dobrze ani od dawna, ale tyle o niej wiedzia .
Usiad i nas uchiwa , ko cz c jednocze nie swoj kaw i paszteciki. Nie móg zrobi nic, tylko czeka ,
wróc stamt d, dok d posz y. Tylko czeka ..
Wytrzyma cztery minuty i dwadzie cia dwie sekundy. Na szcz cie kubek by mocny i zniós bez
szwanku energiczne odstawienie na drewniany stó . Zrobi to z ca si cz owieka, b
cego u kresu
cierpliwo ci. John przemierzy kilka razy ganek, usi uj c odgadn , w jakim kierunku powinien si uda ,
eby odnale obie zaginione kobiety.
Kiedy po raz kolejny przeszed obok sto u, jego wzrok zatrzyma si na kubku. Przystan , gwa townie
odwróci si w stron schodów i zszed przeskakuj c co drugi stopie . Obszed dom i skierowa si w stron
budynku, który Lauren pokaza a mu poprzedniego dnia. Zbli aj c si do niego dostrzeg otwarte drzwi i
us ysza swoj córk
ywo o czym rozprawiaj
.
Kiedy stan w drzwiach, ujrza je obie, ale one go nie zauwa
y. Lauren siedzia a przy kole garn-
carskim, a Amy przy ma ym stoliku, na którym le
przed ni kawa ek gliny. Lauren mia a na sobie
workowat koszul z troczkami zawi zanymi wokó pasa i podwini tymi do okci r kawami, i drelichowe
szorty O obci tych nogawkach. Amy czu a si wygodnie w jednym z nowych, przewiewnych strojów.
osy mia a zebrane w ko ski ogon. Palcami próbowa a ugniata glin , rozmawiaj c jednocze nie z
Lauren.
Sama Lauren mia a r ce zanurzone w glinie po przeguby, formowa a bowiem na kole podstaw
dzbanka.
- Czasami z czego lepkiego i paprz cego mog powsta pi kne rzeczy, Amy. Widzisz te wszystkie
wazy i kubki na pó kach? Wszystkie zacz y si od takiej gliny, jak masz przed sob . A pami tasz ciasto na
nale niki? Te by o lepkie i paprz ce, ale potem zjad
nale nik, który by z niego zrobiony.
- Mamusia mówi, e niedobrze si wybrudzi - powiedzia a Amy spokojnie. - Dziewczynki zawsze
powinny by porz dne i schludne, bo inaczej nikt ich nie b dzie lubi .
John zacisn szcz ki, s ysz c jak jego córka powtarza po matce. Chcia wej do szopy, chocia nie
wiedzia , co móg by powiedzie Amy. Wtedy us ysza , jak przemówi a Lauren.
- Nie mówi , e twoja mama nie ma racji, Amy. S ludzie, którzy nie lubi si brudzi , i to jest w
porz dku. Nie ma nic z ego w tym, e ludzie chc by czy ci - Lauren zatrzyma a ko o i wyci gn a
ociekaj ce glin r ce. - Ale w tym te nie ma nic z ego. Je li jestem troszeczk nieporz dna, robi c co
wa nego dla mnie, nie przejmuj si tym. Kiedy sko cz , umyj si i b
si mog a pokaza , kiedy b dzie
trzeba.
Amy klepn a znów w glin .
- Mamusia mówi a, e tatusiowi nie b dzie si podoba jak si ubrudz .
Lauren zacz a si zastanawia , jak jej odpowiedzie . Nie mia a prawa wtr ca si do sposobu, w jaki
matka Amy wychowywa a córk . John poprosi j o pomoc przy Amy, ale to nie dawa o jej prawa do
lekcewa
cego traktowania pogl dów jego by ej ony. Jednak dziecko nie powinno przejmowa si
czysto ci a do tego stopnia...- Twój tatu nie by z y, kiedy chlapn
wczoraj lodami na bluzeczk .
Wiedzia , e to by o niechc cy, tak samo jak wtedy, kiedy ja poplami am koszul .
- Tatu si nie brudzi.
Jako e nigdy przed tym weekendem nie zdarzy o si Lauren widzie Johna inaczej ni ubranego w
nieposzlakowane garnitury, musia a zgodzi si z Amy.
- Mo e teraz, kiedy jest doros y, nie brudzi si . Jest cz owiekiem interesu, pracuje g ow , a nie r kami.
Ale ciekawe, czy nigdy si nie utyt
, kiedy by ma y. Mali ch opcy przewa nie graj w baseball, wspinaj
si na drzewa i grzebi w brudnych rzeczach przez ca y czas.
Znowu wprawi a w ruch ko o garncarskie i zanurzy a r ce w naczyniu z wod stoj cym obok niej.
Nadaj c glinie kszta t dzbanka, opowiada a jednocze nie Amy o przygodach, jakie prze ywali razem z
bratem, kiedy byli mali.
Zaj a uwag Amy histori o myciu ub oconego owczarka angielskiego.
- Ten pies tak nie cierpia si k pa , a my musieli my wsadzi go do wanny - chichocz c Lauren
doda a: - Pies w ko cu by czysty, ale ja i Danny cali byli my w b ocie, mydle i wodzie.
- Gniewali si na was?
Lauren roze mia a si . - Wyk pali my si .
John zawróci w stron ganku. Rozmy la nad tym wszystkim, co powiedzia a Lauren, i zastanawia
si , co zrobi , eby Amy zobaczy a go w innym wietle. Widzia y go jednowymiarowo, jako cz owieka w
garniturze, cz owieka interesu. Takie postrzeganie go by o równie nies uszne jak jego wcze niejsza wizja
Lauren. W ko cu pokaza a mu nie dostrzegane przez niego wcze niej strony swojej osobowo ci. Teraz
kolej na niego. Musia si zastanowi , w jaki sposób pokaza siebie w innym wietle.
Wchodz c po stopniach ganku, zauwa
kilka
be trawy, które przyczepi y si do nogawki
insów, gdy przechodzi przez trawnik. Stan na trzecim stopniu, zgarn
a i rzuci je na ziemi .
Nagle rozejrza si po terenie otaczaj cym dom i roze mia si . Znalaz sposób.
Do szopy wdar si niezwyk y ha as, zag uszaj c odg os poruszaj cego si ko a garncarskiego. Lauren
zatrzyma a ko o i zacz a nas uchiwa . Zmarszczy a brwi i z r cznikiem w d oniach, wycieraj c r ce,
podesz a do drzwi.
- Co to za ha as - zapyta a Amy. Lauren wyjrza a.
- Twój tata kosi trawnik. - W jej g osie brzmia o lekkie zdziwienie.
Wysz a z szopy, szybko przemierzy a trawnik i stan a na drodze kosiarki. Kilka metrów od niej John
wy czy maszyn . U miechn si lekko, kiedy dostrzeg oznaki irytacji w jej oczach i zaci ni tych ustach.
Jej spojrzenie ze lizgn o si na jego ods oni
klatk piersiow - koszul mia rozpi
- i wyraz jej twarzy
zmieni si . Zauwa
to, z jej oczu wyziera o po
danie. A wi c poci ga j , cho nie chcia a si do tego
przyzna . Poczu reakcj , jak w jego ciele wywo
o to odkrycie.
- I co ty wyrabiasz? - wzi a si pod boki. Poniewa wida by o, czym si zajmuje, wiedzia , e nie
chodzi jej o to, co robi, ale dlaczego. - Zarabiam na swoje utrzymanie.
- Nie musisz pracowa przy domu. Nie umawiali my si tak na ten weekend.
- Wiem, e nie musz , ale chc - u miechn si · - Podoba mi si to. Ale mo esz poprosi Amy, eby
przynios a mi co zimnego do picia, zgrza em si przy tej pracy.
Je li chodzi o Johna, rozmowa by a sko czona. W czona kosiarka zawarcza a, tylko czeka , eby
Lauren ust pi a mu z drogi.
Nie by a to jedyna praca, jakiej podj si John tego ranka. Zagrabi potem skoszon traw , a tak e
opad e ga zki i inne mieci. Nawet kiedy Lauren i Amy wróci y do domu, dalej pracowa na dworze.
ce sta o coraz wy ej i robi o si coraz gor cej, wi c John zdj koszul i przewiesi j przez por cz
ganku.
Lauren widzia a go z okna nad kuchennym zlewem, kiedy nape nia a wod salaterk . Jego wilgotna
skóra b yszcza a w s
cu, a mi nie pleców i ramion napina y si , kiedy przycina krzewy. Woda zacz a
przelewa si z naczynia, wi c skupi a si na tym, co robi. Zakr ci a kran i pozwoli a sobie na jeszcze jedno
spojrzenie w stron m
czyzny na dworze. To by o nie w porz dku z jego strony, pomy la a. Widok jego
obna onego torsu sprawi , e poczu a w ciele ar i jak s abo . Jej r ce bole nie pragn y dotkn jego
adkiej skóry i ....
- Cholera - mrukn a pod nosem - zupe nie oszala am na jego punkcie.
mieszna rzecz, cz ci swej istoty akn a tych upajaj cych wra
, jak g odny aknie jedzenia.
Umys móg ostrzega j do woli, ale cia o zapomina o o tym, kiedy tylko on jej dotyka , a nawet, kiedy jej
nie dotyka . Wystarczy o widzie go czy przebywa z nim w tym samym pokoju, eby zmys y dawa y o
sobie zna .
Wzdychaj c ci ko, postawi a garnek na kuchence i w czy a piecyk. Poci g, jaki w niej budzi
wcze niej, by tylko bladym odbiciem obecnej intensywno ci jej uczu . Wiedzia a, e go odpycha. On te to
wiedzia , ale - w przeciwie stwie do niej - nie zna przyczyny takiej postawy.
Je li by a przesadnie ostro na, czu a, e ma po temu powody. Nie interesowa jej przelotny romans, za
wiele by o krótkotrwa ych wi zi w jej yciu. Nie b dzie dobrowolnie d
do nast pnej takiej sytuacji.
Nie by a na tyle g upia, eby oczekiwa , e zwi e si z Johnem na sta e. Nie by a nawet pewna, czy
tego by chcia a. Widzia a w swym yciu niewiele ma
stw, które dawa yby wi ksze poczucie stabilno ci
ni czasowy zwi zek. Widzia a ból po zerwaniu i konsekwencje rozwodu dla rodziny, tak e jej w asnej
rodziny. Amy by a najlepszym przyk adem, jak przy rozpadzie zwi zku cierpi z powodu niesta
ci i
niepewno ci niewinne ofiary.
Nie dopu ci do tego, eby si zaanga owa .
Je li zas uguje przez to na miano tchórza, to trudno. Jest samotnym tchórzem. Musi tylko stawi opór
magnetycznej sile jego przyci gania, jego fizycznej atrakcyjno ci. Tylko tyle.
Wyrwa o jej si ma o eleganckie s owo. Tylko tyle. mia si chce. Utrzymanie dystansu, zarówno
fizycznego, jak i emocjonalnego, b dzie najtrudniejsz rzecz w jej yciu.
Okaza o si , e dwie nast pne godziny by y atwiejsze, ni przypuszcza a. Amy zanios a ojcu szklank
mro onej herbaty, poruszaj c si powolutku i ostro nie, eby nie uroni ani kropli. Kiedy wypi , usiad z
córk na stopniach ganku. Lauren specjalnie pozosta a w domu, zostawiaj c ich samych.
Kiedy zobaczy a, jak John wyci ga r
, eby pokaza córce pobrudzon d
, zrozumia a, dlaczego
postanowi pracowa na podwórku. T umaczy Amy, e to nic nie szkodzi, e si wybrudzi . Okaza si
bardziej spostrzegawczy i wra liwy, ni si tego po nim spodziewa a.
John i Amy siedzieli d ugo na schodkach.
Lauren nie mia a poj cia, o czym mówili, ale najwa niejsze, e rozmawiali, a przynajmniej John
mówi , a Amy s ucha a. Kiedy w pewnej chwili Lauren wyjrza a sprawdzi , czy jeszcze tam siedz ,
zobaczy a, e Amy chodzi z ojcem po podwórku, zbieraj c patyki, eby po
je na kupce wcze niej
zebranych mieci.
Wygl da o na to, e jednak weekend by udany. John i Amy musieli si umy po pracy na podwórku.
John wybra prysznic, a Amy pluska a si w wannie, dopóki Lauren nie zawo
a jej na lunch. Lauren
ugotowa a krewetki, w które zaopatrzy j Silas, a na deser pokroi a placek z batatów.
Pokazali Amy, jak obiera krewetki, i dziewczynka szybko nabra a wprawy. Macza a ka
w sosie,
dziel c si jednocze nie z Lauren wra eniami, jak pomaga a tatusiowi sprz ta podwórko.
Lauren u miecha a si , s uchaj c o ywionej paplaniny dziewczynki, i troch
owa a, e weekend ju
dobiega ko ca. Ale trzeba by o wraca do Norfolk. Kiedy zacz a sprz ta ze sto u, powiedzia a Johnowi,
e b
musieli wkrótce jecha . Spojrza na zegarek.
- Lauren, jest dopiero druga. Po co ten po piech?
Stoj c przy zlewie plecami do niego, sypn a tyle proszku do rondla, e starczy oby na wymycie
wszystkich naczy z kredensu.
- Mam par rzeczy do zrobienia w mieszkaniu.
John wsta i podszed do krzes a Amy. Pochyli si , przemówi do niej agodnie. Dziewczynka ze-
skoczy a z krzes a i przesz a do salonu. John zebra ich talerze i zaniós do zlewu.
- Amy jest w drugim pokoju, wi c mo esz mi powiedzie , jaki jest prawdziwy powód twego po-
piechu.
6
Lauren odpowiedzia a pytaniem:
- Co powiedzia
Amy, e wysz a z pokoju?
- Powiedzia em, eby powyciera a kurze w salonie. Nie zmieniaj tematu.
- John, ona pomaga a mi wyciera kurze wczoraj. Czy meble bardzo si mog zakurzy w ci gu
jednego dnia?
- Przygl da em si jej wczoraj, lubi odkurza . Odpowiedz na moje pytanie.
- Zapomnia am, o co pyta
.
Zdesperowany, podniós r ce. Odszed kilka kroków, porem odwróci si do niej.
- Dlaczego chcesz jecha do Norfolk teraz? Lauren w milczeniu p uka a talerze i szklanki w gor cej
wodzie, wk adaj c w to zaj cie wi cej energii ni nale
o. Mydliny szybko wype nia y zlew. Lauren
wyda a okrzyk przestrachu, kiedy piana zachlapa a jej ca y przód koszuli.
miechaj c si na wpó
wiadomie, mrukn a: - Z jedynego powodu, potrzebne mi suche ubranie.
- Lauren - powiedzia z wyra
niecierpliwo ci - pytam powa nie. - Dlaczego chcesz wyjecha
wcze niej?
Pomy la a, e nie zamierza ust pi . Wzi a r cznik i odsun a si od niego. Wola a zachowa dystans.
Kiedy wyciera a koszul , spróbowa a odpowiedzie lekkim tonem:
- A co za ró nica, czy wyjedziemy za godzin , czy o pó nocy?
- W
nie o to ci pytam - naciska .
na niego, na siebie, na ca t sytuacj sprawi a, ze zaatakowa a.
- Celem tego weekendu dla ciebie i Amy by o, eby cie si lepiej poznali. I zosta o to osi gni te. Czuje
si z tob swobodniej, rozmawia, bierze ci za r
, mówi ci, kiedy chce i do azienki, pokazywa a ci
muszelki nad morzem.
Zamkn a usta po ostatniej uwadze. Zda a sobie spraw , e zaczyna to brzmie zbyt g upio. Wiedzia a,
e jej argumenty by y s abe, ale nie mog a po prostu powiedzie mu, e jej uczucia dla niego coraz bardziej
zmienia y si w obsesj . Im szybciej b dzie mia a ten weekend za sob , tym lepiej dla jej równowagi
emocjonalnej.
- Ci gle nie wyja niasz, dlaczego chcesz wyjecha wcze niej? - powiedzia . Nie spuszcza wzroku z jej
twarzy.
Wiedzia a, e uchodzi za nieust pliwego i twardego w interesach. Oczywi cie by taki sam w yciu
osobistym. My la a o prawdziwej przyczynie, a poniewa nie potrafi a wymy li nic innego, od-
powiedzia a:
- Mam par rzeczy do zrobienia w Norfolk. Ty na pewno te .
Opar si o blat.
- Mam co do zrobienia? - zapyta agodnie. - Co mam do zrobienia w Norfolk, czego nie móg bym
zrobi tutaj? Sama powiedzia
, e g ównym celem weekendu by o dla mnie sp dzenie czasu z córk . I to
nie robi .
- Pani Hamish wyjecha a. Musisz znale inn opiekunk , pami tasz o tym?
- Zamierza em prosi ci o rad w sprawie opiekunki dla Amy pó niej, ale poniewa mam ma o czasu,
lepiej zapytam teraz.
Nie dba a o jego sarkastyczny ton. Czuj c si w defensywie, podesz a do sto u, eby zebra reszt
naczy .
- My
, e powiniene poszuka dla niej przedszkola. Móg by odwozi j po drodze do pracy i
odbiera po drodze do domu. W ci gu dnia przebywa aby z rówie nikami. Dobrze by jej to zrobi o.
Johna zmrozi o. Przygl da si jej d ugo twardym wzrokiem, w ko cu powiedzia powoli:
- Jak zwyk e masz gotow odpowied - nagle podszed do niej, przerwa jej ustawianie naczy . Wzi
za r ce, odwróci twarz do siebie. Tylko nie na pytanie, które zada em wcze niej. Chc us ysze prawd .
Dlaczego chcesz, eby ten weekend szybciej si sko czy ?
Usi uj c okaza oboj tno , jakiej wcale nie czu a, powiedzia a:
- W takim razie, je li robisz z tego takie wielkie rzeczy, zostaniemy. My la am, e mo emy wyruszy
do Nortolk wcze niej. By am tylko miesznie praktyczna. Mam par rzeczy do zrobienia i ty tak samo.
upio sobie pomy la am, e atwiej je b dzie zrobi dzi wieczór ni jutro rano - wyrwa a mu si , zrobi a
odprawiaj cy gest - Zapomnij, e wspomnia am o tym. Wyma to ze swojej pami ci. Ja.,.
Przerwa jej tyrad , zamykaj c usta poca unkiem. Sprawi , e rzeczywi cie zamilk a. Opar si o blat,
przyci gaj c j do siebie. Do ogarniaj cej go frustracji dosz o po danie, od którego napi o si jego cia o.
Zdaj c sobie spraw ze swego rosn cego gniewu, rozlu ni u cisk. Przebiegaj cy mi dzy nimi pr d
po dania zmieni kierunek, kiedy poca owa j
agodnie, penetruj c j zykiem ciep e wn trze jej
wilgotnych ust.
Lauren mia a wra enie jazdy na karuzeli z wy yn nami tno ci spada a w agodniejsz dolin
zmys owo ci. Podnios a r ce, powoli przesuwa a d onie, a obj a go w pasie. Odczuwa a przyjemno ,
dotykaj c napi tych musku ów pod cienkim materia em jego koszuli.
Wydawa o jej si , e jest zamkni ta w klatce jego ramion i cia a, ale zarazem cieszy a si wolno ci ,
swobod od wszelkich zakazów. Ograniczenia, które sobie narzuci a, zosta y zapomniane, i podda a si
rozkoszy, jak dawa o trwanie w jego ramionach. Przytuli a si do niego, chc c by bli ej jego ciep a, jego
si y.
Powoli podniós g ow , a jego pier unosi a si i opada a w rytm jego miarowego oddechu. Kiedy
spojrza na ni , jego ciemne oczy wyra
y ogrom pulsuj cego w nim pragnienia.
- To nie to - powiedzia niskim, ochryp ym g osem.
Z trudno ci skoncentrowa a na nim wzrok.
- Co?
- To nie jest powód, dla którego chcesz wyjecha . Pomy la em sobie, e chcesz si mnie ju pozby -
jego r ce przesun y si po jej plecach w stron bioder, przygarn j mocniej do siebie.
- Ale pragniesz mnie. Czuj w tobie pragnienie tak samo, jak ty czujesz moje.
Odchyli a ramiona do ty u, mocniej przyciskaj c do niego biodra. Wcze niej nie uwa
a si za osob
zmys ow . Ale John pobudza j tak, e przy nim ca a by a ogniem i arem. Skorupka z lodu, któr dla
bezpiecze stwa zbudowa a wokó siebie, topi a si w jego obecno ci.
Powoli, niech tnym ruchem, zdj a r ce z jego pleców i opar a je na jego biodrach, przygl daj c mu si
uwa nie.
Trwa o d
sz chwil , zanim, nie mog c wytrzyma jego spojrzenia, opu ci a g ow , opieraj c czo o
o jego pier . Jej g os by st umiony, ale s yszalny.
- Pragn nie znaczy mie .
- W tym przypadku mo e znaczy .
Potrz sn a g ow . Z zamkni tymi oczami wdycha a m ski zapach i rozkoszowa a si blisko ci jego
mocnego cia a. Nagle odsun a si od niego gwa townym ruchem. Za
a r ce na piersiach, jakby chcia a
zatrzyma jego ciep o, i szepn a:
- John, umówili my si na ten weekend dla dobra Amy. Po co komplikowa sprawy? Jutro ty b dziesz
panem Zacharym, a ja b
Mac. Wszystko wróci do normy.
Nie podszed do niej, cho pragn , by z powrotem znalaz a si tam, gdzie powinna by , w jego
ramionach.
- Bransoletka pozosta a w miejscu, na które j od
, Lauren. Ja nie zostan .
Zdziwiona, rozchyli a usta.
- O czym ty mówisz?
- Od
bransoletk , bo za mocno si do niej przywi za
. Teraz chcesz te odstawi mnie i to co
jest mi dzy nami, dlatego e jestem dla ciebie coraz wa niejszy - jego ciemne oczy wytrzyma y jej
spojrzenie. - Tak nie b dzie. Nie pozwol , eby tak by o. To, co razem prze yli my, nie mo e zosta
schowane do szuflady tylko dlatego, e boisz si to straci .
Jego przenikliwo porazi a j , jednak nie chcia a przyzna mu racji. Ruszy a do wyj cia.
- Nie wiesz, o czym mówisz.
Tym razem poszed za ni . Jego palce zacisn y si wokó jej ramienia, zatrzyma j i obróci do siebie.
Ujmuj c w d onie jej twarz, powiedzia spokojnie:
- Ja te jestem w to zaanga owany. Czy sko czymy z tym teraz, czy b dziemy to kontynuowa -
decyzja nale y do nas obojga, nie tylko do ciebie. Nie wiem, co jest mi dzy nami, ale nie chc tego
spokojnie od
i zapomnie .
Mimo aru jego r k, przebieg j dreszcz.
- Nie odczuwam niczego poza spokojem - powiedzia a ochryple. - I w tpi , ebym mog a zapomnie ,
ale ...
- Nie ma adnego "ale". Prosz tylko, eby da a nam szans lepszego poznania si .
Wyrwa o jej si co w rodzaju miechu.
- Tylko tyle? Nie prosisz o wiele, nieprawda ?
Rozgarn jej w osy palcami, przytrzyma j pochyli g ow .
- Chc wszystkiego.
Ona te chcia a. Bo e, pomó , przebieg a jej szalona my l, kiedy poczu a jego pieszcz ce usta, jego
zyk. Ona te chcia a wszystkiego.
Podnosz c si na palcach, wysz a mu naprzeciw z równ si . Jej ramiona splot y si na jego szyi.
Gdyby przysz o jej pó niej
owa , b dzie mia a przynajmniej wspomnienia na pociech .
Kiedy znowu wtuli si w ni , musia przywo
ca sw zdolno samokontroli, aby nie zapomnie ,
e jego córka znajdowa a si obok w salonie.
Pociesza si tylko my
, e wiele b dzie jeszcze dni, wiele okazji, by by razem z Lauren.
Kiedy us ysza delikatny g osik Amy dochodz cy z salonu, niech tnie odsun si od Lauren.
- Obowi zki ojcowskie.
Odszed kilka kroków, kiedy przemówi a:
- John, jednak chcia abym wyjecha na godzin . Naprawd mam par rzeczy do zrobienia - z
miechem doda a: - I do przemy lenia.
Nie odpowiedzia od razu. Tykanie starego zegara w jadalni wydawa o si dono ne w ciszy, w jakiej jej
si przygl da . Nic nie zosta o postanowione, ale instynkt podpowiedzia mu, e nie powinien teraz
naciska . W ko cu powiedzia :
- W porz dku.
Lauren by a zdumiona jego ust pliwo ci . Jej spojrzenie pobieg o za nim, kiedy wychodzi z kuchni.
Podnios a r
, eby za
za ucho kosmyk w osów, i zamkn a oczy. Jego zapach by na jej r kach, na
jej skórze, w jej duszy.
By o za pó no. Nie mog a ju otrz sn si ze swoich uczu . To, co par dni temu nazywa a za-
kochaniem, okaza o si rzecz znacznie powa niejsz ·
Otworzy a oczy, podesz a do zlewu i zapatrzy a si w okno. Po raz pierwszy jej ochronny pancerz nie
pomóg . Kogo chcia a oszuka ? Musia a przyzna sama przed sob - by a zakochana w Johnie Zacharym.
My la a, e taka jest zr czna, taka sprytna. Lepiej si nie anga owa , nie dopu ci , by na kimkolwiek
jej zale
o. Nauczy o j
ycie, e kiedy zale y jej na kim , nieuchronnie przychodzi rozstanie, a to boli. I
niewa ne, czy to ona odchodzi, czy oni. Przerzucanie jej mi dzy ojcem a matk pozostawi o niezatarte
lady. Przyzwyczaja a si do ró nych domów, nowych ojczymów i nowych macoch, nowych przyrodnich
braci i sióstr, nawet do przyrodnich dziadków, do nowych miast i tymczasowych domów.
Jeszcze trzy dni temu nie my la a, e mog oby doj do sytuacji, do której nie potrafi aby si
dostosowa , albo e mog aby pojawi si osoba, bez której nie potrafi aby si obej . Co dowodzi o, e nie
jest tak sprytna, jak jej si wydawa o.
Lauren musia a poszuka torby na nowe ubrania Amy, a tak e pud a na muszelki i ga zki wyrzucone
przez fale. Glina, któr Amy dosta a od Lauren, te musia a si zmie ci , wi c nale
o poszuka jeszcze
jednego opakowania. No i by jeszcze kubek, na którym Lauren wypisa a imi Amy. W tych
okoliczno ciach zapakowanie wszystkiego do samochodu Johna zaj o nieco wi cej czasu.
John obszed wraz z ni dom, eby upewni si , czy wszystkie drzwi i okna s pozamykane, i w ko cu
wyruszyli po trzeciej.
Droga powrotna do Norfolk przebiega a bez zak óce . Zazwyczaj o tej porze ruch by o ywiony, wielu
ludzi wraca o z weekendu w Outer Banks, i ta niedziela nie nale
a do wyj tków. John wykazywa za
kierownic cierpliwo , nie tak jak wielu kierowców naciskaj cych klaksony albo wymijaj cych inne
samochody z piskiem opon. Lauren uczy a Amy paru dzieci cych piosenek, co sprawi o, e czas w drodze
mija szybciej.
Doje
ali ju do granicy Norfolk, kiedy John, staj c na wiat ach, odwróci si do Lauren.
- Chcesz jecha prosto do domu, czy zjesz z nami obiad?
- Chc jecha do domu.
Czerwone wiat o zmieni o si na zielone. John z powrotem skupi uwag na jezdni.
- Nie móg bym ci skusi soczystym stekiem albo olbrzymi sa atk ?
- Nie, nie móg by .
W milczeniu przejechali kilka przecznic.
- Co mam ci powiedzie , eby zmieni a zamiar?
Spojrza a na Amy i zobaczy a, e ta zaj ta jest wygl daniem przez okno.
- Ju mnie nie potrzebujesz, John, wietnie sobie poradzisz z Amy. - Po krótkiej ciszy doda a agodnie:
- Musisz by z ni sam na sam, wiesz o tym. Mo e zaczniesz dzi wieczorem.
John milcza , dopóki nie dojechali do nast pnych wiate . Wtedy zerkaj c na ni , powiedzia : - To co
mówisz, brzmi tak, jakbym si jej obawia .
Lauren nie odezwa a si . Rzeczywi cie tak uwa
a i nie mog a go zreszt za to wini . Odpowie-
dzialno za ma e dziecko by a olbrzymia, zw aszcza e John nie mia do wiadczenia z dzie mi.
Milczenie Lauren by o tak g
ne i wyra ne, jakby przemówi a, i John w roztargnieniu b bni po
kierownicy. Mo e mia a racj . Nie czu si pewnie, b
c sam na sam z córk . Móg równie dobrze
przyzna si do tego przed sob . Lauren mia a te racj , e czasem powinien by sam na sam z Amy. Myli a
si tylko s dz c, e jej nie potrzebowa . Owszem, potrzebowa , i to nie z powodu, o jakim my la a.
Potrzebowa jej dla siebie, nie dla swej córki.
Kiedy zaparkowa przed jej domem, Lauren zacz a delikatnie egna si z Amy. Dziewczynka
spogl da a to na ojca to na Lauren i grymas zast pi u miech. Wyprostowa a si na swoim siedzeniu i
po
a r czki na oparciu Lauren.
- Dlaczego nie mo esz i z nami?
- Bo mieszkam tutaj.
- Chc , eby posz a ze mn do domu.
Lauren potrz sn a g ow .
- Nie mog tego zrobi , Amy. - Zanim Amy zd
a wysun kolejny argument, doda a: - Co ci
powiem. Kiedy ju b dziesz po k pieli i gotowa i spa , mo esz do mnie zadzwoni . Dam tatusiowi mój
numer telefonu i on pomo e ci go wykr ci .
- Dobrze - lekko u agodzona, Amy zgodzi a si ·
Lauren odwróci a si do Johna i poda a mu swój telefon. Si gaj c po torebk , powiedzia a:
- Mo e ci lepiej zapisz .
- Zapami tam.
John i Lauren wysiedli z samochodu. John otworzy Amy tylne drzwi i przesadzi j na przednie
siedzenie, które przedtem zajmowa a Lauren. Zapi pasy, potem potar jej nosek.
- Amy, podzi kuj Lauren za to, e z nami wytrzyma a przez ten weekend.
Amy us ucha a, nieco zniekszta caj c zdanie:
- Dzi kuj , e nas utrzyma
.
miej c si , Lauren powtórzy a:
- Jeste zawsze mile widzianym go ciem, Amy.
John wyci gn jej torb z baga nika. Odebra a j od niego.
- Nie k opocz si odprowadzaniem mnie do drzwi. Amy nie powinna zosta sama.
Stoj c blisko niej, przesun palcem po jej policzku.
- Nie jestem pewien, czy ty powinna zostawa sama. Trudno przewidzie , z jakimi wymówkami
wyjedziesz.
- Wymówkami? Od czego?
_ Dlaczego nie powinna mnie wi cej widywa .
miechn a si niezbyt weso o.
- B
jutro w pracy. Obiecuj , e nie schowam si , kiedy zobacz ci na korytarzu.
Uj palcami jej podbródek i pochyli si . Z ustami na jej ustach szepn :
- To dobrze. Nie b
musia chodzi i ci szuka .
Poca unek by krótki, ale intensywny. Gest jego r ki, która spocz a lekko na jej talii, wyda si
dziwnie intymny. Kiedy podniós g ow , jego ciemne oczy wytrzyma y jej spojrzenie. Potem zostawi j i
wsiad do samochodu, a ona odprowadza a go wzrokiem. Automatycznie podnios a r
, widz c, e Amy
macha do niej na po egnanie.
Chwytaj c mocniej torb , wesz a do budynku.
Mia a uczucie zawodu. Czu a niemi y ci ar w okolicach serca, ale wiedzia a, e za to poczucie
osamotnienia mo e wini tylko siebie.
Stara a si przekona sam siebie, e post pi a s usznie, odrzucaj c zaproszenie Johna. Potrzebowa a
poby troch sama, eby pomy le , ustawi ten weekend w odpowiedniej perspektywie. Problem polega na
tym, e nie mia a najmniejszego poj cia, od czego zacz .
Sta a z kluczami przy drzwiach swego mieszkania, kiedy drzwi po drugiej stronie korytarza otworzy y
si i zawo
a j Holly Steinmetz.
- Mam dla ciebie przesy
i listy. Nadesz y w sobot .
- Zaraz po nie przyjd , tylko wsadz torb do rodka.
- Sama ci je przynios .
Holly szybko pocz apa a z powrotem do swojego mieszkania i pojawi a si ponownie z p askim
pakietem i paroma kopertami w r ku.
Do tego czasu Lauren zd
a otworzy drzwi i - zostawiwszy je uchylone dla s siadki - wej do
rodka. Holly w lizn a si , rzuci a poczt na stolik do kawy i usadowi a si na kanapie w ród szelestu
spódnicy i pobrz kiwania bransoletek.
Stroje s siadki Lauren zawsze by y prze adowane. Na dzisiaj wybra a czerwon , suto marszczon
spódnic , pomara czow bluzk bez ramion i turkusowy pas z fr dzlami na ko cach;. Jej w osy - mas
czarnych loków - utrzymywa a w jakim takim porz dku opasuj ca czo o wst
ka. Holly by a dwana cie lat
starsza, dziesi centymetrów ni sza i dziesi kilogramów ci
sza ni Lauren. Aktualnie samotna,
zarz dza a ma ym bistro w pobli u budynku Raytech. By a szczera i otwarta, mo e nieco prostacka.
Tak jak w tej chwili. Na jej twarzy malowa o si najwy sze zaciekawienie, kiedy odezwa a si : - Chc
zna wszystkie wi stwa. Wszystkie pikantne szczegó y.
Lauren osun a si zm czona na bujany fotel, stoj cy w pewnym oddaleniu od kanapy. Absolutnie nie
by a w nastroju do przes uchania, ale do wiadczenie nauczy o j , e próba odwrócenia uwagi Holly od
sprawy j interesuj cej, jest strat czasu.
- Wszystkie pikantne szczegó y czego?
- Twego weekendu z tym seksownym facetem, który wysadzi ci pod drzwiami. Przypadkiem
wygl da am przez okno. Przysi gam, e moje okna zaparowa y, kiedy ci poca owa . Jej bransoletki
zadzwoni y. Wychyli a si do przodu i opar a r ce na kolanach.
- Opowiedz wszystko, niczego nie opuszczaj. Wiedz c, e Holly potrafi by uparta jak agent
ubezpieczeniowy podsuwaj cy polis , Lauren przedstawi a jej skrócon wersj weekendu, wspominaj c
cz ciej Amy ni Johna.
- Jak widzisz - zako czy a - to by rodzaj sytuacji wyj tkowej, bo opiekunka Johna musia a nagle
wyjecha .
Rozczarowanie zachmurzy o wyrazist twarz Holly. Lauren st umi a u miech. Jedyn rzecz , za któr
naprawd przepada a Holly Steinmetz, by y romanse. Z tego zreszt powodu posiada a czterech eksm ów.
Uwielbia a by zakochana, za to nie przepada a szczególnie za stanem ma
skim.
W nadziei zmiany tematu Lauren spojrza a na pakiet, który Holly po
a na stoliku.
- To pewnie od matki.
- Tak mi si wydawa o. Zauwa
am hawajski znaczek.
Lauren odwin a br zowy papier, potem ozdobne opakowanie i poda a pude ko Holly.
- wietnie to zrobi na moje biodra. Trzy kilo orzeszków w czekoladzie.
Holly pocz stowa a si hawajskimi s odyczami.
- Dla dobra twoich bioder pomog ci to zje . A teraz przesta buja i opowiedz mi o tym towarze, z
którym pojecha
na weekend. Nie uwierz , e sp dzi
z tym go ciem ca y weekend i nie by o adnego
bara bara.
- Przykro mi. Nie by o adnego bara bara. Pojecha ze mn do domku, bo potrzebowa mojej pomocy
przy córce. To wszystko.
Holly pogryza a czekoladki.
- I przypuszczam, e tylko z wdzi czno ci z
poca unek na twoich ustach. Przesta am wierzy w
bajki trzydzie ci lat temu, s oneczko. B dziesz musia a wymy li co lepszego.
Lauren wyci gn a nogi na plecionym chodniku. Wzdychaj c ci ko, przyzna a si :
- My
, e robi z siebie kolosaln idiotk , je li chodzi o Johna Zachary'ego.
- Z m czyznami wszystko mo liwe - powiedzia a Holly lekkim tonem. - W jaki sposób robisz z siebie
idiotk ?
- Chc c wi cej, ni mog mie .
Holly si gn a po nast pn czekoladk ·
- Dlaczego nie mo esz go mie ? Z tego, co widzia am z okna, specjalnie si nie wykr ca .
- Jest wielka ró nica mi dzy poca owaniem kobiety a zajmowaniem si kobiet . Nie szukam przygody,
Holly. Nigdy nie zale
o mi, eby by na drugim czy trzecim miejscu w czyim
yciu. By am na takim
miejscu i nie chc si tam nigdy wi cej znale .
Holly by a jedn z niewielu osób, które wiedzia y o dzieci stwie Lauren. Mieszkaj c w pobli u przez
ponad rok i b
c z natury w cibsk , Holly wyci gn a z Lauren niejedno o jej przesz
ci. Wiedzia a te ,
e w yciu m odej kobiety nie ma adnego m czyzny.
- Mo e gdyby da a mu szans , móg by ci pokaza , e interesuje si tob na powa nie, nie chodzi mu
tylko o romans.
Lauren potrz sn a g ow . Jej u miech mia w sobie cie smutku.
- Mo e nawet o romans mu nie chodzi. O ile wiem, nie jest zwi zany z nikim w Raytech. Trudno
przypuszcza , eby chcia zaczyna akurat teraz.
- A je li zacznie?
- Powiedzia am ci. Przygody mnie nie interesuj ·
Bransoletki Holly zadzwoni y ciszej, kiedy znowu si gn a do pude ka ze s odyczami.
- Jak mi si zdaje, mówi
kiedy , e nie chcesz nigdy wyj za m
.
Zaniepokojona nagle Lauren wsta a i podesz a do wielkiej paproci stoj cej przed oknem. Obrywaj c
kilka suchych p dów, odpowiedzia a na pytanie Holly:
- Nie zamierzam wychodzi za m
.
Holly o ma o nie zgubi a paska, kiedy gwa townie poderwa a si z kanapy.
- Musz sko czy z tymi s odyczami. To mi szkodzi na s uch. Przysi
abym, e powiedzia
, e nie
chcesz przygody, a teraz mówisz, e nie chcesz ma
stwa. Nie pozostaje ci wiele innych mo liwo ci do
wyboru.
- Wiem - Lauren podesz a do biurka i wrzuci a suche p dy do mietniczki. - Teraz widzisz, na czym
polega problem. Jestem w nim zakochana, ale nie chc ani romansu, ani ma
stwa. Jak s usznie mówisz,
niewiele mam do wyboru, ale pozostaje jedna rzecz.
- Co takiego?
- Odejd .
Holly nie przej a si trzeci mo liwo ci wymy lon przez Lauren.
- Dla mnie to nie brzmi zabawnie.
- Dla mnie te nie. Ale brzmi sensownie.
- Ale to nie ma nic wspólnego z sensem, s oneczko - Holly podesz a do drzwi. Kiedy je otworzy a,
odwróci a si z u miechem do Lauren.
- Gdyby taka decyzja mia a sens, nie mia abym czterech eks-m ów. Powiadom mnie, co si b dzie
dalej dzia o.
Lauren nie poruszy a si wci gu kilku minut po tym, jak drzwi zamkn y si za s siadk · Holly mog o
wydawa si zabawne, ze wychodzi a za m
tyle razy, ale Lauren nie. Starsza kobieta stanowi a jeszcze
jeden przyk ad uzasadniaj cy niech
Lauren do ma
stwa. Wi zy ma
skie zbyt cz sto prowadzi y do
sytuacji bez wyj cia. Lauren nie chcia a, eby jej ycie dzieli o si na okresy wed ug by ych m czyzn i
dzieci rozsianych po kraju.
Zabra a si za robienie rzeczy, które, jak powiedzia a Johnowi, chcia a za atwi . Brudne ubrania
zosta y uprane, meble odkurzone, lista zakupów wypisana, a kilka sukienek od
onych do pralni. Te
przyziemne prace nie wymaga y, niestety, adnego skupienia, wi c my li Lauren pow drowa y do
weekendu sp dzonego z Johnem.
Kilka godzin pó niej, kiedy bra a prysznic, zadzwoni telefon. Szybko zakr ci a kran i, porywaj c
cznik, pobieg a do telefonu. Zdyszana podnios a s uchawk ·
- Dyszysz jakby bra a udzia w wy cigu w g osie Johna brzmia o rozbawienie. - Bra am prysznic.
Chwila ciszy, a potem jego g os:
- Nie mów mi, e masz na sobie tylko r cznik.
miechn a si .
- Zgoda, nie powiem.
- A wi c masz tylko r cznik?
- Powiedzia
, eby ci nie mówi .
- Tak powiedzia em - jego g os wydawa si roztargniony. - S uchaj, Amy chce ci powiedzie
dobranoc. A mo e chcesz co w
na siebie, zanim oddam jej s uchawk ?
- Nie, wszystko w porz dku. Pod oga ju i tak jest mokra, a tutaj jest ciep o. R cznik mi wystarczy.
- To twoja opinia - mrukn .
Amy musia a sta tu przy nim. Dziewczynka zacz a opowiada Lauren, e zjad a kolacj i wyk pa a
si . Szczebiota a przez kilka minut, a zako czy a mówi c:
- Tatu chce z tob mówi .
W chwil pó niej odezwa si John:
- Jak widzisz, prze yli my.
- Nie wydaje si , eby wasz pierwszy wspólny wieczór okaza si nieudany.
Us ysza a na linii jego mieszek, od którego przebieg jej po skórze zmys owy dreszcz.
- Mam jeszcze jedn ojcowsk powinno do spe nienia, zanim za nie. Wybra a ksi
o kocie i
ocie. Mam jej poczyta w
ku. To mo e by przebój tego wieczoru.
Lauren roze mia a si z czu
ci .
- Twoja córka otwiera przed tob nowe horyzonty. Niebawem b dziesz ekspertem od doktora Seussa.
- Mi dzy innymi - nast pi a chwila ciszy. - Ma piszon ciska ksi
w r kach i stoi dok adnie
naprzeciw mnie. Chyba wypada zrozumie aluzj i zabra si do czytania. Porozmawiamy pó niej.
Lauren wzi a to za dobr monet .
- W porz dku. Dobranoc - ju mia a si roz czy , kiedy us ysza a, jak wymawia jej imi . Tak?
- Czy mo esz wy wiadczy mi jeszcze jedn przys ug ?
- Je li potrafi . A co takiego?
- Czy mog aby narzuci co na ten r cznik? W tej chwili moja wyobra nia ma nadgodziny.
Dziwne, jak nagle zmieni si nastrój rozmowy. Lauren zacisn a r
na s uchawce.
- Na oparciu kanapy le y kilim afga ski. Je li chcesz, mog si owin .
Musia widocznie dos ysze rozbawienie w jej g osie.
- P aszcz by by jeszcze lepszy - mrukn wstrzymuj c oddech. A potem ci gn : - Musz i . Amy si
niecierpliwi. Jutro porozmawiamy.
Po czenie zosta o przerwane, Lauren wolno od
a s uchawk . Naprawd my la a tak, jak mu
powiedzia a. By a zadowolona, e radzi sobie z córk sam. Tak w
nie powinno by - dla dobra Amy i dla
jego dobra. Mogli si teraz oboje obej bez niej.
To cudownie, pomy la a z gorycz , staraj c si odnale w sobie entuzjazm, jaki powinna odczuwa .
Przytrzymuj c zsuwaj cy si r cznik wróci a do azienki.
To naprawd wspaniale.
7
Nast pnego ranka Lauren wysz a do pracy godzin wcze niej, eby odrobi czas, jaki winna by a
firmie. Nie by o w Raytech zegara do odbijania godzin, a Simpson zwykle nie pojawia si przed dziewi
,
wi c nie móg wiedzie , e dotrzymuje s owa. Ale dotrzyma a. I to by o najwa niejsze.
Tak czy inaczej, w tpliwe, eby jej pilno mog a zmieni opini zwierzchnika o niej. Nie istnia o nic,
co mog oby to sprawi . Pewne by o jedynie - i na to mog a liczy ka dego ranka, e znajdzie na swoim
biurku stos papierów. Odk d tylko zacz a pracowa w Raytech, zwierzchnik zarzuca robot jej biurko tak,
e przerobienie tego przekracza o mo liwo ci normalnej osoby. Móg by tego dokona chyba tylko
komputer. Ale ona nie by a komputerem. Po tym, jak dowiedzia a si , dlaczego Simpson dr czy j bardziej
ni innych podw adnych, zrozumia a, e nie mog a powiedzie nic, co os abi oby jego niech
. Pozostawa o
jej tylko brn przez ogrom pracy, jak jej wyznacza .
W czasie lunchu z kolegami z pracy Lauren dowiedzia a si , e John nie pojawi si w biurze tego
ranka, i nie spodziewano si go w ci gu dnia. Kobiety wymy la y przyczyny, które mog y sprawi , e pan
Zachary by nieobecny, ale adna z nich nie odgad a prawdy. Lauren mog aby zaspokoi biurowych
plotkarzy opowie ci , e ich pracodawca bez w tpienia dokonuje rozpoznania przedszkoli, ale zachowa a
milczenie. Po pierwsze, nie chcia a, eby ktokolwiek wiedzia , e znane jej by o ycie osobiste Johna, a po
drugie, kobiety tak dobrze si bawi y, wymy laj c powody nieobecno ci szefa.
Kiedy nie mia a wiadomo ci od Johna przez reszt popo udnia, powiedzia a sobie, e tak jest lepiej.
Niestety, sama w to nie wierzy a.
Tego wieczoru wzi a prac do domu. Nie chcia a da Simpsonowi satysfakcji stwierdzenia, e nie
daje sobie rady, a poza tym praca pomog a jej sp dzi puste wieczorne godziny.
Telefon zadzwoni o ósmej. John powiedzia krótko, jakby urywanym g osem:
- Amy chce ci powiedzie dobranoc.
Par sekund pó niej Amy zacz a bez adnie opowiada , jak sp dzi a dzie . Nowe zabawki
przemieszane by y z opisem torby na ksi ki, któr kupi jej tatu , bo mia a i do szko y.
Amy wydawa a si o ywiona i podekscytowana.
- Tatu mówi, e b dzie bardzo fajnie. Tylko musz i jutro rano na "przegl d", zanim pójd do
szko y. Chc pojecha du ym,
tym autobusem, ale tatu mówi, e musz poczeka , a pójd do du ej
szko y.
Zastanawiaj c si , dlaczego John wydawa si niespokojny, Lauren zapyta a:
- A co teraz tatu robi?
- Zbiera b belki.
My
c, e nie dos ysza a, powiedzia a bezmy lnie:
- Nie ca kiem ci zrozumia am, Amy, Co tatu robi?
- Tatu kupi mi butelk p ynu do k pieli i wyla am j ca do wanny. Du o mydlin polecia o na
pod og . Tatu wzi moje pla owe wiaderko i opatk , i stara si w
mydliny z powrotem do wanny.
Lauren parskn a miechem. Nic dziwnego, e John wydawa si zgn biony.
Amy widocznie uzna a spraw zbierania b belków za sko czon i opowiada a dalej Lauren o swoich
nowych "upa kaniach", a sko czy a, mówi c:
- Tatu powiedzia , e nied ugo b
si mog a z tob zobaczy .
- Zobaczymy si , Amy. Zdaje si , e jeste teraz bardzo zaj ta.
Amy nie da a si zby . Tatu powiedzia jej, e zobaczy si z Lauren, i dziewczynka trzyma a si tego
tematu jeszcze przez par minut, zanim w ko cu powiedzia a "dobranoc".
Nast pny dzie wygl da dok adnie tak samo. Przynajmniej w biurze. Johna znowu nie by o. Papierów
nie ubywa o. O pi tej Lauren do czy a do innych, zbiorowo opuszczaj cych budynek. Niezdolna znie
my li o powrocie do pustego mieszkania, zatrzyma a si przy elegenckiej, francuskiej restauracji i
zafundowa a sobie posi ek, odpowiadaj cy jej tygodniowej porcji jedzenia.
Wróci a do domu tak pó no, e min a ju pora, kiedy Amy k ad a si spa , wi c nie by a zdziwiona
ani rozczarowana brakiem telefonu. Tak przynajmniej sobie powtarza a. Pora, kiedy John k ad si spa
jeszcze nie min a, chyba e od przybycia córki przesun sobie godziny snu na wcze niejsze.
Nast pnego dnia, kiedy posz a do pokoju dla personelu po fili ank kawy, us ysza a, e szef jest ju z
powrotem. Poniewa nie prosi j o pomoc w ci gu ostatnich dni, s dzi a, e opanowa sytuacj .
Powtarzanie sobie, e zadowolona jest z faktu, e jej nie potrzebuje, nie mia o sensu. Nie by a zadowolona.
Nie dlatego, e nie potrzebowa jej pomocy przy córce, ale dlatego, e jego poca unki sprawi y, i zacz a
my le , e mo e troszeczk potrzebowa jej dla siebie.
Ko o po udnia zadzwoni telefon. Nie chc c pogubi si w umowie, po
a palec na kolumnie cyfr i
odebra a.
- Lauren McLean.
- Czekam na ciebie w holu za pi minut.
- John?
- Oczywi cie - powiedzia z rozbawieniem. - Czy oczekiwa
, e kto inny zaprosi ci na lunch.
- Nie, ale ...
- Mam rozmow na drugiej linii. Hol. Za pi minut.
Po czenie przerwa o si , zosta a ze s uchawk w r ku. Kiedy j odk ada a, przysz a jej do g owy
straszna my l. A mo e Amy jest znów chora? Poczucie winy zmaga o si w niej z trosk . Nie powinna by a
pozwoli Amy brodzi w wodzie. Skl a si za z ocen sytuacji. Powinna by a upiera si , by Amy
siedzia a w domu, cho by dziecko mia o si okropnie nudzi . Okaza a si niet gim ekspertem od dzieci.
Od
a umow i odsun a krzes o. Stoj c, zastanowi a si nad swoim wygl dem. Na szcz cie jej
sukienka w granatowe pr
ki z szerokim paskiem wygl da a prawie tak samo wie o jak o szóstej rano,
kiedy j wk ada a. Wyci gn a torebk z dolnej szuflady biurka, przejecha a szczotk po w osach i wysz a z
pokoju. Mia a pecha wpa prosto na zwierzchnika, który szed korytarzem.
Simpson zrobi swój zwyk y gest, spogl daj c na zegarek.
- Wychodzimy na lunch, nawet je li mamy jeszcze prac do zrobienia?
Lauren zna a jego irytuj cy zwyczaj u ywania królewskiego "my", zawsze kiedy si do niej zwraca .
Za ka dym razem zgrzyta a z bami i gryz a si w j zyk, eby nie odpowiedzie ostro. Teraz postanowi a
sama u
tej formu y.
- Tak, wychodzimy.
- A czy nadrobili my czas, jaki mieli my nadrobi ?
- Przychodzili my wcze niej rano przez dwa dni.
Simpsonowi to si nie spodoba o. Lauren wiedzia a, e wola by znale jakie niedoci gni cie, ale tym
razem po prostu nie móg jej przeszkodzi . Podda si i zszed jej z drogi.
Odchodz c czu a niesmak, jak zwykle po spotkaniu ze zwierzchnikiem. Nie nale y do przyjemno ci
spotyka si z otwart niech ci , nawet tak nad tego g upca jak Simpson.
Wcisn a si do windy razem z innymi pracownikami wybieraj cymi si na lunch. Poniewa wesz a
ostatnia, wysz a jako pierwsza. Prawie natychmiast zauwa
a Johna. Sta z boku g ównego wej cia,
rozmawiaj c ze stra nikiem.
Jego widok sprawi , e serce niezno nie podskoczy o. Mia na sobie stonowany, szary garnitur w
kratk , bia koszul i czerwony krawat. Wygl da elegancko i oficjalnie - i nieodparcie poci gaj co. Kiedy
podesz a, przerwa swoj rozmow ze stra nikiem i zwróci si do niej. Nie dostrzega
adnych ludzi wokó .
Jego uwaga skierowana by a wy cznie na ni ·
miechaj c si do niej, powiedzia :
- Jeste punktualna.
Lauren musia a wiedzie . Nie my
c o tym, e koledzy z pracy przygl daj im si z zainteresowaniem,
apa a go za rami ·
- Co si sta o Amy?
Zamruga .
- Nic. Ma si dobrze. Odwioz em j rano do przedszkola poleconego mi przez przyjaciela, który ma
dwoje ma ych dzieci. Dowiadywa em si o ni , zanim zadzwoni em do ciebie. Kobieta, z któr
rozmawia em, powiedzia a mi, e Amy by a spokojna i na pocz tku trzyma a si na boku, ale teraz
zaprzyja ni a si z jednym z dzieci. Kobieta powiedzia a, e kiedy zadzwoni em, Amy i jej nowa
przyjació ka s ucha y, jak jedna z opiekunek czyta a bajk .
Zala a j fala ulgi. Nagle zda a sobie spraw , z jak si trzyma a jego rami , zwolni a u cisk, opu ci a
.
Oczy Johna zw zi y si , kiedy przygl da si jej twarzy, dostrzeg blado policzków.
- A wi c naprawd martwi
si o ni ?
- Dzieci tak atwo api choroby.
Wzi j za rami i poci gn w kierunku drzwi.
- Wczoraj zosta a dok adnie zbadana. Jest w doskona ym zdrowiu.
Id c szybko, eby dotrzyma mu kroku, zapyta a:
- Je li Amy ma si dobrze, to dlaczego sprawia
wra enie, e tak pilnie chcesz mnie zobaczy ?
- Nie widzia em ci przez dwa i pó d ugich dni.
Kiedy spojrza a na niego, napotka a wzrok rozbawiony zdziwieniem maluj cym si w jej oczach.
- Wiesz, je eli nadal b dziesz si pyta o rzeczy oczywiste, zaczn si zastanawia , czy opinie o tobie
jako o inteligentnej kobiecie nie s przesadzone.
To by o oczywiste, pomy la a ze zdziwieniem. Dla kogo? Zmieniaj c temat, zapyta a:
- Dok d idziemy?
- Zje lunch. Zaraz za rogiem jest restauracja, gdzie daj dobrze zje i nie maj szafy graj cej.
- Nie lubisz muzyki?
- Nie, kiedy tr bi mi w uszy, a ja usi uj co zje .
Bistro, które prowadzi a Holly, te by o zaraz za rogiem, i Lauren mia a parali uj ce przeczucie, e
tam w
nie zmierzaj . Nie pomyli a si . Kiedy doszli do restauracji Holly, John otworzy drzwi przed
Lauren. Ku swej g bokiej uldze, Lauren nie dostrzeg a Holly przy kasie. Oszcz dzone zosta o jej znoszenie
Holly, osaczaj cej Johna tysi cem osobistych pyta . Przynajmniej na razie. Spotkanie z Holly b dzie
nieuchronne przy wyj ciu, ale wtedy nie b dzie mia a za du o czasu na rozmow . Tak
ywi a nadziej .
Kiedy John chcia wybra stolik z przodu sali, zaproponowa a, eby usiedli z ty u, z dala od ha-
liwego baru. W godzinach lunchu ruch w bistro by najwi kszy. Sprawna obs uga i dobre jedzenie
przyci ga y ludzi z okolicznych firm.
Wyprzedzi a Johna i zaj a odgrodzony wysokimi oparciami k cik przy cianie, unikaj c stolików
po rodku restauracji. W lizn a si na wy cie ane siedzenie, pozostawiaj c Johnowi miejsce twarz do
frontu sali. On jednak nie zamierza siada naprzeciwko, tylko szybkim ruchem wsun si na siedzenie
obok niej. Kiedy taki ciep y i silny usiad ko o niej, k cik zrobi si nagle ma y i przytulny.
Kelnerka zjawi a si niemal natychmiast. Wr czy a im kart , a potem odesz a, daj c im czas do
namys u.
John zlekcewa
kart i zwróci si do Lauren:
- Pragn bym wierzy , e rzeczywi cie chcesz by ze mn sam na sam, ale to pewnie tylko pobo ne
yczenia.
Zwróci a si w jego stron .
- Dlaczego ci gle dajesz do zrozumienia, e co nas czy?
- Dlaczego ci gle upierasz si , e tak nie jest? Nie wiedz c, co zrobi z r kami, zacz a bawi si
.
- Bo tak nie jest.
Pod sto em prze
r
ze swego uda na jej i w tym momencie us ysza ha as upuszczonej
eczki.
Pod d oni poczu jej napi te mi nie.
- Na pewno tak nie jest? - zapyta agodnie.
Konieczno udzielenia odpowiedzi zosta a jej oszcz dzona dzi ki pojawieniu si kelnerki z blocz-
kiem w r ce. Usi owa a str ci r
Johna ze swego uda, ale on po prostu obróci d
i splót jej palce ze
swoimi.
Odezwa si do niej lekkim tonem:
- Na co masz ochot ? - ale w jego oczach by a czu
.
Potrzebowa a kilku sekund, eby zda sobie spraw , e chodzi o mu o lunch. Nie zagl daj c do karty,
zwróci a si do kelnerki:
- Poprosz sa atk firmow i mro on herbat .
- Dla mnie to samo.
Kiedy kelnerka odesz a, John siad bokiem, zwracaj c si ku niej. Prze
ich splecione d onie z jej
uda na swoje i zapyta :
- Mia
z y dzie ?
- Niespecjalnie. Dlaczego pytasz?
- Jeste nachmurzona.
- Trzymasz mnie za r
.
- To dlatego jeste nachmurzona?
- Wiesz, e nie musisz zabiera mnie na lunch tylko dlatego, e pomog am ci z Amy. Nic mi nie jeste
winien.
- To dobrze, bo nie dlatego chcia em si z tob widzie - kciukiem przycisn jej przegub. Co my lisz o
tym, eby kupi Amy pieska?
Tak nagle zmieni temat, e zamurowa o j na chwil . Odwo uj c si do zdrowego rozs dku, aby
st umi rozczarowanie, zapyta a:
- A ona chce?
- Zapyta a mnie dzi rano, czy mo e mie pieska. Powiedzia a, e prosi a wi tego Miko aja, eby go
jej przyniós na Gwiazdk w zesz ym roku, ale przyniós jej lalk .
- A co ty o tym s dzisz? Zgodzisz si na szczeniaka w domu? ywe zwierz to nie zabawka, oznacza
wi cej ba aganu. Nawet gdyby kupi ju podchowanego, b dziesz musia wyprowadza go kilka razy
dziennie.
Zawaha a si zanim doda a:
- Jest jeszcze co , co powiniene wzi pod uwag ·
- Co takiego?
- Je li nie zamierzasz zatrzyma Amy przy sobie, by oby nie w porz dku wobec niej i wobec
szczeniaka, gdyby odes
j do matki, a zatrzyma psa. Twoja by a ona widocznie nie yczy sobie, eby
Amy mia a psa, w przeciwnym razie dosta aby go na Gwiazdk . Amy przywi e si do psiaka, a potem,
kiedy wróci do matki, b dzie si musia a z nim rozsta . Nie b dzie w stanie zrozumie , dlaczego nie mo e
zatrzyma psa. B dzie zdruzgotana.
Dostrzeg cie w jej oczach.
- Tobie si to zdarzy o?
- By am starsza od Amy - odpowiedzia a krótko.
Kciuk Johna ponownie przyci gn przegub jej r ki. Postanowi nie zmusza Lauren do zwierze .
- Rozmawia em z moim adwokatem o przej ciu opieki nad Amy. Od
decyzj o wzi ciu szczeniaka
do czasu, a b
wiedzia na pewno, czy zostanie ze mn .
- Czy Amy chce tego?
- Nie wiem. Odk d jest u mnie, ani razu nie powiedzia a, e chce do mamy. Martine nie zadzwoni a,
eby zapyta , jak si czuje, ani eby z ni porozmawia . Z tego, co mog si dowiedzie od Amy, sp dza a
wi kszo czasu z gosposi . Nie wygl da na to, eby t skni a za matk . Je li przejm nad ni opiek , nie
móg by z ni w ci gu dnia, ale b
sp dza z ni wieczory i weekendy. Wygl da na to, e to wi cej
czasu, ni po wi ca a jej Martine.
Lauren nie by a zdziwiona jego decyzj . Sama widzia a, jak dba o córk , i chcia dla niej jak najlepiej.
Mimo wszystko czu a si zmuszona ostrzec go o odpowiedzialno ci, jak zamierza na siebie wzi .
- Masz Amy od niedawna. Jeste pewien, e chcesz j na d
ej? Ju zmieni a twoje ycie, a zmieni
jeszcze bardziej.
Podniós ich splecione d onie do ust, uca owa jej palce.
- Damy sobie rad ze wszystkim.
- My? - powtórzy a z pow tpiewaniem. - Ty ja?
Opu ci ich r ce z powrotem na swoje kolana.
- Chcesz, ebym powiedzia to wyra nie, prawda?
- Chyba tak. Nigdy nie by am dobra w zgadywankach i w czytaniu w my lach.
- To proste. Chc ci nadal widywa . Nie tylko ze wzgl du na Amy, ale ze wzgl du na siebie. Chc ci
widzie w czasie lunchu, w czasie kolacji i po kolacji - co zamigota o w jego oczach. Na pewno w czasie
niadania. I w czasie wszystkich godzin ciemno ci mi dzy jednym a drugim.
Lauren zabrak o nagle tchu. Oddychanie nie by o zaj ciem trudnym, w ko cu robi a to przez ca e
ycie, ale jego s owa jakby pozbawi y jej p uca powietrza. Czy naprawd a tak j to dziwi o? zapyta a sam
siebie. By a wiadoma istniej cego mi dzy nimi poci gu, kiedy ca owa j , dotyka i patrzy na ni . atwo
jej by o to zauwa
, bo dok adnie takie same odczucia by y jej udzia em.
- Nie interesuje mnie przygoda, John - g os jej dziwnie dr
.
- Wolisz co bardziej sta ego?
Zauwa
a ch ód w jego g osie, chocia w jego oczach nie by o wida gotowo ci do wycofania.
- Nie ma czego takiego.
- Powiedz teraz: dlaczego nie interesuje ci ma
stwo?
- Nie podobaj mi si rozwody i ich skutki dla ludzi.
- Rozmawiamy o ma
stwie, nie o rozwodzie.
..
- Jedno prowadzi do drugiego.
Przygl da jej si przez d
sz chwil . Powinien odczu ulg , e nie interesuje jej ma
stwo. W
ko cu nie to jej proponowa . A wi c dlaczego nie podoba mu si jej cyniczny ton?
Zepchni ty zosta do pozycji obro cy ma
stwa.
- Nie wszystkie ma
stwa ko cz si rozwodem, Lauren. Niektóre pary yj razem raczej
szcz liwie przez ca e ycie. Wychowuj dzieci, sp acaj po yczki, a potem gazety publikuj ich zdj cia w
dniu z otych godów.
- By mo e. Ale ja widzia am tylko skutki post powania rozwodowego, kiedy pary spieraj si o
dzieci, domy, samochody i wszystkie doczesne dobra, które potem s dzielone. Dwoje ludzi, zaczynaj cych
ma
stwo z u miechami i marzeniami, ko czy je ze zami i gniewnymi s owami. Nie chc w czym takim
uczestniczy , pi kne dzi ki. Nie b
bra udzia u w rujnowaniu dzieciom fundamentów ich ycia.
- A co z mi
ci ? W ni tak e nie wierzysz?
Uciek a wzrokiem, nie czu a si zdolna wytrzyma jego intensywnego spojrzenia.
- S dz , e istniej ró ne rodzaje mi
ci.
Nie przej si jej odpowiedzi .
- Powiedzia
mi, czego nie chcesz, ale nie wspomnia
, czego chcesz. Czy wiesz, co to jest?
miechn a si blado.
- mieszne, ale o tym samym rozmawia am niedziel z moj s siadk . Nie podoba a jej si moja
odpowied .
- Jak brzmi?
Trudniej by o to powiedzie Johnowi ni Holly. Jednak wzi a g boki oddech i wydusi a to z siebie.
- Powiedzia am, e odesz abym przy pierwszej oznace powa niejszego zainteresowania kim .
Nie da nic po sobie pozna , wi c trudno by o Lauren oceni , jak przyj jej o wiadczenie. Przez
minut tylko si jej przygl da , a potem powoli wysun swoj r
z jej d oni. Nie poruszy si , ale
wydawa o si , e bardzo si od niej oddali .
Lauren zacz a dr
. Mia a wra enie, e za chwil rozpadnie si na kawa ki. Spodziewa a si bólu w
wypadku zerwania, ale nie wiedzia a, e b dzie on tak wielki. Nie mia o znaczenia powtarzanie sobie, e
post puje s usznie. Jaka cz
jej istoty ci gle usi owa a si gn po b yszcz ce jab ko na wierzcho ku
drzewa. Problem polega na tym, e nie by a pewna, czy tym razem prze yje upadek.
Kelnerka podesz a do stolika i poda a im sa atk , a tak e szklanki z mro on herbat , koszyk z
pieczywem, buteleczki oliwy i octu. John potrz sn g ow , kiedy kelnerka zapyta a, czy maj jeszcze
jakie
yczenia. Kiedy odesz a, wzi widelec i zacz je .
Lauren nawet nie próbowa a je , nie by aby w stanie prze kn ani k sa. Miesza a tylko jedzenie w
swojej salaterce, ka dym nerwem wyczuwaj c obecno m czyzny, który siedzia tak blisko, a wydawa
si tak odleg y. John, zgn biony w my lach, nawet nie próbowa podtrzymywa rozmowy.
Kiedy kelnerka podesz a raz jeszcze, eby dola mro onej herbaty, poprosi o rachunek. Przynios a go
yskawicznie. Zostawi napiwek i opuszczaj c miejsce, poda Lauren r
.
- Wracajmy lepiej do biura.
Wzi a go za r
, my
c, e pewnie dotyka jej po raz ostatni. Rw cy ból przewierca jej
dek i
dusi w piersi. By o po wszystkim. Zanim si jeszcze zacz o, by o ju po wszystkim.
Kiedy stan a obok niego, us ysza a znajomy g os, wymawiaj cy jej imi . Odwróci a si i zobaczy a w
kasie Holly. Jej s siadka w pracy nosi a si nieco spokojniej ni u siebie w domu. Prost , niebiesk sukienk
zdobi a jasna szarfa, zawi zana wokó szyi. Nie brakowa o zwyk ego kompletu bransoletek.
Ramiona Lauren opad y z rezygnacj . A wi c sól zostanie wtarta w jej rany. Widz c j w towarzystwie
Johna, Holly bez w tpienia b dzie mog a uzna dzie za udany.
Nie by o adnych szans, eby przej obok Holly tak, by ta nie zauwa
a Johna. Kiedy zbli yli si do
kasy, Lauren powiedzia a:
- Cze , Holly.
- Cze , s oneczko. Nie wiedzia am, e przysz
dzisiaj na lunch.
- To by pomys chwili.
John, który szed za Lauren, stan teraz z ty u. Holly u miechn a si .
- Czy ty te jeste pomys em chwili?
John spojrza na ni pustym wzrokiem.
- S ucham?
eby przerwa gr Holly w dwadzie cia pyta , Lauren po piesznie przedstawi a ich sobie.
- To jest John Zachary, Holly. John, to jest moja s siadka, Holly Steinmetz.
Je li nawet John zauwa
, e Lauren nie okre li a, kim jest dla niej, nic nie da po sobie pozna . Skin
ow .
- Jak si pani miewa, pani Steinmetz?
Holly u miechn a si szeroko.
- wietnie, panie Zachary. I prosz mówi do mnie Holly.
Przyj a pieni dze i rachunek, które jej poda , automatycznie naciskaj c klawisze kasy.
Wr czaj c mu reszt ,
przechyli a g ow i dok adnie mu si przyjrza a.
- A wi c to pan jest przyczyn bezsennych nocy mojej m odej przyjació ki.
Lauren j kn a, nawet nie zdaj c sobie z tego sprawy. Holly nie marnowa a czasu. John dzielnie
stawia czo a gadatliwej kobiecie.
- To chyba sprawiedliwie, Holly - powiedzia . - Ona tak samo dzia a na mnie.
Holly roze mia a si . Zwracaj c si do Lauren, powiedzia a:
- Widz , na czym polega twój problem.
Lauren u miechn a si blado. Inna para wsta a od stolika i czeka a, eby zap aci rachunek. John obj
Lauren.
- Mamy co wspólnego, Holly.
- My? - zapyta a starsza kobieta, widocznie me rozumiej c.
- Mnie te nie podobaj si jej odpowiedzi - poci gn Lauren w stron drzwi.
Holly zosta a z otwartymi ustami, patrz c za nimi. John agodnym ruchem wyprowadzi Lauren na
zewn trz.
Kiedy weszli do budynku Raytech, Lauren natychmiast zauwa
a zainteresowanie, jakie ona i John
budzili w ród pracowników. Ukradkowe spojrzenia i uporczywe przypatrywanie si towarzyszy o im w
drodze do windy.
Jeden z asystentów Johna podszed i zacz rozmawia o sprawach administracyjnych. Lauren
wykorzysta a moment, e John zaj ty by asystentem, i zmiesza a si z t umem wchodz cych do windy.
Kiedy znalaz a si z powrotem w swoim pokoju, stara a si skoncentrowa na pracy, ale okaza o si to
trudne, bo ci gle jej przerywano. Niektóre preteksty odwiedzaj cych j osób mog y wydawa si
mieszne,
gdyby by o jej do miechu. Jane z dzia u archiwum chcia a si dowiedzie , gdzie Lauren kupi a swoj
sukienk , Theda z dzia u p ac potrzebowa a dokumentów dla swego zwierzchnika, akurat przebywaj cego
w szpitalu. Dosta a trzy zaproszenia na kolacj , a jeden z kolegów zaproponowa jej podwiezienie do domu.
Ka da z osób ko czy a rozmow jasn , acz niby przypadkow aluzj do Johna Zachary'ego, oczekuj c jej
reakcji. Wychodzili rozczarowani.
Wymawiaj c si nawa em pracy, Lauren hamowa a ich ciekawo i nie dolewa a oliwy do ognia
plotek.
Za pi pi ta uporz dkowa a biurko i, macaj c stopami, zacz a szuka pod nim swoich butów. Kiedy
je zlokalizowa a, wykopa a je spod biurka i schyli a si , eby je podnie . Zd
a w
jeden, kiedy
drzwi do pokoju otwar y si .
Spodziewaj c si kolejnego, subtelnego podpytywania, by a o krok od ci ni cia butem, kiedy
dostrzeg a, kto sta w drzwiach.
- Amy! Cze .
Dziewczynka podbieg a do niej. Obejmuj c j , Lauren zauwa
a, e Amy by a podekscytowana. Z
rado ci stwierdzi a, e dziecko zachowuje si normalnie.
- Dzisiaj by am w szkole, Lauren. Bawi am si z Kristen i jad am mas o fistaszkowe, kanapki z
galaretk , i budowa am domki z klocków, i ...
- Poczekaj troch , Amy. Opowiesz to wszystko Lauren pó niej. B dziemy mie mnóstwo czasu.
Lauren spojrza a na Johna. Opiera si o framug , marynark mia przewieszon przez rami · Jego
spojrzenie spocz o na pantoflu, który trzyma a w r ku, potem pow drowa o do jej twarzy.
- Jeste gotowa do wyj cia? - zapyta lekkim tonem.
Czuj c si g upio, w
a drugi but.
- Prawie gotowa.
Otwar a swoj teczk i w
a do niej plik papierów. Zanim zdo
a j zapi , John powstrzyma j .
- Co robisz?
- Zbieram si do domu.
Wzi cz
papierów i przejrza je.
- Z tym? Dlaczego bierzesz prac do domu?
Zanim zd
a odpowiedzie , otworzy rejestr le cy z boku na biurku. Przenikliwym spojrzeniem
ogarn ilo odnotowanych spraw, ilo przyt aczaj
jak na jedn osob . Zamkn rejestr.
- B
musia porozmawia z Simpsonem powiedzia krótko.
- Wola abym, eby tego nie robi . To tylko pogorszy spraw .
- Lauren, on ci przeci a prac - po
d
na rejestrze. - Tutaj jest pracy dla trzech ludzi. S inni,
którzy mog si tym zaj . To mieszne, je eli Simpson spodziewa si , e ty sama zrobisz to wszystko.
Amy poci gn a ojca za r kaw.
- Tatusiu, powiedzia
, e idziemy do domu.
- Idziemy, Amy. Lauren, porozmawiamy o tym pó niej.
- Tatusiu, chc i do domu i pokaza Lauren moje nowe zabawki.
Jakby nie pad o adne s owo na temat Simpsona, u miechn si do Amy. Potem u miechn si do
Lauren.
- Mamy rozkaz wymarszu.
- Chwileczk . Nie id z wami. Id do domu.
- Ale Lorn - zacz a Amy. - Ty i ja b dziemy gotowa obiad.
Lauren spojrza a na Amy, jakby dziewczynka przemówi a nagle w obcym j zyku. Odwróci a si do
Johna.
- O czym ona mówi?
Zauwa
w jej oczach zmieszanie i pragnienie zarazem. Prawdopodobnie nie by a nawet wiadoma
sposobu, w jaki na niego patrzy a, odkrywaj c swoje uczucia. Podniecenie przeszy o jego cia o. Pragn jej
przez kilka ostatnich dni, ale nie by o to tak silne jak w tej chwili. Mog a nadal walczy z poci giem
zbli aj cym ich do siebie, tak jak robi a to w czasie lunchu, ale w ko cu jej nami tna natura przekona j ,
eby si podda a.
- Mieli my nadziej , e pojedziesz z nami do domu i pomo esz nam przygotowa obiad.
Lauren nie wiedzia a, czy ma mia si , czy p aka . Nie zrobi a ani jednego, ani drugiego.
- Nie wydaje mi si , eby to by dobry pomys , John.
Podniós r
i pog aska j po policzku.
- Wiem, e ci si nie wydaje - powiedzia agodnie. - I b
ci musia pokaza , e to jest wa niejsze ni
wszystko inne.
- Prosz , Lorn. Chc ci pokaza , co zrobi am w szkole - Amy z apa a j za r
.
Lauren nie mog a oprze si podwójnemu naciskowi: b aganiu Amy i dotkni ciu Johna. Podnosz c
wzrok na Johna, powiedzia a:
- Obiecaj mi, e nic nie powiesz Simpsonowi - zauwa
a, e zaciska z by i po
a mu r
na
ramieniu. Je li zgodz si widywa ci poza biurem, musisz zgodzi si traktowa biuro jako oddzieln
spraw . Bóg wie, jak bardzo ju si nami interesuj .
Opuszczaj c r
, John przyjrza si jej. W jej s owach co si kry o, ale nie by o czasu, eby odkry ,
co to takiego.
- Nie b
rozmawia z Simpsonem. Na razie - doda cicho. - Mo emy teraz i ?
Lauren nie od razu pojecha a do Johna i Amy. John nie tak to planowa , ale przypomnia a mu, e b dzie
potrzebowa a samochodu, eby wróci do domu po obiedzie. Nie b dzie przecie móg zostawi córki, eby
odwie .
W domu szybko wzi a prysznic i przebra a si , zmieniaj c sukienk na par bia ych, lnianych spodni i
granatow , jedwabn koszul . Kiedy nak ada a tusz na rz sy, nagle przypomnia o jej si , jak John trzyma
jej r
pod sto em, a tak e delikatne dotkni cie jego ust na jej palcach. R ka jej drgn a, tusz zostawi
czarny lad na powiece. Star a plamk i poczu a si jak idiotka. Cholera, zakl a po cichu, wystarczy, e
pomy li o tym facecie, eby r ce jej dr
y.
Do czego to podobne, eby sp dza z nim czas w jego mieszkaniu? Mo e zadzwoni i powiedzie mu,
e zmieni a zamiar. Wystarczy wykr ci jego numer i zawiadomi go, e nie przyjdzie. Mo e te pój .
I jeszcze raz si gn po jab ko wymykaj ce si z r k.
8
Pó godziny pó niej zadzwoni a do drzwi mieszkania Johna. Drzwi otworzy y si , zanim przebrzmia
os dzwonka.
John wci gn j do rodka. On równie wykorzysta czas, eby si przebra . Mia na sobie d insy i
zielon koszul w kratk z zawini tymi r kawami.
- Zastanawia em si ju , czy przyjedziesz.
- Rzeczywi cie, mia am w tpliwo ci.
John przyjrza si jej z uwag . Zna jej ostro no , jej obawy, jej potrzeb bezpiecze stwa, któr , jak
my la a, mog a odnale tylko w sobie samej. wiadomo , e przezwyci
a to wszystko i przysz a, da a
mu poczucie triumfu, jakiego nigdy wcze niej nie do wiadczy .
Pochyli si i lekko j poca owa .
- Ciesz si , e zmieni
zamiar.
Nie mog c oprze si ch ci przed
enia poca unku, przycisn mocniej usta. Ale i to nie wystarczy o.
W tak krótkim czasie sta a si dla niego wa niejsza, ni móg by przypuszcza , czy nawet tego pragn .
Chc c lepiej czu jej smuk e cia o, przygarn j do siebie, obj jej biodra. Dostrzeg , jak zmieni y si i
pociemnia y jej oczy, kiedy poczu a jego podniecenie.
Jej zapach owion go, wzmacniaj c i tak intensywn reakcj . Obj j mocniej, g aszcz c jed-
nocze nie.
- Mój Bo e, smakujesz wspaniale - jego j zyk przesun si po jej dolnej wardze. - My la em, e
pami tam jak to jest, kiedy mam ci przy sobie. Ale nie pami tam tego nawet w przybli eniu.
Przez kilka chwil czuli si tak, jakby wiat wirowa wokó nich. On przywar mocniej do jej ust. Pcha
ich do siebie pierwotny pop d.
John niech tnie oderwa si od mej.
- Tak bardzo zale y mi na córce, ale w tej chwili chcia bym, eby by a gdziekolwiek, byle nie tutaj.
Lauren dos ysza a szorstk niecierpliwo w jego g osie, odpowiadaj
jej w asnym odczuciom. -
Gdzie ona jest?
Powoli rozlu ni obj cia, nie spuszczaj c z niej wzroku. Nadzieja i uniesienie ogarn y go, kiedy
dostrzeg , jak bardzo by a podniecona. Wzi j za r
i poci gn w g b mieszkania.
- Jest w kuchni. Powiedzia em jej, e mo e ozdobi lodówk rysunkami, które namalowa a dzi w
przedszkolu. Lepiej chod my tam, zanim zaklei drzwi lodówki tak, e nie b dzie ich mo na otworzy .
Weszli na czas, eby oswobodzi Amy od ta my klej cej, która jako zawin a si wokó jej palców.
Lauren podziwia a rysunki, zadowolona, kiedy Amy wyja nia a jej, co mia przedstawia ka dy z
kolorowych bazgro ów. Na kilku kartkach widnia y zestawy liter i cyfr w ró nych kolorach.
Lauren pochyli a si z u miechem nad Amy.
- Wiele si nauczy
w ci gu jednego dnia, Amy. .
- Tych par ostatnich dni by o kszta
cych równie dla mnie - powiedzia John.
Widz c iskierki rozbawienia w jego oczach, zapyta a:
- W jakim sensie?
miechn si .
- Dowiedzia em si , dlaczego w sklepach pó ki ze s odyczami stoj obok kasy. To po to, eby do-
prowadzi rodziców do ob du. Kiedy ja opró nia em koszyk z jednej strony, Amy dok ada a akocie z
drugiej. Stwierdzi em, e takie dziewczynki, niewielkiego wzrostu, mog doci gn zadziwiaj cej ilo ci
zabawek w sklepie. Poza tym trzylatki zadaj najbardziej niewiarygodne pytania. My la em, e jestem
stosunkowo inteligentny, ale tylko do chwili, kiedy zapyta a mnie, dlaczego winda je dzi do góry i na dó , a
nie na boki.
Lauren za mia a si :
- Jak na tak krótki kurs ojcostwa, robisz szybkie post py
Dalszy ci g wieczoru Lauren zapami ta a tylko w migawkach.
- Uczciwie mog powiedzie , e nigdy nie jad em takiego obiadu jak dzisiaj - powiedzia John przy
zmywaniu naczy . - Kolba kukurydziana, spaghetti, p atki kukurydziane i pudding czekoladowy stanowi
ciekaw kombinacj .
John poda wytarty talerz Amy stoj cej na krze le przy szafce kuchennej.
- To s wszystko ulubione potrawy Amy.
- Jedzenie - powiedzia a ogl dnie Lauren by o zdecydowanie urozmaicone.
- John, czy nie wydaje ci si , e starczy ju tych zabawek w wannie? Nie mog w ród nich znale
Amy.
- Lubi mie par rzeczy do zabawy w czasie k pieli.
Lauren wyci gn a wypchanego tygrysa, ca ego rozmok ego.
- Mo e na drugi raz pomo esz jej wybra . Najlepiej rzeczy, które p ywaj w wodzie.
- Dobry pomys .
- Czy to by twój pomys , czy jej, eby kupi jej zegarek?
- Przecie nie mia a zegarka.
- John, przecie ona jeszcze nie zna si na zegarku. Nie potrzebuje drogiego zegarka w tym wieku.
- Hm, kiedy si nauczy, b dzie mia a jak znalaz .
Kiedy w ko cu zapakowali Amy do
ka, John opad na kanap . Poderwa si natychmiast i wyj
spod siebie pude ko kredek, na którym usiad . Po
je na stoliku do kawy, tu obok kolorowej ksi ki,
trzech mebelków z domku dla lalek i lalki Barbie.
Lauren trzyma a ca e nar cze wypchanych zwierzaków i innych zabawek.
- Gdzie mam to po
?
- Gdziekolwiek - mrukn , kiedy usiad na dobre.
Rozejrza a si po pokoju. Poza ewidentnymi oznakami obecno ci dziecka, mieszkanie Johna
przypomina o wystaw drogiego sklepu meblowego. Dywan by jasnoszary, tak samo jak zas ony
przys aniaj ce du e okno balkonowe wychodz ce na ocean. Kanapa i krzes a mia y obicie z ciemnozielonej
tkaniny, o ywionej szaro-turkusowymi pasmami. Stoliki by y ze szk a i mosi dzu, lampy ze wschodniej
porcelany.
Tego mieszkania nie urz dzono z my
o dziecku. Z
a zabawki podniesione wcze niej z pod ogi
na wy cie anym krze le.
- Jak nast pnym razem b dziesz w sklepie z zabawkami, kup pud o na zabawki. Du e pud o na
zabawki, a jeszcze lepiej dwa pud a.
Gdy zabra a si do zbierania pozosta ych zabawek, powiedzia :
- Zostaw to. Si
i dotrzymaj mi towarzystwa. Da bym ci co do picia, ale mam tylko sok urawinowy
z kartonu i mleko.
Usiad a w k cie kanapy z podwini tymi nogami.
- Ma e dziewczynki w domu powoduj zmian zwyczajów, nieprawda ?
- Mo na tak powiedzie .
Po
g ow na oparciu kanapy.
- Zm czony? - zapyta a.
- Uhm. Zanim przyjecha a Amy, wydawa o mi si , e jestem w dobrej kondycji fizycznej. Ale trening
przed olimpiad nie jest tak wyczerpuj cy jak przebywanie z ma trzylatk .
- Mo e lepiej pójd . B dziesz si móg po
. Kiedy podnosi a si z kanapy, poci gn j za r
i
posadzi sobie na kolanach.
- Zosta . Zbyt d ugo musia em si obywa bez ciebie.
Czu a pod sob jego twarde i ciep e uda. Silne by y obejmuj ce j i przyciskaj ce do piersi ramiona.
Niedba ym i umiarkowanie zainteresowanym tonem powiedzia :
- Dzwoni em wczoraj do ciebie ko o siódmej, ale nie by o ci w domu.
- Po pracy posz am na obiad do restauracji.
- Sama?
- Tak, sama. Zafundowa am sobie drogi obiad, zamiast zje byle co przed telewizorem, a prawie nic
nie mia am w domu.
- Ale nie pracowa
do pó na? - podniós r
, eby powstrzyma jej ewentualne uwagi. Wiem,
chcesz oddzieli prac od ycia osobistego, ale nie mo emy tak do ko ca zapomnie o fakcie, e pracujesz
dla mnie, Lauren. Jestem odpowiedzialny za wszystko, co dzieje si w Raytech. Je li Simpson nie prowadzi
swego dzia u w nale yty sposób, mam prawo wiedzie o tym. Je li niesprawiedliwie rozdziela prac , te
powinienem o tym wiedzie .
- Je li pójdziesz do Simpsona i zaczniesz go wypytywa o mnie, pomy li, e jestem na specjalnych
prawach. Kilka razy widziano nas razem i plotki maj si czym dzi karmi .
Przyjrza si jej uwa nie.
- Przeszkadza ci, e ludzie o nas mówi ?
- Nie ma adnego znaczenia, czy mi si to podoba czy nie. Plotkarski m yn b dzie me na nasz temat
przez kilka dni, dopóki nie znajdzie si co nowego do prze ucia.
Wracaj c do sprawy prze
onego, powiedzia a:
- Wola abym sama za atwi to z Simpsonem. Nigdy nie lubi am ludzi, którzy szukali poparcia, eby
wyp yn . Na pewno nie chc , eby my lano o mnie, e sypiam z szefem, eby utrzyma prac .
- Ale my nie sypiamy ze sob - powiedzia spokojnie. - Jeszcze nie.
miechn a si smutno.
- W tpi , eby inni widzieli to w ten sposób. Plotkarze wiedz , e jak dot d nie by
zwi zany z adn
kobiet w Raytech. Fakt, e par razy widziano nas razem, wystarczy do pobudzenia ciekawo ci i plotek.
- Nie chc , eby mia a jakie k opoty z mojego powodu. Je li Simpson ...
- Pozwól mi wykonywa moj prac , John. W ko cu za to mi p acisz.
Westchn ci ko, zniecierpliwiony i zniech cony zarazem.
- W porz dku. Ale je li zobacz albo us ysz , e traktuje - ci inaczej ni pozosta ych w wydziale,
wkrocz w to.
Nie mog a oczekiwa wi kszego kompromisu.
Poczu a jak pod jej d oni jego pier unosi si w g bokim oddechu. Zamkn oczy, jego g owa
ponownie opad a na oparcie kanapy.
- Mo e powinienem zacz bra witaminy.
- Ci kie by y te ostatnie dni, co?
- Nie powinny takie by - powiedzia niezadowolony sam z siebie. -W
ciwie nie robi em takich
trudnych rzeczy. W poniedzia ek zabra em Amy do sklepu i zaj o nam to dwie godziny. Obracali my
dwana cie razy, eby przewie wszystko do mieszkania. Znowu godzina, eby wszystko pouk ada . Potem
objechali my dwana cie przedszkoli, dopóki mój przyjaciel nie poda mi adresu tego, do którego Amy
posz a dzisiaj. Wczoraj by a wizyta u pediatry, bardzo kszta
ca. Jasno poj em ró nic mi dzy ch opcem
a dziewczynk , kiedy piel gniarka wr czy a mi plastikowy pojemnik i powiedzia a, e potrzebuje od Amy
moczu do analizy.
- By
zabiegany - Lauren zacisn a usta powstrzymuj c miech.
- Nie zdajesz sobie sprawy nawet z po owy tego wszystkiego. Niektóre zabawki wybrane przez Amy w
sklepie okaza y si sk adane, a z
enie ich wymaga co najmniej stopnia magistra in yniera.
- Ale John, jeste magistrem in ynierem - dzielnie walczy a ze miechem.
- In ynierem od elektryczno ci, a nie od zabawek. Uwierz mi, e mój tytu w niczym mi nie pomóg ,
kiedy musia em z
dom dla lalek, w którym cz
A nie pasuje do otworu B, tak jak ma pasowa .
Instrukcja do akwarium by a po japo sku. Do diab a, wstawienie baterii, które kupi em, do wszystkiego, co
ich potrzebowa o, zaj o ponad godzin . To dla mnie zagadka, jak dziewczynka, sama wa
ca niespe na
dwadzie cia kilo, mo e potrzebowa tylu rzeczy.
Zdziwi si , czuj c, e cia o Lauren dr y w jego ramionach. Czo o mia a oparte o jego pier tak, e nie
widzia jej twarzy. Uj palcami jej podbródek, odchyli g ow do ty u. Zobaczy , e oczy b yszcza y
rozbawieniem; zagryza a doln warg powstrzymuj c si od g
nego miechu.
- Co w tym takiego miesznego?
Jego obra ony ton znowu j roz mieszy . Kiedy w ko cu z apa a oddech, powiedzia a:
- Przepraszam. Ile razy my la am o tobie, nigdy nie wyobra
am sobie ciebie w ród zabawek.
apa j gwa townie i odsun , eby lepiej j widzie .
- My la
o mnie? - w jego g osie s ycha by o zdumienie i niedowierzanie. - Od jak dawna?
Lauren nie mia a ju ochoty do miechu. Mog a sk ama albo wyja ni swoj uwag ·
- A od jak dawna pracuj w Raytech? - i odpowiadaj c na w asne pytanie, a po rednio i na jego,
powiedzia a: - Nieco ponad rok.
Przygl da si jej uwa nie:
- Tak d ugo? Nigdy nic nie zauwa
em. Zawsze mia em wra enie, e traktujesz mnie oboj tnie.
- Nieprzyjemnie jest by w b dzie, prawda?
Palcami lekko poklepa j po policzku, znajduj c w tym dotkni ciu zmys ow przyjemno .
- W tym jednym przypadku jestem zadowolony, e si myli em.
Po danie jego wzros o, kiedy wzi jej usta w sposób, o jakim marzy - jak mu si teraz wydawa o - od
zawsze. Przyciskaj c swe wargi do jej, szuka miodowej s odyczy, o której wiedzia , e tam by a. Ten smak
ci go, budz c w nim pierwotny g ód, pragnienie, aby popróbowa jej ca ej.
Sko czy si czas s ów. Zmys y, gor ce i niepowstrzymane, opanowa y go, kiedy jego usta i r ce
poci gn y ich oboje w krain nami tno ci. Czu
miesza a si z po daniem. R ce wabi y, cia o p on o,
w
ach t tni o.
Lauren mia a wra enie, e spada. Poczu a, e jego cia o nakrywa j , przyciska do kanapy. Czu a jak
palce wsuwaj si jej za bluzk , wyci gaj j zza paska spodni. Jej skóra wibrowa a pod niecierpliwym
dotkni ciem jego r k.
W ko cu bluzka, a potem stanik, opad y. Westchn a, kiedy otoczy jej piersi d
mi, dra ni c sutki
kciukami, a napr
y si , twarde i wra liwe.
Rozpi a jego koszul , poczu a pod d
mi jego nag i rozpalon pier .
- John - powiedzia a z westchnieniem. Pragn a wymówi jego imi , nie zdaj c sobie sprawy z
bolesnego pragnienia w swoim g osie.
- Wiem - jego oddech owion jej skór , kiedy zbli
wargi, aby obj nimi jej pulsuj
pier .
Zamkn a oczy oddaj c si burzliwym doznaniom, zapominaj c o oporze i czuj c tylko ar we krwi.
Jej biodra pod nim porusza y si , instynktownie szukaj c ulgi w napi ciu, jakie w nich wezbra o. Ich nogi
splot y si .
John wyszepta jej imi ustami wtulonymi w jej skór . Nie móg spodziewa si po niej, ani nawet
pragn , wspanialszego odzewu. Jej reakcja sprawi a, e niemal pragn przekroczy granic . Poziom jego
nami tno ci zbli
si do punktu, od którego nie b dzie odwrotu, wyt
ca wol , aby zachowa
kontrol .
Kiedy poczu jej palce na pasku swoich d insów, mi nie jego brzucha napi y si i wysun biodra z
jej u cisku. Potrzebowa rozdzielaj cego ich materia u. Bez niego nie zdo
by si powstrzyma od wzi cia
jej. Odrywaj c usta od jej piersi, ukry twarz na jej szyi.
- Nie - j kn ochryple.
Lauren zmrozi o. Oszo omiona, potrzebowa a dobrej chwili, zanim zrozumia a, co oznacza o to s owo.
Z dreszczem szepn a:
-
Dlaczego? .
wigaj c swoje d ugie cia o do pozycji siedz cej, westchn g boko, opar ramiona na kolanach.
- Amy.
Lauren, przera ona, zda a sobie spraw , e kompletnie zapomnia a i jego córka spa a w pobli u. John
o tym pami ta .
Siedzieli w milczeniu przez kilka d ugich chwil, podczas których styg a im krew. John odwróci si w
jej stron i dostrzeg kusz ce cia o, cz ciowo ods oni te przez rozpi
bluzk . Mrukn , czuj c, e brzmi
to szorstko:
- Zapnij bluzk , Lauren. Tak jak jest, doprowadza mnie do szale stwa.
Us ucha a, dr
cymi r kami zapi a bluzk . Kiedy ich spojrzenia si spotka y, dostrzeg , e czuje si
dotkni ta.
Kln c samego siebie pod nosem, powsta z kanapy jak wyrzucony spr yn . Odszed kilka kroków,
potar r
kark.
- Sam nie mog uwierzy w moje zachowanie.
Jego g os oddawa cierpienie, jakie odczuwa . Lauren czu a si odrzucona, a ból by wi kszy, bardziej
niezno ny, ni mog a to sobie kiedykolwiek wyobrazi . Czu a si tak, jakby ofiarowano jej bezcenny dar, a
potem, kiedy ju po niego si ga a, zabrano go jej sprzed nosa.
- Masz racj - powiedzia a spokojnie. - Amy mog a si zbudzi i szuka ciebie tutaj. Ja ... ja rozumiem.
- Ciesz si , e rozumiesz. Bo ja nie - powiedzia zawiedzionym g osem. Przejecha r
po w osach. -
Wiem, e mówi
, e nie interesuje ci ani romans, ani ma
stwo, ale b dziesz musia a wybra mi dzy
nimi. Tak jak dot d, dalej by nie mo e.
Lauren przygl da a mu si w os upieniu. Prze ykaj c z trudno ci , zdo
a powiedzie :
- Jest jeszcze jedna mo liwo .
- Nie! Odej ode mnie, od tego, co nas czy, nie mo esz. Gdyby to tylko ty by a zaanga owana,
mog aby uciec i skry si przede mn , ale ja te w tym siedz . Lauren, wiem, e obawiasz si , e kto ci
zrani. Ja te nie jestem z elaza, i te si tego obawiam, ale nie b
na tyle tchórzem, eby udawa , e nic
mi dzy nami nie by o.
Ch on a jego s owa, a zarazem mia a wra enie, e niczym bicz ch oszcz jej skór .
John dostrzeg niepewno w jej oczach. Postawi jej ultimatum, a teraz móg tylko czeka na jej
decyzj . Podszed do oszklonych drzwi balkonowych i otworzy je. Silny wiatr wiej cy od strony oceanu
wyd jego koszul , kiedy wyszed na balkon.
Lauren pozosta a na kanapie. Widzia a, jak opiera si o por cz balkonu, wychylaj c si w stron
oceanu. Nadal bola o j jego przyznanie, e mog a go zrani . Tak by a zaj ta os anianiem samej siebie, e
nie po wi ci a adnej my li jego uczuciom. Przygniot o j poczucie winy. Okaza a si nie tylko tchórzem -
jak on j nazwa , ale równie egoistk . Trudno jej przysz o przyzna si do tego, ale w ko cu to uczyni a.
Spojrza a na swoje bose stopy. Nie zdawa a sobie nawet sprawy, e zrzuci a pantofle. W
a je z
powrotem, ale nie k opota a si wsuwaniem bluzki w spodnie. Rozejrza a si za swoj torebk , przycisn a
do siebie.
Mimo podmuchów wiatru i szumu fal za amuj cych si na piaszczystej pla y, John us ysza d wi k
zatrzaskuj cych si drzwi wej ciowych. Zamkn oczy i zwiesi g ow . Nie móg nawet pój za ni . Nie
móg zostawi Amy samej.
- Cholera - mrukn pod nosem. Ka dym w óknem cia a bole nie pragn Lauren, a ona odesz a.
Zacisn palce na por czy. B dzie musia znale
jaki sposób, eby by ojcem, a zarazem mie osobiste
ycie. Lauren by a zbyt wa na, eby j straci .
Ból wstrz sn jego ramionami, kiedy jeden z dr
ków por czy wbi mu si w cia o. Otwieraj c oczy,
spojrza na swoje d onie i zaskoczy go widok innej d oni. Drobniejsza, delikatniejsza, dobrze znana d
Lauren spoczywa a obok jego r ki. Poderwa g ow ·
- My la em, e posz
.
Wiatr rozwia jej w osy wokó twarzy.
- Posz am. Ale wróci am.
Wyci gn do niej ramiona, porwa w obj cia.
Trzyma j tak, jakby do niego nale
a, przyciska do swego mocnego cia a. W tej chwili wystarczy o
mu trzyma j , czu przy sobie tak pe
ycia. Ogarn a go dzika rado i ulga, czyni c go s abym, a
jednak silniejszym ni kiedykolwiek.
Jej r ce obj y go w pasie, a jej g owa spocz a na jego nagiej piersi.
- Ja tak naprawd my
, John. Naprawd rozumiem. Twoja córka jest dla ciebie wa na. I tak w
nie
powinno by .
Odsun j od siebie na tyle, eby móc zajrze Jej w oczy.
- Ty te jeste dla mnie wa na, Lauren - delikatnie pie ci jej twarz. - Musimy pomy le , jak z tego
wyj .
- Czy wybieramy si dok
, John?
- O, tak - powiedzia przeczesuj c palcami jej potargane na wietrze w osy. Ruszamy w d ug drog .
Jest tylko problem dotarcia do niej.
Uca owa jej usta ostro nie, z czu
ci , pod któr kry a si zmys owo . Poca unek trwa , pog biaj c
si w miar , jak po
danie coraz mocniej pulsowa o w ich
ach. Odg os grzmotu w oddali, a potem
zygzak b yskawicy nad oceanem sprawi y, e powietrze wokó nich zdawa o si trzeszcze od
naelektryzowania. Nami tno , jaka ich czy a, by a ywio em naturalnym jak burza, która mia a si
rozp ta .
Spad o kilka kropel deszczu, znacz c por cz i ich ubrania. John oderwa si od jej ust i podniós g ow .
Wiatr szarpa jej w osy, kiedy podnios a twarz ku niebu, jak gdyby rzucaj c wyzwanie naturze. Potem
przenios a wzrok na niego i jej oczy rozb ys y podnieceniem.
Po danie przeszy o go do g bi. Zdumiewa a go intensywno uczu , jakie ona w nim wyzwala a.
- Lód topnieje - powiedzia ochryple.
- Co takiego? - zapyta a, nie rozumiej c jego zaszyfrowanej uwagi.
Nie mog c si powstrzyma od dotykania jej, chwyci j za ramiona.
- Jeste dziwn mieszanin ognia i lodu. Ogie jest w rodku, schowany pod pancerzem lodu, który
os ania twój ar i nami tno . Przesun r ce w dó ; ku jej kusz cym piersiom. U miechn si ,
dostrzegaj c, jak w jej oczach pojawia si wyraz po
dania.
- Lód topnieje - powtórzy .
upot by oby cho by próbowa zaprzecza , kiedy czu a si tak, jakby jej cia o rzeczywi cie topi o
si pod jego dotkni ciem.
Po pierwszych kroplach deszczu niebo otworzy o si na dobre. B bni y wokó nich g ste, nie-
przerwane strumienie wody. John szybko wci gn j z powrotem do mieszkania i zamkn drzwi. Krople
deszczu uderza y o szyby niczym serie z karabinu maszynowego.
Otar z jej policzka odrobin wilgoci.
- A co by powiedzia a na kaw ? Jeszcze mamy par rzeczy do ustalenia, je li o nas chodzi.
ysk bia oniebieskiego wiat a rozja ni pokój, wytr caj c Lauren z równowagi. Po nim da si
ysze g
ny grzmot. Deszcz wali w szyby z t sam si .
- Musz jecha do domu, zanim burza rozp ta si na dobre.
- Nie chc , eby jecha a do domu w tak pogod .
- Burza mi nie przeszkadza.
Podskoczy a jednak, zdradzaj c tym samym swoje k amstwo, na kolejny b ysk i grzmot, który
wstrz sn oknem i wype ni pokój.
- W
nie widz , e ci nie przeszkadza. Zosta na noc.
Burza przestraszy a nie tylko Lauren. Oboje us yszeli nagle przera one krzyki Amy. Poszli do jej
pokoju i John przytuli Amy, eby j uspokoi . Pochylony nad wezg owiem, przemawia do niej cichym,
agodnym g osem. Ramiona dziewczynki wczepi y si w jego szyj z tak si , jakby od niego zale
o jej
ycie.
Lauren zasun a zas ony, odgradzaj c Amy od b yskawic. Trudniej by o co poradzi na pioruny.
Lampka nocna, któr zapali John k ad c Amy spa , dawa a do
wiat a, eby Lauren mog a podej do
ka nie potr caj c niczego po drodze. Sta a tam, kiedy szczególnie g
ny grzmot przerwa cisz panuj
w pokoju. Wzdrygn a si i cho usi owa a ukry swoj reakcj , nie uda o jej si zwie Johna.
Poklepa miejsce na
ku obok siebie, mówi c mi kko:
- Jest miejsce dla jeszcze jednej osoby.
Nie potrzebowa a d
szego namawiania, eby do nich do czy . Zrzuci a buty i usadowi a si ko o
niego na
ku Amy.
- Tylko na chwileczk - powiedzia a - dopóki nie przestanie pada . Wtedy b
musia a jecha do
domu.
Z u miechem obj j ramieniem.
- Nie ma sprawy. Odpr si , a ja opowiem wam wszystko o Bush Gardens.
- Dlaczego o Bush Gardens?
- Obieca em Amy, e pojedziemy tam w który weekend. agodnym, cichym g osem opisywa
przeja
ki, które b
odbywa i widoki, które b
ogl da .
John czu , jak drobne cia o Amy ci
y coraz bardziej w jego ramionach. Odczeka jeszcze chwil i mia
w
nie u
w
ku, kiedy zauwa
, e nie tylko Amy pi. Odwróci g ow i zobaczy , e Lauren
le y z zamkni tymi oczami, miarowo i g boko oddychaj c.
Wyd usta w u miechu; rozlu ni si i pozosta na swoim miejscu.
Lauren obudzi a si nagle, kiedy s
ce za wieci o jej prosto w oczy. Chcia a si odwróci na drug
stron , ale nie mog a si poruszy . Otworzy a oczy i zobaczy a, e promie
wiat a dochodzi ze szczeliny w
zas onach zakrywaj cych okno. Rozejrza a si .
Okaza o si , e tym, co uniemo liwia o jej poruszenie si , by o rami spoczywaj ce na jej piersi.
Odwróci a g ow i zobaczy a wyci gni tego obok siebie Johna. Le
na boku, jego g owa spoczywa a na
tej samej poduszce co jej, a jednocze nie przytrzymywa j opieku czo ramieniem. Pled okrywa go od pasa
w dó , ods aniaj c jego nag pier .
Lauren spojrza a na swoje w asne ubranie. Jedwabna bluzka by a pomi ta, ale na swoim miejscu. Na
nogach czu a dotyk p ótna spodni. John zdj swoj koszul , ale j pozostawi ca kowicie ubran .
Podnios a r
, eby spojrze na zegarek. By o pi po szóstej. Zsun a pled, aby atwiej wydosta si
z
ka. Jego rami obj o j mocniej.
- Dok d si wybierasz?
Odwróci a si do niego.
- Je li wyjd natychmiast - szepn a - starczy mi czasu, eby wzi prysznic przed wyj ciem do pracy.
Dotkn a bluzki.
- I nie s dz , eby szef by zachwycony, je li poka
si w Raytech w tym ubraniu.
Podpar si na okciu i obrzuci j spojrzeniem.
- Szef wola by, eby pokaza a si bez adnego ubrania - przysun si do niej, eby j poca owa . -
Dzie dobry.
- Dzie dobry - posmakowa a j zykiem miejsce po poca unku.
Jego spojrzenie zatrzyma o si na jej j zyku przesuwaj cym si po dolnej wardze. Z g bi jego gard a
wydoby si j k nag ego pragnienia.
- Pewnego dnia b dziesz musia a zrobi mi tak samo.
- Zrobi co? - zapyta a bez tchu w piersiach.
- Przesun swoim gor cym, ró owym j zykiem po mojej skórze.
Przebieg j dreszcz gwa townego podniecenia. Obróci a si ku niemu i ukrywaj c twarz w zag bieniu
mi dzy jego szyj a ramieniem, pie ci a jego cia o powolnymi, kusz cymi ruchami j zyka.
- W ten sposób?
Po czenie wra
wywo anych dotykiem jej wilgotnego j zyka i ciep ej piersi sprawi o, e zadr
z
rozkoszy.
- Tak - mrukn przez zaci ni te z by. - W
nie tak. I bardziej. Du o bardziej. Wsz dzie.
Obróci j na grzbiet i przycisn sob , szukaj c jednocze nie jej ust. Rozpi jej bluzk i stanik, tak by
móc dotkn jej nagiej piersi swymi spragnionymi ustami.
Za zamkni tymi powiekami Lauren widzia a kolorowe wiat a eksploduj ce w o lepiaj cych b yskach,
podczas kiedy jego usta dra ni y, pobudza y jej cia o. Wyci gn a r
ku jego biodrom, aby przycisn
go
mocniej do siebie. Poczu a szorstki materia d insów.
Gdzie w zakamarkach pami ci t uk o si wspomnienie powodu, dla którego John przerwa ich
zbli enie poprzedniego wieczoru.
- John - szepn a. - Amy.
Podniós g ow i spojrza na ni . Zobaczy w jej oczach odbicie w asnego po dania.
- Musz ci mie , Lauren. Wola bym da sobie r
odci , ni przesta teraz.
- Drzwi s otwarte - powiedzia a s abo. Ale jej biodra, wygi te pod nim w uk, jej ruchy przeczy y jej
protestom .
Poczu a, e maleje ci ar, jakim j przygniata . Pochyli si , wzi j na r ce i uniós . Z ustami na jej
wargach niós j do swojej azienki. Zamkn za sob drzwi nog , posadzi j na blacie obok umywalki,
potem odwróci si , eby przekr ci zamek.
Udami oplot a jego biodra, jakby nie chcia a pozwoli mu si oddali , chocia by a to ostatnia rzecz, na
jak mia ochot . Zdj jej bluzk i stanik, a ona podnios a r ce, obejmuj c go za szyj . Gdy przywar do jej
piersi, rozleg y si j ki rozkoszy.
Zr cznym, pewnym ruchem John zdj swoje d insy, potem jej spodnie, i wsun palce pod elastik jej
majtek. Marmurowy blat przej zimnem jej nagie cia o, ale nie zwraca a na to uwagi. ar i ogie przebieg y
przez jej cia o; unoszona falami mi
ci i po
dania pozby a si wszelkich w tpliwo ci i obaw, jakie mog a
ywi wobec cz cego ich zwi zku. Kocha a go i pragn a. W swoim yciu i w swoim wn trzu.
- John, prosz , nie przerywaj - b aga a, czuj c jak ar op ywa j i wype nia , kiedy on g aska jej uda.
Bolesne napi cie ros o. Czu a si tak, jakby za chwil mia a eksplodowa . wiat przesta istnie , kiedy jego
ce obj y jej biodra i poczu a jak j przenika.
Oddycha a z najwi kszym trudem. ciskaj c jego ramiona próbowa a zaczerpn
powietrza w
obawie, e w uniesieniu mo e rozpa si na cz ci. Niezwyk e napi cie ros o z ka dym jego
ruchem. Jakby z wielkiej odleg
ci dochodzi j jego g os, pe en dziwnego napi cia, powtarzaj cy
jej imi . Niezdolna przemówi , odpowiedzia a mu nie g osem, ale sob . .
Razem przekroczyli próg nami tno ci i wtedy poczuli, e wiat wybuchn wokó nich.
John nie pu ci jej od razu. Nie móg . Pochyli twarz, kryj c j na jej szyi; wdycha jej zapach.
Jedno z nich dr
o, ale nie potrafi powiedzie , które. Z najwy szym wysi kiem podniós g ow .
Odgarniaj c jasny kosmyk z jej policzka, zapyta ochryple:
- Dobrze si czujesz?
Kiwn a g ow , a potem zmieni a zdanie. - Nie wiem - powiedzia a s abym g osem.
- Nigdy nie by o tak jak teraz.
Poca owa j .
- To ma o powiedziane. Nic nigdy nie by o takie jak teraz.
Odsun si od niej agodnie, wszed pod prysznic, odkr ci kran. Odwróci si do niej i
podniós j z blatu, na którym siedzia a.
- Co robisz?
- Powiedzia
, e chcia
wzi prysznic przed pój ciem do pracy.
Z u miechem za
a mu r ce na szyj .
- Niezupe nie w taki sposób chcia am go wzi
.
- Czy wnosisz za alenie?
Potrz sn a g ow . Woda sp ywa a po nich kaskadami. Lauren przymkn a oczy, chroni c je
przed wilgoci .
- Czy ju mamy romans?
Jego r ce obsun y si na jej nagie biodra.
- Kochanie, mam z tob romans od dnia, kiedy zasta em ci pod sto em w moim gabinecie -
przyci gn j do siebie. - I potrwa on bardzo d ugo.
Nie chcia a mówi ani o bli szej, ani i dalszej przysz
ci. Przyci gn a jego g ow i stan a na
palcach tak, aby ich usta si spotka y. W tej chwili nie pragn a
niczego wi cej.
9
Lauren ledwie zd
a do pracy. Prysznic z Johnem zaj jej nieco wi cej czasu, ni si
spodziewa a, ale te okaza si znacznie bardziej pobudzaj cy ni jej zwyk e pluskanie si .
Po powrocie do siebie, zamiast przebiera si do pracy, zapatrzy a si w przestrze ,
przebiegaj c my
ostatnie godziny. Wspomnienie by o tak ywe, a przebieg j dreszcz. Czu a
jego r ce, jakby nada b dzi y po jej ciele.
Pomy la a, e wyrazi a si jasno, twierdz c, e chce rozdzieli ich stosunki osobiste i sprawy
zwi zane z prac , ale wygl da o na to, e John nie wzi tego na powa nie. Przyszed do niej do po-
koju, eby zabra j na lunch, a potem pokaza si o pi tej, eby odprowadzi j do samochodu.
Nie uczyni najmniejszego wysi ku, aby ukry fakt, e byli razem, kiedy spotykali w Raytech
kogo z personelu. Otwarcie trzyma j za r
, kiedy przechodzili przez hol, i obejmowa j na
oczach wszystkich.
Sprzeciw nic by nie da . John nie nale
do ludzi, którzy potrafi udawa . Jego zdaniem ich
ycie osobiste i zawodowe by o rozdzielone. Nie wtr ca si do jej pracy, przynajmniej nie
bezpo rednio. Biurowa polityka personalna kwit a w firmie, podobnie jak w wi kszo ci du ych
organizacji. Wiadomo , e co
czy Lauren z szefem, mog aby zaszkodzi jej pozycji. Gdyby
us ysza albo zauwa
jak kolwiek oznak uprzedze czy zawi ci wobec niej, wkroczy by od
razu. Do tego czasu pragn traktowa oddzielnie ich prac w Raytech i ich stosunki osobiste.
Tego wieczoru Lauren znów przysz a do mieszkania Johna. Po obiedzie grali z Amy w ró ne
gry, potem po
yli dziewczynk do
ka. Kiedy zasn a, pra yli kukurydz i ogl dali TV. Potem
Lauren powiedzia a, e musi wraca do siebie. John stara si namówi j , eby zosta a, ale nie
skorzysta a z zaproszenia. Powiedzia a, e je li rzeczywi cie traktuje serio opiek nad córk , to
jego kochanka nie powinna z nim mieszka . Poza tym Amy do zbyt wielu nowych rzeczy musia a
si przyzwyczaja , eby dodatkowo stawia j w sytuacji, której prawdopodobnie nie by aby w
stanie zrozumie .
W czasie lunchu w pi tek, kiedy wspomnia a o wyje dzie na weekend, poprosi j , eby
zosta a w mie cie.
- John, wiesz, e je
do Pó nocnej Karoliny w ka dy weekend.
- Czy jest jaki powód, dla którego nie mog aby pojecha w sobot ?
- No... nie, ale...
- Czy masz jak pi kn sukienk ?
Zamruga a.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Chc , eby j w
a i by a gotowa dzi o ósmej. Pójdziemy dok
, tylko we dwoje.
- A co z Amy?
- Pami tasz, wspomnia em ci kiedy o moim przyjacielu, który poleci mi przedszkole?
Skin a g ow .
- Ma trójk dzieci, które kocha do szale stwa, ale od czasu do czasu ma ochot razem z on
odpocz
od nich. Maj fantastyczn opiekunk , która kocha dzieci, a ich nie ob era i nie spija
wszystkich ich trunków. Nie ma te narzeczonego, który pojawia si w chwil po ich wyj ciu z
domu, ani te nie wydzwania do Timbuktu z ich aparatu. Amy ju j pozna a i chyba nabra a do
niej sympatii, wi c poprosi em j , eby przysz a o siódmej trzydzie ci popilnowa Amy. A my
wypu cimy si gdzie sami, jak wszyscy normalni ludzie. Dzi ki temu b dziemy mogli
porozmawia tak, eby nam nikt nie przeszkadza .
- Porozmawia ? O czym?
- Nie s ysza
, e cierpliwo jest cnot ? - Rozgl daj c si po zat oczonej restauracji Holly,
doda : - Tu nie jest miejsce ani pora. Chc ci tylko dla siebie, tak eby ani Holly, ani nikt z biura
nie móg przystan
, eby pogada .
Po powrocie do biura Lauren rozwa
a ró ne mo liwe tematy, na które John chcia by z ni
porozmawia , ale nie przyszed jej do g owy aden sensowny pomys . Chyba tylko taki, e
potrzebowa spokojnego miejsca, eby o wiadczy jej, e pragnie po
kres ich krótkotrwa ej
za
ci. Stara a si nie przywi zywa wagi do tej w
nie my li, ale narzuca a si jej z coraz
wi ksz si , pomimo wszystkich wysi ków, jakie czyni a, eby j odepchn
.
Kiedy wysiada a z windy po sko czeniu pracy, John czeka na ni . Wzi j pod rami i
przeszli razem na parking.
- Dlaczego tak pó no ko czysz prac ?
- Mia am par rzeczy do zrobienia.
Przystan , zmuszaj c j tak e do za trzymania si ·
- Czy to Simpson znowu zarzuca ci robot ?
- John - powiedzia a ostrzegawczym tonem.
Ruszy z miejsca.
- Wiem. Chcesz, ebym trzyma si od tego z daleka. Ale naprawd mi trudno, bior c pod
uwag fakt, e to ja podobno jestem szefem w Raytech - powiedzia suchym tonem.
Kiedy doszli do jej samochodu, otworzy jej drzwiczki. Przytrzymuj c jej podbródek, pochyli
si i poca owa j . Przed
aj c poca unek, szepn :
- B
u ciebie o ósmej.
Czy poca owa by j w ten sposób, gdyby zamierza rozsta si z ni ? - zapyta a sama siebie,
przygl daj c mu si , kiedy uniós g ow . Nie potrafi a odczyta odpowiedzi z wyrazu jego twarzy.
Delikatnie popchn j na miejsce za kierownic . - Prowad ostro nie. ycie, które uratujesz,
nale y do mnie.
Odje
aj c, zastanawia a si , dlaczego czuje si jakby zosta a rozjechana przez walec. Zamierza a
cieszy si tym, co ma, i jak dot d wychodzi o jej to bezb dnie. No, prawie bezb dnie. John stale dotyka
i ca owa , kiedy tylko cho przez chwil byli sam na sam, jednak nie kochali si ponownie. Powtarza a
sobie, e powinna by szcz liwa ju z tego powodu, e jest przy niej. I by a. Ale wiedz c ju , jak
rozkosznie jest kocha si z nim, nie mog a oprze si
alowi, e nie uda o im si by tak blisko ponownie.
Jej bardzo odpowiada termin "kocha si ".
Przy jego pomocy by a w stanie wyrazi sw potrzeb bycia z nim razem tak blisko, jak to tylko
mo liwe mi dzy dwojgiem ludzi. Ci gle zastanawia a si , jak okre li by ich za
John. Fizyczne
zaspokojenie nie by o tym samym, co mi
. Potrz sn a g ow , z irytacj . Znowu robi a si zach anna,
chcia a wszystkiego zamiast zadowoli si tym, co ma.
Kierowca na ni zatr bi . Zauwa
a, e ledwo posuwa si naprzód. Powinna skupi si na prowa-
dzeniu, je li chce dotrze do domu ca a i zdrowa.
Kiedy znalaz a si w mieszkaniu, mia a prawie dwie godziny, eby przygotowa si na wieczór z
Johnem. Je li mia to by jej ab dzi piew, postanowi a upodobni si raczej do ab dzia ni do brzydkiego
kacz tka. Z wn trza szafy wydoby a torb . Rozsun a zamek i zdj a z wieszaka czarn , jedwabn
sukienk . Materia przeplatany by delikatn , po yskuj
w wietle, nitk . Dzi ki podszewce sukienka nie
wymaga a bielizny, Lauren w
a tylko czarne, koronkowe majteczki i pas do po czoch. Cienkie niczym
spaghetti rami czka i g boko wyci ty ty ods ania y jej szczup e ramiona i plecy.
Jedyn ozdob stanowi b yszcz cy grzebie , przytrzymuj cy z boku jej w osy. Proste, czarne pantofle
i ma a torebka wieczorowa dope nia y stroju. Kiedy oceni a swój wygl d w du ym lustrze, poczu a si
zadowolona.
Rozbawi j i uradowa wyraz oszo omienia w oczach Johna, kiedy otworzy a mu drzwi.
- Patrzysz na mnie, jakby widzia mnie po raz pierwszy.
Opieraj c si o drzwi, powiedzia ochryple:
- Bo w takiej postaci ci nie ogl da em. Czy mam ci mówi , jak pi knie wygl dasz?
- Mi o by oby us ysze .
- Nie znajduj w
ciwych s ów. Nie jestem pewien, czy istniej odpowiednie s owa.
miechn a si .
- Dzi kuj . To mi zupe nie wystarczy. Tak e jego wygl d by godny podziwu. wietnie si
prezentowa w jasnobr zowej, sportowej marynarce, ciemnobr zowych spodniach, bia ej koszuli i
br zowym, jedwabnym krawacie.
- Wejdziesz?
Zaprzeczy ruchem g owy.
- Je li wejd , to nie wyjdziemy przez d
szy czas.
Lauren nie opu ci a wzroku, kiedy intensywnie si w ni wpatrywa . Musia wiedzie , e nie mia aby
nic przeciwko temu, gdyby zdecydowa si zosta , zamiast gdzie wychodzi . Ale tylko u miechn si i
wyci gn do niej r
.
Poda a mu swoj i wyszli.
By a pewna, e pójd do jakiej restauracji, ale bardzo si pomyli a.
Zacz a si domy la , dok d si udawali, dopiero, kiedy John zajecha na przysta . Sz a za nim mijaj c
kilka ódek. Stukot jej obcasów na drewnianych deskach odbija si echem. Zatrzyma si przy drabince
prowadz cej na niewielki jacht, za którego sterem sta jaki cz owiek.
- Czy to twoja ód ? - zapyta a zdumiona. Wzi j za r
i pomóg wej na pok ad.
- Tylko przez najbli sze trzy godziny. Rozsun szklane drzwi i gestem zaprosi j do wn trza kabiny.
Lauren wesz a i jej obcasy zag bi y si w grubym, kosztownym, jasnoniebieskim dywanie. Zobaczy a stó
nakryty dla dwóch osób; porcelana i kryszta po yskiwa y na lnianym obrusie. Za sto em sta y krzes a
wy cie ane bia ym pluszem. Tak samo obita by a stoj ca po prawej stronie kanapa. Przy ka dym nakryciu
znajdowa a si srebrna pokrywa, os aniaj ca talerz. Orientalny ekran oddziela kuchenk od cz ci jadalnej.
John odsun Lauren krzes o, zapali obie wiece, potem nacisn umieszczony z boku guzik. Nie
us ysza a d wi ku dzwonka, ale widocznie przeznaczony by dla cz owieka na mostku. Silnik zacz
pracowa . Przez szerokie okno, znajduj ce si obok sto u, mog a dostrzec dwóch ludzi odwi zuj cych
cumy. Po kilku minutach, kiedy jacht odbi od brzegu i ruszy wzd
Elizabeth River, przysta zacz a si
oddala .
John nala wina do kryszta owych pucharów uniós swój w ge cie toastu.
Lauren powoli uj a kielich, eby stukn si z nim.
- Mia
z tym wszystkim wiele k opotu. Wystarczy aby kolacja w jakiej restauracji.
- Nie dzi . W restauracjach pe no jest kelnerów i innych ludzi. Tutaj jeste my sami. Jest jeszcze
trzyosobowa za oga, której polecono wyp yn
na trzy godziny w Zatok Chesapeake. My
, e mamy
sporo czasu.
Zrobi a yk wina, potem zacz a si bawi nó
kieliszka. - Na pocz tku my la am, e to taki troch
ekstrawagancki sposób egnania si - powiedzia a lekkim tonem, chocia wcale nie by o jej lekko na duszy.
miechn a si . - Ale teraz zastanawiam si , czy nie zamierzasz mnie uwie .
Jego oczy zw zi y si .
- egnania si ? Dlaczego mieliby my si
egna ?
- To si zdarza. Musisz przyzna , e w ci gu ostatnich paru dni okazywa
niema e niezadowolenie z
rozwoju sytuacji.
- Lauren - zacz hamuj c niecierpliwo . To co zauwa
, to by a tylko i wy cznie frustracja.
Gdyby okoliczno ci by y inne, nie wypu ci bym ci z
ka przez tydzie . - Zauwa
, jak zmienia si
wyraz jej oczu, ciemniej cych z po dania. - Pragn em ci do szale stwa, zanim kochali my si w tamten
poranek po burzy. Potem pragn em ci jeszcze bardziej. I nadal ci pragn . ycie z Amy oznacza wi cej
ogranicze , ni przypuszcza em.
- Wiem - szepn a. Wskazuj c otoczenie, zapyta a: - To dlatego uciek
si do tego, eby by ze mn
sam na sam?
- Po cz ci.
- A jaka jest pozosta a cz
?
Poczu niepokój. Dla Johna jego w asna reakcja by a pewnym zaskoczeniem, ale pogodzi si z tym.
Zdawa sobie spraw , e obawy bra y si st d, i nie móg odgadn , jaka b dzie jej odpowied . Zbyt
niespokojny, eby usiedzie na miejscu, nagle odsun krzes o i cofn si o par kroków.
Przez d ug chwil wpatrywa si w okno naprzeciwko. Najbli sze minuty mia y zadecydowa o jego
yciu. Nie móg si pozby wra enia, e balansowa niebezpiecznie mi dzy niebem a piek em. Od
odpowiedzi Lauren zale
o, gdzie si znajdzie.
Staraj c si opanowa nerwy, powoli odwróci si ty em do okna.
- Lauren, chc , eby wysz a za mnie za m .
Upu ci a kieliszek, wpatruj c si w niego. adne z nich nie przej o si tym, ani nawet nie zauwa
o,
e rozlane wino plami nie nobia y obrus.
Czu o si napi cie. Ich oczy si spotka y. W ko cu, przerywaj c cisz , Lauren szepn a:
- John, znasz mój pogl d na ma
stwo. By am z tob szczera od samego pocz tku.
Nie powinien czu si rozczarowany, s ysz c jej odpowied , poniewa czego takiego si spodziewa .
- Owszem, by
. Wyra
bardzo specyficzne opinie o tym, czego w
nie chcesz albo nie chcesz.
Nie chcesz wyj za m
, nie chcesz ze mn zamieszka , nie chcesz sp dza nocy w moim mieszkaniu.
Wszystkie twoje "nie" s wyryte w moim mózgu. Problem polega na tym, e te decyzje nie pozostawiaj
wyboru. A trzeba co wybra , Lauren. Nie mo emy ci gn tego tak, jak przez ostatnie dni.
- A tobie si wydaje, e ma
stwo rozwi e wszystkie problemy? - Wsta a z krzes a i podesz a do
rozsuwanych, szklanych drzwi, eby spojrze na okr ty marynarki, zacumowane przy porcie. Czuj c nag y
ch ód, który nie mia nic wspólnego z panuj
temperatur , za
a r ce. - Ma
stwo nic nie u atwi,
John, a tylko wszystko skomplikuje.
Chcia zmniejszy dziel cy ich dystans, wzi j za rami i odwróci ku sobie.
- W ten sposób mogliby my by razem. Nie przez par godzin ka dego wieczoru, kiedy bawimy si z
Amy, a potem odprowadzam ci do samochodu. Chc si gn w nocy r
i znale ci obok. Ju mam
wra enie, e moje ycie sk ada si z jakich kawa ków. Rano Amy, w ci gu dnia praca, przez kilka godzin
wieczorem ty i Amy, a przez reszt nocy jestem sam. Nasze ma
stwo po czy wszystko w jedn ca
.
ucha a go bardzo uwa nie, ale nie us ysza a, eby mówi o mi
ci. Co prawda nie by o to wa ne, bo
ona go kocha a, chocia nie chcia a go po lubi . Odwróci a od niego wzrok.
- Ile razy moja matka wychodzi a za m
, nigdy nie mówi a, e to dla wygody.
Us ysza gorycz w jej g osie. Nagle dosz o do niego, co chcia a powiedzie . Wszystko zaplanowa , ale
o tym nie pomy la .
- Lauren - powiedzia
agodnie. - Chc si z tob o eni , bo ci kocham. Chc z tob by , bo ci
kocham. Chc z tob spa , bo ci kocham. - Ujmuj c jej twarz, powtórzy po prostu: Kocham ci .
Lauren przygl da a mu si w napi ciu i wiedzia a, e mówi prawd . Myli a si . Jego mi
by a
wa na. Opu ci a g ow , dotykaj c czo em jego piersi.
- Utrudniasz mi odmow .
- Dobrze - obj j , g adzi jej obna one plecy. Usi owa st umi rozczarowanie, e nie odwzajemni a
jego wyznania. - Nie chc , eby odmówi a. Chc , eby powiedzia a tak.
Nie zdaj c sobie z tego sprawy, pod wp ywem ciep a jego d oni na swej skórze, przytuli a si do mego.
- Nie wiem.
Sp yn a na niego ogromna ulga. Przynajmniej nie powiedzia a nie. Pe en pragnienia i czu
ci
zarazem, pochyli g ow ku jej ustom.
Przebieg j dreszcz. Pragn c czu go bli ej, ci gn a z niego marynark . Zacz a manipulowa przy
guzikach jego koszuli, ale r ce zbyt jej dr
y, eby uda o jej si j rozpi .
John oderwa si od jej ust, by pie ci wargami jej szyj . Jego r ce uj y jej dr ce palce.
- Nie po to ci tu przywioz em.
- Wiem - jej r ka przesun a si w miejsce, gdzie koszula by a rozchylona. G adzi a jego gor
skór .
- Kochaj mnie, John. Pozwól mi uwierzy , e naprawd mnie kochasz.
Po czenie jej dotkni cia i jej b agania os abi o jego ch podj cia natychmiastowych decyzji, do-
tycz cych ich przysz
ci. Inne potrzeby okaza y si bardziej nagl ce.
Lauren unios a si na palcach i przesun a ustami po jego szyi. Opanowa a j rado . Gryz a go
delikatnie, s ysza a w odpowiedzi jego j k i czu a, e ciska j mocniej w ramionach. Rozkoszowa a si jego
skim zapachem, jego blisko ci .
John wzi j na r ce i poniós za orientalny ekran, i dalej - w g b kabiny. Ci gle trzymaj c j na
kach, ca owa nami tnie. Jego j zyk zapowiada to, co mia o nadej . Opuszcza j w dó , a stan a
naprzeciw niego, rozpi zamek jej sukienki i zsun z ramion w skie rami czka.
Ci gle patrz c mu w oczy, Lauren zrobi a krok do ty u i opu ci a ramiona. Sukienka opad a na pod og .
Serce omota o w piersi Johna. wiat o ksi yca odbija o si od wody i wpada o przez okienka, l ni c na jej
skórze.
Si gn a, eby zdj mu krawat.
- Nigdy dot d nie rozbiera am m czyzny.
- Dam ci zna , je li co b dziesz robi nie tak.
Krawat spad na pod og , po nim posz a koszula. Przejecha a mu paznokciami po piersi i us ysza a, jak
gwa townie nabra powietrza.
Nag ym ruchem zdj z siebie jej r ce.
- Ogromnie mi si to podoba, ale pomog ci.
Reszta jego ubrania zosta a szybko usuni ta. Wtedy podniós j i po
na szerokim
u. Jego palce
lizn y si pod w ski pasek przytrzymuj cy czarn koronk , przesuwa y si po jej biodrach i udach,
usuwaj c ostatni dziel
ich przeszkod ·
Zetkni cie nagich cia by o wstrz saj
rozkosz . R ce pie ci y i g aska y, usta dra ni y i podnieca y,
splata y si nogi.
To by o tak, jakby ód wraz ze swoimi dwoma pasa erami zosta a wessana w wir zmys ów. Kiedy
John wdar si w ni , ogarn a ich ekstaza. Z westchnieniem wymówi a jego imi , a on j kn , czuj c na
plecach lekkie uk ucie jej paznokci.
Razem pogr yli si w dzikie, wzburzone morze rozkoszy zmys owej. Panuj c nad sob resztkami si ,
John prowadzi j coraz wy ej i wy ej, nie pozwalaj c jej jednak osi gn szczytu.
- Mów mi to, co chc us ysze - rozkaza ochryple.
Lauren wygi a biodra w uk, nie chcia a, eby przesta , ale on pozosta nieugi ty. Musia mie
wszystko.
- Powiedz mi to.
Niezdolna opiera mu si d
ej, szepn a mi kko:
- Kocham ci .
John jeszcze nie by zadowolony. Musia mie pewno , e by a wiadoma, komu to mówi. Pieszcz c
, za da :
- Powiedz moje imi .
Zawód b ysn w jej oczach, miesza si z pragnieniem, jakie rozpali w niej do granic gor czki.
- Kocham ci , John - zrobi a wysi ek ze swojej strony. - Kochaj mnie - wsun a d onie pod jego r ce,
przeplot a jego palce swoimi i cisn a je mocno. - Prosz . Teraz.
Dygocz c w spazmie po dania, John przenikn j ponownie. Wzmocni u cisk na jej r kach,
doprowadzi i przeprowadzi j przez szczyt ekstazy, towarzysz c jej w tej drodze cal po calu.
Burza stopniowo cich a. John nie wypu ci jej z obj i ci gle trzyma jej r ce. Powoli podniós g ow
znad zag bienia jej szyi.
- Chyba nie gra em uczciwie?
Rozkoszuj c si cudownymi odczuciami po akcie, powiedzia a:
- W mi
ci i na wojnie wszystko jest dozwolone.
Lekko poruszy a biodrami kusz cym ruchem. U miechn a si , kiedy w g bi swego cia a poczu a jego
reakcj .
- Ale to nie jest wojna, prawda?
- Nie - poca owa j mocno. - To jest mi
.
Niewiarygodny taniec mi
ci zacz si od pocz tku. Tym razem wzi j mniej gwa townie, za to z
subteln zmys owo ci . Razem si gn li po oczekuj ce ich s odkie szale stwo. Ich okrzyki zmiesza y si ,
kiedy wspi li si na szczyt i opadli po jego drugiej stronie.
John niech tnie zapina suwak jej sukienki. - To wstyd zakrywa tak wspania skór , ale nie chc
szokowa za ogi.
Schyli a si i podnios a jego krawat, sk adaj c go w kilkoro i upychaj c w kieszeni jego marynarki.
Wstrz ni ta, u wiadomi a sobie, e nie po wi ci a odrobiny uwagi trzem ludziom znajduj cym si wraz z
nimi na pok adzie. Przyciskaj c do siebie jego marynark , powiedzia a:
- Nie zachwyca mnie my l o tych ludziach, którzy wiedz , co tutaj wyprawiali my.
Wzi od niej swoj marynark , potem zaprowadzi j z powrotem do cz ci jadalnej.
- Je li o nich chodzi, to wynaj em jacht, a wi c mog zje kolacj sam na sam z moj narzeczon .
Usiad a przy stole.
- Ale nie jeste my zar czeni.
Zdj srebrn pokryw z jej talerza, potem ze swojego. Siedz c naprzeciwko niej, powiedzia lekkim
tonem:
- Oficjalnie nie.
Nie spojrza a na stoj cy przed ni talerz.
- Jeste bardzo pewny siebie.
Wyci gn do niej r
, ujmuj c jej d
.
- Wiem, e to sta o si dla ciebie zbyt szybko, Lauren. Ale to nie znaczy, e tak jest le. Przyznaj , e
nie spodziewa em si te po sobie, e tak szybko si zakocham. Wiem, e masz w tpliwo ci. Jestem nawet
w stanie zrozumie , sk d si bior . Prosz ci , eby mi zaufa a, eby uwierzy a w nasz przysz
.
Po d
szej chwili wzi a go za r
.
- Nie mam wyboru - podnios a wzrok i napotka a jego uwa ne spojrzenie. - Nadal nie jestem pewna,
czy ma
stwo to najlepsze rozwi zanie, John, ale jestem pewna tego, co do ciebie czuj .
- Na razie tyle wystarczy. Poczekam na reszt .
10
W sobot rano przyjechali do domku w Pó nocnej Karolinie. Amy pomaga a Lauren usun cienk
warstewk kurzu, która zebra a si na meblach w ci gu minionego tygodnia, a w tym czasie John odgarnia
puszki po piwie i inne rupiecie z ganku. Wygl da o na to, e jakie nastolatki skorzysta y z nieobecno ci
gospodarzy, eby zrobi sobie prywatk . Na szcz cie nie w amali si do domku, jak zdarza o si to ju w
okolicy.
Jak wielka zmiana zasz a w Amy przez ten tydzie - zaduma a si Lauren pod koniec dnia.
Dziewczynka kr ci a si wsz dzie, nuc c piosenki, jakich nauczy a si w przedszkolu. Trzeba j by o
upomina , eby pozbiera a zabawki i nie biega a po domu. Podczas lunchu, kiedy zacz a opowiada
Lauren o zabawach, jakich nauczy a si w przedszkolu, wypada o j pouczy , eby nie mówi a z pe nymi
ustami. Sta a si teraz bardziej otwarta i czu a, rozdawa a u ciski i poca unki, kiedy tylko zdarza a si po
temu okazja. Zachowywa a si jak normalne, zdrowe dziecko.
Lauren zauwa
a, e Amy nadal uwa
a, eby si nie pobrudzi , ale przesta o to ju by obsesyjne.
Dowodem zmiany, jaka zasz a w dziewczynce w tak krótkim czasie, by widok Amy czo gaj cej si po
mokrej pla y i pomagaj cej Johnowi budowa zamek z piasku. Piasek oblepia jej k pielówki, kolana i r ce,
kiedy zgarnia a go i uklepywa a.
Byli w
nie na pla y, kiedy John poruszy temat zatrzymania Amy na sta e. Usiad na pi tach i
uwa nie przygl da si córce, badaj c jej reakcj ·
Dziecko troch si nachmurzy o.
- A co z mamusi ?
- Mo emy polecie - do Kaliforni, eby j odwiedzi .
- My wszyscy?
John spojrza na Lauren.
- Mo e - potem przeniós wzrok na córk . Przedstawiaj c swoj spraw tak uczciwie, jak tylko mo na
w istniej cych okoliczno ciach, powiedzia : - Chcia bym, eby mieszka a ze mn na sta e, Amy. To mo e
oznacza , e b dziesz spotyka si z mam na krótko, nie b dziesz z ni przez ca y czas.
- A czy Lom te b dzie z nami mieszka ? - K cik jego ust uniós si w pó
miechu.
- O tym zadecyduje Lauren.
Twarzyczka Amy by a powa na, jakby rozwa
a to wszystko, co powiedzia ojciec.
- A czy b
mog a dalej chodzi do przedszkola?
Przytakn .
- My lisz, e mamusia by aby z a, gdybym chcia a zosta z tob ?
Je li Martine b dzie z a, pomy la John, Amy nigdy si o tym nie dowie. Przynajmniej nie od niego.
- Porozmawiam z mamusi .
Amy zerwa a si i rzuci a ojcu na szyj . Zapiaszczone ramiona trzyma y go mocno, kiedy powiedzia a:
- Chc zosta z tob .
John obj ma y, cenny tobo ek, wisz cy mu na szyi. Ponad g ow Amy pos
Lauren spojrzenie pe ne
spokoju i zdecydowania.
Po powrocie do Norfolk, w niedziel wieczór, John opowiedzia Lauren o swoich planach na nast pny
dzie . Amy pojecha a z nimi do Lauren i ogl da a sobie jej mieszkanie. John do czy do Lauren, która w
kuchni przygotowywa a kaw .
- Chc ci prosi o ogromn przys ug - powiedzia .
Licz c cicho
eczki kawy, zapyta a:
- Jakiego rodzaju przys ug ?
- Chcia bym, eby zosta a z Amy u mnie, kiedy mnie nie b dzie.
Troch kawy rozsypa o si na blat, kiedy raptownie odwróci a g ow .
- Nie b dzie ci ? Dok d si wybierasz?
- Trzeba podpisa kontrakt z firm braci Status, a to oznacza wypraw do Kaliforni. Od
em to do
wtorku, wi c mog najpierw pojecha do San Francisco, eby porozmawia z matk Amy. Nie mog
zostawi Amy zupe nie samej na ca y czas mojej nieobecno ci.
- I tutaj jest rola dla mnie.
Wzi j za r ce i odwróci . Stali naprzeciwko siebie.
- Lauren, musz ustali pewne rzeczy z Martine. Opieka nad Amy nie jest czym , co mo na omówi
przez telefon.
- Czy spodziewasz si , e b dzie ci robi trudno ci?
Wzruszy ramionami.
- Nie b
tego wiedzia , dopóki z ni nie porozmawiam osobi cie.
Z naturaln poufa
ci kochanka przeczesa palcami jej w osy. Uj jej g ow , przyci gn do siebie.
Przelotnie musn jej usta, potem wyprostowa si .
- Par najbli szych dni z Amy pozwoli ci przekona si , czy masz ochot zaanga owa si w pe
rodzin .
- John, znowu naciskasz.
Westchn .
- Wiem - powiedzia opieraj c czo o o jej twarz. - Gdybym móg , naciska bym jeszcze mocniej. - Usta
drgn y mu w lekkim u miechu. - Ale mo e do tego przywykniesz.
Nast pnego ranka, zanim z apa samolot, podrzuci Amy do przedszkola i tam ustali , e Lauren
odbierze dziecko. Przekonany, e pomy la o wszystkim, wsiad na pok ad samolotu, zdecydowany
porozmawia o córce ze swoj by
on .
Zadzwoni do Lauren wieczorem, pó niej ni zamierza . W jego g osie brzmia o ogromne zm czenie.
Zapyta , jak min jej dzie .
Sadowi c si wygodnie na jego
ku, pod
a sobie poduszk pod plecy. Mocno ciska a s u-
chawk , pragn c by bli ej niego.
- Amy by a rozczarowana, e nie mog a rozmawia z tob dzisiejszego wieczoru, ale wyt umaczy am
jej, e na pewno by zadzwoni , gdyby tylko móg . Jeste w San Francisco czy w Los Angeles?
- W Los Angeles. Nie zasta em Martine w domu. S siedzi powiedzieli, e wyjecha a dzi rano. Wysz a
z domu z walizk . Pozosta o mi tylko porozumie si z jej adwokatem i powiedzie mu, e mój adwokat
dzie z nim w kontakcie w sprawie przej cia praw rodzicielskich. Czeka nas przes uchanie.
Lauren wiedzia a, e takie przes uchanie b dzie konieczne, ale nie chcia a o tym rozmawia . Kiedy
sama wyst powa a w takich przes uchaniach i nie by to dla niej ulubiony temat konwersacji.
- Na lodówce s dwa nowe obrazki - powiedzia a. - Albo b dziemy musieli kupi wi ksz lodówk ,
albo znale inne miejsce do wystawiania dzie sztuki Amy.
Niezadowolenie Johna zmniejszy o si nieco, kiedy us ysza , e powiedzia a "my" zamiast "ty".
wiadomie czy nie wiadomie, automatycznie w cza a si w decyzje, jakie nale
o podj w jego
gospodarstwie. Polu ni napi te mi nie grzbietu. Mo e wszystko nie przedstawia o si a tak bez-
nadziejnie, jak mu si wcze niej wydawa o.
Raptownie zmieni temat.
- Z którego aparatu rozmawiasz?
- Z tego w twojej sypialni.
Nast pi a krótka cisza.
- Jeste w
ku?
- Uhm. Mia am w
nie zgasi
wiat o, kiedy zadzwoni
.
- Zrób tak - powiedzia . By a w jego g osie jaka szorstko , która nie mia a nic wspólnego z
poleceniem, za to mia a wiele wspólnego ze zmys owo ci .
W pierwszej chwili Lauren nie zrozumia a, czego chce. Kiedy dotar o to do niej, przytrzyma a
uchawk przy lampie, tak eby móg us ysze odg os wy czanego przycisku.
- wiat o zgaszone - powiedzia a. - Le od strony telefonu.
- Od tej strony ja zwykle pi - mrukn . U miechn a si .
- Czy chcesz, ebym si przesun a?
- Nie, zosta tam, gdzie jeste . By aby w tym samym miejscu, gdybym ja tam by .
Zamkn a oczy, poczu a zalewaj
j fal gor ca.
- Chcia abym, eby teraz tutaj by .
Wyrwa mu si g boki j k. .
- Do diab a, ja te . Je li si nie roz cz , b
w jeszcze gorszym stanie ni w tej chwili. Lubi
wyobra
sobie ciebie w moim
ku. Tam w
nie jest twoje miejsce. Ale dobija mnie my l, e nie mog
by tam z tob . Wzdychaj c ci ko, doda :
- Kocham ci , Lauren. Dobranoc.
Poczu a wilgo pod powiekami, mocno zacisn a oczy.
- Dobranoc, John. Ja te ci kocham.
Po od
eniu s uchawki Lauren zwin a si , przyciskaj c do siebie poduszk , która nie mog a zast pi
kochanego m czyzny. Gdyby odmówi a po lubienia go, mia aby przed sob jeszcze wiele takich
samotnych nocy. Ma
stwo z nim mog o oznacza niepewn przysz
ale bez niego nie widzia a dla
siebie w ogóle adnej przysz
ci.
Rano Lauren wysz a na tyle wcze niej, eby odstawi Amy do przedszkola i zjawi si w pracy na
czas. Naprawd sprawi o jej przyjemno przygotowywanie Amy niadania, namawianie jej do jedzenia i
odpowiadanie na niezliczone pytania, jakie dziecko jej zadawa o, gdy w azience Johna robi a sobie
makija . Odprowadzi a Amy do przedszkola, pochyli a si , eby j poca owa i obieca , e przyjedzie po
po udniu, eby zabra j do domu. Przygl da a si Amy biegn cej do sali z dziwnym poczuciem dumy,
jakby to by o jej w asne dziecko.
Kiedy wróci a do biura po lunchu, zasta a wiadomo , eby natychmiast zadzwoni do przedszkola.
Serce podesz o jej do gard a, wykr ci a numer i niecierpliwie czeka a, a kto odbierze telefon.
Po trzecim dzwonku odezwa a si jaka kobieta.
Lauren przedstawi a jej si i powiedzia a, e dosta a wiadomo , aby si skontaktowa .
- Czy z Amy wszystko w porz dku?
os kobiety by spokojny i pewny.
- Amy ma si dobrze. Dzwoni am z innego powodu, panno McLean. Otó dzi rano przysz a jaka
kobieta i utrzymywa a, e jest matk Amy. Chcia a wzi dziecko ze sob , ale jak pani wie, nie oddajemy
dziecka nikomu, kto nie ma upowa nienia rodziców. Dziecko powierzy nam pan Zachary, który wymieni
tylko siebie samego i pani jako odpowiedzialnych za Amy Zachary.
Strach jak drzazga zak
j w
dku.
- Czy tamta kobieta poda a swoje nazwisko?
- Powiedzia a, e jest pani Zachary , ale kiedy poprosi am j o jaki dokument, okaza a prawo jazdy na
inne nazwisko. Figurowa a w nim Martine Termaine. Kobieta zamilk a, a potem doda a:
- Problem polega na tym, e ta pani zapowiedzia a, e wróci z policj , panno McLean. Powiedzia a, e
ma prawo do opieki nad dzieckiem. By oby nad wyraz przykre dla innych dzieci, gdyby w przedszkolu
pojawili si policjanci.
- Zaraz tam b
- powiedzia a Lauren, nie daj c kobiecie chwili czasu na odpowied . Trzasn a
uchawk , chwyci a torebk i wybieg a z pokoju. Niecierpliwie przyciska a kilka razy guzik windy, w
ko cu drzwi rozsun y si . My
c tylko o tym, eby jak najszybciej znale si przy Amy, nie zauwa
a
Simpsona wysiadaj cego z windy dopóki na niego nie wpad a.
- Przepraszam, panie Simpson - mrukn a usi uj c obej go, eby wej do windy.
- Dok d si pani wybiera, panno McLean? S dz , e przerw na lunch mamy ju za sob .
Nie by a w nastroju do wys uchiwania jego sarkastycznych uwag.
- Mam piln spraw osobist , panie Simpson. Musz wyj natychmiast.
By tak zaskoczony jej o wiadczeniem, e zapomnia o zwyk ym sobie protekcjonalnym sposobie
mówienia.
- Mia a pani zamiar po prostu wyj , nie uzgadniaj c tego najpierw ze mn ?
Kilka osób z personelu zatrzyma o si nieopodal, przys uchuj c si z zaciekawieniem sprzeczce pod
wind .
Dla Lauren najwa niejsz rzecz by o dosta si do Amy. Je li musi omin
swego nad tego
zwierzchnika, zrobi to.
- To bardzo wa ne, musz wyj natychmiast, panie Simpson. Prosz ust pi mi z drogi.
Simpson, w najwy szym stopniu wzburzony z powodu braku poszanowania dla jego autorytetu, nie
ust powa .
- Przyjdzie pani do mojego gabinetu, panno McLean. W tej chwili.
- Nie, nie przyjd . Odepchn a go na bok, nie zdaj c sobie sprawy z szerokich u miechów na twarzach
obserwuj cych zaj cie ludzi. Wesz a do windy i nacisn a guzik na parter.
Simpson, czerwony na twarzy, wycelowa w ni gruby paluch i napuszy si :
- Zwalniam pani .
- I bardzo dobrze.
Drzwi zamkn y si , ucinaj c dalsze ewentualne uwagi Simpsona. Lauren zapomnia a o nim, jak tylko
straci a go z oczu. Ani zwierzchnik, ani posada nie wydawa y jej si w tej chwili wa ne. Wa na by a Amy.
Tego wieczoru telefon w mieszkaniu Johna zadzwoni kilka razy, potem zamilk . Po paru minutach
odezwa si znowu, rozbrzmiewaj c w ciemnych, pustych pokojach.
John spojrza na zegarek. Wpó do dziesi tej.
Gdzie, u diab a, by a Lauren, zastanawia si , a niepokój ciska mu
dek. Setki dzikich domys ów
przebieg o mu przez g ow . Mo e mia y wypadek. Mo e Amy jest chora. Lauren mog a zgubi klucze od
jego mieszkania. Mo e to Lauren si rozchorowa a.
Wykr ci numer Lauren. Sygna irytuj co si powtarza , nikt nie odpowiada . Nie móg znie
beznadziejnej nie wiadomo ci. Ca a jego podró okaza a si kompletn strat czasu. Nie uda o mu si
spotka z on , a kiedy przyjecha do Los Angeles, dowiedzia si , e jeden z braci Status musia i nagle
do szpitala na operacj .
Zadzwoni na lotnisko, eby dowiedzie si o najbli szy samolot. W kilka minut pó niej od
gwa townie s uchawk i zacz chodzi po pokoju. Pech prze ladowa go nadal - okaza o si , nie ma
adnego lotu a do pó nych godzin porannych nast pnego dnia.
Wróci do aparatu i wykr ci swój domowy numer z takim samym jak poprzednio rezultatem.
Samolot Johna po drodze do Norfolk mia krótki postój w Waszyngtonie. Zadzwoni stamt d do firmy
i ku swemu przera eniu dowiedzia si , e Lauren ju u niego nie pracuje. Wykona nast pny telefon, tym
razem do przedszkola Amy. Us ysza , e Lauren odebra a j poprzedniego popo udnia. Wywo ano jego lot i
pozosta z pytaniami bez odpowiedzi.
Kiedy w ko cu znalaz si na lotnisku w Norfolk, natychmiast uda si na parking, nie zawracaj c sobie
owy dalszymi telefonami. Przez ostatnie dwadzie cia cztery godziny telefon sta si dla niego narz dziem
udr ki - albo nikt nie odpowiada , albo podawano mu informacje, które tylko zaciemnia y sytuacj .
Potrzebowa dzia ania.
Znikn y dwie najwa niejsze dla niego osoby. Musia y gdzie by i on je odnajdzie.
Samolot wyl dowa pó no po po udniu, ale zd
dotrze do Raytech przed ko cem godzin pracy. Jak
tylko zatrzasn za sob drzwi swego gabinetu, znalaz si w t umie najró niejszych, oczekuj cych go ludzi.
Móg spodziewa si sekretarki.
Nawet obecno Simpsona nie by a ca kiem zaskakuj ca. Ale widok jego by ej ony, która rozsiad a
si na krze le w jego gabinecie, jakby mia a zamiar zapu ci tam korzenie, by ukoronowaniem dnia.
Nast pnej nocy Lauren usiad a na jednym z czerwonych, drewnianych krzese na ganku domu brata i
zapatrzy a si w ciemno . Amy spa a, ale Lauren nie pomy la a, eby samej pój do
ka. Wiedzia a, e
i tak nie mog aby zasn . Ci
y jej w tpliwo ci i niezdecydowanie. Dwa dni temu, id c za g osem
instynktu, zabra a Amy z przedszkola, uniemo liwiaj c jej odej cie z matk .
Teraz zastanawia a si , czy dobrze zrobi a.
Z punktu widzenia prawa nie do niej nale
a decyzja, co jest najlepsze dla Amy. W rzeczywisto ci po
prostu porwa a dziewczynk , wywioz a j nie tylko z Norfolk, ale i ze stanu Wirginia. Wtedy my la a o
ukryciu Amy do czasu powrotu Johna. Gdyby jego by a ona zabra a Amy z powrotem do Kalifomi,
wydobycie jej legalnymi kana ami mog oby zabra mu du o czasu.
By a tak g boko pogr ona w my lach, e nie s ysza a ani odg osu kó na wirowanym podje dzie za
domem, ani kroków na piaszczystej dró ce. Zorientowa a si , e ma go cia dopiero wtedy, kiedy zobaczy a
wy aniaj
si z mroku sylwetk . Kto zatrzyma si przy schodkach.
John, ubrany w d insy i niebiesk koszul , po
r
na por czy ganku i powiedzia zdawkowym
tonem:
- Mocno by
zaj ta przez ostatnich par dni.
Lauren zerwa a si z krzes a i rzuci a mu si w ramiona, o ma o go nie przewracaj c. Obj j i mocno
przytuli jej szczup e cia o.
Wystarczy o mu tylko trzyma j w obj ciach, wiedzie , e nic jej si nie sta o. Poczu wilgo na
swoim policzku i rozlu ni u cisk, eby przyjrze si jej twarzy. zy b yszcza y na rz sach, kiedy podnios a
oczy, odwzajemniaj c jego spojrzenie. Sca owa je, a potem, nagle spragniony, ca owa jej usta.
Kiedy ukry a twarz na jego szyi, wzi j na r ce i usiad na krze le, sadowi c j sobie na kolanach.
Jego r ka pow drowa a w stron obna onego uda, potem pog adzi a jej biodra.
- Dobry Bo e, Lauren. Jeste prawie naga.
- Nie spodziewa am si towarzystwa.
Tylko jego koszula i jej cienka bielizna nocna rozdziela y ich piersi. Ca si woli odwracaj c uwag
od my li, jak dobrze jest j dotyka , zapyta :
- Jak si ma Amy?
- Pogubi a si w tym wszystkim.
- To zrozumia e. Nigdy dot d nie by a porwana - cicho zachichota .
Lauren odsun a si nieco od niego i przyjrza a mu si ze zdziwieniem.
- Lekko to wszystko bierzesz. Dlaczego?
Naturalnie poufa ym gestem po
r
na jej nagim udzie i pozostawi j tam.
- Czy spodziewa
si , e b
z y?
- By a taka mo liwo - powiedzia a lekko dr cym g osem.
- Przyznaj , e by em cokolwiek z y, kiedy wydzwania em do domu, a ty nie odpowiada
. Wtedy si
zdenerwowa em. Dlaczego nie zadzwoni
do mnie i nie powiedzia
, co si dzieje?
- Nie wiedzia am, gdzie si zatrzyma
.
- Moja sekretarka wiedzia a.
Rzuci a spojrzenie na guzik jego koszuli, którym si bawi a. Przyzna a do potulnie:
- Nawet nie pomy la am, eby j zapyta .
- Troch w tym mojej winy. Tak si
pieszy em, eby ustali wszystko z Martine, e nie pomy la em,
eby zostawi ci telefony, pod którymi mog
mnie z apa w San Francisco i w Los Angeles.
- Wiesz, dlaczego przywioz am Amy tutaj? Twoja by a ona chcia a j zabra z powrotem do San
Francisco - zamilk a na chwil . - Nie mog am si tylko domy li , sk d ona wiedzia a, gdzie jest Amy.
Westchn .
- Pani Murray jej powiedzia a. Martine zadzwoni a do biura i pani Murray nie mog a jej nie
powiedzie .
- A wi c nie mog am jej pozwoli , eby zabra a Amy w czasie twojej nieobecno ci. Zostawi
j pod
moj opiek . Po prostu nie mog am pozwoli , eby twoja by a ona j zabra a.
- Martine dosta a to, czego chcia a.
Lauren wyczu a napi cie i z
w jego g osie.
- Teraz ja si pogubi am. My la am, e chce Amy. Przecie nie ma Amy.
- Pos
a si Amy, eby dosta to, po co naprawd przyjecha a. W
nie dlatego nie zjawi em si tu
wcze niej, musia em czeka , a otworz banki. Spotka em si z Martine u mojego adwokata dzi rano, eby
podpisa dokumenty stwierdzaj ce, e Amy prawnie nale y do mnie. Mój adwokat nie by zachwycony,
kiedy wczoraj wyci gn em go z
ka w rodku nocy, eby zatrudni go przy papierach. Kiedy dokumenty
zosta y podpisane, odwioz em Martine na lotnisko. Nareszcie by em wolny i mog em przyjecha tutaj, eby
odnale moje zaginione kobiety.
Lauren chcia a co powiedzie , ale powstrzyma a si .
Chc c sk oni j , by wypowiedzia a, co ma na my li, zapyta :
- Co mówisz?
- Chcia am ci zapyta , czy musia
zap aci swojej by ej onie, zanim podpisa a dokumenty
dotycz ce opieki nad dzieckiem, ale wydaje mi si , e to nie moja sprawa.
- Masz dziwne pomys y na temat tego, co jest a co nie jest twoj spraw - powiedzia rozbawiony. -
Uciekasz z moj córk , tracisz prac , a potem wstydzisz si pyta o porozumienie, jakie zawar em z moj
by
on .
- W porz dku. Uznaj, e zada am to pytanie.
Przesun twarz po jej szyi, rozkoszuj c si subtelnym zapachem jej skóry.
- Warto by o zap aci ka
cen .
- Czy pogorszy am spraw , zabieraj c Amy?
- Martine nie potrafi a tego w
ciwie oceni , ale ja owszem - zdj r
z jej uda i uj jej twarz. - W
jaki inny sposób móg bym si dowiedzie , e jeste moj narzeczon ?
- Ach, tamto - opu ci a wzrok.
- Tak, tamto - pog aska jej szyj , jego palce pozostawi y za sob smug gor ca. - Wyobra sobie moje
zdumienie, kiedy Martine powiedzia a mi, e moja narzeczona zabra a Amy z przedszkola, zanim ona
wróci a tam ze stró ami prawa.
Jego dotkni cie odwraca o uwag Lauren od jego s ów. Zamiast tego koncentrowa a si na swoich
odczuciach.
- Przypuszczam, e to kobieta w przedszkolu powiedzia a twojej by ej onie, jak si przedstawi am.
- Nie zg aszam skarg, Lauren - przesun ustami po jej wargach, chwytaj c doln z bami. - Ale mnie to
intryguje. Kiedy zamierza
mi powiedzie , e chcesz wyj za mnie za m ?
Po wszystkich swoich wcze niejszych protestach wzgl dem ma
stwa Lauren poczu a si g upio.
Wygl da oby jeszcze mieszniej, gdyby próbowa a zaprzecza swoim odczuciom w tej sprawie.
- Ostatecznie oswoi am si z t my
. Nadal mam swoje zastrze enia co do ma
stwa, ale bardziej
przera a mnie my l, e mia abym
bez ciebie. Mo e inni te maj podobne odczucia. To jest ryzyko, ale
musz je podj . Obj a go za szyj i przyci gn a do siebie jego g ow .
- Poca uj mnie. T skni am za tob .
Przyj jej zaproszenie. Rozwar j zykiem jej wargi. Z akniony, ca owa j z ca ej si y. Nagle oderwa
si i wsta , podnosz c j w ramionach.
Westchn a zdziwiona.
- Co robisz?
- Zabieram moj narzeczon do
ka.
Kiedy niós j po schodach do sypialni, ciszaj c g os zapyta a:
- A je li Amy si zbudzi i zacznie mnie szuka '? Zastanie nas razem w
ku.
- Mo e si zacz
do tego przyzwyczaja , kochanie, bo tam w
nie b dzie nas zastawa
ka dej nocy przez reszt naszego ycia.