Maxine簉ry Ogie艅 i l贸d




Prolog



Nowy Jork

Osiemna艣cie lat wcze艣niej


By艂 listopadowy zimny dzie艅. W starym samochodzie siedzia艂 samotnie czternastoletni ch艂opiec. Drz膮c z zimna, oboj臋tnym wzrokiem obrzuca艂 ka偶dego mijaj膮cego go przechodnia. Stara kobieta pchaj膮ca w贸zek dziecinny, w kt贸rym opr贸cz bochenka chleba le偶a艂a butelka taniego d偶inu' i spa艂 kot, zatrzyma艂a si臋, aby na niego popatrze膰. Na widok jego nie­zwyk艂ej urody zapomnia艂a na moment o trudach w艂asnego 偶ycia. U艣miechn臋艂a si臋 do ch艂opi臋cej twarzy, otoczonej aureol膮 z艂otych w艂os贸w, o wysokich ko艣ciach policzkowych, zdecydo­wanej linii szcz臋ki i pi臋knie wykrojonych ustach.

- Uwodziciel - mrukn臋艂a do kota i posz艂a dalej.

Ch艂opiec nawet jej nie zauwa偶y艂. Wpatrywa艂 si臋 intensywnie w o艣miopi臋trowy budynek z czerwonej ceg艂y wygl膮daj膮cy na podupadaj膮c膮 fabryk臋. Nie by艂a to jednak fabryka. Na poobijanej bia艂ej tablicy, wisz膮cej na 艣cianie przy wej艣ciu, widnia艂 zupe艂nie路 inny napis. Ile偶 to razy go ju偶 czyta艂? Trzydzie艣ci? Czterdzie艣ci? Czeka艂 na ojca dopiero od dziesi臋ciu minut, ale te dziesi臋膰 minut wydawa艂o mu si臋 ca艂膮 wieczno艣ci膮. Znowu ogarn臋艂o go to dziwne uczucie niepokoju. Zastanawia艂 si臋, dlaczego w艂a艣nie teraz, kiedy by艂o ju偶 za p贸藕no, aby cokolwiek zmieni膰?

Znowu spojrza艂 na tablic臋. Du偶e czarne litery g艂osi艂y: STAN NOWY JORK, a poni偶ej ma艂e, skromniejsze, obja艣nia艂y jakby ze wstydem: Zak艂ad Poprawczy dla Niezr贸wnowa偶onych Umys艂owo.

Ch艂opiec odwr贸ci艂 g艂ow臋 z g艂臋bokim westchnieniem. Przecie偶 m贸g艂 zachowa膰 si臋 wtedy zupe艂nie inaczej. Wykrzywi艂 usta w cynicznym u艣miechu, kt贸ry zaszokowa艂by ka偶dego przypad­kowego obserwatora, poniewa偶 nie pasowa艂 do m艂odej twarzy, ale ch艂opak wiedzia艂 o 偶yciu wi臋cej ni偶 ktokolwiek inny w jego wieku. Zd膮偶y艂 ju偶 bowiem pozna膰 wszystkie rodzaje rozpaczy. M贸g艂 wtedy post膮pi膰 inaczej. M贸g艂 powiedzie膰 ojcu o tym, co si臋 wydarzy艂o, i patrze膰 na brak reakcji z jego strony. M贸g艂 te偶 trzyma膰 j臋zyk za z臋bami, jak to ju偶 wielokrotnie robi艂. M贸g艂 te偶 uciec z domu, uciec od slums贸w i od zimna.

Slumsy. Dreszcz przenika艂 go na wspomnienie dni, kiedy ucieka艂 przed gangami handlarzy narkotyk贸w, kt贸rzy uganiali si臋 za dzie膰mi, aby je uzale偶ni膰 i zamieni膰 w ulicznych dealer贸w. My艣la艂 r贸wnie偶 o dniach sp臋dzonych w zat艂oczonej, wal膮cej si臋 szkole, w kt贸rej stara艂 si臋 jak najwi臋cej nauczy膰, wiedz膮c, 偶e nauka jest jego jedyn膮 nadziej膮. Tak, m贸g艂 uciec, ale nie m贸g艂 zostawi膰 Vanessy. Przecie偶 matka umieraj膮c wymog艂a na nim obietnic臋, 偶e b臋dzie si臋 opiekowa艂 siostr膮.

Drzwi budynku otworzy艂y si臋 i ch艂opiec, zapomniawszy o zimnie, obserwowa艂 z napi臋ciem, jak ojciec idzie w d贸艂 po schodach. Ten zm臋czony czterdziestoletni m臋偶czyzna wygl膮da艂,

jakby d藕wiga艂 ca艂y ten budynek na ramionach. Szed艂 powoli, prosto do samochodu, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, za co ch艂opak by艂 mu wdzi臋czny. Kiedy otworzy艂 drzwi, zimn1 wiatr wtargn膮艂 do lodowatego wn臋trza samochodu. Ch艂opiec szybko schowa艂 zsinia艂e d艂onie do kieszeni swetra. Czy ojciec odwiezie go do szko艂y, czy te偶 pojad膮 razem do domu?

Samoch贸d ruszy艂 z ha艂asem, a ch艂opcu 艂zy nap艂yn臋艂y do oczu. 'Bardzo go to zdziwi艂o. Nie p艂aka艂 od czasu 艣mierci matki, nic nie mog艂o go zmusi膰 do p艂aczu - ani bicie, ani rzucane na niego oszczerstwa, ani p艂aczliwe pytania Vanessy "Dlaczego?" "Dlaczego?" Co mia艂 odpowiedzie膰 swojej ma艂ej siostrze, je艣li on sam nawet nie zna艂 odpowiedzi na w艂asne dlaczego?

Dlaczego to zrobi艂? Dlaczego pobieg艂 na posterunek policji, trzymaj膮c Vaness臋 w ramionach i wiedz膮c, 偶e potem ju偶 niczego nie b臋dzie mo偶na cofn膮膰? Czy rzeczywi艣cie popchn膮艂 go do tego l臋k o bezpiecze艅stwo siostry, jak mu si臋 pocz膮tkowo wydawa艂o? A mo偶e troska o w艂asn膮 sk贸r臋? Czy te偶 po prostu by艂 ju偶 tak zm臋czony 偶yciem w ci膮g艂ym strachu, 偶e nie waha艂 si臋 zdradzi膰 kogo艣 bliskiego?

Samoch贸d w艂膮cza艂 si臋 w艂a艣nie w ruch uliczny. Ch艂opiec spojrza艂 na ojca. Jego twarz by艂a ponura i stara.

- Tato... - zacz膮艂, ale zamilk艂, bo ojciec podni贸s艂 r臋k臋 w ge艣cie wyra偶aj膮cym zar贸wno gniew, jak i beznadziejno艣膰. Ch艂opak doskonale rozumia艂 jego uczucia.

- Nie rozmawiaj, kiedy cisza jest lepsza ni偶 rozmowa - powiedzia艂 ojciec przygn臋bionym g艂osem.

Ch艂opiec pami臋ta艂 jeszcze to stare przys艂owie z Vermont i z trudem zapanowa艂 nad 艂zami. Vermont. O Bo偶e, czego by nie da艂, 偶eby znowu by膰 w Vermont. Nie dowierza艂 ju偶 swojemu instynktowi, ale wierzy艂 jeszcze w sw贸j zawsze jasny umys艂. Post膮pi艂 w艂a艣ciwie, zar贸wno ze wzgl臋du na Vaness臋 jak i na siebie. W ten szary listopadowy dzie艅, czekaj膮c na ojca, zrozumia艂 jedno - nigdy nie zapomni tamtego dni"a i lekcji, jak膮 wtedy otrzyma艂. R贸b to, co musisz, i zap艂a膰 za to nale偶n膮 cen臋.

By艂a to prosta filozofia, ale prawda ta zosta艂a ci臋偶ko zdobyta. Tak, bardzo ci臋偶ko zdobyta ...


W budynku z czerwonej ceg艂y, zza zakratowanego okna, para ciemnych oczu (艣ledzi艂a oddalaj膮cy si臋 samoch贸d. M臋偶czyzna o ciemnych oczach r贸wnie偶 wiedzia艂 swoje. Nigdy nie pozwoli ch艂opcu zapomnie膰. Nigdy mu nie przebaczy. Nigdy nie pozwoli, aby ten, kt贸ry go tutaj wpakowa艂, zazna艂 spokoju ...


Yorkshire. Obecnie

- Daaa艣 ... da艣 ... da艣 ... da艣 .... baaaa艣. - Ten g艂os walcz膮cy dzielnie z zimnymi podmuchami marcowego wiatru by艂 jedyn膮 oznak膮 ludzkiej obecno艣ci w do­1i.nie. Bryn Whittaker strz膮sn臋艂a z twarzy krople deszczu i ponownie z艂o偶y艂a r臋ce przy ustach, nabieraj膮c tchu.

- Daaa艣...da艣 ... da艣...da艣 ... baaaa艣.


Mia艂a sze艣膰 lat, kiedy po raz pierwszy spyta艂a ojca, dlaczego wo艂a "da艣" zamiast "ba艣". Z charakterystyczn膮 dla siebie dobroduszn膮 cierpliwo艣ci膮 wyt艂umaczy艂 jej, 偶e "d" jest silniejsze ni偶 "b" i lepiej je s艂ycha膰. Teraz, jakby na dow贸d tego, 偶e mia艂 racj臋, z g臋stej pokrywaj膮cej dolin臋 mg艂y wynurzy艂y si臋 cienie. Bryn . u艣miechn臋艂a si臋. Zawsze sprawia艂o jej to rado艣膰, chocia偶 powtarza­艂o si臋 codziennie. Becz膮c i t艂ocz膮c si臋 sz艂y ku niej kolejne owce.

Bryn podesz艂a do przyczepy, opu艣ci艂a klap臋 i zdj臋艂a pi~rwsz膮 bel臋 siana. Czerwony sznurek wrzyna艂 si臋 w d艂onie, ale nie zwraca艂a na to uwagi. Rzuci艂a bel臋 na ziemi臋 i zaraz si臋gn臋艂a 1:'0 nast臋pn膮. Po roz艂adowaniu dzie~i膮tej poczu艂a, jak po plecach sp艂ywaj膮 jej stru偶ki potu, ale nie przerwa艂a pracy. Nios膮c pierwsz膮 bel臋 do najbli偶szego pa艣nika, 艂agodnie, lecz stanowczo odepchn臋­艂a na bok t艂ocz膮ce si臋 owce, wyj臋艂a z kieszeni kurtki n贸偶, przeci臋艂a sznurek, zwin臋艂a go w k艂臋bek i schowa艂a do kieszeni, aby 偶adne ze zwierz膮t nie mog艂o si臋 nim zad艂awi膰. Nast臋pnie rozrzuci艂a siano w metalowych korytach i ruszy艂a po nast臋pn膮 bel臋.

Pracowa艂a metodycznie i z wdzi臋kiem, mimo swojej poka藕nej tuszy. Dopiero po roz艂o偶eniu siana pozwoli艂a sobie na kr贸tk膮 przerw臋, oskrobuj膮c gumiaki o ko艂o traktoru. Poprawi艂a zsuwaj膮ce si臋 z nosa okulary, wesz艂a do kabiny, uruchomi艂a ha艂a艣liwy silnik i odjecha艂a, walcz膮c z niesprawn膮 kierownic膮 starego ci膮gnika.

Wyjechawszy na drog臋, spojrza艂a na zegarek. Wszystko posz艂o sprawnie. Pomacha艂a r臋k膮 staremu panu Gomwellowi i u艣miech­n臋艂a si臋 do jego sze艣ciu szczekaj膮cych terier贸w. Nast臋pnie spojrza艂a w niebo, szukaj膮c jakichkolwiek oznak rozpogodzenia. Nie zanosi艂o si臋 na nie jednak. Bryn by艂a dumna, 偶e mieszka w najpi臋kniejszej z sze艣ciu dolin Yorkshire, kt贸ra wzi臋艂a nazw臋 od przep艂ywaj膮cej na wschodzie rzeki Wharfe. Ci膮gn膮ca si臋 na przestrzeni ponad czterdziestu mil dolina Wharfe wybiega艂a a偶 na 偶yzne pola Otley. Bryn nie zazdro艣ci艂a farmerom mieszkaj膮­cym na nizinach 偶yznych p贸l. By艂a szcz臋艣liwa na swojej rodzinnej farmie. Pragn臋艂a tylko, aby zdo艂ali j膮 utrzyma膰 ...

Przebieg艂 j膮 zimny dreszcz. Zagryz艂a wargi, co by艂o u niej oznak膮 przygn臋bienia. Kiedy rano opuszcza艂a farm臋, by艂o jeszcze za wcze艣nie na poczt臋, a oczekiwanie stawa艂o si臋 niezno艣ne. Westchn臋艂a g艂臋boko i skr臋ci艂a z g艂adkiej asfaltowej drogi na nier贸wn膮 偶wir贸wk臋, prowadz膮c膮 do Ravenheights, jedynego domu, jaki kiedykolwiek zna艂a. Niegdy艣 z rado艣ci膮

wyczekiwa艂a przybycia listonosza. By艂a to cz臋sto najwa偶niejsza chwila na tej le偶膮cej na uboczu farmie, szczeg贸lnie w dniu jej urodzin i w okresie Bo偶ego Narodzenia. Teraz ba艂a si臋, 偶e mo偶e nadej艣膰 list od niego, Kynastona M. Germaine. Jak偶e偶 nienawi­dzi艂a tego nazwiska!

Jej oczom ukaza艂 si臋 niski budynek z szarego kamienia, stoj膮cy u st贸p wzg贸rza. Widok ten zawsze napawa艂 j膮 otuch膮. Z wysokiego komina unosi艂 si臋 dym, a kiedy chlgnik wjecha艂 z ha艂asem na podw贸rze, Violet, ich stary pies pasterski, wybieg艂 ze stodo艂y, aby j膮 przywita膰.

- Witaj, staruszko. Chcesz wej艣膰 do domu?

Pog艂aska艂a suk臋 i skierowa艂a si臋 do kuchni, nie zwracaj膮c uwagi na biegaj膮ce po podw贸rku kury. W wy艂o偶onej linoleum sionce zrzuci艂a z n贸g zab艂ocone gumiaki i powiesi艂a kurtk臋, nie patrz膮c do lustra, kt贸re wisia艂o na przeciwleg艂ej 艣cianie. Dobrze wiedzia艂a, co w nim zobaczy, nie by艂o sensu wprawia膰 si臋 w jeszcze wi臋ksze przygn臋bienie.

Suka wesz艂a za ni膮 do kuchni, kieruj膮c si臋 od razu w stron臋 wielkiego kuchennego pieca; po艂o偶y艂a si臋 przy nim i zwin臋艂a w k艂臋bek. Szczeniaki, kt贸re niegdy艣 wyda艂a na 艣wiat, pracowa艂y teraz przy owcach. Bryn u艣miechn臋艂a si臋, spojrzawszy na siw膮 mord臋 Violet, i rzuci艂a staruszce jeden z jej ulubionych herbatnik贸w.

W kuchni by艂o ciep艂o i przytulnie. 呕贸he 艣ciany, w kolorze wybranym przez matk臋 Bryn przesz艂o dwadzie艣cia lat temu, by艂y 艣wie偶o odmalowane. Pod艂og臋 z zielono-偶贸hych p艂ytek przykrywa艂 gruby we艂niany dywan. Na 艣rodku kuchni sta艂 bardzo stary d臋bowy st贸艂, a na nim wazonik z wczesnymi narcyzami ze szklarni Freda Jacombe'a, kt贸ry zawsze przynosi艂 je o tej porze roku, w zamian za domowy chleb pieczony przez Bryn. W oknach wisia艂y bia艂e firanki, a na stole le偶a艂 obrus z tego samego materia艂u. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach gotowanych potraw. Kiedy matka Bryn 偶y艂a, a ona chodzi艂a jeszcze do szko艂y, zawsze po powrocie wbiega艂a najpierw do ciep艂ej kuchni i by艂a tak szcz臋艣liwa, 偶e mia艂a ochot臋 艣piewa膰.

Potrz膮sn臋艂a teraz g艂ow膮 i zdj臋艂a we艂nian膮 czapk臋. G臋ste, kasztanowe w艂osy rozsypa艂y si臋 na ramionach. Odgarn臋艂a je do ty艂u niecierpliwym ruchem. Nie mia艂a odwagi sprawdzi膰, czy nadesz艂a poczta. Wola艂a zej艣膰 do piwnicy po ziemniaki, a nast臋pnie zabra艂a si臋 do ich obierania. Potem umy艂a kapust臋 i sprawdzi艂a, czy ogromny stek i pudding z nerek, kt贸re wstawi艂a rano do pieca, nie wysch艂y.

Zrobi艂a sobie kaw臋 i zacz臋艂a czyta膰 gazet臋, opuszczaj膮c wszystkie z艂e wiadomo艣ci. Na 艣wiecie by艂o tyle b贸lu i z艂a. Zawsze wywo艂ywa艂o to u niej uczucie kompletnej bezradno艣ci. Coraz silniejszy deszcz zacina艂 w okna. Wiedzia艂a, 偶e m臋偶czy藕ni wr贸c膮 zzi臋bni臋ci, mokrzy i g艂odni. Dorzuci艂a do kominka w saloniku, do艂o偶y艂a drew do pieca kuchennego, wyci膮gn臋艂a odkurzacz i zabra艂a si臋 do sprz膮tania. Po godzinie, kiedy dwa traktory wjecha艂y na podw贸rze, wszystko by艂o ju偶 przygotowane: st贸艂 nakryty, a jedzenie tylko czeka艂o, by je poda膰. Jak zwykle, pierwszy do kuchni wszed艂 ojciec.

- Hej, go艂膮beczko, co艣 tu 艂adnie pachnie - powiedzia艂, a Bryn odpowiedzia艂a mu u艣miechem. Powtarza艂 te s艂owa codziennie, od lat, najpierw kieruj膮c je do swojej matki, potem do 偶ony, a teraz do c贸rki.


- Rozpali艂am w kominku, tato. Mo偶e chcesz si臋 najpierw troch臋 ogrza膰?

John Whittaker rzuci艂 jej szybkie spojrzenie. Nie zwiod艂o go to zadane zwyk艂ym tonem pytanie. Wi臋c by艂o to a偶 tak widoczne? Skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮. Nie powinien si臋 dziwi膰. Nie spos贸b by艂o ukry膰 post臋puj膮cej choroby. N a sztywnych nogach przeszed艂 przez kuchni臋 i z zadowoleniem opad艂 na ulubiony fotel stoj膮cy przed kominkiem. Nigdy przedtem nie czu艂 si臋 tak staro. Potar艂 w zamy艣leniu czo艂o, podczas gdy Bill i Sarn, jego dwaj pomocnicy, usiedli na kanapie, wyci膮gaj膮c w stron臋 ognia uwolnione od ci臋偶kich but贸w stopy. Na ich twarzach malowa艂o si臋 b艂ogie zadowolenie. John szybko od­wr贸ci艂 wzrok. Jeszcze nic im nie powiedzia艂. Mia艂 wyrzuty sumienia - powinien by艂 ich zawiadomi膰, 偶e mog膮 straci膰 prac臋 - ale nie m贸g艂 si臋 na to zdoby膰. Przesz艂o sze艣膰dziesi膮t lat temu jego ojciec wynajmowa艂 do pracy ich ojc贸w. John wiedzia艂, jak trudno b臋dzie tym czterdziestoletnim m臋偶czyznom znale藕膰 jak膮艣 inn膮 prac臋. Szczeg贸lnie w tej okolicy.

Niech szlag trafi rz膮d razem z t膮 cal膮 Uni膮 Europejsk膮. Co mog膮 mie膰 wsp贸lnego farmerzy z Yorkshire ze Wsp贸lnym Rynkiem? Rodzina Whittaker贸w 偶y艂a na tej farmie od przesz艂o czterystu lat i dawa艂a sobie rad臋. A teraz ... Wyprostowa艂 si臋 i przycisn膮艂 d艂o艅 do serca. Skrzywi艂 si臋, czuj膮c nag艂y b贸l, i szybko spojrza艂 na siedz膮cych obok m臋偶czyzn, kt贸rzy na szcz臋艣cie niczego nie zauwa偶yli. Zacz膮艂 ostro偶nie oddycha膰. B贸l powoli ust臋powa艂. Pewnie to nic powa偶nego. Po prostu ostra niestrawno艣膰, na kt贸r膮 nie ma 偶adnej rady. Zacz膮艂 masowa膰 lew膮, ca艂kowicie zdr臋twia艂膮 r臋k臋. Widocznie zbyt d艂ugo si臋 na niej opiera艂, dlatego teraz czu艂 przebiegaj膮ce przez ni膮 mrowie­nie. Spojrza艂 w ogie艅 z g艂臋bok膮 trosk膮.

W tym samym czasie Bryn przygotowa艂a dzbanek herbaty i nala艂a dwa kubki dwudziestoletnim bli藕niakom, Robbiemu iRonniemu Petersom, kt贸rzy razem z Samem i Billem pracowali u nich na farmie. Nast臋pnie zanios艂a tac臋 z herbat膮 do saloniku. Wok贸艂 niebieskich oczu Johna utworzy艂y. si臋 drobne zmarszczki, kiedy u艣miechn膮艂 si臋 do c贸rki. Wzi膮艂 od niej kubek i patrzy艂, jak podaje herbat臋 jego pomocnikom. Co si臋 stanie z tym najm艂odszym z jego dzieci, kiedy jego zabraknie, a gospodarstwa nie da si臋 utrzyma膰? Farma ju偶 by艂a stracona, bez wzgl臋du na wysi艂ek, jaki on i jego c贸rka wk艂adali w to, 偶eby udawa膰, 偶e jest inaczej.

Pami臋ta艂 dzie艅 narodzin Bryn tak wyra藕nie, jakby zdarzy艂o si臋 to wczoraj. Chodzi艂 w贸wczas tam i z powrotem po tym samym pokoju, w kt贸rym teraz siedzia艂, a akuszerka kaza艂a mu gotowa膰 wod臋 i szuka膰 r臋cznik贸w. Min膮艂 dzie艅, nasta艂a noc. Katy spa艂a w swoim pokoju. Zasn臋艂a mimo podniecenia, jakie odczuwa艂a na my艣l o pojawieniu si臋 malutkiego braciszka lub siostrzyczki. Nadszed艂 wreszcie moment, kiedy akuszerka zawo艂a艂a go na g贸r臋. Jego ukochana Marta siedzia艂a na 艂贸偶ku z dzieckiem w ramionach. By艂a blada i wyczerpana, lecz u艣miecha艂a si臋 weso艂o.

- Przykro mi, John - powiedzia艂a z udanym za偶enowaniem. - To znowu dziewczynka.

My艣l膮c o tamtych chwilach, John nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego Marta usprawiedliwia艂a si臋, cho膰 偶artem, 偶e urodzi艂a dziewczynk臋, kt贸r膮 mieli nazwa膰 Bryony Rose. Dziecko to by艂o jego rado艣ci膮 od momentu, kiedy przysz艂o na 艣wiat. Oczywi艣cie, Katy r贸wnie偶, poprawi艂 si臋 szybko w my艣lach, czuj膮c wyrzuty sumienia, poniewa偶 serce m贸wi艂o co innego. Katy by艂a ... po prostu Katy. Lecz Bryony - Bryn,jakj膮 wszyscy, z wyj膮tkiem niego, nazywali - by艂a zupe艂nie inna ni偶 jej starsza siostra. Od chwili, kiedy zacz臋艂a chodzi膰 i m贸wi膰, by艂o oczywiste dla wszystkich - dla Marty, Katy, a p贸藕niej Hadriana - 偶e Bryony Rose i jej ojciec to pokrewne dusze.

- Wszystko w porz膮dku, tato? - wyrwa艂 go z zamy艣lenia jej cichy g艂os.

Odpowiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 automatycznie.

- Oczywi艣cie, go艂膮bko.

Serce mu si臋 艣ciska艂o, kiedy na ni膮 patrzy艂. Je艣li ma da膰 sobie rad臋, to musi znale藕膰 m臋偶a, najlepiej w艂a艣ciciela jakiej艣 farmy. Wiedzia艂, 偶e Bryony umar艂aby w mie艣cie. Przecie偶 tak kocha艂a wie艣. Lecz jakie mia艂a szanse na to, aby wyj艣膰 za m膮偶? Nawet on, kt贸ry j膮 tak bardzo kocha艂, musia艂 przyzna膰, 偶e jej figura r贸偶ni si臋 od figur tych szczup艂ych wsp贸艂czesnych dziewcz膮t. Za to w艂osy mia艂a wspania艂e. Modelki, z kt贸rymi Katy pracowa艂a w Londy­nie, odda艂yby wszystko, 偶eby mie膰 taki pi臋kny kasztanowy odcie艅. U jego c贸rki by艂 on r贸wnie naturalny, jak woda p艂yn膮ca w Ribble. Cer臋 r贸wnie偶 mia艂a nieskaziteln膮. Pami臋ta艂 bezustanne narzekania nastoletniej Katy, 偶e to nie jest w porz膮dku, aby tylko jedna z nich mia艂a tak doskona艂膮 cer臋. A je艣li chodzi o oczy ...

Pami臋ta艂 dok艂adnie moment, kiedy po raz pierwszy je zobaczy艂. Podchodz膮c do 艂贸偶ka Marty, zerka艂 ciekawie na zawini膮tko, kt贸re trzyma艂a w ramionach. Od razu zauwa偶y艂 mas臋 ciemno z艂otych w艂os贸w. Czy偶 jednak w艂osy Marty nie by艂y r贸wnie pi臋knie? Lecz kiedy niemowl臋 otworzy艂o, jak mu

si臋 wydawa艂o, kr贸tkowzroczne oczka, poczu艂, 偶e ziemia usuwa mu si臋 spod n贸g. Przecie偶 wszystkie niemowl臋ta maj膮 niebieskie oczy. Oczy Katy te偶 by艂y niebieskie.

Lecz dziecinne oczka, kt贸re wpatrywa艂y si臋 w niego nieru­chomo, by艂y takie same jak te, kt贸re patrzy艂y na niego teraz, dwadzie艣cia dwa lata p贸藕niej. Gdyby go kto艣 spyta艂 o ich kolor, nie potrafi艂by go opisa膰. Najbli偶szym okre艣leniem, jakie przy­chodzi艂o mu na my艣l, by艂 kolor sherry. Oczy Bryony by艂y br膮zowe, ale by艂y te偶 prawie czerwone. Jak r贸wnie偶 z艂ote. Czerwonobr膮zowoz艂oty kolor z ja艣niejszymi punkcikami. By艂y jednocze艣nie drapie偶ne i 艂agodne, oczy go艂臋bia i oczy tygrysa. Widywa艂 ju偶 m臋偶czyzn zauroczonych spojrzeniem jego c贸rki.

Gdyby nie mia艂a tak pot臋偶nej postury, pomy艣la艂 ze smutkiem. Sam uwielbia艂 du偶e kobiety. Tak膮 kobiet膮 by艂a jego Marta, po kt贸rej Bryony niew膮tpliwie odziedziczy艂a figur臋. Marta mia艂a pi臋膰 st贸p jedena艣cie cali wzrostu i porusza艂a si臋 z wdzi臋kiem, kt贸rego mog艂aby jej pozazdro艣ci膰 sama Junona. Lecz w dzisiejszych czasach wj臋kszo艣膰 m臋偶czyzn preferuje dziewczyny, kt贸re s膮 chude jak szczapy. Cholerni g艂upcy. MQze jednak gdzie艣 istnieje odpowiedni dla niej. m臋偶czyzna, musia艂aby go tylko odnale藕膰. Wiedzia艂 jednak, 偶e Bryony wola艂a by膰 w domu, razem z nim.

- Obiad na stole!

Dobiegaj膮cy z kuchni okrzyk poderwa艂 siedz膮cych do tej pory w milczeniu dw贸ch m臋偶czyzn. Typowi mieszka艅cy York­shire, pomy艣la艂 John podnosz膮c si臋 z trudem z fotela i pod膮偶aj膮c za nimi do kuchni. Mia艂 sze艣膰dziesi膮t dwa lata, ale czu艂 si臋 o wiele starzej. Kiedy zasiada艂 na swoim miejscu przy stole, us艂ysza艂 cichy szelest papieru w kieszeni koszuli. By艂 to list, kt贸ry przyszed艂 porann膮 poczt膮. Ogarn臋艂o go przera偶enie na my艣l o tym, 偶e b臋dzie go musia艂 pokaza膰 c贸rce.

M臋偶czy藕ni w milCzeniu, i z rosn膮cym apetytem, patrzyli na Bryn, wyci膮gaj膮c膮 z .pieca dymi膮cy pudding. Obserwowali, jak rozwi膮zuje sznurek zabezpieczaj膮cy danie przed rozchyleniem si臋 cienkiej serwety, kt贸rym by艂o owini臋te, jak kroi sze艣膰 r贸wnych porcji wspaniale uduszonego mi臋sa i nak艂ada je na bia艂e talerze. Potem stawia ziemniaki i kapust臋. Posi艂ek przebiega艂 w skupionym milczeniu, kt贸re wyra偶a艂o r贸wnie偶 uznanie dla przygotowanych przez ni膮 potraw. Bli藕niacy rzucili si臋 na swoje porcje jak wyg艂odnia艂e psy, na co Bryn patrzy艂a z wyra藕nym zadowoleniem. Podobnie jak jej matka lubi艂a dobrze karmi膰 m臋偶czyzn i obserwowa膰, jak jedz膮 z apetytem. W 艣wiecie, w kt贸rym ludzie goni膮 zawsze za czym艣 wi臋cej, Bryn uznawa艂a poczucie zadowolenia i bezpiecze艅stwa za prawdziwy dar od losu.

- Bryn gotuje tak dobrze jak jej matka - powiedzia艂 Sam, odsuwaj膮c pusty talerz, a dziewczyna zarumieni艂a si臋 z zado­wolenia.

Poda艂a jeszcze nadziewane suszonymi owocami i duszone w jab艂eczniku pieczone jab艂ka. Dopiero wtedy m臋偶czy藕ni opu艣cili kuchni臋 i powr贸cili do swoich traktor贸w, a ona zabra艂a si臋 do zmywania stosu naczy艅. Deszcz przesta艂 pada膰 i do kuchni wpad艂 pierwszy promie艅 s艂o艅ca. Wtedy w艂a艣nie John, patrz膮c c贸rce prosto w oczy, po艂o偶y艂 na stole list.

Spojrza艂a w milczeniu na znajomy druk na kopercie. Germaine Corporation. Brzmia艂o to bardzo po ameryka艅sku.

- Kolejny list - powiedzia艂a cicho, a John skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak. Powinna艣 go przeczyta膰.

Kszta艂tne wargi Bryn zacisn臋艂y si臋 w ponurym grymasie.

- Przeczytam go p贸藕niej, tato.

John pokiwa艂 ze smutkiem g艂ow膮 i zasun膮艂 zamek podbitej owczym futrem kurtki. Wyszed艂 na podw贸rze krokiem ci臋偶szym ni偶 w贸wczas, kiedy wr贸ci艂 z pola. Bryn patrzy艂a na wyje偶dzaj膮ce z podw贸rka ci膮gniki, czekaj膮c, a偶 zapadnie cisza. 艁zy nabieg艂y jej do oczu. Otar艂a je niecierpliwym ruchem d艂oni. "艁zy nikomu jeszcze w niczym nie pomog艂y" - przypomnia艂a sobie s艂owa matki wypowiedziane tego dnia, kiedy lekarze stwierdzili, 偶e jest chora na raka. Bryn nigdy nie widzia艂a matki p艂acz膮cej, nawet podczas tych pi臋ciu miesi臋cy poprzedzaj膮cych jej 艣mier膰. Whittakerowie zostali ulepieni z twardej gliny. Zawsze tacy byli i tacy b臋d膮.

Wysprz膮ta艂a dok艂adnie ca艂膮 kuchni臋, zanim usiad艂a przy stole i otworzy艂a list, zaadresowany do pana Bryna Whittakera. Ojciec

lepiej czu艂 si臋 z owcami ni偶 z jak膮kolwiek korespondencj膮, wi臋c obowi膮zek路 ten zawsze spada艂 na ni膮. Pisa艂a listY jasnym, klarownym j臋zykiem, tote偶 nie zdziwi艂o jej wcale, 偶e Germaine Corporation uzna艂a j膮 za syna, a nie za c贸rk臋 w艂a艣ciciela farmy.

Szybko przebieg艂a oczami tekst. Nie r贸偶ni艂 si臋 wiele od poprzednich. Tym razem jednak oferta kupna farmy wzros艂a o kolejne tysi膮c funt贸w, a pan Germaine by艂 nawet got贸w zakupi膰 owce, w celu, jak napisa艂, "u艂atwienia transakcji". U艂atwienia transakcji... Popatrzy艂a na znienawidzony podpis. Kynaston Germaine. Ze z艂o艣ci膮 zgniot艂a list i rzuci艂a go do kuchennego pieca. Papier odskoczy艂 od ognia i wyl膮dowa艂 na grzbiecie Violet; suka spojrza艂a na ni膮 z wyrzutem, po czym wr贸ci艂a do przerwanej drzemki.

Bryn pochyli艂a si臋 i zacisn臋艂a dr偶膮ce d艂onie. Jak d艂ugo jeszcze b臋d膮 w stanie si臋 utrzyma膰? Bank ... bank. Nie potrafi艂a st艂umi膰 gniewnego pomruku. Ten cholerny bank domaga艂 si臋 zwrotu po偶yczki. Bardzo szybko dowiedzia艂 si臋 o ofercie Germaine Corporation, o co zadba艂 sam Kynaston Germaine osobi艣cie.

A ostatnio ... Czy tylko jej si臋 tak zdawa艂o, czy ojciec rzeczywi艣cie zacz膮艂 si臋 poddawa膰? Kiedy pi臋膰 lat temu farma zacz臋艂a przynosi膰 straty, ojciec by艂 pewien, 偶e uda mu si臋 wszystko odwr贸ci膰. Odm贸wi艂 zwolnienia'kogokolwiek z pomocni­k贸w; odp艂acili mu za to lojaln膮 s艂u偶b膮, cho膰 od tamtego czasu nie dostali 偶adnej podwy偶ki. Jednak w zwi膮zku z obci臋ciem subsy­di贸w rz膮dowych i rosn膮c膮 konkurencj膮 nie byli ju偶 si臋 w stanie utrzyma膰. Nawet Bryn zdawa艂a sobie z tego spraw臋, chocia偶 nigdy nie odwa偶y艂aby si臋 powiedzie膰 tego g艂o艣no. Wiedzia艂a jednak, 偶e nie mo偶e sprzeda膰 farmy temu Germaine'owi. Nigdy!

, Zrobi艂a sobie herbaty, odsuwaj膮c gwa艂townym ruchem kubki i butelki po mleku. Przynajmniej Katy to nie dotknie. Katy zawsze mia艂a g艂ow臋 na karku - chocia偶 nigdy nie przyk艂ada艂a si臋 do nauki. Bryn wiedzia艂a, 偶e siostra jest zazdrosna o jej celuj膮ce stopnie, ale nie przyst膮pi艂a do egzamin贸w i rzuci艂a szko艂臋 w wieku szesnastu lat. Ale to w艂a艣nie ona pojecha艂a do Londynu. Dlaczego nie? Przecie偶 zawsze by艂a taka pi臋kna.

Bryn bardzo t臋skni艂a za siostr膮. Przesz艂a do saloniku i wzi臋艂a do r臋ki dutfl fotografi臋 Katy, kt贸ra zajmowa艂a poczesne miejsce na walijskiej komodzie. By艂 to jej pierwszy "profesjonalny fotos", jak m贸wi艂a. Mia艂a wtedy osiemna艣cie lat i pracowa艂a w hotelu w Otley jako recepcjonistka. Jeden z go艣ci hotelowych by艂 fotografem i stara艂 si臋 j膮 poderwa膰. Katy by艂a oczywi艣cie do tego przyzwyczajona. M臋偶czy藕ni zawsze starali si臋 j膮 oczarowa膰. Ten by艂 nawet uczciwy w swoich zamiarach i na dow贸d tego, 偶e jest fotografem, zrobi艂 jej to zdj臋cie. W przeciwie艅stwie do Bryn Katy odziedziczy艂a jasne w艂osy i niebieskie oczy po ojcu. Na szcz臋艣cie r贸wnie偶 po nim odziedziczy艂a figur臋, dzi臋ki czemu wygl膮da艂a jak rusa艂ka. Ile razy matka czy ojciec czytali Bryn bajk臋 o 艢pi膮cej Kr贸lewnie, zawsze wyobra偶a艂a j膮 sobie smuk艂膮 jak Kaw.

Nie zdziwi艂o jej, kiedy w wieku dziewi臋tnastu lat Katy postanowi艂a przeprowadzi膰 si臋 do Londynu i zosta膰 modelk膮. Przecie偶 w przeciwie艅stwie do m艂odszej siostry nienawidzi艂a wiejskiej samotno艣ci i 藕le si臋 czu艂a na farmie. Marta zmar艂a, kiedy Bryn mia艂a dwana艣cie, a Katy pi臋tna艣cie lat. John wysuwa艂 r贸偶ne argumenty, poniewa偶 instynktownie broni艂 si臋 przed my艣l膮, 偶e jego dziewczynka mog艂aby mieszka膰 w stolicy, ale Katy zawsze umia艂a postawi膰 na swoim. Potrafi艂a by膰 bardzo zdecydo­wana i uparta, pomy艣la艂a Bryn, patrz膮c na fotografi臋 siostry.

Katy mieszka艂a w Londynie ju偶 od sze艣ciu lat i chocia偶 nigdy nie pisa艂a list贸w, to czasem zdarza艂o jej si臋 zatelefonowa膰. Bryn mog艂a godzinami s艂ucha膰 opowie艣ci o jej przygodach. Cz臋sto czu艂a rozpieraj膮c膮 j膮 dum臋 na my艣l o starszej siostrze. Mie膰 siostr臋, kt贸ra jest zawodow膮 modelk膮! Zw艂aszcza 偶e sama wyros艂a na tak ma艂o atrakcyjn膮 dziewczyn臋. Odsun臋艂a t臋 my艣l od siebie i odstawi­艂a fotografi臋 na miejsce. Przynajmniej u Katy wszystko by艂o w porz膮dku. Jej 艣wiat mo偶e grozi膰 zawaleniem, ale siostra nadal b臋dzie bezpieczna. Podobnie jak Hadrian, ich kuzyn, mieszkaj膮cy w Yorku. Wszystkim dobrze si臋 dzia艂o, wszystkim, tylko nie jej.

Wybuchn臋艂a g艂o艣nym p艂aczem. P艂aka艂a z powodu ojca, kt贸ry by艂 chory i przygn臋biony, a tak bardzo si臋 stara艂 tego nie okazywa膰. P艂aka艂a z powodu domu, kt贸rego dusza na zawsze zostanie unicestwiona, je艣li temu okropnemu Germaine' owi uda si臋 ukra艣膰 im farm臋 i zrobi膰 z niej jaki艣 obrzydliwy kurort. P艂aka艂a r贸wnie偶 z 偶alu nad sob膮, poniewa偶 by艂a taka gruba, brzydka i ... zagubiona.

Violet, zaniepokojona odg艂osem 艂ka艅 swojej ukochanej pani, podesz艂a do niej i po艂o偶y艂a jej mord臋 na kolanach. Po chwili Bryn opanowa艂a si臋 na tyle, 偶e mog艂a spojrze膰 na sw贸j problem bardziej obiektywnie. Przecie偶 b臋dzIe opiekowa膰 si臋 ojcem. Nic z艂ego mu si臋 nie' stanie. A Ravenheights te偶 nie mo偶e spotka膰 nic z艂ego, poniewa偶 na farmie pracuj膮 oddani ojcu ludzie, kt贸rzy b臋d膮 j膮 chroni膰. A je艣li chodzi o ni膮... jest gruba i zawsze taka by艂a. Co w tym z艂ego? Bezwiednie si臋gn臋艂a do stoj膮cej na stole szklanej miseczki i wyj臋艂a z niej cukierek. Czuj膮c smak toffi w ustach, od razu poczu艂a si臋 lepiej.

- Chod藕, staruszko, trzeba nakarmi膰 kury, je艣li chcemy, 偶eby tata mia艂 艣wie偶e jajka na podwieczorek.

Violet wyda艂a cichy pomruk, ale nie pod膮偶y艂a za Bryn w ch艂odny zmierzch podw贸rza.


Londyn

Katy Whittaker nala艂a sobie kolejnego drinka. Ostatnio du偶o pi艂a. Zacz臋艂o si臋 to, kiedy jej pierwsza praca w charakterze modelki poci膮gn臋艂a za sob膮 kolejne" coraz podrz臋dniejsze, sesje zdj臋ciowe, a te jeszcze podrz臋dniejsze, chocia偶 w domu zawsze chwali艂a si臋 sukcesami. Nie potrafi艂a nawet my艣le膰 o ewentual­nym opuszczeniu Londynu. Nie wyobra偶a艂a sobie powrotu na ponur膮 farm臋 i pozbawionego wszelkich atrakcji 偶ycia, jakie by tam musia艂a prowadzi膰. Zrobi艂a wi臋c to, co zrobi艂o przed ni膮 wiele kobiet. Znalaz艂a sobie m臋偶czyzn臋. Bogatego 偶onatego m臋偶czyzn臋.

Lecz w艂a艣nie dzisiaj przyszed艂 do jej mieszkania - a dok艂adnie do swojego mieszkania, poniewa偶 to on p艂aci艂 czynsz - i po­wiedzia艂, i-e mi臋dzy nimi wszystko sko艅czone. Tylko tyle. Pozosta艂y jej dwa dni do terminu nast臋pnej zap艂aty za czynsz, a ona w 偶aden spos贸b nie by艂a w stanie go zap艂aci膰. By艂a teraz zdana wy艂膮cznie na w艂asne si艂y. I dok艂adnie wiedzia艂a, dlaczego tak si臋 sta艂o. Nie by艂a jedyn膮 wiejsk膮 "modelk膮" w tym du偶ym, bezwzgl臋dnym mie艣cie. Ten skurwysyn znalaz艂 sobie now膮 dziewczyn臋. M艂odsz膮.

Trzymaj膮c w r臋ku szklank臋 szkockiej whisky, walczy艂a ze 艂zami pijackiego rozczulenia nad sob膮. B臋dzie musia艂a wr贸ci膰 do domu. Na farm臋. Na t臋 my艣l 艂zy zacz臋艂y sp艂ywa膰 jej po policzkach, rozmazuj膮c makija偶. Si臋gn臋艂a po dziennik, by zapisa膰 w nim swoj膮 ostatni膮 smutn膮 histori臋: zdrad臋 kochanka i utrat臋 mo偶liwo艣ci pozostania w mie艣cie; Pisz膮c to, obrzuca艂a sir Lionela Stavendisha najgorszymi wyrazami. Nagle poderwa艂a si臋 gwa艂townie, zrzucaj膮c dziennik z kolan. Zacz臋艂a miota膰 si臋 po mieszkaniu, otwiera艂a szafy, wyrzuca艂a z nich rzeczy i upycha艂a w walizce. Zatrzyma艂a si臋 na chwil臋, poniewa偶 pok贸j zawirowa艂 jej przed oczami. Posz艂a do 艂azienki i wrzuci艂a ca艂膮 zawarto艣膰 szafki z kosmetykami do wielkiej torby od Harrodsa. Obesz艂a mieszkanie i zabra艂a wszystkie warto艣ciowe rzeczy. W alkoholowym otumanieniu nie zauwa偶y艂a jednak le偶膮cego pod sto艂em dziennika.

Nie zobaczy si臋 ju偶 z Lom膮 Vey, kt贸ra by艂a jej s膮siadk膮 i jedyn膮 prawdziw膮 przyjaci贸艂k膮. M艂oda prawniczka by艂a w pracy, a Katy nie mia艂a odwagi spojrze膰 jej w oczy. Loma nigdy nie akceptowa艂a zwi膮zku Katy z sir Lionelem. Nie, najlepiej odjecha膰 zaraz.

Upad艂a na krzes艂o, 艂kaj膮c rozpaczliwie. Po chwili zmobilizo­wa艂a si臋 jednak i postanowi艂a zatelefonowa膰 do siostry, 偶eby zawiadomi膰 j膮 o powrocie do domu.

Harrogate, Yorkshire

Srebmoszary rolls royce zatrzyma艂 si臋 przy 艣wie偶o po艂o偶onym kraw臋偶niku, nie zwracaj膮c na siebie niczyjej uwagi. W ko艅cu Harrogate by艂o miastem, w kt贸rym odbywa艂y si臋 wszystkie wa偶niejsze konferencje. Natomiast m臋偶czyzna, kt贸ry wysiad艂 z samochodu, wzbudza艂 zainteresowanie ka偶dej przechodz膮cej kobiety. Chocia偶 dzie艅 by艂 szary i raczej ponury, w艂osy m臋偶czyzny tworzy艂y s艂oneczn膮 aureol臋 wok贸艂 jego g艂owy.


- Czy jeszcze j膮 zastaniemy? - Niezbyt g艂o艣ny, lecz bardzo wyrazisty g艂os, niew膮tpliwie Amerykanina, przebi艂 si臋 przez ha艂as ulicznego ruchu.

- Tak. Janice na pewno czeka, 偶eby us艂ysze膰 pochwa艂臋 - dobieg艂 z wn臋trza samochodu g艂os Michaela Forrestera, kt贸ry by艂 w Anglii przedstawicielem Germaine Corporation.


- To dobrze. - Kynaston Germaine przeszed艂 przez ozdobn膮, 偶elazn膮 bram臋 i zatrzyma艂 si臋 na 偶wirowej 艣cie偶ce. By艂 wysokim, mierz膮cym sze艣膰 st贸p i cztery cale, szczup艂ym m臋偶czyzn膮, z kt贸rego emanowa艂a nie zwyk艂a si艂a. Zlustrowa艂 wzrokiem budynek.


- Nie藕le to wygl膮da - zauwa偶y艂 Michael Forrester, staj膮c obok niego.


Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e jeszcze jeden hotel jest zupe艂nie niepotrzebny w Harrogate. Lecz hotelu Germanicus nie mo偶na by艂o nazwa膰 "jeszcze jednym". Korporacja wykorzysta艂a na­grodzony w konkursie projekt, a efekt nie zawi贸d艂 niczyich oczekiwa艅. Czteropi臋trowy, zbudowany z kamienia pozyskanego z miejscowych kamienio艂om贸w, budynek idealnie wtapia艂 si臋 w otoczenie. R贸wnie precyzyjnie zaplanowano ogrody. Bia艂e brzozy 艂agodzi艂y surowo艣膰 otaczaj膮cych go 艣cian, a na idealnie utrzymanych trawnikach ros艂y 偶onkile i tulipany, uj臋te w owalne ramy klomb贸w. Ka偶dy z sze艣膰dziesi臋ciu pokoi mia艂 艂azienk臋, a apartamenty sk艂ada艂y si臋 z kilku pomieszcze艅. Nie szcz臋dzono koszt贸w przy budowie. Do pracy zatrudniono miejscowych robotnik贸w. Obs艂ugiwa艂 go trzydziestoosobowy zesp贸艂, sk艂ada­j膮cy si臋 z rodowitych mieszka艅c贸w Yorkshire.

- Z zewn膮trz wygl膮da dobrze - przyzna艂 Kynaston Germaine.

Jego zimne niebieskie oczy lustrowa艂y wszystkie najdrobniejsze szczeg贸艂y budynku. - Miejmy nadziej臋, 偶e nasza s艂awna dekoratorka r贸wnie dobrze poradzi艂a sobie z wn臋trzem.

Michael pow艣ci膮gn膮艂 u艣miech. Janice Polmander by艂a - we­d艂ug w艂asnej opinii - najlepsz膮 angielsk膮 dekoratork膮 wn臋trz. Kyn jednak, zanim zdecydowa艂 si臋 j膮 zatrudni膰, obejrza艂 najpierw wyniki poprzednich jej prac.

- Zaraz si臋 przekonamy - powiedzia艂.


Jego ton nie wr贸偶y艂 Janice nic dobrego, gdyby nie wywi膮za艂a si臋 z zadania. Mia艂aby w贸wczas ci臋偶ki orzech do zgryzienia.


Kawa艂ki marmuru wtopione zosta艂y w stopnie schod贸w, prowadz膮cych do szerokich podw贸jnych drzwi hotelowych. Wszystko by艂o w bardzo dobrym gatunku, co Kyn od razu zauwa偶y艂. Nie zd膮偶y艂 jeszcze podnie艣膰 r臋ki, kiedy drzwi si臋 otworzy艂y i stan臋艂a w nich projektantka. Janice Polmander by艂a kobiet膮, kt贸ra przyci膮ga艂a uwag臋: Dobiega艂a czterdziestki, ale wygl膮da艂a na dwadzie艣cia pi臋膰. Modnie obci臋te czarne w艂osy okala艂y blad膮, 'koci膮 twarz. Jej osobowo艣膰 odpowiada艂a wy­gl膮dowi. Trudno by艂o odr贸偶ni膰 jej pewno艣膰 siebie od arogancji, a zaborczo艣膰 seksualna tej kobiety by艂a doskonale znana w ca艂ym 艣rodowisku artystycznym. Nikt si臋 wi臋c nie dziwi艂, 偶e z takim zapa艂em przyj臋艂a ofert臋 Kynastona Germaine'a. Uzyskanie wolnej r臋ki przy dekoracji wn臋trz nowego pi臋cio­gwiazdkowego hotelu stanowi艂o pokus臋 nie do odparcia. Ju偶 od chwili przekroczenia progu gabinetu Kynastona Janice nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e przyjmie jego propozycj臋. Kiedy ujrza艂a jego twarz i wspania艂e, wysportowane cia艂o, przebieg艂 j膮 dreszcz po偶膮dania. Teraz, kiedy praca dobieg艂a ko艅ca, patrzy艂a na niego zach艂annym wzrokiem. Sta艂a, szeroko si臋 u艣miechaj膮c, nie zwracaj膮c uwagi na to, 偶e zatrzymuje w艂a艣ciciela w progu jego hotelu. Uwielbia艂a wysokich m臋偶czyzn i natychmiast dostrzega艂a, je艣li mieli w sobie co艣 nieiwyk艂ego. U Kynastona路 by艂y to w艂osy - o wspania艂ym srebrzystym kolorze, kontra­stuj膮cym z opalon膮 twarz膮. Jego oczy przypomina艂y laser - by艂y tak zimnob艂臋kitne, 偶e przy pewnym o艣wietleniu wydawa艂y si臋 prawie srebrne.


- Janice, mam nadziej臋, 偶e ta zasadzka nie oznacza, i偶 hotel nie jest jeszcze wyko艅czony i nie chcesz, 偶ebym to zobaczy艂 - powiedzia艂 Kynaston, patrz膮c na ni膮 z ironi膮.

Zaczerwieni艂a si臋 ze z艂o艣ci i gwa艂townie otworzy艂a drzwi.


- Voilil - burkn臋艂a. Niechby tylko o艣mieli艂 si臋 skrytykowa膰 jej prac臋!


Ale nie musia艂 tego robi膰. Pod艂og臋 pokrywa艂y p艂ytki bia艂o­-czarnej sze艣ciok膮tnej terakoty, a blat w recepcji zrobiony by艂 z najlepszego gatunku drzewa tekowego. Ma艂y, lecz doskonale proporcjonalny 偶yrandol rozsiewa艂 spod wysokiego sufitu t臋­czowe blaski, kt贸re odbija艂y si臋 w kremowych 艣cianach. Pionowe paski zielonego marmuru przecina艂y 艣ciany na ca艂ej ich wysoko­艣ci. Wsz臋dzie by艂o mn贸stwo ro艣lin, a dyskretnie porozmiesz­czane kanapy i fotele mia艂y zielony kolor. Na 艣cianach nie powieszono 偶adnych ozd贸b ani obraz贸w, jedynie aksamitne, si臋gaj膮ce ziemi zas艂ony na oknach - r贸wnie偶 zielone. By艂o to proste j pi臋kne wn臋trze.

Kynaston skin膮艂 g艂ow膮, nie zwracaj膮c uwagi na pe艂ne zachwytu s艂owa Michaela.

- Obejrzymy wszystkie pomieszczenia. Rozpoczniemy ob­ch贸d od jadalni.

Janice ledwie mog艂a pohamowa膰 z艂o艣膰. Ani s艂owa pochwa艂y.

Ani ... Dziwny wyraz oczu Kyna powstrzyma艂 nagle bieg jej my艣li. Po raz pierwszy w 偶yciu straci艂a pewno艣膰 siebie. Te oczy widzia艂y wszystko. ~edy lekki u艣miech uni贸s艂 w g贸r臋 k膮ciki warg, Janice omal si臋 g艂o艣no nie roze艣mia艂a. Cudownie by艂o spotka膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry m贸g艂 jej dor贸wna膰. Zaczyna艂a ju偶 w膮tpi膰, czy taki w og贸le istnieje.

Obch贸d trwa艂 d艂ugo, wszystko by艂o skrupulatnie sprawdzane.

Kyn zwraca艂 uwag臋 na najdrobniejsze szczeg贸艂y, pocz膮wszy od wzoru na koronkowych serwetkach w restauracji, a sko艅czywszy na pa艂eczkach do mieszania drink贸w w barze. Nast臋pnie przeszli do sypialni na pi臋trze, gdzie w luksusowych apartamentach po艣ciel zosta艂a uszyta z bia艂ego, b艂yszcz膮cego jedwabiu.

- Tylko ludzie pozbawieni gustu 艣pi膮 w kolorowej po艣cieli

- powiedzia艂a Janice aroganckim tonem. Najbardziej dumna

by艂a z wystroju sypialni. Ka偶de pi臋tro mia艂o sw贸j kolor; na pierwszym pi臋trze by艂 to kolor z艂oty i kremowy, na drugim niebieski i zielony, na trzecim szary i r贸偶owy. Natomiast czwarte pi臋tro, przeznaczone dla najwa偶niejszych go艣ci, zdobi艂a jasna, ostra kolorystyka. Ka偶dy pok贸j by艂 inny.

Wreszcie znale藕li si臋 w ostatniej - szafirowo-z艂otej - sypialni na czwartym pi臋trze.

- No i co? - burkn臋艂a Janice. - Nie us艂ysza艂am jeszcze ani s艂owa na temat mojej pracy. Podoba ci si臋 czy nie? - Oddycha艂a szybko, nie mog膮c ju偶 d艂u偶ej kry膰 zniecierpliwienia.

- Mike, zast膮p mnie na tym zebraniu w Leeds o drugiej, dobrze? - cichym g艂osem poprosi艂 Kyn. .

Michael Forrester znikn膮艂 nagle z pokoju iJanice zorientowa艂a si臋, 偶e zostali sami w . sypialni, w pustym hotelu. Po raz pieJ;Wszy poczu艂~, 偶e traci kontrol臋 nad sytuacj膮.

- Zrobi艂a艣 dobr膮 robot臋, Janice - powiedzia艂 Kyn, pod­chodz膮c do niej.

Zazwyczaj nie potrafi艂aby zaakceptowa膰 tego typu pochwa艂y, ale dla tego m臋偶czyzny gotowa by艂a zrobi膰 wyj膮tek. Tak d艂ugo na niego czeka艂a. Wspinaj膮c si臋 na palce, przylgn臋艂a do niego ca艂ym cia艂em i zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋.

Pod zaborczymi ustami Janice wargi Kynastona wygi臋艂y si臋 w lekkim u艣miechu. Musia艂by by膰 kompletnie 艣lepy, 偶eby nie zauwa偶y膰 znak贸w dawanych mu przez t臋 kobiet臋路 Od chwili wyjazdu z Ameryki nie zbli偶y艂 si臋 do 偶adnej, wi臋c teraz jego cia艂o dawa艂o mu zna膰, 偶e nale偶y t臋 okazj臋 wykorzysta膰. Obr贸ci艂 si臋 w stron臋 艂贸偶ka i po艂o偶y艂 Janice na niebiesko-偶贸hej narzucie w geometryczne wzory.

Zawsze mia艂 wielkie powodzenie u kobiet. Du偶膮 rol臋 odgrywa艂 w tym wygl膮d, jak r贸wnie偶 pieni膮dze, kt贸re posiada艂. By艂y to jednak dodatkowe atuty. Przede wszystkim za艣 mia艂 niezwykle rzadk膮 u m臋偶czyzn cech臋 - rozumia艂 kobiety. Mog艂o to wynika膰 z faktu, 偶e sam zajmowa艂 si臋 wychowaniem m艂odszej siostry, ale r贸wnie偶 dlatego, 偶e lubi艂, podziwia艂 i szanowa艂 kobiety, kt贸re to od razu wyczuwa艂y. Jego zwi膮zki by艂y zawsze d艂ugo­trwa艂e i zadowalaj膮ce, zar贸wno w 艂贸偶ku, jak i poza nim. Lubi艂 rozmawia膰 z kobietami, nie tylko je uwodzi膰. Uwa偶nie s艂ucha艂 opinii kochanek i dzieli艂 si臋 z nimi swoimi my艣lami. A jednak si臋 nie o偶eni艂. Czasami sam si臋 zastanawia艂 dlaczego, zwykle jednak bywa艂 zbyt zaj臋ty" 偶eby po艣wi臋ci膰 tej kwestii wi臋cej uwagi. Widocznie nie spotka艂 jeszcze odpowiedniej' kobiety. Nie obawia艂 si臋 ma艂偶e艅stwa. Po prostu jeszcze si臋 nie zakocha艂. Teraz, zadowolony, 偶e mo偶e skorzysta膰 z jednorazowej okazji, przesun膮艂 d艂onie po okrytej czarn膮 po艅czoch膮 艂ydce Janice. Powoli zdj膮艂 jej pantofle i przesun膮艂 d艂oni膮 po udach. Wreszcie jego r臋ce natrafi艂y na jedwabny pas do po艅czoch; zsun膮艂 go z niej jednym ruchem.


Nie spieszy艂 si臋. Janice patrzy艂a na niego rozszerzonymi z po偶膮dania oczami. Podnios艂a si臋, niecierpliwie rozpi臋艂a du偶e miedziane guziki 偶akietu i zrzuci艂a go na pod艂og臋. R贸wnie szybko pozby艂a si臋 jedwabnej bia艂ej bluzki, zrywaj膮c j膮 z siebie bez rozpinariia. Kynaston obserwowa艂 j膮 ze spokojem. Nie m贸g艂 wywo艂a膰 w sobie 偶adnych 偶ywszych uczu膰 dla kobiety, kt贸ra sama nie odczuwa艂a niczego poza zwyk艂ym, zwierz臋cym po偶膮daniem. Spojrza艂 na jej ma艂e piersi i nie opiera艂 si臋, kiedy przyci膮gn臋艂a jego g艂ow臋 do siebie. Pewny swojej m臋sko艣ci, nie mia艂 nic przeciwko kobiecie, kt贸ra chcia艂a dominowa膰 w 艂贸偶ku. Janice dobrze wiedzia艂a, czego pragnie, i by艂a zdecydowana to otrzyma膰. Przez chwil臋 pie艣ci艂 ustami jej sutki, co wywo艂a艂o u niej dreszcze rozkoszy. Potem przesun膮艂 d艂o艅mi po jej ciele, najpierw w g贸r臋, potem w d贸艂, zatrzymuj膮c si臋 mi臋dzy udami.


Jan,ice cicho j臋kn臋艂a. Rozchyli艂a marynark臋 Kyna i wsun膮wszy mu r臋k臋 pod koszul臋, przesuwa艂a palcami po jego lekko ow艂osionej, umi臋艣nionej klatce piersiowej. Dr偶a艂a z niecierp­liwo艣ci, pragn膮c mie膰 go w sobie jak najszybciej. Rozpi臋艂a mu pasek od spodni, a d艂onie o krwistoczerwonych paznokciach stara艂y upora膰 si臋 z suwakiem. Kiedy wreszcie poczu艂a w d艂o­niach jego m臋sko艣膰, Kyn uni贸s艂 lekko jej po艣ladki i po chwili byli ju偶 razem. Janice zamkn臋艂a oczy.

By艂a to chwila, w kt贸rej mog艂a udowodni膰 swoj膮 wy偶szo艣膰.

Kiedy m臋偶czyzna ju偶 si臋 w niej znajdowa艂, stawa艂a si臋 pani膮 sytuacji. On by艂 jej wi臋藕niem. Teraz jednak, kiedy oplot艂a nogami plecy Kyna, a nagie cia艂o przywar艂o do tego prawie kompletnie ubranego m臋偶czyzny, poczu艂a si臋 dziwnie bezbronna. Stara艂a si臋 zacisn膮膰 otaczaj膮ce jego m臋sko艣膰 mi臋艣nie, lecz to on dyktowa艂 ten bole艣nie powolny rytm. Jednak po chwili problem dominacji przesta艂 mie膰 jakiekolwiek znaczenie, bo poczu艂a zbli偶aj膮cy si臋 orgazm i zacz臋艂a g艂o艣no j臋cze膰.

P贸藕niej, kiedy wraca艂a samochodem do Londynu, poczu艂a ulg臋 na my艣l, 偶e nie b臋dzie ju偶 musia艂a spotyka膰 si臋 z Kynas­tonem. By艂 taki ... opanowany, taki ... silny. Tylko jaka艣 bardzo wyj膮tkowa kobieta mog艂aby zburzy膰 'ten spok贸j.


Kiedy Kyn dotar艂 do Leeds, Michael czeka艂 tam na niego z protoko艂em z zebrania. Dokument nie zawiera艂 偶adnych niespodzianek. Projekt korporacji, dotycz膮cy utworzenia krytego parku, zosta艂 zatwierdzony, ale miejscowi obro艅cy 艣rodowiska szykowali si臋 do protest贸w.

- Niech si臋 tym zajmie Vince Colcort. Powinien by膰 przy­gotowany na wszystkie problemy zwi膮zane z ruchem Zielonych. - Tak jest - powiedzia艂 Michael, notuj膮c polecenie.

Plany Kyna dotycz膮ce Yorkshire wzbudza艂y jego entuzjazm.

Projekt rozwoju pod nazw膮 "Trzy Wierzcho艂ki" by艂 trzy­stopniowym planem, niezwykle sprytnym, a jednocze艣nie pro­stym w realizacji. Hotel Germanicus w Harrogate mia艂 by膰 baz膮 dla go艣ci, kt贸rym Kyn proponowa艂 pe艂ny zakres wa­kacyjnego odpoczynku. W ma艂ej dolince Wharfdale mia艂o powsta膰, os艂oni臋te szklanym dachem, du偶e centrum wypo­czynkowe, zapewniaj膮ce go艣ciom r贸偶norodne sposoby sp臋­dzania czasu: p艂ywanie, wios艂owanie, gr臋 w tenisa, w squash, jak r贸wnie偶 saun臋 i gabinety odnowy biologicznej. W planach by艂o r贸wnie偶 du偶e pole golfowe. Trzecim "wierzcho艂kiem" mia艂 by膰 suchy stok narciarski,路 kt贸ry Kyn zamierza艂 wy­budowa膰 na terenie farmy Ravenheights, oczekuj膮c, 偶e przy­ci膮gnie on wiele os贸b, pragn膮cych nauczy膰 si臋 jazdy na nartach, a kt贸re nast臋pnie mog艂yby zainteresowa膰 si臋 nar­ciarskim kr贸lestwem Kyna w Vermont, gdzie mia艂 swoje hotele. Wszystko zosta艂o genialnie zaplanowane. Przyznawali to r贸wnie偶, chocia偶 niech臋tnie, wrogowie Kyna.

- Jakie masz wiadomo艣ci od Rogera?


Michael przebieg艂 wzrokiem notatki z rozmowy z Rogerem, jak膮 odby艂 p贸艂 godziny wcze艣niej. Roger Gibb, pracuj膮cy w g艂贸wnej bazie w Vermont, nie mia艂 zbyt dobrych wie艣ci do przekazania.

- Czeka na tw贸j telefon. Powiedzia艂, 偶eby ci powt贸rzy膰, 偶e mia艂e艣 racj臋.

Kyn szybko wystuka艂 numer swojego biura w Vermont.

- Roger? Tu Kyn. Jeste艣 tego pewien? - spyta艂 bez wst臋p贸w.

- Tak - odpar艂 Roger, przyzwyczajony do szybkich i rzeczowych rozm贸w telefonicznych szefa. - Nikt jeszcze formalnie nie wyst膮pi艂, ale stary Ventura zwraca艂 si臋 ju偶 do naszych najwi臋kszych akcjonariuszy. Bradley i jeszcze dw贸ch innych do艣膰 I艂ieprzekonuj膮co temu zaprzeczaj膮.


- Niech to szlag! - Ventura by艂 w艂a艣cicielem najwi臋kszego prywatnego przedsi臋biorstwa w Ameryce. Mia艂o ono swoje udzi~y w tak r贸偶norodnych przedsi臋wzi臋ciach, jak wydobycie ropy, budowa samolot贸w, przemys艂 rekreacyjny i kopalnie cyny. Venrura by艂 w艂a艣cicielem hoteli i tankowc贸w. Jego firma nieustannie si臋 rozwija艂a i stale poszukiwa艂a nowych p贸l dzia艂ania. Kierowa艂 ni膮 Leslie Salvatore Ventura, legendarna posta膰, zawsze o krok wyprzedzaj膮cy konkurencj臋, najlepiej poinformowany, o doskona艂ej sytuacji finansowej. Nikt tak naprawd臋 nie wiedzia艂, ile wart jest jego maj膮tek, i nikt jak dot膮d nie pr贸bowa艂 go oszacowa膰. Kiedy w gr臋 wchodz膮 biliony dolar贸w, nie ma sensu zastanawia膰 si臋 nad dok艂adn膮 cyfr膮.


- Wi臋c rzeczywi艣cie chc膮 rozbudowywa膰 swoj膮 baz臋 re­kreacyjn膮 - g艂o艣no my艣la艂 Kyn. - Wiedzia艂em, 偶e tak b臋dzie, od chwili kiedy ten stary lis zacz膮艂 wyprzedawa膰 swoje huty. Niech to szlag!


Zabawne by艂o to, 偶e i Kynaston, i Ventura mieli ze sob膮 wiele wsp贸lnego. Obaj wyro艣li w n臋dzy i obaj stali, si臋 bogatymi lud藕mi, co zawdzi臋czali wy艂膮cznie sobie. Obaj te偶 sp臋dzili dzieci艅stwo w slumsach Nowego Jorku, byli r贸wnie przywi膮zani do tradycji i szanowali wi臋zy rodzinne.


Kynaston mia艂 trzydzie艣ci dwa lata i by艂 dopiero multi­milionerem. W przeciwie艅stwie do firmy Ventury jego korpora­cja nie by艂a prywatnym przedsi臋biorstwem.

- Niech diabli wezm膮 wszystkich akcjonariuszy - mrukn膮艂.


Mia艂 pi臋膰dziesi膮t procent akcji, ale Ventura m贸g艂 艂atwo kupi膰 pozosta艂e pi臋膰dziesi膮t. R贸wnorz臋dne partnerstwo z takim kolo­sem jak Ventura Industries oznacza艂o tylko jedno - kolos m贸g艂 szybko wch艂on膮膰 Germaine Corporation.

- Czy wiesz, kto zajmuje si臋 t膮 spraw膮? - spyta艂 Kyn.

- M贸wi si臋, 偶e jego syn ~ odpowiedzia艂 Roger.

- To dobrze - odrzek艂 Kyn zdecydowanie.

Po drugiej stronie Roger Gibb roze艣mia艂 si臋 cicho.


- Wiem, 偶e z synem dasz sobie 艂atwo rad臋, ale nie my艣l, 偶e stary lis b臋dzie si臋 temu bezczynnie przypatrywa艂 i pozwoli mu zawali膰 spraw臋. Wszyscy wiedz膮, 偶e Keith chce rzuci膰 firm臋 i zaj膮膰 si臋 sztuk膮, ale wiadomo r贸wnie偶, 偶e ojciec nie zamierza mu na to pozwoli膰.


Kyn potwierdzi艂 t臋 informacj臋 cichym mrukni臋ciem. Stara艂 si臋 uporz膮dkowa膰 w my艣li wszystkie fakty. Keith by艂 niew膮t­pliwie utalentowanym malarzem. Nawet on sam mia艂 w swoich zbiorach jego obraz. By艂o r贸wnie偶 oczywiste, 偶e Keith Ventura nie ma g艂owy 路do interes贸w i 偶e nie potrafi si臋 przeciwstawi膰 ojcu. A poniewa偶 stary uwa偶a艂 syna za swoj膮 w艂asno艣膰, Keith nie by艂 w stanie uwolni膰 si臋 od firmy. Te rodzinne problemy nabra艂y dla Kyna znaczenia, od kiedy Keith Ventura otrzyma艂 zadanie przej臋cia jego korporacji ..


- Na pewno Ventura chce, 偶eby junior wypr贸bowa艂 na nas swoich si艂, zanim powierzy ,mu wa偶niejsze sprawy - stwierdzi艂.

Roger Gibb u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. By艂 przekonany, 偶e starego Ventur臋 spotka srogi zaw贸d.


- Okay, Roger. Informuj mnie o wszystkim na bie偶膮co. Oni nie rusz膮 do ataku tak szybko. Ventura jest ostro偶ny, a poza tym chce, 偶eby przeprowadzi艂 to Keith. Nie b臋dzie spodziewa艂 si臋 kontrataku z naszej strony.

- Tak. Czy co艣 jeszcze?

- Nie. Rozpoczynam operacj臋 kontrataku z Anglii - oznajmi艂 cicho Kyn i przerwa艂 po艂膮czenie.

Podszed艂 do okna, aby zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza i przeanalizowa膰 wszystkie fakty.

- Mike, ceremonia otwarcia Gennanicusa wyznaczona jest na drugiego przysz艂ego miesi膮ca, tak? Przefaksuj listy ak­cjonariuszom i zapro艣 na przyj臋cie ka偶dego, kto ma cho膰by jeden procent w Gennaine Corporation. Musz膮 zobaczy膰, jak 艣wietnie radzimy sobie bez pomocy Ventura Industries. Zajmij si臋 te偶 finansami, chc臋 maksymalnie zwi臋kszy膰 zyski wszystkich akcjonariuszy. Odwo艂ywanie si臋 do chciwo艣ci nigdy jeszcze nie zawiod艂o.

Michael skin膮艂 g艂ow膮. Podziwia艂 szefa. Inni po otrzymaniu wiadomo艣ci, 偶e Leslie Ventura chce ich wykupi膰, zrezyg­nowaliby ze wszystkiego, sprzedali finn臋 za mo偶liwie najwy偶sz膮 cen臋 i wycofali si臋. Ale takie post臋powanie nie le偶a艂o w charak­terze Kyna.


- A jak si臋 przedstawia sprawa fanny ... Ravenheights? Czy ju偶 zgodzili si臋 na sprzeda偶?

- Nie. Ale jestem przekonany, 偶e jedyn膮 przyczyn膮 jest op贸r syna - dorzuci艂 szybko Michael, nie chc膮c si臋 przyzna膰, i偶 negocjacje jak dot膮d ko艅czy艂y si臋 pora偶k膮. - M贸j infonnator w Otley powiedzia艂, 偶e bank b臋dzie 偶膮da艂 zwrotu po偶yczki, wi臋c to tylko kwestia czasu.


- Czy zaproponowa艂e艣 tym ludziom kupno inwentarza? To s膮 owce, prawda?

- Tak. To by艂 bardzo dobry pomys艂. Jeszcze nie dosta艂em odpowiedzi, ale jestem przekonany, 偶e teraz podejm膮 w艂a艣ciw膮 decyzj臋.


- Na pewno tak zrobi膮 - mrukn膮艂 Kyn, b臋d膮c ju偶 my艣lami zupe艂nie gdzie indziej.

Michael obserwowa艂 go uwa偶nie. Tyle lat pracowali razem, a jeszcze nigdy si臋 nie zdarzy艂o, 偶eby Kyn straci艂 panowanie nad sob膮, nawet w trakcie negocjacji z obdarzonymi cholerycz­nym temperamentem cz艂onkami rady miejskiej Harrogate.


- Powiedz, czy zawsze uda艂o ci si臋 postawi膰 na swoim? Kyn odwr贸ci艂 si臋 od okna. Twarz mia艂 zamy艣lon膮, a wzrok b艂膮dzi艂 gdzie艣 daleko.

- Nie zawsze - przyzna艂. Michael dostrzeg艂, 偶e zblad艂 pod opalenizn膮. - Kiedy mia艂em czterna艣cie lat, zrozumia艂em, w jaki spos贸b mo偶na dosta膰 to, czego si臋 pragnie. A kiedy by艂em troch臋 starszy, zrozumia艂em r贸wnie偶, 偶e zawsze trzeba za wszystko p艂aci膰.

Odwr贸ci艂 si臋 do okna i spojrza艂 na szare miasto i wisz膮ce nad nim deszczowe chmury. Jego my艣li przebieg艂y Atlantyk w kie­runku Ameryki. Gdzie艣 tam po drugiej stronie oceanu czeka艂 on. I snu艂 swoje plany.

Z 偶膮daniem zap艂aty ...



Nowy Jork

Kiedy Marion Ventura Prescott zobaczy艂a s臋dzin臋, zasiadaj膮c膮 przy mahoniowym stole, nerwowo zacisn臋艂a d艂onie. Brenda C. Foulton obrzuci艂a j膮 uwa偶nym spojrzeniem, a nast臋pnie przenios艂a wzrok na Lance'a Prescotta. Na towarzy­sz膮cych im adwokat贸w nawet nie raczy艂a spojrze膰. Marion zachcia艂o si臋 艣mia膰. Nerwy mia艂a napi臋te do ostatnich granic. Niech ten koszmar wreszcie si臋 sko艅czy.

- Rozumiem, 偶e sytuacja nie uleg艂a zmianie od naszego ostatniego spotkania. - G艂os s臋dziny,. z silnym akcentem z Missisipi, dziwnie zabrzmia艂 w ponurej sali s膮dowej.

- Nie, Wysoki S膮dzie, nie zmieni艂a si臋 - odrzek艂 z zadowo­leniem Bernard Menz, adwokat Marion. - Pan Prescott nie chce zastosowa膰 si臋 do ustale艅 przedma艂偶e艅skiego kontraktu, kt贸ry podpisa艂, po艣lubiaj膮c moj膮 klientk臋.

- Wysoki S膮dzie, nadal utrzymujemy, 偶e na mojego klienta zosta艂 wywarty nacisk ... -Adwokat Lance'a, Ernest Vent, niewysoki, lecz sprawiaj膮cy wra偶enie bardzo pewnego siebie, urwa艂, kiedy s臋dzina unios艂a d艂o艅. Brenda Foulton pochyli艂a si臋 do przodu. Szelest jej s臋dziowskiej togi przerwa艂 cisz臋, jaka nagle zapanowa艂a na sali. Stalowoszarym wzrokiem przesun臋艂a po siedz膮cych przed ni膮 osobach. Oczywi艣cie wszyscy dobrze wiedzieli, kim jest Marion Prescott, jedyna c贸rka LesliegO" Ventury. Trudno by艂oby, nawet w przybli偶eniu, oszacowa膰 stan jej maj膮tku. Mia艂a wiele akcji w r贸偶norodnych przedsi臋biorstwach Ventury, luksusowy apartament na szczy­cie Hotelu Ventura Towers, wspania艂y dom wiejski w Connec­ticul. Nie licz膮c futer i bi偶uterii warta by艂a jakie艣 pi臋膰dziesi膮t milion贸w.

Na tyle w艂a艣nie wygl膮da, pomy艣la艂a bez cienia zazdro艣ci Brenda Foulton, patrz膮c na jej drobn膮, szczup艂膮 sylwetk臋, w bia艂ym kostiumie od Givenchy'ego i ciemnozielonym, jedwabnym krawacie. Ciemne, kontrastuj膮ce z jasn膮 cer膮 w艂osy zebrane by艂y w w臋ze艂 na karku. Jedyn膮 ozdob臋 stanowi艂y kolczyki z pere艂. Mia艂a wszystkie cechy dziedziczki wielkiej fortuny. Jedynie jej oczy nie pasowa艂y do tego obrazu. Malowa艂o si臋 w nich cierpienie nie przespanych nocy.

. Oczy zawsze m贸wi膮 prawd臋, pomy艣la艂a s臋dzina. Spojrza艂a na m臋偶a Marion, kt贸ry ju偶 za chwil臋 mia艂 si臋 sta膰 jej eksm臋偶em. Lance P. Prescott III, w garniturze, kt贸ry musia艂 kosztowa膰 co najmniej tysi膮c dolar贸w, jeszcze bardziej ni偶 Marion wygl膮da艂 na osob臋 nale偶膮c膮 do naj bogatszej sfery nowojorskiego towa­rzystwa. Jednak w jego przypadku by艂y to tylko pozory. Na pocz膮tku XX wieku rodzina Prescott贸w mia艂a ogromny maj膮tek i nale偶a艂a do elity towarzyskiej. Krach na Wall Street pozbawi艂 ich fortuny, pozostawiaj膮c jedynie nazwisko i pozycj臋 towarzysk膮. Rodzina jednak nie zmieni艂a trybu 偶ycia. Mieli na to swoj膮 metod臋 - robili to, co Lance ,P. Prescott III - zawierali odpowiednie zwi膮zki ma艂偶e艅skie. i

- Panie Vent, chcia艂 pan udowodni膰 fakt, 偶e ... - Brenda Foulton zerkn臋艂a do notatek i ci膮gn臋艂a dalej pozbawionym emocji g艂osem. - 呕e te艣膰 pana Prescotta celowo wywiera艂 na niego presj臋 w spos贸b odbiegaj lWY od og贸lnie przyj臋tych zasad.

Rzuci艂a; okiem na prawnika, kt贸ry ju偶 zacz膮艂 wyci膮ga膰 odpowiedni dokument z teczki. Marion spojrza艂a pytaj膮co na swojego doradc臋; ten odpowiedzia艂 uspokajaj膮cym u艣mie­chem.

- Tak, Wysoki S膮dzie. - Vent z zadowoleniem wr臋czy艂 s臋dzinie dokument. - Jak si臋 Wysoki S膮d przekona, pan Ventura w rzeczywisto艣ci grozi艂 ...

- Panie Vent, ja umiem czyta膰 - przerwa艂a mu surowo Brenda Foulton.

Lance siedzia艂 wyprostowany, wpatruj膮c si臋 w s臋dzin臋. Wygl膮da艂 na prawdziwego d偶entelmena. Tak dobrze odgrywa艂 t臋 rol臋, 偶e nie mo偶n'a si臋 by艂o dziwi膰 ojcu Marion, 偶e uzna艂 go za doskona艂膮 parti臋 dla c贸rki. Kiedy zawiadomienie o ich ma艂偶e艅stwie ukaza艂o si臋 w "New York Timesie", zar贸wno ojciec Marion, jak i matka Lance'a prze偶ywali sw贸j szcz臋艣liwy dzie艅.

- Wed艂ug mnie ten dokument jest zwyk艂膮 umow膮 o prac臋, panie Vent.路- Marion ockn臋艂a si臋 z zamy艣lenia na d藕wi臋k g艂osu s臋dziny. - Nie widz臋 偶adnego powi膮zania mi臋dzy tym dokumen­tem a prowadzon膮 obecnie spraw膮.

- Ale, Wysoki S膮dzie, Leslie Ventura szanta偶owa艂 mojego klienta zmuszaj膮c go do podpisania umowy przedma艂偶e艅skiej. Uzale偶nia艂 od tego mo偶liwo艣膰 otrzymania przez pana Prescotta pracy w firmie farmaceutycznej Ventury.

Brenda Foulton zsun臋艂a okulary na czubek nosa i spojrza艂a adwokatowi prosto w oczy.

- Panie Vent, pana klient nie musia艂 podpisywa膰 tego dokumentu - powiedzia艂a autorytatywnym tonem. - Zrobi艂 to z w艂asnej woli. Poniewa偶 chodzi艂o o wysokie stanowisko i odpowiednio wysok膮 pensj臋, nic dziwnego, 偶e si臋 na to zgodzi艂. Zgodzi艂 si臋 tak偶e na podpisanie kontraktu przedma艂­偶e艅skiego. Panie Menz, czy pana klientka chce zastosowa膰 si臋 do warunk贸w wymienionych w kontrakcie?

_ Tak, ,Wysoki S膮dzie - pospieszy艂 z odpowiedzi膮 Bernard Menz. - 'Mam przy sobie czek na pi臋膰set tysi臋cy dolar贸w. _ Wyj膮艂 czek z teczki i wr臋czy艂 go s臋dzinie. - Jak r贸wnie偶 prawo w艂asno艣ci samochodu marki Dino Ferrari i pa艂acu w Stowe, w Vermont, oba dokumenty na nazwisko pana Prescotta.

S臋dzina dok艂adnie przejrza艂a dokumenty i wr臋czy艂a je ad­wokatowi Prescotta; ten odebra艂 je bardzo niech臋tnie.

Spojrza艂a teraz na dw贸jk臋 najbardziej zaanga偶owanych w t臋 spraw臋 os贸b. Oboje byli bladzi, ka偶de z innej przyczyny.

_ Poniewa偶 nie zdo艂ali艣cie pa艅stwo doj艣膰 do porozumienia, s膮d orzeka rozw贸d. Sprawa roszcze艅 materialnych zostaje rozstrzygni臋ta na korzy艣膰 pani Marion Margaret Ventura Pres­cott. Przedma艂偶e艅ski kontrakt zachowuje swoj膮 wa偶no艣膰. Zosta艂 on zawarty zgodnie z przepisami obowi膮zuj膮cymi w stanie Nowy Jork. Posiedzenie s膮du uwa偶am za zamkni臋te.

Marion rozejrza艂a si臋 niespokojnie. Dopiero kiedy Bernard Menz uj膮艂 j膮 delikatnie pod rami臋 i spojrza艂 w oczy, zrozumia艂a, 偶e koszmar nareszcie si臋 sko艅czy艂. Niepewnie wsta艂a z miejsca i na trz臋s膮cych si臋 nogach podesz艂a do drzwi. Kiedy znalaz艂a si臋 w ch艂odnym marmurowym holu, odetchn臋艂a g艂臋boko.

_ Jak si臋 pani czuje, pani Ventura, jako wolna kobieta? I to tak tanim kosztem? - spyta艂 z. u艣miechem adwokat.

_ To nie odby艂o si臋 tanim kosztem. Chyba 偶e m贸wi pan wy艂膮cznie o pieni膮dzach.

Marion przypomnia艂a sobie wszystkie upokorzenia, jakich dozna艂a na skutek niewierno艣ci Lance'a. Czu艂a si臋 wtedy jak nieatrakcyjna i nic niewarta kobieta. Pami臋ta艂a pods艂uchane na przyj臋ciach rozmowy o tym, 偶e Lance lubi wydawa膰 pieni膮dze V entury, ale nie lubi sp臋dza膰 czasu z 偶on膮. Przypomnia艂a sobie, z jakim niezadowoleniem ojciec przyj膮艂 wiadomo艣膰, 偶e zamierza wyst膮pi膰 o rozw贸d. Przesz艂a d艂ug膮 i ci臋偶k膮 drog臋, zanim wydosta艂a si臋 z tej otch艂ani, w kt贸r膮 sama si臋 wtr膮ci艂a. Teraz by艂a nareszcie wolna.


- Pani eksm膮偶 walczy艂 bardzo dzielnie - powiedzia艂 Bernard Menz. - Nic dziwnego. Pi臋膰set tysi臋cy dolar贸w i ferrari nie wystarczy mu na d艂ugo. Jego matka te偶 niew膮tpliwie upomni si臋 o sw贸j udzia艂. - Co do tego Bernard nie mia艂 najmniej szych w膮tpliwo艣ci. Moira Prescott d艂ugo nad tym pracowa艂a, aby syn zosta艂 m臋偶em Ksi臋偶niczki Ventury. - My艣l臋, 偶e pan Prescott 藕le zniesie t臋 nag艂膮 odmian臋 fortuny - doda艂 w typowym dla prawnika stylu.


Marion roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no. Mimo swojego anielskiego wygl膮du Lance by艂 wcielonym diab艂em, kt贸rego w艂a艣nie szcz臋艣­liwie si臋 pozby艂a. Ale nawet on nie potrafi艂 stawi膰 czo艂a ojcu. Nagle posmutnia艂a.


- Nikt si臋 nie oprze tatusiowi - szepn臋艂a, a Bernard Menz uzna艂, 偶e tego nie s艂ysza艂.

K膮tem oka dostrzeg艂a Lance'a opuszczaj膮cego sal臋 s膮dow膮. Ich oczy spotka艂y si臋 na moment i Marion szybko odwr贸ci艂a wzrok.


- Wyjd藕my st膮d, Bernardzie. Tak dobrze poprowadzi艂 pa,., moj膮 spraw臋, 偶e pozwol臋, 偶eby mnie pan zaprosi艂 na obiad' - powiedzia艂a z 偶artobliwym b艂yskiem w oczach.

- Z przyjemno艣ci膮, pani Ventura - powiedzia艂 Menz ze szczerym przekonaniem w g艂osie.


Lance obserwowa艂 ich z daleka. Jego zielone' oczy zw臋zi艂y si臋 tak, 偶e wygl膮da艂y jak oczy jadowitego w臋偶a. Jednak kiedy Ernest Vent poda艂 mu r臋k臋, wyra偶aj膮c w ten spos贸b sympati臋 i wsp贸艂czucie, u艣cisk Lance'a by艂 silny, a u艣miech przyjazny. Nikt by si臋 nie domy艣li艂, patrz膮c na tego m艂odego m臋偶czyzn臋 o pi臋knej twarzy, 偶e dusi go nienawi艣膰 i w艣ciek艂o艣膰, przes艂aniaj膮c mg艂膮 bia艂膮 sylwetk臋 kobiety, kt贸ra w艂a艣nie opusz­cza艂a gmach s膮du.

Suka! Cholerna suka!


Marion patrzy艂a przez chwil臋 za oddalaj膮cym si臋 samo­chodem Bernarda, potem obr贸ci艂a si臋 i skin臋艂a g艂ow膮 portierowi, stoj膮cemu u wej艣cia Ventura Towers.


- Chivers - powiedzia艂a przyjacielskim tonem, u艣miechaj膮c si臋 promiennie.

- Pani Prescott.

- Od dzi艣 Ventura - poprawi艂a go cicho i wesz艂a do foyer, kieruj膮c si臋 do windy. Kiedy znalaz艂a si臋 w swoim prywatnym apartamencie, zrzuci艂a bia艂y, obramowany karaku艂ami p艂aszcz i po艂o偶y艂a go na krze艣le. D艂ugie ciemnozielone, jedwabne firanki okala艂y okna, z kt贸rych roztacza艂 si臋 widok zapieraj膮cy dech w piersiach. Na 艣cianach wisia艂y obrazy Salva'dora Dali, Andy'ego Warhola i oczywi艣cie Keitha Ventury. Popatrzy艂a oboj臋tnie na porozstawiane wsz臋dzie ogromne bukiety tygrysich lilii. Pewnie s膮 modne w tym tygodniu, pomy艣la艂a. Po drodze do 艂azienki zdj臋艂a buty. Po艂o偶y艂a si臋 w wannie nape艂nionej gor膮c膮 wod膮, w艣r贸d piany delikatnie pachn膮cej frezjami, i zamkn臋艂a oczy.


Powoli si臋 uspokaja艂a. Wreszcie uwolni艂a si臋 od Lance'a i swojego nieudanego ma艂偶e艅stwa. Jeszcze nie mog艂a w to uwierzy膰. Usiad艂a w wannie, a jej ,ma艂e piersi wychyli艂y si臋 spod piany. Usi艂owa艂a przypomnie膰 sobie dzie艅 艣lubu. Mia艂a wtedy osiemna艣cie lat i 偶y艂a po sta艂膮 ochron膮. 呕aden m臋偶czyzna nie m贸g艂 zbli偶y膰 si臋 do c贸reczki tatusia, oczywi艣cie z wyj膮tkiem takich m臋偶czyzn jak Lance Prescott, m臋偶czyzn z rodowodem, kt贸rych przodkowie przybyli do Ameryki na "Mayflower". Lecz nawet oni mogli zbli偶y膰 si臋 do Ksi臋偶niczki Ventury, jak j膮 zacz臋艂a nazywa膰 prasa, jedynie podczas 艣ci艣le kontrolowanych okazji towarzyskich. Dlatego nic nie wiedzia艂a o m臋偶czyznach, dos艂ownie nic. Nie nale偶a艂o si臋 dziwi膰, 偶e, Lance, kt贸ry tak umiej臋tnie stara艂 si臋 o jej r臋k臋, zdo艂a艂 j膮 oczarowa膰.


Westchn臋艂a, niech臋tnie wysz艂a z wanny, owin臋艂a si臋 w puszys­ty r臋cznik i stan臋艂a przed lustrem. Zobaczy艂a w nim drobn膮, mierz膮c膮 pi臋膰 st贸p i pi臋膰 cali kobiet臋 o ciemnych oczach i czarnych, opadaj膮cych na ramiona w艂osach.

- Musisz pogodzi膰 si臋 z rzeczywisto艣ci膮, Marion - powie­dzia艂a do swego odbicia. - Jeste艣 nikim innym jak tylko Ksi臋偶niczk膮 Ventur膮. - Nie zrobi艂a艣 przecie偶 nic, aby zdoby膰 sw贸j ogromny maj膮tek, absolutnie nic. Nigdy w 偶yciu nie przepracowa艂a艣 ani jednego dnia. Przewodniczy艂a艣 kilku akcjom dobroczynnym, zasadzi艂a艣 drzewo w parku, a to si臋 przecie偶 nie liczy.

Odwr贸ci艂a si臋 od lustra, podesz艂a do wbudowanej w ca艂膮 d艂ugo艣膰 艣ciany szafy i wyci膮gn臋艂a pierwszy wieszak, na jaki natrafi艂a. By艂a to jasnobrzoskwiniowa sp贸dnica od Emanuela Ungaro i prosta kremowa bluzka. Ubra艂a si臋 i zacz臋艂a powoli szczotkowa膰 w艂osy. Czu艂a si臋 zm臋czona. Chocia偶 najwa偶niejsze mia艂a ju偶 za sob膮, wiedzia艂a, 偶e jeszcze wiele musi zrobi膰, zanim uporz膮dkuje swoje 偶ycie. W tej chwili by艂a zbyt wyczerpana, 偶eby si臋 nad tym zastanawia膰. Podesz艂a do ogromnego 艂o偶a, kt贸re podobno by艂o kiedy艣 w艂asno艣ci膮 J贸zefiny, 偶ony Napoleona, i po艂o偶y艂a si臋, wtulaj膮c twarz w bia艂膮 jedwabn膮 poduszk臋. Dzisiejszy dzie艅 by艂 najgorszym w jej 偶yciu. Dzi臋ki Bogu, 偶e jest ju偶 po wszystkim.


Ostry d藕wi臋k telefonu wyrwa艂 j膮 z drzemki.

- Tak? - rzuci艂a gniewnie.

- To ty, Marion? Jak dobrze, 偶e jeste艣.

Marion natychmiast pozna艂a g艂os Carole Ballinger, ostatniej towarzyszki 偶ycia ojca, mi艂ej kobiety, kt贸rej syn ubiega艂 si臋 o mandat senatora. Nigdy do niej nie dzwoni艂a, wi臋c Marion zamar艂a z przera偶enia.


- Tatu艣? - wyszepta艂a. Carole najwidoczniej jej nie do­s艂ysza艂a, bo m贸wi艂a dalej.

- S艂uchaj, Marion, obawiam si臋, 偶e co艣 ... 偶e wydarzy艂o si臋 co艣 bardzo smutnego. Keith... Keith troch臋 przesadzi艂 z nar­kotykarni. Jeste艣my teraz w Pavillion. Czy znasz szpital na Manhattanie? My艣l臋, 偶e powinna艣 tu przyj艣膰. Tw贸j ojciec jest bardzo przygn臋biony.

- Och, nie - szepn臋艂a Marion. - Zaraz tam b臋d臋. Znalezienie taks贸wki przy Ventura Towers nie stanowi艂o

偶adnego problemu i ju偶 po paru minutach Marion jecha艂a do szpitala. Skulona w g艂臋bi auta, nerwowo zagryza艂a usta. Wiedzia艂a, 偶e Keith pali艂 trawk臋, ale to chyba wszystko? Przed oczami pojawi艂 si臋 obraz brata, jakiego zapami臋ta艂a przy okazji ich ostatniego spotkania. By艂a w jego pracowni na Lower East Side, kt贸r膮 utrzymywa艂, nie zwa偶aj膮c na protesty ojca. Siedzia艂 przy stole w艣r贸d koleg贸w, kt贸rzy rozmawiali o nowej, neoifupresjonistycznej fali sztuki punk, czy te偶 o czym艣 podobnym. Keith mia艂 na sobie poplamione farb膮 d偶insy i pi艂 tanie wino. Marion wiedzia艂a, 偶e brat nienawidzi pracy biurowej i chce malowa膰. Mo偶e zacz膮艂 eksperymen­towa膰 z twardymi narkotykami, aby u艣mierzy膰 frustracj臋? Chyba wiedzia艂aby o tym? Popatrzy艂a niewidz膮cym wzrokiem przez okno taks贸wki. Je艣li uzale偶ni艂 si臋 od kokainy lub heroiny, to przecie偶 ojciec b臋dzie m贸g艂 mu pom贸c. W sp贸艂czes­ne kliniki, takie jak Centrum Betty Ford, za odpowiednie pieni膮dze czyni膮 cuda.

Zap艂aci艂a kierowcy i wbieg艂a do holu szpitala. Ogarn臋艂o j膮 nag艂e poczucie winy. Keith zawsze mia艂 do niej zaufanie, szczeg贸lnie od czasu 艣mierci matki. By艂a jedyn膮 osob膮 w rodzinie, z kt贸r膮 potrafi艂 szczerze ~ozmawia膰. Wszyscy kuzyni, wujowie i bratankowie pracowali w firmie i zazdro艣­cili Keithowi stanowiska dziedzica firmy i spadkobiercy fortuny.


- Och, Keith - szepn臋艂a Marion i opanowa艂a si臋 dopiero na widok Carole Ballinger, kt贸ra czeka艂a na ni膮 przy windzie.

- Jest na pi膮tym pi臋trze - powiedzia艂a cicho Carole.

- To pi臋tro intensywnej terapii - szepn臋艂a Marion z l臋kiem, kiedy otworzy艂y si臋 drzwi windy i zobaczy艂a aseptyczne, bia艂e korytarze i pokoje pe艂ne przera偶aj膮cych urz膮dze艅. Wiedzia艂a ju偶, 偶e sta艂o si臋 co艣 o wiele gorszego, ni偶 przypusz­cza艂a.

Leslie Ventura opiera艂 si臋 ci臋偶ko o 艣cian臋 i 艂ka艂 g艂o艣no.

Pomimo swoich sze艣膰dziesi臋ciu czterech lat by艂 zawsze w dos­kona艂ej formie. Wysoki, dobrze zbudowany, z g臋st膮 czupryn膮 ciemnych w艂os贸w i zdrow膮 opalenizn膮 na twarzy. Energiczny ch贸d i spos贸b patrzenia na ludzi sprawia艂y, 偶e wygl膮da艂 na du偶o m艂odszego. Teraz wyda艂 si臋 Ma艅on stary i bezradny - ledwie go pozna艂a. Mau艅ce Gorman, kt贸ry od przesz艂o trzydziestu lat sprawowa艂 funkcj臋 rodzinnego lekarza Ventur贸w, sta艂 obok niego.

- Przykro mi, Les. Bo偶e, jak mi przykro. Nic nie mogli艣my zrobi膰. Dawka, jak膮 za偶y艂. Nawet, gdyby艣my od razu przyjechali, to nie przypuszczam .

Korytarz zawirowa艂 Marion przed oczami. Zachwia艂a si臋 i opar艂a o 艣cian臋. Keith nie 偶yje. Nie ma go ju偶. Carole natychmiast podsun臋艂a jej krzes艂o.

- On wcale nie cierpia艂, Les - us艂ysza艂a s艂owa Mau艅ce'a. Keith nienawidzi艂 b贸lu. 殴le znosi艂 wszystkie choroby.

- Straci艂em syna! - rykn膮艂 nagle Leslie Ventura tak g艂o艣no, 偶e Carole, Ma艅on i piel臋gniarka, kt贸ra w艂a艣nie wychodzi艂a z pokoju, podskoczy艂y z przera偶enia. Maurice nie odezwa艂 si臋. Wiedzia艂, 偶e Keith by艂 dobrze obeznany z narkotykami i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e wstrzykuje sobie 艣mierteln膮 dawk臋. - Co ja poczn臋 bez niego? - j臋kn膮艂 Leslie ze 艣ci膮gni臋t膮 b贸lem twarz膮路

Mau艅ce dotkn膮艂 jego ramienia.

- Masz jeszcze Ma艅on - powiedzia艂.

Leslie Ventura wyda艂 z siebie zd艂awiony j臋k.

- Ma艅on nie jest synem! - krzykn膮艂, strz膮saj膮c d艂o艅 Mau艅­ce'a z ramienia. - Nie jest moim spadkobierc膮. Dzisiaj si臋 rozwiod艂a i nawet nie da艂a mi wnuka!

- Nie wiesz, co m贸wisz - powiedzia艂 Mau艅ce. - Jeste艣 w szoku.

Uda艂o mu si臋 odci膮gn膮膰 przyjaciela od 艣ciany i prowadzi艂 go korytarzem, nie zwracaj膮c uwagi na obie kobiety.

Carole obr贸ci艂a si臋 do Ma艅on. Kiedy zobaczy艂a straszny b贸l, jaki malowa艂 si臋 w jej oczach, zrozumia艂a, co te bezmy艣lne s艂owa ojca oznacza艂y dla jego c贸rki.

- Och, Ma艅on - szepn臋艂a, ale oczy Ma艅on utkwione by艂y w otwartych drzwiach pokoju, gdzie piel臋gniarka naci膮ga艂a prze艣cierad艂o na martw膮 twarz Keitha.

Wszystko stracone, pomy艣la艂a Ma艅on. Stracone! Obr贸ci艂a si臋 i szybko pobieg艂a korytarzem przed siebie.

Carole zosta艂a sama. Mia艂a nadziej臋,路 偶e Leslie Ventura nie straci c贸rki, tak jak straci艂 syna.

Bryn tak gwa艂townie nacisn臋艂a hamulec, 偶e spod k贸艂 ci膮gnika bryzgn臋艂o b艂oto, a owce rozbieg艂y si臋, becz膮c g艂o艣no. Si臋gn臋艂a po lornetk臋, kt贸r膮 zawsze wozi艂a ze sob膮, i skierowa艂a j膮 w niebo. Tam! Nad bagnem Morreland. Jej twarz rozja艣ni艂 szeroki u艣miech. B艂otniak zbo偶owy. Z rado艣ci膮 obserwowa艂a, jak ptak zatacza powolne kr臋gi. Ciekawe, ile os贸b, spogl膮daj膮cych teraz przypadkiem w niebo, we藕mie go za zwyczajnego myszo艂owa, nie wiedz膮c, 偶e patrz膮 na rzadkiego drapie偶nika.

Opar艂a si臋 o siedzenie i westchn臋艂a. To Hadrian obudzi艂 w niej zainteresowanie ptakami. Kiedy jako m艂ody ch艂opiec przyjecha艂 z Yorku na te bezkresne wrzosowiska, patrzy艂 z podziwem na to wszystko, co dla niej by艂o codzienn膮 rzeczywisto艣ci膮. U艣miechaj膮c si臋 z zadowoleniem, w艂膮czy艂a bieg i skierowa艂a traktor do pa艣nik贸w. Chcia艂a jak najszybciej upora膰 si臋 z prac膮 i wr贸ci膰 do domu, zanim Katy wstanie. Przez ca艂膮 noc zastanawia艂a si臋, dlaczego siostra, kt贸ra wczoraj wieczorem przyjecha艂a z Londynu, nie zamieni艂a z ni膮 ani s艂owa, a ojca ledwo zapyta艂a o zdrowie i od razu po艂o偶y艂a si臋 spa膰. To by艂o do niej niepodobne. Nigdy nie zachowywa艂a si臋 w ten spos贸b.

Kiedy Bryn wr贸ci艂a na farm臋, stwierdzi艂a z zadowoleniem, 偶e siostra jeszcze nie wsta艂a. To ju偶 bardziej do niej podobne, pomy艣la艂a. Katy zawsze wstawa艂a ostatnia. Posz艂a wi臋c do kuchni przygotowa膰 herbat臋 i tosty. Ostro偶nie zanios艂a tac臋 po w膮skich drewnianych schodach na g贸r臋. Poprzedniego dnia posprz膮ta艂a i wywietrzy艂a dawny pok贸j Katy. Zmienia艂a te偶 po艣ciel i w艂o偶y艂a do szafy saszetki zapachowe z kwiat贸w zbieranych i suszonych jeszcze przez ich matk臋. Umy艂a okna, powiesi艂a nowe [nanki 'i odszuka艂a r贸偶owy wazon, kt贸ry ozdobi艂a krokusami i przebi艣niegami.

Na pode艣cie jak zwykle zaskrzypia艂y deski. Lekko zapuka艂a, pchn臋艂a drzwi i wesz艂a do 艣rodka. Ogarn臋艂o j膮 dziwne uczucie dawno zapomnianej rado艣ci.

- Wstawaj, leniuchu. Owce na wzg贸rzach czekaj膮 na pasz臋.

- Och, zamknij si臋! - warkn臋艂a Katy, lecz zaraz u艣miechn臋艂a si臋 do siostry. Bryn rozsun臋艂a firanki i do pokoju zajrza艂o marcowe s艂o艅ce.

- Cholemie tu zimno - powiedzia艂a Katy. Zapomnia艂a ju偶, 偶e na farmie nie ma centralnego ogrzewania. - Nic dziwnego, 偶e zawsze chodzisz w spodniach i grubych swetrach. - Spojrza艂a krytycznie na siostr臋. - Nic si臋 nie zmieni艂a艣. Czemu nie zaczniesz si臋 odchudza膰? - spyta艂a i zaraz tego po偶a艂owa艂a, poniewa偶 Bryn natychmiast spu艣ci艂a wzrok. - Zapomnij o tym, co powiedzia艂am. Wiesz, 偶e rano zawsze jestem w z艂ym humorze. - Mimo wszystko by艂a zadowolona, 偶e to ona jest 艂adniejsz膮 z si贸str. Nigdy nie przyzna艂a, nawet przed sob膮, 偶e z postaci Bryn emanuje jakie艣 niezwyk艂e, wewn臋trzne pi臋kno.

Bryn u艣miechn臋艂a si臋.

- W porz膮dku. Zjedz tosty, p贸ki s膮 gor膮ce. Bez miodu i d偶emu. Pami臋ta艂am o tym.

Katy si臋gn臋艂a najpierw po kubek z herbat膮 i skrzywi艂a si臋, czuj膮c jego ci臋偶ar.

- Musz臋 wyj膮膰 z samochodu sw贸j serwis - powiedzia艂a, patrz膮c na siostr臋 znad wyszczerbionego naczynia. - To Spode. Ty si臋 na tym znasz. Czy to dobra marka?

- Spode? Bardzo dobra.

- Ma z艂ote obw贸dki. Z prawdziwego z艂ota. Tak m贸wi艂 sir Lionel.

- Sir Lionel?

Bryn popatrzy艂a na ni膮 ze zdziwieniem. Katy poczu艂a nag艂e wyrzuty sumienia. Potrafi艂a si臋 tak podle zachowywa膰, a Bryn zawsze przepe艂niona by艂a 偶yczliwo艣ci膮 dla ca艂ego 艣wiata. W Londynie ka偶dy stara艂 si臋 zepchn膮膰 cz艂owieka w d贸艂, 偶eby mie膰 mniej konkurent贸w w trakcie wspinania si臋 na szczyt.

- Och, Bryn, jestem taka szcz臋艣liwa, 偶e wr贸ci艂am do domu.

Londyn jest straszny. Ciesz臋 si臋, 偶e tam pojecha艂am, zosta艂am s艂awn膮 modelk膮 i tak dalej, ale to nie by艂 dom.

Katy wybuchn臋艂a p艂aczem, a Bryn patrzy艂a na ni膮 bezradnie. Zaskoczy艂a j膮 reakcja siostry. Nie przesz艂o jej przez my艣l, 偶e Katy mo偶e by膰 w Londynie nieszcz臋艣liwa, ze swoj膮 wspania艂膮 karier膮 i tymi wszystkimi przyjaci贸艂mi, o kt贸rych opowiada艂a przez telefon. Szybko podesz艂a do 艂贸偶ka, wyj臋艂a z r膮k Katy kubek, odstawi艂a go na stolik, nast臋pnie wzi臋艂a siostr臋 w ramiona i przytuli艂a z艂otow艂os膮 g艂ow臋 do obfitych piersi.

- Wszystko b臋dzie dobrze. Teraz jeste艣 w domu - przema­wia艂a do niej 艂agodnie.

Z policzkiem przyci艣ni臋tym do zielonego we艂nianego swetra siostry, Katy za艣mia艂a si臋 przez 艂zy.

Dom. 呕eby to by艂 dom.

Stowe, Vermont, USA

Dlatego w艂a艣nie musimy by膰 czujni, musimy zwraca膰 baczn膮 uwag臋 na przedsi臋biorc贸w, kt贸rzy wymachuj膮 zielon膮 flag膮. Dzi臋kuj臋 pa艅stwu za uwag臋.

W ma艂ej hotelowej sali konferencyjnej rozleg艂y si臋 entuzjas­tyczne oklaski. Morgan u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem i skin膮艂 g艂ow膮 w kierunku o\贸b, kt贸re wsta艂y ze swoich miejsc w pierw­szym rz臋dzie.

- Jestem pewien, 偶e wszyscy tu obecni zechc膮 przy艂膮czy膰 si臋 do podzi臋kowa艅, kt贸re sk艂adam panu Morganowi za jego interesuj膮ce przem贸wienie - powiedzia艂 do mikrofonu lokalny kandydat na prezesa Zielonych w Stowe.

Morgan przepycha艂 si臋 teraz mi臋dzy lud藕mi, kt贸rzy klepali go po plecach i 艣ciskali r臋ce. Stara艂 si臋 zamieni膰 z ka偶dym chocia偶 kilka s艂贸w. Byli przecie偶 potencjalnymi cz艂onkami Zielonych w Vermont, a organizacja ta by艂a dla Morgana najwa偶niejsz膮 spraw膮 w 偶yciu. Stanowi艂a narz臋dzie, kt贸re mia艂o zniszczy膰 Kynastona Germaine.

Morgan zatrzyma艂 si臋 przy studencie, kt贸ry wyci膮ga艂 do niego r臋k臋. Towarzysz膮cy ch艂opakowi siwy m臋偶czyzna wygl膮da艂 na jego ojca.

- To by艂o wspania艂e przem贸wienie, panie Morgan. Jestem szcz臋艣liwy, 偶e kto艣 wreszcie wyst膮pi艂 przeciwko tym chciwym przedsi臋biorcom od wypoczynku - powiedzia艂 z m艂odzie艅czym zapa艂em.

Morgan u艣miechn膮艂 si臋 z przymusem.

- Czy pan tu mieszka, panie? ...

- Hank. Niestety nie. Sp臋dzam tu z ojcem wakacje.

- Mam nadziej臋; 偶e nie mieszkacie w hotelu Germaine'a? - spyta艂 Morgan.

Jego dzisiejsze przem贸wienie skierowane by艂o przede wszys­tkim przeciwko nowemu hotelowi, kt贸ry mia艂 zosta膰 otwarty w Nowy Rok.

Student potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Musi pan mie膰 niez艂e plecy, 偶eby dobiera膰 si臋 do tak pot臋偶nej korporacji.

Morgan wzruszy艂 ramionami.

- Kto艣 musi si臋 za nich zabra膰 - powiedzia艂.

By艂 przystojnym m臋偶czyzn膮. Mia艂 sze艣膰 st贸p wzrostu, ciemne w艂osy, ciemne oczy, wyraziste rysy twarzy i odznacza艂 si臋 swoist膮 charyzm膮. Ojciec m艂odego studenta, w艂a艣ciciel i redaktor ma艂ego pisma w stanie Maine, od razu dostrzeg艂 t臋 cech臋, dzi臋ki kt贸rej Morgan by艂 tak popularnym m贸wc膮 i ulubie艅cem kobiet. Podczas przem贸wienia zauwa偶y艂, jak 偶e艅ska cz臋艣膰 audytorium wpatruje si臋 w Morgana z uwielbieniem. Oczami wyobra藕ni widzia艂 ju偶 zdj臋cie fotogenicznego m贸wcy w swoim pi艣mie. Chcia艂 przeprowadzi膰 z nim wywiad.

- Jestem Alfred Johns - powiedzia艂, skoro syn najwidoczniej nie mia艂 zamiaru go przedstawi膰. - Jestem w艂a艣cicielem ma艂ego pisma. Czy m贸g艂bym zamie艣ci膰 w nim artyku艂 o panu?

- Oczywi艣cie, potrzebujemy pomocy prasy - odpowiedzia艂 spokojnie Morgan. - Inaczej du偶e korporacje b臋d膮 nadal niszczy膰 艣wiat, a偶 nic na nim nie zostanie.

- Zgadzam si臋 z panem - o艣wiadczy艂 dziennikarz. - Nie rozumiem jednak, co takiego strasznego zrobi艂a Germaine Corporation. Nie otworzyli nawet swojego hotelu i ...

- Czy Stowe potrzebuje kolejnego hotelu? - wszed艂 mu w s艂owo Morgan. - Na pewno nie. Potrzebuje za to wi臋cej drzew, mniej 艣mieci, wi臋cej materia艂贸w wt贸rnych ...

- Tak, tak, na pewno, ale musi si臋 pan pogodzi膰 z faktami.

Ludzi nie obchodz膮 losy 艣wiata, je艣li ich w艂asne 偶ycie jest mi艂e i wygodne. - Alfred Johns usi艂owa艂 ostudzi膰 zapa艂 Morgana.

- To w艂a艣nie jest tragedia 艣wiata - oznajmi艂 czerwony ze z艂o艣ci syn dziennikarza. - Dlatego w艂a艣nie potrzebujemy wi臋cej stowarzysze艅 zrzeszaj膮cych Zielonych. Je艣li ludzie si臋 zjednocz膮, to mo偶na b臋dzie wszystko zmieni膰.

. - Och, doro艣nij wreszcie, synu - rzuci艂 ze z艂o艣ci膮 Alfred. - Czemu nie idziesz w 艣lady Toma? Teraz on ...

W tym momencie Morgan przesta艂 ich s艂ucha膰. Przypomnia艂 sobie g艂os, kt贸ry kiedy艣 wypowiedzia艂 dok艂adnie te same s艂owa. U偶y艂 tylko innego imienia. "Dlaczego nie idziesz w 艣lady Kynastona?" Ile razy to s艂ysza艂? Od ilu os贸b? Od ilu nauczycieli w szkole? "Czemu nie uczysz, si臋 tak pilnie jak Kynaston?" Od rodzic贸w. "Kynaston wype艂nia swoje obowi膮zki i na nic si臋 nie skar偶y. Czemu nie mo偶esz go na艣ladowa膰?" Od przyjaci贸艂. "Chod藕 Morgan, kopnij t臋 pi艂k臋. Kynaston kopie o wiele dalej, ajest od ciebie duodszy". Kynaston. Zawsze Kynaston. Morgan pragn膮艂 zebra膰 tych wszystkich ludzi pod jednym dachem i pokaza膰 im, jakim cz艂owiekiem sta艂 si臋 ich naj dro偶szy Kynaston. Odda艂by wszystko, aby m贸c im uzmys艂owi膰, w jaki spos贸b ich bohater zagarnia ziemi臋 po to, aby j膮 zniszczy膰, jak dochodzi do bogactwa, krzywdz膮c ci臋偶ko pracuj膮cych ludzi. Pokaza艂by nauczycielom z college'u, w jaki spos贸b Kynaston wykorzysta艂 ich nauki. Pokaza艂by tym graj膮cym w baseball ch艂opcom, jak ci臋偶ko musieliby pracowa膰 na budowach Ger­maine Corporation i jak ma艂o by zarabiali w por贸wnaniu z pensj膮 wielkiego prezesa. Pokaza艂by swoim rodzicom ...

Westchn膮艂. Niczego ju偶 nie mo偶e pokaza膰 rodzicom. Nawet gdyby jeszcze 偶yli, i tak nie mieliby zaufania do Kynastona po tym, co zrobi艂. On sam nie by艂 na to przygotowany, cho膰 s膮dzi艂, 偶e bardzo dobrze zna brata. Nie uwierzy艂by, 偶e Kynaston zdolny jest do takiego okrucie艅stwa. Jak bardzo mo偶na si臋 pomyli膰, my艣la艂, bole艣nie krzywi膮c wargi. Ale to ju偶 koniec pomy艂ek. Teraz by艂 ju偶 prawie gotowy, aby stawi膰 czo艂o Kynastonowi Germaine. Prawie gotowy ...

Nagle zda艂 sobie spraw臋 z obecno艣ci dw贸ch obserwuj膮cych go m臋偶czyzn i szybko powr贸ci艂 do rze,:;zywisto艣ci.

- Przepraszam, ale widzi si臋 teraz tylu sk艂贸conych ojc贸w i syn贸w. Wynika to pewnie z r贸偶nicy pokole艅. Przykro mi, musz臋 ju偶 i艣膰. Mo偶e innym razem b臋dziemy mieli okazj臋 o tym porozmawia膰 - zako艅czy艂 rozmow臋 i odszed艂.

Zatrzyma艂a go wysoka, ciemnow艂osa kobieta, ubrana w jas­krawy pomara艅czowy 偶akiet.

- S艂ysza艂am t臋 rozmow臋 - powiedzia艂a, wpatruj膮c si臋 w niego wielkimi czarnymi oczami. - Panu naprawd臋 zale偶y na tej ca艂ej sprawie Zielonych, prawda? - dorzuci艂a mi臋kko.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak. - Powoli opuszcza艂o go uczucie gniewu.

- To s膮 pana rodzinne strony? Czy dlatego nie chce pan tu

widzie膰 偶adnych nowych hoteli? Takich jak ten Germaine Corporation?


Morgan obr贸ci艂 si臋 w jej stron臋, a jego oczy nabra艂y dziwnego wyrazu. Kobieta poczu艂a dziwny n~epok贸j. Lubi艂a silnych m臋偶czyzn. Takich, kt贸rzy wiedz膮, czego chc膮. 呕ywych m臋偶­czyzn. Pe艂nych wigoru.

- Nie chodzi mi tylko o hotel - o艣wiadczy艂 zimnym tonem.

- Chodzi o wszystko, co si臋 z nim wi膮偶e. Chodzi o ... - Przerwa艂

nagle i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Smutny u艣miech przemkn膮艂 mu przez twarz. - Przykro mi, wiem, 偶e daj臋 si臋 ponosi膰 emocjom.

Kobieta u艣miechn臋艂a si臋.

- Chodzi o co艣 wi臋cej, prawda?


Morgan rzuci艂 jej szybkie spojrzenie, zdziwiony pieszczot­liwym tonem g艂osu.


- Tak. Chodzi o co艣 wi臋cej - przyzna艂 po chwili. - Kilka lat temu straci艂em farm臋 na rzecz Germaine Corporation. Kilka? Powiedzia艂em kilka? - Roze艣mia艂 si臋 gorzko. - Raczej dziesi臋膰, dwadzie艣cia lat temu. - Przymru偶onymi oczami popatrzy艂 na otaczaj膮cych ich ludzi, nast臋pnie przeni贸s艂 wzrok na rozpo­艣cieraj膮cy si臋 za oknem widok. Sezon zimowy mia艂 si臋 ju偶 ku ko艅cowi, wi臋kszo艣膰 go艣ci mia艂a nied艂ugo wyjecha膰. Tymczasem Germaine Corporation kwit艂a. Mia艂a swoje hotele w Killington i Sugarbush, dw贸ch najwa偶niejszych o艣rodkach wypoczyn­kowych. Teraz postanowili opanowa膰 tak偶e to miejsce.

Morgan chcia艂, 偶eby Kynaston przyjecha艂 wreszcie do Vermon艂. - Przykro mi, kochasiu - powiedzia艂a kbbieta smutnym tonem, kiedy zorientowa艂a si臋, 偶e nie s膮 mu potrzebne 偶adne pieszczotliwe pociechy. Szkoda. Taki z niego przystojniak ...


- Mnie te偶 - dorzuci艂 cicho Morgan, zapominaj膮c o stoj膮cej przy nim kobiecie. - Mnie te偶.


Bryn odkroi艂a t艂uszcz z baraniny i wrzuci艂a go do stoj膮cego na 'kuchence garnka. Katy obserwowa艂a j膮 ju偶 od kilku minut, jak obiera艂a marchew, kraja艂a cebul臋, pietruszk臋 i brukiew. Chocia偶 by艂 to dopiero jej pierwszy dzie艅 w domu, ju偶 odczuwa艂a zniecierpliwienie. Nic si臋 nie dzia艂o. Nie b臋dzie mia艂a czego zapisa膰 wieczorem w swoim dzienniku. Dziennik! Zerwa艂a si臋 z krzes艂a i pobieg艂a na g贸r臋. Zacz臋艂a gwahownie przeszukiwa膰 walizki.4 Nie zabra艂a dziennika. Niech to szlag!

Posz艂a do pokoju siostry i otworzy艂a komod臋 w poszukiwaniu papieru listowego. Musia艂a zapisa膰 swoje my艣li, czu艂a, 偶e inaczej oszaleje z nud贸w. Kiedy zesz艂a z powrotem do kuchni, Bryn przygotowywa艂a kluski.

Punkt dwunasta zjawili si臋 m臋偶czy藕ni. Katy patrzy艂a ze zdziwieniem na bli藕niak贸w, kt贸rzy byli zbyt onie艣mieleni, aby na ni膮 spojrze膰. Wszyscy w okolicy znali histori臋 Katy Whittaker, kt贸ra pojecha艂a do Londynu i zosta艂a mo­delk膮.

- My b臋dziemy musia艂y zje艣膰 przy blacie kredensu - powie­dzia艂a Bryn, nios膮c dwa talerze. - Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko temu?

Katy spojrza艂a na talerz pe艂en mi臋sa, jarzyn i puszystych klusek i poczu艂a, 偶e robi jej si臋 niedobrze.

- Nic si臋 nie zmieni艂o - powiedzia艂a.

Dopiero po d艂ugiej chwili ciszy, jaka zapanowa艂a w kuchni, zorientowa艂a si臋, 偶e w s艂owach tych zabrzmia艂a rozpacz i pogarda, jak膮 odczuwa艂a, zamkni臋ta w swoim w艂asnym 艣wiecie.

_ Chcia艂am powiedzie膰 - doda艂a szybko - 偶e dobrze jest by膰 w domu. Londyn jest wielkim i fascynuj膮cym miastem, ale dom jest... no... domem. A bycie modelk膮, wcale nie jest takim wspania艂ym zaj臋ciem; jak mog艂oby si臋 wydawa膰. W tej bran偶y jest du偶a konkurencja i nikt nie przebiera w 艣rodkach, aby doj艣膰 do celu.

- Nie my艣l o tym, Katy - powiedzia艂a Bryn 艂agodnym g艂osem. - Jeste艣 teraz z nami. W Ravenheights. Wszystko b臋dzie dobrze.

Katy roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no. Zaraz jednak zakry艂a usta d艂oni膮.


Kochana Bryn. Kochana, gruba, brzydka Bryn, kt贸ra uwielbia艂a owce i nie ko艅cz膮ce si臋 opowie艣ci o partiach krykieta. Katy wiedzia艂a, 偶e Ravenheights nigdy nie b臋dzie jej domem. Bryn nie by艂a w stanie tego zrozumie膰 i dlatego siostra zdoby艂a si臋, prawdopodobnie pierwszy raz w 偶yciu, na altruizm.

- Wiem. Nie macie poj臋cia, jaka jestem szcz臋艣liwa, 偶e wr贸ci艂am do domu. Nie wiem, co bym zrobi艂a bez ciebie, taty i farmy. Ta farma jest jak sanktuarium. - G艂os j膮 zawi贸d艂. Nie mia艂a ju偶 si艂y na udawanie. Sanktuarium. Raczej jak wi臋zienie, pomy艣la艂a.

John Whittaker wsta艂 od sto艂u, podszed艂 do c贸rki i niezdarnie j膮 przytuli艂.

-: W porz膮dku, go艂膮beczko. Dobrze zrobi艂a艣, 偶e przyjecha艂a艣 do domu, kiedy 艣wiat okaza艂 si臋 dla ciebie nieprzyjazny . Prawda, Bryony Rose?

Bryn skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. Patrz膮c z mi艂o艣ci膮 na smutn膮 twarz. ojca, poczu艂a nagle, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Co艣 z艂ego wisia艂o w powietrzu. Ale teraz nie mog艂a si臋 nad tym zastanawia膰.

Katy poczu艂a si臋 lepiej i nawet zjad艂a troch臋 jarzyn z gulaszu.


Mi臋sa ani klusek nawet nie tkn臋艂a. M臋偶czy藕ni, kt贸rzy czuli si臋 nieswojo, uczestnicz膮c w tej rodzinnej scenie, zjedli szybciej ni偶 zwykle i wyszli m贸wi膮c tylko "Do widzenia".

Bryn zaczeka艂a, a偶 ojciec, kt贸ry zawsze opuszcza艂 kuchni臋 ostatni, zostanie sam w przedsionku.

- Tato, co si臋 sta艂o? - spyta艂a.

- Nie rozumiem, go艂膮beczko.

- Tato! - powt贸rzy艂a ostrzej Bryn.

Westchn膮艂. Nigdy nie uda艂o mu si臋 ukry膰 nic przed m艂odsz膮 c贸rk膮. Bez s艂owa wr臋czy艂 jej list.

- Przyszed艂 dzi艣 rano. Chcia艂em ci o tym powiedzie膰 p贸藕niej. Teraz, kiedy Katy jest w domu ... Ach, go艂膮beczko, sam nie wiem, co ci powiedzie膰.

G艂os mu si臋 za艂ama艂. Obr贸ci艂 si臋 i szybko wyszed艂 na podw贸rze. Przez chwil臋 wydawa艂o si臋 Bryn, 偶e jest nadal tym silnym, niepokonanym m臋偶czyzn膮 z jej dzieci臋cych wyobra偶e艅. Wr贸ci艂a do kuchni. Z zadowoleniem stwierdzi艂a, 偶e Katy posz艂a ju偶 do salonu.

Wolno otworzy艂a list. Ju偶 wcze艣niej zauwa偶y艂a, 偶e jest to korespondencja z banku. Przebieg艂a wzrokiem tekst. W ci膮gu miesi膮ca nale偶a艂o sp艂aci膰 po偶yczk臋. W przeciwnym razie bank b臋dzie musia艂 podj膮膰 odpowiednie kroki. Oznacza艂o to, 偶e musz膮 sprZeda膰 farm臋 korporacji Germaine, lub zrobi to za nich bank.

Odetchn臋艂a g艂臋boko. Wiedzia艂a, 偶e taka chwila kiedy艣 na­dejdzie, ale nie chcia艂a w nie uwierzy膰. Nie mo偶e straci膰 Ravenheights. Nie mo偶e. Zw艂aszcza teraz, kiedy Katy po wszystkim, co przesz艂a w Londynie, tak bardzo potrzebowa艂a tego miejsca. B臋dzie walczy膰 do ostatka, 偶eby je dla niej zatrzyma膰. Poczu艂a silniejsz膮 ni偶 zwykle determinacj臋, aby walczy膰 o zachowanie farmy. Nie tylko dla siebie, r贸wnie偶 dla Katy.

B臋dzie musia艂a spotka膰 si臋 osobi艣cie z Kynastonem Germaine. Wyt艂umaczy膰 mu ca艂膮 sytuacj臋. Z pewno艣ci膮 zrozumie.




Marion wysiad艂a z samochodu i spujrza艂a na biurowiec Ventury. Jak na Nowy Jork, by艂 to skromny, jedynie trzydziestopi臋trowy budynek. Setki biur, w kt贸rych pracowa艂o tysi膮ce ludzi, grupowa艂y rozmaite przedsi臋biorstwa, kt贸re sk艂ada艂y si臋 na imperium Ventury.


Spojrza艂a za oddalaj膮c膮 si臋 cicho czarn膮 limuzyn膮. Teraz b臋d臋 je藕dzi膰 do pracy taks贸wk膮, pomy艣la艂a. Albo nawet chodzi膰 na piechot臋. W ten ponury marcowy poranek w budynku pali艂y si臋 wszystkie 艣wiat艂a. Nagle ogarn臋艂y j膮 w膮tpliwo艣ci i straci艂a ca艂膮 pewno艣膰 siebie. Dotychczas odwiedza艂a ten budynek jedynie w roli Ksi臋偶niczki, pi臋knej kobiety, c贸rki wszechw艂adnego szefa. Teraz mia艂a wej艣膰 tam jako Marion Ventura, kt贸rej my艣li mia艂y zaj膮膰 prowadzone przez firm臋 interesy. Zebra艂a si臋 na odwag臋 i przesz艂a przez hol, gdzie powita艂y j膮 elegancko ubrane recepcjonistki.

- Dzie艅 dobry, pani Ventura. .

U艣miechn臋艂a si臋 do nich. Jak szybko rozchodz膮 si臋 nowiny. Powiedzia艂y "pani Verhura", nie "pani Prescott".

Niepok贸j powr贸ci艂, kiedy wchodzi艂a do windy. Najwy偶sze pi臋tro budynku zarezerwowane by艂o dla najwy偶szych rang膮 urz臋dnik贸w imperium Ventury. Wszyscy pracownicy z po­zosta艂ych dwudziestu dziewi臋ciu pi臋ter walczyli o to, aby kiedy艣 si臋 tam dosta膰. A ona po prostu mia艂a zamiar tam wjecha膰, jak gdyby ... jak gdyby by艂a w艂a艣cicielk膮 tego wszyst­kiego. Ale przecie偶 to w pewnym sensie by艂o zgodne z pra­wd膮. Jej ojciec w艂ada艂 tym imperium, a ona by艂a jego c贸rk膮. Nepotyzm. S艂owo路 tabu dla przeci臋tnego Amerykanina, dla W艂ocha mia艂o zupe艂nie inne znaczenie.路 Dla kogo mia艂by w pocie czo艂a pracowa膰 m臋偶czyzna, je艣li nie dla swoich dzieci?

Leslie Ventura ca艂e 偶ycie naprawd臋 ci臋偶ko pracowa艂, a Marion by艂a teraz jego jedynym dzieckiem. Na my艣l o bracie przenikn膮艂 j膮 nag艂y b贸l. Ale Keith nie chcia艂by, 偶eby zrezygnowa艂a z tego, czego zawsze w. g艂臋bi serca pragn臋艂a. Przecie偶 sam cz臋sto powtarza艂 jej, 偶e jest zdolna i ma siln膮 osobowo艣膰.

Wysz艂a z windy na wy艂o偶ony szaroniebieskim dywanem korytarz. Min臋艂a d臋bowe drzwi, na kt贸rych wisia艂y tabliczki z nazwiskami jej kuzyn贸w; pami臋ta艂a ich z czas贸w dzieci艅stwa. By艂y tam r贸wnie偶 obce nazwiska, 艣wietnych specjalist贸w, kt贸rych ojciec zdo艂a艂 odebra膰 swoim rywalom.

Skierowa艂a si臋 w stron臋 biura nale偶膮cego do Keitha. By艂o t贸 . drugie co do wa偶no艣ci biuro w ca艂ym budynku. Najwi臋ksze zajmowa艂 oczywi艣cie sam Leslie Ventura, lecz od 艣mierci syna nie pokaza艂 si臋 jeszcze w firmie. Nie w膮tpi艂a, 偶e ojciec powr贸ci do pracy, jak tylko dojdzie do siebie. Tymczasem nie m贸g艂 nawet o tym my艣le膰. W艂a艣nie z tego powodu zjawi艂a si臋 tu dzisiaj. Chcia艂a pom贸c ojcu otrz膮sn膮膰 si臋 z 偶alu nad samym sob膮.

Zbli偶aj膮c si臋 do tej cz臋艣ci biura, w kt贸rej urz臋dowa艂 kiedy艣 Keith, us艂ysza艂a gwar o偶ywionej rozmowy. Otworzy艂a drzwi i ze zdziwieniem stwierdzi艂a, 偶e w pokoju nie ma sekretarki, kt贸ra o tej porze powinna by膰 ju偶 na swoim stanowisku. Podchodz膮c do nast臋pnych, z lekka路 uchylonych drzwi, zatrzyma艂a si臋 na d藕wi臋k dochodz膮cych stamt膮d g艂os贸w.

- Nie widz臋 偶adnego problemu. - Natychmiast pozna艂a g艂os stryja Dino. - Jestem prezesem Kopalni Ventura, a kopal­nie od dawna uznawane s膮 za najwa偶niejsze przedsi臋biorstwa Ventury.

- Mo偶e i tak, ale to wcale nie oznacza, 偶e automatycznie przejdziesz do tego biura - wtr膮ci艂 Charles Ventnor, jeden z pozyskanych przez firm臋 specjalist贸w. Marion pozna艂a go po kanadyjskim akcencie.

Poczu艂a ucisk w gardle. K艂贸cili si臋 o biuro Keitha, gdy tymczasem on nie zosta艂 jeszcze pochowany.

Kiedy wybieg艂a ze szpitala, bezwzgl臋dne s艂owa wypo­wiedziane przez ojca odbija艂y si臋 echem w jej g艂owie. Sz艂a bezmy艣lnie przed siebie, szukaj膮c jakiejkolwiek po­ciechy. Po chwili jednak zacz臋艂a zastanawia膰 si臋 nad sob膮. W g艂臋bi serca czu艂a, 偶e ojciec wcale tak nie my艣la艂. Mia艂a dwadzie艣cia cztery lata, by艂a rozwiedziona i bardzo bogata. To wszystko mog艂o prowadzi膰 jedynie do katastrofy. Po­stanowi艂a zapanowa膰 nad swoim 偶yciem i robi膰 to, co sama chce.

Zastanawia艂a si臋 nad tym, co mog艂aby robi膰. Do tej pory nie mia艂a szans wykorzysta膰iJmiej臋tno艣ci zdobytych w czasie studi贸w w Radcliffe, kt贸re uko艅czy艂a z odznaczeniem. Mia艂a wi臋c, przynajmniej teoretyczne, przygotowanie do tego, aby zaj膮膰 si臋 biznesem. Potrzebowa艂a jedynie czasu na zdobycie do艣wiadczenia, ale przecie偶 nosi艂a nazwisko Ventura. Ojciec da艂 Keithowi czas na zapoznanie si臋 z rozleg艂ymi interesami firmy. Chcia艂 go uczy膰 i kszta艂towa膰, aby w przysz艂o艣ci syn m贸g艂 stan膮膰 na czele firmy.

Mog艂aby to by膰 przysz艂o艣膰 r贸wnie偶 dla niej; dotychczas pr贸cz tego, 偶e s艂ucha艂a ojca, nic nie路 zrobi艂a ze swoim 偶yciem. Leslie Ventura nigdy nie pomy艣la艂 o tym, czym c贸rka chcia艂aby si臋 zajmowa膰. A teraz路 znalaz艂a si臋 tutaj. Pomys艂 ten wydawa艂 si臋 jej absurdalny, ale by艂a przekonana, 偶e post臋puje dobrze. Robi艂a to, co musia艂a zrobi膰. Teraz, stoj膮c za drzwiami i s艂uchaj膮c tych obrzydliwych przetarg贸w, utwierdzi艂a si臋 w swoim przekonaniu. To ona by艂a dziedziczk膮 Ventura Industries. Musia艂a tylko dowie艣膰 tego ojcu.

Odetchn臋艂a g艂臋boko, pchn臋艂a drzwi i wesz艂a do 艣rodka.

Wszyscy obr贸cili si臋 w jej stron臋. Dla dw贸ch znajduj膮cych si臋 w pokoju m臋偶czyzn by艂a cz艂onkiem rodziny, jeden zna艂 j膮 jako c贸rk臋 Ventury, ale 偶aden z nich nie zobaczy艂 w niej nowej nast臋pczyni.

- Witam pan贸w - powiedzia艂a, patrz膮c z u艣miechem na ich zdziwione twarze. - Nikogo nie by艂o w sekretariacie.

- Powiedzieli艣my Felicity , 偶eby posz艂a na kaw臋. - Francis Ventura pierwszy odzyska艂 g艂os. .

- No tak, to wyja艣nia spraw臋 ... - Marion skierowa艂a si臋 do olbrzymiego biurka. .

Dopiero wtedy zobaczyli, 偶e ma w r臋ku teczk臋. Spojrzeli po sobie w. milczeniu. Marion mia艂a uczucie, jakby Keith sta艂 przy niej. Ca艂a ta scena na pewno sprawi艂aby mu ogromn膮 przyjemno艣膰.

- Wi臋c do rzeczy,. panowie. Chc臋 jeszcze dzi艣 zwo艂a膰 nadzwyczajne zebranie pracownik贸w. Stryju Dino, mo偶esz to za艂atwic, prawda? Oczywi艣cie nie wszystkich, wystarcz膮 tylko przedstawiciele poszczeg贸lnych przedsi臋biorstw.

\..

- Ee ... oczywi艣cie -wykrztusi艂 Dino, patrz膮c w os艂upieniu na bratanic臋. Marion wyj臋艂a z torby kilka papierowych teczek. Gdyby oni wiedzieli, 偶e s膮 zupe艂nie puste, pomy艣la艂a rozbawiona i podnios艂a oczy, udaj膮c zdziwienie, 偶e jeszcze ich tu widzi.


- Frankie, b膮d藕 tak dobry i popro艣 Felicity, 偶eby wr贸ci艂a do biura. Potrzebuj臋 jej, 偶eby si臋 przygotowa膰 na zebranie.

Frankie zaczerwieni艂 si臋 ze z艂o艣ci. Nie znosi艂 tego zdrobnienia. - Oczywi艣cie - powiedzia艂 i szybko wyszed艂. Jego m臋ska duma ucierpia艂a ju偶 wystarczaj膮co, nie chcia艂, us艂ysze膰 kolejnego polecenia.


Dwaj pozostali m臋偶czy藕ni spojrzeli na Marion wyczekuj膮co, ale by艂a tak zaj臋ta przeszukiwaniem biurka i studiowaniem terminarza Keitha, 偶e wydawa艂a si臋 nie pami臋ta膰 o ich obecno艣ci. W ko艅cu ruszyli do drzwi i wtedy us艂ysza艂a g艂os Charlesa.

- Nie wiedzia艂em, 偶e szef ma zamiar robi膰 dzisiaj zebranie. Odetchn臋艂a. Zrobi艂a ju偶 pierwszy krok na swojej nowej drodze. Drzwi znowu otworzy艂y si臋 i Felicity Wrighton niepew­nie podesz艂a do biurka. Marion patrz膮c w jej zdziwione niebieskie oczy zrozumia艂a, dlaczego Keith czu艂 do Felicity sympati臋.


- Dzie艅 dobry, pani... Ventura ... Tak ... tak mi przykro z powodu pani brata. B臋dzie mi go brakowa膰 - doda艂a.


Marion czu艂a, 偶e dziewczyna m贸wi szczerze. 艁zy nap艂yn臋艂y jej do oczu.


- Dzi臋kuj臋 ci, Felicity . Mnie te偶 b臋dzie go brakowa艂o. M贸w do mnie Marion.

- Pan Ventura powiedzia艂, 偶e chcesz si臋 ze mn膮 widzie膰 - oznajmi艂a Felicity urz臋dowym tonem.

Marion wyprostowa艂a si臋 na krze艣le i skin臋艂a g艂ow膮.


- Tak. Chc臋, 偶eby艣 mi przygotowa艂a pe艂n膮 dokumentacj臋 wszystkich przedsi臋biorstw Ventury, poczynaj膮c od tych naj­wi臋kszych i przynosz膮cych najlepsze zyski. Chc臋 mie膰 do­k艂adn膮 list臋 zatrudnionych, kopi臋 tegorocznego. bilansu oraz raport o poprzednim stanie finans贸w. Interesuj膮 mnie r贸wnie偶 wszystkie nowe kopalnie, kt贸re wzbudzaj膮 jakiekolwiek kon­trowersje.

Felicity otworzy艂a szeroko oczy.


- To jest ogromne zadanie, prosz臋 pani. - Marion popatrzy艂a na ni膮 i Felicity u艣miechn臋艂a si臋. - Tak pani ... Marion. Zaraz si臋 do tego zabior臋. Czy przynie艣膰 kawy?

- Tak, poprosz臋. Czeka mnie d艂ugi dzie艅.



Kynaston Germaine wyjrza艂 przez okno samochodu. Po­stanowi艂 sam wybra膰 miejsce na pokryty dachem park rekreacyjny i teraz, obje偶d偶aj膮c okolic臋, podda艂 si臋 jej urokowi - bezkresnym zielonym pastwiskom, oddzielonym od siebie kamiennymi murkami. Natychmiast zapisa艂 w swoim notatniku, 偶e granice parku maj膮 by膰 oznaczone w ten sam spos贸b.

- Zwolnij, Vince - powiedzia艂. - A co to jest, do diab艂a?! - wykrzykn膮艂 zdumiony.

- To jest wiadukt Ribblehead,' panie Germaine. Imponuj膮cy, prawda? - rzek艂 szofer z dum膮.

Kynaston skin膮艂 g艂ow膮. Rzeczywi艣cie, widok by艂 imponuj膮cy. Ponad dolin膮 wznosi艂 si臋 rz膮d pi臋knych 艂uk贸w. Kynaston widzia艂 ju偶 oczami wyobra藕ni ma艂膮 paro~膮 lokomotyw臋, kt贸ra przemierza wiadukt w k艂臋bach bia艂ej pary.


Odchyli艂 si臋 na oparcie samochodu marki Daimler Sovereign i s艂ucha艂 monologu Vince'a na temat lokalnej historii.

- Zbudowano go dla linii kolejowej Settle-Carlisle jeszcze w czasach wiktoria艅skich - wyja艣ni艂 Vince.

Kynaston u艣miechn膮艂 si臋.

-:- Interesuje ci臋 kolej, prawda?

- Ten temat interesuje wielu ludzi. W ka偶dym razie tych, kt贸rzy widzieli ten wiadukt.

- Tak - przyzna艂 cicho Kynaston, wpatruj膮c si臋 w budowl臋.

Poci膮gi parowe fascynowa艂y wszystkich. Si臋gn膮艂 po telefon, 偶eby po艂膮czy膰 si臋 ze swoim biurem.


- Michael, chc臋, 偶eby艣 zebra艂 wszystkie informacje na temat wiaduktu Ribblehead. Musz臋 wiedzie膰, czy b臋dzie mo偶na wynegocjowa膰 wznowienie tutejszej linii kolejowej. Potem rozejrzyj si臋 za starymi poci膮gami parowymi do sprzeda偶y. Nie musz膮 by膰 w dobrym stanie, zawsze mo偶emy je wyremon­towa膰.

- Rozumiem. My艣lisz o rozbudzeniu uczucia nostalgii?

- W g艂osie Michaela zabrzmia艂o rozbawienie. - Oczywi艣cie masz racj臋. Stary poci膮g parowy zarobi na siebie w przeci膮gu jednego roku.

- Ot贸偶 to. Gdyby艣 jeszcze m贸g艂 zobaczy膰 tutejszy krajobraz - mrukn膮艂 Kynaston, patrz膮c na wiadukt przez tyln膮 szyb臋

samochodu. 呕aden turysta nie oprze si臋 pokusie przeja偶d偶ki poci膮giem parowym po tych cudownych dolinach Y orkshire. Ponownie wyj膮艂 z teczki notatnik i zapisa艂 w nim kilka uwag, nie przerywaj膮c telefonicznej rozmowy z Michaelem. - Jak tam sprawa suchego stoku dla narciarzy?


- W porz膮dku. Trzeba jeszcze wykupi膰 ten ostatni kawa艂ek ziemi, ale to kwestia dos艂ownie kilku dni. Rozmawia艂em przed chwil膮 z bankiem.


- 艢wietnie. Czy przys艂ali ju偶 pr贸bk臋 materia艂u na suchy stok? Pami臋taj, 偶e ta ziele艅 musi mie膰 taki sam odcie艅 jak ziele艅 w ~olinie. Je艣li r贸偶nica b臋dzie widoczna, s艂ono za to zap艂acimy.

- Twierdz臋, 偶e to jeszcze troch臋 potrwa. Suche stoki maj膮 wsz臋dzie standardowy kolor.

- Mo偶e inne tak - powiedzia艂 spokojnie Kynaston. - Ale nie m贸j. - Tymi s艂owami zako艅czy艂 rozmow臋.

- Ju偶 jeste艣my na miejscu, panie Germaine. Niez艂y tu ba艂agan, prawda?


Kynaston popatrzy艂 na zakupiony ostatnio kawa艂ek gruntu, zamieniony teraz w plac budowy, i przyzna艂 racj臋 szoferowi. Rzeczywi艣cie panowa艂 tu niez艂y ba艂agan. Tam, gdzie pracowa艂y buldo偶ery, le偶a艂y zwa艂y ziemi. Ogromna wyrwa oznacza艂a pocz膮tek budowy drogi dojazdowej.


- Naprawd臋 chce pan tu wybudowa膰 co艣 takiego przykrytego szklanym dachem, panie Germaine? - spyta艂 Vince. Sp臋dzi艂 tu czterdzie艣ci trzy lata i mimo wszelkich stara艅 nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie tej szklanej kopu艂y.

_ Tak - odrzek艂 Kynaston, czujnie obserwuj膮c plac budowy. Z trzech stron plac otoczony by艂 lasem. - To idealne miejsce na park rekreacyjny.

Vince patrzy艂 smutno na ogromny d贸艂 w ziemi. Wiedzia艂, 偶e nie ma prawa narzeka膰. Przez ostatnie sze艣膰 miesi臋cy, zanim pojawi艂a si臋 Gertnaine Corporation, by艂 na zasi艂ku. Teraz znalaz艂 prac臋 na ca艂e 偶ycie. Zostanie ogrodnikiem w parku i b臋dzie pracowa膰 w zawodzie, kt贸rego si臋 kiedy艣 wyuczy艂. Mia艂 tylko nadziej臋, 偶e ten bogaty Amerykanin wie, co robi.


Marion nie podnios艂a g艂owy na d藕wi臋k otwieranych drzwi. - Postaw tac臋 na biurku, Felicity. Zjem p贸藕niej. - Nie odrywa艂a wzroku od wydruku komputerowego, zawieraj膮cego dane o Ventura Paper.

- Co tu si臋 dzieje, do cholery?

_ Przepraszam. My艣la艂am, 偶e to moja sekretarka z kanapkami.

_ Twoja sekretarka? - Leslie Ventura zamkn膮艂 za sob膮 drzwi i podszed艂 do fotela stoj膮cego przed biurki.em. Wida膰 by艂o, 偶e jest wyczerpany. Patrzy艂 na Marion pustym wzrokiem, jakiego nigdy przedtem u niego nie widzia艂a. Opu艣ci艂a go ca艂a energia. Fakt ten przerazi艂 j膮 bardziej ni偶 perspektywa, 偶e ojciec zaraz dostanie ataku sza艂u.

- Tak, Felicity - wymamrota艂a, mobilizuj膮c ca艂膮 sw膮 odwag臋. _ Wiem, kt贸ra sekretarka pracuje w tym biurze - powie­dzia艂 z sarkazmem Ventura. - Nie wiem natomiast, co ty tutaj robisz. I co to za nadzwyczajne zebranie zwo艂ane zosta艂o na dzisiaj?

- Ja je zwo艂a艂am.

_ Tyle zd膮偶y艂em dowiedzie膰 si臋 od Dino. Kiedy do mnie telefonowa艂, by艂 bliski histerii. - Przez moment b艂ysk roz­bawienia zapali艂 si臋 w jego oczach, lecz natychmiast zgas艂. - Siedzisz na miejscu Keitha.

Marion zblad艂a, ale nie poruszy艂a si臋. Patrzy艂a na ojca oczami pe艂nymi b贸lu.

- Wiem - odpar艂a cicho. - Kiedy przysz艂am dzisiaj do biura, Charles, Dino i Frankie k艂贸cili si臋 o to, kto zajmie to miejsce.

Leslie Ventura skrzywi艂 si臋 bole艣nie. Za chwil臋, jakby wbrew sobie, u艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- A ty zdecydowa艂a艣 si臋 sama zaj膮膰 to miejsce, i w ten spos贸b rozwi膮za膰 sp贸r.

- Tak. Rozwi膮za艂am go, wchodz膮c tutaj i zajmuj膮c to miejsce. Leslie spojrza艂 na wydruk komputerowy w jej r臋kach.

Przeczyta艂 kilka linijek.

- Ventura Paper. Dlaczego to czytasz?

- Czytam o wszystkich przedsi臋biorstwach Ventury. Przynajmniej tyle, ile zdo艂am w ci膮gu ... - Spojrza艂a na zegarek. - Trzech godzin i czterdziestu minut.

Leslie przeni贸s艂 wzrok na jej twarz. Wygl膮da艂a na zm臋czon膮, ale oczy mia艂y jaki艣 szczeg贸lny wyraz. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e ona r贸wnie偶 straci艂a Keitha. Wielokrotnie zastanawia艂 si臋, czy Marion nie kocha brata bardziej ni偶 ktokolwiek z rodziny, bardziej ni偶 贸n, bardziej ni偶 Nadine, jego 偶ona i nadopieku艅cza matka. Zda艂 sobie spraw臋 z cierpienia cqrki i w艂asnej oboj臋tno艣ci wobec niej. Zawsze stara艂 si臋 chroni膰 rodzin臋. Za艂ama艂 si臋 jedynie wtedy, kiedy guz m贸zgu zabi艂 jego ukochan膮 偶on臋, i teraz, kiedy narkotyki zabi艂y jego syna. Wynaj膮艂 ju偶 co prawda prywatnego detektywa, 偶eby odnalaz艂 dostawc臋, kt贸ry zaopatrywa艂 Keitha, i zamkn膮艂 go na reszt臋 偶ycia w wi臋zieniu. Ale Marion ... Uprzyto,mni艂 sobie, 偶e w ci膮gu ostatnich czterech dni ani razu nie pomy艣la艂 o c贸rce.

- Marion, nie powinna艣 tu by膰 - powiedzia艂 mi臋kko. Popatrzy艂 zaskoczony, jak zrywa si臋 na r贸wne nogi i staje przed nim z p艂on膮cym wzrokiem.

- Dlaczego? Dlatego, 偶e nie jestem m臋偶czyzn膮? Co艣 ci powiem, tatusiu. Owszem, nie jestem m臋偶czyn膮, ale przecie偶 nazywam si臋 Ventura.

- Co to ma do rzeczy? - spyta艂 zdezorientowany Leslie, nie spodziewaj膮c si臋 tak ostrej reakcji ze strony c贸rki.

- Wszystko - powiedzia艂a ostrym g艂osem, siadaj膮c z po­wrotem za biurkiem. - Tatusiu, chc臋 sama zapracowa膰 na swoje utrzymanie. A gdzie mia艂abym pracowa膰, je艣li nie tutaj?

Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Nie masz odpowiednich kwalifikacji, Marion.

- Mam lepsze kwalifikacje ni偶 Keith - odparowa艂a. - Uko艅czy艂am Radcliffe z najwy偶szym odznaczeniem, nie pami臋tasz? - To niemoiliwe - rzek艂 szorstko Leslie. - To nadal jest 艣wiat m臋偶czyzn i do wykonywania tej pracy potrzebny jest m臋偶czyzna. Nie my艣lisz racjonalnie. Je偶eli...

- Wr臋cz przeciwnie - przerwa艂a mu Marion. Nagle opu艣ci艂 j膮 strach przed ojcem. Poczu艂a si臋 silna i zdolna do tego, 偶eby mu si臋 przeciwstawi膰. - To ty nie my艣lisz racjonalnie. Dwa lata temu wprowadzi艂e艣 tu Keitha, by nauczy艂 si臋 kierowa膰 firm膮. Nie bardzo mu si臋 to udawa艂o. Oboje dobrze wiemy, 偶e nie by艂 do tego stworzony. Nie rozumia艂, albo nie chcia艂 zrozumie膰, 艣wiata, w kt贸rym ty 偶yjesz. Ja rowmiem. Mam kwalifikacje, brak mi tylko do艣wiadczenia. Przyznaj臋 to otwarcie. Ale wkr贸tce je zdob臋d臋. Musisz tylko da膰 mi szans臋. Tak jak da艂e艣 j膮 Keithowi.

Leslie patrzy艂 na twarz c贸rki, na kt贸rej malowa艂a si臋 determinacja. Westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Czas ju偶 sko艅czy膰 t臋 g艂upi膮 rozmow臋, Marion - powiedzia艂 zimno. - Wielkie finanse to nie miejsce dla kobiety. Sama by艣 to zrozumia艂a, gdyby艣 potrafi艂a .my艣le膰 racjonalnie, zamiast pogr膮偶a膰 si臋 w marzeniach o prowadzeniu Ventura Industries. Jeste艣 pi臋kn!t, m艂od膮 kobiet膮. Powinna艣 cieszy膰 si臋 偶yciem.

- Chc臋 to robi膰. A kariera zawodowa to jedna z wi臋kszych przyjemno艣ci, jakie mo偶na mie膰 w 偶yciu. Sam o tym dobrze wiesz - doda艂a z naciskiem.

Leslie Ventuni by艂 zbyt wyczerpany, aby wdawa膰 si臋 z c贸rk膮 w dyskusj臋. Ogarn膮艂 go gniew.

- Do diab艂a, Marion, tego ju偶 za wiele - warkn膮艂, podnosz膮c si臋 z fotela i kieruj膮c w stron臋 drzwi. - Nie ma mowy o tym, by艣 zaj臋艂a miejsce Keitha. Odwo艂uj臋 zebranie i wracam do domu. Porozmawiamy p贸藕niej.

- Nie, tatusiu, nie porozmawiamy - o艣wiadczy艂a Marion. Ojciec zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. W g艂osie c贸rki by艂o co艣 szczeg贸lnego. Obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na jej drobn膮 posta膰 w przepastnym fotelu.

- Je艣li odwo艂asz to zebranie, wyjd臋 st膮d i poszukam sobie pracy gdzie indziej. Je艣li to b臋dzie konieczne, zaczn臋 od naj ni偶szego stanowiska, tak jak to robi wi臋kszo艣膰 ludzi. Ale studia uko艅czone z wyr贸偶nieniem zawsze robi膮 wra偶enie na pracodawcach. B臋d臋 ci臋偶ko pracowa膰 i odnios臋 sukces. Je艣li nie zatrudnisz mnie w firmie, p贸jd臋 do jakiej艣 rywalizuj膮cej z nami korporacji.

- Nie ple膰 g艂upstw - mrukn膮艂 Leslie. - Nikt ci nie da pracy.

- Tak my艣lisz? - spyta艂a ironicznie. - 呕aden z twoich rywali nie zatrudni Ksi臋偶niczki Ventury? Mylisz si臋, tatusiu. Pomy艣l . tylko, jak膮 wspania艂膮 reklam臋 bym im zrobi艂a. Ksi臋偶niczka Ventura pracuje dla konkurencji.

Leslie wpatrywa艂 si臋 w c贸rk臋 ze zdumieniem. To nie by艂a ta sama Marion. To kto艣 inny. Ta ... ta ... precyzyjnie my艣l膮ca i ch艂odno przedstawiaj膮ca swoje racje kobieta to nie by艂a ju偶 jego ma艂a dziewczynka.

- Nie zrobisz tego - powiedzia艂 niepewnie.

- Zrobi臋 to - odpar艂a Marion. - Ale tylko wtedy, je艣li mnie do tego zmusisz. Tylko wtedy, kiedy si臋 ode mnie odwr贸cisz. - Marion! - wykrzykn膮艂 Leslie. - Nigdy si臋 od ciebie nie odwr贸c臋. M贸j Bo偶e, przecie偶 jeste艣 moim cia艂em i krwi膮.

- Wi臋c tak mnie w艂a艣nie traktuj. Zwo艂aj to zebranie. Przed­staw mnie tak, jak dwa lata temu przedstawi艂e艣 Keitha, jako now膮 spadkobierczyni臋. Wszystko mi jedno, jakie dostan臋 stanowisko, jak膮 prac臋 b臋d臋 wykonywa膰 i w jakim biurze mnie umie艣cisz. Je艣li tylko dasz mi szans臋. Tak膮 sam膮 szans臋, jak膮 da艂e艣 Keithowi.

Patrzyli na siebie z napi臋ciem. Leslie sta艂 przy drzwiach, a Marion siedzia艂a za biurkiem. Nie widzia艂, 偶e dr偶膮 jej kolana, i nie zdawa艂 sobie sprawy, ile nerw贸w kosztuje j膮 ta rozmowa.

- Uwa偶am, 偶e mnie szanta偶ujesz - odezwa艂 si臋 wreszcie ostrym tonem.

- Nie, tatusiu. - Marian mia艂a 艂zy w oczach. - Ja si臋 tylko tobie przeciwstawiam. Jeste艣 zdziwiony, bo nikt tego dot膮d nie zrobi艂. Mama nie chcia艂a, Keith nie m贸g艂, a ja si臋 te偶 zawsze zgadza艂am z twoim zdaniem. Ale teraz mam odwag臋 ci si臋 przeciwstawi膰. - Oyetchn臋艂a g艂臋boko i spojrza艂a mu prosto w oczy. - Pytam tylko, co masz zamiar z tym zrobi膰? - doda艂a cicho.



Bryn niech臋tnie przejrza艂a si臋 w lustrze. Dawno nie mia艂a na sobie sukienki i teraz wydawa艂o jej si臋, 偶e wygl膮da w niej dziwnie. Sukienka by艂a br膮zowa, w Czarne kropki, zapinana z przodu na du偶e guziki. Bryn kupi艂a j膮 kiedy艣 na wyprzeda偶y w Otley. Od tego czasu min臋艂y ju偶 cztery lata, a sukienka nadal by艂a na ni膮 dobra. To znaczy, 偶e nie uty艂a. Jeszcze przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 swojemu odbiciu w lustrze, po czym wzruszy艂a ramionami. W艂o偶y艂a swoje jedyne porz膮dne sznurowane buty, wzi臋艂a torebk臋 i szybkim krokiem skierowa艂a si臋 do drzwi. Katy spojrza艂a na ni膮 ze zdziwieniem.

- W co ty si臋, u licha, ubra艂a艣?

Bryn zaczerwieni艂a si臋. Nie chcia艂a, aby siostra podwa偶a艂a jej i tak w膮t艂膮 wiar臋 w siebie. Gdyby Katy wiedzia艂a, w jakiej sprawie jedzie do miasta, na pewno okaza艂aby wi臋cej wyrozu­mia艂o艣ci, ale Bryn nie mia艂a odwagi powiedzie膰 jej wszystkiego. Poprzedniego dnia by艂a w szoku: S膮dzi艂a, 偶e b臋d膮 mieli wi臋cej czasu, przynajrp.niej par臋 miesi臋cy. A teraz, je艣li nie uda jej si臋 temu zapobiec: b臋d膮 musieli sprzeda膰 Ravenheights ju偶 za kilka tygodni. Nie mog艂a pogodzi膰 si臋 z t膮 my艣l膮. Zosta艂a jej tylko jedna szansa, aby utrzyma膰 farm臋. Za wszelk膮 cen臋 musi zrobi膰 dobre wra偶enie na Kynastonie Germaine, tymczasem Katy pozbawi艂a jej wiary w siebie, chocia偶 Bryn w g艂臋bi serca wiedzia艂a, 偶e siostra ma racj臋.

- To jest moja jedyna sukienka - powiedzia艂a, u艣miechaj膮c si臋 niepewnie. - Mam jeszcze sp贸dnic臋 i bluzk臋, kt贸r膮 nosi艂am do szko艂y.

Katy pokr臋ci艂a z niedowierzaniem g艂ow膮 i wybuchn臋艂a histerycznym 艣miechem. Bryn wstrz膮sn臋艂a si臋 nerwowo. W ci膮gu ostatnich dni Katy bardzo si臋 zmieni艂a.


- Nie musz臋 tam dzisiaj jecha膰. A mo偶e wybra艂aby艣 si臋 ze mn膮?


- Do Harrogate? - spyta艂a drwi膮co Katy. - Dzi臋kuj臋. Wol臋 zosta膰 w domu.

Bryn zagryz艂a usta. Od dnia swojego przyjazdu Katy ani razu nie wysz艂a z domu. Jakby si臋 tego ba艂a. Przed wyjazdem do Londynu siostra potrafi艂a godzinami poprawia膰 makija偶 przed lustrem, le偶e膰 w wannie i naciera膰 si臋 kremem. Teraz mia艂a brudne, nie uczesane w艂osy i blad膮, 艣ci膮gni臋t膮 twarz. Zawsze "szczebiota艂a j~k ptaszek", jak m贸wi艂 ojciec. Teraz prawie si臋 nie odzywa艂a. Czyta艂a gazet臋, krzywi膮c si臋 na zamieszczone w niej fotografie modelek, i ogl膮da艂a australijskie seriale w telewizji.

- W porz膮dku - odpowiedzia艂a Bryn. Chcia艂a, 偶eby Katy z ni膮 pojecha艂a, ale ba艂a si臋 nalega膰. - Przygotowa艂am wszystko do obiadu, musisz tylko dok艂ada膰 do pieca i pilnowa膰, 偶eby nie spali艂o si臋 ciasto z kurczakiem. Ziemniaki s膮 obrane i posolol艂e, rzepa te偶.


Katy skin臋艂a g艂ow膮. Nie mia艂a poj臋cia, jak utrzyma膰 sta艂膮 temperatur臋 pieca, i wiedzia艂a, 偶e zapomni wstawi膰 jarzyny. Podnios艂a g艂ow臋 i stwierdzi艂a, 偶e zosta艂a w pokoju sama. Bryn musia艂a ju偶 wyj艣膰. Nie us艂ysza艂a nawet jej "Do widzenia". Z westchnieniem si臋gn臋艂a do torebki. Wyj臋艂a tabletk臋 uspoka­jaj膮c膮 i po艂kn臋艂a j膮 bez popijania. Nie powinna dopu艣ci膰, aby takie drobiazgi wyprowadza艂y j膮 z r贸wnowagi.


Bryn przekr臋ci艂a kluczyk w stacyjce samochodu Katy i wy­cofa艂a go z podw贸rza. Od bardzo dawna nie prowadzi艂a 偶adnego pojazdu poza traktorem. Teraz ostro偶nie w艂膮cza艂a biegi. Musz臋 co艣 zrobi膰 dla Katy, pomy艣la艂a z niepokojem. Tylko co?


Zaparkowa艂a samoch贸d w centrum Harrogate. Kiedy ot­worzy艂a drzwiczki, podmuch zimnego wiatru uderzy艂 j膮 w twarz. Zapi臋艂a p艂aszcz przeciwdeszczowy i w艂o偶y艂a chustk臋 na g艂ow臋. Napotkany policjant wyt艂umaczy艂 jej, jak doj艣膰 do hotelu. Zaj臋艂o jej to tylko kilka minut. Zatrzyma艂a si臋 na podje藕dzie i patrzy艂a na budynek, czuj膮c, 偶e opuszcza j膮 odwaga. Zmusi艂a si臋 jednak i sz艂a do drzwi. Nie艣mia艂o zastuka艂a i czeka艂a, jak jej si臋 wydawa艂o, bez ko艅ca. Wreszcie spostrzeg艂a dzwonek i zaczerwieni艂a si臋 z za偶enowania~ pewnie nikt nie us艂ysza艂 jej cichego pukania. Nacisn臋艂a dzwonek i szczelniej owin臋艂a si臋 p艂aszczem. Po chwili drzwi si臋 otworzy艂y i Bryn ujrza艂a m臋偶czyzn臋 w ciemnozielonym uniformie.


- Czym mog臋 s艂u偶y膰? Przykro mi, ale hotel jest jeszcze zamkni臋ty. Czy pani przysz艂a z kwiaciarni?

- Nie. - Pozna艂a po akcencie, 偶e m臋偶czyzna jest miejscowy.

- Chcia艂am zobaczy膰 si臋 z panem Germaine.

- Czy jest pani um贸wiona? Pan Germaine ma swoje biuro w Leeds.


- W Leeds? - powt贸rzy艂a zgn臋biona. - Och, nie. Przyjecha­艂ani z Hawes.

Od藕wierny u艣miechn膮艂 si臋.

- Tak my艣la艂em, s膮dz膮c po pani akcencie. Co艣 pani powiem. Pan Germaine jest w mie艣cie. Wiem na pewno, 偶e dzi艣 po po艂udniu wybiera si臋 do Sali Wystawowej. Mo偶e ...

- O co chodzi, Jakubie? - Michael Forrester pojawi艂 si臋 w holu. - Czy mog臋 w czym艣 pom贸c?

Bryn zaczerwieni艂a si臋 ponownie.

- Nie ... W艂a艣ciwie to chcia艂am si臋 spotka膰 z panem Germaine, 偶eby porozmawia膰 o ... pewnej sprawie dotycz膮cej interes贸w.

~

- W sprawie interes贸w? Jestem asystentem pana Germaine.

Nazywam si臋 Michael Forrester. Mo偶e ja b臋d臋 m贸g艂 to za艂atwi膰? - powiedzia艂 niepewnie. Nie wiedzia艂, czego mo偶e chcie膰 od Kynastona ta gruba kobieta? Mia艂 nadziej臋, 偶e nie chce zarezerwowa膰 pokoju w hotelu.

Bryn odetchn臋艂a z ulg膮. Nie mia艂aby odwagi przyje偶d偶a膰 tu po raz drugi.

- Tak. Mo偶e pan m贸g艂by mi pom贸c. Chodzi o farm臋 Ravenheights.

- Ach tak. Prosz臋 t臋dy. - Micheal dobrze zna艂 t臋 nazw臋. Ta przekl臋ta farma od kilku miesi臋cy nie schodzi艂a mu z my艣li.


Po drodze do biura Bryn rzuci艂a okiem na jadalni臋, gdzie krz膮ta艂o si臋 mn贸stwo ludzi - jedni odkurzali dywany, inni nakrywali obrusami sto艂y. Zobaczy艂a kryszta艂y i srebra stoj膮ce na przeno艣nych blatach, czekaj膮ce, a偶 b臋dzie je mo偶na ustawi膰 na sto艂ach.

- Jutro odb臋dzie si臋 wielki bal z okazji otwarcia hotelu - wyja艣ni艂 Michael i poprowadzi艂 j膮 dalej. Weszli do ma艂ego pokoju. Podsun膮艂 jej krzes艂o. - Zaraz znajd臋 odpowiedni膮 teczk臋. Aha ... Ju偶 mam. - Usiad艂 za biurkiem. - Tak. W naszej ostatniej ofercie podnie艣li艣my cen臋 o dodatkowe tysi膮c funt贸w. Zaproponowali艣my r贸wnie偶 dobr膮 zap艂at臋 za 偶ywy inwentarz sk艂adaj膮cy si臋 z ... pi臋ciuset owiec. To ca艂kiem du偶e stado, prawda?


Bryn skrzywi艂a si臋 ze z艂o艣ci. Czu艂a, 偶e ten m臋偶czyzna, ze swoim fa艂szywym u艣miechem i nienaturalnie serdecznym tonem, traktuje j膮 z g贸ry.

- Jest to jedno z najlepszych stad w okolicy - rzuci艂a zaczepnie, ale czu艂a, 偶e znowu opuszcza j膮 odwaga. - Chcia艂am wyt艂umaczy膰 panu Germaine nasz膮 sytuacj臋. Rodzina Whit­taker贸w uprawia t臋 ziemi臋 od przesz艂o pi臋ciuset lat. Zawsze mieszkali艣my w Ravenheights i dobrze nam si臋 wiod艂o. Ostatnio mieli艣my problemy, ale wkr贸tce je rozwi膮~emy. Potrzebujemy tylko troch臋 czasu. Chcia艂am prosi膰 pana Germaine, 偶eby wycofa艂 ofert臋 kupna ziemi. Bank stara si臋 zmusi膰 nas, 偶eby艣my j膮 przyj臋li, i w ten spos贸b mogli sp艂aci膰 po偶yczk臋. -Gdyby pan Germaine wycofa艂 swoj膮 ofert臋, wtedy bank pozwoli艂by nam pozosta膰 na farmie. Wiem, 偶e by tak by艂o - powiedzia艂a u艣miechaj膮c si臋 niepewnie.


Michael Forrester, kt贸ry kiwa艂 potakuj膮co g艂ow膮 w czasie jej przemowy, westchn膮艂 przeci膮gle. Wszystko by艂o jasne. Dlatego w艂a艣nie ponawia艂 naciski. Czy ta kobieta nie ma poj臋cia

interesach?

- Germaine Corporation, panno ... Whittaker?

- Przepraszam. Zapomnia艂am si臋 przedstawi膰. Jestem Bryn Whittaker.

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 ponad biurkiem. Zaskoczony Michael u艣cisn膮艂 jej d艂o艅. To by艂a Bryn Whittaker?


- A wi臋c, panno Whittaker, pan Germaine zaoferowa艂 pani ojcu bardzo dobr膮 cen臋 i zrobi艂 to w dobrej wierze. Potrzebne mu s膮 ni偶ej po艂o偶one pastwiska, gdzie obecnie wypasacie owce, na suchy stok dla pocz膮tkuj膮cych narciarzy. Musi pani zro­zumie膰, 偶e pan Germaine, kt贸ry zainwestowa艂 tu du偶y kapita艂, nie mo偶e wycofa膰 swojej oferty tylko dlatego, 偶eby pom贸c pani szanta偶owa膰 bank.


Bryn mia艂a uczucie, jakby kto艣 pchn膮艂 j膮 no偶em prosto w brzuch. Zaczerwieni艂a si臋 i zblad艂a. Powoli wsta艂a z krzes艂a.

- Rozumiem, 偶e rozmowa z panem mija si臋 z celem - powiedzia艂a sztywno. Nie wiedzia艂a sama, czy chce st膮d jak najpr臋dzej uciec, ozy te偶 rzuci膰 si臋 na Michaela i rozerwa膰 go na strz臋py. Spojrza艂a na niego, staraj膮c si臋 opanowa膰 gniew. Rzadko zdarza艂o jej si臋 traci膰 panowanie nad sob膮, poniewa偶 z natury by艂a osob膮 pogodn膮 i 偶yczliw膮. Jednak kiedy je traci艂a ...

Obr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, wysz艂a z pokoju i patrz膮c prosto przed siebie przesz艂a przez hol. Nie zauwa偶y艂a nawet od藕wier­nego, kt贸ry otworzy艂 przed ni膮 drzwi.


Michael pokr臋ci艂 w zamy艣leniu g艂ow膮. Co za nie zwyk艂a kobieta. Na szcz臋艣cie nie b臋d膮 ju偶 musieli mie膰 z ni膮 do czynienia. By艂a taka przygn臋biona. Postanowi艂 do艂o偶y膰 na­st臋pne sto funt贸w do ceny 偶ywego inwentarza. To powinno z艂agodzi膰 cios~


Bryn sz艂a szybkim krokiem w stron臋 zaparkowanego samo­chodu. Wszystko si臋 w niej gotowa艂o. Wiedzia艂a, 偶e ten okropny cz艂owiek drwi艂 z niej, mimo swojej uprzejmej miny. Uzna艂 j膮 za g艂upi膮, grub膮 i bezu偶yteczn膮. Wsiad艂a do s膮mo­chodu, dr偶膮c na ca艂ym ciele. Nie pozwol膮 jej zatrzyma膰 Ravenheights. By艂a naiwna, s膮dz膮c, 偶e jej si臋 to uda. Dla Kynastona Germaine i zwi膮zanych z nim aferzyst贸w by艂 to jedynie kawa艂ek ziemi, kt贸rego potrzebowali, aby 艣ci膮gn膮膰 narCiarzy.


Wreszcie zdo艂a艂a si臋 opanowa膰. Wysiad艂a z samochodu i zacz臋艂a i艣膰 ulicami miasteczka, patrz膮c bezmy艣lnie na wystawy sklepowe i walcz膮c ze 艂zami, kt贸re cisn臋艂y si臋 do oczu. 呕ycie jest takie niesprawiedliwe, pomy艣la艂a i roze艣mia艂a si臋 z tego dziecinnego stwierdzenia.

Nagle zo艅entowa艂a si臋, 偶e stoi przed Sal膮 Wystawow膮. Czy偶by przywiod艂o j膮 tu przeznaczenie? Wiedz膮c, 偶e nie ma nic do stracenia, wesz艂a do 艣rodka. Kupi艂a bilet i rozejrza艂a si臋. Otacza艂y j膮 niedorzecznie nowoczesne obrazy. W domu na farmie 艣ciany zdobi艂y jedynie miejscow,e widoczki. Na wystawie panowa艂 przyjemny spok贸j i cisza, wi臋c Bryn poczu艂a si臋 wkr贸tce lepiej ..


Zaraz jednak serce podskoczy艂o jej do gard艂a, bo spostrzeg艂a, 偶e do sali wszed艂 Michael Forrester. Rozejrza艂 si臋, dostrzeg艂 swojego szefa i ruszy艂 w jego stron臋. Bryn instynktownie posz艂a za nim.

- Cze艣膰, Kyn. Chcia艂em ci powiedzie膰, 偶e dzwoni艂 Dawson. Mamy zielone 艣wiat艂o na budow臋 pola golfowego.

Bryn s艂ucha艂a g艂osu Michaela z niech臋ci膮. - To dobrze - odpar艂 jego szef.

S艂owa te mia艂y zupe艂nie inne brzmienie ni偶 ostry ton g艂osu asystenta. Bryn opar艂a si臋 o 艣cian臋 i ostro偶nie zajrza艂a do ma艂ej niszy w rogu sali. M臋偶czyzna o srebrzystoz艂otych w艂osach, znacnie przewy偶szaj膮cy wzrostem Michaela Forrestera, natych­miast przyci膮gn膮艂 jej uwag臋. Nigdy dot膮d nie widzia艂a tak przystojnego m臋偶czyzny. Pod ciemnoszarym garniturem ryso­wa艂y si臋 szerokie ramiona, w膮skie biodra i d艂ugie nogi. Mia艂 opalony kark, a w艂osy l艣ni艂y z艂otym blaskiem.

Serce zabi艂o jej mocno. Cofn臋艂a si臋 i opar艂a o 艣cian臋, nie chc膮c, 偶eby j膮 dostrzeg艂. Nagle ogarn膮艂 j膮 strach. On nie mo偶e jej zobaczy膰. Ju偶 mia艂a odej艣膰, ale powstrzyma艂 j膮 widok kobiety id膮cej w kierunku niszy. By艂a bardzo efektowna, mia艂a czarne kr贸tkie w艂osy i zgrabn膮 sylwetk臋. Ubrana by艂a w d艂ug膮, jaskrawoczerwon膮 sp贸dnic臋 i bia艂o-czarno-czerwon膮 bluzk臋.

- Kyn, kochanie. Tak si臋 ciesz臋, 偶e dosta艂am zaproszenie. Nie darowa艂abym ci, gdyby艣 o mnie zapomnia艂.

S艂owa te wypowiedziane zosta艂y z londy艅skim akcentem, akcentem wy偶szych sfer. Bryn nie chcia艂a tego s艂ucha膰. Pragn臋艂a jak najszybciej wyj艣膰 z budynku.

- Jakbym m贸g艂 o tobie zapomnie膰, Janice. - To by艂 jego g艂os. Bryn rozpozna艂aby go w艣r贸d tysi膮ca innych. - Oczywi艣cie, zatrzymasz si臋 w Germanicusie.

- Gdzie偶by indziej - odrzek艂a ze 艣miechem kobieta. 艢miech ten sprawi艂 ~ryn b贸l. Zamar艂a, kiedy ca艂a tr贸jka opu艣ci艂a nisz臋, kieruj膮c si臋 do g艂贸wnej sali. Je艣li mnie zauwa偶膮, pomy艣la艂a, to umr臋. Nikt jej jednak nie, dostrzeg艂. Nie mog艂a oderwa膰 oczu od profilu Kynastona Germaine. By艂 to pi臋kny, m臋ski profil, lecz jej wydawa艂 si臋 naznaczony bezwzgl臋dno艣ci膮 i okrucie艅stwem.

Nadal sta艂a w miejscu, chocia偶 m臋偶czy藕ni i kobieta dawno ju偶 odeszli. Wreszcie zmusi艂a si臋 do wyj艣cia. Id膮c do samochodu, uwa偶nie obserwowa艂a przechodni贸w. 呕aden z nich jednak nie mia艂 srebrzystoz艂otych w艂os贸w. Wsiad艂a do samochodu i powoli zacz臋艂a wraca膰 do rzeczywisto艣ci.

Chcia艂a jak najpr臋dzej opu艣ci膰 miasto. Dopiero w dolinie poczu艂a si臋 bezpieczna. Zatrzyma艂a si臋 i wysiad艂a z auta. Podesz艂a do kamiennego murku, patrz膮c na rozpo艣cieraj膮ce si臋 w dole zielone pastwiska. Co si臋 z ni膮 sta艂o w mie艣Q.ie? Wiedzia艂a, 偶e 藕le poprowadzi艂a rozmow臋 w hotelu. By艂a bardzo zdenerwowana, a Forrester okazywa艂 jej swoj膮 wy偶szo艣膰. By艂o to przykre, ale nie to j膮 niepokoi艂o. Przera偶aj膮ce by艂o to, co wydarzy艂o si臋 na wystawie. Zna艂a swoje s艂abo艣ci, doskonale wiedzia艂a, dlaczego jest taka nie艣mia艂a. Nikt nie m贸g艂by jej przecie偶 uzna膰 za pi臋kn膮 kobiet臋. Fakt ten nie t艂umaczy艂 jednak paniki, jaka j膮 ogarn臋艂a na widok tamtego m臋偶czyzny. M臋偶­czyzny, kt贸ry nawet na ni膮 nie spojrza艂. M臋偶czyzny, kt贸ry w og贸le nie wiedzia艂 o jej istnieniu.

Zimny dreszcz przebieg艂 jej po plecach. Przypomnia艂a sobie blask jego w艂os贸w. S艂ysza艂a jego g艂os. Czu艂a go. Nie rozumia艂a tylko, co to mo偶e znaczy膰. Katy! Katy b臋dzie wiedzia艂a. Wsiadaj膮c do samochodu, zda艂a sobie spraw臋, 偶e wcale nie musi pyta膰 siostry. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e po raz pierwszy w 偶yciu odczu艂a po偶膮danie. I to akurat do Kynastona Germaine. Gdyby mia艂a odwag臋 si臋 nad tym zastanowi膰, uzna艂aby ten fakt za ironi臋 losu, 艣mieszne wydarzenie. Instynkt m贸wi艂 jej jednak, 偶eby si臋 nad tym nie zastanawia艂a, poniewa偶 dowie si臋 tego, czego nie chcia艂a wiedzie膰.

To los zgotowa艂 jej spotkanie z Kynastonem Germaine. Czu艂a w tym r臋k臋 przeznaczenia. 艢lepe fatum zacz臋艂o rz膮dzi膰 jej 偶yciem. By艂o to okropne. Zawsze potrzebowa艂a poczucia bezpiecze艅stwa, a teraz nagle zosta艂a go pozbawiona.

Kiedy wr贸ci艂a na farm臋 i wesz艂a do saloniku, Katy nawet jej nie zauwa偶y艂a. Pisa艂a co艣 na kartce. Kiedy dostrzeg艂a siostr臋, szybko schowa艂a papier do torebki. Pogr膮偶ona we w艂asnych my艣lach Bryn, niczego nie zauwa偶y艂a.

- Wcze艣nie wr贸ci艂a艣. Nie spodziewa艂am si臋 ciebie przed podwieczorkiem.

- Nie za艂atwi艂am tego, co zamierza艂am - odpowiedzia艂a Bryn. Kiedy znalaz艂a si臋 w domu, tamte wydarzenia wydawa艂y jej si臋 zupe艂nie nierealne. Pragn臋艂a jak najszybciej powr贸ci膰 do codziennych obowi膮zk贸w.

- To niedobrze - odpowiedzia艂a Katy automatycznie.

Po tabletkach uspokajaj膮cych czu艂a si臋 tak, jakby znajdowa艂a si臋 w mi臋kkiej otoczce. To nawet do艣膰 przyjemne uczucie, pomy艣la艂a. Nala艂a Bryn herbaty.

- Wypij i zaraz poczujesz si臋 lepiej. - Poda艂a kubek siostrze i usiad艂a przed kominkiem.

Bryn szybko odwr贸ci艂a wzrok od p艂on膮cych polan. Ich blask przypomnia艂 jej kolor jego w艂os贸w. Za oknami wy艂 wiatr, ale grube 艣ciany domu nie przepuszcza艂y zimna i obie dziewczyny, ka偶da z innego powodu, poczu艂y si臋 lepiej.

Katy chcia艂a, 偶eby Bryn ju偶 sobie posz艂a. Nienawidzi艂a samotno艣ci, ale teraz by艂a jej ona bardzo potrzebna. Jakby wyczuwaj膮c t臋 potrzeb臋, Bryn szybko dopi艂a herbat臋 i wsta艂a z fotela.

- Zmieni臋 po艣ciel. Je艣li jutro b臋dzie pogoda, nie trzeba b臋dzie rozwiesza膰 prania w domu. Nie cierpi臋 tego.

Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e robi wszystko, by wreszcie m贸c poczu膰 si臋 normalnie.

Kiedy wysz艂a z pokoju, Katy natychmiast si臋gn臋艂a do torby i wyci膮gn臋艂a zgniecion膮 kartk臋. Zapisywanie w艂asnych my艣li sta艂o si臋 jej obsesj膮. Przeczyta艂a ostatnie zdanie: Ludzie spra­wiaj膮 mi b6l. Chc臋 by膰 sama. Chc臋 by膰 wolna ... Kiedy sko艅czy艂a pisa膰, z艂o偶y艂a kartk臋 i umie艣ci艂a j膮 w kopercie z napisem:


Osobiste. Nie czyta膰, po czym schowa艂a kopert臋 do torby. Nikt nie mo偶e przeczyta膰 jej zapisk贸w. Nigdy.

Kiedy Bryn znalaz艂a si臋 w swoim pokoju, zrezygnowa艂a ze zmiany po艣cieli i w p艂aszczu przeciwdeszczowym, kt贸ry zapom­nia艂a zdj膮膰, po艂o偶y艂a si臋 na 艂贸偶ku, zwin臋艂a w k艂臋bek i po chwili zasn臋艂a.

艢ni艂o jej si臋, 偶e jest pi臋kna i szczup艂a. Mieszka艂a w zamku, kt贸ry mia艂 grube mury i sta艂 w艣r贸d wrzosowisk. Oblegali go 偶o艂nierze w ciemnoszarych kolczugach, a jej ojca nie by艂o ju偶 na 艣wiecie. Mia艂a na sobie d艂ug膮 bia艂膮 sukni臋. By艂a to suknia 艣lubna. Posz艂a do kaplicy, 偶eby si臋 pomodli膰. 艢ciany dr偶a艂y, a ona s艂ysza艂a odg艂osy walki. Nagle p艂omienie 艣wiec drgn臋艂y i kto艣 gwa艂townie otworzy艂 drzwi kaplicy. Wysoki m臋偶czyzna, tak wysoki, 偶e g艂ow膮 prawie dotyka艂 sufitu, podszed艂 do niej. Kiedy zdj膮艂 he艂m, obj臋艂y j膮 p艂omienie. Czu艂a, 偶e p艂on膮 jej w艂osy, a kiedy opu艣ci艂a wzrok, zobaczy艂a, jak jej pi臋kna 艣lubna suknia nabiera ohydnego br膮zowego koloru i zaczynaj膮 si臋 na niej pojawia膰 czarne kropki, jak 艣lady po ospie.

Obudzi艂a si臋 z krzykiem, czuj膮c w ciele dziwne, podniecaj膮ce pulsowanie.


Stowe, Vermont

Morgan us艂ysza艂 pukanie do drzwi. Trzy kr贸tkie uderzenia. Nie poruszy艂 si臋. Siedzieli w warsztacie miejscowego sklepika­rza, nad roz艂o偶on膮 na stole map膮, na kt贸r膮 pada艂o 艣wiat艂o zawieszonej pod sufitem lampy karbidowej. Opr贸cz Morgana byli jeszcze dwaj m臋偶czy藕ni. Znowu rozleg艂o si臋 stukanie: jedno uderzenie, przerwa i trzy I!derzenia. Na twarzach m臋偶­czyzn pojawi艂 si臋 wyraz ulgi. Morgan uchyli艂 drzwi.

- Tak?

- G艂臋boka ziele艅.

Otworzy艂 drzwi, cofn膮艂 si臋 i rzuci艂 szybkie spojrzenie na ton膮c膮 w mroku ulic臋, po czym zamkn膮艂 je i zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 go艣cia. M臋偶czyzna mimo n臋dznej postury tryska艂 energi膮.

- Cze艣膰, Greg - cicho powiedzia艂 Morgan. - Dawno ci臋 nie widzia艂em. Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 z nami.

- Ja te偶 si臋 ciesz臋 - odrzek艂 Greg, ajego ma艂e oczka b艂ysn臋艂y. - Wiesz, 偶e wystarczy jedno s艂owo, Morgan. Zawsze jestem do dyspozycji - m贸wi艂 nerwowo, wycieraj膮c d艂onie o koszul臋. W jego g艂osie da艂o si臋 s艂ysze膰 co艣 s艂u偶alczego. Obserwuj膮cy t臋 scen臋 dwaj m臋偶czy藕ni spojrzeli na siebie z zak艂opotaniem.

- Wejd藕, Greg. To jest Klaus Gruber. - Morgan wskaza艂 na wysokiego, przystojnego blondyna, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮. - A to jest Bruno - doda艂 nie wymieniaj膮c nazwiska.

Greg nie spojrza艂 nawet w ich stron臋. Ca艂y czas patrzy艂 na Morgana oczami wiernego psa. Morgan wyczu艂 rosn膮ce napi臋cie. Usiad艂 przy stole, a Greg poszed艂 za jego przyk艂adem.

- Panowie, Greg jest moim przyjacielem z dawnych czas贸w. Z bardzo dawnych czas贸w - doda艂 cicho. Wiedzia艂, 偶e obaj m臋偶czy藕ni natychmiast go zrozumieli i poczuli si臋 nieswojo. - Greg b臋dzie si臋 kontaktowa艂 tylko ze mn膮. A wszystkimi sprawami zwi膮zanymi z jego dzia艂alno艣ci4 zajm臋 si臋 osobi艣cie. Zgoda?

M臋偶czy藕ni troch臋 si臋 odpr臋偶yli, zadowoleni, 偶e nie b臋d膮 musieli wsp贸艂pracowa膰 z nowo przyby艂ym osobnikiem. Morgan doskonale ich rozumia艂. Uciekinier z domu wariat贸w nie by艂 dla nikogo po偶膮danym towarzyszem. Nie znaczy to, 偶e Morgan liczy艂 si臋 z ich opini膮. Ich celem by艂a ochrona 艣rodowiska, dla niego liczy艂 si臋 wy艂膮cznie plan zniszczenia Germaine Cor­poration. Nic nie mog艂o mu w tym przeszkodzi膰.

- Przejd藕my do interes贸w - powiedzia艂 szybko. - Klaus, z艂o偶y艂e艣 podanie o t臋 prac臋?


Niemiec skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮. - Ja. I zosta艂em przyj臋ty.

- Nic dziwnego - odpar艂 z u艣miechem Morgan. - Jeste艣 najlepszym narciarzem, jakiego znam. - Pochlebstwo nic nie kosztowa艂o.

Klaus skin膮艂 g艂ow膮. Na jego przystojnej twarzy nie pojawi艂 si臋 nawet cie艅 u艣miechu. Od pi臋ciu lat by艂 instruktorem narciarskim, a do Zielonych nale偶a艂 dopiero od trzech. Klaus podziwia艂 Morgana. Je艣li Morgan chcia艂, 偶eby uczy艂 go艣ci Germaine'a jazdy na nartach, to on nie mia艂 nic przeciwko temu. Wierzy艂, 偶e tamten wie, co robi.

- Vanessa Germaine przyjedzie z college'u na ferie Bo偶ego Narodzenia. Jest 艣redniej klasy narciark膮, a twoim zadaniem b臋dzie podniesienie jej umiej臋tno艣ci - powiedzia艂 Morgan z lekkim u艣miechem. Klaus r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂. - Chc臋, 偶eby艣 zrobi艂 co艣 wi臋cej, poza udzielaniem jej pomocy na stoku - ci膮gn膮艂 st艂umionym g艂osem. - Vanessa jest pi臋kn膮, m艂od膮 dziewczyn膮. Ma dwadzie艣cia lat i jest ju偶 dojrza艂a do romansu. - Przypomnia艂 sobit kiedy ostatni raz j膮 widzia艂. Mia艂a wtedy dwa lata, blond w艂osy do pasa i bardzo d艂ugie rz臋sy. By艂a blada jak 艣ciana, a jej dziecinnym cia艂em wstrz膮sa艂y drgawki. Wtedy widzia艂 j膮 po raz ostatni. To wszystko przez Kynastona, pomy艣la艂 z w艣ciek艂o艣ci膮. Gdyby Kynaston nie wtr膮ca艂 si臋 w nie swoje sprawy, to Vanessa nie musia艂aby wzrasta膰 w tych przekl臋tych slumsach.

- Vanessa ... - powt贸rzy艂 mi臋kko. Spojrza艂 na Klausa. - Va­nessa jest niewinna - powiedzia艂 ostrym tonem. - Ona nie ma nic wsp贸lnego z interesami brata i nawet nie wie, w jaki spos贸b on zarabia pieni膮dze.

- Ale umie je wydawa膰 - odezwa艂 si臋 Bruno, kt贸ry do tej pory nie powiedzia艂 ani s艂owa. By艂 niskim, dobrze zbudowanym m臋偶czyzn膮. M贸wi艂 g艂臋bokim g艂osem, urywanymi zdaniami.

Morgan odchrz膮kn膮艂. .

- Klaus, kiedy zdob臋dziesz jej zaufanie, otworzysz jej oczy na to, co jej brat robi ze 艣rodowiskiem naturalnym.

Zadowolony ze swego zadania Klaus skin膮艂 g艂ow膮. Uwielbia艂 uczy膰 jazdy na nartach, a romanse z m艂odymi, pi臋knymi dziewczynami nale偶a艂y do jego ulubionych rozrywek. Przejrza艂 plany Morgana. Organizacja b臋dzie mia艂a dobrego szpiega w osobie tcj dziewczyny. Nie rozumia艂 tylko, jakie zadanie b臋dzie mia艂 w tym wszystkim Greg, ale niewiele go to obchodzi艂o. A je艣li chodzi o Bruna ... U艣miechn膮艂 si臋. Taki facet jak Bruno zawsze jest po偶yteczny. Kiedy Morgan pozwoli艂 mu odej艣膰, Niemiec z zadowoleniem opu艣ci艂 warsztat. Nie musia艂 wszystkiego wiedzie膰.



- Katy,telelon do ciebie! - zawo艂a艂a Bryn.


- Dzi臋ki. - Z ci臋偶kim westchnieniem dziewczyna podnios艂a s艂uchawk臋 i opar艂a si臋 o 艣cian臋.


W tym momencie Bryn us艂ysza艂a szelest wpadaj膮cych do skrzynki list贸w i podesz艂a do drzwi.

- Cz贸艂ko, Kate, co s艂ycha膰 na odludziu?

- Maeve? - Katy od razu pozna艂a g艂os Maeve Finagal. Po raz pierwszy us艂ysza艂a o niej po kilku miesi膮cach pobytu w Londynie. Dziewczyny, z kt贸rymi robi艂a reklam贸wk臋 krem贸w do opalania, opowiada艂y jej o przyj臋ciu, jakie wyda艂a Maeve w najmodniejszym nocnym lokalu Londynu, i o tym, kto tam zosta艂 zaproszony. Katy spodziewa艂a si臋, 偶e us艂yszy same s艂awne nazwiska. Ale Veronique Finch, znana modelka, zacz臋艂a wymienia膰 zupe艂nie nieznane imiona dziewczyn, kt贸re wywo艂a艂y pogardliwy 艣miech路 u s艂uchaczek. Dopiero p贸藕niej Jayne Moore, jedna ze starszych modelek, wszystko. jej wyja艣ni艂a. Maeve prowadzi艂a agencj臋 towarzysk膮, kt贸ra dostarcza艂a ~ "os贸b towarzysz膮cych" na r贸偶nego rodzaju przy­j臋cia.


Katy wiedzia艂a, co to oznacza. Rozrywka dla ka偶dego - dziewczyny z pejczami i kajdankami dla szukaj膮cych od­pr臋偶enia, przem臋czonych polityk贸w, angielskie blondynki dla arabskich milioner贸w, gwiazdeczki, desperacko pragn膮ce przy­podoba膰 si臋 znudzonym producentom, aby dosta膰 si臋 do show­-biznesu.

- Jeste艣 tam jeszcze?

- Co? Tak, tak. Przepraszam, Maeve - powiedzia艂a Katy, marszcz膮c brwi. Czego, u diab艂a, mog艂a od niej chcie膰 Maeve Finagal.

- Jak ci si臋 tam powodzi? Li偶esz rany?

Katy za艣mia艂a si臋 bezd藕wi臋cznie. Wi臋c rozesz艂a si臋 ju偶 wiadomo艣膰 o tym, 偶e sir Lionel j膮 porzuci艂.

- S艂uchaj, 艣licznotko, kiedy masz zamiar wr贸ci膰 do tego du偶ego, nie dobrego miasta?


Katy dotkn臋艂a czo艂a. Koniecznie musi za偶y膰 tabletk臋 uspo­kajaj膮c膮. Rozmowa z Maeve zawsze j膮 denerwowa艂a i po­zbawia艂a zdolno艣ci my艣lenia. Katy wielokrotnie by艂a 艣wiad­kiem, jak Maeve 艣ci膮ga艂a z r贸偶nych agencji starzej膮ce si臋 modelki i umieszcza艂a w swoim domu w Chelsea, zwodz膮c obietnicami znalezienia bogatego m臋偶a czy szans膮 wyjazdu do Hollywood.

- Nie wiem, kiedy wr贸c臋 - powiedzia艂a wreszcie. Domy艣li艂a si臋, czego Maeve chce. Zrobi艂o jej si臋 s艂abo.


- No wi臋c kiedy wr贸cisz, to pami臋taj o swoich prawdziwych przyjacio艂ach. S艂ysza艂am, 偶e Braer wyrzuci艂 ci臋 z roboty. Tylko dlatego, 偶e nie mog艂a艣 pracowa膰 z tym wycieruchem Andym. A kto by m贸g艂? Sukinsyny! Wszyscy oni my艣l膮, 偶e dwudzies­topi臋cioletnia dziewczyna jest za stara na modelk臋. W Agencji Finagal jest inaczej. Nasze najlepsze dziewczyny to kobiety, a nie g艂upie panienki. Kiedy maj膮 dwadzie艣cia pi臋膰 lat, to ju偶 wiedz膮 co nieco o 偶yciu. Na przyk艂ad Mandy Martin. Pami臋tasz j膮, 艣licznotko?

Mandy znalaz艂a sobie s艂awnego producenta z Hollywood.

Ale na jedn膮 Mandy przypada艂o sto innych dziewczyn. Zwyk艂ych prostytutek.

- Zadzwo艅 do mnie wkr贸tce, okay? Koniecznie.

- Okay - odpowiedzia艂a automatycznie Katy. 艁atwiej by艂o przytakn膮膰 ni偶 dyskutowa膰 z Maeve.

- To 艣wietnie. Jak tylko si臋 zg艂osisz, Agencja Finagal natychmiast podpisze z tob膮 kontrakt. I nie musisz si臋 martwi膰, 偶e straci艂a艣 to swoje mieszkanko. Za艂atwimy ci 艂adny strych w Chelsea. Jeste艣 rozs膮dn膮 dziewczyn膮, Kate. Od razu to zauwa偶y艂am.


D藕wi臋czny 艣miech Maeve urwa艂 si臋 nagle i dopiero wtedy Katy zorientowa艂a si臋, 偶e tamta rzuci艂a s艂uchawk臋. Sta艂a bez ruchu, wpatrzona w aparat telefoniczny. Wi臋c Maeve, kiedy zobaczy艂a j膮 po raz pierwszy, wiedzia艂a, 偶e wcze艣niej czy p贸藕niej Katy stanie si臋 艂upem jej agencji. Wybuchn臋艂a histe­rycznym 艣miechem. Przez ca艂y czas, kiedy mieszka艂a w swoim mi艂ym mieszkanku, z bogatym kochankiem, uwa偶aj膮c si臋 za I modelk臋, za dziewczyn臋, kt贸rej si臋 powiod艂o, przez ten ca艂y czas Maeve Finagal czeka艂a, kiedy b臋dzie j膮 mog艂a zwerbowa膰.

Ruszy艂a przez sie艅 jak lunatyczka, zastanawiaj膮c si臋, co ma teraz zrobi膰. Postanowi艂a za偶y膰 najpierw tabletk臋 uspokajaj膮c膮.

Wzi臋艂a torebk臋 z kanapy, wysypa艂a na d艂o艅 dwie tabletki i zaraz je po艂kn臋艂a. Przesz艂a do kuchni, stan臋艂a przyoknie i zagapi艂a si臋 przed siebie. Deszcz uderza艂 o szyby. Bezkresne zielone pastwiska ton臋艂y w szarudze. Nie zauwa偶y艂a ojca, kt贸ry siedzia艂 przy stole i rozmawia艂 z Bryn. My艣lami by艂a gdzie艣 daleko. Bardzo daleko.

Bryn nerwowo gniot艂a w r臋ku list, wbijaj膮c sobie paznokcie w d艂o艅.

_ Sukinsyny - wyrzuci艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem. - Dodatkowe pieni膮dze za stado. Jak gdyby sto funt贸w wi臋cej mia艂o jakiekol­wiek znaczenie.

John Whittaker przycisn膮艂 d艂o艅 do serca. W kuchni zrobi艂o si臋 nagle strasznie gor膮co. Odetchn膮艂 g艂臋boko. Dzi艣 rano powiedzia艂 swoim pracownikom, 偶e W nast臋pnym miesi膮cu b臋dzie musia艂 ich zwolni膰. By艂o to dla niego silne prze偶ycie, ale 偶aden z jego ludzi nie okaza艂 zdziwienia. Whittaker by艂 przecie偶 ostatnim farmerem, kt贸remu uda艂o si臋 tak d艂ugo utrzyma膰 gospodarstwo. Poczu艂, 偶e nie jest w stanie oddycha膰. Ogarn臋艂a go panika. Popatrzy艂 na Bryony, kt贸ra z trudem powstrzymywa艂a si臋 od p艂aczu. Doskonale j膮 rozumia艂. Musia艂 jeszcze powiedzie膰 jej o tym, czego si臋 dowiedzia艂 poprze­dniego dnia.

- S艂uchaj, go艂膮bko. By艂em wczoraj w Clapham, aby obejrze膰 dom wystawiony na sprzeda偶.

- Jest dla nas za drogi - odpowiedzia艂a Bryn.

_ Jest pi臋knie po艂o偶ony i o wiele mniejszy od naszego. Pomy艣l, o ile mniej mia艂aby艣 w nim pracy.

Nie s艂ucha艂a ojca. My艣lami by艂a w gaIerii i patrzy艂a na najpi臋kniejszego na 艣wiecie m臋偶czyzn臋.

- Jak on m贸g艂 to zrobi膰 - wyszepta艂a, wstaj膮c gwa艂townie od sto艂u i przewracaj膮c krzes艂o.

Wtedy dopiero John Whittaker zauwa偶y艂 Katy, kt贸ra patrzy艂a przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.

Bryn jednym szarpni臋ciem otworzy艂a drzwi i wybieg艂a na podw贸rze. Przypomnia艂a sobie, 偶e Kynaston Germaine wydaje dzisiaj swoje snobistyczne przyj臋cie. Oczami wyobra藕ni widzia艂a ogromne kosze drogich kwiat贸w, kryszta艂owe kieliszki i srebrn膮 zastaw臋. Pieni膮dze, kt贸re wyda艂 na to przyj臋cie, wystarczy艂yby na sp艂acenie d艂ugu w banku. A on co zrobi艂? Sta艂a nieruchomo na 艣rodku podw贸rza, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, 偶e zimne krople deszczu sp艂ywaj膮 jej po twarzy, a gruby sweter nasi膮ka wod膮. Co on zrobi艂? Napisa艂 list, proponuj膮c dodatkowe sto funt贸w za owce!

- Niech ci臋 szlag trafi! - krzykn臋艂a i natychmiast oprzytomnia­艂a. Rozejrza艂a si臋. Na szcz臋艣cie nikt tego nie us艂ysza艂. Wiatr poni贸s艂 jej s艂owa daleko w dolin臋. Nagle wpad艂 jej do g艂owy pewien pomys艂. Posz艂a do stodo艂y, zdj臋艂a z gwo藕dzia stary sztormiak i w艂o偶y艂a go. Wyci膮gn臋艂a z kieszeni zgniecion膮 czapk臋 i przetar艂a okulary chusteczk膮 do nosa. Nast臋pnie podesz艂a do stoj膮cej w stodole ci臋偶ar贸wki. By艂 to stary model, z 1960 roku, zaniedbany i brudny, s艂u偶膮cy ojcu do przewo偶enia owiec na targ. Uruchomi艂a j膮 z pewnym trudem, za pomoc膮 korby, i wyjecha艂a za bram臋.

Z okna kuchni John dostrzeg艂 odje偶d偶aj膮c膮 ci臋偶ar贸wk臋.

Nowe zmartwienie. Bryony Rose mia艂a jakie艣 w艂asne plany, o kt贸rych mu nie powiedzia艂a. Ale jeszcze bardziej martwi艂o go dziwne zachowanie Katy.

- Pos艂odzisz herbat臋, go艂膮bko?

Popatrzy艂 na c贸rk臋, opieraj膮c膮 si臋 o st贸艂 kuchenny i bez­my艣lnie dr膮c膮 na strz臋py papierow膮 chusteczk臋.

Spojrza艂a na niego nieprzytomnym wzrokiem.

- Tak, tatusiu. Oczywi艣cie. - Je艣li ma zosta膰 prostytutk膮, to jej tusza nie b臋dzie mia艂a ju偶 偶adnego znaczenia.

Czekaj膮c, a偶 zagotuje si臋 woda, John opar艂 si臋 o zlew. Potem otworzy艂 okno i wci膮gn膮艂 g艂臋boko ch艂odne, 艣wie偶e powietrze, maj膮c nadziej臋, 偶e Katy tego nie zauwa偶y. Wydawa艂a si臋 by膰 w szoku. Kto by pomy艣la艂, 偶e do tego stopnia przejmie si臋 utrat膮 farmy.

- Pos艂uchaj, go艂膮bko, prawdopodobnie nied艂ugo przeniesiemy si臋 do Clapham. Znalaz艂em tam 艂adny dom. Jestem pewien, 偶e b臋dzie ci si臋 podoba艂.

- Tak, tatusiu - powiedzia艂a Katy.

- Zamieszkamy tam we tr贸jk臋, ty, Bryn i ja. Urz膮dzimy go sobie tak, 偶eby by艂 r贸wnie przyjemny jak ten. Nala艂em ci herbaty. Wypij, p贸ki gor膮ca. Musz臋 sp臋dzi膰 barany na ni偶ej po艂o偶one pastwiska. W nocy mo偶e pada膰 艣nieg. Dasz sobie rad臋, Katy? - spyta艂 z trosk膮 w g艂osie.

Oprzytomnia艂a na chwil臋路

_ Co? Tak, tatusiu. Oczywi艣cie, 偶e dam.

Westchn膮艂 z ulg膮 i ruszy艂 do drzwi, zabieraj膮c ze sob膮 kluczyki od ci膮gnika.

Katy nie zdawa艂a sobie sprawy, jak d艂ugo tu tkwi. By艂a pewna, 偶e pada deszcz, ale kiedy wyjrza艂a przez okno, zobaczy艂a jasne promienie s艂o艅ca. Odstawi艂a nie tkni臋t膮 fili偶ank臋 herbaty i wolnym krokiem przesz艂a do saloniku. By艂a okropnie zm臋czo­na. Mo偶e powinna si臋 zdrzemn膮膰. Ale przecie偶 nie za艣nie bez 艣rodka nasennego. Za ka偶dym razem, kiedy pr贸bowa艂a to zrobi膰, tak d艂ugo le偶a艂a bezsennie, 偶e w ko艅cu za偶ywa艂a tabletk臋. Z trudem wesz艂a na schody, wzi臋艂a ze swojego pokoju tabletki i wr贸ci艂a do saloniku. Usiad艂a przed kominkiem i zapatrzy艂a si臋 w ogie艅. A wi臋c mia艂a sko艅czy膰 tak samo jak te wszystkie nieszcz臋sne, zdesperowane kobiety. Nie zostanie s艂awn膮 modelk膮. Wzi臋艂a tabletk臋 i wolno j膮 prze艂kn臋艂a. Kawa艂ek p艂on膮cego drewna spad艂 na dywan przed kominkiem. Patrzy艂a, jak wypala w nim czarn膮 dziur臋. Po艂kn臋艂a nast臋pny proszek. Dlaczego nie ogarnia jej senno艣膰? Z ci臋偶kim westchnieniem rozejrza艂a si臋 po pokoju. Popatrzy艂a na kanap臋, na kt贸rej jej matka sp臋dzi艂a ostatnie miesi膮ce 偶ycia. Wzdrygn臋艂a si臋 i od­wr贸ci艂a wzrok. Nie chcia艂a my艣le膰 o matce. Ani o farmie. Komu przysz艂oby do g艂owy, 偶e kiedy艣 j膮 strac膮? U艣miechn臋艂a si臋 mimo woli. Dla Bryn mog艂膮 to by膰 nawet korzystne, poniewa偶 zostanie zmuszona do poznania wi臋kszego kawa艂ka 艣wiata.

Mia艂a straszn膮 ochot臋 na kieliszek w贸dki, ale w domu nigdy nie by艂o alkoholu. Chocia偶 ...

_ No, Katy, wcale nie masz takiej z艂ej pami臋ci - powiedzia艂a g艂o艣no i wsta艂a i fotela. Pod艂oga ucieka艂a jej spod n贸g, ale zdo艂a艂a jako艣 dotrze膰 do schowka pod schodami. Przecisn臋艂a si臋 obok work贸w z kartoflami i natrafi艂a na dwa br膮zowe g膮siory, pe艂ne domowego jab艂kowego wina. Wyci膮gn臋艂a jeden z nich.

By艂 wielki i ci臋偶ki, tote偶 z trudem, s艂aniaj膮c si臋 na nogach, donios艂a go do saloniku. Nast臋pnie posz艂a do kuchni po kubek, wyjrza艂a przez okno na podw贸rze, ale nikogo nie zobaczy艂a. Doskonale. Jest wi臋c sama.

Wyci膮gn臋艂a korek z g膮siora i nala艂a do kubka bursztynowego napoju.

- Za Londyn - powiedzia艂a i za艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

Po pierwszym 艂yku zabrak艂o jej tchu. Zapomnia艂a ju偶, jak膮 moc ma ten domowy trunek.

- Dobra robota, tato - powiedzia艂a z szacunkiem i poci膮gn臋艂a nast臋pny 艂yk.

Nadal nie czu艂a si臋 艣pi膮ca. Odkr臋ci艂a nakr臋tk臋 buteleczki, rozsypuj膮c tabletki po dywanie. Wzi臋艂a jedn膮 i po艂kn臋艂a, popijaj膮c winem. Musi zapomnie膰 o Maeve i o Londynie. To wszystko przez niego. Przez Lionela. Niech go szlag trafi!

Przypomnia艂a sobie, 偶e nic jeszcze nie zapisa艂a dzisiaj w swoim dzienniku. Wyj臋艂a z torebki kopert臋 z napisem "Poufne", papier i pi贸ro. Po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu przed kominkiem. R贸偶owe pastylki le偶a艂y rozsypane ko艂o niej na dywanie, wzi臋艂a wi臋c jeszcze dwie.

To wszystko jego wina - zapisa艂a chwiejnym pismem.

- Tak jest - powt贸rzy艂a g艂o艣no, popijaj膮c z nape艂nionego 鈥 ponownie kubka. Niech szlag trafi Lionela. - Gdyby nie on, nadal mia艂abym swoje mieszkanko ...

Urwa艂a. "Mieszkanko" by艂o wyra偶eniem, kt贸rego u偶ywa艂a Maeve, ta wstr臋tna suka. Przekre艣li艂a to s艂owo i napisa艂a "dom". Dozna艂a przyjemnego zawrotu g艂owy, ale po chwili us艂ysza艂a g艂os Maeve, kt贸ra namawia艂a j膮 do "podpisania kontraktu". Pochyli艂a si臋 nad kartk膮. Nie chc臋 wraca膰 do Londynu. By艂a to szczera prawda. Mog艂aby wr贸ci膰 tylko po to, aby zosta膰 prostytutk膮. Na pewno wkr贸tce zarazi艂aby si臋 AIDS. My艣l ta nape艂ni艂a j膮 przera偶eniem.

Wola艂abym umrze膰 - napisa艂a. Ale czy naprawd臋? 艁zy nap艂yn臋艂y jej do oczu. Dlaczego nie mo偶e zasn膮膰? Zebra艂a z dywanu reszt臋 proszk贸w. Nie wiedzia艂a, ile ich by艂o, ale musia艂a opr贸偶ni膰 ca艂y kubek wina, 偶eby je prze艂kn膮膰.

Z westchnieniem zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek na dywanie.

- To tutaj - powiedzia艂a Bryn do Robbiego Petersa, wskazuj膮c na nowy hotel.

Odnalaz艂a Robbiego w pubie. Najpierw zdziwi艂 si臋, kiedy j膮 zobaczy艂, a nast臋pnie przestraszy艂, gdy mu powiedzia艂a o swoich planach. By艂a kompletnie odmieniona, zupe艂nie nie ta sama Bryn, kt贸r膮 zna艂; taka rozgniewana, 偶e nie potrafi艂 jej odm贸wi膰. Robbie, podobnie jak jego bli藕niaczy brat, by艂 nie艣mia艂ym ch艂opcem. Ter~z nerwowo spogl膮da艂 na hotel. Podjecha艂 tam w艂a艣nie elegancki sportowy samoch贸d; m臋偶czyzna w ciemno­zielonym uniformie wskaza艂 jego kierowcy miejsce do par­kowania. Robbie popatrzy艂 z zazdro艣ci膮 na samoch贸d, po czym zamruga艂 powiekami, kiedy spostrzeg艂, 偶e m臋偶czyzna patrzy w ich stron臋.

_ Uspok贸j si臋, Robbie, to tylko portier - powiedzia艂a Bryn,


rozpoznaj膮c posta膰. Nie mog艂a jednak liczy膰, 偶e b臋dzie on r贸wnie przyjazny, jak podczas jej pierwszej wizyty w hotelu.

Z ty艂u dobieg艂y j膮 niecierpliwe pobekiwania. W ci臋偶ar贸wce znajdowa艂o si臋 dwadzie艣cia owiec. Specjalnie wybra艂a barany i kilka samic, kt贸re nie by艂y ci臋偶arne.

_ Wjed藕 tutaj. - Bryn wskaza艂a Robbiemu szeroki podjazd. A偶urowa, kuta w 偶elazie brama by艂a szeroko otwarta.

Robbie pos艂usznie skierowa艂 tam ci臋iar贸wk臋.

_ Co zrobimy, je艣li on wezwie policj臋? - spyta艂 z przera偶eniem.

Nigdy jeszcze nie mia艂 k艂opot贸w z policj膮 i ojciec chyba by go za to zabi艂. A mo偶e by艂by z niego dumny? Robbie nie mnia艂 sobie tego wyobrazi膰. Pami臋ta艂 jedynie uczucie, jakie go ogarn臋艂o, kiedy Bryn przedstawi艂a mu sw贸j plan. Zawsze j膮 lubi艂, ale teraz jej zachowanie napawa艂o go strachem. Za­chowywa艂a si臋' jak kto艣 obcy. Niby wygl膮da艂a tak samo, w swojej nieforemnej czapce i okularach, zsuwaj膮cych si臋 na czubek nosa, ale jednocze艣nie zdawa艂a si臋 by膰... taka silna i pewna siebie.

_ Zanim to si臋 stanie, nas ju偶 tu nie b臋dzie - pocieszy艂a go, chocia偶 ma艂o j膮 to obchodzi艂o. Od chwili kiedy wpad艂a na szata艅ski pomys艂, 偶eby zepsu膰 eleganckie przyj臋cie Kynastona Germaine, nic innego si臋 nie liczy艂o. Lont zosta艂 podpalony i nie by艂o ju偶 odwrotu. Wcze艣niej czy p贸藕niej musia艂 nast膮pi膰 wybuch. Przepe艂nia艂o j膮 wspania艂e uczucie si艂y.


W hotelu by艂o pe艂no go艣ci. Kiedy Bryn wyskoczy艂a z szoferki i przesz艂a na ty艂 samochodu, us艂ysza艂a przyciszony gwar rozm贸w. Od藕wierny bieg艂 ju偶 w ich stron臋, ale ona nie zwr贸ci艂a na niego uwagi.

- Chod藕, Robbje, pom贸偶 mi opu艣ci膰 klap臋.



W hotelu Kynaston Germaine po偶egna艂 si臋 w艂a艣nie z jak膮艣 wa偶n膮 osobisto艣ci膮 i podszed艂 do dziennikarza z miejscowej gazety.


- Witam. Ciesz臋 si臋, 偶e zdo艂a艂e艣 tu dotrze膰. Czy jedzenie jest w porz膮dku?


Z u艣miechem s艂ucha艂 pochwa艂 dziennikarza, odpowiada艂 na jego pytania, jednocze艣nie witaj膮c skinieniem g艂owy prze­chodz膮cych go艣ci. Przyj臋cie przebiega艂o w 艣wietnej atmosferze. "Wielka trzydziestka", jak Michael nazywa艂 wszystkich notabli, przyby艂a wcze艣niej i zjad艂a lunch w jadalni, aby potem m贸c przy艂膮czy膰 si臋 do zaproszonych na popo艂udnie go艣ci.


Najwi臋ksze zainteresowanie g艂贸wnych udzia艂owc贸w Ger­maine Corporation budzi艂 oczywi艣cie hrabia Vane z ma艂偶onk:t. Hrabia, kt贸ry by艂 cz艂onkiem licznych rad nadzorczych, m贸g艂 okaza膰 si臋 przydatny r贸wnie偶 Germaine'owi.


Kynaston pilnie 艣ledzi艂 przebieg ca艂ego przyj臋cia. Zauwa偶y艂, 偶e bufet zosta艂 ju偶 do po艂owy opr贸偶niony, co oznacza艂o, 偶e jedzenie wszystkim smakuje. Opr贸cz tradycyjnych zimnych mi臋s bufet zaopatrzony by艂 w r贸偶norodne dania wegetaria艅skie. Go艣cie mogli raczy膰 si臋 tak偶e kawiorem, homarem w majonezie i pasztetem z g臋sich w膮tr贸bek. Na przykrytym zielonym obrusem stole ustawiono misy z sa艂atkami. Obok nich sta艂y tace pe艂ne ciastek, mus贸w czekoladowych w szklanych pucharkach i kok­tajli z egzotycznych owoc贸w.


Do picia podano czerwone i bia艂e ameryka艅skie i francuskie wina, szampana i likiery. Kynaston s艂ysza艂, jak jeden z go艣ci zak艂ada si臋, 偶e sze艣ciu obs艂uguj膮cych przyj臋cie barman贸w nie potrafi przyrz膮dzi膰 trunku, jakiego tylko go艣膰 za偶膮da. Z przyjem­no艣ci膮 stwierdzi艂, 偶e do tej pory nikt jeszcze nie wygra艂 tego zak艂adu. Z odleg艂ego kra艅ca. jadalni dochodzi艂y d藕wi臋ki dys­kretnej muzyki kameralnej. Zatrudnieni muzycy grali w najlep­szych orkiestrath 艣wiata.


Kynaston zauwa偶y艂, 偶e spora grupa go艣ci przys艂uchuje si臋 im z 偶ywym zainteresowaniem. By艂 w艣r贸d nich dziennikarz z "Time­sa". W ogrodzie; pod rozci膮gni臋tymi markizami, zebra艂a si臋 m艂odsza cz臋艣膰 towarzystwa. Sta艂y tam namioty z alkoholem i jedzeniem, a miejscowa popowa kapela, kt贸rej specjalno艣ci膮 by艂a muzyka folk, przygrywa艂a m艂odym yuppies. Czerwone tulipany i kolorowe prymulki stanowi艂y 艣wietny akcent kolorystyczny. Kynaston spojrza艂 z ulg膮 na wpadaj膮ce do ogrodu jasne promienie s艂o艅ca. Markizy nie przepuszcza艂y deszczu, ale mimo wszystko ...


Nagle co艣 przerwa艂o tok jego my艣li. Przy grz膮dce tulipan贸w zobaczy艂 owc臋, kt贸ra z upodobaniem zajada艂a kwiaty. Nie chcia艂 wierzy膰 w艂asnym oczom. Ale obraz by艂 dostatecznie wyra藕ny. Baran, z 艂adnie wygi臋tymi rogami, ociera艂 si臋 w艂a艣nie o nog臋 jakiej艣 m艂odej kobiety. Zaskoczona dziewczyna krzykn臋艂a i upu艣ci艂a talerz z sa艂atk膮; pozbawione jakichkolwiek skrupu艂贸w zwierz臋 natychmiast j膮 zjad艂o.


Kynaston postanowi艂 wkroczy膯 do akcji. Dyskretnie przywo艂a艂 kelnera i wyda艂 mu cichy rozkaz.


- Zasu艅 zas艂ony i zapal 艣wiat艂a. Wszystkie. - Zaskoczony kelner szybko wype艂ni艂 jego rozkaz. Za chwil臋 jadalnia pogr膮偶y艂a si臋 w ciemno艣ci, a rozbawieni go艣cie patrzyli z zachwytem na cztery ogromne kule, zrobione z niezliczonych kolorowych p艂ytek, wysy艂aj膮cych t臋czowe promienie 艣wiat艂a.


Kynaston patrzy艂 w os艂upieniu na ogr贸d. Dwadzie艣cia owiec przechadza艂o si臋 spokojnie pomi臋dzy go艣膰mi, kt贸rzy przyjmo­wali ten fakt jakO doskona艂y 偶art.

- Co u diab艂a ... Mike? Co tu si臋 dzieje?

Kynaston spostrzeg艂 swojego asystenta, zaj臋tego w艂a艣nie odp臋dzaniem owcy od 偶ony prezesa banku. Kobieta 艣mia艂a si臋 z jego rozpaczliwej miny, kt贸ra bawi艂a j膮 o wiele bardziej ni偶 obecno艣膰 owiec w ogrodzie.

- To ta cholerna baba. Ona je tutaj przywioz艂a. - Michael by艂 bliski p艂aczu. To by艂o nie do uwierzenia. Kiedy portier powiedzia艂 mu co艣 o owcach, Michael nie wzi膮艂 tego powa偶nie. Uwierzy艂 dopiero, kiedy sam je zobaczy艂.

- Jaka baba? - W g艂osie Kynastona brzmia艂 gniew.

- Bryn Whittaker.

- Whittaker? S膮dzi艂em, 偶e ta sprawa jest ju偶 za艂atwiona.

- Jest za艂atwiona. By艂a. Przynajmniej tak mi si臋 wydawa艂o. Aj! - krzykn膮艂 Michael, poniewa偶 owca stan臋艂a kopytem na jego bucie. - Zostaw te cholerne prymulki! - wrzasn膮艂, kiedy zwierz臋 najspokojniej w 艣wiecie zabra艂o si臋 do zjadania grz膮dki kwiatowej.


- Co to wszystko ma znaczy膰? - spyta艂 gniewnie Kynaston, odci膮gaj膮c Michaela od go艣ci. - Co tu si臋 dzieje?

Michael spojrza艂 ponuro na szefa.

- Nie wiem. Chyba jest to rodzaj protestu - przyzna艂 wreszcie, zdruzgotany.

Kyn zakl膮艂.

- Dlaczego mi nie powiedzia艂e艣, 偶e masz k艂opoty?

- Nie wiedzia艂em, 偶e b臋d膮 jakie艣 k艂opoty! - krzykn膮艂 histerycznym g艂osem Michael.

- M贸w ciszej - wycedzi艂 Kynaston przez z臋by. - W jadalni zas艂ony s膮 opuszczone, ale za chwil臋 wszyscy i tak si臋 o tym dowiedz膮. 艁膮cznie z dziennikarzami. Id藕 i zbierz ws偶ystkich, kt贸rzy bezpo艣rednio nie obs艂uguj膮 go艣ci. Trzeba zamkn膮膰 gdzie艣 te owce. I to szybko.

- Ju偶 id臋. - W g艂osie Michaela zabrzmia艂a ulga. - Ale ... co my z nimi zrobimy?

Kyn przesun膮艂 r臋k膮 po w艂osach.


- Nie wiem ... Szklarnia jest teraz pusta. Niech tam je wp臋dz膮. Michael wybieg艂, a Kyn spojrza艂 na obserwuj膮cych go z zainteresowaniem go艣ci. Nast臋pnie przeni贸s艂 wzrok na stadko owiec, pracowicie wy偶eraj膮cych jego nieskaziteln膮 muraw臋 i dorodne tulipany, i nagle ogarn膮艂 go 艣miech. Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. Tak zabawnej sceny nie widzia艂 od czasu, kiedy jego dziadek usi艂owa艂 z艂apa膰 艣wini臋. Roz艂o偶y艂 bezradnie r臋ce. W tym momencie zza rogu wybieg艂 baran, wi臋c Kyn pospiesznie usun膮艂 si臋 na bok. Za nim pobieg艂a reszta owiec. Zatrzyma艂y si臋 dopiero przed bram膮. Na podje藕dzie manewrowa艂a w艂a艣nie wielka, stara ci臋zar贸wka. Jaka艣 t臋ga posta膰, w znoszonych sztruksowych spodniach i zielonej we艂nianej czapce, pokazywa艂a kierowcy, gdzie ma jecha膰.

- Chwileczk臋!

Bryn odwr贸ci艂a g艂ow臋. Zamar艂a z przera偶enia, kiedy zoba-

czy艂a, 偶e Kynaston idzie w jej kierunku. Przyjecha艂a tu mi臋dzy innymi dlatego, 偶eby udowodni膰 sobie, 偶e Kynaston Germaine zupe艂nie jej nie obchodzi. Ale kiedy go ujrza艂a, wiedzia艂a, 偶e si臋 myli艂a. Teraz zrobi艂 na niej jeszcze wi臋ksze wra偶enie ni偶 w muzeum. Wydawa艂 si臋 jeszcze wy偶szy, a w艂osy mia艂y bardziej intensywny srebrzystoz艂oty odcie艅. I jego twarz ... Nie mog艂a oderwa膰 od niej wzroku. Jaki偶 on by艂 przystojny. Jego oczy by艂y jednocze艣nie zimne i gor膮ce. Przej膮艂 j膮 dreszcz. C贸偶 ona narobi艂a?

Kyn zatrzyma艂 si臋 przed t臋g膮 kobiet膮, ubran膮 w brudny p艂aszcz i gumiaki. Zobaczy艂 zielon膮 we艂nian膮 czapk臋, czerwone policzki, pi臋knie wykrojone usta i ohydne okulary w czarnych oprawkach. Potem spojrza艂 jej w oczy. Nigdy jeszcze nie widzia艂 takich oczu. Wyziera艂a z nich nienawi艣膰, gniew, strach, b贸l i jeszcze co艣. Gniewne s艂owa uwi臋z艂y mu w gardle. Te oczy przypomina艂y mu oczy tygrysa i ... by艂y przepi臋kne.

_ Tak bardzo zale偶a艂o ci na naszych owcach? - wykrztusi艂a wreszcie kobieta jadowitym g艂osem. - To je sobie we藕!

Z tymi s艂owy odwr贸ci艂a si臋 i pobieg艂a przed siebie. Nie by艂a w stanie d艂u偶ej na niego patrze膰. P艂acz膮c wsiad艂a do ci臋偶ar贸wki .

Robbie ruszy艂, wyciskaj膮c ostatnie si艂y ze starego gruchota.


Kyn patrzy艂, jak odje偶d偶aj膮. Na twarzy pozosta艂 mu wyraz zdziwienia i zaskoczenia. Odwr贸ci艂 si臋, kiedy dobieg艂 go g艂o艣ny 艣miech od strony hotelu. Wszyscy byli ju偶 w ogrodzie, obser­wuj膮c, jak kelnerzy staraj膮 si臋 zap臋dzi膰 owce do szklarni. Przesz艂a mu ochota do 艣miechu. Nie m贸g艂 zapomnie膰 widoku tych przepi臋knych oczu, w kt贸rych b艂yszcza艂y 艂zy.

- Niech ci臋 szlag trafi, Michael - mrukn膮艂. - Przecie偶 m贸wi艂em, 偶eby obchodzi膰 si臋 delikatnie z fannerami.


Kiedy skr臋cili w boczn膮 drog臋, prowadz膮c膮 do fanny, Bryn przesta艂a wreszcie p艂aka膰. Robbie, kt贸ry poczu艂 ogromn膮 ulg臋, gdy wyjechali z miasta, 偶a艂owa艂, 偶e nie mia艂 do艣膰 odwagi, aby popatrze膰, jak wa偶ni go艣cie zareagowali na owce przed hotelem. Bryn w milczeniu wygl膮da艂a przez okno. Nie czu艂a ju偶 ani gniewu, ani dumy ze swojego wyczynu. Zamkn臋艂a oczy. Co on sobie o niej pomy艣la艂?

Kiedy wjechali na fann臋, Bryn natychmiast zapomnia艂a o sobie. Wiedzia艂a ju偶, 偶e wydarzy艂o si臋 co艣 z艂ego. Ojca nie by艂o na podw贸rzu.

- Czy to nie jest samoch贸d doktora Beana? - spyta艂 Robbie, wskazuj膮c na be偶owe volvo zaparkowane przed domem.

Lodowaty dreszcz przenikn膮艂 Bryn do szpiku ko艣ci.

- Tatu艣 - szepn臋艂a, po czym krzykn臋艂a histerycznie: - Ta­tusiu!


Potykaj膮c si臋, wpad艂a do kuchni. Ojciec siedzia艂 przy stole, blady i zagubiony, trzymaj膮c w r臋kach nie tkni臋ty kubek herbaty. Doktor Bean podni贸s艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na ni膮 smutnym wzrokiem.

Z piersi Bryn wydoby艂o si臋 westchnienie ulgi.

- Dzi臋ki Bogu, my艣la艂am ... - Urwa艂a widz膮c wyraz twarzy ojca.

John Whittaker z wolna podni贸s艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na ni膮 niewidz膮cym wzrokiem.

- Twoja siostra nie 偶yje, Bryone Rose - powiedzia艂 g艂ucho. - Katy nie 偶yje.



Nowy Jork

Lance Prescott postawi艂 pust膮 szklank臋 na barze i wpatrywa艂 si臋 w ni膮 ponurym wzrokiem. Breezie, najmodniejszy bar na Manhattanie, po prostu p臋ka艂 w szwach.

Nowy Jork to miasto, .gdzie wielu ludzi 偶yje na skraju przepa艣ci. Lance zdo艂a艂 utrzyma膰 swoj膮 wysok膮 pozycj臋 towarzysk膮 dzi臋ki pochodzeniu, nazwisku, prezencji oraz opinii wspania艂ego kochanka. Odk膮d si臋ga艂 pami臋ci膮, zawsze stanowi艂 integraln膮 cz臋艣膰 nowojorskiej elity. Jada艂 w najelegantszych restauracjach, wsp贸艂czu艂 przyjacio艂om, kt贸rzy ponie艣li straty w czarne gie艂dowe poniedzia艂ki, 艣rody czy pi膮tki. Wy膰wiczy艂 si臋 w zakulisowych intrygach. Nale偶a艂 do najlepszych klub贸w. By艂 obecny na ka偶dym. przyj臋ciu, balu, promocji, wernisa偶u i wszystkich wa偶nych premierach teatralnych, oczywi艣cie zawsze jako go艣膰 kt贸rego艣 z przyjaci贸艂.


I na tym w艂a艣nie polega艂 problem. Lance nale偶a艂 do tak zwanej starej gwardii, co dawa艂o mu pozycj臋 w towarzystwie i mia艂o inne, praktyczne zalety. W zamkni臋tym kr臋gu, grupuj膮­cym jedynie najbogatszych, nie musia艂 szuka膰 kontaktu z no­wymi lud藕mi, kt贸rzy wykazywali zwykle du偶膮 podejrzliwo艣膰. W 艣wiecie, gdzie ka偶dy got贸w by艂 ka偶demu wbi膰 n贸偶 w plecy, stara gwardia trzyma艂a si臋 mocno razem. M贸wiono, 偶e chocia偶 Lance Prescott nie posiada maj膮tku, jest jednym z nich. Jego nazwisko znajdowa艂o si臋 na li艣cie 艣mietanki towarzyskiej Nowego Jorku.


By艂 jednym z nich, ale nie m贸g艂 korzysta膰 z tych samych co oni przywilej贸w. Biedni cz艂onkowie mogli polega膰 na swoich przyjacio艂ach jedynie wtedy, gdy potrafili okaza膰 daleko id膮c膮 wdzi臋czno艣膰.

- Jeszcze jeden, Filipie.


Barman natychmiast nape艂ni艂 mu s偶klank臋. Lance pi艂 w mil­czeniu. Kiedy by艂 w ponurym nastroju, jego twarz stawa艂a si臋 bardziej interesuj膮ca. Zbyt s艂odka uroda nabiera艂a wtedy cech, kt贸re poci膮ga艂y szukaj膮ce ryzyka kobiety. A Grace Vancouver w艂a艣nie do takich nale偶a艂a. Zbli偶a艂a si臋 do czterdziestki, mia艂a za sob膮 dwa nieudane ma艂偶e艅stwa i stale by艂a w z艂ym humorze.

- Cze艣膰, kote艅ku. Nie spodziewa艂am si臋 ciebie tutaj. Lance zagryz艂 wargi.

- Cze艣膰, Grace. Czego si臋 napijesz?

- Zielonej Bogini. B臋dzie pasowa膰 do mojej sukni.

Spojrza艂 z u艣miechem na zielon膮 kreacj臋.

- Zielona Bogini, Filipie, dla zielonej bogini.

- To miejsce przypomina mi targ byd艂a - powiedzia艂a Grace, siadaj膮c na sto艂ku barowym i pokazuj膮c zgrabne nogi.

- Czy zatem wszystkie kobiety tutaj s膮 krowami, kochanie? - spyta艂, przeci膮gaj膮c sylaby, a Grace roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.


_ Widz臋, 偶e ma艂偶e艅stwo z Ksi臋偶niczk膮 nie przyt艂umi艂o twojego poczucia humoru. To dobrze. - Cedzi艂a s艂owa z przy­mru偶onymi oczami. - B臋dziesz go znowu potrzebowa膰. - Czy wybra艂e艣 ju偶 sobie jaki艣 nowy wypchany portfel na dw贸ch nogach?

Zatuszowa艂 u艣miechem wzbieraj膮c膮 w nim w艣ciek艂o艣膰. Mia艂 w tym du偶膮 praktyk臋.

- A ty? Co by艢 na mnie powiedzia艂a?


Zaczerwieni艂a si臋. Jej pierwszy m膮偶, stary Francuz, by艂 w艂a艣cicielem 艣wietnie prosperuj膮cych winnic i zostawi艂 jej w spadku poka藕n膮 sum臋. By艂a wi臋c zabezpieczona materialnie. Natomiast drugi m膮偶 okaza艂 si臋 pomy艂k膮. Ten g艂upiec zbank­rutowa艂, jeszcze zanim zd膮偶y艂a si臋 z nim rozwie艣膰.


_ Obawiam si臋, 偶e jeste艣 dla mnie za stary, kochanie _ zamrucza艂a. - Lubi臋 troszeczk臋 m艂odszych. A propos, s艂ysza­艂am, 偶e twoja kochana mama wydaje w sobot臋 przyj臋cie. Oczywi艣cie, przyjdziemy wszyscy. Jeste艣my bardzo ciekawi, co ona potrafi teraz zrobi膰.

_ To znaczy teraz,' kiedy ma pieni膮dze? - zapyta艂 Lance oschle.

_ Pieni膮dze Ventury, kochanie - poprawi艂a go Grace. - Po­dobno nie wystarcz膮 wam na d艂ugo. Ale nawet Moira nie upora si臋 tak szybko z tymi wszystkimi milionami, prawda? Przecie偶 to s膮 miliony, prawda, kochanie.? Wszyscy s膮 pewni, 偶e przynajmniej tyle ci si臋 nale偶a艂o.

_ Tak. Przynajmniej tyle - odpowiedzia艂 z u艣miechem Lance. W g艂臋bi duszy czu艂 si臋 jednak ca艂kowicie za艂amany. Ca艂y czas liczy艂 na to, 偶e uda mu si臋 uniewa偶ni膰 przedma艂偶e艅sk膮 umow臋. Potrzebowa艂 przynamniej pi臋ciu milion贸w dolar贸w, 偶eby poczu膰 si臋 w miar臋 bezpiecznie. Ale Marion go tego pozbawi艂a. Suka! Czemu podpisa艂 ten przekl臋ty kontrakt? Ale stary nie zezwoli艂by bez tego na ma艂偶e艅stwo swojej ma艂ej Ksi臋偶niczki. Sukinsyn!

Grace za艣mia艂a si臋 g艂o艣no, zastanawiaj膮c si臋, co si臋 kryje za t膮 przystojn膮, fa艂szyw膮 twarz膮.

- S艂ysza艂am, 偶e Ksi臋偶niczka szykuje si臋 do obj臋cia rz膮d贸w w firmie ojca - powiedzia艂a mi臋kkim g艂osem, patrz膮c Lance'owi w oczy. Jej s艂owa odnios艂y zamierzony skutek. 殴renice m臋偶­czyzny zw臋zi艂y si臋 nagle.

- Co takiego?! - wykrzykn膮艂, trac膮c ca艂e opanowanie. Grace z przyjemno艣ci膮 przekaza艂a mu dalsze informacje.

- Straszny mia艂e艣 niefart, kochanie - powiedzia艂a z nie skrywan膮 z艂o艣liwo艣ci膮. - Marion rozpocz臋艂a prac臋 w firmie. Gdyby艣 m贸g艂 utrzyma膰 si臋 w rodzinie jeszcze ,par臋 miesi臋cy, kto wie, jakie by艂yby wtedy warunki rozwodu. Tw贸j adwokat m贸g艂by dowie艣膰, 偶e pomog艂e艣 swojej ukochanej 偶oneczce zarobi膰 miliony.


Lance nie potrzebowa艂 porad prawnych od Grace Vancouver. - Jeszcze jedn膮 Zielon膮 Bogini臋, Grace? - spyta艂 uprzejmie.

Po czym doda艂, patrz膮c na jej zbyt pe艂ne uda, widoczne w rozci臋ciu sukni. - A mo偶e masz ju偶 dosy膰?


Pierwsz膮 rzecz, jak膮 zrobi艂 po powrocie do domu, by艂 telefon do adwokata.

- Chc臋, 偶eby艣 z艂o偶y艂 odwo艂anie od wyroku - powiedzia艂 bez wst臋pu. - Nie obchodzi mnie, na jakiej podstawie to zrobisz. Mo偶esz powiedzie膰, 偶e s臋dzia by艂 stronniczy. Powo艂aj si臋 na dyskryminacj臋 z powodu p艂ci, powo艂aj si臋, na co chcesz. Zr贸b to tak, 偶ebym mia艂 jaki艣 punkt zaczepienia.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, nie czekaj膮c nawet, co Vent mu odpowie. Dusi艂a go w艣ciek艂o艣膰. Musi wydosta膰 pieni膮dze od tej suki, z kt贸r膮 si臋 o偶eni艂.


Marion ziewn臋艂a, spogl膮daj膮c na zegarek. Dochodzi艂a pierw­sza, ale nie mia艂a czasu, 偶eby zje艣膰 lunch. Wsta艂a i przeci膮gn臋艂a si臋. Bola艂a j膮 szyja i kr臋gos艂up.

- Nazywam to firmowym skurczem - powiedzia艂a z u艣mie­chem Felicity. - Dostaje si臋 go od zbyt d艂ugiego siedzenia nad sprawozdaniami finansowymi.

Marion roze艣mia艂a si臋. Pracowa艂a w dawnym biurze Keitha, ale na drzwiach widnia艂a teraz tabliczka. Marian Ventura. Specjalna Asystentka Prezesa.

Nie czu艂a si臋 jednak tak bardzo specjalna. Kiedy Felicity zamkn臋艂a drzwi, podesz艂a do okna, za kt贸rym rozci膮ga艂 si臋 widok na niebo i drapacze chmur. Gdzie艣 w dole by艂a WaU Street i Madison A venue z setkami sklep贸w i wielkim centrum handlowym, kt贸rego spora cz臋艣膰 nale偶a艂a do jej ojca.

U艣miechn臋艂a ~i臋 na wspomnienie dnia, kiedy pojawi艂a si臋 na specjalnie zwo艂anym zebraniu. Wszyscy byli ju偶 na swoich miejscach. Pi臋膰dziesi臋ciu m臋偶czyzn w garniturach. Ani jednej kobiety, z wyj膮tkiem dw贸ch sekretarek, kt贸re mia艂y proto­ko艂owa膰 zebranie. Wci膮偶 mia艂a przed oczami wyraz twarzy tych wszystkich m臋偶czyzn, kiedy ojciec przedstawi艂 j膮 jako now膮 specjaln膮 asystentk臋 prezesa. Najpierw wygl膮dali na zszokowanych. Potem na z艂ych. Teraz, po trzech miesi膮cach, zachowywali si臋 ostro偶nie, zdziwieni, 偶e nie przygni贸t艂 jej nawa艂 pracy i stres, kt贸rego nie szcz臋dzi艂 jej nawet w艂asny ojciec.

Leslie Ventura od razu rzuci艂 j膮 na g艂臋bokie wody. Wiele dni musia艂a przedziera膰 si臋 przez g膮szcz problem贸w zwi膮zanych z finansami i marketingiem. Kiedy, ku og贸lnemu zdziwieniu, zacz臋艂a si臋 w tym troch臋 orientowa膰, ojc~ec kaza艂 jej zapozna膰 si臋 z siatk膮 przedsi臋biorstw sk艂adaj膮cych si臋 na ca艂o艣膰 firmy. Doskonale wiedzia艂a, dlaczego to zrobi艂, ale nie zamierza艂a si臋 podda膰. Chcia艂a zrozumie膰 infrastruktur臋 firmy. Czu艂a jednak, 偶e nie wytrzyma, je艣li b臋dzie musia艂a spojrze膰 na jeszcze jeden wydruk z komputera. Na to w艂a艣nie wszyscy, 艂膮cznie z jej ojcem, czekali. By艂o to . szalenie deprymuj膮ce. Pomy艣la艂a o m臋偶czy藕nie, na kt贸rym mog艂aby polega膰. O m臋偶u, kt贸ry nie sprz膮ta艂by po sobie i nie zakr臋ca艂 pasty do z臋b贸w, ale kt贸ry czeka艂1:~y na ni膮 w domu i dodawa艂 otuchy.

Postanowi艂a wyj艣膰 na lunch. Do diab艂a z nimi wszystkimi!

_ Wr贸c臋 o drugiej - powiedzia艂a do Felicity , kt贸ra podnios艂a zdziwiony wzrok znad stosu dokument贸w. - Gdyby kto艣 dzwoni艂, w 偶adnym wypadku nie m贸w, 偶e wysz艂am na lunch. Powiedz, 偶e jestem ... 偶e posz艂am do portu, sprawdzi膰 dokumenty przewozowe.

Na ulicach czu艂o si臋 ju偶 wiosn臋. Marion kupi艂a du偶y bukiet 偶onkili i jab艂ko od ulicznego sprzedawcy. Zaw臋drowa艂a a偶 do Central Parku. Usiad艂a na 艂awce, jad艂a jab艂ko i cieszy艂a si臋, 偶e jest na wagarach. Zobaczy艂a m艂od膮 par臋, kt贸ra sz艂a w jej kierunku, trzymaj膮c si臋 za r臋ce. Niczego i nikogo poza sob膮 nie widzieli. Dziewczyna by艂a wysoka i szczup艂a, a ch艂opak niski i kr臋py. On by艂 czarny, a ona bia艂a. Oboje mieli na sobie d偶insy i sk贸rzane kurtki i wygl膮dali . na tak szale艅czo w sobie zakochanych, 偶e Marion musia艂a odwr贸ci膰 wzrok.

Ruszy艂a wolno w kierunku biura i my艣la艂a o mi艂o艣ci. Po tym wszystkim, co przesz艂a, wiedzia艂a ju偶, 偶e nigdy nie by艂a zakochana. Kr贸tkotrwa艂e za艣lepienie, jakiemu uleg艂a, kiedy pozna艂a Lance' a, nie mia艂o 偶adnego znaczenia. Pomy艣la艂a o widzianej w parku parze. P贸jd膮 do domu, rzuc膮 si臋 na 艂贸偶ko, zedr膮 z siebie ubranie i b臋d膮 si臋 kocha膰, dawa膰 sobie mi艂o艣膰, niepomni niczego poza w艂asnym po偶膮daniem. Tak bardzo im zazdro艣ci艂a.

- By艂 pilny telefon od twojego adwokata, Marion - powie­dzia艂a Felicity, gdy tylko jej szefowa stan臋艂a w drzwiach biura. - Prosi艂, 偶eby艣 natychmiast do niego zatelefonowa艂a.

- Dobrze. Dzi臋kuj臋 ci, Felicity - mrukn臋艂a Marion, wr臋czaj膮c jej kwiaty.

Kiedy znalaz艂a si臋 w swoim biurze, zatelefonowa艂a do kancelarii Bernarda.


- Cze艣膰, Marion. Nie chc臋 ci臋 martwi膰 niepotrzebnie, ale Lance ...


S艂ucha艂a w milczeniu, jak adwokat wylicza jej wszystkie problemy zwi膮zane z odwo艂aniem od wyroku s膮dowego.

- Jakie s膮 szanse na obalenie przed艣lubnego kontraktu?

- Prawie 偶adne. Nie martw si臋, Marion. Jak ju偶 m贸wi艂em, robi膮 jedynie rozpaczliwe pr贸by.

- Ale nadal jestem rozwiedziona?

- Oczywi艣cie. Nie musisz si臋 tym martwi膰. Mo偶esz wyj艣膰 za m膮偶 cho膰by jutro. B臋d臋 ci臋 informowa艂 o wszystkim na bie偶膮co. Nie b臋dziesz ju偶 musia艂a wyst臋powa膰 w s膮dzie, je艣li to ci臋 gn臋bi.

Ale nie to j膮 gn臋bi艂o. Nie martwi艂a si臋 spraw膮 Lance'a. Bernard na pewno da sobie z tym rad臋. Martwi艂a si臋 sob膮. S艂owa Bernarda nadal d藕wi臋cza艂y jej w uszach. "Mo偶esz wyj艣膰 za m膮偶 cho膰by jutro". Ale za kogo? - pomy艣la艂a ze smutkiem. Wszyscy m臋偶czy藕ni, jakich zna艂a, podobni byli do Lance'a. Ka偶dy z nich ch臋tnie o偶eni艂by si臋 z dziedziczk膮 fortuny Ventury, kt贸ra teraz by艂a ju偶 kim艣 wi臋cej ni偶 Ksi臋偶niczk膮.

艁zy nap艂yn臋艂y jej do oczu. Mia艂a dopiero dwadzie艣cia cztery lata. Chcia艂a by膰 zakochana. Ale w kim mog艂a si臋 zakocha膰? Na 艣wiecie by艂o przecie偶 tylu m臋偶czyzn. Na pewno jest kto艣, kto m贸g艂by pokocha膰 j膮, a nie jej pieni膮dze. Po偶膮da膰 jej, a nie w艂adzy, jak膮 dawa艂a Ventura Industries.


Hadrian Boulton wjecha艂 na podw贸rze Ravenheights. Wysiad艂 z samochodu i sta艂 przez chwil臋 bez ruchu, patrz膮c na farm臋, z kt贸r膮 wi膮za艂o si臋 tyle wspomnie艅. Nic si臋 tu nie zmieni艂o. W kuchni jak zawsze pali艂o si臋 艣wiat艂o, ale nie by艂o s艂ycha膰 艣miechu i weso艂ych powita艅. Nie czu艂o si臋 r贸wnie偶 zapachu 艣wie偶o pieczonego chleba.

Przyjecha艂 tu, kiedy mia艂 dziesi臋膰 lat. Jego matka, Joan Whittaker, by艂a m艂odsz膮 siostr膮 Johna i po艣lubi艂a nauczyciela z Yorku. Poznali si臋 na Wy艣cigu Rowerowym Trzech Wzg贸rz, wsp贸lnie wznosili radosne okrzyki na cze艣膰 miejscowego zwyci臋'zcy. Nie by艂a to mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia, ale dobrze im by艂o razem. Pobrali si臋 i osiedli w Yorku. Po pi臋ciu latach urodzi艂 im si臋 syn, a Coli n Boulton otrzyma艂 stanowisko dyrektora szko艂y. 呕ycie p艂yn臋艂o im spokojnie.

Dzieci艅stwo Hadriana nie obfitowa艂o w 偶adne nadzwyczajne wydarzenia. By艂 zawsze zadowolonym ch艂opcem, 艂atwo nawi膮­zywa艂 kontakty z r贸wie艣nikami, mia艂 zdolnQ艣ci do matematyki. Martwi艂 si臋 tylko tym, 偶e kiedy p贸jdzie do liceum, to koledzy b臋d膮 mu dokucza膰, 偶e路 jest synem nauczyciela. Liceum by艂o jednak na tyle du偶e, 偶e nie musia艂by by膰 w klasie ojca. Pewnego sobotniego poranka, nied艂ugo po jego dziesi膮tych urodzinach, Hadrian siedzia艂 w domu i ogl膮da艂 w telewizji filmy rysunkowe, a rodzice pojechali po zakupy do supermarketu na obrze偶ach miasta. I nigdy ju偶 nie wr贸cili. Jaki艣 pijany kierowca spowodowa艂 wypadek; zgin臋li na miejscu.

W ten spos贸b zosta艂 nagle zupe艂nie sam i czu艂 si臋 bardzo osamotniony nawet wtedy, kiedy wujek John i ciocia Marta przyjechali do niego ze wsi. Nie zna艂 dobrze wujka - czasami odwiedza艂 farm臋 razem z rodzicami, ale wizyty te nie by艂y zbyt cz臋ste. Pami臋ta艂, 偶e lubi艂 patrze膰 na owce, karmi艂 kurcz臋ta i szuka艂 kurzych jajek razem ze swoj膮 ulubion膮 kuzynk膮, Bryn.

Powr贸ci艂 teraz my艣lami do pierwszych miesi臋cy swojego pobytu na farmie. Na pocz膮tku by艂o mu ci臋偶ko, czu艂 si臋 zagubiony, przestraszony. Ale Marta Whittaker mia艂a 艣wi臋t膮 cierpliwo艣膰. Kiedy jej m膮偶 zaczyna艂 si臋 martwi膰, czy ch艂opak kiedykolwiek si臋 ustatkuje, sko艅czy z b贸jkami w szkole i przestanie dokucza膰 Katy, m贸wi艂a zawsze: ,,zostaw go w spokoju" .. I jak zwykle, John s艂ucha艂 rad 偶ony.

Hadrian wraca艂 ze szko艂y razem z Bryn. Wchodzili zawsze do kuchni pe艂nej zapach贸w chleba, ciasta i potrawki z kr贸lika. W pierwszym okresie pobytu na farmie cz臋sto .zamyka艂 si臋 w swoim pokoju, aby cierpie膰 w samotno艣ci. Ale ciotka Marta wywabia艂a go stamt膮d kusz膮c ciasteczkami w kszta艂cie motyli. Rozmy艣lnie te偶 uczyni艂a go odpowiedzialnym za opiek臋 nad kurami. Wystarczy艂o tylko powiedzie膰, 偶e' biedne kury musz膮 by膰 bardzo g艂odne, 偶eby Hadrian zapomina艂 o w艂asnym cier­pieniu. Teraz wydawa艂o mu si臋 to dziwne, ale kury by艂y jego wybawieniem. Po roku sta艂 si臋 zupe艂nie innym ch艂opcem. Mia艂 oczywi艣cie nowe problemy, a najwi臋kszym z nich by艂a Katy. Katy by艂a o niego zazdrosna i kiedy nikt nie s艂ysza艂, nazywa艂a go "kuku艂k膮". Ale Bryn wynagradza艂a mu wszystko. To w艂a艣nie ona zapozna艂a go z 偶yciem na wsi, z nazwami kwiat贸w, pokaza艂a mu nory borsuka, nauczy艂a go, jak pozna膰, gdzie chodzi艂 lis, i to nie po 艣ladach, a po zapachu. Pomaga艂a mu w szkole i zawsze bra艂a jego stron臋.

Kto艣 otworzy艂 drzwi kuchni i Hadrian zobaczy艂 ukochan膮 kuzynk臋, kt贸r膮 traktowa艂 w艂a艣ciwie jak rodzon膮 siostr臋. Nagle poczu艂 si臋 winny. Bryn tyle dla niego zrobi艂a, przyj臋艂a go z mi艂o艣ci膮, otacza艂a bezustann膮, serdeczn膮 trosk膮. Powinien by膰 tutaj wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowa艂a. Oczywi艣cie nie m贸g艂 przewidzie膰, co zrobi Katy, ale czu艂, 偶e zawi贸d艂 Bryn.

Opu艣ci艂 farm臋, kiedy mia艂 dwadzie艣cia lat. Marta ju偶 wtedy nie 偶y艂a, a Katy wyjecha艂a do Londynu. Wiedzia艂, 偶e marzeniem Johna by艂o, 偶eby przej膮艂 farm臋, ale on nie m贸g艂 tego zrobi膰. T臋skni艂 za Yorkiem. A Bryn namawia艂a go do wyjazdu, zapewniaj膮c, 偶e dadz膮 sobie z ojcem rad臋. Teraz, kiedy patrzy艂 na ni膮, 偶a艂owa艂 tego, co zrobi艂.

- Cze艣膰, Bryn - powiedzia艂 cichym g艂osem, podchodz膮c do niej.

Spojrza艂a na niego w milczeniu. Chocia偶 nazywa艂 si臋 Boulton, by艂 wysoki jak wszyscy Whittakerowie. Mia艂 ciemne w艂osy, smag艂膮 cer臋 i ciep艂e szaroniebieskie oczy. Patrzy艂a na lekki zarost na jego brodzie i przypomnia艂a sobie z czu艂o艣ci膮, 偶e ju偶 jako nfstolatek musia艂 si臋 codziennie goli膰.

Stara艂a si臋 zaj膮膰 my艣li tymi wspomnieniami, byle nie my艣le膰 o Katy. O osamotnionej, umieraj膮cej Katy. Katy ...

- Hadrian - powiedzia艂a ciep艂ym g艂osef!l. - Brakowa艂o mi ciebie.

- Wiem - rzek艂 z 偶alem. - 呕a艂uj臋, 偶e tak dawno mnie tu nie by艂o.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Bardzo dawno - przyzna艂a cicho. W jej g艂osie nie by艂o jednak cienia wyrzutu.

Patrzyli na siebie i znowu byli rodzin膮. Rodzin膮, kt贸ra zawsze trzyma si臋 razem.

Podesz艂a bli偶ej i ukry艂a twarz w jego ramieniu.

- Och, Hadrianie - powiedzia艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem. Obj膮艂 j膮 mocno.

- Wszystko b臋dzie dobrze, Bryn - mrukn膮艂, nie znajduj膮c innych s艂贸w pocieszenia.

W u艣cisku jego silnych ramion niemal w to uwierzy艂a.



Morgan wyszed艂 z podmiejskiego domku, nale偶膮cego do skarbnika organizacji Zielone Vennont. Odetchn膮艂 z ulg膮. Mia艂 za sob膮 ci臋偶ki dzie艅. Wizyty w szko艂ach i za­znajamianie dzieci z ekologi膮 uwa偶a艂 za wyj膮tkowo nudne i frustruj膮ce, a wr臋czanie ulotek na ulicy by艂o po prostu koszmarem. Zerka艂 nerwowo na zaparkowane przy chodniku samochody. Musia艂 by膰 ostro偶ny. Wiedzia艂, 偶e Kynaston wynaj膮艂 ca艂膮 anni臋 prywatnych detektyw贸w, aby "go 艣ledzili. Droga do warsztatu zabra艂a mu wi臋c, zamiast dziesi臋ciu, a偶 dwadzie艣cia pi臋膰 minut. Za to m贸g艂 by膰 pewien, 偶e nikt za nim nie idzie. Zapuka艂 do drzwi w um贸wiony spos贸b.

Warsztat by艂 pusty, ale wygl膮da艂, jakby pracowa艂o w nim mn贸stwo os贸b. Miniorganizacja Morgana - zwana G艂臋bok膮 Zieleni膮 - liczy艂a jedynie czterech cz艂onk贸w, lecz ci czterej warci byli tysi膮ca tych, kt贸rzy stanowili szacown膮 fasad臋 stowarzyszeni.a. St贸艂 zarzucony by艂 偶elastwem i r贸偶nymi

~

pud艂ami. Le偶a艂a tam tak偶e jaka艣 szaroniebieska bry艂a.

- Jak posz艂o?

- Dobrze - odpowiedzia艂 kr贸tko Morgan. Mia艂 teraz co innego na g艂owie. - Jak posuwa si臋 prawdziwa praca?

- Dobrze. - Greg u艣miechn膮艂 si臋. - M贸wi艂em ci, 偶e nie b臋dzie 偶adnych problem贸w.

Morgan przyjrza艂 si臋 ma艂piej twarzy starego przyjaciela. Malowa艂o si臋 na niej rozbawienie i jaka艣 niecierpliwo艣膰. Poznali si臋 w szpitalu. Wysoki, przystojny Morgan fascynowa艂 ma艂ego, brzydkiego cz艂owieczka z Arkansas. Dla Grega Morgan by艂 uosobieniem si艂y. Od razu zwierzy艂 mu si臋 ze wszystkich podpale艅, jakich uda艂o mu si臋 dokona膰, i opowiedzia艂 o s艂u偶bie w marynarce i o d艂ugim szkoleniu, po kt贸rym go wyrzucono.

- Odpr臋偶 si臋, Greg - 艂agodnie p0'Yiedzia艂 Morgan. Obser­wowanie reakcji przyjaciela wesz艂o mu ju偶 w nawyk. Zna艂 wszystkie objawy jego zmiennych nastroj贸w. - Pami臋taj, 偶e teraz nie jeste艣my w miejscu odosobnienia. - 艢wiadomie u偶y艂 s艂owa, kt贸rym zwykli okre艣la膰 szpital.

Na twarzy Grega pojawi艂 si臋 wyraz ulgi.

- Wiem, 偶e nie jeste艣my. I to dzi臋ki tobie.

- Nie musisz mi stale za to dzi臋kowa膰. - Morgan u艣miechn膮艂 si臋 patrz膮c na przedmioty rozrzucone na stole. - R贸b dalej to, co robisz - doda艂.

Greg spojrza艂 na "niego z b艂yskiem w oku.

- My艣lisz o nim, prawda? Ja to wiem.

Morgan szybko odwr贸ci艂 wzrok. W chwili s艂abo艣ci zwierzy艂 si臋 Gregowi ze wszystkiego, co go spotka艂o. Podczas tych koszmarnych lat w szpitalu, kiedy osi膮ga艂 rzadkie momenty

jasno艣ci umys艂u i kiedy przestawa艂y dzia艂a膰 leki, dni wydawa艂y mu si臋 bardzo d艂ugie. Musia艂 wtedy mie膰 kogo艣, z kim m贸g艂by porozmawia膰. Opowiedzia艂 Gregowi o Kynastonie. Nie musia艂 si臋 obawia膰, 偶e tamten go zdradzi. Darzy艂 Morgana niewol­niczym przywi膮zaniem.

Zabra艂 si臋 teraz do studiowania kopii projekt贸w nowego hotelu Germaine Corporation, kt贸ry powstawa艂 na obrze偶ach miasta. Pi臋kny luksusowy hotel dla bogaczy. Kynaston r贸w­nie偶 by艂 bogaczem. Ale nie zawsze. Dobrze wiedzia艂, co znaczy mieszka膰 razem z karaluchami. Wiedzia艂, co znaczy rozpacz. Ale Kyn wydoby艂 si臋 z tego ju偶 dawno temu, podczas gdy on ...

- Zniszcz臋 go, Greg - powiedzia艂 cicho Morgan. - B臋d臋 go niszczy艂 stopniowo, 偶eby m贸g艂 to odczu膰. Ostro偶nie. Kawa艂ek po kawa艂ku. Rozwal臋 wszystko to, co ten chciwy, zdradziecki skUlwysyn zdo艂a艂 zbudowa膰. Odbior臋 mu wszystko. - Tu spojrza艂 na swojego towarzysza. - A ty mi pomo偶esz, Greg, prawda, 偶e mi pomo偶esz?

- Oczywi艣cie - odpar艂 Greg z zapa艂em. Poczu艂 przyp艂yw adrenaliny w 偶y艂ach. Oczami wyobra藕ni widzia艂 ju偶 ogarni臋te ogniem budynki i pi臋kne, 偶贸艂te i czerwone p艂omienie.


Morgan spojrza艂 w zamy艣leniu na ceglan膮 艣cian臋 warsztatu. - Dostan臋 ci臋, Kyn - rzek艂 cicho. - Nawet je艣li to b臋dzie ostatnia rzecz, jak膮 zrobi臋 w 偶yciu.


Nowy Jork

W mie艣cie drapaczy chmur zawsze mo偶na znale藕膰 jaki艣 pa艂acyk wci艣ni臋ty pomi臋dzy olbrzymie budowle. Pa艂acyki te zbudowane zosta艂y przez rodziny Vanderbilt贸w, Astor贸w, Rockefeller贸w i Gettych. By艂 tam r贸wnie偶 pa艂acyk Ventury, ze 艣cianami poro艣ni臋tymi bluszczem, z sze艣cioakrowym ogrodem. Wn臋trza wy艂o偶ono wschodnimi dywanami i ozdobiono rze藕bami Brancusiego, Moore'a i Rodina.

Marion doskonale pasowa艂a do tego przepychu. Mia艂a na sobie sukni臋 od De Florentino z brzoskwiniowego jedwabiu i pantofle od Maud Frizon. Mimo to czu艂a si臋 jak dziewczynka zaproszona na obiad do domu ojca.

Dopiero przy stole mog艂a przyjrze膰 si臋 ojc'u i dostrzeg艂a zmian臋, jaka w nim zasz艂a od cza,su 艣mierci Keitha. Wygl膮da艂 teraz znacznie l~piej.

_ Tatusiu ... ja ... chcia艂am ci podzi臋kowa膰 za zaproszenie. Ostatnio nigdzie nie bywam.

_ Nie trzeba by艂o rozwodzi膰 si臋 z m臋偶em - powiedzia艂 surowo Leslie. - To pierwszy rozw贸d ...

_ W rodzinie od siedemdziesi臋ciu pi臋ciu lat - ptzerwa艂a mu niecierpliwie Marion. - Wiem o tym, tatusiu. Stale to s艂ysz臋.

_ Nie m贸w do mnie .takim tonem! - krzykn膮艂 Leslie, a偶 Marion podskoczy艂a na krze艣le.

Wiedzia艂a, 偶e powinna go przeprosi膰, ale nie mog艂a si臋 do tego zmusi膰. Spojrza艂a na niego spokojnie.

- M贸j rozw贸d to moja sprawa.

Leslie poczerwienia艂 z gniewu, ale nic nie powiedzia艂. Pochyli艂 si臋 nad talerzem z takim wyrazem twarzy,. 偶e Carole postanowi艂a poprawi膰 nastr贸j.

- Jak ci idzie praca, Marion? - spyta艂a.

_ Dobrze. Chocia偶 w gruncie rzeczy wcale nie tak dobrze _ odpowiedzia艂a dziewczyna. - Trudno jest nauczy膰 si臋 wszys­tkiego od razu.

_ My艣lisz, 偶e poznanie struktury firmy nie jest do niczego potrzebne? - podst臋pnie spyta艂 Leslie.

_ Oczywi艣cie" 偶e jest potrzebne - odpowiedzia艂a szybko, domy艣laj膮c si臋, 偶e ojciec zastawia na ni膮 pu艂apk臋. - Uwa偶am jedynie, 偶e wertowanie ton papieru i uganianie si臋 za ksi臋go­wymi, kt贸rzy robi膮 wszystko, by nic ci nie powiedzie膰, nie jest najlepsz膮 drog膮 do tego celu.

_ Masz ju偶 wi臋c dosy膰? - spyta艂 szyderczym tonem Leslie.

Opanowa艂a wzbieraj膮cy w niej gniew.

- Chcia艂am tylko powiedzie膰, tatusiu, 偶e nie poznam wszystkich arkan贸w finny, przegl膮daj膮c jedynie g贸ry pa­pier贸w.

Leslie spojrza艂 na ni膮 z uznaniem. Podziwia艂 opanowanie c贸rki. Kto daje si臋 ponie艣膰 emocjom, ten nie potrafi dowie艣膰 swoich racji. By艂 zadowolony z jej pracy i zdziwiony umiej臋t­no艣ciami. Po miesi膮cu wiedzia艂a o finnie wi臋cej ni偶 Keith po ca艂ym roku pracy. Zaczyna艂 si臋 zastanawia膰, czy przypadkiem, oczywi艣cie tylko przypadkiem, nie znalaz艂 w niej swojej nast臋pczyni.

- Je艣li chcesz stan膮膰 kiedy艣 na czele finny, Marion, b臋dziesz musia艂a wiedzie膰 wszystko o ka偶dym z jej oddzia艂贸w. - Podkre艣la艂 po kolei s艂owa, stukaj膮c palcem o blat sto艂u.

- B臋dziesz musia艂a wiedzie膰, co dzieje si臋 w ka偶dym

z tych oddzia艂贸w. B臋dziesz musia艂a wiedzie膰, kto si臋 czym zajmuje, kiedy i gdzie, i w jaki spos贸b powsta艂 zysk lub strata. B臋dziesz musia艂a zna膰 ka偶d膮 艣rubk臋, ka偶dy najmniejszy tryb ca艂ej tej ogromnej maszynerii. Tak jak ja.

Marion skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. Czu艂a, 偶e rozmowa z ojcem zbli偶a si臋 do punktu zwrotnego, i musia艂a j膮 dobrze rozegra膰.

- Wiem o tym, tatusiu, ale to przecie偶 ty zbudowa艂e艣 t臋 finn臋. Wszystko o niej wiesz, poniewa偶 zdobywa艂e艣 t臋 wiedz臋 przez pi臋膰dziesi膮t lat. Rozpoczyna艂e艣 od nieruchomo艣ci, prawda?

Wa偶y艂a ka偶de s艂owo. Wiedzia艂a, 偶e ojciec s艂ucha jej bardzo uwa偶nie i 偶e od tej rozmowy zale偶y ca艂a jej przy­sz艂o艣膰.

Leslie kiwn膮艂 g艂ow膮 i zastanawia艂 si臋, do czego c贸rki zmierza.

- Zaznajamia艂e艣 si臋 z dzia艂alno艣ci膮 finny w trakcie jej tworzenia. Pope艂nia艂e艣 b艂臋dy, uczy艂e艣 si臋 na b艂臋dach i wi臋cej ich nie pope艂nia艂e艣. Sprzeda艂e艣 nieruchomo艣ci razem z zatrud­nionym tam personelem. Poznawa艂e艣 stopniowo rynek, nauczy艂e艣 si臋 przewidywa膰, czego ludzie b臋d膮 potrzebowa膰. Proces ten trwa艂 trzy lata i dopiero wtedy zaj膮艂e艣 si臋 kopalniami. Odpowiedz mi uczciwie, tatusiu. Czy okaza艂am si臋 kompletn膮 idiotk膮? Czy podda艂am si臋, jak tego wszyscy po mnie ocze­kiwali? Czy te偶 okaza艂o si臋, 偶e potrafi臋 wykonywa膰 t臋 prac臋? My艣l臋, 偶e udowodni艂am tobie i wszystkim w firmie, 偶e jestem jej w stanie podo艂a膰, chocia偶 robi艂e艣 wszystko, aby mi si臋 to nie uda艂o. Nie mog臋 jednak zajmowa膰 si臋 ka偶dym zagadnieniem. Powinnam teraz zrobi膰 to, co ty kiedy艣 zrobi艂e艣. Zaj膮膰 si臋 jedn膮 spraw膮. By膰 za ni膮 odpowiedzialna i dok艂adnie j膮 pozna膰. W ten spos贸b naucz臋 si臋 wszystkiego.

- Masz s艂uszno艣膰 - niech臋tnie przyzna艂 Leslie. Tyle czasu min臋艂o od uruchomienia finny, 偶e ju偶 prawie zapomnia艂 o jej pocz膮tkach, kiedy rzeczywi艣cie uczy艂 si臋 wszystkiego w trakcie jej powstawania. Patrzy艂 teraz na c贸rk臋 z uczuciem podobnym do szacunku. - Ta praca polega nie tylko na wiedzy - powiedzia艂 ostrzegawczym tonem. - M臋偶czyzna ... osoba, kt贸ra obejmuje stanowisko prezesa, musi by膰 bezwzgl臋dna. Musi podejmowa膰 setki decyzji, kt贸re innych przyprawi艂yby o zawr贸t g艂owy. Musi umie膰 wyrzuca膰 ludzi z pracy w czasie z艂ej koniunktury i nie roni膰 nad nimi 艂ez. Musi porusza膰 si臋 po gie艂dzie jak rekin w poszukiwaniu 艂upu. Czy rozumiesz, o ~zym m贸wi臋, dziew­czyno? - zapyta艂, uwa偶nie obserwuj膮c c贸rk臋.

Skin臋艂a g艂ow膮. Nie aprobowa艂a wszystkich posuni臋膰 ojca i na pewno nie na艣ladowa艂aby ich, gdyby zosta艂a prezesem finny, ale nie mia艂a zamiaru go o tym infonnowa膰. Mia艂a czas, by go przekona膰, 偶e wsp贸艂czucie mo偶na po艂膮czy膰 z biznesem.

Popatrzy艂 na ni膮 podejrzliwie. Wiedzia艂, 偶e Marion nie zgadza si臋 z jego metodami. Ale to jest d偶ungla i je艣li ta dziewczyna nie b臋dzie twarda, to rozerw膮 j膮 na strz臋py. Je艣li chce da膰 jej szans臋, musi j膮 najpierw nauczy膰 regu艂 gry, w kt贸rej trzeba gra膰 szybko i nie mo偶na mie膰 偶adnych skrupu艂贸w.

Marion czu艂a, 偶e zbli偶a si臋 moment prze艂omowy. Czeka艂a w napi臋ciu.

- Kiedy Keith ... zanim ... umar艂 - z trudem wykrztusi艂 Leslie - powierzy艂em mu zadanie przej臋cia Germaine Corporation. S艂ysza艂a艣 o niej?

Serce mocno jej zabi艂o. Zwyci臋偶y艂a! Przekona艂a ojca!

- Tak, s艂ysza艂am. Specjalizuj膮 si臋 w rekreacji, prawda? - Wiedzia艂a, 偶e buduj膮 nowy hotel w Stowe, gdzie mia艂a will臋. Nie, gdzie Lance mia艂 will臋.


- Tak. W por贸wnaniu z nasz膮 to ma艂a. korporacja. Maj膮 tylko dziesi臋膰 milion贸w rocznego obrotu, ale rozwijaj膮 si臋 bardzo szybko. Co gorsza, weszli ju偶 na teren Europy. Musisz by膰 ostro偶na. Kynaston Germaine jest bardzo bystry. Mog艂aby艣 si臋 od niego wiele nauczy膰. To jedyna rada, jak膮 mog臋 ci da膰. Reszta nale偶y do ciebie.

Spojrza艂a na ojca.


- To znaczy ... chcesz, 偶ebym zaj臋艂a si臋 przej臋ciem tej korporacji? - spyta艂a cicho. - 呕ebym j膮 przej臋艂a wbrew woli w艂a艣ciciela? Chcesz ... 偶ebym temu cz艂owieka ukrad艂a to, co stworzy艂?


- W艂a艣nie tego chc臋 - szorstko odpowiedzia艂 Leslie, nie zwracaj膮c uwagi na przera偶ony wzrok c贸rki. - Chcesz udowod­ni膰, 偶e jeste艣 zdolna do prowadzenia Ventura Industries? Wi臋c daj mi Germaine Corporation.



Bryn sta艂a nad otwartym grobem. Pada艂 deszcz. Kolorowe kwiaty le偶膮ce na brzegu mogi艂y tworzy艂y jedyny jasny akcent na szarym tle. Dusi艂y j膮 艂zy. Obok niej stali ojciec i Hadrian. Pastor 艣piewa艂 psalm. Nie mog艂a oderwa膰 wzroku od prostej drewnianej trumny Katy.


Podnios艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a na niebo. Krople deszczu sp艂ywa艂y po szk艂ach jej okular贸w. Nie wyciera艂a ich. Nie chcia艂a patrze膰, jak opuszczaj膮 trumn臋 do ziemi. By艂o to zbyt straszne. Przecie偶 Katy sama to zrobi艂a. Sama doprowadzi艂a do tego, co si臋 sta艂o. Zabi艂a si臋. Jak to mo偶liwe, 偶eby kto艣 m贸g艂 by膰 tak zdesperowany, tak pozbawiony wszelkiej nadziei, 偶eby odebra膰 sobie 偶ycie. Nie mog艂a tego poj膮膰. Zacz臋艂a my艣le膰 o tym, jak zem艣ci si臋 na Kynastonie Germaine, cz艂owieku, kt贸ry popchn膮艂 jej siostr臋 do samob贸jstwa. Gdyby nie ograbi艂 ich ze wszystkiego, co kochali, Katy 偶y艂aby dzisiaj. To on j膮 zabi艂. Mia艂a go teraz przed oczami. Wysoki, przystojny, wzbudzaj膮cy po偶膮danie. Skurwysyn! Nienawidzi艂a go z ca艂ego serca.


Deszcz przesta艂 pada膰. Pastor zamkn膮艂 Bibli臋 i sta艂 w mil­czeniu z pochylon膮 g艂ow膮. Wszyscy my艣leli teraz o Katy. Wszyscy pr贸cz Bryn, kt贸ra planowa艂a, jak zem艣ci si臋 na Kynastonie Germaine. Chcia艂a, 偶eby cierpia艂 tak, jak cierpi teraz jej ojciec i jak cierpia艂a Katy, zanim po艂kn臋艂a te wszystkie proszki.

Nie wiedzia艂a jeszcze, jak to zrobi, ale wiedzia艂a, 偶e pr臋dzej umrze, ni偶 zrezygnuje z ukarania tego najpodlejszego z ludzi.



Kynaston Gennaine obrzucil wzkiem Mi­chaela Forrestera, kt贸ry usiad艂 naprzeciwko niego.

- Masz dzisiejsz膮 pras臋?


Michael wr臋czy艂 mu gazety bez s艂owa. Kynaston zacz膮艂 je spokojnie przegl膮da膰, pozostawiaj膮c przygn臋bionego przyjaciela w spokoju. W czasie pracy nie mia艂 tak nieskazitelnego wygl膮du jak przy oficjalnych okazjach. Marynarka wisia艂a na oparciu krzes艂a, a g贸rne guziki koszuli by艂y rozpi臋te, ukazuj膮c opalon膮 klatk臋 piersiow膮. Podwin膮艂 r贸wnie偶 r臋kawy. Wygl膮da jak m艂ody lew, pomy艣la艂 Michael. Za m艂ody, aby mie膰 tyle w艂adzy i bogactwa. Jak on to osi膮gn膮艂?

- Nie jest tak 藕le, jak si臋 spodziewa艂em, ale liczyli艣my na co艣 o wiele lepszego.


G艂os szefa wyrwa艂 Michaela z nie pozbawionych uczucia zazdro艣ci rozmy艣la艅. Podni贸s艂 g艂ow臋. Niebieskie oczy Kyna mia艂y lodowaty wyraz.

- Nie. Robili艣n:iy wszystko, co tylko by艂o mo偶liwe. Kynaston u艣miechn膮艂 si臋. Forrester by艂 uosobieniem rozpaczy.

Zas艂u偶y艂 sobie na to. Mo偶na by艂o unikn膮膰 ca艂ej tej cholernej sytuacji i rozegra膰 spraw臋 inaczej. Spojrza艂 na fotografi臋, kt贸r膮 zamie艣ci艂 "Journal". Rozbawi艂a go, chocia偶 umieszczono j膮 po to, aby o艣mieszy膰 Germaine Corporation. Fotograf uchwyci艂 moment, w kt贸rym wyj膮tkowo uparta owca, trzymaj膮ca w pysku p臋k 偶onkili, opiera艂a si臋 kelnerowi, usi艂uj膮cemu wyp臋dzi膰 j膮 z ogrodu. W tle wida膰 by艂o roze艣mianych go艣ci. Sam artyku艂 by艂 zabawny, utrzymany w lekkim tonie; podkre艣la艂 jednak, 偶e owce by艂y form膮 protestu przeciwko zaw艂aszczeniu farmy Ravenheights, w Cragsmoor, okr臋gu Three Peaks. Kynaston dobrze wiedzia艂, 偶e ka偶dy pragn膮cy si臋 wybi膰 m艂ody dziennikarz mo偶e mu przysporzy膰 nie lada k艂opot贸w. .

- Kontaktowa艂e艣 si臋 z Whittakerami? - spyta艂. Michael skin膮艂 g艂ow膮 ..

- Wczoraj. Jaki艣 m臋偶czyzna odebra艂 telefon, ale nie chcia艂 rozmawia膰.

- John Whittaker?

~ Nie. Powiedzia艂, 偶e jest krewnym. Przyjecha艂 z Yorku na pogrzeb.

Kyn zmarszczy艂 brwi.

- Umar艂 kto艣 z rodziny? Ale chyba nie c贸rka, Bryn? - zapyta艂 z niepokojem w g艂osie.


- Nie. Ten m臋偶czyzna powiedzia艂, 偶e Bryn nie mo偶e podej艣膰 do telefonu. Spyta艂em, czy mo偶emy ustali膰 termin jakiego艣 spotkania, ale najwidoczniej zadzwoni艂em w nieodpowiedniej chwili. W tej sytuacji nie mog艂em nalega膰.

- S艂usznie post膮pi艂e艣 - powiedzia艂 Kyn.

Dobrze pami臋ta艂 dzie艅 pogrzebu rodzic贸w. Oboje zgin臋li w katastrofie kolejki podziemnej, w drodze do pracy. Mia艂 wtedy siedemna艣cie lat, a Vanessa pi臋膰. Nagle zostali zupe艂nie sami, nie wiedz膮c, w jaki spos贸b zap艂aci膰 za czynsz, i boj膮c si臋, 偶e Vanessa zostanie zabrana do sieroci艅ca. Pogrzeb rodzic贸w

. by艂 pogrzebem biedak贸w, naj ta艅sz膮 ofert膮 domu pogrzebowego.

Vanessa p艂aka艂a za matk膮, kiedy opuszczano trumn臋 do grobu. On nie p艂aka艂. Od czasu kiedy sko艅czy艂 czterna艣cie lat, jego stosunki z ojcem pozostawia艂y wiele do 偶yczenia, ale by艂 to ojciec, z kt贸rym wi膮za艂y go tak偶e dobre wspomnienia. Nale偶a艂y one do okresu, kiedy mieszkali w Clearmont, zanim opu艣cili Vermont i przenie艣li si臋 do miasta. Kiedy sta艂 w贸wczas na cmentarzu, trzymaj膮c 艂kaj膮c膮 Vaness臋 w ramionach, czu艂 si臋 tak zdruzgotany, jak gdyby ca艂y ci臋偶ar 艣wiata zwali艂 si臋 na jego w膮t艂e ramiona.

- Dobrze zrobi艂e艣 - powt贸rzy艂 cichym g艂osem. - W takim wypadku trzeba rodzin臋 zostawi膰 w spokoju. Odczekaj kilka tygodni i skontaktuj si臋 z nimi ponownie.

- Ale wtedy b臋d膮 ju偶 za艂atwione wszystkie formalno艣ci sprzeda偶y.

Kyn spojrza艂 zdumiony na Michaela.

- Ju偶? Kiedy zosta艂y podpisane dokumenty?

Michael z przera偶eniem spojrza艂 w zw臋偶one, zimne 藕renice szefa.

- Wydaje mi si臋, 偶e sze艣膰 dni temu. Powinny zosta膰 wys艂ane po tym, jak bank za偶膮da艂 sp艂aty d艂ugu. Nie powstrzymywa艂em dzia艂a艅 banku. Zaraz wszystko sprawdz臋.

Po chwili wr贸ci艂 z dokumentami.

- Tak. Mia艂em racj臋. Wszystko zosta艂o podpisane. Zgodnie z prawem, za pi臋膰 tygodni farma b臋dzie nasz膮 w艂asno艣ci膮.

Kynaston wzi膮艂 od niego papiery. Podpisa艂 je John K.

Whittaker. Nosi艂y dat臋 sprzed trzech dni. Czy 艣mier膰 w rodzinie nast膮pi艂a przedtem, czy potem? Przenikn膮艂 go dres偶cz. Ta sprawa bardzo mu si臋 nie podoba艂a.

Osobi艣cie zajm臋 si臋 przej臋ciem tych grunt贸w - powiedzia艂 osch艂ym tonem.

Michael wyszed艂 z pokoju. Kynaston d艂ugo wpatrywa艂 si臋 w papiery, kt贸ry czyni艂y go prawnym w艂a艣cicielem farmy Ravenheights, wraz z ca艂ym inwentarzem i gruntami. Z doku­mentu patrzy艂a na niego para z艂ocistobr膮zowych oczu .

Bardzo dobrze pami臋ta艂 dzie艅, kiedy musieli wyprowadzi膰 si臋 z farmy dziadka w Clearmont. By艂a to ma艂a farma, typowa dla Vermont, i dziadek by艂 bardzo nieszcz臋艣liwy, 偶e najm艂od­szy syn chce j膮 opu艣ci膰. Ale w latach sze艣膰dziesi膮tych wszystko uleg艂o gwa艂townej zmianie. Przedtem mo偶na by艂o utrzyma膰 si臋 z hodowli kr贸w, uprawy dyni i sprzeda偶y jab艂ek. Na wiosn臋 zbierano syrop klonowy, co r贸wnie偶 dawa艂o jaki taki zarobek. Ale w latach sze艣膰dziesi膮tych wiele farm zbankrutowa艂o.

Podszed艂 do okna i spojrza艂 na ogr贸d. Na trawniku wida膰 by艂o jeszcze 艣lady owczych kopyt.

Mia艂 dziewi臋膰 lat, kiedy przeni贸s艂 si臋 z rodzicami do Nowego Jorku. Od samego pocz膮tku nienawidzi艂 tego miasta, jego szaro艣ci i smogu. Nie by艂o tam pokrytych 艣niegiem g贸r, poro艣ni臋tych drzewami wzg贸rz, kt贸re jesieni膮 p艂on膮 wszystkimi kolorami. Nie by艂o ko艣cio艂贸w z bia艂ymi wie偶yczkami, cichych, kr臋tych uliczek, 艂adnych domk贸w w zadbanych, pe艂nych kwia­t贸w ogr贸dkach. Przygn臋bia艂y. go drapacze chmur, a szare, ci膮gn膮ce si臋 bez ko艅ca ulice wydawa艂y si臋 ohydne. Zrobi艂by wszystko, 偶eby m贸c wr贸ci膰 do Vermont, podobnie zreszt膮 jak Morgan.

Odwr贸ci艂 si臋 od okna i podszed艂 do biurka. Postanowi艂 przejrze膰 dan.e dotycz膮ce farmy Ravenheights. Natychmiast ujrza艂 tygrysie oczy Bryn. Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, jak ta kobieta wygl膮da艂a. Pami臋ta艂 tylko, 偶e mia艂a pot臋偶n膮 postur臋 i by艂a ubrana jak strach na wr贸ble. Ale te oczy ... Tak pi臋kne i tak pe艂ne z艂o艣ci. Spotka艂o j膮 to samo, co kiedy艣 spotka艂o jego. Zdecydowanym ruchem podni贸s艂 s艂uchawk臋 telefonu.

- Carpenter? Tu Kynaston. Jed藕 do okr臋gu Three Peaks i zr贸b list臋 farm w pobli偶u Ravenheights, Cragsmoor. Nie, nie chc臋 budowa膰, chc臋 kupi膰. Farm臋 le偶膮c膮 najbli偶ej Ravenheights. Tak ... w艂a艣nie tak. Mam nowy pomys艂.


Ponownie zacz膮艂 wertowa膰 dokumenty. Musia艂 mie膰 grunty nale偶膮ce do Ravenheights, nie by艂o innego wyj艣cia, je艣li nie chcia艂 straci膰 milion贸w dolar贸w. Ale przecie偶 zawsze jest jakie艣 inne wyj艣cie.


Zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko. By艂 znowu czternastoletnim ch艂opcem, kt贸ry dr偶a艂 z zimna, czekaj膮c na ojca w samochodzie zapar-, kowanym przed budynkiem z czerwonej ceg艂y. Nie, pomy艣la艂 ponuro, nie zawsze istnieje inne wyj艣cie. Chocia偶 spr贸buje je znale藕膰 dla Bryn Whittaker.

W tym momencie odzyska艂 pogod臋 ducha.


John Whittaker 藕le si臋 poczu艂. Zatrzyma艂 traktor i opar艂 si臋 na kierownicy, 艂api膮c powietrze szeroko otwartymi ustami. Nie pomaga艂o. Otworzy艂 drzwi kabiny i zsun膮艂 si臋 na ziemi臋.


Patrzy艂 przed siebie, usi艂uj膮c zachowa膰 spok贸j. Spojrza艂 na dolin臋. Widok by艂 pi臋kny. Pastwiska pokrywa艂a 艣wie偶a, wiosen­na trawa. Wysoko w g贸rze kr膮偶y艂 myszo艂贸w. John czu艂, 偶e ogamia go gor膮ca fala, kt贸ra dochodzi a偶 do gard艂a i utrudnia oddychanie. Przytuli艂 rozgrzany policzek do ch艂odnej ziemi. W dycha艂 jej zapach i my艣la艂 o Marcie. Przez czterdzie艣ci lat zasypia艂 z g艂ow膮 opart膮 o jej kr膮g艂e piersi.

Serce bi艂o mu jak oszala艂e. Poczu艂 straszny b贸l. Teraz ju偶 wiedzia艂, 偶e zosta艂o mu niewiele czasu. Mo偶e tylko kilka minut. Ale nie mia艂o to dla niego 偶adnego znaczenia. My艣la艂 o swoim 偶yciu. Niczego nie 偶a艂owa艂. Po艣lubi艂 dobr膮 kobiet臋 i darzy艂 j膮 szczerym uczuciem. Mia艂 dwoje uroczych dzieci. Mia艂 r贸wnie偶 okazj臋 opiekowa膰 si臋 tak warto艣ciowym ch艂op­cem jak Hadrian.


Marta ... Przymkn膮艂 na chwil臋 oczy. Nied艂ugo b臋dzie razem z Mart膮. I z Katy. To wspomnienie go zabola艂o. Zawi贸d艂 Katy. Nie potrafi艂 jej pom贸c. Myszo艂贸w zatacza艂 nad nim ko艂a. Spojrza艂 na owce. Na pewno dziwi je, 偶e zatrzyma艂 si臋 tutaj, zamiast podjecha膰 do pa艣nik贸w.

Bryn.

Ta my艣l przes艂oni艂a mu wszystko. Nie czu艂 ju偶 wilgoci, jak膮 nasi膮k艂o ubranie, ostrego b贸lu w sercu, nie s艂ysza艂 nawet swojego g艂o艣nego oddechu ..

Bryn. Co si臋 stanie z Bryn?

Zamkn膮艂 oczy. Cia艂em wstrz膮sa艂y dreszcze, ale ledwie zdawa艂 sobie z tego spraw臋. Niech si臋 kto艣 zaopiekuje Bryn, niech j膮 kto艣 pokocha.

Dreszcze usta艂y. Usta艂o r贸wnie偶 bicie serca. Owce otoczy艂y go p贸艂kolem. Cisz臋 w dolinie zak艂贸ci艂 jedynie przeci膮g艂y "krzyk" myszo艂owa .


Lance Prescott podszed艂 do lustra i poprawi艂 krawat. Matka obserwowa~a go czujnie. Tak dobrze zna艂a wszystkie jego s艂abo艣ci i chciwo艣膰. Lance by艂 jej dzie艂em. Mimo skromnego pochodzenia uda艂o jej si臋 wyj艣膰 za m膮偶 za Clive'a Prescotta III. W ten spos贸b dosta艂a si臋 do grona ameryka艅skiej arystokracji Wschodniego Wybrze偶a. M膮偶 zachow,a艂 si臋 bardzo taktownie i zmar艂 m艂odo, a ona zosta艂a szacown膮 wdow膮 po jednym z cz艂onk贸w starej gwardii. Ubiera艂a si臋 skromnie, ale elegancko. Nauczy艂a si臋 gra膰 w bryd偶a i zaw.iera膰 odpowiednie znajomo艣ci. Mia艂a wi臋c pewne atuty towarzyskie, ale jej najwi臋kszym skarbem by艂 Lance.

Po 艣lubie Moira nie planowa艂a dziecka. Kiedy jednak pozna艂a sytuacj臋 maj膮tkow膮 m臋偶a, zmieni艂a zdanie. 'Dzieci dorastaj膮 i zawieraj膮 odpowiedl'lie ma艂偶e艅stwa. Uzna艂a, 偶e je艣li nawet potomek Clive'a Prescotta III nie b臋dzie mia艂 pieni臋dzy, to b臋dzie posiada艂 co艣 o wiele wa偶niejszego - pochodzenie. C贸rka bez trudu znajdzie sobie m臋偶a milionera, poniewa偶 opr贸cz pochodzenia b臋dzie mia艂a r贸wnie偶 klas臋. Ale spotka艂o j膮 rozczarowanie. Urodzi艂a syna. Oczywi艣cie mia艂o to te偶 swoje dobre strony. Zyska艂a szacunek m臋偶a. Z niepokojem obserwowa艂a rozw贸j dziecka i odetchn臋艂a dopiero wtedy, kiedy wiadomo by艂o, 偶e jego uroda przetrwa do wieku doros艂ego. Zawsze pilnowa艂a, 偶eby Lance by艂 dobrze ubrany, 偶eby chodzi艂 do najlepszych szk贸艂 i mia艂 odpowiednich przyjaci贸艂. Jej zabiegi. nie posz艂y na marne. Umiej臋tnie zaaran偶owa艂a jego ma艂偶e艅stwo z Marion Ventura, przeprowadzaj膮c przedtem gruntowny wy­wiad na temat Ksi臋偶niczki. Kalendarz mia艂a wype艂niony ter­minami spotka艅, towarzyskich, w kt贸rych powinna uczestniczy膰 Marion. I teraz ca艂y jej misterny plan poszed艂 na marne. Nie mog艂a sobie tego darowa膰. Spojrza艂a gniewnie na syna, kt贸ry wci膮偶 poprawia艂 krawat.

- Jest dobrze. Zostaw go. Za chwil臋 przyjd膮 go艣cie - powie­dzia艂a szorstko.

Lance westchn膮艂 ci臋偶ko. Niech szlag trafi to ca艂e przyj臋cie.


Musia艂o kosztowa膰 mas臋 pieni臋dzy. Mia艂 z matk膮 wsp贸lne konto w banku i jak na razie nie m贸g艂 tego zmieni膰. Moira nie chcia艂a s艂ucha膰 偶adnych argument贸w.


- Zostaw! - powiedzia艂a, kiedy Lance. ruszy艂 w kierunku drzwi. - S艂u偶膮ca otworzy. Na lito艣膰 bosk膮, przecie偶 to ja wydaj臋 przyj臋cie. Wszystko musi by膰 zrobione jak nale偶y. Chod藕 przywita膰 si臋 z go艣膰mi.


Byli to Molly i Jerry Tinspinowie, kt贸rzy wsz臋dzie przychodzi­li pierwsi. Zaraz po nich pojawili si臋 inni cz艂onkowie starej gwardii. Bi偶uteria i stroje kobiet by艂y skromniejsze ni偶 zwykle. Moira mia艂a na sobie swoj膮 jedyn膮 sukni臋 od Valentino i bi偶uteri臋 nale偶膮c膮 kiedy艣 do babki Clive'a. Nikt nie chcia艂 przy膰mi膰 strojem gospodyni, poniewa偶 nie by艂o to w dobrym tonie. Wszyscy wiedzieli, 偶e pieni膮dze, kt贸re Lance dosta艂 po rozwo­dzie z Marion Ventura, nie s膮 du偶e, ale Moira jest jedn膮 z nich i dobrze zna swoje obowi膮zki. Przez ca艂e lata Prescottowie korzystali z go艣cinno艣ci przyjaci贸艂, teraz wi臋c musieli si臋 im odwdzi臋czy膰. Moira nie zawiod艂a ich zaufania. Poda艂a go艣ciom kawior i homary, a do picia Mouton-Rothschild iChandon. Wszyscy mogli podziwia膰 zgromadzone przez Prescott贸w dzie艂a sztuki i pozwalali gospodyni syci膰 si臋 t膮 chwil膮.

Lance tak偶e nie zawi.贸d艂 zaufania matki. W t艂umie go艣ci na pewno znajdzie si臋 jaka艣 bogata i 艂adna dziewczyna. Kto艣 taki jak Marion, ale maj膮cy mniej w艂adczego ojca. Nie chcia艂 by膰 przegrany, chocia偶 stale przegrywa艂, nawet z w艂asn膮 matk膮路 Odczuwa艂 gorycz, frustracj臋 i nienawi艣膰. Niech szlag trafi Marion Ventura! Niech szlag trafi Nowy Jork! Niech szlag trafi matk臋 i tych wszystkich go艣ci, kt贸rzy jedz膮 i pij膮 za jego pieni膮dze!

Gdyby m贸g艂 co艣 zrobi膰, cokolwiek, 偶eby si臋 na nich wszystkich odegra膰. Nie wiedzia艂, 偶e jego 偶yczenie mia艂o wkr贸tce si臋 spe艂ni膰.


Wszyscy przyszli po偶egna膰 Bryn, kiedy opuszcza艂a Ravenheights. Sam i Bill, bracia bli藕niacy - Robbie przyni贸s艂 jej bukiet 偶onkili - a nawet Walter Gornwell ze swoimi sze艣cioma terierami, kt贸ry zmieni艂 tras臋 codziennego spaceru, 偶eby si臋 z ni膮 zobaczy膰. Bryn podzi臋kowa艂a mu za to serdecznie, po czym odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na pusty dom. Pod piecem nie pali艂 si臋 ogie艅, a pies nie le偶a艂 w kuchni na pod艂odze, poniewa偶 pani Kennedy zabra艂a go do siebie.


- Jeste艣 gotowa, Bryn? - spyta艂 Hadrian, patrz膮c na ni膮 zatroskanym wzrokiem.

Skin臋艂a g艂ow膮 i podesz艂a do samochodu. Zabra艂a ze sob膮 jedn膮 walizk臋 z ubraniami, kufer ksi膮偶ek, ulubiony wazon matki i krykietowe trofea ojca.


- Do widzenia, go艂膮bko. 呕ycz臋 ci szcz臋艣cia! - zawo艂a艂 Sam, kiedy Bryn siedzia艂a ju偶 w samochodzie.

Pomacha艂a mu r臋k膮, ale nie by艂a w stanie wykrzesa膰 z siebie 偶adnego 偶ywszego uczucia. Od dnia, kiedy Bill znalaz艂 jej ojca, le偶膮cego na pON po艣r贸d stada owiec, czu艂a si臋 wewn臋trznie sparali偶owana i wszystko robi艂a automatycznie.

Hadrian popatrzy艂 na ni膮, chc膮c co艣 powiedzie膰, ale zrezyg­nowa艂 z tego zamiaru. W jaki spos贸b m贸g艂by j膮 pocieszy膰? Wyjecha艂 z podw贸rza, u艣miechaj膮c si臋 do przyjaci贸艂, kt贸rzy machali im na po偶egnanie.

Przed oczami Bryn przesuwa艂a si臋 teraz ca艂a jej przesz艂o艣膰. Patrzy艂a na ma艂膮, poro艣ni臋t膮 drzewami dolink臋, gdzie matka lubi艂a urz膮dza膰 pikniki, na drzewo, na kt贸re wchodzili z Had­rianem i .Katy, i na owce, kt贸re nie by艂y ju偶 jej w艂asno艣ci膮. Mia艂a ochot臋 wybuchn膮膰 p艂aczem, ale nie zrobi艂a tego. Pewnie nie mog艂aby nawet p艂aka膰. Jej 艣wiat leg艂 w gruzach. Nawet gdyby bardzo tego pragn臋艂a, nie mog艂a wr贸ci膰 do domu, poniewa偶 nie mia艂a ju偶 domu. Westchn臋艂a ci臋偶ko i spostrzeg艂a, 偶e Hadrian przygl膮da jej si臋 z niepokojem. Biedny Hadrian. Przez te ostatnie dwa tygodnie by艂 dla niej taki dobry.

- Nie przejmuj si臋 - powiedzia艂a cicho. - Nie b臋d臋 p艂aka膰. Hadrian spojrza艂 w lusterko na wij膮c膮 si臋 drog臋.


- Lepiej by艂oby, 偶eby艣 p艂aka艂a - szepn膮艂, ale Bryn go nie us艂ysza艂a.

Musia艂o go dziwi膰 jej zachowanie. Przep艂aka艂a pierwsz膮 noc po 艣mierci ojca, a potem nie wspomina艂a ju偶 ani jego, ani Katy. Nie m贸wi艂a r贸wnie偶 nic na temat swojej przysz艂o艣ci, co bardzo martwi艂o Hadriana, kt贸ry by艂 wyj膮tkowo wra偶liwy i potrafi艂 wczu膰 si臋 w cudze smutki. Niekt贸rzy uwa偶ali jego delikatno艣膰 za objaw s艂abo艣ci, ale wbrew pozorom mia艂 wyj膮tkowo mocny charakter.

- Polubisz York - odezwa艂 si臋 niepewnie. Chcia艂 za wszelk膮 cen臋 odwr贸ci膰 uwag臋 Bryn od okna, poniewa偶 za zakr臋tem ukaza艂o si臋 w艂a艣nie pastwisko, na kt贸rym znaleziono martwego Johna. - Wiem, 偶e teraz trudno ci w to uwierzy膰, ale za jaki艣 czas na pewno b臋dzie lepiej.

Ku jego zdziwieniu skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮.


- Tak. - Jej oczy za艣wieci艂y 偶贸艂tym blaskiem, jak oczy tygrysa. - Wiem, 偶e tak b臋dzie.


Zimny dreszcz przebieg艂 mu po plecach. Bezwiednie nacisn膮艂 peda艂 gazu. W g艂臋bi duszy w膮tpi艂 w to, 偶e mo偶e by膰 lepiej.


- Bryn, wiesz, 偶e zawsze kiedy b臋dziesz mnie potrzebowa艂a, b臋d臋 przy tobie?


- Wiem - powiedzia艂a cicho. Nagle przysz艂a jej do g艂owy pewna my艣l. - Czy na pewno nie masz nic przeciwko temu, 偶ebym zamieszka艂a razem z tob膮? Je艣li kiedy艣 b臋dziesz chcia艂 przyprowadzi膰 na noc jak膮艣 kobiet臋, mog臋 wtedy przenocowa膰 w penSJonaCIe.


- Nie b膮d藕 g艂upia. Poza tym nikogo teraz nie mam. Odpowied藕 Hadriana zdumia艂a Bryn. Kuzyn by艂 przystojny, mia艂 dobr膮 prac臋 i by艂 naj wspanialszym m臋偶czyzn膮, jakiego mog艂a sobie wymarzy膰 kobieta. Co艣 musia艂o by膰 nie w porz膮dku z mieszkankami Yorku.


Widok miasta wprawia艂 zwykle Bryn w stan pewnego podenerwowania. Tym razem jednak nie wyrwa艂 jej ze stanu odr臋twienia. Jedynie my艣l o Kynastonie Germaine wznieca艂a w niej gniew i nienawi艣膰, a tak偶e dziwny smutek.


Kiedy Hadrian zatrzyma艂 samoch贸d przed swoim domem, Bryn cmokn臋艂a go w policzek.


- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a ciep艂ym g艂osem. - Ciesz臋 si臋, 偶e nie jestem teraz sama.


- Nie jeste艣 sama, borsuczku - Hadrian u偶y艂 jej dawnego przezwiska. - Masz przecie偶 mnie.


Pomy艣la艂 o dziwnym zwrocie w ich 偶yciu. Pi臋tna艣cie lat temu zosta艂 sierot膮 i zamieszka艂 z Bryn, kt贸ra sta艂a si臋 jego podpor膮. Teraz wszystko obr贸ci艂o si臋 o sto osiemdziesi膮t stopni. Mia艂 nadziej臋, 偶e b臋dzie m贸g艂 jej pom贸c, tak jak ona kiedy艣 pomog艂a jemu. Ale nie by艂 tego ca艂kiem pewien. Z kuzynk膮 dzia艂o. si臋 co艣 dziwnego. Zna艂 j膮 dobrze. Bryn mia艂a siln膮 osobowo艣膰, chocia偶 wiele os贸b uznawa艂o jej nie艣mia艂o艣膰 i ch臋膰 niesienia wszystkim pomocy za oznak臋 s艂abo艣ci. Jednak w ci膮gu dw贸ch ostatnich tygodni wyraz jej oczu bardzo si臋 zmieni艂 i czu艂 si臋 dziwnie nieswojo w obecno艣ci tej dziew­czyny. W jej Qczach dostrzeg艂 skupienie, gniew i jeszcze co艣 bardzo gro藕nego.


Bryn nie chcia艂a go martwi膰 i przysparza膰 mu dodatkowych k艂opot贸w. Musi da膰 sobie rad臋. Ale czy na pewno da sobie rad臋? Przypomnia艂 jej si臋 Kynaston Germaine - wysoki i z艂oto­w艂osy. Nagle opu艣ci艂 j膮 strach. Tak. Na pewno da sobie rad臋. Mia艂a przecie偶 pewne plany. Wiedzia艂a, co ma robi膰, i pozo­stawa艂o jej jedynie obmy艣li膰 spos贸b dostania si臋 tam. Ten pod艂y cz艂owiek zabra艂 jej siostr臋, ojca i dom. Ju偶 nic wi臋cej nie mo偶e jej zrobi膰, za to ona mo偶e zniszczy膰 jego 偶ycie.


Hadrian mieszka艂 na, bardzo eleganckiej ulicy, gdzie ros艂y lipy i kasztany. W ka偶dym domu by艂o sze艣膰 du偶ych mieszka艅 i ma艂y, wsp贸lny ogr贸d. Ca艂e otoczenie zachwyci艂o Bryn. Dziwi艂a si臋, 偶e nigdy przedtem tego nie dostrzeg艂a. Ale kiedy tu bywa艂a, mia艂a jeszcze swoj膮 ukochan膮 farm臋. T~raz, kiedy ju偶 nie by艂a z ni膮 zwi膮zana, poczu艂a si臋 ca艂kowicie wolna. Katy m贸wi艂a cz臋sto, 偶e ich dom jest jak kamie艅 m艂y艅ski zawieszony na szyi, 偶e izoluje j膮 od 艣wiata, a ona nigdy tego nie mog艂a zrozumie膰.

Czy偶by Katy mia艂a racj臋? .


- Chod藕. Napijemy si臋 herbaty - powiedzia艂 Hadrian z wy­muszon膮 beztrosk膮.


Mieszkanie by艂o takie, jak je zapami臋ta艂a. Dwa du偶e okna wychodzi艂y na. ulic臋. Dawniej uwa偶a艂a, 偶e to przygn臋biaj膮cy widok. Teraz zachwyci艂a j膮 skrzynka z kwitn膮cymi kar艂owatymi tulipanaDj1i, stoj膮ca na parapecie. Rozejrza艂a si臋 z zaciekawie­niem. Na pod艂odze le偶a艂 ciemnozielony dywan, a 艣ciany by艂y jasnoniebieskie. Zas艂ony, obicia krzese艂, poduszki i kanapa r贸wnie偶 by艂y w odcieniach b艂臋kitu. Zrobi艂o to na niej wra偶enie bezpiecznej, podmorskiej kryj贸wki.

- S艂uchaj, Hadrianie. Mo偶e powinni艣my zatrzyma膰 rzeczy Katy. Mog膮 ci si臋 przyda膰.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie, Bryn. Teraz to s膮 twoje rzeczy i uwa偶am, 偶e powinna艣 je sprzeda膰, tak jak postanowi艂a艣. Katy te偶 by je sprzeda艂a, gdyby potrzebowa艂a pieni臋dzy.

- Tak, wiem o tym - powiedzia艂a cicho, przypominaj膮c sobie dzie艅, kiedy zacz臋艂a przegl膮da膰 rzeczy nale偶膮ce do siostry. Zapakowa艂a ubrania i wys艂a艂a je do organizacji dob­roczynnej. Bi偶uteri臋 zamkn臋艂a w szkatu艂ce, w kt贸rej przedtem przechowywa艂a jakie艣 drobiazgi odziedziczone po matce. Koper­ta z napisem "Poufne", znaleziona w torebce Katy, le偶a艂a nie tkni臋ta na samym dnie walizki. Katy zawsze strzeg艂a swojej prywatno艣ci i Bryn nawet teraz nie chcia艂a jej narusza膰.

- P贸jd臋 po walizki - rzek艂 Had艅an. - Wiesz, gdzie jest kuchnia, prawda, borsuczku? Zr贸b herbaty - poprosi艂. Nie mia艂 na ni膮 specjalnie ochoty, ale chcia艂, 偶eby Bryn mog艂a si臋 czym艣 zaj膮膰.

Rozejrza艂a si臋 po kuchni w poszukiwaniu odpowiednich naczy艅. Kiedy herbata by艂a ju偶 gotowa, Hadrian stan膮艂 w drzwiach i spojrza艂 na Bryn. Mia艂a na sobie br膮zow膮 sukni臋 w czarne kropki. W艂osy niedbale 艣ci膮gn臋艂a gumk膮. Nie dostrzeg艂 jej oty艂o艣ci, szerokich bioder i podw贸jnego podbr贸dka. Widzia艂 jedynie kobiet臋 o pi臋knej, szlachetnej duszy, pogr膮偶on膮 w bez­granicznym cierpieniu.

- Nie ma mleka - powiedzia艂a, podaj膮c mu kubek.

- Nic nie szkodzi. - Przyci膮gn膮艂 kuzynk臋 do siebie. - Wszystko b臋dzie dobrze, Bryn.

Przymkn臋艂a oczy. Jak dobrze by艂oby zda膰 si臋 ca艂kowicie na Hadriana. On by jej nigdy nie zawi贸d艂, nigdy by nie zdradzi艂. Ale kto j膮 w艂a艣ciwie zdradzi艂? - pomy艣la艂a nagle, opieraj膮c mu g艂ow臋 na ramieniu.

- Hadrian, zobaczy艂am tw贸j samoch贸d ... o, przepraszam, nie wiedzia艂am ... - Us艂ysza艂a nagle m艂ody, weso艂y g艂os.

Zaczerwieni艂a si臋 i odsun臋艂a gwahownie. W drzwiach kuchni sta艂a drobna kobieta, z kr贸tkimi kr臋conymi, jasnymi w艂osami, piegowatym noskiem i weso艂ym, zara藕liwym u艣miechem.

- Ty zawsze wiesz, kiedy wracam do domu, Lynette - za偶ar­towa艂 Hadrian i popatrzy艂 na Bryn, kt贸r膮 zawsze peszyli nieznajomi. - Lynette, to jest Bryn. Formalnie jest moj膮 kuzynk膮, ale traktuj臋 j膮 bardziej jak siostr臋. - Wyraz zdziwienia ust膮pi艂 z 艂adnej buzi Lynette. - Bryn, to jest Lynette Granger, moja s膮siadka i zmora mojego 偶ycia.

- Dobrze wiedzie膰, 偶e spe艂niam jak膮艣 po偶yteczn膮 rol臋 - powiedzia艂a weso艂o i wyci膮gn臋艂a r臋k臋 do Bryn. - Mi艂o ci臋 pozna膰, Bryn. Hadrian du偶o mi o tobie opowiada艂.

Bryn z u艣miechem u艣cisn臋艂a d艂o艅 dziewczyny.

- Witaj, Lynette."

- Bryn. To bardzo niezwyk艂e imi臋.

- To zdrobnienie od Bryony.

- Bryony? Tak jest o wiele 艂adniej. Ja u偶ywa艂abym jedynie tej formy.

- Nigdy o tym nie my艣la艂am - powiedzia艂a Bryn.

- Czy pozwolisz, 偶ebym ci臋 nazywa艂a Bryony?

- Tak. Ojciec zawsze nazywa艂 mnie Bryony. Albo Bryone Rose, kiedy narozrabia艂am.

Hadrian patrzy艂 na nie ze zdziwieniem. Albo mu si臋 wyda­wa艂o, albo te dwie kobiety nawi膮za艂y mi臋dzy sob膮 porozumienie. Bryn te偶 to czu艂a. Lynette Oranger by艂a kim艣 szczeg贸lnym. Kim艣, kto mo偶e odegra膰 w jej 偶yciu wa偶n膮 rol臋.

- Powiedz mi teraz, Had艅anie, dlaczego tak nagle wyjecha­艂e艣? - Lynette natychmiast zorientowa艂a si臋, 偶e pytanie to jest zupe艂nie nie na miejscu. W pokoju zapanowa艂a pe艂na napi臋cia cisza.

Had艅an spojrza艂 na Bryn; ta lekko skin臋艂a g艂ow膮.

;

_ Opowiada艂em ci o latach sp臋dzonych na wsi, prawda? _ zacz膮艂, uwa偶nie obserwuj膮c Bryn. - O tym, jak mieszka艂em razem z ciotk膮 i wujem.

- Tak - odpowiedzia艂a, czekaj膮c na dalszy ci膮g.

- A wi臋c, moja kuzynka, Katy ... siostra Bryn, umar艂a.

- Zatelefonowa艂am do niego i poprosi艂am, 偶eby do mnie przyjecha艂 - wyja艣ni艂a Bryn. Hadrian by艂 pierwsz膮 osob膮, kt贸ra jej wtedy przysz艂a na my艣l. Osob膮, na kt贸rej zawsze mo偶na by艂o polega膰.

- Tak mi przykro, Bryony - powiedzia艂a Lynette. - Ja r贸wnie偶 straci艂am siostr臋. Mia艂am wtedy czterna艣cie lat, a Vi­vienne dwadzie艣cia. To by艂 wylew krwi do m贸zgu. Siedzia艂a przy stole i uczy艂a si臋, a za chwil臋 ... ju偶 jej nie by艂o.

- Katy ... Katy pope艂ni艂a samob贸jstwo - wykrztusi艂a Bryn. S艂owa te zaszokowa艂y Lynette. Twarz jej poblad艂a. Patrzy艂a teraz na Bryn rozszerzonymi ze zgrozy oczami.

- O m贸j Bo偶e. Tak mi przykro. Nie wiem, co powiedzie膰.

- Lynette jest piel臋gniark膮 - odezwa艂 si臋 Hadrian. Chcia艂 u艣wiadomi膰 Bryn, 偶e jego znajoma jest godna zaufania.

- Jestem r贸wnie偶 dietetyczk膮 i fizjoterapeutk膮. Szko艂a piel臋g­niarska bardzo mnie nudzi艂a - wyja艣ni艂a.

- Bryn b臋dzie przez pewien czas mieszka膰 u mnie - oznajmi艂 Hadrian. - B臋dziesz wi臋c mog艂a przygarn膮膰 j膮 pod swoje opieku艅cze skrzyd艂a.

Lynette zrozumia艂a t臋 aluzj臋. Bryony znajdowa艂a si臋 w szoku, wi臋c Hadrian chcia艂 otoczy膰 j膮 opiek膮. Skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮.

Pragn膮c na chwil臋 zosta膰 sama, Bryn posz艂a przygotowa膰 herbat臋 dla Lynette.

- Zrobi艂am ci herbaty - powiedzia艂a. - Zapomnia艂am ci臋 tylko spyta膰, czy s艂odzisz.

- Dzi臋kuj臋. Nie u偶ywam cukru.

Bryn spojrza艂a na jej smuk艂膮 sylwetk臋. - Tak te偶 my艣la艂am.

Na wargach Lynette ukaza艂 si臋 lekki u艣miech. W ciele Bryony Rose r贸wnie偶 mieszka艂a inna, szczup艂a dziewczyna. Postanowi艂a wydoby膰 j膮 na 艣wiat艂o dzienne. Doskonale wie­dzia艂a, jak si臋 do tego zabra膰 - taktownie, z wyczuciem, a jednocze艣nie stanowczo.

- Jak ci si臋 podoba mieszkanie? - spyta艂a weso艂o. - 艁adne, prawda?

Bryn skin臋艂a g艂ow膮.

- Gdyby艣 zobaczy艂a m贸j dom ... - Urwa艂a nagle, bo zda艂a sobie spraw臋, 偶e Lynette nigdy nie zobaczy Ravenheights.

S膮siadka rzuci艂a Hadrianowi pytaj膮ce spojrzenie.

- To by艂a jej rodzinna farma. Bryn musia艂a j膮 sprzeda膰 - wyja艣ni艂.

- To musia艂o by膰 okropne - powiedzia艂a Lynette. - A gdzie jest tw贸j ojciec, Bryony? Hadrian m贸wi艂 mi, 偶e jego wuj

mieszka艂 na farmie przez ca艂e 偶ycie. - Szybko zorientowa艂a si臋, 偶e znowu zada艂a niew艂a艣ciwe pytanie. Dobry Bo偶e, co jeszcze spotka艂o t臋 biedn膮 dziewczyn臋?

- M贸j ojciec umar艂 pi臋膰 dni temu - brzmia艂a odpowied藕 Bryn. Lynette siedzia艂a w milczeniu i patrzy艂a na Hadriana.

艁膮czy艂a ich przyja藕艅. Kiedy艣 na pewno pr贸bowa艂aby uwie艣膰 przystojnego s膮siada, ale teraz by艂a szcz臋艣liw膮 m臋偶atk膮 i wystarcza艂a jej przyja藕艅. Porozumieli si臋 wzrokiem. Hadrian wiedzia艂 ju偶, 偶e Lynette zajmie si臋 Bryony Rose. Jej serce przepe艂nione by艂o wsp贸艂czuciem dla ludzi. Bryony straci艂a wszystko, co by艂o jej drogie. Musi rozpocz膮膰 nowe 偶ycie.

Tak, pomy艣la艂a Lynette. O to w艂a艣nie chodzi. Musi rozpocz膮膰 nowe 偶ycie, sta膰 si臋 zupe艂nie inna. Uwa~nie spojrza艂a na Bryn; ta poczu艂a jej wzrok na sobie i podnios艂a g艂ow臋.

- O czym my艣lisz? - spyta艂a czuj膮c instynktownie, 偶e musi to by膰 co艣 bardzo dla niej wa偶nego, i ba艂a si臋 us艂ysze膰 odpowied藕.

Lynette postanowi艂a zagra膰 w otwarte karty.

- My艣l臋 w艂a艣nie o tym, jak pi臋knie mog艂aby艣 wygl膮da膰 - powiedzia艂a spokojnie.

Wida膰 by艂o, 偶e Bryn raz na zawsze uzna艂a siebie za grubask臋 i okropn膮 brzydul臋. Lynette przypomnia艂a sobie, 偶e Hadrian m贸wi艂 jej, i偶 jedna z jego kuzynek jest modelk膮. To tak偶e musia艂o pog艂臋bia膰 kompleksy Bryn.

- Bryony, mog艂aby艣 by膰 pi臋kn膮 kobiet膮, gdyby艣 troch臋 schud艂a - powiedzia艂a szczerze, ale na twarzy Bryn malowa艂o si臋 pow膮tpiewanie. - Zacznijmy od pocz膮tku. W opinii ekspert贸w od urody w艂osy odgrywaj膮 najwa偶niejsz膮 rol臋. Ty masz pi臋kne w艂osy i domy艣lam si臋, 偶e to tw贸j naturalny kolor, prawda?


Bryn chwyci艂a sw贸j ko艅ski ogon i spojrza艂a na niego podejrzliwie. By艂y to po prostu jej w艂osy - do艣膰 g臋ste, ale 艂atwo si臋 przet艂uszcza艂y. Musia艂a je my膰 co drugi dzie艅. Nie uwa偶a艂a, 偶eby mia艂y jaki艣 szczeg贸lnie pi臋kny kolor.


- Oczy s膮 tak偶e bardzo wa偶ne - ci膮gn臋艂a Lynette. Ukl臋k艂a przed siedz膮c膮 przy stole Bryn i zdj臋艂a jej z nosa ci臋偶kie okulary w czarnych oprawkach. - Nigdy przedtem nie widzia艂am takich oczu. - Potrz膮sn臋艂a w zdziwieniu g艂ow膮. One s膮 ...

- Piwne - dopowiedzia艂a Bryn.

- Nie, nie piwne - zaprzeczy艂a Lynette. - Raczej pomara艅czowe. Mo偶e nawet czerwone. Nie umiem opisa膰 ich koloru. Przejd藕my zatem do czego艣 艂atwiejszego. Masz 艂adnie ukszta艂­towan膮 twarz. Kiedy schudniesz, uwidoczni膮 si臋 ko艣ci policz­kowe i linia szcz臋ki. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale wyra藕nie widi臋, jak b臋dziesz wygl膮da膰.


Lynette kl臋cza艂a przed Bryn, patrz膮c na ni膮 swoim pogodnym i szczerym wzrokiem. Bryn poczu艂a, 偶e ca艂y pok贸j wiruje jej w g艂owie. Zrozumia艂a, 偶e Lynette naprawd臋 wierzy w to, co m贸wi. Oczy Bryn przypomina艂y teraz oczy tygrysa. Gdyby rzeczywi艣cie w jaki艣 spos贸b wy艂adnia艂a, jej szanse dokonania zemsty na Kynastonie Germaine by艂yby wi臋ksze.


Kiedy Vince zatrzyma艂 samoch贸d przed farm膮 Ravenheights, Kynastona ogarn膮艂 gwa艂towny niepok贸j. Nie wiedzia艂 dlaczego. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e spotkanie z Johnem i Bryn Whittakerami b臋dzie przebiega膰 w przyjaznej atmosferze. Wr臋cz przeciwnie. Spodziewa艂 si臋 wrogo艣ci z ich strony. By艂 jednak przekonany, 偶e uda mu si臋 przekona膰 ich do zamiany. Gospodarstwo, kt贸re dla nich znalaz艂, le偶a艂o w odleg艂o艣ci trzydziestu mil od Ravenheights. Nie przewidywa艂 wi臋c specjalnych trudno艣ci.


Widok domu wprawi艂 go w zdumienie. Nie s膮dzi艂, 偶e b臋dzie tak stary, prawie zabytkowy. Budynek, kt贸ry przej膮艂 razem z farm膮 Duckworth, by艂 bardziej nowoczesny. Wysiad艂 z samo­chodu i stan膮艂 po kostki w b艂ocie, nie zwa偶aj膮c na ostre podmuchy wiatru. Rozejrza艂 si臋 po gospodarstwie.


Wiedzia艂, 偶e na farmie s膮 stodo艂y, prawnie uznane za zabytki, i 偶e nie wolno mu ich rozebra膰. Zafascynowany spojrza艂 na sow臋, kt贸ra bezszelestnie wyfrun臋艂a z otworu wentylacyjnego jednego z budynk贸w gospodarczych. Widzia艂 miejsce, gdzie niegdy艣 sta艂a Mudnia. Dom jednak by艂 pusty. Kynaston poczu艂 si臋 zawiedziony. Pomy艣la艂 o kobiecie z oczami koloru bursztynu, kt贸r膮 widzia艂 tylko przez chwil臋 i kt贸ra zrobi艂a na nim wielkie wra偶enie. Wiedzia艂, 偶e jej tu nie znajdzie. Co艣 zosta艂o z tego miejsca bezpowrotnie zabrane.


Podszed艂 do okna i zajrza艂 do kuchni. Zobaczy艂 star膮, wyk艂adan膮 kafelkami pod艂og臋, drewniane belki i odpadaj膮cy ze 艣cian tynk. Zagl膮da艂 w przesz艂o艣膰. Zamy艣li艂 si臋 i obszed艂 ca艂e podw贸rze. W tym miejscu czas si臋 zatrzyma艂. Teraz ju偶 wiedzia艂, co ma z nim zrobi膰.



Limuzyna wioz膮ca Marion wjecha艂a na pas startowy, gdzie czeka艂 ju偶 samolot odrzutowy Lear nale偶膮cy do Ventura Industries. Ojciec Marion wolli艂 podr贸偶owa膰 luksusowo wyposa偶onym DClO. Samolot wystartowa艂 punktualnie i wresz­cie mog艂a si臋 odpr臋偶y膰. Ba艂a si臋 latania, ale przed ~yj艣ciem z domu za偶y艂a 艂agodny 艣rodek uspokajaj膮cy. Kiedy zas艂ania艂a okienko firank膮, pojawi艂 si臋 przed ni膮 niewysoki, ale wyj膮tkowo przystojny steward.

- Czy s艂o艅ce 艣wieci pani w oczy, pani Ventura?

- Nie. - Marion u艣miechn臋艂a si臋. - Robi臋 to z tch贸rzostwa. Czy mo偶na zas艂oni膰 wszystkie okna i zapali膰 艣wiat艂o?

- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂 steward z u艣miechem. - Mo偶e ju偶 pani odpi膮膰 pasy.

- Kiedy b臋dziemy w Burlington? - spyta艂a.

- Za nieca艂e dwie godziny. C~y m贸g艂bym jeszcze co艣 dla pani zrobi膰?


Podnios艂a g艂ow臋. Ich oczy spotka艂y si臋 na chwil臋. Serce zabi艂o jej mocniej. Steward zorientowa艂 si臋, 偶e jego s艂owa mog艂y by膰 inaczej zrozumiane, i zaczerwieni艂 si臋 gwa艂townie. - My艣la艂em o kawie, herbacie lub kieliszku wina. A mo偶e mog臋 zaproponowa膰 pani koktajl?

- Poprosz臋 kaw臋. Czarn膮, bez cukru - powiedzia艂a Marion i aby go uspokoi膰, wyj臋艂a z teczki papiery i roz艂o偶y艂a je przed sob膮 na stoliku.

Kiedy steward przyni贸s艂 jej kaw臋, udawa艂a, 偶e jest zaj臋ta czytaniem. Gdy odszed艂, odchyli艂a si臋 na oparcie fotela. Zrozurnia艂a, 偶e ten ch艂opak boi si臋 jej, i odczu艂a to jako wymierzony w ni膮 cios. By艂 przera偶ony. Ba艂 si臋, 偶e mo偶e zosta膰 wyrzucony z pracy. Chcia艂o jej si臋 p艂aka膰. Zapomnia艂a ju偶, 偶e ma do przeczytania 偶yciorys Kynastona Germaine. Podnios艂a do ust fili偶ank臋. R臋ce jej dr偶a艂y. U艣miechn臋艂a si臋 z gorycz膮. Jej osoba napawa艂a m臋偶czyzn strachem! To pieni膮dze i w艂adza ojca wprawia艂y ich w przera偶e­nie. Ogarn臋艂o j膮 przygn臋bienie. Zamkn臋艂a oczy.


Zanim jeszcze zd膮偶y艂 w艂o偶y膰 klucz do zamka, us艂ysza艂 dochodz膮ce z mieszkania d藕wi臋ki muzyki. Kiedy wszed艂 do saloniku, ujrza艂 Lynette i Bryn, le偶膮ce na pod艂odze i wykonuj膮ce 膰wiczenia gimnastyczne. Kiedy po raz pierwszy zobaczy艂 je w. tej sytuacji, stan膮艂 oniemia艂y, a one wybuchn臋艂y g艂o艣nym 艣miechem. Bryn mia艂a wtedy na sobie t臋 okropn膮 br膮zow膮 sukienk臋 w czarne kropki i wygl膮da艂a jak siedem nieszcz臋艣膰. Dzisiaj ubrana by艂a w czarny kostium gimnastyczny, a jej twarz zar贸偶owi艂a si臋 z wysi艂ku.

- Dobrze, Bryn. Bardzo dobrze ci idzie - m贸wi艂a Lynette.- Wiem, 偶e to trudne, ale ten wysi艂ek si臋 op艂aci. Kiedy wzmocni膮 ci si臋 mi臋艣nie brzucha, jeszcze bardziej zeszczup­lejesz. No, jeszcze dwa 膰wiczenia.


Hadrian usiad艂 na kanapie i obserwowa艂 kuzynk臋. By艂a taka zdeterminowana. Ju偶 teraz wida膰 by艂o, 偶e zeszczupla艂a. Hadrian cieszy艂 si臋 ze wzgl臋du na ni膮, ale jednocze艣nie ogarnia艂 go pewien niepok贸j, kt贸rego przyczyny nie potrafi艂 wyt艂umaczy膰.


- Dobrze. Teraz chwila odpoczynku i przejdziemy do 膰wicze艅 biustu, 偶eby twoje piersi sta艂y si臋 tak twarde i j臋drne jak moje. - Lynette uj臋艂a w d艂onie swoje du偶e, lecz ksztahne piersi, a Hadrian g艂o艣no chrz膮kn膮艂, chc膮c przypomnie膰 jej o swojej obecno艣ci. Obie kobiety spojrza艂y na niego, a Lynette '\艣miech­n臋艂a si臋.


- Musz臋 wam powiedzie膰, moje panie, 偶e nie przypusz­cza艂em, i偶 moje mieszkanie stanie si臋 sal膮 gimnastyczn膮.


- Och, tak mi przykro. Nie pomy艣la艂am ... - zacz臋艂a Bryn, kt贸ra nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e w tym domu mieszkaj膮 przecie偶 s膮siedzi.


- On 偶artuje - zapewni艂a j膮 Lynette, podnosz膮c si臋 zgrabnie z pod艂ogi.


Bryn popatrzy艂a na ni膮 z zazdro艣ci膮. Czu艂a si臋 strasznie obola艂a.


- Musimy si臋 czego艣 napi膰 - oznajmi艂a Lynette. - Czy pami臋tasz, co ci m贸wi艂am o odwodnieniu? - zapyta艂a, nalewaj膮c wody mineralnej do szklanki.


Bryn skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. Hadrian obserwowa艂 j膮 uwa偶nie. Lynette dokona艂a prawdziwych cud贸w. Z oczu Bryn znikn膮艂 wyraz zagubienia i przera偶enia. Czasem, kiedy wraca艂 do domu, zastawa艂 obie dziewczyny rozmawiaj膮ce i 艣miej膮ce si臋 weso艂o.


- Jak ci posz艂o w pracy? - spyta艂a Bryn, oddychaj膮c ci臋偶ko.

- Dobrze. A nawet wi臋cej ni偶 dobrze. - Wsta艂 z kanapy i u艣miechn膮艂 szeroko. - To jest ju偶 oficjalna wiadClmo艣膰. Moi pracodawcy zaproponowali mi, 偶ebym przyst膮pi艂 do sp贸艂ki. Zaoszcz臋dzi艂em wystarczaj膮co du偶o, 偶eby zosta膰 wsp贸lnikiem firmy Wright, Carter i Phipps. A mo偶e powinienem by艂 powiedzie膰 Wright, Carter, Phipps i Boulton?

Hadrian pracowa艂 w jednej z najlepszych firm buchalteryjnych w Yorku.

,

- To wspaniale! - zawo艂a艂a Bryn i serdecznie go u艣ciska艂a.

- Gratuluj臋 - zawt贸rowa艂a jej Lynette. - Ale to by艂o oczywiste. Sam wiesz, 偶e bez ciebie nie daliby sobie rady. Jeste艣 geniuszem, je艣li chodzi o liczenie.

Bryn pi艂a wod臋 mineraln膮 z plasterkiem cytryny. S艂odkie, tucz膮ce napoje nale偶a艂y ju偶 do przesz艂o艣ci. Hadrian upi艂 艂yk z jej szklanki.

- Je艣li tak dalej p贸jdzie - powiedzia艂 - to zmienisz si臋 nie do poznania.

- On ma racj臋 - doda艂a ze 艣miechem Lynette. - Nie masz poj臋cia, jak utrata wagi mo偶e cz艂owieka zmieni膰. Nie tylko fizycznie.

I Bryn zrobi艂o si臋 nagle gor膮co. Czy .naprawd臋 jest to mo偶liwe?

Czy nikt by jej nie rozpozna艂? Nie s艂ucha艂a rozmowy, jak膮 prowadzi艂a Lynette z Hadrianem na temat jego nowej sytuacji zawodowej. Wszystkie jej my艣li poch艂on臋艂a osoba Kynastona Germaine. Na pewno by艂 dok艂adnie zorientowany we wszystkim, co dotyczy艂o jego interes贸w. Musia艂 wi臋c si臋 dowiedzie膰 o 艣mie­rci ojca i Katy. Niew膮tpliwie zdawa艂 sobie spraw臋 - szczeg贸lnie po tym incydencie z owcami w czasie uroczystego otwarcia hotelu - 偶e strata farmy potwornie j膮 rozw艣cieczy艂a.

- Co ty na to, Bryn?

- S艂ucham? - Bryn spojrza艂a na Hadriana nieprzytomnym wzrokiem. - Przepraszam, zamy艣li艂am si臋.

- Proponowa艂em, 偶eby艣my dzi艣 wiecz贸r poszli do restauracji. Ca艂a nasza czw贸rka: ty, Lynette, Phil i ja.

- To 艣wietny pomys艂. Ale ja b臋d臋 jad艂a wy艂膮cznie sa艂at臋.

- Zawsze mi si臋 wydawa艂o, 偶e nie lubisz sa艂aty. - Hadrian, zerkn膮艂 z u艣miechem na Lynette.


Ustalenie diety Bryn okaza艂o si臋 zadziwiaj膮co 艂atwym zada­niem. Dziewczyna szybko poj臋艂a, 偶e nie powinna je艣膰 t艂ustych potraw ani szuka膰 pociechy w s艂odyczach.

- Tatu艣 nie cierpia艂 sa艂aty. Hadrian dobrze 贸 tym wie. Nazywa艂 j膮 potraw膮 dla kr贸lik贸w - powiedzia艂a.


Dieta, kt贸r膮 stosowa艂a, nie by艂a dla niej wielkim wyrzecze­niem. Postanowi艂a przecie偶 schudn膮膰. Czy naprawd臋 mog艂aby odmieni膰 sw贸j wygl膮d? Hadrian zauwa偶y艂, 偶e w jej oczach pojawi艂 si臋 tygrysi b艂ysk. Zerkn膮艂 na Lynette, kt贸ra najwidoczniej niczego nie zauwa偶y艂a. Co艣 by艂o nie w porz膮dku. Czu艂 r贸wnie偶, 偶e gdy dowie si臋 wreszcie, o co chodzi, nie b臋dzie to dla niego przyjemna wiadomo艣膰.


Stowe, Vermont


Marion zameldowa艂a si臋 w Chateau Lake Louise o czter­nastej, a dwie godziny p贸藕niej Morgan wiedzia艂 ju偶, 偶e tam jest. Mia艂 ca艂膮 siatk臋 szpieg贸w, kt贸rej nie powstydzi艂aby si臋 CIA. Osoba Marion niezbyt go zreszt膮 interesowa艂a. Uzna艂 j膮 za jeszcze jedn膮 milionerk臋, kt贸ra przyjecha艂a na sp贸藕nione narciarskie wakacje. Jednak na wszelki wypadek poleci艂 j膮 obserwowa膰.


Nie rozpakowa艂a nawet walizek. Od razu wypo偶yczy艂a narty i pop臋dzi艂a na stok. Jej samopoczucie natychmiast uleg艂o zmianie. Od dawna nie czu艂a si臋 tak dobrze. W g贸rach, w艣r贸d 艣niegu, odzyska艂a poczucie wolno艣ci. Kiedy zjecha艂a do podn贸偶a Mount Mansfield, Ventura Industries by艂a dla niej jedynie odleg艂ym wspomnieniem. Zrozumia艂a, dlaczego Kynas­ton Germaine w艂a艣nie tutaj zbudowa艂 swoje hotele. Nagle oprzytomnia艂a. Przyjecha艂a tu przecie偶 w pewnym celu. By艂a to brudna robota, ale musia艂a j膮 wykona膰, 偶eby udowodni膰 ojcu swoj膮 warto艣膰.


Podczas pobytu w restauracji Bryn m贸wi艂a niewiele. Siedzia艂a pogr膮偶ona we w艂asnych my艣lach. Nie wiedzia艂a zreszt膮, co mog艂aby wnie艣膰 do tej lekkiej, inteligentnej konwersacji, jaka toczy艂a si臋 przy stoliku. Umia艂a m贸wi膰 jedynie o owcach. Po kolacji wszyscy postanowili przej艣膰 si臋 po mie艣cie. Na Stonegate zatrzymali si臋 przed sklepem z ubraniami. Bryn wpatrywa艂a si臋 w naj nowsz膮 letni膮 kolekcj臋.

- Jakie to pi臋kne - powiedzia艂a cicho.

- Nied艂ugo b臋dziesz mog艂a kupi膰 sobie co艣 z tej koiekcji - powiedzia艂a z u艣miechem Lynette. Po zastosowaniu ostrej diety i intensywnych 膰wiczeniach fizycznych Bryn schud艂a osiem kilo. Lynette zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e teraz proces tracenia wagi b臋dzie wolniejszy, ale liczy艂a na to, 偶e za pi臋膰 miesi臋cy, w sierpniu, jej podopieczna b臋dzie mia艂a ju偶 zupe艂nie inn膮 figur臋.


Bryn wzruszy艂a ramionami.

- Zobaczymy.


M膮偶 Lynette, Phil, zmieni艂 taktownie temat rozmowy. Bryn wiedzia艂a jednak, 偶e eleganckie stroje b臋d膮 jej potrzebne, je艣li ma zamiar wej艣膰 do 艣wiata, w kt贸rym obraca si臋 Kynaston Germaine. B臋dzie potrzebowa艂a tylu rzeczy, 偶e postanowi艂a sprzeda膰 wszystkie warto艣ciowe przedmioty, jakie posiada艂a. Swoje w艂asne oraz te, kt贸ra pozostawi艂a Katy. Sprzeda ca艂膮 bi偶uteri臋-, z wyj膮tkiem tych trzech drobiazg贸w po matce. Postanowi艂a, 偶e zajmie si臋 tym nazajutrz.

Kiedy wr贸cili do mieszkania, Bryn posz艂a prosto do kuchni.

Zrobi艂a herbat臋 dla siebie i dla Hadriana. Do swojego kubka wsypa艂a troch臋 s艂odziku. Nie u偶ywa艂a ju偶 cukru.

- Hadrian, w jaki spos贸b mo偶na oficjalnie zmieni膰 nazwisko? - spyta艂a nagle.

- Nie wiem. Dlaczego pytasz? - Spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem.

- Bo chc臋 zmieni膰 nazwisko.

Zimny dreszcz przebieg艂 Hadrianowi po plecach. Wiedzia艂, 偶e co艣 si臋 szykuje. Czu艂 to.

- Dlaczego, Bryn? I jak chcesz si臋 teraz nazywa膰?

- Bryony Rose. Tak sobie pomy艣la艂am... Przecie偶 Bryony jest moim prawdziwym imieniem. Rose jest r贸wnie偶 moim imieniem. Praktycznie wi臋c niczego nie zmieniam.


- Poza tym, 偶e pozbywasz si臋 nazwiska Whittaker - wytkn膮艂 jej ostro Hadrian. - Dlaczego chcesz to zrobi膰? Czy jeste艣 ... Czy na pewno dobrze si臋 czujesz? - Zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e dziewczyna przechodzi za艂amanie nerwowe.


Bryn wiedzia艂a, o czym kuzyn my艣li. Popatrzy艂a na niego ze smutnym u艣miechem.

- Dobrze, Hadrianie. Ale nie powiedzia艂am ci wszystkiego. O Katy. - Odstawi艂a kubek i z gracj膮 wsta艂a z krzes艂a. Wyj臋艂a z torebki ostatnie zapiski Katy. - Ani tatu艣, ani ja nie pokazywali艣my ci tego, poniewa偶 ... chcieli艣my to najpierw sami przemy艣le膰. Ale teraz uwa偶am, 偶e powiniene艣 to prze­czyta膰.


Hadrian popatrzy艂 na kartk臋, kt贸r膮 Bryn trzyma艂a w r臋ku. Nie mia艂 ochoty zapoznawa膰 si臋 z jej tre艣ci膮.

- Nie pokaza艂a艣 tego prowadz膮cemu 艣ledztwo, prawda? Wiesz, 偶e z艂ama艂a艣 prawo?


- Tatu艣 nie chcia艂, aby kto艣 to odczytywa艂 w s膮dzie. Czu艂 si臋 winny, 偶e obci膮偶y艂 hipotek臋 farmy d艂ugami, co z kolei do­prowadzi艂o do tego, 偶e Kynaston Germaine m贸g艂 j膮 nam odebra膰. - Germaine? A co on ma do tego? - spyta艂 Hadrian.

Zebra艂 troch臋 wiadomo艣ci na temat Germaine Corporation.

Kiedy wysz艂o na jaw, 偶e chc膮 wej艣膰 na angielski rynek, jego firma stara艂a si臋 - jak si臋 potem okaza艂o, bezskutecznie - o mo偶liwo艣膰 prowadzenia niekt贸rych spraw korporacji.

- Wszystko - odpowiedzia艂a Bryn. - To przez niego Katy si臋 zabi艂a.


Hadrianowi nie podoba艂 si臋 spos贸b, w jaki kuzynka路 mu to oznajmi艂a. Nie wierzy艂 w to, co m贸wi艂a. Niech臋tnie wzi膮艂 kartk臋, kt贸r膮 mu poda艂a. Od razu pozna艂 pismo Katy. Zrobi艂o mu si臋 zimno, kiedy odczyta艂 tych kilka kr贸tkich zda艅. Nie kocha艂 Katy tak mocno jak Bryn, ale mimo wszystko ... 呕adna istota ludzka nie zas艂ugiwa艂a na takie cierpienie. Zacz膮艂 wierzy膰 s艂owom kuzynki. Katy prze偶y艂a utrat臋 farmy o wiele ci臋偶ej, ni偶 m贸g艂 si臋 tego spodziewa膰.

- Nie wiem, co powiedzie膰 - odezwa艂 si臋 cichym g艂osem. Bryn zdecydowa艂a w tej chwili, 偶e nie b臋dzie go prosi膰 o pomoc. Nie chcia艂a wykorzystywa膰 jego dobrej woli. Po­stanowi艂a pojecha膰 sama do Ameryki.

(

- Nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby mu to usz艂o bezkarnie - powie-

dzia艂a cicho jakby do siebie. - To, co sta艂o si臋 z Katy. I z tatusiem.

Hadrian spojrza艂 na ni膮 przera偶ony. - O czym ty my艣lisz, Bryn?

Wyj臋艂a mu z d艂oni kartk臋 i wrzuci艂a j膮 do torebki. Nie mia艂a odwagi spojrze膰 Hadrianowi w oczy. Podesz艂a do okna i popat­rzy艂a na o艣wietlony ko艣ci贸艂. Nigdy go przedtem nie zauwa偶y艂a. Wie偶e i wysokie, 艂ukowate okna ton臋艂y w z艂otym blasku.

- Bryn?

Odwr贸ci艂a si臋 od okna. Hadrian nie widzia艂 dobrze Jej ukrytych za okularami oczu, ale wiedzia艂, 偶e b艂yszcz膮 jak oczy tygrysa.

- Bryn ju偶 nie istnieje - powiedzi艂a twardym g艂osem. - Nazywam si臋 Bryony Rose. Jutro rano dowiem si臋, jak zalegalizowa膰 moje nowe nazwisko.

- A potem? - spyta艂.

- Potem b臋d臋 przestrzega膰 diety i wykonywa膰 膰wiczenia.

- A potem?

- Obetn臋 w艂osy. Lynette m贸wi, 偶e s膮 za d艂ugie.

- I co jeszcze?

- Sprawdz臋, cz.y b臋d臋 mog艂a nosi膰 szk艂a kontaktowe.

- Rozumiem. Chcesz, 偶eby Bryony Rose r贸偶ni艂a si臋 ca艂kowicie od Bryn Whittaker.

- Tak. Ona musi by膰 inna. Zupe艂nie inna. Podszed艂 do niej.

- Dlaczego, Bryn?

- Bryony.

- Dlaczego, Bryony? Popatrzy艂a mu w oczy.

- Bryn by艂a ofiar膮, Hadrianie. Nie chc臋 by膰 nadal ofiar膮. Musz臋 si臋 zmieni膰. Poza tym chc臋 by膰 艂adna. Najwy偶szy czas, abym sta艂a si臋 kobiet膮. To nie ma nic wsp贸lnego z Kynastonem Germaine - sk艂ama艂a, nie odwracaj膮c wzroku, chocia偶 ciemny rumieniec wyst膮pi艂 jej na policzki.

Na szcz臋艣cie Hadrian tego nie zauwa偶y艂.

- Chcesz si臋 zem艣ci膰 na Kynastonie Germaine, tak?

- Tak.

- Czy naprawd臋 wierzysz, 偶e zemsta przyniesie ci zadowolenie?

W jej oczach znowu pojawi艂 si臋 tygrysi b艂ysk.

- To nie jest zemsta, Hadrianie. To zwyk艂a sprawiedliwo艣膰.

Tacy ludzie jak Kynaston Germaine uwa偶aj膮, 偶e mog膮 robi膰, co im si臋 podoba, i nie ponosi膰 偶adnych konsekwencji. I przewa偶nie tak si臋 dzieje. Ale nie w tym wypadku. Kynaston skrzywdzi艂 moich bliskich. Nie chc臋, 偶eby skrzywdzi艂 innych. Chc臋 ... sprawdzi膰, co robi, dowiedzie膰 si臋 wszystkiego na temat Germaine Corporation. Sprawdzi膰, czy istnieje mo偶liwo艣膰 wytoczenia mu sprawy s膮dowej, albo czy mo偶na opisa膰 nasz膮 histori臋 w gazetach, aby ostrzec przed nim innych.

Dobrze wiedzia艂a, 偶e to, co m贸wi, jest k艂amstwem. Nie przypuszcza艂a, 偶eby istnia艂y jakiekolwiek podstawy do wszcz臋cia krok贸w prawnych przeciwko Kynastonowi Germaine. Mog艂o si臋 jednak zdarzy膰, 偶e b臋dzie potrzebowa膰 pomocy Hadriana, gdyby uda艂o jej si臋 w jaki艣 spos贸b dotrze膰 do ksi臋gowo艣ci korporacji. W inne sprawy nie chcia艂a go wci膮ga膰. Nie b臋dzie to czysta walka. I na pewno oka偶e si臋 niebezpieczna. Hadrian powinien w tym czasie siedzie膰 spokojnie w Ariglii.

Skin膮艂 g艂ow膮. Wiedzia艂 ju偶, w jaki spos贸b mo偶e jej pom贸c.

- Dobrze. Mam swoje doj艣cia. Zobaczymy, ile informacji uda mi si臋 zdoby膰.

Nie musia艂a mu przypomina膰, ile zawdzi臋cza艂 jej rodzinie. Zawsze b臋dzie o tym pami臋ta艂.


Morgan wszed艂 swobodnym krokiem dn Trapp Family Lodge i bez trudu odnalaz艂 drog臋 do sali, w kt贸rej podawano go艣ciom kaw臋 i herbat臋. Mia艂 na sobie ciemnozielone spodnie i czarny. sweter. Z g艂adko zaczesanymi w艂osami i opalon膮 twarz膮 wygl膮da艂 jeszcze bardziej uwodzicielsko. U siad艂 przy stoliku s膮siaduj膮cym ze stolikiem Marion Ventura. Marion przebywa艂a w Stowe ju偶 ca艂y miesi膮c i Morgan by艂 pewien, 偶e co艣 planuje. Sezon narciarski ju偶 dawno si臋 sko艅czy艂, a ona nie wyje偶d偶a艂a. Poza tym by艂o w niej co艣, co nie przystawa艂o do zewn臋trznego, bardzo kobiecego wygl膮du. Patrzy艂 teraz na ni膮 okiem m臋偶czyzny. Emanowa艂a z mej niesamowita kobieco艣膰. Czu艂 to wyra藕nie, chocia偶 my艣la艂 o zupe艂nie innych sprawach.


Sezon ju偶 si臋 sko艅czy艂, a ona nie wyje偶d偶a艂a. Na dodatek co drugi dzie艅 zmienia艂a miejsce pobytu. Odwiedzi艂a ju偶 wszystkie najlepsze hotele w mie艣cie. A w zesz艂ym tygodniu prze­prowadzi艂a si臋 do Top Notch, gdzie by艂 podgrzewany basen i kort tenisowy.


To wszystko intrygowa艂o i niepokoi艂o Morgana. Zasi臋gn膮艂 informacji u swoich szpieg贸w w Nowym Jorku, ale nie dowiedzia艂 si臋 niczego ciekawego. Poinformowali go, 偶e Marion niedawno si臋 rozwiod艂a i 偶e wszyscy s膮 zdumieni jej nowym stanowiskiem w Ventura Industries. Niew膮tpliwie musia艂a jeszcze nauczy膰 si臋 wielu rzeczy. Zastanawia艂 si臋, czego mog艂a uczy膰 si臋 w Stowe. Nie wr贸偶y艂o to jednak nic dobrego. Czu艂, 偶e kolejna korporacja chce zaw艂aszczy膰 Vermont.

Podszed艂 do jej stolika. Kiedy podnios艂a g艂ow臋, zobaczy艂a wysokiego m臋偶czyzn臋, patrz膮cego na ni膮 z u艣miechem.

- Cze艣膰 - powiedzia艂.


Automatycznie odwzajemni艂a u艣miech.

- Cze艣膰.

- Czy mog臋 si臋 przysi膮艣膰?

Zawaha艂a si臋. - Nie jestem ...

- Chc臋 porozmawia膰 o interesach - uspokoi艂 j膮 Morgan. - Reprezentuj臋 organizacj臋 Zielony Vermont. Wydaje mi si臋, 偶e mogliby艣my zacz膮膰 dzia艂a膰 wsp贸lnie.

Spojrza艂a na niego z uwag膮. Coraz bardziej mu si臋 podoba艂a. Lubi艂 silne kobiety. Pod tym wzgl臋dem by艂 podobny do Kyna. Silne, pi臋kne kobiety.

- To jest chyba stowarzyszenie ekologiczne - powiedzia艂a.

- Tak - odpar艂 i usiad艂 przy jej stoliku. Opu艣ci艂 powieki. Wiedzia艂, 偶e to dodaje mu uroku.


Pi艂a wolno herbat臋. Musia艂a si臋 zastanowi膰. Z jednej strony by艂oby g艂upot膮 nie nawi膮za膰 kontaktu z lokalnymi Zielonymi, poniewa偶 w du偶ej mierze zgadza艂a si臋 z ich pogl膮dami. Ale z drugiej strony ... Spojrza艂a ponownie na siedz膮cego przed ni膮 m臋偶czyzn臋. Instynkt m贸wi艂 jej, 偶e nale偶y on do gatunku niebezpiecznych.

- Nie bardzo wiem, co mog艂abym zrobi膰 dla pana, czy te偶 dla pa艅skiego stowarzyszenia, panie ...

- Morgan. Po prostu Morgan.

Zesztywnia艂a. Dlaczego nie poda艂 nazwiska?

- Jak ju偶 powiedzia艂am, nie bardzo rozumiem, dlaczego wybra艂 pan akurat mnie. Chyba 偶e przeprowadza pan rekrutacj臋 nowych cz艂onk贸w?

Kiedy Morgan pochyli艂 si臋 do przodu, Marion instynktownie cofn臋艂a si臋 na oparcie krzes艂a. U艣miechn膮艂 si臋. By艂 to u艣miech m臋偶czyzny, kt贸ry zna swoj膮 si艂臋.


- Niczego bardziej bym sobie nie 偶yczy艂 - powiedzia艂 uwodzicielskim tonem. - Przeci膮gni臋cie Marion Ventura na stron臋 Zielonych pomog艂oby rozwi膮za膰 wiele problem贸w na skal臋 艣wiatow膮.

Za艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- W膮tpi臋.

- Aja nie. Ventura Industries to gigant. Wypuszcza ogromne ilo艣ci 艣ciek贸w do rzek i szkodliwych gaz贸w do atmosfery. Niszczy lasy. Eksploatuje z艂o偶a. Osoba, kt贸ra jest u steru, mog艂aby si臋 sta膰 wielk膮 pomoc膮路


M贸wi艂 to w niezwykle przekonywaj膮cy spos贸b. Wyraz jego oczu diametralnie si臋 zmieni艂. Sta艂 si臋 ostry i zdeterminowany. Chocia偶 jego zasadniczym celem by艂o zniszczenie Kyna, nienawidzi艂 z ca艂ego serca wszelkich przedsi臋biorc贸w.

Popatrzy艂a na niego ze zdziwieniem.

- Widz臋, 偶e wierzy pan we wszystko, co pan m贸wi. Pochyli艂 si臋 do przodu i zanim zd膮偶y艂a zaprotestowa膰, wzi膮艂

jej r臋ce w swoje d艂onie.

- Oczywi艣cie, 偶e wierz臋.

Poczu艂a, 偶e jego palce dotykaj膮 delikatnie jej nadgarstk贸w. Gor膮cy pr膮d przebieg艂 jej przez r臋ce a偶 do ramienia.

Wyrwa艂a mu d艂o艅, a w oczach b艂ysn膮艂 gniew. Ten m臋偶czyzna zacz膮艂 budzi膰 w niej nienawi艣膰.

- Przykro mi, ale musz臋 pana rozczarowa膰, Morgan _ po­wiedzia艂a. - Ju偶 dawno postanowi艂am zrobi膰 co艣 pod k膮tem ochrony 艣rodowiska.

Jej szybkie przej艣cie do ofensywy zaskoczy艂o Morgana, ale zaraz znalaz艂 spos贸b, 偶eby zepchn膮膰 j膮 na pozycje obronne.

- Wiem, po co pani tu przyjecha艂a. Chce pani zapozna膰 si臋 ze wszystkimi atrakcjami turystycznymi, wypr贸bowa膰 najlepsze hotele. Czy naprawd臋 my艣li pani, 偶e o niczym nie wiem?

Marion zamar艂a z przera偶enia. Czy偶by nie potrafi艂a ukry膰 prawdziwej przyczyny swojego przyjazdu do Vermont? Je艣li ten cz艂owiek j膮 rozszyfrowa艂, m贸g艂 to r贸wnie偶 zrobi膰 kto艣 inny. A mo偶e wykazywa艂a zbyt wiele zapa艂u w poznawaniu wszyst­kiego, co by艂o tu do poznania?

- Nie wiem, o czym pan m贸wi - zdoby艂a si臋 wreszcie na odpowied藕.

- Nie? - Morgan ko艂ysa艂 si臋 na krze艣le. - Czy chce mnie pani przekona膰, 偶e Ventura Industries nie jest zainteresowana wej艣ciem na' zimowy rynek turystyczny? W tej chwili zajmujecie si臋 raczej wypoczynkiem letnim, prawda?

By艂a to prawda. By艂 to r贸wnie偶 pow贸d, dla kt贸rego jej ojciec chcia艂 mie膰 baz臋 turystyki zimowej.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego mia艂oby to pana interesowa膰, czy te偶 pa艅skie stowarzyszenie, panie ... och, zapomnia艂am. Pan nie ma nazwiska? Zastanawiam si臋, czy w艂adze nie by艂yby ciekawe, jak brzmi pana nazwisko.

Strza艂 by艂 celny. Dostrzeg艂a jego przera偶ony wzrok. Wypros­towa艂 si臋 gwa艂townie i wsta艂 od stolika. Morgan by艂 bardzo wysoki. Cofn臋艂a si臋 instynktownie. Napi臋cie mi臋dzy nimi wyra藕nie wzros艂o.

Po chwili m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋, chocia偶 oczy zachowa艂y czujno艣膰.

- Mog艂em si臋 tego spodziewa膰 po Ksi臋偶niczce Venturze - powiedzia艂 przeci膮gaj膮c sylaby.

Zacisn臋艂a usta. Nienawidzi艂a tego przydomku.

- Ale osoba, kt贸ra ma by膰 prezesem firmy - ci膮gn膮艂 - powinna by膰 bardziej przewiduj膮ca. Pani powinna przewidzie膰

atak. A je艣li zbuduje pani tutaj jeden z tych gigantycznych budynk贸w, to ja gwarantuj臋 pani atak.

U艣miechn臋艂a si臋.

- Widz臋, 偶e jest pan gorzej poinformowany, ni偶 my艣la艂am - odpar艂a zadowolona, 偶e jej rozm贸wca jednak wszystkiego nie wie.

Zesztywnia艂.

- Co pani chce przez to powiedzie膰?

- Chc臋 powiedzie膰, panie ... Morgan - postanowi艂a pos艂u偶y膰 si臋 tym imieniem jako broni膮 psychologiczn膮 - 偶e nie mam zamiaru budowa膰 nowego hotelu w Stowe. Uwa偶am, 偶e jest tu ju偶 dosy膰 hoteli.

Patrzy艂 na ni膮 przymru偶onymi oczami. To spotkanie przybra艂o inny obr贸t, ni偶 si臋 tego spodziewa艂. Marion Ventura nie dawa艂a si臋 zastraszy膰. Postanowi艂 pos艂u偶y膰 si臋 perswazj膮.

- Czy pani chce, 偶ebym w to wierzy艂? Czy pani uwa偶a nas za g艂upc贸w?

Zaczerwieni艂a si臋. .

- Jak ju偶 panu m贸wi艂am, zgadzam si臋 z polityk膮 ekologiczn膮. Istniej膮 inne sposoby na zdobycie bazy sport贸w zimowych ni偶 budowanie ...

Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e powiedzia艂a za wiele. Wzi臋艂a torebk臋 i chcia艂a odej艣膰. Po wyrazie jego twarzy zorientowa艂a si臋 jednak, 偶e pope艂ni艂a du偶y b艂膮d.

- Planujecie przej臋cie w艂asno艣ci - rzek艂 cichym g艂osem.

- Nigdy tego !lie powiedzia艂am - odpar艂a ostro.

- Czyjej? - spyta艂.

Szybko przebieg艂 my艣lami wszystkie korporacje zajmuj膮ce si臋 sportem zimowym, ale 偶adna z nich nie wyda艂a mu si臋 odpowiednia dla Ventury. B臋d膮 chcieli dosta膰 co艣 najlepszego. Nie interesuje ich rynek przeznaczony dla 艣rednio zamo偶nych obywateli. W Stowe by艂 to ...

- Kynaston Germaine - powiedzia艂.

W oczach Marion pojawi艂 si臋 l臋k, kt贸rego nie potrafi艂a ukry膰. - Nigdy tego nie powiedzia艂am - powt贸rzy艂a. Fatalnie to rozegra艂a.

Nagle zauwa偶y艂a, 偶e stoj膮cy przed ni膮 m臋偶czyzna blednie, a w jego oczach pojawia si臋 wyraz szale艅stwa. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, a d艂onie zacisn臋艂y si臋 nerwowo.

- Nie - wykrztusi艂 wreszcie. Nie pozwoli jej przej膮膰 Ger­maine Corporation. To on musi zniszczy膰 Kynastona. To on mu wszystko zabierze i b臋dzie patrzy艂, jak cierpi. - Nie pozwol臋 pani tego zrobi膰 - doda艂, patrz膮c na ni膮 w艣ciek艂ym wzrokiem.

Cofn臋艂a si臋 o krok.

- Musz臋 ju偶 i艣膰. - Przyciskaj膮c torebk臋, okr膮偶y艂a st贸艂 i szybkim krokiem skierowa艂a si臋 do drzwi.

Patrzy艂 za ni膮 przez chwil臋 czuj膮c, jak z艂o艣膰 go opuszcza. W艂a艣ciwie powinien by膰 zadowolony z tego odkrycia. Musi jej tylko przeszkodzi膰 w przej臋ciu korporacji Kyna. Ale jak to zrobi膰? Zielony Vermont nie by艂 na to przygotowany. Morgan potrzebowa艂 innych sojusznik贸w, ludzi obracaj膮cych si臋 w tych samych kr臋gach co Ventura. Ludzi wielkiego biznesu. Ludzi, kt贸rzy b臋d膮 mieli w tym sw贸j interes, takich jak Lance Prescott.


Nie tylko Morgan my艣la艂 teraz o Marion Ventura. W swoim biurze w hotelu Germanicus Kynaston odsun膮艂 rachunki i zamy艣­li艂 si臋. Hotel by艂 pe艂en go艣ci, z czego nale偶a艂o si臋 cieszy膰. Prace nad zadaszonym parkiem post臋powa艂y w zawrotnym tempie, a suchy stok narciarski w Three Peaks mia艂 zosta膰 nied艂ugo uko艅czony. Nawet prace na farmie Ravenheights dobiega艂y ko艅ca. Pomy艣la艂 o smutnej i niespodziewanej 艣mierci Johna Whittakera. Ale gdzie by艂a teraz jego c贸rka? Czy nie, powinien jej odszuka膰? I co dalej? Przecie偶 nie zwr贸ci jej rodziny. Nie m贸g艂 zapomnie膰 jej dziwnych oczu, kt贸re wygl膮da艂y jak oczy tygrysa. Poczu艂 si臋 zm臋czony. Powinien wr贸ci膰 do domu. Bardzo t臋skni艂 za Vermont i za g贸rami. Odsun膮艂 od siebie my艣li



- Na pocz膮tku b臋dzie si臋 pani dziwnie czu艂a - powiedzia艂 m艂ody cz艂owiek do Bryn. - Oczy s膮 bardzo wra偶liwe, ale szybko si臋 pani przyzwyczai i sama b臋dzie zak艂ada膰 szk艂a

kontaktowe.

P贸艂 godziny p贸藕niej Bryn wysz艂a od okulisty, zostawiaj膮c u niego swoje ci臋偶kie okulary w czarnych oprawkach. Z u艣mie­chem zadowolenia ruszy艂a do domu, gdzie czeka艂a na ni膮 Lynette.

_ Niech ci si臋 przyjrz臋 ... Bryony, wygl膮dasz wspaniale!


_ Poci膮gn臋艂a Bryn do lustra. - Widzisz, jak wszystko si臋 zmieni艂o? Przedtem po艂owa twojej twarzy zakryta by艂a przez te okropne szk艂a. Teraz mo偶esz zobaczy膰, jaki 艂adny masz nos. A oczy ... Bryony, one s膮 naprawd臋 przepi臋kne.

_ To samo powiedzia艂 okulista - stwierdzi艂a Bryn i zaczerwieni艂a si臋 gwa艂townie.

Lynette skin臋艂a g艂ow膮.

_ B臋dziesz s艂ysze膰 teraz wiele komplement贸w. Nied艂ugo zajmiemy si臋 twoimi w艂osami. Trzeba b臋dzie p贸j艣膰 do fryzjera i zda膰 si臋 na jego opini臋, w jakiej fryzurze b臋dzie ci do twarzy.

Bryony skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. Mog艂a jeszcze zaczeka膰. Kynaston Germaine i tak jej nie ucieknie.



Hadrian westchn膮艂 ci臋tko, prowadz膮c samo­ch贸d w膮skimi ulicami Yorku. Siedz膮ca obok niego Bryony rzuci艂a mu spojrzenie.

- Czy co艣 si臋 sta艂o?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie.

Bryn nie spuszcza艂a z niego wzroku.


- Mnie nie oszukasz - powiedzia艂a z wyrzutem. U艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Jeste艣 czarownic膮, Bryony Rose.

Za艣mia艂a si臋 cicho, patrz膮c przez okno. Ulice zas艂ane by艂y z艂otymi jesiennymi li艣膰mi, co przypomnia艂o jej, 偶e zbli偶a si臋 zima i nied艂ugo w Stanach zacznie si臋 sezon narciarski ...

Ogarn膮艂 j膮 strach. Kilka dni temu, w tajemnicy przed wszystkimi, kupi艂a bilet na samolot. Nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e ju偶 nied艂ugo znajdzie si臋 na terytorium Kynastona Germaine. Nigdy dot膮d nie mia艂a 偶adnych tajemnic i 藕le si臋 czu艂a ok艂amuj膮c Hadriana. ZdaJa艂a sobie spraw臋, 偶e popada w obsesj臋, kt贸ra mo偶e j膮 zniszczy膰, ale ju偶 nic nie mog艂o jej powstrzyma膰. Czasami mia艂a ochot臋 wszystko mu przebaczy膰. Nie mog艂a jednak zapomnie膰. Nawet drobiazgi przypomina艂y jej te wszyst­kie wydarzenia. Cz臋sto chcia艂o jej si臋 p艂aka膰. W bezsenne noce my艣la艂a o Kynastonie Germaine i o tym, co zrobi, kiedy si臋 znajdzie w Stowe. Przed tygodniem nadesz艂y pieni膮dze za Ravenheights i Bryn by艂a teraz do艣膰 zamo偶na. Mog艂a zniszczy膰 Germaine'a za pomoc膮 jego w艂asnych pieni臋dzy.

- Bryony! - G艂os Hadriana wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia.

- Kiedy masz tak膮 min臋, przypominasz mi Violet - powiedzia艂a 偶artobliwie.

Hadrian roze艣mia艂 si臋 na wspomnienie starego owczarka.

- Zatrzymaj samoch贸d.

- Co? - Spojrza艂 na ni膮 z niepokojem'. - 殴le si臋 czujesz?

- Czuj臋 si臋 dobrze, ale tobie co艣 dolega. Co si臋 sta艂o?

Wzruszy艂 ramionami, zauwa偶y艂, 偶e zwalnia si臋 miejsce do parkowania, i szybko je zaj膮艂, wyprzedzaj膮c jaki艣 sportowy w贸z. Nast臋pnie obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na Bryony, kt贸ra siedzia艂a skulona na swoim siedzeniu.

- Nie powinna艣 si臋 tak chowa膰 - powiedzia艂 艂agodnie.

J mia艂 racj臋. W ci膮gu ostatnich czterech miesi臋cy Bryony przeistoczy艂a si臋 w zupe艂nie inn膮 kobiet臋. Mia艂a teraz zgrabne nogi, j臋drne piersi i zarysowan膮 lini臋 talii.

- Powinnam jeszcze bardziej schudn膮膰.

- Nie, nie powinna艣. Ju偶 dosy膰, Bryony. Nie mo偶esz by膰 taka szczup艂a jak Katy. Ona jest zupe艂nie inaczej zbudowana. Je艣li b臋dziesz dalej chud艂a, to stracisz dobr膮 figur臋.

Zapanowa艂a cisza.

- Wiem, 偶e masz mi jeszcze co艣 do powiedzenia,. Hadrianie - powiedzia艂a w ko艅cu Bryn.

Hadrian westchn膮艂 ci臋偶ko.


- Wygl膮dasz 艣wietnie, Bryony. Jeste艣 wysok膮 dziewczyn膮, zaokr膮glon膮 tam, gdzie trzeba. Wiem, 偶e teraz zaokr膮glenia nie s膮 modne, ale nie ka偶dy lubi dziewczyny chude jak patyki. Wczoraj Lynette powiedzia艂a ci, 偶e masz odpowiedni膮 figur臋. Nie ma wi臋c powodu, 偶eby艣 si臋 nadal g艂odzi艂a.

- Tak, ale ...

- Ale ty postanowi艂a艣 jeszcze schudn膮膰. Chcesz wygl膮da膰 jak modelka na wybiegu? - Hadrian m贸wi艂 do niej ostrym tonem i wcale nie mia艂 zamiaru go zmienia膰. Musia艂a to zrozumie膰. Ba艂 si臋, 偶e wpadnie w jak膮艣 chorob臋.


Bryony zapatrzy艂a si臋 w okno. Wiedzia艂a, 偶e Hadrian ma racj臋, ale walczy艂a z czasem. Kynaston by艂 ju偶 od dawna w Stanach, wi臋c musia艂a doprowadzi膰 si臋 do jak najlepszej formy.


- Hadrianie, wiesz, 偶e musz臋 ... To znaczy chc臋 dobrze wygl膮da膰 - poprawi艂a si臋 szybko.


- Wygl膮dasz dobrze, Bryony - rzek艂 z przekonaniem. - Nie zauwa偶y艂a艣, 偶e m臋偶czy藕ni ogl膮daj膮 si臋 za tob膮?


Zaczerwieni艂a si臋 na wspomnienie tego, co zdarzy艂o si臋 w ostatni pi膮tek. Przechodzi艂a ulic膮, na kt贸rej prowadzone by艂y roboty drogowe, i nie mog艂a si臋 op臋dzi膰 od zaczepek robot­nik贸w.

- Oni 偶artowali.

- Oni nie 偶artowali - poprawi艂 j膮 Hadrian. - Pami臋tasz, co powiedzia艂 ten rudy?

Skin臋艂a g艂ow膮.


- Powiedzia艂, 偶e ... mi艂o zobaczy膰 dziewczyn臋, kt贸ra ma jakie艣 kszta艂ty.


- Tak, dziewczyn臋, kt贸ra ma biodra, to w艂a艣nie mia艂 na my艣li. Jak aktorki w filmach z lat trzydziestych i czterdziestych, jak Rita Hayworth i Marilyn Monroe. One nie by艂y chude jak szczapy. Wiesz przecie偶, 偶e tw贸j ch贸d si臋 zmieni艂. Pami臋tasz, jak Lynette ci powtarza艂a, 偶eby艣 si臋 nie garbi艂a i trzyma艂a g艂ow臋 wysoko? Poruszasz si臋 z takim wdzi臋kiem, 偶e tw贸j wzrost nie ma 偶adnego znaczenia, a twoje kszta艂ty przypominaj膮 Jane Russell. Poruszasz si臋 ... jak ...


- Jak wielki statek pasa偶erski, a nie jak zwinny jacht. Roze艣mia艂 si臋. To by艂 偶art w stylu dawnej Bryn.

- Czy nie mo偶esz zrozumie膰, 偶e ju偶 nie jeste艣 gruba? Jeste艣 wysoka i zaokr膮glona gdzie trzeba. Nie jeste艣 gruba.

Spojrza艂a na niego z uwag膮. Czu艂a, 偶e m贸wi to zupe艂nie szczerze.

- Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e jestem atrakcyjna?

- Chyba 偶artujesz. Kiedy m臋偶czyzna idzie z dziewczyn膮 ulic膮 i wszyscy zwracaj膮 na ni膮 uwag臋, tak jak na ciebie, to wydaje mu si臋, 偶e idzie z miss 艣wiata.

- Troch臋 przesadzasz.

- Ale tylko troch臋. Je艣li chcesz zd膮偶y膰 do fryzjera, to musisz si臋 pospieszy膰.


Wysiad艂a z samochodu i przebieg艂a szybko przez jezdni臋. Mia艂a na sobie granatowe spodnie i 偶akiet, kt贸ry uwydatnia艂 jej figur臋, a twarz bez makija偶u promienia艂a zdrowym blaskiem.



Bryony zapakowa艂a niewiele rzeczy, poniewa偶 dopiero w Stanach mia艂a zamiar sprawi膰 sobie ca艂膮 garderob臋. Chcia艂a, 偶eby jej ubrania by艂y modne i w najlepszym gatunku. R贸wnie偶 suknie wieczorowe ... Nigdy w 偶yciu nie mia艂a sukni wieczorowej ani nawet sukienki koktajlowej. Stroje, kt贸re widywa艂a w tele­wizji, przy okazji transmisji z pokaz贸w mody, nale偶a艂y do innego 艣wiata. Teraz, kiedy mia艂a wej艣膰 w ten 艣wiat, postanowi艂a ubiera膰 si臋 elegancko.


Napisa艂a kr贸tki list do Hadriana, 偶e wyje偶d偶a na wakacje, poniewa偶 chce poby膰 troch臋 sama. Gdyby pozna艂 jej plany, nigdy by jej nie pozwoli艂 wyjecha膰 samej do Stan贸w. W艂o偶y艂a do torebki paszport, wyrobiony na nowe nazwisko, i jeszcze raz sprawdzi艂a bilet i czeki podr贸偶ne.


Przejrza艂a si臋 w lustrze i nagle ogarn臋艂o j膮 zw膮tpienie. Co ona zamierza zrobi膰? Wyjecha膰 z kraju. Zostawi膰 Hadriana i uda膰 si臋 na terytorium wroga.


Przez ostatni miesi膮c Hadrian zbiera艂 informacje na temat Kynastona Germaine.


Wiadomo艣ci, kt贸re jej dostarczy艂, by艂y zadziwiaj膮ce. Okaza艂o si臋, 偶e Kynaston nie odziedziczy艂 偶adnego maj膮tku, czego przedtem by艂a prawie pewna, ale doszed艂 do wszystkiego sam. , Urodzi艂 si臋 w biednej rodzinie. Nie by艂 nigdy 偶onaty, chocia偶 pos膮dza艂a go o kilka rozwod贸w. Najbardziej zaskoczy艂 j膮 fakt,


偶e nie mo偶na by艂o znale藕膰 艣ladu 偶adnej skandalicznej afery zwi膮zanej z jego korporacj膮. Przekona艂a si臋 natomiast, jak ogromne wp艂ywy posiada Kynaston Germaine, i walka z tak膮 pot臋g膮 wyda艂a jej si臋 jeszcze bardziej beznadziejna. Jedyn膮 nadziej膮 by艂a Marion Ventura.


Hadrian spotka艂 si臋 z tym nazwiskiem w czasie s艂u偶bowych podr贸偶y do Leeds. 艢wiat wielkiej finansjery dzi臋ki komputerom, telefonom i faksom skurczy艂 si臋 do ma艂ych rozmiar贸w. Nowe stanowisko c贸rki Lesliego Ventury wzbudza艂o w nim du偶o emocji. Hadrian dowiedzia艂 si臋 r贸wnie偶 o ostatniej wizycie Marion w Stowe, gdzie Germaine Corporation budowa艂a nowy hotel.


Bez pomocy Hadriana Bryony nie da艂aby sobie rady. By艂 nie tylko doskona艂ym ksi臋gowym. Studiowa艂 ekonomi臋, bankowo艣膰 i handel. Zna艂 si臋 na problemach przejmowania w艂asno艣ci. Poinformowa艂 j膮 o mo偶liwo艣ci przej臋cia korporacji przez wi臋ksz膮 firm臋. Wtedy zacz臋艂a pracowicie studiowa膰 wszelkie dost臋pne dokumenty dotycz膮ce Ventura Industries, staraj膮c si臋 znale藕膰 w nich jaki艣 punkt, kt贸ry m贸g艂by by膰 dla niej za­czepieniem. Niczego jednak nie znalaz艂a. Mog艂a tylko cieszy膰 si臋 faktem, 偶e zagra偶a艂a Kynastonowi Germaine. Gdyby wszyst­ko j膮 zawiod艂o... Gdyby ona zawiod艂a... Ale nie zawiedzie. Winna to by艂a ojcu. I Katy. Mia艂a przed sob膮 d艂ug膮 drog臋 i wiele musia艂a si臋 jeszcze nauczy膰. Postanowi艂a kupi膰 sobie takie stroje, jakie nosz膮 kobiety z otoczenia Kynastona, i nauczy膰 si臋 trudnej sztuki makija偶u. Przesz艂a ju偶 trzymiesi臋czny kurs dykcji, aby zmieni膰 akcent. Robi艂a wszystko, co wydawa艂o jej si臋 konieczne, aby zrealizowa膰 sw贸j plan. Przez ostatnie dwa miesi膮ce pobiera艂a nauk臋 jazdy na nartach na suchym stoku pod Leeds.

Oczywi艣cie w tajemnicy.

Ponownie ,ogarn臋艂y j膮 w膮tpliwo艣ci. To, co zaplanowa艂a, sta艂o si臋 nagle betsensowne i niewykonalne. Czeka艂o j膮 jeszcze wiele pracy, zanim b臋dzie gotowa do walki z Kynastonem Germaine. Ale si臋 nie podda.

Wyjrza艂a na dw贸r, 偶eby sprawdzi膰, czy Lynnette nie ma gdzie艣 w pobli偶u, i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Mia艂a nadziej臋, 偶e nie sprawi Hadrianowi zbyt wielkiej przykro艣ci, wyje偶d偶aj膮c bez po偶egnania.


Kiedy Hadrian wr贸ci艂 do domu, natychmiast zauwa偶y艂 bia艂膮 kopert臋 le偶膮c膮 na kredensie. Szybko przeczyta艂 kr贸tki list. Ani przez chwil臋 nie wierzy艂 w to, co napisa艂a Bryn. Sprawdzi艂, czy teczki dotycz膮ce Germaine Corporation nadal le偶膮 na miejscu. Nie by艂o ich. Zosta艂y tylko papiery yentura Industries. Nagle przypomnia艂 sobie, 偶e Bryn chcia艂a zniszczy膰 Germaine'a w艂a艣nie poprzez t臋 firm臋.


- Och, Bryony - powiedzia艂 cicho. - On ci臋 zje 偶ywcem. Wiedzia艂 ju偶, co zrobi. Zwolni si臋 z pracy i przeleje pieni膮dze do banku w Nowym Jorku. Jego paszport by艂 jeszcze wa偶ny. Wiedzia艂, 偶e mo偶e znale藕膰 Bryony jedynie poprzez Ventura Industries. Je艣li ona si臋 z nimi skontaktuje ... Tak czy o\yak musia艂 do nich w jaki艣 spos贸b dotrze膰. Najlepiej, gdyby dosta艂 u nich prac臋. Mia艂 wysokie kwa­lifikacje, a Ventura Industries stale zatrudnia艂a nowych pra­cownik贸w.

- Znajd臋 ci臋 - powiedzia艂. - Poza tym czuj臋, 偶e w Nowym Jorku ... - Urwa艂, zdziwiony w艂asnymi s艂owami. Nie wiedzia艂 jak, ale czu艂, 偶e Nowy Jork zmieni r贸wnie偶 jego 偶ycie.


Marion Ventura podesz艂a do okna w swo*m apartamencie w Ventura Towers. Popatrzy艂a na t臋tni膮ce 偶yciem mi膮sto. Czu艂a si臋 okropnie samotna. Z westchnieniem przesz艂a do 艂azienki i odkr臋ci艂a kran z gor膮c膮 w~d膮. Wrzuci艂a do wanny aromatyczn膮 s贸l i z przyjemno艣ci膮 zanurzy艂a si臋 w pachn膮cej pianie.


- Trzymaj si臋, Marion - szepn臋艂a do siebie. - To tylko zwyk艂y obiad. - U艣miechn臋艂a si臋. Tylko obiad. Dlaczego si臋 ok艂amuje? Mia艂a zje艣膰 obiad z Kynastonem Gennaine'em i wiedzia艂a, 偶e to spotkanie nie b臋dzie przebiega膰 w przyjaciel­skiej atmosferze.



Kierownik sali w Chasens rozpoznal Kynas­tona Germaine i wylewnie go powita艂. Kynaston u艣miechn膮艂 si臋 do niego 偶yczliwie.

- Czy moja znajoma ju偶 jest?

- Nie, sir.

- Zaczekam na ni膮 przy stoliku.


Wyobrazi艂 sobie, co pomy艣l膮 go艣cie tej modnej restauracji, kiedy zobacz膮 go razem z Marion Ventura. Ca艂a nowojorska elita przeczyta o tym jutro w gazetach. Rozdzwoni膮 si臋 telefony i wszyscy b臋d膮 przekazywali sobie t臋 wiadomo艣膰.

Zam贸wi艂 whisky i czeka艂. Znudzi艂 go ju偶 Nowy Jork, ale mia艂 pewne interesy do za艂atwienia. Przez ca艂y miesi膮c robi艂 to samo, co Marion Ventura: przeprowadza艂 rozmowy z udzia艂owcami, z kt贸rymi ona rozmawia艂a, stara艂 si臋 dotrze膰 do wszystkich informacji, kt贸re Marion chcia艂a zachowa膰 w sekrecie. Nie by艂o to mi艂e zadanie. Dowiedzia艂 si臋, 偶e kupi艂a ju偶 dwadzie艣cia dwa procent akcji od jego udzia艂owc贸w. Post臋powa艂a bardzo sprytnie. Zwraca艂a si臋 do tych, kt贸rzy potrzebowali pieni臋dzy, proponuj膮c im jednocze艣nie, 偶e kupi udzia艂y w ich firmach. Dzia艂a艂a ostro偶nie i wyj膮tkowo skutecznie. Kynaston wiedzia艂, 偶e znalaz艂 godnego siebie przeciwnika.


Marion wysiada艂a z taks贸wki przed restauracj膮. Denerwowa艂a si臋 tym spotkaniem. Wyg艂adzi艂a sukni臋 od Balenciagi, kt贸ra mia艂a lekkie wyci臋cie z przodu i g艂臋boki dekolt na plecach. Szyj臋 zdobi艂 naszyjnik z szafir贸w i brylant贸w, zaprojektowany przez Bulgariego.


Kynaston wsta艂 z miejsca, kiedy podesz艂a do stolika. W艂osy mia艂a spi臋te w w臋ze艂 na karku, a oczy rzuca艂y szybkie, nerwowe spojrzenia. Kynaston odpr臋偶y艂 si臋 troch臋 i odsun膮艂 dla niej krzes艂o. - Jestem wdzi臋czny, 偶e zgodzi艂a si臋 pani na to spotkanie.

- Czy napije si臋 pani aperitifu, madame? - zapyta艂 kelner po francusku.

Marion odpowiedzia艂a mu w tym samym j臋zyku, zamawiaj膮c kieliszek zimnego wermutu. '

Kynaston u艣miechn膮艂 si臋.

- Wermut to do艣膰 niezwyk艂y wyb贸r. Czy s膮dzi艂a pani, 偶e nie m贸wi臋 po francusku?

Spojrza艂a na niego zdziwiona.

- Dlaczego mia艂abym tak pomy艣le膰?


Patrz膮c w jej szeroko otwarte niewinne oczy, Kynaston rozlu藕ni艂 si臋.


- Przepraszam, jestem przeczulony. Nie pochodz臋 z wy偶szych sfer, wi臋c zawsze wyobra偶am sobie, 偶e na przyk艂ad zamawianie trunk贸w po francusku ma mi przypomnie膰 o moim wiejskim pochodzeniu.

Zaczerwieni艂a si臋.

- Zupe艂nie nie mia艂am tego na my艣li.

- Nie - powiedzia艂 cicho Kynaston. - Teraz to wiem.

Odwr贸ci艂a wzrok. Kynaston by艂 bardzo atrakcyjnym m臋偶­czyzn膮 i zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e powinna zachowywa膰 si臋 ostro偶nie. Jego szczero艣膰 roz艂adowa艂a agresj臋, kt贸ra by艂a jej potrzebna przy rozmowie. My艣li Kynastona bieg艂y tym samym

,

torem. S膮dzi艂, 偶e b臋dzie jad艂 obiad z tward膮 kobiet膮 interesu,


tymczasem jej oczy przypomina艂y mu oczy sarny. Marion zam贸wi艂a melona i 艂ososia. Kynaston zdecydowa艂 si臋 na stek i ze znawstwem wybiera艂 wina.


- Musz臋 przyzna膰, 偶e zdziwi艂 mnie pa艅ski telefon - powie­dzia艂a, obracaj膮c w d艂oni pusty kieliszek.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.


- Nie bawmy si臋 w to, Marion - rzek艂 spokojnie. - Nie mog艂a by膰 pani zdziwiona.


- Faktycznie, mo偶e nie by艂am. Ale musz臋 przyzna膰, 偶e nie czeka艂am na to spotkanie.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Inny m臋偶czyzna uzna艂by to za obelg臋, ale ja postaram si臋 nie zwraca膰 na to uwagi. .


Obla艂a si臋 rumie艅cem. Normalnie nigdy nie wypowiada艂a takich bezmy艣lnych kwestii.

- Przykro mi. Nie mia艂am. na my艣li niczego z艂ego. Chodzi tylko o to, 偶e z zawodowego punktu widzenia nasza sytuacja jest do艣膰 niezr臋czna.


Kyn zauwa偶y艂, 偶e wszyscy go艣cie patrz膮 w ich stron臋, tote偶 z rozmys艂em zni偶y艂 g艂os.

- Wida膰, .偶e chodzi艂a pani do szko艂y w Szwajcarii - powie­dzia艂. - Sytuacja nie jest niezr臋czna, panno Ventura, lecz po prostu niebezpieczna.


- M贸w do mnie Marion - zaproponowa艂a nagle. - A do szko艂y chodzi艂am we Francji.


Zauwa偶y艂, 偶e wyprostowa艂a si臋 na krze艣le. Wiedzia艂, co teraz nast膮pi. Mog艂a mie膰 oczy sarny, ale serce lisa.

- Okay, a ja jestem Kyn.

- W porz膮dku, Kyn. Mo偶e przejdziemy do interes贸w?

- Dobrze - zgodzi艂 si臋 Kynaston. - Powiedz mi, dlaczego my艣lisz, 偶e masz prawo do przej臋cia mojej korporacji?


Os艂upia艂a. Nie spodziewa艂a si臋 tak prostego, bezpo艣redniego pytania.


- Ja ... - Urwa艂a chc膮c si臋 zastanowi膰. - My艣l臋, 偶e mam prawo do wykorzystania obecnej sytuacji. Ty robisz to samo. Wiesz, co znaczy biznes.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Jeden zero. Nigdy w 偶yciu nie przej膮艂em cudzej firmy. Spr贸buj jeszcze raz.

Zaczerwieni艂a si臋.


- Mo偶e twoja korporacja nie jest wystarczaj膮co du偶a. Napi臋cie, kt贸re odczuwa艂 przed chwil膮, zupe艂nie go opu艣ci艂o.

Spojrza艂 na ni膮 z u艣miechem.


- Mo偶e to firma pani ojca jest zbyt du偶a? Mo偶e nie pami臋tacie, jak si臋 tworzy nowe kompanie? Mo偶e pogr膮偶yli艣cie si臋 w zastoju?


Wiedzia艂a, 偶e Kynaston atakuje jej ojca. Podejrzewa艂a nawet, 偶e ma racj臋, ale nigdy by si臋 do tego nie przyzna艂a.

- A mo偶e zacz膮艂e艣 si臋 ba膰? - przypu艣ci艂a atak.


Obrzuci艂 j膮 uwa偶nym spojrzeniem. Nie mia艂 ochoty prowadzi膰 d艂ugiej wojny z Ventura Industries. Musia艂 si臋 zastanowi膰, jak膮 wybra膰 taktyk臋.

- Masz racj臋 - przyzna艂 spokojnie. - Boj臋 si臋.

Popatrzy艂a na niego zaskoczona. Czy偶by ten m臋偶czyzna uwa偶a艂 j膮 za g艂upi膮?


- Trudno mi w to uwierzy膰 - powiedzia艂a. Wzruszy艂 ramionami.


- Nie rozumiem dlaczego. Za艂o偶y艂em Germaine Corporation, kiedy mia艂em dziewi臋tna艣cie lat. Wzi膮艂em po偶yczk臋 z banku. Na pocz膮tku by艂em tylko ja sam. Pracowa艂em bez przerwy, prawie nie sypia艂em. Mia艂em na utrzymaniu ma艂膮 siostr臋, wi臋c sprzeda艂em wszystko, co posiada艂em, z wyj膮tkiem jednego dobrego garnituru, pary but贸w i zegarka. Przez pierwsze p贸艂 roku 偶y艂em w strachu, 偶e wyrzuc膮 nas na ulic臋 i staniemy si臋 takimi samymi biedakami, jak ci, kt贸rym czasem rzucasz par臋 groszy. To chyba normalne, 偶e boj臋 si臋 straci膰 to, co tak wiele dla mnie znaczy.

Powr贸ci艂 my艣lami do tamtych czas贸w. M贸wi艂 teraz jeszcze ciszej, tak 偶e Marion musia艂a pochyli膰 si臋 do przodu, 偶eby go lepiej s艂ysze膰.

- Wszystko zacz臋艂o si臋 od slums贸w - ci膮gn膮艂, wprawiaj膮c j膮 tym w zdziwienie. - Kupi艂em n臋dzn膮 czynsz贸wk臋 i zawar艂em umow臋 z jej mieszka艅cami. Ja dostarcza艂em materia艂y budow­lane, a oni pracowali za darmo. W tych budynkach mieszkali bezrobotni hydraulicy i stolarze. Po sze艣ciu miesi膮cach dom nadawa艂 si臋 do zamieszkania, by艂 czysty i przyzwoity. Je藕dzi艂y windy, ze 艣cian znik艂y napisy. P贸藕niej sprzeda艂em ten dom, oczywi艣cie z klauzul膮 zabezpieczaj膮c膮 interesy mieszka艅c贸w. Pieni膮dze, kt贸re za niego otrzyma艂em, nie znaczy艂y nic z punktu widzenia Ventura Industries, ale by艂o ich wi臋cej, ni偶 m贸j ojciec zarobi艂 przez ca艂e 偶ycie. Wynios艂em si臋 wtedy z Nowego Jorku i kupi艂em pierwszy hotel, a w艂a艣ciwie wiejsk膮 karczm臋 w Con­necticut. By艂a w strasznym stanie, ale j膮 wyremontowa艂em i ponownie sprzeda艂em.

Teraz mog艂em ju偶 zatrudnia膰 ludzi, ja, ma艂y Kyn Germaine, ch艂opiec z farmy w Vermont i mieszkaniec slums贸w. Mia艂em w艂asn膮 sekretark臋, prowadzi艂em rozmowy z lud藕mi, kt贸rzy chcieli u mnie pracowa膰. Wszyscy byli bardzo biedni, a w ich oczach rozpacz miesza艂a si臋 z nadziej膮. Patrzenie na nich sprawia艂o mi b贸l - doda艂 szeptem.

Marion s艂ucha艂a go zafascynowana i g艂臋boko przej臋ta.

- Dziewczyna wybrana przeze mnie na sekretark臋 pochodzi艂a z rodziny, w kt贸rej by艂o sze艣cioro dzieci i tylko jedna osoba mia艂a prac臋. Sprzeda艂em karczm臋 z zyskiem i utworzy艂em Germaine Corporation. Zbudowa艂em sw贸j pierwszy hotel w Su­gar Bush. - Spojrza艂 jej w oczy. - To ja zbudowa艂em ten hotel, Marion - powiedzia艂 z naciskiem. - Tak jak wszystkie inne. A teraz mi powiedz, czy one rzeczywi艣cie b臋d膮 twoje, je艣li je przejmiesz?


Marion odchyli艂a si臋 na oparciu krzes艂a. R贸偶ne my艣li kr膮偶y艂y jej po g艂owie. Z jednej strony by艂a mu wdzi臋czna za to, co jej powiedzia艂. Z drugiej strony wiedzia艂a, 偶e Kyn przyj膮艂 bardzo dobr膮 strategi臋.


- My艣l臋, 偶e chcesz wzbudzi膰 we mnie poczucie winy.

U艣miechn膮艂 si臋 lekko.


- Oczywi艣cie, 偶e chc臋. Walcz臋 o utrzymanie mojej kor­poracji, mojej korporacji, Marion. Dla niej ryzykowa艂em nie tylko swoj膮 przysz艂o艣膰, ale r贸wnie偶 przysz艂o艣膰 mojej siostry. Je艣li to b臋dzie konieczne, b臋d臋 walczy膰, aby j膮 utrzyma膰. To, co m贸wi艂em, nie by艂o k艂amstwem. Powiem ci nawet, 偶e pojutrze wracam do Stowe. Vermont jest moim domem. Nie mog臋 i nie chc臋 mieszka膰 gdzie indziej. Oczywi艣cie b臋d臋 robi艂 wszystko, 偶eby m贸j hotel by艂 najlepszym hotelem i 偶eby Germaine Corporation rozwija艂a si臋 nadal, a ja b臋d臋 sta艂 na jej czele.


Westchn臋艂a ci臋偶ko. Nie mog艂a mu przecie偶 powiedzie膰, 偶e pog艂臋bi艂 jej w膮tpliwo艣ci co do etycznej strony jej post臋powania. Musia艂a jednak odrzuci膰 takie my艣li, poniewa偶 zadanie, kt贸re mia艂a wype艂ni膰, by艂o testem wymy艣lonym przez jej ojca.


- Powiedz mi, Marion - zwr贸ci艂 si臋 do niej Kynaston. _ Czy jeste艣 w stanie stworzy膰 sie膰 w艂asnych hoteli? A mo偶e jeste艣 po prostu leniwa?

Milcza艂a przez chwil臋 zaskoczona.

- To wcale nie jest tak proste - powiedzia艂a wreszcie.

- Wiem - odpar艂 艂agodnie. - Ale zapomnijmy teraz o twoim ojcu. To ty musisz podj膮膰 decyzj臋, co teraz zrobisz. Musisz si臋 zastanowi膰, czy zgadzasz si臋 z ojcem, 膰zy te偶 nie. Czy b臋dziesz jego wsp贸lnikiem, czy zaczniesz dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋 i robi膰 to, co uwa偶asz za s艂uszne dla firmy. Czym innym jest wzbudza­nie strachu, a czym innym wzbudzanie szacunku. Cokolwiek jednak zdecydujesz, musisz zrozumie膰 jedn膮 rzecz. Nie b臋d臋 patrzy艂 bezczynnie, jak zabierasz mi to, co nale偶y do mnie.

Podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a mu w oczy. Zdziwi艂 j膮 ich szczery wyraz.

- Nie chc臋 ci zrobi膰 krzywdy, ale je艣li b臋dziesz si臋 upiera膰 przy przej臋ciu mojej korporacji, to tak si臋 stanie.

- Czy to gro藕ba? - spyta艂a, chocia偶 nie odczuwa艂a strachu.

- Nie - poprawi艂 j膮 艂agodnie. - To ostrze偶enie.


Bruno siedzia艂 za kierownic膮 starego forda i uwa偶nie obserwowa艂 drzwi restauracji. On - w艂a艣ciciel Germaine Cor­poration - wyszed艂 pierwszy. Tu偶 za nim w drzwiach ukaza艂a si臋 dziewczyna . .Na jej widok Bruno wyprostowa艂 si臋 i zacisn膮艂 r臋ce na kierownicy. Kiedy Morgan powierzy艂 mu to zadanie, Bruno wycina艂 z gazet fotografie i notatki, dotycz膮ce Marion Ventura. Teraz stwierdzi艂, 偶e w rzeczywisto艣ci jest ona o wiele 艂adniejsza ni偶 na fotografiach. Marion i Kynaston rozstali si臋 przed restauracj膮. Kynaston przywo艂a艂 taks贸wk臋, a Ksi臋偶niczka Ventura wsiad艂a do l艣ni膮cej czarnej limuzyny.


Bruno pojecha艂 za limuzyn膮, kt贸ra zawioz艂a Marion do Ventura Tower. Potem odszuka艂 czynn膮 budk臋 telefoniczn膮. By艂a to niebezpieczna dzielnica, na wszelki wypa~ek sprawdzi艂 wi臋c, czy ma w kieszeni 偶yletk臋. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer.

- Tak? - spyta艂 kto艣 cichym g艂osem.

- G艂臋boka ziele艅 - powiedzia艂 Bruno, staraj膮c si臋 m贸wi膰 szeptem. - Dziewczyna spotka艂a si臋 z Germaine' em.

Po drugiej stronie Morgan poczu艂, 偶e ogarnia go w艣ciek艂o艣膰. - Mia艂em nadziej臋, 偶e nie b臋dziemy musieli martwi膰 si臋 dodatkowo o Marion Ventura - powiedzia艂.


- Nie musi si臋 pan o ni膮 martwi膰, szefie - odpar艂 Bruno, zdziwiony, 偶e szef m贸g艂 si臋 przejmowa膰 tak drobn膮 spraw膮. - Mog臋 si臋 ni膮 zaj膮膰.

- Zaczekaj - powiedzia艂 Morgan. Zna艂 spos贸b dzia艂ania Bruna i wiedzia艂, jak szybko potrafi on realizowa膰 swoje zamiary. - Musimy by膰 ostro偶ni. Ojciec tej dziewczyny ma mn贸stwo pieni臋dzy i jest bardzo wp艂ywowy.

Bruno westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Wi臋c co mam robi膰?


Morgan by艂 cz艂owiekiem, kt贸ry zawsze lubi艂 mie膰 wi臋cej ni偶 jedno wyj艣cie z sytuacji. Wiedzia艂 ju偶, jak ma post膮pi膰 z dziewczyn膮, ale gdyby to si臋 nie uda艂o, trzeba b臋dzie znale藕膰 inny spos贸b.


- 艢led藕 j膮 i melduj o ka偶dym jej ruchu. Chc臋 mie膰 tak偶e plan biurowca. Sprawd藕 r贸wnie偶 jej mieszkanie. Zobacz, czy mo偶na si臋 tam dosta膰.

Bruno skin膮艂 g艂ow膮.


- Czy my艣li pan o napadzie?

Morgan u艣miechn膮艂 si臋.


- My艣l臋, 偶e Nowy Jork jest bardzo niebezpiecznym miastem i 偶e w艂amywacze interesuj膮 si臋 przede wszystkim drogimi apartamentami.

- Wielu ludzi zgin臋艂o z r膮k w艂amywaczy _ odpowiedzia艂 Bruno.

Oddalony o wiele mil od Nowego Jorku, w swojej kwaterze w Stowe, Morgan poczu艂 zadowolenie, 偶e ma na us艂ugach takiego cz艂owieka. Z drugiej jednak strony trudno go by艂o kontrolowa膰. - Mo偶e. Ale raczej nie podj膮艂bym takiego ryzyka. Mam pomys艂, jak usun膮膰 j膮 z drogi i jednocze艣nie zarobi膰 potrzebne naszej sprawie pieni膮dze.

Bruno roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. To by艂 ca艂y szef. Zawsze wybiega艂 my艣lami w prz贸d.

- Dobrze, szefie. - Wyszed艂 z budki telefonicznej, wsiad艂 do samochodu i podjecha艂 pod Ventura Tower. Zamy艣li艂 si臋. Mia艂 t臋py wyraz twarzy i przypomina艂 buldoga. Jego wygl膮d wpro­wadza艂 ludzi w b艂膮d. Bruno wcale nie by艂 t臋py, lecz bardzo bystry.


Hadrian wzi膮艂 walizk臋 i ruszy艂 do wyj艣cia. Czu艂 si臋 zm臋czony d艂ugim lotem, a ostatni tydzie艅 w Yorku by艂 bardzo wyczer­puj膮cy. Bez trudu zdoby艂 pozwolenie na prac臋. Natomiast, aby otrzyma膰 zielon膮 kart臋, musia艂 wykorzysta膰 wszystkie swoje znajomo艣ci.

Za rad膮 przyjaciela, kt贸ry zna艂 Nowy Jork, Hadrian zam贸wi艂 telefonicznie pok贸j w niezbyt drogim hotelu. Wsiad艂 do taks贸wki i poda艂 adres. Kiedy jechali obrze,呕ami Manhattanu, stara艂 si臋 dostrzec s艂ynne drapacze chmur. By艂y jednak schowane w lis­topadowej mg艂a.

Pok贸j hotelowy by艂 ma艂y, lecz czysty. Mimo zm臋czenia Hadrian rozpakowa艂 walizki, wyk膮pa艂 si臋 i wzi膮艂 do r臋ki ksi膮偶k臋 telefoniczn膮. Nie spodziewa艂 si臋 w Nowym Jorku a偶 takiej liczby hoteli. Nie by艂 to dobry spos贸b na znalezienie Bryony. Poza tym nie przypuszcza艂, 偶e kuzynka zatrzyma si臋 tu na d艂u偶ej. Zawsze ba艂a si臋 miast. Na pewno ju偶 st膮d wyjecha艂a.

Ale w Nowym Jorku by艂a Ventura Industries; Hadrian skontaktowa艂 si臋 z ni膮 i um贸wi艂 na rozmow臋 w sprawie pracy. 呕yciorys, kt贸ry im pos艂a艂, zrobi艂 bardzo dobre wra偶enie. By艂 prawie pewien, 偶e dostanie u nich posad臋.




Stowe

Kynaston Gennaine zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie na widok id膮cej w stron臋 klubu kobiety. S艂owo "id膮ca" nie by艂o w tym wypadku odpowiednie. Porusza艂a si臋 z niespotykan膮 wprost gracj膮, dos艂ownie p艂yn臋艂a po chodniku. Ubrana by艂a w d艂ugi szary p艂aszcz,. szyty na Wz贸r wojskowych, kt贸ry uwydatnia艂 jej kobiece kszta艂ty. Mia艂a d艂ugie zgrabne nogi i szczup艂e kostki.


Nie m贸g艂 oderwa膰 od niej wzroku. Kiedy kobieta zbli偶y艂a si臋 do wej艣cia i rozpi臋艂a p艂aszcz, ujrza艂 du偶e, j臋drne piersi, rysuj膮ce si臋 pod obcis艂膮, zielon膮 sukienk膮. W ciemnych, g臋stych w艂osach przeb艂yskiwa艂y rudawe pasemka. Wida膰 by艂o, 偶e jest to ich naturalny kolor.

Wszed艂 za ni膮 do klubu. By艂a wy偶sza, ni偶 pocz膮tkowo s膮dzi艂. Zdj臋艂a p艂aszcz, ods艂aniaj膮c szerokie ramiona i szczup艂e r臋ce. Mia艂a 艂adne wci臋cie w talii i mocno zarysowan膮 lini臋 bioder. Kynaston poczu艂 si臋 nagle onie艣mielony jak nastolatek. Obserwowa艂 j膮 z uwag膮. Kiedy odwr贸ci艂a si臋


i usiad艂a przy 'stoliku, zobaczy艂, 偶e nosi okulary prze­ciws艂oneczne. Przeni贸s艂 wzrok na jej usta. Mia艂a pe艂ne, pi臋knie wykrojone wargi i wysokie ko艣ci policzkowe. Po­my艣la艂 ze z艂o艣ci膮 o zas艂aniaj膮cych oczy okularach. Kobieta poprosi艂a o lemoniad臋, co wyda艂o mu si臋 do艣膰 dziwnym zam贸wieniem.

Bryony podnios艂a szklank臋 do ust i wypi艂a du偶y haust. Kynaston zauwa偶y艂, 偶e nie pije ma艂ymi 艂yczkami jak wi臋kszo艣膰 znanych mu kobiet. Bryony by艂a zm臋czona; mia艂a za sob膮 podr贸偶 z Nowego Jorku. Po偶egna艂a to miasto z uczuciem ulgi. Musia艂a tam sp臋dzi膰 troch臋 czasu, 偶eby sprawi膰 sobie now膮 garderob臋, kupi膰 kosmetyki i zasi臋gn膮膰 porad specjalist贸w od makija偶u. Rozgl膮daj膮c si臋 po klubie poczu艂a nag艂e za偶enowanie. By艂a jedyn膮 kobiet膮, kt贸rej nie towarzyszy艂' m臋偶czyzna. By艂 to jej pierwszy wiecz贸r w Stowe, ale uwa偶a艂a, 偶e powinna pokazywa膰 si臋 jak najwi臋cej. Wszyscy powinni wiedzie膰, 偶e przyjecha艂a. A szczeg贸lnie jeden m臋偶czyzna. Mia艂a na­dziej臋, 偶e wygl膮da teraz jak kobieta 艣wiatowa. Znalaz艂a si臋 wreszcie na terytorium swojego najwi臋kszego wroga. Terytorium Kynastona Gennaine.

Do centrum miasta dojecha艂a autobusem. Nie wiedzia艂a, jak du偶e jest Stowe i czy b臋dzie mog艂a wsz臋dzie doj艣膰 pieszo. Bez trudu znalaz艂a miejsce w Stoweflake Townhouses, kt贸re wy­najmowa艂o bungalowy z ogr贸dkami.

Westchn臋艂a ci臋偶ko, nie艣wiadoma, 偶e kto艣 艣ledzi ka偶dy jej ruch. By艂a w Stowe, ale co w艂a艣ciwie mia艂a teraz robi膰? Jej plany nigdy nie przybra艂y konkretnego kszta艂tu. Chcia艂a go znale藕膰, uwie艣膰 i zniszczy膰. Teraz jednak nie bardzo wiedzia­艂a, od czego zacz膮膰. Ca艂e popo艂udnie chodzi艂a po mie艣cie. Kupi艂a okulary, poniewa偶 o艣lepia艂o j膮 s艂o艅ce, odbijaj膮ce si臋 od 艣niegu. Zorientowa艂a si臋, 偶e ci膮gle ma je na nosie, podnios艂a wi臋c r臋k臋, 偶eby je zdj膮膰, i zobaczy艂a Kynastona Germaine.

Serce zabi艂o jej tak mocno, 偶e z trudem 艂apa艂a oddech. Kynaston mia艂 na sobie bia艂e spodnie, niebiesk膮 koszul臋 i sweter narzucony na ramiona. Bryony by艂a przera偶ona. Przypomnia艂a sobie scen臋 z muzeum w Harrogate, kiooy ba艂a si臋, 偶e on mo偶e j膮 zobaczy膰. Ale przecie偶 by艂a teraz zupe艂nie kim艣 innym. By艂a Bryony Rose. Wszyscy m贸wili jej, 偶e jest pi臋kna i czaruj膮ca. Niestety, sama tego nie czu艂a. Wiedzia艂a, 偶e pi臋kne kobiety s膮 pewne siebie, a ona ci膮gle by艂a nie艣mia艂a i 艂atwo si臋 peszy艂a.


Kynaston patrzy艂 jej w oczy. Opanuj si臋, przekonywa艂a siebie w duchu. Jeste艣 przecie偶 kobiet膮 艣wiatow膮 ... Wzi臋艂a do r臋ki menu i otworzy艂a je, udaj膮c, 偶e czyta. Serce wali艂o jej jak m艂otem. Poczu艂a t臋 dziwn膮 mieszanin臋 w艣ciek艂o艣ci i pod­niecenia, podobnie jak wtedy, kiedy go zobaczy艂a po raz pierwszy. Ogarn臋艂a j膮 rozpacz. Nie przypuszcza艂a, 偶e uczucia Bryn Whittaker mog膮 dotyczy膰 tak偶e Bryony Rose. Jak偶e si臋 myli艂a!


Kynaston sta艂 tak blisko, 偶e czu艂 zapach jej perfum. Nie pami臋ta艂, 偶eby jakakolwiek inna kobieta wywo艂ywa艂a w nim a偶 takie po偶膮danie.

- Czy pozwoli pani, 偶e si臋 przysi膮d臋?


Po plecach Bryn przebieg艂 dreszcz. Nigdy nie zapomni tego g艂osu. Podnios艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a w twarz, kt贸ra n臋ka艂a j膮 w snach od chwili, kiedy j膮 zobaczy艂a po raz pierwszy. Najpierw chcia艂a powiedzie膰 "nie", ale w por臋 uprzytomni艂a sobie, 偶e najbardziej martwi艂a si臋 o to, w jaki spos贸b nawi膮偶e z nim kontakt. A jednak los jej sprzyja艂. Powinna skorzysta膰 z tej okazji.


- Je艣li pan chce - powiedzia艂a, patrz膮c znacz膮co na wolne stoliki.

Wydawa艂 si臋 nie zauwa偶a膰 jej ch艂odu. Przysun膮艂 krzes艂o i usiad艂 naprzeciwko niej. Dotkn膮艂 pod sto艂em kolan Bryony. Gwa艂townym ruchem cofn臋艂a si臋. Wiedzia艂a, 偶e pope艂nia b艂膮d. Powinna unie艣膰 brwi i spokojnie zmieni膰 pozycj臋. Zachowa艂a si臋 jak naiwna wie艣niaczka. Kynaston ze zdziwieniem zauwa偶y艂, 偶e mocno si臋 zaczerwieni艂a. Jej nerwowo艣膰 by艂a urocza, a jednocze艣nie bardzo osobliwa. Przecie偶 pi臋kna kobieta powin­na by膰 przyzwyczajona do m臋skiej adoracji. Dlaczego tak gwa艂townie zareagowa艂a na zwyk艂e, przypadkowe zetkni臋cie si臋 ich kolan?

- Polecam pani kuchni臋 regionaln膮 - powiedzia艂 i da艂 znak kelnerowi; ten natychmiast poda艂 mu kart臋. - Pozwoli pani, 偶e zam贸wi臋?

- Mam w艂asny rozum - rzuci艂a ostrym tonem Bryn i natych­miast po偶a艂owa艂a tych s艂贸w. Jego obecno艣膰 pozbawia艂a j膮 rozs膮dnego my艣lenia.

- Zapami臋tam to sobie - odpar艂 spokojnie, chocia偶 znowu zaskoczy艂a go swoj膮 niezwyk艂膮 odpowiedzi膮. Na szcz臋艣cie mia艂 wpraw臋 w rozmowach z kobietami i w prowadzeniu tego typu rozgrywek. Ale przy tej kobiecie zaczyna艂 mie膰 pewne w膮tp­liwo艣ci. Dlaczego zachowywa艂a si臋 tak dziwnie? Spojrza艂 na jej d艂onie. Z ulg膮 zauwa偶y艂, 偶e nie ma obr膮czki. Niezadowolony ze swojego nag艂ego zaanga偶owania, szybko przerzuci艂 wzrokiem kart臋 i z艂o偶y艂 kelnerowi zam贸wienie. Bryony zrobi艂a to samo. Kelner sk艂oni艂 si臋 i odszed艂.

- Pani jest z Yorkshire, prawda? Wyprostowa艂a si臋 gwa艂townie.


- Sk膮d ... Ach, pozna艂 pan po akcencie. - Mia艂a nadziej臋, 偶e brzmi to lekko i 偶artobliwie. - Czy jest on a偶 tak wyra藕ny?

- Nie jest wyra藕ny - uspokoi艂 j膮 Kyn. - Po prostu by艂em ostatnio w Yorkshire i wydawa艂o mi si臋, 偶e poznaj臋 ten akcent.

Yorkshire by艂o tematem, kt贸rego nie chcia艂a porusza膰.


- Ach tak - powiedzia艂a nonszalancko. Chcia艂a, 偶eby Kynas­ton zrozumia艂, i偶 ten temat j膮 nudzi.

U艣miechn膮艂 si臋 lekko. Nie by艂 przyzwyczajony, 偶eby kobiety traktowa艂y go tak ch艂odno, chyba 偶e chcia艂y odgrywa膰 rol臋 "trudnych do zdobycia". Gra ta wysz艂a ju偶 co prawda z mody, ale niekt贸re kObiety ci膮gle jeszcze z niej korzysta艂y. Nie przypuszcza艂 jednak, 偶e w艂a艣nie ona. Intrygowa艂a go. Nagle co艣 mu mign臋艂o w pami臋ci... Co to mog艂o by膰? Nie chodzi艂o o w艂osy, bo jeszcze nigdy nie widzia艂 takiego koloru. Nie zapomnia艂by te偶 kobiety z tak膮 figur膮. Mo偶e po prostu przypo­mina艂a mu pi臋kne doliny w y orkshire.


- Wino, sir? - Kelner odpowiedzialny za trunki przerwa艂 jego dalsze rozmy艣lania. Kyn zam贸wi艂 kalifornijskie CMrdon­nay. - Madame?


- Ja nie pij臋 - rzuci艂a Bryony takim tonem, 偶e kelner wycofa艂 si臋 zaskoczony.


- Czy pani zjada m臋偶czyzn na 艣niadanie? - spyta艂 j膮 rozbawiony Kyn. - 艢miertelnie pani tego biedaka wystraszy艂a.

- Naprawd臋? - spyta艂a za偶enowana.

- To by艂 tylko 偶art - szybko powiedzia艂 Kyn. Znowu pope艂ni艂 gaf臋. Przy tej kobiecie zachowywa艂 si臋 jak nastolatek na pierwszej randce.

Pojawi艂 si臋 kelner.


- Przykro mi, 偶e tak gwa艂townie zareagowa艂am na propozycj臋 napicia si臋 wina - odezwa艂a si臋 Bryony, ale kelner nie zareagowa艂. Spokojnie nalewa艂 wino do kieliszka Kynastona. Pomy艣la艂a, 偶e rozmowa z kelnerem pewnie nie nale偶y do dobrego tonu. By艂a w艣ciek艂a na siebie. Chcia艂a udawa膰 艣wiato­w膮, wyrafinowan膮 kobiet臋, a by艂a po prostu 偶a艂osn膮 wie艣niaczk膮.


Kynaston obserwowa艂 j膮 uwa偶nie. Chocia偶 nie zdj臋艂a okula­r贸w, 艂atwo mo偶na by艂o odczyta膰 jej reakcj臋 z wyrazu twarzy. By艂a szczerze przej臋ta tym, 偶e sprawi艂a przykro艣膰 kelnerowi. U艣miechn膮艂 si臋. Podnios艂a g艂ow臋 i zobaczywszy u艣miech na jego twarzy, uzna艂a, 偶e wy艣miewa si臋 z jej zachowania. Szybko odwr贸ci艂a g艂ow臋. Ogarn膮艂 j膮 gniew. Nienawidzi艂a tego m臋偶czyz­ny z ca艂ego serca! Nie mog艂a doczeka膰 si臋 chwili, kiedy wreszcie go pokona.

Kelner odszed艂, a Bryony ci臋偶ko westchn臋艂a.

- To zabrzmia艂o tragicznie. Ma pani jaki艣 problem?

- Gdybym mia艂a jakie艣 problemy, to na pewno nie zwierza艂abym si臋 z nich obcej osobie.


- No, tak, naturalnie. Zapomnia艂em, 偶e istnieje co艣 takiego jak angielska pow艣ci膮gliwo艣膰. - Nagle wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋. - Nazywam si臋 Kyn~ston Germaine. - Bryony odsun臋艂a si臋 gwa艂townie, jakby oczekiwa艂a uderzenia. Popatrzy艂 na ni膮 uwa偶nie. Tu chodzi艂o o co艣 innego. Jego pierwsze wra偶enie by艂o mylne. To nie by艂a jedynie nie艣mia艂o艣膰. Ani nerwowo艣膰.


Przygryz艂a wargi. Znowu zachowa艂a si臋 jak idiotka. Je艣li ma zamiar pokona膰 tego m臋偶czyzn臋, to musi nauczy膰 si臋 walczy膰 jego w艂asn膮 broni膮. Wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋, kt贸rej dr偶enia nie mog艂a opanowa膰.

- Bryony - powiedzia艂a, a po chwili doda艂a: - Bryony Rose. - Pod dotykiem jego palc贸w r臋ka zadr偶a艂a jej jeszcze mocniej.

- Pi臋kne imi臋 - powiedzia艂.

- Moje w艂asne - rzuci艂a wynio艣le.

Spojrza艂 na ni膮 zdumiony.


- Wcale w to nie w膮tpi艂em. A mo偶e powinienem? - doda艂 cicho.

Zblad艂a. Desperacko szuka艂a jakiego艣 wyt艂umaczenia.


- M贸wiono mi, 偶e moje imi臋 brzmi sztucznie. Jak pseudonim aktorki. - Za艣mia艂a si臋. Ona aktork膮! Nie potrafi nawet odegra膰 tej ma艂ej scenki w restauracji.


- A wi臋c nie jest pani aktork膮. Nie mo偶na jednak dziwi膰 si臋 ludziom, 偶e bior膮 pani膮 za aktork臋. Przy pani urodzie ...


Znowu od偶y艂a w niej dawna Bryn Whittaker. Gdyby mog艂a us艂ysze膰 te s艂owa siedem miesi臋cy wcze艣niej, kiedy sta艂a przed ci臋偶ar贸wk膮, a jej owce niszczy艂y mu ogr贸d i zjada艂y kwiaty. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Bryn musi odej艣膰 na zawsze.

- Je艣li nie jest pani aktork膮, to czym si臋 pani zajmuje?

- spyta艂 ze szczerym zainteresowaniem. Ta kobieta intrygowa艂a go coraz bardziej.

Mia艂a ochot臋 powiedzie膰 mu, 偶e jest hodowc膮 owiec, i zobaczy膰 wyraz jego twarzy. Powstrzyma艂a si臋 jednak. Wzruszy艂a lekko ramionami.

Obserwowa艂 j膮 uwa偶nie. Wyra藕nie co艣 ukrywa艂a. Kobiety zawsze maj膮 swoje sekrety. Jego 偶ycie te偶 nie by艂o pozbawione tajemnic ... Na przyk艂ad Morgan. Szybko st艂umi艂 t臋 my艣l. Mia艂 przed sob膮 wa偶niejsze zadanie. Musi rozszyfrowa膰 t臋 kobiet臋, a wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie to 艂atwe.

- Tajemnicza nieznajoma ? Zawsze marzy艂em, 偶eby tak膮 spotka膰 - powiedzia艂 uwodzicielskim tonem. _ Co pani膮 sprowadza do Stowe, Bryony Rose? - spyta艂. Ci臋偶ko si臋 z ni膮 rozmawia艂o. Nigdy jeszcze nie spotka艂 tak ma艂om贸wnej kobiety. By艂 to kolejny problem do rozwi膮zania.

- Nic szczeg贸lnego - odpowiedzia艂a Bryony. _ Chcia艂am zmieni膰 klimat. Zmieni膰 kraj.

Skin膮艂 g艂ow膮, my艣l膮c o czym艣 innym. 呕eby chocia偶 zdj臋艂a te cholerne okulary!

- To t艂umaczy pani przyjazd do Ameryki - zacz膮艂 ostro偶nie.

- Ale dlaczego w Vermont? Nie jest to miejsce, do kt贸rego cz臋sto przyje偶d偶aj膮 Anglicy. Je偶d偶膮 raczej do Kalifornii czy do Nowego Jorku.

- Nienawidz臋 tego miasta - powiedzia艂a z przekonaniem.

- By艂am tam kilka dni, i to wystarczy艂o.

- Doskonale pani膮 rozumiem. - By艂 zadowolony, 偶e znale藕li wreszcie temat rozmowy, kt贸ry nie wywo艂ywa艂 偶adnych kont­rowersji. - Ja te偶 zawsze wyje偶d偶am z Nowego Jorku tak szybko, jak to tylko mo偶liwe.

Spojrza艂a na niego z sympati膮, ale by艂o to jedynie przelotne odczucie. Ta przystojna twarz by艂a przecie偶 twarz膮 najgorszego wroga. Wyczu艂, 偶e zn贸w zapanowa艂 mi臋dzy nimi z艂y nastr贸j, ale nie mia艂 zamiaru si臋 podda膰.

- Chyba jest tu pani od niedawna - rzek艂 艂agodnym tonem.

- W przeciwnym wypadku na pewno bym pani膮 zauwa偶y艂.

- Przyjecha艂am dzi艣 po po艂udniu.

- A wi臋c szcz臋艣cie mnie nie opuszcza - powiedzia艂 enigmatycznie.

Zorientowa艂a si臋, 偶e mia艂 to by膰 komplement. Nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰. Nie umia艂a sobie jeszcze radzi膰 z tego typu rozmow膮.

- Czy ma si臋 pani gdzie zatrzyma膰?

- Tak. Dzi臋kuj臋 - odpar艂a uprzejmie.

- Teraz jest du偶o wolnych pokoi, ale gdyby pani przyjecha艂a w listopadzie...

- Zap艂aci艂am za dwa tygodnie z g贸ry. Nie wiem, jak d艂ugo tu b臋d臋 - sk艂ama艂a.

Posmutnia艂. Nie chcia艂, 偶eby ju偶 za dwa tygodnie ta kobieta znikn臋艂a z jego 偶ycia. Nikt nigdy nie oddzia艂ywa艂 na niego w ten spos贸b. Nie by艂 to jedynie czysty poci膮g fizyczny. Ta dziewczyna by艂a inna ni偶 wszystkie. Mog艂a sta膰 si臋 kim艣 najwa偶niejszym w jego 偶yciu.

- Powinna pani zosta膰 tu troch臋 d艂u偶ej. Li艣cie dopiero zaczynaj膮 zmienia膰 kolor. Ten wczesny 艣nieg zaskoczy艂 nas wszystkich, ale dopiero za miesi膮c Vermont b臋dzie naprawd臋 pi臋kne.

- My艣la艂am, 偶e interesuje pana wy艂膮cznie sezon zimowy.

Wtedy mo偶e pan zarobi膰 najwi臋cej pieni臋dzy, prawda?

Kynaston spojrza艂 na ni膮 spod zmru偶ouych powiek. Sta艂 si臋 nagle czujny. Ta nag艂a zmiana nastroju zaniepokoi艂a Bryony.

- Dlaczego pani tak s膮dzi? - spyta艂.

Rozpaczliwie szuka艂a najlepszego wyj艣cia z sytuacji.

- Rozpozna艂am pa艅skie nazwisko - wykrztusi艂a z trudem.

- Zdaje si臋, 偶e przechodzi艂am dzi艣 ko艂o pana hotelu. A mo偶e nie ma pan nic wsp贸lnego z Germaine Corporation?

U艣miechn膮艂 si臋, ale nadal by艂 czujny.

- . Owszem, jestem w艂a艣cicielem tej firmy. Jest pani wyj膮tkowo spostrzegawcz膮 osob膮 - powiedzia艂 cicho, ale w jego g艂osie zabrzmia艂a gro藕ba. Bryony dosz艂a do wniosku, 偶e ma ju偶 tego wszystkiego do艣膰: strachu, nieskutecznych pr贸b obrony, atak贸w; a przede wszystkim po偶膮dania, kt贸re ogarnia艂o j膮 na widok tego m臋偶czyzny. Jak na jeden dzie艅, stanowczo tego za du偶o.


- Jestem inteligentna - rzuci艂a arogancko. _ A poza tym jestem zm臋czona. Nie b臋d臋 czeka膰 na deser.


Po艂o偶y艂a pieni膮dze na stoliku, wsta艂a i szybko odesz艂a. Nie obchodzi艂o jej, co Kynaston sobie pomy艣li. Nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej s艂ucha膰 jego g艂osu i znosi膰 m臋ki po偶膮dania.


Kynaston odprowadzi艂 j膮 wzrokiem. Nie musia艂a mu m贸wi膰, 偶e jest inteligentna. Doskonale o tym wiedzia艂. Rzuci艂a mu wyzwanie. Postanowi艂 wi臋c podj膮膰 walk臋. Ale je艣li ona rzeczy­wi艣cie nie zna艂a regu艂 gry, to by艂oby dla niej lepiej, gdyby si臋 ich szybko nauczy艂a.


Hadrian stal przed budynkiem Venlum In­dustries. Mia艂 jeszcze mn贸stwo czasu. By艂 z艂y na siebie, 偶e przyszed艂 tak wcze艣nie. Znudzonym wzrokiem patrzy艂 na d艂ug膮, czarn膮 limuzyn臋, kt贸ra zatrzyma艂a si臋 przed domem. W otwar­tych drzwiach samochodu ukaza艂a si臋 para niezwykle pi臋knych n贸g w czarnych po艅czochach i pantoflach na bardzo wysokim obcasie. Za chwil臋 ujrza艂 ma艂膮 d艂o艅 z pomalowanymi na jasny kolor paznokciami, kt贸ra szuka艂a oparcia przy wysiadaniu.


Podszed艂 bli偶ej. By艂 zadowolony, 偶e ma na sobie nowe, eleganckie ubranie i wygl膮da na stuprocentowego biznesmena.


Kobieta, kt贸r膮 obserwowa艂, wyjmowa艂a jakie艣 rzeczy z tyl­nego siedzenia samochodu. Nie chc膮c by膰 zauwa偶onym, pod­szed艂 do budki telefonicznej. Nie widzia艂 pe艂nych zainteresowa­nia spojrze艅, kt贸re rzuca艂y mu przechodz膮ce kobiety. Nagle jego uwag臋 zwr贸ci艂 niski in臋偶czyzna w jaskrawym garniturze, kt贸ry prowadzi艂 na smyczy d~iesi臋膰 chart贸w afga艅skich. Ledwie go by艂o wida膰 zza tego psiego k艂臋bowiska.


Hadrian szybko przeni贸s艂 wzrok na limuzyn臋. Kobieta sta艂a teraz przy samochodzie. By艂a zachwycaj膮ca. Jej ma艂a g艂owa by艂a zgrabnie osadzona na d艂ugiej szyi, twarz mia艂a wyra藕nie zarysowane ko艣ci policzkowe i pi臋kny, prosty nos. W艂osy upi臋te by艂y z ty艂u g艂owy, uszy zdobi艂y z艂ote kolczyki. Ruszy艂a w stron臋 budki telefonicznej. W tej samej chwili pojawi艂a si臋 t臋ga kobieta z par膮 owczark贸w alzackich, kt贸re bezskutecznie pr贸bowa艂a utrzyma膰. Czerwona i Spocona pokrzykiwa艂a na psy.

- Spokojnie, ch艂opcy! Spokojnie!


By艂o ju偶 jednak za p贸藕no. Charty afga艅skie zd膮偶y艂y je spostrzec. Na chodniku zakot艂owa艂o si臋. Z masy sk艂臋bionych ps贸w dochodzi艂y jedynie odg艂osy poszczekiwa艅 i pisk贸w.

Marion us艂ysza艂a ciche warkni臋cie i odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

Zobaczy艂a 艣miesznie ubranego m臋偶czyn臋, biegn膮cego w jej kierunku i trzymaj膮cego na smyczy charty. Poczu艂a, 偶e co艣 mi臋kkiego ociera si臋 o jej nog臋 tak mocno, 偶e prawie straci艂a r贸wnowag臋, i spostrzeg艂a du偶ego owczarka.


Natychmiast zblad艂a. Od czasu, kiedy jako dziecko zosta艂a pogryziona przez psa, zawsze si臋 ich ba艂a. Krzykn臋艂a i rozejrza艂a si臋, szukaj膮c sposobu ucieczki.


- Spok贸j, Jip. Le偶e膰, Fiti. Niech pani uspokoi wreszcie swoje psy.


- Moje psy? To pana psy rozpocz臋艂y t臋 walk臋. Prosz臋 je natychmiast zabra膰.


Jeden chart, kt贸ry mia艂 w艂a艣nie zamiar rzuci膰 si臋 na owczarka, dotkn膮艂 w tym zamieszaniu nogi Marion. Krzykn臋艂a g艂o艣no. Hadrian w jednej chwili znalaz艂 si臋 przy niej. Zauwa偶y艂 przera偶on膮 twarz Marion i oszala艂e ze strachu oczy.

- Spokojnie. Ju偶 do pani id臋.

Rzuci艂a szybkie spojrzenie w kierunku, sk膮d dochodzi艂 g艂os. Zdziwi艂o j膮, 偶e g艂os tego cz艂owieka przebi艂 si臋 przez psi jazgot. Zobaczy艂a wysokiego, bardzo przystojnego m臋偶­czyzn臋, przedzieraj膮cego si臋 do niej i odsuwaj膮cego spokojnym ruchem blokuj膮ce przej艣cie psy.' Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, kt贸rej Marion natychmiast S\臋 uchwyci艂a. Mimo to nie by艂a w stanie zrobi膰 kroku. Dwa charty opl膮ta艂y smycz膮 jej nogi.

Nagle rozp臋ta艂a si臋 prawdziwa wojna. Marion zamkn臋艂a z przera偶enia oczy, aby nie widzie膰 tych wszystkich b艂ys­kaj膮cych k艂贸w. S艂ysza艂a, jak ma艂y cz艂owieczek wymy艣la oty艂ej kobiecie. By艂o to nawet zabawne, ale w tej chwili nic nie mog艂o jej roz艣mieszy膰.

Hadrian, kt贸ry kocha艂 zwierz臋ta i umia艂 si臋 z nimi ob­chodzi膰, wiedzia艂, 偶e wystarczy艂oby zdecydowanie odsun膮膰 psy, a nie zrobi艂yby jej 偶adnej krzywdy. Ale dostrzeg艂, 偶e kobieta 艣miertelnie si臋 ich boi. Szybko odsun膮艂 kolanem owczarka, podszed艂 do Marion i wzi膮艂 j膮 na r臋ce. Zdziwi艂 si臋, 偶e jest taka lekka i pomimo wysokich obcas贸w si臋ga mu zaledwie do ramienia.

Marion chwyci艂a si臋 kurczowo swojego ~ybawcy. Ukry艂a twarz na jego ramieniu i poczu艂a przyjemny zapach igie艂 sosnowych, ca艂kowicie inny ni偶 zapach drogich w贸d toaleto­wych, kt贸rych u偶ywali m臋偶czy藕ni z jej otoczenia.


Kiedy znale藕li si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci od walcz膮cych ps贸w, powoli unios艂a g艂ow臋. Oczy m臋偶czyzny, kt贸ry trzyma艂 j膮 w ramionach, by艂y prawie granatowe. Jej d艂onie obe­jmowa艂y opalony kark i dotyka艂y ciemnych, g臋stych w艂os贸w. Sprawia艂o jej to dziwn膮 przyjemno艣膰. Hadrian szed艂 pewnie przed siebie. Wiedzia艂, 偶e powinien postawi膰 j膮 na chodniku, ale nie mia艂 ochoty wypu艣ci膰 jej z obj臋膰. Wreszcie Marion stan臋艂a na dr偶膮cych nogach. Nie by艂a pewna, czy jest to wynik prze偶ytego strachu, czy te偶 ma to inn膮 przyczyn臋. Spojrza艂a na nieznqajomego; ten u艣miechn膮艂 si臋 do niej serdecznie.

- Bardzo dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a. - By艂am naprawd臋 prze­ra偶ona.


- One nic by pani nie zrobi艂y - odpowiedzia艂. _ W艂a艣ciwie wcale nie by艂y pani膮 zainteresowane.


Jego g艂os zafascynowa艂 Marion. Pierwszy raz w 偶yciu s艂ysza艂a taki ton g艂osu i nie wynika艂o to wcale z obcego akcentu. By艂 niezwykle ciep艂y i jednocze艣nie g艂臋boki i prawdziwie m臋ski. Dzia艂a艂 na ni膮 uspokajaj膮co.


- Wiem - przyzna艂a. - Ale mimo wszystko ... - Przycisn臋艂a d艂o艅 do serca i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Hadrian roze艣mia艂 si臋.


- Przepraszam. Oczywi艣cie, nie 艣miej臋 si臋 z pani, ale ten widok. .. - Spojrza艂 na walcz膮ce psy i ich w艂a艣cicieli i wybuchn膮艂 艣miechem.


By艂 to szczery i tak zara藕liwy 艣miech, 偶e Marion r贸wnie偶 musia艂a si臋 roze艣mia膰. Nagle zorientowa艂a si臋, 偶e ma potargane w艂osy. Szybko je poprawi艂a i wyg艂adzi艂a sp贸dnic臋.


- Czy ju偶 dobrze si臋 pani czuje? - spyta艂 Hadrian. Posmutnia艂a. Wiedzia艂a, 偶e ten m臋偶czyzna zaraz odejdzie i zostawi j膮 sam膮. Szuka艂a wym贸wki, 偶eby go jeszcze przez chwil臋 zatrzyma膰.


- Troch臋 kr臋ci mi si臋 w g艂owie. Chyba powinnam napi膰 si臋 kawy.

U艣miechn膮艂 si臋.

- To,na pewno dobrze pani zrobi. Chod藕my. Mo偶e zna pani jak膮艣 dobr膮 kawiarni臋 w pobli偶u?


Zaprowadzi艂a go do ma艂ego bistra, kt贸rego specjalno艣ci膮 by艂o capuccino. Nie by艂 zdziwiony, 偶e rozmawia z w艂oskim kelnerem w jego ojczystym j臋zyku. Ju偶 wcze艣niej podejrzewa艂, 偶e czarne w艂osy i oczy odziedziczy艂a po jakim艣 w艂oskim przodku.


- Czy ratowanie kobiet z opresji nale偶y do pana sta艂ych zaj臋膰? - spyta艂a 偶artobliwie.


- Tak - odpowiedzia艂 powa偶nie. - Ratuj臋 przynajmniej trzy dziennie. Czasem pi臋膰, jak mam dobry dzie艅.

Roze艣mia艂a si臋.

- Nie mog臋 rozpozna膰 pana akcentu? Sk膮d pan pochodzi, z Europy Wschodniej?

- Na lito艣膰 bosk膮, nie. - Hadrian za艣mia艂 si臋. - Pochodz臋 z y orkshire. Tam si臋 urodzi艂em i wychowa艂em. To p贸艂nocna Anglia. .

- Wiem, gdzie to jest - odpar艂a wynio艣le, ale jej oczy b艂yszcza艂y rado艣nie. - Nie jestem a偶 takim nieukiem.

Kiedy podni贸s艂 fili偶ank臋 z kaw膮 do ust, zauwa偶y艂a, 偶e jego spinki od mankiet贸w ozdobione s膮 ciemnoczerwon膮 emali膮. Zdziwi艂o j膮 to i jednocze艣nie zachwyci艂o. Wszyscy jej znajomi nosili spinki z brylantami.

- Czy przyjecha艂 pan do Ameryki na wakacje? - spyta艂a nie艣mia艂o.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie, ja ... - Nagle przypomnia艂 sobie o czekaj膮cym go spotkaniu w sprawie pracy i spojrza艂 na zegarek. Odetchn膮艂 z ulg膮. Mia艂 jeszcze dwadzie艣cia minut. Ale za dwadzie艣cia minut b臋dzie musia艂 j膮 opu艣ci膰 i ta my艣l go przygn臋bi艂a. - Przyjecha艂em tutaj do pracy - powiedzia艂 wreszcie, zorien­towawszy si臋, 偶e Marion czeka na odpowied藕. - Mam nadziej臋, 偶e j膮 dostan臋. Za dwadzie艣cia minut mam rozmow臋路

Marion natychmiast straci艂a dobry humor. Wiedzia艂a, 偶e m臋偶czyzna nied艂ugo odejdzie, i nie mia艂a poj臋cia, co zrobi膰, 偶eby znow si臋 spotkali.

- Doko艅czmy wi臋c kaw臋 - powiedzia艂a przygn臋bionym g艂osem.

- Jeszcze czas. To niedaleko st膮d. - Hadrian by艂 z艂y na siebie, 偶e rozmowa przybra艂a tak nieciekawy obr贸t.

- To dobrze. - Marion wyra藕nie si臋 ucieszy艂a i poczu艂a si臋 lepiej. - Niech mi pan co艣 powie o Yorkshire. Czy tam jest pi臋knie?

- Tak. Nawet bardzo - odpar艂 z u艣miechem. - W lecie kamienne murki nabieraj膮 z艂otego koloru. Ci膮gn膮 si臋 ca艂ymi kilometrami. W dolinach, przez kt贸re p艂yn膮 strumienie, pas膮 si臋 owce i rosn膮 stuletnie d臋by.

- Och - szepn臋艂a Marion. - Chcia艂abym tam pojecha膰.

- A sam York. .. - G艂os Hadriana sta艂 si臋 cieplejszy. - Katedra to najpi臋kniejszy budynek na 艣wiecie. A na w膮skich, brukowa­nych uliczkach straszy.

- Duchy - wyszepta艂a Marion i przebieg艂 j膮 dreszcz. Hadrian za艣mia艂 si臋 i uj膮艂 jej d艂o艅. Zerkn膮艂 na zegarek.

- Niech to diabli - powiedzia艂. - Musz臋 ju偶 i艣膰. Westchn臋艂a ci臋偶ko. Powoli wysun臋艂a r臋k臋 z jego ciep艂ej

d艂oni. Hadrian wsta艂 od stolika. Koniecznie chcia艂 dosta膰 jej numer telefonu i zachodzi艂 w g艂ow臋, jak ma to zrobi膰. W milczeniu wyszli na ulic臋 i skierowali si臋 w t臋 sam膮 stron臋.

- Co pana sk艂oni艂o do opuszczenia Yorku? - spyta艂a Marion, kt贸ra sz艂a wolno, aby przed艂u偶y膰 ich spotkanie.

- Nie mam tam ju偶 nikogo - rzek艂 niepewnie. Nie chcia艂 k艂ama膰, ale musia艂 zachowa膰 pewn膮 ostro偶no艣膰. - Zosta艂a mi tylko kuzynka, kt贸r膮 traktuj臋 jak siostr臋. Chcieli艣my zmieni膰 otoczenie. Przylecieli艣my do Ameryki kilka dni temu.

- Bardzo mi przykro - odpar艂a Marion. - Dobrze znam to uczucie, kiedy odchodzi bliska osoba. M贸j brat zmar艂 p贸艂 roku temu, a nadal za nim t臋skni臋.

Hadrian dotkn膮艂 jej d艂oni. Marion nigdy jeszcze nie czu艂a si臋 tak swobodnie w towarzystwie m臋偶czyzny. Wydawa艂o jej si臋, 偶e zna go od lat, a jednocze艣nie wszystko by艂o dla niej podniecaj膮c膮 nowo艣ci膮. Jego obcy akcent, dob贸r spinek, umys­艂owo艣膰, poczucie humoru i ciep艂o, kt贸re roztacza艂. Mia艂 siln膮 osobowo艣膰. Nigdy jeszcze nie spotka艂a podobnego m臋偶czyzny. Nawet najbardziej twardzi wsp贸lnicy ojca nie mogli poszczyci膰 si臋 takim spokojem i si艂膮.

- M贸wiono mi, 偶e w zimie to miasto jest zupe艂ne inne - odezwa艂 si臋 Hadrian, kiedy podeszli do budynku Ventura Industries. Prawie zapomnia艂, 偶e przyszed艂 tu w sprawie pracy, ale przypomnia艂 sobie o Bryn. - Podobno jest wtedy bardzo nieprzyjemnie i bardzo zimno. Nie mam odwagi samotnie stawi膰 temu czo艂a.

Marion omal nie podskoczy艂a z rado艣ci.

_ Rozumiem, 偶e pana kuzynka jest tutaj.

_ Tak, ale teraz jest w ... Vermont - zaryzykowa艂 Hadrian, zastanawiaj膮c si臋, czy rzeczywi艣cie tak nie jest. - Przez ca艂e 偶ycie mieszka艂a na wsi i nie znosi miasta.

_ Ale panu podoba si臋 Nowy Jork? - spyta艂a. To miasto by艂o jej domem i chcia艂a, 偶eby ten m臋偶czyzna r贸wnie偶 je pokocha艂.

_ Tak. Ma w sobie... Nie wiem, jak to okre艣li膰. Jak膮艣 nies艂ychan膮 pot臋g臋. Tak jak samotne ska艂y na wrzosowiskach maj膮 w sobie moc staro偶ytno艣ci, to miasto posiada tak膮 sam膮 magiczn膮 si艂臋, tylko na innej p艂aszczy藕nie ..

_ Wiem, co ma pan na my艣li. - Marion u艣miechn臋艂a si臋路 Tak byli zaj臋ci sob膮, 偶e ni~ zauwa偶yli starego forda, kt贸ry jecha艂 za nimi powoli.

_ M贸wiono mi r贸wnie偶, 偶e jest to najbardziej brutalne miasto 艣wiata _ doda艂 Hadrian. - Je艣li od razu nie znajd臋 pracy, moje zezwolenie ... - Urwa艂, 偶eby nie pomy艣la艂a, 偶e zaczyna narzeka膰.

_ Na pewno pan znajdzie - powiedzia艂a z moc膮路

Rozbawi艂a go jej wiara w pozytywne za艂atwienie sprawy.

_ Mam nadziej臋. Zreszt膮 nied艂ugo si臋 dowiem. To jest miejsce, gdzie odb臋d臋 pierwsz膮 pr贸b臋. - Wskaza艂 na budynek

Ventura Industries.

_ Tutaj? - spyta艂a zdziwiona.

Spojrza艂 na ni膮. Zdumia艂 go ton, jakim zada艂a to pytanie.

_ Tak, tutaj. Czemu nie? Czy to nie jest solidna flrma? S艂ysza艂em, 偶e jest jedn膮 z najwi臋kszych flrm na rynku.

_ Tak. To prawda - przyzna艂a. W艂a艣ciwie nie powinna si臋 dziwi膰. Ventura Industries stale przyjmowa艂a nowych pracow­nik贸w. _ Jest to najwi臋ksza flrma na 艣wiecie. Jakiego rodzaju pracy pan szuka?

- W dziale ksi臋gowo艣ci.

_ Pan jest ksi臋gowym? - Nie potrafl艂a ukry膰 zdziwienia.

Roze艣mia艂 si臋路

_ Czy偶by mia艂a pani co艣 do zarzucenia ksi臋gowym? - spyta艂 z udawanym gniewem. - Musz臋 pani powiedzie膰, 偶e by艂em wsp贸lnikiem najpowa偶niejszej, powtarzam: najpowa偶niejszej firmy w Yorku.


Nienaturalny, afektowany g艂os, jakim wypowiedzia艂 te s艂owa, tak nie pasowa艂 do jego 'm艂odej, przystojnej twarzy, 偶e Marion wybuchn臋艂a radosnym 艣miechem. Przypomnia艂a sobie dni, kt贸re sp臋dzi艂a w dziale ksi臋gowo艣ci. Bez po­wodzenia.


- Niech si臋 pan nie t艂umaczy. Darz臋 ksi臋gowych najwy偶szym szacunkiem. Mo偶e mi pan wierzy膰.


~ Prosz臋 pos艂ucha膰... Zastanawia艂em si臋 w艂a艣nie, czy nie zechcia艂aby si臋 pani zlitowa膰 nad biednym cz艂owiekiem z York­shire i pokaza膰 mu kt贸rego艣 dnia miasto. A mo偶e zjedliby艣my razem lunch albo obiad?


- Z przyjemno艣ci膮 - odpowiedzia艂a. - Oto moja wizyt贸wka. Stary ford zatrzyma艂 si臋 przy kraw臋偶niku. Bruno wyci膮gn膮艂 aparat fotograficzny i zrobi艂 kilka zdj臋膰 Marion i towarzysz膮ce­mu jej m臋偶czy藕nie. Marion u艣miechn臋艂a si臋 i szybko wesz艂a do budynku. Zaintrygowany Hadrian pod膮偶y艂 za ni膮. W jej oczach b艂yszcza艂y weso艂e iskierki i zupe艂nie nie przypomina艂a tej bladej, przera偶onej dziewczyny, kt贸r膮 zaledwie p贸艂 godziny temu ratowa艂 przed psami.


- Je艣li nie b臋dzie mia艂 pan innych spotka艅 w sprawie pracy, to mo偶e spotkamy si臋 jutro? - spyta艂a. - Wezm臋 pana na wycieczk臋, od Statuy Wolno艣ci a偶 do Broadwayu.


- 艢wietnie - powiedzia艂 Hadrian, zerkaj膮c na otrzyman膮 od niej wizyt贸wk臋. - Marion Ven ... - Zmarszczy艂 brwi i spojrza艂 na ni膮. - Pani jest Marion Ventura? - spyta艂 wreszcie.

Skin臋艂a g艂ow膮. Przestraszy艂 j膮 dziwny wyraz jego twarzy.

- To 艣mieszne, 偶e sp臋dzili艣my tyle czasu razem, nie znaj膮c


swoich nazwisk, prawda? - powiedzia艂a szybko i nerwowo .. - Tak, dziwne - przyzna艂 ponuro.

- A pan nazywa si臋 ... ? - Czu艂a, 偶e co艣 posz艂o nie tak.

- Przepraszam. Nazywam si臋 Hadrian Boulton. _ Wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋.

- Mi艂o mi pana pozna膰 - rzek艂a, ujmuj膮c podan膮 jej d艂o艅.

Hadrian zdoby艂 si臋 na u艣miech, chocia偶 czu艂 si臋 przygn臋biony. Wybra艂 Ventura Industries nie tylko dlatego, 偶e chcia艂 odnale藕膰 Bryony, ale przede wszystkim dlatego, 偶e chcia艂 jej pom贸c. Ju偶 wcze艣niej zastanawia艂 si臋, czy nie uda艂oby si臋 pokona膰 Ger­maine'a przy pomocy Ventury? Znajomo艣膰 z Marion mog艂a by膰 niezwykle przydatna. Ale tylko' w tym wypadku, gdyby ni膮 odpowiednio pokierowa艂. Ventura Industries mog艂aby przej膮膰 Germaine Corporation. Ale on musia艂by u偶y膰 Marion jako narz臋dzia. A kiedy Bryony by艂aby ju偶 bezpieczna, odej艣膰 ...

- Dzie艅 dobry, Marion Ventura - powiedzia艂 偶artobliwie, ale g艂os odmawia艂 mu pos艂usze艅stwa. Dlaczego to musia艂a by膰 w艂a艣nie ona?


Morgan wysiad艂 z autobusu i rozejrza艂 si臋 uwa偶nie. Mia艂 spotka膰 si臋 z Brunonem, ale w Nowym Jorku mogli go 艣ledzi膰 szpiedzy Kyna. Spotkanie musia艂o by膰 wi臋c kr贸tkie.

- Co nowego?

Bruno wr臋czy艂 mu bez s艂owa kopie plan贸w budynku Ventury.


Morgan przejrza艂 je szybko. Trzeba b臋dzie wszystko dobrze zaplanowa膰. Ale przecie偶 by艂 mistrzem planowania.

- Obserwowa艂e艣 dziewczyn臋?

- W dzie艅 i w nocy. - Bruno zrelacjonowa艂 incydent z psami.


- Mam te偶 jego zdj臋cie.

Morgan skin膮艂 g艂ow膮 i wysiad艂 z samochodu. W dziesi臋膰 minut p贸藕niej sta艂 przed domem, kt贸ry nale偶a艂 do Lance' a i Moiry Prescott. Pokiwa艂 w zamy艣leniu g艂ow膮 i skierowa艂 si臋 do klubu Old Gold, gdzie ostatnio cz臋sto bywa艂 Lance. Bardzo chcia艂 si臋 z nim spotka膰 i chocia偶 Prescott jeszcze o tym nie wiedzia艂, mieli do om贸wienia wa偶ny interes.



Bryony wypo偶yczy艂a samoch贸d i pojecha艂a w g贸ry. Na pocz膮tku czu艂a si臋 tak, jakby siedzia艂a nie za kierownic膮, ale obok kierowcy. Mia艂a jednak zaufanie do siebie i wiedzia艂a, 偶e szybko przyzwyczai si臋 do prawostronnego ruchu. Stale patrzy艂a na map臋, 偶eby nie zmyli膰 drogi. Farma Coldstream znajdowa艂a si臋 w odleg艂o艣ci zaledwie trzech mil od miasta, u st贸p malowniczej g贸ry Mansfield. Nic dziwnego, 偶e Kynaston chcia艂 j膮 kupi膰. Bryony musia艂a si臋 tylko dowiedzie膰, dlaczego niejaki Elijah P. Ellsworthy nie chcia艂 jej sprzeda膰.

Dowiedzia艂a si臋 o ca艂ej sprawie zupe艂nie przez przypadek.

Poprzedniego dnia zwiedza艂a miasto i wst膮pi艂a na lunch do Trapp Family Lodge. Us艂ysza艂a tam rozmow臋 dw贸ch kelnerek. M贸wi艂y o starym Ellsworthym i jego farmie. Bryony nie zwr贸ci艂aby na to uwagi, gdyby nie us艂ysza艂a nazwiska Germaine. M艂odsza kelnerka bardziej by艂a przej臋ta faktem, 偶e Kynaston tak rzadko pokazuje si臋 w kawiarni, starsz膮 natomiast inte­fesowa艂a spraw膮 jego zabieg贸w o kupno gospodarstwa.

Bryony rozgl膮da艂a si臋 ciekawie. Krajobraz by艂 przepi臋kny.

Zachwyca艂a obfito艣膰 klon贸w, kt贸re tak rzadko wYSt臋puj膮 w Yorkshire. Li艣cie drzew mieni艂y si臋 wszystkimi kolorami: by艂y 偶贸艂te, pomara艅czowe, rdzawe, r贸偶owe i czerwone. Przez otwarte okno samochodu obserwowa艂a siedz膮ce na p艂otach rudziki. Nale偶a艂y do innego gatunku ni偶 angielskie, by艂y du偶o wi臋ksze i mia艂y czarne szyje. Bia艂a strza艂ka wskazywa艂a drog臋 do farmy. Bryony zjecha艂a z szosy na w膮sk膮 asfaltow膮 drog臋. Gospodarstwo w niczym nie przypomina艂o Ravenheights. Dom zbudowany by艂 cz臋艣ciowo z drewna, a cz臋艣ciowo z kamienia. Pies, kt贸ry powita艂 j膮 szczekaniem, r贸wnie偶 nie przypomina艂 Violet. By艂 to szaro-br膮zowy ogar ze smutnymi oczami.

Wysiad艂a z samochodu i zamar艂a z przera偶enia. Z uchylonych drzwi domu wy艂oni艂a si臋 najpierw lufa strzelby, a potem stary m臋偶czyzna. Zdumia艂 si臋 na widok stoj膮cej przy samochodzie kobiety. Patrzy艂 na ni膮 uwa偶nie. -By艂a 艂adna, mia艂a d艂ugie nogi i lekko zaokr膮glone biodra.

Opu艣ci艂 strzelb臋, uciszy艂 psa i post膮pi艂 par臋 krok贸w w prz贸d.

Mia艂 siwe w艂osy, opalon膮 twarz i wida膰 by艂o, 偶e przez ca艂e 偶ycie pracowa艂 przy gospodarstwie. Przypomina艂 Bryony ojca. - Pan Ellsworthy? - spyta艂a, ruszaj膮c wolno w jego stron臋, nie spuszczaj膮c jednak oczu ze strzelby.

- Taa. - Spojrza艂 uwa偶nie na id膮c膮 ku niemu kobiet臋. Uzna艂, 偶e ma dobr膮 figur臋 i jest odpowiednio ubrana. Nie cierpia艂 kobiet w d偶insach, ale ta dziewczyna - ka偶d膮 osob臋 p艂ci 偶e艅skiej, kt贸ra nie przekroczy艂a czterdziestki, uwa偶a艂 za dziew­czyn臋 - mia艂a na sobie eleganck膮 we艂nian膮 sukienk臋. Spos贸b, w jaki si臋 porusza艂a, przywodzi艂 mu na my艣l filmy z Rit膮 Hayworth.


- Przepraszam, 偶e nie zapowiedzia艂am telefonicznie swojej wizyty, ale nie by艂am pewna, czy zechce si臋 p膮n ze mn膮 spotka膰. Chodzi mi o Germaine Corporation.

- Ach. Oni przys艂ali tu pani膮, 偶eby mnie u艂agodzi膰, co?


Musz臋 przyzna膰, 偶e maj膮 dobry gust - powiedzia艂 z 偶artobliwym b艂yskiem w oczach.

U艣miechn臋艂a si臋 do niego.


- 殴le mnie pan zrozumia艂, panie Ellsworthy. Nie przyjecha­艂am tu w imieniu pana Germaine, tylko we w艂asnej sprawie. To ... Trudno mi to wyt艂umaczy膰. Czy zechcia艂by mi pan powiedzie膰, dlaczego nie chce pan sprzeda膰 farmy Germaine Corporation?

- Nie zechcia艂bym. To moja sprawa - rzuci艂 ostrym tonem.


- Ale moj膮 spraw膮 jest r贸wnie偶 ugoszczenie m艂odej damy, kt贸ra si臋 u mnie zjawi艂a. Przygotowa艂em w艂a艣nie dzbanek lemoniady? Mo偶e si臋 pani napije?


- Ch臋tnie - odpowiedzia艂a Bryony. - Nigdy jeszcze nie pi艂am prawdziwej, domowej lemoniady. W Anglii jej nie robimy. - Hm - mrukn膮艂 Elijah Ellsworthy.


Bryony ostro偶nie wchodzi艂a po schodkach werandy, ale ogar tylko pow膮cha艂 jej buty. Z zaciekawieniem rozejrza艂a si臋 po wn臋trzu. D臋bowe belki na suficie, stary piec, kominek - wszystko by艂o solidne, wykonane z dobrych materia艂贸w.

- Niech pani siada. - Elijah przyni贸s艂 dwie szklanki lemoniady i postawi艂 je na stole.

- Dzi臋kuj臋. W艂a艣nie podziwia艂am pana kominek.

- My艣l臋, 偶e wy, m艂ode damy, jeste艣cie teraz przyzwyczajone do komink贸w opalanych gazem?


- Wcale nie - odpar艂a, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. - Na swojej farmie w y orkshire gotowa艂am na bardzo starym kuchennym piecu. U偶ywa艂am twardego drewna, poniewa偶 inaczej nie mo偶na by艂o utrzyma膰 w nim jednolitej temperatury.

- D臋bu? - spyta艂 Elijah, siadaj膮c przy stole.


_ Tak - odpar艂a, siadaj膮c naprzeciwko niego. Wyg艂adzaj膮c sukienk臋, nie dostrzeg艂a wyrazu uznania, jaki pojawi艂 si臋 w jego oczach. - Jod艂a te偶 by艂a niez艂a, ale musia艂a by膰 naprawd臋 sucha.

Stary m臋偶czyzna skin膮艂 g艂ow膮.

_ Albo naprawd臋 pochodzi pani :Ze wsi, albo nie藕le pani膮 kto艣 przeszkoli艂. Czego pani chce ode mnie?


_ Ja ... chcia艂abym wiedzie膰, dlaczego nie chce pan sprzeda膰 farmy panu Germaine - powiedzia艂a. Ju偶 wyrobi艂a sobie pogl膮d na temat gospodarza. Uzna艂a, 偶e nie jest a偶 tak gro藕ny, na jakiego wygl膮da, i 偶e jest niew膮tpliwie uczciwym cz艂owiekiem.

- M贸wi艂em ju偶. To moja sprawa.


_ Tak偶e i moja, gdyby chcia艂 pan sprzeda膰 farm臋 komu艣 innemu. Mog艂abym z艂o偶y膰 panu pewn膮 propozycj臋 lub wesprze膰 pana w negocjacjach z Germaine Corporation. Co pan woli.

Spojrza艂 na ni膮 spod zmru偶onych powiek, tak 偶e Bryony poczu艂a si臋 nieswojo i zaj臋艂a si臋 piciem lemoniady.

_ Jest wspania艂a. Czy mog艂abym dosta膰 przepis? - Jasne.

Czeka艂a na dalszy ci膮g, ale Elijah siedzia艂 w milczeniu.

Wsp贸艂czu艂a przedstawicielom Germaine Corporation, kt贸rzy musieli prowadzi膰 z nim negocjacje. U艣miechn臋艂a si臋 nagle weso艂o.

- Co w tym jest 艣miesznego? - warkn膮艂 Elijah.

Wzruszy艂a lekko ramionami.

_ Nic specjalnego. Wyobrazi艂am sobie tylko, jak pan odsy艂a z kwitkiem Kynastona Germaine.

Na twarzy Elijaha pojawi艂 si臋 u艣miech.


_ Nie ud,a艂o mi si臋 tego zrobi膰. To twardy facet. I bardzo dziwny. Zupe艂nie inaczej go sobie wyobra偶a艂em. Nie nale偶y do tych miejskich cwaniak贸w. S艂ysza艂em, 偶e urodzi艂 si臋 i wychowa艂 w Vermont. Tym gorzej ... Pani jest kobiet膮, jak si臋 patrzy.

Zerkn臋艂a na niego ze zdziwieniem.

- S艂ucham?

_ Pani jest prawdziw膮 kobiet膮, kt贸ra wygl膮da i zachowuje si臋 jak kobieta. Moja Betty by艂a taka sama. M贸wi艂em, 偶e si臋 nie zgadzam, a ona tylko si臋 u艣miecha艂a i zanim mog艂em si臋 zorientowa膰, ju偶 robi艂em to, co chcia艂a.

Bryony u艣miechn臋艂a si臋 w odpowiedzi.


- Mog臋 teraz odpowiedzie膰 pani na pytanie. Odziedziczy艂em t臋 farm臋 po ojcu. Sprzedawali艣my syrop klonowy, mieli艣my te偶 byd艂o i kilka sztuk koni. Betty urodzi艂a mi dw贸ch syn贸w. Jeden zgin膮艂 w Wietnamie, a drugi w wypadku samochodowym.


Elijah m贸wi艂 spokojnie, ale Bryony wyczuwa艂a w jego s艂owach cierpienie.


- Moja Betty ju偶 nie 偶yje, a nie mamy 偶adnych krewnych, kt贸rym m贸g艂bym zostawi膰 gospodarstwo. Jestem za stary, 偶eby pracowa膰. Postanowi艂em wi臋c sprzeda膰 farm臋 temu Germaine. Ale on buduje wielkie, nowoczesne hotele dla bogatych g艂upc贸w. Nie chc臋, 偶eby co艣 takiego zrobi艂 z mojego domu. Jest pani zadowolona?

U艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o.

- Tak. Wydawa艂o mi si臋, 偶e poda pan w艂a艣nie taki pow贸d. My艣la艂am wi臋c ... Mam spos贸b, 偶eby艣my oboje dopi臋li swego.


Elijah spojrza艂 na ni膮 z uwag膮. Zna艂 si臋 na ludziach, a do tej dziewczyny poczu艂 szczeg贸ln膮 sympati臋. Nie podoba艂o mu si臋 tylko, 偶e w jej s艂owach brzmi gniew. To nie by艂o kobiece.

- Co pani ma przeciwko temu Germaine, pani ...

- Och, przepraszam. Jestem Bryony Rose. - Wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋. - A je艣li chodzi o pana Germaine, to jest to m贸j interes - powiedzia艂a stanowczo.

- W porz膮dku. Jaki jest wi臋c pani plan?

- Chc臋 od pana kupi膰 farm臋, panie Ellsworthy.

- Ma pani pieni膮dze?

- Tak. Ja te偶 mia艂am kiedy艣 farm臋. W Yorkshire - doda艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem. - Sprzeda mi j膮 pan?


Elijah opad艂 n,a oparcie krzes艂a i patrzy艂 na ni膮 przymru偶onymi oczanu.

- A dlaczego mia艂bym to zrobi膰?

- Poniewa偶 zapewni臋 panu mo偶liwo艣膰 pozostania na farmie - odpar艂a z u艣miechem. - Mogliby艣my te偶 nadal prowadzi膰 gospodarstwo, wynajmuj膮c si艂臋 robocz膮. Oczywi艣cie, pan by nimi kierowa艂.

Na twarzy Elijaha pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech.

_ To wielka obietnica. Kto艣 m贸g艂by powiedzie膰, 偶e zbyt wielka, 偶eby j膮 traktowa膰 powa偶nie. Ale mam do pani zaufanie. I tak musz臋 sprzeda膰 komu艣 t臋 farm臋. R贸wnie dobrze mog臋 sprzeda膰 j膮 pani.


Lance skin膮艂 g艂ow膮 na barmana i zaj膮艂 swoje ulubione miejsce przy klubowym barze. Zam贸wi艂 Manhattan i poczu艂, 偶e kto艣 siada obok niego. Gdy odwr贸ci艂 g艂ow臋, dostrzeg艂 zupe艂nie mu nie znanego m臋偶czyzn臋路

_ Cze艣膰. Pierwszy raz w klubie? - spyta艂. _ Tak. Czy napije si臋 pan czego艣, Lance?

Nie zdziwi艂o go wcale, 偶e ten m臋偶czyzna zna jego imi臋, ale instynkt podpowiada艂 mu, 偶e nieznajomy mo偶e by膰 niebezpieczny.

_ Dzi臋kuj臋. Zam贸wi臋 nast臋pny Manhattan.

Morgan z艂o偶y艂 zam贸wienie.

_ Spotykamy si臋 chyba po raz pierwszy - powiedzia艂 Lance. _ Tak. Ale mamy wsp贸lny interes. Mari~:m Ventura. - Morgan u艣miechn膮艂 si臋 triumfalnie na widok zmienionej twarzy rozm贸wcy.

_ Zupe艂nie mnie nie interesuje,路 z kim ona chodzi do 艂贸偶ka _ burkn膮艂 Lance, wstaj膮c ze sto艂ka.

Morgan z艂apa艂 go za rami臋.

_ Mnie r贸wnie偶 nie. Nie m贸wi臋 o wsp贸艂偶yciu z t膮 dam膮, przynajmniej nie w sense fizycznym ...

Lance usiad艂 z powrotem. Jego matka wyda艂a ju偶 po艂ow臋 pieni臋dzy, kt贸re uzyska艂 przy rozwodzie, a romans z Gin膮 Knight, najm艂odsz膮 c贸rk膮 tekstylnego milionera, r贸wnie偶 nie rokowa艂 偶adnych nadziei, poniewa偶 Gina zacz臋艂a interesowa膰 si臋 s艂awnym kierowc膮 rajdowym.

_ Co pan ma przeciwko Marion Ventura? - zapyta艂 z ciekawo艣ci膮.


- Nic. Tak si臋 zdarzy艂o, 偶e przypadkiem stan臋艂a na mojej drodze - odpar艂 Morgan.


Lance' a przebieg艂 zimny qreszcz, a Morgan znowu si臋 u艣miechn膮艂. Prescott okaza艂 si臋 beznadziejnym s艂abeuszem, ale by艂 rozgoryczony i bardzo chciwy.


- Wi臋c CQ chce pan zrobi膰? - spyta艂 ostro偶nie Lance. Mia艂 ochot臋 wsta膰 i uciec, a jednocze艣nie z偶era艂a go ciekawo艣膰. Z ca艂ego serca nienawidzi艂 Marion po tym, co mu zrobi艂a.


- Mam zamiar usun膮膰 j膮 z drogi - wyja艣ni艂 Morgan tak spokojnie, jak gdyby mia艂 do czynienia z ma艂ym dzieckiem. - A przy tej okazji obaj mo偶emy si臋 wzbogaci膰.

Lance'owi zab艂ys艂y oczy. - Niech pan to powt贸rzy.

- Powiedzia艂em, 偶e mo偶emy si臋 wzbogaci膰. Obaj.

Serce Lance'a zabi艂o.mocno. Jak pi臋knie brzmia艂y te s艂owa.

- W jaki spos贸b?

- Postaram si臋, 偶eby Leslie Ventura da艂 nam trzydzie艣ci milion贸w dolar贸w.


Leslie popatrzy艂 na Morgana, zastanawiaj膮c si臋, czy ma do czynienia z szale艅cem.


- To bardzo du偶o pieni臋dzy - wykrztusi艂 wreszcie. - Ale dlaczego Leslie Ventura mia艂by nam da膰 trzydzie艣ci milion贸w dolc贸w?


Morgan u艣miechn膮艂 si臋 w duchu. Lance by艂 wyj膮tkowym g艂upcem. Nie to, co on - silny m臋偶czyzna, kt贸ry nikomu nie pozwala si臋 wykorzystywa膰. Przed oczami stan臋艂a mu twarz dwunastoletniego Kynastona. Z nosa ciek艂a mu krew. "Zabij臋 ci臋, Morgan. Przyjdzie dzie艅, 偶e ci臋 dostan臋". I tak si臋 sta艂o.


Otrz膮sn膮艂 si臋 ze wspomnie艅 i si臋gn膮艂 po szklank臋. Kiedy obr贸ci艂 si臋 w stron臋 Lance' a, jego twarz nie wyra偶a艂a 偶adnych emocJI.

- Interesuje to pana, czy nie?

- Trzydzie艣ci ,milion贸w? Oczywi艣cie, 偶e mnie interesuje.

A co ja mia艂bym zrobi膰?

Morgan wzruszy艂 ramionami.

- Nic specjalnego. Zatelefonuje pan do kogo艣.

- Tylko tyle? Co pan zamierza?

- To proste. Porwiemy Marion Ventura.



W drodze powrotnej . z farmy Bryony musia艂a w艂o偶y膰 s艂oneczne ok.ulary, poniewa偶 s艂o艅ce razi艂o j膮 w oczy. W nowym hotelu Kyna frontowe drzwi by艂y zamkni臋te, postanowi艂a wi臋c wej艣膰 od ty艂u.

Kynaston, kt贸ry siedzia艂 przy biurku, zauwa偶y艂 jej cie艅 i zerwa艂 si臋 raptownie. Bryony, zaskoczona jego gwa艂townym ruchem, odskoczy艂a od okna. Przez chwil臋 patrzyli na siebie w milczeniu. Kynaston pierwszy otrz膮sn膮艂 si臋 ze zdziwienia i otworzy艂 szeroko okno. Jego blisko艣膰 natychmiast podzia艂a艂a na Bryony.

- Cze艣膰 - powiedzia艂a bez tchu.

- Cze艣膰, Bryony Rose - powiedzia艂 Kynaston, po偶eraj膮c j膮 wzrokiem. Zmarszczy艂 brwi na widok okular贸w. Niech to szlag trafi, czy ona nigdy ich nie zdejmuje?

- Po prostu Bryony .:.. powiedzia艂a ostro. Tylko ojciec nazywa艂 j膮 Bryony Rose.

- W takim razie powinna艣 nazywa膰 mnie Kyn.

- D()brze, Kyn - wykrztusi艂a.

- Wejd藕. Dostaniesz kawy - Odwr贸ci艂 si臋, zamierzaj膮c p贸j艣膰 otworzy膰 frontowe drzwi, kiedy za plecami us艂ysza艂 szelest.


Bryony potraktowa艂a dos艂ownie jego zaproszenie i w艂a艣nie wchodzi艂a przez okno. Wysoko podwini臋ta suknia ods艂ania艂a pi臋kne uda. Zwinnie zeskoczy艂a na pod艂og臋.


Spojrza艂 na ni膮 zdziwiony. - O co chodzi? - spyta艂a.

- O nic. My艣la艂em, 偶e b臋dziesz wola艂a wej艣膰 drzwiami.


Zaczerwieni艂a si臋 ze wstydu. Na farmie przyzwyczai艂a si臋 do pokonywania r贸偶nych przeszk贸d w budynkach gospodarczych i stodo艂ach, tak 偶e wchodzenie przez okno nie by艂o dla niej niczym dziwnym.

- Po co chodzi膰 dooko艂a? R贸wnie dobrze mo偶na wej艣膰 przez okno - rzuci艂a gniewnie, staraj膮c si臋 ukry膰 za偶enowanie.


- W艂a艣nie widz臋 - powiedzia艂 z u艣miechem. Pr贸bowa艂 wyobrazi膰 sobie r贸偶ne znane mu kobiety, jak wchodz膮 przez okno. Na pr贸偶no. Zaraz zacz臋艂yby si臋 martwi膰, 偶e podr膮 rajstopy albo potargaj膮 w艂osy. Bryony by艂a inna. - Usi膮d藕, prosz臋路 Jak膮 pijesz kaw臋?

- Z mlekiem i jedn膮 kostk膮 cukru.


Nie poprosi艂a go o s艂odzik. Inna kobieta poprosi艂aby o czarn膮 kaw臋, aby nie straci膰 figury. Ta przesadna, paranoiczna dba艂o艣膰 o sylwetk臋 doprowadza艂a go do sza艂u. Jak gdyby wszystkie kobiety uwa偶a艂y, 偶e poza wygl膮dem zewn臋trznym nic innego nie ma znaczenia. Jakby ich umys艂 i osobowo艣膰 nie mog艂y stanowi膰 偶adnej atrakcji.


Bryony usiad艂a na krze艣le przed jego biurkiem. Poda艂 jej kaw臋 i zaj膮艂 swoje miejsce. Nie da艂a mu wyboru, chocia偶 w pokoju sta艂a niska, wygodna kanapa.


- Chcia艂am porozmawia膰 o interesach, panie ... Kyn - powie­dzia艂a, oddychaj膮c szybko. Trudno jej by艂o si臋 skoncentrowa膰, kiedy on znajdowa艂 si臋 tak blisko. By艂 bez marynarki i krawata, w koszuli z podwini臋tymi r臋kawami. Patrzy艂a na jego opalone r臋ce, muskularn膮 klatk臋 piersiow膮 i lekko zmierzwione w艂osy. Wygl膮da艂, jakby w艂a艣nie wsta艂 z 艂贸偶ka. Na sam膮 my艣l zrobi艂o jej si臋 gor膮co.


- Tak? - By艂 rozczarowany. B臋dzie musia艂 jej wyt艂umaczy膰, 偶e nie powinna szuka膰 wym6wek, kiedy chce si臋 z nim zobaczy膰. Odchyli艂 si臋 na oparcie krzes艂a i spyta艂 lekko drwi膮cym g艂osem: - Co masz na my艣li, Bryony?


- Farm臋 Coldstream - powiedzia艂a bez ogr贸dek. Z zadowo­leniem patrzy艂a, jak zaciska wargi. Nie czu艂 si臋 ju偶 tak wa偶ny.

- Co wiesz o tej sprawie? - spyta艂, maj膮c si臋 na baczno艣ci.

Ta farma nie by艂a mu koniecznie potrzebna, ale jej zakup stanowi艂 dobry interes. O co jej chodzi? Znowu postawi艂a go w niezr臋cznej sytuacji. By艂a jedyn膮 osob膮, kt贸ra go stale zaskakiwa艂a. Zaczyna艂o to by膰 denerwuj膮ce.

- Je艣li si臋 nie myl臋, chcia艂e艣 kupi膰 farm臋 od Elijaha Ellsworthy'ego?

- Zgadza si臋.

- Ale on nie chcia艂 jej sprzeda膰? - spyta艂a rzeczowym tonem.

Nie by艂 to g艂os, o jakim 艣ni艂 poprzedniej nocy.

- Nie ukrywa艂 swoich uczu膰 - rzek艂 spokojnie. - A na ich poparcie mia艂 strzelb臋路

- Ca艂kiem spor膮. - Wbrew sobie, u艣miechn臋艂a si臋. - I gro藕nego psa - doda艂a.

- Rodem z piek艂a - przyzna艂. Nagle znieruchomia艂. - By艂a艣 tam?

- Oczywi艣cie. I mam dla ciebie propozycj臋.


U艣miechn膮艂 si臋, lecz jego wzrok pozosta艂 czujny. Bryony wydawa艂a si臋 spi臋ta i tak na czym艣 skoncentrowana, 偶e wzbudzi艂o to jego podejrzliwo艣膰. Doskonale wiedzia艂, 偶e go pragnie, podobnie jak on jej. Chcia艂 wzi膮膰 j膮 w ramiona, i ca艂owa膰 te rozkoszne usta, ale instynkt zaleca艂 ostro偶no艣膰. Patrzy艂 na jej wargi, a Bryony, 艣wiadoma tego spojrzenia, poczu艂a, 偶e przenika j膮 dreszcz po偶膮dania. W ko艅cu Kynaston obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie na krze艣le i opar艂 r臋ce na biurku.


- No, dobrze, Bryony - odezwa艂 si臋 wreszcie. Musi zatrzyma膰 j膮 przy sobie, czy to w charakterze kochanki, czy te偶 nie­przyjaciela. A je艣li przy tej okazji ma robi膰 z ni膮 interesy, to i niech tak b臋dzie. - Jak膮 masz dla mnie propozycj臋?

Dla Bryony nadesz艂a teraz triumfalna chwila.

- Chcia艂am ci zaproponowa膰, 偶eby艣 kupi艂 moj膮 farm臋. Spojrza艂 na ni膮 marszcz膮c brwi.

- Twoj膮 farm臋?

- Tak. M0j膮 farm臋. Dzi艣 rano kupi艂am j膮 od pana Ellsworthy'ego.


Nie by艂o to 艣cis艂e, ale Elijah poda艂 jej r臋k臋 na przypiecz臋to­wanie umowy i Bryony uwa偶a艂a, 偶e gest ten znaczy wi臋cej ni偶 podpisanie aktu kupna.

Kynaston stara艂 si臋 nie okaza膰, jak bardzo zdziwi艂a go ta wiadomo艣膰.


- Naprawd臋? To by艂o ... bardzo sprytne posuni臋cie z twojej strony.

Rado艣膰 zwyci臋stwa opu艣ci艂a Bryony. On wcale nie straci艂 zimnej krwi, nic nie robi艂o na nim wra偶enia.


- Domy艣lam si臋, 偶e nadal jeste艣 zainteresowany t膮 farm膮? Kynaston skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮.


- To dobrze. Mo偶e porozmawiamy ocenie? - spyta艂a z u艣miechem.


Oczywi艣cie nie mia艂a zamiaru sprzedawa膰. Chcia艂a napisa膰 list do Marion Ventura i zaproponowa膰 jej kupienie farmy, kt贸ra mog艂a sta膰 si臋 idealnym miejscem dla nowego kompleksu hoteli Ventury. A gdyby Marionjej nie chcia艂a, postanowi艂a zachowa膰 j膮 dla siebie. Zrobi wszystko, aby farma nie dosta艂a si臋 w jego r臋ce.


- To dobry pomys艂. Mo偶e p贸jdziemy dzi艣 wieczorem na kolacj臋 i om贸wimy wszystko? - zaproponowa艂 lekkim tonem, ale wzrok mia艂 lodowaty. Jak, u diab艂a, przekona艂a tego starego farmera, 偶eby sprzeda艂 jej swoje gospodarstwo? Co chcia艂a zyska膰? O co jej naprawd臋 chodzi?


- Tak. Oczywi艣cie. Dzi臋kuj臋 - wyj膮ka艂a Bryony. Zupe艂nie inaczej wyobra偶a艂a sobie t臋 rozmow臋.


U艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. Nie przyj臋艂a jego zaproszenia entuzjastycznie. Oboje wstali z miejsc. Kiedy do niej podszed艂, cofn臋艂a si臋 gwahownie, a jej pe艂ne piersi unios艂y si臋 i opad艂y. Kynaston czu艂 wyra藕nie przebiegaj膮ce mi臋dzy nimi fale po偶膮­dania. Wiedzia艂, 偶e ta kobieta pragnie go tak samo gor膮co, jak on jej. A mo偶e by艂a po prostu nie艣mia艂a? Mo偶e, mimo swojej atrakcyjno艣ci, nie mia艂a wielu do艣wiadcze艅 seksualnych i dlatego zachowywa艂a si臋 tak nerwowo i niepewnie? Wezbra艂o w nim dziwne uczucie.


- Bryony ... Nie mog臋 si臋 doczeka膰 wieczoru. - Musi by膰 ostro偶ny. Ka偶dy niew艂a艣ciwy ruch mo偶e j膮 sp艂oszy膰. I to na zawsze.


- Och .. tak ... ja te偶. - Z niepewnym u艣miechem cofn臋艂a si臋 w kierunku drzwi, a kiedy znalaz艂a si臋 na zewn膮trz, szybko pobieg艂a do samochodu. Dr偶a艂a ze zdenerwowania.

- Przyjad臋 po ciebie o 贸smej! - zawo艂a艂. - Mieszkasz w Stoweflake Townhouse, prawda? Domek numer pi臋膰?

- Tak. B臋d臋 gotowa o 贸smej - odpowiedzia艂a. Chcia艂a jak najszybciej uciec, ale w g艂臋bi serca czu艂a si臋 szcz臋艣liwa. Teraz mia艂a ju偶 pewno艣膰, 偶e on si臋 ni膮 interesuje. Dopi臋艂a swego! Zmusi艂a go, 偶eby zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋! To by艂o wi臋cej, ni偶 mog艂a si臋 spodziewa膰. D艂ugie miesi膮ce 膰wicze艅 i forsownej diety nie posz艂y na marne. On naprawd臋 jej po偶膮da艂.

Nagle rado艣膰 j膮 opu艣ci艂a. Dzi艣 wieczorem mieli spotka膰 si臋 na pierwszej randce. Powinna kontynuowa膰 to, co rozpocz臋艂a. Powinna postara膰 si臋, 偶eby po偶膮da艂 jej jeszcze bardziej. Nawet... nawet... Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nie. Nie wytrzyma艂aby, gdyby jej dotkn膮艂.

Wiedzia艂a jednak, 偶e musi zrobi膰 to, co nakazuje obowi膮zek.



Bryony sta艂a przed lustrem i przygl膮da艂. si, swemu odbiciu. Zaraz po powrocie do domu napisa艂a obszerny list do Marion Ventura i wys艂a艂a. go ekspresem. Zosta艂o jej niewiele czasu na przygotowania. Wzi臋艂a prysznic, umy艂a w艂osy i wybra艂a jedn膮 ze swoich trzech wieczorowych sukni.


By艂a to kreacja w kolorze lawendy, przetykana drobnymi, srebrnymi nitkami. Bryn nie zna艂a nazwy materia艂u, z kt贸rego zosta艂a uszyta, ale zachwyca艂a j膮 jego lekko艣膰. G贸r臋 stanowi艂y dwa zachodz膮ce na siebie kawa艂ki tkaniny, a dekolt na plecach mia艂 g艂臋bokie wyci臋cie. Za艂o偶y艂a te偶 kolczyki z ametystami i srebrn膮 broszk臋, kt贸ra nale偶a艂a do matki. Kiedy sko艅czy艂a uk艂ada膰 w艂osy, odezwa艂 si臋 dzwonek przy drzwiach.

Szybko z艂apa艂a srebrnoszar膮 torebk臋, prezent od Lynette. Wiedzia艂a, 偶e 艂adnie wygl膮da, ale by艂a potwornie zdener­wowana.

Dzwonek zad藕wi臋cza艂 ponownie. Na pewno wszystko dobrze si臋 u艂o偶y. Na razie sprawy sz艂y po jej my艣li.


W momencie kiedy uchyli艂a drzwi, Kynaston natychmiast j膮 pozna艂. Patrzy艂 oto w te niezwyk艂e oczy, kt贸rych nit" by艂 w stanie zapomnie膰. Zachodz膮ce s艂o艅ce roz艣wietla艂o jej twarz. Krew zacz臋艂a mu szybciej kr膮偶y膰 w 偶y艂ach. Bryn Whittaker wygl膮da艂a tak pi臋knie, 偶e nie m贸g艂 oderwa膰 od niej wzroku.


- Co ... - Nie doko艅czy艂 pytania. Ta kobieta mog艂a by膰 dla niego zagadk膮, a w naj gorszym wypadku nieprzyjacielem. Ich ponowne spotkanie nie by艂o przypadkowe. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e powinien co艣 powiedzie膰. - Stale sprawia mi pani niespo­dzianki, panno Rose - odezwa艂 si臋 cicho, 艣wiadomy wielo­znaczno艣ci swoich s艂贸w. O co jej naprawd臋 chodzi艂o? Nie wiedzia艂, ale czu艂, 偶e dla niego nie znaczy to nic przyjemnego. Wiedzia艂 tak偶e, 偶e nikomu, nawet tej kobiecie, nie pozwoli zrobi膰 z siebie g艂upca.


Bryony odczu艂a zmian臋 nastroju; Ky'naston patrzy艂 na ni膮 teraz w zupe艂nie inny spos贸b. Mo偶e wydawa艂o si臋 jej tylko, lecz jego oczy l艣ni艂y lodowatym blaskiem.

W umy艣le Kynastona kawa艂ki skomplikowanej 艂amig艂贸wki zacz臋艂y uk艂ada膰 si臋 w ca艂o艣膰.

- Chcia艂bym, 偶eby艣my poszli na kolacj臋 do Charlie B. Maj膮 tam 艣wie偶e kalmary i niez艂膮 piosenkark臋 country.


Na my艣l o kalmarach wstrz膮sn臋艂a si臋 lekko, ale postanowi艂a skupi膰 uwag臋 na muzyce country. Patrzy艂 na ni膮 badawczo. Poczu艂a, 偶e uginaj膮 si臋 pod ni膮 kolana. Mia艂a ochot臋 uciec i zaszy膰 si臋 w jakim艣 spokojnym miejscu. Nie da艂a jednak niczego po sobie pozna膰. Jej tygrysie oczy wytrzymywa艂y lodowaty wzrok. Uciek艂aby, ale ... Poza strachem czu艂a jeszcze co艣 ...

Kynaston zauwa偶y艂, jak si臋 zaczerwieni艂a, i przez cienki materia艂 sukni dostrzeg艂 nabrzmia艂e sutki. Odwr贸ci艂 si臋 szybko, czuj膮c przemo偶n膮 ch臋膰 porwania jej w ramiona.

- Samoch贸d czeka - powiedzia艂, wskazuj膮c na niski sportowy w贸z, zaparkowany przy kraw臋偶niku.

Wiedzia艂a, 偶e musi si臋 uspokoi膰 i ch艂odno rozegra膰 t臋 parti臋, ale przychodzi艂o jej to z wielkim trudem. Kynaston zachowywa艂 si臋 zupe艂nie inaczej ni偶 przy ich poprzednich spotkaniach. By艂 o wiele mniej przyjacielski i Bryn poczu艂a si臋 zagro偶ona.

- Zapnij pas - powiedzia艂 spokojnie, kiedy wsiedli do samochodu. Wygl膮da艂a na bardzo zdenerwowan膮. Ale je偶eli instynkt go nie myli艂, to rzeczywi艣cie mog艂a by膰 zdener­wowana. By艂 bliski rozwi膮zania ca艂ej tej zagadki. Nic dziw­nego, 偶e Bryony odskakiwa艂a za ka偶dym razem, kiedy si臋 do niej zbli偶a艂. Prawdopodobnie w og贸le nie mog艂a znie艣膰 jego obecno艣ci. My艣l ta nie sprawi艂a mu' jednak oczekiwanej satysfakcji, a raczej b贸l.

Bryony obserwowa艂a go k膮tem oka. Patrzy艂a z zachwytem na jego p艂ynne ruchy, kiedy zmienia艂 biegi, i napinaj膮ce si臋 mi臋艣nie ud, kiedy naciska艂 peda艂 gazu. Gdy zatrzymali si臋 przed restauracj膮, nie czeka艂a, a偶 otworzy jej drzwiczki, lecz szybko wyskoczy艂a na chodnik.

Kynaston spojrza艂 na ni膮 przymru偶onymi oczami. Wi臋c by艂o to dla niej a偶 tak trudne? Po wizycie w Ravenheights poleci艂 Michaelowi zasi臋gn膮膰 informacji. Dowiedzia艂 si臋 wtedy o sa­mob贸jstwie siostry Bryony i o 艣mierci jej ojca. Przej膮艂 si臋 t膮 wiadomo艣ci膮 i kaza艂 sprawdzi膰 wszystkie okoliczno艣ci zwi膮zane z tymi zgonami. Ze zdziwieniem przyj膮艂 wiadomo艣膰 o trybie 偶ycia Katy w Londynie. Stan zdrowia Johna Whittakera prze­mawia艂 za tym, 偶e powinien ju偶 dawnO zrezygnowa膰 z pracy na farmie. By艂 pewny, 偶e Bryn Whittaker nie mia艂a poj臋cia, jak ci臋偶ko chory by艂 jej ojciec.

Patrz膮c na jej lekki, seksowny ch贸d, nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e jest t膮 sam膮 dziewczyn膮 z Ravenheights. Niew膮tpliwie podda艂a si臋 bardzo ostrej kuracji odchudzaj膮cej i zacz臋艂a nosi膰 szk艂a kontaktowe zamiast okular贸w. W艂osy ... Nigdy przedtem nie widzia艂 jej w艂os贸w. Na pewno nie by艂y farbowane, poniewa偶 brwi mia艂y ten sam kolor. Odegna艂 od siebie te my艣li. Dlaczego, do cholery, zajmowa艂 si臋 kolorem jej w艂os贸w, skoro ona knu艂a przeciwko niemu jaki艣 spisek. By艂 tego pewien. Prawdopodobnie oskar偶a艂a go o 艣mier膰 ojca i na pewno obarcza艂a win膮 za strat臋 rodzinnego domu\ Pami臋ta艂 jej pe艂ne ni~nawi艣ci, zap艂akane oczy, kiedy odje偶d偶a艂a spod hotelu ci臋偶ar贸wk膮 do przewo偶enia

owiec.

Teraz patrzy艂a na niego u艣miechni臋tymi oczami. Musia艂 przyzna膰, 偶e bardzo sprytnie go zwiod艂a. D艂awi艂 go gniew. Postanowi艂 pokaza膰 jej, 偶e on r贸wnie偶 potrafi prowadzi膰 t臋 gr臋路

_ Pewnie jeste艣 g艂odna - powiedzia艂, bior膮c j膮 pod r臋k臋 i czuj膮c, jak dr偶y. - Ja jestem g艂odny jak wilk - doda艂 szeptem, pochylaj膮c g艂ow臋 tak, 偶e jego wargi prawie dotkn臋艂y jej ucha.

Kiedy usiedli przy stoliku, Bryony poczu艂a si臋 lepiej. S艂ucha艂a, jak Kynaston wybiera wina. Kiedy kelner przyni贸s艂 butelk臋 Bordeaux, nape艂ni艂 jej kieliszek.

- Ja nie pij臋.

Popatrzy艂 na ni膮 ze zdziwieniem. .

_ Trudno mi w to uwierzy膰. Dzisiejsze kobiety... - Nie doko艅czy艂 zdania, czekaj膮c na jej reakcj臋. Chcia艂 zobaczy膰, jak teraz sobie poradzi.

Speszy艂a si臋. Powinna by艂a wiedzie膰, 偶e w tym 艣rodowisku kobiety pij膮 wino. Niech臋tnie si臋gn臋艂a po kieliszek i upi艂a ma艂y 艂yk.

_ To jest bardzo ... mocne - powiedzia艂a.

Na twarzy Kynastona pojawi艂 si臋 ironiczny u艣miech. Przerazi艂a si臋. Co艣 by艂o tu nie w porz膮dku, ale co?

Spokojnie pi艂 wino. O czym ona my艣li? Na pewno jest bardzo z siebie zadowolona. Do tej pory wszystko jej si臋 udawa艂o, wodzi艂a go za nos, jak chcia艂a.

. Ale na tym koniec. Co prawda wygra艂a kilka bitew, lecz uda艂o jej si臋 to tylko dlatego, 偶e dzia艂a艂a przez zaskoczenie. Ni~

by艂a dla niego 偶adnym przeciwnikiem i chcia艂, aby si臋 o tym przekona艂a.

- Pij. Czy偶by ci nie smakowa艂o? - By艂o mu jej 偶al, ale mimo wszystko nieprzyjaciel pozostaje zawsze nieprzyjacielem. Tej prawdy nauczy艂 go kiedy艣 Morgan.

Bryony niech臋tnie podnios艂a kieliszek i zacz臋艂a pi膰 ma艂ymi 艂ykami. Stara艂a si臋 sprawia膰 wra偶enie, 偶e wino bardzo jej smakuje. Ten wiecz贸r rozpocz膮艂 si臋 niezbyt fortunnie i obawia艂a si臋, 偶e jego koniec mo偶e by膰 jeszcze gorszy.

Podano przystawk臋 i Bryony popatrzy艂a z odraz膮 na talerz Kynastona. Pocz膮tkowo my艣la艂a, 偶e si臋 myli, ale naprawd臋 le偶a艂y na nim 艣limaki. Wzi膮艂 do r臋ki ma艂y srebrny widelczyk, kt贸rym wyjmowa艂 je ze skorupek. Bryony odwr贸ci艂a wzrok i si臋gn臋艂a po kieliszek. 艁yk wina sprawi艂 jej przyjemno艣膰. Nawet nie tkn臋艂a swojego dania.

- Hmm - mrukn膮艂 Kynaston. - 艢limaki. Francuska kuchnia jest najlepsza, nie uwa偶asz, Bryony? - spyta艂 cichym g艂osem. Z przyjemno艣ci膮 patrzy艂 na wyraz obrzydzenia, jaki malowa艂 si臋 na jej twarzy.

- Tak, oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 pospiesznie.

- Musisz spr贸bowa膰, to jest pyszne - powiedzia艂 przymilnie i wyci膮gn膮艂 ze skorupki nast臋pnego 艣limaka.

Ku przera偶eniu Bryony przechyli艂 si臋 przez st贸艂 i z czaruj膮cym u艣miechem poda艂 go jej do ust. Kiedy spojrza艂a na srebrny widelczyk i to, co na nim tkwi艂o, dozna艂a skurczu 偶o艂膮dka.

Kyn patrzy艂 na ni膮, u艣miechaj膮c si臋 z zadowoleniem. Tyle trudu zada艂a sobie, 偶eby wygl膮da膰 na wyrafinowan膮 艣wiatow膮 kobiet臋. Stara艂a si臋 zmieni膰 akcent, spos贸b chodzenia, ubra­nie, makija偶, a nawet styl 偶ycia. Pomo偶e jej teraz w tym zadaniu, pomy艣la艂 z satysfakcj膮. Da jej lekcj臋 wyrafinowanej kuchni.

Bryony nie zauwa偶y艂a z艂o艣liwego b艂ysku w jego oczach.

Pochyli艂a si臋 nad sto艂em i otworzy艂a usta. Stara艂a si臋 jak najszybciej po艂kn膮膰 艣limaka, ale nie mog艂a opanowa膰 wstr臋tu i zadr偶a艂a z obrzydzenia. Szybko chwyci艂a kieliszek i napi艂a si臋 wina. Przez moment siedzia艂a bez ruchu przera偶ona, 偶e zaraz zwymiotuje. Po chwili poczu艂a si臋 lepiej i odetchn臋艂a z ulg膮.

Kynaston spu艣ci艂 wzrok, ale nadal u艣miecha艂 si臋 szyderczo.

Podni贸s艂 sw贸j kieliszek. Jego silne palce trzyma艂y szk艂o tak delikatnie, 偶e Bryony wyobrazi艂a sobie, jak dotykaj膮 jej cia艂a. Czu艂a jego r臋ce na swoich piersiach. Otrz膮sn臋艂a si臋路 Sk膮d jej przychodz膮 do g艂owy takie my艣li?

Zjawi艂 si臋 kelner z kolejn膮 butelk膮 wina i z nast臋pnym daniem. Bryony zam贸wi艂a pstr膮ga, a Kynaston porcj臋 kalmarow.

_ Wi臋c powiedz mi, Bryony, z jakiej cz臋艣ci Yorkshire pochodzisz? - spyta艂.

- Z Leeds - sk艂ama艂a.

Z u艣miechem skin膮艂 g艂ow膮.

_ Ach, Leeds. - Nie by艂 pewny, czy chocia偶 raz by艂a w tym mie艣cie. K艂amliwa wied藕ma, ale taka pi臋kna. Odetchn膮艂 g艂臋boko. Nie chcia艂, 偶eby zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo jej pragnie.

Zacz膮艂 je艣膰 kalmary. Bryony szybko po艂yka艂a swojego pstr膮ga. Na pewno chcia艂a zabi膰 smak 艣limak贸w. Ze z艂o艣liw膮 satysfakcj膮 odkroi艂 kawa艂ek kalmara i nabi艂 go na widelec.

_ Skoro smakowa艂y ci 艣limaki, na pewno b臋dziesz za­chwycona kalmarami - powiedzia艂, z trudeII} powstrzymuj膮c si臋 od 艣miechu, kiedy przez jej twarz przebieg艂 grymas obrzydzenia.

Bryony mia艂a ochot臋 powiedzie膰 mu, co mo偶e zrobi膰 ze swoimi zachwycaj膮cymi kalmarami,. ale zagryz艂a wargi. Kyn przechyli艂 si臋 przez st贸艂 i patrzy艂 na ni膮 z takim wyrazem twarzy, jak gdyby od dawna byli kochankami. Naj ch臋tniej waln臋艂aby go czym艣 w g艂ow臋, ale pos艂usznie otworzy艂a usta.

Dobrze, 偶e nie jest to o艣miornica, pomy艣la艂a i zakrztusi艂a si臋.

Wyprostowa艂a si臋 na krze艣le, usi艂uj膮c prze艂kn膮膰 tkwi膮cy w ustach kawa艂ek. Kynaston patrzy艂 zafascynowany na jej wspania艂e piersi widoczne przez cienk膮 sukienk臋. Szybko jednak opu艣ci艂 wzrok, kiedy pos艂a艂a mu mordercze spojrzenie. Z satysfakcj膮 napi艂 si臋 wina.

Bryony mia艂a ochot臋 wybuchn膮膰 p艂aczem. Si臋gn臋艂a po kieliszek i opr贸偶ni艂a go do po艂owy.

- Czy dobrze orientujesz si臋 w handlu nieruchomo艣ciami, Bryony? - spyta艂 Kynaston spokojnym g艂osem.

- Wystarczaj膮co dobrze, panie Germaine - powiedzia艂a ost­rym tonem. - A je艣li czego艣 nie wiem, to szybko si臋 tego naucz臋. - Mia艂a艣 nazywa膰 mnie Kyn - przypomnia艂, dotykaj膮c jej d艂oni.

Chcia艂a cofn膮膰 r臋k臋, lecz zmieni艂a zamiar. Zacisn膮艂 wargi, ale za chwil臋 u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Poczu艂a si臋 kompletnie zagubiona, mia艂a uczucie, 偶e wszystko wymyka si臋 jej spod kontroli.

- Jestem pewien, 偶e wszystkiego mo偶esz si臋 szybko nauczy膰. Jeste艣 bardzo inteligentna - powiedzia艂 pieszczotliwie. - Jeste艣 r贸wnie偶 bardzo pi臋kna, ale o tym doskonale wiesz.

- Dzi ... dzi臋kuj臋 - wyj膮ka艂a przera偶ona, 偶e nie mo偶e wym贸wi膰 tak prostego s艂owa. Napi艂a si臋 znowu wina. - Wy艣mienite wino. - Co si臋 z ni膮 dzieje? J膮ka si臋 i przekr臋ca s艂owa. - Porozmawiaj­my wi臋c o farmie Coldstream. Rozumiem, 偶e chcesz mi z艂o偶y膰 ofert臋.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak, ale mamy jeszcze czas, 偶eby porozmawia膰 o tych nudnych interesach - powiedzia艂 ze zniewalaj膮cym u艣miechem, przesuwaj膮c palcami po jej d艂oni.

Zacz臋艂a gwa艂townie oddycha膰.

- Jeste艣 bardzo zmys艂ow膮 kobiet膮, Bryony - szepn膮艂, za­stanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie, do jakiego stopnia jest ju偶 pijana.

Gdy spojrza艂a na niego ze zdumieniem, pomy艣la艂, 偶e nie powinien w ten spos贸b z ni膮 post臋powa膰, ale w ko艅cu sama si臋 o to prosi艂a. Je艣li chcia艂a prowadzi膰 gr臋 w pierwszej lidze razem z dobrymi zawodnikami ...

- Ja? - Za艣mia艂a si臋. - Nie. - W jej g艂osie zabrzmia艂 smutek. Na chwil臋 zrobi艂o mu si臋 jej 偶al, lecz natychmiast st艂umi艂 to UCZUCIe.

- Ale偶 tak - powiedzia艂, bior膮c j膮 za r臋k臋. Przecie偶 tego w艂a艣nie chcia艂a. Niech sobie my艣li, 偶e jej si臋 uda艂o.

Bryony poczu艂a nagle dotyk jego warg na wewn臋trznej stronie d艂oni.

_ Nie - powiedzia艂a. - Ja ... ja ... nie mog臋路

_ Czego nie mo偶esz? - spyta艂 cicho. Nagle opu艣ci艂 go gniew.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

_ Ja ... ja ... o Bo偶e, my艣l臋, 偶e jestem pijana. Prosz臋, zawie藕 mnie do domu.

Mia艂 ochot臋 wzi膮膰 j膮 za ramiona i mocno potrz膮sn膮膰.

Dlaczego nie potrafi艂a zrezygnowa膰 z tych swoich gierek?

_ Tak, my艣l臋, 偶e czas wraca膰 - powiedzia艂 szorstko.

Kiedy wychodzili z restauracji, Bryony omal nie spad艂a ze schod贸w, ale Kynaston zd膮偶y艂 j膮 podtrzyma膰.

_ Przepraszam - wyszepta艂a. - Zwykle si臋 tak nie zachowuj臋. W oczach mia艂a 艂zy. Zaprowadzi艂 j膮 do samochodu i odwi贸z艂 do hotelu. Po偶膮da艂 jej nieprzytomnie. Opanowa艂 si臋 jednak. Pom贸g艂 jej wysi膮艣膰 i przytrzyma艂. kiedy si臋 zachwia艂a. Wzi膮艂 jej torebk臋, wyj膮艂 klucz i sam otworzy艂 drzwi.

_ Dobranoc, Bryony - powiedzia艂, pozbawionym emocji g艂osem.

_ Dobranoc, Kyn. - Opar艂a mu r臋k臋 na piersi.

_ Bryony - powiedzia艂 ostrzegawczo, ale ona by艂a szybsza i przywar艂a do jego warg.

Obj膮艂 j膮 instynktownie i poca艂owa艂. Przytuli艂a si臋 do niego tak mocno, 偶e czu艂a bicie jego serca.

艢wiat przesta艂 dla niej istnie膰. Nagle Kynaston odsun膮艂 j膮 od siebie. Przez chwil臋 patrzyli na siebie w milczeniu.

_ Dobranoc, Bryony - powiedzia艂. Dopiero w drodze do hotelu uprzytomni艂 sobie, 偶e rozs膮dniej by艂oby powiedzie膰 "呕egnaj".



Marion siedzia艂a w taks6wce przed budynkiem firmy i nerwowo spogl膮da艂a na zegarek. By艂a um贸wiona z Hadrianem Boultonem, kt贸remu mia艂a pokaza膰 Nowy Jork. Nie by艂a jednak pewna, czy ten przystojny Anglik przyjdzie na spotkanie. Chcia艂o jej si臋 z siebie 艣mia膰. Czy偶by oczekiwa艂a, 偶e wycieczka po Manhattanie stanie si臋 pocz膮tkiem jakiego艣 powa偶niejszego zwi膮zku? Liczy艂a na to. Nawet bardzo. Czu艂a si臋 jak nastolatka, czekaj膮ca na swojego ch艂opca. By艂o to g艂upie, ale jednocze艣nie wspania艂e uczucie. Nagle dostrzeg艂a go. Szed艂 szybkim krokiem, a ciemne w艂osy rozwiewa艂 wiatr. Rozgl膮da艂 si臋 nerwowo na boki. Wzruszy艂a si臋, kiedy zobaczy艂a, jak posmutnia艂, nie widz膮c jej w艣r贸d ludzi stoj膮cych na chodniku.

Zap艂aci艂a taks贸wkarzowi i pobieg艂a w jego stron臋路

_ Hadrian! - zawo艂a艂a i z przyjemno艣ci膮 patrzy艂a, jak u艣miech rozja艣nia mu twarz.

_ Cze艣膰. My艣lp艂em ju偶, 偶e zapomnia艂a艣 o mnie - za偶artowa艂.

_ To by艂oby niemo偶liwe. - Roze艣mia艂a si臋路 By艂a to prawda, czemu wi臋c mia艂aby udawa膰?

- Wspaniale wygl膮dasz - powiedzia艂 cicho.

- Dzi臋kuj臋. Ty te偶.

_ Za艂o偶yli艣my ju偶 towarzystwo wzajemnej adoracji, wi臋c gdzie teraz p贸jdziemy, dziewczyno z Nowego Jorku?

_ Gdzie偶by, je艣li nie do Statuy Wolno艣ci. Tam zaczynaj膮 si臋 wszystkie wycieczki po Manhattanie. - Wzi臋艂a go pod r臋k臋.

_ Racja. Badanie ameryka艅skiej duszy nale偶y rozpocz膮膰 od zwiedzania francuskiego pomnika.

- Tego nie powinno si臋 m贸wi膰!

_ Okay. Statua Wolno艣ci jest r贸wnie ameryka艅ska jak szarlotka. Tyle 偶e szarlotka jest traqycyjnym angielskim ciastem.

_ Hadrian - powiedzia艂a ostrzegawczo i oboje wybuchn臋li 艣miechem.

_ Okay. - Podni贸s艂 r臋ce. - Teraz ju偶 b臋d臋 si臋 dobrze zachowywa艂. - Popatrzy艂 na ni膮. - Je艣li mi si臋 uda - doda艂.

Chcia艂a powiedzie膰 co艣 偶artobliwego, ale jako艣 nie mia艂a na to ochoty. W tym momencie Hadrian dotkn膮艂 jej d艂oni i nagle znowu poczu艂a si臋 szcz臋艣liwa.

Siedz膮cy w starym fordzie Bruno obserwowa艂 uwa偶nie t臋 scen臋路 Kilkana艣cie minut p贸藕niej Hadrian patrzy艂 na Statu臋 Wolno艣ci, kt贸ra by艂a dok艂adnie taka sama, jak si臋 tego spodzie­wa艂. Bardziej jednak ni偶 martwy pomnik interesowa艂a go kobieta.

- Tylko nie m贸w, 偶e ten pomnik ma jaki艣 sw贸j odpo­wiednik, bo ci i tak nie uwierz臋 - rzuci艂a 偶artem Marion.

- Mo偶e nie na pierwszy rzut okna - powiedzia艂 enig­matycznie.

- Powinnam wystrzega膰 si臋 Anglik贸w razem z ich podej­rzanymi komplementami - odpar艂a.

- Masz racj臋. Anglicy to perfidny nar贸d. Dowiedzia艂em si臋 tego w szkole na lekcjach historii.


Stara艂a si臋 wyobrazi膰 sobie Hadriana jako ma艂ego ch艂opca. - Opowiedz mi o swojej szkole - poprosi艂a.

- Ty pierwsza.

- Chodzi艂am do Szko艂y dla M艂odych Panien panny Fortnum - powiedzia艂a z dum膮 w g艂osie, ale w jej oczach b艂yszcza艂y iskierki rozbawienia.


- My艣l臋, 偶e szko艂a podstawowa w Cragsmoor by艂a troch臋 inna - rzek艂 z u艣miechem. - By艂 to budynek z szarego kamienia, stoj膮cy u wej艣cia do doliny ...

Przez dwie godziny spacerowali po ulicach, opowiadaj膮c o swoim 偶yciu. Marion s艂ucha艂a zafascynowana. Kiedy Had­rian m贸wi艂 o swoim wyje藕dzie z Yorku na farm臋 Raven­heights, Marion wyda艂o si臋, 偶e jej 偶ycie by艂o ma艂o inte­resuj膮ce.


- Zawsze mia艂am pieni臋dze - o艣wiadczy艂a. - Nawet wtedy, kiedy by艂am dziewczynk膮. Pieni膮dze odgradza艂y mnie od normalnego 偶ycia. - Zako艅czy艂a swoj膮 opowie艣膰, kiedy doszli do Broadwayu.


- Nie jeste艣 odpowiedzialna za swoje dzieci艅stwo - powie­dzia艂 ciep艂o, wyczuwaj膮c smutek w jej g艂osie. - Pieni膮dze s膮 dziedzin膮 ludzi doros艂ych, a dzieci pozostaj膮 zawsze dzie膰mi.

Marion podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a mu prosto w oczy.

- Wiem, 偶e masz racj臋. Ale skoro doros艂am, powinnam wykszta艂ci膰 w艂asny charakter.

Posmutnia艂a, a Hadrian potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.


- Nie wierz臋, 偶eby艣 pope艂ni艂a jaki艣 okropny czyn - powie­dzia艂 偶artobliwie. - Co zrobi艂a艣? Obrabowa艂a艣 bank? A, prawda, przecie偶 tw贸j ojciec jest w艂a艣cicielem jakiego艣 banku. To nawet nie by艂oby zabawne, to tak, jakby艣 krad艂a jab艂ka z w艂asnej jab艂onki.

- Krad艂a jab艂ka?

- To stara, angielska rozrywka. Znajdujesz jab艂onk臋, czekasz a偶 si臋 艣ciemni, przeskakujesz przez p艂ot, wchodzisz na drzewo i, zrywasz pe艂n膮 torb臋 jab艂ek. To bardzo przyjemna rozrywka.

Roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

_ Ta rozmowa o jab艂kach przypomnia艂a mi, 偶e jestem okropnie g艂odna.

- W takim razie zapraszam ci臋 na obiad - powiedzia艂 szybko Hadrian. Podszed艂 do budki z hot dogami i zam贸wi艂 dwie porcje z cebul膮 i musztard膮.

- Szybki jeste艣 - rzuci艂a z u艣miechem. Odgryz艂 du偶y kawa艂ek bu艂ki.

_ Przynajmniej to jedno jest ameryka艅skie - powiedzia艂. _ Och, przepraszam, pomyli艂em si臋. Par贸wki to przecie偶 niemiecka potrawa.

Marion niepewnie ugryz艂a kawa艂ek.

- To jest bardzo dobre - zauwil偶y艂a ze zdziwieniem.

_ Chyba nie chcesz powiedzie膰, 偶e nigdy w 偶yciu nie jad艂a艣 hot doga. Przecie偶 jeste艣 z dziewczyn膮 z Nowego Jorku.

_ Przesta艅! - zawo艂a艂a weso艂o. - O czym to m贸wi艂am?

_ Chcia艂a艣 mi opowiedzie膰 o tym, co wyprawia艂a艣 jako nastolatka.

- Ach, tak. - Posmutnia艂a.

- No, wyrzu膰 to z siebie.

_ Okay. Sam o to prosi艂e艣. Kiedy mia艂am osiemna艣cie lat, wysz艂am za m膮偶. Bez mi艂o艣ci. Zrobi艂am to, bo tak chcia艂 ojciec. Czy to nie okropne?

Zastanawia艂 si臋 nad tym przez chwil臋.

_ Zaraz ... Mia艂a艣 wtedy osiemna艣cie lat. W tym wieku nikt nie odpowiada za swoje czyny. Kiedy mia艂em osiemna艣cie lat, by艂em 艣wi臋cie przekonany, 偶e kocham 偶on臋 w艂a艣ciciela pubu.Je偶eli mi powiesz, co czu艂a艣, kiedy mia艂a艣 dwadzie艣cia lat, to b臋d臋 bardziej zadowolony.

U艣miechn臋艂a si臋.


- Kiedy mia艂am dwadzie艣cia lat, chcia艂am si臋 rozwie艣膰 i dopiero niedawno uda艂o mi si臋 to zrobi膰.

Stara艂 si臋 nie pokazywa膰, jak膮 ulg臋 sprawi艂o mu to wyznanie. - No widzisz. Tak, jak ci m贸wi艂em. Jeste艣 ca艂kowicie normalna. Przynajmniej tak samo normalna jak ja.

- To mi niewiele wyja艣nia - odpar艂a ze 艣miechem. - M臋偶­czy藕ni przewa偶nie m贸wi膮 ... - Spojrza艂a na niego kokieteryjnie. Czu艂a si臋 przy nim bezpieczna, mog~a sobie pozwoli膰 na takie dziecinne zachowanie. - No wi臋c ... nazywaj膮 mnie pi臋kn膮, r贸wnie偶 ... zachwycaj膮c膮 - wylicza艂a na palcach'" inteligentn膮, wyrafinowan膮, czaruj膮c膮, ol艣niewaj膮c膮 i ... ach, Freddy Berrin­ger-Hoight nazwa艂 mnie szampa艅sk膮.

- Wydaje mi si臋, 偶e pomyli艂 ci臋 z winem - powiedzia艂 Hadrian. - Jedz swojego hot doga. Jest naprawd臋 dobry. - M贸wi膮c to zatrzyma艂 taks贸wk臋. - Gdzie teraz jedziemy?

- Zobaczy膰 Empire State Building - powiedzia艂a Marion jednocze艣nie do niego i do kierowcy.

Siedz膮c obok Hadriana, czu艂a, 偶e wyparowuje z niej ca艂e nagromadzone w ci膮gu ostatnich mie艣i臋cy napi臋cie. Spojrza艂a na niego' z czu艂o艣ci膮. Mia艂 w sobie tyle ciep艂a i by艂 tak niesamowicie przystojny. Zara藕liwy 艣miech, a nawet dziwny akcent dzia艂a艂y na ni膮 uspokajaj膮co. Odsun膮wszy od siebie my艣li o jego godnym po偶膮dania ciele, postanowi艂a po prostu cieszy膰 si臋 jego towarzystwem.

- My艣l臋, 偶e na 艣wiecie istniej膮 wy偶sze budynki - oznajmi艂 Hadrian, nie zdaj膮c sobie sprawy, gdzie w tej chwili b艂膮dz膮 my艣li Marion. - Ale one nic nie znacz膮, bo nie wspina艂 si臋 po nich King Kong. Och, zapomnia艂em. King Kong pochodzi przecie偶 z Hollywood.


- Ty potworze! - zawo艂a艂a i uderzy艂a go z ca艂ej si艂y pi臋艣ci膮 w rami臋. - Och! - Skrzywi艂a si臋 z b贸iu.

- Biedne dziecko - powiedzia艂. - Daj, poca艂uje. _ D艂o艅Marion zadr偶a艂a. Zapomnia艂a o taks贸wce, kierowcy, zapomnia艂a o ca艂ym Nowym Jorku. Hadrian ca艂owa艂 kolejno wszystkie palce jej drobnej d艂oni.

Bruno jecha艂 za taks贸wk膮. Widzia艂 wszystko przez szyb臋 i prychn膮艂 pogardliwie. Ca艂owanie r膮k? Czy ten facet jest Francuzem? B臋dzie musia艂 wszystkiego si臋 o nim dowiedzie膰. Niech to szlag trafi! Kiedy wreszcie zacznie si臋 co艣 dzia膰?

_ Bli偶ej nie mog臋 podjecha膰. - S艂owa kierowcy sprowadzi艂y Marion z powrotem na ziemi臋.

Szybko wysiedli z samochodu. Patrzy艂a na Hadriana, kiedy pochylony p艂aci艂 kierowcy. Zauwa偶y艂a, 偶e on r贸wnie偶 jest pod silnym wra偶eniem tego, co zasz艂o mi臋dzy nimi.

Kiedy wsiedli do zat艂oczonej windy, kt贸ra mia艂a ich za­wie藕膰 na dach naj s艂ynniejszego budynku w Nowym Jorku, Marion zapragn臋艂a, aby znale藕li si臋 teraz w innym miejs­cu. Tam, gdzie nie ma nikogo. Na przyk艂ad w jej apartamencie ...

Na dachu powita艂y ich silne podmuchy wiatru. Podeszli do barierki i spojrzeli w d贸艂. Patrzy艂a teraz na miasto, kt贸re by艂o jej domem, zupe艂nie innymi oczami. Hadrian ustawi艂 si臋 w kolejce do lunety .. Kiedy nadesz艂a jego kolej, wrzuci艂 monet臋路

_ To jest widok! Poka偶 mi, gdzie mieszkasz. Chc臋 zobaczy膰 to miejsce.

U艣miechn臋艂a si臋 nerwowo.

_ Mo偶emy tam p贸藕niej pojecha膰. Musz臋 si臋 przebra膰 - doda艂a szybko. - Chc臋 ci臋 jeszcze zabra膰 na przeja偶d偶k臋 statkiem po porcie.

Popatrzy艂 na ni膮 ciep艂o. Nie chcia艂a zastanawia膰 si臋 nad tym, czy nie powiedzia艂a czego艣 g艂upiego. Wiedzia艂a, 偶e ten m臋偶­czyzna nie b臋dzie jej os膮dza膰 i 偶e jej s艂owa nie zostan膮 przez niego 藕le zrozumiane. By艂o to dla niej zupe艂nie nowe do艣wiad­czenie. Szybko obr贸ci艂a lunet臋 i skierowa艂a j膮 na hotel, kt贸ry by艂 w艂asno艣ci膮 jej ojca. Stali blisko siebie i Hadrian obj膮艂 j膮 delikatnie.

- Je艣li zobaczysz jakie艣 dwup艂atowce - powiedzia艂 cicho, zadowolony, 偶e Marion nie zauwa偶y艂a wra偶enia, jakie na nim wywiera jej blisko艣膰, to zasygnalizuj im, 偶e King Kong poszed艂 w tamtym kierunku. - Wskaza艂 r臋k膮 na lewo.


Marion za艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Pajac z ciebie.

- Wiem. Ale wasz wydzia艂 rachunkowo艣ci uzna艂 mnie za bardzo kompetentnego pajaca. Proponuj膮 mi prac臋. - Obr贸ci艂 j膮 twarz膮 do siebie i spojrza艂 z powag膮 w oczy. - Czy ci to nie przeszkadza? - spyta艂 cicho.

Przez chwil臋 nie mog艂a zrozumie膰 tego pytania. Mia­艂a ochot臋 roze艣mia膰 si臋 i powiedzie膰, 偶e oczywi艣cie jej to nie przeszkadza. Dopiero po chwili zrozumia艂a, o co pyta. Pracowa艂by dla niej. Jako ksi臋gowy. Na stanowisku bardzo odleg艂ym od stanowiska specjalnej asystentki prezesa i dzie­dziczki firmy. Jej ojciec na pewno nie zaakceptowa艂by fak­tu, 偶e spotyka si臋 ze zwyk艂ym urz臋dnikiem. A przyjaciele uznaliby j膮 za szalon膮. Nagle roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no. Niech sobie my艣l膮, co chc膮. C贸偶 j膮 obchodzi 艣wiat czy zgoda ojca. Po raz pierwszy czu艂a, 偶e naprawd臋 偶yje, 偶e jest kobiet膮, 偶e zaczyna w niej kie艂kowa膰 uczucie. Wystarczy艂o jedno popo艂u­dnie, pe艂ne 艣miechu i b艂azenady, 偶eby sta艂 si臋 cud. Smutek znikn膮艂. Nie pozwoli, 偶eby odebrano jej teraz ca艂膮 rado艣膰 偶ycia.


- Nie, Hadrianie - odezwa艂a si臋 wreszcie. - Zupe艂nie mi to nie przeszkadza.

Odetchn膮艂 z ulg膮.


- Mia艂em nadziej臋, 偶e dasz mi tak膮 odpowied藕. Czy nadal chcesz si臋 przebra膰?

Dobrze wiedzia艂a, 偶e to pytanie ma podw贸jne znaczenie.


Mog艂a si臋 jeszcze wycofa膰, a on nie mia艂by oto pretensji. Z Hadrianem nie musia艂a bawi膰 si臋 w gr臋 pozor贸w.

- Chc臋 ci pokaza膰 moje dekadenckie mieszkanie - powie­dzia艂a szybko. - 呕eby艣 od razu pozna艂 wszystko od najgorszej strony.


Westchn膮艂. Zna艂 ju偶 t臋 spraw臋 od naj gorszej strony, ale jak mia艂 jej o tym powiedzie膰? By艂a taka otwarta i ufna, 偶e czu艂 si臋 jak Judasz. Nie spodziewa艂 si臋 wcale, 偶e zakocha si臋 od pierwszego wejrzenia, a tak si臋 w艂a艣nie sta艂o. Ta dziewczyna trzyma艂a jego szcz臋艣cie w swojej drobnej d艂oni.


_ Wi臋c chod藕my. - Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. - Obiecuj臋, 偶e nie b臋d臋 si臋 艣mia艂 z twojego, Picassa, kt贸ry kosztowa艂 milion dolar贸w, i nie b臋d臋 krytykowa艂 wazon贸w z epoki Ming.

- To szlachetnie z twojej strony.

- Te偶 tak uwa偶am.

Trzymaj膮c si臋 za r臋ce weszli do windy.

Kiedy Bruno zobaczy艂 ich wychodz膮cych z budynku, ruszy艂 do przodu. Jego samoch贸d znajdowa艂 si臋 tu偶 przy kraw臋偶niku, przy kt贸rym stali. W tej samej chwili zza rogu wyjecha艂a 偶贸艂ta taks贸wka. Marion podnios艂a r臋k臋, 偶eby j膮 zatrzyma膰, robi膮c jednocze艣nie krok w prz贸d, jakby zamierza艂a zej艣膰 na jezdni臋. Serce Bruna zabi艂o mocniej. Przecie偶 Morgan chcia艂 j膮 usun膮膰 z drogi. Co by by艂o, gdyby mia艂a wypadek? Wypadki zdarzaj膮 si臋 tak cz臋sto, 偶e Leslie Ventura na pewno by niczego nie podejrzewa艂. W tym w艂a艣nie momencie dziewczyna machn臋艂a na taks贸wk臋. Stoj膮cy obok niej m臋偶czyzna m贸wi艂 co艣 i 艣mia艂 si臋. Teraz albo nigdy. Bruno przycisn膮艂 peda艂 gazu i ruszy艂 do przodu.

Hadrian us艂ysza艂 potworny ryk silnika i szybko obr贸ci艂 g艂ow臋. Zobaczy艂 nadje偶d偶aj膮cy samoch贸d, krzykn膮艂 i rzuci艂 si臋 w kierunku Marion. Ta us艂ysza艂a jego przera偶ony g艂os. Poczu艂a, jak silne d艂onie wznosz膮 j膮 do g贸ry i odci膮gaj膮 w ty艂. Samoch贸d przemkn膮艂 zaledwie cal od niej. Upad艂a na czyje艣 cia艂o. Odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a Hadriana. Jak przez mg艂臋 dociera艂y do niej ostre d藕wi臋ki klakson贸w. Le偶a艂a przez chwil臋 bez ruchu, po czym spojrza艂a na niego. Przechodnie omijali ich

z daleka.

_ Nic ci si臋 nie sta艂o? - spyta艂 Hadrian. - Zapomnia艂em, 偶e w tym mie艣cie je偶d偶膮 jak szaleni. - Nie m贸g艂 jeszcze doj艣膰 do siebie. - Brakowa艂o sekundy ... kilku cali ... Kretyn! - krzykn膮艂, ale samoch贸d by艂 ju偶 daleko.

Cia艂em Marion wstrz膮sn膮艂 dreszcz. Przytuli艂a policzek do p艂aszcza Hadriana i poczu艂a, jak mocno bije mu serce. Le偶eli na chodniku, nie zwracaj膮c uwagi na ciekawskie spojrzenia przechodni贸w.


Kynaston po raz kolejny wertowa艂 dokumenty dotycz膮ce farmy Ravenheights. Za ka偶dym razem dochodzi艂 do tego samego wniosku. Farmy nie da艂o si臋 uratowa膰. Nawet gdyby nie z艂o偶y艂 oferty kupna, to i tak bank zaj膮艂by ca艂膮 posiad艂o艣膰 Johna Whittakera.

Wiedzia艂 jednak, 偶e Bryony nie b臋dzie chcia艂a s艂ucha膰, 偶adnych argument贸w. Za strat臋 farmy wini艂a tylko jego. Czu艂 si臋 jak cz艂owiek osaczony przez tygrysic臋, z t膮 tylko r贸偶nic膮, 偶e si臋 nie l臋ka艂. Jego uczucia mia艂y zupe艂nie inny charakter. Ta kobieta po prostu go op臋ta艂a. By艂a w niej jaka艣 niewinno艣膰 po艂膮czona z mordercz膮 furi膮. Pi臋kno po艂膮czone z niebez­piecze艅stwem. Nie mo偶na by艂o oprze膰 si臋 tak fascynuj膮cej kobiecie. I tu tkwi艂o niebezpiecze艅stwo. Tylko g艂upiec zaufa艂by tygrysicy. Chryste, jak偶e jej pragn膮艂.


Trzeba z tym sko艅czy膰. To szale艅stwo nie mo偶e trwa膰 ani chwili d艂u偶ej. Wzi膮艂 s艂uchawk臋 i wybra艂 numer.

- Halo?

- Bryony. Chcia艂bym om贸wi膰 spraw臋 farmy Coldstream. - Mo偶e gdyby da艂 jej wystarczaj膮c膮 ilo艣膰 pieni臋dzy, potraktowa艂aby to jako rekompensat臋 i wyjecha艂a.


- Ach tak, oczywi艣cie - powiedzia艂a z wahaniem. - Jeste艣 w hotelu? W takim razie zaraz tam b臋d臋.

Kiedy przyjecha艂a, zaprowadzi艂 j膮 od razu do swojego biura. Jego twarz pozbawiona by艂a jakiegokolwiek wyrazu.

- Najpierw chcia艂am ci臋 przeprosi膰 za wczorajszy wiecz贸r - zacz臋艂a, zanim zd膮偶y艂 co艣 powiedzie膰. Wygl膮da艂 dzi艣 wyj膮tkowo dobrze. Tym razem nie mia艂 na sobie garnituru, tylko d偶insy i bia艂y sweter. Mog艂aby nawet uwierzy膰, 偶e ma przed sob膮 zwyk艂膮 ludzk膮 istot臋, a nie zimnego, wyrachowanego biznesmena. - Wino uderzy艂o mi do g艂owy - doda艂a z za偶eno­waniem, siadaj膮c na krze艣le. Po raz pierwszy w 偶yciu mia艂a kaca. Bola艂a j膮 g艂owa i nie pami臋ta艂a dobrze, co wydarzy艂o si臋 poprzedniego wieczoru. A mo偶e zrobi艂a z siebie kompletn膮 idiotk臋?

Wygl膮da艂a tak pi臋knie i uwodzicielsko, 偶e Kynaston nie wiedzia艂, co ma zrobi膰.

_ Bryony ... Mo偶e chcia艂aby艣 mi co艣 powiedzie膰? Czy jest co艣 ... co dotyczy ciebie, o czym mo偶e powinienem wiedzie膰? - Zdziwi艂y go w艂asne s艂owa. Dlaczego dawa艂 jej szans臋?

Bryony zrobi艂o si臋 najpierw gor膮co, potem zimno. Potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

_ Nie. Nie wydaje mi si臋. Poza tym, co sprawy osobiste maj膮 do mojej propozycji sprzeda偶y farmy? - spyta艂a, uznaj膮c atak za najlepsz膮 form臋 obrony. - Aha, chcia艂am powiedzie膰, 偶e jeszcze kto艣 interesuje si臋 kupnem tej farmy _ doda艂a, uwa偶nie go obserwuj膮c. Je艣li jemu zale偶a艂o na tej ziemi, to powinna si臋 ni膮 tak偶e zainteresowa膰 Marion Ventura.

_ By艂em o tym przekonany - rzek艂 ch艂odno. Da艂 jej szans臋, 偶eby mog艂a si臋 wycofa膰 z godno艣ci膮, ale ona chcia艂a rozegra膰 t臋 parti臋 do ko艅ca. Dobra. Niech tak b臋dzie. Ciekawi艂o go, jak daleko Bryony mo偶e si臋 posun膮膰. Trzeba rzuci膰 jej kawa艂ek liny, a potem ... - W porz膮dku, Bryony. Skontaktuj臋 si臋 z moimi prawnikami i z bankiem, 偶eby dokonali oblicze艅. Zadzwoni臋 do ciebie, k1edy wszystko b臋dzie gotowe.

Patrzy艂a na niego z u艣miechem. B臋dzie go kusi膰 t膮 farm膮, a potem w ostatniej chwili odm贸wi sprzeda偶y.

_ Okay. B臋d臋 czeka膰 na wiadomo艣膰. Ale jak m贸wi艂am, s膮 inni zainteresowani ...

Nie zareagowa艂 na jej s艂owa. Z u艣miechem odprowadzi艂 j膮 do drzwi, po czym powr贸ci艂 do swojego biurka. Mia艂 wyrzuty sumienia, chocia偶 wiedzia艂, 偶e w sprawie Ravenheights nic nie da艂oby si臋 zrobi膰. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 siedzia艂, wpatruj膮c si臋 w przestrze艅. M贸g艂 jej da膰 za t臋 farm臋 mn贸stwo pieni臋dzy, ale w g艂臋bi serca czu艂, 偶e by ich nie przyj臋艂a.


Tak czy owak musia艂 podj膮膰 walk臋. Wiedzia艂, 偶e dla niej oznacza to kl臋sk臋, nawet gdyby mia艂a w r臋ku wszystkie atuty. Ta my艣l dziwnie go przygn臋bi艂a.



- Wydaje mi si臋, 偶e portier bacznie nas obserwuje - szepn膮艂 Hadrian, kiedy przechodzili przez hol.

- Nie dziwi mnie to. - Marion u艣miechn臋艂a si臋. - Po raz pierwszy wracam do domu z m臋偶czyzn膮.


- Bardzo tu 艂adnie - stwierdzi艂 Hadrian, kiedy weszli do windy. Pod艂oga pokryta by艂a grubym dywanem, a tapety na 艣cianach mia艂y delikatny kwiatowy wz贸r. - Troch臋 ciasno - doda艂, rozgl膮daj膮c si臋. - Nie widz臋 sypialni.

- To jest winda, wariacie - powiedzia艂a z u艣miechem Marion. Od dzieci艅stwa tak dobrze si臋 nie bawi艂a. - Tej windy mog膮 u偶ywa膰 tylko te osoby, kt贸re maj膮 klucz do mojego apartamentu. - Czy to oznacza, 偶e nikt nie mo偶e jej zatrzyma膰?

- Tak. - Nie wiedzia艂a, do czego Hadrian zmierza.

- Powinna艣 patrze膰 na mnie podejrzliwie. - Za艣mia艂 si臋.

- Nie rozumiem, dlaczego. Przecie偶 jestem zamkni臋ta w win-

dzie z m臋偶czyzn膮, po kt贸rym wszystkiego mo偶na si臋 spodziewa膰 - rzuci艂a ze 艣miechem.

Weszli do mieszkania.


- Oto apartament Marion Ventura - powiedzia艂a tonem przewodniczki. - Opisany i obfotografowany we wszystkich pismach architektonicznych. By艂by, gdybym wpu艣ci艂a tu pras臋. - Na pewno by艣 tego nie zrobi艂a. Pozw贸l mi teraz rozejrze膰 si臋 spokojnie po tym przybytku bogactwa i zr贸b mi przez ten czas herbat臋.


- Tak, panie - powiedzia艂a Marion i znikn臋艂a w kuchni, 艣miej膮c si臋 g艂o艣no.


Hadrian rozgl膮da艂 si臋 z zainteresowaniem. To, co zobaczy艂, odbiega艂o daleko od mieszka艅, kt贸re widzia艂 w Yorku. Podszed艂 do sto艂u, na kt贸rym sta艂 bukiet storczyk贸w.

- Dobry Bo偶e! - wykrzykn膮艂, a Marion wychyli艂a si臋 z kuchni. - Czy nie boisz si臋 mieszka膰 razem z tymi paso偶ytami? - Nie martw si臋. Je艣li zjedz膮 mnie 偶ywcem, to ojciec poda kwiaciarni臋 do s膮du.


Zacz膮艂 ogl膮da膰 wisz膮ce na 艣cianach obrazy. Zatrzyma艂 si臋 d艂u偶ej przy p艂贸tnach przedstawiaj膮cych widoki Nowego Jorku. By艂y pe艂ne 偶ycia, wyzywaj膮ce. Przez uchylone drzwi Marion uwa偶nie obserwowa艂a wyraz jego twarzy.

- To s膮 obrazy mojego brata - poinformowa艂a go艣cia.

- By艂 dobrym malarzem - przyzna艂 Hadrian.

- Dzi臋kuj臋 ci. - 艁zy b艂ysn臋艂y jej w oczach. Wiele os贸b zachwyca艂o si臋 pracami Keitha, ale proste s艂owa Hadriana bardzo j膮 poruszy艂y.

Dostrzeg艂 jej wzruszenie.

- Co z moj膮 herbat膮? - spyta艂, patrz膮c na ni膮 z g贸ry.

_ Chyba b臋d臋 musia艂a wyrzuci膰 wszystkie swoje pantofle i kupi膰 kilka par na wy偶szych obcasach. Jeste艣 dla mnie za wysoki.

_ Mog臋 chodzi膰 na zgi臋tych kolanach - zaproponowa艂.

_ B臋dzie wtedy wstyd przed lud藕mi- odrzek艂a.

_ Tch贸rz - powiedzia艂, wchodz膮c do kuchni. - Wydaje mi si臋, 偶e znalaf艂em si臋 w laboratorium NASA. Kiedy wystartuje rakieta?

_ O pi膮tej trzydzie艣ci. Przez 艣wietlik w dachu.

_ A gdzie moja herbata? - spyta艂. - Moja kuzynka, Bryony Rose, ju偶 dawno wszystko by mia艂a przygotowane.

Marion nie zareagowa艂a. Bryony jeszcze si臋 z ni膮 nie skontaktowa艂a, pomy艣la艂.

_ Nie mam w domu herbaty - przyzna艂a Marion ze wstydem.

- Nie masz herbaty? - spyta艂 zdumiony.

_ Nie. Mam za to szesna艣cie r贸偶nych gatunk贸w kawy.

_ Nie wierz臋. - Zacz膮艂 otwiera膰 szafki kuchenne, przewa偶nie puste. - Chc臋 ci zada膰 proste pytanie. Co ty jesz?

_ Cz臋sto sto艂uj臋 si臋 na mie艣cie. Codziennie jem razem z ojcem lunch w biurze, a wieczorem zamawiam co艣 przez telefon ...

- Pewnie pizz臋.

_ Albo wychodz臋 na kolacj臋 - doko艅czy艂a Marion.

_ Czy chcesz przez to powiedzie膰, 偶e nie umiesz gotowa膰?

Wzruszy艂a ramionami.

- Przykro mi.

Wzni贸s艂 r臋ce do sufitu.

- Kto by si臋 tego spodziewa艂?

- A ty urniesz gotowa膰? - spyta艂a.

_ Oczywi艣cie. Bardzo dobrze gotuj臋. W艂a艣ciwie ... - Spoj­rza艂 na zegarek. - Mo偶e by艣my od艂o偶yli zwiedzanie portu na kiedy indziej, a ja ugotowa艂bym ci porz膮dny obiad, tutaj, w NASA.

Czu艂a, 偶e Hadrian 偶artuje, chc膮c wybawi膰 j膮 z zak艂opotania. Ta niezwyk艂a u me偶czyzny delikatno艣膰 g艂臋boko j膮 wzruszy艂a.鈥

- Dobrze. Musz臋 ci臋 jednak ostrzec, 偶e jestem przyzwycza­jona jada膰 w najlepszych restauracjach francuskich, w艂oskich, greckich ...

- Greckich, 艣meckich - przedrze藕nia艂 j膮 Hadrian. - Po­trzebujesz porz膮dnego obiadu, w stylu Yorkshire, takiego, jaki zawsze robi艂a Ma-Marta.

- Ma-Marta? M贸wisz o swojej ciotce?

- Zacz膮艂em j膮 traktowa膰 jak matk臋, ale nie chcia艂em nazywa膰 jej matk膮. Uwa偶a艂em, 偶e to by艂oby nielojalne w sto­sunku do mojej zmar艂ej mamy. Nie by艂oby te偶 w porz膮dku, gdybym nazywa艂 j膮 ciotk膮. Kocha艂a mnie na r贸wni ze swoimi c贸rkami.


- Ma-Marta. To bardzo 艂adnie brzmi - powiedzia艂a Marion. Przez chwil臋 patrzyli na siebie w milczeniu, po czym spu艣cili wzrok zawstydzeni.

- No dobrze. Najbardziej tradycyjn膮 potraw膮 jest rostbef i Yorkshire pudding. Upiek臋 ziemniaki i przygotuj臋 jak膮艣 jarzyn臋. Jakie jarzyny lubisz?

- 呕adnych. Przewa偶nie nie jadam jarzyn.

- Wypadn膮 ci w艂osy i z臋by. Zrobi臋 ci brukselk臋.

- Tylko nie brukselk臋! - wykrzykn臋艂a.

Toczyli jeszcze sp贸r o brukselk臋, wysiadaj膮c z taks贸wki przed supermarketem.

Hadrian wsun膮艂 monet臋 i odczepi艂 w贸zek.

- Pozwol臋 ci nim kierowa膰, je艣li na to zas艂u偶ysz - powiedzia艂.


Leslie Ventura otworzy艂 drzwi biura c贸rki.

- Ciao, bambina ... - Biuro Marion by艂o puste, co go ogromnie zdziwi艂o. Wzrok jego pad艂 na du偶膮 szar膮 kopert臋, le偶膮c膮 na biurku. Zauwa偶y艂 adres: Burlington, Vermon艂.

To musia艂o mie膰 jaki艣 zwi膮zek z przej臋ciem Gemfaine Corporation. Leslie szybko otworzy艂 kopert臋 i zacz膮艂 przegl膮da膰 jej zawarto艣膰. U艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem. To wygl膮da艂o na dobry interes. Nie zna艂 tej ... jeszcze raz spojrza艂 na nazwisko, Bryony Rose. Ale je艣li ta posiad艂o艣膰 rzeczywi艣cie by艂a taka, jak j膮 opisywa艂a, to b臋dzie idealnym dodatkiem do 艂a艅cucha hoteli Germaine, kiedy Leslie przejmie t臋 korporacj臋; Szybko napisa艂 telegram do Bryony Rose i odda艂 go sekretarce do wys艂ania.

Marion wzi臋艂a w贸zek od Hadriana i zastanawia艂a si臋, jak on zareaguje, kiedy mu powie. Nie chcia艂a, 偶eby si臋 domy艣li艂, 偶e po raz pierwszy w 偶yciu jest w supermarkecie.

- Te k贸艂ka rozje偶d偶aj膮 si臋 na wszystkie strony! - zawo艂a艂a, z trudem popychaj膮c w贸zek.

Hadrian u艣miechn膮艂 si臋. Jej wytworna sylwetka nie pasowa艂a do p贸艂ek pe艂nych puszek z fasol膮 i 偶ywno艣ci膮 dla ps贸w.

- Pomog臋 ci. M臋ska r臋ka zawsze jest potrzebna.

- Szowinista.

Sprzeczaj膮c si臋 偶artobliwie, zrobili wreszcie zakupy. Hadrian da艂 si臋 przekona膰 i zamiast brukselki kupi艂 pory i szpinak.

Kiedy wr贸cili do hotelu, portier prze偶y艂 kolejny tego dnia szok - po raz pierwszy zobaczy艂 Marion Ventura powracaj膮c膮 z miasta z torbami pe艂nymi zakup贸w.


Bruno widzia艂 ich, jak wchodz膮 do budynku. Siedzia艂 w samochodzie, przemalowanym teraz na brudnopopielaty kolor. Dr臋czy艂y go wyrzuty sumienia. Nie m贸g艂 zrozumie膰, jak to si臋 sta艂o, 偶e jej nie zabi艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e Morgan nigdy si臋 o tym nie dowie. Postanowi艂 naprawi膰 sw贸j b艂膮d. Ale jak dostanie si臋 do jej mieszkania? Portier by艂 m艂ody i silny. Nie da艂by sobie z nim rady. Musia艂 wymy艣li膰 co艣 innego.


- Chyba zepsu艂e艣 mi reputacj臋 - powiedzia艂a Marion, kiedy Hadrian rozpakowywa艂 zakupy w kuchni.

- A co z moj膮 reputacj膮? - odparowa艂.

Postawi艂a dwie szklanki campari na mannurowym blacie. Usiad艂a na sto艂ku i patrzy艂a, jak Hadrian w skupieniu przygoto­wuje obiad. Kosmyk w艂os贸w opada艂 mu na oczy i Marion mia艂a ochot臋 go odgarn膮膰. Co by wtedy zrobi艂, pomy艣la艂a, wolno s膮cz膮c drinka.


- Gotowe - obwie艣ci艂 wreszcie Hadrian. - Mi臋so musi si臋 jeszcze piec, wi臋c mamy teraz troch臋 czasu dla siebie.


- Co proponujesz? - spyta艂a. Chcia艂a powiedzie膰 to 偶artob­liwie, a.le z jego spojrzenia wyczyta艂a, 偶e zabrzmia艂o to zupe艂nie inaczej. Nie czu艂a jednak za偶enowania.

Hadrian u艣miechn膮艂 si臋 smutno.

- Wiem, co chcia艂bym. Ale na to jest jeszcze za wcze艣nie.

- Naprawd臋? - spyta艂a cicho.

- Marion, znamy si臋 zaledwie od dw贸ch dni.

- Wiem.

- Nic o sobie nie wiemy.

- Tak my艣lisz? Wydaje mi si臋, 偶e ju偶 dobrze si臋 znamy - zaoponowa艂a.

- Mariofl, powinni艣my by膰 ostro偶ni.

U艣miechn臋艂a si臋 dr偶膮c, Dzia艂o si臋 z ni膮 co艣 dziwnego.


Przecie偶 zawsze zachowywa艂a si臋 bardzo ostro偶nie. A teraz niczego si臋 nie ba艂a. Hadrian by艂 przecie偶 przy niej.


- Marion ... Chod藕, usi膮d藕 przy mnie. Chc臋 z tob膮 po­rozmawia膰. - Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋, a po jej ciele przebieg艂 dreszcz.

Nagle odezwa艂 si臋 domofon. Marion ze z艂o艣ci膮 wcisn臋艂a przycisk. Hadrian us艂ysza艂 st艂umiony g艂os.

- Dobrze. Przy艣lij go na g贸r臋.

- Go艣膰? - spyta艂.

- Nie. Tylko pos艂aniec.


Rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi. Marion otworzy艂a i zobaczy艂a ogromny bukiet kwiat贸w, spoza kt贸rego niewidoczny m臋偶czyzna mrukn膮艂:

- Ptzesy艂ka dla pani Ventura.

- Dzi臋kuj臋. - Odebra艂a od niego kwiaty, lecz pos艂aniec nadal sta艂 w drzwiach. Zorientowa艂a si臋, 偶e czeka na napiwek. - Chwileczk臋.

Ani ona, ani Hadrian nie zauwa偶yli, 偶e m臋偶czyzna wchodzi do mieszkania. Spod naci膮gni臋tej na czo艂o niebieskiej czapki uwa偶ne oczy 艣ledzi艂y ka偶dy fragment pokoju. Obejrza艂 okna. i wyj艣cie przeciwpo偶arowe. Szybko zlustrowa艂 zamki w drzwi41ch. Zapami臋ta艂 r贸wnie偶 rodzaj alannu. Marion wr贸ci艂a z dwudziestodolarowym banknotem. Mrukn膮艂 jakie艣 podzi臋ko­wanie i wyszed艂. By艂 tam tylko chwil臋, ale wiedzia艂 ju偶 wszystko o systemie zabezpieczenia. Morgan powinien by膰 z niego zadowolony.

Marion szybko zamkn臋艂a drzwi. Nie zwr贸ci艂a uwagi, 偶e przy bukiecie kwiat贸w nie ma 偶adnej wizyt贸wki.


Hadrian poci膮gn膮艂 j膮 na kanap臋 i spojrza艂 z powag膮 w oczy.

- Marion, musimy sobie wyja艣ni膰 pewne rzeczy, nie uwa偶asz?

Skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. Westchn膮艂.

- Uczciwo艣膰 wymaga ... Chcia艂em ci powiedzie膰, 偶e cho­cia偶 dopiero si臋 poznali艣my, jestem w tobie prawie za­kochany.

- Tylko prawie?

- Nie 偶artuj.

- Nie 偶artuj臋. Ja te偶 jestem w tobie zakochana.

- Daj spok贸j! - powiedzia艂 szorstkim tonem. Marion wzdrygn臋艂a si臋. - Tak 艂atwo ci臋 zrani膰. Czy ty tego nie rozumiesz?

Potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Jeszcze nigdy nie czu艂am si臋 taka silna. Hadrian westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Marion, jeste艣 bardzo bogat膮 kobiet膮, a ja nie jestem bogaty. Nie jestem nawet 艣rednio zamo偶ny.

- Wi臋c?

Przez ca艂e 偶ycie Marion obraca艂a si臋 w艣r贸d ludzi, dla kt贸rych pieni膮dze by艂y najwa偶niejsz膮 rzecz膮. Czu艂a jednak, 偶e temu Anglikowi z Yorkshire zupe艂nie nie zale偶y na jej fortunie.

Hadrian by艂 zdumiony jej reakcj膮.


- Wi臋c ... ludzie pomy艣l膮, 偶e ty oszala艂a艣, a ja zdoby艂em g艂贸wn膮 wygran膮.

- Wiem, 偶e tak b臋dzie - odpowiedzia艂a cicho.

- Nie m贸w mi tylko, 偶e ci臋 to nic nie obchodzi. - Przesun膮艂 palcem po jej policzku. - To nie jest 艂atwe, kochanie. To, co m贸wi膮 ludzie, cz臋sto boli. Jest jeszcze prasa. B臋dzie pe艂no brzydkich domys艂贸w i z艂o艣liwo艣ci. A tw贸j ojciec ...

- Tak - powiedzia艂a Marion. - Tatu艣 b臋dzie ... zdziwiony.

- Tatu艣 b臋dzie w艣ciek艂y - poprawi艂 j膮 i oboje wybuchn臋li g艂o艣nym 艣miechem.

- Co zrobimy? - spyta艂a powa偶nie.

- Wstawimy ziemniaki do piekarnika - odpowiedzia艂 i poszed艂 do kuchni, a Marion pod膮偶y艂a za nim. Wiedzia艂a, 偶e jego obawy wynikaj膮 z troski o ni膮. Ale tym razem wiedzia艂a, czego naprawd臋 chce. Ona i Hadrian mieli prawo do jakiej艣 szansy w 偶yciu. Zas艂ugiwali na ni膮.

- Nie mam zamiaru dostosowywa膰 swojego 偶ycia do cudzych oczekiwa艅 - o艣wiadczy艂a ..

- Dzielna jeste艣. - Wyczu艂a w jego g艂osie podziw.

- Pomo偶esz mi? - spyta艂a.

- W jaki spos脫b?

- Pozwolisz mi si臋 kocha膰, nie my艣l膮c o tych wszystkich obci膮偶eniach?

W tym momencie czas si臋 jakby zatrzyma艂. Ich oczy si臋 spotka艂y i rozpocz臋艂y dialog. W ko艅cu Hadrian odetchn膮艂.

- Tak. Ale tylko pod jednym warunkiem.

Marion zesztywnia艂a.

- Jakim?

- 呕e ty te偶 pozwolisz mi si臋 kocha膰.

- Za艂atwione.

- Jeste艣 wspania艂omy艣lna.

- Staram si臋, jak mog臋.

- Chod藕 do mnie.

- Chcesz mnie poca艂owa膰?

_ Nie. - Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮. - Chc臋 ci臋 nauczy膰 gotowa膰 pory.

- W takim razie ...

Jednak kiedy do niego podesz艂a, z艂apa艂 j膮 w ramiona i przywar艂 do niej gor膮cymi wargami. Przytuli艂a si臋 mocno do niego i rozchyli艂a wargi. Ich j臋zyki si臋 spotka艂y. Hadrian nie m贸g艂 si臋 od niej oderwa膰. Delikatny zapach jej cia艂a do­prowadza艂 go do szale艅stwa. W strz膮艣ni臋ty, oszo艂omiony i nie­wymownie szcz臋艣liwy uni贸s艂 w ko艅cu g艂ow臋 i spojrza艂 w jej rozp艂omienion膮 twarz. Musi odszuka膰 Bryony i wszystko jej wyt艂umaczy膰 ...

- Kocham ci臋, Hadrianie - szepn臋艂a Marion.

艁agodnie odsun膮艂 j膮 od siebie. Mieli przed sob膮 tak wiele przeszk贸d do pokonania. Jak powie Bryony, 偶e straci艂a swojego jedynego sojusznika? Jak poradzi sobie z tym nowym dla niego uczuciem? Jak b臋dzie si臋 porusza艂 w 艣wiecie, w kt贸rym 偶y艂a Marion? Nie m贸g艂 jej przecie偶 zaproponowa膰, aby zechcia艂a 偶y膰 w jego 艣rodowisku. Jak sobie poradz膮 z niech臋ci膮 wszystkich jej znajomych?

Pozostaje jeszcze jej ojciec, Leslie Ventura.

- Chyba zwariowali艣my - powiedzia艂.

- No to co.


Spad艂 pierwszy 艣nieg i nikt o niczym inoym nie m贸wi艂. Bryony wielokrotnie s艂ysza艂a rozmowy narciarzy, kt贸rzy chwalili dobrze przygotowane trasy. B臋d膮c pod wra偶eniem tego, co us艂ysza艂a, postanowi艂a sama si臋 o tym przekona膰. Wjecha艂a wyci膮giem krzese艂kowym na jedno z najwy偶szych wzniesie艅. Mia艂a bardzo dobry ekwipunek narciarski. Kupi艂a najlepsze i naj dro偶sze narty, kijki, gogle i ciep艂y kombinezon w kolorze wi艣niowym. Mimo to by艂a zdenerwowana. Wydawa艂o jej si臋, 偶e wszyscy od razu poznaj膮, 偶e jest nowicjuszem, kt贸ry tylko udaje, 偶e nale偶y do grona wtajemniczonych.

Kiedy jednak okaza艂o si臋, 偶e nikt nie zwraca na ni膮 uwagi, zacz臋艂a si臋 uspokaja膰. Tego dnia g贸ry wygl膮da艂y wspaniale. Gdzie艣 bardzo daleko w dole le偶a艂o Stowe otoczone drzewami, kt贸rych li艣cie zachowa艂y jeszcze jesienne barwy. Blask s艂o艅ca by艂 tak ostry, 偶e zaciska艂a z臋by z b贸lu. W艂o偶y艂a gogle i poczu艂a, 偶e opuszcza j膮 odwaga. Wszyscy narciarze zje偶d偶ali ju偶 w d贸艂 stoku, kt贸rego widok napawa艂 j膮 przera偶eniem. Nagle us艂ysza艂a za sob膮 rozbawiony g艂os.

- Porwa艂a艣 si臋 z motyk膮 na s艂o艅ce, Bryony Rose. Obok niej sta艂 Kynaston Germaine.

- Nie wiem, co przez to rozumiesz - powiedzia艂a gniewnym tonem.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Nie? Wydawa艂o mi si臋, 偶e jeste艣 troch臋 zdenerwowana, ale je艣li ta trasa jest dla ciebie odpowiednia ... - Wbi艂 kijki w 艣nieg, szykuj膮c si臋 do zjazdu.

- Nie! - krzykn臋艂a, chocia偶 ch臋tnie cofn臋艂aby te s艂owa. Odwr贸oi艂 si臋 i spojrza艂 na ni膮 z u艣miechem. Mia艂a ochot臋 zetrze膰 mu ten ironiczny u艣miech z twarzy. Musia艂a jednak przyzna膰, 偶e wygl膮da wspaniale w ciemnogranatowym kom­binezonie i pomara艅czowej kurtce. .

- Co艣 nie tak? - spyta艂 spokojnie, lecz wargi mu dr偶a艂y, domy艣li艂a si臋 wi臋c, i偶 doskonale zdaje sobie spraw臋 z tego, co si臋 z ni膮 dzieje.

Do diab艂a z nim. Nie da mu tej satysfakcji. Tylko czeka na to, 偶eby go poprosi艂a o pomoc. Pr臋dzej umrze. Desperacko szuka艂a w my艣lach jakiego艣 zdania, kt贸re mog艂oby uratowa膰 jej honor. - Zastanawia艂am si臋 w艂a艣nie, czy ustali艂e艣 ju偶 cen臋. Za farm臋 - doda艂a rzeczowym tonem kobiety interesu.

Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Jeszcze nie - powiedzia艂 weso艂o. - Zje偶d偶asz? - spyta艂, wskazuj膮c strom膮 i niebezpieczn膮 tras臋. Na jego wargach zn贸w pojawi艂 si臋 t艂umiony u艣miech.

Sppjrza艂a w d贸艂 i przypomnia艂a sobie 艂agodny suchy stok, na kt贸rym pobiera艂a lekcje jazdy na nartach.

- Za chwil臋, jed藕 pierwszy. - Chc臋 tu jeszcze chwil臋 posta膰 i popatrze膰 na ten pi臋kny widok. Przecie偶 po to przyjecha艂am do Vermont.

- Niew膮tpliwie - rzuci艂 kpi膮co i szybko ruszy艂 w d贸艂.

Nie mog艂a uwierzy膰 w艂asnym oczom. Zostawi艂 j膮 sam膮! O Bo偶e, co ona teraz zrobi? W ko艅cu przyjecha艂 wyci膮g i pojawi艂o si臋 kilku narciarzy. Poczu艂a si臋 troch臋 lepiej. Przecie偶 mo偶e zjecha膰 w d贸艂 wyci膮giem.


Daleko w dole, za ciemn膮 lini膮 jode艂, oznaczaj膮c膮 zmian臋 trasy, dostrzeg艂a pomara艅czowy punkt. Domy艣li艂a si臋, 偶e to Kynaston tam stoi i bacznie j膮 obserwuje. Wydawa艂o jej si臋, 偶e s艂yszy jego drwi膮cy 艣miech. Gdyby zobaczy艂, 偶e zje偶d偶a wyci膮giem, mia艂by niez艂膮 zabaw臋. Nie mo偶e pozwoli膰 sobie na takie upokorzenie. Poza tym wcieli艂a si臋 przecie偶 w kobiet臋 艣wiatow膮, kt贸ra 艣wietnie je藕dzi na nartach i kt贸ra mog艂aby zjecha膰 z tego stoku nawet z zamkni臋tymi oczami.


Przypi臋艂a narty. Wzi臋艂a g艂臋boki oddech, staraj膮c si臋 przypo­mnie膰 sobie wszystkie wskaz贸wki instruktora. Na pewno jej si臋 uda. Kiedy uczy艂a si臋 na suchym stoku w Y orkshire, nie by艂o to wcale takie trudne, ale w tym wypadku potrzebna by艂a inna technika jazdy. A na dodatek Kynaston nadal sta艂 tam w dole i czeka艂, a偶 ona zrobi z siebie po艣miewisko.


- Hej, Colin, tutaj. Jack Mensing m贸wi艂, 偶e tam jest 艣wie偶szy 艣nieg.


Bryony odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a ch艂opca, kt贸ry najpraw­dopodobniej nie mia艂 jeszcze pi臋tnastu lat. Jego przyjaciel by艂 mniej wi臋cej w tym samym wieku. Znowu zosta艂a sama. Wyobrazi艂a sobie min臋 Kynastona, kt贸ry pomaga jej zjecha膰 w d贸艂. Nie sprawi mu tej przyjemno艣ci. Nie namy艣laj膮c si臋 d艂u偶ej, ruszy艂a 艣ladem dw贸ch nastolatk贸w, kt贸rzy dawno znikn臋li jej z oczu. Po chwili znalaz艂a si臋 ju偶 poza dobrze oznakowan膮 tras膮, od kt贸rej oddziela艂 j膮 szpaler drzew.


Zje偶d偶a艂a wolno, zakosami. Czu艂a, 偶e robi to niezr臋cznie, ale w tej chwili jedynym jej celem by艂o utrzymanie si臋 na nogach. Nie my艣la艂a o 艂adnym stylu, chcia艂a jedynie znale藕膰 si臋 na dole. Stara艂a si臋 jecha膰 jak najwolniej, 偶eby nie straci膰 kontroli nad nartami. Nie obchodzi艂o jej, ile godzin zajmie to powolne zsuwanie si臋 w d贸艂. Pot sp艂ywa艂 jej po czole, bola艂y j膮 mi臋艣nie n贸g. Nie spuszcza艂a z oczu 艣lad贸w, kt贸re wy偶艂obi艂y w 艣niegu narty dw贸ch ch艂opc贸w. Nagle przysz艂o jej do g艂owy, 偶e je艣li ci dwaj nie znaj膮 drogi, to wszyscy troje mog膮 zab艂膮dzi膰 i zamar­zn膮膰 na 艣mier膰, zanim kto艣 ich odnajdzie.

,

W tym momencie straci艂a kontrol臋 nad nartami i upad艂a na plecy, ale zaraz si臋 podnios艂a. Kynaston, kt贸ry ca艂y czas bacznie j膮 obserwowa艂, pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮. Wiedzia艂, 偶e nie powinien zostawia膰 jej samej na g贸rze. Czeka艂, a偶 znajdzie si臋 poni偶ej miejsca, w kt贸rym si臋 zatrzyma艂. By艂o oczywiste, 偶e jest pocz膮tkuj膮c膮 narciark膮, kt贸ra lekkomy艣lnie wybra艂a trudn膮 tras臋. Odetchn膮艂 z ulg膮, kiedy zauwa偶y艂, 偶e ma zamiar zjecha膰 w d贸艂 wyci膮giem. Ku jego przera偶eniu, zrezygnowa艂a z tego pomys艂u i nagle znikn臋艂a mu z oczu. Domy艣li艂 si臋, 偶e zjecha艂a z trasy. Ogarn臋艂a go w艣ciek艂o艣膰 na jej g艂upot臋. Ruszy艂 jej 艣ladem i po pi臋ciu nerwowych minutach zobaczy艂 j膮.

Patrzy艂, jak podnosi si臋 ze 艣niegu i rusza dalej. Nie mia艂a poj臋cia o je藕dzie na nartach, ale podziwia艂 jej determinacj臋. Gdyby wiedzia艂a, jak d艂ug膮 drog臋 musi jeszcze pokona膰, to usiad艂aby na 艣niegu i zala艂a si臋 艂zami,' pomy艣la艂. My艣l ta sprawi艂a mu dziwn膮 satysfakcj臋.

Nagle us艂ysza艂 charakterystyczny, niski d藕wi臋k. Wiedzia艂, 偶e ratownicy g贸rscy, zaniepokojeni wczesnymi opadami 艣niegu, ju偶 kilkakrotnie detonowali niebezpieczne nawisy. Rozejrza艂 si臋 i dostrzeg艂 lawin臋, kt贸ra nie zagra偶a艂a narciarzom, zje偶d偶aj膮cym oznakowan膮 tras膮, ale schodzi艂a zboczem, kt贸rym usi艂owa艂a zjecha膰 Bryony. B艂yskawicznie ruszy艂 w jej stron臋. Bryony nie s艂ysza艂a niczego poza swoim ci臋偶kim oddechem i 艂omotaniem serca. Na widok Kynastona straci艂a r贸wnowag臋. Chwyci艂 j膮 za rami臋, zanim zd膮偶y艂a upa艣膰.

- Co, u diab艂a ...

- Lawina! - krzykn膮艂.

Bryony zamar艂a z przera偶enia. Chcia艂a si臋 rozejrze膰, ale 艣ciskaj膮ca jej rami臋 d艂o艅 Kynastona popchn臋艂a j膮 w prz贸d. Zobaczy艂a tylko sun膮cy ku niej bia艂y ob艂ok. Teraz us艂ysza艂a wyra藕ny grzmot lawiny.

- Ruszaj! - krzykn膮艂 Kynaston.

- Ja tak nia potrafi臋 - j臋kn臋艂a.

- Wiem! - odkrzykn膮艂. - Jed藕 za mn膮. Na艣laduj moje ruchy.

Pu艣ci艂 jej rami臋 i pojecha艂 w d贸艂. Pomimo szoku zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e gdyby by艂 sam, m贸g艂by zjecha膰 o wiele szybciej. M贸g艂 j膮 zostawi膰 i ratowa膰 w艂asne 偶ycie. Zobaczy艂a, 偶e jedzie na nisko ugi臋tych nogach i zrobi艂a to samo. Na­艣ladowa艂a wszystkie jego ruchy, tak jak potrafi艂a. Kynaston co chwil臋 si臋 ogl膮da艂, by zorientowa膰 si臋 w sytuacji. Wydawa艂o mu si臋, 偶e lawina posuwa si臋 coraz wolniej. Stara艂 si臋 nie jecha膰 zbyt szybko, wiedz膮c, 偶e Bryony nie mog艂aby za nim nad膮偶y膰. Kiedy obejrza艂 si臋 znowu, by艂 ju偶 pewien, 偶e lawina ich nie dosi臋gnie. Powinien przekaza膰 Bryony t臋 wiadomo艣膰, ale nie zrobi艂 tego. Gniew ponownie ust膮pi艂 miejsca strachowi. T臋 idiotk臋 zasypa艂oby na tej nie oznaczonej trasie, na kt贸r膮 tak nieroztropnie wjecha艂a. W tej chwili le偶a艂aby prawdopodobnie pod zwa艂ami 艣niegu. Nie偶ywa. Obejrza艂 si臋. Twarz Bryony by艂a 艣miertelnie blada. Ten strach dobrze jej zrobi.

Bryony czu艂a b贸l wszystkich mi臋艣ni. Wydawa艂o jej si臋, 偶e Kynaston jedzie coraz szybciej. Wiedzia艂a, 偶e d艂ugo tego nie wytrzyma. Kilkakrotnie ledwie unikn臋艂a upadku. Jak d艂ugo jeszcze? Dobry Bo偶e, jak d艂ugo?

Gniew Kynastona powoli wygasa艂. Zobaczy艂, 偶e 艣nieg za nimi przesta艂 si臋 ju偶 porusza膰. Zwolni艂 i zatrzyma艂 si臋. Za­skoczona Bryony pojecha艂a dalej. Zauwa偶y艂, 偶e jedzie za szybko, aby przy swoich n臋dznych umiej臋tno艣ciach od razu si臋 zatrzyma膰. Ta idiotka powinna je藕dzi膰 na o艣lich 艂膮czkach. Ruszy艂 za ni膮. Bryony usi艂owa艂a zwolni膰, jecha膰 p艂ugiem, ale nic z tego nie wychodzi艂o. Nagle Kyn znalaz艂 si臋 przed ni膮.


- Zr贸b tak! - krzykn膮艂, demonstruj膮c, jakie ma wykonywa膰 ruchy.

艁zy pop艂yn臋艂y jej po policzkach. Nie wiedzia艂a, czy ze zm臋czenia, czy ze strachu, ale stara艂a si臋 go na艣ladowa膰. Kiedy w ko艅cu si臋 zatrzyma艂a, Kyn stan膮艂 przed ni膮 i z艂apa艂 j膮 w ramiona. Przewr贸cili si臋 oboje na 艣nieg. Przez chwil臋 Bryony le偶a艂a bez ruchu nie mog膮c uwierzy膰, 偶e jest po wszystkim.


- Co z lawin膮? - zapyta艂a. Kynaston popatrzy艂 w niebo.

_ Uciekli艣my prz,ed ni膮 - powiedzia艂 pozbawionym emocji g艂osem.

Zamkn臋艂a oczy i ukry艂a twarz na jego piersi. Zacz臋艂a dr偶e膰.

- My艣la艂am, 偶e umr臋.

Kynastona ogarn臋艂a furia. Poderwa艂 si臋 tak szybko, 偶e Bryony upad艂a na plecy. Zdj膮艂 jej gogle i pochyli艂 si臋 nad ni膮.

_ By艂a艣 tego cholernie bliska - warkn膮艂. Chwyci艂 j膮 za ramiona i zacz膮艂 potrz膮sa膰. G艂owa Bryony uderza艂a o 艣nieg. _ Wiesz, czym grozi zjechanie z wyznaczonego szlaku? Szczeg贸lnie je艣li jest si臋 pieprzonym nowicjuszem? - wrzasn膮艂.

Patrzy艂a na niego bez s艂owa ogromnymi, rozszerzonymi ze strachu oczami, w kt贸rych b艂yszcza艂y 艂zy. Wargi jej dr偶a艂y. Wiedzia艂a, 偶e uratowa艂 jej 偶ycie, 偶e nie zostawi艂 samej na stoku, cho膰 jej g艂upota mog艂a narazi膰 ich na 艣mier­telne niebezpiecze艅stwo.

- Kynaston, ja ...

Patrzy艂 teraz na ni膮 bez s艂owa, ale w oczach nie wida膰 ju偶 by艂o gniewu. Malowa艂o si臋 w nich uczucie, kt贸rego nie potrafi艂a nazwa膰. Pochyli艂 si臋 jeszcze ni偶ej.

_ Kynaston - szepn臋艂a, ale w tym momencie I przykry艂 wargami jej usta. Bezwiednie zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i unios艂a g艂ow臋, pragn膮c pog艂臋bi膰 poca艂unek. W jej wn臋trzu zap艂on膮艂 tak gor膮cy ogie艅, 偶e z pewno艣ci膮 stopi艂 艣nieg wok贸艂 nich. Kynaston zmusi艂 j膮, 偶eby rozsun臋艂a wargi, i wnikn膮艂 j臋zykiem do aksamitnego wn臋trza. Jej cia艂em wstrz膮sn膮艂 dreszcz. Poczu艂a, jak twardniej膮 jej sutki. 呕ar tego po偶膮dania powinien stopi膰 艣nieg, na kt贸rym le偶ymy, pomy艣la艂a. Czu艂a nap贸r jego cia艂a i tward膮 m臋sko艣膰. Rozchyli艂a uda i chwyci艂a go mocno za szyj臋. Drug膮 r臋k膮 odgarn臋艂a mu delikatnie w艂osy z czo艂a.

Kynaston zadr偶a艂. Jeden jej dotyk wystarczy艂, by rozpali艂a go do bia艂o艣ci. J臋kn膮艂, uni贸s艂 g艂ow臋 i odsun膮艂 si臋 od niej, ci臋偶ko dysz膮c. Otworzy艂 oczy i usiad艂. Bryony spojrza艂a na niego oszo艂omiona.

- Przepraszam - powiedzia艂a. Nie wiedzia艂a, za co prze­prasza: czy za to, 偶e narazi艂a go na niebezpiecze艅stwo, czy za to, 偶e go ca艂owa艂a. - Nie wiedzia艂am, 偶e za mn膮 jedziesz - doda艂a. - Nie prosi艂am ci臋 o to.

M贸wi膮c to usi艂owa艂a si臋 podnie艣膰. Kynaston, kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 wsta膰, poda艂 jej r臋k臋. Potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Dzi臋kuj臋, poradz臋 sobie - odpar艂a.

Obserwowa艂 w milczeniu jej wysi艂ki. Szybko zapomnia艂a o wdzi臋czno艣ci, pomy艣la艂.

- Przed nami d艂uga droga - rzek艂 beznami臋tnie. - Cofniemy si臋 teraz na oznakowan膮 tras臋, 偶eby dosta膰 si臋 do wyci膮gu. Zjedziemy nim na d贸艂. - M贸wi艂 tak, jakby to, co mi臋dzy nimi zasz艂o, w og贸le si臋 nie wydarzy艂o.

Pewnie, pomy艣la艂a ponuro Bryony. Nie mia艂o to dla niego 偶adnego znaczenia .. Zbyt cz臋sto ca艂uje pi臋kne kobiety. Po­stanowi艂a tak偶e nie okazywa膰 emocji.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a osch艂ym tonem. Zaraz jednak przypomnia艂a sobie, jak wiele mu zawdzi臋cza, i doda艂a ciep艂o: - Dzi臋kuj臋 ci za wszystko. Mog艂e艣 mnie przecie偶 tam zostawi膰 ...

U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. Tego w艂a艣nie po nim oczekiwa艂a. Musi by膰 teraz zdziwiona, 偶e tego nie zrobi艂.

- Nie ma.o czym m贸wi膰. Pos艂uchaj, w Vermont jest du偶o wi臋cej ciekawych rzeczy ni偶 tylko jazda na nartach. - W jego g艂osie zabrzmia艂o ostrze偶enie. - Powinna艣 da膰 sobie spok贸j z wyprawami w g贸ry. Mog臋 ci臋 jutro zabra膰 na wycieczk臋 i pokaza膰 mniej niebezpieczne miejsca - zaproponowa艂.

W pierwszym odruchu chcia艂a odm贸wi膰, zmieni艂a jednak zamiar.

- Dzi臋kuj臋. Z przyjemno艣ci膮 si臋 wybior臋. Kiwn膮艂 g艂ow膮. Szybko dosz艂a do siebie.

- Przyjad臋 po ciebie jutro rano o dziewi膮tej.



Ju偶 od kilku tygodni Lance Prescott flirtowa艂 z c贸rk膮 pewnego tekstylnego magnata i dzi艣 wa偶y艂y si臋 jego losy. Przygasi艂 艣wiat艂a i poda艂 jej kieliszek sch艂odzonego szampana. St膮d by艂 zaledwie krok do sypialni. Rozbiera艂 dziewczyn臋 powoli, staraj膮c si臋 nie zwraca膰 uwagi na jej grube uda i wydatny brzuch. Na szcz臋艣cie szybko zgasi艂a 艣wiat艂o i przy­ci膮gn臋艂a go do siebie. Po chwili by艂 ju偶 w niej. Wyczuwa艂

~

rosn膮ce po偶膮danie dziewczyny i jego ruchy sta艂y si臋 szybsze.


Musia艂 da膰 jej zaspokojenie. Chcia艂, 偶eby by艂a z niego zadowo­lona. Dlatego drgn膮艂 gwa艂townie na ostry d藕wi臋k dzwonka. Powiedzia艂 jej, 偶e za chwil臋 wr贸ci, i p臋dem pobieg艂 do przedpokoju. Uchyli艂 drzwi i wyjrza艂, nie otwieraj膮c 艂a艅cucha.

_ Wpu艣膰 mnie - us艂ysza艂 szept Morgana. - Czy jest u ciebie Gina Knight? - Jego g艂os by艂 tak dono艣ny, 偶e Lance by艂 pewny, i偶 s艂ycha膰 go r贸wnie偶 za zamkni臋tymi drzwiami sypialni. _ Wiem, 偶e jest nadziana - doda艂 weso艂o, podnosz膮c g艂os o jeszcze par臋 ton贸w. - Czy ona wie, jak desperacko po-

trzebujesz pieni臋dzy?

Lance patrzy艂 na niego bezradnie.

_ Ty skurwielu - odezwa艂 si臋 wreszcie, patrz膮c, jak dziew­czyna mija go bez s艂owa. Razem z ni膮 znikn臋艂a ca艂a nadzieja na pieni膮dze. Lance spojrza艂 na Morgana. - Mam ochot臋 ci臋 zabi膰 - powiedzia艂. Obaj dobrze wiedzieli, 偶e nigdy by si臋 na to nie odwa偶y艂.

Morgan u艣miechn膮艂 si臋路

_ Nie mog艂em przecie偶. pozwoli膰, aby艣 teraz dorwa艂 si臋 do pieni臋dzy. Nie potrzebowa艂by艣 wtedy tych milion贸w, kt贸re da nam Leslie Ventura za swoj膮 ukochan膮 c贸reczk臋路



Hadrian rozejrza艂 si臋 po pustym pokoju. W k膮cie sta艂 'zlew i kuchenka. Du偶e okno wychodzi艂o na ulic臋. 艢ciany pomalowane by艂y na brzydki, brudnoniebieski kolor, a farba schodzi艂a z nich p艂atami.

- Bior臋 go - powiedzia艂.

Agent przyj膮艂 t臋 wiadomo艣膰 z widoczn膮 ulg膮.


- Czy chce pan zawrze膰 umow臋 na trzy miesi膮ce, czy na d艂u偶szy okres, panie Boulton? Oczywi艣cie umowa na d艂u偶szy okres jest bardziej op艂acalna.


- Oczywi艣cie - powt贸rzy艂 za nim Hadrian, ale podpisa艂 umow臋 na trzy miesi膮ce.

Przedstawiciel agencji wr臋czy艂 mu klucze i wyszed艂. Hadrian zacz膮艂 ogl膮da膰 swoje nowe mieszkanie. Stwierdzi艂, 偶e po odkr臋ceniu kurka p艂ynie woda, a telefon dzia艂a. Szybko wystuka艂 numer, kt贸ry zna艂 ju偶 na pami臋膰.

- Cze艣膰, to ja.

- Cze艣膰 "ja" - odpowiedzia艂 ,ciep艂y g艂os po drugiej stronie, s艂uchawki.


- D艂ugo nie odbiera艂a艣 - zauwa偶y艂. Na spotkanie z agentem przyszed艂 zaraz po pierwszym dniu pracy w Ventura Industries. W g艂owie hucza艂o mu jeszcze od cyfr.

- Wyci膮gn膮艂e艣 mnie z wanny.

Wszystkie cyfry -natychmiast ulecia艂y mu z pami臋ci. Ich miejsce zaj膮艂 obraz' Marion, kt贸ra wysz艂a z k膮pieli i stoi w narzuconym na ramiona szlafroku, a piana sp艂ywa z jej cia艂a.

- To nie w porz膮dku - powiedzia艂. - Wyobrazi艂em sobie ciebie ca艂膮 w pianie, tymczasem stoj臋 w pustym mieszkaniu, gdzie jest tylko zlew, telefon i z艂a偶膮ca ze 艣cian farba.

- ,Masz mieszkanie? - wykrzykn臋艂a Marion. - Tak szybko?

- Zgodzi艂em si臋 na brudny, ale za to elegancki pok贸j - powiedzia艂 ze 艣miechem, rozgl膮daj膮c si臋. - Chyba nie zdo艂am ci臋 nam贸wi膰, 偶eby艣 kupi艂a par臋 pusz臋k farby w pastelowym kolorze i przyjecha艂a pom贸c mi pomalowa膰 艣ciany.

- Nie zdo艂asz? - mrukn臋艂a. - Daj mi p贸艂 godziny. Jaki jest tw贸j ulubiony kolor?

- Hm ... my艣l臋, 偶e jasno偶贸艂ty. Dlaczego pytasz?

- Chcesz pomalowa膰 mieszkanie na 偶贸艂to? - spyta艂a zdziwiona. - Co prawda gust to indywidualna sprawa. Nied艂ugo tam b臋d臋路


Hadrian poda艂 jej adres i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Marion stale sprawia艂a mu niespodzianki. Zrobi艂 sobie herbat臋 i powr贸ci艂 my艣lami do ci臋偶kiego dnia w firmie. Wydzia艂 rachunkowo艣ci zajmowa艂 ogromn膮 przestrze艅, kt贸ra podzielona zosta艂a na ma艂e, przeszklone sektory. Jego szef, Herb Lawrence, natychmiast posadzi艂 go przy stosie rachunk贸w. Po kilku godzinach Hadrian, przyzwyczai艂 si臋 do ogromnych sum figuruj膮cych w ksi臋gach rachunkowych.

Rozejrza艂 si臋 jeszcze raz po mieszkaniu i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Czy naprawd臋 Ksi臋偶niczka Ventura przywiezie tutaj farb臋?

Podszed艂 do okna i wyjrza艂 na ulic臋. W 艣wiat艂ach Manhattanu po艂yskiwa艂y budynki biurowe i mieszkalne. Niebo, usiane by艂o gwiazdami. Pomy艣la艂 o Bryony. Tam, gdzie si臋 teraz znajdowa艂a, gwiazdy na pewno 艣wieci艂y ja艣niej, a powietrze by艂o bardziej przejrzyste. Nie zachwyci艂by jej widok, jaki roztacza艂 si臋 z tego okna. Domy艣la艂 si臋 ju偶, gdzie mo偶e by膰. Marion powiedzia艂a mu, 偶e jej ojciec chce kupi膰 farm臋 w Vermont, wbrew jej woli. Poczu艂 wyrzuty sumienia na my艣l, jak 艂atwo m贸g艂by wydoby膰 z Marion informacj臋 o tym, kto jest w艂a艣cicielem farmy. By艂 pewny, 偶e to Bryony Rose naby艂a farm臋 i chcia艂a j膮 sprzeda膰 Ventura Industries, aby u艂atwi膰 im przej臋cie Germaine Cor­poration. Sam nie wiedzia艂, czy powinien si臋 cieszy膰, czy martwi膰 tym, 偶e Marion postanowi艂a nie przejmowa膰 偶adnej korporacji, tylko zbudowa膰 od podstaw w艂asny kompleks hoteli. Nie chcia艂 znale藕膰 si臋 w sytuacji, w kt贸rej b臋dzie musia艂 dokonywa膰 wyboru pomi臋dzy dwiema kobietami, kt贸re kocha艂 nad 偶ycie. Wiedzia艂 ju偶, 偶e Bryony jest w Stowe. Ale nie wiedzia艂, jak daje sobie rad臋.

Zmarszczy艂 czo艂o. Bryony sta艂a si臋 pi臋kn膮 kobiet膮. Je艣li spotka艂a si臋 z Kynastonem Germaine (a na pewno ju偶 si臋 o to postara艂a), on mo偶e zrobi膰 jej krzywd臋. Nikt nie zdo艂a jej jednak przekona膰, 偶eby zostawi艂a wszystko, wyjecha艂a z Ver­mont i zaniecha艂a my艣li o zem艣cie. By艂a obsesyjnie poch艂oni臋ta t膮 my艣l膮. Mo偶e to w艂a艣nie j膮 uratuje, pociesza艂 si臋.

- B膮d藕 ostro偶na, Bryn - szepn膮艂.

Bryony usun臋艂a si臋 na bok, kiedy Kynaston si臋gn膮艂 do kontaktu i zapali艂 艣wiat艂o.

- Nareszcie w domu - powiedzia艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Sp臋dzili ca艂y dzie艅 na zwiedzaniu okolicy. Bryony stara艂a si臋 by膰 czaruj膮ca i dowcipna. Pozwala艂a bra膰 si臋 pod r臋k臋, kiedy szli po oblodzonej ulicy, i nie reagowa艂a gwahownie na ka偶dy dotyk Kynastona. Zjedli kolacj臋 w uroczej atmosferze. Nie mog艂a jednak zrozumie膰, dlaczego przyj臋艂a zaproszenie do jego domu za miastem.

_ Wygl膮da imponuj膮co - powiedzia艂a, rozgl膮daj膮c si臋路 Pierwsz膮 rzecz膮, jaka rzuci艂a jej si臋 w oczy, by艂 du偶y, zbudowany z cegie艂 kominek. Kyn dorzuci艂 do niego kilka sosnowych polan.

Na jednej ze 艣cian wisia艂 obraz Rubensa i bia艂o-granatowa flaga college'u, do kt贸rego chodzi艂a siostra Kyna. Bryony spodziewa艂a si臋, 偶e w takim domu znajdzie bardziej wyszukane i kosztowne meble. Podesz艂a do du偶ych okien, z kt贸rych roztacza艂 si臋 widok na miasto. Kyn by艂 jednak szybszy i zaci膮g­n膮艂 zas艂ony. Bryony zamar艂a z przera偶enia.

_, Nie lubisz tego widoku? - spyta艂a przez zaci艣ni臋te gard艂o.

_ Kocham ten widok. Dlatego kupi艂em ten dom. Nie po­dzielam jednak zwyczaju moich rodak贸w, kt贸rzy zapalaj膮 艣wiat艂o i zostawiaj膮 ods艂oni臋te okna. Wol臋 intymny nastr贸j.

Czy偶by chcia艂 j膮 przestraszy膰? Wizyta w domu samotnego m臋偶czyzny nie powinna by膰 niczym szczeg贸lnym dla kobiety 艣wiatowej. Dlaczego wi臋c mia艂a uczucie, 偶e celowo wystawia j膮 na pr贸b臋? Sprawdza艂, jak daleko mo偶e si臋 posun膮膰?

_ Je艣li dobrze pami臋tam, m贸wili艣my co艣 o gor膮cej czekoladzie - powiedzia艂 cicho.

Bryony odetchn臋艂a z ulg膮. Przez chwil臋 zostanie sama. Jednak kiedy wr贸ci艂, usiad艂 na niskiej sk贸rzanej kanapie obok kominka. Dostrzeg艂 w jej oczach panik臋 i u艣miechn膮艂 si臋 chmurnie.

_ Czy masz zamiar tak sta膰 ca艂y wiecz贸r? Kanapy s艂u偶膮 do siedzenia. W tym celu zosta艂y zaprojektowane.

Usiad艂a obok.niego. Popatrzy艂 na jej spi臋t膮 twarz i westchn膮艂.


Wygl膮da艂a na tak膮 nieszcz臋艣liw膮, 偶e wezbra艂 w nim gniew. To wszystko by艂 przecie偶 jej pomys艂. Obr贸ci艂 si臋 powoli w jej stron臋 i podni贸s艂 r臋k臋. Bryony zesztywnia艂a. Dostrzeg艂 to i u艣miechn膮艂 si臋 ponuro. Jak d艂ugo jeszcze ta dziewczyna b臋dzie si臋 opiera膰?

_ Masz naprawd臋 pi臋kne w艂osy - powiedzia艂, dotykaj膮c ich.

Bryony zadr偶a艂a i odetchn臋艂a g艂臋boko.

- Dzi臋kuj臋 - odezwa艂a si臋 st艂umionym g艂osem.

- I pi臋kn膮 sk贸r臋 - doda艂, przesuwaj膮c palcami po jej policzku. - Przypomina mi angielsk膮 r贸偶臋. Ma taki sam jasnokremowy odcie艅 i jest tak samo mi臋kka. - Obr贸ci艂 si臋 tak, 偶e ich kolana si臋 zetkn臋艂y. - Z pewno艣ci膮 dobrze o tym wiesz. Wielu m臋偶czyzn musia艂o ci to m贸wi膰.


Czy w og贸le byli jacy艣 inni m臋偶czy藕ni? Mieszka艂a przecie偶 na takim odludziu. Trudno by艂oby znale藕膰 adorator贸w w York­shire. Na my艣l o tym, 偶e Bryony mo偶e by膰 jeszcze dziewic膮, przebieg艂 mu dreszcz po plecach. Cofn膮艂 r臋k臋. Ta gra w kotka i myszk臋 przestaje by膰 zabawna. Bryony by艂a zapewne prz~ko­nana, 偶e jest kotem, kt贸ry tylko czeka na okazj臋, aby wbi膰 mu pazury w sk贸r臋. On natomiast uwa偶a艂, 偶e to on jest kotem. Teraz nie by艂 ju偶 tego pewien. Zbyt cz臋sto go zaskakiwa艂a, chocia偶 przewa偶nie robi艂a to nie艣wiadomie.

- Pyszna czekolada - zauwa偶y艂a Bryony.

- Ciesz臋 si臋, 偶e ci smakuje.

- Bardzo lubi臋 tak膮 czekolad臋 - doda艂a, 艂aj膮c siebie w duchu za bezsensown膮 paplanin臋.


- To dobrze. Uwielbiam sprawia膰 ci przyjemno艣膰 - powie­dzia艂 cicho, k艂ad膮c r臋k臋 na jej d艂oni. Czu艂 pod palcami szybkie bicie jej pulsu. - Ale to nie jest dla ciebie niespodziank膮, prawda, Bryony Rose?

Podnios艂a wzrok. Jak mog艂a my艣le膰, 偶e jego oczy maj膮 lodowaty wyraz?

- Nie rozumiem, co masz na my艣li - wyj膮ka艂a. Kynaston u艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co. Wkr贸tce si臋 dowie.


- Chcia艂em powiedzie膰, 偶e kobieta tak pi臋kna jak ty uwa偶a za naturalne, 偶e m臋偶czy藕ni robi膮 wszystko, czego tylko zapragnie.


Serce zacz臋艂o jej wali膰 jak szalone. Przecie偶 tego w艂a艣nie pragn臋艂a. Zawsze wyobra偶a艂a sobie chwil臋, kiedy Kynaston Germaine wyzna jej mi艂o艣膰. Pragn臋艂a wzbudzi膰 w nim po偶膮danie i w ten spos贸b uzale偶ni膰 go od siebie.

- Nie zauwa偶y艂am tego - rzuci艂a 偶artobliwym tonem.

Kynaston popatrzy艂 na ni膮 uwa偶nie.

_ Nie zauwa偶y艂a艣? We藕, na przyk艂ad, mnie. Chcia艂a艣, 偶ebym ci臋 pragn膮艂, i tak si臋 sta艂o. Sprawi艂a艣, 偶e p艂on臋 z po偶膮dania. Ale taki w艂a艣nie mia艂a艣 zamiar, prawda?

Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i wtuli艂a si臋 w oparcie kanapy, kiedy Kynaston przysun膮艂 si臋 do niej.

_ Ja ... tak, w艂a艣nie tego chcia艂am - przyzna艂a.

Dostrzeg艂a zdziwienie w jego oczach. Nie bardzo zdaj膮c sobie spraw臋 z tego; co robi, przytuli艂a si臋 do niego i przesun臋艂a d艂oni膮 po jego piersi, wyczuwaj膮c pod palcami twardniej膮cy sutek. Kynaston zesztywnia艂. Jej dotyk rozpali艂 w nim p艂omie艅 po偶膮dania.

Nie opiera艂a si臋, kiedy wzi膮艂 j膮 w ramiona i przywar艂 wargami


do jej ust. Poczu艂a, jak jego j臋zyk wnika do 艣rodka, i westchn臋艂a z rozkoszy. Powoli pchn膮艂 j膮 na plecy i przytuli艂 do umi臋艣nionej piersi. Sutki Bryony napr臋偶y艂y si臋, a w dole brzucha poczu艂a pulsuj膮cy b贸l. Zaskoczona gwa艂towno艣ci膮 reakcji cia艂a j臋kn臋艂a cicho, a w贸wczas jego poca艂unek sta艂 si臋 delikatniejszy. Po chwili Kynaston zacz膮艂 pie艣ci膰 jej policzek i ucho.

Kiedy jego d艂onie spocz臋艂y na piersiach Bryony, zadr偶a艂.

A wi臋c po偶膮da艂 jej r贸wnie mocno, jak ona jego. Wkraczali razem w ten zupe艂nie nowy dla niej 艣wiat. Ale jedna my艣l nie dawa艂a jej spokoju. Przecie偶 to, co si臋 teraz mi臋dzy nimi dzia艂o, nie by艂o dla niego 偶adn膮 nowo艣ci膮路 Robi艂 to ju偶 wielokrotnie, z r贸偶nymi kobietami, takimi na przyk艂ad jak ta, kt贸r膮 Bryony widzia艂a w galerii sztuki w Yorku - elegancka dama z czarnymi w艂osami.

_ Nie ... nie ... przesta艅 ... nie jestem ... gotowa - wyszepta艂a nagle.

Kyn znieruchomia艂, uni贸s艂 si臋 lekko na 艂okciach i spojrza艂 na ni膮 zdziwionym wzrokiem. Oddycha艂 z trudem.

_ O czym ty m贸wisz? - spyta艂, staraj膮c si臋 pozbiera膰. Jego oczy, jeszcze przed chwil膮 zamglone, nabiera艂y powoli tak dobrze jej znanego, lodowatego wyrazu. - Jak膮 gr臋 tym razem prowadzisz, Bryony?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, przera偶ona, 偶e wszystko zepsu艂a.


- Ja ... to nie znaczy, 偶e ciebie nie pragn臋. Tylko ... nie jestem gotowa. No wiesz ... zabezpieczona - doda艂a niezr臋cznie. Chcia艂o jej si臋 p艂aka膰.

Kyn powoli si臋 wyprostowa艂 i przesun膮艂 r臋k膮 po w艂osach.


Szybko wsta艂a z kanapy i doprowadzi艂a si臋 w po艣piechu do porz膮dku. Trz臋s艂a si臋 z zimna, pomimo p艂on膮cego ognia w kominku.

- Przykro mi - powiedzia艂a.

- Mnie nie. - Kynaston potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Zamar艂a.


- Co chcesz przez to powiedzie膰? Czy ... ju偶 mnie nie chcesz?

U艣miechn膮艂 si臋. Czy jej nie chcia艂? Jeszcze 偶adnej kobiety tak nie chcia艂.

- Odwioz臋 ci臋 do domu - powiedzia艂 zm臋czonym g艂osem. Musia艂 to sobie wszystko przemy艣le膰.


- Chyba bardziej podobasz mi si臋 z 偶贸艂tym nosem.

- Co takiego? - Marion obr贸ci艂a si臋 szybko. Mia艂a na sobie d偶insowe ogrodniczki i bia艂y podkoszulek, a w艂osy zwi膮za艂a w ko艅ski ogon. W r臋ku trzyma艂a wa艂ek do malowania. Jej nos pobrudzony by艂 farb膮.

- M贸wi臋 o twoim 偶贸hym nosie - wyja艣ni艂 Hadrian. - Bardzo mi si臋 podoba.

- To wspaniale! - zawo艂a艂a weso艂o Marion. - Mo偶e wpro­wadz臋 now膮 mod臋路

Hadrian przechyli艂 g艂ow臋 na bok i obserwowa艂 j膮 spod zmru偶onych powiek.

- My艣l臋, 偶e zielony by艂by bardziej odpowiedni. Jak s膮dzisz?

- S膮dz臋, 偶e powiniene艣 zabra膰 si臋 do malowania 艣ciany, bo zaraz ci臋 prze艣cign臋. I co wtedy zrobisz? - B臋d臋 si臋 martwi艂.

- W takim razie wszystko w porz膮dku - odpowiedzia艂a i wr贸ci艂a do malowania.


Doprowadzanie tego mieszkania do porz膮dku sprawia艂o jej ogromn膮 przyjemno艣膰. Kiedy zobaczy艂a je po raz pierwszy, ogarn臋艂o j膮 uczucie gniewu. Uwa偶a艂a, 偶e Hadrian nie powinien mieszka膰 w takiej norze, kiedy ona mog艂aby ofiarowa膰 mu co艣 lepszego. Nie odwa偶y艂a si臋 jednak zaproponowa膰 mu, 偶e kupi wi臋ksze mieszkanie. Ucieszy艂a si臋, kiedy poprosi艂 j膮 o pomoc, m贸wi膮c, 偶e bardzo ceni jej dobry gust. Po raz pierwszy w 偶yciu kto艣 prosi艂 j膮 o pomoc.


艢ciany wymaga艂y skrobania, a pod艂ogi dok艂adnego oczysz­czenia. Marion, kt贸ra do tej pory nie wykonywa艂a 偶adnej pracy fizycznej, teraz, cz臋sto do dziesi膮tej wiecz贸r, szorowa艂a na kolanach parkiet. Gdyby tylko ojciec j膮 zobaczy艂... Mia艂a po艂amane paznokcie, bola艂y j膮 plecy, kark i wszystkie mi臋艣nie.


Nie mia艂o to jednak 偶adnego znaczenia, tak samo jak jej pomazany na 偶贸艂to nos. Najwa偶niejsze, 偶e Hadrian by艂 przy niej. Co wiecz贸r, po sko艅czonej pracy, rzucali si臋 na dwa kupione przez Marion fotele, kt贸re stanowi艂y jedyne wyposa偶e­nie mieszkania. Pili kaw臋 z jedynego kubka Hadriana, roz­mawiali, 艣miali si臋, trzymali za r臋ce i ca艂owali, a偶 do p贸艂nocy. Nigdy nie by艂a tak szcz臋艣liwa. Jakie znaczenie mog艂y mie膰 po艂amane paznokcie czy obola艂e mi臋艣nie.

- Sko艅czy艂em! - zawo艂a艂 Hadrian.


Popatrzy艂a na mokr膮 艣cian臋 i zmarszczy艂a brwi.

- Chyba oszukiwa艂e艣.

- Akurat. Nie umiesz przegrywa膰. I tyle.

- Chcesz. 偶ebym rzuci艂a w ciebie puszk膮 farby?

- A widzisz. Nie umiesz przegrywa膰 - powt贸rzy艂 z u艣miechem. Kiedy wolno obr贸ci艂a si臋 w jego stron臋, podni贸s艂 r臋ce na znak, 偶e si臋 poddaje. - Okay, okay. Zaraz zrobi臋 kawy. Mo偶e to zdo艂a ci臋 uspokoi膰.

U s艂ysza艂a jeszcze, jak mruczy co艣 do siebie w ma艂ej kuchence. Z u艣miechem poci膮gn臋艂a wa艂kiem po 艣cianie. Sko艅czone!

Mia艂a dzi艣 wyj膮tkowo ci臋偶ki dzie艅. Po rozmowie z Kynas­tonem Germaine zleci艂a swoim pracownikom wykonanie ob­licze艅 i przeprowadzenie analiz zwi膮zanych z budow膮 kom­pleksu hoteli. Okaza艂o si臋, 偶e jest to ogromne przedsi臋wzi臋cie. Zaczyna艂a teraz rozumie膰, co Kynaston mia艂 na my艣li, m贸wi膮c o rozpoczynaniu wszystkiego od zera.

_ Masz podejrzanie zadowolon膮 min臋 - zauwa偶y艂 Hadrian, podaj膮c jej kubek.

Upi艂a du偶y 艂yk. Kawa by艂a dobra, chocia偶 Marion doskonale wiedzia艂a, 偶e jest to najta艅szy gatunek.

_ W艂a艣nie my艣la艂am o tym, jak wielkich rzeczy uda艂o mi si臋 dokona膰 w tej norze.

_ Jeste艣 bardzo skromna. Kiedy si臋 jednak nad tym za­stanawiam ... - Rozejrza艂 si臋 po pokoju. Przy pomalowanych na jasno 艣cianach wydawa艂 si臋 dwa razy wi臋kszy ni偶 przedtem. Brakowa艂o tylko mebli. - Mo偶e roz艂o偶ymy dywan?

W sobot臋 rano kupili na pchlim targu dywan. By艂 u偶ywany, ale w bardzo dobrym stanie. Hadrianowi podoba艂 si臋 jego wz贸r: granatowe, bia艂e i 偶贸艂te kwiaty lotosu. Marion mia艂a pewne w膮tpliwo艣ci, ale kiedy teraz roz艂o偶yli go na pod艂odze, przyzna艂a Hadrianowi racj臋.

_ Trzeba b臋dzie uwa偶nie dobiera膰 meble - powiedzia艂a. - Nie wypijaj ca艂ej kawy. Zostaw co艣 dla mnie.

_ Zawsze podejrzewa艂em, 偶e masz oczy z ty艂u g艂owy _ mrukn膮艂, podaj膮c jej kubek. - Czy pomo偶esz mi wybra膰 艂贸偶ko? - spyta艂, u艣miechaj膮c si臋 znacz膮co. Je艣li wszystko dobrze si臋 u艂o偶y i zostanie w Nowym Jorku na sta艂e, to wtedy pomy艣li o kupieniu kanapy i sto艂u.

Nagle u艣miech znikn膮艂 z jego twarzy. Nie chcia艂 my艣le膰 o przysz艂o艣ci. Wszystko zale偶a艂o przecie偶 od Bryony. I od Marion. A tak偶e od tego, jakie b臋d膮 plany Ventura Industries. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Przysz艂o艣膰 by艂a na razie niepewna.

- Co si臋 sta艂o? - cicho spyta艂a Marion. Podesz艂a od ty艂u, obj臋艂a go w pasie i przytuli艂a policzek do jego plec贸w. - Tak nagle posmutnia艂e艣.

Nie po raz pierwszy dostrzeg艂a ten dziwny wyraz na twarzy Hadriana. Chocia偶 wyja艣nili ju偶 najwa偶niejsz膮 spraw臋, jaka sta艂a na drodze ich zwi膮zku - jej sytuacj臋 finansow膮 - i chocia偶 wierzy艂a, 偶e nie ma w jego 偶yciu innej kobiety, wiedzia艂a, 偶e co艣 jest nie tak. Czu艂a, 偶e jest to co艣 wa偶nego. Cia艂em Hadriana wstrz膮sn膮艂 gwa艂towny dreszcz.

- Zimno ci? - spyta艂a. - Zdaje si臋, 偶e dobrze tu grzej膮.

- Tak, dobrze - powiedzia艂 zd艂awionym g艂osem. - Dlaczego pytasz?

- Bo zadr偶a艂e艣.

- Aha ... Czy my艣lisz, 偶e twoja blisko艣膰, kt贸ra doprowadza mnie do szale艅stwa, nie ma nic z tym wsp贸lnego? - spyta艂.

Przytuli艂a si臋 do niego mocniej i przesun臋艂a ni偶ej r臋ce. Jej palce dotkn臋艂y paska spodni. Gdyby tak przesun臋艂a je jeszcze ni偶ej ...

Nagle zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo pragnie Hadriana. Nie by艂o to zwyk艂e pragnienie m臋偶czyzny czy te偶 ochota na seks. Pragn臋艂a w艂a艣nie jego. Chcia艂a go dotyka膰 i smakowa膰. Chcia艂a us艂ysze膰 jego g艂os w chwili intymnego zbli偶enia. Chcia艂a poczu膰 go w sobie ... Odsun臋艂a si臋 wolno od niego. Obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 jej w oczy. Z wyrazu jego twarzy domy艣li艂a si臋, 偶e my艣li o tym samym co ona.

- Marion. - To s艂owo znaczy艂o co艣 wi臋cej ni偶 tylko imi臋 - zawiera艂o pytanie, mi艂osne wyznanie.

- Chod藕. - Wzi臋艂a go za r臋k臋.


Jego d艂o艅 zadr偶a艂a, ta silna d艂o艅. Niejednokrotnie Marion widzia艂a, jak Hadrian zgina gwo藕dzie i odrywa deski z pod艂ogi. Pod wp艂ywem nag艂ego impulsu podnios艂a jego r臋k臋 do ust. - Wydaje mi si臋, 偶e nadszed艂 czas, 偶eby艣my wypr贸bowali tw贸j nowy dywan - powiedzia艂a ciep艂ym g艂osem.


Hadrian prze艂kn膮艂 g艂o艣no 艣lin臋. Chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale nie m贸g艂 znale藕膰 odpowiednich s艂贸w. Poca艂owa艂 wn臋trze jej d艂oni i przytuli艂 do policzka.

Z ustami z艂膮czonymi w poca艂unku opadli na dywan. Wolno


odpi膮艂 jej szelki od spodni. Sutki Marion, wyra藕nie widoczne pod bia艂ym podkoszulkiem, czeka艂y na dotyk jego d艂oni. Kiedy po艂o偶y艂 r臋k臋 na j~j piersi, Marion wypr臋偶y艂a si臋 i cicho j臋kn臋艂a.

_ Marion - powt贸rzy艂 i przywar艂 do jej ust gor膮cymi wargami. Uj臋艂a go za r臋k臋 i po艂o偶y艂a j膮 na swojej piersi. Le偶a艂 teraz oparty na niej ca艂ym ci臋偶arem cia艂a. Zaraz jednak obr贸ci艂 si臋 na bok, poci膮gaj膮c j膮 za sob膮. Marion spojrza艂a mu g艂臋boko w oczy i dostrzeg艂a w nich bezgraniczn膮 mi艂o艣膰.

Wiedzia艂a, 偶e ojciec j膮 kocha, 偶e kocha艂a j膮 matka i Keith.

Nigdy jednak nie widzia艂a takiego spojrzenia. Zrozumia艂a nagle, czym jest mi艂o艣膰. Mi艂o艣膰, dla kt贸rej ludzie umieraj膮. Mi艂o艣膰, o kt贸rej pisuj膮 poeci. Nic nie mia艂o teraz znaczenia, poza tym niezwyk艂ym wyrazem p艂on膮cym w jego oczach.

_ Kocham ci臋 - powiedzia艂a, kiedy uni贸s艂 g艂ow臋.

- Ja te偶 ci臋 kocham - szepn膮艂.

艁zy nap艂yn臋艂y jej do oczu i wolno sp艂ywa艂y po policzkach. Hadrian przytuli艂 j膮, ko艂ysa艂 i pociesza艂 .tak, jak pociesza si臋 dziecko. Ale ona nie by艂a dzieckiem. Jej cia艂o przepe艂nione by艂o po偶膮daniem. Odda艂a mu serce i dusz臋, teraz chcia艂a r贸wnie偶 odda膰 mu cia艂o. Dr偶膮cymi palcami rozpi臋艂a guziki koszuli i dotkn臋艂a szerokiej piersi, szukaj膮c twardych sutek.

Z ust Hadriana wydoby艂 si臋 j臋k rozkoszy. Marion zsun臋艂a koszul臋 z jego ramion i zacz臋艂a obsypywa膰 poca艂unkami policzki, uszy, szyj臋 i ramiona.

On tymczasem uni贸s艂 jej podkoszulek. Przez chwil臋 patrzy艂 na ni膮 bez ruchu. By艂a osza艂amiaj膮co pi臋kna. Mia艂a niedu偶e, lecz kszta艂tne piersi z r贸偶owymi sutkami. Z gard艂owym iekif'.f\'\ pochyli艂 g艂ow臋 i wzi膮艂 je do ust.

Marion. krzykn臋艂a i przywar艂a do niego ca艂ym cia艂em. Ca艂owa艂 teraz jej szyj臋, potem wargi i zn贸w piersi.

Powoli osun臋li si臋 na dywan. Le偶a艂a z zamkni臋tymi oczamii oddycha艂a spazmatycznie. Kiedy poczu艂a, 偶e Hadrian 艣ci膮ga z niej d偶insy, unios艂a si臋 lekko. Jego usta w臋drowa艂y teraz od jej st贸p, a偶 do kolan, ca艂uj膮c wszystkie zag艂臋bienia. Dotar艂y wreszcie do jedynego skrawka bielizny, jaki mia艂a jeszcze na sobie. Szybkim ruchem zsun膮艂 go z niej i dotkn膮艂 j臋zykiem najczulszego miejsca. Powoli rozsun臋艂a nogi i j臋kn臋艂a z roz­koszy.

Szybko zdj膮艂 spodnie, a Marion delikatnie obj臋艂a palcami wypr臋偶ony cz艂onek. Lance nigdy nie pozwala艂, 偶eby go dotyka艂a. Dopiero teraz zda艂a sobie spraw臋 dlaczego. Nie po偶膮da艂 jej i nie dba艂 o to, czy ona go pragnie. Hadrian oddawa艂 jej bez 偶adnych zastrze偶e艅 swoje cia艂o, tak jak ona oddawa艂a mu swoje. Nie 艂膮czy艂o ich jedynie po偶膮danie, lecz wzajemna ufno艣膰. 艁zy szcz臋艣cia zab艂ys艂y w jej oczach. Przyci膮gn臋艂a go mocno do siebie i rozsun臋艂a nogi. Za chwil臋 poczu艂a go w sobie.

Jego ruchy by艂y wolne, lecz zdecydowane. Wsp贸lnie osi膮gn臋li harmoni臋. Rytm stawa艂 si臋 coraz szybszy i szybszy.

- Hadrian! - krzykn臋艂a, czuj膮c zbli偶aj膮cy si臋 orgazm. Nie wiedzia艂a, 偶e krzyczy w zapami臋taniu. S艂ysza艂a, jak Hadrian wielokrotnie wymawia jej imi臋. On nawet nie poczu艂, 偶e Marion wbija mu paznokcie w plecy.

Dopiero po d艂u偶szej chwili zsun膮艂 si臋 z niej. Le偶eli wyczer­pani, ze splecionymi d艂o艅mi i oczami utkwionymi w suficie, kt贸ry sko艅czyli malowa膰 poprzedniego dnia.

- Po raz pierwszy naprawd臋 si臋 kocha艂am - odezwa艂a si臋 cicho Marion. - To znaczy ...

- Wiem, co chcesz powiedzie膰 - mrukn膮艂. - Mnie te偶 wydaje si臋, 偶e nigdy przedtem si臋 nie kocha艂em. Nigdy tak, jak dzisiaj.

Obr贸ci艂a si臋 na bok i dotkn臋艂a palcami jego policzka. - Nigdy mnie nie opuszczaj. Prosz臋.

- Nie opuszcz臋. Nie m贸g艂bym tego zrobi膰, nawet gdybym chcia艂.

- I nie b臋dziesz nigdy kocha艂 nikogo innego?

- Nikogo.

Skin臋艂a g艂ow膮. Sama nie wiedzia艂a, dlaczego zadaje mu takie naiwne pytania. W g艂臋bi duszy by艂a przekonana, 偶e Hadrian nigdy by jej nie skrzywdzi艂. Lecz gdzie艣 tam czai艂 si臋 strach. Mo偶e z powodu tego dziwnego, smutnego wyrazu, kt贸ry czasem pojawia艂 si臋 w jego oczach.

Hadrian my艣la艂 o Bryony, kt贸ra walczy艂a samotnie z Kynas­tonem Germaine. My艣la艂 o tym, jak wiele jej zawdzi臋cza, i zastanawia艂 si臋, jak m贸g艂by jej pom贸c. Ta my艣l nape艂nia艂a go przera偶eniem. Je艣li mia艂 pom贸c Bryony, musia艂 wykorzysta膰 zaufanie Marion. Przej膮艂 go zimny dreszcz. Obj膮艂 ukochan膮 i przytuli艂 mocno do siebie. Gdyby podnios艂a wzrok, zobaczy艂a­by, 偶e jego oczy znowu maj膮 ten smutny wyraz, kt贸ry tak j膮 niepokoi艂.



Siedz膮c w samochodzie zaparkowanym przed domem Had­riana, Bruno notowa艂 skrz臋tnie wszystkie informacje, jakie uda艂o mu si臋 zebra膰. Zna艂 ju偶 nazwisko Hadriana i wiedzia艂, 偶e pracuje u Ventury. Kiedy sko艅czy艂 pisa膰, obejrza艂 dok艂adnie budynek. Na dole nie by艂o portiera. Nie by艂o r贸wnie偶 偶adnego systemu alarmowego. Postanowi艂 zawiadomi膰 o tym Morgana.



W swoim pa艂acyku Leslie Ventura przegl膮da艂 teczk臋 z pa­pierami. By艂y to kopie dokument贸w, nad kt贸rymi pracowa艂a Marion. Tak jak podejrzewa艂, nie dotyczy艂y one przej臋cia Germaine Corporation, tylko budowy hotelu przy ju偶 istniej膮cym zespole hoteli Ventura. Projekt mia艂 solidne podstawy i zosta艂 profesjonalnie opraGOwany. Nie mia艂 mu nic do zarzucenia, poza tym, 偶e nie by艂o to zadanie, kt贸re zleci艂 c贸rce do wykonania.

Westchn膮艂 ci臋偶ko. Powinien wiedzie膰, 偶e 偶adna kobieta nie nadaje si臋 do kierowania firm膮. Marion nie mia艂a niestety morderczych instynkt贸w. Zwin臋艂a 偶agle ju偶 po pierwszym spotkaniu z Kynastonem Germaine. Ten cz艂owiek par艂 do przodu. Takjak on. Po otrzymaniu wiadomo艣ci od agenta, kt贸ry donosi艂, 偶e farma Coldstream to dobra inwestycja, wys艂a艂 depesz臋 z ofert膮 do Bryony Rose. Mia艂 zamiar rozreklamowa膰 to miejsce pod has艂em "Prawdziwy Vermont". Chcia艂 wykorzys­ta膰 r贸wnie偶 zwierz臋ta, kt贸re znajdowa艂y si臋 na farmie. Konie mo偶na by u偶y膰 do ci膮gni臋cia sa艅. Krowy dostarcza艂aby go艣c.iom 艣wie偶ego mleka, a kury 艣wie偶ych jajek. Taka farma b臋dzie dodatkow膮 atrakcj膮 przy kompleksie hotelowym Germaine Corporation, kiedy stanie si臋 ju偶 jego w艂asno艣ci膮.


Ponownie westchn膮艂. B臋dzie musia艂 odebra膰 Marion to zadanie. Znajdzie dla niej co艣 bardziej odpowiedniego. Mo偶e postawi j膮 na czele dzia艂u public relations? Z do艂u Carole wo艂a艂a, 偶eby k艂ad艂 si臋 spa膰.


- Ju偶 id臋! - odkrzykn膮艂. - Mia艂em pewn膮 spraw臋 do za艂atwienia, ale ju偶 si臋 z tym upora艂em.


Lance podskoczy艂 nerwowo na d藕:l臋k dzwonka do drzwi. Wpu艣ci艂 Morgana, po czym wyjrza艂 na korytarz i sprawdzi艂, czy nikogo tam nie ma.


- Nie powiniene艣 tu przychodzi膰 - powiedzia艂. - Czy nie by艂oby lepiej, gdyby艣my umawiali si臋 w jakim艣 zat艂oczonym lokalu?


- 呕eby u艂o偶y膰 plan porwania? Nie wydaje mi si臋. - Morgan postawi艂 zniszcwn膮 teczk臋 na szklanym bl<;lcie stolika. ~ Masz kaw臋?

Lance wzdrygn膮艂 si臋. W towarzystwie Morgana traci艂 pewno艣膰 siebie.

- Oczywi艣cie. Kolumbijsk膮 czy z Kostaryki?

- T臋 wa偶n膮 decyzj臋 pozostawiam tobie - rzek艂 z u艣miechem Morgan.

Lance zaczerwieni艂 si臋 z gniewu. Nie mia艂 jednak wyboru; poszed艂 do kuchni przygotowa膰 kaw臋.

Od czasu, kiedy Morgan pozbawi艂 go nadziei na zdobycie Giny Knight, Lance pogr膮偶y艂 si臋 w depresji. Wiedzia艂, 偶e nied艂ugo odwr贸c膮 si臋 od niego wszyscy przyjaciele. Jedyn膮 drog膮 pozbycia si臋 Morgana by艂o pos艂uszne wype艂nianie jego rozkaz贸w. Mo偶e rzeczywi艣cie by艂 on w stanie przeprowadzi膰 sw贸j plan i uwie艅czy膰 go sukcesem. My艣l, 偶e mo偶e wyci膮gn膮膰 pieni膮dze od rodziny Ventura, po tym wszystkim, co przez nich cierpia艂, stanowi艂a wielk膮 pociech臋.

Kiedy wr贸ci艂 z kaw膮, jego go艣膰 zaj臋ty by艂 ogl膮daniem plan贸w biurowca Ventury.

- S艂ysza艂em, 偶e twoja by艂a 偶ona znalaz艂a sobie nowego faceta - powiedzia艂 Morgan, wpatruj膮c si臋 czujnie w twarz Lance'a. - Jakiego艣 Anglika. Wysokiego, przystojnego faceta.

Lance zesztywnia艂, a Morgan u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem. To dobrze. Niech z偶era go zazdro艣膰. Okazuje si臋, 偶e informacje Bruna s膮 czasami przydatne.

- A wi臋c ... opowiedzie膰 ci o tym? - spyta艂. Lance nie musia艂 odpowiada膰. W jego oczach p艂on臋艂a ch臋膰 dzia艂ania. - No wi臋c, wymy艣li艂em ...


Kiedy po godzinie Morgan wyszed艂 z mieszkania' Pres­cotta, rozpiera艂o go uczucie zadowolenia. Uda艂o mu si臋 zaplanowa膰 ma艂膮 niespodziank臋 dla Kynastona Germaine z okazji otwarcia nowego hotelu, kt贸re mia艂o nast膮pi膰 w styczniu. Jakim s艂odkim uczuciem jest zemsta. Nie za­pomnia艂 o tych wszystkich lekarstwach, kt贸re kiedy艣 w nie­go wmuszano, ani o zastrzykach, ani o rozmowach z wariatami, ani o terapii szokowej. Zemsta b臋dzie naprawd臋 s艂odka.

Kolejk膮 podziemn膮 dotar艂 do obskurnego hotelu, w kt贸rym si臋 zatrzyma艂, wszed艂 na g贸r臋 i otworzy艂 drzwi ma艂ego, brudnego pokoju. Teraz, kiedy ju偶 skutecznie usidli艂 Lance'a Prescotta, z przyjemno艣ci膮 wr贸ci do Vermont. Po艂o偶y艂 si臋 na 艂贸偶ku i patrzy艂 w zamy艣leniu na pop臋kany sufit. Teraz brud nie przeszkadza艂 mu ju偶 tak bardzo, ale kiedy艣 doprowadza艂 go do sza艂u. To nowojorskie slumsy, nazywane przez ojca "domem", zmusi艂y go do wprowadzenia w 偶ycie planu, kt贸ry da艂 Kynas­tonowi bro艅 do r臋ki i szans臋 pozbycia si臋 go.

Za艣mia艂 si\ gorzko. To by艂 bardzo dobry plan. Vanessie nic by si臋 nie sta艂o. Ale Kyn wpad艂 w panik臋. Gdyby nie to, wszystko posz艂oby dobrze. W艂adze zosta艂yby zmuszone do tego, aby da膰 im lepsze mieszkanie. A gdyby nie, to mia艂 zamiar zwr贸ci膰 si臋 do prasy. Oni zawsze szukali tego typu historii. Mo偶na by艂oby stara膰 si臋 dosta膰 odszkodowanie od miasta i wr贸ci膰 do Vermont.

Ale Kyn poszed艂 na policj臋.

Morgan przez ca艂y czas wierzy艂, 偶e kiedy艣 nadejdzie jego czas. Dokona zniszczenia i zdob臋dzie wielkie pieni膮dze. Ju偶 nied艂ugo. Bardzo nied艂ugo.


Kynaston obserwowa艂 stok narciarski przez lornetk臋路 Ostatni tydzie艅 listopada przyni贸s艂 opady 艣niegu i Stowe zape艂ni艂o si臋 turystami. Sta艂 na szczycie Spruce Peak, z kt贸rego zje偶d偶ali przewa偶nie pocz膮tkuj膮cy narciarze, i obserwowa艂 z u艣miechem dziewczyn臋 w bordowym kombinezonie. By艂 z niej dumny. Wi臋kszo艣膰 ludzi nie przypi臋艂aby nart po wypadku z lawin膮. Ale ona by艂a wyj膮tkowo uparta. 膯wiczy艂a wytrwale, nie korzystaj膮c nawet z opieki instruktora.

Ruszy艂 w jej kierunku. Bryony, wpatrzona w czubki swoich nart, zauwa偶y艂a go w ostatniej chwili i zatrzyma艂a si臋 z wysi艂kiem.

_ Trzeba uwa偶a膰. Ja ... - Zamilk艂a, kiedy zdj膮艂 gogle i ujrza艂a tak dobrze jej znane niebieskie oczy.

- Nigdy si臋 nie poddajesz, prawda? - powiedzia艂 cicho.

- Nie, nigdy. Musz臋 dalej 膰wiczy膰. - Z tymi s艂owami wyl膮dowa艂a w 艣niegu.


- Nic ci si臋 nie sta艂o? - spyta艂 z u艣miechem Kynaston, pomagaj膮c jej si臋 podnie艣膰.


- Nie, nic - odpar艂a. Nadal j膮 podtrzymywa艂, a ich narty si臋 skrzy偶owa艂y. Czu艂a, 偶e bezwiednie pochyla si臋 w jego stron臋. Z艂apa艂a go za ramiona, 偶eby nie upa艣膰. - Chyba nie powinnam je藕dzi膰 na nartach.


- Nieprawda. Potrzebujesz jedynie instruktora. Ch臋tnie udzie­l臋 ci kilku lekcji. Mam na my艣li lekcje jazdy na nartach - doda艂, kiedy obrzuci艂a go podejrzliwym spojrzeniem.


- To nie jest konieczne - powiedzia艂a szybko. - Nie przeszkadzaj mi uczy膰 si臋 na b艂臋dach.


- To jest bardzo bolesna nauka, Bryony. Czy wypadek z lawin膮 niczego ci臋 nie nauczy艂?


Nie odpowiedzia艂a. Przez chwil臋 stali w milczeniu, po czym Kynaston pu艣ci艂 j膮 i odsun膮艂 si臋 na bok. Nawet gruby kom­binezon narciarski nie by艂 w stanie ukry膰 jej pon臋tnych kszta艂t贸w; Kynaston patrzy艂 na ni膮 po偶膮dliwym wzrokiem.


- Zastanawia艂am si臋 w艂a艣nie, czy podj膮艂e艣 ju偶 decyzj臋 w sprawie farmy Coldstream? Nie mog臋 czeka膰 w niesko艅­czono艣膰 - doda艂a, wbijaj膮c kijki w 艣nieg i ruszaj膮c w d贸艂.

U艣miechn臋艂a si臋, kiedy wymamrota艂 jakie艣 przekle艅stwo.

Doskonale bawi艂a si臋 w Stowe. Je藕dzi艂a na nartach ubrana w modny bordowy kombinezon. Ravenheights, jej stara br膮zowa sukienka i monotonna codzienna praca nale偶a艂y ju偶 do prze­sz艂o艣ci. Trudno by艂o uwierzy膰, 偶e ona i dawna Bryn Whittaker to jedna i ta sama osoba. K膮tem oka dostrzeg艂a granatow膮 kurtk臋. Kynaston Germaine jecha艂 tu偶 obok niej.


Tym razem zatrzyma艂a si臋 bez wysi艂ku, chcia艂a rzuci膰 jaki艣 偶art, ale nie zdo艂a艂a wykrztusi膰 s艂owa. Serce podesz艂o jej do gard艂a, kiedy stan膮艂 tu偶 przy niej i ujrza艂a w jego oczach w艣ciek艂o艣膰 i po偶膮danie.

- O czym my艣lisz? - spyta艂 cicho, pochyli艂 si臋 i zdj膮艂 jejgogle. - Tak jest lepiej. Masz niesamowite oczy. Brakuje mi tchu, kiedy w nie patrz臋.

_ My艣la艂am ... - Prze艂kn臋艂a z trudem 艣lin臋 i spr贸bowa艂a ponownie. - My艣la艂am, 偶e je艣li ty nie wyst膮pisz z ofert膮 kupna, b臋d臋 musia艂a sprzeda膰 j膮 komu艣 innemu. Musz臋 mie膰 z niej jaki艣 zysk - doda艂a.

Kyn u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie. Chcia艂a, 偶eby j膮 b艂aga艂. Mo偶e teraz nadszed艂 w艂a艣ciwy moment, aby j膮 wypr贸bowa膰. Spojrza艂 na ni膮 z czaruj膮cym u艣miechem.

_ Och, sam nie wiem, czy naprawd臋 potrzebuj臋 tej farmy _ powiedzia艂 nonszalancko, nie spuszczaj膮c wzroku z Bryn. _ Kupi艂em ostatnio kawa艂ek gruntu obok hotelu. Troch臋 to trwa艂o. W艂a艣ciciel zmar艂 miesi膮c temu, a sprawy spadkowe przeci膮ga艂y si臋. Czeka艂em, a偶 b臋d臋 m贸g艂 podpisa膰 umow臋 kupna ze spadkobierc膮. Za艂atwi艂em to dzi艣 rano. Jak widzisz, nie potrzebuj臋 ju偶 farmy Coldstream.

_ Dzi臋kuj臋 za informacj臋 - odpar艂a sztywno. Niech to diabli!


Ale w艂a艣ciwie dlaczego jej o tym wszystkim m贸wi? Czy偶by co艣 podejrzewa艂? Nie. Stara si臋 jedynie wykaza膰 wy偶szo艣膰. - W ta­kim razie przyjm臋 ofert臋 drugiego kupca. Oni ... on - poprawi艂a si臋 - jest ni膮 bardzo zainteresowany. Mog臋 wi臋c jutro zadzwoni膰 do Nowego Jorku, tak?

Kynaston zamar艂 z przera偶enia. Doskonale wiedzia艂a, 偶e sprzedanie farmy konkurencyjnej ,firmie bardzo mu zaszkodzi. Zmusi艂 si臋 jednak do u艣miechu. Odpowiedzia艂a mu tym samym.

Jej oczy b艂yszcza艂y jak oczy tygrysa. Wygl膮da艂a jak drapie偶ny, pe艂en ukrytej si艂y kot. Bo偶e, jak on jej pragn膮艂. Serce zacz臋艂o mu wali膰 jak szalone, a krew pulsowa膰 w 偶y艂ach. Dostrzeg艂a ogie艅 w jego oczach i kolana si臋 pod ni膮 ugi臋艂y. Poczu艂a nagle wilgo膰 mi臋dzy udami. Co si臋 z ni膮 dzieje?

Nagle Kyn przysun膮艂 si臋 bli偶ej. Stan膮艂 na jej nartach tak, 偶e zosta艂a unieruchomiona. Chcia艂a si臋 cofna膰 i straci艂a r贸wnowag臋. Pochwyci艂 j膮 w ramiona i zacz膮艂 ca艂owa膰. Trzyma艂 j膮 mocno, jak gdyby oczekiwa艂, 偶e b臋dzie si臋 broni膰. Ale Bryony wcale nie chcia艂a si臋 broni膰. Od dawna pragn臋艂a, aby to zrobi艂, i ba艂a si臋, 偶e mo偶e to ju偶 nigdy nie nast膮pi膰 po tym, jak odepchn臋艂a go od siebie, wtedy, w jego mieszkaniu. Teraz zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i przywar艂a do niego ca艂ym cia艂em. Rozchyli艂a wargi i j臋kn臋艂a, kiedy poczu艂a jego j臋zyk. Sutki jej nabrzmia艂y, a ca艂e cia艂o stan臋艂o w ogniu.

- Kyn ... - wyszepta艂a, kiedy podni贸s艂 g艂ow臋.

- Dosy膰 tych gierek, Bryony - powiedzia艂 na wp贸艂 prosz膮cym i na wp贸艂 rozkazuj膮cym tonem.

Skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. - Tak. Ju偶 nigdy wi臋cej.

- Zjesz dzisiaj ze mn膮 kolacj臋?

- Tak. - Mia艂a wra偶enie, jakby rozbiera艂 j膮 wzrokiem. O czym on my艣la艂? O czym ona my艣la艂a? Sama ju偶 nie wiedzia艂a. Pr贸bowa艂a si臋 skoncentrowa膰. Zale偶a艂o jej na tym, by nadal jej pragn膮艂. Musia艂a w jaki艣 spos贸b zdoby膰 dokumenty, kt贸re znajdowa艂y si臋 w jego hotelu. I zrobi膰 to na tyle szybko, 偶eby zd膮偶y膰 przed otwarciem. W tym celu musia艂a pozyska膰 jego zaufanie. Tylko o to jej chodzi艂o. Ale jej cia艂o m贸wi艂o zupe艂nie co innego.

- Dobrze - odezwa艂 si臋 Kynaston. Zauwa偶y艂a, 偶e nie patrzy ju偶 na ni膮 czule, a jego oczy przybra艂y zn贸w ten lodowaty wyraz. - Przyjad臋 po ciebie o si贸dmej.

- Doskonale. - Patrzy艂a, jak zje偶d偶a ze stoku. Zagryz艂a warg臋. Czas up艂ywa艂. Powinna wreszcie co艣 zrobi膰. Dzi艣 wiecz贸r... kiedy znajd膮 si臋 sami. Nie mia艂a 偶adnego do艣wiad­czenia, ale czu艂a, 偶e poci膮gaj膮 si臋 nawzajem. Kynaston Germaine nie by艂 m臋偶czyzn膮, kt贸ry daje si臋 zwodzi膰. Zreszt膮 nie b臋dzie jej trudno go usidli膰, pomy艣la艂a przypominaj膮c sobie z dez­aprobat膮 w艂asne reakcje. Ale poza uwiedzeniem musi jeszcze zrobi膰 co艣 konstruktywnego. Musi co艣 wymy艣li膰. Wolno zjecha艂a ze stoku. Opr贸cz Ventury znajd膮 si臋 na pewno inni, kt贸rzy mogliby jej pom贸c.

Wr贸ci艂a do domu, przebra艂a si臋 i posz艂a do biblioteki. Musi znale藕膰 kogo艣, kto by艂by zainteresowany Germaine Corporation.

I znalaz艂a. By艂a to organizacja Zielony Vermont.


U偶ywane subaru wjecha艂o na podjazd. Had­rian wy艂膮czy艂 silnik. Siedz膮ca obok niego Marion nerwowo przygryz艂a wargi. Tego ranka zdoby艂a si臋 na odwag臋 i powie­dzia艂a ojcu o路 Hadrianie. Tak jak si臋 tego spodziewa艂a, kaza艂 go przyprowadz膰 na obiad. Kiedy wysiedli z samochodu, zerkn臋艂a na ukochanego, chc膮c si臋 przekona膰, jak zareaguje na widok pa艂acyku ojca. Zapomnia艂a, 偶e pochodzi z kraju, kt贸ry ma wiele imponuj膮cych budowli.

- Niez艂y - oceni艂.

W odpowiedzi wyci膮gn臋艂a ku niemu r臋k臋 i roze艣mia艂a si臋 serdecznie. Strach zupe艂nie j膮 opu艣ci艂. Nagle drzwi si臋 otworzy艂y i kamerdyner Jacobs pojawi艂 si臋 na progu.


- Dobry wiecz贸r, panno Ventura. Dobry wiecz贸r panu. Hadrian wzi膮艂 Marion za r臋k臋 i razem weszli do domu.


- Nie puszczaj mojej r臋ki, bo mog臋 si臋 tutaj zgubi膰 - powie­dzia艂, kiedy prowadzi艂a go do gabinetu ojca.


Roze艣mia艂a si臋 weso艂o. Kiedy jednak stan臋li przed du偶ymi d臋bowymi drzwiami, zadr偶a艂a ze strachu. Hadrian 艣cisn膮艂 jej d艂o艅.


- Wiem, 偶e to g艂upie - powiedzia艂a. - Ale czuj臋, 偶e poniesiemy kl臋sk臋.

- To mi si臋 w艂a艣nie w tobie podoba. Tw贸j optymizm. Marion westchn臋艂a g艂臋boko i otworzy艂a drzwi. Hadrian wszed艂 za ni膮.


Carole Ballinger unios艂a g艂ow臋. Ka偶dy m臋偶czyzna, kt贸ry towarzyszy艂 Marion, wygl膮da艂 zawsze, jakby potulnie kroczy艂 jej 艣ladami. Chocia偶 nadal by艂a Ksi臋偶niczk膮, ten m臋偶czyzna nie nale偶a艂 do jej orszaku. Leslie podni贸s艂 si臋 wolno z fotela. Obaj m臋偶czy藕ni spojrzeli sobie w oczy. Marion wstrzyma艂a oddech.


Z postaci ojca emanowa艂a niezwyk艂a si艂a. Mia艂 na sobie drogi garnitur, a szpilka od krawata i spinki do mankiet贸w musia艂y kosztowa膰 wi臋cej, ni偶 Hadrian zdo艂a艂by zarobi膰 w ci膮gu trzech lat ci臋偶kiej pracy. Lesie dobrze o tym wiedzia艂. Hadrian tak偶e zdawa艂 sobie z tego spraw臋, ale nie robi艂o to na nim wra偶enia.

- Mi艂o mi pana pozna膰, panie Ventura - powiedzia艂 przyjaznym g艂osem.

Leslie wyci膮gn膮艂 ku niemu r臋k臋.


- . Pan Boulton, jak si臋 domy艣lam. - Rzuci艂 karc膮ce spojrzenie w kierunku Marion, kt贸ra zapomnia艂a przedstawi膰 Hadriana.


Hadrian mia艂 uczucie, 偶e Leslie Ventura za chwil臋 zmia偶d偶y mu d艂o艅. M贸g艂 odwzajemni膰 si臋 r贸wnie silnym u艣ciskiem, ale poprzesta艂 na zwyk艂ym ge艣cie. Leslie, kt贸ry przyzwyczajony by艂 do tego, 偶e wszyscy zawsze musz膮 zadziera膰 g艂owy, kiedy chc膮 na niego spojrze膰, zauwa偶y艂, 偶e Hadrian jest od niego o par臋 centymetr贸w wy偶szy.

Marion znowu wstrzyma艂a oddech. Wydawa艂o jej si臋, 偶e obaj m臋偶czy藕ni stoj膮 tak ju偶 bardzo d艂ugo. Wreszcie Leslie pu艣ci艂 r臋k臋 Hadriana.

- To jest pani Ballinger. Carole, Hadrian Boulton.

Hadrian u艣miechn膮艂 si臋 do pi臋knej kobiety, kt贸ra do niego podesz艂a.

- Mi艂o mi pani膮 pozna膰, pani Ballinger.

- Prosz臋 m贸wi膰 do mnie Carole.

- Prosz臋 m贸wi膰 do mnie Hadrian.

- To niezwyk艂e imi臋.

_ My艣l臋, 偶e otrzyma艂em je na cze艣膰 cesarza rzymskiego. Tego, kt贸ry zbudowa艂 mur.

_ Nie dziwi mnie to. - Carole roze艣mia艂a si臋, patrz膮c na Marion wymownym wzrokiem.

- Prosz臋 usi膮艣膰, panie Boulton - wtr膮ci艂 Leslie. - Brandy? _ Prosz臋 m贸wi膰 mi po imieniu. Wola艂bym piwo, je艣li to nie sprawi k艂opotu.

_ Chyba mamy gdzie艣 piwo - odpar艂 zdziwiony Leslie. - Zaraz wezw臋 Jacobsa.


Marion popatrzy艂a na ojca, dzwoni膮cego na kamerdynera, a potem na Hadriana; uni贸s艂 brew i u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o. Pojawi艂 si臋 Jacobs i po chwili wr贸ci艂 z piwem. Hadrian, kt贸ry usiad艂 ju偶 na sk贸rzanym fotelu przy kominku, wzi膮艂 od niego szklank臋路

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂.

Przez twarz kamerdynera przemkn膮艂 wyraz zdziwienia. Kiedy Jacobs wyszed艂, Leslie usiad艂 naprzeciwko Hadriana.

_ Nie trzeba dzi臋kowa膰 s艂u偶膮cemu, panie Boulton - pouczy艂 go. - Oni tego nie oczekuj膮.

Hadrian spojrza艂 na niego.

- Mo偶e i nie - zgodzi艂 si臋. - Ale nauczono mnie m贸wi膰 "prosz臋" i "dzi臋kuj臋", i jest to zwyczaj, kt贸rego nie chc臋 zmienia膰.

Leslie poczu艂 si臋 niezr臋cznie. Po raz pierwszy od wielu lat jakby pope艂ni艂 nietakt.

- Nie mam nic przeciwko dobrym manierom - rzek艂 wreszcie. - Chcia艂em tylko zwr贸ci膰 uwag臋 na obowi膮zuj膮c膮 w pewnych sytuacjach etykiet臋.


- Dzi臋kuj臋. Ale stosuj臋 si臋 do etykiety jedynie wtedy, kiedy wydaje mi si臋 to w艂a艣ciwe - odpowiedzia艂 Hadrian z u艣miechem.


- Ja te偶 - odparowa艂 Leslie. - I chocia偶 etykieta wymaga, 偶ebym zabawia艂 pana uprzejm膮 rozmow膮, chc臋 powiedzie膰, 偶e martwi臋 si臋 o moj膮 c贸rk臋 i chcia艂bym us艂ysze膰 co艣 na ten temat od pana.


- Tatusiu - wtr膮ci艂a szybko Marion. - Nie zaprosi艂am Hadriana po to, 偶eby艣 bra艂 go na przes艂uchanie.


- Dziwi臋 si臋, 偶e tego nie przewidzia艂a艣, c贸rko - powiedzia艂 surowo Leslie.


Marion westchn臋艂a. 呕eby Hadrian nie by艂 tak niez艂omny i poszed艂 z ojcem na kompromis. 呕eby ... 呕eby co? - pomy艣­la艂a. Zgadza艂 si臋 z ka偶dym jego s艂owem tak, jak wszyscy inni? Nie! By艂a zadowolona, 偶e Hadrian nie poddaje si臋 ojcu. Spojrza艂a na niego z dum膮. Spostrzeg艂 jej wzrok i pu艣ci艂 do niej oko. Carole u艣miechn臋艂a si臋, a Leslie poczerwienia艂 ze z艂o艣ci.

- A wi臋c, panie Boulton ...

- Hadrian, je艣li 艂aska.

- Hadrian. - Leslie zacisn膮艂 z臋by. Ten Anglik patrzy艂 na niego tak spokojnie, 偶e zapomnia艂, co mia艂 do powiedzenia. By艂 przyzwyczajony do tego, 偶e wsz臋dzie jest najwa偶niejszy. Teraz spotka艂 godnego siebie przeciwnika, cho膰 by艂 to zwyk艂y ksi臋gowy. - Wi臋c... Hadrianie, jak ci si臋 podoba praca u mnie?


Arogancja tego pytania zdziwi艂a Carole. Oczywi艣cie dosko­nale wiedzia艂a, dlaczego Leslie tak si臋 zachowuje. Nie by艂 przyzwyczajony do rozmowy z lud藕mi, kt贸rzy doskonale w艂adaj膮 jego w艂asn膮 broni膮. Marion poblad艂a ze z艂o艣ci. Obie z Carole spojrza艂y na Hadriana; na jego twarzy widnia艂 szczery u艣miech.

_ Uwa偶am swoj膮 prac臋 za bardzo interesuj膮c膮. Daje mi ona wiele zadowolenia, panie Ventura. - W jego g艂osie nie s艂ycha膰 by艂o 艣ladu gniewu. - Wydaje mi si臋, 偶e dobrze si臋 spisuj臋, poniewa偶 dzisiaj zosta艂em przeniesiony na wy偶sze stanowisko.

Leslie u艣miechn膮艂 si臋 ponuro.

_ Powiedzino mi o tym. - Sam nie wiedzia艂, czy ma go to cieszy膰, czy z艂o艣ci膰, 偶e ch艂opak jego c贸rki robi wielk膮 karier臋 w dziale rachunkowo艣ci.

_ Tak przypuszcza艂em - odpar艂 Hadrian.

Leslie milcza艂. To by艂 jeden z jego ulubionych trik贸w. Jego przeciwnicy zazwyczaj nie wytrzymywali przed艂u偶aj膮cej si臋 ciszy. Wiedzia艂 jednak, 偶e z tym m臋偶czyzn膮 mu si臋 to nie uda. Marion czu艂a si臋 coraz bardziej nieswojo. Chcia艂a co艣 zrobi膰, ale nie wiedzia艂a, jak ma si臋 do tego zabra膰.

_ Zdziwi艂a mnie twoja decyzja przyjazdu do Ameryki _ przem贸wi艂 wreszcie Leslie. - Bardzo dobrze powodzi艂o ci si臋 y orku. Mia艂e艣 przyst膮pi膰 do sp贸艂ki w starej i szanowanej firmie. Mia艂e艣 r贸wnie偶 niez艂e mieszkanie, ale nie mia艂e艣 dziewczyny. Dlaczego?

_ Wys艂a艂e艣 swoich cholernych detektyw贸w na przeszpiegi, tak? - sykn臋艂a gniewnie Marion.

_ Oczywi艣cie - warkn膮艂 Leslie. - Jeste艣 moj膮 jedyn膮 c贸rk膮 i je偶eli zawiadamiasz mnie o tym, 偶e spotykasz si臋 z jakim艣 nie znanym nikomu cudzoziemcem, to czego mo偶esz si臋 po mnie spodziewa膰?

_ Spodziewa艂am si臋, 偶e b臋dziesz szcz臋艣liwy, skoro ja jestem szcz臋艣liwa, tatusiu - powiedzia艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem.

_ Oczywi艣cie, 偶e by艂bym szcz臋艣liwy. Gdybym mia艂 pewno艣膰, 偶e zadajesz si臋 ...

_ 呕e zadaj臋 si臋 z odpowiednim cz艂owiekiem, tak? - wesz艂a mu w s艂owo. - Powiedz mi, tatusiu, kto jest, wed艂ug oiebie, odpowiednim cz艂owiekiem?

_ Po pierwsze Amerykanin - odburkn膮艂 Leslie.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e jest pan W艂ochem, panie Ventura - odezwa艂 si臋 Hadrian.

- Tak. A raczej m贸j ojciec by艂 W艂ochem. Ja urodzi艂em si臋 w Nowym Jorku.

- Aha. Rozumiem.

- Nie mam 偶adnych uprzedze艅 w stosunku do Anglik贸w, panie Boulton - o艣wiadczy艂 Leslie, kt贸remu nie podoba艂o si臋, 偶e znalaz艂 si臋 w defensywie.


- Ale nie chcia艂by pan, 偶eby Marion wysz艂a za m膮偶 za Anglika?

- Nie. Nie chcia艂bym - odpar艂 sucho Leslie.

- Wydaje mi si臋, 偶e decyzja nale偶y do niej. - Hadrian z trudem hamowa艂 gniew. Wiedzia艂, 偶e rozmowa z Ventur膮 b臋dzie ci臋偶ka, ale mia艂 nadziej臋, 偶e zdo艂a mu przem贸wi膰 do rozs膮dku. Teraz nie by艂 ju偶 tego pewien.

Leslie odetchn膮艂 g艂臋boko.


- Oczywi艣cie, 偶e to zale偶y od niej - przyzna艂, a Marion wyda艂a westchnienie ulgi. - Ale ode mnie zale偶y, ile dam jej pieni臋dzy i jak膮 prac臋 pozwol臋 jej wykonywa膰.


Wi臋c to tak, pomy艣la艂 Hadrian. Leslie Ventura traktuje go jak 艂owc臋 posagu.

- A co to ma do rzeczy? - spyta艂a Marion.


Hadrian spojrza艂 na ni膮 zdziwiony. Czy偶by nie rozumia艂a, co chcia艂 powiedzie膰 jej ojciec? Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e tej dziewczynie nie przesz艂o nawet przez my艣l, 偶e mog艂oby mu zale偶e膰 na jej pieni膮dzach.


- Mia艂bym ochot臋 zaca艂owa膰 ci臋 teraz na 艣mier膰 - powiedzia艂 mi臋kko.


- Naprawd臋? - Spojrza艂a na niego rozpalonym wzrokiem. Leslie odchrz膮kn膮艂 gniewnie. On mia艂 ochot臋 udusi膰 tego Anglika, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 prowadzi膰 tak intymne rozmowy w jego obecno艣ci.


- Ciekaw jestem, jak d艂ugo tu jeszcze zostaniesz, je艣li ona nie b臋dzie po mnie dziedziczy膰? - spyta艂 lodowatym tonem.

- Nied艂ugo - odpar艂 Hadrian.

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Nie zostaniesz? - spyta艂a Marion niepewnym g艂osem.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - powiedzia艂 Hadrian. - Je艣li nie zostaniesz spadkobierczyni膮 ojca, to b臋dziesz chcia艂a mie膰 co艣 w艂asnego. W膮tpi臋, czy uda艂oby si臋 nam doj艣膰 do tego w Nowym Jorku. Przynajmniej nie ... - zerkn膮艂 na Lesliego - w tej sytuacji. Ale mogliby艣my spr贸bowa膰 gdzie艣 indziej. Na przyk艂ad w Yor­ku. Albo na Zachodnim Wybrze偶u, je艣li chcia艂aby艣 pozosta膰 w Ameryce. .

Oczy Marion zap艂on臋艂y rado艣ci膮. Hadrian powiedzia艂 tak niewiele, a jednocze艣nie tak du偶o. Przede wszystkim uzna艂 jej prawo do samodzielno艣ci. Powiedzia艂 r贸wnie偶 "my". Nie chcia艂, aby zrywa艂a z rodzin膮 i swoim ojczystym krajem, chocia偶 zrobi艂aby to dla niego.


- To brzmi bardzo pi臋knie, ale w膮tpi臋, czy tak by istotnie by艂o - powiedzia艂 Leslie.

Hadrian westchn膮艂 g艂臋boko.


- Nie chc臋, 偶eby艣my byli wrogami, panie Ventura. Ze wzgl臋du na Marion.

- Chcia艂 pan powiedzie膰, 偶e ze ,wzgl臋du na siebie samego - poprawi艂 go Leslie.

- Nie - odpar艂 cicho Hadrian. - Pan nie ma nic, na czym mog艂oby mi zale偶e膰.

Leslie roze艣mia艂 si臋 z niedowierzaniem.


- Nie? Ja mam miliony dolar贸w. Setki milion贸w. Tysi膮ce milion贸w. I pan nic z tego nie chce?

Hadrian u艣miechn膮艂 si臋.

- Mo偶na mieszka膰 tylko w jednym domu, panie Ventura, Mie膰 na sobie tylko jeden garnitur. Je艣膰 jeden posi艂ek dziennie. To wszystko mog臋 zapewni膰 sobie i Marion. Marion mo偶e r贸wnie偶 sama zapewni膰 sobie to wszystko. Jest zdolna, utalen­towana i silna. Naprawd臋 nie potrzebujemy pana tysi臋cy milion贸w dolar贸w, panie Ventura.

M贸wi艂 spokojnie, nie podnosz膮c g艂osu, a Carole i Marion

s艂ucha艂y go zafascynowane. Marion prze艂kn臋艂a 艂zy szcz臋艣cia. O Bo偶e, jak ona go kocha艂a.

- Czy pan my艣li, 偶e ja w to uwierz臋? - spyta艂 Leslie. Na twarzy wyst膮pi艂y mu czerwone plamy, jak zwykle, kiedy wpada艂 w furi臋. Nie wiedzia艂, co ma teraz robi膰.

- Nie - odpowiedzia艂 Hadrian. - Nie przypuszczam, 偶e pan mi uwierzy, i 偶a艂uj臋 tego.

- Niech pan 偶a艂uje samego siebie, Boulton! - warkn膮艂 Leslie. - Niech pan r贸wnie偶 zachowa troch臋 偶alu dla mojej c贸rki, poniewa偶 przez pa艅skie intrygi i chciwo艣膰 jestem zmuszony pozbawi膰 j膮 stanowiska specjalnej asystentki. - Na­tychmiast po wypowiedzeniu tych s艂贸w poczu艂 wstyd. Oskar偶a艂 o to Hadriana Boultona, chocia偶 ju偶 wcze艣niej zdecydowa艂 przenie艣膰 Marion na inne stanowisko. Uczucie wstydu wzmog艂o jeszcze jego furi臋. - Niech si臋 pan wynosi z mojego domu! - krzykn膮艂 zrywaj膮c si臋 z fotela.

Marion r贸wnie偶 si臋 podnios艂a.

- Tatusiu! Je艣li Hadrian wyjdzie z tego domu, to ja te偶 wyjd臋. I 偶adne z nas ju偶 tu nigdy nie wr贸ci.

Carole otworzy艂a usta, ale nie odezwa艂a si臋 s艂owem.

- Je艣li to zrobisz, to mo偶esz po偶egna膰 si臋 r贸wnie偶 z firm膮. - By艂y to pierwsze s艂owa, jakie przysz艂y mu na my艣l. Nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e w艂asna c贸rka mog艂aby wybra膰 jakiego艣 Anglika. - Chcia艂em, 偶eby艣 stan臋艂a na czele wydzia艂u public relations ...

- Mo偶esz si臋 wypcha膰 z tym swoim wydzia艂em! - krzykn臋艂a Marion.

- Sza艂wi膮 i cebul膮, czy pieprzem? - zapyta艂 Hadrian, a Carole, kt贸rej nerwy nie wytrzyma艂y, za艣mia艂a si臋 hi­sterycznie.

Marion chcia艂o si臋 p艂aka膰 i 艣mia膰 jednocze艣nie. Nie mia艂a ochoty wychodzi膰 w ten spos贸b. To wszystko by艂o takie ... niepotrzebne.

- Tatusiu - powiedzia艂a prosz膮cym tonem, ale Leslie mia艂 ju偶 dosy膰.

Ten Anglik si臋 z niego wy艣miewa艂. Mia艂 ochot臋 go zabi膰. Odwr贸ci艂 si臋 do nich plecami i opar艂 d艂onie na obramowaniu kominka.

Hadrian zrozumia艂, 偶e poni贸s艂 pora偶k臋. 殴le si臋 do tego


zabra艂. Ale czy mia艂 inne wyj艣cie? Mia艂 pozwoli膰, 偶eby Leslie Ventura podepta艂 go jak jakiego艣 艣miecia? Jakie 偶ycie mogli,by wtedy prowadzi膰 z Marion? Ale co ona teraz czu艂a? Wiedzia艂, 偶e kocha ojca. Dostrzeg艂a w jego wzroku gorycz pora偶ki, podesz艂a do niego i zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋路

_ Kocham ci臋 - szepn臋艂a. - Chod藕my st膮d.

Skin膮艂 g艂ow膮. Spojrza艂 na Carole, kt贸ra patrzy艂a na nich smutnym wzrokiem, i odwr贸ci艂 si臋 z westchnieniem. Obj膮艂 Marion i wyprowadzi艂 z pokoju.

Kiedy drzwi si臋 za nimi zamkn臋艂y, Leslie obr贸ci艂 si臋 do Carole.

- Poszli?

_ Tak - odpar艂a Carole. - Poszli.

_ To dobrze. Nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby w tym domu wymawiano jej imi臋路

Carole obr贸ci艂a si臋 do niego.

_ Jeste艣 g艂upcem - rzuci艂a. - Straci艂e艣 syna, a teraz tracisz r贸wnie偶 c贸rk臋. Nie przypuszczasz chyba, 偶e ona tu wr贸ci?

Popatrzy艂 na ni膮 zdumiony. Po raz pierwszy Carole zwraca艂a si臋 do niego w ten spos贸b.

_ Nie mia艂em wyboru - mrukn膮艂. - Widzia艂a艣, jak on si臋 zachowywa艂.

_ Tak _ powiedzia艂a. - Widzia艂am. On jest silny. Zbyt silny, aby si臋 tobie podda膰. Jest r贸wnie偶 inteligentny. Zbyt inteligentny na to, aby pozwoli膰 sob膮 manipulowa膰. To ci臋 w艂a艣nie rozz艂o艣­ci艂o. Nie zauwa偶y艂e艣 jednak, jak bardzo Hadrian Boulton kocha twoj膮 c贸rk臋. I jak bardzo ona jest w nim zakochana. Dlatego nigdy wi臋cej jej nie zobaczysz, chyba 偶e sam zrobisz co艣 w tym kierunku. I to szybko. - Z tymi s艂owami opu艣ci艂a pok贸j.

Leslie patrzy艂 na zamkni臋te drzwi, oczekuj膮c, 偶e za chwil臋 si臋 otworz膮 i stanie w nich Marion. Albo Carole. A mo偶e nawet ten Anglik. Ale nic takiego si臋 nie sta艂o. Nagle ten wielki dom wyda艂 mu si臋 bardzo pusty.



Kiedy weszli do apartamentu, Marion zrzuci艂a buty 1 ze spuszczon膮 g艂ow膮 usiad艂a w fotelu. Hadrian spojrza艂 na ni膮 z u艣miechem.

- Rozmowa z ojcem bardzo ci臋 wyczerpa艂a.

- Nie chc臋 o tym m贸wi膰. On ju偶 na zawsze znikn膮艂 z naszego 偶ycia.

- Nie - rzek艂 艂agodnie. - Minie jaki艣 czas, ale on wr贸ci. - Dostrzeg艂 wyraz ulgi na jej twarzy. - Zabierajmy si臋 do pracy - powiedzia艂. - Jaki mamy kapita艂?


Przez nast臋pn膮 godzin臋 robili obliczenia. Okaza艂o si臋, 偶e dysponuj膮 ca艂kiem poka藕n膮 sum膮. Sama bi偶uteria Marion warta by艂a przesz艂o milion dolar贸w.


- Widz臋, 偶e mamy sporo pieni臋dzy, a ja mog臋 zaj膮膰 si臋 rachunkowo艣ci膮. - Pozostaje tylko pytanie, w co zainwes­tujemy?

Marion westchn臋艂a.

- Nie wiem. Bardzo si臋 tego wszystkiego boj臋. Co b臋dzie, je艣li nie damy sobie rady?


- P贸jdziemy na zasi艂ek - odpar艂 spokojnie. - Pomy艣l troch臋, nad czym ostatnio pracowa艂a艣? Na czym najlepiej si臋 znasz, 偶eby艣my mogli to wykorzysta膰?


- Hotele w miejscowo艣ciach wypoczynkowych - powie­dzia艂a triumfalnie. - Ju偶 wiem! Kupimy farm臋 w Stowe. Oczywi艣cie, b臋dziemy j膮 musieli wyremontowa膰 do naszych potrzeb. Potem kupimy grunty w innych miejscowo艣ciach, na przyk艂ad w Europie.


Oczy jej b艂yszcza艂y rado艣nie. Nie zauwa偶y艂a zmiany w wy­razie twarzy Hadriana. Wzi臋艂a do r臋ki dokumenty dotycz膮ce farmy Coldstream.

- Musz臋 teraz nad tym popracowa膰 - doda艂a. Zacz臋艂a przegl膮da膰 papiery i robi膰 notatki, nie zwracaj膮c uwagi na nazwisko nowej w艂a艣cicielki farmy figuruj膮ce w dokumentach.


Hadrian wr贸ci艂 do swojego mieszkania. A wi臋c sta艂o si臋, pomy艣la艂. Nadszed艂 moment, kt贸rego przez ca艂y czas tak bardzo si臋 obawia艂. Musia艂 wybra膰 pomi臋dzy Marion a kuzynk膮. Uda艂o mu si臋 zdoby膰 adres Bryony w Stowe. Ale ona chcia艂a sprzeda膰 farm臋 Lesliemu Venturuze, aby jej plan si臋 powi贸d艂. Czy mo偶e teraz zadzwoni膰 do niej z pro艣b膮, 偶eby sprzeda艂a farm臋 jemu i Marion? Je艣li tego nie zrobi, co stanie si臋 z nimi i z ich wsp贸lnym 偶yciem? Oni r贸wnie偶 bardzo potrzebowali tej farmy ...

D艂ugo wpatrywa艂 si臋 w aparat telefoniczny, zanim zdecydowa艂 si臋 podnie艣膰 s艂uchawk臋路


Bryony otworzy艂a drzwi i zapalila 艣wiat艂o.

- To jest w艂a艣nie m贸j tymczasowy dom.


Kynaston rozejrza艂 si臋. Na p贸艂kach nie sta艂y 偶adne fotografie, a na 艣cianach nie by艂o ozd贸b.


- Chcesz kawy, czekolady, czy co艣mocniejszego? - spyta艂a, zdejmuj膮c p艂aszcz. Spojrza艂 na ni膮. G艂臋boko wyci臋ta z艂ocista suknia ods艂ania艂a jej nagie ramiona, a w艂osy jedwabist膮 fal膮 opad艂y na plecy. Poci膮gni臋te jasnoczerwon膮 szmink膮 usta a偶 prosi艂y si臋 o poca艂unek. A te niezwyk艂e oczy ... Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e Bryony patrzy na niego zdziwiona, czekaj膮c na odpowied藕.

- Napij臋 si臋 kawy, je艣li to nie sprawi ci k艂opotu.

- Je艣li to dla ciebie, to na pewno nie sprawi mi k艂opotu - powiedzia艂a i posz艂a do kuchni.


U艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. Bryony flirtowa艂a z nim przez ca艂y wiecz贸r. G艂adzi艂a go po r臋ce w restauracji. Patrzy艂a wymownie w oczy. Jako uwodzicielka by艂a beznadziejna, ale on chcial zosta膰 uwiedziony. Zakl膮艂 pod nosem. Ponownie rozejrza艂 si臋 po pokoju, ale nie znalaz艂 偶adnego klucza do osobowo艣ci prawdziwej Bryony Rose Whittaker. Mimo to czu艂, 偶e zna j膮 jak w艂asn膮 dusz臋路

- Mleko i jeden kawa艂ek cukru, prawda? Obr贸ci艂 si臋 i wzi膮艂 kubek.


- Pyszna. - Patrzy艂 jej wymownie w oczy. Je艣li chce odgrywa膰 rol臋 uwodzicielki, to jej w tym pomo偶e.


Zbli偶y艂a si臋 do niego z rozchylonymi wargami ... I w tym momencie zadzwoni艂 telefon.

Drgn臋艂a nerwowo.


- Musz臋 odebra膰 - powiedzia艂a przepraszaj膮cym tonem, s膮dz膮c, 偶e telefonuj膮 do niej z Zielonego Vermont.

- Halo? Bryony Rose?

Natychmiast rozpozna艂a ten g艂os.. Twarz jej si臋 rozpromieni艂a. Kynaston, kt贸ry zamierza艂 si臋 odwr贸ci膰 i nie przeszkadza膰 w rozmowie, dostrzeg艂 jej rado艣膰 i nagle zacz膮艂 si臋 w ni膮 wpatrywa膰.

- Hadrian! - wykrzykn臋艂a. - Jak mnie odnalaz艂e艣?

- Nietrudno by艂o si臋 domy艣li膰, gdzie jeste艣 - us艂ysza艂a 艂agodny g艂os i zaczerwieni艂a si臋 ze wstydu.


- Wiem. Przepraszam, 偶e wyjecha艂am bez po偶egnania, ale zostawi艂am ci list, kt贸ry powinien ci臋 uspokoi膰.


- Nie uspokoi艂. Od razu polecia艂em do Nowego Jorku. Jutro wybieram si臋 do Stowe.


- To wspaniale. Powiedz mi, o kt贸rej przyje偶d偶asz, to wyjd臋 po ciebie na stacj臋. T臋skni艂am za tob膮 - powiedzia艂a czule.

- Ja te偶 za tob膮 t臋skni艂em. Ale jest jeszcze co艣 ... Bryony ... Kto艣 ze mn膮 przyjedzie. Kto艣 ... kto, mam nadziej臋, zgodzi si臋 mnie po艣lubi膰, kiedy zdob臋d臋 si臋 na odwag臋, 偶eby jej to zaproponowa膰.


- Po艣lubi膰 ciebie?! - wykrzykn臋艂a zdumiona Bryony i opad艂a na najbli偶sze krzes艂o.

Kynaston zesztywnia艂.


- Tak. Ja j膮 kocham, Bryony Rose - m贸wi艂 Hadrian, g艂osem pe艂nym napi臋cia.

Zmarszczy艂a brwi. Wyczu艂a, 偶e Hadrian czym艣 si臋 martwi.

- Jest jeszcze jedna sprawa - ci膮gn膮艂. - Chcia艂em z tob膮 o tym porozmawia膰, kiedy si臋 spotkamy, ale mam pewien problem i nie mog臋 traci膰 czasu - m贸wi艂 dalej coraz bardziej nerwowym tonem. - Powiedz mi, czy Leslie Ventura z艂o偶y艂 ci ju偶 ofert臋 kupna farmy?


- Sk膮d wiesz? - spyta艂a zdziwiona. - Tak, z艂o偶y艂. Bardzo na to licz臋. Mia艂am zaczeka膰 ... - I zem艣ci膰 si臋 na Kynastonie Germaine, chcia艂a doda膰, ale w por臋 zda艂a sobie spraw臋, 偶e Kyn stoi tu偶 za ni膮. Spojrza艂a na niego. Zmrozi艂 j膮 morderczy wyraz jego oczu. Odwr贸ci艂a g艂ow臋.


- To dobrze - powiedzia艂 szybko Hadrian. - Bryony, chcia艂bym, 偶eby艣 si臋 powstrzyma艂a i nie sprzedawa艂a farmy a偶 do mojego przyjazdu. Przyjad臋 do Stowe z Marion. Z Marion Ventura - doda艂. Z brzmienia jego g艂osu zorientowa艂a si臋, 偶e to w艂a艣nie ona jest kobiet膮, kt贸r膮 kocha.


- Och, Hadrianie - powiedzia艂a, a w g艂osie jej brzmia艂o przera偶enie.

- Wiem - odpowiedzia艂. - Bryony, wszystko ci wyt艂umacz臋. Ta sprawa jest trudna i skomplikowana, a ja ... potrzebuj臋 twojej pomocy. Wiem, 偶e to nie jest w porz膮dku. Powinienem ci pomaga膰. Po to w艂a艣nie przyjecha艂em do Ameryki. Dlatego przyj膮艂em prac臋 u Ventury, ale sprawy wymkn臋艂y si臋 spod kontroli. Czy mo偶esz to zrozumie膰?


Bryony spojrza艂a na Kynastona, kt贸ry udawa艂, 偶e wygl膮da przez okno. Patrzy艂a na jego pi臋kny profil i zala艂a j膮 fala podniecenia.

- Tak. Bardzo dobrze to rozumiem.

Us艂ysza艂a, jak Hadrian odetchn膮艂 z ulg膮.


- Zaczekasz z decyzj膮 do naszego przyjazdu?


- Oczywi艣cie - powiedzia艂a mi臋kko.


- Kocham ci臋, Bryn.


- Ja te偶 ci臋 kocham - szepn臋艂a, ale nie do艣膰 cicho, 偶eby Kynaston jej nie us艂ysza艂. - Do jutra. - Od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.


Kynaston patrzy艂 przed siebie. My艣l, 偶e inny m臋偶czyzna m贸g艂by si臋 z ni膮 kocha膰, wyzwala艂a w nim mordercze instynkty. S艂ysza艂 jej g艂os, m贸wi膮cy "kocham ci臋". Powoli wsta艂 z krzes艂a, w tym momencie klucze wypad艂y mu z kieszeni.


- Wypad艂y ci ... - zacz臋艂a Bryony.


- Z kim rozmawia艂a艣? - przerwa艂 jej gwa艂townie. Wyczu艂a w jego g艂osie w艣ciek艂o艣膰. On jest zazdrosny, pomy艣la艂a z rado艣ci膮.


Wzruszy艂a ramionami.


- Z kim艣, kogo znam jeszcze z Anglii.


- Czy to tw贸j kochanek? - spyta艂.


- To nie twoja sprawa!


U艣miechn膮艂 si臋 szyderczo.


- Nie moja sprawa? My艣la艂em, 偶e jednak moja. Ale je艣li tak m贸wisz, to znaczy, 偶e 藕le oceni艂em sytuacj臋. W takim razie dobranoc. A raczej 偶egnaj - doda艂 ch艂9dno. Obr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do drzwi.


- Zaczekaj! - Bryony podbieg艂a do niego.


Zatrzyma艂 si臋. Nie przypuszcza艂, 偶e zdecyduje si臋 na to.


- M贸g艂bym ci臋 za to zabi膰 - rzuci艂 ze z艂o艣ci膮, po czym odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i porwa艂 j膮 w ramiona. Zanim zd膮偶y艂a odetchn膮膰, jego usta znalaz艂y si臋 na jej wargach. Poca艂unek by艂 zaborczy i nami臋tny. Przez cia艂o Bryony przebieg艂 gwahowny dreszcz. J臋kn臋艂a cicho. Po chwili Kynaston uni贸s艂 g艂ow臋. - Czy by艂 twoim kochankiem, Bryony Rose?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. W tej chwili nie chcia艂a go zrani膰.

- Nie, nie.


Uwierzy艂 jej. Nie potrafi艂 powiedzie膰 dlaczego, ale wiedzia艂, 偶e m贸wi prawd臋. Obj膮艂 j膮 ponownie i przywar艂 do jej ust. Jedn膮 r臋k膮 przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, a drug膮 dotkn膮艂 jej piersi. Bryony zapomnia艂a o Hadrianie, zapomnia艂a o nienawi艣ci, zapomnia艂a o zem艣cie. Liczy艂y si臋 jedynie jego usta i r臋ce pieszcz膮ce jej cia艂o.

Wreszcie wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰. Ogarn臋艂o go uczucie ulgi, kt贸re po chwili ust膮pi艂o pod wp艂ywem nag艂ej my艣li. Przecie偶 on j膮 kocha. Ca艂ym sercem, gor膮co. A ona ch臋tnie wydar艂aby mu je z piersi. Cofn膮艂 si臋 par臋 krok贸w i zmru偶y艂 oczy. Musi to sobie przemy艣le膰, musi opu艣ci膰 ten przekl臋ty kr膮g.

- Dobranoc, Bryone Rose. Zobaczymy si臋 jutro.

Spojrza艂a smutnym wzrokiem na zamykaj膮ce si臋 za nim drzwi. Po chwili zauwa偶y艂a drobny przedmiot le偶膮cy na krze艣le. Zapomnia艂 o kluczach. Wbrew temu, co teraz czu艂a, zdj臋艂a z k贸艂ka klucz z napisem "hotel" po czym otworzy艂a drzwi i wybieg艂a za Kynastonem na korytarz.

Wzi膮艂 od niej klucze.


- Dzi臋kuj臋. Wracaj do mieszkania. Jest bardzo zimno - doda艂 oboj臋tnym tonem.

Skin臋艂a g艂ow膮 i wr贸ci艂a do siebie. Wzi臋艂a do r臋ki klucz i obraca艂a go powoli w palcach. Przeszuka jego biuro. Znajdzie jakie艣 dokumenty, kt贸rych b臋dzie mog艂a u偶y膰 przeciwko niemu. Zielony Vermont ch臋tnie jej w tym pomo偶e. Wykazali ogromne zainteresowanie jej propozycj膮. Na pocz膮tek wystarczy艂oby, 偶eby znalaz艂a dow贸d na to, 偶e dzia艂ania Germaine Corporation przynosz膮 szkod臋 naturalnemu 艣rodowisku. Przytkn臋艂a zimny klucz do warg, kt贸rych przed chwil膮 dotyka艂y jego usta. 艁zy sp艂ywa艂y jej po policzkach.


Vanessa Germaine wysiad艂a z poci膮gu i postawi艂a walizk臋 na peronie. By艂a 艂adn膮 dziewczyn膮 o d艂ugich jasnych w艂osach i niebieskich oczach. Niedawno sko艅czy艂a dwadzie艣cia lat.


- Chyba pani zmarz艂a, Fraulein. Mo偶e gdzie艣 pani膮 pod­wie藕膰? - us艂ysza艂a g艂os z niemieckim akcentem. .


Obejrza艂a si臋 nerwowo. Z okna samochodu wychyla艂 si臋 najprzystojniejszy m臋偶czyzna, jakiego kiedykolwiek widzia艂a.

- Nie, dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a ostro偶nie. U艣miechn膮艂 si臋 lekko.

_ Rozumiem. Mo偶e spotkamy si臋 w lepszych okoliczno艣ciach, Fraulein. - Lustrowa艂 j膮 od st贸p do g艂贸w. - Jestem instruktorem narciarskim. Mam na imi臋 Klaus. Wszyscy mnie tu znaj膮. - Pomacha艂 jej r臋k膮 i odjecha艂.


Vanessa r贸wnie偶 mu pomacha艂a. Wygl膮da艂o na to, 偶e sp臋dzi wspania艂e ferie Bo偶ego Narodzenia.


Pierwszego grudnia o wp贸艂 do si贸dmej rano Bryony ot­worzy艂a drzwi do biura Kynastona i rozpocz臋艂a poszukiwania. Podesz艂a do stoj膮cej najbli偶ej szafy, ale okaza艂a si臋 zamkni臋ta. Westchn臋艂a i podesz艂a do biurka, szukaj膮c klucza.

- Gdzie on, u diab艂a, jest?

- Gdzie co jest?

Drgn臋艂a na d藕wi臋k szyderczego g艂osu. W pokoju rozb艂ys艂y wszystkie 艣wiat艂a, a Bryony cofn臋艂a si臋 instynktownie pod 艣cian臋路 _ Co robisz tu tak wcze艣nie? - zdo艂a艂a wykrztusi膰, kiedy Kynaston zamyka艂 drzwi. - Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e tu b臋d臋? - zapyta艂a dr偶膮cym g艂osem.

U艣miechn膮艂 si臋 lekko.

_ Kiedy odda艂a艣 mi wszystkie klucze opr贸cz jednego, mog艂em si臋 tego domy艣li膰.

Bryony ogarn臋艂a panika.

_ Pewnie zastanawiasz si臋, co tutaj robi臋? - Desperacko usi艂owa艂a ratowa膰 sytuacj臋. Musi znale藕膰 jak膮艣 wym贸wk臋.

Ale Kynaston ponownie j膮 zaskoczy艂.

_ Doskonale w.iem, co tutaj robisz. Szukasz czego艣, co by mnie mog艂o skompromitowa膰. Czego艣, co by mnie obci膮偶a艂o. 呕eby da膰 temat prasie.

Otworzy艂a usta ze zdziwienia. - Sk膮d wiesz?

Kynaston u艣miechn膮艂 si臋.

_ Och, Bryony Rose. Powinienem raczej powiedzie膰 Bryn Whittaker. .. - Urwa艂 i spojrza艂 na ni膮. Jej twarz zrobi艂a si臋 kredowobia艂a. - Tak, wiem, kim jeste艣.

- Od kiedy? - wyszepta艂a.

- Od chwili, kiedy zobaczy艂em twoje oczy - powiedzia艂 rzeczowym tonem. Chocia偶 nie wydawa艂o si臋 to mo偶liwe, jej twarz jeszcze bardziej zblad艂a.

- To znaczy, od samego pocz膮tku?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Wi臋c przez ca艂y ten czas ... - G艂os jej zamar艂.

- Tak, wiem, 偶e obarczasz mnie win膮 za utrat臋 Ravenheights - powiedzia艂 艂agodnym tonem, podchodz膮c do niej. - Ale gdyby艣 zobaczy艂a, co tam zrobi艂em ...


- Tu nie chodzi tylko o Ravenheights - powiedzia艂a szybko, chocia偶 ca艂ym sercem chcia艂a mu uwierzy膰. - M贸j ojciec ... - zacz臋艂a, usi艂uj膮c przywo艂a膰 dawn膮 nienawi艣膰.

Kynaston podni贸s艂 r臋k臋.

- Wiem o twoim ojcu. - Poda艂 jej teczk臋, kt贸r膮 ze sob膮 przyni贸s艂.

Popatrzy艂a na ni膮 z przera偶eniem. - Co to jest?

- Przeczytaj. A mo偶e si臋 boisz? - spyta艂 艂agodnie.


Otworzy艂a teczk臋. Znalaz艂a w niej wszystko. O powolnym upadku farmy, kt贸ry nie mia艂 nic wsp贸lnego z Germaine Corporation, o ci臋偶kiej, trwaj膮cej ca艂e lata chorobie ojca, z kt贸rej nie zdawa艂a sobie sprawy. 艁zy sp艂ywa艂y jej po policzkach. Bez s艂owa zamkn臋艂a teczk臋. Poczu艂a, 偶e Ky艅aston obejmuje j膮, i ukry艂a twarz na jego piersi.


- Nigdy mi o tym nie m贸wi艂 - wyj膮ka艂a. - Gdybym wiedzia艂a, to zmusi艂abym go do opuszczenia Ravenheights. - Za艂ka艂a.

- Wiem o tym - mrukn膮艂, dotykaj膮c wargami jej skroni.

- To nie by艂a twoja wina. Uwierz mi. Ale musia艂em ci to

udowodni膰. Chcia艂em, 偶eby艣 spojrza艂a prawdzie w oczy. Kocham ci臋, Bryony Rose Whittaker - doda艂, patrz膮c w jej przepe艂nione b贸lem oczy.

- Ale Katy - zacz臋艂a i urwa艂a. Tak, Katy. Utrata Ravenheights i 艣mier膰 ojca nie by艂y przez niego zawinione. Ale Katy ... Katy potrzebowa艂a domu rodzinnego, a ten cz艂owiek go jej odebra艂. Teraz Katy nie 偶yje ...


Kynaston westchn膮艂 i mocniej j膮 przytuli艂. Tak dobrze by艂o j膮 trzyma膰 w obj臋ciach i nie martwi膰 si臋 o jej zamiary. Poprzedniego wi~czoru doszed艂 do wniosku, 偶e mi艂o艣膰 jest rzecz膮 tak rzadk膮, 偶e bez wzgl臋du na komplikacje trzeba da膰 jej szans臋. Chcia艂 r贸wnie偶 uratowa膰 Bryony przed z偶eraj膮c膮 j膮 nienawi艣ci膮路

Bryony otar艂a 艂zy i spyta艂a.

- Kochasz mnie? Naprawd臋? Skin膮艂 g艂ow膮 z u艣miechem.

- Tak, naprawd臋.

Zamkn臋艂a oczy. By艂a zbyt zm臋czona, aby m贸c my艣le膰 o czymkolwiek. On j膮 kocha艂. Ale jakie to mia艂o znaczenie? Nie mog艂a na to pozwoli膰. Musia艂a pami臋ta膰 o obietnicy danej Katy. Ale on j膮 kocha艂!

_ Wszystko I b臋dzie dobrze, Bryony Rose - powiedzia艂 mi臋kko. - Obiecuj臋 ci to.

Skin臋艂a g艂ow膮. Wierzy艂a w jego obietnic臋, poniewa偶 sama zawsze ich dotrzymywa艂a, bez wzgl臋du na koszty.


Lance podni贸s艂 s艂uchawk臋 i powoli wy­stuka艂 numer do apartamentu Marion. Pot sp艂ywa艂 mu po twarzy. Us艂ysza艂 sygna艂 i z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋. Parali偶owa艂 go strach, a jednocze艣nie odczuwa艂 dziwne podniecenie. W tej w艂a艣nie chwili Morgan i reszta ekipy znajdowali si臋 w biurowcu Ventury. Spojrza艂 na zegarek. By艂o wp贸艂 do dwunastej. Telefon dzwoni艂 po raz czwarty. Marion nie podnosi艂a s艂uchawki. Co b臋dzie, je艣li nie ma jej w domu?

- Halo?

- Cze艣膰, Marion. To ja, Lance.

W s艂uchawce zapanowa艂a d艂uga cisza.

- Czego chcesz, Lance? - odezwa艂 si臋 po chwili g艂os Marion. Wyczu艂 w jej g艂osie zniecierpliwienie.

- Mog艂aby艣 by膰 dla mnie milsza, kochanie - powiedzia艂 pieszczotliwym to膮em. - Zw艂aszcza 偶e dzwoni臋, by wy艣wiad­czy膰 ci przys艂ug臋.

Po drugiej stronie Marion u艣miechn臋艂a si臋 ponuro. Tylko tego jej brakowa艂o. Jutro wyje偶d偶a z Hadrianem do Stowe. Im szybciej ojciec zorientuje si臋, 偶e m贸wi艂a powa偶nie, tym lepiej. Czeka艂o j膮 jeszcze du偶o pracy. A teraz jeszcze ten Lance.

- Dzie艅, w kt贸rym oddasz mi przys艂ug臋, Lance, uczcz臋 ta艅cz膮c nago na przyj臋ciu u burmistrza Nowego Jorku.

Roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Suka! Popami臋ta go. Musi jednak spe艂ni膰 swoje zadanie.

- Daj spok贸j, Marion - powiedzia艂 czule. - Czy nie mo偶emy zapomnie膰 o przesz艂o艣ci? Nie ma sensu, 偶eby艣my byli wrogami. Dzisiaj us艂yszl'clem plotki o kartelu, kt贸ry chce przej膮膰 udzia艂y Ventury w ...

- Powiedz to mojemu ojcu, Lance - przerwa艂a mu Marion. - Ja ju偶 nie pracuj臋 dla Ventury. Odes艂a艂am swoj膮 przepustk臋.

- Co zrobi艂a艣? - wydysza艂 Lance. Zblad艂, a pot zacz膮艂 艣cieka膰 mu po twarzy. Ona musi i艣膰 do biura! Przecie偶 tam czeka na ni膮 Morgan.

- W ka偶dym razie dzi臋kuj臋 za informacj臋 - odezwa艂a si臋 Marion. Je艣li Lance chcia艂 zapomnie膰 o dawnych urazach, to ona te偶 nie b臋dzie chowa艂a do niego 偶alu. - Jestem pewna, 偶e ojciec b臋dzie ci wdzi臋czny za t臋 wiadomo艣膰. Musz臋 ju偶 ko艅czy膰. Jutro wyje偶d偶am z Nowego Jorku i musz臋 si臋 zacz膮膰 pakowa膰.

- Zaczekaj! - krzykn膮艂, ale od艂o偶y艂a ju偶 s艂uchawk臋. Z trudem si臋 opanowa艂. Morgan na pewno nie zrezygnuje. Trzeba zaczeka膰 do nast臋pnej okazji.


Zadzwoni艂 telefon.


Bryony podbieg艂a, 偶eby go odebra膰. - S艂ucham?

- Cze艣膰, Bryony Rose.


Krew zacz臋艂a jej szybciej kr膮偶y膰 w 偶y艂ach.

.- Cze艣膰, Kyn.

- Czy ... wszystko w porz膮dku? - spyta艂.


Kiedy us艂ysza艂a wahanie w jego g艂osie, do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy. Opad艂a na krzes艂o. Przez ca艂膮 noc odtwarza艂a w my艣li to, co zdarzy艂o si臋 poprzedniego dnia. Czy on naprawd臋 j膮 kocha艂, czy by艂a to tylko gra? M贸g艂 si臋 jej bardzo 艂atwo pozby膰, ale zamiast tego powiedzia艂 "kocham ci臋". By艂y to s艂owa, kt贸rych nigdy nie spodziewa艂a si臋 us艂ysze膰. Ale co z tego? Przecie偶 to przez niego utraci艂a Katy. Kartka papieru z jej ostatnimi s艂owami wry艂a jej si臋 w pami臋膰. I obietnica, kt贸r膮 z艂o偶y艂a na grobie siostry ...

- Bryony? - odezwa艂 si臋 z niepokojem Kyn.

- Tak. Wszystko w porz膮dku. Tylko ... nie spa艂am dobrze tej nocy.


To przynajmniej by艂o prawd膮. Kiedy rozwa偶a艂a wszystkie za i przeciw, dosz艂a do wniosku, 偶e Kynaston naprawd臋 j膮 kocha. Nie wiedzia艂a dlaczego, ale tak by艂o. Oznacza艂o to, 偶e mog艂a go teraz zniszczy膰, i pom艣ci膰 Katy. Czemu wi臋c by艂a tak okropnie nieszcz臋艣liwa?


- Rozumiem - powiedzia艂 艂agodnym tonem. - Ja te偶 藕le spa艂em. Chcia艂em spyta膰, czy mogliby艣my zje艣膰 dzi艣 kolacj臋. Moja siostra bardzo chce ci臋 pozna膰.


Prawda, przyjecha艂a Vanessa. On naprawd臋 chce, 偶eby pozna艂a jego rodzin臋. To znaczy, 偶e rzeczywi艣cie j膮 kocha. Serce podesz艂o jej do gard艂a.


- Dobrze, zobaczymy si臋 wieczorem - wydusi艂a z tru­dem.


- Przyjad臋 po ciebie o si贸dmej, kochanie. - Je艣li poczu艂 si臋 dotkni臋ty jej brakiem entuzjazmu, to nie okaza艂 tego.

Bryony od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i podesz艂a do okna.


Zauwa偶y艂a taks贸wk臋, kt贸ra zatrzyma艂a si臋 kilka dom贸w dalej. Podskoczy艂a z rado艣ci, kiedy dostrzeg艂a Hadriana i drobn膮, eleganck膮 kobiet臋, kt贸ra wskazywa艂a r臋k膮 na nowoczesne bloki mieszkalne.

- Czy tutaj si臋 zatrzymamy? - spyta艂a Marion, ale Hadrian potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮. - Jeszcze nie wiem.


Spojrza艂a na. niego ze zdziwieniem, ale on pochyli艂 si臋, by podnie艣膰 walizki z chodnika i nie zauwa偶y艂 jej spojrzenia. Bryony spostrzeg艂a, 偶e kobieta towarzysz膮ca Hadrianowi wzruszy艂a ramionami i posz艂a za nim. Marion Ventura. Bryony westchn臋艂a, modl膮c si臋 w duchu, 偶eby ich spotkanie nie zako艅czy艂o si臋 katastrof膮, i posz艂a otworzy膰 drzwi.

- Bryn! - krzykn膮艂 Hadrian. Chwyci艂 j膮 w ramiona i uni贸s艂. - Jak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋. Wygl膮dasz ... wspaniale! - Dostrzeg艂 zmian臋 w jej wygl膮dzie - now膮 fryzur臋 i dyskretny makija偶.

Twarz Bryony rozja艣ni艂a si臋. Spotkanie z Hadrianem przypo­mina艂o jej dom i Ravenheights.

- Tak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋 - powiedzia艂a, ca艂uj膮c go serdecznie.

Marion patrzy艂a na nich w milczeniu. Ta pi臋kna kobieta o wspania艂ej figurze ca艂owa艂a w艂a艣nie jej m臋偶czyzn臋. Nigdy nie widzia艂a tak pi臋knych w艂os贸w, a fakt, 偶e by艂y naturalne, tym bardziej j膮 rozz艂o艣ci艂. Mia艂a ochot臋 wydrapa膰 tej kobiecie oczy. Podesz艂a bli偶ej. Najpierw policzy si臋 z t膮 ... modliszk膮, a z nim porozmawia p贸藕niej. Otworzy艂a usta, 偶eby powiedzie膰 tej kobiecie, aby pu艣ci艂a Hadriana, lecz w tym momencie Hadrian odwr贸ci艂 si臋 z u艣miechem.

- Marion, kochanie. To jest moja kuzynka, Bryony Rose. Pami臋tasz, opowiada艂em ci o niej.

- Bryony? - Znieruchomia艂a. - Twoja przybrana siostra? - Musia艂a to dok艂adnie wiedzie膰.

- Tak. Mieszkali艣my razem w Ravenheights, kiedy byli艣my dzie膰mi.

Skin臋艂a g艂ow膮. Hadrian opisywa艂 jej swoj膮 siostr臋 jako grub膮, brzydk膮 dziewczyn臋, nosz膮c膮 okulary.

- Mi艂o mi ci臋 pozna膰, Bryony - odezwa艂a si臋 wreszcie Marion. - Hadrian du偶o mi o tobie m贸wi艂.

Bryony u艣miechn臋艂a si臋 do niej.

- Hadrian powiedzia艂 mi o tobie dopiero wczoraj. Wejd藕cie do 艣rodka. Nie mo偶ecie przecie偶 sta膰 na ulicy.

Marion odetchn臋艂a z ulg膮. W g艂osie Bryony nie wyczu艂a wrogo艣ci.


Kiedy siedzieli ju偶 przy stole, pij膮c gor膮c膮 czekolad臋 z rumem i jedz膮c sa艂atki, kt贸re przygotowa艂a Bryony, Marion spojrza艂a na ni膮 uwa偶nie.

- Czy nigdy nie my艣la艂a艣 o tym, 偶eby zosta膰 modelk膮, Bryony?

Bryony roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Nigdy. 呕eby艣 mnie zobaczy艂a rok temu ...


Hadrian m贸wi艂 prawd臋, pomy艣la艂a Marion. Zorientowa艂a si臋, 偶e Bryony nosi szk艂a kontaktowe. Ale soczewki nie by艂y barw~one. Ten niezwyk艂y kolor oczu by艂 wi臋c naturalny.

- Chcia艂abym mie膰 twoj膮 figur臋 - powiedzia艂a z wes­tchnieniem.

Hadrian zachichota艂. Spojrza艂y na niego, potem jedna na 6rug膮 i wybuchn臋艂y 艣miechem.


Bryony spodoba艂a si臋 Marion. Po telefonie Hadriana zamart­wia艂a si臋, 偶e nie znajdzie z ni膮 wsp贸lnego j臋zyka i straci przez to ukochanego.

Dopiero kiedy usiedli przy kominku, Hadrian poruszy艂 spraw臋 farmy Coldstream. Wyt艂umaczy艂 wszystko kuzynce.

- Jak widzisz, farma Coldstream by艂aby dla nas doskona艂ym pocz膮tkiem - zako艅czy艂.

- Oczywi艣cie, dobrze ci zap艂acimy - doda艂a Marion i spoj­rza艂a na Hadriana, kt贸ry siedzia艂 przygn臋biony.


Bryony doskonale zna艂a pow贸d jego przygn臋bienia. Ona r贸wnie偶 pomy艣lil艂a o Kynastonie. Ale przecie偶 je艣li sprzeda farm臋 Marion i kuzynowi, to Kynaston nie powi~ien tego uzna膰 za akt wrogo艣ci. Nie sprzedawa艂a jej przecie偶 Ventura Industries.

- Czy co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂a Marion.

_ Nie, nic - zapewni艂a j膮 Bryony. - Ale istniej膮 pewne warunki. - Powiedzia艂a im o obietnicy, jak膮 z艂o偶y艂a Elijahowi Ellsworsthy' emu.

_ To wspaniale - ucieszy艂a si臋 Marion. - B臋dziemy potrzebowa膰 dobrego zarz膮dcy.

- Bryn, nie musisz ... - zacz膮艂 Hadrian.


_ Wszystko w porz膮dku - zapewni艂a go. - Mam swoje powody, 偶eby tak zrobi膰. Kiedy艣 ci to wyt艂umacz臋 - doda艂a szybko, widz膮c, 偶e Marion ich obserwuje.

Hadrian u艣miechn膮艂 si臋.

- Nie wiem, jak ci dzi臋kowa膰, Bryony.

- Nie musisz, g艂uptasie.

Hadrian spojrza艂 na Marion.

_ Czy chcesz zobaczy膰 nasz膮 now膮 farm臋?

_ Chcia艂e艣 powiedzie膰, nasz nowy kompleks hotelowy. - Marion za艣mia艂a si臋.

Bryony zosta艂a sama. Znowu ogarn臋艂o j膮 przygn臋bienie. Czeka艂o j膮 ci臋偶kie zadanie do spe艂nienia .. Musia艂a udowodni膰 Kynastonowi, 偶e naprawd臋 go kocha. Nie b臋dzie to jednak trudne, bo rzeczywi艣cie tak by艂o. Kocha艂a cz艂owieka, kt贸ry doprowadzi艂 do 艣mierci jej siostr臋.


Vanessa oniemia艂a na widok kobiety, kt贸ra stan臋艂a w drzwiach. Nigdy jeszcze nie widzia艂a takich oczu. A w艂osy . l艣ni艂y bursztynowym blaskiem, figura za艣 przypomina艂a figury aktorek z lat czterdziestych.

_ Witaj, kochanie - powiedzia艂 Kyn, ca艂uj膮c to b贸stwo. - To jest moja siostra, Vanessa.

Tak pi臋kna kobieta jest na pewno niez艂膮 diablic膮, pomy艣la艂a Vanessa.

Bryony u艣miechn臋艂a si臋 do niej.

- Cze艣膰, Vanesso. Ciesz臋 si臋, 偶e przyjecha艂a艣. Bardzo chcia艂am ci臋 pozna膰.

Vanessa popatrzy艂a na ni膮 zdziwiona. Ta kobieta mia艂a dziwny akcent, ale nie by艂 to znany z seriali telewizyjnych akcent angielskiej arystokracji. Nie m贸wi艂a r贸wnie偶 protek­cjonalnym tonem kobiety, kt贸ra czuje swoj膮 w艂adz臋.

- Wygl膮da na to, 偶e jestem osaczony przez kobiety - za偶ar­towa艂 Kyn, przenosz膮c wzrok z ukochanej na siostr臋.

- Oczywi艣cie. - Bryony 艣mia艂a si臋. - Tak w艂a艣nie powinno by膰. Kobiety powinny trzyma膰 m臋偶czyzn pod pantoflem - do­da艂a, mrugaj膮c do Vanessy.

- Nauczysz mnie tego? - spyta艂a Vanessa.

- Patrz i ucz si臋 - odpar艂a Bryony. Zachowywa艂a si臋 z tak膮 beztrosk膮, jakby obce jej by艂y wszelkie zmartwienia.

Pojechali na kolacj臋 do Trapp Family Lodge. Vanessa patrzy艂a na Bryony z coraz wi臋ksz膮 sympati膮. Nie mia艂a ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e ta kobieta jest zakochana w jej bracie, chocia偶 chwilami wydawa艂a si臋 dziwnie spi臋ta.

Przy kawie Kynaston opowiedzia艂 Vanessie o przygodzie z lawin膮.

- Musia艂a艣 si臋 potwornie przestraszy膰 - zwr贸ci艂a si臋 do Bryony. - Ja bym umar艂a ze strachu.

- By艂am przera偶ona, ale tw贸j brat by艂 ze mn膮 i to doda艂o mi otuchy.

Vanessa westchn臋艂a.

- Rozumiem ci臋. Gdyby Klaus by艂 przy mnie w takiej sytuacji, czu艂abym si臋 o wiele lepiej.

- Klaus? - Kyn uni贸s艂 brwi, a Vanessa zaczerwieni艂a si臋 nagle.

- Klaus jest instruktorem narciarskim. Je藕dzi艂am z nim dzisiaj. Jest bardzo atrakcyjny.

- Panna Rose?

Bryony drgn臋艂a i podnios艂a oczy. Sta艂 przed ni膮 niezwykle przystojny m臋偶czyzna w 艣rednim wieku.

- Tak. To ja.

_ Nazywam si臋 Leslie Ventura - przedstawi艂 si臋 z lekkim uk艂onem.

Bryony zerkn臋艂a na Kyna, kt贸ry czujnie ich obserwowa艂.

_ Mi艂o mi. W czym mog艂abym pom贸c, panie Ventura. Och, przepraszam. To jest Vanessa i Kynaston Germaine.

Przez chwil臋 m臋偶czy藕ni mierzyli si臋 wzrokiem. Leslie poca艂owa艂 -Vaness臋 w r臋k臋 i zwr贸ci艂 si臋 ponownie do Bryony.

_ Mia艂em nadziej臋, 偶e porozmawiamy o interesach, ale widz臋, 偶e jest pani teraz w towarzystwie przyjaci贸艂.

_ O interesach? Ach, tak. My艣li pan o farmie Coldstream. Przykro mi, panie Ventura, ale ju偶 sprzeda艂am farm臋 mojemu kuzynowi i pana c贸rce. Rozumiem, 偶e Marion jest pana c贸rk膮?

Leslie zmarszczy艂 brwi.

- Tak. Wi臋c pani kuzynem jest...

_ Hadrian Boulton. - Bryony patrzy艂a mu prosto w oczy.

_ Rozumiem. Sp贸藕ni艂em si臋 - powiedzia艂 Leslie z zatroskan膮 min膮路

Bryony potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

_ Prosz臋 tak nie my艣le膰.' C贸rka bardzo serdecznie o panu m贸wi艂a.

M臋偶czyzna odpowiedzia艂 jej uprzejmym u艣miechem, ale Bryony wyczu艂a, 偶e nie przej膮艂 si臋 jej s艂owami. Leslie nigdy nie przyjmowa艂 cudzych rad. Teraz te偶 nie mia艂 zamiaru s艂ucha膰 kuzynki znienawidzonego Hadriana Boultona. Sk艂oni艂 si臋 lekko, obrzuci艂 Kynastona d艂ugim spojrzeniem i odszed艂 od stolika.

_ Ale przystojny facet - powiedzia艂a Vanessa.

Bryony u艣miechn臋艂a si臋 do niej, po czym spojrza艂a na Kynastona.

_ Sprzeda艂a艣 farm臋 kuzynowi? - spyta艂 cicho.

- Tak. On i Marion s膮 ... razem.

Kynaston poczu艂 ogromn膮 ulg臋. Przesta艂a ich wreszcie dzieli膰 sprawa firmy coldstream. Teraz nic ju偶 nie sta艂o na ich drodze. Chyba 偶e prywatny detektyw,

kt贸rego zatrudni艂 dla wyja艣nienia okoliczno艣ci 艣mierci Katy Whittaker, przyniesie jakie艣 nie­spodziewane wiadomo艣ci.

Czu艂, 偶e 艣mier膰 Katy okrywa tajemnica. Bryony mia艂a jaki艣 szczeg贸lny stosunek do tej sprawy. Wynaj膮艂 detektywa, aby by膰 pewnym, 偶e nic go ju偶 nie zaskoczy.

Nie spodziewa艂 si臋 tego, co mia艂o niebawem nast膮pi膰.


Morgan szala艂 z w艣cie!do艣ci. Leslie i Ma路 rion Ventura byli w Stowe, gdzie si臋 ich najmniej spodziewa艂. Przemierza艂 warsztat nerwowym krokiem. Bruno siedzia艂 w k膮­cie, d艂ubi膮c w z臋bach, a Greg bezskutecznie usi艂owa艂 nastawi膰 zegar na godzin臋 wybuchu.

Us艂yszeli lekkie stukanie do drzwi. Jedno uderzenie, przerwa, potem trzy uderzenia. To musia艂 by膰 ten Niemiec. Klaus rozejrza艂 si臋 niepewnie. Wiedzia艂, 偶e Morgan poni贸s艂 powa偶n膮 kl臋sk臋 w Nowym Jorku, ale nie mia艂 zamiaru o nic pyta膰. Mia艂 nadziej臋, 偶e wiadomo艣ci, kt贸re uda艂o mu si臋 uzyska膰 od Vanessy, poprawi膮 jego samopoczucie.

- Widzia艂e艣 farm臋? - Ostry g艂os Morgana przerwa艂 panuj膮c膮 w warsztacie cisz臋.

- Ja - odpar艂 Klaus. - Jest tam pe艂no robotnik贸w. Cie艣le, dekarze, elektrycy.

- Nie trac膮 czasu - warkn膮艂 Morgan.

- Zabierzemy si臋 za ni膮? - spyta艂 Bruno z nadziej膮 w g艂osie.

- Nie - uci膮艂 Morgan. - Potrzebujemy pieni臋dzy dla naszej sprawy. Wyeliminowanie Germaine'a to dopiero pocz膮tek. Je艣li chcemy co艣 zdzia艂a膰, musimy mie膰 du偶o pieni臋dzy. Musimy mie膰 w艂asn膮 gazet臋. Musimy przekupi膰 kilku polityk贸w. To wymaga pieni臋dzy, pieni臋dzy Ventury.

- To nie b臋dzie trudne. - Greg podni贸s艂 g艂ow臋 znad zwoj贸w drutu. - M贸wi臋 o przekupieniu polityk贸w.


Klaus, kt贸remu ca艂a ta sprawa zaczyna艂a si臋 coraz mniej podoba膰, postanowi艂 przekaza膰 otrzymane informacje i jak naj pr臋dzej opu艣ci膰 warsztat.


- Dowiedzia艂em si臋 od tej dziewczyny, 偶e jej brat si臋 zakocha艂 - powiedzia艂 spokojnie, nie przewiduj膮c, jaka b臋dzie reakcja Morgana.

- Co takiego? - krzykn膮艂 Morgan tak przera藕liwie, 偶e nawet Bruno podskoczy艂 na krze艣l臋.

- Dowiedzia艂em si臋 tego od jego siostry, Vanessy - powt贸rzy艂 niepewnie Klaus. - Ustalili艣my, 偶e si臋 z ni膮 zaprzyja藕ni臋 ...


- Do cholery z siostr膮! - wrzasn膮艂 Morgan. - Co to znaczy, 偶e Kyn jest zakochany? On nigdy w 偶yciu nie by艂 zakochany. Bra艂, co chcia艂, i szed艂 dalej. Zawsze tak by艂o.

Klaus potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.


- Teraz jest inaczej. Vanessa powiedzia艂a, 偶e przedstawi艂 jej t臋 dziewczyn臋, czego nigdy przedtem nie robi艂. Uwa偶a, 偶e jest to co艣 powa偶nego.

Morgan opad艂 na krzes艂o.

- To prawda. Nigdy dot膮d nie sprowadza艂 swoich dziewczyn do domu.

Bruno i Klaus wymienili spojrzenia. Byli zdziwieni, 偶e Morgan tak du偶o wie o Kynastonie Germaine. Greg u艣miechn膮艂 si臋 lekko. On zna艂 wszystkie tajemnice Morgana. Ale nigdy ich nikomu nie zdradzi.

_ Czego si臋 jeszcze dowiedzia艂e艣? - spyta艂 Morgan. - Kim jest ta dziewczyna? Czy ona tutaj mieszka?

Klausowi zasch艂o w gardle. Po raz pierwszy zda艂 sobie spraw臋, 偶e za tym wszystkim kryje si臋 co艣 niedobrego. Kocha艂 g贸ry, czyste powietrze i jazd臋 na nartach. Nienawidzi艂 hotelarzy, kt贸rzy niszcz膮 艣rodowisko, i chcia艂 temu przeciwdzia艂a膰. Teraz czu艂, 偶e wybra艂 niew艂a艣ciw膮 drog臋.

_ Nazywa si臋 Bryony Rose - powiedzia艂 wreszcie. Morgan wpatrywa艂 si臋 w niego z niedowierzaniem.

_ Ta sama Bryony Rose, kt贸ra sprzeda艂a Marion Ventura farm臋 Coldstream?

- Tak mi si臋 wydaje. Morgan zmarszczy艂 brwi.

_ Nie rozumiem. Dlaczego mia艂aby sprzeda膰 farm臋 Marion Ventura, a nie Kynowi?

Klaus wzruszy艂 ramionami.

_ Nie wiem. Wiem tylko tyle, co powiedzia艂a mi Vanessa.

M贸wi艂a, 偶e Bryony Rose pochodzi z Anglii, z y orkshire, i 偶e jej brat za ni膮 szaleje.

_ Kyn zakochany ... - mrukn膮艂 Morgan. Nie m贸g艂 w to uwierzy膰. Je艣li to jednak prawda, trzeba ten fakt wykorzysta膰.

Tymczasem Klaus szybko opu艣ci艂 warsztat. Pomy艣la艂, 偶e musi wycofa膰 si臋 z organizacji Zielony Vermont.

Morgan wpatrywa艂 si臋 w przestrze艅. Sk膮d zna艂 nazwisko Bryony Rose? Kto mu o niej wspomina艂? Tak. To by艂 Mike W ood, emerytowany nauczyciel, cz艂onek Zielonego Vermontu, kt贸ry oczywi艣cie nie mia艂 poj臋cia o prawdziwych celach tej organizacji. Ta Bryony Rose zg艂osi艂a si臋 chyba do ich biura. Szybko wykr臋ci艂 numer Mike'a.

- Cze艣膰, Mike. Tu Morgan.

_ Cze艣膰, Morgan. Czy s艂ysza艂e艣 o wysypisku 艣mieci w ... ?


Morgan s艂ucha艂 go w milczeniu. Bardzo ostro偶nie poruszy艂 temat farmy Coldstream.


- W tym wypadku odnie艣li艣my wielkie zwyci臋stwo - powie­dzia艂 Mike radosnym g艂osem. - T臋 farm臋 kupi艂a nowo powsta艂a firma. Widzia艂em ich projekt, kt贸ry nie przewiduje stawiania 偶adnych nowych budynk贸w.


- Wiem o tym - sk艂ama艂 Morgan. - Interesuje mnie tylko, jak to si臋 sta艂o, 偶e ostatnia w艂a艣cicielka, niejaka Rose, sprzeda艂a farm臋 Marion Ventura?


- To 艣mieszne, 偶e o to pytasz - powiedzia艂 Mike. - Zale偶a艂o jej bardzo, 偶eby sprzeda膰 farm臋 dobrej firmie i wypytywa艂a nas szczeg贸艂owo o Germaine Corporation.


- Zale偶a艂o jej, 偶eby sprzeda膰 im farm臋? - W g艂osie Morgana mo偶na by艂o wyczu膰 napi臋cie.


- Nie. Wr臋cz przeciwnie. Nie chcia艂a mi wierzy膰, kiedy m贸wi艂em, 偶e Germaine Corporation ma dobr膮 opini臋. Mog臋 si臋, oczywi艣cie, myli膰, ale wydawa艂o mi si臋, 偶e by艂a wrogo nastawiona do tego Germaine'a, chocia偶 stara艂a si臋 to ukry膰. W ka偶dym razie ciesz臋 si臋, 偶e sprzeda艂a farm臋 tej nowej firmie. Oni zatrzymali nawet starego Elijaha ....


- Jestem ci bardzo wdzi臋czny za te informacje - przerwa艂 mu Morgan. - Uspokoi艂e艣 mnie. - Zamy艣li艂 si臋. Kyn by艂 zakochany w Bryony Rose. Ale o co jej chodzi艂o? Musia艂 szybko si臋 tego dowiedzie膰. - Mike, mo偶e m贸g艂by艣 zaprosi膰 Bryony Rose na herbat臋. Chcia艂bym j膮 pozna膰. Je艣li nadal ma zamiar sprzedawa膰 nieruchomo艣ci, to dobrze by艂oby mie膰 j膮 w naszym obozie.


- Oczywi艣cie. Zaraz si臋 tym zajm臋. Na pewno b臋dziesz zadowolony z tego spotkania. Ona jest naprawd臋 pi臋kna.


Morgan u艣miechn膮艂 si臋. By艂 pewien, 偶e Bryony Rose jest niezwyk艂膮 kobiet膮. Inaczej nie uda艂oby si臋 jej usidli膰 Kyna. Powoli od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Ch臋tnie pozna kobiet臋, kt贸ra zdoby艂a Kynastona Gennaine'a.


Przemy艣lawszy ca艂膮 spraw臋, doszed艂 do wniosku, 偶e teraz b臋dzie mu 艂atwiej zorganizowa膰 porwanie Marian. Farma

po艂o偶ona by艂a z dala od miasta, w lesie. Nawet Leslie Ventura zrobi艂 mu przys艂ug臋, przyje偶d偶aj膮c tutaj. B臋dzie pod r臋k膮, kiedy dojdzie do rozmowy o pieni膮dzach. Trzeba szybko sprowadzi膰 Lance' a Prescotta. Nie b臋dzie to trudne, poniewa偶 Lance, zgodnie z zawart膮 przy rozwodzie umow膮, odziedziczy艂 tu will臋.



Hadrian przesun膮艂 d艂oni膮 po nagim ciele Marion. Le偶eli przed kominkiem, w wynaj臋tym domku na przedmie艣ciu. Pochyli艂 si臋 i zacz膮艂 pie艣ci膰 ustami jej plecy, id膮c w d贸艂 ku po艣ladkom. Nagle rozwar艂 jej nogi i wsun膮艂 j臋zyk g艂臋boko w jej wn臋trze. Marion j臋kn臋艂a i wypr臋偶y艂a si臋. Po chwili jej cia艂em wstrz膮sn膮艂 dreszcz rozkoszy. Oddychaj膮c spazmatycznie, od­wr贸ci艂a si臋 do Hadriana, chwyci艂a jego nabrzmia艂y cz艂onek i 艣cisn臋艂a lekko. Odchyli艂 g艂ow臋 i j臋kn膮艂. Pchn臋艂a go na plecy i pochyli艂a si臋 nad nim. Uwielbia艂a patrze膰, jak traci nad sob膮 kontrol臋. Jego g艂owa nerwowo przetacza艂a si臋 po dywanie. Marion poczu艂a, jak wzbiera w niej po偶膮danie. Usiad艂a na nim okrakiem i j臋kn臋艂a, kiedy poczu艂a go g艂臋boko w sobie.


- Marion! Marion! - krzykn膮艂 wchodz膮c w ni膮 szybkimi ruchami. Jej cia艂em wstrz膮sn膮艂 orgazm w tej samej chwili, kiedy i on osi膮gn膮艂 spe艂nienie. Osun臋艂a si臋 na pier艣 Hadriana niczym zwi臋d艂y kwiat.


- Czy nadal chcesz jecha膰 i sprawdzi膰, jak post臋puje praca na farmie? - spyta艂a cicho, z policzkiem przytulonym do jego ramienia.

- Tak, tylko nie teraz - szepn膮艂.

- Masz racj臋路- zgodzi艂a si臋.

Wiedzia艂a ju偶, 偶e farma b臋dzie ziszczeniem ich marze艅. Zatrudni艂a najlepszego architekta. Zaprojektowane przez niego stajnie doskonale wtapia艂y si臋 w krajobraz. Elijah, do kt贸rego Marion mia艂a pe艂ne zaufanie, stale dogl膮da艂 post臋pu rob贸t, nie by艂o wi臋c potrzeby, aby cz臋sto tam bywali. Poza tym mia艂a inne sprawy na g艂owie

- Zastanawia艂am si臋 nad tym, dok膮d pojedziemy, kiedy sko艅czy si臋 remont farmy.

- Hmmm?

- Pojedziemy do Gstaad i Lech. Jutro.

Westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Po co mieliby艣my tam jecha膰?

- Pomy艣la艂am sobie, 偶e je艣li s膮 tu tacy ludzie jak Elijah Ellsworthy, to na pewno mo偶na ich tak偶e spotka膰 w Gstaad, Lech, St. Moritz i innych miejscowo艣ciach.

- M贸w dalej.

- Powiedz mi, czego najbardziej pragn膮' 艣rednio zamo偶ni ludzie? - spyta艂a.

- Nie wiem - odpar艂 ze 艣miechem.

- Chc膮 偶y膰 jak bogacze. Przynajmniej przez dwa tygodnie w roku. Tych ludzi nie sta膰 na luksusowe hotele. Ale ... gdyby艣my tak poszukali farmer贸w, kt贸rzy maj膮 domy po艂o偶one wysoko w g贸rach, i ubili z nimi interes?

- Jaki?

- Wyobra藕 sobie mieszkaj膮ce w g贸rach starsze ma艂偶e艅stwo. Ich dzieci posz艂y ju偶 dawno w 艣wiat, zosta艂 du偶y dom i farma, kt贸ra nie przynosi wystarczaj膮cych dochod贸w. I nagle pojawia si臋 kto艣, kto podejmuje si臋 przebudowy domu, do odpowiedniego standardu, z 艂azienk膮 w ka偶dym pokoju, balkonami i tym podobnymi rzeczami. Taki dom zamienia si臋 wtedy w luksusowy Gasthoj, czy li pensjonat. Co odpowiedzieliby na tak膮 propozycj臋?

- Powiedzieliby "tak". Ale co z tego b臋d膮 mieli?

- My b臋dziemy mieli siedemdziesi膮t procent zysku, a oni trzydzie艣ci. Ich dzieci b臋d膮 mog艂y przej膮膰 w przysz艂o艣ci prowadzenie pensjonatu. W ten spos贸b uzyskaj膮 sta艂y doch贸d, a nasi go艣cie luksusowe pokoje, w "prawdziwym wiejskim" pensjonacie, prowadzonym przez "prawdziwych" Austriak贸w czy te偶 Szwajcar贸w. B臋d膮 mogli chwali膰 si臋 przed przy­jaci贸艂mi, 偶e sp臋dzaj膮 ferie zimowe w Gstaad. A my zyskamy opini臋. tych, kt贸rzy prowadz膮 pensjonaty w naturalnym oto­czeniu. I co ty na to?

_ Musimy naJpierw sprawdzi膰 po艂o偶enie tych przysz艂ych pensjonat贸w. - Hadrian ju偶 zacz膮艂 my艣le膰 o stronie finansowej ca艂ego przedsi臋wzi臋cia. - Tw贸j ojciec by艂by z ciebie dumny. Przy okazji, powinni艣my si臋 dowiedzie膰, jakie s膮 jego zamiary. Dziwi mnie, 偶e nie da艂 jeszcze znaku 偶ycia.

Marion wzruszy艂a ramionami

_ Pewnie na膮al si臋 gniewa. I obmy艣la plany przej臋cia Germaine Corporation.


Bryony otworzy艂a list, kt贸ry dor臋czy艂 jej pos艂aniec. By艂o to zaproszenie na podwieczorek od organizacji Zielony Vermon艂. Wiedzia艂a od Marion, 偶e jej ojciec zamierza przej膮膰 Germaine Corporation, ale dobrze by艂o mie膰 r贸wnie偶 po swojej stronie Zielonych. Przyj臋艂a wi臋c zaproszenie

Kiedy zadzwoni艂 telefon, wiedzia艂a, 偶e to Kyn.

_ Cze艣膰, kochanie. Nie zapomnia艂a艣, 偶e dzisiaj jemy kolacj臋 u mnie .

- Oczywi艣cie, 偶e nie.

_ To dobrze. A tak na marginesie, jakie masz plany na Bo偶e Narodzenie? - Zaskoczy艂 j膮 tym pytani.em. - To b臋d膮 nasze pierwsze 艢wi臋ta - doda艂 mi臋kko. - Mo偶e zdo艂am ci臋 nam贸wi膰, 偶eby艣 pojecha艂a ze mn膮 do Aspen. Musz臋 tam by膰, 偶eby czuwa膰 nad uroczysto艣ciami, jakie co roku urz膮dzamy na Gwiazdk臋 w naszym hotelu.

_ Aspen? - powt贸rzy艂a, usi艂uj膮c zebra膰 my艣li. - A tw贸j nowy hotel w Stowe?

_ Ju偶 wszystko jest zrobione. Otwieramy go wielkim balem noworocznym. Wr贸cimy z Aspen dwudziestego 贸smego. Po­wiedz tak, Bryony. Chc臋, 偶eby艣 tam ze mn膮 pojecha艂a - szepn膮艂.

- Dobrze - powiedzia艂a z westchnieniem.

_ W takim razie do zobaczenia wieczorem - doda艂 i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Wyczu艂a w jego g艂osie rado艣膰. Powinna si臋 cieszy膰. Teraz rzeczywi艣cie mia艂a go ju偶 w r臋ku. Nie sprawi艂o jej to jednak satysfakcji. Wydawa艂 si臋 taki szcz臋艣liwy. Wolnym krokiem podesz艂a do okna. Pokocha艂a Vennont i przyzwyczai艂a si臋 do widoku 艣niegu. W ka偶dym oknie sta艂y o艣wietlone choinki, a na ulicy pali艂y si臋 r贸偶nokolorowe lampki. Przypomnia艂a sobie Bo偶e Narodzenie w Ravenheights, ogromn膮 choink臋 w salonie i ga艂膮zki jemio艂y. Zawsze piek艂a wielkiego indyka, a Katy przyje偶d偶a艂a na 艢wi臋ta do domu. Czasami zjawia艂a si臋 dopiero w Wigili臋 i po dw贸ch dniach wyje偶d偶a艂a, ale zawsze z nimi . by艂a. Tego roku nie b臋dzie Katy, nie b臋dzie r贸wnie偶 Johna Whittakera. B臋dzie tylko ona i Kynaston Gennaine, m臋偶czyzna, kt贸rego kocha艂a i jednocze艣nie nienawidzi艂a. M臋偶czyzna, kt贸rego chcia艂a zniszczy膰 i z kt贸rym zamierza艂a p贸j艣膰 do 艂贸偶ka.


Ju偶 to postanowi艂a. Pragn臋艂a go a偶 do b贸lu. Je艣li nie zrobi tego teraz, to straci ostatni膮 szans臋, bo nied艂ugo Kyn j膮 znienawidzi. A ona nigdy ju偶 nie odda si臋 innemu m臋偶czy藕nie.


Lech, Austria

Hadrian zachwyci艂 si臋 Gstaad, chocia偶 spo­dziewa艂 si臋, 偶e ta miejscowo艣膰 b臋dzie o wiele wi臋ksza. Marion zaabsorbowana by艂a odwiedzaniem agencji nieruchomo艣ci. Uda艂o im si臋 znale藕li przynajmniej dziesi臋膰 miejsc, w kt贸rych mogliby za艂o偶y膰 luksusowe Gasthof Niech臋tnie st膮d wyje偶d偶ali, ale do Bo偶ego Narodzenia zosta艂y tylko cztery dni, a musieli odwiedzi膰 jeszcze Lech. Zatrzymali si臋 w hotelu, w kt贸rym niedawno przebywa艂a ksi臋偶niczka Diana.

Nie trac膮c czasu, poszli obejrze膰 miasto. Hadrian zacz膮艂 robi膰 zdj臋cia, zachwycony czysto艣ci膮 i urod膮 ulic.

- To ju偶 nie jest ma艂a alpejska wioska - mrukn膮艂, otaczaj膮c ramieniem tali臋 Marion. - A te domy na g贸rze?

- To jest Oberlech - poinformowa艂a go Marion, kt贸ra dok艂adnie przygotowa艂a si臋 do podr贸偶y. - Mo偶na tam doje­cha膰 kolejk膮 linow膮 albo szos膮. My艣l臋, 偶e tam w艂a艣nie zaczniemy.

Tymczasem na lotnisku w Zurychu wyl膮dowa艂 samolot, z kt贸rego wysiad艂 Leslie Ventura. Wynaj膮艂 limuzyn臋 i ruszy艂 w kierunku Lech. Jego pobyt w Stowe nie poszed艂 na marne. Pr贸cz prac zwi膮zanych z planem przej臋cia Germaine Cor­poration, zajmowa艂a go jeszcze jedna sprawa. Kiedy Bryony Rose powiedzia艂a mu, 偶e jest kuzynk膮 Hadriana Boultona, Leslie zacz膮艂 co艣 podejrzewa膰. Co ta angielska pi臋kno艣膰 mog艂a mie膰 wsp贸lnego z Kynastonem Germaine? Dlaczego Hadrian Boulton szuka艂 pracy w Ventura Industries? By znale藕膰 od­powiedzi na te pytania, wynaj膮艂 prywatnych detektyw贸w, kt贸rzy mieli to wyja艣ni膰.

Patrzy艂 z podziwem na prace przy farmie Coldstream.

Marion by艂a rzeczywi艣cie kobiet膮 interesu. Jej podr贸偶 do Europy sta艂a si臋 tego kolejnym dowodem. Nie za艂ama艂a si臋, kiedy przesta艂o j膮 chroni膰 nazwisko Lesliego Venturyi jego pieni膮dze. Jak mu doniesiono, niema艂o by艂o w tym r贸wnie偶 zas艂ugi Hadriana. Ten facet by艂 geniuszem finansowym. Leslie szybko jednak zapomnia艂 o interesach, kiedy otrzyma艂 raporty z Yorkshire. Wynaj臋ci przez niego detektywi przeprowadzili dok艂adne dochodzenie i zetkn臋li si臋 z inn膮 grup膮 wywiadow­cz膮, kt贸r膮 zatrudnia艂 Kynaston Germaine. Ale tamci inte­resowali si臋 okoliczno艣ciami 艣mierci siostry Bryony Rose.

Leslie wzdrygn膮艂 si臋, kiedy o tym pomy艣la艂. Katy Whittaker pope艂ni艂a samob贸jstwo, podobnie jak jego syn Keith.

Postanowi艂, 偶e odzyska Marion. Za wszelk膮 cen臋. Wiedzia艂 ju偶 teraz wszystko o podst臋pnych planach Hadriana Boultona. W艂a艣nie jecha艂 ratowa膰 c贸rk臋. Powinien by膰 szcz臋艣liwy, ale czu艂 si臋 dziwnie przygn臋biony.

W pokoju hotelowym Hadrian obserwowa艂 Marion, kt贸ra robi艂a sobie makija偶. Nagle rozleg艂o si臋 pukanie. Otworzy艂 drzwi i do pokoju wpad艂 Leslie Ventura. Hadrian poczu艂 gwa艂towny skurcz 偶o艂膮dka.

Leslie zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku pokoju i rozejrza艂. By艂 to zwyk艂y, skromny pok贸j hotelowy. Marion musia艂a si臋 przy­zwyczai膰 do innego trybu 偶ycia: Przez g艂ow臋 przebieg艂a mu my艣l, jak ona to znosi.

- Tatusiu! - krzykn臋艂a rado艣nie.

_ Marion. - Poczu艂 si臋 nagle niezr臋cznie. Przez ca艂e 偶ycie ci臋偶ko pracowa艂, bo j;hcia艂, 偶eby jego dzieci mia艂y wszystko. _ Nie jeste艣 przyzwyczajona do takich warunk贸w, prawda? _ spyta艂, nie patrz膮c nawet na Hadriana, kt贸ry cicho zamkn膮艂 za nim drzwi i czeka艂 z niepokojem na to, co Leslie Ventura ma mu do zakomunikowania.

Marion rozejrza艂a si臋 ze zdziwieniem po pokoju. - Czego tu brakuje?

_ Niczego - odpar艂 Leslie, kt贸ry sam nie wiedzia艂, dlaczego

w ten spos贸b zacz膮艂 rozmow臋, kiedy mia艂 wa偶niejsze rzeczy do powiedzenia. - Chc臋, 偶eby艣 si臋 spakowa艂a i wr贸ci艂a ze mn膮 do Stowe. Mam dla ciebie pewne informacje.

Nie chcia艂 konfrontacji z Boultonem. Rzuci艂 mu tylko jedno spojrzenie. By艂 taki, jakim go zapami臋ta艂. Teraz te偶 nie zauwa偶y艂 strachu w jego oczach. Ten Anglik wzbudza艂 w nim szacunek, kt贸rego nigdy nie odczuwa艂 dla innych wielbicieli Marion.

_ Tatusiu. - Marion westchn臋艂a' i popatrzy艂a na Hadriana.

Zdziwi艂 j膮 wyraz jego oczu. - Nie mog臋 wr贸ci膰 do Stowe, dop贸ki nie zako艅czymy naszych interes贸w. Hadrian i ja ...

_ Znam twoje plany - przerwa艂 jej Leslie. - Ale nie o tym chc臋 z tob膮 rozmawia膰. Chc臋, 偶eby艣 od niego odesz艂a. - Ruchem g艂owy wskaza艂 na' Hadriana.

Hadrian opad艂 na najbli偶ej stoj膮ce krzes艂o. Doskonale wie­dzia艂, co Leslie Ventura ma c贸rce do powiedzenia.

_ O czym ty m贸wisz? - zapyta艂a ostro. Bardziej przerazi艂o j膮 dziwne zachowanie Hadriana ni偶 to, co m贸wi艂 ojciec.

_ M贸wi臋 o prawdziwej przyczynie przyjazdu Boultona do Ameryki. - Gniew go opu艣ci艂, kiedy zobaczy艂 przera偶one oczy c贸rki. Marion naprawd臋 kocha艂a tego m臋偶czyzn臋. A on mia艂 zamiar zniszczy膰 t臋 mi艂o艣膰. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy mo偶e m贸wi膰 dalej. Ale Marion zosta艂a ju偶 raz oszukana. Przez Lance'a Prescotta. Je艣li chce po艣lubi膰 tego cz艂owieka, to musi pozna膰 prawd臋. - To nie by艂 przypadek, 偶e stara艂 si臋 o prac臋 w naszej firmie, prawda, Boulton?

- Nie - przyzna艂 Hadrian.

- Co to ma znaczy膰? - spyta艂a Marion dr偶膮cym g艂osem.

- Stara艂 si臋 o prac臋, poniewa偶 chcia艂 pom贸c swojej kuzynce zem艣ci膰 si臋 na Kynastonie Germaine. Czy dobrze m贸wi臋, Boulton? - Leslie patrzy艂 mu teraz prosto w oczy.

Twarz Hadriana pozbawiona by艂a jakiegokolwiek wyrazu.

Tylko w jego oczach malowa艂 si臋 b贸l. Leslie zrozumia艂, 偶e ten m臋偶czyzna kocha jego c贸rk臋.

~ Ma pan racj臋 - powiedzia艂 Hadrian g艂uchym g艂osem. - Bryony? - spyta艂a Marion. - Co ma do tego Bryony?

- Czy pan jej to powie, czy ja mam to zrobi膰? - spyta艂 Leslie.

- Czy pami臋tasz, jak ci opowiada艂em o Raveoheights? - zacz膮艂 Hadrian, patrz膮c na Marion i modl膮c si臋, 偶eby go zrozumia艂a. - Nie zdradzi艂em ci tylko, 偶e Germaine Corporation kupi艂a t臋 farm臋. To przez utrat臋 farmy m贸j wuj, ojciec Bryony, dosta艂 ataku serca i umar艂.

- O, m贸j Bo偶e - szepn臋艂a Marion.

- To nie wszystko. Siostra Bryony, moja kuzynka, Katy ... - Westchn膮艂 ci臋偶ko. - Mieszka艂a w Londynie, ale jej sprawy przybra艂y z艂y obr贸t. Chcia艂a wr贸ci膰 do domu, ale... Ra­venheights nie by艂o ju偶 jej domem. Wi臋c... pope艂ni艂a sa­mob贸jstwo.


Marian gwa艂townie wci膮gn臋艂a powietrze, a Leslie zacisn膮艂 usta.


- Po tych wydarzeniach Bryony popad艂a w depresj臋. Ale dosz艂a do siebie, kiedy zabra艂em j膮 do Yorku. Zacz臋艂a si臋 odchudza膰, kupi艂a sobie szk艂a kontaktowe, posz艂a do fryzjera i zacz臋艂a dba膰 o sw贸j wygl膮d. My艣la艂em, 偶e wydoby艂a si臋 z depresji. Nie zdawa艂em sobie sprawy, jak bardzo nienawidzi Kynastona Germaine'a a偶 do momentu jej nag艂ego wyjazdu do Ameryki.

Marion potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

_ M贸wi艂e艣, 偶e ona spotyka si臋 z Kynastonem. Widzieli艣my ich przecie偶 w Stowe. Wygl膮dali na szcz臋艣liwych, 偶e s膮 razem ... _ Ona udaie - powiedzia艂 Hadrian. - Chce si臋 na nim zem艣ci膰. Uwa偶a, 偶e zniszczy艂 jej rodzin臋 i odebra艂 dom.

_ A pan chcia艂 jej pom贸c, prawda, Boulton? - wtr膮ci艂 Leslie. - Dlatego przyjecha艂 pan do Ameryki, postara艂 si臋 o prac臋 w Ventura Industries i zacz膮艂 uwodzi膰 moj膮 c贸rk臋. _ Twarz Marion zrobi艂a si臋 艣miertelnie blada. - Mia艂 pan za zadanie wspomaga膰 projekt przej臋cia korporacji, a Bryony pracowa艂a nad Kynastonem w Stowe. W ten spos贸b za­planowali艣cie jego upadek. Tylko o to panu chodzi艂o, prawda? Od samego pocz膮tku, od pierwszego dnia, Marion s艂u偶y艂a panu za narz臋dzie, czy tak ... ?

Nie doko艅czy艂 zdania, poniewa偶 Marion pobieg艂a do drzwi, 艂kaj膮c g艂o艣no. Hadrian zerwa艂 si臋 z krzes艂a, ale silne d艂onie Lesliego Ventury zatrzyma艂y go na miejscu.

- Zostaw j膮 w spokoju, Boulton. N~e do艣膰 j膮 skrzywdzi艂e艣? Hadrian otworzy艂 usta, ale nic nie powiedzia艂. Wyrwa艂 si臋 Lesliemu i wolno podszed艂 do okna.

Marion zbieg艂a ze schod贸w, otworzy艂a drzwi i zatrzyma艂a si臋 przy wyj艣ciu. Zobaczy艂a du偶膮 czarn膮 limuzyn臋 zaparkowan膮 przy chodniku. Domy艣li艂a si臋, 偶e nale偶y do ojca. Zrobi艂a par臋 krok贸w w kierunku samochodu. Szofer natychmiast otworzy艂 przed ni膮 drzwi, odwracaj膮c dyskretnie oczy od jej zalanej 艂zami twarzy.

Hadrian patrzy艂, jak wsiada do samochodu.

_ Zostawi臋 j膮 w spokoju - powiedzia艂. - Dop贸ki si臋 nie uspokoi.

_ Zostawisz j膮 w spokoju na zawsze - warkn膮艂 Leslie. Nigdy jeszcze nie widzia艂 Marion w takim stanie i powt贸rnie zniena­widzi艂 tego Anglika. - Ja si臋 ni膮 teraz zajm臋. Marion wr贸ci do firmy. B臋dzie moim nast臋pc膮. Udowodni艂a, 偶e ma do tego pe艂ne prawo.

Hadrian odwr贸ci艂 si臋.


- Nie zna pan swojej c贸rki - rzek艂 cichym g艂osem. - Ona zawsze by艂a zdolna do prowadzenia firmy. A je艣li chodzi o zaj臋cie si臋 ni膮 ... - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Ja wierz臋 w ni膮 bardziej ni偶 pan.

- Co to ma znaczy膰? - spyta艂 Leslie.

- Chcia艂em powiedzie膰, panie Ventura, 偶e kiedy Marion si臋 uspokoi, to zacznie my艣le膰. Wtedy zrozumie, 偶e ten brudny, wyrachowany scenariusz wydarze艅, kt贸ry jej pan przedstawi艂, wygl膮da艂 w rzeczywisto艣ci troch臋 inaczej. Kiedy minie szok, przypomni sobie, jak bardzo mnie kocha. I jak bardzo ja j膮 kocham.

Leslie czu艂, 偶e s艂owa Hadriana s膮 szczere. - Jeste艣 szalony - powiedzia艂.

- Nie. Znam Marion. I znam si艂臋 naszej mi艂o艣ci. Kiedy sobie o niej przypomni, wr贸ci do mnie.

- Stawiasz na to? - spyta艂 Leslie, kt贸rego gniew ju偶 opu艣ci艂.

- Ju偶 postawi艂em - odrzek艂 Hadrian, odwracaj膮c si臋 w stron臋 okna.


Patrzy艂 na limuzyn臋 i wyobra偶a艂 sobie 艂kaj膮c膮 z b贸lu i rozczarowania Marion. Pomy艣l, kochanie, powiedzia艂 do niej w my艣lach. Pomy艣l.


- Postawi艂em na to ca艂e swoje 偶ycie - oznajmi艂 spokojnym g艂osem. 呕ycie bez Marion nie by艂oby ju偶 偶yciem.


Stowe


Bryony nie mia艂a trudno艣ci z odnalezieniem domu Mike'a Wooda, ale m臋偶czyzna, kt贸ry otworzy艂 jej drzwi, by艂 kim艣 zupe艂nie obcym.


- Nazywam si臋 Morgan - powiedzia艂, wyci膮gaj膮c r臋k臋 na powitanie. - Mam nadziej臋, 偶e Mike wspomina艂 pani o mnie?

- Tak - przyzna艂a Bryony.

_ Prosz臋 wej艣膰! - Morgan wprowadzi艂 j膮 do niezwykle czystego i uporz膮dkowanego pokoju. Usiad艂 przy stoliku i nala艂 jej fili偶ank臋 herbaty. - Biskwita? Mike musia艂 na chwil臋 wyj艣膰. _ Przygl膮da艂 si臋 jej z przyjemno艣ci膮. - W艂a艣ciwie, to ja pani膮 zaprosi艂em. Nie chc臋 rozmawia膰 o farmie, ale o zupe艂nie innej sprawie. Prosj:臋 mi powiedzie膰, czy kupi艂a pani farm臋 Cold­stream zupe艂nie przypadkowo, czy dlatego, 偶e lubi pani wie艣?

_ Owszem, lubi臋 wie艣. Wychowa艂am si臋 na farmie i miesz­ka艂am tam do chwili ... kiedy zmuszono nas do jej opuszczenia.

_ Prosz臋 mnie 藕le nie zrozumie膰 - m贸wi艂 g艂adkim tonem _ ale wydaje mi si臋, 偶e pani mog艂aby bardzo pom贸c naszemu stowarzyszeniu, pani Rose. B臋d臋 z pani膮 szczery. Od bardzo dawna mamy problemy z Germaine Corporation.

_ Wydawa艂o mi si臋, 偶e ma dobr膮 opini臋? - Ogarn臋艂a j膮 z艂o艣膰, 偶e Morgan 藕le m贸wi o Kynie.

_ To jest wersja oficjalna. Ale chocia偶 dok艂adnie wiemy, w jaki spos贸b Germaine Corporation przyczynia si臋 do ska偶enia 艣rodowiska, nie jeste艣my w stanie niczego im udowodni膰. Odzyskali艣my nadziej臋, kiedy dowiedzieli艣my si臋, 偶e szefowie Germaine Corporation planuj膮 potaje膮me spotkanie. - Uwa偶nie obserwowa艂 twarz Bryony. Mia艂 racj臋. Ona chcia艂a zniszczy膰 Kyna. Zdradzi艂 j膮 nag艂y b艂ysk oczu.

_ Tak? Kiedy ma si臋 ono odby膰? - Nic o tym nie s艂ysza艂a. _ Pan Germaine jest bardzo przebieg艂y. Spotkanie ma si臋 odby膰 podczas uroczysto艣ci otwarcia nowego hotelu, kiedy wszyscy b臋d膮 艣wi臋towa膰 Nowy Rok. Mamy wiadomo艣ci z pew­nego 藕r贸d艂a - g艂adko k艂ama艂 Morgan - 偶e zebranie ma si臋 odby膰 w sali konferencyjnej. Maj膮 omawia膰 now膮 form臋 dzia艂alno艣ci: kopalnie odkrywkowe w Argentynie.

_ Kopalnie odkrywkowe? - zdziwi艂a si臋 Bryony. - Dlaczego Germaine Corporation mia艂aby si臋 interesowa膰 kopalniami?

- Germaine Corporation prowadzi wiele prac, kt贸re s膮 szkodliwe dla 艣rodowiska. Potrzebujemy jednak niezbitych dowod贸w. A w tym mog艂aby nam pani pom贸c.

- Co mia艂abym zrobi膰? - W g艂osie Bryony da艂o si臋 wyczu膰 wahanie.

- Jest pani zaproszona na bal z okazji otwarcia hotelu, prawda? - Skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. - Chcieliby艣my, 偶eby pani ukry艂a kamer臋 i magnetofon w sali konferencyjnej. Ten sprz臋t nie zajmie du偶o miejsca. Pani zadaniem by艂oby umiesz­czenie go na jednym ze sto艂贸w, naprzeciwko sto艂u konferencyj­nego. I ustawienie w taki spos贸b, 偶eby kamera mog艂a rejestrowa膰 przebieg konferencji.

Oto dowiedzia艂a si臋, 偶e Kyn prowadzi brudne interesy. Mia艂a ochot臋 si臋 rozp艂aka膰, ale nie mog艂a sobie na to pozwoli膰. Kynaston nigdy nie okazywa艂 s艂abo艣ci i ona te偶 b臋dzie twarda.

- Dobrze - powiedzia艂a. - Mam du偶膮 torb臋. Wyjd臋 na chwil臋 z balu przed konferencj膮.

Morgan skin膮艂 g艂ow膮 zadowolony. Zniszczy Kyna r臋kami jego ukochanej. Ustawi zapalnik bomby w ten spos贸b, by sygna艂 alarmowy zabrzmia艂 pi臋膰 minut wcze艣niej. Nikomu nie stanie si臋 krzywda, ale nowy hotel legnie w gruzach od bomby, pod艂o偶onej przez jego ukochan膮, Bryony Rose. Po tym incydencie nikt nie b臋dzie si臋 chcia艂 zatrzymywa膰 w hotelach Germaine Corporation i Kynaston b臋dzie znisz­czony.

Bryony wsta艂a na mi臋kkich nogach.

- Musz臋 ju偶 i艣膰. Gdzie i kiedy mam odebra膰 paczk臋? - Chcia艂a jak najszybciej opu艣ci膰 ten dom i tajemniczego m臋偶czyzn臋路

- Tutaj - odrzek艂 Morgan.

- Ju偶 posz艂a?

Bryony podskoczy艂a na d藕wi臋k dziwnego g艂osu, kt贸ry wydo­bywa艂 si臋 nie wiadomo sk膮d.

- To tylko domofon - powiedzia艂 Morgan, w艣ciek艂y, 偶e ten incydent mo偶e wszystko popsu膰. - Przeprowadzili艣my lini臋 a偶 na strych. Mamy tam pok贸j do pracy - wyja艣ni艂. Podszed艂 szybko do domofonu i nacisn膮艂 przycisk. - Jeszcze nie wysz艂a

_ warkn膮艂. Nie powiedzia艂 jej, 偶e na strychu pracuje Greg, a bomba jest ju偶 prawie gotowa. - Odprowadz臋 pani膮 do drzwi _ zaproponowa艂 z u艣miechem.'Mia艂 ochot臋 zabi膰 Grega.

Ale Bryony nie my艣la艂a o domofonie, lecz o tym, 偶e nareszcie 艣wiat dowie si臋 o brudnych interesach Kynastona Germaine'a. A jutro wyje偶d偶aj膮 do Aspen i Kyn zostanie jej kochankiem.



Lance Prescott westchn膮艂 ci臋偶ko i spojrza艂 niespokojnie na Morgana, kt贸ry 艣ci膮gn膮艂 go do Stowe i natych­miast zjawi艂 si臋 w jego willi.

- Chyba nie powinienem telefonowa膰 do niej po raz drugi.

Ostatnim razem mia艂em niez艂膮 wym贸wk臋. Teraz ...


- Teraz twoja eks偶ona ma z艂amane serce. 艁atwo j膮 przeko­nasz, 偶eby spotka艂a si臋 z tob膮 na farmie. Powiedz jej to, o czym ci m贸wi艂em. Na pewno przyjdzie.

Lance u艣miechn膮艂 si臋. Z zadowoleniem przyj膮艂 wiadomo艣膰 o nieudanym romansie Ksi臋偶niczki. Za par臋 godzin Marion b臋dzie le偶a艂a zwi膮zana, z zakneblowanymi ustami. Mog膮 go podejrzewa膰 o udzia艂 w porwaniu, ale niczego mu nie udowod­ni膮. On jedynie telefonowa艂.

Morgan patrzy艂 zamy艣lony w sufit. Dobrze, 偶e Kyn jest teraz w Aspen. Jeszcze by mu pokrzy偶owa艂 plany ...



Aspen, Kolorado

Bryony i Kyn sp臋dzili par臋 godzin na nartach, potem poszli na obiad do restauracji i wolnym krokiem wracali do hotelu. Kynaston obejmowa艂 j膮. Bryony uwielbia艂a spos贸b, w jaki na ni膮 patrzy艂, gdy rozmawia艂 z ni膮 i 艣mia艂 si臋 weso艂o. Kocha艂a go. I po偶膮da艂a.

Kiedy zatrzymali si臋 przed jej pokojem, rzuci艂a mu wymowne spojrzenie. Serce zabi艂o mu mocniej.

- Bryony?


Bez s艂owa otworzy艂a drzwi i wci膮gn臋艂a go do 艣rodka. Nie odczuwa艂a strachu, lecz podniecenie i rado艣膰. Bez wzgl臋du na to, co mia艂o si臋 wydarzy膰 w Nowy Rok, ta chwila nale偶a艂a do niej i nie pozwoli jej sobie odebra膰. ij臋dzie nagrod膮 za lata samotno艣ci sp臋dzone na farmie w Y orkshire, za wszystko, co wycierpia艂a. B臋dzie to najpi臋kniejsza noc w jej 偶yciu. Jej oczy p艂on臋艂y ogniem, kiedy zsun臋艂a Kynastonowi kurtk臋 z rarmon.

Patrzy艂 na ni膮 bez s艂owa, czuj膮c, jak krew' zaczyna mu pulsowa膰 w 偶y艂ach.

- Bryony? - wym贸wi艂 ponownie jej imi臋 nie mog膮c uwierzy膰 w to, co wkr贸tce mia艂o nast膮pi膰.


Przesun臋艂a mu d艂oni膮 po piersi, wyczuwaj膮c napi臋te pod swetrem mi臋艣nie i twarde sutki. Zadr偶a艂. Spojrza艂a mu w oczy i dostrzeg艂a w nich po偶膮danie. Ogarn臋艂a j膮 duma z w艂adzy, jak膮 kobieta ma nad m臋偶czyzn膮, kt贸ry jej pragnie. Przycisn臋艂a usta do jego szyi. Pachnia艂 tak wspaniale. Zacz臋艂a obsypywa膰 jego twarz poca艂unkami.

Oddycha艂 spazmatycznie, przesuwaj膮c d艂o艅mi wzd艂u偶 jej plec贸w. Ba艂 si臋 zbyt gwa艂townych ruch贸w, pami臋taj膮c o wszyst­kim, co si臋 mi臋dzy nimi wydarzy艂o, i o wrogich uczuciach, kt贸re ich rozdzieli艂y. Nami臋tno艣膰 Bryony by艂a dla niego niespodziank膮.

Niezr臋cznym ruchem 艣ci膮gn臋艂a mu sweter przez g艂ow臋.


Przez chwil臋 patrzy艂a na jego nagi, opalony tors, po czym po艂o偶y艂a obie d艂onie na sutkach. Poczu艂a, jak twardniej膮 pod dotykiem.

Kynaston zamkn膮艂 oczy i j臋kn膮艂 z rozkoszy. Przycisn膮艂 j膮 mocniej do siebie. Opad艂a na kolana, przesuwaj膮c wargami po jego brzuchu. Ukl臋kn膮艂 r贸wnie偶, wzi膮艂 w d艂onie jej twarz i przywar艂 do ust gor膮cymi wargami, wnikaj膮c j臋zykiem do 艣rodka. Przywar艂a do niego ca艂ym cia艂em. Zorientowa艂a si臋, 偶e chce zdj膮膰 z niej sweter, i pos艂usznie unios艂a r臋ce do g贸ry. Ich wargi z艂膮czy艂y si臋 ponownie. Rozpi膮艂 jej biustonosz i j臋kn膮艂 chrapliwie, kiedy nagie piersi dotkn臋艂y torsu. Obj膮艂 je d艂o艅mi i kciukami zacz膮艂 pie艣ci膰 sutki. Cia艂o Bryony wygi臋艂o si臋 w 艂uk. Pchn膮艂 j膮 lekko na dywan i chwyci艂 wargami r贸偶owe p膮czki.

Wbi艂a mu palce w plecy, drapi膮c paznokciami po sk贸rze, ale w mi艂osnym zapami臋taniu nie zwr贸cili na to uwagi. Kiedy Kynaston zacz膮艂 rozpina膰 jej spodnie, d艂onie Bryony pow臋d­rowa艂y do rozporka. J臋kn膮艂. Byli teraz zupe艂nie nadzy. Przez chwil臋 patrzyli na siebie w milczeniu. Kynaston omi贸t艂 wzro­kiem jej wspania艂e cia艂o i ciemny tr贸jk膮t mi臋dzy nogami. Przesun膮艂 d艂o艅mi wzd艂u偶 艂ydek ku biodrom.

Bryony nigdy przedtem nie widzia艂a nagiego m臋偶czyzny, a to, co zobaczy艂a, by艂o wspania艂e - silnie umi臋艣niona klatka piersiowa, p艂aski brzuch i d艂ugie nogi. Widok jego m臋sko艣ci prawie pozbawi艂 j膮 tchu. Patrzy艂a jak zahipnotyzowana.

Kynaston spojrza艂 jej g艂臋boko w oczy.

- Bryony - wyszepta艂 nami臋tnie. Zawsze marzy艂a, 偶eby us艂ysze膰 swoje imi臋, wypowiedziane takim tonem. Brzmia艂o w nim po偶膮danie, niecierpliwo艣膰 i t臋sknota. On naprawd臋 mnie kocha, pomy艣la艂a i serce 艣cisn臋艂o jej si臋 bole艣nie.

- Kynaston - szepn臋艂a, obejmuj膮c go i ca艂uj膮c delikatnie. Poczu艂a, jak rozsuwa jej nogi i wchodzi w ni膮 powoli. Gdzie艣 w dole brzucha zap艂on膮艂 ogie艅, kt贸ry ogarn膮艂 ca艂e cia艂o. Kynaston stara艂 si臋 by膰 ostro偶ny, zdaj膮c sobie spraw臋 z jej dziewictwa, chocia偶 tkwi膮ce w nim napi臋cie domaga艂o si臋 spe艂nienia. Bryony tak bardzo pragn臋艂a poczu膰 go ca艂ego w sobie, 偶e pomimo p贸lu otoczy艂a Kynastona nogami i przywar艂a do niego gwa艂townie. Zrozumia艂 to i zanurzy艂 si臋 w jej wn臋trzu. J臋kn臋艂a z rozkoszy, lecz on nagle zacz膮艂 si臋 porusza膰, najpierw wolno, potem coraz szybciej.

Za ka偶dym razem, kiedy w ni膮 wchodzi艂, odczuwa艂a coraz silniejsz膮 rozkosz. By艂o to cudowne i zarazem przera偶aj膮ce uczucie. Zapragn臋艂a zatrzyma膰 go w sobie na zawsze, lecz nagle porwa艂 j膮 o偶ywczy pr膮d i uni贸s艂 wysoko. Krzykn臋艂a z rozkoszy, a po chwili us艂ysza艂a, 偶e Kyn wypowiada jej imi臋. Ich cia艂a odnalaz艂y wsp贸lny rytm, z艂膮czone w mi艂osnej ekstazie. Szalone napi臋cie eksplodowa艂o, wprawiaj膮c w dr偶enie ka偶dy nerw i unosz膮c ich na fali spe艂nienia.

Dopiero po d艂u偶szym czasie Bryony otworzy艂a oczy. Kyn le偶a艂 na niej, a ich serca bi艂y wsp贸lnym rytmem. Miarowy oddech muska艂 jej ucho. Otoczy艂a ramionami .cia艂o ukochanego. Po policzkach sp艂ywa艂y jej 艂zy. Za oknem zacz臋艂y bi膰 dzwony, wzywaj膮c wiernych na msz臋. Tysi膮ce p艂on膮cych 艣wiate艂 rzuca艂o cienie na 艣ciany pokoju. A Bryony wci膮偶 obejmowa艂a kochanka i cicho p艂aka艂a.



Hadrian wr贸ci艂 do Stowe, do domku, kt贸ry wynajmowali razem z Marion. Rozpali艂 w kominku i spojrza艂 na zegarek. By艂a dziewi膮ta. Czy Marion wiedzia艂a, 偶e wr贸ci艂? Podszed艂 do telefonu.


Kiedy wybra艂 numer, us艂ysza艂 przerywany sygna艂. W tym samym czasie do Marion telefonowa艂 Lance.

- Halo膮 - Oci膮gaj膮c si臋 podnios艂a s艂uchawk臋.

- Cze艣膰, Marion. To ja, Lance. Jestem w Stowe. Prawda, jaki 艣wiat jest ma艂y?


Morgan szybko przerwa艂 t臋 towarzysk膮 rozmow臋, wskazuj膮c wymownie na zegarek.

- S艂uchaj, musz臋 si臋 z tob膮 zobaczy膰 - ci膮gn膮艂 Lance. - W bardzo wa偶nej sprawie.

- Nie mog臋 si臋 z tob膮 spotka膰. Mam pilny telefon do za艂atwienia.


Nie k艂ama艂a. Przez ca艂y dzie艅 telefonowa艂a do Hadriana. Od czasu powrotu z Lech cz臋sto p艂aka艂a, ale tak偶e przemy艣la艂a wiele rzeczy. Wtedy, w Lech, m贸wi艂 g艂贸wnie ojciec. Hadrian rzadko si臋 odzywa艂. Pocz膮tkowo opanowa艂 j膮 gniew. Dlaczego nie zaprzeczy艂, je艣li to, co m贸wi艂 Leslie, nie by艂o prawd膮? Potem, kiedy ju偶 na spokojnie zacz臋艂a odtwarza膰 wszystko w pami臋ci, spostrzeg艂a luki w rozumowaniu ojca.


Tego dnia, kiedy Hadrian uratowa艂 j膮 przed rozszala艂ymi psami, nie wiedzia艂, kim by艂a. Ju偶 przy tym pierwszym spotkaniu wszystko si臋 dla nich zacz臋艂o. Pozostawa艂a jeszcze sprawa k艂amstw, kt贸rych jej naopowiada艂. Ale kiedy przypomnia艂a sobie wszystkie chwile, jakie sp臋dzili razem, dosz艂a do wniosku, 偶e Hadrian nigdy jej nie oszuka艂. Powiedzia艂 jej wszystko o Bryony, opr贸cz sprawy z Kynastonem Germaine. Poza tym by艂 z ni膮 absolutnie szczery. Upad艂 r贸wnie偶 g艂贸wny zarzut ojca, 偶e Hadrian potraktowa艂 j膮 jak narz臋dzie, kt贸re mia艂o pos艂u偶y膰 do zniszczenia Kynastona Germaine. Przecie偶 nigdy jej do tego nie zach臋ca艂.

Tak kr贸tko trwa艂o jej szcz臋艣cie. Dlaczego mu nie zaufa艂a? Przypomnia艂a sobie jego blad膮, 艣ci膮gni臋t膮 b贸lem twarz i niem膮 pro艣b臋 w oczach ... Dlaczego pos艂ucha艂a ojca, zamiast pos艂ucha膰 g艂osu serca? Uciek艂a od niego. Ksi臋偶niczka Ventura powr贸ci艂a do swojego kr贸lestwa. Jak ma teraz z nim rozmawia膰? Jak przeprosi膰 za zdrad臋? On nigdy by nie uwierzy艂, gdyby kto艣 m贸wi艂 co艣 z艂ego o niej. Bezgranicznie jej ufa艂. Musi si臋 z nim spotka膰. Postara膰 si臋 wszystko wyja艣ni膰 ...

- Nie mog臋 teraz z tob膮 rozmawia膰, Lance - powiedzia艂a. Lance zerkn膮艂 na Morgana.


- Marion, mam ci co艣 wa偶nego do powiedzenia. O Bryony Rose. Wpakowa艂a si臋 w okropn膮 histori臋 ... S艂uchaj, nie mog臋 ci tego wyt艂umaczy膰 przez telefon. Czy nie mo偶emy si臋 gdzie艣 spotka膰? Mo偶e u ciebie. Na farmie. My艣l臋, 偶e drogi s膮 od艣nie偶one.

- Chyba tak, Lance. W jaki spos贸b ...

- B臋d臋 tam za p贸艂 godziny. - Lance szybko od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. - Wszystko za艂atwione - powiedzia艂 do Morgana.

- Wprowadz臋 teraz do akcji Bruna - oznajmi艂 Morgan. Zanim sko艅czy艂 rozmawia膰 przez telefon, Lance by艂 ju偶 w drodze. Wraca艂 do Nowego Jorku.


Marion przesz艂a na palcach obok uchylonych drzwi pokoju ojca. S艂ysza艂a, jak m贸wi co艣 do dyktafonu. Westchn膮艂 g艂臋boko, s艂ysz膮c, jak drzwi wej艣ciowe otwieraj膮 si臋 i cicho zamykaj膮. Martwi艂 si臋 o c贸rk臋. Przypomnia艂 sobie nagle, 偶e Boulton mia艂 powr贸ci膰 do Stowe tego samego dnia. Czy to mo偶liwe, 偶e ona chce do niego wr贸ci膰? Si臋gn膮艂 po p艂aszcz. Tymczasem Hadrian nadal usi艂owa艂 dodzwoni膰 si臋 do Marion. Tym razem nikt nie odbiera艂 telefonu.


Marion zatrzyma艂a taks贸wk臋. Kiedy samoch贸d wyjecha艂 poza miasto, ogarn膮艂 j膮 lekki niepok贸j. Co Lance mia艂 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e Bryony jest w okropnej sytuacji? I sk膮d, u diab艂a, m贸g艂 si臋 o tym dowiedzie膰?



Bruno jecha艂 na farm臋 jak szalony. Kiedy dotar艂 na miejsce, zaparkowa艂 samoch贸d na poboczu, pod pokrytymi 艣niegiem sosnami. Zna艂 na pami臋膰 plan posiad艂o艣ci i skierowa艂 si臋 do najdalej po艂o偶onej stajni przerobionej teraz na wiejski domek. To miejsce znajdowa艂o si臋 na takim odludziu, 偶e porwanie Marion nie powinno przedstawia膰 najmniej szych trudno艣ci. Po chwili do艂膮czy艂 do niego Morgan. Wszystko by艂o opracowane w najdro­bniejszych szczeg贸艂ach. Morgan mia艂 wr贸ci膰 do samochodu. Gdyby co艣 si臋 nie powiod艂o i dziewczyna zdo艂a艂aby wyrwa膰 si臋 z r膮k Bruna, wtedy Morgan uniemo偶liwi jej ucieczk臋. Ale nie by艂o 偶adnego powodu, aby ich plan mia艂 si臋 nie powie艣膰. 呕aden z nich nie pomy艣la艂 o Elijahu P. Ellsworthym.


Hadrian skoczy艂 na r贸wne nogi, kiedy us艂ysza艂, 偶e kto艣 dobija si臋 do drzwi.


- Gdzie ona jest?! - krzykn膮艂 Leslie, wpadaj膮c do 艣rodka jak burza.



Elijah siedzia艂 przed kominkiem i czyta艂 ksi膮偶k臋. Nagle le偶膮cy u jego n贸g pies zacz膮艂 war~ze膰 i nastawi艂 uszu. Jego pan od艂o偶y艂 ksi膮偶k臋. Ufa艂 swojemu psu. Kiedy on zaczyna艂 si臋 denerwowa膰, Elijah by艂 r贸wnie偶 niespokojny. Podszed艂 do okna i uchyli艂 firank臋. Za oknem panowa艂a ciemno艣膰. Nagle, od strony stajni, zauwa偶y艂 艣wiat艂o.


Z艂odzieje? Szybko zasun膮艂 firank臋. Pies sta艂 obok niego, patrz膮c mu w oczy i czekaj膮c na rozkaz. Elijah si臋gn膮艂 po strzelb臋, sprawdzi艂, czy jest nabita. Nie chcia艂, 偶eby kto艣 zabi艂 mu psa. Nie chcia艂 r贸wnie偶 mie膰 nic do czynienia z policj膮. Przypomnia艂 sobie nagle o Hadrianie Boultonie. Polubi艂 tego Anglika z Y orkshire, kt贸ry r贸wnie偶 wychowa艂 si臋 na farmie. Hadrian Boulton b臋dzie wiedzia艂, co robi膰. Przecie偶 farma nale偶a艂a teraz do niego i do jego 艣licznej dziewczyny.



Morgan i Bruno omawiali ostatnie szczeg贸艂y.


- Ona prawdopodobnie przyjedzie taks贸wk膮. Je艣li kierowca b臋dzie na ni膮 czeka艂, to ja si臋 nim zajm臋. Ty zajmiesz si臋 Marion. Masz wszystko co trzeba? - spyta艂.


Bruno wyj膮艂 z kieszeni buteleczk臋 z bezbarwnym p艂ynem i bia艂膮 chusteczk臋. Morgan skin膮艂 g艂ow膮 z aprobat膮. Bruno czu艂 podniecenie. Uwielbia艂 takie sytuacje.



Hadrian popatrzy艂 zdurniony na Lesliego Ventur臋.

- Co si臋 sta艂o?

- Chodzi o Marion. Wiem, 偶e ona tu jest.

- Chcia艂bym, 偶eby tu by艂a - Powiedzia艂 Hadrian. - Je艣li ona ... - Nagle zadzwoni艂 telefon. Hadrian szybko podni贸s艂 s艂uchawk臋. - Tak?

- Pan Boulton? Tu Elijah. Dzwoni臋 z farmy. Kto艣 jest w starych stajniach.

- Marion? - spyta艂 Hadrian. C贸偶 ona mog艂a tam robi膰?

- Chyba nie. M贸j pies j膮 zna. A teraz warczy i jest bardzo zdenerwowany. Nie podoba mi si臋 to, panie Boulton.

Znaczenie tych s艂贸w zacz臋艂o powoli dociera膰 do Hadriana.


Zimny dreszcz przebieg艂 mu po plecach. K膮tem oka zauwa偶y艂, 偶e Leslie Ventura wchodzi ponownie do pokoju po przeszukaniu ca艂ego domku.


- Niech pan nigdzie nie wychodzi. Zaraz tam b臋d臋 - powie­dzia艂 szybko i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. By艂 przera偶ony. Czu艂, 偶e Marion grozi niebezpiecze艅stwo. Spojrza艂 na Lesliego Ventur臋. - Niech pan jedzie ze mn膮 - rzuci艂 kr贸tko.

- Co? Pos艂uchaj pan ... - zacz膮艂 Leslie, ale Hadrian by艂 ju偶 przy drzwiach.

- Wydaje mi si臋, 偶e Marion jest w niebezpiecze艅stwie - powiedzia艂. - Czy przyjecha艂 pan samochodem?

Leslie nie traci艂 czasu. Pobieg艂 za Anglikiem, otworzy艂 drzwi i wpu艣ci艂 Hadriana do 艣rodka ..

- O co chodzi? - spyta艂. - Co to wszystko ma wsp贸lnego z Marion?

Hadrian powiedzia艂 mu o telefonie Elijaha.

- To nic nie znaczy. Nawet nie wiemy, czy moja c贸rka tam jest - argumentowa艂.

Hadrian spojrza艂 na niego.

- Mam z艂e przeczucia, Leslie.

Leslie otworzy艂 usta, ale szybko je zamkn膮艂. Skin膮艂 g艂ow膮.

- Prowad藕 - zwr贸ci艂 si臋 do Hadriana.


Marion wysiad艂a z taks贸wki.

- Prosz臋 na mnie zaczeka膰 - poprosi艂a kierowc臋.

Zdziwi艂 j膮 brak 艣wiate艂 w oknach farmy. Elijah powinien by膰 przecie偶 w domu. Zdziwi艂o j膮 r贸wnie偶, 偶e pies nie wybieg艂, 偶eby si臋 z ni膮 przywita膰. Oswoi艂a si臋 z nim i bardzo go polubi艂a, pokonuj膮c awersj臋 do ps贸w. Ale gdzie jest Lance?

Snieg skrzypia艂 jej pod butami. Bruno, ukryty w cieniu starych stajni, trzyma艂 w pogotowiu butelk臋 z chloroformem.

Marion zatrzyma艂a si臋 na chwil臋. Pomy艣la艂a, 偶e powinna najpierw zobaczy膰 si臋 z Elijahem.

Bruno post膮pi艂 par臋 krok贸w do przodu. Dostrzeg艂 Marian w 艣wiat艂ach samochodu, kieruj膮c膮 si臋 w stron臋 farmy. Nagle stan臋艂a. Wyda艂o jej si臋, 偶e s艂yszy jaki艣 dziwny d藕wi臋k. Rozej路路 rza艂a si臋, lecz zobaczy艂a jedynie taks贸wk臋 'i kierowc臋 z g艂ow膮 odrzucon膮 do ty艂u. Na pewno zasn膮艂, pomy艣la艂a.


Hadrian jecha艂 tak szybko, 偶e omal nie wpadli w po艣lizg, ale Leslie Ventura nie uczyni艂 偶adnego komentarza. Bardzo ba艂 si臋 o Marion. 呕eby tylko nie zrobi艂a jakiego艣 g艂upstwa.


Marion ruszy艂a w stron臋 domu.

_ Pssst... Pssst. - D藕wi臋k ten dochodzi艂 z budynku, kt贸ry dawniej by艂 spichlerzem. Skierowa艂a si臋 w tamt膮 stron臋路

_ Lance? - spyta艂a. Wn臋trze budynku by艂o ciemne.

Elijah nie odchodzi艂 od okna. 艢wiat艂a samochodu o艣wietli艂y drobn膮 posta膰 Marian. Uchyli艂 drzwi z ty艂u domu. Pies przecisn膮艂 si臋 przez szpar臋 i wybieg艂 na dw贸r. Niech to szlag trafi. Co za g艂upek, pomy艣la艂 Elijah. By艂 jednak dumny, 偶e jego ogar wykaza艂 nale偶yt膮 odwag臋.

_ Lance, to wszystko jest idiotyczne - powiedzia艂a Marion. Zacz臋艂a si臋 ba膰. - O co tutaj chodzi?

O艣lepi艂o j膮 艣wiat艂o latarki. Po chwili Bruno opu艣ci艂 latark臋 i wystawi艂 r臋k臋 przez uchylone drzwi, zapraszaj膮c j膮 gestem do 艣rodka. Pami臋ta艂 wskaz贸wki Morgana. Mia艂 si臋 nie odzywa膰, 偶eby Marion nie zorientowa艂a si臋, 偶e ma do czynienia z zupe艂nie obcym m臋偶czyzn膮.

Marion westchn臋艂a. Lance lubi艂 takie teatralne sztuczki. Ruszy艂a wolnym krokiem w kierunku drzwi.


Hadrian skr臋ci艂 na drog臋 prowadz膮c膮 do domu. Mieli jeszcze nieca艂膮 mil臋 do pokonania. Leslie siedzia艂 w milczeniu, z zaci艣­ni臋tymi ustami. On r贸wnie偶 mia艂 jak najgorsze przeczucia. Gdyby co艣 sta艂o si臋 z Marion ...


Pies Elijaha zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku podw贸rza. Czu艂 zapach Marion, kt贸ry dobrze zna艂. Ale wyczu艂 jeszcze inny, obcy. W pobli偶u lasu.

Morgan, kt贸ry obezw艂adni艂 kierowc臋 taks贸wki ciosem karate, postanowi艂 zorientowa膰 si臋 w sytuacji. Wyszed艂 zza spichlerza i zobaczy艂, 偶e Marion idzie w kierunku stajni. Wszystko dobrze si臋 uk艂ada艂o. Kobieta nie mia艂a najmniejszej szansy w konfron­tacji z Brunem. Nagle us艂ysza艂 zbli偶aj膮cy si臋 samoch贸d. Szybko odwr贸ci艂 g艂ow臋. Widzia艂 blask przednich 艣wiate艂, przesuwaj膮cy si臋 mi臋dzy drzewami. Czy zdo艂a go zatrzyma膰?

Elijah wk艂ada艂 buty i zastanawia艂 si臋, dlaczego nie s艂yszy psa. Powinien ju偶 dawno da膰 sobie rad臋 ze z艂odziejami.

Marion wesz艂a do 艣rodka.

_ Lance? O co chodzi? - Poczu艂a ostry zapach i nag艂y ruch.

Chcia艂a si臋 odwr贸ci膰 i uciec, ale instynkt ostrzeg艂 j膮, 偶e jest ju偶 za p贸藕no. Osun臋艂a si臋 wi臋c na kolana i opu艣ci艂a nisko g艂ow臋.

Bruno straci艂 j膮 z oczu. Przed chwil膮 sta艂a jeszcze w drzwiach, a teraz znikn臋艂a. Post膮pi艂 krok do przodu i wpad艂 na skulon膮 Marion. Krzykn臋艂a g艂o艣no.

Hadrian wjecha艂 na podw贸rze i zgasi艂 silnik.

_ S艂ysza艂e艣? - spyta艂 Lesliego, kt贸ry wysiada艂 ju偶 z samochodu.

- Chyba tak. Jaki艣 krzyk.

Marion krzykn臋艂a ponownie, kiedy poczu艂a, 偶e jakie艣 r臋ce j膮 unosz膮. Elijah wybieg艂 z domu. Kiedy dotar艂 w pobli偶e starego koryta do pojenia byd艂a, schowa艂 si臋 za nim i zamar艂 w bezruchu. Walczy艂 w pierwszej i drugiej wojnie 艣wiatowej i wiedzia艂, co robi膰 w momencie zagro偶enia.

Morgan zobaczy艂 dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy rzucaj膮 si臋 biegiem w kierunku stajni. Podbieg艂 do taks贸wki i wypchn膮艂 nie­przytomnego kierowc臋 na 艣nieg.

Bruno za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. By艂 tak podniecony tym, co mia艂 zrobi膰, 偶e nawet nie zauwa偶y艂 przybycia obcego samochodu.

_ Co si臋 sta艂o, ma艂a damo? - Warkn膮艂. - Oczekiwa艂a pani kogo艣 innego?

Morgan siedzia艂 ju偶 w taks贸wce i usi艂owa艂 zapali膰 silnik. Nie zd膮偶y艂 zamkn膮膰 drzwi, kiedy pies rzuci艂 si臋 na niego i z艂apa艂 z臋bami za rami臋. Mimo grubej kurtki, poczu艂 przenikliwy b贸l. Kopn膮艂 psa, usi艂uj膮c zrzuci膰 go z siebie. Pies pu艣ci艂 jego rami臋 i zatopi艂 z臋by w nodze. Morgan krzykn膮艂 z b贸lu.

Elijah, Leslie i Hadrian us艂yszeli jego przera藕liwy ryk. Leslie i Hadrian, kt贸rzy biegli w kierunku stajni, nie zwr贸cili na艅 uwagi, Elijah natomiast pobieg艂 w tamtym kierunku.

Marion poczu艂a, 偶e ten obcy m臋偶czyzna przyk艂ada jej jak膮艣 szmat臋 do ust. Zacz臋艂a si臋 dusi膰. Ju偶 wiedzia艂a, 偶e to porwanie. Temat ten przewija艂 si臋 cz臋sto w rozmowach jej znajomych. By艂a to zmora trapi膮ca bogatych ludzi. Ostatkiem si艂 zacz臋艂a si臋 wyrywa膰 i kopa膰 na o艣lep. Jej ostry obcas trafi艂 Bruna w 艂ydk臋. Zaskoczony pu艣ci艂 Marion. Upad艂a na plecy, ale podnios艂a si臋 szybko i wybieg艂a na zewn膮trz.

W tym momencie zobaczyli j膮 Leslie i Hadrian. Dostrzegli r贸wnie偶 m臋偶czyzn臋, kt贸ry wybieg艂 za ni膮 i z艂apa艂 za po艂臋 kurtki. Hadrian krzykn膮艂 g艂o艣no, a zaskoczony Bruno ponownie pu艣ci艂 Marion. Sk膮d si臋 wzi臋li ci ludzie?

Morgan kopn膮艂 psa tak mocno, 偶e ten wyl膮dowa艂 w 艣niegu.

Zatrzasn膮艂 drzwi i ruszy艂 z miejsca. Elijah podni贸s艂 strzelb臋 i wymierzy艂 w samoch贸d. U s艂ysza艂 brz臋k szk艂a, ale auto nie zatrzyma艂o si臋. S艂ysza艂 teraz okrzyki, dochodz膮ce od strony stajni. Szybko pobieg艂 w tamt膮 stron臋路

- Marion, wstawaj! - krzycza艂 Hadrian, patrz膮c na drobn膮 posta膰, le偶膮c膮 bez ruchu na 艣niegu. Porywacz sta艂 dwa kroki od niej. Rado艣膰 zap艂on臋艂a w jej wn臋trzu na d藕wi臋k g艂osu Hadriana. Podnios艂a si臋 z wysi艂kiem i zacz臋艂a ucieka膰, ale nogi 艣lizga艂y si臋 jej po lodzie, w g艂owie hucza艂o.

Leslie, kt贸ry sta艂 za Hadrianem, zobaczy艂, 偶e napastnik wyci膮ga z kieszeni jaki艣 przedmiot. Odbi艂o si臋 w nim 艣wiat艂o padaj膮ce zza uchylonych drzwi domu.

- N贸偶! - krzykn膮艂.

Elijah us艂ysza艂 ten okrzyk. Nienawidzi艂 no偶ownik贸w. Zaraz si臋 przekonaj膮, 偶e strzelba jest skuteczniejsza od no偶a.

Bruno patrzy艂 za oddalaj膮c膮 si臋 dziewczyn膮. Nie tylko zawi贸d艂 Morgana, ale jeszcze p贸jdzie za to wszystko do wi臋zienia. Odchyli艂 r臋k臋 do ty艂u. Mia艂 wpraw臋 w rzucaniu no偶em. Leslie wiedzia艂 ju偶, 偶e Marion znalaz艂a si臋 w 艣miertelnym niebez­piecze艅stwie. Nie m贸g艂 nic zrobi膰. Zbyt wielka odleg艂o艣膰 dzieli艂a go od c贸rki.

Hadrian r贸wnie偶 zobaczy艂 n贸偶.

- Nie! - zawo艂a艂, przebieg艂 par臋 krok贸w, z艂apa艂 j膮 za r臋kaw i silnym szarpni臋ciem odci膮gn膮艂 na bok, zas艂aniaj膮c w艂asnymi plecami.

Marion krzykn臋艂a zaskoczona, kiedy Hadrian odepchn膮艂 j膮.

Zdekoncentrowany tymi okrzykami i nag艂膮 zmian膮 sytuacji, Bruno znieruchomia艂 z r臋k膮 w g贸rze.

Leslie widzia艂 to wszystko. Obserwowa艂, jak Anglik tuli do siebie Marion, jak prostuje ramiona, spodziewaj膮c si臋 uderzenia no偶em. Szybko spojrza艂 w kierunku m臋偶czyzny, kt贸ry szykowa艂 si臋 do rzutu.

- Nie! - wrzasn膮艂 z ca艂ej si艂y.

Bruno nie zwraca艂 na niego uwagi. Kto艣 tu dzisiaj umrze, pomy艣la艂. W tym momencie pad艂 strza艂. Kula ze strzelby Elijaha ugodzi艂a Bruna prosto w serce. Pad艂 na 艣nieg.

Oczekuj膮cy uderzenia Hadrian podskoczy艂, kiedy poczu艂 czyj膮艣 d艂o艅 na ramieniu. By艂a to d艂o艅 Lesliego.

- W porz膮dku. Ten skurwiel nie 偶yje.

Hadrian westchn膮艂 g艂臋boko i mocniej przytuli艂 do siebie Marion.

- Dzi臋ki Bogu. Kocham ci臋 - wyszepta艂.

Marion nie mog艂a wym贸wi膰 s艂owa. Chcia艂a mu powiedzie膰, 偶e nie wyobra偶a sobie 偶ycia bez niego, 偶eby jej przebaczy艂, ale g艂os odm贸wi艂 jej pos艂usze艅stwa.

_ Wiem, ty te偶 mnie kochasz - powiedzia艂 Hadrian i delikatnie uca艂owa艂 jej usta.



Kiedy samoch贸d Kynastona wjecha艂 na podjazd nowego hotelu, Bryony otworzy艂a szeroko oczy ze zdumienia. Du偶e z艂ocone litery uk艂ada艂y si臋 w napis: "Hotel Bryony Rose". Za chwil臋 mia艂 si臋 rozpocz膮膰 bal. By艂 pierwszy dzie艅 nowego roku.


- Nazwa艂e艣 hotel moim imieniem - szepn臋艂a. Kynaston obr贸ci艂 si臋 do niej.


- Szcz臋艣liwego Nowego Roku, kochanie. Czy nie zdziwi艂o ci臋, dlaczego nie dosta艂a艣 ode mnie prezentu na Bo偶e Narodzenie?

Popatrzy艂a jeszcze raz na hotel i odwr贸ci艂a g艂ow臋, 偶eby Kyn nie dostrzeg艂 w jej oczach 艂ez. Nazwa艂 hotel jej imieniem, a ona za chwil臋 umie艣ci tam pods艂uch, aby go skompromitowa膰. Szybko otworzy艂a drzwi i wysiad艂a z samochodu, nie zauwa偶yw­szy, 偶e Kynaston patrzy na ni膮 ze zmarszczonym czo艂em.


W hotelu znajdowa艂o si臋 ju偶 mn贸stwo go艣ci. Bryony zwraca艂a na siebie powszechn膮 uwag臋. Jej w艂osy odbija艂y si臋 z艂otym blaskiem od ciemnozielonej aksamitnej sukni. Sto艂y zastawione by艂y jedzeniem, bary serwowa艂y r贸偶norodne wina i alkohole. Za dekoracj臋 s艂u偶y艂y zielone ga艂膮zki oraz bia艂e czerwone poinsecje. W sali balowej gra艂a orkiestra.

Leslie Ventura podszed艂 z u艣miechem do Carole, kt贸ra na jego pro艣b臋 przyjecha艂a do Stowe.

- Zata艅czysz ze mn膮?


Hadrian rozgl膮da艂 si臋, szukaj膮c wzrokiem Bryony. Martwi艂 si臋 o ni膮. Od czasu kiedy wr贸ci艂a z Aspen, widzieli si臋 tylko raz. Opowiedzia艂 o pr贸bie porwania Marion i chcia艂 si臋 r贸wnie偶 dowiedzie膰 czego艣 od niej. Bryony unika艂a jednak odpowiedzi na pytania dotycz膮ce Kynastona Germaine'a. Hadrian czu艂, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Wydawa艂a mu si臋 dziwnie zmieniona.


- Hadrianie, co si臋 sta艂o? - us艂ysza艂 g艂os Marion. Wygl膮da艂a wspaniale w czerwonej wieczorowej sukni. Szok wywo艂any porwaniem min膮艂 bez 艣ladu. W jej oczach b艂yszcza艂a weso艂o艣膰. Kiedy Hadrian i Leslie zaprowadzili j膮 do domu Elijaha, Marion ca艂a si臋 trz臋s艂a. Leslie natychmiast wezwa艂 lekarza i policj臋. Elijah, kt贸ry martwi艂 si臋 tym, 偶e zabi艂 Bruna, przekona艂 si臋, 偶e Leslie to cz艂owiek wp艂ywowy. Sko艅czy艂o si臋 na z艂o偶eniu zeznania na komisariacie.

Nast臋pnego dnia Leslie opowiedzia艂 c贸rce, jak Hadrian os艂ania艂 j膮 w艂asnym cia艂em przed uderzeniem no偶a. Marion wybuchn臋艂a p艂aczem. Ojciec zostawi艂 ich tul膮cych si臋 do siebie. - Jeste艣 czym艣 zmartwiony - powiedzia艂a. - Och, Hadrianie, tak ci臋 kocham, 偶e to a偶 boli - doda艂a.

Spojrza艂 w jej promieniej膮ce szcz臋艣ciem oczy i nerwowo prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Marion ... chcia艂em ci臋 o co艣 spyta膰.

- O co?

- Teraz, kiedy tw贸j ojciec zmieni艂 zdanie ...

Roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Zmieni艂 zdanie? On sta艂 si臋 twoim naj gor臋tszym fanem. Opowiada o twoich czynach ka偶demu.

Hadrian u艣miechn膮艂 si臋. Leslie diametralnie zmieni艂 sw贸j stosunek do niego.

- My艣la艂em, 偶e ... teraz, kiedy znikn臋艂y przeszkody ... - Urwa艂. - Do diab艂a, zacz膮艂em nie tak, jak powinienem.

- Co powiniene艣, g艂uptasie? We藕 g艂臋boki oddech i wyrzu膰 to z siebie. - Marion 艣cisn臋艂a go za kolano.

- Dobrze, skoro tego chcesz. Czy wyjdziesz za mnie? Otworzy艂a usta ze zdumienia. Po chwili na jej twarzy pojawi艂 si臋 radosny u艣miech.


- To s膮 bardzo romantyczne o艣wiadczyny, Boulton - powie­dzia艂a. - Wyrzuci艂e艣 to z siebie w bia艂y dzie艅, w艣r贸d pijanych go艣ci hotelowych. Nie mog艂e艣 zaczeka膰, a偶 wzejdzie ksi臋偶yc? Przykl臋kn膮膰?

- A wi臋c tak czy nie? - zapyta艂 ze 艣miechem.

- A jak my艣lisz? Oczywi艣cie, 偶e wyjd臋 za ciebie, ty wariacie. Nikt inny by ciebie nie zechcia艂.

- Na pewno nie - przyzna艂. - Czy nie uwa偶asz, 偶e powinni艣­my zawiadomi膰 o tym twojego ojca?

- Dobrze. - Marion u艣miechn臋艂a si臋. - Nie przypuszczam jednak:偶eby by艂 zdziwiony.

- W takim razie powiemy, 偶e jeste艣 w ci膮偶y.


Morgan us艂ysza艂 d藕wi臋k dzwonka i natychmiast otworzy艂 drzwi.


- My艣la艂em ju偶, 偶e pani nie przyjdzie - powiedzia艂 rzeczo­wym tonem, aby zamaskowa膰 strach, kt贸ry nie opuszcza艂 go od tamtej pami臋tnej nocy na farmie.


- Trudno mi by艂o wyj艣膰 - odrzek艂a Bryony. - Czy to ten przedmiot? - spyta艂a, patrz膮c na le偶膮c膮 na kredensie, zawini臋t膮 w szary papier, paczk臋. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, ale Morgan by艂 szybszy.

_ Ostro偶nie - sykn膮艂, czuj膮c, 偶e serce podchodzi mu do gard艂a. - Trzeba si臋 z tym obchodzi膰 bardzo delikatnie. Przy naj mniejszym wstrz膮sie kamera przestanie dzia艂a膰.

Bryony skin臋艂a g艂ow膮. Pude艂ko by艂o bardzo lekkie, a przecie偶 znajdowa艂 si臋 w nim magnetofon i kamera wideo. Co艣 tu by艂o nie w porz膮dku.

_ P贸jd臋 ju偶 - powiedzia艂a. - Nikt nie wszed艂 jeszcze do sali

konferencyjnej, ale nie chc臋 traci膰 czasu. Co si臋 panu sta艂o w nog臋? - spyta艂a, kiedy zauwa偶y艂a, 偶e Morgan mocno utyka. - Och, nic takiego. Zwyk艂y narciarski wypadek.

Skin臋艂a g艂ow膮.


_ Wr贸c臋 z tym .... - Podnios艂a pude艂ko, nie dostrzegaj膮c, 偶e Morgan zblad艂 i cofn膮艂 si臋 nieznacznie. - Jak tylko sko艅czy si臋 zebranie.

- Dobrze - odpar艂 z dziwnym u艣miechem.


Zauwa偶y艂a ten grymas. A wi臋c jemu r贸wnie偶 zale偶y na skompromitowaniu Kyna. C贸偶 w tym z艂ego? - pomy艣la艂a gniewnie. Ona te偶 tego chcia艂a. Ale to by艂o dawniej. Teraz czu艂a co艣 innego.


Po wyj艣ciu Bryony Morgan wsze.d艂 z trudem na strych i ustawi艂 radio. Bomba mia艂a wybuchn膮膰 o pi膮tej. Nastawi艂 sygna艂 ostrzegawczy na czwart膮 pi臋膰dziesi膮t. Wystarczy, aby ewakuowa膰 wszystkich ludzi, lecz nie do艣膰, aby rozbroi膰 bomb臋. Greg wszed艂 do domu i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Na dole nie by艂o nikogo. Nacisn膮艂 wewn臋trzny domofon.

- Jeste艣 tam?

- Tak - us艂ysza艂 g艂os Morgana. - Wejd藕 na g贸r臋.

Greg ruszy艂 w kierunku schod贸w, zapominaj膮c wy艂膮czy膰 domofon. Teraz pozosta艂o im tylko czeka膰.


Marion by艂a pierwsz膮 osob膮, kt贸r膮 spotka艂a Bryony po powrocie do hotelu.

- Och, Bryony. Musz臋 ci co艣 powiedzie膰. Wiem, 偶e Hadrian chcia艂by ci sam powiedzie膰, ale ... no, zamierzamy si臋 pobra膰! - Marion za艣mia艂a si臋 i zarzuci艂a jej r臋ce na szyj臋. Przechodz膮cy obok kelner potr膮ci艂 torb臋, kt贸r膮 Bryony trzyma艂a w r臋ku.

- To wspania艂a wiadomo艣膰, Marion.

- B臋dziesz moj膮 druhn膮, prawda?

- Oczywi艣cie. - Uleg艂a radosnemu nastrojowi i przez chwil臋 rozmawia艂y weso艂o na temat wesela. Dopiero kiedy Marion posz艂a przekaza膰 nowin臋 Carole Ballinger, Bryony przypomnia艂a sobie o kamerze. Przecisn臋艂a si臋 przez t艂um bardzo ostro偶nie, 偶eby nie narazi膰 torby na wstrz膮sy, i dotar艂a do sali konferencyj­nej. Cicho otworzy艂a drzwi i zajrza艂a do 艣rodka. Sala by艂a pusta. Wyj臋艂a paczk臋 z torby i umie艣ci艂a j膮 tak, jak poleci艂 Morgan. Wyci臋ty w kartonie kwadrat znajdowa艂 si臋 teraz naprzeciwko sto艂u konferencyjnego. Po bokach ustawi艂a oprawione w ramki fotografie s艂awnych ludzi, kt贸rzy zatrzymywali si臋 w hotelach Germaine Corporation. Sprawdzi艂a, czy pude艂ko zosta艂o w dosta­teczny spos贸b zakamuflowane, i szybko opu艣ci艂a sal臋.


Go艣cie bawili si臋 w najlepsze. Wsz臋dzie panowa艂 straszny ha艂as.


- Wyjd藕my st膮d na chwil臋. - Na d藕wi臋k tego g艂osu Bryony podesz艂o serce do gard艂a. Kyn wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i zaprowadzi艂 do pustego pokoju biurowego. - Co roku jest gorzej - powiedzia艂, patrz膮c na ni膮 z u艣miechem. - Chod藕 do mnie. - Podesz艂a do niego na mi臋kkich kolanach. Uj膮艂 j膮 za r臋ce. - S膮 takie zimne - szepn膮艂, przyk艂adaj膮c jej d艂o艅 do policzka. - Jest takie powiedzenie. Zimne r臋ce, gor膮ce serce.

Przeszy艂 j膮 b贸l.


- Kyn... - zacz臋艂a, po czym zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i przywar艂a do jego ust w nami臋tnym poca艂unku.


- To si臋 nazywa prawdziwy poca艂unek - powiedzia艂 ze 艣miechem, kiedy Bryony odsun臋艂a si臋 od niego. - Teraz mam odwag臋 da膰 ci to, co tutaj mam. - Wyj膮艂 z kieszeni ma艂e czerwone pude艂ko.


- Kynaston. - W g艂osie Bryony zabrzmia艂a pro艣ba. Wewn膮trz by艂 z艂oty pier艣cionek z brylantem.

- Bryany Rose Whittaker, czy wyjdziesz za mnie?

Bez s艂owa rzuci艂a mu si臋 w ramiona. Kyn trzyma艂 j膮 mocno w obj臋ciach i czu艂 si臋 niewymownie szcz臋艣liwy. Nie przypusz­cza艂, 偶e mi艂o艣膰 mo偶e by膰 tak wspania艂a.

- Bryony - szepn膮艂 czule, ca艂uj膮c jej skronie, policzki, wargi. Przytuli艂a si臋 do niego, czuj膮c, 偶e za chwil臋 serce p臋knie jej z rozpaczy. Delikatnie odsun膮艂 j膮 od siebie i w艂o偶y艂 pier艣cionek na palec. Pasowa艂 doskonale. Bryony nie mog艂a ju偶 powstrzyma膰 艂ez. Ale Kynaston Germaine zrozumia艂 to inaczej.

- Ty g艂uptasie - powiedzia艂 czule. - Od kilku tygodni usi艂uj臋 ci臋 przekona膰, 偶e ci臋 kocham, po Aspen ... My艣la艂a艣, 偶e chcia艂em mie膰 kolejny romans?

Nagle otworzy艂y si臋 drzwi.

- Panie Germaine ... Przepraszam ... nie chcia艂em przeszka­dza膰 ... - W drzwiach sta艂 za偶enowany kierownik sali. - Bardzo przepraszam, sir, ale ... pan Colquist zemdla艂. Wiem, 偶e du偶o pi艂, ale ...

- On ma cukrzyc臋 - powiedzia艂 Kynaston ostrym tonem. - Wezwij natychmiast lekarza. - Odwr贸ci艂 si臋 do Bryony, ale ona popchn臋艂a go delikatnie w kierunku drzwi.

- Id藕. Musisz zobaczy膰, co si臋 sta艂o. twojemu przyjacielowi. - By艂a szcz臋艣liwa, 偶e mo偶e zosta膰 sama.

- Zaraz wracam - powiedzia艂 i szybko wyszed艂 z pokoju.

Bryony nie mog艂a powstrzyma膰 艂ez. Kynaston j膮 kocha艂. Co wi臋cej, ufa艂 jej. Prosi艂, 偶eby zosta艂a jego 偶on膮. By艂 to r贸wnie偶 w pewnym sensie dow贸d mi艂o艣ci i zaufania. Nie mo偶e si臋 temu sprzeniewierzy膰. Nie mo偶e!

- Przykro mi, Katy, ale ja go kocham - szepn臋艂a.

Wysz艂a cicho z pokoju i skierowa艂a si臋 w stron臋 sali konferencyjnej. Kiedy zapali艂a 艣wiat艂o, zobaczy艂a p贸艂nag膮 kobiet臋 le偶膮c膮 na stole. Czerwony na twarzy m臋偶czyzna spojrza艂 na ni膮 w艣ciek艂ym wzrokiem.

- Przepraszam - wykrztusi艂a, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. B臋dzie musia艂a p贸藕niej wr贸ci膰 po t臋 kamer臋. Zaraz te偶 zawia­domi o tym Morgana. Nie by艂oby w porz膮dku, gdyby pokrzy偶owa艂a mu plany i zostawi艂a go bez 偶adnej wiadomo艣ci. Za chwil臋 Kyn zacznie jej szuka膰. Nie chcia艂a go teraz spotka膰. B臋dzie musia艂a wszystko mu wyzna膰. Wybieg艂a z hotelu. Zrobi艂o si臋 ju偶 ciemno. Spojrza艂a na zegarek. By艂o dwadzie艣cia po czwartej.

Szybko wskoczy艂a do samochodu i po chwili by艂a ju偶 przed domem Mike'a Wooda. Zastuka艂a, ale nikt si臋 nie odezwa艂. Lekko pchn臋艂a drzwi. W 艣rodku by艂o ciemno.

- Czy jest tu kto艣? - zapyta艂a niepewnie.

Nagle, tu偶 za jej plecami, odezwa艂 si臋 dono艣ny g艂os. - W艂膮cz radio. Nie mo偶emy tego przegapi膰.


Bryony podskoczy艂a z przera偶enia. Przecie偶 tu nikogo nie ma! - Nie martw si臋. Kiedy wybuchnie, to wszystkie stacje b臋d膮 o tym m贸wi膰. Poza tym jeszcze tam nie telefonowa艂em z ostrze偶eniem.

Bryony pozna艂a g艂os Morgana. O czym oni m贸wili? Przypo­mnia艂a sobie, 偶e mieli wewn臋trzny domofon. Chcia艂a zapali膰 艣wiat艂o i zawiadomi膰 ich, 偶e jest na dole, kiedy znowu us艂ysza艂a g艂os Morgana.

- Jeste艣 pewny, 偶e zegar nastawiony jest na pi膮t膮?

- Oczywi艣cie. Nie martw si臋, marynarka dobrze mnie przeszkoli艂a. Kiedy ju偶 co艣 wysadzam, to to co艣 wylatuje w powietrze zgodnie z planem. Nie martw si臋, Morgan. Z tego hotelu o pi膮tej zostan膮 tylko gruzy.

Bryony zamar艂a. Oni m贸wi膮 o bombie! Nie o kamerze. W hotelu. A tam jest tyle ludzi! Wy艣lizgn臋艂a si臋 z domu i pobieg艂a do samochodu. Spojrza艂a na zegarek. Dochodzi艂a czwarta trzydzie艣ci. Jecha艂a jak szalona. Przed hotelem wy­skoczy艂a z samochodu, nie gasz膮c silnika i nie zamykaj膮c drzwi.

Musi natychmiast znale藕膰 Kyna. Gor膮czkowo przepycha艂a si臋 mi臋dzy go艣膰mi. Marion, widz膮c jej blad膮 twarz i rozszerzone z przera偶enia oczy, chwyci艂a j膮 za rami臋.

- Co si臋 sta艂o?

Bryony odepchn臋艂a jej r臋k臋. Nie by艂o czasu na wyja艣nienia. Nagle dostrzeg艂a jasn膮 g艂ow臋 Kynastona w艣r贸d grupki roz­bawionych go艣ci. Rzuci艂a si臋 w jego stron臋.

- Kyn! Kyn! - Jej krzyk gin膮艂 w og贸lnym ha艂asie. Orkiestra zacz臋艂a gra膰 melodi臋 "Przyj臋cie dobiega ko艅ca". Bryony omal nie wybuchn臋艂a histerycznym 艣miechem. Spojrza艂a na zegarek. Czwarta czterdzie艣ci dwa. Nie by艂o chwili do stracenia. - Kyn! - krzykn臋艂a jeszcze raz rozpaczliwie.

Tym razem j膮 us艂ysza艂. Szybko przepchn膮艂 si臋 przez t艂um

. - Gdzie by艂a艣?

- Bomba! Tu jest bomba!

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i pokaza艂 na ucho. Z艂apa艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a do sali konferencyjnej. Nie by艂o tam nikogo.

- W tej paczce jest bomba - wyj膮ka艂a bez tchu.

- Co takiego? - krzykn膮艂.

Szybko podesz艂a do sto艂u i rozsun臋艂a pieczo艂owicie ustawione fotografie. W skaza艂a palcem szar膮 paczk臋.

- Tu jest bomba. My艣la艂am, 偶e to kamera wideo, 偶e b臋dziesz mia艂 tu tajn膮 konferencj臋... - Urwa艂a. Nie mo偶e mu teraz wszystkiego wyja艣nia膰. Nie by艂o na to czasu. - To nie jest kamera. S艂ysza艂am, jak Morgan m贸wi艂 ...

- Morgan? - Kyn z艂apa艂 j膮 za rami臋. - On tu jest? W Stowe?

- Kyn, pos艂uchaj! - krzykn臋艂a, 艂api膮c go za r臋k臋. - Bomba wybuchnie o pi膮tej.

W tym momencie otworzy艂y si臋 drzwi i stan膮艂 w nich Hadrian. Marion powiedzia艂a mu, 偶e z Bryony dzieje si臋 co艣 dziwnego, i kaza艂a mu jej szuka膰.

- Co tu si臋 dzieje? - spyta艂, przenosz膮c wzrok z przera偶onej twarzy Bryony na zaci臋t膮 twarz Kynastona. - Je艣li ty ...

- Wyprowad藕 wszystkich z hotelu! - zawo艂a艂 Kynaston. - Tutaj jest bomba. Niech wszyscy opuszcz膮 hotel. Kelnerzy ci pomog膮. Ucisz orkiestr臋. Niech otworz膮 wszystkie drzwi. Na pewno wybuchnie panika.

_ Dobra - powiedzia艂 Hadrian i szybko wyszed艂 z sali.

- Sk膮d wiesz, 偶e bomba wybuchnie o pi膮tej? - Kynaston patrzy艂 na Bryony lodowatym wzrokiem.

- S艂yszam, jak m贸wi艂 Morgan. Przez domofon. Oni nie wiedzieli, 偶e tam jestem. Wr贸ci艂am, bo nie mog艂am si臋 na to zdoby膰.

Kyn uwierzy艂 jej od razu, chocia偶 nic z tego nie rozumia艂.

- Dobrze. Teraz ... - Urwa艂, poniewa偶 w hotelu zapanowa艂a nag艂a cisza, po chwili rozleg艂y si臋 okrzyki przera偶enia. Kyn wiedzia艂, 偶e je艣li wybuchnie panika, ludzie b臋d膮 si臋 tratowa膰 nawzajem, ale w tej chwili my艣la艂 przede wszystkim o bez­piecze艅stwie Bryony. Otworzy艂 okno. - Wyjd藕 przez okno - powiedzia艂.

Obejrza艂a si臋, kiedy by艂a ju偶 na zewn膮trz, i zobaczy艂a, 偶e Kynaston podchodzi do drzwi.

- Dok膮d idziesz? - zawo艂a艂a.

- Pom贸c ewakuowa膰 ludzi! - odkrzykn膮艂 i znikn膮艂 jej z oczu.

Bryony opar艂a si臋 o 艣cian臋. Hotel wkr贸tce b臋dzie zniszczony. Pozostanie z niego tylko kupa gruz贸w. Tak m贸wili ci m臋偶czy藕ni. Wolno unios艂a g艂ow臋 i jej wzrok spocz膮艂 na szarej paczce. Je艣li j膮 tu wnios艂a, to mo偶e j膮 r贸wnie偶 wynie艣膰. Wdrapa艂a si臋 z powro­tem przez okno i dr偶膮cymi r臋kami wzi臋艂a pude艂ko ze sto艂u. Tym razem nie patrzy艂a na zegarek. Wolno podesz艂a do okna, postawi艂a paczk臋 na parapecie i ostro偶nie wysz艂a na zewn膮trz.

Rozejrza艂a Si臋. By艂o bardzo ciemno. Musia艂a wynie艣膰 bomb臋 daleko od hotelu. W miar臋, jak si臋 oddala艂a, coraz bardziej grz臋z艂a w 艣niegu. Si臋ga艂 jej ju偶 prawie do kolan. Ci臋偶ko by艂o i艣膰, musia艂a r贸wnie偶 uwa偶a膰, 偶eby nie upu艣ci膰 paczki.

Kyn wyci膮gn膮艂 spod sto艂u jakiego艣 starszego m臋偶czyzn臋 i spojrza艂 na Hadriana.

- Czy wszyscy ju偶 wyszli?

- Za chwil臋 wszyscy b臋d膮 na zewn膮trz. Gdzie jest Bryony? - krzykn膮艂 Hadrian.

- Wyprowadzi艂em j膮. Sprawd藕, czy nikogo nie ma w hotelu, i pozamykaj drzwi. Je艣li bomba wybuchnie, to polec膮 wszystkie szyby. Odprowad藕 ludzi jak najdalej. I zadzwo艅 po policj臋!

Pobieg艂 do sali konferencyjnej. Spojrza艂 na stolik. Bomba znikn臋艂a. Podmuch wiatru za艂opota艂 firankami w otwartym oknie. - Bryony! - wyszepta艂 zbiela艂ymi wargami. Wyskoczy艂 przez okno. Wsz臋dzie panowa艂a ciemno艣膰.

- Bryony! - krzykn膮艂.

Us艂ysza艂a jego g艂os z daleka, to znaczy, 偶e wystarczaj膮co oddali艂a si臋 od hotelu. Postawi艂a pude艂ko, wygrzeba艂a dziur臋 w 艣niegu i wstawi艂a je do 艣rodka. Dopiero teraz spojrza艂a na zegarek. Serce jej zamar艂o. Czwarta pi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰. Rzuci艂a si臋 do biegu, potykaj膮c si臋 i co chwila padaj膮c w 艣nieg. Kynaston, kt贸ry odnalaz艂 jej 艣lady, ruszy艂 t膮 sam膮 drog膮. Nagle rozleg艂 si臋 huk i 偶贸艂topomara艅czowy p艂omie艅 rozja艣ni艂 panuj膮c膮 ciemno艣膰. Si艂a wybuchu rzuci艂a Kynastona w g艂臋bok膮 zasp臋路

Przez chwil臋 leta艂, wpatruj膮c si臋 w rozgwie偶d偶one niebo. Z trudem podni贸s艂 si臋 na kolana.

_ Bryony - wyszepta艂 zmartwia艂ym z przera偶enia g艂osem. - Bryony!


Epilog

York

Kiedy Lynette us艂ysza艂a dzwonek, natych­miast otworzy艂a drzwi.


- Bryony - powiedzia艂a i u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o. - Tak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋. Zaraz zrobi臋 herbaty.


Wiedzia艂a ju偶 od Hadriana, 偶e Bryony dozna艂a lekkiego wstrz膮su m贸zgu i nieszkodliwych zewn臋trznych obra偶e艅. Ale teraz dostrzeg艂a r贸wnie偶, 偶e przyjaci贸艂ka ma blad膮 艣ci膮gni臋t膮 twarz, a w jej oczach wyraz b贸lu. To nie ma nic wsp贸lnego z wypadkiem, pomy艢J,il艂a.

- Opowiedz mi o wszystkim - poprosi艂a.

Bryony zacz臋艂a opowiada膰, niczego przed ni膮 nie ukrywaj膮c, o swojej mi艂o艣ci do Kyna, o Morganie i o bombie.

- Wi臋c uratowa艂 ci臋 艣nieg? - spyta艂a Lynette. Bryony skin臋艂a g艂ow膮.


- Tak. Upad艂am przy pierwszym wybuchu i prawie wszystkie od艂amki przelecia艂y mi nad g艂ow膮. To znaczy pr贸cz tych, kt贸re porani艂y mi glecy.

- Czy Kynaston ... - zacz臋艂a Lynette ostro偶nie.

- Nie widzia艂am Kynastona od ... tamtego czasu - przerwa艂a jej Bryony i szybko zmieni艂a temat rozmowy. - Czy Hadrian powiedzia艂 ci, 偶e si臋 偶eni? I 偶e za osiem miesi臋cy zostanie ojcem? Ona nazywa si臋 Marion Ventura. Nie martw si臋. Jest naprawd臋 艣wietna.

Nagle Lynette stukn臋艂a si臋 w czo艂o.


- A propos Hadriana ... - Podesz艂a do szuflady biurka i zacz臋艂a przerzuca膰 papiery. - Gdzie偶 ja to mog艂am w艂o偶y膰 ... Ju偶 mam. Czy pami臋tasz, 偶e Hadrian pojecha艂 do londy艅skiego mieszkania Katy, aby zabra膰 reszt臋 rzeczy? Pomaga艂a mu w tym s膮siadka, kt贸ra przyja藕ni艂a si臋 z twoj膮 siostr膮. - Bryony skin臋艂a g艂ow膮, patrz膮c na ma艂膮 paczuszk臋, kt贸r膮 trzyma艂a Lynette. - Hadrian prosi艂 mnie, 偶ebym odbiera艂a jego. poczt臋, a ta przesy艂ka nadesz艂a wczoraj. Mia艂am mu j膮 przes艂a膰, ale w艂a艣nie zatele­fonowa艂 i powiedzia艂, 偶ebym odda艂a j膮 tobie. S膮siadka znalaz艂a to pod sto艂em. My艣l臋, 偶e to jest dziennik Katy.

Bryony wzi臋艂a paczk臋 z r膮k Lynette. Mia艂a 艂zy w oczach.


- P贸jd臋 ju偶. Hadrian powiedzia艂, 偶e mog臋 zosta膰 u niego, jak d艂ugo zechc臋.

W mieszkaniu opad艂a na kanap臋, krzywi膮c si臋 z b贸lu. Rozmowa z. Lynette przypomnia艂a jej ostatnie, koszmarne wydarzenia. Obudzi艂a si臋 w szpitalu. By艂 przy niej Hadrian. Opowiedzia艂, co si臋 wydarzy艂o po wybuchu. U s艂ysza艂 krzyki Kynastona i pobieg艂 w tamtym kierunku. Kynaston trzyma艂 jej bezw艂adne cia艂o w ramionach i wzywa艂 pomocy. Hadrian powiedzia艂 jej r贸wnie偶, 偶e Kynaston p艂aka艂. Ale Bryony odwr贸ci艂a g艂ow臋 do 艣ciany. Nie chcia艂a o tym my艣le膰. Kynaston Gennaine p艂aka艂? To by艂o takie nieprawdopodobne. To by艂o takie okropne! Co ona mu zrobi艂a? Nie b臋dzie o tym my艣le膰! By艂a zadowolona, 偶e nie przyszed艂 do szpitala, bo nie mog艂aby znie艣膰 nienawi艣ci w jego oczach.


Z trudem odepchn臋艂a te my艣li od siebie i popatrzy艂a na paczuszk臋, kt贸r膮 dosta艂a od Lynette. Wyj臋艂a z koperty oprawny w sk贸r臋 zeszyt. Dziertnik Katy.


- Katy - szepn臋艂a, otwieraj膮c zeszyt. P贸艂 godziny p贸藕niej od艂o偶y艂a go, a po policzkach sp艂ywa艂y jej 艂zy. Katy mia艂a romans z 偶onatym m臋偶czyzn膮, kt贸ry j膮 porzuci艂. By艂a zdruz­gotana. Dr偶膮cymi palcami Bryony wyj臋艂a z torebki ostatni list siostry. Teraz ju偶 wiedzia艂a, 偶e nie by艂 to 偶aden list po偶egnalny, tylko kartka z dziennika. "On" to nie by艂 Kynaston Gennaine, tylko jej 偶onaty kochanek. A "dom" by艂 londy艅skim miesz­kaniem Katy, z kt贸rego utrat膮 nie mog艂a si臋 pogodzi膰.


Bryony westchn臋艂a. Jej nienawi艣膰 do Kynastona by艂a bezpod­stawna. I na dodatek zdradzi艂a go. Przez dwie godziny p艂aka艂a. W ko艅cu uspokoi艂a si臋. W艂o偶y艂a dziennik Katy do koperty i zaklei艂a mocno. Postanowi艂a, 偶e nigdy wi臋cej go nie otworzy. Siostra by艂a nieszcz臋艣liwa, ale ona nie ponosi za to od­powiedzialno艣ci. Mog艂a teraz spokojnie po偶egna膰 Katy. Pozo­sta艂o jej jeszcze jedno miejsce, z kt贸rym chcia艂a si臋 po偶egna膰. Potem b臋dzie mog艂a zacz膮膰 nowe 偶ycie. 呕ycie bez Kynastona ... Nie b臋dzie teraz o tym my艣le膰.

Zastuka艂a do drzwi Lynette.


- Czy mo偶esz po偶yczy膰 mi samoch贸d? Musz臋 ... gdzie艣 pojecha膰.

- Oczywi艣cie. Ale czy czujesz si臋 na si艂ach, 偶eby sama prowadzi膰?


Skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. Lynette da艂a jej kluczyki.

- Jed藕 ostro偶nie - powiedzia艂a.


Tak dobrze by艂o znale藕膰 si臋 znowu w Yorkshire. By艂 stycze艅, mimo to wzg贸rza wygl膮da艂y 艣wie偶o i zielono. Patrz膮c mi. g艂臋bokie doliny, ci膮gn膮ce si臋 kilometrami kamienne murki i bia艂e plamy pas膮cych si臋 owiec, poczu艂a, 偶e jest w domu. Ale to nie by艂 ju偶 jej dom. Przypomnia艂a sobie Vennont - drzewa, g贸ry, jeziora.


Jecha艂a wolno na p贸艂noc. Przed skr臋tem do Ravenheights zatrzyma艂a si臋 nagle, zdziwiona. Zobaczy艂a sylwetki narciarzy na stoku. Na czym oni je藕dzili? Na trawie? Ziele艅 stoku r贸偶ni艂a si臋 nieco od zieleni trawy. By艂 to, tak przez ni膮 znienawidzony, suchy stok. Prawie pie do odr贸偶nienia od otoczenia. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i ruszy艂a dalej. Wiedzia艂a, 偶e za chwil臋 zobaczy dom, to znaczy miejsce, w kt贸rym kiedy艣 sta艂. By艂a na to przygotowana.


Wjecha艂a na szczyt wzg贸rza i wcisn臋艂a hamulec. W Raven­heights nic si臋 nie zmieni艂o. Nawet dym wydobywa艂 si臋 z komina. Skoro jednak mieszkali tam ludzie, czemu Kynaston jej to odebra艂?

Zaparkowa艂a samoch贸d przed bram膮 i wesz艂a na podw贸rko.


Zatrzyma艂a si臋 na widok studni, kt贸r膮 zna艂a jedynie ze starych, rodzinnych fotografii. Jeszcze nie och艂on臋艂a ze zdziwienia, kiedy zobaczy艂a czarno-bia艂ego psa, drepc膮cego w jej kierunku.


- Violet? - Stara suka macha艂a rado艣nie ogonem. Bryony pochyli艂a si臋 nad ni膮 i 艂zy p艂yn臋艂y jej po twarzy. - Co tu robisz, staruszko? - Pog艂adzi艂a 艂eb psa. - Mia艂a艣 by膰 u pani...

- Violet, pobrudzi艂a艣 pani p艂aszcz.

Bryony podnios艂a oczy. Zobaczy艂a m臋tczyzn臋 w 艣rednim wieku, kt贸ry u艣miecha艂 si臋 do niej przyja藕nie.


- Przepraszam za psa, panienko. Violet jest bardzo przyjaciel­ska. Kiedy艣 tu mieszka艂a i teraz stale tu przychodzi. Po otwarciu muzeum, kiedy zamieszka艂em tu na sta艂e, zaj膮艂em si臋 ni膮.

- Muzeum? - szepn臋艂a Bryony.

- Tak. Jest otwarte dla ka偶dego. Przychodzi tu wielu narciarzy. Zapraszam pani膮 do 艣rodka. Mo偶na zobaczy膰, jak tu dawniej 偶yli ludzie. Chod藕, Violet, mam dla ciebie ko艣ci z gulaszu.


Violet podrepta艂a za swoim nowym panem, a Bryony rozej­rza艂a si臋. Najpierw zajrza艂a do stodo艂y, gdzie sta艂y, pieczo艂owicie odrestaurowane, stare maszyny rolnicze. Na 艣cianach wisia艂a zakonserwowana ko艅ska uprz膮偶. Bryony przypomnia艂a sobie, 偶e niegdy艣 do ci膮gni臋cia tych maszyn u偶ywano koni.

Wesz艂a do domu. Nie mog艂a pozna膰 swojej kuchni. Na miejscu starego pieca znajdowa艂o si臋 palenisko, pod kt贸rym buszowa艂 ogie艅, a nad nim wisia艂 miedziany kocio艂. Przy palenisku umieszczona by艂a tabliczka z opisem. Oszo艂omiona, przesz艂a do salonu. W rogu sta艂 ko艂owrotek i krosno. Tabliczka na 艣cianie informowa艂a, w jaki spos贸b przetwarzano dawniej owcze runo na tkaniny. Bryony wysz艂a do holu i ws艂ucha艂a si臋 w odg艂osy domu - trzaskanie ognia na palenisku, kroki dozorcy muzeum ~ cz艂apanie Violet. Ten dom by艂 szcz臋艣liwy. Pi臋knie odrestaurowany oddycha艂 jak za dawnych czas贸w.

Wysz艂a na podw贸rze. Dozorca sta艂 w otwartych drzwiach sk艂adziku, przerobionego na domek mieszkalny. Skin臋艂a mu g艂ow膮 na po偶egnanie i rzuci艂a ostatnie spojrzenie na dom. Do widzenia, Ravenheights. B臋dzie mi ciebie brak, ale m贸j czas tutaj min膮艂 bezpowrotnie.

Ruszy艂a wolno do samochodu. Wia艂 silny wiatr, wi臋c wtuli艂a twarz w ko艂nierz p艂aszcza. Kiedy podnios艂a oczy, zobaczy艂a, 偶e przed bram膮 stoi jeszcze jeden samoch贸d, z kt贸rego wysiada wysoki m臋偶czyzna o jasnych w艂osach. Serce jej zamar艂o.

- Kynaston? - szepn臋艂a. Podszed艂 do niej.

- Tak my艣la艂em, 偶e ci臋 tu znajd臋 - powiedzia艂 cicho. - Dlaczego mnie opu艣ci艂a艣?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie wiem ... o czym m贸wisz.

- Policja przes艂uchiwa艂a mnie ca艂ymi dniami. Dlatego nie mog艂em by膰 przy tobie, kiedy le偶a艂a艣 w szpitalu.

- Nie wiedzia艂am o tym - szepn臋艂a. - My艣la艂am, 偶e nie chcesz mnie widzie膰.

- Czasami bywasz bardzo g艂upia, Bryony Rose Whittaker - powiedzia艂 mi臋kko.

- Wiem. Uwierzy艂am Morganowi ... Co si臋 z nim sta艂o? Z艂apali go?

- Tak. Kiedy poda艂em policji jego nazwisko, znale藕li go w ci膮gu godziny. Porwanie Marion to te偶 jego sprawka. Przyzna艂 si臋 do wszystkiego i obci膮偶y艂 zeznaniami Lance' a Prescotta, kt贸ry zosta艂 wczoraj aresztowany w Nowym Jorku.


S艂ucha艂a tego wszystkiego ze zdumieniem.

- Ale dlaczego chcia艂 porwa膰 Marion?

_ Poniewa偶 my艣la艂, 偶e ona chce przej膮膰 moj膮 korporacj臋. Nie m贸g艂 do tego dopu艣ci膰. Pragn膮艂 zniszczy膰 mnie w艂asnymi r臋kami.

- Czy on czu艂 do ciebie jak膮艣 osobist膮 uraz臋?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Morgan jest moim bratem - powiedzia艂.

- Co?

_ To d艂uga historia. - Nie mia艂 ochoty jej teraz niczego wyja艣nia膰. Pragn膮艂 wzi膮膰 j膮 w ramiona i ca艂owa膰 do utraty tchu. Kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e wyjecha艂a z kraju, o ma艂o nie oszala艂. By艂 szcz臋艣liwy, 偶e nareszcie j膮 odnalaz艂.

_ Dlaczego tw贸j brat ci臋 nienawidzi? - spyta艂a Bryony. Mia艂a ochot臋 rzuci膰 mu si臋 w ramiona, ale nie 艣mia艂a.

_ Morgan by艂 zawsze ... niezr贸wnowa偶ony - zacz膮艂 Kynaston. _ Kiedy opu艣cili艣my farm臋 i przenie艣li艣my si臋 do Nowego Jorku, jego stan jeszcze si臋 pogorszy艂. Bi艂 mnie, kiedy rodzice tego nie widzieli. Ja te偶 nienawidzi艂em slums贸w, w kt贸rych mieszkali艣my, ale nienawi艣膰 Morgana' by艂a fanatyczna. Po­stanowi艂 si臋 stamt膮d wydosta膰 i wr贸ci膰 do Vermont. To sta艂o si臋 jego obsesj膮. Kt贸rego艣 dnia, kiedy wr贸ci艂em ze szko艂y, us艂ysza艂em krzyk Vanessy. Mia艂a wtedy dwa lat膮路 Przeszuka艂em ca艂e mieszkanie, ale nigdzie jej nie by艂o. Zobaczy艂em przez okno, 偶e Morgan trzymaj膮 i wlewa jej do ust wod臋 z rynsztoka ... _ Przesun膮艂 d艂oni膮 po w艂osach. - Tam, gdzie mieszkali艣my, by艂 straszny brud. ~ mn贸stwo szczur贸w. Woda w rynsztoku by艂a ska偶ona, pe艂no w niej by艂o ropy i benzyny, wyciekaj膮cej z wrak贸w samochod贸w, kt贸re sta艂y na chodniku .. ;

- O Bo偶e! - szepn臋艂a Bryony. - Ona mog艂a umrze膰.

- O ma艂o nie umar艂a. Na to w艂a艣nie liczy艂 Morgan. Wpad艂 na szalony pomys艂, 偶e. je艣li Vanessa ci臋偶ko si臋 rozchoruje, to w艂adze miejskie przenios膮 nas do lepszego mieszkania. Mo偶e nawet do Vermont. To by艂o szale艅stwo. Przecie偶 nikt by si臋 tym nie przej膮艂. Nikt by nic nie zrobi艂 ... Odepchn膮艂em Morgana, z艂apa艂em Vaness臋 i pobieg艂em na najbli偶szy komisariat. Przewie­藕li j膮 do szpitala i zrobili p艂ukanie 偶o艂膮dka. Musia艂em im jednak powiedzie膰 o Morganie. Rodzice nie chcieli przyj膮膰 do wiado­mo艣ci faktu, 偶e jest z nim co艣 nie w porz膮dku. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Umieszczono go w szpitalu dla psychicznie chorych. Pami臋tam, jak pojechali艣my tam z ojcem. Mia艂em wtedy chyba czterna艣cie lat. By艂 to budynek z czerwonej ceg艂y. Czeka艂em w samochodzie, a ojciec wszed艂 razem z Morganem... Kiedy wr贸ci艂, nie ode;zwa艂 si臋 do mnie s艂owem. Od tamtej pory prawie ze sob膮 nie rozmawiflli艣my. Kilka lat p贸藕niej. rodzice zgin臋li w wypadku i ... zostali艣my z Vaness膮 sami.

- Dlaczego wypu艣cili Morgana ze szpitala? Przecie偶 musieli wiedzie膰, 偶e jest gro藕ny dla otoczenia? - zapyta艂a Bryony.

- Nie wypu艣cili go. Uciek艂 razem z facetem, kt贸ry s艂u偶y艂 przedtem w marynarce i mia艂 du偶e do艣wiadczenie z materia艂ami wybuchowymi. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e Morgan ukrywa si臋 w Stowe pod przykrywk膮 organizacji Zielonych. Teraz jest ju偶 z powrotem w szpitalu dla psychicznie chorych. To najlepszy szpital w Ameryce. Przecie偶 sta膰 mnie na to. Kto wie ... mo偶e kiedy艣 ...

Skin臋艂a g艂ow膮. Ona r贸wnie偶 mia艂a nadziej臋, 偶e brat K ynastona zostanie wyleczony.

- A ja uwierzy艂am jemu, a nie tobie - powiedzia艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem.

Spojrza艂 na ni膮. W jego niebieskich oczach nie dostrzeg艂a gniewu, tylko zdziwienie i b贸l.

- My艣la艂em o tym - powiedzia艂 cicho. - Dlaczego to zrobi艂a艣? Opowiedzia艂a mu o Katy i o dzienniku.

- Biedne dziecko - powiedzia艂, przyci膮gaj膮c j膮 do siebie. - Przesz艂a艣 ci臋偶kie chwile.

- Tak. Och, Kyn, tak mi przykro ... - Jej wzrok pad艂 na pier艣cionek. Odsun臋艂a si臋 od niego. - My艣l臋, 偶e powinnam ci go zwr贸ci膰 - powiedzia艂a, 艂ami膮cym si臋 z b贸lu g艂osem.

Popatrzy艂 na pier艣cionek, a potem spojrza艂 jej w oczy. - Tak. Ale razem ze sob膮路

Bryony g艂o艣n:o wci膮gn臋艂a powietrze.

- Nie mo偶esz mnie ju偶 pragn膮膰. Po tym, co zrobi艂am ...

- A co zrobi艂a艣? - spyta艂 z u艣miechem.

- Co zrobi艂am? Pod艂o偶y艂am w twoim hotelu bomb臋 i ...

- Wynios艂a艣 j膮 z hotelu, nara偶aj膮c w艂asne 偶ycie. Kiedy znalaz艂em ci臋 le偶膮c膮 na 艣niegu ... My艣la艂em, 偶e nie 偶yjesz, i sam te偶 chcia艂em umrze膰.

_ Ale ja ... k艂ama艂am - powiedzia艂a niepewnie, nie wierz膮c, 偶e on nadal j膮 kocha.

- Od pocz膮tku o tym wiedzia艂em. I mia艂em zamiar da膰 ci porz膮dn膮 nauczk臋. Te偶 nie by艂em bez winy.

- M贸wi艂am, 偶e ... ci臋 kocham. - Jej szept by艂 ledwie dos艂yszalny.

- Ale to nie by艂o k艂amstwo, prawda? Potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Wi臋c ... wr贸cisz ze mn膮 do domu? Skin臋艂a g艂ow膮.

- I wyjdziesz za mnie za m膮偶? Skin臋艂a g艂ow膮.

- To dobrze. A teraz mnie poca艂uj.

Kiedy ich usta si臋 spotka艂y, Bryony poczu艂a, 偶e jest znowu dawn膮 Bryn Whittaker, a jej serce przepe艂nia mi艂o艣膰. By艂a wolna i szcz臋艣liwa.






2008-05-27

em1







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barry Maxine Ogien i lod
Barry Maxine Ogie艅 i l贸d
Maxine Barry Ogien i lod (P2PNet pl)
Bucheister Patt Ogie艅 i l贸d
Bucheister Patt Ogie艅 i l贸d
Patt Bucheister Ogie艅 i l贸d
Palmer Diana Ogie艅 i l贸d 2
Bucheister Patt Ogien i lod
0094 Bucheister Patt Ogie艅 i l贸d
10 Bucheister Patt Ogie艅 i l贸d
Diana Palmer Ogie艅 i l贸d (1983) Cannon&Margie