------------------------------------------------------------------------------
--
www.bookswarez.prv.pl
------------------------------------------------------------------------------
--
Autor - John Varley
Tytul - Naci
ś
nij ENTER
Tłum. - Wiktor Bukato
Opracowanie - Fingolfin
------------------------------------------------------------------------------
--
- To jest nagranie. Prosz
ę
nie odkłada
ć
słuchawki, dopóki...
Trzasn
ą
łem słuchawk
ą
tak mocno,
ż
e telefon spadł na ziemi
ę
. Przez jaki
ś
czas
stałem ociekaj
ą
c wod
ą
i trz
ę
s
ą
c si
ę
ze zło
ś
ci. W ko
ń
cu aparat zacz
ą
ł bucze
ć
, jak
zawsze, gdy słuchawka nie le
ż
y na widełkach. Buczenie jest dwadzie
ś
cia razy
gło
ś
niejsze od ka
ż
dego d
ź
wi
ę
ku, jaki telefon normalnie wydaje. Zawsze byłem ciekaw
dlaczego. Jakby to było jakie
ś
straszne nieszcz
ęś
cie. "Alarm! Słuchawka twojego
telefonu nie le
ż
y na widełkach!"
Automatyczne urz
ą
dzenia do przyjmowania telefonów to jedna z licznych drobnych
przykro
ś
ci
ż
ycia codziennego. Przyznajcie si
ę
: kto naprawd
ę
lubi mówi
ć
do maszyny?
Ale to, co stało si
ę
przed chwil
ą
, to było co
ś
wi
ę
cej ni
ż
drobne utrapienie. Oto
automatyczne urz
ą
dzenie telefoniczne zadzwoniło do mnie.
Takie aparaty istniej
ą
od niedawna. Dostaj
ę
dwa - trzy podobne telefony w
miesi
ą
cu, głównie z towarzystw ubezpieczeniowych. Po podniesieniu słuchawki słyszy
si
ę
dwuminutowy tekst reklamowy oraz numer, pod który mo
ż
na zadzwoni
ć
, gdy kogo
ś
to zainteresuje. (Raz zadzwoniłem pod taki numer, by im powiedzie
ć
, co ja o tym
my
ś
l
ę
, ale automat cały czas powtarzał "Prosz
ę
czeka
ć
" na tle niefrasobliwej
muzyczki.) Maj
ą
listy numerów, pod które dzwoni
ą
. Nie wiem, sk
ą
d je bior
ą
.
Wróciłem do łazienki, wytarłem krople wody z plastykowej obwoluty ksi
ąż
ki
po
ż
yczonej z biblioteki i ponownie wszedłem do wanny. Woda ju
ż
si
ę
wychłodziła.
Dolałem ciepłej; moje ci
ś
nienie zacz
ę
ło ju
ż
wraca
ć
do stanu normalnego, gdy telefon
zadzwonił znowu.
Odczekałem pi
ę
tna
ś
cie dzwonków próbuj
ą
c nie zwraca
ć
na nie uwagi.
Czy kto
ś
z was próbował czyta
ć
przy dzwoni
ą
cym telefonie?
Po szesnastym dzwonku wstałem. Wytarłem si
ę
, wło
ż
yłem szlafrok, wszedłem
powoli, z namaszczeniem, do pokoju. Przez jaki
ś
czas wlepiałem oczy w telefon.
Po pi
ęć
dziesi
ą
tym dzwonku podniosłem słuchawk
ę
.
- To jest nagranie. Prosz
ę
nie odkłada
ć
słuchawki, dopóki tekst si
ę
nie sko
ń
czy.
Jest pan poł
ą
czony z domem pa
ń
skiego s
ą
siada, Charlesa Kluge'a. Nagranie b
ę
dzie
powtarza
ć
si
ę
co dziesi
ęć
minut. Pan Kluge zdaje sobie spraw
ę
,
ż
e nie mo
ż
na zaliczy
ć
go do najlepszych s
ą
siadów pod sło
ń
cem i z góry przeprasza za kłopot. Prosi o to,
aby pan udał si
ę
natychmiast do jego domu. Klucz jest pod wycieraczk
ą
. Prosz
ę
wej
ść
do
ś
rodka i zrobi
ć
to, co nale
ż
y. Za pa
ń
sk
ą
uprzejmo
ść
zostanie pan wynagrodzony.
Dzi
ę
kuj
ę
.
Trzask. Sygnał centrali.
Nie jestem człowiekiem w gor
ą
cej wodzie k
ą
panym. Dziesi
ęć
minut pó
ź
niej, gdy
telefon znowu si
ę
odezwał, wci
ąż
jeszcze siedziałem w pokoju chc
ą
c sobie wszystko
przemy
ś
le
ć
. Podniosłem mikrotelefon i słuchałem uwa
ż
nie.
Był to ten sam tekst. Tak jak poprzednio, głos w słuchawce nie nale
ż
ał do Kluge'a.
Pochodził jakby z syntezatora, a miał w sobie tyle ciepła, co komputerek do nauki
ortografii.
Przesłuchałem wszystko jeszcze raz, po czym odło
ż
yłem mikrotelefon.
Zastanowiłem si
ę
, czy nie zawiadomi
ć
policji. Charles Kluge mieszkał w s
ą
sidnim
domu od dziesi
ę
ciu lat. Przez cały ten czas rozmawiałem z nim mo
ż
e kilkana
ś
cie razy,
nigdy dłu
ż
ej ni
ż
minut
ę
. Nie miałem wobec niego
ż
adnych zobowi
ą
za
ń
.
My
ś
lałem,
ż
eby zignorowa
ć
wezwanie. Nadal o tym rozmy
ś
lałem, gdy telefon
zadzwonił znowu. Spojrzałem na zegarek. Dziesi
ęć
minut. Podniosłem słuchawk
ę
i od
raz j
ą
odło
ż
yłem.
Mogłem odł
ą
czy
ć
telefon. Moje
ż
ycie wiele by na tym nie ucierpiało.
W ko
ń
cu jednak ubrałem si
ę
i wyszedłem przez drzwi frontowe, skr
ę
ciłem w lewo
i skierowałem si
ę
ku domowi Kluge'a
Mój s
ą
siad z przeciwka, Hal Lanier, wła
ś
nie kosił trawnik. Pomachał do mnie,
a ja do niego. Było około siódmej, cudowny sierpniowy wieczór. Na ziemi kładły si
ę
długie cienie. W powietrzu wisiał zapach skoszonej trawy. Zawsze lubiłem ten
zapach. Ju
ż
czas na koszenie mojego trawnika, pomy
ś
lałem.
Kluge'owi taka my
ś
l zapewne nie postała w głowie. Jego trawnik si
ę
gał kolan;
był spalony sło
ń
cem i zagłuszony chwastami.
Zadzwoniłem do drzwi. Gdy nikt nie otwierał, zastukałem. Potem westchn
ą
lem,
zajrzałem pod wycieraczk
ę
i skorzystałem z le
żą
cego tam klucza, by otworzy
ć
drzwi.
- Kluge? - zawołałem wsuwaj
ą
c głow
ę
do
ś
rodka.
Przeszedłem przez krótki hall, z wahaniem, jak zawsze ,gdy nie wiadomo, jak ci
ę
przyjm
ą
. Zasłony były jak zwykle zasuni
ę
te, tote
ż
w
ś
rodku panowała ciemno
ść
, ale
z ekranów rozstawionych dookoła pokoju, który kiedy
ś
słu
ż
ył za salon, padało tyle
ś
wiatł
ą
,
ż
e zobaczyłem Kluge'a. Siedział na krze
ś
le przed stołem, z twarz
ą
wci
ś
ni
ę
t
ą
w klawiatur
ę
komputera. Miał tylko pół głowy.
Hal Lanier jest operatorem komputera w komendzie policji Los Angeles, tote
ż
zawiadomiłem go o tym, co znalazłem, a on zadzwonił na komend
ę
. Razem zaczekali
ś
my
na przybycie pierwszego wozu. Hal pytał cały czas, czy czego
ś
dotykałem, a ja
odpowiadałem,
ż
e nie, z wyj
ą
tkiem klamki u drzwi wej
ś
ciowych.
Pojawiła si
ę
jad
ą
ca bez syreny karetka. Wkrótce dookoła zaroiło si
ę
od
policjantów, a tak
ż
e s
ą
siadów, którzy przygl
ą
dali si
ę
ze swoich podwórek albo
rozmawiali przed frontem domu Kluge'
ą
. Ekipy reporterów z jakich
ś
stacji
telewizyjnych zjawiły si
ę
akurat w por
ę
, by sfilmowa
ć
wynoszone ciało, owini
ę
te
w arkusz folii. M
ęż
czy
ź
ni i kobiety przychodzili i odchodzili. Przypuszczałem,
ż
e
prowadzili rutynowe działania policyjne: zdejmowanie odcisków palców,
zabezpieczenie
ś
ladów. Poszedłbym do domu, ale kazali mi by
ć
pod r
ę
k
ą
.
W ko
ń
cu poproszono mnie do
ś
rodka; był tam porucznik Osborne, który kierował
dochodzeniem. Wprowadzono mnie do salonu Kluge'a. Wszystkie ekrany były wci
ąż
wł
ą
czone. Osborne podał mi dło
ń
; u
ś
cisn
ą
łem j
ą
. Zanim si
ę
odezwał, przyjrzał mi
si
ę
uwa
ż
nie. Był to niski, łysiej
ą
cy facet; wygl
ą
dał na zm
ę
czonego, dopóki nie
spojrzał na mnie. Potem, cho
ć
wła
ś
ciwie w jego twarzy nie zaszła zmiana, zupełnie
przestał sprawia
ć
wra
ż
enie zm
ę
czonego.
- Pan si
ę
nazywa Victor Apfel? - spytał. Potwierdziłem. Zatoczył r
ę
k
ą
kr
ą
g wokoło
pokoju. - Panie Apfel, czy mo
ż
e pan stwierdzi
ć
, czy st
ą
d co
ś
wyniesiono?
Rozejrzałem si
ę
jeszcze raz, jakbym przygotowywał si
ę
do rozwi
ą
zywania
łamigłówki.
W pokoju był kominek i zasłony na oknach. Na podłodze le
ż
ał dywan. Poza tym nie
było tu nic wi
ę
cej, czego mo
ż
na byłoby si
ę
spodziewa
ć
w salonie.
Wzdłu
ż
ś
cian szły rz
ę
dy stołów, mi
ę
dzy którymi było w
ą
skie przej
ś
cie. Na stołach
znajdowały si
ę
monitory, klawiatury, stacje dysków - cała ta wyrafinowana
rupieciarnia nowej ery. Wszystko było poł
ą
czone grubymi kablami i przewodami. Pod
stołami stały kolejne komputery oraz skrzynki wypełnione podzespołami
elektronicznymi. Nad stołami wisiały si
ę
gaj
ą
ce sufitu półki, zapchane pudełkami
z ta
ś
mami, dyskami, kasetami... nie pami
ę
tałem wtedy, jak si
ę
to fachowo nazywa.
Teraz ju
ż
wiem: oprogramowanie.
- Nie ma tu mebli, prawda?... Poza...
Wygl
ą
dał na zbitego z tropu.
- Chce pan powiedzie
ć
,
ż
e przedtem były tu meble?
- Sk
ą
d mam wiedzie
ć
? - Wówczas poj
ą
łem, na czym polegało nieporozumienie. - Ach
tak, my
ś
lał pan,
ż
e byłem tu przedtem. Po raz pierwszy moja noga postała w tym pokoju
około godziny temu.
Zmarszczył brwi; nie bardzo mi si
ę
to spodobało.
- Lekarz twierdzi,
ż
e ten facet nie
ż
yje mniej wi
ę
cej od trzech godzin. Jak to
si
ę
stało,
ż
e pan tu trafił wła
ś
nie godzin
ę
temu, Victor?
Nie odpowiadało mi to,
ż
e mówi do mnie po imieniu, ale nie wiedziałem, jak mógłbym
si
ę
temu sprzeciwi
ć
. Za to wiedziałem,
ż
e musz
ę
mu powiedzie
ć
o telefonie.
Wydawał si
ę
nie przekonany. Ale łatwo było to sprawdzi
ć
, co te
ż
zrobili
ś
my. Hal,
Osborne i ja wraz z paroma innymi policjantami udali
ś
my si
ę
do mego domu. Gdy
wchodzili
ś
my, telefon dzwonił.
Osborne podniósł mikrotelefon i słuchał. Twarz jego przybrała kwa
ś
ny wygl
ą
d,
który w miar
ę
upływu czasu pogł
ę
biał si
ę
.
Odczekali
ś
my dziesi
ęć
minut na nast
ę
pny dzwonek telefonu. Osborne wykorzystał
ten czas na obejrzenie wszystkiego w moim salonie. Byłem zadowolony, gdy telefon
znowu zadzwonił. Policjanci nagrali tekst, po czym wrócili
ś
my do domu Kluge'a.
Osborne wyszedł na podwórze, by przyjrze
ć
si
ę
lasowi anten na dachu. Widok ten
zrobił na nim wra
ż
enie.
- Pani Madison, mieszkaj
ą
ca kilka domów dalej, uwa
ż
a,
ż
e Kluge próbował nawi
ą
za
ć
kontakt z Marsjanami - odezwał si
ę
Hal ze
ś
miechem w głosie. - Co do mnie, to
pomy
ś
lałem,
ż
e pewnie kradł programy telewizji satelitarnej. - W
ś
ród anten były
trzy paraboliczne, sze
ść
wysokich masztów i par
ę
takich urz
ą
dze
ń
, które mo
ż
na
zobaczy
ć
na dachach budynków towarzystw telefonicznych stosuj
ą
cych mikrofale.
Osborne znowu poprowadził mnie do salonu. Powiedział mi,
ż
ebym opisał, co
zobaczyłem. Nie wiedziałem, co mu z tego przyjdzie, ale spróbowałem.
- Siedział na tym krze
ś
le, które stało pod tym stołem. Zobaczyłem na podłodze
pistolet; nad nim zwieszała si
ę
r
ę
ka Kluge'a.
- Pan my
ś
li,
ż
e to samobójstwo?
- Tak, chyba tak pomy
ś
lałem. - Czekałem ,
ż
eby co
ś
na to powiedział, ale nie
odezwał si
ę
. - Czy pan my
ś
li tak samo?
Westchn
ą
ł. - Nie było
ż
adnego listu.
- Nie zawsze zostawiaj
ą
listy - zwrócił uwag
ę
Hal.
- Nie, ale robi
ą
to tak cz
ę
sto,
ż
e mój nos zaczyna w
ę
szy
ć
, kiedy listu nie ma.
- Wzruszył ramionami. - To pewnie nic nie znaczy.
- Ten tekst przez telefon - odezwał si
ę
. - To mógł by
ć
swoisty list samobójcy.
Osborne skin
ą
ł głow
ą
. - Czy zauwa
ż
ył pan co
ś
jeszcze?
Podszedłem do stołu i spojrzałem na klawiatur
ę
. Był to model TI-99/4A
wyprodukowany przez Texas Instruments. Po prawej stronie, gdzie le
ż
ała głowa
Kluge'a, wida
ć
było ciemn
ą
plam
ę
zakrzepłej krwi.
- Tyle tylko,
ż
e siedział przed t
ą
maszyn
ą
. - Dotkn
ą
łem klawisza i natychmiast
stoj
ą
cy za klawiatur
ą
monitor wypełnił si
ę
słowami. Szybko cofn
ą
łem r
ę
k
ę
, po czym
spojrzałem na ekran.
PROGRAM NAME: ZEGNAJ SWIECIE
DATE: 8/20
CONTENTS: TESTAMENT; DROBIAZGI
PROGRAMMER: "CHARLES KLUGE"
ABY URUCHOMIC,
NACISNIJ ENTER
Czarny kwadracik na ko
ń
cu bez przerwy migał. Potem dowiedziałem si
ę
,
ż
e jego
nazwa brzmi "kursor".
Wszyscy zebrali si
ę
dookoł
ą
. Hal, specjalista od komputerów, wyja
ś
nił,
ż
e wiele
podobnych urz
ą
dze
ń
wył
ą
cza si
ę
po dziesi
ę
ciu minutach jałowego biegu,
ż
eby słowa
unieruchomione na ekranie nie wypaliły si
ę
w nim na stałe. Tutaj ekran był cały
zielony, zanim go dotkn
ą
łem, po czym na niebieskim tle ukazały si
ę
czarne litery.
- Czy konsolet
ę
sprawdzono na odciski palców? - spytał Osborne. Nikt nie
wiedział, wi
ę
c porucznik wzi
ą
ł ołówek i umocowan
ą
na jego ko
ń
cu gumk
ą
dotkn
ą
ł
klawisza ENTER.
Słowa znikn
ę
ły z ekranu, który pozostał przez chwil
ę
niebieski, po czym wypełnił
si
ę
male
ń
kimi owalnymi kształtami pojawiaj
ą
cymi si
ę
u góry i opadaj
ą
cymi jak
deszcz. Były ich setki, w najró
ż
niejszych kolorach.
- To s
ą
pastylki - powiedział jeden z policjantów, a jego głos wyra
ż
ał najwy
ż
sze
zdumienie. - Popatrzcie: tamto, to musi by
ć
Quaalude. A tu jest Nembutal. - Inni
gliniarze rozpoznali nast
ę
pne lekarstwa. Ja sam zauwa
ż
yłem biał
ą
kapsułk
ę
otoczon
ą
po
ś
rodku wyra
ź
nym czerwonym paskiem, która na pewno była Dilantin
ą
. Brałem j
ą
codziennie od wielu lat.
W ko
ń
cu pastylki przestały opada
ć
, a ten cholerny komputer zacz
ą
ł nam
przygrywa
ć
. Był to hymn "Bli
ż
ej do Ciebie, mój Bo
ż
e", w trójtonie.
Kilka osób za
ś
miało si
ę
. Chyba nikt nie uznał tej sytuacji za
ś
mieszn
ą
; ka
ż
dego
przechodziły ciarki, gdy słuchał tej niesamowitej pie
ś
ni
ż
ałobnej - ale brzmiała
ona, jakby zaaran
ż
owano j
ą
na gwizdek, organy parowe i kazoo. Czy mo
ż
na było si
ę
nie
ś
mia
ć
?
W czasie muzyki z lewej strony ekranu pojawiła si
ę
male
ń
ka figurka zło
ż
ona
wył
ą
cznie z kwadracików i chwiej
ą
c si
ę
konwulsyjnie ruszyła ku
ś
rodkowi.
Przypominała jedn
ą
z tych figurek, które pojawiaj
ą
si
ę
w grach telewizyjnych, ale
była bardziej uproszczona. Trzeba było wysili
ć
wyobra
ź
ni
ę
, by uwierzy
ć
,
ż
e to
człowiek.
Po
ś
rodku ekranu pojawił si
ę
jaki
ś
kształt. "Człowiek" zatrzymał si
ę
przed nim.
Zgi
ą
ł si
ę
w połowie, a pod nim pojawiło si
ę
co
ś
, co mogło by
ć
krzesłem.
- Co to ma by
ć
?
- Komputer. Nie?
Musiał to by
ć
komputer, poniewa
ż
mały człowieczek wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
ce, które odt
ą
d
wznosiły si
ę
gwałtownie i opadały jak u pianisty podczas furioso. Człowieczek
wystukiwał na klawiaturze słowa, które pojawiały si
ę
ponad nim. GDZIES PO DRODZE
COS STRACILEM. SIEDZE TU DZIEN I NOC, JA PAJAK POSRODKU KONCENTRYCZNEJ SIECI, PAN
WSZYSTKIEGO, CO BADAM... A TO ZA MALO. MUSI BYC WIECEJ. WPISZ TU SWOJE IMIE
- Chryste Panie - powiedział Hal. - Nie do wiary. Interakcyjny list samobójczy.
- Szybciej, musimy zobaczy
ć
reszt
ę
.
Stałem najbli
ż
ej klawiatury, wi
ę
c nachyliłem si
ę
i wystukałem swoje imi
ę
. Ale
kiedy spojrzałem na ekran, okazało si
ę
,
ż
e napisałem VICT9R.
- Jak to cofn
ąć
? - zapytałem.
- Nie szkodzi, prosz
ę
nacisn
ąć
ENTER - powiedział Osborne. Wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
za
moimi plecami i sam nacisn
ą
ł. CZY CZUJESZ TO CZASEM, VICT9R? CALE ZYCIE
PRZEPRACOWALES, BY STAC SIE NAJLEPSZYM W TYM, CO ROBISZ, A PEWNEGO DNIA BUDZISZ
SIE I ZADAJESZ SOBIE PYTANIE, PO CO TO WSZYSTKO? TO WLASNIE STALO SIE ZE MNA. CZY
CHCESZ DOWIEDZIEC SIE CZEGOS JESZCZE, VICT9R? T/N
Od tego miejsca tekst stał si
ę
rozwlekły. Kluge najwyra
ź
niej zdawał sobie spraw
ę
z tego, czuł wyrzuty sumienia, bowiem po ka
ż
dym czterdziesto- czy
pi
ęć
dziesi
ę
ciowyrazowym akapicie czytaj
ą
cy miał ponownie mo
ż
liwo
ść
wyboru mi
ę
dzy
"tak" (T) i "nie" (N).
Przez cały czas wzrok mój zbaczał z ekranu na klawiatur
ę
, gdy przypomniałem sobie
opart
ą
na niej głow
ę
Kluge'a. My
ś
lałem o tym, jak siedział tu sam zapisuj
ą
c ten
tekst.
Stwierdził w nim,
ż
e jest zniech
ę
cony. Uwa
ż
ał,
ż
e nie mo
ż
e ju
ż
tak dłu
ż
ej
ż
y
ć
.
Br
ą
ł zbyt wiele proszków (które w tym miejscu znów pojawiły si
ę
na ekranie) i nie
widział przed sob
ą
celu. Zrobił wszystko, co sobie zamierzył. Nie zrozumieli
ś
my
tego. Stwierdził,
ż
e ju
ż
nie istnieje. Wzi
ę
li
ś
my to tylko za przeno
ś
ni
ę
. CZY JESTES
POLICJANTEM, VICT9R? JESLI NIE POLICJA NIEDLUGO SIE TU ZJAWI. A WIEC MOWIE TOBIE
ALBO POLICJI: NIE HANDLOWALEM NARKOTYKAMI. TAMTO W SYPIALNI, TO TYLKO DO MOJEGO
UZYTKU. BRALEM DUZO. A TERAZ JUZ NIE POTRZEBUJE. NACISNIJ ENTER
Osborne nacisn
ą
ł i natychmiast po drugiej stronie pokoju rozległ si
ę
terkot
drukarki, co nas cholernie wystraszyło. Widziałem, jak karetka
ś
miga to w prawo,
to w lewo, drukuj
ą
c w obu kierunkach, gdy nagle Hal wskazał r
ę
k
ą
na ekran i krzykn
ą
ł:
- Spójrzcie! Spójrzcie na to!
Człowieczek z komputera znowu stał, twarz
ą
do nas. W r
ę
ku miał co
ś
, co musiało
by
ć
pistoletem; trzymał to przy głowie.
- Nie rób tego! - wrzasn
ą
ł Hal.
Człowieczek nie posłuchał. Rozległa si
ę
imitacja wystrzału i człowieczek upadł
na wznak. Czerwona linia pociekła w dół ekranu. Potem zielone tło przeszło w bł
ę
kit,
drukarka wył
ą
czyła si
ę
i wszystko znikn
ę
ło, z wyj
ą
tkiem małych czarnych zwłok u
dołu ekranu oraz wypisanych przy nich słów **DOKONALO SIE**.
Odetchn
ą
łem gł
ę
boko i spojrzałem na Osborne'a. Powiedzie
ć
,
ż
e miał w tej chwili
nieszcz
ęś
liwy wygl
ą
d, to było powiedzie
ć
o wiele za mało.
- Co to było o tych narkotykach w sypialni? - odezwał si
ę
.
Patrzyli
ś
my, jak Osborne wyci
ą
ga szuflady w szafkach i stolikach nocnych. Nic
nie znalazł. Zajrzał pod łó
ż
ko i do szafy. Jak wszystkie pozostałe pokoje w domu,
ten równie
ż
był pełen komputerów. W
ś
cianach wykuto dziury, którymi biegły grube
p
ę
ki kabli.
Stałem obok wielkiego cylindra z tektury; kilka takich znajdowało si
ę
w
sypialni. Miał około stu pi
ęć
dziesi
ę
ciu litrów pojemno
ś
ci: taki b
ę
ben jak do
transportu ró
ż
nych artykułów sypkich. Pokrywka nie była zaklejona, wi
ę
c j
ą
podniosłem. Po
ż
ałowałem tego.
- Lepiej niech pan na to spojrzy, Osborne - powiedziałem.
Cylinder był wy
ś
cielony grubym workiem foliowym. Do dwóch trzecich wypełniała
go Quaalude.
Otwarto pozostałe pokrywki. Znale
ź
li
ś
my b
ę
bny z amfetamin
ą
, z Nembutalem, z
Valium. Ró
ż
ne rzeczy.
Po odkryciu tych wszystkich specyfików w pokoju zaroiło si
ę
od policjantów. Za
nimi weszły ekipy telewizyjne.
W tym całym rozgardiaszu wszyscy wyra
ź
nie zapomnieli o mnie, tote
ż
nic nikomu
nie mówi
ą
c wróciłem do swego domu i zamkn
ą
łem drzwi na klucz. Od czasu do czasu
zerkałem przez zasłony. Widziałem, jak reporterzy rozmawiaj
ą
z s
ą
siadami. Był w
ś
ród
nich Hal, który zapewne miał swój dzie
ń
. Dwa razy reporterzy zastukali do moich
drzwi, ale nie zareagowałem. W ko
ń
cu odeszli.
Napu
ś
ciłem do wanny gor
ą
cej wody i moczyłem si
ę
w niej chyba przez godzin
ę
. Potem
zwi
ę
kszyłem moc ogrzewania tyle, ile si
ę
dało, i w
ś
lizn
ą
łem si
ę
pod kołdr
ę
.
Trz
ą
słem si
ę
przez cał
ą
noc.
Osborne przyszedł nazajutrz o dziesi
ą
tej. Wpu
ś
ciłem go do
ś
rodka. Za nim wszedł
Hal, z bardzo nieszcz
ęś
liw
ą
min
ą
. Zdałem sobie spraw
ę
,
ż
e nie kładli si
ę
cał
ą
noc.
Nalałem im kawy.
- Niech pan lepiej od razu to przeczyta - rzekł Osborne wr
ę
czaj
ą
c mi wydruk z
komputera, ten z wczorajszego wieczoru. Rozło
ż
yłem go, wyj
ą
łem okulary i zacz
ą
łem
czyta
ć
.
Wydruk pochodził z tej ohydnej drukarki mozaikowej; zawsze takie
ś
miecie
wyrzucam nie czytane do kominka, ale tym razem zrobiłem wyj
ą
tek.
Był to testament Kluge'a. Jaki
ś
s
ą
d spadkowy pewnie b
ę
dzie miał z nim du
ż
y ubaw.
Kluge raz jeszcze o
ś
wiadczał w nim,
ż
e nie istnieje, wobec tego nie mo
ż
e mie
ć
krewnych. Postanowił zapisa
ć
wszystkie swoje dobra doczesne komu
ś
, kto na to
zasługuje.
Ale kto zasługuje? zastanawiał si
ę
Kluge. Na pewno nie pa
ń
stwo Perkins, cztery
domy dalej w dół ulicy, którzy deprawowali nieletnich. Kluge cytował akta s
ą
dów
z Buffalo i Miami oraz maj
ą
cy si
ę
wkrótce rozpocz
ąć
proces w s
ą
dzie miejscowym.
Pani Radnor i pani Polonski, mieszkaj
ą
ce naprzeciwko siebie pi
ęć
domów w dół
ulicy, były plotkarami.
Najstarszy syn Andersonów kradł samochody.
Marian Flores
ś
ci
ą
g
ą
ła podczas klasówek z algebry.
Był taki facet w okolicy, który naci
ą
gał władze miejskie proponuj
ą
c budow
ę
autostrady. Czyja
ś
ż
ona kombinowała ze zjawiaj
ą
cymi si
ę
co jaki
ś
czas
komiwoja
ż
erami, za
ś
dwie inne miały jakie
ś
romanse na boku. Jaki
ś
nastolatek zrobił
swojej dziewczynie dziecko, rzucił j
ą
, a potem chwalił si
ę
tym przed kolegami.
Co najmniej dziewi
ę
tna
ś
cie rodzin z s
ą
siedztwa ukrywało całkowicie lub
cz
ęś
ciowo swe dochody przed władzami podatkowymi.
S
ą
siedzi Kluge'a trzymali na podwórku psa, który szczekał cał
ą
noc.
No, na psa mogłem si
ę
jeszcze zgodzi
ć
. Mnie samego nie raz zrywał w nocy na nogi.
Ale cał
ą
reszta była bez sensu! Po pierwsze, jakim prawem facet, który w sypialni
trzyma prawie tysi
ą
c litrów narkotyków, os
ą
dza swoich s
ą
siadów tak surowo? To
znaczy, deprawowanie nieletnich to jedna sprawa, ale
ż
eby oczernia
ć
cał
ą
rodzin
ę
,
bo syn kradnie samochody? A poza tym... sk
ą
d on wiedział o niektórych sprawach?
Ale było tam jeszcze wi
ę
cej. W szczególno
ś
ci czwórka niewiernych m
ęż
ów. Mi
ę
dzy
nimi Harold (Hal) Lanier, który od trzech lat widywał si
ę
z kobiet
ą
nazwiskiem Toni
Jones, podobnie jak on zatrudnion
ą
w Dziale Przetwarzania Danych policji Los
Angeles. Namawiała Hala na rozwód z
ż
on
ą
, on za
ś
"czekał na odpowiedni moment, by
jej o tym powiedzie
ć
".
Spojrzałem na Hala. Jego poczerwieniał
ą
twarz starczyła mi za całe
potwierdzenie.
I nagle jakbym dostał obuchem w głow
ę
. Czego Kluge dowiedział si
ę
o mnie?
Przebiegłem wzrokiem wydruk, szukaj
ą
c swojego nazwiska. Znalazłem je w ostatnim
akapicie.
"...Przez trzydzie
ś
ci lat pan Apfel płaci za bł
ą
d, którego nawet nie popełnił.
Nie zamierzam posun
ąć
si
ę
a
ż
tak daleko, by proponowa
ć
uznanie go za
ś
wi
ę
tego, ale
z braku przeciwwskaza
ń
- gdyby nawet nie było innych powodów - niniejszym zapisuj
ę
moj
ą
posiadło
ść
i stoj
ą
cy na niej dom Victorowi Apfelowi."
Spojrzałem na Osborne'a, którego zm
ę
czone oczy patrzyły na mnie uwa
ż
nie.
- Ale ja tego nie chc
ę
!
- Czy pa
ń
skim zdaniem, to ta nagroda, o której Kluge wspominał w swoim nagraniu?
- Na pewno - odparłem. - A có
ż
by to było innego?
Osborne westchn
ą
ł i odchylił si
ę
w fotelu. - Przynajmniej nie zechciał zapisa
ć
panu lekarstw. Czy nadal pan twierdzi,
ż
e go nie znał?
- Czy pan mnie o co
ś
oskar
ż
a?
Rozło
ż
ył r
ę
ce. - Panie Apfel, po prostu zadaj
ę
panu pytanie. Z samobójstwami
nigdy nic do ko
ń
ca nie wiadomo. Mo
ż
e to było morderstwo. Je
ś
li tak, to jak dot
ą
d,
jest pan jedyn
ą
znan
ą
nam osob
ą
, która na tym skorzystała.
- Był dla mnie prawie zupełnie obcym człowiekiem.
Skin
ą
ł głow
ą
stukaj
ą
c palcem w swój egzemplarz wydruku. Ja popatrzyłem na swój,
my
ś
l
ą
c,
ż
e dałbym wiele,
ż
eby go tu nie było.
- Co to za... bł
ą
d, którego pan nie popełnił?
Obawiałem si
ę
tego pytania.
- Byłem je
ń
cem w Korei - powiedziałem.
Osborne przetrawiał to przez chwil
ę
w milczeniu.
- Zrobili panu pranie mózgu?
- Tak. - Uderzyłem dłoni
ą
w oparcie fotela i nagle poczułem potrzeb
ę
wstania
i przej
ś
cia si
ę
po pokoju. W domu robiło si
ę
chłodno. - Nie. Ja nie... z tym słowem
zawsze było du
ż
o zamieszania. Czy robili mi "pranie mózgu"? Tak. Czy powiodło im
si
ę
? Czy przyznałem si
ę
do swych zbrodni i pot
ę
piłem rz
ą
d USA? Nie.
Raz jeszcze poczułem, jak taksuj
ą
mnie owe pozornie zm
ę
czone oczy.
- Wci
ąż
pan jeszcze... silnie to odczuwa.
- Czego
ś
takiego si
ę
nie zapomina.
- Czy chce pan co
ś
jeszcze doda
ć
?
- Tyle tylko,
ż
e to wszystko było takie... Nie, nie mam nic do dodania. Ani panu,
ani komukolwiek innemu.
- B
ę
d
ę
musiał zada
ć
panu jeszcze kilka pyta
ń
na temat
ś
mierci Kluge'a.
- My
ś
l
ę
,
ż
e lepiej b
ę
dzie, je
ś
li mój adwokat b
ę
dzie przy tym obecny. - O Chryste.
Teraz musz
ę
bra
ć
adwokata. Nawet nie wiedziałem, jak si
ę
do tego zabra
ć
.
Osborne znowu tylko skin
ą
ł głow
ą
. Podniósł si
ę
i poszedł do drzwi.
- Chciałem to uzna
ć
za samobójstwo - powiedział. - Gryzło mnie tylko to,
ż
e nie
było listu. Teraz mamy ju
ż
list. - Machn
ą
ł r
ę
k
ą
w kierunku domu Kluge'a i nagle
na jego twarzy pojawił si
ę
gniewny wyraz.
- Ten facet nie tylko pisze list, ale programuje to całe kurestwo do komputera
razem z efektami specjalnymi rodem z gry wideo. Wiem,
ż
e ludzie wyczyniaj
ą
ró
ż
ne
wariactwa. Widziałem ju
ż
wiele dziwnych rzeczy. Ale kiedy usłyszałem, jak komputer
wygrywa hymn ko
ś
cielny, zrozumiałem,
ż
e to morderstwo. Mówi
ą
c prawd
ę
, panie Apfel,
nie uwa
ż
am,
ż
e pan to zrobił. W tym wydruku s
ą
ze dwa tuziny motywów. Mo
ż
e on
szanta
ż
ował ludzi na prawo i lewo. Mo
ż
e wła
ś
nie w ten sposób zarobił na te wszystkie
maszyny. A ludzie, którzy maj
ą
tyle narkotyków, zwykle umieraj
ą
gwałtown
ą
ś
mierci
ą
.
Mam du
ż
o do zrobienia w tej sprawie i znajd
ę
morderc
ę
. - Wymamrotał co
ś
o nie
opuszczaniu miasta, o tym,
ż
e wpadnie pó
ź
niej, i wyszedł.
- Victor... - odezwał si
ę
Hal. Spojrzałem na niego.
- Ja o tamtym... co było w wydruku - wykrztusił w ko
ń
cu - Byłbym ci wdzi
ę
czny...
no wiesz, o co mi chodzi. - Miał oczy jak basset. Nigdy przedtem nie zauwa
ż
yłem
tego u niego.
- Hal, je
ś
li po prostu pójdziesz sobie i dasz mi spokój, nie masz si
ę
czego
obawia
ć
.
Skin
ą
ł głow
ą
i chyłkiem ruszył w stron
ę
drzwi.
- My
ś
l
ę
,
ż
e to wszystko nie wyjdzie na jaw - powiedział.
Ale, oczywi
ś
cie, wyszło na jaw.
Stałoby si
ę
tak zapewne nawet, gdyby nie było tych listów, które zacz
ę
ły
nadchodzi
ć
w kilka dni po
ś
mierci Kluge'a. Wszystkie nadano w Trenton, w stanie
New Jersey; wszystkie wydrukował komputer, którego nikt nie potrafił odnale
źć
.
Listy opisywały szczegółowo wszystko, o czym Kluge wspomniał w swym testamencie.
Ale wtedy nic o tym jeszcze nie wiedziałem, Reszt
ę
dnia po wyj
ś
ciu Hala sp
ę
dziłem
w łó
ż
ku, le
żą
c pod kocem elektrycznym. Nie byłem w stanie rozgrza
ć
stóp. Wstawałem
tylko po to, by pomoczy
ć
si
ę
w wannie lub zrobi
ć
kanapk
ę
.
Do drzwi dobijali si
ę
reporterzy, ale nie otwierałem. Nast
ę
pnego dnia
zadzwiniłem do adwokata od spraw karnych - Martina Abramsa, pierwszego na li
ś
cie
- i zaanga
ż
owałem go. Adwokat powiedział mi,
ż
e pewnie przyjad
ą
, by zabra
ć
mnie
na komend
ę
, na przesłuchanie. Odparłem,
ż
e nie pojad
ę
, szybko wzi
ą
łem dwa proszki
i rzuciłem si
ę
biegiem do łó
ż
ka.
Par
ę
razy w okolicy rozlegały si
ę
syreny wozów policyjnych. Raz usłyszałem
dochodz
ą
ce z ulicy krzyki. Opanowałem pokus
ę
, by wyjrze
ć
. Pewnie,
ż
e byłem ciekaw,
ale wiadomo, co stanie si
ę
z tym, kto pcha nos mi
ę
dzy drzwi.
Czekałem na ponown
ą
wizyt
ę
Osborne'a, który jednak nie przyszedł. Min
ę
ło kilka
dni, potem tydzie
ń
. Przez ten czas wydarzyły si
ę
tylko dwie interesuj
ą
ce rzeczy.
Pierwsz
ą
było stukanie do drzwi, dwa dni po
ś
mierci Kluge'a. Wyjrzałem przez
szpar
ę
w drzwiach i zobaczyłem srebrzystego Ferrari stoj
ą
cego przy kraw
ęż
niku. Nie
mogłem dostrzec, kto stoi pod drzwiami, wi
ę
c zapytałem, kto tam.
- Nazywam si
ę
Lisa Foo - odezwał si
ę
damski głos. - Prosił pan,
ż
ebym wpadła.
- Absolutnie sobie nie przypominam.
- Czy to nie dom Charlesa Kluge'a?
- To tamten obok.
- Och, przepraszam.
Pomy
ś
lałem,
ż
e powinienem uprzedzi
ć
j
ą
,
ż
e Kluge nie
ż
yje, wi
ę
c otworzyłem
drzwi. Dziewczyna obróciła si
ę
do mnie i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. Wra
ż
enie było
piorunuj
ą
ce.
Jak mo
ż
na zacz
ąć
opis Lisy Foo? Pami
ę
tacie te lata, gdy gazety drukowały na
pierwszych miejscach karykatury Hirohito i Tojo, a Times bez za
ż
enowania u
ż
ywał
słowa "
ż
ółtek"? Karykatury przedstawiały małych ludzików z twarzami szerokimi jak
piłki do rugby, uszami jak ucha dzbanków, w okularach w grubej oprawie, z dwoma
zaj
ę
czymi z
ę
bami i cienkimi jak ołówek w
ą
sami...
Gdyby nie brak w
ą
sów, Lisa byłaby idealn
ą
modelk
ą
do karykatury Tojo. Miała
potrzebne okulary, uszy, z
ę
by. Ale z
ę
by te tkwiły w klamerkach, niczym klawisze
fortepianu owini
ę
te drutem kolczastym. Miała mo
ż
e metr siedemdziesi
ą
t, mo
ż
e metr
siedemdziesi
ą
t pi
ęć
i nie wa
ż
yła wi
ę
cej ni
ż
pi
ęć
dziesi
ą
t kilo. Dałbym jej nawet
tylko czterdzie
ś
ci pi
ęć
, ale dodałem po dwa i pół kilo za obie piersi, tak
niewiarygodnie du
ż
e, przy jej chudej sylwetce,
ż
e zrazu napis na jej koszulce
odczytałem jako LVIS
ś
YJ. Dopiero kiedy obróciła si
ę
w lewo i prawo, zobaczyłem
po jednej literze E na pocz
ą
tku i ko
ń
cu napisu.
Wyci
ą
gn
ę
ła szczupł
ą
dło
ń
.
- Wygl
ą
da,
ż
e na jaki
ś
czas b
ę
dziemy s
ą
siadami - powiedział
ą
. - Przynajmniej,
póki nie zostanie uporz
ą
dkowana sprawa tej smoczej jamy obok. - Je
ś
li mówiła z
jakim
ś
obcym akcentem, to chyba tylko przedmie
ść
Los Angeles.
- To ładnie.
- Znał go pan? Znaczy Kluge'a. Tego nazwiska przynajmniej u
ż
ywał.
- My
ś
li pani,
ż
e nie było prawdziwe?
- W
ą
tpie. "Klug" to po niemiecku "m
ą
dry". W slangu programistów oznacza to
"cwany". A to faktycznie był cwany go
ść
. Miał wesoło poukładane w umózgowieniu.
- Postukała si
ę
znacz
ą
co w skro
ń
. - Wirusy i fantomy, i diabły wyskakuj
ą
ce przy
ka
ż
dym wł
ą
czemiu, zgnilizna oprogramowania, bity wyciekaj
ą
ce z wiader na
podłog
ę
...
Paplała tak jeszcze przez jaki
ś
czas. Na tyle, co z tego zrozumiałem, równie
dobrze mogła mówi
ć
w swahili.
- Mówiła pani,
ż
e w jego komputerach zagnie
ź
dziły si
ę
diabły?
- Wła
ś
nie.
- Wygl
ą
da na to,
ż
e porzebny jest egzorcysta.
Stukn
ę
ła palcem w pier
ś
i pokazał
ą
w u
ś
miechu nast
ę
pne
ć
wier
ć
hektara z
ę
bów.
- To wła
ś
nie ja. Słuchaj pan, musz
ę
lecie
ć
. Niech pan kiedy
ś
wpadnie.
Drugie interesuj
ą
ce wydarzenie tego tygodnia nast
ą
piło dzie
ń
pó
ź
niej. Przyszedł
wyci
ą
g z konta. Znajdowały si
ę
na nim trzy wpłaty. Pierwsza to zwykły czek z Biura
Rent Wojennych na 487 dolarów. Drug
ą
były odsetki od pieni
ę
dzy odziedziczonych po
rodzicach pi
ę
tna
ś
cie lat temu, w wysoko
ś
ci 392,54 dolarów.
Trzeciej wpłaty dokonano dwudziestego, w dzie
ń
ś
mierci Charlesa Kluge'a.
Wynosiła ona 700.083 dolary i cztery centy.
Kilka dni pó
ź
niej wpadł Hal Lanier.
- Stary, co za tydzie
ń
- westchn
ą
ł. Potem opadł na kanap
ę
i opowiedział mi o
wszystkim.
Kolejny zgon miał miejsce w s
ą
siedztwie. Listy narobiły wiele zamieszania,
szczególnie,
ż
e jednocze
ś
nie policja chodziła od domu do domu przesłuchuj
ą
c
wszystkich. Niektórzy przyznali si
ę
do ró
ż
nych rzeczy, bo byli przekonani,
ż
e
gliniarze lada moment si
ę
do nich dobior
ą
. Owa kobieta, która zabawiała si
ę
z
komiwoja
ź
erami, gdy jej m
ąż
był w pracy, przyznał
ą
si
ę
do niewierno
ś
ci i jej
ś
lubny
j
ą
zastrzelił. Siedział teraz w miejscowym wi
ę
zieniu. Był to najdrastyczniejszy
wypadek, ale zdarzyły si
ę
i inne, od mordobicia do rzucania kamieniami w okna.
Według tego, co powiedział Hal, urz
ą
d podatkowy rozwa
ż
ał mo
ż
liwo
ść
zało
ż
enia filii
w s
ą
siedztwie, tyle osób trzeba było przesłucha
ć
.
Pomy
ś
lałem o siedmiuset tysi
ą
cach osiemdziesi
ę
ciu trzech dolarach.
I czterech centach.
Nie powiedziałem nic, ale zimno mi si
ę
zrobiło.
- Czyba chcesz posłucha
ć
o mnie i o Betty - powiedział Hal w ko
ń
cu. Nie chciałem.
Nie chciałem w ogóle o niczym słysze
ć
, ale spróbowałem wywołac na twarzy wyraz
współczucia.
- To ju
ż
si
ę
sko
ń
czyło - rzekł z westchnieniem ulgi. - To znaczy mi
ę
dzy mn
ą
i
Toni. Opowiedziałem Betty o wszystkim. Par
ę
dni było paskudnie, ale uwa
ż
am,
ż
e nasze
mał
ż
e
ń
stwo umocniło si
ę
przez to. - Milczał przez chwil
ę
delektuj
ą
c si
ę
tym miłym
uczuciem. Potrafiłem zachowa
ć
powag
ę
w jeszcze trudniejszych sytuacjach, wi
ę
c
s
ą
dze,
ż
e i teraz nie
ź
le dałem sobie rad
ę
.
Chciał opowiedzie
ć
mi o wszystkim, czego dowiedzieli si
ę
o Kluge'm, a potem
usiłował zaprosi
ć
mnie na obiad, ale wymówiłem si
ę
od obydwu rzeczy pod pretekstem
odzywaj
ą
cych si
ę
ran wojennych. Ju
ż
prawie odprowadziłem go do drzwi, gdy zastukał
w nie Osborne. Nie było innej rady, jak go wpu
ś
ci
ć
. Hal te
ż
został.
Zaproponowałem porucznikowi kaw
ę
, która przyj
ą
ł z wdzi
ę
czno
ś
ci
ą
. Wygl
ą
dał jako
ś
inaczej. Zrazu nie mogłem si
ę
domy
ś
li
ć
, na czym to polegało. Ten sam zm
ę
czony wyraz
twarzy... a nie, nie ten sam. Wówczas w znacznej cz
ęś
ci był on zapewne udawany lub
pochodził z wrodzonego cynizmu gliniarza. Dzi
ś
był prawdziwy. Zm
ę
czenie przeszło
z twarzy na ramiona, r
ę
ce, sposób chodzenia, a tak
ż
e sposób, w jaki zwalił si
ę
na
fotel. Wokół niego roztaczała si
ę
atmosfera pora
ż
ki.
- Czy nadal jestem podejrzany? - zapytałem.
- To znaczy, czy ma pan wezwa
ć
adwokata? Chyba nie ma po co. Prze
ś
wietliłem pana
nienajgorzej. Ten testament si
ę
nie utrzyma, tote
ż
pa
ń
ski motyw mo
ż
na o dup
ę
potłuc.
O il
ę
mog
ę
skapowa
ć
, ka
ż
dy handlarz koksu w dokach miał lepszy powód, by stukn
ąć
Kluge'a, ni
ż
pan. - Westchn
ą
ł. - Mam par
ę
pyta
ń
. Mo
ż
e pan na nie odpowiedzie
ć
, albo
nie.
- Niech pan spróbuje.
- Przypomina pan sobie jakich
ś
niezwykłych go
ś
ci Kluge'a? Ludzi, którzy
przychodzili i wychodzili w nocy?
- Przypominam sobie tylko dor
ę
czenia. Listonoszy. Ludzi z poczty ekspresowej,
z towarzystw spedycyjnych... takie co
ś
. Chyba te lekarstwa przyszły wła
ś
nie w
jednej z takich dostaw.
- My te
ż
tak uwa
ż
amy. W
ż
aden sposób nie mógł by
ć
detalist
ą
; raczej po
ś
rednikiem.
Dostawa do niego, odbiór od niego. - Zadumał si
ę
nad tym przez chwil
ę
pij
ą
c kaw
ę
.
- Dowiedzieli
ś
cie si
ę
ju
ż
czego
ś
?
- Chce pan zna
ć
prawd
ę
? Sprawa si
ę
rypła. Mamy za du
ż
o motywów, a
ż
aden nie
pasuje. O ile mo
ż
ny w ogóle mie
ć
pewno
ść
, nikt w okolicy nie miał najmniejszego
poj
ę
cia,
ż
e Kluge wie to wszystko. Sprawdzili
ś
my konta bankowe i nie ma
ż
adnych
dowodów szanta
ż
u. Tak wi
ę
c s
ą
siedzi s
ą
raczej wykluczeni. Cho
ć
je
ś
li Kluge byłby
nadal przy
ż
yciu, wiele osób st
ą
d zabiłoby go teraz.
- Jasna sprawa - powiedział Hal.
Osborne klepn
ą
ł si
ę
w udo. - Gdyby ten sukinsyn
ż
ył, sam bym go zatłukł -
powiedział. - Ale zaczynam my
ś
le
ć
,
ż
e on nigdy nie był
ż
ywy.
- Nie rozumiem.
- Gdybym nie widział tych przekl
ę
tych zwłok... - Wyprostował si
ę
nieco. -
Powiedział,
ż
e nie istnieje. I praktycznie nie istniał. Rejon energetyczny nigdy
o nim nie słyszał. Owszem, Kluge był podł
ą
czony do ich linii i dostarczali mu co
miesi
ą
c odczyt licznika, ale nigdy nie obci
ąż
yli go cho
ć
by za jeden kilowat. To
samo z urz
ę
dem telefonów. On miał w domu cał
ą
centralk
ę
telefoniczn
ą
, któr
ą
mu ten
wła
ś
nie urz
ą
d sam zainstalował, ale w rejestrach nie ma jego nazwiska.
Rozmawiali
ś
my z facetem, który to wszystko podł
ą
czał. Po robocie posłał kontrolk
ę
do komputera, który j
ą
połkn
ą
ł bez
ś
ladu. Kluge nie miał rachunku w
ż
adnym banku
w Kalifornii i najwyra
ź
niej go nie potrzebował. Znale
ź
li
ś
my ze sto firm, które mu
co
ś
sprzedały, a potem albo zapisały,
ż
e rachunek zapłacono, albo zapomniały,
ż
e
w ogóle co
ś
u nich kupował. Niektóre z nich maj
ą
w archiwach numery czeków z
rachunków czy nawet banków, które nie istniej
ą
.
Znowu odchylił si
ę
w fotelu, gotuj
ą
c si
ę
a
ż
na my
ś
l o tej całej przewrotno
ś
ci:
- Jedyny facet, jakiego znale
ź
li
ś
my, który w ogóle kiedykolwiek o nim słyszał,
to ten go
ść
, który dostarczał mu raz w miesi
ą
cu artykułów spo
ż
ywczych. Wła
ś
ciciel
małego sklepiku na Sepulvedzie. U nich nie ma komputera; wszystko zapisuj
ą
tradycyjnie. Kluge zawsze płacił czekiem. Wells Fargo przyjmował te czeki nigdy
ich nie kwestionuj
ą
c. Ale Wells Fargo nigdy nie słyszał o Kluge'm.
Przemy
ś
lałem to. Osborne wyra
ź
nie oczekiwał z mojej strony jakiej
ś
reakcji, wi
ę
c
strzeliłem na o
ś
lep.
- On to wszystko robił za pomoc
ą
komputerów?
- Zgadza si
ę
. To zagranie ze sklepem spo
ż
ywczym raczej rozumiem. Ale znacznie
cz
ęś
ciej Kluge łamał kod jakiego
ś
komputera i wymazywał zapis o sobie. Rejon nie
otrzymywał zapłaty ani czekiem, ani inaczej, bo według posiadanych przez nich
danych niczego mu nie sprzedawali.
ś
adna agencja rz
ą
dowa nigdy o nim nie słyszała.
Sprawdzili
ś
my wsz
ę
dzie, od poczty po CIA.
- Kluge to zapewne nie było jego prawdziwe nazwisko? zapytałem.
- Aha. Ale FBI ma jego odciski palców. W ko
ń
cu dojdziemy, kto to taki. Ale nic
nam to nie da w sprawie odpowiedzi na pytanie, czy to było morderstwo.
Przyznał,
ż
e były naciski, aby po prostu zamkn
ąć
kryminaln
ą
cz
ęść
sprawy, uzna
ć
przypadek za samobójstwo i zapomnie
ć
o wszystkim. Ale Osborne nie chciał uwierzy
ć
w samobójstwo. Oczywi
ś
cie post
ę
powanie cywilne b
ę
dzie jeszcze trwa
ć
przez jaki
ś
czas, poniewa
ż
chciano ustali
ć
wszystkie oszustwa Kluge'a.
- Wszystko teraz w r
ę
kach tej smoczej damy - rzekł Osborne. Hal parskn
ą
ł.
- Marne szanse - powiedział i mrukn
ą
ł co
ś
o uciekinierach.
- Tej dziewczyny? Ona jeszcze tu jest? Kto to taki?
- To jaki
ś
supermózg z politechniki kalifornijskiej. Zadzwonili
ś
my tam mówi
ą
c
o naszych problemach i wła
ś
nie j
ą
przysłali. - Z wyrazu twarzy Osborne'a wynikało
jasno, jakie zdanie miał o jakiejkolwiek pomocy, której dziewczyna mogłaby
udzieli
ć
.
W ko
ń
cu udało mi si
ę
ich pozby
ć
. Kiedy szli dró
ż
k
ą
do furtki, spojrzałem w stron
ę
domu Kluge'a. Jasna sprawa, srebrne Ferrari Lisy Foo stało na podje
ź
dzie.
Nie miałem
ż
adnego powodu,
ż
eby tam i
ść
. Wiedziałem o tym lepiej ni
ż
ktokolwiek
inny.
Zabrałem si
ę
wi
ę
c do przygotowywania kolacji. Przyrz
ą
dziłem zapiekank
ę
z
tu
ń
czyka - robi
ę
j
ą
ostrzej ni
ż
inni - wstawiłem do piecyka i wyszedłem do ogródka,
by narwa
ć
czego
ś
na sałatk
ę
. Kiedy krajałem mini-pomidory i my
ś
lałem, czy by nie
schłodzi
ć
butelki białego wina, przyszło mi do głowy,
ż
e tego jedzenia starczyłoby
na dwoje.
Poniewa
ż
nigdy nie robi
ę
niczego po
ś
piesznie, usiadłem i zastanowiłem si
ę
przez
chwil
ę
. Ostatecznie zadecydowały moje stopy. Po raz pierwszy od tygodnia były
ciepłe. Poszedłem wi
ę
c do domu Kluge'a.
Drzwi frontowe były otwarte, bez
ż
adnego parawanu, który zasłaniałby wn
ę
trze.
Ś
mieszne, jak niepokoj
ą
co wygl
ą
da, otwarty na o
ś
cie
ż
, nie zabezpieczony przed
intruzami dom mieszkalny. Stan
ą
łem na progu i zajrzałem do
ś
rodka, ale zobaczyłem
tylko hall.
- Panno Foo? - zawołałem. Nie było odpowiedzi.
Ostatnim razem, kiedy tu byłem, znalazłem trupa. Po
ś
piesznie wszedłem do
ś
rodka.
Lisa Foo siedziała na obrotowym stołku przed konsol
ą
komputera. Odwrócona była
bokiem do drzwi, plecy miała wyprostowane, a br
ą
zowe nogi skrzy
ż
owane w pozycji
lotosu. Palce trzymała nad klawiatur
ą
, a na znajduj
ą
cym si
ę
przed nia ekranie
tryskały kaskady słów. Podniosła wzrok i pokazała z
ę
by w u
ś
miechu.
- Kto
ś
mi mówił,
ż
e pan nazywa si
ę
Victor Apfel - odezwała si
ę
.
- Owszem. Mhm, drzwi były otwarte...
- Jest gor
ą
co - odparła rzeczowo ujmuj
ą
c koszulk
ę
w pobli
ż
u szyi i potrz
ą
saj
ą
c,
jak kto
ś
, kto si
ę
spocił. - Czym mog
ę
słu
ż
y
ć
?
- Wła
ś
ciwie niczym. - Wszedłem w ciemno
ść
i o co
ś
si
ę
potkn
ą
łem. Było to du
ż
e
płaskie pudło z kartonu, takie w jakich dostarcza si
ę
do domu pizz
ę
.
- Wła
ś
nie robiłem sobie kolacj
ę
i wygl
ą
da na to,
ż
e starczy na dwie osoby, wi
ę
c
pomy
ś
lałem sobie,
ż
e mo
ż
e pani... - zamilkłem nagle, bo zobaczyłem co
ś
jeszcze.
Dot
ą
d my
ś
lałem,
ż
e Lisa ma na sobie szorty. Okazało si
ę
jednak,
ż
e ubrana jest tylko
w koszulk
ę
i majtki od dwucz
ęś
ciowego opalacza. Nie sprawiała wra
ż
enia,
ż
e j
ą
to
kr
ę
puje.
- ...zjadłaby ze mn
ą
kolacj
ę
? - doko
ń
czyłem.
Jej u
ś
miech stał si
ę
jeszcze szerszy.
- Bardzo ch
ę
tnie - powiedział
ą
. Bez wysiłku rozprostowała nogi i zeskoczyła na
ziemi
ę
, po czym przeszła obok mnie pozostawiaj
ą
c za sob
ą
zapach potu i mydła
toaletowego. - Zaraz wracam.
Rozejrzałem si
ę
jeszcze raz po pokoju, ale my
ś
li moje ci
ą
gle bł
ą
dziły wokół niej.
Lisa lubiła pi
ć
Pepsi do pizzy; wokoło walały si
ę
dziesi
ą
tki puszek. Na jej kolanie
i udzie widniała gł
ę
boka blizna. Popielniczki były puste... a gdy szła, długie
mi
ęś
nie jej łydek silnie si
ę
ś
ciskały. Kluge na pewno palił, ale Lisa nie; a plecy
jej w krzy
ż
u poro
ś
ni
ę
te były drobnymi, przypominaj
ą
cymi puszek włoskami, ledwie
widocznymi w zielonej po
ś
wiacie ekranu komputera. Usłyszałem plusk wody płyn
ą
cej
do umywalki, spojrzałem na
ż
ółty notatnik pokryty tak kaligraficznym pismem,
jakiego od lat nie ogl
ą
dałem, poczułem zapach mydła i przypomniałem sobie opalon
ą
na br
ą
zowo skór
ę
a tak
ż
e swobodny chód.
Lisa pojawiła si
ę
w hallu; miała na sobie dopasowane d
ż
insy, sandały i now
ą
koszulk
ę
. Na starej widniał napis reklamuj
ą
cy SPRZ
Ę
T BIUROWY BURROUGHSA. Na tej
była Myszka Miki i zamek królewny
Ś
nie
ż
ki, a cało
ść
pachniała
ś
wie
ż
o wypran
ą
bawełn
ą
. Uszy Myszki Miki le
ż
ały na górnych stokach wybujałych piersi Lisy.
Wyszedłem z domu za ni
ą
. Na tylnej cz
ęś
ci koszulki zobaczyłem Dzwoneczka z
Piotrusia Pana, otoczonego tumanem czarodziejskigo pyłu.
- Podoba mi si
ę
ta kuchnia - powiedziała.
Nikt nie przygl
ą
da si
ę
dokładnie własnej kuchni, dopóki nie usłyszy czego
ś
podobnego.
Moja kuchnia była wehikułem czasu. Bardzo łatwi mo
ż
na j
ą
sobie wyobrazi
ć
jako
uciele
ś
nienie reklamówek, które drukował Life w latach pi
ęć
dziesi
ą
tych. Oto była
opływowa lodówka marki Frigidaire; nazwa ta słu
ż
yła ongi
ś
jako rzeczownik
pospolity, podobnie jak
ż
yletka czy szampan. Blaty kuchenne wyło
ż
one były
ż
ółtymi
kafelkami, jakie teraz spotyka si
ę
tylko w łazienkach. W kuchni nie było ani grama
plastyku. Zamiast zmywarki do naczy
ń
miałem suszark
ę
i podwójny zlewozmywak. Nie
było tu nawet elektrycznego otwieracza do puszek, robota kuchennego, prasy do
odpadków czy kuchni mikrofalowej. Najnowszym nabytkiem w całym pomieszczeniu był
pi
ę
tnastoletni mikser.
Mam sprawne r
ę
ce. Lubi
ę
naprawia
ć
ró
ż
ne rzeczy.
- Ten chleb jest znakomity - stwierdziła Lisa.
Sam go upiekłem. Patrzyłem, jak skórk
ą
wyciera talerz; potem spytała, czy mo
ż
na
dosta
ć
dokładk
ę
.
Jak mi si
ę
zdaje, wycieranie talerza chlebem nie jest oznak
ą
dobrego wychowania.
Nie to,
ż
eby mi to przeszkadzało: sam to robi
ę
. Poza tym zreszt
ą
jej maniery były
nieskazitelne. Zmiotła trzy porcje mojej zapiekanki, a kiedy sko
ń
czyła, talerza
prawie nie trzeba było my
ć
. Wyczułem u niej wilczy apetyt, ledwie utrzymywamy na
uwi
ę
zi.
Usiadła wygodniej w fotelu, a ja dolałem jej wina.
- P
ę
kłabym. - Poklepała si
ę
z zadowoleniem po brzuchu. - Bardzo panu dzi
ę
kuj
ę
,
panie Apfel. Wieki całe nie jadłam domowego obiadu.
- Mówmy sobie po imieniu.
- Uwielbiam ameryka
ń
sk
ą
kuchni
ę
.
- Nie wiedziałem,
ż
e co
ś
takiego istnieje. Mam na my
ś
li, w odró
ż
nieniu od kuchni
chi
ń
skiej, albo... ty jeste
ś
Amerykank
ą
, prawda?
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
tylko.
- Chciałem powiedzie
ć
...
- Wiem, co chciałe
ś
powiedzie
ć
, Victor. Mam obywatelstwo, ale nie urodziłam si
ę
tu. Przepraszam ci
ę
na chwil
ę
. Wiem,
ż
e to niegrzecznie zaraz po jedzeniu wstawa
ć
od stołu, ale przez te klamerki musz
ę
natychmiast oczy
ś
ci
ć
z
ę
by.
Słyszałem j
ą
, uprz
ą
taj
ą
c stół. Pu
ś
ciłem wod
ę
do zlewu i zacz
ą
łem zmywa
ć
. Lisa
przyszła po chwili, złapała
ś
cierk
ę
i pomimo moich protestów wzi
ę
la si
ę
do
wycierania talerzy z suszarki.
- Sam tu mieszkasz? - spytała.
- Tak. Od kiedy umarli moi rodzice.
- Byłe
ś
kiedy
ś
ż
onaty? Je
ś
li uwa
ż
asz,
ż
e to nie mój interes, to powiedz.
- Nic nie szkodzi. Nie, nigdy nie byłem
ż
onaty.
- Całkiem dobrze sobie radzisz bez kobiety w domu.
- Wieloletnia praktyka. Mog
ę
ci
ę
o co
ś
zapyta
ć
?
- Wal.
- Sk
ą
d pochodzisz? Z Tajwanu?
- Mam talent do j
ę
zyków. W kraju mówiłam łamanym ameryka
ń
skim, ale kiedy tu
przyjechałam, poprawiłam si
ę
. Rownie
ż
mówi
ę
paskudnym francuskim, prymitywnym
chi
ń
skim w czterech czy pi
ę
ciu odmnianach, rynsztokowym wietnamskim i znam tyle
słów po tajsku,
ż
eby umie
ć
zawoła
ć
: "Moja chcie
ć
widzie
ć
ameryka
ń
ski konsul szybko
mnóstwo za bardzo, ty!"
Roze
ś
miałem si
ę
. Kiedy to mówiła, słycha
ć
było wyra
ź
ny obcy akcent.
- Jestem tu od o
ś
miu lat. Kapujesz teraz, sk
ą
d przyjechałam?
- Z Wietnamu? - zaryzykowałem.
- Jasne, z ulic Sajgonu.
- Wzi
ą
łem ci
ę
za Japonk
ę
- powiedziałem.
- Ale jaja, co? Kiedy
ś
ci o tym opowiem. Powiedz mi, Victor, czy w tamtym
pomieszczeniu jest pralka automatyczna?
- Tak jest.
- Czy zrobi
ę
du
ż
y kłopot, je
ś
li skorzystam?
Nie był to
ż
aden kłopot. Przyniosła siedem par d
ż
insów-wycierusów, niektóre z
odci
ę
tymi nogawkami, oraz ze dwa tuziny koszulek z napisami. Równie dobrze mogłaby
to by
ć
garderoba chłopaka, gdyby nie zdobiona falbankami bielizna.
Wyszli
ś
my na podwórze, by posiedzie
ć
w ostatnich promieniach zachodz
ą
cego
sło
ń
ca, po czym Lisa wyraziła zainteresowanie moim ogrodem. Jestem z niego dumny.
Kiedy dobrze si
ę
czuj
ę
, pracuj
ę
w nim cztery czy pi
ęć
godzin, przez cały rok, zwykle
z rana. W południowej Kalifornii mo
ż
na sobie na to pozwoli
ć
. Mam nawet mał
ą
szklarni
ę
, któr
ą
sam postawiłem.
Ogród bardzo jej si
ę
podobał, cho
ć
nie wygl
ą
dał teraz najciekawiej. Przez
wi
ę
kszo
ść
ubiegłego tygodnia siedziałem głównie w łó
ż
ku albo w wannie. W rezultacie
tu i ówdzie pojawiły si
ę
chwasty.
- Mieli
ś
my ogród, kiedy byłam mała - rzekła. - A poza tym sp
ę
dziłam dwa lata
na poletku ry
ż
owym.
- Tam musiało by
ć
zupełnie inaczej ni
ż
tu.
- Jak cholera. Znienawidziłam ry
ż
na wiele lat.
Lisa znalazła gniazdo mszyc, wi
ę
c przykucn
ę
li
ś
my oboje, by je wyzbiera
ć
. Kucała
w ten osobliwy sposób, charakterystyczny dla chłopców azjatyckich, który
pami
ę
tałem tak dobrze, a nigdy nie nauczyłem si
ę
go na
ś
ladowa
ć
. Miał
ą
palce długie
i w
ą
skie, wkrótce ich koniuszki zazieleniły si
ę
od rozgniatanych owadów.
Rozmawiali
ś
my o tym i o owym. Nie bardzo pami
ę
tam, jak do tego doszło, ale w
ko
ń
cu powiedziałem jej,
ż
e walczyłem w Korei. Dowiedziałem si
ę
,
ż
e ma dwadzie
ś
cia
pi
ę
c lat. . Okazało si
ę
,
ż
e mamy urodziny tego samego dnia, tak
ż
e kilka miesi
ę
cy
wcze
ś
niej miałem dokładnie dwa razy tyle lat, co ona.
Nazwisko Kluge'a padło tylko jeden raz; wtedy, kiedy Lisa powiedziała,
ż
e bardzo
lubi gotowa
ć
. W domu Kluge'a nie miała mo
ż
liwo
ś
ci.
- Tam w gara
ż
u stoi zamra
ż
arka cała wypełniona gotowymi daniami obiadowymi -
o
ś
wiadczyła. - Miał jeden talerz, jeden widelec, jedn
ą
ły
ż
k
ę
i jedn
ą
szklank
ę
. W
kuchni stał najlepszy na rynku piecyk mikrofalowy. I to jest to, stary. Poza tym
w kuchni nie było absolutnie nic. - Potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
i wykonał
ą
egzekucj
ę
na
kolejnej mszycy. - Pieprzni
ę
ty manekin, ot co.
Kiedy jej rzeczy si
ę
uprały, był ju
ż
pó
ź
ny wieczór i zrobiło si
ę
prawie ciemno.
Zapakowała wszystko do mojego kosza wiklinowego i wynie
ś
li
ś
my pranie pod sznur do
bielizny. Podczas wieszania wymy
ś
liłem zabawn
ą
gr
ę
: roztrzepywałem koszulk
ę
i
przygl
ą
dałem si
ę
obrazkowi lub napisowi. Czasem domy
ś
lałem si
ę
, co on oznacza, a
czasem nie. Były tam zdj
ę
cia zespołów rockowych, mapa Los Angeles, fotosy ze Star
Treku... wszystkiego po trochu.
- Co to jest "Towarzystwo L5"?
- To ci, którzy chc
ą
budowa
ć
wielkie farmy w Kosmosie. Pytałam ich, czy b
ę
d
ą
tam uprawia
ć
ry
ż
, a oni odpowiedzieli,
ż
e ich zdaniem nie jest to najlepsze zbo
ż
e
do stanu niewa
ż
ko
ś
ci, wi
ę
c kupiłam od nich koszulk
ę
.
- Ile tego masz?
- No, b
ę
dzie ze cztery czy pi
ę
c setek. Zazwyczaj nosz
ę
jedn
ą
dwa - trzy razy,
a potem odkładam.
Podnisłem nast
ę
pn
ą
koszulk
ę
, z której wypadł biustonosz. Nie taki, jakie nosiły
dziewczyny za moich młodych lat. Był bardzo przejrzysty, cho
ć
jednocze
ś
nie
wypełniał swoj
ą
powinno
ść
.
- Podoba si
ę
, Jankesie? - odezwał
ą
si
ę
Lisa z silnym obcym akcentem. - A
ż
eby
ś
zobaczył moj
ą
siostr
ę
!
Spojrzałem na ni
ą
; od razu twarz jej spochmurniał
ą
.
- Przepraszam, Victor - powiedziała. - Nie musisz si
ę
rumieni
ć
. - Wzi
ę
ła ode
mnie biustonosz i powiesiła go na sznurze.
Musiał
ą
bł
ę
dnie odczyta
ć
wyraz mojej twarzy. Prawda, byłem zakłopotany, ale
tak
ż
e w jaki
ś
osobliwy sposob zadowolony. Ju
ż
dawno nikt nie nazywał mnie inaczej,
jak "pan Apfel" czy "Victor".
Nast
ę
pnego dnia poczta przyniosła list od firmy adwokackiej w Chicago. Dotyczył
tamtych siedmiuset tysi
ę
cy dolarów. Pieni
ą
dze pochodziły z pakietu akcji w
Delaware, które wypuszczono w roku 1933, by zapewni
ć
mi dostatnie
ż
ycie na staro
ść
.
Moich rodziców zarejstrowano jako zało
ż
ycieli. Pewne długoterminowe inwestycje
przyniosły owoc w postaci owego nieoczekiwanego strumienia forsy. Suma, któr
ą
wpłacono na moje konto, była ju
ż
po potr
ą
ceniu podatków.
Od samego pocz
ą
tku sprawa wygl
ą
dała bezsensownie. Moi rodzice nigdy nie mieli
tyle pieni
ę
dzy. Ja ich nie potrzebowałem. Oddałbym je, gdybym wiedział, od kogo
Kluge je ukradł.
Postanowiłem,
ż
e je
ś
li za rok o tej porze nie b
ę
d
ę
siedział, przeka
żę
je na jaki
ś
cel dobroczynny. Ratujmy wieloryby, na przykład, albo mo
ż
e Towarzystwo L5.
Ranek sp
ę
dziłem w ogrodzie. Potem poszedłem do supermarketu i kupiłem troch
ę
ś
wie
ż
ej mielonej wołowiny i wieprzowiny. Czułem si
ę
ś
wietnie, gdy ci
ą
gn
ą
łem moje
zakupy do domu w składanym wózku z drutu. Kiedy mijałem srebrnego Ferrari,
u
ś
miechn
ą
łem si
ę
.
Lisa nie zabrała jeszcze swojego prania. Zdj
ą
łem wszystko ze sznura,
poskładałem, po czym zastukałem do drzwi domu Kluge'a.
- To ja, Victor.
- Wejd
ź
, Jankesie.
Znalazłem j
ą
tam, gdzie pooprzednio, ale tym razem przyzwoicie ubran
ą
.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do mnie; gdy zobaczył
ą
kosz z bielizn
ą
, uderzyła si
ę
dłonia w czoło.
Podbiegła, by wzi
ąć
go ode mnie.
- Przepraszam, Victor. Naprawd
ę
sama chciałam to...
- Niewa
ż
ne - powiedziałem. - Nic si
ę
nie stało. A przynajmniej mam okazj
ę
, by
zapyta
ć
ci
ę
, czy znowu zjesz ze mn
ą
kolacj
ę
?
Co
ś
przebiegło jej przez twarz, co szybko ukryła. Mo
ż
e "ameryka
ń
ska kuchnia"
nie smakował
ą
jej a
ż
tak bardzo, jak zapewniała. A mo
ż
e to wina kucharza.
- Jasne, Victor, bardzo ch
ę
tnie. Mo
ż
e ja si
ę
tym zajm
ę
. A ty odsło
ń
te kotary;
ciemno tu jak w grobie.
Wyszła szybkim krokiem. Spojrzałem na wł
ą
czony ekran. Widniało na nim tylko to:
"stosunek-p". Pomy
ś
lałem,
żę
wystukała niewła
ś
ciw
ą
liter
ę
.
Gdy odsuwałem zasłony, zobaczyłem samochód Osborne'a podje
ż
d
ż
aj
ą
cy do
kraw
ęż
nika. Weszł
ą
Lisa, w nowej koszulce. Tym razem napis reklamował ksi
ę
garni
ę
sf A CHANGE OF HOBBIT, za
ś
pod napisem był rysunek p
ę
katego stworzonka o stopach
poro
ś
ni
ę
tych sier
ś
ci
ą
. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak Osborne dochodzi do
domu.
- Mój drogi Watsonie - powiedziała - oto inspektor Lestrade ze Scotland Yardu.
Popro
ś
go do
ś
rodka.
Nie była to odzywka na miejscu; porucznik wchodz
ą
c obrzucił mnie podejrzliwym
spojrzeniem. Wybuchn
ą
łem
ś
miechem. Lisa usiadła na obrotowym stołku, zachowuj
ą
c
twarz pokerzysty. Siedziała niedbale, jedn
ą
dło
ń
trzymaj
ą
c w pobli
ż
u klawiatury.
- No wi
ę
c, Apfel - zacz
ą
ł Osborne - w ko
ń
cu ustalili
ś
my prawdziwe nazwisko
Kluge'a.
- Patrick William Gavin - odezwała si
ę
Lisa.
Mni
ę
ło wiele czasu, zanim Osborne był w stanie zamkn
ąć
rozdziawione usta. Od
razu otworzył je znowu.
- Sk
ą
d pani o tym wie, do cholery?
Leniwie pogłaskała palcami klawiatur
ę
.
- No wi
ę
c, oczywi
ś
cie poznałam je dzi
ś
rano, gdy weszłam do pa
ń
skiego biura.
W waszym komputerze jest taki male
ń
ki lewy program, który szepce mi co
ś
do ucha
za ka
ż
dym razem, gdy wymienia si
ę
nazwisko Kluge. Ale mnie to było niepotrzebne.
Wiedziałam ju
ż
pi
ęć
dni temu.
- To dlaczego, do... dlaczego mi pani nie powiedziała?
- Nie pytał pan.
Przez chwil
ę
oboje w
ś
ciekle na siebie patrzyli. Nie miałem poj
ę
cia, co zaszło
przed tym wszystkim, ale było zupełnie jasne,
ż
e oboje ani troch
ę
si
ę
nie lubili.
Tym razem Lisa była gór
ą
i wyra
ź
nie si
ę
z tego cieszyła. Nast
ę
pnie spojrzała na
ekran, zdziwiła si
ę
i szybko nacisn
ę
ła klawisz. Słowo, które było tam przedtem,
znikn
ę
ło. Spojrzała na mnie zagadkowo, po czym ponownie obróciła si
ę
w stron
ę
Osborne'a.
- Je
ś
li pan sobie przypomina, sprowadził mnie tu pan, bo wasi ludzie nie mogli
sobie poradzi
ć
. Ten system miał udar mózgu, zanim si
ę
tu znalazłam; był praktycznie
w katatonii. W znacznym stopniu klapn
ą
ł, a wy nie potrafili
ś
cie go podnie
ść
- w
tym miejscu si
ę
u
ś
miechn
ę
ła.
- Uznali
ś
cie,
ż
e mnie nie uda si
ę
zepsu
ć
wi
ę
cej ni
ż
wam. Poprosili
ś
cie mnie wi
ę
c,
ż
ebym spróbował
ą
złama
ć
kody Kluge'a nie niszcz
ą
c jednocze
ś
nie całego systemu. No
wi
ę
c zrobiłam to. Trzeba było tylko przyj
ść
, podł
ą
czy
ć
sie, a ja zwaliłabym wam
na kolana całe tony wydruków.
Osborne słuchał w milczeniu. Mo
ż
e nawet zdawał sobie spraw
ę
,
ż
e popełnił bł
ą
d.
- I co pani otrzymała? Mo
ż
na to zobaczy
ć
?
Skin
ę
ła głow
ą
i nacisn
ę
ł
ą
kilka klawiszy. Tekst zjawił si
ę
na jej ekranie, a
tak
ż
e na drugim, który stał obok porucznika. Wstałem i zacz
ą
łem czyta
ć
to, co było
u Lisy.
Był to krótki
ż
yciorys Kluge'a/Gavina. Facet miał mniej wi
ę
cej tyle lat, co ja,
ale kiedy do mnie strzelano w dalekim kraju, on zbierał pierwsze plony w raczkuj
ą
cej
wówczas technice komputerowej. Siedział w niej od samego pocz
ą
tku pracuj
ą
c w wielu
czołowych zakładach badawczych. Zaskoczyło mnie,
ż
e potrzeba było a
ż
ponad
tygodnia, by go zidentyfikowa
ć
.
- Uło
ż
yłam to na podstawie wywiadu - powiedziała Lisa, gdy my czytali
ś
my. -
Przede wszystkim musicie zda
ć
sobie spraw
ę
,
ż
e Gavin nie istnieje w
ż
adnym systemie
informacji komterowej. Dzwoniłam wi
ę
c po ludziach w całym kraju - a nawiasem mówi
ą
c,
on sobie tu zrobił ciekawy układ telefoniczny: przy ka
ż
dym poł
ą
czeniu jest
generowany nowy numer, a wi
ę
c nie mo
ż
na ustali
ć
, sk
ą
d s
ą
rozmowy - i zacz
ę
łam
rozpytywa
ć
, kto był wa
ż
ny w informatyce w latach pi
ęć
dziesi
ą
tych i
sze
ść
dziesi
ą
tych. Podano mi wiele nazwisk. Wtedy ju
ż
wystarczyło tylko odszuka
ć
,
kogo nie ma w rejestrach. Gavin sfingował własn
ą
ś
mier
ć
w roku 1967. Znalazłam nawet
o niej wzmiank
ę
w jednej gazecie. Wszyscy, którzy go znali, a z którymi rozmawiałam,
słyszeli o jego
ś
mierci. Na Florydzie jest jego akt urodzenia i to było jedyne
ś
wiadectwo jego istnienia, jakie znalazłam. Był jedynym facetem, którego znali
ludzie z bran
ż
y, a który nie pozostawił po sobie
ż
adnego
ś
ladu. Uznałam to za
ostateczny dowód.
Osborne sko
ń
czył czyta
ć
, po czym podniósł wzrok.
- Dobrze, pani Foo. Czego jeszcze si
ę
pani dowiedziała?
- Złamałam kilka jego kodów. Miał
ą
m troch
ę
szcz
ęś
cia, bo dobrałam si
ę
do jego
podstawowego programu rozbójniczego, który napisał,
ż
eby atakowa
ć
programy innych
osób, i udało mi si
ę
go skierowa
ć
przeciwko kilku jego własnym programom. Wykryłam
kilka haseł, z zapisem, sk
ą
d pochodz
ą
. I nauczyłam si
ę
kilku jego sztuczek. Ale
to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Machn
ę
ła r
ę
k
ą
w stron
ę
milcz
ą
cych metalowych mózgów stoj
ą
cych w pokoju.
- Jednej rzeczy nie umiałam rozgry
źć
: co to mo
ż
e by
ć
. Jest to najprzemy
ś
lniejsza
bro
ń
elektroniczna, jak
ą
kiedykolwiek opracowano. Uzbrojona jak pancernik. Musi
taka by
ć
; na
ś
wiecie jest wiele zgrabnych programów, które łapi
ą
intruza i wieszaj
ą
si
ę
na nim jak terier na zwierzynie. O ile dobrałyby si
ę
do Kluge'a, był on w stanie
si
ę
przed nimi obroni
ć
. Ale zazwyczaj wła
ś
ciciele programów nawet nie wiedzieli,
ż
e ich okradziono. Kluge spadał na nich jak pocisk samosteruj
ą
cy, nisko lec
ą
cy,
szybki i zwinny. A swój atak kierował przez kilkana
ś
cie zabezpiecze
ń
. Poza tym miał
wiele atutów. Obecnie wielkie systemy s
ą
silnie chronione; u
ż
ywa si
ę
haseł i bardzo
wymy
ś
lnych kodów. Ale Kluge pomagał opracowywa
ć
wi
ę
kszo
ść
z nich. Potrzebny jest
nie byle jaki zamek, by powstrzymac
ś
lusarza, Kluge za
ś
pomagał instalowa
ć
znaczn
ą
cz
ęść
najgłówniejszych systemów. Pozostawił w nich mnóstwo informatorów ukrytych
w oprogramowaniu. Je
ś
li kody zmieniano, sam komputer przesyłał o tym informacj
ę
do podsystemu, do którego Kluge mógł si
ę
pó
ź
niej podł
ą
czy
ć
. To tak, jakby kto
ś
kupił
sobie najwi
ę
kszego, najzło
ś
liwszego, najlepiej wytresowanego psa-wartownika,
jakiego mo
ż
na sobie sprawi
ć
. I tej samej nocy facet, który tresował psa, przychodzi,
klepie gp po głowie i okrada ci
ę
w ciemno.
Lisa jeszcze długo mówiła w tym stylu. Obawiam si
ę
,
ż
e kiedy zacz
ę
ła ten monolog
o komputerach, dziewi
ęć
dziesi
ą
t procent mojego mózgu wył
ą
czyło si
ę
.
- Chciałabym pana o co
ś
zapyta
ć
, Osborne - powiedziała w ko
ń
cu.
- Słucham?
- Jaki jest mój status w tej sprawie? Czy mam za was rozwi
ą
zywa
ć
ten przypadek,
czy te
ż
po prostu spróbowa
ć
doprowadzi
ć
ten system do takiego stanu,
ż
e do
ś
wiadczony
u
ż
ytkownik poradzi sobie z nim?
Osborne zamy
ś
lił si
ę
nad tym.
- Co mnie martwi - dodała - to to,
ż
e grzebi
ę
w wielu zastrze
ż
onych bankach
danych. Zaczynam si
ę
ba
ć
,
ż
e pewnego dnia kto
ś
zastuka do drzwi i mnie zapudli.
Pan te
ż
si
ę
powinien niepokoi
ć
. Niektóre z tych agencji wcale by sobie nie
ż
yczyły,
ż
eby gliniarz z wydziału zabójstw wtykał nosa do ich spraw.
Osborne zje
ż
ył si
ę
. Mo
ż
e Lisie wła
ś
nie o to chodziło.
- Co mam zrobi
ć
? - warkn
ą
ł. - Błaga
ć
na kolanach,
ż
eby pani został
ą
?
- Nie. Potrzebne mi jest tylko pa
ń
skie upowa
ż
nienie. Nie musi by
ć
na pi
ś
mie.
Niech pan tylko powie,
ż
e popiera pan to, co robi
ę
.
- Niech pani posłucha. Z punktu widzenia miasta Los Angeles oraz stanu Kalifornia
ten dom nie istnieje. Nie ma tu
ż
adnej działki budowlanej. Nie wyst
ę
puje w ksi
ę
gach
wieczystych. To miejsce znajduje si
ę
w prawnym niebycie. O ile w ogóle kto
ś
mógłby
pani
ą
upowa
ż
ni
ć
do u
ż
ycia tego wszystkiego, to tylko ja, bowiem ja jestem
przekonany,
ż
e zostało tu popełnione morderstwo. Niech wi
ę
c pani robi dalej to,
co dotychczas.
- To niezbyt wiele warte zobowi
ą
zanie - zamy
ś
liła si
ę
.
- Innego pani nie dostanie. Czy jest co
ś
jeszcze?
Odwróciła si
ę
do klawiatury i pisał
ą
przez chwil
ę
. Wkrótce rozległ si
ę
stukot
drukarki i Lisa wyprostował
ą
si
ę
. Spojrzałem na ekran. Widniały tam słowa: "zetkn
ąć
usta z tyln
ą
cz
ęś
ci
ą
ciała-p". Zrozumiałem,
ż
e "zetkni
ę
cie ust" miało oznacza
ć
całowanie. Ci ludzie maj
ą
wida
ć
własny j
ę
zyk. Lisa spojrzał
ą
na mnie i u
ś
miechn
ę
ła
si
ę
.
- Nie ty - powiedział
ą
szeptem. - On.
Nie miałem najmniejszego poj
ę
cia, o czym mówi.
Osborne zabr
ą
ł swój wydruk i ruszył do wyj
ś
cia. I znowu nie mógł si
ę
powstrzyma
ć
,
ż
eby przy drzwiach nie wyda
ć
ostatnich polece
ń
.
- Je
ś
li pani znajdzie co
ś
, co b
ę
dzie wskazywało,
ż
e Kluge nie popełnił
samobójstwa, prosz
ę
da
ć
mi zna
ć
.
- Dobrze. On nie popełnił samobójstwa.
Nie zrozumiał od razu.
- Potrzebuj
ę
dowodów.
- No wi
ę
c mam taki dowód, ale panu si
ę
chyba na nic nie przyda. On nie napisał
tego absurdalnego "listu samobójcy".
- Sk
ą
d pani wie?
- Wiedziałam to od pierwszego dnia, kiedy si
ę
tutaj znalazłam. Poleciłam
komputerowi,
ż
eby odczytał program. Potem porównałam go ze stylem Kluge'
ą
. W
ż
aden
sposób on nie mógł tego napisa
ć
. Program jest cia
ś
niejszy ni
ż
dupa owada. Ani
jednego zbytecznego rozkazu. Kluge nieprzypadkowo wybrał swój pseudonim. Wie pan,
co on oznacza?
- M
ą
dry - wtr
ą
ciłem.
- Dosłownie tak. Ale znaczy to równie
ż
... co
ś
przesadnie zło
ż
onego. Co
ś
, co
działa, ale z innych powodów, ni
ż
si
ę
pozornie wydaje. "Kluge " to w
ż
argonie znaczy
"usuwa
ć
zgrzyty z programu". To wazelina programistów.
- I co? - chciał wiedzie
ć
Osborne.
- I to,
ż
e programy Kluge'a były faktycznie zgrzytliwe. Pełno w nich było
gwizdków i dzwonków, których nigdy nie pofatygował si
ę
usun
ąć
. Był geniuszem, wi
ę
c
jego programy pracowały, ale nie bardzo wiadomo dlaczego. Procedury tak
popieprzone,
ż
e a
ż
ciarki przechodz
ą
. Ale dobrzy programi
ś
ci tak rzadko si
ę
zdarzaj
ą
,
ż
e nawet te jego zgrywy s
ą
lepsze ni
ż
superprogramy wielu innych speców.
Podejrzewam,
ż
e Osborne zrozumiał z tego niewiele wi
ę
cej ode mnie.
- A wi
ę
c swoj
ą
opini
ę
uzasadnia pani stylem programowania?
- Owszem. Niestety, minie jeszcze z dziesi
ęć
lat, nim zaakceptuj
ą
to w s
ą
dzie
tak jak grafologi
ę
czy odciski palców. Ale je
ś
li wie pan cokolwiek o programowaniu,
to raz pan spojrzy i zobaczy to samo. Kto
ś
inny napisał ten list - zreszt
ą
kto
ś
bardzo dobry. Ten program miał wywoła
ć
testament Kluge'a jako procedur
ę
. A
testament jest zdecydowanie autentyczny - ma na sobie mnóstwo jego odcisków palców.
Kluge całe ostatnie pi
ęć
lat sp
ę
dził szpieguj
ą
c s
ą
siadów - jako hobby. Dobrał si
ę
do akt wojskowych, szkolnych, personalnych, podatkowych i rachunków bankowych. A
wszystkie telefony w okolicy zamienił w urz
ą
dzenia podsłuchowe. Cholernie cwany
kapu
ś
.
- Czy wspomniał gdzie
ś
, po co to robił? - spytał Osborne.
- My
ś
l
ę
,
ż
e był prawie zupełnie stukni
ę
ty. Mo
ż
e miał mani
ę
samobójcz
ą
. Na pewno
te wszystkie pigułki, które brał, nie wpływały dobrze na niego. Ale przygotował
si
ę
na
ś
mier
ć
, a Victor był jedynym, którego uznał za godnego, by został jego
spadkobierc
ą
. Uwierzyłabym,
ż
e popełnił samobójstwo, gdyby nie ten list. On go nie
napisał. Mogłabym przysi
ą
c.
W ko
ń
cu pozbyli
ś
my si
ę
porudznika i wróciłem do domu, by zaj
ąć
si
ę
kolacj
ą
. Gdy
była gotowa, zjawiła si
ę
Lisa. Znowu miała niesamowity apetyt.
Przyrz
ą
dziłem lemoniad
ę
, po czym usiedli
ś
my na moim male
ń
kim tarasie i
patrzyli
ś
my, jak wieczór g
ę
stnieje wokół nas.
Zbudziłem si
ę
w
ś
rodku nocy, cały spocony.Usiadłem zastawiaj
ą
c si
ę
nad powodem
mojego samopoczucia; wnioski, do których doszedłem, były niemiłe. Wlo
ż
yłem wi
ę
c
szlafrok, pantofle i poszedłem do domu Kluge'a.
Drzwi frontowe były znowu otwarte; mimo to zastukałem. Lisa wystawiła głow
ę
z
pokoju.
- Victor? Czy co
ś
si
ę
stało?
- Nie jestem pewien - odparłem. - Mog
ę
wej
ść
?
Skin
ę
ła przytakuj
ą
co dłoni
ą
; wszedłem za ni
ą
do salonu. Obok konsoli stała
otwarta puszka Pepsi. Gdy siadała na stołku, zauwa
ż
yłem,
ż
e ma czerwone oczy.
- Co jest? - spytałem ziewaj
ą
c.
- Cho
ć
by to,
ż
e powinna
ś
spa
ć
- powiedziałem.
Wzruszyła ramionami i przytakn
ę
ł
ą
.
- Owszem. Nie mog
ę
jako
ś
wpa
ść
we wła
ś
ciwy rytm. W tej chwili jestem w fazie
dziennej. Ale wiesz, Victor, jestem przyzwyczajona do pracy w dziwnych porach dnia,
przez wiele godzin, a chyba nie przyszedłe
ś
tu po to,
ż
eby mnie poucza
ć
, prawda?
- Nie. Powiedziała
ś
,
ż
e Kluge został zamordowany.
- Nie on jest autorem tego listu. To chyba wskazuje na morderstwo.
- Zastanawiałem si
ę
, po co kto
ś
miałby go zabija
ć
. Nigdy nie wychodził z domu,
wi
ę
c powodem było co
ś
, co robił z tymi komputerami. A teraz ty... prawd
ę
mówi
ą
c,
nie wiem, co ty z nimi robisz, ale o ile mog
ę
s
ą
dzi
ć
, grzebiesz si
ę
w tych samych
rzeczach. Czy nie boisz si
ę
,
ż
e ci sami ludzie dobior
ą
si
ę
do ciebie?
- Ludzie? - uniosła brwi.
Poczułem si
ę
bezsilny. Moje obawy nie były do
ść
wyra
ź
nie ukształtowane, by
nabra
ć
jakiegokolwiek sensu.
- Nie wiem... wspominała
ś
o jakich
ś
agencjach...
- Widziałe
ś
, jak Osborne si
ę
tym przej
ą
ł? Uwa
ż
asz,
ż
e jest jaki
ś
spisek, na który
Kluge natrafił, albo mo
ż
e my
ś
lisz,
ż
e zabił
ą
go CIA, bo dowiedział si
ę
za du
ż
o o
czym
ś
, albo...
- Nie wiem, Lisa. Ale boj
ę
si
ę
,
ż
e co
ś
takiego mo
ż
e si
ę
tobie przytrafi
ć
.
Zaskoczyła mnie swoim u
ś
miechem.
- Dzi
ę
kuj
ę
ci bardzo, Victor. Nie chciałam si
ę
przyzna
ć
przed Osborne'm, ale
sama si
ę
te
ż
o to martwiłam.
- Co wi
ę
c zamierzasz zrobi
ć
?
- Chc
ę
tu zosta
ć
i dalej pracowa
ć
. Zastanowiłam si
ę
wi
ę
c, co mogłabym zrobi
ć
,
ż
eby si
ę
zabezpieczy
ć
. Uznałam,
ż
e nic nie mog
ę
zrobi
ć
.
- Na pewno co
ś
by si
ę
dało.
- No, mam bro
ń
, je
ś
li o to ci chodzi. Ale pomy
ś
l o tam wszystkim. Kluge został
stukni
ę
ty w biały dzie
ń
. Nikt nie widział,
ż
eby kto
ś
wchodził do jego domu albo
wychodził. Zadałam wi
ę
c sobie pytanie: kto mo
ż
e wej
ść
do jakiego
ś
domu w
ś
rodku
dnia, zastrzeli
ć
Kluge'
ą
, zaprogramowa
ć
ten list samobójczy i wyj
ść
nie
pozostawiaj
ą
c
ż
adnych
ś
ladów,
ż
e tam w ogóle był?
- Kto
ś
bardzo dobry.
- Cholernie dobry. Tak dobry,
ż
e nie ma mowy,
ż
eby jaka
ś
azjatycka gówniara
zdołał
ą
go powstrzyma
ć
, je
ś
li si
ę
uprze,
ż
eby j
ą
skasowa
ć
.
Zaszokował
ą
mnie, zarówno swoimi słowami, jak i pozornym brakiem
zainteresowania własnym losem. Ale powiedziała jednak,
ż
e si
ę
niepokoi.
- Musisz wi
ę
c z tym sko
ń
czy
ć
. Wyjd
ź
my st
ą
d.
- Nie b
ę
d
ą
mn
ą
rz
ą
dzi
ć
w ten sposób - odparł
ą
. W jej głosie zabrzmiało
zdecydowanie. Pomy
ś
lałem o tym, co by jej odpowiedzie
ć
, ale nic si
ę
nie nadawało.
- Mogłaby
ś
chocia
ż
... zamyka
ć
te drzwi - wyj
ą
kałem.
Roze
ś
miała si
ę
i pocałowała mnie w policzek.
- Zrobi
ę
to, Jankesie. I bardzo ci dzi
ę
kuj
ę
za trosk
ę
. Naprawd
ę
.
Patrzyłem, jak zamykała za mn
ą
drzwi, usłyszałem d
ź
wi
ę
k klucza przeker
ę
caj
ą
cego
si
ę
w zamku, po czym powlokłem si
ę
w
ś
wietle ksi
ęż
yca do mojego domu. W połowie
drogi zatrzymałem si
ę
. Mogłem jej zaproponowa
ć
, by spała w mojej drugiej sypialni.
Albo,
ż
e ja sam przenios
ę
si
ę
do domu Kluge'a.
Nie, zdecydowałem. Pewnie by to
ź
le zrozumiała.
Byłem ju
ż
w łó
ż
ku, kiedy zdałem sobie spraw
ę
, z odcieniem
ż
alu i pewnego niesmaku
do samego siebie,
ż
e miała wszelkie prawo
ź
le zrozumie
ć
.
I to nawet je
ś
li byłem dwa razy od niej starszy.
Ranek sp
ę
dziłem w ogrodzie, my
ś
l
ą
c nad wieczornym jadłospisem. Zawsze lubiłem
gotowa
ć
, ale nagle kolacja z Lis
ą
stała si
ę
centralnym punktem mojego dnia. Nie
tylko to: zacz
ą
łem uwa
ż
a
ć
j
ą
za co
ś
normalnego. Poczułem si
ę
wiec, jakbym dostał
obuchem w głow
ę
, kiedy spojrzałem na ulic
ę
i zobaczyłem,
ż
e nie ma samochodu Lisy.
Pobiegłem do drzwi domu Kluge'a. Były otwrte na o
ś
cie
ż
. Szybko przeszukałem dom.
Nie znalazłem nic; dopiero w głównej sypialni zobaczyłem jej ubrania porz
ą
dnie
poukładane na podłodze.
Cały si
ę
trz
ę
s
ą
c zacz
ą
łem wali
ć
w drzwi Lanierów. Otworzyła mi Betty, która
natychmiast dostrzegła moje podniecenie.
- Ta dziewczyna z domu Kluge'a - powiedziałem - chyba co
ś
jej si
ę
stało. Mo
ż
e
trzeba zawiadomi
ć
policj
ę
.
- O co chodzi? - spytała Betty patrz
ą
c ponad moim ramieniem. - Dzwoniła do ciebie?
Widz
ę
,
ż
e jeszcze nie wróciła.
- Nie wróciła?
- Godzin
ę
temu widział
ą
m, jak wyje
ż
d
ź
a. Niezły ma wózek.
Czuj
ą
c si
ę
jak dure
ń
, próbowałem wszystko obróci
ć
w
ż
art, ale dostrzegłem min
ę
Betty. Wygl
ą
dał
ą
, jakby chciała pogładzi
ć
mnie po głowie. Rozzło
ś
ciło mnie to.
Ale zostawiła ubrania, wi
ę
c jeszcze wróci.
Powtarzaj
ą
c to sobie cały czas, wróciłem do domu, napu
ś
ciłem wody do wanny, tak
gor
ą
cej, jak
ą
tylko mogłem wytrzyma
ć
.
Kiedy otworzyłem drzwi, stał
ą
przed nimi trzymaj
ą
c w ka
ż
dej r
ę
ce torb
ę
z
zakupami. Na twarzy miała swój zwykły ol
ś
niewaj
ą
cy u
ś
miech.
- Chciał
ą
m zrobi
ć
to wczoraj, ale zapomniałam, a potem ty przyszedłe
ś
i wiem,
ż
e powinnam najpierw była ci
ę
zapyta
ć
, ale chciałam zrobi
ć
ci niespodziank
ę
, wi
ę
c
poszłam kupi
ć
to i owo, czego nie masz w swoim ogrodzie i par
ę
przypraw, których
te
ż
nie masz...
Paplał
ą
tak przez cały czas, kiedy wyładowywali
ś
my torby w kuchni. Ja nic nie
mówiłem. Miał
ą
na sobie now
ą
koszulk
ę
z napisem. Była tam du
ż
a litera "V", a pod
tym rysunek piły, kreska i mała, kwadratowa litera "p". My
ś
lałem nad tym, w czasie
gdy paplał
ą
. V, r
ż
n
ąć
-p. Byłem zdecydowany nie pyta
ć
, co to znaczy.
- Lubisz wietnamsk
ą
kuchni
ę
?
Spojrzałem na ni
ą
i poj
ą
łem w ko
ń
cu,
ż
e jest bardzo zdenerwowana.
- Nie wiem - odparłem. - Nigdy jej nie próbowałem. Ale lubi
ę
chi
ń
sk
ą
, japo
ń
sk
ą
i indyjsk
ą
. Lubi
ę
nowo
ś
ci. - To ostatnie było kłamstwem, ale nie tak wielkim, jakby
si
ę
mogło wydawa
ć
. Naprawd
ę
gotuj
ę
sobie czasem co
ś
nowego, a gust mam do
ść
tolerancyjny. Nie spodziewałem si
ę
wi
ę
kszych problemów z zaakceptowaniem kuchni
południowo-wschodniej Azji.
- Potem te
ż
nie b
ę
dziesz wiedział - za
ś
miała si
ę
. - Moja mamusia była pół-Chink
ą
.
Tak wi
ę
c jedzenie, które dostaniesz, b
ę
dzie cokolwiek skundlone. - Podniosł
ą
wzrok,
zobaczyła moj
ą
min
ę
i roze
ś
miała si
ę
.
- Zapomniałam, przecie
ż
ty byłe
ś
w Azji. Nie bój si
ę
, Jankesie, nie nakarmi
ę
ci
ę
psin
ą
.
Nie mogłem sobie poradzi
ć
tylko z jedn
ą
rzecz
ą
- z pałeczkami. Jadłem nimi, póki
mogłem; potem odło
ż
yłem je na bok i wzi
ą
łem widelec.
- Przepraszam - powiedziałem. - Z pałeczkami zawsze miałem kłopot.
- Radzisz sobie dobrze.
- Miałem czas si
ę
nauczy
ć
.
Jedzenie było znakomite; powiedziałem jej to. Ka
ż
da potrawa była objawieniem,
nie przypominaj
ą
cym niczego, co dot
ą
d jadłem. Pod koniec kolacji wysiadłem w
połowie dania.
- Czy to V oznacza "victoria"?
- Mo
ż
e.
- V Symfonia Beethovena? Churchill? Dzie
ń
Zwyci
ę
stwa?
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
tylko.
- Potraktuj to jako wyzwanie, Jankesie.
- Czy ja ciebie przera
ż
am, Victor?
- Z pocz
ą
tku tak było.
- To przez moje rysy, prawda?
- Mam generaln
ą
fobi
ę
do ludzi Wschodu. Chyba jestem rasist
ą
.
Skin
ę
ła powoli głow
ą
; zauwa
ż
yłem to mimo ciemno
ś
ci. Znowu siedzieli
ś
my na
trawie, cho
ć
sło
ń
ce dawno zaszło. Nie pami
ę
tam, o czym rozmawiali
ś
my przez minione
godziny. W ka
ż
dym razie, zaj
ę
ło nam to czas.
- Mam ten sam problem - powiedział
ą
.
- Fobi
ę
do ludzi Wschodu? - Miał to by
ć
ż
art.
- Do Kambod
ż
a
ń
czyków. - Zamilkła na chwil
ę
, w której przetrawiałem to, co
powiedział
ą
. Potem mówiła dalej.
- Kiedy padł Sajgon, uciekłam do Kambod
ż
y. W
ę
drówka zabrała mi dwa lata z
przerwami, w czasie których Czerwoni Khmerzy wsadzali mnie do obozów pracy. Mam
szcz
ęś
cie,
żę
ż
yj
ę
, naprawd
ę
.
Splun
ę
ła. Nie jestem nawet pewien, czy zrobiła to
ś
wiadomie, czy odruchowo.
- Ja nienawidz
ę
wszystkich Kambod
ż
a
ń
czyków - powiedziała w ko
ń
cu. - Tak jak ty,
nie chc
ę
jednak tego. Ci, którzy cierpieli w obozach, byli w wi
ę
kszo
ś
ci
Kambod
ż
a
ń
czykami. Powinnam chyba nienawidzie
ć
tych ludobójczych przywódców, tych
m
ę
tów Pol Pota. - Spojrzała na mnie. - Ale nie zawsze w takich sprawach ma si
ę
wybór,
prawda, Jankesie?
Nast
ę
pnego dnia przyszedłem do niej po popołudniu. Na dworze si
ę
ochłodziło,
ale w jej smoczej jamie było nadal ciepło. Lisa miała na sobie t
ę
sam
ą
koszulk
ę
,
co wczoraj.
Wyja
ś
niła mi to i owo o komputerach. Kiedy dał
ą
mi spróbowa
ć
swoich sił na
klawiaturze, szybko si
ę
pogubiłem. Oboje doszli
ś
my do wniosku,
ż
e nie mam szans
na karier
ę
programisty.
W
ś
ród tego, co mi pokazała, był modem telefoniczny, pozwalaj
ą
cy jej na
poł
ą
czenie z innymi komputerami na całym
ś
wiecie. Ł
ą
czyła si
ę
z kim
ś
w Stanford,
kogo nigdy w
ż
yciu osobi
ś
cie nie spotkała, a znała go tylko jako "Sortownik
P
ę
cherzykowy". Rozmawiali ze sob
ą
przez jaki
ś
czas wystukuj
ą
c rozmaite teksty.
Na koniec Sortownik P
ę
cherzykowy wystukał "bye-p". Lisa napisał
ą
O.
- Co to jest "O"? - spytałem.
- "Owszem". Mo
ż
na by było napisa
ć
"tak", ale dla starego wygi programisty to
za proste.
- Powiedziała
ś
mi, co to jest "byte". A co to jest "bye-p"?
Spojrzał
ą
na mnie z powag
ą
.
- Oznacza to pytanie. Dodanie litery "p" do słowa nadaje mu sens pytaj
ą
cy. Tak
wi
ę
c "bye-p" oznacza,
ż
e Sortownik P
ę
cherzykowy pytał mnie, czy chc
ę
si
ę
odloginowa
ć
. Rozł
ą
czy
ć
.
Zastanowiłem si
ę
nad tym.
- Jak wi
ę
c nale
ż
y tłumaczy
ć
: "zetkn
ąć
usta z tyln
ą
cz
ęś
ci
ą
ciał
ą
-p"?
- "Czy chcesz pocałowa
ć
mnie w dup
ę
?" Ale pami
ę
taj, to było do Osborne'a, a nie
do ciebie.
Spojrzałem na jej koszulk
ę
, potem w jej oczy, które były zupełnie powa
ż
ne i
pogodne. Czekała, z r
ę
kami zło
ż
onymi na kolanach.
Stosunek-p.
- Tak - powiedziałem. - Chciałbym.
Poło
ż
yła okulary na stole i
ś
ci
ą
gn
ę
ła kosulk
ę
przez głow
ę
.
Kochali
ś
my si
ę
na wielkim materacu wodnym Kluge'a.
Odczuwałem pewien strach przed nie sprawdzeniem si
ę
w ko
ń
cu min
ę
ło ju
ż
tak wiele
czasu. Potem tak si
ę
zagł
ę
biłem w jej dotyku, zapachu i smaku,
ż
e troch
ę
poszalałem.
Nie miała nic przeciwko temu.
W ko
ń
cu było po wszystkim; oboje spływali
ś
my potem. Przetoczyła si
ę
na brzeg
łó
ż
ka, wstał
ą
i podeszła do okna. Otworzył
ą
je i wion
ę
ło na mnie
ś
wie
ż
e powietrze.
Nast
ę
pnie oparła kolano na łó
ż
ku, pochyliła si
ę
nade mn
ą
i ze stolika wzi
ę
ł
ą
paczk
ę
papierosów. Zapaliła jednego.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e nie jeste
ś
uczulony na dym - powiedział
ą
.
- Nie. Mój ojciec palił. Ale nie wiedziałam,
ż
e ty te
ż
.
- Jedynie po tym - odparł
ą
z przelotnym u
ś
miechem. Zaci
ą
gn
ę
ła si
ę
gł
ę
boko. -
My
ś
l
ę
,
ż
e w Sajgonie wszyscy palili. Wyci
ą
gn
ę
ła si
ę
na plecach obok mnie i le
ż
eli
ś
my
tak, sk
ą
pani w pocie, trzymaj
ą
c si
ę
za r
ę
ce. Rozsun
ę
ła nogi w ten sposób,
żę
jedn
ą
stop
ą
dotkn
ę
ł
ą
mojej. Zdawało si
ę
,
ż
e to dostateczny kontakt. Patrzyłem, jak ponad
jej praw
ą
dłoni
ą
unosi si
ę
dym.
- Od trzydziestu lat nigdy nie było mi ciepło - powiedziałem. - Bywało mi gor
ą
co,
ale nigdy ciepło. A teraz tak.
- Opowiedz mi o tym.
Wi
ę
c opowiedziałem, tyle ile byłem w stanie, zastanawiaj
ą
c si
ę
jednocze
ś
nie,
czy tym razem zdołam. Po trzydziestu latach moja opowie
ść
nie brzmi tak
przera
ż
aj
ą
co.
- Byłem ci
ęż
ko ranny - powiedziałem do niej. - Miałem p
ę
kni
ę
t
ą
czaszk
ę
. Wci
ąż
jeszcze mam... problemy wynikłe z tego. W Korei bywa bardzo zimno, a ja nigdy nie
miałem ciepła. Ale nie o to chodzi. Raczej o to, co teraz nazywaj
ą
praniem mózgu.
Nigdy nie potrafiłem tego poj
ąć
. Chyba nie umiałem zrozumie
ć
tak ogromnego zła.
Ale kiedy odsyłali nas do domu, niektórzy z je
ń
ców nie chcieli odej
ść
... naprawd
ę
nie chcieli i
ść
stamt
ą
d, naprawd
ę
uwierzyli...
Musiałem zamilkn
ąć
w tym miejscu. Lisa uniosła si
ę
, bezszelestnie przsun
ę
ła si
ę
na koniec łó
ż
ka i zacz
ę
ł
ą
masowa
ć
mi stopy.
W ko
ń
cu odezwał
ą
si
ę
.
- W Kambod
ż
y było gor
ą
co. Gdy w ko
ń
cu dostałam si
ę
do Stanów, powtarzałam sobie,
ż
e osiedl
ę
si
ę
w Maine, czy gdziekolwiek, gdzie pada
ś
nieg. I faktycznie pojechałam
do Cambridge, ale okazało si
ę
,
ż
e nie lubi
ę
ś
niegu.
Opowiedziała mi o tym. Z tego, co słyszałem, zgin
ę
ło tam milion ludzi. To tak,
jakby cały kraj, z pian
ą
na ustach, rzucał si
ę
na wszystko, co si
ę
porusza. Albo
jak ten rekin, który ju
ż
wypatroszony, zwija si
ę
w kł
ę
bek i zaczyna po
ż
era
ć
siebie
samego.
Mówiła, jak zmuszano ich do budowania piramidy z odci
ę
tych głów. Dwudziestka
ich pracowała cały dzie
ń
w pal
ą
cym sło
ń
cu i w ko
ń
cu piramida osi
ą
gn
ę
ła wysoko
ść
trzech metrów, zanim si
ę
zawaliła. Je
ś
li kto
ś
przestawał pracowa
ć
, jego głowa
wkrótce trafiała na stos.
- Nie miało to wówczas dla mnie
ż
adnego znaczenia. Praca, jak ka
ż
da inna. Miałam
ju
ż
wtedy dobrze pomieszane w głowie. Zacz
ę
łam z tego wychodzi
ć
dopiero, gdy
przedostałam si
ę
przez granic
ę
tajlandzk
ą
.
To,
ż
e w ogóle prze
ż
yła to wszystko, zakrawało na cud. Przeszła przez
straszniejsze rzeczy ni
ż
potrafiłem sobie wyobrazi
ć
. I wyszła z tego w znacznie
lepszym stanie. Poczułem si
ę
przy niej mały. Kiedy byłem w jej wieku, moje
psychiczne wi
ę
zienie, w którym od tamtej pory
ż
yłem, było ju
ż
powa
ż
nie rozbudowane.
Powiedziałem jej o tym.
- Cz
ęś
ciowo zale
ż
y to od przygotowania - zauwa
ż
yła kwa
ś
no. - Od tego, czego
oczekujesz od
ż
ycia; od tego, jakie było twoje
ż
ycie do tej pory. Sam to
powiedziałe
ś
. Korea była dla ciebie czym
ś
nowym. Nie twierdz
ę
,
ż
e byłam
przygotowana na Kambod
żę
, ale moje
ż
ycie do tamtej pory niezupełnie toczyło si
ę
beztrosko. Chyba nie my
ś
lisz dot
ą
d,
ż
e zarabiałam na ulicy sprzedaj
ą
c jabłka.
Nadal pocierała moje stopy patrz
ą
c w dal na obrazy, których ja nie widziałem.
- Ile miała
ś
lat, kiedy umarł
ą
twoja matka?
- Zabili j
ą
w
ś
wi
ę
to Tet, w roku 1968. Miałam dziesi
ęć
lat.
- Kto?
- Kto to wie? Tyle było kul, tyle rzucano granatów...
Westchn
ę
ła, zostawiła moj
ą
stop
ę
i siedziała jak chudy Budda pozbawiony szaty.
- Masz jeszcze ochot
ę
, Jankesie?
- Chyba nie dam rady, Lisa. Jestem starym człowiekiem.
Przesun
ę
ła si
ę
nade mn
ą
i oparła podbródek zaraz pod moim mostkiem umieszczaj
ą
c
piersi w najpyszniejszym miejscu ze wszystkich mo
ż
liwych.
- Zobaczymy - rzekła i zachichotała. - Jest jeszcze jeden rodzaj seksu, w którym
jestem niezła, a mam pewno
ść
,
ż
e by ci
ę
to odmłodziło. Ale ju
ż
od roku nie mog
ę
tak, z tego powodu postukała si
ę
w klamerki na z
ę
bach. - Byłoby to tak, jakby
ś
go
wetkn
ą
ł do piły tarczowej. Wi
ę
c w zamian stosuj
ę
teraz to. Nazywam to "drog
ą
przez
Silikonow
ą
Dolin
ę
". - Zacz
ę
ła porusza
ć
si
ę
w gór
ę
i w dół, po kilkana
ś
cie
centymetrów za ka
ż
dym razem. Zamrugała niewinnie kilka razy, po czym roze
ś
miał
ą
si
ę
.
- W ko
ń
cu mog
ę
ci
ę
dobrze zobaczy
ć
- powiedziała. - Jestem strasznie
krótkowzroczna.
Przyjmowałem jej zabiegi przez jaki
ś
czas bez ruchu; nagle uniosłem głow
ę
.
- Powiedziała
ś
: silikonow
ą
?
- Mhm. Chyba nie my
ś
lałe
ś
,
ż
e s
ą
prawdziwe?
Przyznałem si
ę
,
ż
e tak wła
ś
nie my
ś
lałem.
- Chyba z
ż
adnego zakupu nie cieszyłam si
ę
bardziej. Nawet z samochodu.
- Po co to zrobiła
ś
?
- Przeszkadza ci?
Nie przeszkadzało mi i tak jej powiedziałem. Ale nie umiałem ukry
ć
ciekawo
ś
ci.
- Bo ju
ż
było mo
ż
na. W Sajgonie byłam zawsze w
ś
ciekł
ą
,
ż
e nie jestem w pełni
rozwini
ę
ta. Mogłabym nie
ź
le
ż
y
ć
jako prostytutka, ale byłam zawsze za wysoka, za
chuda i za brzydka. Za to w Kambod
ż
y miałam szcz
ęś
cie. Przez jaki
ś
czas uchodziłam
za chłopca. Gdyby nie to, gwałciliby mnie du
ż
o cz
ęś
ciej. A w Tajlandii wiedziałam,
ż
e jako
ś
w ko
ń
cu dostan
ę
si
ę
na Zachód, a kiedy ju
ż
si
ę
tam znajd
ę
, kupi
ę
sobie
najlepszy samochód, b
ę
d
ę
je
ść
wszystko, co zechc
ę
i kiedy zechc
ę
, a tak
ż
e załatwi
ę
sobie najlepsze cycki, jakie mo
ż
na mie
ć
za fors
ę
. Nie masz poj
ę
cia, jak wygl
ą
da
Zachód widziany z obozu. Miejsce, gdzie mo
ż
na kupi
ć
sobie cycki!
Spojrzała w dół, potem ponownie na moj
ą
twarz.
- Wygl
ą
da,
ż
e była to dobra inwestycja - powiedziała.
- Sprawiły si
ę
nie
ź
le - musiałem przyzna
ć
.
Uzgodnili
ś
my,
ż
e Lisa sp
ę
dzi noc u mnie. Pewne rzeczy musiała wykonywa
ć
u
Kluge'a, szczególnie ze sprz
ę
tem, który trzeba było ładowa
ć
bezpo
ś
rednio, ale wiele
mo
ż
na było zrobi
ć
za pomoc
ą
zdalnego terminala i nar
ę
cza oprogramowania. Wybrali
ś
my
wi
ę
c jeden z najlepszych komputerów Kluge, kilkana
ś
cie urz
ą
dze
ń
peryferyjnych, i
zainstalowali
ś
my wszystko na stoliku w mojej sypialni.
Chyba wiedzieli
ś
my oboje,
ż
e było to niezbyt wielkie zabezpieczenie, gdyby
ludzie, którzy stukn
ę
li Kluge'a, zechcieli si
ę
do niej dobra
ć
. Ale po tej
przeprowadzce czułem si
ę
lepiej i chyba Lisa te
ż
.
Drugiego dnia jej pobytu u mnie przy bramie zaparkował samochód dostawczy i dwóch
facetów zacz
ę
ło wyładowywa
ć
ogromny materac wodny. Lisa
ś
miał
ą
si
ę
bez ko
ń
ca
zobaczywszy moj
ą
min
ę
.
- Słuchaj, chyba nie u
ż
ywasz jego komputerów do...
- Uspokój si
ę
, Jankesie. Jak my
ś
lisz, w jaki sposób mogłam sobie pozwoli
ć
na
Ferrari?
- Byłem ciekaw.
- Je
ś
li kto
ś
jest naprawd
ę
dobry w pisaniu programów, mo
ż
e zarobi
ć
kup
ę
forsy.
Mam własn
ą
firm
ę
. Ale ka
ż
dy programista podłapie par
ę
chwytów tu i tam. Sama kiedy
ś
stosowałam kilka z tych podej
ść
, które wymy
ś
lił Kluge.
- Ale teraz ju
ż
nie?
Wzruszyła ramionami. - Złodziej zawsze zostanie złodziejem, Victor. Mówiłam ci,
ż
e nie mogł
ą
m zarabia
ć
ciałem na
ż
ycie.
Lisa nie potrzebowała du
ż
o snu.
Wstawali
Ś
my o siódmej, a ja przygotowywałem
ś
niadanie. Potem sp
ę
dzali
ś
my
godzin
ę
czy dwie ny pracy w ogródku. Lisa szła pó
ź
niej do domu Kluge'a, a ja
przynosiłem jej w południe kanapk
ę
; potem jeszcze wpadałem kilka razy w ci
ą
gu dnia.
Było to tylko dla mojego spokoju ducha; zostawałem mo
ż
e na minut
ę
. Po południu
chodziłem na zakupy lub wykonywałem ró
ż
ne prace przy domu; za
ś
o siódmej jedno z
nas, na zmian
ę
, przygotowywało obiad. Uczyłem j
ą
"kuchni ameryka
ń
skiej", a ona
uczyła mnie wszystkiego po trochu. Skar
ż
yła si
ę
na brak podstawowych składników
w ameryka
ń
skich supermarketach. Nie tylko, oczywi
ś
cie, psiego mi
ę
sa; Lisa wszak
ż
e
utrzymywała,
ż
e zna znakomite przepisy na potrawy z małp, w
ęż
y i szczurów. Nigdy
nie byłem pewien, do jakiego stopnia mnie nabierała, a nie chciałem pyta
ć
.
Po kolacji zostawała u mnie w domu. Rozmawiali
ś
my, kochali
ś
my si
ę
, k
ą
pali.
Uwielbiała moj
ą
wann
ę
. Jest to chyba jedyna zmiana, jak
ą
wprowadziłem w tym domu,
od kiedy w nim zamieszkałem. i mój jedyny przedmiot zbytku. Wstawiłem j
ą
- a musiałem
do tego poszerzy
ć
łazienk
ę
- w rou 1975 i nigdy tego nie po
ż
ałowałem. Moczyli
ś
my
si
ę
w niej przez dwadzie
ś
cia minut, a nawet godzin
ę
, otwieraj
ą
c i zamykaj
ą
c krany
i prysznice, myj
ą
c si
ę
nawzajem, chichocz
ą
c jak dzieci. Raz wzi
ę
li
ś
my płyn do
k
ą
pieli i zrobili
ś
my gór
ę
piany na półtora metra, po czym zdemolowali
ś
my j
ą
rozpryskuj
ą
c wod
ę
po całej łazience. Prawie ka
ż
dego wieczoru Lisa pozwalała mi,
bym mył jej długie czarne włosy.
Nie miała
ż
adnych złych przyzwyczaje
ń
, a przynajmniej takich, które
kolidowałyby z moimi. Była schludna i czysta, zmieniała odzie
ż
dwa razy dziennie
i nigdy nawet nie zostawiła brudnej szklanki w zlewie. W łazience te
ż
zawsze
posprz
ą
tał
ą
. Nigdy nie przekraczała limitu dwóch szklanek wina.
Czułem si
ę
jak wskrzeszony Łazarz.
W ci
ą
gu nast
ę
pnych dwóch tygodni Osborne przyszedł trzy razy. Lisa spotykała
si
ę
z nim w domu Kluge'a i przekazywała mu wszystko, czego si
ę
dowiedziała. Zrobiła
si
ę
z tego wcale poka
ź
na lista.
- Kluge zrobił sobie raz konto w nowojorskim banku na trzy biliony dolarów -
powiedziała mi po jednej z wizyt porucznika. - S
ą
dz
ę
,
ż
e po prostu chciał sprawdzi
ć
,
czy mu si
ę
to uda. Utrzymał je przez jeden dzie
ń
, podj
ą
ł odsetki i przekazał je
do banku na Bahamach, po czym skasował kapitał. Który zreszt
ą
nigdy nie istniał.
W zamian za to Osborne poinformował j
ą
o nowych ustaleniach w sprawie morderstwa
- których zreszt
ą
nie było - oraz o statusie maj
ą
tkowym Kluge'a, znajduj
ą
cym si
ę
w stanie chaosu. Ró
ż
ne agencje wysyłały swych ludzi, aby obejrzeli działk
ę
i dom.
Pojawili si
ę
agenci FBI, którzy chcieli przej
ąć
ś
ledztwo. Lisa, rozmawiaj
ą
c o
komputerach, miała zdolno
ś
c zamydlania ludziom oczu. Robiła to najpierw
wyja
ś
niaj
ą
c dokładnie, co robi, za pomoc
ą
terminów tak zawiłych,
ż
e nikt nie mógł
jej zrozumie
ć
. Czasem to wystarczało. Je
ś
li nie, kto
ś
zaczynał si
ę
upiera
ć
,
zsiadała po prostu ze swego stołka i pozwalała mu samemu spróbowa
ć
sił z maszyneri
ą
Kluge'a. Dawała mu patrze
ć
z przera
ż
eniem na ekran, na którym nie wiadomo sk
ą
d
pojawiały si
ę
smoki i po
ż
erały wszystkie dane z dysku, po czym wypisywały słowa
"Głupi wariat!".
- Ja ich oszukuj
ę
- przyznała mi si
ę
. - Daj
ę
im to, co wiem,
ż
e wprowadz
ą
, bo
sama ju
ż
to wprowadzałam. Straciłam ju
ż
około czterdziestu procent danych, które
zmagazynował Kluge. Ale inni trac
ą
sto procent. Szkoda,
ż
e nie widzisz ich min,
kiedy Kluge rzuca bomb
ę
logiczn
ą
w ich dzieło. Ten drugi facet cisn
ą
ł przez cały
pokój drukark
ą
za trzy tysi
ą
ce. Potem usiłował mnie przekupi
ć
,
ż
ebym nic nie mówiła.
Kiedy
ś
jaki
ś
urz
ą
d federalny przysłał eksperta ze Stanfordu, który, jak
wygl
ą
dało, gotów był zniszczy
ć
wszystko, co mu pod r
ę
k
ę
popadło, szczerze
przekonany,
ż
e w ko
ń
cu musi si
ę
to wszystko jako
ś
poukłada
ć
. Lisa pokazała mu, w
jaki sposób Kluge dobrał si
ę
do głównego komputera władz podatkowych w
Waszyngtonie, ale nie pofatygowała si
ę
, by go poinformowa
ć
, jak si
ę
z niego
wydosta
ć
. Facet uwikłał si
ę
w jaki
ś
program wartowniczy. Podczas jego batalii
zacz
ę
ło wygl
ą
da
ć
na to,
ż
e skasował wszystkie dane podatkowe od litery S do W. Lisa
utrzymywała go w tym przekonaniu przez pół godziny.
- My
ś
lałam,
ż
e dostanie ataku serca - mówiła do mnie potem. - Cała krew odpłyn
ę
ła
mu z twarzy; nie był w stanie nawet si
ę
odezwa
ć
. Pokazałam mu wi
ę
c, gdzie - jak
zwykle przytomnie - załatwiłam zapis tych danych, powiedziałam mu, jak ma je
wprowadzi
ć
tam, gdzie je znalazł, i jak uspokoi
ć
wartownika. Tak st
ą
d potem uciekał,
ż
e mało nóg nie pogubił. Wkrótce zapewne zda sobie spraw
ę
,
ż
e po prostu nie mo
ż
na
zniszczy
ć
tylu informacji inaczej jak dynamitem, ze wzgl
ę
du na zabezpieczenia i
przepustowo
ś
c systemu. Ale nie s
ą
dze,
ż
eby tu wrócił.
- Opowiadasz o tym jak o barzdo wymy
ś
lnej grze wideo powiedziałem.
- Bo i jest to gra na swój sposób. Ale najbardziej przpomina Labirynt
Ś
mierci
- niesko
ń
czony ci
ą
g zamkni
ę
tych komnat, gdzie po drugiej stronie drzwi czyha
niebezpiecze
ń
stwo. Nie wa
ż
ysz si
ę
i
ś
c nim krok po kroku. Robisz naraz jedn
ą
setn
ą
kroku. Twoje pytania brzmi
ą
mniej wi
ę
cej tak: "To absolutnie nie jest pytanie, ale
gdyby przyszło mi do głowa zada
ć
pytanie - czego wcale nie mam zamiaru robi
ć
- na
temat tego, co by si
ę
stało, gdybym spojrzał na te drzwi, a ja ich wcale nie dotykam,
nawet nie jestem w s
ą
siedniej komnacie - to co, twoim zdaniem, ty mógłby
ś
zrobi
ć
?"
I wtedy program prze
ż
uwa to, co powiedziałe
ś
, rozwa
ż
a, czy spełniłe
ś
ju
ż
warunki,
by trzasn
ąć
ci
ę
wielkim tortem w buzi
ę
, i wtedy albo rzuca tym tortem, albo
przyznaje,
ż
e w takim przypadku mógłby przej
ść
z etapu A na etap A-prim. I wtedy
mówisz: "No wi
ę
c, mo
ż
e ja wła
ś
nie patrz
ę
na te drzwi". A czasem program odpowiada:
"Podgl
ą
dałe
ś
, podgl
ą
dałe
ś
, ty wredny oszuka
ń
cu!" i zaczyna si
ę
rozróba.
Brzmi to mo
ż
e bardzo głupio, ale jest to wersja najbardziej zbli
ż
ona do
wyja
ś
nienia, które mogła da
ć
mi Lisa na temat tego, co robi.
- Czy mówisz policji o wszystkim, Lisa? - spytałem.
- No nie, nie o wszystkim. Nie wspomniałam o tych czterech centach.
Czterech centach? O mój Bo
ż
e.
- Lisa, ja tego nie chciałem, nie prosiłem o to,
ż
ałuj
ę
,
ż
e w ogóle...
- Uspokój si
ę
, Jankesie. Wszystko b
ę
dzie dobrze.
- On to wszystko zapisywał, prawda?
- Wła
ś
nie nad tym głównie
ś
l
ę
cz
ę
. Nad rozszyfrowaniem jego zapisów.
- Od kiedy o tym wiesz?
- O siedmiuset tysi
ą
cach dolarów? To był pierwszy dysk, który udało mi si
ę
złama
ć
.
- Chc
ę
odda
ć
te pieni
ą
dze.
Zastanowiła si
ę
nad tym, po czym potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
.
- Victor, pozbycie si
ę
ich byłoby bardziej niebezpieczne ni
ż
zatrzymanie. Na
pocz
ą
tku były to pieni
ą
dze zmy
ś
lone. Ale teraz maj
ą
swoj
ą
histori
ę
. Urz
ą
d podatkowy
s
ą
dzi,
ż
e wie, sk
ą
d one pochodz
ą
. Został uiszcziny od nich podatek. Stan Delaware
jest przekonany,
ż
e wypłaciła je legalnie zarejstrowana korporacja. Firmie
adwokackiej z Illinois zapłacono za załatwienie tego. Twój bank dopisuje ci odsetki
od tej sumy. Nie twierdz
ę
,
ż
e nie mo
ż
na si
ę
cofn
ąć
i wymaza
ć
tego wszystkiego, ale
nawet nie chce mi si
ę
próbowa
ć
. Jestem dobra, ale nie mam precyzji Kluge'a.
- Jak on to umiał wszystko zrobi
ć
? Twierdzisz,
ż
e to zmy
ś
lone pieni
ą
dze. Nie
wiedziałem,
ż
e tak funkcjonuj
ą
pieni
ą
dze. Czy on mógł je wzi
ąć
tak z powietrza?
Lisa poklepała konsol
ę
i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do mnie.
- To s
ą
pieni
ą
dze, Jankesie - powiedziała, a oczy jej zabłysły.
W nocy pracowała przy
ś
wiecy,
ż
eby mi nie przeszkadza
ć
. Jak si
ę
okazało, od tego
zacz
ę
ły si
ę
moje kłopoty. Lisa stukała na klawiaturze po omacku, a
ś
wieca była jej
potrzebna tylko do szukania programów.
W taki wi
ę
c sposób zasypiałem co noc, spogl
ą
daj
ą
c na jej smukłe ciało sk
ą
pane
w blasku
ś
wiecy. Zawsze przypominało mi to kaczan pieczonej kukurydzy ociekaj
ą
cy
roztopionym nasłem. Złociste
ś
wiatło na złocistej skórze.
Powiedziała o sobie: brzydka. Chuda. To prawda,
ż
e była szczupła. Widziałem jej
wystaj
ą
ce
ż
ebra, gdy siedziała nienaturalnie wyprostowana, z wci
ą
gni
ę
tym brzuchem,
z uniesionym podbródkiem. Pracował
ą
teraz nago, w pozycji lotosu. Przez dłu
ż
szy
czas nie poruszała si
ę
, r
ę
ce spoczywały na jej udach; po chwili wysuwała je, jakby
chciała uderzy
ć
w klawisze. Ale jej dotyk był lekki, prawie bezgło
ś
ny. Bardziej
przypominało to jog
ę
ni
ż
programowanie. Mówiła,
ż
e wprowadza si
ę
w stan medytacji,
gdy chce osi
ą
gn
ąć
najlepsze wyniki.
Oczekiwałem po jej ciele ko
ś
cistej kanciasto
ś
ci, ostro
ś
ci łokci i kolan. Wcale
taka nie była. Zgadywałem,
ż
e wa
ż
y chyba z pi
ęć
kilo za mało, ale nie wyobra
ż
ałem
sobie, gdzie ich mogło brakowa
ć
. Ciało jej było miekkie i zaokr
ą
glone, a pod spodem
mocne.
Nikt nie nazwałby jej twarza urocz
ą
. Niewielu nawet posun
ę
ło by si
ę
do tego,
by uzna
ć
j
ą
za ładn
ą
. My
ś
l
ę
,
ż
e to przez te klamerki. Przywodziły wzrok do siebie
i zatrzymywały go, zwracaj
ą
c uwag
ę
na ten paskudny nieporz
ą
dek w z
ę
bach.
Skór
ę
jednak miała cudown
ą
. Były na niej blizny. Nie tak wiele, jak si
ę
spodziewałem. Wygl
ą
dało na to,
ż
e rany zagoiły si
ę
łatwo i bez komplikacji.
Pomy
ś
lałem,
ż
e jest pi
ę
kna.
Wła
ś
nie zako
ń
czyłem mój conocny przegl
ą
d jej ciała, gdy wzrok mój przyci
ą
gn
ą
ł
płomyk
ś
wiecy. Spojrzałem na niego; potem usiłowałem odwróci oczy.
Ś
wiecom czasem si
ę
to zdarza. Nie wiem dlaczego. W nieruchomym powietrzu, gdy
płomie
ń
jest całkowicie pionowy, zaczyna migota
ć
. Rozbłyska, po czym kuli si
ę
, w
gór
ę
i w dół, w gór
ę
i w dół, ja
ś
niej i ja
ś
niej w regularnym rytmie, dwa lub trzy
razy na sekund
ę
...
...próbowałem krzykn
ąć
do niej, powiedzie
ć
,
ż
eby płomie
ń
tak nie migotał, ale
ju
ż
nie mogłem wydoby
ć
ani słowa...
...mogłem tylko dysze
ć
i spróbowałem raz jeszcze, jak mogłem najsilniej,
spróbowałem krzykn
ąć
, wrzasn
ąć
, powiedzie
ć
jej,
ż
eby si
ę
nie martwiła, i poczułem
narastaj
ą
ce mdło
ś
ci...
Czułem smak krwi. Spróbowałem wzi
ąć
oddech; nie poczułem ani zapachu wymiotów,
ani moczu, ani kału.
ś
yrandol w górze był zapalony.
Lisa pochylała si
ę
nade mn
ą
na r
ę
kach i kolanach; twarz jej była bardzo blisko
mojej. Na czoło spadła mi łza. Le
ż
ałem na plecach na dywanie.
- Victor, słyszysz mnie?
Skin
ą
łem głow
ą
. W ustach miałem ły
ż
eczk
ę
. Wyplułem j
ą
.
- Co si
ę
stało? Czujesz si
ę
ju
ż
dobrze? Znowu skin
ą
łem głow
ą
i spróbowałem co
ś
powiedzie
ć
.
- Le
ż
spokojnie. Karetka ju
ż
jedzie.
- Nie. Nie trzeba.
- W ka
ż
dym razie ju
ż
jedzie. Le
ż
tylko spokojnie i...
- Pomó
ż
mi wsta
ć
.
- Jeszcze nie. Jeste
ś
za słaby.
Miała słuszno
ść
. Spróbowałem usi
ąść
i szybko opadłem na plecy. Przez chwil
ę
oddychałem gł
ę
boko. Potem rozległ si
ę
dzwonek.
Lisa wstała i ruszyła w stron
ę
drzwi. Ledwie udało mi si
ę
schwyci
ć
j
ą
r
ę
k
ą
za
kostk
ę
nogi. I ju
ż
schylała si
ę
nade mn
ą
, z oczyma otwrtymi tak szeroko jak si
ę
tylko dało.
- Co si
ę
stało? Znowu
ź
le?
- Włó
ż
co
ś
- powiedziałem. Spojrzała na siebie, zaskoczona.
- Och. Racja.
Lisa pozbyła si
ę
karetki. Gdy zrobiła kaw
ę
i usiedli
ś
my przy stole kuchennym,
była ju
ż
znacznie spokojniejsza. Zegar wskazywał godzin
ę
pierwsz
ą
; nadal czułem
si
ę
jeszcze troch
ę
rozchwiany. Ale tym razem nie było tak
ź
le.
Poszedłem do łazienki i wyj
ą
łem butelk
ę
z Dilantin
ą
, któr
ą
schowałem, kiedy Lisa
si
ę
do mnie sprowadziła. Pokazałem jej,
ż
e bior
ę
tabletk
ę
.
- Zapomniałem tego dzisiaj zrobi
ć
- powiedziałem do niej.
- To dlatego,
ż
e je schowałe
ś
. Post
ą
piłe
ś
głupio.
- Wiem. - Zdaje si
ę
,
ż
e mogłem co
ś
jeszcze do tego doda
ć
, czego nie zrobiłem.
Nie było mi przyjemnie widzie
ć
j
ą
ura
ż
on
ą
. Ale ura
ż
ona była dlatego,
ż
e nie broniłem
si
ę
przed jej atakiem, tylko
ż
e obrona byłaby dla mnie zadaniem zbyt wyczerpuj
ą
cym
po napadzie padaczki.
- Mo
ż
esz si
ę
wyprowadzi
ć
, je
ś
li chcesz - powiedziałem. Byłem rozdra
ż
niony.
Ona te
ż
. Si
ę
gn
ę
ła ponad blatem i potrz
ą
sn
ę
ła mnie za ramiona. Patrzyła na mnie
w
ś
ciekłym wzrokiem.
- Długo nie wytrzymam takiej pieprzni
ę
tej gadki - odezwała si
ę
, a ja skin
ą
łem
głow
ą
i zacz
ą
łem płaka
ć
.
Pozwoliła mi wypłaka
ć
si
ę
do ko
ń
ca. S
ą
dze,
ż
e było to najlepsze wyj
ś
cie. Mogła
mnie pociesza
ć
, ale ja sam to umiem.
- Kiedy to si
ę
zacz
ę
ło? - spytała w ko
ń
cu. - Czy dlatego zamkn
ą
łe
ś
si
ę
w domu
na trzydzie
ś
ci lat?
Wzruszyłem ramionami. - Chyba cz
ęś
ciowo tak. Kiedy wróciłem, zrobili mi
operacj
ę
, ale to tylko pogorszyło spraw
ę
.
- No, dobrze. Jestem w
ś
ciekła na ciebie, bo nic mi o tym mie mówiłe
ś
, wi
ę
c nie
wiedziałam ci robi
ć
. Chc
ę
tu zosta
ć
, ale musisz mi powiedzie
ć
, co si
ę
w takich
przypadkach robi. Wtedy nie b
ę
d
ę
w
ś
ciekła.
Mogłem wtedy wszystko zepsu
ć
. Sam si
ę
sobie dziwi
ę
,
ż
e tego nie zrobiłem. Przez
tyle lat wypracowałem sobie bardzo dobre metody do takich rzeczy. Ale powstrzymałem
si
ę
, kiedy zobaczyłem jej twarz. Naprawd
ę
chciała zosta
ć
. Nie wiedziałem dlaczego,
ale to mi wystarczało.
- Ły
ż
eczka była bł
ę
dem - powiedziałem. - Je
ś
li jest czas i je
ś
li mo
ż
esz to zrobi
ć
bez zagro
ż
enia dla palców, mo
ż
na wepchn
ąć
do ust kawałek materiału. Prze
ś
cieradła
czy czego
ś
. Ale nic twardego. - Przesun
ą
łem j
ę
zykiem po jamie ustnej. - Chyba
złamałem z
ą
b.
- Nale
ż
ało ci si
ę
- powiedział
ą
. Spojrzałem na ni
ą
, u
ś
miechn
ą
łem si
ę
i od razu
roze
ś
mieli
ś
my si
ę
oboje. Obeszła stół i pocałowała mnie, a potem usiadła mi na
kolanach.
- Najwi
ę
kszym niebezpiecze
ń
stwem jest uduszenie. W pierwszej fazie ataku
sztywniej
ą
wszystkie mi
ęś
nie. To nie trwa długo. Potem mi
ęś
nie zaczynaj
ą
si
ę
bezwładnie zwiera
ć
i rozpr
ęż
a
ć
. Z wielk
ą
sił
ą
.
- Wiem. Widziałam i usiłował
ą
m ci
ę
przytrzyma
ć
.
- Nie rób tego. Połó
ż
mnie na boku. Sta
ń
z tyłu i uwa
ż
aj na wymachy ramion. Włó
ż
mi pod głow
ę
poduszk
ę
, je
ś
li ci si
ę
uda. Trzymaj z dala ode mnie wszystko, o co
mógłbym si
ę
uderzy
ć
lub zrani
ć
. - Spojrzałem jej prosto w oczy. - Chciałbym
podkre
ś
li
ć
jedn
ą
rzecz. Tylko spróbuj zrobi
ć
to wszystko. Je
ś
li moje ruchy stan
ą
si
ę
zbyt gwałtowne, lepiej b
ę
dzie, je
ś
li staniesz z dala. Lepiej dla nas obojga.
Je
ś
li ci
ę
uderz
ę
i stracisz przytomno
ść
, nie b
ę
dziesz mogła mi pomóc, gdy zaczn
ę
si
ę
dusi
ć
w wymiotach.
Nadal patrzyłem jej w oczy. Musiała wyczyta
ć
, co było w moich my
ś
lach, bowiem
u
ś
miechn
ę
ła si
ę
lekko.
- Wiesz co, Jankesie? Ja nie p
ę
kam. Znaczy, kapujesz, jak si
ę
obcina takie co
ś
i rzyga
ć
si
ę
człowiekowi chce, to co mo
ż
e mu do łba strzeli
ć
, jak nie...
- ...zakneblowa
ć
mnie ły
ż
eczk
ą
, wiem. Dobrze, w porz
ą
dku, rozumiem,
ż
e
zachowałem si
ę
głupio. I o to chodzi. Mogłem przecie
ż
odgry
źć
sobie j
ę
zyk alba
wewn
ę
trzn
ą
stron
ę
policzka. Nie przejmuj si
ę
. Jeszcze jedno.
Czekała, a ja zastanawiałem si
ę
, ile jej powiedzie
ć
. Wiele nie mogła poradzi
ć
,
ale gdybym przy niej umarł, nie chciałem,
ż
eby my
ś
lała,
ż
e to jej wina.
- Czasen trzeba mnie zawie
źć
do szpitala. Czasem jedmak atak nast
ę
puje po drugim.
Je
ś
li to trwa zbyt długo, nie oddycham i mój mózg mo
ż
e umrze
ć
z niedotlenienia.
- Na to trzeba zaledwie pi
ę
ciu minut - powiedziała przera
ż
ona.
- Wiem. Stanowi ti problem tylko wtedy, gdybym zacz
ą
ł miewa
ć
ataki cz
ę
sto, wi
ę
c
zd
ąż
ymy si
ę
jeszcze do tego przygotowa
ć
. Ale je
ś
li zdarzy si
ę
,
ż
e jaki
ś
atak si
ę
nie sko
ń
czy, a drugi zacznie depta
ć
mu po pi
ę
tach, albo je
ś
li nie b
ę
dziesz mogła
wykry
ć
oddechu przez trzy czy cztery minuty, lepiej zadzwo
ń
po karetk
ę
.
- Trzy czy cztery minuty? Zanim si
ę
tu zjawi
ą
, b
ę
dziesz martwy.
- Mam do wyboru: albo to, albo
ż
ycie w szpitalu. Nie cierpi
ę
szpitali.
- Ja te
ż
nie.
Nast
ę
pnego dnia namówiła mnie na jazd
ę
jej Ferrari. Bałem si
ę
tej podró
ż
y;
zastanawiałem si
ę
, czy nie zacznie szale
ć
. Ale je
ś
li Lisia mo
ż
na było cokolwiek
zarzuci
ć
, to tylko to,
ż
e jechał
ą
za wolno. Jad
ą
cy z tyłu cz
ę
sto na nas tr
ą
bili.
Z tego, z jak przesadn
ą
uwag
ą
wykonywała ka
ż
dy ruch, mogłem wywnioskowa
ć
,
ż
e nie
ma zbyt wielkiego do
ś
wiadczenia.
- Szkoda chyba dla mnie tego Ferrari - przyznała w którym
ś
momencie. - Nigdy
nie jad
ę
szybciej ni
ż
dziewi
ęć
dzisi
ą
tk
ą
.
Udali
ś
my si
ę
do sklepu wn
ę
trzarskiego na Beverly Hills, gdzie Lisa kupiła za
zbójeck
ą
cen
ę
lamp
ę
biurow
ą
o niskiej mocy.
Nie mogłem zasn
ąć
tej nocy. Chyba bałem si
ę
kolejnego ataku, aczkolwiek nie było
obawy,
ż
e nowa lampa Lisy mo
ż
e go wywoła
ć
tak jak
ś
wieca.
Ciekawa sprawa jest z tymi atakami. Kiedy miałem je po raz pierwszy, nazywano
je drgawkami. Potem stopniowo zacz
ę
to o nich mówi
ć
jako o atakach, za
ś
słowo
"drgawki" nabrało charakteru cokolwiek niesmacznego.
Chyba jest to oznaka starzenia si
ę
, gdy czujesz, jak zmienia si
ę
j
ę
zyk.
Były całe masy nowych słów. Wiele z nich dotyczyło rzeczy, które nie istniały,
kiedy dorastałem. Na przykład program. Dla mnie wyraz ten oznaczał porz
ą
dek audycji
radiowych.
- Co ci
ę
napadło, Lisa,
ż
e wzi
ę
ła
ś
si
ę
za komputery? - spytałem j
ą
.
- W nich le
ż
y pot
ę
ga, Jankesie. - Uniosłem wzrok. Lisa była obrócona do mnie
twarz
ą
.
- Czy wszystkiego nauczyła
ś
si
ę
tutaj?
- Miałam pewne pocz
ą
tki. Nie mówiłam ci o kapitanie, prawda?
- Chyba nie.
- On był dziwny. Wiedziałam o tym. Był Amerykaninem i zainteresował si
ę
mn
ą
.
Wynaj
ą
ł mi ładne mieszkanie w Sajgonie. I posłał mnie do szkoły.
Przygl
ą
dała mi si
ę
, czekaj
ą
c na moj
ą
reakcj
ę
. Ale ja nie zareagowałem.
- Na pewno był pedofilem i chyba ze skołonno
ś
ciami homoseksualnymi, skoro ja
tak przypominałam chudego chłopaka.
Znowu to wyczekiwanie. Tym razem u
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
- Był dla mnie dobry. Nauczyłam si
ę
dobrze czyta
ć
. Od tego etapu wszystko jest
mo
ż
liwe.
- Wła
ś
ciwie nie pytałem ci
ę
o tego kapitana. Chodziło mi o to, dlaczego
zainteresowała
ś
si
ę
komputerami.
- To prawda. O to pytałe
ś
.
- Czy to dla pieni
ę
dzy?
- Na pocz
ą
tku tak. Ale to jest przyszło
ść
, Victor.
- Sam Pan Bóg wie,
ż
e czytałem o tym wiele razy.
- Bo to prawda. To ju
ż
si
ę
stało. To pot
ę
ga, je
ś
li kto
ś
wie, jak tego u
ż
ywa
ć
.
Widziałe
ś
, co Kluge mógł zrobi
ć
. Mo
ż
na na tym zrobi
ć
wielkie pieni
ą
dze. I nie mam
na my
ś
li zarobi
ć
, ale zrobi
ć
, tak jakby kto
ś
je sobie wydrukował. Pami
ę
tasz, jak
Osborne mówił,
ż
e dom Kluge'a nigdy nie istniał? Czy zastanowiłe
ś
si
ę
, co to znaczy?
- To,
ż
e wytarł go ze wszystkich banków pami
ę
ci.
- To był pierwszy krok. Ale przecie
ż
ta działka istniała w tutejszych ksi
ę
gach
wieczystych, jak my
ś
lisz? W tym kraju jeszcze nie całkiem zarzucono rejestry
sporz
ą
dzane na papierze.
- Tak wi
ę
c tutejsze władze maj
ą
wpis o tam domu.
- Nie. Odpowiednia stronica została wydarta.
- Nie rozumiem. Kluge nigdy nie wychodził z domu.
- Sposób stary jak
ś
wiat, przyjacielu. Kluge przejrzał rejestr policyjny, a
ż
znalazł człowieka, którego wszyscy nazywaj
ą
Sammym. Posłał mu czek na tysi
ą
c
dolarów, a wraz z nim list, w którym napisał,
ż
e Sammy mo
ż
e zarobi
ć
dwa razy tyle,
je
ś
li uda si
ę
do biura notarialnego. Sammy nie dał si
ę
na to wzi
ąć
, podobnie jak
McGee czy Molly Unger. Ale Mały Billy Phipps dał si
ę
namówi
ć
i dostał potem czek,
jak zapowiadał list; od tego czasu on i Kluge utrzymywali przez wiele lat swoist
ą
spółk
ę
. Mały Billy je
ź
dzi teraz nowym Cadillakiem i nie ma najmniejszego poj
ę
cia,
kim był Kluge i gdzie mieszkał. Kluge nie troszczył si
ę
o to, ile wydaje. Pieni
ą
dze
brał po prostu z powietrza.
Zastanowiłem si
ę
nad tym chwil
ę
. Chyba to prawda,
ż
e jak si
ę
ma do
ść
pieni
ę
dzy,
to mo
ż
na wszystko, a Kluge miał całe złoto
ś
wiata.
- Czy powiedziała
ś
Osborne'owi o Małym Billym?
- Skasowałam ten dysk, podobnie jak ten z twoimi siedmiuset tysi
ą
cami. Nigdy
nie wiadomo, kiedy mo
ż
e si
ę
przyda
ć
kto
ś
taki, jak Mały Billy.
- Nie boisz si
ę
kłopotów z tego powodu?
-
ś
ycie to ryzyko, Victor. Najlepsze kawałki zatrzymuj
ę
dla siebie. Nie dlatego,
ż
e mam zamiar ich u
ż
y
ć
, ale dlatego,
ż
e je
ś
li kiedy
ś
potrzebowałbym ich i nie miała,
czułbym si
ę
strasznie głupio.
Przekrzywiła głow
ę
i zmru
ż
yła oczy, które dzi
ę
ki temu praktycznie znikły.
- Powiedz mi co
ś
, Jankesie. Kluge wybrał ci
ę
spo
ś
ród wszystkich s
ą
siadów, bo
przez trzydzie
ś
ci lat byłe
ś
grzecznym harcerzykiem. Jaka jest twoja reakcja na to,
co robi
ę
?
- Jeste
ś
rado
ś
nie amoralna, udało ci si
ę
prze
ż
y
ć
piekło, a przy tym jeste
ś
zasadniczo porz
ą
dna.
ś
al mi ka
ż
dego, kto wszedłby ci w drog
ę
.
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
, wyprostowała i wstała.
- "Rado
ś
nie amoralna". Podoba mi si
ę
to. - Usiadł
ą
obok mnie wzbudzaj
ą
c wielkie
kołysanie w łó
ż
ku. - Chcesz si
ę
znowu troch
ę
poamoralni
ć
?
- Za chwil
ę
. - Zacz
ę
ła naciera
ć
moj
ą
pier
ś
. - A wi
ę
c trafiła
ś
do komputerów,
bo to trend przyszło
ś
ci. Czy nigdy one ciebie nie niepokoj
ą
?... No nie wiem, mo
ż
e
to zabrzmi staro
ś
wiecko ... ale czy my
ś
lisz,
ż
e one mog
ą
przej
ąć
kontrol
ę
nad
ś
wiatem?
- Ka
ż
dy tak my
ś
li, dopóki sam si
ę
do tego nie we
ź
mie - powiedział
ą
. - Musisz
zda
ć
sobie spraw
ę
z tego, jakie one s
ą
głupie. Bez oprogramowania nie nadaj
ą
si
ę
dosłownie do niczego. Natomiast ja wierz
ę
w to,
ż
e ludzie, którzy paraj
ą
si
ę
komputerami, przejm
ą
kontrol
ę
. Ju
ż
to si
ę
st
ą
ło. Dlatego te
ż
zajmuj
ę
si
ę
nimi.
- Chyba nie o to mi chodziło. Mo
ż
e nie umiem tego wyrazi
ć
.
Zachmirzyła si
ę
. - Kluge w co
ś
wdepn
ą
ł. Podsłuchiwał laboratoria pracuj
ą
ce nad
sztuczn
ą
inteligencj
ą
, a poza tym czytał wiele o badaniach neurologicznych. My
ś
l
ę
,
ż
e próbował znale
źć
wspólny w
ą
tek.
- Mi
ę
dzy ludzkim mózgiem i komputerem?
- Nie całkiem. My
ś
lał o komputerach i neuronach. Komórkach mózgu. - Pokazała
na swój komputer. - Ta maszyna, a tak
ż
e ka
ż
dy inny komputer znajduje si
ę
o całe
lata
ś
wietlne od tego, by dorówna
ć
mózgowi ludzkiemu. Nie potrafi generalizowa
ć
,
wnioskowa
ć
, kategoryzowa
ć
czy tworzy
ć
wynalazki. Z dobrym programem mo
ż
e pozornie
wykonywa
ć
niektóre te czynno
ś
ci, ale to złudzenie.
Jest taki stary problem: co by si
ę
stało, gdyby
ś
my w ko
ń
cu zbudowali komputer
zawieraj
ą
cy tyle tranzystorów, co mózg ludzki ma neuronów. Czy powstałaby w ten
sposób
ś
wiadomo
ść
? Moim zdaniem to bzdura. Tranzystor nie jest neuronem, a
kwintylion tranzystorów nie osi
ą
gnie wi
ę
cej ni
ż
tuzin.
Tak wi
ę
c Kluge - który, jak si
ę
zdaje, podobnie uwa
ż
ał zacz
ą
ł szuka
ć
mo
ż
liwych
podobie
ń
stw mi
ę
dzy neuronem i o
ś
miobitowym komputerem. Po to zebrał w domu te
wszystkie ogólnie dost
ę
pne graty, te Trash-80, te Atari, te Texas Instruments, te
Sinclairy, na lito
ść
bosk
ą
. Sam był przyzwyczajony do znacznie pot
ęż
niejszych
urz
ą
dze
ń
. Te domowe systemy połykał jak cukierki.
- I co ustalił?
- Wygl
ą
da na to,
ż
e nic. Model o
ś
miobitowy jest bardziej zło
ż
ony ni
ż
neuron,
a
ż
aden komputer nie jest w tej samej galaktyce, co mózg organiczny. Ale widzisz,
słowa s
ą
tu nieprecyzyjne. Powiedziałam,
ż
e Atari jest bardziej zło
ż
ony ni
ż
neuron,
ale wła
ś
ciwie trudno je porównywa
ć
. To tak, jakby konfrontowa
ć
kierunek z
odległo
ś
ci
ą
albo kolor z mas
ą
. Nie te same jednostki. Z wyj
ą
tkiem jednego
podobie
ń
stwa.
- Co to takiego?
- Poł
ą
czenia. I znowu jest to ró
ż
nica, ale poj
ę
cie sieci jest to samo. Neuron
jest poł
ą
czony z wieloma innymi. S
ą
ich biliony, a sposób, w jaki przechodzi przez
nie rozkaz, determinuje to, czym naprawd
ę
jeste
ś
my i co my
ś
limy, i co pami
ę
tamy.
A za pomoc
ą
tego komputera mog
ę
dotrze
ć
do miliona innych. W zasadzie sie
ć
taka
jest wi
ę
ksza od mózgu ludzkiego, bowiem zawarta w niej informacja przekracza
mo
ż
liwo
ś
ci przyswojenia przez ludzko
ść
w ci
ą
gu miliona lat. Si
ę
ga ona od Pioniera
10, który znajduje si
ę
poza orbit
ą
Plutona, a
ż
do ka
ż
dego pomieszczenia, w którym
zainstalowany jest telefon. Za pomoc
ą
tego komputera mo
ż
esz otrzyma
ć
tony danych,
które zebrano, ale nikt nawet nie ma czasu, by na nie spojrze
ć
.
Tym wła
ś
nie interesoował si
ę
Kluge. Ten stary pomysł "masy krytycznej
komputera", maszyny licz
ą
cej, która zyskuje
ś
wiadomo
ść
, ale z nowego punktu
widzenia. Mo
ż
e rozwi
ą
zanie le
ż
ało nie w wielko
ś
ci komputera, ale w liczbie
systemów. Kiedy
ś
były ich tysi
ą
ce. Teraz s
ą
miliony. Wstawiaj
ą
je do samochodów.
Do zegarków na r
ę
k
ę
. W ka
ż
dym domu jest kilka, pocz
ą
wszy od wył
ą
cznika czasowego
w kuchni mikrofalowej a
ż
do gry telewizyjnej czy domowego terminalu. Kluge próbował
ustali
ć
, czy w ten sposób udałoby si
ę
osi
ą
gn
ąć
mas
ę
krytyczn
ą
.
- I od jakiego wniosku doszedł?
- Nie wiem. Dopiero zaczynał. - Spojrzała w dół na mnie. - Ale wiesz co, Jankesie?
Zdaje si
ę
,
ż
e ty osi
ą
gn
ą
łe
ś
mas
ę
krytyczn
ą
, kiedy ja nie patrzyłam.
- Chyba masz racj
ę
. - Wyci
ą
gn
ą
lem do niej ramiona.
Lisa lubiła si
ę
przytula
ć
. Na pocz
ą
tku ja nie bardzo, po pi
ęć
dziesi
ę
ciu latach,
w czasie których zawsze spałem sam. Ale bardzo szybko spodobało mi si
ę
.
I wła
ś
nie w takiej sytuacji podj
ę
li
ś
my na nowo nasz
ą
przerwan
ą
rozmow
ę
. Po prostu
le
ż
eli
ś
my, trzymaj
ą
c si
ę
nawzajem w ramionach, i rozmawiali
ś
my o ró
ż
nych sprawach.
Nikt jeszcze nie mówił nic o miło
ś
ci, ale ja wiedziałem,
ż
e j
ą
kocham. Nie miałem
poj
ę
cia, co z tym pocz
ąć
, ale co
ś
na pewno si
ę
wymy
ś
li.
- Masa krytyczna - odezwałem si
ę
. Potarła mnie nosem w szyj
ę
i ziewn
ę
ła.
- Co masz na my
ś
li?
- Jaka by ona miała by
ć
? Wydaje si
ę
,
ż
e miałaby olbrzymi
ą
inteligencj
ę
. Taka
szybka, taka wszechwiedz
ą
ca. Jak Bóg.
- Mo
ż
liwe.
- Czy nie... panowałaby nad naszym
ż
yciem? Chyba zadaj
ę
to samo pytanie, od
którego zacz
ą
łem. Czy kontrolowałaby
ś
wiat?
Zama
ś
liła si
ę
na dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
.
- Zastanawiałam si
ę
, czy miałaby co kontrolowa
ć
. To znaczy, po co by jej to było?
Jak mogliby
ś
my doj
ś
c do tego, czego ona chce? Czy na przykład chciałaby,
ż
eby
oddawano jej cze
ść
? W
ą
tpie. Czy chciałaby "zracjonalizowa
ć
ludzkie zachowanie, by
wyeliminowa
ć
wszelkie emocje", jak zapewne jaki
ś
komputer z filmu sf z lat
pi
ęć
dzisi
ą
tych powiedział do znajduj
ą
cej si
ę
w opałach pi
ę
knej heroiny?
Mo
ż
na mówi
ć
o
ś
wiadomo
ś
ci, ale co to słowo wła
ś
ciwie znaczy? Ameba musi mie
ć
ś
wiadomo
ś
c. Maj
ą
j
ą
zapewne ro
ś
liny. W jednym neuronie mo
ż
e by
ć
jaki
ś
stopie
ń
ś
wiadomo
ś
ci. Nawet w układzie scalonym. Nie wiemy nawet, czym jest nasza własna
ś
wiadomo
ść
. Nigdy nie umieli
ś
my na
ś
wietli
ć
tego do ko
ń
ca, przeanalizowa
ć
,
zrozumie
ć
, sk
ą
d pochodzi i dok
ą
d idzie, kiedy umieramy.Stosowanie ludzkich
warto
ś
ci do czego
ś
takiego, jak owa hipotetyczna
ś
wiadomo
ść
sieci komputerowej,
byłoby bardzo głupie. Nie widz
ę
ż
adnej mo
ż
liwo
ś
ci interakcji mi
ę
dzy ni
ą
a
ś
wia-
domo
ś
ci
ą
ludzk
ą
. Ona mo
ż
e nawet nas nie zauwa
ż
a
ć
, tak jak my nie zauwa
ż
amy komórek
w naszym ciele albo neutrin przebiegaj
ą
cych przez nas, albo wibracji atomów w
otaczaj
ą
cym nas powietrzu.
I doszło do tego,
ż
e musiała mi wyja
ś
ni
ć
, co to takiego neutrino. Jedna rzecz,
któr
ą
zawsze mogłem jej zapewni
ć
, to słuchacz-laik. A po tym wszystkim prawie
całkowicie zapomniałem o naszym mitycznym hiperkomputerze.
- A co si
ę
stało z twoim kapitanem? - spytałem Lis
ę
znacznie pó
ź
niej.
- Naprawd
ę
chcesz wiedzie
ć
, Jankesie? - mrukn
ę
ła sennie.
- Nie obawiam si
ę
tej informacji.
Usiadła i si
ę
gn
ę
ła po papierosy. Wiedziałem ju
ż
,
ż
e czasem paliła w chwilach
stresu. Mówiła mi,
ż
e pali po kochaniu si
ę
, ale przy mnie było to tylko raz. W
ciemno
ś
ci zamigotał płomyk zapalniczki. Słyszałem, jak wypuszcza dym.
- Wła
ś
ciwie to majorem - odezwała si
ę
. - Dostał awans. Czy chcesz wiedzie
ć
, jak
si
ę
nazywał?
- Słuchaj, Lisa, ja nie chc
ę
wiedzie
ć
nic, je
ś
li mi sama tego nie chcesz
powiedzie
ć
. Ale je
ś
li mi powiesz, to mnie interesuje tylko, czy zaj
ą
ł si
ę
tob
ą
.
- Nie o
ż
enił si
ę
ze mn
ą
, je
ś
li o to ci chodzi. Powiedział,
ż
e to zrobi, kiedy
wiedział ju
ż
,
ż
e musi wyjecha
ć
, ale odwiodłam go od tego. Mo
ż
e to najszlachetniejsza
rzecz, jak
ą
w
ż
yciu zrobiłam. A mo
ż
e najgłupsza.
To nie przypadek,
ż
e wygl
ą
dam na Japonk
ę
. Moja babk
ę
zgwałcił w 1942 roku
Japoniec z sił okupacyjnych. Babka była Chink
ą
, zamieszkał
ą
w Hanoi. Tam urodziła
si
ę
moja matka. Po Dien Bien Phu przeniosły si
ę
na południe. Moja babka umarła.
Ju
ż
je
ś
li kto
ś
był Chi
ń
czykiem, nie miał za dobrze, ale pół-Chinka i pół-Japonka
miał
ą
jeszcze gorzej. Mój ojciec był pół-Francuzem i pół-Annamit
ą
. Jeszcze jedna
parszywa kombinacja. Nigdy go nie znałam. Tak wi
ę
c stanowi
ę
histori
ę
Wietnamu w
kapsułce.
Papieros roz
ż
arzył si
ę
raz jeszcze.
- Mam twarz jednego dziadka, a wzrost innego. Oraz cycki z przemysłu chemicznego.
Chyba tylko zabrakło mi ameryka
ń
skich genów, ale o nie starałam si
ę
dla moich
dzieci.
Kiedy zbli
ż
ał si
ę
upadek Sajgonu, usiłowałam dosta
ć
si
ę
do ambasady
ameryka
ń
skiej. Nie udało si
ę
. Reszz
ę
znasz, a
ż
do chwili, gdy znalazłam si
ę
w
Tajlandii; i kiedy w ko
ń
cu Amerykanie zauwa
ż
yli mnie, okazało si
ę
,
ż
e mój major
wci
ąż
mnie szuka. Zapłacił za moj
ą
podró
ż
tutaj i zd
ąż
yłam przyjecha
ć
, by zobaczy
ć
,
jak umiera na raka. Sp
ę
dziłam z nim dwa miesi
ą
ce, cały czas w szpitalu.
- O mój Bo
ż
e. - Przyszła mi do głowy straszna my
ś
l. - To nie było te
ż
przez wojn
ę
,
prawda? To znaczy, historia twego
ż
ycia...
- ...to historia gwałtu zadanego Azji. Nie, Victor. W ka
ż
dym razie nie przez
t
ę
wojn
ę
. On był w
ś
ród tych, którzy ogl
ą
dali z bliska wybuchy atomowe, w Nevadzie.
Był zbyt zdyscyplinowany,
ż
eby si
ę
uskar
ż
a
ć
, ale my
ś
l
ę
,
ż
e wiedział, co go zabiło.
- Kochała
ś
go?
- Co mam ci odpowiedzie
ć
? Wyci
ą
gn
ą
ł mnie z piekła.
Papieros znowu si
ę
rozjarzył, po czym zobaczyłem, jak go gasi.
- Nie - odrzekła. - Nie kochałam go. Wiedział o tym. Nigdy nikogo nie kochałam.
Był mi bardzo bliski, był kim
ś
szczególnym. Zrobił
ą
bym dla niego prawie wszystko.
Był dla mnie jak ojciec. - Poczułem,
ż
e patrzy w ciemno
ś
ciach w moj
ą
stron
ę
. - Nie
zapytasz, ile miał lat?
- Koło pi
ęć
dziesi
ą
tki - odparłem.
- Co do grosza. Czy ja mog
ę
ci
ę
o co
ś
zapyta
ć
?
- Twoja kolej chyba.
- Ile miałe
ś
dziewczyn, odk
ą
d wróciłe
ś
z Korei?
Uniosłem dło
ń
i udawałem,
ż
e licz
ę
na palcach.
- Jedn
ą
- powiedziałem w ko
ń
cu.
- A ile, zanim si
ę
tam znalazłe
ś
?
- Jedn
ą
. Zerwali
ś
my, zanim mnie powołano.
- Ile w Korei?
- Dziewi
ęć
. Wszystkie w uroczym burdeliku pani prezydentowej w Pusanie.
- Tak wi
ę
c kochałe
ś
si
ę
z jedn
ą
biał
ą
i dziesi
ę
cioma Azjatkami. Chyba
ż
adna z
pozostałych nie była taka wysoka, jak ja.
- Koreanki maj
ą
te
ż
wydatniejsze policzki. Ale wszystkie miały takie same oczy,
jak ty.
Potarła nosem o moj
ą
pier
ś
, wzi
ę
ła gł
ę
boki oddech i westchn
ę
ła.
- Ale z nas klawa para, co?
Przytuliłem j
ą
i poczułem znowu na piersi jej gor
ą
cy oddech. My
ś
lałem o tym,
jak zdołałem prze
ż
y
ć
tyle czasu bez tak prostego cudu, jak ten.
- Tak. My
ś
l
ę
,
ż
e masz racj
ę
.
Tydzie
ń
pó
ź
niej znowu pojawił si
ę
Osborne. Wygl
ą
dał na przybitego. Słuchał tego,
co Lisa zdecydowała si
ę
mu przekaza
ć
, ale bez wi
ę
kszego zainteresowania. Wzi
ą
ł od
niej wydruk i przyrzekł dostarczy
ć
go do działów, które si
ę
tym zajmowały. Ale nie
zbierał si
ę
do odej
ś
cia.
- My
ś
l
ę
,
ż
e powinienem to panu powiedzie
ć
, Apfel - odezwał si
ę
w ko
ń
cu. - Sprawa
Gavina została zamkni
ę
ta.
Min
ę
ła chwila, nim przypomniałem sobie,
ż
e prawdziwe nazwisko Kluge'
ą
brzmiało
Gavin.
- Koroner dawno ju
ż
zdecydował,
ż
e to samobójstwo. Udawało mi si
ę
przez pewien
czas trzyma
ć
spraw
ę
otwart
ą
na podstawie moich podejrze
ń
. - Skin
ą
ł głow
ą
w kierunku
Lisy. Oraz na podstawie tego, co ona powiedział
ą
o tym li
ś
cie samobójczym. Ale nie
było po prostu
ż
adnych dowodów.
- To prawdopodobnie stało si
ę
szybko - powiedziała Lisa. Kto
ś
go wyłapał, dotarł
do niego - to mo
ż
na zrobi
ć
; Kluge miał szcz
ęś
cie,
ż
e stało si
ę
to tak pó
ź
no - i
załatwił go tego samego dnia.
- Pan nie uwa
ż
a,
ż
e to było samobójstwo? - spytałem Osborne'a.
- Nie. Ale ktokolwiek to zrobił, jest nadal na wolno
ś
ci, chyba
ż
e znajdzie si
ę
co
ś
nowego.
- Powiem panu, je
ś
li b
ę
d
ę
co
ś
miała - rzekła Lisa.
- To inna sprawa - powiedział Osborne. - Nie mog
ę
ju
ż
pani zezwoli
ć
na prac
ę
tutaj. Władze miejskie przej
ę
ły dom wraz z jego zawarto
ś
ci
ą
.
- Niech si
ę
pan o to nie martwi - odrzekła cicho Lisa.
Nast
ą
piła chwila milczenia, w czasie której Lisa si
ę
gn
ę
ła do le
żą
cej na stoliku
paczki papierosów, by wytrz
ą
sn
ąć
z niej jednego; zapaliła go, wypu
ś
ciła dym i
odchyliła si
ę
do tyłu w fotelu obdarzaj
ą
c Osborne'a jednym ze swoich najbardziej
nieprzeniknionych spojrze
ń
. Porucznik westchn
ą
ł.
- Nie chciałbym gra
ć
z pani
ą
w pokera - odezwał si
ę
. - Co to miało znaczy
ć
: "Niech
si
ę
pan nie martwi"?
- Kupiłam ten dom cztery dni temu. Wraz z zawarto
ś
ci
ą
. Je
ś
li wydarzy si
ę
co
ś
,
co pozwoli panu wznowi
ć
ś
ledztwo w sprawie morderstwa, dam panu zna
ć
.
Osborne poniósł zbyt ci
ęż
k
ą
pora
ż
k
ę
, by odczu
ć
gniew. Przygl
ą
dał si
ę
Lisie w
milczeniu.
- Chciałbym wiedzie
ć
, jak pani to załatwiła.
- Nie zrobiłam nic nielegalnego. Mo
ż
e pan to sprawdzi
ć
. Zapłaciłam za to wszystko
ż
yw
ą
gotówk
ą
. Dom został wystawiony na sprzeda
ż
. Udało mi si
ę
uzyska
ć
dobr
ą
cen
ę
na aukcji u szeryfa.
- A co by było, gdybym posadził moich najlepszych ludzi nad t
ą
transakcj
ą
?
ś
eby
sprawdzili, czy nie ma w tym jakiej
ś
lewej forsy? Mo
ż
e oszustwa? A jakbym poprosił
FBI,
ż
eby si
ę
temu przyjrzało?
Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
- Bardzo prosz
ę
. Szczerze mówi
ą
c, poruczniku Osborne, gdybym chciała, mogłabym
ukra
ść
ten cały dom, park Griffith oraz Autostrad
ę
Portow
ą
i nie s
ą
dz
ę
,
ż
eby udało
si
ę
panu mnie złapa
ć
.
- W takim razie, co ja mam robi
ć
?
- To samo, co przedtem. Ma pan zamkni
ę
t
ą
spraw
ę
i obietnic
ę
ode mnie.
- Nie podoba mi si
ę
,
ż
e pani ma to wszystko, je
ś
li mo
ż
na tym zrobi
ć
to, o czym
pani mówiła.
- Nie spodziewałam si
ę
,
ż
e b
ę
dzie si
ę
panu podobało. Ale to nie pa
ń
ska działka,
prawda? Dom był przez jaki
ś
czas własno
ś
ci
ą
władz, poprzez zwykł
ą
konfiskat
ę
. Nie
wiedzieli, co maj
ą
w r
ę
ku, i wystawili go na sprzeda
ż
.
- Mo
ż
e uda mi si
ę
nasła
ć
tu Wydział Oszustw,
ż
eby skonfiskowali pani
oprogramowanie. S
ą
w nim dowody przest
ę
pstw.
- Zawsze wolno panu próbowa
ć
- zgodziła si
ę
.
Patrzyli przez chwil
ę
na siebie; Lisa wygrała ten pojedynek. Osborne potarł oczy
i skin
ą
ł głow
ą
. Potem uniósł si
ę
ci
ęż
ko i powlókł do drzwi.
Lisa zgasiła papierosa. Słyszeli
ś
my, jak porucznik odchodził dró
ż
k
ą
.
- Dziwi
ę
si
ę
,
ż
e tak łatwo ust
ą
pił - odezwałem si
ę
. - Ale czy ust
ą
pił? Nie
s
ą
dzisz,
ż
e spróbuje nalotu na dom?
- To mało prawdopodobne. Wie, co jest grane.
- Mo
ż
e poinformowałaby
ś
i mnie?
- Po pierwsze, to nie jego działka i on o tym wie.
- Dlaczego kupiła
ś
dom?
- Powiniene
ś
zapyta
ć
, jak.
Spojrzałem na jej twarz. Pod mask
ą
pokerzysty pojawił si
ę
cie
ń
rozbawienia.
- Słuchaj, Lisa. Co
ś
ty zrobiła?
- To pytanie zadał sobie Osborne. Znalazł wła
ś
ciw
ą
odpowied
ź
, bo rozumie, jak
działaj
ą
maszyny Kluge'a. I wie, jak załatwia si
ę
ró
ż
ne sprawy. To nie był
przypadek,
ż
e dom został wystawiony na sprzeda
ż
, i nie przypadkiem byłam jedynym
reflektantam. Wykorzystałam jednego z zaprzyja
ź
nionych radnych Kluge'a.
- Przekupiła
ś
go?
Roze
ś
miała si
ę
i pocałowała mnie.
- Chyba w ko
ń
cu udało mi si
ę
zaszokowa
ć
ciebie, Jankesie. To b
ę
dzie chyba
najwi
ę
ksza ró
ż
nica mi
ę
dzy mn
ą
a rodowitym Amerykaninem. Przeci
ę
tny obywatel nie
wydaje tu forsy na łapówki. W Sajgonie wszyscy to robili.
- Przkupiła
ś
go?
- Nic tak ordynarnego. Tu trzeba trafia
ć
tylnym wej
ś
ciem. Na koncie pewnego
senatora pojawiło si
ę
kilka całkowicie legalnych wpłat na fundusz wyborczy, a
senator wspomniał komu
ś
o pewnej sytuacji, a ten kto
ś
miał mo
ż
no
ść
legalnie załatwi
ć
to, co mi było potrzebne. - Spojrzała na mnie z ukosa. - Oczywi
ś
cie,
ż
e go
przekupiłam, Victor. Zdziwiłby
ś
si
ę
, gdyby
ś
wiedział, jak tanio. Czy to ci
ę
martwi?
- Tak - przyznałem. - Nie lubi
ę
przekupstwa.
- Mnie jest ono oboj
ę
tne. Istnieje, podobnie jak siła ci
ąż
enia. Mo
ż
na tego nie
lubi
ć
, ale da si
ę
za pomoc
ą
tego załatwi
ć
par
ę
spraw.
- Rozumiem,
ż
e zatarła
ś
ś
lady.
- Nienajgorzej. W przypadku przekupstwa nigdy nie udaje si
ę
całkowicie zatrze
ć
ś
ladów, ze wzgl
ę
du na element ludzki. Radny mógłby mnie wsypa
ć
, gdyby stan
ą
ł przed
s
ą
dem. Ale nie stanie, poniewa
ż
Osborne nie posunie si
ę
do tego. To drugi powód,
dla którego wyszedł st
ą
d bez walki. On wie, jak toczy si
ę
ten
ś
wiatek, wie, jak
ą
sił
ą
dysponuj
ę
, i wie,
ż
e z tym nie wygra.
Potem nast
ą
piła dłu
ż
sza cisza. Miałem wiele do przemy
ś
lenia, z czego wi
ę
kszo
ść
powa
ż
nie mnie trapiła. W pewnej chwili Lisa si
ę
gn
ę
ła po papierosy, potem zmieniła
zdanie. Czekał
ą
, a
ż
sobie wszystko uło
żę
w głowie.
- To straszna sił
ą
, prawda? - powiedziałem w ko
ń
cu.
- Przera
ż
aj
ą
ca - zgodziła si
ę
. - Nie my
ś
l,
ż
e ja si
ę
nie boj
ę
. Nie s
ą
d
ź
,
ż
e nie
miewałam my
ś
li o tym, by sta
ć
si
ę
nadczłowiekiem. Władza to straszna pokusa i trudno
j
ą
odrzuci
ć
. Tyle mogłabym osi
ą
gn
ąć
.
- A zrobisz to?
- Nie mówiłam o kradzie
ż
y ani o wzbogaceniu si
ę
.
- Wiem,
ż
e nie.
- To jest władza polityczna. Ale nie wiem, jak j
ą
sprawowa
ć
... mo
ż
e to brzmi
banalnie, ale chciałabym u
ż
y
ć
jej dla dobra. Widział
ą
m wiele zła, które wyrz
ą
dzono
w dobrej wierze. Nie uwa
ż
am,
ż
e jestem na tyle m
ą
dra, by zrobi
ć
cho
ć
troch
ę
dobrego.
A mam wszelkie szanse,
ż
e sko
ń
cz
ę
tak jak Kluge. Ale brak mi rozumu,
ż
eby si
ę
od
tego odczepi
ć
. Wci
ąż
jeszcze tkwi we mnie łobuziak z Sajgonu, Jankesie. Tyle mam
rozs
ą
dku, by nie u
ż
y
ć
tego, dopóki nie b
ę
d
ę
naprawd
ę
musiała. Ale nie potrafi
ę
si
ę
tego pozby
ć
i nie potrafi
ę
tego zniszczy
ć
. Czy to głupie?
Nie umiałem znale
źć
dobrej odpowiedzi na to pytanie. Ale miałem złe przeczucia.
Moje w
ą
tpliwo
ś
ci katowały mnie przez nast
ę
pny tydzie
ń
. Nie doszedłem do
ż
adnych
wielkich wniosków moralnych. Lisa wiedziała o pewnych przest
ę
pstwach i nie doniosła
o nich władzom. Nie przej
ą
łem si
ę
tym zanadto. Poza tym miała pod palcami mo
ż
liwo
ść
popełnienia wielu innych przest
ę
pstw, a to ju
ż
mnie bardzo niepokoiło. Ale
wła
ś
ciwie to nie s
ą
dziłem,
ż
eby planowała co
ś
takiego. Była na tyle inteligentna,
ż
eby u
ż
ywa
ć
tego wszystkiego tylko do obrony - ale w przypadku Lisy mogło to wiele
oznacza
ć
.
Kiedy którego
ś
dnia nie przyszła na kolacj
ę
, udałem si
ę
do domu Kluge'
ą
i
znalazłem j
ą
przy pracy w salonie. Trzy metry półek zostały ju
ż
opró
ż
nione. Obok
Lisy stał wielki plastykowy pojemnik na
ś
mieci oraz magnes wielko
ś
ci piłki do
baseballu Patrzyłem, jak przesuwa jak
ąś
ta
ś
m
ę
nad magnesem, po czym wrzuca j
ą
do
pojemnika, który był ju
ż
prawie pełny. Spojrzał
ą
na mnie, powtórzył
ą
t
ę
sama
operacj
ę
z nar
ę
czem dysków, a nast
ę
pnie zdj
ę
ła okulary i potarła oczy.
- Czujesz si
ę
ju
ż
lepiej, Victor? - spytał
ą
.
- O co ci chodzi? Czuj
ę
si
ę
ś
wietnie.
- Nieprawda. I ja te
ż
nie czułam si
ę
jak trzeba. Boli mnie to, co robi
ę
, ale
musz
ę
. Mo
ż
esz mi przynie
ść
drugi pojemnik?
Zrobiłem to, o co prosiła, i pomogłem jej zdj
ąć
z półek kolejn
ą
parti
ę
oprogramowania.
- Chyba nie skasujesz tego wszystkiego, co?
- Nie. Kasuj
ę
archiwum i... co
ś
jeszcze.
- Powiesz mi co?
- Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzie
ć
- rzekła pos
ę
pnie.
W ko
ń
cu przy kolacji udało mi si
ę
j
ą
przekona
ć
. Mówiła niewiele, tylko jadła
i potrz
ą
sała głow
ą
. Ostatecznie jednak ust
ą
pił
ą
.
- To wła
ś
ciwie ponura sprawa - powiedział
ą
. - Przez ostatnie par
ę
dni pakowałam
si
ę
do paru dra
ż
liwych miejsc. Kluge dobrał si
ę
do nich z własnej woli, ale mnie
to przera
ż
a, jak jasna cholera. Brudne sprawy. Miejsca, gdzie wiedz
ą
takie rzeczy,
które, jak mi si
ę
zdawało, zawsze chciałam wiedzie
ć
.
Zadygotał
ą
i zamilkła, jakby nie chc
ą
c mówi
ć
dalej.
- Mówisz o komputerach wojskowych? CIA?
- To wszystko zaczyna si
ę
od CIA. To najłatwiejsza sprawa. Zagl
ą
dałam do NORAD-u
- to ci faceci, którzy walczyliby w nast
ę
pnej wojnie. A
ż
ciarki przechodz
ą
mnie
na my
ś
l o tym, jak łatwo Kluge si
ę
do nich dostał. Dla treningu wykombinował sposób,
jak rozpocz
ąć
trzeci
ą
wojn
ę
ś
wiatow
ą
. Ten program, to jeden z tych, które
skasowali
ś
my. Przez ostatnie dni nadgryzłam programy prawdziwych wa
ż
niaków.
Agencji Wywiadu Obrony oraz... czego
ś
tam Bezpiecze
ń
stwa Kraju. DIA i NSA. Ka
ż
da
z nich jest mocniejsza od CIA. Co
ś
wiedziało,
ż
e tam si
ę
dostałam. Jaki
ś
program
stra
ż
niczy. Kiedy tylko zdałam sobie z tego spraw
ę
, szybko si
ę
wycofałam i przez
ostatnie pi
ęć
godzin upewniałam si
ę
,
ż
e nie pogonił za mn
ą
. A teraz jestem pewna
- i to wszystko ju
ż
zniszczyłam.
- My
ś
lisz,
ż
e to oni zabili Kluge'
ą
?
- To najprawdopodobniejsze kandydatury. On miał całe tony ich materiałów. Wiem,
ż
e pomagał w projektowaniu najwi
ę
kszych systemów w NSA, a potem przez całe lata
wtykał do nich nos. Wystarczył jeden fałszywy krok.
- Czy masz to wszystko? To znaczy, czy jeste
ś
pewna?
- Jestem pewna,
ż
e mnie nie wytropili. Nie jestem pewna, czy zniszczyłam cały
zapis. Chc
ę
teraz tam wróci
ć
,
ż
eby przyjrze
ć
si
ę
po raz ostatni.
- Pójd
ę
z tob
ą
.
Prac
ę
sko
ń
czyli
ś
my dobrze po północy. Lisa przegl
ą
dała ta
ś
m
ę
czy dysk i je
ś
li
miała jakiekolwiek w
ą
tpliwo
ś
ci, rzucał
ą
go do mnie na zabieg magnetyczny. W pewnym
momencie, tylko dlatego,
ż
e nie miała pewno
ś
ci, wzi
ę
ła magnes i przesun
ę
ła go wzdłu
ż
całej półki programów.
Samo my
ś
lenie o tym oszałamiało. Tym jednym zabiegiem kasuj
ą
cym rozproszyła
miliardy bitów informacji. Cz
ęść
z nich, by
ć
mo
żę
, nie istniała gdziekolwiek
indziej na
ś
wiecie. Stan
ę
ły przede mn
ą
jeszcze trudniejsze pytania. Czy miał
ą
prawo
to robi
ć
? Czy wiedza nie powinna istnie
ć
dla wszystkich? Przyznaj
ę
jednak,
ż
e
stłumienie moich protestów przyszło mi z łatwo
ś
ci
ą
. Byłem raczej zadowolony,
ż
e
to wszystko znika. Stary reakcjonista drzemi
ą
cy we mnie uznał,
ż
e łatwiej jest
uwierzy
ć
i
ż
S
ą
Rzeczy Których Nie Powinni
ś
my Wiedzie
ć
.
Prawie ju
ż
sko
ń
czyli
ś
my, gdy monitor Lisy zacz
ą
ł si
ę
psu
ć
. Wydał kilka syków
i trzasków, wi
ę
c Lisa odsun
ę
ła si
ę
; po chwili zacz
ą
ł migota
ć
ekran. Przygl
ą
dałem
mu si
ę
przez chwil
ę
; wydawało mi si
ę
,
ż
e formuje si
ę
na nim jaki
ś
obraz. Co
ś
trójwymiarowego. W chwili, gdy zacz
ą
łem mie
ć
poj
ę
cie, co to takiego, spojrzałem
na Lis
ę
i zobaczyłem,
ż
e te
ż
na mnie patrzy. Jej twarz migotał
ą
. Podeszł
ą
do mnie
i zasłoniła mi twarz dło
ń
mi.
- Victor, nie powiniene
ś
na to patrze
ć
.
- Wszystko w porz
ą
dku - powiedziałem, a kiedy to mówiłem, rzeczywi
ś
cie wszystko
było w porz
ą
dku, ale chwil
ę
pó
ź
niej ju
ż
nie. I była to ostatnia rzecz na dłu
ż
szy
czas, któr
ą
zapami
ę
tałem.
Powiedzieli mi,
ż
e były to straszne dwa tygodnie. Niewiele z nich pami
ę
tam.
Faszerowali mnie lekarstwami, a po ka
ż
dym chwilowym przebłysku
ś
wiadomo
ś
ci
nast
ę
pował nowy atak.
Pierwsz
ą
rzecz
ą
, któr
ą
dobrze zapami
ę
tałem, był widok twarzy doktora Stuarta.
Le
ż
ałem w łó
ż
ku szpitalnym. Pó
ź
niej dowiedziałem si
ę
,
ż
e był
ą
to klinika
Cedars-Sinai, a nie Szpital dla Weteranów. Lisa zapłaciła za separatk
ę
.
Stuart zadawał mi zwykłe pytania. Mogłem na nie odpowiada
ć
, cho
ć
byłem ogromnie
zm
ę
czony. Kiedy zaspokoił swoj
ą
ciekawo
ść
co do mego stanu, zacz
ą
ł w ko
ń
cu
odpowiada
ć
na moje pytania. Dowiedziałem si
ę
wtedy, jak długo tu jestem i jak si
ę
to wszystko stało.
- Miał pan ataki nast
ę
puj
ą
ce jeden po drugim - potwierdził. - Wła
ś
ciwie nie wiem
dlaczego. Od dziesi
ę
ciu lat nie miał pan do nich skłonno
ś
ci. My
ś
lałem,
ż
e ju
ż
wszystko b
ę
dzie dobrze. Ale chyba nigdy nie mo
ż
na mówi
ć
o stabilizacji.
- A wi
ę
c Lisa przywiozła mnie tu na czas.
- Zrobiła du
ż
o wi
ę
cej. Najpierw nie chciała mi si
ę
przyzna
ć
. Wygl
ą
da na to,
ż
e
po tym pierwszym ataku, którego była
ś
wiadkiem, przeczytała wszystko na ten temat,
co tylko mogła znale
źć
. Od tamtego dnia miała w pogotowiu strzykawk
ę
i roztwór
Valium. Kiedy zobaczyła,
ż
e pan nie oddycha, wstrzykn
ę
ła pamu sto miligramów i nie
ma w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e to uratowało panu
ż
ycie.
Ze Stuartem znali
ś
my si
ę
od wielu lat. Wiedział,
ż
e nie miałem recepty na Valium,
cho
ć
rozmawiali
ś
my o tej sprawie, kiedy ostatni raz byłem hospitalizowany. Poniewa
ż
jednak mieszkałem sam, nie miałby mi go kto wstrzykn
ąć
, gdyby były kłopoty.
Bardziej interesował go rezultat ni
ż
cokolwiek innego, a to, co zrobiła Lisa.
przyniosło po
żą
dany wynik. Wci
ąż
ż
yłem.
Tego dnia nie wpu
ś
cił do mnie
ż
adnych odwiedzaj
ą
cych. Protestowałem, ale wkrótce
zasn
ą
łem. Lisa przyszła nast
ę
pnego dnia; miała na sobie now
ą
koszulk
ę
. Był na niej
rysunek robota w todze i kapeluszu profesorskim. Napis głosił: "Rocznik absolwencki
11111000000". Okazało si
ę
,
ż
e jest to rok 1984 w zapisie dwójkowym.
U
ś
miechn
ę
ł
ą
si
ę
szeroko i powiedziała: - Cze
ść
, Jankesie! a kiedy usiadła na
brzegu łó
ż
ka, zacz
ą
łem dygota
ć
. Zaniepokoiła si
ę
i spytał
ą
, czy ma zawołac doktora.
- To nie to - udało mi si
ę
wykrztusi
ć
. - Chciałbym,
ż
eby
ś
mnie przytuliła.
Zdj
ę
ła buty i w
ś
lizn
ę
ła si
ę
do mojego łó
ż
ka. Przyciskał
ą
mnie mocno do siebie.
W pewnym momencie zjawił
ą
si
ę
piel
ę
gniarka i usiłował
ą
j
ą
wyprosi
ć
. Lisa skl
ę
ła
j
ą
po wietnamsku i chi
ń
sku, a nawet dodała kilka zdumiewaj
ą
cych obelg po angielsku.
Piel
ę
gniarka wyszła po tym wszystkim. Zobaczyłem, jak w chwil
ę
pó
ź
niej zagl
ą
da
doktor Stuart.
Kiedy przestałem płaka
ć
, poczułem si
ę
du
ż
o lepiej. Oczy Lisy były równie
ż
wilgotne.
- Byłam tu co dzie
ń
- powiedział
ą
. - Wygl
ą
dasz okropnie, Victor.
- Czuj
ę
si
ę
du
ż
o lepiej.
- I wygl
ą
dasz lepiej ni
ż
przedtem. Doktor powiedział jednak,
ż
eby
ś
tu pole
ż
ał
jeszcze par
ę
dni, dla
ś
wi
ę
tego spokoju.
- Chyba ma racj
ę
.
- Planuj
ę
wielkie przyj
ę
cie dla ciebie, kiedy wrócisz. Czy zaprosimy s
ą
siadów?
Przez jaki
ś
czas milczałem. Było tak wiele rzeczy, których nie uwzgl
ę
dnili
ś
my.
Jak długo miało jeszcze trwa
ć
to co
ś
mi
ę
dzy nami? Jak wiele czasu minie, póki nie
stan
ę
si
ę
zgorzkniały z powodu mojej bezu
ż
yteczno
ś
ci? Kiedy Lisa znu
ż
y si
ę
ż
yciem
ze starym człowiekiem? Nie przypominałem sobie, kiedy zacz
ą
łem uwa
ż
a
ć
j
ą
za trwał
ą
cz
ęść
mojego
ż
ycia. A teraz zastanawiałem si
ę
, jak w ogóle mogłem co
ś
takiego
pomy
ś
le
ć
.
- Czy chcesz sp
ę
dzi
ć
jeszcze wiele lat czekaj
ą
c w szpitalach na
ś
mier
ć
człowieka?
- Czego ty chcesz, Victor? Zostan
ę
twoj
ą
ż
on
ą
, je
ś
li o to chodzi. Albo b
ę
d
ę
ż
y
ć
z tob
ą
w grzechu. Ja wol
ę
grzech, ale je
ś
li ma ci
ę
to uszcz
ęś
liwi
ć
...
- Nie wiem, po co chcesz si
ę
obarczy
ć
epileptycznym starym pierdoł
ą
.
- Bo ci
ę
kocham.
Powiedziała to po raz pierwszy. Mógłbym jeszcze długo pyta
ć
- na przykład znowu
przywołuj
ą
c wspomnienie majora - ale nie miałem ch
ę
ci. Teraz ciesz
ę
si
ę
,
ż
e nie
pytałem. Wi
ę
c zmieniłem temat.
- Sko
ń
czyła
ś
robot
ę
?
Wiedział
ą
, o jakiej robocie my
ś
l
ę
.
Ś
ciszyła głos i przysun
ę
ła usta do mojego
ucha.
- Lepiej nie wchod
ź
my tu w szczegóły, Victor. Nie ufam
ż
adnemu miejscu, którego
osobi
ś
cie nie sprawdziłam na podsłuch.
ś
eby jednak ci
ę
uspokoi
ć
, powiem ci,
ż
e
sko
ń
czyłam i te dwa tygodnie były spokojne. Nikt niczego si
ę
nie dowiedział, a nigdy
ju
ż
nie b
ę
d
ę
si
ę
w co
ś
takiego miesza
ć
...
Poczułem si
ę
znacznie lepiej. Poczułem równie
ż
wyczerpanie. Próbowałem ukry
ć
ziewanie, ale sama wyczuła,
ż
e czas ju
ż
i
ść
. Pocałowała mnie jeszcze raz
przyrzekaj
ą
c du
ż
o wi
ę
cej w domu i wyszł
ą
.
Tego dnia widziałem j
ą
po raz ostatni.
Około godziny dziesi
ą
tej tego samego wieczoru Lisa weszła do kuchni Kluge'a ze
ś
rubokr
ę
tem i paroma innymi narz
ę
dziami, i zabrał
ą
si
ę
za kuchenk
ę
mikrofalow
ą
.
Producenci tych urz
ą
dze
ń
z najwi
ę
ksz
ą
skrupulatno
ś
ci
ą
zapewniaj
ą
,
ż
e nie mo
ż
na
kuchenek tych wł
ą
czy
ć
przy otwrtych drzwiczkach, poniewa
ż
emituj
ą
ś
mierciono
ś
ne
promieniowanie. Ale gdy kto
ś
ma kilka prostych narz
ę
dzi i dobrze pracuj
ą
cy umysł,
zdoła obej
ść
blokady zabezpieczaj
ą
ce. Lisa nie miała z nimi najmniejszego kłopotu.
Mniej wi
ę
cej po dzisi
ę
ciu minutach od wej
ś
cia do kuchni wło
ż
yła głow
ę
do piecyka
i wł
ą
czył
ą
go.
Nie mo
ż
na ustali
ć
, jak długo trzymał
ą
tam głow
ę
. Wystarczyło w ka
ż
dym razie,
by jej gałki oczne przybrały konsystencj
ę
jajek ugotowanych na twardo. W którym
ś
momencie straciła kontrol
ę
nad mi
ęś
niami pr
ąż
kowanymi i upadła na podłog
ę
poci
ą
gaj
ą
c za sob
ą
kuchenk
ę
. Nast
ą
piło zwarcie i powstał po
ż
ar.
W rezultacie wł
ą
czył si
ę
wymy
ś
lny system alarmowy, który Lisa kazała
zainstalowa
ć
przed miesi
ą
cem. Plomienie zobaczyła Betty Lanier i wezwała stra
ż
po
ż
arn
ą
, podczas gdy Hal przebiegł przez ulic
ę
i wpadł do płon
ą
cej kuchni. Wyci
ą
gn
ą
l
na zewn
ą
trz to, co zostało z Lisy. Kiedy zobaczył, co ogie
ń
zrobił z górn
ą
połow
ą
jej ciała, a szczególnie z piersiami, zwymiotował.
Lis
ę
zabrano momentalnie do szpitala. Lekarze amputowali jedn
ą
r
ę
k
ę
i usun
ę
li
przera
ż
aj
ą
c
ą
mas
ę
zwulkanizowanego silikonu, wyrwali wszystkie z
ę
by i zastanawiali
si
ę
, co zrobi
ć
z oczami. Podł
ą
czyli Lis
ę
do respiratora.
Dopiero salowa pierwsza zobaczyła pokryt
ą
sadz
ą
i krwi
ą
koszulk
ę
, któr
ą
usuni
ę
to
z ciał
ą
Lisy. Cz
ęść
napisu była nieczytelna, ale pocz
ą
tek brzmiał: "Nie mog
ę
ju
ż
dłu
ż
ej...".
Nie potrafiłbym tego opowiedzie
ć
w
ż
aden inny sposób. Odkrywałem prawd
ę
po
kawałeczku, poczynaj
ą
c od zatroskanego wzroku doktora Stuarta, kiedy Lisa nie
pojawiła si
ę
nast
ę
pnego dnia. Nie chciał mi nic powiedzie
ć
, a zaraz pó
ź
niej miałem
kolejny atak.
Nast
ę
pny tydzie
ń
pami
ę
tałem jak przez mgł
ę
. Przypominan sobie, jak wypisywano
mnie ze szpitala, ale nie pami
ę
tam drogi do domu. Betty była dla mnie bardzo dobra.
Dali mi
ś
rodek uspokajaj
ą
cy pod nazw
ą
Tranxene, który był nawet lepszy - tabletki
jadłem jak cukierki. Wałosałem si
ę
w narkotycznym otumanieniu, jadłem tylko wtedy,
gdy Betty mi kazała, spałem w fotelu, budziłem si
ę
nie wiedz
ą
c, gdzie jestem i kim
jestem. Wiele razy powracałem do obozu jenieckiego. Pami
ę
tam,
ż
e raz pomagałem
Lisie układa
ć
odci
ę
te głowy.
Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, po mojej twarzy bł
ą
kał si
ę
lekki u
ś
miech.
Zawdzi
ę
czałem go Tranxene, pieszcz
ą
cemu moje płaty mózgowe. Wiedziałem,
ż
e je
ś
li
mam jeszcze troch
ę
po
ż
y
ć
, ja i Tranxene b
ę
dziemy musieli zosta
ć
bardzo dobrymi
przyjaciółmi.
W ko
ń
cu stałem si
ę
zdolny do czego
ś
, co mogło uchodzi
ć
za racjonylne my
ś
lenie.
Pomogły mi w tym troch
ę
odwiedziny Osborne'a. Szukałem wówczas jakich
ś
powodów do
ż
ycia i zacz
ą
łem si
ę
zastanawia
ć
, czy on miał jakie
ś
.
- Bardzo mi przykro - zacz
ą
ł. Nie odezwałem si
ę
. - Nie jestem tu słu
ż
bowo. Wydział
nie wie,
ż
e tu przyszedłem.
- Czy było to samobójstwo? - zapytałem go.
- Przyniosłem ze sob
ą
to, co odczytano z jej, hm... listu. Zamówiła go u
producenta koszulek w Westwood, trzy dni przed... wypadkiem.
Wr
ę
czył mi tekst napisu; przeczytałem go. Było tam o mnie, cho
ć
nie po imieniu.
Byłem "człowiekiem, którego kocha". Stwierdzał
ą
,
ż
e nie mo
ż
e sobie poradzi
ć
z moimi
problemami. List był krótki; na koszulce nie zmie
ś
ci si
ę
zbyt du
ż
o. Przeczytałem
tekst pi
ęć
razy, po czym oddałem go Osborne'owi.
- Ona powiedziała panu,
ż
e Kluge nie napisał tamtego listu. Ja za
ś
mówi
ę
,
ż
e
ona nie napisała tego.
Skin
ą
ł głow
ą
z wahaniem. Poczułem wielki spokój, pod którym szalał koszmar.
Dzi
ę
ki ci, o Tranxene!
- Jak pan to uzasadnia?
- Odwiedziła mnie w szpitalu na krótko przed
ś
mierci
ą
. Była pełna
ż
ycia i
nadziei. Mówi pan,
ż
e zamówiła t
ę
koszulk
ę
trzy dni wcze
ś
niej. Wyczułbym to. Poza
tym, ten napis jest patetyczny. Lisa nie miała w sobie nic z patosu.
Znowu skin
ą
ł głow
ą
.
- Chciałbym co
ś
panu powiedzie
ć
. Nie było
ż
adnych
ś
ladów walki. Pani Lanier jest
pewna,
ż
e nikt nie wszedł od ulicy. Laboratorium kryminologiczne zanalizowało cały
dom i jeste
ś
my pewni,
ż
e nikogo tam z ni
ą
nie było. Daj
ę
głow
ę
,
ż
e nikt nie wszedł
wtedy do tamtego domu ani z niego nie wyszedł. No wi
ę
c, ja te
ż
nie wierz
ę
,
ż
e to
było samobójstwo, ale co pan proponuje?
- NSA - odrzekłem.
Powiedziałem mu o jej ostatnich pracach, kiedy jeszcze byłem z ni
ą
. Mówiłem te
ż
o jej obawach zwi
ą
zanych z rz
ą
dowymi agencjami wywiadowczymi. Tyle tylko
wiedziałem.
- A wi
ę
c, moim zdaniem, one mogłyby co
ś
takiego zrobi
ć
, o ile w ogóle ktokolwiek
mógłby. Ale powiem panu co
ś
: trudno mi w to uwierzy
ć
. Po pierwsze, nie wiem, jaki
byłby powód. Mo
żę
pan uwa
ż
a,
ż
e ci ludzie zabijaj
ą
tak, jak pan i ja zabijamy muchy.
- Jego spojrzenie wskazywało,
ż
e jest to pytanie.
- Ju
ż
sam nie wiem, w co wierz
ę
.
- Nie mówi
ę
,
ż
e nie mogliby zabi
ć
w interesie bezpiecze
ń
stwa narodowego, czy
innego takiego gówna. Ale zabraliby te
ż
komputery. Nie pozwoliliby,
ż
eby została
tu sama, nawet nie dopu
ś
ciliby jej w pobli
ż
e tego wszystkiego, po tym, jak zabili
Kluge'a.
- To, co pan mówi, brzmi rozs
ą
dnie.
Mamrotał jeszcze o tym przez dłu
ż
szy czas. W ko
ń
cu zaproponowałem mu wino.
Przyj
ą
ł z wdzi
ę
czno
ś
ci
ą
. Zastanowiłem si
ę
, czy te
ż
nie wypi
ć
- była to szansa na
szybk
ą
ś
mier
ć
- ale nie zrobiłem tego. Osborne wypił cał
ą
butelk
ę
i był ju
ż
mocno
pijany, kiedy zaproponował, by
ś
my poszli do domu Kluge'a na ostatnie ogl
ę
dziny.
Miałem zamiar odwiedzi
ć
Lis
ę
nast
ę
pnego dnia i wiedziałem,
ż
e musz
ę
jako
ś
zacz
ąć
si
ę
do tego przygotowywa
ć
, wi
ę
c zgodziłem si
ę
mu towarzyszy
ć
.
Obejrzeli
ś
my kuchni
ę
. Ogie
ń
poczernił blaty i stopił nieco linoleum, ale
wi
ę
kszych szkód nie zrobił. Za to woda zniszczyła wszystko. Na podłodze znajdowała
si
ę
br
ą
zowa plama, której byłem w stanie przygl
ą
da
ć
si
ę
bez emocji.
Weszli
ś
my potem do salonu, gdzie jeden komputer był wł
ą
czony. Ny ekranie widniał
krótki napis. JESLI CHCESZ WIEDZIEC WIECEJ NACISNIJ ENTER
- Niech pan tego nie robi - powiedziałem do Osborne'a. Ale nacisn
ą
ł. Stał
mrugaj
ą
c z powag
ą
, gdy poprzednie słowa znikły i pojawił si
ę
nowy napis. PODGLADALES
Ekran zacz
ą
ł migota
ć
i nagle znalazłem si
ę
w moim samochodzie, w ciemno
ś
ciach, z
jedn
ą
kapsułk
ą
w ustach i nast
ę
pn
ą
w dłoni. Wyplułem kapsułk
ę
i siedziałem przez
chwil
ę
słuchaj
ą
c pracy mojego starego silnika. W drugiej r
ę
ce trzymałem plastykow
ą
butelk
ę
od lekarstwa. Czułem ogromne zm
ę
czenie, ale otworzyłem drzwi od samochodu
i wył
ą
czyłem silnik. Po omacku odszukałem drog
ę
do drzwi gara
ż
u i otworzyłem je.
Powietrze na zewn
ą
trz było
ś
wie
ż
e i słodko pachniało. Spojrzałem na butelk
ę
od
kapsułek i pobiegłem do łazienki.
Kiedy sko
ń
czyłem to, co trzeba było zrobi
ć
, w muszli pływało kilkana
ś
cie
kapsułek, które nawet si
ę
nie rozpu
ś
ciły. Po wielu innych pozostały tylko skorupki,
które te
ż
tam były, wraz z jeszcze czym
ś
, czego nawet nie chc
ę
opisywa
ć
. Policzyłem
kapsułki w butelce, przypomniałem sobie, ile ich było przedtem, i zastanowiłem si
ę
,
czy z tego wyjd
ę
.
Poszedłem do domu Kluge'a, ale Osborne'a tam nie znalazłem. Odczuwałem coraz
wi
ę
ksze znu
ż
enie, jednak dobrn
ą
łem do siebie i wyci
ą
gn
ą
łem si
ę
na kanapie, by
sprawdzi
ć
, czy jutro b
ę
d
ę
ż
ył, czy te
ż
nie.
Nast
ę
pnego dnia wszystko było w gazecie. Osborne wrócił do domu i roztrzaskał
sobie głow
ę
pociskiem z rewolweru. Notatka nie była długa. Gliniarzom takie rzeczy
zdarzaj
ą
si
ę
cz
ę
sto. Listu nie zostawił.
Wsiadłem do autobusu i pojechałem do szpitala, gdzie sp
ę
dziłem trzy godziny
usiłuj
ą
c dosta
ć
si
ę
do Lisy. Nie udało mi si
ę
. Nie byłem krewnym, a lekarze stanowczo
podkre
ś
lali zakaz odwiedzin. Kiedy si
ę
w
ś
ciekłem, zachowywali si
ę
, jak mogli
najłagodniej. Dopiero wtedy dowiedziałem si
ę
, jaki był stopie
ń
jej obra
ż
e
ń
. Hal
najgorsze zataił przede mn
ą
. Inne sprawy nie miałyby znaczenia, ale lekarze
przysi
ę
gali,
ż
e w jej głowie nie pozostało nic. Poszedłem do domu.
Lisa umarł
ą
dwa dni pó
ź
niej.
Ku mojemu zdziwieniu, pozostawiła testament. Dostałem dom z zawarto
ś
ci
ą
. Gdy
tylko dowiedziałem si
ę
o tym, wzi
ą
łem słuchawk
ę
i zadzwoniłem do firmy zabieraj
ą
cej
ś
mieci. Kiedy ju
ż
jechali, po raz ostatni poszedłem do domu Kluge'a.
Ten sam komputer był nadal wł
ą
czony, a na ekranie widniał ten sam tekst. NACISNIJ
ENTER
Ostro
ż
nie odnalazłem wył
ą
cznik zasilania i przekr
ę
ciłem go. Kazałem
ś
mieciarzom
opró
ż
ni
ć
dom do gołych
ś
cian.
Przeszedłem si
ę
bardzo dokładnie po własnym domu szukaj
ą
c wszystkiego, co
miałoby cho
ć
by daleki zwi
ą
zek z komputerem. Wyrzuciłem radio. Sprzedałem samochód,
lodówk
ę
, kuchenk
ę
elektryczn
ą
, mikser, zegar elektryczny. Opró
ż
niłem materac z
wody i wyrzuciłem grzałk
ę
.
Potem kupiłem najlepsz
ą
kuchenk
ę
na propan, jaka była w sklepie, i polowałem
przez dłu
ż
szy czas, a
ż
znalazłem star
ą
chłodziark
ę
na lód. Kazałem napełni
ć
cały
gara
ż
drewnem opałowym. Kazałem wyczy
ś
ci
ć
komin. Wkrótce zrobi si
ę
chłodno.
Pewnego dnia pojechałem autobusem do Pasadeny, gdzie ufundowałem Stypendium
Pami
ę
ci Lisy Foo dla uciekinierów z Wietnamu i ich dzieci. Wpłaciłem na nie
siedemset tysi
ę
cy osiemdzisi
ą
t trzy dolary i cztery centy. Powiedziałem im,
ż
e
stypendium mo
ż
e by
ć
przeznaczone na dowolny kierunek studiów, z wyj
ą
tkiem
informatyki. Widziałem,
ż
e uwa
ż
aj
ą
mnie za ekscentryka.
I naprawd
ę
my
ś
lałem,
żę
jestem bezpieczny, dopóki nie zadzwonił telefon.
Zastanowiłem si
ę
przez chwil
ę
, zanim podniosłem słuchawk
ę
. W ko
ń
cu zrozumiałem,
ż
e b
ę
dzie dzwoni
ć
, póki nie odbior
ę
. Wi
ę
c podniosłem słuchawk
ę
.
Przez kilka sekund rozlegał si
ę
d
ź
wi
ę
k sygnału centrali, ale mnie to nie zwiodło.
Trzymałem słuchawk
ę
przy uchu i w ko
ń
cu sygnał si
ę
wył
ą
czył. Nast
ą
piła po prostu
cisza. Czekałem w napi
ę
ciu. Usłyszałem par
ę
tych dalekich melodyjnych tonów, które
ż
yj
ą
w przewodach telefonicznych. Echa rozmów odbywaj
ą
cych si
ę
o tysi
ą
ce
kilometrów. I co
ś
niesko
ń
czenie bardziej odległego i zimnego.
Nie wiem, co im si
ę
tam wykluło w NSA. Nie wiem, czy zrobili to celowo, czy był
to przypadek; czy w ogóle ma to cokolwiek z nimi wspólnego. Ale wiem,
ż
e to tam
jest, bo słyszałem, jak jego dusza oddycha w drutach. Zacz
ą
łem mówi
ć
bardzo uwa
ż
nie.
- Nie chc
ę
wiedzie
ć
nic wi
ę
cej - powiedziałem. - Nikomu nic nie powiem. Kluge,
Lisa i Osborne - wszyscy popełnili samobójstwo. Jestem tylko samotnym człowiekiem
i nie b
ę
d
ę
ci sprawiał kłopotów.
Rozległ si
ę
trzask, a potem sygnał centrali.
Odłaczenie telefonu przyszło łatwo. Usuni
ę
cie wszystkich przewodów było
trudniejsze, bo jak ju
ż
jaki
ś
dom zostanie okablowany, to ma tak zosta
ć
na zawsze.
Monterzy marudzili, ale kiedy zacz
ą
łem sam wyrywa
ć
przewody, ust
ą
pili, cho
ć
ostrzegli mnie,
ż
e b
ę
dzie to kosztowa
ć
.
Z zakładem energetycznym poszło trudniej. Chyba wydawało im si
ę
,
ż
e istnieje
jaki
ś
przepis, według którego ka
ż
dy dom ma by
ć
podł
ą
czony do sieci. Zgadzali si
ę
odł
ą
czy
ć
pr
ą
d - cho
ć
wcale nie byli z tego zadowoleni - ale po prostu nie chcieli
usun
ąć
linii doprowadzaj
ą
cej go do mojego domu. Wlazłem na dach siekier
ą
i
zdemolowałem półtora metra okapu, a oni wytrzeszczali na mnie oczy. Potem zwin
ę
li
swoje druty i poszli sobie.
Wyrzuciłem wszystkie lampy, wszystkie urz
ą
dzenia elektryczne. Za pomoc
ą
młota,
dłutka i piły r
ę
cznej zabrałem si
ę
do
ś
ciany tu
ż
nad listwami przypodłogowymi.
Gdy ogał
ą
całem dom z przewodów, wiele razy zastanawiałem si
ę
, po co to robi
ę
.
Czy warto? Nie zostało mi przecie
ż
ju
ż
wiele lat do ostatecznego ataku, który mnie
załatwi. Te lata nie miały by
ć
wcale zabawne.
Lisa była typem człowieka, który nie poddaje si
ę
łatwo
ś
mierci. Ona
zrozumiałaby, po co to robi
ę
. Raz powiedział
ą
,
ż
e ja równie
ż
jestem takim typem.
Prze
ż
yłem obóz. Prze
ż
yłem
ś
mier
ć
rodziców i udało mi si
ę
jako
ś
uło
ż
y
ć
samotne
ż
ycie.
Lisa prze
ż
yła
ś
mier
ć
bez mała wszystkiego.
ś
aden nawet najtwardszy typ nie mo
żę
si
ę
spodziewa
ć
,
ż
e zawsze mu si
ę
uda. Ale póki Lisa
ż
yła, starałaby si
ę
unikn
ąć
ś
mierci.
I ja te
ż
si
ę
starałem, wyci
ą
gn
ą
łem wszystkie druty ze
ś
cian, przeszedłem z
magnesem po całym domu,
ż
eby sprawdzi
ć
, czy nie zostawiłem cho
ć
kawałka metalu;
potem tydzie
ń
sprz
ą
tałem, zaklejałem dziury, które wykułem w
ś
cianach, suficie,
na strychu. Z rozbawieniem wyobra
ż
ałem sobie, jak agent sprzeda
ż
y nieruchomo
ś
ci
b
ę
dzie reklamował ten dom, gdy mnie ju
ż
nie b
ę
dzie.
Wspaniały domek, kochani. Zupełnie bez elektryczno
ś
ci...
Teraz
ż
yj
ę
spokojnie, jak przedtem.
Pracuj
ę
w ogrodzie przez wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
dnia. Znacznie go poszerzyłem i zasiałem
nawet ró
ż
ne rzeczy przed domem.
Korzystałem tylko ze
ś
wiatła
ś
wiec i lampy naftowej. Jem prawie wył
ą
cznie to,
co sam wyhoduj
ę
.
Wiele czasu min
ę
łp, nim odstawiłem Tranxene i Dilantin
ę
, ale zrobiłem to i teraz
przyjmuj
ę
ataki, kiedy przychodz
ą
. Zazwyczaj mam po nich siniaki, które mog
ą
za
ś
wiadczy
ć
.
W sercu wielkiego miasta odci
ą
łem si
ę
od
ś
wiata. Nie jestem fragmentem wielkiej
sieci rosn
ą
cej szybciej, ni
ż
potrafi
ę
to poj
ąć
. Nie wiem nawet, czy jest ona
niebezpieczna dla zwykłych ludzi. TO dostrzegło mnie oraz Kluge'a i Osborne'a. I
Lis
ę
. Otarło si
ę
o nasze umysły, tak jak ja ruchem r
ę
ki odp
ę
dzam komara nawet nie
zauwa
ż
aj
ą
c,
ż
e go zabiłem. Tylko mnie udało si
ę
prze
ż
y
ć
.
Ale tak sobie my
ś
l
ę
.
Byłoby bardzo trudno...
Lisa powiedział
ą
mi, jak TO mo
ż
e przedosta
ć
si
ę
po przewodach. Istnieje co
ś
takiego, co nazywamy fal
ą
no
ś
n
ą
, która mo
ż
e porusza
ć
si
ę
przewodami dostarczaj
ą
cymi
pr
ą
d do domów. Dlatego musiałem usun
ąć
elektryczno
ść
.
Potrzebuj
ę
wody do ogrodu. Tu, w południowej Kalifornii, pada zbyt mało deszczu
i nie mam poj
ę
cia, jak inaczej mog
ę
zdoby
ć
wod
ę
.
Jak my
ś
licie, czy TO mo
ż
e tu przyj
ść
rurami?
------------------------------------------------------------------------------
--
K O N I E C
------------------------------------------------------------------------------
--