Varley John Nacisnij Enter

background image

------------------------------------------------------------------------------
--
www.bookswarez.prv.pl
------------------------------------------------------------------------------
--

Autor - John Varley
Tytul - Naci

ś

nij ENTER

Tłum. - Wiktor Bukato
Opracowanie - Fingolfin



------------------------------------------------------------------------------
--

- To jest nagranie. Prosz

ę

nie odkłada

ć

słuchawki, dopóki...

Trzasn

ą

łem słuchawk

ą

tak mocno,

ż

e telefon spadł na ziemi

ę

. Przez jaki

ś

czas

stałem ociekaj

ą

c wod

ą

i trz

ę

s

ą

c si

ę

ze zło

ś

ci. W ko

ń

cu aparat zacz

ą

ł bucze

ć

, jak

zawsze, gdy słuchawka nie le

ż

y na widełkach. Buczenie jest dwadzie

ś

cia razy

gło

ś

niejsze od ka

ż

dego d

ź

wi

ę

ku, jaki telefon normalnie wydaje. Zawsze byłem ciekaw

dlaczego. Jakby to było jakie

ś

straszne nieszcz

ęś

cie. "Alarm! Słuchawka twojego

telefonu nie le

ż

y na widełkach!"

Automatyczne urz

ą

dzenia do przyjmowania telefonów to jedna z licznych drobnych

przykro

ś

ci

ż

ycia codziennego. Przyznajcie si

ę

: kto naprawd

ę

lubi mówi

ć

do maszyny?

Ale to, co stało si

ę

przed chwil

ą

, to było co

ś

wi

ę

cej ni

ż

drobne utrapienie. Oto

automatyczne urz

ą

dzenie telefoniczne zadzwoniło do mnie.

Takie aparaty istniej

ą

od niedawna. Dostaj

ę

dwa - trzy podobne telefony w

miesi

ą

cu, głównie z towarzystw ubezpieczeniowych. Po podniesieniu słuchawki słyszy

si

ę

dwuminutowy tekst reklamowy oraz numer, pod który mo

ż

na zadzwoni

ć

, gdy kogo

ś

to zainteresuje. (Raz zadzwoniłem pod taki numer, by im powiedzie

ć

, co ja o tym

my

ś

l

ę

, ale automat cały czas powtarzał "Prosz

ę

czeka

ć

" na tle niefrasobliwej

muzyczki.) Maj

ą

listy numerów, pod które dzwoni

ą

. Nie wiem, sk

ą

d je bior

ą

.

Wróciłem do łazienki, wytarłem krople wody z plastykowej obwoluty ksi

ąż

ki

po

ż

yczonej z biblioteki i ponownie wszedłem do wanny. Woda ju

ż

si

ę

wychłodziła.

Dolałem ciepłej; moje ci

ś

nienie zacz

ę

ło ju

ż

wraca

ć

do stanu normalnego, gdy telefon

zadzwonił znowu.
Odczekałem pi

ę

tna

ś

cie dzwonków próbuj

ą

c nie zwraca

ć

na nie uwagi.

Czy kto

ś

z was próbował czyta

ć

przy dzwoni

ą

cym telefonie?

Po szesnastym dzwonku wstałem. Wytarłem si

ę

, wło

ż

yłem szlafrok, wszedłem

powoli, z namaszczeniem, do pokoju. Przez jaki

ś

czas wlepiałem oczy w telefon.

Po pi

ęć

dziesi

ą

tym dzwonku podniosłem słuchawk

ę

.

- To jest nagranie. Prosz

ę

nie odkłada

ć

słuchawki, dopóki tekst si

ę

nie sko

ń

czy.

Jest pan poł

ą

czony z domem pa

ń

skiego s

ą

siada, Charlesa Kluge'a. Nagranie b

ę

dzie

powtarza

ć

si

ę

co dziesi

ęć

minut. Pan Kluge zdaje sobie spraw

ę

,

ż

e nie mo

ż

na zaliczy

ć

go do najlepszych s

ą

siadów pod sło

ń

cem i z góry przeprasza za kłopot. Prosi o to,

aby pan udał si

ę

natychmiast do jego domu. Klucz jest pod wycieraczk

ą

. Prosz

ę

wej

ść

do

ś

rodka i zrobi

ć

to, co nale

ż

y. Za pa

ń

sk

ą

uprzejmo

ść

zostanie pan wynagrodzony.

Dzi

ę

kuj

ę

.

Trzask. Sygnał centrali.
Nie jestem człowiekiem w gor

ą

cej wodzie k

ą

panym. Dziesi

ęć

minut pó

ź

niej, gdy

telefon znowu si

ę

odezwał, wci

ąż

jeszcze siedziałem w pokoju chc

ą

c sobie wszystko

przemy

ś

le

ć

. Podniosłem mikrotelefon i słuchałem uwa

ż

nie.

Był to ten sam tekst. Tak jak poprzednio, głos w słuchawce nie nale

ż

ał do Kluge'a.

Pochodził jakby z syntezatora, a miał w sobie tyle ciepła, co komputerek do nauki
ortografii.
Przesłuchałem wszystko jeszcze raz, po czym odło

ż

yłem mikrotelefon.

background image

Zastanowiłem si

ę

, czy nie zawiadomi

ć

policji. Charles Kluge mieszkał w s

ą

sidnim

domu od dziesi

ę

ciu lat. Przez cały ten czas rozmawiałem z nim mo

ż

e kilkana

ś

cie razy,

nigdy dłu

ż

ej ni

ż

minut

ę

. Nie miałem wobec niego

ż

adnych zobowi

ą

za

ń

.

My

ś

lałem,

ż

eby zignorowa

ć

wezwanie. Nadal o tym rozmy

ś

lałem, gdy telefon

zadzwonił znowu. Spojrzałem na zegarek. Dziesi

ęć

minut. Podniosłem słuchawk

ę

i od

raz j

ą

odło

ż

yłem.

Mogłem odł

ą

czy

ć

telefon. Moje

ż

ycie wiele by na tym nie ucierpiało.

W ko

ń

cu jednak ubrałem si

ę

i wyszedłem przez drzwi frontowe, skr

ę

ciłem w lewo

i skierowałem si

ę

ku domowi Kluge'a

Mój s

ą

siad z przeciwka, Hal Lanier, wła

ś

nie kosił trawnik. Pomachał do mnie,

a ja do niego. Było około siódmej, cudowny sierpniowy wieczór. Na ziemi kładły si

ę

długie cienie. W powietrzu wisiał zapach skoszonej trawy. Zawsze lubiłem ten
zapach. Ju

ż

czas na koszenie mojego trawnika, pomy

ś

lałem.

Kluge'owi taka my

ś

l zapewne nie postała w głowie. Jego trawnik si

ę

gał kolan;

był spalony sło

ń

cem i zagłuszony chwastami.

Zadzwoniłem do drzwi. Gdy nikt nie otwierał, zastukałem. Potem westchn

ą

lem,

zajrzałem pod wycieraczk

ę

i skorzystałem z le

żą

cego tam klucza, by otworzy

ć

drzwi.

- Kluge? - zawołałem wsuwaj

ą

c głow

ę

do

ś

rodka.

Przeszedłem przez krótki hall, z wahaniem, jak zawsze ,gdy nie wiadomo, jak ci

ę

przyjm

ą

. Zasłony były jak zwykle zasuni

ę

te, tote

ż

w

ś

rodku panowała ciemno

ść

, ale

z ekranów rozstawionych dookoła pokoju, który kiedy

ś

słu

ż

ył za salon, padało tyle

ś

wiatł

ą

,

ż

e zobaczyłem Kluge'a. Siedział na krze

ś

le przed stołem, z twarz

ą

wci

ś

ni

ę

t

ą

w klawiatur

ę

komputera. Miał tylko pół głowy.

Hal Lanier jest operatorem komputera w komendzie policji Los Angeles, tote

ż

zawiadomiłem go o tym, co znalazłem, a on zadzwonił na komend

ę

. Razem zaczekali

ś

my

na przybycie pierwszego wozu. Hal pytał cały czas, czy czego

ś

dotykałem, a ja

odpowiadałem,

ż

e nie, z wyj

ą

tkiem klamki u drzwi wej

ś

ciowych.

Pojawiła si

ę

jad

ą

ca bez syreny karetka. Wkrótce dookoła zaroiło si

ę

od

policjantów, a tak

ż

e s

ą

siadów, którzy przygl

ą

dali si

ę

ze swoich podwórek albo

rozmawiali przed frontem domu Kluge'

ą

. Ekipy reporterów z jakich

ś

stacji

telewizyjnych zjawiły si

ę

akurat w por

ę

, by sfilmowa

ć

wynoszone ciało, owini

ę

te

w arkusz folii. M

ęż

czy

ź

ni i kobiety przychodzili i odchodzili. Przypuszczałem,

ż

e

prowadzili rutynowe działania policyjne: zdejmowanie odcisków palców,
zabezpieczenie

ś

ladów. Poszedłbym do domu, ale kazali mi by

ć

pod r

ę

k

ą

.

W ko

ń

cu poproszono mnie do

ś

rodka; był tam porucznik Osborne, który kierował

dochodzeniem. Wprowadzono mnie do salonu Kluge'a. Wszystkie ekrany były wci

ąż

ą

czone. Osborne podał mi dło

ń

; u

ś

cisn

ą

łem j

ą

. Zanim si

ę

odezwał, przyjrzał mi

si

ę

uwa

ż

nie. Był to niski, łysiej

ą

cy facet; wygl

ą

dał na zm

ę

czonego, dopóki nie

spojrzał na mnie. Potem, cho

ć

wła

ś

ciwie w jego twarzy nie zaszła zmiana, zupełnie

przestał sprawia

ć

wra

ż

enie zm

ę

czonego.

- Pan si

ę

nazywa Victor Apfel? - spytał. Potwierdziłem. Zatoczył r

ę

k

ą

kr

ą

g wokoło

pokoju. - Panie Apfel, czy mo

ż

e pan stwierdzi

ć

, czy st

ą

d co

ś

wyniesiono?

Rozejrzałem si

ę

jeszcze raz, jakbym przygotowywał si

ę

do rozwi

ą

zywania

łamigłówki.
W pokoju był kominek i zasłony na oknach. Na podłodze le

ż

ał dywan. Poza tym nie

było tu nic wi

ę

cej, czego mo

ż

na byłoby si

ę

spodziewa

ć

w salonie.

Wzdłu

ż

ś

cian szły rz

ę

dy stołów, mi

ę

dzy którymi było w

ą

skie przej

ś

cie. Na stołach

znajdowały si

ę

monitory, klawiatury, stacje dysków - cała ta wyrafinowana

rupieciarnia nowej ery. Wszystko było poł

ą

czone grubymi kablami i przewodami. Pod

stołami stały kolejne komputery oraz skrzynki wypełnione podzespołami
elektronicznymi. Nad stołami wisiały si

ę

gaj

ą

ce sufitu półki, zapchane pudełkami

z ta

ś

mami, dyskami, kasetami... nie pami

ę

tałem wtedy, jak si

ę

to fachowo nazywa.

Teraz ju

ż

wiem: oprogramowanie.

- Nie ma tu mebli, prawda?... Poza...
Wygl

ą

dał na zbitego z tropu.

- Chce pan powiedzie

ć

,

ż

e przedtem były tu meble?

- Sk

ą

d mam wiedzie

ć

? - Wówczas poj

ą

łem, na czym polegało nieporozumienie. - Ach

background image

tak, my

ś

lał pan,

ż

e byłem tu przedtem. Po raz pierwszy moja noga postała w tym pokoju

około godziny temu.
Zmarszczył brwi; nie bardzo mi si

ę

to spodobało.

- Lekarz twierdzi,

ż

e ten facet nie

ż

yje mniej wi

ę

cej od trzech godzin. Jak to

si

ę

stało,

ż

e pan tu trafił wła

ś

nie godzin

ę

temu, Victor?

Nie odpowiadało mi to,

ż

e mówi do mnie po imieniu, ale nie wiedziałem, jak mógłbym

si

ę

temu sprzeciwi

ć

. Za to wiedziałem,

ż

e musz

ę

mu powiedzie

ć

o telefonie.

Wydawał si

ę

nie przekonany. Ale łatwo było to sprawdzi

ć

, co te

ż

zrobili

ś

my. Hal,

Osborne i ja wraz z paroma innymi policjantami udali

ś

my si

ę

do mego domu. Gdy

wchodzili

ś

my, telefon dzwonił.

Osborne podniósł mikrotelefon i słuchał. Twarz jego przybrała kwa

ś

ny wygl

ą

d,

który w miar

ę

upływu czasu pogł

ę

biał si

ę

.

Odczekali

ś

my dziesi

ęć

minut na nast

ę

pny dzwonek telefonu. Osborne wykorzystał

ten czas na obejrzenie wszystkiego w moim salonie. Byłem zadowolony, gdy telefon
znowu zadzwonił. Policjanci nagrali tekst, po czym wrócili

ś

my do domu Kluge'a.

Osborne wyszedł na podwórze, by przyjrze

ć

si

ę

lasowi anten na dachu. Widok ten

zrobił na nim wra

ż

enie.

- Pani Madison, mieszkaj

ą

ca kilka domów dalej, uwa

ż

a,

ż

e Kluge próbował nawi

ą

za

ć

kontakt z Marsjanami - odezwał si

ę

Hal ze

ś

miechem w głosie. - Co do mnie, to

pomy

ś

lałem,

ż

e pewnie kradł programy telewizji satelitarnej. - W

ś

ród anten były

trzy paraboliczne, sze

ść

wysokich masztów i par

ę

takich urz

ą

dze

ń

, które mo

ż

na

zobaczy

ć

na dachach budynków towarzystw telefonicznych stosuj

ą

cych mikrofale.

Osborne znowu poprowadził mnie do salonu. Powiedział mi,

ż

ebym opisał, co

zobaczyłem. Nie wiedziałem, co mu z tego przyjdzie, ale spróbowałem.
- Siedział na tym krze

ś

le, które stało pod tym stołem. Zobaczyłem na podłodze

pistolet; nad nim zwieszała si

ę

r

ę

ka Kluge'a.

- Pan my

ś

li,

ż

e to samobójstwo?

- Tak, chyba tak pomy

ś

lałem. - Czekałem ,

ż

eby co

ś

na to powiedział, ale nie

odezwał si

ę

. - Czy pan my

ś

li tak samo?

Westchn

ą

ł. - Nie było

ż

adnego listu.

- Nie zawsze zostawiaj

ą

listy - zwrócił uwag

ę

Hal.

- Nie, ale robi

ą

to tak cz

ę

sto,

ż

e mój nos zaczyna w

ę

szy

ć

, kiedy listu nie ma.

- Wzruszył ramionami. - To pewnie nic nie znaczy.
- Ten tekst przez telefon - odezwał si

ę

. - To mógł by

ć

swoisty list samobójcy.

Osborne skin

ą

ł głow

ą

. - Czy zauwa

ż

ył pan co

ś

jeszcze?

Podszedłem do stołu i spojrzałem na klawiatur

ę

. Był to model TI-99/4A

wyprodukowany przez Texas Instruments. Po prawej stronie, gdzie le

ż

ała głowa

Kluge'a, wida

ć

było ciemn

ą

plam

ę

zakrzepłej krwi.

- Tyle tylko,

ż

e siedział przed t

ą

maszyn

ą

. - Dotkn

ą

łem klawisza i natychmiast

stoj

ą

cy za klawiatur

ą

monitor wypełnił si

ę

słowami. Szybko cofn

ą

łem r

ę

k

ę

, po czym

spojrzałem na ekran.
PROGRAM NAME: ZEGNAJ SWIECIE
DATE: 8/20
CONTENTS: TESTAMENT; DROBIAZGI
PROGRAMMER: "CHARLES KLUGE"
ABY URUCHOMIC,
NACISNIJ ENTER
Czarny kwadracik na ko

ń

cu bez przerwy migał. Potem dowiedziałem si

ę

,

ż

e jego

nazwa brzmi "kursor".
Wszyscy zebrali si

ę

dookoł

ą

. Hal, specjalista od komputerów, wyja

ś

nił,

ż

e wiele

podobnych urz

ą

dze

ń

wył

ą

cza si

ę

po dziesi

ę

ciu minutach jałowego biegu,

ż

eby słowa

unieruchomione na ekranie nie wypaliły si

ę

w nim na stałe. Tutaj ekran był cały

zielony, zanim go dotkn

ą

łem, po czym na niebieskim tle ukazały si

ę

czarne litery.

- Czy konsolet

ę

sprawdzono na odciski palców? - spytał Osborne. Nikt nie

wiedział, wi

ę

c porucznik wzi

ą

ł ołówek i umocowan

ą

na jego ko

ń

cu gumk

ą

dotkn

ą

ł

klawisza ENTER.
Słowa znikn

ę

ły z ekranu, który pozostał przez chwil

ę

niebieski, po czym wypełnił

background image

si

ę

male

ń

kimi owalnymi kształtami pojawiaj

ą

cymi si

ę

u góry i opadaj

ą

cymi jak

deszcz. Były ich setki, w najró

ż

niejszych kolorach.

- To s

ą

pastylki - powiedział jeden z policjantów, a jego głos wyra

ż

ał najwy

ż

sze

zdumienie. - Popatrzcie: tamto, to musi by

ć

Quaalude. A tu jest Nembutal. - Inni

gliniarze rozpoznali nast

ę

pne lekarstwa. Ja sam zauwa

ż

yłem biał

ą

kapsułk

ę

otoczon

ą

po

ś

rodku wyra

ź

nym czerwonym paskiem, która na pewno była Dilantin

ą

. Brałem j

ą

codziennie od wielu lat.
W ko

ń

cu pastylki przestały opada

ć

, a ten cholerny komputer zacz

ą

ł nam

przygrywa

ć

. Był to hymn "Bli

ż

ej do Ciebie, mój Bo

ż

e", w trójtonie.

Kilka osób za

ś

miało si

ę

. Chyba nikt nie uznał tej sytuacji za

ś

mieszn

ą

; ka

ż

dego

przechodziły ciarki, gdy słuchał tej niesamowitej pie

ś

ni

ż

ałobnej - ale brzmiała

ona, jakby zaaran

ż

owano j

ą

na gwizdek, organy parowe i kazoo. Czy mo

ż

na było si

ę

nie

ś

mia

ć

?

W czasie muzyki z lewej strony ekranu pojawiła si

ę

male

ń

ka figurka zło

ż

ona

wył

ą

cznie z kwadracików i chwiej

ą

c si

ę

konwulsyjnie ruszyła ku

ś

rodkowi.

Przypominała jedn

ą

z tych figurek, które pojawiaj

ą

si

ę

w grach telewizyjnych, ale

była bardziej uproszczona. Trzeba było wysili

ć

wyobra

ź

ni

ę

, by uwierzy

ć

,

ż

e to

człowiek.
Po

ś

rodku ekranu pojawił si

ę

jaki

ś

kształt. "Człowiek" zatrzymał si

ę

przed nim.

Zgi

ą

ł si

ę

w połowie, a pod nim pojawiło si

ę

co

ś

, co mogło by

ć

krzesłem.

- Co to ma by

ć

?

- Komputer. Nie?
Musiał to by

ć

komputer, poniewa

ż

mały człowieczek wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

ce, które odt

ą

d

wznosiły si

ę

gwałtownie i opadały jak u pianisty podczas furioso. Człowieczek

wystukiwał na klawiaturze słowa, które pojawiały si

ę

ponad nim. GDZIES PO DRODZE

COS STRACILEM. SIEDZE TU DZIEN I NOC, JA PAJAK POSRODKU KONCENTRYCZNEJ SIECI, PAN
WSZYSTKIEGO, CO BADAM... A TO ZA MALO. MUSI BYC WIECEJ. WPISZ TU SWOJE IMIE
- Chryste Panie - powiedział Hal. - Nie do wiary. Interakcyjny list samobójczy.
- Szybciej, musimy zobaczy

ć

reszt

ę

.

Stałem najbli

ż

ej klawiatury, wi

ę

c nachyliłem si

ę

i wystukałem swoje imi

ę

. Ale

kiedy spojrzałem na ekran, okazało si

ę

,

ż

e napisałem VICT9R.

- Jak to cofn

ąć

? - zapytałem.

- Nie szkodzi, prosz

ę

nacisn

ąć

ENTER - powiedział Osborne. Wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

za

moimi plecami i sam nacisn

ą

ł. CZY CZUJESZ TO CZASEM, VICT9R? CALE ZYCIE

PRZEPRACOWALES, BY STAC SIE NAJLEPSZYM W TYM, CO ROBISZ, A PEWNEGO DNIA BUDZISZ
SIE I ZADAJESZ SOBIE PYTANIE, PO CO TO WSZYSTKO? TO WLASNIE STALO SIE ZE MNA. CZY
CHCESZ DOWIEDZIEC SIE CZEGOS JESZCZE, VICT9R? T/N
Od tego miejsca tekst stał si

ę

rozwlekły. Kluge najwyra

ź

niej zdawał sobie spraw

ę

z tego, czuł wyrzuty sumienia, bowiem po ka

ż

dym czterdziesto- czy

pi

ęć

dziesi

ę

ciowyrazowym akapicie czytaj

ą

cy miał ponownie mo

ż

liwo

ść

wyboru mi

ę

dzy

"tak" (T) i "nie" (N).
Przez cały czas wzrok mój zbaczał z ekranu na klawiatur

ę

, gdy przypomniałem sobie

opart

ą

na niej głow

ę

Kluge'a. My

ś

lałem o tym, jak siedział tu sam zapisuj

ą

c ten

tekst.
Stwierdził w nim,

ż

e jest zniech

ę

cony. Uwa

ż

ał,

ż

e nie mo

ż

e ju

ż

tak dłu

ż

ej

ż

y

ć

.

Br

ą

ł zbyt wiele proszków (które w tym miejscu znów pojawiły si

ę

na ekranie) i nie

widział przed sob

ą

celu. Zrobił wszystko, co sobie zamierzył. Nie zrozumieli

ś

my

tego. Stwierdził,

ż

e ju

ż

nie istnieje. Wzi

ę

li

ś

my to tylko za przeno

ś

ni

ę

. CZY JESTES

POLICJANTEM, VICT9R? JESLI NIE POLICJA NIEDLUGO SIE TU ZJAWI. A WIEC MOWIE TOBIE
ALBO POLICJI: NIE HANDLOWALEM NARKOTYKAMI. TAMTO W SYPIALNI, TO TYLKO DO MOJEGO
UZYTKU. BRALEM DUZO. A TERAZ JUZ NIE POTRZEBUJE. NACISNIJ ENTER
Osborne nacisn

ą

ł i natychmiast po drugiej stronie pokoju rozległ si

ę

terkot

drukarki, co nas cholernie wystraszyło. Widziałem, jak karetka

ś

miga to w prawo,

to w lewo, drukuj

ą

c w obu kierunkach, gdy nagle Hal wskazał r

ę

k

ą

na ekran i krzykn

ą

ł:

- Spójrzcie! Spójrzcie na to!
Człowieczek z komputera znowu stał, twarz

ą

do nas. W r

ę

ku miał co

ś

, co musiało

by

ć

pistoletem; trzymał to przy głowie.

background image

- Nie rób tego! - wrzasn

ą

ł Hal.

Człowieczek nie posłuchał. Rozległa si

ę

imitacja wystrzału i człowieczek upadł

na wznak. Czerwona linia pociekła w dół ekranu. Potem zielone tło przeszło w bł

ę

kit,

drukarka wył

ą

czyła si

ę

i wszystko znikn

ę

ło, z wyj

ą

tkiem małych czarnych zwłok u

dołu ekranu oraz wypisanych przy nich słów **DOKONALO SIE**.
Odetchn

ą

łem gł

ę

boko i spojrzałem na Osborne'a. Powiedzie

ć

,

ż

e miał w tej chwili

nieszcz

ęś

liwy wygl

ą

d, to było powiedzie

ć

o wiele za mało.

- Co to było o tych narkotykach w sypialni? - odezwał si

ę

.

Patrzyli

ś

my, jak Osborne wyci

ą

ga szuflady w szafkach i stolikach nocnych. Nic

nie znalazł. Zajrzał pod łó

ż

ko i do szafy. Jak wszystkie pozostałe pokoje w domu,

ten równie

ż

był pełen komputerów. W

ś

cianach wykuto dziury, którymi biegły grube

p

ę

ki kabli.

Stałem obok wielkiego cylindra z tektury; kilka takich znajdowało si

ę

w

sypialni. Miał około stu pi

ęć

dziesi

ę

ciu litrów pojemno

ś

ci: taki b

ę

ben jak do

transportu ró

ż

nych artykułów sypkich. Pokrywka nie była zaklejona, wi

ę

c j

ą

podniosłem. Po

ż

ałowałem tego.

- Lepiej niech pan na to spojrzy, Osborne - powiedziałem.
Cylinder był wy

ś

cielony grubym workiem foliowym. Do dwóch trzecich wypełniała

go Quaalude.
Otwarto pozostałe pokrywki. Znale

ź

li

ś

my b

ę

bny z amfetamin

ą

, z Nembutalem, z

Valium. Ró

ż

ne rzeczy.

Po odkryciu tych wszystkich specyfików w pokoju zaroiło si

ę

od policjantów. Za

nimi weszły ekipy telewizyjne.
W tym całym rozgardiaszu wszyscy wyra

ź

nie zapomnieli o mnie, tote

ż

nic nikomu

nie mówi

ą

c wróciłem do swego domu i zamkn

ą

łem drzwi na klucz. Od czasu do czasu

zerkałem przez zasłony. Widziałem, jak reporterzy rozmawiaj

ą

z s

ą

siadami. Był w

ś

ród

nich Hal, który zapewne miał swój dzie

ń

. Dwa razy reporterzy zastukali do moich

drzwi, ale nie zareagowałem. W ko

ń

cu odeszli.

Napu

ś

ciłem do wanny gor

ą

cej wody i moczyłem si

ę

w niej chyba przez godzin

ę

. Potem

zwi

ę

kszyłem moc ogrzewania tyle, ile si

ę

dało, i w

ś

lizn

ą

łem si

ę

pod kołdr

ę

.

Trz

ą

słem si

ę

przez cał

ą

noc.

Osborne przyszedł nazajutrz o dziesi

ą

tej. Wpu

ś

ciłem go do

ś

rodka. Za nim wszedł

Hal, z bardzo nieszcz

ęś

liw

ą

min

ą

. Zdałem sobie spraw

ę

,

ż

e nie kładli si

ę

cał

ą

noc.

Nalałem im kawy.
- Niech pan lepiej od razu to przeczyta - rzekł Osborne wr

ę

czaj

ą

c mi wydruk z

komputera, ten z wczorajszego wieczoru. Rozło

ż

yłem go, wyj

ą

łem okulary i zacz

ą

łem

czyta

ć

.

Wydruk pochodził z tej ohydnej drukarki mozaikowej; zawsze takie

ś

miecie

wyrzucam nie czytane do kominka, ale tym razem zrobiłem wyj

ą

tek.

Był to testament Kluge'a. Jaki

ś

s

ą

d spadkowy pewnie b

ę

dzie miał z nim du

ż

y ubaw.

Kluge raz jeszcze o

ś

wiadczał w nim,

ż

e nie istnieje, wobec tego nie mo

ż

e mie

ć

krewnych. Postanowił zapisa

ć

wszystkie swoje dobra doczesne komu

ś

, kto na to

zasługuje.
Ale kto zasługuje? zastanawiał si

ę

Kluge. Na pewno nie pa

ń

stwo Perkins, cztery

domy dalej w dół ulicy, którzy deprawowali nieletnich. Kluge cytował akta s

ą

dów

z Buffalo i Miami oraz maj

ą

cy si

ę

wkrótce rozpocz

ąć

proces w s

ą

dzie miejscowym.

Pani Radnor i pani Polonski, mieszkaj

ą

ce naprzeciwko siebie pi

ęć

domów w dół

ulicy, były plotkarami.
Najstarszy syn Andersonów kradł samochody.
Marian Flores

ś

ci

ą

g

ą

ła podczas klasówek z algebry.

Był taki facet w okolicy, który naci

ą

gał władze miejskie proponuj

ą

c budow

ę

autostrady. Czyja

ś

ż

ona kombinowała ze zjawiaj

ą

cymi si

ę

co jaki

ś

czas

komiwoja

ż

erami, za

ś

dwie inne miały jakie

ś

romanse na boku. Jaki

ś

nastolatek zrobił

swojej dziewczynie dziecko, rzucił j

ą

, a potem chwalił si

ę

tym przed kolegami.

Co najmniej dziewi

ę

tna

ś

cie rodzin z s

ą

siedztwa ukrywało całkowicie lub

cz

ęś

ciowo swe dochody przed władzami podatkowymi.

S

ą

siedzi Kluge'a trzymali na podwórku psa, który szczekał cał

ą

noc.

background image

No, na psa mogłem si

ę

jeszcze zgodzi

ć

. Mnie samego nie raz zrywał w nocy na nogi.

Ale cał

ą

reszta była bez sensu! Po pierwsze, jakim prawem facet, który w sypialni

trzyma prawie tysi

ą

c litrów narkotyków, os

ą

dza swoich s

ą

siadów tak surowo? To

znaczy, deprawowanie nieletnich to jedna sprawa, ale

ż

eby oczernia

ć

cał

ą

rodzin

ę

,

bo syn kradnie samochody? A poza tym... sk

ą

d on wiedział o niektórych sprawach?

Ale było tam jeszcze wi

ę

cej. W szczególno

ś

ci czwórka niewiernych m

ęż

ów. Mi

ę

dzy

nimi Harold (Hal) Lanier, który od trzech lat widywał si

ę

z kobiet

ą

nazwiskiem Toni

Jones, podobnie jak on zatrudnion

ą

w Dziale Przetwarzania Danych policji Los

Angeles. Namawiała Hala na rozwód z

ż

on

ą

, on za

ś

"czekał na odpowiedni moment, by

jej o tym powiedzie

ć

".

Spojrzałem na Hala. Jego poczerwieniał

ą

twarz starczyła mi za całe

potwierdzenie.
I nagle jakbym dostał obuchem w głow

ę

. Czego Kluge dowiedział si

ę

o mnie?

Przebiegłem wzrokiem wydruk, szukaj

ą

c swojego nazwiska. Znalazłem je w ostatnim

akapicie.
"...Przez trzydzie

ś

ci lat pan Apfel płaci za bł

ą

d, którego nawet nie popełnił.

Nie zamierzam posun

ąć

si

ę

a

ż

tak daleko, by proponowa

ć

uznanie go za

ś

wi

ę

tego, ale

z braku przeciwwskaza

ń

- gdyby nawet nie było innych powodów - niniejszym zapisuj

ę

moj

ą

posiadło

ść

i stoj

ą

cy na niej dom Victorowi Apfelowi."

Spojrzałem na Osborne'a, którego zm

ę

czone oczy patrzyły na mnie uwa

ż

nie.

- Ale ja tego nie chc

ę

!

- Czy pa

ń

skim zdaniem, to ta nagroda, o której Kluge wspominał w swoim nagraniu?

- Na pewno - odparłem. - A có

ż

by to było innego?

Osborne westchn

ą

ł i odchylił si

ę

w fotelu. - Przynajmniej nie zechciał zapisa

ć

panu lekarstw. Czy nadal pan twierdzi,

ż

e go nie znał?

- Czy pan mnie o co

ś

oskar

ż

a?

Rozło

ż

ył r

ę

ce. - Panie Apfel, po prostu zadaj

ę

panu pytanie. Z samobójstwami

nigdy nic do ko

ń

ca nie wiadomo. Mo

ż

e to było morderstwo. Je

ś

li tak, to jak dot

ą

d,

jest pan jedyn

ą

znan

ą

nam osob

ą

, która na tym skorzystała.

- Był dla mnie prawie zupełnie obcym człowiekiem.
Skin

ą

ł głow

ą

stukaj

ą

c palcem w swój egzemplarz wydruku. Ja popatrzyłem na swój,

my

ś

l

ą

c,

ż

e dałbym wiele,

ż

eby go tu nie było.

- Co to za... bł

ą

d, którego pan nie popełnił?

Obawiałem si

ę

tego pytania.

- Byłem je

ń

cem w Korei - powiedziałem.

Osborne przetrawiał to przez chwil

ę

w milczeniu.

- Zrobili panu pranie mózgu?
- Tak. - Uderzyłem dłoni

ą

w oparcie fotela i nagle poczułem potrzeb

ę

wstania

i przej

ś

cia si

ę

po pokoju. W domu robiło si

ę

chłodno. - Nie. Ja nie... z tym słowem

zawsze było du

ż

o zamieszania. Czy robili mi "pranie mózgu"? Tak. Czy powiodło im

si

ę

? Czy przyznałem si

ę

do swych zbrodni i pot

ę

piłem rz

ą

d USA? Nie.

Raz jeszcze poczułem, jak taksuj

ą

mnie owe pozornie zm

ę

czone oczy.

- Wci

ąż

pan jeszcze... silnie to odczuwa.

- Czego

ś

takiego si

ę

nie zapomina.

- Czy chce pan co

ś

jeszcze doda

ć

?

- Tyle tylko,

ż

e to wszystko było takie... Nie, nie mam nic do dodania. Ani panu,

ani komukolwiek innemu.
- B

ę

d

ę

musiał zada

ć

panu jeszcze kilka pyta

ń

na temat

ś

mierci Kluge'a.

- My

ś

l

ę

,

ż

e lepiej b

ę

dzie, je

ś

li mój adwokat b

ę

dzie przy tym obecny. - O Chryste.

Teraz musz

ę

bra

ć

adwokata. Nawet nie wiedziałem, jak si

ę

do tego zabra

ć

.

Osborne znowu tylko skin

ą

ł głow

ą

. Podniósł si

ę

i poszedł do drzwi.

- Chciałem to uzna

ć

za samobójstwo - powiedział. - Gryzło mnie tylko to,

ż

e nie

było listu. Teraz mamy ju

ż

list. - Machn

ą

ł r

ę

k

ą

w kierunku domu Kluge'a i nagle

na jego twarzy pojawił si

ę

gniewny wyraz.

- Ten facet nie tylko pisze list, ale programuje to całe kurestwo do komputera
razem z efektami specjalnymi rodem z gry wideo. Wiem,

ż

e ludzie wyczyniaj

ą

ż

ne

wariactwa. Widziałem ju

ż

wiele dziwnych rzeczy. Ale kiedy usłyszałem, jak komputer

background image

wygrywa hymn ko

ś

cielny, zrozumiałem,

ż

e to morderstwo. Mówi

ą

c prawd

ę

, panie Apfel,

nie uwa

ż

am,

ż

e pan to zrobił. W tym wydruku s

ą

ze dwa tuziny motywów. Mo

ż

e on

szanta

ż

ował ludzi na prawo i lewo. Mo

ż

e wła

ś

nie w ten sposób zarobił na te wszystkie

maszyny. A ludzie, którzy maj

ą

tyle narkotyków, zwykle umieraj

ą

gwałtown

ą

ś

mierci

ą

.

Mam du

ż

o do zrobienia w tej sprawie i znajd

ę

morderc

ę

. - Wymamrotał co

ś

o nie

opuszczaniu miasta, o tym,

ż

e wpadnie pó

ź

niej, i wyszedł.

- Victor... - odezwał si

ę

Hal. Spojrzałem na niego.

- Ja o tamtym... co było w wydruku - wykrztusił w ko

ń

cu - Byłbym ci wdzi

ę

czny...

no wiesz, o co mi chodzi. - Miał oczy jak basset. Nigdy przedtem nie zauwa

ż

yłem

tego u niego.
- Hal, je

ś

li po prostu pójdziesz sobie i dasz mi spokój, nie masz si

ę

czego

obawia

ć

.

Skin

ą

ł głow

ą

i chyłkiem ruszył w stron

ę

drzwi.

- My

ś

l

ę

,

ż

e to wszystko nie wyjdzie na jaw - powiedział.

Ale, oczywi

ś

cie, wyszło na jaw.

Stałoby si

ę

tak zapewne nawet, gdyby nie było tych listów, które zacz

ę

ły

nadchodzi

ć

w kilka dni po

ś

mierci Kluge'a. Wszystkie nadano w Trenton, w stanie

New Jersey; wszystkie wydrukował komputer, którego nikt nie potrafił odnale

źć

.

Listy opisywały szczegółowo wszystko, o czym Kluge wspomniał w swym testamencie.
Ale wtedy nic o tym jeszcze nie wiedziałem, Reszt

ę

dnia po wyj

ś

ciu Hala sp

ę

dziłem

w łó

ż

ku, le

żą

c pod kocem elektrycznym. Nie byłem w stanie rozgrza

ć

stóp. Wstawałem

tylko po to, by pomoczy

ć

si

ę

w wannie lub zrobi

ć

kanapk

ę

.

Do drzwi dobijali si

ę

reporterzy, ale nie otwierałem. Nast

ę

pnego dnia

zadzwiniłem do adwokata od spraw karnych - Martina Abramsa, pierwszego na li

ś

cie

- i zaanga

ż

owałem go. Adwokat powiedział mi,

ż

e pewnie przyjad

ą

, by zabra

ć

mnie

na komend

ę

, na przesłuchanie. Odparłem,

ż

e nie pojad

ę

, szybko wzi

ą

łem dwa proszki

i rzuciłem si

ę

biegiem do łó

ż

ka.

Par

ę

razy w okolicy rozlegały si

ę

syreny wozów policyjnych. Raz usłyszałem

dochodz

ą

ce z ulicy krzyki. Opanowałem pokus

ę

, by wyjrze

ć

. Pewnie,

ż

e byłem ciekaw,

ale wiadomo, co stanie si

ę

z tym, kto pcha nos mi

ę

dzy drzwi.

Czekałem na ponown

ą

wizyt

ę

Osborne'a, który jednak nie przyszedł. Min

ę

ło kilka

dni, potem tydzie

ń

. Przez ten czas wydarzyły si

ę

tylko dwie interesuj

ą

ce rzeczy.

Pierwsz

ą

było stukanie do drzwi, dwa dni po

ś

mierci Kluge'a. Wyjrzałem przez

szpar

ę

w drzwiach i zobaczyłem srebrzystego Ferrari stoj

ą

cego przy kraw

ęż

niku. Nie

mogłem dostrzec, kto stoi pod drzwiami, wi

ę

c zapytałem, kto tam.

- Nazywam si

ę

Lisa Foo - odezwał si

ę

damski głos. - Prosił pan,

ż

ebym wpadła.

- Absolutnie sobie nie przypominam.
- Czy to nie dom Charlesa Kluge'a?
- To tamten obok.
- Och, przepraszam.
Pomy

ś

lałem,

ż

e powinienem uprzedzi

ć

j

ą

,

ż

e Kluge nie

ż

yje, wi

ę

c otworzyłem

drzwi. Dziewczyna obróciła si

ę

do mnie i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. Wra

ż

enie było

piorunuj

ą

ce.

Jak mo

ż

na zacz

ąć

opis Lisy Foo? Pami

ę

tacie te lata, gdy gazety drukowały na

pierwszych miejscach karykatury Hirohito i Tojo, a Times bez za

ż

enowania u

ż

ywał

słowa "

ż

ółtek"? Karykatury przedstawiały małych ludzików z twarzami szerokimi jak

piłki do rugby, uszami jak ucha dzbanków, w okularach w grubej oprawie, z dwoma
zaj

ę

czymi z

ę

bami i cienkimi jak ołówek w

ą

sami...

Gdyby nie brak w

ą

sów, Lisa byłaby idealn

ą

modelk

ą

do karykatury Tojo. Miała

potrzebne okulary, uszy, z

ę

by. Ale z

ę

by te tkwiły w klamerkach, niczym klawisze

fortepianu owini

ę

te drutem kolczastym. Miała mo

ż

e metr siedemdziesi

ą

t, mo

ż

e metr

siedemdziesi

ą

t pi

ęć

i nie wa

ż

yła wi

ę

cej ni

ż

pi

ęć

dziesi

ą

t kilo. Dałbym jej nawet

tylko czterdzie

ś

ci pi

ęć

, ale dodałem po dwa i pół kilo za obie piersi, tak

niewiarygodnie du

ż

e, przy jej chudej sylwetce,

ż

e zrazu napis na jej koszulce

odczytałem jako LVIS

ś

YJ. Dopiero kiedy obróciła si

ę

w lewo i prawo, zobaczyłem

po jednej literze E na pocz

ą

tku i ko

ń

cu napisu.

Wyci

ą

gn

ę

ła szczupł

ą

dło

ń

.

background image

- Wygl

ą

da,

ż

e na jaki

ś

czas b

ę

dziemy s

ą

siadami - powiedział

ą

. - Przynajmniej,

póki nie zostanie uporz

ą

dkowana sprawa tej smoczej jamy obok. - Je

ś

li mówiła z

jakim

ś

obcym akcentem, to chyba tylko przedmie

ść

Los Angeles.

- To ładnie.
- Znał go pan? Znaczy Kluge'a. Tego nazwiska przynajmniej u

ż

ywał.

- My

ś

li pani,

ż

e nie było prawdziwe?

- W

ą

tpie. "Klug" to po niemiecku "m

ą

dry". W slangu programistów oznacza to

"cwany". A to faktycznie był cwany go

ść

. Miał wesoło poukładane w umózgowieniu.

- Postukała si

ę

znacz

ą

co w skro

ń

. - Wirusy i fantomy, i diabły wyskakuj

ą

ce przy

ka

ż

dym wł

ą

czemiu, zgnilizna oprogramowania, bity wyciekaj

ą

ce z wiader na

podłog

ę

...

Paplała tak jeszcze przez jaki

ś

czas. Na tyle, co z tego zrozumiałem, równie

dobrze mogła mówi

ć

w swahili.

- Mówiła pani,

ż

e w jego komputerach zagnie

ź

dziły si

ę

diabły?

- Wła

ś

nie.

- Wygl

ą

da na to,

ż

e porzebny jest egzorcysta.

Stukn

ę

ła palcem w pier

ś

i pokazał

ą

w u

ś

miechu nast

ę

pne

ć

wier

ć

hektara z

ę

bów.

- To wła

ś

nie ja. Słuchaj pan, musz

ę

lecie

ć

. Niech pan kiedy

ś

wpadnie.

Drugie interesuj

ą

ce wydarzenie tego tygodnia nast

ą

piło dzie

ń

ź

niej. Przyszedł

wyci

ą

g z konta. Znajdowały si

ę

na nim trzy wpłaty. Pierwsza to zwykły czek z Biura

Rent Wojennych na 487 dolarów. Drug

ą

były odsetki od pieni

ę

dzy odziedziczonych po

rodzicach pi

ę

tna

ś

cie lat temu, w wysoko

ś

ci 392,54 dolarów.

Trzeciej wpłaty dokonano dwudziestego, w dzie

ń

ś

mierci Charlesa Kluge'a.

Wynosiła ona 700.083 dolary i cztery centy.
Kilka dni pó

ź

niej wpadł Hal Lanier.

- Stary, co za tydzie

ń

- westchn

ą

ł. Potem opadł na kanap

ę

i opowiedział mi o

wszystkim.
Kolejny zgon miał miejsce w s

ą

siedztwie. Listy narobiły wiele zamieszania,

szczególnie,

ż

e jednocze

ś

nie policja chodziła od domu do domu przesłuchuj

ą

c

wszystkich. Niektórzy przyznali si

ę

do ró

ż

nych rzeczy, bo byli przekonani,

ż

e

gliniarze lada moment si

ę

do nich dobior

ą

. Owa kobieta, która zabawiała si

ę

z

komiwoja

ź

erami, gdy jej m

ąż

był w pracy, przyznał

ą

si

ę

do niewierno

ś

ci i jej

ś

lubny

j

ą

zastrzelił. Siedział teraz w miejscowym wi

ę

zieniu. Był to najdrastyczniejszy

wypadek, ale zdarzyły si

ę

i inne, od mordobicia do rzucania kamieniami w okna.

Według tego, co powiedział Hal, urz

ą

d podatkowy rozwa

ż

ał mo

ż

liwo

ść

zało

ż

enia filii

w s

ą

siedztwie, tyle osób trzeba było przesłucha

ć

.

Pomy

ś

lałem o siedmiuset tysi

ą

cach osiemdziesi

ę

ciu trzech dolarach.

I czterech centach.
Nie powiedziałem nic, ale zimno mi si

ę

zrobiło.

- Czyba chcesz posłucha

ć

o mnie i o Betty - powiedział Hal w ko

ń

cu. Nie chciałem.

Nie chciałem w ogóle o niczym słysze

ć

, ale spróbowałem wywołac na twarzy wyraz

współczucia.
- To ju

ż

si

ę

sko

ń

czyło - rzekł z westchnieniem ulgi. - To znaczy mi

ę

dzy mn

ą

i

Toni. Opowiedziałem Betty o wszystkim. Par

ę

dni było paskudnie, ale uwa

ż

am,

ż

e nasze

mał

ż

e

ń

stwo umocniło si

ę

przez to. - Milczał przez chwil

ę

delektuj

ą

c si

ę

tym miłym

uczuciem. Potrafiłem zachowa

ć

powag

ę

w jeszcze trudniejszych sytuacjach, wi

ę

c

s

ą

dze,

ż

e i teraz nie

ź

le dałem sobie rad

ę

.

Chciał opowiedzie

ć

mi o wszystkim, czego dowiedzieli si

ę

o Kluge'm, a potem

usiłował zaprosi

ć

mnie na obiad, ale wymówiłem si

ę

od obydwu rzeczy pod pretekstem

odzywaj

ą

cych si

ę

ran wojennych. Ju

ż

prawie odprowadziłem go do drzwi, gdy zastukał

w nie Osborne. Nie było innej rady, jak go wpu

ś

ci

ć

. Hal te

ż

został.

Zaproponowałem porucznikowi kaw

ę

, która przyj

ą

ł z wdzi

ę

czno

ś

ci

ą

. Wygl

ą

dał jako

ś

inaczej. Zrazu nie mogłem si

ę

domy

ś

li

ć

, na czym to polegało. Ten sam zm

ę

czony wyraz

twarzy... a nie, nie ten sam. Wówczas w znacznej cz

ęś

ci był on zapewne udawany lub

pochodził z wrodzonego cynizmu gliniarza. Dzi

ś

był prawdziwy. Zm

ę

czenie przeszło

z twarzy na ramiona, r

ę

ce, sposób chodzenia, a tak

ż

e sposób, w jaki zwalił si

ę

na

fotel. Wokół niego roztaczała si

ę

atmosfera pora

ż

ki.

background image

- Czy nadal jestem podejrzany? - zapytałem.
- To znaczy, czy ma pan wezwa

ć

adwokata? Chyba nie ma po co. Prze

ś

wietliłem pana

nienajgorzej. Ten testament si

ę

nie utrzyma, tote

ż

pa

ń

ski motyw mo

ż

na o dup

ę

potłuc.

O il

ę

mog

ę

skapowa

ć

, ka

ż

dy handlarz koksu w dokach miał lepszy powód, by stukn

ąć

Kluge'a, ni

ż

pan. - Westchn

ą

ł. - Mam par

ę

pyta

ń

. Mo

ż

e pan na nie odpowiedzie

ć

, albo

nie.
- Niech pan spróbuje.
- Przypomina pan sobie jakich

ś

niezwykłych go

ś

ci Kluge'a? Ludzi, którzy

przychodzili i wychodzili w nocy?
- Przypominam sobie tylko dor

ę

czenia. Listonoszy. Ludzi z poczty ekspresowej,

z towarzystw spedycyjnych... takie co

ś

. Chyba te lekarstwa przyszły wła

ś

nie w

jednej z takich dostaw.
- My te

ż

tak uwa

ż

amy. W

ż

aden sposób nie mógł by

ć

detalist

ą

; raczej po

ś

rednikiem.

Dostawa do niego, odbiór od niego. - Zadumał si

ę

nad tym przez chwil

ę

pij

ą

c kaw

ę

.

- Dowiedzieli

ś

cie si

ę

ju

ż

czego

ś

?

- Chce pan zna

ć

prawd

ę

? Sprawa si

ę

rypła. Mamy za du

ż

o motywów, a

ż

aden nie

pasuje. O ile mo

ż

ny w ogóle mie

ć

pewno

ść

, nikt w okolicy nie miał najmniejszego

poj

ę

cia,

ż

e Kluge wie to wszystko. Sprawdzili

ś

my konta bankowe i nie ma

ż

adnych

dowodów szanta

ż

u. Tak wi

ę

c s

ą

siedzi s

ą

raczej wykluczeni. Cho

ć

je

ś

li Kluge byłby

nadal przy

ż

yciu, wiele osób st

ą

d zabiłoby go teraz.

- Jasna sprawa - powiedział Hal.
Osborne klepn

ą

ł si

ę

w udo. - Gdyby ten sukinsyn

ż

ył, sam bym go zatłukł -

powiedział. - Ale zaczynam my

ś

le

ć

,

ż

e on nigdy nie był

ż

ywy.

- Nie rozumiem.
- Gdybym nie widział tych przekl

ę

tych zwłok... - Wyprostował si

ę

nieco. -

Powiedział,

ż

e nie istnieje. I praktycznie nie istniał. Rejon energetyczny nigdy

o nim nie słyszał. Owszem, Kluge był podł

ą

czony do ich linii i dostarczali mu co

miesi

ą

c odczyt licznika, ale nigdy nie obci

ąż

yli go cho

ć

by za jeden kilowat. To

samo z urz

ę

dem telefonów. On miał w domu cał

ą

centralk

ę

telefoniczn

ą

, któr

ą

mu ten

wła

ś

nie urz

ą

d sam zainstalował, ale w rejestrach nie ma jego nazwiska.

Rozmawiali

ś

my z facetem, który to wszystko podł

ą

czał. Po robocie posłał kontrolk

ę

do komputera, który j

ą

połkn

ą

ł bez

ś

ladu. Kluge nie miał rachunku w

ż

adnym banku

w Kalifornii i najwyra

ź

niej go nie potrzebował. Znale

ź

li

ś

my ze sto firm, które mu

co

ś

sprzedały, a potem albo zapisały,

ż

e rachunek zapłacono, albo zapomniały,

ż

e

w ogóle co

ś

u nich kupował. Niektóre z nich maj

ą

w archiwach numery czeków z

rachunków czy nawet banków, które nie istniej

ą

.

Znowu odchylił si

ę

w fotelu, gotuj

ą

c si

ę

a

ż

na my

ś

l o tej całej przewrotno

ś

ci:

- Jedyny facet, jakiego znale

ź

li

ś

my, który w ogóle kiedykolwiek o nim słyszał,

to ten go

ść

, który dostarczał mu raz w miesi

ą

cu artykułów spo

ż

ywczych. Wła

ś

ciciel

małego sklepiku na Sepulvedzie. U nich nie ma komputera; wszystko zapisuj

ą

tradycyjnie. Kluge zawsze płacił czekiem. Wells Fargo przyjmował te czeki nigdy
ich nie kwestionuj

ą

c. Ale Wells Fargo nigdy nie słyszał o Kluge'm.

Przemy

ś

lałem to. Osborne wyra

ź

nie oczekiwał z mojej strony jakiej

ś

reakcji, wi

ę

c

strzeliłem na o

ś

lep.

- On to wszystko robił za pomoc

ą

komputerów?

- Zgadza si

ę

. To zagranie ze sklepem spo

ż

ywczym raczej rozumiem. Ale znacznie

cz

ęś

ciej Kluge łamał kod jakiego

ś

komputera i wymazywał zapis o sobie. Rejon nie

otrzymywał zapłaty ani czekiem, ani inaczej, bo według posiadanych przez nich
danych niczego mu nie sprzedawali.

ś

adna agencja rz

ą

dowa nigdy o nim nie słyszała.

Sprawdzili

ś

my wsz

ę

dzie, od poczty po CIA.

- Kluge to zapewne nie było jego prawdziwe nazwisko? zapytałem.
- Aha. Ale FBI ma jego odciski palców. W ko

ń

cu dojdziemy, kto to taki. Ale nic

nam to nie da w sprawie odpowiedzi na pytanie, czy to było morderstwo.
Przyznał,

ż

e były naciski, aby po prostu zamkn

ąć

kryminaln

ą

cz

ęść

sprawy, uzna

ć

przypadek za samobójstwo i zapomnie

ć

o wszystkim. Ale Osborne nie chciał uwierzy

ć

w samobójstwo. Oczywi

ś

cie post

ę

powanie cywilne b

ę

dzie jeszcze trwa

ć

przez jaki

ś

czas, poniewa

ż

chciano ustali

ć

wszystkie oszustwa Kluge'a.

background image

- Wszystko teraz w r

ę

kach tej smoczej damy - rzekł Osborne. Hal parskn

ą

ł.

- Marne szanse - powiedział i mrukn

ą

ł co

ś

o uciekinierach.

- Tej dziewczyny? Ona jeszcze tu jest? Kto to taki?
- To jaki

ś

supermózg z politechniki kalifornijskiej. Zadzwonili

ś

my tam mówi

ą

c

o naszych problemach i wła

ś

nie j

ą

przysłali. - Z wyrazu twarzy Osborne'a wynikało

jasno, jakie zdanie miał o jakiejkolwiek pomocy, której dziewczyna mogłaby
udzieli

ć

.

W ko

ń

cu udało mi si

ę

ich pozby

ć

. Kiedy szli dró

ż

k

ą

do furtki, spojrzałem w stron

ę

domu Kluge'a. Jasna sprawa, srebrne Ferrari Lisy Foo stało na podje

ź

dzie.

Nie miałem

ż

adnego powodu,

ż

eby tam i

ść

. Wiedziałem o tym lepiej ni

ż

ktokolwiek

inny.
Zabrałem si

ę

wi

ę

c do przygotowywania kolacji. Przyrz

ą

dziłem zapiekank

ę

z

tu

ń

czyka - robi

ę

j

ą

ostrzej ni

ż

inni - wstawiłem do piecyka i wyszedłem do ogródka,

by narwa

ć

czego

ś

na sałatk

ę

. Kiedy krajałem mini-pomidory i my

ś

lałem, czy by nie

schłodzi

ć

butelki białego wina, przyszło mi do głowy,

ż

e tego jedzenia starczyłoby

na dwoje.
Poniewa

ż

nigdy nie robi

ę

niczego po

ś

piesznie, usiadłem i zastanowiłem si

ę

przez

chwil

ę

. Ostatecznie zadecydowały moje stopy. Po raz pierwszy od tygodnia były

ciepłe. Poszedłem wi

ę

c do domu Kluge'a.

Drzwi frontowe były otwarte, bez

ż

adnego parawanu, który zasłaniałby wn

ę

trze.

Ś

mieszne, jak niepokoj

ą

co wygl

ą

da, otwarty na o

ś

cie

ż

, nie zabezpieczony przed

intruzami dom mieszkalny. Stan

ą

łem na progu i zajrzałem do

ś

rodka, ale zobaczyłem

tylko hall.
- Panno Foo? - zawołałem. Nie było odpowiedzi.
Ostatnim razem, kiedy tu byłem, znalazłem trupa. Po

ś

piesznie wszedłem do

ś

rodka.

Lisa Foo siedziała na obrotowym stołku przed konsol

ą

komputera. Odwrócona była

bokiem do drzwi, plecy miała wyprostowane, a br

ą

zowe nogi skrzy

ż

owane w pozycji

lotosu. Palce trzymała nad klawiatur

ą

, a na znajduj

ą

cym si

ę

przed nia ekranie

tryskały kaskady słów. Podniosła wzrok i pokazała z

ę

by w u

ś

miechu.

- Kto

ś

mi mówił,

ż

e pan nazywa si

ę

Victor Apfel - odezwała si

ę

.

- Owszem. Mhm, drzwi były otwarte...
- Jest gor

ą

co - odparła rzeczowo ujmuj

ą

c koszulk

ę

w pobli

ż

u szyi i potrz

ą

saj

ą

c,

jak kto

ś

, kto si

ę

spocił. - Czym mog

ę

słu

ż

y

ć

?

- Wła

ś

ciwie niczym. - Wszedłem w ciemno

ść

i o co

ś

si

ę

potkn

ą

łem. Było to du

ż

e

płaskie pudło z kartonu, takie w jakich dostarcza si

ę

do domu pizz

ę

.

- Wła

ś

nie robiłem sobie kolacj

ę

i wygl

ą

da na to,

ż

e starczy na dwie osoby, wi

ę

c

pomy

ś

lałem sobie,

ż

e mo

ż

e pani... - zamilkłem nagle, bo zobaczyłem co

ś

jeszcze.

Dot

ą

d my

ś

lałem,

ż

e Lisa ma na sobie szorty. Okazało si

ę

jednak,

ż

e ubrana jest tylko

w koszulk

ę

i majtki od dwucz

ęś

ciowego opalacza. Nie sprawiała wra

ż

enia,

ż

e j

ą

to

kr

ę

puje.

- ...zjadłaby ze mn

ą

kolacj

ę

? - doko

ń

czyłem.

Jej u

ś

miech stał si

ę

jeszcze szerszy.

- Bardzo ch

ę

tnie - powiedział

ą

. Bez wysiłku rozprostowała nogi i zeskoczyła na

ziemi

ę

, po czym przeszła obok mnie pozostawiaj

ą

c za sob

ą

zapach potu i mydła

toaletowego. - Zaraz wracam.
Rozejrzałem si

ę

jeszcze raz po pokoju, ale my

ś

li moje ci

ą

gle bł

ą

dziły wokół niej.

Lisa lubiła pi

ć

Pepsi do pizzy; wokoło walały si

ę

dziesi

ą

tki puszek. Na jej kolanie

i udzie widniała gł

ę

boka blizna. Popielniczki były puste... a gdy szła, długie

mi

ęś

nie jej łydek silnie si

ę

ś

ciskały. Kluge na pewno palił, ale Lisa nie; a plecy

jej w krzy

ż

u poro

ś

ni

ę

te były drobnymi, przypominaj

ą

cymi puszek włoskami, ledwie

widocznymi w zielonej po

ś

wiacie ekranu komputera. Usłyszałem plusk wody płyn

ą

cej

do umywalki, spojrzałem na

ż

ółty notatnik pokryty tak kaligraficznym pismem,

jakiego od lat nie ogl

ą

dałem, poczułem zapach mydła i przypomniałem sobie opalon

ą

na br

ą

zowo skór

ę

a tak

ż

e swobodny chód.

Lisa pojawiła si

ę

w hallu; miała na sobie dopasowane d

ż

insy, sandały i now

ą

koszulk

ę

. Na starej widniał napis reklamuj

ą

cy SPRZ

Ę

T BIUROWY BURROUGHSA. Na tej

była Myszka Miki i zamek królewny

Ś

nie

ż

ki, a cało

ść

pachniała

ś

wie

ż

o wypran

ą

background image

bawełn

ą

. Uszy Myszki Miki le

ż

ały na górnych stokach wybujałych piersi Lisy.

Wyszedłem z domu za ni

ą

. Na tylnej cz

ęś

ci koszulki zobaczyłem Dzwoneczka z

Piotrusia Pana, otoczonego tumanem czarodziejskigo pyłu.
- Podoba mi si

ę

ta kuchnia - powiedziała.

Nikt nie przygl

ą

da si

ę

dokładnie własnej kuchni, dopóki nie usłyszy czego

ś

podobnego.
Moja kuchnia była wehikułem czasu. Bardzo łatwi mo

ż

na j

ą

sobie wyobrazi

ć

jako

uciele

ś

nienie reklamówek, które drukował Life w latach pi

ęć

dziesi

ą

tych. Oto była

opływowa lodówka marki Frigidaire; nazwa ta słu

ż

yła ongi

ś

jako rzeczownik

pospolity, podobnie jak

ż

yletka czy szampan. Blaty kuchenne wyło

ż

one były

ż

ółtymi

kafelkami, jakie teraz spotyka si

ę

tylko w łazienkach. W kuchni nie było ani grama

plastyku. Zamiast zmywarki do naczy

ń

miałem suszark

ę

i podwójny zlewozmywak. Nie

było tu nawet elektrycznego otwieracza do puszek, robota kuchennego, prasy do
odpadków czy kuchni mikrofalowej. Najnowszym nabytkiem w całym pomieszczeniu był
pi

ę

tnastoletni mikser.

Mam sprawne r

ę

ce. Lubi

ę

naprawia

ć

ż

ne rzeczy.

- Ten chleb jest znakomity - stwierdziła Lisa.
Sam go upiekłem. Patrzyłem, jak skórk

ą

wyciera talerz; potem spytała, czy mo

ż

na

dosta

ć

dokładk

ę

.

Jak mi si

ę

zdaje, wycieranie talerza chlebem nie jest oznak

ą

dobrego wychowania.

Nie to,

ż

eby mi to przeszkadzało: sam to robi

ę

. Poza tym zreszt

ą

jej maniery były

nieskazitelne. Zmiotła trzy porcje mojej zapiekanki, a kiedy sko

ń

czyła, talerza

prawie nie trzeba było my

ć

. Wyczułem u niej wilczy apetyt, ledwie utrzymywamy na

uwi

ę

zi.

Usiadła wygodniej w fotelu, a ja dolałem jej wina.
- P

ę

kłabym. - Poklepała si

ę

z zadowoleniem po brzuchu. - Bardzo panu dzi

ę

kuj

ę

,

panie Apfel. Wieki całe nie jadłam domowego obiadu.
- Mówmy sobie po imieniu.
- Uwielbiam ameryka

ń

sk

ą

kuchni

ę

.

- Nie wiedziałem,

ż

e co

ś

takiego istnieje. Mam na my

ś

li, w odró

ż

nieniu od kuchni

chi

ń

skiej, albo... ty jeste

ś

Amerykank

ą

, prawda?

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

tylko.

- Chciałem powiedzie

ć

...

- Wiem, co chciałe

ś

powiedzie

ć

, Victor. Mam obywatelstwo, ale nie urodziłam si

ę

tu. Przepraszam ci

ę

na chwil

ę

. Wiem,

ż

e to niegrzecznie zaraz po jedzeniu wstawa

ć

od stołu, ale przez te klamerki musz

ę

natychmiast oczy

ś

ci

ć

z

ę

by.

Słyszałem j

ą

, uprz

ą

taj

ą

c stół. Pu

ś

ciłem wod

ę

do zlewu i zacz

ą

łem zmywa

ć

. Lisa

przyszła po chwili, złapała

ś

cierk

ę

i pomimo moich protestów wzi

ę

la si

ę

do

wycierania talerzy z suszarki.
- Sam tu mieszkasz? - spytała.
- Tak. Od kiedy umarli moi rodzice.
- Byłe

ś

kiedy

ś

ż

onaty? Je

ś

li uwa

ż

asz,

ż

e to nie mój interes, to powiedz.

- Nic nie szkodzi. Nie, nigdy nie byłem

ż

onaty.

- Całkiem dobrze sobie radzisz bez kobiety w domu.
- Wieloletnia praktyka. Mog

ę

ci

ę

o co

ś

zapyta

ć

?

- Wal.
- Sk

ą

d pochodzisz? Z Tajwanu?

- Mam talent do j

ę

zyków. W kraju mówiłam łamanym ameryka

ń

skim, ale kiedy tu

przyjechałam, poprawiłam si

ę

. Rownie

ż

mówi

ę

paskudnym francuskim, prymitywnym

chi

ń

skim w czterech czy pi

ę

ciu odmnianach, rynsztokowym wietnamskim i znam tyle

słów po tajsku,

ż

eby umie

ć

zawoła

ć

: "Moja chcie

ć

widzie

ć

ameryka

ń

ski konsul szybko

mnóstwo za bardzo, ty!"
Roze

ś

miałem si

ę

. Kiedy to mówiła, słycha

ć

było wyra

ź

ny obcy akcent.

- Jestem tu od o

ś

miu lat. Kapujesz teraz, sk

ą

d przyjechałam?

- Z Wietnamu? - zaryzykowałem.
- Jasne, z ulic Sajgonu.
- Wzi

ą

łem ci

ę

za Japonk

ę

- powiedziałem.

background image

- Ale jaja, co? Kiedy

ś

ci o tym opowiem. Powiedz mi, Victor, czy w tamtym

pomieszczeniu jest pralka automatyczna?
- Tak jest.
- Czy zrobi

ę

du

ż

y kłopot, je

ś

li skorzystam?

Nie był to

ż

aden kłopot. Przyniosła siedem par d

ż

insów-wycierusów, niektóre z

odci

ę

tymi nogawkami, oraz ze dwa tuziny koszulek z napisami. Równie dobrze mogłaby

to by

ć

garderoba chłopaka, gdyby nie zdobiona falbankami bielizna.

Wyszli

ś

my na podwórze, by posiedzie

ć

w ostatnich promieniach zachodz

ą

cego

sło

ń

ca, po czym Lisa wyraziła zainteresowanie moim ogrodem. Jestem z niego dumny.

Kiedy dobrze si

ę

czuj

ę

, pracuj

ę

w nim cztery czy pi

ęć

godzin, przez cały rok, zwykle

z rana. W południowej Kalifornii mo

ż

na sobie na to pozwoli

ć

. Mam nawet mał

ą

szklarni

ę

, któr

ą

sam postawiłem.

Ogród bardzo jej si

ę

podobał, cho

ć

nie wygl

ą

dał teraz najciekawiej. Przez

wi

ę

kszo

ść

ubiegłego tygodnia siedziałem głównie w łó

ż

ku albo w wannie. W rezultacie

tu i ówdzie pojawiły si

ę

chwasty.

- Mieli

ś

my ogród, kiedy byłam mała - rzekła. - A poza tym sp

ę

dziłam dwa lata

na poletku ry

ż

owym.

- Tam musiało by

ć

zupełnie inaczej ni

ż

tu.

- Jak cholera. Znienawidziłam ry

ż

na wiele lat.

Lisa znalazła gniazdo mszyc, wi

ę

c przykucn

ę

li

ś

my oboje, by je wyzbiera

ć

. Kucała

w ten osobliwy sposób, charakterystyczny dla chłopców azjatyckich, który
pami

ę

tałem tak dobrze, a nigdy nie nauczyłem si

ę

go na

ś

ladowa

ć

. Miał

ą

palce długie

i w

ą

skie, wkrótce ich koniuszki zazieleniły si

ę

od rozgniatanych owadów.

Rozmawiali

ś

my o tym i o owym. Nie bardzo pami

ę

tam, jak do tego doszło, ale w

ko

ń

cu powiedziałem jej,

ż

e walczyłem w Korei. Dowiedziałem si

ę

,

ż

e ma dwadzie

ś

cia

pi

ę

c lat. . Okazało si

ę

,

ż

e mamy urodziny tego samego dnia, tak

ż

e kilka miesi

ę

cy

wcze

ś

niej miałem dokładnie dwa razy tyle lat, co ona.

Nazwisko Kluge'a padło tylko jeden raz; wtedy, kiedy Lisa powiedziała,

ż

e bardzo

lubi gotowa

ć

. W domu Kluge'a nie miała mo

ż

liwo

ś

ci.

- Tam w gara

ż

u stoi zamra

ż

arka cała wypełniona gotowymi daniami obiadowymi -

o

ś

wiadczyła. - Miał jeden talerz, jeden widelec, jedn

ą

ły

ż

k

ę

i jedn

ą

szklank

ę

. W

kuchni stał najlepszy na rynku piecyk mikrofalowy. I to jest to, stary. Poza tym
w kuchni nie było absolutnie nic. - Potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

i wykonał

ą

egzekucj

ę

na

kolejnej mszycy. - Pieprzni

ę

ty manekin, ot co.

Kiedy jej rzeczy si

ę

uprały, był ju

ż

ź

ny wieczór i zrobiło si

ę

prawie ciemno.

Zapakowała wszystko do mojego kosza wiklinowego i wynie

ś

li

ś

my pranie pod sznur do

bielizny. Podczas wieszania wymy

ś

liłem zabawn

ą

gr

ę

: roztrzepywałem koszulk

ę

i

przygl

ą

dałem si

ę

obrazkowi lub napisowi. Czasem domy

ś

lałem si

ę

, co on oznacza, a

czasem nie. Były tam zdj

ę

cia zespołów rockowych, mapa Los Angeles, fotosy ze Star

Treku... wszystkiego po trochu.
- Co to jest "Towarzystwo L5"?
- To ci, którzy chc

ą

budowa

ć

wielkie farmy w Kosmosie. Pytałam ich, czy b

ę

d

ą

tam uprawia

ć

ry

ż

, a oni odpowiedzieli,

ż

e ich zdaniem nie jest to najlepsze zbo

ż

e

do stanu niewa

ż

ko

ś

ci, wi

ę

c kupiłam od nich koszulk

ę

.

- Ile tego masz?
- No, b

ę

dzie ze cztery czy pi

ę

c setek. Zazwyczaj nosz

ę

jedn

ą

dwa - trzy razy,

a potem odkładam.
Podnisłem nast

ę

pn

ą

koszulk

ę

, z której wypadł biustonosz. Nie taki, jakie nosiły

dziewczyny za moich młodych lat. Był bardzo przejrzysty, cho

ć

jednocze

ś

nie

wypełniał swoj

ą

powinno

ść

.

- Podoba si

ę

, Jankesie? - odezwał

ą

si

ę

Lisa z silnym obcym akcentem. - A

ż

eby

ś

zobaczył moj

ą

siostr

ę

!

Spojrzałem na ni

ą

; od razu twarz jej spochmurniał

ą

.

- Przepraszam, Victor - powiedziała. - Nie musisz si

ę

rumieni

ć

. - Wzi

ę

ła ode

mnie biustonosz i powiesiła go na sznurze.
Musiał

ą

ę

dnie odczyta

ć

wyraz mojej twarzy. Prawda, byłem zakłopotany, ale

tak

ż

e w jaki

ś

osobliwy sposob zadowolony. Ju

ż

dawno nikt nie nazywał mnie inaczej,

background image

jak "pan Apfel" czy "Victor".
Nast

ę

pnego dnia poczta przyniosła list od firmy adwokackiej w Chicago. Dotyczył

tamtych siedmiuset tysi

ę

cy dolarów. Pieni

ą

dze pochodziły z pakietu akcji w

Delaware, które wypuszczono w roku 1933, by zapewni

ć

mi dostatnie

ż

ycie na staro

ść

.

Moich rodziców zarejstrowano jako zało

ż

ycieli. Pewne długoterminowe inwestycje

przyniosły owoc w postaci owego nieoczekiwanego strumienia forsy. Suma, któr

ą

wpłacono na moje konto, była ju

ż

po potr

ą

ceniu podatków.

Od samego pocz

ą

tku sprawa wygl

ą

dała bezsensownie. Moi rodzice nigdy nie mieli

tyle pieni

ę

dzy. Ja ich nie potrzebowałem. Oddałbym je, gdybym wiedział, od kogo

Kluge je ukradł.
Postanowiłem,

ż

e je

ś

li za rok o tej porze nie b

ę

d

ę

siedział, przeka

żę

je na jaki

ś

cel dobroczynny. Ratujmy wieloryby, na przykład, albo mo

ż

e Towarzystwo L5.

Ranek sp

ę

dziłem w ogrodzie. Potem poszedłem do supermarketu i kupiłem troch

ę

ś

wie

ż

ej mielonej wołowiny i wieprzowiny. Czułem si

ę

ś

wietnie, gdy ci

ą

gn

ą

łem moje

zakupy do domu w składanym wózku z drutu. Kiedy mijałem srebrnego Ferrari,
u

ś

miechn

ą

łem si

ę

.

Lisa nie zabrała jeszcze swojego prania. Zdj

ą

łem wszystko ze sznura,

poskładałem, po czym zastukałem do drzwi domu Kluge'a.
- To ja, Victor.
- Wejd

ź

, Jankesie.

Znalazłem j

ą

tam, gdzie pooprzednio, ale tym razem przyzwoicie ubran

ą

.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

do mnie; gdy zobaczył

ą

kosz z bielizn

ą

, uderzyła si

ę

dłonia w czoło.

Podbiegła, by wzi

ąć

go ode mnie.

- Przepraszam, Victor. Naprawd

ę

sama chciałam to...

- Niewa

ż

ne - powiedziałem. - Nic si

ę

nie stało. A przynajmniej mam okazj

ę

, by

zapyta

ć

ci

ę

, czy znowu zjesz ze mn

ą

kolacj

ę

?

Co

ś

przebiegło jej przez twarz, co szybko ukryła. Mo

ż

e "ameryka

ń

ska kuchnia"

nie smakował

ą

jej a

ż

tak bardzo, jak zapewniała. A mo

ż

e to wina kucharza.

- Jasne, Victor, bardzo ch

ę

tnie. Mo

ż

e ja si

ę

tym zajm

ę

. A ty odsło

ń

te kotary;

ciemno tu jak w grobie.
Wyszła szybkim krokiem. Spojrzałem na wł

ą

czony ekran. Widniało na nim tylko to:

"stosunek-p". Pomy

ś

lałem,

żę

wystukała niewła

ś

ciw

ą

liter

ę

.

Gdy odsuwałem zasłony, zobaczyłem samochód Osborne'a podje

ż

d

ż

aj

ą

cy do

kraw

ęż

nika. Weszł

ą

Lisa, w nowej koszulce. Tym razem napis reklamował ksi

ę

garni

ę

sf A CHANGE OF HOBBIT, za

ś

pod napisem był rysunek p

ę

katego stworzonka o stopach

poro

ś

ni

ę

tych sier

ś

ci

ą

. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak Osborne dochodzi do

domu.
- Mój drogi Watsonie - powiedziała - oto inspektor Lestrade ze Scotland Yardu.
Popro

ś

go do

ś

rodka.

Nie była to odzywka na miejscu; porucznik wchodz

ą

c obrzucił mnie podejrzliwym

spojrzeniem. Wybuchn

ą

łem

ś

miechem. Lisa usiadła na obrotowym stołku, zachowuj

ą

c

twarz pokerzysty. Siedziała niedbale, jedn

ą

dło

ń

trzymaj

ą

c w pobli

ż

u klawiatury.

- No wi

ę

c, Apfel - zacz

ą

ł Osborne - w ko

ń

cu ustalili

ś

my prawdziwe nazwisko

Kluge'a.
- Patrick William Gavin - odezwała si

ę

Lisa.

Mni

ę

ło wiele czasu, zanim Osborne był w stanie zamkn

ąć

rozdziawione usta. Od

razu otworzył je znowu.
- Sk

ą

d pani o tym wie, do cholery?

Leniwie pogłaskała palcami klawiatur

ę

.

- No wi

ę

c, oczywi

ś

cie poznałam je dzi

ś

rano, gdy weszłam do pa

ń

skiego biura.

W waszym komputerze jest taki male

ń

ki lewy program, który szepce mi co

ś

do ucha

za ka

ż

dym razem, gdy wymienia si

ę

nazwisko Kluge. Ale mnie to było niepotrzebne.

Wiedziałam ju

ż

pi

ęć

dni temu.

- To dlaczego, do... dlaczego mi pani nie powiedziała?
- Nie pytał pan.
Przez chwil

ę

oboje w

ś

ciekle na siebie patrzyli. Nie miałem poj

ę

cia, co zaszło

przed tym wszystkim, ale było zupełnie jasne,

ż

e oboje ani troch

ę

si

ę

nie lubili.

background image

Tym razem Lisa była gór

ą

i wyra

ź

nie si

ę

z tego cieszyła. Nast

ę

pnie spojrzała na

ekran, zdziwiła si

ę

i szybko nacisn

ę

ła klawisz. Słowo, które było tam przedtem,

znikn

ę

ło. Spojrzała na mnie zagadkowo, po czym ponownie obróciła si

ę

w stron

ę

Osborne'a.
- Je

ś

li pan sobie przypomina, sprowadził mnie tu pan, bo wasi ludzie nie mogli

sobie poradzi

ć

. Ten system miał udar mózgu, zanim si

ę

tu znalazłam; był praktycznie

w katatonii. W znacznym stopniu klapn

ą

ł, a wy nie potrafili

ś

cie go podnie

ść

- w

tym miejscu si

ę

u

ś

miechn

ę

ła.

- Uznali

ś

cie,

ż

e mnie nie uda si

ę

zepsu

ć

wi

ę

cej ni

ż

wam. Poprosili

ś

cie mnie wi

ę

c,

ż

ebym spróbował

ą

złama

ć

kody Kluge'a nie niszcz

ą

c jednocze

ś

nie całego systemu. No

wi

ę

c zrobiłam to. Trzeba było tylko przyj

ść

, podł

ą

czy

ć

sie, a ja zwaliłabym wam

na kolana całe tony wydruków.
Osborne słuchał w milczeniu. Mo

ż

e nawet zdawał sobie spraw

ę

,

ż

e popełnił bł

ą

d.

- I co pani otrzymała? Mo

ż

na to zobaczy

ć

?

Skin

ę

ła głow

ą

i nacisn

ę

ł

ą

kilka klawiszy. Tekst zjawił si

ę

na jej ekranie, a

tak

ż

e na drugim, który stał obok porucznika. Wstałem i zacz

ą

łem czyta

ć

to, co było

u Lisy.
Był to krótki

ż

yciorys Kluge'a/Gavina. Facet miał mniej wi

ę

cej tyle lat, co ja,

ale kiedy do mnie strzelano w dalekim kraju, on zbierał pierwsze plony w raczkuj

ą

cej

wówczas technice komputerowej. Siedział w niej od samego pocz

ą

tku pracuj

ą

c w wielu

czołowych zakładach badawczych. Zaskoczyło mnie,

ż

e potrzeba było a

ż

ponad

tygodnia, by go zidentyfikowa

ć

.

- Uło

ż

yłam to na podstawie wywiadu - powiedziała Lisa, gdy my czytali

ś

my. -

Przede wszystkim musicie zda

ć

sobie spraw

ę

,

ż

e Gavin nie istnieje w

ż

adnym systemie

informacji komterowej. Dzwoniłam wi

ę

c po ludziach w całym kraju - a nawiasem mówi

ą

c,

on sobie tu zrobił ciekawy układ telefoniczny: przy ka

ż

dym poł

ą

czeniu jest

generowany nowy numer, a wi

ę

c nie mo

ż

na ustali

ć

, sk

ą

d s

ą

rozmowy - i zacz

ę

łam

rozpytywa

ć

, kto był wa

ż

ny w informatyce w latach pi

ęć

dziesi

ą

tych i

sze

ść

dziesi

ą

tych. Podano mi wiele nazwisk. Wtedy ju

ż

wystarczyło tylko odszuka

ć

,

kogo nie ma w rejestrach. Gavin sfingował własn

ą

ś

mier

ć

w roku 1967. Znalazłam nawet

o niej wzmiank

ę

w jednej gazecie. Wszyscy, którzy go znali, a z którymi rozmawiałam,

słyszeli o jego

ś

mierci. Na Florydzie jest jego akt urodzenia i to było jedyne

ś

wiadectwo jego istnienia, jakie znalazłam. Był jedynym facetem, którego znali

ludzie z bran

ż

y, a który nie pozostawił po sobie

ż

adnego

ś

ladu. Uznałam to za

ostateczny dowód.
Osborne sko

ń

czył czyta

ć

, po czym podniósł wzrok.

- Dobrze, pani Foo. Czego jeszcze si

ę

pani dowiedziała?

- Złamałam kilka jego kodów. Miał

ą

m troch

ę

szcz

ęś

cia, bo dobrałam si

ę

do jego

podstawowego programu rozbójniczego, który napisał,

ż

eby atakowa

ć

programy innych

osób, i udało mi si

ę

go skierowa

ć

przeciwko kilku jego własnym programom. Wykryłam

kilka haseł, z zapisem, sk

ą

d pochodz

ą

. I nauczyłam si

ę

kilku jego sztuczek. Ale

to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Machn

ę

ła r

ę

k

ą

w stron

ę

milcz

ą

cych metalowych mózgów stoj

ą

cych w pokoju.

- Jednej rzeczy nie umiałam rozgry

źć

: co to mo

ż

e by

ć

. Jest to najprzemy

ś

lniejsza

bro

ń

elektroniczna, jak

ą

kiedykolwiek opracowano. Uzbrojona jak pancernik. Musi

taka by

ć

; na

ś

wiecie jest wiele zgrabnych programów, które łapi

ą

intruza i wieszaj

ą

si

ę

na nim jak terier na zwierzynie. O ile dobrałyby si

ę

do Kluge'a, był on w stanie

si

ę

przed nimi obroni

ć

. Ale zazwyczaj wła

ś

ciciele programów nawet nie wiedzieli,

ż

e ich okradziono. Kluge spadał na nich jak pocisk samosteruj

ą

cy, nisko lec

ą

cy,

szybki i zwinny. A swój atak kierował przez kilkana

ś

cie zabezpiecze

ń

. Poza tym miał

wiele atutów. Obecnie wielkie systemy s

ą

silnie chronione; u

ż

ywa si

ę

haseł i bardzo

wymy

ś

lnych kodów. Ale Kluge pomagał opracowywa

ć

wi

ę

kszo

ść

z nich. Potrzebny jest

nie byle jaki zamek, by powstrzymac

ś

lusarza, Kluge za

ś

pomagał instalowa

ć

znaczn

ą

cz

ęść

najgłówniejszych systemów. Pozostawił w nich mnóstwo informatorów ukrytych

w oprogramowaniu. Je

ś

li kody zmieniano, sam komputer przesyłał o tym informacj

ę

do podsystemu, do którego Kluge mógł si

ę

ź

niej podł

ą

czy

ć

. To tak, jakby kto

ś

kupił

sobie najwi

ę

kszego, najzło

ś

liwszego, najlepiej wytresowanego psa-wartownika,

background image

jakiego mo

ż

na sobie sprawi

ć

. I tej samej nocy facet, który tresował psa, przychodzi,

klepie gp po głowie i okrada ci

ę

w ciemno.

Lisa jeszcze długo mówiła w tym stylu. Obawiam si

ę

,

ż

e kiedy zacz

ę

ła ten monolog

o komputerach, dziewi

ęć

dziesi

ą

t procent mojego mózgu wył

ą

czyło si

ę

.

- Chciałabym pana o co

ś

zapyta

ć

, Osborne - powiedziała w ko

ń

cu.

- Słucham?
- Jaki jest mój status w tej sprawie? Czy mam za was rozwi

ą

zywa

ć

ten przypadek,

czy te

ż

po prostu spróbowa

ć

doprowadzi

ć

ten system do takiego stanu,

ż

e do

ś

wiadczony

u

ż

ytkownik poradzi sobie z nim?

Osborne zamy

ś

lił si

ę

nad tym.

- Co mnie martwi - dodała - to to,

ż

e grzebi

ę

w wielu zastrze

ż

onych bankach

danych. Zaczynam si

ę

ba

ć

,

ż

e pewnego dnia kto

ś

zastuka do drzwi i mnie zapudli.

Pan te

ż

si

ę

powinien niepokoi

ć

. Niektóre z tych agencji wcale by sobie nie

ż

yczyły,

ż

eby gliniarz z wydziału zabójstw wtykał nosa do ich spraw.

Osborne zje

ż

ył si

ę

. Mo

ż

e Lisie wła

ś

nie o to chodziło.

- Co mam zrobi

ć

? - warkn

ą

ł. - Błaga

ć

na kolanach,

ż

eby pani został

ą

?

- Nie. Potrzebne mi jest tylko pa

ń

skie upowa

ż

nienie. Nie musi by

ć

na pi

ś

mie.

Niech pan tylko powie,

ż

e popiera pan to, co robi

ę

.

- Niech pani posłucha. Z punktu widzenia miasta Los Angeles oraz stanu Kalifornia
ten dom nie istnieje. Nie ma tu

ż

adnej działki budowlanej. Nie wyst

ę

puje w ksi

ę

gach

wieczystych. To miejsce znajduje si

ę

w prawnym niebycie. O ile w ogóle kto

ś

mógłby

pani

ą

upowa

ż

ni

ć

do u

ż

ycia tego wszystkiego, to tylko ja, bowiem ja jestem

przekonany,

ż

e zostało tu popełnione morderstwo. Niech wi

ę

c pani robi dalej to,

co dotychczas.
- To niezbyt wiele warte zobowi

ą

zanie - zamy

ś

liła si

ę

.

- Innego pani nie dostanie. Czy jest co

ś

jeszcze?

Odwróciła si

ę

do klawiatury i pisał

ą

przez chwil

ę

. Wkrótce rozległ si

ę

stukot

drukarki i Lisa wyprostował

ą

si

ę

. Spojrzałem na ekran. Widniały tam słowa: "zetkn

ąć

usta z tyln

ą

cz

ęś

ci

ą

ciała-p". Zrozumiałem,

ż

e "zetkni

ę

cie ust" miało oznacza

ć

całowanie. Ci ludzie maj

ą

wida

ć

własny j

ę

zyk. Lisa spojrzał

ą

na mnie i u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

.

- Nie ty - powiedział

ą

szeptem. - On.

Nie miałem najmniejszego poj

ę

cia, o czym mówi.

Osborne zabr

ą

ł swój wydruk i ruszył do wyj

ś

cia. I znowu nie mógł si

ę

powstrzyma

ć

,

ż

eby przy drzwiach nie wyda

ć

ostatnich polece

ń

.

- Je

ś

li pani znajdzie co

ś

, co b

ę

dzie wskazywało,

ż

e Kluge nie popełnił

samobójstwa, prosz

ę

da

ć

mi zna

ć

.

- Dobrze. On nie popełnił samobójstwa.
Nie zrozumiał od razu.
- Potrzebuj

ę

dowodów.

- No wi

ę

c mam taki dowód, ale panu si

ę

chyba na nic nie przyda. On nie napisał

tego absurdalnego "listu samobójcy".
- Sk

ą

d pani wie?

- Wiedziałam to od pierwszego dnia, kiedy si

ę

tutaj znalazłam. Poleciłam

komputerowi,

ż

eby odczytał program. Potem porównałam go ze stylem Kluge'

ą

. W

ż

aden

sposób on nie mógł tego napisa

ć

. Program jest cia

ś

niejszy ni

ż

dupa owada. Ani

jednego zbytecznego rozkazu. Kluge nieprzypadkowo wybrał swój pseudonim. Wie pan,
co on oznacza?
- M

ą

dry - wtr

ą

ciłem.

- Dosłownie tak. Ale znaczy to równie

ż

... co

ś

przesadnie zło

ż

onego. Co

ś

, co

działa, ale z innych powodów, ni

ż

si

ę

pozornie wydaje. "Kluge " to w

ż

argonie znaczy

"usuwa

ć

zgrzyty z programu". To wazelina programistów.

- I co? - chciał wiedzie

ć

Osborne.

- I to,

ż

e programy Kluge'a były faktycznie zgrzytliwe. Pełno w nich było

gwizdków i dzwonków, których nigdy nie pofatygował si

ę

usun

ąć

. Był geniuszem, wi

ę

c

jego programy pracowały, ale nie bardzo wiadomo dlaczego. Procedury tak
popieprzone,

ż

e a

ż

ciarki przechodz

ą

. Ale dobrzy programi

ś

ci tak rzadko si

ę

background image

zdarzaj

ą

,

ż

e nawet te jego zgrywy s

ą

lepsze ni

ż

superprogramy wielu innych speców.

Podejrzewam,

ż

e Osborne zrozumiał z tego niewiele wi

ę

cej ode mnie.

- A wi

ę

c swoj

ą

opini

ę

uzasadnia pani stylem programowania?

- Owszem. Niestety, minie jeszcze z dziesi

ęć

lat, nim zaakceptuj

ą

to w s

ą

dzie

tak jak grafologi

ę

czy odciski palców. Ale je

ś

li wie pan cokolwiek o programowaniu,

to raz pan spojrzy i zobaczy to samo. Kto

ś

inny napisał ten list - zreszt

ą

kto

ś

bardzo dobry. Ten program miał wywoła

ć

testament Kluge'a jako procedur

ę

. A

testament jest zdecydowanie autentyczny - ma na sobie mnóstwo jego odcisków palców.
Kluge całe ostatnie pi

ęć

lat sp

ę

dził szpieguj

ą

c s

ą

siadów - jako hobby. Dobrał si

ę

do akt wojskowych, szkolnych, personalnych, podatkowych i rachunków bankowych. A
wszystkie telefony w okolicy zamienił w urz

ą

dzenia podsłuchowe. Cholernie cwany

kapu

ś

.

- Czy wspomniał gdzie

ś

, po co to robił? - spytał Osborne.

- My

ś

l

ę

,

ż

e był prawie zupełnie stukni

ę

ty. Mo

ż

e miał mani

ę

samobójcz

ą

. Na pewno

te wszystkie pigułki, które brał, nie wpływały dobrze na niego. Ale przygotował
si

ę

na

ś

mier

ć

, a Victor był jedynym, którego uznał za godnego, by został jego

spadkobierc

ą

. Uwierzyłabym,

ż

e popełnił samobójstwo, gdyby nie ten list. On go nie

napisał. Mogłabym przysi

ą

c.

W ko

ń

cu pozbyli

ś

my si

ę

porudznika i wróciłem do domu, by zaj

ąć

si

ę

kolacj

ą

. Gdy

była gotowa, zjawiła si

ę

Lisa. Znowu miała niesamowity apetyt.

Przyrz

ą

dziłem lemoniad

ę

, po czym usiedli

ś

my na moim male

ń

kim tarasie i

patrzyli

ś

my, jak wieczór g

ę

stnieje wokół nas.

Zbudziłem si

ę

w

ś

rodku nocy, cały spocony.Usiadłem zastawiaj

ą

c si

ę

nad powodem

mojego samopoczucia; wnioski, do których doszedłem, były niemiłe. Wlo

ż

yłem wi

ę

c

szlafrok, pantofle i poszedłem do domu Kluge'a.
Drzwi frontowe były znowu otwarte; mimo to zastukałem. Lisa wystawiła głow

ę

z

pokoju.
- Victor? Czy co

ś

si

ę

stało?

- Nie jestem pewien - odparłem. - Mog

ę

wej

ść

?

Skin

ę

ła przytakuj

ą

co dłoni

ą

; wszedłem za ni

ą

do salonu. Obok konsoli stała

otwarta puszka Pepsi. Gdy siadała na stołku, zauwa

ż

yłem,

ż

e ma czerwone oczy.

- Co jest? - spytałem ziewaj

ą

c.

- Cho

ć

by to,

ż

e powinna

ś

spa

ć

- powiedziałem.

Wzruszyła ramionami i przytakn

ę

ł

ą

.

- Owszem. Nie mog

ę

jako

ś

wpa

ść

we wła

ś

ciwy rytm. W tej chwili jestem w fazie

dziennej. Ale wiesz, Victor, jestem przyzwyczajona do pracy w dziwnych porach dnia,
przez wiele godzin, a chyba nie przyszedłe

ś

tu po to,

ż

eby mnie poucza

ć

, prawda?

- Nie. Powiedziała

ś

,

ż

e Kluge został zamordowany.

- Nie on jest autorem tego listu. To chyba wskazuje na morderstwo.
- Zastanawiałem si

ę

, po co kto

ś

miałby go zabija

ć

. Nigdy nie wychodził z domu,

wi

ę

c powodem było co

ś

, co robił z tymi komputerami. A teraz ty... prawd

ę

mówi

ą

c,

nie wiem, co ty z nimi robisz, ale o ile mog

ę

s

ą

dzi

ć

, grzebiesz si

ę

w tych samych

rzeczach. Czy nie boisz si

ę

,

ż

e ci sami ludzie dobior

ą

si

ę

do ciebie?

- Ludzie? - uniosła brwi.
Poczułem si

ę

bezsilny. Moje obawy nie były do

ść

wyra

ź

nie ukształtowane, by

nabra

ć

jakiegokolwiek sensu.

- Nie wiem... wspominała

ś

o jakich

ś

agencjach...

- Widziałe

ś

, jak Osborne si

ę

tym przej

ą

ł? Uwa

ż

asz,

ż

e jest jaki

ś

spisek, na który

Kluge natrafił, albo mo

ż

e my

ś

lisz,

ż

e zabił

ą

go CIA, bo dowiedział si

ę

za du

ż

o o

czym

ś

, albo...

- Nie wiem, Lisa. Ale boj

ę

si

ę

,

ż

e co

ś

takiego mo

ż

e si

ę

tobie przytrafi

ć

.

Zaskoczyła mnie swoim u

ś

miechem.

- Dzi

ę

kuj

ę

ci bardzo, Victor. Nie chciałam si

ę

przyzna

ć

przed Osborne'm, ale

sama si

ę

te

ż

o to martwiłam.

- Co wi

ę

c zamierzasz zrobi

ć

?

- Chc

ę

tu zosta

ć

i dalej pracowa

ć

. Zastanowiłam si

ę

wi

ę

c, co mogłabym zrobi

ć

,

ż

eby si

ę

zabezpieczy

ć

. Uznałam,

ż

e nic nie mog

ę

zrobi

ć

.

background image

- Na pewno co

ś

by si

ę

dało.

- No, mam bro

ń

, je

ś

li o to ci chodzi. Ale pomy

ś

l o tam wszystkim. Kluge został

stukni

ę

ty w biały dzie

ń

. Nikt nie widział,

ż

eby kto

ś

wchodził do jego domu albo

wychodził. Zadałam wi

ę

c sobie pytanie: kto mo

ż

e wej

ść

do jakiego

ś

domu w

ś

rodku

dnia, zastrzeli

ć

Kluge'

ą

, zaprogramowa

ć

ten list samobójczy i wyj

ść

nie

pozostawiaj

ą

c

ż

adnych

ś

ladów,

ż

e tam w ogóle był?

- Kto

ś

bardzo dobry.

- Cholernie dobry. Tak dobry,

ż

e nie ma mowy,

ż

eby jaka

ś

azjatycka gówniara

zdołał

ą

go powstrzyma

ć

, je

ś

li si

ę

uprze,

ż

eby j

ą

skasowa

ć

.

Zaszokował

ą

mnie, zarówno swoimi słowami, jak i pozornym brakiem

zainteresowania własnym losem. Ale powiedziała jednak,

ż

e si

ę

niepokoi.

- Musisz wi

ę

c z tym sko

ń

czy

ć

. Wyjd

ź

my st

ą

d.

- Nie b

ę

d

ą

mn

ą

rz

ą

dzi

ć

w ten sposób - odparł

ą

. W jej głosie zabrzmiało

zdecydowanie. Pomy

ś

lałem o tym, co by jej odpowiedzie

ć

, ale nic si

ę

nie nadawało.

- Mogłaby

ś

chocia

ż

... zamyka

ć

te drzwi - wyj

ą

kałem.

Roze

ś

miała si

ę

i pocałowała mnie w policzek.

- Zrobi

ę

to, Jankesie. I bardzo ci dzi

ę

kuj

ę

za trosk

ę

. Naprawd

ę

.

Patrzyłem, jak zamykała za mn

ą

drzwi, usłyszałem d

ź

wi

ę

k klucza przeker

ę

caj

ą

cego

si

ę

w zamku, po czym powlokłem si

ę

w

ś

wietle ksi

ęż

yca do mojego domu. W połowie

drogi zatrzymałem si

ę

. Mogłem jej zaproponowa

ć

, by spała w mojej drugiej sypialni.

Albo,

ż

e ja sam przenios

ę

si

ę

do domu Kluge'a.

Nie, zdecydowałem. Pewnie by to

ź

le zrozumiała.

Byłem ju

ż

w łó

ż

ku, kiedy zdałem sobie spraw

ę

, z odcieniem

ż

alu i pewnego niesmaku

do samego siebie,

ż

e miała wszelkie prawo

ź

le zrozumie

ć

.

I to nawet je

ś

li byłem dwa razy od niej starszy.

Ranek sp

ę

dziłem w ogrodzie, my

ś

l

ą

c nad wieczornym jadłospisem. Zawsze lubiłem

gotowa

ć

, ale nagle kolacja z Lis

ą

stała si

ę

centralnym punktem mojego dnia. Nie

tylko to: zacz

ą

łem uwa

ż

a

ć

j

ą

za co

ś

normalnego. Poczułem si

ę

wiec, jakbym dostał

obuchem w głow

ę

, kiedy spojrzałem na ulic

ę

i zobaczyłem,

ż

e nie ma samochodu Lisy.

Pobiegłem do drzwi domu Kluge'a. Były otwrte na o

ś

cie

ż

. Szybko przeszukałem dom.

Nie znalazłem nic; dopiero w głównej sypialni zobaczyłem jej ubrania porz

ą

dnie

poukładane na podłodze.
Cały si

ę

trz

ę

s

ą

c zacz

ą

łem wali

ć

w drzwi Lanierów. Otworzyła mi Betty, która

natychmiast dostrzegła moje podniecenie.
- Ta dziewczyna z domu Kluge'a - powiedziałem - chyba co

ś

jej si

ę

stało. Mo

ż

e

trzeba zawiadomi

ć

policj

ę

.

- O co chodzi? - spytała Betty patrz

ą

c ponad moim ramieniem. - Dzwoniła do ciebie?

Widz

ę

,

ż

e jeszcze nie wróciła.

- Nie wróciła?
- Godzin

ę

temu widział

ą

m, jak wyje

ż

d

ź

a. Niezły ma wózek.

Czuj

ą

c si

ę

jak dure

ń

, próbowałem wszystko obróci

ć

w

ż

art, ale dostrzegłem min

ę

Betty. Wygl

ą

dał

ą

, jakby chciała pogładzi

ć

mnie po głowie. Rozzło

ś

ciło mnie to.

Ale zostawiła ubrania, wi

ę

c jeszcze wróci.

Powtarzaj

ą

c to sobie cały czas, wróciłem do domu, napu

ś

ciłem wody do wanny, tak

gor

ą

cej, jak

ą

tylko mogłem wytrzyma

ć

.

Kiedy otworzyłem drzwi, stał

ą

przed nimi trzymaj

ą

c w ka

ż

dej r

ę

ce torb

ę

z

zakupami. Na twarzy miała swój zwykły ol

ś

niewaj

ą

cy u

ś

miech.

- Chciał

ą

m zrobi

ć

to wczoraj, ale zapomniałam, a potem ty przyszedłe

ś

i wiem,

ż

e powinnam najpierw była ci

ę

zapyta

ć

, ale chciałam zrobi

ć

ci niespodziank

ę

, wi

ę

c

poszłam kupi

ć

to i owo, czego nie masz w swoim ogrodzie i par

ę

przypraw, których

te

ż

nie masz...

Paplał

ą

tak przez cały czas, kiedy wyładowywali

ś

my torby w kuchni. Ja nic nie

mówiłem. Miał

ą

na sobie now

ą

koszulk

ę

z napisem. Była tam du

ż

a litera "V", a pod

tym rysunek piły, kreska i mała, kwadratowa litera "p". My

ś

lałem nad tym, w czasie

gdy paplał

ą

. V, r

ż

n

ąć

-p. Byłem zdecydowany nie pyta

ć

, co to znaczy.

- Lubisz wietnamsk

ą

kuchni

ę

?

Spojrzałem na ni

ą

i poj

ą

łem w ko

ń

cu,

ż

e jest bardzo zdenerwowana.

background image

- Nie wiem - odparłem. - Nigdy jej nie próbowałem. Ale lubi

ę

chi

ń

sk

ą

, japo

ń

sk

ą

i indyjsk

ą

. Lubi

ę

nowo

ś

ci. - To ostatnie było kłamstwem, ale nie tak wielkim, jakby

si

ę

mogło wydawa

ć

. Naprawd

ę

gotuj

ę

sobie czasem co

ś

nowego, a gust mam do

ść

tolerancyjny. Nie spodziewałem si

ę

wi

ę

kszych problemów z zaakceptowaniem kuchni

południowo-wschodniej Azji.
- Potem te

ż

nie b

ę

dziesz wiedział - za

ś

miała si

ę

. - Moja mamusia była pół-Chink

ą

.

Tak wi

ę

c jedzenie, które dostaniesz, b

ę

dzie cokolwiek skundlone. - Podniosł

ą

wzrok,

zobaczyła moj

ą

min

ę

i roze

ś

miała si

ę

.

- Zapomniałam, przecie

ż

ty byłe

ś

w Azji. Nie bój si

ę

, Jankesie, nie nakarmi

ę

ci

ę

psin

ą

.

Nie mogłem sobie poradzi

ć

tylko z jedn

ą

rzecz

ą

- z pałeczkami. Jadłem nimi, póki

mogłem; potem odło

ż

yłem je na bok i wzi

ą

łem widelec.

- Przepraszam - powiedziałem. - Z pałeczkami zawsze miałem kłopot.
- Radzisz sobie dobrze.
- Miałem czas si

ę

nauczy

ć

.

Jedzenie było znakomite; powiedziałem jej to. Ka

ż

da potrawa była objawieniem,

nie przypominaj

ą

cym niczego, co dot

ą

d jadłem. Pod koniec kolacji wysiadłem w

połowie dania.
- Czy to V oznacza "victoria"?
- Mo

ż

e.

- V Symfonia Beethovena? Churchill? Dzie

ń

Zwyci

ę

stwa?

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

tylko.

- Potraktuj to jako wyzwanie, Jankesie.
- Czy ja ciebie przera

ż

am, Victor?

- Z pocz

ą

tku tak było.

- To przez moje rysy, prawda?
- Mam generaln

ą

fobi

ę

do ludzi Wschodu. Chyba jestem rasist

ą

.

Skin

ę

ła powoli głow

ą

; zauwa

ż

yłem to mimo ciemno

ś

ci. Znowu siedzieli

ś

my na

trawie, cho

ć

sło

ń

ce dawno zaszło. Nie pami

ę

tam, o czym rozmawiali

ś

my przez minione

godziny. W ka

ż

dym razie, zaj

ę

ło nam to czas.

- Mam ten sam problem - powiedział

ą

.

- Fobi

ę

do ludzi Wschodu? - Miał to by

ć

ż

art.

- Do Kambod

ż

a

ń

czyków. - Zamilkła na chwil

ę

, w której przetrawiałem to, co

powiedział

ą

. Potem mówiła dalej.

- Kiedy padł Sajgon, uciekłam do Kambod

ż

y. W

ę

drówka zabrała mi dwa lata z

przerwami, w czasie których Czerwoni Khmerzy wsadzali mnie do obozów pracy. Mam
szcz

ęś

cie,

żę

ż

yj

ę

, naprawd

ę

.

Splun

ę

ła. Nie jestem nawet pewien, czy zrobiła to

ś

wiadomie, czy odruchowo.

- Ja nienawidz

ę

wszystkich Kambod

ż

a

ń

czyków - powiedziała w ko

ń

cu. - Tak jak ty,

nie chc

ę

jednak tego. Ci, którzy cierpieli w obozach, byli w wi

ę

kszo

ś

ci

Kambod

ż

a

ń

czykami. Powinnam chyba nienawidzie

ć

tych ludobójczych przywódców, tych

m

ę

tów Pol Pota. - Spojrzała na mnie. - Ale nie zawsze w takich sprawach ma si

ę

wybór,

prawda, Jankesie?
Nast

ę

pnego dnia przyszedłem do niej po popołudniu. Na dworze si

ę

ochłodziło,

ale w jej smoczej jamie było nadal ciepło. Lisa miała na sobie t

ę

sam

ą

koszulk

ę

,

co wczoraj.
Wyja

ś

niła mi to i owo o komputerach. Kiedy dał

ą

mi spróbowa

ć

swoich sił na

klawiaturze, szybko si

ę

pogubiłem. Oboje doszli

ś

my do wniosku,

ż

e nie mam szans

na karier

ę

programisty.

W

ś

ród tego, co mi pokazała, był modem telefoniczny, pozwalaj

ą

cy jej na

poł

ą

czenie z innymi komputerami na całym

ś

wiecie. Ł

ą

czyła si

ę

z kim

ś

w Stanford,

kogo nigdy w

ż

yciu osobi

ś

cie nie spotkała, a znała go tylko jako "Sortownik

P

ę

cherzykowy". Rozmawiali ze sob

ą

przez jaki

ś

czas wystukuj

ą

c rozmaite teksty.

Na koniec Sortownik P

ę

cherzykowy wystukał "bye-p". Lisa napisał

ą

O.

- Co to jest "O"? - spytałem.
- "Owszem". Mo

ż

na by było napisa

ć

"tak", ale dla starego wygi programisty to

za proste.

background image

- Powiedziała

ś

mi, co to jest "byte". A co to jest "bye-p"?

Spojrzał

ą

na mnie z powag

ą

.

- Oznacza to pytanie. Dodanie litery "p" do słowa nadaje mu sens pytaj

ą

cy. Tak

wi

ę

c "bye-p" oznacza,

ż

e Sortownik P

ę

cherzykowy pytał mnie, czy chc

ę

si

ę

odloginowa

ć

. Rozł

ą

czy

ć

.

Zastanowiłem si

ę

nad tym.

- Jak wi

ę

c nale

ż

y tłumaczy

ć

: "zetkn

ąć

usta z tyln

ą

cz

ęś

ci

ą

ciał

ą

-p"?

- "Czy chcesz pocałowa

ć

mnie w dup

ę

?" Ale pami

ę

taj, to było do Osborne'a, a nie

do ciebie.
Spojrzałem na jej koszulk

ę

, potem w jej oczy, które były zupełnie powa

ż

ne i

pogodne. Czekała, z r

ę

kami zło

ż

onymi na kolanach.

Stosunek-p.
- Tak - powiedziałem. - Chciałbym.
Poło

ż

yła okulary na stole i

ś

ci

ą

gn

ę

ła kosulk

ę

przez głow

ę

.

Kochali

ś

my si

ę

na wielkim materacu wodnym Kluge'a.

Odczuwałem pewien strach przed nie sprawdzeniem si

ę

w ko

ń

cu min

ę

ło ju

ż

tak wiele

czasu. Potem tak si

ę

zagł

ę

biłem w jej dotyku, zapachu i smaku,

ż

e troch

ę

poszalałem.

Nie miała nic przeciwko temu.
W ko

ń

cu było po wszystkim; oboje spływali

ś

my potem. Przetoczyła si

ę

na brzeg

łó

ż

ka, wstał

ą

i podeszła do okna. Otworzył

ą

je i wion

ę

ło na mnie

ś

wie

ż

e powietrze.

Nast

ę

pnie oparła kolano na łó

ż

ku, pochyliła si

ę

nade mn

ą

i ze stolika wzi

ę

ł

ą

paczk

ę

papierosów. Zapaliła jednego.
- Mam nadziej

ę

,

ż

e nie jeste

ś

uczulony na dym - powiedział

ą

.

- Nie. Mój ojciec palił. Ale nie wiedziałam,

ż

e ty te

ż

.

- Jedynie po tym - odparł

ą

z przelotnym u

ś

miechem. Zaci

ą

gn

ę

ła si

ę

ę

boko. -

My

ś

l

ę

,

ż

e w Sajgonie wszyscy palili. Wyci

ą

gn

ę

ła si

ę

na plecach obok mnie i le

ż

eli

ś

my

tak, sk

ą

pani w pocie, trzymaj

ą

c si

ę

za r

ę

ce. Rozsun

ę

ła nogi w ten sposób,

żę

jedn

ą

stop

ą

dotkn

ę

ł

ą

mojej. Zdawało si

ę

,

ż

e to dostateczny kontakt. Patrzyłem, jak ponad

jej praw

ą

dłoni

ą

unosi si

ę

dym.

- Od trzydziestu lat nigdy nie było mi ciepło - powiedziałem. - Bywało mi gor

ą

co,

ale nigdy ciepło. A teraz tak.
- Opowiedz mi o tym.
Wi

ę

c opowiedziałem, tyle ile byłem w stanie, zastanawiaj

ą

c si

ę

jednocze

ś

nie,

czy tym razem zdołam. Po trzydziestu latach moja opowie

ść

nie brzmi tak

przera

ż

aj

ą

co.

- Byłem ci

ęż

ko ranny - powiedziałem do niej. - Miałem p

ę

kni

ę

t

ą

czaszk

ę

. Wci

ąż

jeszcze mam... problemy wynikłe z tego. W Korei bywa bardzo zimno, a ja nigdy nie
miałem ciepła. Ale nie o to chodzi. Raczej o to, co teraz nazywaj

ą

praniem mózgu.

Nigdy nie potrafiłem tego poj

ąć

. Chyba nie umiałem zrozumie

ć

tak ogromnego zła.

Ale kiedy odsyłali nas do domu, niektórzy z je

ń

ców nie chcieli odej

ść

... naprawd

ę

nie chcieli i

ść

stamt

ą

d, naprawd

ę

uwierzyli...

Musiałem zamilkn

ąć

w tym miejscu. Lisa uniosła si

ę

, bezszelestnie przsun

ę

ła si

ę

na koniec łó

ż

ka i zacz

ę

ł

ą

masowa

ć

mi stopy.

W ko

ń

cu odezwał

ą

si

ę

.

- W Kambod

ż

y było gor

ą

co. Gdy w ko

ń

cu dostałam si

ę

do Stanów, powtarzałam sobie,

ż

e osiedl

ę

si

ę

w Maine, czy gdziekolwiek, gdzie pada

ś

nieg. I faktycznie pojechałam

do Cambridge, ale okazało si

ę

,

ż

e nie lubi

ę

ś

niegu.

Opowiedziała mi o tym. Z tego, co słyszałem, zgin

ę

ło tam milion ludzi. To tak,

jakby cały kraj, z pian

ą

na ustach, rzucał si

ę

na wszystko, co si

ę

porusza. Albo

jak ten rekin, który ju

ż

wypatroszony, zwija si

ę

w kł

ę

bek i zaczyna po

ż

era

ć

siebie

samego.
Mówiła, jak zmuszano ich do budowania piramidy z odci

ę

tych głów. Dwudziestka

ich pracowała cały dzie

ń

w pal

ą

cym sło

ń

cu i w ko

ń

cu piramida osi

ą

gn

ę

ła wysoko

ść

trzech metrów, zanim si

ę

zawaliła. Je

ś

li kto

ś

przestawał pracowa

ć

, jego głowa

wkrótce trafiała na stos.
- Nie miało to wówczas dla mnie

ż

adnego znaczenia. Praca, jak ka

ż

da inna. Miałam

ju

ż

wtedy dobrze pomieszane w głowie. Zacz

ę

łam z tego wychodzi

ć

dopiero, gdy

background image

przedostałam si

ę

przez granic

ę

tajlandzk

ą

.

To,

ż

e w ogóle prze

ż

yła to wszystko, zakrawało na cud. Przeszła przez

straszniejsze rzeczy ni

ż

potrafiłem sobie wyobrazi

ć

. I wyszła z tego w znacznie

lepszym stanie. Poczułem si

ę

przy niej mały. Kiedy byłem w jej wieku, moje

psychiczne wi

ę

zienie, w którym od tamtej pory

ż

yłem, było ju

ż

powa

ż

nie rozbudowane.

Powiedziałem jej o tym.
- Cz

ęś

ciowo zale

ż

y to od przygotowania - zauwa

ż

yła kwa

ś

no. - Od tego, czego

oczekujesz od

ż

ycia; od tego, jakie było twoje

ż

ycie do tej pory. Sam to

powiedziałe

ś

. Korea była dla ciebie czym

ś

nowym. Nie twierdz

ę

,

ż

e byłam

przygotowana na Kambod

żę

, ale moje

ż

ycie do tamtej pory niezupełnie toczyło si

ę

beztrosko. Chyba nie my

ś

lisz dot

ą

d,

ż

e zarabiałam na ulicy sprzedaj

ą

c jabłka.

Nadal pocierała moje stopy patrz

ą

c w dal na obrazy, których ja nie widziałem.

- Ile miała

ś

lat, kiedy umarł

ą

twoja matka?

- Zabili j

ą

w

ś

wi

ę

to Tet, w roku 1968. Miałam dziesi

ęć

lat.

- Kto?
- Kto to wie? Tyle było kul, tyle rzucano granatów...
Westchn

ę

ła, zostawiła moj

ą

stop

ę

i siedziała jak chudy Budda pozbawiony szaty.

- Masz jeszcze ochot

ę

, Jankesie?

- Chyba nie dam rady, Lisa. Jestem starym człowiekiem.
Przesun

ę

ła si

ę

nade mn

ą

i oparła podbródek zaraz pod moim mostkiem umieszczaj

ą

c

piersi w najpyszniejszym miejscu ze wszystkich mo

ż

liwych.

- Zobaczymy - rzekła i zachichotała. - Jest jeszcze jeden rodzaj seksu, w którym
jestem niezła, a mam pewno

ść

,

ż

e by ci

ę

to odmłodziło. Ale ju

ż

od roku nie mog

ę

tak, z tego powodu postukała si

ę

w klamerki na z

ę

bach. - Byłoby to tak, jakby

ś

go

wetkn

ą

ł do piły tarczowej. Wi

ę

c w zamian stosuj

ę

teraz to. Nazywam to "drog

ą

przez

Silikonow

ą

Dolin

ę

". - Zacz

ę

ła porusza

ć

si

ę

w gór

ę

i w dół, po kilkana

ś

cie

centymetrów za ka

ż

dym razem. Zamrugała niewinnie kilka razy, po czym roze

ś

miał

ą

si

ę

.

- W ko

ń

cu mog

ę

ci

ę

dobrze zobaczy

ć

- powiedziała. - Jestem strasznie

krótkowzroczna.
Przyjmowałem jej zabiegi przez jaki

ś

czas bez ruchu; nagle uniosłem głow

ę

.

- Powiedziała

ś

: silikonow

ą

?

- Mhm. Chyba nie my

ś

lałe

ś

,

ż

e s

ą

prawdziwe?

Przyznałem si

ę

,

ż

e tak wła

ś

nie my

ś

lałem.

- Chyba z

ż

adnego zakupu nie cieszyłam si

ę

bardziej. Nawet z samochodu.

- Po co to zrobiła

ś

?

- Przeszkadza ci?
Nie przeszkadzało mi i tak jej powiedziałem. Ale nie umiałem ukry

ć

ciekawo

ś

ci.

- Bo ju

ż

było mo

ż

na. W Sajgonie byłam zawsze w

ś

ciekł

ą

,

ż

e nie jestem w pełni

rozwini

ę

ta. Mogłabym nie

ź

le

ż

y

ć

jako prostytutka, ale byłam zawsze za wysoka, za

chuda i za brzydka. Za to w Kambod

ż

y miałam szcz

ęś

cie. Przez jaki

ś

czas uchodziłam

za chłopca. Gdyby nie to, gwałciliby mnie du

ż

o cz

ęś

ciej. A w Tajlandii wiedziałam,

ż

e jako

ś

w ko

ń

cu dostan

ę

si

ę

na Zachód, a kiedy ju

ż

si

ę

tam znajd

ę

, kupi

ę

sobie

najlepszy samochód, b

ę

d

ę

je

ść

wszystko, co zechc

ę

i kiedy zechc

ę

, a tak

ż

e załatwi

ę

sobie najlepsze cycki, jakie mo

ż

na mie

ć

za fors

ę

. Nie masz poj

ę

cia, jak wygl

ą

da

Zachód widziany z obozu. Miejsce, gdzie mo

ż

na kupi

ć

sobie cycki!

Spojrzała w dół, potem ponownie na moj

ą

twarz.

- Wygl

ą

da,

ż

e była to dobra inwestycja - powiedziała.

- Sprawiły si

ę

nie

ź

le - musiałem przyzna

ć

.

Uzgodnili

ś

my,

ż

e Lisa sp

ę

dzi noc u mnie. Pewne rzeczy musiała wykonywa

ć

u

Kluge'a, szczególnie ze sprz

ę

tem, który trzeba było ładowa

ć

bezpo

ś

rednio, ale wiele

mo

ż

na było zrobi

ć

za pomoc

ą

zdalnego terminala i nar

ę

cza oprogramowania. Wybrali

ś

my

wi

ę

c jeden z najlepszych komputerów Kluge, kilkana

ś

cie urz

ą

dze

ń

peryferyjnych, i

zainstalowali

ś

my wszystko na stoliku w mojej sypialni.

Chyba wiedzieli

ś

my oboje,

ż

e było to niezbyt wielkie zabezpieczenie, gdyby

ludzie, którzy stukn

ę

li Kluge'a, zechcieli si

ę

do niej dobra

ć

. Ale po tej

przeprowadzce czułem si

ę

lepiej i chyba Lisa te

ż

.

background image

Drugiego dnia jej pobytu u mnie przy bramie zaparkował samochód dostawczy i dwóch
facetów zacz

ę

ło wyładowywa

ć

ogromny materac wodny. Lisa

ś

miał

ą

si

ę

bez ko

ń

ca

zobaczywszy moj

ą

min

ę

.

- Słuchaj, chyba nie u

ż

ywasz jego komputerów do...

- Uspokój si

ę

, Jankesie. Jak my

ś

lisz, w jaki sposób mogłam sobie pozwoli

ć

na

Ferrari?
- Byłem ciekaw.
- Je

ś

li kto

ś

jest naprawd

ę

dobry w pisaniu programów, mo

ż

e zarobi

ć

kup

ę

forsy.

Mam własn

ą

firm

ę

. Ale ka

ż

dy programista podłapie par

ę

chwytów tu i tam. Sama kiedy

ś

stosowałam kilka z tych podej

ść

, które wymy

ś

lił Kluge.

- Ale teraz ju

ż

nie?

Wzruszyła ramionami. - Złodziej zawsze zostanie złodziejem, Victor. Mówiłam ci,

ż

e nie mogł

ą

m zarabia

ć

ciałem na

ż

ycie.

Lisa nie potrzebowała du

ż

o snu.

Wstawali

Ś

my o siódmej, a ja przygotowywałem

ś

niadanie. Potem sp

ę

dzali

ś

my

godzin

ę

czy dwie ny pracy w ogródku. Lisa szła pó

ź

niej do domu Kluge'a, a ja

przynosiłem jej w południe kanapk

ę

; potem jeszcze wpadałem kilka razy w ci

ą

gu dnia.

Było to tylko dla mojego spokoju ducha; zostawałem mo

ż

e na minut

ę

. Po południu

chodziłem na zakupy lub wykonywałem ró

ż

ne prace przy domu; za

ś

o siódmej jedno z

nas, na zmian

ę

, przygotowywało obiad. Uczyłem j

ą

"kuchni ameryka

ń

skiej", a ona

uczyła mnie wszystkiego po trochu. Skar

ż

yła si

ę

na brak podstawowych składników

w ameryka

ń

skich supermarketach. Nie tylko, oczywi

ś

cie, psiego mi

ę

sa; Lisa wszak

ż

e

utrzymywała,

ż

e zna znakomite przepisy na potrawy z małp, w

ęż

y i szczurów. Nigdy

nie byłem pewien, do jakiego stopnia mnie nabierała, a nie chciałem pyta

ć

.

Po kolacji zostawała u mnie w domu. Rozmawiali

ś

my, kochali

ś

my si

ę

, k

ą

pali.

Uwielbiała moj

ą

wann

ę

. Jest to chyba jedyna zmiana, jak

ą

wprowadziłem w tym domu,

od kiedy w nim zamieszkałem. i mój jedyny przedmiot zbytku. Wstawiłem j

ą

- a musiałem

do tego poszerzy

ć

łazienk

ę

- w rou 1975 i nigdy tego nie po

ż

ałowałem. Moczyli

ś

my

si

ę

w niej przez dwadzie

ś

cia minut, a nawet godzin

ę

, otwieraj

ą

c i zamykaj

ą

c krany

i prysznice, myj

ą

c si

ę

nawzajem, chichocz

ą

c jak dzieci. Raz wzi

ę

li

ś

my płyn do

k

ą

pieli i zrobili

ś

my gór

ę

piany na półtora metra, po czym zdemolowali

ś

my j

ą

rozpryskuj

ą

c wod

ę

po całej łazience. Prawie ka

ż

dego wieczoru Lisa pozwalała mi,

bym mył jej długie czarne włosy.
Nie miała

ż

adnych złych przyzwyczaje

ń

, a przynajmniej takich, które

kolidowałyby z moimi. Była schludna i czysta, zmieniała odzie

ż

dwa razy dziennie

i nigdy nawet nie zostawiła brudnej szklanki w zlewie. W łazience te

ż

zawsze

posprz

ą

tał

ą

. Nigdy nie przekraczała limitu dwóch szklanek wina.

Czułem si

ę

jak wskrzeszony Łazarz.

W ci

ą

gu nast

ę

pnych dwóch tygodni Osborne przyszedł trzy razy. Lisa spotykała

si

ę

z nim w domu Kluge'a i przekazywała mu wszystko, czego si

ę

dowiedziała. Zrobiła

si

ę

z tego wcale poka

ź

na lista.

- Kluge zrobił sobie raz konto w nowojorskim banku na trzy biliony dolarów -
powiedziała mi po jednej z wizyt porucznika. - S

ą

dz

ę

,

ż

e po prostu chciał sprawdzi

ć

,

czy mu si

ę

to uda. Utrzymał je przez jeden dzie

ń

, podj

ą

ł odsetki i przekazał je

do banku na Bahamach, po czym skasował kapitał. Który zreszt

ą

nigdy nie istniał.

W zamian za to Osborne poinformował j

ą

o nowych ustaleniach w sprawie morderstwa

- których zreszt

ą

nie było - oraz o statusie maj

ą

tkowym Kluge'a, znajduj

ą

cym si

ę

w stanie chaosu. Ró

ż

ne agencje wysyłały swych ludzi, aby obejrzeli działk

ę

i dom.

Pojawili si

ę

agenci FBI, którzy chcieli przej

ąć

ś

ledztwo. Lisa, rozmawiaj

ą

c o

komputerach, miała zdolno

ś

c zamydlania ludziom oczu. Robiła to najpierw

wyja

ś

niaj

ą

c dokładnie, co robi, za pomoc

ą

terminów tak zawiłych,

ż

e nikt nie mógł

jej zrozumie

ć

. Czasem to wystarczało. Je

ś

li nie, kto

ś

zaczynał si

ę

upiera

ć

,

zsiadała po prostu ze swego stołka i pozwalała mu samemu spróbowa

ć

sił z maszyneri

ą

Kluge'a. Dawała mu patrze

ć

z przera

ż

eniem na ekran, na którym nie wiadomo sk

ą

d

pojawiały si

ę

smoki i po

ż

erały wszystkie dane z dysku, po czym wypisywały słowa

"Głupi wariat!".
- Ja ich oszukuj

ę

- przyznała mi si

ę

. - Daj

ę

im to, co wiem,

ż

e wprowadz

ą

, bo

background image

sama ju

ż

to wprowadzałam. Straciłam ju

ż

około czterdziestu procent danych, które

zmagazynował Kluge. Ale inni trac

ą

sto procent. Szkoda,

ż

e nie widzisz ich min,

kiedy Kluge rzuca bomb

ę

logiczn

ą

w ich dzieło. Ten drugi facet cisn

ą

ł przez cały

pokój drukark

ą

za trzy tysi

ą

ce. Potem usiłował mnie przekupi

ć

,

ż

ebym nic nie mówiła.

Kiedy

ś

jaki

ś

urz

ą

d federalny przysłał eksperta ze Stanfordu, który, jak

wygl

ą

dało, gotów był zniszczy

ć

wszystko, co mu pod r

ę

k

ę

popadło, szczerze

przekonany,

ż

e w ko

ń

cu musi si

ę

to wszystko jako

ś

poukłada

ć

. Lisa pokazała mu, w

jaki sposób Kluge dobrał si

ę

do głównego komputera władz podatkowych w

Waszyngtonie, ale nie pofatygowała si

ę

, by go poinformowa

ć

, jak si

ę

z niego

wydosta

ć

. Facet uwikłał si

ę

w jaki

ś

program wartowniczy. Podczas jego batalii

zacz

ę

ło wygl

ą

da

ć

na to,

ż

e skasował wszystkie dane podatkowe od litery S do W. Lisa

utrzymywała go w tym przekonaniu przez pół godziny.
- My

ś

lałam,

ż

e dostanie ataku serca - mówiła do mnie potem. - Cała krew odpłyn

ę

ła

mu z twarzy; nie był w stanie nawet si

ę

odezwa

ć

. Pokazałam mu wi

ę

c, gdzie - jak

zwykle przytomnie - załatwiłam zapis tych danych, powiedziałam mu, jak ma je
wprowadzi

ć

tam, gdzie je znalazł, i jak uspokoi

ć

wartownika. Tak st

ą

d potem uciekał,

ż

e mało nóg nie pogubił. Wkrótce zapewne zda sobie spraw

ę

,

ż

e po prostu nie mo

ż

na

zniszczy

ć

tylu informacji inaczej jak dynamitem, ze wzgl

ę

du na zabezpieczenia i

przepustowo

ś

c systemu. Ale nie s

ą

dze,

ż

eby tu wrócił.

- Opowiadasz o tym jak o barzdo wymy

ś

lnej grze wideo powiedziałem.

- Bo i jest to gra na swój sposób. Ale najbardziej przpomina Labirynt

Ś

mierci

- niesko

ń

czony ci

ą

g zamkni

ę

tych komnat, gdzie po drugiej stronie drzwi czyha

niebezpiecze

ń

stwo. Nie wa

ż

ysz si

ę

i

ś

c nim krok po kroku. Robisz naraz jedn

ą

setn

ą

kroku. Twoje pytania brzmi

ą

mniej wi

ę

cej tak: "To absolutnie nie jest pytanie, ale

gdyby przyszło mi do głowa zada

ć

pytanie - czego wcale nie mam zamiaru robi

ć

- na

temat tego, co by si

ę

stało, gdybym spojrzał na te drzwi, a ja ich wcale nie dotykam,

nawet nie jestem w s

ą

siedniej komnacie - to co, twoim zdaniem, ty mógłby

ś

zrobi

ć

?"

I wtedy program prze

ż

uwa to, co powiedziałe

ś

, rozwa

ż

a, czy spełniłe

ś

ju

ż

warunki,

by trzasn

ąć

ci

ę

wielkim tortem w buzi

ę

, i wtedy albo rzuca tym tortem, albo

przyznaje,

ż

e w takim przypadku mógłby przej

ść

z etapu A na etap A-prim. I wtedy

mówisz: "No wi

ę

c, mo

ż

e ja wła

ś

nie patrz

ę

na te drzwi". A czasem program odpowiada:

"Podgl

ą

dałe

ś

, podgl

ą

dałe

ś

, ty wredny oszuka

ń

cu!" i zaczyna si

ę

rozróba.

Brzmi to mo

ż

e bardzo głupio, ale jest to wersja najbardziej zbli

ż

ona do

wyja

ś

nienia, które mogła da

ć

mi Lisa na temat tego, co robi.

- Czy mówisz policji o wszystkim, Lisa? - spytałem.
- No nie, nie o wszystkim. Nie wspomniałam o tych czterech centach.
Czterech centach? O mój Bo

ż

e.

- Lisa, ja tego nie chciałem, nie prosiłem o to,

ż

ałuj

ę

,

ż

e w ogóle...

- Uspokój si

ę

, Jankesie. Wszystko b

ę

dzie dobrze.

- On to wszystko zapisywał, prawda?
- Wła

ś

nie nad tym głównie

ś

l

ę

cz

ę

. Nad rozszyfrowaniem jego zapisów.

- Od kiedy o tym wiesz?
- O siedmiuset tysi

ą

cach dolarów? To był pierwszy dysk, który udało mi si

ę

złama

ć

.

- Chc

ę

odda

ć

te pieni

ą

dze.

Zastanowiła si

ę

nad tym, po czym potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

.

- Victor, pozbycie si

ę

ich byłoby bardziej niebezpieczne ni

ż

zatrzymanie. Na

pocz

ą

tku były to pieni

ą

dze zmy

ś

lone. Ale teraz maj

ą

swoj

ą

histori

ę

. Urz

ą

d podatkowy

s

ą

dzi,

ż

e wie, sk

ą

d one pochodz

ą

. Został uiszcziny od nich podatek. Stan Delaware

jest przekonany,

ż

e wypłaciła je legalnie zarejstrowana korporacja. Firmie

adwokackiej z Illinois zapłacono za załatwienie tego. Twój bank dopisuje ci odsetki
od tej sumy. Nie twierdz

ę

,

ż

e nie mo

ż

na si

ę

cofn

ąć

i wymaza

ć

tego wszystkiego, ale

nawet nie chce mi si

ę

próbowa

ć

. Jestem dobra, ale nie mam precyzji Kluge'a.

- Jak on to umiał wszystko zrobi

ć

? Twierdzisz,

ż

e to zmy

ś

lone pieni

ą

dze. Nie

wiedziałem,

ż

e tak funkcjonuj

ą

pieni

ą

dze. Czy on mógł je wzi

ąć

tak z powietrza?

Lisa poklepała konsol

ę

i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

do mnie.

- To s

ą

pieni

ą

dze, Jankesie - powiedziała, a oczy jej zabłysły.

background image

W nocy pracowała przy

ś

wiecy,

ż

eby mi nie przeszkadza

ć

. Jak si

ę

okazało, od tego

zacz

ę

ły si

ę

moje kłopoty. Lisa stukała na klawiaturze po omacku, a

ś

wieca była jej

potrzebna tylko do szukania programów.
W taki wi

ę

c sposób zasypiałem co noc, spogl

ą

daj

ą

c na jej smukłe ciało sk

ą

pane

w blasku

ś

wiecy. Zawsze przypominało mi to kaczan pieczonej kukurydzy ociekaj

ą

cy

roztopionym nasłem. Złociste

ś

wiatło na złocistej skórze.

Powiedziała o sobie: brzydka. Chuda. To prawda,

ż

e była szczupła. Widziałem jej

wystaj

ą

ce

ż

ebra, gdy siedziała nienaturalnie wyprostowana, z wci

ą

gni

ę

tym brzuchem,

z uniesionym podbródkiem. Pracował

ą

teraz nago, w pozycji lotosu. Przez dłu

ż

szy

czas nie poruszała si

ę

, r

ę

ce spoczywały na jej udach; po chwili wysuwała je, jakby

chciała uderzy

ć

w klawisze. Ale jej dotyk był lekki, prawie bezgło

ś

ny. Bardziej

przypominało to jog

ę

ni

ż

programowanie. Mówiła,

ż

e wprowadza si

ę

w stan medytacji,

gdy chce osi

ą

gn

ąć

najlepsze wyniki.

Oczekiwałem po jej ciele ko

ś

cistej kanciasto

ś

ci, ostro

ś

ci łokci i kolan. Wcale

taka nie była. Zgadywałem,

ż

e wa

ż

y chyba z pi

ęć

kilo za mało, ale nie wyobra

ż

ałem

sobie, gdzie ich mogło brakowa

ć

. Ciało jej było miekkie i zaokr

ą

glone, a pod spodem

mocne.
Nikt nie nazwałby jej twarza urocz

ą

. Niewielu nawet posun

ę

ło by si

ę

do tego,

by uzna

ć

j

ą

za ładn

ą

. My

ś

l

ę

,

ż

e to przez te klamerki. Przywodziły wzrok do siebie

i zatrzymywały go, zwracaj

ą

c uwag

ę

na ten paskudny nieporz

ą

dek w z

ę

bach.

Skór

ę

jednak miała cudown

ą

. Były na niej blizny. Nie tak wiele, jak si

ę

spodziewałem. Wygl

ą

dało na to,

ż

e rany zagoiły si

ę

łatwo i bez komplikacji.

Pomy

ś

lałem,

ż

e jest pi

ę

kna.

Wła

ś

nie zako

ń

czyłem mój conocny przegl

ą

d jej ciała, gdy wzrok mój przyci

ą

gn

ą

ł

płomyk

ś

wiecy. Spojrzałem na niego; potem usiłowałem odwróci oczy.

Ś

wiecom czasem si

ę

to zdarza. Nie wiem dlaczego. W nieruchomym powietrzu, gdy

płomie

ń

jest całkowicie pionowy, zaczyna migota

ć

. Rozbłyska, po czym kuli si

ę

, w

gór

ę

i w dół, w gór

ę

i w dół, ja

ś

niej i ja

ś

niej w regularnym rytmie, dwa lub trzy

razy na sekund

ę

...

...próbowałem krzykn

ąć

do niej, powiedzie

ć

,

ż

eby płomie

ń

tak nie migotał, ale

ju

ż

nie mogłem wydoby

ć

ani słowa...

...mogłem tylko dysze

ć

i spróbowałem raz jeszcze, jak mogłem najsilniej,

spróbowałem krzykn

ąć

, wrzasn

ąć

, powiedzie

ć

jej,

ż

eby si

ę

nie martwiła, i poczułem

narastaj

ą

ce mdło

ś

ci...

Czułem smak krwi. Spróbowałem wzi

ąć

oddech; nie poczułem ani zapachu wymiotów,

ani moczu, ani kału.

ś

yrandol w górze był zapalony.

Lisa pochylała si

ę

nade mn

ą

na r

ę

kach i kolanach; twarz jej była bardzo blisko

mojej. Na czoło spadła mi łza. Le

ż

ałem na plecach na dywanie.

- Victor, słyszysz mnie?
Skin

ą

łem głow

ą

. W ustach miałem ły

ż

eczk

ę

. Wyplułem j

ą

.

- Co si

ę

stało? Czujesz si

ę

ju

ż

dobrze? Znowu skin

ą

łem głow

ą

i spróbowałem co

ś

powiedzie

ć

.

- Le

ż

spokojnie. Karetka ju

ż

jedzie.

- Nie. Nie trzeba.
- W ka

ż

dym razie ju

ż

jedzie. Le

ż

tylko spokojnie i...

- Pomó

ż

mi wsta

ć

.

- Jeszcze nie. Jeste

ś

za słaby.

Miała słuszno

ść

. Spróbowałem usi

ąść

i szybko opadłem na plecy. Przez chwil

ę

oddychałem gł

ę

boko. Potem rozległ si

ę

dzwonek.

Lisa wstała i ruszyła w stron

ę

drzwi. Ledwie udało mi si

ę

schwyci

ć

j

ą

r

ę

k

ą

za

kostk

ę

nogi. I ju

ż

schylała si

ę

nade mn

ą

, z oczyma otwrtymi tak szeroko jak si

ę

tylko dało.
- Co si

ę

stało? Znowu

ź

le?

- Włó

ż

co

ś

- powiedziałem. Spojrzała na siebie, zaskoczona.

- Och. Racja.
Lisa pozbyła si

ę

karetki. Gdy zrobiła kaw

ę

i usiedli

ś

my przy stole kuchennym,

była ju

ż

znacznie spokojniejsza. Zegar wskazywał godzin

ę

pierwsz

ą

; nadal czułem

background image

si

ę

jeszcze troch

ę

rozchwiany. Ale tym razem nie było tak

ź

le.

Poszedłem do łazienki i wyj

ą

łem butelk

ę

z Dilantin

ą

, któr

ą

schowałem, kiedy Lisa

si

ę

do mnie sprowadziła. Pokazałem jej,

ż

e bior

ę

tabletk

ę

.

- Zapomniałem tego dzisiaj zrobi

ć

- powiedziałem do niej.

- To dlatego,

ż

e je schowałe

ś

. Post

ą

piłe

ś

głupio.

- Wiem. - Zdaje si

ę

,

ż

e mogłem co

ś

jeszcze do tego doda

ć

, czego nie zrobiłem.

Nie było mi przyjemnie widzie

ć

j

ą

ura

ż

on

ą

. Ale ura

ż

ona była dlatego,

ż

e nie broniłem

si

ę

przed jej atakiem, tylko

ż

e obrona byłaby dla mnie zadaniem zbyt wyczerpuj

ą

cym

po napadzie padaczki.
- Mo

ż

esz si

ę

wyprowadzi

ć

, je

ś

li chcesz - powiedziałem. Byłem rozdra

ż

niony.

Ona te

ż

. Si

ę

gn

ę

ła ponad blatem i potrz

ą

sn

ę

ła mnie za ramiona. Patrzyła na mnie

w

ś

ciekłym wzrokiem.

- Długo nie wytrzymam takiej pieprzni

ę

tej gadki - odezwała si

ę

, a ja skin

ą

łem

głow

ą

i zacz

ą

łem płaka

ć

.

Pozwoliła mi wypłaka

ć

si

ę

do ko

ń

ca. S

ą

dze,

ż

e było to najlepsze wyj

ś

cie. Mogła

mnie pociesza

ć

, ale ja sam to umiem.

- Kiedy to si

ę

zacz

ę

ło? - spytała w ko

ń

cu. - Czy dlatego zamkn

ą

łe

ś

si

ę

w domu

na trzydzie

ś

ci lat?

Wzruszyłem ramionami. - Chyba cz

ęś

ciowo tak. Kiedy wróciłem, zrobili mi

operacj

ę

, ale to tylko pogorszyło spraw

ę

.

- No, dobrze. Jestem w

ś

ciekła na ciebie, bo nic mi o tym mie mówiłe

ś

, wi

ę

c nie

wiedziałam ci robi

ć

. Chc

ę

tu zosta

ć

, ale musisz mi powiedzie

ć

, co si

ę

w takich

przypadkach robi. Wtedy nie b

ę

d

ę

w

ś

ciekła.

Mogłem wtedy wszystko zepsu

ć

. Sam si

ę

sobie dziwi

ę

,

ż

e tego nie zrobiłem. Przez

tyle lat wypracowałem sobie bardzo dobre metody do takich rzeczy. Ale powstrzymałem
si

ę

, kiedy zobaczyłem jej twarz. Naprawd

ę

chciała zosta

ć

. Nie wiedziałem dlaczego,

ale to mi wystarczało.
- Ły

ż

eczka była bł

ę

dem - powiedziałem. - Je

ś

li jest czas i je

ś

li mo

ż

esz to zrobi

ć

bez zagro

ż

enia dla palców, mo

ż

na wepchn

ąć

do ust kawałek materiału. Prze

ś

cieradła

czy czego

ś

. Ale nic twardego. - Przesun

ą

łem j

ę

zykiem po jamie ustnej. - Chyba

złamałem z

ą

b.

- Nale

ż

ało ci si

ę

- powiedział

ą

. Spojrzałem na ni

ą

, u

ś

miechn

ą

łem si

ę

i od razu

roze

ś

mieli

ś

my si

ę

oboje. Obeszła stół i pocałowała mnie, a potem usiadła mi na

kolanach.
- Najwi

ę

kszym niebezpiecze

ń

stwem jest uduszenie. W pierwszej fazie ataku

sztywniej

ą

wszystkie mi

ęś

nie. To nie trwa długo. Potem mi

ęś

nie zaczynaj

ą

si

ę

bezwładnie zwiera

ć

i rozpr

ęż

a

ć

. Z wielk

ą

sił

ą

.

- Wiem. Widziałam i usiłował

ą

m ci

ę

przytrzyma

ć

.

- Nie rób tego. Połó

ż

mnie na boku. Sta

ń

z tyłu i uwa

ż

aj na wymachy ramion. Włó

ż

mi pod głow

ę

poduszk

ę

, je

ś

li ci si

ę

uda. Trzymaj z dala ode mnie wszystko, o co

mógłbym si

ę

uderzy

ć

lub zrani

ć

. - Spojrzałem jej prosto w oczy. - Chciałbym

podkre

ś

li

ć

jedn

ą

rzecz. Tylko spróbuj zrobi

ć

to wszystko. Je

ś

li moje ruchy stan

ą

si

ę

zbyt gwałtowne, lepiej b

ę

dzie, je

ś

li staniesz z dala. Lepiej dla nas obojga.

Je

ś

li ci

ę

uderz

ę

i stracisz przytomno

ść

, nie b

ę

dziesz mogła mi pomóc, gdy zaczn

ę

si

ę

dusi

ć

w wymiotach.

Nadal patrzyłem jej w oczy. Musiała wyczyta

ć

, co było w moich my

ś

lach, bowiem

u

ś

miechn

ę

ła si

ę

lekko.

- Wiesz co, Jankesie? Ja nie p

ę

kam. Znaczy, kapujesz, jak si

ę

obcina takie co

ś

i rzyga

ć

si

ę

człowiekowi chce, to co mo

ż

e mu do łba strzeli

ć

, jak nie...

- ...zakneblowa

ć

mnie ły

ż

eczk

ą

, wiem. Dobrze, w porz

ą

dku, rozumiem,

ż

e

zachowałem si

ę

głupio. I o to chodzi. Mogłem przecie

ż

odgry

źć

sobie j

ę

zyk alba

wewn

ę

trzn

ą

stron

ę

policzka. Nie przejmuj si

ę

. Jeszcze jedno.

Czekała, a ja zastanawiałem si

ę

, ile jej powiedzie

ć

. Wiele nie mogła poradzi

ć

,

ale gdybym przy niej umarł, nie chciałem,

ż

eby my

ś

lała,

ż

e to jej wina.

- Czasen trzeba mnie zawie

źć

do szpitala. Czasem jedmak atak nast

ę

puje po drugim.

Je

ś

li to trwa zbyt długo, nie oddycham i mój mózg mo

ż

e umrze

ć

z niedotlenienia.

- Na to trzeba zaledwie pi

ę

ciu minut - powiedziała przera

ż

ona.

background image

- Wiem. Stanowi ti problem tylko wtedy, gdybym zacz

ą

ł miewa

ć

ataki cz

ę

sto, wi

ę

c

zd

ąż

ymy si

ę

jeszcze do tego przygotowa

ć

. Ale je

ś

li zdarzy si

ę

,

ż

e jaki

ś

atak si

ę

nie sko

ń

czy, a drugi zacznie depta

ć

mu po pi

ę

tach, albo je

ś

li nie b

ę

dziesz mogła

wykry

ć

oddechu przez trzy czy cztery minuty, lepiej zadzwo

ń

po karetk

ę

.

- Trzy czy cztery minuty? Zanim si

ę

tu zjawi

ą

, b

ę

dziesz martwy.

- Mam do wyboru: albo to, albo

ż

ycie w szpitalu. Nie cierpi

ę

szpitali.

- Ja te

ż

nie.

Nast

ę

pnego dnia namówiła mnie na jazd

ę

jej Ferrari. Bałem si

ę

tej podró

ż

y;

zastanawiałem si

ę

, czy nie zacznie szale

ć

. Ale je

ś

li Lisia mo

ż

na było cokolwiek

zarzuci

ć

, to tylko to,

ż

e jechał

ą

za wolno. Jad

ą

cy z tyłu cz

ę

sto na nas tr

ą

bili.

Z tego, z jak przesadn

ą

uwag

ą

wykonywała ka

ż

dy ruch, mogłem wywnioskowa

ć

,

ż

e nie

ma zbyt wielkiego do

ś

wiadczenia.

- Szkoda chyba dla mnie tego Ferrari - przyznała w którym

ś

momencie. - Nigdy

nie jad

ę

szybciej ni

ż

dziewi

ęć

dzisi

ą

tk

ą

.

Udali

ś

my si

ę

do sklepu wn

ę

trzarskiego na Beverly Hills, gdzie Lisa kupiła za

zbójeck

ą

cen

ę

lamp

ę

biurow

ą

o niskiej mocy.

Nie mogłem zasn

ąć

tej nocy. Chyba bałem si

ę

kolejnego ataku, aczkolwiek nie było

obawy,

ż

e nowa lampa Lisy mo

ż

e go wywoła

ć

tak jak

ś

wieca.

Ciekawa sprawa jest z tymi atakami. Kiedy miałem je po raz pierwszy, nazywano
je drgawkami. Potem stopniowo zacz

ę

to o nich mówi

ć

jako o atakach, za

ś

słowo

"drgawki" nabrało charakteru cokolwiek niesmacznego.
Chyba jest to oznaka starzenia si

ę

, gdy czujesz, jak zmienia si

ę

j

ę

zyk.

Były całe masy nowych słów. Wiele z nich dotyczyło rzeczy, które nie istniały,
kiedy dorastałem. Na przykład program. Dla mnie wyraz ten oznaczał porz

ą

dek audycji

radiowych.
- Co ci

ę

napadło, Lisa,

ż

e wzi

ę

ła

ś

si

ę

za komputery? - spytałem j

ą

.

- W nich le

ż

y pot

ę

ga, Jankesie. - Uniosłem wzrok. Lisa była obrócona do mnie

twarz

ą

.

- Czy wszystkiego nauczyła

ś

si

ę

tutaj?

- Miałam pewne pocz

ą

tki. Nie mówiłam ci o kapitanie, prawda?

- Chyba nie.
- On był dziwny. Wiedziałam o tym. Był Amerykaninem i zainteresował si

ę

mn

ą

.

Wynaj

ą

ł mi ładne mieszkanie w Sajgonie. I posłał mnie do szkoły.

Przygl

ą

dała mi si

ę

, czekaj

ą

c na moj

ą

reakcj

ę

. Ale ja nie zareagowałem.

- Na pewno był pedofilem i chyba ze skołonno

ś

ciami homoseksualnymi, skoro ja

tak przypominałam chudego chłopaka.
Znowu to wyczekiwanie. Tym razem u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Był dla mnie dobry. Nauczyłam si

ę

dobrze czyta

ć

. Od tego etapu wszystko jest

mo

ż

liwe.

- Wła

ś

ciwie nie pytałem ci

ę

o tego kapitana. Chodziło mi o to, dlaczego

zainteresowała

ś

si

ę

komputerami.

- To prawda. O to pytałe

ś

.

- Czy to dla pieni

ę

dzy?

- Na pocz

ą

tku tak. Ale to jest przyszło

ść

, Victor.

- Sam Pan Bóg wie,

ż

e czytałem o tym wiele razy.

- Bo to prawda. To ju

ż

si

ę

stało. To pot

ę

ga, je

ś

li kto

ś

wie, jak tego u

ż

ywa

ć

.

Widziałe

ś

, co Kluge mógł zrobi

ć

. Mo

ż

na na tym zrobi

ć

wielkie pieni

ą

dze. I nie mam

na my

ś

li zarobi

ć

, ale zrobi

ć

, tak jakby kto

ś

je sobie wydrukował. Pami

ę

tasz, jak

Osborne mówił,

ż

e dom Kluge'a nigdy nie istniał? Czy zastanowiłe

ś

si

ę

, co to znaczy?

- To,

ż

e wytarł go ze wszystkich banków pami

ę

ci.

- To był pierwszy krok. Ale przecie

ż

ta działka istniała w tutejszych ksi

ę

gach

wieczystych, jak my

ś

lisz? W tym kraju jeszcze nie całkiem zarzucono rejestry

sporz

ą

dzane na papierze.

- Tak wi

ę

c tutejsze władze maj

ą

wpis o tam domu.

- Nie. Odpowiednia stronica została wydarta.
- Nie rozumiem. Kluge nigdy nie wychodził z domu.
- Sposób stary jak

ś

wiat, przyjacielu. Kluge przejrzał rejestr policyjny, a

ż

background image

znalazł człowieka, którego wszyscy nazywaj

ą

Sammym. Posłał mu czek na tysi

ą

c

dolarów, a wraz z nim list, w którym napisał,

ż

e Sammy mo

ż

e zarobi

ć

dwa razy tyle,

je

ś

li uda si

ę

do biura notarialnego. Sammy nie dał si

ę

na to wzi

ąć

, podobnie jak

McGee czy Molly Unger. Ale Mały Billy Phipps dał si

ę

namówi

ć

i dostał potem czek,

jak zapowiadał list; od tego czasu on i Kluge utrzymywali przez wiele lat swoist

ą

spółk

ę

. Mały Billy je

ź

dzi teraz nowym Cadillakiem i nie ma najmniejszego poj

ę

cia,

kim był Kluge i gdzie mieszkał. Kluge nie troszczył si

ę

o to, ile wydaje. Pieni

ą

dze

brał po prostu z powietrza.
Zastanowiłem si

ę

nad tym chwil

ę

. Chyba to prawda,

ż

e jak si

ę

ma do

ść

pieni

ę

dzy,

to mo

ż

na wszystko, a Kluge miał całe złoto

ś

wiata.

- Czy powiedziała

ś

Osborne'owi o Małym Billym?

- Skasowałam ten dysk, podobnie jak ten z twoimi siedmiuset tysi

ą

cami. Nigdy

nie wiadomo, kiedy mo

ż

e si

ę

przyda

ć

kto

ś

taki, jak Mały Billy.

- Nie boisz si

ę

kłopotów z tego powodu?

-

ś

ycie to ryzyko, Victor. Najlepsze kawałki zatrzymuj

ę

dla siebie. Nie dlatego,

ż

e mam zamiar ich u

ż

y

ć

, ale dlatego,

ż

e je

ś

li kiedy

ś

potrzebowałbym ich i nie miała,

czułbym si

ę

strasznie głupio.

Przekrzywiła głow

ę

i zmru

ż

yła oczy, które dzi

ę

ki temu praktycznie znikły.

- Powiedz mi co

ś

, Jankesie. Kluge wybrał ci

ę

spo

ś

ród wszystkich s

ą

siadów, bo

przez trzydzie

ś

ci lat byłe

ś

grzecznym harcerzykiem. Jaka jest twoja reakcja na to,

co robi

ę

?

- Jeste

ś

rado

ś

nie amoralna, udało ci si

ę

prze

ż

y

ć

piekło, a przy tym jeste

ś

zasadniczo porz

ą

dna.

ś

al mi ka

ż

dego, kto wszedłby ci w drog

ę

.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

, wyprostowała i wstała.

- "Rado

ś

nie amoralna". Podoba mi si

ę

to. - Usiadł

ą

obok mnie wzbudzaj

ą

c wielkie

kołysanie w łó

ż

ku. - Chcesz si

ę

znowu troch

ę

poamoralni

ć

?

- Za chwil

ę

. - Zacz

ę

ła naciera

ć

moj

ą

pier

ś

. - A wi

ę

c trafiła

ś

do komputerów,

bo to trend przyszło

ś

ci. Czy nigdy one ciebie nie niepokoj

ą

?... No nie wiem, mo

ż

e

to zabrzmi staro

ś

wiecko ... ale czy my

ś

lisz,

ż

e one mog

ą

przej

ąć

kontrol

ę

nad

ś

wiatem?

- Ka

ż

dy tak my

ś

li, dopóki sam si

ę

do tego nie we

ź

mie - powiedział

ą

. - Musisz

zda

ć

sobie spraw

ę

z tego, jakie one s

ą

głupie. Bez oprogramowania nie nadaj

ą

si

ę

dosłownie do niczego. Natomiast ja wierz

ę

w to,

ż

e ludzie, którzy paraj

ą

si

ę

komputerami, przejm

ą

kontrol

ę

. Ju

ż

to si

ę

st

ą

ło. Dlatego te

ż

zajmuj

ę

si

ę

nimi.

- Chyba nie o to mi chodziło. Mo

ż

e nie umiem tego wyrazi

ć

.

Zachmirzyła si

ę

. - Kluge w co

ś

wdepn

ą

ł. Podsłuchiwał laboratoria pracuj

ą

ce nad

sztuczn

ą

inteligencj

ą

, a poza tym czytał wiele o badaniach neurologicznych. My

ś

l

ę

,

ż

e próbował znale

źć

wspólny w

ą

tek.

- Mi

ę

dzy ludzkim mózgiem i komputerem?

- Nie całkiem. My

ś

lał o komputerach i neuronach. Komórkach mózgu. - Pokazała

na swój komputer. - Ta maszyna, a tak

ż

e ka

ż

dy inny komputer znajduje si

ę

o całe

lata

ś

wietlne od tego, by dorówna

ć

mózgowi ludzkiemu. Nie potrafi generalizowa

ć

,

wnioskowa

ć

, kategoryzowa

ć

czy tworzy

ć

wynalazki. Z dobrym programem mo

ż

e pozornie

wykonywa

ć

niektóre te czynno

ś

ci, ale to złudzenie.

Jest taki stary problem: co by si

ę

stało, gdyby

ś

my w ko

ń

cu zbudowali komputer

zawieraj

ą

cy tyle tranzystorów, co mózg ludzki ma neuronów. Czy powstałaby w ten

sposób

ś

wiadomo

ść

? Moim zdaniem to bzdura. Tranzystor nie jest neuronem, a

kwintylion tranzystorów nie osi

ą

gnie wi

ę

cej ni

ż

tuzin.

Tak wi

ę

c Kluge - który, jak si

ę

zdaje, podobnie uwa

ż

ał zacz

ą

ł szuka

ć

mo

ż

liwych

podobie

ń

stw mi

ę

dzy neuronem i o

ś

miobitowym komputerem. Po to zebrał w domu te

wszystkie ogólnie dost

ę

pne graty, te Trash-80, te Atari, te Texas Instruments, te

Sinclairy, na lito

ść

bosk

ą

. Sam był przyzwyczajony do znacznie pot

ęż

niejszych

urz

ą

dze

ń

. Te domowe systemy połykał jak cukierki.

- I co ustalił?
- Wygl

ą

da na to,

ż

e nic. Model o

ś

miobitowy jest bardziej zło

ż

ony ni

ż

neuron,

a

ż

aden komputer nie jest w tej samej galaktyce, co mózg organiczny. Ale widzisz,

słowa s

ą

tu nieprecyzyjne. Powiedziałam,

ż

e Atari jest bardziej zło

ż

ony ni

ż

neuron,

background image

ale wła

ś

ciwie trudno je porównywa

ć

. To tak, jakby konfrontowa

ć

kierunek z

odległo

ś

ci

ą

albo kolor z mas

ą

. Nie te same jednostki. Z wyj

ą

tkiem jednego

podobie

ń

stwa.

- Co to takiego?
- Poł

ą

czenia. I znowu jest to ró

ż

nica, ale poj

ę

cie sieci jest to samo. Neuron

jest poł

ą

czony z wieloma innymi. S

ą

ich biliony, a sposób, w jaki przechodzi przez

nie rozkaz, determinuje to, czym naprawd

ę

jeste

ś

my i co my

ś

limy, i co pami

ę

tamy.

A za pomoc

ą

tego komputera mog

ę

dotrze

ć

do miliona innych. W zasadzie sie

ć

taka

jest wi

ę

ksza od mózgu ludzkiego, bowiem zawarta w niej informacja przekracza

mo

ż

liwo

ś

ci przyswojenia przez ludzko

ść

w ci

ą

gu miliona lat. Si

ę

ga ona od Pioniera

10, który znajduje si

ę

poza orbit

ą

Plutona, a

ż

do ka

ż

dego pomieszczenia, w którym

zainstalowany jest telefon. Za pomoc

ą

tego komputera mo

ż

esz otrzyma

ć

tony danych,

które zebrano, ale nikt nawet nie ma czasu, by na nie spojrze

ć

.

Tym wła

ś

nie interesoował si

ę

Kluge. Ten stary pomysł "masy krytycznej

komputera", maszyny licz

ą

cej, która zyskuje

ś

wiadomo

ść

, ale z nowego punktu

widzenia. Mo

ż

e rozwi

ą

zanie le

ż

ało nie w wielko

ś

ci komputera, ale w liczbie

systemów. Kiedy

ś

były ich tysi

ą

ce. Teraz s

ą

miliony. Wstawiaj

ą

je do samochodów.

Do zegarków na r

ę

k

ę

. W ka

ż

dym domu jest kilka, pocz

ą

wszy od wył

ą

cznika czasowego

w kuchni mikrofalowej a

ż

do gry telewizyjnej czy domowego terminalu. Kluge próbował

ustali

ć

, czy w ten sposób udałoby si

ę

osi

ą

gn

ąć

mas

ę

krytyczn

ą

.

- I od jakiego wniosku doszedł?
- Nie wiem. Dopiero zaczynał. - Spojrzała w dół na mnie. - Ale wiesz co, Jankesie?
Zdaje si

ę

,

ż

e ty osi

ą

gn

ą

łe

ś

mas

ę

krytyczn

ą

, kiedy ja nie patrzyłam.

- Chyba masz racj

ę

. - Wyci

ą

gn

ą

lem do niej ramiona.

Lisa lubiła si

ę

przytula

ć

. Na pocz

ą

tku ja nie bardzo, po pi

ęć

dziesi

ę

ciu latach,

w czasie których zawsze spałem sam. Ale bardzo szybko spodobało mi si

ę

.

I wła

ś

nie w takiej sytuacji podj

ę

li

ś

my na nowo nasz

ą

przerwan

ą

rozmow

ę

. Po prostu

le

ż

eli

ś

my, trzymaj

ą

c si

ę

nawzajem w ramionach, i rozmawiali

ś

my o ró

ż

nych sprawach.

Nikt jeszcze nie mówił nic o miło

ś

ci, ale ja wiedziałem,

ż

e j

ą

kocham. Nie miałem

poj

ę

cia, co z tym pocz

ąć

, ale co

ś

na pewno si

ę

wymy

ś

li.

- Masa krytyczna - odezwałem si

ę

. Potarła mnie nosem w szyj

ę

i ziewn

ę

ła.

- Co masz na my

ś

li?

- Jaka by ona miała by

ć

? Wydaje si

ę

,

ż

e miałaby olbrzymi

ą

inteligencj

ę

. Taka

szybka, taka wszechwiedz

ą

ca. Jak Bóg.

- Mo

ż

liwe.

- Czy nie... panowałaby nad naszym

ż

yciem? Chyba zadaj

ę

to samo pytanie, od

którego zacz

ą

łem. Czy kontrolowałaby

ś

wiat?

Zama

ś

liła si

ę

na dłu

ż

sz

ą

chwil

ę

.

- Zastanawiałam si

ę

, czy miałaby co kontrolowa

ć

. To znaczy, po co by jej to było?

Jak mogliby

ś

my doj

ś

c do tego, czego ona chce? Czy na przykład chciałaby,

ż

eby

oddawano jej cze

ść

? W

ą

tpie. Czy chciałaby "zracjonalizowa

ć

ludzkie zachowanie, by

wyeliminowa

ć

wszelkie emocje", jak zapewne jaki

ś

komputer z filmu sf z lat

pi

ęć

dzisi

ą

tych powiedział do znajduj

ą

cej si

ę

w opałach pi

ę

knej heroiny?

Mo

ż

na mówi

ć

o

ś

wiadomo

ś

ci, ale co to słowo wła

ś

ciwie znaczy? Ameba musi mie

ć

ś

wiadomo

ś

c. Maj

ą

j

ą

zapewne ro

ś

liny. W jednym neuronie mo

ż

e by

ć

jaki

ś

stopie

ń

ś

wiadomo

ś

ci. Nawet w układzie scalonym. Nie wiemy nawet, czym jest nasza własna

ś

wiadomo

ść

. Nigdy nie umieli

ś

my na

ś

wietli

ć

tego do ko

ń

ca, przeanalizowa

ć

,

zrozumie

ć

, sk

ą

d pochodzi i dok

ą

d idzie, kiedy umieramy.Stosowanie ludzkich

warto

ś

ci do czego

ś

takiego, jak owa hipotetyczna

ś

wiadomo

ść

sieci komputerowej,

byłoby bardzo głupie. Nie widz

ę

ż

adnej mo

ż

liwo

ś

ci interakcji mi

ę

dzy ni

ą

a

ś

wia-

domo

ś

ci

ą

ludzk

ą

. Ona mo

ż

e nawet nas nie zauwa

ż

a

ć

, tak jak my nie zauwa

ż

amy komórek

w naszym ciele albo neutrin przebiegaj

ą

cych przez nas, albo wibracji atomów w

otaczaj

ą

cym nas powietrzu.

I doszło do tego,

ż

e musiała mi wyja

ś

ni

ć

, co to takiego neutrino. Jedna rzecz,

któr

ą

zawsze mogłem jej zapewni

ć

, to słuchacz-laik. A po tym wszystkim prawie

całkowicie zapomniałem o naszym mitycznym hiperkomputerze.
- A co si

ę

stało z twoim kapitanem? - spytałem Lis

ę

znacznie pó

ź

niej.

background image

- Naprawd

ę

chcesz wiedzie

ć

, Jankesie? - mrukn

ę

ła sennie.

- Nie obawiam si

ę

tej informacji.

Usiadła i si

ę

gn

ę

ła po papierosy. Wiedziałem ju

ż

,

ż

e czasem paliła w chwilach

stresu. Mówiła mi,

ż

e pali po kochaniu si

ę

, ale przy mnie było to tylko raz. W

ciemno

ś

ci zamigotał płomyk zapalniczki. Słyszałem, jak wypuszcza dym.

- Wła

ś

ciwie to majorem - odezwała si

ę

. - Dostał awans. Czy chcesz wiedzie

ć

, jak

si

ę

nazywał?

- Słuchaj, Lisa, ja nie chc

ę

wiedzie

ć

nic, je

ś

li mi sama tego nie chcesz

powiedzie

ć

. Ale je

ś

li mi powiesz, to mnie interesuje tylko, czy zaj

ą

ł si

ę

tob

ą

.

- Nie o

ż

enił si

ę

ze mn

ą

, je

ś

li o to ci chodzi. Powiedział,

ż

e to zrobi, kiedy

wiedział ju

ż

,

ż

e musi wyjecha

ć

, ale odwiodłam go od tego. Mo

ż

e to najszlachetniejsza

rzecz, jak

ą

w

ż

yciu zrobiłam. A mo

ż

e najgłupsza.

To nie przypadek,

ż

e wygl

ą

dam na Japonk

ę

. Moja babk

ę

zgwałcił w 1942 roku

Japoniec z sił okupacyjnych. Babka była Chink

ą

, zamieszkał

ą

w Hanoi. Tam urodziła

si

ę

moja matka. Po Dien Bien Phu przeniosły si

ę

na południe. Moja babka umarła.

Ju

ż

je

ś

li kto

ś

był Chi

ń

czykiem, nie miał za dobrze, ale pół-Chinka i pół-Japonka

miał

ą

jeszcze gorzej. Mój ojciec był pół-Francuzem i pół-Annamit

ą

. Jeszcze jedna

parszywa kombinacja. Nigdy go nie znałam. Tak wi

ę

c stanowi

ę

histori

ę

Wietnamu w

kapsułce.
Papieros roz

ż

arzył si

ę

raz jeszcze.

- Mam twarz jednego dziadka, a wzrost innego. Oraz cycki z przemysłu chemicznego.
Chyba tylko zabrakło mi ameryka

ń

skich genów, ale o nie starałam si

ę

dla moich

dzieci.
Kiedy zbli

ż

ał si

ę

upadek Sajgonu, usiłowałam dosta

ć

si

ę

do ambasady

ameryka

ń

skiej. Nie udało si

ę

. Reszz

ę

znasz, a

ż

do chwili, gdy znalazłam si

ę

w

Tajlandii; i kiedy w ko

ń

cu Amerykanie zauwa

ż

yli mnie, okazało si

ę

,

ż

e mój major

wci

ąż

mnie szuka. Zapłacił za moj

ą

podró

ż

tutaj i zd

ąż

yłam przyjecha

ć

, by zobaczy

ć

,

jak umiera na raka. Sp

ę

dziłam z nim dwa miesi

ą

ce, cały czas w szpitalu.

- O mój Bo

ż

e. - Przyszła mi do głowy straszna my

ś

l. - To nie było te

ż

przez wojn

ę

,

prawda? To znaczy, historia twego

ż

ycia...

- ...to historia gwałtu zadanego Azji. Nie, Victor. W ka

ż

dym razie nie przez

t

ę

wojn

ę

. On był w

ś

ród tych, którzy ogl

ą

dali z bliska wybuchy atomowe, w Nevadzie.

Był zbyt zdyscyplinowany,

ż

eby si

ę

uskar

ż

a

ć

, ale my

ś

l

ę

,

ż

e wiedział, co go zabiło.

- Kochała

ś

go?

- Co mam ci odpowiedzie

ć

? Wyci

ą

gn

ą

ł mnie z piekła.

Papieros znowu si

ę

rozjarzył, po czym zobaczyłem, jak go gasi.

- Nie - odrzekła. - Nie kochałam go. Wiedział o tym. Nigdy nikogo nie kochałam.
Był mi bardzo bliski, był kim

ś

szczególnym. Zrobił

ą

bym dla niego prawie wszystko.

Był dla mnie jak ojciec. - Poczułem,

ż

e patrzy w ciemno

ś

ciach w moj

ą

stron

ę

. - Nie

zapytasz, ile miał lat?
- Koło pi

ęć

dziesi

ą

tki - odparłem.

- Co do grosza. Czy ja mog

ę

ci

ę

o co

ś

zapyta

ć

?

- Twoja kolej chyba.
- Ile miałe

ś

dziewczyn, odk

ą

d wróciłe

ś

z Korei?

Uniosłem dło

ń

i udawałem,

ż

e licz

ę

na palcach.

- Jedn

ą

- powiedziałem w ko

ń

cu.

- A ile, zanim si

ę

tam znalazłe

ś

?

- Jedn

ą

. Zerwali

ś

my, zanim mnie powołano.

- Ile w Korei?
- Dziewi

ęć

. Wszystkie w uroczym burdeliku pani prezydentowej w Pusanie.

- Tak wi

ę

c kochałe

ś

si

ę

z jedn

ą

biał

ą

i dziesi

ę

cioma Azjatkami. Chyba

ż

adna z

pozostałych nie była taka wysoka, jak ja.
- Koreanki maj

ą

te

ż

wydatniejsze policzki. Ale wszystkie miały takie same oczy,

jak ty.
Potarła nosem o moj

ą

pier

ś

, wzi

ę

ła gł

ę

boki oddech i westchn

ę

ła.

- Ale z nas klawa para, co?
Przytuliłem j

ą

i poczułem znowu na piersi jej gor

ą

cy oddech. My

ś

lałem o tym,

background image

jak zdołałem prze

ż

y

ć

tyle czasu bez tak prostego cudu, jak ten.

- Tak. My

ś

l

ę

,

ż

e masz racj

ę

.

Tydzie

ń

ź

niej znowu pojawił si

ę

Osborne. Wygl

ą

dał na przybitego. Słuchał tego,

co Lisa zdecydowała si

ę

mu przekaza

ć

, ale bez wi

ę

kszego zainteresowania. Wzi

ą

ł od

niej wydruk i przyrzekł dostarczy

ć

go do działów, które si

ę

tym zajmowały. Ale nie

zbierał si

ę

do odej

ś

cia.

- My

ś

l

ę

,

ż

e powinienem to panu powiedzie

ć

, Apfel - odezwał si

ę

w ko

ń

cu. - Sprawa

Gavina została zamkni

ę

ta.

Min

ę

ła chwila, nim przypomniałem sobie,

ż

e prawdziwe nazwisko Kluge'

ą

brzmiało

Gavin.
- Koroner dawno ju

ż

zdecydował,

ż

e to samobójstwo. Udawało mi si

ę

przez pewien

czas trzyma

ć

spraw

ę

otwart

ą

na podstawie moich podejrze

ń

. - Skin

ą

ł głow

ą

w kierunku

Lisy. Oraz na podstawie tego, co ona powiedział

ą

o tym li

ś

cie samobójczym. Ale nie

było po prostu

ż

adnych dowodów.

- To prawdopodobnie stało si

ę

szybko - powiedziała Lisa. Kto

ś

go wyłapał, dotarł

do niego - to mo

ż

na zrobi

ć

; Kluge miał szcz

ęś

cie,

ż

e stało si

ę

to tak pó

ź

no - i

załatwił go tego samego dnia.
- Pan nie uwa

ż

a,

ż

e to było samobójstwo? - spytałem Osborne'a.

- Nie. Ale ktokolwiek to zrobił, jest nadal na wolno

ś

ci, chyba

ż

e znajdzie si

ę

co

ś

nowego.

- Powiem panu, je

ś

li b

ę

d

ę

co

ś

miała - rzekła Lisa.

- To inna sprawa - powiedział Osborne. - Nie mog

ę

ju

ż

pani zezwoli

ć

na prac

ę

tutaj. Władze miejskie przej

ę

ły dom wraz z jego zawarto

ś

ci

ą

.

- Niech si

ę

pan o to nie martwi - odrzekła cicho Lisa.

Nast

ą

piła chwila milczenia, w czasie której Lisa si

ę

gn

ę

ła do le

żą

cej na stoliku

paczki papierosów, by wytrz

ą

sn

ąć

z niej jednego; zapaliła go, wypu

ś

ciła dym i

odchyliła si

ę

do tyłu w fotelu obdarzaj

ą

c Osborne'a jednym ze swoich najbardziej

nieprzeniknionych spojrze

ń

. Porucznik westchn

ą

ł.

- Nie chciałbym gra

ć

z pani

ą

w pokera - odezwał si

ę

. - Co to miało znaczy

ć

: "Niech

si

ę

pan nie martwi"?

- Kupiłam ten dom cztery dni temu. Wraz z zawarto

ś

ci

ą

. Je

ś

li wydarzy si

ę

co

ś

,

co pozwoli panu wznowi

ć

ś

ledztwo w sprawie morderstwa, dam panu zna

ć

.

Osborne poniósł zbyt ci

ęż

k

ą

pora

ż

k

ę

, by odczu

ć

gniew. Przygl

ą

dał si

ę

Lisie w

milczeniu.
- Chciałbym wiedzie

ć

, jak pani to załatwiła.

- Nie zrobiłam nic nielegalnego. Mo

ż

e pan to sprawdzi

ć

. Zapłaciłam za to wszystko

ż

yw

ą

gotówk

ą

. Dom został wystawiony na sprzeda

ż

. Udało mi si

ę

uzyska

ć

dobr

ą

cen

ę

na aukcji u szeryfa.
- A co by było, gdybym posadził moich najlepszych ludzi nad t

ą

transakcj

ą

?

ś

eby

sprawdzili, czy nie ma w tym jakiej

ś

lewej forsy? Mo

ż

e oszustwa? A jakbym poprosił

FBI,

ż

eby si

ę

temu przyjrzało?

Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
- Bardzo prosz

ę

. Szczerze mówi

ą

c, poruczniku Osborne, gdybym chciała, mogłabym

ukra

ść

ten cały dom, park Griffith oraz Autostrad

ę

Portow

ą

i nie s

ą

dz

ę

,

ż

eby udało

si

ę

panu mnie złapa

ć

.

- W takim razie, co ja mam robi

ć

?

- To samo, co przedtem. Ma pan zamkni

ę

t

ą

spraw

ę

i obietnic

ę

ode mnie.

- Nie podoba mi si

ę

,

ż

e pani ma to wszystko, je

ś

li mo

ż

na tym zrobi

ć

to, o czym

pani mówiła.
- Nie spodziewałam si

ę

,

ż

e b

ę

dzie si

ę

panu podobało. Ale to nie pa

ń

ska działka,

prawda? Dom był przez jaki

ś

czas własno

ś

ci

ą

władz, poprzez zwykł

ą

konfiskat

ę

. Nie

wiedzieli, co maj

ą

w r

ę

ku, i wystawili go na sprzeda

ż

.

- Mo

ż

e uda mi si

ę

nasła

ć

tu Wydział Oszustw,

ż

eby skonfiskowali pani

oprogramowanie. S

ą

w nim dowody przest

ę

pstw.

- Zawsze wolno panu próbowa

ć

- zgodziła si

ę

.

Patrzyli przez chwil

ę

na siebie; Lisa wygrała ten pojedynek. Osborne potarł oczy

i skin

ą

ł głow

ą

. Potem uniósł si

ę

ci

ęż

ko i powlókł do drzwi.

background image

Lisa zgasiła papierosa. Słyszeli

ś

my, jak porucznik odchodził dró

ż

k

ą

.

- Dziwi

ę

si

ę

,

ż

e tak łatwo ust

ą

pił - odezwałem si

ę

. - Ale czy ust

ą

pił? Nie

s

ą

dzisz,

ż

e spróbuje nalotu na dom?

- To mało prawdopodobne. Wie, co jest grane.
- Mo

ż

e poinformowałaby

ś

i mnie?

- Po pierwsze, to nie jego działka i on o tym wie.
- Dlaczego kupiła

ś

dom?

- Powiniene

ś

zapyta

ć

, jak.

Spojrzałem na jej twarz. Pod mask

ą

pokerzysty pojawił si

ę

cie

ń

rozbawienia.

- Słuchaj, Lisa. Co

ś

ty zrobiła?

- To pytanie zadał sobie Osborne. Znalazł wła

ś

ciw

ą

odpowied

ź

, bo rozumie, jak

działaj

ą

maszyny Kluge'a. I wie, jak załatwia si

ę

ż

ne sprawy. To nie był

przypadek,

ż

e dom został wystawiony na sprzeda

ż

, i nie przypadkiem byłam jedynym

reflektantam. Wykorzystałam jednego z zaprzyja

ź

nionych radnych Kluge'a.

- Przekupiła

ś

go?

Roze

ś

miała si

ę

i pocałowała mnie.

- Chyba w ko

ń

cu udało mi si

ę

zaszokowa

ć

ciebie, Jankesie. To b

ę

dzie chyba

najwi

ę

ksza ró

ż

nica mi

ę

dzy mn

ą

a rodowitym Amerykaninem. Przeci

ę

tny obywatel nie

wydaje tu forsy na łapówki. W Sajgonie wszyscy to robili.
- Przkupiła

ś

go?

- Nic tak ordynarnego. Tu trzeba trafia

ć

tylnym wej

ś

ciem. Na koncie pewnego

senatora pojawiło si

ę

kilka całkowicie legalnych wpłat na fundusz wyborczy, a

senator wspomniał komu

ś

o pewnej sytuacji, a ten kto

ś

miał mo

ż

no

ść

legalnie załatwi

ć

to, co mi było potrzebne. - Spojrzała na mnie z ukosa. - Oczywi

ś

cie,

ż

e go

przekupiłam, Victor. Zdziwiłby

ś

si

ę

, gdyby

ś

wiedział, jak tanio. Czy to ci

ę

martwi?

- Tak - przyznałem. - Nie lubi

ę

przekupstwa.

- Mnie jest ono oboj

ę

tne. Istnieje, podobnie jak siła ci

ąż

enia. Mo

ż

na tego nie

lubi

ć

, ale da si

ę

za pomoc

ą

tego załatwi

ć

par

ę

spraw.

- Rozumiem,

ż

e zatarła

ś

ś

lady.

- Nienajgorzej. W przypadku przekupstwa nigdy nie udaje si

ę

całkowicie zatrze

ć

ś

ladów, ze wzgl

ę

du na element ludzki. Radny mógłby mnie wsypa

ć

, gdyby stan

ą

ł przed

s

ą

dem. Ale nie stanie, poniewa

ż

Osborne nie posunie si

ę

do tego. To drugi powód,

dla którego wyszedł st

ą

d bez walki. On wie, jak toczy si

ę

ten

ś

wiatek, wie, jak

ą

sił

ą

dysponuj

ę

, i wie,

ż

e z tym nie wygra.

Potem nast

ą

piła dłu

ż

sza cisza. Miałem wiele do przemy

ś

lenia, z czego wi

ę

kszo

ść

powa

ż

nie mnie trapiła. W pewnej chwili Lisa si

ę

gn

ę

ła po papierosy, potem zmieniła

zdanie. Czekał

ą

, a

ż

sobie wszystko uło

żę

w głowie.

- To straszna sił

ą

, prawda? - powiedziałem w ko

ń

cu.

- Przera

ż

aj

ą

ca - zgodziła si

ę

. - Nie my

ś

l,

ż

e ja si

ę

nie boj

ę

. Nie s

ą

d

ź

,

ż

e nie

miewałam my

ś

li o tym, by sta

ć

si

ę

nadczłowiekiem. Władza to straszna pokusa i trudno

j

ą

odrzuci

ć

. Tyle mogłabym osi

ą

gn

ąć

.

- A zrobisz to?
- Nie mówiłam o kradzie

ż

y ani o wzbogaceniu si

ę

.

- Wiem,

ż

e nie.

- To jest władza polityczna. Ale nie wiem, jak j

ą

sprawowa

ć

... mo

ż

e to brzmi

banalnie, ale chciałabym u

ż

y

ć

jej dla dobra. Widział

ą

m wiele zła, które wyrz

ą

dzono

w dobrej wierze. Nie uwa

ż

am,

ż

e jestem na tyle m

ą

dra, by zrobi

ć

cho

ć

troch

ę

dobrego.

A mam wszelkie szanse,

ż

e sko

ń

cz

ę

tak jak Kluge. Ale brak mi rozumu,

ż

eby si

ę

od

tego odczepi

ć

. Wci

ąż

jeszcze tkwi we mnie łobuziak z Sajgonu, Jankesie. Tyle mam

rozs

ą

dku, by nie u

ż

y

ć

tego, dopóki nie b

ę

d

ę

naprawd

ę

musiała. Ale nie potrafi

ę

si

ę

tego pozby

ć

i nie potrafi

ę

tego zniszczy

ć

. Czy to głupie?

Nie umiałem znale

źć

dobrej odpowiedzi na to pytanie. Ale miałem złe przeczucia.

Moje w

ą

tpliwo

ś

ci katowały mnie przez nast

ę

pny tydzie

ń

. Nie doszedłem do

ż

adnych

wielkich wniosków moralnych. Lisa wiedziała o pewnych przest

ę

pstwach i nie doniosła

o nich władzom. Nie przej

ą

łem si

ę

tym zanadto. Poza tym miała pod palcami mo

ż

liwo

ść

popełnienia wielu innych przest

ę

pstw, a to ju

ż

mnie bardzo niepokoiło. Ale

wła

ś

ciwie to nie s

ą

dziłem,

ż

eby planowała co

ś

takiego. Była na tyle inteligentna,

background image

ż

eby u

ż

ywa

ć

tego wszystkiego tylko do obrony - ale w przypadku Lisy mogło to wiele

oznacza

ć

.

Kiedy którego

ś

dnia nie przyszła na kolacj

ę

, udałem si

ę

do domu Kluge'

ą

i

znalazłem j

ą

przy pracy w salonie. Trzy metry półek zostały ju

ż

opró

ż

nione. Obok

Lisy stał wielki plastykowy pojemnik na

ś

mieci oraz magnes wielko

ś

ci piłki do

baseballu Patrzyłem, jak przesuwa jak

ąś

ta

ś

m

ę

nad magnesem, po czym wrzuca j

ą

do

pojemnika, który był ju

ż

prawie pełny. Spojrzał

ą

na mnie, powtórzył

ą

t

ę

sama

operacj

ę

z nar

ę

czem dysków, a nast

ę

pnie zdj

ę

ła okulary i potarła oczy.

- Czujesz si

ę

ju

ż

lepiej, Victor? - spytał

ą

.

- O co ci chodzi? Czuj

ę

si

ę

ś

wietnie.

- Nieprawda. I ja te

ż

nie czułam si

ę

jak trzeba. Boli mnie to, co robi

ę

, ale

musz

ę

. Mo

ż

esz mi przynie

ść

drugi pojemnik?

Zrobiłem to, o co prosiła, i pomogłem jej zdj

ąć

z półek kolejn

ą

parti

ę

oprogramowania.
- Chyba nie skasujesz tego wszystkiego, co?
- Nie. Kasuj

ę

archiwum i... co

ś

jeszcze.

- Powiesz mi co?
- Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzie

ć

- rzekła pos

ę

pnie.

W ko

ń

cu przy kolacji udało mi si

ę

j

ą

przekona

ć

. Mówiła niewiele, tylko jadła

i potrz

ą

sała głow

ą

. Ostatecznie jednak ust

ą

pił

ą

.

- To wła

ś

ciwie ponura sprawa - powiedział

ą

. - Przez ostatnie par

ę

dni pakowałam

si

ę

do paru dra

ż

liwych miejsc. Kluge dobrał si

ę

do nich z własnej woli, ale mnie

to przera

ż

a, jak jasna cholera. Brudne sprawy. Miejsca, gdzie wiedz

ą

takie rzeczy,

które, jak mi si

ę

zdawało, zawsze chciałam wiedzie

ć

.

Zadygotał

ą

i zamilkła, jakby nie chc

ą

c mówi

ć

dalej.

- Mówisz o komputerach wojskowych? CIA?
- To wszystko zaczyna si

ę

od CIA. To najłatwiejsza sprawa. Zagl

ą

dałam do NORAD-u

- to ci faceci, którzy walczyliby w nast

ę

pnej wojnie. A

ż

ciarki przechodz

ą

mnie

na my

ś

l o tym, jak łatwo Kluge si

ę

do nich dostał. Dla treningu wykombinował sposób,

jak rozpocz

ąć

trzeci

ą

wojn

ę

ś

wiatow

ą

. Ten program, to jeden z tych, które

skasowali

ś

my. Przez ostatnie dni nadgryzłam programy prawdziwych wa

ż

niaków.

Agencji Wywiadu Obrony oraz... czego

ś

tam Bezpiecze

ń

stwa Kraju. DIA i NSA. Ka

ż

da

z nich jest mocniejsza od CIA. Co

ś

wiedziało,

ż

e tam si

ę

dostałam. Jaki

ś

program

stra

ż

niczy. Kiedy tylko zdałam sobie z tego spraw

ę

, szybko si

ę

wycofałam i przez

ostatnie pi

ęć

godzin upewniałam si

ę

,

ż

e nie pogonił za mn

ą

. A teraz jestem pewna

- i to wszystko ju

ż

zniszczyłam.

- My

ś

lisz,

ż

e to oni zabili Kluge'

ą

?

- To najprawdopodobniejsze kandydatury. On miał całe tony ich materiałów. Wiem,

ż

e pomagał w projektowaniu najwi

ę

kszych systemów w NSA, a potem przez całe lata

wtykał do nich nos. Wystarczył jeden fałszywy krok.
- Czy masz to wszystko? To znaczy, czy jeste

ś

pewna?

- Jestem pewna,

ż

e mnie nie wytropili. Nie jestem pewna, czy zniszczyłam cały

zapis. Chc

ę

teraz tam wróci

ć

,

ż

eby przyjrze

ć

si

ę

po raz ostatni.

- Pójd

ę

z tob

ą

.

Prac

ę

sko

ń

czyli

ś

my dobrze po północy. Lisa przegl

ą

dała ta

ś

m

ę

czy dysk i je

ś

li

miała jakiekolwiek w

ą

tpliwo

ś

ci, rzucał

ą

go do mnie na zabieg magnetyczny. W pewnym

momencie, tylko dlatego,

ż

e nie miała pewno

ś

ci, wzi

ę

ła magnes i przesun

ę

ła go wzdłu

ż

całej półki programów.
Samo my

ś

lenie o tym oszałamiało. Tym jednym zabiegiem kasuj

ą

cym rozproszyła

miliardy bitów informacji. Cz

ęść

z nich, by

ć

mo

żę

, nie istniała gdziekolwiek

indziej na

ś

wiecie. Stan

ę

ły przede mn

ą

jeszcze trudniejsze pytania. Czy miał

ą

prawo

to robi

ć

? Czy wiedza nie powinna istnie

ć

dla wszystkich? Przyznaj

ę

jednak,

ż

e

stłumienie moich protestów przyszło mi z łatwo

ś

ci

ą

. Byłem raczej zadowolony,

ż

e

to wszystko znika. Stary reakcjonista drzemi

ą

cy we mnie uznał,

ż

e łatwiej jest

uwierzy

ć

i

ż

S

ą

Rzeczy Których Nie Powinni

ś

my Wiedzie

ć

.

Prawie ju

ż

sko

ń

czyli

ś

my, gdy monitor Lisy zacz

ą

ł si

ę

psu

ć

. Wydał kilka syków

i trzasków, wi

ę

c Lisa odsun

ę

ła si

ę

; po chwili zacz

ą

ł migota

ć

ekran. Przygl

ą

dałem

background image

mu si

ę

przez chwil

ę

; wydawało mi si

ę

,

ż

e formuje si

ę

na nim jaki

ś

obraz. Co

ś

trójwymiarowego. W chwili, gdy zacz

ą

łem mie

ć

poj

ę

cie, co to takiego, spojrzałem

na Lis

ę

i zobaczyłem,

ż

e te

ż

na mnie patrzy. Jej twarz migotał

ą

. Podeszł

ą

do mnie

i zasłoniła mi twarz dło

ń

mi.

- Victor, nie powiniene

ś

na to patrze

ć

.

- Wszystko w porz

ą

dku - powiedziałem, a kiedy to mówiłem, rzeczywi

ś

cie wszystko

było w porz

ą

dku, ale chwil

ę

ź

niej ju

ż

nie. I była to ostatnia rzecz na dłu

ż

szy

czas, któr

ą

zapami

ę

tałem.

Powiedzieli mi,

ż

e były to straszne dwa tygodnie. Niewiele z nich pami

ę

tam.

Faszerowali mnie lekarstwami, a po ka

ż

dym chwilowym przebłysku

ś

wiadomo

ś

ci

nast

ę

pował nowy atak.

Pierwsz

ą

rzecz

ą

, któr

ą

dobrze zapami

ę

tałem, był widok twarzy doktora Stuarta.

Le

ż

ałem w łó

ż

ku szpitalnym. Pó

ź

niej dowiedziałem si

ę

,

ż

e był

ą

to klinika

Cedars-Sinai, a nie Szpital dla Weteranów. Lisa zapłaciła za separatk

ę

.

Stuart zadawał mi zwykłe pytania. Mogłem na nie odpowiada

ć

, cho

ć

byłem ogromnie

zm

ę

czony. Kiedy zaspokoił swoj

ą

ciekawo

ść

co do mego stanu, zacz

ą

ł w ko

ń

cu

odpowiada

ć

na moje pytania. Dowiedziałem si

ę

wtedy, jak długo tu jestem i jak si

ę

to wszystko stało.
- Miał pan ataki nast

ę

puj

ą

ce jeden po drugim - potwierdził. - Wła

ś

ciwie nie wiem

dlaczego. Od dziesi

ę

ciu lat nie miał pan do nich skłonno

ś

ci. My

ś

lałem,

ż

e ju

ż

wszystko b

ę

dzie dobrze. Ale chyba nigdy nie mo

ż

na mówi

ć

o stabilizacji.

- A wi

ę

c Lisa przywiozła mnie tu na czas.

- Zrobiła du

ż

o wi

ę

cej. Najpierw nie chciała mi si

ę

przyzna

ć

. Wygl

ą

da na to,

ż

e

po tym pierwszym ataku, którego była

ś

wiadkiem, przeczytała wszystko na ten temat,

co tylko mogła znale

źć

. Od tamtego dnia miała w pogotowiu strzykawk

ę

i roztwór

Valium. Kiedy zobaczyła,

ż

e pan nie oddycha, wstrzykn

ę

ła pamu sto miligramów i nie

ma w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e to uratowało panu

ż

ycie.

Ze Stuartem znali

ś

my si

ę

od wielu lat. Wiedział,

ż

e nie miałem recepty na Valium,

cho

ć

rozmawiali

ś

my o tej sprawie, kiedy ostatni raz byłem hospitalizowany. Poniewa

ż

jednak mieszkałem sam, nie miałby mi go kto wstrzykn

ąć

, gdyby były kłopoty.

Bardziej interesował go rezultat ni

ż

cokolwiek innego, a to, co zrobiła Lisa.

przyniosło po

żą

dany wynik. Wci

ąż

ż

yłem.

Tego dnia nie wpu

ś

cił do mnie

ż

adnych odwiedzaj

ą

cych. Protestowałem, ale wkrótce

zasn

ą

łem. Lisa przyszła nast

ę

pnego dnia; miała na sobie now

ą

koszulk

ę

. Był na niej

rysunek robota w todze i kapeluszu profesorskim. Napis głosił: "Rocznik absolwencki
11111000000". Okazało si

ę

,

ż

e jest to rok 1984 w zapisie dwójkowym.

U

ś

miechn

ę

ł

ą

si

ę

szeroko i powiedziała: - Cze

ść

, Jankesie! a kiedy usiadła na

brzegu łó

ż

ka, zacz

ą

łem dygota

ć

. Zaniepokoiła si

ę

i spytał

ą

, czy ma zawołac doktora.

- To nie to - udało mi si

ę

wykrztusi

ć

. - Chciałbym,

ż

eby

ś

mnie przytuliła.

Zdj

ę

ła buty i w

ś

lizn

ę

ła si

ę

do mojego łó

ż

ka. Przyciskał

ą

mnie mocno do siebie.

W pewnym momencie zjawił

ą

si

ę

piel

ę

gniarka i usiłował

ą

j

ą

wyprosi

ć

. Lisa skl

ę

ła

j

ą

po wietnamsku i chi

ń

sku, a nawet dodała kilka zdumiewaj

ą

cych obelg po angielsku.

Piel

ę

gniarka wyszła po tym wszystkim. Zobaczyłem, jak w chwil

ę

ź

niej zagl

ą

da

doktor Stuart.
Kiedy przestałem płaka

ć

, poczułem si

ę

du

ż

o lepiej. Oczy Lisy były równie

ż

wilgotne.
- Byłam tu co dzie

ń

- powiedział

ą

. - Wygl

ą

dasz okropnie, Victor.

- Czuj

ę

si

ę

du

ż

o lepiej.

- I wygl

ą

dasz lepiej ni

ż

przedtem. Doktor powiedział jednak,

ż

eby

ś

tu pole

ż

jeszcze par

ę

dni, dla

ś

wi

ę

tego spokoju.

- Chyba ma racj

ę

.

- Planuj

ę

wielkie przyj

ę

cie dla ciebie, kiedy wrócisz. Czy zaprosimy s

ą

siadów?

Przez jaki

ś

czas milczałem. Było tak wiele rzeczy, których nie uwzgl

ę

dnili

ś

my.

Jak długo miało jeszcze trwa

ć

to co

ś

mi

ę

dzy nami? Jak wiele czasu minie, póki nie

stan

ę

si

ę

zgorzkniały z powodu mojej bezu

ż

yteczno

ś

ci? Kiedy Lisa znu

ż

y si

ę

ż

yciem

ze starym człowiekiem? Nie przypominałem sobie, kiedy zacz

ą

łem uwa

ż

a

ć

j

ą

za trwał

ą

cz

ęść

mojego

ż

ycia. A teraz zastanawiałem si

ę

, jak w ogóle mogłem co

ś

takiego

background image

pomy

ś

le

ć

.

- Czy chcesz sp

ę

dzi

ć

jeszcze wiele lat czekaj

ą

c w szpitalach na

ś

mier

ć

człowieka?

- Czego ty chcesz, Victor? Zostan

ę

twoj

ą

ż

on

ą

, je

ś

li o to chodzi. Albo b

ę

d

ę

ż

y

ć

z tob

ą

w grzechu. Ja wol

ę

grzech, ale je

ś

li ma ci

ę

to uszcz

ęś

liwi

ć

...

- Nie wiem, po co chcesz si

ę

obarczy

ć

epileptycznym starym pierdoł

ą

.

- Bo ci

ę

kocham.

Powiedziała to po raz pierwszy. Mógłbym jeszcze długo pyta

ć

- na przykład znowu

przywołuj

ą

c wspomnienie majora - ale nie miałem ch

ę

ci. Teraz ciesz

ę

si

ę

,

ż

e nie

pytałem. Wi

ę

c zmieniłem temat.

- Sko

ń

czyła

ś

robot

ę

?

Wiedział

ą

, o jakiej robocie my

ś

l

ę

.

Ś

ciszyła głos i przysun

ę

ła usta do mojego

ucha.
- Lepiej nie wchod

ź

my tu w szczegóły, Victor. Nie ufam

ż

adnemu miejscu, którego

osobi

ś

cie nie sprawdziłam na podsłuch.

ś

eby jednak ci

ę

uspokoi

ć

, powiem ci,

ż

e

sko

ń

czyłam i te dwa tygodnie były spokojne. Nikt niczego si

ę

nie dowiedział, a nigdy

ju

ż

nie b

ę

d

ę

si

ę

w co

ś

takiego miesza

ć

...

Poczułem si

ę

znacznie lepiej. Poczułem równie

ż

wyczerpanie. Próbowałem ukry

ć

ziewanie, ale sama wyczuła,

ż

e czas ju

ż

i

ść

. Pocałowała mnie jeszcze raz

przyrzekaj

ą

c du

ż

o wi

ę

cej w domu i wyszł

ą

.

Tego dnia widziałem j

ą

po raz ostatni.

Około godziny dziesi

ą

tej tego samego wieczoru Lisa weszła do kuchni Kluge'a ze

ś

rubokr

ę

tem i paroma innymi narz

ę

dziami, i zabrał

ą

si

ę

za kuchenk

ę

mikrofalow

ą

.

Producenci tych urz

ą

dze

ń

z najwi

ę

ksz

ą

skrupulatno

ś

ci

ą

zapewniaj

ą

,

ż

e nie mo

ż

na

kuchenek tych wł

ą

czy

ć

przy otwrtych drzwiczkach, poniewa

ż

emituj

ą

ś

mierciono

ś

ne

promieniowanie. Ale gdy kto

ś

ma kilka prostych narz

ę

dzi i dobrze pracuj

ą

cy umysł,

zdoła obej

ść

blokady zabezpieczaj

ą

ce. Lisa nie miała z nimi najmniejszego kłopotu.

Mniej wi

ę

cej po dzisi

ę

ciu minutach od wej

ś

cia do kuchni wło

ż

yła głow

ę

do piecyka

i wł

ą

czył

ą

go.

Nie mo

ż

na ustali

ć

, jak długo trzymał

ą

tam głow

ę

. Wystarczyło w ka

ż

dym razie,

by jej gałki oczne przybrały konsystencj

ę

jajek ugotowanych na twardo. W którym

ś

momencie straciła kontrol

ę

nad mi

ęś

niami pr

ąż

kowanymi i upadła na podłog

ę

poci

ą

gaj

ą

c za sob

ą

kuchenk

ę

. Nast

ą

piło zwarcie i powstał po

ż

ar.

W rezultacie wł

ą

czył si

ę

wymy

ś

lny system alarmowy, który Lisa kazała

zainstalowa

ć

przed miesi

ą

cem. Plomienie zobaczyła Betty Lanier i wezwała stra

ż

po

ż

arn

ą

, podczas gdy Hal przebiegł przez ulic

ę

i wpadł do płon

ą

cej kuchni. Wyci

ą

gn

ą

l

na zewn

ą

trz to, co zostało z Lisy. Kiedy zobaczył, co ogie

ń

zrobił z górn

ą

połow

ą

jej ciała, a szczególnie z piersiami, zwymiotował.
Lis

ę

zabrano momentalnie do szpitala. Lekarze amputowali jedn

ą

r

ę

k

ę

i usun

ę

li

przera

ż

aj

ą

c

ą

mas

ę

zwulkanizowanego silikonu, wyrwali wszystkie z

ę

by i zastanawiali

si

ę

, co zrobi

ć

z oczami. Podł

ą

czyli Lis

ę

do respiratora.

Dopiero salowa pierwsza zobaczyła pokryt

ą

sadz

ą

i krwi

ą

koszulk

ę

, któr

ą

usuni

ę

to

z ciał

ą

Lisy. Cz

ęść

napisu była nieczytelna, ale pocz

ą

tek brzmiał: "Nie mog

ę

ju

ż

dłu

ż

ej...".

Nie potrafiłbym tego opowiedzie

ć

w

ż

aden inny sposób. Odkrywałem prawd

ę

po

kawałeczku, poczynaj

ą

c od zatroskanego wzroku doktora Stuarta, kiedy Lisa nie

pojawiła si

ę

nast

ę

pnego dnia. Nie chciał mi nic powiedzie

ć

, a zaraz pó

ź

niej miałem

kolejny atak.
Nast

ę

pny tydzie

ń

pami

ę

tałem jak przez mgł

ę

. Przypominan sobie, jak wypisywano

mnie ze szpitala, ale nie pami

ę

tam drogi do domu. Betty była dla mnie bardzo dobra.

Dali mi

ś

rodek uspokajaj

ą

cy pod nazw

ą

Tranxene, który był nawet lepszy - tabletki

jadłem jak cukierki. Wałosałem si

ę

w narkotycznym otumanieniu, jadłem tylko wtedy,

gdy Betty mi kazała, spałem w fotelu, budziłem si

ę

nie wiedz

ą

c, gdzie jestem i kim

jestem. Wiele razy powracałem do obozu jenieckiego. Pami

ę

tam,

ż

e raz pomagałem

Lisie układa

ć

odci

ę

te głowy.

Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, po mojej twarzy bł

ą

kał si

ę

lekki u

ś

miech.

Zawdzi

ę

czałem go Tranxene, pieszcz

ą

cemu moje płaty mózgowe. Wiedziałem,

ż

e je

ś

li

mam jeszcze troch

ę

po

ż

y

ć

, ja i Tranxene b

ę

dziemy musieli zosta

ć

bardzo dobrymi

background image

przyjaciółmi.
W ko

ń

cu stałem si

ę

zdolny do czego

ś

, co mogło uchodzi

ć

za racjonylne my

ś

lenie.

Pomogły mi w tym troch

ę

odwiedziny Osborne'a. Szukałem wówczas jakich

ś

powodów do

ż

ycia i zacz

ą

łem si

ę

zastanawia

ć

, czy on miał jakie

ś

.

- Bardzo mi przykro - zacz

ą

ł. Nie odezwałem si

ę

. - Nie jestem tu słu

ż

bowo. Wydział

nie wie,

ż

e tu przyszedłem.

- Czy było to samobójstwo? - zapytałem go.
- Przyniosłem ze sob

ą

to, co odczytano z jej, hm... listu. Zamówiła go u

producenta koszulek w Westwood, trzy dni przed... wypadkiem.
Wr

ę

czył mi tekst napisu; przeczytałem go. Było tam o mnie, cho

ć

nie po imieniu.

Byłem "człowiekiem, którego kocha". Stwierdzał

ą

,

ż

e nie mo

ż

e sobie poradzi

ć

z moimi

problemami. List był krótki; na koszulce nie zmie

ś

ci si

ę

zbyt du

ż

o. Przeczytałem

tekst pi

ęć

razy, po czym oddałem go Osborne'owi.

- Ona powiedziała panu,

ż

e Kluge nie napisał tamtego listu. Ja za

ś

mówi

ę

,

ż

e

ona nie napisała tego.
Skin

ą

ł głow

ą

z wahaniem. Poczułem wielki spokój, pod którym szalał koszmar.

Dzi

ę

ki ci, o Tranxene!

- Jak pan to uzasadnia?
- Odwiedziła mnie w szpitalu na krótko przed

ś

mierci

ą

. Była pełna

ż

ycia i

nadziei. Mówi pan,

ż

e zamówiła t

ę

koszulk

ę

trzy dni wcze

ś

niej. Wyczułbym to. Poza

tym, ten napis jest patetyczny. Lisa nie miała w sobie nic z patosu.
Znowu skin

ą

ł głow

ą

.

- Chciałbym co

ś

panu powiedzie

ć

. Nie było

ż

adnych

ś

ladów walki. Pani Lanier jest

pewna,

ż

e nikt nie wszedł od ulicy. Laboratorium kryminologiczne zanalizowało cały

dom i jeste

ś

my pewni,

ż

e nikogo tam z ni

ą

nie było. Daj

ę

głow

ę

,

ż

e nikt nie wszedł

wtedy do tamtego domu ani z niego nie wyszedł. No wi

ę

c, ja te

ż

nie wierz

ę

,

ż

e to

było samobójstwo, ale co pan proponuje?
- NSA - odrzekłem.
Powiedziałem mu o jej ostatnich pracach, kiedy jeszcze byłem z ni

ą

. Mówiłem te

ż

o jej obawach zwi

ą

zanych z rz

ą

dowymi agencjami wywiadowczymi. Tyle tylko

wiedziałem.
- A wi

ę

c, moim zdaniem, one mogłyby co

ś

takiego zrobi

ć

, o ile w ogóle ktokolwiek

mógłby. Ale powiem panu co

ś

: trudno mi w to uwierzy

ć

. Po pierwsze, nie wiem, jaki

byłby powód. Mo

żę

pan uwa

ż

a,

ż

e ci ludzie zabijaj

ą

tak, jak pan i ja zabijamy muchy.

- Jego spojrzenie wskazywało,

ż

e jest to pytanie.

- Ju

ż

sam nie wiem, w co wierz

ę

.

- Nie mówi

ę

,

ż

e nie mogliby zabi

ć

w interesie bezpiecze

ń

stwa narodowego, czy

innego takiego gówna. Ale zabraliby te

ż

komputery. Nie pozwoliliby,

ż

eby została

tu sama, nawet nie dopu

ś

ciliby jej w pobli

ż

e tego wszystkiego, po tym, jak zabili

Kluge'a.
- To, co pan mówi, brzmi rozs

ą

dnie.

Mamrotał jeszcze o tym przez dłu

ż

szy czas. W ko

ń

cu zaproponowałem mu wino.

Przyj

ą

ł z wdzi

ę

czno

ś

ci

ą

. Zastanowiłem si

ę

, czy te

ż

nie wypi

ć

- była to szansa na

szybk

ą

ś

mier

ć

- ale nie zrobiłem tego. Osborne wypił cał

ą

butelk

ę

i był ju

ż

mocno

pijany, kiedy zaproponował, by

ś

my poszli do domu Kluge'a na ostatnie ogl

ę

dziny.

Miałem zamiar odwiedzi

ć

Lis

ę

nast

ę

pnego dnia i wiedziałem,

ż

e musz

ę

jako

ś

zacz

ąć

si

ę

do tego przygotowywa

ć

, wi

ę

c zgodziłem si

ę

mu towarzyszy

ć

.

Obejrzeli

ś

my kuchni

ę

. Ogie

ń

poczernił blaty i stopił nieco linoleum, ale

wi

ę

kszych szkód nie zrobił. Za to woda zniszczyła wszystko. Na podłodze znajdowała

si

ę

br

ą

zowa plama, której byłem w stanie przygl

ą

da

ć

si

ę

bez emocji.

Weszli

ś

my potem do salonu, gdzie jeden komputer był wł

ą

czony. Ny ekranie widniał

krótki napis. JESLI CHCESZ WIEDZIEC WIECEJ NACISNIJ ENTER
- Niech pan tego nie robi - powiedziałem do Osborne'a. Ale nacisn

ą

ł. Stał

mrugaj

ą

c z powag

ą

, gdy poprzednie słowa znikły i pojawił si

ę

nowy napis. PODGLADALES

Ekran zacz

ą

ł migota

ć

i nagle znalazłem si

ę

w moim samochodzie, w ciemno

ś

ciach, z

jedn

ą

kapsułk

ą

w ustach i nast

ę

pn

ą

w dłoni. Wyplułem kapsułk

ę

i siedziałem przez

chwil

ę

słuchaj

ą

c pracy mojego starego silnika. W drugiej r

ę

ce trzymałem plastykow

ą

background image

butelk

ę

od lekarstwa. Czułem ogromne zm

ę

czenie, ale otworzyłem drzwi od samochodu

i wył

ą

czyłem silnik. Po omacku odszukałem drog

ę

do drzwi gara

ż

u i otworzyłem je.

Powietrze na zewn

ą

trz było

ś

wie

ż

e i słodko pachniało. Spojrzałem na butelk

ę

od

kapsułek i pobiegłem do łazienki.
Kiedy sko

ń

czyłem to, co trzeba było zrobi

ć

, w muszli pływało kilkana

ś

cie

kapsułek, które nawet si

ę

nie rozpu

ś

ciły. Po wielu innych pozostały tylko skorupki,

które te

ż

tam były, wraz z jeszcze czym

ś

, czego nawet nie chc

ę

opisywa

ć

. Policzyłem

kapsułki w butelce, przypomniałem sobie, ile ich było przedtem, i zastanowiłem si

ę

,

czy z tego wyjd

ę

.

Poszedłem do domu Kluge'a, ale Osborne'a tam nie znalazłem. Odczuwałem coraz
wi

ę

ksze znu

ż

enie, jednak dobrn

ą

łem do siebie i wyci

ą

gn

ą

łem si

ę

na kanapie, by

sprawdzi

ć

, czy jutro b

ę

d

ę

ż

ył, czy te

ż

nie.

Nast

ę

pnego dnia wszystko było w gazecie. Osborne wrócił do domu i roztrzaskał

sobie głow

ę

pociskiem z rewolweru. Notatka nie była długa. Gliniarzom takie rzeczy

zdarzaj

ą

si

ę

cz

ę

sto. Listu nie zostawił.

Wsiadłem do autobusu i pojechałem do szpitala, gdzie sp

ę

dziłem trzy godziny

usiłuj

ą

c dosta

ć

si

ę

do Lisy. Nie udało mi si

ę

. Nie byłem krewnym, a lekarze stanowczo

podkre

ś

lali zakaz odwiedzin. Kiedy si

ę

w

ś

ciekłem, zachowywali si

ę

, jak mogli

najłagodniej. Dopiero wtedy dowiedziałem si

ę

, jaki był stopie

ń

jej obra

ż

e

ń

. Hal

najgorsze zataił przede mn

ą

. Inne sprawy nie miałyby znaczenia, ale lekarze

przysi

ę

gali,

ż

e w jej głowie nie pozostało nic. Poszedłem do domu.

Lisa umarł

ą

dwa dni pó

ź

niej.

Ku mojemu zdziwieniu, pozostawiła testament. Dostałem dom z zawarto

ś

ci

ą

. Gdy

tylko dowiedziałem si

ę

o tym, wzi

ą

łem słuchawk

ę

i zadzwoniłem do firmy zabieraj

ą

cej

ś

mieci. Kiedy ju

ż

jechali, po raz ostatni poszedłem do domu Kluge'a.

Ten sam komputer był nadal wł

ą

czony, a na ekranie widniał ten sam tekst. NACISNIJ

ENTER
Ostro

ż

nie odnalazłem wył

ą

cznik zasilania i przekr

ę

ciłem go. Kazałem

ś

mieciarzom

opró

ż

ni

ć

dom do gołych

ś

cian.

Przeszedłem si

ę

bardzo dokładnie po własnym domu szukaj

ą

c wszystkiego, co

miałoby cho

ć

by daleki zwi

ą

zek z komputerem. Wyrzuciłem radio. Sprzedałem samochód,

lodówk

ę

, kuchenk

ę

elektryczn

ą

, mikser, zegar elektryczny. Opró

ż

niłem materac z

wody i wyrzuciłem grzałk

ę

.

Potem kupiłem najlepsz

ą

kuchenk

ę

na propan, jaka była w sklepie, i polowałem

przez dłu

ż

szy czas, a

ż

znalazłem star

ą

chłodziark

ę

na lód. Kazałem napełni

ć

cały

gara

ż

drewnem opałowym. Kazałem wyczy

ś

ci

ć

komin. Wkrótce zrobi si

ę

chłodno.

Pewnego dnia pojechałem autobusem do Pasadeny, gdzie ufundowałem Stypendium
Pami

ę

ci Lisy Foo dla uciekinierów z Wietnamu i ich dzieci. Wpłaciłem na nie

siedemset tysi

ę

cy osiemdzisi

ą

t trzy dolary i cztery centy. Powiedziałem im,

ż

e

stypendium mo

ż

e by

ć

przeznaczone na dowolny kierunek studiów, z wyj

ą

tkiem

informatyki. Widziałem,

ż

e uwa

ż

aj

ą

mnie za ekscentryka.

I naprawd

ę

my

ś

lałem,

żę

jestem bezpieczny, dopóki nie zadzwonił telefon.

Zastanowiłem si

ę

przez chwil

ę

, zanim podniosłem słuchawk

ę

. W ko

ń

cu zrozumiałem,

ż

e b

ę

dzie dzwoni

ć

, póki nie odbior

ę

. Wi

ę

c podniosłem słuchawk

ę

.

Przez kilka sekund rozlegał si

ę

d

ź

wi

ę

k sygnału centrali, ale mnie to nie zwiodło.

Trzymałem słuchawk

ę

przy uchu i w ko

ń

cu sygnał si

ę

wył

ą

czył. Nast

ą

piła po prostu

cisza. Czekałem w napi

ę

ciu. Usłyszałem par

ę

tych dalekich melodyjnych tonów, które

ż

yj

ą

w przewodach telefonicznych. Echa rozmów odbywaj

ą

cych si

ę

o tysi

ą

ce

kilometrów. I co

ś

niesko

ń

czenie bardziej odległego i zimnego.

Nie wiem, co im si

ę

tam wykluło w NSA. Nie wiem, czy zrobili to celowo, czy był

to przypadek; czy w ogóle ma to cokolwiek z nimi wspólnego. Ale wiem,

ż

e to tam

jest, bo słyszałem, jak jego dusza oddycha w drutach. Zacz

ą

łem mówi

ć

bardzo uwa

ż

nie.

- Nie chc

ę

wiedzie

ć

nic wi

ę

cej - powiedziałem. - Nikomu nic nie powiem. Kluge,

Lisa i Osborne - wszyscy popełnili samobójstwo. Jestem tylko samotnym człowiekiem
i nie b

ę

d

ę

ci sprawiał kłopotów.

Rozległ si

ę

trzask, a potem sygnał centrali.

Odłaczenie telefonu przyszło łatwo. Usuni

ę

cie wszystkich przewodów było

background image

trudniejsze, bo jak ju

ż

jaki

ś

dom zostanie okablowany, to ma tak zosta

ć

na zawsze.

Monterzy marudzili, ale kiedy zacz

ą

łem sam wyrywa

ć

przewody, ust

ą

pili, cho

ć

ostrzegli mnie,

ż

e b

ę

dzie to kosztowa

ć

.

Z zakładem energetycznym poszło trudniej. Chyba wydawało im si

ę

,

ż

e istnieje

jaki

ś

przepis, według którego ka

ż

dy dom ma by

ć

podł

ą

czony do sieci. Zgadzali si

ę

odł

ą

czy

ć

pr

ą

d - cho

ć

wcale nie byli z tego zadowoleni - ale po prostu nie chcieli

usun

ąć

linii doprowadzaj

ą

cej go do mojego domu. Wlazłem na dach siekier

ą

i

zdemolowałem półtora metra okapu, a oni wytrzeszczali na mnie oczy. Potem zwin

ę

li

swoje druty i poszli sobie.
Wyrzuciłem wszystkie lampy, wszystkie urz

ą

dzenia elektryczne. Za pomoc

ą

młota,

dłutka i piły r

ę

cznej zabrałem si

ę

do

ś

ciany tu

ż

nad listwami przypodłogowymi.

Gdy ogał

ą

całem dom z przewodów, wiele razy zastanawiałem si

ę

, po co to robi

ę

.

Czy warto? Nie zostało mi przecie

ż

ju

ż

wiele lat do ostatecznego ataku, który mnie

załatwi. Te lata nie miały by

ć

wcale zabawne.

Lisa była typem człowieka, który nie poddaje si

ę

łatwo

ś

mierci. Ona

zrozumiałaby, po co to robi

ę

. Raz powiedział

ą

,

ż

e ja równie

ż

jestem takim typem.

Prze

ż

yłem obóz. Prze

ż

yłem

ś

mier

ć

rodziców i udało mi si

ę

jako

ś

uło

ż

y

ć

samotne

ż

ycie.

Lisa prze

ż

yła

ś

mier

ć

bez mała wszystkiego.

ś

aden nawet najtwardszy typ nie mo

żę

si

ę

spodziewa

ć

,

ż

e zawsze mu si

ę

uda. Ale póki Lisa

ż

yła, starałaby si

ę

unikn

ąć

ś

mierci.

I ja te

ż

si

ę

starałem, wyci

ą

gn

ą

łem wszystkie druty ze

ś

cian, przeszedłem z

magnesem po całym domu,

ż

eby sprawdzi

ć

, czy nie zostawiłem cho

ć

kawałka metalu;

potem tydzie

ń

sprz

ą

tałem, zaklejałem dziury, które wykułem w

ś

cianach, suficie,

na strychu. Z rozbawieniem wyobra

ż

ałem sobie, jak agent sprzeda

ż

y nieruchomo

ś

ci

b

ę

dzie reklamował ten dom, gdy mnie ju

ż

nie b

ę

dzie.

Wspaniały domek, kochani. Zupełnie bez elektryczno

ś

ci...

Teraz

ż

yj

ę

spokojnie, jak przedtem.

Pracuj

ę

w ogrodzie przez wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

dnia. Znacznie go poszerzyłem i zasiałem

nawet ró

ż

ne rzeczy przed domem.

Korzystałem tylko ze

ś

wiatła

ś

wiec i lampy naftowej. Jem prawie wył

ą

cznie to,

co sam wyhoduj

ę

.

Wiele czasu min

ę

łp, nim odstawiłem Tranxene i Dilantin

ę

, ale zrobiłem to i teraz

przyjmuj

ę

ataki, kiedy przychodz

ą

. Zazwyczaj mam po nich siniaki, które mog

ą

za

ś

wiadczy

ć

.

W sercu wielkiego miasta odci

ą

łem si

ę

od

ś

wiata. Nie jestem fragmentem wielkiej

sieci rosn

ą

cej szybciej, ni

ż

potrafi

ę

to poj

ąć

. Nie wiem nawet, czy jest ona

niebezpieczna dla zwykłych ludzi. TO dostrzegło mnie oraz Kluge'a i Osborne'a. I
Lis

ę

. Otarło si

ę

o nasze umysły, tak jak ja ruchem r

ę

ki odp

ę

dzam komara nawet nie

zauwa

ż

aj

ą

c,

ż

e go zabiłem. Tylko mnie udało si

ę

prze

ż

y

ć

.

Ale tak sobie my

ś

l

ę

.

Byłoby bardzo trudno...
Lisa powiedział

ą

mi, jak TO mo

ż

e przedosta

ć

si

ę

po przewodach. Istnieje co

ś

takiego, co nazywamy fal

ą

no

ś

n

ą

, która mo

ż

e porusza

ć

si

ę

przewodami dostarczaj

ą

cymi

pr

ą

d do domów. Dlatego musiałem usun

ąć

elektryczno

ść

.

Potrzebuj

ę

wody do ogrodu. Tu, w południowej Kalifornii, pada zbyt mało deszczu

i nie mam poj

ę

cia, jak inaczej mog

ę

zdoby

ć

wod

ę

.

Jak my

ś

licie, czy TO mo

ż

e tu przyj

ść

rurami?



------------------------------------------------------------------------------
--

K O N I E C
------------------------------------------------------------------------------
--


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Varley John Naciśnij enter
Varley John [Naciśnij enter]
Varley John Naciśnij ENTER
Varley John Naciśnij ENTER
Varley, John Press Enter
John Varley Naciśnij ENTER
John Varley Naciśnij ENTER
John Varli Naciśnij Enter
Naciśnij Enter (m76)
Varley John Uporczywość widzenia
Varley John Spychacz
Varley John Czarodziejka
Varley John Tytan
Varley, John Blue Champagne
Varley John Porwanie
Varley, John Eight Worlds 1 The Ophuichi Hotline
Varley John [Uporczywość widzenia]

więcej podobnych podstron