AREA 51
Niecałe 30 km na północny zachód od tryskającej radością życia pustynnej metropolii stanu
Newada, Las Vegas, nad wyschniętym już dzisiaj jeziorem Groom Dry Lake, w samym środku
olbrzymiej bazy lotniczych sił zbrojnych Nellis znajduje się zamknięty, ściśle strzeżony obszar.
Ta zakazana strefa, powszechnie znana jako "Czarny Świat", "Area 51" lub "Dreamland",
otoczona jest aurą tajemniczości, wręcz niesamowitości. I to z całkiem zrozumiałych
powodów. Naoczni świadkowie już od lat opowiadają o przeprowadzanych tu rzekomo
próbnych lotach jakichś fantastycznych pojazdów. Nad bazą Nellis ciągle unoszą się w
powietrzu latające maszyny, których zachowanie urąga wszelkiej logice. To właśnie tam, obok
innych prototypów, przetestowano również niemal widmowo wyglądający bombowiec
"Stealth". Na terenie bazy dochodziło częstokroć do jeszcze bardziej niepojętych zdarzeń. W
wywiadzie udzielonym wojskowej gazecie "Gun Ho" pewien oficer lotniczych sił zbrojnych
uchylił rąbka tajemnicy otaczającej działalność "Dreamlandu". "Testujemy tutaj - wyjawił on
- pojazdy latające, których wyglądu nie da się wprost opisać". A inny wysokiej rangi oficer
dodał: "Ich możliwości przekraczają wszelkie wyobrażenia zwykłych znawców latania,
wyglądają tak, jakby pochodziły nie z tego świata." Ale kto zaprojektował i skonstruował te
maszyny? Skąd pochodzą? Czy słowa oficerów z Nellis i dokonywane przez nich porównania
są jakąś wskazówką? Nie posuwajmy się jednak zbyt daleko w interpretowaniu tych
wypowiedzi, choć kilka relacji wiarygodnych świadków - o ile tylko wszystkie szczegóły ich
opowieści odpowiadają prawdzie - nakazują wyciągnąć wniosek, iż na Area 51 znana jest
pozaziemska technologia.
Pierwsze pogłoski na ten temat pojawiły się już we wczesnych latach pięćdziesiątych. W jakiś
czas później technik Mike Hunt, zatrudniony w bazie przy pracach konserwacyjnych
instalacji radiowej, rozgłosił, że widział na terenie Area 51 latający pojazd przypominający
swym wyglądem dysk. Kolejna informacja pochodzi z lat siedemdziesiątych, a przekazał ją
pewien pilot, który podczas manewrów symulujących walki lotnicze wtargnął na strzeżone
terytorium powietrzne "Dreamlandu". Na południe od swego samolotu ujrzał nagle obiekt
podobny do tarczy, mniej więcej 18-metrowej średnicy. Zaraz po tym otrzymał na specjalnym
(awaryjnym) kanale rozkaz przerwania lotu. Przez dwa następne dni był przesłuchiwany
przez służby specjalne, usiłujące wmówić mu, że nie widział niczego nadzwyczajnego. A
potem, w marcu 1989 roku, ze swoim sensacyjnym doniesieniem wystąpił publicznie Robert
Lazar, udzielając wywiadu stacji telewizyjnej KLAS-TV Las Vegas. Oświadczył on, iż w
"Dreamlandzie" - a dokładniej mówiąc: w hangarach terenu "S-4", gdzie przeprowadza się
próbne loty - znajduje się 9 statków powietrznych pozaziemskiego pochodzenia. Widział je
między grudniem 1988 a marcem 1989 roku, kiedy to, jak twierdził, na zlecenie dowództwa
dokonywał pomiarów i analizy układu napędowego tych obiektów.
Niewiarygodne, wprost absurdalne oświadczenie! A jednak wydaje się, że Lazar mówi
prawdę. Również były amerykański astronauta dr Edgar Mitchell po kilkugodzinnym
spotkaniu z Lazarem doszedł do wniosku, że ten nie fantazjuje - zbyt dobrze bowiem jest o
wszystkim poinformowany!
Dziwnym zbiegiem okoliczności nie da się prześledzić drogi zawodowej Lazara, chociaż
musiał przecież jakoś i gdzieś zdobyć swoje umiejętności. Odnosi się wrażenie, iż pewne koła
poczyniły próby zniszczenia wszelkich świadectw dotyczących jego kariery zawodowej, by w
ten sposób odebrać wiarygodność głoszonym przez niego rewelacjom. I tak na przykład
kierownictwo National Laboratories w Los Alamos początkowo uporczywie zaprzeczało,
wbrew twierdzeniu Lazara, jakoby był on tu zatrudniony w roku 1982. Dopiero gdy jeden z
dziennikarzy znalazł jego nazwisko w wewnętrznym wykazie numerów telefonicznych
laboratorium, trudno było dalej wypierać się tego faktu. Koniec końców przyznano, choć
bardzo niechętnie, że rzeczywiście Lazar był pracownikiem tego instytutu. Bardzo podejrzane
zachowanie!
Robert Lazar poddał się również testowi mającemu stwierdzić jego wiarygodność za pomocą
wykrywacza kłamstw, który nie wykluczył prawdomówności badanego. I tu znowu miało
miejsce zastanawiające zdarzenie. Tuż po testowaniu Lazara jeden z ekspertów obsługujących
wariograf otrzymał tajemniczy telefon z pogróżkami od przedstawiciela równie tajemniczych
władz, a w styczniu 1992 roku dokonano włamania do jego domu. Cóż za dziwny splot
zdarzeń!
Głównym powodem, dla którego Lazar zdecydował się ujawnić te wszystkie niepojęte
wypadki, była konieczność ochrony własnego życia. Jego tok rozumowania był następujący:
"Dopóki istnieje taka możliwość, że pójdę do telewizji i publicznie opowiem o wszystkim, co
widziałem, będą się starali wszelkimi sposobami do tego nie dopuścić. Ale kiedy już to nastąpi,
nie będą mieli powodu, by dalej mnie dręczyć, chyba że chcieliby się na mnie zemścić... Co by
jednak nie zrobili, potwierdziłoby to tylko prawdziwość moich słów, stąd też można
oczekiwać, iż będą działać zgodnie z zasadą: "ręce precz. . . "
Pierwszy raz poddano Lazara przesłuchaniom połączonym z pogróżkami o śmierci tuż po
jego niesamowitej wyprawie na pustynię, gdzie odkrył przed przyjaciółmi prawdę o bazie
"Dreamland". Zapewne dla zainteresowanych władz zmuszenie tego "wichrzyciela" do
dyskretnego zniknięcia nie byłoby trudnym zadaniem i groźby pod jego adresem miały na
celu wyłącznie zastraszenie go. Dla Lazara jednak to taktyczne intermezzo stanowiło wyraźną
aluzję do realizowanego zagrożenia, które będzie trwać, dopóki on sam nie podejmie działań i
nie wystąpi z oficjalnymi zeznaniami. Oczywiście i po pierwszym wywiadzie telewizyjnym
straszono go śmiercią, a nawet strzelano do jego samochodu. Ale jak do tej pory sprawdziły
się jednak jego przewidywania, iż niespodziewane zniknięcie lub nagła śmierć spowodowałaby
tylko komplikacje. No, a poza tym, czy opowieści Lazara są rzeczywiście groźne dla
strażników tajemnic Area 51? Zadają oni sobie z pewnością pytanie, czy ktokolwiek
uwierzyłby w te historie, nawet jeśli odpowiadają prawdzie?
Lazar dawał niejednokrotnie do zrozumienia, że chciał się podzielić swoją wiedzą ze
społeczeństwem również i z tego względu, by choć częściowo zmniejszyć brzemię
odpowiedzialności, jakie na nim ciążyło. Nie mógł już dłużej znieść faktu, że musi swoje
przeżycia zachować wyłącznie dla siebie, nie zgadzał się ponadto z polityką ścisłej tajności
prowadzoną przez władze wojskowe. "Proszę sobie wyobrazić - mówił - taką oto sytuację:
Wraca pan do domu i żona pyta, jak poszło dziś w pracy, a panu nie wolno powiedzieć, że
badał pan rzeczy, które pochodzą z innych planet! To śmieszne. Potrzebuje pan kogoś, z kim
mógłby pan pogadać, dźwiga pan przecież straszliwy ciężar. Nie mam pojęcia, jak inni sobie z
tym radzą... Ja nie uważam, by to były tajne sprawy. Pewna część tak, ale nie jakieś ogólne
informacje o tym, iż posiadamy jednoznaczne dowody, przedmioty z innego świata, z innego
układu. Nie, tego nie wolno przemilczać."
Cóż to jednak za statki kosmiczne widział i badał Robert Lazar na terenie S-4 Area 51?
Początkowo pokazano mu tylko jeden przedziwny obiekt latający, na którym miał później
przeprowadzić swoje badania. Podczas pierwszego pobytu na S-4 przedłożono mu całą stertę
zdumiewających dokumentów na temat pozaziemskich technologii. Następnym razem
zaprowadzono go do ogromnej hali, w której, jak twierdzi, znajdowało się jakieś metalowe
urządzenie przypominające swym kształtem dysk. Miało ono około 10 m długości i mniej
więcej 5 m wysokości w środkowej części. W górnej partii tego statku kosmicznego
znajdowały się otwory podobne do okien, choć mogły to być tylko nieprzezroczyste,
pomalowane na czarno fragmenty jego zewnętrznej powierzchni. Lazarowi nie pozwolono
tego sprawdzić. Nikt nie mógł poznać całości konstrukcji. Dlatego też ściśle przestrzegano
podziału pracy, każdy miał wykonywać tylko przydzielone mu zadanie i nic ponad to. Do
Lazara należała analiza układu napędowego.
Wspominał on później wielokrotnie, że ów tajemniczy pojazd sprawiał wrażenie perfekcyjnie
wykonanego, jakby w całości odlanego przedmiotu. Lazar był głęboko przekonany o jego
kosmicznym pochodzeniu, na co wskazywały zarówno materiały, które mu przedstawiono, jak
i system pracy w S-4. "Za punkt wyjścia biorą tam gotowy przedmiot i badając go usiłują
dojść do tego, w jaki sposób został wyprodukowany."
Obiekt ten pod każdym względem przypominał wytwór jakiejś niezwykle wysoko rozwiniętej
cywilizacji, stojącej na o wiele wyższym poziomie technicznym niż my. To samo można było
powiedzieć o pozostałych ośmiu statkach kosmicznych, które pokazano Lazarowi podczas
jego trzeciego pobytu na obszarze S-4, ale których nie pozwolono mu obejrzeć z bliska.
Z jego opisów wynika, że ziemscy inżynierowie i fizycy byliby w stanie rozpracować tamtą
obcą technologię mimo jej wyższego standartu, a nawet mogliby częściowo zrekonstruować
przedmioty wyprodukowane w oparciu o nią. Konstruktorzy urządzeń widzianych przez
Lazara osiągnęli wprawdzie, jego zdaniem, bardzo wysoki według ludzkiej miary stopień
rozwoju, w żadnym jednak razie nie reprezentują oni kosmicznej technologii ani tym bardziej
jakiejś supercywilizacji.
Jeśli na S-4 przechowywane są nieziemskie pojazdy latające, to może przebywają na tym
terenie również jakieś obce istoty? Lazar nigdy nie twierdził, że je tam spotkał, choć raz przez
małe okienko w drzwiach mignął mu podobno jakiś osobliwy stwór, który po chwili zniknął.
Podczas występu telewizyjnego w 1993 roku stwierdził: "Mógł to być model naturalnej
wielkości, za pomocą którego chcieli być może zbadać proporcje foteli i innych części statku...
tak więc nie musiała to być wcale żywa istota". Nikt nie zna wszystkich szczegółów i nikt nie
wie, co się tak naprawdę rozgrywa tam daleko, na odległym pustkowiu.
We wrześniu 1993 roku udałem się ze swoim przyjacielem do Nevady. Postanowiliśmy
wreszcie sami poznać "Czarny Świat" i jego tajemnice. Nasza droga wiodła z zachodu wokół
rozległych terenów Nellis Airforce Basis, zajmujących znaczną część obszarów na południu
Newady. Po wielogodzinnej podróży dotarliśmy wreszcie do małego osiedla o nazwie Rachel,
oddalonego o około 25 mil od zamkniętego terenu wojskowego nad Groom Lake. Rachel leży
tuż przy autostradzie "Alien Highway 375", która stała się już sławna. Składa się ona z paru
ruchomych wozów mieszkalnych i jest w promieniu wielu mil jedynym cywilizowanym
miejscem schronienia. Za punkt centralny Rachel uchodzi lokal "Litle A ŤLeť In" - zarazem
bar, motel i restauracja. Jego właściciele, sympatyczni państwo Travis, nie są obserwatorami
UFO, ale mieli już, jak niemal wszyscy w tej okolicy, do czynienia z Tajemniczym i
Nieznanym. Pewnej zimnej styczniowej nocy, jak nam opowiadali, do pokoju gościnnego
przez zamknięte tylne wejście przeniknęło jakieś dziwne światło i całkowicie wypełniło ramy
drzwiowe. W Rachel nikt nie jest raczej skłonny chwalić się swoimi niecodziennymi
doświadczeniami. Wprost przeciwnie: wprawdzie wszyscy traktują poważnie zjawiska z
okolic Groom Lake i relacje Roberta Lazara, ale mało kto skłonny jest do opowiadania o
własnych przeżyciach tego rodzaju.
Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności natrafiliśmy na pana Glenna Campbella, eksperta
komputerowego z Bostonu, któremu zagadka z Area 51 już od dawna nie daje spokoju i który
napisał nawet na ten temat książkę. Nie udało mu się co prawda do tej pory zobaczyć żadnego
z latających spodków opisanych przez Roberta Lazara, jednak wielokrotnie widywał na
niebie jaskrawo świecące kule nieznanego pochodzenia. Czyżby były to prototypy broni
przeciw pociskom czułym na podczerwień? A w grudniu 1992 roku był "nausznym"
świadkiem niezwykle silnych odgłosów, właściwie huku towarzyszącego lotowi supertajnego
samolotu "Aurora", którego niespotykana technologia napędu ("silnik pulsacyjny") już
nieraz dawała powód do rozlicznych spekulacji.
Wieczorem pan Cambell pokazał nam dogodne miejsce noclegu na pustyni, z którego było
dobrze widać góry wokół jeziora Groom Lake. Oczywiście nie liczyliśmy na to, że uda nam się
w przeciągu zaledwie dwóch nocy zaobserwować na niebie jakieś niezwykłe zjawisko, ale nie
chcieliśmy podczas naszego pobytu stracić żadnej okazji. Następnego dnia, dokładnie
poinstruowani przez Glena Campbella, udaliśmy się w kierunku Groom Lake. Naszym
właściwym celem była White Sides, góra położona tuż przy zakazanej strefie. Z jej szczytu
rozciąga się niepowtarzalny widok wprost na bazę Groom Lake i Area 51! Uciążliwa
wspinaczka opłaciła się. Przed nami rozpościerały się tajne tereny wojskowe, których
istnieniu nadal jeszcze się oficjalnie zaprzecza. Przez środek wyschniętego jeziora ciągnie się
pas startowy, zapewne największa w świecie droga kołowania. Na zachodnim brzegu Groom
Lake znajdują się budynki rozległej bazy, a wśród nich także hangary, które wydają się
nienaturalnie duże. Przed jedną z tych "świętych hal" po jakimś czasie ukazało się około 10
jaskrawych punktów świetlnych, zbliżających się powoli do siebie. Co to było, trudno
powiedzieć. Może po prostu światło słoneczne odbijające się intensywnie od powierzchni
skrzydeł testowanych samolotów? Niestety siła rozdzielcza naszej polowej lornetki okazała się
niewystarczająca, byśmy mogli rozpoznać owe obiekty.
Tutaj, w odległości zaledwie kilku mil od nas, zaczynał się teren, gdzie Bob Lazar rzekomo
widział i badał pozaziemskie spodki latające - obszar S-4 nad jeziorem Papose Lake, które
oddzielone jest od Groom Lake następnym pasmem górskim i dlatego widoczne wyłącznie ze
strzeżonej strefy.
Oczywiście już podczas naszej wspinaczki na White Sides byliśmy z daleka podejrzliwie
obserwowani, a później, w drodze powrotnej zatrzymali nas dwaj strażnicy i dokładnie
zrewidowali, poszukując nielegalnych zdjęć. Zanotowali także nasze nazwiska i zagrozili
aresztem w razie próby wtargnięcia na zakazany teren. Niby zwyczajna procedura. W
wyjątkowych przypadkach - jak głoszą tablice ostrzegawcze - służby porządkowe są nawet
"uprawnione do pozbawienia życia". Przedostanie się do zabronionej strefy, o czym zapewne
marzy niejeden człowiek, jest więc całkowicie niemożliwe, toteż tajemnice "Czarnego Świata"
będą nas chyba jeszcze długo intrygować...