Giovanni Del Ponte
NIEWIDZIALNI
Tajemnica Misty Bay
Gli Invisibili - Il segreto di Misty Bay
Tłumaczenie
Marzena Radomska
Postaci
Douglas, 12 lat
Jest dość otyły, ospały i niezbyt odważny. Ma jednak złote serce i fajne poczucie
humoru; uwielbia cięty dowcip. W wolnym czasie najbardziej lubi czytać komiksy.
Jego mama umarła, kiedy był mały, dlatego mieszka z tatą i często muszą się
przeprowadzać z powodu jego pracy. To sprawia, że nie ma wielu przyjaciół. Jego
moc polega na tym, że jest „drzwiami”: może nieświadomie otwierać przejścia
pomiędzy wymiarami czasoprzestrzeni lub życiem a śmiercią.
Crystal, 12 lat
Przywódczyni bandy, bardzo dojrzała jak na swój wiek. Żywa i dzika, jest
typową chłopczycą, która nie zawaha się rzucić w wir walki. Jej rodzice nie żyją,
wychowała ją babcia, która kiedyś sama należała do bandy pierwszych
Niewidzialnych. To ona nauczyła dziewczynkę, jak ma się posługiwać swoim darem
telepatii, czyli umiejętnością odczytywania emocji i myśli innych osób.
Peter, 12 lat
Nieśmiały okularnik, nie posiada żadnej mocy, ale ma wysoki iloraz inteligencji
dedukcyjnej. Jego rodzice są sztywni i surowi, każą mu się ubierać bardzo elegancko i
to - wraz z jego ugrzecznionym sposobem mówienia - nie przysparza mu wielu
przyjaciół w Misty Bay. Uwielbia zwierzęta, szczególnie koty, ale jego rodzice nie
pozwalają mu, aby trzymał je w domu.
Kendred Halloway, nazywany wujkiem Kenem. Podobnie jak babcia Crystal,
był członkiem pierwszych Niewidzialnych. Altruista i marzyciel, założył i prowadzi
bibliotekę w Misty Bay. Jego żoną jest Hettie.
Ciocia Hettie to żona wujka Kena. Osóbka korpulentna i bardzo pogodna,
wydaje się bardziej niewinna niż jest w rzeczywistości. Wspaniale gotuje.
Robert Kershaw, nazywany „psem tropicielem”, to zdeterminowany i tajemniczy
dziennikarz, który dociera do Misty Bay, będąc na tropie bandy nieuchwytnych
nastolatków. Nazywają siebie Niewidzialnymi i od prawie dziesięciu lat pojawiają się
w różnych miejscach Stanów Zjednoczonych, pomagając dzieciom, które są w
potrzebie.
Damon
Knight, były przywódca pierwszych Niewidzialnych. Większość
dorosłego życia spędził w południowej Afryce, gdzie zbił majątek wart grube miliony.
Angus
Scrimm, burmistrz miasteczka w czasach, kiedy wujek Ken był
nastolatkiem. W rzeczywistości czarodziej, który porwał dzieci, chcąc je poddać
rytuałowi, co miało z niego uczynić Najpotężniejszego Czarodzieja. Teraz wszystko
wskazuje na to, że wrócił...
Pierwsi Niewidzialni
Damon
Devlin
Greta
Ken (przyszły wujek Douglasa)
Mark
Susan (przyszła babcia Crystal)
Dla Gio-lei
mojego osobistego magicznego napoju
Prolog
Półcień. Wilgoć i zapach pleśni.
Starzec postawił szachownicę na zakurzonym stole.
Nie była to prawdziwa szachownica. Kiedyś musiała być pokrywą skrzyni albo
kufra. Starzec narysował na niej poprzeczne linie i pomazał kawałkiem węgla te pola,
które powinny być czarne.
Zaczął ustawiać fragmenty kamienia, w których jedynie jego oczy mogły
rozpoznać figury szachowe. Były wszystkie i świetnie nadawały się do gry.
Głęboko odetchnął. Czekał wiele lat i wreszcie nadszedł ten moment.
Delektował się tą krótką chwilą, która dzieliła go od początku partii. Jeszcze raz
przebiegł wzrokiem nędzną, wykutą w skale izbę. W końcu wyciągnął rękę, podniósł
pierwszy kawałek, pierwszą figurę.
I zrobił ruch.
Rozdział 1.
Niewidzialni
Stara kryjówka Angusa Scrimma wznosi się na cichej skale.
Noc jest jasna i ciepła. Wszystko wydaje się spokojne.
Ale tak nie jest. Trójka dzieci została uwięziona wewnątrz. Czeka je los
okropniejszy od tego, który są w stanie sobie wyobrazić.
Na początku, zamknięte w podziemnej izbie, starały się uciec. Potem krzyczały.
Ale nikt ich nie usłyszał.
Nikt nie przybędzie im z pomocą.
Żaden dorosły.
- Niewidzialni, obecni? - szepcze Damon, trzynastoletni przywódca bandy
Niewidzialnych. Chowa się na tyłach willi.
Wokoło nic nie zdradza obecności innych osób. A jednak pada odpowiedź.
Kolejne szepty dochodzą z lasu nieopodal domu:
- Greta, obecna!
- Mark, obecny!
- Ken, obecny!
- Devlin, obecny!
- Susan, obecna!
- Dobrze - odpowiada Damon. - Sprawy mają się tak: jesteśmy ostatnią deską
ratunku dla tych dzieci. Scrimm to twardy orzech do zgryzienia, ale jeśli uda nam się
razem dostać do jego domu, to nie sądzę, aby zdołał powstrzymać nas wszystkich.
Jeśli ktoś da się złapać, tym gorzej dla niego, okej? Pierwszy, któremu uda się
uwolnić dzieci, ma iść na policję i opowiedzieć wszystko. Na trzy: jeden... dwa...
Damon waha się. Ta misja jest inna niż pozostałe: tym razem grozi im
prawdziwe niebezpieczeństwo. Jeśli któreś z nich zostanie schwytane, czeka je los
gorszy od losu dzieci, a odpowiedzialny za to jest on. A jednak jest już za późno, aby
się wycofać. Scrimm nie jest głupi: z pewnością zorientował się, że przyszli. Wie, kim
są i w mgnieniu oka dowie się, gdzie mieszkają. Przyjdzie do ich domów, zabierze
jednego za drugim... Nie, nie może się teraz wycofać.
- Trzy!
Skąd może wiedzieć, że właśnie to słowo odmieni bieg ich życia?
Greta, Mark, Ken, Devlin i Susan ruszają naprzód. Każdy z innej strony
atakuje dom Angusa Scrimma.
Mają świadomość, że nie każdemu się uda, ale chcą podjąć ryzyko. W ich
rękach leży los trójki uwięzionych dzieci.
Greta dobiega jako pierwsza. Odrzuca z twarzy kosmyk długich, czarnych
włosów i staje przed oknem. Nikogo tam nie widać, a okno jest tylko uchylone.
„Jesteś pewny siebie, co, Scrimm? - myśli dziewczynka. - Poczynając od tej nocy,
będziesz mniej pewny siebie!”
W jednej chwili wślizguje się do spowitego w ciemności domu.
*
Mark idzie w stronę schodów kuchennych. Kij do baseballa, który ściska w
dłoni, dodaje mu pewności siebie. Naciska klamkę, która... ustępuje!
„Za łatwo to idzie - myśli. - Albo Scrimm jest skończonym idiotą, albo na nas
czeka...”
Przechodzi przez próg. Kiedy zanurza się w ciemności domu, inna myśl
rozbłyska mu w głowie: a jeśli Scrimm nie ma się czego bać? Tych kilku złodziei,
którzy zapuścili się aż tutaj, skończyło raczej źle, paru z nich postradało zmysły.
Poza tym Damon obawia się, że Scrimm kontroluje też policję.
Ale raczej nie spodziewa się bandy dzieciaków...
*
Ken już z daleka zauważył tuż nad ziemią wąskie piwniczne okienko. To
właśnie w piwnicy mogą być ukryte dzieci. Okienko jest zamknięte, ale Ken bez
wahania zdejmuje kurtkę i, aby wyciszyć uderzenie, owija w nią znaleziony kamień.
Coś niespodziewanie poruszyło się tuż za nim... To Damon, to tylko Damon. Po
prostu wpadli na ten sam pomysł, tym lepiej. W chwilę później już są w środku.
*
Devlin waha się: inni weszli bez przeszkód. Dziwne. A jeśli to pułapka? Z domu
nie dochodzi żaden odgłos. Może już wszyscy jego przyjaciele zostali schwytani, a
teraz jego czeka ten sam los? Może najlepiej będzie poczekać kilka minut?
Pozostawić przyjaciołom czas potrzebny do odnalezienia dzieci, a jeśli będą w
niebezpieczeństwie, ruszyć im z pomocą? Tak, lepiej zostać i poczekać. To dobry
plan. I pewny.
*
Susan widzi, że Devlin został z tyłu. Przez chwilę ma ochotę podejść do niego i
zapytać, co się z nim dzieje. Ale zmienia zdanie. Jeśli Devlin nie czuje się na siłach,
to lepiej, aby został tam, gdzie jest. Dziewczynka zakrada się do drugiego otwartego
okna, znajdującego się naprzeciw tego, którym weszła Greta. Scrimm zostawił
wszystko otwarte - to zły znak... a jeśli zamordował dzieci? Nie, nie powinna tak
myśleć. Musi się skoncentrować. I zmusić te przeklęte nogi, aby przestały się tak
trząść!
*
Greta idzie po omacku przez pokój oświetlony niebieskawą poświatą księżyca.
Przemyka pomiędzy wyspami bladego światła i studniami głębokiej czerni. Przez
chwilę jest zła na Damona, że nie pozwolił im zabrać ze sobą nawet zapalniczek, ale
wkrótce słyszy skrzypienie dochodzące z korytarza i rozumie, że Damon miał rację:
w ciemności nic nie zdradza jej obecności. Jeśli tylko uda jej się stać w bezruchu...
- Hej, co my tu mamy?
Czy to głos Scrimma? Nie potrafiłaby teraz powiedzieć. Ale jest kpiący,
złośliwy. Serce wali jej jak szalone, a kroki w korytarzu zbliżają się. Chciałaby uciec
przez otwarte okno, ale jest już za daleko. Musiałaby przejść obok drzwi
wychodzących na korytarz... Brak jej odwagi!
- Chodź tu, ptaszynko, chodź do wujka Angusa. Nic złego ci nie zrobię...
Zrozpaczona rozgląda się. Może powinna wołać o pomoc? Ale w ten sposób
naraziłaby przyjaciół... Ręką głaszcze nóż sprężynowy pożyczony od Damona. Jeden
dał jej, a drugi Susan. „Lepiej żeby je miały dziewczyny - powiedział. - Będą czuły
się pewniej.”
Nagle spostrzega, że w głębi pokoju są jeszcze jedne drzwi. Zbiera w sobie
całą odwagę i rusza w ich kierunku.
*
Mark przechodzi przez pokój, który chyba jest jadalnią. Nagle widzi, że jakiś
cień chowa się za dużym stołem.
- Hej, to wy? - szepcze Mark, ściskając mocniej kij baseballowy. Pocą mu się
ręce. - Hej, to wy?
Żadnej odpowiedzi, jedynie westchnienie podobne do skamlenia.
Ciężkie charczenie dochodzi zza stołu, gdzie zniknął cień. Charczenie dużego
zwierza.
- Ommammussiukkochanna... - szepcze Mark. Nawet kij baseballowy nie
dodaje mu już pewności siebie.
Biegnie teraz w stronę drzwi, przez które wszedł do pokoju. Korytarz, pokój,
znów korytarz. Drapanie pazurów o podłogę za plecami. Zwierz musi być tuż za nim.
„Odwagi, zaraz będziesz bezpieczny - dodaje sobie otuchy. - Skręć za rogiem,
biegnij zygzakiem, zgub go!”
Zwierz jest tuż-tuż. Przewraca krzesła, uderza o futryny. Jest olbrzymi.
Nie! Nie ma wyjścia! Musiał skręcić w niewłaściwym miejscu!
Znów biegnie i płacze. Za plecami słyszy kłapnięcie szczęk.
Na karku gorący oddech bestii.
*
- Nic nie słyszałeś? - wykrzykuje Damon, zapominając o ostrożności.
- A co miałem słyszeć? - odpowiada w roztargnieniu Ken. Są w sekretnym
pokoiku, tuż obok biblioteki i cała uwaga Kena skupiona jest na książkach.
- Nie wiem, tak jakby ktoś biegł...
- Spójrz tutaj - szepcze podekscytowany Ken. Przesuwa palcami po grzbietach
książek. - Mają setki lat! Posłuchaj: „Magiczna pełnia księżyca”, „Młot
czarownicy”, „Rytuały i egzorcyzmy”...
Damon rozgląda się. Zakurzone półki uginają się pod ciężarem podobnie
zakurzonych tomów.
- „Świat nieśmiertelnych” - czyta. - De mas..., De mast...
- „De Masticatione Mortuorum” - to po łacinie. Każda z tych książek warta
jest fortunę. Skąd on je ma?
- Pytanie powinno raczej brzmieć: po co mu one?
W tym momencie rozlega się krzyk.
- Słyszałeś? - szepcze Damon, ciągnąc za rękaw Kena.
- To Mark - odpowiada przyjaciel. - Ma kłopoty.
- Musimy mu pomóc!
- Nie, umowa była inna! Musimy najpierw odnaleźć dzieci! - rzuca nerwowo
Ken. Wie, że musi zostawić na razie Marka, bo on i Damon mogą być ostatnią deską
ratunku dla tych niewinnych istot.
- Do diabła! - Damon odpycha Kena i biegnie w stronę schodów. - Nie mogę
przecież dać go zabić!
Ken widzi, jak przyjaciel znika w górze schodów. Cedzi przekleństwo i właśnie
ma ruszyć w jego ślady, kiedy coś zwraca jego uwagę: na pulpicie leży otwarta
księga... Na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od pozostałych, ale przyciąga go
niczym w hipnozie. Zamyka ją i czyta tytuł: „Malartium”.
*
Czerwony błysk. Coś uderza Susan w twarz i rzuca nią o ścianę. Jeszcze jeden
błysk i jeszcze jedno uderzenie. I znów. W ustach czuje smak krwi. Jej ubranie w
miejscach uderzeń zajmuje się płomieniami. Histerycznie próbuje ugasić ogień, ale
tylko rani się w nogę - własnym nożem. Odrzuca go ze złością, chwyta z krzesła
poduszkę i stara się stłumić płomienie.
Wokoło niej pojawiają się ogniste spirale, piekielne meteory. Ucieka,
zapuszczając się w gęsty labirynt korytarzy, ale płomienie podążają za nią, parzą ją.
- Aaach!
Jeden z nich uderza ją w plecy. Włosy! Palą jej się włosy!
*
Stojący na zewnątrz Devlin słyszy hałasy i wrzaski. Chciałby ruszyć z pomocą,
ale nie może: za bardzo się boi.
Błyskawica przecina niebo. Devlin podskakuje. Chwilę wcześniej nie było
żadnej chmury na niebie, a teraz rozpętuje się burza.
- Nie powinieneś się wstydzić, synu.
Devlin odwraca się. Widzi go. To Scrimm. Jest zbyt blisko. Nie da rady uciec.
- To nie hańba uniknąć przegranej w zaraniu bitwy.
Mężczyzna kuca obok niego. Uśmiecha się drwiąco. Deszcz maluje na
niebiesko jego czarne włosy i spiczastą brodę. Ma na sobie długą, ciemną szatę.
Jego skóra jest koloru kości słoniowej. W oczach błyszczy piekielny ogień. Ręka,
którą opiera o udo Devlina, jest jak z lodu, mrozi mu krew i serce.
- W środku nie ma nikogo. Nikt nie może wyrządzić krzywdy twoim
przyjaciołom. Nikt oprócz nich samych.
Devlin nie rozumie, co chce powiedzieć ten człowiek ani dlaczego tak głośno
się śmieje.
- Popatrz, Devlin - chwyta go za głowę i wpatruje się dziko w jego oczy.
Wtedy Devlin widzi.
Widzi Gretę. Jest przekonana, że schwytał ją Scrimm. Nie wie, gdzie uciekać.
Bije go rękami, uderza w niego nożem...
Rani też Marka, który myśli, że walczy z bestią. Płacze, wrzeszczy, stara się ją
odepchnąć. Ale bestia wydaje się nieczuła na uderzenia jego kija.
Susan czuje, że płonie. Bije rękami i kopie pustkę... Ale uderza Damona, który
broni się, jak umie, tym, co ma pod ręką. Myśli, że atakuje go wielki pająk, że zawija
go w swą pajęczynę.
*
- Widzisz ich, Devlin? - śmieje się Scrimm, nie wypuszczając z dłoni twarzy
chłopca. - Teraz rozumiesz, dlaczego nic nie możecie mi zrobić?
- D... dd... - usta Devlina odmawiają mu posłuszeństwa.
- Co? Co chcesz mi powiedzieć, nędzny smarkaczu?
- Dość!
Już z daleka, z bardzo daleka, przytłumiony grzmotami i odgłosami burzy,
dobiega go głos Scrimma.
- Czary to nie zabawa dla dzieci, mój drogi.
- Doooość!
Devlin mdleje.
*
Jest jasno jak w dzień. To błyskawice oświetlają siedzibę Angusa Scrimma.
Grecie, Markowi, Damonowi i Susan nagle wracają zmysły. Są poobijani,
spuchnięci, pokrwawieni.
Wstają z trudem, pomagając sobie nawzajem. Dom jest pusty. Nikt ich nie
wyrzuca, w ogóle nikogo nie widać. I to właśnie chce im powiedzieć Angus Scrimm:
że są dla niego nikim.
Pozwala im odejść, bo nie są w stanie mu zagrozić. Wstają więc i odchodzą w
deszczu, nie patrząc sobie w oczy, nic do siebie nie mówiąc.
Nikt, nawet Angus Scrimm, nie zauważył, że wśród pokonanych brakuje Kena,
szóstego Niewidzialnego.
*
- Przepraszam, halo, przepraszam...
Douglas Macleod gwałtownie zdejmuje słuchawki, przez które słucha ścieżki
dźwiękowej filmu.
- Tak?
Stewardessa wydaje się wahać.
- Twój sok pomarańczowy... Przepraszam, spałeś?
- Nie, nie, oglądałem film. Dziękuję.
Douglas pociąga duży łyk soku i stawia szklankę na stoliku obok okna.
Mimo swoich dwunastu lat, nie po raz pierwszy podróżuje samolotem. Jego
rodzice - doradcy do spraw restrukturyzacji przedsiębiorstw dla sieci supermarketów -
ciągle podróżowali. Odkąd tylko sięgał pamięcią, ciągle kursował pomiędzy Nowym
Jorkiem, Bostonem, Memphis i Los Angeles... Potem nagle mama umarła, a tata jeszcze
bardziej poświęcił się pracy. Od tamtej pory chłopiec zawsze spędzał wakacje na
koloniach albo u krewnych. Tym razem wybór padł na wuja Kendreda, starszego brata
mamy. Wuj mieszka w ślicznym miasteczku nad brzegiem morza, tak przynajmniej
mówił tata. Ale tata zawsze trochę przesadza.
Strzepnął z siebie okruszki krakersów, którymi wcześniej się zajadał. To było
silniejsze od niego: zawsze musiał coś chrupać, kiedy czytał albo był w kinie. Pewnie
dlatego ważył znacznie więcej niż chłopcy w jego wieku.
Trzeba też przyznać, że niewiele robił, aby utrzymać formę. Wolał czytać
komiksy o superbohaterach zamiast grać w piłkę. Tylko czasami zdobywał się na
wysiłek fizyczny i obijał sobie kolana na skateboardzie... O, tak, w tym był naprawdę
niezły!
Znów założył słuchawki i podniósł wzrok na ekran znajdujący się nad
środkowymi fotelami. Rozkojarzył się... Kto wie, co robili Niewidzialni?
Jedno spojrzenie starczyło, aby zorientował się, że coś było nie tak. Wcześniej
oglądał pasjonujący thriller o bandzie dzieciaków, a teraz leciał odcinek Simpsonów.
Stewardessa nie odeszła daleko. Zawołał ją:
- Przepraszam, proszę pani...
- Tak, słucham.
- No, to nie takie ważne, ale... co się stało z tym filmem, który leciał wcześniej?
- Jakim filmem?
- Tym o bandzie dzieciaków, Niewidzialnych... Tym, w którym...
Kobieta zerknęła na ekran.
- Ale przedtem nie było żadnego innego filmu.
- Ależ tak, ten film, w którym...
- Rozumiem - powiedziała kobieta i szeroko się uśmiechnęła. - Może po prostu
zasnąłeś i coś ci się śniło, co?
Douglas nie odpowiedział. Był pewien, że widział ten film... Ale jeżeli ta
kobieta zaręczała, że wcześniej puszczali tylko Simpsonów, to musiał faktycznie się
zdrzemnąć. Albo znów miał tę swoją dziurę w pamięci. W takich momentach zupełnie
tracił świadomość tego, co się działo wokoło.
Czasami go to przerażało, ale nigdy nie odważył się pisnąć nikomu ani słowa o
swojej przypadłości. Zresztą, z kim miałby na ten temat rozmawiać? Tak często się
przeprowadzał, że nie miał czasu znaleźć przyjaciół, którym mógłby się zwierzyć.
Stewardessa uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Och, nie przejmuj się, to się często zdarza. W zeszłym tygodniu pewien pasażer
zasnął - lecieliśmy do Kanady - a kiedy się obudził, zapytał, kiedy lądujemy w Rzymie!
Musieliśmy wezwać kapitana. Potem się uspokoił i sam przyznał, że chciał lecieć do
Kanady, a nie do Rzymu...
Douglas uśmiechnął się także, a stewardessa poszła do innego pasażera.
Brakowało jeszcze jakichś dwudziestu minut do lądowania i dobrze byłoby uciąć
sobie drzemkę. Położył słuchawki na stoliku i usiadł wygodniej w fotelu.
Zanim zasnął, przez głowę przemknęło mu jeszcze: „Niewidzialni... Szkoda. Ten
film był taki wciągający...”
Rozdział 2.
Pies tropiciel
Robert Kershaw wydal z siebie pomruk zadowolenia, który zakłócił ciszę
hotelowego pokoju.
Był to hotel najniższej kategorii, jak wszystkie te, w których się zatrzymywał, ale
nie miało to dla niego znaczenia. Uważał siebie za prawdziwego psa tropiciela:
skupiał się jedynie na tym, czego szukał.
A szukał czegoś już od wielu lat. I nie zamierzał się zatrzymywać.
Drżącymi rękami wyjął nożyczki z etui i zaczął wycinać artykuł z lokalnej gazety.
Chciał wraz z innymi wkleić go do zeszytu, który trzymał właśnie przed sobą. Brulion
do połowy zapełniony był podobnymi wycinkami.
D
ZIECKO
W
TAJEM NICZY
SPOSÓB
URATOWANE
OD
PŁOM IENI
Policja wyjaśnia, że uratowały je dziwne dzieci, które nie bały się ognia.
P
ORWANI
UCZNIOWIE
UWOLNIENI
Kiedy zapytano ich o to, jak udało im się uciec, niektórzy nie chcieli
mówić, pozostali wyjaśniali, że uwolniła ich grupa rówieśników,
którzy mówili o sobie Niewidzialni. Anonimowi bohaterowie
pojawili się jakby spod ziemi, a potem zniknęli w równie
tajemniczych okolicznościach.
Z
AGINIONA
PODCZAS
ZAWIEI
ŚNIEŻNEJ
DZIEWCZYNKA
ZOSTAJE
ODPROWADZONA
DO
DOM U
PRZEZ
CHŁOPCA,
KTÓRY
WKRÓTCE
POTEM
ZNIKA
CZY
M AM Y
DO
CZYNIENIA
Z
DUCHEM ?
Kolumienek o podobnej treści były dziesiątki, ale ten fragment, który właśnie
wycinał, miał trafić do części wypadków szczególnych. Zawierał dwie precyzyjne
wskazówki: imię i miejsce. Dlatego właśnie był niezwykły. Jego treść brzmiała:
R
ANDY
WYCHODZI
ZE
ŚPIĄCZKI!
Randy od wielu już dni leżał w szpitalnym łóżku na skutek
strasznego wypadku samochodowego, któremu uległo auto jego
rodziców. Jednak wczoraj wieczorem nagle otworzył oczy.
Płaczącym ze szczęścia rodzicom powiedział, że we śnie jakaś
dziewczynka wskazała mu drogę powrotną do własnego ciała i
przywróciła go do życia. Z opowiadania chłopca wynika, że
dziewczynka miała na imię Greta i pochodziła z Misty Bay. Miasto
o tej nazwie faktycznie istnieje i znajduje się na Półwyspie
Monterey, w Kalifornii. Jak tłumaczyć to zjawisko? Lekarze
przedstawiają swoje hipotezy...
Artykuł miał ciąg dalszy, ale Robert nie był nim zainteresowany. Co go
obchodziły nic nieznaczące domniemania? Tylko on dysponował elementami tej
układanki. Może już wkrótce ułoży się ona w całość? Zwłaszcza teraz, gdy uzyskał
dwie dodatkowe wskazówki: imię Greta oraz miejsce: Misty Bay w Kalifornii.
*
Spojrzał na otwartą na stole mapę Stanów Zjednoczonych. Czerwonymi kółkami
zaznaczone były miejsca związane z wydarzeniami opisanymi w gazetach. Obok kółek
widniały daty. Obejmowały ostatnie dziesięć lat. Można byłoby powiedzieć, że
wydarzenia miały miejsce w przypadkowych lokalizacjach - ale tylko po pobieżnej
analizie. Bo w ciągu ostatniego roku zdążały w stronę konkretnego miejsca: Misty Bay
w Kalifornii.
Misty Bay. Wracali do domu.
Rozdział 3.
Witaj w Misty Bay
Douglas Macleod wylądował wczesnym popołudniem. Przystanek autobusowy
znajdował się dokładnie tam, gdzie mówił tata. Miał szczęście, autobus miał za chwilę
odjechać. W niecałą godzinę powinien być na miejscu.
Misty Bay. Ciekawe, jak mu tam będzie...
Miasteczko ukazało mu się tak, jak ukazywało się wszystkim tym, którzy jechali
samochodem. Zobaczył je w dole, w naturalnej zatoce, właśnie wtedy, kiedy autobus
zaczął zjeżdżać w dół po wykutej w skale drodze. Drodze tak pochyłej, że Douglas
miał wrażenie, że jeszcze trochę, a spadną w dół.
Zamknął swój egzemplarz „X-Menów”, włożył go do plecaka i znów zaczął
kruszyć.
Kiedy autokar wjeżdżał między domki na wzgórzu, Douglas pomyślał o wujku,
który prawdopodobnie już na niego czekał na przystanku. Jego pełne imię brzmiało
Kendred, on jednak nalegał, aby nazywać go po prostu wujkiem Kenem. Twierdził, że
słuchanie własnego imienia w pełnym brzmieniu sprawia, że chce mu się ziewać.
Douglas spotkał go dotąd tylko kilka razy: wtedy, kiedy przyjeżdżał w odwiedziny do
swojej siostry, mamy Douglasa, od której był znacznie starszy. Wówczas jednak
spotykali się raczej rzadko.
Potem, po śmierci mamy, już go nie widywał, dzwonili do siebie jedynie na
święta. Jednak wujek chętnie zaprosił go do siebie tego lata i dlatego Douglas siedział
teraz w autobusie jadącym ulicami Misty Bay w stronę portu, gdzie znajdował się
przystanek.
Autobus skręcił właśnie po raz ostatni, w nadmorską aleję, a dalej widać już
było... tak, z całą pewnością, dworzec autobusowy.
Na przystanku oczekujący na podróżnych ruszyli tłumnie, aby ich powitać, ale po
wujku nie było nawet śladu. Wśród bagaży wystawionych na chodnik Douglas
wypatrzył swoją pękatą torbę. Ruszył przez tłum, aby ją zabrać. Nagle w jego dłoni
pojawiła się ulotka ze złotym napisem na czarnym tle:
C
HCECIE
POZNAĆ
PRZYSZŁOŚĆ?
C
HCECIE
NAUCZYĆ
SIĘ
KORZYSTAĆ
Z
TKWIĄCEJ
W
WAS
M OCY?
S
KONTAKTUJCIE
SIĘ
Z
G
RETĄ
R
OWLANDS,
CHIROM ANTKĄ,
EKSPERTKĄ
W
TWORZENIU
HOROSKOPÓW
I
CZYTANIU
Z
RĘKI.
T
ELEFON...
*
- Douglas? Cześć, Douglas, wybacz spóźnienie!
Chłopiec podniósł wzrok i zobaczył zbliżającego się wujka. Poznał go
natychmiast, mimo że nie był ubrany na sportowo jak zwykle, ale miał na sobie
elegancki ciemnoszary garnitur i równie elegancki krawat.
Posiwiał od ostatniego razu, kiedy się widzieli i chłopak złapał się na myśli, że
przypomina mu mistrza Gepetto z disneyowskiego Pinokia. Był o wiele starszy niż jego
ojciec, mógł mieć około siedemdziesięciu lat i był znacznie szczuplejszy. Na jego
twarzy malował się smutek, który jednak zaraz zniknął, gdy zobaczył Douglasa.
Chłopiec z uśmiechem włożył do kieszeni ulotkę i podniósł torbę.
- Douglas! Jak się masz, synu?
- Świetnie, wujku Kendr... Kenie. Jak się miewa ciocia?
- Burczy jak zupa fasolowa. Wiesz, jak mówią? Nic nowego... A w szkole? Tata
mi mówił, że poszło ci dość dobrze!
- No tak, nieźle, dzięki!...
Tak jak obawiał się Douglas, czas i odległość spowodowały, że rozmowa się nie
kleiła. Po chwili pełnej zażenowania dodał:
- Jaki jesteś elegancki, wujku! To ze względu na mnie?
Mężczyzna znów posmutniał i chłopiec przestraszył się, że popełnił gafę. Wujek
chyba się zorientował, więc uśmiechnął się i wytłumaczył, że właśnie wraca z
pogrzebu. Kilka dni wcześniej umarła Susan Cooper, jego przyjaciółka z lat
dziecinnych.
- Jeszcze nią była? To znaczy, mam na myśli, ciągle się przyjaźniliście? - zapytał
Douglas.
- No tak, w sumie czasem nie widywaliśmy się po kilka lat. Pewnie wyda ci się
to dziwne w tak małym mieście jak nasze... Wiesz, w dzieciństwie oceniamy ludzi na
podstawie sympatii, uczuć, ale potem, kiedy się dorasta, sposób oceny się zmienia...
Wydawało się, że wujek powiedział to bardziej do siebie niż do chłopca. Nagle
zatrzymał się, jakby właśnie dotarł do niego głębszy sens własnych słów i dopiero
teraz zaczął się nad nimi zastanawiać.
Douglas, niepewny, czy dobrze zrozumiał, nie chciał patrzeć na smutek wujka.
Trzeba go koniecznie trochę rozbawić.
- Idziemy do domu? - rzucił swobodnym tonem.
Najwyraźniej wujek właśnie tego potrzebował, bo pojaśniał jak ktoś, kto trzyma
w zanadrzu niespodziankę.
- Nie, jeszcze nie, Douglas. Chcę ci jeszcze coś pokazać...
Wkrótce potem auto wujka pięło się pod górę, tą samą drogą, którą wcześniej
jechał Douglas. Potem jednak skręcili w węższą szosę prowadzącą do tunelu. Wjechali
do środka.
Dłuższy czas jechali wzdłuż linii brzegowej oceanu, pnąc się powoli drogą
jeszcze bardziej stromą od tej, którą jechał autobus. Chłopiec zaczął się zastanawiać,
kiedy wreszcie dotrą do celu.
W końcu wjechali na sam szczyt wzgórza. Wóz przejechał przez pustynny
płaskowyż, dojechał do przylądka wysuniętego nad morze i tam się zatrzymali. Wujek
Ken zgasił silnik i rzucił chłopcu wyczekujące spojrzenie. Później, bez słowa, oparł się
wygodniej w fotelu i najspokojniej zaczął sobie czyścić okulary.
Douglas chciał coś powiedzieć, ale mężczyzna uśmiechnął się i uciszył go,
podnosząc palec do ust.
- Cierpliwości, cierpliwości, Douglas... - Po chwili zastanowienia otworzył
drzwi samochodu i dodał: - Wyjdź, będziemy lepiej widzieć.
Chłopiec zdziwił się, ale posłusznie wykonał polecenie. Podszedł do Kena.
Stanął tuż przy krawędzi skały. No, może nie doszedł do samej krawędzi: cierpiał na
zawroty głowy i unikał dużych wysokości. Tym bardziej że już pobieżny rzut oka w dół
upewnił go, iż musi być bardzo ostrożny.
Spojrzał na wujka. Ten wpatrywał się w ocean. Chłopiec podążył za jego
wzrokiem wzdłuż linii horyzontu, ale myślami był w domu, przy swoim ojcu. Właśnie
zaczął się zastanawiać, czy da radę wytrzymać z wujkiem, który najwyraźniej ma
nierówno pod sufitem, kiedy wody rozstąpiły się i - ocean eksplodował.
Piana opadła na dół, odsłaniając olbrzymią, ciemną sylwetkę, która to pojawiała
się, to znikała. Wkrótce nastąpiła następna eksplozja, jeszcze jedna i kolejna...
- Wieloryby! - wykrzyknął wujek Ken. - O tej porze zwykle witają się z nami.
Spóźniły się o kilka dni, ale i tak chciałem cię zabrać... Wiesz, wiedziałem, że masz
szczęście i proszę, co ty na to?
Spotykając wujka po latach, Douglas zadawał sobie pytanie, jakim jest on typem
człowieka. Chwilę później zaczął wyrabiać sobie zdanie, a teraz był już pewien: jego
wujek był niewątpliwie człowiekiem dziwnym.
Poczuł na twarzy bryzę wywołaną pojawieniem się wielorybów. Wiatr przywiał
ją aż do nich. Normalnie zakryłby twarz ręką, ale tym razem tego nie zrobił; wydawało
mu się to nieodpowiednie. Pozwolił, by zmokły mu włosy, a z dna pamięci powracała
do niego dziwna myśl - myśl o chrzcie. Tak, w pewnym sensie było to powitanie Misty
Bay.
Po raz pierwszy od przyjazdu poczuł się bardziej na swoim miejscu i wyszeptał
bezwiednie:
- Cześć, Misty. Przybyłem.
Wujek go nie usłyszał.
Rozdział 4.
Ktoś we mgle
Gdy wracali, słońce zaczęło już zachodzić. Znad morza podnosiła się gęsta mgła,
która szybko zmieniała pejzaż: jeśli w dzień miasteczko wydawało się skąpane w
słońcu, to teraz wszystko zaczęło wyglądać jak w niepokojącym śnie: ulice wyludniały
się, a domy znikały w oparach. Szybki, regularny ruch mgły przywodził na myśl
olbrzyma, który naciąga na głowę biały, wełniany pled.
Wujek Ken zapalił światła.
- Obawiam się, Douglas, że będę musiał zrobić mały objazd, aby dotrzeć do
głównej drogi, którą przyjechałeś tu autobusem... Boję się, że w tej mgle pomylę
zakręty, a skutki tego mogłyby być trudne do przewidzenia...
Pojechali więc znów na szczyt góry.
Nagle podmuch wiatru uniósł z jednej strony mgłę i zanim znów zdołała opaść,
Douglasowi wydawało się, że przed sobą, na łące, dostrzega jakąś postać. Wujek Ken
jechał dalej i pogwizdywał jak gdyby nigdy nic. Nagle postać wyrosła dokładnie przed
nimi. Jej oczy błyszczały jak u kota.
- Hamuj, wujku!
Kendred zahamował gwałtownie, zatrzymując się kilka centymetrów przed
chłopcem w okularach o bardzo grubych szkłach. „To one tak błyszczały” - pomyślał
Douglas.
Chłopiec zapukał w okno samochodu od strony wujka Kena.
- Panie Halloway, czy byłby pan tak uprzejmy i zabrał mnie do samochodu? -
chłopiec nieskutecznie próbował ukryć niepokój; zdradzały go ugrzecznione
słownictwo i niepewny uśmiech.
„Ale spanikowany - pomyślał Douglas. - Wystarczy posłuchać, jak ciężko
sapie!”
- Do diaska, Peter, mogłem cię zabić!...
Kiedy wujek otwierał mu tylne drzwi, Douglas zobaczył na łące także inne
postaci. Wszystkie nieruchome jak pomniki. Przypominały dzieci w jego wieku, choć
nie można było dostrzec rysów ich twarzy. Niektóre z nich były pochylone, jakby
próbując złapać oddech. To musiał być niezły pościg!
- Peterze Peaky, czy możesz mi wytłumaczyć zatem...?
- Och, to nie ma znaczenia, panie Halloway. Może wyda się to panu niegrzeczne,
ale czy mógłby mnie pan po prostu podwieźć do domu? - odpowiedział Peter,
wpatrując się w mgłę za oknem.
Wujek jednak nie zamierzał tak tego zostawić.
- Peter, nie poznaję cię... Ktoś za tobą biegł, tak? - dopytywał wujek Ken,
chwytając za klamkę, by wysiąść z auta.
- Nie, nie, proszę pana, proszę na to nie zwracać uwagi. Jeśli pan cokolwiek im
powie, nigdy nie zostawią mnie w spokoju!
- Kto, Peter? Co się stało?
- Lance Honeygood i jego banda! Lance znów nie zdał w tym roku i uważa, że to
moja wina!
Wujek Ken się uśmiechnął.
- Ach, jeśli to o to chodzi, to przyjmij moje gratulacje.
- Co, proszę? - Peter Peaky wlepił w wuja niepewne spojrzenie.
- Myślę sobie, że na koniec roku miałeś najlepsze świadectwo w klasie, co? -
uśmiechnął się Kendred.
Peter Peaky opuścił wzrok i na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech.
- No cóż, w istocie...
- Peter, to mój siostrzeniec, Douglas...
- Cześć - rzucił Douglas.
- ...który zostanie u mnie przez kilka tygodni. Może wpadłbyś do nas na kolację?
Myślę, że masz zdecydowanie większe szanse niż ja pomóc mu zaaklimatyzować się w
naszym mieście.
Samochód ruszył. Douglas uścisnął dłoń Peterowi. Ten jednak nie zaszczycił go
aż dotąd ani jednym spojrzeniem. Wciąż patrzył w okno. Dopiero gdy Douglas
potrząsał jego ręką, oderwał wreszcie wzrok od okna i spojrzał na niego: najpierw z
niepokojem, a potem z coraz większą radością.
Wydawało się, mimo ciemności, że Peter zaczerwienił się, kiedy mówił:
- Bardzo mi przyjemnie, Douglas, przykro mi, że poznaliśmy się w tak
niecodziennych okolicznościach...
- Och, żaden problem - rzucił Douglas - mieszkam w domu na uboczu i czasami,
przysięgam, dałbym nie wiem co, aby mieć takich przyjaciół jak ty!
Peter uśmiechnął się i pewniej uścisnął dłoń Douglasa.
Kiedy dojechali do domu wujka, już byli przyjaciółmi.
R
OZDZIAŁ
5.
Przyjazd do domu
- Douuuuuglas, jak miło cię widzieć! - zapiszczała korpulentna ciocia Hettie,
rzucając się siostrzeńcowi na szyję. Potem popatrzyła krzywo na męża.
- Gdzie wyście byli tyle czasu? Chyba nie kazał ci oglądać wielorybów, co?
Zabiera mnie tam od naszego ślubu. Żebyśmy je chociaż raz zobaczyli! Ale gdzie tam!
Według mnie brak mu piątej klepki, no właśnie...
Douglas śmiał się, a wujek przedrzeźniał żonę za jej plecami. Ale gdy odwróciła
się znienacka, przyłapała go jedynie na tym, jak wpatrywał się w sufit z rękami
założonymi na plecy. „Od jak wielu lat powtarzają ten sam żart...” - pomyślał Douglas.
Wreszcie pani domu zauważyła stojącego w progu i spowitego mgłą Petera.
- Och, Peter! Ty też tu jesteś? Wchodź, wchodź, biedactwo, chcesz się
przeziębić?
- Jest pani nad wyraz uprzejma, proszę pani - odparł Peter, lekko się ukłoniwszy
- nie ośmieliłbym się sam niepokoić państwa, ale pani mąż...
Nie zdążył dokończyć zdania, gdy ciocia Hettie zabrała go z progu i zdjęła mu
kurtkę. Peter poczuł się, jakby porwało go tornado.
- Och, bardzo dobrze zrobił! - uspokoiła go kobieta.
- Wiesz, chciałam zrobić na Douglasie dobre wrażenie i dlatego, jak zwykle,
przesadziłam. Tym co przygotowałam, mogłabym wykarmić cały regiment!
Zamknęła drzwi wejściowe i popchnęła wszystkich w stronę jadalni.
- Szybko, szybko, myjcie ręce, a potem do stołu! Ken, pokaż im, gdzie jest
łazienka! Och, Peter... zadzwoń do twoich rodziców i powiedz im, że zostajesz u nas na
kolacji!
*
Posiłek upływał spokojnie. Na początek podano lasagne z pieca, a na koniec
szarlotkę. Douglas powoli przyzwyczajał się do sposobu mówienia Petera. Zauważył
jednak, że oprócz pięknych manier, miał on dość dziwne zwyczaje. Zanim usiadł do
stołu, poprosił o plastikowy talerzyk, na którym zbierał resztki dla swoich dwóch
kotów. I trzeba przyznać, że zrezygnował z niejednego smakołyku, aby pozostawić go
zwierzakom.
Wujek Ken czasami milkł. Douglas domyślił się, że nie opuszczają go myśli o
zmarłej koleżance, Susan Cooper, i że z pewnością chętnie podzieliłby się
wspomnieniami, ale najwyraźniej nie chciał zasmucać jego i Petera. Atmosferę
oczyściła niezawodna ciocia.
- Ken, czy coś wiadomo o wnuczce tej biednej Susan?
Wujek posmutniał, jakby nagle zrzucił z siebie garnitur sztucznej wesołości.
- Nie, Hettie, niestety, jeszcze nic nie wiadomo.
Spojrzał na Douglasa.
- Widzisz, Douglas, ta przyjaciółka, o której ci wspominałem, owdowiała kilka
lat temu, ale miała pod swoją opieką wnuczkę, Crystal. W dniu śmierci Susan znikła
także ta dziewczynka...
- O kurczę, została porwana?
- Nie sądzę, ale może coś więcej na ten temat wie nasz przyjaciel, Peter. Chodzą
z Crystal do tej samej klasy.
Peter odłożył na talerz kawałek szarlotki i wytarł usta serwetką.
- Nie potrafię nic powiedzieć, panie Halloway. Mogę jedynie przypuszczać, że
Crystal bała się iść do domu dziecka. Jak panu zapewne wiadomo, nie posiada innych
krewnych, jednak...
- Och, to straszne! - wykrzyknęła ciocia Hettie. - Sądzisz, że ukrywa się gdzieś w
mieście w jakimś brudnym, wilgotnym miejscu, narażając się, kto wie, na jakie
niebezpieczeństwo?
- W istocie, sytuacja właśnie tak może się przedstawiać. Jednak kiedyś wyznała
mi, że jej najgłębszym marzeniem jest zostać aktorką. Nie możemy zatem wykluczyć, że
pojechała aż do Hollywood...
- Och, to straszne! - wykrzyknęła ponownie ciocia. - Sama w Hollywood! Ken,
absolutnie trzeba ją znaleźć! Trzeba dać ogłoszenia w telewizji i uspokoić ją,
powiedzieć, że nie ma się czego bać i poprosić ją, aby wróciła do domu!
- Racja, to dobry pomysł - orzekł po namyśle wujek. - Na dole w bibliotece
czekają gotowe ulotki, których na razie nie rozdaliśmy...
*
Po kolacji wujek Ken zaprowadził Douglasa do jego pokoju.
- Chodźcie, chłopcy, pokażę wam drogę - powiedział, wchodząc na górę po
drewnianych schodach. - Sypialnie są na pierwszym piętrze. Dla ciebie, Douglas,
przeznaczyłem pokój, w którym mieszkałem, kiedy byłem mniej więcej w twoim
wieku. Jesteś w końcu naszym specjalnym gościem.
Na pierwszym piętrze ujrzeli długi korytarz, na który wychodziły drzwi sypialni.
Na samym końcu znajdowały się drewniane drzwi, wykończone na szczycie
łukiem. Prowadziły do nich trzy schodki. Zanim Kendred otworzył drzwi, odwrócił się
i puścił oko do Douglasa.
- Hmmm, mam nadzieję, że lubisz pajęczyny...
Kiedy dziś wieczór podjechali pod dom, Douglas od razu zauważył z prawej
strony, na wysokości pierwszego piętra, wielką kopułę, która wyglądała jak
obserwatorium astronomiczne. Ale dopiero teraz zobaczył pokój od wewnątrz.
- Wow, wujku, super, fantastycznie!
Na drewnianej podłodze leżały stare zabawki. Po lewej stronie znajdowała się
szafa i dość szerokie łóżko przykryte kolorową kołdrą, a po przeciwnej stronie,
zajmująca całą długość ściany, biblioteczka.
Przed kopułą stały trzy typy teleskopów. Z sufitu zwieszały się różnych
rozmiarów kolorowe kule z czerpanego papieru, a pośrodku nich - żółta piłka. Układ
słoneczny! I ani śladu pajęczyn.
- Wujku, nie wiem, co powiedzieć!
- Douglas, odebrało mi mowę z zazdrości! - wyszeptał Peter.
- Wiecie, zawsze interesowała mnie astronomia - powiedział wujek, wchodząc
do pokoju. - Astronomia i książki, trzeba dodać. Tu znajduje się jedynie niewielka ich
część. - Przesunął opuszkami palców po ich grzbietach. - Pozostałe książki są w
bibliotece. No właśnie, jutro musisz ją zobaczyć. Mam niezwykle rzadką kolekcję
starych woluminów i...
Wujek zamilkł. Zdał sobie sprawę, że w tym momencie siostrzeniec był zbyt
przejęty, aby myśleć o jego bibliotece.
Douglas rzucił się na łóżko i rozejrzał wokoło.
- O kurczę, nieźle! Naprawdę nieźle!
- Kurczę blade, Doug - powiedział Peter, zerkając przez teleskop - widzę stąd
dokładnie moich rodziców oglądających telewizję!
- Naprawdę? - Douglas podszedł do niego. - Pokaż!
Wujek wycofał się dyskretnie. Zapewnił chłopcom zabawę na całą resztę
wieczoru.
*
Później, jeszcze raz podziękowawszy cioci Douglasa za pyszną kolację, Peter
poszedł do domu. Zabrał ze sobą talerzyk z resztkami jedzenia.
Czuł się szczęśliwy, kiedy tak szedł w rzedniejącej mgle, w świetle latarń.
Będąc chłopcem nieśmiałym i zamkniętym w sobie, większość czasu spędzał w
towarzystwie mamy i jej koleżanek. Przychodziły do nich do domu na partię brydża
prawie każdego popołudnia. Ale teraz przyjechał ten grubawy chłopiec i Peter poczuł,
że te wakacje nie będą aż tak nudne jak wszystkie poprzednie. Co więcej, czuł, że nie
będą nudne w najmniejszym stopniu. I nie mylił się.
Domy na wzgórzu w Misty Bay prawie wszystkie były do siebie podobne.
Podobne, z wyjątkiem kopuły. Pokój Petera, tak jak pokój Douglasa, znajdował się na
pierwszym piętrze. Przed pójściem spać chłopiec zsunął do pojemnika na żywność co
najlepsze kąski (ciocia Hettie dołożyła tam całe udo z kurczaka) zamknął go i postawił
na parapecie, z drugiej strony okna, pod czereśniową gałęzią. Zamknął okno i poszedł
spać.
„No tak, każdy ma jakieś odchylenie od normy” - pomyślał Douglas, obserwując
kolegę przez teleskop. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się na jego wspomnienie. Wyjął z
torby podróżnej piżamę i przygotował się do spania.
Rozdział 6.
Wizyta z przeszłości
Mimo późnej godziny Mark Warrick kolejny raz sprawdzał rachunki. Rzucił
słuchawką, gdy usłyszał, że facet prosił go o przedłużenie spłaty. Jeśli interes
przekraczał jego możliwości, to mógł się nad tym zastanowić wcześniej.
Nie zawsze był taki. Kiedyś wierzył w ideały: altruizm, prawość, przyjaźń...
Teraz altruizm zmienił się w interes, prawość okazała się wadą, a przyjaźń...
Tego popołudnia miał spotkanie. Takie, którego nie można było przesunąć - ze
starą przyjaciółką. To był pogrzeb. Ale nie poszedł na niego. Przecież nie mógł już nic
dla niej zrobić. Susan Cooper... Musiał skończyć pracę, a praca przecież nie lubi
czekać.
Chociaż...
Mężczyzna wstał zza biurka. Przeszedł przez obszerny pokój umeblowany
antykami importowanymi z Europy. Podszedł do okna i odsłonił je.
Mieszkał w prestiżowym miejscu, na szczycie wzgórza. Mógł stąd objąć
wzrokiem całe Misty Bay. Widok sięgał aż do portu, aż do tej zawiesistej mgły, która
teraz spowijała ocean.
Przypomniało mu się dzieciństwo, starzy przyjaciele: Susan, ale też Greta.
Zawsze miał do niej sentyment. Kochana, stara, przesądna Greta... Kiedy patrzył na
księżyc w pełni, przypomniała mu się rada, której mu udzieliła: „Nie wyglądaj nocą
podczas pełni księżyca przez okno. Złe moce błądzą wtedy po opuszczonych mostkach
kutrów i zapuszczają się w wilgotne, ciche ulice. Nie wyglądaj wtedy przez okno.
Możesz je zobaczyć. A jeśli je zobaczysz, one zobaczą ciebie!”.
Mark Warrick uśmiechnął się melancholijnie i przesunął dłonią po zmęczonych
oczach.
Usłyszał hałas.
Odwrócił się przerażony, ale w półmroku gabinetu niczego nie zobaczył. Jego
oczy bezradnie wędrowały po pokoju. Żałował, że tak daleko odszedł od lampki
stojącej na biurku.
Próbował się uspokoić. Przecież to tylko skrzypienie, jakiś kornik albo stare
meble trzeszczą pod własnym ciężarem... Zazwyczaj nie bywał taki strachliwy, co mu
się dzisiaj stało?
Pewnie był zmęczony. Tak, koniec z pracą na dziś wieczór. Poprawił szlafrok i
westchnął.
Chciał jednak wystawić na próbę swój niemądry niepokój. Podszedł do biurka i
zgasił światło. Znał ten dom jak własną kieszeń, wyłącznik znajdował się w korytarzu,
tuż przy drzwiach gabinetu.
Usłyszał głośny, przenikliwy dzwonek.
- Telefon, to tylko telefon - powiedział sam do siebie. - Uspokój się, co się z
tobą dzieje?
- Halo? - zapytał schrypniętym głosem. Odchrząknął.
Po drugiej stronie nikt nie odpowiedział.
- Halo? Halo? To chyba nie jest dobra pora na głupie żarty?
Znów cisza. Daleki szum.
Chciał odłożyć słuchawkę, ale zmienił zdanie. Palcem nacisnął na widełki.
Przytrzymał je kilka sekund i podniósł palec. Po drugiej stronie cisza. Właściwie
nie zupełna cisza, bo gdzieś z daleka, jak echo, dobiegała go znajomo brzmiąca
melodia. Coraz mocniej przyciskał słuchawkę do ucha. Nagle zrozumiał, że po drugiej
stronie ktoś był.
Melodia brzmiała coraz wyraźniej: jakaś dziewczynka śpiewała... śpiewała
piosenkę, której nie słyszał od wielu, wielu lat; potem głos chłopca, coraz bliższy,
recytował wyliczankę; teraz chór dzieci powtarzających przysięgę. Od tego chóru
wreszcie odłącza się jeden głos, jego głos. Jego głos sprzed sześćdziesięciu lat.
- Kto tam? Kim ty jesteś? Czego ode mnie chcesz? - wychrypiał przerażony
Mark.
Głosy umilkły. Znów zapadła cisza. Później szum oceanu: wielkie fale
rozbijające się o skałę i odgłos szalejącej burzy. Dokładnie tak, jak tamtej nocy...
Nagle usłyszał męski głos:
- Angus Scrimm. Pamiętasz?
Mark poczuł bolesne ukłucie w klatce piersiowej, nie był w stanie wydobyć z
siebie głosu. Wreszcie wybełkotał:
- To niemożliwe!... On nie żyje! Nie żyje!
- Nie. Ty nie żyjesz.
*
Douglas nagle otworzył oczy. Siedział, nogi zwisały mu z łóżka.
Drżał. Przesunął ręką po koszulce. Była mokra od potu.
Śniło mu się coś złego (albo może miał kolejną dziurę w pamięci, bo niczego nie
mógł sobie przypomnieć) i coś go obudziło, jakiś lament, skamlenie. Siedział
nieruchomo w ciszy pokoju, nadstawiał uszu w oczekiwaniu jakiegoś dźwięku.
Wreszcie usłyszał.
Podobne do płaczu zawodzenie.
Wyskoczył z łóżka i sięgnął po szlafrok. Kiedy go wkładał, uchylił drzwi pokoju.
Nic, cisza.
Nie. Znowu. Odgłos dochodził z parteru.
Zaczął schodzić po schodach. Dom spowijał mrok, który rozpraszało jedynie
światło ulicznych latarni i... ten szczególny, błękitnawy blask zapalonego w salonie
telewizora.
Kiedy Douglas stawiał bosą stopę na drewnianej podłodze parteru, rozpoznał
głos wujka. Stanął w drzwiach salonu i zobaczył, jak śpi na kanapie, przed włączonym
na pustym kanale telewizorem.
Poczuł się lepiej, to był tylko sen. Wujek Ken miał zły sen.
Więc może powinien go obudzić?
- Nie...
Douglas stanął jak wryty. Wujek Ken powiedział to szeptem, a potem zaczął
płakać.
Potem znów zaczął powtarzać:
- Niewidzialni... Nie... Niewidzialni...
Douglas poczuł, jak krew ścina mu się w żyłach.
Jak to możliwe? Niewidzialni to ta banda dzieciaków z filmu wyświetlanego w
samolocie... z jego snu... Jak to możliwe?
- Nie, to koniec, Damon... Koniec...
Douglas nie mógł tego dłużej słuchać.
- Wujku, wujku, obudź się! - wołał, potrząsając go za ramię.
- Co... Co się dzieje?
- Chyba śniło ci się coś złego, mówiłeś o czymś niewidzialnym...
- O czymś... niewidzialnym?... - Wujek wyglądał na zagubionego, ale tylko przez
chwilę. Zamrugał powiekami i spojrzał na siostrzeńca. Uśmiechnął się.
- Hej, Douglas! Wybacz, że cię obudziłem, to musiał być zły sen, nie ma czego
się bać...
- Ale... ale...
Widząc przejęcie chłopca, wujek Ken wstał i wziął go za rękę.
- Uspokój się, Douglas, chodź do kuchni. Zrobimy sobie mleko z miodem. To był
tylko nieprzyjemny sen, a sny nie mogą zrobić nam nic złego. To tylko... wytwór naszej
wyobraźni.
Wujek Ken włączył światło w kuchni i otworzył lodówkę.
- Często mówią jedynie, że mamy jakiś problem. - Wlał trochę mleka do rondla i
postawił go na kuchni. - Ale częściej świadczą o tym, że za dużo zjedliśmy na kolację -
uśmiechnął się. - Mieszkając z twoją ciocią, będziesz musiał się do tego przyzwyczaić.
Mleko szybko się zagrzało i mężczyzna napełnił dwa kubki, do których dodał po
dwie kopiaste łyżeczki miodu. Podał kubek siostrzeńcowi.
- Tak, tak, wiem - powiedział Douglas, pociągnąwszy głęboki łyk.
- Tylko, wiesz, twoje słowa przywiodły mi na myśl pewien sen, który ja też
miałem i...
- No, to mnie nie dziwi - przerwał mu wujek, popijając mleko.
- Wiesz, czytałem w jakiejś książce, że często zdarza się, że dwie osoby mają ten
sam sen, jeśli mieszkają blisko siebie. Szczególnie, jeśli są krewnymi. Nie wiem,
pewnie mają na siebie wpływ, to musi być jakiś rodzaj... telepatii?
- No widzisz? - roześmiał się wujek. - Właśnie tego słowa szukałem.
Douglas poczuł się lepiej. Przypomniał sobie, że kilka godzin wcześniej wujek
opowiadał mu o swojej bibliotece. Wtedy go nawet nie słuchał, tak bardzo spodobał
mu się jego pokój. Teraz chciał to naprawić.
- A właśnie, wujku, biblioteka... Naprawdę należy do ciebie? Czy tylko tak
powiedziałeś?...
Mężczyzna pojaśniał.
- Nie, w całości należy do mnie. Wiesz, dziadkowie byli zamożnymi ludźmi, a ja
wykorzystałem dużą część pieniędzy, które mi zostawili, na zakup rzadkich książek w
różnych zakątkach świata. W końcu moja kolekcja była tak duża, że musiałem otworzyć
bibliotekę, bo gdzie miałbym je trzymać?
- A skąd się wzięła ta pasja do starych ksiąg? Nie interesowałeś się astronomią?
Wujek się roześmiał. Jego naturalny śmiech rozgrzał Douglasa bardziej niż
mleko.
- Och, tak, to prawda, interesowałem się także astronomią. Te dwie pasje
narodziły się mniej więcej jednocześnie. Potem przestałem interesować się astronomią,
a miłość do książek została... Miłość do książek i do różnych historii. Jest to miłość
głęboka, którą mam nadzieję zaszczepić także w innych. To dlatego otworzyłem
bibliotekę. I dlatego często organizuję odczyty: chcę, aby ludzie wciąż mieli odwagę
marzyć. Jeśli kiedyś najdzie cię ochota, aby przyjść, jestem przekonany, że ci się
spodoba!
Mężczyzna tryskał entuzjazmem. Było jasne, że jest nieuleczalnym idealistą.
- Historie, Douglas. Gdybyś wiedział, jak są ważne! To w nich zawiera się sens
rzeczy, osób... Od dnia narodzin świat mówi do nas poprzez historie. Wystarczy
przyłożyć ucho do ściany domu, aby opowiedziała ci ona, kto w nim mieszkał lub
mieszka. Tym samym językiem posługuje się trawa, ziemia...
Wujek przerwał. Wpatrywał się w kubek z mlekiem, który trzymał w dłoni tak,
jakby właśnie w nim tkwił sens tego, o czym mówił.
- To one - ciągnął - pozwalają nam frunąć na skrzydłach fantazji, pozwalają nam
uniknąć monotonii i napędzają naszą wyobraźnię. Wyobraźnia jest cennym dobrem, o
które należy dbać i które trzeba rozwijać. A książki opowiadają ci historie, w których
jest coś magicznego, wzruszającego, coś...
Szukał właściwego słowa. Jego wzrok padł na zegar z kukułką.
- O matko! Douglas, jest strasznie późno, a ja ci robię wykład! - Wstał i
wyprowadził go z kuchni.
- Hej, zszedłeś boso? Będziesz miał stopy jak dwie kostki lodu!
Głowa Douglasa wciąż była pełna słów. Spojrzał na swoje stopy i zauważył ze
zdumieniem, że zapomniał włożyć kapcie. Uśmiechnął się i zapytał:
- Ty też idziesz spać, wujku?
Mężczyzna popatrzył na niego. W półmroku jego oczy wydawały się bardziej
zmęczone.
- Dzięki, Douglas, ale myślę, że jeszcze chwilę zostanę i popiszę mój pamiętnik.
Wiesz, to stare przyzwyczajenie, robię to każdego wieczoru... Kto wie, może
przeczytawszy tak wiele historii, chcę po sobie także jakąś zostawić?
- Wujku, chciałem cię o coś prosić... - powiedział chłopiec z wahaniem.
- Śmiało, Douglas. Możesz mnie prosić, o co tylko chcesz.
- Mógłbyś mi opowiedzieć o mojej mamie?
Wujek kiwnął głową. Jego twarz rozjaśnił ciepły uśmiech.
Kiedy później Douglas wrócił do łóżka, nie mógł zasnąć. Obracał się z boku na
bok, ale wciąż miał otwarte oczy. Mimo że opowieść o mamie napełniła go radością,
wciąż go coś niepokoiło. Może to wspomnienie koszmaru?
„Sny nie mogą zrobić nam nic złego” - powiedział wujek. Chłopiec miał
nadzieję, że się nie mylił. Zamknął oczy.
Rozdział 7.
Tajemniczy sprzymierzeniec
Następnego dnia wcześnie rano Peter stanął pod drzwiami Douglasa. Mieli pójść
zwiedzać miasto.
- Dokąd pójdziemy? - dopytywał podekscytowany Douglas, wkładając lekką
kurtkę na tiszert z tygrysem Calvin & Hobbes.
- Wiesz, Douglas - odpowiedział Peter, ruszając w drogę - Misty Bay nie ma do
zaoferowania zbyt wielu opcji... Mamy muzeum morskie, mały park wodny, ale nie ma
odpowiedniej pogody, jak sądzę...
- Podniósł wzrok na skały. - W istocie, mam wrażenie, że największą atrakcję
stanowią groty położone wzdłuż skał nadbrzeżnych i...
- Biiip! - przerwał mu Douglas.
- Tak?
- Biiip, okej, stop, starczy: trafiłeś w samo sedno! Groty, mówisz? Groty i
pewnie jaskinie, co? - dopytywał Douglas z nadzieją.
- Tak, oczywiście, jaskinie też, ale wejścia do większości z nich znajdują się od
strony morza i potrzebna byłaby jakaś łódź, aby się tam dostać...
- Dobrze, większość, a pozostałe?
- Pamiętaj, sam tego chciałeś. Idziemy do mnie do domu. Zabierzemy ze sobą
dwie latarki i konieczny ekwipunek...
Douglas podniósł ręce na znak zwycięstwa.
- Juhuuuu! Jesteś wielki, Peter! Ekwipunek, mówisz?
Peter spojrzał na niego zza grubych szkieł. Uśmiechał się przebiegle.
- No tak, na przykład smaczne kanapki...
- Ej, ty umiesz przemawiać, Peter. Myślałeś kiedyś, żeby zostać politykiem?
Albo burmistrzem? Albo, co ja mówię, gubernatorem? Albo, co ja mówię...
W mgnieniu oka chłopcy rozeszli się: Peter poszedł do siebie do domu po latarki
i kanapki, a Douglas po plecak i dwa soki gruszkowe.
Niedługo potem przedzierali się już przez krzaki po bardziej pustynnej stronie
wzgórza, kierując się na północ. Żaden z nich nie zauważył, że ktoś, jakaś zwinna i
cicha postać, ich śledzi.
- Doug - powiedział nagle Peter - chciałbym zwrócić twoją uwagę na
właściwości geodynamiczne charakterystyczne dla terenów krasowych.
- No i? - mruknął Douglas.
- Na terenach krasowych dwutlenek węgla w wodzie łączy się z węglanem
wapnia, tworząc rozpuszczalny dwuwęglan, który daje początek dolinom, które...
- No i? - niecierpliwił się Douglas.
Peter chwycił go za plecak.
- Chcę powiedzieć, że od tego momentu skała ma liczne otwory oraz zagłębienia,
spójrz - i pokazał mu miejsce, w którym właśnie stawiał stopę. Była to wielka
szczelina otwarta na ocean.
- Ej!... - syknął Douglas, odskakując do tyłu. - Ej, Peter, możesz coś dla mnie
zrobić? Coś bardzo, bardzo ważnego?
- Chętnie.
- Następnym razem, kiedy będę stawiał stopę na podobnej szczelinie... -
przerwał i przełknął ślinę.
- A zatem?
- ...następnym razem powiedz mi jedynie stop, okej? „Stop” wystarczy!
Peter uśmiechnął się.
- Uważasz, że mam nieco zbyt rozwlekły sposób mówienia, Douglas?
Douglas przytrzymał się, chcąc wstać.
- Czasami, przyjacielu. Tylko czasami.
Peter roześmiał się i ruszył po skraju urwiska. Na górze wiał dość mocny wiatr i
Douglas już zaczął się zastanawiać, czy to był na pewno dobry pomysł, żeby tu przyjść.
Wtedy Peter oznajmił:
- Jesteśmy. - Odwrócił się uśmiechnięty, aby popatrzeć na Douglasa, który szedł
mocno pochylony. Plecami był odwrócony do oceanu, rękami przywarł do skały.
- Jesteśmy gdzie? Ja widzę tylko skałę i suchą trawę!
Peter wychylił się do przodu i odsunął gałęzie okazałego krzaka. Ich oczom
ukazała się wielka ciemna dziura.
- Oszalałeś?! - zaprotestował Douglas. - Po pierwsze: nie wiadomo, czy się
zmieścisz, a po drugie... Po drugie... nie wiadomo, czy się zmieścisz...
- Strach cię obleciał? - rzucił kpiąco Peter.
- Mnie? Strach? - oburzył się Douglas.
- To właśnie chciałem usłyszeć - odparł Peter i ześlizgnął się nogami do przodu
do wnętrza otworu.
- Peter? Hej, Peter? Tam jest głęboko?
Żadnej odpowiedzi. „Do diabła! - pomyślał Douglas. - Nie chcę wyjść na
tłustego tchórza...” I on z kolei wsunął się do otworu. Mieścił się, niestety, doskonale.
Zsuwał się do momentu, kiedy światło wpadające przez otwór nie znikło i nie
znalazł się w kompletnej ciemności. Nie był pewien, czy przypadkiem cała sprawa nie
wymknęła się spod kontroli Peterowi, czy nie namówił go na zbyt ryzykowne
przedsięwzięcie, z którego prawdopodobnie nie uda się im wyjść cało.
Nagle oślepiły go błyski, zobaczył niewyraźne obrazy, poczuł na sobie padający
deszcz, usłyszał uderzenia piorunów i krzyki. Jakby w jednej chwili znalazł się w
środku okropnej bitwy. Nagle coś go chwyciło i zawył z całych sił.
- Uspokój się, Douglas, uspokój się!
Peter włączył latarkę i skierował ją w stronę sklepienia groty. Światło odbiło się
na ścianach.
Douglas nie mógł uwierzyć: zdał sobie sprawę, że otwór, którym weszli,
znajdował się w odległości zaledwie czterech, pięciu metrów i że światło, które z
niego dochodziło było słabe, ale wystarczało, aby zapewnić widoczność.
- Peter, to było okropne! Wydawało mi się, że zanurzam się w zupełną ciemność
i że zsuwam się na dziesiątki metrów i...
- Uspokój się, Doug - powtórzył Peter, kładąc mu dłoń na ramieniu. - To przez to
zsuwanie się w mroku. Było tak gwałtowne, że wyobraźnia zrobiła swoje.
- Wyobraźnia, mówisz?
Czy wyobraźnią można wytłumaczyć obrazy, które widział? I atmosferę podobną
do koszmaru w samolocie?
Aby nie wzbudzać zdziwienia w nowym przyjacielu, postanowił jednak niczego
nie tłumaczyć.
- Masz rację, Peter... Musiałem coś sobie wyobrazić...
- Chcesz wyjść? Jeśli nie masz ochoty...
- Nie, przeszło mi. To była tylko chwila. Wiesz, tam w górze miałem zawroty
głowy, ale teraz jest w porządku.
Aby zyskać w oczach Petera, spojrzał śmiało na tonącą w ciemności grotę.
- Idzie się w tę stronę?
- No, tak - odpowiedział, świecąc latarką we wskazanym kierunku. - Idź kawałek
za mną.
Douglas wstał i poszedł wzdłuż małej groty aż do następnego otworu, zza którego
dochodziło światło i szum spadającej wody. Teraz widok zapierał dech w piersiach:
otwór wychodził na prawdziwą jaskinię z dalszymi przejściami. Ze sklepienia
zwieszały się stalaktyty, a przez szczeliny prześwitywało światło dnia. Nieco dalej
odkrył, skąd dochodził szum: w dole, skalną szczeliną przelewał się podziemny potok.
- Ultrafantastycznie! - wykrzyknął Douglas, podążając za Peterem przez wielką,
naturalnie wyrzeźbioną salę. Odwrócił się i zauważył, że przed otworem, przez który
właśnie przeszli, leżała masa kamieni. Istne rumowisko. Wyglądało na to, że przejście
to powstało w wyniku wybuchu lub lawiny. Kto wie, może kiedyś była tu kryjówka
piratów?
- To naprawdę fantastyczne miejsce, Peter. Tylko ty je znasz?
Peter stał pośrodku groty i patrzył teraz na coś, co leżało na ziemi.
- Sądziłem, że znam je tylko ja i jeszcze jedna bliska mi osoba, Douglas. Ale
chyba się myliłem.
Douglas podszedł do niego i natychmiast zrozumiał, co chciał przez to
powiedzieć: resztki ogniska, butelki po piwie i pomięte czasopisma dla dorosłych
świadczyły o tym, że ktoś tu biwakował.
- Hej, Lance, spójrz, kto wtargnął do naszej kryjówki?
Przyjaciele podnieśli wzrok: z pięciu otworów wychylało się pięć twarzy
chłopców o kilka lat starszych od nich. Prawdopodobnie to właśnie oni gonili Petera
tego wieczora, kiedy on i Douglas się poznali.
- Dokładnie, Marv. To pogwałcenie praw własności, nikomu już nie można
zaufać!
Douglasem targały sprzeczne uczucia. Miał ochotę powiedzieć, że jeśli puszczą
ich wolno, ich stopa nigdy już tam nie postanie. Co więcej, był gotów obiecać, zrobić
lub powiedzieć wszystko to, czego zażądałyby te wstrętne gęby. Ale słowa Petera
znacznie odbiegały od tego, co zamierzał powiedzieć:
- Groty należą do wszystkich. A poza tym ja odkryłem je o wiele wcześniej niż
wy!
- Hmmm, Peter - wyszeptał Douglas. - Peter, posłuchaj: nie mogliśmy po prostu
powiedzieć, że właśnie wychodzimy?
- Za nic w świecie, Douglas. To tylko mięśniaki, nie boję się ich!
- Dość tego, nędzne robale! Sami tego chcieliście! - ryknął Lance. Wszystkie
twarze zniknęły błyskawicznie z otworów.
- Brawo, Peter, moje gratulacje - gorączkował się Douglas, rozglądając się w
poszukiwaniu drogi ucieczki.
- Po raz kolejny jestem zmuszony przywołać cię do porządku, Doug...
- Dlaczego?! Wyświadczyłbyś mi tę przysługę i powiedział mi, po kiego diabła...
Nie spuszczając z oczu korytarzy, Peter zgasił latarkę, wziął za rękę Douglasa i
powiedział spokojnie:
- Doug, ufasz mi?
- Nie! - wrzasnął Douglas.
Peter się uśmiechnął.
- Nie kłamałem, kiedy mówiłem, że znalazłem tę grotę na długo przed nimi. Znam
przejście, które pozwoli nam w mgnieniu oka wydostać się na zewnątrz. A teraz zgaś
latarkę i chodź za mną.
- Zgasić latarkę... - wyszeptał mechanicznie Douglas.
- Tak, zgaś latarkę i daj mi rękę.
Douglas poczuł się, jakby własnoręcznie podpisał na siebie wyrok śmierci, ale
postąpił zgodnie ze wskazówkami. Czuł, jak coś go ciągnie wzdłuż jaskini. Groźne
krzyki i szydercze śmiechy Lance'a oraz jego bandy były wciąż bliżej. Zaległa zupełna
ciemność. Peter pociągnął Douglasa w prawo, w lewo, a potem znów w prawo. Mimo
wszystko w chłopcu rósł podziw dla tego stukniętego okularnika, który tak zwinnie
poruszał się w ciemności.
Od czasu do czasu kładł się na nich - kto wie, skąd pochodzący - snop światła, a
jakiś głos grzmiał: „Są!” lub: „Są tam!” - i jeszcze coś, co najbardziej przestraszyło
Douglasa: „Mamy ich w garści! Są w ślepym zaułku!”.
- Peter - wyszeptał Douglas. Miał lekką zadyszkę. - Peter, jesteś pewny...
Usłyszał za sobą szmer, ktoś był o kilka kroków za nim.
- Peter! Peter!...
- Gotowy do skoku?
- Co?
Douglas nie zdążył zorientować się, kiedy stracił grunt pod nogami. Wylądował
tak niezgrabnie, że niemal złamał przyjacielowi kręgosłup. Wiedział, że z naukowego
punktu widzenia serce nie może skoczyć do gardła, ale i tak musiał przełknąć coś, co
mu utrudniało oddychanie. Zaczęli biec. Teraz krzyki Lance'a i jego bandy zagłuszał
podziemny potok. W prawo, znów w lewo. Wreszcie zatrzymali się.
Peter zapalił latarkę. Na wprost nich korytarz zamykała ściana skalna, a w głębi
znajdował się otwór, przez który dochodziły bryzgi wody.
- Och, och... - wyszeptał.
- Co znaczy „och, och”? Co to jest „och, och”? - wrzeszczał histerycznie
Douglas.
Peter spojrzał na niego niepewnie.
Douglas poczuł, jak ogarnia go przerażenie.
- Pomyliłeś drogę! Po... Świetnie! Dokąd płynie ten podziemny potok?
Peter popatrzył na otwór, z którego tryskała woda.
- No, chyba do morza...
- Jak sądzisz, jaką mamy szansę?
- Jaką? Jedną na milion?
- Tędy - nakazał im nagle jakiś głos.
Douglas odwrócił się. Oślepiło go ostre światło. Ktoś świecił mu latarką prosto
w oczy! Przypomniało mu się, jak to jest być śledzonym. Nagle światło przesunęło się z
jego oczu w stronę tunelu, z którego wyszli.
- Ruszaj! - wrzasnął Peter, popychając go do przodu i chłopiec, zupełnie
oniemiały, zaczął iść za nieznajomym, który trzymał latarkę.
Poszli w górę tunelu, jakieś sto metrów, gdy Douglas zauważył, że światło, które
na początku ich wiodło, teraz było za nimi.
- No, ruszaj się, brzuchaczu! - krzyknął do niego tajemniczy sprzymierzeniec,
popychając go do przodu.
- Aaach! - wrzasnął Douglas. Tajemnicza ręka dała mu coś w rodzaju kuksańca.
Doszli do miejsca, w którym tunel robił się szerszy.
- A teraz cicho! - wyszeptał nieznajomy, gasząc latarkę. Niemal natychmiast
Douglasa oślepiły latarki Lance'a i jego szajki. Biegli w ich stronę.
Douglas stanął, ale tajemniczy sprzymierzeniec jeszcze raz popchnął go do
przodu. Musiał iść. A po chwili... biegli ramię w ramię z własnymi prześladowcami!
Tylko że Lance i jego drużyna zbiegali, a oni wbiegali pod górę.
W pewnym momencie Douglas biegł tak blisko prześladowców, że uderzył
któregoś z nich łokciem, ale ten się nie zorientował i zbiegł w dół tunelu wraz z resztą
bandy.
„Dlaczego mnie nie zauważył?” - przemknęło mu przez myśl.
Niebawem wreszcie zobaczyli światło słoneczne. Ostatni wysiłek i Peter z
Douglasem byli na zewnątrz. Douglas oparł się o skałę, aby złapać oddech. Czekał, aż
tajemniczy wybawca wyjdzie. Ale on nie wyszedł.
- Chodźmy, Doug - nalegał Peter. Zaczął biec w stronę ścieżki, którą tu przyszli.
- Ale, jak to?... - dyszał Douglas, idąc za nim - nie poczekamy na niego? Nie
chcesz się dowiedzieć, kto, u diaska, uratował nam tyłki?
- Aż się trzęsę z ciekawości, ale trzęsę się również z pragnienia pozostawienia
Lance'a i jego bandy z tyłu!
„Świetna argumentacja” - zżymał się Douglas, odwracając się znów w stronę
wejścia do groty. Ale po tajemniczym wybawcy nie było nawet śladu.
*
Lance Honeygood otworzył oczy.
Stał na gzymsie o kilka kroków od zegara na wieży ratusza.
Było mu zimno. Przyciskając plecy do marmurowej ściany, zerknął na dół i
odkrył, że jest zupełnie nagi. Miał coś na szyi, jakąś kartkę, ale nie widział, co tam jest
napisane.
Co tam robił? Ostatnią rzeczą, którą sobie przypominał był powrót do miasta po
zgubieniu śladu Petera Peaky’ego. Jego kumple poszli coś zjeść do fast foodu, a on
czekał na nich na ławce przed wejściem do ratusza, a teraz...
Ten głos znów pojawił się w jego głowie.
Wyjaśnił mu, że to on doprowadził go na górę i że będzie lepiej, jeśli on i jego
banda zostawią Petera Peaky’ego w spokoju. Co mógł odpowiedzieć?
- O... Okej!
Głos twierdził, że nie dosłyszał.
- Okej!!! - wrzasnął przymuszony Lance. - Zgoda, odczepię się od Petera
Peaky’ego! Nikt z mojej bandy nie będzie mu już dokuczał!
Głos wydawał się usatysfakcjonowany. Teraz pozwolił mu wołać o pomoc.
*
- Kiepska sprawa, co? - wyszeptał Douglas do Petera. Szli w stronę biblioteki
wujka Kena. Od czasu do czasu Douglas odwracał się z niepokojem. - Chcę
powiedzieć, że jesteśmy w niezłych tarapatach. Teraz nie będziemy mogli nigdzie pójść
i nie bać się, że w każdej chwili może pojawić się ten idiota, Lance!
- Ej, dokąd biegną ci chłopcy? - zapytał w pewnym momencie Peter. - Coś się
musiało stać w okolicach ratusza.
Rozległ się głos syreny i wóz strażacki na pełnym gazie przejechał przez ulicę w
stronę grupki ludzi.
Douglas i Peter popatrzyli na siebie. W chwilę potem biegli w tym samym
kierunku, co inni ludzie.
Kiedy dotarli na plac, skamienieli.
Chwilę wcześniej strażacy pomogli Lance'owi - całkiem nagiemu! - zejść z
wieży zegarowej ratusza. Naokoło chmary dzieciaków, które wyszły z sali gier i z fast
foodu, śmiały się i żartowały.
Dwaj przyjaciele podeszli bliżej, aby przeczytać napis na kartce, którą strażak
zdejmował Lance’owi z szyi.
G
RAŁ
TWARDZIELA
Z
P
ETEREM
P
EAKY.
PO
RAZ
OSTATNI
Niewidzialni
Jakieś dzieciaki zaczęły rozpoznawać Petera i podchodzić do niego, aby mu
pogratulować. Na pełnej zdziwienia twarzy Petera błąkał się leciutki uśmiech, ale
Douglas był po prostu zdumiony. „Niewidzialni - pomyślał - znów Niewidzialni...” - I
zostawił Petera, aby przyjrzeć się z bliska kartce rzuconej na fotel w wozie strażackim.
- Ej, chłopcze - powiedział jakiś facet, biorąc za ramię Petera i odciągając od
grupy szturmujących dzieciaków. - Ty jesteś Peter Peaky?
Był to wysoki mężczyzna, z blond włosami, w okularach przeciwsłonecznych i
kamizelce z niewiarygodną ilością kieszonek i przegródek.
- We własnej osobie, proszę pana!
- Musisz być sprytny! Co wiesz o tych Niewidzialnych? To twoi znajomi?
- Oczywiście! - powiedział Peter dość głośno, aby inni mogli go usłyszeć. - To
banda z Misty, która ma tu wiele do powiedzenia!
- I należysz do niej?
- Chciałbym! A teraz przepraszam, muszę iść.
*
Robert Kershaw, pies tropiciel, puścił ramię chłopca. Podszedł do niego jego
otyły kolega. Oddalili się we dwóch, rozmawiając o czymś w podnieceniu.
Mężczyzna zapalił papierosa i uśmiechnął się z zadowoleniem. Rzucił zapałką,
trafiając w sam środek kosza na śmieci.
Rozdział 8.
Kilka odpowiedzi i wiele pytań
Podczas kolacji ciocia Hettie krzątała się po kuchni, a podniecony Douglas
opowiadał wujkowi Kenowi swoją przygodę w jaskini. Wtedy zadzwonił telefon.
Mężczyzna poszedł odebrać.
- Greta! Szmat czasu... - zaczął, ale po chwili uśmiech znikł z jego ust. -
Słucham? Nie, nie słuchałem wiadomości... Mark nie żyje?! Uspokój się, Greta, nie
nadążam... Nie wysnuwajmy pochopnych wniosków, kto mógłby chcieć wyeliminować
Niewidzialnych po tylu latach? Dobrze, dobrze, poczekaj. Zaraz będę.
Wujek Ken odłożył słuchawkę, zamyślił się, podniósł wzrok i napotkał
spojrzenie siostrzeńca. Przez chwilę Douglas miał wrażenie, że się zastanawiał, co on
mógł usłyszeć z rozmowy.
Chłopiec wyraźnie słyszał, że wujek mówił o Niewidzialnych, mimo że
poprzedniej nocy sprawiał wrażenie, jakby ich nie znał. Co przed nim ukrywał?
Jak gdyby nigdy nic wujek Ken podszedł do stołu, przy którym siedział Douglas.
- Przepraszam cię, Douglas, muszę gdzieś pójść. Nie masz nic przeciwko temu,
abyśmy przełożyli lekcję astronomii na jutrzejszy wieczór?
- No co ty, wujku? - odpowiedział z uśmiechem Douglas. - Wiesz, że będę w
tych stronach jeszcze jakiś miesiąc... I może jutro wieczorem przyjdzie też Peter.
- Zaprzyjaźniliście się, prawda? - zapytał wujek Ken, zakładając płaszcz.
- Tak, to dość dziwny gość, ale w sumie w porządku.
Wujek poszedł do kuchni, do cioci Hettie. Po krótkiej wymianie zdań wyszli
przed drzwi.
- No to cześć, Doug, dobrej nocy. Tobie też życzę dobrej nocy, moja droga. -
Chciał ją pocałować, ale ona odsunęła się z naburmuszoną miną.
- Proszę, idź, tylko niech ci to nie wejdzie w krew, dobrze?
Ciocia i siostrzeniec stali w drzwiach i patrzyli, jak Ken znika we mgle.
- Cześć, ciociu - powiedział nagle Douglas, biorąc swoją kurtkę z wieszaka w
przedpokoju.
- Cześć? Czy to znaczy, że ty także wychodzisz?
- No, tak, nie mówiłem wam? Peter zaprosił mnie na dziś wieczór. Wrócę
wcześnie. - I ruszył w stronę drogi.
- Nie ma co - zażartowała kobieta. - Jesteś z dwoma mężczyznami w domu, a po
chwili... Nie wracaj zbyt późno, co?
Douglas jeszcze raz pożegnał się z ciocią. Teraz on z kolei zniknął we mgle.
Chłopcu było przykro z powodu cioci, ale czuł, że wujek Ken niepokoił się
czymś bardzo poważnym, co w jakiś sposób łączyło się z tymi tajemniczymi
Niewidzialnymi i - kto wie - może w jakiś sposób także z jego koszmarami.
Dlatego zdecydował, że pójdzie za nim.
*
Po kilku minutach marszu wujek znalazł się pod drzwiami jakiegoś domu.
Zadzwonił. Otworzyła mu korpulentna pani z długimi, czarnymi włosami, w ubraniu
cyganki. Douglasowi udało się dostrzec za nią jeszcze jednego, wyraźnie czymś
zaniepokojonego, mężczyznę. Kiedy drzwi się zamknęły, chłopiec podszedł bliżej. Nad
dzwonkiem wisiała złota tabliczka.
G
RETA
R
OWLANDS,
CHIROM ANTKA.
HOROSKOPY,
PRZEPOWIEDNIE
I
CZYTANIE
Z
RĘKI
Niewiele myśląc, z kieszeni kurtki wyciągnął czarną ulotkę ze złotymi napisami,
którą ktoś mu wcisnął do ręki na dworcu autobusowym w dniu przyjazdu.
- Greta Rowlands, chiromantka - przeczytał napis na zmiętym kawałku papieru. -
Coś takiego, jaki zbieg okoliczności...
Na tyłach domu, na wzgórzu był las. Idealne miejsce, aby się w nim zaszyć i
podglądać przez okno.
Douglas zaczął przedzierać się przez krzaki i wspinać na wzgórze, aż udało mu
się dotrzeć na tyły domu.
Nagle, w dole, pod półprzymkniętym oknem poruszył się jeden krzak.
Chłopiec ukucnął, nie wiedząc, co zrobić. Zaczął powoli zbliżać się do krzaka.
Kto tam mógł być, może złodziej? Czy w takim razie, nie należałoby się ulotnić? Ale
coś w środku mówiło mu, że to nie złodziej.
- Nie ruszaj się i nie odwracaj!
Wyszeptane wprost do ucha słowa zmroziły go.
- Co tu robisz, tłuściochu? Śledzisz mnie?
Już miał żarliwie zaprzeczyć, gdy przyszła mu do głowy pewna myśl.
- Ty... jesteś tym, który nas uratował przed Lancem i jego bandą w grocie, zgadza
się?
Pytanie musiało zaskoczyć tego drugiego, ponieważ nie odpowiedział. Douglas
skorzystał z tego i odwrócił się, ale nikogo nie udało mu się dostrzec.
Nie dawał za wygraną.
- I to ty zmusiłeś Lance’a, żeby wszedł na wieżę zegarową, tak?
Mówiąc to, zaczął się rozglądać. Może tajemnicza postać znikła.
Zapytał więc jeszcze raz:
- Jesteś w bandzie Niewidzialnych, prawda?
Douglas odwrócił się po raz ostatni i zobaczył tajemniczego sprzymierzeńca albo
raczej... sprzymierzeńczynię! Ponieważ postać, którą ujrzał, okazała się dziewczynką,
mniej więcej w jego wieku. Miała rude włosy związane w koński ogon i piegowatą
buzię.
- No tak, a ty jesteś siostrzeńcem Kendreda Hallowaya, co? - wyszeptała, nie
starając się już mówić grubym głosem.
Douglas uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
- Cześć, nazywam się...
- Douglas Macleod, wiem o tobie już wszystko - przerwała mu dziewczynka,
jakby nie zauważając jego wyciągniętej ręki. - Nazywam się Crystal Cooper. To też
zgadłeś?
- No, cieszę się, że nie wyjechałaś do Hollywood. Mogę zapytać, czemu
śledziłaś mojego wujka?
- Posłuchaj, chłopczyku, tu dzieją się rzeczy, o których wolałbyś nie wiedzieć.
Dlatego mami...
Crystal przerwała. Chwyciła Douglasa za rękę i zaraz ją puściła jak oparzona.
Spojrzała mu śmiało w twarz. Dopiero wtedy Douglas zdał sobie sprawę, że jej oczy
świeciły w ciemności.
- Ty... ty jesteś drzwiami... - wyszeptała w końcu dziewczynka.
- Co... drzwiami? No, tata nic mi o tym nie wspominał... - próbował zażartować
Douglas. Ale ta dziwna dziewczynka niepokoiła go.
- Chodź ze mną - wyszeptała, pokazując mu drogę - jest coś, co powinieneś
wiedzieć.
*
W tym samym czasie wewnątrz domu trwała dość niecodzienna rozmowa.
- Mówię ci, że tak jest, Ken - krzyknęła Greta Rowlands, aż lód zadzwonił w jej
drinku.
- Może czekasz, aby nas wszystkich pozabijał, zanim zdecydujesz się przyznać,
że wrócił?
- Greta ma rację, przyjacielu - wtrącił się Devlin Stevenson. - Niestety,
wiadomość od Marka wszystko wyjaśnia. Scrimm powrócił! Do diaska, napisał swoje
imię, co innego mógł zrobić?
- Swoje imię? - przestraszył się Kendred Halloway. - Skąd to wiesz?
- Mam kolegę w policji... Nazwisko Scrimm zostało zapisane na kartce papieru,
którą znaleziono na biurku Marka. I to nie koniec dziwnych zbiegów okoliczności:
ciało zostało znalezione w domu i koroner stwierdził śmierć naturalną, tak jak w
pozostałych przypadkach...
- On miał zawał, a Susan udar - uściśliła Greta, dopełniając trzy kieliszki
nalewką ziołową własnej roboty.
- O tak, ale jest coś, czego policja nie potrafi wytłumaczyć - ciągnął Devlin,
biorąc kieliszek do ręki - dlaczego obydwoje mieli ubrania mokre od deszczu i wody
morskiej, skoro ciała zostały odnalezione w domu!
- Deszcz - powtórzył zamyślony Ken - dokładnie jak tamtej nocy...
- Posłuchaj, Kendred - powiedziała Greta, podając mu kieliszek. - Nie wiem,
jakiego rodzaju wiedzy poświęciłeś się w ciągu ostatnich lat, ale mój jedyny kontakt z
czarami ograniczał się do czytania z kart i przewidywania przyszłości naiwniakom. Nie
chodzi o to, że nie znam się na mojej pracy, ale...
- Greta stara się powiedzieć - wtrącił Devlin - że potrzebujemy księgi Scrimma,
to nasza jedyna droga ratunku!
- Ale... ja jej nie mam!
- Naprawdę, Ken? - Devlin popatrzył na niego sceptycznie. - Przy twojej miłości
do starych książek? Chcesz powiedzieć, że przez te wszystkie lata nigdy nie naszła cię
ochota, aby ją odnaleźć?
- Do diaska, myślicie, że okłamywałbym was w tak ważnej kwestii? Sami mi
powiedzieliście, że Malartium zaginęła podczas waszej potyczki ze Scrimmem!
- W takim razie, niech niebiosa mają nas w swojej opiece, Ken - odpowiedział
Devlin, siadając głębiej w fotelu. - Niech niebiosa mają nas w swojej opiece.
- Chwileczkę, nie ma tu z nami Damona... - powiedziała Greta.
- No tak, ale kto wie, gdzie on teraz jest... - zamyślił się Ken. - Interesy
zatrzymują go przez większość czasu w Południowej Afryce!
- Jednak naszym obowiązkiem jest uprzedzić go, że jest w śmiertelnym
niebezpieczeństwie - westchnął Devlin.
*
Douglas i Crystal stali na szczycie opuszczonej latarni morskiej. Z góry rozciągał
się przepiękny widok. Tej nocy całe Misty Bay spowite było w kołderkę
fluorescencyjnej mgły, ale wyżej, na niebie, wyraźnie było widać gwiazdy i księżyc w
pełni.
- A więc to tutaj się ukrywasz... - powiedział Douglas. - Piękne miejsce, nie ma
co!
- Douglas, posłuchaj... będzie lepiej, jeśli coś ci wytłumaczę...
- I ja tak myślę. - Douglas oparł się wygodnie o zdezelowany fotel i założył ręce
na kark.
- ...zanim popełnisz jakieś głupstwo i pozwolisz się zabić - dodała dziewczynka.
Douglas pozostał niewzruszony, ale głośno przełknął ślinę.
- Zatem... Nie wiem, od czego zacząć...
- Może spróbujesz od początku?
- Nie, zacznę od końca. Dziś popołudniu zawiesiłam kartkę na szyi tego
bezmózgiego Lance'a i podpisałam „Niewidzialni”... W sumie to nie jest nazwa mojej
bandy. Ani też żadnej współczesnej bandy z Misty, to nazwa bandy sprzed
sześćdziesięciu lat. Należała do niej moja babcia.
- Banda sprzed sześćdziesięciu lat... - powtórzył jak echo Douglas.
- Dokładnie. Prawdę mówiąc, twój wujek także do niej należał i Mark, i te dwie
osoby, z którymi rozmawiał dziś wieczorem twój wujek. No cóż, moja babcia nigdy nie
chciała mi dokładnie powiedzieć, z kim lub z czym mieli wtedy potyczkę. Mówiła
tylko, że to było przerażające i że jestem jeszcze za mała, by mogła mi o tym
opowiedzieć. Ale wiem, że na pewno mieli jakiś kontakt z czarami...
- Czarami? - przerwał jej, prostując się Douglas. - Żartujesz, prawda?
- Douglas, jak ci się wydaje, jak udałoby mi się oszukać Lance'a, kiedy biegł za
wami dziś rano w jaskini? I jak udałoby mi się go przekonać, aby wszedł na wieżę
zegarową w ratuszu, gdybym go nie zahipnotyzowała?
- Coooo? - powiedział Douglas, patrząc jej prosto w oczy, które błyszczały w
ciemności. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty też jesteś wróżką?
- Dokładniej: telepatką. Umiem odgadywać emocje ludzi. A także ich myśli.
Potrafię także przekazać moje myśli innym. Poza tym znam jeszcze kilka innych
sztuczek, takich jak na przykład hipnoza...
- Telepatia i hipnoza - wykrzyknął Douglas z niedowierzaniem. - Tylko nie
dawaj mi tego do picia!
- Ach, tak? - roześmiała się. - To w takim razie może mi wytłumaczysz, dlaczego
od dziesięciu minut rozmawiasz z moim odbiciem?
Douglas spojrzał na parapet za sobą, z którego dochodził teraz ironiczny śmiech
siedzącej na nim Crystal. Znów odwrócił się w stronę, gdzie siedziała wcześniej
dziewczynka, ale już jej nie było... Spojrzał na parapet: tam także jej nie było. Na
oczach poczuł dłonie stojącej z tyłu Crystal. Znów szybko się odwrócił i znów ją
zobaczył.
- Masz rację, rezygnuję, nie dam ci tego do picia! - roześmiała się.
Douglas poczuł, że musi oprzeć się o parapet.
- Nieźle, co? - dziewczynka rzuciła zadowolona. - I pomyśl, że to była pierwsza
rzecz, którą babcia mnie nauczyła - zamilkła i spojrzała na ocean, jakby chciała
zostawić Douglasowi czas, aby to przemyślał.
- Crystal - powiedział w końcu. - Co miałaś na myśli, kiedy mówiłaś, że jestem
drzwiami?
- Drzwi to ktoś, kto jest w stanie zrobić przejście pomiędzy teraźniejszością,
przeszłością i przyszłością. Najsilniejsze drzwi mogą stworzyć nawet przejścia
pomiędzy wymiarami, ale ty chyba nie jesteś tak mocny...
- Ach, dziękuję ci bardzo...
- A jednak mógłbyś okazać się pożyteczny.
- Chcesz powiedzieć, że moje sny są prawdziwe? Że widzę to, co się wydarzyło
w przeszłości?
- Sny? Jakie sny? Opowiedz!
*
Peter Peaky obudził się, bo coś skrobało w okno. Chłopiec otworzył je i wyjrzał
na zewnątrz.
- Crys, to ty?
- A kuku - zaśmiała się dziewczynka. Nagle pojawiła się na gałęzi czereśni. -
Sprawdzimy, co mi przygotowałeś na kolację - powiedziała, otwierając pojemnik. - Ej,
to wszystko? Ani kawałka tortu?
- Posłuchaj, już niewiarygodnie trudną rzeczą jest przekonanie mojej mamy, aby
dała mi co smakowitsze kąski dla bezdomnych kotów włóczących się po okolicy. Więc
nie narzekaj jak zwykle.
- Nieważne. Dziś wieczór jestem szczęśliwa - powiedziała, wbijając zęby w
kawałek pieczeni. - Rozmawiałam z Douglasem i masz rację, nie jest taki głupi, jak się
wydaje i pomoże mi dowiedzieć się czegoś o mojej babci.
- W jaki sposób, o ile mogę zostać wtajemniczony w twe nieprzeniknione plany?
Pokazała mu język i mówiła dalej:
- Jutro rano mamy spotkanie w domu jego wujka. Będziemy szukać jego
pamiętników z czasów, kiedy należał do Niewidzialnych. Zaczyna robić się ciekawie!
Rozdział 9.
Douglas znów ma koszmary
Tej nocy Douglas znów miał koszmar i znów wydał mu się on prawie namacalny,
rzeczywisty. Być może dlatego, że nie był to właściwie sen, a przynajmniej trudno go
było uznać za sen.
„Drzwi” - tak go nazwała Crystal.
*
We śnie Douglas widzi ulice Misty Bay, ale takie, jakie były przed
sześćdziesięciu laty.
Jest noc i pada. Błyskawice bez ustanku rozdzierają niebo, a ulice zamieniają się
w potoki.
To dziwne, w snach zazwyczaj nie zwraca na to uwagi, a jednak prawie czuje na
skórze chłód deszczu i przynoszony przez wiatr zapach oceanu.
Żółtawe światło przebija przez deszcz. To lampa, która oświetla wejście do
biura szeryfa.
Szybkie kroki dudnią po asfalcie. Ktoś biegnie, jest coraz bliżej. Dyszy. To
chłopiec... chłopiec, którego już poznał.
To Ken, z bandy Niewidzialnych.
- Nazywam się Kendred Halloway - mówi zadyszany chłopiec do zastępcy
szeryfa, przysadzistego mężczyzny, który zza kontuaru patrzy na niego zapuchniętymi od
snu oczami.
- Bardzo mi przyjemnie - odpowiada sarkastycznie mężczyzna.
Chłopiec waha się: nie wie, od czego zacząć. Nagle wyrzuca z siebie potok
słów:
- To on! Nakryliśmy go! Musicie go aresztować, bo inaczej ich pozabija!
- Ej, chłopcze, uspokój się - upomina go zastępca szeryfa. - Nic z tego nie
rozumiem! Co ty bredzisz?
- Moi przyjaciele! Posłużą się Malartium, którą ukradłem i...
- Ach, no to rozumiem, przyszedłeś, żeby się przyznać do kradzieży.
- Do jakiej kradzieży? Wczoraj wieczorem razem z moimi przyjaciółmi
weszliśmy do niego do domu, ale on na nas już czekał i...
- Chwileczkę, chyba będzie lepiej, jak zacznę notować. A zatem: włamanie,
pogwałcenie praw własności, kradzież...
- Ależ nie, nie zrozumiał mnie pan, nie chcę zeznawać - krzyczy zrozpaczony
Ken. - Staram się panu powiedzieć, że wiem, kto porwał zaginione dzieci!
- Co? - krzyczy zastępca i nareszcie zaczynał się naprawdę budzić. - Uspokój się,
chłopcze. Mówisz prawdę?
- Przysięgam na własne życie!
- Kto tak wrzeszczy? - Do pokoju wchodzi jeszcze jeden mężczyzna, wysoki i
dobrze zbudowany.
- Przepraszam, szeryfie, ale ten chłopiec mówi, że wie, kto porwał zaginione
dzieci - pośpiesza z wyjaśnieniem zastępca.
- Ach, tak? I kto to jest?
- Angus Scrimm - wykrzykuje, ile tylko sił w płucach Ken.
Mężczyźni nie mogą wymówić ani słowa, potem patrzą na siebie. Szeryf w
geście rozpaczy przesuwa ręką po nabrylantynowanych włosach.
Zastępca szeryfa celuje ołówkiem w kierunku przemoczonego do suchej nitki
chłopca.
- Posłuchaj, młodzieńcze. Jeśli natychmiast stąd wyjdziesz i wrócisz spokojnie
do domu, postaram się...
- Musicie mi uwierzyć! Te dzieci i moi przyjaciele są w śmiertelnym
niebezpieczeństwie!
- No dobrze, sam tego chciałeś. Musisz wiedzieć, że wszystko, co powiesz, może
zostać użyte przeciwko tobie - mówi mężczyzna, starając się przybrać surowy wyraz
twarzy. - Chcesz to ciągnąć?
- Oczywiście! Mówię prawdę! Odkryliśmy, że to Scrimm porwał dzieci!
- I jak do tego doszliście?
- Dzięki jego zegarkowi! Popatrzcie! - woła rozgorączkowany i kładzie na
kontuarze „cebulę”, stary kieszonkowy zegarek.
Zastępca bierze go do ręki.
- Do diaska, skąd go wziąłeś?
- To długa historia. Wczoraj wieczorem ja i moi przyjaciele wdarliśmy się do
jego willi, ale... ale... W sumie, proszę pana, nic nie udało się nam zrobić, ponieważ on
jest czarodziejem!
Szeryf zaczyna się trząść ze złości. Zastępca pośpiesza na pomoc:
- Słuchaj, byliśmy bardzo cierpliwi...
- Proszę pozwolić mi skończyć! Mówię przecież, że nas zahipnotyzował! Ale mi
się udało ukraść mu książkę, której używa do swoich czarów. A teraz chce użyć jej
Damon, aby przeprowadzić rytuał na sobie i pozostałych członkach bandy, aby go
pokonać. Rytuał krwi! Stracił głowę i jeśli natychmiast czegoś nie zrobicie...
- Posłuchaj, mały, chcesz powiedzieć, że ty i twoi przyjaciele włamaliście się do
miejsca zamieszkania Angusa Scrimma, zagarnęliście dwa przedmioty należące do
niego - książkę i ten zegarek - a teraz oskarżasz go także o to, że jest jakimś
Czarodziejem Merlinem, a my, do stu diabłów, mamy ci w to uwierzyć?
Mężczyzna wychodzi za kontuar i chwyta go za kołnierz.
- Wiesz, co ci powiem? - sapie z wściekłości - Zostawię cię w areszcie i
zostaniesz tam, aż przyjdą jutro rano twoi rodzice! I może oni powiedzą mi, kto jest
prawdziwym właścicielem zegarka.
- Nie, zostawcie mnie - krzyczy, starając się wyrwać. - Musicie mi uwierzyć!
Musicie mi pomóc!
Ale mężczyzna jest niewzruszony. Po krótkiej chwili młody Kendred Halloway
trafia do celi.
Kiedy zastępca szeryfa oddala się, chłopak skacze na pryczę i łapie za kraty w
okienku. „Może Damon miał rację - myśli zrozpaczony. - Może także szeryf i jego
ludzie są zaczarowani przez Angusa Scrimma!”
Jest jasne, że nie uwierzyli mu i że teraz bardziej niż kiedykolwiek porwane
dzieci mogą liczyć tylko i wyłącznie na pomoc Niewidzialnych.
Ale kto pomoże Niewidzialnym?
W Malartium znaleźli rytuał, który może im pomóc pokonać Scrimma. Ale ceną
mogą być ich dusze!
*
I tym razem Douglas obudził się nagle, przerażony koszmarem. Rozejrzał się
zdziwiony, że jest w łóżku, w swoim pokoju, w domu wujostwa.
Było mu zimno. „To przez pot” - pomyślał. A jednak coś nie dawało mu spokoju.
Jego piżama i włosy były mokre od... zupełnie jakby zmoczył go deszcz z koszmaru.
„Absurd - pomyślał. - To tylko pot.”
Czuł coś na skórze... coś słonego?... Morską wodę?
Zmienił piżamę, osuszył szybko włosy i z powrotem wsunął się pod kołdrę.
Ale nie udało mu się zasnąć ponownie. Za bardzo się bał.
R
OZDZIAŁ
10.
Ukryte pamiętniki
W mieście, nawet tak małym jak Misty Bay, nie tak trudno być niewidzialnym.
Wystarczy dobrze znać miasto, a szczególnie jego mniej znane części. Ślepe zaułki
nigdy nie są tak naprawdę ślepe: zawsze znajdzie się jakaś boczna droga, którą można
uciec, albo wyjście ewakuacyjne, które prowadzi na tył restauracji czy pensjonatu.
Hotele pełne są labiryntów dodatkowych przejść, które wychodzą na ciemne galerie
podziemnych kanałów, korytarzy i piwnic. Nieważne czy jesteś gwiazdą telewizji, czy
ściganym przez policję lub opiekunów środowiskowych - jeśli tylko masz głowę na
karku - możesz być nieuchwytny. A Crys miała głowę na karku.
Takimi właśnie przejściami przedostawała się niezauważona z jednego miejsca
na drugie. Od momentu, kiedy znikła, po śmieci babci, wszyscy - policja, opieka
społeczna, przyjaciele rodziny i gapie - szukali jej. Wszędzie było ich pełno. Na
szczęście Crystal miała jeszcze jeden dar: umiejętność hipnotyzowania.
Nauczyła ją tego babcia, a ona już od początku wykazywała w tym kierunku
niezwykłe zdolności. Wystarczyło, że skrzyżowała z kimś wzrok na kilka sekund, a już
pogrążała go w stanie hipnozy. Tym łatwiej, jeśli osoba się tego nie spodziewała lub
miała słabą wolę.
Owego ranka Crystal bez problemu dostała się do domu Douglasa. Ukryła się w
ogrodzie, w miejscu, które wskazał jej przyjaciel. Czekali, aż wujek Ken pójdzie do
biblioteki, a ciocia Hettie na zakupy.
Wychyliła się zza krzaka, aby pomachać Peterowi, ale ten twardo udawał, że jej
nie widzi. „To typowe dla kobiet” - pomyślał chłopiec, złoszcząc się na nieostrożność
Crystal. Spotkał ciocię Douglasa w progu domu, przywitał się z nią i patrzył, jak idzie
w stronę autobusu, który miał ją zawieźć do sklepów znajdujących się w dolnej części
miasta.
W chwilę później Douglas zszedł do kolegi na werandę i pokazał na migi
Crystal, że droga wolna.
- Ale wyglądasz... - skrytykowała go Crystal, kiedy wchodzili schodami na
strych. - Znów ci się śniło coś ładnego?
Douglas skorzystał z okazji, aby opowiedzieć jej swój sen. Wciąż nie mógł
uwierzyć, że wreszcie ma kogoś, komu może się zwierzyć.
- Wspaniale! - skomentowała Crystal.
- I to wszystko? Nie masz nic więcej do powiedzenia? Jesteś telepatyczką czy
nie?
- Telepatką. Co chcesz, abym ci powiedziała? Poczekajmy. Zaraz przeczytamy
dziennik twojego wujka: zobaczysz, że wszystko stanie się jaśniejsze.
- Dzięki, bardzo mi pomogłaś, nie ma co gadać... - odparł Douglas, patrząc
krzywo na śmiejącego się Petera. - A z nim co zrobimy? - powiedział, wskazując na
Petera. - Jego także weźmiemy do bandy?
- Co to znaczy „jego także”? A ty, przepraszam, od kiedy do niej należysz? -
skarciła go Crystal, dotknięta do żywego.
Douglas trafił w dziesiątkę. Postanowił drążyć temat.
- Posłuchaj, przecież chciałaś wskrzesić Niewidzialnych, co?
- Tak, ale...
- No więc właśnie. A czy ktoś kiedyś słyszał o bandzie złożonej z jednej osoby?
Moim zdaniem potrzebne są co najmniej dwie... A trzy byłoby nawet lepiej. Zgadza się,
Peter?
- Zgadza się, szefie! To znaczy...
- Szefie??? - syknęła Crystal. - Dobrze, zostawmy to na razie. Porozmawiamy o
tym później, jeśli przejdziecie Próbę Odwagi.
- Próbę Odwagi? - powtórzył przejęty Peter.
- Co jest? Boisz się? To nie ty niedawno zgrywałeś nieustraszonego odkrywcę? -
dociął mu Douglas.
- A zatem szukamy tych pamiętników, czy nie? - powiedział Peter głosem tylko
odrobinę ostrzejszym niż zwykle.
Na strychu w domu wujostwa znajdowała się typowa zbieranina rupieci, w
których każdy dzieciak, w tym Douglas, chciałby poszperać. Ale nie tego dnia. Czas
upływał, a on miał nadzieję, że szybko uda im się znaleźć pamiętniki. Wystarczyło
jednak spojrzenie na tę górę starych mebli, półek i skrzyń z książkami, aby zrozumieć,
że zadanie nie będzie łatwe.
- Trochę kręci mi się w głowie... - zaczął Douglas.
- Chyba mam coś do zrobienia w domu... - dołączył do niego Peter.
- Może Crystal się tym zajmie, a my pójdziemy zrobić coś innego... - ciągnął
Douglas.
- Tak, w istocie, to zdecydowanie bardziej kobiece zajęcie... - dodał Peter.
- O kurczę! Nie zostawicie mnie tu samej! - ostrzegła ich Crystal. - Nikt stąd nie
wyjdzie, dopóki nie znajdziemy tych przeklętych pamiętników!
- No, chyba nie mamy wyjścia, co, Pete? - powiedział Douglas, uśmiechając się
do przyjaciela.
- Zdecydowanie nie. Żaden mężczyzna, godzien tego miana, nie może odmówić
prośbie tak delikatnej panienki.
Chłopcy popatrzyli na siebie i wybuchli dźwięcznym śmiechem, a potem zaczęli
szperać w starociach.
- Kretyni - wycedziła przez zęby Crystal i poszła na drugą stronę strychu.
Po ponad godzinnych poszukiwaniach cała trójka opadła na wielką kanapę
pokrytą zakurzonym prześcieradłem.
- Raport - zażądała Crystal.
- No, u mnie nic - prychnął Douglas.
- U mnie także - westchnął Peter. - A u ciebie, Crys?
- Kurczę blade, jak w tym bałaganie cokolwiek można znaleźć? Trzeba być
idiotą, aby naskładać tyle niepotrzebnych rzeczy i poukładać je w równie głupi sposób!
- Ona chyba chce powiedzieć, że nic nie znalazła, co, Pete? - roześmiał się
Douglas.
Na dźwięk tych słów twarz Crystal pociemniała. Ukryła ją w dłoniach. Chyba
chciała ukryć złość. Douglas kątem oka zauważył, że po schodach wchodzi wujek.
Peter pewnie też to zauważył, bo schował się za kanapę.
- Crys, to mój wujek! Schowaj się! - wybełkotał Douglas, kiedy spostrzegł, że
dziewczynka wciąż zakrywa twarz dłońmi.
Wujek Ken szedł prosto w stronę kanapy, na której wciąż siedziała Crystal. Było
prawie pewne, że ją zauważył. A jednak przeszedł obok, nie zaszczyciwszy jej nawet
jednym spojrzeniem i skierował się w stronę ceglanej ściany. W tym momencie
Douglas zdał sobie sprawę z jeszcze jednego: wujek poruszał się bezszelestnie, jakby
unosił się nad ziemią!
Mężczyzna podszedł do ściany i oparł o nią dłonie. Nagle jego obraz zachwiał
się. Douglas z niedowierzaniem przetarł oczy. Kiedy znów spojrzał w stronę ściany,
sylwetka wujka zrobiła się przezroczysta, a w chwilę później w ogóle nie było jej
widać.
Peter z otwartymi ustami wpatrywał się w miejsce, w którym chwilę wcześniej
znikł wujek Ken. Crystal wciąż zakrywała dłońmi twarz i wyraźnie drżała. Douglas
wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia: jej koszulka była mokra od potu.
- Crys?
- Projekcja pozacielesna - wytłumaczyła dziewczynka, odkrywając wreszcie
twarz. Była bardzo blada, a powieki miała wciąż zaciśnięte.
- Co?
- Tak naprawdę nie było tu twojego wujka... To ja wywołałam jego obraz.
Peter spojrzał na swoje ubranie całe w kurzu i pajęczynach.
- Przepraszam, ale nie mogłaś zrobić tego wcześniej?
Crystal popatrzyła na niego groźnie.
- Dobrze, dobrze - łagodził Peter - zadałem jedynie niewinne pytanie.
- To taki trik, dość łatwy, ale wyczerpujący - wytłumaczyła mu Crystal z
półuśmiechem. - Pamięć osób na długo pozostaje w miejscach, jakby była nutką
zapachu... Schwytać ją, to pierwsza rzecz, której nauczyła mnie babcia.
Douglas zbliżył się do miejsca na ścianie, której dotknął wujek. Powtórzył jego
ruch, położył ręce na murze. Wreszcie opuszkami palców wymacał lekko wystającą
cegłę. Chwycił ją i pociągnął. Wysunęła się wraz z dwiema pozostałymi. W dziurze
znajdowała się blaszana puszka, taka, jakiej kiedyś używano do przechowywania
ciasteczek. Była pełna pożółkłych wycinków z prasy lokalnej z datami z czerwca i
lipca 1938 roku. W oczy rzucały się charakterystyczne kwadratowe litery nagłówków:
R
USSEL
E
VERETT
-
TO
IM IĘ
NASTĘPNEGO
ZAGINIONEGO
DZIECKA.
P
OLICJA
WYDAJE
SIĘ
BYĆ
BEZSILNA
P
OSZUKIWANY
TAJEM NICZY
M ANIAK,
PORYWACZ
DZIECI
Z
NALEZIONO
BERET
NALEŻĄCY
DO
JEDNEGO
Z
ZAGINIONYCH
DZIECI.
B
RAK
ŚLADÓW.
O
BAWA
PRZED
NAJGORSZYM
B
URM ISTRZ
ZAPOWIADA:
SCHWYTAM Y
M ANIAKA
Douglas postawił puszkę na starym krześle i zajrzał znów do dziury. Były w niej
jeszcze ułożone, jeden na drugim, zeszyty.
Pamiętniki wujka.
Rozdział 11.
Niewidzialni obecni?
3 lipca 1938 roku, godzina 22.30
„Niewidzialni, obecni.” Od dnia dzisiejszego to nasz okrzyk bitewny!
Damonowi wpadł do głowy pomysł, że powinniśmy wymyślić okrzyk bitewny.
Uważa, że wszystkie szanujące się bandy mają taki okrzyk, dlatego my też musimy
jakiś znaleźć. Zaczęliśmy na wyścigi wymyślać wezwania: „Niewidzialni, do mnie!”,
„Niewidzialni, do ataku!”, „Niewidzialni albo śmierć!”... Te były najlepsze!
Aż do mementu, kiedy przyszła Greta. Była spóźniona i kiedy weszła do groty-
kryjówki na skale, wykrzyknęła: „Hej, obecni?”.
W tym momencie, spontanicznie, każdy z nas zaczął wymawiać swoje imię, tak
jak w szkole, ale głośniej, z dumą. Na koniec popatrzyliśmy na siebie z uśmiechem
zadowolenia i wtedy Damon wykrzyknął: Niewidzialni, obecni?”.
I każdy odpowiedział własnym imieniem: „Damon, obecny!”. Proste, ale
efektowne, co wy na to?
Mark narzekał i mówił, że ten okrzyk bitewny to jakaś głupota, ale pozostali
nie zwracali na niego uwagi. Wtedy Damon wstał i powiedział, żebyśmy poszli za
nim. Wszyscy razem wyszliśmy i zaczęliśmy zbiegać z groty-kryjówki na dół, w stronę
miasta. Kiedy biegliśmy, Damon wrzeszczał: „Niewidzialni, obecni?” i każdy z nas
odpowiadał własnym imieniem, dodając: „obecny!”. Wszyscy oprócz Marka - tak mi
się wydaje. Potem krzyczeliśmy na zmianę: „Niewidzialni, obecni?”, a pozostali
odpowiadali. To było poruszające. Na początku śmieliśmy się, ale biegnąc już przez
zamieszkałą dzielnicę, kiedy przechodniów robiło się coraz więcej, mieliśmy coraz
większą świadomość tego, że nie był to już zwykły żart.
Znaczyło to, że my i tylko my byliśmy Niewidzialni, a cała reszta była poza!
Dotarliśmy pod dom naszej starej nauczycielki matematyki.
Susan: „Niewidzialni, obecni?”.
Dalej kościół baptystów ojca Rentalla.
Devlin: „Niewidzialni, obecni?”.
Potem pralnia rodziców Sandy Baker.
Greta: „Niewidzialni, obecni?”.
Nie chcąc wzbudzać zbyt dużej sensacji, przestaliśmy wykrzykiwać swoje
imiona, wypowiadaliśmy je tylko szeptem. Wreszcie dobiegliśmy nad brzeg morza.
Rzuciliśmy się na piasek, płuca paliły nas, a serca waliły jak bębny. Później Damon
powtórzył jeszcze raz pytanie, ale tym razem cicho, spokojnie:
- Niewidzialni, obecni?
- Na zawsze - odpowiedziałem.
- Na zawsze - odpowiedzieli pozostali.
Mark odpowiedział także.
*
- Wspaniale! - wykrzyknął Douglas, kiedy Peter skończył czytać opis tego dnia z
pamiętnika wujka Kena. - Dawaj dalej!
Peter szybko przerzucił kilka kartek.
- Hmmm, cała reszta składa się z epizodów o mniejszym znaczeniu, dotyczą one
w większości stosunków między twoim wujkiem a jego rodzicami i tak dalej...
- Poczekajcie - wtrąciła nagle Crystal. - Tu znalazłam coś, co może mieć związek
z tym, czego szukamy! Czytam.
*
15 lipca 1938 roku, godzina 22.00
„Niewidzialni, obecni?”
Ja jestem obecny.
Wczoraj zniknęło następne dziecko, Russel Everett, przyjaciel Devlina. To był
także mój kolega, nawet jeśli nie widywaliśmy się często. Jego tata ma lodziarnię
nad brzegiem morza. Kiedyś nie miałem pieniędzy i dał mi loda za darmo.
Damon mówi, że musimy mu pomóc... Po to właśnie mamy bandę. Poza tym
lubimy naprawiać krzywdy i pomagać ludziom, jak tego popołudnia, kiedy
znaleźliśmy psa pani Plunder. Przywiązaliśmy go do klamki u drzwi jej domu, potem
głośno zapukaliśmy i uciekliśmy. Przedtem jednak wsunęliśmy pod drzwi karteczkę:
„Z pozdrowieniami od Niewidzialnych!”. Pani Plunder miała niezłą niespodziankę.
Jestem pewien, że gdybyśmy wyszli wtedy zza krzaków, obdarowałaby nas
ciasteczkami i marmoladą (robi świetną marmoladę!). Damon odrzucił jednak
nagrodę (podobnie jak ten zamaskowany bohater radiowy: Cień), a my zgodziliśmy
się z nim, że lepiej pozostać w ukryciu. Muszę jednak przyznać, że ta odrobina
marmolady nie sprawiłaby mi przykrości.
Dzisiejszej nocy mamy spotkanie w starej latarni: podzielimy się na dwie
drużyny i przebiegniemy przez miasto. Będziemy mieli tylko dwie drużyny, bo Devlin
jest chory (nie jest głupi, zawsze znajdzie jakiś sposób, aby się wymigać od trudnych
zadań), dlatego Susan pójdzie z Damonem i ze mną.
Będzie lepiej, jeśli udam teraz, że przygotowuję się do snu. Przykryję się
kołdrą ubrany do połowy i kiedy tylko rodzice zgaszą światło, założę ciemny sweter i
spuszczę się po rynnie, bo przecież nigdy nie pozwolą mi wyjść samemu nocą.
Szczególnie teraz, kiedy grasuje ten maniak, no i...
Powodzenia, Niewidzialni!
Ciąg dalszy (mam nadzieję) jutro wieczorem.
*
Tak kończył się opis tego dnia. Crystal przeszła od razu do kolejnej daty.
*
16 lipca 1938 roku, godzina 14.30.
Niewidzialni, obecni?”
Ken, obecny.
Fiuuu! Ostatnia noc była naprawdę ciężka.
Od godziny krążyliśmy po mieście i nie znaleźliśmy nikogo podejrzanego.
Jak zwykle była mgła. Czy to możliwe, że mieszkamy w jedynym na świecie
mieście, gdzie mgła wisi w środku lata? (Może jest więcej takich miast? Co?)
Generalnie: chodzimy, nic nie widzimy, mamy takie szanse wpaść na tego maniaka,
jak znaleźć igłę w stogu siana.
Na szczęście Susan wpadł do głowy jeden z jej pomysłów: dlaczego ja i Damon
nie moglibyśmy iść w tyle, ukryci we mgle, tak żeby ona posłużyła jako przynęta dla
maniaka? Oczywiście Damon mówi, że nawet nie ma mowy, że to zbyt niebezpieczne.
I co ona wtedy robi? Udaje, że się zgadza, ale kiedy tylko się odwracamy, ucieka w
podskokach!
Nie od razu się zorientowaliśmy, ponieważ właśnie w tym momencie Damon
dotyka mojego ramienia. Mówi, żebym spojrzał do tyłu. Od kilku minut ma wrażenie,
że ktoś nas śledzi. Przez chwilę skupiamy się na ciszy i na mgle, a kiedy odwracamy
się w stronę Susan, jej już oczywiście nie ma.
Damon rozgląda się przerażony, szepcze swoje imię, a z ciemności dobiega nas
głupawy śmiech Susan. Wariatka!
Zaczynam za nią biec, ale musielibyśmy mieć wiele szczęścia, aby ją dopaść!
Docieramy do starej części miasta, położonej w pobliżu portu, gdzie są same
baraki, zaułki i brud. Przysięgam, nie zdziwiłbym się, gdyby zza rogu wyszedł sam
Kuba Rozpruwacz!
W pewnym momencie zatrzymujemy się i słyszymy złowrogi dźwięk: kroki
dorosłego mężczyzny za naszymi piecami.
On także zaraz się zatrzymuje, ale i tak jesteśmy pewni: ktoś nas śledzi.
Damon na migi pokazuje mi, że mam być cicho i ciągnie mnie za stos sieci.
Siedzimy tam przez chwilę, która wydaje mi się wiecznością, a prawdopodobnie nie
trwa dłużej niż kilka minut. Nic, nikogo nie widać. Co gorsze jednak, nie słyszymy już
śmiechu Susan!
Patrzymy na siebie przerażeni i nagle wszystko staje się jasne:
prawdopodobnie ten mężczyzna nie szedł za nami, ale za Susan!
Damon zrywa się na równe nogi i lekceważąc zagrożenie, woła Susan. Zaczyna
biec, ja również biegnę za nim i wrzeszczę: „Susan! Susan!”.
Nagle odpowiada nam krzykiem pełnym przerażenia. Jest taka rozpacz w jej
głosie, że w pierwszej chwili go nie poznaję.
Jest tam, jakieś dziesięć metrów od nas, tam, gdzie uliczka wychodzi na mały
placyk. Nie jest sama. Nad nią pochyla się mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu i
wielkim kapeluszu opuszczonym na oczy. Próbuje ją obezwładnić. Ona ze wszystkich
sił stara się uwolnić, ale jest jasne, że nie da rady. Ruszamy w jej kierunku i dzieje
się coś dziwnego. Mężczyzna nas widzi. Odwraca się, patrzy na nas i wtedy mgła
przemienia się w coś bardziej cielesnego...
Nagle mamy wrażenie, że nasze nogi odmawiają nam posłuszeństwa, jakbyśmy
próbowali biec w gęstym syropie. Kilka metrów od nas Susan walczy o życie, a my
poruszamy się w spowolnionym tempie, jak w najbardziej przeklętym śnie.
Odwracam się w stronę Damona i widzę, że po twarzy płyną mu łzy, nie wiem czy ze
złości, czy z wysiłku. Wrzeszczy: „Susaaan! Susaaan!”.
Nagle wszystko się kończy.
W jednym z baraków zapala się światło i na rogu otwiera się małe okienko.
Wygląda przez nie niewzbudzający zaufania mężczyzna. Zaczyna wrzeszczeć i pytać
nas, co u licha się dzieje. W chwilę potem otwierają się drzwi następnego baraku, a
potem jeszcze jednego.
Ja i Damon jesteśmy nagle uwolnieni z niewidocznej mazi, która krępowała
nasze ruchy. Padamy więc gwałtownie do przodu, niemal rozbijając sobie nosy o
bruk.
Kiedy podnoszę głowę, mężczyzny już nie ma, a Susan leży na ziemi,
podpierając się łokciami. Ludzie z baraków bezradnie stoją w miejscu, a ja i Damon
biegniemy do niej, chcąc jej pomóc.
Damon dobiega pierwszy, obejmuje ją i podnosi jej głowę... jest przerażona?
Nieee! Cała w uśmiechach, mówi, żebyśmy złożyli jej gratulacje. I nie przestając się
uśmiechać, pokazuje nam zegarek kieszonkowy!
„Należy do tego maniaka”, mówi. Niezły dowód, co?
*
- O kurczę, babcia była niezła! - powiedziała Crystal cała dumna.
- Rany, dlaczego przerwałaś? Czytaj dalej! - wykrzyknął Douglas pochłonięty
opowiadaniem.
- Co? A tak, sorry. A zatem na tym dzień się kończy, zobaczmy, co wydarzyło się
następnego dnia.
- O mamo, ale musieli mieć pietra - sapnął Douglas.
*
17 lipca 1938 roku, godzina 18.30
Niewidzialni, jesteście?
Ja jestem.
Z czym my mamy do czynienia?
Aż do wczoraj byliśmy odważni, pełni optymizmu, a teraz?
Co się zmieniło? Wszystko.
Wszystko się zmieniło.
Na tylnej stronie zegarka, który Susan podebrała maniakowi, była dedykacja:
„Mojemu najukochańszemu Angusowi”. W miasteczku nie ma tak wielu Angusów, ale
ja nie miałem o tym pojęcia i zaproponowałem, abyśmy sprawdzili to w rejestrze.
Zauważyłem, że na te słowa Mark pobladł.
Zapytałem, co się dzieje, a on nakazał gestem, abyśmy poszli za nim (byliśmy
na placu przed ratuszem). Przyjaciel jego ojca ma sklep z importowanymi zegarkami
naprzeciwko ratusza; podeszliśmy do witryny tego sklepu. Mark zatrzymał się i
wciąż bez słowa, wbił wzrok w ścianę za szybą. Spojrzeliśmy ponad jego ramieniem.
Wisiał tam portret właściciela zegarka, który z dumą pokazuje swój ulubiony
przedmiot.
To był on - Angus Scrimm w dniu wyborów na burmistrza Misty Bay!
Zaparło nam dech w piersiach. Greta rozpłakała się, a Damon aż usiadł na
skraju chodnika i w roztargnieniu zaczął mierzwić włosy. Jakie mieliśmy szanse
przeciwstawić się najpotężniejszej osobie w mieście? Gdybyśmy nawet go
zadenuncjowali, kto by nam uwierzył?
Zaczęliśmy się kłócić. Uważałem, że powinniśmy pójść od razu na policję;
Damon był odmiennego zdania, uważał, że powinniśmy sami schwytać Angusa
Scrimma. Ja i Damon mamy największy posłuch w bandzie, więc Niewidzialni
podzielili się na dwie grupy. Pokłóciliśmy się i doszło nawet do wyzwisk.
Wreszcie Damon krzyknął, że mamy się uciszyć, że robimy przedstawienie,
które nie przystoi Niewidzialnym.
Ruszył cicho w stronę naszej groty-kryjówki znajdującej się w skale. Poszliśmy
za nim, wciąż nie przestając się sprzeczać.
Kiedy doszliśmy na miejsce, poprosił, abyśmy mu zaufali jeszcze raz i
przedstawił nam swój plan. Głosowaliśmy. Ja głosowałem przeciw, ale wygrał on.
Damon uważa, że burmistrz trzyma uwięzione dzieci w piwnicy swojego domu
(oczywiście, jeśli wciąż żyją).
I dlatego teraz znów przygotowuję się do wyjścia i czekam tylko, kiedy rodzice
zasną.
Krótko mówiąc, tej nocy mamy zaatakować willę Scrimma.
*
- To mój sen! To mój sen! - wykrzyknął Douglas. - Pamiętacie sen, który miałem
w samolocie? Ten, w którym Niewidzialni zakradają się do willi Scrimma?
- No tak, ale ten sen nie skończył się zbyt dobrze, o ile sobie przypominam -
odpowiedziała Crystal, przewracając kartkę pamiętnika wujka Kena. Przez krótką
chwilę w milczeniu przebiegała po niej wzrokiem.
- No i? Chcesz, żebyśmy umarli z ciekawości?
- Douglas ma rację - wtrącił Peter. - Prosiłbym cię, abyśmy mogli dostąpić
tego...
- No dobrze, już dobrze, czytam. Spokojnie!
*
18 lipca 1938 roku, godzina 0.55
Do diabła ze wszystkimi!
Piszę to na wypadek, który ma wszystkie pozory prawdopodobieństwa: gdybym
nawet ja sobie nie poradził i gdyby Scrimm wykończył nas wszystkich.
Mamy dużo szczęścia, że udało nam się uciec po fatalnej napaści na willę
Scrimma.
Poszliśmy na całość, aby tylko wyzwolić dzieciaki. Kiedy byliśmy już w pobliżu
willi, podzieliliśmy się i każdy starał się wejść do środka od innej strony. Wewnątrz
nie było nikogo, ale Scrimm musiał wcześniej rzucić jakiś czar, ponieważ moi
koledzy nagle zaczęli walczyć przeciwko sobie. Było kilka naprawdę niebezpiecznych
momentów, wyglądało na to, że przypadkowo mogli się zabić!
Ja jednak poradziłem sobie bez większych problemów. Kiedy pozostali wpadli
w amok, ja wyszedłem przez okienko, którym wcześniej dostałem się do środka z
Damonem, wynosząc niezłe trofeum: „Malartium”, jedną z najważniejszych
czarodziejskich ksiąg Scrimma. Może nawet najważniejszą, ponieważ ona jedna
spośród niezliczonych woluminów była wyeksponowana i leżała otwarta na pulpicie.
Wybiegliśmy z domu i wciąż w szoku po tym, co nas spotkało w willi Scrimma,
zaszyliśmy się w naszej grocie-kryjówce.
Kiedy poczuliśmy się już bezpieczni, Damon zaczął przeglądać tę diablo
przeklętą (to najlepiej pasujące do niej określenie) książkę. Od początku do końca i
od końca do początku. I myślę, że robił to przez cały następny dzień, ponieważ kiedy
spotkaliśmy się dziś wieczorem, powiedział, że chyba znalazł sposób, aby zniszczyć
czary Scrimma. Rytuał! Najbardziej niewyobrażalny rytuał krwi, o którym nawet nie
chcę mówić. Ta historia sprawiała, że kompletnie mu odbiło.
Teraz gdy to piszę, Damon i pozostali pewnie już dopełnili rytuału i idą w
stronę domu Scrimma. Muszę się pośpieszyć: muszę iść do szeryfa. Mam tylko
nadzieję, że mi uwierzy. Pokażę mu zegarek Scrimma i opowiem historię, która
wydarzyła się w nocy w porcie.
Boże, spraw, aby nie stało się tak, jak powiedział Damon. Spraw, aby Scrimm
nie rzucił czaru na szeryfa i jego łudzi. Spraw, aby mi uwierzyli...
*
- Co, do diaska? Znów przerwałaś? - zaprotestował zrozpaczony Douglas.
- Ej, daj sobie na wstrzymanie: skończyłam czytać ten zeszyt, a jeśli się nie mylę,
kolejny masz ty.
- Ko... lejny? - Douglas poczerwieniał i zaczął kartkować pierwszy z
ustawionego przed nim stosu zeszytów. - O, to ten... nie, nie ten... ten też nie... Ach,
mam go!
Ale dokładnie w tym momencie strychowe okienko otworzyło się z impetem i
powiew mroźnego powietrza wtargnął do pomieszczenia.
Słońce skryło się za chmurami i w jednej chwili zerwał się tak silny wiatr, że
Douglas, Crystal i Peter musieli się przytrzymać kanapy. Zeszyty i inne lekkie
przedmioty zaczęły wirować jak liście podczas burzy.
- Trzymajcie się z całych sił, to atak czarów! - wrzasnęła Crystal.
- Atak czego? - odkrzyknął Douglas, walcząc z dywanem, który wyglądał, jakby
go chciał udusić.
- To Scrimm! Użył wiatru, aby skraść nam dzienniki!
Crystal, krzycząc, starała się złapać wszystkie zeszyty, które znajdowały się w
zasięgu jej ręki. Nagle drzwi szafy rozwarły się wściekle i wypadły zza nich wędki ze
starymi haczykami. Zaczęły owijać się wokół niej, kalecząc ją jak oszalałe węże.
Kiedy tylko chciała się poruszyć, haczyki boleśnie wbijały się w jej skórę.
- Cryyys! - zawył Peter, próbując ruszyć jej na odsiecz, ale nie zrobił nawet kilku
kroków, kiedy cały strychowy kurz podniósł się, zbił w jeden szary wir i ruszył z
impetem na niego. Peter próbował zasłonić sobie twarz. Zakrył oczy i usta, ale pył
wdzierał mu się do nosa.
Crystal natychmiast zdała sobie sprawę, że jej przyjaciel znajduje się w
śmiertelnym niebezpieczeństwie. Rzuciła dzienniki i nie bacząc na nylonowe żyłki,
które coraz ściślej ją oplatały, wyciągnęła do niego rękę.
Pył natychmiast rozproszył się w powietrzu. Peter wziął głęboki oddech i kichnął
tak, jakby bił własny rekord w kichaniu. Pył, który go dusił, został wypchnięty
natychmiast, a on opadł na kolana, chwytając się za nos i próbując zatamować potężny
krwotok.
Wiatr ponownie przybrał na sile i w pomieszczeniu rozległ się wyraźny głos:
- Czary to nie zabawa dla dzieci, moi drodzy!
W tej samej chwili potężny wir powietrza wessał dzienniki przez otwarte
okienko.
W chwilę potem wiatr ucichł, a promienie słońca znów oświetliły stary strych.
Wszystkie przedmioty leżały porozrzucane na podłodze.
Ale pamiętników już nie było.
Douglas starał się uwolnić spod dywanu, który próbował go udusić; Crystal,
wciąż owinięta żyłkami, z powbijanymi haczykami, cała była pokiereszowana; a Peter
rozpaczliwie zatykał sobie nos, z którego ciekła krew.
Rozdział 12.
Ważna decyzja
Crystal i Peter siedzieli na brzegu wanny, a Douglas czegoś szukał. Znalazł
spirytus salicylowy i watę dla Crystal, a dla Petera kilka kostek lodu. Owinął je w
kawałek materiału. Dla Crystal przyniósł jeszcze paczkę plasterków: małych, dużych i
średnich, a dla Petera kolejny kawałek lodu, poprzedni zdążył się już rozpuścić.
Szkoda gadać, ładnie wyglądali.
- Ej, Crys - zaczął w pewnym momencie Peter, zatykając sobie nos kawałkiem
lodu. Zdjął okulary i odłożył je na półeczkę obok umywalki. - Dziękuję za twoje
starania, aby ocalić mnie od kurzu...
- No..., w sumie nic nie zrobiłam. To było takie okropne... Czułam się całkowicie
bezbronna, a nie jestem do tego przyzwyczajona.
- Witaj w klubie zwykłych śmiertelników - zaśmiał się Douglas. W ramach
rekompensaty przygotował sobie jedną ze swoich supernadzianych kanapek i właśnie
ją pochłaniał.
- Wygląda pysznie - pośpieszył z komplementem Peter. - Chcesz też odrobibę
bojej krwi? - zapytał przez zatkany opatrunkiem nos.
- Bleee, Pete, obrzydliwość - zaprotestował Douglas.
- No, a ty? Czy to dobry bobent na kobsubcję?
- Słuchaj, to moja metoda na głoda. Muszę odreagować po tym wszystkim! Ty nie
masz własnej metody?
Peter zamyślił się.
- No, tak. W tak trudbych przypadkach ruszab oddać się lekturze na dachu.
- Na dachu, co? - odparł Douglas, który mył właśnie dłonie upaćkane
majonezem, by pomóc Crystal założyć następny plasterek.
- Tak, wychodzę okienkiem w dachu i siadab sobie na dachówkach. Na górze
bab wrażenie, że jestem oddalony od bszystkiego i bszystkich. Kiedy teraz się nad tyb
zastabawiab, wydaje mi się, że tak spędziłeb całe zeszłe lato... - Odsłonił dziurkę od
nosa; wydawało się, że krwotok ustał, ale nos był spuchnięty i czerwony, przez co
wyglądał jak papryka. - Z góry widziałem innych chłopców, jak bawili się na ulicy i
żal mi było siebie samego. Nigdy nie narzekaj na zdrową nogę...
- Nigdy nie narzekaj na zdrową nogę - powtórzyła w roztargnieniu Crystal, a po
krótkiej przerwie dodała: - Ja nie popuszczę.
- To znaczy?
- Nie wiem, jak wy, ale ja nigdy nie robiłam tego, do czego mnie zmuszali i teraz
też nie zamierzam.
- Co, do jasnej ciasnej, mówisz? Mamy do czynienia z prawie niepokonanym
czarodziejem, cudem ocaleliśmy, a ty... - pieklił się Peter.
- Nie jest niepokonany - ucięła Crystal.
- No, jak dotąd tak źle sobie nie radził, co? - zauważył Douglas, pochłaniając
ostatni kęs kanapki.
- Gdyby naprawdę był niepokonany, myślicie, że patyczkowałby się z trójką
dzieciaków? Zabrał nam pamiętniki twojego wujka, ponieważ moglibyśmy odkryć coś
ważnego. Boi się nas.
- Doprawdy? A ja myślałem, że to my robiliśmy pod siebie... - odciął się
Douglas. - Co proponujesz?
- Co proponuję?! Ja pragnę jedynie wrócić do domu, zapomnieć o tym wszystkim
i spędzić na dachu resztę lata!
- I myślisz, że Scrimm po tym wszystkim zostawi cię w spokoju? - odparła
Crystal, patrząc mu w oczy. - Gdybyś był na jego miejscu, zostawiłbyś nas w spokoju
czy upewniłbyś się, że nie będziemy ci więcej wchodzić w paradę? Nie umiesz sobie
nawet wyobrazić, na ile sposobów można czarami sprawić, aby ktoś stał się
bezbronny. Nie chodzi tu nawet o zabijanie, które zwróciłyby uwagę policji, ale,
zapewniam cię, że nie byłoby to nic przyjemnego.
- Akurat tu pewnie ma rację - wtrącił się Douglas. - No, Crys, strzelaj!
- Proponuję, abyśmy poszli do biblioteki. Albo lepiej: wy tam wejdziecie, a ja
poczekam na zewnątrz. Postaracie się, aby twój wujek was nie nakrył i poszukacie
wszystkiego tego, co zdołacie znaleźć na temat Angusa Scrimma: od jego daty urodzin,
po rodzaj płynu do golenia, którego używał. Musimy dowiedzieć się o nim
wszystkiego, jeśli chcemy mieć jakąś szansę zrozumieć, co się z nim stało i gdzie
możemy znaleźć Malartium, którą mu zabrał twój wujek...
- A dlaczego myślisz, że wujek już jej nie ma albo że Scrimm jej nie odzyskał?
- Nikt z pierwszych Niewidzialnych już jej nie ma. W noc, w którą się
spotkaliśmy, kiedy śledziłeś wujka aż do domu Grety, chiromantki, ja byłam tam już
wcześniej i podsłuchiwałam. Pamiętam, że Greta i Devlin wciąż powtarzali, że jeśliby
mieli jeszcze Malartium Scrimma, to może znaleźliby wyjście z sytuacji... A Scrimm
jej nie ma. Nie wiem, dlaczego to wiem, ale wiem. Możecie to nazwać intuicją, jeśli
tak wam się podoba.
- Intuicja parapsychiczna? - kpił Peter.
- Nie, powiedzmy raczej, intuicja kobieca... - zaśmiała się Crystal.
- Okej, powiedzmy, że odkryjemy wszystko i nawet znajdziemy tę przeklętą
książkę - powiedział Douglas. - Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że powtórzysz
rytuał?
- Ja też mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. Co ty sobie wyobrażasz? Ale
przede wszystkim, nie mogę dopuścić, by znalazł ją Scrimm. Nie rozumiecie, że jako
jedyni wiemy, co się dzieje i tylko my możemy go powstrzymać?
- Ale my nawet nie wiemy, co on właściwie chce zrobić, więc jak uda się nam
go powstrzymać? - dociekał Douglas.
- Posłuchaj, cokolwiek chciałby zrobić ktoś, kto porywa dzieci, z pewnością nie
jest to nic dobrego. Jeśli zostawimy mu drogę wolną, może stać się najpotężniejszym
czarodziejem na ziemi!
- I naprawdę jest tak niebezpieczny?
Crystal zmroziła ich krzywym uśmiechem.
Po chwili wyciągnęła rękę całą pokrytą plasterkami w stronę chłopców jak do
przysięgi. Powiedziała:
- Douglas, Peter, uwierzcie mi: Scrimm powrócił. Jeśli chcecie, aby wszystko
skończyło się dobrze, muszą wrócić także Niewidzialni.
Douglas popatrzył na wyciągniętą dłoń Crystal, a potem na blade oblicze Petera.
Wyciągnął nieśmiało swoją dłoń i podał ją Crystal.
- Ja jestem - wyszeptał.
Odwrócili się w stronę Petera. Nie odezwali się nawet słowem. Po prostu na
niego patrzyli. Spojrzał na nich niepewnie w oczekiwaniu nakazu lub wymówki. Ale w
ich oczach nie było żadnej z tych rzeczy: wiedzieli, że ryzykują własnym życiem i nie
mogli niczego od niego wymagać.
Decyzja należał do Petera.
Chłopiec uścisnął dłonie dwójki przyjaciół.
- Ja też jestem - powiedział, poprawiając nerwowo okulary.
- W takim razie, Niewidzialni powrócili - uroczyście ogłosiła Crystal.
Rozdział 13.
Ostatni Niewidzialny
Kendred Halloway brał właśnie udział w sesji „Zaproszeń do lektury”, które
organizował co tydzień w swojej bibliotece, aby zachęcić dzieci do zaprzyjaźnienia się
z tym, co nazywał „fantastycznym światem Historii”. Właśnie tak, przez duże „H”.
Patrzył na animatorów, którzy czytali dialogi. Dzieci, siedzące w półokręgu,
chłonęły każde ich słowo, podążając w skupieniu za opowieścią; było więc właśnie
tak, jak powinno być.
- Hej, Ken, ładna bajka? - zapytała go szeptem Lydia Lodbell, stara
bibliotekarka, która pracowała u jego boku od wielu już lat.
Kendred Halloway, ciągle skupiony, odpowiedział jej także szeptem:
- Pasjonująca, jak zwykle, Lydio. Wszystko okej?
- W porządku, Ken. Słuchaj opowiadania. Chciałam tylko pogratulować ci
siostrzeńca.
- Ach, poznałaś go?
- Jest tam, w czytelni. Ciekawski tak jak wujek!
- Nie mów tak. Myślisz, że powinienem mu pomóc? - zapytał, mając w głębi
serca nadzieję, że w odpowiedzi usłyszy zdecydowane „nie”.
- Och, nie sądzę, udzieliłam mu już wszystkich koniecznych informacji.
- Dziękuję, Lydio.
- Zastanawiam się jedynie, dlaczego tak się interesował tym starym
burmistrzem...
- Starym burmistrzem? - powtórzył Kendred Halloway, po raz pierwszy
odrywając wzrok od animatorów.
- Tak, Angusem Scrimmem, tym z naszego dzieciństwa...
*
- Dawaj, Pete, pospieszmy się! - krzyknął Douglas. - Nie chcę, aby wujek mnie
przyłapał!
Już od ponad godziny obaj w półmroku czytelni przeglądali pod lupą klisze z
gazetą lokalną z 1938 roku. Znaleźli wiele artykułów o zaginionych dzieciach i o
próbach ich odnalezienia przez burmistrza Angusa Scrimma, ale jeszcze nie natknęli się
na nic niezwykłego.
- Spokojnie, Doug. Musimy być nadzwyczaj uważni.
- Dobrze, dobrze, Pete. Ale czy teraz nie możemy przejść od razu do okresu, w
którym zostały napisane dzienniki mojego wujka? Jeśli chcemy znaleźć jakąś
wskazówkę na temat tego, co się wydarzyło tej nocy, kiedy Niewidzialni stawili czoła
Scrimmowi i przede wszystkim, gdzie znajduje się Malartium...
- Witajcie, chłopcy. Znów się spotykamy - przywitał się z nimi od progu małego
pokoju, który służył za czytelnię, uśmiechnięty blondyn. Podszedł bliżej, zdjął okulary
przeciwsłoneczne i na oparciu krzesła położył pełną kieszeni, ciemną kurtkę. Dopiero
teraz, gdy znalazł się w kręgu światła, rozpoznali go.
To był ten sam facet, który do nich podszedł, kiedy strażacy pomagali Lance'owi
zejść z wieży zegarowej ratusza. Douglas zastanawiał się, ile mógł usłyszeć z tego, o
czym mówili przed chwilą.
- Jestem tu już dobrą chwilę, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza -
powiedział Robert Kershaw, pies tropiciel, wciąż lekko się uśmiechając. - Ja też
chciałem poczytać stare gazety, ale kiedy tu przyszedłem, zorientowałem się, że
byliście pierwsi... Poszukujecie czegoś, co jest wam potrzebne do odrobienia zadań
wakacyjnych?
- Dokładnie - odpowiedział Douglas, odwdzięczając mu się uśmiechem. -
Chodzimy razem do szkoły i każdego roku wracamy we wrześniu, nie wziąwszy do ręki
ani jednej książki podczas wakacji. Dlatego w tym postanowiliśmy zacząć wcześniej.
Pan nie jest z Misty, nie mylę się?
- Jestem dziennikarzem! Nazywam się Robert Kershaw - odpowiedział
mężczyzna, podając im rękę.
- Witam, to Peter Peaky - powiedział Douglas, ściskając mu rękę.
- A to Douglas Macleod - powtórzył w ślad za nim Peter.
- Pracuję dla miesięcznika o podróżach - ciągnął dziennikarz - i właśnie
przygotowuję artykuł o waszym pięknym miasteczku... O, widzę, że zbieracie materiały
na temat burmistrza sprzed kilku lat.
- W istocie, Angus Scrimm był burmistrzem w czasach, kiedy mój wujek był
mały - wtrącił Douglas - i często o nim wspomina. A teraz, jeśli pan tak miły...
- Och, oczywiście. Wybaczcie. Jak wiecie, my dziennikarze mamy zawsze ten
feler, że wtykamy nos w nie swoje sprawy. Takie spaczenie zawodowe... No to, do
zobaczenia - uciął mężczyzna, zabierając kurtkę.
- Do zobaczenia - odparli jednocześnie Douglas i Peter.
Mężczyzna ruszył w stronę drzwi. Nagle zatrzymał się.
- Słyszałem, że niedawno znikła pewna dziewczynka... - powiedział, odwracając
się ponownie - ...niejaka Crystal Cooper. Coś o tym wiecie?
- Gdyby tak było, poszlibyśmy na policję, nie sądzi pan? - odpowiedział Peter.
- Oczywiście, oczywiście. Tylko byłem w szkole i wiem, że jesteś z nią w jednej
klasie, Peter - powiedział Robert Kershaw, zerkając do notesu. - Natomiast, co za
dziwny zbieg okoliczności, nie ma tu twojego imienia, Douglas...
- Cześć, Doug, cześć, Peter - powitał ich wujek Ken, stając w drzwiach. - W
czym mogę panu pomóc? - dodał, zwracając się do dziennikarza.
- Nazywam się Kershaw. Robert Kershaw i jestem dziennikarzem. Chwilę
rozmawialiśmy, a teraz wychodzę - odpowiedział mężczyzna i uśmiech znów pojawił
się na jego twarzy. Douglas zastanawiał się, jak te ciągłe uśmiechy znosiły jego
szczęki.
- Skoro tak, nie zatrzymuję pana. Muszę porozmawiać z siostrzeńcem.
- W takim razie, do zobaczenia - pożegnał się Robert Kershaw i ruszył do
wyjścia.
- Cześć, Douglas, usłyszymy się później - powiedział Peter, także spiesząc w
stronę drzwi.
- Do widzenia panu, panie Halloway.
„Zanosi się na burzę” - pomyślał, kiedy wychodził przez obrotowe drzwi
biblioteki.
Myślał, że na zewnątrz czeka dziennikarz, ale nie było po nim ani śladu. Nagle
rozpłynął się w powietrzu jak mgła w Misty Bay o wschodzie słońca.
Crystal była świadkiem sceny w czytelni, ponieważ podglądała przez okno.
Teraz starała się wspiąć na parapet pierwszego piętra, gdzie znajdował się gabinet
Kendreda Hallowaya. „Kto wie, co mu chce powiedzieć wujek” - pomyślała. Wsunęła
lewą stopę w szczelinę w ścianie między dwiema cegłami i udało się jej wspiąć o
kilka centymetrów, ale jej cel pozostawał jeszcze półtora metra nad nią. „Hmmm, tu by
mi się przydała umiejętność latania na miotle...” - pomyślał dziewczynka.
- Hej, to ty jesteś wnuczką Sally Cooper? - powiedział jakiś męski głos tuż za
nią. Dziewczynka szybko odwróciła się: to był sprzątacz, który pracował w ogrodzie
za biblioteką. - Nie wiesz, że policja szuka cię wszędzie? A poza tym, co tam robisz,
uczepiona ściany jak pająk?
Crystal rozluźniła uchwyt i spadła na trawę. Wpatrzyła się w oczy sprzątacza i
powiedziała:
- Nie sprzątał pan przypadkiem już tej części ogrodu?
- A ciebie co to obchodzi? Ja... - mężczyzna przerwał. Jego powieki zaczęły
powoli opadać. Zostały wpółprzymknięte. Wyglądał jak ktoś w półśnie.
- ...ja... właściwie już posprzątałem tę część ogrodu, co ja tu robię?
- A ja nie jestem tą dziewczynką, której poszukuje policja. Co więcej, nie ma
mnie, nie ma tu nikogo - ciągnęła Crystal monotonnym głosem.
- Och... rzeczywiście... co mi przyszło do głowy, rozmawiam z wiatrem? Żona
ma rację: potrzebuję kilku dni wolnego...
- Dlaczego od razu ich sobie nie weźmiesz?
- Faktycznie, dlaczego nie? - odparł mężczyzna. Rzucił grabie, odwrócił się na
pięcie i ruszył w stronę ulicy.
- Dzień do... Hej! - krzyknął Peter i odskoczył na bok. - Widziałaś, Crystal?
Gdybym nie odskoczył, bez wątpienia przeszedłby po mnie bez ceregieli!
- Niewiarygodne, co za maniery - roześmiała się dziewczynka. - Właśnie
czekałam na ciebie. Podejdź tu. Podniesiesz mnie.
*
- Wejdź, Douglas, usiądź.
Znajdowali się w gabinecie wujka Kena, który był umeblowany jak biura z lat
pięćdziesiątych. Stała tam biblioteczka pełna leżących w bezładzie starych i nowych
książek. Ściany pokrywały obrazy sygnowane przez słynnych ilustratorów. Douglas
rozpoznał styl i podpis jednego z nich: Quentin Blake.
- Wyglądasz na zmęczonego, Douglas. Tej nocy także źle spałeś?
- Nie za dobrze, wujku. Znów miałem jakiś głupi koszmar. To pewnie dlatego, że
jestem z dala od domu, ale przejdzie mi.
- A zatem szukałeś informacji na temat Angusa Scrimma? - zapytał wujek Ken.
- Tak, pomagałem Peterowi... - odpowiedział Douglas.
- Posłuchaj, Douglas. Zrobiłbyś coś dla mnie?
- No, tak, oczywiście, wujku. Jeśli tylko mogę, to chętnie.
- W takim razie proszę cię, abyś przestał szukać informacji na temat tego
człowieka. Nie wiem, z jakiego powodu interesuje się nim Peter, ale te poszukiwania
nie przyniosą ci nic dobrego.
Douglas milczał przez chwilę, w końcu powiedział:
- Wujku, ty też należałeś do Niewidzialnych, prawda?
Wujek Ken popatrzył na niego zdziwiony.
- Kto ci o tym powiedział?
- Peter. Powiedział mi, że Crystal, zanim zniknęła, opowiedziała mu całe
mnóstwo przygód, które przeżyli Niewidzialni. Byliście naprawdę nieźli!
- No cóż, miałem taki okres w życiu. Banda dzieciaków, tyle ich jest, nic...
- Dlaczego pomniejszasz ich znaczenie, Ken? „Nieźli” wydają mi się
odpowiednim przymiotnikiem na określenie Niewidzialnych.
Douglas odwrócił się w stronę drzwi i zobaczył wysokiego, ciemnowłosego
mężczyznę, o wesołym i przenikliwym spojrzeniu.
Miał na sobie elegancki granatowy garnitur i jedwabny, mieniący się krawat.
- Damon! - wykrzyknął wujek Ken i obszedł biurko, aby się z nim przywitać.
Dwaj mężczyźni, śmiejąc się, uścisnęli się serdecznie. Douglas był zdumiony:
miał przed sobą wielkiego Damona Knighta, przywódcę Niewidzialnych! Wow! Nie
mógł się doczekać, kiedy opowie o tym Peterowi i Crystal. Starał się zapamiętać jak
najwięcej szczegółów jego wyglądu.
Wujek i jego kolega musieli być mniej więcej w tym samym wieku, ale Damon
wyglądał przynajmniej dziesięć lat młodziej.
- Damon, wreszcie wróciłeś! - powiedział wujek Ken.
- No, „wróciłeś” pociąga za sobą pewne konsekwencje. Powiedzmy, że przyszło
mi do głowy, aby wpaść i złożyć wam wizytę. A poza tym, co gorsza, Greta zasypuje
moje biedne sekretarki faksami i mailami od ponad tygodnia. Dlatego myślę, że nawet
gdybym nie chciał przyjechać, zmusiłyby mnie do tego właśnie one! - zaśmiał się
mężczyzna i ponownie uścisnął kolegę.
- Żarty na bok, jestem naprawdę szczęśliwy, że cię widzę.
- Hm, wujku, to ja pójdę - wyszeptał Douglas, cały czerwony.
- Och, wybacz mi, Douglas. Damon, mogę przedstawić ci mojego siostrzeńca?
Po raz pierwszy mężczyzna spojrzał na Douglasa. Jego spojrzenie wywarło na
chłopcu piorunujące wrażenie, zupełnie jakby zobaczył ducha. Szybko wziął się w
garść. Uśmiechnął się. Na pewno coś mu się przewidziało.
- A więc to ty jesteś siostrzeńcem Kena? - powiedział Damon i uścisnął mu rękę.
- Cieszę się, że mogę cię poznać! Wpadnij do mnie, do mojej starej willi na wzgórzach
Misty, a opowiem ci, jaki „niezły” był twój wujek.
- Dziękuję. Dziękuję bardzo - wyszeptał Douglas, robiąc się coraz bardziej
purpurowy, i wybiegł z gabinetu.
- Wygląda na rozgarniętego dzieciaka - powiedział Damon.
- I jest rozgarnięty. Może nawet za bardzo...
Damon usiadł na krześle, naprzeciwko biurka Kena. Przez chwilę zapanowała
ciężka od wspomnień cisza. Oto siedzą naprzeciwko siebie dwaj koledzy, kiedyś
nierozłączni, choć tak odmienni. Damon lubił błyszczeć, Ken wolał pozostawać w
cieniu. Jednak zawsze, kiedy nikt ich nie widział, Damon chętnie zasięgał opinii
przyjaciela. Ken chciał się przebiec? Damon już biegł, ale zatrzymywał się i czekał na
niego. To sprawiało mu jeszcze większą przyjemność. Kendred Halloway pomyślał, że
jego przyjaciel jako dziecko zawsze wygrywał. Ale czy tak samo było w dorosłym
życiu?
- A zatem, Ken - ciągle tu jesteś, w tej swojej małej bibliotece, co?
Wujek Ken otrząsnął się z zamyślenia.
- No, cóż, Damon. Każdy z nas wybrał co innego. Ta mała biblioteka, jak wiesz,
to cały mój świat.
Przyjaciel uśmiechnął się.
- Wiem o tym, Ken. Wybacz mi. Ale trudno mi pogodzić się z tym, że ktoś taki jak
ty został w tym małym miasteczku. Co do innych, nie przeszkadza mi to. Chociaż muszę
przyznać, że wszyscy nieźle poradzili sobie w życiu. Oprócz Grety, która wciąż
niewłaściwie inwestuje. Całe szczęście, że jest chiromantką!
Wujek Ken uśmiechnął się, ale nie odpowiedział.
- We dwóch mogliśmy dokonać wielkich rzeczy, Ken... gdybyś tylko... I nie
mówię jedynie o moich kopalniach w Południowej Afryce.
- Rozmawialiśmy już o tym, Damon. Mnie to nie interesuje. Mój świat jest tutaj -
wskazał ręką naokoło, na książki i stare meble z lat pięćdziesiątych.
Patrzyli sobie w oczy dłuższą chwilę. W ich spojrzeniu było to, co chcieli sobie
powiedzieć i to, co wiele razy już sobie mówili.
Wreszcie Damon uśmiechnął się.
- Wracając do sedna - zaczął - rozmawiałem już z Gretą. Mówiła mi o Susan i o
Marku... Uważa, że Scrimm powrócił. A ty, co o tym sądzisz?
- Sądzę, że gdyby tak było, bylibyśmy w niezłych kłopotach. Być może cały świat
byłby w niezłych kłopotach.
Znów nastąpiła krótka cisza, w końcu Damon zapytał:
- Ken, ty nie masz tej książki, prawda?
- Jak mam was przekonać? - zirytował się wujek Ken. - Po tej przeklętej nocy,
kiedy was zostawiłem i poszedłem do szeryfa, nigdy jej nie widziałem. Wy jako ostatni
mieliście ją w rękach, sam dobrze wiesz. Nawet nie wiem dobrze, jak skończyła się ta
historia między wami a Scrimmem.
- Wszystko wskazywało na to, że sobie poradziliśmy. Wszystko na to
wskazywało...
*
- Hej, gdzie wy jesteście? - zapytał scenicznym szeptem Douglas, wchodząc do
ogrodu. Skręcił za rogiem, znalazł się po lewej stronie biblioteki i - nie mógł uwierzyć
własnym oczom: nieco dalej Crystal starała się zachować równowagę, stojąc na
ramionach Petera, który z kolei opierał się plecami o ścianę. Nie wyglądał jak ktoś, kto
się świetnie bawi.
- Crystal, zważ, że narażasz mnie na poważne ryzyko oskalpowania - jęczał
Peter.
- Uff, co z ciebie za nudziarz. Już, prawie, prawie jestem... Nie możesz stanąć na
palcach?
- Hej, szukaliście mnie? - rzucił z uśmiechem Douglas.
- Boże, dziękuję ci - westchnął Peter.
- Przyjechał Damon?! - wykrzyknęła Crystal, kiedy już Douglas streścił to, co się
wydarzyło. - I jaki on jest? Przystojny? To znaczy, chciałam powiedzieć...
- No, nie wiem. Wydaje się w porządku, ale ma już swoje lata. Zaprosił mnie do
swojego domu. Powiedział, że opowie mi o przygodach wujka, pewnie z czasu, kiedy
należał jeszcze do Niewidzialnych. Może, wcześniej czy później, uda mi się pójść...
- Może dziś w nocy - powiedziała Crystal.
- Dziś w nocy? - powtórzył za nią jak echo Douglas.
- No, oczywiście. Dom Damona jest obok ciebie.
- A jakie to ma znaczenie?
- Pomyślałam sobie, że skoro każdej nocy Scrimm wykańcza jednego z
pierwszych Niewidzialnych, to od tej chwili nasza rola będzie polegała na pilnowaniu
ich domów od zewnątrz. Tak, aby nic im się nie stało. Pierwsza prawdziwa misja
nowych Niewidzialnych, co wy na to?
- A, i mi przypadł w udziale Damon? A co z moim wujkiem?
- Jego też będziesz pilnował. Będziesz chodził między domami, w tę i z
powrotem. Ja i Pete nie możemy ci pomóc, ponieważ musimy się zająć Gretą i
Devlinem. Jednak jestem przekonana, że w najbliższym czasie na twojego wujka nie
czyha żadne niebezpieczeństwo...
- I skąd ta pewność?
- Cóż, z pamiętników wynika, że on nie brał udziału w rytuale. Według mnie
Scrimm szuka jedynie pozostałych Niewidzialnych, bo to oni go pokonali. Kiedy się to
stało, twój wujek nie należał już do bandy.
- A jeśli się mylisz?
- Nie mylę się. Tylko czy dasz radę utrzymać się na nogach? Wyglądasz na
zmęczonego...
- Żaden problem. Jeśli chcę, mogę nie spać przez cały tydzień. Kiedyś w jednym
kinie blisko domu był maraton horrorów, dwadzieścia cztery godziny. Po tym czasie
nikogo nie było już w kinie, ale ja...
- Hmmm. W każdym razie będę z wami w stałym kontakcie telepatycznym. Jeśli
któryś z was będzie w niebezpieczeństwie, poczuję to i powiadomię tego drugiego.
- Telepatyczny kontakt? - zaśmiał się Douglas. - Crys, nie przesadzasz trochę?
- Co, nie wierzysz mi? Wypróbuj mnie.
- Okej... hmmm. Zatem... już: o czym myślę?
Crystal skupiła się przez chwilę.
- Zaczynam ci się podobać i masz nadzieję, że między mną a Petem nic nie ma.
- Co? - powiedzieli jednocześnie dwaj chłopcy, czerwoni jak buraki.
- Ale... ale ja pomyślałem o tytule filmu - zaprotestował Douglas.
- Ach tak, oczywiście - odparła lekko Crystal. - „Poślubiłem czarownicę”. Ale to
był płytki pokład myśli. Myśli znajdują się na wielu poziomach, wiesz - ucięła Crystal,
robiąc fikołek do tyłu i chowając się za krzakiem.
Douglas wszedł między krzaki.
- Ale jeśli chodzi o wujka, możesz się mylić! - wrzasnął, ale w odpowiedzi
usłyszał jedynie daleki szelest deptanych liści.
- W każdym razie ona mi się w ogóle nie podoba - uściślił Peter.
- Mi też nie. W tym wypadku trafiła jak kulą w płot - powiedział Douglas.
Ruszyli w stronę domu. Po chwili Peter zapytał:
- A tytuł filmu? Co do niego też się pomyliła?
- No... nie. To był właściwy tytuł.
Douglas zrobił jeszcze kilka kroków, a potem odwrócił się wściekły w stronę
przyjaciela.
- Co miałeś na myśli?
- Ja? - odparł Peter niewinnie.
Ruszyli dalej, nie odzywając się do siebie już ani słowem.
Rozdział 14.
Nieoczekiwana ofiara
Tej nocy mgła wisiała nisko, a niebo było tak ciemne, że można było policzyć
gwiazdy. Miało się dziwne wrażenie, że długi płaszcz spowijający Misty Bay otwierał
nad nią przestrzeń.
Douglas walczył ze snem. Nie chciał liczyć gwiazd, wolałby liczyć barany!
Kiedy wujostwo położyli się spać, zszedł do kuchni i w jednej piątej szklanki
wody rozpuścił sobie całą torebkę kawy rozpuszczalnej. Wypił ją duszkiem.
Następnym razem doda na pewno co najmniej trzy łyżeczki cukru. Otworzył szafkę i
wyjął z niej klucz do drzwi kuchennych.
A teraz siedzi sobie tutaj, na potężnym starym kasztanowcu, naprzeciwko willi
Damona Knighta. Pień wielkiego drzewa był częściowo wydrążony, a w jego wnętrzu
wywiercono dodatkowo kilka otworów, które ułatwiły mu wspinaczkę. Wszedł na
jedną z najgrubszych gałęzi i umościł się na niej wygodnie. Dla lepszej widoczności
zerwał kilka gałązek zasłaniających mu widok.
Wpatrywał się intensywnie w budynek oświetlony jedynie przez księżyc. A było
na co popatrzeć: trzypiętrową willę częściowo otaczał ogrodzony lasek, z tyłu zaś
graniczyła bezpośrednio ze wzgórzami. Wydawało się, że dom został wykuty w
granicie, tak był dopasowany do naturalnej rzeźby terenu. Jedna ściana wzgórza była
wklęsła - w tym miejscu ściany domu także wydawały się wklęsłe. W miejscu, gdzie
zbocze góry wznosiło się gwałtownie - ściana domu również pięła się ku górze,
tworząc rodzaj pionowego korytarza ze szklanymi ścianami.
Douglas właśnie zaczął zastanawiać się, jak by to było znajdować się w środku -
w tych przestronnych pomieszczeniach, pełnych nierówności, schodków i krzywych
ścian - kiedy Crystal weszła z nim w kontakt telepatyczny.
- Douglas, możesz przestać się opierać? Jeśli zamykasz przede mną twoją
świadomość, w jaki sposób mogę z tobą wejść w kontakt telepatyczny?
- Sądzisz, że to przyjemne (auuu jak mnie uwiera ta gałąź) jak ktoś ci
przelatuje przez myśli i szpera w nich?
- O, jaki delikatny! Obiecuję, że nie będę szperać. Będę w kontakcie
„neutralnym”. Mam już doświadczenie, co sobie wyobrażasz? Telepatia to...
- ...pierwsza rzecz, której nauczyła mnie babcia - uprzedził ją Douglas.
Było to naprawdę dziwne uczucie. Chłopiec nie słyszał bezpośrednio słów
koleżanki, ale czuł jej zamiary, stan jej ducha, nastrój - i wszystko to przybierało w
jego głowie kształt pewnego zaszyfrowanego języka.
Miał trudności z samodzielnym myśleniem. Kiedy sformułował jakąś myśl,
wciskały się w nią, jak ości, jakieś obrazy, przypominały mu się rzeczy, które robił w
ciągu dnia, niepokoiły go jakieś zaskakujące wizje. To wszystko wprawiało go w
niemałe zażenowanie.
- Nie możemy na przykład zrobić tak (za mało zjadłem ziemniaków w
mundurkach dziś na kolację), że jak się pojawi jakieś zagrożenie (jej, jak mnie
uwiera! Kurczę!), to ja cię powiadomię? - spróbował szczęścia Douglas.
- Hej, to nie telefon! Telepatia nie działa w ten sposób. Musisz zostawić jaźń w
pełni otwartą, wtedy mamy szansę na swobodny przepływ myśli. Wiem, że ludzie na
początku się wstydzą...
- Wstydzą? Dlaczego miałbym się wstydzić? (O Boże, jaki obciach). Dobrze,
dobrze, przekonałaś mnie. Postaram się „otworzyć” nieco bardziej, zadowolona?
(Pot ze mnie tryska jak z fontanny). Czemu teraz nie skoczysz na spotkanie z
Peterem? (Wstydliwe myśli! Wstydliwe myśli! Na pomoc!) - Douglas zastanawia! się,
czy można zaczerwienić się w myślach.
- Okej, postaraj się uspokoić. Później się usłyszymy. Pete, jesteś tam? Staram
się, abyś ty także wszedł w „kontakt”...
- Jestem, Crys, schowałem się za minwanem w okolicach posesji Devlina
Stevensona. Panuje tu niczym niezakłócony spokój, dom tonie w mroku, jedynie w
sypialni jest zapalone światło: przypuszczalnie Devlin cierpi na bezsenność. Gdybym
był na jego miejscu, miałbym podobną przypadłość. Uauuuu! (Ale ziewam...)
„Ach, więc to tak działa - pomyślał Douglas, starając się uspokoić rytm serca i
otrzeć chusteczką pot. - Kiedy się już raz wejdzie w kontakt telepatyczny, linia jest
otwarta. To lepsze niż radio z zamkniętym obwodem, ale zdecydowanie bardziej
obciachowe”.
A im bardziej zastanawiał się, jak bardzo to było obciachowe, tym więcej
obciachowych myśli przychodziło mu do głowy.
- Hej, Doug! - nagle dotarła do niego uwaga Petera. - Ta pani magister w
aptece też robi na mnie piorunujące wrażenie!
- Do diabła, Pete! Wyjdź, okej?
- Douglas ma rację, Pete - wtrąciła się Crystal. - Szanujmy swoją prywatność,
bo jeśli nie, może się to źle skończyć.
- Chwilunia, jak to szło w tym filmie? - zastanowił się Douglas - Miasteczko
przeklętych czy nawiedzonych, czy jakichś, kurczę. To było o tych dzieciakach, które
czytały w myślach i wtedy główny bohater skupił się na murze z cegły, i wtedy nie
mogli się do niego dostać!
- Ach, tak, fascynujący: ja też go widziałem! - wtrącił się Peter.
- Pete, mówiłam ci, abyś go zostawił w spokoju! - rzuciła Crystal.
- Eeeech! Kurczę, nie można sobie nawet uciąć pogawędki!
Godziny mijały. Nie działo się po prostu nic. Crystal wciąż wpatrywała się w
dom Grety Rowlands. Nie rozkojarzyła się nawet na chwilę. Wokoło panowała cisza.
Tak było w sumie lepiej.
Dziewczynkę trochę bolała głowa. Po raz pierwszy była w kontakcie mentalnym
z dwiema osobami jednocześnie i to tak długo.
W dodatku walczyła ze snem. Oczy zaczęły się jej zamykać i ogarnęło ją
przyjemne otumanienie... chociaż nie, to nie było jej doznanie, to nie jej chciało się
spać!
- Hej, Douglas!
Impuls mentalny był tak silny, że Douglas nieomal spadł z drzewa.
- Hej? Co jest, co się dzieje? - wykrzyknął.
- Dzieje się, że prawie usnąłeś! Mówiłam, że nie będzie ci łatwo. Posłuchaj,
opisz to, co widzisz. W ten sposób nie zaśniesz.
- Uch, no (supernadziana kanapka) widzę willę Damona Knighta...
- Jak wygląda? Staraj się skupić na analizie deskrypcyjnej - pomyślał Peter. -
Śledź jej zarys, strukturę, odgadnij założenia architektoniczne...
- Uff, Pete - załamał się Douglas. - Myśli też masz pompatyczne! Spróbujmy...
Wydaje się... Przypomina mi taką wioskę wykutą w skale na jednej z meksykańskich
pustyń. Chyba czytałem kiedyś jakąś historię Sknerusa McKwacza, której akcja
toczyła się w podobnym miasteczku.
- Ach, tak: „Siedem Miast Ciboli”!
- Brawo, poprawna odpowiedź!... No dobra, do zobaczenia.
- Co się stało? Co ty robisz?
- Idę sobie, to robię!
- Panuj nad emocjami, Doug, bo wpadniesz w sieci Scrimma!
- Tym razem Pete ma rację, Doug!
- Uspokójcie się: idę tylko zobaczyć, czy z wujkiem wszystko w porządku... Hej!
- Co się dzieje, Douglas? Otwórz swój umysł, wpuść nas!
Ale Douglas nie odpowiedział. Co więcej, nie dochodził od niego żaden sygnał,
tak jakby rozpłynął się w pustce.
- Peter, Peter, słyszysz mnie?
- Bez wątpienia, Crys. Ten, którego nie słyszę, to Douglas.
- Połączenie zostało zerwane. Dzieje się z nim coś niedobrego!
*
- Hej, jest tam kto? - zaniepokoił się Douglas. Nagle światła ulicy znalazły się
niżej, a najwyższe partie drzewa zaczęły drżeć, jakby ktoś lub coś poruszało się wśród
gałęzi.
Douglas przesunął się w stronę pnia, gotowy do skoku.
- Jest tam kto? - powtórzył.
- Oczywiście, ja tu jestem.
Rozległ się wyraźny głos zza gałęzi.
- Kim jesteś? Co tam robisz, w górze?
- Hoho, nieźle. To ja cię powinienem o to zapytać. Przede wszystkim, to
naturalne, że ja tu jestem.
Douglas skierował światło latarki ku górze.
- Ostrzegam, że nie jestem w nastroju do żartów. Wyłaź albo ja i moi przyjaciele
zajmiemy się tobą!
- Uch, jaki groźny. Zajmiecie się mną... Wydajesz mi się niezwykle bezczelny,
chłopcze.
Snop światła przeniknął do wnętrza wklęsłego pnia, ale oświetlił jedynie
zakurzoną plątaninę pajęczyn. „No cóż, próbowałem” - pomyślał Douglas. Zaczął
szukać w listowiu i nagle rozbłysło przed nim dwoje oczu... sowy!
- Byłbyś łaskaw nie świecić mi w oczy? - skarcił go ptak.
- Ale jak... to możliwe?
- Co, chłopcze?
- No... sowy nie mówią!
- Nie mówimy, kiedy nie mamy nic do powiedzenia.
- Dość, idę sobie - wyszeptał Douglas i skierował się w stronę kasztanowego
pnia.
- Uch, jak się śpieszy! - zahuczała sowa. - Chciałem przedstawić ci kilku moich
przyjaciół.
Douglas zatrzymał się.
Ze środka pnia dochodził go odgłos drapania, jakby tysiące karaluchów biegało
po drewnianej podłodze.
- Wiesz - ciągnęła dalej sowa - one uwielbiają drzewa i nie mogą się pogodzić,
kiedy ktoś łamie gałęzie.
Odgłos u wejścia pnia stawał się coraz wyraźniejszy. Coś zbliżało się do
wyjścia.
- Ale ja... połamałem tylko kilka uschniętych gałązek - załkał Douglas. Wbijał
spojrzenie w otwór. Pot ciekł mu po plecach.
„Co ja robię? - pytał sam siebie. - Rozmawiam z sową?”
Chciał właśnie zeskoczyć...
Gdy one wyszły.
Tuziny groteskowych istot wielkości jego stopy, o zielonym i kosmatym ciele,
haczykowatych kończynach i czerwonych jak owoce głogu, wściekłych oczach.
- Skrzaty! - zdążył krzyknąć, zanim rzuciły się na niego.
*
- Peter, gdzie jesteś? - myślała Crystal, nie przestając biec.
- Patrzę twoimi oczami, ale nie poznaję tego miejsca, mgła jest za gęsta.
- Jestem około dwa domy od willi Knighta. Powinienem dobiec do Douga mniej
więcej...
- Dobra, dobra, tylko śpiesz się! Ja będę nie wcześniej niż za jakieś pięć, sześć
minut!
*
Douglas wrzeszczał.
Wrzeszczał wniebogłosy. Nie miał dość sił, aby utrzymać się na gałęzi.
Paznokcie łamały mu się o korę. Jego stopy zaczęły znikać w otworze drzewa.
Skrzaty uwijały się jak nakręcone. Biegały, bełkotały niezrozumiale. Były pod
nim i na nim. Próbowały zmusić go, by puścił się tam, gdzie trzymał się najmocniej.
Kąsały go i drapały. Gdy udało im się z jednej strony, przeniosły się na drugą rękę.
Douglas prawie do pasa wciągnięty był do środka. Za chwilę pień drzewa miał
pochłonąć go całego.
*
Peter nie wiedział już, gdzie się znajduje.
Mgła stała się jeszcze bardziej gęsta. Stracił orientację.
- Crys, gdzie jesteś?
- Kto by się w tym połapał, Pete? Nic nie widzę! Muszę przerwać połączenie!
- Jak to? Dlaczego?
- Chcę czegoś spróbować. Biegnij!
Crystal zatrzymała się. Dyszała. Pochylała się do przodu, aby złagodzić kolkę.
To nie był dobry pomysł. Nie mogła biec przed siebie, nie wiedząc dokąd. Co mawiała
jej babcia? „Wzrok jest przecenianym zmysłem, Crystal. Nikt nie jest bardziej ślepy niż
ten, który ufa jedynie wzrokowi”.
Później zawiązywała jej oczy i obracała nią. Były w lesie i musiała odnaleźć
drogę, choć nic nie widziała. Powtarzały tę zabawę przy różnych okazjach.
- Zobaczysz, że pomoże ci wyostrzyć pozostałe zmysły - mawiała. - Przyjmij
żywioły, poczuj w sobie ich zapach: jesteśmy częścią natury. Zbyt często o tym
zapominamy.
Crystal nigdy nie odnalazła drogi bez oszukiwania.
Teraz jednak żarty się skończyły i nie mogła podglądać. Nie starała się już
przejrzeć mgły. Zamknęła oczy i skupiła się.
- „Wysil swe zmysły, wysil swe zmysły” - zaczęła powtarzać sobie.
Pies wył w oddali, dźwięk syreny na statku odbijał się echem w porcie; gdzieś
daleko przejeżdżał samochód i ktoś otwierał żaluzje.
„Wyłów dźwięki, skup się na nich... Ktoś otwiera żaluzje? O czwartej nad
ranem? Może to w piekarni... albo w czyimś garażu... Potrzebuję jeszcze jakiejś
wskazówki... Przyjmij żywioły...”
Co chciała przez to powiedzieć babcia? Po raz ostatni Crystal zebrała w sobie
siły.
W pobliżu był kot; prychał, może walczył z drugim kotem. Nigdy dotąd nie
próbowała „nawiązać kontaktu” ze zwierzęciem. Choć mówią, że niektóre zwierzęta
posługują się telepatią lub używają innych pozazmysłowych sposobów.
- Popatrz na mnie, maleńki. Dom Damona jest blisko, może go znasz, zaprowadź
mnie...
Crystal starała się przekazać kotu obraz domu Damona Knighta. Coś poruszyło
się we mgle. To był on, biały kot w czarne łaty.
Dziewczynka pobiegła za nim.
Zwierzę było od niej zwinniejsze, zbiegało po zboczu coraz szybciej.
- Poczekaj, maleńki! Biegniesz zbyt szybko, poczekaj!
Ale kot nie zwolnił i wkrótce zniknął we mgle.
Crystal straciła otuchę. Znów była sama i nie miała nawet pewności, czy kot
poprowadził ją we właściwym kierunku.
Znów starała się skoncentrować.
Co jeszcze znajdowało się naokoło? Wibracje... wibracje...
Nietoperze? Nietoperze nie używają wzroku, ale echolokacji. Mają coś na kształt
radaru.
- Pomóż mi, przyjacielu... naucz mnie, jak posługiwać się wibracjami.
Crystal zaczęła biec. Zamknęła oczy. Wibracje...
Starczyło jej sił do następnego kwartału ulic: biegła co tchu, o nic nie uderzyła,
ale i tym razem straciła orientację. Zatrzymała się. Powinna być prawie na miejscu.
Czuła to! Zaczęła odczuwać przerażenie Douglasa!
Starała się wyrzucić je ze swego umysłu i otworzyć się na inne jego doznania.
- Co to za zapach? To jakaś roślina. Tutaj nic takiego nie ma. Zapach musi
pochodzić z innego miejsca. Babcia nauczyła mnie rozpoznawać zapachy roślin. Zaraz,
zaraz... gdzie był Douglas? Przyczaił się na kasztanowcu... Mam! Chyba mam!
*
Jednak było już za późno.
Głowa Douglasa pogrążyła się w czeluści pnia.
Znikając w długim, ciepłym i wilgotnym korytarzu drzewa, widział, jak wejście
do pnia robi się coraz mniejsze i mniejsze. Był już bardzo daleko. Skrzaty wlokły go
pod ziemię, pod Misty Bay.
Douglas płakał i krzyczał. Na nic się to nie zdało.
Płakał i krzyczał.
- Douglas!
Płakał i krzyczał.
- Douglas!
Płakał i..
- Douglaaas!!!
To był głos Crystal. Skąd dochodził? Jak...
- Douglas, obudź się! To sen, słyszysz mnie? Sen!
Douglas szeroko otworzył oczy. Crystal potrząsała nim. Nie był pod ziemią,
znajdował się na świeżym powietrzu, na chodniku, pod kasztanowcem. Widać stąd
było dom Damona Knighta spowity we mgle.
Znajdował się na świeżym powietrzu, nie był pod ziemią!
- Crystal... co...
- Ja też bym chciała to wiedzieć, Doug.
- Nie usnąłem, Crys. Przyrzekam ci. To było takie rzeczywiste, takie
rzeczywiste... To nie moja wina! Nie wiem, co się stało, ale... Wierzysz mi?
Crystal westchnęła, była wyczerpana.
- Wierzę ci, Doug.
- Dzięki, Crys, dzięki!
Douglas objął ją, a dziewczyna uścisnęła go z całej siły.
- Uff! No, jesteście! - prychnął Peter, który właśnie przybiegł na miejsce. - Co
się stało?
- Wiesz co, Peter? - zaczęła Crystal, uwalniając się z uścisku. - Stało się to, że
daliśmy się nabrać.
*
Devlin Stevenson otworzył oczy i poszukał instynktownie ręki żony z lewej
strony łóżka. Oczywiście nie znalazł jej, ponieważ sam ją wcześniej przekonał, aby
pojechała na kilka dni do koleżanki za miasto. Czuł zagrożenie i nie chciał jej w to
mieszać. Cokolwiek miało się wydarzyć, chciał stawić temu czoła sam.
Na spotkanie z przeznaczeniem trzeba iść w pojedynkę.
Tej nocy znów sobie obiecał, że nie zaśnie, ale zmęczenie i lata miały nad nim
przewagę. Tak jak mu się to zdarzało często ostatnimi czasy, śnił mu się ten zawieszony
chłopiec. Niewidzialni, burza i Scrimm, który uderzał pięścią w Damona.
I chłopiec.
Jak mógł o nim zapomnieć, przez te wszystkie lata, tak jakby nigdy nie istniał? A
jednak jego pojawienie się było równie tajemnicze jak opatrznościowe... Gdyby się nie
poświęcił tej nocy, Damon by zginął, a Niewidzialni zostaliby pokonani.
Ale co się stało z jego ciałem? Nigdy go nie odnaleziono...
Nagle poczuł, że nie jest sam.
Nie wiedział, skąd pojawiła się ta myśl, ale poczuł, że powietrze w pokoju stało
się mroźne.
- Kto tam? - powiedział w pustkę.
W chwilę później lampka na stoliku nocnym zgasła.
*
Nazajutrz wiadomość była na ustach wszystkich: poprzedniej nocy w Misty Bay
nastąpił kolejny zgon.
Devlin Stevenson.
Zawał.
ANTRAKT
Stary uśmiechał się z zadowoleniem, ocierając sobie pot z czoła powolnym
ruchem ręki.
Wpatrywał się w szachownicę. Zanim ją schowa, chce zapamiętać pozycję
wszystkich figur. Nie ma słabej pamięci. Przypomniał sobie, kiedy podjął to
wyzwanie: jeszcze zanim zrobił sobie szachownicę, był wtedy więźniem góry.
Partia była w fazie zaawansowanej. Przeciwnik wykonał swoje ruchy, ale figury
starego wciąż go szachowały, jak chmury niekończącej się burzy.
Zastanawiał się nad magią zawartą w szachach i nad tym, jak łatwo było
kontrolować istoty ludzkie. Wystarczyło ustawić figury i rzucić odpowiednie zaklęcie.
Teraz każdy ruch na jego szachownicy pociągał za sobą analogiczne działania
ludzi.
Zginęły już dwie osoby i miało ich być więcej (to nieunikniona cena rozgrywki,
bo stawka była wysoka).
Spokojnie zaczął zbierać figury.
To ten, wszędzie wścibiający swój nos, dziennikarz Robert Kershaw - koń. A tu
stary marzyciel, Kendred Halloway - drugi koń. A tutaj? Dwa gońce: Crystal, młoda,
nieustraszona wnuczka Susan Cooper i jej wierny przyjaciel Peter.
Ale najważniejszą figurą (tą, którą - jeśliby to była gra w karty, można by nazwać
asem w rękawie) była królowa.
Dobroduszny i naiwny Douglas Macleod.
Drzwi.
Rozdział 15.
Śladem psa tropiciela
Robert Kershaw, pies tropiciel, był w bibliotece, w pokoiku przeznaczonym do
przeglądania mikrofilmów ze starymi rocznikami gazet. Jedyne światło w pokoju
pochodziło z czytnika optycznego, pod którym przewijały się strony dziennika
lokalnego z 1938 roku. Był to ten sam dziennik, który przeglądali chłopcy, kiedy Robert
zaskoczył ich dzień wcześniej.
Szedł ich tropem, śledził ich, a im bardziej szukał, tym więcej znajdował
śladów.
Kiedy przebywa się w nowym miejscu, wieczory spędza się w pubie. Od kiedy
przybył do Misty Bay, spędzał czas w pubie obok komisariatu policji. Chciał być na
bieżąco z wydarzeniami, więc najlepszym wyjściem była pogawędka z którymś z
policjantów na koniec zmiany. Przekonał się, że wcale nie trzeba było ich prosić, aby
opowiadali o pracy. Szczególnie po paru kuflach piwa.
Wydarzeniem, które było na ustach wszystkich, były dziwne zgony kilku
mieszkańców miasteczka w podeszłym wieku. Ludzie jednak nie wiedzieli, że wszyscy
zmarli zostali znalezieni w ubraniach mokrych od morskiej wody. Szczegół dość
dziwny, biorąc pod uwagę, że orzeczenie koronera wspominało o zgonach z przyczyn
naturalnych...
Osoby te nazywały się... Robert Kershaw otworzył zniszczony notatnik, który
nosił w jednej z licznych kieszeni kurtki: Susan Cooper i Mark Warrick. A tego ranka
jeden z jego informatorów z biura szeryfa zadzwonił do niego do hotelu, aby go
poinformować o śmierci Devlina Stevensona, którego ciało zostało znalezione przez
guwernantkę. Zgon nastąpił w podobnych okolicznościach jak w dwóch poprzednich
wypadkach.
Dziennikarz zapisał ich imiona i nazwiska, każde na osobnej kartce i ułożył je
przed sobą, jedna pod drugą.
Inną sprawą, która go niepokoiła, było zniknięcie dziewczynki: Crystal Cooper,
wnuczki Susan. Znał jej twarz z fotografii rozwieszonych w całym Misty Bay.
Jedną z fotografii położył po prawej stronie karteczek z nazwiskami zmarłych.
Crystal była koleżanką z klasy Petera, chłopca, którego widział poprzedniego
dnia w towarzystwie jego kolegi, Douglasa. Douglas twierdził, że chodzą do tej samej
klasy. Było to niezgodne z notatkami Roberta. Dlaczego skłamał? To jasne, że mieli coś
do ukrycia... tylko co?
I kto pomagał Peterowi?
Ten buldog, Lance, sam nie wszedł na wieżę zegarową i nie zawiesił sobie kartki
na szyi. I inny dziwny szczegół: autor karteczki podpisał ją „Niewidzialni”. Tak
nazywała się grupa dzieciaków-zjaw, której śladów Robert poszukiwał od dawna po
całych Stanach Zjednoczonych.
Zbieg okoliczności? Z następnej kieszeni wyjął jeszcze bardziej zniszczony
notes. Przewrócił kilka kartek i znalazł wreszcie to, czego szukał: imiona dzieci-zjaw,
które udało mu się ustalić. Znów wydarł kilka kartek i zapisał na nich imiona: Greta,
Mark, Susan, Devlin.
Mark.
Susan.
Devlin.
Tak samo brzmiały imiona zmarłych osób!
Robert nie rozumiał, czy w tym przypadku także miał do czynienia z dziwnym
zbiegiem okoliczności.
Odruchowo wyciągnął papierosa, jednak przypomniało mu się, że w bibliotece
obowiązuje zakaz palenia. Niecierpliwie włożył go z powrotem do paczki.
Zaczął od początku.
Wyjął kartkę papieru z drukarki stojącej obok i zaczął spisywać powtarzające się
elementy.
Przede wszystkim: Niewidzialni. Z jednej strony banda zjaw, z drugiej strony
Niewidzialni z Misty Bay.
Później imiona: Mark, Devlin i Susan.
Crystal, zaginiona dziewczynka, była wnuczką Susan. Napisał jej imię i połączył
je z imieniem babci.
Crystal była koleżanką z klasy Petera. Połączył imię Crystal z imieniem Petera,
którego imię, z kolei, połączył z Niewidzialnymi z Misty Bay.
I jeszcze był Douglas (strzałka w stronę Petera), siostrzeniec Kendreda
Hallowaya, dyrektora biblioteki... przyjaciela zmarłych osób.
Wtedy zatrzymał się.
To wszystko jest interesujące, ale dokąd prowadzi?
Podniósł wzrok na czytnik optyczny. Gazeta, którą przeglądał, była z 1938 roku.
W 1938 roku Kendred Halloway i jego przyjaciele byli mniej więcej w wieku
Crystal, Petera i Douglasa.
W tym wieku często powstaje paczka przyjaciół, z którymi można wspólnie
żartować i bawić się.
„W tym wieku często powstaje paczka przyjaciół - pomyślał. - A takie piękne
wspomnienia z dzieciństwa można opowiedzieć na starość dzieciom lub wnukom...”
Wstał i zaczął zbierać w pośpiechu porozrzucane kartki.
Jego węch psa tropiciela podpowiadał mu coś jeszcze. Mówił mu, że ta
dziewczynka, Crystal Cooper, znała część historii babci. I jej starych przyjaciół.
Musiał odnaleźć tę dziewczynkę.
Rozdział 16.
W górę i w dół przez czasoprzestrzeń
- O mamo, Doug, jesteś blady i coraz gorzej wyglądasz - powiedziała Crystal,
kiedy wczesnym rankiem Douglas pokazał się u wejścia do skalnej groty, którą nazwali
„gniazdem piratów”. - Nie zmrużyłeś oka przez resztę nocy, co?
Douglas usiadł na kopcu piasku naprzeciwko dziewczynki i Petera.
- A kto miałby odwagę zasnąć? Śnią mi się przerażające walki Niewidzialnych
ze Scrimmem... Łażę tylko dzięki cappuccino!... No i co, odpuszczamy, czy chcecie
przedsięwziąć coś wielkiego?
- A zatem, Doug - powiedział Peter, głęboko wciągając powietrze - Crys i ja
stwierdziliśmy, że w istocie nie ma sensu walczyć z wrogiem o wiele potężniejszym od
nas...
- Ach, wreszcie coś mądrego!
- Oczywiście, gdybyśmy dysponowali Malartium, okoliczności przedstawiałyby
się w innym świetle... - ciągnął Peter.
- No właśnie, gdyby udało się nam znaleźć ją przed Scrimmem, moglibyśmy
nieźle przetrzepać mu skórę... Moglibyśmy walczyć podobną bronią... albo mieć
przewagę - podsumowała Crystal.
- Możliwe, ale nie mamy jej, prawda? Więc dlaczego nie możemy, tak jak nasi
rówieśnicy, beztrosko spędzać wakacji i... Dlaczego tak na mnie patrzycie?
- Pete miał pewien ryzykowny pomysł, który mógłby wypalić - zagaiła
dziewczynka.
- I ten pomysł nie dotyczy jego, jak sadzę - Douglas przeszedł do defensywy.
- Sam twierdzisz, że kiedy tylko zasypiasz, od razu śnią ci się Niewidzialni, tak?
- uściślił Peter.
- Hmmm... no, może...
- Ponadto nie śnisz o jakiś wyrwanych z kontekstu przygodach, mają one pewien
porządek chronologiczny...
- Do czego zmierzasz?
- Posłuchaj, Douglas - wtrąciła się Crystal. - Pamiętasz, kiedy się poznaliśmy,
nazwałam cię „drzwiami”?
- Oczywiście, od razu wydałaś mi się jakaś dziwna.
- Widzisz, drzwiami określa się taką osobę, która jest progiem pomiędzy dwoma
wymiarami, zarówno przestrzeni, jak i czasu. Ty, na przykład, kiedy śpisz, jesteś w
stanie uczestniczyć jako widz w wydarzeniach z przeszłości.
- Już mi to mówiłaś, ale dlaczego widzę właśnie Niewidzialnych? I dlaczego
wcześniej nigdy mi się to nie zdarzyło, za to od kiedy zawitałem w Misty Bay, nie
miałem ani jednego normalnego snu?
Crystal westchnęła.
- Nie wiem, Doug. Jeszcze tego nie wiem. To ja cię wtajemniczyłam... W każdy
razie sądzę, że za głęboko wszedłeś w tę historię. Uważam, że nawet jeśli wyjedziesz z
Misty Bay natychmiast, sny wciąż będą cię prześladować... I może nie tylko sny.
Douglas spojrzał na swoich przyjaciół.
- I dlatego, waszym zdaniem, jedyną moją nadzieją na powrót do normalnego
życia jest jak najszybsze załatwienie tej sprawy, co?
- Tak właśnie uważamy, Doug - odpowiedział Peter, spuszczając wzrok.
Douglas odwrócił się w stronę Crystal.
- No, to posłuchajmy, na czym polega ten pomysł.
- Chodzi o eksperyment parapsychologiczny, w którym ty będziesz aktywnym
ogniwem.
- Ja, wydaje mi się...
- Właśnie, wypróbowałam na wszystkie sposoby moje umiejętności hipnotyczne i
telepatyczne... Teraz możemy je połączyć. Mogę spróbować cię zahipnotyzować, wejść
w kontakt mentalny z tobą i Peterem i skłonić cię do „snu” o tym, co się stało w noc,
kiedy Niewidzialni pokonali Scrimma i zabrali Malartium.
- Ty chyba nie mówisz poważnie.
- Niestety tak, Doug.
- Zapomnijcie o tym.
*
Chwilę później Douglas leżał, a Crystal i Peter klęczeli obok niego.
Dziewczynka trzymała go za prawą, a chłopiec za lewą rękę.
- Crys - powiedział Douglas - obiecaj mi, że jeśli będę w niebezpieczeństwie,
natychmiast mnie obudzicie.
- Obiecuję, a teraz zrób mi przyjemność i odpręż się.
- Łatwo ci mówić, bo nie ty jesteś drzwiami.
- Masz rację, ale teraz odpręż się i spójrz mi w oczy.
- Muszę cię chyba uprzedzić, że nie jestem podatny na hipnozę. Któregoś dnia
poszedłem z ojcem na pokaz magii i...
- ...I? - zapytał Peter.
- Pssst! Cicho, zasnął - wyszeptała Crystal.
Eksperyment ruszył.
*
- „Malartium” mówi jasno - stwierdza Damon.
Przeszkadza mu nieobecność jego starego przyjaciela, Kena Hallowaya. Bez
jego wsparcia czuje się słabszy. Ale nie chce tego okazać.
Niewidzialni są w kryjówce na skale, w tej samej grocie, gdzie, prawie
sześćdziesiąt lat później, urządzili sobie bazę Crystal, Peter i Douglas. Na dworze
szaleje burza.
- ...Wy także posłuchajcie - kontynuuje Damon głosem jakby pozbawionym
emocji. „Niewinny chłopiec może unieszkodliwić czarodzieja, pod warunkiem, że
przysięgnie na to, co mu najdroższe, że nie skusi go potęga i że nie pozwoli, aby jego
dusza spłonęła, odrzuciwszy ideały i marzenia dzieciństwa”.
- Hej, to nie tak wiele - krzyczy Mark.
- Poczekaj, to nie koniec. „...Jednak aby czar był skuteczny, młodzik musi
dopełnić ofiary, przelewając krew swojego rówieśnika”.
*
- Och...!
*
Niewidzialni poruszyli się niespokojnie, patrząc na siebie z przerażeniem.
- Co to było? Jest tu ktoś jeszcze? - wykrzykuje Damon, zrywając się na równe
nogi.
- Co się z tobą dzieje, Damon? Ja nic nie słyszałam - protestuje Greta.
- Coś usłyszałem, jakby okrzyk... - chłopiec znów siada. - Musiałem się
przesłyszeć. A zatem zgadzacie się?
- Na „ofiarę krwi”? Zwariowałeś? I kogo zamierzasz zabić, kogoś z nas?
- Uspokój się, Susan. Kto mówi o zabójstwie? Księga mówi o przelaniu krwi,
nie o zabijaniu.
- A zatem? - wtrąca się Mark.
- A zatem wystarczy, że lekko się skaleczymy... Ja skaleczę ciebie, ty skaleczysz
Susan, Susan skaleczy Devlina... i tak dalej, co ty na to?
- Ja na to, że Susan ma rację: oszalałeś! Nie chcę, żeby mnie ktoś pokroił!
- Brawo, Mark - zgodziła się Greta. - Poszukajmy innego sposobu!
- Ja się zgadzam - mówi Devlin.
- Co? Ale dobrze go słuchałeś? - pyta Mark.
- Wśród... wśród tych porwanych dzieciaków jest także mój przyjaciel, Russel
Everett, jak wiecie. Skaleczenie nie wydaje mi się czymś wielkim w porównaniu z
tym, co im mogłoby się stać. Ja nie chcę ich opuścić. A wy chcecie?
Niewidzialni zamilkli i zawstydzeni spuścili wzrok. Nikt nie ośmielił się
odpowiedzieć.
- Damon, skalecz mnie - mówi Devlin i podaje mu własny nóż sprężynowy.
- Tylko niezbyt głęboko, tu, na przedramieniu.
Damon waha się, ale potem bierze nóż, ogrzewa jego ostrze nad ogniem, aby je
oczyścić, czeka aż ostygnie i wreszcie robi nacięcie. Tylko tyle, aby spłynęło kilka
kropel krwi.
I recytuje:
- Ja, Damon Knight, klnę się uroczyście, że pozostanę niewinny i że nigdy nie
złamię mojej przysięgi złożonej moim przyjaciołom Niewidzialnym ani nie zdradzę
żadnego marzenia czy ideału, w który teraz wierzę.
Wtedy przekazuje nóż Markowi.
*
- Jest coś, co mnie niepokoi - powiedziała Crystal, zawieszając „połączenie”.
Douglas wciąż spał głęboko.
- Tylko jedno coś? - próbował zażartować Peter.
- Doug nie śni jak zwyczajny widz...
- Mówisz o tym okrzyku, który usłyszał Damon?
- Tak, słyszeli go, rozumiesz? Nie wiem, czy powinniśmy ciągnąć to dalej.
Obawiam się, że to zbyt niebezpieczne. A jeśli Douglas zostanie uwięziony w snach i
nie wróci?
- To mu zawsze groziło, kiedy zasypiał, Crys. Ty też o tym wiesz. Teraz nie
możemy przerwać. Musimy znaleźć to, czego szukamy i zakończyć jak najszybciej tę
potyczkę ze Scrimmem.
- Może masz rację, Pete.
- Nie wiem, czy mam rację. Wiem, że położenie Douga jest bardzo trudne.
- Brniemy w to dalej?
W tym momencie dłonie Douglasa, trzymane przez przyjaciół, podniosły się i
chłopiec zaczął cichutko kwilić.
- Dalej, Crys. Szybko!
*
Ciemny i wilgotny pokój. Ceglane ściany pokryte są pajęczynami, podłoga
mchem i malutkimi kałużami. Delikatny promień światła przenika przez malutkie
okienko w ciężkich drewnianych drzwiach celi.
Ktoś płacze. To głos dziecka. Łańcuchy lśnią w ciemności, w półcieniu
widoczne są zarysy postaci trójki dzieci.
Dwóch chłopców i dziewczynka. Jeden z chłopców płacze, pozostała dwójka
wpatruje się w nicość.
W pewnym momencie dziewczynka odwraca się. Czy coś zobaczyła?
Otwiera usta, chce coś powiedzieć, ale jeszcze przez chwilę nie mówi ani
słowa. Na koniec zdobywa się na odwagę:
- Kim jesteś?
Jak to możliwe? Jak ona może...
- Christine, co się dzieje? - pyta jedno z dzieci, to, które nie płacze.
- Nie wiem, Russel, w pewnym momencie wydawało mi się, że jest tu ktoś
jeszcze, taki grubiutki chłopiec...
- Gdzie jest policja, Christine? Dlaczego nikt nie przybywa nam z pomocą?
- Spokojnie, moje maleństwa. - To Angus Scrimm spogląda przez okienko w
drzwiach. - Niedługo wszystko się skończy.
Słyszą zgrzyt klucza w zamku i drzwi otwierają się.
*
Niewidzialni przechodzą przez las porastający skalę. Na górze wznosi się
siedziba Angusa Scrimma. Burza szaleje ze zdwojoną siłą, a błyskawice następują
jedna po drugiej. Ale teraz zachowanie Damona i pozostałych zmieniło się. Nie są
już tak przestraszeni. Dokonali magicznego rytuału i Scrimm nie może już im
zaszkodzić.
Damon wychodzi z krzaków na tyłach domu. Jest zdumiony. Angus Scrimm
siedzi nieopodal, na kawałku skały nad przepaścią. Obok niego jest trójka
zaginionych dzieci. Przy każdym z nich ustawił duże miedziane miski. Chce do nich
wlać ich krew!
Ma zamiar złożyć w ofierze człowieka, aby stać się najpotężniejszym
czarodziejem.
Teraz Angus Scrimm podnosi długi nóż ku niebu i szepcze coś w
niezrozumiałym języku.
Zbliża się do dziewczynki o imieniu Christine i chwytają mocno za włosy.
Burza szaleje. Po twarzy dziewczynki spływa deszcz i morska woda. Wydaje
się, że ocean chce skruszyć skałę i pochłonąć ją wraz ze wszystkimi, którzy na niej
stoją, tak wściekle o nią uderza.
- Wreszcie nadszedł właściwy moment, moja mała...
- Nie! - wrzeszczy Damon ile tylko sił w płucach i rusza pędem po błotnistym
zboczu, a za nim Niewidzialni.
- Ach, kogo my tu mamy? Smarkacze! - naigrywa się z nich Angus Scrimm.
Zostawia dziewczynkę i odwraca się w ich stronę.
- Dziękuję wam za przybycie, nędzni marzyciele. Wy także posłużycie do
rytuału.
- Zapomnij o tym czarodzieju, spójrz tylko! - odpowiada Damon i podnosi
„Malartium”.
Angus Scrimm zatrzymuje się na chwilę. Przez moment widać strach w jego
oczach. Ale natychmiast odzyskuje panowanie nad sobą.
- Co chcesz zrobić, pędraku? Grozisz mi? Mi?! Za chwilę mam się stać
najpotężniejszym czarodziejem na ziemi!
- Jeszcze nim nie jesteś, Angusie - odpowiada Damon i szuka lewą ręką dłoni
Marka. Ten z kolei szuka ręki najbliżej stojącego Niewidzialnego. Wkrótce
zacieśniają krąg. Damon trzyma księgę w wolnej ręce i otwiera ją na oznaczonej
stronie. Zaczyna recytować: „My, młodzi, zupełnie niewinni, pozbawiamy cię,
czarodzieju, twojej mocy!”.
Błyskawica przecina niebo, a Angus Scrimm sztywnieje z przerażenia.
- Wy, przeklęte, aroganckie dzieciaki! - krzyczy.
A później...
Później nie dzieje się nic. Deszcz wciąż pada, a Angus Scrimm stoi, nietknięty.
Mężczyzna wybucha niepohamowanym śmiechem.
- Zadufani w sobie głupcy, dokonaliście rytuału w niewłaściwy sposób!
- Jak to możliwe, przelaliśmy naszą krew...
- No właśnie, ale przez „przelanie krwi” w księdze rozumiano zabójstwo! W
tym momencie jeszcze wszyscy żyjecie, więc rytuał nie ma żadnej wartości! - krzyczy
czarodziej. Nieoczekiwanie podnosi długi nóż i rzuca nim w stronę Damona.
- Nieee! - Chłopiec, który nagle pojawił się, staje pomiędzy Damonem i
Scrimmem. Nóż wbija mu się poniżej mostka.
*
- Douglas! - krzyknęła Crystal w innymi miejscu i w innym czasie.
*
- Kim... kim jesteś? - pyta Damon, pochylając się nad umierającym chłopcem.
- Nieważne, Damon - odpowiada słabnącym głosem. - Rytuał... dopełnijcie go
teraz...
- Przeklęci! - ryczy Angus Scrimm.
Waha się, czy znów ich atakować, czy uciekać. Nagle decyduje się na ucieczkę i
rzuca się biegiem w stronę przepaści. Tam, niedaleko, jest wejście do jaskini. Dłonie
umierającego chłopca są całe we krwi. Niewidzialni powtarzają rytuał.
- Jaskinia! - wyje Damon. - Jeśli czarodziejowi uda się nas zgubić, może
przepaść na zawsze!
Angus Scrimm jest szybki i sprytny, ale dzieciaków jest więcej i dowiodły, że
potrafią być równie sprytne jak on! Wkrótce zastępują mu drogę.
- Dzięki mocy, którą nam daje ta księga - deklamuje Damon, zacieśniając krąg
z resztą grupy - my, Niewidzialni, skazujemy cię na wieczne więzienie w tej jaskini!
Angus Scrimm jest w pułapce: z jego lewej strony płynie wzburzony podziemny
potok, wokół tylko granit. Przerażony opiera się o ścianę groty. Nagle kamień
przestaje być kamieniem i mag zatapia się w nim, jakby skała była z błota.
W tym momencie dostrzega błysk w oku Damona Knighta jego bezlitosne
spojrzenie przekonuje go, że nie ma już dla niego nadziei.
- Pokonaliście mnie, Niewidzialni - wyje. - Ale ja też rzucą na was klątwę!
Ostatkiem sił zbiera całą energię i, podnosząc ramiona, mówi:
- Dorośniecie, taka jest kolej rzeczy, ale jeśli porzucicie wasze dzisiejsze
ideały, będziecie musieli rozliczyć się z tego!
- Do diabła, stary draniu, nie widzisz, dokąd doprowadziły cię twoje głupie
czary? - odpowiada wściekle Damon. - No, może nie masz jeszcze dosyć, ale mi już
wystarczy!
Chłopiec podnosi nad głowę, „Malartium” i rzuca ją w wody podziemnego
potoku.
- Pożałujesz tego, słyszysz? - krzyczy jeszcze Angus Scrimm. - Pożałujesz tego,
ponieważ miałeś już kontakt z czarami, ale kiedy to zrozumiesz, będzie już za późno!
Rzęzi po raz ostatni, po czym wchłania go kamienna ściana.
Na zewnątrz burza nagłe ucicha.
Na tyłach siedziby Angusa Scrimma trójka dzieci wisząca stopami do góry nie
wie, że jest już uratowana. Patrzą wkoło siebie, przerażone, starając się
wyswobodzić dłonie z więzów, i wtedy widzą pięć zbliżających się postaci: są to
chłopcy i dziewczęta, którzy wyszli z lasu, aby pokonać czarodzieja. Podbiegają do
nich, rozwiązują i przytulają do siebie, a maluchy wybuchają pełnym ulgi płaczem.
Damon biegnie w miejsce, gdzie upadł chłopiec, który tak nagle się pojawił,
ale jego ciało nie daje oznak życia.
*
- Douglas, Douglas! Obudź się, słyszysz? Obudź się!
Już dobrą chwilę temu Crystal przerwała „połączenie” i starała się go ocucić, ale
nic nie wskazywało na to, by poczuł się lepiej.
Przerażony Peter ściskał jego rękę. Zastanawiał się, skąd się wzięła ta słona
woda, którą były przesiąknięte włosy i ubranie przyjaciela.
- Crys! Puls niewyczuwalny - zawołał nagle. - Serce... przestało bić!
- Ach, nie, o rany, nie! - krzyknęła, uderzając go w klatkę piersiową. W
desperacji przyłożyła swoje usta do ust Douglasa i zaczęła rytmicznie pompować w
niego powietrze, tak jak nauczyli ją w szkole.
- Nie umieraj! Douglas, nie umieraj!
- Khe, khe, khe! - zakaszlał Douglas.
*
Trochę później trójka dzieci odzyskiwała siły. Każde położyło się w innym
końcu małej groty.
- Crys, potrafisz mi to wytłumaczyć?
- Co, konkretnie, Doug? - odpowiedziała dziewczynka, nie otwierając oczu: to
wszystko wykończyło ją.
- To znaczy, urodziłem się dwanaście lat temu, czy żyłem także w latach
trzydziestych? Pomogłem pierwszym Niewidzialnym, później umarłem, a potem
urodziłem się dwanaście lat temu, aby ponownie umrzeć i...? W sumie, jak to możliwe?
- Och, Doug. Ja też nie znam wszystkich odpowiedzi...
- Nie spławisz mnie tak szybko: musisz coś wymyślić. Zawsze masz jakąś teorię.
- A zatem, oto moja teoria: czas jest dziwną rzeczą, Doug... a ty jesteś
drzwiami...
- Ufff, dość już tego. Chcę być normalny, jak wszyscy.
- Może teraz już jesteś. Może twoja rola polegała jedynie na ocaleniu Damona,
aby on, z kolei, mógł pokonać Scrimma? A teraz moc się wyczerpała? Kto wie?
- I teraz nie będę już drzwiami.
Pomyślał przez chwilę, a potem dodał:
- Właśnie teraz, kiedy byłem kimś wyjątkowym...
- Za późno - podsumował Peter z uśmiechem.
- Ale wreszcie dowiedzieliśmy się, co się stało z Malartium i ze Scrimmem.
Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, istnieje pewna możliwość, od której ciarki
przechodzą mi po plecach.
- Jaka? - zapytał Douglas.
- Myślę, że Scrimm został zamknięty w jednej z grot. Dostaję gęsiej skórki na
myśl, że mógł zostać uwięziony gdzieś tu blisko.
- Jeśli o to chodzi, był nawet bliżej niż blisko... - wymamrotała Crystal, wciąż
nie otwierając oczu.
- Co masz na myśli? - wykrzyknęli chórem Douglas i Peter.
Rozejrzeli się i popatrzyli na grotę tak, jak gdyby widzieli ją po raz pierwszy.
Jeszcze raz spojrzeli na szczelinę w skale i na rumowisko kamieni za nią. Wyglądało
tak, jakby nagły wybuch rozsadził skałę, aby kogoś...
- To nie piraci, to Scrimm był tu uwięziony! I uciekł stąd! - wykrzyknął Douglas.
Chłopcy zamilkli.
Nagle Crystal przerwała ciszę.
- Tak, Doug.
- Skąd wiesz, że...? A, no tak, zapomniałem.
- Tak, czuję, że chciałbyś mi coś powiedzieć, ale obiecałam ci, że nie będę
czytać w twoich myślach bez pozwolenia.
- Ach, obiecałaś mi?
- No, może nie tobie, ale sobie - tak.
- No - zaczął chłopiec po krótkiej przerwie - nie wiem, czy jestem jeszcze
drzwiami czy nie, ale faktem jest, że straszliwie się boję nadejścia nocy... Dlatego
chciałbym poprosić cię o przysługę...
- Strzelaj - powiedziała, otwierając oczy i odwracając się na bok, aby go lepiej
widzieć.
*
Tego wieczoru Douglas pożegnał się z wujostwem wcześniej niż zwykle i
poszedł do swojej sypialni.
Wujek i ciocia czytali w salonie, a on zszedł na parter, do kuchni i ułożył na tacy
najlepsze smakołyki z lodówki. Udało mu się nawet przygotować kubek gorącego
mleka. Crystal była bardzo szczęśliwa. Później poszedł do łazienki, założył piżamę,
wrócił do pokoju i wskoczył pod kołdrę.
Dziewczynka usiadła na foteliku w nogach łóżka i wzięła go za rękę.
- Jesteś pewna, że ci wygodnie? Nie chcesz położyć się obok? - zapytał Douglas.
- Dziękuję, ale bardzo mi wygodnie. Tam, na górze, na latarni, nauczyłam się
spać w gorszych warunkach. Tu czuję się jak królowa.
- Wiesz, Crys, chciałbym ci coś powiedzieć...
- Strzelaj.
Douglas odwrócił się i jego wzrok napotkał spojrzenie dziewczynki.
Zastanawiał się, co udało się jej już odczytać z tego, co zamierzał jej
powiedzieć. Wiadomo, gadanie o „niepodglądaniu” to jedna rzecz, ale ciekawość to
inna para butów...
Ona uśmiechnęła się do niego, a on pomyślał, że telepatia telepatią, ale nie trzeba
było mówić już nic więcej. Przewrócił się na bok i zgasił światło. Nie puścił jej ręki.
- Crys? - powiedział po chwili.
- Tak, Doug?
- Kiedy Niewidzialni składali przysięgę...
- Tak...
- ...obiecali, że będą razem, że zostaną na zawsze przyjaciółmi...
- Tak, to też obiecali...
- Ale nie dotrzymali słowa. Przestali się spotykać, Damon opuścił Misty Bay. Co
się z nimi stało?
Crystal popatrzyła w okno. Światło latarni ulicznej rzucało dziwne cienie na
sufit.
- Nie wiem, Doug... może, po prostu, dorośli.
- Co to znaczy? Że kiedy ktoś się staje dorosły, musi zapomnieć o tym wszystkim,
w co wierzył? Dlaczego marzenia i przyjaźnie są jedynie fantazją? Nie liczą się?
Dziewczynka nie odpowiedziała od razu, ale Douglas czuł, że trzyma go coraz
mocniej za rękę.
- Wiesz, babcia opowiadała mi, że ludzie są ofiarami jakiegoś przekleństwa...
coś zmusza ich do ciągłej zmiany, do przeistaczania się w kogoś innego, kto zapomina
o tym, w co wierzył wcześniej. Gdyby ci ludzie mogli się sami zobaczyć, to nie
rozpoznaliby siebie. Mówiła, że sama roztacza wokół czary, aby odczynić zły urok. Nie
rozumiałam wtedy, co chciała powiedzieć, ale teraz zaczynam rozumieć.
- I tak jest ze wszystkimi? Wszyscy jesteśmy... na to skazani?
- Jeszcze nie udało mi się spotkać żadnego dorosłego, który byłby inny.
Douglas miał gulę w gardle. W ciemności czuł ciepły uścisk dłoni Crystal. Mimo
to był samotny.
Skierował spojrzenie w stronę, gdzie, jak myślał, były jej oczy.
- Żadnych strasznych snów dzisiejszej nocy?
- Jeśli tylko jakiś straszny sen wychyli swój obrzydły pysk, powiem, że nie ma
cię dla nikogo - zażartowała dziewczynka. Później tembr jej głosu zrobił się
cieplejszy: - Żadnych strasznych snów dzisiejszej nocy, obiecuję.
I dotrzymała obietnicy.
Rozdział 17.
Wielki problem na cmentarzu
Nazajutrz rano Douglas poszedł z wujostwem na pogrzeb Devlina Stevensona.
W kościele złożyli kondolencje żonie Devlina i ich córce Jessice, która
przyjechała specjalnie z New England, gdzie mieszkała. Wujek Ken zaczął rozglądać
się po zgromadzonym tłumie, dopóki nie napotkał spojrzenia Grety Rowlands. Kobieta,
kiedy go zauważyła, nic nie mówiąc, podeszła do niego i mocno go uścisnęła. Ciocia
Hettie została z tyłu z Douglasem.
Po skończonej ceremonii wszyscy ruszyli z orszakiem żałobnym na cmentarz,
który znajdował się na zielonym, porośniętym drzewami wzgórzu, na skraju skały. Nie
był duży, pokryte trawą groby ustawione były w rządkach, a całość przecinały alejki
posypane białymi kamykami.
Przy furtce czekał na nich Damon Knight. Objął Gretę i ciocię Hettie, podał dłoń
wujkowi Kenowi i poklepał po twarzy Douglasa. Znów o kilka sekund za długo
przyglądał się chłopcu. Jakby starał się sobie coś przypomnieć...
- Kendred, Damon, chciałabym z wami porozmawiać - powiedziała znienacka
Greta Rowlands. Później spojrzała na ciocię Hettie oraz Douglasa i dodała: - Na
osobności.
- Och, oczywiście - powiedział, nieco zażenowany, wujek Ken.
- Możecie nam wybaczyć na chwilę?
- Ależ naturalnie - odpowiedziała od razu ciocia Hettie. - Chodź, Douglas,
przespacerujemy się.
Greta Rowlands patrzyła, jak się oddalają i nagle zadeklarowała:
- Ja idę.
- Przemyślałaś to? - zapytał Kendred Halloway, zgadując, co zamierzała zrobić.
- To jedyny sposób, Ken, jeśli w ogóle jakiś istnieje.
- Chwileczkę - wtrącił się Damon Knight. - Czy możecie mi wytłumaczyć...?
- Damon, ty i Ken zawsze byliście nastawieni do tego sceptycznie, ale od lat
mieszkańcy Misty Bay przychodzą do mnie, by poznać przyszłość... A ja ostatnio widzę
jedynie ciemność... - kobieta zamilkła na chwilę, szukając słów. - To jakby wszystkie
moje przyjaciółki zostawiły mnie, a ja byłabym niewidoma.
- Twoje...
- Karty - podrzucił Ken. - Greta czyta z kart... przepowiada przyszłość.
- Och, to nie tylko zwyczajne czytanie z kart, Ken. Od wielu lat jesteśmy
zaprzyjaźnione i one nigdy mnie nie zdradziły. Aż do tego dnia, kilka tygodni temu.
- No, to musi być dla ciebie okropne - powiedział Damon, siląc się na
współczucie.
- Mimo to dziś rano znów do mnie przemówiły. Zostawiłam je jedynie ze
względu na pogrzeb Devlina, ale natychmiast wracam do domu. Już wiem, gdzie
ukrywa się Angus Scrimm.
Dwaj mężczyźni milczeli, a kobieta odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę
powrotną.
W tym czasie Peter podszedł do Douglasa. W krzakach, na tyłach cmentarza,
siedziała Crystal. Nowi Niewidzialni czuli się w obowiązku pożegnać starego członka
pierwszej bandy.
- Hej, Pete - wyszeptał Douglas, kiedy przyjaciel był na tyle blisko, że mógł
usłyszeć jego głos. - Nie mogłem się doczekać, aby z tobą porozmawiać, i z Crys!
- A czy przypadkiem nie spędziła z tobą ostatniej nocy? - odparł Peter oschłym
tonem.
- Tak, ale obrazy pojawiły się podczas mszy w kościele.
- No, chyba nie chcesz powiedzieć, że pojawił ci się duch Devlina Stevensona?
- Nie, ale chodzi o coś równie niepokojącego!
- O mamo, Doug, zaczniesz mówić, o co chodzi, czy czekasz, aż przed tobą
uklęknę, tu, w obecności tych wszystkich ludzi?
- Wiem, gdzie jest książka - uciął Douglas.
- Malartium?!
- Ciszej, kurczę! Tak, właśnie ta książka.
- Jak to możliwe? Myślałem, że masz wizje tylko wtedy, kiedy śpisz, ale teraz...
- No - odpowiedział Douglas - wiesz, ceremonia była nudnawa i...
- Zasnąłeś! - wybuchł znów Peter, drżąc na samą myśl, że jego matka i jej
przyjaciółki z kółka parafialnego mogłyby go zobaczyć.
- Pssst! Ciszej, kurczę! Tak właściwie wcale nie zasnąłem, tylko trochę się
rozkojarzyłem...
- Zasnąłeś.
- Okej, zasnąłem, nie masz nic przeciwko temu, abyśmy teraz wrócili do książki?
To nie ona stanowi klucz do historii? To nie od niej zależy, czy uda nam się schwytać
Scrimma i uratować tyłki nasze i całego Misty Bay, i może kogoś jeszcze?!
- No dobrze, już ci nie przerywam, co za charakterek!
- Możemy wreszcie porozmawiać o książce?
- Mówiłem, że nie będę ci już przerywał, no, dalej!
- Dzięki Bogu! No, więc Malartium... Jeśli sobie przypominasz, to w ostatniej
wizji Damon rzucał ją do podziemnego strumienia...
- ...przez szczelinę w skale.
- Tak i potem zaginął po niej wszelki ślad. Ale przed chwilą, kiedy... spałem w
kościele, znów stanęła mi przed oczami scena, w której Damon ją rzucał, ale tym razem
we śnie nie było Niewidzialnych, tylko sama książka! Widziałem, jak zabrała ją rwąca,
rozbijająca się o skalne ściany woda... później zobaczyłem ciemność, wodę, a potem
nagle wodospad i podziemne jezioro...
- A potem? Co potem?...
- A potem przewróciłem się i walnąłem o klęcznik.
- No, nie!
- Naprawdę, patrz, jaki siniak...
- Nie, mówiłem o książce! Gdybyś chwilę jeszcze pospał, teraz wiedzielibyśmy,
gdzie się znajduje i czy istnieje jakiś sposób, aby ją odzyskać. Najbardziej mnie
niepokoi ta cała woda...
- No pewnie, nie jestem telepatą, ale wiem, o czym myślisz: to prawie
niemożliwe, aby była jeszcze cała. Tyle się z nią działo. Minęło tyle lat.
- Tym gorzej, nie mamy wyjścia, musimy czekać na twój następny sen. Teraz
jednak uciszmy się, nie chcę, aby ktoś nas usłyszał.
- Och, nie przejmuj się, większość obecnych tu osób jest prawie całkiem
głuchych ze starości. Najbliżej nas stoją mój wujek i Damon, ale są chyba zajęci
rozmową.
Crystal poczekała, aż ostatnia osoba wejdzie na cmentarz. Wyszła z krzaków i
wartowała przy furtce. W oddali widziała Douglasa i Petera, którzy rozmawiali w
podnieceniu. Przerwali dość szybko i podeszli do wujka Kena, cioci Hettie i Damona
Knighta. Dziewczynka trzymała się z boku, licząc na ciemne okulary, które miała na
nosie oraz na swoje hipnotyczne zdolności, gdyby znalazła się w tarapatach i gdyby
ktoś ją rozpoznał.
Trumna Devlina Stevensona została spuszczona do dołu i pokryta poświęconą
ziemią. Ksiądz zaczął recytować słowa ostatniego pożegnania.
Crystal zbliżyła się, aby dobrze zapamiętać twarze zebranych (kto wie, może
będzie to potrzebne...), kiedy usłyszała za plecami głos:
- Panna Crystal Cooper, jak mniemam.
Crystal wiedziała kto to, zanim jeszcze się odwróciła: blondyn w ciemnych
okularach i kurtce pełnej kieszeni. Od kilku dni widziała, jak pojawiał się prawie
wszędzie, ale mimo że się starała, nie udało jej się przeniknąć do jego myśli. Robert
Kershaw napawał się spotkaniem z dziewczynką jak prawdziwy pies tropiciel, który
wie, że ma ofiarę w garści.
- Czego chcesz? - zapytała go bez ogródek.
- Ej, uspokój się, co za wychowanie! Nie potrafisz odgadnąć, czego chcę? -
Przyglądał się jej z rozbawieniem. - Starasz się przeniknąć do moich myśli, co?
Dziewczynka zrobiła krok do tyłu.
- Skąd o tym wiesz?
- Och, byłabyś zdziwiona, gdybyś wiedziała, ile rzeczy wiem o tobie. A teraz ty
także wiesz coś o mnie: w moim przypadku telepatia nie działa. Od tak wielu lat
interesuję się tak zwanymi zjawiskami paranormalnymi, że ja także nauczyłem się kilku
sztuczek.
- Czego chcesz? - powtórzyła Crystal coraz bardziej wściekła.
- Chcę się dowiedzieć tego, co wiesz o Niewidzialnych - powiedział Robert
Kershaw, nie przestając się uśmiechać.
- Nie... widzialnych? - zapytała Crystal udając, że nawet nie wie, o czym mówi. -
A kto o nich słyszał?
- Aha, chcemy się bawić w ciepło-zimno... Ale nie opłaca ci się to, wiesz?
Chcesz, aby ci ludzie tam dowiedzieli się, gdzie się podziała wnuczka Susan Cooper?
- Świnia! - krzyknęła Crystal, starając się kopnąć go w podbrzusze, ale
mężczyzna odskoczył i złapał ją za ręce.
- Ej, uspokój się! Chcę jedynie informacji!
- Co się tam dzieje? - Pewna pani w ciemnofioletowym płaszczu oddaliła się od
grupy i zrobiła kilka kroków w ich stronę.
- Crystal Cooper... to ty?
- No właśnie, widzisz, nie opłacało ci się tak bardzo denerwować. Chodź teraz
ze mną - ostrzegł ją dziennikarz, ciągnąc ją w stronę wyjścia z cmentarza.
Tymczasem jeszcze kilka osób podeszło do pani i obserwowali scenę
rozgrywającą się kilka kroków dalej.
- Zostaw mnie, padalcu - zasyczała Crystal - inaczej powiem, że jesteś pedofilem
i że próbujesz mnie porwać!
- Chcesz trafić do poprawczaka? - wyszeptał Robert Kershaw. Zaczął się
denerwować. - Nie rozumiesz, że tysiąc razy bardziej opłaca ci się pójść ze mną niż
oddać się w ręce tych megier z rady szkoły?
- Pójść z panem? - ciężka dłoń zacisnęła się wokół ramienia dziennikarza. -
Doprawdy, nie sądzę.
- Do diabła - postawił się Robert Kershaw - brakowało nam jedynie słynnego
Damona Knighta! - Starał się wyswobodzić z uścisku Damona, nie puszczając jednak
Crystal. Jednak Damon, choć starszy, nie zwolnił uścisku i trzymał Roberta Kershawa,
aż do momentu, kiedy wielki i gruby facet nie zbliżył się do nich i nie wyjął kajdanek.
Był to szeryf, szef policji w Misty Bay, stary przyjaciel Damona Knighta i
Kendreda Hallowaya.
- Nie zrobiłem nic złego! - zaprotestował Robert Kershaw.
- Ty bądź cicho. Najpierw utniemy sobie pogawędkę, a potem się zobaczy. Jak
się pan miewa, panie Knight?
- Dziękuję za pańską interwencję - odpowiedział Damon Knight, który w istocie
sam świetnie sobie poradził.
Szeryf wpatrywał się w dziewczynkę. Otaczały ją w większości panie. Wciąż ją
pytały, jak się miewa, dlaczego znikła i tak dalej. Trochę dalej stali Douglas i Peter.
Patrzyli bezsilnie na przyjaciółkę.
- A zatem, moja mała - zaczął szeryf - obawiam się, że ty też będziesz musiała ze
mną pójść.
Crystal popatrzyła na niego twardo. Przez chwilę miała ochotę uciec się do
którejś ze swoich sztuczek, ale nie poradziłaby sobie z tyloma umysłami. Poczuła, że
jest w pułapce.
- Nie możecie jej aresztować, nic złego nie zrobiła - zaoponował Douglas.
- Nie chcę jej aresztować, chłopcze. Jednak nie mogę jej pozwolić odejść samej,
bez osoby dorosłej, naznaczonej jako jej prawny opiekun przez sąd! To dla jej dobra.
Kiedy dorośniesz, zrozumiesz.
- Tak, kiedy dorosnę - powtórzył sarkastycznie Douglas.
Oczy Crystal biegały na wszystkie strony w poszukiwaniu drogi ucieczki.
- No, szeryfie, nie podejmujmy żadnych pochopnych decyzji - powiedział Damon
Knight. - Pozwólcie, abym się nią zaopiekował przez te kilka dni, a potem zobaczymy...
Wszyscy obecni zamilkli, potem dały się słyszeć potakujące głosy. Sam szeryf
wyglądał na zaskoczonego.
- Ale... nie wiem, panie Knight. Oczywiście, wszyscy znamy ją, tu, w mieście,
ale...
- ...Jeśli, oczywiście, panna Crystal nie ma nic przeciwko temu, aby zostać ze
mną przez te kilka dni - mówił dalej Damon Knight. - Byłem bardzo przywiązany do jej
babci i zrobiłbym dla niej wszystko. Teraz mam okazję tego dowieść.
- Przecież doskonale wiecie, że to niezgodne z prawem - zaoponował Robert
Kershaw.
- Zamknij dziób! - upomniał go szeryf.
- Zgadzam się! - zadeklarowała promieniejąca Crystal.
Damon Knight zaproponował, że zabierze ją do siebie!
Wielki Damon Knight, przywódca pierwszych Niewidzialnych!
- Wspaniale, moja mała - powiedział mężczyzna, obejmując ją ramieniem.
- Doceniamy twoją wspaniałomyślność - powiedział szeryf. - Ale faktem jest, że
ten facet ma rację...
- Wielkie dzięki - odpowiedział Robert Kershaw.
- Wujku Ken, powiedz coś - wyszeptał Douglas.
- Och, no, Andrew - wtrącił się wujek Ken. - Przecież doskonale znamy Damona
Knighta...
- To prawda, szeryfie - powiedział on sam.
- Ależ tak, w sumie to najlepsze wyjście - zgodziła się ciocia Hettie.
- No, dalej, Andrew, nie upieraj się - skarciła go wreszcie pewna pani, która
wyglądała na jego żonę.
- No... no..., jeśli się wszyscy zgadzacie, to dobrze. Przez te kilka dni może
zostać u pana, panie Knight, w oczekiwaniu, aż sąd dla nieletnich poweźmie jakąś
decyzję w jej sprawie.
Decyzja szeryfa została przyjęta ogólnymi brawami.
- Hurrra! - krzyknęli Crystal, Douglas i Peter, obejmując się i skacząc z radości.
- Niech żyje pan Knight! - krzyknęła ciocia Hettie i od razu dodała - Hmmm,
wybaczcie.
- Powariowaliście? - zaprotestował Robert Kershaw. - Zachowujecie się,
jakbyście się wszyscy upili!
Ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy wrócili trochę bardziej
podniesieni na duchu na ceremonię pogrzebu Devlina Stevensona. Wszyscy, oprócz
szeryfa, który miał odprowadzić Roberta Kershawa do aresztu.
Przed wyjściem z cmentarza dziennikarz rzucił ostatnie spojrzenie Damonowi
Knightowi.
- Jaki on dobry, ten nasz filantrop - wyszeptał na koniec z tajemniczym
uśmieszkiem. Pies tropiciel właśnie znalazł nowy ślad, który miał go doprowadzić do
rozwiązania zagadki Niewidzialnych.
Rozdział 18.
Nowy dom Crystal
„Dom kart”, jak go nazywała Greta Rowlands, był ciemny, jego okiennice były
zamknięte. Stojąca na okrągłym stole świeca dawała Grecie wystarczające światło
potrzebne do czytania z kart. Kobieta rozłożyła na stole kolorową talię tarota, położyła
na nich opuszki palców i skoncentrowała się na Angusie Scrimmie. Głębokim i cichym
głosem powiedziała:
- Pomóżcie mi, moje przyjaciółki. Opowiedzcie mi o Angusie Scrimmie... gdzie
jest teraz Angus Scrimm? Udzielcie mi odpowiedzi, pomóżcie mi zrozumieć...
Dłonie tasowały karty. Później, z półprzymkniętymi powiekami, Greta wzięła
pierwszą kartę z talii. Odwróciła ją i położyła na stole: śmierć, karta zmiany,
ponownych narodzin. Coś się skończy, ale coś innego powstanie z popiołów...
*
- ...no, a za tymi drzwiami... - powiedział Damon Knight, znów zawieszając głos
dla lepszego efektu - ...jest basen.
- Fiuuu, panie Damon, ten dom jest prawie tak ubogi jak moja opuszczona
latarnia - krzyknęła Crystal, biegnąc w stronę wielkiej, oświetlonej pływalni.
- Hmmm, tak, mogę sobie to wyobrazić. Tu nie ma widoku takiego, jaki rozciąga
się ze starej latarni. Ale przyznam, że lubię komfort - uśmiechnął się mężczyzna.
Dziewczynka przykucnęła na brzegu basenu i zanurzyła jedną dłoń w wodzie. Nie
martwiło jej to, że może sobie zamoczyć ubranie.
- Jak to możliwe, że przez te wszystkie lata nigdy pan nie chciał dzielić tego z
drugą osobą?
- No, wiesz, jak to jest: interesy... i może, w pewnym okresie za bardzo byłem
skupiony na sobie. Od jakiegoś czasu zacząłem jednak czuć się tu dość samotny...
- Och, o to nie musi się pan już martwić - odparła Crystal, rzucając mu
przebiegłe spojrzenie.
Nagle Damon Knight spoważniał.
- Ty także musiałaś się czuć samotna, nieprawdaż?
Dziewczynka wpatrywała się w toń basenu. Westchnęła.
- Babcia Susan była wspaniała. Poświęcała mi cały swój czas. Kiedy wracałam
ze szkoły, zabierała mnie ze sobą i chodziłyśmy na wspaniale spacery po lesie... -
Podniosła wzrok, jej oczy były pełne wspomnień. - Kochała przyrodę. Uważała, że
ludzie zapomnieli, że są jej częścią i że nie przyniesie im to niczego dobrego. Całymi
godzinami wpatrywałyśmy się w ruchy kwiatów lub drzew. Wcześniej myślałam, że są
nieruchome, ale dzięki niej zrozumiałam, że tak nie jest, że ich ruch jest stały,
dopasowany do ruchu słońca, wiatru, tego, co znajduje się wokół... Tak, nauczyła mnie,
że naprawdę jestem częścią przyrody i że część jej jest we mnie...
- ...ale?
Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona, jakby nie myślała o żadnym „ale”. A
jednak w odpowiedzi usłyszała swój własny głos:
- Ale nie miałam zbyt wielu przyjaciół wśród rówieśników, wszyscy uważali, że
jestem jakaś dziwna i bali się mnie... potem zaczęli mnie nazywać czarownicą...
Mężczyzna przykucnął obok niej. Wziął jej rękę i delikatnie ją uścisnął.
- Rozumiem cię, moja mała. Nawet nie wiesz, jak dobrze - wyszeptał.
Puścił jej rękę i uśmiechnął się.
- Teraz jednak wszystko się zmieniło? Masz dwóch dobrych przyjaciół...
Crystal otarła sobie nos rękawem i odwzajemniła uśmiech.
- No, tak... Peter i ja znamy się od wielu lat, to jedyny kolega z klasy, który mnie
polubił. O, i jest jeszcze Douglas... No, Douga poznałam kilka dni temu. Nie jest stąd,
ale jest w porządku. Chciałabym, abyśmy wszyscy byli rodziną.
- Chciałabyś mieć rodzinę, co?
Crystal odwróciła wzrok i nic nie odpowiedziała.
- Posłuchaj, co byś powiedziała, gdybyśmy zaprosili Petera, Douglasa i jego
wujostwo dziś wieczorem na kolację?
- Powiedziałabym, że to fantastyczny pomysł!
- Wspaniale - odparł Damon, wstając - zatem traktuj ten dom jak swój własny. Ja
idę załatwić pewną niecierpiącą zwłoki sprawę. Zobaczymy się na obiedzie.
- Oczywiście, jeśli nie zgubię się w tym domu!
Crystal wciąż siedziała, zanurzając w roztargnieniu rękę w wodzie i wpatrywała
się w Damona Knighta. Przeszedł po wielkich, białych płytkach i znikł za szklanymi
szmaragdowymi drzwiami. Czuła się radosna, po raz pierwszy od śmierci swojej
babci. Może ten mężczyzna będzie jej rodziną.
Jednak było coś, co jej przeszkadzało, jakieś przeczucie, które starała się
zagłuszyć. Ostatnie dni spędziła na obsesyjnym poszukiwaniu sprawiedliwości,
narażała życie własne i swoich przyjaciół. Była zmęczona, potrzebowała
wypoczynku... Nie mogłaby odpuścić i żyć jak większość jej rówieśników?
Zastanawiać się jedynie nad imprezami, kinem, ubraniami lub deserami? Nagle poczuła
potrzebę gorącej kąpieli, chciała zapomnieć o wszystkim, pomyśleć tylko o sobie.
Spokój, jasność, łagodność...
Jednak coś jej przeszkadzało w domu Damona Knighta.
Spokój, jasność, łagodność... zapomnieć o wszystkim...
„Odczuwała” coś ohydnego, co wisiało nad tym domem.
Spokój, jasność, łagodność, zapomnieć o wszystkim, zacząć od początku...
To Scrimm! Był blisko. Może wybrał Damona Knighta na swą kolejną ofiarę!
*
- Gdzie jesteś, Angusie Scrimmie? - pytała kolejny raz Greta Rowlands.
Wreszcie karty znów przemówiły.
Wyciągnęła Króla Pieniędzy. Był odwrócony głową na dół: to także miało
znaczenie... Podobnie jak w wypadku różnych aspektów natury ludzkiej, same karty nie
dostarczały żadnego klucza do ich zrozumienia. Nic nie było oczywiste. Jednak jeżeli
były odwrócone, należało to traktować jak zły omen.
Było dokładnie tak, jak się tego obawiała Greta: coś przerażającego pojawiło się
w Misty Bay... Nie coś, ktoś... Bezlitosny człowiek powrócił i chciał jak najbardziej
umocnić swoją potęgę. I mogło mu się to udać.
- Angus Scrimm, przeklinam cię tysiąc razy!
Wreszcie miała potwierdzenie: jej przyjaciele: Susan, Mark i Devlin nie umarli
przez przypadek, zostali zamordowani! I morderca nie miał zamiaru na tym poprzestać.
Następna karta przedstawiała Diabła.
Zły... ten, który przybywa jako przyjaciel, aby potem zadać cios...
Ktoś odgrywał podwójną rolę: chciał uchodzić za kogoś, kim nie był, starając się
nadać sprawom korzystny dla siebie bieg.
Dziesięć szpad: przyjaciele znajdowali się w wielkim niebezpieczeństwie!
Śmiertelnym niebezpieczeństwie!
Papieżyca... Dzięki Bogu! Może była jeszcze jakaś nadzieja: młoda kobieta, o
wielkich zdolnościach ponadzmysłowych również starała się powstrzymać Angusa
Scrimma. Nawet w tej chwili starała się użyć własnej mocy...
*
Crystal siedziała w kucki na brzegu basenu. Dłońmi zakryła sobie oczy, starała
się odkryć, gdzie znajdował się Angus Scrimm, którego obecność tak silnie odczuwała
w tym domu.
Ponadto ogarnął ją nieprzyjemny niepokój: nie udało się jej odczytać myśli
Damona Knighta. Nie chodziło o to, że próbowała, nie miała takiego zamiaru. Jednak
była od dawna tak przyzwyczajona dzielić uczucia i myśli osób znajdujących się w
pobliżu, że było dla niej rzeczą zupełnie naturalną zerknąć na nie choć przez chwilę. A
tu nic. Czasami się jej to zdarzało, tak jak w przypadku tego dziennikarza, Roberta
Kershawa, na cmentarzu. Jej umiejętności nie wystarczały, kiedy miała odczytać
emocje i myśli osób obdarzonych dużą siłą woli, mocnym charakterem. Jednak
zazwyczaj docierało do niej przynajmniej ich echo.
Próbowała ze wszystkich sił. Zaczęły do niej docierać emocje służących, byli
zadowoleni, że idą do domu, a nawet emocje małych dzikich zwierzątek w willi i na
zewnątrz.
Nagle odebrała przepływ bardzo złej mocy. Kierowała się w stronę konkretnego
miejsca w Misty Bay.
Pochwyciła ją i starała się ją śledzić.
*
Greta Rowlands wyciągnęła kartę Wieży.
Wieża! Wszystko zdążało w złym kierunku, wszystko zmieniało się na gorsze.
Nieporozumienie, źle zainwestowane zaufanie.
Karta Wisielca, która niesie za sobą wątpliwość, strach...
I proszę, słodka Dama Kier (znów ta dziewczynka o ponadzmysłowych
możliwościach) miła, bezbronna... i tyle szpad - wszystkie takie złowrogie... Była w
wielkim niebezpieczeństwie, należało ją uprzedzić!
Chwileczkę: Słońce! Słońce oświetla wszystko i niesie poprawę. Dziewczynka
nie była sama, mogła liczyć na odważnych sprzymierzeńców... Jej dwóch rówieśników,
a wśród nich był chyba także siostrzeniec Kendreda Hallowaya...
To oni zatem mogli wpaść w śmiertelną pułapkę, pułapkę, z którą był związany
także inny jej przyjaciel, Damon Knight (ale jaką odgrywał rolę?). Greta zauważyła
coś, co zdziwiło ją jeszcze bardziej: było coś, co łączyło Angusa Scrimma, Damona
Knighta i jego willę... jakby...
- Jak mogłam być tak głupia?
Gretę Rowlands ogarnęła smutna, pełna rezygnacji pewność. W tym momencie
powiew wiatru rozrzucił karty. Okna były zamknięte.
- Przyszedłeś po mnie. Nie powinieneś się chować - powiedziała kobieta. Była
odwrócona twarzą w tę stronę pokoju, którą spowijał mrok. Odkryła jeszcze jedną
kartę: dziewczynka o ponadzmysłowych zdolnościach wiedziała już, że kobieta
znajduje się w niebezpieczeństwie.
*
- Greta, nieee! - zawyła Crystal. Znajdowała się mniej więcej kilometr od jej
domu. Była wciąż za daleko, aby jej pomóc. Co mogła zrobić? Podbiegła do
zawieszonego na ścianie telefonu. Wykręciła szybko numer.
- Biuro szeryfa - powiedział miły damski głos.
*
Greta odkryła karty. Na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Karty by jej
powiedziały, gdyby istniał dla niej choć cień szansy.
- Zbliż się, przyjacielu. Przeszłość zawsze wraca, prawda? - powiedziała,
zwracając się ku gęstniejącej ciemności, która zaczęła ją wsysać jak wygłodniała
czarna dziura.
*
- Proszę mi pomóc, ktoś chce zabić pewną kobietę. Musicie jej pomóc! -
krzyczała Crystal do słuchawki telefonu.
- Tak, proszę się uspokoić. Jak się pani nazywa, skąd pani dzwoni? - zapytał
obojętnie kobiecy głos.
- To nie ma znaczenia! Zagrożona kobieta nazywa się Greta Rowlands i mieszka
w...
*
Chiromantka śledziła poprzez karty rozpaczliwe próby Crystal i jednocześnie
szukała drogi ucieczki, jakiejś alternatywy dla jej już zapisanego losu.
Czarna dziura wciąż rosła. Zaczęła wchłaniać karty rozłożone na stole i te, które
upadły na podłogę. Wchłaniała lżejsze bibeloty. W pokoju zaczęło brakować
powietrza.
*
- Dobrze, zrozumiałam, proszę się uspokoić - odpowiedział kobiecy głos w
słuchawce.
- Proszę przestać mi mówić, żebym się uspokoiła! Wolę, żeby mi pani
powiedziała, że właśnie wysyłacie tam patrol.
- Patrol? Po co patrol?
- Co...?
Głos stał się grubszy.
- Nie możemy traktować poważnie wszystkich natarczywych dziewczynek, które
do nas dzwonią.
Crystal nie wierzyła własnym uszom.
- Ale ja zgłaszam właśnie próbę zabójstwa i...
- Co może wiedzieć o zabójstwach taki maleńki skarb jak ty, Crystal?
Dziewczynka poczuła jak krew ścina się jej w żyłach.
- Skąd pani zna moje imię? Ja się nie przedstawiałam...
Głos z żeńskiego przerodził się w męski.
- Czary to nie zabawa dla dzieci, moja droga.
*
Greta była cała spocona. Serce waliło jej jak szalone. Oddychała coraz szybciej.
Już wiedziała, że nie ma dla niej nadziei. Jednak wciąż odkrywała karty. Były one
natychmiast wsysane wraz z resztkami powietrza z pokoju. Czy jej przyjaciele mają
jakąś szansę? Czy pokonają zło?
Piątka kier. Powrót, niespodzianki, fałszywe obietnice...
Jakaś osoba, a może pięć osób przybywało dzieciom z pomocą. Kim byli?
Przeszłością... kimś, kto powracał z przeszłości? Nie, kimś, kto przedstawiał
przeszłość, kto, w jakimś sensie, był przeszłością. Ktoś, kto nie zbliżał się ani morzem,
ani ziemią, ani powietrzem, a jednak zbliżał się; jak to możliwe?
Widziała coraz mniej wyraźnie. Pozostało jej już tylko kilka sekund. Odkryła
ostatnią kartę i znalazła to, czego szukała.
Księżyc. Dalekie światła, które zaczynają błyszczeć, później gwiazdy, wreszcie
słońce. I z nim nadzieja.
Przeszłość wracała, aby wyrównać zaległe rachunki.
Swoją ostatnią myśl skierowała do Crystal. Była to myśl pełna ciepła, która
miała jej dodać odwagi i sił.
*
Crystal odebrała tę myśl. Nie mogła powstrzymać łez.
I tym razem nie udało się jej powstrzymać Angusa Scrimma.
Rozdział 19.
Maska opada
Kiedy wieczorem Peter Peaky stawił się w domu państwa Halloway, Douglas,
jego ciocia i wujek byli bardzo podnieceni.
- Och, Peter. Dobrze, że jesteś - powitała go ciocia Hettie i zostawiła go samego
na progu, mknąc z niezwykłą szybkością, jak na tak korpulentną osobę, na górę, po
schodkach. W chwilę potem była już piętro wyżej.
- Hmmm, mogę wejść, pani Halloway? - odważył się zapytać Peter, robiąc krok
do przodu.
- Tak, oczywiście, Peter. Wybacz, ale śpieszę się. Douglas jest w swoim pokoju.
Wejdź, proszę. Dobrze, że przyszedłeś.
- Dziękuję, pani Halloway - odpowiedział Peter, poprawiając sobie krawat,
który nosił tylko na wielkie okazje.
Wszedł po schodach i skierował się do sypialni Douglasa. Ryzykował, że ciocia
Hettie go staranuje: właśnie biegła zastukać do drzwi łazienki.
- Wybacz, Peter. Wspaniale, że przyszedłeś. Hej, kiedy wyjdziesz?
Wujek Ken otworzył drzwi:
- Cześć, Peter.
Miał na sobie, jak zwykle, sztruksowe spodnie, cienką kamizelkę i marynarkę z
łatami na łokciach, w której często widywał go w bibliotece.
- Chcesz, żebym oszalała, tak? - zapytała spokojnie ciocia Hettie. - Czekałeś
przez te wszystkie lata i teraz chcesz, żebym oszalała?
- Tak? Co chcesz przez to powiedzieć, Het?
- Mówię, że nie idzie się na kolację do jednego z najsłynniejszych ludzi w
Stanach Zjednoczonych ubrany jak szmaciarz!
- Chodźmy, Het. Damon i ja znamy się od urodzenia, dlaczego niby teraz
miałbym...
- No właśnie, zaraz oszaleję, czuję to, już za chwilę...
- No dobrze, zatem powiedz mi, jak mam się ubrać.
Peter, rozbawiony, zostawił starą parę, aby się dalej sprzeczała i zapukał do
drzwi Douglasa.
- Hej, Doug, mogę wejść?
- Wejdź, Pete... Jak ci się to podoba? - zapytał nieśmiało Douglas, kiedy
przyjaciel otworzył drzwi.
Był to ten sam co zwykle Doug w trochę bardziej wyprasowanych i czystszych
ciuchach. Najwyraźniej jego ojciec nie pomyślał, aby go wyposażyć w elegancki
garnitur. Jednak zrobił sobie, prawdopodobnie na cześć Crystal, przedziałek pośrodku
głowy.
- Wiem, o czym myślisz - powiedział Douglas, czerwieniejąc - jestem ubrany tak
jak zwykle, ale nie miałem nic lepszego. Ale ty... myślisz, że wyjdę na idiotę?
- No, chyba nie bardziej niż ja - odparł przyjaciel, wpatrując się zmartwiony w
swoje odbicie w lustrze środkowych drzwi szafy. - Wiesz, co ci powiem? -
powiedział, zdejmując marynarkę i krawat.
- Hej, Pete, co robisz? Wyglądałeś...
- Wyglądałem świetnie, wiem - uśmiechnął się Peter, rzucając marynarkę i
krawat na łóżko - ale wyobrażasz sobie, jak naśmiewałaby się ze mnie Crystal, gdyby
mnie zobaczyła? Masz jakąś welurową marynarkę dla mnie?
- Chcesz powiedzieć, że Crys nie podobają się eleganccy mężczyźni? - zapytał
Douglas, podając mu świeżo wyprasowany aksamitny surdut.
- Spokojnie, wyglądasz świetnie - zażartował Peter, zakładając marynarkę.
Przejrzał się w lustrze, była o dwa rozmiary za duża. Nieźle: teraz przyjaciel poczuje
się lepiej.
- Pete, posłuchaj - powiedział nagle poważnym tonem Douglas.
- Dziś popołudniu, po obiedzie, czytałem komiks na tym łóżku... No i, zasnąłem...
- Tylko mi nie mów, że miałeś dalszy ciąg snu z Malartium! - przerwał mu
podekscytowany Peter.
- Dokładnie. I nawet wiem, gdzie się teraz znajduje.
- Dlaczego mówisz „teraz”? Może to wizja tego, co wydarzyło się przez
sześćdziesięciu laty.
- Faktycznie, nie jestem w stu procentach pewny, ale tak właśnie czuję.
Pamiętasz, że ostatnim razem obudziłem się, kiedy księga wpadła do podziemnego
potoku?
- Tak, tak...
- No właśnie. Nie wiem, jak stamtąd wylazła, ale teraz znajduje się w grocie
wyłożonej fragmentami - nie wiem - kryształu... kwarcu, może?
- No i?
- I nic. Tym razem nie wydarzyło się nic niezwykłego. Sen zaczął się i skończył
w tym samym miejscu. Dlatego myślę, że księga może wciąż być w tej grocie i, co
ważniejsze, w suchym miejscu.
- O kurczę!
- To jeszcze nie wszystko: może to nie ma żadnego znaczenia, ale tym razem
obudziłem się zupełnie spokojny, serce nie waliło mi jak młot. Wydaje mi się, że
wszystkie moje wizje dążyły do tego miejsca i że teraz jestem już wolny. Mogę się
założyć, że mój następny sen nie będzie koszmarem.
Drzwi otworzyły się z impetem właśnie wtedy, kiedy Peter otwierał usta, aby
odpowiedzieć.
- Mam nadzieję, że chociaż wy jesteście już gotowi - zaatakowała ciocia Hettie.
- Całkiem gotowi, ciociu.
- Brawo, chłopcy, dzięki wam odzyskuję wiarę w mężczyzn.
- Dziękuję - odpowiedziała chórem dwójka przyjaciół - ...pani Halloway - dodał
Peter.
*
Furtka elektryczna w willi Damona Knighta otworzyła się z delikatnym
skrzypieniem.
Kendred Halloway, który wyszedł z samochodu, aby zadzwonić domofonem,
wsiadł do niego z powrotem i wrzucił jedynkę.
- Hej, nawet nie zapytał, kto to, skąd wiedział, że to my? - zapytał Douglas.
- No, Doug - wtrącił się Peter. - Można domniemywać, że ten obiekt wyposażony
jest w liczne telekamery.
- Myślę, że Peter ma rację - powiedział wujek Ken. - A skoro w pobliżu nie
widać żadnego stróża, musi bardzo ufać swoim systemom zabezpieczeń.
- No, tak - wyszeptał Douglas na ucho Peterowi. - Do momentu, w którym Angus
Scrimm nie wpadnie do niego na herbatkę...
Wieczorne powietrze było chłodne. Samochód jechał białą gresową alejką
obsadzoną tujami. Ponad drzewami majaczyła wspaniała willa miliardera, podobna do
gigantycznego węża miękko wijącego się po zboczu góry.
- Hej, Pete, co na to powiesz? - wykrzyknął Douglas.
- Nic, brak mi słów!
- Niezłe! Pewnie ma antenę satelitarną.
- Sądzę, że na orbicie ma całego satelitę!
- Chłopcy, przypominam - powiedziała ciocia Hettie. - Zachowujcie się z
godnością: pamiętajcie, że dla niego jest to normalne.
- Normalne, co? Ja nie zapytam nawet, gdzie jest łazienka, żeby się nie zgubić!
W chwilę potem wujek Ken zatrzymał auto obok granitowych schodów, które
prowadziły do potężnych dwuskrzydłowych drzwi z intarsjowanego drewna.
Wydawało się, że wszędzie panuje spokój, a jednak Douglas miał wrażenie, że
przytłacza ich czyjaś tajemnicza obecność.
Drzwi otworzyły się z impetem. Stali w nich Damon Knight i Crystal, która
podbiegła do przyjaciół. Uśmiechała się. Jednak obaj od razu wyczuli, że coś było nie
tak.
- Hej, Crys, co ci jest? - zapytał półgłosem Peter.
- Greta - odpowiedziała Crystal, starając się ukryć rozpacz - nie żyje. Scrimm ją
zabił!
- Co?! Ale jak... Co?!
- To jeszcze nie koniec - mówiła dalej dziewczynka, zniżając głos.
- Tu, w tym domu, jest coś, co mnie niepokoi. Czuję to całą sobą, ale nie wiem,
co to jest. Nie wiem też, kto stanowi zagrożenie!
- No - odparł Douglas - jeśli o to chodzi, to można zgadnąć kto, nie?
Crystal popatrzyła na Damona, ciocię i wujka Douglasa. Wchodzili do domu.
- To nie takie proste, Doug, to wcale nie jest takie proste.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Hej, dzieciaki, idziecie? - Damon Knight wołał ich z progu.
- Już idziemy - odpowiedziała z uśmiechem Crystal, biegnąc w jego stronę. Dwaj
chłopcy, zamyśleni, ruszyli za nią.
Plotki, które krążyły po mieście, były niczym w porównaniu z tym, co zobaczyli.
Olbrzymie salony (po których swobodnie mogliby jeździć rowerem); kominki tak
wielkie, że mogłyby pomieścić nie tylko fotel, ale i cały salon; a przede wszystkim...
- Panie Knight, domyślam się, że to nie jest gęsie jajo... - zażartował
podekscytowany Douglas. Na niewielkiej kolumnie stał przed nim w szklanej gablocie
wielki kamień szlachetny.
Mężczyzna uśmiechnął się i poszedł zapalić lampkę.
- To jest najcenniejszy kamień z mojej kolekcji. To największy diament
znaleziony w kopalniach w Południowej Afryce.
Goście ustawili się wokół niego.
- Jest tu także coś jeszcze, co z pewnością was, młodych, bardziej zainteresuje -
powiedział Damon Knight i przesunął drewnianą ścianę z mechanizmem na kółkach.
Dzieci zbliżyły się i zobaczyły salę kinową na co najmniej dwieście miejsc, z wielkim
panoramicznym ekranem.
- To naprawdę robi wrażenie, panie Knight - wybełkotał zachwycony Peter.
- Robi wrażenie? - powtórzył Douglas z niedowierzaniem. - Powiedziałbym
raczej: wow! Albo: super - wow! Albo...
- Powinniście zobaczyć basen - przerwała mu Crystal. Nie chciała, aby ciągnął
w nieskończoność.
- Basen?
Damon Knight roześmiał się serdecznie.
- Zaprowadź ich, Crystal. Czekamy na was w jadalni.
Dzieci zbiegły na niższe piętro, a pan domu zaprowadził dorosłych do jadalni:
wielkiej sali z marmurową podłogą i wysokimi oknami, które wychodziły na zatokę.
Ale najwspanialsza rzecz w tej sali znajdowała się pośrodku ściany skalnej: ze
skały spływał wodospad odgrodzony jedynie grubą szybą z nierównego szkła.
- O kurczę, Damon... - tym razem to Kendredowi Hallowayowi zabrakło słów.
Popatrzył na swoją żonę. Nic nie mówiła. Mimo upomnień, które dawała chłopcom
przed wyjściem, to ona wydawała się pod największym wrażeniem tego, co widziała.
W momencie przekroczenia progu tego domu, otworzyła usta i ich już nie zamknęła.
- Szklana osłona ma funkcję wygłuszającą - wytłumaczył z nutką zadowolenia w
głosie Damon Knight. - Gdyby tak nie było, musielibyśmy krzyczeć, aby się usłyszeć.
Później, gdy zeszli trzy schodki niżej, w niszy, która służyła za salon, zaprosił
swoich gości, aby usiedli. Tam sięgnął po wózek-barek z alkoholami i zaczął
przygotowywać aperitify.
- Przepraszam, że o to pana pytam, Damonie - Hettie Halloway zdołała wreszcie
coś z siebie wydusić. - Ale jak udaje się panu utrzymywać tu porządek? Nie widziałam
dotąd żadnej służby. Co to jest, czary?
Mężczyzna śmiał się zadowolony.
- Za miastem mam firmę sprzątającą. Przyjeżdżają raz na tydzień. To wystarczy,
bo, jak sami wiecie, często wyjeżdżam w interesach.
- No, oczywiście, często czytamy o tobie w gazetach - zażartował Kendred
Halloway.
Pan domu zszedł trzy schodki, niosąc tacę z aperitifami.
- Ken - spoważniał. - Ostatnio już o tym rozmawialiśmy, ale chciałbym przejść
do szczegółów, teraz, kiedy jest tu także twoja żona.
„Aj” - pomyślał wujek Ken.
- Powiem bez ogródek. Co byś powiedział, gdybyśmy się tym wszystkim
podzielili?
Pani Halloway właśnie zanurzyła usta w aperitifie, kiedy dostała napadu kaszlu.
- Już o tym rozmawialiśmy, Damon. Ja mam moją bibliotekę i to właśnie lubię.
Lubię książki, fantazję pisarzy...
- Fantazja, fantazja - przerwał mu Damon Knight, zapadając się w mięciutki fotel.
- W sumie, ile ty masz lat, Ken? Nie, nie odpowiadaj, jesteśmy w tym samym wieku...
Kendred Halloway popatrzył na niego jeszcze raz: byli w tym samym wieku, ale
jego przyjaciel wyglądał na... dziesięć?... nie, dwadzieścia lat mniej.
- Opowiadasz mi o fantazji - mówił Damon Knight. - Chcesz naprawdę przeżyć
jeszcze raz te momenty, kiedy biegaliśmy w poszukiwaniu jakiejś tajemniczej
kryjówki? Chcesz wrócić i patrzeć na niebo i stwierdzić, że gwiazdy świecą słabiej niż
twoje oczy szeroko otwarte na rzeczywistość? Chcesz z powrotem stać się chłopcem,
którym byłeś? Ja proponuję ci, abyś włączył fantazję do codziennego życia. Abyś
dzielił ze mną najwyższą czarodziejską prawdę!
Damon Knight przerwał, chciał zostawić czas swemu przyjacielowi na
zastanowienie się nad jego ostatnimi słowami. Na niebie za oknem zbierały się chmury.
Kendred Halloway był zdumiony. Nie rozumiał go, nie wiedział, do czego
zmierza... albo może właśnie go rozumiał i chciał zatrzymać go, zanim się zagalopuje.
- Damon, dziękuję ci, ale tak, jak ci mówiłem...
Damon Knight jęknął rozpaczliwie, zamachał rękami w powietrzu i z podłogi
wytrysnął zielony płomień. Zapalił sufit, okna wybuchły a tysiące złotych świerszczy
wpadło do pokoju.
- Czary, Ken! Prawdziwe czary!
Damon Knight zrobił jeszcze jeden gest i wszystko znikło, wszystko znów było
tak, jak przedtem: jakby nic się nie stało. Zza niedomkniętych drzwi Douglas, Crystal i
Peter widzieli wszystko.
- To Damon - wyszeptała Crystal, ale koledzy nie zwracali na nią uwagi.
- Czary, Ken! - powtórzył Damon Knight. - I co mi teraz powiesz?
Kendred Halloway wreszcie popatrzył na przyjaciela innymi oczami, spojrzał na
swoją żonę, która przestraszona chowała się za nim... i zastanowił się.
Pomyślał o tym wszystkim, co mógłby mieć. Dokładnie o wszystkim. O nowej
młodości, nowym życiu, bogactwie, sile, zaspokajaniu nawet najmniejszych kaprysów,
posiadaniu ksiąg, które uznano za zaginione i zdobyciu wiedzy o największych
tajemnicach!
A później? Kiedy już wszystko pozna, kiedy już wszystko będzie miał i przeżyje
wszystko, co jeszcze mógłby dostać?
Myślał o tym, że kiedy wieczorem widzi z okna pociągu jasne okna domu,
przychodzą mu do głowy wspomnienia domu jego dzieciństwa. Dzieciństwa, które było
już odlegle, ale do którego mógł wrócić poprzez wspomnienia, zapachy, aromaty -
zawsze, kiedy tego zapragnął. W pamięci wracały stare miejsca, rzeczy... Niby
niespodziewany prezent.
Pomyślał o tych, którzy przychodzili do jego biblioteki. Z ich twarzy, oczu czytał
to, co przeżyli, czytał małe i wielkie wydarzenia z ich życia. Jego także to dotyczyło.
Są piękne dni, ale są też takie, których nikt się nie spodziewa. Mimo wszystko oni i on
wciąż kochali i marzyli.
Pomyślał o swojej żonie i o miłości, którą ją darzył od tylu lat.
Myślał o tym i o wielu innych rzeczach. Nagle zrozumiał, że to jedyne czary,
które go interesują. On te czary już miał.
Zapragnął wytłumaczyć to swojemu staremu przyjacielowi, przekonać go,
zachęcić...
Jednak kiedy patrzył w jego oczy, zrozumiał, że czas i życie stworzyły między
nimi przepaść bez dna. Że byli już sobie zbyt dalecy, że nie rozumieli się tak, jak
dawniej.
Dlatego powiedział po prostu:
- Dziękuję, nie jestem zainteresowany.
Damonowi Knightowi zabrakło powietrza.
- Jak to...? - zdołał wykrztusić na koniec. - Mały, patetyczny starcze. Ja ci rzucam
do stóp wszechświat, a ty...
W tym momencie wbiegła do pokoju Crystal.
- Proszę uważać, panie Halloway! To Damon jest winny, to nie Angus Scrimm...
- słowa uwięzły jej w gardle. Damon Knight z okrzykiem wściekłości wykonał
gwałtowny gest i dziewczynka została rzucona na ścianę.
Kendred Halloway zostawił żonę i podbiegł do Crystal. Wziął ją w ramiona i
sprawdził, czy nic się jej nie stało. Wtedy zrozumiał. Odwrócił się do starego
przyjaciela i powiedział:
- Damon, powiedziałeś, że możesz dać mi wszystko, prawda?
- Oczywiście - odparł nieufnie.
Kendred Halloway popatrzył mu prosto w oczy.
- Oddaj mi Susan, Marka i Devlina - powiedział wreszcie.
Damon Knight zbladł, a potem poczerwieniał ze złości.
- Bądź cicho! Cicho, cicho, cicho!
Douglas stał nieruchomo jak kamień na progu pokoju. Widział, jak wujek Ken
ukucnął na podłodze, jak podniósł ręce do szyi, jak... z trudem... próbował złapać
oddech! Ten demon nie pozwalał mu oddychać!
Mężczyzna walczył jeszcze przez chwilę, a potem stracił przytomność.
- Zostaw go! - Ciocia Hettie podbiegła do męża, aby mu pomóc.
Wujek znów zaczął oddychać.
- Co chcesz przez to uzyskać? - spytała kobieta.
- Twój mąż jest głupcem! Ofiarowałem mu to, czego zawsze pragnął! Nie pragnie
właśnie fantazji? Ja mu przecież dałem możliwość życia w jej świecie, w świecie
fantazji... Chciałem z nim stworzyć świat, a on odmówił!
- Obiecywałeś mu coś dokładnie przeciwnego, nie rozumiesz? Piękno fantazji
polega na pragnieniu, a nie na posiadaniu. To iluzja, to czas stracony na marzeniach!
To, co ty mu dajesz, to śmierć fantazji!
Damon Knight jeszcze raz uniósł ręce.
- Dość, kobieto, ja...
- Ty przeklęty padalcu! - Douglas rzucił się w stronę czarodzieja.
- Drogi chłopcze - powiedział Damon Knight z godnością, odwracając się w
jego stronę. - Czy nie zabrakło ci rozumku? Chcesz bawić się w Errola Flynna?
Nagle Douglas poczuł, jak jego ciało robi się ciężkie. Przy każdym kroku wielka
siła przybijała go do podłogi. Wreszcie, kiedy był już blisko czarodzieja, potknął się i
upadł na kolana. I nie był w stanie się podnieść.
- Prze... klęty... - powtórzył bezsilnie Douglas.
- Geronimooooo! - z desperackim okrzykiem Peter zaszedł Damona od tyłu i
zarzucił mu na głowę obrus. Szukał wzrokiem Crystal i starał utrzymać jego głowę.
- Crys, co ty? Pomóż mi!
Dziewczynka, mimo że czuła się już dobrze, patrzyła, nie ruszając się z miejsca.
Jakby wiedziała coś, czego on jeszcze nie wiedział.
- Mój chłopcze - Peter usłyszał głos Damona za swoimi plecami. Odwrócił się i
zobaczył, jak mężczyzna spokojnie nalewa sobie kieliszek czerwonego wina i mówi
dalej: - Jeśli decydujesz się, aby kogoś pojmać... albo coś, za pomocą obrusa,
wcześniej musisz sprawdzić, czy obrus jest dostatecznie duży, aby pomieścić ich
wszystkich...
- Pomieścić ich wszystkich? - wyszeptał Peter i popatrzył na obrus, który trzymał
w dłoniach. Nogi mężczyzny, którego, jak mu się wydawało, złapał, znikły i teraz w
obrusie znajdował się... wielki kosmaty pająk. Upadł mu na but. Potem pojawił się
następny i następny; żółty i czarny. Nagle róg obrusa wymknął mu się z ręki i cała jego
przerażająca zawartość wysypała się prosto na niego.
- Pomocyyyy! Crystaaal! Cryyys!
Chłopiec walczył. Poturlał się po podłodze i rozpaczliwie próbował zrzucić z
siebie pająki, które wchodziły mu pod ubranie.
- Crystaaal!!!
- Peter! - Chłopiec poczuł na sobie dłonie przyjaciółki. - Peter, nie wiem, co
widzisz, ale nic po tobie nie chodzi, słyszysz? Nic!
Mimo zapewnień Crystal, chłopiec nie chciał otworzyć oczu. Bał się, że wpadnie
mu do nich jakiś pająk. Jak to możliwe, że te paskudne stworzenia były jedynie
złudzeniem? Czuł przecież, jak tysiące łapek łaskotało go pod ubraniem!
- Peter, uspokój się, tu nic nie ma!
Nagle usłyszał śmiech Damona.
- Możesz otworzyć oczy, chłopczyku - powiedział czarodziej.
- W istocie, był to tylko żarcik, mam nadzieję, że nie przejąłeś się nim zbytnio,
wydawałeś się taki odważny!
Peter otworzył ostrożnie jedno oko. Ani śladu pająków. Otworzył drugie, zaczął
macać się po ubraniu. Nie, ani śladu pająka.
Śmiech Damona odbił się echem po salonie.
Drżąc z wrażenia, Peter patrzył na dziewczynkę, która skuliła się obok niego.
- Złudzenie, to tylko złudzenie...
- W ataku frontalnym nie mamy żadnych szans, Pete. Musimy spróbować czegoś
innego.
- Zaczynacie mnie nudzić, dzieciaki - powiedział Damon. Chwycił Douglasa za
kołnierz i pociągnął go w stronę przyjaciół.
- A tymczasem, kiedy wy będziecie zastanawiać się nad tym, jak mnie
zaatakować... - Idąc, wyciągnął z kieszeni spodni pilot i nacisnął guzik. Szklana osłona,
która oddzielała wodospad od pozostałej części jadalni, otworzyła się i zniknęła w
skale. Zimne i wilgotne powietrze wtargnęło do pomieszczenia. Mężczyzna wcisnął
następny guzik i włączył reflektor znajdujący się za wodospadem, który oświetlił
wejście do groty.
- ...mam dla was zajęcie - zakończył z szerokim uśmiechem.
*
Szeryf westchnął z ulgą, kiedy zobaczył, jak Robert Kershaw wsiada do pociągu,
który miał go zawieźć jak najdalej od Misty Bay. Przez całą noc i przez dużą część dnia
słuchał opowiadania dziennikarza o dzieciach-zjawach i o bandzie sprzed
sześćdziesięciu lat. Nie potrafił zrozumieć. Czy ten mężczyzna uważał, że poważny
policjant jest tak naiwny jak czytelnicy jakiegoś brukowca? Czy też ciągłe rozmyślanie
o zjawach sprawiło, że facet po prostu zwariował?
Ale to nie była już jego sprawa. Konduktor dał sygnał do odjazdu i słychać było,
jak podróżni zamykają okna. Prawdopodobnie już nigdy w życiu nie zobaczy Roberta
Kershawa.
Z boku, kilka metrów dalej, dwóch rosłych mężczyzn czekało na rozkazy.
Spojrzał na zegarek i pomyślał o żonie. Była w domu i pewnie szykowała mu
jakąś smaczną kolacyjkę.
- Hej, szefie, pssst!
Mężczyzna niechętnie podniósł wzrok na okno w pociągu. Robert Kershaw
patrzył na niego z tym swoim przyklejonym uśmiechem.
- Hej, szefie, proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale sądzę, że moje opowieści
nie zyskały wielkiej popularności, co?
Szeryf z wściekłością zazgrzytał zębami.
- Brawo za dedukcję, młody człowieku.
- I obawiam się, że nie przydałoby się to na nic, gdybym powiedział panu, że tu,
w Misty Bay wkrótce wydarzy się coś strasznego i że jedynie ja mógłbym temu
zapobiec.
- Nie, nie przyda się to absolutnie na nic.
- Tego się właśnie obawiałem. W takim razie, do zobaczenia.
- Żegnam.
Robert Kershaw, śmiejąc się w duchu, odsunął się od okna. Znów sprawdził
imię i nazwisko na kwicie i adres na walizce. Tak, wszystko się zgadzało: dzięki
kwitowi będzie mógł odebrać walizkę bez problemu w przechowalni na dworcu.
Poprawił wiszący na szyi aparat fotograficzny. Był w podwójnym, bardzo
wytrzymałym futerale. Ostatnim razem, kiedy wyskakiwał z jadącego pociągu, jego
Nikon roztrzaskał się na tysiące kawałków.
Kiedy pociąg ruszył, był na swoim miejscu. A kiedy opuścił stację, wstał i
szybko zaczął szukać wolnego przedziału.
- Damonie Knighcie - wyszeptał - przybywam.
Rozdział 20.
W poszukiwaniu zaginionej księgi
Gabinet Damona Knighta był urządzony nowocześnie i anonimowo.
Polaryzowane szyby nie przepuszczały światła wschodu. Miało to ułatwić Crystal
skupienie się. Dziewczynka leżała na kanapie z zamkniętymi oczami, z twarzą
zwróconą ku górze. Palce dłoni miała splecione na brzuchu.
- Przenikasz do ich myśli? - zapytał Damon Knight.
- Oczywiście, co ty sobie myślisz, że jestem debiutantką? - odpowiedziała
kwaśno Crystal. - Boją się.
- Nie powinni. Takie samo wyposażenie mają moi poszukiwacze w Południowej
Afryce. Poza tym mogą liczyć na pomoc telepatki. Jeśli istnieje ktoś, kto jest w stanie
odnaleźć Malartium i wyjść z tego cało, to właśnie oni.
*
- Właśnie to „jeśli” niezbyt mi się podoba - rzucił sarkastycznie Douglas.
Crystal ponownie przerzuciła most mentalny pomiędzy nią i jej dwoma
przyjaciółmi: wszystko to, co się z nimi działo, czuła ona. Wszystko to, co się działo z
nią - czuli także oni.
Na początku dla Douglasa wszystko było dziwne. Czuł, że swędzi go ręka i
chciał się podrapać. Wtedy odkrywał, że to nie jego swędzi, ale Petera. Wykonanie
najprostszych ruchów, takich jak chodzenie czy nachylanie się, wywoływał u niego
chaos myślowy.
Powoli zaczynał się orientować, które z doznań należą do niego, a które do jego
przyjaciół.
Jeszcze raz skontrolował sprzęt Damona Knighta. Nie można mu było zarzucić,
by liczył się z wydatkami. Obaj dostali kaski - takie jak speleolodzy, z latarką
czołówką - a poza tym, mieli na sobie dwa ciepłe kombinezony, które były zrobione z
jakiegoś nieznanego Douglasowi, nieprzemakalnego materiału. Miały spełniać dwa
zadania: amortyzować na wypadek uderzenia i zapewnić ciepło. Na stopach mieli
solidne obuwie, idealne na spacery w górach, a na dłoniach ochronne rękawice bez
palców, umożliwiające wspinaczkę.
Peter wyposażony był także w nieprzemakalny plecaczek, do którego mieli
włożyć Malartium - kiedy już ją znajdą.
Ale najwspanialszą rzeczą były sonary: niewielkie aparaty, nieco lżejsze od
paczki papierosów, które obaj mieli przypięte do pasków. Na ich wyświetlaczach
pokazywał się zarys ścian skalnych na odległość stu metrów. Dzięki temu ryzyko
wejścia w ślepy zaułek malało.
Zdecydowali, że będą używać jeden sonar na dwóch. Chcieli oszczędzać baterie.
- Co widzisz? - dopytywał Douglas.
- Jeszcze nic - odpowiedział Peter, nie odrywając wzroku od urządzenia.
Już jakiś czas temu opuścili dom Damona Knighta, a jednak szli wciąż tym
samym korytarzem.
- Kurczę blade, ale ile czasu potrwa, zanim dojdziemy do jaskini? Zamiast
dawać nam cały ten rynsztunek, mógł nam dać dwa rowery. Może to nie byłoby w jego
stylu, ale dotarlibyśmy wcześniej!
- Jeśli byś nie opowiadał na cmentarzu swojego snu o Malartium,
prawdopodobnie nie byłoby nas tutaj!
- Do jasnej anielki, a skąd mogłem wiedzieć, że Damon Knight nas słyszy? Musi
mieć orli słuch!
- Orli słuch? Nie wydaje mi się, aby orły miały szczególnie... Poczekaj! - Peter
aż podskoczył. Na małym wyświetlaczu czerwone kreski pokazujące ściany skalne
nagle rozchodziły się. Chłopiec nacisnął zoom i rysunek powiększył się, pokazując
zarys dużej jaskini.
- Bingo, Douglas! Chyba jesteśmy!
- Widziałeś, wystarczyło jedynie...
Dwaj chłopcy weszli do znanego już sobie wnętrza; ogłuszył ich huk
podziemnego potoku.
- Popatrz, jesteśmy: na dole jest wejście do naszej sekretnej bazy - powiedział
Douglas.
- Lub, inaczej mówiąc, wyjście z miejsca uwięzienia Angusa Scrimma - uściślił
Peter.
- No właśnie, ale jeśli jest tak, jak mówisz, to co się stało z czarodziejem?
- Póki co powody, dla których znaleźliśmy się tutaj, są zbyt naglące. Nie
będziemy zastanawiać się teraz nad Scrimmem i wyobrażać sobie, jak skończył -
odpowiedział Peter i zamknął oczy, aby się skupić.
- Crys, słyszysz mnie? Doszliśmy do jaskini, co teraz?
Dwaj chłopcy czekali przez chwilę, a potem otrzymali jasną odpowiedź od
Crystal.
- Wciąż was słyszę, Pete. Damon mówi, żebyście weszli przez tę szczelinę, przez
którą widać podziemny potok. Uważajcie, proszę!
Douglas wychylił się przez szczelinę.
- O rany, gdybym był przesądny, powiedziałbym, że ta rzeka tak się burzy, jakby
miała nas zabrać prosto do piekła!
- To do niej nie wpadnij - odpowiedział Peter, spuszczając się niżej po skale.
- Łatwo powiedzieć, a jak wpadnę?
- No, to wtedy staraj się płynąć i trzymaj się jak najdalej od podwodnych skal.
- Wiesz, czegoś ci jeszcze nie mówiłem...
- Że cierpisz na klaustrofobię?
- No właśnie, myślę, że cierpię na klaustrofobię, ale teraz przyszło mi do głowy
coś jeszcze innego...
Peter odwrócił się i latarka na kasku oświetliła bladą twarz przyjaciela.
- Nie chcesz chyba powiedzieć...
- Och, nie! - wykrzyknęła Crystal w ich umysłach.
- No właśnie, dzieciaki. Wasz tłuściutki przyjaciel nie umie nawet pływać.
Peter spojrzał na podziemny tunel, z którego potok wpadał do oceanu. Nie było
ani jednego miejsca, gdzie można byłoby przejść suchą nogą: musieliby być uczepieni
do skały przez cały czas. Idąc do przodu i - jak mieli nadzieję - z powrotem.
- No, Doug - powiedział w końcu Peter - moja pierwsza rada pozostaje
niezmienna: staraj się nie wpaść do potoku!
- Wiesz co? Myślę, że zwyczajny kartofel miałby lepsze poczucie humoru!
- Nie wiem, czy jest to w stanie cię pocieszyć, ale ja całkiem nieźle sobie radzę
w wodzie. Moja ciocia jest instruktorką pływania i nauczyła mnie nawet, jak ratować
topielców. Włącznie ze sztucznym oddychaniem.
- To znaczy, że w moim przypadku umiałbyś zastosować oddychanie usta-usta?
- Oczywiście, możesz mi zaufać.
- W takim razie posłuchaj: jeśli tak miałoby się stać, jeśli miałbym upaść...
- Tak, Doug?
- Pozwól, abym się utopił.
- Chłopaki, może się ruszycie? - wtrąciła się Crystal. - Podtrzymanie
połączenia telepatycznego na tę odległość zaczyna być męczące!
- Dobrze, dobrze, Crys, nie wkurzaj się - odpowiedział Douglas.
- Hmmm, ty prowadzisz, Peter?
- Dobrze, króliczku, idź za mną. I bądź uważny! - Poprawił okulary i zniknął w
szczelinie.
*
- No i co, idą dalej? - zapytał niecierpliwie Damon.
- Oczywiście, wujku Damonie - odpowiedziała Crystal, zabarwiając ostatnie
słowa drwiną. Dziewczynce drżały ręce: wkrótce będzie musiała zerwać kontakt i
odpocząć.
Mężczyzna odgadł myśli dziewczynki.
- Może zawiesisz na chwilę połączenie? Myślę, że przez całą następną godzinę
będą wdrapywać się na ściany skalne.
- Co to, wujku Damonie, tak się mną przejmujesz?
Przez zimne i obojętne oblicze mężczyzny przeszedł grymas goryczy.
- Rozumiem, jak mogłaś się poczuć, Crystal. Ale kiedy wreszcie to wszystko się
skończy, chciałbym, abyś ze mną została. Jestem przekonany, że wraz z upływem czasu
zrozumiesz mnie i zaakceptujesz moje decyzje.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niego kpiąco.
- W innym przypadku skończę jak twoi starzy znajomi? Bo tak się przecież rzeczy
miały? Przeciwstawili się twojej woli?
- Nie. Ale byli ziarenkami piasku w mechanizmie, który miał mnie wynieść do
rangi najwyższego czarodzieja. Mogli coś podejrzewać. Było to dość
nieprawdopodobne, aby udało im się mi przeszkodzić, ale stawka była zbyt wysoka.
- Kiedy to wszystko już się skończy, będziesz mógł zrobić to, co chcesz -
ciągnęła dalej Crystal z rosnącym niesmakiem - będziesz mnie mógł także zmusić do
zmiany zdania. Dlatego nie graj komedii, udając emocje, których nie jesteś w stanie
odczuwać. Do momentu, kiedy będę mogła wybierać, nie przejdę na twoją stronę!
*
- Chłopaki, słyszycie mnie?
- Tak, ale nie tak wyraźnie jak przedtem - odpowiedział w ich imieniu Peter.
- No właśnie, jestem już zmęczona. Obecny tu potężny czarodziej pozwala mi
na chwilę odpoczynku...
- Nie ma problemu - odpowiedział Douglas, starając się przybrać żartobliwy
ton. W duchu wiedział, że nie może oszukać Crystal i ukryć strachu, który trzymał go w
swych szponach, od kiedy usłyszał pod sobą huk wody.
- Nie martw się, będziemy ostrożni. Poza tym Peter jest wytrawnym pływakiem.
- No dobrze. Uważajcie.
- Tak, mamusiu. Bez odbioru.
Ręka za ręką, stopa za stopą, chłopcy posuwali się do przodu. Douglas w duchu
wypominał sobie zbędne kilogramy.
Peter kolejny raz rzucił okiem na sonar: ciemny korytarz wydawał się nie mieć
końca.
- Doug, sądzę, że nie jesteś w stanie wywnioskować z twojego snu, ile trzeba
jeszcze iść, aby dojść do podziemnego jeziorka?
- Niet, nada, absolutnie nie, Pete. To była bardzo poplątana i szczątkowa wizja.
Starałeś się nastawić zoom na maksimum?
Peter zatrzymał się i nacisnął guzik.
- Poczekaj, zobaczę. Popatrzmy, staram się nastawić odległość dwustu metrów...
W tym momencie skała, w którą Peter był wczepiony prawą ręką, pękła.
- Pete...? - zawołał Douglas cienkim głosem, patrząc z niedowierzaniem, jak
przyjaciel spada do wzburzonej rzeki.
Peter upadł na podwodną skałę całym ciężarem ciała, uderzając się w prawe
ramię. Było mocno stłuczone. Chłopiec krzyczał z bólu.
- Aaaach! Pomóż mi, Douglas, boli mnie jak diabli. Nie mogę poruszyć
ramieniem, nie mogę... nie mogę...
- Staraj się przede wszystkim nie ruszać! - wołał Douglas, spuszczając się w
jego kierunku. - Powiedziałem, abyś się nie ruszał.
- Nic nie mogę zrobić! Skała jest śliska. Zsuwam się!
- Wytrzymaj! Już prawie jestem, widzisz? Wyciągnij nogę!
Douglas chwycił go za but.
- Mam cię, Peter, mam cię! Teraz...
Ale ciało przyjaciela prawie zupełnie zsunęło się ze skały. Stracił równowagę i
but wysunął się z ręki Douglasa, łamiąc mu paznokcie.
- Douglaaas! - krzyknął jeszcze Peter, ale przyjaciel zniknął już w bałwanach
piany.
Crystal poczuła, jakby ostrze przecinało jej mózg: pomyślała, że to tylko ból
głowy, który trzymał ją jak w imadle. Babcia nauczyła ją technik relaksacyjnych,
pozwalających uśmierzyć ból głowy wywoływany telepatycznym wysiłkiem. Pragnęła
jedynie, aby zadziałało to jak najszybciej.
Damon Knight rzucił czar, aby nie przeszkadzać dziewczynce. Kiedy będzie w
posiadaniu Malartium, nie będzie potrzebował nikogo, aby się dowiedzieć, co się
dzieje w każdym zakątku świata... i poza nim.
Gdyby ją miał teraz, mógłby osobiście mieć na oku tych dwóch chłopaczków.
Gdyby ją miał teraz, byłby ogromnie zdziwiony, że żaden z chłopców nie
znajdował się tam, gdzie miał się znajdować. Ściany podziemnego tunelu były puste.
Rzeka rwała do przodu.
Rozdział 21.
Na złamanie karku
Są osoby, które uważają się za odważne, ale kiedy nadchodzi moment próby,
wycofują się. Inne natomiast uważają, że są nieuleczalnymi tchórzami, ale w krytycznej
chwili zadziwiają same siebie i innych swoim postępowaniem. Nigdy nie można być
pewnym, jak się zareaguje w obliczu ekstremalnej sytuacji, aż do momentu, kiedy taka
nie nadejdzie.
Douglas nie myślał dwa razy, kiedy rzucał się na pomoc przyjacielowi w wiry
podziemnego strumienia. Prawdopodobnie, gdyby pomyślał, zostałby w bezpiecznym
miejscu, uczepiony do skały tunelu. Ale instynkt był silniejszy.
Teraz jednak nie pamiętał już o Peterze. Minęła pierwsza chwila całkowitej
paniki i starał się zebrać całą energię, aby zaczerpnąć nad wodą powietrza i nie rozbić
się o skały.
Kask z latarką był nieprzemakalny, więc latarka wciąż działała. Chłopiec nie
umiał pływać, więc poruszał bezradnie rękami i nogami, tak jak widział to na wielu
filmach. Udało mu się wreszcie unieść głowę i głęboko wciągnąć powietrze. Nie
wiedział, z jaką szybkością płynęła ciągnąca go ze sobą rzeka - ale płynęła szybko.
Zastanawiał się, czy uda im się wrócić; korytarz widocznie się zwężał.
W końcu zauważył światło latarki na kasku Petera.
- Peteeer! Plu... plu... Peteer!
Znów przykryła go woda. Zrobił pod nią kilka fikołków i stracił poczucie
kierunku. Opętańczo starał się wrócić na powierzchnię, ale uderzył kaskiem w dno
rzeki. Uderzenie wyrzuciło go na powierzchnię. Zakaszlał i wciągnął zachłannie
powietrze. Tunel był już bardzo wąski i jego górna część znajdowała się w odległości
jakichś dwóch metrów, podobnie jak ściany.
Peter był już blisko. Jeśli mu się poszczęści, może... Nie! Co było tam, niżej?
Rozgałęzienie! Potok dzielił się na dwa mniejsze potoki. Musiał popłynąć tym, w
którym zniknął przyjaciel, za wszelką cenę. Miał nadzieję, że jeszcze żyje.
Zobaczył, że Peter wpłynął do lewego potoku.
Starał się ze wszystkich sił popłynąć w tamtą stronę, ale zrobił to zbyt szybko i
niebezpiecznie zbliżył się do ściany. Udało mu się odbić biodrem i obrócić, ale potem
uderzył tylną częścią ciała w skałę wystającą z wody: uratował kości, ale odrzuciło go
w drugą stronę. W jednej sekundzie połknął go prawy kanał.
*
W tym czasie Crystal poczuła się lepiej: głowa nie bolała ją już tak bardzo.
Zawołała Damona Knighta i starała się ponownie nawiązać kontakt z przyjaciółmi.
- Pete, Doug, jak leci? Gdzie jesteście?
- To nie przelewki, Crys - odpowiedział jej w myślach Doug, dokonując
ogromnego wysiłku, aby się skoncentrować, utrzymać głowę nad powierzchnią i nie
rozbić się o ściany wąskiego gardła skalnego tunelu.
- Straciłem z oczu Petera. Był ranny. Spróbuj wejść z nim w kontakt!
- Staram się, ale odbieram tylko chaotyczne myśli! Odwagi, Doug. Dasz sobie
radę!
- Nie zostawiaj nas, Crystal. Podtrzymuj kontakt!
- Tak będzie, Douglas, obiecuję ci.
Sklepienie nagle obniżało się. Douglas nabrał powietrza w usta, zastanawiając
się, czy to nie po raz ostatni. Zanurzył się. Tarł grzbietem, brzuchem i nogami o skałę i
błogosławił w sercu odporny podwójny kombinezon, w który kazał mu się ubrać
Damon Knight.
Latarka czołówka oświetlała podwodne skały. Obrócił się wokół własnej osi już
tyle razy i tak gwałtownie, że nie wiedział, gdzie jest góra, a gdzie dół. Nie miał
pojęcia, jak mógłby ponownie zaczerpnąć powietrza. Widział coraz gorzej i poczuł, że
traci przytomność.
Kiedy odzyskał świadomość, machał nogami w powietrzu. Nie wiadomo, jak
długo to trwało. Crystal rozpaczliwie krzyczała mu w głowie. Otworzył oczy i znów
wpadł do wody. Ale tym razem to nie była ta sama woda. Ta była spokojna. Nie było
w niej wirów. Wyrzuciło go w górę i właśnie był na powierzchni. Teraz musiał się
tylko na niej utrzymać.
Rozejrzał się wokoło i w sekundę zdał sobie sprawę, że odnalazł podziemne
jeziorko ze snu!
- Aaargl... pomoc... - Nagle przypomniał sobie, że nie umie pływać.
- Posłuchaj mnie, Doug, słyszysz mnie? Musisz się odprężyć i uwolnić umysł!
Wiem, że to trudne, ale musisz skorzystać z mojego doświadczenia! Płyń, jakbym to
ja pływała!
- Nie umi... plu... nie daję ra...
- Dasz radę, Douglas. Wyciągnij się, połóż się na grzbiecie. Najpierw jedno
ramię, potem drugie. Teraz nogi. No, widzisz, utrzymujesz się na powierzchni wody?
Oddychaj, wystarczy lekko poruszać nogami i ramionami, aby utrzymać się na
powierzchni wody, odpręż się!
- Już umiem, Crystal. Już umiem!
- Czuję to Doug, jesteś wspaniały!
- Hej, Crys, to łatwe! A teraz sam!
- Brawo, ale teraz pomyśl o Peterze! Nawiązałam z nim kontakt, widzi cię, ale
nie może poruszyć ramieniem. Nie daje rady utrzymać się na powierzchni wody!
Douglas odwrócił się i nieopodal zauważył światło czołówki Petera. Obrócił się
ostrożnie na brzuch i zaczął płynąć w jego kierunku, najpierw powoli, a potem szybciej
i szybciej.
- Właśnie tak, Doug. Najpierw jedno ramię, a potem drugie. Najpierw jedna
noga, a potem druga...
- Okej, okej, wiem, co dalej.
Douglas dopłynął do przyjaciela.
- Spokojnie, Peter, plu... plu... Nauczyłem się pływać!
Po kilku chwilach wspólnych wysiłków dobrnęli do brzegu podziemnego jeziora.
- Brawo, Doug - wydyszał Peter pomiędzy jednym kaszlnięciem a drugim.
- Spokojnie, nie sądzę, abyś potrzebował oddychania usta-usta.
*
- No i? Jak idzie? - pytał Damon Knight, siedząc jak na szpilkach.
- Udało im się - odpowiedziała Crystal z westchnieniem ulgi.
- Dobrze... Bardzo dobrze! A sprzęt?
Dziewczynka musiała powstrzymać uśmiech, widząc interesowną troskę
czarodzieja.
- Nietknięty, poczynając od aparatury, na ultradźwiękach kończąc.
- W takim razie powiedz im, żeby się pośpieszyli.
*
Peter zwolna odzyskiwał władzę w lewym ramieniu. Bardzo go bolało, ale
prawdopodobnie było to tylko stłuczenie.
Nieprzemakalne kombinezony ochroniły ich ciała. Jednak pod kaskami ich włosy
były kompletnie mokre. Drżeli jak liście.
Douglas wydawał się nad czymś zastanawiać.
- Dolara za twoje myśli - rzekł Peter.
- Patrzyłem na jezioro. Przysiągłbym, że to jezioro z mojego snu... a jednak
wydaje mi się jakieś inne.
- O kurczę, nie chciałbym, żeby było inne: może powinniśmy wpłynąć do drugiej
odnogi... Ty też ją widziałeś?
- Nie tylko ją widziałem, ale także nią popłynąłem i znalazłem się tutaj.
- Masz rację, spójrz w górę - odpowiedział Peter i pokazał mu dwa wyjścia
tuneli w ścianie skalnej, z których wartko wylewała się woda.
- Ja wypłynąłem z tego kanału, a ty musiałeś wypłynąć z tego drugiego.
- Hmmm... to możliwe. Jednak wszystko wydaje mi się jakieś inne. Niech
sprawdzę... - Douglas włączył swój sonar.
- Podziemne jezioro musi mieś około sto metrów średnicy.
- Wiesz, sny są dziwne. W twoim wypadku chodzi raczej o wizję, a nie można
wykluczyć pewnych różnic pomiędzy wizją a rzeczywistością.
- Nie wiem, moje wspomnienia są tak chaotyczne...
- Może ja mogę ci pomóc, Doug - wtrąciła się Crystal. - Odwieszę na chwilę
mój most umysłowy z Peterem, wtedy będę mogła skupić się bardziej na połączeniu
między nami. A ty musisz jedynie skoncentrować się na twoim śnie i tym, co z niego
pamiętasz.
- Jesteś naprawdę niewiarygodna, Crys. Dobrze, spróbujmy.
Douglas starał się skupić na odpryskach zapamiętanego snu. Crystal wydawało
się, że wchodzi we wspaniały świat trójwymiarowych gier wideo. Zobaczyła wyraźnie
scenę, w której młody Damon rzucał Malartium do podziemnego strumienia i nagle
znalazła się pod wodą, było ciemno, jednak widziała księgę, która obracała się wokół
własnej osi, przepływając między podwodnymi skalami. Trwało to kilka sekund: woda
- bąbelki, góra - dół. A potem ciemność. Dziewczynka odgadła, że to była dziura w
pamięci przyjaciela i postanowiła iść w tym kierunku, starała się co sił, wreszcie
wróciła wizja księgi. Wpłynęła do tego samego gardła, do którego wpłynął Douglas i
wreszcie wpadła do... podziemnego jeziora.
Wreszcie zrozumiała, na czym polegała różnica! W wizji nie było żadnej różnicy
poziomów pomiędzy lustrem jeziora a miejscem, w którym wychodziły obydwa
korytarze, a przecież Peter i Douglas spadli z wysokości kilku metrów.
Prawdopodobnie sześćdziesiąt lat wcześniej poziom wody był wyższy!
Teraz księga została wessana przez szczelinę w skale... Crystal zwiększyła do
granic możliwości koncentrację: potrzebny jej był punkt odniesienia, wtedy chłopcom
będzie łatwiej odnaleźć miejsce, w którym znajdowała się szczelina. Ten wystający
kawałek skały! Ten wystający kawałek skały w kształcie głowy koguta byłby idealny.
Znów ciemność, dziura w pamięci... i wreszcie - kryształowa grota.
- Dość! Nie daję już rady - wykrzyknęła dziewczynka w głowie Douglasa.
- Nie przejmuj się, Crys. Bardzo, ale to bardzo nam pomogłaś. Teraz możesz się
już rozłączyć i odpocząć kilka minut. Widziałem to, co ty i powinienem rozpoznać
kamień w kształcie głowy koguta - uspokoił ją głośno Douglas.
- Okej, chłopaki, do usłyszenia wkrótce.
- Głowa koguta? - powtórzył Peter, który nie uczestniczył w połączeniu.
- No właśnie, przed sześćdziesięciu laty poziom jeziora był wyższy i księga
musiała popłynąć szczeliną obok kawałka skały w tym kształcie.
- Trzeba będzie przedsięwziąć wspinaczkę, co?
- Tak, ale jeśli to dla ciebie zbyt trudne, pójdę sam. A właśnie, gdzie twoje
okulary? Spadły ci do potoku?
- Ach, nie - odpowiedział zadowolony z siebie przyjaciel. - Zabezpieczyłem je
na wypadek upadku do wody i... - Szybkim ruchem prawego ramienia odpiął
sznureczek, który miał zawieszony na szyi: po drugiej stronie były okulary, trochę
pogięte, ale szkła pozostały nietknięte.
- Jesteś wielki!
Chłopcy przepłynęli wpław jezioro, gdy ni z tego, ni z owego...
- Jest! - powiedział Douglas i wskazał na wybrzuszenie w skale na jakieś
piętnaście metrów nad nimi.
- Głowa koguta!
- Hmmm - zamruczał Peter. - Wydaje mi się, że na skale jest wystarczająco dużo
wystających miejsc... Tak, myślę, że ja też dam radę się wspiąć.
- Poczekaj, może nie ma takiej potrzeby. Najpierw wejdę ja i wtedy ci powiem.
Faktycznie, wspinaczka nie okazała się trudna i wkrótce Douglas dotarł do głowy
koguta. Oświetlił latarką okolicę kamienia i wreszcie znalazł szczelinę, do której
dostała się księga. Zbliżył się do otworu i spojrzał przez niego: za nim była następna
podłużna komora ciągnąca się w dół.
Zbliżył do szczeliny sonar i okazało się, że po około dziesięciu metrach komora
wychodziła na dużo większą grotę.
- W takim razie, poczekaj, idę z tobą - powiedział Peter, kiedy Douglas wyjaśnił
mu, jak wygląda sytuacja. Poprawił jeszcze raz okulary na nosie i, centymetr po
centymetrze, doszedł do przyjaciela, który pomógł mu wejść do otworu.
Ostatni, wąski odcinek drogi okazał się dość trudny. Chłopcy byli zmuszeni
czołgać się i dla Petera, który opierał się tylko na jednym ramieniu, było to szczególnie
bolesne. Wreszcie światełko na jego kasku oświetliło wyjście z komory.
- Jest! - wykrzyknęła Crystal w ich umysłach. - Spójrz, Doug, to ta grota z
kryształowymi ścianami czy czymś tam!
Dwójka przyjaciół przecisnęła się wreszcie przez komorę i mogła stanąć na
nogach.
Peter podniósł fragment kryształu.
- Sól - stwierdził, gdy dobrze mu się przyjrzał i polizał go. - Cała grota pokryta
jest grubą osadową warstwą soli.
- Ale dlaczego? To znaczy, co tu robi ta cała sól?
- Nie wiem, ale zaczynam mieć dosyć tej jaskini.
- W pełni się z tobą zgadzam. Znajdźmy księgę i wynośmy się stąd.
Kiedy wymawiał te słowa, Douglas ponownie spojrzał na sonar. Grota miała
około dwudziestu metrów długości i, w swojej górnej części, galerię. Jej sklepienie
pełne było korytarzy, które pięły się pionowo w górę: niektóre z nich były ślepe,
niektóre ciągnęły się wysoko. Zbyt wysoko, aby dosięgał je sonar.
- Hej, Doug. Śnię czy co?
Douglas spojrzał w stronę wskazaną przez przyjaciela. Kilka kroków od nich,
pod kryształową solną płytą, znajdowało się Malartium!
- To ona, ona, udało się wam! - ucieszyła się Crystal.
- Nie dziel skóry na niedźwiedziu. Nie będzie łatwo ją wydobyć - powiedział
Peter, opierając ręce na płycie solnej, pod którą tkwiła księga.
- Doug, zerknij do mojego plecaka, powinien tam być mały scyzoryk.
- Tak, jest. Ja też mam jeden przy pasku. Do roboty!
Zaczęli energicznie uderzać ostrzami w taflę, ale okazało się to trudniejsze, niż
sobie wyobrażali. W zagłębieniu w okolicy ostatniego nakłucia zaczął się ukazywać
strumyczek wody.
- Hej, pomyśl, gdybyśmy mogli podziurawić rury samego Damona Knighta -
zażartował Douglas.
Peter jednak był poważny: nabrał wody w dłoń i uniósł do nozdrzy.
- To woda morska - wyszeptał.
- Morska woda? Skąd ona się tu wzięła?
- No, musimy być bardzo nisko... może poniżej poziomu morza. Możliwe, że był
tu kiedyś...
- Co? Co takiego? Dobrze rozumiem? Jesteśmy poniżej poziomu powierzchni
oceanu? Nie wiem dlaczego, ale to nie brzmi dobrze. Pośpieszmy się.
Chłopcy zdwoili wysiłki i wreszcie...
*
- Udało się im, mają książkę! - powiedziała Crystal znajdująca się kilka
kilometrów od nich.
- Wspaniale! - wykrzyknął Damon Knight i usiadł obok dziewczynki.
- Teraz powiedz im, żeby się pośpieszyli i wracali. Baterie latarek i sonaru są na
wyczerpaniu.
- To może być problem.
- Co chcesz przez to powiedzieć...?
- Zeszli tak nisko i tak trudną trasą, że nie mogą wrócić tą samą drogą.
- Hmmm, może masz rację. Poradź im, aby poszukali innej drogi powrotnej. W
skale jest wiele korytarzy, które mogą zaprowadzić ich na powierzchnię.
- Inne przejście? - odpowiedział Douglas, przyglądając się sklepieniu groty. - Są
tu też korytarze pnące się w górę, ale jak przez nie przejść?
Peter podrapał się po brodzie.
- Nie, wykluczone. Spróbujmy raczej wrócić nad jezioro...
- Hej, Peter, mylę się, czy przedtem nie było tu na ziemi tej całej wody?
Odwrócili się jednocześnie w stronę szczeliny, którą sami wyżłobili, wyciągając
Malartium: woda podnosiła się w mgnieniu oka, tu i ówdzie pojawiały się nowe
szczelinki pełne wody.
- Szybko, wychodzimy - zawył Douglas. - Tu skończymy jak szczury na Titanicu!
- Poczekaj - powstrzymał go Peter i podał mu księgę. - Najpierw włóż mi ją do
plecaka!
Douglas posłał mu barwną wiązankę przekleństw, ale zrobił tak, jak sobie życzył
kolega. Kiedy tylko zamknął nieprzemakalną kieszeń, usłyszeli wielki huk i ziemia
zaczęła drżeć.
- O kurczę, brakowało nam tylko trzęsienia ziemi! - wrzasnął Douglas i
pośpieszył w stronę korytarza, którym wcześniej dostali się do groty.
- Chłopaki, chłopaki, szybciej! - poganiała ich Crystal.
Weszli do korytarza na chwilę przed tym, jak lawina kamieni wsypała się do
wąskiego przejścia.
- Doug, o Boże, pośpiesz się, ale... - Peter popchnął kolegę, który nie dawał rady
iść pod górę.
- Do diabła, Pete, nie mogę! Wszystko się sypie!
Do jaskini wsypywały się coraz większe kawałki skał. Co gorsza, światełko na
kasku Douglasa zaczęło drżeć.
- O mamo, Pete! Tu chodzi o naszą skórę!
- I bardzo dobrze.
Ogłuszał ich huk spadających skał, ale wydawało się, że Peter powziął
ostateczną decyzję.
Ruszył w stronę szczeliny, z której tryskało coraz więcej wody. W tym momencie
zaczęły odpadać także kamienie ze sklepienia.
Douglas odwrócił się w stronę przyjaciela i nie mógł wyjść ze zdziwienia: Peter
wkłuwał się dokładnie tam, skąd wypływała morska woda.
„O Boże - pomyślał - oszalał!”
- Nie, Doug, on ma rację! - krzyknęła w jego głowie Crystal. - To szaleństwo,
ale teraz to wasza jedyna szansa!
Ściana nagle ustąpiła i wodospad wody wpadł do groty.
- No tak, rozwalmy wszystko! - zaśmiał się histerycznie Douglas. Był w
najwyższym stopniu przerażony.
Peter wydawał się zachowywać zimną krew: podszedł do niego, pokazał mu
ekran swojego sonaru, a później jeden z pionowych korytarzy w sklepieniu groty.
- Ten musi być bardzo długi! Nim pójdziemy!
- Peter, zrobiła ci się papka z mózgu!
Przyjaciel nie miał już czasu na odpowiedź. Grota wypełniała się wodą, która
zaczęła ich unosić ku górze. Najpierw w korytarzu schował się Peter, a „Douglasowi-
o-mamo!” udało się z trudem wśliznąć za nim.
Poziom wody wciąż rósł: podnosili się z zadziwiającą szybkością. Peter miał
głowę zadartą do góry, a Douglas zaciśnięte powieki. Nie przestawał ani na chwilę
krzyczeć, mimo że woda wlewała mu się do ust. Wreszcie przemógł się, by otworzyć
oczy. Wtedy zdał sobie sprawę, że otacza go zupełna ciemność. Padły baterie w
latarkach. Jeden kamień spadł mu na kask, drugi ugodził go w ramię: korytarz zapadał
się do środka! Ponownie zamknął oczy, starając się przypomnieć sobie jakąś właściwą
modlitwę, a kiedy je ponownie otworzył, zobaczył, że spada na nich deszcz kamieni.
„Moment! - zastanowił się. - Widzę!”
Światło stawało się coraz jaśniejsze i w mgnieniu oka Douglas poczuł, jak
wylatuje w powietrze, unosząc się nad skałą! Niebo, wreszcie! Niżej - jaka radocha! -
leciał Peter z głową w dół i teraz, kiedy siła, która ich wypchnęła, znikła i zaczął
opadać, zobaczył szczyt wzgórza ponad sobą, a on - co za wspaniałe uczucie! - opadał,
opadał jak pikujący ptak... na... Na co? Teraz leciał, tak, ale gdzie miał wylądować?
Ocean! Pod nim rozciągał się ocean, ale były tam też ostre skały wystające z wody i...
Starał się obrócić wokół własnej osi i właśnie w tym momencie wpadł do morza.
- Doug, chcesz, abym ci przypomniała, jak się pływa? - powiedziała Crystal w
jego głowie, kiedy wypływał na powierzchnię.
- Crys, po tym wszystkim, co przeżyłem, kilka ruchów ramionami już mnie nie
przeraża!
*
- A zatem? - zapytał Damon Knight, zniecierpliwiony do granic możliwości.
- A zatem udało się im, mają się dobrze - odpowiedziała Crystal zmęczona, ale
promienna i zerwała połączenie z dwójką przyjaciół.
- Nie igraj ze mną, dziewczynko. Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
- Księga jest na swoim miejscu. Leży bezpieczna w plecaku Petera, który właśnie
z pomocą Douglasa dopływa do brzegu.
- Dobrze, bardzo dobrze - odparł zadowolony z siebie Damon, odwracając się ku
dużemu oknu, które wychodziło na ocean.
Crystal patrzyła na niego w milczeniu. Od kilku godzin pewna myśl nie dawała
jej spokoju. Jak to możliwe, że był to ten sam Damon, który kiedyś był przywódcą
pierwszych Niewidzialnych? Sama widziała więzienie, z którego uciekł Angus
Scrimm... Może za wszystkim stał stary czarodziej, który zahipnotyzował Damona
Knighta? Oczywiście! Tak, na pewno, to było wytłumaczenie. Po raz ostatni postarała
się przeniknąć do umysłu mężczyzny.
Damon Knight usztywnił się nagle i odwrócił. Wielkimi krokami zbliżył się do
Crystal i prawą ręką chwycił ją za szyję tak, że zabrakło jej tchu.
- Nie próbuj tego ze mną, zrozumiałaś? Nie próbuj czytać w moich myślach! -
puścił ją.
Dziewczynka upadła na kanapę, kaszląc dychawicznie.
- Damon, musisz postarać się uwolnić - powiedziała pomiędzy jednym a drugim
atakiem kaszlu. - Angus Scrimm przejął nad tobą kontrolę!
Mężczyzna znieruchomiał, a potem wybuchł głośnym śmiechem.
- Angus Scrimm przejął nade mną kontrolę? Ach, moja mała, dla was, dzieci,
wszystko jest czarne albo białe, co?
Przerwał i popatrzył jej głęboko w oczy. Crystal źle się poczuła.
- Chcesz wiedzieć, jak skończył Angus Scrimm, co? - ciągnął. - Zgoda,
zasłużyłaś na odpowiedź!
Chwycił ją za ramię i wywlókł z pokoju.
W atrium była mała winda. Otworzył ją, wepchnął do niej dziewczynkę i sam
również do niej wszedł. Nacisnął guzik na samym dole. Kabina wydawała się schodzić
do wnętrza góry i kiedy się zatrzymała, drzwi otworzyły się na wąski, wykuty w
granicie korytarz, oświetlony jedynie słabymi lampkami zawieszonymi na suficie.
Mężczyzna wyszedł, wciąż trzymając Crystal za ramię i zaprowadził ją w głąb
korytarza, w stronę grubych, drewnianych drzwi. Wyjął z kieszeni dziwny czerwonawy
klucz z ostrymi ząbkami i zanim włożył go do zamka, pokazał go Crystal.
- Do zamknięcia czarodzieja, potrzebny jest czarodziejski klucz - stwierdził
sentencjonalnie i włożył go do dziurki. Przekręcił trzy razy i ciężkie drzwi ustąpiły. W
środku panowała prawie zupełna ciemność. W głębi można było rozróżnić zarysy
zakurzonego stołu i mężczyzny, który zmęczony siedział na krześle.
- Starcze, przyprowadziłem ci kogoś do towarzystwa - powiedział, uśmiechając
się Damon Knight. - Dobrze się nią zajmuj, proszę - i popchnął dziewczynkę do
wnętrza pokoju.
Crystal odwróciła się szybko, chcąc przeszkodzić Damonowi Knightowi w
zamknięciu pomieszczenia, ale on był szybszy od niej i dłońmi natrafiła jedynie na już
zamknięte drzwi. Dobiegł ją śmiech oddalającego się Damona Knighta, wygłuszony
przez grube wrota.
Crystal nie ruszała się. Nagle usłyszała:
- Zbliż się, dziecko. - Był to głos bardzo starego człowieka.
Dziewczynka zebrała w sobie całą odwagę. Odwróciła się. Jej oczy zaczęły
przyzwyczajać się do półmroku i teraz widziała sylwetkę starca o długich białych
włosach i takiej samej brodzie, w ciemnej i zakurzonej, sięgającej do stóp szacie.
- Zbliż się, czekałem na ciebie - powtórzył mężczyzna i uniósł rąbek ubrania. Pod
nim ukazała się kwadratowa drewniana płytka. Położył ją na stole.
- Nazywam się Angus Scrimm - powiedział. - Ty... jesteś wnuczką Susan
Cooper, jak sądzę.
- Tak... - odpowiedziała Crystal, podchodząc ostrożnie. Z tej odległości mogła
lepiej przyjrzeć się drewnianej płytce: wydawała się prymitywną szachownicą z
figurami rozłożonymi tak, jakby właśnie trwała partia szachów. Wielu figur brakowało.
Starzec podniósł na nią wzrok. Uśmiechnął się bezzębnymi ustami i zapytał:
- Umiesz grać w szachy?
Rozdział 22.
Opowieść Roberta Kershawa
- Kim jestem i co robię w Misty Bay? Och, to długa historia - zaczął Robert
Kershaw, podnosząc chusteczkę do nosa, który wciąż krwawił.
Ken i Hettie Halloway cali zamienili się w słuch.
*
Jeszcze chwilę wcześniej wujek Ken tkwił w głębokim śnie. Leżał na kanapie w
wielkiej jadalni, z głową na kolanach cioci Hettie. Kobieta przesuwała palcami po
jego białych włosach i zastanawiała się, czy to wszystko dobrze się skończy. Szybko
otarła zapłakaną twarz. Udało się jej powstrzymać łzy w obecności Damona Knighta i
nie chciała się poddać teraz, kiedy mąż mógł się obudzić lada chwila.
Lekkie pukanie, jakby coś uderzało o szybę, wyrwało ją z zamyślenia. Spojrzała
w kierunku okna, ale z miejsca, w którym siedziała, widziała jedynie skalisty stok góry,
pokryty krzewami i jeżynami, które, w czerwonawym świetle wieczoru, zaczynały
barwić się na rdzawy kolor.
Jeszcze jeden kamyczek uderzył w okno. Ciocia Hettie wytężyła wzrok:
mężczyzna o blond włosach uśmiechał się do niej i coś jej pokazywał na migi.
Kobieta wstała, podejrzliwie podeszła do okna i przekręciła klamkę. Była
zdziwiona, okno ustąpiło bez problemu.
- Witam - wyszeptał mężczyzna. - Proszę, aby pani nie krzyczała. Nazywam się
Robert Kershaw i jestem dziennikarzem. Zapewne uzna pani moje zachowanie za
dziwne, ale...
- Młodzieńcze, samo niebo nam pana zsyła - przerwała mu ciocia Hettie - ale
musi pan wiedzieć, że pan też znajduje się w niebezpieczeństwie! Proszę nie tracić
czasu, proszę iść na policję i powiedzieć im, że Damon Knight uwięził w swoim domu
kilka osób, zrozumiał pan?
- Zrozumiałem, proszę pani - Robert Kershaw wciąż się uśmiechał. - To właśnie
podejrzewałem: pan Knight nie jest tym, za kogo się podaje!
- Gratuluję panu dobrej intuicji. A teraz, bardzo proszę, niech pan tylko idzie na
policję i sprowadzi ich tutaj!
- Szeryf i ja nie jesteśmy, niestety, w dobrych stosunkach...
- To nie ma znaczenia! Ten mężczyzna nas przetrzymuje, muszą pana posłuchać!
Dziennikarz nie chciał tracić tropu, ale odpowiedział:
- Zgoda, proszę pani. Proszę nie tracić ducha. Idę i zaraz wracam.
- Brawo, młody człowieku!
Odwrócił się. Chciał wspiąć się na skałę, ale droga powrotna okazała się
trudniejsza niż dotarcie na miejsce. Krok po kroku, zszedł po krasowym zboczu.
Wreszcie znalazł się w lasku tuż obok siedziby Damona Knighta. Biegł między
krzewami najszybciej jak mógł i starał się wyobrazić sobie minę szeryfa, kiedy go
znów zobaczy.
Przeszedł obok ostatnich drzew i zatrzymał się zdziwiony.
Myślał, że dojdzie do murowanego ogrodzenia, ale znów był u wejścia do willi.
„Musiałem się pomylić i kręciłem się w kółko - pomyślał. - Muszę być
uważniejszy”.
Zawrócił. Znów zaczął od początku. Zapuścił się w chaszcze, między drzewa, w
gęstą roślinność i... znów znalazł się w punkcie wyjścia.
Coś tu nie gra. Jak to możliwe? Jeszcze raz zawrócił, zaczął biec.
Damon Knight czekał na niego w połowie drogi i uśmiechał się złowieszczo.
Rzucił mu tylko, że mógł sobie oszczędzić fatygi, ponieważ nigdy nie uda mu się stąd
uciec. Powinien raczej wrócić do państwa Halloway i usiąść: wkrótce będzie miał do
niego kilka pytań, ale póki co, ma coś o wiele ważniejszego do załatwienia.
Dziennikarz bez zastanowienia rzucił się na niego, ale wpadł na dąb. Po
Damonie Knighcie pozostał tylko podły śmiech.
Robert Kershaw mógł jedynie zatamować krew płynącą z nosa i odnaleźć
wujostwo Douglasa (Kendred Halloway wreszcie zaczął odzyskiwać świadomość).
Ciocia Hettie opowiedziała mu o ostatnich wypadkach.
*
- Czarodziej, co? - to był jedyny komentarz dziennikarza, kiedy wysłuchał już
całej tej nieprawdopodobnej opowieści. Spojrzał jeszcze raz na chusteczkę i wreszcie
zdecydował się opowiedzieć własną historię.
- Od wielu lat jestem na tropie bandy dzieciaków, która pojawia się w
przypadkach nadużyć przeciwko nieletnim. Pojawiają się nagle, jakby znikąd,
naprawiają krzywdy i znikają w tajemniczy sposób. Od jakiegoś czasu ślad prowadzi
w stronę jednej miejscowości: Misty Bay. Nie wiem, kim są, ale siebie samych
nazywają Niewidzialnymi...
- Nie... widzialni? - wtrącił się Kendred Halloway.
Tak jakby go nie słyszał, podniecony młody człowiek wyciągnął z kieszeni notes
z jednej z licznych kieszeni kurtki. Przerzucił kilka kartek, zanim znalazł to, czego
szukał.
- Mam wszystko zapisane: Niewidzialni zaczęli działać jakieś dziesięć lat temu.
Ich ślady można odnaleźć w całej Ameryce. Proszę: Nowy Jork, Boston, Memphis, Los
Angeles... - mężczyzna przerwał zamyślony, potem twarz rozjaśnił mu uśmiech.
- I coś mi mówi, że wkrótce pojawią się tutaj, w Misty Bay.
*
Damon Knight rzeczywiście „miał ważniejsze sprawy do załatwienia” i nie mógł
już dłużej rozmawiać ze swoim gościem, Robertem Kershawem, ponieważ właśnie
wrócili chłopcy. Wreszcie Malartium będzie należeć do niego!
- Myślisz, że słusznie postępujemy? - zapytał Douglas Petera, kiedy ten naciskał
guzik domofonu. Chłopiec zdjął plecak i trzymał księgę w rękach.
- W rzeczywistości, z punktu widzenia czystej etyki...
Douglas położył mu rękę na usta.
- Nie chcę przemówienia na temat etyki, powiedz tylko, tak czy nie!
- Nie wydaje mi się, abyśmy mieli jakiś wybór - odpowiedział niepocieszony
przyjaciel. - Tu chodzi o życie nas wszystkich.
- Gratuluję, chłopcy - z małego głośniczka w domofonie doszedł ich głos
Damona Knighta. - Wiedziałem, że sobie poradzicie. Zapraszam do środka.
Furtka otworzyła się cicho. Przyjaciele jeszcze raz popatrzyli sobie w oczy i
weszli.
Kiedy potężny czarodziej mógł wreszcie wziąć do rąk księgę, której tyle czasu
szukał, jego twarz przybrała wyraz pełnego pożądania triumfu. Przerzucał jej kartki w
wielkim podnieceniu: tu i ówdzie pokrywała ją sól, ale w sumie była w niezłym stanie.
Ponownie zważył ją w rękach. Potem już spokojnie, ale wciąż trzymając księgę
przyciśniętą do piersi, nakazał chłopcom, by się przebrali. Następnie zaprowadził ich
do windy.
Wkrótce Damon Knight otworzył tę samą celę, w której był uwięziony Angus
Scrimm.
- Douglas, Peter, jesteście cali! - wykrzyknęła Crystal i wybiegła im naprzeciw.
Uściskała Douglasa, który stał z przodu i wtedy drzwi zamknęły się z trzaskiem.
- Nie, Peter - krzyknęła dziewczynka.
Ale było za późno, Damon zatrzymał Petera poza celą. Chwycił drżącego chłopca
za ramię i pociągnął go za sobą przez korytarz.
- Nie martw się, Crystal - powiedział mężczyzna dość głośno, aby mogła
usłyszeć - Peter i ja mamy inne obowiązki, prawda, Peter?
Dwójka przyjaciół, którzy pozostali w celi, była zrozpaczona.
- Dokąd on go prowadzi? - zapytał Douglas.
- Powierzyłeś mu Malartium? - wtrącił się starzec, który pozostawał w cieniu.
- Tak, ale...
- A zatem tej nocy nasz Damon Knight dopełni rytuału, dzięki któremu zostanie
najwyższym czarodziejem.
- Och, nie - odparła Crystal. - Chcesz przez to powiedzieć, że on chce złożyć w
ofierze Petera?
- Nie może, rzecz jasna, posłużyć się zwierzęcą krwią - uciął starzec.
- A co ty o tym wiesz? - zapytał go Douglas, a potem zapytał:
- Kim jesteś?
Starzec wstał.
- Jestem Angus Scrimm - odpowiedział. - A ty jesteś Douglas, poznaję cię...
jesteś drzwiami, moją królową!
Chłopiec rzucił spojrzenie na przyjaciółkę, ale kiedy Angus Scrimm uścisnął mu
dłoń, dziwnie się poczuł, zaczęły opuszczać go siły.
Na drewnianym stole stała wciąż szachownica.
Angus Scrimm chwycił czarną królową i przesunął ją w stronę białego króla.
- Szach mat, drogi Damonie Knighcie! - powiedział.
Rozdział 23.
Tajemnica Angusa Scrimma
W ciemnej kuli nagle pojawiło się światło.
- Hej, popatrzcie! - wykrzyknął Mark. - Drzwi się otwierają. Wkrótce będziemy
wolni!
Damon, Susan, Greta i Devlin odwrócili się jednocześnie.
- Mark ma rację - powiedział Damon, młody Damon.
- Przygotujcie się. Nie wiem, co nas tu uwięziło, ale cokolwiek to było,
przybiera na sile. A teraz posłuchajcie mnie uważnie - ciągnął.
W półmroku podeszli do niego pozostali Niewidzialni. Spletli ręce i wszyscy
razem ustawili się w kole.
- Nie wiemy, czemu będziemy musieli stawić czoło po drugiej stronie. Ale
cokolwiek to jest, czuję, że to będzie nasza najtrudniejsza misja. Może najtrudniejsza
ze wszystkich, ale damy radę, bo jesteśmy razem, zgadza się?
- Obecna - odpowiedziała Susan.
- Obecny - odpowiedział Mark.
- Obecna - odpowiedziała Greta.
- Obecny - odpowiedział Devlin.
*
Douglas siedział na skrzyni, której Angus Scrimm używał jako łoża. Czuł się
coraz słabszy i Crystal trzymała go za rękę.
- To Damon uwolnił Angusa Scrimma - powiedziała dziewczynka. - Pierwsi
Niewidzialni pozbawili go mocy, ale Scrimm znał jeszcze całe mnóstwo sztuczek,
których mógł ich nauczyć.
- Hej, chwileczkę - opierał się Douglas. - Dlaczego mamy mu wierzyć? To
znaczy, Angus Scrimm był zawsze zły, przez wielkie „Z”, no nie?
- Wiesz - wtrącił się starzec, a kiedy podniósł wzrok, Crystal zrozumiała, że
mają do czynienia z człowiekiem przegranym - w moim więzieniu w skale miałem
czas, aby zastanowić się nad wieloma rzeczami. Teraz jestem kimś innym.
- Ach, oczywiście, teraz nie masz już noża w rękawie - powiedział z ironią
Douglas.
- Nie - powiedziała Crystal. - Czuję to. Pan Scrimm mówi prawdę.
- Ale jeśli Damon jest tak silny, na co mu ta przeklęta czarodziejska księga?
- Czary to słowo kluczowe, Doug - odpowiedziała. - Teraz Damon ma
możliwość kontrolowania żywiołów i jest wspaniałym iluzjonistą, ale prawdziwej
magii tylko posmakował.
- Co? Co? Chcesz powiedzieć, że robaczki, które chciały mnie sprowadzić w dół
drzewa i wiatr, który pojawił się ni z tego, ni z owego i zabrał nam dzienniki wujka
Kena i pająki, które wyszły z obrusa Petera i...
- Dokładnie tak. Wkręcał nas. Oprócz wiatru, potrafi zarządzać żywiołami...
Robaczki? To tylko sugestia, spadłeś z drzewa i stop. Pająki?... Mniej więcej to samo.
Jak dobrze się nad czymś zastanowić, zawsze znajdzie się jakąś odpowiedź. Nigdy nie
zrobił nic trwałego... czy ja wiem... nie przeniósł góry. Teraz jednak, kiedy ma tę
księgę...
- A morska woda na ciałach zmarłych?
- To musi być taki malutki trik, aby przerazić jeszcze bardziej jego żyjących
eksprzyjaciół. Już ich widzę, jak gromadzą się, szepcząc w przerażeniu: „Na trupach
była morska woda, dokładnie jak tej burzowej nocy...”.
- Okej, okej, ale jak to możliwe? To znaczy, jak to się stało, że Damon stał się
tak zły? Właśnie on, przywódca Niewidzialnych!
- Widzisz, chłopcze - wtrącił się Angus Scrimm. - Chcąc nie chcąc, wszyscy
członkowie Niewidzialnych dotknęli czarów. Czary dotykają wszystkich ludzi, od
najmłodszych lat, ale potem znikają, taka jest natura rzeczy.
- Zabawa dla dzieci... - powiedział do siebie Douglas.
- Słucham?
- Pomyślałem, że to motto jest niewłaściwe: czary właśnie są zabawą dla dzieci.
Stary czarodziej zastanowił się przez chwilę i odparł z uśmiechem:
- Trafne spostrzeżenie, mój chłopcze. O ile mi się wydaje, trafiłeś w sedno, jak
to się mawia.
Przez kilka chwil milczał, zbierał myśli. W końcu znów zaczął mówić:
- No tak, w istocie czary wydają się przywilejem bardzo młodego wieku...
Nawet jeśli w kimś zostaje ich ślad w dorosłym życiu, nazywa się to już tylko: urokiem
lub charyzmą... Chęć zawładnięcia magią w dorosłym wieku jest bardzo niebezpieczna.
Wtedy nie tylko nasza świadomość jest większa, ale także nasza siła woli. Inaczej niż
w dzieciństwie! Problem polega na tym, że nie zdajemy sobie sprawy z potęgi magii:
jest ona silna, miesza ci w głowie, daje ci nieograniczoną władzę nad innymi żywymi
istotami, a jednocześnie zaczyna stanowić część ciebie, zaczyna rządzić twą duszą.
Tracisz miarę rzeczy i jesteś gotów zrobić cokolwiek, nawet popełnić podłość, aby
tylko czerpać z niej więcej i więcej. I jest jeszcze coś, co wam się nie spodoba. Ale to
także stanowi naturę rzeczy. Dorastając, zmieniamy się. Stajemy się kimś innym. Ideały,
takie jak lojalność, sprawiedliwość, które kiedyś wydawały nam się ważne, schodzą na
dalszy plan.
Douglas i Crystal spojrzeli na siebie. W ich oczach było coś, co mówiło: „my
nie”, „to nas nie dotyczy”, ale było w nich także wiele smutku.
- Dorastając, żaden z Niewidzialnych nie skupił się poważnie na studiowaniu
czarów - ciągnął starzec - nawet jeśli ich ślad, niejasne zainteresowanie zostało w
każdym z nich... Nikt, powiadam, nikt oprócz Damona Knighta, najodważniejszego z
nich wszystkich, a także najambitniejszego. Niestety, używanie magii w dzieciństwie
jest bronią obosieczną: może uderzyć do głowy. Wyobraźcie sobie chłopca, który
wzrasta, nie martwiąc się ograniczeniami czy zasadami moralnymi. Panuje nad innymi.
No, uwierzcie mi: może to mieć zgubny wpływ na jego osobowość. - Na ustach starca
pojawił się uśmieszek.
- Coś o tym wiem.
- A co ja mam do tego? - zapytał, wciąż niedowierzając, Douglas.
- Właśnie do tego zmierzam. W noc, w którą pokonali mnie Niewidzialni,
zauważyłem szczególne światło w oczach Damona Knighta. Kiedy ktoś tak długo nurzał
się w magii jak ja, trochę jej w sobie zachowuje. Zdołałem go wówczas ostrzec: mimo
że czuli się wtedy tacy wzmocnieni przez przyjaźń, gdyby zmienili się w dorosłym
życiu, mieli z tego zdać rachunek. To właśnie wtedy nastąpiło rozdwojenie.
- Chyba rozumiem - przerwała mu twardo Crystal. - Od tego momentu istniały
dwie identyczne grupy Niewidzialnych. Jedna z nich rosła, żyła dalej, a druga miała
wciąż tyle samo lat. Czekała, kiedy będzie mogła ocenić drugą parę, jej zachowania i
ewentualnie - zainterweniować!
Oblicze Scrimma rozjaśniło się.
- Jesteś bardzo bystra, dziewczynko.
- Tak, ale co ja mam do tego? - rozżalił się Douglas. Miał coraz mniej sił i
wiedział, że nie da już rady opierać się... opierać się czemu?
- Co ze mną zrobiłeś?
- Podałem jedynie dłoń przeznaczeniu. Istnieje pewne stare prawo. Nawet jeśli
nie mogę walczyć z Damonem Knightem jego bronią, to żaden czarodziej nie może
odrzucić wyzwania drugiego czarodzieja. Zasady turnieju wybiera wyzywający. Może
to być wyścig czarów albo zwyczajna partia szachów.
- Żarty sobie z nas robisz? - niecierpliwił się Douglas. Mówił z coraz większym
trudem.
- Widzisz, chłopcze, ty jesteś drzwiami, przez które Niewidzialni mogą
przeniknąć do naszej rzeczywistości. Wzywając cię tutaj, posługując się tobą jak
królową, która w szachach jest najmocniejszą figurą, stworzyłem idealne warunki, aby
Niewidzialni, którzy pozostali dziećmi, przybyli wyrównać moje rachunki z Damonem
Knightem!
*
- A jeśliby nam się udało wyważyć te drzwi w głębi? Nie wydają się zbyt mocne
- dociekał Robert Kershaw.
- Och, nie sądzę, nawet jeśli nie są zamknięte - odpowiedział Kendred
Halloway, przeciągając się. Powoli wracały mu siły.
- To w takim razie dlaczego... - dziennikarz przerwał. - Ach już wiem, sztuczka z
lasem, co?
- No, tak - odparła ciocia Hettie. - Starałam się wielokrotnie dojść do nich, ale
za każdym razem kończyłam na kanapie.
- A jednak musi być jakiś sposób - wymamrotał Robert Kershaw, rozglądając się
wokoło. Tak, było inne wyjście: trzeba było nacisnąć guzik, który otwierał wejście do
wodospadu i do tunelu, o którym mówiła Hettie. Mimo wszystko, nawet jeśli było to
możliwe, ta droga była zbyt długa, a czasu coraz mniej.
Dlatego musiał wyjść drzwiami.
- Pomyślmy - zaczął się zastanawiać na głos. - Nie możemy dojść do drzwi,
ponieważ coś nas zawraca, tak?
- Mniej więcej - odpowiedział Kendred Halloway, patrząc w tym samym
kierunku co dziennikarz.
- W porządku. Uwierzcie mi, że czuję się jak głupiec, bo muszę was o coś
poprosić... próbowaliście z zamkniętymi oczami, po omacku?
- Tak, ale to nie działa - odpowiedziała Hettie Halloway. - Ewidentnie hipnoza
wpływa na siłę woli.
- Okej, a gdybyśmy byli w jakimś środku transportu? Na czymś, co nas
podwiezie do drzwi bez udziału naszej woli?
- Środek transportu - wtrącił wujek Kendred Halloway - który ktoś mógłby
popchnąć, na przykład jakiś mebel na kółkach! - wykrzyknął i spojrzał na barek z
butelkami.
- No, jest to tak idiotyczny pomysł, że może się udać - podsumował Robert
Kershaw.
*
Kółko skrzypiało, a łańcuch przechodził przez pierścień, podnosząc z ziemi
Petera.
Chłopiec był zawieszony za kostki u nóg, a w ustach miał knebel. Łatwo było
sobie wyobrazić, jaki los go czekał.
Znajdowali się w dużym podziemnym pomieszczeniu wykutym w skale, pod celą
Angusa Scrimma.
Damon Knight miał na sobie długą fioletową tunikę, z której wystawała mu
jedynie głowa. Nie tracił czasu na gadanie. Był skupiony na rytuale, dzięki któremu
miał się stać najpotężniejszym czarodziejem na świecie. Zmusił wcześniej Angusa
Scrimma, aby ten wyjawił mu, jak się przygotować, a teraz, kiedy miał już Malartium,
znał też pozostałe formuły. Rozczapierzył palce prawej ręki i zaczął nucić piosenkę w
języku, którego Peter nigdy nie słyszał, lewą ręką chwycił rękojeść noża.
*
- Dlatego łączy mnie podwójna nić z Niewidzialnymi, co? To tłumaczyłoby te
dziury w pamięci - zdołał powiedzieć Douglas, zapadając w sen. - Kiedy zasypiam,
oni mogą wkroczyć do naszej rzeczywistości. Ale dlaczego nie przyszli wcześniej?
- Ja też nie znam wszystkich odpowiedzi, chłopcze - odpowiedział Angus
Scrimm. - Może dlatego, że kiedy znalazłeś się w mieście, w którym wszystko się
zaczęło, twój umysł opierał się i kazał im czekać, aż przeżyjesz tę przygodę do końca.
W pewien sposób to też powołało ich do życia.
Crystal poczuła, że uścisk dłoni przyjaciela robił się coraz słabszy.
- Douglas - zawołała przerażona. - Douglas, słyszysz mnie?
- Pssst - uciszył ją łagodnie starzec, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Nie trzeba. Już nie możesz za nim pójść.
W tym momencie lampka zawieszona obok zamkniętych drzwi zadrżała; zrobiło
się zimno.
- Nadchodzą - wyszeptał Angus Scrimm.
*
Robert Kershaw zebrał wszystkie siły i pchnął wózek. Twarz wykrzywił mu
grymas wysiłku, uderzył się mocno w nos. Wózek z siedzącym na nim Kendredem
Hallowayem został pchnięty w stronę drzwi jadalni. Podłoga złożona z wielkich,
marmurowych płytek była idealna, ale wózek do alkoholi nie na tyle mocny, aby
dźwigać ciężar mężczyzny.
Kendred Halloway czuł mdłości w miarę jak się zbliżał do drzwi. Jedno z kółek
niebezpiecznie skrzypiało.
„Odwagi - pomyślał Ken - jeszcze kilka metrów!”
Rozległ się trzask i kółko nagle oderwało się. Wózek jechał jeszcze przez chwilę
w tym samym kierunku, a potem przewrócił się i mężczyzna spadł na podłogę.
Klnąc, poturlał się i wreszcie uderzył w...
- Trafiony! - wykrzyknął Robert Kershaw. - Udało się! Udało się!
Kendred otworzył oczy i zobaczył, że była to prawda. Lewa część jego ciała
dotykała drzwi. Jeszcze niedowierzając, że pomysł wypalił, chciał wstać i chwycić za
klamkę, ale nagle dostał okropnego zawrotu głowy.
- Nie da rady - powiedziała Hettie Halloway. - Nie może się podnieść!
- Oczywiście, że mu się uda - odparł dziennikarz. - Jeśli tylko pan chce, to się
panu uda! No, dalej!
Ale klamka wydawała się nieosiągalna. Łzy rozpaczy płynęły po twarzy
Kendreda Hallowaya.
- Nie... nie dam rady!
- Nie umiesz przekręcić klamki, starcze? - zaśmiał się szyderczo Robert
Kershaw. - Co z tobą? Czekasz na kolegę z lat dziecinnych? Dasz mu wygrać?
Ze łzami w oczach Hettie Halloway zbliżyła się do dziennikarza. Chciała, aby
zamilkł, ale on ją odepchnął.
Błyskawica oświetliła wnętrze pokoju i fala deszczu uderzyła o szyby. Coś miało
się wydarzyć...
- Ja... Ja... - bełkotał Kendred Halloway. - Nie daję rady, to te jego czary...
- Kurczę! To jedynie siła jego charakteru trzyma nas tutaj. Ale doskonale wiemy,
że kiedy byliście mali, Damon Knight nie robił nic bez twojej zgody, czy nie tak? To co
się teraz stało? Sytuacja się odwróciła?
- Łatwo ci mówić, młodzieńcze, ale prawda jest taka, że...
- Prawda jest taka, że on jest młody, a ty się postarzałeś, tak? Tak?!
Kendred Halloway wiedział, że dziennikarz chciał go jedynie sprowokować, ale
trafił w sedno. Może Robert Kershaw nie wierzył faktycznie w to, co właśnie
powiedział, ale wystarczyło, że wierzył w to Kendred Halloway. Dokładnie o tym
właśnie pomyślał wtedy, kiedy zobaczył Damona Knighta po raz pierwszy po tylu
latach.
„To nie w porządku - powiedział do siebie, a robił się coraz bardziej wściekły -
to nie w porządku, że tylko dlatego, że...”
Niewiarygodnym wysiłkiem woli Kendred Halloway wyciągnął się i złapał za
klamkę. Drzwi były otwarte: jego stary przyjaciel nie docenił go.
Damon go nie docenił.
- Udało się! - wykrzyknął Robert Kershaw. - Jesteś wielki, Ken!
Teraz starszy człowiek stał w otwartych drzwiach.
- Może uda mi się pójść po was i przyprowadzić was aż tutaj!
- Ej, Ken, powiedziałem, że jesteś wielki - roześmiał się dziennikarz - ale nie
kuśmy losu.
Potem nagle spoważniał:
- To twoja bitwa, przyjacielu.
Rozdział 24.
Powrót Niewidzialnych
Z kneblem w ustach Peter nie mógł mówić, ale nawet gdyby mógł, nie
powiedziałby nic. Po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów.
Od momentu, kiedy Damon Knight zaczął recytować formuły Malartium, był
świadkiem dziwnych zjawisk. Przedmioty przesuwały się, różnokolorowe światła
oświetlały pokój, w końcu podniósł się tajemniczy wiatr, który przybierał wciąż na sile
i stawał się coraz bardziej dokuczliwszy. Mógłby przysiąc, że na zewnątrz padał
deszcz.
Damon przerwał na chwilę rytuał. Sam obawiał się tego, co miało nastąpić. Aż
do tego dnia tylko się bawił: iluzją, żywiołami. Teraz miał poznać prawdziwe czary.
Opanował się. Znów zaczął czytać na głos. Szedł w stronę Petera, dłoń miał
zaciśniętą na rękojeści noża. Pochylił się nad jego gardłem.
- Stój, Damon!
Głos Kendreda Hallowaya przedarł się przez świst wiatru. Peter próbował
odwrócić się w jego kierunku.
- Ken, przyjacielu - wykrzyknął w odpowiedzi Damon Knight - niepotrzebnie
nadużywasz mojej cierpliwości!
- Puść chłopca, załatwmy to między sobą!
- Och, twoja krew nie ma żadnej wartości, biedny Ken: jesteś stary i nieczysty. A
poza tym, to nie dotyczy tylko nas dwóch. Spójrz: siły, które przywołałem, domagają
się krwi!
W podłodze otworzyła się dziura podobna do czarnego wiru. Kendred Halloway
spojrzał na swoje stopy: zatapiały się w granicie, który stał się miękki jak błoto.
Podskoczył i z okrzykiem obrzydzenia cofnął się w stronę drzwi. Tam podłoga była
nienaruszona.
Damon Knight znów zaczął głośno czytać.
*
Crystal oraz Angus Scrimm czuwali nad Douglasem i czekali.
- Tam coś się dzieje - wykrzyknęła dziewczynka. - Odbieram chaotyczne emocje
pana Hallowaya.
- Bądź cierpliwa - upomniał ją stary czarodziej. - Możemy jedynie czekać.
Usłyszeli hałas za zamkniętymi drzwiami. Łańcuch został wprawiony w ruch,
choć żaden klucz nie tkwił w zamku.
Drzwi otwarły się na oścież i na progu pojawiła się postać małej dziewczynki.
- Kim... kim jesteś? - zapytała Crystal, wychodząc jej naprzeciw.
- Wychodźcie, jesteście wolni - powiedziała tajemnicza postać.
- Babcia?... - powiedziała z niedowierzaniem. - Babciu, to ty?
Dziewczynka chyba się wahała, ale też się zbliżyła.
Teraz Crystal widziała ją lepiej: to była ona, ta sama, którą poznała dzięki snom
Douglasa, Susan Cooper. Jej zmarła babcia nie tylko stała przed nią, ale miała tyle
samo lat co ona!
Z oczami pełnymi łez Crystal dotknęła jej.
Oczy Susan także błyszczały, kiedy dotarło to do niej, ale cofnęła się.
- Nie mamy czasu. Moi przyjaciele potrzebują mnie. - Nagle jej spojrzenie stało
się twardsze. - Kim jest ten starzec, tam, w cieniu?
*
W tej samej chwili Damon, Greta, Mark i Devlin, pierwsi Niewidzialni, wpadli
do pomieszczenia, w którym odbywał się rytuał.
Młodemu Damonowi wystarczyło zobaczyć kolorowe światełka i chłopca
zawieszonego za stopy, aby zrozumieć, co się działo.
Angus Scrimm powrócił.
- Dobrze, przyjaciele - zapowiedział młody Damon. - Scrimm próbuje jeszcze
raz szczęścia, ale tym razem nie jesteśmy bezbronnymi dziećmi! Otoczmy go!
Czarodziej był odwrócony do nich plecami i nie przestawał recytować formułek.
W głębi pokoju, blisko drzwi stał jakiś stary człowiek; wydawał się przerażony, nie
powinien stanowić problemu.
- Teraz - krzyknął młody Damon i w mgnieniu oka jego przyjaciele otoczyli
czarodzieja. Z wiru, który otworzył się w podłodze zaczęły wyskakiwać płomienne
kule, które rzuciły Niewidzialnymi o ścianę.
Płomień zaczął palić ich od środka, skręcali się z bólu. Ogień wydobywał się z
ich oczu i ust.
Jednak nie tak łatwo było zatrzymać przywódcę Niewidzialnych.
Uniknął kuli i zniknął... aby pojawić się tuż za plecami czarodzieja.
- Zostaw go, puść go, Scrimm, ty przeklęty!
Czarodziej się odwrócił i - stary Damon Knight spojrzał w oczy młodemu
Damonowi Knightowi.
Chłopiec cofnął się o kilka kroków.
Stary też osłupiał, ale nieomal od razu znów zaczął czytać na głos, zbliżając
sztylet go gardła Petera. Prawie skończył ustęp.
Wir wyrzucał z siebie wściekle kawałki ciemnego i lepkiego mięsa.
Wielobarwne błyskawice przecinały powietrze, a Niewidzialni walczyli na podłodze z
palącymi ich od wewnątrz płomieniami. Młody Damon nie spodziewał się spotkać
takiego nieprzyjaciela i stał teraz oszołomiony.
- Damon, to ty powinieneś go powstrzymać!
To był głos Kena i jednocześnie wcale nim nie był. Chłopak rozejrzał się
zdezorientowany wokoło. Czy to możliwe? Jego stary przyjaciel wrócił, aby mu
pomóc?
- Ken? Ken, gdzie jesteś? - Teraz nie wydawał się duchem, ale normalnym,
przestraszonym chłopcem.
Jego wzrok padł na starszego człowieka stojącego obok drzwi i wreszcie
zrozumiał. To on, jego przyjaciel, jego wielki przyjaciel, tak niegdyś dla niego ważny.
Ale tamtego, którego znał, już nie było: ustąpił miejsca dorosłemu, któremu nie mógł
ufać...
*
Crystal i Susan Cooper wyszły z windy i od razu oślepił je blask dobiegający z
głębi korytarza. Dalej, na progu stał ktoś, kogo Crystal rozpoznała: Kendred Halloway.
Po chwili stanęły u jego boku.
- Damooon! - zawyła Susan, kiedy zdała sobie sprawę z sytuacji.
Chciała ruszyć na pomoc przyjacielowi, ale Crystal przytrzymała ją za rękę.
Wiedziała doskonale, co miała robić.
Wolną dłonią chwyciła dłoń Kendreda Hallowaya, który patrzył na nią bezsilnie.
W tym momencie młody Damon coś poczuł: poczuł, że ten podstarzały
mężczyzna, który w innym życiu był jego najlepszym przyjacielem, umiał zachować
wewnętrzną czystość młodości; ideały sprawiedliwości i przyjaźni, których bronili
wspólnie. Teraz popatrzył na siebie drugiego, już dorosłego. Ten drugi sprzeniewierzył
się temu wszystkiemu, w co kiedyś wierzył, sprzedał własną duszę. Opanowała go
niepohamowana złość.
Podniósł się i podszedł do czarodzieja.
- Damonie Knighcie - zaczął - sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom, przyjaźni,
paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
Susan odnalazła przywódcę Niewidzialnych i pośpieszyła mu z pomocą.
- Damonie Knighcie - powtórzyli razem - sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom,
przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
Wolna dłoń Damona poszukała dłoni Marka i wtedy trawiące go płomienie
zgasły.
- Damonie Knighcie - powtórzyli razem - sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom,
przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
Dłoń Marka ujęła dłoń Grety i wówczas palące ją płomienie także znikły.
- Damonie Knighcie - powtórzyli razem - sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom,
przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
Wreszcie dłoń Grety wsunęła się w dłoń Devlina.
- Damonie Knighcie - powtórzyli razem - sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom,
przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
- Nie! - wrzasnął stary Damon Knight. - Nie powstrzymacie mnie! Jestem już
blisko, słyszycie? Jestem już blisko!
- Damonie Knighcie, sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom, przyjaźni, paktowi
Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty - powtórzyli zgodnym chórem
Niewidzialni, zacieśniając krąg wokół niego. Gdy powoli zbliżali się, wir w podłodze
zaczął słabnąć, błyskawice rzedły, śliskie macki kurczyły się.
- Nie, to niesprawiedliwe, to niesprawiedliwe! - zaprotestował czarodziej i
rozpaczliwie próbował ugodzić Petera w szyję. Ale macki były szybsze od niego,
chwyciły go za nogi i pociągnęły w stronę wiru w podłodze.
Malartium wymsknęło mu się z ręki.
- Damonie Knighcie, sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom, przyjaźni, paktowi
Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
- Ken - zawył stary Damon Knight. - Przyjacielu, pomóż mi, nie pozwól, aby
mnie wciągnęły!
Kendred Halloway nawet nie drgnął. To, co się działo, przerastało go. A jednak
tknięty współczuciem, zauważył, że jego przyjaciel z dawnych lat teraz wyglądał na
swój wiek, miał siwe włosy, a zmarszczki pokrywały jego twarz.
- Damonie Knighcie, sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom, przyjaźni, paktowi
Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
- Ken, zaklinam cię. Tylko ty możesz mi pomóc! - Damon Knight był już prawie
cały wciągnięty przez wir.
Kendred Halloway nie mógł stać bezczynnie.
Puścił dłoń Crystal i rzucił się na pomoc staremu przyjacielowi. Jednak krąg
Niewidzialnych ściśle otaczał Damona, jak zapora nie do przebycia.
- Damonie Knighcie, sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom, przyjaźni, paktowi
Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
- Pomocy, Ken, pomocy!
- Ręka, Damon, chwyć mnie za rękę!
Przez moment palce starych przyjaciół nieomal zetknęły się.
- Proszę go zostawić, panie Halloway - krzyknęła Crystal. - Jeśli pan go dotknie,
pan także zostanie przeklęty!
- Ale ja nie mogę go tak zostawić, kiedyś ja i on, kiedyś...
- Kiedyś - powtórzył głucho stary Damon Knight i właśnie wtedy, kiedy dłoń
Kendreda Hallowaya miała go chwycić, cofnął swoją dłoń.
Ostatnie szarpnięcie i coś wciągnęło go w wir, który znikł pod podłogą.
- Nie, głupi wariacie - łkał Kendred Halloway. - Mój nieszczęsny przyjacielu.
- Damonie Knighcie, sprzeniewierzyłeś się swoim ideałom, przyjaźni, paktowi
Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty.
I to był koniec.
*
Niewidzialni puścili swoje dłonie i spojrzeli na siebie.
Crystal podbiegła do Kendreda Hallowaya i mocno go objęła. Odwzajemnił
uścisk.
W ciszy pokoju rozległ się głos.
- A zatem... starość, starość... Ach, oto ona - powiedział Angus Scrimm, czytając
Malartium. - Ach, więc to cały sekret? Tak, to zabawa właśnie dla dzieci...
- Daj mi ją - nakazał mu Damon Knight, przywódca Niewidzialnych.
- No, nie zapalaj się, młodzieńcze, ja też teraz stoję po stronie dobra, wiesz?
- Oddaj mi ją - powiedział chłopiec i wyciągnął rękę.
Stary Angus Scrimm wydawał się wahać, ale w końcu wyciągnął rękę i oddał
Malartium Damonowi, który z kolei podał ją Markowi.
Crystal usłyszała we własnej głowie głos:
- A ty nazywasz się... - zagadnął ją przywódca Niewidzialnych.
- Crystal.
- Może mogłabyś nam pomóc, Crystal, co ty na to?
Dziewczynka spojrzała na Susan. Wymieniły uśmiechy.
- Cóż, byłoby fajnie.
- Wspaniałe, w takim razie, znów się zobaczymy któregoś dnia - odpowiedział
Damon.
W jednej chwili Niewidzialni znikli.
- Chwileczkę, ale gdzie mam cię szukać?
- Douglas będzie wiedział - brzmiała odpowiedź.
- Wspaniale, zostałam odznaczona na placu boju - zażartowała dziewczynka.
- Słucham - zapytał Kendred Halloway, rozglądając się z niedowierzaniem.
- Och, nic, nic.
Stary mężczyzna objął ją ramieniem. Popatrzył na nią bez słowa.
Kiedy spojrzeli na drzwi, żadne z nich nie spodziewało się zobaczyć tam Angusa
Scrimma i faktycznie, czarodziej skorzystał z momentu nieuwagi i wymknął się.
Ale za to...
- Mmf... Mmmff!!
- O mamusiu, Peter! - wykrzyknęła dziewczynka i ruszyła biegiem w jego stronę.
- Zapomniałam o nim!
- Doskonale rozumiem twoje zachowanie, biorąc pod uwagę to, co przeżyłaś
przez ostatnich kilka minut - zażartował, kiedy wyjęła mu knebel. - Patrząc jednak na to
z mojej strony, ja też nie znajdowałem się w najłatwiejszym położeniu, zaręczam ci.
- Pete, jesteś niezły - zaśmiała się Crystal, całując go w odwrócone czoło.
Właśnie go rozwiązali, kiedy dołączył do nich Douglas.
- Przestańcie się mną przejmować, ze mną wszystko dobrze! - zadeklarował. -
Obudziłem się w celi chwilę temu.
Wujek Ken chciał go objąć, ale Crystal uprzedziła go. Pozwolił jej na to.
- Ej, wydaje mi się, że najlepsze przeszło mi koło nosa, co? - powiedział w
końcu Douglas, wyswabadzając się z uścisku.
- Żartujesz? To, co najlepsze, jeszcze przed nami!
- Hmm, hmm... - Peter odchrząknął zażenowany.
- Och, przyjacielu - przywitał się z nim Douglas i jego też objął.
- Jakie to szczęście, że jesteś cały i zdrowy. I jak?
- No, w sumie Damon miał zamiar unieszkodliwić moją tajną broń -
odpowiedział, wskazując knebel, który chwilę temu szczelnie zatykał mu usta.
Wszyscy troje roześmieli się i ponownie uścisnęli.
- No i co, idziecie? - zwrócił się do nich wujek Ken, który stał już w korytarzu. -
Tam na górze czekają niecierpliwie dwie osoby, bardzo ciekawe, jak się to wszystko
skończyło!
Douglas, Crystal i Peter z miejsca ruszyli.
- Teraz, kiedy zostałaś sama, co zrobisz? - zapytał Peter.
- No... - odpowiedziała Crystal.
- Może ja mogę odpowiedzieć na to pytanie - wtrącił się wujek Ken i zrobił im
miejsce w windzie. - Wiesz, Crystal, ja i moja żona nie mamy dzieci. Jeśli się tylko
zgodzisz, możesz zostać z nami. Już rozmawialiśmy o tym z Hettie, po tym, jak
dowiedzieliśmy się, że twoja babcia...
Dziewczynka patrzyła na mężczyznę z niedowierzaniem. Miała łzy w oczach.
Chciała coś odpowiedzieć:
- Panie Halloway... dziękuję, ja... nie wiem, co mam powiedzieć... Dziękuję, ja...
- Możesz do mnie mówić wujku Ken, jeśli tylko chcesz.
- Do diaska, jaki przesłodzony happy end, aż psują mi się zęby! - roześmiał się
Douglas i klepnął w ramię wujka Kena. - Jesteś w porządku gość, wujku. Będzie nam
łatwiej pozostać w kontakcie, nie? Będziemy się widywali co najmniej w każde
wakacje!
- Tak, w każdym razie, nie musisz się przejmować - wtrącił się Peter i położył
rękę na ramieniu koleżanki - ja będę jej pilnował.
- Och, to ty nie powinieneś się przejmować, Pete - odparł Douglas, biorąc ją pod
drugie ramię. - Jestem przekonany, że dotrę tu w każdym momencie, jeśliby tylko tego
potrzebowała.
- Jestem o tymi przekonany, Doug - powiedział do niego Peter, obejmując go
ramieniem - ale zobaczysz, że nie będzie takiej potrzeby. Tak czy inaczej, ja i mała
Crystal będziemy cię o wszystkim informować.
Douglas przyciągnął dziewczynkę do siebie, odsuwając drugą ręką przyjaciela.
- Co to ma znaczyć? Powiedziałem, że ja będę dbał o małą Crystal!
- Wiecie, co ma wam do powiedzenia mała Crystal? - wykrzyknęła,
wyswabadzając się. - Gdybym to ja o was nie dbała, to jak by się to wszystko
skończyło, no jak? Co?
- No cóż, Crys, oczywiście byłaś bardzo pomocna, ale... - odparł Douglas.
- Bardzo pomocna, Crys, tylko że ten opasły tom... - powiedział Peter.
- Opasły tom? - przerwał mu Douglas, odpychając go łokciem.
- No właśnie, opasły tom, no i co?
- Ej, mówię do was! - wtrąciła się Crystal.
Chłopcy nie zauważyli, że zjechali już na parter. Uśmiechając się pod wąsem,
wujek Ken zdecydował roztropnie, że nie będzie się mieszał i ruszył niecierpliwie, aby
uściskać żonę.
Epilog
Robert Kershaw zajął miejsce w przedziale.
Kiedy patrzył, jak Misty Bay znika w dole torów, pomyślał, że i tym razem nie
znalazł tego, czego szukał. Z drugiej strony, nie mógł być zupełnie niezadowolony z
obrotu sprawy. To prawda, starał się zadać jakieś pytanie Hallowayowi i dzieciakom,
ale otrzymał w zamian jedynie kilka krótkich i wymijających odpowiedzi. A jednak, do
diaska, raz w życiu miał wrażenie, że przyczynił się do czegoś wielkiego w sposób
bezinteresowny. A jeśli to nie starczyło, aby on stał się kimś sławnym... cóż, trop
Niewidzialnych był jeszcze ciepły i on pójdzie tym śladem.
Oczywiście, pójdzie tym śladem. Jest czy nie jest psem tropicielem?
Kilka przedziałów dalej pewien mały rudy chłopiec lat około pięciu starał się,
jak mógł, aby pozostali pasażerowie siedzący w przedziale przeżyli niezapomnianą
podróż. Skakał sobie i grał w „tydzień”, a następnie wyrzucił skórkę od banana przez
okno, którą silny podmuch wiatru rzucił prosto w twarz jakiejś tłustej pani (a ta zrobiła
się jeszcze bardziej czerwona niż przedtem). Niezadowolony i niereagujący na prośby
mamy, włożył sobie do buzi kanapkę z szynką i pluł nią naokoło jak „słonik, którego
widziałem w telewizji, co, mamusiu?”.
Pewien elegancki pan, lat około trzydziestu, z długimi kruczoczarnymi włosami i
brodą w szpic przyciągnął jego uwagę, pstrykając palcami. Zamachał rękami i -
pojawiła się chmurka dymu, która zaraz się rozwiała, a zamiast niej pojawił się lizak.
Kiedy dziecko starało się go schwytać, „czarodziej” zrobił jeszcze jeden, ledwo
dostrzegalny ruch ręką i lizaka już nie było. Ale dokładnie w tym momencie, kiedy
mały miał już zaprotestować, mężczyzna wyciągnął rękę, aby go pogłaskać i zza ucha...
znów wyciągnął smakowitego lizaka.
Wśród
oklasków
publiczności
pozwolił
go
sobie
odebrać.
Mały
bezceremonialnie usiadł mu na kolanach.
- Nauczysz mnie? - zapytał.
- Kevin - upomniała go mama. - Nie przeszkadzaj panu.
- Och, proszę się nie przejmować, nie przeszkadza mi - odparł mężczyzna, a
potem uśmiechnął się do małego. - Jeśli będziesz uważał, nauczę cię. Poza tym, czary
to zabawa dla dzieci, mój drogi.