HA SCHYAKU WIEKU,
"
*
N
I
Aosioaeito tjmwypoio.
Bapiuniia, 1 Mapra 1894 ro.^a.
a
Teodor Jeske-Choiński.
i ? Z
Na schyłku wieku.
ST UD YUM.,
WARSZAWA.
W drukarni Wieku."
.
ca
-er
IT.'J
"huzgnse mcjej
Wale ryl Ti Aączy ńskich Skrzyńskiej
dudi/um to, w jaj domu napisane,
postotfcam.
n i
nu
Część pierwsza.
PRZYCZYNY.
i
h.'JM
1.
Królestwo wiedzy. - Lekceważenie sztuki. - Pozytywizm francuski.-'
August Comte -.'Emil Littre. - Ewolueyonizm angielski.- Karol Dar
win. -Materyalizm niemiecki.-Moleschott.-Vogt. -Buchner.- Haec-
Uel. Wspólne zasady pozytywizmu, ewolucyoniziuu i materyalizmu.
^aj wi at cywilizowany zbliżył się znów tlo dróg rozstaja-
" ip#nycli, które straszą zagadka nieznanych kierunków.
ż Wszystko, co było, co przyświecało dojrzałemu dziś
pokoleniu, zaczyna gasnąć, rozpływa się w błękitnej mgle
przeszłości, co zaś będzie, tego jeszcze nikt wyraznie me
widzi, określić" nie może.
Co było? , .
Oto panowała w drugiej połowie bieżącego stulecia
P r z e d ni b i t 0
wie4z^Ł^aJjezŁ0dzifilnil!- * PokłonJ'' ->eJ ***
rokom ulegano na wszystkich polach pracy ludzkiej. Ona
zepchnęła filozofię ze stolicy nauki nauk; lnstoryi, praw-
karnemu, ekonomii politycznej i krytyce literackiej narzuci-
ła swoje metody i cele, sztukę nawet opętała.
Któż nie pamięta owych radosnych okrzyków, podno
szonych na cześć wiedzy między rokiem 18o0-ym a 1880-ym
naprzód we Francyi, w Anglii, w Niemczech, a następnie
1
>:i S-hylku Wieku
4
uprzywilejowani będą królowali przez absolutny postrach
(la terreur absolue), od ich bowiem łaski lub niełaski zależeć
będzie los ludzkos'ci. Można nawet powiedzieć, że uczeni sta.
ną się bogami."
Więc wiedza czasów nowszych jest nietylko mistrzy
nią w krainie faktów," ale wprost mocarką, jakiej dotąd
świat nie widział. Z niej tylko tryskają zdroje ożywcze
świadomości i moralności, do niej należy daleka przyszłość,
jasna dla uprzywilejowanych rozumu," a straszna dla ich
poddanych, dla nieuczonych. Owym primus in orbe, qui fetit
timor będzie odtąd nie Bóg teologów i metafizyków, lecz
chemik albo fizyk...
Warto się przypatrzeć czarodziejce, która miała do
konać tylu cudów, spojrzeć w jej oblicze ponure, grożące
ludzkości, w razie nieposłuszeństwa, katastrofą.
Uczeni drugiej połowy XIX-go wieku podjęli piękne
marzenia" ubiegłego stulecia. O czem śnili encyklopedyści
francuscy, a dawno przed nimi Bakon z Werulam, to pragnę
li, wcielić pozytywiści, ewolucyoniści i materyaliści naszych
czasów.
Wyprzedził ich wszystkich myśliciel, którego wiedza
nie wynagrodziła natychmiast sławą, a dóbr doczesnych po
skąpiła mu aż do samej śmierci. Nazwisko Augusta Comte'a
nie zabłysnęło odrazu, jak Darwina, Spencera, a nawet Buch
nera i wielu innych reformatorów niższego rzędu. Ubogi,
utrzymujący się przy końcu życia ze składek uczniów i przy
jaciół, bardzo długo nieznany, zajaśniał twórca filozofii po
zytywnej dopiero przed samym prawie grobem. Pierwsza
jego praca, zawierająca już główne zarysy całej teoryi, Sy
stem' polityki pozytywnej" (Systeme depolitiquepositke), uka
zała się w r. 1823; główne dzieło, Kurs filozofii pozytywnej"
(Cours de philosophie positke), zaczęło wychodzić w r. 1830.
a właściwe panowanie jego doktryn przypada zaledwo na
rok 1850.
5
Uczniowie Comte'a nazywali go twórcą filozofii pozyty
wnej. Początkodawcąteoryi w ścisłem rozumieniu nie był;
rozszerzył tylko, pogłębił i uporządkował, co inni przed nim
obmyślili.
Na wartość wiedzy w znaczeniu dzisiejszem zwrócił
uwagę już Bakon {De augmentin et digniłate scienłiarum);
ideę jednolitości nauk popierali d'Alambert i Condorcet, a
od nich przejął tę samą zasadę bałamutny zkądinąd Hen
ryk de Saint-Simon, którego wpływ osobisty oddziałał bar
dzo silnie na Comte'a, jak wykazali Emil Littre *) i Paweł
Janet **). Wszyscy wogóle encyklopedyści francuscy i filo
zofowie indukcyjni Anglii należą mniej lub więcej do przod
ków duchowych znakomitego pozytywisty.
Wiadomo, że August Comte podzielił dotychczasową
historyę człowieka na trzy okresy, mianowicie na: teologicz
ny, metafizyczny i pozytywny. W pierwszym tłómaczyła
sobie ludzkość prawa dostępnego dla niej świata za pomocą
cudu i istot nadprzyrodzonych, w drugim wzięła do pomocy
spekulacyę filozoficzną, w trzecim dopiero spostrzegła się,
że ani teologia, ani rwąca się ciągle przędza idei oderwanych
nie doprowadzą jej do pożądanego celu, do upragnionej
świadomości, więc, ograniczywszy badanie do objaśniania
wszechświata z przyczyn wewnątrz niego spoczywających,
dała za wygrane intuicyi i powierzyła się jedynie obser-
wacyi i doświadczeniu.
W tym okresie trzecim, który się właśnie, podług Com
tek, rozpoczął, szukać będziemy tylko faktów, odrzucimy
zaś wszystko, co się nie da potwierdzić przez bezpośrednie
postrzeganie, przez analizę, a w dalszym ciągu przez ekspe-
*) Emil Littre: Auguete Comte et la philosophie positive," 1863 r.
**) Paul Janet: Les origines dc la philosophie d'Auguste Comte"
w Revue des deus Mondes," rok 1887, tom 82-gi.
P me w a ż t i l k
on, ' Poetek, jak koniec wszechrzeczy!
nZ"! T 1 mePr zebyteJ mgle tajemniczości, zakryte sta-f
nowczo dla oka śmiertelnika, przeto nie będziemy się mę-
czyh dal e mn d o m y s l a m ] e c z s k u p. ^ J^Jfc
.
i e C h y l a c h si z
S YS ? " " ^ ? 1-<1 kontroli zmy-
nieni ^1e Wyni ka Z t e g 0 wc a l e < al>yśiny mieli zaprzecza.! ist-
a t
P CZat ku j k ońc a cho<;
"lcm / f;" > siC o te zagadki tro-
szczye nie będziemy.
Nl e C a n i oc z a t ku
tre *)~__ - Zna J * P > ani końca - mówił Lit*
ile rL "? .m a m y p r a w a t^erdzid, jakoby ich nie było,
^równocześnie nie wolno nam głosić, że istnieją. Dok-
Wl e i nt e, i
I wJ S "1C geicyi boskiej i dlatego zachowuje
b J ę t n i e
S] AS: ' " ^ P> i aj ac ani za, ani prze-
, l ok t r
niowie^n?6 WLłaSCr'0'^ WComte' a kładli jego ucz-
J s
snosóh J- , / Psobności nacisk, usiłując się w ten
raater
ifl ,., , yalistów i ateuszów, którzy nie uzna-
s t r
ni e^SSce ? P " " " ^ "! "! S P "!
cnodzące w? obserwacyj i *
w zakres ? doświadczenia.
0 S
PTI s woi ei ^ -5 d o my ś l i ( S , iż Comte, wyłączywszy z teo-
Z d n e j s t r o n
zdiwipi f y teologię i filozofie metafizyczna,
m
ietei w ITtei'yalizm' gł się tylko oprzed na wiedzy, po-
Um na
indnkl",^ ^ k ścisłych, posługujących się metodą,
I e m umi
ie-o noo-i;,!, eJętności odpowiadają, najwięcej
ZadaUie Wart S ć fil0z0fli
S ^ ' ' -
B t ma t y c z i l y i n S
sama ich" C ? , ? Przyi-odniczym wskazuje
P
S C y ę J d 0 i a
^ychpomocSw T? ^ d-eni e jako najlep-
m o m
botanik nie zJZh "! i matematyk, chemik, fizyk i
zaszbby daleko, gdyby chcieli wysnuwad wnio-
) Emil Littrfe Tr
a n s r ! l t l 0 I l a l i
positire.-
'" "Styczeń "' sni e" w .,Revuc de philosophie
1 8 8 0
7
sek z wniosku, zamiast patrzeć", ważyC, liczyć, porównywać,
zapisywać i t. d.
I rzeczywiście pamiętał Comte w znanej klasyfikacji
nauk głównie o umiejętnościach ścisłych. Na czele posta
wił matematykę, dalej idą: astronomia, fizyka, chemia, biolo
gia i socyologia.
Pozytywizm więc Comte'a, jako metoda naukowa, jest
dalszym ciągiem, rozwinięciem zasad angielskich filozofów
indukcyjnych i pewnej grupy encyklopedystów francuskich,
nawiązaniem przerwanej przez wojny francuskie, przez Ke-
stauracyę i romantyzm nici, którą wiek XVIII-ty prząść
zaczął. Jak jego przodkowie po duchu, wykluczył Comte
z badań naukowych intuicyę, stawiając na jej miejscu bezpo
średnią obserwacyę i doświadczenie.
Jako światopogląd, sąsiaduje pozytywizm Comte'a bar
dzo blizko z materyalizinem,choć się tego towarzystwa wypiera
Nie zaprzecza wprawdzie istnienia Boga i początku rzecz}',
zwanego nadprzyrodzonym, nie jest ateuszem i jawnym zwo
lennikiem mechanizmu, ale wyraża się o teologii i spirytualiz-
mie wszędzie z taką pogardą, że robi wrażenie, jakby sprzyjał
po cichu starszemu bratu. O sprawach, przekraczających
możność metody indukcyjnej, mówi rzadko i ostrożnie, ile
kroć się jednak odezwie, zdradza zawsze pokrewieństwo
z materyalizmem, co przytrafia się najczęściej Littre'mn, któ
ry uchodzi słusznie za najwierniejszą kopię mistrza;
Dla pozytywisty powinna być dusza nieznaną przyczy
ną myśli, obok której przechodzi się obojętnie, jak słusznie
E. Caro zauważył *), nie można bowiem do niej zastosować
probierzów, któremi nauka ścisła rozporządza. Tymczasem,
chociaż pozytywizm nakazuje neutralność" wobec wszelkich
*) E. Caro: .Emil Littre- w ezęśfi drogiej p. i. La pbilosophie po-.
sitivc sos triinsfuniiations. sin aTenir." w Revoe AM
1882, ton 51-szy.
zjawisk, podlegających obserwacyi, przychyla się mhno to
Littre do poglądu materyalistów. W przedmowie do dzieła
Leblais'a p. t. Materalisme et Bpvritualismeu nazywa duszę
wyraznie funkcyą systemu nerwowego". Me dusza myśli",
podług niego, lecz substancya nerwowa (la substance nerve-
usepense), na co zgodziliby się chętnie niemieccy materyali-
sci w rodzaju Moleschotta, Vogta i Buchnera. Na innem
miejscu *) przyznaje się Littre, że stoi w rzeczach psychicz
nych zawsze po stronie nie psychologów, lecz fizyologów
i wyraża się stanowczo o istocie duszy, chociaż nie ma do te
go prawa jako pozytywista prawowierny.
Zdawałoby się, że Comte, stanowczy przeciwnik wszel
ka spekulacyi filozoficznej, a prorok faktu, usunie filozofię
wogole. Takby się należało spodziewać!, filozofia bowiem
przestaje =istnieć z chwilą, gdy każą jej porzucić metodę meta
lizylu. Me filozofią wtedy będzie, lecz wiedzą ścisłą.
lymczasem zbudował Comte właśnie system filozoficz
ny, był w istocie głównie filozofem, z tą tylko różnicą, że
uczynił swoją naukę nauk" zależną od wiedzy, żądając, aby
się filozofia posługiwała nietylko rezultatami, ale i metodami
% W r z e c z
Z f ? " Wni k a ni y> z i a j ą c e się z pod nad-
e
n e m S T T ' d o s V i a d c z e ^ , nie jest, podług niego, zada
niem filozofii Powinna ona tak samo, jak wiedza, ograniczyć
się na zjawiskach, dostępnych dla człowieka, powinna być
KOMaynacyą wiedzy pozytywnej" (la coordination du savoir
po***,) przedmiotowem zestawieniem i uporządkowaniem
* 5 mkow pojedynczych nauk.
f i l
me t a Z? ^ ZOf i ę W o g 6 l e nal eżał Comte, lecz tylko
a c a si
^ n S ? Z a j m u J . Podług niego, zagadnieniami, któ-
Z a WS Z e w d z t ó z b
W n"! T ^ ^ adań naukowych.
ten sposób czynił on filozofie służebnicą wiedzy, chociaż
" y Ronie J e philosophie ^. _
pos i ( i v e m Q r
9
wierzył i nczył, że wyniósł ją do godności rzeczywistej na
uki nauk."
W chwili kiedy August Oomte składał w Kursie filo
zofii pozytywnej" główne wytyczne wiary naukowej drugiej
połowy bieżącego stulecia, panował we Francyi nad du
chami filozof wręcz przeciwnego kierunku. Eklektyka,f Wik
tora Oousin'a, wówczas w Paryżu słuchano.
Nieznanego reformatora nikt zrazu nie zauważył; dzieł
jego, napisanych językiem ciężkim, trudnym do strawienia,
nikt nie czytał. Kiedy się Comte dowiedział, że się Littre
pragnie zapoznać z jego teoryami, był tą nowiną tak ucieszo
ny, że posłał przyszłemu wyznawcy swojemu ogzemplarz
Kursu filozofii pozytywnej."
Ale głos nowicyusza, w kraju rodzinnym prawie niedo -
strzeżony, popłynął przez morze do Anglii i potrącił tam o
mnóstwo dzwięków pokrewnych. W ojczyznie indukcyi od
czuto w Comte'm natychmiast wspólnika i przyklaśnięto mu
gorąco. Pozytywizm francuski oddziałał stanowczo na nau
kę i filozofię angielską czasów ostatnich. Wpływowi jego
ulegli w mniejszej lub większej części: Bain, Bailey, Buckie
Darwin, Grotte, Lewes, Miss Harriet Martineau, John Stu
art Mili, Herbert Spencer i w. in.
Stanowisko swoje we Francyi zawdzięcza Comte głó
wnie usilności, z jaką Littre jego doktryny rozkrzewiał.
Poznawszy się z teoryami mistrza około roku 1840-go,
przyswoił je sobie Emil Littre natychmiast i był przez całe
życie najgorliwszym ich popularyzatorem, nie rzucając ich
nawet wtedy, kiedy działalność ostatnich lat Comte'a nie po
zyskała jego uznania. Littre nietylko wydał cały szereg ko.
mentarzów do Kursu filozofii pozytywnej" (L'Analyse rai-
sonnee du cours de philosophie positive, 1845 r. L'Application
de la philosophie positive au goiwemement des sociites, 1849 r.
Consenation, Bevolution et Positwisme, 1852 r. Augustę
Comte et la philosophie positwe, 1863 r. i t. d.), ale, co waż-
10
niejsza, bo skuteczniejsza, wyzyskał dla nowej doktryny sto-"
sunki, jakie go łączyły z dziennikami. Za pośrednictwem
N~ational'u, którego był stałym współpracownikiem, wprowa
dził pozytywizm na porządek dzienny rozpraw bieżący cli,
pchnął go między masy przeciętnej inteligencyi, wydeptując
dla niego szerszą ścieżkę. On też wydawał i redagował
urzędowy organ pozytywizmu: Bemie de philosophie scienti-
fiąue (od r. 1857). Nie tyle utalentowany, oryginalny, ile
pracowity, o czem zresztą sam wiedział i na co się skar
żył ***), Littre spełnił obok Comte'a posłanictwo ucznia, od
dającego się na łaskę i niełaskę mistrza.' Chociaż nie po
chwalał ostatecznej przemiany pozytywizmu w rodzaj religii
świeckiej, którą Huxley nazwał trafnie katolicyzmem bez
chrześciaństwa", nie sprzeniewierzył się mimo to jego głó
wnym zasadom aż do śmierci. Jego spuściznę umysłową i sta
nowisko naczelnika szkoły odziedziczył Piotr Laffitte, obe
cny naczelnik pozytywizmu francuskiego.
I naszego kraju nie ominął pozytywizm, ale dotarł do
nas dopiero wówczas, kiedy się we Francyi i Anglii jego pa
nowanie zaczęło chylić ku upadkowi. Począwszy od roku
1870-go mniej więcej, odgrywał u nas pozytywizm rolę ha
sła, pod które grono publicystów i dziennikarzów, znanych
pod nazwą młodych" albo pozytywistów," podciągało
wszystko, co miało do powiedzenia społeczeństwu. Dopłyną
wszy do Warszawy, stracił pozytywizm po drodze swój cha
rakter filozoficzny i naukowy, a zamienił się na reakcę spo-
łeczno-Uteracką, zwróconą przeciw ideałom pokolenia, wycho
wanego w trądy cyach romantyzmu. I u nas mówiono wpra
wdzie dużo o naukowości pozytywizmu, o wszechmocy wie
dzy, o znaczeniu metody indukcyjnej, obserwacyi i ekspery
mentu, dysputy te jednak nie przekroczyły granic rozpraw po
lemiczny ch,przygotowawczych.Filozofa pozytywnego lub cho-
') Etudes et Glanures", str. 425.
11
ciazby popularyzatora w rodzaju Littre'go, nasz nich pozy
tywny nie wydał. Tu i owdzie odnalezlibyśmy wpływ pozy-j
tywizmu w naukach ścisłych, głównie jednak przeszły jego
zasady do literatury i prasy, od pewnego zaś czasu wsiąka-:
ją, w życie, wytwarzając pokolenie nowe, zupełnie różne od
zapaleńców" z epoki romantycznej. Kilku studyów sprawo
zdawczych (Fr. Krupiński, 1868; Ziemba, 1873), wyjaśniają
cych znaczenie pozytywizmu, i mnóstwa artykułów dzienni
karskich, nie można oczywiście zaliczyć do wiedzy.
Szerzej i silniej oddziałał na świat cywilizowany dru
gi mocarz naukowy bieżącego stulecia. Był czas, kiedy na
zwisko Karola Darwina nie schodziło z ust ludzi wykształ
conych. Powtarzali je filozofowie i uczeni, teologowie i ar
tyści, starzy i młodzi, pierwsi z oburzeniem, drudzy z za
chwytem. I Darwin stanowił rodzaj sztandaru dla takich
nawet kierunków, które nie pozostawały w żadnym związku
z biologią.
Teorya Darwina, znana dziś powszechnie, odznacza się
prostotą, w czem przewyższa nieco zawiłą, więcej złożoną
doktrynę Comte'a.
Wiadomo, że przez długie wieki wierzono w stałość
tak nieorganicznej, jak organicznej przyrody. Kiedy pózniej
badania geologiczne i paleontologiczne wykazały, że ziemia ;
nie posiadała odrazu takiej postaci, w jakiej się nam obecnie
przedstawia, lecz odbyła liczne przemiany, zanim doszła do
stanu dzisiejszego, wówczas przyjęto hypotezę kataklizmów.
Gwałtowne wstrząśnienia miały tłómaczyć fakty, przeczące
stałości natury, potwierdzone przez geologię i paleontologię.
I w królestwie fauny i flory przyjmowano stałość ga
tunków, nie podlegających od początku istnienia stanowczej
przemianie. Jeszcze Linneusz i Cuvier uznawali tę zasadę.
Ową niezmienność gatunków zastąpił Darwin zmien
nością, czyli rozwojem (ewolucya, trans formizm): Wszelkie
organizmy ulegają, podług niego, ciągłym przemianom,
12
większym lub mniejszym, co zależy od warunków, w jakich
się dany organizm znajduje. Na przemianę organizmu
wpływają: 1) środowisko (atawizm, klimat, pożywienie, oto
czenie i t. d.). 2) dobór płciowy i 3) walka o byt, nieuchron
na dla każdego stworzenia, które pragnie żyć na ziemi.
Kozs^erzając swoją teoryę, mniemał Darwin, że, co
fnąwszy się w tył, aż do początku organizmów, zastalibyśmy
tam niezawodnie nie tysiące gatunków, jak dotąd mniemano,
lecz kilka, a może nawet jeden tylko, z którego się wszy
stkie inne przez stopniową ewolucyę rozwinęły.
Jak Comte nie był bezpodzielnyni właścicielem doktry
ny pozytywnej, tak pracowali i na sławę Darwina liczni po
przednicy. Idea zmienności gatunków świtała już w potęż
nej głowie Arystotelesa, ale tylko świtała. Pózniej niepo
koiła ta sama myśl Kanta, Schellinga, Okena, Hegela, Goe
thego, Buffona, Lamarck'a i Grodeffroy Saint-Hilaire'a. W
czasach nowszych wracali do niej Schleiden (1850 r.), Unger
(1852 r.), Schaafhausen (1853) i in. Że w chwili, kiedy Dar
win ogłaszał swoje rozgłośne dzieło O powstawaniu gatun
ków" (w r, 1859) *), teorya jego. wisiała w powietrzu," do
wodem tego równoczesne, zupełnie z jego odkryciami" zgo
dne publikacye Wallace'a i Hooker'a. Pierwszeństwo nale
ży się właściwie nawet Wallace'owi, gdyż praca jego była
wcześniej do druku gotowa i przyspieszyła wydanie Po
wstawania gatunków."
Teorya Darwina, uzasadniona w jego dziele lepieji
świadomiej i uczeniej, niż u innych, poparta niepospolitem
bogactwem obserwacyj, przyszła w samą porę i oto główny,
powód jej szybkiego rozgłosu. Zastosowana do człowieka,
dopełniła ona w pewnej mierze doktrynę francuskiego pozy
tywizmu i materyalizm niemiecki.
*) Pełny tytuł: O powstawaniu gatunków drog% wyboru natu
ralnego, ezyli o zachowaniu ras uprzywilejowanych w walce o byt."
Przekładu polskiego dokonał dr. "W. Mayzeł, Warszawa'
13
Sam Darwin, ostrożniejszy od swoich popularyzato
rów, nie wciągnął zrazu człowieka do teoryi rozwojowej-
Dopiero, zmuszony dziwacznemi wnioskami materyalistów
niemieckich, a może i olśniony powodzeniem, jakiego się
prawdopodobnie nie spodziewał, napisał i wydał drugie dzie
ło p. t. O pochodzeniu człowieka" (Tlie descent ofinan and
seledion in relation to sex; 1871 r.), które ściągnęło na niego
gromy idealistów, wygłosił bowiem hipotezę, druzgocącą
wszystko, co dotąd człowiek o sobie myślał. "Wprawdzie
nie wywiódł Darwin, jak się powszechnie mniema, rodu ludz
kiego z małpiego protoplasty, nie powiedział nigdzie wyra
znie, aby człowiek pochodził bezpośrednio, w prostej linii od
jakiegoś szympansa lub orangutana, przyjmując jednak, że
wszelkie organizmy, a więc i człowiek, mogły się rozwinąć
z jednego, wspólnego prototypu i wskazując na blizkie po
krewieństwo morfologiczne, anatomiczne i fizyologiczne
człowieka z małpą, nie był dalekim od domysłu, który mu
eóx populi podsunął.
To główne dzieło ( Pochodzenie człowieka") przeszło
na własność szerszych kół i zapłodniło mnóstwo głów współ
czesnych różnorodnemi doktrynami. Ewolucya gatunku"
ludzkiego," wzmocniona przez filozofię pozytywną, przekona
ła nietylko uczonych drugiej połowy bieżącego stulecia, lecz
także estetyków i artystów.
Przyczepiono do nazwiska Darwina etykietę materyali-
sty i ateusza, chociaż syn jego, Franciszek, dowiódł *), że
twórca ewolucyonistów angielskich był w istocie deistą.
Niemożliwość pojęcia pisał Darwin do jakiegoś młodego !
holendra aby ten wielki i zdumiewający wszechświat miał
powstać z przypadku, zdaje mi się być głównym dowodem I
*) Życie i listy K*Łjld)&rwina," przez Franciszka Darwina,
1887 r., streszczone w ąrt^MI^KSipyka de Varigny p. t. La vie de
Charles Darwin," pornie^byjjkffiig^^gReyw des deus Mondes," 1887 r.,
tom 84-ty. J&fiyt/'*'
u
istnienia Boga." A w innym liście twierdził, że teorya
ewolucyi zgadza się najzupełniej z wiarą w Boga."
Darwin nie był więc ani niateryalistą, ani ateuszem,
jak nie wywiódł człowieka od małpy, ale, zachowując się zu
pełnie obojętnie wobec pierwszych przyczyn wszechrzeczy
w rozumieniu teologii i metafizyki i ograniczając badania
swoje tylko do zjawisk dostępnych dla obserwacyi i doświad
czenia, a wysnuwając z nich mimo to wnioski, których teo
rya rozwojowa dotąd nie potwierdziła podał materyali-
stom nową broń do ręki, tem niebezpieczniejszą, że posiada
jącą pozory prawdy.
Tylko pozory, w rzeczywistości bowiem należy się dar-
winizmowi nazwa hipotezy, chociażby dlatego, że człowiek
nie posiada środków do ogarnięcia całego drzewa genealo
gicznego organizmów. To, czego nas uczy znana dotąd histo-
rya fauny wogóle, nie przemawia wcale za zmiennością ga
tunków, lecz potwierdza raczej ich stałość. Jak daleko pa
mięć człowieka sięga, wszędzie spotyka ona zwierzęta w tej
samej postaci, w jakiej je dziś widzimy. Odmiany gatun
ków, wywołane przez sztuczną hodowlę, bywają tak niezna
czne, że nie mogą służyć za podstawę nauce pozytywnej.
Nie udało się jeszcze nikomu przemienić jaskółki w orła,
a chociażby na wronę, od komórki zaś, rzuconej na praski
brzegów morskich, aż do człowieka wiedzie droga tak nie
przejrzana, że jej chyba oko ludzkie nigdy nie ogarnie i nie
zmierzy. Wiadomo, że ewolucyoniści operują nie tysiąca
mi, lecz milionami, a śmielsi nawet miliardami lat, zapomina
jąc, że wszystko, co leży po za granicami obserwacyi i do
świadczenia, nie powinno obchodzić, nauki pozytywnej, czyli,
co ma to samo oznaczać, niezawodnej. Gdzie się kończy isto
tne postrzeganie, tam zaczyna się królestwo metafizyki, wyklę
tej zarówno przez pozytywizm, jak przez ewolucyonizm. Za
sadę tę, obowiązującą wiedzę, pominął ostatecznie i Darwin.
Darwinizm obiegł z szybkością, właściwą naszym cza-
15
som, cały świat cywilizowany. Uznała go bez protestu pra.
wie cała znakomita większość" uczonycli drugiej połowy bie
żącego stulecia. Głosy nielicznych przeciwników utonęły
w morzu radosnych okrzyków bezwzględnych wielbicielów.
Wiadomo, że teorya Darwina należała i u nas, po r. 1870-ym,
do kwestyj palących," że, połączywszy się z doktryną Com
tek i marzeniami materyalistów niemieckich, wypełniła je
dną część programatu warszawskich postępowców.
Najgłośniejsze echo towarzyszyło początkom darwini-
zmu w Niemczech, gdzie odżył właśnie stary materyalizm
grecki. Potomkowie Leucyppa i Demokryta, bezpośredni
następcy francuskich encyklopedystów (Lamettrie, Hollbach)
powitali odkrycia" angielskiego przyrodnika burzą okla
sków. Dawały im przecież, jak wierzyli, to, czego dotąd
daremnie szukali, mianowicie podstawę naukową. Przeto
nic dziwnego, że Moleschott, Vogt, Buchner i Haeckel po
chwycili skwapliwie hipotezę darwinizmu, zastosowując ją do
swoich celów.
Zarówno ewolucyonizm, jak pozytywizm, nie byli zado
woleni z pokrewieństwa, jakie im materyalizm narzucił.
Comte określił ściśle granice wiedzy ludzkiej, a Darwin
przyznawał się do wiary w Boga. Zdaje się jednak, że się
materyaliści nie mylili, przyznając się do kuzynlowstwa z dok- -
trynami filozofów francuskich i uczonych angielskich.
Materyaliści, wręcz przeciwni teologii i metafizyce,
odrzucają nietylko nadprzyrodzony, ale wogóle wszelki nie
znany początek świata, wszelką niepoznawalną." Zdaniem
jch, nie ma nic po za materyą i po za siłami, w niej drze-
miącemi. Tylko materya istnieje, tylko w niej należy szu
kać odpowiedzi na pytania, niepokojące człowieka.
Materyaliści twierdzą stanowczo, że prawdy teologii
i metafizyki należą, do krainy złudzeń i w tem różnią się
wistocie od pozytywizmu i ewolucyonizmu, z których pierw
szy udaje Wobec pierwotnych i ostatecznych przyczyn obojęt-
16
ność", drugi zaś nie zaprzecza istnienia niepoznawalnej."
Jest to jednak różnica tak subtelna, tak sztuczna, że była
długo tajemnica dla przeciętnych zwolenników doktryn no
woczesnych.
Odmienni w zasadzie, schodzą się pozytywiści i ewolu-
cyoniści z materyalistami w wykonaniu swoich teoryj.
Wiadomo, że jnateryalizm usiłuje nietylko powstanie
organizmów, ale i rozwój ludzkości i zjawiska życia ducho
wego wytłómaczyć na podstawie samych tylko praw fizycz
nych, tkwiących w materyi. Materya i prawa jej są, po
dług niego, jedyną istotą wszechrzeczy.
Pozytywizm i ewolucyonizm, szukając tylko faktów,
z których wydobywają za pomocą analizy i eksperymentu
wspólną im zasadę i wywołujące je prawa, czynią właściwie
to samo, co materyalizm, z tą, co najwyżej, poprawką, że po
stępują prawidłowiej, więcej naukowo. Dzieci wiedzy znają
się lepiej na metodach badania od wychowańców filozofii.
Zresztą i owa obojętność" pozytywizmu wobec pierw
szych i ostatnich przyczyn i owe korzenie się ewolucyoni-
żmu przed niepoznawalną" są w rzeczywistości jedynie
maską.. W praktycznem zastosowaniu nie omijają ani pozy
tywiści, ani ewolucyoniści zjawisk duchowych, lecz tłóma-
czą je w ten sam sposób, co materyaliści. Że nie wymie
niają terminów Bóg" dusza nieśmiertelna" i t. d., nie do
wodzi wcale, aby się liczyli z prawdami, które te określenia
wyrażają.
Przypatrzywszy się bliżej pozytywizmowi francuskie
mu i ewolucyonizmowi angielskiemu, dostrzegamy w nich
rysy familijne materyalizmu wogóle. Wszystkie te trzy
teorye należą do jednej rodziny. Aączy je wspólna nie
chęć do teologii i metafizyki, do wiary i filozofii spirytuali
stycznej, a rozdziela tylko metoda badania.
I I .
Moralno-niezawisła. - Littrć. - Spencer. - Ewol..<.yonin ,
karne,,,. - Ferri. - Lobro o. - Pozytywizm w Msłory.. - >;' " '-
S
Buckie. - Pozytywizm u krytyce literackiej. - Talp*. - A"!-' " ;
Pozytywfeni w literaturze pięknej. - Teorye estetyczne Flauhe.ta.
la _ Ogólny pogląd.
^ Ws z e l k a teorya jest jako kula, która, rzucona raz na
i " pochyłość, nie zatrzymuj,' się aż u jej stop, a tani je-
T me rusza się przez pewien czas, wiruje, zantm
statecznie stanie. Uczniowie mistrzów nie mają spokoju,
' dopóki nie doprowadzą nowej doktryny ad ah.nrdum.
Zdawałoby się, że pozytywiści francuscy zadowMmą
sie dziedzina nauk ścisłych, że wystarczy tm ^mnadzenu
i porządkowanie taktów. Tymczasem stało s.ę inaczej
M r < M f ~ * powiedzieli sobie a P W ^
ten, kto ogarnia całokształt ^ ^ - S
zaś w tartaktt życia odgrywają zasady mmt a ^ P
wszorzedną. przeto należy wymyślić dla ? J * * g J1
zytywna, ni; zawisłą od jakichś tam uczuć u, odzonych, lecz
opartą na stałych podwalinach naukowych.
5a Schyłku Wieku
Pierwszy Littre zabrał się do tej roboty syzyfowej
i powracał do niej po kilka razy, czuł bowiem sam, że poje
dyncze części jego etyki nie wynikają, tak dokładnie jedne
z drugich, jak powinny wnioski, wysnuwane przez myśliciela
pozytywnego.
yródłem wszelkiej moralności są,, podług Littre'ego"),
dwa uczucia, dopełniające się nawzajem, konieczne do istnie
nia każdej substancyi żyjącej" {swbdąnce vivanłe), miano
wicie: egoizm i altruizm. Pierwszy służy do utrzymania je-
( dnostki drugi zachowuje gatunek." Egoizm, czyli in
stynkt samozachowawczy uczy człowieka, że, aby żyć, trze
ba jeść i pić, altruizm znów wszczepia w niego miłość do
drugiej płci. Egoizm, rozwijając się i różniczkują*, rozpa
da się zczasem na szereg podogoizmów. jak: miłość zdrowia,
dobrobytu, władzy, sławy i t. d.; altruizm, przechodząc tak
że przez czyszczący ogień ewolucyi, szlachetnieje, rozszerza
się, przenosi się z żony na dziecko i rodzinę, w dalszym ciągu
ogarnia okolicę, prowincyę, kraj, w końcu ludzkość całą.
Mimo tak logicznie na pozór rozsnutego pochodu uczuć
moralnych, począwszy od pierwotnego egoizmu zwierzęcia
żerującego, aż do poświęcenia bohatera i męczennika, nie-
zdawała się Littreinu budowa jego etyki dosyć spoistą.
Chociaż wmawiał w siebie i w innych, że altruizm jest tak,
samo właściwością wszelkiej substancyi żyjącej," jak ego
izm, nie bardzo chyba sam w swoją, hipotezę wierzył, dodał
bowiem do owych dwóch podwalin jeszcze trzecią. **).
Ponieważ mu filozoficzne wyjaśnienie uczuć altruisty-
cznych nie wystarczało, a nie chciał i nie mógł, jako pozy
tywista, wrócić do idei wrodzonych metafizyki, przeto skoin-
" ) Revne de philosopbie positiye," styczeń, 1870 r.
**) La science au point de vue philosophiijue," str. 331, 339. 346.
19
pono wał sobie jakieś uczucia wyższego rzędu, które nazwał
des sentimem desinteresses, a doszedł do nich za pomocą naj
czystszej spekulacyi (filozoficznej), aczkolwiek pozytywizm
(twą igraszkę słów' raz na zawsze z królestwa wiedzy wy
kluczył. Te uczucia bezinteresowne" mają człowieka
uczyć miłości prawdy, dobra i sprawiedliwości, a rodzą się
z intuicyi (intmUmi itreduetiMe, fdo świadomości przez logikę.
Ani się Littre- nie opatrzył, jak, dopełniając części fi-
zyologicznej* swojej etyki, znalazł się w parnym środku me
tafizyki, czemże bowiem innem jest intuicya, jeżeli me pra
wami objawionemi i wrodzonemi? Pomiarkowawszy się, że
zboczył z gościńca pozytywnego, starał się następca Com-
tea dociągnąć uczucia bezinteresowne" do fizyologii, ale
brnął już'tylko coraz dalej między chwasty czczej kazuisty-
ki, nieprzekonywającej nikogo.
Co się pozytywizmowi francuskiemu nie udało, to po
stanowił wykonać ewolucyonizm angielski. Już przed Her
bertem Spencerem, naszym wielkim filozofem," jak go sam
Darwin nazywał, marzył H. Sidgwick o moralności nauko
wej ( Metody moralności").
Herbertowi Spencerowi, filozofowi ewolucyonizmu an
gielskiego, spieszyło się tak bardzo z uszczęśliwieniem ludz
kości przez moralność niezawisłą, że, obawiając się, aby je
go śmierć przedwczesna nie pozbawiła świata nowej ewan
gelii, przerwał nakreślony oddawna plan swoich robót i wy
dał ćzemprędzej ..Zasady etyki" (The data of etlrics, 1879 r.).
Rozebrawszy moralność Spencera z bardzo ciężkiego
przyodziewku, zszytego z kilku mil erudycji, znajdziemy na
jej dnie główne zarysy etyki pozytywnej. Szczerszym był
tylko anglik i konsekwentniejszym od francuza, bo miał u sie
bie wyborne oparcie w istniejącym już utylitaryzmie.
.Ink Littre, wywodzi i Spencer uczucia moralne z ego-
'JO
izmu i jak on, przyjmuje, oprócz pierwotnego samolubstwa,
drugą podstawę szlachetniejszą, którą nazywa raz sympa-
tyą, to znów altruizmem. Ale podczas kiedy Littre potyka
się już przy przejściu z egoizmu do altruizmu, przywołując
do pomocy miłos'ć płciową, niby pomost złoty, łączący nik-
czemność z dobrocią, Spencer rusza dalej prostą drogą, .li
go altruizm jest także egoizmem, bo, człowiek, skazany na
obcowanie z bliznimi, skuty z nimi wspóluemi interesami,
musi ich sprawy uwzględniać. Zginąłby sam, gdyby się
z sąsiadem nie liczył.
Zachodzi pytanie, w jaki sposób rozwija się z takiego
altruizmu, który jest wistocie tylko rozumnym z konieczno
ści, raczej chytrym, przyczajonym egoizmem, cały szereg
szczytnych uczuć, stanowiących chlubę ludzkości? Za po
mocą jakich środków dochodzi człowiek do przyjazni, hono
ru, uczciwości, obowiązkowości, do miłości kraju i poświęce
nia, do wyrzeczenia się osobistych spraw dla cudzego dobra.
Littre, nie umiejąc sobie inaczej poradzić, sięgnął
w tym wypadku do argumentacyi nienawistnej metafizyki,
ale Spencer nie potrzebował się posługiwać staroświecczy-
zną spirytualistyczną, bo znalazł gotową odpowiedz w dar-
winizmie.
W jaki sposób? W bardzo prosty. Oto wydobędzie
prawo ewolucyi, bez jakiejkolwik pomocy, z brzydkiej po-
ezwarki przepięknego motyla. Człowiek, zmuszony przez
położenie swoje do moralnego postępowania, przywyknie
z czasem tak do wszelkich cnót, że choćby chciał, nie może
być szkodliwym. Wszakże tracą zwierzęta przyswojone
dzikość swobody. Tak samo ujarzmi kiedyś prawo ewolu
cyi, konieczność nieuchronna, każdego buntownika, robiąc
z niego pokorne, cierpliwe, dobre bydlę, rodzaj maszyny,
ruszającej się tak, jak jej nakazują: egoizm i altruizm w po
łączeniu z atawizmem i ze środowiskiem społeCznem.
21
A co nakazują te wszystkie prawa? Rzecz wyborna,
bo rozkosz, przyjemność, szczęście.
Dobrym nazywa Spencer każdy czyn, przyczyniający
się do spełnienia celu jednostki i gatunku, ponieważ zaś osta
tecznym Celem ludzkości ma być powszechne zadowolenie,
ogólne szczęście, przeto będzie dobrem wszystko, co wywo
łuje przyjemność. Rozkosz jest treścią dobra.
W jaki jednak sposób rozróżni człowiek, z istoty swo
jej więcej egoistyczny niż altruistyczny, prawa dobra oso
bistego od praw dobra szerszego? Wcale tej sztuki znać
nie potrzebuje, myśli bowiem za niego ewolucya, stokroć
rozumniejsza od niego. Ona wie najlepiej, Co potrzebne do
podtrzymania gatunku, co należy wyłączyć z egoizmu, aby
nie szkodził altruizmowi; ona wytwarza stopniowo, w miarę
rozwijania się społeczeństw, coraz to lepsze, szersze, skute
czniejsze zasady moralne i wszczepia je w człowieka za po
mocą atawizmu. Metafizycy, mówiąc o zasadach wrodzo
nych, mają nieco raćyi z tą tylko poprawką, że owe zasady
wrodzone nie są dziełem kogoś, stojącego z zewnątrz stwo
rzenia (siły nadprzyrodzone), lecz tkwią w istocie ewolucyi.
W ten mniej więcej sposób wygląda etyka niezawisła,
świecka, naukowa, która miała zastąpić moralność religii
i filozofii metafizycznej. Pozytywiści francuscy i ewolncyo-
niści angielscy zbudowali ją na egoizmie człowieka i na
prawie ogólnego rozwoju, odrzuciwszy podwaliny dawniej
szej moralności, mianowicie: początek nadprzyrodzony, czyli
boskość idei wrodzonych, nieśmiertelność duszy i wolną wo
lę. Człowiek nie potrzebuje niczyjej pomocy do zrozumie
nia, tego, co mu służy, a co szkodzi, gdyż właściwego postę
powania uczy go, podług pozytywizmu, inteligencya, zdol
ność wnioskowania, poczucie prawdy, a podług ewolucyoni-
zmu, naturalna siła rozwoju, nieuchronna konieczność
istnienia.
Istota etyki niezawisłej wyklucza z góry wszelką po-
\
22
wagę. jakakolwiekby ona była, i wszelkie świadome współ
działanie człowieka, rzucając go aa pastwę fatalizmu pozwo-
jowego.
Ma się. rozumieć, że naukowość etyki niezawisłej koń
czy się z Cliwilą,, gdy nowocześni moraliści przechodzą od
egoizmu do altruizmu. Wszystko, co Spencer mówi o przy
szłej szczęśliwości ludzkiej, o dalszych losach altruizmu, prze
kracza granice obserwacyi i doświadczenia, więc należy nie
do wiedzy pozytywnej, lecz do metafizyki. Jest to poemat*
miejscami bardzo dobrze obmyślany, ale zawsze tylko poe
mat. Charakteru utopistycznego nie pozbawia go niezwy
kła erudycya encyklopedyczna, mająca pokryć sztuczność
argumentacji.
"Wczytując się w dzieła pozytywistów i ewolueyoni-
stow. podziwia się bardzo często giętkość myśli ludzkiej,
zdolnej do wszelkich łamańców i skoków logicznych. Ta ino
np , dla którego sumienie jest także tylko produktem przy
czyn naturalnych, jak cukier i kwas siarczany", tłómaczy
postępek szlachetny następnie: ponieważ wiesz, że śmierć jest
nieszczęściem, przeto, widząc człowieka tonącego, rzucasz
się do wody.
Czy tak? Egoizm pospolity, nie rozumiejący się na
dyalektyce pozytywnej, wnioskuje inaczej. Ponieważ wiem
filozofuje że śmierć jest nieszczęściem, a broniąc tonącego,
mogę sam utonąć, przeto byłbym idyotą, gdybym wszedł do
wody.
Logiczniejsza to chyba argumentacya.
Najwięcej kłopotu sprawia pozytywistom i ewolucyo-
nistom obowiązek, powinność. Bo jakże pomieścić te szcze
gólne uczucia w ramach etyki, wysnutej z egoizmu?
G-dy ktoś powie: Bóg wszczepił w ciebie możność
i świadomość, dobrego postępowania i dał Ci widną wole. abyś
mógł panować nad złemi pokusami, wówczas pojmie go na
wet prostaczek. Kiedy jednak ktoś twierdzi, że właściwą
y3
i jedynie uprawniona przyczynę wszystkich czynów ludz
kich jest samolubstwo, a mimo to żąda nietylko uczuć altrni-
stycznych niższego rzędu, lecz nawet: poświęcenia, ofiary,
obowiązku, wtedy musi się oczywiście odwołać do sztuczek
solistycznych, aby takie dwa końce powiązać.
Bo byłby niesprawiedliwym, ktoby zarzucał pozytywi
stom i ewolucyonistom rozmyślną chęć gorszenia malucz
kich." Nie pragnęli tego ani Comte, ani Littre, aui Spen
cer. Wszyscy oni rozumieją bardzo dobrze doniosłość mo
ralności i zgadzają się w ostatecznych rezultatach z etyką
metafizyczną. Głównie pozytywiści francuscy usiłowali
dorównać spirytualistom. Littre, który był osobiście czło
wiekiem znanej uczciwości, bolat nad tern, że nie może po
godzić egoizmu z altruizmem, a Ointe mówił wyraznie
w swoim Kursie filozofii pozytywnej": gdyby ziemia
miała być skazaną na blizki zgon przez jakieś gwał
towne wstrząśnienie, nawet wówczas, aż do ostatniej chwili
jej istnienia, nie przestawałoby oddanie się na usługi bli
zniego, podporządkowanie jednostki pod społeczeństwo być
najwyższem dobrem i obowiązkiem." Tylko Spencerowi
i jego uczniom możnaby zarzucić tu i owdzie obłudne wykrę
canie się, fałszywą grę kazuistyczną, ale i oni nie poważyli
się na stanowczą negacyę zdobyczy lepszej części Czło
wieka."
Ten fanatyzm altruistyczny zastanawia u ludzi, któ
rych punkt wyjścia powinien był zaprowadzić tam, dokąd
zawiódł utylitarystów angielskich. Gdy Bentham mówi.
jak powtarza M. Guyau*): Me spodziewajcie się, aby ktoś-
kolwiek podniósł nawet mały palec w sprawie blizniego, je
żeli nic widzi w teni własnego interesu/* wówczas rozumie
my go bardzo dobrze. Jest szczerym. Ale kiedy pozyty-
*) U. (iuyau: La morale anglaise contemporaine" w rozdziale
o Benthamie.
24
wiści i ewolucyoniści, nie uznający wrodzonych praw moral
nych, korzący się przed egoizmem, żądają mimo to najwyż
szych przejawów altruizmu, wtedy nie wiemy przez chwilę,
co z tym fantem począć.
Ernest Renan, który miewał czasami błyski jasnowi
dzenia, wygłosił podczas przyjęcia Cherbuliez'a do Akade
mii francuskiej (d. 2i> maja 1882 r.), zdanie następujące:
Został nam jeszcze tuk moralny (ht gńee morale) dawnej
wiary, choć porzuciliśmy jej kajdany. Bez naszej wiedzy
zawdzięczamy bardzo często tym odepchniętym zasadom
resztki naszej cnoty. Żyjemy cieniem, wonią pustego na
czynia. Po nas będą ludzie żyli cieniem cienia, co mi się
zbyt lekką wydaje potrawą."
Stary grzesznik wytłómaczył bardzo dobrze, choć mo
że sam o tern nie wiedział, ostrożność pozytywistów i ewo-
lucyonistów wobec etyki. Tak Comte, jak Littre i Spen
cer, aczkolwiek mówią tyle o dziedziczności, zapomnieli, że
byli sami wychowańcami moralności chrześciańskiej i meta
fizycznej, że wyrośli w zasadach zwietrzałych" że ciążyła
na nich spuścizna wieków, zbyt wielka, aby ją jedno poko
lenie mogło usunąć. Żyli oni w młodości swojej owym cie
niem" Renana, ową wonią" pustego, ale zawsze jeszcze wo
niejącego naczynia, byli poprostu chrześcianinami z urodze
nia, zanim zaczęli burzyć gmach trądyCyj, wziętych po
szeregu przodków i dlatego zawahali się przed ostateezne-
mi rezultatami swoich przesłanek. Ztąd prawdopodobnie
owa kazuistyka pozytywistów i zamaskowana zręcznie obłu
da ewolucyonistów.
Ale ci, co po nich przyjdą, co karmić się będą już tyl
ko cieniem cienia," czy zatrzymają się w połowie drogi?
Ocalą-ż epigoni z ogólnego bankructwa dawnych skarbów
religijnych i filozoficznych obowiązek, szlachetność, bezin
teresowność?
AVłaśnie w połowićzności, w nieszczerości etyki pozy-
26
tywnej i ewolucyonistycżnej tkwi jej trucizna. Z teoryą,
doprowadzoną ad absurdum, można się szybko załatwić, lecz
doktryna podstępna, zwłaszcza poparta przez rzeczywistą
erudycyę, może nieświadomych, nie przywykłych do kryty
cznego myślenia, olśnić, przekonać i zgorszyć. *).
Gdyby złodzieje, podpalacze, rabusie i wszelacy wogó-
le zbrodniarze znali filozofię pozytywną i ewolucyonistycz-
ną, mieliby prawo przemówić do sędziów: na jakiej zasadzie
odbieracie nam wolność, a nawet życie, skoro wrodzone idee
moralne i wolna wola nigdy nie istniały? Jeżeli kradniemy,
podpalamy, zabijamy, to czynimy tylko to, co nam nasze in
stynkty, odziedziczone po przodkach, nakazują. Nie nasza
wina, że o nas ewolucja uczuć altruistycznycli zapomniała.
Postępujemy zle, bo niemożemy inaczej.
Podobne wnioski wysnuto już z ęwolucyi, chociaż z in
nem rozwiązaniem. "Wprawdzie nie dysputował jeszcze
w ten sposób cech zbrodniarski z cechem sędziowskim, ale
wyręczyli go antropologowie kryminalni."
W ojczyznie muzyki i malarstwa utworzyła się temu lat
piętnaście szkoła prawników, która postanowiła wywrócić
na nic dotychczasowe prawo karne. Myliła się cała prze
szłość oświadczył pierwszy Fen-i, profesor uniwersytetu
rzymskiego potępiając w zbrodniarzu wolną, rozmyślnie
grzeszącą wolę. Nie ma żadnej wolnej woli, więc nie może
być i występnych ze świadomością. Całą część pierwszą
dzieła p. t. La teorica MV ImputaMlita poświęcił Fen-i za
przeczeniu wolnej woli.
*) Ciekawych fachowej krytyki etyki niezawisłej odsyłam do
dzieł: Alfreda Fouillee Critiąue des systemes de morale contemporaine";
M. (Juyau La morale anglaise contemporaine'; E. Caro Problemes de
morale soeiale," z których w stndyom niniejszem korzystałem. ^ U nas
znalazła moralność świecka utalentowanego komentatora w osobie Ale
ksandra Świętochowskiego ( O powstawaniu praw moralnych.").
(Przyp. aut.)
4
Ra Schyłku Wieku
%
Co Ferri rozpoczął, to dopełnił i uzasadnił znany i u nas
bardzo dobrze Cezary Lorabroso, profesor uniwersytetu
turyńskiego. Jego rozgłośne dzieło p. t. Człowiek-zbro-
dniarz" (L'uomo delięuente) przyswojono już literaturze pol
skiej.
Jak pozytywiści francuscy i ewolucyoniści angielscy,
odrzucają i włoscy antropologowie kryminalni majaki teo
logii i metafizyki" (Ferri): Boga, duszę, wolną wolę, a uzna
ją tylko zdobycze wiedzy pozytywnej. Antropologia ma,
podług nich, tylko o tyle znaczenie i wartość, o ile się ba
dania jej odnoszą do Ciała ludzkiego, czyli do przedmiotu,
podlegającego bezpośredniej obserwacyi. Psychologia me
tafizyków należy do złudzeń przeszłości, psychologia bowiem
naukowa jest częścią fizyologii.
Tłómacząc istotę zbrodni, wychodzą antropologowie
włoscy z jednej z podstaw ewolucyonizmu, mianowicie z ata
wizmu. Wiadomo, że dziecko dziedziczy po rodzicach uło
mności fizyczne i skłonności moralne. Ponieważ jednak nau
ka nie ustaliła dotąd reguł atawizmu, który odbywa czasami
dziwne skoki, ponieważ wykazano,'że wady i przymioty oj
ca i matki przechodzą niezawsze i nie w równej mierze na
synów lub córki, ponieważ, słowem, nie wykryto jeszcze,
w jaki sposób dziedziczność działa, przeto dopełnili kryminali
ści włoscy pomysł Darwina, dodając do atawizmu wogól*'
atawizm przeplatany, przerywany," co znaczy, że na po
tomków mogą spadać instynkty najdalszych nawet przodków.
Jak ewolucyoniści angielscy, lubią i antropologowie
włoscy długie przestrzenie czasu. Za małe są dla nich ra
my historyi Cywilizowanej ludzkości. Szukając zródeł ata
wizmu, dopuszczają się herezyi przeciw głównej zasadzie
wiedzy pozytywnej, bo powołują się nietylko na anatomię
i psychologię dzikich, ale nawet na świadectwa paleontologii,
która przekracza dziedzinę obserwacyi w sferze zjawisk
psychologicznych. Postać człowieka przeddziejowego mo-
27
żna odbudować ze szczątków, wydobytych z głębszych po
kładów ziemi, ale jego skłonności, upodobania, jego etykę
i psychologię? Należy wątpić, Czy się ta sztuka uda kiedy
kolwiek nauce.
Jak ewolucyoniści angielscy, nie robią w końcu i kry
minaliści włoscy różnicy między człowiekiem, zwierzęciem
i rośliną. I oni obejmują Całe stworzenie jedną wspólną
wstęgą.
Cezary Lombroso, szukając istoty występku, zaczął od
roślin i zwierząt. Cały rozdział pierwszy swojego najprze
dniejszego dzieła*) poświęcił temu przedmiotowi, przechodząc
dopiero następnie do plemion dzikich, u których znalazł ry
sy znamienne zbrodniarza.
Bo bezpośrednim potomkiem człowieka dzikiego jest
zbrodniarz współczesny, twierdzą antropologowie włoscy-
Jak dziki, odznacza się i zbrodniarz: nieczułością fizyczną
i moralną; jak on, kocha się ijego kopia w różnych żargonach,
w tatuowaniu skóry i t. d. Instynkty i skłonności jakie
goś dzikiego protoplasty odziedziczył zbrodniarz. Stało się
to oczywiście bez jego winy. Jest nikczemnikiem, bo nie
może inaczej.
Doszedłszy do takiego odkrycia, poszli antropologowie
włoscy dalej. Skoro znamy już protoplastów zbrodniarzów,
przeto możemy ustalić ogólny typ człowieka występnego
wnioskują. Dość przypatrzeć się budowie mieszkańców
ziem, nie uszlachetnionych dotąd przez cywilizacyę, i porów
nać ją z anatomią: złodziejów, morderców, podpalaczów
i t. d., aby pochwycić cechy charakterystyczne jednostki
zwyrodnionej.
*) Cezary Lombroso (W przekładzie polskim) ,Czlowiek-Zbro-
dniarz"; 3 tomy; "Warszawa, 1891 r. Tom I, rozdział 1, 1> t.-Zbrodnia
i organizmy niższe."
Co Ferri rozpoczął, to dopełnił i uzasadnił znany i u nas
bardzo dobrze Cezary Lombroso, profesor uniwersytetu
turyńskiego. Jego rozgłos'ne dzieło p. t. Człowiek-zbro-
dniarz" (L'uomo deliąuente) przyswojono już literaturze pol
skiej.
Jak pozytywiści francuscy i ewolucyoniści angielscy,
odrzucają i włoscy antropologowie kryminalni majaki teo
logii i metafizyki" (Ferri): Boga, duszę, wolną wolę, a uzna
ją tylko zdobycze wiedzy pozytywnej. Antropologia ma,
podług nich, tylko o tyle znaczenie i wartos'ć, o ile się ba
dania jej odnoszą do Ciała ludzkiego, czyli do przedmiotu,
podlegającego bezpośredniej obserwacyi. Psychologia me
tafizyków należy do złudzeń przeszłości, psychologia bowiem
naukowa jest częścią fizyologii.
Tłómacząc istotę zbrodni, wychodzą antropologowie
włoscy z jednej z podstaw ewolucyonizmu, mianowicie z ata
wizmu. Wiadomo, że dziecko dziedziczy po rodzicach uło
mności fizyczne i skłonności moralne. Ponieważ jednak nau
ka nie ustaliła dotąd reguł atawizmu, który odbywa czasami
dziwne skoki, ponieważ wykazano, że wady i przymioty oj
ca i matki przechodzą niezawsze i nie w równej mierze na
synów lub córki, ponieważ, słowem, nie wykryto jeszcze,
w jaki sposób dziedziczność działa, przeto dopełnili kryminali
ści włoscy pomysł Darwina, dodając do atawizmu wogóle
atawizm przeplatany, przerywany," co znaczy, że na po
tomków mogą spadać instynkty najdalszych nawet przodków.
Jak ewolucyoniści angielscy, lubią i antropologowie
włoscy długie przestrzenie czasu. Za małe są dla nich ra
my historyi Cywilizowanej ludzkości. Szukając zródeł ata
wizmu, dopuszczają się herezyi przeciw głównej zasadzie
wiedzy pozytywnej, bo powołują się nietylko na anatomię
i psychologię dzikich, ale nawet na świadectwa paleontologii,
która przekracza dziedzinę obserwacyi w sferze zjawisk
psychologicznych. Postać człowieka przeddziejowego mo-
27
żna odbudować" ze szczątków, wydobytych z głębszych po
kładów ziemi, ale jego skłonnos'oi, upodobania, jego etykę
i psychologię? Należy wątpić, Czy się ta sztuka uda kiedy
kolwiek nauce.
Jak ewolucyonis'ei angielscy, nie robią w końcu i kry
minaliści włoscy różnicy między człowiekiem, zwierzęciem
i rośliną. I oni obejmują Całe stworzenie jedną wspólną
wstęgą.
Cezary Lombroso, szukając istoty występku, zaczął od
roślin i zwierząt. Cały rozdział pierwszy swojego najprze
dniejszego dzieła*) poświęcił temu przedmiotowi, przechodząc
dopiero następnie do plemion dzikich, u których znalazł ry
sy znamienne zbrodniarza.
Bo bezpośrednim potomkiem Człowiek- dzikiego jest
zbrodniarz współczesny, twierdzą antropologowie włoscy-
Jak dziki, odznacza się i zbrodniarz: nieczułością fizyczną
i moralną; jak on, kocha się ijego kopia w różnych żargonach,
w tatuowaniu skóry i t. d. Instynkty i skłonności jakie
goś dzikiego protoplasty odziedziczył zbrodniarz. Stało się
to oczywiście bez jego winy. Jest nikczemnikiem, bo nie
może inaczej.
Doszedłszy do takiego odkrycia, poszli antropologowie
włoscy dalej. Skoro znamy już protoplastów zbrodniarzów,
przeto możemy ustalić ogólny typ człowieka występnego
wnioskują. Dość przypatrzeć się budowie mieszkańców
ziem, nie uszlachetnionych dotąd przez cywilizacyę, i porów
nać ją z anatomią: złodziejów, morderców, podpalaczów
i t. d., aby pochwycić cechy charakterystyczne jednostki
zwyrodnionej.
*) Cezary Lombroso (W przekładzie polskim) Człowiek-Zbro-
dniarz"; 3 tomy; "Warszawa, 1S91 r. Tom I, rozdział I, p t. Zbrodnia
i organizmy niższe."
28
I rzeczy wis'cie, zdjąwszy mnóstwo fotografii ze zbrodnia-
rzów i porównawszy owe dokumenty" z podobiznami dzi
kich, znalezli antropologowie zupełne podobieństwo między
anatomią i fizyognomią jednych i drugich. Z pozyskanych
w taki sposób danych, z cech zewnętrznych, wspólnych za
równo dzikim, jak ich bezpośrednim następcom, ulepili typ"
zbrodniarza urodzonego.
Zbrodniarzem jest, będzie, lub mógłby być, gdyby go
do tego okoliczności zmusiły podług antropologów wło
skich każdy człowiek, który posiada: uszy silnie odstają
ce, włosy obfite, zarost rzadki, wystające zatoki czołowe,
wielkie żuchwy, podbródek kwadratowy i sterczący, obłęki
jarzmowe rozszerzone, gestykulacyę żywą*), czoło w tył
podane, górną wargę Cienką, nos skrzywiony w jedną albo
drugą stronę, garbaty, spłaszczony, zanadto długi, czaszkę
i twarz nieprawidłowo rozwinięte, i t. d. I tam dalej,
liczba bowiem Cech znamiennych zbrodniarza, dołącza
nych kolejno przez uczniów Lombrosa, wzrosła do ta
kiej wysokości, że nie wiadomo już obecnie, jak wygląda
człowiek występny, a jak uczciwy. Nazwiska zwolenników
antropologii kryminalnej tworzą bardzo długi łańcuch. Wie
rzą w zasady nowej nauki," oprócz Ferrfego i Lombrosa:
baron Garofalo, Sergi, Colojani, Marro, Mingazzini, Yaraglia,
Ottolenghi, Frigerio, Gradenigo, Verga, Pinero, Brunati,
Tomino, Gonzales, Lucas, Anfosso, Romiti, Pugliese i w. in.
Każdy z tych uczonych dodał do ogólnego zbiornika garść
własnych spostrzeżeń. T^n badał czoła zbrodniarzów, ów
ich włosy, oczy, nosy, trzeci usta, ręce i t. d.; znalezli się
nawet tacy, którzy spotykali inny typ zbrodniarza w jednej,
a inny w drugiej prowincyi.
Zdziwili się mędrcy włoscy, gdy im ziomek ich, Ary-
*) Cezary Lombroso, jak wyżej: tom N, st. 40.
20
styd Gabeli, przypomniał, że odgrzewają stare marzenia"
Gralla i Lavater'a, a przecież jest antropologia kryminalna
wistocie tylko dalszym cięgiem frenologii, rozpoznaje bo
wiem, jak ona, właściwości psychologiczne człowieka po zna
kach zewnętrznych.
Dzieło towarzyszów uwieńczył Lombroso, dodając
w drugi em wydaniu Człowieka zbrodniarza" (w r. 1889) do
atawizmu i frenologii jeszcze epilepsyę. Epileptykiem ma
być, podług niego, każdy zbrodniarz, czyli chorym, pozba
wionym możności panowania nad sobą.
Prawo karne, oparte na zasadach antropologii krymi
nalnej, nie ma żadnej racyi bytu. Bo jakże karać biedaka,
który, nie posiadając wolnej woli, czyli broni przeciw złym
pokusom, nie odpowiada za swoje czyny, jakże pastwić się
nad nędzarzem, dotkniętym podwójną niemocą, bo zbrodni-
czością dziedziczną i epilepsyą. Znalezli się też rzeczywi
ście uczeni (Frigerio), domagający się zmiany więzień na
szpitale dla występnych, na tak zwane kliniki kryminalne."
Ale nie wielu takich filantropów między antropologami wło
skimi i ich wyznawcaini francuskimi i niemieckimi. Zna
komita większość dochodzi do wniosków wręcz przeciwnych.
Ponieważ zbrodniarz dziedziczny, z urodzenia twierdzą
może wydać na świat także tylko zbrodniarza, a wszelki
dziki" jest szkodliwy w spełeczeństwie cywilizowanem,
przeto należy go usunąć w taki lub w inny sposób.
Alfred Fouillee, broniąc antropologów przeciw prof.
Caro, który odmówił szkole Ferri'ego i Lombrosa prawa ka
rania*), obmyślił bardzo dowcipny dyalog między sędzią
a zbrodniarzem, świadomym zasad ,nowej nauki" **).
*) Caro: Probliimes de morale sociale," sf. 235.
**) Alfred Fouillee: ..La penalite et les eollisions de droits d'a-
pres la science sociale contemporaine" w Rerue des deux Mondes,"
1879 r., 15 listopada, st. 40C i 407.
30
Oto staje przed sprawiedliwością doczesną morderca
i zaczyna dyskurs następnie: Zabójstwo, które popełniłem,
wynikło nie z wolnej woli, lecz z mojego temperamentu.
Na to sędzia: Dowodzi to tylko, że społeczeństwo po
winno się zabezpieczyć przeciwko twojemu temperamento
wi jak się zastawia przeciw materyi wybuchowej,
Morderca: Nie dałem sobie sam tego temperamentu
Sędzia: Nie mówię też wcale o twojej winie absolutne.,,
nie sądzę cię pod względem moralnym, nie oskarżani cię, za
patruję się tylko na ciebie ze stanowiska społeczeństwa,
którego cząstkę stanowisz i dla którego masz obowiązKi-
Chociaż nie odpowiadasz za ułomność i brzydotę, oddalającą
cię od typu idealnego naszego gatunku, a zbliżającą cię
dzikiego, mimo to nie przestajesz być ułomnym i brzjuk
przedewszystkiem zaś niebezpiecznym.
Morderca: W takim razie jestem tylko pożałowania
Sędzia: Żałuję cię też, ale jeszcze więcej żal mi twojej
otiary, która, będąc istotą wyższą od ciebie, zginęła, poac .
kiedy ty żyjesz. .
i c n
Morderca: Nieuchronna konieczność pcha mnie ao m
upodobań osobistych. L-t'ri
Sędzia: Ta sama konieczność nieuchronna, na KWKj*
się powołujesz, nakłada na mnie obowiązek bronienia m -
sów społeczeństwa. . -
e
Morderca: Natura moja podlega namiętnościom ^
zwalczonym; mózg mój jest nad miarę podrażniony; silniej-
odemnie reakcya instynktu pcha ramię moje do zbrodni.
Sędzia: Jeżeli twój mózg i twoje ramię są obezw-
dnione przez tek brzydkie choroby, więc należy się spo z
wać, że do zbrodni dawniejszych dodasz jeszcze inne, co ę
s a m e
dzie nowym powodem do zabezpieczenia ciebie |o
i społeczeństwa przeciw twojemu temperamentowi. Dla <*
osadzę cię w więzieniu i będę się starał -wyleczyć cię z
"
Si
jej niemocy, z niewolnikiem bowiem należy. się obcliodzid
jak z niewolnikiem. Gdybyś posiadał wolną wolę, któraby
mnie zapewniła, że się zbrodnia, dokonana wypadkiem, wię
cej nie powtórzy, mógłbym cię zostawić na swobodzie, ponie
waż się jednak rzecz ma przeciwnie, przeto muszę bronie;
społeczeństwa przeciw fatalności twojego temperamentu.
Morderca: Gdybyś był na mojem miejscu, postąpiłbyś
tak samo.
Sędzia: Gdybym był tobą, uczyniłbym to samo, co ty,
ale i ty, zajmując moje stanowisko, nie sądziłbyś inaczej.
Więc nie gniewaj się na mnie, nie miej do mnie za to żalu,
że wyłączam cię ze społeczeństwa, w którem nie ma miejsca
dla twoieb. ułomności. Czyniąc, jak czynię, postępuję tylko
w myśl twoich zasad. W twojem własnem imieniu ukrócam
twoje zuchwalstwo.
Pominąwszy końcowy argument, przypomina dyalog Fo-
uillee'go ową bajkę o wilku i jagnięciu, której treść znaczy
tyle, co: Nie broń się i nie rezonuj podaremnie, bo zjem cię
i tak, nie dlatego, żeś zawinił lub nie zawinił, co mnie bar
dzo mało obchodzi, lecz dlatego, że trzymam cię w garści
i że jestem mocniejszy od ciebie.
Ostateczna konkluzja sędziego nie przekonałaby ża
dnego zbrodniarza z urodzenia. Na mocy moich własnych
zasad mnie karzesz? mówisz. A któż ci powiedział, że mo- " *
je rozumowanie doprowadza do twoich wniosków? Jeżeli
jedynym władzCą i prawodawcą człowieka jest ewolucya, to
dlaczego nie wytępiła owa można pani mojego typu? Sko
ro tego nie uczyniła, to muszę być potrzebny, ewolucya bo
wiem wie lepiej od ciebie, do mnie podobny niewolniku jej
celów, co służy gatunkowi, a co mu szkodzi. Tak przecież
uczy darwinizm, zarówno twoja, jak moja religia. Jakiem
prawem śmiesz poprawiać dzieło ewolucyi? Któż ci zresztą
powiedział, że twój t. zw. typ idealny jest lepszy od mojego
dzikiego, jak go nazywasz? Wszystko, co istnieje, ist-
82
niej'e z łaski wszeclimądrej' i wszechmocnej ewolucyi
jest dobre, rozumne, dostosowane do potrzeb gatunku. I mój
typ zasługuje na szacunek i z mojemi zasadami należy się
liczyć". Na wytłómaczenie swojego wyroku masz tylko ego
izm i siłę. Wsadzisz mnie do kozy, utniesz mi głowę, bo
obawiasz się, ażebym się kiedyś i do ciebie nie zabrał. Ale
i mój egoizm cos' znaczy. I ou ma te same przywileje, co
twój, jak uczy moralność niezawisła. A mój egoizm drwi
sobie z twojego .idealnego typu gatunku."
Że powyższe rezonowanie nie jest czcza igraszki} słów,
lecz może się stać" kiedyś podstawa jakiej nowej teoryi kry
minalnej, dowodem tego wypadek, jaki się zdarzył na pier
wszym kongresie antropologów w Rzymie (w r. 1885, w li
stopadzie).
Między gośćmi zamiejscowymi znajdował się także
opowiada Artiur Desjardins*) profesor Albrecht z Hambur
ga. Podwójny doktór, bo medycyny i filozofii, gdy rozpra
wiano o pochodzeniu człowieka, odezwał się w sposób na
stępujący: Nazywacie panowie zbrodniarza istotą anormal
ną? Dlaczego? Czy dlatego, że zakłóca porządek publicz
ny, że kradnie, rabuje, zabija? Ale cóż innego robią wszyst
kie niższe od niego organizmy,' które obywają się wybor
nie bez waszych uczuć altruistycznych? To nie zbrodniarz
jest stworzeniem nieprawidłowem, lecz właśnie tak zwany
człowiek uczciwy. Pewna grupa ludzi, sprzykrzywszy sobie
samotność, utworzyła społeczeństwo, zgodziwszy się zaś na
życie gromadne, musiała się wyprzeć na korzyść współto-
warzyszów znacznej ilości instynktów wrodzonych, czyli
normalnych. Wszakże nie wszyscy znoszą ograniczenia
robionych przez innych prawodawstw, nie wszyscy chcą się
*) Artiur Desjardins: .Crimes et Peioes- w ..Iieviie des de**
es," zeszyt z I-go styczoia 1891 r.: st. 171 i 172.
38
poddać cudzemu egoizmowi, czy altruizmowi, co na jedno
wychodzi. Ci buntownicy, właściwi ludzie normalni, ponie
wierani przez anormalnych oto zbrodniarze.
Zdziwili się bardzo antropologowie, zebrani w Kzy-
mie, wnioskom prof. Albrechta. To dyletantyzm! zawo
łał prof. Lacassagne, a prof. Lombroso nazwał wywody nie
mieckiego kolegi paradoksalnemi aż do nieprawdopodo
bieństwa," chociaż bronił na tym samym kongresie blizkie-
go braterstwa" człowieka z małpą.
Albrecht doprowadził rzeczywiście zasady antropolo
gii kryminalnej do ahsurdum, ale nie jestże sama nowa
nauka" karykaturą atawizmu teoryi ewolucyonistycznej?
Ktoby chciał być logicznym, przyznałby dziwacznym
twierdzeniom Albrechta daleko więcej szłuszności, niż ła
mańcom kazuistycznyni moralistów pozytywnych, którzy,
uznawszy egoizm za absolutnego prawodawcę wszelkiego
organizmu," żądają od jednego z gatunków," czyli od czło
wieka, uczuć altruistyczuych najwyższego rzędu. Moral
ność bez idei wrodzonych i bez wolnej woli musi doprowa
dzić do takich śmieszności, jakie profesor hamburski wygłosił.
Przyjmując nową naukę" za prawdę, byłoby między
ludzmi bardzo mało osobników, nie należących do wyrzut
ków społecznych, u każdego bowiem człowieka możnaby od
kryć jakieś piętno naturalne" skłonności występnych (waż
kie, szpiczaste, lub odsunięte w tył czoło, wystające kości
policzkowe, grube wargi i t. d.). Pominąwszy już autoch
tonów Afryki, Azyi, Australii, całą rasę mongolską i murzyń
ską, należałoby w Europie pozamykać w więzieniach, w kli
nikach kryminalnych," przedewszystkiem7,0 żydów, gdyż ra
sa ta zbliża się budową czaszki, czoła, kości policzkowych,
grubością warg, długością rąk i t. d. najwięcej do typu uro
dzonego zbrodniarza" antropologów włoskich. Po żydach po
szłaby do kozy znakomita większość ludzi z gminu, czyli or
ganizmów nierasowych," a i między rasowymi" znalazłoby się
6
Na Schyłku Wieku
34
bardzo dużo dziedzicznych wyrzutków. Typ człowieka szla
chetnego, wymarzony przez antropologów kryminalnych, ró
wna się poprostu typowi piękna cielesnego, o harmonijność zaś
budowy i rysów wszędzie bardzo trudno. Cztery piąte przynaj
mniej europejczyków nie powinno, podług Ferri'ego, Lombro-
sa i towarzyszów ich, oglądać świata Bożego. Jeżeli portre
ty nie mylą, to należeli John Stuart Mili i Darwin także do
anormalnych" (czaszka ścięta), a i głowa Emila Zoli nie
budziłaby zaufania, gdyby się ją nagle nocą w lesie ujrzało.
I między samymi antropologami znalazłoby się niezawodnie
mnóstwo kandydatów do klinik kryminalnych." Niechby
się sobie tylko dobrze na kongresach następnych przypa
trzyli...
1 powyższe rozumowanie nie zyska sobie prawdopodo
bnie uznania antropologów," lecz cóż innego twierdzą
wistocie Ferri i Lombroso, gdy mówią o zbrodniarzach, trzy
manych na uwięzi przez różne okoliczności? Wychowanie,
stanowisko towarzyskie, majątek, obawa przed opinią pu
bliczną, brak konieczności kradzenia, rabowania, mordowa
nia i t. d. twierdzą powstrzymuje wielu zbrodniarzów
urodzonych" od występku. Ale niech tylko te hamulce ze
wnętrzne ustąpią, a przekonacie się, że człowiek, uchodzący
za uczciwego, był tylko zamaskowanym łotrem.
Bardzo to niebezpieczna teorya, zwłaszcza, gdyby ją
praktycznie zastosowano, czego się antropologowie domaga
ją; równie grozna w skutkach, jak jej matka, moralność nie
zawisła.
Mniej spustoszenia, niż w etyce i kryminalistyce, wy
rządził pozytywizm pospołu z ewolucyonizmem w historyi.
chociaż znalazł i na tem polu świetnego przedstawiciela
w osobie Tomasza Buckie.
Głośny i u nas autor ffistoryi cywilizacyi Anglii"
(Ristory of ewilization m Englancl 1857 1862 r.) *) usiło-
35
wał zastosować metodę Comtea do badań historycznych. Po-t
dług niego, jest historya wzajemnein oddziaływaniem przy-|
rody na człowieka i człowieka na przyrodę. Jak pozytywi
ści, zaprzeczył i Buckie wolnej woli i oparł się głównie na
czterech czynnikach fizycznych, które mają działać" na umysł
człowieka i na organizacyę społeczeństw, na klimacie, ży
wności, glebie i ogólnych zjawiskach przyrody.
Buckie nie znalazł uznania u fachowych historyków.
Szerzej i dłużej oddziaływał Hipolit Taine, pozytywi
sta w krytyce literackiej. Naśladował go w znacznej części
Jerzy Brandes, rozgłośny estetyk duński, uwierzyli w niego
prawie wszyscy młodsi sprawozdawcy literaccy Europy.
Bo formuła Taine'a odznacza się rzeczywiście prostotą
i przemawia na pierwsze spojrzenie do przekonania. Jeżeli
chcesz zrozumieć danego autora uczył znakomity kry
tyk francuski to zapytaj nasamprzód, do jakiej rasy twój
przedmiot należy, i zbadaj właściwości tej rasy. One wy
kryją ci usposobienie, skłonności i upodobanie dziedziczne
pisarza lub artysty, czyli odtworzą połowę człowieka. Na
stępnie przypatrz się środowisku (milieu), jakie go otacza,,
naturze, krewnym, nauczycielom, przyjaciołom, stosunkom
społecznym i politycznym. W końcu zastanów się nad
chwilą dziejową, która twórcę wydała. Czego ci nie po
wiedziała rasa, to dopełni niezawodnie środowisko i chwila
dziejowa. Trzy te momenty wystarczą najzupełniej do
wniknięcia w istotę badanego typu literackiego.
Nic więc nowego nie wniósł Taine do krytyki, lecz wy-
zykał dla niej tylko zasady pozytywizmu i ewolucyonizmu.
Słowa: atawizm, środowisko powtarzają się ciągle u Dar
wina, Spencera, Comte'a, Littre'ego, Ferri'ego, Lombrosa
*) Przekładu polskiego dokonał Wład. Zawadzki, Lwów, 1865.
36
i t. d., a na chwilę dziejową położył nacisk Buckie. Zresztą
nie sami nowocześni uczeni radzili zwracać baczne uwagę na
okoliczności zewnętrzne. Rozumieli ich znaczenie także
przeciwnicy niezawisłości,'' jak Wiktor Cousin i Saint-
Beuve.
Ale nie o to idzie. Oryginalnych wynalazców w ści-
słein określeniu tego wyrazu nie zna historya cywilizacyi.
następca posługuje się zawsze zdobyczami poprzednika, po
suwając się dalej w kierunku przez niego wytkniętym. I I >ar-
wm me jest bezpodzielnym właścicielem teoni." związanej
z jego nazwiskiem; tak samo nie odkrył pierwszy Spenced
poustaw etyki naukowej. Najczęściej porządkują tylko
T -1 UCZe ni układa
' .);i wjednolity system owoce trudów
T a k i e f f 0 d z i e } H d o k o u a l
l -vf!,Zb > Taine w dziedzinie
wytyki T:
literackiej.
teolog S j ę r o z u mi e d ' żc estetyk pozytywny nie uznaje prawd
s t echl
wolna o2?i , " eJ staroświecczyznie, jak Bóg,
W
J e r mi a
Taine iat - ' " "!ówi si dz i s ' wc a l c - J Ja ***
^ KO cos, o czem nawet wspominać nie warto.
organicznelm;Jeg; **? ^^ dalszym ciągiem świata
J e d y m e
być badany T> " stanowiska może i powinien
U j ę d a Za S 01 ani zm
czy to bed^i -v ^ bez względu na to,
1
: CZy t 6 Z nat Rhni
dość ws kaXS" , ny P"!"!k lub poeta,
czenie dadz \ 7l u c y o n i z mu- Obserwacya i doświad-
U
wogóle alA f y chemi ko wi, botanikowi przyrodnikom
6 0 0 6 4 i
coi nnpot r aeh^ . ^ ^ ^" * "! ^ ^tuki wszystko,
dynie Prawom ; ; t Synfa Wi S k P S y c Mc z n y c h j
*W '
c
Si ę 0
zamiena ft^0?"*^ P * * * * * , wierzył Taine, że.
przedmiotowa *? ^ ^ ę podmiotową na naukę ścisłą
botanika, mat ^t y^"!8 1 1 n ł e z a w o d , l a' ->'ak *" *. fi^vka<
37
Rzecz szczególna, że umysł tak bystry, jak Taine'a, nie
mógł lub raczej nie chciał dostrzedz stanowczej różnicy mię
dzy danemi nauk przyrodniczych a humanistycznych. Ro
ślina, minerał, płyn i t. punktów, za pomocą tych samych narzędzi, doprowadzają
rzeczywiście zawsze i wszędzie do tych samych wyników.
Zarówno głupi, jak mądry uczony (bywają i głupi ucze
ni), musi policzyć" musze tyle nóg i skrzydełek, kwiatko
wi tyle słupków i listków, jakiej bryle kruszczu tyle cięż
kości gatunkowej, ile ich wistocie posiadają. Czy to będzi
e
chemik utalentowany, albo też zwykły osieł uczony, który
sobie przyswoił pewną sumę fachowych wiadomości aui
pierwszy, ani drugi nie mogą dojść do przeciwnych rezulta
tów, gdy się tą samą posługują metodą. Ale usposobienia,
cele, ideały człowieka, narodów, lndzkości?! Można-ż i te
zjawiska poddać niezmiennej metodzie badania?
Możnaby, gdyby wszyscy krytycy literatury i sztuki
byli do siebie bezwzględnie, w najdrobniejszych nawet szcze
gółach podobni, gdyby ich wydała: ta sama rasa i epoka, ta
sama szkoła i doktryna; gdyby posiadali ten sam stopień
i rodzaj talentu, wykształcenia, charakteru i upodobań osobi
stych. Ponieważ taka zgodność jest dotąd utopią, przeto
zostanie formuła Taine'a hipotezą, dopóki ewolucya nie zró
wna wszystkich ludzi, zamieniwszy ich na maszyny bez
myślne, jak obiecują Darwiny, Spencery i in.
A przecież nie hypotezę chciał Taine zbudować, lecz
naukę ścisłą, i on bowiem powtarzał za Newtonem, jak
wszyscy pozytywiści, hypotheses non finr/o, i on marzył, wie
rzył i do wierzenia uczniom swoim podawał, że można meto
dę nauk przyrodniczych zastosować ze skutkiem nieomyl
nym i do nauk humanistycznych.
Nauki przedmiotowej, ścisłej, jak pragnął, nie stwo
rzył, krytyki literackiej i artystycznej nie poddał prawi
dłom niezmiennym, wskazał tylko trzy wyborne środki, uła-
38
twiajace sam trud badania, i zostawił po sobie kilka dzieł
wysokiej wartości, które dowodzą, właśnie połowiczności je
go doktryny. Bo co sobie warto spamiętać ze studyum
o Lafontaine'ię (Essai sur les fables de la Fonłaine, 1853 r.)
i z Historyi literatury angielskiej" (Histoire de la litteratu-
re anglaise, 1863 r.), to zawdzięczał Taine nie swojej metodzie,
lecz talentowi ijego intuicyi, więc siłom, któremi pogardzał,
które wykluczał z badania naukowego. Był on artystą
z urodzenia, tak samo, jak Buckie, i tym artyzmem, jego
ogniem i plastyka, wziął" współczesne mu pokolenie, prze
konał całą, armię wyznawców do swojej teoryi. Samo za
stosowanie doktryny odpycha raczej niż przyciąga, gdyż od
słania na każdej stronnicy nie przediniotowość, lecz właśnie
zaciekłą tendencyjność. *).
Mówiąc o myślicielach, którzy wpływali na publiczność
oświeconą drugiej połowy bieżącego stulecia, nie wolno po
minąć i Ernesta Renana, chociaż autor Życia Jezusa" nie
był właściwie filozofem z talentu i zawodu. Archeolog
i znakomity podobno znawca języków semickich byłby się
przysłużył "ludzkości więcej, gdyby nie był zabierał głosu
w sprawach niedostępnych dla rodzaju jego zdolności.
Renan należy do tych postaci literackich, które bar
dzo trudno pochwycić. Wymyka się on z rąk krytyka, jak
węgorz, bezwładny dopiero wtedy, gdy padnie na piasek.
Niewyrazny, nieszczery, poświęcający zawsze dla dowcipu
lub oryginalnego zwrotu prawdę i powagę szanującego się
pisarza, raz entuzyasta, to znów szyderca, drwiący ze
wszystkiego dla samego drwienia, nie wyznający żadnych
stałych zasad, robi Renan wrażenie kupy śmieci, porwanej
i żwirowanej przez wiatr. Wszystko fruwa, kłębi się w po
wietrzu: zdzbła słomy, resztki pierza, wióry, ołamki stłu-
*) U nas znalazł Taine Szczerego wielbiciela w Piotrze Chmie
lowskim,
39
czonego szkła i porcelany; czasem błyśnie i zgubiony sprzęt
kosztowniejszy.
Renan mienił się tak zdradliwie, że znalezli się autoro-
wie, broniący jego religijności."*) Inni znów, chociaż nie
łudzą się wcale co do jego szkodliwości, wyrażają się o nim
oględniej, aniżeli na to zasługiwał. **).
Renan wyrzucał z siebie wistocie bardzo często wyklę
te przez pozytywistów określenia: Bóg, dusza, religia,
wzniosłość, zapał, szlachetność i t. d. Pełno ich w Avenir de
la science, w Bialogu.es philosophiąues i w Examen de conscien-
ce philosophiąue. Czy potrzeba, czy nie potrzeba, rozsiewał
wielkie słowa" na wszystkie strony, zasłaniając niemi praw
dziwe oblicze swoje.
Ale kto się dobrze jego fizyognomii przypatrzy, nie
może się co do jej charakteru omylić.
Kocham ludzkość spowiadał się Renan w Exa-
meu deconscien.ee philosophiąue***), vi Rachunku sumienia,"
napisanym na kilka lat przed śmiercią bo wytwarza wie
dzę; obstaję przy moralności, bo tylko rasy naukowe mogą
być uczciwe. Gdyby ktoś chciał człowiekowi narzucić kaj
dany nieuctwa, nie widziałbym już dla niego racyi dalszego
istnienia, ludzkość bowiem, wymarzona przez reakeyonistów,
byłaby tak marna, że wolałbym, aby zginęła.
W tym samym Rachunku" wyznaje jeszcze Renan:
Nie mamy prawa posiadać jakichkolwiek pragnień,
gdy rozum przemawia, Słuchać nam wtedy trzeba, nic wię
cej. Należy się rozumowi pozwolić skrępować i wlec, gdzie
się jego argumentom spodoba,****).
*) Paweł Bourget: Essais de Psychologie Contemporaine"; cały
rozdział trzeci w studyum o Renanie; Jan Honeey: Souffles nou-
veaux" str. 32 i następne.
*" ) Edward Rod; Melchior de Yogiie.
***) Revue des deux Mondes"; w zeszycie sierpniowym 1889 r,.
str. 735.
****) Jak wyżej; str 721.
iO
Najpoważniejszą rzeczą na świecie jeSt wiedza
mówi Kenan na innem miejscu.
To płaszczenie się przed wiedzą powtarza się ciągle
w jego dziełach. Wiedza jest dla niego najwyższą potęgą.
Ona daje prawdę, pojęcie dobra, piękna, cel życia, wszystko,
słowem, z czego się ludzie chlubią.
A jakaż to ta prawda Renana? W tym samym Ra
chunku" rozwija uczony oryentalista następującą teoryę: Nie
ulega żadnej wątpliwości, że w świecie, dostępnym dla do
świadczenia, nie ma i nie było nigdy żadnego faktu, któryby
wskazywał na jakąś wolę, wyższa od woli człowieka. Ód.
różne czasy przysądzały aniołom, demonom, bogom, bożkom,
Bogu w końcu, było zawsze tylko złudzeniem. Nikt nie wi
dział, aby jakaś siła wyższa poprawiała prawa natury, kiero
wała niemi, aby oświecała człowieka, powstrzymała jakieś
nieszczęście, niesprawiedliwość, przygotowywa la jakieś drogi
i środki do wykonania obmyślonego z góry planu. Nie do
strzegamy nigdzie śladu inteligencyi, działającej celowo.
Wszechświatem nie rządzi żaden rozum, świadomy siebie.
Boga w rozumieniu pospolitem, żywego, działającego, nie
chwytamy ani razu na gorącym uczynku. Ten Bóg jest for
mułką bardzo grubą (une formule hien gromh-e),
Wobec takich dokumentów trudno się domyślić, co
Bourget chciał powiedzieć, gdy twierdził: Chociaż zerwał
stosunki z religią, Renan zachował wobec niej stanowisko
człowieka, który nie wierzy, ale także nie nienawidzi, lecz
szanuje i poważa. *).
Należy się dziwić krytykom francuzkim, że nie wiedzą,
do jakiej grupy przydzielić autora Dyalogów filozoficz
nych" i Rachunku sumienia."
Wszakże-ż wiedza jest bożyszczem pozytywistów, a ne-
*) Bourget; jak wyżej, tr. 79.
s
' 41
gacya prawd teologiczych i metafizycżiiycli stanowi główną
tres'ć ich wiary.
Pozytywista czystym Renan nie był, nieporządna bo
wiem jego, dyletancka głowa nie znosiła ustalonego kierun
ku myślenia. Nie umiał on do tego stopnia panować nad
swoim temperamentem, że przeczył sobie w jednem i tern
samem zdaniu. Wszystko, co mu w danej chwili ślina do
ust przyniosła," wypowiadał, bez względu na to, czy następ
nik dopełniał poprzednik. Błyskotliwego, dowcipnego zwro
tu nie ominął nigdy, chociażby kosztem wartości całego
zdania.
Oto np. próbka takiej sztuczki kuglarskiej. Czujemy
w sobie i słyszymy jakiś głos z jakiegoś nieznanego nam
świata mówi Renan w Rachunku." Głos ten odbija
się echem w naszych szczytnych głupstwach fs!tWes absur-
dites), którym człowiek ulega, Chociaż wie bardzo dobrze, że
robi złą spekulacyę (maurais r.alcul); odbija się on w czte
rech wielkich szaleństwach (ąuatre rjrandes folies de Thomme)
ludzkości: w miłości, religii, w poezyi i cnocie. Głupstw tych.
i szaleństw nie uznaje egoista, a one, na złość jemu, rządzą
światem. JSTajzjadliwsza krytyka nie pokona tych świętych
złudzeń (sdiwtes ilhmons). Głównie kobiety nie posłuchają
nigdy rozumu.
Powyższe zdanie jest arcydziełem obłudy, nie mającej
odwagi wygłosić jawnie swojego sceptyzmu. Miłość, religia;
poezya, cnota są szczytnemi, ale... głupstwami, szaleństwa
mi. Najzjadliwsza krytyka traci moc wobec tych rzeczy
świętych, które nie przestają być mimo to... złudzeniami.
Głównie kobiety nie dadzą się nigdy przekonać, bo... bywa
ją zawsze głuche na głos rozumu.
I tak wszędzie u Renana. Nieśmiertelność duszy jest,
podług niego, a priori najpotrzebniejszym z dogmatów, a
posteriori zaś najsłabszym. W Cuestions contemporaines
mniema, że wszelka forma religijna nie wytrzymuje krytyki,
Na Sohylku Wieku 6
42
a przecież nie może religia istnieć bez formy. Raz Boga nie
ma, to znów może być, ukazać się, gdy Mu się tak spodoba.
Cnota oszukuje, kłamie, ale nie zaszkodzi być cnotliwym,
chociażby dla wyróżnienia się od szubrawców. Można sie
upajać poezya, ale należy wiedzieć, że sztuka nic nie warta.
" Samej nawet wiedzy, pani swojej, Renan nic oszczę
dzał. Prawda naukowa jest kokietka., - żartował - gdyż
obiecuje się ciągle, a nie oddaje się nigdy.
I głowa tak bałamutna, tak przewrotna, mogła znalezć
szczerych wielbicielowi Dowodzi to tylko upadku smaku i
zdrowego rozsądku we współczesnym świecie cywilizowanym,
pozbawionym steru moralności i szlachetnej sztuki.
Udy Renan mówi: Boga nie ma, ale" trzeba tak postę
pować, jak gdyby rzeczywiście istniał; dusza, jako substan-
w l T T K1 j e 8 t *" ***, le mniej więcej tak sie
wszytko odbywa, jak gdyby była prawd, - wówczas drwi
J uz poprostu z czytelnika.
m n e 0 b j ł b y
s m"!? V ! * ^osiczności, dziwactw i nń-
r ^ T1 P k Ó W 1 , i m- "!"! schodził przez długi
czas za gwiazdę pierwszorzędna na niebie myślicielów.
6 b I a z
"! i " f"! wanin, pominąwszy Życie Je-
g . -wdztęczałprotesor c * * * FrZ-s swoja popular-
U ( l y 6 W
vch n i f ^ T , " ^ O^ n y c A i relidjno-hiŚtorvcz-
a U i k t
w n ^ i T ? "*" *" MOS** f l Sowyi A Ale
le
w l "!n k, i""! . U W a g i "!**mo w lot cytowano
1 Z f ? ^0 W 8 a l o n a c l 1
cuz moi S flirt m"!.j ,' kawiarniacJ. Frań-
wszelaki
dowodem jego literatura * 2 " ** , l w u z n a c z l u k a m 1 ' c z e f
l a
ma teo-o wJShi , dramatyczna niższego rzędu. Nic
ma tego idyotyzmu, któree-oln-n-P,,.,.- " i. ,*"
Renan był flirterZi m ^o k l a s k l w a u 0-
8
jego ziomkowi" iZ^J&T^ *****<**
s
' po wierzchu spraw najważniejszych,
43
uśmiechnięty zawsze uśmiechem wypasłego, dobrze najedzo
nego mieszczucha, zgorszył większą ilość nieświadomych*
aniżeli ściśli pozytywiści, których się przeciwnik uczy sza
nować, gdy icli porówna z autorem Dyalogów filozoficz
nych. "
Zrozumiał to we Francyi może jedyny Juliusz Le-
maitre, który rzucił się z namiętnością lat dwudziestu kilku
na rozgłośnego już wówczas pisarza.
Przybywszy do Paryża, chciał Lemaitre oczy swoje
uraczyć widokiem słynnego na prowincyi autora Życia Je
zusa." Więc udał się do College de France i co ujrzał? We
sołego, dowcipkującego jegomościa tam poznał, zabawiają
cego audytoryum dwuznacznemi uwagami. Wówczas zała
mał ręce i zawołał głosem rozżalonym: *).
Pan Reiian się śmieje, pan Renan jest wesoły? Nie,
pan llenan nie ma prawa do wesołości. Jak Makbet zamor
dował sen, tak zabił on, dwadzieścia, sto razy, w każdej ze
swoich książek, radość, czyn, spokój duszy i bezpieczeństwo
życia moralnego. Wykonywać cnotę z tem przekonaniem,
że człowiek cnotliwy jest głupcem i przyrządzić sobie mą
drość o dwóch ostrzach; powiedzieć, że zawdzięczamy cno
tę Odwiecznemu, ale że możemy z tego dawcy drwić, ile się
nam tylko podoba, gdyż oddajemy wtedy tylko, komu nale
ży, żart za żart są to ładne, bardzo ładne zwroty myśli. A
i ów ..dobry Pan Bóg,'- pojęty jako grecki emeryt, szachru
jący w grze w kości, należy do świetnych pomysłów. Twier
dzić, że Boga nie ma, ale może zjawi się kiedyś w postaci su
mienia wszechświata; że nieśmiertelność nie jest przymiotem
duszy ludzkiej, ale może się stać czemś podobnem w czasie
nieograniczonym, w co zresztą tak samo, jak w owego Boga,
wierzyć nie potrzeba, bo równa ilość szans przemawia za i
przeciw; dodać w końcu, że zupełne ciemności zakrywają
*) Juliusz Lemaitre: ,Les contemporains, etudts et portraits litt-
J
("" raires; Paryż, 1888 r., tom I, etr. 205 i następne.
44
przed nami ostateczny cel wszechświata nie są-ż to w isto
cie negacye? Wątpić i drwić w ten sposób, znaczy chy
ba to samo, co przeczyć. Wytworny nihilizm Renana jest
przepaścią czarnej melancholii i rozpaczy. Nie wchodzę w
to, czy jego filozofia jest prawdziwą lub fałszywą, bo jej kry
tyka nie do mnie należy, stwierdzam tylko, że jest nawskroś
smutną. Więc nie ma nic, nic oprócz zjawisk? I z tem
wszystkiem może pan Eenan być wesołym? To zaprawdę
szczególne, podziwu godne...
Młody Lemaitre był niezawodnie tłumaczem rozczaro
wań i zwątpień swoich rówieśników, zgorszonych przez
okrutnego bawiciela. Pózniej powiał i na niego zatruty od
dech Paryża, starło i z niego życie w stolicy dziewiczość
prowincyi, ale żal lat wiosennych nie przestaje być mimo to
wymownym dokumentem. Co Lemaitre wówczas czuł, to
przepełniało prawdopodobnie piersi całego pokolenia, rwącego
się do życia, a niezdolnego już do szerszego lotu. Byli to
biedacy, którym Eenan w chwili natchnienia cienie cie
niów" przepowiadał.
Bo ten sceptyk, ten cynik, ten pospolity, zdawkowy nie
dowiarek miewał czasami błyski jaśniejsze. Zbuntowany
kleryk przesiąkł atmosferą seminaryum duchownego, w któ-
rem odebrał pierwsze, zwykle najsilniejsze wrażenia. Przez
całe życie, aż do grobu szły za nim odgłosy dzwonów i śpie
wów kościelnych i przypominały mu zwietrzałe przesądy"
dawnych czasów. W takich chwilach tęsknił do zasad
wzgardzonych i, oszukując sumienie, albo rzucał mu na pa
stwę kilka frazesów o prawdzie, dobru, obowiązku, poświę
ceniu i t. d., albo medytował nad nową religią, nad roman
sem nieskończoności" (le roman de 1'infini), którego środkiem
miał być jakiś Bóg, znajdujący się po za naszym, ludzkim
wszechświatem. Te właśnie naiwne majaczenia Renana na
zywają krytycy francuscy jego religijnością."
Wistocie był Renan, jako myśliciel, tylko nieudolną
45
kopią racyonalistów i pozytywistów, lichem odbiciem prą
dów, które przebiegały Europę w drugiej połowie bieżącego
stulecia, przedstawicielem typu przeciętnego niedowiarka,
połowicznego sceptyka, i temu swojemu dyletantyzmowi za
wdzięczał prawdopodobnie szeroki rozgłos, na jaki jako fi
lozof wcale nie zasługiwał.
Bardzo szerokie koło zatoczyły te prądy, tryskające
z loua nauk przyrodniczych.. Nietylko objęły cały obszar
wiedzy wogóle, ale uniosły z sobą także, ujarzmiły butną,
dawniej sztukę. I literatura piękna drugiej połowy bieżą
cego stulecia, przybrawszy nazwę naturalizmu, uległa zasa
dom pozytywizmu i ewolucyonizmu.
Zwykle łączy się z naturalizmem imię Zoli, chociaż się
zaszczyt pierwszeństwa nie jemu należy, twórcą bowiem kie
runku był nie Stendlial, albo Balzac, jak chcą jedni, i nie
autor Nany," jak sądzą inni,'lecz Gustaw Flaubert.
Streszczenie formułek estetycznych Flauberta nie zaj
mie wiele miejsca. Wypowiedział je znakomity artysta naj
wyrazniej w listach do pani George Sand (Lettres de Flau
bert a George Sand), wydanych wkrótce po jego śmierci, a
wcielił w Pani Bowary" (Madame Boiary; w r. 1857).
Szczególne to listy. Słyszymy w nich glosy dwóch ta
lentów literackich, tak odmiennych od siebie, że nie mogą
się porozumieć". George Sand, poetka z łaski Bożej," pod
miotowa, rozporządzająca, jak prawie wszyscy romantycy,
nadzwyczajną łatwością słowa, rozmawia z Flaubertem,
uczonym, przedmiotowym, ociężałym robotnikiem, wystęku-
jącym z siebie każde zdanie z niesłychanym wysiłkiem.
Ty nie wiesz o tern skarżył się Flaubert przed
Sandem co to znaczy przesiedzieć cały dzień z głową w
dłoniach i męczyć się nad wynalezieniem jednego słowa.
Myśl płynie u ciebie szeroko, bezustannie, jak rzeka, podczas
kiedy u mnie to tylko drobny strumyczek. Pracować mu
szę straszliwie, aby ze mnie kaskada trysnęła, Wiem ja do-
40
doskonale, co to śmiertelna trwoga stylu (len affres du style).
A przecież ten pisarz, któremu forma trud taki spra
wiała, że ja aż do przedśmiertnej przyrównywał trwogi, ten
męczennik bezpłodności autorskiej, był przedewszyskiem
znakomitym stylista. On to starał się nadać językowi fran
cuskiemu, zaniedbanemu właśnie wówczas, nietylko czystość,
ale i harmonijność i koloryt. Dni całe mógł poświęcić je
dnemu zwrotowi, wyrazowi, kilkadziesiąt razy odczytywał
to samo zdanie, aby wytrzebić z niego wszelaką jednostajność
słów, głosek nawet. Nad jednym tomem pracował, jakwiado-
mo, po kilka lat. Rytmiczność wiersza i melodyjuość muzyki
zastosowywał do prozjr, którą kochał z namiętnością maniaka.
Przesadna dbałość o czystość stylu jest pierwszym ry
sem znamiennym talentu Flauberta. Różni się on pod tym
względem stanowczo od Balzaca, który, jak się Ferdynand
Brunnetiere słusznie wyraża, ..maltretował biedny język
francuski."
Czuję wstręt nieprzezwyciężony pisał innym ra
zem Flaubert do Jerzego Sand"a do rzucania na papier
czegośk/dwiek, co pochodzi z serca. Zdaniem mojem, nie ma
powieściopisarz prawa do wygłaszania sądów osobistych, do
czegokolwiekby się one odnosiły. Alboż to Pan Bóg wypo
wiedział kiedykolwiek zdanie swoje?
A kiedy go Sand nie zrozumiał, bo autor podmiotowy
nie mógł wniknąć odrazu w myśl twórcy przedmiotowego, wy
rażającego się nadto w rzeczach teoretycznych zwykle nie
zręcznie, wówczas dodał Flaubert:
Wierzę, że prawdziwa sztuka powinna być nauko
wa i nieosobista (scientifiąue et impersonnel).
I oto drugi rys charakterystyczny Flauberta.
Autor Pani Bowary," rozkochany w poprawności
i dzwięczności języka, był zwolennikiem ,sztuki dla sztuki,"
popierał absolutny objektywizm przeciw subiektywizmowi.
Autor powinien stać po za swojem dziełem, jako obcy widz
47
przypatrujący się obojętnie ludziom i wypadkom, które ze
stawia, zaokrąglając tylko całość" artystycznie. Autor nie
tworzy, lecz odtwarza, nie wciela w postacie powieści czy
dramatu własnych poglądów, przekonań, ideałów, lecz foto
grafuje tylko to, co widzi. Wyobraznia, intuicya nie są mu
zupełnie potrzebne.
Ani jednej ani drugiej formułki nie odkrył dopiero Flau
bert, formie bowiem wyznaczył w poezyi miejsce naczelne
przed nim Teofil Gautier, a literatów-artystów" znają
wszystkie epoki piśmiennictwa świata cywilizowanego. Teo-
rya sztuki dla sztuki" jest tak stara, jak belletrystyka
'wogóle; szła ona równolegle obok teoryi drugiej, obok sztu
ki dla ludzi."
Ale teorye, w treści, w istocie swej zawsze te same,
zmieniają się w wykonaniu techuicznem, co odgranicza wła
śnie jedną epokę literacką od drugiej. Inaczej wygląda sztu
ka dla sztuki" romantyków np., a inaczej sztuka dla sztu
ki" współczesnych realistów. Podczas kiedy artyści" ro
mantyków nie wykluczali wyobrazni, intuicyi, natchnienia,
twórczości wogóle, realiści poddali się bez oporu metodzie
wiedzy pozytywnej. Sztuka powinna być naukową"
twierdził Flaubert co znaczy, że ma się posługiwać jedy
nie obserwacyą. Tylko to, co autor widzi, słyszy, czego się
może dotknąć, tylko to jest materyałem artystycznym.
A Flaubert widzi i słyszy, tak samo jak uczeni pozy
tywiści, jedynie zewnętrzne przejawy człowieka. Do głębi
charakteru, do istotnej jego psychologii nie zstępuje nigdy,
zadawalniając się zmysłową stroną odtwarzanego typu. Je
go Pani Bowary," niezawodnie arcydzieło w swoim rodza
ju, jest od początku do końca samicą. Nie ma w niej ani
śladu kobiety w rozumieniu szlachetniejszem. Dla takiej
Pani Bowary" wystarcza metoda pozytywna najzupełniej,
z chwilą jednak, gdy artysta wybierze przedmiot inny, wię
cej złożony, niemożliwy bez wyobrazni i intuicyi, wówczas
wypowiada recepta realistów posłuszeństwo, jak zawiodła
ich mistrzów uczonych w etyce, w psychologii, w krytyce
i t. d. Flaubert został też rzeczywiście do śmierci tylko
autorem Pani Bowary," chociaż wydał jeszcze kilka powie
ści i wiązankę nowel. Żadne z dzieł pózniejszych nie znosi
porównania z pierwiosnkiem jego talentu.
Na rachunku naukowości" Flauberta należy także po
stawie; przeładowanie treści zbyt wielka ilością szczegółów,
opisów, malowideł niepotrzebnych, zachodzących już u niego.
Co Flaubert jako teoretyk zaledwo zaznaczył, to roz
winął i uzasadnił Emil Zola, właściwy doktryner szkoły.
Nie odrazu wiedział Zola, dokąd zmierza, chociaż robił
od samego początku swojej karyery literackiej tyle wrza
wy, jak gdyby odkrył kwadraturę koła lub perpehmm mobile.
W pierwszym tomie Dzieł krytycznych" (Oeiwres orMi/ui'*)
p. t. Moje Nienawiści" (Men haines, causeries Utteraires et
artistiąues) pomieścił kilka zdań, do których się chyba pó
zniej nie przyznawał.
Oceniając pośmiertne dzieło Prudhona p. t. JJu />rinei/>c
deTart et de sa destination aorialeoświadczył między innemi:
My, artyści, ubiegamy się o doskonałość; z własnych snów
splatamy ideały, troszcząc się bardzo mało o ziemię. Żyje
my w pełnem niebie, z którego nie zstępujemy. Oto powód,
dlaczego wszyscy nieszczęśliwi rzucają się w nasze objęcia,
pomijając moralistów.
Zdanie to podpisałby każdy idealista.
Mówiąc o Germinie Lacerteux Juliusza i Edmunda de
Goncourt, wyraził się Zola: Literatura współczesna jest
wytworem nerwowości naszych czasów. Postęp, przemysł,
wiedza odebrały nam siły. Żyjemy w gorączce, przeto ba
damy z upodobaniem wrzody i rany, schodząc niżej, coraz ni
żej. Wszystko skarży się, cierpi w dziełach chwili obecnej.
I temu wyrokowi na naturalizm przyklasnąlby jegonaj-
zaciętszy przeciwnik.
49
Do owej choroby wieku wracał Zola w pierwszym to
mie Dzieł krytycznych" po kilka razy, powtarzając ciągle
te same zwroty: nous sommes malades d'industrie et de science;
malades de progres; nous vivons dans la ftfoire i t. d. La
sensibilite maladive przypominał co kilkanaście stronnic.
Ale już w drugim tomie Dzieł kryt.", w Bomansie
doświadczalnym" (Le roman ezperimental), występuje pełny
naturalista, świadomy celów i środków kierunku. W książ
ce tej, składającej się z siedmiu oddzielnych studyów (1, Le
roman experimental; 2, Lełłre a la jeunesse; 3, Le natura-
lisme au thedtre; 4, L'argent dans la litterature; 5, Dti roman;
6, De la eritiąue; 7, La republiąue et la litterature) złożył
Zola wszystko, co myślał o literaturze, sztuce, nauce, kryty
ce, filozofii, o polityce nawet. Złożył nieporządnie, bez ła
du, bez ciągłości w dowodzeniu, ale dość wyraznie do odbu
dowania programatu naturalizmu artystycznego.
Oto jest, zdaniem Zoli, kołyską dzisiejszych prądów
literackich wiek XVIII-ty, który obmyślił właściwą metodę
naukową. Aż do materyalistów ubiegłego stulecia uczeni nie
różnili się od poetów. Jak ludzie fantazyi, wpadali i oni
przypadkiem na pewne prawdy, nie docierając do nich na
drodze ścisłej obserwacyi i wnioskowania. Ztąd w wiedzy
dawniejszej owa szczególna mieszanina znakomitych zdoby
czy i naiwnych złudzeń.
Inaczej pracowali mężowie XVIII-go w. Wyszedłszy
z faktu stwierdzonego, wysnuwali spostrzeżenie ze spostrze
żenia, nie bawiąc się w uogólnianie przed zupełnem wyczer
paniem przedmiotu. Na miejscu syntezy postawili analizę,
intuicyę zastąpili długiem, cierpliwem badaniem, posuwając
się wolno od pojęć prostych do złożonych. W ten sposób
pozyskała nauka wyborne narzędzie metodę.
Odkrycie to przysłużyło się wiedzy więcej twierdzi
Zola niż wszystkie objawienia intuicyi. Dzięki dokła
dności obserwacyi, wzmogły się nagle nauki, rozszerzając się
K Schyłku Wielu ^
50
i pogłębiając z każdym prawie dniem. Anatomia i chemia
otworzyły nowe światy, kosmografia zaś i geologia zadały
baśniom religii ciosy straszliwe."
Nowy ruch nie ograniczył się na samych umiejętno
ściach ścisłych. W historyi i krytyce usunęło badanie fak
tów i otoczenia przestarzałe reguły scholaftyczne; w litera
turze pięknej wróciła, za przyczyna Jana Jakuba Rous
seau, natura do swoich praw. Człowiek przestał być ab-
strakcyą...
Reforma, rozpoczęta przez olbrzymów" ubiegłego stu
lecia, zatrzymała się ńa lat kilkadziesiąt. Wybryki motło-
chu, gospodarującego podczas wielkiej rewolucyi, zniechęci
ły umysły lotniejsze do postępu. Po gwałtownym wybuchu
nastąpiła chwila rozpamiętywania i melancholii. Pisarze,
odepchnięci dzikością tłumów, stracili wiarę w świętość ha
seł nowoczesnych. Zrażeni do życia, do jego krwawych
przejawów, ukryli się w barwnych krainach wyobrazni. Ale
wstecznicy byli sami, chociaż o tem nie wiedzieli, po części re-
wolucyonistami. Wszakże-ż oni to, romantycy, wnieśli do
poezyi jaskrawy koloryt i namiętność; oni, nie kto inny, zbu
rzyli do reszty walący się gmach reguł klasycznych, usunęli
gruzy estetyczne wieków ubiegłych.
Z chwilą, gdy ludzie ochłonęli po wojnach rewolucyi i
pierwszego cesarstwa, gdy dorosło nowe pokolenie, które nie
patrzyło już własnemi oczami na grozę anarchii i jej skut
ków, ideał X VIII-go wieku naturalizm wrócił do rzą
dów na wszystkich polach.
W literaturze pięknej podnieśli jego sztandar: Stendhal
i Balzac. Obadwaj wprowadzili dó powieści metodę nauko
wą. Nie wyobrażali sobie nic, lecz badali. Upatrzywszy
sobie człowieka, typ, kładli go, jak lekarz, na stole anatomi
cznym, i krajali, analizując ciało i mózg. Balzaca zajmo
wały tylko: temperamenty, okoliczności, otoczenie, słowem
dokumenty ludzkie." Bardzo słusznie nazwał się autor
I
51
.,Ojca Goriot" docteur es scienees sociales, był bowiem więcej
uczonym niż artysta.
Uczonym więc powinien być artysta, podług Zoli, któ
ry powtarza z upodobaniem: nous autres natur alistes, hom-
mes de ścierne... Wrócić powinien do natury, do bezpośred
niej obserwacji i analizy. Rzeczą, jego nie stwarzać sytua-
cyj i charakterów, lecz odtwarzać rzeczy wistość w tej formie,
w jakiej się ona zmysłom ludzkim przedstawia. Nie ma w
sztuce, tak samo jak w nauce, miejsca dla wyobrazni i in
tuicji, bo jednej one matki dziećmi. Rodzi je obiedwie na
miętność prawdy. U ne faut admettre rięn d'occulte, U n'ya
que des phenomenes et des eonditions des phenammes po
wtarzał Zola za Klaudyuszem Bernardem.
Jak uczony, powinien i artysta wyrzec się raz na za
wsze fantazyi i intuicyi, i pracować systematycznie i meto
dycznie, co znaczy: upatrzyć sobie jaki temat, pozbierać
starannie odpowiednie obserwacye, zapisywać szczegóły, a
załatwiwszy się z materyałem, poddać go analizie i ekspe
rymentowi. Prawo dziedziczności i wpływów środowiska
(milieu) społecznego'ułatwią mu robotę. Robotę, z naturali-
znem bowiem kończy się dawna twórczość artystów, a zaczy
na się praca uczonych. *).
Po tein, co Zola mówi sam o naturalizmie [artystycz
nym, nie można się omylić co do jego istoty. Jest on po-
prostu zastosowaniem filozofii pozytywnej do sztuki. Nie-
tylko wyznaje te same zasady, ale posługuje się nawet do
słownie jej frazeologią.
Prawdopodobnie nie znał Zola w chwili, kiedy dzwi
gał gmach naturalizmu, ani Comte'a, ani Littre'go, ani ewo-
Wyonistów angielskich, bo potrącił mimochodem, po dyle-
*) Nad doktrynami Zoli zastanawiałem się szczegółowo w stu-
dyum p. t. Emil Zola jako polemista i krytyk," pomieszczonem w Ty
godniku Ilustrowanym." (Przyp. autora):
52
tancku o jednego zaledwo Darwina, ale czerpał swoją mą
drość teoretyczną z Klaudyusza Bernarda, z jego słynnej
przedmowy" (Introduction a Vatucie de la medecine experi-
mentale), znakomity zaś fizyolog francuski należy do tych,
co doprowadzili pozytywizm ad absurdum. Do niego prze
cież należy ów znany powszechnie paradoks: Te same prawa
rządzą kamieniem przydrożnym i mózgiem człowieka...
*
* *
Streszczając pokrótce, co się w dwóch pierwszych roz
działach niniejszego studyum powiedziało, ostaną się nastę
pujące wypadkowe:
Tak pozytywizm filozoficzny, krytycyzm estetyczny i
naturalizm francuzów, jak ewolucyonizm anglików, mate-
ryalizm niemców i antropologia kryminalna włochów, pocho
dzą z jednego i tego samego zródła. AVszystkie te kierun
ki, różniące się tu i owdzie w szczegółach, schodzą się we
jwspólnej negacyi teologii i metafizyki i w ubóstwianiu wie
dzy, której podporządkowują filozofię. Wszystkie nie uzna
ją: Boga, duszy, wolnej woli, wrodzonych idei, wyobrazni,
intuicyi, a uznają: rozum, obserwacyę,analizę i eksperyment.!
Wszystkie przyswoiły sobie metodę nauk przyrodniczychj
którą zastosowują do umiejętności humanitarnych. Wszyst
kie w końcu powtarzają dosłownie te same formułki: dziodzi-,
czność, środowisko, chwila dziejowa, prawa ewolucyi, po
strzeganie zmysłowe, egoizm, altruizm i t. d. I
Co Comte i Littre zrobili z filozofią, to uczynił Dar
win z zoologią i botaniką, Spencer z etyką i socyologią.
Taine z krytyką literacką, Ferri i Lombroso z prawem kar-
nem, Flaubert i Zola z literaturą piękną. Usiłowali oni za\
pomocą środków zewnętrznych odtworzyć dzieje wszechświa
ta i pełnego człowieka. Ztąd w epoce ostatniej z jednej stro-'
ny tak wielkie znaczenie nauk ścisłych, skazanych z natury
swojej głównie na obserwacyę i doświadczenie, z drugiej
53
zaś" takie lekceważenie filozofii, sztuki i nauk humanistycz
nych.
Wyjąwszy materyalistów, którzy przecząc wprost, bez
żadnych omówień, mieli prawo do wszelakich marzeń, popeł
nili wszyscy wybitniejsi uczeni i artyści pozytywni jeden
i ten sam błąd: oto przekroczyli granice wykreślonego przez
samą doktrynę planu.
Pozytywiście i ewolucyoniście nie wolno wychodzić z
koła obserwacyi i doświadczenia. Ezeczą ich opowiedzieć,
co dostrzegli i sprawdzili za pomocą zmysłów. Królestwem
ich świat zjawisk, połączonych z sobą niezmiennemi prawa
mi natury. Tylko metafizycy bujają w obłokach domysłów,
unoszeni na skrzydłach intuicyi.
Gdyby się pozytywiści i ewolucyoniści byli trzymali
własnego programatu, nie byliby wtargnęli do dziedziny
spraw moralnych, społecznych i do państwa sztuki. Za
mknąwszy się w ramach nauk ścisłych, jakby stworzonych dla
ich metody, byliby zasłużyli na wdzięczną jedynie pamięć
ludzkości, przyczynili się bowiem rzeczywiście do rozkwitu
wiedzy.
Ale żaden z nich nie wytrzymał długo na stanowisku
obojętnego obserwatora, skrzętnego zbieracza i fachowo
wykształconego klasyfikatora zebranych postrzeżeń, co zre
sztą naturalne, bo któryż umysł zdolniejszy zadowolni się
biernem badaniem tego, co się naokoło niego dzieje... pra
wdziwą czy sztuczną apatyą wobec przyczyn wszechrzeczy?
Kiedy Comte budował formułkę pozytywną, nie zastanowił
się dobrze nad istotą natm-y ludzkiej. Trzeba być baranemt
aby nie pomyśleć też czasem, co spowodowało wszechświat
zkąd ta cudowna maszyna idzie i dokąd zmierza.
Pierwszy Comte sprzeniewierzył się swojej doktrynie,
bo stał się przy końcu życia dogmatykiem, rodzajem aposto
ła "jakiejś nowej wiary. I Littre, przezorniejszy od mistrza,
wygłaszał sądy stanowcze o rzeczach, które nie podlegają
i i
obserwacyi i doświadczeniu. Darwin, gdy z kilku przykła
dów, których ciągłości nie mógł przeprowadzić, bo nietylko
obserwacya, ale nawet eksperyment nie sięgają do początku
organizmu jednokomórkowego wyrokował o pochodzeniu
gatunków wogóle, opuścił pewny grunt nauki doświadczal
nej. Tego samego grzechu dopuścili się: Spencer, Taine,
Lombroso, Flaubert, Zola, wszyscy, słowem, pozytywiści i
ewolucyoniści, wszyscy bowiem nie stosowali się ściśle do
przepisów, uznanych przez nich za jedynie rozumne.
Znalezli się przecież nawet pozytywiści, którzy poza
zdrościli prorokom daru jasnowidzenia. Słynny chemik fran
cuski, Berthelot, dotarłszy do istoty jakichś tłuszczów, tak
się sobą sam zachwycił, że zawołał, jak żaczek szkolny: Nie
ma już tajemnic na świecie *). A i Zola zapewniał w swo
im Le roman experimental niejednokrotnie, że czego wiedza
dotąd nie odkryła, to wydobędzie kiedyś z pewnością na świa-
tło'.dzienne.
Wzgardzona metafizyka zemściła się na mędrcach
którym się zdawało, że wystarczy: patrzeć, opukiwać, obwą
chiwać i zapisywać rezultaty tych oględzin zewnętrznych.
aby wniknąć w samą istotę rzeczy. Ilekroć sobie pozyty
wiści i ewolucyoniści nie umieli poradzić, ilekroć stanęli
wobec zjawisk, niedostępnych dla obserwacyi i doświadcze
nia, tylekroć uciekali się do niej, do owej sponiewieranej ma-
rzycielki.
Dziś należy pozytywizm jako system filozoficzny do
nieboszczyków. Została po nim tylko metoda naukowa, nie
wątpliwie pożyteczna w zastosowaniu do nauk ścisłych.
I ewolucyonizm przestał być prawdą z chwilą, gdy
prof. Pasteur, dowiódłszy jednostronności darwinizmu, zbu
rzył główną podwalinę jego dumnego gmachu.
*) "W przedmowie do Origines de ralcbimie"; Paryż, 1885 r.
Częśe druga.
.-\0-CK>-.
SKUTKI.
r
i
III.
Skutki w nauce.- Pozorna prostota doktryny pozytywnej. Zbyt wielka
obfitość szczegółów. Skutki w literaturze pięknej. Naturalizm francu
ski. Jego materyalizm. Jego pesymizm. Wrzekomy objektywizm.
Zewnętrzność jego obserwacyi. Fizyologia zamiast psychologii. Na
turalizm polski. Gabryela Zapolska. Naturalizm niemiecki. Karol
Bleibtreu. Naturalizm włoski i skandynawski. Naturalizm w teatrze
francuskim. Henryk Ibsen. Likwidacya naturalizmu. 1'arnasiści-
Teofil Gauth
Karol Baudelaire. Teodor de Banville. Catul
Mendes.
etoda pozytywna i ewolucyonistyczna zawdzięcza
^ znaczną część powodzenia pozornej prostocie swojej.
" i Operuje ona rzeczywiście kilku zaledwie formułkami,
które zapowiadały uproszczenie wiedzy i sztuki ludzkiej. Obo
jętność wobec pierwszych i ostatnich przyczyn świata, bada
nie tego, co ogarnia rozum przy pomocy: obserwacyi i doświad
czenia, wyzyskanie praw: dziedziczności, środowiska i chwili
dziejowej oto mniej więcej cały aparat naukowy filozofów,
uczonych i artystów drugiej połowy bieżącego stulecia. Głó
wnie wykluczenie z poszukiwań zródła wszechrzeczy ułatwiło
wiedzy trudne dawniej zadanie.
Tak się zdawało...
Kreśląc plan powyższy, nie obliczyli się pozytywiści i
ewolucyoniści z rozciągłością obserwacyi i ciekawością umy-
Na Schyłku Wiuku 8
68
słu ludzkiego. Gdy kilkuset uczonych różnych stopni i ro
dzajów zaczęło znosie" do wspólnego zbiornika szczegóły
i szczególiki coraz to drobniejsze, błahsze, urosła niebawem
taka olbrzymia góra obserwacyj," że jej już żadna głowa
pomieścić nie może. Każdy chciał coś na własną, rękę za
obserwować," więc chwytał, co spotkał na drodze, nie tro
szcząc się o to, czy złowił, fakt typowy, czy też tylko wyjąt
kowy, patologiczny. Jakiś pies zrobił to, przeto czynią to
samo wszystkie psy. Jakieś dziecko wyraziło się tak, ergo
nie inaczej myślą i mówią dzieci wogóle. .Jakiś waryat, cho
ry, szubrawiec, błazen, głupiec postąpił sobie w pewnym wy
padku następnie, a zatem dopuści się tego samego grzechu,
" nierozumu, podłości i t. d. w tych samych warunkach każdy
człowiek.
Już dzieła mistrzów toną" w morzu obserwacji, z któ
rych połowa mogłaby odpaść bez szkody dla całości. Spen
cer przykrył zupełnie w Zasadach Etyki" zarys swojej mo
ralności materyałem dowodowym. Lombroso zapełnił Czło-
wieka-Zbrodniarza" od góry do dołu sieczką statystyczną,
Nikt przed nim nie zestawił obok siebie tylu cyfr i dat. Sa
mej antropologii kryminalnej widać zaledwo koniec nosa
z po za muru faktów."
W czem mistrzowie zbłądzili, w tein przesadzili oczy
wiście jeszcze uczniowie, jak zwykle bywa. Wiedza posia
da obecnie takie bogactwo obserwacyj," że starczą one na
długi przeciąg czasu dla całego legionu klasyfikatorów.
A każde z tych postrzeżeń chce być prawdziwe, zaczerpnięte
z rzeczywistości, więc niezbędne dla danej nauki, każde doma
ga się, aby je koniecznie uwzględniono.
Nadszedł obecnie czas dla uczonego z głową krytycz
ną, któryby poddał zebrany już materyał surowemu śledz
twu i wyrzucił z niego plewy i śmiecie, pozostawiając tylko
istotne fakty typowe, nadające się do uogólnień. Dopiero
B9
wtedy stanie się możliwą filozrfia pozytywna, koordynaeya
wiedzy," o jakiej Comte marzył.
Jak dotąd, zalewa nas potop obserwacyj. Zalewa nam
uszy, oczy, mózg, iż nic nie słyszymy, ńio widzimy, nie rozró
żniamy, oprócz szumu. Zewsząd szturmowali i szturmują
na nas ćwierć, pół i pełni uczeni i wołają: Oto fakt! Trzy
maj go mocno w garści, bez niego bowiem nie zrozumiesz
danej nauki! A jutro, pojutrze, popojutrze i t. d. powtarza
się to samo.
* Do zamętu obserwacji należy dołączyć bezład w sa
mych teoryacli.
Pierwszym pozytywistom zdawało się, że głowa ludz
ka jest maszyną, którą można nakręcić Jak zegarek. Gdy
się wszyscy będą stosowali do tych samych przepisów, musi
się wytworzyć wiedza jednolita wnioskowali. Ale nie
ma podobna na kuli ziemskiej dwóch zegarków, zgadzających
się z sobą dokładnie, nie ma i dwóch głów, myślących jedno
stajnie bez żadnych odmian. Każda dodaje do nagromadzo
nych już skarbów duchowych coś nowego.
Wszyscy np. antropologowie kryminalni wychodzą z
tych samych zasad, a mimo to doszli jedni do okrucieństwa
względem zbrodniarzów, inni znów żądają dla wyrzutków
społecznych pobłażliwości, miłosierdzia.
Którzy mają słuszność?...
Wszyscy moraliści pozytywni oparli się na egoizmie,
.ile mniej skrajni starali się pogodzić przesądy" zgasłych
pokoleń z niezawisłością," podczas kiedy śmielsi odrzucili
bez ogródki maskę sztucznego altruizmu.
Po czyjej stronie racya?...
Darwin mniemał, że teorya ewolucyi nie wyklucza Bo
ga; Rena u majaczył o jakimś Panu wszechświata, bujają
cym w nieskończoności; Comte, Littre i in. milczeli znaczą
co, gdy zbliżali się do tajemnicy tajemnic; Spencer bąka nie
wyraznie o niepoznawalnej"; Klaudyusz Bernard gniewa
60
się na nieprzyjemne ,fe poitmęiwi des clioses"; materyaliści
niemieccy przeczą, wprost.
Któryż z tych mędrców powiedział prawdę?
Dodawszy do pozytywistów i ewolucyonistów jeszcze
spirytualistów francuskich (Iiavaisson, Franek, Jauot, Caro,
Jules Simon i in.) i pesymistów niemieckich (JMiaperiliMier,
von Harłmann), posiadamy obecnie dwadzieścia kilka ró
żnych moralności.
Kogóż należy słuchać, aby być wyrażając się po
staroświecku człowiekiem dobrym i uczciwym, albo, po
sługując się modnym żargonem dostosować się do potrzeb
rozwoju?
Ernest Renan, znów w chwili jasnowidzenia, zawo
łał: *).
Mówicie o zródle cnoty? Ależ, panowie, nikt z nas
o niem nic nie wie, albo raczej wiemy wszyscy tylko to, że
każdy z nas odnajduje je we własnem sercu. Pomiędzy
dwudziestoma teoryami o obowiązku, nie wytrzymuje ani
jedna krytyki. Istota cnoty polega na tem, że człowiek cno
tliwy nie zdaje sobie sprawy, dlaczego dobrze postępuje-
Bohater, zastanowiwszy się po dokonanym czynie, przy-
! szedłby bezwatpienia do przekonania, że działał jak nie
rozważny głupiec. A właśnie dlatego, że w danej chwili nie
medytował, jest bohaterem. Uległ wyższemu rozkazowi,
nieomylnej wyroczni, słowem, głosowi, który nakazuje nie tłó-
maczac się przed nikim z tego, co postanawia.
Stary cynik, zapomniawszy na chwilę o gustach prze
ciętnej inteligencyi swojego czasu, odezwał się rozumnie.
Zamiast jednego kodeksu moralnego, wyrytego w ser
cu człowieka od pierwszej chwili jego istnienia, a rozwmie-
*) W mowie, wygłoszonej w Akademii francuskiej dnia 4-go sier
pnia 1881 r.
C I I I I -.
61
tego przez wysiłki i tęsknoty całej ludzkos'ci cywilizowanej,
obmyślili uczeni naszych czasów aż dwadzieścia etyk, z któ
rych żadna nie przekonywa.
I oto wykwitło z metody pozytywnej coś wręcz prze
ciwnego, jak się jej twórcy spodziewali. Formułka wist o-
cie prosta wydała chaos obserwacji, pojęć, wskazówek i po
glądów. Bezład zapanował, gdzie miał rządzić jeden pa
sterz... rozum chłodny a jasny.
Wyrazniej, plastyczniej odbił się ten chaos w literatu
rze pięknej, powolnej od lat kilkudziesięciu służebnicy
wiedzy.
Wyrażenia: la science, miihode scięntifique, le sens du
reeł, la verite, iious autres naturalistes, hommes de science
i t. d. powtarzają się w głównem dziele teoretyczneni Zoli,
w Romansie eksperymentalnym,' kilkaset razy. Kają one
oznaczać: wszystko, co sztuka przed nami, naturalistami, wy
dała, nie zasługuje na trwalszą pamięć, bo dawniejsi autoro-
wie nie liczyli się z prawdą życia.
Czy tak? Więc tragicy i komedyopisarze greccy
i rzymscy nie odtwarzali rzeczywistości? Postacie' Sofoklesa
Arystofanesa i Terencyusza nie chodziły po ziemi? Więc
Szekspir, gdy mówi: Każ się przejrzeć w zwierciadle natu
rze, cnocie, nikczemności i epoce swojej nie był realistą?
.Test-że wogóle jaki pisarz-artysta, z wyjątkiem niewielu
fantastów, coby nie chciał, nie pragnął gorąco, aby dzieło
jego żyło? Są, którzy tę sztukę potrafią i którzy jej nie po
trafią, co zależy jedynie od stopnia talentu, ale rozmyślnych
fałszerzów prawdy życiowej było nie wielu. Nawet naj-
romantyczniejszym z romantyków zdawało się, że kreacye
ich wyobrazni istnieją lub istnieć mogą.
Nasi poprzednicy idealizowali człowieka odpowie
dzą w tern miejscu naturaliści.
Wistocie? Arystofanes otaczał filozofów, hetery gre
ckie i demagogów aureolą świętości? Cervantes oszczędzał
62
Don Kiszota, Szekspir wybielił i nróżował lady Makbet
i króla Ryszarda, Szyller przyozdobił Franciszka Moora za
letami serca i duszy?...
Sztuka dobra była zawsze realistyczną, i wiedziała po
wszystkie czasy, że nikczemność odgrywa na ziemi znaczną
rolę. Przeto nie w jego domniemanej prawdziwości należy
szukać duszy naturalizmu francuskiego.
Czemże jest , Pani Bowary" Flauberta, pierwowzór
kobiet naturalistycznych? Żoną-ż ona, matką, siostrą,
choćby kochanką w rozumieniu szlachetniejszem? Kiedy oprzy
tomniała po upojeniu zakazanej miłości, wówczas zawołała
z radością: Mam kochanka, mam kochanka!
Niewierne małżonki nie są jedynie wytworem fantazyi
artystycznej, o czem wiedzą wszyscy, którzy przypatrywali
się trochę dłużej życiu, ale najgorsza niewiasta zastanowi
się chyba po dokonaniu pierwszej zdrady nad znaczeniem te
go, co uczyniła. Człowiek nie godzi się odrazu z grzechem.
Pani Bowary nie czuje się ani przez chwilę winną, wia-
rołomstwa. Sumienie nie mówi jej nic, serce jej nie drży na
widok domu i męża. Weseli się ona tylko, że posiadła na
reszcie kochanka."
Ta sama obojętność wobec występku cechuje także ty
py niewieście Gwida de Maupasanfa. Jego kochanki filo
zofują nawet na temat znieczulenia moralnego. Pani de
Guilleroy (w Fort comme la mmi), upadłszy, rozkoszuje się
nieprawdopodobną szczęśliwością," co ją samą zadziwia.
To szczególne mówi do siebie nie doznaję prawie ża
dnego zmartwienia. Wiem, że popełniłam zbrodnię, a prze
i
cież nie rozpaczam. Gdyby mi to był ktoś wczoraj przepo
wiedział, nie byłabym uwierzyła. Zdawało mi się, że po
spełnionym czynie zburzą zgryzoty sumienia.mój spokój, tym
czasem nic z tego."
Inna dama Maupassanfa, pani Roland (w Pierre et
Jean) nie czuje do tego stopnia nieuczciwości pokątnego ro-
63
romansu, że tłómaczy się przed własnym synem, Upadłam
przyznaje się ale dlatego, by mi występek dał szczęścia."
Germinie Laeerteux braci de Goncourt nie różni sir
brakiem wrażliwości od typów Flaubert'* i Maupassanfa.
A postacie Zoli?
Istnieje we Francyi znana rodzina zbrodniarzów, na
zwiskiem Kerangal, która zatrudnia od lat kilkudziesięciu
sądy i psychiatrów drugiego cesarstwa i trzeciej rzeczypo-
spolitej. Z tego nieszczęśliwego gniazda wyszło dotąd sie
dmiu morderców i dziesięciu występnych różnego rodzaju
płci obojga, pominąwszy innych, o których się sprawiedli
wość" doczesna nie dowiedziała.
Zdaje się, że Zola wziął sobie Kerangalów za wzór,
gdy postanowił w szeregu powieści odtworzyć historyę na
turalną i społeczną jednej rodziny z czasów drugiego cesar
stwa." Wszystko, co ćzłowiek-zwierzę wymyślił, aby wła
sne zadowolnić chucie, wszystkie podłości i szalbierstwa, od
wyuzdania zmysłowego Nany (Nana) począwszy, aż do
straszliwego, obłędu Lantier'a (La Mte hwmaine) wszystkie,
słowem, przewrotności, brudy i choroby ciała pomieścił
Mistrz z Medanu" w dziejach Rougon-Macquardt'ów."
Byłby niezawodnie jednostronnym, ktoby żądał od bel-
letrysty samych tylko obrazów świetlanych, malowanych
barwami bezkrytycznego optymizmu. Ponieważ egoizm
i występek istnieją, przeto nie wolno ich obserwatorowi pomi
nąć. Tak Emma Bowary Flaubert'a, jak panie: de Guille-
roy, Koland i in. Maupassanfa, Germinia Lacerteux Gon-
courtów, Nany i całe niechlujne towarzystwo Zoli plugawią
rzeczywiście ród ludzki, czego dowodem: domy publiczne
i karne, zdrowia i obłąkanych, ale oprócz wyrzutków lub cho
rych pracują, kochają, dążą do czegoś, cierpią, zawodzą się,
ludzie uczciwi, szlachetni, bohaterscy nawet. A tej drugiej
strony człowieka nie zna, raczej znać nie chce, naturalizm
francuski. Wszystkie kobiety są u niego tylko samicami,
64
ulegającemi bez oporu, bez śladu obrony zachciankom zmy-
słów; żadna z jego postaci wogóle bez różnicy płci, wieku,
pochodzenia, zajęcia, nie usiłuje nawet podjąć walki z pod
szeptami instynktów zwierzęcych. A jeżeli znajduje się
między niemi jaka natura czysta, jak Zoli Deniza (Alt '">)("
heur des dames) albo Paulinami Joie de vivre), to nie grze
szy ona jedynie dla tego, bo nie może." Nie pozwala jej
na brud piękne zdrowie fizyczne," Co autor wyraznie za
znacza.
Nie może, nie pozwala?! Słowa te odsłaniają tajemni
cę naturalizmu. Xii; może, gdyż według zasad pozy
tywizmu i ewolucyonizmu, czyli po prostu materyalizmu,
człowiek nic nie może... jest niewolnikiem odziedziczonych
pociągów, bezwładną maszyną, pozbawioną zupełnie wolnej
woli.
Oto dusza naturalizmu artystycznego! .Test on pozy
tywistą, materyalistą i jako taki,nie uznaje nietylko niezawi
słości człowieka, ale także jego cnoty. AVierząc, jak morali
ści niezależni, że z egoizmu płynie wszelkie postępowanie
ludzkie i jak przyrodnicy, że nie ma żadnej różnicy między
kamieniem przydrożnym a mózgiem," widzi wszędzie jedy
nie człowieka-zwierzę," pomijając rozmyślnie człowieka-
duszę" i człowieka-serce." Ztąd jego zamiłowanie w bru
dzie i podłości, owa jednostronność", zadziwiająca u autorom
utalentowanych.
Co miało doprowadzić sztukę do zródła prawdy, zawio
dło ją na manowce, stokroć gorsze od fantastycznych wi
dziadeł romantyków. Bo fałszuje rzeczywistość, kto do
strzega w Człowieku tylko jego słabości i wykoszlawienia,
kto szuka typów w szpitalach, więzieniach, w szynkach
i domach publicznych, na śmietniku i w rynsztoku. Natura-
| lizm jest kłamstwem psychologicznem i zarazem występ
kiem, gdyż oczernia ludzkość wogóle, a Prancyę po szczegó
le. Gdyby potomkowie Gallów tak wyglądali, jak w nas
66
belletryści wmawiają, powinnaby Europa odwołać przeciw
nim krucyate, aby zburzyć raz na zawsze gniazdo zepsucia,
zanieczyszczające atmosferę świata cywilizowanego. Ale
tak nie jest, o czem wiedzą z osobistego doświadczenia
wszyscy, którzy mieszkali nad Sekwaną. Zohydzone przez
Flauberta, Zolę i in. zwierzę," umie i w Paryżu czuć głę
boko, poświęcać się, zapalać do przesądów" przeszłości, my
śleć szlachetnie i kochać sercem.
Nie tak wierzą naturaliści, gdyż z materyalizinu ich
wylągł się pesymizm, dokładający jeszcze barw czarnych
tam, gdzie ich już sama rzeczywistość nie poskąpiła. Natu
raliści nietylko nie uznają jasnych stron natury ludzkiej, nie
chcą ich dostrzedz, ale potęgują nadomiar rozmyślnie bydlę-
cość zwierzęcia." Z rozkoszą grzebią w błocie, z świado
mością podkreślają każdą podłość lub chorobę. Między
nimi a dziełami icli nie ma owej nici sympatycznej, łączącej
zwykle autora z jego tworami. Naturalista nie uśmiecha się
nigdy serdecznie, lecz szydzi, urąga, drwi okrutnie. Bez
miłosierdzia zrywa zasłonę z nagości dzieci adamowych, nie
znajdując dla nich ani słowa pociechy. Naturalista pogar
dza kreacyaini swojemi, czuje do nich nienawiść. Odnosi
się to nietylko do Zoli i jego uczniów. Jak Flaubert nie
ukrywał się mimo swojej przedmiotowości ze wstrętem
artysty do filistra, do gatunku, który nazywał bounjeois,
tak samo obchodzą Goncourfów i Maupassanta bardzo ma
ło nieszczęśliwi ich powieści. Nie znalezli oni ani jednej łzy
dla nędzy ludzkiej.
Ten tendencyjny pesymizm naturalizmu zadaje kłam
i jego drugiej zasadniczej formułce, mianowicie absolutnemu
objektywizmowi. Jak nie jest prawdziwym, kto okazy pa
tologiczne wynosi do godności uogólnień, typów, tak i przed
miotowym być nie może, kto pełnego nie odtwarza życia.
Sztuczność objektywizmu artystycznego, ukryta zrę
cznie w dziełach Flauberta i Maupassanta, wystąpiła jawnie
Na Schyłku Wieku 9
u Zoli i jego bezpośrednich uczniów. Sam już pomysł Rou-
gon-Maquart'ów" nie ma nic wspólnego z istot- przedmioto-
wości. Bo czemże innem owa historya naturalna i społe
czna jednej rodziny," jeżeli nie rozmyśliłem dociąganiem
faktów do teoryi o atawizmie? Wszystko, co się w powie
ściach mistrza z Medanu" dzieje, dzieje się w celu wykaza
nia niezwalczonej niczem siły dziedziczności. Jest to więc
tendencyjność w najczystszej formie, podmiotowość równie
wadliwa, jak optymizm w malowidłach bezwzględnych idea
listów.
Przedmiotowość w rozumieniu pozytywistów należy,
po za naukami ścisłemi, do złudzeń ostatniej epoki. Byłaby
ona w umiejętnościach humanistycznych i w sztuce tylko wte
dy możliwa, gdyby człowiek przestał być człowiekiem, isto
tą myślącą, czującą, a stał się automatem bez mózgu
i nerwów.
Paweł Bourget, szukając rysów znamiennych w obli
czu autorskiem Gustawa Flauberfa, mówi bardzo dolnw-
Każdy z nas widzi nie świat wogóle: lecz swój własny, nie
rzeczywistość nagą, ale tę, którą mu jego temperament do-
strzedz pozwala. Odtwarzamy zawsze nasze osobiste ma
rzenie o życiu ludzkiem i dlatego można powiedzieć, że każ
de dzieło wyobrazni jest rodzajem autobiografii, jeżeli nie
pod względem zewnętrznym, to przynajmniej wewnętrznie.*)
Światem naturalistów był świat pozytywistów i mate-
ryalistów, świat-egoista, świat-zwierzę, przeczący czynami
istnieniu Boga, duszy i wolnej woli. Przez pryzmat pewnych
doktryn patrzeli nowocześni realiści na życie i człowieka
i dlatego nic dziwnego, że zauważyli tylko to, co kąt ich teo
ryi obejmował.
Że absolutna przedmiotowość nie wytrzymuje krytyki,
*) Paweł Bourget: Essais de psychologie contemporaine," sir. Mb-
6T
wiedział zresztą i sam Zola, gdy (w Mes Jiaines i Roman
experimental) powtarzał bezustannie: żądam, aby sztuka by
ła wytworem indywidualności. *) Ta indywidualność, to
właśnie subjektywizm.
Co się w dziełach artystycznych nazywa przedmioto-
wością i podmiotowością, jest poprostu tylko skutkiem ta
lentu i wyrobienia technicznego. Autor więcej uzdolniony
i doświadczony będzie prawdziwszym od mniej utalentowa
nego i rutynowanego, prawdziwość zaś równa się t. zw.
przedmiotowości. Cała wartos'ć twórcy, historyka, krytyka
literackiego i filozofa polega Często na indywidualności, czyli
oryginalności. Przedmiotowym albo bezbarwnym bywa
zwykle tylko ten, co nie ma ludziom nic do powiedzenia.
I trzecia zasadnicza formułka naturalizmu, jego nau
kowa technika," nie wydała takich owoców, jakich się po
niej mistrzowie szkoły spodziewali.
Technika pozytywistów artystycznych była naturalną
oprawą ich filozofii. Ponieważ materyalizm nie uznaje wol
nej, od ciała niezależnej duszy i wszystkiego, co się z nią łą
czy, przeto musi lekceważyć psychologię, na której miejscu
stawia fizyologię. To samo uczynili, jak wiadomo, uczeni
szkoły.
Antorowie dawniejsi, malując występek, kładli główny
nacisk na walkę psychologiczną, odbywającą się w człowie
ku przed, podczas i po wykonaniu zbrodni. Zajmowała ich
nie forma nikczemności, lecz jej istota, nie jej brzydota fi
zyczna, ale moralna. Rysami zewnętrznemi posługiwali się
tylko o tyle, o ile one ilustrowały bój zbrodniarza z su
mieniem.
Nie tak naturaliści. Oni nie potrzebowali sumienia,
*) J'exige que Parł soit le produit de 1'indiTidn; la personalite
de rćcrivain i t. d.
68
które jest tak samo produktem przyczyn materyalnych, jak
cukier i kwas siarczany;" ich nie obchodziła nic walka we
wnętrzna, bo człowiek robi jedynie to, co musi." Na cóż
więc psychologia?
Zamiast wnikać w Charakter i szukać w jego tajnikach
pobudek i objaśnień Czynu, zadawalniali się naturałiści zbiera
niem i zestawianiem t. zw. dokumentów ludzkich, faktów po
zytywnych. Wszystko, co Człowieka otacza (mieszkalne,
krajobraz, sprzęty, ubranie), w czem się na zewnątrz prze
jawia (ruchy, sposób wyrażania się), co się rzuca w oczy,
jest łatwo pochwytne (rysy dziedziczne, nałogi), gromadzili
uczeni artys'ci" skwapliwie, o ile można, najdokładniej.
Szczegóły zewnętrzne mniemali odbudują same bez po
mocy intuicyi i wyobrazni pełnego człowieka.
I tu zbłądził naturalizm, człowiek bowiem zewnętrzny
łudzi się bardzo często, bywa nie zawsze prawdziwym. Pozo
ry mylą...
Co miało być środkiem, stało się niebawem celem. Jak
uogólnienia wiedzy pozytywnej znikły pod górą obserwacyi,
tak przygniotły niepotrzebne drobiazgi i w powieści natura-
listycznej: bajkę, charakterystykę i kompozycyę. Fakt po
zytywny," dokument," zadusił Ciężarem swoim w powieści
powieść.
Naturalizm, który miał, według zapowiedzi Zoli, tryum
fować na całym świecie cywilizowanym jako jedyna upra
wniona forma twórczości artystycznej, nie przekroczył pra
wie granic Francyi. U nas znalazł autor Nany" tylko je
dnego naśladowcę i to rzecz szczególna w spódnicy.
Podczas kiedy belletryści płci, zwanej brzydką lub mo
cną, odwracali się z niechęcią od zmysłowości i okrucieństwu
realizmu paryzkiego, walała się kobieta bez wstrętu w kale
materyalistycznym. Małaszka," Kaśka-Karyatyda" i in
ne utwory pani Gabryeli Zapolskiej, mogą stanąć śmiało do
konkursu z Naną," La Ute humaine i t. p. dokumentami
69
ludzkiemi." Jeżeli stoją niżej talentem, to przewyższają
pierwowzory nadsekwańskie stanowczo lubieżnością samicy,
oblizującej się po doznanej rozkoszy.
Ale i pani Zapolska nie utrzymała się długo na stano
wisku naturalistki w ścisłeni rozumieniu. Nic znalazłszy
w naszym kraju spodziewanych oklasków, nie wytworzywszy
szkoły, błądzi obecnie po manowcach różnych kierunków
zwyrodnionego smaku (impresyonizm, dekadentyzm), zawi
jając od czasu do czasu do cichego portu literatury tak bia
łej, powiewnej, że dziwić się tylko należy niepospolitej gięt
kości jej umysłu. Taleut to przeważnie naśladowczy, przy
swajający sobie łatwo każdą formę.
Niemcy czekały bardzo długo na proroków naturali-
stycznych. Zdawało się, że im szczęśliwa wróżka oszczędzi
tej plagi literackiej, gdy podniosła się nagle i nad Spreą
i Elsterą wrzawa, przypominająca pierwsze występy Zoli.
Karol Bleibtreu napisał i puścił w świat broszurkę p. t. Re-
wolucya w literaturze" (Remlution in der Litteratur),
w której wykazał, że nie ma oprócz niego i jego towarzyszów
autorów utalentowanych. Gustaw Freytag, Fryderyk Spiel-
hagen, Paweł Heyse i jak się tam owe upiory pogrzebanej
przeszłości nazywają, skończyli już dawno dzieło swoje.
Ani chwili obecnej i współczesnego pokolenia nie rozumieją,
ani nowej estetyki nie znają. Przeto powinni ustąpić miej-
sea t. zw. najmłodszym Niemcom," których Bleibtreu do
boju prowadzi.
W ojczyznie Goethego i Szyllera zmieniło się rzeczy
wiście bardzo dużo po r. 1870-tym. Niesłychane zwycięz-
two, odniesione nad wrogiem dziedzicznym" (Erbfeind),
podziałało jak bardzo mocny narkotyk na usposobienie nie
mieckiego Michałka" (der deutsche Michel). Upoiło go, odu
rzyło, postawiło na szczudłach nieprzygotowanej systema
tycznie wielkości, zrobiło go dumnym i hardym. Berlin po
zazdrościł Paryżowi stanowiska Miasta-światła." I on za-
70
pragnął być Weltstadłem, stolicą świata. Stać go przecież
na to. Za pięć miliardów francuskich można sobie polmlać
i błysnąć cywilizacyą.
Jeżeli wolno wierzyć autorom niemieckim, to cywili
zuje* się Germania naprawdę. Nawet skromne dawniej,
gospodarne niemki, dobre matki, uczciwe żony, wierne bez
końca narzeczone, zaczynają rzucać kądziel>, przenosząc nieo
patrzne wesele nad niewdzięczny trud ogniska domowego.
Zbytek szerzy się podobno w Berlinie, a z chwila kiedy ten
najsrozszy wróg szczęścia ludzkiego odbył jedną bramą wjazd
do kraju bojazni Bożej," wyjeżdżają drugą, stare cnoty ra
sy germańskiej. Co kilka dni donoszą gazety niemieckie
o jakimś dyrektorze banku, prokury.ście, kasyerze, przemy
słowcu, kupcu i t. d., który, roztrwoniwszy cudze dobro, albo
palnął sobie w łeb, albo drapnął do Ameryki, jeżeli go żan
darm nie nawrócił z pospiesznego wojażu i nie postawił
przed sędzią, przed towarzyszem wczorajszej biesiady. Na
wet urzędnicy pruscy, przez kilka, pokoleń nietykalni, mrący
z głodu, więdnący przedwcześnie z wysiłków, opłacanych
nędznie, ale mimo to nieskazitelni, biorą już łapóweczki,
o życiu marząc i użyciu.
Jeżeli telegramy i wiadomości reporterskie, roznoszą
ce hańbę niemiecką po całym świecie, nie kłamią, to zemści
ła się Francya straszliwie za Metz i Sedan. Jej miliardy
zaniosły nad Szpreę zarodki zgnilizny moralnej.
, I odwagi cywilnej, fantazyi nabrał dawniej tak pokor-
:
ny, cierpliwy Michałek." Trzydziestu kilku socyalistów
wybrano tego roku do parlamentu. Bzecz to wprost nie-
< zrozumiała dla kogoś, co znał Memcy z przed roku 1870-go.
Fermentuje więc istotnie w łonie Germanii, burzy się,
kipi; przygotowuje się nowe społeczeństwo, nieuchwytne dla
.starych autorów. Inne zwyczaje i obyczaje domagają się
innych obserwatorów i malarzów. Pod tym względem nie
mylą się najmłodsi" z Karolem Bleibtreuem na czele. Da-
'*.
71
wna powieść niemiecka, albo par excellence moralna, albo
tendencyjno-polityczna, przestała mieć racyę bytu. Zacho
dzi jednak pytanie, czy najmłodsi" podołają zadaniu. Jak do
tąd, weszli na drogę najmniej właściwą, bo naśladują bezmyśl
nie naturalizm francuski, który skończył już swoją karyerę.
Wszystko zresztą, co naturalizm niemiecki do chwili
obecnej z siebie wydał, jest tak małoważne, iż pospieszyłby
się zbytecznie, ktoby z kilku próbek chciał sądzić o przy.
szłości nowego pokolenia literackiego. Trzeba czekać, aż
się z poczwarki pełny rozwinie motyl.
Nieco wyrazniej oddziałał naturalizm na literaturę
włoską, przezwawszy się weryzmem," i na skandynawów.
gdzie może się powołać na takie talenty: jak A. Strindberg
i Arne Garborg.
Było od pierwszej chwili ambicyą naturalizmu, aby
przełamać wstręt teatru do jego teoryi. Już Zola próbował
przemówić żywem słowem do publiczności. Uczynił to samo
Goncourt z Ger minią Lacerteux\u dobijają się o sławę do
razną po mistrzach przeróżni bożkowie drugiego rzędu, ko
rzystając z uprzejmości p. Antoine'a, dyrektora paryzkiego
teatru wolnego" (Theatre librę). Wszystkie jednak usiłowa
nia nie odniosły pożądanego gorąco skutku. Dlaczego?
Zachodzi stanowcza różnica między psychologią je
dnostki a gromady, o czem naturaliścł powinni wiedzieć, jako
uczeni obserwatorowie." Człowiek strawi bez świadków
łatwiej rzecz obrzydliwą, niż w towarzystwie. U siebie,
w gabinecie, przeczyta każdy powieść natnralistyczną choćby
przez ciekawość. Brutalność sytuacyi będzie go raziła, or-
dynaryjna gwara szynku i domu publicznego nie zyska so
bie jego uznania, okrutny, materyaliśtyczny pesymizm nie
przekona go, ale mimo to nie rzuci książki, jak nie powstrzy
ma się od spełnienia czynności, wspólnych potomkom prome-
teuszowym ze zwierzęciem.
72
Psychologia zmienia się, gdy ten sam człowiek staje
przed cudzym sadem. Wówczas obraża go wszystko, co go
w samotności nie gorszyło. Nawet małżonkowie lepiej wy
chowani, nawet rodzice starają się przed własnemi dziećmi
ukryć nieestetyczna część życia ludzkiego. Wstydliwość
rośnie w miarę przybywania oczu i uszu. W liczniejszein
zebraniu, w teatrze, w salonie, w kościele, jednostka iiietyl-
ko dostosowuje się zewnętrznie do całości, ale przeobraża
się, szlachetnieje. Chociażby osobiście, na swój własny uży
tek, grzeszyła bez skrupułu przeciwko zasadom etyki i ho
noru, w towarzystwie czuje zwykle bardzo dobrze, co go
dziwe, a co niegodziwe. Skończony egoista i szubrawiec
będzie udawał filantropa i uczciwego, gdy na niego inni pa
trzą. Co rzymianie włożyli w maksymę swoją: vox popdi,
vax Dei, nie jest pustym frazesem. Gromada posiada rzeczywi
ście poczucie: prawdy, piękna i dobra.
Teatr nie jest gabinetem. To salon publiczny, przy
stępny dla każdego. W przybytku Talii i Melpomeny spły
wa na cząstkę sumienie całości, czyniąc ją drażliwą '1
każdy złodzwięk. Nędzny karyerowicz polityczny, ubiega
jący się przez całe życie za godnościami i orderami, przy-
klaśnie z zadowoleniem bohaterowi, który się dla idei po
święcił; nikczemny spekulant, finansista, bankier, którego
biografię streszcza jedno słowo oszukiwałem" oburzy się
na wyzysk; ordynaryjny mieszczuch bez odrobiny poezyi za
chwyci się gorącem słowem natchnienia; marny tchórz
uśmiechnie się z rozkoszą do cudzej odwagi.
Dziwne to zjawisko, ale prawdziwe. Człowiek zbio
rowy nie znosi widoku człowieka-zwierzęcia. "Wstydzi się
za jego brutalność i egoizm.
Zdaje się, że to pierwszy powód niemożliwości natura
lizmu w teatrze. Kto był choć raz na przedstawieniu jakiej
sztuki wolnej" i słyszał na około siebie głuche wykrzykniki
tłumionej niechęci, przestrachu prawie, kto widział, jak się
7:1
w krzesłach sąsiad odwracał od sąsiada, aby uniknąć jego
spojrzenia, ten przestał wierzyć w przyszłość materyalizmu
artystycznego w teatrze.
I technika naturalizmu nie nadaje się wcale do dzieła
dramatycznego. Luzna kompozycya, rozwlekłość charak
terystyki i opisowości, zbyt wielka obfitość szczegółów za
szkodziłaby tylko rodzajowi, który polega na zwięzłości bu
dowy, na skupieniu myśli i słowa. Naturaliści gadają1-
bardzo dużo, w teatrze zaś trzeba jak najmniej mówić. Na
co naturaliści francuscy z dumą wskazują, jako ich wyłącz
ną własność... na wierne odtwarzanie tła, to spełniły już
przed nimi daleko lepiej zapewne teatry niemieckie (Meinin-
gen, Schwerin).
Wysiłki naturalizmu, podjęte w Paryżu w celu zdoby
cia teatru, spełzły na niczem, ale mimo to nie dali najzacie-
klejsi zwolennicy dokumentów ludzkich" za wygrane. Nie
doczekawszy się u siebie talentu, któryby pchnął scenę na
nowe tory, zaczęli się rozglądać wokoło. A może błysnął
w innym kraju geniusz przyszłości! I znaleziono, czego szu
kano. Henrykowi Ibsenowi nie śniło się prawdopodobnie,
że stanie się na stare lata sztandarem naturalistów artysty
cznych drugiej połowy bieżącego stulecia. Wychowanieć
surowego klimatu i suro wy cli obyczajów Skandynawii, ka
znodzieja powinności i dość często tak mistyczny, zagmatwa
ny, że trudno go zrozumieć, ma należeć do związku lubież
nych pesymistów. Dlaczego? Czy dlatego, że wziął z rąk
losu rzeczywisty talent dramatyczny, że umie naszkicować
człowieka kiiku rysami i rozwinąć czynność z szybkością
greckich klasyków, że wydobywa z charakterów i wypad
ków tylko momenty najpotrzebniejsze?
Tę zdolność posiadają wszyscy autorowie teatralni
z urodzenia, bez względu na kierunek, do którego należą.
Ii-iii kładzie tak samo, jak naturalizm, wielki nacisk
10
Ha Schyłku Wielu
u
ha prawa dziedziczności twierdzą realiści francuscy i nie
mieccy.
Autor Upiorów1- mówi rzeczywiście bardzo dużo
o atawizmie, wspomina nawet gdzieś Darwina. Dr. Rank
(Nora) i Oswald Alwing (Upiory) pokutują za wesołą mło
dość ojca. Rebeka (Bosmersholm) wzięła nadmierną zmy
słowość po matce; Grzegorz Werle (Dzika kaczka) przyniósł
z sobą na świat szkodliwe plotkarstwo i t. d. Wszędzie
tłómaczy Ibsen cechy znamienne swoich postaci dziedzicz
nością, sięgając zawsze bardzo blizko, bo do rodziców, co się,
jak wiadomo, nie zgadza z prawdą. I jak naturaliści, każe
potęgom przeszłości działać tylko ujemnie, pomijając doda
tni wpływ krwi. Pod tym względem nie różni się wistocie
od Zoli i jego uczniów.
Tu i owdzie potrąca także Ibsen o bakterye ( Wróg lu
du), o medycynę, o koleje żelazne i banki (Podpory społe
czeństwa) i o wolną miłość (Upiory), co ma być świadectwem
jego nowoczesności" (Moderniłat). Głównie ostatni doku
ment zachwyca Jerzego Brandesa i francuzów.
Gdyby wartość dramatów Ibsena polegała jedynie na
ich naukowości,'' nie zasługiwałyby one wcale na uwagę,
naukowość bowiem, zastosowana fałszywie, nie wytrzymuje
nigdzie krytyki, a wolnomyślność, czyli właściwie rozwią
złość, nie przynosi nikomu zaszczytu.
Jeden przykład wystarczy do obalenia wiedzy" Ihse-
na. W Norze" mówi dr. Rank: W tych dniach odbyłem
przegląd mojego zdrowia. Jestem bankrutem. Nie miną czte
ry tygodnie, będę smacznym kąskiem dla robaków.- Ko
niec tak wczesny wróży sobie Rank dlatego, bo przekonał
się, że cierpi na kość pacierzową. Otóż niepotrzeba być wca
le lekarzem, aby wiedzieć, że tabes dzieła rozmaicie, że
oznaczenie terminu przekracza możność najbieglejszeg*
znawcy. Okrutną tą niemocą dotknięci biedacy, wloką ni*
7.".
raz nędzny żywot przez długie lata, nie przeczuwając, kiedy
dla nich ostatnia wybije godzina.
Właśnie rzekoma naukowość Ibsena jest najsłabszą
strona jego dramatów. Zalety ich (siła, dorazna charakte
rystyka, znakomita miejscami psychologia, doskonała budo
wa) nie mają nic wspólnego z doktryną naturalistyczną.
Pozytywizm artystyczny należy już dziś do bankrutów
literackich, na co zgadzają się wszyscy, nie wyjąwszy sa
mych naturalistów.
Juliusz Huret, bardzo pomysłowy reporter paryzki,
wyspowiadał temu dwa lata wszystkie znakomitości francu
skie. Nietylko dekadenci, symboliści, psychologowie, ale
i mistrzowie i podmistrzowie szkoły, która miała wiecznie
królować, podpisali jej wyrok śmierci.*)
Edmund de Goncdurt, zapytany przez Hurefa o zda
nie, odpowiedział następnie:
Wierzę, że ruch naturalistyczny, powiedzmy natu-
rystyczny (naturisłe), jak mówią japończykowie, dobiega do
końca, że ustąpi w r, 1900 kierunkowi innemu. Umrze on
na śmierć naturalną, nie zaś przez truciznę zawartą w jego
dziełach, jak chcą nasi przeciwnicy; umrze, przeżywszy
pół wieku.
A co nastąpi po nim? zapytał jeszcze Huret.
To jasne, jak dzień. W nowym ruchu, który się
obecnie przygotowuje, zapanuje znów psychologia nad fi-
zyologią,
I Huysmanns, bardzo gorliwy zrazu naśladowca Zoli,
wyrzekł się naturalizmu. Nie inaczej: Rośny, Bonnetain,
(juiches, Margueritte, Descaves, mniej po za granicami
Francyi znani uczeni artyści," którzy wyparli się po wyj-
*) Jules Huret: Enijuete sur rirolution littćraire." Paryż, 1891
Btr, 165 i nastędne.
76
ściu Ziemi" (La terre) wszelkich stosunków z autorem tej
plugawej eliikubracyi. Jedyny Pawet Alexis odtelegrafo-
wał Huretowi: Naturalizm nie umarł!
I żyjący arcykapłan kierunku, sam Emil Zola, który
wziął po Flaubercie buławę, nie bronił swojej doktryny,
oświadczając, że jeżeli mu starczy czasu, dokona sam upra
gnionego przewrotu.
Rzeczywiście? Czy się Zoli naprawdę zdaje, że czło
wiek, walający się przez lat kilkadziesiąt w błocie zmysłów,
może zasmakować w wonnej atmosferze ideałów? Przyzwy
czajenie staje się drugą naturą. Twórczość zresztą arty
styczna łączy się zwykle tak ściśle z wewnętrzną treścią
autora, iż nie trudno za jej pomocą odgadnąć jego upodoba
nia osobiste, chociażby był najwięcej przedmiotowym. Tem
perament prawdziwie etyczny i estetyczny nie będzie nigdy
naturalistą, odepchnie go bowiem, przerazi brud fizyczny.
A smakować w kale, trzeba być samemu albo niechlnjnem
zwierzęciem, albo chorym na umyśle, co podług włoskich
antropologów na jedno wychodzi.
Zola próbował już raz pokazać głupcom, że potrati
wszystko." Ale jego Marzenie" (Le Beoe) dowodzi tylko.
iż autor Xany" nie odczuwa zupełnie wzruszeń, pozbawio
nych silnego podkładu zmysłowego. Sztywne to jego ma
rzenie," nie naturalne.
Równolegle z naturalizmem szedł we Francyi drugi
kierunek literacki, znany pod nazwą parnaseizmu fles par-
" nassiens). Rozgłośna wiązanka poezyj Karola Baudel&i-
re'a p- t. Les fleurs du mai jest rówieśnicą Pani Bowary"
Flauberfa, wyszła bowiem z pod prasy drukarskiej w tym
samym roku (1857).
yródła parnaseizmu należy szukać nie, jak mniema
Katul Mendes, w zbiorniku utworów młodych poetów, wy
danym w roku 1760 p. t. Le Parnasse cmtłemporain, rece-
uil desrers nouveaux (ztąd nazwa), . lecz w eksperymentach
^ J
11
gasnącego romantyzmu. Teofilowi Gauthier przysługuje
tytuł właściwego mistrza parnasistów.
Poeta jest. podług niego " ). robotnikiem. Nie potrze
buje on więcej rozumu od zwykłego rękodzielnika i znać po
winien tylko swoje rzemiosło, w razie bowiem przeciwnym
będzie fuszerem. Gautier nie stawia poety na zwykłem wy
wyższeniu, nie ma bowiem nic mniej idealnego od poety."
Pospolita to klawiatura. Każda budząca się w niej myśl
kładzie palec na jakimś klawiszu, który wydaje ton odpo
wiedni. Oto cała tajemnica...
Zasady Gauthiera rozwinęli i wprowadzili w życie
uutorowie francuscy, posługujący się po romantykach mową
wiązaną.
Teodor de Bauville, jeden z głównych parnasistów. da
je młodym poetom rady następujące: **)
Rym jest jedyną harmonią wiersza, jest wogóle
wszystkiem w wierszu. W wierszu słyszy się tylko wyraz
ostatni, rymowany. Jeżeli się narodziłeś poetą, powinieneś
w aparacie fotograficznym swojego mózgu widzieć wyra
znie nietylko wszystko to, co chcesz czytelnikowi pokazać,
lecz równocześnie także słowa, nadające się do rymu. Je
żeli się poetą, urodziłeś, słowa-typy objawią ci się odrazu,
uzbrojone w rymy. Jest to prawo absolutne, jak prawa na
tury. O ile poeta wyraża dobrze myśl, o tyle rymuje po
prawnie, z chwilą zaś gdy się jego pomysł chwieje, błąka się
i końcówka wiersza.
Jeżeli chcesz być poetą mówi dalej Teodor de
Banville przeglądaj jak najwięcej: słowników, enćyklope-
'lyj, wydawnictw fachowych, katalogów, słowem, wszyst
kie książki, które mogą zbogacić zasób słów. Gdy sobie
*) Teofil (iiiutier. Lee grotesijiies."
**) Teodor ile Banyille: Petit łraite de poesie frnnciiise,; IW) r,
78
głowę w ten sposób zaopatrzysz, wówczas nie sprawi ci po
goń za rymami trudności. Zabierając się do poematu, nale
ży nasamprzód zgromadzić odpowiednie rymy, następnie ze
stawia się je obok siebie i wypełnia się dziury ręka artysty.
Tak samo, jak Gauthier, nie żąda i Bauville od poety
ani natchnienia, ani wielkiego rozumu.
Wskazówki Gauthiera i BanviIIea określają dostate
cznie technikę parnasu" francuskiego. Baudelaire, Teodor
de Bamille, Leconte de Lisie, Katul Mendes i towarzysze
ich są wielbicielami formy. Zgorszeni niesfornością roman
tyków, którzy grzeszyli rzeczywiście miejscami przeciw
zasadzie rytmu i rymu, nie wyłączając nawet takich moca-
rzów, jak Wiktor Hugo, Alfons de Lamartine i Alfred de
Musset, parnasiści usiłowali stworzyć wiersze wzorowe.
I wistocie znajdują się między ich utworami arcydzieła te
chniczne.
Ale w poprawce parnasistów spoczywał już od pierw
szej chwili zarodek karykatury, bo obniżyła ona wartość
treści, która stanowi duszę każdego dzieła myśli ludzkiej
i musi doprowadzić do czczej zabawki, do igraszki słów i ry
mów. Wolno było Hugonowi, Lamartine'owi i Mussefowi
nie przestrzegać ściśle przepisów poetyki. To, co mówili,
pokrywało tak dokładnie sposób, w jaki się wyrażali, zajmo
wało tak bardzo czytelnika, że ich drobne usterki formalne
nie raziły nikogo. Położenie zmienia się, gdy odzywa się
poeta, nie mający nic do powiedzenia, albo same tylko plu
gawe lub głupie rzeczy.
Parnasiści mieli bardzo mało do powiedzenia."
Dowcipnie i dobrze określa Juliusz Lemaitre*) Teodo
ra de Banyillea. Pan de Banyille jest poetą lirycznym,
*) Juliusz Lemaitre. ,J,es Contemporains." 11-te wydanie; 1
tom I, str. 7.
79
zahipnotyzowanym przez rym; ostatnim, najwięcej się ba
wiącym i najzabawniejsym z romantyków klownem
w poezyi, który miał w życiu kilka pomysłów. Najlepszy
z nich, najtrwalszy polega na tern, aby wytrzebić z wiersza
wszelka ideę.
Parnasiści wytrzebiali tak starannie z utworów swo
ich myśl, cień nawet myśli, aż pozostały martwe, nic nie wy
rażające słowa, zestawione obok siebie dla harmoni
dzwięków."
Pozornie nie pozostają parnasiści w żadnym związku
z naturalistami, tworząc grupę osobną. Kto się jednak uwa
żniej ich zasadom przypatrzy, odnajdzie w nich pokrewień
stwo z uczonymi artystami." Wszakże-ż formę stawiał
ponad treść nie sam tylko romantyk Gauthier. I realista
Flaubert twierdził, że piękny wiersz bez treści należy po
stawić wyżej od mniej pięknego z treścią." Już w Pani
Bowary" włożył naczelnik naturalizmu najwięcej starania
w stronę zewnętrzną dzieła, a w ostatnich nowelach robił to
samo, co parnasiści. I Zola chce uchodzić za znakomitego
technika, czem nie jest, bo nie posiada wcale daru kompozy
torskiego. Czego nie dostrzeżono u majstrów, to zarysowa
ło się wyraznie u ich naśladowców. Naturaliści drugorzęd
ni zabili doktrynę, przesadziwszy w jej części formalnej.
Aatwiej chwyta się podobieństwo między naturalistami
i parnasistami w przedmiotach, które wybierają do opraco
wania.
Karol Baudelaire, właściwy naczelnik szkoły, określa
następnie istotę parnaseizmu:
Poezya... gdy się zapytamy samych siebie, naszej
duszy, naszych entuzyazmów... nie ma innych celów okrom
siebie. Innego celii mieć nie może, i tylko ten poemat będzie
prawdziwie godnym swojej nazwy, który poeta napisał dla
samej przyjemności napisania poematu. Nie chcę przez to
powiedzieć, że poezya nie uszlachetnia obyczajów proszę
80
mnie dobrze zrozumieć że cele jej ostatecznym nie jest,
wyrwanie człowieka z koła spraw pospolitycli. Byłoby to
absurdem. Mówię tylko, że poeta, którym powoduje jakaś'
tendencya moralna, osłabia rozmyślnie siłę poetycką. Poft-
zya nie może, pod karą śmierci lub zwyrodnienia, mie<5 wspól
nych celów z wiedzą i moralnością, Przedmiotem jej nie jeśj
prawda, lecz tylko ona sama. " )
Parnaseizm odpowiadałby, jeżeli go Baudelaire dobra'
określił, sztuce dla sztuki,- czyli sztuce bezwzględnie prze%
miotowej. Wynikałoby z tego, że ogarnia on wszystkie prze
jawy życia ludzkiego, zarówno dodatnie, jak ujemne. Tym
czasem wiadomo, iż parnasiści upodobali sobie tylko brww
człowieka i jego przewrotności, że grzeszą wszyscy rozmyśl
nie, z zamiłowaniem nawet, przeciw prawidłom moralności,
uznanej powszechnie za obowiązującą. Baudelaire lubuje się
w obrazach, działających na ludzi zdrowych jak einetyk.
Mendes zaś, malarz chorób sekretnych, zaczął karyerę autor
ską od skandalicznej sztuki teatralnej (Leroman limie unit)-
Jak naturaliści, nienawidzą i parnasiści człowieka.
Ich t. zw. impossibiliti, rodzaj obojętności artystycznej wo
bec .motłochu," jest wistocie krańcowym pesymizmem.
Chociaż parnasiści, ściśle wziąwszy, nie wyszli z wie
dzy pozytywnej, są mimo to dziećmi tej samej smutnej epoki,
co naturaliści, tych samych przyczyn skutkami.
*) Karol Baudelaire: Oeuyree Completes", r. 1884, tom I A*<
leurs du mai-: w- przedmowie, napisanej nrzez Teofila Gauthier*, -""'.
22 i 23.
iy.
Odpowiedzialność nauki, literatury i prasy. Moralność i niemoralność
nauki. Dobroczynność w oświetleniu ewolucyonistów. Burżoazya.
Żydzi. Jerzy Brandes. Karyerowicze. Młodzież. Marzyciele
pozytywni. Rozczarowanie. Granice rozumu ludzkiego. Położenie
polityczne. Społeczne. Pozytywizm w życiu. Nadmiar analizy.
Osłabienie woli. Osłabienie fizyczne. Pesymizm filozoficzny.
Schopenhauer.
"1^/eden rys wspólny łączy prawie wszystkich uczonych
" JTO? i artystów ostatniej epoki, jakikolw-iekby wyznawali
cS odcień pozytywizmu, czy materyalizmu. Wszyscy
utrzymują, że nie pracują dla człowieka przeciętnego.
Arystokratycznos'ć talentu i wiedzy zarysowała się
u pozytywistów jeszcze wyrazniej, aniżeli u romantyków. Bo
kiedy marzyciele zgasłego pokolenia żałowali tylko z Musse-
tem, że przyszli zapózno" *), trzezwi myśliciele drugiej po
łowy bieżącego stulecia nie ukrywają się wcale z głęboką
pogardą dla tłumu."
Renan podzielił ludzi na: les sages et les aułres, na mą
drych i głupich i pierwszymi jedynie raczył się zajmować;
Spencer z towarzyszami nie ma litości nad niemocnymi, któ-
*) Je snis Tenu trop tard dans un monde trop vieux ( Rolla").
Ha Sohjlku Wieku 11
82
rych należy usunąć", jako zawadzających w procesie ewoln-
cyi; Flaubert twierdził, że pisze dla dwunastu, dwudziestu
najwyżej znawców; Zola, Maupassant i in. pastwili się nad
nieszczęściem i słabością, nie zdobywszy się ani na jedno sło
wo pociechy dla nędzy ludzkiej! Okrutnym był pozytywizm
dla człowieka, choć żądał od niego uznania i zapłaty.
Żądał, słusznie bowiem odpisała Jerzy Sand Flau
bertowi, gdy autor Pani Bowary" rozwijał przed nią wje-
dnym z listów swoje teorye: Mówisz, że nie dbasz o sąd
mas, że wystarcza ci pochwała kilku, kilkunastu znaw
ców. Dlaczegóż więc gniewasz się, gdy cię czytelnicy
i krytyka pomijają, dlaczego drażni cię brak powodzenia?"
Każdego z owych arystokratów ducha drażniła obo
jętność motłochu," a cieszyły jego oklaski, co zresztą bar
dzo naturalne, bo człowiek pracuje zawsze dla jakiejś
nagrody, moralnej, czy materyalnej. Z zadowoleniem świe
żego dorobkiewicza, niegodnem artysty, chełpi się Zola bez
ustannie niezwykłą cyfrą swoich wydawnictw, z natręctwem
handlarza, który wchodzi drugiemi drzwiami, gdy go jedne-
mi wyrzucą, tłoczy się do Akademii Francuskiej. Nieśmier
telni" zamknęli mu już kilka razy bramę przed nosem, a on
stuka ciągle.
Uczeni i artyści drugiej połowy bieżącego stulecia wy
myślili sobie jakiś kult prawdy, wyższy od obowiązku. Nic
ich nie obchodziło życie, nic praktyczne zastosowanie wiedzy.
Wiadomo, że Taine rozróżniał w sobie dwóch ludzi:
zwyczajnego i filozofa. Pierwszego, czyli tego, który je, pi-
je, śpi, ubiera się, dostosowuje się do reszty otoczenia, zo
stawiał, jak się wyraził, za drzwiami, gdy się drugi zabierał
do roboty. Pracując, zapominał ów drugi, że istnieje jakaś
publiczność, żona, dzieci, przyjaciele, Francya. Zajmowała
go tylko prawda.
Wiedza nie jest ani moralną, ani niemoralną, twier
dzili pozytywiści i ewolucyoniści - gdyż zadaniem jej P"
88
szukiwanie i formułowanie prawdy, lub tego, co za prawdę
uważa. Nie wiedza grzeszy, lecz człowiek, tem zaś zwie
rzęciem" rządzą nie formułki naukowe, jeno namiętności.
Gdyby się świat uczony składał tylko z przyrodników
i matematyków, możnaby się zgodzić na zasadę powyższa.
Teorya o cieple, badania nad tłuszczami, obliczenia arytme
tyczne i astronomiczne, odkrycia w królestwie roślin, mine
rałów i t. d., nie oddziaływają, rzeczywiście bezpośrednio na
postępowanie ludzkie. Położenie jednak zmienia się z chwilą
gdy się nauka zbliża do człowieka. Trzeba być naiwnym, aby
wierzyć, że: filozof, socyolog, prawodawca, ekonomista, histo
ryk, krytyk, powieściopisarz, dramaturg i in., nie wpływają, na
urabianie się pojęć, a w dalszym ciągu samego czynu, który
stoi do pierwszych w stosunku skutku do przyczyny. Słowo
jest jako błyskawica, poprzedzająca piorun. Bez encyklo
pedystów francuskich nie byłoby t. zw. wielkiej rewolucyi,
niemieccy zaś piewcy wolności" przygotowali pogrom Fran-
cyi w roku. 1870.
Ale uczeni bywają w wielu razach bardzo naiwni.
Siedzi sobie taki mądry pan w gabinecie lub laboratoryum,
otoczony książkami i narzędziami, i medytuje o wszystkiem,
co mu przez mózgownicę przebiegnie. Pochwyciwszy jakąś
myśl, która się mu prawdziwą wydaje, wysnuwa z niej dru
gą, trzecią, setną, tysiączną, aż splecie sieć przesłanek
i wniosków. Z drobnej, dość często niejasnej idei wyrósł
gmach twierdzeń, zbudowany prawie zawsze na hipotezie.
Zaplątawszy się w przędzy teoretycznej, odciąwszy się od
życia, stracił uczony, mimo swoich obserwacyj i doświadczeń,
czucie ze światem zewnętrznym, przestał rozumieć ludzi
i potrzeby ich. Bo czemże dla niego szczęście człowieka
obok prawdy? Całe potomstwo Adama i Ewy poświęciłby
dla swojej mrzonki.
Mrzonką bowiem jest dotąd prawda absolutna po za
zjawiskami, dostępnemi dla zmysłów, domniemaniem wszyst-
J*J
ko, co nauka rozpowiada o początku i końcu wszechrzeczy
o duszy i celach człowieka. Audzi się lub kłamie wiedza,'
która zapewnia z Berthelofem, że: nie ma już tajemnic pod
słońcem. Tylko szalony zaślepieniec albo głupiec może mó
wić o prawdzie, o owym ptaku rajskim, wiszącym ciągle
między niebem a ziemią.
Niechby sobie taki mądry pan siedział w gabinecie,
w laboratoryum i szukał prawdy, jak tysiące przed nim i po
nim czynili i czynić będą, niechby się pomysłami swojemi
dzielił z braćmi po rzemiośle. Z jego trudów wyniknie za
wsze jakaś korzyść dla ludzkości, czego świadectwem do
świadczenie wieków ubiegłych. Z litra hipotez wyciśnie
ostateczna krytyka kroplę prawdy istotnej.
Zdolność zresztą i niepowstrzymana niczem chęć po
szukiwania prawdy należy do owych właściwości, które sta
wiają człowieka po nad zwierzę. Są one panu ziemi" do
spełnienia jego posłannictwa tak samo potrzebne, jak wro
dzone idee moralne i wolna wola. Bez tej upartej, żadną
klęską niezrażonej siły, byłoby prawo ewolucyi martwą for
mułką.
Ale panowie uczeni nie zadawalniają się poszukiwa
niem prawdy dla prawdy, nie lubią swoich odkryć" chować
pod korcem, chociaż niby gardzą tłumem." Cała ludzkość
powinna je znać, zachwycać się niemi, wierzyć w nie, sto
sować się do nich. Spencer, nie ufając zdrowiu, zmienił,
jak wiadomo, plan prac, aby tylko nie zubożyć świata cywi
lizowanego o Zasady Etyki"; Darwin witał z radością tłó-
maczów obcych narodowości; Littre, Taine i materyaliści
niemieccy posługiwali się prasą, dziennikami. Szerokiego
rozgłosu, praktycznego zastosowania pragnęli wszyscy ucze
ni drugiej połowy bieżącego stulecia, i tu rozpoczyna się
ich odpowiedzialność.
Niesumienną jest nauka, gdy podaje do wiadomości
i rozszerza hipotezy, wylęgłe z mózgów p. x y. lub z., nie po-
85
twierdzone przez wszechstronna obserwację i długie do
świadczenie. Że komuś' pewne zjawisko wydało się takiem
a takiem, nie dowodzi jeszcze prawdziwości spostrzeżenia.
Ktoś inny, zająwszy inne stanowisko, dojdzie do wniosków
wręcz przeciwnych. Uczy nas historya wiedzy, że wczoraj
sze prawdy przestały dziś obowiązywać, a jutro znów
usuwa teorye chwili obecnej.
Odpowiedzialność nauki rośnie w miarę wciągania do
zakresu jej badań zjawisk, opierających się stanowczo me
todzie pozytywnej, a odgrywających w zastosowaniu prak-
tjcznem rolę poważniejsza od faktów ścisłjch. Niepowo
dzenia chemika, botanika i matematjka mogą spowodować
stratj materyalne, ale nie gorsza nikogo, nie zakłócają
szczęścia ludzkiego.
Już nie niesumiennie, lecz wprost nieuczciwie postępuje
nauka, gdy burzy bezpieczne schronisko moralne człowieka,
nie mogąc postawić na jego miejscu lepszej, trwalszej budo
wy. Odpowiedz, że szuka prawdy, nie zasługuje na uwzglę
dnienie, wie bowiem sama, iż prawda absolutna nie istnieje.
Ciężkiego grzechu przeciw idei postępu dopuszcza się
nauka, oddając człowieka na łaskę i niełaskę praw natury,
niwecząc w nim wiarę w możność oporu, w zdolność zapa
nowania nad siłami, które spychają go ze zdobytych przez
cywilizacyę wyżjn miedzj tłum resztj świata organicznego "
Wszjstkie powjższe zarzutj obciążają naukę pozyty-
wną i ewolucyonistyczną. Była niesumienną, bo podawała hipo
tezy za faktj (pochodzenie człowieka, atawizm bezpśredni sa-
morodztwo); była nieuczciwą, gdyż wzięła człowiekowi podpo
ry i pociechy jego niemocy (Boga, duszę, religię); okrutną
w końcu i nieszlachetną, bo oświadczyła synowi prometeuszo-
wemu, że trudzi się daremnie, pnąc się do jakichś ideałów,
niedostępnych dla niewolnika instynktów (egoizm, walka
o byt, dobór naturalny).
I uczeni innych czasów stawiali kruche domki z łupo-
86
tez, bez których się żadna wiedza obyć nie może. Ale bra-
minowie Indyj, kapłani Egiptu i Judei, rozuumiejsi od mędr
ców współczesnych, nie przypuszczali do swoich doktryn
niewtajemniczonych, czyli nieświadomych, a filozofowie wie
ków średnich i pózniejsi posługiwali się językiem łacińskim,
niezrozumiałym dla mas szerokich.
Bo starzy wstecznicy" wiedzieli bardzo dobrze, że
nauka może być moralna i niemoralna, pożyteczna i szko-
j dliwa, co zależy jedynie od tego, na jaki padnie grunt. Umy
słu wytrawnego, krytycznego nie zgorszy żadna teorya, pod
czas kiedy głowę słabą, wierzącą w słowo drukowane w
protestu, zwichnie na zawsze,
To samo odnosi się i do sztuki i to w stopniu daleko
wyższym.
Zola, kiedy nie był jeszcze zdeklarowanym natur*
Sty, powiedział bardzo dobrze, że: wszyscy nieszczęśK*1
rzucają się w objęcia artysty.
Nietylko nieszczęśliwi, ale i nieświadomi.
Kto nie posiada odpowiedniego przygotowania do zro
zumienia filozofa, socyologa, moralisty, kogo usilniejsza pr-
ca umysłowa męczy, ten spieszy do pisarza-artysty, Wr)"
msaje zarówno dla moćarzów. jak dla maluczkich. "'
na... jego dulce lenimen lahornm, *)
Królem w rozległem państwie duchów nie jest uczona
Jeno artysta. Powieściopisarz i dramaturg przeniaWW
do kr"-" -'- - - " JAW ad
" oci. gdy należą -do mniej cywilizowanych narodów-
anionów, gdy wróżka postawiła kołyskęlehjw
ż y c z l i w a
^'kwaną lub i ą. du ludzkiego. -
Ta m Z C a ł a p o ł o w a r o
weta - czerpie pokarm dla głowy i serca z dzieł a " ^
Plastyczniejszy, barwniejszy i wrażliwszy od uc
*) .Życie i listy Karola Darwina" i t, d. jak wyżej.
ST
go, oddziaływa artysta silniej od książąt wiedzy. Aatwiej
wraża się w pamięć obraz, sytuacya, wypadek, pełny cha
rakter, niż oderwana formułka. Belletrysta gra na nerwach
czytelnika, przykuwa go do siebie, uczy go, bawiąc.
O Wysokiem znaczeniu swojem, o potędze sztuki za
pomnieli artyści pozytywni, ich bowiem także zahipnotyzo
wała prawda." Szukając tej zwodnicy w szpitalach,
w domach publicznych i na śmietnikach, brodzili po same
uszy w błocie i we wrzodach. Nie zgorszymy nikogo, za
pewniali, bo prawda nie gorszy nigdy.
Nie gorszy?! Któż nie przypomina sobie wrażenia,
jakie sprawiły na nim w pierwszej młodości Pamiętniki Ka
zanowy" lub nowelle Boccacio'a, czytane ukradkiem? A się
gając jeszcze dalej, aż do lat chłopięcych, któż nie pamięta,
że naśladował Robinsona Kruzoe, Różę z Tannenbergu, Sw.
Genowefę i in.
Artysta sugestyonuje czytelnika, podbudza lub łagodzi
jego namiętności, przypina mu do ramion skrzydła albo
strąca go na sam dół brudów zwierzęcych. Trzy czwarte
grzechów współczesnej kobiety paryzkiej obciążają romanso-i'
pisarzów francuskich.
Najwięcej jednak grzeszy prasa, gdy oddaje na usługi
hipotez i niesprawdzonych faktów swoją trąbę stugębną.
Bo nauka i sztuka, chociaż błądzą, szukają rzeczywiście
owej prawdy, mają jakiś cel idealny. A prasa informacyj
na? Tej jejmości, która, przeszedłszy w czasach ostatnich
w znacznej części w ręce reporterów, stała się ordynaryjną
przekupką, paplącą dla samego paplania, tej handlarce, go
niącej za prenumeratą, nie idzie wcale o jakieś prawdy, lecz
poprostu o szybką obsługę abonentów, płacących za wiado
mości brzęczącą monetą. Byle wiadomość" była nową,
nieznaną, a jeszcze lepiej sensacyjną," pochwyci ją każda
gazeta niższego rzędu i wydrukuje skwapliwie, nie troszcząc
się wcale o jej doniosłość ujemną lub dodatnią.
Cóż wydawcę, najczęściej pospolitego kupca, obchodz
dobro kraju, spokój lub niepokój bliznich? Jego ewangelią
jest księga buchalteryjna, Bogiem pieniądz, celem używanie.
Gdy wiadomością" zdobędzie jednego prenumeratora wię
cej, dokonał, co zamierzał.
Ogłupienie i demoralizacyą tłumu" zapisze kiedyś hi
storyk na rachunku prasy brukowej, poczytniejszej, nieste
ty, od poważnego i uczciwego czasopiśmiennictwa. Tysiące
błędów, głupstw i przewrotności przeszły tą drogą do nie
świadomych, przeciętni bowiem dziennikarze, nie mając sa
mi dokładnego wyobrażenia o tem, co publiczności podają,
nie mogą, oczywiście, dobrze objaśniać. Wiadomo każdemu
rzetelnemu pracownikowi, ile lat trzeba poświęcić, ile tru
dów ponieść, aby dojść choć w jednym kierunku do pewno
ści ręki i oka.
Do sumiennego opracowania tematu naukowego nie ma
prasa informacyjna ani czasu, ani miejsca, ani sił odpowie
dnich. Wybiera więc, wyrywa z całości zwykle te części
danej teoryi, które, wyróżniając się dostępnością lub jaskra
wością, mogą liczyć na powodzenie. Darwin wydal kilka
bardzo cennych studyów botanicznych, a szersza publicz
ność znała właściwie jedyne Pochodzenie człowieka," i to
z komentarzów powierzchownych. Domorośli uczeni wojo
wali i bawili się odkryciem, że .człowiek pochodzi od mał
py, chociaż mistrz angielski nigdzie o tem wyraznie nie
mówi. Niejedna z obserwacyj Spencera zasługuje na uwa
gę, ale przeciętny inteligentnik spamiętał sobie głównie for
mułkę o egoizmie i altruizmie. Studya nad językami semic-
kiemi Eenana zbogaciły podobno wiedzę oryentalistów, pr-
fanowiezaś wiedzieli najwięcej o Życiu Jezusa" i o jego dyle
tanckich traktatach filozoficznych.
I tak wszędzie. Nawet gorliwi wyznawcy pewnych
teoryj nie zaglądają do zródeł, zadowalniając się sprawo-
89
zdaniem, streszczeniem. Nie wielu z naszych pozytywi
stów czytało dzieła Comte'a.
Prasa nie powinna zapominać!, że jest pośrednikiem
między myślicielami i twórcami a publicznością, że odpowia
da za rozsiewanie fałszywych lub szkodliwych wiadomości
i doktryn.
Pisarz, obniżający znaczenie słowa drukowanego, albo
okłamuje się rozmyślnie, albo nie ma pojęcia o sile suge-
styi i o psychologii przeciętnej inteligencyi, która bierze
swoją mądrość teoretyczną z drugiej, z trzeciej, z czwartej
nawet ręki. Kupiec, adwokat, rolnik, lekarz i t. d., zajęci
przez cały dzień sprawami zawodowemi, miewają zwykle
bardzo mało czasu do zastanawiania się nad zagadnieniami
filozofii, nauki i sztuki. Myślą za nich autorowie, a tych
znów uprzystępniają sprawozdawcy dziennikarscy. Wy
biegłszy z ram książki i prasy, okrąża wszelka teorya powo
li organizm społeczuy, ogarnia stopniowo jego części pojedyn
cze, płynąc z góry na dół, aż przejdzie w krew całości, sta
je się ciałem. Przeto należy się dziwić, że taki np. Taine
umysł zkądinąd jasuy, mógł majaczyć o jakiejś prawdzie
dla prawdy," nie oddziaływającej praktycznie.
Twierdzili uczeni ostatniej epoki, że nauka nie może
być ani moralną, ani niemoralną. Jeden przykład wystar
czy do obalenia tego frazesu.
Wiadomo, że pewna część darwinizmu pozostaje w ści
słym związku z doktryną Malthus'a, który, aczkolwiek był
pastorem anglikańskim, więc cbrześciańskim, przewyższył
brakiem miłosierdzia autorów świata pogańskiego. Ponie
waż natura rządzi i sądzi, uczył boski protestant" *), jak
go jego wielbiciele nazywają byłoby szaleństwem i śmiesz-
*) Malthus, przekład francuski p. t. Essai sur le principe de la
populatiun," str. 515 i następne.
18
H Schjlku Wieku
N
ną anabicyą z naszej strony stawiać się na jej miejscu i brać
na siebie niewygody egzekucji. Oddajemy winnego sprawie
dliwości natury. Pomoc publiczna niech będzie dla niego
zamkniętą, a gdyby się dobroczynność prywatna nim zajęła,
wówczas ma interes ludzkości prawo żądać, aby jałmużna
me była zbyt obfitą, Ubogi powinien wiedzieć, że go pra
wa natury, czyli Boga, skazały na nędzne życie, karząc go
zato, że przeciw nim zgrzeszył.
Cóż takiego zawinił biedak, z którym się Malthus ob
szedł, jak z ostanim łotrem? Oto nie posiadał dostate
cznych środków do utrzymania rodziny, a ożenił się i zosta!
ojcem kilkorga dzieci. Zato, że się nie obliczył z dochoda
mi, albo może się przeliezji w nadziejach, obowiązkiem jeg
umrzeć z głodu. Tak ehce natura, BÓg...
Zachodzi pytanie, jakiego Boga miał Malthus na my
śli? _ Bo jeżeli tego, klórego słowo głosił w świątyni, topo-
winien był przed napisaniem swojego głównego dzieła zło
żyć urząd kapłana chrześciańskiego.
Zasada Malthusa, która poddała Darwinowi myśl
o walce o byt, wsiąkła w ewolucyonizm. Jak boski prote
stant," nie byli i pozytywiści zwolennikami miłosierdzia, ró
żniąc się tylko w tern od niego, że uzasadnili jego doktrynę
naukowo."
Naukowo nie inaczej... Wszystko stroiło się prze
cież w togę naukową w drugiej połowie bieżącego stulecia.
Herbert Spencer uczy *): Jakość społeczeństwa obni
ża się pod względem fizycznym przez sztuczne podtrzymał"1'
Jednostek najsłabszych-jakość społeczeństwa, obniża się
pod względem moralnym przez sztuczne zachowanie indy*;
(lnów, zdolnych najmniej do wystarczania swoim potrzebom.
Znaczy to, przetłómaczoiie na język ludzki: ponieww
*) H. Spencer: Wstęp do socjologii/
w
wszechpotężna, wszechwładna ewolucya dąży do wytworze
nia organizmów doskonałych, zdrowych na ciele i usposo
bionych altruistycznie, przeto postępuje nierozumnie, kto,
ratując chorych, ubogich, wydziedziczonych, niedołęgów
wszelakich, powstrzymuje jej bieg, krzyżuje jej plany. Ro
dzice nie powinni się upierać" przy życiu dzieci słabych, do
broczynność nie ma prawa do wspomagania nędzarzów,
państwo błądzi, gdy stawia szpitale, popiera ochronki i t. d.
Ocalaj >JC słabowitych dowodzi Spencer przyczy
niamy się do wytworzenia nowych nieznanych dawnym po
koleniom chorób.
Darwin rozciągnął doktrynę Malthusa i na małżeń
stwa. Tak pary cieleśnie upośledzone, jak pozbawione środ
ków materyalnych, grzeszą, gdy zakładają ognisko domo
we, ubóstwo bowiem jest nietylko złem w samem sobie, ale
rośnie jeszcze w kierunku ujemnym w miarę przybywania
dzieci, czyli wydatków."
Uczeni ewolucyoniści nie uwzględniają oczywiście ani
praw serca, ani nadziei, uwierzytelnionych przez pracę. Zna
my wszyscy mnóstwo stadeł ubogich w dzień ślubu, a zamo
żnych w połowie życia, znamy i słabowitych, którzy skrzy
pią" ciągle, ale żyją dłużej od potentatów zdrowia. Choroby
zresztą nie zmniejszają się razem z postępem ewolucyi, lecz
przeciwnie. Mniej ich u dzikich, aniżeli w narodach cywili
zowanych. Mylą się także mędrcy nowocześni, obwiniając
ubóstwo o zmniejszanie liczby ludności. Nie trud i głód i
tępią rody, lecz właśnie dostatek, obfitość wszystkiego, co i
człowiek potrzebuje. Wiedzieli już o tem rzymianie, gdy
skarżyli się na zanik domów historycznych, patrzą na to sa
mo obecnie i anglicy, nie mogący się doliczyć swoich lordów.
Było ich w wieku XV-tym 372, a chwila bieżąca wykazuje
tylko 80-ciu parów dziedzicznych. *)
*) Dumont: Depopulation et CiTilisation."
92
Pominąwszy jednak niedokładności faktyczne mądro
ści socyologicznej i etycznej ewolucyonistów jakąż będzie
treść ich doktryny? Dawne, pogańskie: Vae victis! zamie
nili na: biada ubogim, chorym i wydziedziczonym! Czy ze
chcą jeszcze wobec takiego rezultatu twierdzić, że nauka
nie jest ani moralną, ani niemoralną. Nietylko niemoralną
być może ta pani dogorywającego już stulecia, ale nawet...
nieszlachetną.
"Wszelkie teorye miewają tylko wtedy powodzenie,
gdy przyjdą w porze właściwej. Trudno sobie wystawić
królowanie pozytywizmu i ewolucyonizmu w jasnych chwi
lach ludzkości, w epokach wiary i zapałów.
Druga połowa dziewiętnastego wieku nie należy do mo
mentów świetlanych w historyi człowieka. Po krótkim bły
sku romantyzmu wróciły do rządów wszystkie negacye, na
gromadzone od czasów reformacyi, a wcielone w wielkiej
rewolućyi francuskiej. Jakaś nowa forma społeczeństw za
czyna się wytwarzać. Świat szlachecki padł na Zachodzie
razem z głową Ludwika Burbońskiego, kto jednak obejmie
na czas dłuższy jego dziedzictwo, nie można dotąd odgadnąć.
W tem bezkrólewiu narodów zachodnich wydobyła się
na sam wierzch i gospodaruje jak szara gęś kasta, nie posia
dająca żadnych praw do hegemonii. Burżoazya rządzi dziś
nietylko we Francyi.
Cóż to takiego ta burżoazya? Potomkiem starego ry
cerstwa nie jest, mieszczaninem w zwykłem rozumieniu tak
że nie, chłopem tem mniej. I do inteligencyi, do robotników,
pracujących na chleb powszedni głową, policzyć jej nie można.
Burżoazya nazywa się pospolicie pewną grupę lndzi,
którzy dorobiwszy się znaczniejszej fortuny, wtargnęli bez
przejścia do pierwszych szeregów społecznych. Wchodzą
do niej przeważnie: bankierzy, przemysłowcy, fabrykanci, kup
cy więksi, słowem, kapitaliści i bezpośredni ich potomkowie.
Więc majątek jest bramą, przez którą dostaje się do
93
świątyni burżoazyi. Ale jaki majątek? Czy ten, który, zdo.
byty przez odwagę wojskową lub przez zasługę inną (nau
kową, literacką, artystyczną, obywatelską), jakiegoś przod
ka, rósł z ojca na syna, czy też ten, którego zródłem bywa
praca i oszczędność całyćli pokoleń?
" Chyba nie pierwszy, ani drugi, bo rycerstwo, uczeni, li
teraci, artyści, urzędnicy i następcy Całego szeregu praco
wników nie zaliczają się do burżoazyi.
Majątek dzisiejszej burżoazyi płynie z innego zródła.
Są to pieniądze, zebrane szybko i łatwo w handlu, w prze
myśle, w spekulacyacli giełdowych, w pokątnych procesach
i w przeróżnych zajęciach nie wytrzymujących krytyki zwie
trzałej" uczciwości. Wczorajszy kantorzysta, dorwawszy
Się do monety drogami krętemi, kupuje sobie dziś pałac, po
wóz, konie i oto nowy burżoa. Fabrykant wyzyskiwał
przez lat kilka pracę setek, tysięcy robotników i po
wstaje znów burżoa. Wydawca utuczył się na mózgach ca
łego legionu autorów bankier krzywdził krocie ludzi, pod
wyższając i obniżając wartość papierów przedsiębiorca
wykonywał powierzone mu roboty niesumiennie adwokat
napełniał kieszeń, prowadząc sprawy nieczyste kupiec
oszukiwał na towarach restaurator, hotelista i sprzeda-
wacz wina truli ludzi fryturami i fałszowanemi trunkami
a wszyscy ci jegomoście, doszedłszy do pewnej cyfry, wzmo
cnili szeregi burżoazyi.
Wkrótkim czasie powstające fortuny, z wyjątkiem, gdy
zródłem ich bywają szczęśliwe wypadki (wygrana na lote-1
ryi, spadek, darowizna i t. d.), nie zasługują nigdy na sza-|
cunek. Powoływanie się na pracowitość i zabiegliwość nie
wytrzymuje krytyki, wiadomo bowiem, że uczciwa, chociaż
by najusilniejsza praca, nie daje ubogiemu kroci, tem zaś
mniej milionów. Dużo zdziałała, gdy utrzymała robotnika
z żoną i z dziećmi i odłożyła dla niego niewielki fundusz na
,czarną godzinę," lub na starość. Ręce można sobie urobić
" Ji
po łokcie, oczy stracić i mózg wysuszyć" z nadmiernego wy
siłku, a nie dojdzie się do bogactwa. Na znacznej ilości złota.
nagromadzonego szybko, spoczywa zawsze klątwa wyzy
sku, czyli cudzej krzywdy.
Eozumie się, że wyrok potępienia nie odnosi się do ca
łej grupy ludzi, objętych nazwą burżoazyi, wszelkie bowiem
uogólnienia, zastosowane do kast społecznych, do stanów.
korporac3rj i t. d., nie wytrzymują nigdy krytyki. I bur-
żoa" może być człowiekiem uczciwym, dobrym, szlachetnym.
Nie ma reguły bez wyjątków.
Oprócz dorobkiewiczów chwili obecnej ze sfer przemy
słowo-handlowych wlicza jeszcze Maks Nordau *) we Pran-
cyi do burżoąizyi: wnuków chłopów, którzy ograbili pod
czas wielkiej rewolucyi rezydencye szlacheckie, wymordo
wawszy podstępuie ich panów i potomków małomiastecz
kowych sklepikarzów i szewców, zbogaconych przez polity
kę ulicy, przez oszukańcze dostawy wojskowe, handlowanie
dobrami narodowemi i asygnatami."
Wobec takiego początku i składu dzisiejszej burżoazyi
europejskiej trudno się dziwid różnym krachom giełdowym
i owemu bezprzykładnemu skandalowi polityczno-społeczne
mu, którego wybuch przyspieszyła sprawa kanału pa-
namskiego.
Szumowiny wszystkich stanów spłynęły do kasty, zwa
nej burżoazyą, nie uzacnionej ani przez rozlaną krew żołnie
rza, ani przez pot robotnika. Wyszedłszy z błota, jak się
niegdyś' Danton o towarzyszach swoich wyraził, zawdzięcza
ona wybitne stanowisko jedynie Złotemu Cielcowi, a ten
mocarz nie miewał nigdy przesądów."
Z niekłamaną rados'cią przyklasnęła burżoazyą pozyty-
*) Maks Nordau; EntartuDg"; Berlin, 1892 r.; tom I, słr. 178.
95
wizmowi i ewolucyonizmowi. Wszakże-ż doktryna, mianu
jąca egoizm i walkę o byt głównemi sprężynami postępowaiua
ludzkiego, uświęcająca prawo siły, sprytu, i podstępu i t. d.,
uwalniająca nikczemnika od odpowiedzialności przed Bogiem
i sumieniem, druzgocząca, słowem, wszelkie pęta człowieka-
zwierzęcia, wynosiła jej małoduszność do godności zasady
naukowej, legalizowała jej grzeszne fortuny i niczem nie
uzasadnione ambicye. Jej wyzysk tłómaczyła szkoła nian-
czesterska, jej skąpstwo teorya Malthusa.
Tylko w tem oświetleniu można zrozumieC nienawiść
liberalnych prawodawców francuzkicli i niemieckich do
chrześciaństwa i do Kościoła nienawiść niemądrą, brze
mienną w skutki złowrogie, czego burżoazya w zaślepieniu
swojem nie widzi. Motłoch," wychowany w zasadach mo
ralności świeckiej, byłby bardzo naiwny, gdyby nie zastoso
wał wszczepionych w niego zasad do mistrzów swoich. Bur
żoazya gotuje sobie sama grób wczesny a sromotny, bo szlach
ta, chociaż zwyrodniała, umiała mimo to pójść pod nóż gilo
tyny bez lamentów. Wolno zaś wątpić, czy bankier, prze
mysłowiec, giełdziarz i t. p. bohaterowie znajdą w obliczu
śmierci odwagę do pogardy dla swoich prześladowców.
I sztuka pozytywna wprawiła burżoazyę w zachwyt.
Tak drażniąco, podbudzająco malowała rozkosze ciała tyle
talentu zużyła, aby połaskotać grubego mieszczucha, sprag
nionego po dobrym obiedzie wrażeń zmysłowych...
Jak się tu dziwić, że się liberalni mówcy parlamentar
ni powoływali na doktryny pozytywno-ewolucyonistyezne,
że nazwali moralność niezawisłą etyką przyszłości, zaczą
wszy od Leona Gambetty *), a skończywszy na ostatnim
*) Mowa Leona Gambetty na ostatniem posiedzeniu kongresu Ligi
wychowania publicznego (La Ligue de ł'ensignement) z dnia 21 kwie
tnia 1881 r.
90
sługusie politycznym, chcącym się panom chwili przypodo
bać. Comte, Darwin, Spencer, o ile wygłaszali teorye, od
noszące się do człowieka, pracowali głównie dla burzoazyi.
To jej filozofowie i moraliści.
Nie mogąc się oprzeć na żadnej uczciwej tradycji, po
witała burżoazya z prawdziwą radością doktrynę, która
zmazała całą przeszłość, zburzyła wszystkie pojęcia i oby
czaje dawniejszej cywilizacji. Nowi ludzie potrzebowali
nowych bogów i haseł.
Daremnie gniewali się uczeni na mężów stanu, zastoso-
wujących ich teorye w praktyce; daremnie przypominał Lit-
tre, że nauka jest celem samym w sobie, a Haeckel, odpo
wiadając Virchowowi, zabraniał politykom wcielania dok-
ktryn filozoficznych. Burżoazya nie słuchała, bo mogła-ż nie
wyzyskać wody, jakby rozmyślnie na jej młyn puszczonej?
I rezultaty umiejętności ścisłych jej głównie służyły
i służą. Miliony ubogich nie odnoszą zbyt wielkiej korzyli
z węgla, pary i elektryczności, które wywróciły na nic da
wny porządek. Z telegrafu, telefonu, z licznych maszyn
korzystają głównie handel i przemysł. Szalony zresztą po
śpiech, stanowiący rys znamienny naszego stulecia, nie na
leży do pomysłów szczęśliwych. Żyjemy krócej, spiesząc się
ciągle, i tracimy zdrowie przedwcześnie. Żal tylko nu#S
może wydziedziczony do maszyn, gdyż, bog-acąc szybko kapi
talistę, odbierają jemu chleb, usuwają coraz więcej niezbęd
ność jego ramion. Z jednej strony wołają na, niego P*5"8
i elektryczność: nie dróż się, niewolniku, bo obędziemy się beZ
ciebie, z drugiej zaś krzyczy ewolucya: umrzyj, niedołęg0-
skoro nie możesz się ostać w walce o byt. W takich posta
wiony warunkach, może się chyba ów niewolnik" i nie('0'.
łęga" zniecierpliwić, zwłaszcza, że dochodzą go wiadomości
o prawach silniejszego nad słabszym," o świętości eŁoiz"
mu," o celach człowieka, zamkniętych, zupełnie w granica^
kołyski i trumny i t. d. Postarały się przecież dziemi*1
97
i dzienniczki, aby mądrość nowoczesna dotarła i pod nizkie
strzechy maluczkich.
Istnieje w Europie jeszcze inna grupa ludzi, która po
witała pozytywizm, ewolucyonizm i lnateryalizm z taką sa
mą radością, jak burżoazya. Naród to Izraela wyciągnął
obiedwie ręce do nowych proroków, bijąc przed ich geniu
szem pokłony.
Wyparty od kilkunastu wieków z kraju, złączonego
ściśle z jego dziejami, skazany na włóczęgę między ludami
nieprzyjaznemi, odepchnięty od stołu biesiadnego cywiliza-
cyi chrześciańskiej, wszędzie wzgardzony i poniewierany,
żyd zasklepił się na wewnątrz w skorupie spleśniałej dawno
wiary talmudycznej, a na zewnątrz starał się zebrać jak naj
większą ilość grosza, pieniądzowi bowiem tylko zawdzięczał
różne ulgi. Keligia uczyła go nienawiści do innowierców,
handel zaś zgasił w nim wszelkie szlachetniejsze wyobraże
nia o życiu. Plemię, które już na puszczy, pod okiem swego
największego prawodawcy, tańczyło naokoło Złotego Ciel
ca, a pózniej gorszyło chciwością autorów rzymskich, stało
się z czasem typem przekupnia, szachraja.
Nic dziwnego, że ten urodzony materyalista gdy mu
rewolucya francuzka rozwiązała spętane ręce i pozwoliła
przemawiać jawnie, publicznie, dołożył wszystkich starań
aby nadać zaprzeczeniom dawnego porządku rozgłos jak naj
szerszy. Afirmacye przeszłości wydziedziczyły go, negacye
zaś bieżącego stulecia otworzyły przed nim na rozcież bramy
cywilizacyi.
Żyd stał się najgorliwszym pachołkiem nowej nauki.
Wtargnąwszy gromadnie do prasy europejskiej, opanowa
wszy główniejsze redakcye: Warszawy, Berlina, Wiednia,
Paryża i miast innych, siał na wszystkie strony zatrute ziar
no negacyi, podszywając się pod hasła wolnomyślne. On to
urządził chytrze powszechną wyprawę przeciw chrześciań-
stwu, swemu wrogowi dziedzicznemu, walcząc z nim piórem
13
Ha Schyłku Wieku
i żywem słowem; on przekupywał ministrów, posłów i urzę
dników ( Panama"); on wcielał w handlu i przemyśle zasady
moralności niezawisłej, których się uczyć nie potrzebował,
bo miał je we krwi (giełda, banki, przedsiębiorstwa akcyjne,
wszelakie grynderki i krachy); on podkopywał systematycz
nie pojęcia o honorze i uczciwości, niepotrzebne, niewygodne
dla spekulanta widma lepszego wczoraj. Gdziekolwiek sta
ła się w Europie od lat pięćdziesięciu jaka podłość kupiecka,
jakie oszustwo na mniejszą lub większą skalę, wszędzie tkwił
handlarz żydowski. Azy kroci płynęły śladami jego pomy
słów finansowych waliły się rody, fortuny zbladły świe
tne, przez wieki nieskażone nazwiska. Czego się handlarz
żydowski dotknął brukało się w jego palcach nieumytych.
On tylko jeden tryumfował, uśmiechał się, zadowolony
szczęśliwy mściciel przecierpianych krzywd swojego ludu.
On też, przebrawszy się we frak, zasilił wielką ilością bur-
żoazyę.
Typowym przedstawicielem cywilizowanego" żyda
nowych czasów jest, między innymi, znany estetyk duński,
Jerzy Brandes (właściwe nazwisko: Izydor Cohn), którego
przednie dzieło ( Główne prądy literatury XIX stulecia")
przyswojono i naszej literaturze.
Działalność publiczną rozpoczął Brandes od niesłycha
nie namiętnej polemiki z Nielsenem, zbyt dla niego zacofa
nym, mimo względnego liberalizmu. Przedstawiwszy się Da
nii jako nieprzejednany wróg nietylko wyznań chrześciań-
skich, ale wszelkich uczuć reJigijnych wogóle, Brandes po
zostawał aż do chwili obecnej wiernym tendencyom młodo
ści. Inni, zawiódłszy się na metodzie pozytywnej, porówna
wszy złudzenia swoje z rzeczywistością, ostygli w zapale dla
rozumu. Brandes trwa dotąd na raz zajętem stanowisku,
nie chcąc się niczego od życia nauczać.
Nienawiść do religii, zmysłowość i niechęć do obecnego
porządku społecznego, wiją się barwną nicią poprzez dzieła
99
autora Prądów." Zburzyć chciałby całą przeszłość, zni
szczyć do ostatniego kamienia podwaliny, na których się
świat chrześciański opiera. Ideałem jego zdawkowy, or-
dynaryjny materyalizm, Bogiem nieomylnym rozum.
Brandes uchodził przez czas dłuższy za krytyka przed
miotowego, za uczonego" w estetyce. Wszakże-ż mienił
sięzwolennikiemTaine'a, na którego doktrynę się powoływał.
Wistocie jednak jest autor Prądów" wszędzie i za
wsze polemicznym publicystą, broniącym pod płaszczykiem
naukowości swoich tendencyj. W Głównych prądach" ze
stawił i oświetlił zjawiska literackie bieżącego stulecia roz
myślnie w taki sposób, że uwydatnił tylko idee liberalne."
Chwilą, od której się dla niego świat zaczyna, jest rok 1848.
Wiadomo, że się z tą datą rozpoczyna panowanie najśwież
szej odmiany starego materyalizmu pod nazwami: pozytywi
zmu, ewolucyonizmu i naturalizmu.
Ilekroć się Brandes odzywa o kierunkach i szkołach,
wcielających reakcyę uczucia przeciw rozumowi, tylekroć
pieni się z gniewu. Me skąpi wówczas słów silnych," jak:
głupota, ciemnota, obskurantyzm, barbarzyństwo, stęchłe
przesądy, naszczekiwania szalonych i t. p. Z naciskiem
zbyt widocznym, aby nie zwracał na siebie uwagi, rozwodzi
się obszernie nad wszelkiemi negacyami i opowiada plotecz-
-
ki zakulisowe. W Keats'ie zachwyca go senzualizm,"
w Tomaszu Moore'm lubieżny erotyzm, w Wiktorze Hugo
radykalizm polityczny, w Byronie geniusz burzenia. Z uśmie
chem cynika opowiada o romansie sześćdziesięcioletniego
Chateaubriand'a z dwudziestoletnią dziewczyną; bez potrze
by przypomina miłostki pani de Kriidener, którą potępia nie
dlatego, że zmieniała kochanków, jak bieliznę, lecz jedynie
dlatego, że ośmieliła się napisać powieść idealną. Z lubością
potrąca o stosunek, jaki łączył Lamartine'a z panią Charles,
ale dla Elwiry i Julii znalazł tylko szyderstwo. Tłustego
100
skandaliku nie omija Brandes nigdy, zadowolony, gdyż może
.apetyty" czytelnika połaskotać.
Błyskotliwy stylista, utalentowany bezsprzecznie pole
mista, Brandes przykuł do siebie, przekonał, olśnił młodzież
nietylko swojego kraju rodzinnego. Zachwycano sie nim
w Niemczech, a i u nas. podczas pobytu w Warszawie, nie
szczędzono mu oklasków i szeptów podziwu." Do jego roz
głosu przyczynili się oczywiście w znacznej części żydzi.
znani z solidarności i umiejętności popierania swoich."
z
Był on krytykiem literackim Izraela i burżoazyi, przeto
runął razem z prograinatem, którego bronił.
Jak Brandes siał przez całe życie nienawiść, tak zbie
ra obecnie własnej roboty owoce. Oto, co pisze o nim Maks
Nordau: *)
~- Etykietę wzpółczesności (modem) przyczepił do
mego (do Ibsena) Jerzy Brandes. należący do naj wstrętni^
szycn zjawisk literackich (einer der toiderwMiasten schnfl
słeUenschen Erehei , , .
mmgm) n a s i Ce g 0 s t n l ( v i B r a n d e s p a
wizyt cudzej sławy, czy rozgłosu, uprawiał przez całe życie
rzemiosło muzykanta-szarlatana. który gra równocześnie na
Kitoięciu hałaśliwych instrumentach, pomagając sobie gło-
trtLi 71 r ę k a mi ' ł ok f t i a mi - kolanami i nogami. Jak ten
a n , t a Ó C Z y ł B r a n d e s
r Z2, , , * P^edpoetami i autorami,
ł
l
zJnt T Ł *bB****l odm-zoną łoskotem, i zbierał
"Platę, skwapliwie tłoczył się do każdego, kto zyskał sobie
i ^^l eci u z jakichkolwiek powodów rozgłos,
7
i za ypywa g0 dopótąd frazesami retorycznemi i sofistyez-
nenu dopóki go słuchać chciano. Przystroiwszy sie w kil-
y V Wa n y C U Z i w m
owsk' 1 ^ *"!deł geniuszu tato*
0 ł u a c si
stodyum n P 7 J' ? na Johna Stuarta Milla, którego
y U m wol
ności" z wierzchu obejrzał, bo go chyba nie
Ma t
*) ^or d u: KDtartung-tom II, . 181 i 182. ,
a s t r
101
czytał, a stanowczo nie rozumiał przedstawił się młodzie
ży skandynawskiej, zdobywszy zaś sobie za pomocą tych
środków zaufanie, nadużył wpływu do systematycznego za
truwania słuchaczów. Był on kaznodzieją namiętności i zmą
cił z szatańską iście gorliwością i wytrwałością wszystkie
pojęcia i wyobrażenia młodzieży, której zachwalał rzeczy
przewrotne i nikczemne pod najpowabniejszemi i najczigo-
dniejszemi nazwami. Wierzono zawsze, że tylko słabi
i tchórze ulegają bez protestu potępionym przez zdrowy
rozsądek chuciom. Gdyby Brandes był mówił do młodzieży
wprost: drwij sobie z rozsądku, poświęć obowiązek namięt
ności, nie opieraj się zmysłom i t. d. znalazłby się inoże
ktoś lepszy, coby przed nim splunął. Ale gdy uczył: być
posłusznym zmysłom znaczy to samo, co posiadać charak
ter kto się poddaje namiętności, ten jest indywidualno
ścią człowiek silny gardzi karnością i obowiązkiem, a ro
bi zawsze tylko to, co się jego brzuchowi lub innym orga
nom podoba... wówczas wydzielił zręcznie z podłości części
odrażające, budzące podejrzenie. Rozwiązłość i próżnia
ctwo, polecone jako wolność" i prawo rozporządzania so
bą," wtargnęły bez trudu do wszystkich kół. Nikczemność,
okryta płaszczykiem współczesności," stała się powabną
i pożądaną. Nie trudno się domyślić, że wychowawca, który
zamienia salę szkolną na knajpę i dom publiczny, musi mieć
u młodzieży powodzenie, niezrozumiałe wobec pustych i gada
tliwych bez końca (gedankeleere, enrllos schwałzhafte Schrif-
ten) pism Brandesa.
Sądu surowszego doczekało się chyba nie wielu ze zna
komitości literackich. Wyrok to-tern dotkliwszy, że pocho
dzi nie od zacofańca," wstecznika," lecz od autora, który
jest tak samo, jak Brandes, zwolennikiem wiedzy niezawi
słej. I Nordau korzy się tylko przed rozumem.
Krytyce spokojniejszej poddał działalność Brandesa
pisarz francuski, Jan Thorel, który wykazał sine ira et stu-
102
dio brak naukowości i metody w Głównych prądaoh."
Chaotyczna tylko kompilacya jest, podług Thorel'a, rozgło
śne dzieło estetyka duńskiego. *)
Oprócz burżoazyi i żydów, dostarczyła nowoczesnemu
materyalizmowi gorących wielbicielów czerń karyerowiczow
różnych kierunków, rekrutująca się ze wszystkich stanów
i warstw. Posagołowców, oszczerców, pochlebców, kopiących
dołki pod bliznim, nieszczerych przyjaciół i kolegów, hała
strę, słowem, wszelaką znały: Grecya i Rzym, wieki s'rednie
i ostatnie. Ale nikczeinność przeszłości wiedziała, że postę-
pnje zle; ukrywała się wstydliwie, udawała uczciwą, prawą.
Dziś ten parawan zbyteczny. Każdy szubrawiec mo
że się powołać na etykę niezawisłą, może podłość swoją
naukowo" uzasadnić. Że moraliści pozytywni zeszli się
w rezultatach z metafizykami i teologami współczesnego ka-
ryerowicza nie wiele obchodzi. Dzieł Spencera, i jego na
śladowców nie czytał, a choćby i zajrzał do zródła, alboby
jego kazuistyki wcale nie rozumiał, albo też, wniknąwszy
w nią, odpowiedział bardzo słusznie: być może, że ewolucya
zrobi kiedyś ze mnie wzór cnoty, maszynę altruistyczną, do
tąd jednakże rozwiązała bardzo małą część całego zadania,
ergo dobrze, postępuję, gdy czynię to, co sprawia mnie przyje
mność, nie zważając na potrzeby mniej odemnie chytrego są
siada.
Ma się rozumieć, że nie same tylko odpadki ludzkości
zaciągnęły się do szeregów pozytywnych. Nowa nauka ol
śniła i obałamuciła krocie głów i serc szlachetnych, spragnio
nych świadomości, wiedzy. Cała prawie młodzież uniwersy
tecka, upajająca się na czas pewien każdą nowością, i ^na-
komita większość świata naukowego, służyły pod sztandara-
*) laa Thorel: ' La critiquc internationale," w -,Reve des
Moades," zeszyt i 15-go września 1893 r.
103
mi: Comte'ów, Darwin'ów, Spencerów, Taine'ów, Haec-
kel'ów i t. d.
Na uboczu, nie wciągnięta w wir powszechny, stała w
każdym kraju mała tylko garstka nieprzekonanych. Nikt
tych wsteczników," zacofańców," obskurantów" nie słu
chał, powtarzali bowiem stare," oklepane" rzeczy. Do
rastające pokolenie spieszyło do światła," jak ćma nocna,
i jak ona opaliła sobie skrzydła.
Cały ten olbrzymi zastęp pełnych, pół- i ćwierć-uczo-
nych, wzmocniony przez armię świadomych i bezmyślnych
naśladowców, pracował z pośpiechem pary i elektryczności
nad sprowadzeniem nowej klęski rozumu ludzkiego. Da
wniej łudził się człowiek przez długie wieki, dziś przechodzi
jedno pokolenie kilka wręcz przeciwnych odmian. Jeszcze
się wyznawcy pozytywizmu nie mieli czasu zestarzeć, a już
trąbią znów inni prorocy po świecie do odwrotu.
Bo zawiodło wszystko...
Nasamprzód wracali sami mistrzowie cichaczem, wsty
dliwie, zaułkami do jakichś przyczynwszechrzeczy," o któ
rych zrazu nic wiedzieć nie chcieli. Już Comte, zżymający
się w pierwszej połowie swojej działalności przeciw wszel
kiej woli" po za prawami natury, uznawał ją pod koniec ży
cia, twierdził nawet, że: pow completer les his, U faut des
\olontes, I Littre, wytrwalszy w doktrynie od samego mi
strza, potrącał na stare lata kilka razy o nieskończoność,"
o ów ocean, który graniczy z naszemi brzegami," a John
Stuart Mili dostrzegł w otaczającym nas murze szpary,
przepuszczające promień światła z krain nieznanych," i skar
żył się w Autobiografii" na analizę, na jej silę rozczy-
nową, która zabija uczucie." Herbert Spencer podpisał w
Pierwszych Zasadach" (w części o Niepoznawalnych")
wyrok na rozum ludzki, gdy orzekł: W jakimkolwiek kie
runku zwracamy nasze badania, dochodzimy do jakiejś nie-
rozwiązalnej zagadki. Prawdziwy mędrzec uczy się pozna-
104
wać zupełną niemoc uinysłowości człowieka we wszystkiem,
co przechodzi zakres doświadczenia. Wytwarza on sobie
bardzo wyrazne pojęcie o ostatecznej niezrozumiałości naj
prostszego faktu, rozważanego w samym sobie. Lepiej, niż
ktokolwiek inny, wie on i wątpi, że żadna rzecz nie może być
poznaną w swej istocie."
Więc owe s'wiaty nieznane, które miały nie zamącą ć
spokoju ludzkości, obchodzą ją jednak, zaciekawiają, pocią
gają, a rozum nie posiada do nich klucza?! Więc potrzeba
oprócz wiedzy, jeszcze czegoś innego?
Do takiego wniosku nic doszli pozytywiści, ale wysnu
li go niezawodnie ich nieświadomi wyznawcy, z których
wielu uwierzyło naiwnej przechwałce Berthelota, że: nie ma
już tajemnic pod słońcem.
Wiedza miała człowieka nietylko oświecić, ale i uszla
chetnić. Do tego stopnia ufali pierwsi pozytywiści jej po
tędze, że Littre zapowiadał w r. 1850 niedaleki pokój po
wszechny, przewidziany przez socyologię." Za lat dzie
sięć, piętnaście nie będzie już wojen marzył. " Narody
europejskie zbliżą się do siebie, porozumieją się. Ustaną
zupełnie walki ludów, a ostaną się tylko potyczki stronnictw
politycznych.
Ten sam Littre, najuczciwszy " z pożyty wistów, posia
dający odwagę do przyznania się, że zbłądził, odwołał pó
zniej sny swoje. Przeglądając wr. 1878 do drugiego wyda
nia jedno z dawniejszych dzieł (Conservation,$evolutisihvisme), zdziwił się poglądom swoim i proroctwom z przed
laty trzydziestu. Więc dołożył do pierwotnego tekstu ko
mentarz, składający się z licznych uwag i poprawek. Oto,
co pisze między innemi: Te nieszczęśliwe stronnice kłócą się
ciągle z wypadkami, na jakie patrzyliśmy. Wieje z nich
utnosć, sprawiająca mi przykrość nawet po tylu latach.
bprawią one przykrość i czytelnikowi, który albo poskarży
się na moje zaślepienie, albo też wzruszy ramionami, stoso-
L06
wilie do tego, jak będzie dla mnie usposobiony. Zaledwo
oświadczyłem, dziecinnemu ulegając entuzyazmowi, że wal
ki narodów ustąpią w Europie walkom politycznym, kiedy
wybuchła wojna krymska, po niej zaś nastąpiły: włoska,
austryacko-pruska, francusko-uieniiecka i wschodnia. Czy
to już koniec?!... Któż odgadnie? Z zarozumiałością, która
mi się obecnie śmieszn'ą wydaje, przeciwstawiałem t. zw. po
lityce realnej (reellej, czyli tej, która przewiduje pokój po
wszechny, mimo pozorów, politykę pospolitą (uułgairc), czyli
tę, która rozstrzyga podług pozorów o pokoju i wojnie. Po
lityka realna łudziła się. Słuszność jest znów po stronie po
lityki pospolitej. *)
Słuszność" bywa zawsze po stronie życia, a to troszczy
się bardzo mało o formułki socyologiczne.
"W krajach konstytucyjnych żrą się stronnictwa poli
tyczne, jak dzikie bestye lasów dziewiczych Ameryki i Afry
ki. Nie ma tej nikczemności, którejby przy wyborach do
parlamentu jeden kandydat nie zarzucił drugiemu. Od zło
dziejów sobie wymyślają, od oszustów, przed sądy się wlo
ką, oszczercze plakaty i artykuły na siebie drukują. Za
dziesiątą część tych obelg, które minister połyka bez nie
strawności dla miłej pozycyi, dla władzy i dochodów,
dorożkarz połamałby napastnikowi kości, a potem cisnął do
wszystkich dyabłów" bat i jął się innego rzemiosła.
Burzoazya, dorwawszy się do stanowiska, wyzyskuje
położenie tylko dla siebie i dla swoich, odsuwając od steru
wszystkie inne warstwy społeczne. Żadna monarchia nie by
ła tak wyłączna i ciasna, jak rzeczpospolita mieszczań
ska, cesarze bowiem i królowie umieli ocenić i przygarnąć
zasługę, talent i odwagę, bez względu na ich przynależność
stanową.
" ) Emil LittrtS: Conservation, Revolution, Positirisme"; wydanie
2-gic, sir. 480 i następne.
14
Na Schyłku WieAu
106
tf stóp burżoazyi lmczy spienione morze podrażnionych
ambicyj, zawiedzionych nadziei, niezadowolonych apetytów;
toczy się grozna fala tłumionej zawiści. Skrajni, skrajnie)*
si i najskrajniejsi radykaliści i anarchiści różnych odcieni
szturmuje wytrwale do fortecy obecnego porządku. Jn
mają i cierpliwe dawniej Niemcy sporą liczbę posłów socya-
listycznych.
Tak wygląda ów pokój zewnętrznej i wewnętrznej po
lityki, przewidziany przez socyologię." Obrazem on urdy-
naryjnej walki o byt, pozbawionej wszelkich celów humani
tarnych w szerszym stylu. Mniej dziś uczuć ogólnoludz
kich, aniżeli w epokach ciemnoty.'
Byłby niemądrym, ktoby pozytywistów posądzał o roz
myślną chęć demoralizowania narodów. Pokoju przecież
pragnęli powszechnego. Prawdą wszakże mimo to zostanie,
że przyczynili się pośrednio do stanu obecnego. Teorye ICH
uświęciły brutalność polityki współczesnej. Hrabia de Hor
ny i książę von Bismarck, typowi przedstawiciele i mistrzo
wie dyplomacyi drugiej połowy bieżącego stulecia, posługi
wali się prawie zawsze argumentami ewolucyonizmu.
I na życie prywatne oddziałały doktryny pozytywne.
Pominąwszy nowe gatunki łotrów, nieznane zgasłym poko
leniom, wyzyskiwaczów, oszustów, rycerzów używania, r"z'
koszników, małoletnich morderców, rezonujących uczenie 7
całą tę brudną zgraję wytwornych potworów (motistre deh-
cat), podszywających się pod teorye naukowe nie ti-udn
odnalezć w stosunkach obecnych wogóle skutki wskazówek
pozytywizmu i ewolucyonizmu. Nawet ludzie zkądinad szla
chetni pytają dziś troskliwie o posagi przyszłych żon, kom
się przed Złotym Cielcem, marzą o majątkach, czują wstręt
do miernego bytu. Nawet odważni lękają się ubóstwa, ja*
czegoś bardzo strasznego. Miejsce .serca zajął wszędzie
chłodny rachunek, trzymający na wodzy nierozważne po
rywy," Siły cielesne przekraczająca żądza używania i roz-
107
wielmożnienie się samolubstwa w stosunkach codziennych są
dziś' faktami powszechnie stwierdzonemi.
Człowiekowi nie potrzeba przypominać, że ma prawo
do bezwzględnego egoizmu, sztukę tę bowiem potrafi on
i bez rozgrzeszenia filozofów pozytywnych bardzo dobrze,
gdy je^o zachcianek nie powstrzymuje bojazń Boża."
Nigdy nie był pieniądz, środek do używania dóbr do
czesnych, tak możnym panem, jak w chwili obecnej, i nie
pchał się tak zuchwale do zaszczytów i do stanowiska towa
rzyskiego. Nigdy też nie usuwali się wydziedziczeni przed
jego arogancyą z taką uniżonością i zazdrością.
Pokoleniu, wychowanemu w wierze, że ubóstwo jest
złem samem w sobie" i że życie człowieka, dokonane sta
nowczo w ramach doczesnych, nie różni się niczem od doli
i niedoli zwierzęcia, nie można się dziwiC, iż pragnie wysą
czyć do ostatuiej kropli kielich rozkoszy zmysłowych.
Pije też rzeczywiście, komu środki na -to pozwalają,
z owej czary zawodnej, kogo zaś los wydziedziczył, ten prze
klina nędzę swoją, zazdroszcząc posiadającym.
Spryt," przymiot szachrajów, doradca egoistów, wy
rugował wrszędzie staroświecką" uczciwośd, którą nawet
wyrostki pomiatają... Głupcem nazywa się człowiek dobry
i prawy, nie o swoich tylko pamiętający interesach. Im kto
moralnie więcej wart, im kto szlachetniejszy, pracowitszy,
suniienniejszy, tern mu dziś gorzej na świecie. Słowny, rze
telny, płaci za lekkomyślnika i wyzyskiwacza, honorowy
zbiera guzy za szubrawca. Pospolite oszustwo, jeżeli je
zręcznie wykonano, wywrołuje uśmiech, zamiast oburzenia.
A to sprytny" mówią przeciętni nic więcej. Słuchając
gawędy osób wykształconych, doznaje się wrażenia, jak gdy
by się było w towarzystwie plugawej hałastry. Przewro
tność bawi, podłość zadziwia, zuchwalstwo zachwyca.
W salonie, w buduarze, króluje flirt lubieżny cynik, drażnią
cy dwuznacznikami zmysły. "Wytworne damy i niewinne" pa-
108
nienki, przywykłe od lat najwcześniejszych dn zawoajowa-
nej rozpusty słowa, do nikczemnych myśli, zakrytych niedo
statecznie przejrzystą nią się być dowcipnemi i interesujjjccmi." gdy rozmawiaj^
,)ak ladacznice. ,Idyotą.- śmiesznym, zle wychowanym zo
wie się w świecie młodzieniec, na którego czoło wywołuje tłf
stość,1- wygłoszona wobec kobiet, rumieniec wstydu.
Moralność i skromność naszych dziadów i babek poszły
na emeryturę oświadczają oświeceni" nowszych czasów;
Inne pojęcia wytworzyły inne zwyczaje i obyczaje
Do powj-ższych rysów należy dodać jeszcze jeden, naj-
wyrazniejszy. Oto zburzyła wiedza pozytywna w człowiek
k wolę, zatruła j$, złamała przez analizę. Rozkładała ona: cifc
ło, duszę, życie, jego cele, nędze i przyjemności, miłość, cno
tę, etykę, dobroć, zbrodnię i t. d. dopótad na cząstki i MV
steczki, dopóki nic starła podwalin, zbudowanych przez wysiłki
wieków, na miał, na piasek latający. Dość było pesymizmowi
dmuchnąć w ten proch, aby się jego atomy rozwiały M
wszystkie strony. Człowiek, przypatrzywszy się życiu prze*
lupę pozytywizmu, stracił ochotę do podaremnej walki z wia
trakami, znienawidził nietylko bliznich, ale i siebie. Kry
tycyzm strawił wolę, jak rdza żelazo hartowne.
Uopełniając charakterystyki dojrzałego obecnie poko
lenia, nie wolno w końcu pominąć zwyrodnienia fizycznego,
kWne przyspieszyło nową porażkę człowieka. Współcz*
s a mteligencya wszystkich krajów europejskich, chowana
wiehta J WCZ ,SUi e J SZy c h k l a t c e
* ' Pozbawionej słońca i po-
l ę U W d u s z n e
rn-zet w- r J " okólnej, 'torturowana
Ł r\ Zę' St l 'a c i ł a z d r o w przed dojściem do wieku męz-
0 1
J J L , - ? ^ ^ " >"* a szczęście epoka poświęciła
szj tk l e c d a ł a d ] a . emi
k t ó l a u s i l 0 Wi l ) i l zani
d
Z 1^ * * * * P^echowywania wszystkiego, j
mb ćyl , UC-aym Pdobal ^edytować. Najwyższa
an.oicyą drnglej połowy bieżącego stulecia bvło: wiedzie*
100
dużo, jak najwięcej! choćby to bezskuteczne gromadzenie
w trzech częściach niepotrzebnych wiadomości miało stargać
siły ludzkie.
I niemądre, jednostronne wychowanie porwało rzeczy
wiście te siły fizyczne, bez których życie doczesne bywa czę
sto nieznośne. Ludzie siwi przed czterdziestym rokiem ży
cia nie należą dziś do wyjątków, przedwczesna łysina nie za
dziwia już nikogo, a szczęśliwiec, obdarzony nerwami zdro-
wemi, mógłby, obwożony po świecie jako okaz szczególny,
zbogacić jakiego rzecznego impresarya.
Oto mniej więcej obraz szczęśliwości," .przewidzia
nej" przez socyologię pozytywną.
Filozofia, nauka, sztuka, polityka, życie prywatne, jego
pośpiech i walka o byt, zaniedbanie przez szkołę strony fizy
cznej i moralnej ucznia, kult Złotego Cielca, nadmierna pra
ca, mania analizy, nikotyna w końcu i alkohole, wszystko,
słowem, złożyło się na to, aby zburzyć nerwy współczesnego
Człowieka. Xewroza pod różną postacią, zatoczyła w na
szych czasach koła tak szerokie, iż stała się epidemią chwi
li obecnej. Żadna epoka nie wydała tylu samobójców, obłą
kanych, histeryków i niedołęgów cielesnych.
Gdy ten człowiek współczesny, wytrzezwiszy się z odu
rzenia naukowego zestawił rzeczywistość, prawdę istotną,
z obietnicami i marzeniami mędrców drugiej połow7y bieżące
go stulecia, i znalazł wszędzie rażące przeciwieństwo, wów
czas stracił zaufanie do Mentorów swojej młodości. Do
szedłszy do kulminacyjnego punktu rozstroju, powinien był
nawrócić z drogi, wskazującej mu zły kierunek. Komu je
dnak od kołyski kładziono w uszy: ufaj tylko rozumowi, ten
nie upokarza się od razu, chętnie. Zakląć woli, złorzeczyć,
niż przyznać się do błędu. Od czego pesymizm? W jego
skargach i szyderstwach znajdzie strzaskana wola pociechę,
wyczerpany mózg strawę, oschłe serce zadowolenie.
I kierunki idealne rozpływały się ostatecznie, zawsze
110
w chwilowem zniechęceniu, ale w lamentach metafizyków nie
przestało łkać serce kochające ludzkość. Smuciły się one
tylko, że królowa ziemi taka zależna od ciała. Płakały nart
jej przeznaczeniem połowicznem, bo marzyły dla niej o skrzy
dłach anielskich.
Nie takiego pesymizmu potrzebowali wychowanej" mai
teryalistów XIX stulecia. Karmieni z jednej strony pycha
i bezwzględnością rozumu, z drugiej zaś podbudzani zmysło
wo, umieli tylko nienawidzić, gdy ich nadzieje młodości za
wiodły. Oglądali się więc w Europie za najodpowiedniej
szym tłumaczem swoich gniewów, a nie znalazłszy go mie
dzy współczesnymi, c/rfneli się wstecz, o całe pokolenie.
Żył w Niemczech w pierwszej połowie bieżącego stu
lecia myśliciel, który wyprzedził rozwój filozofii o lat kilka
dziesiąt. W chwili, kiedy się świat cywilizowany upajał
głośnemi, wielkiemi słowami i' marzył o prawdzie. Artur
Schopenhauer, samotnie, odludek, zgorzkniały stary kawa
ler, zrzędził we Frankfurcie na temat nicość nicości" i drwił
niemiłosiernie z człowieka.
Przyznaję się otwarcie prawił do pustych ścian, bo
go zrazu nikt nie słuchał że mnie widok zwierząt więcej
bawi i cieszy od widoku ludzi, którzy we mnie wstręt budzą
cy patrzę na brzydotę fizyczną i moralną człowieka, na
jego mzkie namiętności i pogardy godne ambieye. na sym-
ptomata obłędu i przewrotności wszelkiego rodzaju, na jego
zepsucie, owoc rozsprzęgających się obyczajów, wówczas
odwracam się od niego i uciekam do natury, szczęśliwy wśród
zwierząt.
Francuzów nazwał Schopenhauer małpami Europy -
memcow, ziomków swoich, nałogowymi pijakami - włochów
ezczelnymi - amerykanów ordynarvjnymi dorobkiewicza
miit. d. Człowiek wogóle jest, podług niego, zły i gW
z natury psuje się jeszcze więcej w życiu. Szczerym, sobą.
a
ojwa tylko wtedy, gdy dopuszcza się jakiej zbrodni.
^.^nttttAfrE
lii
Takiego filozofa upodobali sobie rozczarowani ostatniej
odmiany materyalizmu europejskiego. Nie tyle sama teorya
Schopenhauera, którą nie wielu zbadało, ile jego gniewliwe
fnkauia i wymyślania zachwyciły dekadentów wszystkich
narodowości.
Przez trzy części długiego życia nawet we własnym
pomijany kraju, wyrósł ponury myśliciel frankfurcki krótko
przed śmiercią w Niemczech na proroka, po śmierci zaś stał
się mistrzem zrozpaczonych Europy cywilizowanej.
We Francyi komentowali Schopenhauera: Cliallemel-
Lacour, Eibot i iu., a tłómaczyli go: I. A. Cantacuzene
i M. A. Burdeau.
Dzieci nienawiści umiłowały nienawiść...
V.
Dekadentyzm. - Tak zir. przeeywilizacya. Dekadentyzm w iycio. -
Określenie dekadentyzmu przez Bonrgefa. - Tak iv. nrystokracya i*
tfUgencyi. - Smakosze życia. Początek dekadentyzmu "w literatura
francuskie,. - Karol Bandelaire, - Jego .Ku iaty zła." - leli tri-.'. -
kii forma. - Styl dekadentów. Współcześni dekadenci francuscy. -
Teorya Anatola Baju. _ [.;, .,.) Yerlaine. - Maurycy liollinat. Jrt
Brenepin. _ Estetyka i technika dekadentów. - [nstrumentacya poetyc
ka.-Barwność gft-sek.-Zwyrodnienie paroaseizmu. -Ideał deka-
denta. - Hnysmana Arebeurs.^ - Dekadentyzm dofobkiewtaów. -*
htendnal -Maurycy Barres.-rHozofdekadentyzmu.-Fryderyk Sietzsche.
Jefro etyka. _ Dekadentyzm po za granicami Franeyi
i- Dekadentyzm po za dranicami Franeyi. Ogoloj
pogląd
owi się zwykle o początku i końcu wieku, o kwitną
cej i przejrzałej cywilizacyi, jak gdyby pierwszy
. b y ł żyjącym organizmem, druga zaś procesem do-
Uczy historya, że przeciąg czasu, ujęty w ramy lat
stu, wystarcza rzadko do teoretycznego wyczerpania i Fak
tycznego wcielenia pewnej idei, że się na jedna, zamkniętą
w sobie epokę, składa cały szereg pokoleń. Zanim rycer
stwo chrześciańskie wydało barwny i wonny kwiat, znany
pod nazwą wojen krzyżowych, marzyły o oswobodzeniu Gro-
113
bu Zbawiciela długie stulecia, a wielką rewolucyę francuską
przygotował krytycyzm lat trzystu.
Schyłek naszego wieku jest rzeczywiście zaokrągle
niem, ostatniem słowem prądu naukowego i literackiego, ale
nie za czasów Napoleona I należy szukać początku tego koń
ca. Dopełnia się, dogorywa obecnie najświeższa odmiana
starego niateryalizmu, wylęgła z buntu przeciw uczuciowo
ści i clirześciaństwu. Pozytywiści i ewolucyoniści podjęli
tylko nanowo smutną robotę filozofów Anglii i encyklopedy
stów Franćyi, przerwaną na krótko przez romantyzm, któ
ry nie był, jak twierdzili krytycy analityczni, reakcyą,"
czyli wstecznictwem, lecz właśnie postępem, bo usiłował
pchnąć ludzkość, zdemoralizowaną przez negacyę, na tory
wiary i nadziei, na drogę ideałów dodatnich.
Fantastyczny poeta trudził się daremnie, człowiek bo
wiem, zasmakowawszy raz w sceptycyzmie, nie spoczywa.
póki nie doprowadzi wątpienia do krańców możliwych.
Z gwałtownością zatamowanego niedostatecznie potoku wy
buchnął materyalizm po r. 1850 pod postacią pozytywizmu
i ewolucyonizmu i pędząc z pośpiechem naszych czasów,
zniósł wszystkie przeszkody.
Przejście od negacyi, wierzącej w siebie, w siłę swoją
i prawdę, do negacyi zbankrutowanej, zblazowanej," nie
krępującej się już niczem, nie ufającej nikomu, odbyło się
w stuleciu bieżącem tak szybko, że zaskoczyło po koniec ży
cia samych twórców kierunku. Nie takiego rozwiązania spo
dziewali się pierwsi pozytywiści i ewolucyoniści, którym się
zdawało, że wytykają drogę dla wielu pokoleń. Ułatwiona
wymiana myśli (telegraf, czasopisma, liczne szkoły) przy
spieszyły proces rozkładu.
Schyłek naszego wieku jest więc rzeczywiście ..koń
cem" czegoś, fin dzeń ludzkości, kropką, zamykającą jakąś formułkę.
I w tern też tylko rozumieniu staje się prawdą zjawi-
Ha SdiyJku Wiku 15
114
sko .społeczne, nazywane przecywiTizacya," cywilizacja bo
wiem, pojęta jako ciągły rozwój człowieka, jako pochód di
świadomości i uduchownienia, będzie dopótad młodą, dopóki
dzieci prometeuszowe nie spełnią posłannictwa, obmyślanego
dla mcii przez Pana Panów.
O przecywilizacyi wogóle, o zaniku sił żywotnych ludz
kości, nie może byC na razie mowy. Starzeją się, narody, ra
sy, pewne warstwy, ale człowiek rwie się dotąd niezmęezon|
do dalszego boju z niepoznawalną..1- Co sie jednemu ple
nnemu, pokoleniu i t. d. ni,, miału, to zaczyna inne plemię,
pokolenie 11. d. nanowo, gdy minie chwila przyjściowa osta*
teczneg-o zwątpienia. PrzejfoioWemi bowiem chwilami są
wszelkie dekadentyzmy. |> i-lki.-j ne k a ż d e j
puje zawsze wielka afirmaeya,
Me wszystkie zresztą narody i nie wszystkie warstwy
społeczne, wiane cuchną,-,,,,! wyziewami 'dekadentyzmu,
ligają działaniu jego trucizny. L, h barbarzyńskie" sta
rego świata nie brały urlzu.łu g h i nnry-
ff or i ac] l z m y s ł o w y c
Mowycn gasnącej Romy. Jawenalis nie wie nic o zniewie-
8 ł 0 wi mi A j w
T^Ty TnW'm ' - s"!em imperium zwy-
'toaych Cezarów troszczyły się prawdopodobnie dalsze
mał 8Ce
^mvch3stou> Ptycy^y i wyuzdanie zrozpa-
Tak istnieją, i dziś właściwi dekadenci tylko w kra-
acn w których materyalizm współczesny wydał kwiat naj-
le WG Fl [ w
55?' " 'allCii A l t JUŻ Niemcy
S S ! S-ę Wl ę k "Z e m z d r o"! duchowem od gallów
ns osaksonow, a ludy słowiańskie odepchnęły nawet natti-
lahzni aitystyczny, który nie j ,ZCZ(, JaLta^
j e s t
IJodatme i njemm cechy danej epoki uwydatniają się
" uaj zawsze w rasach, przodujących pewnej chwili dzie-
C śtnlc, meWai Fl'anCyil 8 z ł a w drngiS P ^ " ****
e
' - " . "'' ' z1 t e 'ywihzn.-yi, przeto dojrzały u niej oWOr
[15
06 pozytywizmu i ewoliicyonizum najwcześniej i najdosko
nalej.
.Jak nie wszystkie narody biesiadują przy najbogat
szym stole cywilizacji, gdyż znakomita ich większość wie
tylko ze słyszenia o wykwintnych gustach .,Lucullusów,"
tak nie korzystają i wszystkie warstwy społeczne ze zdoby
czy postępu." Należy wątpić, czy przeciętny chłop, robo-
nik, rzemieślnik, urzędnik, ziemianin, ksiądz, prawnik lekarz
i t. d;, pracownik wogóle francuski, pochłonięty przez obo
wiązki rodziny i walkę o byt, zazdrości wytwornemu pary-
żaniuowi jego rozkoszy i odczuwa jego niepokoje. Czasu
poprostu uie ma do takich zbytków. Naród w rozumieniu
pełnem robi swoje, buduje gniazdo dla siebie i dzieci, kocha
żonę i rzemiosło , które go żywi, stara się być uczciwym
i zdrowym zostawiając subtelności uczuć i myśli garstce
bogaczów lub próżniaków i wytwornisiów wielkomiejskich.
Bo głównem siedliskiem zapałów i zepsucia, entuzyaz-
mu i zwątpienia, dobra i złego, bywają zawsze stolice.
W nich gromadzi się wszystko, co naród w danej chwili po
siada utalentowanego i energicznego, bogatego i przewro
tnego; do nich spieszą zarówno najszlachetniejsi i najzdol-
Iniojsi, jak inajpodlejsi, szukający silniejszych pobudek i sil
niejszych wrażeń, szerszego pola do działania i rozleglej -
szych horyzontów.
Odjąwszy od ogólnej cyfry ludności współczesnej mi
liony, stojące na uboczu ruchu cywilizacyjnego (niepiśmienni
i nieczytający), dalej obojętnych, przypatrujących się biernie
drganiom konwulsyjnym nauki, literatury i sztuki chwili obe
cnej (znakomita większość t. zw. przeciętnej inteligencyi),
w końcu przeciwników prądów negatywnych (idealiści, wier
ni wszystkich religij) zostanie pod sztandarem dekadenty
zmu gromadka tak niewielka, że możnaby ją pominąć milcze
niem, gdyby nie chciała uchodzić za kwiat ludzkości i nie
rwała się do rządów w królestwie ducha.
I IG
W samej .Francyi i w Anglii znalezlibyśmy najwyżej
kilkadziesiąt tysięcy dekadentów przekonanych, w Niem
czech kilka tysięcy, a u nas nawet nie tylu.
Zawsze i wszędzie stała ponad cienmemi masami garść
oświeconych, ale w epokach z dodatniemi prograinatami, pa
miętali owi wybrańcy o potrzebach wszystkich i na tem wła
śnie polega prawowitość uprzywilejowanego stanowiska
t. zw. arystokracyi, jakakolwiekby ona była. Warstwa,
która zdejmuje z ramion maluczkich brzemię pracy publicz
nej, która myśli za motłoch," poświęca sie za niego, służy
imi ~ ma prawo do przodownictwa, wie bowiem lepiej od
nieświadomych, zajętych jedynie sprawami osobistemi, co
ogółowi pożytek przynosi.
Ta prawowitość- u wybrańców" upada w epokach
przejściowych.
mówi!słyszyf ?" ^ dekadeC>'< " której się dziś tyle
Ś W C 0 e s z c z e
cz v ^ 2 Ł ! kt ^ wierzy, w jaki ideał polity-
S A J f f T \ n a U k W y 1Ub l i t e r a c k i - ^>ki czegoś usil
d Wc e l e n i a 8 i ch
ni 5 o, Tf- ^ i "! Pragnień dopóty
e WI
sał L;lm,; i ' ' Da i ' n, Spencer, Renan (gdy pi-
;
y YwlT t*i " ' n i e j e S t l d m J Zola. Pierwsi po-
eWO
St " ;ucyoi l ici "fali niezachwianie wiedzy, spo-
l t a t ó w
S KS S o A ? me J r e Z " **" *" Autor Germ-
przekonany ze jego doktryha odmlzi
SS^SST '
S %
teoryj 3o ŁS? ? ' ożywiającej twórców wszelkich
j e s t 1
EpS; S i l ? ? ^ P "!* cechą dekadenta.
c i e
'""'" i Takich d " hW z y w s z y o s o b i ś ih jednostron-
6
^ Pr*d e y wi l ^ S ; ^ T T *" *"" 7 ^
Jjuj, w każdym bowiem czycha robalk,
117
który jego kwitnące na razie ciało rychlej, czy pózniej roz
toczy.
Właściwych jednak dokadentów. zrozpaczonych w wiel
kim stylu, wydają tylko epoki ogólnego bankructwa jakie
goś programatu, przyświecającego całym pokoleniom. Zna
ich historya w G-recyi za panowania demagogów, posiadał
ich Rzym pod berłem Cezarów, Włochy w miastach książąt -
kupców na schyłku wieków średnich, a Francya w Paryżu
chwili obecnej. Niektóre komedye upadającej Hellady i sa
tyry Juwenalisa mógłby podpisać bez zmiany malarz oby
czajów współczesnych.
Z chwilą, gdy jakiś programat filozoficzny lub nauko-
wo-literacki, polegający na negacyi, doszedł do tego stop'nia
rozwoju, że złamał w człowieku oświeconym, w najdosko-
nalszem wcieleniu idei rozkładowych, wolę, ziiisz Czył w nim
chęć do dalszej walki z niepoznawalną," uczynił go oboję
tnym na losy ludzkości z tą chwilą rozpoczyna się prze-
cywiłizacya". danej epoki i rasy.
Brak wiary w cośkolwiek, znieczulenie wobec wszyst
kiego, co ludzi zwykle do czynu pobudza, co im serce roz
grzewa i ducha podnosi, będzie głównym, zasadniczym ry
sem dekadenta. Xie działają na niego: religia, nauka, poe-
zya, etyka, ofiara obywatelska, miłość, rodzina, kraj i t. p.
Gdyby dekadent tylko zwątpił o posłannictwie ludz
kości, byłby pospolitym pesymistą. Ale w nim budzi się ró
wnocześnie z zanikiem uczuć moralnych i tęsknot idealnych
człowiek-zwierzę, dzika, samolubna bestya, rzucająca się
z nienasyconą żarłocznością na uciechy zmysłowe. Ta chęć
wyssania z J życia wszystkich słodyczy nie pozwala go zali
czyć do zwykłych zrozpaczonych.
Używając jednak, jak każdy inny smakosz albo lubie
żnik, przyjemności naturalnych, nie różniłby się dekadent
niczein od przeciętnego plebejusza." Jemu, arystokra
cie" bo takim się być mieni wytwornemu," rafino-
118
wanemu," subtelnemu" bo tak .się sani nazywa ["'trze
ba rozkoszy, nie dla wszystkich dostępnych. Przeto wywra
ca naturę na nice. Obmyśla dla siebie podrażnienia sztucz
ne, wynajduje różne formy miłości, kai 'mi się narkotykami,
ubiera się i mieszka dziwacznie, otoczony, jak tandeciarz, ca
łym kramikiem gratów i gracików. (Idy zajmuje się lite*
raturą, uwielbia tylko utwory chorej wyobrazni; w znaw
cę sztuki się bawiąc, podziwia obrazy i rzezby smaku ze
psutego. Wszystko, co przewrotne, cuchnące, obrzydliwe, za
chwyć* go i wzrusza. Ambicyą jego: widzieć, słyszeć, czitój
jeść, pić i t. d. inaczej jak motłoch." .. Fosforescenćya zgni
lizny" (laphospliorescence de la pourriture; Baudelaire), jest
jego żywiołem, celem zaś jedynym uczone smakowanie roz
koszy" (l/entente simmte da pl.ai.--i,-.- Bourget).
Chociaż się dekadent uważa za wybrańca swojego cz*
su i narodu, za najrozumniejszego, za uczonego rozkoszna
ią,," za najwybredniejszego, jest wistocie bardzo niemądry.
nie hczy się bowiem z siłami człowieka. Zapomniawszy, że
używanie zmysłowe, gdy przekroczy granice możności cia
ła, nie wytrzymującego szalonych eksperymentów, daje, za
miast przyjemności i zadowolenia, ból i niesmak - - dekadent
burzy własnemi rękami gmach wymarzonej szczęśliwości.
Subtelny," rafinowany," delikatny" sceptyk traci rychło
zdrowie, stawszy się zaś kaleka, niezdolnym do nczoneg
smakowania życia," zaczyna sie miotać na świat i ludzi z fo
ry* zawiedzionego w nadziejach waryata. Idyotvczne W*
znierstwa zamykają zwykle działalność programatów, opar
tych na hegacyi.
Absolutny pesymista na tle materyalizmu bezwzglę
dny samolub, wierzący, że ziemia istnieje tylko dlatego, ty
jego subtelnościom" służyła - rozpustnik rafinowany "
Chory w końcu i dziwak... jest dekadent karykaturą człowie
ka zdrowego, wcieleniem zwyrodnienia moralneęo i fizje*
ne o. Jak usiłuje robić wszystko naopak, tak widzi też
119
wszystko w oświetleniu fałszywem. Jego pojęcia etyczne,
artystyczne i filozoficzne rozbiegają się wręcz z zasadami
ogólnie za prawdziwe uznanemu Brzydotę nazywa pięknem,
nikczemność dobrocią, obłęd rozumem, stan histeryczny
zdrowiem i t. d. Człowiek-zwierzę, oszalawszy z gniewu,
że nie może tak używać, jakby chciało, przeobraziło się w po
dłe i głupie bydlę, które straciło nawet poczucie wskazówek
instynktu samozachowawczego. Sam się wyniszcza, a oskar
ża naturę o zdradę.
Do tych stałych rysów dekadenta wszystkich epok
i narodów, dodały czasy nowsze jeszcze dwa, nieznane roz
bitkom Grecyi i Rzymu.
Zwyrodniony pesymista kultury pogańskiej nie. wie
dział nic o moralności chrześcian, która zniosła wobec Bo
ga różnicę między człowiekiem a człowiekiem i postawiła
na miejscu egoizmu altruizm w najszerszem rozumieniu (mi
łość blizniego, wroga). Dekadent Hellady i Rzymu, nie
krępowany szczytn;} etyką,, nie dostrzegał ciągłego roz-
dzwięku między życiem a ideałami religii, filozofii i poezyi
i korzystał bez wyrzutów sumienia z pracy ubogich i nie
wolników.
Inaczej ma się rzecz z dekadentem XIX-go stulecia.
W jego żyłach płynie krew setek pokoleń, wychowanych
W zasadach clirze.ściańskicli; w jego sercu tli święty ogień
idealizmu, tęskniącego za .ojczyzną niebieską"; sumienie
w nim nie skonało, chociaż robił wszystko, aby je zamordo
wać. W chwilach zmęczenia lub osamotnienia odzywa się
w dekadencie współczesnym upiór długiej przeszłości, a wów
czas ugariiia go ów straszny, nerwowy niepokój, który jest
kbitwą naszego pokolenia.
Dekadent cywilizacyi pogańskiej przechodził obojętnie,
z chłodnym cynizmem obok podłości i głupoty człowieka-
zwierzęcia; współczesny zaś rozbitek, wktórego duszę za
padły ideały całego szeregu przodków chrzęściańsMicfi tak
tao
W7 m Że t r a c i
fcfŁdŁ? -TUĆ ni ' P^tomnośd J
C j e s t a t em c
n Ztad 7 * 5 t e m ' < < <% M Powi*
d Z l k a w t ó ć
cnej c f ol l ? "! dekadentyzmu chwili ob*
C1 a r o k s
sta oAn ; We P W blużnierstwa, któryś
staiozytni spokojniejsi, pogardliwsi nie znali
scy z wS ; ! ! S - "P , , 0 W y W a l i 8i o I n i pogan-
7 0
Ci a 8 m ż e , i n a , , w s i
Gi e c Hf i S * / ' J wytrwonis,V
biecta filozof i patrycyusz rzymski, niewierzący wżycie
J J
podrobowe, przecinali sobie i _ i , . . . * .
oma i oi,;..
u u (
o-rlu łoi- l i " " bez szlochów i lamentów żyły,
Z SZIOCIIOW
SŁs: scsa* nr
'" " *~* *
i ,i i i * istotnie na zawsze.
W f a M 8 W b
mat er yl S ^ t S S f ' " ^ ' ' * *
k ;
^gadkrTiztrt^r1 "*'"" "' l 0 S y C z I < Wi e k a ' ^ ^
WS , , Ó ł r a e S y
Pewnym 3 - i S J S o ^ f ^ " ' " " ^
P w
"stannie do śmiercT Iw '" a k d m r a c a J<* *"!oga bezj
^
J a
przeciw desnnt,/' " ' * ' światło, miotając się
wo w
m a m iak en. ;:,. . .g d j b y ffl l a , l a L i e m 0
cny, pieniący sie . n <** 'razem n r a z P ^ '
w T " '"!m Z z inim aza.mdal ' \iemo
wiści do śmierci * Wt ó w płynie głównie z nieta*
Wiadomo, że Sphnm.ni
c T ni C n t e
^ ł się wcale odwal? T , - '"''"''^ ! $ei' " ^
" " ,* " ,e(1"imi z przyjaciół swoich, któ-
1 R
'T spieszył w r.
u
JiWd na wojnę, ofiarował szablę honorową,
sam jednakże trzymał
^ ^ ^ ^ ^ i i P o d -
czas cholery uciekł się zdała od niebezpieczeństw,
a i l k f U1 t U ukl - się Ćl_
ukrywał dopótąd
w miejscowościach \Z i ' ' ywał się
- . >/, dopóki epidemia nad
Z a F a Z J d P Ók i e p i d e m i a , u u I
Menem niewygasła /Ł ^ '
HŻ z a l e c a ł
,; ascetyzm i pogardę
' "^ycia, pam\tał'mimo""
'""""'to "ietylko o zdrowiu, lecz także
J i -i - . -,
" * * " * P-yJemnostkach
doczesnych z rafinowani
121
troskliwością. Nie ożenił się. ale tylko dlatego, aby nie
brać na siebie obowiązków, bo rozkoszy miłos'ci nie odtrącał
(miał syna nieprawego). Radził gatunkowi" ludzkiemu
gromadne samobójstwo, a robił wszystko, aby przeciągnąć
.,mitręgę doczesną" jak najdłużej. Widmo śmierci straszy
ło go we śnie i na jawie. Widział je, ciągle przed sobą, mó
wił o nieni przy każdej sposobności, przerażony jego fatali
zmem, przeciw któremu nie ma środków.
I tacy to nędzni tchórze, pospolici egoiści, żądają dla
siebie czci i przywilejów, należący cli się arystokracji ducha
i serca. Kwiatem cywilizacyi zowią się dekadenci.
Paweł Bourget, w pierwszej połowie swojej działalno
ści autorskiej przyjaciel fosibrescencyi zgnilizny," określa
dekadentyzm w sposób następujący:
Przez dekadentyzm rozumiemy taki stan społeczny,
który wytwarza zbyt wielką ilość jednostek, niezdolnych do
pracy gromadnej. Społeczeństwo jest podobne do organi
zmu. Jak on, składa się i ono z mnóstwa części drobniej
szych, a te znów rozpadają się na mnóstwo komórek. Je
dnostka jest komórką społeczeństwa. Aby się cały orga
nizm rozwijał prawidłowo, potrzeba karnego współdziałania
wszystkich organizmów drugorzędnych, rozwój zaś organi
zmów drugorzędnych zależy znów od karnego (subordonnee)
współdziałania komórek. Jeżeli się komórki wyzwalają
z [iml prawa ogólnego, wówczas przestają i organizmy pod
rzędne służyć całości, z tą zaś chwilą rozpoczyna się anar
chia, czyli dekadencya. Jednostka psuje się pod wpływem
dobrobytu i dziedziczności.*)
Dekadencya znaczy więc to samo, co rozprzężenie ja
kiejś całości... jej rozkład. Ale... -
*) Paweł Bourget: Essais ile psychologie conlemporaine," 1887 r.
Btr, 24 i 25.
la soujlku Wieku 16
122
Jeżeli obywatele dekadencyi tracą znaczenie jako
robotnicy przy budowie wielkości kraju, przewyższają nato
miast ludzi epok zdrowych jako.artyści wewnętrzni ducha
(comme artistes de l'interieur de lem- ame). Niezręczni pra
cownicy prywatni i publiczni są majstrami samotnej myśli
(trop habiles a la pensie solitaire). Niezdolni na ojców
przyszłych pokoleń, stają się wirtuozami, wprawdzie bez
płodnymi, ale zato rafinowanymi wytwornych wrażeń
i rzadkich uczuć, cierpień i rozkoszy smakoszami. Jeżeli nie
potrafią wierzyć głęboko, to tylko dlatego, że przecywilizo-
wana ich inteligencya (trop caltivee), obiegłszy wszystkie idee
wokoło i pozbywszy się przesądów, dotarła do tej najwyż
szej równowagi, która uznaje wszelkie doktryny, a wyklu
cza wszelkie fantazmy. Nie ulega wątpliwości, iż wódz
germański II-go stulecia umiał lepiej zdobywać imperium
aniżeli patryćyusz rzymski bronić jego całości, lecz rzymia
nin, wykształcony i wytworny, ciekawy i zużyty, taki np.
jak cesarz Adryan, wielbiciel Tibura, był zato doskonal
szym typem człowieka. Wielkim argumentem przeciw de
kadencyi ma być ta okoliczność, że epoki upadku nie posia
dają jutra, zgniatane zawsze przez barbarzyństwo. Ale
nie jest-że ostateczna klęska fatalnym losem wszystkiego^
co rzadkie i wytworne?*)
Wytwornym więc i rzadkim okazem rodu ludzkiego
ma być dekadent, podług Bourgefa, Chociaż nie służy ni
komu, niezdolny do żadnej pracy, jednosterowej czy groma
dnej, mimo to należy się mu wywyższone wpośród motło-
chu" stanowisko.
To samo zdanie podzielają wszyscy dekadenci we
współczesnej literaturze europejskiej. Wszystkim zdaje się,
że wyrośli ponad tłum," którym mają prawo gardzić. Ary-
*) Paveł Bourget, jak wyżej, str. 27 i 28.
123
stokracyą się zowią, inteligencyą inteligencyi, ostatinm wy
razem cywilizacyi bieżącego stulecia.
Ciekawa rzecz, co też owi rzadcy wytwornisie czują
i myślą, o czem marzą, jak sobie życie urządzają. Odpo
wiedzi na to pytanie dostarczy literatura dekadentów.
Mówiąc o dekadentyzmie, wskazuje się zwykle na gro
madkę autorów fraucuskicli, którzy pojawili się na widowni
publicznej około roku 1880, chociaż już Karol Baudelaire
był smakoszem artystycznym w rozumieniu dzisiejszem.
Jego Kwiaty zła" (Les fleurs du mai), wydane po raz pier
wszy w r. 1857, zawierają wszystkie cechy dekadentyzmu
literackiego.
Jak się człowiek przedstawia wyobrazni dekadenta, po
ucza wstęp" (Preface), postawiony na czele Kwiatów
zła." Baudelaire skarży się:
La sottise. 1'eurreui', le peclie, la lfeine,
Oecupent nos esprits et travaillent nos corps,
Et. nons alimentons nos aimables remords,
Comme les mendiands nourrissent lem vermine.
Nos peehśs sont fetus, nos repentirs sont laches;
Xous nons faisons payer grasseinent nos avex,
Et nons rentrons gaiment dans le chemin bourbeux
Croyant par de vils plenrs laver toutes nos taehes.
* *
Si le viol, le poison. le poignard, 1'ineendie,
T
N 'ont pas encore brodę de lenrs plaisants dessins
Le canevas banał de nos piteus destins,
Cest (jue notre Sine, helas! n'est pas assez hardie,
Znaczy to: człowiek jest głupiem, szalonem, grzesz-
nem, brudnie skąpem zwierzęciem, któremu się zdaje, że po
kutuje, gdy oblewa winy swoje łzami kłamanemi. Gwałt,
trucizna, sztylet, pożar, nie są tylko dlatego w powszechnem
użyciu, bo owe nikczemne bydlę nie posiada dosyć" odwagi,
aby się w całej odsłonie" pełni,
124
Na innem miejscu, w Podróży" (Le voyage), ofiaro
wanej Maksymowi du Camp, opowiada Baudelaire, co do
strzegł, rozglądając się po świecie. Widział wszędzie tylko
nużące widowisko grzechu śmiertelnego":
Le spectacle ennuyeux de 1'immortel pćehtS:
La femme, eselave vile, orgueilleuse et stupide,
Sans rire s'adorant et saimant sans dzgofit:
L'homme, tyran goulu. paillard, dur et cupMe,
L'eselave de l'esclave et ruissean dans l^gout.
Niewiastę widział nikczemną, nierozumną i pyszną nie
wolnicę, która się bez śmiechu uwielbia, a kocha się w sobie
bez obrzydzenia - mężczyznę zaś, tej niewolnicy niewolni
ka, żarłocznego, brutalnego, chciwego tyrana
Baudelaire udał się w drogę, bo nudził się wszędzie.
Choroba zużytych, przecywilizowanych, tak mu dokuczała,
z^nazwał ją koroną wszystkich nieszczęść ludzkich (Pre-
Mais parmi les ehacals, les panthires, les lices
Les smges, les seorpions, les yautours, les serpents,
S gla issants h n r ]
Z . T ? f - " * ^ grognauts, rainpants.
Dans la mćnagerie infama de nos rieeg.
*
II en est nn plus fałd, plus *. ,
m c h a n t ; p l u s i m m o n d e
- g r a n d s g e s , e s n i
S "! T " , fnd cris.
S
11 iera.t y.lontws de la terre un debris
M dans un baillement ayalerait le monde-
OesIEnnui! '
Z m odot e
BianJwA r ^ * * "topnia, że pragnął przed
J ! '-1 \aIb d P i 6 k ł a ' ^^ol wi ek, byle znalazł
się w jakich innych warunkach (Le Mwaw).
Xous voulons...
T f Z 2 T0'Td d"! gUf f r e' EBfer " Ci el> <& **
Au fond de L Inconnu pour trouyer du uowean
Wiadomo, że głód nowości * ^, " *
a
Za f a UWa
cie wszystkim IzblaLwanym ' ' ' " " " ^ ' *'
126
Zdawałoby się, że Baudelaire, obrzydziwszy sobie je-
(Ini)stąjnośd zajęć powszednich, pożądał ruchu, czynu, który
nudę rozprasza, skutecznie ją zwalcza. Tymczasem dowia
dujemy się rzeczy wręcz przeciwnych.
W poemacie p. t. La beaute nienawidzi piękność ruchu,
gdyż psuje on spokój linij."
1
Je hais le mouvement qui dśplace les lignes
Et jamais je ne pleure et jamais je ne ris.
"W Sowach" (Les Mboua) podziwia autor zachowanie
się, obojętność zewnętrzną tych ptaków nocnych, których
spokój nczy mędrca, że powinien ..omijać ruch i wrzawę
dnia białego."
Leur attitude au sagę enseigne
Qu'il faut en ec monde qu'il craigne
Le tumulte et le mouvement.
Nietylko Baudelaire nie pragnął ruchu, czegoś nowe
go, '" lecz wymyślił sobie nawet ideał absolutnego spokoju,
przypominający halucyiiacye obłąkanych. W Marzeniu
paryzkiem" (Reve parisien), stworzył obraz .,upajającej mo-
notonności" (l'enivrante monotonie).
Pewnego poranku zachwycił mnie mówi nie
wyrazny, daleki, straszliwy krajobraz, nie dostrzeżony je
szcze przez żadne oko śmiertelne. Ponieważ sen bywa cu
dotwórcą, przeto, wykluczyłem przez szczególny kaprys
z malowidła wszelką nieregularną roślinność i dumny z moje
go geniuszu, rozkoszowałem się upajającą jednostajnością
kruszczu, marmuru i wody. Oto rozłożył się przedemną
Babel wschodów i łuków, olbrzymi pałac, przepełniony ba
senami i kaskadami barw z gładkiego i matowego złotą.
Ciężkie, lśniące wodotryski wisiały, jak zasłony kryształo
we, na murach metalowych. Nie drzewa, lecz kolumnady
otaczały drzemiące stawy, w których się olbrzymie Najady
jak kobiety przeglądały. Smugi niebieskiej wody rozlewa
ły się między różowemi i zielonemi, miliony mil długiemi
brzegami, aż do końca świata. Były tam niesłychane
126
(inouies) kamienie i czarodziejskie bałwany; niezmierzone
zwierciadła, błyszczące wszystkiem, co się w nich odbijało.
Obojętne i milczące potoki, umieszczone w firmamencie, wy
lewały skarby swoich urn w przepas'ci z dyamentu. Archi
tekt mojej feeryi, upodobałem sobie pod tunelem z drogich
kamieni ocean uśmierzony. I wszystko, nawet czarne bar
wy, zdawały się wygładzone, jasne, lśniące. Zresztą nie
było nigdzie gwiazdy, nigdzie śladu słońca, nawet na skra
ju nieba. Żadne światło nie opromieniało tych dziwów, we
własnych tylko błyszczących blaskach. A ponad temi wzru-
szającemi cudami (straszliwa nowość! nic dla uszu, wszyst
ko dla oka) unosiła się cisza wieczności.
Krajobraz Baudelaire'a, na który dekadenci z dumą
wskazują, jako na twór rafinowanego geniuszu/ jest rze
czywiście ..nowością straszliwą" (terrible noiweaute), świad
czy bowiem, że człowiek, gdy mu rozkosze naturalne nie wy
starczają, staje się śmiesznym fantastą, któremu się zdaje
iż dziwactwo przewyższa wdzięk przyrody.
Domagając się czegoś nowego," nie miał Baudelaire
na myśli ruchu, czynu, lecz jedynie chorobliwą sztuczność.
Zamiast krajobrazów żywych, lśniących barwami świeżości,
wyobrażał sobie milczące, tajemnicze, czarne, bezsłoneczne
krainy martwoty, owiane głuszą wieczności.
Nie pełną, kwitnącą wiosnę kochał, lecz jej błotnisty
początek, koniec jesieni i zimy (O fins d'automne, hivers,
printemps trempes de boue; Brumes etpluiesu). Nad wi
dok zdrowia, woni, życia przenosił wszędzie obraz rozkładu
zgnilizny, zapachy cuchnące, rany obrzydliwe. Jego hymn
na ścierwo (Une Charogne) jest ostatnim wyrazem pluga
wego słowa. Trudno coś paskudniejszego wymyślić. Cier
pienie ludzkie obchodzi go tylko o tyle, o ile łzy dodają
wdzięku smutnej twarzy." (Madrigal tride):
Sois bellc! et sois triefe! Lee pleurs
joutent an charme au yisage,
127
Comme le fleuve au paysage,
L'orage rnjennit les flenrs.
Baudelaire nietylko nie roztkliwia się nad cudza bole
ścią, ale rozkoszuje się nawet smutkiem blizniego (jak wyżej):
Je faime surtout. quand la jole
S'enfuit ile ton front terrasse
Quand ton coeur dans Thorrenr se noio;
ijuand sur ton present se dćploie
Le nnage aff'rex da passć.
Akania zdeptanej piersi działają na niego, jak głęboki,
rozkoszny hymn" (jak wyżej):
J'aspire, ynlupte, diyine!
Hyinne profond, de.lieienx!
Tous les sanglots de ta poltrine. .
Ale dla kobiet upadłych, potępionych przez plebeju-
szów," znalazł gorące słowa pociechy (femmes damnees):
O yierges, 6 demons, fi monstres, fi martyres
Chercheuses d'infini, dśyotes et satyres...
Pauyres soeurs, je vous aime autaut queje vous plains.
Co ludzie przeciętni, co motłoch" nazywa: zbrodnią,
nikczemnos'cią, brudem, zgnilizną, wszystko, słowem, prze
wrotne, złe i cuchnące wprawia wytwornego dekadenta w za
chwyt. Jeden tylko pospolity bodziec życia wytrzymuje
krytykę przed jego sądem straszliwym. .Jest nim namięt
ność zmysłowa, raczej lubieżnośC. Do tej siły modli się go
rąco (La priere a"UH paien):
Ah! ne ralentis pas tes flammes;
Rćchauffe mon coeur engourdi,
Toluptć! torturę des amest
Diva! supplicem esaudi!...
Yoluptć, sois toujours ma reine!
jej uciechy maluje starannie i po mistrzowsku, lubując się
12S
w szczegółach, pomijanych zwykle, przez plebejuszów."
Piewcą Inpanaru nazywano go, gdy nie wiedziano jeszcze
nic o wykwitnyck gustach" dekadentów.
Wróg cnoty w rozumieniu pospolitem, staje Baudelaire
zawsze po stronie zbrodni. Gdy mówi o Kainie i Ablu (Abel
et Gam) drwi z ofiary, a sprzyja mordercy.
Modląc się, nie wyciąga Baudelaire ramion z błaga
niem do Boga, lecz do szatana (Les Litanie, de Satan):
'\toi. 1, plus sava t Me plus b*M des Angee,
Dieu trału par l et. prive de Ipuangeg,
e s o r t
O Satan, prends piti,- de ma l g misę,-,.
O Prince Et qni, yaincu, tenjour.s te rędrwses ,,l s tort,
O Satan, prends pitie .le ma longne n,i ere! i t ,1
S
Tak wygląda rzadki wytworniś," uczony artysta ży-
cia,"
"! arystokrata inteligencji." Nie jest to już pesymizm,
chociażby schopenhauerowski, lecz zwyrodnienie psycholo-
g zne ! fizyologiczne. I rzeczywiście ścigały Baudelaire'*
denerwowanego używaniem h zyszu i opium, okrutne sny.
aS
dziwaczne halucynacje, niepokojące zwykle histeryków.
Tak zwana anksimonia dopełnia jego sylwetki
1 1 2 6 1 d u s
wionefn t ' " ^ M d n i e te-< ^ Pognitej , strą
k i S i "f" f**602"*" wątpienia i cynizmu reszt-
C y h K i e
r e ^ a nV t -t ^ s i ? >' ^ w uśpionem zwie-
l <^Zl~ń 9* * * * ? J , wówczas zanurzał się
w tajemnicze fale mistycyzmu.
J 0 t
litv Ł L 7 T r h P 0 S i a , k ł Bwdelaire talent niepospo-
7 Z Qie8 S Z U m i m
2'skład, v ' ' ^ Popkiem, rymy
ę U J e S t d u ż o s i ł
Kwt t c f r r - * i z ł o ś c i w ego
T Ui Wd z i e t y l b i
^ r ' ^chwaściłpoetadyk-
Z W1 0 t a mi
nvśnfe I , " ^ M ^ a l e czynił t o mi
myslme, gdyż, zdaniem jego, powinnni sie artyści życia'
L29
różnić i pod względem formy od zwykłych robotników lite
rackich.
Teofil Gauthier, mistrz i przyjaciel Baudelaire'a, tłó-
maczył sztuczność jego stylu w sposób następujący: *)
Poeta Kwiatów zła" upodobał sobie ten rodzaj
stylu, który nazywa się niewłaściwie stylem dekadencyi,
a który jest w istocie stylem genialnym, złożonym, uczonym,
pełnym odcieni i subtelności sztuka, doprowadzona do
najwyższego stopnia dojrzałości, przepalonej pochyłemi pro
mieniami słońc starzejących się cywilizacyi. Styl ten, roz
szerzając ciągle granice mowy, czerpie ze wszystkich sło
wników fachowych, bierze barwy ze wszystkich palet, nuty
ze wszystkich instrumentów muzycznych. Usiłuje on wcie
lić myśl nawet wtedy, gdy się ona niepochwytną wydaje, od
tworzyć najmglistsze i najniewyrazniejsze zarysy formy
oddać subtelne zwierzenia uewrozy, wyznania podstarzałej
namiętności, przeradzającej się w rozpustę i dziwaczne ha-
lucynacye, blizkie obłędu. Ten styl dekadencji jest osta
tnim wyrazem Słowa, zmuszonego wypowiedzieć wszystko,
posuniętego aż do ostateczności.
Więc i styl dekadentów ma być czemś wykwintnem,
nie dla każdego dostępnym smakołykiem. Wszakże mówi
Bourget wyraznie " ): Roskoszujemy się tern, co nazywacie
(ma być: wy, gruboskurni, grubojęzyczni plebejusze) zepsu
ciem stylu, a biesiadując sami, sprawiamy równocześnie
przyjemność wszystkim rafinowanym naszej rasy i naszej
chwili (des raffines de notre race et de notre heure).
Szerokiego, powszechnego rozgłosu doczekał się piew
ca Kwiatów zła" dopiero po śmierci (umarł w r. 1867).
*) Teofil Gautkier w Przedmowie do I-go tomu dzieł zbiorowych
Baudelaire'a OeuYres couipletes" z r, 1884; str. 16 i 17.
*" ) Paweł Bourget; jak wyżej; str. 28,
Na Schyłku Wieku 17
130
Wprawdzie naśladowała go gromadka parnasistów, roze
brawszy pomiędzy siebie jeszcze za życia mistrza pojedyn
cze części etyki i estetyki dekadenckiej, ale młody, butny,
dorabiający się wówczas stanowiska (między r. 1860 a 1880)
naturalizm z krzykliwym Zolą na czele usunął artystów" na
plan ostatni. .,Xauka" przygniotła ciężarem swoim sztu
kę." Obrzydliwości Juliusza Barbey d'Aurevilly (Un prHre
manć, 1865 r.; Aes diaboliąws, 1874 i\), bluznierstwa Vil-
liers'a de 1'Isle Adam i pornografia Katnla Mendesa, utonę
ły we wrzawie naturalistycznej, która trwała mniej więcej
do roku 1880-go. W czasie tym pojawiła się na bruku pa-
ryzkim gromadka młodych ludzi, którzy postanowili pchnąć
literaturę francuską na nowe tory. Zrazu poruszała się
zapowiedziana reforma w zaczarowanem kole jałowych dy
sput, zabawiających nie publiczność, lecz tylko samych
szampionów.
Przyszli mistrzowie schodzili się w kawiarniach dziel
nicy łacińskiej i przepędzali tam całe dnie i połowę nocy
przy piwie lub absyncie, rozprawiając de omnibus rebus et
guiktsdam aliis. Edmund Haraucourt, Emil Goudeau, Mau
rycy Rollinat, Wawrzyniec Tailhade, Karol Morice, Maury
cy du Plessys, JauMoreas, Anatole Baju, Gustaw Kahn,
Juliusz Laforgue, Karol Vignier, Paweł Adam i w. in. czuli
potrzebę jakiejś zmiany, ale nie zdawali sobie z początku
sprawy z kierunku, który chcieli dorastającemu wskazać po
koleniu. Przybierali różne nazwy (hydropaci, dekadenci,
symboliści, instrumentyści, delikwescenci, inkoherenci deli-
ąuescents, incoherents), wydawali różne pisemka (Lutóee,
Bśeadent, Scapin, CJiat Noir, Revue independante, Revue
contemporaine i in.), które wiodły żywot motyli, konając czę
sto po kilku, kilkunastu numerach, z tego jednak, co mówili
i drukowali o sobie, nie można się było domyślić, dokąd wła
ściwie zmierzają.
Powoli milkła wrzawa chaotyczna. Bezładne dyspu-
131
ty kawiarniane ustąpiły miejsca programowym* artykułom
i broszurom, nadeszły w końcu i dzieła, najwiarogodniejsze
zawsze dokumenty szkół literackich.
Anatol Baju, jeden z głównych redaktorów czasopi
sma Decadent," wydał w r. 1887 rodzaj manifestu p. t.
Szkoła Dekadentów," z którego dowiadujemy się, że współ
czesny dekadentyzm ma być reakcyą przeciw naturalizmo
wi. Było to w sierpniu 1885 r. mówi Baju " ) kiedy
ja i kilku moich przyjaciół, zrażeni do przedajnej, bezpło
dne) i poziomej literatury Zoli, sprawiającej rozkosz tylko
bezdusznemu filistrowi (boargeois ęans anie), narobiliśmy
w imienin wszystkich przyjaciół sztuki straszliwej wrzawy,
którą pochwyciły i podawały dalej echa dwóch światów."
Schyłek naszego wieku patrzył na rozkwit najniemoral-
niejszej z literatur. Naturalizm, rodzaj encyklopedyi nie-
osobistej, której cała zasługa polega na drobiazgowej anali
zie, prawdziwe zwierciadło zdemokratyzowanego społeczeń
stwa, nie posiadał nigdy idei podniosłych. Dla naturalistów
jest świat olbrzymią maszyną automatyczną, ludzie zaś głu
pimi manekinami, poddającymi się bez oporu niezwalczo-
nym, fatalnym wpływom iizyologicznym." Skazany na
monografię rzeczy (oondamne a la monoyraphie des choses),
naturalizm był rozkoszą dla tych, którzy umieją patrzeć
i czuć jedynie za pomocą zmysłów." Naturalizm mógł
być tylko efemerydą; nie przedstawiał on cywilizacyi. Jego
wybryki i tendencye pornograficzne sprowadziły reakcyę
obecną. Dekadentom to przypadł zaszczyt utłuczenia (Irro-
yer) naturalizmu na miazgę i wytworzenia smaku lepszego,
któryby się nie klóeił z nowoczesnym postępem." Natu
ralizm jest literaturą epoki żerowania, w której ludzie
*) Anatole Baju; I/ecole dćcadente"; wydanie II; 1887; str. 24,
6, 6 i 7.
132 ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^
wszystkich > warstw, torturowani przez żołądek, oddają się
bez wyboru instynktom bydląt, jak to czynili cezarowie
rzymscy po jakiejś potwornej i ohydnej orgii." Ale lu
dzie poznali się nareszcie na rzeczy. Ciężka senność nie
mocy i niesmaku unosi się nad ziemia. Człowiek uczciwy,
zrozpaczony tryumfem grzechu i pokonany przez .wszechpo-
tęgę wrogiego przeznaczenia, upada znużony i odrętwiały."
Po takiej odprawie, danej naturalizmowi, należało się
spodziewać, że Baju postawi jakiś programat idealny, że
wskaże na epoki, w których żołądek nie torturował czło
wieka, zmysły nie były jedynym przewodnikiem i doradcą,
w których, słowem, dusza panowała nad ciałem. Ale teore
tyk dekadentów paryzkich potępił materyalizm artystycz
ny nie dla jego pesymizmu. W rozdziale p. t. Spleen mo
dernę skarży się i on na nikczemno*! chwili obecnej. Na
mc zdały się --twierdzi - próby podniesienia moralnego
pziomumotłochn. Wobec tego czuje człowiek oświecony
głęboki mesmak meuleczony spleen," straszniejszy od nudy
1 b r z e k l i n a
na, Z ' ^ /Ch- P JW istnienie [wzywający
na pomoc śmierć, nicość. Zdeptany świadomością niemocy,
Tvtwornv 1 Ty m W k0l g ł u p i e
= Poznaczenia, "!ys*
SnTa w U ^ "f6 Ż K i e * ^uje potrzebę w^owie-
a n ż w
iZLZf f f ^wiedliwych. Telamentacye
ir c o z a l e ż
Ł * Ł ? L " ^ al b niCZne< y d npomdr
S 9 Wł a Ś Di e
t ^ ą S e ^ ' ' P ^ Anatola BajuPlitera-
kwiat7inSlt?ntU1,a d e k a d e n t ó w *) -syntetyzuje" ducha
ł
g yl Sp t w
olytu , łeczeńs ^spółczesnego Mówiąc
e
n a
mvtsam T s"!Z^"!6 Wktóa mas, gdyż te nie
p r e d t a a
XAZfTZ ! r "!J Gdynie c^ Vysoka
7
publiczność (lehautpubhcintellectuel), czyli ta, o której
*) Aaatole Baju; jak wyżej; st. 9.
133
warto pamiętać, której uznanie bywa uświęceniem, ma do
syć sztucznych wzruszeń, grubych wrażeń i banalnych umów
wyobrazni ostatnich form literackich. Ta publiczność chce
obecnie życia, prawdy.
Tak samo uczył Zola, ale dla niego, dla materyalisty,
byty życiem," prawdą" uciechy i szały pospolitego zwie
rzęcia. Subtelniejszy" Baju żąda, aby literatura odtwa
rzała obraz świata chorego na spleen" {mowie splemtigue)-
Nic więc nowego, świeżego pod względem treści nie
wniósł współczesny dekadentyzm francuski do literatury
pięknej, wszystko bowiem, co nazywa swoją własnością, za
czerpnął z doktryny Baudelaire'a i jego bezpośrednich na
stępców. Nie on, lecz Baudelaire wymyślił przecywilizo-
wanych arystokratów inteligencyi, którym nie wystarczają
naiwne" wrażenia wyobrazni romantycznej i grube1'
wzruszenia uczonośći naturalistycznej." Już autor Kwia
tów zła" śpiewał dla wytwornych smakoszów," nie trawią
cych bez asafetydy, dla zblazowanych rozkoszników, tak
stępionych, że odczuwają tylko działanie narkotyków i cu
chnących zapachów. Literatura spleenu" jest jego wyna
lazkiem.
Wiedzą o tern zresztą dekadenci współcześni, powołu
ją się bowiem wszyscy nie na klasyków, encyklopedystów,
lub romantyków, lecz na Baudelaire'a i jego uczniów. Od
dawszy na wstępie broszurki głęboki ukłon autorowi
Kwiatów zła," jako mistrzowi mistrzów, Baju stawia na
czele obecnego ruchu Julisza Barbey d'Aurevilly i Pawła
Verlaine'a, znacznie latami starszych od młodzieży, która
wystąpiła po r. 1880-tym. Nikt nie odtworzył z takim
wdziękiem, jak Verlaine, owych złożonych i delikatnych
wzruszeń duszy, niedostępnych dla niewykształconej część1
ludzkości" mówi Baju. A Barbey d'Aurevilly Jest jedy-
134
nym pisarzem stulecia, olbrzymem w porównaniu z Wikto
rem Hugo." *)
Paweł Verlaine posiada wistocie niezwykły talent liry
czny. Jego: Clumson d'automne U plewę dana mon coeur;
;
Amnt tu ne fen ailles i kilka innych drobniejszych utwo
que
rów naleza do najwonniejszych kwiatów współczesnej poe-
zyr francuskiej. Ale bardzo mało tych czystych, białych pe-
Z wi
f"!1*- eznakomitej Sksz<>ści poematów naczelnika de-
kadentów bucha chora z nadmiaru używania zmysłowość",
z obrzydliwością granicząca erotyka (Filie; Aulmrn; Les co-
ąmtlages i in.), nie mające nic wspólnego z idealnym poglą
dem na miłość. Rys ten wraca ciągle u autora Les Fetes
galantes". odzywając się nawet wtedy, kiedy sie w jego du
szy przebudza anioł" Baudelaire'a.
Ten anioł" przybrał u Verlaine'a formy wyrazniej
sze podczas bowiem kiedy Baudelaire potrącał tylko mimo
chodem o sumienie idealne," on udaje wprost skruszonego,
wX X^k U A n i k a n a W6 t W i e r a e^ ^na Kościoła.
' "
Wioku 1880-tym wydał Verlain zbiorek poezyj p. t.: Sa-
e
gease j którym przyznaje się, że błądził długo w zepsuciu
wspołczesnem, biorąc w niem udział jako grzesznik nieświa
domy i obiecuję poprawę. Ale w kilka lat potem, w roku
W W1 ? 6 P Paral
bart S i ff - H ^^ent wrócił do upodo-
Wstl,ętna zmysło e ł n i a
ftJSJPwS^ ^ "!
6 t 6 m p o ł c z e n i u
re^o "!? / * niepokojów ciała, niemogą
2 sie s l ,WS Zy S t k i Ch Z a C h d a n e k * W duszy, w zla
m Jamf r r ^l mi S t y C y Z ma Wi d z
' ' * dekadenci główny
y W1 b e Cn e j
nl e na z r r V <***"*>. Niemoralnością
l n e g d b l l d z
wTo z a\ Z r 0 Z T P ^, drażnienia zmysło
wego za pomocą obrazów lubieżnych, lecz tylko obrzydza-
*) Awtol Baja; jk wyżej; str. 19.
135
nie życia. Wszystko, co w nas pobudza chęć do życia
uczy Karol Morice co wytwarza potrzebę rozszerzania
się (ma być: używania), jest zdrowe, moralne." *)
Inny, cytowany dość często po za granicami Prancyi
dekadent, Maurycy Rollinat, upodobał sobie w talencie Bau-
delaire'a kult śmierci i jego anksiomanię. Nieuzasadniony
niczem strach neurastenika wzbudza w nim wszystko: zja
wiska natury, sny, powszednie wypadki, sprzęty, znajdujące
się w mieszkaniu (La chamhre), pewien rodzaj butów i trze
wików (Le maniaąue), fotele i obrazy (La bibliotheęue).
Wszędzie widzi jego chora wyobraznia zagadki, upiory, ta
jemniczości i drży ciągle przed niepewnem jutrem. Jak Bau-
delaire, lubuje się i Eollinat w odtwarzaniu trupów, ścierwa
i t. p. silnie pachnących, narkotycznych wytworności"
(Mademoiselle Sauelette; Le maiwais mort; L'amante macabre
i in.); jak mistrz tarza się i epigon w brudach zmysłowych
wybryków (Les luxures) i czuje w sobie popędy zbrodnicze.
Myśli złowrogie skarży się (Le fantóme du crime) na
padają mnie ciągle, w każdej chwili, podczas pracy... Słu
cham mimo woli głosów szatańskich, dzwoniących w mojem
sercu, opanowanem przez dyabła. Aczkolwiek brzydzę się
saturnaliami, których sam cień mnie oburza, nadstawiam
przecież ucha. Widmo zbrodni czai się pod moją czaszką, okrą
żając mój rozum. Jak dzikie błyskawice, przebiegają moją
duszę: zabójstwo, gwałt, kradzież i t. d."
Pierwszą wiązankę swoich poezyj nazwał llollinat
Les nćvroses" (1883 r.).
I Jan Richepin apoteozuje za przykładem Baudelaire'a
zbrodnię (CJMUSOH des gueux) i blużni, modląc się do szata
na (Blasphemes).
*) Karol Moriee: Paul Yerlaine"; 1888 r., str. 70 i 86.
13B
6 z a u wa z
c z e ś n i ^ T T 3' łMaksXordau*), że współ-
S 1 1 S r r -f r a n C U S C y r Z e b r a , i Pom'Cdzy siebie wła-
l d m a r a z a
T Z t ^ u 'e *' * ów Aleksandra Wielkie-
ZJ Z S z a r a I i
ctwo ^ ; , r' ' r P Po Wierci pana jego dziedzi-
r 0 Z r Z UC U ]l k a
t e m S r ? jna ^ KiLchA,"
P 0 d e i
Ż y WI a C
S 3 ^ A R r ^ ' ^^P^wrotno-
P Z J I w
cznei -ze,7v ! ł ? ^t czyl do nakarmienia li-
t
J 1 Z e S z y z
^dnmłych rozbitków materyalizmu.
i e n t l eR f i l s
AuTobietf^ q u i ' 'r yp U a nt s
Cham^ S" "<>"* treUvonR des ppas;.>
Enf e r n
Sans h 0ho 7 T ' ' US desc<""">" *'" P^
B8 I r e r 4 , r a
" ' ^ *" * Wnubres ,,ui puent _
wołał Baudelaire w r. 1857 (PrAface).
i P^Sp^^Ste Tł d1aĆent6W f r anCUSMCh
R o C Z y t u a c s i w i c h u t W0
rach, nie chce sie wi e^v! i f J ? :
c z ł o w i e k
dojtfd do takiejro Lnn ! ' ^ cywilizowany mógł
P a d k U r aor al
M myśli i S . <*, do takiej podło-
U
C Z S Wi a t o 0 l a d
także wPłl aeSstetykę ' P ^ <' , posiadają dekadenci
s n
Anatol Baju uczv -żo^
y
fflać rzeczy znanych Wv * ' P1SÓW; n a ] c z y s i ę d o my "
y s t a r c z a
l'fe) sytuacya odtw. najzupełniej odręczna (" -
potrzeba ma w ! 2 5 T " " * " * Pomi ot ów. Nie
d a j e Sei
(te sensation des choses\ hi ^ *CU w r a ż e n i e r z e c z y
Z a p o m o c a
cyj, bądz też przez vmh i nowych konstruk-
S
w y n o ł u a c e i d e
razistościa, niż porówn " ' ' J ż z większa wy-
0 z ł o w i e k
widział, wie wszystko w współczesny, który
ś m a d c z
się wrażeń nowych , ^ wszystkiego, domaga
p
Z y Wy ] i ł y d 0 S i e c n u
go zawrót głowy nrao^ P ' P , sprawiające-
N i e
ma on już cierpliwościT ^ dUZ W c z a s i e k r o t k i m -
ao
odczytywania długich powieści
*) Maks Nordau; Entart
Mg'; 1893 r.; tom II; str. 87.
137
wypadków (romans tfwentipres) i nie kończących się nigdy
opisów." *)
Rzeczą sztuki nie jest, podług Kene G-luFa, odtwarza
nie natury, lecz wywoływanie wrażeń i stanów duszy za po
mocą symbolów. Skutek ten osiąga t. zw. instrunientacya
poetycka, polegająca na wyszukiwaniu podobieństwa między
głoskami i barwami, barwami i dzwiękami. Kto czuje duszę
głosek, ten wie, że odpowiadają one zawsze pewnym kolo
rom. I tak jest A czarne, E białe, I błękitne O czerwone
i t. d. Artysta nie ma potrzeby troszczyć się o ład i sens,
wystarcza bowiem, gdy zestawi słowa w taki sposób, żeby
zadziwiły czytelnika symboliczuością obrazów i jaskrawo
ścią stylu. Marzeniem Grhil'a **) jest pomieszanie rodzajów
poezyi (wymownej, plastycznej, malarskiej i muzycznej), bez
zachowania jakiegokolwiek porządku, (toułes encore au ha-
mrd).
Przedewszystkiem muzyka! woła Verlaine. Unikaj
starannie barw wyrazistych, jaskrawych, a maluj łagodne-
mi, przejściowemi tonami. Zacieraj kontury szorstkie,
a staraj się o formy miękkie, zaokrąglone. Nie ma nic rozko-
szniejszego nad szarą pies'ń, w której się niepewne łączy
z dokładnem. Stopniowanie powinno być celem poety. Pięk
ne oczy po za welonem Pełny dzień, drżący w żarach
słońca południowego Błękity jesiennego, ciepłego nieba,
opromienione obfitością jasnych gwiazd" (U Art Poetiąue).
Cest des beaux yeux derriere des yoiles,
Cest le grand jour tremblant de midi.
Cest, par un ciel d'automne attiedi,
Le bleu fouillis des claires etoiles.
Maurycy Maeterlinck, wielbiony od pewnego czasu
*) Anatole Baju; jak wyżej; str. 10.
*" ) Renę Ghil; Traite du Yerbe": 1887r.; str. 30
1*
H> Scbrlku Wika
138
mistrz symbolistów, twierdzi, że: Autor szczery, czyli ten,
który czerpie bezpośrednio z istoty rzeczy, zamiast żyć wy
łącznie noweini tylko kombinacyami pozorów, nie jest nigdy
ciemny, bo sam siebie zawsze rozumie, a nawet powiada
więcej, aniżeli mówi. Musi się jednakże wydawać ciemnym,
bo istnieje tylko o tyle, o ile daje coś niespodziewanego. *)
Gustaw Kalin domaga się od sztuki symbolicznej (1'art
symboliąue), aby wcieliła w szeregu dzieł jak najdokładniej
wszystkie zmiany i odcienia duchowe poety, natchnionego
celem, jaki sobie sani wyznaczył. W ptóitirszyeh dziełach
swoich winien twórca w formie już symbolicznej odtworzyć
poszukiwanie prawdy artystycznej (la vćril<> deUart). Je
go książki z epoki dojrzałej mają zawierać świadomość pra
wdy, ostatnie zaś hipotezę prawdy następującego pokole
nia. " *)
Karol Morice wreszcie, filozof i teoretyk symbolistów,
dopełnia chaosu gadaniny dekadenckiej: Pomiędzy nauką
a sztuką zachodzi ta różnica uczy ***) że pierwsza jest
postępującą (snccessim), druga zaś intuicyjną, natychmiasto
wą (jako skutek) i współczesną. Dzieło sztuki powinno być
wyrazem chwili, poetą zaś jest tylko ten, dla którego istnie
je czas terazniejszy. AViem dobrze, że powieść nie może się
obyć bez psychologii, ale czernie właściwie jest powieść? Roz
kładem ona epopei, niczem więcej, epopeja zaś jest znów
tylko literaturą narodów niemowlęcych. Psychologia two
rzy most między naturalizmem a symbolizmem, ale na mo
ście me mieszka nikt. Przez mosty się przechodzi. Co do
" ) Maurycy Maeterlinck; Ruysbroeck l'Admirablc w Revue gr
r
ało-; pazdziernik i listopad 1889 r.
^*) Juliusz Huret; EuąuC-te sur rEvolution lirtwair.r: r. 1891:
"*) Juliusz Huret, jak wyżej; 84 i 85
139
symbolizmu, jest on połączeniem przedmiotów, które wywo
łały w nas uczucia, i naszej duszy w 1'ikćyi i t. d.
. I tam dalej, czytelnik bowiem, nieobeznany z żargo
nem dekadentów, z icli symbolami," nie dowie się niczego
z delinicyi doktrynerów i autorów szkoły. Języka ich trze
ba się uczyć, jak wolapiicku lub chińszczyzny, znaczenia ich
zawiłej frazeologii trzeba się domyślać podkładać trze
bi treść pod słowa, przeznaczone dla arystokratów ducha."
Nowych proroków nie obchodzi nic staroświecka" składnia,
dobra dla plebejuszów," nie porządny szyk słów i logika ję
zyka. Im się kto ciemniej, zagmatwaniej wyraża, tern
szczerszy podziw budzi między wtajemniczonymi." Za naj
genialniejszego symbolistę, za wyższego od Szekspira, ucho
dzi obecnie Maeterlinck, mówiący więcej, aniżeli powiada."
Odrzuciwszy niezrozumiałą gadaninę, zwroty pozor
nie uczone, głębokie," symboliczne," dostrzeżemy na dnie
estetyki poetów dekadenckich karykaturę doktryny parua-
seizmu. Jak Gauthier, Baudelaiie, de Banville, Mendes
i in., nie uznają i dekadenci jakiejkolwiek celowości sztuki,
oddzielając ją stanowczo od życia. Nie prawda lub moralność
są duszą dzieła artystycznego, lecz jedynie piękno, bez
względu na jego treść.
Przedmiot taki lub inny nie powinien krępować arty
sty. Czy to będzie but, sprzęt, krajobraz, człowiek, ścier
wo, trup, wrażenie chwilowe lub też historya bohatera, mo
rze, burza, rozpacz, senne przywidzenie i t. d. rzeczą obo
jętną, byle się temat nadawał do wywołania efektu, byle za
dziwił słuchacza czemś niespodziewanem.
Z tego samego założenia wychodzą zwolennicy formuł*
ki sztuka dla sztuki" wszystkich czasów i narodów, ale
w epokach zdrowych, posiadających właściwe pojęcie piękna,
równoważy Wszechstronność talentów jednostronność teoryi.
Artysta szerokiej głowy i dużego serca nie zamknie się ni
gdy w ciasnych granicach pewnej doktryny, choćby w nią
\
I4<>
jak najgoręcej wierzył, ogarnia bowiem zawsze całokształt
zjawisk zewnętrznych i wewnętrznych.
Nie tak dekadenci. Dla nich. dla dzieci niewiary
i ostatecznego zwątpienia, ginie cala dodatnia, jasna stroM
piękna, jego wonie i blaski. Chorzy fizycznie i moralnie, pa
trzą na świat i ludzi przez szkła starganych nerwów i zuży
tych zmysłów. Ich piękno różni .się tak od piękna istotne
go, jak niespokojne drganie dogorywającej lampy od świa
tła słonecznego, jak majaki histeryka od zapałów duszy na
tchnionej. Już Bandelaire szukał pobudek do wywoływania
efektów artystycznych głównie w brudzie i nikczemno*-!*
a jeżeli zatęsknił czasem za ideałem, to były to zawsze tyl
ko wyrzuty sumienia (1'uUal rongeur) i wściekł.- wybuchy
lubieżnika, rozgniewanego na brak ustosunkowania miedzy
pożądaniami a siłami człowieka-zwierzęcia (la ttispropr-
hon de non deńr et de sapuissance). I Jdyby dekadent mógł,
bez narażenia się na choroby i na przesyt, używać rozkoszy
zmysłowych od świtu do nocy, przez długi szereg lat, gdyby
me potrzebował nastrajać porwanych nerwów narkotykami,
"yłby optymistą, wielbicielem najlepszego ze światów,"
rzadko bowiem odzywają się w bluznierstwach zrozpaczo
nych chwili obecnej skargi na ograniczona świadomość, na
zakryte cele rodu ludzkiego.
. Z l u t n i Baudelairea płynęły same zgrzyty. Zgrzyty
iez jedynie rozbrzmiewają w literaturze jego następców,
piękno dekadentów, zgorszonych pornografią i brutalnością
na uraiizmn,jest, mimo tego oburzenia, albo pornografią,
albo bluzmerstwem.
AWk/S Ł * * * ^e raczą i dekadenci śpiewać dlamo-
m gardz c o i m
Zt , ! < wcale nie przeszkadza starać
y l e b e
Se! ZZSf P w. " Znają się oni na reklam"*
dzienn&arslaej jeszcze lepiej od Zoli, najzdolniejszego kup*.
mięazy wspołczesnemi znakomitościami literackiemi.
Wrzekoma pogarda dla motłochn ułatwia dekadentom
141
technikę. Ponieważ piszą, jak twierdzą' dla ludzi, którzy,
wiedząc i znając wszystko, nie potrzebują ani plastycznie
odtworzonych obrazów, ani jasnego stylu, gdyż umieją się
domyślić rzeczy niedopowiedzianych, przeto troszczą się
bardzo mato o właściwy artyzm formy, polegający wszędzie
i zawsze na dobrej kompozyćyi, na wyrazistości charak
terów i scen i na poprawności dykcyi. Zamiast pracować
systematycznie, ze świadomością prawideł artystycznych,
dekadenci bawią się swoim i cudzym kosztem, nie inaczej
bowiem należy nazwać ich instrumeutacyę poetycką," ich
melodyjność i barwność głosek, ich symbolizm w końcu.
Kiedy Bandelaire chce w Latarniach morskich',
(Les phares) wytworzyć za pomocą symbolów wrażenie ta
lentu Rubensa:
Rubens, i'leuve d'oubli. jardin de la paresse,
Oreiller oe ehair frauche ou 1'omie peut aimer,
Mais ou la vie alflue et s'agite sans cesse,
Coinme 1'air dans le eiel et la mer daus la mer
albo Leonarda da Vinci:
Leonard de Vinci, miroir profond et sombre,
Ou des anges eharmaDts, avec un doux souris
Tout charge de mystere, apparaissent a rombie
Des glaeiers et des pins qui ferment leur pays
wówczas nadużywa wprawdzie przenośni, dobiera sztucz
nych, wyszukanych, dalekich podobieństw, ale nie mówi od
rzeczy, nie zestawia wyrazów bez związku i znaczenia. Jego
,,wrażenie" Rnbensa, Leonarda da Vinci, Michała Anioła
i in. zgadza się rzeczywiście z istotą właściwości wymienio
nych malarzów.
Ale gdy Maurycy Maeterlinck śpiewa" w Cieplarni"
{8erre ehandeg) następnie: O, cieplarnio wpośród lasów!
142
Twe podwoje ua wieki zamknięte! I wszystko, co się znajdu
je pod twą kopulą! I pod moją duszą analogiczna! MyśL
głodnej księżniczki; nudy żeglarza w pustyni; muzyka na dę
tych instrumentach pod oknami nieuleczalnych. Idzcie
w zakątki najcieplejsze; powiedzianoby, że kobieta zemdlała
w dzień żniwa; są pocztylioni na podwórzu szpitala; zdała .,_
przechodzi strzelec łosiów, który został dozorcą chorych i t. (1.
0 serre au milieu des forStSl
Et vos portes a jamais closes!
Et tout ce qu'il y sous votre coupole!
a
Et sous mon anie en vos analogies!
* *
Ua pehećes d'iine priocaiie i|ui a f*lm,
L'ennui d'un matelot dans le desert,
t'ne musicie de cuivre aux KaStree des ineurables.'
* #
Allez atu anglea les plus tifcdes!
On dirait une femme eyaiiouie uu jour dii miisson,
lly a des postilloni dans la eour de 1'hosplee,
Au loin, passe un chasseur dćlans, devenu infirmier
wtedy me wiadomo, czy autor oszalał, czy też tylko zadrwi!
złudzi. Prawdopodobnie chciał się zabfrwić kosztem głup
ców, gdyż jako prawnik, jako adwokat z zawodu, uczył się
chyba logicznego myślenia i porządnego spajania zdania ze
zdaniem.
To samo odnosi się i do instrumentysty" Artiura Rim
baud, który zastosował praktycznie teorye Renę GbiTa
o barwności głosek.- W sonecie VoyeV.es śpiewa" Rimbaud,
jak następuje: A czarne, E białe, I czerwone, U zieloue,
O błękitne, samogłoski opowiem ja kiedyś wasze skryte
pochodzenie, 4, rset z niuch błyszczą
e z a n i y k o s ma f c y g0
cych które brzęczą wokoło straszliwych smrodów Za
toki ocienione; E~ prostota tumanów i namiotów, - Strza
ły dumnych lodowców, biali królowie, dreszcze baldaszków;-
143
i", purpura, krew wypluta, śmiech ust pięknych w gniewie
albo w upojeniu pokutnem i t. d.
A noir,.E blanc, /rouge, U vert, O bleu, voyelles,
Je dirai quelqufs jours ros naissances latentes.
A, noir corset Tein de mouehes eclatantes
Qui bombillent au tour des pnanteurs cruelles,
*
* *
(jo)fes d ombre, E, eandeur des vapeurs, et des tentes,
Lances des glaeiers fiers, rois blanes, frissons d'ombelles;
I, pourpre, sang crachś, r ire des lfeyres belles
Dans la colóre ou les ivresses penitences.
Ani poemat symbolisty" Maeterlincka, ani sonet in-
strumentysty" Riuibaud'a nie mówią, nie znaczą nic, nie ma
ją sensu, wyrażając się językiem plebejuszów," ale nie
o to idzie, bo dzieło sztuki uczą dekadenci nie potrze
buje zawierać treści, byleby wywołało wrażenie," bez
względu na środki, za których pomocą dochodzi się do owego
wrażenia. Niewtajemniczony zapyta, jakie mianowicie
wrażenie wywołuje bezładne zestawienie niemądrych fraze
sów Maeterlincka, na co ma jego poemat" działać: na ro
zum, na wyobraznię, uczucie, smak, powonienie, na słuch,
czy wzrok? Po odpowiedz trzeba się odnieść do samego
autora, który siebie zawsze rozumie i mówi więcej aniżeli
powiada."
Dekadenci, udający reformatorów, proroków idących
pokoleń, doprowadzili doktrynę parnaseizmu do możliwych
krańców, do karykatury. Z formy, postawionej ponad treść
wykroili instrumentacyę poetycką" czyli melodyjność
wyrazów, złączonych z sobą dla samej dzwięczności pewnych
zgłosek. O tej harmonii, o tej muzykalności zewnętrznej
wiedział już Teodor de Banville, a zastosowywał ją Mendes.
Ale parnasiści, chociaż poświęcali treść dla formy, nie zapo
minali mimo to o niej nigdy. Baudelaire wiedział zawsze,
czego chciał; myślał potwornie, chorobliwie, ale myślał. To
samo Barbey dAurevilly, Yilliers de 1'Isle Adam i najeżę-
144
ściej Verlaine. Epigoni mistrzów zadawalniają się już tyl
ko muzyką" zgłosek i głosek, co ma byC najwyższą rozko
szą dla wykwintnych usza."
Dekadenci zachwycają się między innemi elnkubiaeyą
Maeterlincka p. t. Ennui.
Les paons nonchalants, les paons blnncsont fili,
Los paons blancs ont fui lennui dii rćveil,
Je vois les paons blancs, les paons d"."iiijoiird'liui,
Los pans en allós pendant niou sommeil,
Les paons nonchalants, les paons d'aujourd']iui
Atteindre indolents l'i)tang sans soleii,
J'entends les paons blancs, les paons de 1'ennui -
Attendre indolents les tenips sans somineil.
Ciągłe powtarzanie zgłosek nosowych: on, an, (ton, <">
ein, w połączeniu z dzwiękami miękkiemi: eil, ni ma wywo
ływać" wrażenie" senności, nudy, powolnego rozkołysania.
Tym samym środkiem posługuje się czasami i Verlainej
chociaż rzadziej od dekadentów minorum genfmm. Gdjf
chce wyrazić jednostajność czegoś, wówczas powtarzaj^
den wyraz kilkanaście razy. Np. w Clie.vaux dr bok':
Tournez, tournez bons cheveaux de bois
Tournez cent tours, tournez mille tour.
rournez tournez ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^
e t
,Tonrnez, tournez an gon des hautbois i t. d.
Zasypia się w istocie przy odczytywaniu takich sztu-
czek."
Sztuczką dla sztuczki" stała się w reku dekadentó*
sztuka dla sztuki" parnasistów, zwyrodnioną, śmieszną ko
pą doktryny: Gauthier' , Baudelairea i de Banvillea.
a
ł-aweł Bourget, dopełniając definicyi (iauthiera i Bau-
de a,re a, odnoszącej się do stylu dekadentów, mówi barto
słuszniej: W stylu dekadentów rozpada się książka na
*) Paweł Bourget; jak wyżej; str. 25.
145
strzępy. Rozdziały ustępują miejsca stronnicy, stronnica
zdaniu, zdanie wyrazowi.
Znaczy to: dekadentyzm jest rozkładem tak treści, jak
formy. W epokach upadku panuje powszechny chaos: po
jęć filozoficznych, moralnych, życiowych i artystycznych.
Człowiek przestaje w takich chwilach myśleć prawidłowo,
czuć po ludzku, wyrażać się zrozumiale. "Władze umysłowe
dekadenta tracą zdolność natężenia, potrzebnego do zbudo
wania jednolitego dzieła, .lego styl zbliża się do nieudol
nej mowy dziecka, starca, lub obłąkanego.
Nowsza poezya francuska straciła, do tego stopnia po
czucie kompozycji, że nic zdobyła się nawet na pełny typ
dekadenta. Dopiero wzgardzona przez Morice'a powieść
zebrała poszczególne rysy rozbitka drugiej połowy bieżące
go stulecia i zlepiła z nich postać, która przetrwa w histo-
ryi literatury jako odstraszające świadectwo obłędu chwili
obecnej. Z fantazyi Huysmans*a wylągł się ów potwór, ów
rzadki wytworniś" przedstawiciel zwyrodnionych gu-
etów przecywilizowanych wybrańców" naszych czasów.
Karol Jorris Huysmans należał przez pewien czas do
najgorliwszych zwolenników Emila Zoli, redagował nawet
w r. 1880 tygodnik naturalistyczny p. t. La Comedie humai-
e, organe du naturalisme. Pierwsze jego powieści (Le dra-
rjeoir aux epices 1874; Marikę 1875; Soeur Yatard 1879 i in.)
zachwyciwszy uczonych artystów," zdobyły mu zaszczytne
miejsce między dworzanami mistrza z Medanu." Głównie
Martę," stek niechlujstwa, powitano w obozie naturalisty-
cznym z krzykliwą radością.
Nagle, niespodziewanie, bez żadnych powodów, sprze
niewierzył się Benjaminek materyalizmu artystycznego pro-
gramatowi szkoły i upodobał sobie ponury geniusz Baude-
'aire'a. Zwrotowi temu zawdzięcza literatura francuska
wykończony, zaokrąglony typ dekadenta, który zapewni
Ha Schyłku Wieku 19
146
Huysmansowi trwała rubrykę w liistoryi obłędówdrugiej]
łowy bieżącego stulecia.
Bohater znanej powieściHuysmansa p. t. Na wspak"
(A rebour, 1884 r.), książę Jan des Esseiutes, straciwszy
w młodości znaczna część" fortuny na hulanki, i zraziwszy
się do świata, który składa się w znacznej części z łotrów
i głupców," kupił sobie za resztki majątku na prowincji,
V pobliżu jakiejś wioski dom i zamieni; go na artystyczna Te-
bajdę," na wygodną pustelnię" dla człowieka, zmęczonego
podłością motłoehu.
Ptóbejusz," urządzając sobie Ttmmdnm, byłby się sta
rał, otoczyć pięknem naturalnem (parkiem, lasem, polami,
łąkami, rzeczką i t, d.) Nie tak arystokrata inteligencji."
Bo i cóż oryginalnego w grupie drzew, w bezmyślnej masie
fol, w jednostajnych błękitach nieba? Na takie zbytki mo
że sobie pozwolić każdy chłop, robotnik.
Des Esseintes, wróg natury, jak Baudelaire, zanik"1)!
się przedewszystkiem wśród czterech ścian, wychodząc bar
dzo rzadko na słońce i powietrze. W salę jadalną, podo
bną do kajuty okrętowej, kazał wbudować,'wsunąć drugi,
mniejszy pokój i wypełnić przestrzeń miedzy ścianami wo
dą, zaludnioną rybami z blachy. Z blachy, bo ryby łJ**
może oglądać pierwszy lepszy dureń.
Gdy się książę chciał zabawić, wówczas wpuszcza! do
owego sztucznego morza po kilka kropli różnobarwny*
esencyj. Żółte, zielone, jasne i ciemne farby, zmieniając ko
lor wody, naśladowały prądy i falowanie. Dekadeal
wystawiał sobie wtedy, że znajduje sie na pokładzie okrętu
i wdychał z rozkoszą zapach dziegciu, rozwianego za po
mocą rozpylacza po kajucie.1- Każdv mniej wytworny,"'
spragmony wrażeń żeglugi morskiej, udałby się poprostn U
statek, ale tak gminnej przyjemności, dostępnej dla la*1
majtka, nie mógł pożądać uczony smakosz życia," Częjn-
ze bowiem różniłby sie wówczas od pospolitego filistra?
147
Des Esseintes lubił także muzykę, lecz oczywiście nie
ową, zwyczajną. Podczas kiedy plebejusze słuchają, usza
mi, on, arystokrata, posługiwał się do tej czynności języ"
kiem. Smak działał u niego tak samo, jak u ludzi ,gru-
bych" słuch, powonienie zaś pełniło funkcyę wzroku.
Dekadent Huysmansa ustawił sobie w pokoju beczułkę.
napełniona różnemi likworami. Gdy zatęsknił za muzyką.
wówczas pił z każdej buteleczki po kilka kropel i doznawał
takich samych wrażeń, jak bouri/eois, słuchający koncertu,
Miętówka i anyżówka łaskotały jego podniebienie, jak tony
fletu; kirsa łomotał w jego głowie, do wrzaskliwej trąby po
dobny; wisky udawał pistoli, kiinel oboje, kirasao klaryuet
gorzka wódka kontrabas i t. d.
Ponieważ plebejusze sypiają wuocy. a pracują, w dzień,
przeto czuwał des Esseintes do rana, a kładł się dopiero
wtedy, kiedy się inni budzą. Jeść nie lubił, gdy go jednak
głód przemógł, wówczas starał się o pokarmy ^nadzwyczaj
ne." Używał tylko napojów wyszukanych, .tłuszczów
Szczególnych; pieczeń maczał w herbacie, cukier posypywał
pieprzeni i t. d. Sprzykrzywszy sobie przyjęty powszech
nie sposób odżywiania (przez usta), karmił się w końcu na
wspak, za pomocą klysterów.
Widoku ludzi nie znosił, zrażony raz na zawsze do ich
..podłości i głupoty." Nawet służbie nie wolno było stawać
przed oczami pana. Ilekroć się des Esseintes wypadkiem
z jakim człowiekiem spotkał, starał się zawsze blizniemu
dokuczyć. Przyjaciela swojego, pana dAiguraude, który
go się radził, czy ma się ożenić, zachęcał szczerze do za-,
warcia ślubów małżeńskich. Ponieważ ani d'Aigurande ani
jego narzeczona nie posiadają majątku filozofował
przeto muszą z takiego związku wyniknąć nieprzyjemności,
zawody, rozczarowania. Innym razem prosił go na ulicy
ja kiś wyrostek o ogień do papierosa. Książę nietylko nie
odmówił chłopcu grzeczności, lecz wziął go nawet z sobą do
118
kawiarni, częstował gorącemi trunkami, następnie zaprowa
dził do domu publicznego, gdzie otworzył mu kredyt trzy
miesięczny. Gdy go właścicielka lupanaru zapytała, dla
czego gorszy niewinne dziecko, odpowiedział: Ten chłopiec,
gdyby został w swojem otoczeniu, mógłby się nit' zepsuć,
a mnie idzie o to, aby było między ludzmi jak najwięcj łotrów,
wrogów ohydnego społeczeństwa, które nas depcze." MJ
protegowany, zasmakowawszy w przyjemnościach, przecho
dzących możność" jego środków finansowych, będzie nieza-
dwodnie pózniej kradł, a może i mordował.
Żegnając się z chłopcem, dał mu książę następującą ra
dę na drogę życia: Jeżeli chcesz zajść daleko, czyń drugie
mu zawsze to, czego sobie dla siebie nie życzysz...
Oto ideał dekadenta... Gdy taki pan siedzi na tronie
jak Neron, wówczas pali Rzym, bawi się w aktora, zabija
matkę i żony, zaślubia rzezańca. Pozbawiony władzy, rob1
z siebie karykaturę zdrowego człowieka, śmiesznego pokra
kę fizycznego i moralnego i woła podaremnie, jak des hs-
seintes: Przepadnij nareszcie, umrzyj, stary świecie!...
Zdawałoby się, że po bohaterze" Huysmansa trudno
wymyślić postać wstrętniejszą. A jednak dokazał tego <'ii-
du Maurycy Barres, należący do najmłodszych beletrjf
tów francuskich. W porównaniu z typami tego dekadenta
zasługują lubieżnicy, bluziiiercy i szaleńcy: Baudelair/ów,
d'Aurevilly'ch, Verlaine'ów, Huysmans"ów jeszcze na współ
czucie.
Współczucie? Możliwe-ż ono?...
Des Esseintes zdziwaczał głównie dlatego, że zraził
się do nikczemności życia, do głupoty i podłości człowieka."
Wykrzyknik: Umrzyj, stary świecie! wyrywa z niego niena
wiść do porządku, który uważa za zły, przewrotny. W iu'
nych czasach, w epoce wiary i nadziei, podniósłby się mz,;
do wyżyn bohatera lub świętego ascety, o czem, między in
nymi, Yerlaine chwilach opamiętania marzy. Alf -w.v"
w
149
brańcy" Barresa pozostaliby zawsze brutalnymi egoistami
bez zapałów i szerszych polotów. Przypominają oni wszy
scy mutatis mutund-ui .Juliana Sorel'a Stendhala (Rouye et
wir), ordynaryjnego dorobkowicza, którego ideały i filozo
fię streszcza jedno słowo: używanie!
Stendhal należy do zapoznanych-' swojego czasu. Po
minęli go współcześni jako pisarza, lekceważyła go krytyka
romantyczna, nie liczyli się z nim historycy w pierwszej po
łowie bieżącego stulecia. Na światło dzienne z zapomniane
go grobu wydobył go dopiero pozytywizm artystyczny, od
nalazłszy w nim druha, poprzednika, mistrza.
I nie mylili się uczeni artyści," zaliczając Stendhala
między swoich. Autor Czerwonego i Czarnego" i Klaszto
ru Kartuzów w Parmie" {La diartrev.se de Parnie) nie zbun
tował się razem z rówieśnikami swoimi przeciw samowładz-
twu rozumu. W chwili, kiedy inni, znużeni jednostronnością
doktryn XVIII wieku, odwrócili się od encyklopedystów,
Stendhal został wiernym wyznawcą: Condorcetów, Lamet-
trie'ch, Chamford*ów, prządł dalej nić przez nich zadzierz
gniętą i do połowy splecioną. Nie wyprzedził on czasu, jak
twierdzili Taine, Zola i naśladowcy ich, lecz nie ruszył się
poprostu z miejsca, ulegając do śmierci wpływom pierwszej
młodości. Rewolucya monarchiczna przeszła po nim bez
śladu.
Julian Sorel Stendhala (Bouge et mir), syn chłopa, dy
szy żądzą używania. Odurzony powodzeniem Napoleona I
i jego marszałków, wyrzuconych przez wojnę z suterenów
społecznych na najwyższe szczeble drabiny towarzyskiej,
chciałby błyszczeć, rozkazywać i opływać w dostatki. Zmie
nione jednak warunki przestały sprzyjać otwartym ambi-
cyom. Sorel, którego młodość przypadła na czas Kestau-
racyi, nie mógł mieć nadziei wydobycia się na wierzch przez
czyny dzielności osobistej. Chcąc dojść do wymarzonego
celu, trzeba było zmienić metodę postępowania.
150
I zmienił ją bohater Stendhala bez długiego namysł*
Zamiast środków jawnych, używał skrytych, podstępny*
Odwagę zastąpił chytrością, śmiałość obłudą. Xoga powinę
ła mu się w końcu padł, skończył karyerę sromotnie, bo na
szafocie, ale użył w krótkiem życiu miłości, dostatków i za
szczytów. Syn chłopski, bez szerszego wykształcenia i za
sługi, bez trudów i ofiar lat wielu, pozyskał serce pani de
Renal, rękę margrabianki de la Mole i był na drodze do gO
dnosci wojskowych i dyplomatycznych.
Bougeetnoir Stendhala nie jest krytyką samolubni
go, bezwzględnegodorobkowicza, lecz, przeciwnie, jegoobw-
n. Silnym^" podziwu godnym wydaje się autorowi pod
stępny Sorel, filozofujący w więzieniu, '.jak nowoczesny ry
cerz; używania. Nie ma wcale praw przyrodzouych-mó-
wi .luhan do siebie w obliczu śmierci *)-słowo to jest sta
rem głupstwem, któremsię chętnie posługuje prokurator*
oskarżający mnie onegdaj, a którego dziad wzbogacił się
podczas konfiskaty za Ludwik, X [ V. Prawo powstaje \m\
S y ze( l t e
łi \ j ' Pr m zaś naturalną jest tylko siła lwa.
głód, chłód, wszelki niedostatek. Ludzie wysoce poważani
są to oszuści, których nie zdołano złapać na gorącym uczy*
KU. " '* Popełniłem zbrodnię i jestem słusznie karany. W
vaienod który mnie skazał, jest stokroć szkodliwszym dla
społeczeństwa."
Echa moralności niezawisłej i antropologii kryminale
nej, które są znów echami filozofii encyklopedystów, słyszy
my W tern wyznaniu lwa" stendhalowskiego. Bo za lwa
uważa się chytry lis, y przez
n ę d z n y p a r w e n i n 8 z p o ż e r a u
.chłodną, namiętność wydobycia się na wierzch (de par*
mr). Autor nie odtworzył tego typu dla odstraszenia ni*
^ Stendhal; Rouge et oi w przekładzie polskim Ostoi; J9-
r;
151
uprawnionych pyszałków od naśladownictwa, dla zohydze
nia karyerowiczowstwa. Przyznał się on nawet z cynizmem
dekadenta do podobieństwa z Sorelem.
Nic dziwnego, że materyaliści artystyczni drugiej po
łowy bieżącego stulecia przypomnieli sobie starszego współ
wyznawcę, wzgardzonego przez entuzyastyczne pokolenie
romantyczne, że oczyścili go z pleśni i kurzu i postawili na
świeczniku. Wy Chowaniec encyklopedystów jest prawowi
tym przodkiem nietyle naturalistów, ile dekadentów. Mau
rycy Barres może go ojcem swoim nazwać.
W głównych powieściach, czy studyach Barresa, bo nie
wiadomo, jak nazwać jego utwory, lekceważące rozmyślnie
zasady techniki artystycznej, w Le jardin de Bereniee 1891
roku, Un homme librę 1892 i L'ennemi des lois 1893 r. po
wraca ten sam typ. Jest nim człowiek wolny," bez prze
sądów," wróg przyjętych powszechnie zasad moralnych,
zwyczajów i obyczajów, jak już same tytuły wskazują ko
pia Juliana Sorela, z tą tylko różnicą, że występuje zu
chwałej i świadomiej, udając uczonego, który wciela teorye
mistrzów ostatniej epoki.
Nie syn chłopski marzy u Barresa o życiu i użyciu
lecz zwykle młody, pyszny, zmysłowy bourgeois," trawiony
żądzą rozkoszy i niezależności. Staje on do walki o byt,
uzbrojony w nienawiść do porządku obecnego i w zasady
etyki materyalistycznej. Wierząc, że egoizm jest najwyż-
szem prawem, regulującem postępowanie ludzkie, żąda, aby
się społeczeństwo dostosowało do jednostki, za jedyną bo
wiem rzeczywistość uważa człowieka. Beszta, świat cały
zasługuje tylko na nazwę dekoracyi. Mędrzec bez przesądów^
wolny, posiadający odwagę swoich przekonań, nie powinien
gwałcić naturalnych, wewnętrznych popędów, którym należy
zostawić pełną swobodę. Barbarzyńcą jest, kto staje na
drodze słusznych apetytów jednostki.
Bohaterowie Barresa, wyznając takie zasady, urządza-
152
ją się w życiu rzeczywiście jak najwygodniej. Jeden z jego
ulubieńców, Andrzej Maltere (Lennemi des leis) rozpoczy
na kary erę od artykułu anarchicznego, za który dostaje się
przed kratki sadowe. Gdy mu prokurator wyrzuca zgor
szenie publiczne i brutalny egoizm, oświadcza Maltere, mię
dzy innemi, co następuje: Mógłże-bym jako człowiek wol
ny spełnić moje zadanie, szanować i poprzeć wewnętrzne po
pędy, nie szukając rad na zewnątrz? Absolutna niezale
żność, życie wygodne, zupełna harmonia z żywiołami, z in
nymi ludzmi, z własuem marzeniem, oto-cel mój, którego
chcę dopiąć." Nazywacie mnie egoistą? Jeżeli egoiz
mem ma być chęć zadowolenia potrzeb, to jestem egoistą,
ale w tem rozumieniu jest każda komórka natury także egoi
stą. Im człowiek silniejszy, tem większym bywa egoistą."
Zapytany przez sędziów, coby postawił na miejscu porząd
ku, który podkopuje, odpowiada Maltere: Nie wiem, cho
ciaż chciałbym wiedzieć... Należę do pokolenia, które warte
jest tylko tyle, ile rozumie i burzy. *)
Zdawałoby się, że taki pan poświęci życie dobru po
wszechnemu, że będzie walczył za swoje przekonania, aż
nie padnie gdzie na jakiej barykadzie. Ale Maltere, trze*
zwiejszy od fanatyków, wychowanych przez romantyzm,
skończył działalność publiczną na artykulikn dziennikarskim.
Na co miał się dalej trudzić, kiedy garść frazesów, rzuco
nych przed sędziów i ciekawą wszelkich skandalów gawiedzi
dała mu z łaski autora to, czego od życia pragnął?
Między wielbicielami śmiałego anarchisty" znalazły
się dwie kobiety. Jedna z nich, cudzodziemka, mała księ
żniczka," jak ją Barres nazywa, ofiarowała Maltereowi mi
łość, druga, panna Klara Pichon-Picard, córka znanego pvo-
s
) Maurycy Barres; I/ennemi des lois"; wydanie III; 1893 N '
22, 23, 25.
153
fesora ze szkoły pozytywnej, oddała mu rękę i dość znaczny
majątek... aby reformator" mógł swobodnie nad przyszłemi
losami ludzkości medytować. Maltere nie namyślał się ani
przez chwilę: od małej księżniczki" wziął miłość, od panny
Picard zaś pieniądze, czyli niezależność i próżniactwo.
Aby się godnie do stanu małżeńskiego przygotować,
udał się przed ślubem z kochanką do Wenecyi, gdzie prze
pędził kilka szczęśliwych miesięcy. Narzeczona nie prote
stowała przeciw tej potrzebie serca człowieka wolnego"
i ona bowiem pozbyła się przesądów." Córka uczonego po
zytywisty, sama chciwa i ciekawa" wiedzy, była panna Pi
card do tego stopnia wyższą ponad wszelkie śmieszności
i wstydliwości" zgasłych pokoleń, że nietylko nie zazdrościła
małej księżniczcze" miłości Maltere'a, ale gdy mąż jej za
tęsknił wkrótce za kochanką, poddała się bez śmiesznych
skarg" konieczności. AYracaj do przyjaciółki!" wyrze
kła, zrozumiawszy oryginalność" natury wolnej."
Wykrzyknik szczytny (cri sublime!), przeczucie no
wego świata! woła w tern miejscu Barres. Pani Mal
tere zwyciężyła prawo! *)
Żyli sobie tedy szczęśliwie w trójkę: mąż, żona
i kochanka, wziąwszy do towarzystwa ukochanego przez
wszystkich psa. Nie zastanawiali się już nad nikczemuu-
ścią obecnego porządku", nie szukali dróg i środków do
uszczęśliwienia ludzkości, nie skarżyli się na nędzę wędrów
ki doczesnej. Nauczywszy się od Tołstoja, że człowiek po
winien żyć na wsi, opuścili Paryż i zamieszkali wśród drzew
i kwiatów. Jak Stendlial Sorela, tak tłómaczy i uniewinnia
i Barres Maltere'a. Nietylko tłómaczy i uniewinnia, lecz
stawia go na piedestale typu dodatniego," robi z niego
przedstawiciela współczesnych ludzi oświeconych," wy-
*) Maurycy Barrus; jak wyiej; str. 251.
w
S Schyłku Wlku
154
twornych," rzadkich" (rurę et ej:quis). Jak Stendhal do So-
rela, przyznaje się i Barres do swoich wojowników o byt,
trawionych przez żądzę dostatku bez pracy i zasłngA
Wszakże-ż zaczął Barres karyerę pnblicystyczną namiętna
obrona Chambigea, paryzkiego studenta, który, bawiąc te
mu lat kilka na wakacyacli w Algiei " ze, zamordował kobietę
z dobrego towarzystwa, mężatkę i matkę drobnych dzieci,
opierającą się jego żądaniom. Krusząc kopię w imię .zbro
dni z namiętności," zdobył sobie autor Wolnego człowieka"
ostrogi dziennikarskie.
Jak Stendhal i Huysmans, nie ma i Barres wyobraże
nia o technice artystycznej i o stylu belletrysty.
To samo, co z mową wiązaną, stało się i z prozą deka-
dentów. Jednolita "budowa powieści rozpadła się na mnó
stwo pojedynczych rozdziałów, połączonych z sobą bardzo
luznemi wiązaniami. Akcya, zawsze nikła, więcej niż, ubo
ga, najczęściej żadna, rozpływa się bez śladu w nudnein gif
dulstwie niby-nankowem, które przypomina dyletanckie dy
sputy studentów. Belletryści dekadencyi usiłują czytelnika
olśniC strzępami erudycyi, pozbieranej bez krytyki i potrze
by z różnych doktryn ostatnich czasów.
W T/ennemi des his Barres a nie trudno wskazać hi
potezy Darwina, Spencera. Comte'a, Tołstoja i młodszych
dekadentów. Całą swoją mądrość socjologiczną rozrzucił
autor w utworze, który ma być dzieleni sztuki. HnysmSiM
znów pochwalił się w La-Has dokładną, znajomością średnio
wiecznego mistycyzmu.
Język w końcu dekadentów, pozbawiony barwy, su
chy, zaniedbany, ciężki, popstrzonv wyszukanemi słowami i
zwrotami, nie przyczynia sie oczywiście także do podniesie
nia wartości ich dziwacznych elukubracvj.
Do uwieńczenia dekadentyzmu potrzeba było filozofa.
któryby zebrał w jedną całość skargi, bluznierstwa, apety
ty i przewrotności rozbitków nowoczesnego inateryaliznui.
155
I przyszedł ów mistrz, ale nie Francya była jego kołyską.
Fryderyka Nietzschego wydały Niemcy, ojczyzna metafi
zyki, chód w żyłach nowego proroka płynie podobno krew
polska, jak sam o sobie mówi.
Zawiódłby się srodze, ktoby w systemie" Nietzschego
szukał systemu, czyli przejrzyście ułożonego szeregu prze
słanek i wniosków, spojonych z sobą cementem prawdziwej
argumentacyi. Takiemi drobiazgami," jak kompozycya,
logika, jasny wykład i t. d. nie krępuje się dekadent, ary
stokrata," nie pracujący dla motłoclm." On notuje na
kartkach spostrzeżenia i wrażenia w takim porządku, w ja
kim mu do głowy przychodzą, a gdy zebrał odpowiednią
ilość uwag odręcznych, posyła je do drukarni, nie raczy wszy
nawet ułożyć materyału. Książka w ten sposób sklecona
nazywa się tomem, dziełem.
I styl obchodzi Nietzschego bardzo mało. Tylko
głupcy potrzebują zaokrąglonych, jakąś całą myśl obejmu
jących zdań. Dla ,,rzadkich wytwornisiów" wystarcza
kiedy autor zaznaczy, dotknie palcem tego, co chce powie
dzieć. Wykrzyknik, przekleństwo, gołosłowne twierdzenie,
to krótki, z kilku zaledwie wyrazów składający się aforyzm,
to okres długi, chaotyczny, jak improwizacya obłąkanego,
tak ciemny, zagmatwany, że go chyba sam autor nie rozu
miał oto rozkosz ,, wykwintny eh smakoszów," posiadają
cych tajemnicę dopełnienia mądrości niedopełnionych i od
gadywania łamigłówek stylowych.
Zwykli robotnicy literaccy twierdzą wprawdzie, że
lekceważenie formy równa się niedbalstwu lub nieudolności,
że łatwiej wyrzucić z siebie jakiś głośnobrzmiący frazes bez
środka i końca, jakiegoś potwora językewego bez rąk i nóg
aniżeli wyrazić jasno i prawidłowo myśl najpospolitszą, ale
cóż znaczy sąd ..robotników" w rodzaju Flauberta wobec
upodobań mędrca mędrców? Jemu nie podoba się praco
wać, ślęczeć, potnieć, dobierać słów. rzezbić, zaokrąglać
156
frazes, bo to trud, czasami tak wielki, że przestaje bawić.
Cóż zresztą może obchodzić filozofa głupota przeciętnych
czytelników? Nie rozumiesz mnie, to mnie rzuć! Urwie so
bie z ciebie, tępa głowo... Znajdą się tacy, którzy mój ro
dzaj pisania uznają.
Rozumie się, że się znajdą. Jak nie ma kobiety, choć-
by najbrzydszej, któraby nie podrażniła przez chwilę apety
tów jakiegoś mężczyzny, tak nie ma i autora bez czytelni
ków. Najbałaamitniejszy wmówi w kogoś, że go przekonał.
Wszakże-ż istnieją ludzie, którzy zachwycają się Cieplar
nią14 Maeterlincka i dopatrują się w niej piękności, niezna
nych samemu autorowi...
Pospolity śmiertelnik, mówiąc o rozkoszy i boleści, po
wie: byłoby dobrze, gdyby rozkosz mogła trwać jak najdłu
żej, boleść zaś jak najkrócej. Ni,. r,ak Nietzsche. On po
trzebuje do wyrażenia tej banalnej myśli całej góry pustych
słów i dziwacznej interpuukcyi.
Minęło, minęło! woła. - O. miłości! <>" V<
dnie. o. południe! Oto nadszedł wieczór, noc nadeszła i pół
noc! Ach, ach! jak ona jęczy! jak sic śmieje, jak charczy i
stęka, owa północ! Jak właśnie trzezwo przemawia, ovt,
1'ijana poetka! Przepiła zapewne swoje pijaństwo? wytra
wiała? przeżuwa znów? - boleść swoja przeżuwa we śnie.
st.ua, głęboka północ, a więcej jeszcze swoją rozkosz. Bs&
SSL T" " ^ boles'ei Pi eni a sei
Si n?-f ' '(le^nego'... Boleść mówi: praep*
imj Odejdz, boleści!... Ale rozkosz domaga się powrotu
wieczności (Alles-Hat^oig-gUich). Boleść mówi: pękaj,
ku aw się, serce! " , !
P o r n si k r z y d ł o
B
ZSZlSS leS'Ci! W ^ g ó r e ! O, moje sta-
mÓWi :
tórv , P"!Ptaij! Wy wyżsi ludzie... gdy
w
a g 9 1 cz
k o At r; " ^ośkolwiek dwa razy, mówił kiedy-
s z c z ś c i e !
u 2 " T * "! ^ S okamgnienie!" wówczas
Pognał, aby się wszystko wróciło. Wszystko na nowo,
,157
wszystko .wiecznie, wszystko spojone, nanizane, zakochane;
o, tak kochaliście świat, wy wieczni; kochajcie go wiecznie
i po wszystkie czasy: i także do boleści mówcie: przepadnij,
ale wróć. Bo każda rozkosz pożąda wieczności. Każda
rozkosz pożąda wieczności wszystkich rzeczy, pożąda mio
du, pożąda drożdży, pożąda upojonej północy, pożąda gro
bów, pożąda pociechy łez mogilnych ( Oriil)er-Thranen-2Vont),
pożąda ozłoconego zachodu słońca...
Dość postawić obok powyższej halucynacyi filozoficz
nej" Nietzschego jakikolwiek poemat liryczny" Maeter-
lincka, aby zrozumieć blizkie pokrewieństwo między doktry-
nerem niemieckim a belletrystami francuskimi doby ostatniej.
Naprzykład jego Dusza."
Moja dusza! O, moja rzeczywiście zanadto pod da
chem strzeżona dusza! I te stada namiętności w cieplarni!
Czekające na burzę na łące. Idzmy do najwięcej chorych:
wydają one z siebie dziwne wyziewy, idę z niemi z matką
przez pobojowisko. Ohowają właśnie towarzysza broni w
samo południe, podczas kiedy widety obiadują. Idzmy także
do najsłabszycli: wydają one z siebie dziwne poty; oto chora
narzeczona, zdrada w niedzielę i małe dzieci w więziejiiu.
(A dalej, poprzez dym) czy to umierająca pod drzwiami ku
chni? Albo zakonnica, płukająca jarzyny u stóp łoża nieule
czalnego biedaka? Idzmy także do najsmutniejszych: (na
końcu, bo są w nich trucizny). O, moje usta przyjmują po
całunki rannego. Wszystkie niewiasty zamkowe skonafyz
głodu, tego lata, w wieżach mojej duszy i t. d...
Ludzie to .o zdrowych zmysłach w ten sposób przema
wiają, czy waryaci?
A jednak znalazł się między inteligencyą współczesną
spory zastęp wielbicielów tej obłąkanej gadaniny. Właśnie
szum słów Nietzsche'ych, Maeterlincków i t. p. geniu
szów" oczarował " wytwornych smakoszów." Dr. Garfein
158
mniema *), że opowiedzieć treść Zarathustry. znaczy opo
wiedzieć blask słońca, woń kwiatów, huk bałwanów." Sło
wa Nietzschego płyną, podług Garfeina, już to niby fale
morza, rozgrzanego przez życiodajne promienie słońca, już
to niby srebrzyste światło zawieszonego na obłoku księży
ca, już to niby przecudna woń kwiecia po majowym deszczu,
już to niby tony strun, poruszanych Iekkiem tchnieniem po
wiewu. Słowa jego, to szum, blask, woń, śpiew: cała sym
fonia świateł i dzwięków, barw i odcieni." Dr. Hngo
Kaatz, jeden z głośniejszych niemieckich wyznawców Nie
tzschego, chociaż wie bardzo dobrze, że się książki mistrza
nie mogą obyć bez komentarza, mówi mimo to o zwycięz-
kiej piękności jego stylu" (sieghafte Schonheit den Słils) **"
To samo mniej więcej głoszą: pani Lou Andreas-Soleuie,
Robert Schellwien, dr. Maks Zerbst i in. Same Nietzsche
jest dumnym z aforystycznego" sposobu pisania i wierzy,
że prześcignął wszystkich stylistów świata Cywilizowanego,
gdy ukuł jakiś śmieszny wyraz złożony. Nawet niemey,
przywykli do straszliwego żargonu swoich filozofów, nie
mogą strawić takich kombinacyj, jak: AUes-sieh-ewig gleich. -
(rmber-Thranen-Trod; Kleiner-Leute-Geruch;-ein Nie-
der-werfen-wollen-ein Herr-werden - wollen So-tmd-so-sein
Ntc ht-wiecler-los-ioerden-kdnnen MchUirieder -los-werde
"!ollen-Zu-viel-Besucłi~ da* Ansich-heranlcommen-lass&ih
das-Auf-dem-Bauch-Lieyen das allzeił spr u nr/bereitś Sich-
hmem-Selzen i t. p. W innych czasach nie zwraCanoby
uwagi na elukubracye Nietzscheych et consmies, dziś je
dnakże, kiedy zwaryowany z rozpaczy materyalizm czepia
") Dr. Garfein, Frjderyk Nietzsche"; warszawskie Ateneum"
zeszyt z kwietnia 1893 r:; str. 124 i 132.
0
" *) Hugo Kaatz; we wstępie do streszczenia dzieł Nietzsche'? ,
p. t. Die Weltanschaung Friedrich Nietzsche's- 2 części; 1892 r. Częse I
ptr. VII. ' *
159
się, jak tonący, każdego listka zgnitego, ocalenia się od nie
go spodziewając, trzeba się nawet majakami obłąkanych zaj
mować", aby je we właściwem ustawić świetle. Bo na dnie
tego bezmyślnego gadulstwa spoczywa mimo chaotycznej
formy sens, a sens szkodliwy w zastosowaniu praktycznem.
Poprzez dzieła" Nietzschego wije się, wprawdzie bezładnie,
koszlawo, poplątana i poprzerywana sto razy, ale wije
się nić pojęć i wyobrażeń, składających się na światopogląd
jednolity. Głównie jego moralność" znalazła gorących
wielbicielów między dekadentami cli wili obecnej.
O systemie etycznym, o jakimś gmachu, wznoszonym
stopniowo z fundamentów i wykończanym powoli, nie ma
oczywiście u Nietzschego mowy. To, co się jego moralno
ścią nazywa, składa się z mnóstwa luznych uwag, rozrzuco
nych bez ładu w kilku tomach.'- Głównie z Jutrzenki1"
(Morgenrbthe, (reilanken iiber die moralisehen Yorurtheile).
z Wesołej wiedzy' (Din fróhliche Wissenseltaft), a Po
drugiej stronie dobra i zła" (Jemeits von Gut und Bose),
z Genealogii moralności" (Zur Genealogie der Morał) i z
Tak rzekł Zarathustra" (Aha sprach Zarathustra) trzeba
wyławiać stargane na szmaty strzępy doktryny Nietzsche
go *)
Mylili się wszyscy, uczy Nietzsche którzy stawia
li na początku pierwotnego społeczeństwa jakąś umowę
między rządzącymi i rządzonymi. Nie umowa złączyła pe
wną ilość jednostek w Całość, tym samym podlegającą pra
wom, lecz najpospolitszy gwałt. Rasa silniejsza, obdarzona
zdolnością organizowania i rozkazywania, narzuciła słab
szej swoją wolę i w ten sposób powstało społeczeństwo.
Z pomiędzy ras ludzkich npodobał sobie Nietzsche gló-
*) dłówne. dzieła Nietzschego, który zaczął pisa.' w 1872-giin,
wyszły między jr. 1882 i 1889-tym.
160
wme blondynów (ma'być prawdopodobnie: Germanów i Sio-
wian). Om to, owe jasnowłose, wspaniałe, zazdobvczai
Bente undSleg lustern schweifende Monde Bestie), urodzeni
9
A ! ^ ^ ' ZałŻjli panst"! i "!cilipod-
J f c
tSr ^ f * " "! ' <>^ i występku. (Jnot, było
J r * ' C. S l n z y ł n (1" Potrzymania ich stanowiska, wiec;
odwag,, wo^nna, pogarda niebezpieczeństw, duma, lekce
wa ż ę złabyeh, pycha i okrucieństwo, występkiem**
C s
' " 7 '" '"n"! l", k*^""'" życia, pokora, m łosierdzie,
łagodność, pochlebstwo i t. d.
N>.vlo (Nietzsche) dobrze na świecie, dopóki Mzim
rządziła moralność panów" (Herren-Morał), Stanowice*
przeciwieństwo moralności niewolników" , maven-Mor
atonia bowiem wówczas garść ,z,Mt ,l l i ( , śli-
I n d z i v szcze
wyćh. Ale nagle stała się rzecz niespodziewana. Niewol
nicy znoszący przez długi, wieki cierpliwie przewagę pa
nów, zbuntowah sie, przewrócili dotychczasowy porządek,
postawili s,voM moralność na piedestale ogólnie obowiązują
cy eh praw, zemścili , ^ ^ -
8ię s l o w n K m K na
rzuciwszy im moje poglądy. (!o było dotąd złem, stało się
dobrem; poprzednia nikczemność przeobraziła sie w cnotę.
W ten sposób tłónmczy Nietzsche chrześciaństwo, wy
myślone, podług niego, , ; ę.
v r z e z ż dó ia n
bierna panów."
e h w i l
f * ^Panowania moralności chrześciańskiej, t
BnM
pocęłas.ę nędza człowieka, kiedy bowiem dawniej korzy-
Z d a r ÓW Z i e mi [ ż c i a b
1 ,1H r ez ograniczeń, t e*
opadliwnieszczęściewszyscy, zarówno panowie, jak niewol-
t r a W i 0 d
eLwH ^ dwu tysięcy cał* ludzkość. *"
upiawdajest, aby człowiek był z natury dobry, ! " ***
S i TftW " rZ6CZ WiŻllie^ ( ^ ^ miSl
a
cia W , ZW- Pdt os'ć naIe*>' Przeciwnie do .istoty %V
cia, jest jego fnnkcya organiczna." Kto żyje, ten wyzysif
1*1
je, wszelkiego życia podstawą bywa okrucieństwo. Czło
wiek potrzebuje do tego stopnia burzyć coś, niszczyć, ze nie
mogąc od czasów panowania moralności niewolników'- oka
zywać jawnie swoich upodobań, zwraca je na wewnątrz,
przeciw sobie. To wewnętrzne szamotanie się, gryzienie,
męczenie, ochrzczono, podług Nietzschego, wyrzutami su
mienia" (schlechtes Gewissen).
Ludzkość musi wrócić do moralności panów" mnie
ma Nietzsche bo' celem jej nie jest szczęście wszystkich
jak chce chrześciaństwo, lecz szczęście jednostek wybra
nych panów, urodzonych do używania i rozkazywania
nadludzi" (ZJbermensclien), czyli najdoskonalszych typów
gatunku. Miliony istnieją tylko na to, żeby tych nadludzi"
wydały. Aby się zaś owi nadludzie" mogli swobodnie, bez
żadnej przeszkody rozwijać, należy usunąć moralność nie
wolników." Nie zasada: nie czyń tego drugiemu, co tobie
nie miłe obowiązuje nadludzi," lecz przeciwnie: czyń
właśnie drugiemu, co nie chcesz, aby tobie uczynił, wyzy
skuj, depcz słabszego, bądz twardym, nieubłaganym, złym
w rozumieniu niewolników," bo złość jest najlepszą siłą
człowieka" (das Bose ist des Mertschen besłe Kraft).
Wielbiciele Nietzschego podziwiają przedewszystkieni
jego oryginalność i śmiałość. Drugi przymiot należy się
wistocie twórcy moralności panów," pierwszego jednak nie
może mu nikt przyznać, kto zna historyę rozwoju myśli
ludzkiej drugiej połowy bieżącego stulecia.
Nietzsche odwrócił dotychczasowe pojęcia o warto
ściach moralnych, zaprzeczywszy wolnej woli, a dostrzegł
W egoizmie jedyne uprawnione zródło postępowania. Cóż
innego uczyli pozytywiści i ewolucyoniści? I oni odrzucili
podwaliny etyki metafizyków i wywiedli swoją moralność
z egoizmu.
Nietzsche, nie uznając idei wrodzonych, postawił na
2l
N Suhylku Wielu
162
ich miejscu instynkty i przyzwyczajenia. To samo stano
wisko zajął Spencer.
Ale Nietzsche, wołają jego wyznawcy, podzielił ludz
kość na panów i niewolników, potępił chrześciaństwo za je
go pogardę dla Złotego Cielca, za kult ubóstwa, za miłość
dla słabych, za jego ascetyzm. Wrogami moralności
chrześciańskiej byli przed nim Renan, Strauss i Heine; miło
sierdzie, litość, dobroć potępili Malthus, Darwin, Spencer,
(jeszcze dawniej Spinoza), praw bogactwa bronił Buckie.
z umowy społecznej" Rousseau'a drwili wszyscy pozytywi
ści i ewolucyoniści, a urągają jej dotąd dekadenci francuscy
i angielscy".
Nietzsche stworzył nadczłowieka." Czy tak? cze
góż innego chciał Renan, gdy mówił w Dynlogach filozofi
cznychL': że celem ludzkości jest wydawanie wielkich ludzi?
(La fin cle thumaniie, će&t produire des i/nuidn homtneij,
I Taine, Spencer, Darwin, praubert, Baudelaire nienawi
dzili motłoehu," a współcześni dekadenci majaczą ciągi"
o jakiejś ai^stokracyi inteligencyi, o smakoszach," >"#"
stach," o wykwintnych" i przecywilizowanych," którzy
mają posiadać prawo do umiejętnego wyssania życia" ko
sztem barbarzyńców," czyli głupców, ujarzmionych przez
śmieszne fanatyzmy i przesądy. Owi^wytwornisie" deka-
dentów to nadludzie" Nietzsche'go, pasorzyci, próżniacy,
zblazowani materyaliści, mieniący się kwiatem ludzkości.
Oryginalnym Nietzsche nie jest. Wchłonął on w sie
bie wszystkie negacye drugiej połowy bieżącego stulecia,
zmieszał je, przetrawił do połowy i wypluł napowrót, ku po
dziwowi swoich mistrzów. Niezawiśli," gdy ujrzeli swój*
teorye bez maski obłudnej kazuistyki, która zasłaniała wła
ściwe oblicze ich moralności, zdumieli się tak samo, jak an
tropologowie kryminalni, zbici z tropu przez paradoksy pi'-
fesora Albrechta. Czego oni, wdychający w siebie jeszcze
won pustego, ale woauego naczynia, nie śmieli wypowie-
163
dzieć, co oui, zdrowi na umyśle, rozumiejący ujemną donio
słość moralności bez moralności, usiłowali złagodzić", pokryć
sztuczną frazeologią, to wygłosił mędrzec, wykariniony cie
niem cienia," chory, dziedziczny waryat, wydający niesforne
książki między jedną słabością mózgową a drugą. *) Gdy
Nietzsche odrzucił altruizm, wówczas ukazał się nagi, ordy-
naryjny egoizm nieszlachetnego dorobkiewicza, depczącego
nędzarzów, do których jeszcze wczoraj należał.
Bo nie ma Mtzsche pospołu ze swoimi poprzednikami
wyobrażenia o prawdziwej pańskości," gdy każe paku"
być: pysznym, mściwym, okrutnym, bezwzględnym, samolu
bnym, wyzyskiwaczem, podłem, słowem, zwierzęciem, żyją-
cem tylko dla siebie. Z pojęciem pana" łączą się zwykle
przymioty rycerskie, które polegają nietylko na: odwadze
osobistej, na pogardzie śmierci i na wygórowanem poczuciu
honoru, lecz także na: hojności, uprzejmości wobec ubogie
go, pobłażliwości dla słabszego i na lekceważeniu pieniędzy.
Pan" jest karykaturą, gdy nie pracuje publicznie, wszelka
zaś działalność szersza wyklucza z natury swojej ciasny
egoizm dekadenta.
Me dla panów" skleił Nietzsche z odpadków mate-
ryalizmu filozoficznego i artystycznego swoją moralność
pańską", lecz dla brutalnych parweniuszów w rodzaju Julia
na Sorela (Stendhal), Eoberta Greslou (Bourget) i Andrzeja
Maltere'a (Barres), lub dla nędznych rozbitków przecywili-
zacyi, jak książę des Esseintes (Huysmans). Blady, zmy
słowy, przez żądzę używania trawiony bourgeois" przykla-
śnie oczywiście skwapliwie doktrynie, uprawniającej jego
apetyty. Ucieszy się także każdy parweniusz bez dyplomu
*) "Wiadomo, że Nietzsche pochodzi z rodziny, prześladowanej
przez obłęd dziedziczny. On sam jest od lat kilku nieuleczalnym n-
ryatem,
164
pracy i zasługi, przyjemnie bowiem dowiedzieć się, że mo
żna zostać panem" przez wyzysk i poniewierkę słabszego.
Cudowna doktryna, jeszcze lepsza od moralności nieza
wisłej! Burżoazya powinna Nietzsche'mu postawić szcze
rozłoty poninik.,^^^^_
I żydzi naturalnie
Bo Nietzsche, który korzy się
przed
wszelka siłą
. .. .., ,, nie wyłączając zewnętrznych oznak
.pańskości" (małych rak, nóg, swobodnych ruchów, dumnego
spojrzenia, profilów jastrzębich), uwielbia żydów za ich wy
trwałość w zemście, za ich wyzysk, bezwzględność i samo-
lubstwo.
Dobrem, cnota przecież nazywa, Co dotąd za złe,
za występne uchodziło.
;iło.
Wszakże-ż on to, naród wybrany", miał, podług
Nietzschego, ukarać panów", narzuciwszy im moralność
niewolników. Wprawdzie nie mówi nauka nic o podobieństwie
między etyki]. Starego i Nowego Zakonu, i nie znalazł dotąd
nikt nawet zarodków moralności chrześciańskiej w naka
zach mądrości talmudycznej, ale żydom, paryasom nowszej
historyi, musi pochlebiać rola, wymyślona dla nich pr
Nietzschego. Wie Izrael o tein najlepiej, że rządził się nie
moralnością niewolników, lecz przeciwnie... zasadami pa
nów" autora Zarathustry". Jeżeli kto, to są właśnie żydzi
pospołu z burżoazya najpełniejszymi typami panów" filo
zofii dekadenckiej. Przeto nic dziwnego, że oni to głównie
roznoszą po świecie sławę Nietzschego (znów nieszczęśliwy
Brandes, Garfeiny i in.), usiłując go wynieść na stanowisko
" .największego myśliciela bieżącego stulecia." Potomkom
arendarzów, lichwiarzów, podstępnych bankrutów i wyszy-
skiwaczow ' różnego rod podoba sie doktryna, wywraca-
różnego rodzaju
e pojęcia o dobru i złem.
jąca na nice
Oprócz burżoazyi i żydów gromadzi się pod sztanda
Oprócz
rem Zarathustry" niedojrzała młodzież, zachwycona na*
rem Zarath
który może być wybornym parawanem dla
i-złowiekiem, __,
wybryków studenckich. Lata wiosenne czują w sobie za-
168
wsze siłę tytanów,'4 gardzących filisterstwcm" życia po
wszedniego.
Że burżoazya, żydzi, dekadenci i młodzież uznali
w Nietzschem nieporównanego mistrza, można zrozumieć,
dla nich bowiem myślał Zarathustra. Ale kobiety?...
Szczęście mężczyzny nazywa się: ja chcę! Szczę
ście kobiety nazywa się: on chce! uczy Nietzsche. Cóż
kobietę obchodzi prawda? Nie ma dla niej nic wstrętniejszego
nad prawdę. Wielką sztuką jej życia jest kłamstwo. Dwóch
rzeczy pożąda prawdziwy mężczyzna: niebezpieczeństwa
i zabawki. Ponieważ kobieta jest najniebezpieczniejszą za
bawką, przeto ubiega się ó nią każdy dzielny mężczyzna,
potrzebujący wypoczynku po trudach, ponoszonych w walce
o byt. Zbyt słodkich owoców nie pragnie żaden mężczyzna,
a najsłodsza kobieta potrafi być gorzką. Zabawką męż
czyzny niech będzie kobieta, zabawką czystą i wytworną;
słuchać powinna kobieta, gdyż nie rozumie sie na honorze
i głębi ciasna -i płytka. Mężczyzna powinien z sobą za
bierać bat, gdy udaje się do kobiety i t. d.
Po takiej charakterystyce niewiasty, należy się dziwić
bezinteresowności zwolenniczek Nietzsche"go. Chyba sły
szały o jego teoryach tylko zdaleka. *)
W filozofii \Tietzsche'go dotarł nowoczesny materya-
lizni do kresu swojej karyery. Dalej anarchia pojęć iść nie
może niezawisły rozum nie wymyśli już nic nowego.
*) Bardió rozumnie oświetli) doktryny Nieizseho:go Maks Nonl.-m
:
-Enłartung," 183S r.; tom II, str. 272 i następne. W naszej literaturze
zasługuje na wyróżnienie wyborne studyum AV. M. Kozłowskiego, zamie
szczone w Bibliotece Warszawskiej" (sierpień, 1893 r.) p. t. Dekaden
tyzm współczesny i jego filozofowie.'' Apoteozę Nietzschego napisał
oprócz żydów, Ola Hansson p. t. Friedrich Nietzsche. Scine Persónlich-
keit und sein System": Lipsk. Najlepiej streścił i zestawił teorye Nie-
t26che'go cytowany wyżej dr. Hugon Kaatz: Die Weltanschauung i t. i.
lt-6
Dekadentyzm nie ograniczył się na samej Fraucyi.
W Anglii znalazł Baudelaire gorliwych naśladowców
w Swinburne'm, w Oskarze Wilde'm i in.; we Włoszech mo
dlił się do szatana Józef Carducci, w Niemczech pojawiaj?
się tu i owdzie wpośród najuowszych rymotwórców zwolen
nicy dziwactw paryskich.
Nasza literatura nie wydała dotąd dekadenta w rozu
mieniu europejskiem, chociaż niektórzy z najmłodszych bel-
letrystów (Ignacy Dąbrowski, Leo Behmmt, Zygmunt Nie-
dzwiedzki, Gabryela Zapolska) nachylają się już w stronę
fosforencyi zgnilizny." I między legionem autorów t. zw.
szkiców i obrazków" znalezlibyśmy tu i owdzie ślady este
tyki i techniki dekadenckiej. Sztukę dla sztuki, raczej
sztuczkę dla sztuczki," rozmyślne lekceważenie treści dla
formy, dla drobiazgów i szczegółów, należy z tego wywieść
zródła.
Ale są to dopiero ślady śladów, tak małoważne, że nie
warto na nie zwracać uwagi. Nie posiadamy dotąd widocz
nie potrzebnej do wytworzenia i ustalenia typu artycznego
ilości wzorów żywych.
Zdaje się jednakże, że i nas ten trąd literacki nie omi
nie, że będziemy dekadentami wówczas, kiedy się reszta
Europy, wychowanej na cywilizacji łacińskiej, zacznie dzwi
gać z upodlenia. W życiu, w zastosowaniu praktycznem,
rysuje się dekadentyzm od lat kilku coraz wyrazniej.
I u nas tracą nakazania moralne zgasłych pokoleń
z każdym prawie rokiem na sile i wartości. Staczamy W
z takim rozpędem z góry na dół. że nie rodzice dzieci, lecz
starsi bracia młodszych zaczynają nie poznawać. Co kilka
lat przybywa świeży zastęp nowych ludzi, tak zasadniczo
odmjennych od bezpośrednich poprzedników, że zdaj ą się odle
głymi o całe pokolenie. Mężowie czterdziestoletni należą juz
do starego autoramentu" porównaniu z trzydziestokilku-
w
letnimi.
167
Ma się rozumieć, że brzydki kwiat dekadencyi szpeci
i u nas głównie ciało warstwy najoświeceńszej. Wyższa m-
teligencya stolic odczuwa zawsze pierwsza dreszcze nadT
chodzącej niemocy.
Nie wesoło zaczyna wyglądać owa wyższa inteligen-
cya "Warszawy. W literaturze, w dziennikarstwie, w pale.
strze, międzylekarzami i przemysłowcami pojawia się coraz
częściej typ karyerowicza, nieznany dawniejszym pokole
niowi. Ludzi niesumiennych, nieszlachetnych, parweninszow
i różnego rodzaju hałastrę wydawały wszystkie czasy, ale
w epokach, przesiąkniętych zasadami wstecznemi," ukrywa
li się rycerze używania troskliwie, lękając się pełnego świa
tła dziennego. Dziś ciśnie się lada chłystek, nie mający po
za sobą ani dyplomu pracy i zasługi, ani chociażby dobrej wo
li i wiary, zawdzięczający stanowisko wpływowe nie warto
ści osobistej, lecz jedynie bezwzględności w dobieraniu środ
ków, na sam przód, rozpościera się zuchwale, lekceważy ja
wnie staroświecką" uczciwość, drwi z honoru głupców."
Smutna moralność Sorelów i Maltere'ów zaczyna i u nas
zyskiwać, jeżeli nie głośne uznanie, to przynajmniej pobłażli
wość. Co ojcowie nasi nikczemnością nazywali, my prze-
chrzciliśiny na spryt," uprawniony w boju o byt dostatni.
Dość rozejrzeć się wokoło, aby dostrzedz bardzo wyrazne
ślady zbliżającej sie dekadencyi. Mamy już ludzi publicz
nych," których zajmuje wszystko, oprócz spraw publicznych,
dla których stanowisko wybitne posiada tylko o tyle zna
czenie, o ile ułatwia zdobycie pieniędzy, czyli środka do uży
wania zmysłowego. Samobójstwa z przyczyn hańbiących
(oszustwa, roztrwonienie cudzego grosza, podstępne bankru
ctwa i t. p.) nie należą do wypadków rzadkich. Mnożą się
sprzedaże symulacyjne, dewastacye majątków, wystawio
nych na licytację., bledną powoli i gasną dawne ideały mo
ralne, a z nimi razem łamią się charaktery i walają się su
mienia. . Etyka niezawisła, zaszczepiona na gruncie naszej
168
rasowej lekkomyślności i nieopatrzności, może tylko bardzo
gorzkie wydać owoce, a mądrość pozytywna zaczyna dopie
ro teraz, skonawszy w teoryi, działać praktycznie na szer
sze masy. Dość przysłuchać się rozmowie dwóch dowcip
kujących intelioentiiików- warszawskich. (Jynizm siedzi
na cynizmie i pogania cynizm.
Coraz więcej między nami Sorel'ów i Maltere'ów, prze
to doczekamy .się prawdopodobnie niebawem i w literaturze
obrońców brutalnego parweninszowstwa. Tylko patrzeć,
jak się i nad Wisłą jaki Barres ukaże.
T wytworni smakosze życia" zaczynają się tu i ow
dzie, w burżoazyi i w arystokracyi, pojawiać, chociaż tych
okazów patologicznych dotąd niewiele. Zato rośnie z prze
rażającą szybkością liczba rozbitków woli, niedołęgów, znie
chęconych w kwiecie młodości do życia, niezdolnych do ja
kiegokolwiek czynu. I nas żre już trucizna negacyi, która
doprowadziła inteligencyę Europy zachodniej z jednej stro
ny no zwyrodnienia moralnego i fizycznego, z drugiej do
ubóstwienia samolubstwa.
* *
I oto zbankrutował znów rozum ludzki... nie po raz
pierwszy i prawdopodobnie nie po raz ostatni. Pyszny bun
townik, wypocząwszy, wróciwszy po doznanej kiesce do rów
nowagi, wymyśli niewątpliwie jaką inną formę walki o pra
wdę, o świadomość, będzie pchał dalej, pod gór kamień sy
zyfowy...
Pyszny buntownik - bo wszelkich doktryn materyali-
stycznyc h rodzicem i bodzcem jest pycha, która nie chce
uznać połowieczności człowieka, ograniczoności jego rozumu,
kruchości jego siły. Sam sobie chciałby rozum dyktować
prawa postępowania, zależeć tylko od siebie, zapanować nad.
tajemnicami, otaczającemi zewsząd mieszkańców ziemi.
Marnie kończyły dotąd wszystkie niezawisłe'" wy
lewy po prawdę. Bo * być coś więcej upokarzają-
m ż e
169
cego, przygnębiającego nad obraz upadku epok materyali-
stycznych? Dekadenci robią wrażenie, jak gdyby się ktoś
rozmyślnie nad nimi mścił, spychając ich na sam spód bru
dów, głupstw i przewrotności ludzkich. W imię rozumu wy
stępujący mędrcowie tracą nietylko rozum, nietylko zdol
ność" prawidłowego myślenia, ale wprost najpospolitszy zdro
wy rozsądek. Czarnego od białego odróżnił; nie potrafią,
zdania ze zdaniem połączyć nie umieją; języki ich plączą się,
jak u dzieci lub u idyotów. Za przecywilizowanych, za naj-
wytworniejszych swojej epoki uważający się arystokraci,"
wracają pojęciami i upodobaniami do kołyski cywilizacyi,
do barbarzyństwa. "Wódz hotentotów lub kacyk murzyń
ski odnalezliby w filozofii Nietzsche'go i w powieściach Bar-
res'a swoich przekonań uświęcenie. Wygórowany, wysub=-
telniony albo bezwzględnie brutalny egoizm dekadentów,
zwany przez anglików i francuzów egotyzmem," a przez
niemców lch-sucht. nie jest wcale wynalazkiem nowszych
czasów. Znają go zwierzęta od początkn istnienia organi
zmów wogóle. Jego naukowość" nie zmienia wcale jego
istoty.
I czegóż chce ten wykwintny" egoizm dekadentów,
ten mistrz, mający uczyć" umiejętnego smakowania życia?"
Może rozkoszy umysłowych i artystycznych, niedostępnych
dla tłumu," może wrażeń i wzruszeń szlachetnych, prawdzi
wie arystokratycznych?
"Wiadomo, że Baudelaire nie pomieścił w Kwiatach
zła" wszystkich utworów, przeznaczonych do druku, gdyż
raziły sprośnością nawet jego wielbicielów. Katul Mendes
zwrócił zaraz na wstępie swojej karyery autorskiej na siebie
uwagę prokuratora. Za jego Romans jednej nocy" (Un
roman cl'une nnit) skazały sądy wydawcę (Mendes liczył
wówczas lat 20, był więc małoletnim) na dwa miesiące wię
zienia. Verlaine pokutował osobiście w wieży sromotnej za
występek przeciw moralności. Huysmans'a powieść p. t.
Ha Srtjłku WUfcu 22
-tfo
Marta" zabroniła policya jako pornografię, nawet dla fran
cuzów zbyt obrzydliwą. Barres rozpoczął działalność pu
bliczna od obrony zbrodniarza z lubieżności.
Chorobliwa, wstrętna zmysłowość, obca zwierzętom
i tłumowi," jest najmilszym tematem dekadentów. Wracają
do niej ciągle i jeżeli się skarżą i bluznią, to głównie dlatego,
że siły ludzkie nie wytrzymują zbytecznego przedrażnieuia.
Wysubtelniony egoizm, erotomania, newroza, głód uży
wania i chaos pojęC w filozofii, w literaturze i sztuce ma
ją być przywilejem najwytworniejszych naszej epoki.
Chyba teraz czas nawrócić, jeżeli inteligencya współ
czesna nie chce się przenieść gromadnie do domów obłąka
nych lub do klinik kryminalnych'' antropologów włoskich.
Część trzeeia.
>*" <*
REAKCYA.
YI.
Spirytyzm. Jego pierwszy debiut. Dar Ameryki. Kathie Fox.
Allen Kardec. Drugi występ. Alfred "Wallace. Naukowość spi
rytyzmu. Paweł Gibier. Drugi dar Ameryki. Neobudaizm, czyli
teozofizm. Helena Bławacka. Pułkownik Olcott. Doktryna teo-
zofizmu. Nauka Buddhy. Okultyzm. Kabałiści. Właściwe zró
dło spirytyzmu i teozofizmu. Ich znaczenie. Reakcya przeciw pozy
tywizmowi. Mistycyzm w literaturze. Symbolizm francuski. Ste
fan Mallarmó. Jan Morćas. Określenie symbolizmu. Różne gło-
s
>". Karol Marice, Jego literatura chwili bieżącej. Maurycy
(
d^lldawało się rozumowi w drugiej poło wio bieżącego
: s stulecia, że będzie mógł sam zadowolnić wszystkie
^y potrzeby człowieka. Wypędzić raz na zawsze usi
łował niestrudzony buntownik z wierzeń i marzeń ludzkich
wszelkie złudzenia," nie wytrzymujące krytyki wobec sadu
bezpośredniej obserwacyi. Między rupiecie pokonanych na
wieki przesądów cisnął cały świat: intuicyi, wyobrazni
i uczucia.
A oto podnoszą się znów stare upiory," co miały
bezpowrotnie zniknąć. Na trupie materyalizmu wyrastają
różne zielska dziwacznych kształtów i barw jaskrawych.
AVzgardzona fantazya wichrzy od lat kilkunastu jak za do
brych czasów romantyzmu. Działalność spirytystów, teo^
174
zofów, okultystów i symbolistów potwierdza, po raz setny
może, słowa Tacyta, że: umysły, które silne przebyły
wstrząśnienia, bywają skłonne do zabobonów (Sunt moMles
ad superstitionem percussae semel mentes).
Jak kiedyś, temu lat czterdzieści, około r. 1853-gu, na
sze .babki i matki siedziały przy stoliczkach i wywoływały
duchy," porozumiewając się z niemi za pomocą stukań,
ekierek i alfabetów, tak czynią dziś to samo nasze żony
i siostry, nasi koledzy i przyjaciele. Nawet ludzie wysoko
wykształceni, nawet mężowie zkądinąd trzezwi, wychowani
we wstręcie do wszystkiego, czego nie mogli zmysłami do
sięgnąć, znani pozytywiści i ewolucyoniści, ulegli objawie
niu" wieśniaczek amerykańskich.
Bo^światło spirytyzmu przyszło do Europy ze świata
nowego," z ziemi kupców, geszeftmanów, robigroszów,
w znacznej części potomków przeróżnej hałastry, która zbie
gła za Ocean przed sprawiedliwością starego kontynentu.
W grudniu 1847 roku opowiada pani Emma Har-
dmgue (Eistwy of modern american spiritualism), a powta
rza, za mą dr. Paweł Gibier " ) _ osiadła w wiosce Hydes-
vu e, w Ameryce Północnej, w hrabstwie Wayne, rodzina
l^Ionistow pochodzenia niemieckiego, nazwiskiem Fox (Voss).
W kilka dni po objęciu domu usłyszeli nowi mieszkańcy stu
kania w ścianę i w podłogę. Zjawiska te mnożyły się, ro-
siy, przybierając rozmiary niezwykłej wrzawy. E!toś nie
widzialny wprawiał w ruch sprzęty, chodził, głaskał dzieci
zimną ręką po twarzy i t. d. Działo się to główifie w obec-
nosci ^
ma e j K a t M e F o X i k t 6 r a z c z a g e m dQ t e g 0
Że r o z m a w i a ł a z
żadnej boja^n?"082011680 gŚCi a' ^ ^
, iooy, su. Ł> i następne.
1?5
Gdy "wieść o tych dziwach doszła do władzy świeckiej
i duchownej, oddano rodzinę Fox'ów pod nadzór osób świa
tłych i usposobionych sceptycznie." Trzy jednak komisye,
złożone z obywateli miasta Rochester, potwierdziły po do-
kładnem zbadaniu zjawisk ich rzeczywistość, oświadczając
równocześnie, iz przyczyn ich wykryć nie mogą.
Taki jest początek współczesnego spirytyzmu.
Z drobnego zródła wytrysnął potok szumiący, który
zalał w krótkim czasie prawie całe Stany Zjednoczone
Ameryki Północnej. W r. 1851 zawiązało się w Nowym-
Yorku pierwsze stowarzyszenie spirytystyczne, składające
się z sędziów, senatorów, lekarzów i duchownych; w trzy
lata potem połączyło się drugie grono osób w celu badania
zjawisk, niedostępnych dla zwykłej nauki."
Do Europy przybył spirytyzm w r. 1852-im, naprzód
do Szkocyi, zkąd ogarnął resztę Brytanii, następnie do Nie
miec, Francyi i t. d. Ale ponieważ równocześnie (około
r. 1850) rozpoczęły się rządy pozytywizmu i ewolucyonizmu,
przeto nie raczyła nauka urzędowa gościa zaoceanowego
zauważyć.
Pierwszy debiut spirytyzmu wydał w starym świe
cie" tylko jednego doktrynera głośniejszego. Był nim Al
lan Kardec (właściwe nazwisko Hipolit Denisard Eivail),
francuz, pochodzący z Lyonu, autor znanej i u nas Księgi
duchów" (Le livre des Esprits) i założyciel wychodzącego
dotąd (od r. 1858) miesięcznika p. t. Remie, Spinie.
Świat zaludnia *- podług Kardeca olbrzymia ilość
istot różnych stopni, które doskonalą się ciągle, wcielając
" się kolejno (reinkarnacya) na coraz to innych planetach.
Z reguły tej nie ma wyjątków. Jedną z takich form przeje
ściowych jest także człowiek, który podczas pobytu na zie
mi albo pokutuje za Winy, popełnione na innym świecie lub
też zbiera owoce dawniejszych zasług.
Hałaśliwe powodzenie ewolncyonistów i pozytywistów
176
Ka r d e C a
"!T ł ! ? J8 ' - 8i ^ym, aczkolwiek nie
pi esteł .gdy ie ^ .
h(5l wy l ) I l c h n t za p i e r r a z e m l o
26 1 m Stal S i ę t 0
tw Twn - **"* t e "! PO banki,
twie nowoczesnego materyalizmu " )
y Wi e a Uk i ma J 9 CJ M
SObą dług" S S k t sS ; m ' " '
słei " \v;,f ' ^ ^ " " Kn w służbie myśli ,niezawi-
W k o ni l l ni k
>"iert/yinnymiT' *' ^" duchów" .mierzyli,
^ a t r s ^ r sr a niemiecki Fi
' ^eryk /oii,ier-
Alfred Eus s e l S 1 ^ ~,"**** " * *
l ue
roz-a-łosnv M,Q, " , , "d.>'s współzawodnik Darwina -
Wi l , i a m
2 2U P ?d'V,'1Ski- Crookw, i zdolny W
, a t
tycznego roznkS najwcześniejszych do kry-
W a
jak inaczej by(< nie m ^ f "^ k ó 1 SZel'kiCh'
8 p r Wa kt or
wie, Grooks-owie i S ' * ' fJ tacy ^allaceo-
ffl
nie może być tvllr,. * . .ow,e Poświęcają czas drogocenny,
k ł a m s t w e m
Woskowano słuSzn"e'Jeniem ^ opustów-
Alfred Walla"! ,."
l o Wl l 0 c z
teoryi o ochoflyon- ^ni e z Darwinem, twórca
wie,bicie,: Wo,tei a 8tra08
', WESfiTS^' -' '
w wszechs'wiecie działaczy in-
znaje **) _ ^T"! ^noera, był - j się sam py-
do a k
*\ A i i ,
"ie znalazłby w swoim "* ""fterya,ista tak przekonanym, iż
J a r Mł u s c a
**" ego gi,; *jf as w swoim czasie J. I. Kraszew-
duchowej lub jakichk 1 "!J mi e J "a koncepcyę istnotó
wne (lzie } w
w M d
Sf j i - **" " * pr?vn lT f * P*tó P- '" -Księga *-
I>Cb,eki P"ypommaJ a nas Kardec'a ks. Władysław M.
w g t Bd
0 W, e k u X I
** llstrowa |'- ; J g ^ V pomieszczone* w Tygo-
ym r
r k}adzi e
ia-h i ^ o e z S y l i ' ! ! ."! Po^kim I. K. Potocki,.,) , 0 *
y e
' " > "yteuie .i-eie; Warszawa, lSPO;'str. 3.
177
nych oprócz materyi i siły.'- Ten sam ewolucyonista oświad
cza dziś', że doszedł na drodze ścisłej indukcyi" do wiary
w istnienie pewnej liczby uinysło wości nadludzkich rozmaitych
stopni i w możność oddziaływania tych istot niewidzialnych
na niateryę i na umysły (jak wyżej, str. 4).
Twierdzenie Wallace'a przeczy wprost zasadom pozy
tywizmu i ewolucyonizmu," ale właśnie to przeczenie jest
treścią, spiiytyzmu współczesnego. Zbuntowawszy się
przeciwko nauce niezawisłej, wrogiej wszelkim nadprzyro-
dzonościom, zamkniętej w ciasnem kółeczku bezpośrednich
obserwacyj, spirytyści usiłują, rozszerzyć granice wiedzy
ludzkiej, włączając do niej zjawiska, uważane dotąd za nie-
pochwytne.
Wierzyliśmy mówi Wallace iż wszystkie cuda
są, fałszem, iż to, co się pospolicie uadprzyrodzoneni nazywa,
nie istnieje, albo, jeżeli istnieje, to nie podlega badaniu. Ta
kie stanowisko nie sprzyja bynajmniej poszukiwaniu pra
wdy" (jak wyżej, str. 11). Nie chcieć uznawać tego, co
W k żdym innym wypadku byłoby bezwzględnie przekony
wającym dowodem faktu, dlatego tylko, iż owo coś nie daje
się wytłómaezyć na podstawie znanych dotąd praw, znaczy
to samu. cmość wszystkich praw, czyli, że możemy określić z góry, co
jest możliwem lub też niemożliwem. Tymczasem opowiada
historya wiedzy ludzkiej, żęto, co dla jednego wieku jest
cudem, staje się dla drugiego zjawiskiem naturalnem. Przed
wiekiem telegram, przychodzący z odległości 3,000 mil. albo
fotografia zdjęta, w ciągu sekundy, nie byłyby uważane za
tsecss możliwą i nie uwierzyłby w nie nikt, oprócz nieuków
i przesądnych. Przed pięciuset laty wzię.toby działanie dzi
siejszego teleskopu i mikroskopu za silę cudowną i t. d.
Tak mało wiemy o tem. czem jest siła nerwowa albo życio
wa, jak ona działa i działać może, w jakim stopniu może
przechodzić z jednego człowieka na drugiego, iżby nieroz-
N., SdljlkO Witku '
178
ważnym był, ktoby utrzymywał, że postrzeganie (percep-
cya) me zna mej drogi, . L " -
o p r ó c z z m v s
(jak wyżej; 63, 64, 65, 66).
l- Zmn^ .t w i e r d z e n i a Wallace-a przekonywają bez
nm
AZlm6 Si ę t y l k 0 n a I e ż ż e
"!TtT- ^ <*S"!y P"!dnik
Z S I f " Ł ? ! , Ue d o s t a t k i metody pozytywno-ewolucnmi-
Wi e m kt 0
nat " -v Ji 25 b ' t 0 P ' * ^* 4 baśnie badacze
a n n K
kon -nr , ^mnice, Przekraczające możne*
Z S ł , m
o S 7 - ^"bni ej sza trawka "opowiada im
t
pobndza a
zdn " . ?' J <*J żyeie; nnjniklejszy robaczek
h m w t m
pod wT S *^- ^vy i uczy ni pychy. I-
8
w S ^ r * ' * " ^ n i e przyrodnicy, r i
WmohrLny \ S S wI > ^ ^ P ^ ^ z o n y podatek
t y t a n 0 W z
bramy niebieski. r ? ^ , '' ' ' cyW t o - C S ^ j f ^ f starczało ogar^
w cisze In, ; Y % kpszego krajobrazu, wsłuchać się
0 t a i Cy
mieyfpoecEwi ! " ' Z0ol o20"!> mineralogowie i che-
1 1 2
Pem -fie ob " f i ? S Z C Z e ^ ' Pochyleni nad mikrosko-
?Mcyfr;:vaw "!AI: rnie cał*d -traca k aaiekA
c0
ciemS.azywaa' t1 vPr a W( KJ e f l n 0 z ^W' odkl T'
1
j a p o t a z
inną rzeczą je* EŁ ? f SW ^ ' ^mii>ajac, a że
a i n Ua z r o b i d Zi , j r a j
"!bec NąjwyWo S ^ - " ""
u l s t r z a to
płodny krvtvk wJT samo stanowisko, jakie bez-
Poci
mi enny^a mnt mT^ ' ^yciwszy jakiś rys zna-
J a ze w
czości. ' '"'knęli w samą istotę twór
:
Nie sam tylko w,n
e z w r ó c i ł
ZeWSZad 0dzywaj a
ność wiedzv P7A - uwagę na jednostron-
kt kilku S T A * ? * - " d
i, aom gające się rozszerzenia granic badań
a
179
ludzkich, określonych ściśle przez pozytywizm. Karol Ki
chot, profesor fakultetu medycznego w Paryżu i redaktor
Reouc stienUfiąue, w przedmowie do francuskiego przekła
du dzieła trzech anglików: Gurnoy'a, Myers'a i Podmore'a,
p. t. The phantasms of the Licing, oświadcza, że możemy
być dumni z obecnego stanu nauki, porównywaj'ąc bowiem
to, co wiemy dziś, z tem, co nasi przodkowie znali przy koń
cu XV-go wieku, należy podziwiać pracowitość i geniusz
ludzkości. Ale... Nasza nauka jest jeszcze zbyt młodą,
dodaje aby miała prawo do przeczeń bezwzględnych.''
Twierdzić, że nie wolno nam się kusić o zrozumienie jakichś
zjawisk dlatego, że one przekraczają możność naszego po
znawania, znaczy to samo, co zamykać się rozmyślnie
w ciasnem kółeczku praw ifaktów jnżustalonych, zbadanych,
co negować postęp, zakazywać sobie z góry jednego
z owych odkryć zasadniczych, które, otwierając drogę nie
znaną, stwarzają świat nowy." *)
Liczba przeciwników wiedzy pozytywno-ewolucyoni-
stycżnej rośnie z każdą prawie godziną. Uczeni, belletry-
ści i dziennikarze różnych przekonań i kierunków żądają od
nauki, aby otworzyła swoje podwoje na rozcież, nie odma
wiając dostępu żadnemu zjawisku, chociażby pozornie naj-
niedorzeczniejszemu.
Do takich faktów, wymykających się dotąd z pod kon
troli probierzów zmysłowych, zaliczają spirytyści istnienie
istot, inaczej. od człowieka uorganizowanych, zwanych po
spolicie duchami." Fakt ten, czy hipoteza, jest właściwą
treścią, spirytyzmu. Podstawę, teoryi spirytystów uczy
dr. Paweł Gibier **) tworzy aksyomat, który stanowi ka-
*) Uuriiey, Myers. Podmore; w przekładzie polskim J. K, Potockie
go; .Zjawiska Żyei;i," Warszawa: 1802 r.; zeszyt 1: str. ó i 6.
c
" *) Dr. Paweł (iibier; Spirytyzm i t. d. ; jak wyżej: str. 20
180
podlu?2;!uf 2w i a r y j co do któl^ "oi1^ "!*y*J
Podług pirytystow, możemy porozumiewa-si, z ducłS
Z m Ul y c h
n ków ol ST ; - a i e W** pośrednictwem -
d a r z y C
Mr a * 2 " ' " ***"" " t,Hf niezbadana siła, 2
Ui , l
S r ? * * ? 'i ,"; , j i ! wl a d z ? Pałania n a przel
1
S c e owal ' S * * * " POd Z m ^ - sbniki, pJ S
zfied, v,! - T ' " * Wł aS, 10Ś<; ^ ^ i a n i a zwiazk, 2
! < 0 d i n a g w i a t
^i t ówan? ^ T ? * ' wypowiem darem ko-
mumkowam f komunikaeye", , dudmmi.
CZżSt c l ] s ł ó
tvśri na n ,1 T ' d e mB y * ^^ywaja spirj*
s k ł a n i a c e n a s d ffllł
mania, iż mo-a istnU J , " ^
mf t t e r y i r 0 d Z a j e , et 6r U
oprócz 5A J t Z I ' ""1"''"' '
zmysły JefaU t Podawania uzdatniają nas nnsw
JGSt g a
?a izaCVe n r l f ' m i ^ i *9 P" wdopodobnie a%
n e n a
w ^ S ^ K ^ t ^ - - i S o o t r z ^
y ł b y t u Żaflne 0
^" eniapraw," żadnej j Ł ^ " P * * *
chowania energii" i 'l*^^"! do dziedziny prawa z&-
gfo. WnieskońJ ^akkolwiekby się tak zdawać mo-
-wSs:' :*""- ^' *
Ze 1 S t o t a e t e r c z n a
ujawniać swoja gife : li i , ' y może
cz
eteru, bądz z' *"! rpią.e ja z bezgranicznego
n i e b
,.cndem," aaiżeH Z V f T ^ l ndzi> -v!l,-v "'inszym
kropel wody z oceinn n"!18*6 Wz n o s z e n i e s i? ""lianów
te
żywotnej ziemi którv i 'Z b e z u s t a n n a wydajność siły
Piero teraz odnieść \\0 L f z j a w i s k Początek zdołaliśmy de-
Ws z v s t k o to b
natnralnem. Wiełkie "' - y*oby >es zcze
I ) 1 T0, 1
niezaprzeczone zwiea-zE? ' ^ 3' l izachowałyby swoje
zn , , 3 i e b
skromnie razem / T " ^ 3^y tyiko wy-
ł
1'ewnym uczonym współczesnym, iż
181
nasze pięć zmysłów są bardzo niezręcznem narzędziem przy
badaniu materyi nieważkiej, a nadto moglibyśmy się dopa
trzyć nowego a głębszego znaczenia w przytaczanych czę
sto, lecz mało uwzględnianych słowach poety, który przypo
mina: iż są rzeczy na niebie i ziemi, o jakich się naszym fi
lozofom nie śniło" (jak wyżej; st. 76, 77, 78).
Że ,,są rzeczy na niebie i ziemi, o jakich się filozofom
nie śfiiłoy" wie każdy głupiec. Tylko bardzo mądrym lu
dziom zdaje się czasem, iż nie ma nic na niebie i ziemi oprócz
tego, co rozum ich raczy zauważyć. Ale tacy mędrcy wra
cają zwykle po złudzeniach młodości do wiary najgłup
szych."
Bo czemże innem spirytyzm w istocie swojej, jeżeli nie
odświeżeniem bardzo starego zabobonu?"
Pierwszy człowiek, który, straciwszy kogoś bardzo
ukochanego, nie mógł się pogodzić z myślą wieczystej rozłą
ki i szukał osoby drogiej w sferach dla niego niedostępnych,
był właściwie ojcem spirytyzmu.
Wiara w życie pogrobowe jest tak dawna i powszech
na, iż nie wiadomo, gdzie i kiedy początek swój wzięła.
Istnieje ona ciągle, idąc równolegle obok przeróżnych dok
tryn filozoficznych, trwalsza od nich i mocniejsza. Im kto
bliżej natury stoi, tern wrażliwszym bywa na tajemnicze
stosy i znaki zjawisk, nie ujarzmionych dotąil przez naukę.
Nie ma na wsi baby, nie ma chłopa, któryby nie widział"
czegoś, lub nie słyszał od sąsiadów o strachach."
Opowiada Eugeniusz Nus (Choses de 1'cmtre moncle), że
iudyanie amerykańscy nietylko wierzą w duchy, ale wprost
z niemi rozmawiają, radząc się ich w chwilach stanowczych
za pośrednictwem kapłanów. Jakiś Aleksander Henri, po
zostający w niewoli u czerwouoskórych wczasie wojen
z r. 1759, był kilka razy świadkiem takich komuuikacyj.
Ilekroć jego zwycięzcy mieli coś ważnego do postanowienia,
tylekroć wywoływali ducha, który nigdy nie kłamie," i sto-
182
sowa i ^ .esz_
Mę s l e d 0 } m w s k a z ó w e k m
W6 g 0 mówi
w 3 ? T , ' *<> * prawdę, przyby-
tj.<* mepioszonych gości witano świstaniem i krzykami.
i&iWi ŁF* Z t e? ' ŻC JUŻ i n d j a n i e zeszłeff *t ul eci a 1,oz-
1 9 ,
d S t a S ^ >'ak WSPółczos'i W^ c i , rozmaite ro
dzaje ducMwiposhigmali^ (kapłanami).
me dya mi
1, j d Mc e m s ac z ąi jakie
odwieSe ;s;rwteS: : ' v *
k
Wzord"!L , wieizema, które, usunięte, na stronę,
, i W VVMZ jedl1 o k o
lt^2 / T " " t > ^ "!f r
s %
-^ ^.^f^SS^ ^r^ ^;r? ^ -;t'-
ł
ró?nica *, ,,i , ) " '' "S"sid, ,zabobony," z ta tylko
y , k a
0 t " ) - t S , r r "ICl 0WU^ Wwisk-twie^
C y > I , U i O U Z n a j e a Że b C<
tolwiek Izial " mo^ t V ^ * *
b e m
my że skoreMit 7 ^ Za o b r ? Pw natury. Sadzi,
/awSa vane , ' T ^ * * * ich rzeczywisto,
Z
J J a Wl s k a
~ Snirln Podawania i hypnotyzmu."
Ua u k a
Wallace *, _ 1"! ^ ^wiadczalna - zapewnia
p e w n d s t
filozofii, ora c z i f f, * * P ^ę prawdziwej
z
g U; z n o s i n a z
nośći btó-a-te wy nadprzyrodzo-
dziedziuy przyrod?rZr 1, 0ZSZei 'Zeni e z a k l^ " sPwa, oraz
P dn0 i
wszystko, cokolwiek Ł ! T ' T-***' ' bja"uia
p i a w d z w e
zwanych cudach ws?Jtli ' So w przesądach i tak
Wl e k o w
den, zdolny 3 1 T - On, lecz tylko on je-
me z f f o d u e
zaś musi dopiwliT/T wierzenia, ostatecznie
li radzić do pogodzenia ludzkości w sprawach
) Alfred Ar.ilbpa lit .
l a e e j a k
' ni ej , (r.;H2, 343.
s
183
religii... dokona zaś" tego cudu dlatego, bo odwołuje się nie
do wiary, lecz do rzeczywistości, stawia fakty na miejscu
mniemań."
Jakaż jest owa rzeczywistość," przeciwstawiona przez
Wallace'a wierze, owe fakty," które miały zastąpić mnie
mania?" Wiadomo, że spirytyzm operuje dotąd dwoma ka-
tegoryami zjawisk, t. zw. komunikacyami (stukania, głosy,
szmery) i objawami natury materyalnej (podnoszenie stołów,
rozdzieranie firanek, rozpętywanie węzłów, ukazywanie się
tajemniczych rąk i nóg i t. p.). Fakty" te mają dopro
wadzić ludzkość do pogodzenia w sprawach religii," mają
posiadać większą moc przekonywania, aniżeli rozpamięty
wanie tajemnic wszechświata... Wobec takich zapowiedzi,
wygłoszonych z takich powodów, trudno sobie nie przypo
mnieć słów św. P.awła: Albowiem przyjdzie czas, gdy zdro
wej nauki nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości zgro
madzą sobie sami nauczycieli, mając świerzbiące uszy.
A odwrócą uszy od prawdy, a ku baśniom je odwrócą." *)
Zwrócili się pozytywiści i wychowańcy ich ku ba
śniom, a wołają, że odkryli nareszcie drogę, wiodącą do
prawdy.
Rozumie się, że jak zawsze i wszędzie, znalezli się
i obecnie nieuczciwi spekulanci, wyzyskujący łatwowierność
ludzką. Gdy rozbudzany ruch spirytystyczny zapotrzebował
pośredników między zwykłymi śmiertelnikami, nie obdarzo
nymi darem wnikania w tajemnice pogrobowe, a duchami,
znalazły się oczywiście medya płci obojga, komunikujące
się" za pieniądze z każdym nieboszczykiem. Cienie wiel
kich filozofów, wodzów, poetów, zstępują na ziemię na za
klęcia pierwszego z brzegu kuglarza, byłego szewczyka lub
krawca. Że zdemaskowano ostatecznie prawie wszystkie
znane medya, od rozgłośnego Slade'a począwszy, a skoń-
*) Sw. Paweł; Wtóry list do Tymoteusza*; rozdział IV, wiersz 3 i i.
184
i Cumbe
E Z A " Ba St i a >" " ' n i u s r , a d ie, że schwytano |
Z W
P Ug h v a i e
3 ,-Ua- uaiPospoiitszemi sztukami
l
kugki-skiem,;- ie ochłodziło to bynajmniej zapału spiry-
n
e m k a i d y m r o ś l l i e a i a
I t l ' "! f ent as t ów, którym
wie S i ' T 7 k? l za ółomocą: stukań, aparatów," znaków,
t g d kr ól ps t
albowf ?, ' - "! pełnej świadomości
0 6 d z
oSebT I " " " * "obonów imysły, które silu,
pizebyły wstrzasnienia," *>
I a Spr agl l i
mni e^! ? Ui l '''"'ownosei. musiała sobie przypo-
J ma , Zi J c e n a d
! " : ; ' świętym" Gangesem o wieca-
njm^p^zynku w nicośd. WszakL Indyach %V.,-I,,-
w
Jmil l l
ks/tiU i ,lcz,'-i " niedawna ojczyzno bramami*.
1
Ua d Zi S i ( J S Z, ? 0 f a k i r ó w
z S e t ' ' : wobec kt,.,^.!, naj-
P a n y
sztukami em-oueic^; ?, Przez.Mamionego jeg
W J a k l s
'tówów, odpovvSri Psób dokonywa różnycł
; i y k t r e sy d u s z a m i na s ZV 1
Włodków posłul, " " ' ' '
s i ę ,
w *Wo 2^* !ami'Jak narzcdziem; my udzie,MBy
naturaIn
swoim i wytwo ^ (flmdnml który oni łącz? n
2a
^z^S(Sa^,^"t^:" ,' '""I' " ^ ^
1 1 Wa g ż l l i e t l k n f a ł i r o
lecz na Indye woo-T^T "" ' " 3" *'
padku Em-opę, -Ameryka wyprzedziła i w tym wy-
1
^' " ^z e ni e^ ^ł o k i l k a , , S o b w Sowym-Yoiknafc-
r t r i
"**i ..leozoficzne, aryjskie stowarzyszę-
1 od J a ł
"iftn.ieeki, Ed^T"!, ^' \ spirytyzm, między innymi, znany DW
rtm
"^'"" ki w study,,,,, . "" l -*"i. - V nas u,zvnil to samo ks. Wl M.
t
UI w
P ^ny feoryi i p ^ f j * ' "k" XIX" ..ink wyżej). - Szkic po-
MW 3
. 892. -op3 P"' ^"!"'- wydaJ Witold Chłopicki, Wr-
e Sz
Ilustrowany") j J >*"" l" . dużo Julian Ochorowicz ( Tygodni*
I ( r i l a
? a M a t n s
" ^ k i (..Przegląd Tygodniowy).
180
nie nowojorskie". Jakiś pułkownik Olcott i znana obecnie
powszechnie Helena Bławacka są tego związku począt-
kodawcami.
Biografia Blawackiej przypomina opowieści z Tysiąca
nocy i,jednej." Urodzona w Ekaterynosławiu (w r. 1831),
córka kapitana artyleryi, Piotra von Hahn, i rozgłośnej po
wieściopisarki, Fadiejew, zaślubiła w siedmnastym roku ży
cia Bławackiego, wicegubernatora Erywania. Opuściwszy
wkrótce męża, mieszkała przez jakiś czas m Mingrelii, gdzie
sprzedawała drzewo, i przeniosła się następnie do Odesy.
zkąd wyruszyła w drogę na około świata. Była w (Irecyi
i w Egipcie, popłynęła do Indyj, a poznawszy się tam z Ol
cotfem. od którego słyszała dużo o budaizmie. postanowiła
zbadać osobiście tajemnice mgdrców dalekiego Wschodu.
W tym celu udała się z Olcotfem, jak sama o sobie opowia
dała, do Tybetu i wzięła z rąk ..maliatmasa" Morii, po sie
dmioletniej nauce, klucz do rozwiązania wszystkich zaga
dnień świata." Wyzwolona na majstra W sztukach okulty
stycznych, wróciła na jakiś czas do Rossyi, do rodziny, po
jechała jeszcze raz do Indyj. w końcu osiedliła się w No
wym Yorku, gdzie założyła w r. L875 razem z Olcotfem
owe stowarzyszenie tepzofjczne." Z Ameryki jezdziła Bła-
wacka do Europy, do Francji i Anglii. f marla w Londy
nie w r. 1801. uznana przez ..teozofów" za prorokinię, za
świętą.
Z innego trochę stanowiska oceniali działalność Bła-
wackiej śmiertelnicy zwyczajni. Rada angielskiego Towa
rzystwa badań psychologicznych," poddawszy wrzekome
cuda Bławackioj krytyce naukowej, wydala sąd następu
jący: . Paui ISławacka, osoba dużych zdolności, nie jest oczy
v
wiście uczennicą żadnych tajemniczych mędrców, ani zwy
czajną awanturnica; sadzimy, że historya wyznaczy jej miej
sc' jako jednej i najprzebieglejszych, najdowcipniejszycb
i najciekawszych oszustek naszej epoki." Sąd Towarzystwa
21
Na Schyłku Wieka
186
badań psychologicznych" potwierdziła sama Bławacka.
Opowiada Wsiewołod Sołowiew, znany pisarz russki, który
obcował przez czas dłuższy z mistrzynią teozofów, że -do
wna siła uczennicy mahatmasa" Morii spoczywała w nie
zwykłym cynizmie i pogardzie ludzi. Im tak zwany cu
downy fenomen mówiła pewnego razu do niego jest
prostszy i ordynarniejszy, tein łatwiej się powiedzie i sil
niejsze wywrze wrażenie. Ogromna większość ludzi, którzy
się za uczonych uważaj;}, składa się z kapitalnych głupców.
Ach gdybyś pan wiedział, jakie lwy i orły w rozmaitych
krajach na głos mojej świstawki przemieniały się w osłów.
oś6 h mi
y]o niekiedy gwizdnąć, żeby zaraz posłusznie
ogromnemi kłapali uszami.- )
Na czele stronnictw politycznych i kierunków nauko
wych albo artystycznych stawają zwykle ludzie, opętani
przez jakąś ideę. Oorące ich słowo, drukowane, czy wy
głoszone, w które sami wierz,,,, przekonywa innych, groma
dzi wokoło jakiegoś sztandaru tłumy zwolenników. Nawet
prorocy negatywnych haseł, nawet materyaliści i sceptycy,
J "WWc h z a s a t l Pierwszymi i najgorliwszymi wyznawcami.
iyiko w chwilach anarchii intellektualno-moralnej wypły
wają na wierzch szumowiny społeczne pod postacią awani
nunikow i kuglarzów, strojących się w suknie kapłanów.
Inaczej trudno sobie wytłómaczyć szeroki rozgłos rze-
B ł a w a c k i c l 1
, X S w ' Olcotfów, Slade-ycl.it.l)-
Bł a a Ck a Wr a z z 01
7ni , T <-<>tfein dowiedli zręczności, wska-
a
0 Wi a i k 0 m s r a
Wvc),r ' ' P ^io ym wiary, naukę Buddhy.
n
a C y
s t a S " ^^y^^nn. czując konieczność powrotu de
S t a i y c h
" W****, " a nie chcąc się upokorzyć pt*
w.itDS^C^^s^doB, awacki ej- "!*v**zo TT
" żniwnego (jak wyżej), (itzyp. autora)-
187
chrześciaństwem, uczepili się skwapliwie budaizmu, którego
zasady przewyższają w istocie pod każdym względem świa
topogląd materyalizmu. Dość zestawić katechizm Buddhy
z dążnościami teozofów, aby zrozumieć przyczynę powodze
nia budaizmu.
Buddha uczył: nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż,
nie kłam, nie używaj trunków odurzający cli! Szulcuj pra
wdy; bądz miłosiernym dla wszystkich, nawet dla nieprzyja
ciół; wykonywaj dobre uczynki; bądz czystym w czynach,
w słowach i myślach; nie ubiegaj się o bogactwa; nawiedzaj
chorych, wykupuj więzniów, pouczaj nieświadomych. *)
Teozofowie oświadczają: Zdawało się nam, iż, aby
przeciwdziałać przeciw najazdowi zbyt ordynaryjnego ma
teryalizmu i wzmocnić węzły rozprzęgających się uczuć re
ligijnych, należy stworzyć stowarzyszenie, pozbawione du
cha sekciai-skiego, a jednoczące członków wszystkich ras
w celu poszukiwania prawdy i krzewienia jej pomiędzy bli
znimi. *)
Gdyby teozofom szło tylko o wzmocnienie uczuć reli
gijnych i o podniesienie poziomu moralnego chwili obecnej,
jak usiłują wmówić w łatwowiernych, nie potrzebowaliby
się cofać aż do Buddhy. Chrześciaństwo sformułowało da
leko lepiej i przejrzyściej moralność ludzi uczciwych i szla
chetnych i pamięta praktyczniej o potrzebach religijnych je
dnostki. Ale teozofowie poszukują także prawdy," na co
kładą nacisk. Wiadomo, że Bławacka postawiła na czele
swoich tooryj zdanie: nie ma religii wyższej nad prawdę.
Tej prawdy nie daje, podług teozofów, chrześciaństwo,
przeto należy szukać dróg do niej wiodących w budaizmie.
*) Emile Burnouf: T>e Bouddliismc en Ocident";. w Borne des
:
*) Eraile'Bnrnouf; jak wyże; Str. 368.
\ Ti
188
raczej u pózniejszych mędrców Indyj Wscliodiiicli, którzy
doprowadzili sztuki tajemne" do stopnia wysokiego. O te
sztuki tajemne," o t, zw. mądrość okultystyczna, idzie sło
wnie noobudystoni. pokrewnym w tym względzie spiryty-
storn, chociaż obydwa prądy zajmują wobec siebie stanowi
sko wrogie.
Tak spirytyzm, jak neobudaizni. czyli teozofizm, prze
konały krocie wczorajszych niedowiarków. Liczba ich zwo
lenników przewyższa niewątpliwie milion. Spirytysci wydaja
obecnie 37 czasopism w języku hiszpańskim, 27 w angielski*,
Id we francuskim, 5 w niemieckim, :; w portugalskim. 2 we
włoskim iposiadają mnóstwa stowarzyszeń nauko wy eh i wza
jemnej pomocy. Teozofowie ogarnęli prawie cala kule zi n-
sKą. Ae stowarzyszenia nowojorskiego wykwitło w prze*
ciągu lat osmnastu (od r. 1875-1893) sto pięćdziesiąt osa,
^zkow rozrzuconych po Ameryce, Europie, Azyi i Au-
stiaiii. , , | ,
0 W1 U 0 g n i s k f n e D b l l d a i z m u o J ) e c n t ó
v jego ojczyznie, w mdyach Wschodnich, w prowincyi Ma-
S Ś a i A d y a r , l z i e
S c h S T ' * wybudowano wspaniały
pi
%i"!Lh,*"'' 'zezuaczy na bibliotekę i na zebrania
J e , , z o f o w
czasot * wydaja dzieła i własne, specyatae
ń C t t i l 1 1
mi ,,^ r* S1, i r i ' ^ ' ' i neobudystach, nie wolno p-
n S m T T ^ kUltyStów' Wtay. wydobywszy , za-
^ S S S W ł b i Wi 0 t e k ***" hebrajskich filozofów
y
S e S 'średniowiecznych alchemików (Agrypa
tylko nimirpio " J *"*** i teozofowie. W jednym
d
KUKS K?,tK* "" *?-*'" """""
tmml
" ska na,l,.vv , "!. 1 wierzą, że wszelkie zjawi-
czynniki mi, ' "Prócz duchów działają także inne
ł janowa , zlowieka, wydzielająca sie z niego
189
w danej chwili, i elementale" ffes Słemmtoh), czyli istoty
niższe, wykonywajij.ce rozporządzenia duchów wyższych.
Szukając zródła współczesnego spirytyzmu, teozofizinn.
okultyzmu i mistycyzmu wogóle, należy nieco rozszerzyć de
finicję człowieka, daną przez naukę pozytywną. Mędrcy
drugiej połowy bieżącego stulecia, począwszy od Cointoa.
usiłowali okuć potomka legendowych tytanów w kajdany
rozumu, jedynego, według nich, prawowitego władcy na zie
mi. Popełniwszy ten sam błąd. jakiego się encyklopedyści
dopuścili, zbierają obecnie te same owoce. Bo prawdą nie
jest, aby rozum zadawalnial wszystkie potrzeby człowieka.
Serce, świat uczuć wyobraznia, dekoratorka .smutnej
zawsze walki o byt mają w życiu istoty myślącej nie-
mniejszy udział od niego. J nie jest także prawdą, aby
człowiekowi -wystarczała ta wiedza, którą można nabyć za
pośrednictwem bezpośredniej obserwacyi, co zresztą, już sami
twórcy pozytywizmu po złudzeniach pierwszej młodości
przeczuwali.
F. Paulhan. jeden z niewielu młodszych autorów fran
cuskich, których można czytać i rozumieć bez komentarza,
mówi bardzo słusznie: Ponieważ czujemy w sobie żądze
nienasycone i siły niewyzyskane, przeto wnioskujemy chętnie,
chociaż niemądrze, iż istnieje coś we wszechświecie, co po
winno zadowolnić te żądze, rozpętać te siły, a to coś nie jest
nam znane. Czujemy się otoczonymi niezmierzoną falą nie
poznawalnej (inconnu immense) i żądamy, aby nam do niej
nie zagradzano drogi, pozytywizm zaś i ewolucyonizm za-,
mknęli ten przystęp:.. Z tych powodów okazał się ewolucyo
nizm, aczkolwiek zostawił po sobie wielkie idee, niezdolnym
do kierowania umysłami." *) Ewolucyonizm, niateryalizm
i pozytywizm naukowy wymyślili sobie świat zanadto pro-
-
*) F. l';ui]han; Lu nouwaii myMu-i-one : 1801 r. sfcr 110 i 1'2<>.
IDO
sty, zrozumiały, a równocześnie za mało zadowalniajacy.
Gdyby, się rzeczy tak miały wistocie, jak nam ich doktryny
opowiadają, byłby świat zbyt płaskim dla inteligencji, a dis
uczucia zanadto oschłym (jak wyżej. str. 132).
Zanadto oschłym." W określeniu tern streści! Paul-
han wszystkie wady wiedzy pozytywno-ewolucyonistycznej
i wskazał prawdziwi- zródło nowoczesnego mistycyzmu.
Zbyt oschłym był wistocie świat zbudowany przez ro
zum i dlatego zbuntowało się przeciw niemu uczucie pospołu
z wyobraznią. Człowiek-dusza i człowiek-serce obrzydzili so
bie wiarę i cele człowieka-zwierzęcia i zapragnęli znów ma
rzyc, smć, wzlatywać na skrzydłach fantazji w krainy, do
których rozum dostępu zabronił, niebieski kwiat.- roman
tyków, zdeptany przez pozytywistów, podnosi główkę, zwró
cona w niebo. Duchów widzi, szerokie, jasne myśli i wielkie
uczucia...
-Ale wszelkie reakcje, jakiekolwiekby one były, mato;
ijalistyczno czy idealistyczne, maja to do siebie, że ale
'imieją. znalezć odrazu miary właściwej. Przerzucając myśl
gwałtownie z jednej sfery pojęć w drugą, wręcz przeciwna,
gizesza, z początku zawsze przesadą. Spirytyzm (nie w ro-
'Himenm dyletanckiem, lecz naukowem), który jest w istocie
Jia/em niezadowolenia przeciw ciasnym granicom pozy
tywizmu , ewolucyoniznui, zamiast zająć się, psychologią.
-inMeka, skoszlawioną przez fizjologów, oczerniona pt
6 d
S~ " Z ' ka-ientów, rzuca rzeczywistość dla dofflj;
i K * * * , ^cie człowieka dla tajemnic
w
.e owych. Teozofizm, wykwitłszy ze wstrętu do morał-
l e j d
l ^ T T " . ' " Jej sutków praktycznych, odwraca
bvć!2HZe SCl a nSt Wa Ch o c i a ż llaka Chrystusa nie przestała
'
byc dojd przeczystą krynica zasad etycznych,
mC 0 We g 0 p o d
rza sie w " końcem, ale nic też nie powt*
S ^ S S y : ^^yPoP-dni e zostawiaj, P
f f c . i M^ a
191
Zdawałoby się, że spirytyści i okultyści, zerwawszy ze
światopoglądem materyalistycznym, wyrzekną się także
jego pychy naukowej," że nie będą się ubiegali o tytuł
uczonych. Tymczasem różnią się właśnie czarnoksiężni
cy" chwili obecnej od dawniejszych... naukowością." Pod
czas kiedy kapłani Chaldei, Egiptu, Grecyi i alchemicy wie
ków średnich powoływali się na współudział sił tajemnych
(ztąd nazwa okultyzmu), nowocześni cudotwórcy, jasnowi
dzący i wywoływacze duchów, głoszą i wierzą, iż przestąpią
próg niepoznawalnej" jedynie za pomocą ścisłych" badań.
Wielu z nich zastosowuje do zjawisk, zwanych dotąd nad,-
przyrodzoneini, metodę doświadczalną, chociaż oczywiście
bez skutku. Ta wrzekoma naukowość1 okultyzmu chwili bie
żącej jest spuścizną po doktrynie pozytywno-ewolucyoni-
stycznej.
Okultyści łudzą się, gdyż nie miłość faktów pozytyw
nych spowodowała przewrót obecny, lecz przeciwnie, jak
słusznie Paulhan zauważył *), miłość cudowności, która mści
się za lekceważenie jej praw i siły. Magia, czarnoksiężnic-
1 wo, astrologia, wróżenie, wszystkie te odwieczne zabobony,
rodzą się z potrzeby człowieka z potrzeby łatwego od
działywania na świat zewnętrzny i na społeczeństwo."
Być może, iż spiryt3'ści i okultyści odkryją z czasem
jakąś nową siłę, której znajomość posunie Wiedzę ludzką
o cały krok naprzód, dotąd jednakże nie wyszli z ciasnego
koła jałowych eksperymentów, robiących wrażenie zabawki/
dużych dzieci. Są to dopiero mgławice bez pochwytnychi
form i wyraznego rysunkn, próby, nie zasługujące wcale mv
uwagę powszechną.
To samo odnosi się i do artystycznego wcielenia obe
cnej reakcyi umysłowej, do t. zw. symbolizmu w literaturze
pięknej.
" ) F. Paulhan; jak wyżej; str. 104.
192
Ktoby chciał zobrazować dokładnie i przejrzyście nich
literacki, znany od pewnego czasu pod etykieta symbolizmu
powmienby być nie psychologiem i krytykiem.' lecz wróżbi
tą, Na taki chaos zasad estetycznych i filozoficznych, jaki
panuje najmłodszem pokoleniu autorów francuskich, trze
w
ba bardzo długo czeka<:.
Przedewszystkiem nic wiadomo, komu przysługuje ty
tuł symbolisty, a komu dekadenta. dwa te kierunki bowiett
zlały e z sobą do tego stopnia, iż prawie niepodobna ozna-
S1
'" y.yr właściwości jednych i drogich.
Sami syjnbójiści, mówiąc o sobie, łącza oba terminy
(wMhfe^kc&y,) i i ; ,).|:lill(,- .
powo uj g si | i a r ; t | ; ] Vi il
jako na swo^go mistrza. Tymczasem wypiera sie autor
S *#? .*owi8ka. Badany przez Juliusza H?-
ie a '-)mw.edzI11lV,l.,l liu,j kl l i l st,]mj l..): .Symbolik
:
C k ć ? Ma ł 0
S r i ? r T - " "'"i" ^ zresztą, obchodzi.
) ę l l b ł a c
ŁŁ "? r ' "" ' " ^ wówczas wiemtardzo do-
S A S e r e t u ^ - ^ t k i . t e nazwy w^
t a m m
o uczuciach l udzS o T ^ Vh'a"!k ^
d nt j
pan. zaci-kly , f ' " m,(1 '- d e s t e m ^nonzem, słysz?
P r z e e
wsobiepotX '"" ^^^i em. Sie czuję
" szczęśliwy ! f '"'""""<'<"" *;. Gdy jestem me-
p i s 2
mni e ^na r icz e ^SES, ? ^ r" w ^ - " ~ "*" *
m a] l s
przejawy fil? ? ' ' (wjntialistes). oni i icli śmieszne
C
teracka o t r ' Wy w o h w 5 Pr"!dziwą rewolucy? I*
n i
AV
Sandrę K "? " " ^ '". 18W szli ludzie H
H e r m a m a
'" " ^ - A dzisv dziś są to wysiłki pł*
I .Juliusz Hurpt- v
n
67, (ib. 88, ' "*" '*" '" l'193
skich nóg, z których każda niesie swoją własną chorągiew,
a na niej błyszczy hasło: reklama!" Ta cała wrzawa
jest przedewszystkiein śmieszjia, ale i śmieszność powinna
mieć swoje granice." To nie są już wiersze, to proza,
a najczęściej nieznośny żargon (charabia). A przedewszyst
kiein nie jest to francuszczyzna, nie, to nie jest francuszczy
znę,, a przecież francuzami jesteśmy, do wszystkich dya-
błów..."
Po tak morderczej krytyce należy się dziwić symboli-
stom, że tłoczą się do Verlaine'a, mistrzem go swoim nazy
wając. Autor Fetes gttlantes i Paralłelement jest w istocie
tylko o tyle symbolistą, o ile nim powinien być każdy poeta,
Dekadent to niezaprzeczony, prawowity dziedzic Baiidelai-
re'a, nie mający nic wspólnego z literaturą przyszłości. Je
żeli się w nim czasem anioł przebudza" (Snywse), to jedy
nie dlatego, że urodził się prawdziwym poetą.
Bo Verlaine jest talentem rzeczywistym, przewyższa
jącym mimo dziwactw o całą głowę gromadkę najmłodszy cli
rymotwórców francuskich. Talentowi swojemu zawdzięcza
prawdopodobnie mylną rolę, jaką mu nowe pokolenie podsu
wa. Nie mogąc się dotąd zdobyć na własnego naczelnika,
symboliści grupują się naokoło dekadenta.
Bożni krytycy wymieniają różnych symbolistów. Xaj-
częściej obijają się o uszy niewtajemniczonych nazwiska:
Miillarine'go, Moreas'a, Moricea, Henryka de ltegnier. Ka
rola Vignier, Adryana Bernacie, Ghifa, Alaeterlineka, Au-
rier'a, llćmy de Gourmont, Gustawa Kalina, Adama i t. d.
Ze wszystkich tych firm. podobno głośnych w Paryżu, jak
ich właściciele sami o sobie opowiadają i drukują, wybiegło
po za granice Francyi i Belgii jedynie imię Maurycego
Maeterlincka. Ó reszcie nie wie Europa nic, chociaż
już Anatol Baju zapewniał w r. 1887, że jego i jego przy-
Na Schyłku Wieku -''
10 i
.jacwł słowa popłynęły echem nad obudwoma światami' %
Tymczasem nie wybiegły ,l u.we hasła nawet po za ciasna
kółeczko najbliższych wtajemniczonych, chociażby dlatego,
ze me miało co wylecieć, symboliści bowiem odznaczaj, siej
jajc dotąd, nieznaną starszemu pokoleniu bezpłodnością. Wy-
aja oni z siel.ic tak mało, rysują się tak niewyraznie i ko
ślawo, iz trudno ich pochwycić.
b V e r I a i n e a n
atat ^ ' p. ^yszy sie najczęściej nazwisfcp
pętana Mallarmego, wymieniane z czcią i uznaniem. Ma
w być jeden z największych poetów chwili obecnej,
łach p ny.Ch j ai,tystów poznaje sie zwykle po ich dy.w-
akz e
, : , : ; ^.J inaczej możnaby odróżnić poet I szewca
Ut 0 1
trat"! "! " , ' dr*matyn>y Powinien pisać dzieła tea-
2 E ^y powi eś ci noWel i st a "!veie, WytyA
'
Studya literackie. sadza zwyczajni śmiertelnicy.
Ti a k
bol i ś c
wvnieśManniJ Sy ' " - Ga^ac defiuicyami motłocha,"
Wo , na. stanowisko pierwszorzędnego poety cifowi*
fa w rR J i M i j , 4 t ó
' ^ ^ ' l "vckiego. Ste-
tylko o-^, ' ,Tl aŻ Hc z y j u ż l a t Pięćdziesiąt, wydał dotąd
ttdyUm Ht er acki e A Aw* la OrŁ- S- ?" '
V P Oe ma C
Pognie ^ , ni ; f ; * (^0 wierszy) p. t, .IV
1
J e k m e
MaeterliBcbT2 ^ W nt u w guście liryki
ł
^allarmeVn L "e Z(i8fcawieie. ..wrażeń", pasowało
y C e m j 1, a
Podob ' drugiego naczelnika symbolizmu.
0 M a l l a m ć
fch uczr ^,! ^?^' " ustnie na wielbicielów swo-
Symb 1ÓW M
^re 33TI S& T-T* ^ *
eiuządza. J tak jest, to należy mu W
e z e h
f
Norowo^S Imt;,^' ;' ' ' ^ ' <"" ^ '''-"Si- wylanie 1887 r"
r
ehos 4 trarefs , "! '' ,(T1 d ;il"in... oni et rfpcreut.'. par toiis W
a
[95
rzeczywiście szacunek uczniów, ale szersza publiczność nie
ma potrzeby uznawać jego geniuszu, którego owoców nie
widzi. Drwią też nie sami tylko profanowie z wrzekomej
znakomitości Mailami e'go, za co odbierają przezwiska głup
ców," nie rozumiejących się na wartości duszy poetyckiej.
Wielką radość wywołał w obozie syinbolistów paryz-
kich tomik poezyj Jana Moreas'a p. t. Namiętny piel
grzym" (Le jjelerin pdssione, 1891 r,), w którym autor na
śladuje język i składnię XV i XVI wieku. Koleżeńskim
bankietem powitano ten fenomen literacki. Sabemuspapam,
mamy nareszcie poetę, wołano przy kieliszku i Avróżono sym
bolizmowi świetną przyszłość.
Oto mniej więcej wszystko, co symbolizm paryzki wy
dał dotąd głośniejszego. Próby nowej poezyi, wychodzące
W dawkach bardzo skąpych od czasu do czasu z pod piór in
nych autorów minorum ijentium (Laforgue, Dumni-, Vignier
i in.) można pominąć, gdyż nie przekroczą nigdy kółka wza
jemnej adoracyi.
Obłudna to zresztą adoracya, czego dowodem rezul
taty intervievu Juliusza' Hurefa, Jak Verlaine sponiewie
rał hurtem wszystkich symbolistów, tak kąsa każdy z nich
po szczególe szczęśliwego współzawodnika, Odczytując
ankietę literacką" Hurefa, słyszy się ciągle syczenie ma
lej zawiści, nie mogącej znieść cudzego powodzenia. Bar
dzo nieprzyjemne wrażenie robią przyszli mistrzowie litera
tury francuskiej w oświetleniu pomysłowego reportera.
Samo określenie symbolizmu nie należy do zadań ła
twych, tak bowiem twórcy, jak teoretycy szkoły me umieją
wyttómaczzć jasno swoich dążności reformatorskich. Uje
cie definicyi utrudnia jeszcze ta okoliczność, że pod firmę
symbolizmu podszywają, sie dekadeuci. jak: Verlaine. Ohil,
Rimbaud i in., którzy, wykładając po swojemu znaczenie
symbolu, przyczyniają się do powiększenia zamętu.
/
196
Sadzę uczy Mallarme *) że należy dawać t^
ko aluzye. Kozpamiętywanie przedmiotów, obraz, wysnu
wający się z marzeń przez nich pobudzonych oto śpiew.
Parnasiści biorą rzecz całą i pokazują ją taka. jaką jest. po
zbywając się w ten sposób tajemniczości. Nazwać przed-
miot, znaczy to gamo, co stłumić trzy czwarte przyjemno**
poematu, polegającej na szczęk,,i stopniowe<)o domyślania sio
Poddar przedmiot, oto marzenie (le mgyerrr roiła le reve}
Dokładną wskazówką tajemnicy, stanowiącej istoto symbolu,
jest: wywoływać powoli przedmiot, aby pokazać stan duszy
przez seryę odcyfrowań.
" ~J, r o d k i e m symbolu jest suggestya mniema Karol
Alorice *). _ Trzeba dać ludziom pamięć czetroś czego ni
gdy nie widzieli.
Symbolizm jest poszukiwaniem nieznanego prasę*
znane nieludzkie-,, przez ludzkie (da nonhumaiu parFh*
")- twierdzi Adryan Kemach-.
a e y y pr e
" ; M * N , ' >Twi {lzy'ać wagę tylko do tego - pra
wi Maeterhnek***)_z czego nie możemy sobie zdać sprawy.
1
K f ^ ^ jest symbolem, a symbol nie znosi czyn-
c ! ! ł o
Z"!* * wi e k a . Rozbrat bezustanny panuje " *
U> s l i n s [ s i l i i l i
' "; fmbolu człowieka, który sie w nim uh*
*. symbol poematu jest ogniskiem, którego promienie ro*-
2 ""i "', me s k onc zoność, a promienie te, o ile wychodzi
b
moi ?, , ,ezvvz"l*lne.oo. podobnego tym. o jakich była
2 Vl 1 d o n i o s ł
m7ntt I "' " *' "* ^ któi-ą ogranicza jedy-
80 m ,iemi ok!l K dde l et) C
k e fi? 'TT ' - - ^ l'" ' '
kie powmno yć świątynią mrzenia.
b
owyzsze określenia najgłośniejszych z pomiędzy syro-
*>Jul u, zH r t; . , , 6, ,
S e j J l k wy i t t }
lJulm Euret, jak wyżej: srr. sr,
SZ
' 1890 r., zeszyt ,, -.-"en,, ,,ro.,s-] . t ,tre.tr M 1*
3 E T * *****
( M
giqae,
fil II i
197
bolistów przypominają, napuszoną gadaninę młodzików, któ
rzy, nie umiejąc się jeszcze logicznie wyrazić, pok rywają
nieudolność i ubóstwo myśli niądremi,1' głębokiemi" słowa
mi. Bo na dnie tego szumu tajemniczych frazesów spoczywa
jakiś sens, jakiś ślad definicyi, "którą trzeba wyłuskać z po
chwy śmiesznej frazeologii. Symholiści nie życzą sobie po-
" prostu nazwania rzeczy po imieniu,, plastycznego, pełnego
odtworzenia danego przedmiotu. Według nich powinien ar
tysta potrącić zaledwo o rzecz, myśl, uczucie, wywołać wra
żenie, pobudzajcie nie do myślenia, lecz do marzenia. Świą
tynią marzenia jest każde dzieło poetyckie (Maeterlinck)
trzy czwarte przyjemności zniweczył, kto wymienił przed
miot (Mallarme).
Xie ma nic nowego w tej rzekomej reformie symboli-
stów, poezya bowiem nastrojowa" (niemieckie Stimmuny)
nie należy do wynalazków nowszych czasów. Znali jej mgli
ste widziadła bardzo dobrze romantycy (głównie niemieccy)
i lirycy wszystkich czasów. Dla takiego zresztą drobiazgu
nie warto było tracić tylu słów i robić tyle wrzawy. I sym
bolu, który jest w poezyi jednym z głównych środków uwy
puklenia myśli i uczuć, nie można zaliczyć do zdobyczy no
wych mistrzów francuskich.
Gdyby w symbolizmie nie tkwiło aic więcej nad sym
bol i nastrojowość, możnaby przejść po niui do porządku
dziennego, byłby bowiem wówczas tylko odmianą dekaden
tyzmu. Ale oprócz estetyki i techniki posiada on także wła
sną filozofię.
Karol Morice. jedyny z pomiędzy syuibolistów-dekaden-
tów (jego własne określenie), który zdobył się na próbę uję
cia luznych dotąd, nieustalonych formułek w pewną całość,
odchyla rąbek zasłony, pokrywającej tajemnicze oblicze
symbolizmu. Tylko rąbek, i on bowiem, wierząc, jak Mal
larme, że dar jasnego wyrażania się jest łaską drugorzęd
ną'' (qae la clartr est tmegr&ce seco-ndaire), posługuje się
198
gwarą nie zwyczajnego śmiertelnika," lecz .podniosła, mi-
styćzfla mową" magów i alchemików.
W książce p.t. Literatura chwili obecnej-' (LaliUrm
redetout-a-1'heure) usiłował Morice zobrazować historyę.
fflysli ludzkiej (Len formules mcompliea) i rzucić garść świa
tła na chaos obecny (Influence* nouoelle*: formule* nonrelles).
Dzieło otwiera rozdział wstępny p. t. O prawdzie i o pięk-
kńie" (De U VeriU et de la ~lkanlć), a zamykają jo Komen
tarze do przyszłej książki" (Commenłaires d'un liwe futur).
Aczkolwiek się Morice w przedmowie (AverHtt#ement) za
strzega przeciw- tytułowi szampiona, występującego w imie
niu pewnej grupy, oświadczając wyraznie, że bierze cała od
powiedzialność za wygłoszone sądy i teorye tylko na siebie
Connengage ici l a respontabilite de faukwr), mimo to
q w
można jego studyum uważać za rodzaj manifestu młodej
Francyi."
Streszczenie dzieła Moricea nic miałoby celu. chociaż-
ł tlatego, żeby niczego nie nauczyło. Doktryner i ffl*
symbolistów-dekadentów nie stara sie ani o jasny wykład.
awJ> Porządną budowę całości. Zamiast spokojnie argfr
nitouac, wyrzuca on z siebie potok wielkich słów i zawi-
W ZUi l c z u e cze
S TT*' J M niezrozumiałych dla m-.
ln o wd z
T ]" ' ' i e tylko wsuwa wągr. ułatwiającą prtf: ;
^ P d o nnsteryów symbolizmu. ^ ^
I tak czytamy zaraz na pierwszych stronnicach " ):
loczeiudopuseili się wielu grzechów, co należy-
ouiedzwc bez ubliżenia ich godności. Wolter i encyklop*
0 0 1 b : mi e S ZUe [ z l e d z i e ł
S n ? ? ^ Pupnlaryzujac
tizebm? . ^ J ^ ^ ^ u uniepOr
c ^
n a u k ę P o d p i ó r o m o j e
"icn, którzy poprowadzili dalej w bieiącem stuleciu tc.W
! C;U U u 5
6, 7, V '"' ^ " " ^ "A-tnre de tut A rheure*; i ^" '" " *'
'
m
199
botę niemądrą. Wiem dobrze, iż ściśle wziąwszy, nie odpo
wiadają oni za skutki straszliwe, których nie mogli przewi
dzieć; wiem także, iż panów tych ożywia uczucie szlachetne,
że ulegli prozelityzmowi, co sprawia, że nowa idea, jak mó-i
wi Carlyle, pali mózgi trochę, inaczej, niż złoto kieszenie.]
Ale są to mimo to zapały nierozważne, które przyspieszają
dekadencye społeczeństw. Należy żałować, iż nasi uczeni
nie zrozumieli, że, popularyzując wiedzę, przyczynili się do
jej rozkładu, że oddawanie Zasad (Les prindpes) na pastwę
podrzędnych pamięci (aux m&moires infiriewes), znaczy to
samo, co narażenia ich na niepewności wykładów bez powa
gi (aiix inr-erritiales cTinterpćiations sans aiiloriti), błędnych
komentarzów i różnowierczyeh hipotez. Bo słowo, zam
knięte w książkach (Le Verbe eticlos dans les livres), jest
rzeczą martwą; książki nawet mogą przepaść, a zostaje tyl
ko prąd przez nie wskazany, powiem, z nich się wydobywa
jący a co zrobić, gdy wywołały burze i rozpętały ciemno
ści? Oto jest rezultat najoczywistszy tego dziecinnego po
pularyzowania wiedzy."
Od czasu kiedy ludzie znają adres księgarza, który
może im za cenę umiarkowaną dostarczyć wytłómaczenia ta
jemnic świata, od chwili, kiedy tym ludziom powiedziano, że
wszystko sprowadza się do A = B, arogancya głupców uro
sła niepomiernie. Któżby im chciał opowiadać o głębi my-
tów i piękności bajek? Formułek tylko domagają się, 2 i 2
czyni 4, bo to istota wszystkiego. Dwa a dwa czyni cztery
stłumiło łaskę ducha (la yrace de Tesprit). Duch!? Mówi
się dziś tylko o inteligencyi, duchowi zaś (esprit, nasze
spryt") niegdyś boskiemu Spiritu* zostawiono przez
symbol bardzo jasny znaczenia kalambura (les sens d'iui ca-
lemboui-)." okropnie to ludziom pochlebiało, gdy im po
wiedziano, że Mojżesz był tylko lekarzem, a Chrystus czło
wiekiem i poziom świata obniżył się." Oywilizacye
Starożytne przepadły, gdy do kolegium wtajemniczonych
"
2t
wprowadzono niegodnycli uczniów. Ponieważ Indzie pospo
lici nie mogli znieść" pełnego światła wtajemniczenia, przeto
zgasili je, stłumili." *)
W ten sposób nie odezwałby się żaden pozytywista.
ewolucyonista, materyalista, żaden wogóle niewolnik wie
dzy, padający w proch przed faktem." Głos to człowieka,
który rozumie dobrze nierozum rozumu, usiłującego wytłu
maczyć wszystko za pomocą obserwacyi i eksperymentu
głos reakcji przeciw bałwochwalstwu naukowemu ostatnie!]
czasów.
Albo określenie bieżącego stulecia, dane prze/ Mori-
ce a *\.
_ Straszliwy wiek XIX! Z oczami na pół otwarte-
mi, jeszcze niezupełnie rozbudzony po zmorze, która go du
si, me posiada się, nie wie, co z sobą począć. Pożąda tyl
ko, pożąda, pożąda, o Boże, z tekiem pragnieniem, jak świat
nigdy nie pożądał...
, Skarga to wychowańea wiedzv niezawisłej, która po-
drazmwszy pychę i apetyty człowieka, opuściła zawiezio
nego w chwili, gdy mu się zdawało, iż dojdzie nareszcie,
dokąd ludzkość zmierza, od lat tysięcy.
Po tej bardzo ładnej definicyi X I X stulecia następuj''
j?m^co naprany akt oskarżenia, rzueouY w twarz Kościo
łowi, ze , me umie jakoby przygarnąć człowieka nowocze
snego, Ale na dnie tego aktu drży tęsknota za religią, *
wiara w Objawienie, różnica się stanowczo od chłodnej
Kiytyki pozytywistów. Powiedziałem już - mówi Mori-
, 0Ze i m
wi,i . * yd " ' 'Yi' po ( l t l l S czasie będziemy pod^
\M.ni zmartwychpowstanie wielkiej Uśpionej" (de la gra**
311
Endormie), której sen robi wrażenie snu śmiertelnego. Bę
dziemy wówczas wierzyli i zawołamy z radością entuzya-
styczną: hosannah!" Poeci i myśliciele, słyszymy powie
wy tajemnic, odzywających się głucho w głębi zjawisk,
i idziemy do światła, do życia, chociażby po przez ciemności
historyczne, jeżeli nam one pokazują więcej życia, światła,
aniżeli mrok współczesny, zdający się prowadzić" taniec
umarłych." Szukamy prawdy w harmonijnych prawach
piękna, wydobywając z niej całą metafizykę bo harmonia
odcieni i tonów symbolizuje harmonię dusz i światów i ca
łą wogóle moralność": ponieważ wywiedliśmy słowo konne-
łeteu ze słowa honestus, które oznacza piękno"...
Zastanawiając się w rozdziale czwartym (Formides
nowelles) nad znaczeniem dekadentów-symbolistów, mówi
Morice: Na dnie ich myśli spoczywa pragnienie wszystkiej.
Synteza estetyczna, oto, czego szukają" (jak wyżej; str.
297). Sumując ostatecznie sądy swoje o przeszłości i wska
zówki na przyszłość, oświadcza: wielka analiza ostatnich
trzech wieków nakazuje chwili obecnej obowiązek logiczny
syntezy (le devoir logique de la syntese). Po stopniowem
zbadaniu przez literaturę dokładności (litterature de preci-
sion), posługującą się środkami sztuk geometrycznych, nie
ruchomych, duszy, uczuć i wrażeń zmysłowych człowieka,
należy poddać teraz całego człowieka przez całą sztukę"
(sitggirer touł l'homme par tor.t fart)* (str. 538). Analiza
była smutna, gdyż wygnała ducha, podzieliła dziedzictwo...
Synteza wraca ducha swojej ojczyznie, łączy znów dziedzi
ctwo, kojarząc sztukę z prawdą i pięknem. Syntezą sztu
ki jest: wesołe marzenie pięknej prawdy. (Le rteej&yem de
fe v6nU belle; str. 350).
Wsłuchawszy się dobrze w tę śmieszną gwarę misty
czną, która ma być głęboką," przywykłszy do barbarzyń
skich słów i określeń JIorice'a, rozumie się powoli cele sym
bolizmu. Nowi prorocy wykwitli tak samo jak spirytyści i
26
Sa SehjrłAn Wieku
-
'202
okultyści, z reakcyi uczucia przeciw rozumowi, ducha prze
ciw zmysłom. Zamierzają oni odegrać rolę romantyków
niemieckich, oburzonych na chłód i płaskość oświecenia.1-'
Zniechęceni do pozytywizmu i ewolucyonizmu, który zgubi)
po drodze, w pogoni za taktami, tajemnice wszechświata
i psychologię człowieka, zastąpiwszy pierwsze prostym me
chanizmem, a na miejsce drugiej podsunąwszy fizyologię
przerażeni praktycznemi skutkami światopoglądu materya-
listycznego (walka o byt, dobór naturalny), symboliści marzą
o zmartwychpówstaniu w sztuce pełnego człowieka (z duszą),
o harmonii między prawdą (tem co jest) a pięknem (tem, co
być powinno), czyli dobrem, co na jedno wychodzi. Ma
rzą dotąd bowiem nie zdają sobie dokładnie sprawy z dą
żności jutra, które widzą dopiero jakby pod zasłoną, utkaną
z mgły. Ztąd ich bałamutny sposób wyrażania się, ich cie-
mna frazeologia w rozprawach teoretycznych, a dziwaczne,
potworne nieraz eksperymenty w utworach poetyckich.
Stoją oni na progu nowego kierunku literackiego... Przeczu-
Waja jego ideały, nie ogarniając ich jeszcze świadomie.
Stanowią oni ze spirytystami i okultystaini jedną rodzina
połączeni z nimi wspólnemi zaletami (niechęć do materyali-
zmu, tęsknota za religią, wiara w duchowość i celowość
człowieka) i wspólnemi wadami (niejasność doktryny, niepe
wne szukanie drogi, przerzucanie sie z jednej skrajności,
z materyalizmu, w drugą ostateczność,'w mistycyzm).
Opowiada Morice: Niewielu z pomiędzy tych młodych
ludzi posiada dokładne wiadomości o religii i filozofii. Z ter
minów technicznych religii spamiętali sobie ładne słowa, jak:
cymboryum, monstrancya i t. p. Niektórzy z nich nauczyli
się od Spencera, Mill'a, Schopenhauera, Comte'a i Darwi
na,strzępów terminologii. Ezadcy są, którzy wiedzą na
prawdę, o czein mówią... (jak wyżej; sta. 274).
Sam zresztą Morice, chociaż czytał i myślał niewątpli
wie więcej od reszty symbolistów, nie umie jaszcze oddzielić
203
dekadentów od symbolistów, miesza rodzaje, szkoły, doktry
ny, ludzi. Mówiąc o świecznikach XIX stulecia, zestawia
obok siebie: Edgara Poe, Carlyle'a, Herberta Spencera, Dar-
win'a, Augusta'Comte'a, Klaudyusza Bernard'a i Berthelo-
t\... (str. 57). Edgar Poe i Klaudyusz Bernard, Carlyle,
Berthelot... pies z kotem, woda z ogniem?...
I być inaczej nie może. Na początku każdej rzeczy był
zawsze chaos. Dopiero dłuższy czas porządkuje nowy mate-
ryał, wprowadza ład do mgławic myśli i uczuć, rzezbi po-
chwytne, wyrazne oblicza autorskie.
Jeden z najmłodszych symbolistów paryzkicli, Henryk
de Regnier, badany przez Huretfa, odpowiedział bardzo ro
zumnie. Symbolizm jest, zdaniem jego, rodzajem schroni
ska dla wszelkich nowicyuszów literackich, dla wszystkich
tych, którzy nie mają ochoty wstępować w ślady parnasi-
stów i naturalistów i walać się w błocie, jak oni. Ścigam
zewsząd, prawie jednogłośnie oplwani, czują potrzebę zacia-
gania się pod jakiś wspólny sztandar, aby módz walczyć
skuteczniej przeciw zadowolonym. Za lat pięć, dziesięć zo
stanie niezawodnie bardzo niewiele z obecnej sumarycznie
improwizowanej dowolnej klasyfikacji (Juliusz Hnret; jak
wyżej; str. 91 i 92).
Bardzo to trzezwe zdanie, przynoszące zaszczyt mło
dości Henryka do Regnier. Obecny obóz symbolistyczny
przerzedzi sie prawdopodobnie niebawem. Z chwilą, gdy
wyjdzie z niego kilka prawdziwych talentów, które wrócą
w literaturze cześć światopoglądowi idealuemu, do czego
cały ten ruch zmierza, uformuje się nowy kierunek wyraz
niej. Wówczas nie będzie nikt zaliczał do symbolistów
takich zwyrodnionych dekadentów, jak Yerlame i Barbey
d-Aurevilly, bawiących się dla odmiany, między jednym
brudem a drugim, w katolików, albo takich kuglarzow lite
rackich, jak Rimbaud i (Jhil, lub w końcu apostołów ordy-
naryjnego parweniuszowstwa w rodzaju Barres a.
*D4
Ale do ostatecznego skrystalizowania się mgławic
symbolizmu potrzeba rzeczywistych talentów twórczych,
a tych dotąd nie widaC. Jedyny Maurycy Maeterliuck
zwraca na siebie uwagę nowemi ciągle dziełami.
Maurycy Maeter linek zaczął kary erę autorską tomi
kiem poezyi lirycznych p. t. Cieplarnia" (Serres chaudes),
które odznaczają się, według zapewnień jego wielbicielów
niezmierzoną głębią." Drobiazgi te są w istocie tak głę
bokie," iż nie sposób dostrzedz ich dna, czyli jakiegokol
wiek sensu. Szum frazesów, zestawionych bez ładu, zawra
ca głowę, wyrażając się trywialnie. Nie do symbolizmu,
lecz do dekatentyzmu i to w gatunku najgorszym należy za
liczyć Cieplarnię." Właściwy symbolizm występuje dopiero
w t. zw. dramatach Maeterlinck'a.
Napisał ich rozgłośny dziś belg kilka, z których pierw
szy p. t. Księżniczka Malena" (La princesse Maleine), wy
dał w pazdzierniku 1889 roku tylko w 25-ciu egzemplarzach.
Po Malenie" nastąpili Intruz" (LHntruse) i Ślepcy" (Les
Aveugles), dalej wyszło z pod prasy Siedm Księżniczek"
(Les sept Princesses), w końcu Pelleas i MeUzanda."
Księżniczkę Malenę," aczkolwiek jej to zawdzięcza
Maeterlinck sławę europejską, można pominąć, elnkubracya
ta bowiem, sklecona z różnych rysów, zabranych postaciom
Szekspira (Lear, Makbet, Hamlet i in.), nie rzuca jeszcze
pełnego światła na cele symbolizmu. Najplastyczniej wystę
puje reforma" w dwóch jednoaktówkach, w Intruzie"
i w Ślepcach."
W sali dość ciemnej" (informacya autora) starego
zamku, zaopatrzonej w okna kolorowe, w których przeważa
barwa zielona (także informacya autora), znajduje się kilka
osób: ociemniały dziadek, ojciec, wuj i trzy córki. Towarzy
stwo zachowuje się spokojnie, gdyż obok, w sąsiedniej kom
nacie, spoczywa położnica, której życie wisiało przez dni
kilka na włosku. Ale nie ma już obawy. Niebezpieczeń-
'205
stwo minęło, jak zawyrokował lekarz. Przy chorej czuwa
Siostra Miłosierdzia, więc rodzina może wytchnąć po trwo
dze dłuższego czasu.
Rzecz dziwna... Mimo zapewnień lekarza i widocznego
polepszenia chorej, dziadek nie czuje się uspokojonym. Nie
wiem, co mi jest mówi chciałbym, aby ten wieczór już
minął." Daremnie starają się młodzi rozproszyć niczem
nieuzasadnione przeczucia starego. Ślepiec nie daje się prze
konać. Słyszy on jakieś' szczególne szmery, odgłosy, szepty...
Równocześnie z rosnącym niepokojem niewidomego
dziadka, zaczyna się i przyroda, otaczająca zamek, czegoś
trwożyć. W głównej ulicy podnosi się wiatr drzewa
chwieją się lekko zdaje się, jakby ktoś wszedł do ogrodu
słowiki milkną nagle łabędzie, płynące na stawie, lękają
się wszystkie ryby zanurzyły się pies schował się do
budy listki róż opadają ktoś chodzi po ogrodzie
w końcu odzywa się brzęk kosy ostrzonej i nastaje cisza
śmiertelna.
Teraz zaczyna się dziadek nieproszonego gościa,"
intruza" domyślać. On jeden, chociaż, albo raczej dlatego,
że nie widzi, słyszy doskonale najlżejsze szmery i czuje
zbliżanie się straszliwego wykonawcy. To śmierć nadcho
dzi... Już weszła do sali, zasiadła wśród żywych, uiedo-
strzeżona przez nich, słucha ich rozmowy, czeka widocznie
na porę właściwą. Zegar wydzwania północ słychać
szelest szybkich kroków, biegnących w stronę pokoju cho
rej... Dziadek przeczuwał dobrze. Śmierć poszła zadusić
nową ofiarę...
Ten sam przedmiot wypełnia drugi dramat Maeter-
lincka p. t. Ślepcy" (Les reugles).
Na czele Ślepców" umieścił autor następującą infor-
wacyę: Prastary bór północy, wiekuistego wejrzenia, pod
niebem głęboko ugwiażdżonem. W pośrodku i ku głębiom
sceny, siedzi bardzo stary ksiądz, owinięty w obszerną czar-
206
na opończę, ^piersie i głowa, lekko w tył przechylone
uertelme nieruchome, opierają się o pień olbrzymiego,
nplastego dębu Twarz jego przerażająco blada, ma nL
f r ó d k t ó
i f' . IPH hmMć W0Bku' P ^ ^j ą wpóło-
ait fioletowe wargi. Oczy nieme i .łupem siojące nio
pati/ą juz ku widzialnej stronie wieczności i wydają się za-
l k i e
f, "" V1" od "! J czby b6J6wtóesp*n tanych /łez.
ę
P e j b l a ł 0 S ! d Padaj s
r Z n ^ I T * ^"!emi , rzadkiemi ko-
b a r d z i e
n^wtz ^ ' J nęconą i bardziej znużoną,
b o r ^ T ' V* taCZil w b a c z n e m mi J c z " lH>9Pneg
Dom. Ręce nadzwyczaj chude spoczywają kurczowo sple
cione na udach" i t. d. *) Kurczowo spie
i n f 0 r ma i l
stea J U l w , ^ sytuacyjna Maeterlincka .,na-
1
s t as zne^ dp0wi edni 0' ^ t o wu j ą c go do czego.
W n 5 d dzi ewi ci 5
dza J 2 Ś K r ' ffo lasu porzuconego księ-
l
et w u "t ' s z e s c i u mężczyzn i sześć ko-
m
bawem aby \2 T ' 4 < '1 Z o d s z e d ł d z i t ó
^ * wróci nie-
przyroda SWA,-., wiazema, jakich doznają, zaczyna
b 0 k J
E E S S f l A f f r r f ^ ^I>c-^izywa się
r 0 P k j n y W a r m O T Z a f o r
macya autora) t l * ^ "
f 1
1 1 n l e
stwinl li - 7 4 . r " ^ fakÓW Spad <* * W
z
woli godzinę dwraa t e Z, * ' ^ *>*"!* P"
1 1 0 Cn e Z
waja sie w C f e Z S ^ "!dof?na * "!' *
cl r ownych^-zeE" t V* " ?0 Wi e l k i c h t a k ó w
* "
k l y k l e m
stem4waVto; y, J ; Ł* ^Pi eni em liścia-
0 w w
y Poiyw wiatru wstrząsa lasem-liście sy-
) Pnekład Zenona Prs
H Ó 7 d r a ma t v
Maeterlinoka ,l] . warszawskie! M r . T ' ' " **" "** .
a
J B,
W">*eiii Xajcelniejszych Utworów".
207
pią się ciemnemi chmurami ślepcy, dotąd spokojni, zaczy
nają się czegoś lękać boimy się, boimy oddawna! podają
sobie z ust. do ust w lesie zrywa się wiatr, a morze zaczy
na gwałtownie ryczeć kobiety klękają, jęcząc zdała sły
chać kroki zbliżają się już sąblizko -zatrzymały się wpo
śród ślepych kto jesteś? pyta młoda ślepa milczenie śle
pi poznali teraz nieproszonego gościa", więc najstarsza
z niewiast woła: miej litość nad nami!...
Intruz" i Ślepcy" Maeterlinck'a nie są dramatami
w zwykłem rozumieniu. Nie ma w nich ani walki zewnętrz
nej człowieka z instyktami i pożądaniami, ani zewnętrznej
z okolicznościami, z których wytwarza się akcya;" nie ma
charakterów, działających ze świadomością, ani prawidło
wej budowy utworu scenicznego. Dotychczasowe pobudki
czynności dramatycznej, zrozumiałe dla widzów, zastąpił
Maeterlinck motywami mglistemi, wzmacniając je znakami
przyrody, która bierze żywy udział w wypadkach, odnoszą
cych się do człowieka. Tak w Intruzie," jak w Ślepcach"
i w reszcie dramatów" autora belgijskiego odgrywa prze
czucie rolę naczelną. Dziadek ( Intruz") nie wie, co mu
jest, i chciałby, aby się ten wieczór już skończył" nfewi-
domi ( ślepcy") boją się oddawać czegoś" babka ( Siedm
Księżniczek") powtarza ciągle, że się cos' w sali zmieni
ło" Melizanda ( Pelleas i Melizanda") chce uciekać z zam
ku, chociaż nie zdaje sobie sprawy dlaczego. To przeczucie,
rodzaj greckiego ananl;e lub romantycznego iatalizmu, prze
ciwko któremu byłby wszelki opór daremnym, ilustrują za
burzenia w naturze (szum wiatru, opadające liście, trwoga
zwierząt, tajemnicze głosy i szmery).
Nie dramatami są utwory dyalogowane Maeterlinck'a,
lecz po prostu obrazkami, których celem: wywołanie jakie
goś groznego nastroju za pomocą środków sztucznych. Stim*
munysMld nazywają niemcy takie fantazye.
Xa przekór pozytywistom, którzy usiłowali zrobić
208
z człowieka zrozumiałą dla każdego maszynę, ulegającą, tylko
nakazom zmysłów i pospolitego rozumu, kładzie Maeterlinck
nacisk na świat zjawisk tajemniczych, nie ujętych dotąd
przez naukę, a mimo to istniejących. Jak spirytystów i ka-
bahstow współczesnych, pociąga i jego niepoznawalna,"
wchodząca powoli, częściowo w zakres poznawalnych.
Co dawniej strachami," przywidzeniami," zabobo
nami " zwano, zaczyna przybierać obecnie formy oczywisto-
te. Zacząwszy od pomyślnych badań nad hypnotyzmem,
który p^ t a ł być przesądem z chwilą, gdy się nim Char-
cot zajął, postępuje, ciekawy duch ludzki bez wytchnienia
naprzód, szukając odpowiedzi na otaczające go zagadki.
Maeterlinck usiłuje uplastycznić artystycznie co spirytyści
i kabalisci próbują na drodze eksperymentów naukowych
wydrzeć z paszczy niepoznawalnej."
t ) l i wos
n"!,5e !l l egf Wi * I H że sztuka przyszłego pokolenia
powuna dopełnić charakterystykę natury Judzkiej dolącza-
m ZeWn
Z t T ^zny^ Podstępnych dla zmysłów i po-
T0Znm
owa S \ **&*>**** się w czynie dokonanym,
0
Hie n I r * * " PWczyn, które składa-'
nallvc, re p 0 S t ę p 0 Wa n t ó- Tysiące rzeczy, nie
WS1,Óhleff Z
3 c v c Z " ^ U bo Przekra-
m 6 b e z p o ś r e d n i e
sn? wr a Lr t J ^serwacyi (przeczucia.
, , a Zn a k l ]Uew
tv inh ' " ' i'tłomaczone niczem wstre-
g 1 Z e l y
m r s d ' P 1 ' ? ' Zab0b"^ i " *" >- ^l>ływaja nieraz
0
Xwr e^e^e ma J e f l n 0 S t e k' " " * * ł * l j . trzezwości.
t a J e MUi c z C i
2 2 S 3 J 2 5 . " ^ ^ "^zbadana dotąd
0
7 . ; i a z K l e ż ' zasługuje niezawodnie na popar cie,
6 Wy i ka a b y t 0 d e ł ni e ni e
w S w S S f ," ' P miato stano-
P d St a Wę
ono m ć 212 " ' ?, WAiitogH człowieka. Może
t
j ak
"!ZA T ? \ T Wd a n i e charakteru lub
n
MWOrn artystycznego jako motyw zasadni-
* " * I
209
czy, wytwarza dziwadła, eksperymenty w rodzaju Intru
zów" i Ślepców."
Wychodząc z zasady, że natura, która jest w poezyi
epok matcryalistyeznych martwą dekoracyą, bierze czynny
udział w losach rodu ludzkiego, Maeterlinck każe jej żyć
czuć, myśleć, towarzyszyć ciągie człowiekowi, odzywać się
tajemniczemi głosami. Ztąd w jego dramatach owe boga
ctwo: szumów, szelestów, stukań i t. d.
Doświadczenia belgijskiego symbolisty nie wywołały
na scenie spodziewanego wrażenia, jak inaczej być nie mo
gło, co bowiem przy czytaniu wyobraznia dopełnia, ginie
w wykonaniu scenicznem. Szumy drzew, dalekie poświsty
wiatru, łopotanie skrzydeł ptasich, ostrzenie kosy i t. p,
..akcya," nie zwracają w teatrze nawet uwagi, gdy się nie
wie z góry, że, mają coś oznaczać. Człowieka zresztą przy
zdrowych zmysłach zajmuje w teatrze głównie człowiek, lu
dzi zaś nie ma zupełnie w dramatach" Maeterlinck"a. Wy
stępuje za nich i działa wyłącznie przyroda lub czynnik ta
jemniczy, niewidzialny (śmierć, przeczucie).
Teatr nie nadaje się do eksperymentów literackich.
Najwięcej zmysłowy ze wszystkich rodzajów poezyi, najpla-
styczniejszy i najpełniejszy, skrępowany nadomiar warun
kami sceny, nie ma ani czasu, ani miejsca do subtelnego ma
lowidła psychologicznego. Drobiazgowe cieniowanie i wcie
lanie przeczuć, znaków, głosów... nie jest jego rzeczą. Wie
o tem sam Maeterlinck, gdyż usiłuje wynalezć jakąś inną
dramaturgię.
W organie młodych poetów belgijskich (w La Jeune
Belgiąue, w r. 1890), rozrzucił autor Intruza" garść uwag
o teatrze, które ułatwiają zrozumienie jego techniki scenicz
nej. Zdaniem Maeterlincka, powinien być teatr świątynią
marzenia" (le tempie du reve), wszelkie zaś marzenie nie zno
si obecności" człowieka." Znaczy to, przetłómaczone na
język niewtajemniczonych," że nie istota żywa, nie aktor
HA Schyłku Wicku
210
powinien odtwarzać dzieło dramatyczne, z chwilą, bowiem,
gdy aktor wkracza w sferę symbolu," przepada złudzenie.
Maeterlinck nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, co-
by mogło zastąpić w teatrze człowieka (majaczy o znacze
niu rzezby, bąka o maryonetkacli, o figurach woskowych,
o powrocie do prastarych, pierwotnych form sceny), tyle
wszakże pewna, że chciałby usunąć wykonawcę żywego
z dzieła dramatycznego i powierzyć jego odtworzenie jakimś
automatom, które, nie posiadając przeznaczeń własnych,,
nie zacierałyby już identycznością swoją identyczności bo
haterów,"
Wyznanie powyższe tłumaczy cel dramatów Maetei^
lincka (przeznaczył je dla teatru maryonetek). dziwnie chao
tyczną budowę i śmiesznie prosty język, .lego cienie, czy
karykatury ludzi przemawiają w sposób następujący ( Siedm
księżniczek"):
Król. To on, to on!...
Królowa. Gdzie on, gdzie on? Czy to on? Nie po
znaję go już!... Owszem, owszem, poznaje go jeszcze! Och
jakiż on wielki! jakiż on wielki! Stoi u stóp wschodów.
Czyś to ty, czyś to ty? Chodz na górę, chodz na górę! My
jesteśmy już tak starzy oboje! Nie możemy już zejść na dół.
Chodz na górę, chodz na górę, chodz na górę!
Król. Strzeż się, abyś nie upadł. Strzeż się...
Królowa. Chodz na górę, chodz na górę, chodz na
sror
* "
Królewicz. Moja biedna babko, mój biedny dziadku.
Królowa. Och, jakiś ty piękny! JakeŚ urósł, niuje
dziecko. Jakiś ty wielki, mój mały Marcellusie.
Królewicz. Och, moja biedna babko, jak włosy ci zbie
gły- O, mój biedny dziadku, jak broda ci zbielała,
królewicz. Gdzie są moje siedm kuzynek?
Krohwa. Tu, tu, uważaj, uważaj... nie mówmy o tem
211
zbyt głośno; one śpią jeszcze; nie trzeba mówię" o tych, kiń-
rzy śpią...
Królewicz. Śpią?... Czy żyją jeszcze wszystkie siedm?
Królowa. Żyją, żyją, żyją; uważaj, uważaj; śpią tu,
śpią ciągle.
Królewicz. Śpią ciągle? Co, co, co? Wszystkie siedm,
wszystkie siedm?...
Królowa. Och, ocli, och! Coś ty pomyślał, coś ty
śmiał pomyśleć, Marcellusie, Marcellusie? Prędko, prędko,
pójdz prędko!... Czas je zobaczyć...
I tak ciągle. Słowa Maeterlinck'a płyną wolno, leni
wo, szare, jednostajne, jak krople deszczu jesiennego, po
spolite, bezbarwne, trywialniejsze nawet od gwary prostego
ludu. Przeplatane ciągłemi powtarzaniami i wykrzykni
kami, urywane i przerywane bez potrzeby, przypominają
zdania Maeterliuck'a mowę dzieci lub obłąkanych. Ma to
być jakiś sztuczny język pierwotny, robiony rozmyślnie, jak
twierdzą wielbiciele belgijskiego symbolisty. Tu i owdzie
tylko błyśnie zwrot jaskrawszy lub zadudni wykrzyknik sil
niejszy, ale dzieje się to bardzo rzadko. "
Jeżeli symbolizm francuski nie wyda oprócz Maeter-
liuck'a żadnej innej głowy twórczej, wówczas nie czeka go
przyszłość rozgłośna. Jak brata się obecnie z dekadenty
zmem, nie umiejąc się od niego odczepić, tak zginie w nim
ostatecznie jako forma zwyrodniała " )
A przecież znalezli się ludzie, którzy powitali w Mae-
terliucku mistrza mistrzów, proroka jutra. Paryzki bele
*) U nas znalazł Maeterlinck gorącego wielbiciela w Zenonie
Przesmyckim, którego studyum p. t. Maurycy Maeterlinck i jego stano
wisko we współczesnej poezji belgijskiej' pomieścił Świat" krakowski
(1891 r.). Bardzo dobre studyum o Maeterlinck'u napisał Józef "Weys
senhoff p. t. ..Nowy fenomen literacki" ( Bibliotek* Warszawska'- z roku
1891; kwiecień).
212
trysta i krytyk, Mirbeau, współpracownik Figara," prze
czytawszy Księżuiczkę Malenę," obwieścił światu, iż naro
dził się geniusz geniuszów... I znalazły się krocie ludzi in
teligentnych," którzy uwierzyli Mirbeau'owi na słowo...
O sugestyo! Wielką ty dziś jesteś mocarką, o czem wie
przemożna dziś pani Reklama. Z głupca potrafisz zrobić
mędrca, z szaleńca filozofa, z kretyna talent, z szarlatana
proroka... Pokłon tobie, rozdawczyni sławy i zaszczytów!...
Gdy się widzi i słyszy, co się ludziom inteligentnym"
najczęściej podoba, można stracić raz na zawsze gust do
kreatury, noszącej imię człowiek." Czasami rozumie się
i odczuwa takich dekadentów, jak Schopenhauer, Baudelai-
re i Nietzsche, potwornych w swojej pogardzie motłoclm,"
ale wielkich w tej pogardzie. A ten motłoch taki liczny...
VII.
Alfonsa Daudefa "Walka o byt." Powieści Henryka Rabussona.
Pawła Bourgefa Uczeń." Powieść psj etiologiczna. AVpływ litera
tury rnsskiej na literaturę europejski}. Leon hr. Tołstoj. Tołstoj jako
artysta. Literatura francuska a russka. Wyższość etyczna litera
tury russkiej. Pierwszo ślady mistycyzmu u Tołstoja. Jego ewolueya
umysłowa. Jego moralność i światopogląd. Jego wstręt do miłości.
Neochrześcianie francuscy. Melchior de Vogiić. Karol Secretan.
Paweł Desjardins. Edward Rod. Ślady reakcyi w Niemczech.
Reinbrandt jako wychowawca." Reakcya u nas. Maksa Nordaua
Zwyrodnienie."
%!\Mfdyby reakcya przeciw światoglądowi ostatniej for-
\ś0 my materyalizmu szukała ujs'cia tylko w mgławicach
^^p spirytyzmu, teozofizmu i symbolizmu, możnaby ja
pominąć jako eksperyment, wprowadzający bardzo mało
światła do ciemnos'ci chwili obecnej. Ale sztandar buntu
podnoszą równocześnie w różnych krajach na różnych po
lach także umysły jasne, nie obałamucone przez chorobliwy
mistycyzm.
Wiadomo, że Alfons Daudet wystawił temu lat kilka
(w r. 1889) dzieło sceniczne p. t. Walka o byt" (La lutte
pour la me). Bohater tej sztuki, Paweł Astier, zaślubił dla
pieniędzy znacznie od siebie starszą osobę, jakąś księżnę,
nie zrywając mimo to stosunków z młodą, piękną Julią Vail-
214
lant. Aatwo, bez pracy zdobyty majątek stopniał szybko
w rękach rycerza używania. Paweł Astier., roztrwoniwszy
w krótkim czasie miliony księżnej, obejrzał się za nowemi
funduszami. Dostarczy mu ich. posag bogatej żydówki wę
gierskiej, ale wprzód trzeba usunąć żonę i kochankę. Julia
schodzi mu sama z drogi (odbiera sobie życie), a Marya-
Anna powinna się zgodzić na rozwód, gdyby się bowiem
opierała, znajdzie się na to sposób. Pawła Astier'a nie będą
krępowały przesądy" dawnych pokoleń. Wyznawca^ zasady,
że: mocny ma prawo zniszczyć słabszego, oświecony,"
wolny" nie cofnie się nawet przed czynem, zwanym przez
głupców" zbrodnią. Ponieważ księżna, która jest gorliwą
katoliczką, uważa małżeństwo za Sakrament, obowiązujący
dozgonnie, przeto podaje jej Astier truciznę. W chwili je
dnak stanowczej opuszcza go odwaga. Nie pij! woła, po
wstrzymując rękę żony. Księżna, domyśliwszy się zamiaru
męża, zezwala na rozwód, gdyż nie chce, aby ten, któremu
zaprzysięgła miłość, splamił się zabójstwem. Mocny"
tryumfuje. Już zaręczył się z bogatą żydówką, już sądzi, że
dobiegł do mety... Wtem dosięga go sprawiedliwość arty
sty. Daudet każe staremu Vaillant'owi, ojcu Julii, zastrze
lić Astiera.
Je sals itrmi'\ ta ne Veg pas, alors je te sapprime
bamlit! woła Yaillant w chwili, kiedy mierzy do Astiera,
Znaczy to. jestem uzbrojony, czyli mocniejszy od ciebie, przeto
mam, podług twoich zasad, prawo zemścić się na tobie.
Pomysł sztuki Dandeta nabiera znaczenia tylko w po
równaniu z biernością etyczną naturalistów francuskich.
Nie nowy i pospolity dla literatur innych narodowości,
w których materyalizm artystyczny nie zdołał wykorzenić
dawnych przesądów," zrobił w Paryżu wrażenie reformy."
Daudet ukarał rozmyślnie nędznego karyerowicza,
stanął po stronie pokrzywdzonych i wystąpił nawet w przed
mowie do Walki o byt" przeciw praktycznym rezultatom
2i5
moralności niezawisłej. Wydawało się to francuzom tak
niezwykłą śmiałością, ze rozmawiali o sztuce dos'<5 słabej
przez czas dłuższy.
Nazywacie wielkimi, mocnymi mówił Daudet
owycl obłąkanych bandytów, którzy, czyniąc zle, zastawia
ją się teoryami Darwina, doktrynami nauki niezawisłej, a ja
powiadam wam, iż nie ma nic wielkiego bez dobroci i litości.
Powiadam wam, że teorye tej nauki, zastosowane w życiu,
są zbrodniarzami, gdyż przebudzają bydlę, które drzemie na
dnie natury ludzkiej! Nieprawdę mówi, kto twierdzi, że
można broić bezkarnie, albowiem wszystko płaci się na
ziemi.
Bardzo nizko pod względem moralnym musiało upaść
piśmiennictwo, w którem frazesy tak zdawkowe zdumiewają.
I w istocie przyznają dziś sami francuzi, że poczucie etyczne
zaginęło zupełnie w ich literaturze pięknej. Skarży się je
den z młodych autorów paryzkich, Jan Koncey, że: we
Francji, w literaturze współczesnej, jest powiew moralny (Je
souffle morale) bardzo słaby. Bohaterowie naszych powie
ści nie znają wewnętrznych niepokojów takiego Lewina lub
Anny Kareniny; widzieliśmy przy charakterystyce Maupas-
sanfa, jak obojętnie zachowują się jego typy wobec naj
prostszych obowiązków i najstraszliwszych upajlków. Dzieje
się to dlatego, że największa część autorów podziela znie
czulenie moralne swoich kreacyj; nie mogą więc dać tego,
czego sami nie posiadają. Zagadki moralne są dla nich
tylko motywami dramatycznemi albo komicznemi i jeżeli
wyszukują znamion przewrotności (des cas de pemersion),
czynią to nie dlatego, aby je zohydzić, lecz jedynie w tym
celu, aby wykazać swoją zdolność analityczną. Ich psycho
logia jest bierna (imjMssilde)." Nikt nie dotknął śmielszą
ręką od Maupassanfa raka, który toczy nowoczesne społe
czeństwo, nikt nie pokazał skutków występku patoniczniej
od niego, mimo to, odczytując jego dzieła, czujemy, że roz-
216
pustnik wydawał się mu więcej dziwacznym, śmiesznym
(gratesąiia), niż wstrętnym." *)
Było tak w istocie. Powieść francuska między rokiem
1860 a 1800, uważając się za uczonego badacza, nie różnią
cego się niczem od przyrodnika i matematyka, ,notowała"
tylko zjawiska, nie troszcząc się o ich treść wewnętrzną.
W pogoni za dokumentami1' straciła poczucie piękna mo
ralnego i artystycznego, tego, co godziwe i harmonijne. Za
stąpiwszy psychologię fizyoiogia, odtwarzała nie człowieka
uobyczajonego, lecz głupie i podłe bydle, uznając absolutny
egoizm jako prawo najwyższe.
Po takiej literaturze mogła Walka o byt" Daudefa
zadziwię" publiczność i krytykę. Autor ukarał egoizm świa
domie, usiłował go zohydzić, czego uczeni artyści" nie
czynili. Był to więc jawny protest przeciw zasadom całego
kierunku i dlatego należy się Walce o byt" wybitne miej
sce w historyi beletrystyki francuskiej lat"ostatnich. To sa
mo odnosi się i do powieści Henryka K abussona, mniej po za
granicami Francyi znanego romansopisarza.
Powieść Babussona p. t. Człowiek dzisiejszy" {ttń
hotmm d'anjourd'hui), na którą wskazują reakcyoniśei
chwili obecnej, nie wyrasta po nad szary tłum przeciętnych
opowiadań ani oryginalnością pomysłu, ani głębią/obserwa-
cyi lub świetnością kolorytu. Jakiś Fabian d'Esti-eville,
dwudziestokilkoletni młodzieniec, syn człowieka zamożnego,
wychowany w dostatku, przekonawszy się po śmierci ojca,
że się łudził, licząc na znaczny spadek, postanawia dorobić
się w krótkim czasie fortuny, nie rozumie bowiem życia
w warunkach miernych. W chwili, gdy powziął taki za
miar, stanęła na jego drodze kobieta, panna de Nargues,
dziewczyna, nie przypominająca ani jednym rysem znanych
Honcey; Souffles nouveaux"; 1892 r.. str. 103 i 104.
217
typów niewieścieli powieści francuskiej. Szlachetna, czysta,
obdarzona silna, wolą, skromna w wymaganiach, odcina się
wyraznie od pokolenia samic naturalizmu. Flaubert, Zola,
Goncourt i Maupassant nie raczyliby się niż zająć.
Fabian d'Estreville, rozkochawszy się w pannie de
Nargties zmysłami, wahał się jakiś czas między miłością,
a rozumem. Ożenić się ż panną ubogą i zadowolnić się
szczęściem bez oprawy złotej, czy też zwalczyć pociąg
i pójść drogą raz obmyśloną? Były chwile, gdy miłość
brała górę nad rozumem, ostatecznie jednak zwyciężył dru
gi. Fabian d'Estrevillc zaślubił córkę zbogaconego finan
sisty, pannę de Yolyereins i doszedł wkrótce do majątku.
Gdy stanął u celu, przebudził się w nim człowiek.
_ Stłumiona gwałtownie miłość do panny de Nargnes, złączo
nej tymczasem węzłami dozgonnemi z panem de Yolvereins,
wybuchnęła z taką siłą, że opanowała wszystkie myśli ka "
rye.rowicza. Zabiję się, jeśli jej nie posiędę, grozi d'Estre-
ville. Na- to odpowiada mu bardzo dobrze jego przyjaciel,
Lemegre:
Tybyś się zabił? Nie wierzę w to. Nie zabijesz się,
bo nie jesteś do tego stopnia pewny,' iż nie ma nic po dru
giej stronie śmierci, abyś się w tak niebezpiecznych warun
kach nie odważył na krok stanowczy.
Jesteś, jak widzę, spirytualistą drwi d'Estrevil-
le ale to stara gra. My...
O, wy, wy przerywa Leinegre wy nie jesteście
niczem. A teizm, jeśli nie brawuje nim pijak, jest doktryną
najśmielszą, najzuchwalszą, najradykalniejszą ze wszyst
kich. Nie wierzę, abyś ty tę doktrynę wyznawał, jak nie
wierzę, aby istnieli dziś ludzie, którzyby mogli powtórzyć
z przekonaniem za Cabanis'em: przysięgam, że Boga nie ma.
Do tego potrzebaby więcej charakteru i wiedzy, aniżeli wy
ich posiadacie. Od samego początku bieżącego stulecia nau
czyliśmy się wielu rzeczy, które, w braku wiary ściśle okre-
28
Na Schyłku Wieku
218
słonej, nakazują nam rozumna ostrożność. Kto Boga dotąd
nie znalazł, ton szuka (io, albo oczekuje. Zaprzecza się .le
go istnieniu już tylko w szynkach. Niech siępbkaże, niech się
objawi mówi się dziś. Nie mówi się już nie ma Go:' Lu
dzie nauki, chociaż w Niego nie uwierzą, nie ufają Mu, nie
chcę się więcej kompromitować. A nużby Go ktoś pewne
go pięknego poranku odkrył na dnie jakfegos"tygla lub atem*
biku? Więc nie zabijesz się, dopóki będziesz rezonował..*)
-Fabiand'Estrevillerezonował, medytował za wiele, jak
wszyscy bohaterowie powieści psychologicznych, przeto po-
sługiwał się śmiercią tylko jakpozyskawszy, mimo zręcznej gry, względów pani de \"olve-
reins, rzucił się w istocie z tarasu pniami na kamienie dzie
dzińca, ale uczynił to tylko pod wrażeniem uagłego wstydu,
wzbudzonego pogardliwem spojrzeniem teścia. Zamiast się
zabić, ziarna! sobie nogę. Wylizał się. uspokoił i Wiódł dalej
życie szczęśliwe.
Jak Daudet swojego Astiera, tak poddał i Rabiisson
Aabianad'Estreville.'akrytyce.wykazuiacrozmvślnienie.>zla-
chetnoscjeg-o egoizmu. Nietylko go ukarał, lecz ośmieszył.
o.lSlaiuając.|eMT,,nałoduszność,upst,'zonawpiórka zdawkowej
eradyeyi. \,e zabijesz się, nic jesteś bowiem ani dosyć sta
nowczym, ani dosyć rozumnym do wykonania niezwykłego
czynu chociaż ci się zdaje, że postępujesz zawsze dobrze
i ze połknąłeś wszystkie mądrości. Tchórzem jesteś i głup
cem, ty. co sn- uśmiechasz, -dy usłyszysz słowa: Bóg dusza,
świat pozagrobowy i r. d. | .rwisz z tajemnic innego świa
ta, a boisz sie przestąpić progu e - świata. - Nie zabijesz
t
t 0 b i e i e Sfel n i e d s z
X i '" ' " *ee t ę 8 k n i < wyrywa się do
ukochanej, ,eno grają zmysły, jak u zwierzęcia' Przeto na-
Henryk Rakrasori: Unh mnmc d aujounthui: 1887: łcvdanie ii:
Str. 825 i -JO,
j j p j g " 1 *
219
leży cię wystrychnąć aa dudka, marny karyerowiczu, aby
sio ludzie nauczyli gardzić podobnymi do ciebie spekulan
tami.
I"czynił to Eabusson. Cie pozwolił on egoizmowi
(dKstHTillr) splamić szlachetności (panna de Nargues), sta
nął świadomie po stronie cnoty i w tern właśnie leży znacze
nie jego powieści, jej zasługa. Jak Daudet, rzucił, i on ręka
wicę bierności moralnej beletrystyki 'francuskiej ostatniego
pokolenia.
Jeszcze- wyrazniej, aniżeli w utworach Daudefa i Ka-
buśsoifa przemówił duch reakcyi w znanej powszechnie po
wieści Pawia Bourgefa p. t. Tczeń" (Le tlisciple).
Paweł Bourget, najpopularniejszy dziś w Europie bele-
trysta francuski, zaczął karyerę autorską od sympatyj deka
denckich. Jego Studya psychologiczne" (Essais de psy-
fholnijie contemporaine), cytowane w rozdziałach powyż
szych niejednokrotnie przy charakterystyce arystokratów
inti'ligencyi," nie pozostawiają pod tym względem żadnej
wątpliwości. "Wyckowaniec pozytywizmu i ewolueyonizmu.
wierzył Bourget zrazu gorąco we wszechmoc nauki, która
minia nietylko zbogacić wiedzę człowieka, lecz także uszla
chetnić jego stronę moralną. Tu i owdzie odzywały się
wprawdzie dzwięki pesymistyczne, nie licujące z uwielbie
niem dla ewolueyonizmu, ale były to głosy tak słabo, ze nie
mogły zagłuszyć tonu głównego. Pozytywista z nauki, a de-
kadent z upodobań, Bourget nie uważał w pierwszej poło
wie swojej działalności za potrzebne zajmować się dolą
i niedolą ..motłochu." Mc go nie obchodziły praktyczne
skutki przewrotnych doktryn, nic człowiek pospolity. Sm-
kajać wrażeń wytwornych," jak dekadenci, troszczył się
bardzo mało o zdawkową" moralność i o przeciętną inteii-
2'encyę.
lin A
[Jagle, niespodziewanie wychodzi z pod jego V "
dzieło, które rzuca w twarz wiedzy niezawisłej oskarżenie
220
straszliwe. Mówicie, że nauka nie jest odpowiedzialną za
swoje hipotezy, że wolno jej wygłaszać", co jej się tylko po
doba? Otóż, nieprawda! Nauka odpowiada za swoje prze
wrotności, może być" gorszycielką, zbrodniarką.
Adryan Six.te (Le dieeipte), filozof pozytywny, ateusz,
materyalista, poświęcił życie poszukiwaniu prawdy. Zam
knięty wśród czterech ścian, odcięty od życia, o którem nie
miał żadnego wyobrażenia, bo nie obcował wcale z ludzmi.
siedział uad bibjjła zadrukowani],, jak pająk w sieci, wysnu
wając wnioski z przesłanek, coraz to subteluiejsze, coraz
więcej oderwane. On sam, dla którego jedyną oczywisto
ścią, i rzeczywistością była abstrakcya, nie mógł nikomu
szkodzić", Cichy, skromny, niepraktyczny, wychylający za-
ledwo nos z po za góry książek, schodził nawet psu z drogi.
Nadmierna praca umysłowa zabiła w nim namiętności, am-
/ bicye, pożądania. Była to chodząca abstrakcya, nieudolna
( w życiu, jak dziecko.
Ale Sixte pisał dzieła... Wyszedłszy z negacyi, rozry
wał stopniowo, wytrwale gmach podstaw życiowych. Myśli
jego, wybiegłszy z gabinetu, rozlatywały się po świecie, jak
ptactwo spłoszone, padając, jak one, bez wyboru miejsca na
drzewa, krzewy i kamienie. Sixte, aczkolwiek bardzo mą
dry, me zastanowił się nad tern, żo oddawał doktryny swoje
za pośrednictwem księgarza na użytek publiczny... na uży
tek pierwszego z brzegu głupca lub egoisty, który posiadał
odpowiednią iłość franków, potrzebną" do zakupienia dzieła.
Sixte_ zapomniał, że druk zanosi książkę wszędzie, do pra
cowni fi ozofa i buduaru damy, do warsztatu rzemieślnika
i na poddasze studenta - do przygotowanych i nieprzygo
towanych Sixte nie wiedział, że ta sama teorya potrąca
w rożnych mózgach o różne szeregi myśli i wytwarza różne
wnioski. A jeżeli zastanawiał się, nie zapomniał, wiedział,
to me wierzył, aby myśli i wnioski ich mogły się w czni
zamienić. Zresztą, gdyby i tak było... cóż go to mogło ob-
"
221
chodzić?' On, filozof pozytywny, niewolnik, bałwochwalca
wiedzy, uznawał nad sobą. tylko jedną panią prawdę.
Pereat mundus, fiat lux! Szczęście lub uioszezęśeie ińo-
tłoclm" niewiele go obchodziło.
W ten jego bezmiłosierny egoizm wpadł nagle brutalny
czyn, druzgoćzący sztuczną obojętność filozofa. Oto wcielił
jakiś Robert G-reslon, młodszy brat Juliana Sorek Stendoalft,
a starszy Adryana Ampere'a Barres'a doktryny Sixte'a...
eksperymentował podług jego wskazówek, grał rolę psycho
loga pozytywnego i stał się nędznikiem, zbrodniarzem. Ne
gacja, padłszy na grunt podatny, Wydała owore zatrute.
W pierwszej chwili nie wiedział Sixte, co o tym wy
padku sądzić. Zrozumiawszy jednak przyczyny nikczemno-
ści (rresloira, zwątpił o sobie. Jak najpospolitszy śmier
telnik z motłochu zgiął wówczas kolami przed trupem ofiary
swoich doktryn i zaczął się modlić: Ojcze nasz, który jesteś
w niebie...
AVięcej nie pamiętał...
A Bourget dodaje od siebie:
A gdyby ten Ojciec Niebieski nie istniał, czy pra
gnęlibyśmy Go i łaknęli tak gorąco w chwilach ciężkich?
Nie będziesz mnie szukał, jeżeli mnie nie znajdziesz..."
Słowa powyższe, wygłoszone przez usta dekadenta,
musiały zadziwić cały świat czytający, już bowiem dawno
nie przemawiał w ten sposób żaden belletrysta francuski.
Bóg, modlitwa, odpowiedzialność nauki! Stare upiory, stare
upiory... Uśmiechem sceptycznym witał jeszcze niedawno
każdy szanujący się człowiek" podobne dzieciństwa.
Uczeń" Bourgefa należy do owych dzieł, które świe
cą jak białe kamienie milowe, na drodze rozwoju mydli ludz
kiej. Zaczyna się od nich nowy kilometr...
I zaczął się ten kilometr. Xietylko symboliśći fran
cuscy i belgijscy zwracają się znów twarzą do nieba. Słowa
i pojęcia, wyrzucone przez pozytywizm i ewolncyonizm
222
po za nawias dysput i badań ludzi oświeconych." wracają
znów powoli, odzywają sic coraz częściej i głośniej. Sami*
powieso psychologiczną, której przednim przedstawicieli
nad Sekwana, jest Bourget. należy uważać za reakcye prze
ciw naturalizmowi, wprowadziła ona bowiem do dzieł sztolfl
Psychologie, zaniedbana przez uczonych belletrystów." Ki-
zyotogia, która zajmowała głównie: Flauberfa. Manpal
santa.Zolę (Joncourfówiin.. zeszła w powieści psycholo
gicznej na plan ostatni.
Bourget^ gardzący w Studyach Psychologicznych
notłochem, jak pozytywiści i dekadenci, zrozumiał bardzfl
i hto doniosłoś,; słowa drukowa,,,..,, Już w Kłamstwach"!
c z
7 * ' ^ Jego ks. Taconet głowy utalentowane
^odzialnemi za dobro hd, , , , ' ,, , ,, ,.
z l ( J i i n | ( kt ( 1] 1 | u : : l j ; l
n l w
: , Z ; ; "mvm," w odmowi e, wystosowanej ifl
młodego człowieka W * ,, , ' i ,
/ ł 0 J Bł w p i r a a w i a m i s t
b t 0 ł dzi e, , Cs : f
które- i n! % ; 1 " ' ! ' ' Poświęcam tę książkę, tobie,
więcej nad o ś S a ^ T l S S ? ^ * ? 2
U, U
ni- , .,. . , .', J U)/lat dwadzieścia piec. fif
s fli
t o V k A , , d
S ? . \ S * * * "spowiedzi, po-
zoieian\(.ii w naszych dziełach *oi..- i. * " " ;,.
"" oralne, twoja dusza t wS , * ^ ^ ^ ^ **
*Ł. sycfiSt"? ? " *" '<**.-3
I ;
Coście /" u-yp1.nnli; ' * tężyzna będziecie wy!
oi>cie zaczeipnęli z naszych dziVłv ir -1 . " ,
/" rai*/ ;, ,- .- " , " rMyWfjk! e tern. pomnien
icuizay pisarz uozctimi, chor/m //> " " "
twm ąayrfowego, am pogardliwym i przedwcześnie zwie-
2ż9
dtyni sofistą (czytaj: dekadentem), nadużywającym świata
umysłowego i uczuciowego. Niech pych życia i pycha in-
teligencyi nie zrobią'z ciebie cynika i kuglarza idei. W tych
czasach zmąconego'sumienia i sprzecznych doktryn uczep
się, jak deski zbawienia, słów ('hrystusa: Po owocach ich
poznacie je! dest jedna rzeczywistość, o której nie możesz
wątpić, bo ją posiadasz, czujesz, widzisz w każdej minucie
jest nią dusza twoja. Pomiędzy ideami, które cię napadają,
znajdziesz takie, co nie uczą miłości i woli. Bądz przeko
nany, że te idee, chociażby ci się wydawały najsubtelniej-
szemi, podtrzymanemi przez najpiękniejsze nazwy, ozdobiu-
nemi przez środki magiczne najpiękniejszych talentów, nie
zgadzają się z prawdą. Uprawiaj w sobie te dwie wielkie
cnoty, te dwie energie, po za któremi znajdziesz tylko obe
cną sromotę i ostateczną agonię, mianowicie: miłość i wo
lę. Nauka chwili obecnej, nauka szczera, skromna, przy
znaje, że po za granicami jej analizy rozciągają się dzierża
wy niepoznawalnej. Tym, którzy ci powiedzą, że po za
taktami nie istnieje nic, miej odwagę odpowiedzieć: Nic
o tein nie wiecie! A ponieważ wiesz, ponieważ czujesz w so
bie duszę, staraj się o to, aby ta dusza nie umarła w tobie
przed tobą samym" i 1,. d.
Przedmowa do Ucznia/ przynosząca zaszczyt głowie
i sercu Bourget'a, wywołała feśzcze większe wrażenie od
samej powieści. Odezwał się w niej pisarz, szanujący pió-
i'o, rozumiejący bardzo dobrze odpowiedzialność talentu,
i człowiek, który przeszedł przez piekło zwątpienia. Czuć
W naukach Bourgefa. wystosowanych do młodzieży, żal do
chwili obecnej zato, że strzaskała skrzydła duchowe ludz
kości cywilizowanej, pochyliwszy twarz jej ku ziemi. Sty-/
cliać w nich szmer dalekiego jeszcze buntu istoty, stworzonej
na obraz i podobieństwo Boże." Dalekiego byłby bo
wiem optymistą, ktoby z kilku, kilkunastu prób wrócenia
człowiekowi duszy," wyrwania go z okrutnego koła matę-
224
ryalizmu, pesymizmu i dekadentyzmu, chciał wróżyć o pogo-
dnem, jasnem, ciepłem jutrze. Takie przewroty nie odby
wają się odraza. Co pokolenia zburzyły, muszą pokolenia
odbudować.
Że żal, odczuty w drwili słabości," jakby się pozyty
wista wyraził, nie wystarcza do wywrócenia na nice natury
ludzkiej,^ doświadcza na sobie sam Bourget. Zaraz po
Uczniu" napisał Mzyołogię miłości nowoczesnej" ( LapM-
mologte de 1'amour modernę"J, w której niema ani jednego
tonu, przypominającego melodyjną, dzwięczną przedmowo,
przeznaczoną dla młodego człowieka." W Fizyolog"
zrzędzi, analizuje, uśmiecha się sceptycznie znawca subteln
nikezemności chwili obecnej, wykwintny paryżanin, któ
pił z czar przeróżnych rozkosz zmysłową z umiejętność'
smakosza." Duszy" szukalibyśmy daremnie w tom dziel
S a 1 0 o d n o 8 i s i d
5 " ? i .Serca kobiety" (Un coenr
v
femme).
W Ziemi obiecanej" (La Terre Promlse) zatesfc
znów Bourget za duszą." Ale jakże niezręcznie. jak*oci
żale porusza się w tej ziemi obiecanej" czystych,' wonnyc
uczuć. Swobodę odzyskuje natychmiast, gdy staje na gru
ue pospolitych namiętności, zmysłowych miłostek i świat o
wy eh intryg ( Cemopolia").
Znakomity autor Ucznia" nie jest dotąd postacią j"
C h w i e e
S i r ' \ F * * j e g i ^ mięlzy svn>paiya.
uu pierwszej młodości, a doświadczeniami lat dojrzałycl
z wAST^ g> " CZlWiek b e z '!'->- "!"! być fik
8 Up d 0 b a n i a
"! E ? V W o d o fizyologi-
Ve jest to fizyologm naturalistów, brutalna, przyro
e W e S ^ " ^ "!^ "!r o ś i a , ale mimo to ni
pi/estaje być pozytywistką.
S i Ż S Wi a t ł 0 k t Ó1 e
cz. i s Dl t t n t - ' ' ' Wj e znów ludzkość n-
J Wi e i a S 6
we S I ; ITV- ' ' "**" tvm razem już ni
we Fiaucji zabłysn.e. Złożą sie na nie prawdopodobni
225
inne Indy europejskie, może słowianie do współki z ger
manami.
Francya, wypalona i wystudzona przez analizę, prze
siąkła nawskroć egoizmem burżoazyi, sceptyczna i zbyt ro
zumna, oportunistyczna, nie może się zdobyć" na program* i-
dodatni. Gała jej reakcya nie przekroczyła dotąd ciasnego
koła krytyki złudzeń gasnącego pokolenia. Tak symboliści,
jak Daudet, Rabueson, Bourget umieją tylko na okrótne
wczoraj" narzekać. A nawet w tych skargach ich słychać
echa innych literatur1. Przyznają sami fraucuzi, że zawdzię
czają w ostatnich czasach bardzo wielo wpływowi autorów
russkich, głównie Tołstojowi.
Leon hr. Tołstoj nie należy do pokolenia młodszego.
Urodzony w r. 1828, jest prawie rówieśnikiem twórców po
zytywizmu i ewolucyonizmu. Rozpocząwszy zawód autor
ski w r. 1853 mniejszą powieścią p. t. Kozacy," dobijał się,
wolno rozgłosu. Chociaż już pierwsze większe dzieło p. t.
Wojna i pokój" (1860) zwróciło uwagę krytyki na jego ta
lent niepospolity, publiczność russka uznała go powszechnie
włas'ciwie dopiero po Annie Kareninie" (1875 77), cala zaś
Europa zajmuje się nim zaledwo od lat kilku, od Sonaty
Kreutzera" (1889 r.).
Jako technik artystyczny stoi Tołstoj daleko niżej od
Turgieniewa, który znał wybornie nietylko ludzi, ale i taje
mnice kompozycyi. Autor Dymu," prawie tak płodny, jak
nasz Kraszewski, albo jak francuz Dumas (ojciec), umiał
panować nad materyałem, nie gubił się w szczegółacli,
w drobiazgach, miał zawsze przed oczami główne kontury
dzieła jego cel ostateczny.
Me tak Tołstoj. Jego większe powieści ( Wojna i po
kój," Anna Karenina") nie tworzą całości harmonijnej i je
dnolitej. Składają się one z mnóstwa pojedynczych scen,
powiązanych z sobą luzno, rozbiegającycli się na różne
strony. Każda z tych scen jest znakomitą sylwetką danego
N Schyłku Wieku *'
"
226
charakteru lub plastycznem odtworzeniem jakiejś sytuacyi,
każda z nich zdradza bystrego, głębokiego obserwatora, ale
me łączy się z następną. W powieściach Tołstoja nie ma cią
głości. Akcya nie rozwija się stopniowo, wolno, idącpoll
gorę, do punktu kulminacyjnego i nie spada prawidłowo ku
rozwijaniu. Skacze ona kapryśnie to na prawo, to na lewo,
częstokroć rozwlekła, nużąca, nie trzymana na wodzy przez
/lęczuego kompozytora. Nadzwyczaj bogata, rozbita na
setne odłamy, na sceny i scenki, napisane nieraz dla jednego
25 " t f "! cz>'teimk-i ogarnięcie przedmiotu. W po
wieściach Tołstoja uwaga plącze sie, ginie, jak w ogromnym
esie. iyle ^^ ^ ^^ ,MU n i e w Ma ( $ wi_
v n i m
' eni a na Melchior de yogiiś, najlepszy we Krancyi znawca
iteiaturyrusskioj, mówi, oceniając Wojnę i Pokój" Toł-
" wja, bardzo słusznie: Przyjemność trzeba drogo okupić,
Ws p i n a n i u sl
Ci , ż M góry. Droga bywa często ni*
wi ( k
i w y S i).1,1'"ykl'a; c z l " ' Mąka się; trudu potrzeba
trUdn Sl
sohip?6- PJ w o c d o m y^, ^ głowa tego rodzaju radzi
t i a c u
kufi P * 8" ' We ToAs t drobaiejszych,
l ml 0
i>ol wJłfT* *^ J" zadawalniaja w istocie
Jgięttem technicznym najwybredniejsze wymagania.
a i t y St a Wi ę c n i e mó | ł Tołs t
zńw Vim i ? J "achwyci.5 francu-
Ze z r c z u o ś t i
miary 2 ? technicznej. Nawet .średniej
od iLrirrparyzki ^i e^ ^^
Ann
" J .Kareniny."
Wp ł y Wa o b e c n i e n a l i t er at ur U
chodu^Tec^S;^*5'8^ '
J my s l ł c i e l
a wpływa i ; r " ' (fl l ozof> moralista, socjolog),
b W
których on " "Si d0 bftHetrystyki ierwiastki
P :
y h
Da I W* , a sama odczuć nie potrafi.
Me l Ch l 0 r dC Y o
rtr. 29fe ^ M roman russe"; wydania HI; 1892 r.
227
Aby zrozumieć" tajemnicę powodzenia Tołstoja nad Se
kwaną,, dość zestawić dwie sceny analogiczne z dwóch po
wieści.
I Flaubert (Madame Bobary) i Tołstoj (Annna Kare
nina) odtworzyli psychologię wiarołomnej kobiety. Ale jakże
inaczej?
Pani Bówai-y Flauberta, wróciwszy po upadku do
domu męża, zamknęła się w swoim pokoju.
Było to nasamprzód odurzenie mówi autor.
Widziała drzewa, drogi, rowy, Rudolfa, czuła jeszcze uścisk
jego ramion, podczas kiedy liście drżały, a sitowie szu
miało. Ale spojrzawszy w lustro, zdziwiła się swojej twa
rzy. Nie miała nigdy oczu tak wielkich, czarnych i głębo
kich. Coś subtelnego, rozlawszy się na jej postaci, przeo
braziło ją. Powtarzała bezustannie: Mam kochanka, mam
kochanka! rozkoszując się myślą... Posiędzie więc nareszcie
owe uciechy miłości, ową febrę szczęścia, o której już zwąt
piła!... Wstępowała więc w stan cudowny, w którym .będzie
wszystko namiętnością, upojeniem, szałem. Bezmierny błę
kit ogarniał ją, szczyty uczucia błysnęły pod jej myślą,
a życie pospolite ukazało się jej daleko, nizko, w cieniu, po
między przerwami owych szczytów. Wówczas przypomniała
sobie bohaterki czytanych książek i cały liryczny legion
wiarołomnych kobiet odezwał się w jej pamięci czarującemi
głosami siostryc. Stawała się sama, jakby istotną cząstką
tych dzieł wyobrazni i urzeczywistniała długie marzenie
młodości, uczuwszy się typem kochanki, której tyle razy
zazdrościła. Oprócz tego uczuwała Emma zadowolenie zem
sty. Małoż cierpiała? Ale teraz tryumfowała, i miłość,
długo powstrzymywana, wytrysnęła z niej cała z radosnem
wrzeniem. Rozkoszowała się tą miłością bez wyrzutów, bez
niepokoju, bez obawy *),
*) Gustaw Flaubert: Madame I!ovary, Jloeurs de prOYJhee; eili-
tion dzfinitiye"; 1892 r. str. 179.
Tak upadła francuska powieści naturalistvcznej. A Ka
renina Tołstoja?...
Co dla Wrońskiego opowiada Tołsłoj stano
wiło od roku jedyne pragnienie, usuwające na stronę wszyst
kie dawniejsze cele życia; w czem Anna widziała niemożli
we, okropne i właśnie dlatego wabiące marzenie stało
się...
Blady, z drżącemi policzkami, stał Wroński przed nią
zaklinając, aby się uspokoiła, chociaż nie widział sam, dla
czego i na co.!
Anno, Anno mówił głosem zdławionym Ali
no, na miłość Boską!...
Aie im on głośniej wołał, tern niżej pochylała ona nie-
gdy dumną, pogodną, a obecnie zbezczeszczoną głowę. Była
złamana; upadła kanapy, której si edzi - na pósads-
z na
s ^sŁSiS^się osunęła na kobierzec' ^jcj
B Że , P r Ze b a CZ m i ! ł k a ł a
pi er f ~ ' Paskuj ąc ręce do
S
k g l z e s z n a t a
iei J 5 - ! "^ U , ' ' ^ winną, że nie pozostawało
P ni Żyć
żvc T T i ^ J ^ P "!^ o przebaczenie. W
&t 0 d t a d
X; f ** niej nikt oprócz niego, nie miała
d ł a Mę d ni eg z
fiETS -l-o to prze-
i v o A % ?J1'Zała M n i e g 0 ' u c z l l w a ł a ***> swo-
S y n l e T "! S ^ ^ ^ e zabójco, gdy pa-
y y d a Ciałem k t Ór e
pozbawiono ' S w! * ? m^ - <
t y r a z i e i c u l n i ł o r a c z e
Pierwsza w f/ 7 ^ J
, ze
w*4. fiLS5Ssj *********
o b n a ż e n i a
. t -t sSA^sr?^ '
i- y, po ramionach. Sa t r t * * ^^ P " t
Z z v m a
z y m a ł a
się Właśni,. (" , T , JeS rękę i nie ruszała
ę a Ś mt te
Palnki opłaciła hańbą, a ta ręka była
JL _ _ _
ręka współwinowajcy. Podniosła jego rękę do ust i poca
łowała ją. On padł na kolana i chciał spojrzeć w jej twarz,
ale ona pochyliła się i milczała. Nareszcie, jakby zbierała
wszystkie siły, podniosła się i odpychając go od siebie:
Stało się wyrzekła teraz nie posiadam już
nic, oprócz ciebie... Pamiętaj o tern...
Jakże mógłbym nie pamiętać o rozkoszy, która wy
pełnia całe moje życie. Za minutę tego szczęścia...
Jakiego szczęścia! zawołała z obrzydzeniem i ee
wstrętem, a przestrach jej udzielił się mimowoli i jemu,
Na Boga, ani słowa więcej, ani słowa...
Podniosła się szybko i oddaliła się od niego... *).
Tak upadła Karenina Tołstoja.
Dwie te sceny ilustrują dostatecznie różnicę między
literaturą russką a francuską czasów ostatnich.
Dla autora francuskiego jest występek rodzajem pre
paratu anatomicznego, który należy obserwować uważnie,
dokładnie, lecz biernie. Im preparat bywa rzadszy, dziwa-
czniejszy,' tern większą budzi ciekawość. Ale tylko cieka
wość... Jak botanik na szczególną roślinę, mineralog na nie
znany mu krnszec, jak wogóle wszelki uczony na badany
przedmiot, tak samo patrzy psycholog artystyczny na czło
wieka i jego namiętności. Ogląda go z różnych stron, za
pisuje postrzezenia, łączy je w jedną całość, konstatuje
fakt," nie troszcząc się wcale o wewnętrzne znaczenie zja
wiska.
Nauczywszy się od pozytywizmu, że tak światem orga
nicznym, jak nieorganicznym rządzą te same prawa któ
rym się żadna siła ziemska oprzeć nie może, że człowiek po
stępuje zawsze tylko tak, jak musi, naturalista francuski
*) Leon hi-. Tołstoj; Anna Karenina- w prsekłatóe niemi^-ldm
Hansa Mosera; w bibliotece Reklama; tom I. str. "204 i 20o.
230
nie przeciwstawiał występkowi popędów dobrych, odzywa
jących się często nawet w sercu niepoprawnego zbrodnia
rza i nie niepokoił go, nie przerażał wyrzutami sumienia.
Wszelką nikczemnośc" odtwarzał zewnętrznie, w skutkach
pochwytnyeh, pomijając całą walkę międiy złem a dobrem,
czyli wszystko, co poprzedza zbrodnię i co po niej bezpośre
dnio następuje. Wyraz sumienie" wykreślił naturalizm ze
swojego słownika, jako pojęcie, nie zgadzające się z deter-
minizmem. Pani Bowary Flauberta cieszy się z upadku,
tryumfuje, że ma kochanka."
Inaczej realista russki. I on nie jest optymista. fti*
ludzi się co do wartości człowieka, nie wierzy w typy jasne*
dodatnie. Gogol, Ostrowski, Dostojewski. Tołstoj i i-.11R'
pisali powiastek dla panienek. Śmiałą, bezlitosna nieraz- rę
ką zdzierali zasłonę z obłndy i podłości ludzkiej, znając do
skonale bezmierny egoizm potomków Adama i Ewy. Nie
ma tej zbrodni, którejby belletrysci rnsscy nie dotknęli. Ja
ko obserwatorowie nikczemności wyprzedzili oni nawet au
torów francuskich. Dzieła ich jeżą się: wiarołomstwami.
kradzieżami, oszukaństwami, zabójstwami; typy ich zrtła"
mująsiępod ciężarem fatalizmu rodzonego brata deter-
mimzmu naturalistów. Wszakżeż do Gogola należą owe bez
nadziejne słowa: Namiętności człowieka sa liczne, jak \fa#.
nad brzegiem morza. Żadna z nich nie jest podobna do dru
giej. Szlachetne albo nizkie, zaczynają one wszystkie od
uległość, a kończą na straszliwem opanowaniu człowieka.
Wyszły z nim na świat i nie dadzą sie pokonać...
I Anna Karenina Tołstoja daje sie ostatecznie pov-
l ć
a<5, o s l e P grzesznej miłości aż do cynizmu, zdumiewaj*
cego zawsze mężczyznę wkobietach upadłych. Ale w chwi
li występku czuje swoją winę, wstydzi się za siebie przed
1 6
I ? ; * ' te dPus'iła się czynu niegodnego. Nie wola,
jak E kowary Flauberta: mam kochanka, mam kochan
mma
ki l e c z Pochyla zbezczeszczoną głowę i błaga o przebaczę-
2?,1
nie, tego przebaczenia potrzebując, pragnąc. Ta sama sro-
mota przeraża także jej uwodziciela, Wrońskiego. W obojgu
budzi się po dokonanym akcie sędzia nieubłagany sumienie.
I tak wszędzie u autorów russkicli.
. W literaturze francuskiej jest występek pospolita ko-
niedyą, częstokroć -wesołą, tłustą farsą; w russkiej zawsze
tragedyą. Grzesznicy francuscy grzeszą swobodnie, z dowci
pem i zuchwalstwem na ustach; russcy z trwogą w sercu.
Kobieta francuska, upadłszy, raduje się lub dziwi, że
nie stało się nic niezwykłego;" russka wije się po ziemi ze
wstydu, jeżeli nie jest brutalną ladacznicą. Autor francu
ski nie bierze udziału w występku swoich typów, biernie
obojętnie niemoralny; russki współczuje z nędzą nędznych,
moralny nawet w niemoralności.
I ta właśnie wyższość" etyczna, którą antorowie rus
scy posiadają nad francuskimi, wyrównała Dostojewskiemu
i Tołstojowi drogę nad' Sekwaną.
Mówi Jan Honcey *): Nadchodzą dla literatur bardzo
starych chwile, w których, zmęczone szukaniem nowych
tajemnic, zgadzają się, jak Faust, na wzięcie odmładzającego
eliksiru z rąk Boga, czy szatana. Od czasu, kiedy zniechęciła sie
do naturalizmu, swojej ostatniej formułki magicznej, nasza
(znaczy: francuska) literatura, ujrzała przed sobą ową chwi
lę niepewności, sprzecznych eksperymentów i luznych usiło
wań. Jakiemuż przewodnikowi powierzy teraz lasy swoje?
Wrócili na swoje własne ślady, pogrążając się jeszcze więcej
w krzewach i chwastach psychologizmu stendalowskiego,
albo też, posuwając się naprzód w kierunku jeszcze niewy-
zyskanym, pozwoliż się unieść mglistemu idealizmowi sym-
bolistów?
Literatura francuska zgubiła własny ster, przeto ogla-
" ) Jan Honcey; Souffles noureauz"; 1892 r.; str. 59 i 60.
23y
da się wokoło, szukając pomocy u innych narodów, czego
zwykle nie czyni, posiadała bowiem o sobie zawsze bardzo
dobre mniemanie. Xawet Iiistoryi i geografii iicza się fran-
euzi, jak wiadomo, niechętnie od reszty Europy, chociaż nie
mają o tych umiejętnościach żadnego wyobrażenia.
Etyczne znieczulenie bellotrystykt gwojśkiej musiało
francuzom naprawdę dokuczyć, skoro zrzucają pychę z ser
ca i zaczynają, się w cudze wpatrywać wzory. Alians lite
ratury francuskiej zrusską ułatwiło oczywiście zbliżenie po
lityczne obu narodów, z mniejszym bowiem wstydem bierze
się wskazówki z rąk przyjaciela^ aniżeli od obojętnego lub
wroga. Skorzystałaby wistocie powieść francuska, gdyby
chemia przejąć od russkiej jej współczucie dla niemocy
i rozpaczy człowieka.
Ale nie sama tylko wyższość etyczna pociąga współ
czesnych francuzów w literaturze russkiej. Jest w powie
ściach Tołstoja, oprócz sumienia, jeszcze pierwiastek inny,
który potrącił nad Sekwaną o struny pokrewne
Pod pociągiem, który przywozi Annę Kareninę i
AVronskiego do Petersburga, kona jakiś robotnik kolejowv,
zmiażdżony przez łączące się wagony. Anna, dowiedziaw
szy się o tym smutnym wypadku, zasępia siei mówi: zły
znak! Grime ona w końcu tą samą śmiercią
r z e d c i
" w **Ł%*? P ^ chorobS mają oboje, Anna
i W ronski, dosłownie ten sam sen. Umrę niedługi oświad-
6
cza Anna.
Z p o w i a s t l ! k
c^n^Ż-^ -owych Tołstoja p. t. Wy
gna ec sn, się zonie Iwana Dmitriejewicza. kupca, który
wybiec s,ę na jarmark do JSTiżnego-Nowogrodu, A widzia-
N i e j e d z w d
a o sn " I S1Wiałeg0- "!^ P"!^ niewia-
i i r ri ę mrczęście-iwan *Łiiiw
P
Z S A S Z * - ^ -^ój stwo i wysłano
W prześlicznym obrazku p. t. He człowiek potrzebu-
233
jo ziemi?" wyśnił się i chłopu, Pachomowi,sen fantastyczny.
Sny, przeczucia, niepokoje nerwowe i t. p. tajemnice
natury ludzkiej odgrywają w powieściach i nowelach Toł
stoja znaczną i*lę. Ostrzegają, straszą, nawołują do opa
miętania, sprawdzają się...
Ponieważ i symboliści francuscy przywiązują do zja
wisk dotąd niepochwytnych, a mimo to wpływających bar
dzo często na postępowanie i losy człowieka, dużą wagę,
przeto nic dziwnego, że witają w Tołstoju starszego brata.
Bratem starszym dzisiejszego pokolenia jest autor
Anny Kareniny" nietylko latami, ale i doświadczeniem.
Od samego początku więcej myśliciel, aniżeli artysta, postę
pował Tołstoj równolegle ze swoim czasem. Czaszka jego
była jak olbrzymi kocioł, w którym gotowały się i kipiały
wszystkie 'prądy naukowe i literackie ostatnich lat pięć
dziesięciu. Spragniony zrazu świadomości, a następnie ró
wnowagi, spokoju, szedł Tołstoj przez piekło zwątpień,
tęsknot, rozpaczy, zniechęceń i zawiedzionych nadziei.
Szedł,.potykając się bezustannie, ciągle niezadowolony, bo
ani wiedza, ani życie nie dawały mu tego, czego dla siebie,
dla duszy swojej potrzebował. Głębszy od wielu znakomi
tości współczesnych, okłamujących się apatyczną obojętno
ścią, nie umiał, nie chciał istnieć" bez jasno określonego pro-
gramatu. Zacząwszy od prawowierności materyalistycznej od
pozytywizmu i ewolucyonizmu, zanurzał się Tołstoj następnie
W ponurych falach pesymizmu schopenliaiierowskiego, szukał
ratunku w nirwanie Buddhy, nosił się przez pewien czas z za
miarem rozbicia nędznego czerepu ludzkiego, zbyt małego
do ogarnięcia prawdy; utulał się powoli, stygł, przytomniał,
aż zbudował sobie z osobistych spostrzeżeń i doświadczeń
własny gmach, w którym znalazł nareszcie spokój pożąda
ny. Od lat kilku Tołstoj już nie szuka, nie błądzi po ma
nowcach. Ukojony na resztę życia, czeka bez obawy na
śmierć, nie sta-aszną dla niego. Jest on jedynym pisarzem
30
H Schyłku Wieku
234
europejskim drugiej połowy bieżącego stulecia, w którym
splotły się wszystkie rysy znamienne naszej smutnej epoki
i dlatego powinna jego ewolucya umysłowa zająć każdego
psychologa chwili obecnej. Historya złudzeń Tołstoja, to hi-
storya duchowa zgasłego i dojrzewającego włas'nie poko
lenia. Ciekawe to ze wszechmiar studyum ułatwił sam Toł
stoj, wiadomo bowiem, że spowiadał się kilka razy publicz
nie. Zaczął on działalność autorską właściwie od rodzaju
autobiografii, gdyż pierwsze rozdziały jego Lat dziecię
cych i młodzieńczych" (od r. 1851 1857) poprzedziły Ko
zaków,"
Z pamiętnika tego dowiadujemy się, że obecny mi
styk," jak Tołstoja jego przeciwnicy nazywają, rozmiło
wany nasamprzód w pozytywizmie Comte"a, dotarł bardzo
wcześnie do beznadziejnych progów sceptycyzmu. Już w
szesnastym roku życia przestał wierzyć w zasady i formuł
ki, wszczepione w niego przez opiekunów i nauczycieli. Od
bicie jego młodości, Olenin ( Kozacy"), uciekł z Moskwy,
zmęczony cywilizacyą, ową odwieczną nudą, zakażającą
krew z pokolenia na pokolenie."
Eozczarowawszy się do życia w chwili, kiedy mu in
ni bez żadnych ufają zastrzeżeń, Tołstoj zaczął się światu i
ludziom bardzo wcześnie uważnie przypatrywać. Co do
strzegł i doświadczył, nie wróciło mu uronionego w latach
wiosennych optymizmu. Widział: ogoizm, kłamstwo, głup
stwo, podłość i zbrodnię, słyszał wesoły śmiech łotrów, ci
chy płacz szlachetnych, pyszne słowa możnych i stłumione
skargi maluczkich. Dokądkolwiek się zwrócił, w kraju czy
zagranicą { Lucerna"; z zapisków księcia Dymitra Nechlu-
dowa), wszędzie potykał się o wór z pieniędzmi, orzed któ
rym człowiek w proch padał. Zasługę, cnotę, pracę, do
broć, uczciwość poniewierano, kopano nogami kłaniając śie
tylko powodzeniu, bogactwu i sprytowi.
Więc upodobał sobie Tołstoj pesymizm,, głębszy od fi-
235
listerskiego pozytywizmu, lotniejszy i śmielszy, potrącającym
jednem skrzydłem o metafizykę, chociaż udający materyali-l
stę. Ale teorya nicości nie mogła wypełnić jego duszy prze
stronnej. Pesymista nie ustawał w pogoni za świadomo
ścią, za równowaga umysłową i moralną. Jak Żyd wieczny
tułał się autor Anny Kareniny" po wszystkich systemacli
i doktrynach, zastosowując je kolejno praktycznie. Jego
Lewin ( Anna Karenina") szuka ciągle właściwej dla siebie
drogi jest potroszę sceptykiem, socyalistą, utopistą społecz
nym różnych odcieni, aż dowiaduje się od prostego chłopa
prawdy, której mu ludzie uczeni wskazać ma umieli. Me
trzeba żyć dla siebie. Trzeba żyć dla Boga" - odezwał
się sługa Lewina, a pan dodał po swojemu: Wszystko zło po
chodzi z głupoty i z przewrotności rozumu...
Do tego samego rezultatu doszedł i Tołstoj po wi
chrach i burzach młodości i wieku dojrzalszego. Anna^Ka
renina" zamknęła jego Lata nauki i wędrówki. " Jak Wil
helm Meister Goethego, obliczył się i on nareszcie (około
r. 1880) z życiem, z jego dodatuiemi i ujemnemi stronami,
A
przeszedł w stan spokoju iutelektualno-moraluego. Odtąd
zaczyna się jego działalność apostolska,"
Zanim rozbitek nowoczesnego materyalizmu stanął
przed Europą z nową ewangelią" w ręku, spojrzał jeszcze
raz po za siebie, aby sobie zdać sprawę z drogi przebiezo-
nej. Smutny to był przegląd (Moja spowiedz).
-Straciłem wiarę bardzo wcześnie - mow Toł
stoj. - żyłem przez pewien czas, jak wszyscy, F*"!*"*.
mi t,j ziemi. Byłem literatem, ucząc ^ z , jak wielu^n-
nych rzeczy, o których nie miałem sam wyo^enia Na
stępuie zaczął mnie prześladować sfinks córa ok > j-
4 wołając: odgadnij mnie, zrozum, a l b ^ *
Wiedza ludka nie umiała mi nic wybaczyć; Na ed yne
zajmujące mnie pytanie: dlaczego żyję ^ ^ Ł
drościami, które mnie wcale me obchodził). Idąc za łoHem
236
nauki, należało się połączyć z chórem: Salomonów, Sokrate
sów, Mumch, Schopenhauerów i powtarzać za nimi:
życie jest głupiem złem. Doszedłem do tego, że chciałem
przestać istnieć. Nareszcie przyszło mi na myśl przypa
trzeć się olbrzymiej większości ludzi, tym, którzy nie ba-
wi| się, jak my, tak zwane klasy wyższe, w spekulacje filo-
{ zoficzne, lecz pracuj*i cierpią, spokojni mimo to i zrezvgno-
i wam co do celów życia. Wówczas zrozumiałem, że tneM
zjć, jak owe tłumy, że należy wrócić do wiary prostych lu
dzi. Ale ponieważ mój rozum nie mógł się pogodzić z nett-
ka, skosz awiona przez wyznania urzędowe, przeto zabra-
a d a i a t e j 1 , a uk i ab
Ł ? t " ' >' odłączyć przesady od
piawdy. - Nie niogę teraz pomyśleć bez wstrętu, bez
obrzydzema- ioólu serca o dawniejszych latach mojo-
W y z y w a ł e m ua
SLfef " Pojedynki, aby zabić, czło-
botnik-w1, rZeMłPÓW W P 0 d e c z o ł a ' Poniewieiłem ro-
l0 osz,lki
dzŁ L*2 f^ wałem: Kłamstwo, kra-
P G ki eg h 1
Svm ni T * " * - ni m a Urodni, któ- "
0 zat ocI l
- nc y T, / " ^ ' waUli mnie jeszcze rówi*
z s
za czi oJi t " Tf t 0 Wa i ' y ^a mieli i maja mnie dotąd
/a człowieka względnie moralnego.
t y l k ailt
dobyłoby ti et ^ t f rÓW' l6CZ hldzi Wg Ól
J a s k l a w a szcz
[WiadomoI *?n2 ' -<} spowiedz publiczną.
s
/ S S ^ y j J *>, f ości, głupoty Jsamolub-
mie ieszc/e XŁ Pospolitych. Nawet zbrodniarz kia-
lepszego, aniżeli nim jest.
Z P
przesztSnSupT s zkl ;,PSÓb t a k ^ ^ nm'*
1 1 3 ma r
przyszłość ws k a z SLi ' ^el russki rozjaśnić
Je8
A i C 5 S S % Ł 5 2 ? * ' "nowsze dzie
ł t e r a z
ją rodzaj programatu J S czynić" i in.) zawiera-
feiamatu, mającego uregulować dalsze postępo-
237
wanie człowieka, zbałamuconego przez naukę materyali-
styczną.
Wbrew wygórowanemu indywidualizmowi naszych,
czasów, który, wykluwszy się z apoteozy samolubstwa
przerodził się w chorobliwy egotyzm dekadentów, żąda Toł
stoj absolutnego podporządkowania jednostki pod dobro ogó
łu. Uczy on miłości blizniego w najszerszem zrozumieniu,
powtarzając za Chrystusem: kto cię uderzy wlewy policzek,
temu nadstaw prawy. Nie powinno byC, zdaniem jego, wo
jen, sądów, wyroków, więzień, długów publicznych i prywa
tnych. Jeden człowiek ma się za drugiego poświęcać...
Zraziwszy się do wiedzy, milczącej na. zapytanie: dla
czego żyję? wierząc tak samo,- jak Lewin z Anny Kareni
ny," żo wszelkie zlo pochodzi z przewrotności rozumu,"
Tołstoj potępia naukę, stawiając po nad nią wiarę .malucz
kich. Nie całej ludzkości służy wiedza twierdzi lecz
głównie możnym i kapitalistom. Zamiast pamiętać o rze
czach powszechnego użytku, zajmuje się ona takiemi bła
hostkami, jak protoplazma i analiza spektralna," Namię
tniej ód symbolistów, z nienawiścią prawie występuje Toł
stoj przeciw wiedzy, odmieniając w swojej Spowiedzi" na
różne tony słowa Lewina i wracając do togo samego przed
miotu w dziełach najnowszych kilkanaście razy. Napisał
on nawet osobny traktat (w formie dramatycznej) przeciw
nauce ( Skutki wiedzy").
Nie wiedza daje człowiekowi szczęście, uczy refor
mator russki nie rozum powinien być jego władzcą, lecz
wiara, Do niej trzeba wrócić, jeżeli chcemy żyć w spokoju
i zadowoleniu. Z ustąpieniem panowania rozumu, zbledną,
równocześnie wszystkie te cele i pożądania, do których przy
wiązujemy obecnie wartość najwyższą. Pozbywszy się py
chy rozumu i ciała, przestaniemy ubiegać się o dostatki i za
szczyty, o dostojeństwa i wygody, o komforty, sławę i zna
czenie i t. p. znikoniości tej ziemi. Potrzeby nasze zumiej-
238
szą się do wymagań niezbędnych, a*o minimum zadań, po
przestając zaś na małem, pozbędziemy się mnóstwa cierpień
i rozczarowań, wynikających z nadmiernych apetytów.
Trzeba porzucić miasto domaga się Tołstoj owe gnia
zdo zepsucia, wyprowadzić robotnika z fabryk, zamieniają
cych go na maszynę, i przenieść się na wieś, aby być bliż
szym natury, najlepszej przyjaciółki i mistrzyni człowieka.
Czego Tołstoj uczy teoretycznie, jako filozof, to wcie
la także praktycznie jako człowiek i artysta. Wiadomo, że
mieszka od czasu swojego nawrócenia" stale na wsi, w ma
jątku dziedzicznym, wgubernii tulskiej, w Jasnej Polanie,
zdała od gwaru i brudu wielkiego świata, oddając się, cały
cichej pracy i dobrym uczynkom. Żyje skromnie, bez wy
twornych potrzeb, stara się obywać bez obcej pomocy, buty
sobie nawet i odzież własnoręcznie łatając. Jeżeli pisze, to
albo traktaty filozoficzno-etyczno-teologiczne, albo też dro
bne powiastki, które ilustrują jego naukę. Stworzył on w
latach ostatnich szereg obrazków ludowych, rodzaj przypo
wieści, które zajmą w jego dorobku autorskim niezawodnie
miejsce naczelne. Są to drobne szkice i nowelle, artystyczne
komentarze do różnych prawd życiowych.
Kwiateczki to, niepozorne, skromne, ale barwne i won
no, bo wykwitły z serca, wszystkie zaś wielkie myśli
idą nie z głowy, lecz z serca, jak słusznie Vauvenargues
zauważył (Les grandes pmsees fiennent du coeur). Po
wiastki ludowe Tołstoja, szczere, proste, pozbawione zupeł
nie żółci krytycyzmu, są może jego najtrwalszym pomnikiem
artystycznym. Nie zwiędną one nigdy.
W światopoglądzie i w moralności Tołstoja nie trudno
odnalezć ich pierwiastki zasadnicze. Gmach swój ulepił
marzyciel z Jasnej Polany ze strzępów Ewangelii chrześciań-
skiej, z fantazyi Itousseaita o powrocie do natury," z dok
tryn społecznych bieżącego stulecia i z pesymizmu wszyst
kich czasów. Z chrześciaństwa wziął miłość blizniego, po-
289
korę i obojętnos'ć na zaszczyty i rozkosze tej ziemi auto
rowi Umowy społecznej" zawdzięcza wstręt do cywilizacji
i jej ognisk (wielkie miasta) od utopistów socyalnych
nauczył się nienawis'ci do kapitału i nieuznawania praw wła
sności, a od pesymistów pogardy życia wogóle.
Pierwiastki powyższe, złączone cementem osobistych
doświadczeń, złudzeń, cierpień i rozczarowań Tołstoja, zło
żyły się na coś bardzo pięknego, ale niepraktycznego.
Nie ulega wątpliwości, że miłość blizniego w rozuuiie-
iiiu Ewangelii jest najwyższym ideałem etyki. Możliważ
ona jednak w zastosowaniu powszechnem? Aby była nie
ostatnim wyrazem marzeń jednostek najwznioślejszych,
lecz prawem powszechnem, trzebaby przetopić człowieka
jeszcze raz w jakimś tyglu czarodziejskim i dać mu nic
zmysły i nerwy, nie mięśnie i kości, nie początek ziemski
wogóle, jeno postać inną, któraby go uwolniła z pod tyranii
namiętności, i potrzeb doczesnych. Wszelkie zło idzie nie
z rozumu, jak mniema Tołstoj lecz ze zmysłów, z ciała,
ono bowiem: kłamie, kradnie, zabija, cudzołoży i t. d.,
rozum zaś, jego sługa powolny, uczy go tylko sposobów
zadowolenia jego pożądań. Dopóki człowiek jest człowie
kiem i musi żyć, zdobywać dla siebie i swojego najbliższe
go otoczenia: pokarm, odzież, mieszkanie, dopóki musi
walczyć o prawo istnienia, dopóty będzie miłość blizniego
w rozumieniu Ewangelii ideałem, czyli czemś, co jest mimo
prawdy swojej niedościgłem, w całej pełni niewykoualnem.
Tylko"jednostki wyjątkowo szlachetne, uduchownione. po
trafią się wznieść na same szczyty moralności chrze-
ściańskiej.
Gdy Tołstoj mówi: nadstaw napastnikowi drugi poli
czek, nie sądz, nie wydawaj wyroków, nie żądaj zwrotu po
życzek, nie nazywaj się właścicielem tego, co posiadasz, me
Prowadz wojen, nie pożądaj miłości zmysłowej i t. d., wów
czas zapomina rozmyślnie o istocie natury Judzkiej, którą,
240
jako belletrysta, zna bardzo dobrze, czego złożył w swoich
powieściach liczne dowody. Zapomina, że aby, myśleć i po
stępować tak, jak Tołstoj, trzeba być Tołstojem starcem,
mającym po za sobą długi szereg doświadczeń i rozczaro
wań, umysłem wysoko uzdolnionym i wykształconym, sercem
pełnem dobroci i litości, i człowiekiem majątkowo niezale
żnym. Namiętności i apetyty przeciętnej jednostki, uwolnio
ne z pod nadzoru religii i prawodawstwa, rozpoczęłyby ist
ny sabath czarownic średniowiecznych, liniałyby na ziemi,
jak stado wilków, wpuszczonych do owczarni, jak wichry,
pchnięte na dalekie przestrzenie pól i morza. Sześćdziesię
cioletni Tołstoj nie skrzywdzi i bez nakazów moral
ności i grozy sprawiedliwości doczesnej nikogo, ale dwudzie
stoletni złodziej, oszust, lichwiarz, egoista, lubieżnik będzie
się rzucał na blizniego z bezwzględnością głodnego zwie
rzęcia, gdy zabraknie nad nim prowadzącej ręki religii i bi
cza prawodawstwa. Miłość blizniego" Tołstoja, pozba
wioną ołtarza, sądów.
. doprowadziłaby nie do
Królestwa Bożego na ziemi/ lecz właśnie do piekła. , w,
" Po-
wszechna złość pokonałaby i zepchnęła na plan ostatni nie
liczną wszędzie dobroć i prawość.
Większą praktycznością odznacza sie ta część doktry
ny Tołstoja, w której autor Anny Kareniny- marzy o po
wrocie do natury*. Nadmierne potrzeby, wytworzone przez
d
J 2 H * ^ zawi ść d o t k L . ubóstwn, d o
szczenię człowieka,
me przyniosło, ostatniemu pokolenia
szczęścia, dało mu bowiem
zamiast obiecywanych rozkoszy,
medołęztwo fizyczne i pesymizm'.' "!
Skromniejsze wymagań**
zmniejszyłyby niezawodnie ciężar życia
i zabrałyby egoiz-
mówi jego drapieżność. *
Bw
,nh,f , f w & . że bezpośrednie obcowa-
nie z
CZł
wrzawa t ui f w u"'^ Wi eka do^czynniej, aniżeli
Wd t Ul k 0 t Wl e l k l c h
' "to*, głównych ognisk nikczem-
241
walki o byt, o czem wie każdy, kto po przebyciu kilku
miesięcy wśród brudnych murów stolicy, znalazł się nagle
na rozległych polach. albo w lesie. Cisza wsi wraca po ja
kimś czasie nerwom elastyczność, a głowie i sercu spokój.
Brutalność walki o byt gnębi człowieka mniej, gdy nie po
trzebuje się ocierać o tysiące ambicyj, interesów i egoizmów
większych zbiorowisk ludzkich.
Ale nie każdy może mieszkać na wsi, chociażby dlate
go, że nie każdy posiada, jak Tołstoj, Jasna Polanę, oficya-
listami zaś lub chłopami nie wszyscy być mogą, bo nie star
czyłoby dla nich chleba, /niesienie praw własności, po
dział ziemi, zupełne usunięcie kapitału i zrównanie lndzi
są tak samo utopią, jak powszechna miłość blizniego. Dziś
zwyciężona własność, tryumfowałaby znów jutro. .leden syn
roztrwoniłby dział ojca, drugi oszczędniejszy, pomnożyłby
go, czyli zabrał" część pierwszemu.
Nie wszyscy zresztą ludzie mają ochotę do pracy na
roli. Różniczkowanie zajęcia wynikło nie z samych tylko
potrzeb cywilizacyi. Wytworzyły je upodobania, uzdolnie
nia i celo pojedynczych jednostek.
Wszakżeż i Tołstoj, zanim się świata wyrzekł", do
puszczał sie przez lat pięćdziesiąt kilka, jak sam przyznaje,
wszelkich'nieprawości," i doszedł do swojej filozofii dopie
ro po złudzeniach młodości i doświadczeniach wieku dojrza
łego. Wprawdzie trzyma się mądrość siwych bród," ale
w takim razie ma ona znaczenie tylko dla owych siwych
bród. Nie sztuka gardzić życiem, jego rozkoszami, nadzie
jami i szałami, gdy się ma po za sobą wszystko, co człowie
ka na ziemi czaruje i zawodzi. Nauki starców, chociażby
najrozumniejsze, budzą zawsze niewiarę w młodzieńcach,
wydają się pesymistycznemi temu, kto rwie się dopiero do
lotu samodzielnego. I jest dobrze, że tak jest, gdyby bo
wiem młodość chciała wcielać mądrość starości, przestałaby
/
ludzkość istnieć.
K Schyłku Wioku
242
Przypatrzywszy się uważniej doktrynie Tołstoja, do
strzega się na jej dnie nie zasady chrzes'ciaństwa, lecz po-
prostu cichą rezygnację przekonanego pesymizmu. Nie mjr
li się estetyk niemiecki, Saitschik, gdy mówi: Miłość chrze-
sciańska Tołstoja jest takiem samem zaprzeczeniem życia,
jak pesymistyczna Nirwana; nie jest ona niczem innem, jak
etyczna Nirwaną. Gdy się człowiek zmęczy, wtedy kładzie
się do łóżka, aby wypocząć. Gdy sie człowiek zmęczy ży
ciem twenn mm lebensmUe mrd), wtedy otacza się mro
kami mistycznemi.1! *)
Tołstoj znużył się śmiertelnie daremnem poszukiwa
niem prawdy i nikczemnością zabiegów powszednieli, prze
to wysłał się z życia, z pomiędzy ludzi, trawionych jego
własneim namiętnościami i rozpaczami, i zbudował dla du-
szy swojej bezpieczne, wygodne schronisko. Nie będę sie
juz trudził, męczył, narażał na zawody i cierpienia, nie bę
dę się juz tułał po rozmaitych teoryacli, z których żadna nie
potrafiła mi odpowiedzieć na najważniejsze pytanie czło
wieka. Mam dosyć tej mitręgi, zwłaszcza, że zbliżam sie kn
kresowi wędrówki doczesnej. Chcę teraz spokoju, ciszy,
jak ktoś bardzo spracowany...
Nie rozważył Tołstoj, zmęczony niepokojami wysiłków
płowych że jego powrót do natury" zepchnąłby o*
CJ WąZ e g 0 Wk r ó t c e d 0
ES w "!T P "! dzikich miesz
kańców puszcz Afryki, Ameryki i Australii. Możeby nam ze-
zwiuzęceme, wegetowanie, dało więcej szczęścia, aniżeli go-
i e
twoTu^ n i e P<>Zn a Wa l n ' ' ^ ^ ^ któż * U tyle,
"
t^onycl pragnień nie znając - o tern B - wy-
wątpi? ale
dz i
Nie St aa rt S n a C y ę m e Zg ^ " %* ^ i dusza.
S m 0U w
Pochodzie do świadomości aż do swego
243
ostatniego tchnienia na ziemi i dla tego nie mają doktryny
pesymistyczne, chociażby były tak szlachetne, jak utopia
Tołstoja, celu praktycznego.
Paradoksalność Tołstoja występuje najwyrazniej wje-
20 poglądach na stosunek mężczyzny do kobiety i od
wrotnie.
Jeszcze autor Mojej spowiedzi" nie był reformatorem,
jeszcze błądził i grzeszył, jak wszyscy śmiertelnicy, kiedy
napisał nowellę p. t. Szczęście rodzinne," w której odnaj
dujemy pierwsze ślady nienawiści Pozdnychewa z Sonaty
K'i rutzera" do miłości płciowej. Pociąg zmysłowy obu płci
trwa, podług niego, bardzo krótko. Zasadę tę doprowadził
Tołstoj do krańców w powieści, przetłumaczonej na wszy
stkie języki europejskie.
Jakiś Pozdnychew zamordował żonę z zazdrości. Sic
w tym pomyśle nowego, ani szczególnego, w beletrystyce
bowiem francuskiej zabijają ludzie ludzi nawet bez powo-
flów, dla samego sportu mordowania. Ale szczególną i nową
jest filozofia Pozdnychewa.
Zgładziwszy żonę z tego świata, myślał Pozdnychew
dużo nad stosunkiem między kobietą a mężczyzną i doszedł
do rezpltatów, zdumiewających człowieka przeciętnego. Od
krył mianowicie, że miłość jest uczuciem nienaturalnym, po-
twornem. Audzą się wszyscy, którzy wierzą w roskosze
miesięcy miodowych. To nie rozkosze to ciągły wstyd,
hańba, czarny humor." Trzeba się przyzwyczaić" do wy
stępku."
Do występku? niezawodnie. Bo oto, co Pozdnychew
utrzymuje *):
*) Leon lir. Tołstoj; La Sonatę a Kreutzer," w przekładzie frun-
niskim Halptirine-Kamińskiej; sir. 74.
244
Jedzenie jest czynnością naturalną, jedzenie jest
przyjemnością, funkcyą miłą. wykonywaną bez hańby. Ale
miłość jest wstrętem, hańbą, boleścią. Młoda, czysta dziew
czyna pragnie dzieci, tak, dzieci, ale nie męża.
Zdaniem życia powinno być, podług Pozdnyrhiwa,
wytworzenie stosunków moralnych" między kobietą a męż
czyzną, aby zaś taki związek dusz mógł nastąpić, należy się
ubiegać o zupełną czystość. Człowiek ulega w tej walce
i dlatego obmyślono małżeństwo moralne. Gdy jednak męż
czyzna, co dzieje się najczęściej w społeczeństwie obecnem,
oddaje się przed tą chwilą, miłości zmysłowej, jest małżeń
stwo, pomimo pozorów moralności, tylko płaszczykiem roz
pusty, a życie staje się na wskroś niemoralnem" (j. w. str.
<0). -- .,Może się pan domyślić, do jakich spostrzeżeń się do
chodzi, gdy się słyszy, że się powszechnie nikczemnościa
i śmiesznością, nazywa, co Człowiek posiada najlepszego -
swobodę i celibat. Sytuacyą idealną dla kobiety jest stan
czystości i dziewictwa, ale świat obawia się tego stanu
i dlatego drwi z niego. Ileż młodych dziewcząt poświęca
swoje dziewictwo temu Molochowi, co się opinią publiczną
zowie, i wychodzi za mąż za pierwszego z brzegu przybysza,
aby me zostać dziewicami, czyli istotami wybrani" (j. %
str. 79).
Nie są to oczywiście rezonowauia Pozdnychewa, lecz
samego Tołstoja, który od czasu, jak się świata wyrzekł,
przestał obserwować, a zaczął uczyć.
AVięc miłość jest występkiem, 'a celem człowieka po
winno być wytworzenie stosunków moralnych " czyli dzie
wiczych? znaczy to to samo, co zagłada, co rozmyślne wy
marcie rodu ludzkiego. Pozdnychew nie wypiera sie wca
le takiego skutku swoich mrzonek, mówi bowiem wyraznie:
Nie twierdząż Schopenhauer, Hartmann i budyści, że pra-
weterwe szczęście istnieje tylko w nicości. I nie mylą się,
gdy uczą, ze szczęście ludzkie zależy od jej zagłady" (j- W,
245
str. 75). Wszystkie religie przewidują koniec ludzkości,
a i, podług wiedzy, jest kres taki nieuchronny. Cóż dziwne
go, jeżeli i filozofia moralna dochodzi do takich samych re
zultatów" (str. 78),
Rozumie się, że ktoś, co nie istnieje, nie istniał nigdy,
jest szczęśliwszym od istniejącego, gdyż nie ponosi ciężarów
życia ale istniejemy, niestety, chcemy istnieć, będziemy
jeszcze długo istnieli i dla tego nie mają mądrości pesymi
stów żadnej wartości praktycznej. Są to zrzędzenia star
ców, którzy, używszy wszystkiego, ostygłszy z latami, chcie
liby obrzydzić innym, czego sami kiedyś gorąco pożądali, co
im szczęście dawało. Nie obrzydzą - wiec w jakim celu
zrzędzą?...
O ile doktryna Tołstoja usiłuje złagodzić- brutalność
człowieka-zwierzęcia i powściągnąć jego egoizm, jego chci
wość i zmysłowość (życie proste, pogarda pieniędzy, litość,
miłosierdzie, pobłażliwość), o tyle zasługuje na uznanie cho
ciaż nie uczy niczego nowego, bo powtarza zasady chrze-
ściańskie. Cała jednakże jej część soćyologiczna i pesymisty
czna może raczej szkodzić, aniżeli służyć.
Przyczyny szerokiego rozgłosu Tołstoja należy szukać,
między innemi, i w tem, że odezwał się w samą porę -
w chwili powszechnego chaosu intellektualno-moralnego.
,7 ego teorya, w jednej połowie krańcowo optymisty czna, w dru
giej krańcowo pesymistyczna, wpadła między sanie ruiny po
glądów, formułek i wskazówek, między trupów idei jeszcze
niedawno żyjących, kwitnących, a obecnie zgasłych powię-
dłych. Jest on pierwszym pisarzem europejskim, który mi
łuje odbudować dla człowieka z gruzów zbankrutowanej epo
ki ową świątynię - świątynię jednolitą i wykończoną.
Podczas, kiedy inni reakeyoniści dzwigają pojedyncze czę
ści zburzonego gmachu, on, zdolniejszy od nich architekt,
ogarnia całość. Jeżeli się mu nie udaje, co zamierza - je-
goż to wina? I on jest dzieckiem swojego czasu, wychowań-
246
cem przeczenia i pesymizmu. Wystarcza, że zaczął robotę
syzyfowa, że naszkicował kontury planu... Reszty dokończą
może młodsi od niego... *).
Wpływ Tołstoja zatoczył szorokie koło (Francya
Niemcy, Anglia), najsilniej jednak oddziałał na autorów
fraucuskich. Melchior de Vogiie, Leroy-Baulieu, Edward
Kod, Jan Honcey i in. poświęcili autorowi Anny Kareni
ny" obszerne studya. Mówią o nim dekadeuei i symboliśćfi
neoohrześcianie i neokatolicy, czerpią z jego Spowiedzi"
i Religii" prawie wszyscy młodsi beletryści paryzcy.
Znajomość literaturyrusskiej zawdzięczają francuzi wi
cehrabiemu Eugeniuszowi Melchiorowi de Vogiie, który, prze
pędziwszy czas dłuższy nad Newą w charakterze dyploma
ty, miał czas i sposobność przypatrzenia się bliżej zwycza
jom i obyczajom narodu, mało dawniej na Zachodzie znanego.
Jego dzieło p. t. Le Barnom russti (pierwsze wydanie w r.
188(5) wprowadziło francuzów nietylko do przybytku litera
tury russkiej, ale ułatwiło równocześnie zrozuinialsze okre
ślenie nowych prądów.
Żołnierz (walczył wr. 1870) i mąż stanu, biorący czyn
ny udział w historyi bieżącej, żywej, Melchior de Vogiie,
odczuł lepiej od symbolistów połowiczność doktryn pozytyw
nych i szkodliwość wygórowanego indywidualizmu dekaden-
tow. W chwili, kiedy w Paryżu uchodził bezmyślny tech
nik artystyczny w kółku wtajemniczonych" za najwięk
szego mistrza, kiedy une pcuje hien ecrite była najwyższą po
chwałą dla autora, Melchior de Yogtie miał odwagę nie za
chwycać się sztuką dla sztuki."
t h
,,.,,-.,. , | H ' l ^ bardzo dobrą charakterystykę Tołstoja
MM Uw*feW nmi esc, ^ U ,1;l ,. J J , ,l zi el
zel e x bl o
M LeoN.rotstoj, Leben. sein Werke, seL TOUaJhuutf
s e i n
247
O, wiem dobrze pisał ) iż wyznaczając sztuce
pisarskiej cel moralny, rozśmieszę zwolenników doktryny
sztuka dla sztuki." Przyznaję się, że nie rozumiem tej
formułki, przynajmniej w jej znaczeniu obecnem. Nie prze
czę: moralność" i piękność są w sztuce synonimami; pieśń
Wirgiliusza waży tyle, co rozdział Tacyta. Ale nie należy
mieszać owej piękności duchowej, wytwarzającej się z pe
wnego rozjaśnienia wzroku artysty, ze zręcznością ręki pre
stidigitatora. Tylko o takiej sztuce dla sztuki' mówię.
Nie uwierzę nigdy, aby ludzie poważni, dbali o godność i po
wołanie publiczne, Chcieli zejść do stanowiska gimnastyków,
bawicielów wędrownych. Ci panowie ,delikatni" są dziwni.
Wyrażają oni pogardę dla autora mieszczańskiego, który
stara się uczyć lub pocieszać ludzi... chełpią się z tego, :ze
nie mają' ludziom nic do powiedzenia, zamiast się ze swojej
obejętności tłómaezyć. Jak pogodzić ową abdykacyę z pon
tyfikatem, reklamowanym tak gorliwie przez literatów
cliwil obecnej? Niewątpliwie; każdy z nas pisze czasami
dla przyjemności osobistej... Ale trudno pojąć, jak można
wynieść do godności doktryny wyjątek, przekładając chwi
lowy wypoczynek nad obowiązek ludzki poety.
Melchior de Yogiie, obecnie członek Akademii francu
skiej, zna bardzo dobrze tajemnice ręki prestidigitatora
i przyjemność tworzenia dla samego siebie," jest bowiem
sam zuakomitym stylistą, więc artystą słowa, Nie prze
szkadza mu to jednak wcale do twierdzenia, że wszelkie
dzieło ludzkie powinno służyć ludziom. Nie dla kilku sma
koszów," nie znoszących strawy zdrowej, istnieją literatur}.
Jak Tołstoj, nie uwielbia i Togiie wiedzy, ale tylko
Pozytywnej. Praktyczniejszy od mistrza russkiego, me po-
*) Melchior &* VogM; Le romfin rtpse-1; wył. III; jSSU r.; str.
XXIV i XXV.
248
tępią nauki wogóle, nie domaga się powrotu do natury,"
żąda tylko, aby uczeni i artyści pozwolili istnieć duszy.
Bóg stworzył człowieka z gliny mówi *)"
Proszę rozważyć, jakie to słowo właściwe i znaczące ta gli
na. Nie przesądzając nic i nie przecząc szczegółom, za
wiera ono wszystko, co przeczuwamy o początkach życia.
Odsłania ono pierwsze drganie materyi mokrej, z której
rozwinął się powoli i wydoskonalił długi szereg organizmów.
Powstawanie z gliny jest wszystkieni, co może zbadać nau
ka doświadczalna, jest polem, na którein jej moc wynalaz
cza nie zna granic. Na tern polu można studyować nędzę
człowieka-zwierzęcia, anietylko to, co w nim jest brutalnego,
fatalnego i zgniłego. Niewątpliwie. Ale oprócz wiedzy
doświadczalnej, posiadamy jeszcze coś innego, (ilina nie
wystarcza do objaśnienia tajemnicy życia, nie jest bowiem
całem>. To trochę błota, które znamy i będziemy znali
coraz lepiej, ożywia jakiś pierwiastek, niedostępny na zawsze
dla naszych narzędzi naukowych. Trzeba dopełnić formuł
kę, aby sobie zdać sprawę z dualizmu naszej istoty. Czyni
to tekst Pisma Św., bo dodaje .. i tchnął w nią życie,
a człowiek stał się istotą żyjącą." To tchnienie, zaczerpnię
te u zródła życia powszechnego, zowie, się duchem, pierwia
stkiem pewnym, a uiedocieczonym, który nas porusza, otacza,
zbija wszystkie nasze objaśnienia, nie zrozumiałe bez niego.
Glina jest przedmiotem nauk pozytywnych, tej strony
wszechświata i tej części człowieka, która da aę pomieścić
w laboratoryum lub w klinice. O ile jednak nie pozwalamy
współdziałać tchnieniu," Q tyle nie stwarzamy istoty i$Ś*
cej, życie bowiem zaczyna się tam, gdzie przestajemy rozu
mieć, o czem twórcy literaccy pamiętać powinni.
*) Melchior de Vogii; jak wyżej; str. XXVI.
249
Do znaczenia żyeia wraca Vogiie bezustannie w swo
ich licznych studyach.
Zycie jest pierwszą potrzebą ludzkości woła *)
nawet przed prawdą. Życie i prawda są synonimami. Lu
dzie nie mogą żyd tem, co wystarczało Eklezyaście College
de France (Kenanowi), mianowicie jego cieniem cienia."
Nauka pozytywna, chemia intellektulna", jak ją na
zywa, zniszczyła, podług Vogiie'go, życie.
Cóż należy postawić na miejscu tej okrutnej wiedzy, któ
ra obrzydziła tylu ludziom chwili obecnej istnienie na ziemi?
Jakakolwiek będzie forma nowych urządzeń, stwo
rzonych przez potrzeby społeczeństwa, nie będzie się ona
mogła obyć" bez owego wspólnego węzła, bez religii sym
bolu i dyscypliny moralnej odpowiada Vogiie **). Ze
wszystkich ognisk siły moralnej, jakie znamy, posiada jedy
nie Kościół dosyć przestrzeni i potęgi do przeprowadzenia
tego odświeżenia ludzkości.
Wiec religia wogóle, a Kościół po szczególe, mają, we
dług Vogue'go, dopełnić wiedzę, zneutralizować jej wpływ
szkodliwy. Tym swoim poglądom zawdzięcza autor Po
wieści russkiej" tytuł lieochrześcianina, albo neokatolika
1
stanowisko wybitne, jakie zajmuje wśród wzrastającej
z dniem każdym rzeszy reakcyonistów francuskich. Groma
dzą się naokoło niego nie sami tylko wytrawniejsi mężowie,
jak Paweł Dejardins i Edward Kod. I najmłodsza młodzież
klaska mu na bankietach.
Powrót do religii zachwyca nawet dekadentów i par-
nasistów. Wiadomo, że Barbey d'AurevilIy, Leconte de Li
sie, Terlaine i in. pragną uchodzić za gorliwych katolików,
a Morice dziwi się i skarży, że Kościół nie chce tych na
wróconych" przygarnąć do siebie.
*) Melchior de Vogiie; Heures d'histoire"; II wyd.; str. 304.
**) Melchior de Vogiió; jak wyżej; str. 313.
32
S Sohjlku Wieku
Kościół nie może uznać nałogowych bluznierców, przy
pominających sobie od czasu do czasu poezyę" nabożeń
stwa. Bo nie ukochali wiary owi pseudochrzeScianie, lecz
poprostu zewnętrzny blask religii i symbolizm jej form. Jak
niegdyś romantycy niemieccy przechodzili na łono kościoła
k&tolickiegoparpredikction d'artiste (Schlegel), tak upajają
się i niektórzy z pomiędzy dekadentów-symbolistów czarem
i tajemniczości}} obrzędów kościelnych, działających na wyo
braznię poety silniej od formułek pozytywnych, (idy taki
Verlaine wydaje po Sdgesse wiązankę ohydnej pornografii
i bluznierstw (ParalUmżnf), nic można do jego skruchy, do
jego wrzekomego odrodzenia przywiązywać żadnej warto-
ści. Po owocach poznaje się ludzi" nie po słowach,
Inaczej Melchior de Yogiió. Wierząc szczerze w siłę
religii, przypomina on świal u ciągi,,, bez zmiany, swoje zasady
Jak Tołstoj, żąda i on od jednostki podporządkowania się
pod dobro ogółu, potępiając przy każdej sposobności samolu
bny indywidualizm. Słowa: poświęcenie, cierpliwość, boha
terstwo, obowiązek nie schodzą z jego ust. Jest on prawdzi
wym chrześcianinem, chociaż nie łudzi sie wcale co do isto
ty człowieka. List, który napisał do redaktoua Beme de*
deuxMondes z powodu Kongresu pokoju" i krytyka ma-
izen lolstoja, świadczą, iż zdaje sobie doskonale sprawę
z połowicznej natury ludzkiej i nie żąda od niej wysiłków
i otiar, przekraczających jej możność. Umysł to trzezwy,
wytrawny. '
To samo odnosi się także i do drugiego rozgłośnego
do r f
neoc irześcianina," P <> " uniwersytetu w Lozannie.
Karola Secretana, który kolegował jeszcze z Adamem Mic
kiewiczem, będziwy filozof wydał w ostatnich czasach dzie
ło, nal ecę do literatury reakcyjnej chwili bieżącej.
c z y n i l S e c r ó
sH orlnnt; \Tl ' V o g t i 6 ' t an naukę niezawi-
wfm T "* ^ d e mo r a l i ^eyę chwih obecnej. Poy-
ty wum i ewolucyonizm, zająwszy się jedynie t. zw prawda,
251
z pominięciem życia, zbłądziły, podług niego, bo nie wiedza,
nie prawda" jest wszystkiem, jeno życie, a Wiedza tego
. wszystkiego tylko cząstką. G dy jaka doktryna usiłuje spara
liżować, zgnieść energię moralną, wtedy, potępiając ją przez
znaczenie samego faktu, stosujemy tylko do niej przepisy
metody najsurowszej *). Secretan potępia doktrynę pozy-
tywno-ewolucyonistyczną już dla tego samego, że jej doter-
minizm, zaprzeczywszy wolnej woli, podkopał moralność, in
teres zas' moralny zajmuje pierwsze miejsce" (L'intćrel morał
esi tlono le premier). Bezustaunie, co kilka stronnic kładzie
profesor lozański nacisk na znaczenie etyki. La valeur ró-
eUe d'un Jtomme esi na ralewr morale powtarza kilkakro
tnie. Nie wiedza powinna być mistrzynią człowieka, lecz
etyka, ta zas' nie może się obyć beż wolnej woli.
Całego aparatu filozoficznego użył Secretan, aby do
wieść istnienia wolnej woli, a następnie Boga. Jak Tołstoj,
widzi i on obecny cliaos intelłektualno-moralno-społeczny i
domaga się odrodzenia ludzkości przez wiarę i obowiązek.
Poczucie i wykonywanie obowiązku wróci człowiekowi, zde
moralizowanemu przez wyuzdany indywidualizm współcze
sny dawny bart i dawną miłość życia.
Ale Secretan nie jest poetą, jak Tołstoj, więc nie łu
dzi sie, nie wysnuwa obrazów fantastycznej szczęśliwości.
Jak Yogiie, nie wierzy i on w powszeebny pokój, w po
wszednią, równość i sprawiedliwość. Przeszkody, które
nas oddzielają, mówi **) od wcielania różnych marzeń,
są zbyt wielkie, abyśmy mogli działać z nadzieją bezpośre
dniego skutku... Nie ma obecnie mowy o czemś innem, jak
tylko o krzewieniu idei". Wyrzeknijmy się absolutnego
" ) Karol Secrćlan; La civiliilion et la eroyajtee"; wydanie- II:
1892; Kir. 152.
**) Karol Secrćtan; jak wyżej; str. 25; 79.
252
ideału, którego nasz świat nie znosi. Bezpieczeństwo i ró
wność zupełna nie są ani możliwe ani pożądane."
Wprawdzie mniema i Secretan, że myśleć tylko o so-
bie pracować tylko dla siebie, znaczy to samo, co zgubić
się ), ale nie żąda wcale, jak Tołstoj, powszechnej miłości
blizniego i wyrzeczenia się przyjemności życia. Nie wierzy
on w Irartowną poprawę ludzkości, w .szlachetność mas. cho
ciaż jest demokratą. Pragnie bardzo niewiele, bo wzmo
cnienia siły moralnej, podniesienia ducha garstki nąjl*
szych, najszlachetniejszych, których rzeczą powinna być
piaca ofiarna, bezinteresowna
W imieniu gromadki wybranych przemawia także in-
nj neochrzescianin, Paweł Desjardins, którego broszurka
lLrL7Z'Pr6sent ( 1 8 9 2 ) n i e ( l o t ^a nic nowego do
gU l E d w a r d R o d
d pewT. 'g 1 SeC1'ĆtaUa- < loŚS*
CZa S U Pr
Z Xw^ f eS01' Uui woi >sytetu genewskiego, mało
ZZAyTY611?^^"!^^"! literackich (A*
h
i-alny h hwflf T - e jf* u ^ ^ ^ w swoich Ideach mo-
1 b e Cn b o
ścian P J ^ o jeszcze dorobku iieochize-
n 1
k t 6 l Zy w w a , i na u f o m
wańie sie os at o^J ^T"!' " ^ ' '
SchopeńhaUei Z Ł 7 , ^ " "n^atywnycli" (Renan,
gue i i nTZ' V l n, ) ' na "Pożywnych" (Tołstoj, Vo-
cie literacki >*" W SZ61 'eg U s y t w e t e k Równiejsze posta-
Schopenhauer "!fej_Płowy-bieżącego stulecia (Renan,
zakoń
któreni pr e m l ^ r ^ <^niem f O* * - * * w
Tl e s c i a i s t o t u a ws z e l k i e m
ralności jest TI f "^ " ' ' J "
8 6 no
" żenią wielkie t T - ^ ' *ÓIn*"!ie, czyli możność słu-
6 J k i e j h c z b l e lu
! dzi: moralność więc indywidualizmu
Secrśtan; jak wyżej; str. 109.
253
jest nonsensem (la morale indivhlaalixle ed tui non-sbńs).
Oprócz tego powinny zasady moralności być stałe, niezmien
ne, aby nie dały powodów do kompromisów, co się równa ich
niemocy. Znakomita większość współczesnych zapomniała
o tych prawach elementarnych. Porwani przez prąd indy
widualistyczny, który uniósł nasze stulecie i któremu to stu
lecie zawdzięcza na pewnych polach swoja wielkość, wpro
wadzili oni indywidualizm tam, gdzie może on być tylko fer
mentem zepsucia. Zamiast poświęcenia jo, na czom polega ca
ły pogląd dobra, domagali się tryumfu ja. I doczekali się
togo tryumfu" i t. d. *).
Następuj e wycieczka przeciw przewrotności indy widna -
lizmtt, znana z teoryi poprzednich autorów. Kod nie dopeł
nia w niczeni wskazówek Vogiie'go, Secretana i Desjar-
dins'a.
Literatura reakcyjna Fraucyi, sięgająca czasów naj
świeższych, rośnie z każdym dniem. Można do niej także
zaliczyć, między iunemi, bardzo dobre studyum Jana Hon-
ćey'a p. t. Soufles npuveau.v i Paulhana Le noaceau mi/di-
cismc, chociaż ani jeden ani drugi nie należą do noochrze-
ścian.
Powrotna fala ogarnia powoli nie samą tylko ojczyznę
Voltairea i Comte'a, Bunt przeciw doktrynie pozytywno-
ewolucyonistycznej, przeciw bałwochwalstwu rozumu, wie
dzy, ciała, przeciw panowaniu Złotego Cielca i bezczelności
egoizmu odzywa się na Całej linii europejskiej, tu słabiej, tam
silniej. Najmniej dotąd udziału w tym nowym rucliu biorą
Niemcy, zajęte swoją armią i młodym soeyalizmem. Eeak-
cya moralna przybrała u nich postać stronnictwa społeczno-
politycznego, znanego pod nazwą antisemityzmu. Ze zja-
*) Edward Rod; Lcs idtes morale* du tepS prfeent; 1892; wyd.
III; str. 293.
254
wisk literackich zasługuje na wzmiankę dzieło nieznanego
autora p. t- Bembrandt ah Erzieher z dodatkiem von rhian.
Deufeehen (przez niemca), które doczekało się, w dwóch la
tach kilkudziesięciu wydań. W książce tej, napisanej chao
tycznie, bez ciągłos'ci argumentacyi, spotykamy obok zdro
wych ziarn mnóstwo plew. Przeczytawszy ogromny toru,
nie wiemy właściwie, dokąd autor zmierza, czego pragnie
dla jutra.
Daleko wyrazniej zarysowała się u nas roakcya prze
ciw celom i zasadom światopoglądu pozytywnego, wyprze
dziła ona nawet ruch francuski, wlasnemi idąc drogami. Już
około roku 1880 zgrupowało się w około dwutygodnika Ni
wa., grono autorów i publicystów, którzy, porzuciwszy
sztandar nauki niezawisłej, poddawali jej hasła krytyce sy
stematycznej. Stronnictwem młodozachowawczem" na
zwano reakcyonistów warszawskich.
W artykułach i dziełach naszych neokonseiwatystów
odualezionoby bez trudu pewną część idei neochrześcian
francuskich, chociaż nie od nich wskazówki brali.s Litera
tura nasza wogóle przewyższa francuską pod względem ety
cznym. Nawet jawni pozytywiści i utylitaryści, jak Orze
szkowa, Bałucki i naśladowcy ich, nawet autorowie wybit
nie mieszczańscy i liberalni podporządkowywali zawsze je
dnostkę pod dobro całości nie byli nigdy ani pornografa
mi, ani zwolennikami samolubnego indywidualizmu. Z ma-
łemi wyjątkami (Zapolska) mogliby nasi beletryści służyć
za wzór paryzkim, oglądającym się obecnie na wszystkie
strony za ideałem społecznym." Mogliśmy sie mylić, ale
rozmyślnie nie chciał żaden z nas, do jakiegokofwiekby na
leżał obozu, demoralizować swoich czytelników Poczu
cie obowiązku jest siłą i chlubą naszego piśmienni
ctwa. Było tak raczej do lat ostatnich, z chwilą bowiem,
gdy weszli między nas najmłodsi," wnoszący do 'prasy za
miast talentu spryt," zamiast, dobrej wiary i woli chłodny
255
rozum karyerowiczów, zaczyna się i u nas coś psuć, roz-
sprzegać.
Zamykając przegląd zjawisk reakcyjnych w literatu
rze europejskiej, należy jeszcze zwrócić uwagę na ostatnie
dzieło znauego pisarza niemieckiego, Maksa Nordaua, auto
ra rozgłośnych Kłamstw konwencyonalnyeh,, (Din Conven-
tionellen Liujen de?- Kulturmenschheit). Jego Zwyrodnie
nie" (Entartunij. 1892 i 1893), aczkolwiek ma być krytyką
właśnie tych zjawisk reakcyjnych, wykwitło z gorąco od
czutej potrzeby reformy etycznej i estetycznej.
Wszakżeż mówi Nordau wyraznie w rozdziale wstęp
nym p. t. Fin de siccle (VHUcerdammerun(j): jedna epoka
historyczna skłania się bezsprzecznie ku zachodowi, a zaczy
na się druga. Porysowały się. wszystkie tradycye i jutro
nie chce się już łączyć z dniem dzisiejszym. Obecny porzą
dek chwieje się i zapada; ludzie pozwalają mu ginąć, obrzy
dziwszy go sobie i nie wierząc, aby jego podtrzymanie było
warte trudu. Poglądy, które rządziły dotąd duchami, umar
ły albo poszły na wygnanie, jak zdetronizowani królowie.
O dziedzictwo ich walczą następcy powołani i niepowołani.
Tymczasem panuje bezkrólewie z całą swoją grozą: z po
mieszaniem władz, z bezradnością tłumów, pozbawionych
wodzów, ze swawolą silnych, z fałszywemi prorokami i t. d.
Z tęsknotą wyglądają ludzie nowych ideałów, chociaż nie
wiedzą, zkąd one przyjdą i jaką przybiorą postać *).
Nordau rozumie więc doskonale przejs'ciowoś"ć chwili
obecnej, widzi jej chaos i drganie konwulsyjne, ale nie umie
odkryć przyczyn tego straszliwego położenia i nie chce uznać
znaczenia dodatnich momentów reakcyi.
Bo Nordau jest dotąd pozytywistą. Jego obrona wie-
*) Maks Nordau; Entartung"; tom I; 1892 r.; str. 10.
25G
dzy niezawisłej ) i pojęcie życia **) nie pozostawiają pod
s
tym względem żadnej wątpliwości. Sam zresztą pomysł,
sama tendencya Zwyrodnienia," odsłania zbyt wyraznie je
go stanowisko, aby się można omylić.
Poświęciwszy dzieło swoje Cezarowi Lombroso, zasto
sował Nordau do zjawisk filozoficznych i artystycznych
metodę antropologów kryminalnych, która jest, jak wiado
mo, karykatura doktryny pozytywno- ewolucyonistycznej.
Jak uczeni włoscy, szuka i on przyczyn i rysów znamien
nych obecnego zamętu intellektualno-moraluego tylko w fi-
zyologii współczesnego pokolenia, nie troszcząc się wcale
o zródło psychologiczne zwyrodnienia. Będąc lekarzem z za
wodu, a materialistą z przekonań, zapomniał, że czyn nastę
puje zawsze po myśli, nigdy zaś odwrotnie. Człowiek dzia
ła tak, jak mu jego filozofia i etyka nakazują. Baudefeire
apoteozował złość i przewrotność człowieka nie dla tego, że
zmedołęzmał fizycznie, lecz zniedołężniał fizycznie dlatego,
ze straciwszy wiarę w celowość świata i człowieka, rzucił sie
w objęcia rozpusty zmysłowej i nadużył sił cielesnych. Bru
talność Zoli jest naturalnym wynikiem jego przekonań ma-
teryahstyczuych. Zwyrodnienie fizyologiczne dekadentów
poprzedziło zwyrodnienie psychologiczne icli poprzedników.
-Rozumie się, że zwyrodnienie fizyczne towarzyszy zawsze
duchowemu, ale tylko jako skutek.
Nordau-pozytywista nie mógł poddać istotnych przy
czyn obecnego zwyrodnienia (pozytywizm, ewolucyonizm,
materyahzm), przedmiotowej krytyce, a Nordau-żyd (jest on
żydem węgierskim) nie chciał dostrzedz w mgławicach mi
stycznych i w neochrześciauizmie śladów nowego dodatnie
go sw.atopoglądu. Uznawszy fakt zwyrodnienia, oświetlił
) Maks Hor...iH; jak wyżej! str. 231
25?
tylko jego skutki, obniżając w ton sposób wartość dzielą
o połowę.
Chociaż się Nordau obszedł ze współplemieńćeiu swoim,
z Brandesem, z niesłychaną bezwzględnością, dopuścił się
i on tego samego błędu, jaki krytyka współczesna zarzuca
słusznie estetykowi duńskiemu. Jego Zwyrodnienie" od
twarza tylko jedną stronę chwili obecnej.
Jak Brandcs, opracował i Nordau dobrze jedynie część'
krytyczną. Gdzie wystarczała analiza, tam zadowalała
jego metoda najwybredniejsze wymagania. Sylwetki Nie
tzschego i dekadentów francuskich nie pozostawiają nic do
życzenia. Gdzie jednak potrzeba było zdolności syntetycznej,
odszukania i.złączenia w całość przejrzystą znamion doda
tnich, tam plącze się znakomity polemista, traci pewność
oka i ręki. Samo zestawienie Nietzschego i Tołstoja, Ver-
laine'a i Vogue'go, Zoli i Maeterlincka i t. d., samo podcią
gnięcie pod jeden mianownik zwyrodnienia": materyali-
stów (Zola), dekadentów (Baudelaire, Verlaine, Hnysmans,
Barres), symbolistów (Morice, Maeterlinck), marzycielów
społeczno-filozoficznych (Tołstoj), neochrześcian (Yogiie,
Desjardins, łiod), reakcyonistów niemieckich (Rembrandt),
spirytystów, teozofów i kabalistów, słowem, hnrtowne potę
pienie wszystkich zjawisk chwili obecnej, wykazuje dosta
tecznie jednostronność Nordau'a. Nietzsche i Tołstoj, Mae
terlinck i Zola pod jednym dachem?... Niemożliwa to chyba
kombinacya...
Jak antropologowie włoscy osadzili ostatecznie prawie
wszystkich ludzi w klinikach kryminalnych," tak zamknąłby
i Nordau z przyjemnością wszystkich: naturalistów, deka
dentów, symbolistów, neochrześcian i t. d. w domach zdro
wia, wszyscy bowiem myślą i tworzą, podług niego, pod
..wpływem zwyrodnienia fizycznego." Aby tezy tej dowieść
przywoła] Nordau do pomocy całą mądrość psychiatrów no
woczesnych, lekceważąc świadomie, co wyraznie zaznaczył,
Ma Schyłku Wieku 33
258
Wiedzę estetyczną,.'' Wszędzie odnalazł, jakiej stygmaty
zwyrodnienia," bo nie ducha Chaosu obecnego szukał, lecz
tylko owych stygmatów, szczęśliwy, gdy udało mu .się na
ciele jakiego dekadenta lub mistyka odkryć cechy zewnętrz
ne, wskazane przez Lombrosa albo innego pozytywistę.
W ten sposób nie pisze się historyi duszy ludzkiej
uzmysłowionej w dziełach myśli i sztuki, (idy idzie o cha
rakterystykę filozofa i ,-irt\s(y, znaczy wzgardzona przez
Nordau'a wiedza estetyczna" stanowczo więcej od erudy-
cyi kryminologów i psychiatrów. Do psychologii myśli-
cielów i twórców nie można przykładać miary przyrodników
i lekarzy.
Z powyższych względów posiada Zwyrodnienie" tyl
ko wartość bogatego materyału, zebranego sumiennie i po
danego w formie łatwej. Nordau zna przedmiot wy
t
bornie i włada językiem niemieckim po^mistrzowsku. Świe
tny polemista i jędrny stylista, broni swojej tezy z nieza
przeczonym talentem.
Ezecz szczególna... I ten spózniony pozytywista prze
mawia tu i owdzie, jak sądzeni przez niego mistycy."
Nordaa występuje przeciw indywidualizmowi i egoizmowi
z namiętnością neochrześcianina" i potępia szczerze wszel
ką przewrotność. Silny prąd etyczny przebiega i ożywia
jego Zwyrodnienie." I on należy do reakcyi, chociaż sie.
do niej nie przyznaje.
*
* *
I oto podnoszą się zewsząd stare upiory," wracają
zabobony" i gusła," o których nawet wieść miała prze
paść na zawsze. Przyjdzie niebawem czas, wróżył Renan
kiedy ludzie przestaną wierzyć, a będą tylko wiedzieli.
Jeszcze się zwłoki liberalnego proroka nie rozpadły w
proch, jeszcze żyją jego przyjaciele i wyznawcy, a jego nai-
wno-pyszne słowa zaczynają wywoływać uśmiech sceptycz
ny, zamiast podziwu. Zamordowana przez pozytywistów
259
wiara pospołu z metafizyką zmartwychpowstają w całym
świecie cywilizowanym. W mgławicach spirytyzmu, teozo-
fizmu i symbolizmu błyska się przeciągle, jak w " chmurach,
ożywczym brzemiennych deszczem. Marzenia Tołstoja
opromienia słońce ofiary, przypominające jasności pierw
szych wieków chrześciaństwa. "W programatach ueokato-
lików francuskich odzywa się surowy głos obowiązku, gro
miący samolubstwo materyalizmu i chorobliwy indywidua
lizm dekadentów. Nawet pozytywista. Nordau domaga się
zmiany, naprawy obecnego stanu.
Co się z tych mgławic uformuje, trudno dziś jeszcze
wyraznie określić. Tyle tylko pewna, że człowiek-dusza i
czlowiek-serce obrzydzili sobie filozofię, moralność i estety
kę człowieka-zwierzęeia.
ZAKOCCZENIE.
Na całej linii prasy i literatury europejskiej rozlega sie
od pewnego czasu odwieczne pytanie: a teraz dokąd? Co
zeoa czynie" aby jutro było lepsze od nieszczęsnego wczoraj?
Kogo dobro publiczne zajmuje przynajmniej tyle, ile
ego własne, ko widzi i rozumie skutki zamętu moralno-in-
kktualnego chwili obecnej, beletrysta, czy publicysta, fi-
o of socyolog, teolog, estetyk - wszyWśiLza \ rad,,
czntch Tl', " T " n I e był n i ^ W" d o k t o r ó w s*01*'
cznycli, ile w latach ostatnich.
6 W b ( l z i e
rnel n^n,?! ^ 1 """* hl ż umknąć przegląd
scią uwag osobistych.
e ma i a m w i mi eui
szawskA P ^ Y grnpy publicystów war-
K P d Da ZWi J
" 'bvłt; r ^'łodozichowaw-cówr któ-
S S K S T i S r A f * ziemistą i krytykiem, zdaniem
l> a k
ostatniego odcieiS 1 h St^0w^ J konserwatyści
ctwo iak wslii ' d0.bezP0W1-0tnej przeszłości. Stronni-
W 0 1 Ży
iTcCe ^ > ^e ^Póty, dopóki walczy, cze-
- S S C : ^ f Pf sięzapalaidla
261
zawsze więcej drażni, aniżeli uczy? Chyba przyciśnięty do
muru przez jakiegoś brawa dziennikarskiego, zmuszony do
obrony...
Wszystko na tej ziemi blednie, maleje, traci wartość,
gaśnie w końcu. Co się młodemu publicyście wydaje spra
wą pierwszorzędnej wartości, to wywołuje na usta pisarza
dojrzałego już tylko uśmiech pobłażliwy.
Tak zw. młodzi," pozytywiści i konserwatyści, za
pomnieliśmy już dawno o latach wiosennych. Bliżej nam do
drugiego brzegu [życia, aniżeli do pierwszego. Niebawem
zacznie śmierć szeregi nasze przerzedzać, smutna śmierć lu
dzi, zdeptanych nadmierną pracą. Ona nas wkrótce pogo
dzi... nieomylna rozjemczym wsporach tej ziemi.
Gdy jedni zapaśnicy schodzą ze stanowiska, zastępują
ich zwykle nowi. Ale tych, co po nas już być powinni, aby
snuli dalej nić przez nas nawiązaną, dotąd nie widać. Coś
złamało wolę ostatniego pokolenia. Nie ma ono ochoty do
niewdzięcznej ofiary publicznej.
Więc chyba czas, aby wszyscy ludzie dobrej woli i
wiary, bez względu na różnice przekonań naukowych, lite
rackich i społecznych, podali sobie ręce do wspólnej pracy
dodatniej. Polemizowaliśmy, krytykowaliśmy dosyć, za-
wiele. Teraz należy dzwigać, co godne, żeby się ostało.
Z gruzów krytycyzmu należy dzwignąć przedewszyst-
kiem dawną moralność (za siebie tylko mówię), zdyskredyto
waną przez eksperyment}' nauki niezawisłej."' Nie mędrko
wanie nad domniemanym rozwojem zasad etycznych, nie stu-
dya porównawcze nad moraluościami różnych ras i epok,
nie platouiczne gadaniny o altruizmie bronią łatwowierności
człowieka dobrego przeciw podłości złego, lecz nakaz katego
ryczny, nie podlegający zmiennym komentarzom i tłómaczr-
niom nauki. Aby zaś ten nakaz kategoryczny nie mógł po
dlegać owym zmiennym komentarzom i tłómaczeniom nauki,
262
trzeba go oprzeć na podstawie silniejszej od systematów fi
lozoficznych, żyjących rzadko dłużej od pokolenia, z którego
wykwitly.
Jedyna religia posiada moc opoki, opierającej się sku-
fcrznie wichrom i burzom krytycyzmu. Ona jedna ustana
wia trwałe wskazówki etyczne, przed nią też tylko korzy
się zarówno mądry, jak głupi, bogaty i ubogi, możny i słaby.
/ Moralność bez idei wrodzonych i bez powagi religiijest nie-
| praktyczną mrzonką molów bibulanyćh, którym się zdaje, że
doktryna filozoficzna może się wznieść do wyżyn powszech
nie obowiązującego prawidła. Tylko zaschli w gabinetach
uczeni, odcięci od życia rzeczywistego, o którem nie mają
żadnego wyobrażenia, jak ów Sixte Bourgefa, wpadają na
pomysły tak naiwne.
Wybór religii nie może być dla moralisty wątpliwym.
Żadne wyznanie nie dorównało dotąd pod względem etycz
nym chrześciaństwu, którego nauka zdumiewa ciągle niebo
tyczną budową. Moralność świecka, naukowa, niezawisła,
postawiona obok chrześciańskiej, robi wrażenie kodeksu bar
barzyńców, ludojadów, mimo swej kazuistyki altruistycznej.
Kto zada słuszme od etyki, aby była wcieleniem najszla-
chetmeszych marzeń najszlachetniejszych jednostek, ten
znajdzie ideał swój w nowej ewangelii.
Którzy twierdzą, że się chrześciaństwo przeżyło, albo
Siebie i innych wręcz okłamują, albo też nieznają człowieka.
1 rzeciętna jednostka, chociażby najwięcej cywilizowana,
jest dotąd bliższa etyce świeckiej, aniżeli chrześciańskiej.
Egoizm me przestał być głównym bodzcem postępowania
Judzkiego i będzie chyba jeszcze długo na ziemi królował.
Wynika z tego, że nauka Chrystusa wystarczy dla wielu,
bardzo wielu pokoleń.
Treść ehrześciaństwa była przez wieków dziewiętna
ście martwą literą, wcielaną przez szczupłą garstkę natur
wyjątkowych. Utopistów w rodzaju Tołstoja wydało każde
263
pokolenie ilość niewielka. Żaden też umysł trzezwy nie
zgodzi się na ostateczne wyniki autora Mojej spowiedzi.'-
Hurtowne podżwignięeie ludzkości z obecnego upadku
moralnego należy do owych marzeń, które przynoszą twór
com ich zaszczyt, ale nie posiadają wartości praktycznej.
To samo odnosi się także do utopii różnych socyologów, ża
den bowiem mędrzec nie posiada środków do przerobienia
natury ludzkiej. Unormowanie właściwego, znośniejszego
stosunku między kapitałem a praca, co nastąpi prawdopodo
bnie wkrótce, gdyż do tego celu zmierzają wszystkie usiło
wania chwili obecnej, nie rozwiąże jeszcze sprawy ostatecz
nie. Złość ludzka wytworzy niebawem warunki dzisiejsze
z tą tylko różnicą, że zmienią się role. Kto był na górze,
pójdzie na dół i odwrotnie, co się w przeszłości już nie raz
odbywało.
Tak marzenie o powszechnem uinoralnieniu ludzkości,
jak o zaprowadzeniu ogólnego dobrobytu, nie wytrzymuje
krytyki. Podzwignąć z obecnego upadku można tylko natu "
ry podatne, szlachetniejsze, a los wydziedziezoirych chwili
obecnej jedjTnie złagodzić. Dużo zrobi najbliższa przyszłość,
gdy zacznie od szerszego zastosówywania zasad chrześciań-
skich w prawodawstwie, i w literaturze. Geniusz narodów
cywilizowanych, przebywający w ich instytucyach publi
cznych, powinien zrozumieć doniosłość społeczną miłości
blizniego, powinien bronić słabych i ubogich, nad którymi
się w drugiej połowie bieżącego stulecia pastwiła nauka po
społu ze Złotym Cielcem.
Z chwilą szerszego zastosowania chrześciaństwa, jako
kodeksu moralnego, upadnie sam przez się główny filar dzi
siejszego chaosu. Zbyt wygórowany, chorobliwy indywi-j
dnalizm, który jest naturalnem następstwem kultu egoizmu,
wprowadzonego przez naukę pozytywną, ustąpi przed po-
264
czuciem obowiązku jednostki względem całości. I Złoty
[Cielec, arogancki, brutalny parweniusz wszystkich czasów,
" spokornieje znów, gdy ludzie przestaną marzyć" o dostat-
i kach, jako o dobru najwyzszem.
.Jako wiara w końcu, jako wyznanie religijne, zaspo
kajające potrzeby nadprzyrodzone'' człowieka, pozwalają
ce mu: tęsknić" za światami innemi, nie wątpić o sprawiedli
wości ostatecznej, spodziewać się kiedyś pełnej świadomości
i szczęśliwości, usunie chrześciaństwo wszelkie sztuczne,
przez szarlatanów i ich łatwowiernych wyznawców wytwa
rzane cudowności. Żaden okultyzm nie posiada tyle taje
mnic, ile Objawienie.
Z jakiegokolwiek stanowiska przypatrzymy się obe
cnemu stanowi ludzkości, z każdego wznosi się przed nami
chrześciaństwo jako tarcza obronna przeciw chaosowi umy-
słowo-moralno-społecznemu. Wydziedziczonym ułatwia ono
ciężkie życie, możnych powstrzymuje w wykonywaniu pod
szeptów samolubstwa, szlachetnym wskazuje cel jasny, nie
szczęśliwych pociesza, zwątpionych oświeca...
Wierzyć w Boga, w duszę, w posłannictwo doczesne
człowieka i w celowość świata, znaczyło w drugiej połowie
bieżącego stulecia to samo, co być głupcem. Za rozumnego,
oświeconego uchodził tylko ten, co przeczył i badał. Tym
czasem przekonał znów schyłek naszego wieku ludzkość po
raz setny: że wiara jest tak samo wrodzoną potrzebą dzieci
adamowych, jak wiedza, pierwsza bowiem dopełnia, czego
druga dać nie może. Mędrcy naszych czasów, nie chcąc
wrócić do wiary naiwnych," którą wzgardzili, padają obe
cnie ofiarą pospolitych kuglarzów, udających wybrańców,
obdarzonych jakąś siłą wyjątkową (medyumiczną). Nauką
ma być, badaniem nowego działu zjawisk," jak spirytys'ci,
teozofowie i kabaliści usiłują wmówić w siebie i innych,
263
co jest tylko naturalnym w człowieku pociągiem do cudo
wności.
Któż śmieszniejszy? Czy nieszczęśliwy, co nie zna
lazłszy pomocy i pociechy u ludzi, zgina kolano i modli
się do Istoty, którą uważa za Pana i Kierownika wszech
świata, czy też uczony przyrodnik, astronom, lekarz i t. d.,
wierzący niezachwianie w sztuczki zręcznego, prestidigita
tora?
Współcześni okultyści wszelkich odcieni powołują się
na prawa wiedzy, zagrożonej jakoby przez wiarę. Ale wia
ra nie wyklucza wiedzy, nieśmiertelnej jak dusza ludzka,
której jest nieugaszonem pragnieniem. Nienawiść do wie
dzy Tołstojów i do niego podobnych pesymistów należy do
zjawisk chorobliwych, do zboczeń epok przejściowych.
Wiara żąda tylko słusznie, żeby wiedza nie przekra
czała granic swoich dzierżaw, żeby się nie ogłaszała za naj
wyższą instancyą, za jedyną prawodawczynią człowieka, że
by, słowem, nie chciała być wszystkiem na ziemi.
Epoka pozytywna, obniżywszy rozmyślnie znaczenie
filozofii i nauk humanistycznych, a podniósłszy nauki ścisłe,
wierzyła, że sprowadzi wiedzę do zakresu właściwego. Ale
nienasycony nigdy duch ludzki zapomniał niebawem o kie
runku, w jakim pójść zamierzał. I pozytywiści marzyli o je-
dynowładztwie doczesnem. I oni usiłowali zaspokoić
wszystkie potrzeby człowieka chcieli być jego: wiarą, fi
lozofią, nauką, literatirrą, sztuką. Tymczasem, zamiast zbu
dować kościół świecki," któryby oświeconym" zastąpił
religię motłochu," podkopali podwaliny wszelkiej wiary
wogóle; zamiast oprzeć uogólnienia filozofii na rezultatach
pojedynczych umiejętności, czyniąc z niej istotną naukę na
uk, zepchnęli ją do rzędu służebnic. Naukę Avścisłem rozu
mieniu rozbili na mnóstwo gałęzi i gałązek specyalnych, lite
raturze zaś pięknej, zamknąwszy ją w ciasuem kółku obser-
wacyj fizyologicznych, zabroniwszy jej wzlotów fantazyi
>"a Schyłku Wieku
266
przeczuć intuicji, zabrali połowę jej królestwa. Tylko ja
ko przyrodnicy, chemicy, astronomowie, fizjologowie i t. d.
pozytywiści zasłużyli się rzeczywiście ludzkości. Nadzwy
czaj bogaty plon nauk ścisłych zostanie wieczysta, po nich
pamiątką.
Najbliższa przyszłość naprawi prawdopodobnie, co
bezpośrednia przeszłość zepsuła. Pominąwszy wiarę, która
jako najwyższa potrzeba człowieka, stoi ponad zmiennemi
losami systematów i metod, niedalekie jutro ureguluje znów
stosunek między filozofią, naukami liumanistyczneini, ścisłe^
mi a sztuką. Zostawiwszy obserwację zmysłową i ekspetf
ryment naukom ścisłym, wprowadzi napowrót do filozofii
i nauk humanistycznych spekulacyę metafizyczna, a de sztuki
fantazyę i intuicye. Bez metafizyki nie'ma filozofii, jak
sztuka bez fantazji i intuicji istnieć nie może
Masie rozumieć, że nowa epoka spirytualistyczna, któ
rą różne znaki zapowiadają, nie może być wierna tylko ko
pią romantyzmu, nic się bowiem w dawnej formie nie powta
rza. Każda chwila dziejowa zostawia następcom jakąś
spuściznę dodatnią, która stanowi nowe ogniw.; w łańcuchu
postępu ludzkości. Metafizyk i artysta przyszłości, chociaż
zrzuci z siebie pęta bezpośredniej obserwacji, będzie mimo
to korzystał z doświadczeń pozytywizmu. Filozofia, budu
jąc ginach uogólnień z gotowego materyału naukowe-,
stworzy znów jakiś system jednolity - sztuka zaś, nie gar
dząc ulepszoną techniką realizmu drugiej'połowy bieżącego
stulecia, rozszerzj pomocą fantazji i intuicji panice
za
przedmiotów artystycznych.
Gdy opadną mgły naukowe i artystyczne (spirytyzm,
teozofizm, okultyzm, symbolizm, i zgasną łuny społeczne
(anarchizm), ujrzymy prawdopodobnie wspaniały rozkwit
jakiejś nowej formy odwiecznego idealizmu, różniącego się
tern od równie, jak on, starego materyalizmu, że daje ludzko-
^ "!
"f
267
id afinnacye zamiast negacyi, że podnosi ducha, odświeża
go i ogrzewa, aby miał siłę i ochotę do dalszej walki z nie
poznawalną," aby zrobił znów krok naprzód w poeliodzie do
zakrytego celu, który dla niego Pan s'wiata wyznaczył.
Gostków Warszawa.
Sierpień grudzień, 1893 r.
i
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Rozmowy na koniec wieku prowadzą W Janowska , P Macharski
Wpływ bajkoterapii na dzieci w wieku przedszkolnym
Świadomość religijna ludności ukraińskiej na terenie eparchii chełmskiej w XVIII wieku
RRCz na Przelomie XX i XXI wieku 02 Biller p21
W Gielzynski Refleksje na temat rewolucji latp i? XX wieku
Inne Więziennictwo na progu XXI wieku wersja do druku
Weseli Agnieszka Życie seksualne studentów na przełomie XIX i XX wieku
Weseli Agnieszka Życie seksualne studentów na przełomie XIX i XX wieku
więcej podobnych podstron