Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Józef Chociszewski
Gawędy starego leśniczego
i inne opowiadania
Warszawa 2012
Spis treści
Gawęda w dzień św. Mikołaja
Przygoda chciwego gospodarza z wilkami
Parobek i wilki
Dwaj Rusini i wilki
Żołnierz i wilki
Wilki sprawiły, że leśniczy uzyskał rękę pięknej Anieli
Dziecko między wilkami
Chłopiec i wilki
Polowanie na dziki
Nauczyciel opowiada o dzikach
Zabawa
Gawęda w dzień św. Szczepana
Lasy i Żydzi
Strzelec, dzik i niedźwiedź
Przygoda z niedźwiedziem
Polowanie w Nieświeżu
Strzelił do wilka, trafił Żyda
Przygoda w lesie
Ustęp o lasach litewskich z Pana Tadeusza
Organista i zając
Gawęda zapustna
Bitwa z wilkami
Niewdzięczny jeleń
Sarna uratowała młode przed lisem
Celny strzelec
Prawdziwa historia o psie Hultaju
Ksiądz myśliwym
Dwa mądre psy
Dwa zające zrośnięte
Głupi Wojtek
Żyd na polowaniu
Zając w kapeluszu
Zając pod pręgierzem
Gawęda w Zielone Świątki
Jeszcze o wilkach
Skarb złoty w lesie
Okropna historia o studencie
O Madeju rozbójniku
Kaplica w lesie
Gawęda świętomichalska
Organista opowiada o polowaniu na dziki
O dzikich królikach
Króliki domowe
O lisach
Myśliwi
Kolofon
Gawęda w dzień św. Mikołaja
Mikołaj Jodłowski, leśniczy w lasach Ostrogórskich niedaleko Warty,
udał się w dzień św. Mikołaja, swego patrona, do kościoła
parafialnego, aby wysłuchać z rodziną pobożnie Mszy św. na
podziękowanie Bogu, że zdrowo i szczęśliwie doczekał 65. roku
życia. Modlił się stary wiarus gorąco, gdyż należał on do owego
starego jeszcze pokolenia, które ściśle wypełniało obowiązki
religijne.
W kościele byli także obecni przyjaciele Jodłowskiego, a
mianowicie: nauczyciel Papierowski, organista Maciej Brzuchalski,
który zapewnie, aby honor nazwisku uczynić, postarał się brzuch
porządny, ekonom Brogowski, młody gorzelany Pękowski i stary
gospodarz, Tomasz Łosiński, który za młodu wojował razem
leśniczym w Hiszpanii i w innych krajach. Wszyscy ci po wyjściu z
kościoła obstąpili Jodłowskiego i poszli z nim do mieszkania
nauczyciela, gdzie składali leśniczemu serdeczne życzenia z powodu
imienin. Solenizant podziękował, a zarazem zaprosił swych
szanownych przyjaciół, aby zechcieli go odwiedzić w Leśniczówce
(tak się zwały dwa domy w lesie Ostrogórskim), a że pogoda nie była
najlepsza, przyrzekł przysłać po nich sanki.
Wieczorem zebrali się przyjaciele leśniczego w jego mieszkaniu,
gdzie zasiedli w półkolu przy kominie, na którym się palił potężny
ogień dający jasne światło i przyjemne ciepło. Goście już zjedli
skromną wieczerzę, a teraz bawili się wesołą gawędką, popijając
miód czerwony. Na całą okolicę słynął miód pana Mikołaja, jak go
powszechnie zwano, bo umiał go robić według recepty, jaką dostał,
gdy bawił w okolicach Kowna na Litwie, a wiadomo, że litewskie
miody najsławniejsze. Szczególnie organista chwalił wielce miód z
Leśniczówki, twierdząc, że miód taki krew czyści, żołądek wzmacnia,
odpędza choroby i różne inne przypisywał mu zalety. Przy kominie
siedział też syn leśniczego Antoni, przy nim dwie jego córeczki Zosia
i Kazia, a żona jego Katarzyna i siostra Barbara tylko raz po raz
wpadły, posiedziawszy trochę i znowu spieszyły do kuchni, gdzie
miały zajęcie.
Leśniczy po napełnieniu lampek miodem, tak się odezwał: „Że dziś
dzień św. Mikołaja, o tym wie każdy, ale mało kto o tym pamięta, że
to wypróbowany patron od wilków. Mój Boże! Za moich czasów
uroczystość św. Mikołaja wspaniale obchodzono i rzadko był gdzie
kościół, gdzie by choć przynajmniej Mszy św. nie odprawiono na
intencją, żeby wilki nie szkodziły ludziom i inwentarzowi. Albo też
dawnymi czasy w naszym kraju zimą wilki gromadami chodziły. Ja
jeszcze pamiętam, jak wielkie polowania na te bestie czyniono, a sam
ubiłem ich przynajmniej z 20 sztuk. A co dopiero mój ojciec i dziaduś
o wilkach opowiadać umieli, na co sami własnymi oczyma patrzyli.
Byłoby o tym wiele do mówienia”.
Wszyscy obecni zaczęli prosić pana Mikołaja, aby im opowiedział
swoje przygody z kilkami, bo przy płonącym ogniu tak miło słuchać o
minionych czasach. Leśniczy popił miodu, odchrząknął i tak zaczął
mówić: „Najprzód opowiem wam podanie ludowe o św. Mikołaju,
które jeszcze mój śp. dziadek nieraz opowiadał. Zatem posłuchajcie”.
Przygoda chciwego gospodarza z wilkami
Pewien gospodarz, mający szczególne nabożeństwo do św. Mikołaja,
widział po kilka razy w nocy światłość pod gruszą w polu. Pokazał on
to światło żonie mówiąc, że musi się przekonać, co to znaczy. Żona
mu usilnie odradzała, ostrzegając, że to rzecz niebezpieczna.
Gospodarz jednakże, mimo przestrogi, poszedł późno w nocy pod
ową gruszkę, gdzie znalazł ognisko i suche gałązki. Wdrapał się
potem na drzewo, a może około północy spostrzegł, że przyszedł
siwy staruszek, podpierający się kijem, a przy nim szły dwa wilki.
Starzec naniecał ognia, potem świsnął w piszczałkę na cztery wiatry,
a wnet tysiące wilków nadbiegło.
Staruszek zadawał im pytania: gdzie co pożarły, czy nie
przekroczyły rozkazu, a jeżeli się pokazało, że zawiniły, zadawał im
posty, pozwalając się żywić tylko końskimi bobkami na drogach.
Każdy wilk odebrawszy rozkaz, uciekał. W końcu zostały tylko dwa
wilki, które zaraz na początku były, a do nich rzekł ów starzec: „Wy
dwaj możecie jutro pożreć czarnego wołu, którego łatwo poznacie,
gdyż tu w całej wsi jest tylko jeden wół czarny”. „Hola!”, mówi do
siebie chłopek, „to mój wół, gdyż ja sam tylko posiadam we wsi
czarnego wołu, przecież nie dam go wilkom”. Zeszedł zaraz prędko z
gruszy, poszedł do domu i opowiedział, co widział i słyszał. Uwinęli
się zaraz szybko obydwoje, przynieśli wapna, rozmącili wodą i
ufarbowali owego wołu na biało, a potem rano wypędzili z innymi w
pole, gdyż zima była łagodna, przeto bydło wyganiano.
Niedługo wpadły dwa wilki pomiędzy tę trzodę wołów, latały jak
szalone, upatrując czarnego, ale na próżno, gdyż go nie było, a
tymczasem paroby z psami nadbiegli i odpędzili napastników.
Na drugi dzień wieczorem poszedł znowu gospodarz w pole,
wszedł na drzewo, a znowu zobaczył wilki i staruszka, który zapytał
się owych dwóch wilków, czy wypełniły jego rozkaz, a one
odpowiedziały: „Nie było, panie żadnego czarnego wołu w
gromadzie”. Wtedy on rzekł: „Ten sam gospodarz posiada pstrego,
karalnego wieprza, który jutro na południe wyjdzie z innymi
wieprzami za stodołę, tego wam przeznaczam na pożarcie”. Chłop
opowiedział znowu to widzenie żonie, a wnet obydwoje zasmarowali
czarne łaty. Po południu wyszedł tucznik za stodołę, a wnet nadbiegły
wilki i szukały w trzodzie pstrego wieprza, ale daremne ich
poszukiwania, gdyż czarny wieprz się gdzieś podział, jakby w ziemię
zapadł. Wnet przybiegli ludzie z psami i odpędzili drapieżników.
Na trzeci dzień wieczorem znowu gospodarz się wybiera w pole, a
żona go łaje, mówiąc: „Ej! Ty chłopie, niecnoto, nie doświadczaj za
wiele, bo może cię spotkać nieszczęście wielkie, gdyż kto wie, co to
za pan, któremu nawet wilki są posłuszne”. On, dbając mało na jej
przestrogę, poszedł znowu w pole, wszedł na drzewo, a wnet zjawił
się znowu ów staruszek, zaniecił ogień i zgromadził za pomocą
piszczałki gromadę wilków. Gdy już wszystkich wysłuchał i upomniał,
zapytał w końcu tych dwóch ostatnich: „Czyście pożarli pstrego
wieprza?” Na to odrzekły smutne wilki: „Panie! Nie było żadnego
pstrego wieprza, a my już z głodu ledwie chodzić możemy”. Rzekł
tedy do nich: „Pilnujcie zatem tego gruszkowego drzewa, a co z niej
schodzić będzie, rozerwijcie i zjedzcie!”
To rzekłszy odchodził pomału, jakoby czekając, aby on chłopek
prosił go o przebaczenie, ale ów gospodarz ze strachu nie
dorozumiał się, że mu wypadało błagać o przebaczenie.
Wilcy usiedli, jeden z prawej, a drugi z lewej strony drzewa,
spoglądając w górę, rychło-li się co pokaże. Chłop siedział skulony
między gałęziami, na pół martwy i ze strachu zębami dzwoniący. Gdy
się rozedniało zobaczyły go wilki, a wtedy zaczęły piszczeć, wyć i
skakać do góry po przeznaczoną sobie zdobycz. Kmieć myśli sobie:
źle ze mną, a gdy zobaczył ludzi, krzyknął na nich, aby mu szli na
pomoc. Zbiegło się kilkunastu chłopów i kobiet, którzy zaczęli
wrzeszczeć na wilki i rzucać nawet kamieniami aby odeszły, ale wilki
nic sobie z nawoływań nie robiły. Nikt nie miał tyle rozumu, aby
poskoczyć do dworu, żeby wezwać jakiego myśliwca z flintą.
Gospodarz wyrzeka, że na pół zmarzły, że już ledwie się trzyma.
Wtedy krzykną na niego, aby zeskoczył w środek gromady, a oni go
zasłonią przed wilkami. Chłop zeskoczył, a zgromadzeni, w środek go
wziąwszy, uchodzili do wsi. Zdawało się, że groźne
niebezpieczeństwo minęło, ale wilki niełatwo dały za wygraną, gdyż
przesunęły się pod nogami idących, dopadły chłopa i z dwóch stron
tak go silnie kłami uderzyły, że biedakowi wnętrzności się pokazały.
Potem uciekły bestie do lasu.
Chłop przeleżał przez cały rok w łóżku, jęcząc w ciężkich
boleściach. Po roku wstał wprawdzie, ale zupełnego zdrowia już
nigdy nie odzyskał. Żona mówiła mu nieraz: „Widzisz,
przestrzegałam się, abyś nie doświadczał, a ty się uparłeś i oto
sprowadziłeś na nas takie nieszczęście”.
Gospodarz mówił, że ów starzec był dziwnie podobnym do św.
Mikołaja w ołtarzu na prawo w kościele, zatem może to był nawet
sam św. Mikołaj. Różnie różni o tym sądzili, tyle jednak pewną jest
rzeczą, że nasi przodkowie obchodzili uroczyście dzień św. Mikołaja,
gdyż we wilią post zachowywali ścisły, a 6 grudnia szedł każdy do
kościoła wysłuchać Mszy św. Nikt w tym dniu nie udawał się w
podróż, gdyż wierzono powszechnie, że wilki w dzień św. Mikołaja są
bardzo groźne.
Parobek i wilki
Zwracam wyraźnie uwagę, mówił leśniczy, żeby czasem twojej
ludowej legendy nie uważać za istotną prawdę. W tym podaniu ta
myśl się przebija, że św. Mikołaja jako patrona od wilków, ma nad
nimi władzę. W ogóle wilki tak się nieraz dały ludziom w znaki, że nie
mogąc często sami sobie z nimi dać rady, błagali pomocy niebios i dla
tego uprosili sobie św. Mikołaja za patrona, bo właśnie w grudniu
zaczynały wilki biegać stadami i wyrządzać wielkie szkody. Niejeden
prosząc św. Mikołaja o wstawienie się do Boga, wyszedł cały z
groźnego niebezpieczeństwa, gdy inni pomoc niebiańską za nic
mając, marnie poginęli. Doświadczył tego parobek Jędrzej Karabasz
z Dziewoklucza pod Margoninem. Był to chłop wysoki, barczysty, a
taki silny, że małe drzewa wyrywał, sześciu zaś chłopów nie mogło go
pokonać.
ISBN (ePUB): 978-83-63149-09-3
ISBN (MOBI): 978-83-63149-10-9
Wydanie elektroniczne 2012
Na okładce wykorzystano fragment obrazu „Droga do lasu” Feliksa Brzozowskiego (1836–1892).
WYDAWCA
Inpingo Sp. z o.o.
ul. Niedźwiedzia 29B
02-737 Warszawa
Opracowanie redakcyjne i edycja publikacji: zespół Inpingo
Plik cyfrowy został przygotowany na platformie wydawniczej
Inpingo
.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.