Ta
książkajestdlaKary.
Ponieważjesteś
mi
bliska.
Prolog
Lando
n
J
esteś
spakowany?
– pyta przez telefon moja siostra Mia. Jej głos jest zachrypnięty od snu, nic
dziwnego,bowPortland,wOregonie,jestśrodeknocy.
– Wyjeżdżam jutro, Mia. Jasne, że
nie
jestem spakowany. – Mia parska. Właśnie skończyłem moją
ostatnią odprawę, mój ostatni dzień jako oficer Marynarki Wojennej. Chwytam suwak kombinezonu
lotnikaiwzdycham.–Toniefair.
–
Wiem
–odpowiadacicho.–Alejesteścałyizdrowy,amogłeśzginąć,Landon.
Marszczębrwi,patrzę
na
siebiewlustrzeirozpinamkombinezonporazostatni.Jużnigdywięcejgo
niewłożę,nigdywięcejniebędępilotem.
Co
docholerymamterazrobić?Marynarkazłożyłamipropozycję,alejeśliniemogęlatać,niemato
dlamniesensu.Latanietoniejestcoś,copoprosturobię,tocałemojeżycie.
–
Za
dużomyślisz–mówiMia.
–
Jestem
pilotem,Mia.Tojestto,cokocham.Toniemiałosiętakskończyć.
–Żyjesz–powtarza.
–Czyżby?–mruczę,kręcęgłową
i
czujębólwszyi,którypowracaodczasudoczasu.Katapultowanie
się z F-16 spowodowało uszkodzenie szyi i utratę kilku centymetrów wzrostu, których mogę już nie
odzyskać,takjakcałejkarierywmarynarce.
Kurwa!
–
To
byłynajdłuższeczterymiesiącewnaszymżyciu,Landon.Niemożemysięciebiedoczekać.
– Będę
w
domu za kilka dni – odpowiadam, ściągając T-shirt, ostatnią rzecz z mojego dobytku, i
wrzucamdopudełka,któremarynarkaprzesłałamizWłoch.
Uwielbiałem być
we
Włoszech przez ostatnie lata i Bóg jeden wie, że nie zamierzałem ich tak
opuszczać.
Ale
opuszczam.MożeMiamarację;przynajmniejżyję,mogęchodzićiżyćnormalnymżyciem.
Ale
niemogęlatać.
I
tobolibardziejniżranypokatastrofie.
–
O
którejgodziniepowinnamodebraćcięzlotniska?
–
Nie
ma potrzeby – odpowiadam, żałując, że zadzwoniłem do siostry i ją obudziłem. Po prostu nie
wiedziałem, co innego mogę zrobić, kiedy przyszedłem tutaj i stanąłem twarzą w twarz z pudełkami i
końcemkariery,którąkochałem.–Dojadęsam.
–Landon…
–
Wszystko
okej,naprawdę.Zobaczymysięzakilkadni.
–
Wracaj
bezpiecznie–mówi.–I,Landon?
–Tak?
–
Wszystko
będziedobrze.
Zmuszam
siędouśmiechuikiwamgłową,chociażonategoniewidzi.
–Oczywiście,żetak.
Żegnamysię,
a
jasiadamnabrzegułóżka,pocieramtwarzibioręgłębokioddech.Mamnadzieję,że
marację.
Rozdział1
Cami
W
rócił.
Biorę głęboki, oczyszczający
wdech
i przesuwam dłońmi po moich blond włosach, sprawdzając
makijaż.Niemamgozawieleizpewnościąniejestemtakutalentowanajakmojanajlepszaprzyjaciółka
Addie, ale jednak. Moje zielone oczy są ładnie podkreślone, usta różowe, a serce bije szybciej niż
kiedykolwiek.
–
Znasz
gocałeżycie.Niejestkimśinnym–mówiędosiebiewlustrze.–Poprostupodejdzieszsię
przywitać.Nicwielkiego.
Nie
wyglądam na przekonaną, więc mrużę oczy i pochylam się. Jest po prostu starym znajomym.
Zrozumwreszcie.
Landon
jestmoimkolejnymnajlepszymprzyjacielem.StarszybratMii.Addie,Miaijadorastałyśmy
razem,ajabyłamzakochanawLandonie,odkiedypamiętam.Boże,jednospojrzenienaniegowywołuje
szaleństwomotyliwmoimbrzuchu.Jestprzystojny–stwierdzenieroku–isłodkii…cholera.
Kręcę głową
do
mojego odbicia, odwracam się, by chwycić torebkę i pojechać do domu rodziców
Landona, gdzie się zatrzymał się, kiedy wrócił kilka dni temu. Landon służył w marynarce, od kiedy
skończyłcollege.Byłpilotem,doczasuwypadkukilkamiesięcytemu,kiedykatapultowałsięzsamolotu.
Nigdy
nie czułam takiego strachu jak tego dnia, kiedy dostaliśmy telefon, że został ranny. A ostatnie
kilkamiesięcy,gdybyłpodrugiejstronieświata,byłytorturą.Niemogłamgozobaczyć,żebyupewnić
się,żewszystkoznimwporządku.Musiałwydobrzećiprzejśćproceduręzwolnieniazmarynarki,zanim
mógłwrócićdodomu.
Dzięki Bogu, że już wrócił. Dałam
mu
kilka dni na aklimatyzację, ale już dłużej nie mogę zwlekać.
Muszęgozobaczyć.
I
jestemzdenerwowanajakcholera.
Parkuję
na
podjeździedomujegorodziców,zbieramodwagę,wchodzęnachodnikprzedfrontowymi
drzwiamiipukamzwiększymprzekonaniem,niżczuję.
W
domuniktsięnierusza,comniedziwi.Jestnatylewcześnie,żepowinienbyćwdomu.
Pukam
razjeszczeiwchwili,gdyzamierzamsiępoddaćiodejść,otwierająsiędrzwiipojawiasię
on.
Półnagi.
Potargane
włosy.
Zaczerwienione
oczy.
Czy
wspominałam,żejestnawpółnagi?
–
Co
tutajrobisz?–pytagłosempełnymsnu,gaszącmojespojrzenie.
–
Jeszcze
spałeś? – pytam, krzyżując ramiona i zachowując wyraz twarzy, jakbym codziennie
widywałapółnagichmężczyzn.
Czego
nie widuję. A z pewnością nie wysokich, ciemnowłosych mężczyzn z zimnymi, niebieskimi
oczami,oliwkowąskórąiwyrobionymimięśniami.
Jezu.
–
Jest
wcześnie – burczy i przeciera ręką po twarzy. Nie zaprasza mnie do środka. Nie wygląda na
szczęśliwego,żemniewidzi.
Nawet
mnienieprzytulił,coprawdopodobnieniejestzłe,biorącpoduwagę,żejestwpołowienagi,a
japrawdopodobniezrobiłabymcośtakgłupiegojakpowaleniegoimolestowanie.
Spoko,dziewczyno.
–
Nie
jest tak wcześnie – odpowiadam, on kieruje na mnie przymrużone oczy i zaciska szczęki, a ja
zdajęsobiesprawę,żenietylkoniejestpodekscytowanymojąobecnością,alewręcz…zirytowany.
–Wciąż
odczuwam
jet
lag
.Czego
chceszCami?
Cofam
sięomałykrokikręcęgłową.
–
Nic
niechcę,Landon.Poprostupostanowiłamzatrzymaćsięipowiedzieć:witajwdomu.
– Dzięki. –
Jego
głos jest beznamiętny. W ogóle się tego nie spodziewałam. Landon zawsze był
otwarty,cieszyłsięnamójwidok.Niewiem,coztymzrobić.
Wiem
jedno:muszęsięstądzabrać.Żałuję,żeprzyszłam.
–Przepraszam,żecięobudziłam–mruczę,patrząc
na
stopy,kiedysięodwracam.–Dozobaczenia.
–
Cami
–mówi,alejasięniezatrzymuję,byzaczekać,cozamierzapowiedzieć.Mojadewiza:walcz
lubuciekaj,właśniemniedopadłaijedyne,oczymmogęmyślećto:Wynośsięstąd.
–
Jakie
żenujące–mruczę,powstrzymującłzy.–Dlaczegonibychciałbycięwidzieć,Cami?Jesteśpo
prostumałąsiostrzyczkąjegonajlepszegoprzyjaciela.
Ale
nie zawsze tak było. W przeszłości byliśmy przyjaciółmi. Często przebywaliśmy razem, a ja nie
chciałamwierzyć,żetozpowoduMii.Mieliśmywielewspólnego,rozmawialiśmy.Akiedywstąpiłdo
marynarki,zostawiłdziuręwmoimżyciu,którąstarałamsięzapełnić,popełniającbłądiwychodzącza
mąż.
Tęsknię
za
nim.Tęskniłamzanimprzeztelata.Aterazwróciłiniechcemnie?
Po
prostumuszęsięnauczyćztymżyć.Pozatymtonietak,żedobrzegoznam.Dziesięćlatrozłąkito
szmat czasu. Do domu przyjeżdżał tylko raz w roku, a kiedy wyszłam za mąż, przestał się ze mną
kontaktować,ponieważ,jakpowiedział,dalszekontaktyzzamężnąkobietąniebyłybywłaściwe.
Rozwiedziona
czynie,czemumiałabymmyśleć,żenaglebędziepodekscytowanyspotkaniemzemnąi
chwycimniewobjęcia,apotempodzielisięśniadaniemiporozmawia?
Wzdycham,parkując
na
swoim podjeździe, wyłączam silnik i w końcu mierzę się z faktem, że mimo
naszej przeszłości nie znam dobrze Landona. Znam młodego mężczyznę, który wyjechał dawno temu,
mężczyznę,jakijużniejest.
Ja
teżniejestemtądziewczyną,cobyłam.
Przez
całelatanosiłamobrazkogoś,ktonieistnieje.
–Głupia–szepczę,
trzaskam
drzwiami,wchodzęnaganek,otwieramdrzwiikumojemuogromnemu
zdziwieniuwidzębiało-szarepaski,przemykającedodomupomiędzymoiminogami,zatrzymującesięw
wejściudokuchniisiadającenazadku,jakbytutajnależały.
–
O
nie,musisziść–mówięzdecydowanie.–Nochodź.–Pokazujęnadrzwi,alekottylkomruga,po
czymdwukrotniewylizujeogon,nimzwracanamniespojrzenie.
Nigdy
wcześniejniewidziałamtegokota.
–Skądprzyszedłeś?–pytam,opierającdłonie
na
biodrachirzucająckotumojenajlepszespojrzenie.
Nie
wyglądanaprzejętego.
–
Musisz
iść–mówięizbliżamsiędoniego.–Uciekaj.Nazewnątrz.
On
złatwościąmnieomijaiuciekadopokojudziennego,obserwującmnie.
–Miau.
–
Nie, nie
możesz zostać – odpowiadam, jakby obchodziła mnie rozmowa ze zwierzakiem. –
Naprawdę,janielubiękotów.
–Miau.
–Ponieważsą
humorzaste
isamolubne.Naprawdęwolępsy–mówię,próbującgoprzekonać.Macha
ogonemiodwracasięodemnie.–Naprawdę,nawetniewolnomitumiećzwierząt.Mójnajemcamina
toniepozwala.
Super.Teraz
kłamiękotu.Tomójdom.
–
To
nieociebiechodzi,tylkoomnie–próbuję,alekotkładziesięnaplecach,wystawiającbrzuch,i
rozciągasięnamoimdrogimdywanie,czującsięjakusiebiewdomu.
–Miau.
–Musisz.Wyjść.–Klaszczę
w
dłonieiporuszamsięszybciej,próbującgowystraszyć,żebywybiegł
frontowymi drzwiami, ale on ucieka w przeciwnym kierunku. – Poważnie? Naprawdę zaczynasz mnie
wkurzać.
–Miau.
–Powiedziałam
na
dwór–mówięwładczymgłosem.
Kot
skaczenaoparciekanapyiczekanamójkolejnyruch,przyczajony,bymócgouniknąć,jestemtego
pewna.
W
końcuzeskakuje,przebiegapomiędzymoiminogamidofrontowychdrzwi,akiedysięodwracam,
stoiwnichLandon,ubranyterazwkoszulkę,opartyofutrynę,zuśmieszkiemnatwarzyiocierającymsię
imruczącymkotempomiędzynogami.
–
Co
typróbujeszzrobićswojemukotu?–pyta,pochylającsięibiorącnaręceterrorystę.
–
To
niemójkot–odpowiadamiwzdycham.–Wbiegłtutaj,aterazniemogęgowyrzucić.
–
Sprytny
kot–odpowiadaLandonidrapiezwierzępogłowie.NiebieskieoczyLandonasązwrócone
namnie,kiedyprzechodziprzezdrzwiisiadazkotemnamojejkanapie.
–
No
cóż,czujciesięobajjakusiebiewdomu.–Przewracamoczamiiprzeczesujęwłosy.–Czego
chceszLandon?
Zastygam.Nigdy
wcześniej nie zwracałam się tak ostro, rozmawiając z Landonem. Nie bardzo to do
mniepasuje.
–
Przepraszam
Cam–odpowiadamiękko,obserwując,jakkotzwijasięnajegokolanach,mruczącze
szczęścia.
–
Nie
mazaco–mówięisiadamnafotelupojegolewejstronie.–Niepowinnamprzychodzićbez
uprzedzenia.
Przyglądamsię
wzorowi
nafotelu,niechcącnapotkaćspojrzeniaLandona.Wciążjestemzakłopotanai
zbitaztropuhistoriązkotem.
–
Nie
zamierzałemnaciebiewarczeć.
– Już
dobrze. Po
prostu chciałam się przywitać. Nic ważnego. Mam coś do zrobienia, więc gdybyś
mógłzabraćzesobąkota,kiedybędzieszwychodzić,będęwdzięczna.
Wstaję,żebywyjść
z
pokoju,aleLandonłapiemniezanadgarstek.Kiedybyłammała,Landonzawsze
łapał mnie za nadgarstek, kiedy chciał wziąć gryza tego, co jadłam albo przyciągnąć moją uwagę. Jest
facetemlubiącymdotyk.Zerkamnajegotwarzisercemipodskakuje.Jegoniebieskieoczysą…smutne.
A
mojeramiępłonieodjegodotyku.
–Naprawdę
jest
miprzykro.–mówi.–Poprostuniejestemostatniosobą.
Delikatnie
wysuwamrękęzjegouściskuiponowniesiadam,obserwującgo.
–Okej.
–
Nie
chciałemwracaćdodomu–ciągniedalej,głaszcząckota,którymruczyszczęśliwy,jakbytutaj
mieszkał. – Wszystko wydaje się teraz dziwne. Ale to nie znaczy, że mogę na ciebie warczeć. Jesteś
najsłodsząosobą,jakąznam.
–Już
mnie
nieznasz–mruczę,przypominającsobie,oczymmyślałamwsamochodzie.Landonunosi
brew,alepotempotakuje.
–Może
nie.Ale
wiem,żejesteśsłodka,amnienatobiezależyipoprostuchciałempowiedzieć,jakmi
przykro,żebyłemtakimdupkiem.
–Dziękuję.
Patrzy
namnie,naprawdęnamniepatrzy,jegowzrokprzesuwasiępomnieodgłowypopalceustóp,
apotemznówspoglądamiwoczy.
–Wyglądaszwspaniale.
–Dziękuję–
powtarzam,nie
wiedząc,cowięcejpowiedzieć.Widzę,żeczujesięzraniony,amożei
zakłopotany,awemniewszystkokrzyczy,żebyrzucićsięnaniegoipogłaskaćgotak,jakbybyłkotem,
żebygoukoić.
Ale
niemogę.Niewmoimmieszkaniu.Więcwciążsiedzęiczekamnajegokolejnyruch.
Po
ciągnącejsięwiekiminucieonwstaje,stawiakotanapodłogęiidziedodrzwi.
–Dzięki,żewpadłaś,
Cami
–mówi,kiwagłowąiwychodzi.
Wzdycham
izerkamnakota.
–
Ty
niezamierzaszwyjść,prawda?
Kot
wskakujeponownienakanapę,gdziedopierocosiedziałLandon,zwijasięwkulkęimomentalnie
zapadawsen.
–Spóźniłaśsię–informujęRiley,która
wchodzi
zbutelkąwinaisiatkąpełnąlodów.
–
Przepraszam
–odpowiada,spieszącdokuchni,żebyschowaćlodyiotworzyćbutelkę.–Zatrzymał
mnie telefon od Web designera. Ale przyniosłam cukier i wino, więc powinno mi zostać wybaczone.
Pozatymserialsięjeszczeniezaczął.
Kładę kawałki
pizzy
na talerze, które wraz z kieliszkami zabieramy do pokoju, gdzie rozpoczynamy
naszewieczornespotkanie.
Każdego
tygodnia
Riley,kolejnamojanajlepszaprzyjaciółkaipartnerkawinteresach,przychodzido
mniepoczymoglądamynaszeulubioneseriale,jedzącniezdrowejedzenieipijączbytdużowina.
To
naszatradycja.
–
Miau
–rozlegasiędźwięk,kiedykotwślizgujesiędopokoju,wyciągającnoswkierunkujedzenia.
–
Co
docholery!–dziwisięRiley.–Od,kiedymaszkota?
–
Nie
mam–odpowiadam,kiedypojawiająsięnapisyPamiętnikówwampirów.–
On
mamnie.
–Co?
Wyjaśniam
jej,jak
wbiegłdodomuiodmówiłwyjścia.
–Więckupiłam
mu
trochęjedzenia,posłanieikilkazabawek.
–
Masz
kota–śmiejesięRiley.
–
On
mamnie–powtarzam.
–
Jak
manaimię?
–Czmychacz.Ponieważ
nie
chciałczmychnąć.
–
Jest
cudowny–uśmiechasięRileyidrapieCzmychaczazauszami,cowywołujeuniegomruczenie.
–Jesttakiładny.
–
I
uparty.Niesłucha.Mówięmu,żeniemożespaćnamoimłóżku,aonitaktorobi.Jedynąrzeczą,
którąrobijaknależy,jestkorzystaniezkuwety.
–
Jest
kotem–Rileywzruszaramionami.–Taksięzachowująkoty.
Jemy
ioglądamytelewizję,aCzmychaczwskakujenaoparciekanapy,gdziezwijasięwkulkędosnu.
–Mówię
ci
–oznajmiaRiley,popijającwino.–ŻeIanSomerhalderbędziekiedyśmoimmężem.
–
Ale
on już ma żonę – przypominam jej, obserwując, jak młody wampir pożywia się niewinnym
świadkiem,ratującprzytymmiastooddemona.
Jest
toniesamowityrodzajironii.
–
Dla
niegomogłabymsięzatrudnićjakorobotnikrozbiórkowy–mówiczule.–Toznaczy,spójrzna
niego.
–
Z
pewnościąseksowny–potwierdzam.–Zawyjątkiemkrwicieknącejmupobrodzie.
–
Nie
wykopałabym go z łóżka tylko dlatego, że mu krew kapie z brody. No chyba, że chciałby to
zrobićwłazience.
–Eh.
–
Nie
lubiszrobićtegowłazience?
–
Nie,chodzi
okrew.
Chichoczemy
i oglądamy dalej serial. Kiedy się kończy, wciskam pauzę, żebyśmy mogły dokończyć
pizzę, napełnić ponownie kieliszki i sięgnąć po lody. Ponieważ zaraz po Pamiętnikach wampirów
jest
The
Originals,
a
potemscenkizkręceniaPamiętnikówwampirów.
W
chwili,kiedyzamierzamznowuwłączyćtelewizję,Rileypyta.
–
I
co,widziałaśLandona?
Nie
patrzyprostonamnieimówitotak,jakbypytała,czysprawdziłamprognozępogodynajutro.
–Widziałam
go
kilkadnitemu–odpowiadam.–Przezchwilę.
Naprawdę
nie
chcę wchodzić w szczegóły. Wszystkie dziewczyny wiedzą, że byłam zakochana w
Landonieprzezlata.
–
Kat
mówi, że pewnego dnia przyszedł do restauracji – mówi Riley. Kat jest piątą osobą z naszej
grupy.PiątązewspółwłaścicielekPokusy,popularnejrestauracjiwPortland.Działamyjużprawierok,a
interesyniemogłybyiśćlepiej.
–Naprawdę?–pytam.
–Powiedziała,żewyglądanaprawdęnieźle.
Nie,wcale
nie.Jestsmutnyibyćmożeprzestraszony,apomaganiemuniejestmojąsprawą.
–
To
dobrze.
Wciskam
„play” i udaję, że jestem bardzo zainteresowana serialem. Kiedy kończę swoje lody,
Czmychacz wskakuje mi na kolana i zwija się, ale kiedy zaczynam go głaskać, syczy na mnie, więc
pozwalammupoprostuleżeć.
–Wiem,że
Mia
cieszysięzpowrotuLandona–zaczynaRiley,ajamamochotęnasyczećnanią.
–
Czemu
wciążotymmówimy?
–Ponieważ
ty
nicniemówisz.
–
Nie
manicdoopowiadania.Wróciłdodomu.
–
A
tygokochasz.
Kręcęgłową.
– Myślałam
o
tym. Nie znam go Ri, nosiłam w sobie obraz chłopca, którego znałam. Wiele się
wydarzyło.
–
Ale
toLandon.
– Już
dobrze
– mówię wyczerpana. – Fajnie będzie go spotkać raz na jakiś czas, ale już nie jestem
nastolatką,Riley.
–
To
zewzględunaBriana?
–
A
comadotegoBrian?–Stanowczojestemnieprzyjemna.Nielubięotymmówić.Wywołujetowe
mniepoczuciewinyiczujęsięźle.
– Słuchaj,
ludzie
cały czas się rozwodzą. – Głos Riley jest spokojny i konkretny. – Przyznaję, że
przyjaźńztwoimeksjestdziwna,aletaksięzdarza.Taksłyszałam.
–
Brian
niemanicwspólnegozLandonem.
–
No
cóż,biorącpoduwagę,żenigdywcześniejsięniespotkali,iżeBriannawetniepochodzistąd,
niemogłabyśtakmyśleć.Alejaitakwiemswoje.–Rileyłagodnienamniepatrzy.Jestjedynąosobą,
któraznawszystkiepowody,dlaczegomojemałżeństwozBrianemniewypaliło.
A
jednymznichjestLandon.
–Byłammłoda
i
kiedypoznałamBriana…
–
Nadal
miałaśwgłowieLandona,wiem.
–
Ale
nie poślubiłam Briana w zastępstwie Landona, Riley. To głupie. Zakochałam się w Brianie, a
naszzwiązeknaturalnieewoluowałwkierunkumałżeństwa.Tobyłlogicznynastępnykrok.
–Logiczny.–
Riley
kiwagłową.
Ciężko
wzdycham.Nie
muszę mówić Riley, że małżeństwo z Brianem się nie udało, ponieważ nigdy
niepozwoliłamsobienazakochaniesięwnimtak,jaknatozasługiwał.Żewciążjakiśkawałekmojego
sercabyłzarezerwowanydlaLandona.
Mimo
żewiedziałam,żeLandonnigdyniewróci.
Tylko
żejednakwrócił,ajaniejestemjużdzieckieminadaljestemnimzafascynowana,cojestgłupie.
–
Czy
możemyjużotymnierozmawiać,tylkooglądaćserial?
–Dobrze.–
Nie
wyglądanaprzekonaną,alejanaprawdęniechcęrozmawiaćoLandonie.Kiedyserial
siękończy,sprzątamyiRileywychodzi,ajawspinamsięposchodachdosypialni.Nieoponuję,kiedy
Czmychaczwskakujenałóżkoizwijasięprzymoichkolanach.
Już
nie
jestem nastolatką. Schrzaniłam małżeństwo z dobrym człowiekiem, bo nadal miałam w sercu
Landona.Todziecinneiśmieszne.
Trzeba
tozatrzymać.Toprzeszłość,ajamuszęruszyćdoprzoduzmoimżyciem.
Uwielbiam
naszą restaurację. Zaharowywałyśmy się na śmierć, żeby ją mieć. Przechodzę przez
jadalnięizatrzymujęsię,bypopatrzećnanasząladęicieszyćoczyłagodnymkoloremibogatątkaniną.
Sązapraszające.Sexy.
Wszystko
w tym miejscu jest sexy. Zadbałyśmy o to. Od ciepłej atmosfery po afrodyzjaki w menu
Pokusakrzyczyklasycznymseksem.
A
jalubięmyśleć,żetoodzwierciedlapięćkobiet–właścicielek,którejąprowadzą.
Podchodzę
do
baru,którymrządziKatiuśmiechamsię,kiedywidzęjąiMię,naszegoszefakuchni,jak
wsadzajągłowydogablotzwinemiwąchają.
–
Pachnie
jakwino–mówiMia.
–
Pachnie
jakczereśniaidąb.Jestpełne.
–
Jak
ja.–Miamrugaiklepiesiępobiodrze.MożeMiamakilkazbędnychkilogramów,aleitakjest
sexy.Jejdługie,ciemnewłosy,zwykleukrytepodczapką,zwisająlokamidotalii.
–Chciałabymmieć
takie
loki–mówię,dołączającdonich.–Corobicie?
–
Kat
próbujemnienauczyć,jakpachniewino.
–
I
jakidzie?
–
Pachnie
winem.–Miawzruszaramionami.
–Poddajęsię–mówiKat,wykrzywiając
usta
wdezaprobacie.
–
Kat
totypowinnaśsięnatymznać–przypominamjej.–Ijesteśwtymdoskonała.
–Dokładnie.–
Mia
zgadzasięzemną.–Tyjesteśekspertemodwin.Jabędęrobićdalejto,corobię
wkuchni.
–
Dobry
plan–mówiAddie,jejobcasystukająodrewnianąpodłogę,kiedydołączadonaszRiley.
Addie jest wysoka i sama tworzy swoje stroje. Jest najbardziej stylową osobą, jaką znam, a ponieważ
jestbyłąmodelką,niespodziewałabymsięniczegoinnego.
–Kat,właśnieskończyłamrozmowę
z
Leah,twojąnowąbarmanką.Będzietutajotrzeciej,żebyzacząć
szkolenie.
–
Dobrze.Nie
wiem,czemuzadzwoniłanatelefonfirmowy,anienamojąkomórkę.
–Powiedziała,żezgubiłatwójnumer.Brzmiałatrochę…–
Addie
próbujeznaleźćsłowo.
–
Nie
najbystrzejsza?–pytaKat.–Jesttrochętępa,alejestwspaniałąbarmanką,uroczą,iniedajesię
klientom,którzywypilizbytdużo.Mamocnerekomendacje.
–
W
pełni ufam twojemu osądowi – odpowiada Addie z uśmiechem. – Po prostu przekazuję
wiadomość.
–
Nie
próbujjejłączyćzBrianem–mówiKat,wskazującnamnie.
–
Nie
zrobiłabym tego – obiecuję jak najbardziej niewinnie. – Jak mogłabym umawiać ludzi z moim
byłymmężem.–Niemogępowstrzymaćsięodwykrzywieniaust.
– Jasne, ponieważ
nie
próbowałaś umówić z nim każdej kobiety, którą znasz, włączając w to nas –
odpowiadaMia,przewracającoczami.–Szukaniekobietdlatwojegoeksjestpoprostudziwne.
–
Dla
twojejinformacji,ostatnioznajdujesobiesamkobiety–odpowiadam.Mójbyłymąż,Brian,jest
dobrymczłowiekiemichcęznaleźćdlaniegojakąścudownąkobietę.Zasługujenato.Japoprostunie
byłamdziewczynądlaniego,alenadaljesteśmydobrymiprzyjaciółmi.
–
A
teraz,skorojesteśmywszystkie–zaczynam,zmieniająctematiotwieramfolder,któryprzyniosłam
zesobą.–Porozmawiajmyorozszerzeniu.
–
Nie
mogę uwierzyć, że już się powiększamy – mówi Riley, zerkając na wino Mii. – Zaczęłyśmy
niecałyroktemu.
–
I
pękamy w szwach – odpowiadam. – Z Jakiem zapełniającym tłumem każdy weekend i
podszeptywaniem,jakietofajneisexymiejsce,zbytdługoczekamy.Przygotowałamszkiceiwyliczenia.
Potrzebapowiększenianiejestczymśzłym.
–
Zgadzam
się–przyznajeAddie.–Sądzę,żemielibyśmytłumnawetbezJake’a.Tylkoniemówmu,
żetopowiedziałam.
Jake
KnoxjestmężemAddieibyłągwiazdąrocka,którygrywawPokusiewweekendy.Jegogłosto
czystysexiidealniepasujedoatmosferytegomiejsca.
–
O
Boże,przyniosłaszkice–mówiMia,łapiącsięzagłowę.–Todlamniejakzupełnieobcyjęzyk.
– Mogę porozmawiać
z
poprzednimi właścicielami obok pod nami, że zapłacimy za powierzchnię
gotówką–mówię,ignorującMięiprzeglądamraport,którynapisałamostatniejnocypowyjściuRiley,
kiedyniemogłamspać.Dołączyłamszkiceiwyliczenianakoniec.
–
Nie
musimywziąćkredytu?–pytaKat,zaskoczona.–Tocudowne.
– Jesteś
takim
wspaniałym finansistą Cam – mówi Mia z uśmiechem. – Nie przepadam za twoimi
budżetami,alewiem,żetojestto,czegopotrzebujemy.
Uśmiechamsię
szeroko.Dezaprobata
Miidlamoichbudżetówniejestżadnymsekretem.Szefkuchni,
pasjonat,nawrzucałaminieraz,kiedymówiłamjej,żeniemożedostaćwięcejpieniędzynadodatkowe
trufle.
–
Szczerze, moim
jedynym zmartwieniem jest czas – dodaje Addie. – Nie mam czasu doglądać
budowy. Wiem, że Mia praktycznie mieszka w kuchni, a z Kat prowadzącą bar i Riley zajmującą się
marketingiem,ktobędzietoprowadził?
–
Zgadzam
się,iszczerze,teraz,kiedyPokusajestmoimjedynymklientem,mamczas,żebyzająćsię
tymprojektem.–Zwijamswójraportibioręgłębokiwdech.–Jakieśdwamiesiącetemuzamknęłammój
drugibiznesbiegłegoksięgowego,więcterazjestemcaładlaPokusy.Nieżebymwcześniejniebyła,ale
przyszesnastogodzinnymdniupracytakdługo,byłamniecozmęczona.
–Jesteś
pewna?
–pytaRiley.–Tobędziekilkapracowitychmiesięcy.
–
Jestem
otymprzekonana.
–
Cudownie
–mówiMia.–RazemzLandonemwykonacieświetnąrobotę.
–Że,co?
–Landon.–
Mia
uśmiechasięszerokoiwskazujegłowąnadrzwi,przezktóreprzechodziLandon.–
Będziekierowałbudową.
–
Witam
panie–mówiLandon,dołączającdonas.–Słyszę,żemaciedlamniezadanie.
–
Mamy
firmębudowlaną,zktórąwspółpracujemy–zaczynam,aleMiauśmiechasiępotwierdzająco.
–
Tata
myślioemeryturze,więcLandonprzejmujeniektórezadania–wyjaśnia.–Będziemymielitę
samązałogę,aletoLandonbędziejąnadzorował.
–
Cami
będzie opiekować się projektem – informuje go Addie. – Więc jeśli będziesz czegoś
potrzebował,todzwońdoniej.
– Świetnie –
odpowiada
Landon, a ja w końcu zerkam na niego tylko po to, żeby zobaczyć, jak
obserwujemnietymiswoimilśniącymi,niebieskimioczami.–Obiecuję,żewszystkopójdziegładko.
Przełykam
i
niemogępowstrzymaćironicznegouśmiechu.Właśniekiedyzdecydowałamsięutrzymać
dystansdoLandona,onbędzieprowadziłprace,nadktórymijabędęintensywnieczuwać.
Prawo
Murphyego.
Pieprzony
Murphy.
Rozdział2
Landon
T
o,czegopotrzebujemy–zaczynaCami,prowadzącmniedopustegopomieszczeniaobokrestauracji–
topowiększyćilośćmiejscdosiedzenia.Chcemyotworzyćdrugąsalęidodaćznaczącąliczbęstolikówi
lóżipowiększyćkuchnięMii.Potrzebujewięcejsprzętu,aterazjesttoniemożliwe,ponieważkuchniaw
aktualnejwersjijużnicnieprzyjmie.
Kiwamgłowąiidęzanią,próbującniepatrzećnajejtyłek.
Pracowałemnadtrzymaniemoczuzdalaodjejpupywięcejlat,niżmogęzliczyć.Tonawyk.
Alenadalmaniesamowitytyłek.
–Czytysłuchasz?–pyta,krzyżującramiona.
–Tak,proszępani.
–Zamierzasztozapisać?
–Robięnotatki–odpowiadamipukamsięwgłowę,dającznać,żezapamiętuję,coonamówi.
– No cóż, to pocieszające – mruczy i odwraca się, wywołując u mnie uśmiech. Cami zawsze była
zabawna.Raczejdajeniżbierze,jestmiłaikiedyśłączyłanasspecjalnawięź.Niepamiętamczasu,kiedy
jejniepragnąłem.Gdybybyłakilkalatstarsza,byłczas,kiedyzbliżyłbymsiędoniejwinnysposób,ale
wtedywstąpiłemdomarynarki,aonawyszłazamążiżyciesiępotoczyłodalej.Toniejestwłaściwe,
żebymężczyznadalejdzwoniłiwysyłałlistydozamężnejkobiety,niezależnieodtego,jakbardzogoto
zabija,żeonanależydoinnego.Więcsięrozdzieliliśmy.
Naglestaje,składapalcenerwowoiwzdycha.
–Landon,chciałamcipodziękowaćzato,żeprzyjechałeśdodomu,kiedyzmarlirodzice.
Patrzęnaniąprzezchwilę,apotemkręcęgłową,wsuwamręcewkieszenieiszuramnogami.
–Niemusiszmizatodziękować.
–Tak,muszę.Tobyłtrudnyczasito,żebyłeśwtedytam…byłouspokajające.
–Cieszęsię.Jaksiętrzymasz?
–Lepiej–odpowiadaisięuśmiecha.–Sporosięwydarzyłoprzeztelata.
Tobyłokilkalat?Niemiałempojęcia.Czaspłynietakszybko.
– Restauracja dostarcza nam wszystkim zajęcia. – Bierze głęboki wdech i rozgląda się po pustej
przestrzeni. – A mówiąc o tym, myślę o rzędzie lóż, takich jak te, które już mamy. Będą tutaj ładnie
wyglądały – mówi, wskazując na dalszą ścianę. Ciągnie dalej swoją wizję z oczami błyszczącymi z
podniecenia.
Jestprofesjonalnaipobudzona,ajaniemogęoderwaćodniejwzroku.Nigdyniemogłem.Dołeczkiw
policzkach, które pojawiają się, kiedy się uśmiecha. Włosy ma związane w prosty kucyk, a na sobie
dżinsy,trampkiikoszulkę.
Wciążwygląda,jakbymiałaszesnaścielat.
Alekiedysięodwraca,ajejkoszulkaotulaciało,niejestjużdzieckiem.Jestkobietą.
Piękną,pociągającą,cudownąkobietą.
–Poważnie,wogóleniepoświęcaszmiuwagi–warczy.
–Och,poświęcam–odpowiadam.Możeniewtensposób,wjakibychciała,alepoświęcam.–Jak
tamradziciesobiezkotem?
–Przejmujemójdom.
– Lubi cię. Jesteś kobietą do lubienia. – Wzruszam ramionami i patrzę, jak się spina, a potem kręci
głową.
–Rozmawiamyopracy.
– Wydaje mi się, po pierwszym spotkaniu, że dogadaliśmy się – odpowiadam i rozglądam się po
pomieszczeniu.–Cobyłotutaj?
– Sklep z zabawkami – wyjaśnia. – Sądzę, że większość ludzi kupuje w dzisiejszych czasach przez
Internet.
–Możepodniesiemytutajsufit?–mówię,przyglądającsięmu.–Mogęzrobićtak,żebydorównałdo
tego,którymacie,otworzyćgotrochę.
–Dobrze.Niewiem,czemugoobniżyli.
–Prawdopodobnie,żebyograniczyćkosztyogrzewania.
–Podniesieniegobędzieznacznielepsze.–Kiwagłową,opieraręcenabiodrachirozglądasiędalej.
–Czymożemyrównieżwyrównaćpodłogi?
–Tożadenproblem.
–Cudownie.–Przerywa,uśmiechasięiklaszczewdłonie.–Jestemtakapodekscytowana.
–Mimożetojajestemtwoimwspółpracownikiem?–pytamiwyciągamrękę,byodgarnąćjejwłosy,
aleonaschodzizmojejdrogi.
–Sądzę,żemogęsięztobądogadać.
–Lubiszmnie.–Zauroczeniemną,odkiedybyliśmydziećminiejestsekretem.Jaswojestarałemsię
ukrywać,aleCaminigdy.
–Jesteśokej.–Wzruszaramionamiichichocze,iporazpierwszy,odkiedypamiętam,niepatrzyna
mnietymiiskrzącymioczamiiniewiem,coztymzrobić.
Atakcholerniezatymtęsknię.
–Myślę,żemamjużwszystko,czegopotrzebuję.
–Świetnie.–Mijamnie,alepotykasię,ajałapięją,obejmujęwtaliiiprzyciągamdosiebie.
– Hej, ostrożnie – mruczę z twarzą milimetry od niej i przez krótki moment te iskierki w jej oczach
wracają,powodując,żezaciskamisiężołądek.Niejestnamnietakuodporniona,jakchciałabywierzyć.
–Mamcię.
– A oto co ja mam, kiedy mam na sobie trampki – burczy i chwyta mnie swoimi małymi dłońmi za
marynarkę,próbującpostawićstopynaziemi.
–Zwyklenienosiszbutów?
–Nietrampki–mruczyipróbujesięodsunąć,alejazaciskamramionaicieszęsięchwilą,kiedyona
słodkopróbujezemnąwalczyć.Pachnietakdobrze.
Jestcholernieidealna.
Pierwszyrazodkilkumiesięcyczuję,żenaprawdężyję.
–Widzę,Landon–mówi,alejaniepuszczamjej.Jeszczenie.
–Zawszewidzisz–odpowiadamdelikatnie,alekiedyonapatrzynamnie,jakbympostradałzmysły,
iskierkiniknąwjejoczach,puszczamjąicofamsię,natychmiasttęskniączajejciepłem.–Patrz,gdzie
stawiasznogi.
– Tak jest, proszę pana – mówi poważnie, salutuje złą ręką i idzie przede mną z powrotem do
restauracji.Jejpupakołyszesię,kiedykroczy,wywołującumnieuśmiech.
–Ustaliliściejużwszystko?–pytaRiley,kiedywchodzimydośrodka.
– Myślę, że to dobry początek – odpowiadam z mrugnięciem. – Zrobimy z tego cudo, i nigdy nie
będzieciewstaniepowiedzieć,żeniebyłotoodzawszeczęściącałości.
–Towłaśniechcemyusłyszeć–odpowiadaRiley.
–Miłegodnia,Landon–mówiCami,machającrękąiwchodzidoswojegobiura,zamykającdokładnie
drzwi.
–Czyczymśjązirytowałem?–pytam.
–Niemiałategonamyśli–stwierdzaRiley.–Możebuzująwniejhormony.
–Itojestpowóddowyjścia–odpowiadamzfałszywymuśmiechem.–PowiedzMii,żepogadamznią
później.
–Bawsiędobrze!–krzyczyRileyimachanapożegnanie.
Idę do samochodu, ale zamiast wymiarów i narzędzi w głowie mam obraz Cami, jej delikatnych
zaokrągleńiświeżyzapach.Potrzebujęgodzinynasiłowni,żebyoczyścićumysł.
– Chciałbyś zobaczyć basen? – pyta Kelsie, młoda kobieta, która pokazuje mi pierwsze z mieszkań,
przyktórymzatrzymałemsiędziś,żebyobejrzeć.Odwracamsię,wkładamręcedokieszeniiskupiamsię
naciemnej,staromodnejkuchninamałejprzestrzeni.
–Niesądzę.
–Mogęcipokazaćgabinet–mówiznadzieją,alekręcęgłową.
–Myślę,żewidziałemwszystko,cotrzeba.
Wychodzęikierujęsiędosamochodu.
–Damciwizytówkę,gdybyśchciałzobaczyćcośjeszcze–dyszyzamną.–Albo,nowiesz,napićsię
albocoś.
Kelsie jest ładną dziewczyną, bez takich krągłości, jakie lubię, ale prawdopodobnie byłaby fajna w
łóżku.
Alejajestemzupełnieniezainteresowany.
–Doceniamofertę–odpowiadamzuśmiechem.–Aleniesądzę,żebymbyłzainteresowany.Zarówno
mieszkaniem,jakitobą.
Nie muszę mówić tej ostatniej części. Kelsie wzrusza ramionami, jakby chciała powiedzieć: twoja
strata,idziękujemi,żewpadłem.
To już trzecie miejsce, które obejrzałem w tym tygodniu i żadne z nich mi się nie podobało. Moje
rzeczyprzyjadąwprzyszłymtygodniu.Muszęznaleźćjakieśmieszkanie.
Poprostunieznoszęrobićtegosam.
Niemyślącwiele,kierujęsiędocentrumiparkujęnaulicybliskoPokusy.Jestwczesnepopołudnie,
zaledwietydzieńpospotkaniuzdziewczynaminatematpowiększeniarestauracji.Razemzmoimiludźmi
spędziliśmyostatnitydzieńnaprzygotowywaniuprojektudemonstracyjnegoiprzystosowywaniumiejsca
dodalszychprac.
Dziewczynybędązadowolone.
Ale jest weekend i żadna praca mnie nie zajmuje. Równie dobrze mogę zobaczyć, jak dziewczyny
sobieradzą.
– Jest spokojnie – mówię zaskoczony, wchodząc do restauracji i widząc Addie rozmawiającą z
kelnerką.
– Lunch był szaleństwem – odpowiada blondynka z uśmiechem. – To jest nasza krótka narada przed
porąobiadową.
–Miajestwkuchni?–pytam.
–Oczywiście–odpowiadaAddie.–Ostatnie,cosłyszałam,tojaknawrzucała,dosłownie,biednemu
dostawcy.
–Niepowinienjejprzywozićzłegojedzenia.–Wzruszamramionami.–Niewinięjej.
–WyWłosimacietakitemperament–mówiAddie,ajejoczyzaczynająbłyszczeć,kiedyjejmążJake
wchodzidośrodka.
–Witajcie.
–CześćJake.–Podajęrękęmężczyźnie.
– Dobrze cię widzieć, człowieku – odpowiada. – Zostaniesz tutaj dłużej, żeby posłuchać mojego
występu?
Jake Keller, lub Jake Kno, jak zna go reszta świata, jest międzynarodową gwiazdą rockową, która
zeszłazesceny,żebyzająćsiępisaniemistaćproducentem,ajakieśsześćmiesięcytemuzacząłskupiać
sięnanaszejAddie.
–Niewiem,muszęposzukaćdzisiajmieszkania.
–Jalubięoglądaćdomy–mówiAddie.
–Janie–zapewniam.–Tojestnudne.
–Cojestnudne?–pytaCami,wychodzączeswojegobiuraidołączającdonas.Mojeoczynatychmiast
kierująsięwkierunkujejstóp–tymrazemniewtrampkach,tylkowszarychśredniowysokichbotkach.
Przesuwamwzrokiempojejciele,notującjejczarno-szarystrójsłużbowy,iseksownejakcholeraciało,
akiedysięgamjejoczu,maprzechylonągłowęiprzyglądamisięzmieszaninąhumoruirezerwy.
Właśnietomnieinteresuje.
–Landonnieznosioglądaćdomów.
–Głównieszukammieszkań–odpowiadam,wciążutrzymującwięźwzrokowązCami.–Aledziśpo
południumamdozobaczeniatrzydomy.
– No to powodzenia z tym – mówi Cami i odwraca się, żeby wyjść, ale łapię ją za nadgarstek, nim
zdążyodejść.
–Jedźzemną.
–Przepraszam?–Zerkanamojądłoń,więcjązabieram,odrazutęskniączatymdotykiem.
–Jedźobejrzećzemną.
–Pracuję.
–Mówiłamjej,żebyposzładwiegodzinytemu–przyszłamizpomocąAddie.
–Byłamzajęta–odpowiadaCami.–Techolernekasyzwczorajprzestałydziałać.
–Całapartia?
– Nie, prawdopodobnie to był błąd. – Cami wzdycha i kręci głową. – Sądzę, że mogłabym zrobić
sobieprzerwę.
–Świetnie–odpowiadamzuśmiechem.–Oglądaniesamemutotortura,Cam.Jeślibędęmusiałzerkać
nakolejnąłazienkę,chyba…Cóż,niewiem,cozrobię,aletoniebędziemiłe.
Mruga,apotemkręcigłową,mruczycośpodnosem,czegoniesłyszę,ażwreszciechichocze.
–Cóż,niemożemypozwolićcibyćniemiłym.
–Super.Zatemchodźmy.–Wskazujęjejdrogędodrzwi,aleonaprzewracaoczami.
–Potrzebujęswojejtorbyimarynarki.Spotkamysięnazewnątrz.
–Możechceszzmienićrównieżbuty?Będziedużochodzenia.
Obie,CamizAddie,sięśmieją.
–Tosąmojebutydochodzenia–odpowiadaiwchodzidoswojegobiura,poczymwniewięcejniż
trzydzieścisekundwracaztorebką,marynarkąilśniącymiustami.
Super.Terazniemogęprzestaćgapićsięnajejusta.Jestemprzekonany,żekobietyrobiątocelowo.
– Dzwońcie, jeśli będzie trzeba – mówi Cami do Addie, która macha nam, kiedy wychodzimy z
restauracjidomojegosamochodu.Otwieramdlaniejdrzwi,obchodzęgoisiadamnamiejscukierowcy,
wyjmująctelefon.
– Spotkania i adresy mam w kalendarzu – mówię i wyświetlam informacje, a potem podaję telefon
Cami.–Tybędziesznawigatorem.Dokądjedziemy?
Cami podaje szybko adres i siedzi cicho podczas jazdy do pierwszego domu. Nigdy z Cami nie
mieliśmy niekomfortowej ciszy przez te dwadzieścia lat, jakie ją znam i nie zamierzam pozwolić na to
teraz.
–Jakinteresy?
–Świetnie.
–Aty?
–Nienarzekam.
Wygładzaspódnicęipoprawiasięnasiedzeniu,alenierozwijatematu.
– Podoba mi się twój lakier – mówię, wskazując na róż na jej paznokciach i po raz pierwszy na jej
policzkachpojawiająsiędołeczki,kiedysięśmieje,taktroszeczkę.
–Dziękuję.–Wskazujetużprzedsiebie.–Totutaj.
– Okej. – Parkuję i zanim zdążę powiedzieć Cami, żeby poczekała, ona wychodzi z auta i idzie
chodnikiemdofrontowychdrzwi,gdzieczekajużpośrednik.
–WitampaństwaPalazzo.
– Jestem Cami LaRue, przyjaciółka pana Palazzo – odpowiada natychmiast Cami. Kobieta prowadzi
mniedodomu.
–Miłopoznać.JestemLacey.Tojestdomz1956rokuwstylurobotniczym–zaczynaioprowadzanas
pomałymdomu,któryprawdopodobnieniebyłoodnawianyodlatosiemdziesiątych.
–Jestzbytmały–mówiCami,kiedywracamydosamochoduiruszam.–Apozatymróżowałazienka
tonietwójstyl.
–Wtymsięzgadzamy–stwierdzamikiwamgłową.–Janiepotrzebujędużomiejsca.Tylkodlamnie.
–Wiem,aleniepotrzebujeszrównieższafynamiotły–odpowiada,szukająckolejnegoadresu.–Nie
boisz się, że będę szperać w twoim telefonie, przeglądać zdjęcia i wiadomości od tych wszystkich
dziewczyn,zktórymisięumawiałeś?
– Tak, jestem przerażony – odpowiadam sucho. – W przeciwieństwie do powszechnej opinii, nie
spotykamsiędużo,apodrugietyniejesteśtypemszperacza.Alejeślichceszszperać,proszębardzo.Nie
mamprzedtobążadnychsekretów,Cami.
–Byłamsmarkulą,Landon–mówi,apotemdajemiadres.–Niewiem,gdzietojest.
–Myślę,żetownowszejczęści.Możesztowprowadzićnamapę?
–Nowszejestlepsze.Miejmynadzieję,żeniebędzietamróżowejłazienki.–Marszczyswójcudowny
nosikieruje,dokądmamjechać.Niejesttotakdaleko,jakmyślałem.
–Jaknarazie,nieźle–mówiCami,kiedywysiadazauta.
–Chciałbym,żebyśmipozwalałaotwieraćcidrzwi–mówię,dołączającdoniej.
–Dlaczego?–Marszczybrwiipatrzytonamnie,tonadom.–Toniejestrandka.
Kręcępoprostugłowąiidęzaniąposchodachnaganek.
– Ooo, mógłbyś tutaj postawić fotel bujany – woła Cami, a ja widzę notkę na drzwiach, żebyśmy
weszliisięrozejrzeli.Pośrednikmusiałpilnieprzenieśćsiędoinnejnieruchomości.
–Notozobaczmy–mówięiwprowadzamnasdośrodka.Tendomodrazuwydajesiędużolepszyniż
inne,którewidziałem.Zcałąpewnościąjestnowszy,niepachniedziwnie,aprzestrzeńjestotwarta.
–Tojestto–stwierdzaCamicicho.
–Dopierocoweszłaś.
–Mówięci,ostatnibyłnawiedzony.Tenjestidealny.
–Niemówiłaśnic,żeostatnibyłnawiedzony.–Zatrzymujęsię,zerkamnanią,aleonazachwycasię
pokojemdziennym.
–Niechciałamcięprzestraszyć,nawypadekgdybyśzdecydowałsiętammieszkać.Alenigdybymcię
tamnieodwiedziła.
–Aletutajmnieodwiedzisz?
–Niewiem,Landon.Ostatnimrazem,kiedyzadzwoniłamdotwoichdrzwi,zawarczałeśnamnietak,
jakbymchciałacisprzedaćreligijnąwieczność.
Zacisnąłmisiężołądek.
–Cami,powiedziałemci,żejestmizatoprzykro.
– Jasne – mówi szybko i kieruje się do kuchni, a stukot jej butów odbija się echem od pustej
przestrzeni.–Zateblatymożnaumrzeć!
Idęzaniądokuchniikiwamgłową.
–Todużakuchniadlakogoś,ktoniegotuje.
–Możektośbędziegotowałdlaciebie–szepce,niepatrzącnamnie.
Wszystkoidziezniądziśnietak.Nietakidzie,odkiedyrankiempojawiłasięniespodziewaniepod
domemmoichrodziców,budzącmnieiwyglądająctakseksownieisłodko,ajaniebyłemwystarczająco
przytomny.
Spieprzyłemto.Wyglądanato,żeostatniojestemkrólempieprzeniaizaczynamnietowkurzać.
–Jesttutajsporomiejscanaszafy–kontynuuje,apotemotwieradrzwidopokojuztyłu.–Ijesttutaj
dużaspiżarnia.
–Sprawdźmyresztę.
Widzimy dwie średniej wielkości sypialnie, ładną łazienkę gościnną i zachwycamy się główną
sypialniązdużąszafąiłazienką.
–Wow,bajeranckie–mówi,ajejdołeczkimrugajądomnie,kiedysięuśmiecha.–Możesztrzymać
wieleparbutówwtejszafie.
–Tegosięwłaśnieobawiałem.
–Ej,jatylkomówię.–Kierujesiędołazienki.–Jasnacholera,mógłbyśurządzićprzyjęciepodtym
prysznicem!
Dwuosobowe przyjęcie z Cami przyciśniętą do ściany i ze mną w niej – takie przyjęcie brzmi
wspaniale.
Nieśmiemwejśćdośrodka.
–Niechceszjejsprawdzić?
–Wierzęcinasłowo.
–Alejestładna.
–Wierzęci.
–Landon…
Wsuwam głowę i robię szybki przegląd łazienki, widzę, że prysznic jest faktycznie większy niż ten,
którymiałemwswoimostatnimmieszkaniu,apotemsięodwracam.
–Tak,świetnałazienka.
–Tojesttendom.–Camimówicicho,kiedyidziezamnądosamochodu.
–Mamyjeszczejedendozobaczenia.
–Nie.–Kręcigłowąipodajemitelefon.–Niepotrzebujeszwięcejoglądać.
–Aco,jeślijestlepszyniżten?
–Niebędzie.Nielubiszoglądać,Landon,atendomniejestzaduży,niejestzamałyijestnowszy.I
niejestnawiedzony.
–Niewydajemisię,żetenpoprzednibyłnawiedzony–odpowiadam,zgadzającsięznią.Podobami
siętendom.Wyjeżdżamikierujęsięwstronęrestauracji.
–Czemuwynajmujesz,zamiastkupić?–pyta.
– Ponieważ nie wiem, gdzie skończę – odpowiadam natychmiast i wciskam hamulce, kiedy niemal
zderzamysięnaskrzyżowaniu.–Tojestdrogazpierwszeństwemprzejazdu,dupku!
–Nicsięniestałoztwoimrefleksem–mówiiodgarniawłosyztwarzy.–Awięcnieplanujeszosiąść
wPortland?
–Prawdopodobnieosiądę–mówięiwzruszamramionami.–Toznaczy,rodzinajesttutajiniemam
żadnychofertpracyspozaPortland,alechcęmiećdrogęotwartąprzezjakiśczas,rozumiesz?
–Nie,niebardzo–odpowiadaispoglądaponadsobą.–Lubiętomiejsce.Jazawszetubędę.
–Cóż,szczególnieteraz,kiedymaszswojąrestaurację,mogętozrozumieć.
–Zniączybezniej,tojestdom.
Kręcęgłową.
–Nigdyniechciałaśżyćgdzieindziej?Toznaczyspędziłaśtucałedotychczasoweżycie.Teraz,kiedy
niemaszturodziny…
–Stevenjesttutaj.
Jejgłosjestostry,kiedyprzypominamiojejsiostrzeńcu,akiedyzerkamnaniąznowu,jejtwarzjest
zacięta,austazaciśnięte.Wkurzyłemją.
Znowu.
– Przepraszam Cami. – Cholera, nie wiem, co więcej powiedzieć. Powinienem wiedzieć, że Cami
zawszerobito,cosprawia,żeczujesiębezpieczna.
–Możeszpodrzucićmniedodomu–mówiiwzdycha.
–Niepotrzebujeszodebraćsamochodu?
– Nie. Dzisiaj rano przyjechałam z Riley. – Wzdycha i krzyżuje nogi. – Myślę, że dzisiaj dam sobie
spokój.
–Tocidobrze–odpowiadamijadękilkakilometrówdojejdomu,parkujęnajejpodjeździeizerkam,
abyzauważyć,żezasnęła.Jejtwarzjestzrelaksowana,jejoddechrówny,austa–tecudowne,pełneusta
–sąlekkorozchylone.Takbardzochcęjąpocałować,żeażboli.
Zamiast tego wysiadam z samochodu i zanim zdąży wysiąść, otwieram jej drzwi i podaję rękę,
pomagającstanąć.
–Przepraszam,przysnęłam.
–Jesteśzmęczona.
Kiwagłowąiprowadzimniedodomu.
–Tobyłpracowitytydzień.
–Ilegodzinwtygodniupracujesz?–pytam,kiedykładzietorbęnastółizrzucabuty.Wyglądanataką
małą.
Takąseksowną.
–Okołosześćdziesięciu–odpowiadaiwzruszaramionami,jakbytoniebyłonictakiego.–Lepiej,niż
osiemdziesiąt,którepracowałamwcześniej.Przestałampracowaćdlamoichinnychklientów.Przygotuję
kolację.
– Nie. – Głos mam spokojny, ale pewny. Myśl o tym, że zaharowuje się na śmierć, rozpala ogień w
moimżołądku,któregoniemogęwyjaśnić.–Napracowałaśsięwtymtygodniu,ajaprzeciągnąłemcię
przezcałePortland,byoglądaćdomy.
–Tobyłydwadomy–mówiiprzewracaoczami.
–Zamówięwchińskiejrestauracji.
Wzrokjejsięwyostrzanatęsugestię.
–Toprzyciągnęłotwojąuwagę–uśmiechamsięszerokoisięgam,byodgarnąćjejkosmykwłosówi
tymrazemonasięniecofa.
–Wiesz,colubięnajbardziej.
Uśmiechamsię.
–Oczywiście,żewiem.Siadaj.–Wskazujęnaoparciekanapy,naktórąwłaśniewskoczyłCzmychacz.
Siedzi,machaogonemwtęizpowrotem,mazmrużoneoczyiobserwujenas.
–Niejestempsem.
–Anitrochę–zgadzamsię.–Usiądź,proszę.
–Skoropowiedziałeśproszę–mówiisiadaobokCzmychacza,któryzwijasiękołoniej.–Niechce
mi wskakiwać na kolana i właściwie nie lubi mnie tak jak ciebie, a jeśli nawet, to nie pozwala się
głaskać.Będziesiedziałjakteraz,mruczał,alenadalniepozwolimisiępogłaskać.Jestnajdziwniejszym
kotem.
–Lubicię–mruczę,siadającnaprzeciwnymkrańcukanapyiwybieramnumerdoulubionejrestauracji
Cami. Po zamówieniu zerkam i zauważam, że Cami ma ciężkie oczy. Głowę odchyliła, opierając się o
kanapę.Jejgołestopyleżąnaotomanieskrzyżowanewkostkach.
Muszę położyć na niej ręce. Ale kiedy przybliżam się do Czmychacza, ona zerka na mnie
ostrzegawczo.
Nienawidzętego.Czyspieprzyłemtoażtakbardzo?Czyzraniłemjejuczuciategorankatakmocno,że
odrazuumiejscowiłamniewstrefieprzyjaciół?Imówiętuostrefie-nie-dotykaj-mnie.
Nienawidzętegomiejsca,zwłaszczazCami.Wiem,żenigdyniebędzietak,jakbyło,kiedybyliśmy
dzieciakamiiniechmniepiekłopochłonie,jeślichcę,żebytakbyło.Chcębyćbliskoniej.Chcęjąpoznać
nanowo.
–JaktamSteven?–pytampróbującwypełnićciszę.Uśmiechasięsłodko.
–Jestświetny.Mieszkazeswojądziewczyną,aleczęstomnieodwiedza,apozatymrazwtygodniu
próbujemywychodzićnakolację.Todobrydzieciak.
–Jesteścieblisko.–Toniejestpytanie.
– Cóż, biorąc pod uwagę różnicę wieku pomiędzy mną a jego mamą, jest raczej dla mnie jak brat.
Trzydziestegokończydziewiętnaścielat.Czymywtymwiekubyliśmydorośli?
Chichoczęipocieramjejróżowekciuki.
–Tyzawszewydawałaśsiędorosła.–Patrzęwjejzieloneoczy.–Zachowywałaśsiędużodojrzalej
jaknaswójwiek.
– Tak się dzieje, kiedy twoi rodzicie są w średnim wieku, kiedy pojawiasz się na świecie, a twój
bliźniakjestjednąnogąwcollegeu.
Ale czy kiedykolwiek po prostu się bawiłaś? Nie zadaję tego pytania głośno, ale często się
zastanawiałem,czyCamijestzadowolona,udającbezpieczną,ponieważbycieodpowiedzialnąbyłood
niejoczekiwanewtakmłodymwieku.
Dzwonekdodrzwiocaliłmnieodmoichmyśli.
–Odbiorę.
Kiedy wracam, Cami nie siedzi na kanapie, ale wraca z kuchni z talerzami i sztućcami. Siedzimy w
naszejnormalnej,wygodnejciszy,jedząc,ażjesteśmypełni.Kiedybiałepudełkasąpuste,anaszetalerze
odsunięte, zaskakuję nas oboje, przyciągając stopy Cami na moje kolana i pocierając kciukiem jej
podbicie.
–Och,słodkiJezu,nigdynieprzestawajtegorobić.
Uśmiecham się szeroko i obserwuję, jak masuję jej stopy. Po bliższym przyjrzeniu się widzę, że ma
odciskiimimoładnegolakierusąlekkozaniedbane.
–Nienawidzęswoichstóp–mruczy–sąpełneodciskówiokropne.
–Mnietonieprzeszkadza–odpowiadamszczerze.–Aleczasempowinnaśpozwolićsobienapójście
dotychspecjalistówodpedikiuru.
–Robiętak.Alenoszębuty,któreniesądlamniedobre,anienawidzęskarpetek,awięcnicniemogę
zmienić.–Otwieraoczyiobserwujemnie,jakjąmasuję.–Nieobchodzimnieto.Mojebutysąboskie.
–Mogęmasowaćcistopy,kiedytylkozechcesz.
Uśmiecha się delikatnie, a ja pragnę przyciągnąć ją do siebie na kolana, trzymać mocno, chcę ją tak
bardzo pocałować i położyć na tej kanapie, odkryć jej ciało, centymetr po centymetrze, sprawdzać, co
powoduje,żejęczy,aco,żewzdycha.
Pragnęzrobićwszystkieterzeczy,októrychfantazjowałemdłużej,niżmogęspamiętać.
Zamiasttegowzdycham,klepięjąpokostceiwstaję.
–Lepiejjużpójdę.
Wstajezemnąiodprowadzamniedodrzwi.
–Dziękujęzakolację.Niemusiałeśtegorobić.
– Ależ tak. – Odwracam się do niej i zatykam jej blond włosy za ucho. Czmychacz krąży pomiędzy
moiminogami,mrucząc.–Musiałem.Dziękujęzadzisiaj.
Nimzdążymnieodepchnąć,pochylamsięicałujęjąwczoło,wdychającjejzapachipragnączostać.
–Zamierzaszwziąćtenostatnidom?
–Jeśliobiecasz,żemnieodwiedzisz.–Odsuwamsięiwidzę,jakprzygryzawargę,apotemprostuje
ramiona.
–Odwiedzę.
Kiwamgłowąiodchodzę,zanimzdążęzrobićcośgłupiego,jakchwycićjąizanieśćjądosypialni,by
spędzićzniąresztęweekendu.
Niejestnatogotowa.Niejestempewien,czyjajestemnatogotowy,comniecholerniezaskakuje,bo
nigdyniemiałemproblemuznoszeniemchętnejkobietydołóżka,bysięzniązabawić.
Ale to jest Cami i chwila fajnej zabawy nie jest jedyną rzeczą, jakiej pragnę z nią. Nie żebym
dokładniewiedział,czegopragnę.
Wiem tylko, że zasługuje na więcej niż weekend w łóżku, a myśl o kimś innym dającym jej to
doprowadzamniedoszaleństwa.
Rozdział3
Cami
C
otodojasnejciasnejAnielkibyło?
Patrzę na zamknięte teraz drzwi frontowe, którymi przed chwilą wyszedł Landon i zastanawiam się.
Dziesiejszy dzień pozostawił mnie w pełnym zakłopotaniu. Cały tydzień radziłam sobie tak dobrze, nie
szukając Landona, ciągle zajęta, naprawdę wierząca, że moje dziewczęce zauroczenie minęło i mam je
podkontrolą.
–Aonnaglemnieodszukał–mówiędoCzmychacza,kiedywyłączamświatłanadoleikierujęsiędo
sypialni.
–Dzisiajtoniebyłamojawina.Onpraktyczniezmusiłmniedopójściaznimiobejrzeniatychdomów,
apotemniewyszedłtakpoprostu.
OdsuwamkołdręiwołamCzmychacza,którywskakujeiintensywniesięmyje.
–Niebędziesztegorobiłnałóżku.Aniwmoimdomu,jeśliotochodzi.
Zwierzęnieodpowiada,więcwzruszamramionami,zdejmujęciuchyikładęsię.Czmychaczwchodzi
minabrzuchizaczynamruczeć.
–Cotobyłzapocałunek?Jakbycałowałmniejakbrat?Ponieważniebyłotobraterskie,alewszyscy
wiemy,żemojehormonywariują,jeślichodziofacetów.
Sięgam,żebypodrapaćCzmychaczazauszami,aleonwydajezsiebieniskipomruk.
–Przepraszam.Niebędęciędotykać.Iocochodziłoztymmasażemstóp?Mójracjonalizmprzynim
zanika i znów staję się szesnastolatką. To się musi skończyć, Czmychacz. – Zerkam w mocno zielone
oczy,aktualnie,przymknięte,bokotmruczyirytmiczniewbijaswojemałepazurkiwmojąpierś.
–Dlaczegojaztobąotymrozmawiam?
–Miau.
–Dokładnie.Tynawetniemówiszpoangielsku.–Wzdychamisprawdzamtelefon,pamiętając,żemój
byłymąż,Brian,jestdzisiajprawdopodobnienarandce.Zastanawiamsię,jakmuidzie.Więcpiszęmu
esmesa:„Jaktamtwojarandka?Niezapomnijkomplementowaćjejbutów”.
Przygryzamwargęipatrzęnaekran,aleniemaodpowiedzi,więcdzwoniędoRiley.
–Corobisz?–pytam,kiedyodbiera.
–Właśniewróciłamzrestauracji.
– Potrzebują mnie? – Siadam, zrzucając z siebie Czmychacza, co wywołuje u niego ponowne
prychnięcienamnie,zanimsięodwracaikontynuujemycie.
–Nie,dlategojestemwdomu.Wszystkopodkontrolą.Atycorobisz?
–Jestemwłóżku.
–Jestwcześniejaknałóżko–stwierdzaRiley,ajasprawdzamswójtelefonizdajęsobiesprawę,że
niemanawetdziewiątejwieczorem.
Landontakmniewytrąciłztrybu,żeposzłamprostodołóżka.
Nie,żebymmiałatopowiedziećRiley.
–Byłamzmęczona.
–Słyszałam,żeposzłaśzLandonemnaoględzinydomu.Ijakbyło?
–Wporządku–odpowiadamjaknajbardziejneutralnie.–Znalazłdom.
–Atyjaksięmasz?
Drętwieję. To jest właściwie przerażające, że pozostałe dziewczyny znają całą moją historię
zauroczeniaLandonem.Toznaczy,tomojawina,tojajestemjedyną,któraniebyławstanietrzymaćbuzi
nakłódkę.Aletonadalupokarzające.
–WporządkuRi.Obojejesteśmydorośli.
–Tylkosprawdzam–słyszęwestchnienie.–Potrzebujeszczegoś?
–Nie.Dzwoniętylkosprawdzić,jaksięmasz.Pogadamyjutro.
–Brzminieźle.Dobranoc.
Rozłączamsięiwzdycham.Jesteśmydorośli.Weźsięwgarść,Cami.
– Jakim cudem pomieściłeś te wszystkie graty w małym mieszkaniu we Włoszech? – Dwa tygodnie
późniejMiapytabratazrękamiskrzyżowanyminapiersi.
– Masz mnóstwo rzeczy charakterystycznych dla kawalera – zgadza się Addie, układając książki na
półkach.
Po przetrzymaniu rzeczy Landona przez firmę przeprowadzkową, zostały one wreszcie dostarczone
kilka dni temu. Landon kupił meble, które również dostarczono i ustawiono, a teraz Addie, Mia i ja
pomagamymuwszystkorozpakować.
Całyczasćwiczętrzymaniesięwgarści.Jaknarazieidzienieźle.
– Gdzie to chcesz postawić? – pytam, marszcząc nos, kiedy wyciągam najbrzydszy zegar sowę, jaki
kiedykolwiekwidziałam.–Wkoszu?
–Nie,tobyłprezent–odpowiadaLandoniratujezegarzmoichrąk.–Powieszęgowkuchni.
–Zamierzamsięztymniezgodzić.–Kręcęgłową.–Tocośodbierzekażdemuapetyt.
–Prowadzirestaurację–mówiAddieimruga.–Zaufajjej.
– Ukryj to w gościnnej sypialni, której nigdy nie będziesz używał – sugeruje Mia i przybija ze mną
piątkę.
–Niemapowodu,żebynabijaćsięzmojegogówna–mówiLandon.
–Jeślijestbrzydkie–odpowiadamiwzruszamramionami,apotemotwieramkolejnepudło.Tojest
pełneubrań.–Czytoidziedotwojejsypialni?
Zerka.
–Tak.
–Okej.–PodnoszępudełkoiwchodzędosypialniLandonazpewnąulgą,żewydobyłamsięzmorza
pudeł. Większość ubrań jest nadal na wieszakach, więc łatwo je wyjąć. To, czego nie wzięłam pod
uwagę,tożewszystkiepachnąLandonem.
Bożedopomóż.
–Wporządku?–Landonwewłasnejosobiepytamnie,wchodzącdosypialni.
–Tak.Czemupytasz?
–Wydawałomisię,żesłyszałem,jakjęczysz.
Ajamyślałam,żetoodbyłosiętylkowmojejgłowie.
–Oczyszczałamgardło.–Widziałamgotylkokilkarazywostatnichtygodniachizakażdymrazemw
restauracji.Zachowywaliśmysięprofesjonalnieimiło,aletrzymaliśmybezpiecznydystans.
Ażdodziś.
– Zawsze kiepsko kłamałaś, Camille – mówi i stawia kolejne pudło z ciuchami przy pierwszym,
niemalpustym,przymoichstopach.–Doceniam,żeprzyszłaśpomóc.
–Niemapotrzeby.
–Dlamniejest.
Sięgam, żeby powiesić koszulę i staję na pudle, jednak zanim sama zdążę się złapać czegoś, nagle
czuję,jakzostajęotoczonaprzedwamuskularneibardzociepłeramiona.
–Uważaj–mówimidelikatniedoucha,wywołującumniegęsiąskórkę.
–Wszystkodobrze.
Aleonniepuszcza,takjakkilkatygodnitemu,kiedyniemalupadłamwrestauracji,aonmniezłapał.
Zamiasttegobierzegłębokioddechicałujemniewskroń.
–Oj.Przepraszam,żeprzeszkadzam–mówiMia,copowoduje,żepodskakujęipróbujęwyswobodzić
sięzjegouścisku,aleontrzymamocno.–Pizzaprzyjechała.
–Jużidę–mówiLandon,odprawiającMięiodwracasiędomnie.
–Wszystkowporządku?
– Tak. – Jego niebieskie oczy wpatrują się we mnie, kiedy zatyka mi kosmyk włosów za ucho, aż
wreszciekiwagłowąiwychodzizaMiązpokoju.
Biorę długi, głęboki wdech, zanim zaczynam wieszać resztę rzeczy i wstrzymuję oddech, żeby nie
wdychać seksownego, męskiego zapachu Landona, a niech go cholera, a potem wracam do głównego
pokoju,któryterazpachniepizzą,cojestdużolepszeniżzapachpudeł.
Apozatymjesttubezpieczniej.
– Jestem głodna – stwierdzam i biorę kawałek pizzy hawajskiej. – Gorąca! – Zakrywam usta ręką,
wydychającciepłopizzyzust,awtedyLandonchwytamniezanadgarstekibierzegryza,zjadającniemal
półkawałka.Znówmniedotyka.Ajaczujęjegozapachiwidzę,jakjegokwadratowaszczękazaciska
się,kiedyprzeżuwa.
Gdziejesttadłoń,kiedyjejpotrzebuję?
–Właśnietak.–Mrugaiidziedokuchni,podśpiewując,kiedywyciągazszafkikieliszki.
Dobrze, że mam usta pełne pizzy, bo inaczej zaczęłabym się jąkać. Ale najdziwniejsze w tym
wszystkimjestto,aczkolwieknadalpodnosimiciśnienie,żemojareakcjanajegobliskośćjest…inna.
Cieszę się nim, to na pewno, poza tym jest jeszcze gorętszy po trzydziestce, niż kiedy miał
dwadzieścia,alezdajęsobiesprawę,żeniewywołujewemnienerwowości.
Sądzę,żeobojestaliśmysiędorośli.
A najlepszą sprawą jest to, że on też jest zrelaksowany. Smutek nie opuścił jeszcze jego oczu, ale
wydajesiędużoszczęśliwszy,niżkiedyprzyjechałdomiasta.
–Ładniewyglądajątwojewłosy–mówiLandoncichozzawyspywkuchni.Zerkam,byzobaczyć,że
mnieobserwuje.
–Tozwykływarkocz,aledziękuję.
–Zwyklenosiszrozpuszczonewłosy.
–Chybażesprzątamalboćwiczę–mówięibiorękolejnygryzpizzy.–Jaknarazietokwalifikujesię
doobukategorii.
–Chodzisznasiłownię?
– Nie, jeśli nie muszę – odpowiadam z uśmiechem. – Addie czasem mnie gdzieś zabiera, ale jestem
pewna,żerobitodlatego,żemnienienawidzi.
–Nienienawidzęcię!–krzyczyzpokojuAddie,apotemwracadorozmowyzMiąonowejlodówce
dorestauracji.
–Więcniechodzisznasiłownię,alećwiczysz?–pytaLandonzuśmiechem.
–Chodzęnaspacery.Odśnieżamchodnikzimą.Znoszędekoracjeświątecznezestrychu.
–Towszystkozaliczasiędoćwiczeń?
–Mamdużodekoracji–mruczęizastanawiamsię.–Przeskakujęnadkotem.
–Czekaj.Maszkota?–pytaMia.–Odkiedy?
–Odokołomiesiąca.Iniejamamkota,aleonmamnie.
–Jestempogubiona.
–Przyszedłdomojegodomuiniechcewyjść.
–Spotykałamsięzkilkomatakimi–mówiMiaześmiechemipokazujebratujęzyk,kiedytenjęczy.
–Pokażimdrogędowyjścia–mówiLandon.
–MożeszpokazaćdrogędowyjściaCzmychaczowi?
–KtotojestCzmychacz?–pytaAddie.
–Kot–odpowiadaLandonikrzyżujeręcenapiersi,patrzącmiprostowoczy.–Inie.Onciękocha.
–Niepozwalamisiędotknąć–wyliczam.–Toniebrzmidlamniejakmiłość.
–Poprostuprzyjmijdowiadomościfakt,żemaszkota.Jestsłodki.–Landonprzesuwakłykciamipo
moimpoliczku,alejaledwotozauważam.Nadalintensywniemyślęocholernymkocie.–Takjakty.
– Tobie pozwala, żebyś go dotykał – przypominam mu, przewracam oczami i wracam do
rzeczywistości.–Cotrzebawyjąćdalej?
–Tepudłasąpuste–informujeMia.
–Azatemwszystko–mówiLandon.–Ogarnękuchnię.
–Niepowiesisztejokropnejsowywkuchni–mówiMia,wskazującnaniegopalcem.–Jestbrzydka
jakcholera.
–Tomójdom–przypominajej.–Powieszęwkuchni,cotylkochcę.Możeswojemajtki.
–Eee.–RazemzAddiemówimyunisono.–Wieszaszswojemajtkiwkuchni?–pytamnieAddieze
śmiechem.
–Nienoszęmajtek–przypominamjej.–Alegdybymnosiła,tonapewnoniewisiałybywkuchni.
–Niemogęuwierzyć,żejesteśmyspokrewnieni–stwierdzaMiazdegustowana.–Mamawychowała
cięnalepszego.
Ale Landon jej nie słucha. Obserwuje mnie. Ma zmrużone oczy, tylko trochę, a dłonie zaciśnięte na
blacie.Szczękizaciśnięte.
–Landon.–Miamachamuprzedoczami,przyciągającjegouwagę.
–Co?
–Skończyłyśmy.Będziemyiść.
BierzemyzAddiepudełkopopizzyinaszeserwetkiiwyrzucamyjedonowoczesnegokubłanaśmieci,
ajacałyczasczujęgorącywzrokLandonanasobie.Landonprzezlatapatrzyłnamniewbardzoróżny
sposób.Śmiałsięzemną,byłzemniedumny,zirytowanymną,anawetwściekły.
Alenigdyniepatrzyłnamnietak,jakbychciałzedrzećzemnieubranie,żebyzobaczyć,czykłamięna
tematmajtek.
Przytakimspojrzeniujakteraz,gdybymjenosiła,byłybywtejchwilijużcałemokre.
–Landon!–krzyczyMiarozdrażniona.
– Dzięki, że przyszłyście – mówi Landon, strzepując z siebie nieobecność. – Fajnie było mieć was
wszystkie.
–Nigdyniewiesz,kiedyjednaznasbędziesięprzeprowadzaćipotrzebowaćrewanżu–mówiMia,
wzruszającramionami.
–Jazatrudnięfirmęprzeprowadzkową–zapewniagoAddieiklepieporamieniu.
– A ja nie zamierzam się przeprowadzać – dodaję i wkładam buty. – Będę mieszkać w tym domu,
dopókinietrzebabędzieprzenieśćsiędodomurodzinnego.
–Todobrydom–mówiMia.–Lubięgo.
–Jateż–odpowiadaLandoniprzesuwadłoniąpomoichwłosach.–Dziękuję,Camille.
–Niemazaco.
–TeżtubyłyśmyzMią–przypominamuAddiezesłodkimuśmiechem.–Totakgdybyśzapomniał.
–Wamteżdziękuję,mądrale–odpowiadaLandonidotykawłosówAddiewsposób,któregowie,że
onanielubi.
Idziezanamiprzeddomistoinaganku,kiedywsiadamydosamochoduMiiiodjeżdżamy.
–Awięccojest?–pytaAddiezsiedzeniapasażera.Odwracasiędomnieiuśmiecha.
–Cóż,właśniepomogłyśmyLandonowisięrozpakować,aterazzamierzamwrócićdodomu.
–Nieudawaj.ZtobąiLandonem.–wyjaśnia.
–Odwielulatjesteśmyprzyjaciółmi.Niepamiętasz?
AddieprzewracaoczamiizerkanaMię.
–Pomóżmi.
Miazerkanamnieprzeztylnelusterko.
–Byłaśdzisiajnieobecna.
–Niemaoczymmówić.
– Dla mnie to tak nie wygląda – mówi Mia i skręca w moją ulicę. – Szczególnie kiedy przyłapałam
wasprzytulonychprzyszafie.
–Byliprzytuleniwszafie?–pytaAddiegłosempełnympodniecenia.
– Jesteśmy przyjaciółmi – powtarzam. – Prawie przewróciłam się na pudło, a on mnie złapał. To
wszystko.
–Przyglądałcisięcałydzień–mówiAddie.–Itoniewprzyjacielskisposób,jeśliwiesz,comamna
myśli.
–Awięcspytajjego,cojest–odpowiadam.–Aprzyokazji,muszępogadaćztobąoStevenie.
–Próbujezmienićtemat–mamroczeMia,parkującnamoimpodjeździe.
– To tylko dodatkowa robota – odpowiadam. – Chciałabym zatrudnić Stevena do przewozu stołów.
Mógłbypopracowaćwniepełnymwymiarze.
Moje rodzeństwo jest zdecydowanie starsze ode mnie, i mają dzieci w wieku bardziej zbliżonym do
mojegoniżdoich.Jabyłampóźnymdzieckiem.Choćniemambliskichrelacjizbratemisiostrą,Steveni
ja jesteśmy bardzo blisko. Jest dla mnie bardziej jak brat niż ktokolwiek inny i czuję potrzebę
opiekowaniasięnim,specjalnieodchwili,kiedyjegorodziceroktemuprzeprowadzilisiędoSeattle.
–Niemasprawy–mówiAddie.–Możezacząćwtymtygodniu?
– Może zacząć, jak tylko mu powiesz. Wyślę ci jego numer. Będzie to wyglądało trochę bardziej
oficjalnie, jeśli to ty do niego zadzwonisz. Użyj swojego groźnego tonu szefa – odpowiadam, kiedy
wysiadamzsamochoduimachamimwdrodzedodrzwi.
–Miau.
–Wiesz,żemógłbyśmidaćtrzyminuty,żebymzdjęłabutyimarynarkę,zanimzacznieszdomagaćsię
jedzenia – informuję Czmychacza, który po prostu się na mnie gapi. – Nie zamierzasz czmychnąć
pomiędzymoiminogami,co?Czyrobisztotylkoludziom,którzycięniekarmią?
Czmychaczmruga,uznając,żeniejestemzabawnaiidziezamnądokuchni,kiedydzwonitelefon.
–Ijakbyło?–pytamnatychmiast.
–Cóż.–Brianodpowiadazwestchnieniemiodrazuwiem,żenieposzłodobrze.–Wyszedłemprzed
deserem.
–Dlaczego?–dziwięsięisypięjedzeniedomiskiCzmychacza,chwytambutelkęwodyzlodówkii
opieramsięoblat,słuchając.
–Ponieważkiedynapisałaśdomniepodczasrandki,niebyłazbytzachwyconatym,żenadalprzyjaźnię
sięzbyłążoną.
–Todlategopotrzebujeszmnie,żebymznalazłacikogośnowego!–upieramsięiuderzamwblat.–
Nikt,zkimcięumówię,niebędziemiałcizazłe,żesięprzyjaźnimy.
– Cami, naprawdę musisz przestać mnie umawiać – odpowiada ze śmiechem. – Nie potrzebuję tej
pomocy.
– Nieważne. Laska, z którą umówiłeś się dwa tygodnie temu, próbowała cię napastować, a cizia z
ostatniejnocybyłazazdrosnąsuką.
–Obaspojrzeniasąwyolbrzymione–odpowiadaBrianoschłymtonem.
–Chcępoprostu,żebyśbyłszczęśliwy,B.Taknaprawdęszczęśliwy.
–Pozwól,żesambędętroszczyłsięoswojeszczęście,atylepiejzatroszczsięoswojeCam.Tyteżna
tozasługujesz.
Może.
–Jestemszczęśliwa.
–Wiesz,comamnamyśli.
Wzruszamramionami,nieprzejmującsię,żeontegoniewidzi.
–Mogęcipomócznaleźćidealnądziewczynę.
–Niechcętwojejpomocy,Cami.Poważnie,wszystkozemnąwporządku.Umawiamsięczęściej,niż
ktokolwiekmyśli.
– Będę mieć oczy i uszy otwarte, na wypadek gdyby idealna dziewczyna dla ciebie pojawiła się w
pobliżuibędęmusiałacioniejpowiedzieć.
–Możemyjużzmienićtemat?–pytazrezygnowany.
–Jasne.
–Ajaktamztobą?
– Właśnie wróciłam do domu, zamierzałam trochę popracować, zanim przyjdzie Riley na oglądanie
seriali.
–Nieotomichodzi–mówispokojnie.–Słyszętowtwoimgłosie,Cami.Cosiędzieje?
Zupełnienic,zczegobyłobymiwygodniezwierzyćsiętobie.
–Mamsięświetnie.
–Nieumieszkłamać.
– Dlaczego wszyscy mi przypominają, że nie umiem kłamać? – pytam, obchodząc kuchnię. – Nie
kłamię… Mam się świetnie. Interesy idą świetnie. Przyjaciele są zdrowi. Steven będzie pracował w
restauracjinapółetatu.Niemogęnarzekać.
–Kiedyostatnioktościęprzeleciał?–spytał,amnieopadłaszczęka.
– Wydaje mi się, że jest gdzieś zapisane prawo, które mówi, że nigdy, przenigdy nie powinieneś
dyskutowaćnatemattwojegożyciaseksualnegozeksmałżonkiem.
–Zazdrośćmamzasobą.Wyrzućtozsiebie.
–Nie.
–Powiedzmi.Japowiemtobie.
–Absolutnienie!Niechcętegowiedzieć.
–Jesteśzazdrosna?
Nigdyniebyłamzazdrosna.Tobyłproblem.
–Kończętęrozmowę,Brian.Dobranoc.
Wciążsięśmieje,kiedykończęrozmowęirzucamtelefonnablat.
– Cóż, to było kłopotliwe – informuję kota, który nadal myje się po kolacji. – Nie żeby cię to
obchodziło.
Mójtelefonznówdzwoni.Odbieram,niesprawdzając.
– Nie zamierzam ci mówić, kiedy ostatni raz mnie ktoś przeleciał! – krzyczę. – I zdecydowanie nie
chcęsłyszećotwoichsekseskapadach.
–Wtopa!
Nieruchomieję.Cholera,toLandon.
–Myślałam,żejesteśkimśinnym–śmiejęsię,niewiedząc,cowięcejpowiedzieć.
–Zpewnością–odpowiada,chichoczącmiwucho,ajanatychmiastprzenoszęsiędojegosypialnii
jegotwarzyprzyciśniętejdomojegoucha,kiedyratowałmnieprzedupadkiem.Wszyscymająrację.Nie
umiemkłamać.Byliśmyprzytuleniprzyjegoszafie,icholera,bardzomisiętopodobało.
–Cotam?–Cholera,czymójgłosjestpiskliwy?
– Zapomniałaś swojego iPada – mówi. Wzięłam go, żeby pokazać mu kilka ogólnych pomysłów
wzorówdorenowacji,jakieznalazłamnaPinterest.
–Cholera.Przepraszam.MożeszgodaćpoprostuMii,aonaprzekażemnie.
–Cami,mogęcięocośspytać?
–Oczywiście.
–Czyzrobiłemcoś,cocięwkurzyłoalbozraniłotwojeuczucia?
Dębieję.
–Nie,zupełnienie.
–Więcdlaczegojesteśtakzdeterminowana,żebymnieodrzucić?
Teraz Czmychacz postanowił przesmyknąć mi się między nogami, mrucząc i prawie mnie
przewracając.
–Gówno!
–Cami?
–Przepraszam,alekotprawiemnieprzewrócił.–Przełykamciężko.–Nieodrzucamcię,Landon.Po
prostużyjęswoimżyciem.
–Ażycietwoimżyciemoznaczaniewidywaniemnie?
Tak,botakjestłatwiej.
Ilepiejdlamojegolibido.
–Widujęcię.
–Niesądzę,Cami.Poprostuprześlizgujeszsiępomnie.
–Och,niemusisz…
Alezanimmogęskończyć,jegojużniema.
Rozdział4
Landon
T
erazniemogęprzestaćmyśleć,kiedyostatnirazktośCamiprzeleciał.Toniejestwygodnamyśl.Od
czasu, kiedy jestem w domu, myśl, że ktokolwiek mógł kłaść ręce na niej doprowadza mnie lekko do
szału.
Okej,będącszczerym…nigdynieczułemsiędobrzezmyślą,żejacyśfacecikładąręcenaniej.
Alecholera,następnyraz,kiedypozwolisięprzelecieć,tobędziezemną,jeśliwogólemamtucośdo
powiedzenia.
Awydajemisię,żemam.
Oczywiście,żemam.
Wspinam się na jej schody i dzwonię do drzwi, zdziwiony przepaloną żarówką na ganku. Tylko
patrzeć,jakwydarzysiętujakiśwypadek.
Wymieniętoświatłodlaniej.
–Cześć,Landon–mówizuśmiechem,kiedyotwieradrzwi.–Dziękiza…
Łup.
Zamykaoczy,zwieszagłowęiwzdycha.
–Cholernykot.Przepraszam.
I z tymi słowy odwraca się i biegnie do kuchni, jej pupa kołysze się ładnie w dżinsach, a jej blond
włosypodskakująwokółramion.Wchodzędośrodkaizamykamdrzwi,zdejmujębuty,mokreoddeszczu
iidęzanią.
– Jesteś strasznym złośliwcem. – Cami syczy na kota, który po prostu leży i obserwuje, jak zmiata
potłuczoneszkło.
–Miłomiwiedzieć,żenadaldobrzezesobążyjecie.
–Dlaczegonagleczujęsiętak,jakgdybymtoniejawzięłakota,alekotwziąłczłowieka?–chichocze
ikręcigłową.–Czekaj.Jazawszetaksięczułam.Jestemjegoniewolnikiemnamiłośćboską.Dziękiza
podrzucenietego.Możesztozostawićnablacie.Niechcę,żebyśnadepnąłnaszkło.
Niepatrzynamnie.Myśląctakotym,unikapatrzeniamiwoczyodchwili,kiedywróciłemdodomu.
Kładę iPada na blacie, wkładam ręce do kieszeni i opieram się o futrynę, obserwując ją, jak zmiata,
zbieraiwysypujeszkło.
Kiedykończy,odwracasię,ajejoczysięrozszerzają,kiedynaglestaje.
–Nadaltujesteś.
Kiwamgłową.
–Wiesz,Cami,bywałotak,żemieliśmywspaniałąprzyjaźń.Mogliśmygodzinamigadaćowszystkim.
Śmialiśmysię.Nieczuliśmysięniekomfortowowswojejobecności.
–Nieczujęsięniekomfortowoteraz–kłamieiprzygryzawargę.
–Nigdysiebienieokłamywaliśmy–kontynuujęspokojnie.–Tyjednawiedziałaśomniewięcejniż
ktokolwiekinnynaświecie.
– Tak, byłam twoim starym przyjacielem. – Cami odpowiada sarkastycznie. – I nadal jestem twoim
przyjacielem,Landon,aleprzezostatnielataniewielezemnąrozmawiałeś.
–Rozmawiałem.
–Niewtakisposóbjakzwykle.Irozumiemto.–Wyciągadłoniedogóry.–Jasnosięwyraziłeś,żenie
sądziszzawłaściwebliskoprzyjaźnićsięzzamężnąkobietą.
Tobyławymówka.Poprostuniemogłemznieśćsłuchaniaonowymmężu.
–Powinienembyłpodtrzymywaćkontakt–mamroczę,nagleżałującswojegotchórzostwa.
Zastanawiasięiopierabiodrooblat.
–Tobyłodawnotemu.–Jejgłosjestdelikatny,kiedypatrzynaCzmychacza.–Aletęskniłamzatobą.
–Jateż–odpowiadam.–Tęskniłemzatobąwielelat.
–Zawszetutajbyłam.–Trzymaręceprzysobie.
–Ajabyłemtym,któryodszedł–kończęzanią.–Aleterazjestemwdomu,iniechcęutrzymywać
tegoniewygodnegodystansumiędzynami,Cami.Jesteśmyponadto.
–Więcznowuchcesz,żebyśmybyliprzyjaciółmi?–Przekrzywiagłowę,jejdołeczkimrugajądomnie,
kiedyprzygryzawargę.–Nieżebyśmykiedyśniebyliprzyjaciółmi,alewiesz,comamnamyśli.
– Nie. – Dość tego krążenia wokół tematu. Zaczynam do niej powoli podchodzić. – Nie to mam na
myśli.–Prostujeramiona,kiedysięzbliżam.Zieloneoczysięrozszerzająisąterazskupionenamnie.–
Chcę.Zabraćcię.Narandkę.
Wreszcie jestem centymetry od niej, ale jej nie dotykam. Ręce mam oparte o blat obok jej bioder.
Nachylamsię.Onaoblizujeusta.Jejźrenicesąpowiększone.
Niejestodpornanamnieiniechmniepiekłopochłonie,jeśliniechcęjejrzucićnatenblatiwziąćjuż
teraz.
–R-r-randkę?–jąkasię.
Kiwampowoligłową.
– Randkę. Kolację. Rozmowę. – Wodzę po niej wzrokiem, od jej włosów po usta. – Taki rodzaj
randki,którymożezakończyćsiępocałunkiem.
–Jakimpocałunkiem?–szepcze,patrzącnamojeusta.
–Dobrym–odpowiadam,szepcząc.
–Niejestempewna,czytodobrypomysł.
–Czemu?
– Ponieważ jesteś bratem Mii. – Jej oczy odnajdują mnie. Jest tam żar, ale coś jeszcze. Strach?
Niepewność?
–Byłemkimświęcejprzezlata,Cami.
Czerwieńwypływanajejpoliczki,anagleczujęsięjakdupek.
–Hej.–Unoszęjejbrodę,żebymóczobaczyćoczy.–Topoprostukolacja.
–Imożepocałunek.
–Prawdopodobniepocałunek–mówięzuśmiechem.–Mógłbymciępocałowaćjużteraz,żebymiećto
zgłowy.
– Nie, okej – mówi szybko i kładzie dłonie na mojej piersi, żeby mnie odepchnąć, ale zamiast tego
zaciskapięścinamojejkoszuli.–Nieumyłamzębów.
Boże,jesttakawspaniała.
– A więc jutro – szepczę, zanim się nachylę i pocałuję ją w czoło. Jej skóra jest tak cholernie
delikatna.Wszystkowniejjestzapraszająceisłodkie,ajachcęzostaćizatopićsięwniej.
Więclepiejpójdę.
–Dobrejnocy.
Kiwagłową,patrzącnamojeramiona.
–Cami?
–Tak?
–Musiszpuścićmojąkoszulę,żebymmógłpójść.
–Och!–Puszczaipróbujewygładzićzagniecenia,cotylkopowoduje,żetwardniejęjeszczebardziej.
Jej małe dłonie przesuwające się po mojej klatce – pokrytej koszulą czy nie – powinny być zakazane,
jeśliniemogęwwynikutegozedrzećzniejubrania.
–Wszystkowporządku.–Bioręjejdłoniewmojeicałujęjejkostki.–Upewnijsię,żepozbierałaś
całeszkło.
–Szkło?–Marszczybrwi,ajaniemogęniezachichotać.–Och!Toszkło.Cholernykot.
–Miau.
ZerkamnadółiznajdujęCzmychaczasiedzącegoprzymoichstopach.
–Przestańbyćzłośliwydlatwojejmamy.–Wskazujęnaniego,aleontylkomruganamnie.–Ioboje
bądźciedlasiebiemili.–MrugamdoCamiiodwracamsię,byodejść.
–Landon.–Odwracamsięiunoszębrew.–Jesteśpewien?
Zamierzam zrobić wszystko, co mogę, żeby zetrzeć tą niepewność. Uśmiecham się do niej i kiwam
głową.
–Przyjadępociebieosiódmej.
–Będęgotowa.
–Wiem.
Cami nigdy się nie spóźnia. A ja teraz muszę wypełnić kolejne dwadzieścia cztery godziny dzielące
mnieodponownegozobaczeniajej.
–Cześćszefie,robimysobieprzerwęnalunch.–Jay,jedenzczłonkówmojejzałogiinformujemnie
następnegodnia.–Idziemypojakieśburgery.Możedołączysz?
Kręcęgłowąimierzętablicę.
–Dzięki,alenietrzeba.Dozobaczenianiebawem.
Chłopakiodkładająnarzędziaiwychodzą,śmiejącsięiżartując,cojestnormą.Mojazałogajestzżyta
imożnananiejpolegać,ajasięznimidobrzedogaduję,mimożewróciłemniedawno.Alewieluznich
pracowałodlamojegotatyprzezlata.Cholera,niektórzyuczylimnielatem,kiedypracowałemdlatatyi
nietylkonatematstolarki.
Mogło być kilka specjalnych magazynów, które robiły rundkę lub dwie. Uśmiecham się na
wspomnienieimierzętablicę.
–Jaktamidzie?–pytaMia,kiedywchodzizpełnymtalerzem.
–Jakoś–odpowiadam.
–Widziałam,żeinniposzlinalunch,więcprzyniosłamcicośdozjedzenia.
– Jestem pewien, że nie ujrzałabyś tego ze swojej kuchni matecznika – chichoczę – ale dzięki za
jedzenie.
– Może chciałam też z tobą pogadać – mówi Mia w ten swój bezpośredni sposób. Mia zawsze była
osobą,któramówicomyśli.Nigdyniemusiszsiędomyślać,naczymzniąstoisz.Tojestjednazrzeczy,
którenajbardziejwniejkocham.
–Cośnietak?–Bioręgryzajejlasagniizsosemiwzdychamzeszczęścia.–Tojestcholerniedobre.
–Wiem–uśmiechasięszeroko.–Niewiem,czycośjestnietak.Dlategochcęztobąpogadać.
–Okej.
–CorobiszzCami?
–Niczniąteraznierobię.
–Niebądźdupkiem.–Miapotrafibyćbardzowybuchową,albonajspokojniejsząosobąwtympokoju.
Mogłabybyćdoskonałympilotem.
Atakjestprzerażającąkobietą.
–Czemuniemówisz,ococichodzi?
– Chodzi mi o Cami. Widziałam cię wczoraj, Landon. To nie było zwykłe flirtowanie, jakie zwykle
stosowałeśwobecniej.
–Nie,niebyło.
Jejdużebrązoweoczysięzwężają.
– Wiesz, że Cami jest pewnie najsłodszą osobą, jaką znam. Jest oddana i lojalna, i jest najlepszą
osobą,żebymiećjąprzysobie.
–Toprawda.
–Ibyłatobązauroczonaodpoczątkudziejów.Atyotymwiedziałeś.Więcnieflirtujznią,abypotem
umówićsięzkimśinnympodjejnosemwsposób,jakirobiłeśto,kiedybyliśmynastolatkami,Landon.
Tojestzłośliwe,aonanatoniezasługuje.
–Niezrobiłbymjejtego.
–Tyjużjejtozrobiłeś–mówiMia,zaczynającsiędenerwować.–Wiem,żeniejesteśzachwycony
powrotemdodomuiżeniechciałeśopuszczaćmarynarki,szczególniewtakisposób.Aleniezaczynaj
niczegozCami,ponieważjesteśwdomuisięnudzisz,ichceszwypełnićsobieczaszkimś,okimwiesz,
żebędzienakażdetwojeskinienie.
– Nie jestem pewien, kogo właśnie obraziłaś bardziej. Cami czy mnie – odpowiadam i wyrzucam
talerz z jedzeniem do kosza, bo przeszła mi ochota na nie. – Ale wiem, że jeśli byłabyś facetem,
przyłożyłbymciteraz.
–Niepróbujęnikogoobrazić.Jestemszczera.Niechcę,żebyśjąskrzywdził.
–Jateżniechcęjejskrzywdzić,Mia.Nawetniebyliśmynarandce.
–Alezabieraszjądzisiajnakolację.Powiedziałami.
Chcęspytaćją,coCamipowiedziała,aletobrzmiałobyzbytniedojrzale.
–Zauroczenieniezawszebyłojednostronne–przyznajęcicho,poczymprzeczesujęwłosy,odwracam
sięodMii,amojekrokiodbijająsięechemodścian.–Aleonabyłamłoda,ajawyjechałem.
–Aonawtedywyszłazamąż–mówiMia,kończącmojąmyśl.–Przepraszam,niewiedziałam.
–Niktniewiedział.No,zawyjątkiemtaty.
–Taty?–pytaMiazaskoczona,ajapotwierdzam.
–Tatawidziałpożądaniewypisanenamojejtwarzy,kiedybyławpobliżu.Iostrzegłmnie,żejestzbyt
młoda.Imiałrację.
–Więcwyjechałeś.
Znówkiwamgłową.
–Aterazzdecydowałeśsięodgrzebaćsprawę?
–Uważaj,Mia.–Mójgłosstajesięostry.
– Hej, po prostu pytam. Zawsze traktowaliśmy ją jak rodzinę, ale teraz, kiedy jej rodzice odeszli, a
bratisiostrasięwyprowadzili,czujęsięjeszczebardziejzobowiązanadoopiekinadnią.
– Zamierzam się z nią widywać. Poznać ją. Lubię ją, Mia. Nie dlatego, że jestem znudzony, czy
dlatego, że ona jest na każde moje wezwanie. Cholera, ona prawie na mnie nie patrzy, od kiedy
wróciłem.
–Zauważacię–mówiMia.
–Chcę,żebyrobiławięcej,niżzauważałamnie.
–Wydajesię,żetoidzieszybko.Dopierowróciłeśdodomu,atoniejestdlaciebieprzyjemne.
– Jest coraz łatwiej – odpowiadam zaskoczony odkryciem, że to prawda. – A poza tym to nie idzie
szybko,Mia.Znamjąodzawsze.Aleprzeztowszystkonauczyłemsięjednejrzeczy–życiejestcholernie
krótkie.Mogłemtamumrzeć.–Przełykam,ałzywypełniająmojeoczy.–Iwtychkilkusekundach,kiedy
wszystko się załamało, a ja wiedziałem, że muszę się katapultować, jedynym, czego żałowałem, była
Cami.
–Landon.–Miaobejmujemniemocno.–Mamnadzieję,żedoczegokolwiekrazemchceciedojść,się
zdarzy.Kochamwasoboje.Niechcęwidziećżadnegozezranionymiuczuciami.
–Zraniszmojeuczucia,jeślinieprzyniesieszmiznówjutrolunchu.
–Zjadłeśjedyniepołowę.–Jejoczypłoną,kiedysięodsuwa.–Wyrzuciłeśmojejedzenie.
–Bomniewkurzyłaś.
–Muszęwracaćdopracy.–Odwracasię,żebyodejść,apotemzatrzymujeizerkaznównamnie.–
Uwielbiasłoneczniki.Mówi,żezawszewyglądająnaszczęśliwe.
–Gdziejaznajdęsłonecznikiwlutym?
–Tojużniemójproblem–odpowiadaześmiechem.
–Zawszebyłaśokropna!–krzyczęzanią,aleonatylkomachaiidziedalej.
–Teżciękocham!
Nieruchomieję, żałując, że wyrzuciłem resztę jedzenia, po czym wyciągam telefon i dzwonię do
kwiaciarni.
JeśliCamilubisłoneczniki,będziemiałasłoneczniki.
Tobyłdługidzień.Możedlatego,żeprzestałodziałaćjednoznarzędziimusiałempojechaćnadrugą
budowę,żebywziąćnowe.Możedlatego,żewiem,iżbędęmiałCamicałądlasiebiezakilkagodzin,a
topowoduje,żesekundysięciągną.
Wkażdymbądźraziepotrzebujęsięstądwydostać.
–Idęobokpotrochęwody–mówięchłopakomiprzechodzędorestauracji.
Kogojaoszukuję?Chcęnaniązerknąć.Jestemżałosny.
Aleniechcętegozmieniać.
WchodzęprzezdrzwiiuśmiechamsiędoAddie.
–Jaktamdzień,Blondi?
– Nie mogę narzekać – odpowiada z uśmiechem. – Lucas tu jest. Przy barze. Powiedziałam mu, że
jesteśobok,alechciałsięnajpierwprzywitaćzdziewczynami.
–Cudownie,dzięki.–Lucastomójnajlepszyprzyjacielodczasugimnazjum.Razemwstąpiliśmydo
marynarki,pojechaliśmynaobóziwstąpiliśmydoszkołypilotów.Jestmoimnajbliższymprzyjacielemna
całymświecieiniemaraczejnikogoinnego,ktomógłbybyćmoimskrzydłowym.
Alekiedywchodzędobaru,mamochotęgozmiażdżyć.
Przytula mocno Cami i całuje ją w policzek. A jedna ręka jest dokładnie umieszczona na pokrytej
spódnicąpupieCami.
–Takdobrzecięwidzieć–mówiCamizuśmiechem,iodsuwasię,żebyująćtwarzLucasawswoje
dłonie.–Landonbędzieszczęśliwy,kiedycięzobaczy.
Landonbyłbyszczęśliwy,gdybywidział,żeniedotykaCami.
–Wyglądaszpięknie,jakzawsze–mówiLucas,iwięcejjużniemogęznieść.
–Cześćczłowieku–mówięipodajęmurękę,odciągającgozarazemodCami.–Kiedyprzyjechałeś
domiasta?
–Dzisiajrano–odpowiada,przyglądającmisięzuwagą.–Uznałem,żeczasprzyjechaćisprawdzić,
couciebie,skoroniemogłemtegozrobićweWłoszech.
–Wszystkowporządku.Teraz.Przedchwiląjeszczetakniebyło.
– Cóż, możesz mi wszystko opowiedzieć dzisiaj wieczorem, kiedy wypijemy zbyt dużo piwa i
przemielimywszystkiehistorielotnicze.
CamidyskretniesięwycofałairozmawiacichozKat.
–Nie,niemogę.Mamdzisiajrandkę.
– Oczywiście, że tak – mówi Lucas, wybuchając śmiechem. – Nie zajęło ci wiele czasu, żeby
wyciągnąćjakąśmiejscowąlaskę.Znamją?
–Toja–mówiCami,zaskakującmnie.–Tojajestemmiejscowąlaską.
Lucaspatrzytonamnie,tonaCamiwosłupieniu.
–Nie,naprawdę.
– Naprawdę – odpowiadam z uśmiechem. – Więc musisz przyjść do mnie na plac robót obok i
opowiedziećwszystkiezmyśloneeskapadylotnicze.
–Hej,Cami,naprawdęniesądzę,żejesteślaską…
–Wporządku–mówiCami.–Jestemprzekonana,żeinne,zktórymisięumawiał,byłylaskami.
–Zawszecięlubiłem–dodajeLucas.
–Dozobaczeniawieczorem–mówiędoniejiuśmiechamsię,kiedyonakiwagłowąitrącaKat,która
wydajedziwnydźwięk.
–CzyKatjestwolna?–pytaLucas,kiedywychodzizamnązbaru.
–Jestempewien,żetak–odpowiadam.–Alenicztego.
Lucasdalejsięśmieje,kiedyprzechodzimydoczęściroboczej.
–Cami?
–ConietakzCami?
–Todzieciak.
– Ma prawie trzydzieści lat – odpowiadam i pokazuję, żeby szedł za mną. – Zdecydowanie nie jest
dzieckiem.
–Jestgorąca,muszętoprzyznać.
– Jest wieloma rzeczami. A teraz powinniśmy zmienić temat rozmowy. Co tak naprawdę robisz w
domu?
–Sprawdzam,coztobą.–Jegotwarzpoważnieje.–Chcęwiedzieć,conaprawdęjestztobą.
Wzdychamipodnoszęmłotek.
–Jestlepiej,niżbyło.
–Czyjużprzyzwyczaiłeśgłowędopowrotudodomunadobre?
Iotochodzi.Niewiem.Nigdyniebyłomoimplanemwracaćdodomunadobre.Zamierzałemsłużyć
wmarynarceażdoemerytury,apotemprawdopodobniedalejpracowaćdlamarynarki.
ŻyciecywilajestdlamnietakobcejakmieszkanieweWłoszech,kiedybyłemtamporazpierwszy.
–Jestdobrze–powtarzam.
– Cholernie mnie przeraziłeś. Dosłownie – mówi Lucas i przeciąga dłonią po ustach. – Co się tam
stało?
–Niewiem.–Kręcępowoligłową.–Niewieleztegopamiętam,naszczęście.
–Uszkodzeniemózgu?
–Nie,doktornazywatouszkodzeniamitraumatycznymi.Niepolecamkatapultowaniasięzsamolotu.
–Przyjąłem.Więcteraztozamierzaszrobić?Budownictwo?Czymaszmedycznepozwolenienato?
–Tak.Ijaknarazietak,zamierzampomagaćojcuwbudowach.Długoterminowo?Ktowie?
–Jestemtutajtylkodojutrarana.Jesteśpewien,żeniemożeszwyrwaćsięnakilkagodzin?
–Jestempewien.Powinieneśbyłzadzwonić.NiezamierzamporzucaćCamidlatwojejbrzydkiejdupy.
–Jasne.
Trącamgomiarką.
–Aleskorojużtujesteś,możeszsięnacośprzydać.
–Jesteśdupkiem.
–Niepierwszyrazdzisiajtakmnieokreślono.
Nie byłem tak zdenerwowany zabraniem kogoś na randkę, od kiedy miałem cholerne szesnaście lat.
Aleterazjestemtuzespoconymidłońmi,siedzęwsamochodzieprzeddomemCami.
Camibysiępewnieśmiałaipowiedziała,żejestemgłupi.
Botoprawda.
Zabieram słoneczniki z siedzenia pasażera i kieruję się w stronę drzwi Cami. Ale nim naciskam
dzwonek,szybkowymieniamprzepalonążarówkę,astarąchowamdokieszeni.
Zgłębokimwdechemdzwonię.
Iczekam.
Żadnejodpowiedzi.
Zaglądamprzezoknoiwidzęwłączoneświatła.Napewnojestwdomu.Znówdzwonię,odchrząkujęi
czekam.
Czywszystkozniąwporządku?
Wyciągamtelefonipiszęjejesemsa:
„Jesteśgotowa?Jestempoddrzwiami”.
– Przepraszam – krzyczy Cami w chwili, kiedy przyciskam „wyślij”. Jest na górze i krzyczy przez
otwarteokno.–Drzwisąotwarte.Zarazbędęnadole!
–Corobisz?!–odkrzykuję.
–Kobiecesprawy!Niechceszwiedzieć!Poprostubądźwdzięczny,żejesteśchłopcem.
Niejestemchłopcemodwielu,wielulat.Muszęjejotymdzisiajprzypomnieć.
Wchodzędodomuikierujęsiędokuchni,zaglądampodzlew,apotemdoszafki,ażznajdujęwazon,
poczymukładamkwiatyiniosęjedopokojudziennego,gdziestawiamjenastolikuprzysofie.
Kiedysięodwracam,mójjęzyksztywnieje,więcniemogęnicpowiedzieć.AleoczyCamisąciepłei
dziękikobiecejintuicjiwiewszystko.
Wie,żejestniesamowitawsukience.Wie,żejejwłosyażzapraszajądodotykania,kiedyzbierzejew
kucykwnieładzie.Idoskonalewie,żejejnogiwyglądająnadługieiszczupłeibędąidealnieotaczały
mojątalię.
Otak,onawie.Ajacholernietouwielbiam.
Rozdział5
J
estnadole.Wmoimdomu.Ioczywiściejestnaczas,boonzawszejestnaczas.
Ajaniejestemgotowa.
WsuwamstopywnowebutyodJimmyChooiostatnirazzerkamwlustro.Krótkaspódnica,ostrożnie
utworzonynieładnagłowie,błyszcząceobcasy.
Jestemgotowa.
Bioręgłębokiwdechipróbujęprzypomniećsobie,copowiedziałaRiley,kiedyoglądałyśmyostatnio
naszeseriale.Lubraczejkiedypróbowałyśmyoglądać,bojabyłamzbytpodekscytowana.
Jestpoprostumężczyzną.Zwykłymmężczyzną.Nicnadzwyczajnegotamniema.
Stoję u dołu schodów i obserwuję, jak Landon aranżuje bukiet słoneczników w moim wazonie,
rozkładającjetak,jakjabymzrobiła,ażobracasięizauważamnie,icałakrewodpływazjegotwarzy.
Nie zamierzam kłamać, obserwowanie, jak jego oczy suną po całym moim ciele, świetnie łechce ego.
Przełyka,akiedypróbujecośpowiedziećmusiprzełknąćznowu.
Łechceego.Dokładnie.
WszystkieemocjewidaćnatwarzyLandona.Zawszetakbyło.Możebyćzabawnyiarogancki,nocóż,
jesttypowymmężczyzną,alejegotwarznigdyniekłamie.Towłaśnietoprzyciągnęłomniedoniegona
samympoczątku.Byłammłodądziewczynkąwychowywanąprzezstarszychrodziców,mojerodzeństwo
jużwyfrunęłowświat,atenchłopiecuśmiechałsiędomnieiczułamsię,jakbymbyławdomu.
Nigdyniepostrzegałamgojakobrata,aleraczejjakoopiekuna,przyjaciela,awmoichdziewczęcych
fantazjachmojegoczarującegoksięcia.
Niejestksięciem,alemożebyćczarujący.
–Wow–mówiwkońcuzdelikatnymuśmiechem.–Jesteśpoprostupiękna.
– Ty też niczego sobie – odpowiadam, ważąc każde słowo. Ma na sobie czarne spodnie, niebieską
koszulęzrękawamipodwiniętymidołokci.Jegowłosynadalsątrochęmokrepoprysznicuizawijająsię
przykołnierzyku.
Mogłabymgozjadaćpokawałku.
–Jesteśgłodna?–pyta.
Jestemzbytzdenerwowana,żebybyćgłodna.
–Umieramzgłodu–kłamię.
–Cóż,azatemnakarmimycię.–Sięgapomojąrękę,alesięzatrzymuje.–Ach,tojestdlaciebie.
–Sącudowne.–Dotykampłatkówżółtychkwiatówiodwracamsiędoniego.–Skądwiedziałeś,żeto
mojeulubione?
– Mam swoje sposoby. – Mruga i wyciąga do mnie rękę. To, że jest to pierwszy raz, kiedy Landon
trzymamniezarękę,nieznaczydlamnienic.Aleszesnastolatkawemniemożeterazpiszczeć.
Ale jedyne, o czym mogę myśleć, to czucie jego wielkiej dłoni zaciśniętej wokół mojej. Prowadzi
mnie do swojego samochodu i otwiera dla mnie drzwi, i odjeżdżamy. Ale zamiast wieźć mnie do
restauracji,parkujeprzedwłasnymdomem.
–Zapomniałeśczegoś?
–Nie.Tutajidziemy–uśmiechasię.–Stój.Jaotwieramdrzwi,skorotooficjalnarandka.
Idziemy do jego domu. Co to oznacza? Nie jestem głupia i nie jestem dziewicą. Ten statek odpłynął
wieleksiężycówtemu.Awięcjesttorozpisanasztukauwodzenia.CzyjestemnatogotowazLandonem?
Zjednejstronyzdecydowanietak.Alezdrugiej…niejestempewna.
– Nie myśl tak intensywnie – mówi Landon, pomagając mi wysiąść z samochodu i prowadząc do
drzwi.–Niezamierzamotrućcięmojąkuchnią.
–DziękiBogu–śmiejęsię.–Miazpewnościąposiadławszystkiezdolnościkucharskierodziny.
–Jużdlaciebiegotowałem–bronisię,kiedyzamykazanamidrzwi.
–Pamiętam–drażnięsięznim,apotemzaglądamdojadalniiopadamiszczęka.–Wow.
Sązapaloneświeceiwięcejsłonecznikównastole.Delikatnamuzykaleciprzezgłośnikipostawione
nablaciekuchennym.
–Kolacjajestwpiekarniku.Usiądź.Chcesztrochęwina?Piwa?
–Conakolację?–pytam.
–Burgery.
– Wezmę piwo. – Siadam przy stole i oglądam sto dziewięćdziesiąt centymetrów seksownego
mężczyzny, który wyciąga kolację z piekarnika i kładzie na talerze, a potem idzie do mnie. – Czy to z
Burgerville?
–Oczywiście,twojeulubione.
Zerkamnatalerzeprzedemną,apotemnaLandona,kiedysiadaobokmnie,anienaprzeciwko.
–Pamiętałeś?
–Bezcebuli,prawda?Zekstrapiklami?
Terazjestemgłodna.
–Niejadłamjużtegowieki.–Bioręgryza.–Takiedobre.
–Wziąłemteżdlaciebieshake’atruskawkowego.
–Zjemgonadeser.–Uśmiechamsięipopijampiwo,odrazusięrozluźniając.–Pamiętasztendzień,
kiedyty,MiaijaposzliśmydoBurgervilleiMiapróbowałapowiedziećkucharzowi,żeźlerobi?
Landonroześmiałsięipokiwałgłową.
–Zawrzepróbujerządzić,jeślichodziojedzenie.
– Ona zawsze była władcza. – Przegryzam frytkę, – Ale jej serce jest na właściwym miejscu.
Uwielbiamtędziewczynę.
–Onaciebieteż–odpowiadaLandonisięgapomojąrękę,chwytamniezanadgarstekibierzegryza
frytkizmoichpalców.
–Maszfrytki.
–Twojesmakująlepiej.
–Nodobra,mówprawdę.
–Zawszetakrobię–odpowiada,popijającpiwo.
–Dobrzesięczujeszzpowrotemdodomu?
Uśmiechasię,
–Lucaszadałmidzisiajtosamopytanie.Jesttocoś,comusiałempoukładaćsobiewgłowie.Tonie
tak,żenienawidzęPortland.Mojarodzinamieszkatutaj,ijesttozabawnemiasto.Ale…
–Bawiłocięratowanieświata–mówię.
–Nieratowałemświata,alecieszyłomnieto,corobię.
–Awięcjaksięczujesz?Nieodpowiedziałeśnapytanie.
– Każdego dnia czuję się lepiej. – Opiera się i przygląda się mojej twarzy. – Czuję się naprawdę
dobrze.
– Cieszę się. Byłeś taki smutny, kiedy wróciłeś do domu. – Mruży oczy i odrzuca głowę na bok. –
Widziałamto.Aleterazjestmniejsmutku.Cieszęsię.
– A jak ty, Camille? – pyta, wciąż mnie obserwując. – Nie rozmawialiśmy wiele od czasu, kiedy
rozstałaśsięzBrianem.
–Niewydajemisię,żebyludzierozmawialiobyłychnarandkach.
–Myjesteśmykimświęcejniżludźmi.Pozatymjanaprawdęchcęwiedzieć.–Zbieranaszetalerze,
wstawiajedozlewuiprzynosipiwo.–Możeusiądziemywsalonie?
–Jasne.–Idęzanimnakanapę,zdejmujębutyisiadam,podwijającpodsiebienogi.–Mamsięnieźle.
NadaljesteśmyzBrianemprzyjaciółmi.Jestnaprawdęwspaniałymczłowiekiem,izawszebędziemoim
przyjacielem.Japoprostuniepowinnamwychodzićzaniego.
– Cóż, to raczej wersja dla dzieci, którą słyszałem. – Kręci głową i obserwuje mnie, chcąc, żebym
powiedziaławięcej,alejaniewiem,czyjestemnatogotowa.
–Cieszęsię,żewszystkoztobąokej.–GłosLandonajestdelikatny.–Wyglądaszfantastycznie.
–Dziękuję.
–Conowegojeszczepowieszosobie?–pyta.
–Szczerze,niewiele.Winteresachgłówniepraca.Cobrzmiżałośnie.
–Nie,brzmi,jakbyśbyładotegostworzona.Więcpracujesziśpisz?
–Taktomożnapodsumować.
–Mhm–mówi,zerkającnamniewesoło.–Kiedyostatnirazbyłaśwkinie?
–Dawnotemu.Aleterazjestjedenfilm,któregoniemogęominąć.
Spędzamy kolejną godzinę, rozmawiając o filmach, które widzieliśmy lub które chcemy zobaczyć,
śmiejącsięicieszącsobąnawzajem.Niebawiłamsiętakdobrzezmężczyznąod…nigdy.
Nawetzmoimbyłymmężemitojesttasmutnastronategozwiązku.
– Powinienem odwieźć cię do domu – mówi Landon, zerkając na godzinę. – Oboje musimy wstać
wcześniedopracy.
Utrzymuję neutralny wyraz twarzy. Ale jestem nieco zbita z tropu. Spodziewałam się, że będzie
próbowałmnieuwieźć,tutajnakanapie.
Aleonwstaje,wyrzucapustebutelkipopiwie,kiedyjawsuwamnogiwbuty,iodwozimniedodomu.
Łapięzaklamkę,alemniezatrzymuje.
–Randkasięjeszczenieskończyła–mruga.
Podchodzitużzamnądodrzwi.Czujęciepłojegociaławzimnym,zimowymwieczorzeichcęsiędo
niegonachylić.
Zamiasttegootwieramdrzwiiodwracamsiędoniegotwarzą.
–Dobrzesiębawiłam.
–Jateż.–Przesuwalekkopalcamipoliniimoichwłosów,zatykakosmykzaucho,kiedypochylasięi
delikatnie dotyka swoimi ustami moich. Łapie mnie za szyję i całuje dalej, dając mi najsłodszy,
najdelikatniejszypocałunekwmoimżyciu.–Dobranoc.
Odsuwa się, a ja obracam się, by otworzyć drzwi, ale kolejna rzecz, którą odnotowuję, to Landon,
który szepcze „Pieprzyć to” i nagle zostaję obrócona i pchnięta na wciąż zamknięte drzwi. Dłonie
Landona wplątują się w moje włosy, a jego wargi są na moich. Tym razem bardziej natarczywie, liże
mnieismakuje,jakbyumierałzpragnieniadomnie.
Łapię go za ramiona i trzymam, i modlę się, żeby to się nigdy nie skończyło. A kiedy z jego gardła
wyrywasięjęk,jestemcałajego.
Kiedypocałunekdobiegakońca,Landonszepczewmojeusta.
-–Tojesttendobry.
W końcu puszcza mnie, pociera nosem o mój nos i z głębokim wdechem odwraca się i biegnie do
samochodu.
Wchodzędodomujakwemgle.Czytosięwłaśniezdarzyło?Patrzęnasłonecznikinastoleidotykam
ustpalcami.Nadalsąmokre.Wciążgoczuję.
Tosięzdecydowaniestało.
Budzę się na zapach kawy. Co jest niemożliwe, bo nie mam nawet ekspresu do kawy. Narzucam na
siebiestarypodkoszulekispodniedojogiischodzęnadół.Ktośchodzipomojejkuchni.
Zatrzymuję się w drzwiach zupełnie zaskoczona. Landon stoi przy kuchence, przekręca bekon na
patelniiodskakuje,kiedynaniegochlapie.Czmychaczgryzieswojąkarmę.
–Jaksiętudostałeś?–pytam.
Landonodwracagłowę.Uśmiechasię,sunącoczamipomoimciele.
–Dzieńdobry,piękna.
–Dzieńdobry.Jaksiętudostałeś?
–Cóż, nie chcękłamać – wzdychai odwraca się, żebynałożyć bekon napapierowy ręcznik, ale nie
kończymyśli.
–I?
–Nowłaśnie.Niechcękłamać.Albomógłbympowiedzieć,nietwojasprawa.
–Aha.Azatemdlaczegotujesteś?
Kręcigłową.
–Naprawdęjestniezwyklefascynujące,jakpodekscytowanajesteś,żemniewidzisz.Pomyślałem,że
mogłabyśzjeśćdobrzezbilansowaneśniadanieprzedpracą.Mówisz,żeniemaszczasujeśćrano,arobię
ciczas.
– Cieszę się, że cię widzę – przyznaję łagodnie. – Jestem po prostu zaskoczona. I to mogłoby być
oświadczenieroku.
Pochylasięnadblatemicałujemniepowściągliwie,apotempodajemibekon.
–Tocięzwiążenachwilę,zanimusmażęjajka.
–Odkiedymamekspresdokawy?
–Oddzisiajrana.Miamipowiedziała,żeniemasz.
–Niemusiałeśmikupowaćekspresu.–Ale,oBoże,jaktodobrzepachnie.
–Janiemuszęwielurzeczy–odpowiadaipodajemifiliżankę,apotemmijamnie.–Chciałempodać
ciśniadanie.
–Niewiedziałam,żeumieszgotować.
–Niejestemtakizływporannymjedzeniu.
–Nie,zpewnością–mamroczę,kiedyprzeżuwambekon,nadalniezupełnieobudzona.Bioręłykkawy,
chrząkam,kiedyciepłypłynspływamidogardła.–Dziękuję.
–Niemazaco.
–Powinnampójśćiwyszykowaćsiędopracy.
– Najpierw zjedz. Potem możesz iść się szykować, a ja odpowiem na kilka maili i poczekam tu na
ciebie.
–Dlaczegomaszczekać?
Zerkanamnie,jakbymnienadążałazanim.
–Ponieważodwiozęciędopracy.Jadęwtosamomiejsce.
Zerkamkrzywo,aleonpodchodzidomnieizanimjestemwstaniecośpowiedzieć,składanamoich
ustachpocałunek.
–Niekłóćsię–szepcze.
–Tyjesteśszefem.
–Dobrze,żerozpoznajesztoteraz,słoneczko.
–Niewiem,jaksięczuję,kiedyjesteśtakiwładczy.
–Todlatego,żenadalniejesteśdokońcaobudzona.
–Landonprzyszedłpociebie–mówiRileypopołudniu.–Mówi,żeodwoziciędodomu.
– Jechaliśmy dzisiaj rano razem – odpowiadam i naciskam przycisk „wyślij” w skrzynce do
księgowej,apotemzamykamkomputer.
–Spędziłaśznimnoc?–piszczy.–Iczekałaśażdoteraz,żebycośpowiedzieć?
–Nie.Niespędziłamznimnocy.Przyszedłdziśrano,zrobiłmiśniadanieizawiózłdopracy.
–Aha.
–Co?
–Nic.–Rileykręcigłowąisiadanabiurku.–Tointeresujące,towszystko.
–Cojestinteresujące?
–Całasytuacja–śmiejesięipokazujenadrzwi.–Onczeka.Dobrejnocy.Użyjochrony.
– Jesteś dziwna – odpowiadam, biorę torebkę i marynarkę i wychodzę z biura. Landon czeka przed
frontowymidrzwiami,patrzącnaswójtelefonzezmarszczonymczołem.
–Cośnietak?
Głowamupodskakujeiuśmiechasię,kiedymniewidzi.
–Wszystkownajlepszymporządku.Jesteśgotowa?
– Gotowa. – Otwiera drzwi po stronie pasażera, a ja zatapiam się w fotelu i głęboko wzdycham. –
Jestemgotowajechaćdodomu.
–Cóż,problemwtym,żeniejedziemydodomu.
–Nie?–Patrzęnaniegozdziwiona.–Adokądidziemy?
–Dokina.
–Niemanawetpiątej.
– Matinee – odpowiada i bierze moją dłoń w swoją, całuje ją i wiezie nas do centrum Portland.
Znajdujeparkingiprowadzimniedogalerii,apotemnasamągórę,gdziejestkino.
–Popcornnaobiad?
–Tojestzdrowe.
–Jadłaśzbilansowaneśniadanie.Będziedobrze.
Kiedysiadamywkinie,niemogęprzestaćsięzastanawiać,czytonaprawdęsiędzieje.Jestemwkinie
zLandonem,któryzamiastjeśćpopcorn,obejmujemnieramieniem.Ajazdrugiejstronychłonęto.
Film to romans, o którym wspomniałam ostatniego wieczoru, że chciałabym go obejrzeć. Ogląda
uważnie, muszę mu to przyznać. A fakt, że to zrobił, jest uskrzydlający, nie wspominając już o tym, że
mojesercerozpływasiębardziejniżtrochę.
Opieram głowę na jego ramieniu i wzdycham, kiedy czuję jego usta na mojej skroni. Ten film jest
dobry,aleniesmutnynakońcu.Kiedywychodzimy,ziewam,alejestemszczęśliwa.
–Zmęczona?–pytaLandon,kiedywieziemniedodomu.
–Trochę.Dziękujęzato.
–Niemazaco.Jesteśgłodna?Mogękupićkolację.
–Mamcałepudłopopcornuwsobie–śmiejęsię.–Muszędzisiajtrochępopracowaćwdomu.
Landonkiwagłowąizabieramniedodomu,akiedyodprowadzamniedodrzwi,całujemnieztaką
samąpasjąjakostatniejnocy.Jegodłoniesąciepłeipewnenamoichramionach,kiedyprzyciągamnie
bliżej,ajegoustapożerająmojewnajlepszymożliwysposób.
–Dozobaczeniajutro.–Wjegogłosiesłychaćobietnicę.
Kiedy wchodzę do środka i zamykam drzwi, nie mogę się powstrzymać i odstawiam krótki taniec
szczęścia,straszącCzmychacza.
– Ma się ku mnie. Nie całujesz dziewczyny w ten sposób, jeśli nie ciągnie cię do niej. Nie miałam
takichrandekoddziesięciulat.
Czmychaczmrużyoczyimachaogonem,apotemodwracasięodemnie.
–Nieosądzajmnie.
Jakiśtrzaskwyrywamniezgłębokiegosnuiprzerażajakcholera.Siadam,rozglądamsięposypialni,
alejestzupełnieciemno.Niemaprądu.
Nagle rozbłyska błyskawica, rozświetlając pokój, a zaraz za nią rozbrzmiewa najgłośniejszy grzmot,
jakiwżyciusłyszałam.Czmychaczpiszczyikręcisiępołóżku.
–Jużdobrzemalutki.–Wyciągamrękę,żebygopogłaskać,aleonnamniesyczy.Alepotemwskakuje
minakolanaiwtulasięwemnie.–Mamcię.Totylkoburza.Odejdzie.
Alekolejnabłyskawicaigrzmotnadchodzą,sprawiając,żeobojepodskakujemy.Deszczwaliwmoje
oknotakmocno,żebrzmi,jakbymiałwybićszybę.
Tojestniezłaburza.
Kiedyechogrzmotuznikazmoichuszu,mogęprzysiąc,żesłyszęskrobanie,coprzerażamnieznowu.
ŁapięzatelefonidzwoniędoRiley.
–Lepiejniechtobędziedobre–mruczyzaspanadotelefonu.
–Wydajemisię,żektośpróbujewłamaćsiędomojegodomu–szepczędoniej.–Niemamprądui
słyszęgłosy.
–Dlaczegodzwoniszdomnie,aniedoglin?–pytaRiley.–Jezu,jestdruganadranem.
–Niewiedziałamtego.Niemamprądu.Atujestmorderca.
Onachichocze,ajawyjędosłuchawki.
–Toniejestzabawne.
–Maszrację.Zamknęłaśdrzwi?
–Tak.
–Potrzebujeszalarmu.
–Tonieczasnaochrzan–mówięibioręCzmychaczadołazienki,zamykającgotam.–Ochronięcię,
malutki.
–Dokogomówisz?
–Domojegokota.
–Jezu,jesteśszalonąkociarą.
– Nie pomagasz – syczę i klękam na podłodze, żeby znaleźć swój kij baseballowy pod łóżkiem. –
Poważnie,słyszałamgłosy.
–JestburzaCami.Toprawdopodobniedrzewoprzytwoimdomualbocoś.
Bioręgłębokiwdechisiadamnakrawędziłóżkazkijemwręku.
–Prawdopodobniemaszrację.Jużnicniesłyszę.
–Idźspać.Burzaprzejdzie.
Kiwamgłową.
–Dobranoc.
–Noc.
Rozłączam się i świecę telefonem po pokoju. Wszystko wygląda normalnie. Riley ma rację, jestem
przestraszonaprzezburzę.
Kiedy wstaję, żeby wypuścić Czmychacza z łazienki, słyszę inny dźwięk. Podchodzę na palcach do
drzwiiwystawiamgłowę,przerażonawidząc,żemojedrzwistojąotworem.
Cholerajasna.
Zaciskamkijwmoimnajlepszymchwycieibioręgłębokiwdech.
– Kimkolwiek jesteś, musisz, kurwa, opuścić mój dom! – krzyczę, brzmiąc bardziej pewnie, niż się
czuję.–Mambroń,aglinysąwdrodze!
–Jezu,niezastrzelmnie.
Landon.
Rzucamkij,jaktylkoLandonzbliżasiędoschodówirzucamsięwjegoramiona.Iwłaśnierzucamsię.
Mocnoobejmujęjegoszyję,prawdopodobnieodcinającmudopływpowietrza,amojenogisąowinięte
wokółjegotalii.
–Przestraszyłeśmnie.
–Przepraszam.–Trzymamniezapupę,alekiedyzdajesobiesprawę,żejestemdoniegoprzyklejonai
nie musi mnie trzymać, przesuwa dłońmi po moich plecach w górę i w dół, uspokajając mnie. – Nie
chciałemcięprzestraszyć.Chciałemprzyjśćizobaczyć,czyztobąwszystkookej.
–Dlaczegopoprostuniezapukaszjaknormalnyczłowiek?
–Niechciałemcięobudzić,jeślibyśspała.–Siadanałóżkuzemnąnakolanach.
– A więc myślisz, że pobudka z wysokim mężczyzną przy moim łóżku będzie mniej straszna? –
Chichoczeicałujemniewpoliczek.–Naprawdęmusiszprzestaćwłamywaćsiędomojegodomu.
Odsuwamsię.
–Czekaj.Totakdostałeśsiętutajwczorajrano?Otworzyłeśzamek?
Niemogędostrzecjegotwarzywciemności,aleczuję,jakwzruszaramionami.
–Starezwyczajenieznikają.
Kiedy byliśmy dzieciakami, włamywaliśmy się przez okna w sypialni. Wślizgiwaliśmy się i
gadaliśmy, szczególnie podczas burz. Nienawidzę grzmotów. Zawsze tak było. Jestem zdziwiona, że
Landonpamięta.
–Myślałam,żetymaszjakieśmagicznemoce,alewrzeczywistościjesteśzwykłymprzestępcą.Janie
byłabymwstanieotworzyćdzisiajzamka,nawetgdybyodtegozależałomojeżycie.
–Niejestemprzestępcą–śmiejesię.–Ajeślijestemtowszyscynimibyliśmy,kiedybyliśmymłodzi.
Ajeślimniepamięćniemyli,towłaśnietynauczyłaśmnieotwieraćzamki.
Śmiejęsiędelikatnie.
–Niktniemieszkałwtymstarym,przerażającymdomunadrzeką,kiedysięwłamaliśmy.Byłpusty.
–Tonie„my”sięwłamaliśmy.Jestempewien,żemogłemcięprzekonaćdowłamaniaiwejścia.
– Jestem całkiem pewna, że limit wygasł przy tamtej przygodzie – odpowiadam. – Poza tym to ty
karmiłeśnashistorią,jakietostrasznerytuałysątamodprawiane.
–Miałemnadzieję,żecięstamtądodstraszę,aniezachęcęjeszczebardziej.–Całujemniewczoło.–
Nigdy bym nie zgadł, że słodka, odpowiedzialna dziewczynka, którą wszyscy znają, będzie zdolna do
włamania.
–Byłamzdolnadowielurzeczywtamtymczasie.Konsekwencjeniewydająsiętakiestraszne,kiedy
jesteśmłody.Wydajesię,żenigdynieprzeniesieszdalejtychswoichtendencjidowłamań.
–Mogłabyśotworzyćdlamniedrzwi.
–Następnymrazemzapukaj.
– Albo mogłabyś mi dać po prostu klucz i wybawić nas wszystkich z kłopotu – odpowiada i znów
całujemniewczoło.Kiedyadrenalinaopada,zdajęsobiesprawę,żepachniecudownie.Ajegomięśnie
sąwspaniałepodmoimidłońmi.
Jestpoprostutakcholerniewspaniały.
–Zburzyligo,wiesz–mówię,nadalpatrzącwciemność.–Tenstarydom.
–Wiem.Przejeżdżałemtamktóregośdniaiwidziałem,żezostałzastąpionydomkami.–Jegoręcesuną
uspokajającopomoichplecach.–Wszystkodobrze?
–Tak.
–Gdziejestbroń?
Cisza.Uśmiechamsięwjegoszyję.
–Niemaszbroni,prawda?
–Nie,aleniezamierzałamtegomówićpotencjalnemugwałcicielowi.
–Jesteśtakazabawna–mówi,znówprzesuwającdłońmipomoichplecach.–Jateżniemamprądu.
Niebosięrozświetla,ajamogęgozobaczyćprzezułameksekundy.Jegowłosynadalsąpotarganeod
snu.Jegowzrokjestzmęczony.
–Dziękuję,żeprzyszedłeś,bysprawdzić,cosięumniedzieje.–Opieramsięoniego.–Niemusiałeś.
–Nienawidziszburz–mruczy.
– To się nie zmieniło – zgadzam się i nagle panika znów mnie ogarnia. – Cholera. Czmychacz jest
uwięzionywłazience.
Zeskakujęzjegokolanibiegnędołazienki,niemalprzewracającsięomojenowebutyodChoo.
–Czemujestwłazience?
– Ponieważ schowałam go tam, żeby go ochronić – odpowiadam i otwieram drzwi. Wkurzony kot
wybiega z łazienki i wskakuje na łóżko. – Będzie na mnie wkurzony przez jakiś czas. Aczkolwiek on
zawszejestnamniewkurzony.
–Teraz,kiedywiem,żeztobąwporządku.pojadędodomu.
–Zostań.
Zastygawciemności.
–Cami…
–Niemusiszuprawiaćzemnąseksu–szybkoreaguję.–Aleniechcębyćsama.
–Chodźtutaj.
Przechodzęprzezłóżkoiwyciągamręce,kiedywidzęjegosylwetkęnatleokna,ostrożniepodchodzę,
żebynaniegoniewpaść.Bierzemojądłońiprzyciągamnienaswojekolana.
–Kiedybędziemysiękochać,niebędzietodlatego,żektóreśznasmusi.–Jegoustasątakblisko,że
prawie dotykają mojego policzka, kiedy szepcze. – Będzie wtedy, kiedy oboje będziemy gotowi i nie
będziemymoglioderwaćrąkodtegodrugiego.Uprawianiemiłościztobąnigdyniebędzieobowiązkiem.
–Mamtakąnadzieję.
–Anadzisiejsząnocchętniezostanę,jeślitomaspowodować,żepoczujeszsięlepiej.
–Takzrób.
–Chcesz,żebymspałnakanapie?
– Nie. Chcę, żebyś leżał w moim łóżku ze mną i mnie przytulał. – Teraz już łatwiej oddycham. –
Proszę.
Jęczy,kiedymniepodnosiizemnąwramionachzdejmujebutyimościsięwmoimłóżku,delikatnie
kładącmnieoboksiebie.
–Jesteśsilny.
–Jesteśsłodka–mówiiprzyciągamniedosiebie.Kładęgłowęnajegopiersi,obejmujęgorękomaw
taliiiwzdychamciężko.–Śpijsłoneczko.
–Nieodchodź.–Przynimjestemzrelaksowana,czujęsiębezpiecznaiznówspokojna.
–Jestemtutaj.
Czmychacz wspina się na brzuch Landona i kładzie się obok mojej ręki, mrucząc, a ja czuję, jak
zapadamponowniewsen.
Rozdział6
Landon
S
łucham?
– Gdzie są wkręty? – pyta Cami przez telefon, kiedy odkładam wiertarkę i rozglądam się po
pomieszczeniu.
–Jakiewkręty?
–Takie,któremożnakupićwsklepiezwyposażeniemdomu.
Uśmiechamsięszeroko.
–JesteśwHomeDepot?
–Tak,iniemogęznaleźćcholernychwkrętów.–Jejgłosjestpełenzniecierpliwienia,ajachciałbym
tambyć,żebyjąterazzobaczyć.Minąłjużtydzieńodchwili,kiedypadłprąd,ajaspędziłemnoczniąw
moich ramionach. Od tamtego czasu niewiele ją widziałem ze względu na nasze obecne harmonogramy
prac.Jestemzdeterminowany,żebyspędzićzniątenweekend.
–Czywidziszznakinakońcachalejek?Gdzieśpowinnybyćwymienionewkrętyigwoździe.
Camizrzędzimiwucho,kiedypodchodzędoszefaswojejekipy.Wyciszamją.
–Wychodzęzałatwićpewnąsprawę,alewrócęzaniecałągodzinę.
–Jasne,szefie.
–Cami?Jadędociebie.
–NiemusisztuprzyjeżdżaćLandon,japoprostuniewiem,gdziecokolwiekznaleźć.
–Niejesteśzbytdaleko.Dozobaczeniazachwilę.
Rozłączam się i idę do samochodu służbowego. Prawda jest taka, że tęsknię za zobaczeniem jej
cudownej twarzy. Kilka razy z nią rozmawiałem przez telefon, wymieniliśmy też górę esemesów, ale
muszęjązobaczyć.
Parkuję przed sklepem, znajdując miejsce blisko drzwi i wbiegam do środka. Jest w alejce ze
śrubokrętamiigwoździamizeswoimsiostrzeńcemStevenemuboku.Stevensiędenerwuje.
–Mówięci,Cami,tewkrętysązamałe.Półkaniewytrzyma.
–Niekrzycznamnie!
Stevenrozglądasięizauważamnie.
–Wezwałanasobu.
WitamsięznimiodwracamdoCami.
–Jaktamleci?BobVila?
–Chcętewkręty–mówizustamiwykrzywionymifrustracją.–AlePanWszechwiedzącymówi,żenie
zadziałają.
–Cobudujesz?
–Zmieniamswojąspiżarnię.
Kiwamgłową.
–Czemudzwoniłaśdonasobu?
–Ponieważzawszejestlepiejmiećwięcejniżjednąopinię.Apozatymonniepowiedziałmitego,co
chciałamusłyszeć.
–OBoże,Cami.Wychodzę.–Stevenodsuwasięipatrzynamnie.–Jestcałatwoja.
–Kochamcię.–Camimówisłodkodoniego.
– Tak, ja ciebie też i dobrze, bo inaczej bym cię zamordował. – Uśmiecha się szeroko i wychodzi,
kiedyonaposyłamubuziaka.
–Stevendorósł–mówięzaskoczony.
– Jest już w collegeu – Kiwa głową, wciąż patrząc na wkręty. – Kilka dni w tygodniu pracuje w
restauracji.
–Cudownie.Nadalmieszkawdomu?
–Nie,mieszkazeswojądziewczyną.AmandaiBrockprzenieślisięjakiśroktemudoSeattlezapracą,
aStevenchciałzostaćtutaj.Zaoferowałammuswójpokójgościnny,alepodejrzewam,żeonlubimieć
trochęwolności.Zaglądadomnie.
–Okej,powiedzmiwięcejotwojejspiżarni.
– A więc chcę zmienić półki i ją pomalować. W tej chwili są tam druciane półki i ten, który je tam
umieścił, powinien zostać powieszony na nich. Nie mogę na nich położyć nawet moich batoników
granola.Albomałychopakowańprzyprawdotaco.Wszystkoprzeztepółkiprzelatuje.
–Awięcchceszdrewnianepółki.
–Tak.Azatemjakiewkrętymamkupić?
Przejrzałempaczkiipodałemjejjedną.
–Dobrze.Terazpotrzebujępółek.
– Chodźmy. – Zabieram ją do alejki z półkami, gdzie wybieramy takie, jakie chce, wraz z
mocowaniami.
–Ateraz,skorotutajjesteś…–Zwracanamnieswojedużezieloneoczy.
–Tak?
–Potrzebujęfarbyidrzwi.
–Drzwi?
–Chcęzastąpićtegładkienatakieładnezszybąwśrodkuinapisem:„spiżarnia”.
Przygryzawargęizerkanamnie,iwtymmomenciemógłbymjejdaćwszystko,czegozażąda.
– No dobrze, drzwi. Tędy. – Idzie za mną do kolejnej alejki, zatrzymując się, żeby wybrać farbę,
pędzleiinneakcesoriamalarskie.Powybraniudrzwikierujemysiędokasy.
–Niezmieszczętegowszystkiegowswoimsamochodzie.
–Jamamsamochódsłużbowy–mówię,prowadzącjądoniego.–Zabiorętozesobąispotkamsięz
tobąwtwoimdomupopracy.Pomogęcitowszystkoposkładać.
–Pozwólmiprzynajmniejzabraćfarbę,żebymmogłapomalować,zanimprzyjdziesz.
–Dobryplan.–Pomagamirozpakowaćwózek,bierzefarbęiposyłazwycięskiuśmiech.
–Dziękuję,Landon.
–Niemazaco.–Zanimodchodzi,łapięjązarękęiprzyciągamdosiebie,pochylamgłowęicałuję
delikatnie.–Dozobaczeniatrochępóźniej.
–Czekamnato.–Posyłamiuśmiechiodchodzidoswojegosamochodu,niecobardziejsiękołysząc,a
jejblondwłosypodskakująwokółramion.
Jestpóźniej,niżzakładałemdotarciedodomuCami,atowskutekkilkunieprzewidzianychzdarzeńw
pracyispotkaniuwbiurzetatynatematnowejpracy.
Pracanaprawdęzakłócamojeżyciemiłosne.
Używam klucza, który dała mi Cami, i znajduję śpiącego Czmychacza leżącego na oparciu kanapy.
Kiedy przechodzę, otwiera oczy, ale po chwili znów zapada w sen, w ogóle nie przejmując się, że tu
jestem.
Nagle słyszę… chichot. Wchodzę do kuchni, żeby odkryć strefę wojny. Jedzenie, kosze, sprzęt
gospodarstwadomowegopokrywająkażdyskrawekprzestrzeni.Drzwidospiżarnisąotwarte.Niemogę
tamzajrzeć,alesłyszęłomot,potemCamichichocze,apotemsłyszędrugiżeńskigłos.
–Auu.Tobyłomojekolano!
–Przepraszam.–Więcejchichotu.Pocichuobchodzęwyspękuchenną,ażmogęzajrzećdospiżarni,
poczymstaję,krzyżujęręcenapiersiiobserwujęshow.
Ponieważjestdodoskonałeshow.
Wszystkiedrucianepółkizostałyzdjęte.Camiklęcząc,malujepodłogę.Katnatomiastmalujeściany,a
przytymprowadząkonwersację.
–Rozmiarczłonkajestważny–mówiKat,takjakbyrozmawiałaopogodzie.–Toznaczy,jeślijest
zbytmały,totakjak:„Czyjużwszedłeś?Ajeślimusiszzadaćtopytanie,toniejestdobryznak.
–Zpewnością–odpowiadaCami,cedzącsłowa.Siedziwkucki,dającmiidealnywidoknaswoje
plecyipupęipopijawinoprostozcholernejbutelki.–Ajeślijestzaduży,tojestjak„och”!Preferuję
średnirozmiar.
–Tak!–potwierdzaKat–Średnirozmiarjestidealny.Niezabawnyrozmiar.Dlaczegozdrugiejstrony
nazywają to zabawnym rozmiarem? Co zabawnego jest w małym kawałku czekolady? Albo małych
fiutkach?
–Albomałychkutasach–dodajeCamiiśmiejesię.–Och,przecieżwłaśnietopowiedziałaś.
–Tojestwartepowtórzenia–mówiKat.–Atakżetenostatnidupek,zktórymsięumawiałam.Jakon
miałnaimię?
–Craig.
– Tak! – krzyczy Kat, wskazując na Cami. – Craig. Nie chciał zadowolić mnie oralnie. Co jest z
facetami,którzyniechcązadowalaćkobietoralnie?
Parskam, zgadzając się w zupełności z Kat, a jeszcze bardziej trochę więcej niż trochę zszokowany.
Jezu, dziewczyny rozmawiają w cholerę bardziej otwarcie niż faceci w szatni. Kto by pomyślał. To
fascynujące.
–Prawda?Ponasspodziewająsię,żebędziemyichssaćjaknajakiejśolimpiadziessania,aleoninie
chcąsięzrewanżować?–pytaCami,nimbierzekolejnyłykwina.–Tojestżało…żało…tojestgłupie.
Zasłaniamusta,żebysięnieroześmiać,jakplączejejsięjęzyk.
Boże,jestcholerniecudowna.
–Takiegłupie–zgadzasięKat.–CzyLandonrobitotobie?
Moje zainteresowanie wzrasta. Chciałbym, żebyśmy się już kochali, więc mogłaby się trochę
pochwalić. Ale z drugiej strony, nie jestem pewien, jakbym się czuł, gdyby dzieliła się z kimś naszym
intymnympożyciem.
Cojestdlamnienowe.Niewydajemisię,abymdotejporysiętymprzejmował.
– Nie uprawialiśmy seksu. – Cami bierze łyk wina, po czym odwraca się, by nabrać trochę farby,
pokazującmiprzyokazjiswoją,stworzoną-do-całowania-pupę.
–Wogóle?–Katzerkananią.–Takzupełnie?
–Czasemsięcałujemy.Możeonniechceuprawiaćseksu?
–Och,onchceuprawiaćseks,kochanie.Chce.–mówiKatizpewnością,ajakiwamgłową.
–Skądwiesz?
–Ponieważjestfacetem.Zaufajmi.Chceseksu.
–Myślę,żeonmnielubi.
Otak,lubięcię.
–Mamnadzieję.Inaczejpozbawięgomęskości.–śmiejesięKatiobiechichoczą.
–Nieróbtego–mówiCami,nimkichnie,corozbawiająjeszczebardziej.–Mamplanyzwiązaneztą
męskością.Myślę,żebędzienaprawdędobrywteklocki.Naprawdę,naprawdędobry.
– Wiesz, jeśli on nie zainicjuje seksu, powinnaś paść na kolana i go possać – mówi Kat. Po prostu
zadowolićgo.
Jezu. Na samą myśl zrobiłem się twardy. Muszę przerwać tę konwersację, ale nim robię krok, Cami
mówi.
–Myślałamotym.Mogłabymgopoprostuzaatakować.
–Taaaaaaak!Zróbto.Poważnie.
Chrząkam i wchodzę do spiżarni, jakbym dopiero co przyszedł. Jeśli będą dalej tak gadać, porwę
Caminagórę,żebyzmienićtąsytuacjęjeszczebezseksu,aonajestzbytpijanananaszpierwszyraz.
–Witampanie.
–Jesteśakuratnaczas–mówiCamizuśmiechemistajenanogi,apotemmocnomnieprzytula.
–Tak?
–Tak,kochasiu–mówiKatiunosiswojąbutelkęwina.–Pomalowałyśmyspiżarnię.
– Powiedz to pięć razy szybciej – mówi Cami z chichotem. – Pomalowałyśmy spiżarnię.
Pomalowałyśmyspiżarnię.Połamałyśmyżarna.
–Ha!Połamałyśmyżarna–śmiejesięKat.
– Podoba mi się kolor – odpowiadam, zachwycając się głębokim koralem, który sprawia wrażenie
szczęściairadościwtejładnejspiżarni.
–Mnieteż–mówiCamiszczęśliwa.–Jestładny.
– Twoja kuchnia to istny Armagedon – stwierdza Kat, kiedy wychodzi ze spiżarni i wyrzuca pustą
butelkępowiniedokosza.–Tobędziewymagaćmałejarmii.
–Lubodpowiednichpudełek.Mogłabymtowszystkospalićizacząćodnowa.
–Alemywłaśnieposadziłyśmyspiżarnię–mówiKatiparska.–Chłoptasiu,jesteśmypijane.
– Malowanie po pijaku jest dobre dla duszy – filozofuje Cami, uśmiechając się do mnie. – Jesteś
ładny.
– Ładny? – Przesuwam palcami po jej policzku, a ona przysuwa się do mnie. – Nie sądzę, że o
facetachpowinnosięmówićładny.
– Ale ty jesteś – mówi z westchnieniem. – Z ciemnymi rzęsami i gęstymi włosami i całą swoją…
ładnością.
–Onamyśliotym,żejesteśgorący–wyjaśniaKatiwzruszaramionami,kiedyCamiwarczynanią.
O?Powiedziałaśmuwłaśnie,żejestładny.Tłumaczę.
–Dziękuję–odpowiadam.–ZawiozęciędodomuKat.
–Mamsamochód.
–Alejesteśzbytpijanażebyjechać.Niedojedzieszdaleko.
– Zadzwonię po Ubera – mówi, machając do mnie i włączając aplikację. – Nie ma potrzeby, żebyś
wychodziłiwracałtutaj.
–Tobyłozabawne–mówiCami.–Alezapomniałyśmyojedzeniu.
–Toniemasięcodziwić,żejesteśmytakiepijane.Wiedziałam,żeoczymśzapomniałyśmy.Aprzy
okazji,mójkierowcabędziezatrzyminuty.Wyjdęipoczekam.
–Dziękuję.–CamiprzytulaKat.–Tyteżjesteśładna.
Katznówparska.
–Jesteśpijana.Niemazaco.Zobaczymysię,kiedysięzobaczymy.
–Wyjdępoczekaćztobą–mówię,kiedyidziemydodrzwi.–Jestciemno.
Camipadanakanapę,kiedyKatijawychodzimynazewnątrz.
–Myślę,żejesteśdobrydlaniej–wyskakujenagleKat.–Jestszczęśliwa.Awieleczasuupłynęło,od
kiedywidziałamjąostatniraznaprawdęszczęśliwą.
–Cieszęsię.–Tojestdziwnarozmowa.
–Tylkojejniezrań.–Trącamniepalcemwklatkępiersiową.–Poważnie,niezróbtego.Bowtedy
będziesmutna,aonajużdoświadczyławystarczającosmutku,ześmierciąrodziców,rozwodemitakimi
tam.
–Jateżniechcę,żebybyłasmutna–odpowiadam.–Idzięki,żejesteśdlaniejtakdobrąprzyjaciółką.
–Cóż.Jestcudowna.O,jestimójsamochód.–Czarnysamochódparkuje,akierowcaotwieraokno,
sprawdzając,czyKatjestpasażerem.Siadaztyłuimachadomnie,przesyłacałusaiodjeżdża.
Biorę głęboki wdech, napawam się chłodnym, nocnym powietrzem, a potem wracam do środka i
uśmiechamsiędelikatniedomojejdziewczyny,którapadłanakanapie.Jestzwiniętawkulkę,zgłową
opartąooparcieiCzmychaczemzwiniętymnajejkolanachimruczącym.
Biorękociowijamją,zostawiającCzmychaczowitylkowystającągłowęicałujęjąwczoło.
–Śpijdobrze.
Aterazczaszająćsięspiżarnią.
Kośmniecałuje.Mojątwarz,mojąszyję,mojeuszy.OtwieramokoiwidzęCamiuśmiechającąsiędo
mnie i leżącą na mnie. Kiedy skończyłem spiżarnię, około drugiej nad ranem, po prostu przesunąłem
Camiidołączyłemdoniejnakanapie,gdzieprzespaliśmycałąnoc.
Czmychaczleżynamoichstopach.
–Dzieńdobry.Niepamiętam,żetuzasnęłam.
–Byłaśwwinnejśpiączce–informujęjąsucho.–Którajestgodzina?
–Niewiem.Jestsobota.Musiszpracować?
–Nie.Dzisiajmamwolne.Chciałbymtendzieńspędzićztobą,jeślicitonieprzeszkadza.
–Nieprzeszkadza.
Przesuwamdłoniąpojejpoliczkuicałujęjejczoło.Totakiewspaniałeuczucie,kiedyleżynamnie.
Jedynąlepsząpozycjąbyłoby,gdybymbyłwniej.
Aledojdziemytam.
–Przygotujęciśniadanie–mówię.
– Ja mogę je zrobić. – Bawi się moimi włosami i przygląda się swoim palcom, jak przesuwają się
pomiędzypasmamiinaglejejoczysięrozszerzają.
–Onie.Muszęposprzątaćkuchnię!
Całujęją,siadam,biorącjązesobą,a,kiedyobojejesteśmynanogach,prowadzęjądokuchni,gdzie
naglestajejakwryta,przesuwającwzrokiempoczystejpowierzchni.
–Okradlimnie?
–Nie–śmiejęsięicałujęjąwgłowę,apotemotwieramdrzwidospiżarni.
–OmójBoże.–Podchodziiprzyglądasiędrzwiom,apotemzaglądadośrodka.–Jestpiękna.
– Malując, wykonałaś świetną robotę – mówię, zachwycając się, jak jej policzki pąsowieją, a oczy
błyszczą,kiedywchodzidospiżarniiwszystkosprawdza.–Niebyłemzupełniepewien,gdziechciałabyś
cośpołożyć,więcwrazieczegomożeszpozmieniać,aleprzynajmniejnaraziejestułożone.
–Zrobiłeśtodlamnie.–Toniejestpytanie.Odwracasięipatrzynamniezzakłopotaniemieuforią
jednocześnie.
–Oczywiście.
– Dlaczego? – Kręci głową i rozgląda się znowu. – To znaczy, jestem wdzięczna, i wygląda
wspaniale.Jestdokładnietak,jakchciałam.Alemusiałocitozająćcałąnoc.
–Skończyłemokołodrugiej.Izrobiłemto,bowiedziałem,żecisiębędziepodobać.
I ponieważ wygląda na to, że zrobię dla tej kobiety wszystko, ale nie jestem jeszcze gotowy jej to
powiedzieć.Jeszczenie.
– Dziękuję – mówi i przytula się, kładzie głowę na mojej piersi i ściska mnie mocno – To takie
wspaniałe.
–Niemazaco.
– Teraz mam cały dzień wolny, – Całuje mnie w klatkę, odsuwa się, zamyka drzwi do spiżarni,
uśmiechasięszerokoikierujedolodówki.–Jakiechceszjajka?
–Awięctyrobiszśniadanie?
–Takjest.Niegotowałamdlaciebie.Jajka?
–Smażone.
Kiwagłowąizaczynawyciągaćskładnikizlodówki.
–Smażone.Okej.Zamierzamtakżeprzygotowaćszynkę,ziemniakiitosty.
–Tojużcałauczta.
– To wszystko jest częścią zbilansowanego śniadania – mruga. Boże, ależ jest bezczelna. Czy ona
zawszetakabyła?Tojestbardzozabawne.–Pozatymzasłużyłeśnato.
–Azasłużyłemnaprysznic?
–Jaknajbardziej.Obsłużsięsam.Śniadaniepowinnobyćgotoweakurat,kiedyskończysz.
–Mogęzostaćipomóc.
–Jestemwtymdobra.Idź.–Machanamnie,koncentrującsięnazadaniu.–Muszęcięnakarmić,mały
mężczyzno.–Schylasię,bypodrapaćCzmychaczazauszami,aonnawetnieprychnienaniątymrazem.
Robiąpostępy.
Zanimwyjdęwziąćprysznic,przyciągamjądosiebie,icałujęgłośno.Onamięknie,dłonieopierao
mojeramiona.Oddajepocałunek,jakbymbyłnajlepsząrzecząoddawna.Jejjęzykłączysięzmoim,ajej
dłońprzesuwasięporamieniunatyłmojejgłowy.
Jęczę. Smakuje cudownie, a nawet lepiej. Uścisk na moich włosach zwiększa siłę. Zaciska pięść,
niemal wyrywając mi włosy i już nie mogę wytrzymać. Sadzam ją na blacie, przysuwam swój twardy
członek do jej krocza, ściskając jej pupę i przyciągam ją do siebie jeszcze bardziej. Ona jęczy i kręci
biodrami,napierającnamnie.Wsuwamręcepodkoszulkę,którąmanasobieodpoprzedniegowieczora,
przesuwam po żebrach i przykrywam jej małe piersi dłońmi, ściskając delikatnie. Kładzie dłonie na
moich,zachęcającmnie,żebymściskałmocniej.
Naglewłączasięalarmprzeciwpożarowy,straszącnasoboje,patrzymynasiebieprzezchwilę,ciężko
oddychając,zespuchniętymiimokrymiwargami,iszklanymioczami.
Zerkamnakuchenkę.Garnek,którypostawiładopodgrzania,dymi.
–Uuups–chichocze,wywijasięzmoichobjęćizabieragarnek.–Idź,weźprysznic.Jestemgłodna.
– Ja też jestem głodny – odpowiadam, a jej wzrok spotyka się z moim. Uśmiecha się łobuzersko,
oblizujeustaimruga.
Niemogępowstrzymaćsięodśmiechu,kiedykręcęgłowąiwychodzęzkuchni.
Wezmęzimnyprysznic.
Rozdział7
Cami
U
wielbiam Esplanadę – mówię szczęśliwa, kiedy Landon bierze moją dłoń i zaczynamy spacerować
deptakiem,któryprowadzinarzekąWillarnette,dającnamniesamowitywidokmiasta.
–Todobrydzieńnaspacer–uśmiechasiędomnie.–Niepada.
– Nie. – Zerkam na niebieskie niebo i szukam w torebce okularów przeciwsłonecznych. – Ale jest
chłodno.
–Rozgrzejemysięwmarszu.
–Wiesz,żebędziemyprzechodzićniemalobokVoodooDonuts–przypominammuzuśmiechem.
–Zjedliśmywłaśniesolidneśniadanie.
–Ojnieprzesadzaj,zawszejestmiejscenadonuty.KiedyostatnirazjadłeśVoodoo?
– O Boże, minęło parę lat – odpowiada i odsuwa mnie na bok, dzięki czemu nie wpadamy na
rowerzystę.
–Cóż,jamówię,żesiętamzatrzymamy.–Ciągnęgowkierunkunajsłynniejszegosklepuzdonutami.–
Izobacz!Niemakolejki.
–Tonieczęstosięzdarza,szczególniewsobotnieporanki.
–Widzisz?Mamyszczęście.–Mrugamiwchodzimydośrodka.–Pachniefajnie.
–Jakimcudemmogęrobićsięgłodny?–Patrzypożądliwienaokrągłegodonutazbekonem.Namnie
też tak patrzy. Zwykle, kiedy ma takie spojrzenie, dłonie trzyma na mnie, i jasna cholera, doprowadza
mnietodoszaleństwa.
Tojedyne,comogłamzrobić,żebyniezedrzećzniegospodnidziśranowkuchni.
–Wezmętego–mówidosprzedawcyzaladą,pokazującdonuta,apotemodwracasiędomnie–Aty,
cobyśchciała?
–Wezmętakiegobezbekonu–mówię.–Niemusipanpakowaćwtorbę.Niepotrwatotakdługo.
Kiedy jesteśmy na zewnątrz, wyciągam telefon i robię zdjęcie Landonowi, który gryzie swojego
śmieszniewielkiegodonutaiśmiejęsię,kiedyjegonosmarszczysię,gdygryzie.
–Jeślizamieścisztogdziekolwiek,zrujnujeszmojąkarierępolityczną–mówizidealnąpowagą.
– Jestem przekonana, że istnieją inne zdjęcia, które zrobiłyby to lepiej niż to, jak gryziesz donuta –
odpowiadamibioręgryzaswojego.–DobryBoże,tenjestdobry.
Podnoszęgłowęiwidzę,jaknamniepatrzy.
–Co?
Oblizujeusta,apotemnachylasiędomnieiszepczemiwucho.
–Chcę,żebyśwydawałatakiedźwięki.
–Och.–Zatrzymujęsięipatrzęnaniego,jegowargiigorąceniebieskieoczy.
SłodkiJezu,tenfacetdopieromniepodnieca.Zawszebyłdlamnieatrakcyjny.Aletojestcośinnego.
Coświęcej.
Ontylkosięuśmiechaszerokoiidziedalej,ajamuszęprzyspieszyć,żebygodogonić.
–Chodźtu.Zróbmysobiezdjęcie.–Odwracamysięplecamidorzekiiwyciągamynaszedonuty,ale
mamzakrótkąrękę,żebyzrobićdobrezdjęcie.–Tyzrób.Twojeręcesądłuższe.
–Niejestemzbytdobrywselfie.
–Pokażęci.–Instruujęgojaktrzymaćtelefon,apotemrobimykilkafotek.Przyostatniejnachylasięi
całujemniewpoliczek.
–Tosłodkie.–Przeglądamzdjęcia,jedzącdonutaiidączanim.–Całkiemciwyszłyteselfie.
– Cały czas uczę się czegoś nowego od ciebie – śmieje się i bierze ostatniego gryza. – Ach, Rose
Garden.–Wskazujenastadioniuśmiechasię.–Byłemtutajnawielukoncertach.
–Wiesz,żezmienilinazwę?TeraztojestModaCenter.
– Hm. Dla mnie to zawsze będzie Rose Garden. – Gdy kończę donuta, bierze mnie za rękę i wkłada
naszedłoniedoswojejkieszeni.Dzisiajjestnaprawdęchłodno.Widzęwydychanąprzeznasparę,kiedy
idziemy,alesłońcemiłogrzejemojątwarz,ażwawykrokpomaga.–Jakibyłtwójpierwszykoncert?
–BritneySpears–uśmiechamsięszeroko,apotemzaczynam,wnienajlepszymstylu,śpiewaćhitMe
BabyOneMoreTime,doczegoprzyłączasięLandon,przyprawiającmnieotakiśmiech,żeażbolimnie
brzuch.
–ToniebyłonaurodzinyAddie?
–Tak,miałyśmyczternaścielat.–Kiwamgłową.
–Tobyłodlot.Britneydaładobreshow.Jestniezłątancerką.Atwójpierwszykoncert?
–Metallica.Tobyłozajebiste.
–Awięcjesteśmetalowcem?Tegootobieniewiedziałam.
–Niebardzo,aleuwielbiamMetallicę.ByłemnatymstadionieteżnaSpringsteenie,TheCure,Garth
BrooksiMadonnie.
–Pamiętam,jakszedłeśnaMadonnę.Byłamwściekła.Teżchciałamiść.
–Naprawdę?
–Oczywiście,żetak.AletywziąłeśNatashęBezNazwiska.Lalunia.
–Natashabyłalalunią–zgadzasięzemną.–Amojesiedemnastoletniejabyłotymuszczęśliwione.
–Eeee.
–Niemartwsię,kochanie.Jesteśjedynąlalunią,jakąterazjestemzainteresowany.
–Jużmiulżyło–odpowiadamilekkogopopycham.Dalejmaszerujemyiniebawemjesteśmyznóww
samochodzieijedziemydomniedodomu.Kiedyparkujemy,jestemzdziwiona,widzącnamojejdrodze
wjazdowejsamochódBriana,aonsamschodzipomoichschodach.
–Hej.–Zbliżasiędonas.ZerkanaLandona,nanaszezłączonedłonie,apotemnamnieiuśmiechasię
szeroko.–Właśniezamierzałemodjechać.
–Cieszęsię,żecięzłapaliśmy–odpowiadamiściskamdłońLandona.–Cosiędzieje?
–Zastanawiałemsię,czymógłbympożyczyćodciebiemikser.
–Poco?
–Stephaniechcedzisiajpopołudniuupiecciastka,alejaniemammiksera.
Otwieramdrzwiiwchodzędośrodka,apotemodwracamsięizerkamnaswojegobyłegomęża.
–KimjestStephanie?
–Dziewczyną.–Kołyszesięnapiętach.–Którąpoznałem.Nowiesz.Sam.Beztwojejpomocy.
–OmójBoże!Toświetnie!–Przytulamgoszybko,apotemidędokuchni,apanowiezamną.–Chcę
wszystkooniejwiedzieć.Znamją?
–Wątpię.
–Jakjąpoznałeś?
– Czy ciebie też tak przepytuje? – pyta Brian Landona, który tylko się śmieje i kręci głową. –
Spotkałemjąwwarzywniaku.
Patrzęnawysokiegoblondyna,któregoznamtakdobrze,apotempowolisięuśmiecham.
–Wktórejalejce?
–Jakietomaznaczenie?
–Bomamtakikaprys.Wktórejalejce?
–Przylodach.
–Czywkoszykumiaławino?
Mężczyźnipatrząposobieskonsternowani,apotemBrianodpowiada.
–Niepamiętam.
–Pomyśl.Naprawdęmocno.
Opieramsięoblat,czekająciobserwuję,jakoczyLandonawędrująpomojejklatce.Zerkamnadółi
upewniamsię.Dekoltjaksiępatrzy.
Posyłammuniegrzecznyuśmiech:zapraszamprzystojniaku.
– Naprawdę Cam, nie sprawdzałem jej zestawu – odpowiada Brian, a potem zaczyna chichotać. –
Brzmitoniegrzecznie.
–Ech.Niechcęnicwiedziećoniegrzecznychsprawach.Oczywiściemożeszpożyczyćmójmikser.–
Otwieramspiżarnięiwyciągamsprzęt.
–Przerobiłaśją–mówiBrian.
– Pomalowałam. Landon zrobił całą resztę. – Uśmiecham się i podaję mikser Brianowi. – Baw się
dobrze.
–Takimamplan–mruga.–Dzięki.Pogadamypóźniej.Miłocięzobaczyć,Landon.
Landonkiwagłową,apotempatrzymynasiebienawzajem,kiedyBrianwychodzi.
–Wydajeszsiębardzopodekscytowanajaknakogoś,ktowłaśniedowiedziałsię,żejegobyływiduje
sięzinną.
–Ależoczywiście,żetak–odpowiadamimyjęręcewzlewie.–Próbowałamgozeswataćponadrok.
–Naprawdę.–Landonzdejmujepłaszcziwieszagonaoparciukrzesła.–Toraczej…niezwykłe.
– Wiem. Ale jest okej. – Odwracam się do niego. – Brian jest naprawdę w porządku facetem, a ja
chcę,żebybyłzkimśrówniedobrym.
–Awięcpróbowałaśgozeswatać.
–Czułamsięwinna.
Landonbierzemojedłonieiciągniemnienakanapę,siada,amniesadzanaprzeciwko.
–Czemuwinna?
– Ponieważ go zostawiłam. Rozwód był z mojego powodu. Nie bardzo walczył, ale on
prawdopodobniebyotoniepoprosił.Zostawiłamgosamegoitospowodowało,żeczułamsięźle.
–Tyteżbyłaśsama–przypominamiicałujemniewczoło.
–Aletobyłamojadecyzja.–Przesuwampaznokciamipojegoklatce.–Alesądzę,żeniemuszęgojuż
swatać. Fakt, że będzie robił ciastka czy piekł, mówi wiele. Zawsze twierdził, że ma alergię na
piekarnik.
–Mamnadzieję,żeimsięuda.Chceszpooglądaćfilmyiprzeleżećresztędnia?
–Otak.
To był jeden z najlepszych dni, jakie miałam od dłuższego czasu. Poranne ćwiczenia, popołudnie na
kanapie, przytulanie, oglądanie filmów i jedzenie śmieciowego jedzenia jest dokładnie tym, czego
potrzebowałamwswoimwolnymdniu.Czujęsięodmłodniałaiszczęśliwa.
Jesteśmywpołowiefilmuakcji,którywybrałLandon.Wybieraliśmyfilmynazmianę,cojestdlamnie
fair. Właśnie gwiazdy kina akcji lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zebrały się w jednym
miejscu,żebywalczyć…ocoś.Niejestempewnaoco,aleLandonśmiejesięipokazuje,igeneralnie
dobrzesiębawi,awięcijasiędobrzebawię.
Swojedżinsyjużdawnozamieniłamnaspodniedojogi.Landonpojechałdosiebie,żebyzabraćkilka
swobodniejszych ubrań, więc jesteśmy teraz tak zwyczajni, jak tylko być możemy, z kocem na naszych
nogachiCzmychaczemzwiniętymwmałąkulkępomiędzynami,chrapiącymszczęśliwie.
Topoprostuwspaniałeuczucie.Zapomniałamjuż,jakbardzouwielbiamprzytulanie.Czućkonkretne,
ciepłeciałoobokmnie.WsuwamdłońpodkociprzesuwampalcamiwgóręidółpoudzieLandona,tak
jakrobiłamtowcześniej.Tymrazemjednakjesttonagołejskórze,dziękijegospodenkomdobiegania.
Lubięgodotykać.Jegoskórajestgładka,alejegomięśniesąpoprostu…mniam.
Zerkamnaniegoizdajęsobiesprawę,żeonpatrzynamniepłonącymioczami,akolejnarzecz,którą
zauważam to, że leżę na plecach, a Landon i jego tak-twarde-że-powinno-to-być-zakazane, ciało
przykrywamnie,jegoustasąnamoich,ajegorękawędrujepodmojąkoszulkę.
–Jezu,jesteśsłodka–szepczeprzezmojeusta.–Unieśplecy.
Spełniam prośbę, a on rozpina mój stanik, dzięki czemu ma łatwiejszy dostęp do moich piersi. Nie
zdejmuje mi koszulki, ale jego ręce robią niesamowite rzeczy z moimi sutkami, a jego usta pocierają
moje,skubiąc,liżącipochłaniając.
Czujęsiętak,jakbymwjeżdżałanaszczyt,któregonigdywcześniejniezdobyłam.Wgłowiezaczyna
mi wirować, a w całym ciele mam napięty każdy nerw. Wsuwa się pomiędzy moje nogi i przyciska
miednicędo mojej, ocierającsię o mojewnętrze i jęczy, kiedywsuwam dłonie wjego włosy i mocno
zaciskam.
– Pragnę cię – szepce, a jego dłoń przesuwa się w dół po moim brzuchu do linii spodni, ale nagle
tężejeiunosigłowęipatrzynamnie.
–Dlaczegoprzestałeś?–Proszę,Boże,nieważsięprzestawać.
–Cami,ja…
Onpoprostuniechcemniewtensposób.
– Już dobrze – odpowiadam szybko i wysuwam się spod niego, nie będąc w stanie spojrzeć mu w
twarz.–Rozumiem.
– Nie, nie rozumiesz. – Łapie mnie za rękę, ale ja nie chcę spojrzeć w jego oczy i zobaczyć tam
przeprosin.–Cami,spójrznamnie.
–Landon,jużdobrze.–Dlaczegocałyczasmówię:jużdobrze?Ponieważjestemtakzmieszana,żenie
wiem,comampowiedziećpozatym,żetoonzaczął.
–Cami,pragnęcię.–Wkońcuzerkamnaniego.–Pragnęciętakbardzo,żeażmnieboli.Aleniechcę
niczegoprzyspieszać.Niemusimysięspieszyć.
– Nie mam wrażenia, że przyspieszamy. Widujemy się już od kilku tygodni. Spędzamy ze sobą dużo
czasu. Za każdym razem, kiedy wchodzisz do pokoju, mam ochotę zedrzeć z ciebie ubranie. Zaufaj mi,
jestembardziejniżgotowa.
Bierzegłębokiwdech,wstaje,iwchwili,kiedymyślę,żemazamiarodejść,podnosimnieizanosi–
zanosimnie–nagórędomojejsypialni.
–Jesteśtakapiękna–mówidelikatnie,ztwarząbliskomnie,stawiamnienanogiobokłóżka,apotem
szybkozdejmujenaszeubrania.–Ichcęmiećczas,żebyodkrywaćkażdywspaniałycentymetrtwojego
ciała.Czekaliśmytakdługo.Niemapowodusięspieszyć.
–Tobrzmicudownie–odpowiadamiprzyglądamsięjegosmukłemuciału.Czuciejegomięśniprzez
koszulkęjestniczymwporównaniudotego,jakwyglądają,kiedyjestnagi.–Naprawdę,ludzietaknie
wyglądają.
–Jak?
–Jakbybylinapompowani.
–Umieszpołechtaćmojeego.–Naglemrużyoczy.–Tynaprawdęnienosiszmajtek.
–Nie.
–Dlaczego?
Unoszęjednoramię.
–Liniamajtek.Nienawidzęjej.Agumkisąstrasznieniewygodne.
–TomojaCami,zawszelogiczna.
Przygryzamwargęichwytamwdłońjego,widealnymrozmiarze,niezaduży,niezamały,członek.
–Powiedziałabym,żepatrząciczując,tokomplementzostałodwzajemniony–odpowiadamipatrzę
muprostowoczy.–Jesteśtwardy,Landon.
–Jestemtwardyjakcholernaskałaizdecydowanietotwojawina.–Prowadzimniedołóżka.–Połóż
się.
Niemusidwarazyprosić.Kładęsięnaplecachaonmnieprzykrywa,takjaktozrobiłnakanapie.Ale
tym razem jest mnóstwo nagiej skóry do odkrycia dla nas obojga. Dłonie suną, a usta skubią, kiedy
odkrywamysięnawzajem.
On całuje mnie, poświęcając szczególną uwagę moim piersiom, obracając moje sutki w palcach.
Wygina się w łuk. Nie potrafię leżeć spokojnie, kiedy on gryzie mój brzuch w okolicy pępka, a potem
wytyczasobiejęzykiemdrogędoziemiobiecanej.
Cholera.Jasna.
Po jednym ruchu jego języka jestem zgubiona. Krople potu występują mi na skórę, a ja krzyczę, nie
przejmującsięwogóle,żerobięhałas.Kiedywiększośćfacetówuważa,żejednymlubdwomaruchami
języka załatwili sprawę i mogą przejść dalej, Landon znów udowadnia, że nie jest jednym z wielu.
Osuwa się i kontynuuje odkrywanie mnie ustami i pieprzenie mnie językiem, a potem podnosi się, by
podrażnićmojąłechtaczkęiznówzsuwasięniżej.
Skręcam się, unoszę nogi i kręcę biodrami. Doprowadza mnie do absolutnego szału. Ktoś woła o
więcejijestemniemalpewna,żetomójgłos.Jegodłoniepodróżująpomoimciele,apotemprzesuwają
siępodmojąpupęiunosząmnie,ażstajeotworemjakdrzwinaprzyjęciu.
Achłopiecświętuje.
Wreszcie,kiedyjestemniczymwięcejjaktrzęsącymsię,drżącymchaosem,onliżemnieicałujecoraz
wyżej, moje ramiona, szyję a potem mnie, głęboko. Czuję na nim siebie, ale to tylko sprawia, że chcę
więcej.Niemamgodość.
Łapięjegonagąpupęipróbujęgoprzyciągnąćdosiebie,aleontrzymasięmocno,mrucząc.
–Zaminutkę–mówi.
–Chcęcię.
– Och kochanie, ja ciebie też chcę. – A potem chwyta swój członek i końcem przesuwa po mokrej
ścieżceodmoichustażdołechtaczki.Oczymacałyczaszwróconenamnieiobserwuje,cozemnąrobi.
–Bożeświęty,tojestświetne.
Zamykamoczy,aleonnachylasię,całujemnie,apotemmówi:
–Chcę,żebyśotworzyładlamnieoczy,kochanie.Chcę,żebyśpatrzyłanamnie,kiedybędęwciebie
wchodził.
Patrzęnaniego,aonpowoli,bardzopowolikierujesiebiewemnie.Wsuwasięnacałągłębokośći
przestaje, pocąc się, patrzy na mnie z mieszaniną zachwytu, przyjemności i wszystkiego, co zawsze
chciałamuniegozobaczyć.
–Kurwa,jesteśwspaniała–mówiiopierasięnałokciach,żebymócsięgnąćdomoichwłosówimnie
pocałować.Zarzucammunoginabiodraaonwzdycha.
–Takgłęboko–szepczę.–Boże,Landon.
–Zabardzo?
– Nie. – Kręcę głową i ponownie chwytam jego tyłek w swoje ręce. – Ale chciałabym, żebyś się
poruszał.
Zaciskamsięnanim,aonprzewracaoczami.
–Boże,kochanie.
Całuję go. Za pierwszym razem słodko, a potem bardziej natarczywie, aż jego biodra zaczynają się
ruszać.Pchnięciastająsięmocniejsze,alenadalpłytkie,ajaczujękażdycudownyjegocentymetr.
Nawetmojewargidrżą,kiedyczujęwbrzuchu,jakzaczynamisięorgazm.
–Kurwa.
– Uwielbiam, kiedy mówisz tak brzydko – mruczy i gryzie moją szyję, co tylko zwiększa drżenie, i
zanim się orientuję, zaciskam się na nim i krzyczę, kiedy cały mój świat eksploduje na malutkie
kawałeczki.Niewidzę.Niesłyszę.Tylkogoczuję,wemnie,wokółmnieinagleonmruczy,apotemdo
mniedołącza,trzęsącsię,ciężkooddychając.
Opadanamnie,ztwarząukrytąwmojejszyi,ileżymytakprzezdługieminuty,anaszesercazwalniają,
aciałastygną.
Landonwłaśniekochałsięzemną.Ibyłotolepszeniżjakiekolwiekfantazje,jakiemiałam.Leżęcicho
ipozwalamswoimdłoniomsunąćponim,odjegoudażdomiękkichwłosównagłowie,kochającgo.
Kiedy odzyskuje oddech, całuje mnie w szyję i kładzie się obok, zabierając mnie ze sobą. Bawi się
moimi włosami, przesuwa dłońmi po moim policzku, szyi, piersiach, delikatnie drażni moje sutki, aby
całyczasbyłysterczące.
–Jesteścudowna–mówi,przyciągającmójwzrok.
Niewiem,conatopowiedzieć.Nagletrochęsięwstydzę.Sięgampokołdrę,aleLandonbierzemoją
dłońicałujeją.
–Chłodnoci?
–Nie.
Uśmiechasiędelikatnie.
–Zawstydzona?
–Trochę–przyznaję.
– Po tym co właśnie zrobiliśmy, nie ma powodu, żeby się wstydzić. Twoje ciało jest piękne, a ja
planujęspędzićresztęnocynaodkrywaniuciebie.
Czujęjakrozszerzająmisięoczy,aonsięśmieje.
– Dokładnie. Ale najpierw zdrzemnijmy się. – Przyciąga mnie do siebie, narzuca na nas koc i w
ciemności,podprzykryciem,jegodłońsuniepomoichgołychplecach,boku,udach.
Niemaopcji,żebymusnęła.
Rozdział8
Landon
N
ie mógłbym się ruszyć, nawet gdybym próbował. Jezu, zaskakuje mnie za każdą rundą, a nauka jej
ciała,byciezatopionymwniej,niemaróżnicy.Czykiedykolwiekwmoimżyciuczułemtakiepołączenie
zkimś?Przeszukujęumysł,alejedynąosobęąjakąwidzę,jestCami.
Mającjąraz,wiemjużbezżadnychwątpliwości,żenigdysięniąnieznudzę.
Leży cicho w moich ramionach, oddycha delikatnie, ale nie śpi. Jej palce delikatnie przesuwają się
przezświatłopadającenawłosynamojejpiersi,ajejstopagłaszczemojąłydkę.
Nie przejmowałem się włączeniem światła, kiedy zanosiłem ją tutaj, ale jest pełnia, więc jest sporo
światła.Czmychaczwskakujenałóżko,zerkananas,zwijasięnanaszychstopachimyjesię.
Mogłobytakzostać.
Dłoń Cami wędruje po mojej piersi aż do brzucha, i nagle poruszenie się nie wydaje się już tak
niemożliwe.Odziwomójczłonekznówjestgotowydogry.
Iwtedydomniedotarło.Nieużyliśmyprezerwatywy.
Kurwamać.
Nigdywcześniejoniejniezapominałem.Nigdy.
–Kochanie?–pytamdelikatnieipocieramustamijejwłosy.
–Mmmm?–Toraczejmruczenieniżpytanie.
–Nieużyliśmyprezerwatywy.–Mójgłosjestspokojniejszyniżto,coczujęwśrodku.Aleniechcęjej
martwić.Jesteśmydoroślinamiłośćboską,niemasięczegobać.
Ażdoteraz.
Odrzucagłowęipatrzynamnie,ajejoczylśniąwświetleksiężyca.
–Jestemnapigułkach–mówispokojnie.–Odlat.Iniebyłamznikimodczasumojegomałżeństwa.
Co?
Patrzęnaniązszokowany.Camizapieradechwpiersiach.Jestzabawnaiciepła,icudowna,iniebyła
znikimodczasuBriana?
–Czemutaknamniepatrzysz?
–Jestempoprostuzaskoczony.
–Żejestemnapigułkach?
–Nie–śmiejęsięiszczypięją,aonapiszczy,alepochwiliwracaogień,kiedyprzesuwaudempo
moimjużtwardymczłonku.–Tym,żeniebyłaśznikimtakdługo.
Wzruszaramionamiinaminutęrobisięcicho.
–Poprostuniebyłtopriorytet.
–Cóż,janiebyłemznikimodczasu,kiedyposzedłemnazwolnieniewzeszłymroku–odpowiadami
przesuwamswojątwardośćnajejplecyapotemrysujęsercenajejpupie.
–Tojakiśczas–mówiiunosibrwi.
–Sądzę,żedlamnietoteżniebyłpriorytet.–Mojedłoniesunądalejamojepalcewsuwająsięwjej
rowekipomiędzyfałdki.
Drugąrękąprzyciągamjejgłowę,żebymiećdostępdoustiszyi.Jejustaidealniepasujądomoich.Jej
wargisąwspaniałe.
Jęczygdzieśzgłębi,kiedypchamjąnaplecyiznówjąprzykrywamswoimciałem,alezamiastwsunąć
sięwnią,odwracamją,unoszęjejbiodraiklepiędelikatniewpupę.
Chwytapowietrzeiuśmiechasięprzezramię.
–Lubisztak?
– A co tu jest do nielubienia? – pyta ze śmiechem i opuszcza głowę. Jej smukłe ramiona skąpane są
całewświetleksiężycaikumojemunajwyższemuzdziwieniuwidzętatuażnajejprawejłopatce.Mała
kotwica.
Pochylamsięicałujęgo,apotemprzesuwamustanajejszyję.
–Czymaszpojęcie,jakcholerniejesteśseksowna?
–Czyjestemwystarczającoseksowna,żebyśmnieznówprzeleciał?–Znówmniezaskakuje.
–Jakżebrzydkamowa–mruczęisięuśmiechamszeroko.Niebawiącsięwodpowiedź,szybkownią
wchodzę,pchającjąnajgłębiejiwywołującuniejwestchnienie.–Noijak?
–Takcholerniedobrze–mówiichwytazazagłówek.–Możeszmocniej.
Gryzę jej oświetlony czubek ramienia, ściskam jej biodro, robiąc ślady opuszkami i zaczynam ją
pieprzyć,mocno,aonaściskamniejakimadło.
Jezu,jakmamtowszystkotrzymaćdokupy,jeślionatakrobi.
Wykorzystujączagłówekjakdźwignię,naciskanamnie,jejtyłekkręcisiępomoichbiodrachinadaje
prędkości.
–Szybciej?
– Boże, tak – odpowiada i krzyczy, kiedy przyspieszam. Puszczam jej biodro i kładę się pod nią,
drażniącjejłechtaczkępalcami,aonatracizmysły.–OchBoże,Landon.
–Toja.
–Pieprzmniemocniej.
–Kochanie,jajużdochodzędodna,jeślibędęrobiłtojeszczemocniej,rozerwęcięnapół.
–Niemartwsię.–Kręcienergiczniegłową.–Proszę.
Trzymając dwoma rękoma jej biodra, pcham tam mocno i szybko, jak tylko mogę, i nagle ona
wykrzykujemojeimięidochodzi,trzęsącsięinapierającnamnie,moczącniemiłosierniemójczłonek.
Nie mogę już się dłużej powstrzymywać, pcham mocno i dochodzę z czołem na jej plecach, dyszę,
zszokowanytym,cowłaśniezrobiliśmy.
Aniecałągodzinętemuuprawialiśmytakąsłodkąmiłość.
Wmojejgłowiezlewamysięwjedno.
Onajestpoprostuidealnadlamnie.
Układamnasnabokunałyżeczkęitrzymamjąmocno.
–Zagubiłemsięwtobie–szepczęiżałuję,żeniewidzęjejtwarzy,aleniechcęjejruszać.
–Mmm.Aletotakirodzajzagubienia,któregofajniedoświadczyć.
Mrugam, analizując jej słowa i wiem, w tym właśnie momencie, że nigdy już nie będzie dla mnie
nikogoinnego.
Taksięcieszę,żetwojeurodzinywypadająwniedzielę–mówiKatdoRileynastępnegopopołudnia.
Wszyscy jesteśmy w domu u Addie i Jake’a na barbeque z okazji urodzin Riley. Mia, Jake i Kat są w
kuchni. Riley, Addie, Cami i ja siedzimy w pokoju gościnnym i obserwujemy z zainteresowaniem, jak
JakeiMiawalcząoto,ktobędzieszefemgrilla.
–Cieszęsięzzobowiązania–uśmiechasięszerokoRileyapotemprzewracaoczami,kiedyMiarzuca
wJakeapieczarką.–Jezu,Mia,tojegogrill.
–Jajestemszefem–odpowiadaMiaznosemwgórze.
– Taki sam gest jak wtedy, gdy byłaś mała, a mama pozwalała, żeby coś było po twojej myśli –
parskam,kiedynamniepatrzy.
–Nigdynieprzestanierzucaćwkołotegospojrzenia–mówiCamiześmiechemiłączyswojepalcez
moimi.
–Niezdawałamsobiesprawy,żeurodzinyRileysąrównieżzwaneGównianymDniemMii–mówi
Mia,pociągającnosemiwracadoJakea.–Wiem,corobićzgrillem.
–Czymówisztowszystkimfacetom?–pytaJake,apotemschodzijejzdrogi,kiedyrzucasięnaniego
zpięściami.–Idźsiębawićzprzyjaciółmi,Mia,jatuogarnę.
–Wyrzucilimniezwłasnejkuchniwniedzielęateraztymnieteżwyrzucasz?
–Jesteśmydraniami,którzydalijejjedendzieńwolny–mówiAddieikręcigłową,kiedyKatoferuje
jejkieliszekwina.–Zabijeszkogoś,jakbędzieszdalejiśćwtakimszaleńczymtempie,Mia.
–Przyganiałkociołgarnkowi–odpowiadaMia.–Obioręziemniaki.
–Dobrze–mówiJake,kręcącgłową.Landon,pomożeszmiprzygrillu?
–Dlaczegoonpomaga?!–krzyczyMia.
–Jestfacetem–odpowiadaJakeiśmiejesię,kiedyMiarzucamuostrzegawczespojrzenie.
–Addie,poślubiłaśseksistowskąświnię.
–Cześćwszystkim.–Odwracamygłowy,kiedyładnablondynkawchodzidopokoju.–Przepraszamza
spóźnienie.Mojedziecitodemony.
–Cici.–Camipodskakujeimocnoprzytulakobietę.–Taksięcieszę,żeprzyszłaś.
–Jajestempoprostuszczęśliwa,żemiałampowód,żebywyjśćzdomuinacieszyćsiętrochębabskim
spotkaniem.
–TojestLandon–mówiCami,kiedypodajęrękęCici.–Niewydajemisię,żebyściesięspotkali.
– Nie, ale słyszałam o tobie wszystko – mówi Cici z uśmiechem. – Witaj w domu. Cieszę się, że
dotarłeśtubezpiecznie.
– Dziękuję. – Odwracam się do Jake’a. – Dajmy im trochę czasu na babskie sprawy, cokolwiek to
znaczy,izajmijmysięgrillem.
–Seksistowskaświnia–mruczyMia,wywołującwnasśmiech,kiedywychodzimynazewnątrz.
–Czyonazawszejesttakawładcza?–pytamnieJake,kiedyotwierajużżarzącegosięgrilla.
– Z wiekiem łagodnieje – odpowiadam i śmieję się. – Mia zawsze była uparta. Może to włoskie
pochodzeniewniej.Amożetopoprostuona.
–Jestniesamowita–stwierdzaJakezprawdziwymzachwytemwgłosie.–Aleczłowieku,potrafibyć
wkurzająca.
–LubięoniejmyślećjakoKozaku.Aleniemówjej,żetopowiedziałem.Niebylibyśmywstanieżyć
znią.
–Twójsekretjestzemnąbezpieczny.–Jakekładziestekinagrillu.–Dodamłososia,kiedystekibędą
wpołowiezrobione.Onszybciejsięrobi.
–TakateżbyłainstrukcjaMii.
–Powiedziałatochybazsześćsetrazy.
Kręcęgłowąipochylamsię,żebyprzyjrzećsiębasenowizakrytemunazimę.
–JaktamsprawyzAddie?–pytam.
Jakezamykagrilla,wyjmujedwapiwazmałejlodówkiobokipodajemijedno.
–Niepamiętamjużżyciabezniej.
–Gdybyśpotrzebowałprzypomnienia,byłeśmiędzynarodowągwiazdąrockaizdobywałeśGrammyza
swojepiosenki,Jake.
–Wiem,żebrzmitogłupio–wzruszaramionami.–Nieobchodzimnieto,czystałemsięfrajerem,czy
cokolwiek.Wniecałyrokstałasięcentrummojegowszechświata.Oczywiściejapracuję,onapracujei
mamyżycie,którepłynie,alewśrodkutegowszystkosprowadzasiędoniej.Inieprzypominamsobie,
żebympowiedziałcośtakiegookimkolwiek.
Kiwamgłową,myślącoCamiiotym,jakwielezaczęładlamnieznaczyćwniecałymiesiąc.
–CosiędziejemiędzytobąiCami?
Unoszębrew.
–Dajspokój.Wiedziałeś,żetopytaniesiępojawi.
–Cosiędzieje?Widujemysię.–Bioręłykpiwa.–ZnamCamioddawna.
–Jakoprzyjaciel–dodajeJakeprzytomnie.–Tonietosamo.
–Tegosięwłaśnieuczę.Wydawałomisię,żeznamjątakdobrze,aleonaudowadniakażdegodnia,że
tonieprawda.
–Camijestsłodka.–Jakeobracastekiapotemśmiejesię,kiedywidzi,jakMiaznosemdosłownie
rozpłaszczonymnaszybieobserwujego.–Odejdź.
–Powinieneśpołożyćterazłososia!–krzyczy,aleJakemachananiąiodwracasiędoniejplecami.
–Zamierzampoczekaćjeszczedwieminuty,zanimpołożęłososia.
–Wiem,zacocięlubię.Itak,Camijestsłodka.Tyteżzamierzaszmnieostrzec?
–Też?
–MiaiKatjużcałkiemsporopowiedziałyotymcomizrobią,jeślijązranię.
– Nie. Ja nie zamierzam tego robić. Oboje jesteście dorośli i wiecie, co jest co. Poza tym wszyscy
ostrzegalimniewkwestiiAddie.Nigdynierozwiodęsięznią,żebyochronićswojąmęskość.
– Jeśli skrzywdzisz Blondi – odpowiadam z idealną powagą – nie będziesz się musiał martwić o
swojąmęskość.Jaciępoprostuzabijęiupozorujętonawypadek.
–Przyjąłem.–Jakeśmiejesięizdejmujemięsozgrilla.–Chodźposłuchajmy,comadopowiedzenia
Mianatemattego,cozrobiłemźle.
– Ja po prostu nie chcę żadnego wina – mówi Addie i zerka po pomoc w kierunku Jake’a, kiedy
wchodzimydośrodka.–Naprawdę,kochanie,niechcąmniezostawićwspokoju.
–Nowiesz,naciskirówieśnikówsąutrapieniem–mówiępowoli.–Totakgdybyśzapomniała,kiedy
byłaśnastolatką.
– Addie uwielbia wino – naciska Kat, ale Cami obserwuje ją zamyślonym spojrzeniem. Pociera
palcemwargi.Zerkanamnieilekkokiwagłową,ajawiem,oczymonamyśli.
Wiem,cotusiędzieje.Poczekajmyizobaczymy.
– A więc powiedz im – mówi Jake i wzrusza ramionami. – Już miesiąc temu mówiłem ci, żebyś im
powiedziała.
–NajświętszaPanienko!–piszczyMia.–Zrobiłeśjejbrzuch!
Camiuśmiechasięszeroko.WszyscyłapiąpowietrzeigapiąsięnaAddieszerokootwartymioczami,
kiedyłzypojawiająsięwjejniebieskichoczach.
–Tak,toprawda–odpowiada,połykającłzy.–Czyniejesttonajsłodszarzecznaświecie?
DziewczynypodbiegajądoAddie,przytulająją,całująigłaszcząjejbrzuch.
–Jakdługo?
–Wymiotowałaścałyczas?–pytaCici
–Jachcęprzygotowaćspotkaniezokazjiciąży–mówiCami.
–Czujęsięświetnie–mówiAddieiuśmiechasiępromienniedoJakea,kiedypodchodziicałujejąw
policzek,apotemobejmuje–tojużtrzymiesiące.Chciałamsięupewnić,żewszystkojestokej,zanimto
ogłoszę.Wiem,żewyglądatodziwnie,botowy,ale…
–Rozumiemy–odpowiadaRiley,klepiącAddieporęce.
KiedydziewczynyprzestająotaczaćAddie,przysuwamsięiobejmujęjąmocno.
–GratulacjeBlondi.
–Dziękiprzystojniaku.
–Powinnaśprzestaćnosićtebuty.Niechceszsięprzewrócićizrobićsobiekrzywdę.–Pokójzalewa
kompletnaciszapomoimoświadczeniu,apotemwszystkiedziewczynywybuchająśmiechem.
– Jesteś taki słodki – mówi Addie, klepiąc mnie w policzek, jakbym był małym chłopcem, który
powiedziałcośzabawnego.–Alemusiałbyśzdjąćmojesexybutypomojejśmierci.
–AddieiCamikwestiebutówtraktująbardzopoważnie–wyjaśniaKat.
–Atynie?–CamipytaKat,patrzącznaczącowdółnajejwiśniowewysokieobcasy.
–Nietakjakwy.Wyzamieniaciekupnobutówwsportolimpijski.CzywidziałeśszafęmarzeńCami
wPinterest?–pytamnieKat.
–Nie–odpowiadamipatrzęnaCami,jakczerwienieje.
–Och,musisztozobaczyć–mówiRiley,kiedyJakepokazujenam,żebyśmyprzenieślisiędokuchnii
zaczęlisięczęstować.–Dziewczynywiedzą,jakmarzyćoładnychbutach.
–Mojebutyzasługująnaładnąszafę–mówiCamiłagodnie,apotemopierasięomojeramię.Boże,
onajestzabawna.–Wydałamnaniefortunę–mruczymiwkoszulę.
–ChcęiśćprzejrzećszafęAddie.Skoroitaktujesteśmy–mówiMiaiwąchałososia.–Byłominutę
zadługonagrillu.
–Przepraszamszefie–mówiJakeiprzewracaoczami.–Zjedzstekzamiasttego.
– Próbuję nie jeść czerwonego mięsa – mruczy Mia i bierze kawałek łososia i sałatkę. Żadnego
dressingu. Boli mnie trochę serce z jej powodu. Jest piękna, jedynie kilka kilogramów więcej, ale ona
jestzdołowana,żenigdyniebyłaszczupła.–Addie,popatrzymynatwojebutypoobiedzie?
–Oczywiście,żetak–mówiszczęśliwaAddieiwkładaziemniakidobuzi.–Boże,jestemgłodna.
–Jabyłamciągległodna,kiedybyłamwciąży–śmiejesięCici.Przytyłam…przypierwszym.
– O cholera – szepcze Addie, patrząc na ziemniaki, ale potem wzrusza ramionami i dalej je. – Jake
utknąłzemną.Nawetjeśliprzybrałabymdrugietyle,ilemam.
–Jedz,kochanie–mówiJake,całującjąwpoliczek.
ZerkamnaCamiidziwięsię,kiedywidzęłzywjejoczach.
–Cojest?–pytamdelikatnie,takżetylkoonamożesłyszeć.Kręcigłowąispoglądanamnie.
–Jestempoprostuszczęśliwa.Wszyscyjesteśmyszczęśliwi.
Nachylamsięicałujęjądelikatnie.
–Jeślityjesteśszczęśliwa,tojateżjestem.
–Comyśliszodzisiejszymdniu?–pytamnieCami,kiedywreszcieidziemydodomu.
–Miałemdobrydzień.Zawszedobrzesiębawię,kiedyjestemzwami,dziewczyny.
Uśmiechasięiwieszanaszepłaszcze,apotembezmyślnieschylasię,żebypodrapaćCzmychaczaza
uszami.
–Ciszęsię,żemiałeśdobrydzień.Jateż.
–Trudnodziśbyłoodczytaćtwójnastrój–mówięszczerze,apotemobserwuję,jakzastanawiasięnad
tymiwzruszaramionami.
–Niewiem,czemudzisiajmiałamtakidziwnynastrój.JestemtakaszczęśliwazewzględunaJake’ai
Addie. Uwielbiam obchodzić urodziny przyjaciół, a Riley wydaje się bawić sama ze sobą. Wszystko
dzisiajbyłowspaniałe,aleczułamdziścośwrodzaju…melancholii.
–Chodź–wyciągamdoniejrękę,apotemprowadzęjąnaschody.–Pokażmi,gdziechceszmiećtę
szafęnabuty.
–Och.Totylkotakiegłupiemarzenie–odpowiada,alejakręcęgłową.
–Awięcpomarzzemnąprzezchwilę.Gdziebyśjązrobiła?
Przygryzawargęiobserwujemnieprzezchwilę,apotemidziedopokojuobokjejgłównejsypialnii
zapalaświatło.Wdomusątrzysypialnie,nieliczącgłównej.Jednarobizajejbiuro,jednajestpokojem
gościnnym,atachwilowoużywanajestjakoschowek.
–Nodobrze,mówdomnie.
–Naprawdę,Landon,togłupie.
–Nie,niejest.Mów.
Wzdychaiprzewracaoczami,apotemchodzipopokoju.
– Chciałabym zamurować drzwi i zrobić drugie prosto do mojej sypialni – zaczyna. – Potem na tej
ścianie umieściłabym tylko półki na buty. Ściana po drugiej stronie miałaby regały na ubrania, a na
ostatniejbyłybywieszakinaszaliki,komodaiwięcejpółeknatorby.–Naśrodkupostawiłabymtoaletkę
ikrzesło.Może.Niewiem.Niemamjasnosprecyzowanegoprojektu,alezpewnościązrobiłabymztej
sypialnimegaszafę.
Wyobrażamsobieto,coopisała.
–Toniebyłobytakietrudne,Cami.
Jejoczybłyszczą.
–Naprawdę.Zajęłobytomożeweekendikilkasetdolarów.Gdzieteraztrzymaszbuty?
Prowadzimnie,wyłączaświatłowszafiesypialniikierujemniedoswojejgłównejsypialni,otwiera
małą wbudowaną szafę, która byłaby za mała dla większości kobiet, które znam. Ma tam wszystkie
powieszoneubrania,apodtymwszystkimstoizetrzydzieścipudełek.
–Trzymamjepoprostuwpudełkach,żebyniezrobiłsięztegojedenbałagan.Jakośtodziała.
Jużwiem,codostanieodemnienaswojeurodzinyzakilkatygodni.
Kiwampoprostugłowąiprzytulamją.
–Chodź,weźmiemykąpiel.
–Kąpiel?
Potwierdzam i ściągam z niej koszulkę, odrzucam, a potem sięgam po stanik. W ciągu sekundy
rozbieramją,siadamnakrawędziłóżkaizajmujęsięswoimubraniem.
–Zostań.
–Nadalniejestempsem–wzdychaiobserwujęjejoczynamoimbrzuchu,kiedyodwracamsięiidę
dojejłazienki.Maoddzielniepryszniciwannę.Wannajestogromna,wsamrazdladwóchosób.
Puszczam wodę, dostosowuję temperaturę i wchodzę do sypialni, gdzie znajduję ją leżącą na łóżku,
stopynadalnapodłodze,oczymazamknięte.Chciałbymwiedzieć,czemujestdzisiajtakazdołowana.
–Zasnęłaś?–pytam,zanimskładampocałuneknajejustach.
–Mmm–odpowiadaiuśmiechasię.Tojestjejładnyuśmiech.
–Czywspominałemjuż,jakbardzouwielbiamtetwojedołeczki?
–Zwyklesięzemnądrażniłeśwtejsprawie,kiedybyliśmynastolatkami–mówi,gdystawiamjąna
nogi.
–Czykiedykolwiekpomyślałaś,żedroczeniesięztobąbyłomoimsposobemnaflirtowanie?–pytam,
prowadzącjądowanny.Siadamzaniąiprzyciągamdosiebie,apotemotaczamjąramionamiipoprostu
trzymam.
–Jeślitakbyło,tosłabociwychodziło–odpowiadaiprzebijabańkidłonią.
– Byłem nastolatkiem. Oczywiście, że mi nie wychodziło. – Całuję jej szyję tuż za uchem. – Jesteś
pewna,żewszystkowporządku?
–Jestempoprostuwyciszona,Landon–odpowiadaiopieragłowęnamoimramieniu,bierzegłęboki
wdechiodprężasię.–Nicsięniedzieje.
–Powieszmi,jeślitosięzmieni?
–Jeślitakchcesz.
–Chcę,żebyśdomniemówiła.Chcę,żebyśpowiedziałacokolwiekiwszystko.
–Zaczniecisięrobićniedobrzeodmojegogłosu.–Zerkanamniezuśmiechem.
–Toniemożliwe.Twójgłostonajlepszaczęśćmojegodnia.
–Mójgłos?Niemojeciałoalbousta?
– Oba są imponujące – odpowiadam, obejmując ją mocniej. – Ale to twój głos sprawia, że mam
pięknydzień.
–Tomożebyćnajsłodszarzecz,jakąktokolwiekmikiedyśpowiedział.
–Och,jestjeszczewięcej,kochanie.
Rozdział9
Cami
C
osięztobądzieje?–pytamnieAddie,kiedywchodzędobiuraizamykamdrzwizasobą.Zatrzymuję
sięizerkamprzezramię,jakgdybymogłamówićdokogośinnego.–Tak,ztobą.
– Cóż, zamierzałam wyrównać nasze wydatki firmowe – odpowiadam. – A poza tym muszę napisać
tekstdoreklamy,którąwykupiłyśmy.Muszętakżewpisaćrachunkizostatniejnocy.
–Nieto.–Addieprzewracaoczami.Siadanakrześlenaprzeciwkomojegobiurkaikrzyżujenogi.–Te
innesprawy.
–Jakieinnesprawy?
–ZauważyłamtonaimprezieRileywniedzielę–mówi,obserwującmniebacznie.–Kiedynaglesię
wyciszyłaś,botwójumysłzbytintensywniemyślał.
–Tak?–dziwięsię,siadamimyślęoostatnichczterechdniach.–Myślałam,żesiętylkowyciszyłam.
–Tak,ponieważmyślisz.Wyrzućtozsiebie.
–Cóż,tojestnowainformacja.
–Jesteśszczęśliwa?
–Tak.Myślęotymczasie,któryspędzamzLandonem.Uwielbiamswójdom.Uwielbiamswojąpracę.
Mamnawetkota,któryzaczynamnietolerować.Niemogęnarzekać.
–Notodobrze.Alecościęzajmuje.
Wzdycham.
–Cóż,sprawyzLandonemidądobrze.
–Natowygląda,jeśliwzrok,jakimcięobrzucaito,żeniemożezabraćodciebierąk,tooznaczają.
Alesłyszęduże,grube„ale”nakońcutegozdania.
–Totylkomałeale.
–Dobra,dawaj.
–Niktnieodgadnie–mówięiwzdychamzulgą.Nawetniezdawałamsobiesprawy,żetomniemęczy.
Poprostuwiedziałam,żecośmniezajmowało.
–Cokomuwsercunadnie–dodajeAddie.
–Umnieniemacoodgadywać.–Rozkładamszerokoręce.–Onwiewszystkoomojejprzeszłości.
Niemamżadnychsekretów.
–Atyuważasz,żeonmasekrety?
–Niewiem–wstajęizaczynamchodzićpopokoju.–Może.Możeniesamesekretysensustricto,ale
sąrzeczy,któremniezajmują.
–Naprzykład?
–Marynarka–odpowiadam,odwracającsiędoAddie.–Uwielbiałmarynarkę.Kochałlatać,byćw
różnychczęściachświata,aterazmusipogodzićsięzbyciemtutaj,acojeślizmęczysiębyciemtu?
–Askądwiesz,żesiętymzmęczy?
–Landonzawszemiałduszęodkrywcy.Mówiłożyciuwoddalonychmiejscachodzawsze.Mniesię
tupodoba,Addie.Niechcęsięwyprowadzaćiniesądzę,żebymbyławstanie.Mamtutajdomiinteresy.
–Wow,Cami.Onnawetsłowemniewspomniałowyprowadzce.
Ciężkowzdycham.
–Wiem,zadużomyślę.
–Ocotysiętaknaprawdęmartwisz?
Przygryzamwargęiczuję,jakłzy,któretakbardzostarałamsięukryć,wypełniająmioczy.
–Aco,jeślionnieczujewtakisamsposóbjakja?
–Atycoczujesz?
–Kochamgo.Alebojęsięmutopowiedzieć,boco,jeślitospowoduje,żeucieknie?
–Czasemmusiszpodjąćryzyko.
– Ja nie jestem z tych, co podejmują ryzyko, Addie. Zawsze zachowywałam się bezpiecznie. Jestem
ścisłądziewczyną.AlebyciezLandonemtonajwiększeryzyko,jakiepodjęłam,ponieważtotalniesięw
nim zakochałam, i nie w taki dziecinny sposób, a on mógł w to wejść, bo jestem rozrywką, jakiej
potrzebuje.Towszystkobardzomniedenerwuje.
– Myślę, że przesadzasz. Co nie powinno mnie dziwić, bo ty zawsze przesadzasz. Cami, on zawsze
dbałociebie.Zawsze.Byłaśjedyną,którąodciągałnabok,żebyspytaćoradęalbożebyznimpójść.A
sposób, w jaki patrzył na ciebie w niedzielę, w moim domu? Facet nigdy nie patrzy w ten sposób na
dziewczynę,jeśliniejestprzekonany.
–Może.
–Niebędęcięwtymwspierać.
–Cóż,toulga,bobrzmitoniewygodnie.
–Prawda?Nierozumiemtegozdania.
Obiewybuchamyśmiechemipatrzymynadrzwi,kiedyRileywchodzidośrodkaiprzyglądasięnam.
–Przeszkodziłamwczymś?
–Tylkomnie,kiedypróbowałamprzemówićjejdorozsądku.–mówiAddie.
–Straciłaśrozum?Mogępomóc.
–Onamyśli,żeLandonsięniąpoprostubawi.
–Niedokońcatopowiedziałam.Powiedziałamtylko,żetowszystkosprawia,żesiędenerwuję.
–Dziewczyno,patrzynaciebie,jakbyśbyładlaniegolodem,którychciałbylizaćcałydzień.
Wydymamusta.
–Jestdobrywteklocki.
–Dzielnadziewczynka.–Addieprzybijazemnąpiątkę.–Winnychteżjesttakidobry?
– Dlaczego to brzmi tak nieprzyjemnie? – pyta Riley, wykrzywiając twarz, jakby poczuła coś
śmierdzącego.
– Ponieważ to Landon, który jest dla nas jak brat. Ale jest jej facetem, więc nadal musimy zadawać
pytania.
–Jestdobrywewszystkim–odpowiadam.–Lepszyniżwszystkocomogłamsobiewymarzyćprzezte
lata.
–Tomusibyćdobry,bomiałaśsporoczasunamarzenia–uśmiechasięRiley.–Cieszęsię.Iznam
ciebie.Niemyślzadużo.Poprostusięnimciesz.Żyjzdnianadzień.Niemartwsiętymcomogłobysię
wydarzyć,ponieważniejesteśjasnowidzem.Niewiesz,cosięwydarzy.
–Dużotychrad.Ijaktojest,żewywiecie,żejaowszystkimmyślęzadużo,ajaotymniewiem?
–Boznamycięodzawsze.Ikochamycię.
–Zwracamynaciebieuwagę.
– Jest jeszcze jedna rzecz – mówi Addie. – Jeśli go kochasz, powiedz mu to. Życie jest krótkie i
czasaminawetdziewczyna,któraniepodejmujeryzyka,potrzebujetozrobić.Bądźpoprostuszczera.
–Pomyślęotym.Dziękuję.
–Możemysięnapićterazczekolady?–pytaAddieznadzieją.
–Zawszemożemynapićsięczekolady.
Idę do sejfu i wyciągam torbę depozytową z wczoraj. Każdego wieczoru, ostatni kelner i barman na
zmianie zamykają rachunek, gotówkę i rachunki za karty kredytowe, chowają do torby i wkładają do
sejfu.Jarozliczamtonastępnegodnia.
Addie i Riley rozmawiają o zakupach ubranek dla dziecka i Addie chce, żebyśmy przyszły do niej
później i pomogły jej zaprojektować pokój dla dziecka. Słucham jednym uchem, licząc po raz czwarty
pieniądze.
Nadalbrakujeosiemdziesięciudolarów.
Zdziwionaliczęjeszczeraz,wciążodkrywającbrakosiemdziesięciudolarów.
–Cosiędzieje?
–Brakujeosiemdziesięciudolarów.–Zerkamnadziewczynyapotemznównagotówkęirachunki.–
Todziwne.Numeryzawszesięzgadzają.Możebrakowaćnamdolaratuczytam,alenigdytakdużo.To
takie nietypowe. To już czwarty raz w tym tygodniu. Poddaję się, dziewczyny. Nie potrafię nawet
zamknąćcholernegodziennegoutargu.Wydawałomisię,żeliczbytoja,awszystkoczymjestem,tojeden
wielkibałagan!
–Weźgłębokiwdech,tygrysie–mówiAddieistaje,byzerknąćmiprzezramię.–Mampoliczyć?
–Jasne,drugaparaoczutonigdyzadużo.–Wstaję,aonasiada,liczypieniądzeidochodzidotego
samegowniosku.–Poważnie,cosięzemnądzieje?Mojeżyciemożebyćchaosem,aleliczbyzawszesię
sumowały.Niedajęrady.
– Dajesz – stwierdza Addie, licząc raz jeszcze pieniądze. – Zaharowywałaś się i funkcjonujemy tak
dobrzejakfunkcjonujemydziękitobie.
–Onamarację–włączasięRiley.–Weźgłębokiwdechizróbsobieprzerwę.
–Czyzawszejesttasamakwota?–pytaAddie.
–Nie,alenigdyniejestduża.Wahasięodczterdziestudostudolarów.
–Niemyślisz,żenaszanowadziewczyna,Leah,okradanas,prawda?
–Możeniewie,jakrozliczaćkasę–pytaRileydyplomatycznie.
–Niewiem,alemusimyporozmawiaćzKatnatentemat.
–Leahjestteraztutaj,więcnapiszędoKat,żebyprzyszła–mówięiwysyłamwiadomośćKat.Kilka
sekundpóźniejprzechodziprzezdrzwiimówimyjej,coodkryłyśmy.
Katmrużyoczy.
–Dokopięsiędotegoodrazu.Nietolerujętakichrzeczywnaszymmiejscu.
Odwracasięgwałtownieiwychodziamyzerkamyszybkoposobieibiegniemyzaniądobaru.
Aktualnieniemażadnychklientów.Jeszczenieotworzyłyśmynalunch.
–Leah–mówidomałejblondynki,wchodzączabar.–Okradaszmnie?
Dziewczynarobiwielkieoczyzszoku.
–Co?Nie!–Zerkananas,apotemznównaKat.–Nigdybymtegoniezrobiła.
–Cami,czymożeszpowiedziećLeahcoodkryłaś?–pytaKat.ReakcjaLeahwydajesięprawdziwa.
–Rachunkisięniezgadzająpotwojejzmianie–mówięipokazujęjejraportzakażdydzień,ilebyć
powinno,ailebrakuje.–Czywiesz,gdziemogłyzniknąćtepieniądze?
Wzruszaramionamipełnazdumienia.
–Czymożeszwydawaćzadużoreszty?–pytam.
– Nie, maszyna mówi mi, ile mam wydać, a ja zawsze liczę. – Przygryza wargę i patrzy na Kat
błagalnie.
–Przysięgam,niebiorępieniędzy,którenienależądomnie.Nakonieczmianybioręswojenapiwki,
dodajęnapiwkizkartijeteżbiorę.
–Czekaj.–Wyciągamdłoń,żebyjąpowstrzymać.–Bierzesznapiwkizkartnakonieczmiany?
–Tak.
– O to chodzi – mówi Kat, rozluźniając ciało w uldze. – Musiałam ci nie powiedzieć, Leah, ale
napiwkizkartkredytowychsądodawanedopensji.
–Och.–Leahzasłaniaustadłonią.–Przepraszam,niewiedziałam.
–Wporządku–odzywasięAddie.–Terazjużwiesz.Kryzyszażegnany.
Następnego ranka razem z Landonem pijemy kawę i szykujemy się na nasz dzień, kiedy dzwoni jego
telefon.JestemzajętakarmieniemCzmychaczaistaramsięniepodsłuchiwać.
Kogojaoszukuję?Całkiemwyraźniepodsłuchuję.
– Żartujesz sobie? – pyta ze zdziwieniem na przystojnej twarzy. – Nie mogli tego zauważyć, nim
wyjechałemzWłoch?–Siadaponownienakrześleidopijakawę.–Więcmuszęwziąćwolnewpracyi
jechaćponadtrzystakilometrów,ponieważktośtospieprzył?
Uhhh.
Milczyprzezchwilę,apotemmówi:
–Będętamdziśpopołudniu.
Rozłączasięiwzdycha.
–Cozamierzaszdzisiaj?–pyta.
–Tocozwykle.Czemupytasz?Cosiędzieje?
– Muszę jechać do bazy marynarki na północ Seattle, żeby podpisać jakieś papiery, o których idioci
weWłoszechzapomnieli.
–Musiszjechaćdobazy?Niemogątegoprzefaksowaćdociebie?
–Nie,muszępodpisaćtoosobiście.–Krzyżujeręcenapiersi.–Jedźzemną.
–Jasne,poprostuolejępracęipojadęztobą.
–Świetnie.
–Tymówiszpoważnie.
–Jaknajbardziej–uśmiechasię.–Zróbmysobiewolnywieczór.
Chce,żebymspędziłaznimnocwSeattle.Wśrodkutygodnia.Przygryzamwargę,kiedymyślęopracy.
Niemamnictakiego,coniemogłobypoczekaćkilkudni.
–Icotynato?
–Zróbmyto.Wykonamkilkatelefonów.
–Świetnie.–Sadzamnienaswoichkolanachicałujemocno.–Będęmiałcięprzezchwilętylkodla
siebie.
–Będę…–mówięześmiechem.
–Dobrze.
WprzeciągugodzinyzadzwoniłamdoAddieiKat,byjewprowadzić,aKatzgodziłasięzatrzymaćna
chwilę,bynakarmićCzmychaczadziśwnocy.Spakowałamtorbęijedziemynapółnoc.Naszczęścienie
mazimowejpogody,awięcpowinnosiędobrzejechać.
Landon pozwolił mi wybrać muzykę i siedzimy w ciszy przez jakąś godzinę, słuchając muzyki,
trzymając się za ręce, po prostu będąc ze sobą. To są moje najlepsze momenty z nim. Kiedy po prostu
jesteśmy.
Ściskamojądłoń,ajazerkamnaniegoiwidzę,żesięuśmiecha.
–Dobrzewszystko?
–Tak,świetnie.–Nachylamsięicałujęgowramię.–Aty?
–Umnieteż.Niecozirytowany,żemusimywykonaćtakąpodróż.
–Awięcsątopapiery,którepowinieneśbyłpodpisać,zanimwróciłeśdodomu?
–Tak.Upierdliwość.–Kręcigłowąiznówsięuśmiecha.–Jeślichcesz,możeszsięprzespać.
– Wiem, ale jest okej. – Wzruszam ramionami i wyglądam przez okno, obserwując jak zachodni
Waszyngtonprzemija.–Tojestłagodnazima.
–Wolętaką.Łatwiejsiępracuje.
–Ilejeszczeminie,zanimrestauracjabędziegotowa?
– Kilka tygodni. Dzisiaj robione są podłogi. To będą głównie prace wykończeniowe i stworzenie
kuchniMii.Takietam.
–Jestemtakapodekscytowana.Robicieświetnąrobotę.Cobędzienastępne?
Następnągodzinęspędzamy,rozmawiającopracy,ażparkujemyprzezbramądobazymarynarki.
–Niemusiszmniebraćzesobą.Możeszmniepodrzucićdohotelu.
– Nie ma potrzeby. To potrwa tylko minutkę – odpowiada i pyta mnie o moje prawo jazdy, żeby
pokazaćuzbrojonemustrażnikowiprzybramie.Odhaczononas,Landonpodjeżdżadoprostegobudynkui
parkuje.–Chodź.
Kiedy jesteśmy w środku, zostaje rozpoznany przez kilka osób, więc macha im lub mówi „cześć”,
kiedyprowadzimniedobiura,gdziemężczyznawmundurzesiedzizabiurkiem.Zapraszanasdośrodka.
–Dobrzecięwidzieć,Palazzo.
–Sir–odpowiadaLandon,jegowojskowytonbrzmibardzoponętnie.–Mapantepapiery?
– Tak – odpowiada mężczyzna i otwiera teczkę, a potem kładzie jeden papier przed Landonem. –
Przykromi,żemusiałeśjechaćtakikawał.
– To powinno być załatwione wcześniej – mówi Landon, nie brzmiąc zupełnie na zadowolonego. –
Jestpanpewien,żetoostatni?
–Tak.–Landonpodpisujeiodsuwakartkę.
–Dziękuję,żeprzyjechałeś.
–Niemazaco,sir.
Potymodwracasięiwychodzi.Wracamydosamochoduwniecałedziesięćminutodzaparkowania.
–Naprawdęprzejechaliśmytakądrogę,żebyśpodpisałjedenświstek?
–Całamiłośćmarynarki–odpowiada.–Poszukamyjakiegoślunchu?
–Możenajpierwzameldujemysięwhotelu?–sugeruję.–Mężczyznawtympokojurozpoznałcię.
–Przezkilkalattustacjonowałem.Niektórzyznichwtedyjużtupracowali.
–Tęskniszzatym?–pytamobracającsięnasiedzeniu,żebygowidzieć.
–Mieszkaćtutaj?Nie.PogodajestgorszaniżwPortland.
–Nietomiałamnamyśli.Tęskniszzamarynarką?
Landonwzdychaiprzesuwapalcamipoustach.
– Bywają dni, kiedy tęsknię bardzo. – przyznaje szczerze. – Tęsknię za niektórymi chłopakami.
Niektóre rzeczy we Włoszech kochałem. A poza tym minęło ledwie kilka miesięcy, więc sądzę, że
najlepiejmożnatookreślić,żesięprzystosowuję.
Parkuje na parkingu hotelowym, nim zdążę zadać więcej pytań. Meldujemy się i znajdujemy nasz
pokój,któryjestdużoładniejszyodtych,wktórychmieszkałamdotejpory.
–Zarezerwowałeśapartament–mówięzaskoczona.
– Przynajmniej było warto jechać – odpowiada i mruga, a potem przyciąga mnie do siebie i mocno
przytula.–Nodobra,wyrzućtozsiebie.Cotamdziejesięwtymtwoimcudownymmózgu?
– A co, jeśli jestem tylko zastępstwem marynarki? Nie chcę być tylko czymś, co pozwala ci być
zajętym,ponieważjesteśsmutnyzpowodustraty.–Niemogęuwierzyć,żetesłowawychodzązemnie.
Spoglądamwgórę,żebyzobaczyć,żeLandonmyśliintensywnie,obserwującmnieuważnie.–Niechcę
powiedzieć,żetaksięczuję.Jesteśwspaniały.Alemyśltusiedzi.Japoprostuniechcę,żebyśobudził
się pewnego ranka i zdał sobie sprawę, że to coś pomiędzy mną i tobą było zabawne, ale straciło
zasadność.
–Chodźtutaj.–Bierzemniezarękę,prowadzidosofynadrugimkońcupokojuiniesiadaobokmnie,
alebierzemnienakolanaimocnoobejmuje.–Cami,ostatniozdałemsobiesprawę,żezaciągnięciesię
domarynarkiiwyprowadzkabyłyzastępstwemciebie.–Patrzęnaniegozdumiona.–Byłaśdlamnieza
młoda,apójściedomarynarkibyłowłaściwąrzeczą,aletociebiezawszechciałem.Byłemwtobietak
zakochany.
–Niemamowy.
–Niekłamię.Niechcęcięokłamywać.Niewiedziałaś,bobyłołatwozachowywaćmojeuczuciadla
siebietysiącekilometrówodciebie.
–Niewiem,copowiedzieć.
–Niemusisznicmówić.Kochanie.Jatylkochcęcięzapewnić,żetyniejesteśzastępstwemmarynarki
czy latania. Czy tęsknię za tym? Czasami, tak. Ale mam ciebie. Mam rodzinę, pracę, którą zaskakująco
lubię.Niejestemniezadowolonyiniechcężebyśmyślała,żejestem,nawetprzezminutę.Jesteśczymś
więcejniżrozrywką,Camille.
Uśmiechamsięszeroko
–Nienawidzętegoimienia.
–Ajalubię.
Przesuwampalcamipojegotwarzyiczuję,jakbykamieńspadłmizserca.
–Zawszemiimponowało,jakpodejmujeszryzyko.
–Prawdopodobniepodejmujęzbytdużoryzyka–mruczy.–Atywłaściwieniepodejmujeszgowcale.
–Ostatniotosięzmienia–odpowiadamiuśmiechamsię,kiedypewienpomysłwpadamidogłowy.
Całujęgowpoliczek,apotemwszyję.–Możemasznamniezływpływ.
–Och,mogętozagwarantować–odpowiadaiwzdycha,kiedyszczypięgowobojczyk.Zsuwamsięna
podłogęiklękampomiędzyjegonogami,unoszęjegokoszulęukazującstalowemięśnie.
–Tojestwspaniałe.–Liżęgo,odmostkapopępekiuśmiechamsię,kiedyjęczy.Palcewsuwampod
jegospodnie,apotemjerozpinam.Jużjesttwardy.–Żadnychmajtek?
– Ty też masz na mnie zły wpływ – odpowiada z oczami pełnymi pożądania. Oblizuje wargi, kiedy
przesuwamustapojegomosznie,pogrubejżylenajegoczłonkuażdoczubka,apotemliżęgodelikatnie.
–Cholerajasna.
– Posiadam umiejętności oralne, których ci jeszcze nie pokazałam – informuję go, kiedy opuszcza
swojedżinsy,apotembioręgowrękę.–Niezatrzymujmnie.
–Kochanieniezamierzamcięzatrzymywać.
–Mamnamyśli,żekiedybędzieszblisko,żebyśmnieniezatrzymywał.Chcęcięsmakować.
– Pieprz mnie – jęczy, gdy pochylam głowę i chwytam czubek w swoje usta, a potem przesuwam
językiem po fałdkach, a potem po obrzeżu. Widzę, jak przygryza wargę i odrzuca głowę do tyłu, kiedy
bioręgogłębiejimasujęswoimiustami.
Seks oralny jest inspirujący. Uwielbiam obserwować jego twarz wyrażającą podziw, zdumienie i
czyste, niepohamowane pożądanie, które przez niego przepływa. Jego biodra zaczynają się ruszać,
najpierwpowoli,apotemchwytająswójrytmipieprząmojeusta.Wsuwamjednąrękępodjegojądra,
masujęigłaszczępalcempodelikatnejskórzepodspodem,adrugąrękąkontynuujęgłaskanieissanie.
Jegoręcezaplątująsięwmojewłosy,alenienaciskanamnie,poprostutrzyma,jakbyniewiedział,co
jeszczemożezrobićzrękoma.Zupełniesięwemniezagubił,atojestnajbardziejekscytującarzecz,jaką
kiedykolwiekzrobiłam.
– Chcę cię pieprzyć Cami – mówi, ale nie przestaję. Dalej ssę i liżę, mocniej i delikatniej,
doprowadzając go do szaleństwa. Czuję pojedyncze krople nasienia, które wyciekły i wiem, że jest
blisko.
–Wiem,żeniechceszprzestać,alecholera,Cami,chcębyćwtobiewśrodku,niewtwoichustach–
sapie,kiedyzaciskamzębynaczubku.–Proszę.
Odsuwamsięiuśmiecham,puszczamgoiuwalniamsiebiezeswoichdżinsów,apotemwspinamsię
naniegoisiadamnanim.
–Boże,jesteśtakamokra.
–Pieprzenieciebiejestsexy–odpowiadamiotaczamjegoszyjęramionami.–Smakujeszwspaniale.
–Jezu,Cam.–Kładziedłonienamoichbiodrachiprowadzimniewgóręiwdół,jegooczyskupione
sąnamoich.Kiedykręcębiodrami,onuśmiechasięiprzesuwaręcenamojąpupę.
–Lubiszmójtyłek–mówię,kiedypochylamsię,żebygopocałować.
–Lubięciebiecałą.Każdycudownycentymetr.
Pchamwdółizaciskammocno,kołyszącsięwprzódiwtył,aonzamykaoczy.Onpchamocno,aja
opuszczam jedną rękę, żeby podrażnić łechtaczkę i to jest to. Jesteśmy zlepkiem soków, kiedy
dochodzimyoboje,krzycząciobserwującsię.
Kiedyjużjestpowszystkim,alenadalciężkooddychamy,onwstaje,nadalbędącwemnieizarzuca
sobiemojenoginabiodra.
–Dokądidziemy?
–Podprysznic.Musimysięwyczyścić.
–Apotemznowuubrudzić?
– Czy wspomniałem już, jak jestem tobą zafascynowany? – pyta ze śmiechem i jęczy, kiedy ja
zaczynamsięśmiać,ściskającprzytymjegonadalwpołowietwardyczłonekwemnie.
–Razczydwa.Alemożeszmiotymprzypominać.
–Ależoczywiście.
Rozdział10
Landon
J
edliściewystarczająco?–pytamamadwatygodniepóźniej,wychodzącnazewnątrz,gdzierazemztatą
mierzymy drewno do przycięcia, żeby pokryć patio, które dobudowaliśmy do ich ogródka. Albo
powinienemwłaściwiepowiedzieć,któreposzerzyliśmy.Mamazdecydowała,żedotychczasowejestza
małeitrzebajepowiększyćteraz,anienawiosnę.
Jestem wdzięczny, że mamy odrobinę ciepła w tym tygodniu, więc nie musimy budować tego na
zimnie.
– Zjadłem całkiem, całkiem – uśmiecham się. Jest typową Włoszką, zawsze próbującą wszystkich
nakarmić.Deskaspadaminadużypalecunogi,ajawciągampowietrze.–Skur…
–Jeślidokończyszzdanie,wykręcęciuchozgłowy–mówimama,kiwającnamniepalcem,apotem
sięuśmiecha.–Chodź,pokaż.
– To nic takiego – odpowiadam i czuję, jak boli mnie palec, ale bywało już gorzej. – Ryzyko
zawodowe.
–Przyłóżlód.–Klepiemniewramię.–Pomoże.
–Nicnieboli–kłamięcichoicałujęjąwczoło,zanimodwrócisięiwrócidodomu.
–Zrobiękanapki.Jesteśchudy.
–Janiejestemchudy–mówiędotaty,kiedymamajestpozazasięgiem.
– Karmienie ciebie sprawia jej przyjemność – odpowiada i pokazuje, żebym podniósł drugi koniec
deski.–Odkryłem,żecokolwiekjąuszczęśliwia,toto,corobimy.Poprostu.
–Szczęśliważona,szczęśliweżycie?–Mrugam,atatakiwagłową.Jaknamężczyznęzbliżającegosię
dosześćdziesiątki,jestwdobrejformiedziękiwielulatompracynabudowie.
–Nicbardziejprawdziwego.Amówiącokobietach,jaktamsprawymiędzytobąatąładnąCami?
Spoglądamzdziwiony,aletatatylkoprzewracaoczami.
– Mam chyba oczy, prawda? I pamięć nie zawodzi. Jeśli dobrze pamiętam, ostrzegałem cię, żebyś
trzymałręceprzysobie,kiedybyłaszesnastolatką,atyjużdorosły.
–Ajazrobiłem,copowiedziałeś.Poszedłemdocollegeu,apotemdomarynarkiizostawiłem,jążeby
dorosła.
–Ponieważjesteśrówniemądry,jakprzystojny.Rozummaszpomatce.–Śmiejesięiunosimłotek.–
Jakdługozostajeszwdomu?
Kręcęgłowązdziwiony.
–Comasznamyśli?Jatużyję.
–Narazie.–Niepatrzynamnie,kiedykładziedeskęijąprzybija.–Aleznammojegosyna.Nigdzie
długoniezostajesz.Zakładam,żenieminiewieleczasu,jakodezwiesiętwojaciekawośćipostanowisz
sięwynieść.
–Niewyjeżdżamtato.Marynarkaprzeciągnęłamnie…
–Zamierzaszmipowiedzieć,żeciętoniebawiło?
–Nie.Owszembawiło.Alejużniejestemwmarynarce.Jestemwdomu.Iuwielbiamto.MamCamii
wasipodobamisiębyciewPortland.
Zatrzymujęsię,wzdycham.
–Przyznaję,niebyłomiłatwodostosowaćsię.Uwielbiamlatać,tato.
–Wiem.
–Byłemwtymdobry.Iczuję,żerobiłemcośdobrego.
–Botakbyło–odpowiadazdumą.–Aletoteżjestdobre.Uszczęśliwiatwojąmamę.
–Jateżtolubię.
–Narazie.
Wzruszamramionami.
–Możenadobre.
–Toniejestzłypomysłmiećróżneopcje.Nicwtymniemazłego.CzyCamiwie,żerozważaszinne
opcje?
–Jeślichodzionią,nierozważamżadnych–szybkoodpowiadamostrymtonem.Niemamowy.Teraz,
kiedyjąmam,niezamierzamjejpuścić,tylkożebyobserwować,jakjakieśinnedupkiwprowadzająsięi
interesująsięnią.Onajestmoja.–Pracaikobietytoniesątesamerzeczy.
–Nie,alekobietatodużopracy.Alewartejtego.
–Onajestwartazatrzymania.
–Zawszelubiłemtądziewczynę.WszystkieprzyjaciółkiMiisądobrymidziewczętami.
–Owszem.–Zerkam,jakmamawychodzinazewnątrzztalerzemkanapek.–Dziękuję,mamo.
–Niemazaco–odpowiadaiuśmiechasięprzezramię.Jestemzdziwiony,widzącCamiidącązanią.
– O wilku mowa – mówi tata z uśmiechem, kiedy podchodzi, żeby pocałować Cami w policzek. –
Właśnieotobierozmawialiśmy.
–Mamnadzieję,żedobrze–mówi,wzrokiemodnajdującmnie.
– Zawsze same dobre rzeczy. Chyba pójdę umyć ręce i zjeść mój lunch w środku z moją ukochaną
małżonką.
Iztymisłowyprowadzimamędośrodka,ajazostajęnazewnątrzzCami.
–Przepraszam,poprostuprzejeżdżałamobok.
– Zawsze możesz wpadać, kiedy i gdzie chcesz – odpowiadam, przyciągam ją do siebie i mocno
przytulam.–Niebędęprzepraszałzazapach,jakiwydzielam.
–Niepachnieszźle.Apozatymjesteściepły.
–Powinnaśzałożyćcieplejsząkurtkę.
Wzruszaramionami.
–Wydawałosięcieplejzesłońcem.
–Tojestmylące.–Całujęjąwgłowę.–Czypotrzebujeszczegośkonkretnego,czychceszpoprostu
pooglądaćmojeciało,kiedybudujępatio?
Parskaiodsuwasię.
–Twojeciałotododatek.
–Czemujesteśtakasarkastyczna?Chceszpowiedzieć,żeniejestemmęski?–Unoszęramięinapinam
biceps.–Poczujto.
–Jesteśtakimmężczyzną–mówiidotykamojegoramienia.–Imponujące.
–Jakcholera.
–Wpadłampodrodzedodomu,żebyspytać,czychceszpójśćdzisiajdokinazemnąizRiley?
–Niemożemy–odpowiadamiuśmiechamsię,kiedyjęczy.
–Niemożemy?
–Nieproszępani.Mamdlaciebieniespodziankęnawieczór.–Odsuwamjejwłosyzaramięicałuję
wpoliczek.
–Zamierzaszmipowiedzieć,cotojest?
– Czy nie wiesz, czym jest niespodzianka? Po prostu musisz być gotowa o siódmej, kiedy po ciebie
przyjadę.
–Czymamwyglądaćelegancko?
–Zawszewyglądaszpięknie.Ubierzsięwygodnie.
–Czywychodzimynazewnątrz?
–Tak.
–Awięcwygodniepublicznie.Zrozumiałam.Fajnie.
–Lubiszniespodzianki?
–Raczejnie.–Wzruszaramionamiisprawdzagodzinę.–Aletojestzabawne.Jeślimambyćgotowa
naczas,lepiejjużpójdę.
Przyciągam ją i całuję w taki sposób, jaki u mojej mamy wywołałby czerwień na twarzy, ale nie
obchodzimnieto.Kiedysięodsuwam,dotykampalcemjejnosa.
–Wiesz,cośskąpegoikoronkowegopodtwoimiwygodnymiciuchaminiezraniłobymoichuczuć.
–Zobaczę,cosiędazrobić.
–Więcwiem,żetonieMadonna,alepomyślałem,żemożecisięspodoba.–Parkujęwgarażutego,co
zawszenazywamRoseGarden.
– Żartujesz sobie ze mnie? – krzyczy Cami, niemal tańcząc na siedzeniu. – To jest niesamowite.
UwielbiamBrunoMarsa.
Znajdujęwejścieiprowadzęjądośrodka,trzymającmocnozarękę.Manasobieprostyczarnysweter
idżinsy,iczarnebotki.
Niemogęprzestaćsięzastanawiać,comapodspodem.
–Myślałam,żebiletyzostaływyprzedane–mówi,kiedyznajdujemynaszsektor.
–Znamludzi–odpowiadamiznajdujęnaszesiedzeniazprawejstronyscenyitylkokilkarzędóww
tyle.Będziemymieliwspaniaływidok.
–Dobryjesteśwtychwieczornychrandkach–uśmiechasięszeroko.–Zatrudniamcię.
–Ulżyłomi–pochylamsięicałująjąwpoliczekwchwili,kiedywidowiskosięzaczyna.Niemogę
przestać na nią patrzeć. Ogląda show swoimi zielonymi, szeroko otwartymi oczami, chłonąc wszystko
całąsobą.Śmiejesięzezłychżartówzespołuiklaszcze.AkiedyjestczasnaBrunoMarsa,tracizupełnie
swójpragmatycznyumysł,ikrzyczy,jakbybyłanastolatką.
Jestcudowna.
Tańczymyipoprostuchłoniemywszystko.
AkiedyzaczynasiępiosenkaWhenIWasYourMan,bioręjąwramionaikołyszemysięrazem,iw
tymmomenciejesteśmyjedynymiludźminatrybunach.Wzdychaimięknie,całymciałemprzyciskającsię
domnie.Zatapiamtwarzwjejwłosach,całujędelikatnie,apotempiosenkaitachwilasiękończą.
–Tojestniesamowite!–krzyczyCami,uśmiechającsiędomnie.–Dziękuję!
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
WszystkocodotyczyCami,jestmojąprzyjemnością.
–Jaktamtwojerodzeństwo?–pytamwczwartekwieczorem.JesteśmyzCamiwkuchniisprzątamy
poobiedzie.–Wiem,żemówiłaś,żeAmandazrodzinąprzeniosłasięnapółnoc.Acoztwoimbratem?
Niewidziałemgolata.
–Oniteżjużtuniemieszkają.–Wzruszaramionami.–BobbyijegożonaprzenieślisiędoArizony,by
byćbliżejjejrodziny.
– Zawsze lubiłem twojego brata. – Przyglądam jej się uważnie. – Jestem po prostu zdziwiony, że
zostawilitutajciebiesamą.
– Nie zostawili. Mam dziewczyny i Stevena. Poza tym rozmawiam z Amandą cały czas,
prawdopodobniewięcejodczasu,kiedysięprzeprowadziła.
–Dobrze–odpowiadam,niewiedząc,dlaczegonagleczujępotrzebęprzytuleniajej.
–Rileybędzietutajzachwilę–mówiCamiiprzygryzawargę,kiedysłyszymy,jakotwierająsiędrzwi
iRileykrzyczy:cześć.–Owłaśnie.
–Twójkotpróbowałmniezabić–mówiRiley,kiedywchodzidokuchni,zdejmującpłaszcz.–Jestem
pewna,żemnienienawidzi.
–Jestkochankiem–mówięwobroniekotaiuśmiechamsię,kiedyzwierzęprzesmykujemisięmiędzy
nogami,mruczącszczęśliwie.
–Onlubitylkofacetów–mówiCami–Mnieteżnielubi.
–Jakiinnymężczyznatutajbywał?–pytam,unoszącbrew.
–Och,nowiesz.–Camizbywamnieręką.–TylkoJeanClaudeiRicardo.Alezawszeupewniamsię,
żewychodzą,zanimtyprzyjdziesz.
Nieprzejmującsię,żemamywidownię,przyciągamCamidosiebieicałujęją,wplątującdłoniewjej
włosy.Zaciskammocnoitrzymam,kiedyodkrywamjejusta,szczypięjejwargi,apotemcałujęjejszyję,
uchoiszepczę:
–Chceszzmienićtęodpowiedź?
–Tylkoty–mówi,apotemchrząka.–PowiedziałamJeanowiClaudeowiiRicardo,żebyspadali.
–Taklepiej.–Przesuwamdłoniąpojejpoliczku–Niechciałbympójśćdowięzieniazamorderstwo.
–Trochęzaborczyjesteśmy,conie?–pytaRileyinalewasobiekieliszekwina.–Chcesztrochę?–
zwracasiędoCami.
–Tak,poproszę.
–Mówiącozaborczości–wtrącam,nieodpowiadającbezpośrednionajejpytanie.–Cobędziedziś
wieczorem?
–Jestczwartek–mówiRiley,jakbytowyjaśniałowszystko.–Tonaszanoctelewizyjna.
–Gorącewampiry–dodajeCami.–Chceszdonasdołączyć?
–Dooglądaniawampirów?Nie,dziękuję.–Kręcęgłową.–Dzisiajchybabędzietwoja–mówiędo
Riley.
– Przepraszam nie przepraszam – odpowiada Riley z krzywym uśmiechem.– A tak dla twojej
wiadomości,kiedynadejdzielato,będąnoceRealHousewires.
–RealHousewires?Czyabynapewnochcęwiedzieć?
–Pewnienie–odpowiadaCami,sączącwino.–Rileyijauwielbiamśmieciowątelewizję.Torodzaj
uzależnienia.Powinieneśtowiedziećjużnasamympoczątku.
–Wierzę,żetenpoczątekbyłjużjakiśczastemu.Okej,dobrejzabawy.Dozobaczeniajutrowpracy.
–Niemusiszwychodzić–mówiCamiiprzygryzanerwowowargę.Widzę,żejestrozdartapomiędzy
spotkaniemzRileyimnąniezostającymnanocajaniechcę,żebysiętakmartwiła.Niemusiwybierać.
Możemiećnasoboje.
–Wszystkowporządku.–Całujęjąwczoło.–BawsiędobrzedzisiajzRiley.Będęcięwidziałcały
weekend.
Jejtwarzsięrozświetla.
–Mamyjakieśplany?
–Apotrzebujemyich?
–Nie.Nieobchodzimnie,cobędziemyrobićtakdługo,jakbędzietoztobą.
– Będę rzygać – mówi Riley i kieruje się do pokoju dziennego. – Spędzę czas z twoim morderczym
kotem,kiedywybędzieciesiężegnać.
– On nie jest morderczy – woła za nią Cami, a potem patrzy na mnie z uśmiechem. – Dziękuję za
zrozumienie.
–Jestemfacetem,kochanie.Nigdyniezrozumiemgorącychwampirów.–Całujęjąwnos,apotemw
usta.–Alerozumiempotrzebęspędzeniaczasuzprzyjaciółką.Naprawdę,bawsiędobrze.Potrzebujesz
czegoś?
–Lodów!–krzyczyRileyzdrugiegopokoju.
–Itylezprywatności–szepczę.
–Ścianysącienkie!–wrzeszczyRiley,wywołującwnasśmiech.
–Przyniosęcitwojelody.
–Niemusisz–mówiCami.
–Wiem.–PrzechodzęprzezpokójdziennyimachamdoRiley.
–CherryGarciapoproszę–wołaRileyzesłodkimuśmiechem.
Kiwamgłową,alezamiastwyjść,odwracamsię,patrzęnaCami.WłaśnieusiadłaobokRileyiśmieje
sięzczegoś,coRileypowiedziała.Głowęmaprzekrzywioną,włosyopadłydotyłu,więcmogęzobaczyć
lekkiłukjejszyi.
Chcęzanurzyćwtymtwarzioddychaćnią.
Pocierampierś,kiedywychodzęzdomudosamochodu.Toboli.
Jestemwniejzakochany.
Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niej. Ona jest przeznaczona dla mnie. I nie jest to dziecięce
zauroczenie.Tojestcośprawdziwego.
Cholerajasna.Zakochałemsięwniej.
Terazmuszęznaleźćsposób,żebyjejtopowiedziećtak,byjejniewystraszyć.
Rozdział11
Cami
N
aprawdę – mówi Riley z oczami przyklejonymi do telewizora – Stephan wywołuje w moim środku
ciarki.
–Wśrodku?–chichoczę,siadamponownieirobięmiejsceCzmychaczowi,żebymógłwskoczyćmina
kolana, zerknąć na mnie krzywym okiem, upewniając się, że przypadkiem nie próbuję go pogłaskać a
potemukładasięspać.–Czymymamyczternaścielat?Twojedziewczęceczęścimająciarki?
–Przestańmnieoceniać.Wiesz,ocomichodzi.
–NaprawdępowinnyśmyczasempójśćnaComicCom.Onitamsązawsze.
–Czemudotejporytegoniezrobiłyśmy?–pytaRiley,kiedyLandonwchodzidodomu,niosąctorbę.
–Mamtukilkarodzajówlodów–mówizuśmiechemipodajetorbę.–Wziąłemtakżełyżki,żebyście
niemusiaływstawać.
– Bardzo cię lubię – odpowiada Riley, przeszukując energicznie torbę. – O mój Boże, naprawdę!
Spójrznaniego!–Pokazujenaekran,gdziestoiprawiecałkiemnagiStephan.–HubbaHubba.
–Wyglądajakdwunastolatek–stwierdzaLandon.–Lubiszmłodych,Ri?
–Niewyglądanadwunastolatka–odpowiadamyjednocześnie.
– W filmie ma ponad sto lat – odpowiada z kamienną twarzą Riley. – Ale był późnym nastolatkiem,
kiedyzostałprzemieniony,więczawszebędziewyglądałmłodo.
–Jużmiulżyło–śmiejesięLandon.
–Cóż,myślę,żemamywszystko,czegopotrzebujemy–stwierdzam.
–Czytooznacza:proszęwyjść?
– Oznacza to, dziękuję bardzo, widzimy się jutro. – Mrugam do niego, ciesząc się tym, jak na mnie
patrzypożądliwymwzrokiem.Całujemniewpoliczekimacha,apotemwychodzi.Kiedysłyszymy,jak
odpalasamochód,Rileyzatrzymujeserial.
–Hej!
–Wyrzućto.
– Wyrzuć co? – Otwieram pudełko Chunky Monkey i wzdycham szczęśliwa po pierwszej łyżce. –
Powinnaśzjeśćtrochętego.
–Zwierzsię–odpowiadaRiley,równieżsięgającpolody.–Tobędziedużolepszeniżserial.
–Naprawdęniemamnicdopowiedzenia.–Wpatrujęsięwłyżkę.
–Kłamstwo.Samekłamstwa.Iskrzymiędzywamitak,żeniemalnaładowałomnie.Chcęszczegółów.
–Nodobra.JużprzyznałamsiędotegoAddieiKat.Miapewnieteżwie.
–Dlaczegojazawszedowiadujęsięostatnia?
–Zakochałamsięwnim–szepczęipatrzęnalody.–Motylewbrzuchuinieczujęnicinnegopoza
miłością.
–Tocudownie.Zakładam,żejużsiebieprzerzucaciesłowemnak?
–Nie.Żadnesłowanakniepadły.
Patrzynamnieskonsternowana.
–Czemunie?
–Niezamierzammówićtegopierwsza.
–Aterazktobrzmijakdzieciak?
–Nieobchodzimnie,jeślitobrzmigłupio.Poprostunie.Niepowiemtegopierwsza.
–Adlaczegóżbynie?–pytazupełnieogłupiała.–Toznaczy,kogoobchodzi,ktopowiepierwszy,gdy
jużzostanietowypowiedziane?
– Bo co, jeśli on powie po prostu: dziękuję? Albo: ty też jesteś słodka. Jezu, Riley, umarłabym.
Byłabymbardziejmartwaniżklamkaudrzwi.
–Aco,jeślipowie:jaciebieteżkocham,Cami?
–Cóż,tobybyłomiłe–przyznajędelikatnie.–Alecojeślionnadalmyśli,żetocałyczasmojedawne
zauroczenienim?Atoniejesttosamo.To,coczujędoniegoteraz,jestdużosilniejszeidużolepsze.Nie
jestidealny,wkażdymtegosłowaznaczeniu,iczasemdoprowadzamnielekkodoszału,alejestdlamnie
dobry. Słucha mnie. Zależy mi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej na kimkolwiek, a przecież byłam
mężatką,Riley.
– Wiem – mruczy cicho, obserwując mnie swoimi pełnymi szczęścia, orzechowymi oczami. – I
obserwowałamcię,jakbyłaśnieszczęśliwawmałżeństwie,którebyłodoniczegozbytdługo.
–Tak–potwierdzamwzdychającinieświadomiegłaszczęCzmychacza.–Niesądzę,byzLandonem
cokolwiekbyłodoniczego.Niewyglądanafaceta,którydążyłbydobyleczegowczymkolwiek.
–Czujeszsięznimbezpieczna?
–Oczywiście.
–Szczerze,Cami,sądzę,żepowinnaśmupowiedzieć.
–Możetozbytwcześnie?
–Och, daj spokój.– Riley przewracaoczami i bierze sporąporcję moich lodów.– Obie wiemy, że
zakochanie zdarza się, kiedy się zdarza. Możesz umawiać się z nim ledwie miesiąc, ale znasz go całe
życie,Cami.Tygoznasz.
–Toprawda–przyznajęipatrzęnaekran.–Możemaszrację.Możepoprostupowinnampozwolić,
żebymisięwyślizgnęło,kiedysiękochamy…
–Kiepskipomysł.Toniepowinienbyćpierwszyraz.
–Czemunie?Tojestbardzointymne.
–Dokładnie.Nienaciskaj.–RileypatrzynaCzmychacza.–Jakdługomasztegokota?
–Niewiem,trochęponadmiesiąc,taksądzę.
–Powinnaśgowziąćdoweterynarza.
Zdziwionapatrzęnaniegoizdajęsobiesprawę,żepozwoliłmisięgłaskać.Bezpróbyzabiciamnie.
–Maszrację.Umówięnajutrowizytę.
Czmychaczzerka,jakbywiedział,oczymmówię.
–Jestmądry–stwierdzaRiley.
– Wiem – uśmiecham się, kiedy zeskakuje z moich kolan i zwija się obok mnie na kanapie, żeby się
umyć.–Chceszmipomóczabraćgodoweterynarza?
–Nicztego–kręcigłową.–MamjutrospotkaniezFoodNetwork.
– Co? – piszczę, patrząc na nią, jakby wyrosła jej właśnie trzecia ręka. – Czemu nam nie
powiedziałaś?
–Ponieważniechcęnamrobićbezsensunadziei.Aleprzyznaję,jestemzdenerwowana.
–Totospotkanietelefoniczne?
–Wideoczat.Byćmożebędązainteresowanizaprezentowaniemnaswkulinarnymrealityshowimają
kilkapytań.Będęrozmawiaćzproducentemiwydawcą,izkilkomainnymiteż.Damciznać,jeślicośz
tegowyjdzie.
–Cóż.Totakieekscytujące!
–JeślibędąchcieliwejśćdokuchniMii,toniebędzie.Zaczniewalczyć.
–Onajestterytorialna–zgadzamsię.–Alezrobiwszystko,conajlepszedlarestauracji.
Przezchwilępatrzymyobienasiebie,apotemśmiejemysię.
–Nodobra,będziewalczyć.Ale,wow,tomożebyćnaprawdęniezłe.
–JestemgotowanawięcejwinaiwięcejStephana.
–Jateż–kiwamgłowąisięgampobutelkę.–Włącz„play”,siostro.
Cośpuszystegojestnamojejtwarzy.
– Mhm – mamroczę. Z nadal zamkniętymi oczami przekręcam ciało. Moja głowa leży na czymś
kościstym,astopymamwgórze.
Codocholery?
Otwieramoczy,alejedynecowidzę,toszarefutro.Czmychaczśpinamojejpiersi.Rozglądamsięi
widzęRiley,jakśpizgłowąnakanapie,amojagłowaopierasięojejnogi.
–Dzieńdobry–mówiLandon,straszącmnie.
–Ocholera.–Patrzęnatęuśmiechniętątwarz.–Czytosen?
–Tak,jestemtwoimsnem,słoneczko–mówi,apotemsięśmieje.–Nieodbierałaśtelefonu.
–Niewiem,gdziejest.
–Cosiędocholerydzieje?–pytaRiley.
–Landonnaswłaśnieobudził.
–Czemu?
–Niepokazałyściesięwpracyaninieodbierałyścietelefonów–wyjaśniaponownieLandoniokrąża
kanapę,zbliżającciędomnieizdejmujezmojejpiersiCzmychacza.–Jaksięmasz,słoneczko?
–Śpiąca,kac.Długooglądałyśmynaszeseriale.
–Więcejniżjeden?
–Miałyśmywplecykilkatygodni–informujegoRiley.–Kurczę,zdrętwiałamiszyja.
–Martwiliściesię,żespóźniamysiędopracy?–pytam.
–Trochę.
– Wiesz, nie wiem, czy wiesz, ale jesteśmy właścicielkami – odpowiada Riley nieprzyjemnie jak
zawsze,kiedyniemaswojejkawy.–Niepotrzebujemyrozkładu.Czekaj.Któragodzina?
–Dziewiątatrzydzieści.
–Kurwamać!–krzyczyRileyiwyskakujespodemnie.–Mamodziesiątejspotkanie!Cami,kradnę
jakieściuchy.
Klepięjąwtyłek.
–Jakzamierzaszzmieścićtąponętnąpupęwmojeciuchy?
Uwielbiamjejpupę.Jestzaokrąglona,podczasgdymojanie.
–Cośznajdę.
Biegnienagórę,amyzLandonempatrzymynasiebieczekając,ażniebędzienassłyszeć.
–Tęskniłemzatobąostatniejnocy–mówiicałujemniedelikatnie.
–Jateżtęskniłam.–Uśmiechamsięprzezpocałunek.–Ijestemprzekonana,żeniepachnęnajładniej.
–Niejesttakźle.–Całujemniejeszczeraz.–Chceszjechaćzemną?
–Niemogę.–SiadamipatrzęnaCzmychacza.–Muszęgozabraćdowe-te-ry-na-rza.
–Musisztosylabizować?
–Tak,ponieważjestemprzekonana,żeonwie,cotosłowoznaczy.Jużgochwilęznam.Czas,żebygo
zbadać.
–Chcesz,żebymzostałipomógł?
Boże,tak.Alesiadamprostoistaramsięwyglądaćnaodważną.
–Nie,spokojnie.
–Masztransporter?
–Tak.Kupiłam,kiedykupowałaminnerzeczydlaniego.
–Czymyślisz,żeonpozwolicisiętamwłożyć?
–Boże,mamnadzieję,żeniezginę.
Śmiejesięiklepiemniewnogę.
–Wsadzęgodośrodkadlaciebie.Myślisz,żedaszsobieradęuweterynarza?
–Tak,dziękuję.–Przesuwamiwłosydotyłuicałujemniewczoło,kiedywstaje.
–Gdziejest?
–Wpralni.Nasuszarce.
Znika w kuchni, a potem w pralni i szybko wraca, a Riley zbiega po schodach, mając na sobie
cudownązimowąsukienkę,októrejzapomniałam,żejąmam.
–Wyglądanatobielepiejniżnamnie.
– Dzięki. Zatrzymam ją. – Mruga i spieszy po kurtkę. – Przyjdziesz dzisiaj wieczorem na występ
Jake’a?PrzyprowadziMaxa.
MaxtopartnerwinteresachJake’a,awcześniejczłonekjegozespołu.Jakezabrałgokiedyś,żebyz
nimwystąpił,akiedyśpiewaliobaj,byłotomagiczne.
–Tak,takimamplan.Chceszposiedziećdzisiajwrestauracjiiposłuchaćmuzyki?–pytamLandona.
–Mogę.
– Cudownie. Do zobaczenia później – mówi Riley i wybiega. A potem bez żadnych problemów
Landon pojawia się znów, niosąc Czmychacza na rękach. Zamiast krwawej jatki, której się
spodziewałam,CzmychaczocierasięobrodęLandonaimruczy.
–Żartujeszsobie–mruczęipatrzęnanichobu.–Onniepozwalamisięnawetdotknąć.
–Cóżmogępowiedzieć.Jestempociągający.
–Cośwtymjest.–Kręcęgłowąiobserwuję,jakłatwoCzmychaczwchodzidoswojegotransportera.
– Zrobione. – Wstaję i wzdycham szczęśliwa, kiedy Landon przyciąga mnie do siebie i przytula. –
Powodzenia.Przyjedzieszdopracypowizycie?
–Tak,przywiozęgotylkotutajijadędopracy.
–Dobrzekochanie.Dajmiznać,jeślibyśczegośpotrzebowała.
–Cóż,mogłobypomóc,gdybyśczekałzkaretkąijakąśneosporiną.
Landon śmieje się i całuje mnie w głowę, a potem wychodzi. Czmychacz patrzy na mnie zza drzwi
klatki.
–Niejesteśwwięzieniu–informujęgo.Musiszpoprostupójśćdolekarza.
Prycha.
Cholera.
– Jak poszło? – pyta Landon wieczorem, kiedy dołącza do mnie do baru. Przez cały dzień byłam
zamkniętawswoimbiurzeażdowieczora,żebynadgonićtrochępracy.ByciezLandonemjestcudowne,
aleniejestdobredlamojejproduktywności.
Nieżebymnarzekała.
–Cóż,byłonieźle…
–Dobrze.
–Dopókinieweszliśmydokliniki.
–Onie–chichoczeiuśmiechasiędoKat,któradonasdołącza.–Zabraładzisiajkotadoweterynarza.
–Ach,słyszałamtęhistorię–mówiKatinalewaLandonowijakzwykledżinztonikiem.–Alechcęją
usłyszećrazjeszcze.
–Cosięstało?
–Tenkottodiabełwcielony–odpowiadamspokojnieibioręłykawina.Mogłabymwezwaćksiędzai
tennapewnobysięzemnązgodził.
–Onjesttakiłagodny.
PatrzęnaLandona,apotemwybuchamśmiechem.
– Racja. – Wyciągam rękę, żeby pokazać ślady zadrapań od łokcia do ramienia. – Dostałam to.
Oczywiścietoniewydarzyłosięzarazpobadaniu.Napoczątkubyłodobrze.Otworzyłamtransporter,a
onwyszedł,miauczącirozglądałsięniewinnieisłodko.Pozwoliłlekarzowifacetowiwziąćsięnaręcei
przebadać.Atakprzyokazji,jestokazemzdrowia.
–Dobrzewiedzieć–mówiLandonzuśmiechem.
– Lekarz uważa, że Czmychacz ma jakieś dwa lata. Był trochę niedożywiony. – Zastanawiam się
chwilę,niezbytzadowolonazmyśliokocimdemonie,któryjestgłodny.–Sądzę,żezgadłpozębach.Nie
wiem.Wkażdymraziedostałkilkaszczepionek,ponieważniewiemy,czykiedykolwiekjedostawał.Jest
wykastrowany,więcprawdopodobnietak,aleniemożemybyćpewni.Awięcdostałkilkazastrzyków.
Siedziałcałkiemspokojny,rozglądającsięjak…nieważne.
–Apotem.–Przełykamciężko.–Weterynarzzostawiłmnieznimsamą.
–Napijsiętrochęwina–sugerujeKat.
–Więcotworzyłamtransporterisięgnęłamponiego,aonstałsię…dzikimstworem.
Landontrzymadłońprzyustach,próbującstłumićśmiech,alemuniewychodzi.
–Położyłuszydotyłu,oczymusięrozszerzyłyjakdzikiemuinasyczałnamnie.
–Nielubitransportera–mówiKat.
–NiebyłociętamKat.Niewidziałaśtego.–Biorękolejnyłykwina.–Właściwiemniepodrapał,aja
byłamtakzaskoczona,zepraktyczniewrzuciłamgodotransportera.
–Auu,biednyCzmychacz–mówiLandon,coskutkujemoimmorderczymwzrokiem.
–BiednyCzmychacz?–Głosmamspokojny,aczuję,jakmipłonąpoliczki.–BiednyCzmychacz?
–Wiesz,comamnamyśli–mówiiwyciągadomnierękę,alejąodrzucam.
–Jakrwawiłam.Aonkrzyczałnamniecałądrogędodomu,akiedyotworzyłamtransporter,wybiegł
nadspodziewanieszybkoipróbowałmniepobić…anajgorszaczęść…
–Jestcośjeszczegorszego?–pytaLandon.
– Nasikał w transporterze! – Teraz oboje Landon i Kat śmieją się. – Czy kiedykolwiek musieliście
czyścićkociesiki?Tonajgorszarzeczpodsłońcem.
–Opowiedzmuresztę–kiwanamnieKatitrzymasięzabrzuch.–Naprawdę,tojestnajlepsze.
–OchBoże,muszętousłyszeć.
Prostujęramiona,próbującnabraćtrochędostojności,alejestempewna,żeniewypadatodobrze.
–Nocóż,zabrałamtransporterdopralniiwsadziłamgododużegozlewuztyłu,żebygoumyć.
Katniewytrzymuje,kładziegłowęnabarze,apięściąwaliwblat.
–OmójBoże,niedamrady.
–Więcpuszczamciepłąwodęirozlewamjąwokół.
–OmójBożezarazsięposikam!–krzyczyKat.
– I nagle znikąd, Czmychacz wskakuje do zlewu! Co samo w sobie nie jest złą rzeczą, ponieważ po
tym, jak się zsikał i tak potrzebuje kąpieli. Zaczyna machać łapami i rozpryskuje całą wodę na mnie i
poza zlew, na podłogę i żeby wyjść wspina się po moim drugim ramieniu. – Podwijam rękaw, żeby
Landonmógłzobaczyć.–Iniemalmniezabił,kiedybiegłprzezpokój!
Terazobojeśmiejąsiętakbardzo,żeniezdziwiłabymsię,gdybyktóreśznichdostałozawału.
–Och,kochanie–mówiLandon,próbującsiępozbierać.–Przykromi.Tylkotojesttakokropne.
–Okropniezabawne–zgadzasięKatiwycierałzyzpoliczków.–Cholera,rozmazałamsię.
– Tak, a moje ramiona są w tragicznym stanie – mówię, co sprawia tylko, że jeszcze bardziej się
śmieją.
– To naprawdę boli – jęczę, ale muszę przygryźć wargę, ponieważ też mam ochotę wybuchnąć
śmiechem,aleterazjesttoniewykonalne.
JakeiMaxsąnascenieiśpiewająswojestareprzeboje,restauracjajestpełna,ajajestemztądwójką
ośmieszona.
– Tak mi przykro, słoneczko. – Landon przyciąga mnie do siebie, żeby przytulić. – Powinienem był
pójśćztobą.
–Czemuciebietakbardzolubi,amnienie?Karmięgo!Dajęmiejscedożycia.Jestemmiładlatego
małegodrania.
–Mapoprostutemperament–odpowiadaLandonasekuracyjnie.–Czychceszzostaćnawystępie,czy
mogęcięporwać?
–Chybamożemyiść.–Wzruszamramionami.–Niebardzomamdzisiajnatonastrój.
–Chodź.–Bierzemojąrękęiprowadzimniedoswojegosamochodu.Musiałwcześniejwymienićgo
zesłużbowejciężarówki.
–Dokądjedziemy?
–Dożadnegozabawnegomiejsca–mówiizabieramniezrestauracji.–Okurczę,musiałcięnieźle
zajechać.
–Nieżartowałam.Zastanawiamsię,czypowinnamwziąćzastrzykprzeciwtężcowi.
–Niejesttotakiegłębokie,apozatymjestemprzekonany,żeCzmychaczniemaniczegotakiego.
–Nie,poprostujestdupkiem–odpowiadam,cotylkopowodujeuLandonakolejnyatakśmiechu.–
Śmiejsiętakdalej,abędzieszznowuspałsam.
–Och,dajspokój.Widziałem,jakzaciskaszusta.Zarokbędzietonajśmieszniejszahistoria.
–Poczekam,ażzagojąsięzadrapania.
Samochódstajenaparkingunaszejstarejszkoły.ZerkamnaLandona.
–Zapomniałeśpracydomowej?
– Nie – uśmiecha się i odpina swój pas, potem mój, a potem odwraca się do mnie. – Pamiętasz ten
dzień,kiedyjapewnegoletniegodniaprzyjechałemdodomuzcollegeu,atywłaśnieskończyłaśszkołę,
alemusiałaśwrócićdoniejpocoś.
–Musiałamodebraćswójdyplom–dodaję,naglezdającsobiesprawę,dokądzmierza.Oczywiście,
żepamiętamtendzień.
–Jasne,poprosiłaśmnie,żebymciętuprzywiózł.Kiedywróciłaśdosamochodu,siedzieliśmywnim
niemalgodzinę,rozmawiającoróżnychrzeczach.
Nachylasiędomnie,patrzącnamojeusta.
– Już wtedy wiedziałem, ale byłem taki młody i nie umiałem nic z tym zrobić. A ty też byłaś tak
cholerniemłoda.
–Wiedziałeśco?–pytamszeptem,aleonmówidalej.
–Musiałemzrobićkrokdotyłuidaćciprzestrzeń.Czas.Czas,żebyśdorosłaidoświadczyłatrochę
życia.Aleniezamierzamjużdawaćciwięcejprzestrzeni.
–Niechcęprzestrzeni–mówię.Uśmiechasiędelikatnie,wtakisposób,wjakirobito,kiedyjazrobię
coś albo powiem, co on uważa za słodkie. Zakłada mi włosy za ucho i głaszcze mnie po nim. – To ty
odeszłaś,Cami.
–Nigdzienieodeszłam.
–Tonietak.–Oblizujeusta,potempochylasię,apotemprzestajemówić,kiedyjegoustaspotykają
moje. Wsiąkam w niego w taki sposób, w jaki zawsze robię, kiedy mnie całuje, bo smakuje tak
wspaniale. Zaciskam ręce na jego koszuli i przyciągam go bliżej, a potem mruczę, kiedy jego język
spotykamój.
Boże,nigdyniemamgodosyć.
Aleonnaglebierzemojeręcewswojeiodsuwasię,akiedyotwieramoczy,patrzynamniepełnym
szacunkuwzrokiem.
–Cosiędzieje?–pytam.
–Zupełnienic.–Bierzegłębokiwdech.–Poprostuchciałemtutajbyć,wtymmiejscu,gdziechciałem
topowiedziećwtedy,aleniemogłemztychwszystkichpowodów.
–KochamCię,Cami.
Rozdział12
Landon
O
nanicniemówi.
Patrzynamnietyminiesamowitymi,zielonymioczamiinawetniemruga.Niemogłemsiępomylić.Po
tymwszystkimmusiałacośdomniepoczuć.
–Kochanie,chcę,żebyścośpowiedziała.
Marszczy brwi i to wszystko. Jestem pewien, że powie, że nie czuje tego samego, ale nagle łzy
wypełniająjejoczy,aonaściskamojąręką,podczasgdyuśmiechwypływajejnatwarz.
–Jacięteżkocham–szepcze,amojeserceznówzaczynabić.Pochylamsięiskładampocałunekna
jejustach.
–Nieusłyszałem.
–Owszem,usłyszałeś.
Poprostuczekam,ażpochwilimówi.
–Kochamcię,Landon.
–DziękiBogu.Przezchwilęmyślałem,żezrobiłemzsiebiestrasznegoidiotę.
–Nie,tojazrobiłamzsiebieidiotkęuweterynarza–mówi,mająccałyczasustapołączonezmoimi.–
Mówieniemi,coczujesz,niejestidiotyzmem.
–Kochałemcięprzezdługiczas.
Uśmiechasięiprzesuwapalcamipomojejtwarzy.
–Jateż.
Pragnę jej. Teraz, natychmiast. Całuję ją najpierw słodko, a potem z czystym pożądaniem. Sięga do
moichdżinsów,aleodsuwamjejrękęicałujędłoń.
–Niezamierzamtegorobićtutaj,naparkinguszkolnym.
–Czemunie?–Rozglądasię,wywołującumnieuśmiech.–Jesteśmytutajtylkomy.
–Ponieważniejesteśmynastolatkami.–Siadamnasiedzeniu,zapinampasiodpalamsamochód.–Ale
zabieramcięnatychmiastdodomu.Jeślizachwilęniewejdęwciebie,oszaleję…
Onaniezapinaswojegopasa,alesiadaikrzyżujeramiona.
–Aledotwojegodomujesttakdaleko!Dlaczegomusiałeśwybraćdomtakodległy?
– Cóż, nie spodziewałem się, że mówiąc ci na szkolnym parkingu, że cię kocham, będę cię zaraz
pragnąłwziąć.
–Słaboplanujesz–uśmiechasię.Zerkamnanią,kiedystoimynaczerwonymświetle.
–Jesteśwspódnicy.
–Wiemotym.
–Niemusiszczekać.–Unosibrewapotempodnosispódnicędobioder.
I oczywiście nie ma na sobie majtek. Czemu się dziwić, że ją kocham? Chwyta się za nogi i unosi
kolanadobioder,codoprowadzamniedoabsolutnegoszaleństwa.
Mój członek jest taki twardy. Dziwię się, że jeszcze nie wyskoczył z dżinsów. Kiedy znów próbuje
sięgnąćdomoichmajtek,kręcęgłową.
–Niepotrzebujeszniczego,Cami.
–Ja?
Kiwamgłowąizerkam.Niedotykasię.
–Wstydziszsię?
–Trochę.Janigdy…
–Chceszpowiedzieć,żenigdysięniemasturbowałaś.
–Nie,alenienaoczachkogośinnego.
–Pomogę.–Delikatnieprzesuwampalcepojejudzie,apotemsunętam,gdziejejnogisięstykają,a
onawzdycha.–Twojaskórajesttakcholerniedelikatna.
Przełyka, kiedy łagodnie sunę palcami po jej ustach aż do łechtaczki, a potem znów do ust. Już jest
mokra,cotylkosprawia,żerobięsięjeszczetwardszy.
Zamierzamjąwypieprzyć.
Mójśrodkowypalecnaciskanajejłechtaczkę,aonawyginaplecy.
–Cholera,dobryjesteśwtym–mówi,wstrzymującoddechiłechcemojeegoażpodniebiosa.
Poprostuuwielbiamjądotykać.
–Jesteśtakawrażliwa–mruczę.
–Oczywiście,żejestem.–Przygryzawargę,apotemwciągapowietrze.–Dotykaszmnie.
Moje palce zsuwają się z łechtaczki w jej głąb. Potrząsam ręką, naciskając kciukiem najbardziej
wrażliwypunktiuśmiechamsięszeroko,kiedyeksplodujenamojąrękę.
Parkuję na moim podjeździe – nareszcie – i zanim ona zdąży się pozbierać, pomagam jej wysiąść z
samochodu,obciągamjejspódnicęwystarczająco,żebymniemusiałzabijaćkogoś,jeślibyprzypadkiem
zajrzałpodniąiciągnęjądośrodka.
Trzaskamdrzwiamiiobracamją,przyciskającdodrzwi,apotemklękam,żebymócsięwniejzatopić.
–Okurwajegomać!–krzyczyizaciskadłonienamoichwłosachwcaleniedelikatnie.Jednąjejnogę
kładę sobie na ramieniu, żeby mieć do niej lepszy dostęp i konsumuję ją, jakby była daniem a ja przez
lataumierałzgłodu.
Botaksięczuję.
–Landon!
Mruczę,alenieprzestaję.Jejwargisąwmoichustach,ajęzykwniej,aonaznówdochodzi,drżąc.
Chwytam ją za tyłek, upewniam się, że nie upadnie, a, kiedy dochodzi do siebie, wstaję i unoszę ją,
zarzucającsobiejejnoginabiodra.
–Pragnęcię–mówię,zanimchłonęjejusta.Rozpinamspodnie,wypuszczamswójpenisiwślizguję
siędodomu.
–OchBoże–szepczeprzezmojeusta.–Takdobrze.
–Takdobrze–zgadzamsięizaczynampchać,modlącsię,żebydrzwiwytrzymały.
Wyjaśnianietegowłaścicielowibyłobyinteresujące.
–Złapmnie.–Akiedyonawykonujeinstrukcję,otaczającramionamimojąszyję,niosęją,całyczas
będącwniej,naschody.
Aleniezachodzimydalekoistawiamjąnapodłogę.Niedajęrady.Muszęsięruszać.
–Uwielbiamto,aleschodyniesąnajwygodniejsze–mówi.
Wysuwamsięzniej,odwracamją,chwytamzatyłekiwchodzęwniązpowrotem.
–Lepiej?
–Kurwamać!
– Wezmę to za tak. – Żadne z nas nie odzywa się przez długie minuty, kiedy ją pieprzę, mocno,
pierwotnie,niemamjejdość.
Kiedyczuję,żezaczynadochodzićporaztrzeci,wysuwamsięiprowadzęjądomojejsypialni.
Ściągam z nas resztę ubrań i rzucam ją na łóżko, a potem na nią patrzę. Jezu, czy widziałem
kiedykolwiekcośpiękniejszegoniżCamiobleczonatylkoświatłemksiężyca?
Nie,niewidziałem.
–Jesteśtakcholerniepiękna–mówięizwijamdłoniewpięści.Nadalchcęjąpieprzyć,mocno,ale
cholera,chcęteżbyćwobecniejdelikatny.Chcęsięzniąkochać.
–Pragnęcię–mówiiwyciągadomniedłoń.–Chodźtu.
Wspinam się na łóżko i całuję jej nogi, jej środek i całe ciało, aż ją nakrywam. Biorę jej ręce i
trzymamje,apotemwprowadzamsięwnią.
Zatrzymuję się, zatopiony w niej najgłębiej, jak tylko mogę i patrzę głęboko w jej zielone oczy. Jest
wszystkim,czegozawszechciałem.
Jestwszystkim,czegozawszepragnąłem.
–Landon?–Kręcibiodrami,próbującmniezmusićdoruchu.
–Tak,ukochana?
Nieruchomieje,ajejoczyznajdująmoje.
–Lubiętak.
–Którączęść?–uśmiechamsięiwysuwamniemalcałkiem,apotemznówpchamgłębiej.–Tę?
–Tak.
–Tak?–Schylamsięichwytamjejsutekwustaidrażnięgozębami.
–OBoże,tak.
–Cojeszczeukochana?
–To.–Opieramsięnałokciachpoobustronachjejgłowy,puszczamjejręceiuśmiechamsię,kiedy
natychmiastłapiemniezatyłek.
–Nazywaćcięmojąukochaną?
Kiwagłową.
–Bojesteś.–Całujęjąwnosipowoliruszambiodrami.–Mojaukochana.
– Ty jesteś moim ukochanym – mówi łagodnie. Zarzuca mi stopy na plecy i zaciska na biodrach,
zaskakującmnie,jakgłębokomogęwejść.–Ipragnę,żebyśsięruszał.
–Ruszamsię.
–Szybciej.
–Nie.
–Dlaczego?
Nie odpowiadam. Po prostu ją całuję, mówiąc bez słów wszystko, co powinna usłyszeć. Ponieważ
muszętozrobićspokojnie.Ponieważonajestcudowna,ajamuszępokazaćjej,jakjestniesamowita.
Ponieważpieprzeniejejbyłoijestnajlepszymseksem,jakimiałem,jestniczymwporównaniuztym,
jakodpoczywamwniej.
Awięcruszamsiępowoli,rytmicznie,sprawiając,żeczujerzeczy,jakichnigdywcześniejnieczuła.
–Powiedzmi,dlaczegomuszęiśćnatenwaszbabskibrunch.–Parkujęnaparkinguprzedpopularną
knajpą śniadaniową w północno-zachodnim Portland, w niedzielę i patrzę na Cami, która wygląda
delikatnieinanadallekkośpiącą.
–Ponieważpotemzabieraszmniedokina–odpowiadaracjonalnie.–Niemapotrzeby,żebyśgdzieś
szedłirobiłswojerzeczy,abyspotkaćsięzemnązadwiegodziny.Apozatymjesteśgłodny.
–Jazawszejestemgłodny–odpowiadam,kiedybioręjejdłońwswojąiprowadzęjąchodnikiemdo
restauracji.Niejesttakpełnajakzwykle,alejestprawiedwunasta.
Dziewczynywstałypóźno.
– Są. – Cami wskazuje je. Prowadzi nas na koniec restauracji, gdzie Riley, Mia, Kat i Addie
rozkoszująsięjużowocami.
–Cześć–uśmiechasięRiley.–Jeszczeniezamówiłyśmy.Addieumierałazgłodu,więcpoprosiłyśmy
okilkaświeżychowoców.
– Mówię wam – oznajmia Addie, kiedy całuję ją w policzek i siadam pomiędzy nią a Cami. – Ten
dzieciakbędziepiłkarzem.Jedynecorobię,tojem.Przezniegoprzybioręsporokilogramów.
–Nie,jeślibędzieszjadławłaściwerzeczy–mówiRileyizjadatruskawkę.
–Niechcęselera,Ri.
–Jaksięmaszbraciszku?–pytaMia.
–Dobrze.–Rozglądamsięwokołoizauważam,żewszystkiepięćparoczuwpatrujesięwemnie.–
Co?
–Cieszęsię,żemogłeśdołączyćdośniadaniakobiet–mówiKat,parskając.
–Onamniezmusiła.–WskazujęnaCami.–Powiedzim.
–Toprawda–przyznajeiprzegryzakawałekmelona.–Późniejidziemydokina,awięcwydawałosię
logicznezabraćgozesobą.
–Alemogęwyjść–oferujęiodsuwamkrzesło,pocichumającnadzieję,żepozwoląmiuciec,aleone
poprostusięśmieją.
–Nie,jesteśmypoprostubardzopodekscytowane–mówiKat.–Bądźtylkoświadom,żetobabskie
gadanie,amyzbytdobrzeczujemysięwtwoimtowarzystwie,bysiękontrolować.
–Niematualkoholu,awięcchybajestembezpieczny.
Ależołądekmisięzaciska,kiedyzaczynajągadać.
Mamkłopoty.
–Awięctakjakmówiłam–kontynuujeAddie–todzieckowysysazemniewszystkiesiły.
–Myślę,żetrochęzabardzodramatyzujesz–mówiCami.
–Nie,toprawda.Cyckimnietakstraszniebolą.KochaliśmysięJakiemionmnieprzekręcał,potem
sięgnął,żebyzłapaćmniezacycek,ajaprawieskopałammujaja.
–Iproszębardzo–mówiMiaześmiechem.–Witajwświeciekobiecychrozmów,braciszku.
Wzruszam ramionami i studiuję menu. Te kobiety są niesamowicie zabawne i może nieco szalone.
Wolałbymbyćwszędzietylkonietu,aleskoroCamichce,żebymbył,tobędę.
Zrobięwszystko,czegochceodemnieCamiiniewstydzęsiędotegoprzyznać.
Kelnerprzychodzi,żebyzebraćnaszezamówieniaiwymienićnapoje.
–Awięcsłyszałyśmy,żezrzuciłeśk-bombę–mówiRileyiupijasokupomarańczowego.
–Riley!–syczyCami,apotemukrywatwarzwserwetce.
–Co?Tosekret?
–Toniesekret–odpowiadamiśmiejęsię,głaszczącCamiponodze.
–Mówimysobiewszystko–dodajeAddieprzepraszająco.–Żebybyćwporządku,napisałanamto
dopierowczoraj.
–Tak,toniejesttak,żepisaładonas,kiedytosiędziało.Tobybyłozadużo.
–Ech–mówiMia.–Wiesz,rozmowyoseksiebyłycałkiemniezłe,dopókiniezaczęłaśrobićtegoz
moimbratem.
–Arobimyto–mówiCamizprzebiegłymuśmiechem.–Dużo.Wciążiwciąż.
Pozostałedziewczynywybuchająśmiechem.
–Czytysięwłaśniewzdrygnęłaś?–pytaRileyMię.
–Nopewnie.Niechcęmiećpowodudomyśleniaonagościmojegobrata.
–Ajestnacopopatrzeć–mówiCami.
– Widzę – mówi Kat, a jej oczy przesuwają się po mojej piersi. – Powinieneś zdjąć koszulę, żeby
pozwolićnamtrochęzobaczyć.
– Nie zamierzam się nim dzielić – odpowiada Cami, przewracając oczami. – Musisz wierzyć mi na
słowo.
–Dziękikochanie–mruczyMiawchwili,kiedydzwonimójtelefon.Zerkamirozpoznajęnumer.
–Muszęgoodebrać.–CałujęCamiwpoliczekiwychodzę.–Słucham?
–CześćPalazzo–mówimójstaryznajomyzmarynarki,Ringo.–Przepraszam,wiem,żejestniedziela,
alejutromamwyjętycałydzień,więcpomyślałem,żezrobiętodziś.
–Niemasprawy.Cosiędzieje?
–RozmawiałemwostatnimtygodniuzLucasem,iwspomniał,żemógłbyśbyćzainteresowanyposadą
instruktoralotnictwa.
Bioręgłębokiwdechiprzesuwamdłoniąpowłosach.
–Niemogęlatać.–Mójgłosjestbeznamiętny,azłośćipoczuciestratygotująsięwemniewtakisam
sposób,jakzawsze,kiedymyślęotym,żejużnigdywięcejniebędępilotowałsamolotu.
–Niewpowietrzu–wyjaśniaRingo.–Chciałbymżebyśuczyłstudentówiprzejrzałdlamnieprogram.
Tybędzieszszefem,wczymjesteśdobry.
–Chcesz,żebymstałwklasieizanudzałludzinaśmierć?Jeślijuż,topowinienembyćwpowietrzu.
– Ale nie możesz. Podpisałeś złą umowę. Jestem wdzięczny, że wszystko z tobą okej. I poważnie,
mógłbym cię wykorzystać. Przenoszę prywatną szkołę latania z San Diego do Portland. Nie musiałbyś
wcalepodróżować.
–Tocudownie,Ringo,alepracawklasie?
–Prześpijsięztym.Przemyślizadzwońdomniewtymtygodniu.Niespieszymisięażtakbardzoz
odpowiedzią,alejedyna,jakąprzyjmuję,totak.Będzieszwspaniały,trzymającwszystkowewłaściwym
porządku, a poza tym jesteś dobrym mówcą. Nie zanudzisz nikogo. – Słyszę, jak wzdycha. – A jak się
masz?
–Lepiej–przyznaję.–Fizyczniewłaściwiewszystkosięzagoiło.Pracujędlamojegotatyistaramsię
byćzajęty.Mamdziewczynę.
–Awięcsięurządzasz.
Patrzęniewidzącymwzrokiemnadzieciaka,którywystawianoszespacerówki,ajegomamabiegnie
chodnikiem.Czyjasięurządzam?
Chybatak.
–Myślę,żemożnatotaknazwać.
–Świetnie.Zadzwońdomniewtymtygodniu.
I po tych słowach się rozłączył. Myśl o pracy w klasie nie podniosła mi ciśnienia, ale miło, że nie
byłbym kimś niższego szczebla. Będę robił show, a Bóg jeden wie, że mam w tym całkiem sporo
doświadczenia.
Myślącotym,żeuczenieludzi,którzysązafascynowanilataniem,niebrzmijużtakźle.
Pomyślę o tym później, ale prawda jest taka, że nie wyobrażam sobie siebie pracującego dłużej na
budowie.Owszem,lubięto,alemnietonieekscytuje.
Ekscytujemniewszystko,cojestzwiązanezlataniem.
Wracamdorestauracjiijestemjużprawieprzystoliku,kiedysłyszę,jakmówiKat.
–Tenokresmniedobija.Totakjakzamiastlecącychfacetówmamlecącąkrew.
– Poszłaś na całość – mówi Cami, ale śmieje się, kiedy sięga po bekon. Podnosi głowę i zauważa
mnie.–Hej,kochanie,twojejedzeniejużjest.
–Dobrze.Jestemgłodny.
–Mówięwam–mówidalejKat,niegubiącwątku.–Będęzmuszonazainwestowaćwprzemysłowe
pudłotamponówlubczegoś.
–OmójBoże!Pamiętasz,kiedyposzłyśmynatoprzyjęciezCami,podkoniecszkoły?–mówiMia,
wskazującnaAddie.
–Aj,biednaCami–piszczyAddie,ukrywającchichotzaręką.–Włożyłabiałemajtki.
– I nie spodziewała się, że matka natura przyjdzie do niej tej nocy – dodaje Cami, kręcąc głową. –
Byłamprzerażona.
–Aledoszłaśdosiebie–stwierdzaRiley.–Masznasobiedzisiajbiałemajtki.
–Czywiesz,ileczasumizajęłowłożenieznówbiałychmajtek?Włożyłamjedopierokilkalattemu,
aleteraz,potymprzypomnieniu,muszętojeszczerazprzemyśleć.
–Słyszęcię–mówiKat.–TojakSubway.
–Subway?–pytaMia,marszczącsię.
–Tak,jadłamwSubwayuizatrułamsiętam,mającjakieśdwanaścielatidodziśbojęsiętamzjeść.
Zawszekiedytamprzejeżdżam,zaciskająmisięwnętrzności.
Wszystkiewybuchająśmiechem,ajadonichdołączam.
–Cieszęsię,żemojeproblemygastrycznewasśmieszą–mówiKat,wyprostowującramionaijedząc
jajka.–Tobyłookropne.
–Mogęsobiewyobrazić.–odpowiadaMiaipatrzynaswojejajka.–Takjaktejajka.Zamówiłamje
półtwarde,ażółtkawypływają.Jeślitojestpółtwarde,tojajestemSelenaGomez.
– Ty zawsze zamawiasz najtrudniejsze dania na świecie – oskarża ją Riley – I myślę, że robisz to
celowo.
– Oczywiście, że tak – odpowiada Mia. – A co, jeśli ten gość chciałby starać się o pracę u mnie?
Muszęwiedzieć,czyonpotrafiwłaściwiegotować.Ajeśliwiesz,corobisz,toniejesttonajtrudniejsza
rzecznaświecie.Musiszpoprostuskupićsięnatyminiespieprzyć.
–Zamierzaszjeoddać?–pytaCami.
–Nie.Właściwielubiępłynneżółtka.–Miauśmiechasięszerokoibierzejedno.–Aleterazjużwiem,
żetenidiotawkuchniniepotrafigotowaćjajek.
–Mynawetniemamyjajekwnaszymmenu–przypominajejCami.
– To nie ma znaczenia. Jeśli nie potrafią ugotować jajek, to pytam, jak spodziewać się po nich
przygotowaniadobregosteku?
–Cokolwiekmówisz–odpowiadaRileyiprzewracaoczami.–Czyonazawszebyłatakatrudna?
–Zawszebyławymagająca.Miawieczegochceidostajeto.Poprostu.
–Jestwrzodemnadupie–stwierdzaKat,alepuszczaoczkodoMii.–Alejąkochamy.
–Takzwyklewyglądakonsensus–mówię,śmiejącsięipatrzęnamojąsiostręzczułością.–Aleto
powoduje,żejestkobietądoskonałąwswojejpracy.Czymaciejakieśzastrzeżeniadotego,cowychodzi
zjejkuchni?
–Absolutnienigdy–mówiAddie.–InigdyniebędziemychciałycięzmienićMia.
– Dobrze. Ponieważ ja nigdzie nie idę. Nie chciałam zmiany dla mężczyzny, więc tym bardziej nie
zmienięniczwaszegopowodu,suki.
–Czekaj–przerywam.–Jakiśfacetchciał,żebyścośzmieniła?
Todlamnienowość.
–Tobyłobardzodawnotemu–odpowiadaMia,zbywającmnie.–Inigdysięniemogłozdarzyć.–
Kręcigłową,dającmiznać,żebymskończyłtemat,alejataknielubię.Wiem,żeniebyłomniedługiczas
iwielestraciłem,aleterazzdajęsobiesprawę,żestraciłempewnebardzoważnemomentywżyciumojej
siostry.
Powinienemtubyćipozbawićtegogościajaj.
– Najadłam się – stwierdza Cami i opiera się na krześle, głaszcząc się po brzuchu. – Zabierz mnie
terazdokina,żebymmogłapochłonąćpopcorn.
Uśmiechamsiędoniej.
–Wszystkocotylkochcesz,kochanie.
–Uch.–Miaprzewracaoczami.–Jesteścieobrzydliwi.
Rozdział13
Cami
U
wielbiam pospać dłużej – mówię, ziewając i uśmiecham się do Czmychacza, który rozłożył się na
mojejtoaletceiobserwujemnie,kiedybędęgotowawstać.
Landon właśnie wyszedł do pracy, a wcześniej przyniósł mi kubek kawy i pozwolił jej wystygnąć,
kiedyprzypominałmipodprysznicem,jakbardzomniekocha.Oczywiściebyłspóźnionyimusiałlecieć,
alejaniemuszęsiędzisiajspieszyć.Nadrobiłamrobotęiniemamżadnychspotkańanitelefonóważdo
południa.
Pijęterazchłodnąkawę,wogólenieprzejmującsiętym,żeniejestgorącaiprzesuwamgrzebieniem
pomoichniesfornychwłosach,nakładamkremnawilżającynatwarz,akiedywsiąka,wyjmujęsuszarkę.
Zamykam oczy i cieszę się ciepłym powietrzem, wzdychając z zadowolenia. Moje ciało czuje się…
cóż,kochaneizaspokojone,cobrzmibanalnienawetdlamnie,jakcośprostozksiążki,aletonajlepszy
sposóbnaopisanietego.Mamniecomięśniwmiejscach,októrychniemiałampojęcia,żemammięśnie.
Uśmiechamsięszerokoiodkładamsuszarkę,apotemdziwięsię,kiedyniemogęznaleźćswoichcieni
dopowiek,którewyjęłamzszufladyledwieminutętemu.Zerkamnapodłogę,apotemnaCzmychacza.
–Przestańzrzucaćmojerzeczynapodłogę,małyzłośliwcu.
Czmychaczpoprostumruganamnietymiswoimiwielkimiżółtymioczami.Jestzbytcudowny,żebysię
naniegowściekać.Przynajmniejteraz,kiedymojeranyjużsięzagoiły.Kiedysięgampopędzel,żebysię
umalować,okoprzyciągająpigułki.
–Niemogęzapomnieć–mówięiwyciskampigułkęzlistka,apotempopijamzimnąkawą.–Iprawie
misięskończyły.Niezapomnijzadzwonićporeceptę.–DrapięCzmychaczapomiędzyuszami.–Jesteś
jedynymdzieckiem,jakiegonarazietutajpotrzebuję.
–Miau–odpowiada,jakbysięzgadzałiprzytulapyszczekdomojejręki.
–Aj,podchodziszzabliskomójmały–uśmiechamsięszerokoiwracamdolustra,kiedyCzmychacz
znówzwalamójcieńnapodłogę.–Wiesz,jakmniezirytować.
SchylamsięipodnoszęswójulubionyUrbanDecay.
– Przestań. – Czmychacz zaczyna myć swój ogon, tak jakby w ogóle nie wiedział, o czym mówię. –
Tak,niejesteśniewiniątkiem.
Rzucammuostatnieostrzegawczespojrzenie,któreniewydajesięrobićnanimwrażeniaiwracamdo
makijażu,którywtakidzieńjakdziśzajmujetylkokilkaminut.
Aledajemiwystarczającąilośćczasunamyślenie,czegoostatnioniemiałamzawiele.
Moje życie się zmieniło przez ostatnie miesiące. To znaczy, w większej części jest takie samo. Moi
przyjaciele,mojapraca,mójdom–wszystkojesttakiesamo.AlezLandonemwmoimżyciuwszystko
wydajesięwiększe.Pełne.
Kiedytylkopomyślę,żeniemogęgojużbardziejkochać,onzarazpowielubzrobicoś,jakdziśrano,
coprzerzucamniedokategorii„bardziej”.
Naglekątemokazauważam,jakCzmychaczsięgaswojąmałąłapkąizrzucamojąmaskaręnapodłogę.
– Widziałam to – mówię, nie patrząc bezpośrednio na niego. Obserwuje mnie przez mgnienie oka, a
potemzrzucanapodłogęmójcieńdopowiekibezchwilizastanowieniaposyłatamteżmójróż.–Kto
nauczyłciębyćtakimwrzodemnadupie?
–Miau.
–Tak,miauczdosiebie.–Podnoszęgoistawiamnapodłodze,apotempokazujęnajegopyszczek.–
Zostańtutaj.
Sięgam po maskarę i postanawiam pospieszyć się, zanim Czmychacz znów skoczy i zacznie siać
spustoszenie,apotemsiadamipatrzęnaswojeodbicie.
–Znęcasięnadtobątwójwłasnykot–kręcęgłową.–Tosmutne.
Najwyraźniejjegoodpowiedziąjestwskoczenieznównatoaletkę,gdziesiadaimachaogonem.
–Jesteśzłymkotem.
–Miau.
–Cóż,dobrzeżewiesz.–Szybkokończęmakijażichowamprzybory,zanimCzmychaczznówzacznie
ćwiczyćhokeja.–Chodźzłykocie.Idziemysięubrać.Mamtrochębutów,zaktórymimożeszsięchować,
alejeślibędzieszjedrapał,leżącnanich,tozostanąprzedtobązamknięte.
– Czemu masz ślady ugryzień na twoich Jimmy Choos? – pyta Riley, kiedy siada naprzeciw mnie w
barze.Katnalewanamtrochęwina.
– Ponieważ mam samobójczego kota – odpowiadam i łykam chłodne chardonnay. Zostawiam Riley,
żebyzobaczyłamałeśladynamoichobcasach.
–Słucham?
– Ostrzegałam go, żeby ich nie dotykał, ale schrzaniłam to, zostawiając go na podłodze, a sama
poszłamdołazienki,akiedywróciłam,właśniejepodgryzał.
–Możetwójkotniemówipoangielsku–mówiKat.–Możepohiszpańskualbofrancusku.
– Cóż, zatem jestem przegrana, bo ja nie mówię w żadnym z tych języków – odpowiadam, a potem
patrzęwswójkieliszek.–Onzamierzazjeśćwszystkiebuty.
– Kto je czyje buty? – pyta Landon, kiedy obejmuje mnie ramieniem i zatapia nos w mojej szyi. –
Pachnieszcudownie.
Uśmiechamsię,kiedyKatprzewracaoczami.
–Jejkotnajwyraźniejjadabutynaśniadanie.
–Czmychaczzjadłtwojebuty?–Opierabrodęnamoimramieniu.
–Nadgryzłje–wzdycham.–Atoodprojektanta.
–Możetodlatego,żetworzyszznichgóręwtwojejmikroskopijnejszafie–mówiRiley.
–Większośćznichtrzymamwpudełkach,alete,wktórychdużochodzę,stojąpoprostunapodłodze.
– Buduję twoją szafę – mówi Landon, a jego głos to czysty jedwab obok mojego ucha. Mógłby
recytowaćpieprzonyalfabetinadalbymtakczuła.Mojewyimaginowanemajtkirobiąsięmokre.
–OBoże,onaprzygryzawargę–mówiKatdoRiley.–Przestańjąpodniecać,kiedyjestwpracy.
–Niejestemwpracy–szepczęizamykamoczy.–Powiedzcośjeszcze.
Czuję,jakjegoustarozszerzająsięwuśmiechutużkołomojegoucha.
–Zamierzamprzygotowaćcidzisiajkolację.
– Dzisiaj spotykamy się z Brianem i jego nową dziewczyną na kolacji. – Ale cholera, moje sutki są
twarde.
–Brianmanowądziewczynę?–pytaRiley.
– I zrobię ci gorącą kąpiel, kiedy wrócimy do domu – kontynuuje Landon, jak gdyby nikt nic nie
powiedział.–Apotemzamierzamcięumyćodstópdogłów.
– Potrzebuję jeszcze jednego drinka – mruczy Riley, kiedy Landon przykłada usta do mojego ucha i
szepce.
–Apotembędęciępieprzyłprzytwojejtoaletcewsypialni.
OBoże.
Przełykam,kiedycałujemniewpoliczekiodsuwasięodemnieinaglezimnomiwplecy,doktórych
sięprzytulał.
–Wprowadziłeśjąwśpiączkę–mówiKat.–Nieźle.
– Minęło zbyt dużo czasu, od kiedy ktoś mnie przeleciał – złorzeczy Riley, a ja mrugam i ciężko
przełykam,poprawiającsięnastołku.
–Cóż,myślę,żepowinniśmyiść–oznajmiam.
–Możeszchodzić?–pytaKatzparsknięciem.
–Oczywiście,żemogę–odpowiadam.Jezu,mamnadzieję,żemogę.
–Gotów–oznajmiaLandon,oferującmidłoń.Kiedymójwzrokwspinasiępojegociele,jegogorące
oczyobserwująmniebezcieniauśmiechu.
–Bawicięto?–pytambiorącjegodłońischodzączestołka.
–Bardziej,niżsobiewyobrażasz–odpowiada.–Chodź,kupięcikolację.
Zanim wyprowadzi mnie z pomieszczenia, nachylam się i pokazuję mu, żeby się też schylił, żebym
mogławyszeptaćmucośdoucha.
–Niemamnasobieżadnychmajtekpodtąspódnicą.Tocipowinnodaćtrochędomyślenia.
Odsuwam się, a Kat i Riley wybuchają śmiechem. Landon zaciska usta, ale jego oczy wcale nie są
mniejgorące.
–Jakmogłyścietosłyszeć?Przecieższeptałam!
–Kochanie–mówiKat,salutującdomniekieliszkiem.–Musiałaśnauczyćsięszeptaćwhelikopterze
podczashuraganu.
–Chceciepowiedzieć,żeniejestemsubtelna?
– Nigdy nie byłaś – mówi Landon i zakłada mi kosmyk włosów za ucho. – Chodźmy lepiej na tę
kolację,zanimwepchnęciędotwojegobiura,abiurkowykorzystamjakopodkładkę.
–Hej,mytupracujemy,Landon–mówiRileyaKattylkośmiejesięimachadonas.Landonprowadzi
mniedosamochodu,akiedyobojejesteśmywśrodku,nimzdążęzapiąćpas,onpochylasięiwsuwarękę
pomiędzymojenogiipodspódnicędokładniewkierunkumojejmokrejdziurki.
–Mhm,naprawdęniemasznasobiemajtek–stwierdza,ajegoustasącentymetryodemnie.
–Niekłamięnatentemat.
–Właśniewidzę.–Jegopalcekrążąwokółmojejłechtaczkiigłębiej,apotemwślizgująsięwemnie.
–Okurwa.
–Zamierzamtamwłożyćdużowięcejniżpalcedzisiajwieczorem,Cami–szepcze.–Chcę,żebyśbyła
mokratakjakterazcałąnoc.
–Nocóż,wykonujeszniezłąrobotę,upewniającsię,żetakbędzie–odpowiadamipchambiodrana
jegorękę.–Jesteśwtymdobry.
–Wiem.
Inaglegoniema,uruchamiasamochód,alezanimwjedzienaulicę,łapięgozanadgarstekiwsuwam
jegopalcedoust,oblizującjedoczysta.
–Czymynaprawdęmusimyiśćnatękolację?–pyta,obserwującmnieznacząco.
–Tak.–Puszczamjegorękęistaramsięwyglądaćnazimnąiwyrachowaną,alemojesercebijejak
szalone, a moje wnętrze pulsuje z czystego pożądania. Jezu, podniecił mnie. Próbuję zdekoncentrować
nasoboje.–Jakciminąłdzień?Byłocośnowegoiekscytującego?
–Dzieńbyłwporządku–odpowiada,sprawdzającmartwypunktiparkujączavolvo.–Mamwreszcie
rozkładmojegowyjazduwprzyszłymtygodniu.
–Co?Zaraz,jakirozkładwyjazdu?–Todlamnienowość.
–Cholera,zapomniałemcipowiedzieć–uśmiechasiędomnieiklepiepokolanie.–Maszzwyczaj
dekoncentrowaniamnie.
–Nodobra,powiedzmiteraz.–Czytowłaśnieterazpowiemi,żewyjeżdża?Toniesekret,żeLandon
uwielbiapodróżować,bydoświadczaćinnychmiejsc.
– Muszę jechać do San Diego w przyszłym tygodniu spotkać się ze starym przyjacielem, który
zaoferowałmipracę.
PrzyjmujepracęwpieprzonymSanDiego?
Krzyżujęręcenapiersi.
–Kiedysięprzeprowadzasz?
–Przeprowadzasz?–Zamykamoczyimodlęsię,żebyniepojawiłysięłzy,kiedyonpatrzy.–Cami,ja
sięnieprzeprowadzam.
Nieprzeprowadzasięwprzyszłymtygodniu.AlejedziedoSanDiegowsprawiepotencjalnejpracy.
–Cami,spójrznamnie.
Ale ja nie mogę. Nie mogę spojrzeć mu prosto w oczy, kiedy nadal jestem mokra i podniecona,
pożądam go, a on mówi mi, że było zabawnie, ale dla niego to już właściwie czas, żeby się
przeprowadzić.
Nagleparkujesamochódizaciągahamulec.
–Camille,spójrznamnie.
–Wiesz,możeniemusimyiśćnakolacjędoBrianaijegodziewczynytaknaprawdę.Możeszmniepo
prostuzabraćdodomu.
Chwytamniezaramionaizmusza,żebymspojrzałanajegozatroskanątwarz.
–Nieprzeprowadzamsię,Cami.
–Jesteśtudłużej,niżbyłeśtuwprzeszłości,ajawiem,żelubiszpodróżować,Landon.
–Awięcczekasz,kiedytakzrobię?–pyta,kręcącgłową.–Nie.Jadętamnaszkolenie,żebymmógł
pracowaćtutaj.
–Tutaj?
–Tak,jakoinstruktorlatania.
Patrzęnaniego,niedowierzając,apotemjegosłowadocierajądomnieizaczynamsięgłośnośmiać.
–Racja.
–Czemumyślomnieuczącymludzilataćjesttakazabawna?
–Niemożeszlatać.Niemaszmedycznegopozwolenia.
Zaciskaszczęki,zanimodpowiada.
–Wklasie.
Zastygamiobserwujęgouważnieprzezchwilę.
–Dlaciebietookejuczyćludzilataniawklasie?
Kiwagłowąraz,apotemzerkanamojekolana.
–Tonadalnauczanie,apozatymtodotyczysamolotów,aludziesięnimipasjonują.Tęsknięzatym,
kochanie.Alepracajesttutaj,niewPołudniowejKalifornii.Będęzarządzałcałąoperacją.
– Wow. – Biorę głęboki wdech, gotowa odetchnąć z ulgą. – Będziesz świetny, zarządzając czymś
takim.
Przesuwapalcamipomojejtwarzy.
–Jużdobrze?
–Tak–potwierdzamiuśmiechamsię,aleczęśćmnienadalsięwaha.
–Niebędziemnietylkoprzezkilkadni,Cami.
–Jużdobrze.Naprawdę.–Siadamioblizujęusta.–Gratulacje.Towspaniaławiadomość.
–Dziękuję.–Obserwujemnieprzezminutę,apotemuruchamiaznówsamochód.–Niemamżadnego
interesuwmieszkaniutam,jestemszczęśliwy.
–Dobrze–uśmiechamsięszerokodoniegoibioręjegorękę.–Jateżjestemszczęśliwa.
–Awięckobietadałanamkluczdopokoju,apotempowiedziała„Nieprzejmujciesięduchem.Nie
zajmujedużomiejsca”.–Stephanie,nowaicudownadziewczynaBriana,kręciswojąkasztanowągłową
iuśmiechasię,kiedybierzetrochęsałatki.–Toznaczy,janiewierzęwduchy,aleBrianwydawałsię
lekkoprzerażony.
– Nie byłem przerażony – odpowiada Brian, patrząc z uwielbieniem na Stephanie, wielkimi oczami
pełnymimiłości,kiedyonakontynuujeswojąopowieśćoichpodróżynaWyspęWiktoriiwweekend.
– Był trochę – mówi, nachylając się do mnie, jakbyśmy konspirowały przeciwko niemu. – Ale nie
widzieliśmyaniniesłyszeliśmyżadnychduchów.
–Jestempewien,żesłyszałemwśrodkunocytrzaśnięciedrzwiami–dodajeBrian,smarująckolejną
kromkęchleba.
–Chrapałeśjakszalony–odpowiadaStephanie.–Nicniesłyszałeś.
–Niechrapię.
–Ależowszem–odpowiadamiprzewracamoczami.
–Widzisz?–krzyczyStephanie,wskazującnamnie.–Chrapiesz.
–Jedendojednego–mruczyLandon.
– Wiesz, myślę, że to świetnie, że wszyscy jesteście przyjaciółmi – mówi Stephanie z południowym
akcentem.
–Naprawdę?–pytamzdziwiona.
– Jasne. To znaczy, większość moich rozwiedzionych przyjaciół jest zła i zgorzkniała i nie mają nic
miłegodopowiedzeniaoswoicheks.Topocieszające,znaćparę,którazdałasobiesprawę,żeniebyli
dlasiebieprzeznaczeniiposzlidalej.Żadnejgoryczy,żadnejzłości,tylkoprzyjaźń.
–Zajęłonamtrochęczasudotarciedotego–odpowiadam,patrzącnaBriana.Byłczas,kiedyBrian
byłzłyimiałpowód.–Alemaszrację.Jesteśmydobrymiprzyjaciółmi.
–Cóż,podobamisięto–mówiSthepanieiunosikieliszek.–Zaprzyjaźń.
–Zaprzyjaźń.
Kolacjajestspokojnaizabawna,ajaodkrywam,żedobrzemizeSthepanieizBrianem.Jestinnyz
nią.Bardziejaktywny.Uważniejszy.
Lepszy.
Ajeniemogłabymbyćszczęśliwszaztegopowodu.
Pozjedzeniukolacjiideserukażdeposzłowswojąstronę,aLandonzabieramniedodomu.
–Dzisiejszywieczórbyłinteresujący–mówizamyślony.
–Jasiędobrzebawiłam.
–Dlategobyłinteresujący–odpowiada,kiedyparkujeprzedmoimdomemiidziezemnądodrzwi.
–Jadobrzesiębawiącajesteminteresująca?–Wchodzędośrodkairzucamkluczeitorbęnastolik
obokdrzwi.
–Miałaśwłaśniekolacjęztwoimchłopakiem,twoimbyłymmężemijegonowądziewczyną.
–Dziękizawprowadzenie,alebyłamtam.–CałujęLandonawbicepsiidędokuchni.
–Wyglądasznacałkiemradosnąjaknakogoś,kogobyłymążspotykasięzkimśnowym.
–Jateżspotykamsięzkimśnowym.–Wzruszamramionamiisięgampobutelkęwodyzlodówki.–
Landon,pomiędzymnąiBrianemjużdawnoskończone.
–Miawspominała,żepróbowałaśgoumawiaćzkobietami.
–Przezcałyczas.
–Czemu?
Topytaniespowodowało,żesięzatrzymujęizastanawiam.JesteśmyzLandonemwystarczającodługo,
żebymmogławyjaśnićmumojąrelacjęzBrianem.Bioręwięcgłębokioddechispoglądamnaniego.
–Czułamsiętakwinna,żemyślałamżeumrę.
–Co?Dlaczego?
–Ponieważodeszłam.–Wzruszamramionamiizaczynamchodzićpokuchni.Zawszetakrobię,kiedy
myślę.–Szczerze,pobraliśmysięzBrianem,ponieważspotykaliśmysięwcollegeuiwydawałosięto
logicznymkolejnymkrokiem.Jestmiłymfacetem,maniezłąpracę,dobrąhistoriękredytową.Napapierze
jesteśmy idealnie dopasowani. – Ale nie powinnam była za niego wychodzić. On był szaleńczo
zakochany,ajatroszczyłamsięoniegoinadaltakrobię.Aleniebyłamwnimzakochanawsposób,w
jaki powinnam, żeby wychodzić za mąż. A po kilku latach stało się dla mnie oczywiste, że nigdy nie
pokochamgowtakisposób,wjakikobietapowinnakochaćswojegomęża.
–Czemunie?–pytaLandonłagodnie,alejadalejmówię.
–Więcpowiedziałammu,żechcęrozwodu,aonzachowałsię,jakbytobyłdlaniegowielkiszok,ale
nierozumiem,jakmógłbybyć.Niebyłopasji,żadnejprzygodywnaszejrelacji.Napoczątkuczułsiętak
zraniony, że nie mógł być nawet w tym samym pokoju co ja. Ale z upływem czasu zaczęliśmy więcej
rozmawiać i oboje się zgodziliśmy, że nasze małżeństwo nie było takie, jakie być powinno. A ja po
prostuniemogłamznieśćmyśli,żeBrianjestsam,więczaczęłamumawiaćgo,czegoonnienawidził.
ŚmiejęsięizerkamnaLandona,którysiedziiobserwujemnie,jakchodzę.
–Czemuniebyłaśwnimzakochana,Cami?
Kręcęgłowąikontynuuję.
– Ale jasne jest, że on nie potrzebował mojej pomocy. Stephanie jest super. Lubię ją. Jest ładna,
zabawnaiszczeraimyślę,żejestosobą,zktórąmogłabymsięzaprzyjaźnić.Awidziałeś,jakonnanią
patrzył?Jesttakiszczęśliwy.Atosprawia,żeijajestemszczęśliwa.
Wyrzuciwszywszystkozsiebie,stajęiopieramsięoblat,krzyżującręcenapiersi.
–Dlaczego?–pytaponownie,przytrzymującmójwzrok.
–Wieszdlaczego–szepczęiprzygryzamwargęprzerażona,żezacznępłakać.
Landonwstajeipodchodzidomnie,otaczamnietakjakwtedy,kilkatygodnitemu,kiedymnieporaz
pierwszypocałował.
–Powiedzmi–szepcze,odsuwającwłosyzmojegoramieniaapotemobejmujemojąszyjęiprzesuwa
kciukiempomojejbrodzie.
–ZawszekochałamciebieLandon.
Wypuszcza powoli powietrze i nachyla się do mnie, ale zamiast pocałować mnie namiętnie i rzucić
mnienablat,żebymniepieprzyć,onprzesuwaustamipomoimczoleapotemprzytulamniedelikatnie.
–Taksamojakochanie.
Rozdział14
Landon
A
więctojestniespodzianka?–Steven,siostrzeniecCami,pytadwatygodniepóźniej.Jesteśmywdomu
Cami,wsypialni-magazynie,którąterazprzerabiamnaszafę.
–Tak–odpowiadamiszpachlujętam,gdziewcześniejbyłydrzwi.
–Niezauważybałaganu,kiedywrócidodomuzpracy?
– Razem z Kat są na kilkudniowym wyjeździe w Seattle, na jakiejś winnej wycieczce. A więc mam
dziśijutronawykończenietego.
–Super–mówiSteven,sprawdzającnasząpracę.–Będziezachwycona,kiedytozobaczy.
–Mamtakąnadzieję.Potrzebujelepszegomagazynunatewszystkiebuty.
–Czemudziewczynywpierwszejkolejnościkupujątakąilośćbutów?–zastanawiasię,jakbykobiety
byłydlaniegorównietajemniczejakobce.
– To nie nasza robota, by je rozumieć – odpowiadam z westchnieniem i klepię go po ramieniu. –
Robimytylkocownaszejmocy,żebybyłycałyczasszczęśliwe.
–Toteżjesttajemnicze–stwierdzaStevenikręcigłowązniesmakiem.–Mieszkamztądziewczyną,
Melissą,odkiedymoiznajomiprzenieślisiędoSeattle.Lubięją,alecholera,jeststrasznymwyzwaniem.
–Jakdługosięspotykaliście?
–Chybakilkalat.Przezwiększączęśćczasujestokej,aleonajesttakzazdrosna.Niemogębyćnawet
miłydlakelnerki,bozarazsięnamniewyżywa.
– To musi być wyczerpujące – mruczę, nie zazdroszcząc mu tej sytuacji. Umawiałem się kiedyś z
takimidziewczynami.Większośćznassięumawiała.Sąwyczerpująceemocjonalnie.
–Taksięucieszyłem,kiedyzadzwoniłeśdomniezprośbąopomocprzytym–kontynuujeSteven.–
Dzisiaj rano cały czas mnie dręczyła i gadała. Chciała, żebym przystrzygł trawę czy coś, co jest w
porządku, ale ja ją strzygłem ledwie dwa dni temu. Czasem mam wrażenie, że ona musi po prostu
podręczyćmnieczymś,żebyczućsiędobrze.
Kiwam głową, nie wiedząc co powiedzieć. Widzę, że jest sfrustrowany, ale nie jesteśmy naprawdę
bliskimi przyjaciółmi. Po chwili zerka na mnie i wygląda tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem
odwracasięizaczynamieszaćfarbę,którąbędziemymalowaćdwieściany.
–Nodawaj,pytaj.
Czekaminutęapotemtotalniemniezaskakuje,kiedypyta.
–Żałujesz,żebyłeśwmarynarce?
Stojęprzezchwilęwciszy,mentalnieprzełączająckierunek.
–Anitrochę.Czemupytasz?
–Cóż,zastanawiałemsięnadzaciągnięciemsię.
–Domarynarki?
–Tak.–Wzruszaramionami.–Myślę,żetomogłabybyćdobraopcjadlamnie.
Jateżtakmyślę.Aleniechcęgonaciskać.Decyzjęmusipodjąćsam.
–Rozmawiałeśzrekruterem?
–Kilkarazy,tak.Niesądzę,żebymmógłbyćpilotemzewzględunamojeoczy.
–Acozniminietak?
–Okulary.Niemamoczupilota,alejestmilioninnychrzeczy,któremogęrobić.
– Z pewnością. – Wkładam ręce do kieszeni i czekam, spodziewam się większej ilości pytań i nie
muszędługoczekać.
–Czytrudnobyłobyćcałyczasdalekoodrodziny?
–Miałemtrochęchorobysierocejnapoczątku–odpowiadamiprzesuwamrękąpobrodzie,wracając
myślami do tamtych czasów. Głównie tęskniłem za Cami, ale tego mu nie powiem. – Ale jesteś cały
zajętyszkoleniem.Będzieszmiałurlopywięcbędzieszmógłprzyjeżdżaćdodomu.
– A może będę stacjonował w jakichś fajnych miejscach. Zobaczyć rzeczy których inaczej bym nie
zobaczył.
Jestmądrymdzieciakiem.
–Tojednazrzeczy,którewtymuwielbiałem.
–Słyszałem,żedziewczynylubiąfacetówwmundurach.–Jegomłodatwarzsięrozjaśnianatęmyśl,
wywołującumnieuśmiech.
–Myślałem,żemaszdziewczynę?
– Daj spokój, obaj wiemy, że to nie przetrwa. Nie ożeniłem się z nią, I każdego dnia nie mogę się
doczekać,kiedysięodniejuwolnię.Nietakchcęprzeżyćswojeżycie.
–Toprawda.–Jateżtambyłemijestemtakwdzięczny,żeniemuszębyćtamteraz.Uwielbiambyćz
Cami.Mógłbymgadaćdoniejcałydzieńiniebyłbymniązmęczony.
–Niemaszwogóledośćmojejciotki–mówiznaczącoStevenipatrzymiwoczy.
–Nie,niemam.
– Jej rodzice zmarli jakiś czas temu, a moi krewni przeprowadzili się gdzie indziej i jestem jedyną
rodziną, jaką ona tutaj ma, nie licząc dziewczyn, a to znaczy, że czuję, że powinienem zadać ci kilka
pytań.
Patrzyminadalwoczy,ramionamawyprostowane,adłoniezaciśniętewpięści.Jestdobrym,młodym
człowiekiem, który kocha swoją ciotkę, a ja nie mógłbym mieć większego respektu dla niego, niż mam
teraz.
–Pytaj.
–Jakiesątwojeintencjewobecniej?–Krzyżujeręcenapiersi.
–Czypytaszmnie,czyzamierzamjąpoślubić?
–Azamierzasz?
Kiwamgłową,mogącwreszciewypowiedziećgłośnotocoodkilkutygodnichodzimipogłowie.
–Kochamtwojąciotkę,Steven.Jestniesamowitąkobietą.Byłbymnajszczęśliwszymczłowiekiempod
słońcem,gdybyzgodziłasięzamniewyjść.
–CiociaCamijestnajlepsza–potwierdzairozglądasiępopustympokoju.–Zasługujenawszystko
najlepsze, co życie może jej zaoferować. Na kogoś, kto ją będzie kochał i trochę rozpieszczał. Może
kupowałjejtezabawnebuty,którelubinosić,idbałonią,kiedyniebędziesiędobrzeczuła,rozumiesz?
–Zgadzamsię.
–NiechciałemprzeprowadzaćsięzmojąrodzinądoSeattle,aciociaCaminawetprzezchwilęsięnie
zawahała, kiedy spytałem, czy będzie czasem mogła mi pomóc, na przykład jeśli będę potrzebował
miejscadospaniaczypodwózkidoszkoły.Zawszebyładlamniedobrymprzyjacielem.Jestjakstarsza
siostra.–Głosmusięzałamuje,więcchrząka.–Togłupiepodchodzićtakemocjonalnie,alekochamjąi
chcęsiępoprostuupewnić,żeniechodzicitylkoopieprzeniejej,rozumiesz?
–Niechodzimitylkoojejpieprzenie.Iwcaleniejestgłupiepodchodzićemocjonalnie,kiedymówisz
okimś,kogokochasz.
Stevenkiwagłową.
–Czyzamierzaszprzekonaćjądowyprowadzki?
–Niesądzę,żebyCamiktokolwiekprzekonałdoczegokolwiek.Jestzbytsilnanato.
– Wiesz, co mam na myśli. Jeśli się pobierzecie i tak dalej, a ty będziesz chciał się przeprowadzić,
zabierzeszjązesobą?
Zastanawiamsięikręcęgłową.
–Matutajinteresy.Jestempewien,żePortlandstaniesięnaszymdomemnadłuższyczas.
–Dobrze.
–Maszjeszczejakieśpytaniaczymożemywrócićdopracyiskończyćszafę,zanimonawróci,jutro
wieczorem?
Śmiejesię.
–Uzyskałemwszystkieinformacje.Aleniemówjejproszęomarynarce.Nieprzyjmietegodobrzeito
jachciałbymjejotympowiedzieć.
–Maszmojesłowo.
–Jezu,tojestniesamowite–mówiRileynastępnegodnia,kiedyzaglądadoszafyiobracasięwkółko
zoczamiszerokootwartymizezdziwienia.–Powinnampoślubićwasoboje,teraznatychmiast,tylkoze
względunatęszafę.
–Jestemdlaciebiezbytmłody–odpowiadaSteven,czerwieniącsię.–Aletak,powinnatopokochać.
–Ajajestemzajęty–mówięszczęśliwy.–Awięcwykonaliśmydobrąrobotę?
– Świetną. To więcej niż szafa, to garderoba! Podoba mi się, że przeniosłeś tutaj jej toaletkę z
przyboramidomakijażu.Tujesttyleprzestrzenidowieszania.–Odwracasię,żebyspojrzećnapółki.–I
mamiejscenaswojenowebutyitorby.
–Tak,ponieważichpotrzebuje–mówiSteven,przewracającoczami.
– Jeśli posiadanie zbyt dużej ilości butów jest złe, to ja nie chcę być dobra – stwierdza Riley i
odwracasiędomnie.–Nodobra,comogęzrobić?
–Pomóżnamjąwypełnić.Niewiem,jakonachciałabyułożyćipopowieszaćrzeczy,aletynapewno
będzieszwiedziała.
– Wiem dokładnie, co robić. – Wychodzi z pokoju i po chwili wraca z rękoma pełnymi ubrań. –
Musimyprzynieśćteżtutajjejkomódki.
–Naścianieniemawystarczającejprzestrzeni–odpowiadam,aleonakręcigłową.
– Postawimy je na środku pokoju, plecami do siebie, a blaty będzie mogła używać na biżuterię i
przyborydoczesania.Zaufajmi.
Zerkamy na siebie ze Stevenem w powątpiewaniu, ale przynosimy wskazane komódki, stawiamy
plecamidosiebieiuśmiechamysię.Onamarację.Mająidealnąwysokość,żebymogłaznichkorzystaći
zostawiającałkiemsporoprzestrzeni,żebymogłachodzićpopokoju.
–Zarazwrócę–mówiSteveniwybiega,kiedyRileypodajemistospudełeknabuty.
– Możesz zacząć wyjmować je z pudełek i stawiać na półkach, a ja uporządkuje je potem według
koloruistylu.
–Tonaprawdęangażujące–mówię.
–Nawetniemaszpojęcia.Alebędziewarto.Pozwoliciprzelatywaćjącałymidniami.
–Macie–mówiSteven,kiedywchodziznówdopokoju,niosącotomanęzjejbiura.–Nieużywajej,a
powinnawyglądaćświetnieobokkomódek.Możeużywaćjejdosiedzeniaalbodoodłożeniabutówczy
innychrzeczy.
–Doskonale!–Rileyklaszczewdłonie.–Tenżyrandoljeststrzałemwdziesiątkę.
– Pomyślałem, że uczyni tę przestrzeń bardziej kobiecą – odpowiadam szczęśliwy, że wykonaliśmy
dobrąrobotę.
– To kobieca centrala – mówi Steven. – Będę musiał pójść pograć w football albo co innego, żeby
zrzucićzsiebietekobiecebakterie.
– A ty co, masz dziewięć lat? – pytam, po czym rzucam w niego błyszczącym butem i trafiam go w
ramię,kiedysięuchyla.
–Nie,wychodzę–uśmiechasię.–Bawsiędobrze,dotykająctychwszystkichkobiecychrzeczy,ale
dlamnietozadużo.–Ipotychsłowachucieka.
–Szczeniak–mruczę,aleniemogęsięnieuśmiechnąć.–Będziezaskoczona.
– To może być najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek ktokolwiek dla niej zrobił – mówi Riley i klepie
mnieporamieniu.–Wykonałeśdobrąrobotę.Kiedybędziewdomu?
– Za jakieś dwie godziny. Kat napisała mi, że wyjechały właśnie kilka minut temu. Napisze znów,
kiedybędąjakieśpółgodzinydrogistąd,żebymmógłzamówićpizzę.
–Bajerant–mrugaRiley–a,idlatwojejwiadomości.Niedawajjejdzisiajwina.Piławinoprzez
dwadni.
–Tak,przyjąłem.
Wszystkojestgotowe,kiedyCamiwchodziprzezdrzwi.Kwiatyrozstawione,świecezapalone,pizza
czeka na stoliku do kawy. A Czmychacz, który na szczęście nie był zainteresowany pracami
budowlanymi,cooznacza,żenieplątałsiępodnogami,leżyzwiniętywkulkęnaoparciukanapy.
Wchodzidośrodka,natychmiastzrzucabuty,wzdychaizerkazdziwiona,widzącmniewjejdomu.
–Cześć–uśmiechasię.–Niespodziewałamsięzobaczyćtutajciebie.
–Niewidziałemciędwadni–przypominamjejipodchodzędoniej,bioręodniejtorbęipomagam
zdjąćpłaszcz.–Nigdzieindziejniemógłbymraczejbyć.
–Czyjaczujępizzę?
–Mhm–odpowiadamicałujęjąwczoło,wdychającjejzapach.Tęskniłemzanią.–Chodź,zjedz.
–Jesteśksięciem–mówiiopadanakanapę,przesuwającdłońmipotwarzy.
–Wiesz,żezawszejesteśpiękna,alewyglądaszdziśnazmęczoną.
–Boże,jestemwyczerpana.
Podajęjejkawałekpizzy,aonanatomiastbierzewielkiegogryzaiwzdychazeszczęścia.
–Takdobrze.
Późniejzamierzambyćwniej,kiedywydadokładnietakisamdźwięk.
Zamiastwziąćkawałekpizzydlasiebie,kładęjejstopynaswojekolanaizaczynamjemasować,co
wywołujeuniejmruczenie,kiedywcinaswojąkolację.
–Naprawdęmogłabymtakżyć.
–Jateż.
–Myślę,żewezmęlepszączęśćtego.
–Topodlegadyskusji.Dotykamcię,rozmawiamztobą,Myślę,żeniejestzemnątakźle.
–Wiesz,żemówiszsłodkierzeczy.–Obserwujemniezmęczonymizielonymioczami.
–Niemówięnic,czegoniemamnamyśli–odpowiadam.Podajęjekolejnykawałekpizzyimasuję
drugąstopę,poświęcającjejtylesamouwagicopoprzedniej.–Jakposzło?
–Świetnie.CuppaDiVitamakilkanowychwinwswojejpiwnicyiwypróbowałyśmyjewszystkie.–
Zastanawia się. – Ale z jakiegoś powodu nie podchodziło mi, więc próbowałam i wypluwałam. Nie
przełykałam – chichocze, a ja się uśmiecham. – Zawsze myślałam, że wypluwający to tchórze, ale… –
Wzruszaramionamiiznówchichocze.
–Zmierzaszdoczegoś?
–Może.–Rękękładzienabrzuch,kiedyobserwujemnie,jakjąmasuję.–Maszwspaniałedłonie.
–Uwielbiająciędotykać.
Uśmiecha się delikatnie. Włosy miała związane w ciasny kucyk, ale teraz je rozpuściła i delikatne
kosmykiotaczająjejtwarz.Jejmakijażjestprosty,takijakizwyklenosi,ajejustasąniepomalowanei
zapraszajądocałowania.
–Jaksięmasz?–pyta.
Podekscytowanyzabraniemcięnagórę.
–Dobrze.Tobyłcałkiemspokojnyczas,kiedycięniebyło.
–Spokójjestdobry–ziewa.–Powinnamzabraćswojerzeczynagóręizałożyćjakieśwygodniejsze
ciuchy.
–Pójdęztobą–odpowiadamiwyciągamrękę,żebypomócjejwstać.Jesttakzmęczona,żewydaje
się,iżwprowadzeniekażdejstopynaschodyjestnieladawyzwaniem.Kiedydochodzimydosypialni,
skręcatam,gdziepowinnybyćjejkomódkiizachwilęwraca.
–Zostałamobrabowana–mówi.–Przezwłamywacza,którypołasiłsięnaspodniedojogiistanik.
–Jestemprzekonany,żetacyistnieją–mówięześmiechemibioręjąznówzarękę.–Alemamchyba
innewyjaśnienie.
– Mam nadzieję. Naprawdę się naszukałam tych spodni do jogi. A poza tym dlaczego w ścianie są
drzwi?
– Chodź Sherloeku, pokażę ci. – Prowadzę ją przez drzwi, a ona nagle staje i patrzy z opuszczoną
szczęką,próbującogarnąćwzrokiemwszystkonaraz.
–OmójBoże.
Opieram się i obserwuję, jak powoli idzie do środka i dotyka brzegów wiszących ubrań, przesuwa
rękąpoblatachkomódekisiadaprzyswojejtoaletce,jakgdybynigdywcześniejjejniewidziała.
–Jestpiękna–szepcze.Podchodzędoniejimasujęjejramiona,obserwującjejtwarzwlustrze.
Nieśmiejesię.Nieklaszcze.
Płacze.
Kurwa.
–Mówdomnie,kochanie–mruczę,rozmasowującjejnapiętemięśnie.
–Takbardzomisiętopodoba–mówiipociąganosem,zupełniezbijającmnieztropu.
–Aleniepodobacisiękolor?
–Nie,kolorjestidealny.–Sięgapochusteczkę.
–Jeślicisiępodoba,todlaczegopłaczesz?–Siadamobokniej,bioręodniejchusteczkęidelikatnie
osuszamłzyzjejpoliczków.
–Ponieważtojesttakiesłodkie–mówi,ajejoczytonąwłzach.Boże,dobijamnietutaj.
–Miałemnadzieję,żebędzieszszczęśliwa.
–Jestemszczęśliwa.
Sięgampokolejnąchusteczkę.
–Więctosąłzyszczęścia?
– Tak. – Znów pociąga nosem. – Landon, to jest naprawdę wspaniałe. Czy znalazłeś moją stronę z
szafąwPinterest?
–Kochanie,janawetniewiem,cotojestPinterest–odpowiadamszczerze.–Zbudowałempoprostu
coś,cosądziłem,żecisięspodobaicobędziefunkcjonalne.
Obracasięnakrześleiprzyglądasięwszystkiemurazjeszcze.
–Światłojestładne.Jaktytozrobiłeśwdwadni?
–Stevenmipomógł–odpowiadamiczujęsiękompletniebezsilny,kiedyznówzaczynapłakać.–A
Rileypomogłamitourządzić.
–Zadaliściesobiewszyscywielekłopotu.
Tojeszczeszczęście?
–Hej.–Bioręjąwramionaikołyszę.–Przestańjużpłakać,kochanie.
–Jestempoprostuzmęczona.Ostatnioczęstojestemzmęczona.
–Możecościędopada–odpowiadam,zataczająckręgipalcemnajejszyi.
–Mamnadzieję,żenie.Mamdużopracydozrobienia.–Odsuwasięiuśmiechaprzezłzy,kiedypatrzy
narzędyzjejbutami.–Wreszciemogęjezobaczyćwszystkiewtymsamymczasie.
–Jesteśpewna,żecisiępodoba?
Zarzucamiręcenaszyjęimocnoprzytula.
–Niemogłobymisiębardziejspodobaćnicinnego.
Takiewłaśniebyłymojemyśli.
–Dziękujętakbardzo,Landon.Tojestlepszeniżcokolwiek,comogłabymsobiewymarzyć.
– Nie ma za co. – Całuję ją w czoło, a potem stawiam na nogi. – Chodź, zrobię ci gorącą kąpiel, a
potempołożędołóżka.
–Boże,tobrzmijakniebo.
Uśmiechamsięipomagamjejusiąśćnałóżku,potemidędołazienki,puszczamwodę,upewniamsię,
żeniejestzagorącaapóźniejwracamdosypialniizaczynamsięśmiać,kiedywidzę,zenawetniepadła
naplecy,tylkośpinasiedząco.
Otwieraoczy,kiedyzaczynamjąrozbierać.
–Czymyślisz,żemożeszposiedziećwwanniekilkaminutinieutonąć?
– Nie mogę nic zagwarantować – mówi z delikatnym uśmiechem i lekkim zawstydzeniem. –
Przepraszam,żejestemtakaśpiąca.
–Jesteścudowna.–Amówiącprawdę,nieprzeszkadzamidbanieonią.–Aleponieważjesteśtaka
wyczerpanapójdęztobą,żebycięwyłowić,jeślipójdzieszpodwodę.
–Jesteśnajsłodszymopiekunem,jakiegomiałam–mówi,mocnoziewając.
–Dzięki.–Prowadzęnas,obojenagich,dołazienkiidociepłejwody.Opierasięomnieiwzdycha
głęboko.
–Mm,tojestwspaniałe.
–Tęskniłemzatobą–mruczęjejdouchaiobserwuję,jakwodaotaczajejskóręibiust.Jejdelikatnie
brązowesutkisąpomarszczoneiczekajątylkonamojepalce,żebyjetrochępodnieść.
–Jazatobąteż.–Całujemniewrękę.–Dziękujęzamojąszafę.
–Ależniemazaco,kochanie.
–Założęsię,żeRileybyłazazdrosna.
–Nocóż,trzyrazyproponowałamimałżeństwo.
–Niechznajdziesobiewłasnegofaceta.
Odwracagłowęizerkanamnieśpiącymioczami,alejejustasięśmieją.
–Kochamcię.
Itowłaśnieto.Zakażdymrazem,kiedywypowiadatesłowa,tojesttak,jakbymójświatwyleciałza
orbitęimuszęłapaćoddech.
Jestemszczęśliwymskurwielem.
Pochylamsięidotykamustamijejust.
–Jaciebieteż,Cami.
Rozdział15
Cami
Ś
niadanietonaszaspecjalność–zaanonsowałam,kiedysiedzieliśmywmojejkuchni,popijająckawęi
jedzącnaleśniki,któreLandonprzygotował,zanimwogólewstałamtegoranka.
–Mamyspecjalność?–zapytał,ajegobrwisięuniosły.
–Takmamyitowłaśniejestśniadanie.
–Hm.–Landonzastanawiałsięnadtym,zanimobróciłnaleśnikanapatelni,którejjestempewna,że
jeszczewczorajniemiałam.Tenczłowiekciągledodajedomojejkuchninoweurządzenia.
– Myślałem, że naszą specjalnością jest gorący seks. Dobra, mamy dwie specjalności – uśmiechnął
się.–Jaksięczujesztegoranka?
– Lepiej. Te naleśniki są najlepszym lekarstwem. – Zanim zdążyłam wsunąć widelec pełen słodkich
naleśnikówdoust,Landonzłapałmójnadgarstekiwziąłgryza.
–Kradzieżjedzeniakobiecieniebyłanajmądrzejsząrzeczą,wiesz?
–Dotejporycitonieprzeszkadzało.–Powiedziałto,wzruszającramionamiiwlałostatniemasłona
patelnię.
–Jesteśwdomu?–usłyszeliśmykrzykStevena,zanimzamknąłdrzwiwejściowe.
–Wkuchni!–odkrzyknęłamispojrzawszy,comamnasobie,pomyślałam,żewłożęspodnie.
–Jestemnaczas.–Stevenpowiedziałtozuśmiechemiusiadłobokmnieprzystoleśniadaniowym.–
Nigdyminiepowiedziałaś,żeLandonumiegotować.
–Niewiedziałam,żeumie–odpowiedziałamzustamiwypełnionymijedzeniem.
– To miłe – stwierdził, a ja tylko uśmiechałam się do niego i otworzyłam usta tak szeroko, że mógł
zobaczyćmojenawpółpogryzionejedzenie.
–Izklasą.
– Jestem dziewczyną z klasą – odpowiedziałam, podczas gdy Landon nakładał naleśniki na talerz
Steven’a.–Cotam?
–Przyszedłemsprawdzić,czypodobacisięniespodzianka.
Mojaszafa!
Zeskoczyłamzestołkaiowinęłamręcedookołamojegobratanka,potemwycałowałamjegotwarz.
–Uwielbiamją.Dzięki,Dzięki,Dzięki.
–Powinienembyłzadzwonić.–Stevenpowiedziałto,próbującmnieodsunąćodsiebie.–Pomocy.
Landonśmiałsiętylkoipotrząsnąłgłową.
–Jesteśzdanynasiebie.
–Tylezmęskiejsolidarności–odpowiedziałodpychającmojątwarz.–Naprawdęprawiestraciłem
apetyt.
Zlitowałamsięnadnimiwróciłamnaswójstołek.
–Naprawdęjąuwielbiam,kochanie.Bardzocidziękujęzacałątwojąciężkąrobotę.
Wzruszyłramionami,wzrokskierowałnajedzenie,apoliczkimupoczerwieniały.
–Tonictakiego.
–Tobyłocośdlamnie–odpowiedziałam.–Atypotrzebujeszstrzyżenia.
–Boże,jesteśtakamęcząca–warknąłnamnie,potemzwróciłsiędoLandona.
–Ciebieteżtakmęczy?
–Onniepotrzebujestrzyżenia–powiedziałam,zanimLandonmógłodpowiedzieć.
– Jesteś gorsza od matki – poinformował mnie, lecz jego usta zadrżały i mogłam stwierdzić, że nie
przeszkadzałamutakamałarodzicielskośćzmojejstrony.
– Nikt nie jest gorszy od twojej matki, ale i tak cię kocham – powiedziałam, nagle tęskniąc za moją
starsząsiostrąiwmyślachzanotowałamsobie,abydoniejpóźniejzadzwonić.
– Rozmawiałaś z nią? – zapytał, a w oczach pojawiła się obawa. Rzucił okiem na Landona,
powodując,żeteżspojrzałamnaniego,leczonniepatrzyłnanas,tylkodojadałnaleśnikiisprzątałpo
śniadaniu.
–Ostatnionie,aco?
–Dobrze.–Stevenwestchnąłgłęboko.–Ponieważchcęcipowiedziećosobiście.
–Powiedziećco?
Ucichł,kiedyskończyłjedzenie.Podejrzewam,żerobimitocelowo.Wszystko,comiprzychodzido
głowy,toto,żejegodziewczynajestwciążyalbowykopaligoichcezapytać,czymożetuzamieszkać
albożewylatujezeszkoły.
Proszęniepozwóldziewczynie,którejnigdyniepoznałam,byćwciąży.
–Męczyszmnie,Steve.
–Dobra,alemusiszmiobiecać,żeniebędzieszzła.
–Twojamamabyłazła,jakjejtopowiedziałeś?–zapytałam,dalejzaprzątającsobiegłowę.
–Nie–powiedziałipotrząsnąłgłową.
–Niemogęobiecać,alepostaramsię.–SpojrzałamnaLandona,którypochylałsięnadzlewem.Jego
twarzwyglądałanaspokojną.
Dlaczegomamwrażenie,żeniebędęspokojnawprzeciągunastępnychtrzydziestusekund?
–Dołączamdomarynarki.–Stevenwykrztusiłtozsiebie,ciągleniepatrzącnamnie.
Mrugnęłamdoniegoizmrużyłamoczyzniedowierzania.
–Słucham?
–ZnaszMarynarkęWojenną?
–Znam,aleprzezsekundęmyślałam,żepowiedziałeśżedołączaszdoniej.
– Tak powiedziałem – odpowiedział i spojrzał mi w oczy. – Podpisałem już papiery. Wypływam w
ciągutrzechtygodni.
Niemogłamwydusićzsiebieżadnegosłowa.Jestempewna,żeszczękamiopadła,boniemogłamnią
ruszyć.Stevenopuszczanas?
WkońcuStevenprzewróciłoczymaipowiedział:
–Wariujesz.
–Nie–powiedziałamzałamanymgłosem.–Niewariuję.
Pewne,żewariowałam.
–Spójrz,myślężetodobrypomysł.Przepuszcząmnieprzezszkołę…
–Terazuczęszczaszdoszkoły–przerwałam.
– Ale oni płacą za to, ciociu Cami. Myślałem o tym przez długi czas i jak kiedyś rozmawiałem z
Landonemotym,miałdużodobrychrzeczydopowiedzeniai…
Nie przestawał mówić, lecz ja obróciłam głowę i wpatrywałam się w mojego nie tak niewinnego
chłopaka,którywytrzymywałmójwzrokzwielkimspokojem.
–Cotyzrobiłeś?–Oczekiwałamodpowiedzi,stojąciodsuwającmójstołek.
–Odpowiedziałemnakilkajegopytań.–Landonskrzyżowałręcenapiersi.
Odrzuciłammyśliotym,jakjegoręceświetniewyglądają,kiedytakrobi,ponieważteraztoniejest
mójprzystojnychłopak,jestonosobą,któranamawiajedynąmojąrodzinędoopuszczeniamnie.
–CiociuCami,tonaprawdęwspaniałarzecz.
– Nie. – Odwróciłam się i wskazałam na pierś Stevena. – To nie jest wspaniała rzecz. To
niebezpieczneibędzieszdalekooddomu,iwprzypadku,gdybyśniewiedział,tosprawypaństwowesąo
wielepoważniejsze,niżcisięwydaje.Mówiszmi,żechceszruszyćnawojnę?
–Onnieidzienawojnę–odpowiedziałLandon,ajaodwróciłamsiędoniego.
–Niepomagasz!Dlaczegotopopierasz?
–Dlaczegonie?–zapytał,ajegogłospodniósłsięrazemzmoim.
Jegoniebieskieoczyzabłysłyirytacją.
– Co do cholery jest nie tak z marynarką, Cami? W razie gdybyś nie pamiętała, to coś więcej, niż
płaceniemoichrachunkówizajmowaniesięmnąprzezdekady!
–Tak,atakżezabraliciędalekoodludzi,którychobchodziłeś!Każdegokolejnegorokuprzyjeżdżałeś
dodomu,abysięprzywitaćizarazpotemwyjeżdżałeśzpowrotemażktóregośdniadostaliśmytelefon,że
prawieumarłeś!
–Niezamierzamzostaćpilotem.–Stevenpowiedziałtozaskakującospokojnie.
– Nie zostaniesz nikim w pieprzonej marynarce – powiedziałam stanowczo. Zdyszałam się, nie
mogłamzłapaćtchu.–Zostajesztutaji…
–Ico?–wtrąciłsięLandon.–Możerobićtylkoto,cotymupowiesz?Możeijestmłodyaleteżjest
już dorosły, Cami. Nie możesz go zmusić do czegokolwiek. Nie jesteś jego matką, ale nawet jeśli byś
była,toniejestnieodpowiedzialnadecyzja.
–Skąd,kurwa,możesztowiedzieć?–zapytałam,krzyczącjuż.–Nigdycięniebyło.
Landonwziąłgłębokioddech,potemprzeszedłdookoławyspyipodszedłdodrzwikuchennych.
–Wychodzisz?–krzyknęłam.–Wkurwiłamcię,więcuciekasz.
Zatrzymałsięnagle,poczymobróciłsięwmoimkierunkuizanimzdążyłamzareagować,złapałrękami
mojątwarzimocnopocałował.Całyczastrzymającmnie,odsunąłsięipowiedział:
– Oboje jesteśmy zbyt wkurwieni, aby móc to teraz rozwiązać. Potrzebuję przestrzeni, a ty musisz
pogadaćzsiostrzeńcemisiędocholeryuspokoić.
–CiociuCami.–GłosSteven’abyłłagodnyirozczarowany,comizłamałoserce.
–Steven…
–Nie,weźgłębokioddechiposłuchajmnie.Todobrasprawa,Cami.Muszętwardostąpaćpoziemi.
–Jesteśdzieckiem.Niktwtwoimwiekuniestąpatwardo.
– Nie będę darmozjadem do końca życia – powiedział i pokój powrócił do kuchni. – Mieszkam z
dziewczyną,którejtaknaprawdęnielubię,ponieważniemamdokądpójść.
–Możeszprzyjśćtutaj.
–Ibyćnatwoimutrzymaniu?Nie,toczas,abymstanąłnawłasnychnogach.
–Kiedyśjakskończyszszkołęidostanieszdobrąpracę…
– Wagaruję – powiedział cicho. – Nie chciałem ci mówić ponieważ wiedziałem, że będziesz mną
zawiedziona, ale szkoła nie szła mi najlepiej, Cami. Cholera, nawet nie wiem, co chcę w życiu robić,
mamwrażenie,żemarnujęczas.Czuję,żecałemojeżycietomarnotrawienieczasu.
–Niemarnujeszczasu.
–Równieżciękocham–powiedziałipoczułam,żeoczymizachodząłzami.–Wiem,żewielejestem
ciwinien.
–Nicminiejesteświnień.Rodzinapomagasobiewzajemnie,ponieważsiękochamynawzajem.
–Wiem,aletoczas,abympomógłsobiesamemu.
Wzięłam głęboki oddech i postarałam się oczyścić umysł. Wszystko, o czym teraz myślę to to, że on
wyjeżdżainiebędęmogłagozobaczyćprzezdługiczas.Tomizłamałoserce.
–Marynarkatodobremiejsce,abyzacząć,Cami.Zarobiętrochępieniędzy,będęmiałgdziemieszkać,
zobaczętrochęświataiwymyślę,czymchcęsięzajmować,kiedydorosnę–uśmiechporuszyłjegoustami
powodując,żewyglądałdużomłodziej.–Będąmipłacićzaszkołę.Niechcęcałeżycietworzyćtabel,to
wiem.
Przygryzam wargę i patrzę na chłopca, którego przewijałam. Uczyłam go prowadzić samochód.
Zabierałam go na filmy, których jego mama nie pozwoliłaby mu oglądać. Był jednym z moich
najbliższychprzyjaciółprzezwiększośćmojegożycia,aterazchcemniezostawićiżyćwłasnymżyciem.
Jeślitakwyglądarodzicielstwo,tojasiępoddajęnacałejlinii,botonicwięcejjakból.
–Kiedyzmądrzałeśidorosłeś?–Głośnopociągamnosem.
–Jestemmądrymfacetem.–Wzruszaramionami.–Idlaczegowywszyscyjesteście…–Macharęką,
jakbyniemógłznaleźćsłów.
–Cudowni?Wspaniali?Twoiminajbardziejulubionymiosobaminaświecie?
–Nerwowi.
–Nerwowi?
–Tak.Spodziewałbymsiętegopomamie.Alemyślałem,żetypodejdzieszdotegospokojniej.
–Dlategobyłeśtakizdenerwowany?
–Nodobra,myślałem,żebędziesztrochęspokojniejsza,niżbyłaś.Zwyklesiętakniezachowujesz.
Onmarację.Cosięzemnąostatniodzieje?Wzruszamramionami,aStevenzaczynaopowiadać,gdzie
będziemiałpodstawoweszkolenieijakjegoprzyjacielzaciągnąłsięznim,ajakiwamgłową,alejego
głosblednie,kiedyzaczynammyśleć.
Cosięzemnądzieje?NajpierwwSeattleniepodeszłomiwino,przezdwadniwywołującwemnie
obrzydzenie. Tak naprawdę naleśniki Landona były pierwszą rzeczą, która przypasowała mojemu
żołądkowiwostatnimtygodniu.
Jestem też wyczerpana. Choć wstałam ledwie godzinę wcześniej z łóżka, mogłabym znów zapaść w
drzemkę. Niektóre z tych rzeczy mogłyby wskazywać na emocjonalne wyczerpanie, ale nie jest to dla
mnienormalne.
–CiociuCami?
–Co?–Potrząsamgłową,wracającdorzeczywistości.
–Zadałemcipytanie.
–Przepraszam,możeszspytaćjeszczeraz?
–Naprawdęjesteśdzisiajdziwna.
–Sądzę,żeniedługoodwiedzimniematkanatura–odpowiadamiwzruszamramionami,aonpodnosi
ręcenaznakpoddaniaiodwracasiędodrzwi.
–Wychodzę.Dziewczynymówiącewtensposóbtoobrzydliwość.
Śmiejęsięikręcęgłową,kiedywychodzi.Tojestjakieśrozwiązanie.Czasembywamśpiącawtym
czasieiLandonwie,żepotrafiębyćwtedytrudna.
Tomusibyćto.
Bioręnaszetalerzeiopłukujęjewzlewie,apotemzamieram.
Czekaj.
–OchBoże,nie.–Wybiegamzkuchniipędzęnagórędosypialni,apotemprzeglądammojątoaletkę
wposzukiwaniupigułek.
Skończyłampaczkęniemaldwatygodnietemu.Aleniedostałamokresu.Cooznacza,żeniezaczęłam
brać nowej paczki, ponieważ nie dostałam okresu, co przypomniałoby mi o wzięciu pieprzonej nowej
paczki.
–Niemogębyćwciąży–mówiędoCzmychacza,którywłaśniezaglądałdopokoju,żebyzobaczyć,co
jadocholeryrobię.–Musiałabymzajśćwciążę,kiedybrałamjeszczepigułki,atojestniemożliwe.
Gryzępalceichodzępopokoju.
–Czyabynapewno?
OchBoże.
–Okej,Cami.Uspokójsię.Niejesteśprzecieżnastolatkąnamiłośćboską.Jesteśdorosłąkobietąw
kochającymsięzwiązku.
NiemówLandonowi!
Kręcęgłową.Niemamowy.Aco,jeślitogowkurzy?Przestraszy?
Czekaj.
Onteżjestdorosły.
– Porozmawiaj z Landonem – mówię do siebie i szybko zmieniam ciuchy, w ogóle nie zwracając
uwagi,czyto,cowkładam,pasujedosiebie.Zakładamstanikimajtki,tylkotomaznaczenie.
To jest dobry plan. Landon będzie wiedział, co robić. A może powinnam zadzwonić do jednej z
dziewczyn,ponieważjeślitojestfałszywyalarm,niemapowodustraszyćLandona.
Ale jeśli nie jest to fałszywy alarm, a on pójdzie do przyjaciela zamiast najpierw do mnie, będę
wkurzona.
Awięcpowinnamiść.Jużteraz.
Wsuwam stopy w klapki, w ogóle nie zwracając uwagi, że jest połowa marca w Portland, łapię
torebkęikluczykiijadędodomuLandona.
Podchodzędodomuipukamdodrzwi,zanimstchórzęiucieknę.
Pochwili,którawydajesięwiecznością,Landonotwieradrzwi.
–Chybadałamdupy.
Jegotwarzłagodnieje,kiedyotwieraszerzejdrzwi,żebymniewpuścić.
–Nie,kochanie.Wporządku.Czasembędziemysięspierać,ajawiem,żetykochaszStevena.
–Co?–Rozglądamsię,jakbymówiłdokogośinnego,apotemzdajęsobiesprawę,żedziśranonieco
siępokłóciliśmy.–Achto!Nie.Toznaczytak,niepowinnambyłamówićcitego,copowiedziałam,ale
toniedlategotujestem.
–Masznasobieklapki?
–Czymożeszsięskupić?–żądamiwchodzędopokojudziennego.
–Cosiędzieje?
–Spóźniamsię.
–Naco?Ijeślisięspóźniasz,todlaczegojesteśtutaj?
–Cośnamdzisiajciężkoidziekomunikacja–mruczęidrapięsiępoczole.–Spóźniamsię.
Szczękamuopada,aleszybkodochodzidosiebie,poczymmówi.
–Dobra,tomusimyiśćdoapteki.
–Poco?
Uśmiechasięłagodnieijestemprzekonana,żenierozumiewagisytuacji.
–Musimykupićtest,kochanie.Niejestemjasnowidzem.
–Achnotak.–Kiwamgłową.–Dlaczegojesteśtakispokojny?
Uśmiechasięibierzemojądłoń,całujejąiprowadzimniedoswojegosamochodu.
–Ponieważniemapotrzebyzachowywaćsięinaczej.
Pozatym,żemożebyć.Icowtedy?
–Stoimywtejalejcejużdziesięćminut–mówię,kiedyLandonczytaopisnaopakowaniu.Czytakażde
pojedynczepudełko.–Onewszystkiesątakiesame,Landon.
–Ilerobiłaśtakichtestówwprzeszłości?–pyta,nieodrywającoczuodpudełka.
–Żadnego.
–Jasne,awięcjesteśekspertem.
–Jestemkobietą.
–Zauważyłem.
Nodobra,teraztoonjesttrudny.
Wreszciewrzucadokoszykapojednymzkażdegorodzajuiprowadzimniedokasy.
–Zamierzaszwziąćjewszystkie?
–Tak.
Nieodzywamsię,kiedypodchodzimydokasy.
–Todużotestówciążowych–mówistarszakobietaześmiechem,kiedyjeskanujeiwrzucadotorby.
–Wiepan,żeonesąwłaściwietakiesame.
–Towłaśniepowiedziałam!
Landonuśmiechasięikręcigłową.
–Damyradę.
–Topanapieniądze–mówikobietaiwzruszaramionami.–Dziewięćdziesiątsześćsześćdziesiąt.
Prawiestodolarówzatestyciążowe.
To śmieszne. Przewracam oczami, ale Landon płaci bez słowa. Kiedy jesteśmy w samochodzie,
odwracasiędomnieigładzimniepopoliczku,natychmiastmnieuspokajając.
–Gdziebędzieszczułasiębardziejkomfortowoumnieczyusiebie?
–Mójsamochódjestuciebie.
–Nietakiebyłopytanie.
Zastanawiamsięprzezchwilę.
–Chybawolęiśćdomnie.Totamspędziliśmywiększośćczasurazem.
–Wtakimraziedociebie,kochanie.
Przezcałądrogęmilczy,alemocnotrzymamojądłońwswojej.Jegoopanowanieuspokajamnieiw
końcumogęwziąćgłębokiwdech.
–Taklepiej–mruczyicałujemojądłoń.–Oddychaj.
Kiwamgłowąizatrzymujęoddech,ażzaczynasięśmiać.
–Nieoddychasz.
–Ups.
Wkońcuparkujenamoimpodjeździe,chwytadwietorbytestów,akiedyjesteśmywśrodku,zabieram
jeodniego.
–Możeszzostaćtutajnadole.
–Idęnagórę.
–Dobra,aleniemożeszwejśćzemnądołazienki.
–Czemunie?
–Niebędęsikaćnatwoichoczach!
Śmiejesiębezsłowaiprowadzimnienagórę.
Kiedydocieramydołazienki,odwracamsięimocnogoprzytulam.
–Zanimwejdę,chcężebyświedział,żeciękocham.
–Cami–mówiicałujemniewgłowę.–Wyjdzieszstamtądżywa,obiecuję.
–Wiem,dramatyzuję–wzdychamiodsuwamsię.–Aletomnietrochęprzeraża.
–Widzę–uśmiechasiępocieszającoicałujewczoło.–Przejdziemyprzezto,kochanie.
Kiwamgłowąwogólenieuspokojona.
–Jasne,damyradę.
Wchodzę do łazienki, zamykam na zamek drzwi i odwracam się do lustra. Zdejmuję klapki i dziwię
się,zdającsobiesprawę,żemojestopyniesąmokre,tylkowilgotne.
PonieważjestmarzecwPortland,Einsteinie.
–Niemusiszzamykaćnazamek!–krzyczyLandon.–Niezamierzamwpaść,kiedysikasz.
–Odejdźdalej,takżebyśrównieżtegoniesłyszał!
Słyszęjakmruczycośnatematkobiet,alejamuszęodkręcićkran,taknawszelkiwypadek.
Sikanie,kiedywiesz,żenazewnątrzktośnaciebieczeka,jesttrudniejsze,niżsięwydaje.
Bioręgłębokiwdechipochylamsięnadblatem,patrzącnasiebiewlustrze.
– Może być bałagan – szepczę. – I nie mówię tylko o sikaniu. Mówię o wszystkim, ale jesteś dużą
dziewczynką.Wszystkobędziedobrze.
Czyjawłaściwiechcębyćwciąży?Taknaprawdęniemuszęzastanawiaćsięnadtympytaniem.Nie
chcę.Toznaczy,chcę,alejeszczenieteraz.SprawyzLandonemsąnadalrelatywnieświeże,ajachcę
być samolubna i pozwolić im trwać przez jakiś czas, zanim zaczniemy się zastanawiać nad
sprowadzeniemmałychludzidonas.Chcęzaplanowaćwesele,jeślipoprosiichcębyćmożewybraćsię
znimwjakieśpodróże,jednączydwie.MógłbypokazaćmiWłochy,IrlandięalbochociażFlorydę.
NigdyniebyłamnaFlorydzie.
Alekiedymyślęomożliwościposiadaniadzieci,Landonjestjedynąosobą,zktórąchcęjemieć.Jest
jedynymmężczyzną,któregochcę,żebybyłojcemmoichdzieci,ijeślisięokaże,żejestemwciąży,cóż,
myślę,żesięztymzmierzymy.
Możebyćtołatwealbotrudne,wzależnościjakmydotegopodejdziemy.
Patrzę na siebie przez kilka kolejnych sekund, a potem wzruszam ramionami z rezygnacją, ponieważ
wcalesiebienieprzekonałam.
Wysypuję zawartość obu toreb na blat i patrzę na nie wszystkie z niedowierzaniem. Jak niby mam
wybrać jeden? Jeden mówi ci, czy jesteś w ciąży pięć dni wcześniej niż inne. A przynajmniej tak jest
napisane.Topowinnobyćdobre,prawda?
Aleinnyzatomówijesteśwciążyalboniewciąży,zamiastniebieskichpasków,awięckażdyidiota
będziewstanietozrozumieć.
A z pewnością czuję się teraz jak idiota, więc wybieram ten, otwieram pudełko i wyciągam pasek,
otwieramimarszczęnos.
–Cocizajmujetakdługo?–wołaLandon.
– Kupiłeś setki testów! – Kręcę głową, a potem po prostu wybucham śmiechem na zabawność całej
sytuacji.
–Czemusiętakśmiejesz?
–Ponieważtojestśmieszne.
–Nasiusiałaś?
–Nieiniezrobiętego,jeślibędzieszkrzyczałnamnieprzezdrzwi.–Cosięstałozprywatnością?
Aczkolwiek jeśli test wyjdzie pozytywnie, będę robiła dużo więcej na oczach Landona, niż tylko
sikała.Tobędziemojeostatniezmartwienie.
Iczemujestemtakąbabą?
Ponieważtojestjedynaczęśćtegowszystkiego,którąmogękontrolować.
Więczkrótką,modlitwąrozpinamdżinsy.
Rozdział16
Landon
W
iem,żesikanienapasekniezajmujetyleczasu.Coprawdanigdyosobiścieniesikałemnatakipasek,
aletoniemożebyćtakietrudne.
Nienawidzętego,żetedrzwinasrozdzielają.Powinienembyćzniątamwśrodku.
Przeczesujęwłosyizmuszamsiędowzięciagłębokiegooddechu.TrzymałemsiędlaCami.Niemogę
terazsięzałamać.
PonieważgdzieśwgłębisercaposiadaniedzieckazCaminieprzerażamnie.Wprzeszłościbyćmoże
tak; jeśli jakakolwiek kobieta, z którą umawiałem się wcześniej, wspomniałaby, że może nosić moje
dziecko,nieczułbymsiędobrzeztympomysłem.
Tocomnieniepokoi,toona.
Nigdynierozmawialiśmynatentemat.Poprostujeszczeniedotarliśmydotegomomentu.Myślałem,
że będziemy mieli dużo czasu, żeby porozmawiać, jakie mamy cele, jeśli chodzi o rodzinę, dzieci i
małżeństwo.Ponieważplanujęjąpoślubić.
Niepoślubieniejejniewchodziwgrę.
Poprostuniewiem,cosiędziejewjejgłowieitosprawia,żesiędenerwuję.Możeonawogólenie
chcedziecka.Założyłem,żechce,aleco,jeślidzieciniesąelementemjejwizjinażycie?Amożetonie
jestwłaściwyczas.Właśniezaczęłaswójbiznes,któryzabierajejbardzodużoczasu.
To,cowie,toto,żejestprzerażona,atorobispustoszeniewmoimżołądku.Niemogęznieśćwidoku
strachunajejpięknejtwarzy.
Pieprzonedrzwi.
Wkońcuopieramgłowęodrzwiodłazienkiizamykamoczy,modlącsię,żebywyszła.
–Cami,czytyzemdlałaś?
Słyszęruch,aleniemaodpowiedzi.Jesttakcholernieuparta.
–Słyszę,jaksiętamruszasz,poprostupowiedz,żewszystkookej.
Albowyłamiętepieprzonedrzwi.
W chwili, kiedy zamierzam chwycić za klamkę, drzwi się otwierają, przez co tracę równowagę, i
wyskakujeznichCami.
–CałyczasstałeśtutajzprzyciśniętymdodrzwiuchemjakMr.Kravitz?
–AktotojestMr.Kravitz?–Nadaljestblada.Oczymaokrągłeilekkoszkliste.
–Nowiesz,tenszalonysąsiadzBewitched.
Uśmiechamsięikręcęgłową.
–Nie,niepodsłuchiwałemcałyczas.Alezdajeszsobiesprawę,żejużwidywałemsikającychludzi.
–Niemnie–mruczyipatrzynapodłogę.–Napisanejest,żeproceszajmietrzyminuty.
–Który?
–Wszystkie–mówiześmiechem.Bioręjązarękęiciągnędosypialni,apotembioręwramionaipo
prostukołyszęnasdelikatnie.
–Cami–szepczęicałujęjąwczubekgłowy,wciągającowocowyzapachjejszamponu.Głaszczęją
poplecach,uspokajającnasoboje.–Niemusiszsięmartwić.Wszystkobędziedobrze.Będziedobrze.
–Skądwiesz?–szepce.
–Bowiem.Niezależnieodwynikutestubędziedobrze.
Bierze głęboki wdech, odchyla głowę i patrzy mi w oczy. Wzrok krąży po mojej twarzy, a ręce
zaciskająsięnamoichplecach.
–Myślę,żetrzyminutyminęły.
–Gdziejesttest?
–Naumywalce.
Całujęjąwczoło.
–Chcesz,żebymgowziął?
–Powinniśmyspojrzećrazem.
–Okej.
– Ale czekaj. – Zatrzymuje nas, kiedy kieruję się do łazienki. – Chcę ci podziękować za dzisiaj.
Dziękuję,żejesteśmężczyzną,doktóregomogęsięudać,kiedyjestemwystraszona,izato,żenieczuję,
żemuszęprzedtobątegoukrywać,bobojęsię,żemożeszsięwściec.
– Jesteśmy drużyną, Cami. Nigdy nie będę wściekły na ciebie za to, co czujesz. A jeśli ukryłabyś to
przedemną,cóż,niebyłabyśkobietą,którąpokochałemtakmocno,żeażzapieradech.
Oczywypełniająjejsięłzami.
–Kochamcię.
– Ja ciebie też. – Przytulam ją mocno raz jeszcze, a potem biorę za rękę i wchodzimy razem do
łazienki, a potem patrzymy w osłupieniu, kiedy widzimy napis „ciąża”, rzucający nam się w oczy z
toaletki.
–Cóż,wydajesię,żejestpozytywny–wreszciemówi,apotemzerkanamnieimruga.Uśmiechamsię
doniejzpoczuciemnagłejulgiiszczęścia.Ażdotejchwiliniezdawałemsobiesprawy,żetobyłwynik,
naktórymiałemnadzieję.
–Jesteśpewien,żeniejesteśzły?–pyta.
–Czywyglądamnatakiego?
Patrzynamnieprzezminutę,apotemuśmiechasięłagodnie.
–Nie,maszdobryuśmiechnacałejtwarzy.
–Jakmógłbymbyćztegopowodusmutny,Cam?Kobieta,którąkochamponadwszystko,będziemiała
mojedziecko.Zrobiliśmycoścudownego.–Naglebioręjąnaręceikręcęnaswkółko,sprawiając,że
zaczynasięśmiać,apotemcałujęjąmocnowusta.–Będziemymielidziecko!
–Możepowinnamzrobićjeszczejedentest,takdlapewności.
– Zrób je wszystkie. Wszystko mi jedno – odpowiadam i trzymam ją mocno. – Dobrze się z tym
czujesz?
–Niemamwyboru.
Potrząsamgłową,zabieramnasnadółisiadamnakanapienaprzeciwniej.
–Toniejestodpowiedźnamojepytanie.Nigdyotymnierozmawialiśmy.Czytywogólechceszmieć
dzieci?
Zastanawia się, a Czmychacz wskakuje jej na kolana i zwija się w kulkę, i nie reaguje, kiedy ona
zaczynagogłaskać.
–Chcędzieci–mówipowoli.–Poprostuzawszemyślałam,żepojawiąsiętrochępóźniej.–Zerkana
mnieapotemkontynuuje.–Czułamogromnąulgę,żeniezaszłamzBrianemwciążę.
Myślotym,żemogłabymiećdzieckozjakimśinnymfacetempodnosimicieśnienie,alesiedzęcichoi
słucham.
– I to jest kolejna rzecz, z powodu której czułam się tak źle. Brian chciał dzieci, a ja odmówiłam
odstawieniapigułek,ponieważgdzieśtamgłębokowiedziałam,żenaszemałżeństwonieprzetrwainie
chciałammiećznimdzieci.Totylkoskomplikowałobysprawy.
–Więcposiadaniedziecinigdyniebyłodlamnieekscytujące–przerywa,przełyka,nadalgłaszcząc
Czmychacza,którymruczyzeszczęścia.–Mammieszaneuczucia.
– Myślę, że to całkiem naturalne, kiedy pojawia się niespodziewanie – mówię cicho i delikatnie
głaszczęjąpoudzie.–Alemuszęcięspytać,czyrozważasz…niemiećdziecka?
–Co,aborcja?
–Tak.–Wstrzymujęoddech.
–Nie,niechcętegorobić.
Iznówmogęoddychać.
–Jestemzdenerwowanaizaskoczona,ipotrzebujędnialubdwóch,żebyułożyćtosobiewgłowie,ale
niechcęsięgopozbyć.–Bierzemniezarękęicałujeją,apotemprzytulapoliczek.–Toty,Landon.
–Uśmiechamsięiprzyciągamjądosiebie.
–Tomy.
– Cześć Mia, potrzebuję przysługi – mówię, kiedy przyjeżdżam do domu rodziców następnego
popołudnia.
– Pracuję – odpowiada, a potem odsuwa telefon od ust, żeby nakrzyczeć na kogoś, kto nie doprawił
wystarczającosałatkiCaesar.–Pracujęzidiotami.
–Zatrudniłaśich–przypominamjej.
–Icotomówiomnie?Czegopotrzebujesz?
–Potrzebuję,żebyśprzygotowałastolikwnowejczęściizrobiłagoładnym.
–Ładnym?
–Nowiesz,świece,kwiaty,tegotypurzeczy.
– Czy potrzebujesz jedzenia na ten romantyczny wypad, na który się wybierasz?– pyta a ja się
uśmiecham.
–TodlaCami.
–Cotozaokazja?
–Czymożesztopoprostuzrobićdlamnie?
–Kiedypotrzebujesz?
–Zagodzinę.
–Zagodzinę?Prowadzękuchnię,Landon.
– Wiedziałem, że zrobisz to dla mnie, Dzięki! – rozłączam się, nadal się uśmiechając i parkuję przy
domu rodziców. Nigdy nie pukałem do drzwi przed wejściem, nawet kiedy dorosłem i odszedłem. Nie
zamierzamrobićtegoteraz.
Wchodzędomieszkaniaiodrazuczujędom.Mamagotujecośnakolację.Mebleniezmieniłysięza
bardzo od czasu, kiedy byłem dzieckiem. Jedyną różnicę stanowi nowy telewizor dla taty, żeby mógł
oglądaćfootball.
Inagleuderzamnie,żejesttomójdomzdzieciństwa,aleniemójdom.MoimdomemjestterazCami.
–Mamo?–wołamikierujęsiędokuchni.
– Landon! – Wychodzi zza rogu, wyciera ręce w fartuch, przytula mnie i całuje w policzek. – Ale
niespodzianka.Małocięwiduję.Jesteśgłodny?
Śmiejęsięikręcęgłową.
–Nie,iniemogęzostaćzbytdługo.Potrzebujępomocy.
–Och?–Sięgapołyżkęimieszawgarnkuczerwonysos.–Comogęzrobić?
Opieramsięoblatiobserwujęprzezchwilę.Jestmojąmatkąizawszetaknaniąpatrzyłem,aleteraz
zastanawiamsię,czymójojciecpatrzynaniąwtensposób,wjakijapatrzęnaCami.Czyonaodbiera
muoddech?Wjejwłosachgdzieniegdziewidaćsiwiznę,ajejręcesąbardziejpomarszczone,niżbyły
kiedyś, ale nadal jest tą samą kobietą, którą pamiętam z dzieciństwa, która trzymała mnie, kiedy byłem
choryikochałamnie,kiedyczułem,żenatoniezasłużyłem.Jestcudownąkobietą.
–ZamierzamoświadczyćsięCami.
Zwracaoczynamnieinatychmiastwidzęwnichłzy.
–Och,mójchłopcze.
–Jużczas–mówię,celowoniemówiącjejodziecku.Chcęjejitaciepowiedzieć,kiedybędziemyz
Camirazem.–Miałemnadzieję,żemógłbymwziąćpierścioneknonny.
Klepiemniepopoliczku,ałzypłynąpojejtwarzy.
–Oczywiście,żemożesz.Obiecałacitoprzecież.Zostańtu,ajagoprzyniosę.
Wychodzizkuchnidosypialniiszybkowraca,niosącmałeczarnepudełko.
–Twojanonnanosiłatenpierścionekprzezsześćdziesiątczterylata–mówi,kiedypodajegomnie.
Unoszęwieczkoipatrzęnastarypierścionekzdiamentamiiszafirami.–Aleważniejszeniżto,jest,że
nonnawiedziała.
–Wiedziałaco?
–ŻetobędzieCami,którakiedyśgozałoży.
–Comasznamyśli?
–Pewnegodniamitopowiedziała:„CamijestprzeznaczonaLandonowi.Któregośdniastaniesiędla
niegodobrążoną”.
–Skądwiedziała?
–Wszyscymamyoczy,czyżnie?–pytamamazuśmiechem.–Zawszepatrzyłeśnaniąinaczejniżna
kogokolwiekinnego.Jestdlaciebiestworzona.
–Tak.–Zamykampudełko.–Jestmojąjedyną.
Wślizguję się do nowo wybudowanej części restauracji tak, żeby Cami nie wiedziała i wzdycham z
ulgą. Mia robi ostatnie poprawki w słonecznikach na małym stoliku, przybranym w czerwony obrus i
zapaloneświece.
– A więc co to za wielki sekret? – pyta, kiedy mnie widzi. – Zachowujesz się dziwnie. Cami
zachowuje się dziwnie. Biorąc pod uwagę kwiaty i świece, dochodzę do wniosku, że spieprzyłeś coś
potwornieibędzieszbłagałoprzebaczenie.
–Nie,niepokłóciliśmysię.Zgaduję,żeCamicijeszczeniepowiedziała,alejesteśmojąsiostrą,aja
muszępowiedziećkomuś,alemasztozachowaćdlasiebie.
–Dobra.
–Zamierzampoprosićjąorękę.
–Ocholera!
–Ibędziemymielidziecko.
Otwierausta,apotemkumojemuogromnemuzdziwieniuzaczynasięśmiać.
–Zawszemniezaskakiwałeś–mówi,kiedymożejużoddychać.–Życieztobąnigdyniejestnudne,
Landon.
– To prawda – uśmiecham się, klepię pudełko w mojej kieszeni, nagle zdenerwowany. – Mam
nadzieję,żeCamiteżmyśliospędzeniurazemresztyżycia.
– Tak naprawdę znasz już odpowiedź na to – mówi Mia z uśmiechem, a potem przytula mnie przed
pójściemdokuchni.–Połamanianóg!
Mamnadzieję,żeniedoświadczęzłamanegoserca.
Przez chwilę rozglądam się po nowej przestrzeni. Loże są już gotowe. Jedyne, co zostało to prace
wykończenioweitrochędekoracjiibędziegotowe.
Ktobyprzypuszczałtetrzymiesiącetemu,kiedyprojektstartował,żebędęwtymmiejscużycia?
Napewnonieja.
–Och,mójBoże.
Odwracam się na głos Cami. Ma na sobie seksowną czarną sukienkę z narzuconą niebieską bluzką i
swojeseksownebutynaobcasach.Włosymauniesione,ajejpięknatwarzwyrażazaskoczenie.
–Cześć.
Jejoczyodnajdująmnie.
–Cześć.Miapowiedziała,żechceszsięzemnąspotkaćtutaj.
–Toprawda–odpowiadamipodchodzędoniej.–Jaksięczujesz?
–Zaciekawiona.–Odwracagłowętak,żeznówmożezobaczyćstolik.–Będziemytutajmielilunch?
–Toniedokońcabyłmójplan–odpowiadamiprowadzęjądostolika.Siadaipatrzynamnie,kiedy
siadamobokniej,trzymającjącałyczaszarękę.–Tozabawne,jakmożeszkogośdługoznaćipewnego
dniazdajeszsobiesprawę,żetaknaprawdęnieznaszgowogóle.Naszaprzyjaźńzawszebyładlamnie
ważna, Cami, ale dopiero w ciągu kilku minionych miesięcy naprawdę dorosłem, żeby cię poznać. Na
zewnątrziwewnątrz.Cocięwkurza.Cocięśmieszy,acocięprzerażaiżeniejesteśdobrawkupowaniu
rzeczydoswojejkuchni.
Śmiejesię,słuchającuważnie.
– Kochanie cię zawsze przychodziło mi tak łatwo jak oddychanie, i zakochanie się w tobie nie robi
różnicy.Uwielbiamcię.Twojąsiłęcharakteru.Twójhumor.Twojąinteligencję.Jesteśimponująca,ale
nieprzerażająca,Cami.
–Nigdyniewierzyłemwpołączeniedusz–kontynuuję,słowapoprostuzemniewypływają.–Zawsze
brzmiałotojakromantycznesłowazksiążekczyfilmów,alezdałemsobiesprawę,żepołączeniedusznie
jesttym,żektośnaglewślizgujesiędotwojegożyciaiktóregośdniazdajeszsobiesprawę,ochtujesteś.
Tojestosoba,zktórąsięzmierzysz.
–Tocowiem,tożeistniałożycieprzedtym,kiedyzdałemsobiesprawę,żejesteśmoimświatem,a
teraz jest życie po, a wszystko wcześniej wydaje się takie… miałkie. Wywróciłaś moje życie do góry
nogami.Rozświetliłaśje,arazemmamyprzedsobąprzygodęnaszychżyćiniemogęsiętegodoczekać.
Chcęrozpocząćtenrozdziałztobąjakomojążoną.
Klękam na kolano i wyciągam pudełko z kieszeni, otwieram je i patrzę w najcudowniejsze zielone
oczy,jakiekiedykolwiekwidziałem.
–Wyjdźzamnie,Cami,proszę.
Patrzynapierścionek,apotemzamykaoczyizezłościąścierałzyzpoliczków.
–Niemusisztegorobićtylkodlatego,żejestemwciąży,Landon.Możemy…
–Nieotochodzi–odpowiadamnatychmiastikładępierścioneknastole,żebymócwziąćjejtwarzw
swoje ręce i spojrzeć jej w oczy. – Dziecko być może przyspieszyło to trochę, ale, Cami, nad
oświadczynamimyślałemjużodjakiegośczasu.Poprostumyślałem,żebędęmiałtrochęwięcejczasuna
przygotowanieczegośbardziejromantycznegoniżto.
–Tojestcałkiemromantyczne–mruczy,azjejoczupłyniewięcejłez.–Jesteśpewien?
–Kochanie,niebyłemniczegobardziejpewienwcałymmoimżyciu.Chcęcię.Potrzebujęcię.–Boże,
nigdynieczułemsiętakbezsilny.Mamojesercewswoichrękach.
Przygryzawargę,apotemkiwagłowąiuśmiechasię.
–Czytoznaczytak?
–Tak,toznaczytak.
Wzdycham z ulgą, a potem całuję ją, najpierw delikatnie. Ale nie mogę się oderwać. Pogłębiam
pocałunek, odkrywając jej usta i skubiąc wargi. Przesuwam dłońmi po niej w górę i w dół a potem
przyciągamjąwswojeramionaitrzymam.
Wkońcusięodsuwamipokazujęjejpierścionek.
– To był pierścionek mamy mojej mamy – zaczynam. – Jeśli ci się nie podoba, możemy znaleźć dla
ciebiecośnowego.
–Jestpiękny.
–Cami,jesteśczęściąmojejrodzinytakdługo,żepoprostuwydawałosięwłaściwe,żebyśnosiłaten
pierścionek.Iwiem,żeonabędziedumnaztego,żegonosisz.
–Landon,jestpiękny.Uwielbiałamtwojąnonnę–odpowiadaipatrzynapierścionek.–Pamiętam,jak
zachwycałam się tym pierścionkiem, kiedy byłam dzieckiem i przychodziłam w niedzielę do was na
obiady.Onazawszebyłatakamiładlamnie.
WyjmujępierścionekzpudełkaiwkładamgonapalecCami.
–Jesttakipiękny–mówicicho,patrzącnaniego.–Czymożemyterazpowiedziećdziewczynom?
–JużpowiedziałemMii,żechcęcisięoświadczyć.Onapomogłamitoprzygotować.
Kiwagłowąiuśmiechasięszeroko.
–Będziemojąsiostrą.
–Onajesttwojąsiostrąoddawna,kochanie.
Znówzaczynapłakać.
–Mojehormonyzostałypoprzestawiane.Zaczynamsięmazać.–Zerkanamnie.–Czytyteżbędziesz
płakać?
–Nie–kłamięiwycieramoczy.–Cośmimusiałowpaśćdooka.
–Zaczynaćtowszystkokłamstwami–mówiiwstaje.–Zobaczę,jaktobędzie.
Onażartuje,alejaprzyciągamjądosiebieiskładamnajejustachpocałunek.
–Odbieraszmioddechijestemtakszczęśliwy,żepowiedziałaś:tak.
–Ajajestemszczęśliwa,bozapytałeś.
Rozdział17
Cami
C
zytonaprawdęwłaśniesięstało?
Zerkamnamojąlewądłoń,itak,zpewnościątak.Landonmisięoświadczył.Noszępierścionek,który
mi się podobał u jego babci od lat. Pierścionek jest klasyczny, staromodny, i ze względu na wartość
sentymentalną,jakąposiada,jestidealny.
Alesłowa,któreposzłyzatym?
Omatko.
– Chodźmy powiedzieć innym – mówi i bierze mnie za rękę, a potem prowadzi do restauracji i do
baru, gdzie Mia, Kat, Addie i Riley nadal siedzą. Zaczynają klaskać, kiedy wchodzimy. Kat nalewa
drinki.
–Pobieramysię–ogłaszam.
–Ibędzieciemielidziecko–mówiRileyiobejmujemnieramieniem.
–Ityleztrzymaniajęzykazazębami–mruczyLandonobokmnie.
– Jasne, tak jakbym miała utrzymać takie informacje jak te dla siebie – mówi Mia, przewracając
oczami.–Zgodziłaśsię?
–Oczywiście,żepowiedziałatak.Towkońcuja–mówiLandon.Wszyscyzbieramysięwokółbaru,
kiedyKatpodajenamnaszedrinki,mnieiAddiedającbezalkoholowe,apotemunosiswojąszklankęw
toaście.
–ZaCamiiLandona.Żebyściemieliwielelatwspaniałegoseksu.
– Wypiję za to – mówię i śmieję się, sączę swojego drinka, a bąbelki z cydru pasują do mojego
nastroju.Czujęsięlekkaiszczęśliwa.Niemogęprzestaćsięuśmiechać.
ZerkamnaLandonaiwidzę,żejużmisięprzygląda,anajegotwarzyrównieżgościuśmiech.
„Kochamcię”mówibezgłośnie.Przyciągamgo,żebymócpocałowaćwpoliczekiszepczęmutosamo
naucho.
–Musimyzacząćplanowaćwesele–mówiAddie.–Powinnyśmyiśćzaraznazakupysukienek.
–Dlaczego?Będęduża–odpowiadamapotem:–Niezamierzambyćjednąztychciężarnychpanien
młodychwielkościdomuwogromnejbiałejsukni.–Jezu,samamyślotymjestprzygnębiająca.
–Niemusiszbyć–mówiMia.–Możeciesiępobrać,zanimbędziewidać.
–Toszybko–stwierdzam,alepomysłniebrzmiźle.
–Powinniścieiśćdourzęduwciągukilkutygodni.Awtedybędzieszmogławłożyćtakąsukienkę,jaką
chcesz–mówiRiley.
–Kilkatygodni?–pytam,jakbystraciłarozum.–Niemożemyzorganizowaćweselawkilkatygodni,
nawetjeśliślubjestwurzędzie.
– Czemu nie? – dopowiada Ka. – Mamy tutaj zaraz salę przyjęć, najlepszego szefa kuchni. Kupimy
trochękwiatówiciast,ijuż.
–Nigdyniechciałaświelkiego,rozdmuchanegowesela–mówiRiley.–Twojasiostrairodzinamogą
przyjechaćzSeattleimytambędziemy.
Rozglądamsiępopomieszczeniuipróbujętowszystkoobjąć.WkońcupatrzęnaLandona.
–Cootymmyślisz?Czyzaszybko?
–Moimzdaniemtoświetnypomysł–mówi.–Gdybymmógł,tozabrałbymnasdoLasVegasjużdziś.
–Nie,żadnejucieczki.Mamaitatanigdybywamniewybaczyli.
–Awięcwyglądanato,żeurządzakilkatygodni.Chybażedlaciebietozaszybko?
–Jestwieledozaplanowania–odpowiadamizerkamnamojenajlepszeprzyjaciółki.Uśmiechająsię,
arękaLandonanamoichplecachdodajeotuchy.Wow,tomnieprzerasta.
Aletojestto,czegozawszechciałam.
–Okej.–Wzruszamramionami.–Zróbmyto.
–Brawo.–Rileystukaswojąszklankąomoją.
– Wiem, że jestem samolubną suką – mówi Addie ze śmiechem – ale cieszę się, że planujecie to
zrobić,zanimijasięzrobięzagruba.
–OBoże,naszedziecibędąrazemdorastać!–ChwytamAddiezaszyjęimocnoprzytulam.–Imusimy
iśćnazakupydladzieci.
–Wiem,jestemtakaszczęśliwa.–Pociąganosem.–Iostrzegamcię:wszystkowywołujeumniepłacz.
Wszystko. Usłyszałam piosenkę Britney Spears w samochodzie dzisiaj rano i musiałam zatrzymać
samochód,boniewidziałamdrogi.
–Jajużjestemtrochęwilgotna–mówię.
–Omatko!–Miaprzewracaoczami.–Będziemymiećdwieemocjonalneciężarnekobietywnaszych
rękachprzeznastępnedziewięćmiesięcy.
– Ale potem będziemy mieli dwoje dzieci do głaskania – mówi Riley z uśmiechem. – A ja nie
zamierzamrodzićdzieci.
– Ja też nie – mówi Kat. – Nie będę miała dzieci. Możecie po prostu dawać je mnie, a ja je będę
rozpieszczaćjakszalona.CiociaKatbędzieichulubioną.
–Jednopókico–mówięzdecydowanie.
–Chybażebędziedwoje–odpowiadaLandon.
–Co?Niemaszbliźniakówwrodzinie.
–Postronietaty–mówiMia–trafiłosiękilkaprzypadków,więcpowodzenia.
– Jesteś złośliwa – odpowiadam i patrzę to na jedno, to na drugie. – A jeśli jest jakaś najmniejsza
możliwośćtakiegorozwiązania,totymbardziejmusimyzrobićto,zanimzacznęwyglądaćjakdom.
–Spokojniedziecinko,będzieszpięknymdomem.
Wszystkie pięć wzięłyśmy wolne z pracy zaledwie kilka dni później i poszłyśmy na zakupy. To
niespotykane. Zostawiłyśmy restaurację bez kontroli tylko raz czy dwa wcześniej, a były to zakupy
sukienkidlaAddieijejwesele.
Tomiłatradycja.
Wchodzimy do sklepu z sukniami ślubnymi w centrum Portland, zaraz obok domu handlowego i
natychmiastczujęprzeciążenie.Dziewczynywtopiłysię,ochająciahającnasukienkiwiszącewkażdym
rogusklepuiwykrzykującsugestie,którąznichpowinnamprzymierzyć.
A ja jestem po prostu… sparaliżowana. Tu jest tyle sukien. Są manekiny w białych sukniach z
kwiatamiiwelonami.Jeststolikzksiążkądlagościikoszpełenpłatkówróż.
Żyrandole z kryształkami kręcą się nad głową, zalewając przestrzeń delikatnym światłem, są tam też
głębokie,delikatnekanapyumieszczonestrategiczniepomiędzylustramizpodestami,gdziepannamłoda
możepokazaćsięwsukni,którąprzymierza.
Cholerajasna,wychodzęzamąż.
–TymusiszbyćCami.–Blondynkawśrednimwiekumówizuśmiechem,kiedyzbliżasiędomniei
podajerękę.–JestemLori,twojakonsultantka.Rozmawiałyśmyprzeztelefon.
–Miłociępoznać–odpowiadamzaskoczona,żemojeustasięruszają.
–Czytotwojedruhny?
– Nie – odpowiadam, nadal czując się nieco winna z tego powodu. – Zdecydowaliśmy się z
narzeczonym, że tylko jedna osoba będzie stała z nami, a ponieważ nigdy nie mogłabym wybrać z tych
czterech,więcświadkiembędziemojasiostra.
– Jest idealna – mówi Addie, wyciągając sukienkę by się jej przyjrzeć. – Musisz przestać czuć się
winna.Żadnaznasniejestnaciebiezła.
–Jeślipowiem,żejestemzłanaciebie,mogęwybraćcisukienkę?–pytaKatześmiechem.–Żartuję.
Niejestemwcalezła.
–Wyglądasznalekkoprzytłoczoną–mówiLorizsympatiąiklepiemnieporamieniu.
–Towszystkodziejesiętrochęszybko–mówięzuśmiechem.
–Jakdługojesteściezaręczeni?
–Dwadni.
–Akiedyślub?
–Zajedenaściedni.
Terazszczękajejopadła.
–Boiszsię,żezmienizdanie?
–Nie.–Terazsięśmiejęizaczynamsiętrochęuspokajać.–Todługahistoria.
–Dobrze,cóż,ważnejestteraz,żejesteśtutaj.Dałaśmiopistego,cobyśchciałaprzeztelefon.
–Chceprzymierzyćkilkainnychrzeczy.–AddieinformujeLorizdrugiegokońcapokoju.
–Toonechcą–poprawiamiprzewracamoczami.
– Przymierzenie kilku rzeczy nie jest złym pomysłem – zapewnia Lori. – Suknie ślubne są zupełnie
odmienneodinnychsukienek.Apozatymtojestczęśćzabawy.
–Znalazłamjedną–oznajmiaKat.
–Niewłożęczarnej.
–Nieosądzaj.Jestładna.
–Pomocy–szepczędoLori,którasięśmieje.
–TojestjakSayyestotheDress–mówiRiley.–Uwielbiamtenprogram.
–MaszRandy?–pytaAddie.
–Niestetynie–mówiLori,śmiejącsięnawspomnieniegościazTV–alemakijażzrobimyzodrobiną
szampana.
–Podobamisiętutaj–mówiKat.
–Mamnadzieję,żemaciecydrdlamnieidlaCami–dodajeAddie.
–Oczywiście.
Kiedy napoje zostają podane, Lori prowadzi mnie do przebieralni, niosąc trzy sukienki, które
dziewczynydlamniewybrały.Natychmiastkręcęgłową,kiedypokazujemitę,którąwybrałaKat.
–Nie,niejestemkwiecistąosobą.–Patrzęnanapuszonąsuknięiwzdycham.–AleponieważtoKat,
toprzymierzęjądlaniej.
–Tosięnazywaduch.–Loripomagamiwłożyćsuknię,zapinają,akiedyodwracamsiędolustrato
muszęprzyznać,żeniejestźle.
–Pokażmysięzatem.
Idębosodopokojuiwspinamsięnapodesttwarządodziewczyn.
–Jestładna–mówiMia.
–Twójtyłekwyglądawniejfantastycznie–dodajeRiley.
–Moimzdaniejestcudowna–stwierdzaKatzszerokimuśmiechem.–Ikompletnieniewtwoimstylu.
–Nie,tojesttwójstyl–uśmiechasiędoniejAddie.–Awięcterazwiemy,czegoszukać,jakbędzie
twojakolej.
–Dlamniemałżeństwomatęsamąkategorięcodzieci.–Kręcirudągłową.–Nodobra,przyznajęsię
tutaj.Dziękujęzajejprzymierzenie.
Obracamsięwkoło,podobamisię,jakczujęmateriałnamoichnogach.
–Właściwietojestzabawnasukienka.Dobrzebysięwniejtańczyło.
Potymwracamdoprzebieralniizmieniamnasukienkęwstylusyreny,którąwybraładlamnieAddie.
Chcę czegoś bardziej skromnego, odpowiedniego do ślubu w urzędzie, ale muszę powiedzieć, że to
przyjemneuczuciemiećtąobcisłąsukienkęnasobie.
– Jest idealna do twojej figury – mówi Addie, kiedy staję na podeście. – Świetnie podkreśla twoje
ciało.
–Adekoltwsercesprawia,żetwojecyckiwyglądająnawiększe–dodajeRiley.
–Aletojestzaozdobnasukienkanamójmałyślub–odpowiadamzwestchnieniem.–Lubięją,aleto
niejestta.
–Chybawidziałamjedną–mówiMia,wstajezkanapy,podajedrinkaKat,któranatychmiastbierze
łyka,ponieważswojegojużskończyła.
–Dziewczyny,możeciepićdrinki,więcmożecieczuć,jakietojestniedobre.
– Ty już to inhalujesz – mówi Riley. Kat wzrusza ramionami, kiedy Mia wraca z sukienką pokrytą
koronką.
–Och,dobrze,możebyćkoronkowa–mówiAddieiprzewracaoczami.
– Właściwie możesz być zaskoczona, kiedy ją włoży – odpowiada Lori z uśmiechem. – To niezły
wybór.
–Dobra,zobaczmy.
Kiedy się przebrałam, idę do dziewczyn i zamiast odwracać się do nich, odwracam się do lustra z
oczamiskupionyminasobie.
– Wow. –Ta suknia to dokładnie to, co chodziło mi po głowie. Podkreśla moje krągłości dokładnie
tam,gdzietrzeba,abrzegidealniedotykabutów.Dekoltwkształciesercapodkreślamójbiust,aproste
koronkowerękawynadająjejdelikatności.
Niejestzbytnapuszonaanizbytozdobna.
–Comyślisz?–pytaAddie.Słyszępociąganienosem,więcztyłuteżmusiwyglądaćtakdobrze.
Odwracamsięipatrzęnadziewczyny,któremajądelikatnyuśmiechnatwarzy.
–Naprawdęjąlubię.
–Jestświetna–stwierdzaRiley,wycierającoczy.
–Wyglądasznatakąszczęśliwą–dodajeMia,równieżwycierającoczy.–Ajawłaśniezdałamsobie
sprawę,żeprzezmałżeństwostanieszsięmojąsiostrą.
– Wiem – odpowiadam, nawet nie próbując powstrzymywać łez, które spływają mi po policzkach.
Addiejestwnastrojuciążowymwpełnejkrasie,jedynieKatmatwarzrozświetlonąuśmiechem.
–Jestidealna–mówi.–Toty.
–Dodajmyto–mówiLori,wpinającmiwewłosyweloniodwracającznówdolustra.
Cholerajasna,bioręślub.
–Cami–mówiRiley,przyjmującdramatycznąpozę.–Czymówisztejsukience:tak?
Śmiejęsię,wycieramłzyzpoliczkówimówię.
–Tak!
–Jesteśmywtymdobre–stwierdzaAddie,apotemwycieranoswchusteczkę.–Toznaczy,naprawdę
dobre.
–Wczym,byciuprzyjaciółkamiczyznajdowaniusukniślubnych?
–Wobu.
–Musiałamprzymierzaćnaprawdęcudownesuknie–mówięLandonowitegowieczora,kiedyleżymy
nakanapie.Głowętrzymanamoichkolanachajadelikatnieprzeczesujępalcamijegoczarnewłosy.Oczy
ma zamknięte. – Nawet kiedy znalazłam swoją suknię, kazały mi przymierzać inne, które były żałosne.
Jestemprzekonana,żesprzedawczynicieszyłasię,kiedywyszłyśmy.
– Cieszę się, że znalazłaś coś, co ci się podoba – mówi i wzdycha ze szczęścia, kiedy używam
paznokci,żebypodrapaćjegogłowę,zaciskamrękęnawłosachilekkociągnę.–Tojestwspaniałe.
– Mhm – odpowiadam – A potem poszłyśmy na lunch, ja byłam zmęczona, ale reszta nalegała, że
potrzebująrównieżnowychsukninatenwielkidzień,więcspędziłyśmykilkagodzinwcentrum.
–Znalazłycoś?
–Tak,wszystkieznalazłyświetnerzeczy.WktórymśmomencieKatprzymierzyłakombinezon,wyszła
z przebieralni i wyglądała tak, jakby zamierzała powiedzieć „Zamierzam pójść w takim stroju” na co
Addiestwierdziła,żeKatniespieprzyzdjęcia,zakładająctenstrój.
–Wyglądanato,żedobrzesiębawiłyście.
–Rzeczywiście.
–Dobrze.–Odwracasięnaboktwarządomojegobrzucha.–Niemartwsię,kolego,mamusiaijej
przyjaciółkimogąbyćtrochęzwariowane,alejaciębędęwspierał.
Mamusia.Odebrałomioddech.OBoże,będęczyjąśmamusią.
Jeślitoniewystarczy,żebyzasiaćprzerażeniewmoimsercu,toniewiem,cotomożebyć.
Nagle Landon wsuwa ręce pod moją koszulkę i przesuwa dłońmi po moich żebrach, co odbiera mi
oddechzkilkuróżnychpowodów.
Jezu,wystarczy,żemniedotknie,ajajużpłonę.Pochylasięicałujemójgołybrzuch,unosikoszulkę,
dającmiznać,żebymjązdjęła.
–Twojaskórajesttakdelikatna–mówicicho,ajegoustapodróżująpomoichżebrachażdomoich
sutków.–Uwielbiam,żenienosiszstanika.
–Zdjęłamgo,kiedyprzebierałamsiępopowrociedodomu–odpowiadamiopieramgłowęooparcie
kanapy,gdyonściskamójsutekpalcami,adrugimzabawiasięjęzykiem.–Tojestporęczne.
–Bardzo–odpowiada.Jegodłońzanurzasiępodmojespodnieodjogi,alezanimdoprowadzamnie
do zbytniego szaleństwa, poruszam się, zmuszając go, by usiadł, ustawiam jego nogi w rozkroku i
przesuwam po nim swoim nadal ubranym kroczem. – Nigdy nie przestanę cię pragnąć. – Jego głos jest
żywy, a oddech zaczyna się urywać. Przesuwa dłońmi po moich plecach i zaplątuje je w moje włosy,
zaciskajeiciągnie.
–Otak–jęczę.
–Lubisztak?
–Wiesz,żetak.–Puszczaje,ajazerkamnaniegoiwidzędzikiuśmiechnajegotwarzy.
Uwielbiam,kiedytaknamniepatrzy.Wieledobrychrzeczyzdarzasię,kiedyjestwtakimnastroju.
Dzikichrzeczy.
Niegrzecznychrzeczy.
Niemogęsiędoczekać.
–Chcęcięssać–mruczęprzezjegousta.Naglejegodłoniechwytająmniezatyłek,palcewbijająsię
mocnoiunosząmnie.Otaczamgonogamiitrzymammocno,kiedyidziemynagórę…
–Mamlepszypomysł–odpowiadaicałujemnie,kiedywspinasięposchodach,apotemkładzienas
objenagichnałóżku.
– Nigdy nie uprawialiśmy seksu na kanapie – narzekam, a potem śmieję się, kiedy gryzie mnie w
ramię.
– Pewnego dnia – mówi. Jego język sunie po moim obojczyku, a potem składa mokry pocałunek na
moimgardle.–Aleterazchcęuprawiaćmiłośćzmojąnarzeczonąwnaszymłóżku.
–Popieramtocałymswoimsercem.–Łapiępowietrze,kiedyjegorękaprzesuwasięwdółpomoim
brzuchu,ajegopalceodnajdujądrogędomojegokrocza.–Jesteśnaprawdęcudownyzeswoimirękoma.
–Tylkorękoma?
–Jaknarazie.
–Hmmmm.–Liżemojąszyję,chwytazębamimojeuchoicałujeszaleńczo.Jegodłońbawisięmnąjak
instrumentem,ajawydajędźwięki,októresiebienawetniepodejrzewałam.Poruszambiodrami,kręcę
nimiikiedyzbliżamsięjużdokrawędzi,onprzestaje.–Jeszczenie.
–Jestemtakblisko–mówięisięgamponiego.Nakrywamojeręceswojądłoniąiunosijenadmoją
głowę.
–Jatoprowadzę–mówizdecydowanymgłosem,alejegooczysąpełneszczęściailśniąpożądaniem.
Jego wzrok powoli przesuwa się z mojej twarzy poprzez nagą pierś aż do mojego mokrego wnętrza i
znówwgórę.–Jesteśoszałamiająca.
–Atyjesteśseksownyjakcholeraipragnęcię.
–Boże,uwielbiam,kiedytakmówisz.–Obniżaswojebiodratak,bystykałysięzmoimi.Jegoczłonek
jesttwardyiciężki,opierasięomójmokryśrodek,aonzaczynasięruszaćpowoli,ocierającczubkiemo
mojąłechtaczkę.–Jakcisiętopodoba?
–Cholera,Landon.
–Powiedzmi.
– Nie wiem jak – odpowiadam szczerze. Nie potrafię formować słów, a jeśli teraz przerwie, umrę.
Przygryzam wargę i łapię oddech, kiedy mój świat zaczyna wirować, wysyłając mnie w intensywny
orgazmi,kiedyjużjestprawiekoniec,onodchylasięiwbijasięwemnieażdosamegokońca,iorgazm
zaczynasięnanowo.
–Landon!
–Tak,kochanie.Spójrznamnie.
Otwieramoczy.Napoczątkunicniewidzę,alepochwilipojawiasię,nademną,obserwujemnietymi
zimnymi niebieskimi oczami pełnymi miłości, pożądania i zachwytu. Puszcza moje dłonie i unosi nogi,
zarzucając je sobie na ramiona i otwiera mnie tak szeroko, pcha tak głęboko, że prawie nie mogę tego
znieść.
– Jesteś tak cholernie słodka – szepcze i zaczyna szybko pchać, nasze biodra krążą i łapią rytm tak
stary jak świat. Teraz nie mogę oderwać od niego oczu. Jego mięśnie są napięte, pot występuje mu na
szyjęijestnajbardziejniesamowitąrzeczą,jakąkiedykolwiekwidziałam.
Kiedy wydaje mi się, że nie może już być lepiej, on wsuwa dłoń pomiędzy nas i bawi się moją
łechtaczką,inaglemojemięśniesięnapinają,ściskajągoidochodzę,trzęsącsię,drżąciniejestemw
staniesiękontrolować.
On krzyczy, kiedy dochodzi, pcha raz, a potem drugi i zostaje we mnie, dopóki nie opróżni się
zupełnie.
Kiedynakrywamniesobą,opierającsięnałokciu,obojełapiemyoddech.Janiemogęsięruszyć.
–Kochamciętakbardzo–szepcze.
Znajdujęnatylesiły,żebyunieśćrękędojegoplecówiramienia,apotemzataczamkręgiażdojego
pośladków,któreściskamdelikatnie.
–Jaciebieteż.
Rozdział18
Landon
J
estem w niebie. Jest kot, zwinięty i mruczący obok mojego biodra i przepiękna kobieta, owinięta
wokółmnie,zgłowąnamojejklatceirękąwokółtalii.Wskoczyliśmypodprzykryciewczesnymrankiem
tydzieńpóźniej.
–Niechcę,żebyśjechał–mówiCamidelikatnie.Przytulamniemocniej,przywieradomnieichowa
swojąpięknątwarzwmojejszyi.
–Niebędziemnietylkokilkadni,kochanie.
Kiwa głową, ale wiem, że nie jest przekonana. To będzie moja druga podróż do San Diego na
spotkaniawsprawieszkołylatania.
Moje podróże ją denerwują. Nie wiem, jak ją zapewnić, że to nie na stałe. Takie podróżowanie na
pełenetatmnienieinteresuje.
Sądzę,żetylkoczasjejtomożeudowodnić.
Ruszam się, żeby wstać z łóżka, ale ona przywiera jeszcze mocniej, zarzuca jeszcze na mnie nogę i
trzymamocno.
–Jeszczetrzyminuty.
Całujęjąwgłowę.
–Niechcęprzegapićswojegolotu.
Unosigłowęipatrzynamnie,apotembłaga.
–Zostań.
–Przestańjęczeć,kochanie–mówięześmiechem.–Wiesz,żeniemogęodmówić.
– Taki jest mój diabelski plan – mówi, a potem przesuwa twarz w kierunku mojego członka. – Nie
masztrochęczasu?
–Kiedyjużzaczynamy,nigdyniejesttonachwilę–odpowiadam,bioręjejdłońwswojąicałujęjej
palce.–Potrzebujęwskoczyćpodprysznic.
–Okej.–Całujemniedelikatnieizakopujesięwkołdrę,kiedyjaschodzęzłóżka.Czmychaczmiauczy
niezadowolony,żemusiałsięruszyć,apotemwsuwasięobokCamiidalejzapadawsen.
Wchodzę do łazienki, szybko się golę przed wejściem pod gorący strumień wody. Kiedy kończę
spłukiwać mydło z włosów, czuję chłodny powiew powietrza, a potem słyszę zamykanie drzwi od
prysznica,anastępniedelikatne,ciepłeciałootulamnieodtyłu.
–Cześć–mówiCamiiskładapocałuneknamoimramieniu.
–Cześć.–Jejręcesunądomojegobrzucha,apotemchwytająmójczłonekzdecydowanieizaczynają
powolisunąćponimwgóręidół.–OchBoże,tojestcoś.
–Tojestcoś?–Wjejgłosiesłychaćsatysfakcję.
–Otak.–Bioręjejdłońwswoją,nalewamnaniąszamponiprowadzęjąznówdosiebie,tworząc
śliskikorytarz,więcłatwiejjejsunąć.–Możeszmocniej.
–Niechcęcięzranić.
–Niemożeszmniezranić–mówię,ledwowydobywającsłowa.Jejuściskrobisięmocniejszy,ona
przyciskasiędomnie,jejdrugadłońdołączadozabawy,ajazarazsięprzewrócę.
–Tojestzabawne,alepotrzebujęwięcejmydła.Nieposuwamsiętakłatwo.
Zamiastodpowiedziećnajejprośbę,odwracamsięiprzyciskamjądościany.Onanatychmiastotacza
mnienogamiwtalii,ajawsuwamsiędodomu.Czołoprzyciskamdojejczoła.Całujęjąmocno,apotem
zaciskamdłońnajejwłosachiodsuwamjejgłowę,bymócgryźćissaćszyję.Pieprzęjątakmocno,jak
tylko potrafię, pchając na chłodną ścianę prysznica, ale to zdaje się jej nie przeszkadzać. Wbija
paznokcie w moje ramiona, a odgłosy, które wychodzą z jej ust, doprowadzają mnie do szaleństwa i
pieprzęjąmocniejimocniej,ażmojejajatwardniejąiunosząsięidochodzębardziejniżkiedykolwiek
wcześniej.
Kiedywracamnaziemię,onazaciskasięnamnie,wjejwłasnymorgazmie.
–Tobyłozabawne–mówi.–Powinnamczęściejdołączaćdociebiepodprysznicem.
–Drzwistojąotworem,kochanie.
Stawiam ją na nogi, upewniam się, że stoi stabilnie, a potem szybko się myję i zostawiam ją pod
prysznicem,bymmógłsiępospieszyćiwyrwaćstąd.
–Czysprawiłam,żejesteśspóźniony?–pyta.
–Nie,złapięsamolot.
–Zawiozęcięnalotnisko.
Zostawianiejejitakjesttrudne.Nienawidzętego.Aleobserwowanie,jakodjeżdżazlotniska,byłoby
czystątorturą.
–Wolałbym,żebyśniejechałanalotniskowgodzinachszczytu–odpowiadamiuśmiechamsię,kiedy
wychodzi spod prysznica, wilgotna, zarumieniona i dobrze wypieprzona. – A poza tym mój samochód
będzienamnieczekał,kiedywrócę.
–Okej–wydymadomnieusta.–Pocałujmnie,zanimpójdziesz.
– Z przyjemnością. – Chwytam ją za ramiona i unoszę na palce, dzięki czemu mogę ją namiętnie
pocałować.–Ijakbyło?
–Tobyłodobre.Naprawdędobre.
–Damcitegodużowięcej,kiedywrócędodomu.Trzymajsię.
–Totysiętrzymaj.
Uśmiechamsię.
–Jazawszesiętrzymam,kochanie.
Jestem w San Diego dwadzieścia cztery godziny i już tęsknię za Cami tak bardzo, że aż boli. Jezu,
stałemsięsercowymkretynem.
Iwieszco?Wogólemnietonieobchodzi.
Podługim,intensywnymspotkaniutegorankajestemgotowynaprzerwęitelefondodomu.Wybieram
numerkomórkiCamiidziwięsię,kiedynieodbiera.
Todoniejniepodobne.
Próbujęnatelefondomowyaonaodbierapoczwartymdzwonkuzaspana.
–Obudziłemcię?–Zerkamnatelefonzaskoczony,kiedywidzę,żejestpierwszapopołudniu.
–Tak,zdrzemnęłamsię.
–Przepraszam,kochanie.Zadzwoniłem,żebyusłyszećtwójgłos.
–Jakciidzie?
– Nieźle. Jest wiele wiedzy do zapamiętania, a spotkania są długie, ale fajnie jest być znów z tymi
ludźmi.Tonaprawdęfajnasprawa.
–Todobrze.
Jejsłowasąwłaściwe,alejejgłosbrzmibeznamiętniei…źle.
–Wszystkowporządku?
– Przepraszam – wzdycha. – Właściwie nie czuję się dzisiaj zbyt dobrze. Mam nudności i lekkie
skurcze,aledoktorzapewniałmnie,żetonormalnenatymetapie,apozatymmusiałamspaćdziwniena
ręcebomniestrasznieboli.Takwłaśniewyglądamójsen,boniesypiamdobrzebezciebie.
–Wiem.Przykromi,żenieczujeszsięnajlepiej,kochanie.Nienawidzętego,żeniemamnieprzytobie
iniemogęsiętobązająć.
–Cóż,niemożesz.Niemamnamyślitakiejzłośliwości,najakątobrzmi.Jestempoprostusukowata.
–Teżtakipotrafiębyć,kiedynieczujęsiędobrze.Uwierz.
–Och,jestemprzekonana,żekiedyśdowiemsiętegozpierwszejręki.–odpowiadaijestteraztrochę
sobą.–Włożęseksownyuniformpielęgniarki,żebyśpoczułsięlepiej.
–Piszęsięnato.
Ringowsuwagłowędosalikonferencyjnej,dającmiznać,żesągotowiwrócićdopracy.
–Kochanie,muszęiść.Przykromi.Będęwdomunajszybciej,jakbędęmógł.
–Wiem.Kochamcię.
Rozłączamsię,czującsięcholerniewinny,żeniejestemwdomuznią.Niepodobamisię,żemiewa
skurcze. Nawet jeśli doktor powiedział, że to normalne, nie brzmi to dobrze. Wysyłam Mii krótką
wiadomość,proszącją,abyzajrzaładoCamidlamnie,apotemściszamtelefoniwracamnaspotkanie.
–Wszystkowporządku?–pytaRingo.
–Takmyślę–odpowiadamisiadamnaprzeciwniego.–Ilenamjeszczezostałodoprzedyskutowania?
– Powinniśmy zamknąć wszystko w ciągu kilku godzin i będziesz mógł polecieć do domu dzisiaj
wieczorem.
–Tobybyłowspaniałe–kiwamgłowąiotwieramlaptop.–Caminieczujesięnajlepiej.
–Życiecywilajestzpewnościązupełnieinne,prawda?
– Tak to prawda. – Zerkam na starego przyjaciela i swojego byłego skrzydłowego. – Zupełnie
zmieniają się priorytety. Dwa lata temu wszystko, o czym myślałem, to móc wzbić się w powietrze i
możetrochęczasemkogośprzelecieć.
– A teraz chcesz po prostu zostać w domu i być ze swoją dziewczyną – mówi Ringo z uśmiechem.
Zupełnie nieświadomie kręci obrączką na swojej lewej ręce. – Rozumiem. Kochałem marynarkę.
Uwielbiałempodróżeilatanie,topodniecenie.AlepotempoznałemSuzanneipodnieceniesięzmieniło.
–Dokładnie.–Zdałemsobiesprawę,żeniezabrałemjeszczeobrączekodjubileraizapisałemsobie
to w moim mentalnym kalendarzu jako do zrobienia w tym tygodniu. Wygląda na to, że jest dużo do
zrobienia w ciągu niecałego tygodnia, zanim się pobierzemy, ale nie mogę się tego doczekać. – Byłem
taki wkurzony po wypadku – mówię cicho. – Nie chciałem, żeby moja kariera lotnicza się zakończyła.
Niewtensposób.
–Jakjużpowiedziałemwcześniej,podpisałeśgównianąumowę.
– Nie chciałem nawet naprawdę wracać do domu. Czułem się tak zagubiony, kiedy byłem jeszcze w
szpitalu i powiedzieli mi, że już nigdy nie będę mógł latać. Ale nie było innej możliwości. Więc
wróciłemizacząłempracowaćztatą.Jestemwdzięczny,żedałmipracę,alenieciągnęłomnieto.Tak
naprawdę, to Cami mnie wyleczyła. Kiedy wróciłem do domu, fizycznie byłem zdrowy, ale to ona
pomogłamiwyleczyćgłowę.
–Cóż,azatemdopnijmyto,żebyśmógłwrócićdoniej.
–Tojestplan.
Przekopujemy dokumentację przez kilka godzin, szukając potencjalnych pracowników, których
zaproszę na rozmowy w przyszłym tygodniu, kiedy Linda, asystentka Ringo, wstawia głowę do sali
konferencyjnej.
–Przepraszam,żeprzeszkadzam,aleLandon,maszpilnytelefonodMii.
DziwięsięinatychmiastzerkamnaRingo.
–Możeszgoodebraćnatymtelefonie–mówiipodajemisłuchawkę,wciskającguzikrozmowy.
–Mia?
–Landon,przepraszam,żedzwonięwtensposób,aletwójtelefonodsyłałmnienapocztęgłosową.
–Spokojnie,cosiędzieje?
–Popierwsze,niechcęcięwystraszyć.PoszłamdoCami,żebyzobaczyć,couniej,takjakprosiłeś,i
wyglądała okropnie. Zaczęła wymiotować i nie mogła przestać, i zaczęła narzekać na ramię. W końcu
zabrałamjąnaostrydyżurizatrzymaliją.Naprawdęsądzę,żepowinieneśprzyjechaćtutajtakszybko,
jaktomożliwe.
Ringo,którysłyszywszystko,mówi.
–Mogęcięodwieźć.
–Jużjadę.Czyterazzniąwszystkowporządku?
–Nadaljąbadają.Poprostuprzyjedźdodomu.
–Mogęzniąporozmawiać?
Następujechwilaciszy,apotemwracaMia.
–Nie,rozmawiazlekarzem.
–Mia,czegominiemówisz?
–Niczego.Poprostuprzyjedźtu.
– Powiedz jej, że ją kocham. – Rozłączam się i natychmiast zbieram swoje rzeczy. – Jak szybko
możeszmnietamdowieźć?
–Trzygodziny,najwyżej.
–Tozadługo.
–Przykromikolego,niejestemwstaniekontrolowaćgeografii,apozatymlatamcesną.
–Kurwa–mruczęispieszęzanim.–Niebrzmiałanajlepiej,kiedyzniąrozmawiałem.
– Zamartwianie się niczego nie rozwiąże. – Ringo wyciąga telefon. – Potrzebuję cesny gotowej do
drogizapiętnaścieminut.Nieprzyjmujędowiadomości,żesięnieda.Tonagłasprawa.
Rozłączasięiprowadzimniedosamochodu.
–Doceniamto,żetorobisz.
–Jesteśmoimprzyjacielem,Landon.Przynajmniejtomogęzrobić.Dojedziemytam.
Przez pieprzoną pogodę dotarcie do Portland zajęło nam prawie cztery godziny, a potem kolejne
trzydzieściminutznalezieniemojegosamochoduidojazddoszpitala.
KiedywreszcieznalazłemMięipozostałych,szalałemzezmartwienia.
–Landon!
Miapodnosisięzkrzesłaibiegniedomnie,poczymobejmujemniemocno.
–Gdzieonajest?
– Na chirurgii – mówi Riley. Ma zmęczony wzrok. Steven siedzi z Addie i Jakiem, a Kat rozmawia
przeztelefon.
–Twoirodzicejużtujadą–mówidoStevena,którytylkokiwagłową.
–Co,dokurwynędzy,siędzieje?–pytam.
–Niemówiąwiele–odpowiadaMia.–Alenaprawdęniebyłoczasu.
–Dlaczego?
–Zarazpotymjaksięrozłączyliśmy,lekarzpowiedziałmi,żemusząpilniewziąćCaminachirurgięi
wszystko wydarzyło się tak szybko, zanim się zorientowałam, wszyscy gdzieś wybiegli, a ja zostałam
odtransportowanatutaj.Zadzwoniłamporesztęitylewiem.
–Niepowiedzieli,czyzdzieckiemjestokej?Ipocojedzienachirurgię?
–Nie–odpowiadawidoczniesfrustrowana.WyciągapierścionekCamizkieszeniipodajemigo.
–Dlaczegogomasz?
–Niepozwolilibyjejmiećtegonachirurgii.
Podchodzędorecepcji.
–JestemtutajzpowoduCamiLaRue.Jestnachirurgiiodkilkugodzin.Czymożemipanipodaćjakieś
informacje?
Kobietasięuśmiecha.
–Oddzwoniędociebie–mówidokogośkrótkoirozłączasię.–Lekarzpowinienzarazprzyjść.Cami
właśniezostałazabrananasalęogólną…
Wzdychamzulgą.Jeślijestnasaliogólnej,tomusibyćokej.
–Dziękuję.–Odwracamsiędoreszty.–Wyszłajużzchirurgii.
–DziękiBogu–mówiRileydokładniewchwili,kiedymężczyznawzielonymfartuchupodchodzido
drzwi.
–JesteścieprzyjaciółmiCami?
–Tak–mówięnatychmiast.–Jestemjejnarzeczonym.
Lekarzkręcigłową.
– Operacja Cami przebiegła dobrze i teraz odpoczywa. Jak tylko upewnimy się, że dobrze zniosła
uśpienieiurządzisięwpokoju,będziepanmógłjązobaczyć.
–Dziękuję.Cosięstało?Czyzdzieckiemokej?
Wzdycha.
– Cami przyjechała z objawami ciąży pozamacicznej, to znaczy, że embrion zakotwiczył się w jej
jajowodzie, a nie w macicy. Zrobiliśmy USG dla potwierdzenia. Niestety jej jajowód się rozerwał i
musieliśmygousunąć.Straciłajajowódidziecko.
Opadamnakrzesłoipatrzęnaswojestopy.
Straciliśmydziecko.
–Dobrąwiadomościąjestto,żeoperacjasięudałaibyliśmywstanieoczyścićcałąinfekcję.Przez
kilkatygodnibędziemusiaładochodzićdosiebie,alewszystkobędziezniądobrze.
–Dziękuję–mówiRiley.
–Przykromizpowodupanastraty.
Ktośgłaszczemniepoplecach.Dziewczynyrozmawiająowykonaniutelefonówicomogązrobićdla
niej,kiedybędziewdomu.
Dlamnietowszystkototylkohałas.Muszęjązobaczyć.
Wreszciepoczasie,którywydawałsięgodzinami,przychodzipielęgniarkaiprowadzimniedopokoju
Cami. Śpi a mnie nie powiedziano, że dano jej dużą dawkę środków przeciwbólowych, więc
prawdopodobniebędziespałaprzezkilkagodzin.
Siadamobokniejibioręjejrękę.Jezu,wyglądanatakąmałąwtymszpitalnymłóżku.Pozakilkoma
cieniamipodjejoczamiorazwenflonemwrękunieróżnisięwyglądemodtej,którązostawiłemwczoraj
rano.
Ajednakcałynaszświatsięzmienił.
Będziezałamana.Kurwa,jajestemzałamany.Popierwszymszokubyliśmypodekscytowaninamyślo
dziecku.
Alemożemymiećkolejne.Mamyprzedsobącałeżycie.Wyciągampierścionekzkieszeniiwsuwam
gonajejpalec.
–Przykromikochanie–szepczę,ałzypłynąmipopoliczkach.Naglenamoimramieniupojawiasię
dłoń,straszącmnie.
–Jestsilnądziewczyną–mówimama,azjejoczurównieżpłynąłzy.–Przykromizpowoduwaszego
bambino.–Całujemniewgłowęisiadanaprzeciwkomnie.
–Mnieteż.–NiemogęoderwaćwzrokuodCami.–Czemutosięstało?Iniechcęsłyszeć,żestałosię
zjakiegośpowodu,botogównoprawda.
–Uważajcomówisz–ostrzegamama,ajawykrzywiamusta.–Niewiemy,czemutosięstało,iwiem,
żewywołujetowtobiezłość.Czywiesz,żemystraciliśmydzieckopoMii?
Podnoszęnaniąwzrok.Pokójjestdelikatnieoświetlony,coutrudniamizobaczeniejejtwarzy.
–Co?
–Takbyło–mówidelikatnie.–Iniebyłożadnegologicznegowyjaśnienia.Takpoprostusięzdarza.I
łamieciserce.
Kiwam głową i opieram czoło o rękę Cami. Jestem gotowy, żeby się obudziła. Chcę zobaczyć jej
cudowneoczyicałowaćją.Potrzebujęjej.
–Tocięwzmocni,apewnegodnia,kiedyzostanieszpobłogosławionykolejnymidziećmi,sprawi,że
będzieszdużobardziejwdzięcznyzanie.
–Japoprostumuszęsięupewnić,żezCamijestokej.Takdługojakonaniejestzdrowa,tylkotosię
liczy.
– Jest silną dziewczyną – powtarza mama, a potem klepie mnie w rękę. – I kocha ciebie ponad
wszystko.Zawszetakbyło.Będziesiebieobwiniać.
–Toniejejwina–potrząsamgłową.–Togłupie.
–Żałobaniejestlogiczna.Będziesiebieobwiniaćibędzieczuć,żecięzawiodła.Bądźzniąostrożny
przezjakiśczas.
–Dziękuję,mamo.Powieszreszcie,żemogąprzyjśćizobaczyćją,kiedysięobudzi?
– Jak rozumiem, odprawiasz mnie – mówi z uśmiechem. – Zostawię cię z twoją dziewczynką. –
Obchodzi łóżko i zatrzymuje się, żeby raz jeszcze pocałować mnie w głowę. – Przykro mi z powodu
twojegobólu,mójkochanychłopcze.
Chcę wejść jej pod ramię i poczuć komfort, jaki tylko matka może dać, ale kiwam głową i mówię
żałośnie.
–Dziękuję.
Mamawychodzi,ajaopieramsięołóżko,trzymammocnodłońCami,zamykamoczyisłuchamrytmu
jejoddechu,ażwkońcuutulamnieondosnu.
Rozdział19
Cami
W
szystkosiękręci.Wmojejgłowie,mojemyśli,nawetwmoichpalcach,alektośtrzymamniezalewą
dłoń.
Wszystko mnie boli. Próbuję otworzyć oczy, ale są tak cholernie ciężkie. Wszystko się kręci i jest
ciężkie.
–Cami?
Landon!Landonjesttutaj.Aleniepowinnogotubyć.Skupiamsięiwalczęmocniej,żebyotworzyć
oczy,aleniedajesię.
Mrugamiodwracamgłowę,czująculgę,kiedywidzęLandonatrzymającegomniezarękę.Wyglądana
zmęczonego,ajegoniebieskieoczywyrażajązmartwienie.
–Cześć,kochanie–szepceicałujemniewpoliczek.
–Cześć–odpowiadam,alemamsuchowgardle.–Wody.
– Trzymaj. – Podnosi słomkę do moich ust, a ja piję łapczywie, spragniona. Osuszam szklankę i
opadamzpowrotemnałóżko.–Jaksięczujesz?
–Zakręcona–odpowiadamnormalnym,alesłabymgłosem.–Boli.
Dziwięsię,kiedyłzywypełniająoczyLandona,apotemwszystkodomniewraca.Całybólistrach,i
lekarz,którymówimi,żestracędziecko.OchBoże,czypowiedzieliLandonowi?Ściskammocniejjego
rękęiprzysuwamdosiebie.
–Powiedzielici?
Kiwagłową.
– Straciłam nasze dziecko – szepcę. – Przepraszam. – Łzy wypełniają moje oczy i płyną mi po
policzkach,alenieobchodzimnieto.Naszedzieckoodeszło.AleLandontylkobierzemniewramiona,a
ja mogę ukryć swoją twarz w jego ramieniu, i delikatnie mnie przytula, głaszcze po włosach i mruczy
słodkiesłowa.
–Tonietwojawina–mówi.–Ijateżprzepraszam.Jateżbyłempodekscytowanydzieckiem.
Wiem, a ja cię rozczarowałam. Nie mogę tego znieść. Nie dostałam szansy, żeby je poczuć lub
potrzymać,iwiedzieliśmyonimtylkoprzezchwilę,alebyłamtakapodekscytowananaspotkanieznim
lubnią,ateraztojużnienastąpi.
Łzypłynąterazszybciej,ajaprzywieramdoniego,łkając.Wkońcuodsuwasięiwycieramojełzy.
–Przepraszam,żemnietuniebyło.
–Nicniemógłbyśzrobić–odpowiadamidotykamdłoniąjegopoliczka.Jegozarostdrapiemniew
dłoń,alepodobamisięto.–Niktniemógłniczrobić.
– Powinienem cię wziąć do szpitala wcześniej – mówi żałośnie. – Powinienem zatroszczyć się o
ciebie.
–Wszystkodobrze–odpowiadamiprzyciągamgodosiebie,żebypocałować.–Jestemsmutna,ale
wszystkobędziedobrze.Alejestmitakbardzoprzykro,żestraciłamnaszedziecko.
–Kochanie,będziemymieliwięcejdzieci.Będziemymielityle,ilebędzieszchciała.
Nieudajemisięmuodpowiedzieć,boktośpukadodrzwi,apotemwchodzilekarz.
–Dobrzewidzieć,żesiępaniobudziła–mówiiuśmiechasięmiło.–Jakbardzopaniąboli?
–Bardzo–odpowiadamiwzdrygamsię,kiedypróbujęunieśćwargi.
– Damy pani dodatkowe leki przeciwbólowe, żeby mogła pani przespać noc. Będzie panią bolało
przezkilkadni,alepowinnaPanidojśćszybkodosiebie.Jestpanizdrowąkobietą.
–Zanimzabrałmniepannaoperację,powiedziałpan,żerobiwszystko,żebyuratowaćmójjajowód–
mówięiwidzę,jakwzrokLandonauciekadolekarza.–Udałosiępanu?
Lekarzwzdychaikręcigłową.
–Przykromi,Cami.Uszkodzeniebyłozbytduże,apozatymwdałasięinfekcja.Musiałemgousunąć.
–Och.–Zamykamoczy.–Tooznacza,żetrudniejmibędziezajśćwciążę?
– Przykro mi – powtarza lekarz. – Ale nie jest to niemożliwe. Twoja macica i drugi jajowód są
idealniezdrowe.
Alejaprzestałamgosłuchać.Nietylkostraciłamdziecko,aleterazzajściewciążęponowniebędzie
wyzwaniem. Nie możemy mieć tylu dzieci, ile chcę. Będziemy mieli szczęście, jeśli będziemy mieli
jakiekolwiek.
–Cami?–Lekarzunosibrew,kiedypatrzęznównaniego.–Zamówiędlaciebielekarstwa.Myślę,że
spokojny sen w nocy zrobi ci dobrze, i jutro poczujesz się lepiej. Masz szczęście, że przyszłaś, kiedy
przyszłaś.Gdybyśczekaładłużej…cóż,wynikmógłbybyćgorszy.
– Dziękuję, doktorze – mówi Landon i kręci głową a potem siada znów obok mnie. – Dlaczego
czekałaśtakdługo?
– Myślałam, że po prostu nie czuję się najlepiej. – odpowiadam krótko. Jestem smutna, ale teraz
zaczynambyćrównieżzła.Dlaczegotosięstało?Wszystko,czegochciałam,byłowzasięgumojejrękii
wmgnieniuokazostałozaprzepaszczone.
Potrzebujękilkuminutwsamotności.Żebyzebraćmyśli,pożałowaćprzezkilkaminutsamazesobą.
–Landon,czymożeszwyjść.Proszę?
– Co? – pyta zaskoczony. Mój głos jest spokojny. Nie jestem złośliwa czy raniąca czyjeś uczucia.
Zranieniegojeszczebardziejjestostatniąrzeczą,jakiejbymchciała.
–Jatylkochciałabymkilkuminutprywatności,proszę.
Aleonuparciekręcigłową.
– Może powinniśmy gdzieś pojechać, jak już będziesz mogła podróżować – mówi, a ja natychmiast
zamykamoczy.–Gdzieśgdziejestciepło–kontynuuje.–Możeszwziąćkilkatygodniwolnegoipoleżeć
brzuchemdogóry,ajabędęciprzynosiłkoktajleibędzieszmogławchłonąćtrochęsłońca.
–Niepotrzebujęwyjeżdżać–szepczęinaglejestemtakcholerniewściekła.NaLandona.Nalekarza.
NaMię,żenieprzyszławcześniej.
Nakażdącholernąrzecz.
–Okej,możeszwziąćtrochęwolnego,zostaćwdomu…
–Wieszco?–mówięipatrzęnaLandona.–Możetobyłobłogosławieństwo.
–Co?–Prostujesięnakrześlezaskoczony.
– To znaczy dobrze, że stało się to teraz, a nie po ślubie, ponieważ teraz nie masz zobowiązań. Nie
musisz być przywiązany do żony i dzieciaka, którzy ciągną cię w dół. – Wszystko o czym mówisz, to
wyjazdy. Zabierzesz mnie do San Diego. Zabierzesz mnie gdzieś, gdzie jest ciepło. Cóż, wiesz co,
Landon? Ja nie chcę wyjeżdżać. Ty chcesz. Nigdy nie chciałeś tutaj być. Całe życie robiłeś wszystko,
żebytutajniebyć.Alejatouwielbiam.Tojestmójdomitujestmójbiznes,itojestmiejsce,wktórym
jestemkurewskoszczęśliwa.–Więcmożepowinieneśodejść.
–Chcesz,żebymodszedł?–mówinadwyrazspokojnie.
–Tak,właśnietocimówię.Potrzebujętrochęczasuwsamotności.
Kręcę głową. Nie płaczę. Gotuję się z wściekłości. Chyba nigdy w swoim życiu nie byłam tak
wykurzona.
–Poprostuwyjdź.
–Niechcęcięzostawiać,Cami.Niewtakisposób.
Niewtakisposób.
– Wszystko w porządku, Landon. Było w porządku przed tobą i będzie po tobie. Nie determinujesz
mojegoszczęścia.
Wstaje,alezostajezbokumojegołóżkaprzezkilkachwil,tylkomnieobserwując,dopókiniechwytam
zapustykubekpowodzieinierzucamnimwniego.
–Wynośsięstąd!
Mrugaapotemodwracasięiwychodziprzezdrzwiwchwili,kiedyRileywchodzi.Zerkananiego,
zanimzbliżasiędołóżka.
–Cześćsłodziutka.
–Cześć.
–DokądidzieLandon?
–Gównomnieobchodzi,dokądidzieLandon.Kazałammusięwynosić.
Przezułameksekundyjestzaskoczona,apotemopadanakrzesło,naktórymsiedziałLandonimówi:
–Słucham?
Patrzęnamojąnajlepsząprzyjaciółkę,mrugam,myślęowszystkim,cojejwłaśniepowiedziałam,nie
mogęuwierzyć.
–Odesłałamgo.
Inagleznównapływająłzy.Czujęsiętak,jakbysercewyrywanomizklatki.Chowamtwarzwdłoniei
łkamniebardzomającświadomość,żeRileygłaszczemniepowłosach.
–Czemutozrobiłaś?
– Ponieważ jestem taka smutna, wkurzona i skonsternowana! – jęczę przez ręce. – Straciłam nasze
dziecko, a on mówi o posiadaniu wszystkich dzieci, jakie chcę, ale ja nie mogę tego zrobić Riley. Nie
mogę dać mu dużo dzieci. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek chciała dużo dzieci, ale jeśli on chce je, to
powinienjemieć.–Apozatymonzawszemówiowyjazdach–mówiędalej,małozrozumialeprzezłzy,
alenieobchodzimnieto.–Onniechcetutajbyć,byłtutajtylkodlatego,żeczułsiędotegozobligowany.
–Niewydajemisię,żebytobyłaprawda.
–Topieprzonaprawda!Aterazonniemusituzostawać.Niechcę,żebyodchodził,aleniechcę,żeby
byłsmutny.Azakażdymrazem,kiedypatrzynamnie,będęmuprzypominać,żestraciłamjegodziecko.–
Rileyprzestajegłaskaćmniepogłowieizostawiamnie,żebymwypłakałaiwykrzyczałacałetogówno
zeswojegociała.
–Chciałamtegodzieckatakbardzo.–Terazmówiętrochęciszej,alenadaltrzymamtwarzwdłoniach,
ponieważ jestem taka zakłopotana i zawstydzona. – Już je pokochałam i miałam nadzieję, że będzie
wyglądałojakjegotatuś.ALandonjestwszystkim,czegopragnęłamitoteżspieprzyłam.Poprostunie
jestmiprzeznaczonemiećmężairodzinę,Ri.Idobrze,żestałosiętoteraz,aniepoślubie.
Przecieram spuchnięte oczy. Potrzebuję chłodnej szmatki, ale nie chcę prosić. Chcę tylko zawołać
Landonazpowrotem,aletogłupie.Toteżjużspieprzyłam.
Nagle zimny kompres znajduje się na mojej szyi… a ja biorę go i przykładam do oczu, płacząc w
bawełnęisprawiając,żerobisięciepła.
–Niemogęprzestaćpłakać.
–Ciiiii.
–Tojesttakdużowięcejniżutratadziecka–mówię,uspokajającsiętrochę.–Straciliśmywszystko.
Jego pierwsze kroki, lekcje pływania, pierwszy dzień w szkole. – Kręcę głową. – Nie poprawię mu
krawataczyniezatańczęznimnajegoweselu.–Kładzierękępokołdrąnamoimramieniuisiedzicicho
ipozwalamisięwypłakać,apotemjedengłębokiwdech,ażjestemspokojnanatyle,bywytrzećtwarzi
spojrzeć.
AletonieRileysiedziobokmnie.
ToLandon.
–Nieodszedłeś.
Nie uśmiecha się do mnie, zabiera kompres z moich rąk, wkłada pod kran, żeby był znów zimny,
podajemigozpowrotem.Tozbawieniedlamojejtwarzyiszyi.
Landonpoprostuobserwujespokojnie,jaktylkomoże.Wjegooczachwidaćzranienie,atosprawia,
że moje oczy znów robią się mokre. Oczywiście on też cierpi. Nie chcę go ranić. Nigdy tego nie
chciałam.
–Jateżjąkochałem–mówicichoipochylasię,żebyoprzećłokiećołóżkoibierzemniezarękę.Jego
dotykzawszejestcudowny,aletojestlepsze,niżcokolwiekkiedykolwiekczułam.–Ijestemtakismutny,
że nigdy nie będziemy mogli jej potrzymać albo pokochać, i zrobić tych wszystkich rzeczy, o których
wspomniałaś.TojesttragediaCami.
Kiwamgłową.
–Przepraszam.
–Utratajejniejesttwojąwiną–mówizdecydowanie.–Spójrznamnie.
Mojeoczyznajdująjego.
–Nicztegoniejestniczyjąwiną.Niewiem,dlaczegotaksięstało.Alejednowiem:niezamierzam
tracićmojegodzieckaimiłościmojegożyciawjednymdniu.Jesteśprzekonana,żeniechcętubyć,Cami,
ale ja nigdy tego nie powiedziałem. Tak, marynarka zabrała mnie stąd na długi czas, a kiedy to się
skończyło,niechciałemwracaćdodomu.Mógłbymprzenieśćsięizacząćodnowagdziekolwiekindziej.
Wybrałem jednak powrót do Portland i jestem tak cholernie szczęśliwy, że tak zrobiłem ponieważ to
przyniosłomniedociebie.Czychcęztobąpodróżować?Oczywiście.Aletujestnaszdom.
– Nie mogę spędzić następnych pięćdziesięciu lat na udowadnianiu ci tego w kółko, bo nie masz do
mniezaufania.Znaszmniewystarczającodobrze,iwiesz,żenierobięniczego,czegoniechcęrobić.
Uśmiechamsięikiwamgłową,awmojejpiersiwybuchanadzieja.
–Przepraszam,żetopowiedziałam.Niewiem,cojestnietakzemną.Niemówięrzeczy,któreranią
ludzi,inigdyniepróbowałamzranićciebie.
–Jesteśsmutnaizła.Iproszę,niewyżywajsięwięcejnamnie,aletwojehormonyszaleją.
Wykrzywiamustaiponowniepoprostukiwamgłową.Czujępoprostuulgę,żenieodszedł,kiedymu
powiedziałam,żebytozrobił.
DziękiBogu.
– Powiedziałem ci to już wcześniej i powiem raz jeszcze. Nie oświadczyłem ci się ze względu na
dziecko,Cami.Pragnąłemcię,odkiedytylkopamiętam.Chcę,żebyśbyłamojążonązalbobezdziecka.
Tyjesteśmoja,rozumieszmnie?
–Tak–mruczęibioręgłębokioddech.–Jestemwrzodemnadupie.
–Och,tozpewnością–mówi,wreszciesięuśmiechając.–Alejesteśwrzodemnamojejdupie,aja
nie chcę tego inaczej. Przejdziemy przez to w taki sam sposób, w jaki przechodzimy prze inne trudne
momenty,którestająnanaszejdrodze,razem,jakodrużyna.
–Niezasługujęnaciebie.
–Owszemzasługujesz.Zasługujesznakażdąnajwspanialsząrzecz,jakąoferujeświat.Zasługujeszna
kogoślepszegoniżja,aleniestetyutknęłaśtutaj.
–DziękiBogu.
Przytykaswojeczołodomojego.
–Kochamciętakbardzo.
–Jaciebieteżpięknywrzodzienadupie.
–Jeślifacetodnabiałuspóźnisięjeszczerazzmoimserem,zamierzamgowywalićiposzukaćkogoś
nowego.
–Nabiałorganicznyniejestłatwoznaleźć–przypominamMiinastępnegoranka.–Awszczególności
po cenach, jakie on nam zaoferował. Każdy inny ma megamarżę, a ja nie zamierzam wyrazić zgody na
większewydatkinanabiałtylkodlatego,żetyitenfacetsięniedogadujecie.Spałaśznimczyco?
Wzruszaramionami,niepodnoszącwzrokuznadtelefonu.
–Spałaśzfacetemodnabiału?–pytamlekkopodniecona.
–Jestprzystojny–bronisię.–Iniejestidiotą.
– Ale z pewnością spóźnia się cały czas – mówi Landon, krzyżując ręce na piersi. – Czy mam mu
przyłożyć?
– Nie – odpowiada Mia i przewraca oczami. – Wiem, że nie lubisz tego słyszeć, ale nie jestem
dziewicą.Uprawiamseks.Nietakczęsto,jakbymchciała,alezdarzasię.
– Nie zamierzam płacić więcej za nabiał, ponieważ uwiodłaś gościa i nie chcesz z nim dalej
pracować.Jesteśdorosła.Możeszsobiejakośztymporadzić.
–Onjestjednąwielkątrudnością–mówiMia.–Wcześniejsięniespóźniał.
–Możepróbujeprzyciągnąćtwojąuwagę–sugerujeLandon.Jeślichceszznimporozmawiaćojego
opieszałości,musiszsięznimspotkać.
–Niemuszęsięznimspotykać–mówiuparciejakja.–Mogęwysłaćmumaila,żegozwalniam.
– Nie zwolnimy go, dopóki nie znajdziemy kogoś innego z takimi samymi cenami – wzdycham i
poprawiamsięwłóżku.–Kiedyprzychodzilekarz?
–Jaksięnazywatwójdoktor?–pytaMia.Czekamyniecierpliwieażprzyjdzieiwypiszemnie,żebym
mogłaiśćdodomu.Nadalmnieboli,alebędziejeszczeprzezchwilę.Poprostuchcęywrócićdodomui
dochodzićdosiebietam.
–Zapomniałam–odpowiadamipatrzęnaLandona,któryukładakwiaty,któreprzyjechałydziśrano.–
Jaksięnazywalekarz?
– Doctor Holmes – odpowiada sam zainteresowany, kiedy wchodzi do pokoju z uśmiechem. –
Wyglądaszlepiej.
– Czuję się trochę lepiej. – Otwiera moją kartę w laptopie i siada obok mnie. W świetle dnia, bez
silnychśrodkówprzeciwbólowych,któremuliłymimózg,widzę,żeDoctorHolmesjestniezły.Zerkam
naMięiunoszębrew.
– Twoje ciśnienie jest idealne. Wszystkie wyniki są w normie, a poziom hormonów spada tak, jak
powinien.–Zerkanamnieiuśmiechasię,igdybymniebyłazaręczonajużznajgorętszymfacetempod
słońcem,mogłabymtrochęmuulec.–Słyszałem,żechceszwrócićdodomu.
NaglerozświetlasięlampabłyskowatelefonuMii,oślepiającnaswszystkich.
– Co, do cholery, jest nie tak z tym telefonem? – mówi, ale cała jest czerwona. Próbowała
niezauważeniezrobićzdjęciegorącemudoktorkowi.
Landonzerkapoprostunanią,ajamuszęzasłonićswójśmiechkaszlem.Gorącydoktorekdalejmówi,
jakbyprzytrafiałotomusiękażdegodnia.
Boprawdopodobnietakjest.
– Myślę, że możemy wypuścić cię do domu, ale musisz za kilka dni stawić się u swojego lekarza
pierwszegokontaktu.
–Mogętozrobić.
– Okej. Wypełnię twoje papiery i niebawem pojawi się pielęgniarka z receptami i kilkoma
instrukcjamiiwypuścimycięstąd.
–Dziękuję.
–Niemazaco.–Kiwagłową,podajerękęLandonowiimrugadoMiiwdrodzedowyjścia.
–Coto,docholery,miałobyć?–pytaLandonMię,ajawybuchamśmiechem.
– Pisałam do Kat i powiedziałam jej, że lekarz Cami jest najseksowniejszym lekarzem, jakiego
kiedykolwiek widziałam, a ona zażądała zdjęcia, żeby jej wysłać. Ale zapomniałam wyłączyć lampę
błyskową.
–Naprawdę?
–Oj,dajspokój–zaczynambronićMii.–Katodniejzażądała.
–Jeślionazażąda,żebyśskoczyłazmostu,teżtozrobisz?
–Prawdopodobnie.Zależyodokoliczności–mówiMiazprzebiegłymuśmiechem.–Jakbyśnigdynie
odpowiadałnażądaniabraciszku.
–Nieświeciłemlampąbłyskowąlekarzowiwtwarz.
–Tenlekarzwidziałtwojąnarzeczonąnagą–przypominamu.
–Tak,maszczęście,żegoniepobiłem–mówiLandonicałujemniewczoło.–Gotowadodomu?
–Bardzogotowa.–Kiwamgłowąiprzesuwamsię,żebymógłdołączyćdomnienałóżku.–Przytul
mnie.
–Tołóżkojesttrochęzamałenaprzytulanie–mówiMia,apotemprzewracaoczami,kiedyLandonto
robi.Przysuwamniebliskoicałujewpoliczek.–Jesteścieobrzydliwi.
–Typotrzebujeszmężczyznydoprzytulania–mówięiśmiejęsię,aonakręcigłową.
–Niepotrzebujętego.
–Tojestmiłe–odpowiadamzwestchnieniemiopieramsięnamoimsilnymmężczyźnie.
Rozdział20
Landon
T
onajwyższyczas,żebyściesiępobrali–mówiLucasmiesiącpóźniej.Jesteśmywpokoju,wktórym
dorastałem,wdomumoichrodzicówiubieramysięnaślub.
– Ty nie jesteś żonaty, a jesteśmy w tym samym wieku, idioto – odpowiadam i się uśmiecham.
Uwielbiamysobiedogryzać.
– Nie jestem typem faceta układnego – mówi, gubiąc się w wiązaniu swojego krawata. Podchodzę
więcdoniego,odsuwamjegoręceirobiętosam.–Dzikifacetjakjaniemożebyćuziemiony.
–Albojesteśzabrzydkidlajakiejkolwiekkobiety,żebypatrzyłanaciebieprzezresztężycia.–Śmieję
sięizaciskamkrawat,oczywiściezaciasno.
– Ha, ha – odpowiada i podchodzi do lustra, żeby poprawić krawat i włożyć marynarkę. – A więc
zdecydowaliściesięnieiśćdourzędu?
– Tak – potwierdzam i uśmiecham się na wspomnienie twarzy Cami, kiedy zaproponowałem jej
kościół.–Nawetjeślinadaljesttomałaimpreza,zasługujenacośbardziejspecjalnego.Zawszemiała
słabośćdotegostaregokościoławdoleulicy.Nowiesz,tenwąski,doktóregonaszemamyciągnęłynas
doszkółkiniedzielnej,kiedybyliśmymali.
–Wiemktóry.–TwarzLucasapoważnieje.–Jakonasięma?
– Coraz lepiej. – Myślę o swojej silnej dziewczynie. – Zaproponowała, żebyśmy poszli na terapię
zarazpostraciedziecka.
–Naprawdę?–pytazdziwiony.–Chodzicienaterapię?Piekłozamarzło?
–Teżbyłemzdziwiony,alecieszęsię,żetozrobiła.Mieliśmykilkaciekawychrozmów,tonapewno.
To dobre dla nas obojga. – Wzruszam ramionami i uśmiecham się do mojego dawnego przyjaciela. –
Mógłbyśsampójśćnajakąśterapię.
–Nie,jestemszczęśliwyzewszystkimimoimidysfunkcjami.
–Jaktam?–pytaJake,kiedyoniStevenwchodządopokoju.–A,nieumyłeśsiędokładnie?
– Pieprz się – odpowiadam spokojnie, ale dłonie mam spocone i jestem bardziej niż trochę
zdenerwowany. Nie na myśl o poślubieniu Cami. Nie ma niczego innego, czego bym tak pragnął.
Niecierpliwięsiępoprostu.Jestemgotowyprzejśćprzeztowszystkojuż,żebywreszciestałasięmoją
żonąiżebyśmymoglidalejżyćnaszymżyciem.–Dlaczegotujesteście?
– Ponieważ zostaliśmy wyrzuceni od dziewczyn – mówi Steven. – A ja jestem chory od oglądania
płaczącejciociCami.Dziewczynysątakiesentymentalne.
–Korzystajztegodzieciaku–mówiLucas,klepiącStevenawplecy.
–Apozatymonacałyczaspowtarza,żewyglądamtaksłodko,jakbymmiałdwanaścielatalbocoś.To
ponadmnie.
– Auu, jesteś taki słodki – mówię i szczypię Stevena w policzek, a potem lekko klepię. –
Rozpocznijmytenshow.
–Powinienemcięostrzec–mówiJake,kiedyschodzimynadółdonaszychsamochodów.Moirodzice
wyszli wcześniej do kościoła, żeby pomóc przy wykańczaniu dekoracji. – Piją szampana, jakby miał
wyjśćzmody.Miejmynadzieję,żebędąwstaniedotrzećdokościoła.
–Dadząradę–odpowiadam.–Tygościujedzieszwłasnymsamochodem.Niezamierzamciępotem
podrzucaćdorestauracjipoceremonii.
– Jesteś taki samolubny, pragnąc swojej narzeczonej tylko dla siebie – mówi Lucas z uśmiechem.
Macham im i jadę własnym samochodem w dół ulicy, biorę głęboki oddech i wchodzę do środka.
Kościółjesttakczarującysamwsobie,żeniewymagazbytwieludekoracji.Jestkilkazapalonychświec
i bukiet kwiatów, ale to wszystko. Wszystkie dziewczyny już siedzą obok rodzeństwa Cami, które
przyjechałonatęokazję,apozatymRingozżonąimojarodzina.
Chcieliśmy,abylistagościbyłamała,zapraszająctylkotych,zktórymijesteśmynaprawdębliskoby
dzielićtendzieńznimi.
Steven znika w bocznym pokoju, a Jake dołącza do Addie w pierwszym rzędzie, a my z Lucasem
podchodzimydofrontukościoła,gdziestoijużurzędnik.
–Jesteśgotowy?–pytamnie.
–Jestemgotowyodtygodni–odpowiadamzgodniezprawdą.Uśmiechasięikiwanapianistę,dając
muznaćżebyzacząłgraćMarszweselny.
Siostra Cami, Amanda, idzie powoli alejką, uśmiecha się, aż wreszcie pojawia się moja cudowna
pannamłoda.
Camicałasięśmieje,kiedyStevenprowadzijąalejką.Jejsukienkajestzkoronkiipodkreślaidealnie
zaokrąglenia.Jejoczysąprzywiązanedomoich,kiedyidziepowolidomnieiwreszcieStevenpodajemi
jejrękę.
–Ktooddajetąkobietętemumężczyźnie?–pytaurzędnik.
–Ja–odpowiadadumnieStevenicałujeCamiwpoliczek,apotemdołączadorodziny.
Boże,onajestpiękna.
Ijestmoja.
Urzędnikzaczynaprzemowęoświętościmałżeństwa.Obietnicy.Ajaniemogęoderwaćodniejoczu.
RazemzCamizdecydowaliśmysięwymienićtradycyjnąprzysięgąizanimsięorientuję,jejsłodkigłos
wypełniakaplicę,kiedyzaczynarecytować.
–Ja,Camibioręciebie,Landonie,zamężaiślubujęcimiłość,wiernośćiuczciwośćmałżeńskąoraz
to,żecięnieopuszczęażdośmierci.
Łzaspływajejpopoliczku,kiedyurzędnikmówi.
– A teraz z prawa nadanego mi przez stan Oregon, ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować
pannęmłodą.
Ale ja jej nie całuję po prostu. To byłoby nudne. Całuję ją głęboko, pokazując Bogu i wszystkim
wokoło,jakbardzokochamtękobietę.
Kiedy wstajemy, w kaplicy roznoszą się oklaski i zostajemy zarzuceni przytulaniem, życzeniami
szczęściaodnaszejrodziny.
Wreszciefotografmówi:
–Skorowszyscygościemająbyćnazdjęciach,chodźmyipozwólmyimwyjść,żebyśmyzdążylidojść
nakolacjędorestauracji.
–Ktowiedział,żezdjęciazdwudziestkąludzipotrwajątakdługo?–pytaLucasgodzinępóźniejpo
tym, jak zostaliśmy upozowani niemal w każdy możliwy sposób. – To sprawiło, że jestem głodny.
Chodźmy.
–Będziemyzarazzawami–krzyczędoreszty.–Potrzebujęminutyzmojądziewczyną.
Camizerkanamnie,kiedywszyscyodchodzą,akiedyjesteśmysami,odwracamsiędoniej,stojącw
tymsamymmiejscu,wktórymwymieniliśmysięprzysięgągodzinętemuibioręjązarękę.
–Potrzebujękilkuminutztobąsamnasam.Jaksięmasz?
–Cudownie–odpowiadazszerokimuśmiechem,ajejzieloneoczybłyszczązeszczęścia.–Aty?
– Nie potrafię nawet powiedzieć, jak jestem szczęśliwy – mówię i całuję jej rękę. – Cieszę się, że
zdecydowaliśmy się na tradycyjną przysięgę, ponieważ jesteśmy tradycyjnymi ludźmi, ale jest kilka
innychrzeczy,którechcępowiedzieć,aniechciałem,żebyktokolwieksłyszał,żejemówię.
Chrząkamikontynuuję,przytrzymującjejwzrok.
– Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, coś we mnie w środku powiedziało mi, że to ta jedyna.
Oczywiście, byłem dzieckiem, ale przez te wszystkie lata, które minęły potem, ten głos nadal tam był.
Czasem to był szept, a czasami krzyk. Nikt i nic nie może porównać się z tym, co ja czuję do ciebie,
Cami. Nie jesteś tylko moją drugą połową, jesteś najlepszą częścią mnie. Nie ma niczego takiego, co
mogłabyś zrobić, żeby stracić moją miłość, moja słodka. To jest wieczne. A kochając cię aż do
ostatniegotchu,będęciękochałidalej,cokolwiekpotembędzie.Jesteśstałączęściąmnieizatozawsze
będęwdzięczny,ponieważniemanaświecieniclepszegoniżty.Jestemzaszczyconybędąctwoim.
Uśmiecha się tak jasno, a zarazem tak delikatnie. Staje na palcach i całuje mnie w usta, a potem ku
mojemuzdziwieniuzaczynamówić.
– Cieszę, się, że to zrobiłeś, ponieważ ja też mam ci coś do powiedzenia. – Zbiera myśli, a potem
zwracatejasnezieloneoczynamnie.–WichroweWzgórzatomojaukochanaksiążka,anajlepszalinijka
mówitak:„Jeślionkochałcięcałąsiłąswojejduszyprzezcałeżycie,niemógłbykochaćciętakbardzo
jakjaprzezjedendzień”.
–Zawszeuważałam,żetenwersjestnapisanydlamnie,otobie.Obserwowałamcięzdystansuprzez
lata,dbającociebie,martwiącsięociebie,myślącotobie.Czułam,żecościągniemniedociebieprzez
całe życie, Landon. Nie mogłabym tego wyjaśnić i nie mogłam sobie życzyć, żeby odeszło, nawet jeśli
próbowałam.Nigdymnieniezostawiłeś.Zawszenosiłamcięzesobą.To,żejesteśterazmój,budzimoje
nieprzerwane zdziwienie. Wygląda to jak najlepszy sen, jaki kiedykolwiek miałam, a ja modlę się i
błagam, żeby nigdy się nie obudzić. Ale nie śnię. A na lepsze czy gorsze wreszcie jesteś mój. Mam
wrażenie, że nasze życie będzie może trochę szalone, z ogromną ilością śmiechu i odrobiną łez, ale to
właśniesprawia,żebędziewspaniałe.Jestpasjonujące,pełneiprawdziwe.Imogęcięzapewnić,żena
zawsze.Ponieważjużjestwieczność.
Nachylasięidelikatnieścierałzę,którawymknęłamisięzoka.
–Jestemtakiszczęśliwy.
Przyciągamjądosiebieiotaczamramionami,icałujęczule.
–Aterazskorodokończyliśmynaszeprzysięgi,jesteśgotowaświętować?
–Jestemgotowanawszystko.
–Jeślinieprzestanąkłaśćpietruszkinatalerze…
–Mia–mówiCamiześmiechemiprzytulająmocno.–Wyluzuj.Nieobchodzimniepietruszka.Aty
powinnaśsiędobrzebawić.Tojestprzyjęcie.
–Maszrację.Zrobięimodświeżająceszkoleniepóźniej.
– Dobra dziewczynka – odpowiadam szczęśliwa, kiedy Lucas i Addie wstają, sięgają po szklanki z
wodąiprzyciągająuwagęwszystkich.
– Witajcie wszyscy – zaczyna Lucas. – A więc jest tradycją, aby najlepszy facet wzniósł toast, ale
zamiasttegorazemzAddieopowiemyhistorię.
–Tonaprawdęświetnahistoria.
–Wyobraźciesobie,jeślimożecie–zaczynaLucas,unoszącrękędlawiększegoefektu–gorącelato
2003roku.
– Cami miała siedemnaście lat, a Landon miał ledwie ponad dwadzieścia, wrócił do domu na lato
przedodpłynięciemdomarynarki.–Addierozglądasięwokółnasiszerokouśmiecha.–Amymieliśmy
wielkipiknikwogrodzieLandona.
– Ale Cami nie przyszła sama – kontynuuje Lucas. – Nie, Cami pokazała się na pikniku z jakimś
gościem,któregoimieniażadneznasniepamięta.Tocopamiętam,towidoktwarzyLandona,kiedyCami
weszładoogroduztymgościemnajejramieniu.Tobyłopiękne.Właściwiewierzę,żeLandongapiłsię
nategoczłowiekacałąnoc.
Proszęniemówcie,jaksięwtedyupiłem.
–Czegoonniewiedział–mówiAddie,przejmująchistorię–toto,żeCamiwogólenicnieczułado
Pana Bezimiennego. Przyprowadziła go z nadzieją, że Landon zrobi się zazdrosny i wreszcie wykona
ruch.TobyłajejostatniadeskaratunkuprzedwyjazdemLandona.
– Och, był zazdrosny jak cholera – mówi Lucas ze śmiechem. – I nawet nie będę się zagłębiał, jak
wielepiwawypiłtejnocy.
–Dziękuję–wołam.
– Ale nie wykonał ruchu w kierunku naszej Cami – mówi znów Addie i każdy w pokoju wydaje
dźwięksympatii.–Wierzę,żejejdokładnesłowapotejnocybyły:pieprzyćgo.
–Auu.–Znówwszyscymówiąchórem.Sięgampodstółichwytamjejdłoń,akiedyzerkamnanią,
onaśmiejesięzinnymiwogóleniezakłopotana.
–Alehistoriasięrozwija–odzywasięznówLucas.–NiedługopotymjakLandonwracadodomu,
przyjechałemdomiasta,żebyzobaczyćjaksięma,ibyłemwszoku,kiedyodrzuciłwieczórzemną,żeby
zabraćCaminarandkę.
– To była ich pierwsza oficjalna randka – mówi Addie z uśmiechem, – I może minęły lata, ale
wreszcie wszystko poszło dobrze. Pierwsza randka doprowadziła nas tutaj i jedyne, co możemy
powiedzieć:tonajwyższyczas,moidrodzy…
–ZaLandonaiCami–mówiLucasiunosiszklankę.–Izadługieżycierazem.
Wszyscysiędołączają,ajapochylamsię,żebywyszeptaćCaminaucho:
–Tenmomenttotrzynaścielatczekaniainiemógłbymopisaćgolepiejniżto.
Epilog
Trzymiesiącepóźniej…
Cami
M
am zdjęcia ze ślubu! – oznajmiam i wyciągam album z torby. Wszystkie pięć cieszymy się naszym
niedzielnymbrunchemwnaszymzwykłymmiejscuwpółnocnymPortland.
–Ochsuper.–RileysięgapoalbumirazemzKatzaczynająoglądać.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział, że w tej sukience widać mój brzuch – pyta Addie. –
Przymarszczyłabymjąbardziej.
–Teraznikttegonieprzegapi–mówiMiaigłaszczeAddiepobrzuchu.–Zamierzasznampowiedzieć,
jakatopłeć?
–Nie,chcemymiećzJakiemniespodziankę.
–Nielubięniespodzianek–mówiKat,apotempokazujenajednozezdjęć.–Wow,Cami,tozdjęcie
jestniesamowite.Kiedytobyło?–Odwracaalbumipokazujemi,ajauśmiechamsięnawspomnienie.
– To było wtedy, kiedy wszyscy wyszli z kościoła, a Landon chciał mi powiedzieć parę rzeczy na
osobności.Niewiedzieliśmy,żefotografzostał,żebypstryknąćparęzdjęć,alejestemzadowolona,żeto
zrobił.Tojednozmoichulubionych.
–Oczymchciałztobąpogadać?–pytaAddie.
–Tojednazniewielurzeczy,któryminiezamierzamsięzwamidzielić,dziewczyny–odpowiadam.
Tesłowabyłyzbytważne,bydzielićjezkimkolwiekinnym.
–Cóż,toświetnezdjęcie–mówiKat.–Zrobiłnaprawdędobrąrobotę.
–Dzięki,teżtakmyślę.
–HejKat,kupiłaśbiletylotniczenaswojąpodróż?–pytaMia,aKatzaczynasięzastanawiać.
–Tak,alemówięwam,niechcęjechać.
–Chcesz–poprawiamją.–Typoprostuniechceszlecieć.
–Niemuszęjechać.
–WSonomaValleyjestgenialnawinnica.Oczywiście,żemusiszjechać–dodajeRileyześmiechem.
–Toniesamowite,żejeszczenigdytamniebyłaś.
–Nigdyniemiałamnatoczasu.
–Jesteśjednąznajbardziejupierdliwychkobiet,jakieznam.–Addiewkładakawałekananasadoust.
–Nierozumiem,dlaczegotakboiszsięlatać.
–Bopoprostutegonielubię.Tyteżnielubiszróżnychrzeczy.Czasemludzieczegośnielubią.
– Okej, zobacz. – Riley patrzy to na jedną, to na drugą, ostrzegając je, żeby wyluzowały. – Kat, nic
takiegosięniestanie,toniejestdaleko.
– Zamówiłaś siedzenie przy przejściu? – pyta Mia. – To może pomóc. Wyglądanie przez okno może
cięprzestraszyć.
–Mamsiedzenieprzyprzejściu.Czymogęsięupić,zanimwsiądędosamolotu?
– Czemu nie? – Wzruszam ramionami. – Pomyśl też o tych wszystkich gorących facetach, którzy tam
będą.
–Sekseskapada!–krzyczyAddieiklaszcze.–Tojesttwojalinia.Możesztampojechaćiumówićsięz
jakimśgorącymfacetemodwin.Możeszmiećdużogorącegoseksuwśródwinorośli.
–Ech–mówiRiley,marszczącnos.–Nieuprawiajseksuwwinogronach.Ktośkiedyśbędziejepił.
–Tojestcałkiemsexy–stwierdzaKatisiadawygodniej,żebytoprzemyśleć.–Tojużsześćmiesięcy,
odkiedyostatniouprawiałamseks.Sekseskapadabrzminieźle.
–Widzisz?–mówiAddiedumnazsiebie.–Znałamkogoś,ktodobrzewyszedłnasekseskapadzie.To
jestwspaniałypomysł.
–Awięcpodsumowując–upewniasięKat.–Mogęupićsięprzedlotemimiećcałytydzieńseksubez
zobowiązań?
–Tak,takmniejwięcejtowygląda.–Kiwamgłową.–Powinnaśtozrobić.
–Dobra,wchodzęwto.Alemuszębyćnaprawdępijananatenlot.
–Damyradę.
RestauracjaPokusapoleca:
Pierwszedanie
Maślanenaleśniki
Podanezbananami,granoląimiodem.
Drugiedanie
Szparagi,kiełbaski,żółtyser,szałwia,czereśniowepomidory
Deser
MandarynkiMimosaztruskawkamiipestkamigranatu
Chandon
Maślanenaleśniki
Składniki:
1filiżankamąkidociast
1łyżeczkaproszkudopieczenia
¼łyżeczkisodyoczyszczonej
¼łyżeczkisoli
3łyżkicukru
1dużejajko,delikatnieubite
1filiżankamaślanki
3łyżkiniesolonego,stopionegomasła
Imasłodosmarowanianaleśników
Dodatki:
granola
pociętenaplasterkibanany
miód
Przygotowanie:
1.Wdużejmiscewymieszaćwszystkiesucheskładniki:mąkę,proszekdopieczenia,sodę,sólicukier.
2.Wdrugiejmiscewymieszaćjajko,maślankęistopionemasło.
3.Zrobićmałądziurkęwsuchychskładnikachiwlaćmokrąpłynnąmieszankę.Mieszać,ażskładniki
się dobrze połączą (będą małe grudki). Uważać, żeby nie mieszać zbyt długo ciasta, bo naleśniki będą
twarde.
4.Rozgrzaćpatelnięnaśrednimogniu.Dostosowaćpłomień,żebyniebyłazagorąca.
5.Używającpędzelka,delikatniewysmarowaćpatelnięroztopionymmasłem.Delikatniewlaćokoło¼
filiżanki ciasta, rozlewając je na całą patelnię. Ciasto będzie gęste, więc być może trzeba będzie za
pomocąłopatkirozsmarowaćśrodekdobrzegów.
6. Kiedy góra stanie się brązowa, a na brzegach pojawią się bąbelki (około 2–3 minut), przewrócić
naleśniknadrugąstronę.Smażyćjeszcze1–2minuty,ażdelikatniezbrązowieje.Powtórzyćzpozostałym
ciastem.
7. Podając, posmarować dodatkowym masłem, a na wierzch położyć granolę i pokrojone banany.
Skropićmiodemdlasmaku.
Szparagi,kiełbaski,żółtyser,szałwia,czereśniowepomidory
Składniki:
6dużychjajek
1łyżkagęstejśmietany
Sólipieprz
¾filiżankiseraGruyerealboinnegoostregosera–¼odłożyćdoposypania
4kiełbaskiśniadaniowe,pokrojonewkostkę
1łyżkaoleju
6sztukszparagówpokrojonychwkawałkinajedenkęs
¾filiżankiczereśniowychpomidorów
Przygotowanie:
1.Rozgrzaćpiekarnik.
2. Wymieszać śmietanę, jajka, ½ łyżeczki soli i ¼ pieprzu. Dodać ½ filiżanki sera i wymieszać.
Odstawić.
3.Naśrednimgaziepostawićnieprzywierającąbrytfannę(najlepiejżeliwną).Dodaćkiełbaskiipiec,
aż zbrązowieją. Odlać tłuszcz, ale nie czyścić brytfanny. Podgrzać w brytfannie 1 łyżkę oleju, dodać
kiełbaski,szparagiipomidory.Piecdodatkowe2–3minuty,aższparagizrobiąsięjasnozielone,askóraz
pomidorówzacznieodchodzić.
4.Dodaćdobrytfannyjajkaipiecokołominuty(topozwoliugotowaćjajka,aleichnieprzysmażyć).
Potrząsnąćbrytfanną,żebyjajkaspłynęłynadół.
5.Górępokryćresztążółtegoseraiwstawićdopiekarnika,ażwszystkolekkozbrązowieje.
6. Wyjąć z piekarnika i pozostawić na 5 minut. Używając łopatki, oddzielić frittatę od brytfanny i
nałożyćnatalerz.Pokróićwtrójkątyipodawaćskropionądodatkowooliwąiposypanąsoląmorską.
MandarynkiMimosaztruskawkamiipestkamigranatu
Składniki:
3filiżankischłodzonegosokuzmandarynek
GrandMarnierlubinnylikierpomarańczowy
Truskawkiumyteipociętenaplasterki
Pestkigranatu
1butelkaschłodzonegowinamusującego
Nakażdegodrinka:
Tasamailośćsokuiwina,ikreskalikierupomarańczowego
Przygotowanie:
1.Nalaćsokdokieliszkówodszampanamniejwięcejdopołowy.
2.Dodaćodrobinęlikieruitruskawek,ipestekzgranatu.
3.Dodaćmusującewino.
4.Podawaćodrazu.