Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Teresa Jadwiga Papi
Kopciuszek
Powieść dla dorastających panienek
Warszawa 2012
Spis treści
ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
Kolofon
ROZDZIAŁ I
Wesoły to był pokój dziecinny, bo że tu młodzież mieszkała, na
pierwszy rzut oka poznać było można: na ścianach wisiały mapy
geograficzne, rozmaite ryciny ze świata zwierzęcego i roślinnego,
pomiędzy nimi widać było półki, jedne z książkami, drugie z figurami
gipsowymi: twarze, ręce, nogi, bryły mieszały się tam bezładnie;
u pułapu czerniały jakieś kółka i kółeczka, na których zapewne
zawieszano czasami przyrządy gimnastyczne, z jednego kąta
wyzierała czarna tablica, a na niej pozostały jeszcze wypisane kredą
jakieś cyfry tajemnicze, pod oknem, w pięknie plecionym koszyku
stały doniczki z szerokolistnymi roślinami, które temu przybytkowi
nauki mniej surowy pozór nadawały. Było to wieczorem, zwieszająca
się od sufitu lampa jasne, wesołe światło rzucała dokoła, a tuż pod
nią, po samym środku pokoju, stał długi stół, czarną ceratą pokryty,
w około niego krzesła wygodne z poręczami, z których trzy były
w obecnej chwili zajęte. Dwie dziewczynki, jedna lat czternastu,
druga starsza o rok może i chłopczyk dziesięcioletni siedzieli przy
nauce. Chłopiec coś pisał, młodsza z dziewczynek uczyła się wierszy
francuskich półgłosem, starsza pogrążoną była w jakimś poważnym
rozmyślaniu; oparłszy łokcie o stół, palce zapuściła w ciemne zwoje
włosów, a głowę zwiesiła nad zeszytem, leżącym przed nią. Na
młodziutkim jej czole wysuwały się trzy bruzdy poprzeczne, znać
myślą pracowała usilnie; naraz czoło jej wygładziło się, uśmiech
okrążył blade usta, z szarych oczu strzelił blask triumfu.
– Już wiem, już wiem – rzekła sama do siebie i sięgnęła ręką po
pióro obok leżące, a umoczywszy je, żywo coś na papierze kreślić
zaczęła. Na jej wykrzyknik chłopczyk i dziewczynka, siedzący obok
niej przy stole, przerwali swoje zajęcia, oboje spojrzeli na nią i oboje
rozśmieli się wesoło, lecz ona nie podniosła nawet głowy, jak
przedtem cała zatopioną była w myślach, tak teraz w tym, co pisała;
dzieci śmiały się coraz mocniej, tak głośno, tak serdecznie, jak tylko
w tym wieku śmiać się można i wciąż patrzały na towarzyszkę, aż
śmiech ich zwabił kogoś starszego: w przyległym pokoju coś
zaszeleściło i niebawem potem w progu ukazała się kobieta lat
średnich, w popielatej, gładkiej sukni, bez żadnych ozdób,
w sztywnym kołnierzyku i czarnej krawatce, o twarzy bladej,
zmęczonej... Znać głośne śmiechy dzieci ją zaniepokoiły, bo wzrok jej
był wylękły.
– Że też na chwilę odejść was nie można – rzekła, przestępując
próg. Dziatwa umilkła, starsza dziewczynka, która do tych śmiechów
nie należała, przerwała pisanie, podniosła głowę i zwróciła
spojrzenie ku wchodzącej, lecz wnet spuściła oczy i spokojnie dalej
pisała. Wchodzącą była nauczycielka, znać coś się jej nie podobało
w powierzchowności starszej dziewczynki, gdyż brew nieco
ściągnęła i zbliżyła się do niej krokiem żywym.
– Niuniu, jak ty wyglądasz, na miłość boską, a toż przestraszyć się
ciebie można – rzekła tonem, w którym brzmiała nagana.
Niunia ruszyła ramionami niecierpliwie.
– Nie mam teraz czasu patrzeć, jak wyglądam – odparła niezbyt
grzecznym tonem. – Komu nieprzyjemny mój widok, niech nie patrzy
na mnie.
Na tę odpowiedź dziatwa wybuchła na nowo śmiechem,
nauczycielka zaś westchnęła.
– Wstań natychmiast i idź umyć twarz oraz ręce – rzekła tonem
stanowczym – masz całe czoło zasmolone.
W istocie Niunia miała dwie czarne plamy na czole, musiała
zawalać palce piórem, a gdy w zamyśleniu oparła głowę na ręku,
ślady atramentu zostały na czole.
– Nie ma brzydszej wady dla kobiety, jak nieporządek – ciągnęła
dalej nauczycielka – staniesz się niemiłą rodzeństwu, wszyscy cię
kochać przestaną.
– I świętemu cierpliwości by zabrakło; że też człowiek jednej
chwili spokoju mieć nie może – przerwała jej nagle Niunia i rzuciwszy
ponure spojrzenie dokoła, wstała z krzesła, odsunęła je z hałasem
i wyszła z pokoju.
Nauczycielka przyzwyczajoną widać była do podobnych wybuchów
uczennicy, gdyż zdawała się nie słyszeć jej, siadła przy stole
i przysunęła sobie kilka kajetów tam leżących.
– Proszę cię, Józiu, uspokój się – przemówiła po chwili, zwróciwszy
teraz mowę do młodszej dziewczynki, która śmiała się ustawicznie –
to bardzo brzydko brać siostrę za cel zabawy i ty, Olesiu, ucisz się,
nadto dziś głośni jesteście.
Skarcona po raz wtóry dziatwa wróciła do książki i zajęła się
nauką, lecz uśmiech figlarny ukazywał się ustawicznie na ustach
obojga, wtem we drzwiach stanęła znowuż Niunia. Oleś i Józia,
ujrzawszy ją, podnieśli głowy i po raz trzeci wybuchnęli śmiechem.
Niunia spełniła rozkaz nauczycielki, umyła się, lecz zamiast zmyć
z czoła plamę, rozmazała ją tylko.
– Istny Kopciuszek z tej naszej siostry – rzekł Oleś – wszak
prawda, panno Mario?
Nauczycielka podniosła żywo głowę.
– Wiesz, iż nie lubię, gdy jej tę nazwę dajesz – odparła surowo –
rodzeństwo powinno się kochać.
Oleś umoczył pióro i zabrał się powtórnie do pracy; Józia,
ukrywszy twarzyczkę za książkę, tłumiąc śmiech, patetycznym tonem
deklamowała:
Le jour s’étend sur les collines,
O terre, ou languissent mes pas.
Niunia odsunęła krzesło i zasiadła do przerwanego pisania, naraz
w przedpokoju rozległ się głos dzwonka.
– Tatko! – zawołała Józia – dzięki Bogu, już lekcje wszystkie
przygotowane. – I zrywając się żywo z krzesła, otworzyła szufladę od
stołu: przykładny porządek w niej panował, kajety, książki leżały
obok siebie symetrycznie i równo; Józia schowała i te, które wzięła
ze stołu, po czym wybiegła z pokoju; po kilku minutach i Oleś podążył
za nią, została tylko Niunia z nauczycielką, obie były zatopione
w pracy: Niunia pisała z zapałem, nauczycielka poprawiała kajety.
Właśnie brała trzeci z kolei do ręki, właśnie rozłożyła go, gdy
zmarszczka niezadowolenia ukazała się na jej czole:
– Jesteś niepoprawną – rzekła, zwracając się do Niuni – jak mogłaś
podać mi podobne ćwiczenie?
Lecz Niunia nie słyszała jej czy może udawała, że nie słyszy.
– Żądam, byś raz jeszcze przepisała ćwiczenie, wiesz, jak ojciec
gniewa się o twój nieporządek – ciągnęła dalej panna Maria – nie
śmiałabym mu pokazać takiej pracy niestarannej.
To mówiąc, położyła przed dziewczynką kajet. Teraz dopiero
Niunia podniosła głowę, blada jej twarz zarumieniła się.
– Pani zawsze starasz się przykrość mi sprawić – rzekła – niech
pani nie sądzi, bym staranniej przepisała. – Nauczycielka zatrzymała
na niej wzrok poważny.
– Nie wiesz zapewne, co mówisz w tej chwili, dlatego tylko
przebaczam ci – odparła. To powiedziawszy, wyszła z pokoju.
Niunia nie ruszyła się z miejsca, nie podniosła nawet głowy, pisała
bez przerwy. Upłynął kwadrans, w przyległym pokoju zegar
wydzwonił ósmą, dziewczynka położyła pióro, przebiegła wzrokiem
zapisane kartki i uśmiechnęła się sama do siebie.
– Mam nadzieję, że profesor będzie zadowolony z pana
Aleksandra – rzekła – styl prosty, dziecinny, sens jest.
To powiedziawszy, podniosła się i kajet położyła na miejscu, przed
którym brat przed chwilą siedział.
– Udało mi się nieźle, udało naprawdę, choć mi ciągle
przeszkadzano – ciągnęła dalej swój monolog – ta nieznośna panna
Maria gderze i gderze ustawicznie, już dziś to doprawdy nie było
o co – tu sięgnęła po swój kajet, roztworzyła go i przyglądać się
poczęła ćwiczeniu.
– Marnować czas na przepisywanie, to mnie najwięcej gniewa –
szepnęła sama do siebie – miałam dziś czytać Mickiewicza, a tu
trzeba będzie przepisywać te nudziarstwa... Nieznośna jest z tą
swoją systematycznością, lecz nie dogodzę jej, jeszcze gorzej
nabazgram; niechaj nie sądzi, że się jej lękam – i mówiąc to podniosła
głowę hardo, odsunęła gniewnie kajet, wstała z krzesła i wyszła.
Przyległy pokój służył za sypialnię, przed toaletką, stojącą na
jesionowej komodzie, paliła się świeca. Niunia zbliżyła się do
zwierciadła i spojrzała w nie, na usta jej uśmiech wystąpił.
– Że pięknie nie wyglądam, to rzecz pewna – rzekła sama do siebie
– nie darmo żartowali ze mnie, trzeba toaletę poprawić, boby się
ojczyk gniewał. – To mówiąc, wzięła ręcznik, umoczyła w wodzie
i wytarła czoło. Czarne smugi zeszły w części, ale niezupełnie,
dziewczynka nie miała wszakże cierpliwości dłużej się nad tym
mozolić.
– Toć przecie nie plama na duszy – rzekła i wyjęła grzebień
z szufladki, przygładziła włosy, lecz czyniąc to pośpiesznie,
poprzeciągała całe promienie z jednej strony na drugą, co jej wcale
wdzięku nie dodało. Niunia była brzydką, miała cerę twarzy żółtą,
usta blade, oczy szare, duże, ale wypukłe, nie mogły więc być ładne,
była niezgrabna, niska, krępa, a przy tym zaniedbana zawsze
w ubraniu. Pan Suchecki, jej ojciec, utrzymywał, że nigdy jeszcze nie
widział, aby miała kołnierzyk włożony porządnie.
Wrzuciwszy grzebień do szufladki, dziewczynka pośpieszyła do
jadalni, cała rodzina była tu już zebraną, to jest: ojciec, siostry, brat
i nauczycielka, bo matki dawno już Niunia nie miała. Gdyby ta dobra
matka była żyła, dziewczynka stałaby się może porządniejszą, ale
umarła, kiedy Niunia lat 9 liczyła dopiero; umarła, gdy przyszła na
świat najmłodsza z siostrzyczek, śliczna Zosia, która teraz właśnie
siedziała z poważną minką przy stole obok ojca i niespokojnie
śledziła oczkami, kiedy Józia poda jej herbatę. Józia była gosposią
z zamiłowania, zajmowała się zwykle rozlewaniem herbaty, wolała to
zajęcie od książek, do których podobno nie bardzo się przykładała.
Obok Zosi, z drugiej strony, siedziała najstarsza siostra Niuni,
dorosła już panna. Aniela, takie było jej imię, przypominała nieco
Niunię, miała jej szare duże oczy, ale głęboko osadzone, przysłonięte
długą czarną rzęsą, twarz bladą, jak tamta, lecz drobniejszą
znacznie, nosek kształtny, usta karminowe. Teraz zajętą była
krajaniem bułki dla Zosi, już dwie grzaneczki przygotowała,
smarowała je tylko masłem i uśmiechała się słodko do dziecka,
a z tym uśmiechem wyglądała czarująco. Szare jej oczy przy
sztucznym świetle żywym jaśniały blaskiem, na przejrzystej
twarzyczce pojawiły się delikatne rumieńce, czarne, gładko uczesane
włosy otaczały jej głowę bogatym wieńcem warkoczy. Z uśmiechem
zadowolenia przypatrywał się jej ojciec, a czasami wzrok przenosił
na młodszą córkę, która uwijała się koło samowara. I Józia była
także bardzo ładną, miała błękitne, duże oczy, jasne włosy w loki
uwinięte spadały na jej czoło; krzątając się koło gospodarstwa,
dziewczynka kiedy niekiedy potrząsała głową, aby jej nie
przeszkadzały, bo figlarne loczki ciągle zaglądały jej do oczu, a przy
tym śmiała się wdzięcznie i spod karminowych usteczek ukazywała
rząd białych, równych ząbków. Pomiędzy lokami przebijała się
błękitna wstążka i przy kołnierzyku miała kokardkę podobną, bo
Józia lubiła się stroić, cały jej ubiór był zawsze wykwintny, pan
Suchecki nazywał ją „modną damą”. Aniela, lubo dorosła, o wiele
skromniej była ubraną: miała na sobie szarą wełnianą sukienkę
i czarną krawatkę, lecz prosty ten ubiór był bardzo staranny.
Niunia stanęła we drzwiach jadalni i zatrzymawszy się w progu,
objęła wzrokiem zgromadzoną przy stole rodzinę, a gdy tak patrzała,
z piersi jej wyrwało się ciche westchnienie. Cóż je wywołało? Może
w myśli porównywała siebie z siostrami, przed chwilą spoglądała
w zwierciadło, a zwierciadło prawdę mówi, nie pochlebia, jak ludzie.
Wtem Zosia ją spostrzegła.
– Kopciuszek! – zawołała wesoło – chodźże, usiądź przy mnie,
Kopciuszku.
Znać dziewczyna przyzwyczajoną była do tej nazwy, bo ani się
rozgniewała, ani zdziwiła, uśmiechnęła się nawet życzliwie,
podchodząc do dziecka. W tej chwili właśnie Józia wyciągnęła do Zosi
rękę z filiżanką herbaty. Niunia, chcąc usłużyć małej siostrzyczce,
sięgnęła po filiżankę, lecz nie uważała, że na stole stał garnuszek
z mlekiem, trąciła go, garnuszek się wywrócił i biała struga potoczyła
się po świeżym obrusie.
– Brzydki Kopciuszek! – zawołała Zosia – teraz nikt nie będzie miał
śmietanki do herbaty – i na tę myśl nastroiła minkę do płaczu.
Niunia spuściła oczy, nie śmiejąc spojrzeć na nikogo.
– Któż to taki niezgrabny? – odezwał się pan Suchecki, podnosząc
wzrok od filiżanki, a powiódłszy oczyma w około, zatrzymał
spojrzenie na Niuni.
– A któż, jak nie panna Helena – dodał. Niunia niżej jeszcze głowę
zwiesiła i zamiast się tłumaczyć, zmarszczyła chmurnie czoło, a z tym
marsem było jej bardzo nie do twarzy, pan Suchecki wzrok
z niechęcią odwrócił od niej, panna Maria wzruszyła ramionami
nieznacznie, Oleś i Józia śmiać się cicho poczęli, tylko Aniela zdawała
się brać udział w zmartwieniu biedaczki, podniosła się z krzesła
i łyżeczką poczęła zbierać z serwety rozlane mleko.
– Nie martw się, Zosiu – rzekła łagodnie do małej siostrzyczki –
przyniosę zaraz więcej śmietanki; spójrz na Niunię, jaka smutna, ona
biedaczka niechcący to zrobiła, pocałuj ją, każdemu zdarzyć się
może przypadek; a pamiętasz szklany koszyczek Niuni? nie łajała cię,
choć go stłukłaś. – Zosia zarumieniła się, pochyliła główkę ku Niuni
i uśmiechnęła się do niej.
– No, pocałuj mię – rzekła.
W siwych oczach Kopciuszka zaświeciły łzy, lecz nie potoczyły się
po twarzy, Niunia umiała powstrzymać je, po czym sama poszła po
śmietankę i niebawem wróciła z pełnym garnuszkiem.
Tymczasem pan Suchecki wziął gazetę do ręki: opis wylewu Wisły
zwrócił jego uwagę, więc czytać zaczął głośno, Oleś i Józia uspokoili
się natychmiast, wszyscy zapomnieli o drobnym wypadku, który
zaszedł przed chwilą, nawet Zosia zdawała się rozumieć, o co rzecz
idzie, gdyż popijając herbatę, patrzała uważnie na ojca.
Okropny los dotkniętych powodzią nastręczył przedmiot do
gawędki: dzieci rozpytywały ojca o różne szczegóły, robiły projekty,
jak pomogą nieszczęśliwym i godzina ubiegła niepostrzeżenie.
Służąca uprzątnęła samowar, filiżanki, a nikt tego nie zauważył,
dopiero uderzenie zegara, przerwało rozmowę. Wybiła dziesiąta,
Oleś przypomniał sobie, że ma jeszcze jakieś ćwiczenie przepisać,
więc zbliżył się do ojca, by mu dobranoc powiedzieć, lecz zwinna,
psotna Józia, spostrzegłszy to, zerwała się z krzesła i odepchnąwszy
brata wyprzedziła go, oplotła ręce koło szyi ojca, po czym usiadła mu
na kolanach.
Jakże tu było nie odpowiedzieć na takie pieszczoty? Pan Suchecki
uśmiechnął się do dziewczynki, pogładził jasna jej główkę i w czoło
pocałował, a Józia przytuliła się do jego piersi; Oleś próbował ją
zepchnąć, lecz, gdy mu się to nie udało, wspiął się na palce, prosząc
choć o jednego całusa. Pan Suchecki nie usunął Józi z kolan, tylko
obrócił się do jedynaka, objął go drugim ramieniem i do serca
przycisnął. Dobry to był ojciec, chciał dziatwie pieszczoty
macierzyńskie zastąpić. Uśmiechnęła się do tego wdzięcznego
obrazka Aniela, i Niunia spojrzała także w tę stronę, ale na niej
widok ten inne wywarł wrażenie: twarz jej zasępiła się znowu,
a z oczu błysnęło coś na kształt zazdrości.
– No, idźcie już, idźcie – rzekł po chwili pan Suchecki, całując
jeszcze raz z kolei każde z dwojga dzieci.
Józia zsunęła się z kolan ojca, pochyliła do jego ręki
z pocałunkiem, toż samo uczynił Oleś, po czym, pożegnawszy
skinieniem głowy pannę Maria i siostry, wybiegli z pokoju, on lekcje
pokończyć, ona schować herbatę i cukier do szafy.
Teraz z kolei podniosła się Niunia, i na nią był czas: o dziesiątej
odprowadzała zwykle małą Zosię do sypialni, podniosła się przeto
i nieśmiała, zgarbiona, z głową zwieszoną przystąpiła do ojca,
pochyliwszy się do jego ręki.
Pan Suchecki pocałował ją w czoło, po czym wziął gazetę, binokle
na nos włożył i miał już zacząć czytać, gdy wtem widocznie coś sobie
przypomniał, bo nagle gazetę na stole położył, binokle opuścił.
– Wróć no tu jeszcze – rzekł tonem surowym.
Dziewczynka zatrzymała się.
– Czy zawsze będziesz mnie martwić? – przemówił ostro.
Niunia spojrzała pytająco na ojca, bo nie wiedziała jeszcze, o co
rzecz idzie, po czym spuściła oczy, ujęła ręką koniec fartuszka i miąć
go poczęła niemiłosiernie.
– Dlaczego przepisałaś tak nieporządnie ćwiczenie? – mówił dalej
ojciec.
Czoło dziewczynki sfałdowało się, rzuciła ponure spojrzenie na
siedzącą przy stole nauczycielkę i nic nie odpowiedziała.
– Czymże się wytłumaczysz? – rozdrażnionym tonem zapytał pan
Suchecki.
– Miałam dziś bardzo dużo do roboty, śpieszyłam się – odparła
Niunia, nie podnosząc głowy.
– Czy więcej od Józi? Wszakże jednakowe macie zawsze zadania.
Tym razem dziewczynka znowu nie dała odpowiedzi.
– Niedobre z ciebie dziecko, martwisz mnie co dzień więcej,
wiesz, ile twój nieporządek, twoje niedbalstwo przykrości mi
sprawiają, przecież nie starasz się poprawić, nawet do winy
przyznać się nie chcesz, zawsze znajdziesz wymówkę,
Ciężkie westchnienie, jakie wydobyło się z piersi dziewczynki, było
całą odpowiedzią na uczynione jej zarzuty, postała chwilę jeszcze
przed ojcem, zawsze pokorna, nieśmiała, z głową zwieszoną, a gdy
pan Suchecki, rozgniewany tym jej milczeniem, odwrócił się, ona
podeszła ku Zosi, pochyliła się do niej i wzięła ją na ręce, a uczyniła
to tak lekko, tak zręcznie, iż dziecko nie przebudziło się wcale.
Z sypialnym pokojem Józi i Niuni łączył się drugi, który zajmowała
Aniela z Zosią, tam podążyła dziewczynka: pod jedną ścianą stało
maleńkie łóżeczko hebanowe, kratką otoczone, usłane biało, świeżo;
Niunia, nie wołając piastunki, złożyła ostrożnie siostrę na małej
safianowej kanapce, posłała łóżko, rozebrała dziewczynkę i położyła.
Dziecina zbudziła się na chwilę, uśmiechnęła do siostry i nadstawiła
jej buzi, po czym przytuliła jasną główkę do poduszki i znowu
zamknęła oczy. Niunia usiadła obok łóżeczka, łokieć oparła na jego
krawędzi, głowę na dłoni położyła i w zamyśleniu wpatrywała się
w okno.
Szare, mgliste obłoki przesuwały się chyżo po niebie, zdawały się
ścigać, gonić jedne za drugimi, lecieć w jakąś dal niedoścignioną,
poza nimi przezierał księżyc blady. Niunia wzrokiem krążyła po
niebie, a myśli jej na kształt owych obłoków przesuwały się szybko
po jej głowie: czuła się w tej chwili bardzo nieszczęśliwą, była tak
brzydką, tak niezgrabną, Józia, Oleś, panna Maria, byli tak dla niej
okrutni, ojciec taki surowy. Mieli słuszność nazywać ją,
Kopciuszkiem, była nieszczęśliwą, jak ów Kopciuszek z bajki
i zdawało się jej, że równie niesprawiedliwie prześladowaną.
O! stokroć wolałaby umrzeć, gdyby nie Zosia, którą bardzo
kochała, gdyby nie Anielka, która była dla niej ideałem dobroci,
piękności, rozumu; opuściłaby dom, i poszła w świat daleki, do
dzikich ludzi, nawracać ich, lub do Kalifornii, nazbierałaby tam dużo,
dużo złota, a potem powróciłaby do kraju i odpłacałaby dobrem za
złe tym wszystkim, którzy byli dla niej niesprawiedliwi.
Zosia spała smacznie, księżyc świecił blado, obłoki goniły się
ciągle po niebie, a Niunia marzyła o rzeczach niepodobnych do
spełnienia... Alabastrowa lampa, zawieszona u pułapu, słabe rzucała
światło na jej twarzyczkę i na całe otoczenie.
Wykwintny to był pokoik: w rogach stały doniczki z kameliami,
sięgającymi prawie do sufitu, pod oknami na małych stoliczkach pełno
było ozdobnych roślin, świetnymi kwiatami okrytych, przy łóżku Zosi
stało drugie większe, a obok jednej z doniczek kamelii ładne biurko,
zastawione kosztownymi gracikami.
Dziwnie odbijała zaniedbana postać dziewczęcia od tego
wytwornego otoczenia, stanowiła z nim sprzeczność rażącą, nawet
księżyc zdawał się spoglądać na nią ze zdumieniem. Wtem coś
zaszeleściło w przyległym pokoju, Niunia nie dosłyszała jednak tego,
nadto była w myślach zatopioną.
– Helenko – odezwał się głos miły, wdzięczny, melodyjny,
dziewczynka podniosła głowę.
– A, to ty, Anielko – rzekła.
Aniela przysunęła sobie krzesło, siadła obok siostry i dłoń swą
białą, miękką położyła na czerwonej ręce Niuni.
– Siostrzyczko – szepnęła – przyszłam z tobą pogawędzić.
Niunia westchnęła.
– Powiedz lepiej „przyszłam połajać”.
– I połajać trochę, boś zadłużyła.
Niunia podniosła żywo głowę.
– Dziś nie, Anielciu, ja dziś nie zasłużyłam na połajanie – rzekła
głosem, w którym łzy dźwięczały.
– Jak to, a ćwiczenie?...
– Nie miałam czasu, doprawdy nie miałam; zresztą, nie warto
o tym mówić, czy trochę lepiej, czy trochę gorzej przepisane, toć
przecie zupełnie wszystko jedno.
– O nie, siostrzyczko, obowiązki nasze powinny być tak
dopełnione, jak tego od nas wymagają, ci, którzy nami rządzą.
– Ale ci, co rządzą, powinni być sprawiedliwi, powinni być czasem
wyrozumiali... ja dziś nie mogłam staranniej przepisać ćwiczenia,
miałam robotę ważniejszą, do której się śpieszyłam.
– Odpowiem ci słowami ojca: nie mogłaś mieć więcej zajęcia od
Józi.
– A jeśli miałam?
– Toś powinna powiedzieć, co miałaś tak niezwykłego do roboty.
– Kiedy nie mogę.
– Nie możesz, więc musisz znosić niesprawiedliwy gniew panny
Marii i nie powinnaś oburzać się na nią, ani być dla niej opryskliwą.
Niunia westchnęła, Aniela pochyliła się do niej z pieszczotą:
– No, powiedz, siostruniu, cóż tam takiego miałaś do roboty? –
szepnęła, całując ją w czoło.
Ale Niunia usunęła się lekko.
– Nie mogę ci tego powiedzieć – rzekła krótko.
Aniela spojrzała na nią z wyrzutem.
– Myślałam, że posiadam całe twoje zaufanie – rzekła – że nie
masz skrytych myśli przede mną, że mnie kochasz szczerze.
Te słowa ubodły do żywego dziewczynkę, podniosła głowę,
chwyciła rękę siostry i do ust ją poniosła.
– Anielko! nie mów tak, o, nie mów, bo mi serce rozdzierasz –
zawołała. – Ja ciebie kocham, jak matkę; ja ciebie uwielbiam, jak
świętą; tyś mój ideał, mój anioł opiekuńczy, mój dobry doradca, moje
wszystko, ja bez ciebie żyć bym nie mogła; ja bez ciebie byłabym
strasznie, strasznie nieszczęśliwą...
Tłumione długo uczucie teraz wybuchło gwałtownie, namiętnie;
słowa, które wymawiała, przerywała pocałunkami, którymi
pokrywała ręce siostry; z oczu jej popłynęły łzy obfite:
– O ty, moja złota, dobra, święta, ty nie wiesz, jak ja cię kocham –
mówiła dalej – nie gniewaj się już, ja ci wszystko powiem, choć może
nie powinnam, ale twoje wyrzuty nadto mnie zabolały.
Aniela objęła siostrę ramieniem, przytuliła ją, do piersi, wyjęła
cienką batystową chusteczkę z kieszeni i otarła nią łzy, płynące po
twarzy dziewczynki.
– No, więc powiedz – rzekła łagodnie.
– A nie powtórzysz nikomu? – zapytała Niunia, uspokajając się
powoli.
– Po cóż bym miała powtórzyć?
– Nikomu, przyrzekasz? – tu szare, duże, wymowne swe oczy
dziewczynka utkwiła w twarzy siostry.
Aniela uśmiechnęła się.
– Nikomu – rzekła, całując ją w czoło. Niunia objęła ją rękoma
w pół i twarz ukryła na jej piersi.
– Oleś mię prosił, bym za niego ćwiczenie napisała – szepnęła –
a było trudne, bardzo trudne („którą z nauk najlepiej lubi
i dlaczego”). Tak długo siedziałam nad tym zadaniem, myślałam, że
nie wybrnę; lecz w końcu jakoś skleiłam; podobno powiodło mi się
nieźle – to mówiąc, podniosła główkę, uśmiech radości jej twarz
opromienił i na chwilę brzydki Kopciuszek wyglądał prawie ładnie.
Aniela pochyliła się ku siostrze, w jasnych jej oczach łzy błyszczały,
ucałowała Niunię.
– Poczciwe dziecko moje – szepnęła.
Potem, odgarnąwszy włosy, które zsunęły się w nieładzie z czoła
dziewczynki, wpatrzyła się w nią z miłością.
– O! tyś dużo więcej warta od nich – rzekła – ja to wiem najlepiej.
– Gdybyś tylko chciała być staranniejszą w ubraniu, łagodniejszą
w obejściu się z panną Marią, śmielszą z ojcem, wszystko byłoby
dobrze. Naśladuj Józię w jej przymiotach, powiedz, czyż nie
przyjemnie na nią spojrzeć: zawsze wyświeżona, zawsze
uśmiechnięta, uprzedzająca dla każdego.
Niunia skinęła ręką.
– To wszystko powierzchowne przymioty – rzekła.
– Nie przeczę, ale i o powierzchowne przymioty także dbać trzeba
– odparła Aniela – na przykład nieporządek w ubraniu, to rzecz tak
przykra dla tych, co nas otaczają. Ty przecież kochasz ojca, a nie
dbasz o to, aby mu było przyjemnie spojrzeć na ciebie.
Niunia zamyśliła się poważnie, po czym nagle pochyliła się do ręki
siostry, złożyła na niej pocałunek:
– Postaram się poprawić – rzekła.
– Tyłeś już razy to przyrzekała – odparła Aniela i mówiąc to
westchnęła z cicha.
W oczach Niuni łzy się zakręciły.
– Cóż ja poradzę, kiedy jakoś nie mogę – rzekła, opuściwszy głowę
– jestem niepoprawną, złą, krnąbrną, niewytrwała
w postanowieniach, nieznośną, jednym słowem; miał ojciec słuszność
dziś zupełną, a jam w duszy zarzuciła mu niesprawiedliwość.
Martwię najlepszą z sióstr, najlepszego ojca; nieznośną, nieznośną
jestem.
To mówiąc, ukryła twarz w dłoniach, nie chciała pokazać łez,
które znowuż potoczyły się po twarzy.
Aniela przytuliła ją do siebie i w czoło pocałowała.
– Mam nadzieję, że jeszcze wyrośniesz na bardzo porządną
kobietę – rzekła z uśmiechem.
Ale Niunia nie odpowiedziała na tę pieszczotę, zerwała się
z krzesła i uciekła do przyległego pokoju; tu rzuciła się na swoje
łóżeczko i twarz ukryła w poduszkach, tłumiąc łkanie. Długo, długo
tak leżała, płacząc serdecznie, nareszcie podniosła się, otarła łzy
i udała się do szkolnego pokoju. Lampa świeciła tu jeszcze, Oleś
ukończył właśnie przepisywanie ćwiczenia, zrobionego przez siostrę
i chował kajety do tornistra. Sypiał w pokoju ojca, więc zbierał swoje
rzeczy, by udać się na spoczynek.
– Świetne ćwiczenie – odezwał się do wchodzącej siostry –
doprawdy, patrząc na ciebie, trudno by odgadnąć, że masz tyle
rozumu. Musisz mi jutro napisać drugie dla Francuza, bo to jeszcze
trudniejsze; czy napiszesz?
– Napiszę – odrzekła Niunia.
Oleś skinął głową siostrze, wziął pod pachę tornister i gwiżdżąc
wesoło, wybiegł z pokoju. Niunia uśmiechnęła się smętnie, usiadła,
pozbierała leżące na stole podarte kartki i kajety i rozłożywszy je
przed sobą, zabrała się do przepisywania.
W pół godziny zadanie było wykończone, starannie, czysto,
porządnie, złożyła zeszyt i wrzuciła go do szuflady, po czym udała się
do sypialni. Józia już spała; Niunia uklękła przed łóżkiem, pomodliła
się krótko, serdecznie i położyła się, ale długo usnąć nie mogła.
Leżąc, rozmyślała nad sobą, porównywała siebie z siostrami. Zawsze
jej się zdawało, że ojciec kochał ją mniej od reszty rodzeństwa; czy
zasługiwała na to? po długim rozmyślaniu powiedziała sobie, że
podobno tak. Anielka była dobrą, słodką, pracowitą, czynną, a przy
tym tak poważną i rozsądną. Miała lat dopiero 18 a już cały zarząd
domu na jej głowie spoczywał; nie od dziś spełniała przecież to
zadanie, ale już od lat trzech, od chwili, gdy nauki skończyła. A jak
umiejętnie wykonywała swe obowiązki; wszystko w domu szło tak
porządnie: śniadanie, obiad, herbatę, podawano zawsze o jednej
godzinie, a jak w każdym kąciku było czyściutko; Nie dziw, że ojciec
jej nigdy nie połajał, że zatrzymywał często na niej wzrok pełen
miłości. Była dla rodzeństwa prawdziwą mateczką; czy kto co zbroił,
czy co dobrego uczynił, wiedziała zawsze o wszystkim; a jak
poważnie strofować umiała, chociaż nigdy nie uniosła się gniewem,
nigdy nie zniecierpliwiła, nigdy nikomu szorstkiej odpowiedzi nie
dała. Jest doskonałością. Cienia wady w niej nie ma, myślała sobie
Niunia. Co innego Józia; ta nieraz lubi figla komu spłatać, nieraz
odpowie krnąbrnie pannie Marii, lub Anielce, często lekcji się nie
nauczy, ale obok wad ma tyle przymiotów, iż się równoważą, a nawet
kto wie, czy przymioty wad nie przeważają. Zaledwie komu dokuczy,
już biegnie natychmiast przeprosić; jeżeli się zasępi, to tylko na
jedną przelotną chwilkę, potem znów uśmiech powraca na jej usta.
Przy tym jest taka śliczna, gdy się uśmiechnie, gdy wielkimi
błękitnymi oczyma spojrzy błagająco, jakże się tu gniewać na nią?
Cóż dziwnego, że ojciec ją pieści: i któż wybiega pierwszy na jego
powitanie, gdy on strudzony wraca ze sklepu, kto odbiera od niego
kapelusz i laskę, prowadzi do fotelu, klęka przy nim, kładzie mu jasną
główkę na kolanach i szepce: „Mój drogi, mój złoty ojczuniu”, kto,
jeżeli nie Józia? Kto ma odwagę, gdy ojciec się czasem zamyśli
pochmurnie, usiąść przy nim, opleść ręce około jego szyi i całować
jego oczy póty, póki nie spojrzą jaśniej, póki nie znikną zmarszczki
z czoła; kto, jak nie Józia? Kto w zajęciach gospodarskich wyręcza
Anielkę, kto przyrządza sławne kołduny, za którymi przepada panna
Maria, kto w ogródku zbiera pierwsze poziomki dla ojca, pierwsze
kwiaty dla Anieli? Kto każdej niedzieli bawi się wesoło w piłkę
z Olesiem, lalkami z Zosią, kto, jeśli nie Józia?
Niunia westchnęła głęboko.
– O, lepszą, dużo lepszą jest ode mnie – rzekła sama do siebie – nie
dziw, że ją wszyscy więcej kochają... Ale nie wszyscy, przecież
Anielka częściej mnie popieści. O, bo Anielka ma złote serce, lituje
się nad biednym Kopciuszkiem, dobrocią nieznośną dziewczynę chce
poprawić – Tu gorzki uśmiech wystąpił na jej usta, łza upokorzenia
stoczyła się po twarzy, lecz wnet tę łzę otarła.
– Nie, ona nie dla tego mię pieści – szepnęła – przecież
powiedziała mi, żem więcej warta od tamtych, a ona nigdy nie mówi
tego, czego nie myśli.
Gorzki uśmiech znikł z ust dziewczynki.
– Skoro ona mnie kocha, to mi już wystarcza; moja dobra, moja
śliczna Aniela – i uśmiechnęła się sama do siebie, zamknęła oczy,
i wkrótce sen cichy, spokojny ją ogarnął.
ISBN (ePUB): 978-83-7884-393-1
ISBN (MOBI): 978-83-7884-394-8
Wydanie elektroniczne 2012
Na okładce wykorzystano fragment obrazu „The children of François van Rysselberghe” Theo van
Rysselberghe
ʼa (1862–1926).
WYDAWCA
Inpingo Sp. z o.o.
ul. Niedźwiedzia 29B
02-737 Warszawa
Opracowanie redakcyjne i edycja publikacji: zespół Inpingo
Plik cyfrowy został przygotowany na platformie wydawniczej
Inpingo
.
Niniejsze wydanie książki zostało przygotowane przez firmę Inpingo w ramach akcji „Białe Kruki na E-
booki”. Utwór poddano modernizacji pisowni i opracowaniu edytorskiemu, by uczynić jego tekst
przyjaznym dla współczesnego czytelnika.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.