Jeff Noon Wurt

background image
background image

JEFFNOON-WURT
PRZEŁOŻYŁJACEKMANICKI

--

Nickowi-całkowiciejużporośniętemuwpiórka.ustatkowanemu

--

Chłopiecwsuwapiórkowusta...

--

Część

background image

pierwsza

Dzieńpierwszy
"Czasamiodnosisięwrażenie,żecałyświatwysmarowanyjestVazem”.

background image

Skitrowcy

MandywyszłazcałodobowejWurtciarni,przyciskająckurczowodopiersitorbęztowarem.
Nieopodal siedział autentyczny pies, z krwi i kości; z tych, co to się ich już nie widuje. Istny

kolekcjonerski okaz. Siedział przywiązany do słupka sygnalizatora ulicznego. Sygnalizator nakazywał:
STAĆ.Podsygnalizatoremkuliłsięrobosmutas.Miałszopędredównagłowieitrzymałwyświechtaną
karteczkęznabazgranymodręcznienapisem:"głodnyibezdomny.proszęowsparcie".Mandyminęłago
drobnym, paralitycznym kroczkiem, głowa latała jej na wszystkie strony. Smutas podniósł karteczkę ze
swoimbłagalnymapelemtroszeczkęwyżej,awychudzonypieszaskamlał.

Zobaczyłemprzezszybęfurgonetki,żeMandycośdonichmówi;zruchujejwargodczytałem:"A

odchromolciesię,smutasy.Dajcieżyć".Cośwtymstylu.

Obserwowałemtowszystkowaureolinocnychświateł.Ostatniowypuszczaliśmysięwmiastotylko

po zmroku. Na pokładzie mieliśmy Stwora, a to było ciężkie przestępstwo; posiadanie żywych
narkotyków,pięćlatpierdlaniewyjęte.

Czekaliśmy w furgonetce na nową dziewczynę. Żuk siedział z przodu, w damskich rękawiczkach

naciągniętych na natarte Vazem dłonie. Lubi prowadzić lekko nasmarowany. Ja przycupnąłem z tyłu na
osłonielewegokoła.NaosłonieprawegokimałaBridget.Zjejskóryunosiłysiępasemkarozrzedzonego
dymu. Między nami na tartanowym dywaniku wił się i podrygiwał Stwór-z-Kosmosu. Zapaskudził już
całąpodłogęolejemiwoskiem,itaplałsięwkałużywłasnychwydzielin.

Zauważyłemjakieśporuszeniewpowietrzunadparkingiem.
O,cholera!
Widmoglina!Emitującysięześcianysklepu,uaktywniającyswojemechanizmy;mrugająceświatełka

wdymie.Ipochwilipomarańczowyrozbłysk;zoczuwidmoglinystrzeliłainfowiązka.PadłanaMandy.

zaczęła zasysać wiedzę. Mandy dała nurka pod wiązką i z całych sił załomotała pięścią w drzwi

furgonetki.

Pies.wystraszonyświatełkami.zawarczałnagliniarza.
Uchyliłemdrzwinaszerokośćchudejdziewczyny.Mandywcisnęłasięwtęszparę.
Piesskoczyłgliniarzowidonogawekiobajegokłyzatrzasnęłysięnapustce-nictylkomgła.Pies

zbaraniał!

Mandypodałamitorbę.
-Masz?-spytałem.wciągającjądośrodka.
Mandarynkowyrozbłysknazewnątrz,powódźświatła.
-MamtrochęŚlicznotek-odburknęła.przekraczającrozwalonegonapodłodzeStwora.
-Atomasz?
Mandynicnieodpowiedziała;tylkonamniepatrzyła.
Na zewnątrz coś przeraźliwie zawyło. Zerknąłem przez ramię; biedny pies hajcował się jak

pochodnia.

widmoglina szedł na nas. przeładowując broń. Skupioną infowiązkę kierował na naszą tablicę

rejestracyjną.Numerstanowiłzbitkęprzypadkowychcyfr.Nieznajdzieszgowswoichbankach.

DrzwiWurtciarniotworzyłysięnaglezhukiemiwypadłznichmłody,spietranymężczyzna.
-ToSeb-szepnęłaMandy.
Za nim ze sklepu wyskoczyli dwaj gliniarze. Wersje z krwi i kości. Ciałogliny. Osaczali Seba.

zaganiającgonapłotzdrucianejsiatki.któryciągnąłsięwzdłużjednegobokuparkingu.Odwróciłemsię
doŻuka.

-Tokocioł!-krzyknąłem.-Ruszaj.Żuczek!Wyrywamystąd!
Iwyrwaliśmy.Najpierwnawstecznym.odpachołków.
- Uważaj! - wydarła się Mandy, wkurzona jak diabli, bo w momencie, kiedy furgonetka ruszała z

kopyta w tył, ścięło ją z nóg i wylądowała na Stworze-z-Kosmosu. Ja trzymałem się parcianych

background image

uchwytów.Brid,wyrwanabrutalniezdrzemki,wytrzeszczałapółprzytomneoczy.Stwóroplótłsześcioma
mackamiMandy.Dziewczynawrzeszczała.

Furgonetkapodskoczyłanakrawężnikuiwpadłatyłemnatrotuar.Przemknęłomiprzezmyśl,żeŻuk

chce umknąć wiązkom, i może tak w istocie było, ale my wyczuliśmy tylko przyprawiający o mdłości
głuchy chrzęst i rozdzierający skowyt kolekcjonerskiego okazu, któremu tylne lewe koło skracało
cierpienia.

Ruszyliśmyzpiskiemopondoprzodu,zostawiajączasobąsmutasazawodzącegonadswoimpsemi

przeszywającego pięściami cień widmogliny. Zarzuciło nami i zanim Żuk zdołał zapanować nad
kierownicą, jeszcze raz przesunęła mi się przed oczyma cała scenka - widmoglina, smutas, rozjechany
pies. Mandy szamotała się ze Stworem-z-Kosmosu, klnąc go na czym świat stoi. Widziałem ponad
ramieniemŻukawybiegającynamnaspotkaniepłotzdrucianejsiatki.Sebzeskakiwałwłaśnienaszyny
tramwajowepojegodrugiejstronie.Dwajciałogliniarzewdrapywalisięnapłot.

Żukzapaliłreflektory,snopamidługichświatełprzyszpilającichdodrucianejsiatki.Zokrzykiem:
,.Juhuuu!!!Śmierćglinom!Śmierćglinom!"wdepnąłgazdodechyiSkitrowózpomknąłprostona

nich.

Gliniarze odpadli od siatki. Aż miło było patrzeć na ich gęby skąpane w blasku reflektorów;

ciałoglinysrającezestrachuwportki.Terazonirzucilisiędoucieczkiprzedszarżującąfurgonetką,ale
Żuk im odpuścił; w ostatniej chwili, jak stary rajdowiec, skręcił kierownicą. Skitrowóz zawrócił z
poślizgiemipomknąłwkierunkubramy.Zklekotemiłomotemprzewalającychsiępopodłodześmieciz
tysiącaeskapadweszliśmywciasnynawrót,wpadliśmywAlbany,potemwirażwlewo,ijużbyliśmyna
Wilbraham Road. Mignęła mi jeszcze ściana Wurtciarni, a na jej tle widmoglina nadający w eter
komunikaty.Zrobosmutasapozostaładymiącakupkastopionegoplastykuiciała.Wciemnościachwyła
gliniarskasyrena.

-Siedząnamnaogonie,Żuczek!-krzyknąłem.-Dajpogarach!
Żukniekazałsobietegodwarazypowtarzać.Kurczę,wprostfrunęliśmy!Skitrowcy!Zjeżdżającyz

piórkaminachatę!PrzyśpieszeniewdusiłoMandyjeszczegłębiejwlepkieobjęciaStwora.

-Odpierdolsięodemnie!-wrzasnęłananiego.
Czepiając się kurczowo parcianego uchwytu, wypuściłem z drugiej ręki torbę z towarem, i

schyliwszy się, trąciłem Stwora w brzuch. Jedyne czułe miejsce, wrażliwe na łachotki. Ależ on to
uwielbiał! Gdzieś z głębi cielska, z głębokości tysięcy mil, dobył się chichot. Zaczął się, skubany,
skręcaćześmiechuiMandyudałosięwreszciewyślizgnąćzjegouścisku.

-Jachromolę!Jezu!-Całabyłaroztrzęsionapotychzapasach.
Zobaczyłem przez tylne okno wóz gliniarzy z błyskającym na dachu kogutem. Rozległo się głośne,

przeszywającezawodzeniesyreny.Żuk,niezdejmującnogizgazu,skręciłostrowAlexandraRoad.

UwieszonauchwytuBrid,desperackopróbowałaspać.Skóręmiałapełnącieni.Stwór-z-Kosmosu

rozpaczliwiestarałsięczegośuczepić.Mandyjużsiętrzymała,ajatorbęztowaremmiałemzpowrotem
wwolnymręku.Żukdzierżyłkierownicę.

Każdyniechsięłapie.czegomoże.
Za prawymi oknami majaczyła ciemna dżungla Alexandra Park. Mijaliśmy teraz Butelkowo, i bez

wątpieniaparkpełenbyłdemonów;alfonsy,kurwyidealerzy-rzeczywiści,Wurtowi,alborobo.

-Dyskotekanasdochodzi,Żuk!-zawołałem.
- Trzymta się, ludzie - powiedział, jak zawsze spokojny, skręcając ostro wprawo, w Claremont

Road.

- Dalej nam depczą po piętach - poinformowałem go, obserwując skręcające za nami światła

radiowozu.

Żuk gnał na złamanie karku. Przecięliśmy Princess Road i wpadliśmy w labirynt Rusholme.

Gliniarzenadalsiedzielinamnaogonie,alepracowałyprzeciwkonimtrzyczynniki:Żukznałteulicejak

background image

własną kieszeń, wszystkie ruchome części silnika nasmarowane były Vazem, Żuk był uzależniony od
szybkości.

Trzymaliśmysiękurczowo,czegoktomógł,aonskręcałrazporaztowprawo,towlewo.Ztym

trzymaniem,toniebyłatakaprostasprawa,alecotodlanas.

-Gazu,Żuczek!-krzyknęłaMandy,któraubóstwiałatakieprzygody.
Po obu stronach ulicy przemykały staromodne, tarasowe budynki. Na jednej ze ścian ktoś

nagryzmolił

słowa: "Das Uberpies". A pod spodem: "czysty to zakała". Nawet ja nie wiedziałem już, gdzie

jesteśmy.

TowłaśniecałyŻuk.Pełnaorientacja.nabuzowanyDżememiVazem.Terazskręciłwjakiśwąski

prześwitmiędzydomamiipędziłdalej,zdrapująclakierzobuburtSkitrowozu.Noiwporządku.

Furgonetkatoprzeżyje.Szybkirzutokaprzeztylneokna-gliniarzeprzemknęlizanamiulicąwpogoni

zacieniem.

Krzyżyk wam na drogę, pacany! Wypadliśmy z prześwitu i już wiedziałem gdzie jesteśmy. Moss

LaneEast.Żukskręciłwprawo,wstronędomu.

-Zwolnijtrochę,Żuczek-powiedziałem.-Pieprzępowolność!-odparł,grzejącdalejilewlezie.
-Jesteśmy tu z tyłu jak jajka, Żuk -powiedziała Mandy. I Żuczek wreszcie trochę zbastował. Bo

widzicie, jest Parę rzeczy, które utemperują Żuka; na przykład, szansa na przypodobanie się nowej
kobiecie.

Bridgetmusiałatowyczuwać;ciskałanowejmorderczespojrzenia,taksięstaraładostroićdomyśli

Żuka,żeażjejskóradymiła.Chybaniezabardzojejtowychodziło.

Mniejszaztym.
Jechaliśmy teraz w miarę spokojnie, puściłem się więc uchwytu, wziąłem torbę z towarem i

wysypałemzawartośćnatartanowydywanik.WyfrunęłozniejpięćniebieskichpiórekWurta.Złapałem
dwawlocieispojrzałemnadrukowaneetykietki.

-Termoryba!-odczytałemnagłos.-Brałemto.-Skądmiałamwiedzieć?-zaperzyłasięMandy.
Przeczytałemnastępną.
-Miodopijawki!Nonie,kurwa!Gdzietojest?!
-Następnymrazem,Skrybo-powiedziałaMandy-typójdzieszpozakupy.
-GdzieAngielskieVoodoo?Obiecałaśmi.Myślałem,żemaszdojścia.
-Miałtylkoto.
Odczytałempozostałetrzyetykietki.
-Brałem. Brałem. Tego nie brałem, ale z samej nazwy widać, że do dupy. -Z niesmakiem

wypuściłempiórkazpalców.Rozfrunęłysiępofurgonetce.

-Sąbardzopiękne.-WzrokMandyprzeskakiwałnerwowozpiórkanapiórko,kiedytomówiła.
-Gdziereszta...?-warknąłem.
-Jakareszta?
-Niewnerwiajmnie.Gdzietonajważniejsze?AngielskieVoodoo?Dawaj.
JednoniebieskiepiórkoosiadłonabrzuchuStwora-z-Kosmosu.Sięgnąłponiemacką,chwycił
spiczastymipalcamiiwjegocielerozwarłsięociekającylepkąwilgociąotwór.Obróciłpiórkow

czułkach i wsunął je sobie prosto do tego otworu. Zaczął się zmieniać. Nie miałem pewności, które
piórkozaładował,alezesposobu,wjakiporuszałterazczułkami,domyśliłemsię,żepływazTermorybą.

O,tak,znałemtofalowanie.
NaodgłosfalŻuksięobejrzał.
-Bierzesam!-krzyknął.-Niktniemaprawabraćsam!
ŻukmiałobsesjęnapunkcieWurtowaniawpojedynkę.Upierałsię,żepotamtejstroniepotrzebny

jestktośdopomocy,potrzebnisąprzyjaciele.

background image

Aściślejmówiąc-ontamjestpotrzebny.
-Spoko,Żuczek-powiedziałem.-Patrzlepiej,jakjedziesz.
Żebyzrobićminazłość,dodałgwałtowniegazu,alejatrzymałemsięmocnouchwytu.Niezemną

takienumery.

SpojrzałemznowunaMandy.
-Dawaj!
-Chcesz?-spytałaMandy.
-Chcę.ZałatwiłaśVoodoo?
Skręcaliśmywłaśniewprawo,wWilmslowRoad.Mandysięgnęłazapazuchędenimowejkurtkii

wyciągnęłazjejzakamarkówskitranetampiórko.Byłoczarne.Bezwzględnienielegalne.

-Nie.Alezałatwiłamto...
-Cotojest?
-Sebpowiedział,żenazywasięCzaszkoweSzambo.Jakmyślisz,udałomusięzwiać?
-Apiesgotrącał!Towszystko,comasz?
-Powiedział,żejestcholernietrefne.Niepasujeci?
-Jasne.Pasuje.Tylko,żenieotomichodziło.
-Notosięwypchaj.
-Mandy!-Czułem,żejetracę.-Chybaniezdajeszsobie...
Jej płomienno rude włosy stawały w ogniu w blasku każdej mijanej latarni ulicznej; musiałem

trzymaćsięodnichzdala.

Tanowadziałałanamnie.
Mandy mówiła, że jak się dobrze trafi, to w Wurtciami można kupić spod lady lewy remiks.

Handlował

nimi Seb. Mandy nazywała go dostawcą. Sprzedawał same legalne sztuki, a na boczku dorabiał

sobieczarnorynkowymisnami.TakmówiłaMandy.NowięcwysłaliśmynowąpoAngielskieVoodoo.

DziewczynawróciłazpięciomatandetnymiBłękitamiiniebezpiecznąCzernią.Towszystkodokupy

wziętenawetsięnieumywałodoVoodoo.Dziewczynanawaliła.

FurgonetkaweszławostryWirażiwszystkichnasrzuciłonaścianę.
CzarnepiórkowymknęłosięMandyzpalców.Stwórzamachnąłsięmacką,żebyjepochwycić,ale

byłtakrozfalowany,adotegodociśniętydościanyfurgonetki,żestracił

czuciewczułkachichybił.
Zgarnąłem zakazane piórko w dłonie. Furgonetka znowu skręciła, pewnie żeby ominąć jakichś

durnychpiechurów.

-Pieszochujezłamane!-wrzasnąłprzezoknoŻuk.-Samochódsekupcie!
Prowadziłjakowad-bezmyślenia,instynktownie.Byłnahaju.NaDżemie.Wieciechyba,jaklata

mucha?Zawszeznajwiększąszybkością,amimotoomijabeztruduwszystkieprzeszkody.Takwłaśnie
prowadziłŻuk.Mówią,dżemowałeś,niejedź,alemywierzyliśmybezgraniczniewjegomistrzostwo.

Dżemowałzwyczajniezestrachu,itobyłopiękne.
Obróciłem czarne piórko, żeby odczytać etykietkę. Była wypełniona ręcznym pismem, co zawsze

zapowiadałodobrązabawę.

-CzaszkoweSzambo...
-Todobre?-spytałaMandy.
-Czydobre?!Oj,przestań!
-Niechcesz?-spytała.
-Brałemjejużkiedyś.
-Ico,dokitu?
-Nie.Wporządku.Nawetniezłe.

background image

-Sebmipowiedział,żejestświetne.
-Owszem,świetne-odparłem.-TylkożetonieVoodoo.
-Ico,Skrybo,załatwiła?-zareagowałnatęnazwęnadżemowanyŻuk.
-Chujtam,załatwiła.
-Chamisko!-prychnęłaMandy.
-Atak.Pieprzonechamisko!-warknąłem.
- Hej, wy tam. Ździebko ciszej - wymamrotała Bridget tym swoim przydymionym głosem

widmodziewczyny. - Tu niektórzy próbują spać. Bridget była kochanką Żuka i chyba widziała już na
swoimmiejscunową.

-Wgrobiesięwyśpisz-odparowałajednymzeswoichsloganówMandy.
-Jużprawiejesteśmy-oznajmiłzzakierownicyŻuk.
JechaliśmyprzezRusholme,szlakiemcurry.Mandyzaczęłaopuszczaćszybęręcznąkorbką.Zdołała

ją uchylić na jakieś półtora centymetra, a potem pordzewiały mechanizm się zaciął. Ale bogata
mieszanina woni rozmaitych przypraw, wdzierająca się przez tę wąską szparę sprawiła, że ślinka
napłynęła mi do ust; kolendra, kminek, cynamon, kardamon - wszystko to genetycznie dopracowane do
perfekcji.

-Jezu!-westchnęłaMandy.-Wszamałabymcośzcurry!Kiedymyostatniojedliśmy?
-Wczwartek-odparłŻuk.
-Ajakidzisiajdzień?-wymamrotałaBridgetzpółmrokuświataWidm.
-Któryśzweekendowych-powiedziałem.-Takmisięprzynajmniejwydaje.
Stwór-z-Kosmosu stanowił teraz rozmazaną plamę rozfalowanych czułek i wydawało mi się. że

widziałempłynącąjegożyłamiTermorybę.Budziłotowemniezazdrość.

- Może mi ktoś powiedzieć, po jakie licho wozimy ze sobą to obce ścierwo? - spytała Mandy. -

Możebygoprzehandlować?Albozjeść?-Wfurgonetcezapadłomilczenie.-Atakwogóle,topocomy
sięuganiamyzapiórkami?PrzecieżmamypodrękąStwora.Piórkanamniepotrzebne!

-Stwórjeździznamiwszędzie-powiedziałem.-Niktgonietknie!
-Tysięzwyczajniechceszwymienić-powiedziałaMandy.
-Cościęgryziewtymtemacie,Mandy?-spytałem.
-Dojedźmywreszciedotegodomu.-Wjejgłosiepojawiłosięwyzwanie.-Weźmycoś.
- Weźmiemy. - Nagle zaczęła mnie pociągać. Była nowa, dwa dni w grupie, i tryskała wolą

przypodobaniasię.

Tylkotrudnojejsiędostosować.
-Wiem,żedałamplamęwWurtciarni.Niewiedziałam,czegoszukać.
-Przecieżcitłumaczyłem,nie?Jakchłopkrowie?
- Powurtujmy dzisiaj przez całą noc - zaproponowała. - Przygotujemy sobie coś do Żarcia z tych

resztek,cosięwalająwlodówce.Niekładźmysięspać.

-Takzrobimy-obiecałemjej.Wszystko.byleuciecprzedbólem.
Skręciliśmy ostro w Platt Lane, a zaraz potem jeszcze raz na miejsce postojowe za domem.

Furgonetkagwałtowniezahamowałaizatrzymałasię.

Rzuciłonaswszystkichnatylnedrzwi.
- Jesteśmy w domciu - oznajmił Żuk. Jakbyśmy nie wiedzieli. Tylko Stwór pozostawał w błogiej

nieświadomości;jegociałopełnebyłorozfalowanejwiedzy,wurtwiedzy.Wpłynąłwdrzwi,apotemod
nichodpłynął,spodobałomusię.

Inagleusłyszałemgłos...
-Skrybo...Skrybo...Skrybo...
Słowawzlatującewgóręniewiadomoskąd,wywołującemojeimię.
-Skrybo...

background image

GłosDesdemony...
Rozejrzałemsię,ciekaw,ktotosięwygłupia.
O,cholera.Przecieżtoniemożliwe,żebyktośprzemawiałtymgłosem.
Inarazdoznałem krótkiegoprzebłyskuwspomnień, ujrzałemDesdemonęodpływającą odemniew

żółtąpożogę...

-Ktotopowiedział?-warknąłem.
-Copowiedział,Skrybo?-spytałaMandy.
-Mojeimię!Ktoje,kurwa,wypowiedział?
Wfurgonetcezaległacisza.
-Wypowiedział...głosemDesdemony...
-Musimyjąwciążwspominać?-burknęłaniechętnieMandy.
-Tak.
Tak, musimy. Wspominać wciąż Desdemonę. Nie wolno nam nigdy o niej zapomnieć. Nie wolno,

dopókijejnieodnajdę.Inazawszebędziemyjużrazem.

Wsłuchiwałemsięwzamierającyszelestrdzyosypującejsięzkaroseriifurgonetki.
Skitrowcypatrzylinamnie.NawetŻuksięodwróciłiwlepiałwemniezadżemowaneoczy.
-Niktniczegoniemówił,Skrybo.
Alejaznowugousłyszałem,znowudobiegłmnietengłos.
-Skrybo...Skrybo...
Ijużwiedziałem,skądpochodzi:odStwora.Wjegocielskuotworzyłasięszrama,odsłaniającParę

czarnychdziąseł,obłażącychzpróchniejącychzębów,iporuszającysięmiędzynimimięsistyjęzyk.

-Skrybo...
Ale tylko ja to słyszałem. Dlaczego tylko ja i dlaczego on przemawiał tym głosem? Pięknym

głosem...

-Ruszmysię!-zmąciłnastrójŻuk.-Dośrodka!
Od Platt Field s doleciał krzyk sowy. Rzeczywistej, Wurtowej, albo robo - kto potrafi to jeszcze

rozróżnić?

Mniejszaztym.
Byławtymkrzykutęsknota.

background image

KotGracz

Wtymtygodniusamebezpiecznepropozycje,kociaczki.Status:błękitneilegalne.
TERMORYBA.WybraliściesiępopływaćwMorzuSmoły.AleterazjesteściezpowrotemnaZiemi

i trochę was mdli. Lepiej nie będzie, może się tylko pogorszyć. Bo do waszego organizmu dostała się
SmolnaTermoryba.Wwaszymkrwioobieguczująsięonejakwrodzimejrzece.Uwielbiająsięwnim
pławić. Czujecie wewnętrzne ciepło, parzące ciepło. Wyjście jest tylko jedno; kupić sobie Parę
nanohaczyków, trochę smołorobaków na przynętę i powędkować przez tydzień. Znacie Kota Gracza,
wiecie,żeonnigdyniekłamie.

MIODOPIJAWKl postanowiły was dopaść. Upatrzyły was sobie na kolację. Sześć nóżek, cztery

skrzydełka,dwojeczułkówidemoniczneżądło.

Obsiadają całym rojem wasze ciało i tną. Ocali was tylko wydzielina kworka. Rozpuszcza

Miodóweczkinapapkę.Lepiejzdobądźciejejtrochę,itoszybko,boteinsektynadciągają.Sękwtym,że
kworkiżyjąnaplanecieBrzęk.Spryskajcietepijawki,Kotdobrzewamradzi!

background image

Technikicielesne

Musieliśmy siłą wywlekać Stwora-z-Kosmosu z furgonetki. Jego tłuste cielsko przylgnęło do

wypaćkanegowydzielinamitartanowegodywanikainiechciałosięodniegoodkleić.

Żukotworzyłtylnedrzwifurgonetki.
-Wyłazić,leniwegnojki-krzyknął,zbierajączpodłogiupuszczonepiórka.Jednoznich,toczarne,

wsunął do swojego pudełka po tytoniu. Mam ochotę wybrać się gdzieś na wycieczkę. - Zmierzał już
szybkimkrokiemdodomu.

MieszkanieznajdowałosięnaostatnimpiętrzebudynkuwOgrodachRusholme.Rusholmetotobyło,

fakt,aleaniśladuogrodu.PoprostustaromodnyblokmieszkalnyuzbieguWilmslowiPlatt.

Kamwizjer zareagował miłośnie na obraz Żuka, otwierając bramę powolnym, uwodzicielskim

wychyłem.

Brid znowu była nacieniowana, szła jak lunatyczka, a więc do niesienia Stwora pozostawaliśmy

tylko ja i Mandy. Przelewał nam się między palcami jak Vaz. O, kurczę, ależ ten Stwór był trefny;
cholernieryzykowaliśmy.Miejcietonauwadze.

-Nieutrudniaj,WielkiStworze-mruknąłem.
Wołanie Desdemony ustało. Stwór bełkotał teraz w swoim własnym języku. Ksa, ksa, ksa! Ksaza,

ksaza!

Coś w tym stylu. Może przemierzał Wurtfale w poszukiwaniu nowego domu. Może ze mnie jakiś

romantyczny głupiec, zwłaszcza kiedy we wspomnieniach zaczyna padać manchesterski deszcz, a ja to
pośpieszniezapisuję,utrwalamtamtechwile.Bridgetmawiała,żedeszcznadManchesteremjestczymś
szczególnym, że coś się porobiło z miejskim klimatem. Że człowiek ma wciąż wrażenie, że za chwilę
lunie,aprzecieżciąglepada.Jawiemtylkotyle,żewracającterazwspomnieniamidotamtegookresu,
czuję, przysięgam, że czuję, jak ten deszcz mnie moczy, jak zwilża mi skórę. Deszcz jest dla mnie
wszystkim,całąprzeszłością,wszystkim,coodeszło.Widzęwielkiekropledeszczurozpryskującesięna
żwirze.NadulicąszepcząikołysząsięczarnedrzewaPlattFieldsParkprzyjmującezwdzięcznościądar
deszczu.Księżycjestnożemocienkim,zakrzywionymostrzu.Wielemilstamtądicałelatapóźniej,wciąż
czujętęmozolnąwędrówkędodrzwimieszkania.

Stwór-z-KosmosuwrzeczywistościniepochodziłwcalezKosmosu.
Mandygotylkotakochrzciła,amywszyscypodchwyciliśmytęksywkę.
Nobojakinaczejnazwaćbezkształtnyglut,któryniemówiżadnymznanymjęzykiemiktórytrafiłna

tenświatwwynikuniefortunnegozbieguokoliczności?Trudnasprawa,nie?

- Przestań go upuszczać! - syknęła Mandy, dysząc z wysiłku. Mokre od deszczu kosmyki rudych

włosówlgnęłyjejdoczoła.

-Aczyjagoupuszczam?
-Szorujełbempoziemi!
-Tojestjegołeb?Myślałem,żeogon.
Mandyogarniałacorazwiększazłośćnamnie,zupełniejakbyuważała,żetaszczenieobcychistotpo

mokrym żwirze w ciemnościach, w deszczu, powinno sprawiać mi radochę. Że powinienem mieć w
małympalcurozmaitetechnikinoszeniaobcych.

-No,trzymajżegoporządnie!-krzyknęła.
-Zacomamtrzymać?Całyjestśliski.
W tym momencie błysnęło i zobaczyłem widmoglinę emitującego się z anteny na Platt Fields.

Poruszał

sięjakmgła,dryfującmiędzydrzewami,agwiaździsteświatełkajegomechanizmówzapalałysięi

gasły,zapalałyigasły.PowiedziałemdoMandy,żebysięsprężyła.

-Iktotumówiosprężaniu?-wysapałagniewnie.
Musieliśmy zwinąć stwora w jakiś dziwny kształt, w rodzaj wstęgi Mobiusa, żeby przeszedł nam

background image

przez drzwi domu. Stworowi nie robiło to żadnej różnicy; jego cielsko w objęciach Wurta i tak było
superelastyczne.

Zerknąłemprzezramięzasiebie-widmoglinaopuściłjużparkizmierzałwstronęnaszegobloku.
Zatrzasnąłem drzwi. Cisza. Przerwa na zaczerpnięcie oddechu. Ujrzałem determinację w oczach

Mandy, oczach nagich w blasku lamp oświetlających korytarz; napinała mięśnie ramion, starając się
utrzymaćciężarcielskaobcejistoty.

-Cholera!-burknąłem.-Zapomnieliśmydywanika.-Stwór,któregodźwigaliśmy,byłgolusieńki.
-Jakmysiętudostaliśmy?-spytałaMandy.
-Co?
-Dlaczegozawszejesttak?
-Nieważne.Ruszamydalej.
Nadnami,popodeściepierwszegopiętra,dryfowałazcieniamiBrid,wlokączasobąsmużkidymu.
-Idźzanią-powiedziałem.
Przypominałotowtaszczaniekoszmarnegosnupotłustychodbrudu,zapadającychsięschodach.
Czasamiwydajesię,żecałyświatwysmarowanyjestVazem.
-LecisznaŻuka?-spytałemjąwpołowiepierwszegoskrzydłaschodów.
-NaŻuka?Niewygłupiajsię.
-Oj,todobrze.BoBridgetbycięzabiła.
-Wiesz,Sebcośmipowiedział.
-O,naprawdę?-udałomisięwysapaćpomiędzydwomaciężkimioddechami.
-Jutromabyćnowadostawa.
-Czego?
-Nowegotowaru.Dobregotowaru,powiedział.Zprzemytu.Samewyboroweczernie.
-Voodooniejestczarne.Mówiłemciprzecież.
-Fakt,AngielskieVoodooniejest.Seb...
-Maje?!Mandy!
-Jeszczeniema.Powiedział,żejutro...
-Mandy!To...
-Uważajstwór...
Obcywyślizgiwałmisięzrąk.Miałemzbytspoconedłonie.Traciłemkontaktzeświatem.Oczyma

wyobraźniwidziałemjużpiórko.Piękną,wielobarwnąsztukę.Prawiejemiałem!Wystarczyłowyciągnąć
rękę!

-Skryba!-przywołałmniedorzeczywistościgłosMandy.-Coztobą?
-Muszęjemieć,Mandy!Niezalewam.MusimyznaleźćSeba.
-Niejego.Podałminazwiskokontaktu.Powiedział,żetęnowądostawęodbieraIkarus.
-Ikarus?
-IkarusSkrzydło.Tojegoźródło.DostawcaSeba.Znaszgo?
Pierwszesłyszałem.
-Mandy,dlaczegodopieroterazmitomówisz?
-Powiedziałabymwcześniej.Alecigliniarze...iwogóle...tenwidmoglina...tenpies.Wyleciałomi

zupełniezgłowy.Przepraszam,Skrybo...

Spojrzałem na nią; mokre, potargane, tłuste, szkarłatne włosy, ostatni zaciek szminki na dolnej

wardze.

Niedałosięukryć,ostreświatłoklatkischodowejniepadałonażadnąpiękność,oświetlałotwarz

wykrzywioną z wysiłku wkładanego w dźwiganie ochłapu obcego mięcha, ale moje serce śpiewało,
chybapieśńmiłości.NaBoga,dawnotaknieśpiewało.

-Myślisz,żeSebsięwymiga?-spytała.

background image

-Znajdźgo,Mandy.SpytajgooAngielskieVoodoo.
-OnchybaniewrócijużdopracywtejWurtciarni.
-Niewiesz,gdziemieszka?
-Nie.Jestbardzotajemniczy...Skryba!-Wjejoczachpojawiłosięprzerażenie.
-Co?Ocochodzi?
-Tam!Wkącie...
Byliśmy już na podeście drugiego piętra. Stał tam wpuszczony w ścianę kredens. Widniał na nim

napisZAKAZWSTĘPU.Wciemnejszparzemiędzynimaścianąleżałzwójliny,fioletowo-zielonejliny.
Talinaporuszałasię.Jasnygwint!

-Wąż!-wrzasnęłaMandy.O,kurwa!Iwtymmomenciezgasłoświatło.
Ten skurczybyk administrator zainstalował czasowy wyłącznik oświetlenia, a do najbliższego

przycisku mieliśmy jeszcze jakieś pół metra. Pół metra to kawał drogi, kiedy dźwiga się obcego, jest
ciemnoiwmrokuczaisięzjawowążnawolności.

-Niepanikuj!-powiedziałemwmroku.
-Zapaltokurewskieświatło!
-Nieruszajsię!
Mandy puściła Stwora. Ja trzymałem go dalej od spodu z drugiej strony, i potężne szarpnięcie, z

jakimcielskorąbnęłooposadzkępodestuomałoniewyrwałomirąkzestawów.Mandybiegłajużdo
przycisku.Węże,wodróżnieniuodnas,widząwciemnościach.No,wciskajgo,nowa!

PociłemsięzestrachuiStwórzaczynałmisięwyślizgiwaćzpalców.
Światło zapaliło się znowu, ale to nie Mandy nacisnęła wyłącznik. Ubiegła ją kobieta spod 210,

którawyszłasprawdzić,cotozahałasy.Oto,cozobaczyła:Mandyzastygłąwbezruchu,zpalcempięć
centymetrówodprzycisku,mnietrzymającegozawzięciepulsującąmasęczułkówismaru,szybkijakbicz
fioletowo-zielonysplotwpełzającywnajbliższycień.

Poczułemdojmującybólwlewejnodze,wmiejscu,wktórezostałemukąszony.Aletobyłoprzed

czteremalaty.Awięcdlaczegoboli?Pamięćpotraficzasamipłataćiściekurewskiefigle.

Kobietawybałuszałananasoczyprzezdwiesekundy,apotemzaczęłasiędrzeć:"Iiiiiiiiiii!!!!!!".

Był

to głośny, rozdzierający pisk. Poniósł się korytarzem, grożąc wywołaniem masowego wysiewu

lokatorów.

Mandyuderzyłakobietę.
Nigdydotądniebyłemnaocznymświadkiemaktuprzemocy.Wyobrażałemgosobietylko.
Kobietę zatkało. Już widziałem, jak wszyscy lokatorzy, słysząc jej krzyk, podskakują w łóżkach, i

truchleją, kiedy ten urwał się, jak nożem uciął. Cała nadzieja w tym, że strach weźmie górę nad
ciekawością.

-Cotojest?-wykrztusiławkońcukobieta.
Mandyspojrzałanamnie.JaspojrzałemnaMandy,potemnaStworawswoichsłabnącychrękach,

potemnakobietę.

-Torekwizyt-powiedziałem.
Gapiłasięnamnie.
-Jesteśmyzawangardowejtrupyteatralnej.NazywamysięTeatrNaZasiłku.Żeco?!Pracujemynad

nowymprzedstawieniempodtytułem,.Angielskievoodoo"...

-Nowłaśnie-podchwyciłaMandy,otrząsającsięzszoku.
- Jesteśmy bardzo eksperymentalni i ekstrawaganccy. To... eee... tego... stwora... zamówiliśmy u

takiegojednegozwariowanegoartysty.Wykonałgozestarychoponitonyzwierzęcegosadła.Właśniego
odebraliśmy.

-Podobasiępani?-wtrąciłaMandy.

background image

Kobieta nie odzywała się. Patrzyła tylko, gotując się być może do wyemitowania kolejnej serii

pisku.

- Mieszkamy pod 315-podjąłem. - Może by pani wpadła? Jest tam już paru naszych przyjaciół.

Będziemymielipróbę.Reflektujepani?

-Boże,cozaohydztwo!-powiedziałazodraząkobietaiwsunęłasięzpowrotemdomieszkania,

zatrzaskujączasobądrzwi.

UśmiechnęliśmysięzMandy.
Uśmiechaliśmysię.Icośsięmiędzynaminawiązało.
Niepytajcieco.
-Niemajużwęża?-spytałaMandy.
ZjawowężebiorąsięzpaskudnegopiórkaonazwieTakshaka.IlekroćginiewWurtciecośmałegoi

bezwartościowego,wzamianwypełzastamtądjedenztychwęży.Wszędzieichjużpełno,przysięgam.

Spotykasięjenakażdymkroku.
-Niema.Naciśnijjeszczeraztenwyłącznik.Idziemydalej.

***

Wstąpiliśmy znowu na schody. Dwoje ludzi taszczących między sobą bezwładne cielsko obcego.

Ledwie wdrapaliśmy się na podest trzeciego piętra, światło znowu zgasło. Z rumorem poczłapaliśmy
korytarzem.

Mandy, starając się desperacko podtrzymywać jedną ręką oślizłe cielsko, drugą macała za

przyciskiem.

Bezpowodzenia.Wciążtenbrakpowodzenia!
Stwórrąbnąłopodłogęjakwórmielonegomięcha.Ciemnościbyłygęste,pełneoddechów.
-Zapalajtoświatło,nowa.
-Niemogę...
-Zapalaj.
-Niemogęznaleźć.
-Odsuńsię.
Iwtymmomencienatrafiłapalcaminaprzycisk.
Światłozapaliłosięnachwilęizarazzgasłozsuchympyknięciem.
Przepaliłasiężarówka.Wtymkrótkimrozbłyskuobojeujrzeliśmybłyskawicznemigotaniefioletui

zieleni.

-Wąż!-wrzasnąłem.-Szybciej!Szybciej!
DźwignęliśmyStworazpodłogiiponieśliśmygo,awłaściwiepowlekliśmykuazylowimieszkania

numer 315. Naparłem barkiem na drzwi, pewien, że napotkam opór, ale były otwarte i wpadliśmy do
środkacałątrójką-mężczyzna,kobieta,obcy.Mandyzdążyłajeszczezatrzasnąćdrzwipiętąizwaliliśmy
sięroztrzęsionymstosemnadywanwprzedpokoju.

Drzwiprzytrzasnęływężowigłowę,izkuchninadszedłŻukznożemdochleba.
Odciąłtemuskurwielowiłeb.

background image

KotGracz
Wtymtygodniuczarnapropozycja:

CZASZKOWE SZAMBO to coś prawdziwie zajebistego. Nie podchodźcie do tego w pojedynkę,

kiciusie.TenWurtwasrozniesie.Będzieciepodróżowaliścieżkamiwłasnegoumysłu,atoistnylabirynt
Jego centrum zamieszkuje bestia, i to wściekła. Tylko wybrani wiedzą jak wygląda, bo tylko wybrani
dotarliażtam.

Kot tam, rzecz jasna, był i przeżył, by niniejszym opisać wrażenia, ale wolałbym oszczędzić tego

widokuwłasnymdzieciom(gdybymtakoweposiadał).No,chybażebyłybyarcyupierdliwe,wktórymto
przypadku...miałbym je czym straszyć. Czaszkowe Szambo, inaczej Synapsowi Mordercy, Pierdołeb,
ŚwiątyniaWymiocin,RzeźnikId.Nazywajtato,jakchceta,róbta,cochceta;pamiętajtazasadę:Bądźcie
ostrożni.Bądźciebardzo,aletobardzoostrożni.Toodjazdniedlasłabeuszy.

Uwaga: posiadanie tej ślicznotki może was kosztować dwa lata odsiadki. To dla gracza mnóstwo

czasuwyrwanegozżyciorysu,awięc:zumiarem.Niewychylajciesię.Kotwasostrzegł.

(Pewnepoważne)CzaszkoweSzambo
Brid,skulonanakanapie,wpatrywałasięsenniewnumerKotaGraczasprzeddwóchtygodni.Żuk

stał

przyoknieiszperałwskitrytcenapiórka.
Łeb węża przypiął sobie szpilką do klapy kurtki. Ja, z prawym policzkiem przytulonym do blatu

stołuilewymokiemutkwionymwmałejgrudcedżemujabłkowego,dochodziłempowolidosiebie.To
był

ciężki wypad. Stwór-z-Kosmosu leżał na podłodze i wił się jak najęty, ochlapując swoimi

wydzielinamitureckikobierzecBridget.Mandybyławkuchniismarowałasobiechlebmiodem.

Tak, pewnie! A Król przebywał w swoim skarbcu i liczył pieniądze. Bez wątpienia. Z tym, że

przeputaliśmywłaśnietygodniowyzasiłeknapięćwszawychBłękitówijednąprzerabianąjużCzerń.

Jasne,ŻukmógłopylićjakiśWurtniskiegopoziomurobosmutasowi.Mnieewentualnieudałobysię

nakłonićBriddozaśpiewaniaparuckliwychkawałkówwktórymśzlokali,zemnąwroliakompaniatora
naklawiszachideckach,alewidmoglinybyływszędzie.Większośćpubówmiałaswojego:emitowałsię
znadWurtkolumny,wyławiającinfowiązkąelementniepożądany.Teinfowiązkipotrafiływpół

nanosekundydopasowaćtwarzdodanychprzechowywanychwGliniarskichbankach.
Widmoglinbalisięwszyscy.Krążyłaplotka,żepotrafiąwciąćsięwiązkąwsammózg,odczytywać

stamtądmyśli,takjakwidmodziewczyna.

Nieprawda. Byli zwyczajnymi robowidmami; odbierali tylko to, co widziała wiązka, czyli

wierzchniepowłoki.Niewierzcieplotkom,widmoglinyniemająduszy.

DROGIPANIE,MAMYPODSTAWYPRZYPUSZCZAĆ,ŻEOTRZYMUJEPANAKTUALNIE
ZAPOMOGĘNAZASPOKOJENIEPODSTAWOWYCHPOTRZEB.Akto,dokurwynędzy,niejest

dzisiaj na zasiłku? MAMY NADZIEJĘ, ŻE NIE OTRZYMUJE PAN WYNAGRODZENIA ZA
DZISIEJSZYWYSTĘP.Spojrzałbymnabar,szukającwsparciauwłaścicielki.Aonaukryłabytwarzw
słojuzFetyszem.BYŁOBYTOJAWNYMPOGWAŁCENIEMDEKRETU729.PROSIMYO

WYLEGITYMOWANIESIĘ.
Oczywiście,paniewładzo.Jużsięrobi.Animyślę.
Dżemjabłkowywyglądałapetycznie.Orany,ależbyłemgłodny!
Mandywróciłazkuchnizkanapką.Klapnęłanapoduchęrzuconąnapodłogę.Byliśmywkomplecie,

całapiątka, Skitrowcy wtakiej czy innejformie życia. Żuk odwróciłsię przodem donas. Miał w ręku
pięćbłękitnychpiórek.Brałtepiórkajednopodrugimdowolnejręki,ipowymienieniunagłosnazwy
każdegowypuszczałjezpalców,byosiadłonadywanie.

- Termoryba. Krakwiaty. Wenusjański pył. Skrzydła Burzy. Miodopijawki... - Obserwowaliśmy

background image

opadającepiórka.ŻukzwróciłsiębezpośredniodoMandy:

-DziadowskieBłękity-powiedział.-NieużywamydziadowskichBłękitów...
-Musiałamcośkupić-krzyknęłaMandy.-Niemożnawejśćsobie,ottak,dosklepuipoprosićo

czarnepiórka!Sebbymnieobśmiał...

-Przejmujeszsiętymsklepikarzem?-spytałŻuk.Mandybezsłowaodwróciłasięplecamidoniego.

Żuk otworzył puszkę po tytoniu i wyjął z niej czarne piórko. Ruszył ku nam, wymachując Wurtem jak
biletemdosnu.

-Awięc,proszęszanownejpubliki,wprogramienadzisiaj...CzaszkoweSzambo.-Uśmiechałsię.

Byłtowrednyuśmieszek.

Mandyodwróciłasięispojrzałananiego.
-Jezu,gdybymwiedziała,żetakbędzie...
-Ty,Skryba,jesteśchętny,prawda?-spytałŻuk,niezwracającnaniąnajmniejszejuwagi.
-TonieVoodoo,Żuczek-mruknąłem.
-Niewierzęwam!-Mandyniedawałasięzbyć.
-Nie,tonieVoodoo-przyznałŻuk.-Alenicinnegoniemamy.
AŻukpotrzebujekogośdopomocy.Jakieśpiórkotrzawziąć!
Mandy natychmiast otworzyła usta, jakby chciała czegoś w ten sposób dowieść. Żuk wepchnął jej

piórkowustatakgłęboko,żezałaskotałojąwprzełyk.NowaprzyjęłajeniczymgwiazdaPornowurtai
oczyzaczęłyjejsięszklić.

- Widzieliście ją, jak bierze? - zachwycił się Żuk. - Gładko i bez mrugnięcia. Grzeczna

dziewczynka.-

CofnąłpiórkoizwróciłsiędoBridget.
BridztwarząprzykrytąnumeremKotaGraczależałanakanapie.
- Mogę sobie odpuścić? - spytała sennie. - Nie chce mi się, Zuk. Wolałabym pozostać przy Ulicy

Kooperacyjnej.

UlicaKooperacyjnabyłamydlanymWurtemnajniższegopoziomu.
Można ją było kupić w każdy poniedziałek, środę i piątek. Przenosiła do małego miasteczka na

północy, dawała dach nad głową, dawała męża albo żonę, i można było obcować interaktywnie ze
wszystkimi sławnymi postaciami, w miarę jak rozwijały się ich epickie życiorysy. Chyba cały świat
oszalałnapunkcietegopiórka.Naturalnie,zwyjątkiemDodo-tychnielicznychbiednychnielotów,które
choćby wsadziły sobie piórko do samego brzucha, niczego nie poczują. Oficjalnie określano tych ludzi
jako Wurtowo Uodpornionych, ale dzieciaki wołały na nich Dodo, i ta nazwa się przyjęła. Przed laty
spotkałemjednegotakiego,inigdyniezapomnęwyrazurozpaczywjegooczach.

-Niktsobieniczegonieodpuszcza-powiedziałŻuk,zrywającgazetęztwarzyBridisiłąwciskając

jejpiórkowusta.Cholera!Tobyłgwałtnatwarzy!Aleczułemsięzbytosłabiony,żebyzareagować.

NastępnieŻukpochyliłsięnadStworemiwsunąłmupiórkowpierwszylepszyotwór.
Stwór tarzał się po dywanie; przysięgam, że niemal słyszałem, jak popiskuje z radości. Teraz

przyszłakolejnamnie.

-Skryba...-dobiegłomniepoprzezlatawołanieŻuka.
-Janiewchodzę,Żuczek-powiedziałem.-MnierajcujetylkoVoodoo...
-Niktsięniewyłamuje-odparł.
-Desdemona...
-Znajdziemyją.
-JutromaprzyjśćjakieśVoodoo...Mandymipowiedziała.Zaczekajmy...
-Pieprzęczekanie!Bierz!
Zmusił mnie do otwarcia ust; ściskając policzki palcami jednej ręki, drugą wepchnął mi piórko

głęboko,ażpoprzełyk.Poczułemjetam,załaskotało,przyprawiłooodruchwymiotny.IzarazpotemWurt

background image

zaskoczył.

I już mnie nie było. Poczułem rozwijające się wurtanonse, a potem czołówkę. Chata zafalowała i

zdążyłemjeszczepomyśleć:Czemumytorobimy?CzaszkoweSzambo?Jakieżtoprzyziemne,manawet
wurtanonse. Powinniśmy mierzyć wyżej, szukać utraconej miłości.
A my zamiast tego po prostu się
bawimy,bawimysięw...

***

Krzyk niosący się tunelami mózgowej tkanki, składanie myśli, budowanie słów i wrzasków,

wrzasków płynących z głębi serca. Prowadzą mnie impulsy elektryczne, sala o ścianach wyklejonych
tapetąwczerwono-różowedesenie,krewściekającazsufitu.Bridkryjesięzakozetką.ŻukbierzeMandy
od tyłu na tureckim kobiercu. Stwór-z-Kosmosu unosi się w powietrze, ląduje miękko na stole. Brnę
poprzez grzęzawisko ciała ku drzwiom kuchni po płatki śniadaniowe. Przekraczam Żuka i Mandy,
stwierdzam, że drzwi do kuchni są zamknięte na klucz i zabarykadowane, że wyglądają zupełnie jak
ścianazwołowiny.

Krew bluzga rytmicznie przez dziurkę od klucza. Brid wychodzi zza kozetki z nożem do chleba w

garści.

Stwórodnajdujegrudkędżemunablaciestołu.Zlizujeją.Sammiałemchrapkęnatendżem.Dżem

zmienia się w gniew, jabłkowy gniew. Zlizujący go Stwór. Odwracam się do kopulującej pary. Brid
odkrawa plastry z zadu Stwora, próbuje mnie nimi karmić. Odwracam głowę od różowego mięsa. Nie
wiem dlaczego. Kwiatowy zegar wskazuje za dwadzieścia płatków jedenastą. Żuk tryska jabłkową
spermą. Ta rozpryskuje się po moim posterze z Interaktywną Madonną na Woodstock Siedem. Mandy
dochodzirazemznim.BridwbijanóżwszyjęŻuka.ZszyiŻukatryskakrew.Zlizujętękrew.

Smakowałajakdżemjabłkowy.SmakowałazupełniejakWurt.Zupełniejaksen.Smakowałajaksen.

Tobyznaczyło...o,cholera!

Krzyk.
Cholera!Nawiedzałomnie!Tobyoznaczało...oznaczało,żejesteśmywWurtcie!
TeraztoobcykochałsięzMandy.AŻukleżałnastolepokrytyodstópdogłówjabłkowymdżemem.
Kwasowym dżemem. Dżem go palił. Żuk darł się wniebogłosy przyglądałem się temu obojętnie.

Bridprzykładałasobieostrzenożadonadgarstka.Adomnietodocierało.Tegowszystkiegojestjakbyza
wiele.Oneniemogąbyćrealne.Tegorodzajuodczucia.

Odskok!Gdzieśtamistniejeinneżycie.To,niejesttymjedynym!
"To nie jest rzeczywistość, Żuczek" krzyknąłem chyba. Żuk tylko patrzy na mnie, wargi ma

wysmarowanedżememjabłkowym,tenironicznyuśmieszeknajegotwarzy...

-Żuk!Słuchaj!JesteśmywWurtcie!Nawiedzamnie!
Nawiedzaniebyłouczuciem,któregodoznajesięczasamiwWurtcie:światrzeczywistywzywado

powrotu.Życienatymsięniekończy.Totylkogra.

Żukdalejdelektowałsiędżemem,przetaczającgosobiepojęzyku.Wyciągnąłrękę,żebypogłaskać

poramieniuMandy,podcinającąsobienożemżyły.KrewopryskałaInteraktywnąMadonnę,mieszającsię
zrozpaćkanąjużnaposterzespermą.

Tanieżyjącajużgwiazdaterazchybarzeczywiściereagowałainteraktywnie.
I nagle zauważyłem, że Mandy ma twarz Desdemony, i to Desdemona krzyczy. Krew leje jej się z

pięknychust.Tegobyłojużdlamniezawiele.

Musiałemsięstądwydostać.
Gwałtownyodskok!Wtył!
Duchchwytamniepodpachy,wyrywazpowrotemdorzeczywistości,irealnyświatotwierasięz

trzaskiem.Zamkniętenakluczdrzwiwyrąbywanesiekierą.Wrzeszczęzasiebie,wcyferblatzegara.

Chwytająmniedwapalceczasu,obiewskazówki,godzinowaiminutowa...

background image

*

Fotelprzyjmujemojeciałojaktrupa.Krewwsiąkazpowrotemwzasklepiającesięranynaścianie.

Pokójtojedenkrzykbólu.SzklanywazonzkwiatamizebranymiprzezBridrozbitywkawałkiprzezzryw.
Z

lustranaściennegodobiegawołanie...
-Ktoto,dokurwynędzy?!
TogłosŻuka.
-Ktoto,dokurwynędzy?!Kto,kurwa,odskoczył?
Niktnieodpowiada.
Żuk przesuwał po naszych twarzach oczami pokrytymi wciąż warstwami ciała, ciała z gry. Pieklił

sięzwściekłościiwymachiwałtąwściekłościąjakflagą.

-Ktoto,dokurwynędzy?!Odpowiadać!
Cisza.
Bridnakozetce,KotGraczporwanywstrzępy.Mandynapodłodzeobokpoduchyrozprutejdwoma

bestialskimicięciami.Wpowietrzufruwapierze.

-Dobrzesiętambawiłem!-warknąłŻuk.
Siedziałemuwięzionywfotelu.Wmgiełcepióriciała,desperackichkształtówWurtaczepiających

się nadal życia, zaczynałem rozróżniać Stwora-z-Kosmosu. Obserwując opadające pierze z poduchy,
wrzeszczał,dygotałiwywijałczułkamiwszalonymtańcu;brałjezapiórkaWurta.

Upchnąłkilkanaścienarazwrozmaiteotwory,któreotworzyłymusięwcielsku.Izarazwyplułje

wszystkie.Kurczę,oncierpiał,idopieroterazzauważyłem,żeteotworywjegocieletoranyodnoża.

Wurt zawsze cholemie silnie działał na Stwora. Ale te rany już się goiły, regenerowały. To była

szczególnaumiejętnośćStwora;całkowitawymianaciała.Jednakmimotocierpiał.Wszystkowychodzi
nie tak. Wszystko w końcu wychodzi nie tak. Nadal nie mogłem się poruszyć, słuchałem tylko tego
zawodzenia.

Stwór chciał po prostu wrócić do domu i odnaleźć tam spokój. I co my, cholera, mieliśmy z nim

począć?

-Ktosię,kurwa,wycofał?
-Tonieja,Żuczek-wykrztusiłem.Skłamałem.Bałemsię.
-Kurewskodobrzesiębawiłem!Nikomuniewolnomitakprzerywać!
Nikomu!
Milczenie. Patrzymy wszyscy na niego. Opada zeń, z nas wszystkich, ostatnia warstwa Wurta, i w

pokojurobisięnaglezimno,zimnoinieprzytulnie,wypełniajągojeszczeskutkiwstrząsu.

Wycofywanie się było nieprzyjemne. Bardzo nieprzyjemne. Scenariusze niskiego poziomu miały

wbudowanątakąopcję,aleniktnielubiłzniejkorzystać.Botopraktycznieoznaczałoprzyznaniesiędo
porażki. Że niby nie było się dostatecznie silnym, że nie sprostało się wyzwaniu. Kto ważyłby się do
czegośtakiegoprzyznać?Cogorsza,razemzesobąwycofywałosiępozostałychgraczy.Ibyłotobolesne.
Jakobdzieraniezeskóry.

-Toja.-SamotnygłosBrid.-Przestraszyłamsię,Żuczek.
-Takiegochuja,przestraszyłaś!
-Żuczek!
-Wtymwłaśnierzecz.No,powiedzciesami.Czyniewtymrzecz?
-Wtymrzecz,Żuk-przytaknęłaMandy.
-Skryba?
-Wtymrzecz,Żuczek.NatympolegaCzaszkoweSzambo.Nawalcezestrachem.
Wstydziłemsię...
ŻukuderzyłBridprostowusta.

background image

Płakałaterazwkącieigdybymtylkomógłwstaćzfotela,tomożezrobiłbymwzamianjakiśdobry

uczynek.Możezabiłbymtegoskurwysyna.

...wstydziłemsięwłasnejsłabości.
..Może"jestszerokieigłębokie.Kończysięnaniczym.
Żuk pozbierał z dywanu wszystkie piórka Wurta, jakie udało mu się znaleźć, i całą ich garść

wepchnął

Stworowidogardła.
Przynajmniejjednoznasbędziemiałodzisiajzabawę.
Potem Żuk zostawił nas, trzaskając za sobą drzwiami do sypialni. Ja, widmo, nowa, obcy. I

wszystkoidzienietak,azoddalidolatujepohukiwaniesowy.

Skoro Potrafią zremiksować po śmierci Madonnę, to dlaczego nie mogą zremiksować tamtego

wieczoru?

Ktotowie?

background image

KotGracz

Najawiewiecie,żesnyistnieją.Weśniewydajewamsię,żesenjestrzeczywistością.Weśnienie

wiecienicoświeciejawy.

TaksamojestzWurtem.Wrealnymświeciewiemy,żeWurtistnieje.
WWurtciewydajenamsię,żeWurttorzeczywistość.Niewiemynicorealnymświecie.
NAWIEDZENIE. To kurewska inkarnacja. Kiedy ten duch raz was dopadnie, musicie za nim iść.

Wracaćdożycia,wracaćdonudy.Taktoodczuwacie,prawda?Ztym,żeNawiedzenie,tonietakazła
rzecz. Że jak? Co ten Kot wygaduje? Nawiedzenie nie jest złe? Kurczę, Kotu coś się pokiełbasiło!
Nastawtaucha,kociaczki.

TylkowybranidoznająNawiedzenia.Tograczebalansującynalinie.CidziwniludzieniePotrafią

się zdecydować - jaki właściwie jestem? Oto dręczące ich pytanie. Wurtowy czy realny? Nawiedzeni
egzystująnagranicydwóchświatów;jedenidrugiprzyciągaichjakpłomieńćmę.Czymsą?Owadami
czypłomieniem?Jednymidrugim!Wierzciemi.Nawiedzenitospecjalnakasta.Tylkożeonijeszczeo
tymniewiedzą.Kotimradzi:opierajciesiępokusie,nieodskakujcie.Odskoktorezygnacja.Rezygnacja.

Rezygnacjazwaszegoprawdziwegopowołania.
Nawiedzenietozew:chodźcie,chodźcie!Dajciesięwciągnąćdalej.
Wurtwaswzywa.
Kotwaswzywa.
Bezsenność
Tak. Nie spałem. Zamknięty w swoim pokoju wstukiwałem w podołkowca kronikę wydarzeń

tamtychdni.ZapracowywałemnaswojąksywkęSkryby.Próbowałemszukaćwtymwszystkimjakiegoś
sensuibardwsięstarałemznaleźćjakieśwyjście.

Terazspoglądamwsteczimyślę.Inużymnietomyślenie.Toutratarzeczynaszabija.Azczworga

ludziwtamtymmieszkaniu,tamtegowieczoru,żyjejeszczetylkodwoje,itakziszczasięzłysen.Więcej
niepowinnodotegodojść.Wurtpowinienbyłzebraćwszystkienaszezłesnyiprzekształcićjewteatr,
wspaniałyteatr.

Dopóźnawstukiwałemswojąrelacjęwpodołkowca,słuchającjednymuchemtrzeszczeniałóżkaza

ścianą.ToŻukkochałsięzBrid,ześpiącąBrid.

Wiedziałem,żedotegodojdziepomimoawantury,znałemtenscenariusz.
Inaglerozległosięcichepukaniedomoichdrzwi.Uchyliłemjeiwszparze,kuswemuzaskoczeniu,

zobaczyłem nikogo innego, jak tylko Brid, a przecież z sąsiedniego pokoju nadał dochodziły odgłosy
uprawianiamiłości.

-Skryba?-powiedziała.Powiekimiałaciężkie,głosprzydymiony.
-Pracuję,Brid.-Tyletylko,mającwciążwuszachtamteodgłosy,zdołałemzsiebiewydusić.
-ŻukjestzMandy–powiedziała.
-Tosłychać.-Starałemsięjakmogłemzachowaćdystans,alezmiękczyłmnietenwidmowywyraz

jejoczu.

-Mogęwejść?-spytała,więcwpuściłemjądopokoju.Zwaliłasięnałóżkoizaczęłananimzwijać

jakpłatkikwiatu,kiedyzajdziesłońce.

Wróciłemdostołu,żebyzasiąśćznowudopisania.
Bridoddychałajużsłodko,zagubionaweśnie.
Przekuwałem to wszystko w słowa, mała biurkowa lampa oblewała mnie cieniem. W miękkiej

poświacieekranupodołkowcaskładałemzdaniawrelację.

-Copiszesz,Skrybo?
Byłemświęcieprzekonany,żeśpi,spojrzałemwięcnaniązaskoczony.
I rzeczywiście spała w najlepsze, zwinięta na łóżku w kłębek. Nie zauważyłem, żeby poruszała

ustami i nagle dotarło do mnie - Brid mówiła przez sen, przekazując myśli wprost do mojej głowy, bo

background image

Widmamajątakidar.

Widma potrafią czytać w myślach. Rodzą się z darem telepatii i ich umysł jest w stanie przesyłać

słowa, z pominięciem strun głosowych, bezpośrednio do głowy rozmówcy, jak również wykradać
stamtądsekrety,któreczłowiekuważazaswojeitylkoswoje.Widmogliniarzesątacysami,alewięcejw
nichroboniżżywegociała,awięcniemająażtakiejmocy;niepotrafiąwniknąćtakgłębokowduszę.
Mimo to również wzbudzają respekt, zwłaszcza kiedy człowiek jest nawalony. Ludzkim Widmom
najlepiejpracujesięweśnie,awięctaksięjezazwyczajznajduje,śniąceswojesnyowiedzy.

-Niebójsię,Skrybo-pomyślałaBridget.
-Niebojęsię.
-Zastanawiałamsięwłaśnie...tywciążpiszesz.Oczym?
-Owszystkim-odparłemnagłos.
-Niemusiszmówić-powiedziała,ztym,żejejsłowaukształtowałysięodrazuwmoimumyśle.
Spojrzałemnaniąznowu,najejpogrążonąweśnietwarz,idomyśliłemsię,coprzeztorozumiała.
-Niesamowite-pomyślałem.Tylkopomyślałem!
-Jakto,owszystkim?
-Owszystkim,cosiędzieje.
-Znami?
-Tak.ZeSkitrowcami.
To Żuk tak nas ochrzcił i nazwa się przyjęła. Podejrzewam, że traktował życie jak przygodę. Jak

dzieciak, ale cóż w tym złego? Ten film o Korowych Dżemowcach - oni też chcieli być z powrotem
dziećmi.

-Prowadzęnasząkronikę-pomyślałem.
-Fajnie-odparła.
I zapadła głęboka cisza. Tylko jej oddech w mojej głowie i miękkie płatki opadające z budzika

zrzucającegopozostałedośwituminuty.

Powróciłemdopisania,alenicminiewychodziło,straciłemkoncept,przerwałemwięc,zapaliłem

papierosa z filtrem napalmowym i obserwowałem przez jakiś czas smużkę dymu. A z budzika opadały
płatki.Nicdodać,nicująć.Wsąsiednimpokojupanowałajużcisza.

WmojejgłowieodezwałsięznowugłosBrid:
-Nieprzeszkadzaci,żetuśpię,Skrybo?
-Maszwłasnełóżko.
-Niedzisiaj,Skrybo.Niedzisiaj.
WziąłemParęgłębokichsztachów,formułującwmyślachsłowa.
-Wporządku,Skrybo.Tonawetprzyjemne.
Cholera! Przez głowę przemknęło mi trochę prawdziwie kosmatych myśli na temat Brid. Kiedy

widmodziewczynazapuszczasiętakgłęboko,nicsięprzedniąnieukryje.

-Zgadzasię,Skrybo.Nic.
-Odpuśćmi,Brid!-powiedziałemnagłos,bezzastanowienia.
WmojejgłowieznowuodezwałsięgłosBrid:
-Todocieradomniepodpostaciąobrazów.Obrazówikształtów.
-Wolałbymporozmawiaćzwyczajnie.
-Jasne.Nieprzeszkadzaci,żetuśpię?
Niby czemu miałoby przeszkadzać? We śnie wyglądała naprawdę pięknie, a świat nie mógł się

doczekać,kiedysięwreszcieprzyniejpołożę,zwinęwkłębekizatracęwtymdryfującymdymie.

-Dziękuję-pomyślała.
Jakjużwspomniałem,nicsięprzedniąniemogłoukryć.
-Tojachciałemcipodziękować-powiedziałem,patrzącnajejśpiącątwarz.-Zato,żepodłożyłaś

background image

sięzamnie.Nowiesz,ŻukowiwCzaszkowymSzambie.

-Wszystkimnamzdarzasięczasamiodskakiwać.
-Wzięłaśnasiebiewinę,Brid.
-Chybacięlubię.
-BardziejniżŻuka?
-Niepytaj.Zabolałobycię.
-WidziałemtamDesdemonę.WWurtcie.
-Domyślałamsię.
-Straszniecierpiała.Niewytrzymałemiwycofałemsię.Aleniepotrafiłbymsiędotegoprzyznać.
ZwłaszczaprzedŻuczkiem.
-Zabardzolubisztegofaceta,Skrybo.
-Tyteż.
-Znowuoniejmyślisz.-ChodziłojejoDesdemonę.SłowaBridgetwsączałysiędomojejgłowy

niczymmgiełkanadbladymkształtemDesdemony.-Niepotrafiszoniejzapomnieć,Skrybo?

-Musimyjąodnaleźć,Brid!
-Odnajdziemy,Skrybo-zapewniłmniegłosBrid.-Chceszspaćprzymnie?
Niebyłotopytanie.Boitakmałaodpowiedź.Imgiełkaokryłatumanamibłękitutowszystkooraz

mnie,spadającegopośródniejwkrainęBridget,którązwąkrainąWidm,krainąsnu.

*

Obudziłemsięwcześnie,trzymającwramionachwidmodziewczynęniewinnygest,zaniewinnąnoc.
Ekranpodołkowcajarzyłsięwciąż,zalewającnaszeciałaniebieskawąpoświatą.Wyłączyłemgoi

przeszedłemdolivingroomu.

Stwór-z-Kosmosuspałnakobiercuzgębąpełnąpiórekibłogimuśmiechemnaspokojnymlicu.
-Jakleci,WielkiStworze?-zapytałem.
-Ksazy!Ksa,ksa.Ksazy.Ksa!
Szukadrogidodomu.Cośwtymrodzaju,domyśliłemsię.
-MaszjakieśnowewieściodDes,WielkiStworze?
-Ksazy.Ksazy.Ksa!
Niemiał.
Patrzyłem na niego przez chwilę, zastanawiając się, jakie sny śni, a potem wszedłem do kuchni

zrobić sobie śniadanie. O tej porze dom należał do mnie i wykorzystałem to należycie, smarując sobie
tostadżememjabłkowymiobserwującpoczątekdnia.

Zjadłemtensłodkiposiłekprzypokiereszowanymstole,aninachwilęniespuszczającokazdrzwi

prowadzących do pokoju Żuka. Znowu tam hałasowali i bezwiednie przeniosłem się do nich myślami,
wczuwającsięwtędawanąiczerpanąprzyjemność,liczącwszystkiezużytesłoiczkiBuduarowegoVazu.
Zabezpieczacza,Nawilżacza,Antykonceptora,Rozpalacza-wszystkotowjednymsłoiczku.Brałymniete
odgłosy.PrzypomniałymiznowuDesdemonę,jejpiękneciałoprzywierającedomojego.

Jejdłonieiusta.Wytatuowanegosmoka.Jejtwarzzbliżającąsiędomojej,gładkośćjejskóry,blask

wjejoczach.

Alebyłytotylkowspomnienia.Awspomnieniatozamało.Pragnąłemjąodzyskać,taknaprawdę.

Wziąćwramiona.

ObejrzałemsięznowunaStwora.
Cośzłegolęgłomisięwgłowie.
Wstałem z krzesła i podszedłem do pogrążonego we śnie cielska. Kurczę, ależ ten Stwór był

odrażający!

Schyliłem się i połaskotałem go po brzuchu. Westchnął z zadowoleniem z głębin Wurtowego snu.

background image

Ująłem luźny płat skóry nie zregenerowanej jeszcze w pełni po walkach stoczonych w Czaszkowym
Szambie.

Zostałmiwpalcach.Stwórnawetniedrgnął.
Podniosłemtenoślizgłystrzępdoust.
Spożywanie Wurtowego ciała prowadziło bezpośrednio na scenę. Był to silny koktajl z mięsa i

snów.

Bardzoniebezpieczny.Bardzoposzukiwany.KotGraczwspominałonimkiedyśwmagazynie.
Trzymałemwrękucoświęcejniżjedyniekrólewskiokupwżywychnarkotykachpoczarnorynkowej

cenie. Mogliśmy sprzedać Stwora i wynieść się stąd, w jakieś dobre miejsce. Wszyscy prócz
Desdemony;bezStworajejlosbyłnazawszeprzypieczętowany.Alemożewtensposóbdałobysiędo
niejtrafić.

Może by tak odgryźć kawałek tego ciała i zobaczyć, co z tego wyniknie? Kot twierdził, że to

przenosizpowrotemtam,skądpochodziWurtowaistota.

AlebyćmożewłaśniestamtądzdołałbymznaleźćdrzwiprowadzącedoDesdemony.Byćmoże.Kot

Gracz ostrzegał przed tym, utrzymując, że to cholernie ryzykowna wyprawa, że prowadzi do dzikich,
niemożliwychdokontrolowaniagier,nazmutowanąscenę.

Kotodradzał.Tomiwystarczało.PozatymŻukbysięwściekł,gdybymwszedłsam.Stłukłbymnie.

KotiŻukbyliprzeciw,itomiwzupełnościwystarczało.

ZresztąStwórmógłpochodzićzżółtegopiórka.Topiórkanajwyższegopoziomu,niemożnaznich

odskoczyć,możnatylkoukończyćgrę.Albozginąć.Wolałemnieryzykować.

PolizałemWurtoweciało,apotemodgryzłemkawałeczek...

*

Przytłaczamnieciało.Niemogęjużoddychać.Wtymświecieniemakawałkawolnejprzestrzeni,

jesttylkociało.Pachniesłodko,wciskającsięwmojątwarz.Niejestemwstanieniczrobić,niemogę
się nawet szamotać, tak silne jest to ciało. Słodka woń budzi we mnie wspomnienia. Nie ma już drogi
odwrotu.Tomojeprzeznaczenie,dusićsiępowolipodzwałamizbitego,słodkopachnącegomięcha!Nie
mogęnawetkrzyknąć.Kiedypróbuję,ciałowciskamisięwusta,wypełniającmnieswoimaromatem.

Mój świat jest zatkany. Znam skądś ten zapach. Tonę w ciele. To ostatnie sekundy mojego życia.

Słodkiodórmnieprzytłacza.Znamtenzapach!

Czułemgoprzezcałeswojeżycie.Tojestmojeżycie.Nie!Przedtem.Czułemtenzapachprzedtem.

W

jakimśinnym...
Jezu!
Nawiedzamnie!
Ciałomniepochłania.Mięsowypełniawszystkiemojeotwory.ZabijamnieWurtoweciało.
Wurt!JestemwWurtcie.WKtórym?Dajciemiodskoczyć!
CiałoStworaoblepiamniesadłem.Niemamjużczymoddychać.Tomojeostatniesekundy....
Stwór!Jezu!Miejmynadzieję.żetonieŻółć.
Odskok!

***

Leżę na Stworze przed samym kominkiem. Stwór otacza mnie mackami, ściska. Ledwie mogę

oddychać.

Ale powiem wam jedno: ledwie to bardzo wiele. Nareszcie oddycham zastałym, niezdrowym

powietrzemchatySkitrowców.Tomiwystarcza.Topiękne.WyślizgujęsięzsennychobjęćStwora,walę
sięnapodłogę.

Dywanwydajemisięnajrozkoszniejsząrzecząnaświecie,istnymniebembłogości.

background image

Sufitnademnątańczyobrazami.Desdemonajetamnamalowała;wizerunkismokówiwężywijąsię

terazwokółwyostrzonejklingi.Tobyłjejumysł.Ijastanowiłemjegocząstkę.

Skoncentrujmysięnadniach,którenadejdą,nawszystkichdobrychrzeczach,któresięwydarzą.
Skitrowcy odnajdują, dajmy na to, Angielskie Voodoo. Odstawiają Stwora z powrotem na jego

planetę.

Wymieniają go na Desdemonę. Wynoszą się z tego zawszonego pałacu, odmieniają swój los na

lepsze.

BridgetznajdujelepszegoniżŻukchłopaka.Żukznajdujecoś,coś,czegomożesięuczepić.
Takwielemusieliśmyjeszczedokonać.
Azzegaraopadająpłatki.
I w tym momencie zadzwonił telefon. Rozterkotał się jakoś zgrzytliwie i niestosownie na tle

miłosnych pomruków, i wiedziałem, że ma nam złe wieści do przekazania, bo odłączono go przecież
przed sześcioma miesiącami za niepłacenie rachunków. Nie miał prawa zadzwonić! Zerwałem się z
podłogiisięgnąłemposłuchawkęchybawrazzostatnimdzwonkiem...

-Skryba!
Tengłos.
-Desdemona!
-Skrybo...
-Toty,Desdemono?
-Skrybo.Pomóżmi.
O,Jezu,Desdemona...
-Pomóżmi,Skrybo.
-Gdziejesteś?
-Znajdźmnie!Toboli.Brzytwy...
-Gdziejesteś,Des?
-Osobliwe...-JejgłosodpływałwprzestrzenieWurta.
-Osobliwe?Coosobliwe?Des?
Bez odpowiedzi. Tylko fale zakłóceń elektrostatycznych, fala za falą, żółć na żółci - słyszałem te

kolory!

-Mówdomnie,Des!Dokurwynędzy!
-Znajdźdrzwi...osobliwydom...
-Co?
Tengłosjestzaledwieszeptem.
-Znajdźdrzwi...
-Gdzie?Dokąd?-krzyczałemteraz.
-Dotrzyjdomnie,Skrybo...dotrzyj...
Drogadostępuzamieraławmoichrękach.
-Des!Mówdomnie!Mów...
Cisza.
Och,Desdemono.Siostro,och,siostro.Dokądodchodzisz?
Zcałychsiłprzyciskałemuchodosłuchawki,alenicjużwniejniesłyszałem.Nic,tylkowściekłe

bzyczenienalinii.Iciszęwpokoju.

A płatki opadały i opadały z cyferblatu zegara, tworząc kobierzec z kwiatów, na którym zaraz się

położęizapomnęowszystkichswoichtroskach.

Owszystkichswoichtroskach...

background image

KotGracz

Wyliczono-nakalkulatorach-żejednejnocyprzeżyćmożnatylkoSZEŚĆSNÓW.Każdyznichma

swójkolor,swojepiórko.BŁĘKITtokolorbezpiecznychpragnień,legalnychmarzeń.CZERŃtokolor
Wurta z przemytu, piórek czułości i bólu, o włos poza prawem. RÓŻ to kolor Pornowurtów, droga do
rozkoszy.BEŻtokolorpiórekwykorzystanych,takich,którezostałyjużwyssanezesnów.Beżowestają
siętylkopiórkabłękitne,czarneiróżowe.Producenciwbudowujątęwłaściwośćwswojewyroby,aby
mieć pewność, że wrócicie po jeszcze. Każde piórko jest jednorazowego użytku. SREBRO to kolor
operatorów; tych, którzy opracowują piórka-wytwarzają je, filmują, remiksują, otwierają drzwi. To
piórkatechnologiczne,iKotGraczmatakąichkolekcję,żewieluoddałobyzaniąŻycie.ŻÓŁĆtokolor
śmierci,inależyjejzawszelkącenęunikać.Niejestprzeznaczonadlamaluczkich.Żółcieniemająopcji
odskoku.Bądźcieznimiostrożni.Bądźciebardzo,aletobardzoostrożni.Jeśliumrzeciewżółtymśnie,
umrzecierównieżwżyciurealnym.Jedynysposóbpowrotu,toukończeniegry.

Dzieńdrugi
"Dobresnyoprzykrychsprawach".
Zezłowieszczymiuśmieszkaminaustach
Patrzyłemnaświatprzezłzy.
Mandy z Żukiem zwlekli się z wilgotnego łóżka o drugiej po południu i jedli teraz przy stole

spóźnione śniadanie. Policzki Mandy płonęły jak ogłoszenie. Znacie ten rodzaj ogłoszeń: SEKS CI
SŁUŻY-

UPRAWIAJGOCODZIENNIE.TOZALECENIEWŁADZ.Żukbyłtakijakzawsze-nasmarowane

Vazem, błyszczące, zaczesane do tyłu włosy, wyprasowana nienagannie koszula. Nienagannie ogolony i
rozsiewającywokółaromatycznąwońShowbizaniczymjakaśznakomitośćnawieczornymraucie.Oboje
wyglądalikwitnącowtympoblaskuseksuipoprostuniemogłemtegoznieść,niepotrafiłemznieśćtej
świeżejmiłości.Żukczyściłnastoleswójpistolet,wsmarowującVazwkomory.Chciałchybazrobićw
tensposóbwrażenienanowej.Podziałało.

-Toprawdziwy,Żuczku?-spytała.-Super!
O,rany,jejku.
Pistolet Żuka był w rzeczywistości rekwizytem. Odkupił go od jakiegoś starego znajomka; dobry

interes, powiedział, a poza tym - i miał rację, jeśli wziąć pod uwagę, w co zmieniało się to miasto -
ostrożnościnigdyzawiele.Oczywiścieanirazuzniegoniewystrzelił,anirazuniebyłdotegozmuszony,
ipodwóchtygodniachnoszeniagowszędziezesobązadołowałwreszciepistoletwjakiejśkryjówce,i
natymsięskończyło.TerazznowugowyjąłiprzeprowadzałpełnąkonserwacjęVazem,awszystkopoto,
byzaimponowaćjakiejśprymitywnejnowejdziewczyniezulicy.

Nicbymnietonieobchodziło,gdybymtoniejaodkryłMandy.Natknąłemsięnaniąprzystoiskach

Krewwurtanaczarnymrynku.Zgłodnymi,roziskrzonymioczymagłaskałapiórka,niektórychpróbowała,
przytykając je do warg, poddawała się czarowi gwałtu i bólu. A ja poddawałem się jej czarowi. No i
spytałemją,czynieprzyłączyłabysiędonas,niezostałaSkitrowcem.Wykpiłatęnazwę,aledostrzegłem
wjejoczachzainteresowanie.ByćmożewtenprostysposóbpróbowałemwypełnićmiejscepoDes.Być
może.Możewszyscypopadamyczasamiwdesperację.Możeprostesposobynieistnieją.

-SłyszałeśoIkarusie,Żuczku?-spytałem,silącsięnaspokój.
Nieraczyłnawetodpowiedzieć,zbytbyłzaabsorbowanywciąganiemwpłucapierwszychsztachów

porannej Mgiełki. Jej ostry odór podsuwał mi migawki tego snu, i rzeczy, które w nich widziałem
przyprawiałymnieogęsiąskórkę.

- O Ikarusie Skrzydło? - spróbowałem jeszcze raz. - Mandy ci o nim nie mówiła? - zerknąłem na

Mandy.

Niezwracającnamnienajmniejszejuwagi,pakowałasobieczubatełyżkipłatkówJFKwszczelinę

między nasmarowanymi wargami. - Mnie powiedziała, że Ikarus Skrzydło odbiera dzisiaj dostawę

background image

jakichśVoodoo.-NadalżadnejreakcjizestronyŻuka.ZnasztegoIkarusa,Żuczek?

-Nie-dobiegłzMgiełkijegopowolny,sennygłos.
-Nie?
-Nigdyonimniesłyszałem.
-Przecieżtymaszwszystkich,Żuczek!Wszystkich!
-Mówiłeścoś?-Jegogłosnabrałostrości.
-Bierzeszmnienaprzetrzymanie?Ja...
-Odpieprzsię,Skryba!
-Żuczek...
-Niezauważyłeśjeszcze,ktocipomaga?Maszztymproblem?Masz?
Oczyzawoalkądymuzeskrętamiałzimne,stalowe.
-Dobrzewambyłownocy?-Samniewiem,czemutopowiedziałem.
Poprostumisięwymknęło.Spojrzeliposobie.Uśmiechnęlisiędosiebienawzajem.-Myślicie,że

Bridget się to spodoba? - spytałem, zdając sobie w pełni sprawę, że Brid najchętniej wydłubałaby
Mandyoczypilniczkiemdopaznokci.Bógjedenwie,jakiemiałaplanywzględemŻuka.Możezamierzała
wpompowaćmudogłowycałyswójdymiprzerobićmózgnasieczkę,doprowadzićgodoobłędu.

NazywalitoWidmorżnięciem.PrzypominałobranieCzaszkowegoSzambaprzyzapalonymświetle.
-Bridgetbędziesięmusiałaztympogodzić-powiedziałŻuk.
-Awogóle,togdziejesttawidmodziewczyna?-spytałaMandy.Słowo"widmo"zabrzmiałowjej

ustachjaknazwajakiejśbrzydkiejchoroby.

-Śpiwmoimpokoju...
-O,la,la!-krzyknęłaMandy,wyobrażającsobiewiadomoco,jaktoona.
-Nieźle,Stephen!
-Towcalenietak,Żuczek.
-Stephen?TotakSkrybamanaprawdęnaimię?-Mandyparsknęłaśmiechem.-Aj,jakładnie!
- Tak to już jest z naszym poczciwym Steviem, Mandy - powiedział Żuk, dobrze wiedząc, że

wprawiamnietymwzakłopotanie.-Tonigdyniejesttak.Znaczy,zkobietami.

-Odwalsię,Żuczek.-Tylkonatakąodpowiedźsięzdobyłem.-AnazywamsięSkryba.
-Jestdzisiajbardzodrażliwy-zauważyłaMandy.
- Może byśmy tak opylili Parę wycinków Stwora? - zaproponował Żuk. Było to obliczone na

doprowadzeniemniedojeszczewiększegorozdrażnienia.Niezorientowałemsięwporę.

-O,nie,Żuk.Zacholerę!
- Tylko Parę kawałeczków. Portfel Skitrowca świeci pustkami. Nie doczekam następnego zasiłku.

No,Skryba!Tylkorączkaalbonóżka.Kawalątektegotłustegokałduna.

-Onjestnampotrzebny!Wcałości!-ChwyciłemŻukazarękę.Przecieżwiesz,doczego,Żuczek!-
ciągnąłemznapięciemwgłosie.Desdemona...ona...
-WielkiemuStworowiitakwszystkoodrośnie.Cocizależy?
-Jaodchodzęodzmysłów,Żuczek...Wydajemisię...wydajemisię,żeDesdemonapróbujesięze

mnąkomunikować.Ona...

-Wjakisposób,Skrybo?-wymamrotałaMandyzustamipełnymiostatniejłyżeczkipłatków.
Spojrzałem na nią, potem przeniosłem wzrok z powrotem na Żuka. Ile można im powiedzieć?

Powiedziećimotelefonie?Jezu!Żukpomyśli,żezwariowałem;byłprzekonany,żeDesdemonajużnie
żyje.

Historyjkaztelefonembyłabydlaniegoostatecznymdowodemnato,żeSkrybadostałszmergla.
Cholera!Możerzeczywiścieoszalałem?!MożeDesdemonażyjejużtylkowemnie?Nie,nie.Nawet

otymniemyśl!

-Onażyje,Żuk.-Robiłem,comogłem,żebyzapanowaćnadgłosem.-Jatowiem.

background image

WoczachŻukazapaliłosięciepłeświatełko.
-Jasnarzecz,Skrybo.Żyje.Znajdziemyją.Prawda,Mandy?
-Bankowo.
Próbowalitylkobyćdlamniedobrzy.Niemiałemnicprzeciwtemu.
-Tojak,idziemydoTristana?-zapytałŻuk.-Cotynato,Skrybo?
-DojakiegoTristana?
-Tomójstarykumpel.Równygość.Sprzedałmitenpistolet.Wiewszystko,oczymjazapomniałem.

Ijeszczetrochęwięcej.

-BędziemiałAngielskieVoodoo?
-Onjużniewurtuje.Alemożebędziewiedział,gdziejeznaleźć.
-MożebędziecoświedziałoIkarusieSkrzydło?-Wracałaminadzieja.Przynajmniejcośrobiliśmy.
Chciałemdziałać,podtrzymywaćwsobiewiarę.-Jakmyślisz,Żuczek?
-Spróbowaćniezaszkodzi.-Żukuśmiechnąłsię.Tymstarymżukowymuśmiechem.-Alenajpierw

wypadałobyzapytaćtegoprzyjacielaMandy,Seba.Leżycitenplan,Skrybo?

Znowugokochałem-Żukobejmowałdowództwoiświatodrazunabierałbardziejróżowejbarwy.
Zawszecośmusizepsućdzień.
Tymczymśokazałosięterazpukaniedodrzwi.Nieodległyterkotdzwonkadochodzącyzparteru.

Nie...

to był atak z bliska. I ten dźwięk podziałał na Żuka jak proch podsypany na panewkę. Tam za

drzwiami stało coś ludzkiego. Nikt już tak nie robił. Mieszkanie było podłączone do wewnętrznego
systemu alarmowego i kamwizjer wpuszczał do budynku tylko jego lokatorów. Oszukanie tego systemu
byłoniedopomyśleniaimogłosięudaćjedyniegliniarzowi.Wysokopostawionemugliniarzowi.

Żuk wszedł w tryb Dżemu i szybkością podejmowania decyzji pobił chyba krajowy rekord.

Najpierwwsunąłpistoletdokieszeni,apotem,zwracającsiędonas,wyszeptał:

-Zabierajciestądtegoskurczybyka!
Tym skurczybykiem był Stwór-z-Kosmosu, który leżał obok kominka, wciąż zatopiony głęboko w

piórkowych snach. Chwyciliśmy go z Mandy z obu końców jak starzy weterani i wepchnęliśmy do
spiżarki.Popowrociedopokojuusłyszałem,jakŻukrozmawiazkimśprzezuchylonenacaldrzwi.

-Naturalnie,panioficer-mówił.-Niemasprawy.Proszęwejśćiczućsięjakusiebie.
Głos Żuka tryskał pewnością siebie, a więc z podłogi musiały już zostać usunięte wszystkie

obciążającedowody,alejaknasznaleźli?MożeglinaspodWurtciarninadałprecyzyjniejszyniżzwykle
meldunek?

MożeglinazPlattFieldswidział,jaktaszczymyobcego?
Dolivingroomuwkroczyłarzeczywistapolicjantka.Niewidmo.Byłazkrwiikości;kolekcjonerski

okaz.Miałatrwałą.Tak,ozdobakolekcji.

-Cotusiędzieje?-zapytała.
Przezchwilępanowałomilczenie.Partnerpolicjantki,jakiściałoglinazpiekłarodem,omięsistych

wargach,zatrzymałsięprzydrzwiach.

-Nicspecjalnego-odparłniewinnieŻuk.
Nawargachdwojgapolicjantówgościłyzłowieszczeuśmieszki.
-Ładnemieszkanko-stwierdziłfacet.-Rozejrzałbymsiętutrochę.
-Wkażdejchwili.Macienakaz?
-Apotrzebny?Panie...?
-Żuk.Imamswojeprawodoprywatności.
-Mamypowodypodejrzewać,żeukrywacietuobcąistotę.
-Żeco?
-Wurtowąistotę.Żywynarkotyk.

background image

-Doprawdy?
-Wiecie,żetosurowozabronione?
-Naprawdę?-Żukrozgrywałtonaluzie.
- Tylko sprawdzamy - odezwała się kobieta, wodząc oczami po nie wykorzystanych Błękitach i

zgranychBeżachzaściełającychpodłogę.

-Wszystkownajlepszymporządku-poinformowałjąŻuk.-Całkowicielegalne.
-Ajakże-mruknęła.-Wszystko.
-Jaksięnazywasz?-zapytałająniztego,nizowegoMandy.
Policjantkaspojrzałajejprostowoczy.
-Niemuszęcisięprzedstawiać.
Mandy łypnęła na nią złym okiem, najlepszym Krewwurtowym. Widziałem już takie spojrzenie;

przyprawiałoogęsiąskórkę.Policjantkawytrzymałajejakzwyczajnepiórkoweobcięcie.Bezdrgnięcia
powieki.

Twardabyłazniejgliniara.
-Nodobrze,miłonambyło-powiedziałŻuk.
Policjantkarozglądałasiępopokoju,wypatrującczegoś,doczegomożnabysiębyłoprzyczepić.
-Naraziewastylkoostrzegam.Niezakłócajciespokojusąsiadom.
Awięcotochodzi.Totawścibskababazpiętrapodnami.
-Zrobimy,cosięda-obiecałjejŻuk.
-Posłuchaj,chłopcze.Niełatwomniezadowolić.
-Towidać.
-Maszpracę?
-Nie.
-Znamsięnatakichzasiłkowcach,zajmujęsięniminacodzień.
-Niewszyscymożemyopływaćwdostatki.
Przez kilka pełnych napięcia sekund Żuk wypróbowywał na kobiecie swoje najlepsze

uwodzicielskiechwyty.Żadenjejnieruszał.Patrzyłananiegooczymajakzmetalu.Żuktrafiłnagodnego
siebieprzeciwnika!

Zaklęcieprzerwałtępawypartner.
-Spadajmystąd,Murdoch.Zwyczajnapaczkawykolejonychmałolatów.
Murdochnawetnaniegoniespojrzała.WycelowaławŻukadługimpalcem.
-Wrócętujeszczepociebie.Zrozumiano?
-Zrozumiano-odparłŻukspokojnyjakcholera.
Drzwi zamknęły się za nimi z błogim trzaskiem. Żuk w jednej chwili zrzucił maskę spokoju;

wyłuskał

dwaDżemy,łyknąłjeidoskoczyłdomnieiMandy.
-Coona,cholera,ztymisąsiadami?-rzuciłgroźnie.Twarzmupałałagniewem.Jednodługiepasmo

włosówwyrwałosięspodkontroliVazuidyndałomuprzedmiotającymibłyskawiceoczymajakczarne
roślinnepnącze.-Ocotu,kurwa,chodzi?-krzyknął.BaliśmysięzMandychoćbynasiebiespojrzeć.

-Tomojawina-wybąkałaMandy.
-Dorzeczy-warknąłŻuk.
-PrzyuważononaszeStworemnapodeście-dorzuciłem.
-No,wspaniale.
-Jakaśkobietazdrugiegopiętra-powiedziałaMandy.
-Przykryliściegochociaż?
Mandyprzestąpiłanerwowoznoginanogę.Wzrokiemposzukałaumniepomocy.
-Przecieżwiesz,żenie,Żuczek-wydusiłemzsiebie,modlącsiędoBogaWurta,żebyzabrałmnie

background image

natychmiastztegopokojudoniebieskiegoteatru,wktórymgrająanioły.

Alenicztego.
Żuk uderzył mnie. W twarz Odczułem to, jak uderzenie młotem. Realnym, jeśli chodzi o ścisłość.

Takimzhartowanejstali,ztwardymdrewnianymtrzonkiem.

Kiedyodjąłemrękęodnosa,napalcachidłonibyłakrew.
Tenfacetjeszczekiedyśoberwie.
Ioberwał.Aleniezmojejręki.
Nadżemowani
Pędziliśmy bocznymi drogami nadżemowani, obijając się o ściany furgonetki. Ja, Stwór, Brid i

Mandy.

Żuk za kierownicą, nadżemowany po dziurki w nosie. Za czarnymi oknami niczym kiepski

zagranicznyfilmprzemykałymigawkizpołudniowegoManchesteru.ŻuknaćpałsiętyleDżemu,bostrach
był

nieprzyjemnymwspomnieniem.Gnałterazjakdemon,amyrazemznim.
Brid nareszcie oprzytomniała. Wybudzenie jej mnie przypadło w udziale. A przypominało to

budzeniekamienia,jakiejśmartwejgrudynieożywionejmaterii.Kurczę,alemnieprzestraszyła;apotem,
powróciwszygwałtownieznawpółmartwegoświata,zapałałażądząkrwi,obiecującŻukowipowolną
śmierćwmęczarniach.

Musiałemjąspoliczkować.
Oddałami.
Bolało.
Bolałonasoboje.
Potemprawieskopałemjąposchodachiwepchnąłemdofurgonetki.
I z powrotem na górę po Stwora-z-Kosmosu. Dochodził już do siebie po piórkowej nocy.

Wiedziałem, że jeszcze jakaś godzina, i zacznie się wrzaskiem dopominać o więcej wspomnień o
ojczystejkrainie.Jezu!

Ktobychciałtamżyć?ZadaniezniesieniaStworaprzypadło,rzeczjasna,mnieiMandy.Tymrazem

przykryliśmy go kocem i droga po schodach w dół szła nam jak po maśle, dopóki nie napatoczyła się
Skierka.

-Topan,panieSkryba?-spytaładźwięcznymgłosikiem.
-Spadaj,mała!-odwarknąłem.
-Toniewporządku,panieSkryba-obruszyłasię.
Skierkabyłasłodką,niebieskookądziesięciolatkązestrzechąwłosówtakjasnych,jakprzeklętybył

tendzień.Kochałemjągorąco,alebyłacholernieupierdliwa,itroszeczkęszurnięta.

-Cojestpodtymkocem,panieSkryba?
-Dziecko,odpierdolsię-warknęłaMandy.
Aledzieckoniedałosięzbyć.
-Toobcyzkosmosu,prawda?-spytało.
Skierkamieszkałanapierwszympiętrzeimiałatrojerodziców;mężczyznę,kobietęihermafrodytę.
-TotylkoBridget-powiedziałem.-Niemożemyjejdobudzić.
-Nieprawda.Widziałam,jakprzedchwiląskopywałeśBridposchodach.Niesiecietunielegalnego

obcego.

-Wcalenie-burknęłaMandy.
-Jużgorazwidziałam.Widziałam,jakgonieśliście.Całyblokonimwie.
-Posłuchaj,Skierko...
-Zostawją,Skryb-warknęłaMandy.-Ruszajmyztymkoksem.
- Chciałabym mieć swojego obcego - podjęła Skierka. A potem zadała pytanie, którego się

background image

obawiałem:-

Przyjmieciemniedoswojejpaczki?
Przyjmiecie,panieSkrybo?MogęzostaćmłodszymSkitrowcem?
Wciążsięotonapraszała.
-Zacholerę!-krzyknąłem.-Aterazzjeżdżaj!
Skierka patrzyła na mnie przez chwilę, a potem odwróciła się powoli i z godnością odeszła

korytarzemdodrzwiswojegomieszkania.

***

NajpierwŻukzawiózłnasdoChorlton,gdziesprawdziliśmy,czySebniepokazałsięwWurtciani.
Kierowniczka, chuda jak patyk dziewczynina, powiedziała nam, że Sebastian nie przyszedł tego

ranka do pracy i że gdyby nawet przyszedł, to i tak został wylany za ściągnięcie na nich glin, i że
Wurtcianiatomiłującaspokójfirma,iżetegorodzajupracownikniepasujedoichaktualnejkoncepcji
prowadzenia interesu. Dała nam jego adres z rejestru zatrudnionych i pojechaliśmy tam furgonetką, do
WestDidsbury,tylkopoto,bysiędowiedzieć,żeSebaniemaiżeniewróciłdodomunanoc.Blady,
pryszczaty młodzieniec, który nam otworzył, powiedział, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie Seb może
być,ipocomuwogólezawracamygłowę,czyonjestniańkąswojegowspółlokatora?

Teraz pędziliśmy Princess Road w kierunku Butelkowa do Tristana, uciekając przed złym snem o

Murdoch i gliniarzach. Jeśli o mnie chodzi, to może nie był on aż taki zły; po prostu głupia gorliwa
policjantkastarającasięczymśwykazać.Żukbyłinnegozdania.

-TasukaMurdochwróci,bezdwóchzdań-zawołałzzakierownicy.Miałatospojrzenie,tengłódw

oczach.Zobaczycie.ByłaśkiedyśwButelce,Mandy?

-Nie.
-Spodobacisię.Tocośnaprawdępodniecającego...
-Alezciebiecipa,Żuk-orzekłaBridget.
-Takiejestżycie-odparł.
-Słyszałamwaswnocy.
-Itakstarałemsięcichozachowywać.Inaczejbyłobyjeszczegorzej.
BridposłałaMandymorderczespojrzenie.
-Tadziewczynaczujebluesa.Niezłajest-dorzuciłŻuk.
Przemknęło mi przez myśl, że w tym momencie, gdyby furgonetka nie gnała wężykiem jak rakieta

przezzłyodcinekkosmosuiŻuknieprowadziłjakwariat,BridwydrapałabyMandyoczy.Żukspecjalnie
skierowałwózprostonajakąśleciwąpiechurkępodpierającąsiębalkonikiem.staruszkawrzasnęła.Żuk
minąłjąowłos,byzarazpotemostroskręcićwlewo,wPrincessRoad.

-JezuChryste,Żuk!-wywarczałaBridzpodłogi.
Pozbieraliśmy się wszyscy, i Mandy ukryła twarz za najnowszym numerem Kota Gracza.

Najwyraźniej przechodziła jakiś błyskawiczny kurs chałupniczego uniwersytetu, który mógłby dać jej
szansę zbliżenia się do Żuka na bardziej intymny dystans. Nic z tego, mała. Z niego jest zimny głaz.
Przekonaszsięotym,i
towkrótce.Pewnychrzeczypoprostuniemowamówićztyłuzatłoczonejkupy
rdzynakołach,PędzącejwkierunkuButelkowa.-Patrzęnaciebie-powiedziałaBrid,wlepiającciemne
oczywMandy.

Mandy,nadalukrytazaczasopismem,puściłajejsłowamimouszu.
-JedziemydoButelki,Żuczek?-spytała.
-Takjest,dziewczynki.ProstodoButelki.
-WpadniemydoTristana?
-Wpadniemy.
-PoAngielskieVoodoo?-Mandywykorzystywaławszystkieinformacje,jakieuzyskałaodBridget.
-Takjest,dziewczynki.

background image

-TojasięwywiedziałamoIkarusieSkrzydło-przypomniałaMandy,dumnajakpaw.
-Tomojafurgonetka,dziwko-warknęłaBrid.-Wypierdalaj!
- Proszę wybaczyć - odparła Mandy, opuszczając Kota Gracza - ale ten pojazd porusza się z

niewąskąszybkością.

-Wiem,cokombinujesz.
PrzezchwilęMandysprawiaławrażeniespłoszonej.ZerknęłanaŻukaizpowrotemnaBrid.Brid

niespuszczałazniejprzydymionegowzroku.

- No to dobrze, że wiesz - powiedziała Mandy, wytrzymując to spojrzenie. - Żuk czuje to samo. -

Żukmilczał.Nowazupełniegojeszczenieznała.-Możeterazdasznamwreszciespokój.-CzołoMandy
przecięłabruzdabólu.Taktosięwłaśniezaczynało.Kropelkipotupociekłyjejpotwarzy.Zacisnęłausta.

-Żuk!-Jejgłosteżtoczuł.Jezu!BridrobiłajejWidmorżnięcie!Mandyzłapałasięzagłowę,twarz

wykrzywiałojejcierpienie.-Żuk!!!Coonawyprawia?!Pomóżmi!!!

-Brid!-krzyknąłem.-Zostawją!-Nieposkutkowało.
-Żuk!!!-Żuknawetsięnieobejrzał.Byćmożewiedział,jakdalekoskłonnajestsięposunąćBrid,

zanimuzna,żeprzesłaniedotarłodocelu.

Byćmoże.
-Odpierdolsięodemnie!Typieprzonawidmosuko!!!
Bridgetuśmiechałasię.
-Znasztakiepowiedzonko,nowa.Czystytozakała...
Mandy rzuciła się na nią z pazurami, potykając się po drodze o Stwora, który nadal był zbyt

zapiórkowany, żeby cokolwiek poczuć. Obie dziewczyny runęły na podłogę i Stwór też się do nich
przyłączył, wymachując mackami; bez wątpienia wzbogacał w ten sposób przeżycia z jakiegoś
wurtowegosnu,wktórymwciążbalował.

A ja patrzyłem tylko na tę kotłowaninę i zastanawiałem się, dlaczego życie jest właśnie takie?

Dlaczegotopopieprzoneżycietakiewłaśniejest?

ŻukskręciłzpiskiemoponwMossLaneEast.
BridiMandysturlałysięzeStworaisklinczowałyzesobąwkącie.Janiepowiedziałbymsłowa,

aletoŻuktudowodził.

-Dosyćtejłomotaniny.Jesteśmynamiejscu.
Faktycznie, byliśmy. Żuk skręcił na parking oznaczony tablicą ZAKAZ WJAZDU. Kto by tam

zwracał

uwagę na takie zakazy. Furgonetka zatrzymała się jak wryta i siła bezwładności posłała Mandy i

Brid z powrotem w objęcia Stwora. Wokół Bridget owinęło się sześć macek. Był to miłosny uścisk.
Mandy,sapiącciężko,wyswobodziłasięzplątaninykończyn.

-Jachromolę!Chromolę!Mamtogdzieś!Okay!
Żukodwróciłsięispojrzałnadziewczyny.
-Mojełóżkojestciepłeiszerokie-powiedział-ażyciekrótkie.Jasne?
-Jasne-burknęłaMandy.
Bridnicnieodpowiedziała.Jejpełnebóluoczyzamykałysię.Wtulałasięcorazgłębiejwustępliwe

cielskoStwora,znajdującukojeniewzalegającychtamgłębokichcieniach.

Żukobróciłsięjeszczebardziej,żebyzerknąćnamniezukosa.
-Idziemy,Skryba.-Inarazzobaczyłcośwmoichoczach.-Co,boiszsię?
-Nie.
-Apowinieneś.CzyściniemająwstępudoButelki.
-Jestemgotowy.Chodźmyjuż.
-Tamniemażadnychopcji.Wiesz,ocomichodzi,Skrybku?
Jasne.Czasaminiemiewasiężadnychopcji.Nawetjeślijesteśczystyjakdeszcz,atwojeżycieto

background image

tylko wilgotny pocałunek na szkle. Stwór przemówił do mnie. "Ksazy! Ksa, ksa! Ksazy, ksa!". Nie
zostawiaj
mnietusamego.Cośwtymstylu.

-Stworaniemożemyzabrać-powiedziałem.-Tozbytniebezpieczne.Zabardzogopotrzebujemy.

Jednoznasbędziemusiałoznimzostać.

-Racja,Skrybku.Idlategowłaśnietytuzostajesz?
-Żuk!
-Żadnychopcji.
-Tomojawyprawa,Żuk.Wiem,czegoszukać.
-Ajamamtomiejsce.Twojabitwajeszczeprzedtobą,Skrybo.
Mandyotworzyłatylnedrzwiczki.
-Nochodźmywreszcie,Żuk.
ŻukzwróciłsiędoBridget.Leżaławramionachobcego.
- Masz mi coś do powiedzenia, Brid? - W jego głosie pobrzmiewała nutka jakiegoś uczucia.

Czułości.Aletylkonutka.BridgetuniosłaniecosennągłowęzobjęćStwora.

-Totwojagra,Żuk.-Głosmiałagłębokijakcień.IWtedyzrozumiałem.Onaniemówiła,onatylko

myślała!Wychwytywałemto,cosobieprzekazywali.

-Zgadzasię-odparłszeptemŻuk.-Tomojagra.
Inatymkoniec.Byłytoostatniesłowa,jakiemiędzysobązamienili.
Żukwysiadłzfurgonetkiizaszedłjąodtyłu,gdzieczekałaMandy.
- Trzymaj tu, po tej stronie, rękę na pulsie - powiedział do mnie, wsuwając głowę do środka. A

potemzniżonymgłosemdodał:-Robiętodlaciebie,Skrybo.Pamiętasz?

-Pamiętam.
-IdlaDesdemony...
Pamiętam.

background image

Dobutelki

ŻukzMandyidąszlakiemzeszkła.
ChrzęstszybyPękającejpopołudniem.
Zesłońcapłonącegonadhałdamipromieniujespektrumbarw.Światłozałamujesięwzawieszonej

wpowietrzuwilgoci.

Skrzącymsiępowietrzu.
Milionkawałkówsłońcamienisięnaścieżkach.
ŻukiMandyznikająwtęczowymmirażu.
Odprowadzałemichwzrokiem,dopókimogłem,przeniósłszysięnaprzednifotel,skądlepiejbyło

widać.

Gdziekolwiek spojrzeć, kryształowo ostre fragmenty potłuczonych butelek po winie, piwie i po

dżinie,wychwytywałyiwzmacniałynajmarniejszyzabłąkanypromyczekmanchesterskiegoświatła.Całe
Butelkowo, od centrum handlowego po równiny forteczne, lśniło i skrzyło się niczym strzaskane lustro
najjaśniejszejgwiazdy.Takiepięknopośrodkumiastałez.WButelkowienawetnaszełzypołyskująjak
drogiekamienie.

Wiedziałem, że Żuk ma ten dar dostrzegania piękna w brzydocie. Tylko że ja bardziej od niego

nawykłemdobrzydoty,oglądającjącodzieńwokrutnychlustrachiwlustrachkobiecychoczu.

Butelkowo istniało od zaledwie dziesięciu lat Stanowiło rodzaj urbanistycznego snu. Szybko

wyprowadziły się stąd pełne rodziny, a wprowadziła młodzież i inni, zobojętniali na wszystko, zaś
wkrótce potem czarni i robosmutasy, widmogoci, i studenci. Studenci, zgorszeni plagą rozbojów i
złodziejstwa,szybkowyprowadzilisięzpowrotempodskrzydełkamamusiidosamochodzikutatusia.Po
nichwyprowadzilisięczarni,pozostawiająctomiejscenieczystym-tylkohybrydowcyniemająwyboru.

Jakiśrokpóźniejradaotworzyłanaobrzeżachosiedladwawysypiskabutelek,jednonaszkłobiałe,

drugie na zielone. Tam, na samym skraju śmietniska, porządni ludzie z odległych dzielnic, mogli się
pozbywać swoich dowodów nadużywania alkoholu. Rada przestała z czasem wywozić butelki z
wysypiskikażdy,ktowchodziłnaichteren,bydotrzećdomiejscdobrejzabawy,miałprzedsobądrogę
przezmękę.

Wysypiska szybko się zapełniły i przepełniły, a ludzie nadal przychodzili i tłukli butelki na

chodnikach,naschodach,napodestach.Wtakisposóbwypełniasięświat.Okruchdookrucha,kawałek
do kawałka, aż cały ten teren stał się czymś w rodzaju ostrego i bolesnego w dotyku, roziskrzonego
pałacu.

Najednejzpobliskichścianktośwyskrobałsłowa:"czystytozakała",alejaobserwowałemŻukai

Mandywstępującychponadtowszystko,pokonującychjednoskrzydłoschodówpodrugim,wspinających
sięnaczwartepiętro.Toznikalimizoczu,toznowusiępojawialinakolejnympodeście.

Tenmonotonnywswymrytmiewidokusypiałmnie.Widziałemichprzezchwilę,zanimwstąpilina

czwarteskrzydłoschodów,apotemznowuzniknęli,przeniosłemwięcwzroknapodestczwartegopiętrai
czekałem,pewienżezachwilęujrzętamobojeponownie.

Czekałem.
Czekałem.
Czekałem,ażznowusiępojawią.
Mijały minuty, a ich gdzieś wcięło. I nagle zobaczyłem Mandy uciekającą korytarzem czwartego

piętraprzedjakimśnieznajomym.

W jednej chwili wyskoczyłem z furgonetki. Nie zważając na kaleczące stopy odłamki szkła, które

przebijałymipodeszwytenisówek,popędziłemdodrzwiprowadzącychnaparter.Windaniedziałała,co
mnieanitrochęniezaskoczyło.Dopadłemschodów,ibiorącpotrzystopnienaraz,popędziłemnagórę.

Nawet stąd, będąc jeszcze tak nisko, słyszałem krzyki Mandy, a nie miałem przecież przy sobie

żadnejbroni,anipistoletu,aninoża,tylkotewątlerączkiitetupocząceposchodachnogi.

background image

Drugiepiętro.
Sprintempodgórę.
Wkierunkutychkrzyków.
Trzeciepiętro.Brakmijużtchu,potlejesięzemniestrumieniami.
Sprężsię!Sprężsię.wymoczku!Nieustawaj!
Kolejneskrzydłoschodów.TerazusłyszałemrównieżgłosŻuka;urągałkomuśzuchwale,mniezaś

ciemniało w zalewanych potem oczach, a w Żyłach pulsowała szalonym rytmem krew. Gorączkowo
wertowałem uczucia, usiłując odnaleźć wśród nich odwagę, lewa kostka pulsowała przeszywającym
bólem.Nieprzypominajmiterazosobie,stararano.

Wkorytarzu,tużobokwyjściazklatkischodowej,toczyłasiębójka.
Udałomisięwziąćwgarśćistłumićstrach.
Trzask!Odskoczyłempodścianęszybuwindy,wtulającsięwzalegającetamcienie.
Wyjrzałemostrożniezzawęgłaichłonąłemkażdyszczegółsytuacji.
Żuk leżał. Leżał na posadzce, oplatając rękami głowę. Trzech mężczyzn kopało go po głowie, po

brzuchu i po plecach. Wszyscy trzej mieli ten sam, tak popularny wśród młodszych robogotów, wygląd
ożywionejśmiercibłyszcząceplastykowepiszczeleprześwitującedumniespodnapiętych,trupiobladych
skór.

Flekowanie obserwowała kobieta. Sączył się z niej dym, ciemne smużki mgiełki unoszące się ze

skóry,zupełniejakupodnieconejBridget.Widmodziewczyna!Korytarzrozbrzmiewałechamiwrzasków
Mandy, pełnym repertuarem bluzgów tych, co młodzi i silni. Po chwili pojawiła się w moim polu
widzenia, wleczona przez jeszcze dwóch robogotów. Wbijała w nich paznokcie. Nic to nie dawało; te
robociałaoddawnabyłyobumarłe.ChybaojedenzawielenielegalnyżywyWurtWidmowejKuracji.

Kobieta miała czarne pajęczyny na oczach i zawodziła czarną litanię: "Czysty to zakała! Zabić

czystego!".Mandy,pchniętaprzezgotównaścianęiprzypartadoniejmocno,krzyknęłazbólu.

Widmogotka przysunęła twarz do jej twarzy. Mandy aż się chyba prosiła o kolejną sesję

Widmorżnięcia,bopierwsze,cozrobiła,toplunęławidmogotcewgębęwielkąpacynąśliny.

ŻukzMandywciążtamwalczyli,amniestaćbyłotylkonato,bykulącsięwcieniachobokszybu

zepsutejwindywalczyćzimpulsem,którykazałmiuciekać,czymPrędzejodskoczyć,ztym,żetoniebył
teatr,toniebyłpiórkowyodlot.Realneżycie,podobniejakżółtepiórka,niemaopcjiodskoku.Iwłaśnie
dlategosąonetakdosiebiepodobne.

Nawetwcieniuniemasięgdzieskryć.
Widmogotkajakbyniezauważyłaśliny,któraprzykleiłajejsiędopoliczków.
-Mrowimnie-wywarczała.
Wpierwszejchwilipomyślałem,żemówiosobie,oswoimpoczuciuwzbierającejmocy,alezaraz

zrozumiałem,wczymrzecz.

Widmogotkausłyszałamojemyśli!
Jezu!Dziewczynamusimiećniewąskiewidmo,skorosięgamyślamizawinkle,wmrok.
Znowu to pełzanie u mych stóp, kontuzjowana przed laty kostka ponownie odezwała się silnym

ukłuciembólu.

- Mrowi mnie na bliskość jeszcze jednego czystego, bracia - powiedziała widmogotka. - Czysty

nadchodzi!

Obserwowałemzeswoichgłębinzdrętwiały,jakodwracająsięwstronęciemności,wktórychsię

zagrzebałem.Ichrobooczypołyskiwałyczerwonymiświatełkami,awidmogotkamiałaspojrzeniezdymu,
które zaglądało mi wduszę i dostrzegało tam strach. Pełzanie było teraz głośne, bezwiednie spuściłem
wzrok.Zjawowąż!Fioletowo-zieloneposzepty.Wążwyczuwającymojąranę!

To musiała być panika-strach wyrzucił mnie na orbitę, podsunął wizję, w której chwytam w zęby

hufnale, wypluwam przegryzione na pół, z młotkiem o długim trzonku stawiam czoło zmasowanemu

background image

naporowi Gwoździostrzelców. Cholera! Ależ wspaniale się poczułem! Ten niskiego poziomu Błękit
przerabiałemprzedkilkomalaty,aleotopowrócił,znowumiałemgowmózgu,choćniepiórkowałem!

ÓwWurtnazywałsięHufnalowyAtakizazwyczajkończyłsięśmierciązadanąprzezdwahufnale

wrażającesięwobojeoczu,aleterazczułemsięwspaniale!Takwspaniale,żestawiłbymczołocałemu
światu,acodopierojakiejśchuderlawejdymodziewczynieijejrdzewiejącymrobognojkom.

Wystąpiłemzcieni,kopiącjednocześniewęża.Spadłjakiśmetrodemnie,wprostpodnogijednego

zrobogotów.Got,odskakującodwęża,straciłrównowagę.Przewróciłsię.Żałośniewyglądał,leżąctak
napodłodze.

Otoja,Skryba,bohaterHufnalowegoAtaku,nadchodzęzodsieczą.
Tydurniu.
Wąż wił się w boleściach od podhufnalowanej siły mojego kopniaka, ale w chwilę potem, zanim

zdążyłemdotrzećnamiejscebójki,Wurtowaeuforiaopadłaraptownieipoczułemskądś,skądśzdaleka
ból i uświadomiłem sobie, że promieniuje z mojego policzka. Spadł na niego potężny cios żelaznej
pięści,azarazpotemdrugi,podleweokoijużleżałem,myśląc:Tonieja!Janiejestemtaki!Ostatnio
uczestniczyłemwbójcejakotrzynastolatek.Prałmójojciec,arazytespadałynamnie.

Obejmowałem sobie rękami głowę, jak moja matka. Rzuciłem ukradkowe spojrzenie przez szparę

pomiędzypalcamiwskazującymiakciukamiizobaczyłemnadsobąwidmogotkę.Wymierzyłamizczuba
pięknegokopniakawzęby.

Jezu, jak zabolało! Była to brutalna lekcja realnego życia, zabolało jak dźgnięcie nożem, a nawet

bardziej,boodłamkiszkłazaczęłymiprzecinaćskórę,kiedyprzywarłemmocniejdoposadzki,szukając
tamulgi.

Nieznalazłemjej.
Ciężkibuciordziewczynycofnąłsięzamaszystymłukiemdonastępnegokopniaka,ajapomyślałem:

Niczegotakniepragnę,jakznaleźćsięwWurtcie.ZostaćwWurtciejużnazawsze.Życietoniedlamnie.
Nieznoszębólu.

Buciorniespadł.
Usłyszałemostrykrzykbólu,apotemgłośnytrzask.Itoniebyłemja!
Nie miało to nic wspólnego ze mną! Podźwignąłem się do pozycji siedzącej. Poprzez krwawą

mgiełkę zobaczyłem, jak Mandy odciąga gotkę od mojej wrażliwej fizjonomii. Dwaj robogoci lizali
bolesnerany.

Kurczę, w tym momencie kochałem tę dziewczynę i życzyłem jej pełnego szczęścia i

niewypowiedzianie więcej. Żuk złapał kogoś za kostkę. Wykręcał ją. dopóki nie rozległ się chrzęst
plastykowychkości.

Byłemjużnanogach,aszalazwycięstwawtejwalceprzechylałasięnanasząstronę.
Wrękachwidmogotkipojawiłsięnóż.
Na ostrzu, którym wymachiwała tam i z powrotem nad zasłaną potłuczonym szkłem posadzką,

połyskiwałyodblaskiwszystkichbarwtęczy.

Mandyodskoczyłapozazasięgnoża.
Żuk potężnym szarpnięciem poderwał w górę nogę robogota, i żałosny skurwiel poleciał do tyłu,

walącplecamiwtwardąceglanąścianę.WidmogotkaznożemodwróciłasiędoŻuka,aletenparsknąłjej
śmiechemwtwarz.Natarłananiegobłyszczącymostrzem.WeszłowbrzuchŻuka,nalewoodżołądka.

Zotwartymiustamiiwytrzeszczonymioczamizatoczyłsiędotyłu.Przycisnąłdoranyobiedłonie.
Mandy rzuciła się na Widmo. Ta nowa jednak się sprawdzała. Ostrze zatoczyło barwny łuk w jej

stronę.

Mandyuniknęłago,znowuzręcznieodskakując,aletamczekałnaniąrobogot.Otoczyłjąrękamiw

pasie i przyciągnął do siebie. Widmogotka dopadła do Mandy i przystawiła jej nóż do gardła. Żuk
siedział

background image

skulonypodścianą.awięcnaplacubojupozostawałemtylkoja.
-Ej,skurwiele!-wrzasnąłem,aprzynajmniejchciałem,żebytobyłwrzask.Odtejbijatykiosłabł

migłos.-Radzęwamzostawićwspokojumoichprzyjaciół!

No,no!Jednakmożnacośzsiebiewydusić,kiedykrewjestdostateczniewzburzona.
Widmogotkazarechotała.Jejrobopartnerzyjużznowubylinachodzie.
Otoczyli nas kręgiem. Widmogotka obejrzała się na mnie, mrugnęła - tylko raz - powiekami, i z

miejscapoczułemtam,wswojejgłowie,jejgmerającypalec.Widmorżnięcie!

Wtejchwilizapragnąłemzcałejduszy,byzmateńa1izowałsiętutajjakiświdmoglina,aletobyło

Butelkowo,strefadlagliniarzyzakazana.

-Graskończona,malutki-wycedziławidmogotka.
O,kurwa.Graskończona.
Inagleotworzyłysiędrzwi.Trzeciegomieszkaniaodmiejsca,wktórymstaliśmy.Iwyszedłznich

jakiśmężczyzna.Włosyciągnęłysięzanimjakdługa,gęstasiećtłuszczuiznikaływdrzwiach,zktórych
przedchwiląwyszedł.

Facetbyłpiękny.
Prowadził na długiej smyczy psa. Pies dał susa, kłapnął głośno kłami w potężnej paszczęce i

poderwałłebwgórę;wzębachtrzymałtegozabłąkanegozjawowęża.Połknąłgozgłośnymgulgnięciem.

Gociobejrzelisięnabiałegofacetazdżungląwłosównagłowieinategopsazpiekłarodem..
-Tristan!Stary!-zawołałsiedzącypodścianążuk.
-Zabawaskończona-oznajmiłdżunglowłosy.
Trzymałgotowegodostrzałuobrzyna.Ipsanasmyczy.
Gotowegodoataku.
Niktmuniemógłpodskoczyć.
Ziołowamgiełka
WpokojuunosiłasięgęstaMgiełka.Ipleniładżunglawłosów.
Siedzieliśmybezpieczniicalipodnumerem407,wmieszkaniuTristana.Jegoprzyjaciółka,Suzie,

przemywała nam rany jakąś ziołową miksturą, która pachniała jak najdojrzalszy owoc, ale smakiem
przypominała wino, i koiła słodką ręką nasze obrażenia. Z aparatury Tristana leciał ten kawałek
TyrannosaurusRexopoświaciemagicznegoksiężyca,isłyszałem,jakzaścianąwyjąpsy.

Nadkominkiemwisiałrządskórzjawowęży.
Tristanoparłswojegoobrzynaoframugę,taknawszelkiwypadek.Terazmieszałjakiśtajemniczy

wywarwkamiennymgarncu.SuziedorzuciłatamjeszczeParęnasion.Podsufitwzbiłsiękłąbgęstego
dymuocudowniedziałającejnazmysływoni.

-Kim,dokurwynędzy,byłatagotka?-spytałŻuk.
-Niuchnijciesobietegozdrowo,mojeserdeńka-powiedziałTristan.
A więc wciągnęliśmy głęboko w płuca spiżowobłękitną Mgiełkę wypełniającą pokój. I w jednej

chwiliznalazłemsięwrajskiejkrainie,otoczonyaniołami,pieszczonyprzezduchy.

-Kimonabyła?-powtórzyłpytanieŻuk.
-Niemożesztegoprzetrawić,coŻuk?-mruknąłTristan.-Żukpobityprzezkobietę?
I chyba trafił w sedno - ten twardziel Żuk cierpiał. Suzie wyciągnęła mu koszulę z dżinsów i

podciągnęładogóry.Nakładałasłodkipłynnaranęodwbitegowbrzuchnoża.

-Powiedzmi!Ktotobył?Muszęwiedzieć.
-NazywająjąChmura-odezwałasięSuzie.
-Chmuratowidmodziewczynanajwyższejklasy-dodałTristan.
-Onajesttylkomgiełką,Trist-zauważyłaSuzie.
-ltobąniemożesięrównać,mojekochanie-powiedziałTristan,przebierającmachinalniepalcami

wdymie,którywznosiłsięgęstymifalamizgarncazziołowymnaparem.Ibyłatoprawda.UrodaSuzie

background image

nie należała do wyzywających, ale do mnie przemawiała. Dziewczyna spojrzenie miała spokojne,
pogodne,jakbydoznaławżyciuwielezłego,aleterazwszystkotobyłojużzanią.Toteoczyurzekały;
byłwnichjakiśłagodny,złocistyblask.Byłemoczarowanytymioczamiitymiwłosami.Możetoprzez
tendym.

DostrzegłempoprzezMgiełkę,żeMandyleżyrozciągniętajakdługanapodłodze,ananiejpies.
Przykrywałjącałą.
-Alewielkitenrobopies,Tristanie–zauważyłŻuk.
-Karli?Tosuka,adotegoszczeniak-odparł.
Szczeniak.Takiegowielkiegopsawżyciuniewidziałem!
Suziecośmówiła.DocierałotodomnieprzezMgiełkę,jakbyzwielkiejdali.
- Piękne trofeum, Żuku. - Podziwiała łeb węża w klapie kurtki Żuka. My tutaj nie mamy żadnych

problemówzwężami.Psyjużotodbają.

-Nowłaśnie!Tenwaszpiesdobrzesięspisał-powiedziałŻuk.
-Cowastusprowadza,Żuk?-spytałTristan.
-Acóżbyinnego,Tristie.Narkotyki.
- Jakiego rodzaju? Mam na składzie trochę sympatycznej Meksykańskiej Mgiełki. Właśnie nią

oddychacie.

-JaszukampewnegodobregoWurta,stary.
-Przecieżwiesz,żetojużniemojabroszka.Przerzuciłemsięnatowarnaturalny.Wurtnaturalnynie

jest.

-SzukamyAngielskiegoVoodoo.
Tristan nie odpowiedział od razu. Przez kilka chwil pociągał się za włosy. Suzie wyczuła to

pociąganie i odpowiedziała tym samym, pociągając w swoją stronę łączące ich warkocze. Byli
połączonymi w nierozerwalną parę smutasami o wspólnej fryzurze. Ciągnęły się między nimi
dwumetrowe sploty gęstych, skręconych ze sobą włosów i nie dało się stwierdzić, gdzie kończą się
jedne,azaczynajądrugie.

Przez lata ich włosy splątały się ze sobą tak mocno, że rozdzielenie byłoby teraz niewyobrażalną

torturą.

Chodzilipotymświecierazem,nieoddalającsięnigdyjednooddrugiegowięcejjaknadwametry.

Tosięnazywamiłość.

-AwięcszukacieAngielskiegoVoodoo?-odezwałsięwkońcuTristan.
-Wiesz,gdziemożnajeznaleźć?-ożywiłsięŻuk.
-Nie.Niemampojęcia.
-Naprawdę?
-Pozbyłemsięgo.Bardzoszybko.Nielubiętegoświństwa.Niejestnaturalne.
-Aletrochęcichybazostało?-spytałem,drżączpodniecenia.
-Przecieżmówiłem.Niewurtujęjuż.Basta.Ipozwól,żecicośporadzę,mały...-Tristanpatrzyłmi

prostowoczy.-Tyteżtrzymajsięodtegopaskudztwazdala.Tozabójca.

-AsłyszałeśoIkarusieSkrzydło?-spytałem.
-Cototakiego?Jakieśnowezabójczepiórko?Kurczę,żeteżniemogąztymskończyć.
-Nie,toczłowiek.Taksięnazywa.Handlujepiórkami.
-Powiedziałemjuż,żenieobracamsięwtychkręgach.
Suzie milczała. Dosypywała do garnca jakieś nowe zioła. Po pokoju rozpływał się świeży napar

Mgiełki.

-Przezwzglądnastareczasy,Tristie-poprosiłŻuk.
-Ażtyletodlaciebieznaczy?-spytałTristan.
-Zgubiliśmykogoś.WWurtcie.

background image

Tristanznowumilczałprzezdłuższąchwilę.Aodezwawszysięwkońcu,mruknąłtylko:
-Przykre,Żuk.
-:-NaprawdęniemaszżadnegoVoodoo,Tristan?-niedawałzawygranąŻuk.
-Przedlaty-odparłnajcichszymzszeptówTristan.-Przedwielulaty.
-Tylkopytałem.
-Niepytaj,Żuk.AngielskieVoodooudupia.Prowadzidozłego.
Tegobyłojużdlamniezawiele.
-Dodobrego-wyrzuciłemzsiebie.-DoDesdemony.
-KtotojestDesdemona?-odezwałasięSuzie.
-SiostraSkryby-odparłŻuk.-Zgubiliśmyją.WVoodoo.
- Aha, już wiem - podjął Tristan. - Chodzi o wymianę zwrotną. To się nie udaje, Żuk. Nigdy nie

słyszałem,żebysięudało.

-Skrybaruszawmisjęratunkową-powiedziałŻuk.-Amywszyscy,siłąrzeczy,znim.Uparłsię,że

jąodnajdzie.Dazsiebiewszystko.Dobrzemówię,Skrybku?

TristaniSuziepopatrzyliposobie.Ichwłosywydałymisięrzeką,któramiędzynimiprzepływa.
-TylkogłupiecwchodziwAngielskieVoodoo-powiedziałaSuzie.
Patrzyłamiwoczy.Robosukapodeszłaipolizałamniepotwarzy.Robiłem,comogłem,żebyjądo

tegozniechęcić,alelizałamnieilizała.-Karlicięlubi-zauważyłaSuzie.Byłemjużcaływpsiejślinie,
niemogłemwięczaprzeczyć.-Opowiedznam-poprosiłaSuzie,iwychwyciłemcośwjejgłosie,coś
znajomego.Zupełniejakbymznałjąodlat,nigdysięzniąniespotykając.Jaksięnazywatakieuczucie?

- Lepiej rzeczywiście wszystko opowiedz, Skrybku - podchwycił Żuk. - Jesteś w tym lepszy ode

mnie.

Nowięcimopowiedziałem.
Abyłototak...

background image

KotGracz

MECHANIZMY WYMIANY. Czasami gubimy coś cennego. Przyjaciół i kolegów, towarzyszy

podróżywWurtcie,czasamiichgubimy;czasamigubimynawetkogośkochanego.Iwzamiandostajemy
coś złego: obce istoty, przedmioty, węże, a czasami nawet śmierć. Coś, czego nie chcemy. To jeden z
warunków umowy, umowy co do zasad gry; wszystko, we wszystkich światach, musi pozostać w
równowadze. Kiciusie pytają często, kto decyduje o tych wymianach? No więc, jedni uważają, że to
wszystkosprawaprzypadku-wystarczy,żejakiśbiednyWurtstwórznajdziesięczasemzabliskodrzwi
w najkrytyczniejszym momencie, akurat wtedy, kiedy gubione jest coś realnego. Szaast! Wymiana! Inni
twierdzą, że nad MECHANIZMAMI WYMIANY czuwa jakiś rodzaj nadzorcy decydującego o losie
niewiniątek. Na tym Kot musi poprzestać, bo po pierwsze, wchodzą tu w grę wielkie tajemnice, a po
drugie, między Tobą czytelniku, a mną, Kotem Graczem, występuje mimo wszystko pewna różnica
poziomów. Hej, posłuchajcie, mocno się napociłem, żeby znaleźć się tu, gdzie dzisiaj jestem; dlaczego
miałbymwamułatwiaćtędrogę?Popracujcie,kociaczki!Sięgajciewyżej.UjarzmiajcieWurta.

AlepamiętajcieozasadzieHobarta:
R = W+ lub-H gdzie H jest stałą Hobarta. W prostych słowach: dowolna dana wartość

rzeczywistości może być wymieniona tylko na równoważną wartość Wurtowości, plus lub minus
0,267125wartościoryginalnej.Tak,mojekociaczki,niematunicdorzeczyciężar,aniobjętość,anipole
powierzchni.Liczysiętylkowartość.To,ilewwielkimporządkurzeczywarcisązagubieni.Zpowrotem
wymienićmożnatylkotych,dlaktórychwynikrównaniazawierasięwprzedzialestałejHobarta.Podoba
wamsięczynie,plus/minus0,267125.

PadliśmydostópbogaWurtaimusimyponosićofiary.Oczywiście,będziecieichchcieliodzyskać,

tych zgubionych i samotnych. Będziecie Po nich płakać podczas ciemnych, pustych nocy. Wymiany
zwrotnej można dokonać, ale droga do niej jest naszpikowana nożami, usiana zaklajstrowanymi
drzwiami,pełnaścieżekposzkle.Tylkoktośsilnypotrafidoprowadzićwymianędoskutku.Słuchajcie.
Bądźcieostrożni.

Bądźciebardzo,aletobardwostrożni.Zostaliścieostrzeżeni.
Toradazeszczeregoserca.
Przymyciudredów
Bratisiostrawracającypieszozklubudodomu,bezfurgonetki,ostatniautobusdawnojużodjechał,

niemająpieniędzynaXtaryfę.ByliśmywpołowieWilmslowRoad,kiedynagleusłyszeliśmykrzyki.

Krzyczałakobieta.
Idącdalejspacerkiem,trafiliśmypochwiliwsamśrodekszamotaniny.
Jakiś facet trzymał kobietę i tarmosił ją. Ona wrzeszczała i wrzeszczała, wykręcając szyję i

spoglądającbłagalnienasamochodyprzejeżdżająceobojętnieulicą.

-Odczepsię!Przestańmniebić!Onmniebije!Zabierzciegoodemnie!
-Chybapowinniśmysięzatrzymać-powiedziałaDesdemona.
-Co?
-Chybapowinniśmyjakośzareagować.
Nonie,pięknedzięki,siostrzyczko.
- Co się tu dzieje? - spytałem, robiąc, co można, by mój głos zabrzmiał chłodno i stanowczo.

Kompletnaklapa.

-Właśnieznaleźliśmytękobietę-wysapałfacet,czarnyfacet.-Akuratprzejeżdżaliśmy.
Jego samochód stał kawałek dalej, zaparkowany jednym kołem na krawężniku. Drugi gość, biały,

garbił

sięzakierownicą.Natylnejkanapiesiedziałakobieta;kołysałasię,nowiecie,wprzódiwtył,jak

ukąszonaprzezwęża.

-Stałaprzyjezdniikrzyczała-podjąłczarnygość.-Toznaczy...no...

background image

krzyczała.
-Onkłamie-orzekłaDesdemona,iniebyłotobynajmniejbudujące.
-Gównotam,kłamię!
-Nowięc,cotusiędzieje?-spytałem,całyrozdygotany,porazdrugi,żebyzadowolićsiostrę.
-Próbowałemjejwłaśniepomóc...-zaczął,alechybazbiliśmygozpantałyku,bowtymmomencie

kobiecie udało się wyrwać z jego uścisku. Wybiegła na jezdnię, prosto pod koła nadjeżdżającego
samochodu.

Zapiszczały hamulce, koła wpadły w poślizg. Dobry kierowca, ale to nie wystarczyło - samochód

staranował kobietę. Nie, odwrotnie, to kobieta staranowała samochód, zupełnie jakby celowo się na
niego rzuciła. Leżała twarzą do asfaltu przez może dwie sekundy. Potem zerwała się na równe nogi i
zaczęła bębnić pięściami w inne wolno przejeżdżające wozy, z których gapiły się na nią przestraszone
twarze.

-Pomóżciemi!Pomóżcie!-krzyczała.
Niktsięniezatrzymywał.Kto,udiabła,siędzisiajzatrzymuje?
Kierowcypatrzylinamnie,jakbymtojabyłtutajnapastnikiem.Dziwneuczucie.Jednaztychchwil,

którepowinnywryćsięjużnazawszewpamięć,ajednakzczasemsięonichzapomina.Doczasu,kiedy
nadchodzitakidzień,żeniemasięjużnicinnegodoroboty,jaktylkosortowaćwspomnienia,żejużtylko
nimimożnażyć.

Nocnepowietrzebyłomglisteirześkie,dopierwszegobrzaskupozostawałojeszczekilkagodzin.
Wydawało mi się, że krzycząca kobieta jest już wiele mil od nas, prawie przy następnym

skrzyżowaniuzsygnalizacjąświetlną.Jejwrzaskimieszałysięzpiskiemoponhamującychpojazdów.

Czarnyfacetzamnąprzeskakiwałjakbygdybynigdynicznoginanogę,podsycającwsobieagresję.
Białysiedziałwsamochodzie,obojętnieżującgumę.
Desdemona zdążyła już otworzyć tylne drzwiczki. Wsuwała się właśnie do środka, żeby pomóc

kołyszącejsiętamkobiecie.

- Chyba będziemy musieli wezwać gliniarzy, Skrybku - rzuciła do mnie z tylnej kanapy. - Z tą

dziewczynąjestźle.Porządnieczymśprzypiórkowała.Niemogęjejruszyć.

Gliniarze?Nigdywżyciuichniewzywałem.
- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne - odezwał się czarny, ruszając w moją stronę. Pięści

miał

zaciśnięteiwyglądałnatakiegoktóryzprzyjemnościąkomuśprzyłoży.
Cofnąłemsięwstronęsamochodu.
-Czycifacecirobiącijakąśkrzywdę?-doleciałomniepytanieDesdemony.
Odrętwiała dziewczyna nic nie odpowiedziała. Tamta druga. przy jezdni, wrzeszczała jednak za

obie.

- Des? - wyszeptałem, starając się ściągnąć na siebie jej uwagę. Siostra nie odpowiadała,

odwróciłem się więc na pięcie. żeby ją stamtąd wywlec. Ale była zbyt zaabsorbowana, by się mną
przejmować;zbytzaabsorbowanaprzetrząsaniemtorebkikobiety.

-Cotyrobisz.siostrzyczko?-spytałem.
-Szukamadresu.Cifacecichybająwykorzystują.
-Wielkamirzecz,siostruniu.Idzietujedentakidrab.
-ZatrzymajgoSkrybku!-odparłasiostra.
Dobresobie.Nibyjak?
Wymachujący pięściami czarny był już blisko, wystarczająco blisko. by uszkodzić mi delikatną

twarz.

Odległewyciepolicyjnejsyreny.
Pięścijakbysięzawahały.

background image

Czy czasami nie zdarza wam się zwyczajnie kochać gliniarzy. pomimo że krzywdzą niektórych

waszych dobrych przyjaciół? Kochać za to. że czasami zdarza im się zjawiać o właściwym czasie we
właściwymmiejscu?

Czyżniekochacieichzato?
Wyciesyrenyprzybliżałosię.Czarnycofnąłsięomałykroczek.potemdrugi.
Raptemobróciłsięnapięcieidałwdługą.Uciekał!
Białyfacetzapuściłsilnik.
Desdemonawciążdopołowytkwiławsamochodzie.
-Cośznalazłam!-krzyknęłaIwtymmomenciesamochódruszył.
Deswyleciałazniegoiklapnęłaciężkonatrotuar.
Policyjna furgonetka z piskiem opon i wyciem syreny które rozsadzało mi czaszkę zatrzymała się

przedruszającymsamochodemblokującmudrogę.

I chociaż moja siostra leżała na ziemi, chociaż najwyraźniej ucierpiała od tego upadku a słońce

nawet się jeszcze nie przebudziło nie wspominając już o wschodzeniu to jednak zauważyłem, że
Desdemona trzyma coś w kurczowo zaciśniętych palcach. Było to coś pierzastego i skrzyło się żółcią,
sunącłukiemkujejkieszeni.

Cotytammasz?Cotammasz,kochanasiostrzyczko?Zpewnościąjakieścacuszko.
Gdybymtojawtedywiedział.Gdybymwiedział.

*

Suzie i Tristan myją sobie włosy, które są wspólne. Które tworzą jedną fryzurę. I słuchają mojej

opowieści.

Mandyznowusięobudziła;siedziałanapodłodze,bawiącsięzwielkimszczeniakiem.Cośwciele

tejsukisprawiło,żepoczułemsięnieswojo;

chybateplastykowekościprześwitująceprzezciało,opinającejejklatkępiersiową.Suziewołała

nasukęKarli.

Żukssałdemonicznąbong-faję,błądzącoczymapoinnychświatach,awgarncuzMgiełkąbulgotał
głośnowrzątek.
Siedziałemprzykutydofotela,otumanionydymem,zafascynowanyrytuałem.
Suziezwilżaławodąsplecionepasmawłosów.Dodającdowodyziół,mieszałapięknąpianę,która

skrzyła się perfumami. Też coś, tak jakby można było widzieć zapach. Potem, zaczynając od swojej
głowy, a na głowie Tristana kończąc, wcierała tę pianę w każde grube pasmo włosów z osobna, aż w
końcuichwłosyprzypominałystrumieniemydlin.Rozkoszniebyłonatopatrzeć,aTristanprzezcałyczas
trwaniategozabieguuśmiechałsię.

- Możesz się czuć bardzo uprzywilejowany, że pozwalamy ci to oglądać - powiedziała szeptem

Suzie.

-Podobamisiętwojaopowieść,Skrybo-powiedziałTristan.-Zechceszjąkontynuować?
Odprzyjemnościdawanejprzezszamponciążyłyimpowieki,iczułemsiętak,jakbymoglądałakt

seksualny.Seksnahaju.

-Tobardzopiękne-wyszeptałaMandy.
Słyszałempsywyjącezaścianami.
-Nimisięnieprzejmuj,Skrybo-powiedziałsennieTristan.

*

JazDesdemoną,zpowrotemwRusholmeGardens,gładzimypalcamipiórko.
ŻukzBridgetwyszliimieliwrócićdopieronastępnegodniapopołudniu;pojechalifurgonetkąna

południe na Wurt Festyn, nawiązać nowe kontakty i poszukać dostawców. Gliniarze, po ustaleniu paru

background image

szczegółówzajścia,uznalinaszaniewinnych.Byliśmyzpowrotemwdomuimieliśmytuwszystkotylko
dlasiebie-mieszkanie,piórko,miłość.

- Ciekawe, jak się nazywa? - powiedziała Desdemona, podstawiając piórko pod stołową lampę,

żebywjejblaskupodziwiaćprzebłyskiżółci.

Piórkobyłowsiedemdziesięciuprocentachczarne,wdwudziestuprocentachróżoweiwdziesięciu

procentachżółte.Natrzonie,wmiejscu,zktóregoktośzdarłetykietkę,widniałbladyślad.

-Weźmyje,Des-zaproponowałem.
-O,nie!-wykrzyknęła.-Sami,zanic.
PrzestrzegałazasadustanowionychprzezŻuka.Niktniewchodzisam.
Nawypadek,gdybytam,podrugiejstronie,zrobiłosięnaprawdękiepsko.
-Przestań!-jęknąłembłagalnie.-Mamysiebie.Conamsięmożestać?
Nigdysobietegoniewybaczę.
- Żuk robi to samo - ciągnąłem. - Dokładnie w tej chwili. Na południu. No, powiedz sama,

siostrzyczko!

JestnaWurtFestynie!ZBridget!
Jasnarzecz,żetorobi.BujawtejchwilipoWurtkrainie!
-NigdyjeszczeniebraliśmyŻółci,Skrybku.
Byłatoprawda.Żółciebyłyultrarzadkością.Niskolotowcynigdysięzniminawetniestykali.
-NiejestcałeŻółte-zauważyłem.-MawsobietylkotroszkęŻółci.
Popatrz,jakmalutko.Jestbezpieczne.
-Nawetniewiemy,cotojest!
-Weźmyje!
Przezcałąminutęwpatrywałasięwmilczeniuwpiórko,wprostspijajączniegotęczębarw.Inagle

zdecydowałasię:

-Weźmyje,Skrybku.-Powiedziałatocichymgłosem.Ispojrzałanamnietymiswoimioczymaze

śliwek,soczystychśliwek,kiedywyjmowałemjejpiórkozrąk.

Niektórerzeczysąchybanieuchronne.
I moja siostra otworzyła usta, czekając na piórkowanie. Była zbyt przepełniona miłością, by się

opierać, a ja wsunąłem piórko głęboko w usta najpierw jej, a potem sobie, i w ten sposób straciłem
siostrę.

Desdemonaprzyjmowałajezufnością.

*

Tristanotworzyłnowysłójiwsunąłdośrodkaszerokorozcapierzonepalce.Akiedywycofałdłoń,

byłacałapokrytagęstym,zielonymśluzemprzypominającymVazdowłosów,ależywym.Nanoszlam!

Czytałem o tym w Kocie, ale nigdy jeszcze nie widziałem na własne oczy. Te mikroskopijne

maszynyprzeciekałyTristanowimiędzypalcami.

- Popatrz – powiedział. I zamaszystym, seksownym ruchem ręki wysłał te maleńkie maszynki do

pracynadwłosamiswoimiiSuzie.Prawiebyłosłychać,jakwyżerająznichbruditłuszcz.Nanoszlamto
galaretka z wymieszanymi w niej setkami drobniutkich komputerków. Przetwarzają brud w dane,
oczyszczającprzytymwłosyiscalającjewdredy;podstawowewyposażeniesmutasa.

-Kochaniemoje-wyszeptałTristandoswojejmiłości.-Tonajsłodszarozkosz.
Suziezwróciłasiędomniezgarściąnanów.
- Chcesz spróbować? - zapytała. Jej oczy widziały wszystkie moje tajemnice. Czułem ją tam, w

sobie,iodnosiłemwrażenie,żemniepieści.

MożeSuziebyławidmodziewczyną.Alenie,toniebyłoto,tobyłozupełnieinneuczucie.Takjakby

stawałasięmną.

background image

-Tenmłodzianitakniemawłosów-mruknąłTristan.
Nie mogłem dobyć z siebie głosu. Nie byłem nawet w stanie pokręcić głową. Całe powietrze

przekształciłosięwdym.Możetoziołowynaparwywoływałumniewizje?Ujrzałemgrubywążwłosów
wijącysięmiędzygłowamimężczyznyikobiety.Głosynapływałydomniejakbyprzeztumanymgły,jak
falewiedzy.Niewiedziałemjuż,gdziejestem...

Ludzie wokół mnie rozmawiali, o mnie, ale nikt nie mówił z sensem; czułem tylko w sobie ciało

Suziedotykającemniecałego.Dostawałemwzwodu!Cotojest?Tegłosy...

-Powinieneś.
-Chłopczyk.
-Oszczędzanaszamponie.
-Niemawłosów.
-Tytonazywaszfryzurą?

--

-Torekruckijeżyk.
Ktotomówił?IKiedy?Idokogo?
Naraz poczułem, że czyjaś miękka dłoń gładzi mnie po krótkich blond włosach. No dobra, są

krótkie.Ico,kurwa,ztego?Niektórzywyglądajązdługimiwłosamijakpółdupyzzakrzaka.Tegoci
piękni ludzie
nigdy nie zrozumieją. Po prostu staram się wyglądać jak człowiek, no wiecie, jak
najlepiej.Najlepiejjak
tomożliwe.Iczująctepalcegładzącemniepogłowie,drżałem.Odpierdzielcie
sięodemnie!
Dopókiniezdałemsobiesprawy,żetomojawłasnaręka.Mojawłasnarękamniegłaskała;
uniosłasięprzezmgłę,żebygłaskać.

-Oj!Spójrznategodzieciaka.
-Całydygocze.
-Głaszczesiępowłosach.
-Jestzły.
-Jużniekontaktuje.
Wszystkietegłosywołającedomniepoprzezmgiełkę...
Całyświatbyłmgiełką.
-Coonamirobi!-krzyknąłem.-Każciejejprzestać!
Igłosy.umilkły,iterazwszystkieteoczyskierowanenamnie,kiedyTristanpowiedziałSuzie,żeby

przestała się ze mną droczyć. Suzie odparła, że coś mi się przywidziało, ale ja wiedziałem lepiej, i
czułemwsobietęgasnącąpowycofaniusięzemnieSuzierozkosz.

Czymbyłatakobieta?
-Opowiadajdalej,Skrybku.-TogłosŻuka.
Opadłaostatniakroplaiznowubyłemsobą,zsamotnąpustkąwduszy,ihistoriądoopowiedzenia...

*

Kiedy ostatni raz widziałem swoją siostrę w realnym świecie, siedziała z piórkiem w ustach

naprzeciw mnie, przy wypaćkanym jabłkowym dżemem stole, i czekała na odlot. To ja, jej brat,
trzymałem wówczas to piórko, pędzlując nim wnętrze jej jamy ustnej. Potem, kiedy Wurt zaszklił już
Desdemonieoczy,przeniosłempiórkodowłasnychustiwsunąłemjegłęboko,byjaknajprędzejpodążyć
zanią.

Dokądkolwiekodlatywała,nieodstąpięjejnakrok.Naprawdęwtowierzyłem.
ZanurzyliśmysięwWurtrazem,siostraibrat,śledzącprzewijającesięreklamy:WITAJCIEW
ANGIELSKIMVOODOO.PRZYGOTUJCIESIĘNAROZKOSZ.WIEDZAJESTSEKSOWNA.
PRZYGOTUJCIESIĘNABÓL.WIEDZAJESTTORTURĄ.
Kiedyostatnirazwidziałemsiostręzbliska,nawyciągnięcieręki,wświecieWurta,czepiającsię

background image

żółtegozielska,kaleczonaprzezciernie,wołającagłośnomojeimię,wpadaładodziurywogrodzie.W
jejustachfurkotałomałe,żółtepiórko.

Mówiłemjej,żebynieprzechodziłaprzeztedrzwi.WidniałnanichnapisZAKAZWSTĘPU.Nie

posłuchała.

Mówiłemjej.żebytegonierobiła.Nieposłuchała.
Słuchacie,wszyscymoisędziowie?
-Chcętamwejść,Skrybo.Ichcę,żebyśposzedłzemną.Pójdziesz?Toostatnierealnesłowamojej

siostry,zanimżółtepiórkoniezaskoczyło,inierunęławdółzmoimimieniemnaustach.

Niektórzyznasumierająnienajawie.leczwświeciesnu.Najedno~chodzi.Śmierćzawszejest

takasama.Sąsny.zktórychnigdysięniebudzimy.

Desdemona...

*

Pokój,cisza.
Później, tego samego dnia. Niepoliczalne były te godziny w dymie, ale teraz mgiełka się

rozwiewała,odsłaniającmaciupeńkiefragmentyrealnegoświata.Tedrobneprzebłyskikłuływoczyjak
igły. Nie mogłem już dłużej snuć tej opowieści, było to ponad moje siły. Dygotałem od nadmiaru
wzruszeń;wspomnienieDesdemonyrozdzierałomiserce.

TenprzygnębiającynastrójprzerwałTristan.
-Znaleźliścietamjakieśinnepiórko?-spytał.-Tochceszpowiedzieć?
Skinąłemtylkogłową.
Zobaczyłemprzezłzy,żeSuziesiedziprzymałymstolikuizasięgaradywyroczni.Potrząsałaprzez

chwilę kośćmi w puszce, a potem wysypała je na stolik. Na rypsowym obrusiku leżała rozłożona talia
kartzobrazkami.Suziesprawdziła,którazkartkościąojakimkształciezostałatrącona,poczymrzuciła
kości ponownie. Robosuka Karli lizała mnie po twarzy; chyba demonstrowała w ten sposób swoją
miłość.

Język miała długi i wilgotny, śliski od nanów. Czułem, jak czyszczą mi twarz, zbierają z niej

wszystkiesłonełzy.

-Czytobyłożółtepiórko?-spytałTristan.
-Tak.Małeiżółte.Całeżółte-wykrztusiłemztrudem.-Pięknebyło.
-Chcesznamopowiedzieć,jakjeznaleźliście?Albocosięwydarzyło?
Niechciałem.Tristankiwnąłgłową.
-Rozumiem-powiedział.
Czynaprawdęrozumiał?
-Byłemtam-dodał.
-Co?
-ByłemwAngielskimVoodoo.
-Opowiedz,jaktobyło.-Rozpierałomniełaknieniewiedzy.
Tristan obejrzał się na pochłoniętą kartami i kośćmi Suzie. Potem przeniósł wzrok z powrotem na

mnie.

-Straciłeśtamswojąsiostrę?-zapytał.
-Tak.
-Icodostałeśwzamian?
-Niewiem,cotojest.JakiśrodzajWurtowejobcejistoty.NazwaliśmyjąStworem.
Mimowolnie cofnąłem się myślami. Do momentu, kiedy przebudziłem się z Angielskiego Voodoo,

przygniecionyciężkąoślizłąmasą.Stwórwiłsięnamnie.Krzyczałemnaniego,natężałemwszystkiesiły,
żeby się spod niego wydostać, łzy lały mi się z oczu strumieniami, w krtani wzbierał krzyk. Siostra

background image

odeszłanazawsze,jejmiejscezająłtenohydnyochłapcielska.Mójświatwaliłsięwgruzy.

Tristankiwnąłgłową.
- Stawki wymiany to skomplikowana sprawa. Nikt naprawdę nie wie, na jakiej zasadzie są

kalkulowane.

Wiadomotylko,żemusibyćzachowanajakaśstałarównowagapomiędzytymświatem,aświatem

Wurta.Obaświatymusząreprezentowaćzawszetęsamąwartość.

-Stwórnapewnoniejesttylewart,coDes.Topoprostunie...
- W swoim świecie ten Stwór jest równie mocno kochany. Wszystko się równoważy. Kot Gracz

wkładawamtoprzecieżdogłów.Wierzmi,KotGraczwie,comówi.

-Cotywiesz?-spytałem.
Tristan,zanimmiodpowiedział,znowuobejrzałsięnaSuzie.
-TwojasiostrawzięłaOsobliwąŻółć.
O,Jezu!
NawetŻukocknąłsięzMgiełkowegozamroczenia.
-OsobliwaŻółć!-wykrzyknął.-Cholerajasna!Tomamyjużprzerypane.Skrybeńku!
- Najprawdopodobniej - podjął Tristan. - Osobliwa Żółć żyje w Angielskim Voodoo. To

metapiórko.

OOsobliwejŻółciczęstosięmówiło,alenigdysięjejniewidziało,nigdyniedotknęło.Topiórko

funkcjonowałogdzieśtam,wwyższycheszelonach,gdzieżyjądemonyibogowie.Niktczystyniemógł

go nigdy dotknąć, ale Desdemona go dotknęła, spróbowała, i teraz nie była już z tego świata, i

szansejejodzyskaniaspadałynałebnaszyjędozera.

-CzymwłaściwiejesttaOsobliwaŻółć?-spytałem.-Jakmożnająznaleźć?
-Jejniemożnaznaleźć,Skrybo-odparłTristan.-Możnananiątylkozapracować.Albojąukraść.
-Desdemonatamjest.Wiem,żetamjest!
-Onanajprawdopodobniejjużnieżyje.
Jegosłowazmroziłymnie,alesięniepoddawałem:
.-Nieprawda.Przemawiadomnie.Żyje!Żyjetamgdzieś.Wołamnie.
Cojamamrobić,Tristanie?
-Daćzawygraną.
-Czytywłaśnietakpostąpiłeś?-zapytałemizauważyłem,żetrafiłemwsedno.Onteżkogośstracił!

Był

tam,wVoodoo,istraciłkogośprzezOsobliwość.Wjegooczachjakwlustrzewidziałemból.
-Niemanadziei-powiedział.-Uwierzmi.Próbowałem.
-Awięcnamniepomożesz?-zapytałŻuk.
Tristan spojrzał na Żuka. Potem odwrócił się do Suzie. Przez chwilę wodził dłońmi po ich

wspólnychwłosach,jakbysprawdzał,czyonatamwciążjest,złączonaznim,bezpieczna,Suziewzięła
zestolikakartęipokazałamiją.

-Totwojakarta,Skrybo-stwierdziła.
-Nie.Toniemoja.
-Twoja,tylkotyjeszczeotymniewiesz.
Pierwszepasemkamrokupojawiałysięzaoknamimieszkania,ajamyślałemoBridgetiStworze,i

otym,żepowinienemtamwrócić,sprawdzić,coznimi.Iżewszystkoskończoneiżenadciągakolejna
nocbezmiłości.

-Trudno,dziękujemystary-mruknąłŻukzgorycząwgłosie.
Chybapoczułsiędotkniętyzamnie.
-Karliodprowadziwasdodomu-powiedziałTristan.
-Nieboiciesiętuzostaćbeztegokundla?-spytałzgryźliwieŻuk.

background image

Tristanotworzyłdrzwiwścianieizaleciałmnieodórłajnainieświeżegooddechu,gnijącegomięsa

i szczyn. Zajrzałem do tego ciemnego pomieszczenia. Ściany były podrapane i pogryzione. W cieniach
majaczyły mroczniejsze cienie. Śpiące cienie, poruszające się i oddychające powolnym rytmem. Kiedy
Tristanzapaliłprzygnębiającomdłeświatło,rozległsięniskiwarkotizobaczyłempsy,pokrytąsierścią
parę.Wielkiebestie.Sameplastykowekościisyntetyki.

-Roboogary-szepnąłTristan.-MamusiaitatuśKarli.Ostrożnie.
Gryzą.-InagledostrzegłemcośwoczachTristana,nieuchwytnyśladczegośpsiego.
-Ztymipociechamijesteśmybezpieczni-dorzucił.
-Jezu!
-Racja.Pokłońsiępsom.
Podżegacze
Idziemy jakby pomostem wysokiego statku, betonowego statku, całe mile ponad powierzchnią

szklanegomorza.Ja,Żuk,Mandy,TristaniSuzie.Atak,ijeszczesukaKarli.Wielka,śliniącasiębestiaz
sierści i metalu, rwąca do przodu na naprężonej smyczy, którą trzymała Suzie. Tristan niósł swojego
obrzyna, tak bardziej na pokaz. Kto by go tknął? Wszyscy tu wiedzieli, czym by to groziło. Dwa
roboogaryzostaływmieszkaniu,nastrażydomowegoogniska.Nadciągałanoc.Niewielerozmawialiśmy,
szliśmy po prostu nabzdyczeni, zatopieni we własnych myślach. Każde z nas odczuwało jeszcze skutki
działaniaziołowejmgiełkinatylesilnie,byświatjawiłmusiępiękny,nawettutaj.Wypełniającamnie
pustkaodbijałasięrefleksamiwodłamkachszkła,awięczkażdymkrokiemstawałemsiępotysiąckroć
smutniejszy.

Czasaminawetpotłuczoneszkło,popękanybetonpotrafiąnapawaćsmutkiem;wyglądająjakdobre

snyO

przykrychsprawach.
Imyślałemsobie,żemożeniejesttakźle,żeBridiStwórpowitająnaszradościąitenstarysmutas

nie będzie już nam potrzebny. Byliśmy Skitrowcami, a Desdemona była jedną z nas, i będziemy znowu
razem,jaktylkopozbieramsiędokupy.Cholera,kurczę,toprzecieżtakieproste!Wystarczyłomiznaleźć
jakieś Angielskie Voodoo, wejść w nie, zabrać ze sobą Stwora. Znaleźć tam jakieś metapiórko, jakąś
Osobliwą Żółć, najsłynniejsze piórko świata, wejść w nią. Znaleźć tam Desdemonę, i łamiąc wszelkie
zasady Wurta, wymienić ją zwrotnie na Stwora, znaleźć drogę powrotną. Cholera, kurczę, przecież to
bułkazmasłem.Bułkazgównem.

Schodziliśmyposchodach.
-Przykromi,żeniewielepomogłem-mówiłTristandoŻuka.
Żukwzruszyłtylkoramionami.
-Staramsięwastylkoostrzec,przyjacielu.-WgłosieTristanapojawiłasięnutkasmutku,alemnie

niewieletoobeszło.

-Alechociażprzyjemniespędziliściewieczór,prawda?-spytalaSuzie.
-Wspaniale-mruknąłŻuk.Możerzeczywiścietakuważał.
Znalazłszysięnaparterze,zwietrzyliśmywpowietrzuzapachognia.
WcałymspowitymnocąButełkowiewyłypsy.
-Coto?-spytałaMandy.
-JacyśŻartownisie-powiedziałaSuzie.-Nieprzejmujciesię.
-Conoctosięzdarza-dorzuciłTristan.
-Uwielbiająpalićróżnerzeczy.
-NazywająsiebiePodżegaczami-powiedziałTristan.-Świrniętazgraja.
-O,kurwa-wyrwałomisię.
-Topewniejakiśbaniaknaśmieci-powiedziałaSuzie.
Alejajużwiedziałem.Jajuż,kurwa,wiedziałem!

background image

SkręciliśmyzzawęgłaszybunieczynnejwindynaparkingiujrzeliśmynaszukochanySkitrowózw

pożodzeognia.Paliłsię.Palił.

-Cholera!-jęknąłŻuk.Icałyświatściąłchłód,afurgonetkabyławnimlasemognia.Niktniemógł
wyjśćztegożywy.Nikt.Aniniskiegopoziomuwidmodziewczyna,aniobcaistotazWurta.Zginęli

obojewpłomieniach.

Naszapiątka,isuka,stałaprzezcałewiekijakzahipnotyzowana.Żywiołtrawiłfurgonetkę,aszkło

potysiąckroćtorelacjonowało.Ocknąłemsięiskoczyłemwpłomienie,parzącsobiedłonieoklamkęu
drzwiczek.

O,cholera!StwóriBrid!
Izmegożyciaodpłynęłacałanadzieja,całanadziejanawymianęStworanasiostrę.
Wszystkienadziejemegożycia...
Karlizerwałasięzesmyczyiobiegałafurgonetkę,obszczekującogień.
PodskoczyłdomnieŻuk.Myślałem,żechcemipomócotworzyćdrzwiczki,aleonzacząłodciągać

mnie,ajacierpiałem,dymiświadomośćstraty,świadomośćwszystkichstratwyciskałamizoczułzy.

Zawielełez.Zawielestrat.

***

Północ.Dryfującywpowietrzudym.Zfurgonetkizostałakupametalowychkości,pokrywającejsię

bąblamidermy,stopionejgumy.Jateżczułemsięwypalony.Siedziałemnazdewastowanejprzezwandali
ławeczce i patrzyłem na dopalającego się powoli trupa furgonetki. Mój umysł rejestrował tylko swąd
ognia,żardogasającychszczątków.Pożarowiprzyglądałsiętłumekgapiów,mieszkańcówButelkowa.

Niektórzy się śmiali. Byłem zbyt przybity, by zwracać na nich uwagę. Noc rozświetlała

pomarańczowałuna.

TristaniSuziewrócilibiegiemdoswojegomieszkaniapogaśnicę,alewłosykrępowałyimruchy,

tozwyczajnieniemiałosensu.Azresztąbyłojużbezznaczenia.Niebyłoczegoratować.

Suka Karli trącała mnie nosem, dając do zrozumienia, że chce mnie wylizać na pocieszenie.

Odpychałemją,aleniedawałazawygraną.Wystawiłemsięwięcwkońcunazamaszystepociągnięcia
tegodługiegojęzora.

Prawdęmówiąc,nawetdobrzemitorobiło.
TristaniSuziewrócilizgaśnicąpianową,alerówniedobrzemożnabybyłogasićwodąpiekło.Ta

furgonetkamiałapłonąć,dopókiwszystkosięniezwęgli.Dopókiciałonieobrócisięwkość.

Zresztątoitakjużnieważne.
Żuk nasmarował swoje szoferskie rękawiczki całą tubką Vazu. Potem zbliżył się do dogasających

płomieni,chwyciłzaklamkętylnychdrzwiczekiszarpnął.Drzwiczkiotworzyłysięiześrodkabuchnął

kłąb dymu. Patrzyłem, jak Żuk dzielnie stawia czoło dymowi i żarowi, i podziwiałem jego

poświęcenie.

Wkońcuodwróciłsięplecamidofurgonetkiipodszedłdomnie.Twarzmiałczarnąodsadzy.
-Niemaichtam,Skrybo-powiedział.
Patrzyłemnaniegotępo.
-Niemaichtam-powtórzył.-Wśrodkujestpusto.
Dzieciarnia z Butelkowa śmiała się i tańczyła pośród pomarańczowej nocy, a ja siedziałem na

połamanej parkingowej ławeczce, zastanawiając się nad światem, lizany namiętnie przez pomieszaną
kuPępsiegociałaiplastyku,imieniemKarli.

Odłamkiszkłapodnogamimieniłysiębarwamisnów.
WButelkowienawetnaszełzyskrząsięjakklejnoty.
Dzieńtrzeci
"Wszyscygdzieśtamjesteśmy,czekającnazaistnienie".
Błękitnakołysanka

background image

Obudziłem się we śnie. Zewsząd otaczała mnie wełna, pełny komfort. Dryfowałem powoli przez

gęstewarstwypomrukówidelikatnychmuśnięć,apiątkapięknychaniołówśpiewałamikołysanki.Ibyło
mibłogo.

Jakweśnie.
Pięćaniołówłaskoczącychmnielazurowobłękitnymipiórkami.
Jeden z tych aniołów miał blond włosy i smoka wytatuowanego na lewym ramieniu. A imię jego

było Desdemona. Drugi włosy miał czarne i czarne oczy, obwiedzione czarną kredką, i ciążące snem
powieki,azjegociałaunosiłsiędym.ImięjegobyłoBridget.Trzecimiałsześćramion,żebylepiejmnie
nimi gładzić. Imię jego było Stwór. Czwarty miał zęby jak drogie kamienie, miękkie pazury, i długi,
wilgotnyjęzykniosącyukojenie.

ImięjegobyłoKarli.Ostatnizaniołówbyłopasły,alegodniesięnosiłztątuszą,miałteżdwiepary

oczu,jednączerwonych,drugąbiałych.zaśimięjegobyłoFurgonetka.

Każdy z tej piątki trzymał w dłoni piórko, i każdy gładził mnie swoim inną techniką. Delikatne

muśnięciaigrałypocałejmojejskórze.Byłemnagi.Alenieodczuwałemwstydu.Zupełniejakbymtonie
byłja.

Rozkoszowałemsiętymiwrażeniami-głosyaniołów,ciepłeobjęciasnu.
Czytobyłtylkosen?
Wyciągnąłemrękę,bydotknąćpierwszegoanioła.Desdemony.KrewzaczęłasięsączyćZmaleńkich

nakłuć na jej skórze. Wzięła moje palce do ust i lizała je. Potem ugryzła jeden; mocno, tak mocno, że
pękłaskóra,izlizywałakrew.

-Czyodnajdzieszmniekiedyś,Skrybo?-zapytała.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć swej siostrze, wziąłem ją więc tylko w ramiona i przytuliłem.

Naszeustazłączyłysięwpocałunku...

-Skryba!Dawajtopieprzonepiórko!
TogłosŻukawdzierałsiędosnu.Iktośsiłąrozwierałmiusta.
-Wiesz,żetegozakazałem.Niktniewchodzisam!
Mojepowiekiuniosłysię.Zostałydotegozmuszone.Tużnadsobąujrzałempałającegniewemoczy

Żuka.Grzebałmipalcamiwustachjakpieprzonydentysta.

-Niegryź!-warknął.Czegomiałemniegryźć?Wepchnąłmipalceprawiedoprzełykuiuchwycił

coś miękkiego i łaskoczącego, co tam tkwiło. - Mam! - oznajmił z satysfakcją, wyciągając mi z krtani
błękitne piórko. Podniósł je w górę jak skarb, podczas gdy ja w torturze odruchów wymiotnych i
konwulsjistarałemsięzłapaćoddech.

-Przepraszam-wykrztusiłem.-Śniłem...śniłem...
-Nicnieśniłeś,patafianie!-wpadłmiwsłowoŻuk.-Wchodziłeśsam.Nikomutegoniewolno.
-Przepraszam,Żuczek...jatylko...
-Spierdalaj.Spierdalajizdychaj,jakciżycieniemiłe.Tylkonieróbtegotutaj.
Spojrzałemnabłękitnepiórko,któreprzedchwiląwyciągnąłmizust.
-Cobrałem?
-BłękitnąKołysankę.Chybawiesz,żetotylkodladzieci.
Odetchnąłemgłęboko.
Odetchnąłemjeszczeraz.

background image

KotGracz

BŁĘKITNA KOŁ YSANKA jest na te chwile, kiedy w życiu coś się kiełbasi. Kiedy los rozdaje

szturchańce.Topiórkodlawas,jeślistwierdzacienagle,żewaszczynniktumiwisizmuspadłdozera.

BłękitnaKołysankaopatuliwaswkocykiiukołysze,sprawi,żetroskiprzejdąjakrękąodjął.Jest

słodka.

Ale małe ostrzeżenie od Kota. Kołysanka pomaga tylko do pewnego poziomu i nie jest to poziom

zbyt wygórowany. Może leczyć małe zgryzoty; przy dużych daje dupy i pogarsza jeszcze sprawę. Tym,
którzywolącośmocniejszego,polecamTASIEMCOROBACZYWCA.Ztym,żeKotnieprzepadazatymi
ckliwo-słodko-rozlazłymipiórkami.Życiejestpoto,byjeprzeżywać,anieonimśnić.Topiosenkado
poduszki.Kotradzi-używajcieKołysanki,nienadużywajcieKołysanki.Możewamzaszkodzić.

Status:ślicznylegalnybłękit,zostrzeżeniami.

background image

Takdobrze

Drżałemjeszczepotejpodróży,zlanypotem,którymieszałsięzełzami.Niewiedziałemjuż,cojest

jednym,acodrugim.Ażtakźlezemnąbyło.Żuktrzymałmniezarękę.Byłomitakdobrze.Takdobrze
byłoczućtęmiękkądłońpośródwszystkichwłóczęg.UmychstópleżałarobosukaKarli.

- W porządku, Skrybku? - spytał Żuk głosem tak cichym i współczującym, jak wiosenne kwiaty, z

nimimisiękojarzył.Bobyłczymśnajniezwyklejszym.-Niepowinieneśwchodzićsam,Skrybku.Ilerazy
cipowtarzałem?NieporadzisztamsobiebezŻuka.Mówiłemtak?

-Jatylkopróbowałem...
-Czego,Skrybku?
- Próbowałem tylko... - dukałem, ekshumując słowa. - Próbowałem tylko... Próbowałem tylko

znaleźćtrochęukojenia...

Żuk przytulił mnie mocno do swojego wojskowego płaszcza i poczułem, jak kolekcja

motocyklowychodznakwgryzamisięwwilgotnypoliczek.

-Biednyskurczybyku!-powiedział.-NiemajużBrid.Niemafurgonetki.NiemaDes.-Machałmi

przednosemzróżowiałymjużpiórkiem.Itymyślisz,żetoichnamprzywróci?Tak?

Głos miał znowu twardy, ale nadal pobrzmiewał w nim smutek. Nigdy go u niego nie słyszałem.

Padał

deszcz, manchesterski deszcz; wsłuchiwaliśmy się w cichy werbel, wybijany na okiennej szybie.

OczyŻukapełnebyłydeszczuikilkakropelekskapnęłomujakłzynapoliczki.Aleprzecieżwszystkie
oknabyłypozamykane,więcjakdeszczsiętudostał?Nawetokno,któresięniedomykało,zatkanebyło
starąbawełnianąkoszulką,awięcskądtandeszczściekającymupopoliczkach?Amożetołzy?Możeto
łzy?!

MożeŻukznalazłwsobiełzy?Itonapawałotakimkojącymuczuciem.Takimukojeniem.
Sprowadźcie mi moją furgonetkę płonącego pożądania, Jakże mi brakowało tego rydwanu. I

wszystkich,którzywnimjeździli.Żukukradłjakiśtanisamochód,żebyśmymieliczymwrócićdodomu,
alebyłtotylkomarnysubstytut.Furgonetkabyładobrymprzyjacielem.Jużjejniebyło.Robosukalizała
mojetrampki.

-Cotenpiesturobi?-spytałem.
-Suziecigopodarowała.Niepamiętasz?
-GdzieMandy?-zapytałem,bodopieroterazzauważyłem,żejejniema.
-Wyszła.Chybasiępokłóciliśmy.
Sięgnąłem do kieszonki koszuli po napalmowego szluga. I zamiast niego wyciągnąłem stamtąd

tekturowąkartę.Totwojakarta,powiedziałaSuzie.Skądsięwzięławmojejkieszeni?Suziemusiałami
ją tam niepostrzeżenie wsunąć, kiedy pogrążony byłem w ziołowym śnie. Długo przyglądałem się
obrazkowi.

Młody mężczyzna idący ku przepaści, podgryzany przez psa. Psa z realnego życia. Kolekcjonerski

okaz.

-Wybaczyszmi,Żuk?-spytałemcicho,nieodrywającoczuodkarty.
Kwiatowyzegarzrzucałpłatki;popychanenaszymioddechamiopadałyzygzakaminadywan.
-Tak.
Tengłos.
TengłosŻuka.
Powiedziałto.
Powiedział,żetak.Wybaczamci.Ileżtoznaczyło.Znaczyłowszystko.
Wybaczam ci tę chwilę słabości. Wybaczam ci wykroczenie. Wybaczam wzięcie Błękitnej

Kołysanki.

Wybaczamwejściewniąwpojedynkę.Wybaczampróbęodnalezieniatego,costraciliśmy.

background image

Nigdyjeszczeniesłyszałemtakichsłów,ajużnapewnozustŻuka.
-GdzieStwóriBrid?-zapytałem.
-Niewiem.Sprawyprzybierajązłyobrót.
Żuk powiedział to z takim przygnębieniem w głosie. Poznawałem nieznaną mi stronę tego

urodzonego przywódcy. Był człowiekiem bez marzeń. Przeżywał marzenia innych ludzi; za
pośrednictwempiórek.

ByłatoobsesjaŻuka,niemiałnicpozatym.JamiałemDesdemonę,dlaktórejmogłemżyć,Żukmiał
Wurta.Ateraztowszystkojakbyzniegoopadało.
Uświadomiłemsobie,żemamzamknięteoczy.
Kiedy je otworzyłem, Żuk był tuż przy mnie. Objął mnie i owinął swoim czarnym wojskowym

płaszczem.Byłomitakdobrze.Chybajakwrodzinie.

Podniosłem kartę do oczu. Młody mężczyzna z sakwą przerzuconą przez ramię kroczy ku otchłani,

ujadającypiespodgryzamupięty.Ugórykartywidniałacyfrazero.Udołusłowo"Głupiec".CoSuzie
przeztorozumiała?SukaKarlispała,posapując,umoichstóp.

-Icoteraz,Żuk?-zapytałem,niewiedząc,dokądpójść.
-Niewiem,Skrybo.Zwyczajnieniewiem.
Drzwi mieszkania otworzyły się z cichym poszeptem i do pokoju weszła Mandy. Twarz miała

zarumienionązzadowolenia.

-Gdziebyłaś?-spytałŻuk.
-ZnalazłamIkarusaSkrzydło-oznajmiła.
Wężowenożyce
Spuszczałem się między wargi Wenus. Miała zielone włosy, które okalały jej mlecznobiałą twarz,

oczytakjasne,żeniemalmnieoślepiały,iprzypominałotostrzelaniegwiazdamiwustaBogini.Atam,
gdzie na całunie nocy lądowało nasienie, rodziły się planety i gwiazdy. Tworzyłem swoim penisem
planety, spuszczając się jak napalony Bóg. Sześć nocy zajęło mi przemierzenie całego wszechświata.
Siódmejnocyodpoczywałem.

Z gigantycznym skrętem marychy, kapką wina i albumem Screaming Headache. I z paczuszką

biskwitów.Ararutowychbiskwitów.

Odnosiłemwrażenie,żesiedzęwczyjejśgłowie.
Itakteżbyło.
Przewijały się ostatnie napisy. ŚNILIŚCIE GŁOWĘ BOGINI. W ROLACH GŁÓWNYCH

WYSTĄPILI:IGIEŁKAJAŁOWCAITOMJAŚMIN.

Graliprzytymhymnnarodowy.Tokraj,którykocham,itutajpozostanę.
OBRAZPOWSTAŁWSTUDIACHCHIMERACORPORATION.
REŻYSERIA:MAEVESPROŚ.PRODUCENT:HEFAJSTOSKOWAL.
Siedzieliśmy z Żukiem, między sobą mając Mandy, w ostatnim rzędzie, otoczeni spółkującymi

parami, trójkami. większymi grupkami. Tu i ówdzie jakiś samotnik kochał się z własnymi palcami. Na
podłodze,przymoichnogachleżałarobosukaKarli.

SCENARIUSZ:BYRONMAJCHER.ŚWIATŁO:JULESŻARÓWA.
Ludzie wstawali, by otrząsnąć się z pornowrażeń, wyciągali z ust różowe piórka, rzucali je na

podłogę.

Jedniwychodziliztransuukradkiem,inniparskalihałaśliwymśmiechem.Jeszczeinnisięcałowali.
DŹWIĘK:CHERUSZKO.MONTAŻ:IKARUSSKRZYDŁO.
-Kochamcię,Mandy!-krzyknąłŻuk.Tuliłjądopiersi.Onasuwaładłońmipojegopodołku.Jateż

jąkochałem.

Penismipłonął.
Mandy znalazła Ikarusa. Poszła jeszcze raz do mieszkania Seba. Zastała go. Wydusiła z niego, co

background image

wiedział.Niepytajciejak.Nieważne.Grasięrozpoczęła.

DZIĘKUJEMY,ŻEZECHCIELIŚCIEŚNIĆZCHIMERĄ.SPONSOR:VAZINTERNATIONAL.
UNIWERSALNAMAŚĆNASZORSTKIECHWILEŻYCIA.NIEWYKORZYSTYWAĆDO
ZAKAZANYCHPRAWEMCELÓW.
Powiedzcietolukowi.
Rozpierała mnie niepohamowana żądza miłości, rozniecona przez pornosa. Wyciągnąłem z ust

piórkoiobserwowałem,jakzmieniawmoichrękachbarwęnabeżową.

Jarównieżchciałempieprzyćwszechświat.Ajeślijużniewszechświat,tokobietę.Wszystkojedno

jakąkobietę.Jezu!Wydymałbymnawetpsa.

Tojestwłaśniepornos.Robizczłowiekaboga.Bogamiłości.Nawetzemnie.
-O,Jezu!-wysapałapodjaranaMandy.-Wilgotnieję.
-Ajamamwężawkutasie!-powiedziałŻuk.-Chodźmystąd.
CHIMERACORPORATION.WSPÓLNESNY.

*

Ikarusniegrzeszyłrozmownością.Właściwietowogólesięnieodzywał.Byłtłustyjakwieprziz

trudemwcisnąłsiędociemni,wktórejmysięjużstłoczyliśmy.Zacząłprzepuszczaćpornosowąmgiełkę
przezprzeglądarkę,wyszukująccopikantniejszesceny.

-Maszdlanasjakiśdobrytowar?-zagaiłŻuk.WtonieŻukawyczuwałempodniecenie,mojebyło

niemniejsze.Mandyteż.

Mała,skąpanawczerwonymświetlesalkaociekałalubieżnością.Seksbyłtuwszechobecny.
Pornomontażystanieraczyłodpowiedzieć.Dalejprzedmuchiwałtenmateriał.Jegostudiomieściło

siętużzawidowniąiprzezOtworyprojekcyjnewidziałemostatnichmaruderówopuszczającychswoje
miejsca.

ZadrzwiamiskamlałaKarli,którąprzywiązałemtamdogreckiejkolumny.
- Ostry był ten pornos, Ikarusie. Zdrowo mnie podrajcował. - Ciężar prowadzenia rozmowy

przerzuciliśmy na Żuka. Mandy gapiła się z fascynacją, jak Ikarus miksuje momenty. Pośpieszne
pieszczoty, metry ciała ze snu, gwałtownie wchodzącego w orgazm. Wstęgi seksu. Wilgotne sny. Wizje
uniesień.Ultrawytrysk.

Zupełniejakbysiedziałosięwczyjejśgłowie.Wgłowiekogoś,ktosięmasturbuje.
Codomnie,tonieodrywałemwzrokuodszklanegozbiornikanadpulpitemmikserskim.Leżałtam

zwiniętyfioletowo-zielonykształtwysuwającyrazporaz,jakbyzapraszająco,język.

Zachowajtenjęzyczekdlasiebie,głupiwężu.
-Sebnampowiedział,żemasztrochęAngielskiegoVoodoo-mówiłŻuk.-Toprawda?
Ikarusgłębiejwepchnąłpiórkowpulpit.
Nawspomnienietamtegoukąszeniapodwójnymizębamijadowymi,lewakostkaunogizaczynałami

pulsowaćbólem,jakbydostawaławzwodu.

-NieznamżadnegoSeba-odburknąłIkarus.
-Tociekawe,boonciebiezna.
-Pewniejakaśpomyłka.
- Ładny okaz tam trzymasz - powiedział Żuk, pokazując ruchem głowy zbiornik. - Widzisz to? -

Głaskał

łebek węża przypięty do klapy. Ikarus nawet nie podniósł głowy mad swojego dymu. - Sam

skurczybykadorwałem-ciągnąłŻuk.-Przytrzasnęłemgodrzwiamiiobciąłemłeb.-Zawiesiłgłosdla
osiągnięcialepszegoefektu,alemontażystanieprzerywałpracynadmateriałem;sprawiałtakiewrażenie,
jakby znalazł tam coś niezwykle interesującego. Żuk zwrócił się do mnie: - Widzisz tego węża w
zbiorniku,Skrybku?-spytał.

background image

Kiwnąłemgłową,nieodrywającwzrokuodoślizłegogada.
-Kawałskurwiela,co,Skrybku?
Patrzyłem w milczeniu na zbiornik, chłonąc wzrokiem fiolet i zieleń oraz rozwijające się powoli

cielsko.

Drańmusiałmiećdobreczterymetrydługości.
ŻukzwróciłsięznowudoIkarusa.
-Ażstrachpomyśleć,cobytobyło,gdybytakiwielkiskurczybykwydostałsięnawolność.
Ikarusobrzuciłgoprzelotnymspojrzeniem.
-Tomójnajlepszywąż-mruknąłiznowupochyliłgłowęnadmgiełkąsnów.
-Cotammasz?-spytałaMandy.
Ikarusspojrzałnanią.
-Chodź,isamazobacz-powiedział.
Mandypochyliłasięnadpulpitem,przykładającokodowizjera.Patrzyłatakchybazminutę.Przez

ten czas zjawowąż skończył się rozwijać. Każde powolne drgnienie jego cielska wyciskało ze mnie
kolejnąkropelkępotu.Piekłamniejużcałalewanoga.

-Nictamniema-stwierdziławkońcuMandy.-Nicniewidzę.
-Trzebasiędobrzewpatrzyć,naprawdędobrze-powiedziałIkarus.
-Nic,tylkodym.
-Niemaszwsobiewachy,dziewczyno.Wodróżnieniuodemnie.
Iwtymmomencieprzyszłomidogłowycośbardzowrednego.Ikarusmówiłnam,żemawsobie

jakąśdomieszkęWurta.Lichowie,możebardzomałą;nazewnątrzniebyłotegowidać,alemożewłaśnie
dziękiniejnadawałsiędotejpracy.Ipomyślałemsobie,żemożeudałobysięporwaćtegotłuściochai
siłądokonaćzaniegowymianyzwrotnej.MożeStwórwcaleniebyłmipotrzebny.AlekiedyIkaruswstał

ikaczkowatymchodempodszedłdoterrariumzwężem,stwierdziłem,żefacetjestzmojegopunktu

widzeniabezużyteczny.Bezwartościowy.Doniczego.GdziemutamdoDesdemony.GdziemudoStałej
Hobarta.Amożebygotakporwaćizmusićdopójścianakurssamodoskonalący?

-Samdym!-mówiłaMandy.-Nictamniema.
- Przekształcam mgiełkę w Wurt. Na tym polega moja praca. Ale w tej chwili zajmuję się czymś

bardziej przyziemnym. Po prostu wycinam niektóre fragmenty. Wywalam te obciachowe, żeby
ucenzuralnićcałość.Legalizujęmateriał.Tomojarobota.Niezbytatrakcyjna,co?

Pytanie było retoryczne, milczeliśmy więc, a pornomontażysta skupił się znowu na niecenzuralnej

scenie.

-Kawałbydlakaztegowęża-przerwałciszęŻuk.-Niechciałbyś,żebysięstamtądwydostał,co?-
Zabrzmiałotojakgroźba.Żukbyłwtymdobry.
Ikarusnieokazałniepokoju.Bezsłowauniósłrękęiodpiąłnajpierwjeden,apotemdrugizatrzask

terrarium.Pokrywauniosłasiępowolnym,seksownymruchem,przywodzącymnamyślwydech.

Zjawowążdrgnąłczujnie.Cofnąłemsiętroszkę,tylkotroszkę,usiłującnadsobązapanować.
Nogapiekłamniejaklicho.
-Ztymchłopcemcośnietak?-zapytałIkarus.
-Niezwracajnaniegouwagi-powiedziałaMandy.-Powiedzlepiej,cowidzisz.
Pornomontażystazmroziłmgiełkędonieruchomejstopklatki.
- O, proszę! - oznajmił. - Pogwałcenie przepisów. Widzicie, te Wurty przysyła nam na prowincję

Chimera,aletrafiająsięźlezmontowanekopie.

Wtymmaterialesąjeszczemomentyniedozwolone.Nielegalnesceny.
Muszę przejrzeć każdą sekundę. Głupiego robota, ale ktoś ją musi odwalić. Dla ciebie to tylko

mgiełka.

Dla mnie to sen, czyjś sen, a wszystkiego pokazać nie można. Cierpi na tym całość. Ludzie chcą

background image

miłości.

Wtym,tutaj,materialebohaterdźgaojcaszpikulcemodrożna.Woko.Tegozwyczajnieniewolno

pokazać.TegorodzajuscenyniepasujądoPomowurta.

Zabijająnamiętność.Wyciąćdraństwowdiabły!
Ikarus wsadził rękę do terrarium i chwycił węża tuż przy łbie. Gad zaczął się wić jak chlastający

bicz,aleIkarus,trzymającgopewniejednąręką,sięgnąłdrugąpomałymłotek.Umoczyłjegogłówkęw
słojuzjakąśpapką.

Byłtosokwyciśniętyzrdestuwężownika,jedyneznaneantidotumnaukąszeniezjawowęża.Rdest

ten rósł na równinach Utanki, ponurej krainy z Wurta wysokiego poziomu, dostępnego tylko dla
koneserów.

Ikarus puknął węża delikatnie młotkiem w wierzch łba. Gadowi zamgliły się wąskie jak szparki

oczyizachwiałłeb.

Nanaszychoczachwążzwściekłościąwygryzłkawałeksnu.Cofnąłsięznimwpyskuzmgiełki,a

dwastrumieniedymuzlałysięwnowystan,czystystan.

- Tak już lepiej - orzekł Ikarus. - Od razu czyściej. - Przysunął się do mnie. Zauważyłem w jego

oczachmaleńkieżółteplamki,którejakbysięrozjarzałyjaśniejszymblaskiem,kiedypodstawiałmiwęża
pod nos. Odskoczyłem odruchowo, wpadając plecami na stół montażowy. Wylewały się z niego i
rozpływałypocałympomieszczeniustrumieniegęstejmgiełki.

-Ocochodzi,młodzieńcze?-spytałIkarus.-Nielubiszwęży?
-Zabierzgoodemnie!-wrzasnąłem.
Ikaruspomachałmiwężemprzednosem.
-Wszystkopodkontrolą-powiedział.-Jestemszefemwęży.
-Skrybamiałniefortunnywypadek-powiedziałŻuk.-Paręlattemu.
Dodziśniemożedojśćdosiebie.
-Ukąsiłgotaki?
-Tak.
-Odrazuwiedziałem.MaszwsobieWurta,chłopcze.
-Skąd...
-Wszyscyzpoczątkuzaprzeczają.
-Jestemczysty!Powiedzmu,Żuk,żejestemczysty!
-Lepiej,żebyśbył-mruknąłŻuk.-Niecierpięhybryd.
Ikarusprzewiercałmnieprzenikliwymwzrokiem.
- Czysty to zakała, piórkowcu - powiedział, i przysięgam, że ujrzałem w jego oczach przebłyski

odlotów.

-Maszwsobiedomieszkęwachy,mały.
Tesłowasprawiły,żewciągnęłomniewsteczwstudnięwspomnień.
Olata,miesiące,zupełniejakbyczasbyłwysmarowanyVazem.
Cośodżywało...

***

Miałemsiedemnaścielat.Tegodniasłońcebyłoczerwone,adrzewaoblepioneszpakami.Leżałem

natrawiePlattFieldszdziewczynąimieniemDesdemona.Byłamojąpiętnastoletniąsiostrą,alebardzo
ją kochałem. Za bardzo. Bardziej, niż to przyjęte. Bardziej, niż to dozwolone. Leżała na wznak,
rozmarzonaigorąca,mojadłońgładziłająponodze,corazwyżejiwyżej,aonasięuśmiechała.Obróciła
nieco głowę i zetknęły się nasze usta. Stanął mi. Stanął pod wpływem własnej siostry. Pięć sekund
później dotykała już przez spodnie mojego stwardniałego członka, a potem wpełzła na mnie. Jej włosy
tworzyłyblondaureolęnatleszkarłatnegosłońca,ajapieściłempalcamiwytatuowanegosmokanajej
ramieniu.

background image

-Gdybyojciecnasterazzobaczył...-powiedziała.
Tak powiedziała, wyobrażacie sobie? Naprawdę tak powiedziała. Nie było to żadne Wurtowe

urojenie, ani robobełkot; były to realne słowa z realnych ust. Wargi Desdemony, w których widziałem
dwiepołówkisnu,rozchyliłysięlekko.

Jejwzgórekłonowynapierałnamojegoczłonkaiświatbyłpiękny.
-Niemówmyotacie-odparłem.
-Bojęsięgo,Skrybo.
-Zawszebędęsiętobąopiekował.
Pamiętam,żeroześmieliśmysięwtedyoboje,apotemtewargiopadłynamojeizłączyliśmysięw

pocałunku.

Sąrzeczy.którychpoprostuniemożnazniszczyć,itowspomnieniewłaśniedotakichnależy.
Pocałowałamnie.Rozpalającyzmysłypełenkontakt.Przesłaniałamisłońce.Leżałemzzamkniętymi

oczami.Jejwłosymuskałymipoliczki,widziałemświatłatańczącepodpowiekami.Byłemwsiódmym
niebie.

-Zawszebędęciękochać-rozległsięszept,iniepotrafięsobieprzypomnieć,czywyszeptałemto

jaczyona.Czułemcorazsilniejsząprzyjemnośćrozpływającąsiępocałymmymcieleażpokostkinóg,
zwłaszcza, nie wiadomo dlaczego, lewą. Tam ta przyjemność zdawała się być najintensywniejsza,
pierwszyrazwżyciutakąprzeżywałem.Następne,copamiętam,tokrzykDesdemonyibólwypierający
wjednejchwiliuczucieprzyjemności.Siostrazeskoczyłazemnie,odwróciłasięirozwarłaszerokooczy
na widok migających barw. Pchnięty jak sprężyną, z ogniem w nodze poderwałem się do pozycji
siedzącej i ujrzałem owiniętego wokół mojej kostki węża, który wbijał mi w ciało bliźniacze zęby
jadowe,isłońcewydałomisięjednymwielkimbąblem.

*

Do rzeczywistości przywołało mnie ujadanie robosuki. Otworzyłem oczy. Mandy na wyprężonej

smyczytrzymałaKarlirwącąsiędowężawrękuIkarusa.

-Dostarczysztowar,Ikarusie...-mówiłŻuk.-AngielskieVoodoo.
Albojużpotwoimwężu...

background image

KotGracz

KotGraczotwieracoranoswójwielkiwór.Kociątkamoje!Ileżwnimlistów!Całeszczęście.że

Kotmatakiwielkimózg.dobrenarkotykiicałyczaswszechświatanaudzielaniepraktycznychporad.Te
waszeproblemy!

Jakwy,ulicha,możecietamznimiwogóleżyć?Realneżyciewydajesięostatniotakiefizyczne;

takiedołujące.Aproblem,którygnębiwasnajbardziej?Jakwmieśćsięwyżej?Jakwyrwaćsięztego
grajdoła?Cozrobić,żebyżyćjakKot?Innymisłowy,dajciemisiędorwaćdoPIÓREKWIEDZY.Gdzie
kupić jakieś Angielskie Voodoo, jakiegoś Gadającego Krzaka, jakiś MegaŁeb? Albo wszystko jedno
jakiePiórkoWiedzy,którebyćmożeistnieje,abyćmożenie?Kotpowtarzałtotysiącerazy:wiedzysię
nie kupuje, na wiedzę się zapracowuje. No, ale listy wciąż napływają. Powiedzmy więc sobie raz na
zawsze:WurtWiedzyjesttylkodlajednostek,niedlastada.Towielobarwnekrokipodrabiniesnów.

Wytwarzająjewniebowzięcidlaswojejwłasnejrozrywki.Sąniebezpiecznedlaniewinnych.
Czyli dla was, kiciusie wy moje. Comprendes? Nie można ich kupić. Jeśli ktoś proponuje wam

odsprzedaż takiego, to wierzcie mi, wciska wam podróbkę, piracką kopię. Piraci nie dają wiedzy, oni
kradnątylkowaszepieniądze.Isprowadzająnawasrozczarowanie.Botelichemiksysąwszystkie,bez
wyjątku,zainfekowaneŻmijkami.Ajeśliniewiecie,cotoŻmijki,topowinniścietrzymaćsięnatysiące
milodWurtaWiedzy.

Tomojeostatnieostrzeżenie.
Angielskiogród
ŻukwcisnąłtrochęVazuwkolejnyzamekiodjechaliśmydobazytanimzdezelowanymfordem.
Czuliśmy się uskrzydleni, a nastrajały nas tak wrażenia wyniesione z seksownego pornosa oraz

piórkoVoodoo,któreściskałemmocnowpalcach.Samochódbyłpełenśmiechuiświrowania,akażda
mijana latarnia uliczna wydobywała z Piórka Wiedzy czarowne lśnienia; mieniło się w moich dłoniach
czernią,różemizłotem,anajpiękniejszebyłotozłoto.WpadliśmydoOgrodówRusholmejakzwycięscy
wojownicy. Czekała na nas Skierka. Pomimo gwarantowanych zabezpieczeń dostała się jakoś do
mieszkaniaiŻukchciałwiedzieć,jakjejsiętoudało.

-Niewiem,Żuczek-odparłem.
-Dawałeśjejklucz?
-Ja?
Skierkasiedziałanakanapieizniewzruszonymspokojemżułaczekogumę.
-Wyrzućstądtegobachora,Skrybo.
Spróbowałem,aleponiosłemsromotnąklęskę.Dzieciaksięzaparł.
- Nie chce się ruszyć, Żuczku - wysapałem, ciągnąc ją za ręce. Można by pomyśleć, że ktoś

wysmarował

jejzadekanty-Vazem.
-Należęterazdobandy-oświadczyłaSkierka.-NamiejsceBridget.
-Tagówniarajeszczetutaj?-spytałŻuk.
-Anojeszcze...
-Czyśtyjużzupełnieocipiał?Kluczerozdajeszkomupopadnie?
-Onajestsamotna,Żuczek.Maokropnąsytuacjędomową...
Mandyparsknęłaśmiechem.
-Jedźmyztymkoksem,Żuczek!-powiedziała.
Żuk podszedł do stołu i zaczął wcierać Vaz w lotki piórka Voodoo. Widziałem pobłyskujące żółte

lśnieniaotwierającewmojejwyobraźnidrzwidożółtejmgiełki,wktórejczekałanamniesiostra.Żuk
wyłuskał Parę Dżemów, tak jakby spodziewał się ciężkiego odlotu, łaskocząc jednocześnie Mandy
piórkiempotwarzy.

-Spróbuj,czyrozmiarcipasuje-powiedziałiwepchnąłjeMandywusta.

background image

-O,bogowie-jęknęła,przyjmującpiórkojakrobokurwa.-Wilgotnieję.
ŻukruszyłwstronęSkierki.
-Żuk!Todlaniejzamocne!
-Samasięprosi,Skrybo,niechbierze.
-Jestnieletnia,Żuczek...
-Wszyscyjesteśmynieletni-odparł,aSkierkaochoczootworzyłabuzię,gotowaprzyjąćdar.Żuk

wsunął

piórko w usta dziewczynki. Widać było, że go to podnieca. Założę się, że podrajcowany wciąż

Różowympornosem,dostałwzwodu.

-Robiłaśtojużkiedyś?-spytałaMandyzsennychgłębinWurta.
-Pewnie,żerobiłam.Mnóstworazy!-odparłaSkierka.
-Notołykaj-powiedziałŻuk.
-Uspokójsię,Żuk-zaprotestowałem.-Mandy,pomóżmi...
AleMandyjużniebyło,odleciałanapiórku.
PochwiliwjejśladyposzłaSkierka.
ZostaliśmytylkojaiŻuk.
-Żuk?
-Co?
-Chybaźlerobimy.Zbastujtrochę.
-Tak?Aboco?
-Voodoojestniebezpieczne.Jeszczegonieznasz,Żuk.Jatambyłem.
Ono...
-Przyssijsię,mały!StraciliśmyBridiStwora,żebycidogodzić.Bierzteraz,kurwa,iniemarudź!
Szukajmytejtwojejsiostry.
Otworzyłemusta,żebydalejprotestować,alezanimzdążyłemcośpowiedzieć,Żukwepchnąłmiw

nie piórko i ja też zacząłem odlatywać, odlatywać na dobre, aż do wilgotnego źródła, i tak jak dawno
temu,zDesdemonąuboku,poczułemprzewijającąsięczołówkęichwilępotemjużmnieniebyło...

WITAJCIEWANGIELSKIMVOODOO.PRZYGOTUJCIESIĘNAROZKOSZ.WIEDZAJEST
SEKSY.PRZYGOTUJCIESIĘNABÓL.
WIEDZAJESTTORTURĄ.
...spadałemnaogrody.

*

Ogród był zadbany i piękny, kwintesencja angielskości, dokładnie taki, jakim go zapamiętałem, z

szemrzącymifontannamiimasądzikorosnącychkwiatów,przepełniającychklomby.Otaczałgokręgiem
mur,odległyjednakowielemil,apozatymzupełniemnienieobchodziło,cojestpodrugiejstronie.

Mnie interesował tylko ogród; upojne wonie pieściły zmysły, a fala rozkoszy dławiła, odnosiłem

wrażenie,żekażdakroplapłynącejżyłamikrwiprzypuszczazdradzieckiszturmnamegoczłonka.

Chciałemeksplodowaćwboginięziemi,wiedźmęgleby.Najchętniejwykopałbymdziuręwziemi,

żebytouczynić,alecośmniepowstrzymywało:świadomośćmisji.ByłemwWurtcieiwiedziałem,żew
nimjestem,alenienaskutekNawiedzenia!

Czułemprzepływająceprzezemnieprądysamokontroli,zupełniejakbymzostałczymśzaszczepiony,

jakąś nową wiedzą. Znajdowałem się w ogrodzie Angielskiego Voodoo, szukałem tu piórka Osobliwej
Żółci otwierającego drogę do miejsca, gdzie czekała na mnie cierpiąca Desdemona. Żuk z Mandy,
trzymającsięzaręce,spacerowalipośródkwiatówjakkochankowie.

Skierka zerwała kwiat i unosiła go ku nozdrzom. Uśmiechała się, łaskotana zapachem. Suka Karli

goniłazamotylamimiędzykrzakamidzikiejróży,obsypywałyjąopadającepłatki.Cholera!Najwyraźniej

background image

Żukrównieżrobosucewsunąłpiórkowpysk.Mniejszaztym.Byliśmytuwszyscy,dobrześmysiębawili.

Wiedza sączyła się z kwiatów jak pyłkowe tchnienie. Żuk uniósł rękę, pomachał do mnie jakoś

leniwie,ajaodpowiedziałemmutymsamym.

Światbyłbłogi.Zapadałemwmgiełkęspokojuitylkonatymsięskupiałem.
Rozglądałemsięzaogrodnikami.Tymi,którychspotkaliśmyzDesdemonąpoprzednio.Albochociaż

zaptakaminadrzewach.Aleogródbyłpusty.TylkoSkitrowcyspacerowalitupośródkwiatów.

Ogródbyłpusty.
Cośmituniepasowało.
-Żuk!-zawołałem.Odwróciłdomnierozanieloną,uśmiechniętątwarz.-Cośjestnietak-
powiedziałem.Żukdalejsięuśmiechał.
- Wszystko gra, Skrybku - odparł cicho. Przyciągnął Mandy mocniej do siebie, upajając się jej

bliskością.

Cośmitujednakniepasowało.
Poruszenie w trawie, pod moimi nogami. Może to żółty ptak szukający pożywienia? Spuściłem

wzrok.

Pomiędzyźdźbłamitrawyiłodyżkamikwiatówpełzałfioletzzielenią.
Zjawowąż!
Teoślizłekreaturyznalazłydrogęnawetdoogrodurozkoszy.
Cofnąłemsięokrok-Żuk!
Zapóźno.
Wąż unosi się z trawy, wypełniając ogród swoim biczowatym cielskiem. Wpatrują się we mnie

wężoweoczy.

O,cholera!
Jakonsiętudostał?
-Żuk!-krzyknąłem.-TujestŻmijka!Piórkoniejestprawdziwe.Topirackakopia!
Żukzadalekojużodjechał,bysiętymprzejmować.Awążśmiałsięzemnie.
WWASZYMSYSTEMIEJESTJAKAŚŻMIJKA,MALUTKI.
-Cosiędzieje?-spytałem.
Żmijka to wirusowy implant, zarazek wprowadzony do systemu Wurta - sposób na zadawanie

cierpienia.

JESTEŚCIEWTEATRZE.NAZYWASIĘANGIELSKIEVOODOO.
TOPIRACKIEPIÓRKOWIEDZY.BEZWZGLĘDNIENIELEGALNE.
NIC,COTUOGLĄDACIE,NIEJESTRZECZYWISTE.
-Co?
-Togorszeodrzeczywistości.Jesteściearesztowani,chłopcze.Czytodociebiedociera?
Cofnąłem się od tego wrednego pyska i rozejrzałem za Żukiem i Mandy, za Skierką i Karli.

Zobaczyłem tylko cztery chwiejne sylwetki w trakcie odskoku i w następnej chwili poszedłem w ich
ślady,odskoczyłem,aogródzblakłdołachypoczerniałegozielska...

*

UśmiechałasiędomniepolicjantkaMurdoch.Jejrozdziabowatypartnerstałpółmetradalej,przy

drzwiach łazienki, przesłaniając sobą mój poster z Madonną. Po pokoju wił się fioletowo-zielonymi
skrętami cielska cienioglina wprost z ogrodu. Partner Murdoch emitował to widmo z przenośnego
nadajnika,awążkierowałnanasinfowiązkę.Nigdyjeszczetakiegoniewidziałem.Byłtowążzogrodu;
przeszedłzanamidorealnegoświata.MusiałmiećwsobietrochęWurta-robo,widmo,Wurt-wszystko
to wymieszane w dwumetrowy odcinek gęstego dymu o pomarańczowych ślepiach omiatających nas
wszystkichinfowiązką;zżółtychsplotówwydobyłsięgłos:MAMYPODSTAWYPODEJRZEWAĆ,ŻE

background image

TOGRANIELEGALNA.

-Nie.Ja...to...totylko...
Siedziałem znowu w moim ulubionym fotelu, szukając rozpaczliwie słów. Nic rozsądnego nie

przychodziłomidogłowy.

PROSZĘWYJAŚNIĆSPRAWĘPOJAZDUZAPARKOWANEGONADZIEDZIŃCU.
Nie potrafiłem. Nie byłem w stanie się poruszyć. Nie mogłem nawet kiwnąć palcem w swej

obronie.

PROSZĘWYJAŚNIĆTENAKTPOGWAŁCENIAPRAWA.
-Ja...niepotrafię.
Z całego mojego ciała poruszały się tylko usta, a i to niezbornie. Bełkotałem jakieś

usprawiedliwienia,mętneusprawiedliwienia.

MandyiŻukleżelinakanapie,nadalobjęcitakjakwogrodzie.Widziałem,żeichciałasąjeszczew

trakcie odskoku ze snu, chociaż twarzy nie pokazywali. Skierka stała przy kominku, oczy miała pełne
życia.PrzyglądałasięchytrzeMurdoch.Nicniekombinuj,mała.Tababastłuczecięnakwaśnejabłko.

RobosukaKarliwarowałaprzynodzeSkierki,podsierściądygotałyjejplastykowekości.
WSPOMNIANYPOJAZDNIEJESTZAREJESTROWANYNANAZWISKOŻADNEJZ
OBECNYCHTUOSÓB.
Skierkazaczęłasięprzesuwaćchyłkiemwstronępolicjantki.
JESTEŚCIE

RÓWNIEŻ

PODEJRZANI

O

NABYWANIE

I

WYKORZYSTYWANIE

ROZMAITYCH

INNYCHNIELEGALNYCHARTYKUŁÓW,TAKICHJAK...
-Wystarczy,Shaka-rzuciłaMurdoch.
Totestworymająimiona?!Tedymnewidma?Niewiedziałem.
'PRZYSŁUGUJĄIMOKREŚLONEPRAWANAMOCYDEKRETUNUMERPIĘĆ.
-Oczywiście,żeprzysługują-burknęłaMurdoch.-Aleterazjaprzejmujęinicjatywę.
Skierka była już pół metra od Murdoch. Żuk i Mandy nadał leżeli w objęciach, nadal drżeli, ale

powoli,bardzopowolizaczynalidochodzićdosiebie.

PODEJRZANIRÓWNIEŻOPRZETRZYMYWANIEOBCEJWURTISTOTY.ŻYWEGO
NARKOTYKU.DEKRETNUMERPIĘTNAŚCIEJEDNOZNACZNIESTANOWI...
- Dosyć! - krzyknęła Murdoch. - To ja ich namierzyłam. Ja ci ich nadałam. Przetrzymywanie,

posiadanie,przemyt.Wszystko,cochcesz.

Przychodzisznagotowe.-Wyciągnęłazzapaskapistoletzapalający.Fotelobejmowałmnieciasno,

awpalcachwciążczułemdotykogrodu.

-Graskończona.Partnerze,skućich.
Ciałoglina ruszył ku nam rozkołysanym krokiem, przelewając z nogi na nogę ciężar wielkiego

brzuszyska.Mandyjużsięocknęłaiprzekręcałatwarządomiejscaakcji.Oczynabiegałyjejstrachem.

Żukjeszczeniereagował.Leżałzwiniętynakanapie,drżącpoodskoku,oszołomionyWurtzwłoką.
- Z drogi, dziewczyno - powiedziała Murdoch, nie spoglądając nawet na Mandy. Mandy wstała z

kanapy spokojna i obojętna. Murdoch mierzyła z pistoletu prosto w głowę Żuka. - Dobra, szefie,
pobudka.

Żukanidrgnął.
Tak samo ja. Odnosiłem wrażenie, że czas spowolnił swój bieg, a ja jestem tylko muchą z

wysmarowanymimiodemskrzydełkami,schwytanąwjegosidła.

TONIEJESTSTANDARDOWAPROCEDURAodezwałsięwidmoglina.
-Tomożezłożyszskargę,Shaka?
NIE,PSZEPANI.NIEZŁOŻĘ.
KarliiSkierkaruszyływstronęMurdoch.Pazurysukizaskrobałyodywan.

background image

-Odwołajje,mały.Wiesz,żetokoniec.
Chciałem,alewargimiałemspieczoneidrętwe,ajęzykjakkołek.
- Odwołaj je, kurwa! ! ! - wydarła się Murdoch, zaciskając palce na pistolecie zapalającym,

wycelowanymdokładniewpotylicęŻuka.

Oto, gdzie buja ten bohater, kiedy najbardziej go potrzeba. Śpi sobie w najlepsze na starej,

zarobaczonejkanapie,kupionejzaniecałegopiątakawGraciarni.

-Jednąjużskułem,Murdoch-wydyszałpartner.Jegosłowatonęływciężkimsapaniu.Zerknąłemw

tamtąstronę.ChodziłooMandy,tłustygliniarzprzykułjąsobiekajdankamidonadgarstka.Sprawiał

wrażeniebardzozsiebiezadowolonego.NajprawdopodobniejniespotkałjeszczetakiejjakMandy

dziewczyny.

Wkrótcemiałsięotymprzekonać.
Widmoglinazamiatałinfowiązkąpocałympokoju,szukającdowodów.
MAMCOŚzameldowałwpewnejchwili.
-Co?-spytałaMurdoch.
BRAKJESZCZEWYSTARCZAJĄCYCHDANYCH.
-Dziękizainformacje,Shaka,alechybadziałaszmitrochęnanerwy.
ZROZUMIAŁEM. Oczy Shaki zapłonęły jasnopomarańczowo, gotując się do wyemitowania

ogniowiązki.

- Tylko spokojnie, ludzie. - Murdoch dawała dobre przedstawienie, ale ja dostrzegałem na jej

twarzy kropelki potu. - Ciebie też to dotyczy, Shaka! Schłodź te wiązki, bo jeszcze krzywdę komuś
zrobisz.

I oczy widmowęża przełączyły się z emisji gorącej na zimną. Z całego wijącego się cielska gada

przebijałorozczarowanie.

Skierka i Karli były już bliskie podjęcia decyzji, tylko nie wiedziały. co robić, jak to rozegrać.

Skierka wyciągała rękę, tak jakby chciała powiedzieć: "Proszę nie robić krzywdy moim przyjaciołom,
panipolicjantko",iwcaleniemiałbymjejtegozazłe.Sukawarczałacicho.

- Cofnij się, Skierko - powiedziałem, odnosząc wrażenie, że zamiast języka mam w ustach ochłap

mięsa.

I mała cofnęła się, czyli miałem u niej jakąś żałosną namiastkę moresu. Opuściła powoli rękę i

zaczęłamiętosićwpalcachfałdybrudnejsukienki.

-Cofnijsię,Karli.-Ponowniemójgłos.Isukateżposłuchała,awięcmożezawdzięczałemSuzie

więcej,niżmyślałem.Oddałamiwładzęnadpsem,przekazałająwcałkowitejtajemnicy.Karlicofnęła
siętrochę,aleślepiamiaławciążczujne,pełneżądzywalki.

- Okay. W porządku. - Murdoch odetchnęła, ale nadal mierzyła z pistoletu prosto w mózg Żuka. -

Skuj teraz tego tam - dorzuciła, wskazując ruchem głowy na mnie. Jej partner, ciągnąc za sobą Mandy,
ruszył

domojegofotela.Wwolnejręcetrzymałdrugiekajdanki.
-Ręcemisiękończą,Murdoch-zauważył.
- Rób, kurwa, co mówię! - padła odpowiedź. - Do fotela! - Gruby gliniarz stanął nade mną,

gmerającnieporadniekluczykiemwzamkukajdanek.

Gościubyłnieudacznikiem,jużtozauważyłem,alepowstałownimjeszczetrochęikry.Pomachał
kajdankamiprzedmoimipółprzytomnymioczami.
-Spokojnie,młodzieńcze-wymruczał.
Niemiałemwładzynadciałem,mogłemjednakporuszaćustami,jużsięotymprzekonałem.
- W dupę mnie pocałuj, grubasie-powiedziałem, dziwiąc się samemu sobie, że stać mnie na takie

słowa.

-Tokoniec,ważniaku-rzuciłaMurdochdośpiącegoŻuka.Żukdrgnął,wybudzającsięzgłębokiego

background image

snu.

-Wiem-wymamrotałgłosemociekającymjeszczesokiemgry.Wiem,kiedyprzegrywam.
Todociebieniepodobne,Żuk.Gdziesiępodziałatwojahardość?
Gruby partner trzymał mnie wolną ręką za nadgarstek i z samozaparciem próbował przykuć go

kajdankamidofotela.Szamotałemsięznimniemrawo,aleWurtzwłokawciążjeszczezamulałamimózgi
w półśnie oczekiwałem świtu. Kajdanki pobrzękiwały, nie zatrzaskując się. Gliniarz kropelkami potu
zraszałmispodnie.

-No-mruknął.-Dalej!-Chybabardziejdokajdanek,niżdomnie.
-Zdajesię,żecijużpowiedziałem-odezwałemsię.-Weź,iwdupęmniepocałuj.
Spojrzałnamniejaknazłysen,zktóregoniemożesięprzebudzić.
Ibardzodobrze.Iotochodzi.
-Wstawaj,Żuk,tylkopowoli-powiedziałaMurdoch.
- Wstaję jak spóźniony pociąg - wymamrotał Żuk, przekręcając się na kanapie. - Wygrałaś,

Murdoch.Graskończona.

Grubygliniarz,zaaferowanyszarpaninązemną,zapomniałoMandy.
Wodróżnieniuodwidmogliny:WYDAJEMISIĘ,SIR,ŻEONACHCE...
Byłojużzapóźno.
Mandyobróciłasię,wsparłaplecamioplecygliniarza,wolnąrękąchwyciłagoodtyłuzaszyjęi

szarpnęładosiebietaksilnie,żezacząłkrzyczeć.Poczułem,żeopadajązemnieostatniewarstwyWurtai
umysłsięwyostrza.Mojeręcewystrzeliłybłyskawicznie,szybciejniżwęże,kuwolnejdłonigliniarza,
którąusiłowałpodważaćpalceMandy.Zacisnąłemdłońnajegokłykciach.

-Powiedziałem:spadaj,wieprzu.
Murdoch,widząccosięświęci,spuściłaŻukazmuszkipistoletu,byobraćnowycel.Żukprzekręcił

sięnakanapieiusiadłnajejbrzeżku,trzymającjużrękęzapazuchąkurtki.

MURDOCH!MAMCOŚ!
AleMurdochzrozumiałajużswójbłąd.OdwracałasięzpowrotemdoŻuka,alebyłozapóźno,o

wiele za późno. Żuk wyszarpnął rękę zza pazuchy, w dłoni ściskał pistolet. Swój pistolet. Wreszcie w
użyciu.

-Tojużtagodzina,Murdoch?-wycedził.
-Shaka!-OkrzykMurdochzdopingowałwidmowężadodziałania.
JegowiązkiskoncentrowałysięnapistoleciewdłoniŻuka.
PISTOLETZAPALAJĄCY.KALIBER0.38.PEŁNYMAGAZYNEK.
SZEŚĆPOCISKÓW.
PartnerMurdochwyrywałsięmnieiMandy,alemocnogotrzymaliśmy.
-Juhu!-krzyknęłaMandy.-Istniejemy!
-Nieróbgłupstw-ostrzegłaŻukaMurdoch.
-Zabij,Karli!-krzyknąłem.-Niszcz!
Młodejsucenietrzebabyłotegopowtarzać.
PistoletzapalającyMurdochryknąłibluznąłpłomieniem,alesukabyłajużprzypolicjantceizbiła

ją z nóg. Karli przygniotła całym ciężarem leżącą na podłodze Murdoch i kąsała ją po twarzy. Pocisk
utkwił

wścianie,strącającpłatkizzegara,aspanikowanyShakaszyłwiązkąnaoślep.Skierkabiegłajużz

zaciśniętymipiąstkamidomnieigrubegopartneraMurdoch.Żukwymachiwałswoimpistoletem,azjego
oczuwyzierałczystyDżem.

Ciałoglinaposłałmniepotężnympchnięciemwydatnegokałdunazpowrotemnafotel,iwlokącza

sobą Mandy, z którą wciąż był skuty, zaszarżował na Żuka. Mandy waliła go pięścią po plecach,
wymyślającnacałegardłoodnajgorszychskurwieli,alegliniarz,niezwracającnaniąuwagi,schylałsię

background image

jużpoleżącynapodłodzepistoletMurdoch.

Czasamitrochęzadalekosięposuwamy,partnerze.
Żukstrzeliłdoniego.
Żukgozastrzelił!Ichociażodtamtegomiejscaiczasudzielimnieteraztylemilidniwciążsłyszę

tenwytryskpłomienia.

Murdoch krzyczała pod suką Karli, odpychając od siebie zakrwawionymi pięściami te mordercze

szczęki.

Sukagryzłająpopalcach.Ciałogliniarskakrewbryzgałanaścianyipodłogę.Ależtobyłapiękna

jatka,prawdziwy

ogródszkarłatnychran,iradowałmnieówwidok.Mojeżyciewyrwałosięnakilkatamtychchwil

spodkontroli.

-Shaka!-wrzasnęłaMurdoch.Twarzmiałacałąwekrwiodpsichkłów.-Shaka,wzywajpomoc!
Wzywajpomoc!
Wszędzieopadałypłatki,osypywałysięfałamizroztrzaskanegocyferblatuzegara,aShaka,emitując

poprzeztepłatkiwiązkę,łączyłsięzposterunkiem.Tylkożetawiązkabyłaterazgorąca!Wzetknięciuz
nią płatki stawały w ogniu; wąż siekł wiązką, zdecydowany spalić wszystko. Linia ognia sunęła po
oparciukanapywstronęŻuka.Widzącto,Żukstrzeliłdowęża.Widmaniemożna,rzeczjasna,zastrzelić.
PociskŻukaprzedziurawiłtylkoskrzynkęantenowąwidmogliny.Shakastałsięrannymduchem.

Zwyczajnym widmem, bladym, walczącym o życie widmem. Jego wiązki zgasły. Pysk zastygł w

milczącymkrzyku,awcielskuzdymuzaczęłysięotwieraćdziury.Przybladłdoczarnej,głębokiejpustki,
któraoznaczaWidmośmierć.

Żuksiedziałnakanapiejakprzyklejony,trzymającpistoletwzaciśniętychkurczowodłoniach,oczy

miał

jeszczerozszerzonebitewnympodnieceniem.Murdochkrzyczałaspodsuki.
- Ściągnijcie ze mnie to bydlę! - wrzasnęła Mandy. Twarz miała zapaćkaną gęstą krwią ciało

gliniarza.

-Błagam,niechmniektośrozkuje.
Nareszciemogłemsięporuszać.Otrząsającsięzestrachu,wstałemzczepiającegosięmniefotela.
Podszedłemdomartwegogliniarza.ZnalazłemnapodłodzekluczykiiuwolniłemMandy.
-Dzięki,Skrybku-powiedziała.
Kajdanki,którychjednabransoletkaobejmowałanadałprzegubgliniarza,opadłynalinoleum.Obok

ciałależałsobiepistoletMurdoch.Podniosłemgoiwsunąłemdokieszeni.

-Wystarczy,Karli.-Sukacofnęłasięzociąganiem.
ŻukwstałzkanapyiprzyłożyłpistoletzapalającydoskroniMurdoch.
Ażmiłobyłopatrzećnajejzakrwawioną,wykrzywionąstrachemgębę.
Czekałanatenmoment,zaciskającmocnoswojegliniarskiepowieki.Dostrzegłempiórkoleżącena

podłodze,obokgłowyMurdoch.Podniosłemje.Tanie,podrabianePiórkoWiedzyprzybierałowmoich
dłoniachbeżowąbarwę.

-Wystarczy,Żuk-powiedziałem.-Robotawykonana.
Wszyscygdzieśtamjesteśmy,czekającnazaistnienie.

Częśćdruga

Dzieńdwudziesty

background image

pierwszy

“Kochany,będzieszgomiałdooporu".

background image

Zanieczyszczonybasem

- Pora na gwóźdź wieczoru! Wczujcie się! Wczujcie! Dwie dłonie, każda osobno, ale w takt

dominującegorytmu,obsługująsyjamskiedecki.

- Pora na wielki gwóźdź wieczoru! Specjalnie dla wielbicieli Collyhursta. Oni tu są! Są w tym

pieprzonymLimbie!

Dwiedłonie,dwiemałeludzkiedłonie,obsługująpodwójne,potrójne,poczwórnedeckiaparatury

Systemulimbicznego.

- Oto kawałek importowany specjalnie dla was! Aż z Noirpool! Leci na cały zicher z Systemu

limbicznego, nowość z północy. Oto spływa na was pierwszej klasy sen! Ha ha ha! Tańczyć, frajerzy,
tańczyć!

Bliźniaczedłonieobsługująnieskończonośćdecków,miksująsnyzhistoriamiczasurzeczywistego,

wyciskająsiódmepotyzciasnoupchanychciał.Potrafiępoderwaćdotańcaumarłego.Cotam,kurwa!

Potrafiępoderwaćdotańcarobota,poderwaćdotańcaWidmo.
Patrzyłemprzezszybękabiny,obserwowałemzgóryciżbępodrygującąlędźwiawlędźwie,albow

pojedynkę. Mężczyźni, kobiety, rzeczywiści albo Wurtowi. Robo albo dymki. Wreszcie poruszam nimi
wszystkimi,całątązbieraniną,wszystkiminajprzeróżniejszymiformamiistnienia,poruszamnimiwrytm
najnowszegoremiksuzInteraktywnejMadonny.

- Nareszcie wszyscy razem! - krzyknąłem. I mój wzmocniony głos poniósł się na cały kraj, nad

wszystkimi otwartymi przestrzeniami, docierając do wszystkich Limbotek, do wszystkich
najmroczniejszychzakamarków.

-PuszczajtęLimbicznąłupankę,białychłopaczku-zawołałktośzparkietutanecznego.Głosdotarł

do mnie przez system niczym flara, sama purpurowa jasność, po prostu głos jakiejś przypadkowej
dziewczyny,wychwyconywodpowiedniejchwili,alenatęchwilęjegowłaścicielkastałasiękrólową.

- Mówi do was na żywo i bezpośrednio, z przerwy między taktami, tu, z samej góry, Mistrz

CeremoniiInkaust,wskrócieMCInk.Tokawałekdlaciebie,samotnatancerko!Zżyciemteraz!Tańcz!

Posłuchała.Iwszyscyposzlizajejprzykładem.Icałabudazaczęłazachodzićmgiełką,zakołysała

sięwrytmmuzyki.

- Trafiasz do nich, Ink! - zauważyła Skierka z kąta, w którym siedziała, jedząc Bassburgera z

plastykowejtacy.-Rozruszałeśtowarzycho,itojak!

-Nie,no,słuchaj,jeszczewcześnie.Uważaj,bozapeszysz!
-Byletakdalej-wymamrotałapomiędzykolejnymikęsami.Wtymmomenciepukaniedodrzwi.Aj,

waj.Znowujakaśglinda.

-Niemamczasu-krzyczę.
-Ejtam,panieDi-dżej,weź,dołóżtrochębasu-wołagłoszzaprzepierzenia.Nierozpoznajęgo,

ale Skierka uchyla mimo wszystko drzwi i widzę za nimi jakiegoś wymoczka z wyrazem głębokiego
niedosytuwoczach.

-Zamałobasu,człowiek-mówi,oczymapełneszklistejekstazy.-Więcejbasu!Więcejbasu!
-Jataknieuważam-odpowiadam.Jakbymnieniesłyszał.
-Nodorzućtegobasu!Bądźczłowiekiem!
Skierkaprzesuwasięizasłaniasobąszparęwdrzwiach.
-PanInkmówi,żenie-informujeklienta.
-Oj,weźcie!
- Idź w pizdu, w gruchę lecieć, niedoróbku! - mówi Skierka i zatrzaskuje gościowi przed nosem

drzwikabiny.

Tamałazaszybkodorasta,itochybazmojejwiny.
Alejajużsiętakimirzeczaminieprzejmuję.
Tracęwolęprzejmowaniasięczymkolwiekiodkrywam,żetopiękne.

background image

Możezmieniamsięnagorsze.Możenalepsze.
Boktowie,czygorszeniejestlepsze,kiedyczłowiekstoczysiędostatecznienisko.
Rzucamkrążeknamatędecka,kładęigłęstrzykawywrowkurozbiegowym,podregulowujęodsłuch

wsłuchawkach,anastępniewyzwalamzcałejaparaturymaniackiwrzask.

- Oto kawałek dla was! Kawałek dla narodu! Dla wszystkich i każdego z osobna. Dla was,

Limbiczne ćpuny! Oto najnowsza produkcja Dingo Zadka! Ochrzcili ją: “Próbkowany pod flekiem".
Wiecie chyba, dlaczego! Dingo Zadek z Wilkołakami na żywo w swoim ostatnim hicie, za moment, Na
razieremiks“Deszczowejdziewczyny".“Próbkowanypodpierzyną"!Mocnarzecz,kochani!

-Mogęiśćnapogigowybankiet,Ink?-pytaSkierka.
-Nie,niemożesz.Pomaszerujeszprostododomu.Karliciętamodprowadzi,ajaprzyjdępóźniej.
-Oj,Skrybku...
-Nienazywajmnietak.
Podkręcałem decki coraz głośniej, aż do Ultimaksa, huk narastał. Ludzie podrygują, tłoczą się,

improwizują, ogarnia ich amok. Z ciemnego kąta zawyła w takt muzyki robosuka Karli, dałem ją wiec
bezpośrednionafonię,wmiksowująctoujadaniewrytm.Tłumtopodchwycił,wyjącdowyświetlanych
nadsaląksiężycówwpełni.Wyglądalijakstadolisówwrui.Tylkopatrzeć,jakzacznąsięparzyć,ato
wszystko dzięki mojej muzyce; byłem w siódmym niebie, kochałem władzę; i naraz znowu pukanie do
drzwi-Każimspadać,Skierko.Żadnychtargów.

-Spadajcie!-zawołałaSkierka.-Żadnychtargów!
-Toja,Skrybo-dobiegłgłoszzadrzwiinajegodźwiękręcezawisłyminaddeckami.Tancerze

wypadlizrytmu,zmylilikrok,isystemprzyniósłmiichprotestacyjnyjęk.

O,cholera!O,nie!Nieteraz!
-
Mandy?-spytałaSkierka.
-Spławją!-warknąłem.
-MCInkyjestzajęty-zawołałaniepewniewkierunkuzamkniętychdrzwi.
Nicztego.
-Toja,Skrybku.Niezupełniejużnowadziewczyna.Apotemciszaimojawalkazsamymsobą,by

puścićtensilnygłos,głosMandy,mimouszu.

-JestzemnąŻuk-dorzuciłaizacząłemsiętroszkęłamać.
-Skryba?-TowołałŻuk;głosmiałtakinalegający,takiprzymilny.
Pieprzę!Ztymjużkoniec.
-
Jasiętaknienazywam,stary.-Opierałemsię,aprzynajmniejpróbowałem.
- Żuk chce się z tobą zobaczyć, Skrybku - wtrąciła błagalnym tonem Mandy. - Nie może sobie

znaleźćmiejscabeztwojejakcji.

Płynęły chwile, głos Dingo Zadka doprowadzał tłum do ekstazy, a Skierka patrzyła na mnie z tym

wyrazemwoczach,ztymsłodkimwyrazem.

-Mamichwpuścić,panieSkry...znaczysię,Ink?
Przeszłosiedemtaktówmuzyki,zanimodpowiedziałem.
Drzwikabinyotwierająsięitabezbożnadwójka,taparagrzesznikówwpadadopomieszczeniaDi-

dżeja, i nie byłem w stanie temu zapobiec, moje chwiejne serce przepełniała miłość do nich.
Posiniaczonamiłość,jeślichodziościsłość.

-Skrybo!-huknąłwylewnieŻuk.
-Spoko,Żuk-odburknąłem.-NazywamsięterazMCInky.
-Tak,tak.Słyszałem.-Oczybłyszczałymupotrójnymblaskiem.-Kopęlat,stary.
-Jasne.
Celowo tłumiłem miotające mną uczucia, żeby mu dokuczyć, żeby się odkuć, żeby wyrównać

rachunki.

background image

Żebywyrównaćrachunki.Boczasamitrzebarobićwszystko,cosięda,żebysięnieuśmiechnąć,

nawetodrobinę.

-Skrybo,kochany,widzę,żemasztuzesobącałąświtę!
- Zajęty jestem, Żuczek - odburknąłem. I faktycznie byłem, obsługiwałem decki niczym pielgrzym

szukającydrogidoBoga.ToznaczydobogaLimboteki.Bogamuzyki,ukrytegowrytmach.

-SkierkęisukęKarli-ciągnąłŻuk.-Prowadzaszsięznimi.Tocisięchwali.Ajamyślałem,że

ostatniojesteśnatymświeciesamjakpalec.

-Możezamałomnieznasz,Żuczek.-Spojrzałemmuwoczyizobaczyłemczającegosiętamducha

frustracji.

Żuk był jak zombie. Jeden z tych zombie, które widuje się przy pracy na całodobowych stacjach

benzynowych, jak z nabiegłymi krwią, pełnymi oparów, znudzonymi oczyma nalewają paliwo i Vaz w
bakirajfurmobili.NigdydotądniewidziałemŻukatakznudzonego.

-Tuakuratmożemaszrację-przyznał.Musiałemsięodwrócić.
-Jakleci,Mandy?
- Powolutku, Skrybo - odparła. Włosy miała czerwone jak lakier na skrzynce pocztowej i to

przyprawiałomnieodreszcz.

-No,Mandy-wymamrotałŻuk.-PoznajSkrybęnanowo.Zarabiateraznasiebie.Puszczate...jak

imtam,cholera...a,nieważne...

Jegogłosodpłyną]wdal,awzrokwybiegłnadobretysiącmetrów,pozagranicetegokrólestwa,i

skupił

siętamnajakimścudzie.
-Naczymonjest,Mandy?
-NaTasiemcorobaczywcu.
O,kurczę.Tasiemcorobaczywiec.Tozłepiórko,Żuczku.Źlepograłeś.
-Cholera,człowieku!-powiedziałem,odwracającsięznowudoniego.-Cosięztobądzieje?
-Ej,Skrybo?!-zapytał.-Jakcisięudałotakustawić?Maszjakieśkontakty?
-Owszem,mam.
-Super!
-Tak.Super-odparłem.-Wyglądasznacałkiemzbzykanego,Żuczek.
-Chybatak.Aletodobrebzykanko.
-SłychaćcośoStworzealboBridget?
-Ajakże,codziennie.
-Naprawdę?
-Codzieńznimijestem.
-Znalazłeś,ich?
- Jasne. Są tutaj, robaczki - i popukał się nie obciętym paznokciem w skroń. No tak,

Tasiemcorobaczywiec.

-Atycoturobisz,Mandy?-zapytałem.
-Powiedział,żechceciebieodszukać.Powiedział,żechceodnowićztobąbliskikontakt...
-Świętaracja,Skrybku-wtrąciłŻuk.
-Powiedział,żechcezebraćzpowrotemSkitrowców.
- Skitrowcy nie żyją - powiedziałem. Żuk otworzył i zaniknął usta, jak Termoryba przeżuwająca

zakażonąkrew.

W tym momencie na scenę wypadł Dingo Zadek ze sforą akompaniujących mu Wilkołaków.

Stanowili obszarpaną zbieraninę hybryd; robopsy, widmopsy, dziewczyny i chłopcy psy. Podnieśli
ogłuszającą wrzawę, wyjąc co sił w płucach jak wilki i waląc się pięściami po futrach, i pomimo
gniewu,jakimniezalewał,udałomisiętowyciszyćnamikserze.

background image

-Corobimy,Psoludzie?-krzyknąłDingodotłumu.
-SzczekamynaBrytanię!!!-Jedengłos,jednowycie.
- Będziesz patrzył na tego gównojada?! - żachnął się Żuk. - Wygląda, jakby miał w sobie za dużo

Alzatczyka.

-Odpoczątkudokońca-odburknąłem,obserwującpsoczłowiekaprzezszybękabiny.Doprowadzał
ciżbędohisterii,jegofutromiotałosięposceniewrytmwybijanyprzezpsaperkusistę.
Kawałeknazywałsię“Suczymagnes",aonszczekałrapem.
-Jategonietrawię-warknąłŻuk.-Psiekurestwo!Kogo,docholery,możecośtakiegorajcować?
-Naródgouwielbia.
-Pieprzonezboki!Całatahałastra,tokurewskienasienie.Chromolonazgrajanieczystych!
-Gdzieterazmieszkasz?-spytałaMandy.
-Niemogępowiedzieć.
-Gównotam,niemożesz!-prychnąłŻuk.-Żukciępyta!Tojacięwyciągnąłemzbagna.Pamiętasz,

jakżyłeś,Skrybo?Zanimmniepoznałeś?

-NazywamsięMCInky.
-DlamniezawszebędzieszSkryba.EwentualnieStevie.
-Czylitokoniec-mruknąłem.
-Zczymkoniec?
-Znami.
-Ztejrobotyterazżyjesz,Skrybku?
-Nie.Niezupełnie.Tylkotusobiedorabiam.
-Znamtęśpiewkę.
-Handlujdalejnarkotykami,Żuczek.Żadnychproblemów.
-Podłącznas,Skrybku.
-O,nie.
-No,Ink.Podbas.
-Nieprzekabaciciemnie.
-MamtrochęWurta.
-Skończyłemztym.
-DobregoWurta.
-Odtruwamsię.
-MamTasiemcorobaczywca.
-Niechcęorymsłuchać.
O,Boże,dajmisilę.Niewódźmnienapokuszenie.
-Podłączmnie,Inkuś.Podbas.MnieiMandy.Zależynam.Prawda,Mandy?
Mandy patrzyła na mnie tym pierwszym spojrzeniem, jakim mnie obrzuciła, kiedy zobaczyłem ją

kradnącąKrwiowurtazestraganunatargu.

-Niemamjużnadnimkontroli,Skrybku-powiedziała.ZerknęłanaŻukakołyszącegosięwrytm

jakichśukrytychsnówTasiemcorobaczywca.-Wchodziterazsam.Mówi,żejaniepasujętam,gdzieon
chodzi.

Mówi, że nie zasługuję na poznanie Desdemony. A ja chciałabym poznać twoją siostrę, Skrybo. Z

tego, co słyszę, wynika, że to równa dziewczyna. Nie wiem, co powiedzieć. Naprawdę brakuje mi
paczki.

Brakujemitaszczeniaobcychposchodach,Brakujemiciebie,Skrybo.Niezalewam.
Milczenie.Ja,zdębiały.
PrzerywajeŻuk.
-Pewnie,żeniezalewasz,Mandy.Noboczynamwszystkimtegoniebrakuje?

background image

-Myślisz,żeDesdemonatęsknizaSkitrowcami?-spytałem.
- Dalej szukasz tego trupa, Skrybo? - prychnął Żuk i wtedy gniew przerwał tamę, przebił się do

moichoczu,wycisnąłznichłzy.

-Chybapowinieneśwziąćdupęwtroki,Żuk,izabraćsięstąd.
-Przestań,stary!Podłącznas.Posmakujmytegobasu.No,Skrybku.Niebądźżyła.Tenjedenraz!
Dawaj!
Okay,Żuku.Jakchcesz.Twojawola.Mamtylkonadzieję,żezadławiszsięprzytymnaśmierć.
Trzymałemwrękupięciobolcowywtykidrżałem,niosącgodogniazda.Prostodozłączabramki.W
momencie,gdywtykbaskablaznalazłsięwzłączu,Żukrozdziawiłszerokoustaizdziąsełpuściła

mu się krew. A ja podkręciłem poziom, podkręciłem bas na cały zicher, daleko poza dopuszczalne
przepisami granice, wołając jednocześnie do tłumu na parkiecie: - Limbiczny narodzie! Specjalnie dla
was!Wczujciesię!Wczujcie.DingoZadek!Woładowas!Zostawtrochęmiejscanabas,Psiagwiazdo!

Zadudniłbasinaródoszalał,zafalował,aŻuktańczyłwpowietrzu,rozsadzanyzawiesistymifalami

dźwięku. Wydawało się, że jego ciało zaraz się rozerwie. Wykrzykiwał moje imię, wołał, żebym nie
dawałbasugłębiej.

Kochany,będzieszgomialdooporu!
Znacietouczucie?
Założęsię.

Dzieńdwudziesty

background image

drugi

“Mójumyślbyłjakobcy,bezwzględnyobcyzpistoletemwdłoniach".

background image

ZaplutaNora

BramkarzemwZaplutejNorzebyłtłusty,białykrólik.Zpoplamionegopiwemfutrzanegokołnierza

sterczałamupopryskanakrwiągłowa,awwielkichbiałychrękawicachzjednympalcemtrzymał

ogromnykieszonkowyzegarek.Dużawskazówkastałanadwunastce,małanatrójce.Wybiławłaśnie

trzecianadranem.

Jakieśdwiedziwkiusiłowałydostaćsiędośrodkabezsymbolukodowego.Królikniedawałsięim

zbajerować. Machnąłem mu przed nosem laminowaną kodowaną przepustką z małym, rozkosznym
szczeniaczkiem przeciętym na pół ludzkim dzieckiem, nakrapianą strzępkami futra, ważną na wszystkie
strefy pogigowego bankietu; na odwrocie widniała fotografia nagiego Dingo Zadka z jego
(autoryzowanym)autografem.Wokółkrawędziprzepustkibiegłslogan:DingoZadek.Trasakoncertowa
SzczekającnaBrytanię.Organizacja-DasUberpiesEnterprises.

Królikbramkarzprzeskanowałprzepustkę,apotemspojrzałmiwoczy.Byłotostalowespojrzenie.
- Robiłem dziś wieczorem za Di-dżeja Dinga, kolego - poinformowałem go. To go ostatecznie

rozbroiło;wpuściłmnie.

Przecisnąłem się przez oślizłe portale, przez dziurę w ziemi, długim szpalerem półek z dżemem,

prostowtłum.Namałejprzestrzenitłoczyłosiętuzpięćsetosób;przyjaciele,kochankowie,wrogowie,
mężowie, żony, krewni, cichodajki, agenci, menedżerowie, kuśnierze, erotomani, obiboki, pięknisie i
łajzy,Di-dżeje,V-dżeje,S-dżeje,ciotki,pociotki,ekskochanko-wie,krecipłyty.CałaświtaDingoZadka
tańczącawokół

torebkowego Wurta emitowanego z belek stropowych i wylewająca się w tańcu do Fetyszowego

Ogrodu,wświatłoksiężycaulicznejlatami.

Wkroczyłem w ten tłum i tłum mnie wessał, stopiłem się z nim od razu, muśnięty powiewem

Rozkoszy.

Od niej po prostu nie można uciec. Na miłość nie ma mocnych. A jeśli do tego jest nawiewana

bezpośrednio poprzez instalację klimatyzacyjną, to jaką ma się szansę? Wziąłem pierwszy wdech i
poczułem się lekki jak papierowy samolocik. Kurczę, to był markowy Wiatr Rozkoszy. Odetchnąłem
ponownie, tym razem pełną piersią, w głowie mi zawirowało i z miejsca pokochałem każdego w tej
ciżbie. Podryfowałem do baru i zamówiłem szklankę Fetysza. Moją paletę wrażeń zbombardowały,
krzesząc iskry, mroczne pikantne nutki i już płynąłem napalony. Z systemu Zaplutej Nory leciał ,As
kościany".OryginalnienagrałgoDingoZadek,aletobyłostry(ostry!)remiksdoprawionyprzezKwaśną
Lassie, i rozgrzewał tańczący tłum do białości. Odwróciłem się i oparłem plecami o bar, żeby lepiej
widzieć salę. Patrzyłem w krzywe zwierciadło. Takie, z którego twoje spojrzenie odwzajemniają tylko
najlepsze fragmenty. Tak właśnie działa wyborna mieszanka Rozkoszy z Fetyszem, psiomuzyki ze
ścisktańcem;sprawia,żeczłowiekczujesięgwiazdąwswoimwłasnymukładzie.

Pociągnąłem z upodobaniem kolejny łyk Fetysza, odetchnąłem głęboko wonią Rozkoszy, po czym

otworzyłemsięnatłuminaścisk,ipoprostusięwnichrozpłynąłem.Jezu,musiałemodetchnąć!

Nadsaląbyłbalkoninaglenaszłomnieprzemożnepragnienie,żebysiętamznaleźćłpatrzećzgóry

na tę czeredę. Odepchnąłem się więc od baru, wkroczyłem w żywioł i ściskając mocno szklankę,
zacząłem się przepychać wąskimi prześwitami miedzy tańczącymi. Jedni byli ubrani na czarno, inni na
purpurowo,jedniwwinyl,inniwfutra,jedniwdymizioła,inniwłachmany,jeszczeinniwbarchany.
Reszta w jodełkę. Były tu wszystkie kolory. Spływałem już potem, kiedy natknąłem się na kilka osób
dzielącychsięwkółeczkupiórkiem.Kiedyprzechodziłemobok,ktośznichpołaskotałmniewprzelocie
tym piórkiem po gardle, tylko w przelocie, tak że odlatując od nich na skrzydłach burzy w pościgu za
ofiarą, zaledwie przez moment miałem przed oczyma wizję skąpanych w księżycowej poświacie łąk.
Paczka była na Skrzydłach Burzy, i przepychając się dalej do schodów, unosiłem ze sobą słodkie
wrażenietegosnu.SkrzydłaBurzypomogłymiprzecisnąćsięprzeztłumiwspiąćposchodach.Czułem
się,jakbymponichfrunął.Kubalkonowi,gdzieczekałnamnieświat.

background image

Był to mój pierwszy Wurt od osiemnastu dni, od wieczoru, kiedy załatwiliśmy tamtego tłustego

gliniarza, i odnosiłem wrażenie, że wracam do domu, taki był smakowity. Może słabłem w swoim
postanowieniu?

Ztym,żetosłabniecieniewydawałomisięwcaletakiezłe.
Na balkonie było spokojniej. Nie tak tłoczno. Były tu krzesła i ludzie rozmawiający ze sobą przy

stolikach,ijedzenie.Ijedzenie!Niejadłemodtygodnia!Takmisięwydawało.Alenajpierwmusiałem
spojrzećwdół,zobaczyćtenściskzwysoka.Ikiedyspojrzałemwdół,ostatniefragmentySkrzydeł

Burzy przyprawiły mnie o wrażenie, że szybuję nad tańczącymi; nad psami i widmami, robo i

Wurtami,mieszającymisięwRozkoszy.

Był tam Żuk otrzeźwiały już po basowym odlocie, trochę jeszcze roztrzęsiony, ale uwijający się

wśród tłumu jak roboprostytutka, przyjmujący piórka od przypadkowych znajomych. Rozejrzałem się
więc za Mandy. Nigdzie jej nie widziałem. Ale wypatrzyłem Tristana i Suzie, którzy, podtrzymując w
górzeswojewspólnewłosy,snulisiępośródnarodu.Jezu!Byłatamteżtawidmodziewczyna,jakonasię
nazywała?PróbowałaspuścićnamłomotwButelkowie.Chmura!Iniedowiary,Skrybarównieżtambył,
wsuwałsobiepiórkowusta.Nie!Niemożliwe!Jajestemtutaj,nabalkonie,nietamnadole!Tamnadole
niemaprawamniebyć!Usiłowałemnadsobązapanować,starałemsięustalić,gdziewkońcujestem.

Obserwowałemsiebierozpływającegosięwtłumie,wdymie.Itakbyłolepiej.Byćznowujednym,

znowustanowićjedność.

TerazpojawiłasięMandy.Zobaczyłemją.Staławścisku,ajakiśfrajerłaskotałjąwustapiórkiem,

bez wątpienia Pomowurtem, w nadziei, że ją podjara. Spróbuj Krwiowurtem, pacanie. Będziesz miał
większeszansę.Facetowichybaniewyszło,bochwilępotemkuliłsięjużitrzymająckurczowozajaja,
osuwał w tłum. Niewielu stamtąd wstawało. Mandy złowiła jednak piórko w locie. Cholera! Co za
dziewczyna!

Fajniebyłobysiębudzićztakąuboku,zdniemprzygódwperspektywie.
Iwtymmomenciezbliska,zlewejstrony,ktośmniezagadnął,alebyłemprzecieżpewien,żenikogo

tamniema.Odwróciłemsięzatemijednakktośtamstał...tenDżentelmen.Tylkotakmożnagookreślić.

Dżentelmen był odziany w wiedzę i cierpienie. I w groszkowozielony trzyczęściowy garnitur z

tweedu, ze skórkowymi epoletami. Twarz osłaniały mu gęsta broda i wąsy, które w jakimś sensie
rekompensowałycofającesięzczoławłosy.To,coznichzostało,zaplecionebyłoztyługłowywjakiś
skomplikowanywęzeł,któryzwisał

mu nad ramieniem. Oczy miał intensywnie żółte, łagodne i rozmarzone. Rozbudzały najgorsze

wspomnienia.Wargimiałpełneiczerwone,ikiedysięrozchylałypodczasmówienia,wydawałomisię,
zezwracasiębezpośrednio,bezpośredniodomejduszy.

- Tak. Ta dziewczyna jest warta zachodu - powiedział, jakby miał wgląd we wszystkie moje

sekretne myśli. Mówił z silnym irlandzkim akcentem i to znowu obudziło we mnie wspomnienia,
odczucia,którychniepotrafiłemumiejscowić,cośjakbymsłyszałjużkiedyśtengłos,aleniezwróciłna
niegowówczaswystarczającejuwagi.

-Zgadzasię-przyznałmężczyzna.-Niezwracałeśnamniewystarczającejuwagi.
Przecieżjanicniepowiedziałem!Cholera!ZupełniejakzBridget.
-JesteśŚpiochem?-zapytałem.
-Takjakby,alewzupełnieinnymsensieniżBridget
-Co?
-SzukaszDesdemony.Mamrację,Skrybo?-Znałmojeimię.
-Bardzodużowiesz...
- I Bridget, rzecz jasna. Chciałbyś odnaleźć Bridget. Jest tylko jeden szkopuł; obawiasz się, że

StwórjestdlaciebieważniejszyodBridget.Zewzględunamożliwośćdokonaniawymianyzwrotnejna
siostrę.Itonapełniaciępoczuciemwiny.

background image

-Kimjesteś?-zapytałem.
Upiłzkieliszkałyczekczerwonegowina.
-Chodźmycośprzekąsić.-1odwróciłsiędomnieplecami.Jarównieżsięodwróciłem,żebyruszyć

za nim, kiedy to jednak czyniłem, Dżentelmen gdzieś się ulotnił. Zupełnie jakby rozpłynął się w
powietrzu.

Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie go nie było. Po prostu się zdematerializował. W mym sercu

powstałapróżnia,nikomunieżyczętakiegouczucia.

Odwróciłem się, by spojrzeć jeszcze raz na tłum kłębiący się w dole. Na salę wkraczał właśnie

Dingo Zadek. Szedł przez ciżbę, zbierając pochlebstwa. Setki rozkochanych rąk dotykało i głaskało z
uwielbieniem jego futro, a tłum rozstępował się przed nim, zmieniając płynnie geometrię. Wszyscy, z
wyjątkiem tej centralnej postaci, człekopsa Dingo, potracili głowy. A trochę dalej, w dole, w
najciemniejszymkąciesaliformowałosięzdymuciało.Mignęłominamoment,azarazpotemwtopiło
sięwświatścisku.Aleażpodskoczyłem,choćniewiedziałemdlaczego.

Czułemsiętakipustywśrodku,ijedynąrzeczą,naktórejmogłemskupićuwagę,byłojedzenie.Stół
uginał się pod ciężarem dań. Ileż tu było frykasów; ślinka napływała do ust. Maleńkie skrzydełka

skowronków, gotowane w świńskim sosie. Atramentowe worki kałamarnic ociekające na podściółkę z
liścipalmowych.Pieczonenawęgludrzewnymjajastrzyżykówwszafranowejmarynacie.Igałkioczne
jagniątprzybraneciemnymiwłóknamikońskiegochleba,smażonenawidmooliwie.Ucztatabyładzie-

łem szefa kuchni Zaplutej Nory, mężczyzny o długich, błyszczących od Vazu, zaczesanych do tyłu

włosach, i zapadniętych policzkach, które porastała szczecina kilkudniowego zarostu. A w oczach tego
człowiekacośsięczaiło,jakieświelkiewyczekiwanie.

-Wcinaj,Jeżyk-zachęciłmnie.-Smacznego.
-Nieomieszkam-odparłem,napychającustasmakowitościami.-O,pyszne!
-Mówwszystkim,żeprzyrządzałtoBamie.SzefBarnie.Będzieszpamiętał?
-Będę-obiecałemwprzerwiepomiędzykolejnymikęsami.InarazwyrósłobokmnieŻuk,izaczął

sobiezgarniaćwszystkiegopotrochunatalerz.

-Niezławyżerka,co,Skrybo?-mruknął.
-Owszem-przyznałem.-SzefBarnietoprzyrządzał.SzefBamieobdarzyłmnieuśmiechem.
-WidziałeśostatniotęMurdoch,Skrybo?-spytałŻuk.
-Staramsięteraznierzucaćwoczy.
- Tak, pewnie. Przygrywając do tańca podrygującej sforze psiodupków w Limbicznym klubie.

Faktycznienierzucaszsięwoczy,niemaco.

-Muszęsięzczegośutrzymywać,Żuczek.
-Aleniezłegokotapopędziliśmytejdziwce,nie?
-Tak.
-Szkoda,żeniedałeśmidokończyć.
-Przysłalibykogośinnego.
-Wiem.Aleominęłamnieniewąskaradocha.Hej,atakprzyokazji,Skrybku,dziękizatębasową

szprycę!Zajebistyodlot!Kurdemolo!

-Żuk?
-Co?
-NieodtrącajMandy.
-Co?
Znowutopsuł.
-Onajesttwoimbiletem.
- Tak... widzisz... kończę z tą dziewczyną. Już tak na mnie nie leci. Nie chce brać piórek. A

przynajmniejtych,którejajejproponuje.

background image

-Martwięsięociebie.Żuk.
Popatrzyłnamnie,tylkoprzezmoment,alepięknebyłotospojrzenie.Jednoztychstarych,twardych

spojrzeńŻuka.Potempiórkoznowuzadziałało,przejęłokontrolę,ijegooczyzaszłypotrójnymblaskiem,
któryprzesłoniłmuwzrok.

-Zadużotegobierzesz,Żuczek-zauważyłem.-ZadużoRobala.
Chybachciałsięnamniewydrzeć,alewtymmomenciejegouwagęprzykułocośzamoimiplecami.

W

jegooczachznowupojawiłosiętotwardeżukoweświatełko.
-Tristan!Stary!ItozSuzienaholu!-krzyknął,witającwchodzącąposchodachparę.
-Żuk...posłuchaj...
Alejegojużniebyło,odepchnąłcherlawego,młodegobiesiadnikairuszyłzygzakiemnaspotkanie

sczepionejwłosamiparze.Patrzyłem,jakobejmujeSuzie,apotemTristana,gładzącprzytymichfryzurę
długimi, błyszczącymi od Vazu palcami. Para smutasów odwzajemniała mu się tym samym, a ja tylko
patrzyłem,zafascynowanytąsceną.Suzieuśmiechnęłasiędomnie;byłtotajemniczy,bardzotajemniczy
uśmiech,iznowupoczułem,jakwemniewchodzi,jednymspojrzeniemogarniającpieszczotącałeciało.

Cóż takiego miała w sobie ta kobieta, czego innym, prócz Desdemony, brakowało? Świat wokół

mniewirował.FetysziRozkosz,itaniec;brałomnietowszystko.Odwróciłemsiędomiłościplecamii
zostawiającŻuka,zrobiłemkrokwpustąprzestrzeń.CzekałtamnamniezeswojąmądrościąDżentelmen
wtrzyczęściowymgroszkowozielonymgarniturze.

-Niepozwólimsięzdominować,Skrybo-powiedział.
-Zdradziszmiswojeimię?-zapytałem.
-Wiesz,kimjestem.
-Tak-przyznałem.-Znamcię.-Tylkoskąd?
-Tonaraziewystarczy-orzekł,czytającwmoichmyślach.
-CzyStwórjeszczeżyje?
-Żyje.Bridgetteż.
Iznowuzaintrygowałomniecośwjegogłosie.
-Skądtowszystkowiesz?
-Obserwujęświat.
-GdziejestStwór?
-Tochybasampowinieneśustalić.
-Powiedzmi!
Patrzyłnamnie.Tymiżółtymioczyma.Ztymwyrazemgłębokiegouznania,naktóretylkoraznajakiś

czas udaje nam się zasłużyć. Spojrzenie miał złociste, i wszystkie przykre wspomnienia, wspomnienia
wszystkichstrat,zaczęłyodemnieodpływać.Zakochiwałemsię,zakochiwałemsięnapoważniewtym
człowieku.Aleniewiedziałemdlaczego;miałemtylkoświadomość,żejesttozakochiwaniesięwdawno
utraconymprzyjacielu,któregonigdydotądsięniespotkało.Chciałcośpowiedzieć,alenagleoderwał

odemniewzrokiskierowałgoponadmoimramieniemwlewo.
ObejrzałemsięizobaczyłemściskającychsięŻukaiTristana.
Z tym, że Tristan nie zwracał na Żuka uwagi, najmniejszej uwagi. Patrzył w skupieniu głęboko w

oczyDżentelmenowi.Niewidziałgoniktinny.Dopieroteraztodomniedotarło.TylkojaiTristan.To
nasłączyło,alecooznaczało?

- Co się stało? - spytałem, i Dżentelmen ponownie spojrzał na mnie oczyma pełnymi bólu i

cierpienia.

-Nowłaśnie,Skrybo-powiedział.-Maszwsobiejad.
-Ukąszeniewęża?-spytałem.
-Niewiem,skądsięwtobiewziął.Jednipoprostugomają,inninie.Ci,którzygomają,powinniz

background image

tegokorzystać.Tyniekorzystasz.

-Niewiem,jak.
- Ja też nie wiedziałem. W twoim wieku. Pewnego dnia to odkrywasz. Pewnego dnia zaczynasz

rozumieć.

Światwsuwasięnamiejsce.Dojdzieszdotego.
-Nibyjak?-zapytałem,aleDżentelmen,zamiastmiodpowiedzieć,znowuwykonałtęsztuczkęze

znikaniem.

-Skryba!Chodźtu!-GłosŻukawyrwałmnieztransu.-Skryba.Pogadajmy.-Zostawiłwspokoju

Tristanaiznowuszedłdomnie.Oczypodnarkotycznymszkliwemlatałymunawszystkiestrony.-Mam
cicośdopowiedzenia,Skrybo.-Głosmiałtubalny,nieotrząsnąłsięjeszczedokońcazzastrzykubasu.-

Posłuchaj!-krzyknął,chwytającmniemocnozaramię.
-No,mów.
-Skryba...ja...jachcę...poprostu...
Rozejrzałsięnerwowodookoła,płochliwie,aja,cobardzorzadkomisięzdarzało,spojrzałemmu

zdecydowaniewoczy.Niewytrzymałmegowzroku.

Niewytrzymałgo!Żukniepotrafiłnamniespojrzeć!Uciekałzoczyma.Cudnadcudami!
-
No,mówże.-Głosmiałemtwardy,chłodny.Wspominałemjuż,żeprzestawałemsięczymkolwiek

przejmować.

Przymusiłsiędospojrzenianamnieipowiedział:
-Mamcośdlaciebie.
Wyciągnąłzkieszeniswojąpuszkępotytoniuipodałmiją.
-Niemogętegoprzyjąć-wyszeptałem.-Niemogę...
-Todlaciebie.
ŻuknosiłswojenarkotykiwtejstarejpuszcepoWiśniowejMachorceodczasów,kiedyuczęszczał

doszkołyśredniejdlaopóźnionychDroyls-denState.WjejhermetycznymmrokuprzechowywałDżemyi
Vaz,PuszkiiCienie,PiórkaiMgiełkę,wszystko,comuwpadłowręce.Miałtamwszystkieswojesny.

Tobyłajegoskrzyniaskarbów.
-Niemogętegoprzyjąć,Żuczek.
-Otwórz-powiedział.
Puszka otworzyła się lekko, z miłym dla ucha psyknięciem. Przygotowałem się na widok grochu z

kapustą,dżunglitrefnychnarkotyków.Kumemuzaskoczeniu,nadniewymoszczonymbawełnianąszmatką
spoczywałosamotnepiórko.

-Żuczek!
Piórko było granatowoczarne z różowym połyskiem. Ująłem je w drżące palce; zafurkotało mi

rozkoszniewręku,jakbyużywałgonadaljakiśptakzesnu,szybującynafalachWurta.

-Żuczek!
Przekręciłempiórko,byodczytaćbiałąetykietkę.
Tasiemcorobaczywiec.
-Żuczek!
Uświadomiłem sobie, że powtarzam w kółko jego imię; w głowie miałem pustkę, byłem zbyt

wstrząśnięty,bymyśleć.

-Wiesz,żeniemogęwrócić,Żuczek.
-Podziurkiwnosiesięgoostatnionaćpałem-powiedział.-Niemiałemsiłyprzestać.
-Jakiejest?
Łamałemsiępodnaporemtychaluzjidoniedawnejprzeszłości.
135
- To klejnot wśród Wurtów, Skrybo. Tylko że zacząłem się uzależniać. Zwyczajnie nie mogłem

background image

przestać,brałemtegotasiemcaibrałem.Czyniwszystkopięknym.Aleznaszmnie,wiesz,żeniecierpię
sięuzależniaćodjednejprzyjemności.

-Niewiem,czy...
-Destamjest-wpadłmiwsłowo,pokazującnapiórko.-No,wiesz,wpewnymsensie.
-Ajajestemtutajipróbujęztymzerwać.
-Topoprostuprzezpamięć...przezpamięć...Niechciałomutoprzejśćprzezgardło.
-Wiem-dokończyłemzaniego.-Przezpamięćstarychdobrychczasów.Skitrowców.
-Właśnie.
I odwrócił się ode mnie ku swojemu staremu ja. Przepchnąwszy się z powrotem do stołu z

jedzeniem,zacząłkadzićSzefowiBarniemu,żejestgeniuszemwkuchnibogów.

Przebaczenie.
ToonieprosiłŻuk,oprzebaczenie,isercemitajało.
-Niepotrzebujesztego-odezwałsiętużobokgłosobciążonyirlandzkimakcentem.
- Potrzebuję - odpowiedziałem formującemu się widmu. - Nie rozumiesz tego, bo nie wiesz

dlaczego.

-Znamwieletajemnic-powiedziałpowracającyDżentelmen.
-Potrzebujętego!
-Potrzebujeszdaru.AleniewpostaciWurta.
-Atonibydlaczego?
-BoWurtamaszwsobie-odparł.
-Coprzeztorozumiesz?
-Niepotrzebnecipiórka.Możeszsiędostroićbeznich.Bezpośrednio.Jużcisiętozdarzało,tak?
-Tak.
Niemampojęcia,czemutopowiedziałem!
-
Bywasztam.Bezwiedniewchodzisziwychodzisz-ciągnął.
-Corazgorzejzemną-przyznałem,znowuniewiedząc,dlaczego.Ztym,żeostatniorzeczywiście

działo się ze mną coś dziwnego; przytrafiało mi się mnóstwo obsuwek, odlotów i powrotów.
Przestawałemnaglekontaktować,niewiedziałem,coludziedomniemówią.Itowewnętrzneuczucie,że
świat nie jest opoką, że to tylko krawędź przejściowa. To samo odczuwałem, popadając w stan
Nawiedzenia.Toniewszystko,istniejecośjeszcze.Takrawędźprzerażała,ajananiejżyłem.Nie,nie
żyłemnakrawędzi,jażyłemwniej.

-Takrawędźnaprawdęistnieje,młodzieńcze,inawetniewiesz,jakbliskojesteś.
-Czego?
-Przekroczeniajej.Iwcaleniejestztobągorzej;jestlepiej.
-Takmyślisz?
- Przejścia do miejsca, do którego należysz. Twojego miejsca, twojego właściwego miejsca. Do

bezpiórkowegoświatasnów.

-Podobamisiętu,naZiemi.
-Desdemonanaciebieczeka.
-Co?-O,Jezu!
-
Onaczeka.Rzućtylkookiem.
IDżentelmenpociągnąłmniełagodniedobalustradybalkonu,skądspojrzałemzgórynaskłębioną

ciżbę i zobaczyłem Desdemonę. Czekała tam, w samym środku tłumu, idealnie nieruchoma, w żółtej
bluzcepoplamionejkrwią,zwyrazemprzerażeniaiobłęduwoczach.Siostraprzyzywałamniezparkietu
tanecznego,wyciągającbłagalnieręce.

-Desdemona-wymamrotałem.
- To ona - powiedział Dżentelmen. - Czeka. Odwróciłem się do niego, ale on już się rozpływał,

background image

znikał.

-Powiedzmi,kimjesteś-zażądałem.
- Nie ryzykuj wpadki ze Żmijką - odparł. - Bądź ostrożny. Bądź bardzo, ale to bardzo ostrożny.

Czystośćponadwszystko.Bezwzględnaczystość.Wiesz,żejanigdynierzucamsłównawiatr.

-Zaraz,zaczekaj...
Aleonznowupatrzyłponadmymramieniem.ObejrzałemsięizobaczyłemściskającychsięŻukai

Suzie, za to Tristan patrzył w naszym kierunku, bez mrugnięcia powieką patrzył prosto w oczy
Dżentelmenowi.

Wtymspojrzeniubyłamiłość,rodzajprzeklętejmiłości,odktórejniemaucieczki.
-Tristancipowie,kimjestem-rozległsięgłosnieznajomego.
-Kot?KotGracz?-wykrztusiłem,spoglądającnaniegoznowu,alejegojużniebyło.Kotzniknął.
Znowutouczucie,tapustka.
Spojrzałemwdół,wypatrującDesdemony.Byłatam,spowitadymem,zakrwawiona,odpływaław

dym i krew. A ja nie mogłem jej pomóc. Nie potrafiłem jej, kurwa, pomóc! Jej przerażona twarz
zachodziłamgiełką,rozwiewałasięjaksnyomiłości,wtapiaławtłum,wWurta.

Traciłemją.
Traciłem.
Najbardziejpragniemytego,conamumyka.
Rzuciłemsiędoschodówiprzeskakującpotrzystopnienaraz,roztrącająctańczącychnanichludzi,

popędziłem ku parkietowi i znikającej siostrze. Zacząłem się przeciskać przez tłum, ale stanowił teraz
zbitąmasęciał.ŚwiatzasklepiłsięwokółmnieinaglewpadłemprostowramionaBridget.

Bridget!
Widziałemzgórytenprzydymionykształtnaobrzeżachroztańczonejciżby;terazjąobejmowałem,

jejskóradymiłaowieleintensywniejniżzwykle,amądreoczymieniłysięwidmowymicętkami.

Odepchnęłasięodemnie,bywrócićwramionapartnera,zktórymtańczyła,przystojnegochłopakao

kędzierzawychkasztanowychwłosach.

-Bridget!-zawołałem.
-Nie-odparławidmodziewczyna,amożetoniebyłaona?Możeśniłem?
- To sen - wmawiał mi głos rozlegający się w mojej głowie. Ale był to głos Bridget. Myślała do

mnie poprzez fale Cienia, a wyglądała jak widmo dnia wczorajszego. Dostrzegłem jeszcze przebłysk
przekorywjejoczachijużjejniebyło,rozpłynęłasięwfalidymu.

A jej miejsce pośród ścisku zajęła nowa, pokiereszowana twarz. Twarz Murdoch. Policjantki.

Pokąsanaprzezpsa.Rozglądającasiębacznie.Realna.

Prącaprzeztłumniczymdemon.

Ciężkiestraty
Dokąduciekacieprzedzłądziewczyną?Możedodomu,domamusi.Możepodskrzydłakochanki.A

może, podobnie jak ja, macie w swoim życiu jakiegoś Żuka; kogoś potężnego, nawet jeśli w danym
momenciejesttrochęniedysponowanypoprzedawkowaniutanichpiórekTasiemcorobaczywca.

Niebaczącnawrzaskitańczących,biorącpotrzystopnienaraz,wbiegłemposchodachiwpadłem

wramionanaczelnegoSkitrowca.WurtszkliwoopadłozoczuŻuka,kiedywykrzyczałemmuzłewieści.

Zupełnie jakby otworzyły się okiennice i dzienne światło rozproszyło mrok, cudownie było na to

patrzeć.

JużwbieguwyłuskałdwaDżemy.Pchałmnieprzedsobąprzeztłum,bezceremonialnieroztrącając

tańczących.

-Żuk!AcozMandy?-wysapałem.
Ale Dżem już zaskakiwał i Żuk znowu odlatywał, przeczesując ciżbę błędnym wzrokiem w

background image

poszukiwaniudrogiucieczki.

-Niemożemyjejtakzostawić,Żuk!
-Dasobieradę.-Szybkioddech,apotem:-Musitubyćjakieśtylnewyjście.
Parliśmy przez tłum rozstępujący się przed przekleństwami Żuka i poddżemowaną energią jego

pięści.Z

dołu doleciał mnie krzyk: “Z drogi! Policja!". Coś w tym stylu. Widzieliście kiedyś glinę

próbującegoprzeciskać

sięprzeztańczącąrzeszępółlegalnych?Murdochchybamiałatamnadolepewneproblemy.Dobrze

ci tak, gliniaro! Byłem już przy stołach zjedzeniem i Barnie rzucił mi rozanielone spojrzenie: -
Smakowałacimojakuchnia,co,Jeżyk?

Powiedziałemmu,żejestKrólemucztiżenaodpadkachzjegokuchnipożywiająsięanioły.
Zaprowadziłnasdotylnychdrzwi.
-Tedy,Krótkowłosy-powiedział.-Smacznego.
I zaczęliśmy spuszczać się z łomotem po twardych szczeblach błyszczącej, stalowej drabiny,

schodami przeciwpożarowymi do nieba. Ja i Żuk, znowu razem, jak za starych dobrych czasów.
Wydawało mi się, że frunę, pewnie dlatego, że dopalały się jeszcze we mnie pozostałości Skrzydeł
Burzy.Pochwilibyliśmyjużwbocznejuliczceiumykaliśmycosiłwnogach.

*

Nie opowiadam tego zbyt składnie. Proszę o wyrozumiałość. Oto siedzę tutaj, otoczony butelkami

wina i manekinami, solniczkami i kijami golfowymi, samochodowymi silnikami i szyldami pubów.
Mnóstwoprzedmiotówwtympomieszczeniu,ajajestempoprostujednymznich.Przezokno,potykając
się o żelazne pręty, wpada światło, a ja próbuję spisywać niniejszą realcję na pirackiej kopii
autentycznego, zabytkowego edytora tekstu, takiego, jakich już się nie produkuje, staram się dobierać
słowa.

Czasamibrakujenamsłów.
Czasamibrakujenamsłów!
Wierzciewto,copiszę.Izaufajciemi,jeślimożecie.Staramsięjakmogę,trzymaćprawdy.Aleto

czasamibardzotrudne...

Oto,jakstraciliśmyDesdemonę.
Nie,jeszczenieteraz.

*

Najdziwniejszetejnocyuciekaniabyłoto,żeprzezcałyczasbardziejpozostawałemświadomŻuka

niżsiebiesamego.Niewiedziałem,gdziejestem.

Ale Żuk ciągle jawił mi się bardzo wyraźnie. Śledziłem jego ruchy pod szkłem powiększającym,

obserwowałemgo,jakprzepaladrogępoprzezciemności

JazaśbyłemledwiecieniemŻuka,uczepionymjegopłomienia,kiedytakbiegłmrocznymzaułkiem

natyłachrestauracjiZaplutaNora.Cościężkiegoitwardegotelepałomisiępokieszeni,alewtedynie
zwracałem na to uwagi. Czułem za plecami depczący mi po piętach tłum, ale nie wiedziałem, co to za
jedni. Może wciąż byłem na Skrzydłach Burzy, ale przecież to przelotne muśnięcie powinno się już
dawnorozcieńczyćwkrwiobiegu.Naczymwięcbyłem?

Naczymbytem?
Odnosiłemwrażenie,żenocmisiępoddajeiwypełniaswymiobrazami.
Przedoczymaprzelatywałymimigawkiwszystkiego.
Biegłem poprzez mroczną przestrzeń na czele jakiegoś tłumu, na Wurthaju, nie mając niczego w

ustach,nietrzymającwustachżadnegopiórka.

background image

Kakofoniapolicyjnychsyren.
Świergotgwizdków.
Skowytgeneratorapompującegowytrwaleenergiędozespołulampłukowych.
Zgóryemitowałysięcieniogliny.
Tupotstóp.Tupotstóprealnychludzipobetonie.
Niewiedziałem,gdziejestem.
Wpadam na ceglany mur, odwracam się i widzę tuż przed sobą pobliźnioną twarz wpatrującej się

wemnieMurdoch.

Tancerze, tancerze sprzed paru chwil, zbijają się za mną w zalęknioną grupkę i po chwili

rozpierzchająwpanice.ZostajęsamnasamzbliznamiMurdoch.

-Mamcię.-Głospolicjantkibyłzdyszanypobiegu,apistoletwjejdłonilśniłnowym,błyszczącym

życiem,zupełniejakbywjegokomorachtkwiłyżywepociski.

Sięgnąłem odruchowo do kieszeni i zamknąłem palce na starym pistolecie Murdoch, tym, który

podniosłem z podłogi mieszkania i przywłaszczyłem sobie. Ale nie bardzo potrafiłem się posługiwać
takimirzeczamiikiedyMurdochkazałamigorzucić,posłuchałem.Upadłnabetonzmartwymstukotem,
pieczętującymjakbymojąwpadkę,alepistoletMurdochpozostałwycelowanyprostowemnie.

-Ijakbędzie,mały?-wycedziła.-Stawiaszsię,czypoddajeszpodobroci?
PistoletMurdochbyłjedynąrzecząwmoimżyciu,jedynąrzeczą,dlaktórejwartobyłożyć.Takto

czasamibywaznarzędziamiśmierci.

-No,tojakbędzie?
PistoletMurdochkojarzyłmisięzewzwiedzionymczłonkiemwycelowanymprostowemnie,prosto

w moje serce. Ponad dachami pojawił się rąbek wschodzącego słońca, a po prawej ręce policjantki
tworzyłasięciemnamgiełka.Innigliniarzezajmowalipozycje.Słyszałemwrzaskiikrzykizgarnianychi
uciekającychludzi.WyczuwałemobecnośćŻuka.Byłgdzieśblisko,alenigdziegoniewidziałem.

- Lepiej się poddaj - warknęła Murdoch. Mgiełka za jej prawym ramieniem konsolidowała się w

wijącykształt.

Znałemtętwarz,tenkształt.
Shaka!Rozwalonycienioglina.
Jegodymiąceciałostanowiłoskłębionąmasęoparów,atwarzbyłagrymasemzdymu.Balansował

nagranicyistnienia,podczasgdywymyślnaskrzynkacudówusiłowaławemitowaćjegouszkodzoneciało
wświatrzeczywisty,bymógłtamwęszyć,żerowaćnatajemnicach.Połataligojakoś,alewiązkinadal
miał

silneigorące,istrzeliłnimiwemnie,aściślej,wmoimkierunku;czułem,jakprzepalającegłytuż

przymejgłowie.

-Onjestmój,Shaka!-krzyknęłaMurdoch.
/ czyż nie bylo mi po prostu przeznaczone stać się nagrodą w pojedynku strzeleckim pomiędzy

realnąajejcieniem?

Murdoch wydała lufie swego pistoletu polecenie obrania celu i usłyszałem, jak ta z cichym

brzęczeniemnakierowujesięnamnie,szykujegorącepociskidoposłaniaichwmeserce,wtenmiękki
środektarczy.

- Obróć się powoli - powiedziała Murdoch. - Twarzą do muru. Żadnych sztuczek. Nie lubię

sztuczek.

Jasne.
Odwracamsięwięctwarządomuru,pochłoniętycałkowiciesamączynnościąodwracania,inaraz

wyczuwamwpobliżuŻuka.Takwłaśniebyło.Poprostugowyczuwałem!

Żukwynurzasięzmroku,zuniesionymjakofertapistoletem.
Murdoch widziała już ten pistolet, i oto znowu bryndza. Nie dało się ukryć, nie była zachwycona.

background image

TaksamoShaka.Jużrazzniegooberwał;terazznowubryndza.

Wracaminadzieja;otoszansawykaraskaniasięztejbryndzy.
Shakatosiępojawiał,toznikał,jegoprzestrzelonebankipamięcimiałytrudnościzesterowaniem

mechanizmami.Emitującągoskrzynkęcudówtrzymałjakiśnowytępypartner,wyraźniezdenerwowany;
trząsłsię,awrazznimantenaskrzynki.Shakarobił,comógł,byzapanowaćnadswoimiwiązkami.Z

jegonawpółpodświetlonegoobliczamożnabyłowyczytać,żewtymmomencieludziepozostawili

gosamemusobie.

Murdochpociłasię;strumyczkipotuściekałyjejpotwarzyszramamipopsichpazurach.
Na Wilbraham Road, u wylotu podjazdu prowadzącego pod dom jakiegoś żałosnego dupka, stała

hycelkibitka Dingo Zadka i psiej sfory stanowiącej akompaniującą mu kapelę. Hej, hej, jesteśmy
Wilkołakami,wieściłnapisnaburcie.ZauważyłemprzyniejTristanaiSuzie;wpoświacieksiężycaich
włosy przypominały wartki strumień. Suzie trzymała na podwójnej smyczy dwa roboogary. Psy prawie
dorównywałyjejwzrostemibyłyzłaknionegliniarskiejkrwi.

Tańczyłem. Ten paralityczno-dygotliwy taniec, który wychodzi tylko naprawdę śmiertelnie

przerażonemu.Alemójumyślbyłjakobcy,bezwzględnyobcyzpistoletemwdłoniach.ZzaplecówŻuka
wyłoniłasięMandy;przerzucaławzroknaprzemianzpistoletuMurdochnapistoletŻuka,oceniając,w
cosąwycelowane;jedenmierzyłwmojeserce,drugiwgłowępolicjantki.

Naniebiewisiałnieruchomo,bezgłośnie,księżycwpełni.
Opisujętenmomentrozwlekle,krokpokroku,boinaczejsięnieda,ajestontakprzełomowy.
-Jesteśzatrzymanypodzarzutemzamordowaniaoficerapolicji,Żuk-odezwałasięMurdoch.
-Tobierzmnie-odparłŻuk.Takzwyczajnie.Pięknie.
Kropelki potu staczały się Murdoch po twarzy, po rękach, po palcach, aż na spust pistoletu. Spust

robił

sięodnichśliski.Całypistoletbyłśliskiodpotu.
-Shaka,dane-rzuciłaMurdoch.
Shakawystrzeliłposłuszniewątłą,roztrzęsionąwiązkęprostowpistoletwdłoniachŻuka.
TOPISTOLET,MURDOCH-zameldował.
-Shaka,dokurwynędzy!PRZEPRASZAM.
ChybanieźlepokiereszowaliśmytegoCienia.Rachitycznawiązkastrzeliłaznowu;Żuknicsobiez

niejnierobił,zupełniejakbycoświedział,jakbywiedział,cosięzachwilęstanie.ZOSTAŁYCZTERY

POCISKI-nadałwidmoglina.
-Ryzykujesz,Murdoch?-spytałŻuk.
-Chybatak-odparła.
Ktośmiałtuzarazzginąć,odnieśćranę,albozostaćaresztowanym.
Możeja.Najprawdopodobniejja.
Niektórerzeczysączłowiekowisądzone.
Oto,jakstraciliśmyDesdemonęiznaleźliśmyStwora.Tak,jużporaotymopowiedzieć.

*

Siostra i brat opadają w piórkowych objęciach. W świat Voodoo. By wylądować miękko w

ogrodzie rozkoszy, w dżungli kwiatów otoczonej starodawnym kamiennym murem, kipiącej kolorami i
zapachami.

Z drzew, które rosły na naszych oczach, kiedy szliśmy, dolatywał jasnożółty śpiew jasnożółtych

ptaków.

Zagłębialiśmysięwangielskiogród...
-Jaktupięknie,Skrybo!-zachwycałasięDesdemona.Irzeczywiściebyłopięknie;jakwbajce.
Desdemonawzięłamniezarękęiobsypałapocałunkami.Ogródbawiłsięnaszymizmysłami,tkając

background image

z nich arras. Kwiaty uginały się pod ciężarem pyłków, i ja też. Wziąłem Desdemonę w ramiona,
pchnąłemjąłagodnienakobierzeczpłatków,samteżległemwtychpłatkach.

Jejwzgórekłonowynapierałnamojegoczłonkaiświatbyłpiękny.
Jużtokiedyśrobiłem,przemknęłomiprzezmyśl,możetoNawiedzenie?Możejestemwtejchwili

w Wurtcie? Ale odrzucenie owego podejrzenia przyszło mi bez trudu, a więc to nie mógł być Wurt,
prawda?

Prawda?
Potemwśliznąłemsięwnią,wsiostrę,iwydawałomisię,żeotoczonymuremogródzwarłsię,by

pieścićmegopenisa,ażtenwkońcuwezbrałspermąiogródzalałapowódź.Powietrzebyłociężkieod
pyłku; cały świat powielał się poprzez nasz akt seksualny i powielał. A my stanowiliśmy cząstkę tego
systemuispijaliśmynektarstamtąd,skądspijajągopszczoły.

Obserwowanonas.
StoczyłemsięzwilgotnegociałaDesdemonynaziemieiodniosłemwrażenie,zeglebaprzywierado

mnie, jakby spragniona mego nasienia. Tonąłem, a dwa metry ode mnie stalą zakapturzona postać i
przyglądałasię,poprostuprzyglądała.

Zaintrygowany,uniosłemsięnałokciuistwierdziłem,żetonęwspojrzeniupostaci.Jakpożerany.
Postaćbyłaspowitaodstópdogłówwpurpuroweszaty,apodkapturemwidaćjejbyłotylkooczy.

Żółteoczy.Bliźniaczesłońcabłyszczącewiedzą.

-Wolnospytaćowaszeimiona?-odezwałasiępostać.Głosbyłkobiecy.TrąciłemDesłokciemita

usiadłanatychmiast,nieokazującodrobinyleku.

-JamamnaimięDesdemona-odparła.
-AjaSkryba-powiedziałem.Byłotocośnajnaturalniejszegopodsłońcem,normalka.
- Dziękuję - powiedziała postać. - Witajcie w Angielskim Voodoo. Wiecie, dlaczego się tu

znaleźliście?

-Niewiemy-przyznałem.Niemógłbymskłamać.
-Przybyliściepowiedzę-powiedziałapostać.-Zaznacierozkoszy.Bowiedzajestseksy.Zaznacie

teżbólu.Bowiedzajesttorturą.Rozumiecie,comówię?

-Tak-odparłaDes.-Rozumiemy.Czyrozumieliśmy?
- To dobrze. Przyłączcie się do nas. - Z tymi słowami postać rozpostarła ramiona w geście

obejmującym cały ogród. Zaczęły się pojawiać inne postaci nadciągające z dali niczym obrazy, które
tworzą się na płycie fotograficznej, budząc się do życia. Wszystkie były zakapturzone i identycznie
odzianeodstópdogłów,przezconiedałosięichrozróżnić.Spodciemnychkapturówwyzierałytylko
żółteoczy.WstaliśmyzDesdemona,żebyznaleźćsięnajednympoziomiezpostaciami.

- Jesteśmy opiekunami ogrodu - odezwały się wszystkie jednocześnie, ale ja odebrałem sam

przekaz,niesłyszącsłów,leczmyśli.Czymsątepostaci?

Koronydrzewrozbrzmiewałyptasimświergotemijedenzogrodnikówwydałcichy,ptasigwizd.W
dłoniesfrunąłmumałyżółtyptaszek,kanarek.Postaćgłaskałagoprzezchwilęznamaszczeniem,po

czymdelikatniewyrwałaptaszkowipiórko.Byłotożółtepiórko.Postaćuniosłajewgórę,żebywszyscy
dobrzesięprzyjrzeli.Piórkobyłomałeizłociste,całowałojeangielskiesłońce.Brałomnie.Wyglądało
jaksen.Postaćrozwarładłońiwypuściłazniejptaszka.Następnieuniosłażółtepiórkodoocienionych
przez kaptur ust, possała je i zniknęła, tonąc w ziemi, w dziurze, która się otworzyła, a potem, kiedy
postać zniknęła pod powierzchnią, na powrót zamknęła. Na tym miejscu zakwitły natychmiast
wyrastające w błyskawicznym tempie kwiaty. Złociste piórko zostało; unosiło się w powietrzu, niczym
niekrępowane.Kolejnapostaćzłowiłajewlocie,wsunęłasobiedoustizniknęła.Piórkonadalfruwało.

Pochwyciłajenastępnapostać.Wsunęłasobiedoust.Zniknęła.Piórkodalejsięunosiło.Itakdalej,

ażpozostałatylkotapierwszapostać.

-Dokądoniodeszli?-spytałaDesdemona.

background image

-Doprzeszłości,dozłejprzeszłości,szukaćwiedzy-odparłapostać.Trzymałapiórkoioferowała

jeDesdemonie.-Możetyteżspróbujesz?-spytała.

Desdemonawahałasięprzezchwilę,poczymwzięłaodpostaciżółtepiórko.Uniosłajedoust.
-Coonozrobi?-spytała.
-Przeszłośćczeka-odparłapostać.-Możeszdoniejwrócićizmienićją.Tamleżywiedza.
Desdemonawsunęłasobiepiórkomiędzywargi.
-Des...-Zawołałdoniejpośródogrodumójgłos.-Tomożebyćniebezpieczne...
-Ijest-przyznałapostać.-Tożółtepiórko.
-Tożółtepiórko,Skrybku!-odparłaDes.-Czyżniechciałeśzawszespróbowaćtakiego?
-Owszem,ale...
-Ilemiałeśpotemuokazji?-spytałamniesiostra.
-Niewiele.
-Maszteraztęokazję-powiedziała.-Samasięnadarza.Weźmyje.
-Des...
- Ono nie jest dla słabych - odezwała się postać, ale moja siostra trzymała już piórko między

wargamiipatrzyłanamnie.

-Chcętamiść,Skrybo-powiedziała.-Chcę,żebyśposzedłzemną.Pójdziesz?
-Nieróbtego,Des,proszęcię.-Tylkotylezdołałemwykrztusić.Nieposkutkowało.
Desdemona wepchnęła sobie złociste piórko głęboko, do oporu, w usta. Oczy zabłysły jej

natychmiast żółcią, ziemia rozstąpiła się pod nogami i zaczęły ją wciągać w głąb żółte, najeżone
cierniamichwasty.

“Skrybo!!!" krzyczała Desdemona, ale co ja mogłem? Wici chwastów okręcały się wokół kończyn

mojej siostry, wysysając krew z setek punktów, w których ciemię przebiły skórę. Nie było to łatwe
przejście, z jakim znikały przed chwilą tajemnicze postaci; one nie zapadały się pod powierzchnię z
krzykiem.Cośszłonietak,całytendzieńnietaksięukładał!

Cojamogłem?
Żółtechwastywciągałymojąsiostręwgłąb;wiciiciemięoplotłyciasnojejciało,wlokłyjąwdół,

doskrytegopodpowierzchniąświata.

-Wiedzajesttorturą-odezwałasiępostać.-Czyniemówiłam?
BiegłemjużkuDesdemonie,żebypodaćjejrękę.
Kwiatywygrały.
Wciągałyjąszybkopodziemięipochwiliwidaćjużbyłotylkojejwłosy,jejpięknewłosy,apotem

i one zniknęły, stłamszone przez chwasty, i zostały tylko rośliny, blondkwiaty. Porosły błyskawicznie
miejsce,wktórymzniknęła,wsekundęzacierającwszelkieśladytego,cotuzaszło.

Postaćtrzymaławdłoniachpiórkoipodawałamije.
-Pieprzsię!Mojesłowa.
-Bardzodobrze-powiedziałapostać.-Jesteśzasłaby.Możepewnegodnia...-1ztymisłowami

wepchnęłasobiepiórkowusta.Oczyzabłysłyjejzłociście,intensywniejniżsłońcewskwarnydzień,i
zostałemsamwogrodzie,wAngielskimogrodzie.

Piórkounosiłosięjeszczeprzezchwilęwpowietrzu,apotemzaczęłoopadać.Sięgnąłemponie.
Sięgnąłemponie.
Z góry lotem błyskawicy sfrunął żółty ptak, pochwycił piórko w dziób i czmychnął, by wymościć

nimsobiegniazdo.

Aktowymościterazmojegniazdo?
Ogródopustoszał.Stałwnimsamotnyczłowiekzoczamipełnymiłez.
Błąkałemsiętamjeszczezedwie,możetrzygodziny,niewiemile.Długo.
Potemodskoczyłem.

background image

Czy mogę sobie wybaczyć? Dlaczego Desdemona mnie opuściła? Ileż godzin spędziłem na

roztrząsaniutychpytań.Jakibłądpopełniłem?Czyjejniewystarczałem?Czegojeszczepragnęła?

Niektórerzeczysączłowiekowisądzone.
Tak straciliśmy Desdemonę. I tak ocknąłem się, szlag by to trafił, w objęciach Stwora z Wurta.

Stawkiwymiany.Ciężkiestraty.

Murdochspuściłamniezmuszkiiprzesunęłapowolipistolet,biorącnacelprawdziwezagrożenie.

Dwabliźniaczepistolety,lustrzaneodbiciatejsamejżądzy,spoglądałyteraznasiebie.ŻukiMurdoch.

Usłyszałemwyjącyksiężyc.
Dingo Zadek był w pobliżu. Rozdziawiał szczęki tak szeroko, że widać było ociekające śliną

wnętrze paszczy. Wzywał psy z całego Fallowfield, wyjąc do księżyca. A mnie się wydawało, że to
księżycwyje.

Usłyszałemodpowiadającenazewpsy.
DrzwifurgonetkiDingaotworzyłysięzimpetemipobetoniezaszorowałypazuryzgraihybryd,która

wypadłaześrodka.MurdochstanęłachybawtymmomencieprzedoczamiSukaKarli,aniepaliłojejsię
zpewnościądopowtórkizostatniegopogromunamelinie.Pistoletdrgnąłjejwdłoniach,plującdymem.

Potemhuknęło.Potempociskosiągnąłswójcel.
Żukodpowiedziałtymsamym.
Mniejwięcejrównocześnie.Alenierównocześnie.
Wypaliłjedenpistolet.
Adopieropotemdrugi.
Tendrugipistoletspóźniłsięnieco.
Słuchajcieuważnie.Ototajemnicaprzeżycia:strzelajciezawszepierwsi.
Żuk,trafionypociskiem,zatoczyłsięwtył.
Ramię mu eksplodowało. W jego ciele otwierał się ciepły kwiat. Policzek upstrzyły mi kropelki

rozbryzgującejsiękrwiŻuka.

Wgłowie,zazaciśniętymimocnopowiekami,zawodzimisyrenaitowilczewycierozszalałejpsiej

sfory.

Rozpętała się strzelanina, posypał grad kuł. Rozbrzmiał we mnie pisk, piskliwy wrzask jakiejś

kobietytrafionejzabłąkanympociskiem.

Ciekawe,ktoto,komuprzypadłtenniechcianydar?
Miejmynadzieję,żetonieMandy.Miejmynadzieję,żetonie...
Ipoczułem,żejestemunoszony,unoszonyponadtowszystko.Ponadtendeszczowyświat.Ponadten

światwrzaskówisyren.Iżewmałą,spokojnąsadzawkęsłonecznegoblaskuskapują,niczymostatnich
kilkakroplideszczu,wszystkiejegocierpienia.

Dokądzmierzałem?Iktomnieporywał?

*

Idę zasłaną liśćmi aleją małego miasteczka. Na trawniku bawią się dzieci. Listonosz pogwizduje

skoczną melodię. Matki rozwieszają pranie na sznurach, w listowiu skąpanych w słońcu drzew
rozbrzmiewaśpiewptaków.Zbliżamsiędopoczty.Tablicanadwejścieminformuje:UrządPocztowyw
Sielankowie. I już wiem, gdzie jestem. Jestem w Sielankowie, w błękitnym Wurtcie niskiego poziomu,
niczymspecjalnym,całkowicielegalnym,bywałemtujużprzedlaty,kiedytakierzeczymnierąjcowały.
Alenigdynietrafiłemtuwtensposób.

Nigdywtensposób.Bezpośrednictwapiórka.Poprostusiętuznalazłem!Byłemtucałkowicie.Ani

śladubólu,aniśladustrachu,aniśladuawantur.Pachniałosłodyczą.

Szedłem spokojnymi uliczkami Sielankowa i ciszę mącił tylko srebrzysty śmiech dzieci. Nie ma

sprawy.

background image

To mi nie przeszkadza. I pogwizdywanie listonosza, i śpiew ptaków. Nie ma sprawy. To mi nie

przeszkadza.

Itaświadomość,żetujestem,żewiem,żejestemtutaj,wWurtcie,iżegdzieśtamczekanamnie

inny świat, jeśli tylko życzę sobie do niego wrócić; świat bólu. Mogłem tam wrócić w każdej chwili.
Albozostaćtutajnazawsze.

Naprawdęnazawsze.
Atozdradliwapokusa.

background image

KotGracz

Istniejegdzieśtamsenodrugimpowstaniunarodu,kiedyuśmierconyzostajesmokidobrakrólowa

budzisięzwieloletniegosnuwkrainie,wktórejmożeznówoddychać.WyznawcyANGIELSKIEGO

VOODOO wielbią tę nową królową. Królowa jest strażniczką naszych snów. Z bram jej pałacu

roztacza się widok na raj zmian, w którym drzewa są zielone, ptaki śpiewają, a pociągi trzymają się
rozkładu. Jest tam również mnóstwo seksu; seksu specjalnego rodzaju, ze smakowitym angielskim
przytupem.VoodootoPiórkoWiedzy.Prowadzidoinnychświatów.Niemożnagokupić,możnajetylko
dostać.Chcecietamzejść?WAngielskieVoodoo?Świetnie.Ajeszczegłębiej?Świetnie,wspaniale.Ale
uważajcie. Ta ekscy-tująca podróż jest demoniczną drogą przez rozkosz i ból, rozłożone po równi.
Bądźcieostrożni.Bądźciebardzo,aletobardzoostrożni.Tecukroweścianyzgniotąwasnamiazgę.Kot
wie.Kottambył.Iprzeżył.

Ledwie.Chcecieobejrzećblizny?
Tak,wiem,pewnieżechcecie.
Status: czarne, z bardzo seksownym różem i z przebłyskami żółci. Kryje w sobie pewne drzwi,

przejściadoŻółtychświatów.Stawiajkrokirozważnie,podróżniku,niedajsięwymienić.

Chybażetegochcesz.

Przyobcinaniudredów
Lądując po raz pierwszy, stwierdziłem, że trafiłem do pieskiego świata. Brzydko tu pachniało,

naprawdębrzydkowporównaniuzesłodkimi,upojnymiwoniamiSielankowa.

Majaczył nade mną psi łeb; w tej sierści i szczękach można się było dopatrzyć pewnych nagich

śladówludzkichrysów.Totylkopogarszałosprawę,zwiększałowstrząs,jakiegodoznałemnawidoktej
fizjonomii,jednegozwielułbówCerbera,pochylającejsięnademną,idyszącejwtwarzśmierdzącym
oddechem.

Powiedzielimipotem,żekrzyczałem.
Możeikrzyczałem.
Niewiem,zbytbyłemzaabsorbowanywydostaniemsięstamtąd,zwłasnejgłowy.
ListonoszzSielankowapowitałmniewesołym“cześć".
-Jestdzisiajcośdlamnie,Listonoszu?
- Tylko to, panie Skrybo - odparł, wręczając mi list. Rozdarłem słonecznozłotą kopertę i

wyciągnąłemzniejkartkęurodzinową.Kartkamiałanajjaśniejszyodcieńżółci,jakiwżyciuwidziałem.
Od tego żółtego tła odcinały się ostro wypisane ciemną, zakrzepłą czerwienią słowa: Wszystkiego
NajlepszegozOkazjiUrodzin.

Otworzyłemkartkę,żebyzobaczyć,czyjetourodziny.

*

Lądującporazwtóry,stwierdziłem,żepodróżujęhycelkibitkąpełnąwściekłychpsów.Smródbył
dziesięćrazygorszyniżpoprzednio,aleprzynajmniejniepochylałasięnademnątamtapsiamorda.
Siedziałemwciśniętywtylnedrzwi,takjakbymwsiadłdofurgonetkijakoostatni.Okientuniebyło,

aleczułem,żeprzekraczającdozwolonąszybkość,pędzimynazłamaniekarkujakąśwyboistądrogą.

Odnosiłemwrażenie,żezakółkiemsiedzi,jakzastarychdobrychczasów,nadżemowanyŻuk,ito

podnosiłomnienaduchu.

Uniosłem się na dwóch startych do mięsa łokciach. Jak to się stało? Naprawdę myślałem, że

zgarnęła mnie policja, i spodziewałem się ujrzeć przed sobą uśmiechniętą Murdoch, otoczoną swoimi
tępymikole-siami.

Zobaczyłemtylkocielistepsiezady.Zdarzająsięwżyciuchwile,kiedytylkotosięwidzi.Byłoich

zsiedemalboosiem-trudnopowiedzieć,bowfurgonetceniepaliłosięświatło,aichciałastanowiły

background image

jedenzbitykłąb-stłoczonychjedenprzydrugimwtejciasnejprzestrzeni.Każdymiałwsobiecośzpsai
cośzczłowieka,tylkowrozmaitychproporcjach,atłoczylisięipochylalinadjakimiśinnymikształtami.

Cotam,docholery,leży?
NarazprzezszczelinęwścianiefuterzobaczyłemtwarzŻuka.
Jakto,przecieżŻukprowadzi?
I wtedy zaczęło mi się wszystko przypominać, wracać do mnie poprzez ból i zagubienie. Twarz

Żuka,widzianaprzeztenkrótkimoment,byłapełnacierpienia,isercemiwpiersipodskoczyło.

Podskoczyło.
Podskoczyło.
Żukoberwał...
Ijaniemogłem...
Niemogłem...
Wyglądałonato,żegoliżą!
PotemjegotwarzzniknęłaznowuzazwierającąsięścianąfutraidopierowtedyzauważyłemMandy.
Siedziaławkucki,beztrzymanki,podburtąfurgonetki,jakzastarychdobrychczasów.
Staredobreczasy!Sprzedtrzechtygodni!
-
Mandy...-szepnąłem,głosmisięzałamał.
Odwróciłapowoligłowę.Spojrzałanamnieswoimiwilgotnymi,pięknymioczamiidostrzegłemw

nichrozpaczniemającąnicwspólnegozesnem.

WtymmomenciekrzyknąłTristan.Spomiędzypsów.Zsamegośrodkawszystkichtychpółzwierząt,

półludzi.Coonitamrobią?IdlaczegoTristankrzyczy,jakbycierpiał,bardzocierpiał?Byłtonajbardziej
przejmującykrzykwdziejach.

Inarazprzypomniałemsobietamtenzabłąkanypocisk,iprzypuszczenie,żechybakogośdosięgnął.

MożetoTristanbyłtymkimś?

Irzeczywiściebył.Aleniewtymsensie.
Mandywyciągnęładomnierękę.Wdłoniściskałastrzęptkaniny.Byłatoczarnatkaninapoplamiona

jakąśsubstancją,jakąściemnącieczą.

Krwią.
Cośsięstało.
KrwiąŻuka.Atenstrzęptkaninypochodziłzjegoulubionejkurtki,tejczarnejwojskowejkurtkiz

sześciomaguzikaminakażdymrękawie,dwiemadziurkamiwentylacyjnymipodkażdąpachą,pasowanej
wtalii.

Dłonie Mandy były wysmarowane Vazem i krwią. Jakby gładziła nimi jego czarne, pozlepiane

włosy.

Podawała mi ten kawałek tkaniny. Pośród krwi i brudu zwisało z niego coś błyszczącego. Było

twarde i lekko obłe, połyskiwało zielenią i fioletem, wywalało długi język ze złota. Przedmiot był
przypiętydotkaninyzaśniedziałąmosiężnąszpilkąijużwiedziałem,cototakiego.

Łebwęża.
Trofeumzzabitegozjawowęża.
Żukoddalgotemuskurczybykowi!
Tegobyłojużzawiele.Musiałemsięstądwydostać.

*

Otworzyłem w Sielankowie kartkę urodzinową. Słońce stało wysoko, ptaki śpiewały, dzieci

baraszkowały.Listonosz,pogwizdując,oddalałsięjużulicądonastępnejskrzynkipocztowej.Atmosfera
była jakaś świąteczna, urodzinowa. Ale czyje to urodziny? Otworzyłem kartkę i odczytałem jej treść
skreślonągęstymjakkrzepnącakrewatramentem.

background image

Usłyszałemjejgłoswołającydomniepoprzeztenatrament:
- Wszystkiego Najlepszego z Okazji Urodzin, Skrybo! Założę się, że wyleciało ci z głowy, co?

Zawszeciwylatywało.Alejanigdyniezapomnę.Przepraszam,żeniemogłamcidostarczyćprezentu,ale
chybanaraziemusiszsiębezniegoobejść?Doczasu,kiedyznowubędziemyrazem?Niezaprzestawaj
poszukiwań,Skrybku.Wciąż czekam.Pewnegodnia znówsięzejdziemy. Obiecujesz?Twojakochająca
siostraDes.

Woczachmiałemłzy.ByłytochybapierwszełzywdziejachSielankowa.Tutajniktniepłacze.
Chciałemzachowaćtękartkę,sięgnąłemwiecdokieszenipocośnawymianę,coś,comógłbymtuw

zamianzaniązostawić.

Wyciągnęłem puszkę po tytoniu Żuka. Otworzyłem ją i wyjąłem ze środka piórko

Tasiemcorobaczywca.

Wsunąłem je z powrotem do kieszeni. Potem zamknąłem puszkę i położyłem ją na pobliskiej

ławeczce.

Podniosłemwzroknadrzewowiśni.Owocepławiącesięwniegasnącymnigdysłonecznymblasku

byłydojrzałeiwielkie,iwtymmomencieRozkoszzaczęłamniedławićjaknajeżonazadramikurzakość,
którautknęławprzełyku,szarpnąłemwięczasznurodskoku,bywrócić.

*

Lądującporaztrzeci,ocknąłemsięprzystoleśniadaniowym.Byłemzpowrotemwswoimnowym

mieszkaniuipałaszowałemmiskępłatkówJFK.Ocknąłemsięzłyżkąwpołowiedrogidoustikruchość
płatków w zestawieniu z chłodem mleka sprawiła, że poczułem się jak król, napełniła wiarą, że życie
naprawdęjestcośwarte,żewartosiędoniegobudzić.Ależpysznebyłytepłatki!

ObserwowałymnieoczysiedzącejnaprzeciwkoSkierki.
-Wszystkiegonajlepszegozokazjiurodzin,Skrybku-powiedziała.
-Skądwiedziałaś?-zapytałem.
-Żukmipowiedział.
-Żuk!
-Uspokójsię,wspólniku-powiedziała.Alejabyłemjużnanogach,amlekozprzewróconejmiskiz

płatkamirozlewałosiępocałymobrusie.

-Gdzieonjest?-wykrztusiłem,przypominającsobiewszystko.Namomentznalazłemsięznowuw

tamtymciemnymzaułku,słyszałemhukwystrzałów,nasłuchiwałemwyciapsów,widziałemeksplodujące
ramięŻuka,czułem,jaksięosuwam,osuwam,amurzdrapujemiskóręzłokci...

-Gdzieon,kurwa,jest?!
Krzyczałem,atoniebyłozbytgodne.
Cośwampowiem-pieprzyćgodność.Pieprzyćgodnośćnaśmierć.
-Jestwtwoimpokoju-odparłaSkierka.
-Coontamrobi?
-Czekanaciebie.

*

Toopowieśćomiłości.Zorientowaliściesięjuż?
Mniezajęłotrochęczasu,zanimtozrozumiałem;wszystkieteprezenty,jakieotrzymywałem.
Ileznacieosób,któresągotowecośdlawaspoświęcić?
Policzcie.
Tylkotyle?
Widzicie,jestemwtymekspertem.
Wszedłem do swojej sypialni i zastałem tam Żuka. Była z nim Mandy. Siedziała przy łóżku na

background image

starym, pomalowanym na zielono wiklinowym krzesełku. Nie ja je malowałem; wprowadziłem się do
tegodomuwWhalleyRangęzaledwieprzedtrzematygodniami,uciekającprzedglinamiiSkitrowcami.
Tutajznowusięodnaleźliśmy.

Kochałemtokrzesełko.
Żuk leżał w łóżku. W tym starym wilgotnym i sfatygowanym wyrku, na zapluskwionym materacu

rzuconymnaramęzesterczącymiiprzerdzewiałymisprężynami.

Jakjakochałemtołóżko.Jegoniewygodę.
Żukleżałwmoimłóżkuzzamkniętymioczamiizpiórkiemtkwiącymdopolowywprzełyku.
-Naczymonjest,Mandy?-zapytałem.
- Na Tasiemcorobaczywcu. A na czym by? - Głos miała strasznie znużony. - Ostatnio bierze to

piórkonaokrągło.Tosięjużrobinudne,Skrybo...dladziewczynymyślącejperspektywicznie.

Tak,chybatak.
Pociągnąłem delikatnie za koc, odsłaniając ranę. Ramię miał zmasakrowane, ale pasy ciała

podtrzymywał

opatrunekzjakiejśsiateczki.Wyglądałanasplecionązpsiejsierści.Krewpodniąkrzepła.Możeto

jakiśrodzajbandażaprzyśpieszającegogojenie.Oczymiałemwilgotne.Ledwienaniewidziałem.

-Czymonmatoowinięte?
-Ludziepsyzałożylimutenopatrunek-wyjaśniłaMandy.-Powiedzieli,żepomoże.
Przyjrzałemsięlepiej.Żukmiałranęciasnoowiniętąprzeplatającymisięnakrzyżpasmamipsiego

futra tamującymi upływ krwi. Opatrunek był unieruchomiony psią śliną. Niedobrze mi się robiło, ale
przecieżtoratowałomużycie.Cóż,takąprzynajmniejmiałemnadzieję.

-Czemuonitorobią,Mandy?-spytałem.-Dlaczegopsymupomagają?Onnienawidzipsów!
Mandytylkowzruszyłaramionami.
Przyjrzałem się lepiej ranie Żuka i zobaczyłem w niej kłębowisko maleńkich węży, świeżo

wyklutychtęczowychrobaczków.Napełniłymniewstrętem,jaktelarwy,którekupowaliśmyzŻukiemna
garści,kiedybyliśmyjeszczedziećmiiwybieraliśmysięnaryby.Wzdrygnąłemsię.

-Jezu,Żuczek...Niezareagował.
-Mandy?-zwróciłemsiędonowej.-Coto?
-Gdzie?
-Wjegoranie...Nachyliłasięispojrzała.
-Nictuniewidzę,Skrybo.Aco?
Zajrzałemznowuwranęitapodopatrunkiemzsierścibyłaczysta.
-Żuk...Żuk...
Mój głos był penetrujący i chyba dotarł tam w ciemności do Żuka, bo ów zaczął coś mamrotać,

krztusząc się tkwiącym w przełyku piórkiem. Słowa docierały do mnie zniekształcone przez Wurt,
wyciągnąłem mu więc piórko z gardła i wybudziłem go, potrząsając za ramiona. Tak jak on zwykł
wybudzać mnie, kiedy wchodziłem sam. Role się zmieniły, a ja znałem to przykre uczucie, kiedy ktoś
wywlekaczłowiekowisenzust.

Wrócił do nas, wybudzając się powoli, jakby był przyzwyczajony do przerywania snu w trakcie,

możeprzezMandy,jakbybrałostatniopiórkabezżadnychzahamowań.

-Cojest,stary?-wymruczał.
Zdobyłemsięnaodpowiedź,alewyszłamijakośnieskładnie.
-Czyniematemukońca,Żuczek?-spytałemłamiącymsięgłosem.
-Niema...Skrybo...-odparłŻukniedbalezgłębinswegocierpienia.Nieotworzyłnawetoczu.-

Odszkolnychczasówpoczynając.Pamiętasz?

Uchyliłniecociężkiepowieki,miedzywarstwamizakrzepłejkrwizabłysłagałkaoczna.
-Pamiętam,Żuczek.Wyżywałeśsięnamnie,bobyłemsłabszy.

background image

-Aha.Tobyłyczasy.Tobyłyczasy...-Znowuodpływał.
-Żuk!
Zwysiłkiemuniósłpowiekidopołowy.
-CozMurdoch,Skrybku?-zapytał.-Nieżyje?
-Niewiem-odparłem.
-Możenieżyje.Możejąwreszciewykończyliśmy.
-Nie,jeszczenie-odezwałasięMandy.-Niewidziałamtego.
-Acowidziałaś?-zapytałem.
-Kiepskieprzedstawienie.
-Ococichodzi,Mandy?-obruszyłemsię.
-Acotobiedotego?-fuknęła.
-Wszystko.
-Nierezygnujzwalki,Skrybo-rozległsięgłos.ByłtogłosŻuka.
-Jakbymmógł?-żachnąłemsię.
-Szukajichdalej.BridiSiostry.IStwora.Nierezygnujprzezwzglądnamnie.
-BridgetbyławZaplutejNorze-powiedziałemmu.
-Jakto?
-ByławZaplutejNorze.Widziałemjątam.
Myślałem, że powie, że coś mi się musiało przywidzieć, że za mocno odczuwałem przyciąganie,

przyciąganieTasiemcorobaczywca.Coobjawiasiępragnieniemożywianiaprzeszłości.

Znałsięnatym.Przecieżbyłodniegouzależniony.
Aleusłyszałemzupełnieinnykomentarz.
-PogadajotymzDingiem.
-Cotakiego,Żuczek?-żachnąłemsię-ZDingiem?Czyon...
-Tak.
-Cotak?
-Onmożecoświedzieć.
-Bridżyje?
-Byćmoże.Podsłuchałemcośwfurgonetce.Myśleli,żejestemwyłączony.
-Uśmiechnąłsię.Byłtobolesnyuśmiech.-Znaszmnie,Skrybku.Odlot,alenigdydosamegokońca.
-Zamierzałemwłaśniedaćzawygraną,Żuczku.Toprzerastamojesiły.
-Takimaszsposóbnażycie?-spytałŻuk.
- Ja się chyba do tego nie nadaje - odparłem, nienawidząc każdego z tych słów, a jednocześnie

zdającsobiesprawę,żekażdejestprawdziwe.

-Tristanpotrzebujetwojejpomocy,Skrybku.
-Tristan?
Kogośdosięgnąłzabłąkanypocisk.
-
Pomóżczłowiekowi.
IŻukzamknąłoczy.Zamknąłusta.Spał,iporabyłastądwyjść.
Wsunąłem mu delikatnie Tasiemcorobaczywca z powrotem między wargi. Bo niby czemu nie? Ta

jednaprzyjemnośćmuzostała.Przyglądałemsięprzezchwilę,jakjegotwarzrozjaśniasiępodwpływem
fałszywychwspomnień.

- Niezła sztuka - usłyszałem głos Mandy. Odwróciłem się i zobaczyłem, że trzyma w dłoniach

pistoletŻuka,celujączniegodowidmowegozegaranaprzeciwległejścianie.-Niezła.Widzisz,jaksam
się naprowadza na cel? - Przeniosłem wzrok na suwające się i wirujące, nastawiające automatycznie
komorybroni.

-Znaszsięnapistoletach,Mandy?

background image

-Trochę.NauczyłamsięsporoodŻuka.Idziemyniedługonaakcję,Skrybku?-WcierałaterazVazz

przyłóżkowegosłoiczkaŻukawmechanizmspustowy.

-Niedługo.Zaczynamywczesnymrankiem.
-Niemogęsięjużdoczekać.
-Niewiedziałem,żeDestakcileżynasercu.
-Tymileżysznasercu,Skrybku.
-Naprawdę?
OdłożyłapistoletzpowrotemnanocnąszafkęispojrzałanaŻuka.Uśmiechałsię,zostawiłagowięc

ztymuśmiechem.

-Nachodząmnieostatnioróżnezwariowanemyśli,Skrybo-powiedziała.
-Tak?
-Naprzykład,jakmnietuściągnąłeś,doSkitrowców.Nieźlemniezbajerowałeś.
-Chceszodejść?
-Co?
-Rozumiem.Sprawysięskomplikowały.Jeślichceszodejść,tosięniekrępuj.
Milczałaprzezchwilę.
-Skrybo...
-Wystarczypowiedzieć.
-Takiejbzduryjeszczeniesłyszałam.Bzdury?
-
Trochęsiępogubiłem,Mandy.Ococichodzi?
- Wiem, że jestem tu po to, by załatać dziurę po twojej siostrze. Ale nie mam o to pretensji. W

gorszychjużrolachwystępowałam.Przezcałyczasszukałamczegoś...czegoślepszegoodemnie...wiesz,
ocomichodzi?

-Takjakby.
- Widzisz, można to nazwać poszukiwaniem mężczyzny... mężczyzny twardszego ode mnie.

Oczywiście,nieznalazłamtakiego.KiedywieczapoznałeśmniezŻukiem...nowiesz...znasztouczucie?

Znałemje.
-TaksamojestchybaztobąizDes?-spytała.
Tadziewczynamniebrała,iwcalemisiętoniepodobało.
-Niemusiszodpowiadać-uspokoiłamnieMandy.Iodwróciłasię,żebyspojrzećnaŻuka.Nadal

się uśmiechał, a kolory jego ran tętniły i szokowały. - Nie mogę znieść tego widoku. Tyle energii na
mamę.

Spójrz tylko na niego! Mało brakuje, a roześmiałby się w głos. Przygnębia mnie to. Taki

mężczyzna,., żyjący przeszłością. Tasiemcorobaczywiec wciąga. Ja nie oglądam się na przeszłość... ja
patrzęwprzyszłość.Rozumieszmnie,Skrybo?

Kiwnąłemgłową.
- Chyba chcę zabić Murdoch. - Znowu trzymała pistolet w dłoniach i ta pogróżka zabrzmiała tak

seksownie...jakaszkoda,żeniemiałemwsobietegoczegoś,owejtwardości,zktórąpasowałbymdotej
wojowniczki.

-Tocośzłego?-spytała.
-Nie.Niezłego.Prawdziwego.
-Niechcęgostracić.Zanic.
Oczyjejwilgotniały,wziąłemjąwięcwramiona.
-Tociniegrozi.Wierzmi.
DingoZadekczekałnamnienakorytarzu.
Wyszedł właśnie z pokoju Skierki, trzymał na rękach robosukę Karli. Suka zwisała bezwładnie,

brzuchemdogóry,wjegopółludzkichobjęciach.Językmiaławywalonynabrodę,zpyskawydobywało

background image

sięmonotonne,cicheskamlenie.NatwarzDingapadałabłękitna,rozsiewanaprzezmałąstołowąlampę
poświata,rzeźbiącioświetlającperfekcyjnietesłynnepoliczkiinos.Wyglądałtakpięknie,itakczęsto
przychodziłomiwtamtychdniachdogłowy,jakwspanialebyłobymiećwsobietęniewielkądomieszkę
psa.Wtedybyłbymnaprawdępięknyikobietybymniekochały.

Nicztego.Byłemtylkoczłowiekiem.Wciążczepiałemsięnadziei,żejestemtylkoczłowiekiem.
-Karlijestbardzoniespokojna-wyszeptałDingo.
-Przecieżtotylkopies.O,cholera!Cojawygaduję!
-
Wybaczamcitendrobnynietakt.
-Żukmipowiedział,żebyćmożewiadomocicośoBridiStworze.Gdziesą.
-Skądmiałbymtowiedzieć?
-PowtarzamtylkosłowaŻuka.Wieszcoś?
- Wiem tylko tyle, że za pierwszym przesłuchaniem potrafię rozpoznać dobre nagranie. Za kogo ty

mnie uważasz? Jestem gwiazdą pop, do kurwy nędzy. I wybacz, ale muszę się przygotować do
całonocnegomaratonu.

-Niewiem,komumamwierzyć.
-Chybapowinieneśnauczyćsięmanier,jeślichceszrozmawiaćzPies-gwiazdą.Która,nadokładkę,

ocaliławłaśnieżycietwemuprzyjacielowi.Dosyćpodłeżycie,pozwolęsobiedodać.

-Lepiejniekłam,Dingo.
- Ochhh! Ostre to było. Bezceremonialne. - Obdarza mnie swoim słynnym uśmiechem, tym z

prezentacjącałegogarnituruzębów.Jasnacholera!

-Schrupałbymcięnaśniadanie,mójchłopcze.
OtworzyłemdrzwidosypialniSkierki.Tristansiedziałnałóżku.WramionachtrzymałSuzie,swoją

ukochaną.

Ichrozrzuconewłosyprzypominałykilwaterstatku.
Byłyzmatowiałe.
Matoweodkrwi.
Tristanpodniósłnamniewzrok.Oczymiałjakdwadiamenty.
-Możeszmipomóc?-odezwałsię.
-Cosiędzieje?-zapytałem.
-Suzie-odparł;tylkotyle.Kogośdosięgnąłzabłąkanypocisk.
-
Jestranna?-spytałem.
-Tak-powiedział.Tylebyłowtym“tak"prostoty,tylerozpaczy.
-Ciężko?
Tristannieodpowiedział.Zamiasttegowyciągnąłrękę,podającminożyczki.
-Chcę,żebyśtytozrobił-powiedział.
SpojrzałemnaciałoSuziespoczywającenajegokolanach.Nieoddychała.Próbowałemzapanować

nadgłosem,alewargimiałemspieczoneiwydobywającesięznichsłowabyłyjakdym.

-Tristanie...czyty...czytokonieczne?-Niewiedziałem,copowiedzieć.
-Poprostumijeobetnij,dobrze?!-Oczymupałały.-Niekażmiczekać!
-Chybaniepotrafię,Trist.
-Niktinnytegoniezrobi.
OczyTristana...
Wziąłemwiectenożyczkiwdrżącedłonie.
Tylko dwie części ciała nie odczuwają bólu. Pierwsza to włosy, druga paznokcie. Podstawowym

budulcem obu jest keratyna, włóknista proteina zawierająca siarkę. Keratyna występuje w zewnętrznej,
rogowejwarstwieskóryorazwewłosach,paznokciach,piórach,kopytach,itd.Jejnazwawywodzisię
odgreckiegosłowakeras,coznaczyróg,coznaczyto,comożnaobcinaćbezboleśnie.

background image

Pozwólcie,żesięnatentematwypowiem.
Tonieprawda.
Boprzyobcinaniuwidziałemłzy.
Dopokoju,przezszparęwuchylonychdrzwiachwślizgnęłasięKarli.
Trzymałem w palcach warkocz zbitych włosów. Rozciągał się bez początku i końca pomiędzy

TristanemaSuzie.Tewłosyżyły.Zamieszkującewnichdrobnoustrojebłagałyolitość.Przysięgam,że
wołały. Ich krzyk rozbrzmiewał mi w mózgu. Tak, przyjaciele, chyba nigdy nie odczuwaliście czegoś
podobnego.

Przecinałemdredyustawionymipodostrymkątemnożyczkami.Wymagałotosporejsiłyiwpewnym

sensie byłem z siebie dumny. Wymagało też czasu. Bo włosy były sfilcowane, nadziane rozmaitym
śmieciem; zużytymi zapałkami, klejnotami, spinkami do włosów, psią sierścią. I to zaledwie w trzy
tygodniepoostatnimmyciu.Jednąspinkęschowałemdokieszeni.Dlaczego?Podpowiedziałmitogłos.

Jakigłos?Ten,którynigdyniemilknie.
Tedredybyłytakgęste,żeprzypominałotoprzecinaniesięprzeznoc.
Chybapozostanęprzyfryzurzerekruckiejnumerdwa.
Iwkońcuichoddzieliłem,TristanaodSuzie.RobosukaKarlilizałatwarztrupaSuzie,próbującją

obudzić.

Nicjużjejnieobudzi.

Mojepierwszesłowa
Wróciłem z Sielankowa o drugiej, może trzeciej po południu. Odwiedziłem na łożu boleści mego

najlepszego i najgorszego zarazem przyjaciela. Przeciąłem trochę włosów. Przeciąłem na pół dwoje
ludzi.

Nowiecie,dzieńjakcodzień.Terazbyłemzmęczony,takizmęczony,imarzyłemtylkoośnie,choć

wiedziałem,żepowinniśmyuciekać,wynosićsięstamtąd,bogliniarzemajątwójnumer,Skrybo,ibyć
możefigurujesznaliścieśmierci.LiścieMurdoch.

Awieszco,Murdoch?Tyfigurujesznamojej.
Mając to wszystko na względzie, nie powinienem nawet myśleć o kładzeniu się w ubraniu na tę

kanapę.

Powieki opadały mi pod ciężarem świata, wspominałem, jak to się wszystko zaczęło - Mandy

wychodzącaztejcałodobowejWurtciami,kiwającapsyigliniarzy.

Jezu!Jużtoprzerabiałem.
Usiadłemjakpchniętysprężyną,straszącKarli,którabawiłasięzeSkierką.
- Daj mi papier, mała - powiedziałem, przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu pióra. Miałem w

nich trochę drobiazgów z odlotu, wyłożyłem to wszystko na stół. Moja kartka urodzinowa, piórko
Tasiemcorobaczywca,któredostałemodŻuka.Kartazgłupcem.Jąteżpołożyłemnastole.Przyglądałem
siętejkolekcjiprzezdłuższąchwilę.

Mójumysłbyłjakobcy.
Skierkapołożyłaprzedemnąstaryzeszytszkolny,anastępniesięgnęłapokartkęurodzinową.
-Oj!Skrybku!Dostałeśkartkęurodzinową!Odkogo?Zobaczmy...
Uderzyłemjąwtwarz.
Cholera...
Cofnęłasię,przyciskającdłońdopoliczka,łzykręciłysięjejwoczach.
O,Jezu...niepowinienembyłtegorobić...cosięzemnądzieje...
-PanieSkrybo...-dotarłdomniegłosSkierki.
Starałemsięjakmogłembagatelizowaćto,coprzedchwilązrobiłem.Wziąłempióro,otworzyłem

zeszytinabazgrałemwnimkilkasłów;byłytopierwszeodkilkutygodnisłowaprzelaneprzezemniena

background image

papier.

I pamiętam, jak pomyślałem wtedy, że gdybym wykaraskał się z tego kiedyś z zespolonymi wciąż

ciałemiduszą,tospiszęcałątęhistorię,azacznętak:

MandywyszłazcałodobowejWurtciarni,przyciskającdopiersitorbęztowarem.
Nonic,odtamtegowieczoruupłynęłodwadzieściałat,ajawkółkodotegowracam.Hej,ktoliczy?
Zamknąłemzeszyt,odłożyłempióro,wziąłemkartkęurodzinową,przeczytałemżyczeniaDesdemony,

odłożyłemkartkę,wziąłempiórkoikartętarota.Poruszałemsięjaktandetnyrobomade-in-Taiwan.

Wróciłemnakanapęipołożyłemsięzpiórkiemwjednymizkartązgłupcemwdrugimręku.
-PanieSkrybo...-doleciałmniegłosSkierki.Niespojrzałemnanią.
-Corobisz?
-Wchodzę.
Popatrzyłemporazostatninakartęzgłupcem:młodyczłowiekkroczącybeztroskokuotchłani,przez

ramięmaprzerzuconąsakwę,wktórejniesiecałyswójświat,pieschwytagozębamizapięty,próbuje
zatrzymywaćpana,niedopuścić,byrunąłwprzepaść.StajemiprzedoczymamartwaSuzie.Brawozatę
kartę. A więc uznałaś mnie za głupca? Bardzo dobrze. Postąpię jak głupiec. Będę takim, jakim mnie
chciałaświdzieć,Suzie.

-Mogęiśćztobą?Mogę?-prosiłaSkierka.
- To sprawa osobista - odburknąłem i wsunąłem sobie piórko najgłębiej jak mogłem, do samego

przełyku.

Znamswojeczasyiswojemiejsca.Nadeszłapora,byodejść.Odejśćztegoczasu,ztegomiejsca.
Piórko Tasiemcorobaczywca tkwiło mi w przełyku i czułem fale napływające w przewodnim

temaciemuzycznym,przetykanymwstępnymiinformacjami.Apotemtefalezaczęłysięcofać,unoszącze
sobąmuzykę,ikażdanutazanikałamiwuszach,bypochwiliznowunatrzećnamniezezdwojonąsiłą,i
jużgdzieśtambyłem,wyzbytyzpoczucianiepokoju,zpoczuciateraźniejszości.

Znajdowałemsięwfazienicowania.
MandywyszłazcałodobowejWurtciarni,przyciskającdopiersitorbęztowarem.
Noidobrze.Poprostuczasamichcemycośtrochęzmienić.Chcemycośpoprawić.Żebybyło,jak

należy.

Tochybażadnazbrodnia?
Topoprostuchwilowyprzypływgłupoty.Ityle.
Nobokomusięniezdarzało,żetegoniechciał?Niechciałpoczuć,żezanika,bypotemodrodzićsię

nanowo?

Pchnąłem piórko jeszcze trochę głębiej i odpłynąłem na wysokiej fali, surfując z powrotem do

domu,gubiącpodrodzetematprzewodniiwstępneinformacje...

background image

Tasiemcorobaczywiec

DesdemonawyszłazcałodobowejWurtciami,przyciskającdopiersitorbęztowarem.
Obyłosiężadnychzgrzytów,bezproblemowe,czystezałatwieniesprawy.Desjestwtymekspertemi

kochamyjązato.

Ruszyliśmy z łupem z powrotem do domu, cała nasza nieustraszona czwórka - Żuk, Bridget,

Desdemona i ja. Żuk siedział za kółkiem, i nasmarowany Vazem dla dodania sobie animuszu pilotował
furgonetkę.Japrzycupnąłemnaosłonielewegokoła,Bridnaosłonieprawego.Spałajaksuseł,ajakżeby
inaczej?

Desdemona siedziała miedzy nami, trochę bardziej z przodu, trzymając na kolanach torbę ze

skarbem.

Nawierzchniajezdnibyłagładkajakstół.
-Comaszwtejtorbie,siostro?-spytałem.
-Sameślicznotki-odparła.-Żółte.-Jejgłosprzyprawiłmnieodreszczyk.
Zupełniejakby...
-
Rzućmyokiem-poprosiłem.
Desdemonawyciągnęłaztorbypiórko,czystąizłocistąprzepustkęnaodlot.
-O,rany!
-Noijaktam,Skrybo?-zawołałŻukzfotelapilota.-Dobrzesięspisała?
-Jezu!Jeszczejak!
-Cotamma,Skrybku?Spytajjąwmoimimieniu.
-Cotammasz,siostrzyczkokochana?
Desdemonaprzekładałasłonecznepiórkozdłonidodłoni,wpatrującsięwniejakwrelikwięboga.
Boteżniąbyło.
Relikwiąbogasłońca.
Okruchyświatłarzucaneprzezprzesuwającesięzaoknamilatarnie,przebarwianenaczarnoprzez

lustrzane szyby furgonetki, padały przelotnie na milion włókienek piórka i odbite, tłukły się fraktalami
złotamiędzyścianamifurgonetkiniczymrykoszetysłonecznychpromieni.

KiedyDesdemonaprzemówiła-atwarzwblaskupiórkamiałatakąpiękną-jejgłoswydałmisię

inkrustowanyzłotemiwypolerowanydokuszącegopołysku.

Zupełniejakby...zupełniejakbybyła...
-Żółć
Takshaki-powiedziałajakgdybynigdynic.
- Ja cię kręcę, Żółć Takshaki! - wrzasnął Żuk, puszczając na chwilę kierownicę. Poczułem, że

furgonetka zbacza w stronę chodnika, i w następnej chwili podskoczyliśmy wszyscy, wjeżdżając na
pełnymgazienakrawężnik.Przezparęchwiljechaliśmywchaosie.PotemŻukłyknąłpastylkęDżemui
chwycił

kierownicę jak morderca swoją spluwę. Z samozaparciem wróciliśmy z powrotem na szlak, na

jezdnię,naKing'sRoad.

-Żuk!Nieważsięwięcejtegorobić!
-Aboco,malutki?!-odkrzyknął.Apotemzawył:-Juhuuuu!!!!Naprzód!-Iprowadziłfurgonetkęna

złamaniekarkukublaskowiżółtejchwały.

-Bomabyćidealnie,Żuczek-odparłem.-1dlategozbastuj.
-Chrzanićideały!Weźmytegoloda!
Bridgetspaławciążjakzabita.Desdemonaprzygotowywałapiórkogrąwstępną.
- To mój odlot, Żuk! - zaprotestowałem. - Puśćcie mnie samego. Dlaczego to mówiłem? Przecież

niebytemsam.Niechciałemrozdzielaćsięzgrupą.

-Niktniewchodzisam,Skrybku-odparł.-Niktniewchodzisam.
-Tosprawaosobista!

background image

Tosprawaosobista?
Docierałydomniegłosy.Glosyzzewnątrz.Skąd,siędocholery,brały?
A w rękach trzymałem kartę tarota przedstawiającą młodego mężczyznę z sakwą przewieszoną

przezramię,ujadającegopsaobrabiającegomupięty,wabiącąkrawędźurwiska.Skądjąmiałem?

- Piękne jest - wyszeptała Desdemona. - Żółć Takshaki. Marynata Boga. - Jej głos ociekał

szafranem.-

CzytałeśonimwKocie,Skrybku?
-Takjakby-mruknąłem.
-Utankabyłmłodymstudentem...-zaczęłaDesdemona.
-Coonamówi,Skrybku?-krzyknąłŻuk.-Kiepskotusłychać!
-Opowiadanampewnąhistorie,Żuczek.
-O!Jakąhistorie?!
-HistorięTakshaki.
-O!Niechopowiada,niechopowiada!-wrzasnąłnadżemowanyŻuk,prowadzącjakszatanprzez

CurryPaths.PodczasjazdytymjaśminowymszlakiematakowałynaswszystkiewonieIndii.Desdemona
opowiadałaszafranowymjęzykiem,ajapragnąłemcałowaćgłossiostry,takbyłpiękny.Opowiadałanam
historię Utanki, azjatyckiego studenta. Wybrał się on w podróż do królestwa węży, żeby odzyskać
skradzionepodstępniekolczykikrólowej.KolczykitekazałwykućznajcenniejszejzrudkrólAnglii.

Chciałjepodarować wprezencieurodzinowym swojejpięknejżonie. Utancepowierzonozadanie

zaniesieniatychkolczykówkrólowej.Niestety,niedoniósłichdokrólewskiejłożnicy;podrodzezostały
skradzioneprzezTakshakę,królawęży,którybyłdługijakrzeka,fioletowo-zielonarzeka.Jegoukąszenie
byłodlaczłowiekaśmiertelne,wprowadzałowżyłytrującesny,którezanieczyszczałyumysł

żądzązadawaniagwałtu.
Takshakauniósłklejnotydoswojegokrólestwa,świataNagasów,zjawowęży.
-Icodalej,Des?-zapytałem.
-Twojamisja,SkryboUtanko,jeślizdecydujeszsięjejpodjąć,poleganawyprawiedojaśminowej

doliny zjawowęży i odzyskaniu tych kolczyków. Jedyna broń, jaką możesz ze sobą zabrać, to młotek,
trochę wyciągu z rdestu wężownika i rozwidlona gałąź. Podejmujesz się tego zadania, o wielki
wojowniku,SkryboUtanko?

-Czyjawiem...
ResztaSkitrowcówzrywałajużbokiześmiechu,alejapodchodziłemdotegopoważnie.
-Niewahajsię,bracie-powiedziałaDesdemona.
-Chybanicztego-odparłem.-Kotmówi,żewŻółcimożnazginąć...naprawdę.
Iwtedynachyliłasięipocałowałamnie.
Siostra pocałowała mnie i wydało mi się, że opadają na mnie płatki kwiatów z jakiegoś

niewyobrażalnegoWurta,opadająwfurgonetce,wmojejgłowie.

Opadałynamniepłatkikwiatów.
Opadały na mnie płatki kwiatów jaśminu, a ja, pędząc tym rydwanem na spotkanie z Takshaką,

sączyłemnektarybogówiczułemjaknajnamietniejszeustawmieścieprzysysająsiędomychwarg,jak
jejjeżykwślizgujesięniczympiórkowmeusta.Takmibyłodobrze.

Niewolnomijejstracić.
Co?
Coprzedchwiląpomyślałem?
-
Bierzmy tę ślicznotkę - zaintonował Żuk, nie dając mi czasu na sformułowanie rodzących się

wątpliwości. Dobiliśmy ze ślicznotką do portu, do portu Ogrody Rusholme, za blokiem mieszkalnym, i
każde z nas wsłuchiwało się przez kilka chwil w szelest opadających płatków rdzy, kontemplując
czekającenasrozkosze,rozkoszeprzesyconeszafranem.

background image

Rdzaopadała.
Przesyconerozkosze.Będądzisiajmymudziałem,wewszelkichswoichnieprzebranychformach.
Żukzmąciłtennastrój.
-Szkodaczasu!Nagórę!-krzyknął,wyrywającDesdemoniepiórkozręki.-Niemanacoczekać!
WeźmytęŻółć!Idziemy!

*

Nienapotykającpodrodzeanijednegowęża,wbiegliśmyjakuskrzydleniposchodachiwpadliśmy

do mieszkania, które przywitało nas pokazem świateł. Brid siedziała teraz na kanapie, przeglądając
sennie numer Kota Gracza sprzed trzech tygodni. Żuk stał przy oknie, gładząc szafranowe piórko.
NatarłszywłóknaobficieVazem,wsuwałnampiórkowusta,każdemupokolei,anakoniecsobie.

Poczułem, jak otwiera się czołówka z informacjami wstępnymi, potem pokój odpłynął, a moją

ostatnią myślą było, że jest pięknie i że chcę tego piękna więcej, chcę się w nim pławić już zawsze.
PotemŻółćzaskoczyła...

*

Nasza słynna, nieustraszona czwórka pływa w tym jeziorze przypraw, poddając się procesowi

marynowania,poddającsięprocesowimalowanianażółto.Tobezsprzecznienajsłodszykolor.

Prezentowałnamsmaki,smakizbliżającejsięuczty.Smakidań,którychnigdyniekosztowaliśmy.
Pokójbyłoświetlonynabursztynowo,ztapetyopadałyzłotekwiaty,byłoichtyletysięcy,żeusłały

kobiercem z płatków podłogę. W tym kobiercu ziała dziura. I chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że
niebezpieczniejestwpaśćprzezżółtedrzwi,toprzezniąwpadliśmy.

!!!!!OSTRZEŻENIE!!!!!
Cholera!Atoco?
Szedłem z trojgiem towarzyszy przez pałac ze złota. W rękach trzymałem młotek, umoczony w

wyciąguzrdestuwężownika,jedynymznanymantidotumnaukąszeniezjawowęża.Pozostałatrójkabyła
wyposażonataksamoibyliśmywojownikamiwświeciezła,ipałałemżądząkrwi.

WszystkowświecieNagasówbłyszczałożółcią,błyszczałozapachemszafranu.
Kot Gracz opowiada nam, że Nagasowie to legendarna rasa węży. Są potężne i niebezpieczne, i

wyglądają zazwyczaj jak zwyczajne węże, ale czasami przybierają postać mitycznych olbrzymów,
długich,wijącychsię,fioletowo-zielonychpotworów.Czasamipodszywająsięteżpodludzkiekształty,
żebynaszwieść.KrólNagasównosiimięTakshaka.CzasamiNagasowiegrzęznąwludzkimświecie,ito
ich bardzo rozwściecza, bo nie mogą znieść światła naszego świata. Nazywamy tych wyrzutków
zjawowężami.

!!!!!OSTRZEŻENIE!!!!!
Cojest?Odbierałemglosy.MożetoNawiedzenie?
Boże,błagam,niechtoniebędzieWurt.Niechtobędzierealnaprzyjemność.
Wkraczając do bezkresnego świata śniących węży, zastaliśmy mnóstwo wspaniałych obiektów do

gier,zarównowielkich,jakimałych,orazzatrzęsienieportyków,wież,pałacówiświątyń.

Samo piękno - ani jednego węża w zasięgu wzroku. Tylko ciche szelesty, z jakimi przemykały

niewidzialne wśród żółtych cieni. Lewa kostka świerzbiała, jakby chciała mi coś przypomnieć,
przypomniećcoś,oczymdawnozapomniałem.

OSTRZEŻENIE.ZNAJDUJECIESIĘOBECNIEWMETAWURTCIE.
-Słyszeliścieto?-spytałem.
-Nibyco?-Desdemonaspojrzałanamnie.
-Tengłos.
-Nicniesłyszałam.

background image

-Przestańcie-wtrąciłsięŻuk.-Dosyćtegogruchania.Utłuczmylepiejjakiegośwęża!
Skradaliśmy się przez ten pozłacany świat z bronią ze stali i roślin, podnieceni i spoceni. Bridget

zaintonowała swoją pieśń, świdrujący w uszach hymn na cześć niewidocznych węży Naga. Ta pieśń w
ustachBridmilełechtałaichdumę.Aleniezwracałykolczykówidalejsiękryłyzwiniętewcieniach.

Zsufitupałacusypałsięnanasjaśminowyproszek,ajawciążodbierałemgłosy...
OSTRZEŻENIE!ZNAJDUJECIESIĘAKTUALNIEWMETAWURTCIE,SZCZEBELDRUGI.TO
BARDZO NIEROZSĄDNE, I POWINNIŚCIE GO BEZZWŁOCZNIE OPUŚCIĆ. DZIĘKUJĘ.

BYŁO

TOOSTRZEŻENIEKOMISJIZDROWIAPUBLICZNEGO.
-Słyszeliścieto?-spytałem.-Nie?
-Coztobą,kochany?-spytałaDes.
-Tengłos!Posłuchajdobrze!Niesłyszyszgo?JesteśmywMetawurtcie!
-Niebądźgłupi.
Imówiącto,wzięłamniezarękę.Palcemiałamiękkieidługie,zostrymipaznokciami,którewbiły

misięwciałoleciutko,alewystarczająco.

-Dobra,gołąbeczki.Koniecgadania-zarządziłŻuk.-Idąskurkowańce!
Węże nadciągały, wypełzając z cieni, z żółtych cieni, wszystkie fioletowo-zielone, nadając temu

światupołysk,trującypołysk.Nadciągałysetkami,alezbitewtakąmasę,żepoliczenieichprzekraczało
ludzkiemożliwościChciałemsięrzucićdoucieczki.Wydajemisię,żechciałemsięrzucićdoucieczki.

Alecośmniepowstrzymywało.
KrólTakshakadźwignąłsię,wspaniałyłebmiałpokiereszowany,krwawił.Wydawałosię,żejestz

dymu,niezciała;wążzdymu.

NAPRAWDĘMNĘJUŻWKURZACIE!
PROSZĘNATYCHMIASTOPUŚCIĆTENMETAPOZIOM.
PierwszycioszadałŻuk;napinającmięśnietak,żezaczęłyprzypominaćopuchliznęzadżumionego,

zamachnął się młotkiem i opuścił go zdecydowanym łukiem. Uderzenie spadło na łeb młodego węża,
strzaskałogo,wyciągzrdestuwężownikawsączyłsiędorany,rozpłynąłpoorganizmieipochwiliwąż
rozpękł się na dwoje. Na wszystkie strony trysnęła wężowa jucha, zbryzgując od stóp do głów
wojowników. Ów rozbryzg natchnął nas takim duchem walki, że runęliśmy z zapałem do ataku, waląc
młotkami po łbach węży, unikając zębów jadowych, pławiąc się w posoce zalewającej nas niczym
marynowanydeszcz.

Nacieraliśmynatępierwsząlinięwężyżywymmłotem,iwszystkowydawałosiętakieproste,ażza

proste jak na Żółć, i przemknęło mi przez myśl, że może Żółcie nie są wcale takie straszne, jakimi je
opisują.Albomożetowszystkotylkomisięśni.MożeznowudoświadczamNawiedzeniaiszukamdziury
wcałym.

Nieważne.
Powiemwamtylko,żesporozjawowężypadłotegowieczoru.

*

Naturalnie, dobrze się spisaliśmy, spisaliśmy się na medal, spisaliśmy się jak na wojowników

przystało, jak bohaterowie. Nie dopadliśmy wprawdzie Takshaki, Królewskiego Węża, ale utłukliśmy
kupęjegowrednychkompanów.Iodzyskaliśmytekolczyki,iodnieśliśmyjewłaścicielce.

Żukowinąłsięcaływkilkawarstwwężowychskór,którewłasnoręczniezdarłzgadzichścierw.Do

klapykurtkiprzypiąłsobiełebwęża,osobistąpamiątkętegowalnegozwycięstwa.

-Tocidopierobyłaimpreza,Des!-powiedziałzuznaniem.-Dzięki,żeśnamjązorganizowała.
-Niemasprawy,Żuczek-odparłaskromniemojasiostra.
Byliśmywykończeni-Bridspałajakzabitanakanapie,jadrzemałemwswoimulubionymfotelu,a

background image

Desdemona na dywaniku przed kominkiem. Tylko Żuk nie mógł wciąż ochłonąć; krążył po pokoju jak
nadżemowanapantera,szukającczegośdojedzenia.

-Wycisnęłobysięjeszczetrochętegosoku-oznajmiłwkońcu.-Chodź,BridgetCzasdołóżka.
Bridposłuszniewstałazkanapyidrzwisypialnizamknęłysięzanimicicho.
ZostaliśmyzDesdemonasami,samiprzeciwkocałemuświatu.
-Chesziśćdołóżka?-spytałem,papugującŻuka.
-O,tak-odparła.Itętnomizaśpiewało.Zupełniejakbybyłatubezprzerwy.
Znalazłszy się w pościeli, padliśmy sobie w objęcia, omywał nas wpadający przez otwarte okna

ciepłyjakangielskibalsamwietrzyk.Zupełniejakbybyłatu...

*

Akiedybyłojużpowszystkim-kiedytakleżeliśmybrzuchwplecyimojaprawadłońspoczywała

na jej piersi, lewa pod jej szyją, moja zarzucona w górę prawa noga oplatała jej nogi, lewa zaś
przywierała szczelnie do jej ud, a jej oddech docierał do mnie jak tykanie bliźniaczego zegara -do
naszegopokojuwszedłjakiśmężczyzna.

Desdemonaspałatwardo,ijateż,alewyczułemgotam,wciemnościach,jakposmakwustachpo

dawnoskończonejuczcie.

-Młodzieńcze-odezwałosięwidmo.-Jestemwielcezniesmaczonytym,cowidzę.
Nieotworzyłemoczu;paraliżowałmniestrach.
-Niewątpię,żemaszjakieśargumentynaswojeusprawiedliwienie-ciągnęłaciemność.
- Desdemona... - zacząłem. A może tylko próbowałem zacząć. Albo wydawało mi się, że może

zacząłem.

Albowogóleniezacząłem.Nieważne.Desdemonaitakspaładalejwnajlepsze.
-Otwórzoczy,młodzieńcze,kiedynamniepatrzysz.Cośkazałomigoposłuchać,jakaśzewnętrzna

siła.

Patrzyłnamnieojciecstojącywnogachłóżka.
O,cholera!O,kurwa!O,Jezu!
Niebytemwstaniewykonaćnajmniejszegoruchu.Dlaczegoniemogęsięporuszyć?
Zachowajspokój.Toniemożebyć.Toniemożliwe.
Toniemójojciec.Topoprostujakiśstarszymężczyzna.
Ojciec nie stałby tak i nie przyglądał się spokojnie swoim dzieciom przyłapanym w łóżku w

niedwuznacznejsytuacji.Nie.Onrzuciłbysięnamniezpięściami.Bynajmniejniewimiępowszechnie
wyznawanegopoczuciaprzyzwoitości,nie,onzrobiłbytozzazdrości;zresztąsamspałjużkilkarazyze
swojącórką,adorzucićdotegowszystkieokaleczenia,jakiejejzadał...

-Bądźostrożny-podjąłmężczyzna.Znałemtengłos.
Siedziałem już, zaplątany w pościel. Desdemona poruszyła się niespokojnie przez sen, ale się nie

obudziła.

-Kimjesteś?
-Bądźostrożny.Bądźbardzo,aletobardzoostrożny.
-KotGracz?
-Wewłasnejosobie.Pamiętaszmnie.
-Nigdycięniewidziałem.
-Czyżby?Spotkaliśmysięniedalejjakdzisiajnadranem.Przykrotomówić,aleprzyokazjidosyć

żenującejawantury.

-Zostawmniewspokoju.
Otrząsałem się już ze strachu i zaczynały powracać wspomnienia; ujrzałem siebie stojącego przy

balustradzie balkonu, spoglądającego w dół; ujrzałem stojącego obok mnie mężczyznę... Nie! To nie

background image

mogłybyćmojewspomnienia!DzisiajranospałemubokuDesdemony,tutaj,wtymłóżku.

-Czywiesz,żeTasiemcorobaczywiectopiórkodlamłodychchłopców?
-Tasiemcorobaczywiec?
-Chybaonimsłyszałeś?
-Oczywiście,to...
-Jesteśwnimteraz.
-Nie.Tosiędzieje...
- Młodzieńcze, znajdujesz się w Wurtcie. Posłuchaj. Mówi do ciebie Kot Gracz. Czy ja się

kiedykolwiekmyliłem?

SpojrzałemnaDesdemonę.Byłatu.Spałaspokojnie.
-Kocie.Powiedz,żeniejestemwWurtcie-poprosiłem.Kottylkosięuśmiechnął.
-Błagam!NiejestemwWurtcie!Proszę!Tosiędziejenaprawdę.
- Nie oszukuj samego siebie, kociaczku. Po prostu wziąłeś Żółć. Po prostu wziąłeś Takshakę.

Przypomnijsobie.

-Noico?
- To był tylko Żółty Tasiemcorobaczywiec. Na pewno. Inaczej byś już nie żył. Z Żółciami nie

przelewki.

- Błagam! - Tuliłem pogrążoną w głębokim śnie Desdemonę. - Nie wiem, o czym mówisz! Ty nie

mówiszomnie!Desdemonatujest!Jesttutaj.

-Czyżniesłyszałeśgłosów?
-Głosów...
- Dobrze wiesz, że tak. W Takshace. Słyszałeś głosy ostrzegające cię, że wchodzisz w Meta. To

WąchającyGenerałdociebieprzemawiał.

-Kto?
- Generał dowodzący tymi warstwami. Bardzo, ale to bardzo go rozsierdziłeś. Słyszałeś go,

prawda?

-Tak.Ale...
- A pozostali - Skitrowcy, o ile się nie mylę? Jakie to dziwne - oni nie słyszeli żadnego głosu?

Ciekawedlaczego?

-Booni...-urwałem,bojużczułem,żecośjestnietak.
- Bo tkwisz w Tasiemcorobaczywcu. Sam. Tamci, to tylko senne zjawy. Nic nie dzieje się tu

naprawdę.

Niemogłemjużtegoznieść.Podjąłemwalkęzkrępującąmiruchy,wilgotnąpościelą,byzerwaćsię

złóżka.

-Wynośsięzmojegodomu!-wrzasnąłem,aleKottylkosięroześmiał.Pchnąłmnielekkojednym

palcem.KlapnąłemzpowrotemnałóżkoobokDes.Wciążsięniebudziłaichybasamotopowinnomi
jużdaćdomyślenia.

KotGraczpatrzyłnamniezgóry.Jegotwarzścinałterazchłód.
-SłyszałeśkiedyoOsobliwejŻółci?-zapytał.
-Oczym?Nie...tak...obiłomisięouszy...
-Niccitanazwaniemówi?
- Czy to nie jakiś Wurt wysokiego poziomu? Żółte piórko? A co? Powinna mi coś mówić? Kot

westchnął

ciężko.
- Pozwól, że opowiem ci o Osobliwej Żółci. To najgorsze z możliwych skurwysyństwo, mój ty

kiciusiu.

Poletkodoświadczalne,jeśliwolisz.Rytuałinicjacyjny.Zadajeból.Znajdujemysięwtejchwiliw

background image

Tasiemcorobaczywcu.Tutajprzeszłośćjestpiękna.Wzapomnienieidziewszystko,cozłe.Uwypuklone
zostajewszystko,codobre.OsobliwaŻółćjestdokładnymprzeciwieństwem.Przekształcaprzeszłośćw
koszmar,apotemwciągacięweńbeznadzieinapowrót.Tylkowiedzacięstamtądwyciągnie.Posłuchaj,
jawniejbyłem.Onawysysazczłowiekawszystko.

-Awięc?
- Tam właśnie jest twoja siostra. W Osobliwej Żółci. Uwięziona. Cierpiąca. Umierająca. A ty,

młodzieńcze, trwonisz czas w takich jak to piórkach dla onanistów, które podsuwają ci złudne
przekonanie,żeDesdemonajestbezpieczna.Napawamnietoniesmakiem.

Ta przemowa mnie dobiła. Czułem się tak, jakby objawiono mi jakąś absolutną prawdę;

wiedziałem,żetoprawda.Aprzecieżwymierzonabyłaprzeciwkoświatu,wktórymżyłem.

Możechciałemjąodrzucić?
-Czytrafiamdociebie?-spytałKot.
-Mąciszmiwgłowie.
-Muszętorobić,Skrybo.Tasiemcorobaczywiectożadnewyjście.Potrzebujęciętam,nazewnątrz.
-Toznaczygdzie?
- W realnym świecie. Wkrótce tam wrócisz. A kiedy to zrobisz... wszystko, co tu usłyszałeś,

nabierze sensu. Mam do ciebie prośbę. Czy zechciałbyś zaopiekować się moim bratem? Nie, nie
protestuj. Ma na imię Tristan. W tej wersji świata nigdy się nie spotkaliście, ale w rzeczywistości,
owszem. My... cóż... nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko. Od jakiegoś czasu. Przeżył właśnie ogromną,
ogromną stratę. Chciałbym mu złożyć kondo-lencje... niestety, to niemożliwe. On potrzebuje pomocy,
Skrybo.Zrobisztodlamnie?

Nie,nie,nicniemów.Zapamiętajtylkotesłowa.Przyjmij,żetosen-takmożebędziełatwiej-iże

wkrótcesięobudzisz.Rozumiesz?

-Prawie.
-Dobrze.NiechSyriuszcięprowadzi.
KotGraczsięgnąłzapazuchękurtkiiwyciągnąłpiórko.Byłotosrebrnepiórko.
- Masz coś, co mógłbyś mi oddać? - zapytał. Pokręciłem głową. Piórko hipnotyzowało mnie grą

tańczącychwnimświateł.

- Może być ta karta. - Patrzył na nasz nocny stoliczek. Leżała na nim dziwna karta, ta z głupcem i

psem.-

Dajmiją.
Dałemmukartę,aonpołożyłnamejdłonipiórko.Spoczęłotamjaksrebroksiężyca.
-Wiesz,cotojest?
-ToSrebro.Piórkooperatorskie.Ja...
-Wiem.Bierzecię,prawda?
-Nigdytakiegoniewidziałem.Jestpiękne.
- Nazywa się Wąchający Generał. Generał jest Drzwiobogiem. Kto wie, czy nie jednym z

najpotężniejszych.Obchodźsięznimbardzoostrożnie.Pewnegodniamożecisięprzydać.

-Skądjemasz?
-OdHobarta.
Byłemtakwstrząśnięty,żeomalnieupuściłemSrebra.
-SpotkałeśHobarta?!
-WąchającyGenerałjestsługąHobarta.
Wszyscy słyszeli o Hobarcie, ale nikt niczego o nim nie wiedział. Z tym nazwiskiem wiązały się

setki plotek: Hobart wynalazł Wurta. Hobart żyje, Hobart nie żyje. Hobart jest mężczyzną, kobietą,
dzieckiem,obcym.JedninazywalitętajemnicząosobęKrólowąHobarticzciliją.DlainnychHobartjest
snem, albo mitem, albo zwyczajnie wymyśloną przez kogoś dobrą historyjką, tak dobrą, że chwyciła,

background image

stałasięprawdą.

Niktniczegoniewiedział.
-JakijestHobart,Kocie?-spytałem.Aleonoczymiałnieobecne,ustazaciśniętewwąskąlinię.
- Jakaś Żmijka wpełza w ten system, Skrybo. Wyczuwam ją. Złe wieści. Nie chcę mieć z tym do

czynienia, młodzieńcze. To twoja broszka! Tak się właśnie kończy wchodzenie do Meta. Mamy jakiś
przeciekzŻółciTakshaki.Posłuchasz,jeślidoradzęciodskok?

-Zaczekaj!KocieGraczu!Cosiędzieje?
-Wszystkowtwoichrękach,Skrybo.Totwojakrucjata.Zzadrzwidobiegłjakiśhałas.
-KocieGraczu!!!Znikł.
O,Jezu!Cotobyło?
Szparąpoddrzwiamisypialniprzesączałosięświatło,apamiętałemprzecież,żeprzedpójściemw

śladzaDesdemonądołóżka,wszystkieświatłapogasiłem.Byłotofioletowo-zieloneświatłoipochwili,
kiedysmużkidymuznalazłydrogęprzezszpary,poczułemwpowietrzuzapachszafranu.

Odwróciłemsię,żebyobudzićDesdemone.
Wymknęłamisięniepostrzeżenie,kiedyrozmawiałemzKotem.
Byłemsam.Wszystkomisięwymykało;pokój,świat,miłość.
ByłemwWurtcie.DoświadczałemNawiedzenia.
Tenstraszliwysmutek.
Takshakawparowałprzezdrzwilawinąkolorówimgiełki,izacząłsięmiotaćpopokoju,chociaż

tenjużblakł,ajasięwycofywałem...

No,dalej!Odskakuj!
Niemogłemodnaleźćdrogipowrotnej.
KrólewskiWążciskałsplotamiswojegodługiegocielskapopokoju,jakbysiępopisywał.Łebmiał
szerokinametr,azpotwornejpaszczysterczałydwapodobnedowłócznikły.Jegoślepiapatrzyły

bezmrugnięcia,byławnichjakaśprzekora,jakbysięzemnienaigrawał.Ibyłownichcośjeszcze,coś,
coobudziłowemniezłewspomnienia;znałemtospojrzenie!Zeświatarzeczywistego...

Odczepsię,skurwielu!Dajmisięstądwydostać!
Mordowałemsięz wyzwalaczemodskoku,ale bezrezultatu,utknąłem międzyświatami,mentalnie

zdającjużsobiedokładniesprawęczymjestem,podczasgdymeciałonadaltkwiłowWurtcie.

Iktośwołałmniepoimieniu...
Takshakarozwarłszerokopaszczę,bypokazaćmitrującąflegmęwzbierającąmuwgłębigardła.
-Skrybo!-Znowutengłos.
Pomóż mi. Głosie, pomóż mi. Takshaka przymknął nieco paszczę, tak że znowu zobaczyłem jego

ślepia,awnichtoznajomespojrzenie...Widmogliny!

Skrybo!Obudźsię!Proszę!-wołałdomniegłos.GłosSkierki!KrólWężyrunąłnamnie...Teraz,

odskakuj!Nojuż!

-Skryyyy...
Potężnyskurczgdzieśwtrzewiachi...
-
yyyybooo!
...spadałemnakanapęjakbyzwysokościwielumil.
Potrząsanie,potrząsanie.Skierkamnąpotrząsała.
-Skrybo?Przestań!
-Co?UffflJezu!Boli...
-No,jużcięmam.Uspokójsię!-Skierkatrzymałamniemocno,wyciągajączesnu,ajaczepiałem

sięrealnegoświatakurczowojakmatki.

Tasiemcorobaczywiec.
To wszystko było tylko Tasiemcorobaczywcem. Wszystkie te pocałunki i pieszczoty Desdemony

background image

byłyfałszywymisnami,snamiżałosnegochłopczyka.

Desdemonapozostawałanadalwniewoli,itakabyłarzeczywistość.
Leżałem wyciągnięty jak struna na starej kanapie w wynajętym mieszkaniu we Whalley Rangę,

robosukaKarlilizałamniepotwarzy,anademnąpochylałasięSkierka.

-Dobrzesiępanczuje,panieSkrybo?-spytała.Niepotrafiłemjejodpowiedzieć.Niewiedziałem,

czyczujęsiędobrzeczyźle.

Wcisnęłamicośwdłonie.
- To od Żuka. On z tą pokiereszowaną ręką nie może już tego używać. Uniosłem dłoń do twarzy.

TkwiłwniejpistoletŻuka.

-Kazałcipowiedzieć...wszystkiegonajlepszegozokazjiurodzin.Żukmigodał?
-Iodemnieteż-dodałaSkierkacicho,jakbywielejątokosztowało.Iwtedyprzypomniałemsobie,

żejąspoliczkowałem.

-Przepraszam,żecięuderzyłem,Skierko.Byłemzdenerwowany,niepanowałemnadsobą.
-Wszystkorozumiem.-Inaprawdęrozumiała.Tamaładorastała.
Ważyłempistoletwdłoni,napawającsięjegopotęgą.Otworzyłemgoistwierdziłem,żezostałytrzy

pociski.Dowykorzystaniaprzezemnie.Tymrazemnienucęcięwpanice,anizestrachu.

Wdrugiejdłonitrzymałemsrebrnepiórko.WąchającyGenerał.BógDrzwi.KluczdoKota.
-Skrybo!WróciłeśzeSrebrem!-krzyknęłaSkierka,-Dobrarobota!
Dobrarobota?
Cóż...niedasięubyć...dobrarobota,cholerniedobrarobota!Wychodziłemztegocało!
Wszystko w twoich rękach, Skrybo. To twoja krucjata. Niech Syriusz cię prowadzi. I wiedziałem

bardzodobrze,coprzeztorozumiał.Syriusz-psiagwiazda.

Idępowas,wywszyscy,którychstraciłem.

Częśćtrzecia

Dzieńdwudziesty

background image

Trzeci

“SzklankaFetysza.CzysteNarkotyki.Dobrzyprzyjaciele.Gorącapartnerka".

Napiórkowany
Północ.Porazamykaniasklepów.Wychodzęzdomu,zamykamzasobądrzwinaklucz.Jestemsam.
UliceWhalleyRangęlśniąwciemnejmgiełce.Gdzieniegdzieświecijeszczelatarnia;przytłaczająca

większość od dawna już nie działa. Nad miastem, niczym niedzielne przekleństwo, wisi ciepłe, parne
powietrze przesycone zapachem deszczu. To nieomylna zapowiedź ulewy. Miała to być najdłuższa
niedzielawmoimżyciu.

Dodzieła!
Sięgnąłemdokieszeni,wyciągnąłemtubkęVazu,rozejrzałemsięzapotencjalnąofiarą.Wypatrzyłem

taką jakieś dwanaście samochodów od siebie, ślicznego jasnego forda transita, zaparkowanego jedną
parą kół na trotuarze, drugą na jezdni. Ruszyłem w tamtym kierunku, myśląc: no dalej, ty sukinsynu, ty
KocieGraczu,oświećmniewiedzą!Niechpoczujęnawłasnejskórze,jaktojest!Idąc,szukałemjakiegoś
odpowiedniegoWurta,czegoś,wcomógłbymbezpiórkowowskoczyć.

Gdybymisiętoudało...
Mijając drugi samochód, spróbowałem z Mistrzem Kraks. Bez powodzenia. Za wysokie progi, za

czarne.

PrzyczwartymwoziewziąłemnawarsztatPirataDrogowego.Nicztego.Toniedlamnie.
Kurwamać!Cojarobię?
Nie miałem nawet prawa jazdy, nic. Żuk dał mi parę lekcji, podczas których kląłem jak szewc,

ściskająckurczowokierownice,atuproszę,planujęZabórPojazduBezWiedzyWłaściciela.

Byłemjużprzytransicie.
PołożyłemdłońnaklamceiwywołałemMałegoRajdowca.
MałyRajdowiectoteatrnajniższegopoziomu,Wurtdlapoczątkujących.Powinienemwejśćwniego

bezproblemu.

Zmarszu.
Świerzbiałamnielewakostka.Takjakbytam,całemilewdole,otwierałasięwniejrana,iczułem

jużwżyłachWurta,czułemkrewpodpływającąfalamimuskającyminiemalkoniuszkimychpalców.

Niemogłemichdosięgnąć.Starałemsięzcałychsił,aleniemogłem.
Fale cofały się z powrotem do morza. Pozostałem suchy, ludzko suchy i bezradny przy pięknym

błękitno-białymtransicie,stojącymjednąparąkółnatrotuarze.Deszczwisiałnawłosku,zarazluniena
mnie,tylkonamnie.

Jasnygwint.

*

MusieliśmyznosićŻukaposchodach,takjakzastarychdobrychczasówobcego,jazjednegokońca,

Mandyzdrugiego.Mandytrzymałazanogi.Wyślizgiwałmisię,oczywiście,zrąk,aprzynajmniejMandy
wciążmitowypominała.

-Cotywyprawiasz,Skrybo?-zapytaławpewnejchwili.
-Trzymamzagłowę-odparłem.-Aty?
-Bardzośmieszne.
-Tak.Boki,kurwa,zrywać!-krzyknąłŻuk.-Nieściemnieostrożnie.
ZanamiszłaSkierkazKarli.AnakońcuTristan,niosącnarękachciałoSuzie,zaktórąwlokłysię

długie pasma włosów, uwolnionych wreszcie z miłosnego splotu. Tristanowi tłukły się po głowie złe
myśli,widaćjebyło,tużzaoczami.

background image

- Trzymajcie mnie, cholera, porządnie! - dopominał się Żuk. - Jestem rannym wojownikiem,

zasługujęnaszacunek.

-Wieszco,Żuk?Janaprawdęjestemzdania,żemógłbyśiśćowłasnychsiłach.
-Gównotam,bymmógł!Jestemzarejestrowanyminwalidą.
-Jesteśrannywramię,Żuczek...-zauważyłem,popuszczającgotroszkę.
-Auuu!
-...niewkolana.
GłowaŻukaspoczywałamiędzydwomastopniami.
- Tak naprawdę, kochany Skrybku - powiedział, patrząc na mnie z tej niewygodnej pozycji; jego

twarzbłyszczałazcienia.-Takkiepskosięczuje.Cośsiędzieje.Mojeramię...cholera...

Spoglądajączgórywteczarneoczy,niepierwszyjużrazodnosiłemwrażenie,żejestemwciągany

wzalegającązaŻukiemciemność.

-Skroiłeśnamjakąśbrykę,Skrybo,prawda?-wymamrotałcicho.
-Nojasne-zełgałem.-Upatrzyłemniezłąślicznotkę.
Tylko że nie potrafiłem do niej wsiąść, nie potrafiłem jej uruchomić, nie potrafiłem nią odjechać.

Pozatym...wszystkogra.

Obejrzałem się na Tristana. Może poprosić go, żeby prowadził? Ale mój wzrok padł na brzemię,

któredźwigał,nabrzemięutraconejmiłości,idałemspokój.

-Nieściemnie,nieście-śpiewałŻuk.
No więc go nieśliśmy. Jeszcze te kilka ostatnich stopni, potem drzwi i już byliśmy na dusznych

ulicach.

Furgonetkastaładziesięćwozówdalej,czekała.
-Niewidzężadnejfurgonetki,Skrybku-poskarżyłsięŻuk.
Położyliśmygonachodniku,resztanaszejpaczkistanęłanadnim,wszyscypatrzylinamnie.Jakby

widzieliwemniewojownika.Cholera,ludzie,amożejasiędotegozwyczajnienienadaję?

- Znajdziesz trochę miejsca na położenie Suzie? - spytał Tristan. Twarz błyszczała mu w nocnych

ciemnościachodpotuwyciskanegoprzezdźwiganyciężar,przezczułość.

-Znajdę.
-Gównotam,znajdzie!-zasyczałŻuk.-Tenszczawikjestdoniczego!Cościpowiem,Tristanie.Z

tegomałolatanigdyniebędzieporządnegoSkitrowca.

-Pierdolsię,Żuk!-odciąłemsię.
-Ktotudowodzi?-spytał.
-Ja.
Ipomaszerowałemulicądofurgonetki.
-Jakaulga-dobiegłomniejegodrwiącewołanie.-Taksięcieszę,żemamydowódcę.
Żądlony jego słowami maszerowałem przez fale gorąca. Jedyna paląca się tu jeszcze latarnia,

zgarnąwszymójcień,przekazywałagowwypalonymroknastępnej.

Kipiałemnienawiścią.NienawiściądoŻuka.Nienawiściądozadania,któreprzedemnąstało.
Nienawiścią do wszystkich strat i porażek. Nienawiścią do niefortunnych wpadek z Desdemoną, z

Bridget,zeStworemidowszystkichinnychwpadek,jakiejeszczemnieczekały,dowszystkichbłędów,
którychjeszczeniepopełniłem,alezpewnościąpopełnię,kiedyprzyjdziecodoczego.

I nagle to poczułem. Błysk. Nagła wizja. Prowadzę skradzionego mercedesa, wchodzę na pełnym

gaziewostryzakręt,niepękam,celowoocieramsiębokiemozaparkowaneprzykrawężnikueleganckie
samochody,kaleczącichwypucowanekaroseriewgięciami.

ByłemwMałymRajdowcu.
Byłemwnim!Prowadziłem!
Całkowicienapiórkowany,żyjącypotamtejstronie.

background image

Totanienawiśćmnieodpaliła,dałamikopa.
OtworzyłemnaVazmaskęfurgonetki,rozłączyłeminstalacjęalarmową.Skądja,kurwa,wiedziałem,

jak to się robi? Przeciąłem jeden przewód, połączyłem go z innym, wycisnąłem trochę Vazu z tubki w
dziurkę zamka, wślizgnąłem się do kabiny. Sięgnąłem do kieszeni po spinkę do włosów Suzie,
umoczyłem ją w Vazie, wepchnąłem do stacyjki. Poszło jak po maśle, i już ruszałem pełen wiedzy,
operując pedałami jak stary wyga. Skręcając kierownicę, wyprowadzając furgonetkę bez jednego
zadrapaniaspomiędzyzaparkowanychprzedniąizaniąwozów,podjeżdżajączgłowąśpiewającąVazem
doczekającejgrupy,czułemsięjakmłodybóg.

Otworzyłem tylne drzwiczki - też poszło jak po maśle - i pierwszymi na pokładzie, pierwszym

ładunkiem,byłySkierkazKarli.UłożyłemgłowęŻukanakrawędzipodłogi,poczymsamwskoczyłem
dośrodkaipomogłemMandy,którasterowałajegonogami,wciągnąćtambezwładneciałoNaczelnego
Skitrowca. Mandy wsiadła jako następna. Żuk wymrukiwał coś podczas całej tej operacji, ale nie
słuchałemtego,wyłączyłemsię.Miałemjużwyskoczyćzfurgonetki,kiedyprzywołałamnieMandy.

-Skrybo?-powiedziała.-Żuk...
-Cojest?-spytałem.
-Jegorana.Spójrz...-Wraniemieniłysięwszystkimikoloramitęczyrobaki.-Cosięznimdzieje?

-

spytałaMandy.
-NieprzejmujsięterazŻukiem.Przecieżwiesz,żemamycośdozrobienia.
Innymisłowy...Poprostuniewiedziałem.
- Ludzie, co z wami? - krzyknął Żuk. - Czuję się na topie! Panuję nad sytuacją! Trochę boli, i to

wszystko!

Zeskoczyłemnajezdnię,gdzieczekałTristanzSuzienarękach.
-Noijak,Tristan?-spytałem.
Spojrzał tylko na mnie tymi stalowo twardymi oczami i zobaczyłem w nich odpowiedź.

Niepomyślnąodpowiedź.

-Robimyto,tak?-zapytałem.Dalejnamniepatrzył.
-Wiesz,czegoonachce-powiedziałem.
Skinąłgłową.
Ułożyliśmyostrożniejejciałowfurgonetce;przypominałotojakąśceremonię.Tristanwsiadłzanią,

zrobiłtosprawnie,alejakośociężale.Wszyscybylijużwśrodku.

Dobra.
Pierwszafazazakończona.
Zamknąłemjednoskrzydłotylnychdrzwi,sięgnąłempodrugie.
-Nietraćciewiary.-Takpowiedziałem;niewiemdlaczego,poprostutakpowiedziałem.
Nietraćciewiary.
Zatrzasnąłem nad nimi ciemność, a sam obszedłem furgonetkę i otworzyłem drzwiczki od strony

kierowcy.Wspiąłemsiędokabiny.Sięgnąłemwgórę,poWurta.Spłynął.Czułem,jakspływa,zalewając
mnie wiedzą, wiedzą Małego Rajdowca. Moje dłonie przekręciły w stacyjce prowizoryczny kluczyk
sporządzonyzespinkidowłosów,stopynapedałach,jednawyciskasprzęgło,zarazruszę.

ZalewałmnieWurt.
-Juhuuuu!-Mojewycie.
MatyRajdowiec.
Silnikzaskoczył.Podgazowałemgo.
-Bądźostrożny,Skrybku-zawołałaztyłuSkierka,starającsięnaśladowaćintonacjęKotaGracza.
Zabrzmiało zupełnie inaczej, ale mniejsza z tym. Bądź ostrożny. Bądź bardzo, ale to bardzo

ostrożny.

background image

-Pieprzyćostrożność!-krzyknąłem,ruszając.
Ruszając,prowadząc!
MojeręcebyłyinstrumentamiWurta.
Zaparkowałem wóz kilka metrów od miejsca, gdzie dokonała żywota nasza stara furgonetka,

Skitrowóz.

Grubeoponychrzęściłyposzkle,kiedysięzatrzymywaliśmy.
Usłyszałem,jakotwierająsiętylnedrzwi.
SekundępotemprzymoimokniepojawiłsięTristan.Opuściłemszybę,żebymógłprzysunąćbliżej

swojąsmutnookątwarz.

-Wybioręparęrzeczy-powiedział.
-Tak.Jasne-odparłem.-Dobrzesięczujesz?
-Nicminiejest.Świetnie.
-Niewyglądasznato,stary.
-OpiekujciesięSuzie.
-Załatwione.
Iodszedłwyciągniętymkrokiemwciemność.Patrzyłem,jakznikawklatceschodowej.Otuliłomnie

jakieśpoczuciesamotności.

Zgasiłemsilnik.Wurtopadłdoszeptu,alenieodpływał,warowałnakrawędzisłyszalności,czekał.
SłyszałemskamleniesukiKarli.MożelizałaranySuzie.Martwerany.
Nieobejrzałemsię.Niezniósłbymtegowidoku.
ZewsządwołałydomniemigotliwemrocznewieżeButelkowa.
-Mogęwysiąśćzfurgonetki,panieSkrybo?-spytałazciemnościSkierka.
-Nie.Zostańwwozie.
Słyszałem,jakMandyuspokajamałolatkę.
Obserwowałem przez przednią szybę idące do łóżka Butelkowe. Światło za światłem. Wszędzie

gasły, jeden po drugim, półksiężyce świateł. Wygrywany tu by} w wysokich oktawach jakiś rodzaj
mistycznejkody,ażwkońcuzostałtylkobłyszczącypyzatyksiężyc.

-Robimycoś,Skrybo?-spytałztyłuŻuk.
-Jasne,Żuczku-odparłem.-Rozwiązujemycodziennąkrzyżówkę.Aterazzamknąćsięwszyscyw

cholerę.

Wszyscyzamknęlisięwcholerę.NawetŻuk.
Czekaliśmynacoś,każdeznas,adeszczwisiałwpowietrzu.
Tristananiebyłojużodpółgodziny.
Coontam,dojasnejcholery,takdługorobi?
Oprzedniąszybęzabębniłypierwszekrople.Rozpryskiwałysięposzklejakduże,gorącemonety.
-Gdzieonsiępodziewa?-fuknęłazniecierpliwionaMandy.
-Jużidzie-odparłem.-Spokojnie,ludzie.
Samwtoniewierzyłem.
Natlehałdszkławidziałemporuszającesięcienie.
-Cosię,dokurwynędzy,dzieje,cholera?!-wrzasnąłŻuk.-Cotamjest,dokurwynędzy,grane?
-Mamwszystkopodkontrolą,Żuk.
- No to, kurwa, pokaż, że masz, człowieku! Tracę cierpliwość. I dobija mnie na dokładkę to

cholerneramię!

-Psycijeopatrywały.
-Tymgorzej.
Niewiedziałem,copowiedzieć.
Lało już na całego. Wysiadłem z furgonetki, żeby nie słuchać już tych z tyłu, i deszcz zmywający

background image

skórę przyniósł takie ukojenie, że chciało mi się krzyczeć na całe gardło. Tristana nie było już trzy
kwadranse.

Podszedłemdomiejsca,gdziespłonęłanaszapierwszafurgonetka.
Zasłanebyłojużpotłuczonymszkłem.
Wypatrywałemśladówtamtegozdarzenia,alenicnieznalazłem.Tylkomieniącąsiętęczowoplamę

olejunaasfalcie.

Aleówpożarmiałmiejsceprzedwiekami,atenświeżywyciekolejupochodziłzapewnezinnego

pojazdu,zjakiegośpóźniejszegowypadku,azresztąniewiadomo,czyBridiStwórjeszczeżyjąiczynie
gramczasemparądwójek.Możenigdyniebędęmiałnarękuniclepszego.

Do odłamków szkła czepiały się kłaczki psiej sierści, i coś namalowało na trotuarze słowa “Das

Uberpies".

Kaleczyłemsobiestopy.
Kostka znowu mnie bolała, podwinąłem więc nogawkę dżinsów i stwierdziłem, że z rany coś się

sączy,jakbyotwierałysiętetworzącejąmaleńkiedziurki.

Tristanwciążniewracał.
Słyszałem, jak Żuk krzyczy z bólu w furgonetce, ale nie zwracałem na to uwagi. Wyłączyłem się.

Miałeminneproblemy.

Kropleczarnegodeszczuściekałymizpowiek,tworzącprzedoczymaprzesłaniającąwidokkurtynę

z paciorków. Usłyszałem chrzęst szkła po prawej, i odwróciwszy się, zobaczyłem zbliżającego się
mężczyznę.Wyglądałtakgroźnie,żewpierwszejchwiliprzemknęłomiprzezmyśl,żetojakiśoprych.
Potemdostrzegłemdwapsynapodwójnejsmyczy,którątrzymałwjednymręku.Przezjednoramięmiał
przewieszonegoobrzyna,przezdrugiebrezentowątorbę.Wdrugimrękutrzymał

szpadę.Iwmiaręjaksięzbliżał,wychwytywałemdalszeszczegóły:twarzpomalowanawpasy;ten

wyrazoczu,wyrazniezachwianejdeterminacji,jakuzwierzęcia.

Zrobiłkilkaostatnichkroków,tych,którenasjeszczedzieliły,trudnychkroków.Jegołysą,lśniącąw

blaskuksiężycagłowępstrzyłytuitamciemneplamki,jakbystrupkizakrzepłejkrwi.

-Tristan?-zapytałem.-Toty?Nieznajomymilczał.
-Cośtyzrobił,człowieku?Gdzietwojewłosy?
-Ogoliłemje.
Dwa psy szarpały się na smyczy i wyły do księżyca, rozdrażnione pływami krwi wywoływanymi

przezjegograwitację.

-Todrastyczneposuniecie-stwierdziłem.-Domyślamsię,żeniezrobiłeśtegobezpowodu.
Tristanniepatrzyłnaksiężyc.Niepatrzyłnagwiazdy,aninadomy,aninafurgonetkę.Tristanpatrzył

namnie.Namnieskupiałcałąswojąuwagę.

-Wiesz,czegochcę,Skrybo-powiedział.
Tak. Tego, czego chcemy wszyscy. Szklanki Fetysza. Czystych narkotyków. Dobrych przyjaciół.

Gorącejpartnerki.Tegowszystkiego.

Iczegośjeszcze.Wyciszeniapływów.

background image

KotGracz

Zwiastun. Dochodzą mnie słuchy o nowym teatrze. Nie ma jeszcze nazwy. Roboczy tytuł brzmi

Czamorynkowe sny. Poznałem osobę grającą bohatera. Nazywa się Gryzmoł i opowiada dosyć
odrażającąhistorię.Zmieniamnazwyiimiona,żebyniezdradzićtożsamościdelikwenta.Oto,jaksięto
zaczyna:WendywychodzizcałodobowejWurtciami,przyciskającdopiersitorbęztowarem.Pamiętacie
tępaczkęmłodychzhipisiałychmalkontentów.NazywająsiebieKRAKSOWCAMI,itakteżnazywamten
nowypiórkowyodlot.ImiębohaterabrzmiGryzmołijesttoniepowtarzalna,błyszczącażółciąpodróż.
Złocista żółć. Niewąski masz problem, chłopcze! Po pierwsze, twoja siostra Shona ugrzęzła w
Metakrainie, w zamian dostałeś ochłap tłustego obcego. Twoim zadaniem jest sprowadzenie Shony z
powrotem do punktu wyjściowego. Naturalnie, jest to misja praktycznie niewykonalna; nikomu się to
jeszczenieudało.Aletyniemożeszmimotoponiechaćprób,niepozwalacinatogłębokamiłość.Na
domiar złego, tropi cię jeszcze wredna policjantka Moloch. Za to, że za twoją sprawą ma podrapaną
twarz. Na swojego najlepszego przyjaciela, Kruka, nie masz co Uczyć, bo tego wciąż ciągnie do
rynsztoka. Chce cię tam za sobą wciągnąć i przytrzymać, w brudzie. Sprawa jest trudna i
najprawdopodobniejzginieszwtejzwariowanejŻółci.Bądźbardzo,aletobardzoostrożny.Tawyprawa
niejestdlasłabeuszy.Topsycho.Kawałekprzypominającyrealneżycie.

No,możenieażtakstraszny.

Prochydoprochów,włosydowłosów
Na wrzosowiskach jest pogrzebanych sporo złych istot. Dobrych, niewinnych istot również.

Niektóreniechciałyzostaćpogrzebane.Innechciały.Niektórepogrzebanezostałyprzezprzypadek,przez
lawinę śnieżną albo kamienną, albo przez obsuniecie ziemi. Inne pogrzebały się same, pragnąc, by
ciemnośćopadłanaichwszystkowidząceoczy.

Mnóstwo istot leży pogrzebanych tam, na wrzosowiskach. To na nie udaje się człowiek, który

przyjeżdżazManchesteru,żebypogrzebaćkogośalbozostaćpogrzebanym,albosamemusiępogrzebać.

Jadąc przez noc, rozmawialiśmy o ranie. O tym, jak się zakręca, jak odbiega spiralnie od miejsca

wejściapociskupoczynając,jakrozkwitatęczowymikolorami,jaksiękruszynakrawędziach.

-Jestemwszczytowejformie!-parsknąłŻuk.-Przestańciebiadolić.
-Niejestniclepiej,Żuczku-usłyszałemodpowiedźMandy,alewtymczłowiekuzachodziłajakaś

zmiana,itazmianasprawiała,żezaczynałpleśćodrzeczy.

-Niechcę,żebybyłolepiej!-krzyknął.-Podobamisiętak,jakjest.Ej,Skrybku!Widziałeśmoje

nowekolorki?

-Jasne,Żuczek.Bardzotwarzowe.
Od czasu do czasu, na prostych odcinkach drogi, miałem okazje rzucić okiem do tyłu. Ale tylko

przelotnie,zarazprzenosiłemwzrokzpowrotemprzedsiebie.

W egipskich ciemnościach na zewnątrz przemykały, niczym szare zjawy, sylwetki domów, drzew,

znakówdrogowych.Dobrzezrobiłem,wpiórkowującsięwRajdowca,botooznaczało,żektośinny,nie
ja,prowadziłfurgonetkę;jakiśekspert,jakiśsmarkatyekspert.

Dobrze,żechociażprzestałopadać.Przestałoojakiejśnieokreślonejgodzinienocy,aledroginadal

byłymokreiśliskie.

Zerknąłemporazkolejnyprzezramie.Koloryjarzyłysię,promieniowałyzramieniaŻuka,otulały

go, sięgając prawie do łokcia z jednej strony i do karku z drugiej. Mandy trzymała jego głowę w
dłoniach.

Mrokpanującywewnętrzufurgonetkirozjaśniałsięwokółjegociaładołagodnejpoświaty.
Przeniosłemwzrokzpowrotemnadrogęiskupiłemsięnaprowadzeniu.
Niewiedziałemdokądwłaściwiejedziemy,wiedziałemtylko,żewewłaściwymkierunku.
MałyRajdowiec.

background image

-Toniewyglądaźle,Żuczek-odezwałsięTristan.-Wyglądatragicznie.
- Cholera! Nie strasz mnie, człowieku - żachnął się Żuk. - Dobrze się czuję. Ból mija. Kapujesz,

Trist?

Mijatenpieprzonyból.Posłuchajcie!Słuchaliśmy.
-Wiesz,cotooznacza?-spytałTristancicho,takjakbyniechciał,żebyŻukgousłyszał.
CzekałemnaodpowiedźŻuka.
Wiekitrwało,zanimpadła,ibyłacicha,cieńgłosu:
- Nie dla mnie... ja jestem czysty... powiedz, że jestem czysty... - Słychać było w tym głosie

cierpienie,alesięnieobejrzałem.O,nie.Miałemklapkinaoczachi,zatraconywtymmroku,wWurtcie,
wprowadzeniu,widziałemtylkodrogęprzedsobą.

Błagam, niech mnie ktoś z tego wyciągnie. Niech mi da prostą drogę, dobrze oświetloną drogę,

oznakowaną drogę, jakąkolwiek drogę, tylko nie tę poranioną. W tej za dużo dziur. Za dużo
czekających
wypadków.

Tristanprzecisnąłsięmiędzyoparciamifoteliiusiadłobokmnie.Obrzynpołożyłsobienakolanach,

torbę miał na ramieniu. Trzymał mocno oba te rekwizyty, jakby się bał, że może je zgubić. Z tyłu
dolatywałoskamleniepsówopłakującychmartwąSuzie.

Skończyłysięlatarnieijechaliśmyterazotwartymterenemwzupełnychciemnościach.
-ToMandelowyPocisk-wyszeptałTristantakcicho,żebymtylkojagousłyszał.
-Próbowałemniedopuszczaćdosiebietejmyśli-przyznałem.
-Murdochgozałatwiła.
Jezu!Czytomusiałosięprzydarzyć?!ItoakuratŻukowi!
- Przed tym nie ma ucieczki - podjął Tristan. - Ten robak po wgryzieniu się rośnie, rozpełza,

rozmnaża.

Tegoniedasięzatrzymać.Niemanatosposobu.Chłopakrozpadniesięnafraktale.-Zabrzmiałoto

tak ostatecznie jak oficjalny rezultat w Wurtballu ogłoszony zza stołu sędziowskiego. - To powolna
śmierć-

dodałTristan.
-Niemówtak-odszepnąłem.-Proszęcię.Niemówtak.Toniepomoże.Nicniepomoże.
Prowadziłemprzeznoc,wsłuchanywśmiechtoczonegoprzezrobakaŻuka.
-Niemanatoantidotum,Skrybo-podjąłTristan.
Żadnegosposobu.Żadnegoantidotum.
DlaŻukaniebyłojużratunku.
Zresztąchybasamzdawałsobieztegosprawę;byłprzecieżŻukiem,znałsięnawszystkim.Szczyt

perwersji - człowiek może wiedzieć dokładnie, jak działają Mandelowe Pociski, a mimo to cieszy się
odlotem, jaki mu fundują, jednocześnie zabijając. Mandelowe Pociski skonstruowano z myślą o
nieprecyzyjnychtrafieniach,strzałach,którenieuśmiercająofiarynamiejscu.Jeślinieudacisięodrazu
położyćkogośtrupem,wprowadźchociażdoranypasożyta.Niechpasożytwyssieostatnieokruchyżycia,
rozdrabniającskóręnakawałki.Każdytakipociskzawierafraktalowegowirusa.Programładujesięw
najwyżejpięćsekund,bezpośredniodościanekkomórek.Wciągudwudziestuczterech,góraczterdziestu
ośmiu godzin przejmuje kontrolę nad całym metabolizmem. Umierasz. I to jak. Najgorsze w tym
wszystkim jest to, że owe ostatnie dwadzieścia cztery godziny twojego życia, są tymi najlepszymi;
fraktale rozświetlają się wszystkimi kolorami tęczy, podsuwając konającemu wzniosłe wizje, i dlatego
właśnietracącyzmysłyŻukśpiewałteraz,śpiewałhymnpochwalnynacześćżycia.

Śpiewałhymnnacześćżycia,umierając...
-Rozmawiałeśzmoimbratem-odezwałsięTristan,wyrywającmnieztychrefleksji.Nasekundę

oderwałemoczyoddrogi.JejobserwacjęprzejąłMałyRajdowiec.

-Jakto?-spytałem.

background image

-Widziałemwastam,wZaplutejNorze.
-WidziałeśKotaGracza?
-Nopewnie.Jagowidzę.Toznaczy,kiedyGeoffreyżyczysobie,żebymgowidział.
-Geoffrey?
-Tak.Tojegoprawdziweimię.NajściślejstrzeżonatajemnicaKota.Następnymrazemzwróćsiędo

niegoperGeoffrey.Najprawdopodobniejcięzabije.-Zaciskającdłonienakierownicyipędzącpoprzez
mrok,słyszałemśmiechTristana.-Wspominałci,żejestemjegobratem?

-Tak.Zpoczątkunieuwierzyłem.Alespotkałemgopotem,wTasiemcorobaczywcu.
-Comówił?
-Powiedział,żeciwspółczuje.Że...Tristaneksplodował.
-Tenczłowiekpowinientrzymaćsięzdalaodmojegożycia!-Jegogłosbuchałżarem.-Sprowadza

tylkonieszczęścia,skurwysynjeden!

-Tak,tak...uspokójsię,Trist...-starałemsięostudzićtrochęjegogniew.
Przezkilkachwiljechaliśmywmilczeniu.
- Chcesz porozmawiać? - przerwałem je w końcu. Tristan patrzył przez boczne okno na

przemykającezaszybączarnepola.-Otym,jaktosięstało,żesięodsiebieodsunęliście?

MojesłowapochodziłyzgłębisercaiTristanniepotrafiłnamniespojrzeć.
-Zadalekozaszedł-mruknął.
-Cotoznaczy?
-Zadalekozawędrował,jakdlamnie.Takdaleko,żeniemogłempójśćzanim.Rozumiesz?
-Rozumiem.
Nicnierozumiałem.Pozatym,żeTristanchcerozmawiaćoKocieGraczu,oŻuku,oczymkolwiek,

byletylkoniemyślećoSuzie.Swojejutraconejmiłości.

-Maszwsobiedomieszkępsa,prawda?-spytałem.
-Śladową.Tyleconic.
-Kochałeśsięjużkiedyśzpsem?Milczałprzezchwilę.
-Kochałeśsiękiedyzpsem,Trist?-powtórzyłem.
-Wielelattemu-odparł.-AlepotemspotkałemSuzieiwszystkoinneprzestałosięliczyć.
Znałemtouczucie.
TristanprzypaliłsobiewmilczeniuskrętazMgiełkiizlubościązaciągnąłsięmiodowymdymem.
-Suziesięspodziewała-odezwałsię.
W pierwszej chwili zrozumiałem, że Suzie spodziewała się śmierci, ale zaraz potem dotarło do

mnierzeczywisteznaczenietychsłów.

-Jezu!Trist!-wykrztusiłem.-Dziecko?Mieliściedzieckowdrodze?
-Posłuchaj-oświadczył.-Tylkojednotrzymamniejeszczeprzyżyciu.
-ChceszścigaćMurdoch?
-Niemuszę,Skrybo.Onaścigaciebie.
-Cojestwtejtorbie,Trist?
-Mojewłosy.Takmyślałem.
-Ukąsiłcięwąż,prawda?-spytał.
-Ukąsił.
-AwięcmaszwsobiedomieszkęWurta?
-Takmówią.
-Geofireycipowiedział?
-Kotmówiwielerzeczy-odparłem.-Niewiem,jakdalecemożnamuwierzyć.
-Wierzwewszystko.Onsamprzeztoprzeszedł.
-Toznaczy?

background image

-Geoffreyteżzostałukąszony.Przezwęża.
-MawsobieniewąskądawkęWurta,niedasięukryć.
-Jegonieukąsiłzwyczajnywąż.
-Nie?
-Nie.
-Opowiedzmiotym.
Tristan odwrócił się znowu do okna, a ja puściłem furgonetkę luzem; w rękach Małego Rajdowca

byłabezpieczna.Światłareflektorówprzeciąłjakiśnocnyptak;krótkamigawkażyciaporuszającasięna
czarnychskrzydłach.

- Zdarzyło się to przed laty - zaczął Tristan głosem przypominającym odtwarzane w zwolnionym

tempie nagranie. - Kiedy byliśmy jeszcze młodzi, ja jestem młodszy z naszej dwójki, ale już obaj
uzależnieni od piórek. Nie potrafiliśmy się bez nich obejść. Wiesz, że teraz jestem całkowitym
przeciwieństwemtamtegosiebie,aleistniejetegoprzyczyna.

-TąprzyczynąjestGeoffrey?
- Angażował się w to bardziej ode mnie. Ale byłem w niego tak ślepo zapatrzony, że nawet do

głowyminieprzyszło,żebygonienaśladować.Szukałkontaktówwpółświatku,kupującnajczarniejsze
Wurty,jakieudałomusięznaleźć.PewnegodniaznalazłŻółć.NasząpierwsząŻółć.-Tristanzawiesiłna
chwilęgłos.-Słonozaniązapłacił.

-Myślałem,żeŻółciniemożnakupić.
-Zależy,czymsiępłaci.
Zapamiętałemtosobie.Zależy,czymsiępłaci.
-Bałemsiętegopiórka-ciągnąłTristan.-Przynieśliśmyjedodomu.Geoffreynieposiadałsięz

podniecenia.Rodzicejużspali,mieliśmywięccałypokójtylkodlasiebie.Byłemmłodyiświatapoza
bratemniewidziałem,wziąłemwięcznimtopiórko.Alebałemsię,bardzosiębałem.

-Cotobyłozapiórko?
-Takshaka.Wiesz,to,zktóregopochodzązjawowęże.Milczałem,wlepiającoczywdrogę.
-NiebrałeśnigdyTakshaki,Skrybo?-spytał.
-Owszem.Brałem.
-Naprawdę?
-Nie,nienaprawdę.TylkowTasiemcorobaczywcu.WszedłemwMeta.
-Tosięnieliczy.TotylkolichapodróbkaŻółci.PrawdziwyTakshakazabija.Ztegosłynie.Bałem

się,alewniegoweszliśmy.Geoffreyzostałukąszony.Nieprzezjakiegośzwyczajnegowęża.O,nie,to
niewstylumojegobrata.WjegoramieniuzatopiłdwazębyjadowesamTakshaka,KrólWęży.

-Topowinnogozabić.
-Geoffreybrałpoduwagętakąmożliwość...otaczałswojąranęczcią.Karmiłjąkośćmiiciałem.
Podejrzewam,żezakochałsięwtruciźnie,którąmiałwsobie,aonazakochałasięwnim.Zdolny

jestdotegomożektośjedennatysiąc.KotGraczwypowiadasięnatentematwjednymznumerów.-

Zauważyłem, że przestał nazywać brata Geoffreyem. - Mówi, że niektóre ciała są poświecone

Wurtowi;mogąznimżyć.Tojakbymałżeństwo.TakmówiKot.Takczyowak...mójbratuzależniłsię
wtedyostatecznie.Wciążbyłomumało.Zasmakowawszyraz...nowiesz,jaktojest.

-Wiem.
- Szukał coraz niebezpieczniej szych piórek. Chyba za daleko się w tym posuwał. Musiałem się

bronić.

-Coznalazł?-spytałem.
-Tegobyłojużdlamniezawiele,Skrybo.To,corobiłmójbrat...Musiałemprzedsięwziąćjakieś

kroki.

-Cosięstało?

background image

-ZnalazłOsobliwąŻółć.
O,Jezu!
Furgonetkawpadławpoślizgnazakręciemokrejdrogiipoczułem,jakszorującepoburciesłupki

jakiegośogrodzeniazdzierajązniejlakier.Wczepionykurczowowkierownicękręciłemniąjakoszalały,
a przed oczyma przemykał mi film z całego życia. Wszystko na próżno. Byłem pozostawionym samemu
sobie człowiekiem. Człowiekiem! Pasażerowie z tyłu krzyczeli, klęli mnie, zawtórowały im psy,
wszystkie trzy. Istne ZOO na kółkach. Kątem oka zauważyłem przesuwające się tuż obok drzewa,
odbiliśmy się od jakiegoś głazu czy czegoś, a potem w światłach reflektorów zatańczył przed nami ten
pieńwielkiegodębu.Wrzeszczałcałyświat,jaznim,aŻukśpiewałzamną,pulsująckolorami.Inagle
Wurt opadł na mnie znowu z impetem i kierownica w moich rękach od razu przypomniała sobie, co w
takich sytuacjach robić. Spokojny już i na luzie, wyprowadziłem furgonetkę z poślizgu i znowu
pędziliśmyczarnąwstęgądrogi.

-Nieźlepowozisz,Skrybo-mruknąłzuznaniemTristan.
Chwytałem spazmatycznie potężne hausty powietrza, byłem mokry od potu. Mandy obrzucała mnie

najgorszymi epitetami, jakie przychodziły jej dc głowy. Skierka dorzucała coś od siebie. Żuk wciąż
śpiewał,apsyskamlałycałejtrójcedowtóru.

-Jezu,Tristan...nieróbtego!-Słowaledwieprzechodziłymiprzezgardło,aleTristanprzesiedział

całytenincydentzkamiennymspokojem,zatopionywewłasnymświatku.

-NoiwzięliśmytęOsobliwość-podjął,aledomniedopieropoprzejechaniuparujardówdotarło,

oczymmówi.

-CzytobyłowAngielskimVoodoo?-spytałem.
-Tak.Zmusiłmnie,żebymjewziął.
-Icodalej?-spytałem,chociażbardzodobrzewiedziałem...
-Wróciłemsam.-Tristanpowiedziałtopowoli,zesmutkiem.
-Osobliwośćgousidliła?
- Podejrzewam, że sam dał się jej usidlić. Wiesz, o co mi chodzi, Skrybku? Podejrzewam, że on

chciał

tam zostać. To było najgorsze przeżycie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem, ale z punktu

widzenia Geoffreya, który i tak miał w sobie Wurta wstrzykniętego mu przez Takshakę... jemu chyba
bardziejsiętampodobało.Czułsiętam...niebardzowiem,jaktoująć...czułsiętamjakwdomu.Cośw
tymrodzaju.

-IjakajesttaOsobliwość?-Musiałemtowiedzieć.
-Toprzeszłość,twojaprzeszłość...alewyolbrzymiona,zuwypuklonymwszystkim,cobyłowniej

złe.

To,cobyłowniejdobre,znika.
-Jaksięwydostałeś?
-Kotmniewyrzucił.Tryskałpotęgą,igrałzpiórkami,choćcierpiałból.
-Czemuludzietorobią?-spytałem.-Dobrowolnieskazująsięnacierpienia.
-Bosąszaleni.Myślą,żewtensposóbzyskająwiedzę.Tojakrytuałyinicjacyjne,całetogówno.
WszystkietebrednieKrólowejHobart.
-KimjestHobart?
-Niewnikajwto,Skrybku.Takajednazwariowanareligia,ityle.Jejwyznawcyuważają,żeWurt

jestczymświęcej,niżjest,rozumiesz?Jakąśwyższąformąistnieniaczycośtakiego.Myląsię.Wurtto
kolektywnemarzenia.Itowszystko.Jezu!Czytegojeszczeimmało?

Tristanznowuzamilkł.
Dałemmunachwilęspokój,alecośmniedręczyło,coś,coprzedchwiląpowiedział.
-CzyliKotutknąłwWurtcie,tak?-spytałem.Tristankiwnąłgłową.-Alepowiedziałeśprzecież,że

background image

wróciłeś sam. Jeśli Kot tam został... to musiał zostać wymieniony... tak to się odbywa... stawki
wymiany...odtegoniemaodstępstw...

Chybazrozumiał,doczegozmierzam,alenieodpowiedziałodrazu.
-Znalazłemsięwnaszympokoju.Nie,niebyłemsam.Czekałem.
-Byłazemnąkobieta,no,właściwietodziewczyna.Botosiędziałoprzeddziesięciomalaty.
Obejmowała mnie bardzo mocno, ja ją też, i dygotaliśmy, no wiesz, jak to po powrocie. Wciąż

przeszywałmniebólijąchybataksamo.Bólpowypchnięciusiłązesnudoświatarzeczywistego.

Tobolesne.Obejmowałamniezcałychsił,jaodwzajemniałemjejsiętymsamym.Byłaśliczna.To

sięzdarzyłodziesięćlat...

Głos mu się załamał. Zamilkł. I wtedy przed oczyma stanęła mi kobieta, która wniknęła we mnie.

Którawszystkoomniewiedziała.Któramiałaoczyzezłota...

-TobyłaSuzie?-spytałem.
Tristankiwnąłgłową.
SuziebyłaistotązWurta!Obcą.JakStwór,aletysiąckroćpiękniejszą.
-Niepróbowałeśdokonaćwymianyzwrotnej?-zapytałem.
-Niechciałem.
-Dlaczego?
-Takobietazawieledlamnieznaczyła.Więcejniżbrat.Potrafisztozrozumieć,Skrybo?Potrafisz?

Suziebyłanajwiększymszczęściem,ojakimmożemarzyćmężczyzna.Iztegobóluzrodziłasięmiłość.

Poprzysiągłemsobie,żenigdysięzniąnierozstanę.Nawetnajedendzień.
Widziałemtełącząceichnierozerwalniepasmawłosów.
-Niepozwoliłbymjejodejść.Niespuszczałemjejzokanawetnasekundę,nawypadek,gdybyWurt

sięoniąupomniał.Rozumieszto?Myślałem,żetowystarczy.Naprawdętakmyślałem...-Szlochścisnął
mukrtań,ajanieodrywałemoczuoddrogi.Chybaniechciał,żebymnaniegopatrzył.Aleczułem,jak
bierzesięwgarść,prostujewfotelu,przyciskadopiersimałątorbęzwłosami.-Atoświatrzeczywisty
jąwykończył-podjął.

Zebrałemsięwsobieispojrzałemnaniego.Tristanpłakał.
-O,Boże,Skrybo!Cojamamrobić?-wyrzuciłzsiebie.-Suzie...
Chociażjednosłowo.
Cóż powiedzieć? Takiego bólu nie da się uśmierzyć słowami. Można go tylko podsycić. Albo

pogrzebać.

Zostawiliśmyzasobądrzewairozpostarłasięprzednaminocnadczarnymbezmiaremwrzosowisk.
Terazpłakałonawetniebo,poprzedniejszybieściekałciemnywodospadłez.
-Totutaj-powiedziałTristan.

*

Byłatopłytkamogiła.BotylkotakązdołałwydrążyćTristan,ryjączzapamiętaniemswojąmalutką

łopatką,odrzucającwarstwyziemi.Staliśmynadnimkręgiem,awokółtańczyłycienie.

Deszczrozmiękczyłziemiewbłoto,ikopanieszłoTristanowijakpogrudzie.Chciałemmupomóc,

wszyscychcieliśmy,aleTristannasodepchnął.

Patrzyliśmy, jak składa Suzie do płytkiego grobu. Potem otworzył torbę i wyjął z niej grube

warkoczeswychwłosów.Wypuściłjezrąk,opadłymiękkonajejciało.Wyjąłztorbymałedrewniane
pudełkoijerównieżpołożyłnazwłokach.

Wymruczał nad grobem słowa pożegnania, wziął łopatę i zaczął zasypywać mogiłę ziemią, którą

uprzedniowykopał.

Prochydoprochów.Włosydowłosów.
Trójkapsówwyłażałobniezaswojąpanią.

background image

Staliśmynadgrobemwmilczeniu,przepełnieniwolą.Woląpozostanianazawszeżywymi.
Tristantrzymałdwadorosłepsynapodwójnejsmyczy.Zauważyłem,żerozluźniapalce.
-Corobisz?-spytałem.Prostowałpalcejedenpodrugim.
-Wypuszczanije-odparł.
-Mogąnamsięjeszczeprzydać.
-Nie.Nanicnamsięniezdadzą.Robimytosami.Suzietakchce.
-JaKarlizatrzymuję-odezwałasięSkierka.Tristanskinąłgłową.
Patrzyłem, jak dwa psy znikają w ciemnościach. Zbliżyła się do mnie Skierka, ciągnąc za obrożę

opierającąsięKarli.Młodasukaszczekała,rwącsiękuwolności.

-Zostań,dobradziewczynko.Zostań!-szeptałaSkierka,alesukadalejszalała.
Krople deszczu rozpryskiwały się na ogolonej głowie Tristana, ale jego oczy pozostawały suche,

twarde,zdecydowane.Wyczuwałempromieniującązniegożądzę.

Złążądzę.
(Cierpiącna)pistolnik
Pieprzyćtenpodrygującywtańcumotłoch.
TowyrażałatwarzDingo,kiedysięzorientował.
Pieprzyć was, roztańczeni dumie, bo ja tam byłem, obie dłonie, spocone dłonie, zaciśnięte na

rękojeści,jedenpalec,suchy,spoczywanaspuście.

Dingo nawet się jeszcze nie połapał. Nie połapał się jeszcze, że ten pistolet wycelowany jest w

niego.

FaniZadkopsatańczyliwnajlepsze.Brodzącwpocieipsichwyziewach,przecisnąłemsięmiędzy

nimi pod samą scenę. Było tu strasznie, ale teraz widziałem przynajmniej jego oczy, kiedy śpiewał, a
właśnieotomichodziło.

Chciałemwidziećteoczywchwili,kiedymniedostrzeże.
Inaglezauważyłwtłumielśnieniemetalu.
Patrzyliście kiedyś w wylot lufy pistoletu? W mroczne trzepotanie, które tam czeka, w pocisk

czekający,tam,wkomorze,czekającynarozbłyskeksplodującegoprochu,którygowyzwoli,czekający
niecierpliwie?

Staliściekiedyśpotejniewłaściwejstroniepistoletu?
Totak,jakbyzachwilęmiałsięotworzyćtunelicięwessać,atyniemożesznicnatoporadzić.Nie

możeszniczrobić.

Psiamuzykacichławrozpryskachśliny.Dingonieodrywałoczuodprzedmiotuwmoichdłoniach.
-Wiesz,ocomichodzi,Dingo?!-zawołałem.
Tłumwyczułmnieterazispłoszony,przestraszonyrozstępowałsię,tworząckrąg.
Czułemsięwspaniale!
DingoZadek,superpies,ujadającykrólpsiopopu.Spójrzcieteraznaniego,lojalnifani;patrzcie,jak

siętrzęsie.

Robiącto,czułemsięwspanialeipodlezarazem.Wspaniale,bootobyłempanemsytuacji,podle,

bozdradzałem,zdradzałemwybawcę.

Czasamitrzebarobićpodlerzeczy,żebyprzyśpieszyćbiegżyciawobliczuśmierci.
-Wiesz,czegochcę-powiedziałem,głośniejtymrazem.
Nad głową Dinga niczym pokruszona aureola wirowała smutna lustrzana kula, szyjąca wokół

lancamiświatła.

Przedchwiląminęłapiątarano.DingoZadekdawałcałonocnykoncertwKotle,nędznymzajeździe

dla psich kierowców ciężarówek nad kanałem, zalewając knajpę burzą dźwięków; wielkie hity,
interpretacjeświatowychprzebojów,nienagranenigdywersjerobocze;wszystkotowtłoczonewłomot
aparaturynagłaśniającej.Aleterazmuzykacichnie.

background image

Terazmuzykacichniewcholerę,psiagwiazdo!
Dingochciałsięchybaporuszyć.
Trzymałem pistolet nieruchomo, ale w środku pociłem się jak mysz, wszystkimi porami, myśląc:

Cholera!Nigdyjeszczeniestrzelałemzpistoletu.BlagomCię,Panie,spraw,bymnikogoniezranił!

-Nieruszajsię,człekopsie!-wrzasnąłem.-Wiesz,czegoszukam.
Oczy Dinga latały na boki, wypatrując drogi ucieczki. I nagle zatrzymały się, przyciągnięte jakimś

poruszeniemwtłumieiDingowyszczerzyłwuśmiechukły.

Nie ważyłem się choćby zerknąć w bok, ale domyślałem się, że ktoś powiadomił bramkarzy i oni

wkraczają właśnie do akcji. Odetchnąłem więc z ulgą, kiedy u mego boku wyrósł Tristan z ciężkim,
gotowymdostrzałuobrzynem,apochwilidobiładonasSkierka,próbującautrzymaćdrobnymirączkami
rwącąsięnasmyczyKarli.Karlibyłaterazpowalającepięknądiablicąinapawałanasdumą;wspaniały
garniturostrychjaksztyletyzębówispienionaślina,kapiącazpyska.Zarazpotemprzeztłumprzecisnęła
się do nas Mandy prowadząca za rękę Żuka. Jego rozszerzająca się rana siała krzykliwie i dumnie
kolorami.Byłtonajwspanialszypokazświateł,jakiciKotlarzewżyciuwidzieli;niemoglisięoprzeć
pokusieizaczęlitańczyćwjegolśnieniach.

Bramkarzezorientowalisięchyba,cojestgrane.Niktsięnasnieczepiał.
Motłoch zachowywał stosowną cisze. Ktoś zaczął krzyczeć, ale zaniknął się zaraz, zupełnie jakby

sąsiaddałmuszturchańcapodżebra.Panowałastosownadookolicznościciszaibytemztegorad.Rad
byłemzefektu,jakiwywierałem.Odbierałemtojakoprzyzwolenie.

-Czegochcesz?-spytałDingoZadek.Głosmiałnapięty,nitopsi,nitoludzki.Wszystkojedno;w

obutrybachbyłporządniewystraszony.

-Wieszczego,psidupku!-krzyknąłem.
Może nie spodobało mu się to obraźliwe określenie. Może nie podobał mu się mój pistolet

wymierzony wciąż w jego twarz. Może nie podobało mu się, że go tak podle zdradzam. Może nie
podobałmusięwyrazmoichoczu.

Cóż,mnieteżsiętowszystkoniepodobało.Alebyłofaktem,awięcpieprzyćto.
-Nieumieszztegostrzelać,dziecko-powiedział.
- Tak jest! - krzyknął ktoś z tłumu i natychmiast posypała się lawina kpin z mojej niekompetencji,

jakbytobyłajakaśintegralnaczęśćwystępu,najnowszynumerDingoZadka;pozorowanapróbazamachu.

Wołalidomnie:
-Dawaj,stary!
-Rąbztegognata!
-Pokaż,copotrafisz!
-Gówniarzjestdoniczego!
Itakietam,aDingoichpodjudzał,podbechtywał,żebyzemniedrwili.Iwtedycośwniknęłowmój

krwiobieg,wypełniającmigłowęwiedzą;jakładować,jakczyścić,jakcelować,jakstrzelaćizabijaćz
pistoletu.

WjednejchwiliznalazłemsięwPistolniku;dobrymczarnympiórku,alebezpiórkowo.
-Gościukrewi!-zawołałktośztłumu.
Spomiędzymoichdłonitrysnęłastrugaświatła,suchytrzaskrozdarłpowietrzeipociskwyrwałsięz

mojegouścisku.Myślałem,żesłońcerozpadasięnakawałki.Atoeksplodowałatylkolustrzanakulanad
głowąDingaideszczokruchówszkłaposypałsięnajegoszczeciniastąsierść.

-Ococichodzi?!-krzyknął.
-GdzieBridiStwór?
-Skądmamwiedzieć?
-Gadaj,gdziesą,psidupku-wycedziłem.
Przezkilkasekundwidziałemwjegooczachupór,jakbyprzymierzałsiędopójściawzaparte.Ale

background image

jamiałempistolet,aonnie.Tojednakrobiróżnicę.

-WKosmicznychŚmieciach.
-Żadnychtakich,Dingo.Adres.
-Zadużoodemniewymagasz,czystychłopcze.
Nacisnąłemnaspust.
Ale leciutko, z umiarem. Minimalny nacisk Pistolnika; na tyle tylko, by zapaliło się czerwone

światełkogotowościdostrzału;towystarczyło,żebytłumwstrzymałoddech,aDingozacząłkrzyczeći
pośródtegokrzykuwyrzuciłzsiebieinformację,adres.

Popuszczonyprzezemniespustpowróciłdopozycjiwyjściowej;czerwoneświatełkoprzygasłodo

trybuoczekiwania.

-Ibeztegobymcipowiedział!-krzyczałapsiagwiazda.
-Chciałemsiętylkoupewnić,Dingo.
Tylkosięupewnić.
Bojużwiedziałem,gdziesąKosmiczneŚmieci.Byłemtamkiedyś.Nazakupach.Totamnabyliśmy

tęstarązarobaczywionąkanapę.

Teraz wracaliśmy. W poszukiwaniu pewnej zarażonej dymem widmodziewczyny i nie pierwszej

świeżościStwora-z-Kosmosu.

-Skitrowcy!Zmywamysięstąd!Chybazaczynałemwtymgustować.
Wkażdąniedzielęopiątejranoruszatadzikagiełdanadkanałem,niedalekoKotła,przydokachOld

Trafford. Ściągają na nią skoro świt wszyscy nielegalni dealerzy, którzy pod płaszczykiem handlu
rozmaitymi artykułami gospodarstwa domowego oferują po cichu tanie piórka i Mgiełkę. Kiedy
wypadliśmy z klubu kierowców ciężarówek, interes szedł już pełną parą. Nad kanałem przewalały się
tłumyposzukiwaczyokazji.Morzetwarzyiogłuszającyzgiełk.Jedenzadrugimpodjeżdżaływyładowane
szczelnie samochody - ściągały, oddawać się szałowi sprzedawania i kupowania, rodziny w pełnym
składzie.Miałemwrażenie,żeszukamjednegokonkretnegokryształka,patrzącwkalejdoskop.

Wir kolorów. Przeklinany i rugany ze wszystkich stron, prowadziłem Skitrowców przez tę zbitą

ciżbęzpowrotemdofurgonetki.

Czasemmusiałemodepchnąćkogośzdrogi,alespecjalniesięnienapracowałem.ZkoloramiŻuka,

obrzynem Tristana oraz zębami i gardłowym warkotem Karli, musieliśmy przedstawiać sobą ładny
obrazek.Tłumrozstępowałsięprzednamiibezwiększychkłopotówdotarliśmydofurgonetki.

Szedłemjużdotylnychdrzwi,żebywpuścićekipędośrodka,kiedynaglecośmnietknęło,cośbyło

nietakalboztablicamirejestracyjnymi,albozmoimioczami.Niewiedziałemjeszcze,zczym.Patrzyłem
natablicę,anumerynaniejmigotały.Jakżywe.Nicztegonierozumiałem.

Inarazolśnienie!
Widmoglina!
Natablicęrejestracyjnąpadałainfowiązka.RozejrzałemsięidostrzegłemShakęrobiącegoużytek

zeswychmechanizmów.

Icoteraz,wielkiwodzu?
-Skitrowcy!-zawołałem.-Spadamy!
Ijuż,torującsobiedrogęłokciami,pędziłemprzeztłum,byledalejodfurgonetki.Potrącaniprzeze

mnieludziepomstowali,alejategoniesłuchałem,biegłemjakwtransie.SkierkazKarlideptałymipo
piętach,czułemjezaplecami.AprowadziłymniekoloryŻuka.

CozTristanem?
Nieważne.
Niewiedziałem,dokąduciekać.
Słońceroziskrzałopowierzchnięwodykawałekzamiejscem,wktórymprzybijałyłodzie.
Tamwłaśnie,samniewiedzącdlaczego,prowadziłemSkitrowców.

background image

Porannepowietrzewibrowałoodwyciasyren.
Gliniarskichsyren.
Przy brzegu kołysały się dziesiątki łodzi; pływające rodziny próbowały wiązać koniec z końcem,

handlującczympopadnie.Tusprzedawanozłodziżywnośćzrożna.Tammiłośćwjarmarcznymwydaniu;
taniekurwyijurnispermeninapokładzie.Tamznówłódźkwiatów;pływającyogród.

Rozglądałem się na wszystkie strony, wypatrując gorączkowo drogi ucieczki. Gliniarskie syreny

wygrywałynajbardziejnienawistnąmelodię.

Naskrajupolawidzeniamignąłminieostrycień.Spojrzałemwtamtymkierunku.Nadtargowiskiem

płynąłShaka,tużzanimposuwałasiępolicjantkaMurdochzpistoletemwdłoni.

Kurczę,jakaśporządnaŻmijkawpełzaładomojegosystemu.
Brutalnie, bez ceregieli, roztrącali kłębiący się tłum, a twarz Murdoch pałała zimną wściekłością;

jakbypolicjantkagotowałasiędojakiejśostatecznejrozprawy.

-Jeżyk!-doleciałmnieodstronylodziczyjśgłos.-Tutaj!Smacznego!Spojrzałemwkierunkuwody.
-Rekruciku!Tutaj!
Szukałemtegogłosu,głosowejigływstogułodzi.Pochwilimojeoczy,idączatymgłosemdojego

prawdopodobnegoźródła,padłynawywieszkęnamaszcie:.JadłodajniapodJałowcem.SzefBarnie".

Podbiegłemzeswąświtądotejłodzi.
Szef Barnie machał na nas z pokładu. Obok niego stała dziewczynka rozsupłująca małymi

paluszkamicumy.

-Tutaj,Jeżyk.Tutaj!
Wgramoliliśmy się na rozkołysaną łódź i byłem niemal przekonany, że jesteśmy w komplecie.

Skierka?

Obecna.Karli?Obecna.Mandy?JestTristan?Tristan?Jesteśtu,przyjacielu?Wyglądanato,żenie.
Wyglądanato,żeniejesteśmywkomplecie.
Dziewczynkaprzecięłacumę.
-Zaczekaj!-zawołałem.Alezawołałemzapóźno,owielezapóźno.
Dryfowaliśmy już, a ja patrzyłem bezradnie, jak Tristan wyłania się z tłumu z gotowym do strzału

obrzynemwdłoniach.

-Tristan!-wrzasnąłem.Niezwróciłnamnieuwagi.Mierzyłdopolicjantki,miałzniąrachunekdo

wyrównania,rachunekzato,costracił.

Wygarnąłzobrzyna.
Płomieńtryskającyzlufyrozświetliłporannąszarówkę.
Drobnihandlarzezkrzykiemrzucilisiędoucieczki.
Eksplodował trafiony pociskiem stos drobnych artykułów gospodarstwa domowego, ułożony na

prowizorycznymstolikunakozłach.Murdochzanurkowałazarodzinnecombi,kryjącsięprzedogniem.

Nadbiegali inni gliniarze. Tristan przeładowywał broń, przygotowując ją do oddania następnego

strzału.

Zapóźno.Zawolno.
Obserwowałemtowszystkozwypływającejnaszerokąwodęłodzi.
Zapóźno.Reagowaliśmyzapóźnoizawolno.Obaj.
GliniarzechwytalijużTristana,obalaligonaziemię,przyduszalidoniej.Barnieodbijałodbrzegu.
GliniarzeokładaliterazTristanalufamikarabinów.
Mogłemtylkopatrzeć.
Odwróciłemoczyodtegowidoku.Barniestałzakołemsterowymikierowałłódźpodprąd.Przez

pełnąminutęprzyglądałemsięjegoidealnymkościompoliczkowym.

-Gdzienaswieziesz,szefie?-spytałem.
-Dodomu-odparł.

background image

Dodomu?Czyligdzie?
Arzekawblaskuwschodzącegosłońcaprzypominałażyłękrwi.

Ideał,dlaktóregowartożyć
Uchylampowieki.
Kolory,zarysytwarzy,śmiech.
Gadatelewizor.
Siedzę w głębokim, obitym aksamitem fotelu w kącie małego pokoju i patrzę spod przymkniętych

powiek. Telewizor to model w matowoczarnej obudowie z chromowanym wykończeniem. Prawdziwy
kolekcjonerskiokaz.

Dzieciakinadywaniepiszczałyzradości.Pieswesołomerdałogonem.
Leciał program Noela Edmondsa. Noel, z tą swoją rozwichrzoną szopą włosów na głowie i

pucołowatymi policzkami, zadawał pytania zachwyconej rodzince. Ilekroć odpowiedzieli źle, rozlegał
się nieprzyzwoity odgłos i jasnoczerwona strzałka na planszy przesuwała się bliżej symbolu pręgierza.
Nadrodzinkąwisiałogigantycznewiadro.Parowało.Podwiadrem,wielkiminiebieskimiiczerwonymi
literami wymalowano informację: Spluwaczka Noela. Telewizyjna rodzinka, nawet jeśli źle
odpowiedziała na pytanie, zanosiła się śmiechem i chichotała. Wtórowała im trójka dzieciaków na
dywanikuprzedtelewizoremipies.Piesśmiałsięogonem.Jateżsięśmiałem.O,bogowie!Ostatniraz
oglądałemtenprogram,będącjeszczedzieckiem.Cosiędzieje?

Otworzyłemoczyszeroko,starającsięogarnąćtowszystko.Tenpokój,tendom,tętapetęwkwiatki

i znajdujących się tu ludzi. Wszystko to wydawało mi się jakieś znajome, budziło nieokreślone
wspomnienia.Jakbymjużtukiedyśbył.

Najstarsze z dzieci było nastolatką. Miała na imię Mandy. Pies wabił się Karli, a na drugą

dziewczynkę wołano Skierka. Imienia najmłodszego dziecka nie znałem. I nagle do mnie dotarło; one
nigdyjeszczetegoniewidziały.NiewidziaływłosówNoela,cygaraSaville'a,czarówDanielsa.

OtworzyłysiędrzwiidopokojuwszedłBarnie,azanimjakaśkobieta.Onaniosłatacęzposiłkiem,

Barniebutelkęwinaikieliszki.Włosykobietybyłyzielone,szmaragdowozielone,isięgałyjejdopiątego
żebra;budziływemniejakieśmglisteodczucia.Jakbymznałtękobietę,itobardzoblisko.Niepotrafiłem
ichskonkretyzować.Postawiłatacęprzedemnąnamałym,szklanymstoliczkukawowym.Zawartośćtacy
harmonizowaławjakiśsposóbztympokojem.Mięsoiryby,aromatycznejarzyny,chrupkiesałatki,pasty
-imbirowaiczosnkowa,owoceiorzechy,kruchesery,szarlotkazcynamonowymkremem.

-Jużsięobudziłeś,Jeżyk?-spytałBarnie.
-Tak.Chyba...
-Spałeśjakzabity.Zresztąwszyscytakspaliście.Kiedyostatnirazsiękładłeś?
-Ostatniraz...-Niemogłemsobieprzypomnieć.-Któragodzina?
- Wpół do drugiej - poinformowała mnie kobieta. Zerwałem się na równe nogi z miękkich objęć

fotela.

-Wpółdodrugiej!Popołudniuczyrano?Kobietaroześmiałasię.
- Po południu, Skrybku. Głuptasie! - Powiedziało to najstarsze z siedzących na dywanie dzieci,

dziewczynaimieniemMandy.

-Chceszcośprzekąsić,Rekrucie?-zapytałBarnie.Chciałem.Niejadłemodwieków.
-GdzieŻuk?-zapytałem.
- Żuk jest w sypialni - powiedział Barnie. - To nasz dom, a to moja żona... Lucinda. - Kobieta

uśmiechnęłasię.Ustamiałaszerokieizmysłowe.-Atonaszacóreczka,Crystal.-NatesłowaBarniego
najmłodszadziewczynkanasekundęoderwałaoczyodekranu,obejrzałasięiobdarzyłamnieuśmiechem.

Rzuciłemsięnasmacznyposiłek,czując,jakzkażdymkęsemwracająmisiły.Pałaszowałem,ażmi

sięuszytrzęsłyichybamusiałototrochęgłupiowyglądać.

background image

- Nie mogę tu zostać - wymamrotałem z pełnymi ustami. - Śpieszę się. - Po brodzie ściekała mi

oliwazsałatki.MusiałemodzyskaćBridiStwora.Teraztylkotosięliczyło.Alenawetniewiedziałem,
gdziejestem.

-Zasnąłeśwtymfotelu,Rekrucie-powiedziałBarnie.-Niechcieliśmyciprzeszkadzać.
-Tonaszdom-dorzuciłaLucinda.-Jesteśtumilewidziany.
-Czymysięjużgdzieśspotkaliśmy?-spytałemją.
-Och,najprawdopodobniej.-Znowusięuśmiechnęła.Miałaidealnątwarz.TaksamojakBarnie.I

ichdziecko.Rozpływalisięwuśmiechach.Pokój,wktórymmieszkali,byłciepłymgniazdkiem.Obrazy
na ścianach opowiadały jedną historię; półnagie kobiety popatrujące nieśmiało, konie przeskakujące
przez fale, łabędzie sunące rzekami złota, wielkookie szczeniaczki ogryzające skradzione kapcie. Ten
pokójbył

nasyconywiekowymibarwami.
I w tym momencie telewizyjna rodzinka udzieliła o jedną złą odpowiedź za dużo i Spluwaczka

Noela zaczęła się przechylać. Chlusnęła na nich fala nieczystości, a oni nie posiadali się ze szczęścia.
Widowniaryczałazuciechy.Dziecinadywanikutarzałysięześmiechu.

I nagle uświadomiłem sobie, że przecież nigdy nie widziałem oryginalnych programów Noela, ani

Saville'a, ani Danielsa. Że oni wszyscy to postaci z czasów sprzed mojego przyjścia na świat. Ja
oglądałemtylkopowtórki.Awiec,cotusięsypie?Idlaczegojatodostrzegam?

DejaWurt.Napewno.
Tak się nazywa odczucie, jakiego doznajecie czasami w Wurtcie, kiedy już ten dany Wurt kiedyś

przerabialiście, ale mimo wszystko znajdujecie się w Wurtcie, pamiętacie? I myślicie, że to
rzeczywistość.Wgłowietworzysiępętla,któraprzechodziwrodzajNawiedzenia.Wspomnieniazpo-
przednich odlotów zaczynają się nakładać na piórkowe sny, wytrącając je z fazy, na zasadzie fal
sprzężeniazwrotnego.Możetakiebyłowyjaśnienie.ZnajdujęsięwWurtcieidoznajęnajprawdziwszego
Nawiedzenia.

-Toniejestnormalnatelewizja-powiedziałBarnie.-Totylkonagraniaztaśm.
-Toniejestprogramnażywo!-krzyknąłem.-Topoprostuniejestprogramnadawanynażywo!
-Zgadzasię-odparłuroczyście,jakbybyłtojakiśpowóddodumy,apotempokazałmijednąrękę,

adrugąoddarłsobieodniejkawałekciała,odsłaniającpracującepodspodemmechanizmy.

-Oto,czymjestem-powiedział.
Gapiłem się oniemiały w dziurę w jego przedramieniu, w kałużę płynnego plastyku; na

nanoorganizmy uwijające się w krwi płynącej jego żyłami, na zginające się syntetyczne kości, kiedy
demonstrowałmiswojąsprawność,opuszczająciunoszącramię.

-Oto,czymjestem-powtórzył,tymrazempowoli,znutkąsmutkuwgłosie,jakbyzsentymentemdo

czegoś,cogdzieśpodrodzezatracił,doczegośludzkiego.

Robo!Barniebyłrobo.Roboszefem!
- Tu, w środku - podjął, klepiąc się po głowie - przechowywane są najlepsze przepisy kulinarne,

zebraneodwszystkichnajlepszychszefówkuchninatymświecie.Jestemichdepozytariuszem.

Jakbywreakcjinato,maładziewczynkaCrystaloderwałasobiekawałekciałazkarku.Możnaby

pomyśleć,żezrobiłatodlazabawy,tyletodlaniejznaczyło.

- To Robotowo, Rekrucie - oświadczył Barnie. - Czyści nazywają je chyba Zabawkowem, mam

rację?

-NiedajsięBarniemunastraszyć-odezwałasięLucinda,alebyłojużzapóźno.Czułem,żezaraz

puszczępawia.

Roboczłowiekprzybliżyłsiędomnieodwakroki.
- Czyż to nie zabawne? - zapytał. - Ta reakcja czystych na robota? Sądząc po niej, można by

pomyśleć,żeuważająnaszaodpychających,albocośwtymrodzaju.

background image

Nie miałem na ten temat zdania, wiedziałem tylko, że chcę się znaleźć daleko stąd, tam, gdzie

czekająWidmoiStwór.

-Powiedzmi,jaksięstądwydostać-poprosiłem.-Mamcośdozałatwienia.
-Tochybaniemożliwe-odparłBarnie.-Żukjestwkiepskimstanie.
-Onniejesttakiczysty-wtrąciłaLucinda.MniemiałanamyśliczyŻuka?
I ujrzałem siebie na płynącej łodzi, obserwującego brzeg, z bezużytecznym pistoletem w ręku,

patrzącego bezsilnie, jak gliniarze wloką Tristana na posterunek. Gdzie dopóty wkręcają człowiekowi
śruby w uczucia, dopóki nie przestanie czegokolwiek odczuwać. To nie był Wurt To nie był sen. Ten
światbył

realnyitaświadomośćsprawiła,żeoczymipowilgotniały.
Och, gdybyż tak trochę mniej Vazu w moim życiu, a nieco więcej kleju. Może wtedy potrafiłbym

przylgnąćmocnodokogoś.

Dzieciśmiałysiędorozpukuznieszczęściatelewizyjnejrodzinki,ajaniewiedziałemjuż,cojest

realne.

*

Naścianachsypialniwisiałyłańcuchyikajdanki.Nanocnejszafcerozłożonokolekcjępejczy.
Żuk był przywiązany do łóżka sześcioma mocnymi linami. Spoczywał na wznak, a z jego skóry

ostrzami światła wylewały się kolory. Wyglądało na to, że połowę ciała ma już zajętą, rojącą się od
fraktali.

- Skrybo! Dziecinko moja! - powiedział. - Dobrze cię widzieć na nogach. Poluzujesz mi trochę te

pęta?

Przespacerowałbymsię.
-Raczejnie.-Wirusatakowałjużjegoumysł,napełniającprzeświadczeniem,żejestsuperherosem.

-Todlatwojegodobra,Żuczek.Niechcemy,żebyśnamskakałzwysokichbudynków.

-O,tak!Tocałyja.BłyszczącyCzłowiek.Bamieodwaliłkawałporządnejroboty.Hej,amożeon

jestjakimśspecjalistąodkrępowaniasznurami?!Widziałeśtęjegożonkę,Skrybku?

-Widziałem.
-Seksownazniejaktoreczka!Pamiętasz?
-Conibymampamiętać?
- Cholera, robaczku, nie pamiętasz? Jak mogłeś zapomnieć taki sen? A może ci już usechł?

Słyszałem,żetosięczasamizdarzatym,cozamałogoużywają.

-Wiesz,cosiędzieje,Żuk?-spytałem.
- Co się dzieje? Bardzo dużo się dzieje. Świat to jeden wielki happening, a ja jestem głównym

aktorem. I jak mnie nie rozwiążesz, Skrybo... to i tak wypłynę spod tych sznurów. Bo ja pływam,
dziecinko!

Kapujesz?
Tak.Rozumiałem.
- Znam końcowy rezultat, mały - ciągnął. Głos mu się zmieniał - cichł, poważniał. - Ta suka

policjantkanaprawdęmniezałatwiła.Chybaporasiężegnać.Cholera,mały,ależjasięwspanialeczuję!
Cozaironialosu.

-Toskutkidziałaniategowirusa-powiedziałemrówniecicho.Jegokolorypiekłymniewtwarz.

Ciepłełzy,ściekającemipopoliczkach,parowaływichblasku.

-Wiem,Skrybku.Alewieszco?Chętniebymterazwyszedłszukaćwidmodziewczynyiobcego.
Wyruszyłbymsilny.Wgloriichwały.Chwytasz?
-Jużniedługo,Żuk-wyszeptałem.-Jużwkrótce.
Skinąłjakośniezdecydowaniegłową,zupełniejakbygotamniebyło.

background image

-NiestraćMandy-powiedziałnakoniec.
-Niestracę.
Uścisnąłem jego dłoń. Palce miał rozpalone, wyczuwałem przepływające swobodnie miedzy nami

kolory.

Aleniepuszczałemtejręki,chłonąłemjejciepło.Aprzypominałototrzymaniespektrum.
Spłukałemzsiebiekilkudniowybrud,wytarłemsiędosucha,apotemwpatrywałemdługowsiebie

ztamtychczasów.Dodzisiajpamiętamodbicieswojejtwarzywłazienkowymlustrze.

Podwinąłempowiekęlewegooka.Przysunąłemsiędolustrabliżej,podsamąlampęnadumywalką.
Spojrzałemsobiewoczy,szukająctampodpowiedzi.
-Znalazłeścoś?-Łagodny,miodowygłoszzamojegoramienia.Odwróciłemsięnapięcie,omalna

niąniewpadając.Stałabliskoiznowupoczułem,jakwracatamtomglistewspomnienie.Starałemsięje
złowić, ujarzmić, ale udało mi się tylko sklasyfikować je jako wspomnienie czegoś, co nigdy się nie
wydarzyło.-Nielubisznas?-spytałgłos.

-Lubię-odparłemizebrawszysięnaodwagę,zerknąłemjejniepewniewoczy,przygotowany,że

nadziejęsięnametalicznybłyskstali.Zamiasttegonapotkałemzatroskaneludzkiespojrzenie.

-Janiejestemrobo,wiesz?-powiedziała.-Wyczułeśto?
-Widzę.
-TaSkierkatobardzomiłedziecko.Możepowinieneśznaleźćsobiejakąśporządnąkobietęiosiąść

tutaj.

Zaopiekowaćsiętąmałą.Niebyłobywamtuźle.
-JaktojestztymBarniem?-zapytałem.
-Todobryczłowiek.
-Wiem.
-Zamłoduobciąłsobiepalecprzyczyszczeniujarzyn.Kafejka,wktórejwtedypracował,pokryła

koszty protezy. Wszczepiono mu w ranę trochę nanoplastyku. Dzieciak się uzależnił. Zdarza się. Kiedy
maszjużwsobietrochęplastyku,chceszgowięcej.TaktwierdziBarnie.Trochęwięcejtejsiły.Boto
właśniedajeplastyk.Siłę.Siłędoegzystowania.Czyniekorcicięnigdy,żebymachnąćnawszystkoręką,
Skrybo?

-Korci.Czasami.
-Postarajsięodomieszkęrobo.Wtedyprzejdącitakiepokusy.Takmówią.
-JestemterazwWurtcie?Prawda?-zapytałem.
-Nie.Torzeczywistość.
-Dlaczegomiałbymciwierzyć?CzujęsięjakwWurtcie.
-Tozasprawątego,comamwsobie.
-Toznaczyczego?
-Nicniewyczuwasz?
-Mamwrażenie...
-Tak?
-Mamwrażenie,jakbymskądścięznał.
-Wjakimsensie?
-Wolałbymniemówić.To...tokrępujące.
-Wiesz,żeBarniemniezdradza?
-Naprawdę?
-Niemammutegozazłe.Samateżgozdradzam.
-Naprawdę?
Starałemsięzachowaćmiędzynamidystans.
- Ciągnie go do widmodziewczyn. Może dlatego, że jest robo. Lubi ten kontrast między ich

background image

miękkością a swoją twardością. Miękki dym, twardy plastyk. To podnieca. I, naturalnie,
widmodziewczynyteżzanimszaleją.Tylkoroboalbopiesmogąuszczęśliwićwidmodziewczynę.

PomyślałemoBridgetiŻuku.ApotemprzedoczymastanęłamiBridgettańczącawZaplutejNorzez

tamtymnowymfacetem.Czymbył?

-Znalazłeścoś?-spytałaLucinda.
-Nibyco?
-Wswoichoczach.
-Nie.Nic.
- Pozwól, że ja popatrzę - powiedziała i przysunąwszy się blisko, za blisko, uniosła rękę i

pogłaskałamniepotwarzy.Zajrzałamiwoczy.Atoznaczyło,żeja,chcącniechcąc,musiałemspojrzeć
woczyjej.

Byłyzielonejakjabłkazodległych,zalanychsłońcemsadów.Tegobyłojużdlamniezawiele.
-Niedygocztak-upomniałamnie.-Dajmisięprzyjrzeć.
Lucindazaglądaławemnie.Doznawałemjużwzwodu,atocowidziałemzbliskawjejoczach,po

dziesieciokroćwzmagałomojepodniecenie.

- Nie. Nic tam nie ma - orzekła. - Oczy masz błękitne, idealnie błękitne. Jak letni dzień, ale bez

skrawkasłońca.Todziwne.Mogłabymprzysiąc...

-ŻemamwsobieWurta?
-Tak.Wszystkonatowskazuje,aleniewidzęśladużółci.
- Żółć jest za to w twoich oczach. - Widziałem tam maleńkie plamki, kiedy we mnie zaglądała.

Skrzyłysięjakokruszkizłota.

-Byłeśtujużkiedyś,prawda?-zapytała.
-Niepotrafiętegowyjaśnić.
-Pozwól,żecicośpokażę.
-Lucindo...
-Ocochodzi,dziecko?
-Ja...
-No?
-Janiepowinienemtegorobić.
PowinienemszukaćBridgetiStwora.IDesdemony...
Lucindawzięłamniezaręceipociągnęładelikatniezasobą.

*

Druga sypialnia była udekorowana purpurowymi draperiami, stało tam łoże w formie kamiennej

płytyorazalabastrowyposągDziewicyMaryi.Jejbiałe,kamienneoczyroniłykrwawełzy.

Wystrój tego pomieszczenia przyprawił mnie zrazu o zawrót głowy, a potem jeszcze bardziej

podniecił.

-JestemwWurtcie!-wymamrotałem.-Wiem,żejestem!
-Nie-odparłaLucinda.-Takcisiętylkowydaje.
-AletoprzecieżKatolickaOrgia,prawda?WurtpodtytułemInteraktywnaMadonna?
-Owszem.Jeszczenierozumiesz?Pokójgościnny?
-Tobyłonapoczątkulatdziewięćdziesiątych,prawda?
-Zgadzasię.
-NostalgicznaPułapka?
-Nonareszcie.Asypialnia,wktórejleżyŻuk?Ztymisznuramiipejczami?
-TopewniePerwurtKochanka.Brałemtowszystko!
-Przypatrzsięlepiej.

background image

Iterazzaczęłodomniedocierać,ogarniałomniewrażenie,żejestemoszukiwany.Rozejrzałemsię

uważnie po pokoju Katolickiej Orgii. Krew nie wyglądała już na prawdziwą. Zebrałem jej trochę na
palecipowąchałem.

-Tofarba?
Lucindaroześmiałasię.
-Barnieurządziłdlamnietepokoje.Sąkopiamibestsellerowychpiórek.Ciekawe,prawda?Ichyba

biorąBarniego.

-OnniemożewchodzićwWurta?
-Właśnie.Barniejestnieodlotowy.
-Wiedziałem.Tenwyrazjegooczu...
-Ażtakźleniejest.Toczynigobardzorealnym.Bardzopotężnym.Wtymstaromodnymsensie.Nic

dziwnego,żewidmodziewczynychętnieidąznimdołóżka.Jarównież.Atepokoje...cóż,onezkoleiz
pewnościądziałająnaniego.

AlejawidziałemwoczachBarniegotylkosmutek,topoczucieograbieniazsennychmarzeń.Alenie

w sensie, który ja znałem. On był rad, że nie śni. Sen kojarzył się ze słabością, a szef był silny. Teraz
wszystkozaczynałodosiebiepasować-Barniebyłnieodlotowy.Musiałemsięotrząsnąćztychwrażeń.

-MaszwoczachWurta,Lucindo.Czymjesteś?
-JestemGwiazdą.MamwsobiewystarczającądotegodomieszkęWurta.Potrafięłączyćżycieze

snem.

NazywająmnieIgiełką.
Igiełkajałowca.
I zobaczyłem siebie w jej ramionach, kochającego się z nią w piórkach, niezliczonych łagodnych,

różowychPomowurtach.

- Jestem Aktorką Wurta - powiedziała. - To moja praca. Świadomość, że oto stoi przede mną

rzeczywista,przyprawiałamnieociarki.

-Wiem,żemaszwsobieWurta-ciągnęła.-Niezwiodąmnietebłękitneoczęta.Możeniejesteś

jeszczenatogotowy.Wyczułamtoodpierwszegospojrzenia.Wyczuwamtoteraz.

-Skądwiesz?
-Bomrówkichodząmipocałymciele.Niewiedziałem,gdziemampodziaćoczy.

background image

Karmachanika

IgiełkawyprowadziłamnieścieżkaminadkanałemzabramyZabawkowa,tamgdziepracująibawią

sięmechanicysamochodowiorazwytwórcyimpregnowanejodzieży.Robiątowdzień,aleterazbyłojuż
podwieczór,nadświatemzapadałzmierzchinaścieżkachniespotykaliśmynikogo.

Szliśmy wąską, brukowaną kocimi łbami dróżką, która biegła miedzy brzegiem kanału a mostem

kolejowym. Most składał się z szeregu łukowych przęseł, z których każde było zasiedlone i zabite
deskamiprzednocnymizłodziejami.AwodapomojejlewejręcemiałabarwęzezłegoWurtowegosnu,
nowiecie,takiego,wktórymuczuciaobracająsięwbłotoiniemożnaznaleźćdrogipowrotnej.

IdącapółmetraprzedemnąIgiełkamilczałapowściągliwie,jejciałotętniłocudamiiseksownymi

snami.

Nie zliczyłbym, ile razy była partnerką mych erotycznych fantazji, i dreptałem za nią pokornie jak

pies.

Chybaczułemsiębardzopodle.Kompletnabezwolność.
Znacietouczucie?
-Jesteśmyprawienamiejscu,Skrybo-odezwałasięwpewnejchwiliIgiełka.-Czujesz?Czułem.
-Czujęstrach,Igiełko-odparłem.
- Nie bój się, Skrybo, w tej wodzie nie ma węży. - Stukała palcem w karteczkę z wiadomością,

przypiętądodrzwiprzęsła.

-Jesteśpewna?
-Jestem.
Patrzyłemnaszyldnaddrzwiami.
Karmachanika.
Parkowałytudwazabytkowesamochodyifurgonetkadosprzedażylodów.
-Skądtapewność?-spytałem,wzdrygającsię.
-Jużdawnowszystkiewyłapaliśmy.
Drzwi uchyliły się i Igiełka wślizgnęła się do środka. Wszedłem za nią do małego

ciemnoczerwonego pomieszczenia. Sufit był tu łukowaty, kamienie śliskie od wilgoci. Unoszący się w
powietrzudymprzywoływałprzedmojeoczywizje.

ZastołemmikserskimsiedziałIkarusSkrzydłoimiesiłtendym.
-Przyprowadziłeśznowutegopsa?-zapytał.
-Tymrazemnie-odparłemroztrzęsiony.
-Ategoagresywnegodupka?ChodziłomuoŻuka.
-Nikogo-powiedziałem.
-Towchodź.Jesteśmilewidziany.
-Wysięznacie?-spytałaIgiełka.
-O,tendzieciaknapędziłmiporządnegostracha-powiedziałEca-rus.-Alewszystkowporządku.

Niemamdoniegożalu.

Wcieniachdostrzegałemsuchefioletowo-zielonelśnienia.Słyszałemteżodgłosyskóryocierającej

sięoskórę,skóryszorującejoziemięioszkło;odgłosyskradaniasiępośródnocy.Sennekoszmary.

Pociłemsięobficie,tłumiącwsobielęk.Stałypodścianąprzęsła,trój-szeregstarychterrariów,w

każdymjedenwąż,albocałeichsplątanekłębowisko.

-Niebójsię,Skrybo-powiedziałaIgiełka.-Totwoiprzyjaciele.
-Niebyłbymtegotakipewien-wybąkałem.
-Wurtchłopakrobizestrachuwportki-roześmiałsięIkarus.
-SprzedałeśmipodrabianegoWurta,Ikarusie.
-Sprzedałem?
-TamtopiórkoVoodoobyłopirackąkopią.Zwyczajnąpodróbką.

background image

-Zaraz,askądjatomiałemwiedzieć?Jajetylkorozprowadzam.Właziciesobiejakbynigdynic,

szczujeciejakimśnabuzowanymrobopsemjednegozmoichnajlepszychwęży.Ocoteżale?Niemiałem
nawetczasusprawdzićtegonowegotowaru.Zejdźzemnie.

-Ikarusmontujewłaśniemateriałyztejdzisiejszejporannejzadymy-powiedziałaIgiełka.-Chcesz

obejrzeć?

Nie.Czydałobysięuciecodtegoomilionmil?
Wprzęślestałyregałyzesrebrnymipiórkami,aposadzkęzaścielaływykorzystanepiórkaróżowe.

Opar snów dryfował barwnymi warstwami; niebieską, czarną, srebrną. A pod skrytym w mroku
sklepieniem,natlewilgotnychkamienimieniłosięparękłaczkówzłota.

Żółtydym!Taunikalna,cennamgiełka.
-Nakręciliśmydzisiajranoparęślicznychujęć-powiedziałIkarus,mieszającdym.-Nazywamyto

Cieczkująca Suka. Pogranicze. Mocne, ale kwalifikuje się jeszcze na górne półki Wurtramy. No chodź,
popatrz.

Wszystko, byle nie te obrzydliwe wijce. Zanurzyłem twarz w Wurtowy opar. Poczułem pieszczotę

jego macek i już mnie nie było, zbliżałem się na wypuszczonych pazurach do czekającej na mnie na
czworakachIgiełki.Zielonewłosypociemniałyjejodpotu,ustamiaławilgotne.Zpyskaciekłamiślina,
wzbierającyczłonekprężyłsięitwardniał.Czułemharcującewsierścipchły,aleniezwracałemnanie
uwagi.Chciałemsiętylkoparzyć.Wypinałapośladkipodkątemidealnymdowejścia.Oparłszyprzednie
łapy na jej ramionach, szczerząc zęby i szorując pazurami zadnich łap po śliskim linoleum w
poszukiwaniu punktu zaparcia, wniknąłem w nią po sam korzeń. Przypominało to zagłębianie się w
czułość,wnoc,wjakieśgorącemięsnedanie.Auuuuu!!!!wyłem,aonadrgałapodemnąkonwulsyjnie,
skamlączrozkoszy.Auuuuu!Ależwspanialemisięjąrżnęło.Auuuuuuu!

I nagle, ogarnięty obrzydzeniem do samego siebie, zbrzydzony własną chucią, odskoczyłem z

powrotem do rzeczywistości. Igiełka patrzyła na mnie i śmiała się. W powietrzu wisiał smród rdestu
wężownika.

Ikarustrzymałwrękumłotek.Otwierałjednozterrariów.
-Musimywyciąćztegoczęśćmateriału-mówił.-Boinaczejmożemysiępożegnaćzpozwoleniem

narozpowszechnianie.

Alejagoniesłuchałem.Pomieszczeniezasnuwałacorazgęstszamgiełka,aoparsnówzapychałmi

usta, na powrót sprowadzając Wurta. Musiałem odetchnąć, odetchnąć świeżym powietrzem, i kiedy
zjawowąż ujarzmiony przez Ikarusa zaklęciem rdestu wężownika wypełzał z terrarium, rzuciłem się do
drzwiizacząłemmocowaćzzatrzaskiem,bywydostaćsięnaotwartąprzestrzeń.Obojętnejaką!Kątem
oka zauważyłem jeszcze, jak wąż chlasta swym cielskiem ludzkie ciało. Wzwodu, kiedy napierałem
barkiemnadrzwiiwypadałemwparnąnoc,pozazdrościłbymisamZeus.

Dopieropopięciuminutachdeszczukoiłmewzburzenie.Stałemnadkanałem,oddychającgłęboko,

obserwując wodę płaszczącą apatycznie o kamienie. Trwał słodki, cuchnący odpływ. Nieczystości
kołysały się na powierzchni, nie poddając się jego prądowi. Wypatrzyłem pośród nich coś, co
przypominałoludzkieprzedramię.

Widziałem przeciwległy brzeg, gdzie wcześniej, kawałek stąd z prądem, straciliśmy Tristana na

rzecz wroga. Migotały tam blado światełka, to jakieś inne rodzaje ludzi wiodły normalne życie.
Musiałem się czymś sztachnąć, sięgnąłem więc do kieszeni po paczkę Napalmów, ale moje palce
natrafiłynamiękkielotkipiórka.

Wyciągnąłem je i uniosłem pod światło księżyca. Było srebrne. Księżyc pozazdrościł chyba tej

srebrzystości,boskryłsweobliczezapostrzępionąchmurę.PomyślałemoKocieGraczu.

Jakonjenazwał?
Srebrnelotkimigotaływesoło.
WąchającyGenerał.

background image

Notobierzmyje.
Bierzmy. Wsuwajmy. W usta. Odbierajmy najświeższe przesłanie. Idźmy z tą wizytą. Ruszajmy

ścieżkąwnieznane.Bierzmyje.Zobaczmy,coKotmadopowiedzenia.

Piórko spoczywało w poświacie księżyca, nad brzegiem kanału, na skraju Zabawkowa, między

moimirozchylonymiwargami,kiedynarazusłyszałemwołanieLucindy:

-Czyniezaspokoiłamcięwystarczająco?Wyjąłempiórkozust.
-Jaksięnazywa?-zapytała.
-WąchającyGenerał.
-Tojednozmocniejszych,chłopcze.Jesteśpewien,żedoniegodorosłeś?
Nieodpowiedziałem.
-BrałeśkiedyśWysysacza,Skrybo?
-Acoto?
- Ssące piórka. Za ich pomocą realizujemy Wurty. Działają jak normalne piórka, ale na odwrót

Zamiast dawać sny, kradną je nam. Potem wprowadza się do nich mnie, albo jakiegoś innego
nieszczęśnika.

Kogoś z domieszką Wurta, żeby je urzeczywistnić. Miksują mnie w sny, Skrybo. Jestem bardzo

dobra.

Smutnetożycie,aleintratne.Sammógłbyśspróbować.
-Raczejnie.
-Wydajemisię,żebyłbyśwtymdobry.
-Toniedlamnie.-Odrzucałemwszystko.
-AżtakwyprowadziłamcięzrównowagiwtymPsowurtcie?-zapytałaIgiełka.
-Nie.
-Niechceszjużzemnąrozmawiać?Otochodzi?
-Nieoto.
-Oj,Skrybo...tynaprawdępotrafiszwzbudzićwWurtdziewczynieprzekonanie,żejestpożądana.
Nagłamyśl:amożedałobysiędokonaćwymianyzwrotnejnatękobietę?MawsobietyleWurtai

jesttylewarta;możebyjątakuprowadzićiwymienićnaDesdemonę?

-Jestemrzeczywisty,Igiełko-odparłem.-Zaglądałaśwmojeoczy.
-Och,jesteśjaknajbardziejrzeczywisty.Pocowięccałetefochy?Czemutaksięboiszciała?
-Sypiałemjużzkobietami-krzyknąłem.
-O,zpewnością-przedrzeźniałatonmegogłosu.
-Wybrałemjużsobiekobietę-ciągnąłem.-Todobrakobieta.
-Igdzieonajest?Skorojesttakdobra,togdziejest?Nieumiałemodpowiedzieć.
-Kociaczekmajęzyk?-spytała.
-Nierozumiem,czemutaknamnienastajesz.Maminnesprawynagłowie.
-Nielubię,kiedyludzieuciekająodmojejsztuki.
-Przestraszyłemsię.
-Czyżtegoniepowiedziałam?
Jej oczy słały mi ogniste sygnały. Pragnąłem się odwrócić i czmychnąć jak najdalej stąd. Ale jej

głososadzałmniewmiejscu.

- Najsmutniejsze jest to, że ja naprawdę mogłabym ciebie gdzieś zabrać. Gdzieś, gdzie by ci się

spodobało.Niechcesztego,Skrybo?

W wodnistym świetle jej oczy były księżycowozielone i skrzyły się gwiazdami żółci. Lucinda

podeszłabliżejipocałowałamnienadeszczu.Jejustamiałysmakmioduipoczułem,żesięześlizguję.
Że ześlizguję się w deszcz i wodę, i w Wurtciało. Jej palce przebiegały tam i z powrotem po moim
kręgosłupieniczymzmarszczkipływównapowierzchniwódkanałuprzyciąganychiodpychanychprzez

background image

księżyc.

Zróbto.
Zcichymcmoknięciemoderwałemwargiodjejust.
Patrzyłynamniejejoczy,ajawprostniemogłemwtouwierzyć.
-Wracamdodomu-powiedziała.-DziświeczoremBarniepracuje.Apotemwybierasięzwizytą

doWidmowa.Idzieszzemną?

-Niejestemzbytdobryzkobietami-wyszeptałem.
- Spróbuj czasami - powiedziała Lucinda. Była bladą sylwetką na tle ciemności, ale jej słowa

zapadałymigłębokowserce.

Spróbujczasami.
Zróbto.
Pokusabyłaogromna.Takogromna,żespojrzałemgłębokowtezielonożółteoczyizobaczyłemw

nichcośnowego,kogośinnego.Lucindazniknęłaizzazielonejszopywłosówpatrzyłynamniebłękitne
oczy,któretakdobrzeznałem.

-Desdemona?-krzyknąłem.-Toty,siostrzyczko?
To było znajome spojrzenie Desdemony wyrażające miłość i pożądanie. Ciągnęło mnie w jej

ramiona, zapadałem się we wspomnienia. Czyż mogłem się dalej opierać? Wróciłem z nią do domu i
kochaliśmy się pod posągiem Dziewicy Maryi. Przerabialiśmy Katolicką Orgię, jej wersję dla
zdeklarowanych ateistów. Nieważne. Kochałem się z Popiołem Jałowca, królową różowych piórek.
Naturalnie,robiłemtojużwcześniej-który,chłopaktegoniepróbował?-aletymrazembyłotorealne,
ażzarealne.Takrealne,żetrudnedozniesienia,zwłaszczażewoczachIgiełkimigotaławzywającamnie
Desdemona. A kiedy szczytowaliśmy i kobiecy głos krzyczał “Ratuj mnie, och, ratuj!" nie umiałem
stwierdzić, czy to woła do mnie Igiełka czy moja siostra. I to czyniło owe ostatnie chwile gorzkimi i
słodkimi zarazem. Krew Dziewicy zraszała mi skórę, aż w końcu eksplodowało we mnie spełnienie i
tryskającnim,skąpałemzarównosen,jakirzeczywistość.

*

Obudziłem się w ramionach siostry, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki Igiełka nie

obróciłagłowyiniespojrzałanamniesennie.

-Cosięstało,malutki?-spytała.
-Niewiem.
-Miałamwrażenie,żejestemkimśinnym.
Bobyłaś.No,wpewnymsensie.Częściowo.Prawie.Nieznajdowałemsłównaopisaniejejtego,

coczuje.

- Przyjemne to było - wymruczała, ale ja nie odczuwałem śladu dumy ani niczego takiego. Bo

wiedziałem,żeDesdemonagdzieśtamjestizapośrednictwemWurta,któregomawsobieIgiełka,usiłuje
sięzemnąskontaktować.

-Awiecjeden-jeden?-spytała.
-Chybatak.
-Maszinnesprawynagłowie?
-Trochęichjest.-1opowiedziałemjejosiostrzeiotym,jakstaramsięjąodzyskać.Iowszystkich

przeszkodach, jakie piętrzą się na mej drodze. A na koniec Lucinda dobiła mnie, mówiąc: - A może
mógłbyśjąwymienićnamnie?Comogłemjejnatoodpowiedzieć?

- Mam w sobie Wurta - podjęła. -1 chyba jestem sporo warta. Wystarczająco, by zadowolić

Hobarta.

Zróbmytak.Tożyciemnienuży.Zdębiałem.
-Nie.Nie,towykluczone.-Naprawdętakpowiedziałem.Igiełkazawieledlamnieznaczyła.Nawet

background image

gdybymniemiałjejjużwięcejzobaczyć.Zawiele.

Zamknęłaoczy,odcinającsięodtegoświata,ikiedysięodezwała,jejgłosdobiegałzgłębisnu:
-Zdecydujsięraz,czegochcesz.
-Próbuję.
-Miejwiarę...-1ztymisłowamizasnęła.
WstałemnagizKatolickiegołożaiwpółmrokuzacząłemzbieraćporozrzucanepopodłodzeczęści

garderoby.Przezoknasypialniwidaćbyłoksiężycprześwitującyzzawstęgichmur.Możejużzapóźno?

Podniosłemkurtkęizwewnętrznejkieszeniwyciągnąłemsrebrnepiórko.Porazostatnispojrzałem

naIgiełkę.

Cojanajlepszegorobię,opuszczająctękobietę?
Sprawdziłemgodzinęnakwiatowymzegarzeiwepchnąłemsobiepiórkogłębokowusta.
Wchodzącwsrebro.
Spadając...
Rozbijającsięociemność...

PokójwAnglii
Co...
Nictuniema...
Jestem...
Ciemność...
Nictuniema...
Nictuniema!Dokurwynędzy!!!
Ciemność...
Spadanie...
Niemamnietutaj.Nawetmnietuniema.Jesttylkomyśl,żemożetujestem.Myślę.Amożenie

myślę.

Nie, nie przestawaj myśleć, Skrybo! Bo wtedy już nawet ciebie tutaj nie będzie. Nie przestawaj

myśleć...

Nie.Toniespadanie,topływanie...
Wciemności...
Gdzieja,kurwa,jestem?
Jesteśtutaj,myśliszotymmiejscu...
Nieprzestawajmyśleć...
Alektomyślizamnie...?
Ty,Skrybo...
Racja...
KtotojestSkryba...?
Ty...
Racja...
Wyciągnijciemniestąd!!!
Ciemność...
Samotna gwiazdka światła... tam w górze, na wprost., gdzie tu jest góra... gdzie jest na wprost...

gdziemojagłowa...tojestmojagłowa...atagwiazdkabłyszczywmojejgłowie...

Skierko,skierko...gwiazdkomała...takżeśmisięspodobała...
Tamałagwiazdkawpisujeliterywnoc...wmojągłowę...zupełniejak...
Zupełniejakco?
ŁADOWANIEWĄCHAJĄCEGOGENERAŁA...PROSIMYUZBROIĆSIĘWCIERPLIWOŚĆ.

background image

Dobrze...
Srebrnagwiazdka...
Zupełniejakkursor...nowłaśnie...jestemwpiórku...jestempiórkiem...
Srebrnagwiazdkaotwieralistęopcji...
1.EDYCJA
2.KLONOWANIE
3.POMOC
4.DRZWI
5.MAPA
6.KONIEC
PROSZĘDOKONAĆWYBORU...Wybieramwmyślachnumercztery...Czterytodrzwi...pamiętaj,

że...Nie,nic...tylkopamiętaj...

OPCJATAUMOŻLIWICIPRZEMIESZCZANIESIĘPRZEZDRZWIMIĘDZYTEATRAMI.
PROSZĘDOKONAĆWYBORU...
1.BŁĘKIT
2.CZERŃ
3.RÓŻ
4.SREBRO
5.ŻYCIE
6.KOT
7.ŻÓŁĆ
8.HOBART
Piątkatożycie...piątkatożycie...zapamiętajto...
Wybieramwmyślachnumersiedem...boniemogęsięoprzeć...
Dlaczegoniemogę...
ZewzględunaDesdemonę...
Kim...
PRZYKRO MI... ZA NISKI PRIORYTET DOSTĘPU... PROSZĘ DOKONAĆ INNEGO

WYBORU...

Wybieramwmyślachnumerosiem...acomitam...
PRZYKROMI...ZANISKIPRIORYTETDOSTĘPU...AZRESZTĄHOBARTITAKJESTWTEJ
CHWILI NA SPOTKANIU... PROSZĘ DOKONAĆ INNEGO WYBORU... I PRZESTAŃ MI

ZAWRACAĆGŁOWĘ...

Wybieramwmyślachnumersześć...
TOROZUMIEM...ŁADUJĘ...PROSZĘZACZEKAĆ...
Co...
Jezu!
Spadanie... spadanie.... teraz już prawdziwe spadanie... w dół, przez warstwy ciemności... coraz

więcej gwiazd na niebie... srebrnych gwiazd... coraz ich więcej i więcej... aż w końcu ciemność
rozwiewa się... i spadam jak kamień poprzez srebrzystość... zbierając myśli... jedną po drugiej... i już
wiem,gdziejestem...

ikimjestem...idokądzmierzam...
Wsrebrzeotwierająsiędrzwi.
Drzwido...

*

Wąchający Generał siedział za biurkiem, przesuwając coś po nim nożem do papieru. Był małym,

background image

łysiejącym człowieczkiem o oczach przesłoniętych grubymi szkłami okularów, i nie raczył nawet
podnieśćwzroku,kiedywchodziłemdogabinetu.

-Masztupet-stwierdził.Byłtocienki,prawiepiskliwygłosik.
-ChcęsięwidziećzKotemGraczem.
-Znaczy,żądającwidzeniazHobartem.Śmiechuwarte.
Odłożył wreszcie nóż i wpatrywał się teraz niemal z uwielbieniem w blat swego biurka.

Podszedłembliżej.Namałymleżącympłaskolusterkudogoleniawidniałacieniutkaścieżynka,usypanaz
błękitnego proszku, i nie mogłem stwierdzić, czy Generał uśmiecha się do tej ścieżynki proszku czy do
swojegoodbiciawlusterku.Wboazeriizajegoplecamiznajdowałysiędrzwizszybązmatowegoszkła.
Namałejmosiężnejtabliczceprzymocowanejtużpodtąszybąwygrawerowanosłowa:KotGracz.

-Jestusiebie?-spytałem.
-Nielubię,kiedyzawracamisięgłowę-wyburczałGenerał,zwijającwrulonikdziesieciofuntowy

banknot.-Myślisz,żejatubąkizbijam?

-JestemosobistymprzyjacielemKota.
To oświadczenie sprawiło, że wreszcie na mnie spojrzał. Wcześniej zdążył już wepchnąć sobie

zwinięty banknot w lewą dziurkę nosa i z tym banknotem, w tych grubych okularach, wyglądał tak
komicznie,żeomałonieparsknąłemśmiechem.

-Nopewnie,każdytakmówi,każdy-odparł.-Każdytwierdzi,żeznaKotaGracza.Rzeczjasna,

niktgoniezna.JajedenznamKotaGracza.-Ztymisłowamipochyliłgłowęipociągnąłpotężnienosem,
zasysającścieżynkęproszkuzlusterkawnozdrze.

-Proszęmupowiedzieć,żeprzyszedłSkrybaichcesięznimwidzieć.Generałponownienamnie

spojrzał,jegooczyzaszkłamiokularówożywiałysięterazrozbudzaneprzezproszek.

-Miałemjużprzezciebienieprzyjemności-powiedział.
-Tak?
- A tak. To chyba było w Tasiemcorobaczywcu. Mam tu gdzieś szczegółowy raport. - Szperał w

stosachpapierówpiętrzącychsięnabiurku.-Tobyłeśty,prawda?Tak.Skryba.Imięsięzgadza.Mamtu
gdzieśwszystkozapisane.Wszedłeśtam,wTakshace,wMeta.Niesłyszałeś,jakdociebiewołałem?

Słyszałem.Aleanimyślałemdawaćmusatysfakcji,przyznającsiędotego.
-PętaniesiępoTakshaceniejestzalecane.Glinytegonielubią.
-Gliny?
-TakshakatoGlinowurt.Gliniarzeprzechowująwnimwszystkieswojeinformacje.
-KrólewskiWążnależydogliniarzy?
-Cóż,takimsięprzynajmniejwydaje.Wrzeczywistościjestcałkiemnaodwrót.Tooninależądo

Takshaki.Aleniewyprowadzajmyichzbłędu,niechsięcieszą,nie?

-JachciałemsiętylkozobaczyćzKotemGraczem,WąchającyGenerale-powiedziałem.-Jestemz

nimumówiony.

-O,tak,każdyjest-odparłGenerał.-Nieuwierzyłbyś,zilomaumówionymimamtudoczynienia.
Rzeczjasna,KotGracznigdyożadnymznichniesłyszał.Jakieżtonużące.Noibyłjeszczejeden

incydent,prawda?

-Jaki?
-TenOsobliwyincydent.Tak.Tobyłonajtrudniejsze.
-Oczympanmówi?-zapytałem,
-Doprawdy,panieSkrybo...wypieraniesięwżyweoczydoniczegopananiezaprowadzi.Tak.To

było Angielskie Voodoo. Straciłeś tamtego dnia kogoś bardzo wartościowego. Przeszła przez drzwi do
Osobliwej Żółci, o ile mnie pamięć nie myli. Została wymieniona. Wiesz, że Hobart musi za każdym
razem wypracowywać szczegóły tych transakcji? Hobart ma ważniejsze rzeczy do roboty. A wiesz, na
czyjągłowęsypiąsiępóźniejgromy?Nowłaśnie.Namoją.Powiemcitylko,żedostałemtamtegodnia

background image

porządnyochrzan.

-NotowspółczujęzaKotaGracza-powiedziałem.
-Jakto?
-Zdajesię,żeKotGraczdopuściłsiętegosamego?ZgubiłsięwOsobliwejŻółci.Czynietaktu

trafił?

Generałmilczałprzezchwilę.Słychaćbyłotylkojakpociąganosem,zasysającweńproszekcorazto

głębiejigłębiej.

-Widzę,żedużociwiadomo,panieSkrybo.
- Bywa się tu i tam - powiedziałem Generałowi. A potem dorzuciłem: - Niech pan powiadomi

Geoffreya,żeprzyszedłem.Towreszciezrobiłonańwrażenie.

-Geoffreya?-spytał.
-Tak.Niechmupanprzekaże,żewpadłemzwizytą.WąchającyGenerałrozważałtoprzezchwilę,

poczymwcisnąłguziknaswoimbiurku.

- Panie Kocie Graczu... - powiedział do interkomu - ...ahmmm! ...tak, tak... przepraszam, że

przeszkadzam...jesttuktośdopana.Mówi,żenazywasięSkryba...

Słyszałem, jak Kot Gracz odpowiada coś przez interkom, ale jego słowa tonęły w trzaskach

zakłóceń.

WąchającyGenerałchybajednakzrozumiał.
-KotGraczprzyjmiepana.

*

JestgdzieśwAngliipewienpokój,aleniemożnagonigdziezobaczyć.Istniejejedyniewumyśle,i

totylkowumyśletych,którzywnimbyli.TamwłaśniemieszkaKotGraczwotoczeniuswoichfantów.

Fantówzwymiany.Kuchennychzlewówikijówgolfowych,wypchanychzwierzakówiantycznych

globusów, wędek na ryby i autobusowych biletów. Wszystkich tych angielskich przedmiotów
powszechnego użytku, jakie Kot zgromadził wokół siebie, dokonując niezliczonych dramatycznych
transakcjiwymianyzosobami,któregoodwiedzały,szukającpocieszenia.

Jabyłemtylkoostatniąznich.
-Skrybo-powitałmnieKot-Jaktomiłoztwojejstrony,żesięzdecydowałeś.
KotGraczsiedziałwwiklinowymfotelu,trzymającwrękupękatykielichciemnoczerwonegowina.

Miał

nasobiepurpurowysmokingi-wyobraźciesobie-tartanowełączkinanogach.
-Napijeszsię,młodzieńcze?-zapytał.
-Wiesz,pocoprzyszedłem,Kocie-odparłem.
- Powinieneś pić więcej wina, Skrybo. Och, wiem, że ostatnio panuje wśród dzieciarni moda na

Fetysz, ale tak naprawdę... tylko wino robi, co trzeba. Najskuteczniej koi ból, mój koteczku. Ach! Jak
dzieciuwielbiajątęgadkę.-Podniósłkielichpodświatłostołowejlampy.Lampamiałakształttańczącej
złotej ryby i rozsiewała łagodny blask. Przemknęło mi przez myśl, że chyba stanowi dar od któregoś z
wdzięcznychgości.

- Tak, naturalnie - powiedział Kot, czytając w moich myślach. -Odwiedzające mnie osoby

zazwyczaj przynoszą coś ze sobą... jakiś prezent... jakiś drobiazg. - Wskazał na zbiór składowanych w
pokojuprzedmiotów.-Atycośprzyniosłeś,Skrybo?

-Nic.
-Szkoda.Napewnoniechceszsięnapić?
-Znaszmojemyśli,Kocie.
-Oj,oj,tobardzoporywczemyśli.
-DajmitępieprzonąŻółć!

background image

-Tego,doprawdy,niezniosę.MamzawołaćGenerała?
-Arób,kurwa,cochcesz!DajmitylkotęOsobliwość!
-Usuniecięstąd.Tonaprawdębolesne,oiledobrzepamiętam...
-Kocie!DawajOsobliwość!Alejuż!
-Skrybo...
-Piórko!Spojrzałnamnie.
-NiemamOsobliwejŻółci.
Izobaczyłemwjegooczachcoś,jakbyzażenowanie...możemówiprawdę.Nie,kłamie!
- Kłamco! Tristan mi powiedział. Jesteś od niej uzależniony! Upił jak gdyby nigdy nic łyk wina z

kielicha.

-Wiesz,gdziejestTristan?-zapytałem.
-Wiem.
-Zostałschwytany.
-Tak,wiem.
-Nicciętonieobchodzi?Prowokowałemgodojakiejśreakcji.
-Młodyczłowieku-powiedział-nigdymnienieprowokuj.Jaktorozegrać?
-Niesądzę,żebyśpotrafiłtorozegrać,Skrybo.Lepiejodciebieznamregułytejgry.Znamwszystkie

reguły.Tajnereguły...te,któreoficjalnienieistnieją.

-Nodobra.Wygrałeś.Bądźmyszczerzy.
-Właśnie.Bądźmy.-Upiłkolejnyłykwina.-Byłemuniegowodwiedzinach,wiesz?
-Uswojegobrata?
-Tak.Wjegoceli.Niejestemtakdokońcawypranyzuczuć,Skrybo.Oni...onigopoturbowali...

jest...

jestporaniony.Aściślejmówiąc,posiniaczony.Trochękrwi,aleniewiele.Żyje.
-Dobrzetosłyszeć.
-Alewydałmisiębardzosmutnyiprzybity.Makolekcjębardzozłychmyśli,jakbywszystkosięu

niego waliło. - Zawiesił na chwilę głos. - Naturalnie, ja i mój brat nie mamy przed sobą żadnych
tajemnic.-

Znowuchwilamilczenia.-Prosiłemcię,żebyśmupomógł,Skrybo.
-Próbowałem.
-Naprawdę?-Kotdoskonaleznałmojeczułemiejsce.
-StrataSuziegodobiła-powiedziałem.
-Tak,wyobrażamsobie.
-Czyżby?
-Tak.Wyobrażamsobie.
Widziałem w nim człowieka bez powiązań. Osobę, dla której realne życie jest jakimś złośliwym

figlem płatanym przez okrutnego boga. Tak więc od bardzo wczesnego wieku Wurt musiał mu się
wydawać rajem, dotykiem silnej ręki prowadzącym do uczuć. Sięgał pewnie po piórka zafascynowany
silą, energią, jaką dawały, i w końcu piórka stały się dlań wszystkim. A realne życie złym snem.
Ukąszenie Takshaki musiał przyjąć jak dar i niepowtarzalną okazję do zgubienia się, zostania
wymienionym. Kot uchwycił się tej okazji, nie przepuścił jej; bez wahania przeszedł przez drzwi do
OsobliwejŻółci;zgubiłsięwWurtcie.

-Cóż,tocałkieminteresującahipoteza,Skrybo-przyznałKot.-Czyzkimścisięniekojarzy?
-NiemówiłeśminigdyoOsobliwejŻółci.Otym,żesięwniejzgubiłeś.
-Apocomiałemcimówić?
-Botoznaczy,żewiesz,jakodzyskaćDesdemonę.
-Owszem.Wiem.

background image

-Powiedzmi.
- To całkiem proste. Odszukaj Stwora. Odszukaj roboczą kopię Osobliwej Żółci. Połącz te dwa

elementy.

Dokonajwymianyzwrotnej.Nicprostszego.
-Pieprzsię,KocieGraczu!
-No,nie.
-UdałocisięwyciągnąćzOsobliwościTristana.Powiedziałmi,żerazembraliściepiórka.
-Skrybo,mójdrogi...jużwtwoimwiekubyłemmistrzempiórek.Tynawetjeszczeniezacząłeś.
-ChcęodzyskaćDesdemonę!
-Jakieżtopoetyckie.
-Tysukinsynu!-Dłoniezwijałymisięwpięści.
WSZYSTKOTAMWPORZĄDKU,PANIEKOCIEGRACZU?
Dobył się z interkomu głos Wąchającego Generała. Naciskając klawisz nadawania, Kot skinął do

mnie głową i poczułem, że coś mnie odciąga, pokój Kota rozpływał się, ciało rozdzierał mi potworny
ból.

-Kocie!Proszę!-krzyknąłem.
KotGraczuśmiechnąłsięibólniecozelżał.
-Wnajlepszymporządku,Generale-powiedziałKot.-Dziękuję.
Rozmawialiśmy właśnie o ewentualnych prezentach, jakie gość może zechcieć mi podarować.

Proszęwracaćdoswoichksiąg,Generale.

NIEOMIESZKAM,SIR.GDYBYMBYŁPOTRZEBNY,PROSZĘMNIEWZYWAĆ.
-Będępamiętał.
Kotprzerwałpołączenieispojrzałnamnie.Zciężkimwestchnieniempodniósłsięzwiklinowego

fotela i podszedł do zabytkowej drewnianej szafki. Tkwiło w niej, jedna nad drugą, pięć szuflad.
Wysunął

pierwsząodgóry.
-Otomojakolekcja-powiedział.
Zbliżyłem się do szafki i stanąwszy obok niego, zajrzałem do szuflady. Była podzielona

drewnianymi deszczułkami na przegródki, każda wyłożona purpurowym aksamitem, każda mieszcząca
jednopiórko.

Wszystkiepiórkazpierwszejszufladybyływrozmaitychodcieniachbłękitu.Wydawałomisię,że

patrzęwnieboiwidzętamprzebłyskidnia.Namosiężnychtabliczkachprzymocowanychdodeszczułek,
które dzieliły szufladę na przegródki, widniały nazwy piórek. I wszystkie te błękitne piórka znałem
prawienapamięć,podróżowałemwnich.

- Ludzie przychodzą do mnie po piórka - podjął Kot. - Po te specjalne. Po sny. Sny, które w ich

mniemaniuzapewniąimocalenie.Wzamiandająmiprezenty.

Zamknąłgórnąszufladęiotworzyłnastępną.Leżałytutaj,pobłyskując,piórkaczarne.Jakbympatrzył

wnoc.Kotzamknąłtęszufladęiwysunąłtrzeciązkolei.Różowepiórka.Jakbymzaglądałwciało.Ich
nazwybudziłysłodkiewspomnienia.

- Oczywiście, to jedynie niewielka cząstka mojej kolekcji. Główną część trzymam w magazynie.

Widzisztutylkote,któreaktualnienajbardziejlubię.

Wysunąłczwartąszufladę.Srebrnepiórka.Jakbympatrzyłnaksiężyc.Jednaprzegródkabyłapusta.
Nazwanatabliczcegłosiła:WąchającyGenerał.
-Przykromi,alebędęcięmusiałpoprosićozwrotWąchającego,kiedyznimskończysz.-Zamknął
czwartąszufladęiwysunąłostatnią.Złoto.
Moje oczy tańczyły, łowiąc fale lśnień. Złote piórka. Jakbym patrzył w słońce. Same nazwy

przywoływałysendomejgłowy.

background image

- Owszem, takie są potężne - przyznał Kot. - Słyszałem, że są tacy, którzy przyjmują je analnie.

Wiem,żesamamyślopodobnychpraktykachjestnieprzyjemna.

Tylkodwieznazwcośmimówiły:OsobliwośćiTakshaka.
PrzegródkaznazwąOsobliwośćbyłapusta.
-AwiecmiałeśOsobliwąŻółć?-spytałem.
-Jestemstrażnikiempiórek.Naturalnie,żemiałemkopie.
-Igdzieonaterazjest?KotGraczzasunąłszufladę.
-Tristanmijąukradł-powiedział.-Niewiedziałeś?
-Nie...
-Tozupełnieoczywiste-ciągnąłKot.-Tristanowiniepodobałosięto,cozrobiłamiOsobliwość.

Mójbratjestbardzokonserwatywnymczłowiekiem,Skrybo.Musisztozrozumieć.Pomimotychwłosów,
Mgiełki,itejbronipalnej...jestwrodziniebiałąowcą.Ubzdurałsobie,żetracimnienarzeczWurta.W

rzeczywistościbyłocałkiemnaodwrót;tojatraciłemjegonarzeczczystegoświata.
-Niebyłwcaletakiczysty-zaoponowałem.-Wyznałmi,żemawsobiedomieszkępsa.
-O,tak.Zaledwieśladową.Jarównież.NaszpradziadbyłAlzatczykiem.Oczywiściejużniewiele

jegokrwipłynieterazwnaszychżyłach.Czasaminachodzimnieochotanakośćwiększąniżtodopuszcza
bankietowa etykieta. Dzięki Bogu, na tym się kończy. I, rzecz jasna, Tristan, zaliczając się do niższego
poziomu,zazdrościmi,rozumiesz?Uzależniłsięodrzeczywistości.

-TristanukradłOsobliwąŻółć?
-Tak.
-Gdzieonaterazjest?
-Odnoszęwrażenie,żechciałocalićprzedniącałyświat.Jestidealistą.
-Chcętylkowiedzieć,gdzieonajest.
-Wyrzuciłją.
-Gdzie?
-Widziałeś,jaktorobił.
-Co?
-Byłeśznimwtedy.
-Przestań...
-Wydajecisię,żeciniepomagam.Wrzeczywistościrobię,cowmojejmocy.
Spojrzałem Kotowi Graczowi głęboko w oczy i zobaczyłem tam odpowiedź. Tkwiła bardzo

głęboko, ale ją wypatrzyłem. Bo tak naprawdę, to ona była we mnie i właśnie tam przede wszystkim
powinienemjejszukać.

-O,Boże!
-Właśnie.Byłeśbardzoblisko.Uśmiechnąłsięipokiwałgłową.
-Wpadnieszdomniejeszcze,prawda,młodzieńcze?Tutwojemiejsce.Jesteśtuusiebie,naprawdę.
-Wolałbymświatrzeczywisty,iDesdemonę.
-Och,tak.Przyciąganiecielesności.Oczywiście,mógłbymtamodczasudoczasuzejśćisłużyćci

pomocą.Mójbrat.,rozumiesz?

- Nie. To moja sprawa. Żadnych piórek. Nic. Nawet o tym nie myśl, Kocie. - Kierowałem się do

drzwi.

-Jeszczejedno,młodzieńcze-zawołałzamnąKot.
-Tak,wiem.Bądźostrożny.Bądźbardzo,aletobardzoostrożny.
-Zustmitowyjąłeś,kociaczku.

background image

KotGracz

IstniejejedyniePIĘĆCZYSTYCHFORMEGZYSTENCJI.Iwszystkiemająjednakowąwartość.
Dobrzejestbyćczystym,togwarancjadobregożycia.Alekomubytamzależałonadobrymżyciu?

Tylkosamotnemu.MamyzatemPIĘĆPOZIOMÓWEGZYSTENCJI.Ikażdanastępnawarstwajestlepsza
odpoprzedniej.Imgłębiej,tymsłodziej,tympełniej.

POZIOM PIERWSZY to poziom najczystszy. Tutaj wszystkie stworzenia są formami osobnymi, a

przez to bardzo nieseksownymi. Występuje tu jedynie pięć czystych stanów, a ich nazwy to Pies,
Człowiek,Robo,WidmoiWurt.

POZIOM DRUGI jest następnym krokiem. Występuje, ponieważ poszczególne formy pragną

uprawiaćsekszinnymiformami,różnymiformami,odmiennymiformami.Tylkożeniezawszeużywają
Vazu, a więc z tych związków rodzą się owe dzieci: Stworzenia drugiego poziomu. Krótko mówiąc,
formykrzyżująsięzesobą.Kombinacjijestwiele.Takczyinaczej,istotydrugiegopoziomuplasująsięo
szczebel wyżej w hierarchii wartości wiedzy. Występuje dziesięć istot drugiego poziomu, a są to
Człekopies, Robopies, Widmopies, Wurtpies, Roboczłek, Widmoczłek, Wurtczłek, Robowidmo,
Robowurt i Widmowurt. Najprawdopodobniej i Ty, czytelniku, jesteś jakiegoś rodzaju istotą drugiego
poziomu.

Ale i Ty chcesz uprawiać seks, prawda? I stąd bierze się następny poziom, POZIOM TRZECI, w

którym również występuje dziesięć form: Roboczłekopies, Widmoczłekopies, Człekowurtpies,
Robowidmopies,Ro-bowurtpies,Widmowurtpies,Robowidmoczłek,Robowurtczlek,Widmowurtczłeki
Robowidmowurt.

Topoziompośredni,naktórymkończywiększośćstworzeń;poprostuniemająodwagiposunąćsię

dalej.

Oczywiście, z wyjątkiem tych nielicznych, którzy po prostu nie potrafią wyrzec się seksu. I to im

zawdzięczamy CZWARTY POZIOM, gdzie występuje jedynie pięć form, z których każdej brakuje tylko
jednego elementu, a ich nazwy to: Goździk, Osioł, Kałamarnica, Gąsienica i Pyłek. Hej, o co wam
chodzi?Znowujacyśkrzykacze.Istotyczwartegopoziomutoniebywałeślicznotki,jatonajlepiejwiem,
bo Kot sam jest jedną z nich. Którego rodzaju? Hej, zaraz, co to, tydzień rozdawania prezentów? Na-
stępnymrazemzapytacie,kimjestHobart.Wiem,droczęsię.Tymwłaśniezarabiamnażycie.

Poza tym wszystkim rozciąga się POZIOM PIĄTY. Istoty piątego poziomu mają tysiące nazw, a

jednaznichtoRobowidmowurtczłekopies.Majątysiącenazw,bowiemkażdynazywajetrochęinaczej.

Nazywajcieje,jakchcecie-itaknigdyżadnejznichniespotkacie.Istotypiątegopoziomuplasują

siębardzowysokowskaliwiedzyinielubiąsięspoufalać.Możenawetnieistnieją?

Kot?OnnazywaPiątypoziomAlicją.Botakmiałanaimięmojamatka,ajesttopoziom,zktórego

wszyscywykiełkowaliśmy,idoktóregostaramysiępowrócić.

NieleżyCitanazwa,czytelniku?
Notowymyślsobiewłasną.

Prochydoprochów,piórkawewłosy
Kiedywróciłem,Gałązkawciążspała.
Przez kilka sekund delikatnie gładziłem jej zielone włosy, sprawdzając jednocześnie godzinę na

kwiatowym zegarze. Opadło z niego zaledwie pięć płatków. A mnie się wydawało, że przebywałem w
Srebrzegodzinęalboiwięcej,takijużjednakjestWurt-wyprawiadziwnerzeczyzczasem.

Pochyliłem się, żeby pocałować Gałązkę w policzek, a potem wszedłem do pokoju Żuka. Szarpał

więzy,próbującsięznichuwolnić.Alebyłnatojeszczezbytcielesny,zbytludzki.Napróżnosiętrudził.

Bezmojejpomocyniemiałszans.
Chybazawszechciałemgoujrzećwtakiejsytuacji,zależnegoodemnie,aleteraz,kiedywreszciedo

niejdoszło,nieodczuwałemżadnejsatysfakcji.

background image

-Jużpora,Skrybo?-zapytał.
-Zdecydowanie-przytaknąłem.
-Jeślimnieuwolnisz,Skrybo,będzieszmiałwemnieprzyjacieladogrobowejdeski.
-Niewydajemisię,żebydużocięodniejdzieliło,Żuk.
-Czujęsięwspaniale-zaoponował.
-Todobrze.Mógłbyśmiwyświadczyćparęostatnichprzysług?
-Jakich,szczawiku?
-Skradnijipoprowadźdlamniefurgonetkę.
-Myślałem,żeostatniojesteśwtymekspertem.
-Chcejechaćnasucho.BezWurta.
-Zidiociałeś.
-Masz,cholera,rację.Tojak,wchodzisz?
Uśmiechnąłsięipołyskliwekolorywjegooczachstałysięjeszczebardziejintensywne.
-Wdrogę!
Głosmiałśpiewający.

*

Przeprowadziłem Żuka brzegiem kanału do ostatniego przęsła. Stała tam nadal, niczym blaszany

trup, ta stara, rozklekotana furgonetka do sprzedaży lodów. W drzwiach przęsła pojawiła się
wykrzywionastrachemtwarzIkarusa.Pogroziłemmuwięcpistoletem,żebynamnieprzeszkadzał,aŻuk
wtymczasieuruchamiałfurgonetkę.NieużywałVazu,niebyłmujużdoniczegopotrzebny,maskajakby
sama się przed nim otworzyła powolnym, uwodzicielskim ruchem. Wsunął pod nią ręce i ujrzałem
rozbłysk kolorów. Spływały mu z palców, dotykając kabli, i po chwili silnik zakasłał, budząc się
anemiczniedopracy.

-Wieszco,bracie?-zagadnąłŻuk.-Naprawdęjestemdzisiajwformie.

*

Tak więc wykorzystaliśmy tę jego formę do ponownego wypadu na wrzosowiska: ja, Skierka i

Mandyztyłu,Żukzakółkiem,takjaknależy.

-Dokądjedziemy,panieSkrybo?-zapytałaSkierka.
-Napiknik.Sprzedawaćlody.
-Trochęjużzaciemnonalody-zauważyła.Byładziewiątategoniedzielnegowieczoru,idrzewa

rozpływałysięjużwsrebrnesylwetki.

- Podoba mi się ta furgonetka - powiedziała Skierka. - Jest najfajniejsza z tych, jakie dotąd

mieliśmy.

Zawszechciałamsięprzejechaćfurgonetkądosprzedażylodów.
-WidziałamcięztąLucindą,Skrybo-odezwałasięMandy.
-Musisztoterazwyciągać?
-Aczemubynie?Kawałkochankazciebie,co?
-Oczymmówicie?-zainteresowałasięSkierka.
-Skrybaznalazłsobie...
-Mandy!
-Noco?Noco?-niecierpliwiłasięSkierka.
-Nic!
-Skrybaznalazłsobiekobietę.
-Skrybo!
-Towcalenie...

background image

-Skrybo,jakmogłeś?-Skierkawlepiaławemnieoburzonywzrok.-ConatopowieDesdemona?
Zapomniałemjęzykawgębie.
- Dobre pytanie - podchwyciła z uśmiechem Mandy. Przeniosłem wzrok z dziewczyny na

dziewczynkę,apotemnapolaprzesuwającesięzaszybąbocznegolukufurgonetkidosprzedażylodów.

Desdemono.Wybaczmi.

*

Żukprowadziłfurgonetkępośladachopon,jakiezostawiliśmy,przejeżdżająctędyrano,izidealnym

wyczuciemzatrzymałjąjakieśtrzymetryodmogiły.

Wysiadłemsam,poleciwszyreszciepaczkitrzymaćsilniknachodzie.
Kopczykziemi.
Zacząłemrozkopywaćtenkopczykrękami,wybierającpełnymigarściamibłoto;odgarniającbłotoz

mozołem,grudapogrudzie,naboki,ażwkońcupodmymiczarnymi,połamanymipaznokciamizaczął

sięotwieraćświat.
Znalazłemtamjejciało.CiałoSuzie.
Pasma włosów zmieszały się z glebą. Odsłaniałem stopniowo tę słodką twarz, zmiatając z niej

resztkiziemi,iwpewnejchwilimojadłońuderzyłaotwardedrewno.Małedrewnianepudełko.

Czekająca...
TkwiłowziemitużprzyszyiSuzie,przykrytewłosamijejiTristana,zaplątanewtewłosy.
Czekająca...
Wepchnąłemdłoniewgęstwęwłosów.
Suziemiałaoczyzamknięte,aciałociepłeodziemi.Poprostuspała.Itowszystko.Okradałemciało

śpiącejkobiety.Itowszystko...

Jezu!Bierzemnie.
Splątane pukle włosów, pot skapujący mi z czoła na ręce, skrzypienie otwierających się drzwi

furgonetki,wołającacośdomnieSkierka,wyraztwarzytejmartwejkobiety-wszystkotosprzysięgało
sięprzeciwkomnieiwkońcuzrozpaczony,klnączwściekłości,zacząłemszarpaćtewłosy.GłosSkierki
dobiegający zza mych pleców pytał, co robię. Ale ja musiałem wydobyć to pudełko, rozumiecie? Po
prostumusiałem!

.-Copanrobi,panieSkrybo?
No,miałemje.
Czekająca...Desdemona...
Puściłyostatniepasmawłosówimiałempudełkowrękach.Byłomahoniowe,ręcznierzeźbione,z

wyrytym na wieczku wyjącym psem. Żadnego zamka, tylko mały, mosiężny zatrzask. Odpiąłem ten
zatrzaskiuniosłemwieko.

Żółć!
Błyskżółcipośródmroku.
Żółć!Żółtepiórko!Byłomałeikształtne,takie,jakimjezapamiętałem.Złotelotkispowijałymnie,

nasycałypowietrzebarwamiisnami.

Skierka zbliżyła się, żeby popatrzeć, i musiała chyba dostrzec wyraz moich wlepionych w piórko

oczu,bosłyszałemtylkojejchrapliwyoddech.

OsobliwaŻółć.
Mamcię!
Czekającanamnie...

background image

Przybywaniewkolorach

Nareszcie. Przybywaliśmy. Przybywaliśmy w kolorach. Żuk za kółkiem, jak za starych, dobrych

czasów,aletobyłocośnowego,coścałkieminnego.Czułemsiętak,jakbymwracałdodomu;wracałem
dodomuwrozklekotanejfurgonetcedosprzedażylodów,zezłotympiórkiemwjednejręceipistoletem
Żukazdwomajeszczepociskamiwmagazynkuwdrugiej.

Żuk prowadził jak szatan. Jego spektrum poszerzało się, skóra kruszyła na krawędziach. Udało mi

sięgonamówić,żebywłoży}swojączarną,wojskowąkurtkęimocnonasunąłkapelusznagłowę.Mandy
okutała mu twarz wielką chustą. Ten kapelusz i chustę, a do tego jeszcze okulary słoneczne dała nam
Igiełka.TeokularyŻukteżmiałteraznanosie.Iskórkowerękawiczkinadłoniach.

-WyglądajakNiewidzialnyCzłowiek!-krzyknęłaSkierka.
Żuktylkowzruszyłramionami.Rozbłyskikolorówprzesączałysięprzezszczelinywjegoodzieniu,

aledałosięwytrzymać.

Pędziliśmy z dżemową szybkością Wilmslow Road z powrotem do Manchesteru, pod adres, który

miałemwkieszeni.TylkożeŻukniebyłnadżemowany;niepotrzebowałjużtegogówna,bomiałwsobie
pocisk.

-JedziemyterazpoBridiStwora,Skrybo?-spytałaSkierka.
-Wsamejrzeczy,smarkata-odparłem.
-O,jakdobrze.
Tamałapowinnaterazgrzeczniesiedziećwdomu,anietłucsięwpudleukradzionejfurgonetkido

sprzedaży lodów. I to właśnie ja ciągnąłem ją gdzieś tam, w jakieś mroczne miejsce, tylko dlatego, że
byłamipotrzebna.Jakmogłem?

Tak,wiem.Postępowałemwrednie.
Przecięliśmy skrzyżowanie Fallowfield. Kiedy po lewej przemykała restauracja Zapluta Nora,

pomyślałemoBarniemijegożonie.OIgiełce.Ojejzielonych,mokrychodpotuwłosach.

Przegnajtowspomnienie.Przegnajje!
WjeżdżaliśmyjużpodwzgórzeFallowfieldipoprawejwidziałemzbliżającąsiębudkętelefoniczną

przeddomemakademickim.

-Żuk!-zawołałem.-Zatrzymajsiętutaj.Muszęzadzwonić.
Dał po hamulcach niczym Sumowurt i posypały się na nas bambetle stanowiące wyposażenie

furgonetki.

Kurczę,chybapotrzebnemibyłotakiemałegarbowanieskóry.Wiecie,comamnamyśli?
Budkę telefoniczną ktoś niedawno zdewastował, ale kropelka Vazu wpuszczona w szczelinę

załatwiłasprawę.MiałemprzysobiebłękitnegoWurtaMerkury,prawiezupełniejużbeżowego,aleusta
telefonu przyjęły go z wdzięcznością. Cofnąłem piórko i wsunąłem je w usta sobie. Oczy telefonu
wyświetlałydziesięćjednostekwartości.

Jezu.Straszniemało.
POLICJA.POTRZEBUJESZPOMOCY?zapytałaunoszącasięwpowietrzugłowa.
Tak.Potrzebuję.
POLICJA. MOŻEMY W CZYMŚ POMÓC? powtórzył głos, w który wkradła się nutka

zniecierpliwienia. Nie mogłem wykrztusić słowa, i dobrze wiedziałem dlaczego. Po raz pierwszy w
życiudzwoniłemnapolicję.

-Zastanawiałemsięwłaśnie...-wykrztusiłem.
PANWSPRAWIEINFORMACJI,SIR?POZWOLIPAN,ŻEGOPRZEŁĄCZĘ.
Szumy na rozfalowanych przewodach, przypominające pocałunki morza. Oczy podpowiadały, że

czasurozmowyzostałomijeszczetylkozasiedemjednostek.

INFORMACJA.MOGĘWCZYMŚPOMÓC?Głowękobietyzastąpiłagłowamężczyzny.
- Tak, proszę - wyrzuciłem z siebie. - Chciałbym zasięgnąć informacji w sprawie pana Tristana

background image

Cattericka.Zostałwczorajaresztowany.Możemipanpowiedzieć,jakwyglądajegosytuacja?

PROSZĘSIĘNIEROZŁĄCZAĆ,SIR.ZAJRZĘDOAKTSPRAWY.
-Zostałymitylkoczteryjednostki-powiedziałem,alenaliniirozbrzmiewałjużhymnnarodowy,a

głowauśmiechałasiężyczliwie.Awiecczekałem.Głosznowusięodezwał:SZUKAMYAKT,SIR.

PROSZĘCZEKAĆ.
-Zostałymijeszczedwiejednostki!
Bezodpowiedzi.
Jednajednostka.
PROSIMYSIĘNIEROZŁĄCZAĆ,SIR.
Muzyka, i nagle kolor jarzących się oczu przeszedł z różowego z powrotem w błękitny, a liczba

jednostek zaczęła narastać. Dwie jednostki. Mrugniecie. Cztery jednostki. Mrugniecie. I tak dalej, i po
chwili miałem ich już do wykorzystania dziesięć. Ktoś podsypywał mi jednostek, a nie byłem to ja.
Musiał to robić ktoś od tamtej strony, od strony gliniarzy, starali się nie dopuścić do przerwania
połączenia.

Namierzalimnie.
PrzebłyskjęzykaTakshakimigoczącypoprzewodach.
Wyszarpnąłemsobiepiórkozust,odskakującwfatalnymstylu.Cholera!Trzebapryskać.
ZjechaliśmynałebnaszyjęzewzgórzaFallowfielddoRusholmeiminęliśmyPlattFields,kierując

sięnaszlakcurry.Zokienkażdegomijanegosamochoduwymachiwanoflagami.Pakistańskimiflagami.
W

każdymsamochodziejechałyroześmiane,rozkrzyczanerodzinyAzjatów,każdysamochódwył
klaksonem.
Cotu,kurwa,byłograne?
Ruchnaulicachbyłcorazwiększyimusieliśmyzwolnić.Dojeżdżaliśmydostaregomieszkania,do

OgrodówRusholme.Widokmiejsca,wktórymtowszystkosięzaczęło,orazświadomość,jakdalekostąd
zaszliśmy,przygnębiłymnie,asłyszącklnącegoŻuka,pomyślałem,żeodczuwatosamo.Aleonnierobił

tegoznostalgii.Kląłnawidokgliniarzy.Przecisnąłemsięnafotelobokniegoiteżichzobaczyłem;

stalinajezdniikierowalipojazdywPlattLane.

Odgromaichbyło.
-Nieodsłaniajsię,Żuczek.
-Ugotujęsię,Skrybku.
-Jesteśdlanaswszystkichświetlistymprzykładem,Żuczku,alechybalepiej,żebyśnamwtejchwili

nim nie przyświecał. - Wsunąłem pistolet i piórko do kieszeni. Widmoglina błysnął wiązką na naszą
tablicę rejestracyjną. A błyskaj sobie; ta stara furgonetka do sprzedaży lodów jest czysta. Żuka
wciśniętegowcieńkabinyledwiebyłowidać.Gliniarzzdrogówkidałnamrękąznak,żemamyskręcić
wlewo,wPlatt.

Tym razem, uwięzieni między samochodami Azjatów, wzięliśmy zakręt powoli. Mandy przesunęła

siędoprzoduiwetknęłamiędzynasgłowę.

-Cotusięwyprawia,Mandy?-spytałem.
-Idal-Fitr,kochanie-odparła.
Ach,rzeczywiście.Aleśmysobienocwybrali.
-TokoniecRamadanu.Koniecpostu.Ludziedostająmałpiegorozumuiczasamitrochęprzesadzają.

Stądtucigliniarze.Odcinająszlakcurry,aleitaksąprzecieki.

Obstawiająceszpaleremjezdnięgromadyazjatyckiejdzieciarnipozdrawiaływiwatamisamochodyi

flagi, a wiec Żuk namacał klawisz wzmacniacza i z megafonu na dachu furgonetki buchnęła reklamowa
melodyjka. Teraz dzieciaki naprawdę oszalały. Wymachiwały do nas jak do jakiegoś lodziarskiego
rydwanubogów,tańczącwrytm“Zezowategożeglarza",odtwarzanegowgorączkowymtempie.

background image

Przejechaliśmybezproblemów,apotemskręciliśmypowoliwprawo,wYewTreeRoad.Tutajglin

już nie było, ruch na ulicach zmalał. Z Yew Tree w prawo, w Claremont Road. Tu kazałem Żukowi
zwolnić jeszcze bardziej. Zrobił to, i powlekliśmy się żółwim tempem pod górę, między rzędami
tarasowych budynków. Daleko przed sobą, na szczycie Claremont, zobaczyliśmy policyjną blokadę
ustawionąwpoprzekWilmslowRoad.ZaniąkłębiłysięsetkiAzjatów.

-WyłączjużtegoZyzola-powiedziałem.Muzykaurwałasięizaległacisza.
-Któregonumeruszukamy,Skrybku?-spytałaMandy.
-Właśnietego-odparłem.Fugonetkazatrzymałasięłagodnie.Karlizaczęłaskamleć.
No,tojesteśmy.Niedzielapierwszegoczerwca.DziesiątatrzydzieścinocyId.
Ulica świeciła pustkami. Budynek miał trzy piętra, na parterze mieścił się sklep ze starzyzną o

nazwie Kosmiczne Śmieci. Wjazd do zaułka między tym, a sąsiednim domem zagradzała drewniana
bramazwieńczonapasmamidrutukolczastego.Nakolcachfurkotałykłaczkipsiejsierści.

Karlirozwyłasięnadobre,cośwyczuwała.
Dombyłpogrążonywciemnościach,tylkooknoostatniegopietrarozjaśniałmdły,migotliwyblask

świecy.

-Złepsy,naprawdęzłepsy-powiedziałaMandy.-Onenielubiąświatła.
Wrzeczysamej.Oto,gdzieprzybyliśmy.
- Może ty spróbujesz od tyłu, Żuk? - zapytałem. Bo kto wpuściłby tego świecącego człowieka do

swojegodomu?

-Zochotą-odparł.
-Mywchodzimypierwsi.Rozumiesz?Żadnejbohaterszczyzny.
-Co,ja?-Jegokolorybyłybardzopiękne.Zawszesątakietużprzedśmiercią.
-Wspanialesiętrzymasz,Żuczek-powiedziałem.
-Dobrzesięczuję.-Możewiedział.Żetokoniec.Niedawałtegoposobiepoznać.
-Chciałemtylkopowiedzieć...-zacząłem.Słowaniechciałymiprzejśćprzezgardło.
-Nieważne-powiedziałŻuk.Opanowanyjakzawsze,dosamegokońca.
-Jestemzciebiedumny,Żuk-wydusiłemzsiebie.
-Jateż-dorzuciłaMandy.
Żukzdjąłokularyprzeciwsłoneczne.Spojrzałnamnie,uśmiechnąłsięiprzeniósłwzroknaMandy.
Pocałowałją.Byłtosłodki,długipocałunek.Potemznowuspojrzałnabudynek.
-Niemamcałejnocydodyspozycji.Doroboty.
Och,Żuk.
-Naprawdętujesteśmy,Skrybo?-spytałaSkierkaztyłufurgonetki.
Obejrzałemsię,alezobaczyłemtylkoKarli.
Robosuka przypadła przednimi łapami do podłogi furgonetki i ocierała się o nią jak wąż, kręcąc

wypiętymzadem;ogonpostawiłanasztorc,odsłaniającróżowy,nabrzmiałyodbyt.

-Onachybacośzwęszyła-wyszeptałaSkierka.-Chybajestnagrzana.
Tak.Jesteśmytutaj.Iwszyscyjesteśmynagrzani.

Gównogród
SkierkazKarlipierwszedopadływejścia.Byłotamcośwrodzajuwnękizdrzwiamidosklepupo

jednej stronie i drzwiami na schody do mieszkań w głębi. Nad tymi drugimi drzwiami ktoś przybił
wywieszkę głoszącą drukowanymi literami: STREFA WOLNA OD CZYSTYCH. Na przypiętej poniżej
karteczce nagryzmolono słowa: ,,nie masz w sobie psa, wypierdalaj!". Nad klapką skrzynki na listy
wisiał ozdobnie wygięty arkusz blachy informujący gotyckim pismem: CHEZ CHIEN. Pod klapką ktoś
wymalował

flamastremostrzeżenie-“Gównogród.Patrzpodnogi".Napisbyłnaniesionyludzkąręką.Nalewo

background image

od przycisku dzwonka widniała nalepka ze zdjęciem Alzatczyka i słowami - “Dalej, przyciśnij mnie!".
Nadślepiamipsaktośprzykleiłdwojeniebieskichludzkichoczu.

Skierkanacisnęładzwonek.
Jegodzwonienianiebyłosłychać,pozostawałowięctylkowierzyć,żedziała.
Żadnejreakcji.
Mandy stała za Skierka, ja za Mandy. Żuk siedział w furgonetce, obserwując nas przez szybę.

Pistoletwkieszeniparzyłmiudo,alenierozwiewałstrachu.Niemogłemzapanowaćnadwstrząsającymi
mnądreszczami.Skierkaponownienacisnęłaprzyciskdzwonka,rymrazemprzytrzymałagodłużej.

Nadalżadnejreakcji.
-Możenikogoniema-mruknęłaMandy.
-Dzwońdalej,Skierko-powiedziałem.Skierkaznowunacisnęłaguziczekdzwonka.
Nie doczekawszy się i tym razem odpowiedzi, uniosła klapkę skrzynki na listy i zawołała przez

szparę:

-Jesttamkto?Nic.
I nagle drzwi uchyliły się nieco na długość grubego łańcucha bezpieczeństwa. Spozierało na nas

dwojeciemnych,wilgotnychoczu.

-Czegotu?-zawarczałgardłowygłos.-Czegochcą?
Prawiebyłowidać,jakślinaściekamuzpyska.
Skierkastanęłanawysokościzadaniajakprawdziwagwiazda.
-Mamymłodąsukę-powiedziała.-Niekupiłbyjejpan?Przezchwilępanowałacisza.Oczypsa

przeskoczyłynamnie.Uśmiechnąłemsię.

-Niechdaposłuchać-warknąłgłos.
SkierkadopchnęłaKarlidoszparywdrzwiachikazałajejdaćgłos.Sukazaskowyczałajakbogini

seksu z Pomowurta, jak Igiełka w nagrodzonej Oskarem łóżkowej scenie. Pies za drzwiami zawył w
odzewie rozpalony, pełen żądzy. Znikł na sekundę, a potem łańcuch bezpieczeństwa opadł, drzwi
otworzyłysięnacałąszerokośćiwtwarzebuchnęłanamfalasmrodu.Przytłaczającegoodorupsów.

Przestąpiliśmy próg. Znaleźliśmy się w ciasnej, ciemnej sieni oko w oko z psem-odźwiernym. Za

jego plecami pięły się schody ginące w zalegającym wyżej mroku. Smród był tu zawiesisty, niemal
namacalny,aprzedemnąpołyskiwałyślepiaczłekopsa.Karlirzuciłasiędoschodów,aletrzymającają
nasmyczySkierkazaparłasięnogamiiosadziłaskowyczącąsukęwpółwyskoku.

Człekopies, który nam otworzył, miał w sobie od groma psa, po prostu od groma. Stał na zadnich

nogach,itownimbyłochybanajbardziejludzkie.Pyskmiałdługi,powalanyziemią,szczękinajeżone
kłami,zróżowychwargściekałymupłatypiany.Obszukałnaswmałejsieni.UMandyiSkierkinicnie
znalazł, u mnie wymacał pistolet. Wziął broń w niezgrabne łapy, powiesił ją na wieszaku na ubrania i
przepuścił

naszaKarlidoschodów.
-Ostatniepiętro-zawarczał.
Postawiłemnogęnapierwszymstopniuiwyczułempodpodeszwąmiękkiekląśnięcie.
O,ku...!
Schodytonęływpsimgównie.
Taksamomojebuty.
WchodziłemzaSkierkąkumajaczącemuwgórzepodestowipierwszegopiętrajakszalonytancerz-
jednanogatu,drugatam-kluczącmiędzykupamiłajna.
Zgórnegostopniawchodziłosięodrazudokuchni.Najednejścianiewisiałydziesiątkiprzybitych

gwoździami ścierw zjawowęży połyskujące zielenią i fioletem. Trzy człekopsy posilały się tu prosto z
misekstojącychnastole.Pomieszczenietonęłowmroku,aleczućbyłomięso,któreżarły,niebaczącna
spadające na podłogę kawałki. Zapach ten wydał mi się jakiś znajomo słodki, ale nie potrafiłem sobie

background image

skojarzyć,skądgoznam.Posiłekwywierałnaczłekopsywyraźnywpływ;imwięcejjadły,tymbardziej
wyły. Jeden upadł we własne odchody. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, zaczął się tarzać po
podłodzejakwtransie.

Chybanasnawetniezauważyły.
Karlipociągnęłaraznosemiwypadłazkuchni,wabionajakąśbardziejuwodzicielskąpsiąwonią.

Biegłakorytarzemkunastępnemuskrzydłuschodów,wlokączasobąnanapiętejsmyczySkierkę.

Zatrzymałem się na moment. Mandy omal na mnie nie wpadła. Po lewej ręce miałem zamknięte

drzwi.

Drzwinawprostbyłylekkouchylone,pchnąłemjewięc.Pokójbyłpogrążonywciemnościach,w

nozdrzabiłymniefalezaduchuprzywodzącegonamyślpsiseks.Jednopociągnięcienosemijużbyłemw
różowym Wurtcie Napalona Suka, i podkładała mi się Igiełka. A kiedy się na mnie obejrzała,
stwierdziłem,żetowcalenieIgiełka,leczDesdemona;byłtuKotGracz,uśmiechałsiępsimioczami.

Nie.
Nieteraz.Zróbtosam.Bezpiórek.
Zmusiłemsiędopowrotu.
Naczarnymdywanieleżałasamotnadziewczyna-piesliżącasiędługimjęzykiemmiędzyrozwartymi

łapami.

Wpokojuczućbyłoporno.Psimporno.Pornodlanosa.
Sukodziewczynapodniosłanamniewzrok.
Miałaoczywkolorzenajjaśniejszegoludzkiegobłękituosadzonewporośniętejsierściątwarzy.
Niemogłempatrzećwteoczy.
Zamknąłem delikatnie drzwi i odwróciłem się do tych po lewej. Mandy już przy mnie nie było.

Gdziejąwcięło?Mniejszaztym.Zróbtosam.Sprawdzajkażdypokój.Zaglądaj...

Cichutkiszmer.Tak!Słuchaj!Docierałdomniecichutkiodgłos,ginącyprawiewwyciudolatującym

z kuchni. Przyłożyłem ucho do drzwi po lewej. To stąd. Odgłos ciała obcego, ocierającego się
nieporadnieoplanetęZiemię.

Uchyliłemdrzwi.
Powoli.
Róbtopowoli,wstrzymującoddech,zachowującspokój.
Wszedłemdopokoju.
W powietrzu wisiał odór gnijącego mięsa, zjełczała mgiełka, która zamula zmysły, przywołując

myśliośmierci.

Stwórtubył.
Słyszałem,jakmniewoławswoimdziwnymjęzyku.
W pokoju było ciemno, ciemno jak w całym budynku, ale rozróżniałem w tych ciemnościach

znajomy zarys tłustego cielska. Blask ulicznej latarni ledwie się przesączał przez zaciągnięte zasłony.
Zauważyłemporuszającąsięwmrokuwychudzonąsylwetkę.PochylałasięnadStworem.Wjejpalcach
coś pobłyskiwało matowo. Kiedy wchodziłem do pokoju, sylwetka drgnęła, zaczęła unosić powoli
głowę, obracając ją w moją stronę, i po chwili zobaczyłem chudą, długą twarz ze zwisającym u nosa
glutem.

Sylwetkazawyłaprzenikliwie.
Oczy przywykały mi stopniowo do ciemności. Był to młody chłopiec --pies, pochylający się nad

łóżkiem.

Nałóżku,przywiązanydoniegostarymismyczami,leżałStwór.Chłopiec-piestrzymałwłapachnóż

dokrojeniachlebaiwycinałnimkawałkiciałazbrzuchaStwora.Obokłóżkastałamiska.Byłowniej
już trochę mięsa. Przed oczami stanęła mi kuchnia, to co tam zobaczyłem - żrące psy i słodki zapach
mięsa.

background image

Nagły przebłysk wspomnień: powracam do rzeczywistości, przygniatany przez Stwora, od jego

skórybijesłodkawawoń.

Tamte psy jadły Stwora! Po kawałku. Dawały mu czas na zregenerowanie ubytków miedzy ich

kolejnymiposiłkami.Potemznowuwycinałytrochętkankimięsnej,fundującsobiebezpiórkowyodlotw
Wurta,bezpośredniowciało.

Naglezakotłowałosię.Cośsięstało.
Nie bardzo wiedziałem co. Ale podczas tej kotłowaniny poczułem, jak nóż do krojenia chleba

grzęźniewmejręcetużnadłokciem.Niebolało.

Chociaż widziałem czerwień wytryskującą mi na rękaw kurtki. Poderwałem za kark wyjącego

chłopca-psa.

Masz,przelećsię,psiwypierdku!
Chłopiec-pies z lepkim plaśnięciem wyrżnął w tapetę, osunął się po niej i znieruchomiał na

podłodze.

Leżałpodścianąpołamany,skamlący.
PodszedłemdoStwora.Rękazaczynałamniejużboleć,aleporadziłemsobiezwięzami,przecinając

jenożemdokrojeniachleba.Stwórnieruszałsię.Niewydawałnawetżadnychodgłosów.Leżał

wycieńczony. Przez te kilka tygodni, pożerany po kawałku, stracił sporo na wadze; jego obcy

metabolizmwalczyłwytrwalezubytkami,alenienadążałzregeneracją.Odwiązałemsmyczeodłóżkai
oplotłemnimikilkakrotniejegomiękkiecielsko,sporządzająccośwrodzajuuprzęży.Stwórzacząłcoś
pomrukiwaćwtymswoimniezrozumiałymjęzyku.Połaskotałemgopobrzuchu,tamgdzielubił.Możeto
coś dało? Był tak wymizerowany, że mogłem go unieść sam. Wsunąłem pod smycze jedną rękę, potem
drugą,wziąłemgłębokioddechidźwignąłemnieborakazłóżka.

Zarzuciłem go sobie na plecy; zawołał coś do mnie swoim obcym głosem. Nie rozumiałem ani

słowa,alewyczuwałemwtymgłosiezadowolenie,jakbyStwórbyłrad,żegoniosą.

Wróciłemnapodest,żebyposzukaćSkierkiiKarli.
Wspiąłem się po schodach na drugie, ostatnie piętro. Tu znowu czekało na mnie dwoje drzwi.

Podłogę niedawno wyszorowano i mile mnie to zaskoczyło; przyjemnie było stąpać swobodnie, bez
obawy, że wdepnie się w gówno. Byłem już nim dostatecznie utytłany. Karteczka przypięta do ściany
klatki schodowej ostrzegała: “Dalej wstęp z brudnymi łapami wzbroniony. Ciebie też to dotyczy,
Śliniak!".

RozpoznałempismoBridget.Jedneidrugiedrzwibyłyzamknięte,aleprzezszparywokółframugi

tych na wprost przebłyskiwało błękitne światło. I dolatywał zza nich ledwie uchwytny odór psa,
zmieszanyzzapachemkwiatów.

Stwórciążyłminabarkach.
UsłyszałempuszczanącichonajnowsząballadęmiłosnąDinga-Wenuswfutrze.
Apotemgłos:
-Toty,Skrybo?
GłosBridgetzzadrzwi.
MiałemStwora.MiałemOsobliwąŻółć.Mogłemsięstamtądzmywać.
Ajednaknacisnąłemklamkęipchnąłemdrzwi.

background image

DasUberpies

-Jakmogłaś,Bridget?
Uniosła z łóżka zaspaną głowę i spojrzała na mnie. Oczy miała pełne snów, czerwony rumieniec

barwił

jejbladązazwyczajskórę.Leżaławskotłowanejpościeliwsamejmęskiejkoszuli,spowitakoronką

widmodymu. W pokoju było ciemno, jeśli nie liczyć migotliwego blasku rozsiewanego przez świecę
stojącą na parapecie okna. Paliła się lazurowym płomykiem i po pokoju rozpełzała się bladobłękitna
poświata.

-Tęświecęzapaliłamzmyśląotobie,Skrybku-powiedziała.-Wiedziałam,żemnieznajdziesz.
W łóżku, przykryty po samą brodę, leżał z nią jakiś mężczyzna. Miał przystojną twarz, długie,

kasztanowewłosyimożecieńpsawsobie.JednąrękągładziłczuleplecyBridget,wdrugiejtrzymał

otwartąksiążkę.Widziałemtłoczonyzłotymiliteramitytuł;byłytosonetyJohnaDonne'a.
Wblaskuświecysypialniawydawałasięschludnailudzka,wypełniałająwońkwiatówikadzidła.

ByłatochybarobotaBridget;próbazamaskowaniaodorupsa.Kwiatyspełniałyswojezadanie,alenie
dokońca;smródpsazalegałtutajjakjednazbasowychnutDinga.

WyobraziłemsobieBridgeturządzającątęmałąludzkąniszęwsamymśrodkuGównogrodu.Cota

dziewczynawyprawiała?Cojąmotywowało?

Idlaczegotojajestemostatniąosobą,którejwypadaotopytać?
Karlisiedziałazmłodąparąnałóżku.Wypinajączad,próbowałaodrzucaćnosempościel.Skierka

przyglądałasięzabiegomKarlizfotela.

Obserwowałem to wszystko z podestu przez otwarte teraz na oścież drzwi, ściskając wciąż w

prawejdłoninóżdokrajaniachleba.

Bridgetpaliławbłękitnychcieniachpapierosa.
- Przyszliśmy cię stąd zabrać - powiedziałem. Bridget spojrzała na mnie z ustami pełnymi dymu i

obdarzyłatymstarym,sennymuśmiechem.

-SpójrznaStwora!-krzyknąłem.-Zobacz,comuturobią!
-Taaak?-wymruczałaprzeciągłe.
-Pożerajągożywcem!
-Kogopożerają?Odetchnąłemgłęboko.
-Bridget...
-CotamuŻuka,Skrybo?Dalejrozstawiaciępokątach?
-UŻukawszystkowporządku.
Bocomiałemjejpowiedzieć?Żukdogorywa.Rozpaczliwiechcesięztobązobaczyć,zanimumrze

na kolory, a więc może poszłabyś z nami? Czy to by coś dało? A swoją drogą, to gdzie ten facet się
podziewa?

-Tomójprzyjaciel,Uberze-powiedziałaBridgetdoleżącegoobokniejmężczyzny.-Skryba.
-Dzieńdobrypanu-wjegogłosiepobrzmiewałocoślekkopsiego.-Bardzomimiłopanapoznać.
-TojestUber,Skrybo-przedstawiłamigoBridget.
-Jakmogłaś,Bridget?-krzyknąłem.-No,powiedz!-Bridgetwlepiławemnieswojesenneoczy,i

tezabłysłyniczymklejnotywbłękitnejpoświaciezalewającejpokój.

-Uberjestdlamniebardzodobry.Zabieramniewróżnemiejsca.
-Owszem.Dotakiejobsranejprzezpsymelinyjakta.
Uber odrzucił z siebie koce, a razem z nimi Karli, ale w ostatniej chwili, gdy suka spadała już z

łóżka, pochwycił ją w swoje ludzkie ręce. Był silnym, młodym mężczyzną i utrzymał sukę bez trudu.
Karlinieprotestowała.Tarobosukabyłazakochana!Pozwoliłamusięwciągnąćnakolana.

Uberbyłpięknymstworzeniem.
Idealnypodział,dokładnieprzezśrodek.Zdarzasiętoczasami,raznatysiącparzeń.Odpasawgórę

background image

był

człowiekiem,odpasawdółpsem.
UsiadłnałóżkuitrzymającwsilnychramionachKarli,spuściłnapodłogęporośniętesierściąnogi.

Karli uniosła łeb i polizała go różowym językiem po twarzy. Uber cofnął przed tą pieszczotą głowę i
obrzucił

mniezaciekawionymspojrzeniem.
-Takbardzonatoczekałem-powiedziałtymswoimmrocznymgłosem.-Bridgetdużomiopowiada

opanaperypetiach.Niebędękrył,żemnierozśmieszają.Onabardzopanapoważa.

Nieodpowiedziałem.
Cieniefalowałypodtchnieniemświec.
Wyciągnął rękę. Przez miękkie poduszki każdego z długich palców przebiły się ostre pazury,

odsłoniłwuśmiechuostrezęby.Maleńkieokruchypsawczłowieku.

-No,cojest?-zagadnął.-Niepodamipanręki?-Potrafiłchowaćpazury,kiedychciał,izrobiłto

teraz przez wzgląd na mnie, ale ja dalej się ociągałem. - Nie lubi mnie pan, Skrybo? Przecież to ja
uratowałemBridget-Nibyprzedczym?-zapytałem.

-Jakto?Przedczystymżyciem,rzeczjasna.
-Zabieramją-oświadczyłem.
Uberprzeniósłwzroknaświece.Przymrużyłlekkooczyprzedichblaskiem.
-Ach,tak-wymruczał.-Spodziewałemsiętego.Dingomnieostrzegał.
-Tonieodwołalne.
-Niechpan,złaskiswojej,odłożypożywienie.
-Niemogę.
-Atodlaczego?
-Stwórjestmipotrzebny.
-Nazywagopanstworem.Toświadczyobrakuszacunku.Pożywieniejestczymśnajcenniejszymi

powinnobyćstosowniedotegotraktowane.

-Pieprzsię.
Uberzamknąłnachwilęoczy,głaszczącprzezcałyczasleżącąmunakolanachKarli.
-Topowabnarobosuka-powiedział.-Dziękuję,żemijąprzyprowadziliście.
Mówiącto,wsunąłpalcemiędzyzadniełapyKarli.
-Skrybo?-odezwałasięzeswegofotelaSkierka.
-Niedenerwujsię,mała-uspokoiłemją.-Wszystkojestpodkontrola.
- Doprawdy? - wymruczał Uber. - Pod kontrolą? Wszystko pod kontrolą? O, jak dobrze. A pod

czyją? -I każde z tych stów było mroczniejsze od poprzedniego i bardziej psie, jakby zatracał
człowieczeństwoiwzbieraławnimwściekłość.

-Wychodzęstąd-oznajmiłem.
-Niedrażnijgo,Skrybku-odezwałasięBridget.
-ZabieramzesobąStwora-dodałem.-Idziesz,Skierka?
-Idę-odparła.-Karli!-zawołała,zwracającsiędosuki.
NagłosSkierkiKarlinastawiłajednoucho,alezarazjeopuściła.
-Chodź,Karli!-spróbowałajeszczerazSkierka.Alesucebyłochybazadobrze.
-Idzieszznami,Bridget?-spytałem.
Nawetnamnieniespojrzała.
Skierkastałajużprzymnie.
Uber głaskał Karli pod szyją, tam gdzie najbardziej lubiła. Psim oddechem zdmuchnął z daleka

świecę.

Kiedyznowunamniespojrzał,jegoludzkątwarzrozciągałczystopsiuśmiech.

background image

- Nie daj mi tego robić - powiedział, zaciskając palce na gardle suki. Karli z początku nie

zareagowała, biorąc to za przejaw miłości. Ale po chwili wyczuła, co to jest: akt tortury. Palce Ubera
zaciskały się na tchawicy, a wysuwające się pazury utaczały maleńkie rubiny krwi z szyi Kark'. Był
ekspertemwodnajdywaniumiękkiegociałapomiędzyplastykowymikośćmi.

Karliskamlałateraziwyrywałazjegoobjęć.
Uberrozchyliłgrubewargi,obnażająccyzelowanezęby.
- Jestem Das Uberpies - warknął. - Sram na świat. - Z dzikimi, dzikimi i niepokornymi oczami

zaciskał

pazurynakrwawiącymgardle.
ChciałemruszyćnaniegopodprzytłaczającymciężaremStwora,aleSkierkamnieubiegła.Skoczyła

naprzódirzuciłasięnaDasUberpsazcałądziecinnąfurią.

UberpodkurczyłpotężnieumięśnionąpsiąnogęiśpieszącanaratunekKarliSkierkanadziałasięna

nią.

Następnie Das Uber wyprostował nogę szybkim, precyzyjnie odmierzonym ruchem i Skierka

odleciałaodniegozkrzykiem,lądującnapodłodzeumychstóp.

-Ijakpanoceniasytuację?-zwróciłsiędomnieDasUber.KrewzszyiKarliściekałamumiędzy

długimi,ludzkimipalcami.

-Śmierdziszgównem-powiedziałem.
-Dziękuję-odparł.
Odwróciłemsię.
Skierkauczepiłasięmojejnogi,próbującmniezatrzymać.
-Skrybo!Skrybo!-krzyczałapłaczliwie.-Niezostawiajnas!
Alejaodwróciłemsięmimowszystkoiwyszedłem.
Sąrzeczyważniejszeodinnych,inicnieporadzę,żeczynimnietozłym.
UginającsiępodciężaremStwora,szedłemdoschodów.
Nieczułyjakkamień.
Z góry dolatywał płacz Skierki, aleja byłem już ze swoim brzemieniem na podeście pierwszego

piętra.

ZupełniejakbymdźwigałsamąDesdemonę.Wyobrażałemsobie,żewymianazostałajużdokonana,

tomniemobilizowało.Minąłempokójfrontowy,wktórymdziewczyna-piesdoprowadzałasięlizaniem
doorgazmu.Słyszałemzzadrzwijejskamlenie.Zaróg,korytarzemdokuchni,gdziepopodłodzetarzały
sięjużwszystkietrzynahajcowaneciałemStworaczłekopsy,podróżującwjakimśzmutowanymWurtcie.

GdzieMandy?GdzieSkierka?GdzieŻuk?GdzieBridget?Dlaczegorobiętowpojedynkę?Gdzie

sąci,Skitrowcy,kiedynajbardziejichpotrzeba?

I nagle z ostatniego piętra doleciało wycie Ubera. Zabrzmiało jak płacz odtrąconej syreny. Po

linoleum i deskach podłogi zaskrobały jego psie pazury. Zbiegłem niezgrabnie z ostatnich stopni i
rzuciłem się do otwartych drzwi frontowych. Pies-odźwierny odwracał się właśnie, zaintrygowany
wyciem.

Trzebatudodać,żebyłwtejchwilitrochęzaabsorbowany.
BoMandyprzywieraładoniegonamiętnieipocierałarękąmiędzynogami.
Dziękizapomoc,Mandy.Doceniamto.
Alewtymmomenciezauważyłem,żeMandydrugąrękąsięgadowieszakanaubraniainatychmiast

zmieniłemoniejzdanie.Pięknie,dziewczyno!Pięknie!

Słyszałem za sobą zbliżające się psy. Uginając się pod ciężarem Stwora, ślizgając na psich

gównach,biegłemprostonapsa-odźwiernego.Wybałuszałnamnieoczyiprzemknęłomiprzezmyśl,że
pewniezarazsięwniewślizgnę.Naglecośpochwyciłomnieodtyłu,wczepiłosięwspoczywającegona
mych barkach Stwora, szarpnęło mocno i pociągnęło z powrotem w górę schodów. Zza moich pleców

background image

wysunęła się silna, biała, ludzka dłoń i ucapiła mnie za szyję. Odwróciłem błyskawicznie głowę i
spojrzałemwoczyDasUberpsa.Wtymmomenciezapłonęłyświatła.

Bolesnajasność.
Wszystkielampyjarzyłysięoślepiającymblaskiem,porażającoczykoloramitęczy.
Żuk!Totwojarobota,stary?
Sforapsówzamnązawyłazbólujakprzyźlewykonanymodskoku.
AlenieUber.
Onprzyjąłiluminacjębezmrugnięciapowiekąiczułem,jakjegopazurywrażająmisięwgardło.
Poderwałemprawąrękęizamaszystymłukiemdźgnąłemzasiebienożemdokrojeniachleba,który

ściskałemwciążwgarści.

DasUberpiesspostrzegłzbliżającesięostrzeiwiedzionypoddżemowanympsiminstynktemcofnął
błyskawicznietwarz,usiłującuniknąćciosu.
Zawolno,sukinsynu!
Nóżwszedłwciałogdzieśnawysokościjegolewegopoliczka,ześlizgnąłsiępokości,zatonąłw

szczęce.

Krewnamojejtwarzy,wycieDasUbera,skręcamnóż,bezlitośnie!
Niktmniejużnietrzymał,awięc,wypuściwszyzrękinóż,poprawiłemsobieStworanabarkachi

znowuruszyłemdodrzwi.Pies-odźwiernywyrwałsięjużzobjęćMandy.Drapałsięterazposchodach,
zasłaniającsobieoczyprzedrażącymblaskiemjednąłapą,adrugąwymacującdrogę.

IwtymmomencieMandywypaliła.Wygarnęłazgrubejrury.
Pięknie,dziewczyno!
Najpierw oślepiający błysk gorącego światła, potem eksplozja, samego huku tyle, że można się

przekręcić,iprzeraźliwyskowytpsa-odźwiernego,pchniętegosiłąuderzeniawgóręschodów.Wpadana
mnieiwalisięnastopnie.Pośrodkujegoplecówpłonieczarna,poszarpanadziura.Pociskzapalający.

Ze szczytu schodów dolatywało wycie psów i odwróciwszy się, ujrzałem Das Uberpsa

wyciągającego sobie nóż z rozprutej twarzy. Obierał długie zębiska z dziąseł, prezentując ranę w całej
okazałości.

Przeskoczyłem trupa psa-odźwiernego i zbiegłem do czekającej na dole Mandy. Stała na

rozstawionych nogach, trzymając oburącz mój pistolet, tak jak to bez wątpienia robiła w niezliczonych
Krwiowurtach.

Psy u szczytu schodów miotały się w panice, obijając o ściany, wytężając swoje przepołowione

mózgownice przeciążone natłokiem informacji. Za nimi stała Bridget ze Skierką. Skierka trzymała na
smyczyKarli.Robosukawyglądałanormalnie,lekkotylkochwiałasięnanogachimiałatrochękrwina
sierści.

-Jesteśranny,Uber?-zawołałazpodestuBridget.
Nieodpowiedział,nawetsięnieobejrzał;zestawiłtylkołapęnanastępnyniższystopień.
Mandytrzymałagonamuszce,alewidziałem,żeręcejejdrżą.
Uber zestawił drugą łapę, kolejny krok. W prawej dłoni ściskał nóż. Ostrze było ubabrane jego

krwią,krewlałamusięzrozharatanychust.

-Jeszczejedenkrok,sobaczysmrodzie-ostrzegłaMandy-ibędzietupsiajatka.
Uber,patrzącjejprostowoczy,uniósłłapę.Widziałpotnajejtwarzyidrżeniejejrąk.
Powolizacząłopuszczaćłapęnanastępnystopień.
-Onaniezalewa,Uber-krzyknęłaBridget.-Jająznam.-Apotem,jużciszej,dorzuciła:-Tomoi

przyjaciele.

Znieruchomiał na te słowa i obejrzał się na swoją kochankę, swoją piękną, sennooką kochankę

widmodziewczynę.Ciekawjestemniezmiernie,jakiemyśliodczytywałautegoczłekopsa.

-Uber...wystarczy-mówiłaBridget.Nie.Niemówiła.Tylkomyślała.Byłemdostrojonydonich,

background image

dotejkobietyitegopsa,idowszystkiego,coichłączyło.

Byłachybanajczystsząistotą,jakąwżyciuznał.
I kiedy spojrzał znowu na nas, zauważyłem, że zaszła w nim jakaś przemiana, coś przesłaniało te

głębokieoczy,którewodziłyzapsami,ajednocześniekontemplowałyutworyJohnaDonne'a.

Cofnąłsięostopieńwyżej.
Podejrzewam,żetymrazemgóręwzięłapoezja.
-Schodzisz,Skierko?-krzyknąłem.
-Karlijestranna-odkrzyknęła.
-Karlidobrzesięspisała.ToprawdziwySkitrowiec.Takjakty,mała.
Skierka spojrzała pytająco na Bridget, która kiwnęła głową. I mała zaczęła schodzić w dół,

prowadzączasobąrobosukę.DasUberpiesodstąpiłnabok,żebyjeprzepuścić.

Jaknaczłowiekaprzystało.
Skierkapadłamiwobjęcia.Pobuzispływałyjejłzy.Otarłemjebrudnymidłońmi.
Nicinnegoniemiałem.
SpojrzałemponadramieniemDasUberanaszczytschodów,gdziewśródkłębiącychsiępsówstała

Bridget.Wyrazjejoczuwszystkomipowiedział.Zdarzałowamsięrezygnowaćzczegośdobregowimię
jakichśinnychcelów?Apotemstwierdzaliście,żeniemadrogiodwrotu?Amożewcaleniechcieliście
wracać?

Tak,chybatak.
W imię tego, co utraciłem i co zyskałem, część tej opowieści poświęcam tobie, Bridget.

Gdziekolwiekterazjesteś.

Nadalniemiałempojęcia,gdziejestŻuk,alezauważyłem,żeświatłaznowuzaczynająprzygasać.I

naglewgłowiezaświtałamimyśl:Udanamsię!Damyradę!

-Wracaszdodomu,WielkiStworze-powiedziałemiSkierkaroześmiałasię.
Mandywepchnęłasobiepistoletzapasekdżinsównaplecachiotworzyładrzwifrontowe.Wyszła

nazewnątrz,wyprowadzajączasobąSkierkęisukęKarli.Ruszyłemzanimi,dźwigającStwora.Wiłmi
się już na barkach, jakby wiedział, że wraca do domu. Jakby wiedział, że wychodzimy stąd w mrok
Claremont,gdzieczekananasfurgonetkadosprzedażylodów.

Alenieopodalstałteżinny,czarno-białysamochód;kawałekdalejdrugi,takisam.Wozypolicyjne.
Ciemościprzeszyławirującawiązkaświatła,którapochwili,przyszpiliwszynas,znieruchomiała.
Widmowiązka! Pełna jasność. Info tańczyło po mej twarzy, szukając tam dowodów. Dowodów

strachu.

Pod uliczną latarnią czekała na nas z pistoletem w ręku policjantka Murdoch. Widmogliniarz

Takshaka spływał z dachu jednego z wozów policyjnych, i uśmiechając się tym swoim przydymionym
uśmiechem,nadawał:NIERUSZAĆSIĘ.JESTEŚCIEARESZTOWANI.

- Chyba cię mamy, Skrybo - odezwała się Murdoch. Z wozów wysiadło jeszcze paru gliniarzy, z

krwiikości,czterechichbyło.

-Chybatak-burknąłem.

background image

Flara

-Wporządku,panowie.Mamygo.
Na te słowa Murdoch czterej gliniarze cofnęli się, opierając nonszalancko o samochody,

demonstrującjakbywtensposób,żetodlanichniepierwszyzna.

Stałemwprogupsiegodomu,obejmującSkierkęodtyłuzaramiona.Karliwarczałanawidmoglinę,

ale na tym poprzestawała. Mandy stała przed nami, na deszczu, i widziałem, jak jej włosy szybko
nabierająpołysku.DrzwiGównogroduzamoimiplecamibyływciążotwarte,aleniemogłemryzykować
żadnegoruchu,kiedyTakshakakierowałnamnieswojąwiązkę.

-PrzykrasprawaztymTristanem-powiedziałaMurdoch.
Mokre włosy przylegały jej do czaszki. Wyglądała jak topielica, a ten wyraz zaciętości na jej

pokiereszowanejprzezpsatwarzyzaczynałmicośmówić.

-Naprawdę?-zapytałem.
-Tak.Zmarłwareszcie.
-Ajakże-parsknąłem,aleserceścisnęłamirozpacziwydałomisię,żeświatprzechylasięlekko,

amożetotylkodeszcztrochęzacinał.

- Znaleźliśmy go dziś rano - ciągnęła Murdoch. - Powiesił się na kratach w oknie. Chyba się

załamał.

-Chybamaszrację.-Grałemnazwłokę,podtrzymywałemtendialog,czekającnastosownymoment,

najakiśbliżejnieokreślonymoment.

Naniektórerzeczytrzebaczekaćcałeżycie,iczęśćtejopowieścipoświęconajesttobie,Tristanie.
-Gdzietenwasztwardziel?-spytałaMurdoch.Cholera,dobrepytanie!
-Znaczy,kto?-zapytałem.
Kolory...
-Żuk?
-Zabiłaśgo,Murdoch.TenMandelgowykończył.
-Majednegoznaszych.
GłosMurdochbyłtwardyizimny,izaczynałemjużrozumieć,cotujestgrane,idlaczegokazałasię

cofnąćtymtępymgliniarzom.

Chciałasięznamirozprawićosobiście.
Chybaczekałatylkonajakiśruchznaszejstrony,któryuzasadniałbyprzejściedoataku.
Koloryigrającenaskrajumegopolawidzenia.
MURDOCH!WYKRYWAMBROŃPALNĄ.ONJESTUZBROJONY!
WiązkiTakshakijeździłypomnie,szukająctegonienamierzonegojeszczepistoletu.Chybanieswojo

się czuł pośród tej nocy; jego prawdziwym domem był Wurt Takshaka, a tu toczyło się skąpane w
deszczu,nudneżycie.

Popełniaszwielkibłąd,widmognoju,pozostawiającwcieniuMandy...
-Chceszgoużyć,Skrybo?-spytałaMurdoch.
...inieinteresującsięnarożnikiembudynku...
-Niedałbymcirady,Murdoch-odparłem,żebyzyskaćnaczasie.-Jesteśnajlepsza.
...gdziemieniąsiękolory.
Kątem oka dostrzegłem, że Mandy ukradkiem wyciągnęła pistolet zza paska dżinsów za plecami i

trzymagoterazwpogotowiu.

Ostrożnie,żołnierzu.Tamzostałtylkojedenpocisk.
Murdochuśmiechnęłasię.Iwtymmomenciektośzawołałjąponazwisku:
-Murdoch!
GłosŻuka!Pełenkolorów.
Policjantka odwróciła głowę, minimalnie, tyle tylko, ile to było konieczne, i spojrzała na węgieł

background image

budynku.

MyteżtamspojrzeliśmyinaszymoczomukazałsięŻukwychodzącywgloriizzaułka,skąpanyw

tęczy.

Karlizaczęławyć.
Żukbyłnagi.Najegosylwetkęskładałasiępożoganieustanniezmieniającychsiękształtów.Żuknie

miał

jużciała.Przejęłygowswewładaniefraktaleprzemykającepiruetamiiarabeskamipoprzezkażdą

jego cząstkę. Był teraz Świecącym Człowiekiem, chodzącym fajerwerkiem. Ciemność topiła się przed
nimirozpryskiwałaognistąaureolą,akropledeszczuwzetknięciuzjegoskórązmieniałysięwiskry.A
najlepsze było to, że Żuk kroczył z tą nonszalancją Skitrowca, której ja nigdy nie zdołałem sobie
przyswoić.

Flara.Tenczłowiekbyłflarą.
- Murdoch! - krzyknął znowu, słowa wypływały z niego kolorami. -Zostaw ich! - Ciałogliniarze,

wstrząśnięciioślepieni,oderwalisięniezdarnieodswoichpojazdów,sięgającmachinalniepobroń.

Jeden z nich chciał chwycić Żuka. Błąd, chłopie! Jedno dotknięcie i gliniarz skwierczał. Zanim

upadł na jezdnię, przewinęła się przez niego pełna gama kolorów. Został po nim piękny trup.
Oszołomiony, pociągnąłem Skierkę w tył, ku otwartym drzwiom. Skierka trzymała na smyczy Karli, a
robosukazapie-rałasię,nieskoradoustępowaniazpolabezwalki.

- Właź do środka, mała - szepnąłem z naciskiem. - No, już! - Wlokłem za sobą i ją, i sukę,

oddzielonynimiodcałegozamieszania.ChciałemmiećprzysobieiSkierkę,iKarli,nawypadek,gdyby
sprawyprzybrałyzłyobrót.

Murdochzorientowałasię,żeŻukidzienaniąiskierowałananiegobroń,krzyczącdopozostałych

gliniarzy: “Zostawcie go mnie!". Tylko Shaka dalej operował swymi wiązkami, przenosząc je teraz ze
mnienaMandy.

MURDOCH!TONIESKRYBA!TONIEONJESTUZBROJONY!
-Co?-TerazMurdochnienażartysięzdenerwowała.Niewiedziała,gdzieskierowaćwzrok.
TO NIE SKRYBA! Takshaka panikował, strzelając swymi wiązkami na wszystkie strony. Jedna z

nich,rozgrzanadoczerwoności,trafiłaŻukawpierś.Świecącyczłowiekwchłonąłzrozkosząjejciepłoi
jegokoloryrozbłysłyjeszczeintensywniejszymblaskiem.

Jedenzpolicjantówstraciłgłowęistrzelił.PociskniezrobiłnaŻukunajmniejszegowrażenia.Siła

uderzeniawyrwałamu,coprawda,kilkastrzępówciała,koloryrozjarzyłysię,aleŻukszedłdalej...

Och,Żuk...
...szedł,chociażresztagliniarzyteżotworzyładoniegoogień.Byłjużprawienawyciągnięcieręki

odMurdoch,aonarównieżdoniegostrzelała.Kilkapociskówrównocześnieosiągnęłocelijegociało
rozprysłosięfontannąfraktali.Kolorywyciekałyzżycia.Wprzestrzeń.DocierałdomniegłosŻuka.

Mojeimięwypisanechmurąiskiernatlenocnegonieba,nocnegoniebanadManchesterem,Apotem

ulatującedonikąd,tamgdziemieszkająanioły.

TOTADZIEWCZYNA!TakshakanamierzyłMandy.
Murdoch zaczęła się obracać z pistoletem w naszą stronę, ale Mandy była już na skraju nicości,

widziała,jakŻukprzegrywawyścig,iwykrzykującimięŻuka,wyciągała...

Ocalićcoś!
Potknąłemsię,cofającniezdarniekudrzwiompsiegodomu.
...wyciągałazzaplecówgotowydostrzałupistolet.
Hukibłysk.
Pociskwlokącyzasobąsmugęognia.
I padając pod ciężarem Stwora na wznak, w korytarz, zauważyłem jeszcze, jak pocisk zapalający

grzęźniewcieleMurdoch,tamgdzieserce.

background image

Udławsięnim,tygliniarskasuko!
Krzyk Murdoch i ogłuszająca kanonada - to gliniarze otworzyli ogień do Mandy. Odrzuciło ją do

tyłu,krewistrzępyciałarozprysnęłysiępościanach,kiedypadałapodschodami,unaszychstóp.

PrzyciskałemSkierkęiKarlidościany,osłaniającjewłasnymciałem.Skierkaszlochałazżaluza

Mandy,sukaszczekała.Stwór,uczepionywciążmychpleców,wiłsię,wywołującgłośnomojeimię.

Zatrzasnąłemkopniakiemdrzwi,pociskizaczęływybijaćwdrewnieczarnedziury.
Deszcztwardychjakszkłodrzazg.
Gorączkowozasunąłemrygiel,alepistoletyjużmilkły.
Leżałemterazrozciągniętynapłask,przywalonyStworem,napodłodze,SkierkaiKarliobokmnie.
TrzymałemwobjęciachMandy,małojejniezgniotłem.
Nicztego.
Tojużnieprzywrócijejżycia.
Towam,MandyiŻuku,Skitrowcom,poświęcamczęśćtejopowieści.
Ogień ustał: w ciszę, jaka zaległa, wdarła się głośna i gniewna, niemal ludzka, transmisja Shaki:

MAMYWAS.WYCHODŹCIE.NIEMACIEWYBORU.

Wyciepsówzeschodównadnami.
NapodeściestaliDasUberpiesiBridgetotoczenizawodzącymipółpsami.
Zgromadziłasiętamcałaichsfora,tworzącgroźnąbandę.Bridgetwołaładomnie,żebymwszedłna

górę.

-Tojużkoniec,panieSkrybo?-zapytałaSkierka.
-Jeszczenie-odparłem.
-JesteśmySkitrowcami,prawda?Spojrzałemnajejzalanąłzamibuzię.
-Prawda-powiedziałem.-Krytycznesytuacjetonaszaspecjalność.
WYCHODZIĆ.
Atakiego!
NIEMACIEWYBORU.NIEMACIEINNEGOWYJŚCIA.
Założymysię?
Dali nam jakieś dwie sekundy do namysłu, a potem pojedynczy pocisk przebił znowu drzwi. To

chybamiałobyćostrzeżenie.Skierkakrzyknęła.

-Niebójsię,Skierka-wyszeptałem.
-Niebojęsię,panieSkrybo-odparła.-Nierozumiepanjeszcze?Spojrzałemgłębokowjejdzielne

oczy.

-Krzycz,smarkata-powiedziałem.
Skierka zaniosła się wrzaskiem, jak zranione dziecko, jak Igiełka szczytująca w miłosnej scenie.

NIE

UTRUDNIAJCIE.
-Zbastuj,Shaka!-krzyknąłem.-Jesttuznamimałedziecko.Tenpalantjąranił!
PRZYKRONAM,SKRYBO.MAMYTUPARUPOGRĄŻONYCHWŻALUPOLICJANTÓW.
STRACILIWŁAŚNIENAJLEPSZEGOZESWOICH.ZDZIEWCZYNKĄSPRAWAJESTDO
ZAŁATWIENIA.PRZYŚLIJJĄTUTAJ.ODSTAWIMYJĄDOSZPITALA.ZROBISZTO?
-Nieufamwam!-odkrzyknąłem.
NIBYCZEMU?
Boświatjestpotwojej,niepomojejstronie.
Kazałemmupoczekaćpięćsekund,zanimodpowiedziałem:
-Dobra,Shaka!Wysyłamdowasmałą.Tylkouczciwie.Żadnychkawałów.
ZAŁATWIONE.ZAŁATWIONE.
-Onajestwkiepskimstanie.NIEMAPOŚPIECHU.Właśnieotomichodziło.

background image

Ciągnąc za sobą Skierkę, wbiegłem po schodach. Minęliśmy Das Uberpsa, który powstrzymywał

swojerwącesiędoczynu,czekającetylkonasygnałogary.Wystarczyło,bykiwnąłpalcem,atewściekłe
psyruszyłybywbój;zaślepiałajeżądzakrwi.

Gliniarskiejkrwi.
Najgorszywróg.Najlepszemięso.
-Przepędźstądtychgliniarzy,Das!-krzyknęłaBridget.
Ikiedyzatrzymywaliśmysięnapodeście,DasUberruszałjużnaczeleswojejsforyposchodachdo

drzwifrontowych.Karlipatrzyłazanimitęsknie.

-Chcesziśćznimi,Karli?-spytałaSkierka.Karliuznałatozaprzyzwolenieirunęłaposchodach

za Das Uberpsem. Policjanci spodziewali się ujrzeć w drzwiach małe dziecko. Zamiast tego wypadła
przezniesforaglinożerców.Ciekawe,zjakimiminamitoprzyjęli.

-Jesttujakieśinnewyjście,Brid?
Widmodziewczynauśmiechnęłasię.Apotemudzieliłamiodpowiedzi.
Nawetnieotwierającust.

Życiezaśmierć
Brnęliśmy przez rzadkie błocko. Wolałem nie myśleć, co to jest; smród był taki, jakby gnił cały

świat.

Nie widzieliśmy dobrze drogi, po prostu parliśmy przed siebie w sięgającym kostek błocie,

rzygając.

Skierkanaczele.Mijaliśmyrysunkinamazanegównemnakamiennychścianach.
Migałymiwprzelocie.
Psydymającekobiety.Mężczyźnidymającysuki.Rodzącesiędziecimieszańce,wszystkotospowite

smrodemwyziewówunoszącychsięzgrząskiegopodłoża.

NaścianieprzednamirozjarzyłasięwmrokutwarzDasUberpsa.
Tenamalowaneoczyosadziłymniewmiejscu,domagałysięświadectwawiary.Stanąłemjakwryty,

niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Psie gówno przesączało mi się do butów. Skierka
odwróciłasię,żebymnieponaglić:-Podobasiępanutunadole,panieSkrybo?

Nie!Niepodobasię!
-Toniechpantusobiezostanie!Małaruszyładalejprzezzwałygówna.
O,Boże!
-Zaczekajnamnie,Skierka!
ToBridgetwprowadziłanasdotychpodziemiprzezdrzwidospiżami,osadzonewścianiekuchni.
-Najprawdopodobniejtyłybudynkuteżobstawiligliniarzami,Skrybo-powiedziała.
-Poradzimysobie.
Nadalczysty.Bezpiórkowy.Przezdziuręwścianiedopsiejkloaki.
Irzeczywiścieczekałtamnanasglina.
Unosiłsiętwarządodołuwfalującejospalebrei.
Gliniarztopiącysięwpsimgównie.
Tenobrazekzabioręzesobą.
Kiedygomijaliśmy,zeskrzynkibezpiecznikówstrzeliłsnopiskierwkolorachŻuka.Dobrarobota,

stary.

Brodziłem w pokładach gówna za Skierką, kierując się na światło przed nami, rozproszony blask

ulicznych latami spływający przez otwarte drzwi w sklepieniu podziemnego korytarza. Wstępując za
Skierkąposchodach,widziałemmdłerozbłyskikolorówŻukapromieniującezwyrwanychryglidrzwi.

Wyszliśmy do ogrodu zarośniętego rozbuchanym zielskiem. Czekał tu na opróżnienie dół pełen po

brzegiwypchanychplastykowychworkównaśmieci.

background image

Radachybajużprzedparulatypołożyłanatymbudynkulachę.
Unosząca się tu woń była słodka i intensywna, ale piękna, w niczym nie przypominała smrodu

Gównogrodu.Odfrontubudynkudolatywałoujadaniepsówiwrzaskiludzi.

Mam nadzieję, człekopsy, że skasowaliście tamtego dnia paru gliniarzy, i że część z was biega

nadalnaswobodzie.

Otwartabramawmurzeodtyłuposesjiprowadziłanawąskąuliczkę.Niepytajciemnieonazwę.

Grunt,żewniąskręciliśmy.ZaprowadziłanasdoParkfieldStreet.Kłusowaliśmycosiłwnogach.Stwór
ciążył

minaramionach.Skierkąpędziłaprzodem.
Znałem dość dobrze te boczne uliczki, bo wiły się na tyłach bloku mieszkalnego w Ogrodach

Rusholme.

Skręciliśmywlewo,potemwprawo,wHealdPlace.DalejprostodoPlattLane.Podrugiejstronie

jezdnipark.Naulicachroiłosięodazjatyckiejmłodzieży,parktonąłwświatłachihałasie,dolatywały
stamtądsoczysterytmyBhangrapsichpieśni.

Anijednegogliniarza.
Przecięliśmy jezdnię, Azjaci popatrywali na mnie dziwnie, ale do tego byłem przyzwyczajony. W

głąbPlattFields.Drzewakołysałysięwpowolnym,majestatycznymtańcuwrytmieomywającychjefal
dźwięków z systemów nagłaśniających. Nawet deszcz podchwytywał puls Bhangry; siekł mi twarz i
byłemjużprzemoczonydosuchejnitki,anamakającyStwórrobiłsięcorazcięższyiwydawałomisię,że
dźwigam na barkach wielki, ciężki jak prosię, kawał gąbki. Padałem niemal na nos pod jego
brzemieniem,parłemjednakwytrwalewstronęroztańczonejmłodzieży.

-Wszystkowporządku,WielkiStworze?-zapytałem.
Odpowiedział mi coś na jakiejś Wurtowej fali; wyłapywałem z tego bełkotu tylko pojedyncze

słowa;własneimię,imięmojejsiostry.Stwórżyłitylkotosięterazliczyło.

MiałemStwora.Miałemżółtepiórko.
Potrzebamibyłotylkozacisznego,ustronnegomiejscaiczasu,byzrobićznichużytek.Alenajpierw

musiałem zadbać o to, by nie wszedł nam w paradę jakiś zabłąkany gliniarz. Kierowałem się wiec na
tłum Bhangry. Zbliżała się już chyba pomoc, ale te wyrostki wciąż tańczyły. Nie rezygnowały, choć z
nieba lały się potoki deszczu; to była ich noc roku. Świętowali Id i pulsowała w nich młoda azjatycka
krew.

Przepuścilinas.
Śmiali się i wytykali nas palcami - biały chłopak z dziwnym tobołem na plecach i mała

dziewczynka,pędzącyprzedsiebie.Przedstawialiśmychybazabawnywidok.Cotam.Przeżyję.Grunt,że
nasprzepuścilidościeżek,którewiodłynadjeziorkozłódkamispacerowymi.

Dopadaliśmyjużbrzegu...
Struga światła przebiła się przez deszcz, owiała ognistym tchnieniem moje ucho. Choć obciążony

Stworem,zdołałemjednakwykonaćbłyskawiczniewtyłzwrotprzezramię,uskakujączliniiognia.

Poprzez kurtynę ulewy dostrzegłem zbliżającego się szybko gliniarza z pistoletem emitującym

infowiązkę. I w tym momencie azjatycka młodzież zaczęła nas na serio dopingować. Oto wróg zabawy
ściga tych cudaków, żeby ich przyskrzynić. Tak to chyba widzieli. Skierka wysforowała się już spory
kawałdoprzodu.MnieStwórdawałsięporządnieweznaki,utrudniałruchydotegostopnia,żenietyle
biegłem, co wlokłem się w ślimaczym tempie. Ślizgając się na mokrej trawie, rozpaczliwie próbując
zachowaćrównowagę,parłemjednakprzezdeszcz,którysiekłmiskóręrojemstalowychżądeł.

Wszystko wokół było mokre i zamglone, wszystko skąpane w księżycowej poświacie, i nagle w

trawieprzedemnązatańczyłfioletowo-zielonycień.

Shakagliniarz!
Był jak żywcem wyjęty z Żółci Takshaki, emitował się z anteny zainstalowanej na Platt Fields,

background image

wypełniającświatdymnymisplotami,smagającpowietrzenadBhangrąkoloramistarychmitów.

Wyrostki zareagowały, naturalnie, na jego pojawienie się, lecz bynajmniej nie przyjaźnie. Bo

Takshaka był hinduistą, a one muzułmanami, a to ogromna różnica. Zjawowąż sunął na mnie, a ja
sprawiałem zawód sobie, wszystkim swoim słodkim snom i wszystkim, którzy we mnie wierzyli.
Ślizgającsięnaczarnymbłocie,brnąłemdalejkupołyskującemujezioru.Alebezszansnadotarciedo
jegobrzegu.

Bezszans.
Pierwszy pocisk osiągnął cel. Silne pchniecie w plecy. Czułem, jak porażają mnie jego ohydne

energie,jakmniepowalają.Runąłemtwarząwtrawę,alezarazpoderwałemsięnanogi,znajdującgdzieś
wsobiesiłę,nietracącjeszczewiary.

-Uciekaj,Skierka!-krzyknąłem.
Dostałem drugim pociskiem. Wystrzelony z gliniarskiego pistoletu, naprowadzony wiązką

widmowego szperacza, wszedł we mnie jak w masło, popychając w przód. Straciłem równowagę,
padłemjakdługitwarząwbłotoitrawę,ileżałemtak,czekającnanadejściebólu,czekającnamoment,
kiedyplecystanąmiwogniuiujdziezemnieżycie.

Trzebabyopatrzyćranę.
Bólnienadchodził.
Trudnomipozbieraćmyśli.
Koloryzjawowężarozjaśniałycałyteren,Takshakaunosiłsięnademną.Huknąłkolejnystrzał,ale

tym razem nie towarzyszyło mu uderzenie. Wykręciłem nieco głowę i zerknąłem za siebie, tam gdzie
gromada azjatyckich wyrostków otaczała gliniarza. Wyglądało to na dziką bijatykę. Spojrzałem przed
siebieipoprzezścianydeszczuzobaczyłemnadbrzegiemjezioraSkierkę.Wydałomisię,żedzieląmnie
odniejcałemile.Próbowałemsiępodnieść,alebezwładnyStwórstanowiłciężarniedoudźwignięcia.

Udało mi się tylko przekręcić na plecy, na Stwora, i teraz patrzyłem prosto w poharataną twarz

Takshaki,najegorozdwojonyjęzyksyczącyniczymdeszczmiędzydługimikłami.

Nagle wąż uderzył błyskawicznie, bezlitosną rozmazaną smugą. Nie mierzył jednak w moją szyję,

która najczęściej stanowiła jego cel, lecz zatopił te sztylety w mojej kostce, przebijając skórę; ciało
spowiłmiwidmowydymiodpłynąłem;totalneWidmorżniecie,zapadamsię...

Wświatliczb.
Spadam...
Królestwo mgieł, gdzie na falach cieni igrała zielonofioletowa info-wiązka. Otacza mnie won

jaśminu.

Spadałempoprzezchmuryżółci,ispadająctak,mogłemsięnadalobracać,okręcaćwprawo.
Wciążspadając.
Obróciłemsięjeszczeraz,usiłującskierowaćtwarządogóry.Alewciążspadałem.Obróciłemsię

już o trzysta sześćdziesiąt stopni, ale bez względu na to, w którą stronę miałem skierowaną twarz,
spadałem wciąż w wężowy dół. I te liczby, które mijałem w locie; opatulała mnie matematyką czysta,
naga informacja. W szafranowym powietrzu sporządzany był rejestr wszystkich moich przestępstw. I
wszystkich przestępstw popełnionych przez Skitrowców. Wszystko. Wszystkie nasze wyczyny, straty i
zabójstwa.Spadałemprzeztenpałacliczb,zwłosamimokrymijeszczeodlejącegonazewnątrzdeszczu,
izaczynałodocieraćdomniezwolna,gdziesięznajduję.

ByłemwgłowieTakshaki,wŻółciGlinowurta,gdzieówodtwarzałiprzetwarzałwszystkiezebrane

dane, wszystkie zbrodnie świata. Spadałem przez morze jego matematyki bez poczucia góry i dołu, po
prostu leciałem, dopóki coś nie okręciło mi się wokół nogi, nisko, tam gdzie kostka, gdzie ukąsił mnie
zjawowąż.

Nastąpiło szarpniecie, od którego omal nie trzasnął mi kręgosłup, siła bezwładności wcisnęła mi

Stwora w plecy między łopatkami a nasadą kręgosłupa. Stwór nawet nie pisnął, przyjmując na siebie

background image

uderzenie.

Potem,zeStworemwciążnaplecach,śmignąłemwprzeciwnymkierunku,obracającsięgłowądo

góry,ipochwilipatrzyłemjużwślepiaKrólaWęży.

Takshaka unosił się w przestrzeni, z ogonem owiniętym wokół mojej kostki, jego pysk miałem tuż

przed sobą, i czułem na twarzy widmowy oddech i widziałem pomarańczowe komórki info
przemieszczającesięwjegoślepiach.

ZASTANAWIAMSIĘ,CZYCIĘPOPROSTUNIEPUŚCIĆ.
Toniejestrzeczywistość!
JESTEŚJAKTENCIERŃWOKU,SKRYBO.
Nadawał bezpośrednio do mojej głowy, przewiercając się słowami przez kość, nakłuwając nimi

mój miękki mózg, dopóki nie odebrałem całego przekazu, kwitując każde jego słowo nową eksplozją
bólu.

TAM,NADOLE,CZEKAPARĘZŁYCHMACIERZY.PARĘIŚCIESMAKOWITYCHRÓWNAŃ.
POTRAFIĄ W KILKA SEKUND SFRAKTALIZOWAĆ CZŁOWIEKA. TO ŻÓŁTY WURT.

KOLOR,KTÓRYZABIJA.CHCESZTEGO?

Przekręcił mnie i zawisłem nad otchłanią głową w dół. W głębinach zderzały się ze sobą liczby i

symbole. Przypominało to otwierające się i zamykające szczęki. A tam, gdzie równania znajdowały
swoje rozwiązania, trwało odrzucanie liczb, które ich nie spełniały i formowały się w kolumny
najeżonychzębów.

SZKODATEGOŻUKA.ODSZEDŁZFASONEM,PRAWDA?CENIĘTOWCZŁOWIEKU.
MÓGŁBYMMUZNALEŹĆMIEJSCEWPOLICJI.POTRZEBANAMTROCHĘTAKICH
DEMONÓW.MÓWIĘCI,SKRYBO,GDYBYMCIOPISAŁSTANCZYSTYCHGLIN,KTÓRZY
PRZYCHODZĄDONASNASŁUŻBĘ,NIEWIEDZIAŁBYŚ,CZYŚMIAĆSIĘCZYPŁAKAĆ.
Poluzowałniecouściskiopadłemzpółmetrawdół,zanimznowugozacisnąłimnieprzytrzymał.
OJEJ!OMAŁOCIĘNIEUPUŚCIŁEM.
Zniżyłpokiereszowanypyskdopoziomu,naktórymsięterazznajdowałem.
NIEMÓWIĘTU,RZECZJASNA,OMURDOCH.ONABYŁAZNAKOMITA.SUPERCZYSTA.A

JAKADOBRAWŁÓŻKU.OJEJ!LECISZ!

Ipoczułem,jakjegoogonsięrozwija.
Runąłemwpaszczęliczbowęży,wrzeszcząc:
-Aiiiiiiii!!!!!!!
Nadnoświata,przyśpieszając,słyszączewsządsykwęży.Straciłemprzytomnośćiśniłem,żeląduję

w czyichś miękkich ramionach, i te ramiona unoszą mnie w górę, i woła mnie cicho łagodny głos
wydobywającysięzustsnu.

-Trzymamcię,Skrybo-mówiłmitengłos.-Trzymamcięwramionach.
OtworzyłemoczyiujrzałemprzekornyuśmieszekKotaGracza.
Unosiłsięwtunelu,trzymającmniemocnojednąręką,jakbymwogólenicnieważył,jakbymnie

miałnaplecachStwora.

-Kot!-zawołałem;tylkotojednosłowo,tylkotoimię.Nawięcejniebyłomniestać.
-Nieważne-powiedział.-Popatrzlepiejnato.
Uniósłwolnąrękę.Trzymałwniejmłotek,zktóregoskapywałmunagłowęsokrdestuwężownika.
Takshakanurkowałnaniegolotemstrzały,syczączezłościifrustracji.
Wąż,zaślepionywściekłością,musiałstracićnadsobąpanowanie.
Kotzachowywałkamiennyspokój.Zakręciłmłotkiemzawadiackiegomłynka,apotemopuściłgoz

precyzjągraczawWurtball,zdobywającegozwycięskipunkt.

Trafiłwężaprostowłeb.
Błysnęło, rozległ się syk, a potem skwierczenie. I chrzęst ciała miażdżonego przez stal. Coś

background image

przemknęłomiobokgłowyispojrzawszywtamtąstronę,zobaczyłemkoziołkującego,walącegoogonem,
wrzeszczącego Takshakę, któremu krew tryskała z pyska. Wpadł między szczęki liczb. Równania
zamknęły się na Królu Węży i zaciskały, dopóki nie umilkł jego wrzask. Potem długie cielsko zostało
przegryzionenadwoje.Nawszystkiestronytrysnęłafontannapomarańczowejbrei.Zlałaodstópdogłów
mnieiKota.

KotGraczrzuciłzanimmłotek.
-Myślisz,żerobiętodlabylekogo?-wyszeptał,niezważającnawężowąposokęściekającąmupo

twarzy.-Myślisz,żerobiętodlaciebie?

-Zabiłeśgo?
Kotwyjąłzkieszeniżółtepiórko.
-CzegośtakiegojakTakshakasięniezabija.Wygrywasięznimtylkoaktualnągrę.
-Dziękujęci.
Wsunął sobie piórko w usta, ssał je. Z powietrza wymazywała się, pozycja po pozycji, lista

przestępstwpopełnionychprzezSkitrowców.KotwyciągnąłpiórkoTakshakiiwsunąłmijewusta.

-Toniedlaciebie-powiedział.-TodlaTristana.Ijużmnieniebyło.Pociągnięty,szarpniętywtył,

znalazłemsiętam,gdzieniebyłonigdyprzełącznikaodskoku.

*

Musiałemleżećkilkasekundzemdlonynatymbłotnistympolu,bokiedyotworzyłemoczypatrzyłaz

górynamnieuśmiechniętatwarz.

-Niewiem,jaktozrobiłeś,koleś,aletenwążzwyczajniesięrozpękł!Supertobyło.
Poczułem, jak silna dłoń wsuwa mi się pod pachę i podnosi. Po chwili patrzyłem z bliska w

azjatyckątwarz.Strużkideszczuściekałypokolorowejskórzemężczyzny.Mokrewłosyprzylegałymudo
czaszkiiprzesłaniałypozłepianymikosmykamioczy,wktórychmimotodostrzegałemżycie,energię.

-Idźpoto-powiedział.-Cokolwiektojest.
Potem poprowadził mnie po trawie do miejsca, gdzie czekała Skierka. Rozglądałem się wokół,

przekonany, że lada chwila ujrzę ścigającego mnie węża. Ale nie było po nim śladu, żadnych kolorów,
tylkoszarydeszczdziobiącypowierzchnięjeziorkazłódkamispacerowymi.

PadłemwobjęciaSkierki.
Uniosłaręce,żebyzetrzećmibłotoztwarzy.Jakdobrzebyłoznowupoczućjejdotyk.Uścisnąłem

dłoń młodego mężczyzny. Uśmiechnął się. Ponad jego ramieniem widziałem ostatnich chłopaków
odbiegających od samotnego gliniarza. Stał na deszczu nagi, a oni uciekali z jego ubraniem ł bez
wątpieniazpistoletem.Różowyidygoczącynadeszczu,wyglądałnaprawdęsamotnie.

- Pilnujcie się na przyszłość - powiedział Azjata i odszedł w ulewę. Trochę dalej, na terenach

zabawowych,wyłączanojużaparaturę;światłagasłyjednopodrugimiwkrótcezaległyciemności.

Północ.
Skierka wzięła mnie za rękę. Miałem na sobie jeszcze trochę psiego gówna, ale deszcz się z nim

upora.

TylkożeStwórnamoichplecachbył...
Bezwładnymciężarem...
Znalazłem się nagle z powrotem na otwartej przestrzeni i poczułem uderzenia pocisków.

Zrozumiałemwreszcie,kogodosięgły.

-ZastrzeliliStwora-powiedziałemdoSkierki.
-Niemartwsię-pocieszyłamnie.Niemogłemjednakpowstrzymaćłez.
-Stwórnieżyje.
Tyletylkobyłemwstaniewykrztusić.Tylkootymbyłemwstaniemyśleć.
BotobyłwyroknaDesdemonę.

background image

-Głowadogóry,panieSkrybo.WielkiStwórocaliłpanużycie.
-Ipoco?-zapytałem.-Poco?
Boniemożnawymienićśmiercinażycie.
NawetwWurtcie.
Jeziorkopołyskujewostatnichprzebłyskachdnia.Wórmartwegomięsanamychplecach.Idziemyz

małądziewczynkąbrzegiem.Zmierzamydonikąd.Deszczzmywazemniegówno.

Dzieńdwudziestyczwarty
“Napohybel".

background image

Koniecpostu

-Wiesz,gdziejestZaplutaNora?
-Jasne.Zarazzatamtymwzgórzem.Przejeżdżaliśmyobokniej.
- Barnie tam pracuje. Pamiętasz Sarniego? - Skierka kiwnęła główką. - On ci pomoże. Idź tam.

Miedzydrzewami.Wybierajjaknajciemniejszeulice.

-PanieSkrybo...
Buzięmiałamokrąpoodlocie.
-Jesteśterazzdanatylkonasiebie,mała-przerwałemjej.
-Acoztobą,Skrybo?Cochceszrobić?
-Toiowo.
-Nietraćwiary.
-Właśnie.Nietraćwiary.No,idźjuż.
Skierka oddaliła się, niknąc po chwili w szarówce poranka miedzy drzewami. Tylko raz się

obejrzała.

-Idź,idź-zawołałemzanią.
Idź.
Ściągnąłemsznuruprzężyzjednegoramienia,potemzdrugiegoiopuściłemStworanaziemię.
Patrzyłynamniejegomartweoczy.Tochybabyłyjegooczy.
Stwórnieżył,napewno.Wgrzbiecie,tamgdzieugrzęzłypociski,ziałydwiedziury.
Alejajeszczenierezygnowałem.WyjąłemzkieszenipiórkoOsobliwościizacząłemwpychaćmuje

wusta,jeślitobyłyusta.Każdyotwórmógłnimibyć.Walącgojednocześniepięściamiwpierś:“No,
dalej!

Dalej!". Wciskając piórko jeszcze głębiej, tak głęboko, że samego Łazarza postawiłoby na nogi,

dlaczegowiecniedziałanaStwora?Łomoczącpięściamiwjegopierś...myślącoŻukuiMandy,iotym,
w jak bezsensowny sposób ich straciłem... łomocząc pięściami... łomocząc pięściami w pierś... raz po
raz...

Nic.
Nictoniedaje.
Jegomartweoczy.
Straciłemcię,mojaobcaistoto...iwszystko,cosięztobąwiąże.
Wyciągnąłempiórko.PotemwziąłemStworanaręceizaniosłemnadsambrzegjeziorka.
Opuściłemgowwodę.
Stwórunosiłsięnapowierzchniprzezchwilę,dopókinienasiąkłwodą.Awtedyzatonął.Znikłpod

falami.

Tokoniec.
Obejrzałemsięnaazjatyckąmłodzieżpakującąswójsprzęt.Deszczjakbyustawał,iwydawałomi

się,żeoddrogidzieląmniecałemile,żeprzezchwilęjestemwolnyibezpieczny.

Złudzenie.Niejesteśmyaniwolni,anibezpieczni,dopókisobienatoniezapracujemy.
Podszedłemdokępydrzewitam,pośródkwiatówiowadówodszukałemmiejsce,gdziezwykliśmy

się kłaść z Desdemoną, by pod osłoną liści zażywać rozkoszy. Poprzez cienie i gałęzie prześwitywało
jeziorko;zpiórkaspływałyżółtelśnienia.

Poraruszać.
Aledokąd?Niemasznicdooddania,Skrybo,jakiwięcwtymsens?
Przyłożyłemsobiepiórkodosamegobrzegudolnejwargi.
Cofnąłemjeznowudrżący,niezdecydowany.
Takdługądrogęprzebyliśmydlategomomentu.
Piórkozpowrotemdoust.

background image

Tymrazemgłęboko.
Poczułemtamtelśnienia;osobliwyodcieńżółci.
WołanieDesdemony.
Nakilkaostatnichchwilprzedrozstaniemzrzeczywistościąwyciągnąłempiórkozustischowałem

jedokieszeni.OsobliwaŻółćprzybywała...

Desdemona,gdzieśtam...
Koniecpostu.

background image

Osobliwydom

Twarzoblewałomiżółteświatło.
-Dobrzewyglądasz,Stephen.
-Dzięki.
-Wspanialesięspisałeś.Możeszbyćzsiebiedumny.
-Wiem.Alemimotoczujęsiępodle.
-Nieopowiadajgłupstw.Zdałeś.
Przeciągnąłem brzytwą po policzku, odsłaniając połać skóry, po czym otarłem ostrze z piany o

flanelowąściereczkę.

-Niemamtego,naczymjejtakzależało.Chybawiesz,jaktodołuje?
-Mnietomówisz?
Umoczyłembrzytwęwumywalce.Wodabyłajakaśbrudna.
-Naprawdęchciałemsprawićjejradość.
-Wiem.
-Takmarzyłaotejtorebce.
-Tobezznaczenia,Stephen.Wierzmi.Itakbędziemiałaudaneurodziny.
-Wiesz,jakajestDes.
-Niktnieznajejlepiejodemnie.Wierzmi.
Spojrzałemgłębokowutkwionewemnieoczy.Żółteoczy.
-Rozumiesz,comamnamyśli?
Neonówka znad lustra rzucała na moją twarz żółtą poświatę. Jej światło wydawało się niemal

namacalne, i kiedy unosiłem brzytwę z powrotem do policzka, moja ręka musiała pokonywać delikatny
opór powietrza. Była to otwarta, naostrzona na skórzanym pasie, który wisiał obok umywalki, brzytwa
mego ojca. Nie znosił, kiedy jej używałem. Ale, co tam, u diabła? Niecodziennie siostra obchodzi
szesnasteurodziny.Zabierałemjądziświeczoremwmiasto.Chciałemdobrzewyglądać.Zwłaszczaże...

-Trzebabyłojużdawnokupićtętorebkę...
-Stephen!
Rozmawiałemzeswoimodbiciemzłazienkowegolustra.Zwracałemsiędosiebiepoimieniu.
-Powinienemodrazuwyłożyćforsęnastół,kiedytylkoDesjąwypatrzyła.Alenie.Toniewmoim

stylu.Jachciałemjejzrobićniespodziankę.

-Igryzieszsię,żedałeśjąsobieukraśćtemufacetowi.Wielkamirzecz.
-Tonietak...
-Zamiasttegozabieraszjąnajakąśfajnąimprezę?
-Nie.Ja...
-Nigdziejejniezabierasz?
-Nie.Niczyminnymjejnie...o,cholera!
Zaciąłem się. Kapiąca krew rozpływała się w wodzie wirowym ruchem. Sięgnąłem po wacik, by

zatamowaćkrwotok,ispojrzawszyznowuwlustro,stwierdziłem,żeprzytykamwacikdotwarzyojca...

O,Boże!Byłem...
-Wiesz,żezabroniłemciużywaniatejbrzytwy.
Byłem...byłem...
-Tomęskabrzytwa.
-Ojcze...Przepraszam.
Cosiędzieje?Gdziejajestem?Cotozauczucie?Cojestgrane...myśl...myśl!
-Oddajmiją,Stephenie.
-Proszę...
Toniedziejesięnaprawdę!NiktjużmnienienazywaStephenem.

background image

-Znowumamcięukarać?
-Nie...
ToNawiedzenie!
-Ojcze!
Machałbrzytwą...
Toniedziejesięnaprawdę.JestemwWurtcie.Odskok!
Brzytwaprzybliżasiędomojejtwarzy.
JezuChryste!Odskakuj,tytępy,pieprzony...

*

-Dobrzewyglądasz,Stephen.
-Dzięki.
-AwiecniemasznicdlaDesdemony,tak?
-Nieprzypominajmi.
Wiązałem swój najlepszy krawat w windsorski węzeł. Nauczył mnie go wiązać ojciec, kiedy

miałemsiedemlat.

-Itakbytonicniedało.Onanigdyniebędzietwoja.
-Posłuchaj...
Węzełzupełnieminiewyszedł.
-Przepraszam,Stephen.Tomojawina.
-Tak.Przestańmniezbywać.
Stałem w swojej sypialni i rozmawiałem z własnym odbiciem z lustra zawieszonego na drzwiach

szafy.

Rozsupłałem węzeł, żeby zacząć od początku. Na moim lewym policzku widniało zacięcie po

goleniu.

Kłaczkiwaty-przylepionedowarstewkikrzepnącejkrwi-nieprezentująsięnajlepiejnatwarzyw

dniuurodzinsiostry.Alenicto.Zachwilęrankasięzagoi.CzekałemnapowrótDesdemonyzeszkoły.

Wychodziliśmy tego wieczoru uczcić jej święto i miałem na sobie swój najlepszy garnitur,

wyczyszczony i wyprasowany, a jakże. Musiałem jeszcze tylko zawiązać ten węzeł jak należy. A mdłe,
cytrynoweświatłonocnejlampkibynajmniejnieułatwiałomizadania.Jejblaskzabarwiałnażółtomoje
oczy.

-Onasięnienażartyobrazi,Stephen.
-Niesądzę...cholera!
Węzełznowubyłdoniczego.Rozplatałemgoponownie.
-Maszkłopoty?Daj,jatozrobię...
-Niepotrzeba!IprzestańnazywaćmnieStephenem!
-Takienadałemciimię,chłopcze.
-Mamnaimię...
Chwileczkę...
-Idobrzeci,cholera,radzę,żebyśgoużywał.
Ojciecwziąłdwakońcekrawatawswojewielkie,spracowanedłonie.
-Ilerazymamcięuczyćwiązaniategowindsora?
Toniejaodbijałemsięwlustrze!Tobytmójojciec...
-Ojcze...
-Tomęskiwęzeł.
Skrzyżowałkrawat,szerokikoniecnadwąskim,przezpętlę,wdół,dookołaiodspodu,wgórę,w

prawo.

background image

Szerokikoniecprzezpętlę,nakrzyżpodkątemprostymnadkońcemwąskim,ostatnieprzepchniecie

przezpętlę,ateraztylkozakończyć,przesuwającszerokikoniecprzezwęzełodprzodu.Ojcieczacisnął

wykończonegowindsoraiściągnąłgodelikatnie,takżewęzełprzywarłdomojejkrtani.
Toniedziejesięnaprawdę!
-No.Idealnie.Prosto.Elegancko!
Zacisnął węzeł mocniej. Mocno! Ciągnąc za oba końce krawata z taką siłą, że zamykała mi się

tchawicaitraciłemoddech.Zacząłemunosićręce,alebyłemtaksłaby...

Nawiedzenie!
-Ostatnidureńtopotrafi!
Niemiałemjużczymoddychać.Rozbłyskiświatławoczach.Ból.Dzikiblaskwoczachojca.
ToWurt!
-Aleniemójsyn,jakwidać.
Ciemnośćiwabiącaobietnicaucieczkiodtegobólu.
Odskok!Nojuż!Odskakuj!
Bólustaje,ajatracęwolę...

*

-O,Jezu!
Drżałem jak w febrze pośród drzew nad brzegiem jeziora. Szeleściły liście targane wzmagającym

sięwiatrem.Niebyłemwstanieopanowaćtegodrżenia.

Udałosię.
Udałosięstamtądwycofać.
Cieńprzesłaniatarczęksiężyca.
Jezu,alebyłostrasznie.IaniśladuDesdemony.
Drżenie,drżenie...
Łykampowietrzespazmatycznymhaustem.Iznowu.Ijeszczeraz.Boląmniepłuca,igardło,iostry

bólwskaleczonymbrzytwąpoliczku.Apotemwypuszczampowietrzezpłucprzedłużonymwydechem.
Cośsięwsuwapomiędzyksiężycadrzewa.Jaksięstądwydostać?Aleprzecieżniedasięodskoczyćz
Żółci.

Liściedrżąporuszaneprzezcoś,comiędzynimiprzepełza.
Noijak...
-A,znalazłemcię,Stephenie.
Ojciecrozgarniagałęzie,wjegorękupołyskujebrzytwa.
WciążjestemwWurtcie!
-Żadnezmoichdzieciniemaprawaprzebywaćpozadomempodziesiątej.
Ojciecrobikrokwprzód,całkowicieprzesłaniającsobąksiężyc,izapadakompletnaciemność.Ito

ostrze...

Wynośsięstąd!
Jegodłońotaczamąszyję...

*

-Dobrzewyglądasz,Skrybo.
-Tyteżdziśdobrzewyglądasz,solenizantko.
-Zabieraszmniegdzieś?
-Nojasne,Des.
-Dokąd?
-NaPlattFields.

background image

-NaPlattFields?Wolałabymcośzjeść.Możelepiejdojakiegośklubu?Potańczyłabym.
-Wiem.Alenadjezioremjesttakakępadrzew.Ustronnietamizacisznie,imoglibyśmy...nowiesz...
-Skrybo!Jesteśobrzydliwy!
-Toprzezciebie.
Pchamnienałóżko.Potemwskakujenamnieizaczynałaskotaćwmojenajwrażliwszemiejsce.
-Des!
-Niechcędożadnegozafajdanegoparku.Chcętańczyć!
-Musisz.
- Co to znaczy, musisz? Kto mnie zmusi? No!... Udaje mi się zrzucić ją z siebie, ale ostrożnie, i

wpełzamnanią,aonasięuśmiecha.

-Musimytamiść,Des.Niepytaj,dlaczego.Poprostuwiem,żemusimy.
-Poco?
-Toważne.
Zamilkła.
Jej sypialnia była skąpana w ciepłej żółtej poświacie, przez zaciągnięte zasłony przesączały się

ostatniepromieniesłońca.Niemogłemznieśćwidokujejoczu,zadużobyłownichżycia.

Przywarłemdoniejcałymciałemizłączyłysięnaszeusta.
-Uważaj,Skrybku.
-Boco?
-Pogniecieszsobienajlepszygarnitur.
-Dlaciebiewszystko,Desdemono.Wszystko.Całowaliśmysięprzezchwilę.
-Kupiłeśmiprezent,Skrybku?
-Starałemsię.
-Skrybo!
-Chciałemkupićtętorebkę,któratakcisiępodobała.Noikupiłemją.Ale...
-Niekończ,zgubiłeśją?
-Tobyło...
-Nienawidzęcię.
- Skradziono mi ją, Des. Jeden taki facet, w autobusie. Wiozłem ją do domu. Chciałem ją ładnie

zapakować,iwogóle.Aletengośćwyrwałmiją,zbiegłposchodkachiwyskoczył,kiedyautobusmszał

jużzprzystanku.Niewiedziałem,corobić.
-Wiesz,cotooznacza?
-Wiem.
-Tooznacza,żeniemożemyiśćnaPlattFields.
-Wiem.Adlaczego?
-Niewiem.Idiotycznasprawa,prawda?
-Przepraszam,Des.
-Nieważne.Poprostuzostaniemywdomu.Moglibyśmy...
-Nicztego.Ojciec...on...
-Znowusięciebieczepiał?
-Niepierwszyrazgroziłmibrzytwą.Jasiętylkogoliłem,nowiesz.
-Wiem.
-Apotem...wmoimpokoju...no,ciężkobyło.
-Jakiśosobliwytendom,prawdaSkrybku?
-Tozłydom.
Wysunąłem jej bluzkę spod paska i podciągnąłem, odsłaniając twarde krawędzie blizn na jej

ślicznymbrzuchu.Przyłożyłemdonichwargi,żebyjescałować.Bezpowodzenia.

background image

-Kiedyśzabijetegodrania.
-Tochybaniemożliwe,Skrybo.Onniejestrealny.
Uniosłem się na łokciach i spojrzałem jej w oczy, starając się wyczytać w nich, co przez to

rozumiała.

Chybasamategoniewiedziała.Taksamojakja.Takpoprostubyło,ikoniec.
-Dziękizakartkę,Des.
-Jakąkartkę?
-Tę,którąprzysłałaśminaurodziny.
-Niewygłupiajsię.Tomojeurodziny,Skrybku.Nietwoje.
-Nie.Chodzimiokartkęsprzedkilkudni.Namojedwudziestepierwszeurodziny.
-Skrybku,tymaszdopieroosiemnaścielat!Zatkałomnie.
-O,Boże.
-Wiem.Pamiętamteż,jakjąwysyłałam.Cosiędzieje,Skrybo?
-Alemimowszystkomamdlaciebieprezent,Des.
-Pokaż!
Wsunąłem rękę do kieszeni marynarki i namacałem tam coś trzepoczącego. Nie wiedziałem co,

dopókitegoczegośniewyciągnąłem.Aiwtedydalejniemiałempojęcia.

-Och,Skrybku!Topiórko!
-Natowygląda.
-Spójrznatekolory.Natewszystkieżółcie!Mająidentycznyodcieńzeświatłemwtymdomu.
-Identyczny.Osobliwe.
-Nachodzimnietodziwneuczucie,Skrybo.Jakbynawiedzeniealbocośwtymrodzaju.Niepotrafię

gookreślić.Żegdzieśtamistniejeinnyświat,tylkojaniemogęsiędoniegoprzedostać.

-Jaodczuwamtosamo.Niepotrafiętegowyjaśnić.
-Corobitopiórko?
-Chybamamcięnimpołaskotać.
-Brzmizachęcająco.
Podciągnęła bluzkę troszkę wyżej, obnażając przede mną brzuch i piersi. Przesunąłem delikatnie

żółtym piórkiem po jej ciele. Poczynając od wytatuowanego smoka, potem coraz niżej po przekątnej, i
znowuwgórę...

-O,Boże.Jakprzyjemnie.Towywołujewizje.
-Cowidzisz?
- Siebie i ciebie, jak oddalamy się od tego domu. Starzejemy się razem. Gładź dalej. O, tak. Jak

przyjemnie.Mieszkamywmałymdomku,całemilestąd.Całemileodojca.Róbtakdalej,trochęwyżej.

O,tak.Poszyi.Jakcudownie.Całemileodtegobólu.Terazpowargach,Skrybo,proszę.Tak!Całe

mileodtegonoża.Terazwsuńmijewusta.Wusta!

Trzymałempiórkonadustamisiostryijakiśnieznoszącysprzeciwugłoswewnętrznykazałmijew

nie wepchnąć, wepchnąć głęboko, a ja nie wiedziałem po co. Po prostu musiałem to zrobić. Zacząłem
opuszczaćrękę...

-Skrybo!
-Co?
-Twojeoczy!
-Cooczy?
-Żółkną!Robiąsiężółte!
O,cholera!
-Zabierztopiórko,Stephenie.
-Ojcze...

background image

-Tozabawadlamałychchłopców.
Leżałem na swoim ojcu, wpychając mu piórko w usta. Unosił rękę, żeby mnie przytulić.

Próbowałempchaćpiórkodalej,samniewiedzącdlaczego,poprostumusiałemtorobić,aleonmocno
zacisnął zęby na lotkach i moje wysiłki nie zdawały się na nic. Jego ręka opadła na moje plecy i
poczułemwchodzącewemnieostrze.

Odniosłemwrażenie,żeplecystająmiwogniu.Pchnąłznowu.
Jezu!
Bólbyłniedozniesienia.Robiłem,comogłem,żebysięodniegoodsunąć,alebyłdlamniezasilny.
Czułem,jakostrzebrzytwywysuwasięzmoichpleców,gotującdonastępnegopchnięcia.
-Ojcze,proszę...
Zaczekaj...
-Tylkonatozasługujesz,małyzboczeńcu!
Alemówiącto,rozwarłzębyzaciśniętedotądnapiórku.
Toniedziejesięnaprawdę!
Zacząłmnieprzeklinać.Wyzywaćodkazirodcówposuwającychwłasnąsiostrę.
ToWurt!Odskok!
Brzytwaznowuwemnieweszła.
Nie!Nieodskakuj!Zaczynałodomniedocierać.Tuniemażadnegoodskoku.Wszystkozaczynasię

poprostuodpoczątku.ToŻółćOsobliwa.Inieojciecleżypodemną.Tomojasiostra.ToDesdemona!
To
jesttylkoWurtowyojciec.ŻyjewDesdemonie.Niemaodwrotu.Niemaodskoku.Możnatylkobrnąć
naprzód.

Brzytwaznowuprzecinałamiskórę.
Bólbyłstraszliwy.Krewnatwarzyojca.Pewniemoja.
Nieważne.
BłyskoczuDesdemonyspozierającychnamnieztwarzyojcaijejgłoskażącymi...
Wepchnąćpiórko!
Zebrałemwszystkiesiły,jakiemizostały,iwalczączwściekłościąiszaleństwemojca,dosunąłem

znowu piórko do jego warg. Ponownie mocno zacisnął zęby, ale ja byłem zbyt zdeterminowany, zbyt
przepełnionyrozpaczą.

Wepchnąćje!
Głęboko w gardło ojca. Które było gardłem Desdemony. Tam, gdzie jego miejsce. Jego ciało

zaczynanatychmiastwiotczeć.Brzytwawysuwasięzemnie.WyciągamOsobliwośćzjegoustibioręją
wswoje.

Błagam,Boże,jamamtutajrację.
Gdziejegomiejsce.
Mójojcieckrzyczygdzieś...
IdocieradomniewyraźniegłosDesdemony...
AleżSkrybo,przecieżmyjużjesteśmywOsobliwejŻółci.Jakmożemy...
dobrzewyglądaszstephendziękidobrzewyglądaszstephendziękidobrzewyglądaszstephendzięki

dzięki moja twarz skąpana w żółtym świetle które jest skąpane w żółtym świetle które
!!!!!OSTRZEŻENIE!!!!!

którejestmęskimostrzemostrzemzamierzającymsięnamniewlustrzelustralustraosobliwszegoł
osobliwszegoostrzazamierzającegosiępotysiąckroći
Warstwynawarstwach...
!!!!!OSTRZEŻENIE!!!
każdeodbicieodbiciemodbiciai
Cotozaglos?

background image

tysiącrazypoprzezżółtepowietrzektórejestżółciąnażółciidobrzewyglądaszstephen
!!!![OSTRZEŻENIE.JESTEŚAKTUALNIEWMETAWURTCEE!!!!!
dziękiiosobliwiejiosobliwiejboostrzezamierzasięnadesdemonęCosiędzieje?!
tysiącodbijającychsięwzajemnienożyostrychjakostrychjaklustrokiedykiedyzagłębiająsięw

mojejsiostrzektóra

COSIĘ,UDIABŁA,WYPRAWIA?
któraprzywieradomniektóraprzywieradomniecaławekrwiTengłos.Znamtengłos.Togłos...
w końcu w swoim obecnym wieku dziewiętnastu lat i w moich ramionach a ja widzę tysiąc

zadawanych ran każda rana zadawana podwójnie tej rzeczywistej i odbiciu ROBICIE POWAŻNY
KIPISZWMOICHSYSTEMACH!

background image

siostrydesdemony
Tenglos!Toglos...
osuwającejsięwekrwiajatrzymamjąkurczowopotysiąckroćawlustrzeodbicieojcaodbicie

ojcaodbicieojcaiwidzęspadająceznowuostrzesiostra

PROSZĘSIĘWYTŁUMACZYĆ!
TobyłgłosWąchającegoGenerała.
ACH,TOTY.MOGŁEMSIĘDOMYŚLIĆ.
WąchającyGenerale...czymożemipan...
MAMNADZIEJĘ,ŻEZDAJESZSOBIESPRAWĘ...
wszędziekrew
Cosiędzieje,Generale?Możemipanpomóc?
...ILEKŁOPOTÓWŚCIĄGASZMINAGŁOWĘ.
Powiedzmi!
WSZEDŁEŚWMETA.ITONIEWJAKIEŚZWYCZAJNEMETA.
siostrakrzyczyzbóluodzadanychran
TOLUSTRZANEMETA.PRZERABIASZOSOBLIWOŚĆ...

background image

osobliwiejiosobliwiej
...WOSOBLIWOŚCI.NIKTTEGONIEROBI!NIKT!
Wyciągnijmniestąd.Wyciągnijnasoboje!
NIEMANATOSPOSOBU.UTKNĄŁEŚWPĘTLI.
ojciecdźgapotysiąckroćdesdemoneidźgającuśmiechasięMusisz,Generale!

TEGONIEDASIĘZROBIĆ...NIEWIEMJAK...NIKTNIGDY...
Wysmarkajtenproszekznosaizróbto!
TEGONIEDASIĘZROBIĆ!HOBART...ONA...
siostrarozpadasię
Jestcorazgorzej,Generale.
COPRZEZTOROZUMIESZ?
wyciągamzkieszeniodbijającesiępotysiąckroćsrebrnepiórkoNIERÓBTEGO!
siostrawyciągadomnieręceiwyciągającdomnieręcekrwawiitokrwawieniejestkrwawieniem

ranysąranami

Amamjakieśinnewyjście,Generale?
PROSZĘ!
wsuwamsrebrnepió±owąchającegogeneraławpychamsrebrnepiórkonaosobliwążółćTOMNIE

WPYCHASZ!

Potrzebnemidrzwi,Generale...
dwapiórkanarazczyktośjużtorobił?
NIKTTEGONIEROBI...SKRYBO!SKRYBO!TOBOLI!
Napohybel.
srebronasuwasięnażółćktórajestżółciąwżółcisrebremwżółciwżółcipękatysiącluster...a

ja...

ojcieczamierzasiębrzytwąnamojąsiostrę...
aja...
czekamnarozwinieciesięmenu...
1.EDYCJA
2.KLON
3.POMOC...
menuzatrzymujesię...
kiedyjazatrzymujęrękęojca...
NIEPOZWALAM.
Cholera!Którynumermiałytedrzwi?Którynumer?!
ROBISZZEMNIEDURNIA,SKRYBO.NBEPOZWOLĘNATO.
wystarczyojcze...
i...
Jakinumermiałytedrzwi?Jakinumer?!
wyjmujęmubrzytwęzrękiapotem...
HOBARTMNIEUKARZE!
Drzwinumercztery.Drzwiczwarte.Tojestto.
iwrażambrzytwęw...
NIE!!!!!
iwrażambrzytwęwokoswojegoojca...
wracająmiterazuczuciakiedykiedywybieramwmyślachnumerczteryojcieckrzyczypodrywając

ręcedooczuajamammenuprzedoczami...

background image

1.BŁĘKIT
2.CZERŃ
3.NIEUDOSTĘPNIAMCIMENU.
Wporządku,Wąchaczu.Jużminiepotrzebne.
iwybieramwmyślachnumerpięć
Pięćjakżycie.
lustropękaotwierająsiędrzwiojciecprzyciskadooczuzakrwawioneręceadrzwiotwierająsięw

jegooczachiprzezdziurywjegooczachwidzędrzewaplattfields

“WąchającyGenerale...".
Jakiśnowyglos.
HOBART...PANNO...PRZEPRASZAM.
“Wczymproblem?".
pchamdesdodrzwiwoczachojca
NIE,NIC,SAMSIĘZTYMUPORAM,PANNOHOBART.
“Usiłujęnieobudzićsię,Generale.Proszęowyjaśnienia".
desdemonaniechceprzejśćtrzymasięmniekurczowoiwciągazasobąMAMYDOCZYNIENIAZ

NIELEGALNYMSFORSOWANIEMDRZWIŻYCIAWLUSTRZANYM

METAOSOBLIWEJŻÓŁCIPLUSNIEDOZWOLONĄPRÓBĘDOKONANIAWYMIANY
ZWROTNEJPRZYBRAKUSTOSOWNEGOMATERIAŁUZAMIENNEGO.
“Towszystko?".
PANNOHOBART...
Błagam,Skrybo...chodźzemną.
siostramówidomnie...
Toniemożliwe,Des.Poprostuniemożliwe.

“Niedenerwujciemnie,Generale".
PANNOHOBART...PROSZĘ...
wybieramwięcwmyślachnumerjedenpodczasgdyonizajęcisąsporemnumerjedenczylibłękitny

światiwidzętysiąceprzewijającychsiębłękitnychnazwiwybieramwmyślachliteręSjaksielanka-
Gdziejesteśmy,Skrybo?

Siedzimy z siostrą na parkowej ławce w Sielankowie, słuchając śpiewu ptaków i obserwując grę

świetlnychcęteknaświeżoprzystrzyżonymtrawniku.Dziecibrykają.Aniśladulistonosza.Miałemdwie,
może trzy minuty do chwili, kiedy Wąchający Generał wywlecze mnie z tego słodkiego, błękitnego
świata.Miałemprzysobiesiostrę,którawreszciewyglądałanaszczęśliwą,takjakjązapamiętałem;to
dlaciebietenBłękitSielankowa.

-JesteśmywWurtcie,Des.
-Uroczotu.
-Copamiętasz?
Wytężyłapamięćijejuśmiechprzygasłnatęchwilę.
- Nic - odparła w końcu. - Zupełnie nic; wiem tylko, że ten świat jest piękny i że ty jesteś moim

bratem,iżepowinniśmyzostaćtunazawsze.Zrobimytak,Skrybo?

-Nie.-Oczyprzygasłyjejnachwilę,wypełniłajebłękitnapustka.-Toniejestrealnyświat,Des.

Realnyświatniejestpiękny,aletamtwojemiejsce.Nie,niepróbujtegozrozumieć.Uwierzmipoprostu
nasłowo.Chcęciętamodesłać,Des.Jeślitylkozdołam.

-Nieidzieszzemną,Skrybo?
-Jajestemstąd,siostrzyczko.Tumojemiejsce.Tymwłaśniejestem.
-Skrybo!

background image

- To niemożliwe, Des. Po prostu niemożliwe. Za bardzo cię kocham. Albo ty nie kochasz mnie

wystarczająco.

Conatosamowychodzi.Tasamaparakaloszy.
Spojrzałemgłębokowbłękitneoczysiostry,zobaczyłemtamprawdę,iodwróciłemwzrok.Siostra

milczała. Dziewczyna i chłopak siedzący w słoneczny dzień na parkowej ławce, dziewczyna patrzy w
słońce,chłopakkryjetwarzwdłoniach.

TUJESTEŚCIE!SZUKAMWASWSZĘDZIE.
-Hobartkażecitozałatwić,Generale.
PROSISZONIEMOŻLIWE,MÓJPANIE.
-Odeślijmojąsiostrę!
NIEMAJĄNACOWYMIENIĆ.TOSIĘNIEDA...
-Jatuzostaję.
AHA...
-Skrybo!Cosiędzieje?
Wołaniemojejsiostry...
WTAKIMRAZIE...CHWILECZKĘ,SPRAWDZĘSTAŁĄ...
-Skrybo.Proszę,nie...
Ściskałamocnomojądłoń,usiłującmniezasobąpociągnąć.Alejabyłemjużsolidniezakorzeniony,

manipulowałemWurtem,jakbymmiałtowekrwi.

- Znasz prawdę, Des. Nie trać wiary. Nie zapominaj mnie. Na niebie Sielankowa otwierają się

krwawoczerwonenatlebłękituoczymojegoojca.

-Skrybooo!!!!!
NO.JUŻMAM...MOŻEBYĆ,SIR.
-Notokończztym!
idesdemonaodpływadotykjejpalcówdarjejoczuodpływająwoczynaszegoojcaipoprzeznie

tamgdziemigająmiprzezmomentrozkołysanegałęziełodbicieksiężycawtonijeziorkawparkugdzie
światjestdobryadeszczstanowiczułąpieszczotę...

WyciągamzustOsobliwąŻółć,pozostawiającwnichsrebro.Wszystkiewarstwyzlewająsięiw

końcuwidzętylkociemność.

CHYBANALEŻAŁOBYCOŚZTOBĄZROBIĆ?
-Chybatak-odpowiadam.Rozwijasięmenu:
1.BŁĘKIT
2.CZERŃ
3.RÓŻ
4.SREBRO
5.ŻYCIE
6.KOT
7.ŻÓŁĆ
8.HOBART
WYBIERZ, PROSZĘ, ODPOWIADAJĄCĄ CI OPCJĘ DRZWI. Z TYM, ŻE WIELKIEGO

WYBORU

NIEMASZ...
-Proszęoszóstkę...Generale.Spadam....

*

WąchającyGenerałsiedziałzaswoimbiurkiemiformowałzproszkutrzylinie.
-NaBoga,muszęwziąćniucha.

background image

Nieodzywałemsię.WboazeriizajegoplacamiwidniałydrzwidogabinetuKotaGracza.
-MamterazprzeprawęzpannąHobart-Zrobiłprzerwępomiędzykolejnymipociągnięciaminosem.

-Tosięnierozejdziepokościach,wiesz?Onazażądaszczegółowegoraportu.Odgromaroboty,ajacałą
winąobciążęciebie.Omałosięnieobudziła.Zdajeszsobiesprawęzkonsekwencjiprzebudzeniapanny
Hobart?Przednadejściemwłaściwegoczasu?No,zdajeszsobie?Wiedzwiec,żetoniedopomyślenia.

Wylecielibyśmywszyscyzroboty.Ztobąwłącznie,panieSkrybo...
Podniósłnamniewzrok.
-Sir...panpłacze...?
Niewiedziałem,corobię.Czułemtylkonieznośnybólwplecach.Ogarniałamniesłabość,ipokój

lekkosiękołysał.

- Zaraz... czy mogę... - Wąchający Generał podniósł się zza biurka, w dłoni trzymał chusteczkę

higieniczną.Niewiem,jakwyglądałem,aleGenerałzatrzymałsięwpółkroku.-Boże...panjestranny...

panpozwoli,że...
-Wszystkowporządku,Generale.ChciałbymsiętylkozobaczyćzKotem,jeślimożna.
-Ależnaturalnie,sir.Nogizaczynałysiępodemnąuginać.Aledrzwigabinetustałyjużotworem.W
proguoczekiwałmnieKotGracz.
Częśćczwarta
Dzieńbezkońca
“Aczasami,aletylkoczasami...".
Życiepełneniespodzianek

Naścianieprzedemnąwisiprzypiętapinezkąkartazgłupcem.Srebrnepiórkowróciłodoszafki

Kota.

Wpokojutymznajdujesiętysiącobiektów,ajajestemjednymznich;żyjępośródprzedmiotówi

podarunków.Spisujętowszystkonazabytkowymedytorzetekstu;desperackawymiananadesperackie
piórko.

Kot siedzi w swoim fotelu, popija wino, pracuje nad materiałem do przyszłotygodniowego

numeru.Lubipisaćpióremmaczanymwkałamarzu;przyszłośćpodrękęzprzeszłością.

Mam obecnie czterdzieści jeden lat. Czuję się na jakieś dwadzieścia pięć. I na tyleż wyglądam.

Życie w Wurtcie rzeczywiście spowalnia tempo zmian. Bóg raczy wiedzieć, w jakim wieku jest Kot
Gracz.

Wyglądanapięćdziesiątkę.
Dwadzieścialat.
Dwadzieścialatupłynęłooddnia,kiedyMandyporazpierwszywyszłazcałodobowejWurtciarni.

Czy nadal istnieją te przybytki? Nie jestem na bieżąco z życiem. Z realnym życiem. Jasne, Kot
opowiada mi o
nim od czasu do czasu. Jak to Des i Skierka mieszkają gdzieś wspólnie. Wychowują
dziecko.Tak,tak.

Des, wychodząc z Żółci, była już ciężarna. Ciężarna od mniej więcej pięciu godzin. Kot Gracz

twierdzi, że to moje dziecko, spłodzone w pół drogi pomiędzy Wurtem a rzeczywistością; kiedy
Desdemonabyław
Igiełce,amykochaliśmysiębezzabezpieczenianakatolickimłożu.Niewiem,czy
to możliwe. Nie wiem,
co jest, a co nie jest możliwe. Kot mówi, że to pierwszy taki przypadek;
zapłodnieniejednejkobiety
podczaskochaniasięzinną.Twierdzi,żetonieźlejaknafaceta,któremu
niebardzowychodziłoz
kobietami.

Samniewiem.
Das Uberpies już się starzeje, jak to człekopsy; jest jakąś szyszką w przemyśle muzycznym do

spółki z Dingo Zadkiem. Bridget jakoś się nie udziela. Kot nie zdołał natrafić na żaden jej ślad.
Pewniezaszyłasię
gdzieśiczekanazaistnienie.IgiełkaiBarnierozstalisię.Niewiem,cosiędziejez

background image

szefem.Igiełkajestjużzastara,bygraćwpornopiórkach,awięcjejniewiduję.Możepowinienemsię
dowiedzieć, gdzie
przebywa, co robi. Kot zabrał mnie ze sobą parę razy za drzwi numer pięć.
Przechadzaliśmy się kilka
godzin pod rękę, niewidzialni, szukając tematów do scenariuszy. Kot to
uwielbia.Janiewiem...te
wszystkiecukierkowatescenkijakośdomnienieprzemawiają,sprawiają,że
czujęsięjakduch.

Czasami proszę Wąchającego Generała o dostęp do drzwi; błękitnych albo czarnych.

Popularność zdobywa teraz ta nowa aktoreczka. Jej piórkowy pseudonim brzmi Kwiatuszek. Ma
dwadzieścia lat i jest
bardzo dobra w tym, co robi, pełna Wurta. Kwiatuszek jest naturalna. Bardzo
przypominaDesdemonę,
trochęteżmnie.Zdobędziesławę.

Samniewiem.Poprostuniewiem.
Czasami przechodzę przez drzwi numer trzy do Różowego świata. Tylko po to, by pozbyć się

pewnych uczuć. Kot Gracz robi to samo. Odwiedza fabuły, w których można spotkać chłopców i
marynarzy. Może
już przed laty powinienem się zorientować. Do mnie się nie przystawia. Traktuje
mniejakbrata.

Możejużwie;jazawszebędęczekał.
Zastanawiam się czasami, dlaczego trzyma mnie przy sobie. Owszem, pomagam mu w

redagowaniu magazynu, czasami, naśladując jego styl, pisuję recenzje. Podejrzewam, że on czegoś
mnieuczy.

Cojeszcze?
NicminiewiadomoosuceKani.Lubięsobiewyobrażać,żeprzezlatawałęsałasiępoulicachz

jakąśsforą,apotemzginęławakcji.Todobrahistoria.

Aczasami,aletylkoczasami...
Przechodzę przez jakieś błękitne albo czarne drzwi i spotykam tam pewną kobietę biorącą to

samo piórko. Ma najpiękniejsze oczy i smoka wytatuowanego na lewym ramieniu. Łączymy na jakiś
czas swoje
siły i wspólnie zmagamy się z grą jak eksperci, zawsze wygrywając, nigdy nie
przegrywając. Ma
trzydzieści dziewięć lat. Ja dwadzieścia pięć. Nie zdarza się to często.
Przypuszczam,żemusiją
deprymowaćtarosnącaróżnicawieku.

WiemodKota,żeonamateraznowegomężczyznęwrealnymświecie.Noidobrze.Jakośprzeżyję.
Jejranyzagoiłysię;mojerównież.
Podejrzewam, że zawsze kochałem Desdemonę bardziej niż ona mnie. I dlatego jej pozostanie

tutajbyłobyzdradą,zdradążycia.

Cojeszcze?
Nakręcono wreszcie piórko Kaskaderzy. Była to trudna Żółć, a pieniądze przydają się na

przekupywanieodczasudoczasuGenerała,żebyprzepuściłmnieprzezdrzwi,którychniepowinienem
przekraczać.

To Kot nakłonił mnie do spisania tych wspomnień. Nie wiem jeszcze, jaki nadam im tytuł. Na

pewnonieKaskaderzy.Możebędzietomojeimięalbojakieśodwołaniedotego,czymjestem.Czymsię
stałem.

Możeczytaciejewtejchwili.
Amożebierzeciepiórko.
Albomożejesteściewpiórkuiwydajesięwam,żeczytaciepowieść,niewiedząc,że...
Nieważne.
Grawkrótcesięskończy.
Jeszczetylkojedenepizod...
Apotemkoniec.

background image

Starapani

Przed kilkoma godzinami Kot Gracz zabrał mnie na spotkanie z Wąchającym Generałem i

poprosiliśmyodostępdodrzwinumerosiem.

CZYTOABYROZSĄDNE,SIR?
-Myślę,żetak.Przepuśćnas.
JEDNĄCHWILECZKĘ...NO...MAM...
Znaleźliśmy się w wielkiej sypialni. Pomieszczenie skąpane było w ciemnościach. Nic nie

widziałem.

-Poczekajmy,ażoczyciprzywykną-wyszeptałKot.
Nowięcczekałem.Trwałotozedwieminuty.Anawetpoichupływiemrokrozjaśniłsięzaledwie

domdłejciemnofioletowejpoświaty.Łożeotaczałyjakieśkształty,alebyłyoblanezbytgęstymicieniami,
by dało się je zidentyfikować; tylko samo łoże widziałem wyraźnie. Było to staromodne łoże z
baldachimemnaczterechsłupkach,zasłanepożółkłąpościeląipokrytewarstwąkurzu.Nałóżkuleżał

jakiśkształt,wypiętrzającykołdręwmaływzgórek.Podszedłembliżejiujrzałemspoczywającąna

poduszkachgłowę.Byłatostara,stareńkapaniotwarzy,którątysiącezmarszczekporyływdolinywieku.

-TojestpannaHobart?-spytałem.
-Bądźostrożny.Niewolnonamjejobudzić.Zniżyłemgłosdoszeptu.
-Ilemalat?
-Setki.
Nie mogłem oderwać od niej oczu, a kiedy przemówiła, jej słowa zaszemrały mi w głowie

poszeptemnajlżejszegooddechu.

-Dobrywieczór,miłypanie.
Jejtwarzpozostałanieruchoma,nieruchomepozostałyjejusta,jejzamknięteoczy,jejpomarszczone

czoło. Kot delikatnie tracił mnie w ramię. Powiedziałem wiec do niej cicho: - Dobry wieczór... panno
Hobart.

Jejtwarzstanowiłakompozycjęcieni.Przestawałemsłyszećjejoddech.
-Towłaśniebędzietwoimzajęciem,Skrybo.Kiedyjasięskończę.ObejrzałemsięnaKotaGracza,

alewpanującymmrokuledwiegowidziałem.

-Jakto,skończyszsię?
-Nicnietrwawiecznie.
-NawetwWurtcie?
-NawetwWurtcie.
-Comiałbymrobić?
-Dbaćoto,żebysięnieobudziła.Jeszczeniepora.
-Cobysięstało?
-Jesteśmytamwszyscy,Skrybo.WgłowiepannyHobart.CałyWurt.Tamsiętowszystkozaczęło.
Rozumiesz?
-Rozumiem.
-Zachowujsięcicho.Zachowujsiębardzo,aletobardzocicho.
-Dobrze.Dobrze...
...chłopiecwysuwapiórkozust.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jeff Noon Wurt
Jeff Noon Wurt (2)
Noon Wurt Jeff
Noon, Jeff Wurt [mały format]
Noon Jeff Pylki
Dahmer Jeff m76
Expedicio Jeff Vandermeer
Dahmer Jeff m76
tens(jeff)
Lab10 jeff
Jeff[1]
Dark Sun City under the Sands Jeff Mariotte v1 rtf
Abbott Jeff Panika
Dahmer Jeff (m76), Pedagogika, więziennictwo i subkultury, Biografie seryjnych morderców, SERYJNI MO

więcej podobnych podstron