Anderson Ksieżyc Łowcy

background image

Poul

Anderson

Ksi yc Łowcy

Przeło ył: Wiktor Bukato

background image

2

Rozdział 1

KSI

YC ŁOWCY

Rzeczywisto ci nie postrzegamy, rzeczywisto jest naszym zamysłem. Odmienne

przypuszczenia mog doprowadzi do katastrofalnych zaskocze . Ten powtarzany

bez ko ca bł d stanowi ródło tragicznej natury historii.

Oskar Haeml,

Betrachtungen uber die menschliche Verlegenheit.

Oba sło ca znikn ły ju za horyzontem. Widniej ce na zachodzie góry stały

si ju fal czerni, nieruchom , jak gdyby dotkn ł ich i zmroził chłód Za wiatu,

gdy jeszcze si wznosiły na pierwsz morsk przeszkod po drodze ku Obietnicy;

ale niebo nad nimi stało purpurowe, ukazuj ce jedynie pierwsze gwiazdy i dwa

małe ksi yce, srebrzyste sierpy w ochrowej obwódce, niczym sama Obietnica. Na

wschodzie niebo pozostało jeszcze bł kitne. Tutaj, niewysoko ponad oceanem,

Ruii ja niał nieomal pełnym blaskiem. Jego pasy błyszczały na tle karmazynowej

po wiaty. Pod ni dr ały wody - wiadectwo wiatru.

A’i’ach te czuł wiatr, chłodny i szemrz cy. Odpowiadał mu najdrobniejszym

włoskiem swego ciała. Potrzebował zaledwie niewielkiego popchni cia, by

utrzymywa stały kurs; wysiłek ten starczał, by da poczucie własnej siły i

jedno ci ze swym Rojem oraz kierunkiem i celem drogi. Otaczały go kuliste ciała

towarzyszy, jarz ce si lekko, nieomal zasłaniaj ce mu widok ziemi, nad któr

płyn li; był spo ród nich najwy ej. Ich zapach ycia stłumił wszystkie inne

niesione przez wiatr, słodkie i mocne, i brzmiał ich wspólny piew, stugłosowego

chóru, aby dusze ich mogły si poł czy i sta jednym Duchem, przedsmakiem

tego, co oczekiwało ich na dalekim zachodzie. Dzi wieczorem, gdy P'a przejdzie

przez tarcz Ruii, powróci Czas Blasku. Ju si wszyscy na to cieszyli.

Tylko A’i’ach nie piewał ani si nie zatracił w marzeniach o ucztowaniu i

miło ci. Był zbyt wiadom tego, co niesie. To, co ludzie przyczepili do jego ciała,

wa yło bardzo niewiele, ale przepełniało mu dusz czym ci kim i surowym.

Cały Rój wiedział o niebezpiecze stwie napa ci i wielu ciskało bro : kamienie do

rzucania lub zaostrzone gał zie, które opadaj z drzew ii - w mackach faluj cych

pod kulami ich ciał. A’i’ach miał stalowy nó - zapłat ludzi za zgod na

obci enie jego ciała. Jednak nie było to w naturze Ludu, by obawia si czego ,

co mo e grozi im w przyszło ci. A’i’ach czuł osobliwe zmiany spowodowane tym,

co działo si wewn trz niego.

Wiedza ta przyszła, sam nie był pewien jak, ale wystarczaj co powoli, by go

nie zaskoczy . Jednak zamiast tego przepełniła go zawzi to . Gdzie w tych

górach i lasach znajdowała si Bestia nosz ca t sam bro co on, znajduj ca si

w nikłym kontakcie typu rojowego - z człowiekiem. Nie potrafił odgadn , co to

mo e zwiastowa , z wyj tkiem jednego: jakie kłopoty dla Ludu. Pytanie ludzi o

to mogło by nierozs dne. Dlatego te postanowił zrobi rzecz obc jego rasie:

postanowił, e sam usunie t gro b .

Poniewa oczy miał umieszczone w dolnej połowie ciała, nie widział

przedmiotu umocowanego na szczycie ani bij cego z niego wiatła. Jego

background image

3

towarzysze mogli to jednak zobaczy , wi c kazał sobie wszystko pokaza , nim

zgodził si to ponie . wiatło było słabe, widoczne tylko w nocy, a i to jedynie na

ciemnym tle, b dzie wi c szukał błysku w ród cieni na powierzchni ziemi. Pr dzej

czy pó niej zobaczy go. Okazja była po temu nie najgorsza teraz, o Czasie

Blasku, gdy Bestie wyrusz , by zabija Lud, o czym wiedziały, licznie

zgromadzony na rozkosze.

A’i’ach za dał no a jako ciekawostki, która mo e si przyda . Chciał

schowa go w gał ziach drzewa, by z nim po wiczy , gdy przyjdzie mu na to

ochota. Czasem która z Osób wykorzystywała znaleziony przedmiot, na

przykład ostry kamie , do jakich dora nych celów, aby na przykład otworzy

str k grzebienio-kwiatu i wypu ci przepyszne nasionka. Mo e za pomoc no a

b dzie mógł robi narz dzia z drewna i mie ich kilka w zapasie.

Zastanowiwszy si nad tym, A’i’ach skonstatował, do czego naprawd słu y

ostrze. Mógł uderza z powietrza, póki Bestia nie zginie... nie, póki nie zginie ta

bestia.

A’i’ach polował...

Kilka godzin przed zachodem sło ca Hugh Brocket i jego ona, Jannika

Rezek, przygotowywali si do nocnej pracy, gdy zjawiła si Chrisoula Gryparis,

mocno spó niona. Burza najpierw zmusiła samolot do l dowania w Enrique, a

potem, zło liwie pr c na zachód, zmusiła go do zatoczenia szerokiego łuku w

czasie lotu do Hansonii. Nawet nie spostrzegła Oceanu Pier cieniowatego i

przeleciała dobre tysi c kilometrów w gł b l du, po czym musiała skr ci na

południe i wróci tyle samo, by dotrze do ich wielkiej wyspy.

- Port Kato wygl da ogromnie odludnie z powietrza - zauwa yła.

Cho z silnym obcym akcentem, jej angielski - j zyk uzgodniony jako wspólny

na tej stacji - był płynny; mi dzy innymi dlatego znalazła si tutaj, by zbada

mo liwo ci znalezienia jakiego zaj cia.

- Bo jest odludny - o wiadczyła Jannika, z własnym obcym akcentem. -

Kilkunastu naukowców, mo e dwa razy tylu praktykantów i par osób personelu

pomocniczego. Dlatego te b dziesz tu szczególnie mile widziana.

- Co, czy by cie si czuli osamotnieni? - zdziwiła si Chrisoula. - Mo na

przecie rozmawia z ka dym po stronie przyplanetarnej, kto ma holokom?

- Owszem albo polecie do miasta słu bowo lub na urlop czy przy innej oka-

zji- wł czył si Hugh. - Ale cho obraz jest stereoskopowy, a d wi k plastyczny,

jest to tylko obraz. Nie mo na go przecie zabra na drinka po rozmowie? Co do

wyjazdów za , to po nich zawsze si jednak wraca do tych samych twarzy.

Placówki naukowe staj si coraz bardziej wyalienowane towarzysko. Sama

zobaczysz, gdy tu przyjedziesz. Ale nie chciałbym - dodał po piesznie - by

odniosła wra enie, e ci zniech cam. Jan ma racj , b dziemy szcz liwi, gdy

zjawi si tu kto nowy.

Jego obcy akcent wynikał z yciorysu. J zyk ojczysty - angielski; Hugh jednak

był Medea czykiem w trzecim pokoleniu, co oznaczało, e jego dziadkowie

opu cili Ameryk Północn tak dawno temu, i j zyk zmienił si podobnie jak

wszystko inne. Chrisoula zreszt nie była w tym wszystkim zorientowana, skoro

background image

4

laserowa wi zka biegła z Ziemi na Kolchid prawie pi dziesi t lat, a statek,

którym tu przyleciała, u piona i nie starzej ca si , był o wiele wolniejszy...

- Tak, z Ziemi! - W głosie Janniki słycha było rado . Chrisoula drgn ła.

- Gdy odlatywałam, na Ziemi było nieciekawie. Mo e pó niej sytuacja si

polepszyła. Prosz was, ch tnie porozmawiam o tym pó niej, ale teraz chciałabym

si zaj przyszło ci .

Hugh poklepał j po ramieniu. Pomy lał, e Chrisoula jest do ładna; z

pewno ci nie dorównywała Jan (niewiele zreszt kobiet mogło si z ni równa ),

ale gdyby ich znajomo miała rozwin si w kierunku łó ka, nie miałby nic

przeciwko temu. Zawsze jaka odmiana.

- Dzi jako szczególnie ci si nie wiodło, co? - mrukn ł. - Najpierw to

opó nienie, póki Roberto... to znaczy dr Venosta nie wróci z obserwacji w terenie,

a dr Feng z O rodka, dok d pojechał z próbkami...

Miał na my li głównego biologa i głównego chemika. Specjalno ci Chrisouli

była biochemia; wszyscy mieli nadziej , e skoro dopiero co przybyła, i to

ostatnim z niecz sto przylatuj cych statków mi dzygwiezdnych, przyczyni si

istotnie do wyja nienia ycia na Medei.

U miechn ła si .

- No, to zaczn od zapoznawania si z innymi, poczynaj c od was - dwojga

miłych osób.

Jannika potrz sn ła głow .

- Przykro mi - rzekła - ale sami jeste my załatani; wkrótce wychodzimy i

mo emy nie wróci przed witem.

- To znaczy... kiedy? Za około trzydzie ci sze godzin? Tak. Czy to nie za

długo jak na wyprawy w... jak to powiedzie ? W tak niesamowitym otoczeniu?

Hugh za miał si .

- Taki jest los ksenologa, a oboje mamy t specjalno - odparł. - Mmm...

my l , e przynajmniej ja znajd troch czasu, by pokaza ci to i owo,

wprowadzi ci we wszystko i w ogóle sprawi , by czuła si jak u siebie w domu.

Poniewa Chrisoula przybyła w tym punkcie cyklu dy urów, gdy wi kszo

ludzi jeszcze spała, skierowano j do kwatery Hugha i Janniki, którzy wcze nie

wstali, by przygotowa si do wyprawy.

Jannika rzuciła mu ci kie spojrzenie. Hugh był pot nie zbudowanym

m czyzn , który obliczał swój wiek na czterdzie ci jeden lat ziemskich:

krzepkiej budowy ciała, o troch niezgrabnych ruchach, z zawi zuj cym si

brzuszkiem; ostre rysy twarzy, jasne włosy, niebieskie oczy; ostrzy ony na

krótko, gładko wygolony, ale niechlujnie ubrany w kurtk , spodnie i wysokie

buty, w stylu górników, w ród których si wychował.

- Ja nie mam czasu - o wiadczyła. Hugh wykonał szeroki gest.

- Jasne, nie przeszkadzaj sobie, kochanie. - Uj ł Chrisoul pod łokie . -

Chod my si przej .

Oszołomiona wyszła z nim z zagraconego baraku. Na podwórzu zatrzymała

si i długo rozgl dała dookoła, jak gdyby po raz pierwszy zobaczyła Mede .

Port Kato był faktycznie niewielki. Aby nie zakłóca tutejszej ekologii takimi

urz dzeniami, jak o wietlenie ultrafioletowe nad poletkami uprawnymi,

zaopatrywał si we wszystko, co mu potrzebne, w starszych i wi kszych osadach

background image

5

po stronie przyplanetarnej. Poza tym, cho znajdował si w pobli u wschodniego

skraju Hansonii, usytuowano go jednak kitka kilometrów w gł b l du, na

wzniesieniu, by zabezpieczy si przeciwko przypływom Oceanu

Pier cieniowatego, które potrafiły przybiera potworne rozmiary. W ten sposób

przyroda otaczała i przygniatała grup budowli ze wszystkich stron, gdziekolwiek

by spojrzała... czy te słuchała, odczuwała powonieniem, dotykiem, smakiem,

poruszeniem. Przy sile ci enia nieco mniejszej ni na Ziemi jej chód był

cokolwiek skoczny. Wi ksza zawarto tlenu tak e dodawała energii, cho nie

pozbyła si jeszcze zwi zanego z tym podra nienia błon luzowych. Pomimo

usytuowania w strefie tropikalnej powietrze było balsamiczne i niezbyt wilgotne,

poniewa wyspa le ała do blisko strony odplanetarnej. Przesycały je

najró niejsze zapachy, z których tylko kilka z nich przypominało te, które znała,

w rodzaju pi ma czy jodu. D wi ki te były obce; szelesty, tryle, skrzypienia,

mamrotania, które g sta atmosfera jeszcze bardziej wzmacniała.

Sama stacja miała obcy wygl d. Budynki wykonano z tutejszych materiałów,

Według tutejszych projektów; nawet przetwornik energii promienistej nie

przypominał niczego, co widziała na Ziemi. Zwielokrotnione cienie miały dziwny

kolor; wła ciwie to w tym czerwonym wietle aden kolor nie był taki jak zawsze.

Drzewa wznosz ce si nad dachem miały niezwykłe kształty, a ich li cie były

zabarwione na ró ne odcienie oran u, ółci i br zu. Mi dzy drzewami i w ród

gał zi migały niewielkie stworzenia. Pojawiaj ce si co jaki czas w powietrzu

wiec ce pasma nie wygl dały na zwykły kurz.

Niebo miało gł bokie barwy. Nieliczne chmurki otaczał delikatny ró i

złocisto . Podwójne sło ce Kolchida (nagle astronomiczna nazwa „Kastor C"

wydała si zbyt sucha) skłaniało si ku zachodowi. Oba składniki gwiazdy

wieciły tak nikłym blaskiem, e przez krótk chwil mogła patrze na nie

bezpiecznie gołym okiem. Fryksos znajdował si bez mała w najwi kszym

k towym odchyleniu od Helle.

Po przeciwnej stronie królowała na niebie Argo, jak zawsze na stale

skierowanej ku jej stronie Medei. W tym miejscu planeta główna wisiała nisko na

niebie; wierzchołki drzew skrywały cz ciowo spłaszczon tarcz . wiatło dnia

rozja niało nieco jej czerwony ar, który z nadej ciem nocy jeszcze si wzmocni.

Mimo to Argo była olbrzymem, o wielko ci pozornej pi tna cie czy szesna cie

razy wi kszej ni Luna nad Ziemi . Subtelnie zabarwione pasma i plamy na jej

tarczy, nieustannie zmieniaj ce si , były chmurami wi kszymi ni całe

kontynenty oraz tr bami powietrznymi, z których ka da mogłaby połkn cały

ten ksi yc, na powierzchni którego stali.

Chrisoula zadr ała.

- Tu... uderza mnie - wyszeptała - bardziej ni gdziekolwiek, w Enrique czy...

podczas l dowania, e trafiłam do innego miejsca we Wszech wiecie.

Hugh obj ł j r k w talii. Gładkie słowa zawsze przychodziły mu z

trudno ci , wi c powiedział po prostu:

- Bo tu 001 jest inaczej. Wła nie dlatego istnieje Port Kato: by bada

szczegółowo obszar, który przez jaki czas był izolowany. Mówi si , e przesmyk

mi dzy Hansoni i reszt l du znikn ł dopiero pi tna cie tysi cy lat temu. W

ka dym razie tutejsi dromidzi nigdy nie słyszeli o ludziach, zanim my si tu

background image

6

zjawili my. Ouranidzi słyszeli jakie plotki, co mogło mie na nich pewien wpływ,

ale niewielki.

- Dromidzi... ouranidzi... och! - Jako Greczynka natychmiast zrozumiała

znaczenie tych terminów. - Fuksy i baloniki, prawda?

Hugh zmarszczył czoło.

- Prosz ci , to niezbyt miłe arty, nie uwa asz? Wiem, e w mie cie cz sto si

tak o nich mówi, ale moim zdaniem obie rasy zasługuj na godniejsze nazwy.

Pami taj: to istoty inteligentne.

- Przepraszam.

U cisn ł j lekko. - Nic si nie stało, Chris. Jeste tu nowa. Kiedy po pytaniu

zadanym Ziemi czeka si sto lat na odpowied ...

- Tak. Zastanawiałam si , czy to warto: rozmieszcza kolonie tak daleko poza

Układem Słonecznym, po to, by otrzymywa wiedz naukow z takim opó nie-

niem.

- Masz w tej sprawie aktualniejsze dane ni ja.

- No wi c... planetologia, biologia, chemia - wszystkie te nauki wypracowy-

wały sobie nowe pogl dy, gdy odlatywałam, a to dotyczyło ka dej gał zi wiedzy,

od medycyny po regulacj sejsmiczn . - Chrisoula wyprostowała si . - Mo e

kolejnym etapem b dzie wasz przedmiot, ksenologia? Je li potrafimy zrozumie

mózg nieczłowieka... nie, dwa mózgi na tym ksi ycu, a mo e nawet trzy, je li

naprawd istniej tu dwa zupełnie odmienne typy ouranidów, jak słyszałam... -

nabrała oddechu - no to wtedy mo e zyskamy szans zrozumienia nas samych. -

Wydawało mu si , e interesuje j to naprawd , e nie tylko stara si mu sprawi

przyjemno , gdy mówiła dalej: - Czym wy si tu wła ciwie zajmujecie, ty i twoja

ona? W Enrique mówili mi, e to co zupełnie szczególnego.

- W ka dym razie jest to w stadium eksperymentalnym. - Nie chc c

przedobrzy zabrał r k z jej talii. - To skomplikowana sprawa. Mo e raczej

wolałaby wycieczk po naszej metropolii?

- Pó niej sama mog si tu rozejrze , skoro musicie zaj si prac . Ale

zafascynowało mnie to, co słyszałam o waszej pracy. Czytanie my li nieziemców!

- To wcale nie tak. - Chwytaj c nadarzaj c si okazj , wskazał jej ławk przy

baraku maszynowni. - Je li naprawd chcesz posłucha , to usi d my.

W tym momencie ze swego baraku wyszedł botanik. Piet Marais. Ku uldze

Hugha pozdrowił ich tylko, po czym po pieszył dalej. Niektóre ro liny w Hansonii

o tej porze dnia zachowywały si bardzo dziwacznie. Pozostali uczeni znajdowali

si jeszcze w kwaterach, kucharz z pomocnikiem przygotowywali niadanie,

reszta za myła si i przygotowywała do kolejnego okresu dziennego.

- My l , e ci to zdziwiło :- zacz ł Hugh. - Technika elektronicznej

neuroanalizy była na Ziemi dopiero w powijakach, gdy odlatywał twój statek.

Wkrótce potem nast pił jej gwałtowny rozwój i oczywi cie informacje na ten

temat dotarły do nas na długo przed tob . Stosowano j dot d zarówno na

ni szych zwierz tach, jak i na ludziach, wi c było nam niezbyt trudno -

zwa ywszy, e w O rodku mamy paru geniuszy - zaadaptowa j dla dromidów i

ouranidów. W ko cu oba te gatunki maj równie systemy nerwowe, a sygnały s

elektryczne. Szczerze mówi c znacznie trudniej było opracowa program ni sam

background image

7

sprz t. Zajmujemy si tym z Jannik , zbieraj c dane do wiadczalne do

wykorzystania przez psychologów, semantyków i informatyków.

Hm, nie chciałbym, eby mnie le zrozumiała. Ola nas na razie wszystko jest

nieomal spraw przypadku. Mnemoskopia - nieładne słowo, ale jako si przyj ło

- mnemoskopia b dzie pó niej cennym narz dziem w naszej wła ciwej pracy,

polegaj cej na badaniu ycia tubylców, ich my li i uczu , słowem wszystkiego na

ich temat. Niemniej jednak, na razie jest to narz dzie bardzo nowe, bardzo

ograniczone i bardzo nieobliczalne.

Chrisoula pogładziła si po podbródku.

- Powiem ci, co ja wiem, jak mi si zdaje - zaproponowała - a ty mi powiesz, w

czym si pomyliłam.

- Jasne.

Zacz ła pedantycznie:

- Istnieje mo liwo identyfikacji i zapisu wzorów synaptycznych odpowiada-

j cych impulsom motorycznym, doznaniom zmysłowym, ich przetwarzaniu, i na

koniec, teoretycznie, my lom wła ciwym. Badanie jednak polega na mozolnym

zbieraniu danych, ich interpretacji i korelacji owej interpretacji z odruchami

werbalnymi. Wszelkie otrzymane wyniki mo na zmagazynowa w komputerze w

postaci mapy n-wymiarowej, z której da si robi odczyty. Dodatkowe odczyty

mo na uzyska .poprzez interpolacj .

- Fiuu! - gwizdn ł Hugh. - Mów dalej. - Nie pomyliłam si dot d? Tego si nie

spodziewałam.

- No wi c oczywi cie próbujesz w paru słowach naszkicowa to, co jest

potrzebne cho by do cz ciowego wła ciwego opisu wielu tomów matematyki i

logiki symbolicznej. Ale i tak idzie ci lepiej, ni ja mógłbym to zrobi .

- No wi c mówi dalej. Ostatnio opracowano ró ne systemy pozwalaj ce na

dokonywanie odniesie pomi dzy poszczególnymi mapami. Mog one przekształ-

ca wzory reprezentuj ce my li jednego mózgu we wzory my lowe innego.

Równie mo liwa jest bezpo rednia transmisja mi dzy układami nerwowymi.

Wykrywa si wzór, tłumaczy w komputerze i indukuje elektromagnetycznie w

mózgu odbieraj cym. Czy to nie jest telepatia? Hugh zacz ł kr ci głow , ale

ograniczył si do słów:

- Mmmm... w jakiej wyj tkowo prymitywnej postaci. Nawet dwie istoty

ludzkie, które my l w tym samym j zyku i znaj siebie nawzajem na wylot,

nawet on« otrzymuj tylko cz informacji: proste komunikaty z wieloma

zniekształceniami, niskim odst pem psofometrycznym i powolnym tempem

transmisji. A o ile gorzej rzecz si ma w przypadku obcej formy ycia! We my

cho by tylko inny j zyk, pomijaj c budow neurologiczn , metabolizm...

- Ale próbujecie tego nie bez sukcesów, jak słyszałam.

- No, udało si nam uzyska pewien post p na kontynencie w przypadku

zarówno dromidów, jak i ouranidów. Ale wierz mi, słowo „pewien" jest tu wielk

przesad .

- A potem próbujecie tego na Hansonii, gdzie kultura miejscowa musi by

wam całkowicie obca. Wła ciwie to gatunek „ouranid"... Dlaczego? Czy przypad-

kiem nie dodajecie sobie zbytecznej pracy?

background image

8

- Tak... to jest, dodajemy sobie pracy, ale nie jest ona zbyteczna. Widzisz,

wi kszo ze współpracuj cych z nami tubylców sp dziło całe swe ycie w pobli u

ludzi. Wielu z nich jest stałymi obiektami bada : dromidzi dla zapłaty, ouranidzi

za dla satysfakcji psychicznej, zabawy, mo na by rzec. S rasowo wykorzenieni.

Czasem nawet nie maj poj cia, dlaczego ich „dzicy" krewniacy co robi .

Chcieli my sprawdzi , czy mnemoskopia mo e sta si narz dziem poznania

czego wi cej poza neurologi . Do tego celu potrzebne były nam istoty, które s

stosunkowo, hm, nieska one. Pan Bóg jeden wie, ile jest obszarów dziewiczych na

całej półkuli przyplanetarnej. Ale tu oto istniał gotowy Port Kato,

zaprojektowany do intensywnych bada w terenie, który jest zarówno izolowany,

jak i ci le ograniczony. Jan i ja postanowili my, e mo emy z powodzeniem do

naszych programów bada wł czy mnemoskopi .

Wzrok Hugha pow drował ku ogromowi Argo i zatrzymał si na niej.

- Je li o nas chodzi - dodał cicho - jest to sprawa przypadkowa: jeden ze

sposobów wypróbowywanych w celu stwierdzenia, dlaczego tutaj dromidzi i

ouranidzi prowadz ze sob wojn .

- Przecie gdzie indziej te si nawzajem zabijaj , prawda?

- Tak, na wiele sposobów, dla najró niejszych przyczyn, o ile mo emy to

ustali . Dla cisło ci, ja nie popieram pogl du, e na tej planecie tubylcy

zdobywaj , informacje poprzez zjadanie tych, którzy je posiadaj . Po pierwsze,

mógłbym ci pokaza mnóstwo obszarów, gdzie dromidzi i ouranidzi jak si

wydaje yj razem w pokoju. - Wzruszył ramionami. - Ziemskie narody nigdy nie

były identyczne, dlaczego wi c spodziewamy si , e na Medei wsz dzie ma by

jednakowo?

- Na Hansonii wszak e... mówisz, wojna?

- To najlepsze okre lenie, jakie potrafi wymy li . Och, adna ze stron nie ma

jakiego rz du, który mógłby j wypowiedzie . Faktem jednak jest, e przez

ostatnie dwadzie cia lat - czyli tyle, ile obserwuj ich ludzie - dromidzi z tej wyspy

odczuwaj coraz silniejsz dz mordu wobec ouranidów. Chc ich zniszczy !

Ouranidzi s nastawieni pokojowo, ale potrafi si broni , czasem aktywnymi

rodkami w rodzaju zastawiania pułapek. - Hugh skrzywił si . - Widziałem kilka

takich star ; ogl dałem te skutki jeszcze wi kszej liczby innych. Nie jest to

przyjemne. Gdyby my my tu, w Port Kato, mogli po redniczy - przynie pokój

- s dz , e ju to samo usprawiedliwiłoby obecno człowieka na Medei.

Chocia chciał uj j sw yczliwo ci , nie zamierzał jednak gra wi toszka.

Był pragmatykiem, niemniej jednak czasem zastanawiał si , czy człowiek ma

prawo tu przebywa . Długoterminowe badania naukowe były niemo liwe bez

samodzielnie utrzymuj cej si kolonii, co z kolei narzucało jej odpowiedni liczb

ludzi, którzy w wi kszo ci nie byli uczonymi. On na przykład był synem górnika i

dzieci stwo sp dził na prowincji. Prawda, osadnictwo ludzkie na Medei nie miało

zwi ksza swej liczebno ci ponad obecny poziom, a zreszt na wi kszo ci

powierzchni tego ogromnego ksi yca panowały warunki nieodpowiednie dla

ludzi, tak wi c dalszy rozwój kolonizacji był mało prawdopodobny. Ale i tak

tylko ze wzgl du na sw obecno Ziemianie wywarli nieodwracalny wpływ na

obie rasy tubylcze.

background image

9

- Nie mo ecie ich spyta , dlaczego ze sob walcz ? - zastanawiała si

Chrisoula.

Hugh u miechn ł si krzywo.

- O, tak, mo emy spyta . Do tej pory opanowali my tutejsze j zyki do celów

praktycznych. Pytanie tylko: jak gł boko si ga nasze zrozumienie?

Posłuchaj: jestem specjalist od dromidów, Jannika za od ouranidów i oboje

.Usilnie si starali my zdoby przyja niektórych osobników. Mnie jest trudniej,

bowiem dromidzi nie chc przychodzi do Port Kato, dopóki nie maj pewno ci,

e nie natkn si tu na jakiego ouranida. Przyznaj , e byliby wtedy zmuszeni

próbowa go zabi - i przy okazji równie zje : to wa ny akt symboliczny.

Dromidzi zgadzaj si , e byłoby to pogwałcenie naszej go cinno ci. Dlatego te ja

musz si z nimi spotyka w ich obozowiskach i schronieniach. Pomimo tego

utrudnienia Jannika jest przekonana, e nie posun ła si dalej ni ja. Oboje

jeste my na równi, w kropce.

- A co mówi tubylcy?

- No, przedstawiciele obu gatunków przyznaj , e kiedy yli ze sob w

zgodzie... nie maj c zbyt wielu bezpo rednich kontaktów, ale interesuj c si sob

nawzajem w znacznym stopniu. Potem za , dwadzie cia-trzydzie ci lat temu,

coraz wi cej dromidów zacz ło traci płodno . Coraz te cz ciej poszczególni

osobnicy umierali nie przechodz c całego cyklu. Przywódcy zadecydowali, e to

wina ouranidów i e nale y ich pozabija .

- Dlaczego?

- Kanon wiary. Brak tu jakiegokolwiek uzasadnienia, które mógłbym rozpo-

zna , cho potrafi si domy li motywów, w rodzaju potrzeby znalezienia kozła

ofiarnego. Nasi patolodzy szukaj prawdziwej przyczyny, ale mo na sobie

wyobrazi , ile czasu to zajmie. A tymczasem napa ci i zabójstwa si mno .

- Chrisoula popatrzyła na pokryty pyłem grunt.

- Mo e ouranidzi te si jako zmienili? Wówczas dromidzi mogliby

wyci gn po pieszny wniosek o post hoc, propter hoc.

- H ?

Gdy przetłumaczyła, Hugh za miał si .

- Boj si , e brak mi ogłady - powiedział. - Pionierzy i traperzy, w ród

Oprych si wychowałem, szanuj wykształcenie - bez niego nie prze yliby my na

Medei - ale sami zbyt wiele go nie maj . Zainteresowałem si ksenologi , bo jako

dzieciak zaprzyja niłem si z jednym dromidem i trwało to przez jego cały cykl -

od okresu e skiego, poprzez m ski, do postseksualnego. Tak egzotyczne ycie

Poci gn ło moj wyobra ni .

Jego próba skierowania rozmowy na tory bardziej osobiste nie powiodła si .

- Co zrobili ouranidzi? - nastawała Chrisoula.

- Och... przyj li now ... nie, nie religi . To sugerowałoby osobny przedział

ycia, prawda? A ouranidzi nie dziel swego ycia. Mo na to nazwa now drog ,

nowym Tao. Składa si na to ostatecznie lot ze wschodnim wiatrem poprzez

ocean, by zgin w chłodzie panuj cym na stronie odplanetarnej. To ma jakie

transcendentalne znaczenie. Nie pytaj mnie, jakie czy dlaczego. Nie potrafi te

zrozumie - ani Jannika - dlaczego dromidzi uwa aj to, co robi ouranidzi, za

background image

10

rzecz straszn . Mam pewne pomysły, ale to tylko hipotezy. Moja ona artuje, e

s to urodzeni fanatycy.

Chrisoula skin ła głow .

- Przepa kulturowa. Powiedzmy, e współczesny materialista o niewielkiej

empatii posiadał wehikuł czasu i udał si do czasów redniowiecza na Ziemi, by

tam dowiedzie si , jakie były powody krucjat czy mahometa skich wi tych

wojen. Wydałyby mu si bezsensowne. Bez w tpienia doszedłby do wniosku, e

wszyscy zainteresowani postradali zmysły, a jedyn mo liw drog do pokoju

było całkowite zwyci stwo jednej strony nad drug . Co, jak si okazało, nie było

prawd .

Hugh u wiadomił sobie, e ta kobieta my li bardzo podobnie do jego ony.

Chrisoula mówiła za dalej:

- Czy nie mogłaby by taka mo liwo , e powodem tych zmian jest człowiek,

cho by po rednio?

- Jest taka mo liwo - przyznał. - Ouranidzi oczywi cie lataj daleko, wi c te

z Hansonii mogły usłysze , z drugiej czy trzeciej r ki, opowie o raju zwi zanym

z lud mi. S dz , e to naturalne uwa a , i raj le y na zachodzie. Nie to, eby kto

z nas próbował nawraca tubylca, ale oni czasem pytali, jakie s nasze pogl dy. A

ouranidzi to urodzeni mitotwórcy, którzy podchwytuj ka dy pogl d. S równie

skłonni do ekstazy, nawet wzgl dem mierci.

- Podczas, gdy dromidzi, jak usłyszałam, potrafi w ci gu nocy wymy li

now , wojownicz religi . Tak wi c na tej wyspie nowa religia okazała si

skierowana przeciwko ouranidom, co? To tragiczne... cho ma wiele wspólnego,

jak s dz , z prze ladowaniami religijnymi na Ziemi.

- W ka dym razie nie mo emy im pomóc, dopóki nie zdob dziemy wi cej

informacji. Jan i ja pracujemy nad tym. Przewa nie przestrzegamy zwykłego

sposobu post powania: badania polowe, obserwacje, wywiady i tak dalej.

Eksperymentujemy równie z mnemoskopi . Dzi zostanie ona poddana

najpowa niejszej jak dot d próbie.

Chrisoula usiadła wyprostowana, spi ta.

- Co b dziecie robi ?

- Prawdopodobnie sko czy si to niepowodzeniem. Sama jeste naukowcem,

wi c wiesz, jak rzadko zdarzaj si prawdziwe momenty przełomowe. My si

tylko wleczemy przed siebie.

Gdy Chrisoula milczała, Hugh nabrał oddechu do dłu szej wypowiedzi.

- Dokładnie mówi c - ci gn ł - Jan wychowuje „dzikiego" ouranida, ja za

„dzikiego" dromida. Namówili my ich do podł czenia im miniaturowych

nadajników mnemoskopowych i pracujemy nad nimi, by rozwin nasze

własne mo liwo ci. Tego, co odbieramy i tłumaczymy, nie ma zbyt wiele. Nasze

oczy i uszy daj nam znacznie wi cej informacji. Ale s to dane szczególne,

uzupełniaj ce.

Jak to wygl da? Och, nasz tubylec ma przyklejony do głowy aparat wielko ci

guzika - o ile w przypadku ouranida mo na mówi o głowie. Energii dostarcza

ogniwo rt ciowe. Aparat nadaje sygnał identyfikacyjny w pa mie radiowym; jego

moc jest rz du mikrowatów, ale wystarczy, by mo na było to odbiera .

background image

11

Transmisja danych potrzebuje oczywi cie szerokiego pasma, nadajemy wi c to

wi zk ultrafioletow .

- Co takiego? - To zaskoczyło Chrisoul . - Czy to nie jest niebezpieczne dla

dromidów? Uczono mnie, e oni, podobnie jak wi kszo zwierz t, musz kry si

podczas wybuchów na sło cu.

- To promieniowanie ma moc bezpieczn , cho by z powodu ogranicze

energetycznych - odrzekł Hugh. - Oczywi cie przekaz mo e si odbywa tylko w

linii wzroku, na odległo kilku kilometrów w powietrzu. Przy tym tubylcy obu

ras twierdz , e potrafi wykry fluorescencj gazu wzdłu toru promieni. Cho

oczywi cie nie ujmuj tego w tych słowach!

Tak wi c Jan i ja polecimy osobnymi grawitolotami. Zawi niemy tak wysoko,

e nie b dzie nas wida , drog radiow wł czymy nadajniki i „dostroimy si " do

naszych obiektów za pomoc wzmacniaczy i komputerów. Jak ju powiedziałem,

do tej pory uzyskiwali my bardzo ograniczone rezultaty; jest to wyj tkowo mało

wydajna telepatia. Dzi wieczór planujemy zintensyfikowa wysiłki, poniewa

zdarzy, si co wa nego.

Nie zapytała od razu, co to b dzie, ale zamiast tego powiedziała:

- A czy próbowali cie nadawania do tubylca zamiast odbioru?

- Co takiego? Nie, nikt jeszcze tego nie próbował. Po pierwsze, nie chcemy, by

wiedzieli, e ich obserwujemy. To prawdopodobnie wpłyn łoby na ich zachowa-

nie. Poza tym adna z ras medea skich nie dysponuje niczym, co cho troch

przypominałoby kultur naukow . W tpi , czy zrozumieliby, o co chodzi.

- Naprawd ? Przy ich wysokim poziomie metabolizmu powiedziałabym, e

powinni my le szybciej od nas.

- Wydaje si , e tak jest, cho nie potrafimy tego zmierzy , dopóki nie

ulepszymy mnemoskopu, tak by umiał odczytywa my li werbalnie. Do tej pory

zidentyfikowali my tylko wra enia zmysłowe. Wró tu za sto lat, to mo e kto ci

odpowie na twoje pytanie.

Rozmowa stała si tak uczona, e Hugh z rado ci przyj ł ukazanie si

ouranida, które j przerwało. Rozpoznał tego osobnika - samic , pomimo tego, e

była wi ksza ni zazwyczaj: jej rozd ta wodorem kula osi gn ła pełne cztery

metry rednicy. To spowodowało, e pokrywaj ca j sier stała si rzadka,

trac c swój perłowy połysk. Mimo to jednak miło było na ni patrze , jak

przelatywała nad wierzchołkami drzew, w poprzek linii wiatru, a potem w dół. Z

chwytnymi wiciami powiewaj cymi u dołu w ró nych konfiguracjach, by ułatwi

kierowanie odrzutowym poruszaniem si w powietrzu, nie zasługiwała wła ciwie

na nazw „lataj cej meduzy" - cho Hugh widywał zdj cia ziemskich „ eglarzy

portugalskich" i uwa ał, e s pi kne. Potrafił zrozumie sympati , jak ta rasa

budziła w Jannice.

Wstał.

- Pozwól, e ci przedstawi jedn z tutejszych osobisto ci - rzekł do Chrisouli.

- Niallah mówi troch po angielsku. Jednak e nie spodziewaj si , e od razu

zrozumiesz jej wymow . Prawdopodobnie przyleciała na mały handelek, zanim

wróci do swej grupy na dzisiejsze wielkie wydarzenie.

Chrisoula uniosła si z miejsca.

- Handelek? Wymiana?

background image

12

- Aha. Niallah odpowiada na pytania, snuje opowie ci, piewa pie ni, pokazuje

manewry, cokolwiek zechcemy. W zamian za to musimy jej gra ludzk muzyk ,

zwykle Schonberga; szaleje za nim.

Przeskakuj c przez skał Erakoum wyra nie ujrzała Sarhoutha na tle

Maurdudeka. Ksi yc zbli ał si ku słonecznej pełni przechodz c przez czerwony

ar planety. Jego tarcza niewielka wobec jej ogromu zdawała si mniejsza dla

oczu ni , plama, która równie pojawiła si w polu widzenia, a jego zimne wiatło

nieomal znikn ło jaki czas temu, gdy ksi yc przechodził ponad jednym z pasów

wyra nie otaczaj cych Mardudeka. Pasy owe po zmroku ja niały; m drcy, tacy

jak Yasari, uwa ali, e odbijaj one wiatło słoneczne.

Przez chwil Erakoum zapatrzyła si w ten widok: kule poruszaj ce si w bez-

kresnej przestrzeni po okr gach wewn trz wi kszych okr gów. Wierzyła, e sama

zostanie m drcem; ale nie b dzie to wkrótce. Czekał j jeszcze drugi okres

rozrodczy, odrzucanie i pilnowanie drugiego segmentu, pomoc w opiece nad

młodymi, które z niego wyjd ; a potem stanie si samcem, którego czekały

obowi zki w zakresie pocz , dopóki ta potrzeba tak samo nie zaniknie i nie

nadejdzie czas spokoju.

Z ukłuciem bólu przypomniała sobie swój pierwszy, bezpłodny rozród.

Segment chodził chwiejnie tu i tam przez jaki czas, dopóki nie upadł i nie umarł,

jak wiele innych, tak wiele. To Latacze spowodowały t kl tw . Musiały to by

one, jak przepowiedział prorok Illdamen. Ich nowa metoda lotu na zachód, gdy

si zestarzej , aby nigdy nie powróci , zamiast opa na ziemi i odda jej, gnij c,

swe szcz tki, jak tego sobie yczy Mardudek, z pewno ci rozgniewała

Czerwonego Stra nika. Na Lud nało ony został obowi zek odwetu za ten grzech

przeciwko naturalnemu porz dkowi rzeczy. Dowodem był fakt, e samice, które

na krótko przed zapłodnieniem zabiły i zjadły Latacza, zawsze wydawały zdrowe

segmenty, które przynosiły ywe potomstwo.

Erakoum przysi gła sobie, e dzi wieczór ona b dzie tak wła nie samic .

Zatrzymała si , by zaczerpn tchu i rozejrze si po okolicy. Tutaj urwiska

stanowiły granice fiordu, w którym woda była o wiele spokojniejsza ni

znajduj ce si poza ni morze, i jaskrawo odbijała wiatło padaj ce ze wschodu.

Ciemna plama zdradzała obecno masy pływaj cych wodorostów. Mo e to

wła nie ro liny r lego rodzaju, w którym p czkuj Latacze w swym ohydnym

dzieci stwie? Z tej odległo ci Erakoum nie potrafiła tego stwierdzi . Czasem

dzielni przedstawiciele jej rasy wyprawiali si na kłodach drewna usiłuj c

dotrze do tych wyl garni i zniszczy je, ale nie udawało si im to i cz sto gin li w

zdradliwych olbrzymich falach.

Na zachodzie wznosiły si poszarpane, pokryte lasem wzgórza, gdzie czaiła si

ciemno . Na tle ich cieni ta czyły błyski złocistych iskier tysi cami, milionami na

całym terenie. Były to ogniste paj czki. Przez ponad sto dni i nocy yły jako jaja,

a potem robaczki gł boko ukryte w podszyciu le nym. Teraz za Sarhouth

przechodził przez Mardudeka dokładnie t drog , na której tajemniczo si

pojawiały. Wypełzały na powierzchni , rozpo cierały skrzydła, które im wyrosły,

i ulatywały, wiec ce, by si rozmna a .

background image

13

Kiedy zdawały si Ludowi tylko przyjemnym dla oczu widokiem. Potem

pojawiła si konieczno zabijania Lataczy... a te gromadziły si stadami, by

erowa na chmarach paj czków. Nisko zawieszone, nieostro ne w swych

swawolach, dawały si łatwiej zaskoczy ni zazwyczaj. Erakoum uniosła

włóczni z grotem z obsydianu; pi innych miała przytroczonych do grzbietu.

Pewna liczba Osób sp dziła ten dzie zastawiaj c sieci i pułapki, ale ona uwa ała

to za niepraktyczne; Latacze to nie zwykły skrzydlaty łup. W ka dym razie ona

chciała cisn włóczni , str ci ofiar i zatopi kły w jej drobnym ciele sama!

Noc wokół niej była pełna szelestów. Napawała si zapachem gleby, ro lin,

gnicia, nektaru, krwi, d e . Ciepło, jakie dawał Mardudek, przes czało si przez

chłodny wietrzyk, omywaj c jej sier . Na wpół dostrze one przemykaj ce si

kształty, na wpół słyszane szelesty w podszyciu to jej towarzysze. Nie zebrali si w

jedn grup , ale poruszali si wedle własnego uznania, trzymaj c si mniej wi cej

w zasi gu słuchu. Ktokolwiek pierwszy zobaczy lub zwietrzy Latacza, da zna

gwizdem.

Erakoum znajdowała si dalej od swoich towarzyszy ni ktokolwiek inny.

Pozostali obawiali si , e promie wiatła strzelaj cy w gór z niewielkiej skorupy

na jej grzbiecie zdradzi ich wszystkich. Ona za nie uwa ała tego za

prawdopodobne, skoro niebieskawa po wiata była tak nieznaczna. Człowiek

zwany Hughem dobrze jej zapłacił w towarach wymiennych za noszenie tego

talizmanu, gdy o to prosił, oraz za pó niejsze omawianie z ni jej prze y . Co do

niej, to odczuwała wówczas mroczny dreszcz, nie przypominaj cy niczego, z

czymkolwiek dotychczas spotkała si na tym wiecie; przychodziła do niej wiedza,

jakby we nie, ale bardziej realna. Korzy ci warte były tej niewielkiej zawady

podczas niektórych łowów... nawet dzisiejszych łowów.

Poza tym... było co , czego nie powiedziała Hughowi, poniewa on te

wcze niej co przed ni zataił. O tym czym dowiedziała si bez słów ze wiec cej

skorupy snów.

Oto pewien Latacz równie miał tak skorup , przez co znajdował si w szcze-

gólnej wi zi z człowiekiem.

Owe wielkie, groteskowe stworzenia szczerze zobowi zywały si do

neutralno ci w konflikcie mi dzy Ludem i Lataczami. Erakoum nie miała im tego

za złe. Ten wiat nie był ich domem i nie mo na było oczekiwa , e mo liwo

wymarcia tutejszych mieszka ców cokolwiek ich obchodzi. Mimo to sprytnie

wydedukowała, e b d chcieli zatai jednoczesne kontakty z przedstawicielami

obu ras.

Skoro Hugh tak chciał, by tej nocy była zwi zana z nim duchem, niew tpliwie

inny człowiek chciał tego samego od jakiego Latacza. Tote ze szczególn

rado ci str ci wła nie tego Latacza. Poza tym szukanie bladego promienia

po ród ognistych paj czków i gwiazd mo e naprowadzi j na trop całej zgrai

nieprzyjaciół. Odpocz wszy ruszyła w gł b l du.

Erakoum polowała.

Przez całe ycie Jannika Rezek t skniła za krajem, w którym nigdy nie

mieszkała.

background image

14

Jej rodzice dopu cili si politycznej obrazy rz du Federacji Dunajskiej, który

poinformował ich, e unikn domu reindoktrynacyjnego, je li zgodz si

dobrowolnie reprezentowa swój kraj w kolejnym transporcie osadników na

Mede . Nie mieli wi c praktycznie wyboru. Niemniej jednak ojciec powiedział jej

pó niej, e tu przed zapadni ciem w sen hibernacyjny my lał o tej ironii, e gdy

si obudzi, aden z jego s dziów nie b dzie ju ył i nikomu ju nie b dzie

zale ało, a nawet nikt nie b dzie pami tał, o co w ogóle szło w tej sprawie. Ju u

celu podró y ojciec dowiedział si , e nawet Federacja Dunajska ju nie istnieje.

Pozostawała w mocy zasada, e z wyj tkiem załóg statków adna osoba nie

miała drogi powrotu. Zbyt drogo kosztowała podró , by sprowadzi na Ziemi

pasa era - bezu ytecznego wyrzutka z przeszło ci. Rodzice Janniki starali si

swoje wygnanie uczyni jak najmniej dotkliwym. Oboje fizycy, spotkali si z

gor cym przyj ciem w Armstrong i jego rolniczym zapleczu. Na ile to było

mo liwe w skromnych warunkach na Medei, powodziło im si dobrze i w ko cu

zdobyli rzadki przywilej. Liczba ludzi mieszkaj cych na Medei osi gn ła prawnie

dopuszczaln granic ; przekroczenie jej spowodowałoby tłok w tych

ograniczonych miejscach, gdzie mo na było y , jak równie zakłócenia w

badanym rodowisku. Aby zrównowa y niepowodzenia rozrodcze, kilku parom

na pokolenie zezwalano na posiadanie trojga dzieci. W ród nich znale li si

rodzice Janniki.

Tote wszyscy, wł czaj c w to przymusowo j sam , uwa ali, e ma szcz liwe

dzieci stwo. Było ono równie wysoce cywilizowane; zapisy molekularne, jakie

zgromadził O rodek, obejmowały wi kszo kultury wytworzonej przez ludzko .

Przemysł rozwin ł si w ko cu w takim stopniu, e lepiej sytuowane rodziny

mogły sobie pozwoli na aparatur odtwarzaj c owe zapisy w takiej stereoskopii

i stereofonii, jaka była potrzebna. Jej rodzice korzystali z tej mo liwo ci, by

złagodzi sw t sknot za ojczyzn , nie zastanawiaj c si nad tym, jakie skutki

mo e to wywrze na młodych sercach. Jannika wychowywała si w ród

o ywionych duchów: stare wie e w Pradze, wiosna w Czeskim Lesie, Bo e

Narodzenie w wiosce, której minione wieki niemal nie tkn ły, sala koncertowa,

gdzie muzyka triumfalnie falowała ponad wi tecznie ubranymi słuchaczami,

których było wi cej ni wszystkich osadników w Armstrong, repliki wydarze ,

które ongi wstrz sały Ziemi , pie ni, wiersze, ksi ki, legendy, ba nie... Czasem

zastanawiała si , czy przypadkiem jej zainteresowanie ksenologi nie zostało

spowodowane przez ouranidów, którzy wygl dali jak lekkie, jasne duszki z bajek.

Dzisiaj, gdy Hugh wyszedł z Chrisoul , stała przez chwil patrz c za nimi.

Pokój momentalnie zrobił si przytłaczaj cy, jakby chciał j stłamsi . Zrobiła

tyle, ile mogła, by stał si bardziej przytulny, rozwieszaj c zasłony, obrazy,

pami tki. Teraz jednak zawalony był sprz tem, a Jannika nie znosiła bałaganu.

Hughowi nie zale ało na porz dku.

Znowu powróciło pytanie: czy w ogóle mu na czym jeszcze zale ało? Gdy si

pobierali, kochali si oczywi cie, ale nawet ona uznała, e było to mał e stwo

w znacznym stopniu z rozs dku. Oboje starali si o wyznaczenie na odległ

placówk , gdzie b d mieli najwi ksze szans dokonania naprawd znacz cych,

oryginalnych odkry . Preferowano mał e stwa, wedle teorii, e mniej b d ich

background image

15

rozprasza sprawy pozanaukowe ni samotnych. Kiedy tym mał e stwom rodziły

pierwsze dzieci, z zasady przenoszono je do miasta.

Oboje wielokrotnie si o to spierali. Nacisk społeczny - uwagi, aluzje,

wstydliwe unikanie tematu - coraz mocniej domagał si , by przyczynili si do

reprodukcji biologicznej kolonii. W ramach zakre lonych liczb mieszka ców

po dane było stworzenie jak najwi kszej puli genetycznej. Poza tym troch ju

Jannika robiła si za stara na macierzy stwo. Hugh bardzo chciał zosta ojcem,

ale z góry przes dzał, e ona zajmie si domem, podczas gdy on pozostanie przy

ich dyscyplinie.

Nie powinna robi mu wymówek, gdy wróci ze swego po wi conego umizgom

spaceru. Za cz sto ostatnio traciła spokój ducha; robiła si z niej istna zło nica, a

Hugh jak huragan wybiegał z baraku lub chwytał butelk whisky i lał j w siebie.

Nie był złym człowiekiem - w gł bi ducha był dobry, spiesznie si poprawiła -

cz sto bezmy lny, ale z dobrymi intencjami. W jej wieku nic lepszego si nie trafi.

Chocia ... Poczuła gor co na policzkach, wykonała gest, jakby chciała

odp dzi wspomnienie, i nie udało si jej. Było to dwa dni temu.

Dowiedziawszy si od AYacha o Czasie Blasku, postanowiła zebra okazy

larw wiec cych uczków. Do tej pory ludzie wiedzieli po prostu, e dorosłe

insektoidy roiły si mniej wi cej co rok. Skoro było to tak wa ne dla mieszka ców

Hansonii, powinna si dowiedzie czego wi cej o tym. Zaobserwowa sama,

poprosi o pomoc biologów, ekologów, chemików... Zapytała Pi ta Maraisa,

dok d ma pój , a on zaofiarował si , e j tam zaprowadzi.

- Powinienem był dawno o tym pomy le - rzekł. - yj c w próchnicy larwy

musz stymulowa wzrost ro lin.

Potrzebna była wilgotniejsza gleba ni ta, która otaczała Port Kato. Udali si

wi c do odległego o kilka kilometrów jeziora. Spacer był łatwy, poniewa

podszycie, mało rozwini te ze wzgl du na g ste listowie drzew, nie utrudniało

marszu. Mi kkie podło e tłumiło odgłos kroków, drzewa tworzyły łukowate

nawy, liczne promienie wiatła słonecznego przenikały przez mrok i zapachy lasu,

by si gn ziemi lub odbi si od malutkich skrzydełek; d wi ki niczym lira

dobywały si z niewidzialnego gardła.

- Jak cudownie - odezwał si po jakim czasie Pi t.

Patrzył na ni , nie przed siebie. Stała si nagle ostro wiadoma jego

jasnowłosej m skiej urody. I jego młodo ci, upomniała siebie sam . Ust pował jej

wiekiem nieomal o dziesi lat, cho był to człowiek dojrzały, rozwa ny,

wykształcony - m czyzna w ka dym calu.

- Tak - wyrwało si jej. - Szkoda, e nie potrafi tego doceni tak jak ty.

- Nie jeste my na Ziemi - zauwa ył. Zdała sobie spraw , e jej odpowied

zabrzmiała mniej wymijaj co, ni sobie tego yczyła.

- Nie u alałam si nad sob - rzuciła szybko. - Nie my l tak, prosz ci . Widz

tu pi kno i oczarowanie, i swobod , o tak, jeste my szcz liwi na Medei. - Próba

miechu: - No, wszak na Ziemi nie mogłabym nic zrobi dla ouranidów, nie?

- Kochasz ich, prawda? - spytał powa nie.

Skin ła głow . Poło ył dło na jej obna onym ramieniu.

- Wiele w tobie miło ci, Janniko.

background image

16

Zmieszana, usiłowała spojrze na siebie z jego punktu widzenia. Oto kobieta

redniego wzrostu, o figurze oszałamiaj cej, doskonale o tym wiedziała; ciemne

włosy do ramion przetykane srebrnymi pasmami (tak by chciała, aby Hugh

przekonywał j , e zbyt wcze nie zacz ła siwie ), wydatne ko ci policzkowe,

zadarty nos, ostry podbródek, cera o barwie ko ci słoniowej. Cho Piet był

kawalerem, m czyzna tak atrakcyjny nie powinien mie trudno ci, mógł

spotyka si z dziewcz tami podczas wyjazdów do miasta i podtrzymywa

znajomo ci przez holokom. Nie powinien tak jej adorowa . Ona sama nie

powinna si na to zgadza . Pewnie, miała kilkakrotnie innych m czyzn, zarówno

przed, jak i po lubie. Nigdy jednak w Port Kato - zbyt łatwo byłoby o

komplikacje, a poza tym sama si Wyciekała, gdy Hugh miał jaki romans na

miejscu. Co gorsza, podejrzewała, e pi t widział w niej nie tylko partnerk do

jednorazowej przygody. Takie rzeczy mog złama ycie.

- Och, spójrz - powiedziała i usun ła si od dotyku, by wskaza skupisko

ostrosłupowych nasienników. Jednocze nie jej umysł przyszedł z pomoc . -

Zapomniałam ci powiedzie ; dzi rozmawiałam z profesorem al-Ghazim. Wydaje

nam si , e poznali my powód metamorfozy i rojenia si wiec cych uczków.

- Co takiego? - zamrugał oczyma. - Nie s dziłem, e kto si tym zajmuje.

- No wi c był to... pomysł, który przyszedł mi do głowy, kiedy mój ouranid

zacz ł swoje rozwa ania na temat uczków. On, to znaczy AYach, powiedział mi,

tt czas zjawiska nie zale y ci le od pory roku. Tu w tropikach to nie jest

konieczne, ale wyznacza go Jason, ksi yc - dodała, poniewa nazwa nadana pmz

ludzi najbardziej spo ród wielkich satelitów zbli onemu do planety, przypadkiem

była podobna do słowa przej tego przez ludzi od dromidów w regionie Enrigue,

którym okre lali oni wiatr podobny do sirocco.

- On mówi, e metamorfozy nast puj podczas pewnych tranzytów Jasona

przez tarcz Argo - ci gn ła. - W przybli eniu co czterechsetny, dokładnie za

wst puje to co około stu dwudziestu siedmiu dni medea skich. Tubylcy w tym

regionie s równie wiadomi istnienia i ruchów ciał niebieskich jak gdziekolwiek

indziej. Ouranidzi maj wi to w czasie rojenia si uczków; to ich przysmak. No

wi c to podsun ło mi pomysł i poł czyłam si z O rodkiem z pro b o wyliczenia

astronomiczne. Okazuje si , e miałam racj .

- Wyja nienie astronomiczne dla yj cego pod ziemi robaka? -wykrzykn ł

Marais.

- No, z pewno ci przypominasz sobie, e Jason wzbudza aktywno

elektryczn w atmosferze Argo, podobnie jak Io w przypadku Jowisza... w

Układzie Słonecznym, w którym kr y Ziemia! W naszym przypadku powstaje

wi zka radiowa na jednej z generowanych cz stotliwo ci, taki naturalny maser.

Dlatego do Medei docieraj owe fale tylko wtedy, gdy oba ksi yce znajduj si

na liniach w złów. A nast puje to wła nie w takich odst pach, o jakich wspominał

mój znajomy. I faza te jest odpowiednia.

- Ale czy robaczki s w stanie wykry tak słaby sygnał?

- My l , e jest to oczywiste. Jak to si dzieje, nie potrafi odpowiedzie bez

pomocy specjalistów. Pami taj jednak, e Fryksos i Helle nie powoduj zbyt

wielu zakłóce . Organizmy bywaj fantastycznie czułe. Czy wiesz, e wystarczy

mniej ni pi fotonów, by pobudzi czerwon plamk w twoim oku? S dz , e

background image

17

fale z Argo przenikaj do gleby na gł boko paru centymetrów i zaczynaj

ła cuch reakcji biochemicznych. Nie ma w tpliwo ci, e jest to pozostało

ewolucyjna z czasów, kiedy orbity Jasona i Medei dokładnie odpowiadały porom

roku. Za perturbacje nieustannie powoduj zmiany w ruchu ksi yców, wiesz o

tym.

Milczał przez chwil , nim si odezwał:

- Wiem, e jeste wyj tkowym człowiekiem, Janniko.

Udało si jej odzyska na tyle równowag , by panowa nad przebiegiem

rozmowy, dopóki nie dotarli do jeziora. Tam, przez chwil , znowu odczuła

wstrz s.

Jezioro le ało za zasłon gaju bambusowego, tote dopiero gdy go min li,

zatrzymali si na brzegu wysłanym przypominaj c mech darni o barwie

bursztynu. Nie tkni ta przez człowieka w jej le nym pucharze woda pieniła si ,

bulgotała, pachniała. Delikatne kolory i zapach ywych organizmów nie dra niły

wzroku ni powonienia; tu były normalne... ale teraz przypomniała sobie

srebrzystobł kitny połysk Jeziora Nezyderskiego w Federacji Dunajskiej. Oddech

za wiszczał jej mi dzy z bami.

- Co si stało? - Pi t spojrzał tam, gdzie patrzyła. - Dromidzi?

W pewnej odległo ci pojawiło si kilka owych istot, które przybyły tu, by si

napi . Jannika wpatrywała si w nie, jakby widziała je po raz pierwszy.

Najbli ej była młoda samica, zapewne jeszcze bezpotomna, miała bowiem

sze nóg. Ponad smukłym tułowiem o długim ogonie unosił si centaurowaty tors

zako czony dwoma ramionami, a nad nimi osobliwie lisia głowa, która si gn łaby

Jannice do piersi. Sier dromida połyskiwała czarnoniebiesko w wietle sło c;

Argo skryła si za drzewami.

Trójka czworono nych matek pilnowała znajduj cej si w ród nich ósemki

małych. Jedna para potomstwa wskazywała przez swe rozmiary, e u ich matki

wkrótce znowu wyst pi jajeczkowanie, zapłodnienie w czasie godów, a wkrótce

potem odrzucenie drugiego segmentu i opieka nad nim, a do narodzin. Kolejny

dromid przeszedł ju przez ten etap; chodził na dwóch nogach i przestał by ju

funkcjonaln samic , ale m skie gonady jeszcze si u niego nie rozwin ły.

Nie było ani jednego samca w okresie rozrodczym. Tych zbytnio porywały

dze, niecierpliwo , gwałtowno , by szukali towarzystwa. Natomiast w grupie

znajdowali si trzej osobnicy w wieku postseksualnym; posiwiali, ale mocni i

opieku czy. Ich dwunogi chód, szybki wedle kategorii ludzkich, nie mógł si

jednak równa z błyskawicznie płynnymi ruchami ich towarzyszy.

Wszystkie dorosłe osobniki były uzbrojone w charakterystyczne dla epoki

kamiennej włócznie, toporki i no e; uzbrojenia dopełniały ich własne z by

mi so erców.

Dromidzi znikn li nieomal natychmiast, gdy Jannika ich zobaczyła; nie ze

strachu, ale dlatego, e byli to mieszka cy Medei, których metabolizm i ycie były

szybsze ni jej.

- Dromidzi - wydobyła z siebie.

Pi t przygl dał si jej przez chwil , nim powiedział cicho:

background image

18

- Oni t pi twoich ukochanych ouranidów. Mówisz mi, ze to si nasila tej

nocy, gdy roj si wiec ce uczki. Ale nie wolno ci ich nienawidzi . Dotkn ła ich

tragedia.

- Tak, problem bezpłodno ci, wiem. Ale czemu chc , by razem z nimi gin li

ouranidzi? - Uderzyła pi ci w rozwart dło . - Wracajmy do pracy, zbierajmy

próbki i chod my do domu. Prosz ci , dobrze?

Rozumiał j całkowicie.

...Odrzuciła wspomnienia i zaj ła si przygotowaniami do nocnej wyprawy.

Hugh i Jannika wyruszyli nieco po zachodzie sło ca. migacze odleciały z szu-

mem, osi gn ły redni wysoko i przez chwil kr yły, podczas gdy oboje wy-

szukiwali wła ciwy kierunek i wymieniali przez radio po egnania. Z dołu, w

ostatnich promieniach Kolchidy odbijaj cych si od kadłubów, migacze

wygl dały jak dwie łzy.

- Dobrych łowów, Jan.

- Fe! Nie mów tak.

- Przepraszam - rzekł sztywno i wył czył nadajnik. Jasne, zachował si

nietaktownie, ale czemu ona jest tak cholernie dra liwa?

Niewa ne. Ma wiele pracy. Erakoum obiecała zjawi si o tej porze na

Wzgórzach Katastrofy, jej grupa bowiem wybierała si najpierw na północ,

wzdłu wybrze a, nim skieruje si w gł b l du. Pó niej nie b dzie mo na

przewidzie , gdzie j poniesie. Trzeba szybko odszuka jej nadajnik. migacz

Janniki zgin ł z oczu, kieruj c si w swoj stron . Hugh wł czył pilota

inercyjnego i odchylił si W pasach, by jeszcze raz sprawdzi instrumenty. Robił

to automatycznie, wiedział bowiem, e wszystko jest w porz dku. Jego umysł

bł dził swobodnie.

Widok z kopuły kabiny był tytaniczny. W dole le ały wzgórza skryte w po-

c tkowanych masach cienia, tu i ówdzie przetykane srebrnymi nitkami rzek lub

przerywane rozpadlinami i skarpami. Dziel cy planet na dwie połowy Ocean

Pier cieniowaty zmieniał wschodni horyzont w mas ywego srebra. Na zachod-

nim niebie podwójne sło ce pozostawiło po sobie purpurow po wiat . Nad głow

niebo było ju aksamitnie ciemne, a z ka dym uderzeniem serca pojawiało si na

nim coraz wi cej gwiazd. Hugh dostrzegł par ksi yców tak blisko, e wida było

ich tarcze o wietlone z jednej strony na rdzawo, z drugiej ha biało; dostrzegł te

inne, ukazuj ce si jego oczom jako punkty wiatła na nieboskłonie. Rozpoznał je

dzi ki poło eniu na niebie, na którym pełniły sw wart w ród gwiazdozbiorów.

W dole, nisko nad morzem, arzyła si Argo - nie, raczej wieciła, jej wy sze

chmury bowiem odbijały wiatło dnia niczym pasy jasno ci na ciemnoczerwonym

tle. Jason zbli ał si do tranzytu, a jego rednica k towa przekraczała

dwadzie cia minut łukowych; mimo to Hugh z trudno ci odszukał go w tym

blasku. W polu widzenia pojawiło si wybrze e. Wł czył detektor i ustawił nap d

na swobodne unoszenie si w zawieszeniu. Zapaliła si na zielono lampka;

nawi zał kontakt. Wzniósł pojazd na pełn wysoko trzech kilometrów.

Cz ciowo post pił tak dlatego, e chciał skupi si na napływaj cych danych

encefalicznych i potrzebował du ego marginesu bezpiecze stwa na bł d w

pilota u, a cz ciowo, poniewa chciał znale si poza zasi giem wzroku i słuchu

background image

19

tubylców, by jego obecno nie wpłyn ła na ich post powanie. Zaj wszy

stanowisko, wł czył odbiornik w hełmie i umocował go na głowie; nie wa ył zbyt

wiele. Przekazane, wzmocnione, przetworzone, ponownie wzbudzone - wydarze-

nia w układzie nerwowym Erakoum splotły si z wydarzeniami w jego układzie.

W adnym wypadku nie osi gał w ten sposób pełnej wiadomo ci dromida;

przekaz i tłumaczenie były na to zbyt prymitywne. Hugh całe swe zawodowe ycie

po wi cił na uzyskiwanie mo liwo ci zespolenia si z tym gatunkiem; przy

maksymalnej cierpliwo ci, jak on i Erakoum potrafili utrzyma przez te lata,

doszedł ledwie do etapu interpretacji zebranych sygnałów. Szybko procesów

umysłowych tubylców raczej nie pomagała - poprzez powtarzanie i wzmacnianie -

lecz przeszkadzała. Mo na by spróbowa wyobrazi sobie poprzez pewn

przybli on analogi przysłuchiwanie si szybkiej i prawie niesłyszalnej

rozmowie, gdy gubi si prawie ka de słowo, poniewa prowadzona jest w j zyku,

którego słuchaj cy nie zna. Faktycznie za Hugh w ogóle nie odbierał my li

werbalnych: docierał do niego widok, d wi k, zespół dozna zmysłowych,

wł czaj c w to równie wewn trzne, jak równowaga i głód, a tak e mgliste

napomknienia o zmysłach, których on sam zapewne nie posiadał.

Widział, jak przemyka pod nim ziemia, krzewy, gał zie, stoki, gwiazdy i

ksi yce ponad poszarpanymi kraw dziami; odczuwał ich zmienne kształty i

faktur pod krocz cymi stopami; słyszał przeró ne ciche odgłosy; czuł bogactwo

aromatów. Doznania nadci gały bez przerwy, w wi kszo ci przelotne i

niewyra ne, wystarczaj co silne za , by wyj go z ciała i ci gn na ziemi ku

jedno ci z przemykaj cym w dole stworzeniem.

Najwyra niejsze, chyba dlatego, e w ten sposób ulegały stymulacji jego

własne gruczoły, były emocje, determinacja. Erakoum wyruszyła, by zabi

Latacza.

Zapowiadała si długa i prawdopodobnie m cz ca noc. Hugh spodziewał si ,

e raz czy dwa razy b dzie musiał si gn po lek zast puj cy sen. Ludziom nigdy

nie udawało si odzwyczai od starodawnych rytmów Ziemi. Dromidzi drzemali,

ouranidzi... nili na jawie? Kontemplowali?

Tak jak to si cz sto zdarzało przedtem, pomy lał przez chwil , jak przebiega

kontakt Jan z jej tubylcem. Nigdy nie b d mogli opisa sobie nawzajem swych

dozna .

W gł bi wzgórz Rój A‘i’acha odkrył wielk mnogo gwiezdlików. Pagórki

były rzadziej zalesione od nizin, co pomagało, wietlisty er bowiem rzadko unosił

si wysoko, a lataj c pod koronami drzew. Lud padał ofiar Bestii. Tu za teren

był otwarty, poro ni ty darni i usiany głazami; poznaczony polanami le cymi

w cieniu drzew. Najwi ksz z nich przecinała w ska rozpadlina - blizna

wypełniona ciemno ci .

Niczym niesko czony prysznic iskier gwiezdliki ta czyły, migały,

uskakiwały; nieprzeliczone, przeznaczone jedynie do rozkoszy godów oraz na er

Ludu. Pomimo swej ostro no ci A’i’ach nie potrafił opiera si dłu ej od innych;

nie starał si jednak przyspieszy opadania, wypuszczaj c gaz tak jak wielu

innych. To utrudniłoby pó niej wznoszenie si . Zamiast tego skurczył swe kuliste

ciało i powoli opuszczał si , czasem rozkurczaj c si w zale no ci od zmiennej

background image

20

g sto ci powietrza. Nie u ył te upustu gazu w celu uzyskania nap du. Rytmicznie

pulsuj c, jego syfon współpracował z powiewami wiatru, by nie go zygzakiem z

niewielk szybko ci . Nie miał si gdzie pieszy . Gwiezdlików było wi cej, ni

Rój byłby w stanie zje ; wiele z nich uleci wolno, by zło y jaja na nast pne

niwo.

Znalazłszy si w ród insektoidów A’i’ach wchłon ł ich pierwsz porcj . W

ciele za piewał mu słodki, gor cy aromat. G sto skupiony wokół niego,

podryguj cy obracaj cy si , faluj cy i wymachuj cy ekstatycznie rz skami,

wypełniaj cy niebo muzyk , Lud zapomniał o ostro no ci. Zacz ła si miło . Nie

było to bezcelowe, cho przy braku wody, do której mogłyby wpa , zapylone

nasionka nie zakiełkowałyby. Miło jednoczyła wszystkich. W blasku Ruii pył

ycia unosił si niczym dym; widok, zapach, smak nadały gor czkowo tej

rado ci, któr obudziła gwiezdlikowa uczta. A'i'ach wykrzykn ł raz, potem wiele

razy. Wyszedł poza własne ciało, stał si komórk jednej niebia skiej istoty,

która sama w sobie była huraganem miło ci. Kiedy , gdy poczuje na sobie ci ar

lat, odpłynie na zachód przez morze, ku zimnemu Za wiatowi. Tam, oddaj c

ostatnie ciepło swego ciała, jego dusza otrzyma sw nagrod : Obietnic , e b dzie

ju zawsze tak jak jest teraz, w t krótk noc...

Nagle poraziło go wycie. Spod drzew, na otwarty teren wypadły cienie.

A’i’ach dostrzegł, jak s siedni kul przebiło drzewce włóczni. Trysn ła krew, z

sykiem uszedł gaz: skurczone ciało opadło jak wyschni ty li . Rz ski jeszcze

drgały, gdy Bestia schwyciła je w locie, a jej kły rozdarły je na strz py.

W cisku i chaosie A‘i’ach nie mógł wiedzie , ilu jeszcze zgin ło. Wi kszo

uchodziła jednak wznosz c si poza zasi g pocisków. Ci, którzy byli uzbrojeni,

zacz li zrzuca niesione przez siebie kamienie i gał zie drzew ii. Jednak adna z

Bestii zapewne nie zgin ła od ich ciosów.

A’i’ach rozlu nił mi nie w swym kulistym ciele i natychmiast wystrzelił w

gór . Ju bezpieczny, mógł doł czy do reszty Roju, odlecie , szukaj c miejsca na

nowe wi to. Ale zanadto ogarn ła go w ciekło i al. Jakim zakamarkiem

swego umysłu zastanawiał si nad tym zjawiskiem: zazwyczaj Lud nie

przejmował si zbytnio mierci jednej Osoby. To urz dzenie, które miał na

sobie, te jako wyszeptywane tajemnice...

I miał ze sob nó !

Brawurowo wytryskuj c gaz obrócił si i run ł w dół. Wi kszo Bestii

znikn ła w lesie, kilka jednak pozostało, po eraj c ciała ofiar. A‘i’ach kr ył na

wysoko ci bliskiej granicy rozs dku i szukał okazji. Poniewa nie mógł opa jak

kamie , musiał uda atak na jednego osobnika, potem szybko rzuci si ku

innemu, uderzy , unie si i zaatakowa nast pnego.

Tr cił go słaby promie wiatła dochodz cy z głowy Bestii, która wychyn ła z

cienia, stan ła i spojrzała do góry.

A’i’ach poczuł eksplozj woli. Oto był potwór, który na swój sposób zwi zał

si z lud mi. Je li on sam w ten sposób zdobył swój nó , có dostała tamta istota,

co mogła dosta , by wyrz dzi jeszcze gorsz szkod . Zabicie jej powinno

przynajmniej wstrz sn jej towarzyszami, sprawi , e si opami taj w swych

morderczych zap dach.

background image

21

A’i’ach rzucił si do boju. Dookoła niego gwiezdliki rado nie ta czyły i

parzyły si .

Jannika musiała szuka cał godzin , nim złapała swój kontakt. Ouranid nie

mógł si zobowi za , e w jakiej chwili znajdzie si w okre lonym miejscu. Jej

osobnik po prostu j poinformował, gdy przymocowywała mu nadajnik do ciała,

e jego grupa znajduje si obecnie w okolicy góry MacDonald. Poleciała wi c tam

i przeszukiwała okolic w zapadaj cym zmroku, zanim lampka wska nika nie

zapaliła si na zielono. Uzyskawszy poł czenie, uniosła si na trzy kilometry i

ustawiła autopilota na powolne kr enie. Od czasu do czasu, gdy jej obiekt

przesuwał si na północny wschód, przesuwała rodek zataczanych przez siebie

kr gów.

Poza tym skupiła si na wcieleniu si w swego ouranida. Było to oczywi cie

niemo liwe, ale z tych prób dowiadywała si wi cej, ni uzyskiwała przez słowa.

Odpowiedzi na faktyczne pytania, których zadanie nie przyszłoby jej do głowy.

Obyczaje Ludu, wierzenia, muzyka, poezja, balet powietrzny - wszystko, czego by

nie rozpoznała obserwuj c z zewn trz. A jeszcze gł biej w jej wn trzu - mniej

wyra ne, ale pot niejsze - co , czego nie mogłaby wpisa do raportu naukowego:

uczucie rozkoszy, po dania, wiatru, wietlisto ci, aromatu, chmur, deszczu,

niezmierzonych odległo ci... poczucie wszystkiego, co składa si na bycie

mieszka cem niebios. Niecałkowite, nie, kilka przelotnych wejrze , trudnych do

zapami tania na pó niej, ale przenosz cych j z jej ciała do nowego wiata

l ni cego cudami.

Rozkoszne dr enie podwoiło si jeszcze przez podniecenie A’i’acha. Jej

wra enia dotycz ce jego dozna nigdy jeszcze nie stały si tak silne i wyraziste.

Płyn ła na strumieniach powietrza; zapach ycia i pie posiadły j , stała si

kropl w oceanie pod pot nym Ruii i nie było ju domu, za którym trzeba było

tak beznadziejnie t skni , bo dom znajdował si wsz dzie.

Rój dotarł w ko cu do chmury wiec cych uczków i kosmos Janniki oszalał.

Przez chwil , na wpół przera ona, zacz ła zdejmowa hełm. Rozs dek

powstrzymał jej dło . To, co si działo, stanowiło jedynie skrajny wyraz tego, w

czym ju wcze niej uczestniczyła. Ouranidzi rzadko przyjmowali znaczn ilo

po ywienia od razu; kiedy jednak tak si działo, wpływało to na nich

oszałamiaj co. Odczuwała równie ich podniecenie seksualne; m sko A’i’acha

była zbyt nieziemska, by jej przeszkadza w taki sposób, jak kiedy e sko

Erakoum zakłóciła spokój Hugha, gdy ta została zapłodniona, a potem odrzuciła

swój ostatni człon. Dzisiejszej nocy rozkosz ouranidów si gn ła zenitu.

Poddała si jej, przechodz c z jednego crescendo w drugie. Och, gdyby tu był

z ni m czyzna, ale nie, wtedy byłoby inaczej, zbezcze ciłoby ten wi ty

splendor, Obietnic , Obietnic !

A potem zjawiły si Bestie. Rozp tała si groza. Gdzie rozległ si dziwny głos

wołaj cy o pomst za jej zniszczon błogo .

Krocz c nagim grzbietem pagórka Erakoum my lała, a puls jej stał si lekko

przyspieszony, e dostrzegła w oddali płyn cy z góry słaby promie niebieskiego

wiatła. Nie mogła mie pewno ci z powodu blasku rzucanego przez Mardudeka,

background image

22

ale przepełniona nadziej zmieniła kierunek biegu. Kiedy miała ju za sob

długie przedzieranie si mi dzy głazami i cierniami, po wiata znikn ła. Musiało

by to jakie nocne złudzenie, mo e odbicie wiatła ksi yca od wznosz cych si

oparów. Ta konkluzja nie uspokoiła jej wcale. Latacze to jedno wielkie

niepowodzenie!

Przez to wszystko znalazła si z tyłu, za swoim stadem. Pierwszym dla niej

zwiastunem ataku były wycia towarzyszy. „Hai-ai, hai-ai, hai-ai!" rozlegało si

zewsz d i parskn ła, zaskoczona. Na pewno przyb dzie zbyt pó no, by dopa

swej ofiary. Niemniej jednak pod yła w tamtym kierunku. Je li Latacze nie

trafi (W dobry wiatr, do cignie ich i pod y od jednego schronienia do drugiego,

nie zauwa ona. Mo e nie polec a tak daleko, by nie starczyło jej ju sił na

po cig, dopóki nie trafi na nowe wyrojenie si ognistych paj czków i znów si

opuszcz W dół. Oddech szarpał jej gardziel, skok pagórka atakował stopy

niewidocznymi kamykami, ale pop d pchał j naprzód, a dotarła na miejsce.

Była to polana, jasno o wietlona, cho poprzecinana cieniami, w połowie

przegrodzona niewielk rozpadlin . Ogniste paj czki kr yły na tle mroku lasu

niczym chmura wietlistego pyłu. Kilka samic przycupn ło na murawie i szarpało

resztki swej ofiary. Reszta oddaliła si ci gaj c Lataczy, tak samo jak

zamierzała to Erakoum.

Zatrzymała si na skraju drzew, by odetchn , i zamarła. Główna masa

Lataczy powoli i chaotycznie przenosiła si na zachód, ale kilku z nich pozostało,

by zrzuci sw ałosn bro . Z grzbietu najwy ej lec cego wydobywał si słaby

promie wiatła. Oto znalazła swoj ofiar .

- Ee-ha! -wykrzykn ła, skoczyła naprzód, potrz sn ła włóczni . - Chod e tu,

siewco zła, chod i oddaj ycie! Twoja krew da ycie mojemu nast pnemu

miotowi, to ycie, które odebrałe poprzedniemu!

Nie było to zaskoczenie, ale zrz dzenie losu, kiedy niesamowity kształt

zatoczył kr g i poleciał ku niej. Wi cej rozstrzygnie si tej nocy ni to, które z

nich prze yje. Ona, Erakoum, przej ta Moc , stała si narz dziem Proroka.

Skulona, cisn ła włóczni . Wysiłek przeszedł przez jej wszystkie

mi nie. Zobaczyła, jak oszczep leci niczym zagłada, któr niesie ze sob , ale jej

wróg uchylił si ; chybiła go o palec, a po chwili ju spadał na ni jak pocisk.

Nigdy tego nie robiły! Có to błyszczało w jego podobnych do wodorostów

odnó ach?

Erakoum chwyciła now włóczni ze znajduj cej si na plecach wi zki. Ka dy

w zeł troków miał ust powa od jednego szarpni cia, ale ten nie ust pił, musiała

poci gn jeszcze raz, a tymczasem wróg był coraz wi kszy, coraz bli szy.

Poznała, co trzyma: nóz ludzkiej produkcji, ostry jak wie a klinga z obsydianu,

ale cie szy i mocniejszy. Odsun ła si . Włócznia ju wypl tała si z troków. Nie

było miejsca na rzut. Uderzyła.

Z szale cz rado ci dostrzegła, e ostrze trafiło w cel. Latacz zrobił unik,

nim włócznia przebiła jego ciało, ale krew zmieszana z gazem pokryła pian

gł bok ran w jego boku.

Run ł naprzód i znalazł si w zasi gu jej ramion. Nó uderzał raz za razem.

Erakoum odczuła ciosy, ale jeszcze nie ból. Upu ciła włóczni , uderzyła

background image

23

ramionami, zacisn ła szcz ki. Z by zwarły si na ciele wroga. Przez jej paszcz i

w gł b gardzieli popłyn ła fala siły.

I nagle ziemia umkn ła jej spod tylnych nóg. Upadła na bok, usiłuj c

uchwyci si ramionami i przednimi nogami, ale nie dała rady i przewróciła si .

Kiedy uderzyła o kraw d rozpadliny, stoczyła si w dół po ostrych załomach.

Przez moment widziała nad sob niebo, gwiazdy i ogniste paj czki, o wietlonego

Mardudekiem Latacza, który płyn ł w powietrzu i broczył krwi . Potem

pochłon ła j nico .

Ludzie z Port Kato zasypywali Jannik Rezek i Hugha Brocketa pytaniami,

co ich sprowadziło do domu tak wcze nie i w takim stanie psychicznym. Oboje

unikali pyta i po pieszyli do swej kwatery. W chwil potem zasłonili okna.

Przez jaki czas patrzyli na siebie w milczeniu. Znajomy pokój nie dawał

uspokojenia. O wietlenie przystosowane do ludzkiego wzroku raziło teraz oczy,

powietrze odci te od lasu było bez ycia, słabe odgłosy dochodz ce z zewn trz

jeszcze pogł biały cisz panuj c w rodku.

W ko cu potrz sn ł głow , nie widz c, i odwrócił si od ony.

- Erakoum nie yje - wymamrotał. - Czy kiedy zdołam to poj ?

- Jeste pewien? - wyszeptała.

- Czułem... czułem, jak jej my li si urywaj ... to tak, jakbym sam dostał w

łeb... ale ty tak si troszczyła o swego cennego ouranida...

- A’i’ach jest ranny! Jego lud nie zna medycyny. Gdyby tak nie szalał, e a

musiałam si zdecydowa na poci gni cie ci za sob , zanim rozwalisz swój

migacz...

Jannika urwała, przełkn ła lin , rozwarła zaci ni te pi ci i zdołała

wykrztusi .

- No, trudno, szkoda si stała i ju . Zastanowimy si nad tym, co nam nie

wyszło i jak zapobiec podobnej tragedii w przyszło ci, czy nie?

- Taak, oczywi cie. - Podszedł do spi arki. - Napijesz si czego ? - zawołał.

Zawahała si .

- Wina.

Nalał jej pełen kieliszek. Jego prawa r ka ciskała szklank whisky, któr od

razu zacz ł pi .

- Czułem, jak Erakoum umiera - powiedział. Jannika usiadła na krze le.

- Tak... a ja czułam, jak A’i’ach odnosi rany, które mog okaza si

miertelne. Usi d , dobrze?

Zrobił to, ci ko, naprzeciwko niej. Ona piła małymi łyczkami ze swojej

szklanki, on wielkimi haustami ze swojej. Nowo przybyli na Mede zawsze

twierdzili, e tutejsze wino i alkohol destylowany maj bardziej osobliwy smak

ni ywno . Jaki poeta wykorzystał to w mro cym krew w yłach poemacie o

izolacji. Kiedy utwór wysłano na Ziemi w biuletynie wiadomo ci, po stu latach

nadeszła odpowied , e nikt na Ziemi nie ma poj cia, co koloni ci widz w tym

wierszydle.

Hugh zgarbił si .

- No, dobrze - burkn ł. - Powinni my porówna nasze obserwacje, zanim

zaczniemy zapomina , i mo e powtórzymy je jutro, maj c czas na przemy lenie. -

background image

24

Si gn ł do rejestratora i wł czył go. Podaj c hasło identyfikacyjne, uczynił to

głuchym tonem.

- Dla nas te tak b dzie lepiej - zwróciła mu uwag Jannika. - Praca, logiczne

my lenie, to odepchnie od nas koszmar.

- Bo to był koszmar... No dobrze! - Odzyskał nieco ze swego wigoru. -

Spróbujmy odtworzy , co si stało.

- Ouranidzi wyruszyli, by łowi wiec ce uczki, a dromidzi, by polowa na

ouranidów. My oboje byli my wiadkami tej walki. Oczywi cie, mieli my

nadziej , ze do tego nie dojdzie - ty chyba modliła si o to, co? - ale wiedzieli my,

e w wielu miejscach rozegraj si bitwy. To, co wstrz sn ło naszymi umysłami,

to fakt, e to wła nie nasi tubylcy starli si w walce, podczas gdy my byli my z

nimi w kontakcie psychicznym.

Jannika przygryzła wargi.

- Gorzej jeszcze - odrzekła. - Tych dwoje d yło do tego starcia. Nie było to

przypadkowe spotkanie, ale pojedynek. Podniosła wzrok. - Ty nigdy nie mówiłe

Erakoum ani innemu dromidowi, e mamy równie kontakty z ouranidami,

prawda?

- Nie, oczywi cie, e nie. Ty zreszt te nie wspominała twojemu ouranidowi

o moim kontakcie. Oboje wiedzieli my dobrze, co oznaczałoby wprowadzenie

takiej zmiennej do podobnego programu.

- Natomiast pozostali członkowie załogi maj na to zbyt ograniczone słownic-

two, w obu j zykach. No, dobrze. Ale mówi ci, e A’i’ach wiedział. Nie

domy lałam si tego, póki nie rozpocz ła si walka, I wtedy wydostało si to na

wierzch moich my li, krzykn ło do mnie, nie słowami, ale nie pozostawiaj c

w tpliwo ci.

- Tak, to samo si wydarzyło mi dzy mn i Erakoum. Mniej wi cej.

- Przyznajmy wi c to, czego nie chcemy przyzna , mój drogi. Nie tylko

odbierali my my li od naszych tubylców, ale te je przekazywali my. Sprz enie

zwrotne.

Potrz sn ł bezsilnie pi ci .

- Có , u diabła, mogło przekaza ten odwrotny komunikat?

- Cho by wi zka radiowa, która ł czy nas z naszymi obiektami. Wzbudzona

modulacja. Wiemy z przykładu larw wiec cych robaczków - a zapewne wiadomo

to i z wielu innych przypadków, o których nigdy nie słyszeli my, bo jak mo na

wszystko wiedzie o całej planecie - e organizmy medea skie potrafi by

ogromnie radioczułe.

- Taak, we my cho by ogromn szybko poruszania si tutejszych zwierz t,

kluczowe molekuły o wiele mniej trwałe ni odpowiednie zwi zki u nas... Hej,

zarazi l Erakoum, i A’i’ach poznali zaledwie odrobin angielskiego, a ju z pew-

no ci nie mieli poj cia o czeskim, w którym to j zyku my lisz, jak sama utrzy-

mujesz. Poza tym zastanów si , z jakim trudem my w ogóle si do nich

dostrajamy, pomimo wszystko, czego si nauczyli my jeszcze na l dzie. Oni nie

maj powodu, by robi to samo, nie maj poj cia o naukowej metodzie. Z

pewno ci uznali, e to jaki nasz kaprys, czar czy co podobnego, jest powodem,

dla którego musz nosi te przedmioty.

Jannika wzruszyła ramionami.

background image

25

- By mo e, gdy jeste my w kontakcie, my limy bardziej w ich j zykach, ni

zdajemy sobie z tego spraw . A przecie oba rodzaje Medea czyków szybciej ni

ludzie my l , obserwuj , ucz si . W ka dym razie, nie twierdz , e ich kontakt z

nami był tak samo dobry, jak nasz z nimi, cho by dlatego, e radio ma znacznie

w sze pasmo. S dz , e to, co od nas odebrali, to doznania podprogowe.

- Chyba masz racj - westchn ł Hugh. - B dziemy musieli wł czy w to

elektroników i neurologów, ale mnie na pewno nie przyjdzie do głowy lepsze

wyja nienie ni twoje.

Pochylił si . Siła, która teraz wibrowała w jego głosie, zamieniła si w lód:

- Ale spróbujmy zobaczy to w kontek cie; w ten sposób mo e odgadniemy,

jakie informacje otrzymywali od nas tubylcy. Jeszcze raz rozwa my, dlaczego

hanso scy dromidzi i ouranidzi walcz ze sob . Głównie chodzi o to, e dromidzi

wymieraj i win za to przypisuj ouranidom. Mo e to nasza wina, Portu Kato?

- Ale sk d - Jannika była zdumiona. - Przecie wiesz, jakie podejmujemy

rodki ostro no ci.

Hugh u miechn ł si smutno.

- My l o ska eniu psychicznym.

- Co takiego? Niemo liwe! Nigdzie indziej na Medei...

- Cicho b d , dobrze? - krzykn ł na ni . - Próbuj przypomnie sobie to, co

odebrałem od mojej przyjaciółki, któr zabił twój przyjaciel.

Na wpół uniosła si , z pobladł twarz , potem znów usiadła i czekała.

Kieliszek z winem dr ał w jej palcach.

- Zawsze wiele paplała o tym, jacy ci ouranidzi s dobrzy, łagodni i

rozwini ci estetycznie - rzucił raczej w ni ni do niej. - Zachłystywała si wprost

t ich now wiar - tym lotem z wiatrem na stron odplanetarn , t mierci z

godno ci , nirwan , nie wiem ju czym jeszcze. Niech diabli porw tych

brudnych plromidów. Umiej tylko roznieca ogie i robi narz dzia, polowa ,

troszczy si o dzieci, y w społeczno ciach, tworzy sztuk i filozofi - tak samo

jak ludzie. Có ci w tym mogłoby zaciekawi ?

No wi c chc ci powiedzie , tak jak ci ju tyle razy mówiłem, e dromidzi te

maj swoj wiar . Gdyby my mieli porównywa , zało yłbym si , e ich wiara jest

o wiele silniejsza i bardziej znacz ca ni wiara ouranidów. Próbuj zrozumie

wiat. Czy nie mo esz mie dla nich cho troch zrozumienia?

Jasne, dromidzi ogromnie szanuj porz dek rzeczy. Kiedy co si psuje - gdy

Zdarza si wielka zbrodnia, grzech czy wstyd - cały wiat doznaje krzywdy. Je li

zło nie zostanie usuni te, wszystko si popsuje. W to wła nie wierz na Hansonii i

jestem przekonany, e poznali prawd .

Wielkopa scy ouranidzi nigdy nie zwracali specjalnie uwagi na przyziemnych

dromidów, ale nie odwrotnie. Ouranidzi s tak samo widoczni jak Argo,

Kolchida, dowolna cz przyrody. W oczach dromidów maj swoje

przeznaczone miejsce i cykl.

I nagle ouranidzi si zmieniaj . Nie oddaj swych ciał ziemi, gdy umieraj ,

tak jak powinno ko czy si ycie... nie, kieruj si na zachód, ponad ocean, ku

owemu nieznanemu miejscu, gdzie co wieczór skrywaj si sło ca. Czy nie

rozumiesz, jak nienaturalnie mogło to wygl da ? To tak, jakby drzewo zacz ło

background image

26

chodzi lub nieboszczyk powstał z grobu. I nie był to pojedynczy wypadek, nie,

powtarzał si rok po roku.

Aborty psychosomatyczne? Sk d mam wiedzie ? Wiem jednak, e dromidzi

s wstrz ni ci do gł bi tym, co robi ouranidzi. Cho jest to głupie, jednak

sprawia im to ból.

Jannika skoczyła na równe nogi; jej kieliszek brz kn ł o podłog .

- Głupie? - krzykn ła. - Ich Tao, ich wizja? Nie, głupie jest to, w co wierz

te... twoje fuksy, tylko e przez t wiar napadaj na niewinne istoty i zjadaj je!

Nie mog si doczeka , kiedy te stwory wymr całkowicie!

On te powstał.

- Nie obchodz ci martwo urodzone dzieci, nie, oczywi cie, e nie - odparł. -

Bo jaki w tobie instynkt macierzy ski, do diabła? Tyle go, co u twoich balonów.

Swobodnie lata , rozsiewa nasiona, zapomnie o nich, a one i tak wykiełkuj ,

p k p knie i Rój przyjmie nowych - i nikogo nic nie obchodzi poza

przyjemno ci .

- Ach, ty... Mo e ty chciałby zosta matk ? - zadrwiła.

Zamachn ł si otwart dłoni ; ledwie unikn ła ciosu. Wstrz ni ci, zamarli

tam, gdzie stali.

Chciał co powiedzie , ale nie mógł. Poci gn ł łyk whisky ze szklanki. Po

chwili odezwała si ona, nieomal bezgło nie:

- Hugh, nasi tubylcy odbierali od nas komunikaty. Nie słowne. Nie wiadome.

Czy przez nich... - zaj kn ła si - my chcieli my si nawzajem pozabija ?

Patrzył na ni przez dłu sz chwil , a w ko cu jednym niezgrabnym gestem

postawił swoj szklank i wyci gn ł do niej ramiona.

- Och, nie, och, nie - wyj kał. Zbli yła si do niego.

Wkrótce poszli do łó ka. Ale nie był zdolny do niczego. Znalazł w apteczce

rodek zaradczy, ale to, co po nim nast piło, równie dobrze mogło rozgrywa si

mi dzy dwiema maszynami. W ko cu Jannika odwróciła si , cicho płacz c, a

Hugh poszedł szuka butelki.

Obudził j wiatr. Le ała przez jaki czas przysłuchuj c si jego dudnieniu o

ciany. Sen odszedł j całkowicie. Otworzyła oczy i spojrzała na zegarek; jego

wiec ca tarcza powiedziała jej, e min ły trzy godziny. Równie dobrze mogła

wsta z łó ka. Mo e uda jej si poprawi nastrój Hugha.

Główny pokój był wci o wietlony. Hugh spał rozci gni ty w fotelu, obok

którego stała butelka. Jak e gł bokie były zmarszczki na jego twarzy.

Jak gło no wistał wiatr. Zapewne czoło burzy, które, jak zapowiadała słu ba

meteorologiczna, miało znajdowa si nad morzem, nagle i nieoczekiwanie

skr ciło w tym kierunku. Meteorologia na Medei nie była jeszcze nauk cisł .

Biedni ouranidzi; ich wi to si nie udało, a oni sami, rozrzuceni po okolicy, byli

w niebezpiecze stwie. Zazwyczaj potrafili lata nawet podczas huraganu, ale

zawsze kilku spotykało nieszcz cie -.uderzenie pioruna, ci niecie o skały czy

zapl tanie w gał ziach drzewa. Chorzy i ranni ucierpi najwi cej.

A'i'ach.

Jannika zacisn ła powieki i usiłowała sobie przypomnie , jak ci kie s jego

rany. Ale wszystko było tak strasznie pomieszane; Hugh odwrócił jej uwag i mo-

background image

27

mentalnie znalazła si poza zasi giem nadajnika. Poza tym A’i’ach i tak nie mógł

by od razu pewien swego stanu. Mo e nie był powa ny. Mo e i był. On sam mógł

ju teraz by martwy albo skazany na mier , je li nie otrzyma pomocy.

Ona była za to odpowiedzialna - mo e nie winna, wedle moralistycznej

definicji, ale odpowiedzialna.

Postanowienie umocniło si w niej. Je li pogoda nie przeszkodzi temu, poleci

go szuka .

Sama? Tak. Hugh by protestował, opó niał, mo e nawet zatrzymał j sił .

Nagrała dla niego wiadomo , zastanowiła si , czy nie jest zbyt bezosobowa, ale

zdecydowała si nie układa czego bardziej uczuciowego. Tak, chciała si

pogodzi i my lała, e on te chce, ale płaszczy si nie b dzie. Znowu wło yła

ubranie polowe, dodała do niego kurtk wkładaj c do kieszeni kilka kostek

koncentratu i wyszła.

Wiatr szalał wokół niej, huu-huu, niczym potop, przez który musiała si

przedziera . Chmury skupiły si ci kie i niskie. Czerwone tam, gdzie kryła si za

nimi Argo. Zdawało si , e olbrzymia planeta przelatuje po ród poszarpanych

zasłon. Na podwórzu wznosiły si tumany kurzu siek c j po skórze. Poza ni na

zewn trz nie było nikogo.

W hangarze wł czyła komputer, by podał jej ostatni prognoz . Była zła, ale

nie przera aj ca, pomy lała. (A je li si rozbije, to co to za strata, dla niej czy

kogokolwiek innego?)

- Wracam na pole bada - powiedziała do mechanika. Próbował j odwie

Od tego zamiaru, ale za dała posłusze stwa stosownie do swego statusu. Nigdy

nie lubiła tego, ale duchy starej ojczyzny nauczyły j , jak si to robi.

- adnych sprzeciwów - rzekła. - Prosz przygotowa si do otwarcia hangaru

i udzielenia mi pomocy, gdyby było trzeba. To rozkaz.

Mały pojazd dygotał i uderzał w grunt. Start wymagał du ej sprawno ci -

miała troch kłopotów, gdy podmuch nieomal j przewrócił - ale gdy znalazła si

w powietrzu, migacz uparcie sun ł naprzód. Uniósłszy si ponad pokryw

Chmur zobaczyła, jak faluje niczym morze, Argo za wystaje jak daleki szczyt, a

gwiazdy i inne ksi yce błyskaj nad głow . Na północy gromadziła si jeszcze

gł bsza i wy sza ciemno - czoło burzy. Pogoda naprawd si pogorszy w ci gu

najbli szych paru godzin. Je li szybko nie wróci, to lepiej si w ogóle nie

wybiera .

Lot na pole bitwy zabrał niewiele czasu. Kiedy pilot inercyjny dowiózł j na

miejsce, zatoczyła kr g, wło yła hełm na głow i wł czyła nadajnik. Jej puls stał

si nieregularny; w ustach zaschło.

- A’i’ach - wyszeptała - b d ywy, prosz ci , b d ywy.

Zapaliło si zielone wiatełko; przynajmniej jego nadajnik znajdował si na

polanie. A on? Musiała sił woli wprowadzi si w stan kontaktu psychicznego.

Słabo , ból, szelest li ci, hałas uderzaj cych o siebie gał zi...

- A’i’ach, wytrzymaj, l duj !

Poryw rado ci. Tak, odebrał jej wezwanie.

L dowanie na pewno b dzie ryzykowne. Pojazd potrafił opuszcza si

pionowo, miał znakomity radar i sonar, komputer i manipulatory, które

samodzielnie przeprowadzały wi kszo manewrów. Niemniej jednak nie było w

background image

28

dole zbyt wiele wolnego miejsca; polan przedzielała na dwie cz ci rozpadlina i

cho otaczaj cy las słu ył jako do dobra zasłona od wiatru, jednak mog si

trafi zło liwe powiewy i zawirowania.

- Bo e, zawierzam ci siebie - powiedziała i raz jeszcze, tak jak wiele razy

poprzednio, pomy lała, jak ci ko Hughowi musi by z jego ateizmem.

Mimo to, je li odczeka jeszcze chwil , straci cał odwag . W dół! Opadanie

było gwałtowniejsze, ni si spodziewała. Najpierw wpadła w kł bowisko chmur,

potem ju była pod nimi, ale w szponach w ciekłego wichru, wreszcie ujrzała,

jak si gaj po ni wierzchołki drzew. Pojazd kołysał si , nurkował, skr cał.

Czy by popełniła niewybaczalne głupstwo? Naprawd nie chciała egna si z

tym yciem...

Udało .si jej jednak i przez wiele minut siedziała bez sił. Kiedy si poruszyła,

uczuła, jak całe jej ciało przenika ból minionego napi cia. Jednak cierpienie

A’i’acha nie opu ciło jej. Powodowana t potrzeb odpi ła pasy i ruszyła

naprzód.

Pot ny łoskot targał otaczaj c j czarn palisad drzew; gał zie j czały,

korony burzyły si niczym piana. Jednak na dole, blisko gruntu, powietrze cho

niespokojne, było jednak cichsze, niemal ciepłe. Niewidoczna Argo barwiła

chmury, co dawało wystarczaj c ilo wiatła, by nie musiała wł cza latarki.

Nie znalazła ani ladu zabitych ouranidów. No, przecie nie mieli ko ci, wi c

dromidzi zjedli ka dy strz p. Có za potworny przes d... Gdzie jest A‘i’ach?

Znalazła go po kilku minutach poszukiwa . Le ał za kolczastym krzewem, w

który wpl tał swe czułki, by si utrzyma na miejscu. Jego ciało wypu ciło cały

gaz i le ało jak pusty worek; oczy jednak błyszczały i był w stanie mówi owym

przenikliwym, dm cym j zykiem swego ludu, który miał swoj melodi , jak

Jannika si o tym przekonała.

- Niech rado tchnie na ciebie. Nie s dziłem, e nadejdziesz. Witaj, samotnie

tu było.

Ostatnie słowa wypowiedziane zostały z dreszczem zgrozy. Ouranidzi nie

znosili długiej rozł ki ze swoim Rojem. Niektórzy ksenolodzy s dzili, e ich

wiadomo jest bardziej zbiorowa ni osobnicza. Jannika odrzucała ten pogl d -

chyba e odnoszono go do innych gatunków spotykanych w innych miejscach

strony przyplanetarnej. ATach miał własn dusz !

Ukl kła.

- Jak si czujesz?

D wi ki jego mowy wymawiała nie lepiej ni on jej, ale ATach nauczył si j

rozumie .

- Czuj si ju lepiej, skoro jeste obok mnie. Utraciłem wiele krwi i gazu, ale

rany si ju zamkn ły. Osłabłszy, usiadłem na drzewie, dopóki Bestie nie odeszły.

Tymczasem podniósł si wiatr. Pomy lałem, e w moim stanie lepiej nie lecie

wraz z nim. Nie mogłem jednak zosta na drzewie, bo i tak wiatr by mnie str cił.

Wypu ciłem wi c reszt gazu i doczołgałem si do tego schronienia.

Jego słowa wyra ały o wiele wi cej ni tylko to suche stwierdzenie. Denotacja

była lakoniczna i spokojna; konotacja ani troch . A’i’ach b dzie potrzebował

przynajmniej całego dnia, by zregenerowa .do wodoru na powtórny wzlot

(dokładny termin zale ał od tego, do jak wielkiej ilo ci pokarmu zdoła dotrze

background image

29

przy swych ranach), o ile jaki drapie ca nie znajdzie go najpierw, co było

zupełnie prawdopodobne. Janika wyobra ała sobie, jaki zalałby j potop

cierpienia, trwogi i m stwa, gdyby miała na sobie hełm.

Wzi ła na r ce sflaczałe ciało. Nie wa yło wiele. W dotyku było ciepłe i jedwa-

biste. A’i’ach pomagał jej w tym, jak potrafił, a mimo to cz jego ciała ci gn ła

si po ziemi, co na pewno było bardzo bolesne.

A musiała sprawi mu jeszcze wi kszy ból, gdy b dzie wci ga fałdy skórne

do wn trza migacza. W rodku nie było wiele wolnego miejsca; A’i’ach został

praktycznie wci ni ty w cz ogonow . Jannika nie przepraszała go, gdy j czał,

ani w ogóle nic nie mówiła, ale piewała mu. Nie znał staro ytnych słów ziemskiej

pie ni, ale poj ł, co chce mu w ten sposób przekaza .

W poje dzie znajdowało si wszystko, co potrzebne do podstawowej pomocy

medycznej dla tubylców - ju przedtem czasem jej udzielała. Rany A‘i’acha nie

były gł bokie, w wi kszo ci jego ciało było bowiem torebk ze skóry; torebka

jednak e została rozdarta w kilku miejscach i cho rozdarcia same si zasklepiły,

lot rozwarłby je na nowo, chyba e by je wzmocniono. Stosuj c miejscowe

znieczulenie i antybiotyki - tyle ju si nauczono o biochemii medea skiej -

Jannika zeszyła rozdarcia.

- No, teraz mo esz odpocz - powiedziała, kiedy ju zako czyła prac ,

zdr twiała, spływaj ca potem i dygocz ca. - Pó niej wstrzykn ci gaz i b dziesz

mógł od razu polecie , je li zechcesz. My l jednak, e post pimy najrozs dniej,

gdy przeczekamy wichur .

Człowiek na miejscu A’i’acha j kn łby:

- Tu jest tak ciasno!

- Tak, rozumiem ci , ale... wło hełm, A‘i’achu. - Pokazała r k . - W ten

sposób zjednoczymy nasze dusze, tak jak ł czyły si one poprzednio. To pomo e

Wyrzuci t niewygod z twych my li. A na tak niewielk odległo , przy nowo

zdobytej wiedzy... - Przej ł j dreszcz. - Kto wie, czego b dziemy si mogli

dowiedzie ?

- Dobrze - zgodził si . - Mo emy mie niezwykłe prze ycia. - Poj cie

odkrywania dla własnej potrzeby było mu obce, ale jego poszukiwania rozkoszy

daleko przekraczały praktyki hedonistyczne.

Ochoczo, mimo całego zm czenia, wsun ła si na miejsce i si gn ła po

urz dzenie, l w tym wła nie momencie rozległ si brz czyk odbiornika, cały czas

wł czonego na fal standardow .

Na wschodzie Argo gro nie spogl dała na zbli aj cy si z północy, przetykany

błyskawicami front burzy. Zgromadzone ju w dole chmury mieniły si

czerwieni i mrokiem. Wiatr zawodził. Pojazd Hugha to opadał w dół, to zrywał

si w gór . Pomimo grzejnika przez daszek kabiny przenikało zimno, jak gdyby

sprowadzone W wiatłem gwiazd i ksi yców.

- Jan, jeste tam? - wołał. - Nic ci si nie stało?

Jej głos był jak przecinaj cy wi zy cios miecza. - Hugh? To ty, kochanie?

- No jasne, a kogo si , u diabła, spodziewała ? Obudziłem si , odtworzyłem

twoje nagranie i... Nic ci nie jest?

background image

30

- Zupełnie nic. Ale nie mam odwagi wystartowa w tak pogod . A tobie nie

wolno tu l dowa , bo teraz jest to ju zbyt niebezpieczne. Zosta w górze te nie

mo esz. Kochany, roztomily, e te przyleciałe !

- Droga moja, jak mogłem, psiakrew, nie przylecie ? Powiedz mi, co si stało.

Wyja niła mu wszystko. Pod koniec opowie ci skin ł głow , która jeszcze troch

bolała od wypitego alkoholu, pomimo tabletki nedoloru.

- Dobrze - powiedział. - Poczekaj na spokojniejsze powietrze, napompuj

swego przyjaciela i wracaj do domu.

Przypomniało mu si co , co go ju od jakiego czasu n kało.

- Zaraz... zastanawiam si ... Jak my lisz, mo e on by wleciał w t rozpadlin i

odzyskał nadajnik Erakoum? Nie mamy ich zbyt wiele, wiesz o tym. - Zamilkł na

chwil . - Chyba dałbym zbyt wiele, gdybym go poprosił, by jej ciało przykrył

ziemi .

W głosie Janniki słycha było współczucie.

- Ja mog to zrobi .

- Nie, nie mo esz. Widziałem wszystko dokładnie oczyma Erakoum, gdy spa-

dała, zanim nie rozbiła sobie czaszki, czy co w tym rodzaju. Nikt nie zejdzie w

dół bez liny zamocowanej na kraw dzi. Nie mógłby potem wróci ! A nawet z lin

ryzyko byłoby szalone. Przecie jej towarzysze nie próbowali nic robi , prawda?

Wahanie:

- Zapytam go. Mo e to zbyt wielkie wymaganie. Nadajnik jest nie

uszkodzony?

- Hm, tak, ale to sprawdz . Odezw si za minut lub trzy. Kocham ci . To

była prawda, wiedział o tym, pomimo tego, ile razy doprowadzała go do

w ciekło ci. eby gdzie tam, w otchłaniach jego osobowo ci, miał chcie jej

mierci, to było nie do pomy lenia. Pod yłby za ni jeszcze przez wi ksz burz

ni ta, po to tylko, by to udowodni .

No wi c mo e wróci do domu ze spokojnym sumieniem i czeka na jej

przybycie, po czym... co? Ta niepewno otwierała w nim pustk .

Jego aparatura zapaliła zielone wiatełko. Dobrze, aparat Erakoum nadawał,

wobec tego był nie uszkodzony i wart odzyskania. Szkoda, e ona sama...

Spr ył si cały. Oddech zaterkotał mu w płucach. Czy wiedział na pewno, e

ona nie yje?

Opu cił hełm na skronie. Dłonie mu dr ały; miał trudno ci w dokonaniu

poł cze . Nacisn ł przeł cznik. Sił woli nat ał percepcj ...

Ból zwijał si jak rozpalone do biało ci druty, siła uchodziła, łagodne fale

nico ci przepływały coraz cz ciej, ale Erakoum nadal si nie poddawała. Ten

w ski pasek nieba, który dostrzegła z miejsca, z którego nie mogła ju poczołga

si dalej, był pełen wiatru... Z wstrz sem powróciła pełna wiadomo . Ponownie

wyczuła obecno Hugha.

- Połamane ko ci, na to wygl da. Powa na utrata krwi. Umrze za kilka

godzin, Jan, je li nie udzielisz jej pierwszej pomocy. Wtedy dotrwa do

chwili, gdy b dziemy mogli przewie j do Port Kato na pełny zabieg.

- Och, mog zszy rany, zabanda owa , zło y ko ci, cokolwiek. Nedolor jest

równie rodkiem znieczulaj cym dla dromidów, prawda? l nawet napicie si

background image

31

wody mo e mie kolosalne znaczenie; na pewno jest odwodniona. Ale jak do niej

dotrze ?

- Twój ouranid mo e j podnie , gdy go nadmuchasz.

- Chyba nie mówisz powa nie! ATach jest ranny, goj mu si rany... A Era-

koum chciała go zabi !

- D enie było wzajemne, prawda?

- No...

- Jan, nie zostawi jej tak. Ona, która biegała swobodnie, le y w grobie, a ta

styczno ze mn , któr odbiera, to dla niej wi cej, ni byłem w stanie sobie

wyobrazi . Zostan tu, dopóki nie b dzie bezpieczna albo dopóki nie umrze.

- Nie, Hugh, nie mo esz. Burza.

- Nie chc ci szanta owa , kochanie. Mówi c szczerze, je li twój ouranid

odmówi, nie b d miał do niego alu. Ale nie mog zostawi Erakoum. Po prostu

nie mog .

- Ja... poznałam ci teraz lepiej... Spróbuj .

A’i’ach nie zrozumiał swej Janniki. Było nie do uwierzenia, e pomoc

Udzielona Bestii przyniesie pokój. Ten stwór był tym, czym był, czyli morderc . A

jednak kiedy Bestie nie były ródłem kłopotów, kiedy były to zwierz ta, które

najbardziej interesowały i cieszyły Lud. On sam pami tał pie ni o ich chy o ci i

ich ogniu. W tamtych utraconych dniach Bestie nazywano Tancerzami Płomienia.

Jego duch nie miał pewno ci, dlaczego ust pił wobec jej pró b. Prawdopodob-

nie dlatego, e uratowała mu ycie, nara aj c własne, co było dla niego

przemo n , now my l . Wielce chciał utrzyma z ni sw jedno , która

wzbogacała jego wiat, i dlatego wahał si z odmówieniem pro bie, która zdawała

si tak wa na, jak jego ch . Przez t jedno , przekazan mu hełmem, zdawało

mu si , e czuje to samo, co ona, gdy woda płyn ła jej z oczu - ... chc naprawi

to, co wyrz dziłam... - i takie uczucie stało si transcendentne, niczym Czas

Blasku, i to wła nie sprawiło, e przystał na jej pro b .

Pomogła mu wydosta si z rzeczy-która-j -przywiozla i wysun ła rurk .

Przez ni pił gaz, powiew nowego ycia. Rany mu dokuczały, gdy jego kuliste

ciało powi kszało si , ale mógł to zignorowa .

Potrzebował jej ci aru, który by utrzymywał go przy ziemi w drodze do

rozpadliny. Palce i czułki splotły si razem, a mimo to wichura o mało ich nie

poniosła. Gdyby napełnił si do całkowitych rozmiarów, łatwo mógłby z ni

ulecie . Powietrze atakowało i wyło, rzucało nim, chciało cisn w ciernie... jak e

strasznie było na ziemi!

A jeszcze gorzej opuszcza si poni ej jej powierzchni. Dr ał, przepełniony

uczuciem, które ledwie rozpoznawał. Gdyby Jannika była z nim w kontakcie,

powiedziałaby mu, e ludzie nazywaj to uczucie przera eniem. Człowiek albo

dromid, opanowany przez nie w takim stopniu, uciekłby od tego miejsca. A’i’ach

za przemienił je w moc pchaj c go naprzód, bo przez nie on te stawał si kim

zupełnie innym.

Na brzegu otoczyła go ramionami tak daleko, jak tylko mogła si gn ,

przyło yła usta do jego sier ci i rzekła:

background image

32

- ycz ci powodzenia, drogi A’i’achu, drogi, dzielny A’i’achu. Powodzenia i

niech ci Bóg zachowa. - Te słowa wypowiedziała we własnym j zyku; gestu te

nie rozpoznał.

Dała mu do trzymania cylinder, który rzucał silny strumie wiatła. Zobaczył,

jak poszarpane zbocze opada w dół, i pomy lał, e je li zostanie o nie rzucony, to

ju po nim. Wówczas jego duch, nie chroniony ciałem, odb dzie straszliw

podró , zanim osi gnie Za wiat - o ile w ogóle go osi gnie, a nie ulegnie

rozerwaniu (porozrzucaniu po wiecie. Szybko, nim zdołały go porwa zm cone

wiatry, rzucił si . w dół ponad kraw dzi . Zmniejszył sw obj to . Zacz ł

opada .

Trwoga, w miar jak zamykały si wokół niego ciany i mrok, była rozkosz ,

jakiej dot d nie zaznał. W sercu czuł płon c wiadomo . O, tak, człowiek

pokazał mu nie znane dot d nieba.

W woni wilgoci wykrył jeszcze ostrzejszy zapach. Pod ył w tym kierunku.

wiatło jego latarki omiotło Besti rozci gni t na ostrym osypisku, dysz c

ci ko i w ciekle patrz c na niego. Za pomoc odrzutu i syfonowania ustawił si

poza jej zasi giem i wypowiedział, tak jak umiał, słowa w j zyku ludzi:

- Sszylesszalem sze uratofffasz

Z gł biny swego miejsca mierci Erakoum spojrzała w gór na Latacza.

Ledwie widziała jego zarysy: wielki, blady ksi yc skryty za jasnym wiatłem.

Zdumienie otrz sn ło j z senno ci. Czy by jej wróg pod ył za ni a tu, na dół,

w swej zło liwo ci?

Dobrze! Umrze w boju, a nie w bólach, które j rozdzierały.

- Chod tu i walcz! - krzykn ła chrapliwie. Gdyby mogła zatopi w nim z by,

wypi ostatni haust jego krwi... Wspomnienie tamtego smaku przeszyło j niczym

słodka błyskawica. Przez te pó niejsze chwile, które nie chciały si sko czy , cały

czas my lała, e gdyby nie wypiła tamtych kropli krwi, ju by nie yła.

Ich cudowne działanie ju zanikło. Poruszyła si , przybieraj c postaw

obronn . Przeszył j ból, a potem nico .

Kiedy si ockn ła, Latacz wci czekał. Poprzez dudnienie w jej uszach

przedzierały si jego słowa: „Sszylesszalem sze uratoffasz".

Ludzka mowa? Wi c to była ta istota, któr ludzie obdarzyli przychylno ci ,

podobnie jak j . Musiała to by ona, cho promie padaj cy z jej głowy został

przy miony wiatłem z jej macek. Czy by Hugh przez cały czas był zwi zany z

nimi obojgiem?

Erakoum próbowała utworzy sylaby nigdy nie przeznaczone dla jej j zyka i

gardła.

- Dzo gdze ? Id zd d, id .

Latacz odpowiedział. Nie potrafiła go zrozumie , tak samo jak on nie

rozumiał tego, co mówiła ona. Z pewno ci przyleciał tu w dół, by si upewni , e

to ona, albo eby naigrawa si z niej, dopóki nie umrze. Erakoum wyci gn ła

słabn ce rami po włóczni . Nie mogła ju jej rzuci , ale...

Z nie wiadomo ci, gdzie mieszkała dusza Hugha, doszła nagle do niej

informacja: On chce ci uratowa .

background image

33

Niemo liwe. Ale... był to przecie Latacz. Na wpół w malignie, Erakoum

pami tała jednak, e Latacze rzadko kiedy potrafiły by tak cierpliwe.

Có gorszego mogło j spotka od mierci? Nic. Legła grzbietem na

odłamkach skalnych. Niech Latacz b dzie jej zgub lub jej Mardudekiem.

Znalazła w sobie odwag , by zaniecha walki.

Kształt zawisł nad ni . Jej sier odebrała niewielkie zawirowania; pomy lała

mgli cie, e jemu te w tym miejscu nie jest łatwo. Buchn ły z niego słowa; chciał

co wyja ni , ale była zbyt cierpi ca i zm czona, by słucha . Otoczyła swój pysk

r kami. Czy zrozumie ten gest?

Mo e. Zbli ył si , z wahaniem. Trwała w nieruchomo ci. Nawet kiedy poczuła

jego macki, nie poruszyła si .

Macki prze lizn ły si po jej ciele, znalazły zaczepienie, zacisn ły si . Poprzez

mgł bólu dojrzała, jak Latacz wypełnia si gazem. Chciał unie j w gór - do

Hugha?

Gdy wzleciał w gór , jej rany od no a otworzyły si i krzykn ła, zanim

straciła przytomno .

Kiedy si ockn ła, le ała na darni, pod porywistym, czerwonym niebem.

Pochylał si nad ni człowiek, mówi c co do małego pudełka, które odpowiadało

głosem Hugha. Za ni le ał Latacz, wypu ciwszy powietrze, trzymaj c si

krzewu. Burza szalała; spadły pierwsze k saj ce krople deszczu.

W tajemny sposób, wła ciwy łowcom, wiedziała, e umiera. Człowiek mógłby

zasklepi te ci cia i ukłucia, ale nie potrafi odda tego, co zostało utracone.

Wspomnienie... to, o czym mawiano, to, czego sama przelotnie posmakowała...

„Krew Latacza. Ona mnie uratuje. Krew Latacza, je li mi j da". Nie była

pewna, czy powiedziała to na głos, czy jej si tak wydawało. Znowu zapadła w

mrok.

Kiedy si z niego jeszcze raz wynurzyła, Latacz znajdował si obok niej,

zasłaniaj c jej ciało przed wiatrem. Człowiek ostro nie nacinał no em jedn z

jego macek. Latacz wsun ł mack mi dzy kły Erakoum. Gdy deszcz rozszalał si

na dobre, zacz ła pi .

Podwójny wschód sło ca zawsze jest uroczy.

Jannika celowo opó niła wie ci dla Hugha. Chciała mu zrobi niespodziank ,

najlepiej kiedy przestanie martwi si o swego dromida. A wi c pora ju

nadeszła; Erakoum zostanie przez par dni w szpitalu w Port Kato, co powinno

by interesuj cym do wiadczeniem dla wszystkich zainteresowanych, ale

wyzdrowieje. A’i’ach ju doł czył do swego Roju.

Kiedy Hugh obudził si ze swego długiego snu po czuwaniu u „ło a chorej",

Jannika zaproponowała piknik o wicie i uj ło j to, jak szybko si zgodził.

Pojechali migaczem w znane im miejsce na nadmorskich skałach, rozło yli

jedzenie i zacz li wygl da wschodu sło c.

Zrazu jedynymi wiatłami była Argo, gwiazdy i para ksi yców. Powoli niebo

rozja niło si , ocean zal nił srebrem na bł kicie, Fryksos i Helle zakr yły wokół

wielkiej planety. Pie ni natury rozległy si w powietrzu przesi kni tym aromatem

kwiatu plamkowca, podobnym do fiołków.

background image

34

- Dostałam wiadomo z O rodka - o wiadczyła, trzymaj c go za r k . - To

ju pewne. Szybko rozwi zano sprawy chemiczne, po tej dodatkowej wskazówce

o o ywiaj cym wpływie krwi.

Obrócił si .

- Co takiego?

- Niedostatek manganu - odparła. - Pierwiastek ladowy w biologii

medea skiej, ale wa ny dla ycia, szczególnie dromidów i ich rozrodczo ci... i naj-

wyra niej dla czego innego u ouranidów, skoro gromadz go w takim stopniu.

Okazuje si , e brakuje go na Hansonii. Ouranidzi, udaj cy si na zachód, by tam

umrze , znacznie zmniejszali jego zawarto w ekologii. Rozwi zanie jest proste.

Nie potrzebujemy zmienia wiary ouranidów. Tymczasem mo emy przygotowa

koncentrat manganowy i da go dromidom. Na dłu sz met za mo na

wydobywa rud manganu tam, gdzie jest jej du o, i rozproszy w postaci pyłu

po całej wyspie. Twoi przyjaciele b d yli, Hugh.

Milczał przez jaki czas. Potem... mógł j tym zaskoczy , ów syn górnika z

prowincji, powiedział:

- To wspaniale. Rozwi zanie techniczne. Ale gorycz nie zniknie w ci gu

jednego dnia. Nie b dzie szybkiego happy endu. Mo e w ogóle go nie zobaczymy,

ty i ja. - Przyci gn ł j do siebie. - Ale, cholera jasna, spróbujmy!

background image

35

Rozdział 2

POD POSTACI CIAŁA

Moru wiedział, co to bro . W ka dym razie ro li przybysze wielokrotnie

demonstrowali swoim przewodnikom, czego te owe przedmioty noszone przez

nich u pasa potrafi dokona przy akompaniamencie błysku i wybuchu płomieni.

Nie zdawał sobie jednak sprawy, i male kie aparaty pojawiaj ce si w dłoniach

przybyszów, gdy mówili własnym j zykiem, to nadajniki. Zapewne my lał, e s

to fetysze.

St d te , gdy Moru zabił Donliego Sairna, stało si to na oczach ony

Donliego.

Był to przypadek. Z wyj tkiem umówionych okresów nadawania rano i wie-

czorem dwudziestoo miogodzinnego dnia planety biolog Sairn, podobnie jak jego

towarzysze, ł czył si tylko ze swym komputerem. Poniewa jednak o enił si

niedawno i młoda para była beznadziejnie szcz liwa, Evalyth nastawiała

odbiornik na fal m a, kiedy tylko mogła oderwa si od własnych zaj .

l nie był to jaki wyj tkowy zbieg okoliczno ci, e w krytycznym momencie

równie go „podsłuchiwała": własne obowi zki nie absorbowały jej zanadto.

Jako militech wyprawy - a funkcj t powierzono jej, poniewa pochodziła z na

wpół barbarzy skich regionów planety Kraken, gdzie przedstawiciele obu płci

maj równe szans wyuczenia si sztuk wojennych przydatnych w prymitywnych

rodowiskach - nadzorowała budow osiedla, potem za zorganizowała rygory-

stycznie przestrzegany system wart. Jednak e mieszka cy Lokonu byli tak

przyja nie nastawieni do przybyszów, jak im na to pozwalała sytuacja, w której

ka da ze stron niewiele wiedziała o drugiej. Instynkt i do wiadczenie podpowia-

dały Evalyth, e rezerwa Loko czyków maskuje jedynie ich przestrach, podziw, a

mo e i t skne nadzieje na przyja . Kapitan Jonafer zgadzał si z t opini .

Skoro wi c stanowisko Evalyth okazało si w ten sposób ciepł posadk , starała

si dowiedzie jak najwi cej o pracy Donliego, by mu pomaga , kiedy wróci z

nizin.

Poza tym niedawne badanie lekarskie potwierdziło, e jest w ci y. Nie powie

mu o tym, zadecydowała, jeszcze nie, przez te setki kilometrów, tylko dopiero

wtedy, gdy b d znów razem. Tymczasem za wiadomo , ze razem pocz li nowe

ycie, sprawiła, i Donli stał si dla niej gwiazd przewodni .

W to popołudnie, gdy miał zgin jej m , weszła do laboratorium

biologicznego pogwizduj c. Na zewn trz ostre wiatło słoneczne rzucało złotawe

błyski, odbijaj c si od pylistego gruntu, od cian prefabrykatowych budynków

skupionych wokół l dowiska wahadłowca, który przetransportował ludzi i sprz t

z orbity, po której kr ył Nowy wit, od stoj cych migaczy i grawisani

u ywanych do celów komunikacyjnych na wyspie - jedynej nadaj cej si do

zamieszkania cz ci tej planety - a tak e od m czyzn i kobiet. Za palisad za

wierzchołki drzew owocowych, prze wituj ce ciany lepianek, szmer głosów i

szelest kroków, gorzki zapach palonego drewna - wszystko to zdradzało, e

mi dzy baz i jeziorem Zelo rozci gało si kilkutysi czne miasto

background image

36

Laboratorium biologiczne zajmowało wi cej ni połow baraku, w którym

mieszkali Sairnowie. Na wygody nie mo na było liczy w sytuacji, gdy planety

nale ce ongi do imperium galaktycznego odwiedzały jedynie statki nielicznych

ras walcz cych o powrót do cywilizacji. Evalyth jednak wystarczało, e był to ich

własny dom. Gdy spotkała Donliego na Krakenie, uj ł j przede wszystkim t

wesoło ci , z jak on, człowiek z Athei, o której powiadano, e zachowała lub

odzyskała prawie wszystkie udogodnienia, jakimi w czasach wietno ci dyspono-

wała Stara Ziemia, przystał na ycie w jej ubogiej, smutnej ojczy nie.

Siła ci enia wynosiła tu 0,77 G, mniej ni dwie trzecie tego, do czego

nawykła. Łatwo przeciskała si w ród kł bowiska aparatury i pojemników z

okazami. Evalyth była przystojn , dobrze zbudowan młod kobiet , mo e o zbyt

mocnej sylwetce jak na gusta wi kszo ci m czyzn spoza własnej rasy. Tak jak jej

rodacy miała jasne włosy, a nogi i przedramiona pokryte zawiłym tatua em; tak

jak oni nosiła u pasa miotacz słu cy wielu ju pokoleniom wojowników. Jednak

poza tym odrzuciła tradycyjny strój Krake czyków na rzecz prostych

kombinezonów stanowi cych odzie członków wyprawy.

Jak e przyjemnie chłodne i ciemne było wn trze baraku! Westchn ła z

rozkosz , usiadła i wł czyła odbiornik. Serce jej lekko drgn ło, gdy zacz ł si

formowa trójwymiarowy obraz i rozległ si głos Donliego:

- ... wydaje si , e to potomek koniczyny.

W powietrzu widniał obraz ro liny z potrójnymi zielonymi li mi, g sto

rozsianej w ród miejscowej czerwonawej pseudotrawy. Obraz powi kszał si , w

miar jak Donli zbli ał nadajnik, aby komputer mógł zanotowa wszystkie

szczegóły do pó niejszej analizy. Evalyth zmarszczyła czoło staraj c si

przypomnie sobie, co... A, tak. Koniczyna to kolejna forma ycia, któr , zanim

zapadła Długa Noc, człowiek przeniósł ze Starej Ziemi na wi cej planet, ni

ktokolwiek obecnie pami tał. Cz sto Owe formy ycia zmieniały si nie do

poznania; przez tysi ce lat ewolucja przystosowała je do obcych warunków albo

te mutacje i znos genetyczny zadziałały nieomal losowo na niewielkie populacje

wst pne. Nikt na Krakenie nie wiedział, e tamtejsze sosny, mewy i rizobakterie

to zmutowani przybysze, dopóki na planet nie przybyła ekspedycja Donliego i

ich nie zidentyfikowała. Nie oznaczało to, e oraczy ktokolwiek z tej cz ci

galaktyki zdołał ju dotrze z powrotem do Starej Ziemi. Al,e banki danych na

Athei wyładowane były informacjami, podobnie jak kochana k dzierzawa głowa

Donliego...

W polu widzenia pojawiła si jego olbrzymia dło , zbieraj ca okazy. Evalyth

poczuła nagle ochot , by j pocałowa . Cierpliwo ci, cierpliwo ci, napominała

młod on słu bista cz jej osobowo ci. Mamy tu pracowa . Odkryli my

kolejn zaginion koloni , jak dot d w najgorszym stanie, cofni t do skrajnego

prymitywizmu. Do nas nale y doradzenie Komisji, czy warto tu wysła misj

cywilizacyjn , czy te szczupłe zasoby Zjednoczonych Planet przerzuci gdzie

indziej, a tutejszych mieszka ców pozostawi w n dzy jeszcze przez dwie cie,

trzysta lat. Aby sporz dzi uczciwy raport, musimy si im przyjrze , ich kulturze,

ich planecie. Dlatego siedz tu na barbarzy skim pogórzu, a on wyruszył do

d ungli, w której roi si od gotowych na wszystko dzikusów. Błagam ci ,

kochanie, ko cz szybko i wracaj.

background image

37

Usłyszała słowa Donliego wypowiadane w dialekcie nizinnym, który był

zwyrodniał postaci j zyka loko skiego wywodz cego si z kolei od anglijskiego.

Nale cy do ekspedycji j zykoznawcy pracowali intensywnie przez kilka tygodni,

by go rozwikła , po czym cała załoga została poddana szkoleniu domózgowemu.

Niemniej jednak Evalyth z podziwem obserwowała, jak szybko jej m opanował

odmian , któr posługiwali si le ni biegacze - zaledwie po kilku dniach rozmów z

nimi.

Czy nie zbli amy si do wła ciwego miejsca, Moru? Mówiłe , e to jest

w pobli u naszego obozu.

Jeste my prawie na miejscu, przybyszu z chmur.

W głowie Evalyth zad wi czał cichy sygnał alarmowy. O co tu chodziło?

Chyba Donli nie wybrał si sam na przechadzk z jednym z krajowców?

Loko czyk Rogar ostrzegał przed zdradzieck natur tubylców zamieszkuj cych

tamte tereny. Ale, prawd mówi c, nie dalej jak wczoraj przewodnicy, ryzykuj c

ycie, uratowali Haimiego Fiella, gdy ten wpadł do szybko płyn cej rzeki...

Obraz zakołysał si , gdy Donli poruszył dłoni , w której trzymał

komunikator. Evalyth poczuła lekki zawrót głowy. Od czasu do czasu w polu

widzenia pojawiał si szerszy widok: drzewa stłoczone w ród łowieckiego szlaku,

rdzawe listowie, brunatne pnie i gał zie, czaj ce si za nimi cienie, sporadyczne

okrzyki jakich niewidocznych zwierz t. Nieomal czuła gor c i ci k od wilgoci

atmosfer , nieprzyjemny odór d ungli. Ta planeta - która zatraciła sw nazw

pozostaj c jedynie wiatem, jej mieszka cy bowiem zd yli ju zapomnie , czym

w rzeczywisto ci s gwiazdy - nie za bardzo nadawała si do kolonizacji.

Zrodzone na niej organizmy cz sto były szkodliwe dla człowieka, a zawsze

zawierały zbyt mało składników dla od ywczych. Z pomoc przywiezionych

przez siebie ro lin i zwierz t człowiekowi udało si tu przetrwa , cho z

trudno ci . Pierwsi osadnicy bez w tpienia zamierzali poprawi ten układ;

nadszedł jednak kryzys - znaleziono liczne dowody na to, e osada została

pociskami zrównana z ziemi , a wi kszo jej mieszka ców zgin ła - do

odbudowy za zabrakło rodków; cud prawdziwy, e w ogóle pozostali tu przy

yciu jacy ludzie.

- Tutaj, przybyszu z chmur.

Rozchwiany obraz uspokoił si . Szum ciszy nadajnik przekazywał z d ungli

do kabiny.

Nic nie wi

- powiedział w ko cu Donli.

Chod za mn . Poka

Donli umie cił nadajnik w rozwidleniu drzewa. Obraz przedstawiał jego i

Moru id cych przez ł k . Przewodnik wygl dał jak dziecko u boku kosmicznego

podró nika: si gał mu ledwie do ramienia. To „dziecko" miało wszak e ju wiele

za tob ; ciało Moru pokryte było bliznami, a jaka dawna rana sprawiła, e

utykał na praw nog . Twarz kryła si pod grzyw włosów i krzaczastym

zarostem. Moru, który nie mógł polowa , i by utrzyma rodzin , zastawiał

jedynie pułapki i łowił ryby, ył w jeszcze wi kszej n dzy ni jego

współplemie cy. Z pewno ci uznał, e szcz cie si do u miechn ło, gdy w

pobli u wioski wyl dował migacz, a ci, którzy nim przylecieli, zaoferowali Moru

background image

38

niesłychane bogactwa za to, by przez tydzie czy dwa oprowadzał ich po okolicy.

Donli pokazywał ju Evalyth słomian chat Moru: n dzny dobytek, kobiet

zniszczon ci k prac , pozostałych przy yciu synów, którzy w wieku siedmiu

czy o miu lat miejscowych, czyli dwunastu-trzynastu standardowych, wygl dali

jak zasuszone karły.

Rogar był zdania - na ile mo na było s dzi , nikt bowiem dot d nie opanował

j zyka loko skiego w stopniu doskonałym - e mieszka cy nizin nie byliby tacy

ubodzy, gdyby mniej w nich było okrucie stwa znajduj cego wyraz w nieustan-

nych walkach plemiennych. Evalyth pomy lała jednak, e w ko cu jakie mog

oni stanowi zagro enie?

Rynsztunek Moru składał si z przepaski na biodrach, z opasuj cego całe

ciało sznura słu cego do przygotowywania potrzasków, obsydianowego no a i

worka z tkaniny, tak jednak g stej i przetłuszczonej, e w razie potrzeby mógł

słu y ta bukłak. Innym m czyznom z jego gromady, mog cym bra udział w

łowach i uczestniczy w podziale łupów po walce, powodziło si wyra nie lepiej.

Wygl dem jednak nie ró nili si zbytnio od Moru; ludno wyspy, nie maj c do

miejsca do ekspansji, prze ywała wyra ny kryzys genetyczny.

Skarlały m czyzna pochylił si rozsuwaj c dło mi gał zie krzewu.

- Tutaj - mrukn ł i ponownie si wyprostował.

Evalyth dobrze znała dz wiedzy gorej c w sercu Donliego. A jednak jej

m obrócił si , u miechn ł prosto do obiektywu nadajnika i odezwał si w

j zyku atheja skim:

- Kochanie, je li teraz odbierasz, chciałbym si tym podzieli z tob . Mo e to

gniazdo ptaka.

Przypomniała sobie do niejasno, e fakt istnienia ptaków mógłby by

ekologicznie wa n informacj . Ale w tej chwili liczyło si dla niej tylko to, co

Donli do niej powiedział.

„O, tak, o, tak!" - chciała wykrzykn . Ale w tamtej ekipie były tylko dwa

Odbiorniki i jej m nie miał ze sob adnego z nich.

Widziała, jak kl ka w wysokiej ro linno ci o dziwnym zabarwieniu. Widziała,

jak si ga z t swoj łagodno ci , której ju miała okazj do wiadcza , do wn trza

krzaka i rozsuwa jego gał zki.

Widziała, jak Moru skoczył mu na kark. Dzikus opasał Donliego nogami.

Lew r k chwycił go za włosy i zadarł mu głow go góry. W prawej pojawił si

nó .

Krew buchn ła gdzie spod szcz ki Donliego. Nie mógł krzykn - nikt by nie

mógł z poder ni tym gardłem. Bulgotał tylko i skrzeczał, a Moru wci poszerzał

ci cie. Donli na o lep si gn ł po bro . Moru upu cił nó i schwycił go za ramiona;

obaj upadli spleceni w u cisku. Donli rzucał si i tarzał w kału ach własnej krwi.

Moru nie zwalniał uchwytu. Krzew poruszył si i skrył obu, a w ko cu Moru

wstał, cały czerwony od krwi, ociekaj cy krwi , dysz cy, a Evalyth zacz ła

krzycze do znajduj cego si obok niej nadajnika, na cały wszech wiat, i wci

jeszcze krzyczała i wyrywała si , gdy chcieli j odci gn od widoku ł ki, na

której Moru kroił ciało Donliego, a wreszcie co j ukłuło chłodem i stoczyła si

na dno wszech wiata, w którym wszystkie gwiazdy zgasły na zawsze.

background image

39

Nie, oczywi cie, e nic nie wiedzieli my - wycedził Haimie Fiell przez

zaci ni te z by - dopóki nas nie ostrzegli cie. Donli i tamten stwór oddalili si

o wiele kilometrów od naszego obozu. Dlaczego nie kazali cie nam ruszy

natychmiast na pomoc?

Ze wzgl du na to, co pokazywał komunikator - odrzekł kapitan Jonafer. -

Sairna nie mo na ju było uratowa . A wy mogli cie wpa w zasadzk , mogli

was

z tyłu zaatakowa strzałami i spycha coraz gł biej po tych w skich cie kach.

Najlepiej było zosta na miejscu i czeka na pojazd pilnuj c jeden drugiego.

Fiell spojrzał gdzie poza posta kapitana, pot nego, siwowłosego

m czyzny; wzrokiem pow drował za drzwi baraku dowództwa, ku palisadzie i

widokowi bezlitosnego nocnego nieba.

Ale co ten mały potwór robił, kiedy... - zamilkł nagle.

Pozostali przewodnicy uciekli - równie po piesznie wtr cił Jonafer - gdy

tylko wyczuli wasz gniew. Sam pan tak mówił. Otrzymałem wła nie raport od

Kallamana; jego zespół poleciał migaczem do wioski. Mieszka cy uciekli. Cała

wie jest opuszczona; z pewno ci obawiaj si naszej zemsty. Cho w ich przy-

padku przeprowadzka to nic wielkiego: cały dobytek bierze si na plecy, a nowy

dom mo na uple przez jeden dzie .

Evalyth pochyliła si do przodu.

- Przesta cie unika szczerych odpowiedzi - powiedziała. - Co takiego Moru

zrobił z Donlim, czemu mo na byłoby zapobiec, gdyby cie przybyli na czas?

Fiell w dalszym ci gu patrzył gdzie poza ni . Kropelki potu wyst piły mu na

czoło.

Nic takiego - wymamrotał. - Nic wa nego... wobec samego morderstwa.

Miałem zapyta pani , poruczniku Sairn - odezwał si Jonafer - jaki yczy

sobie pani obrz dek pogrzebowy? Czy mamy prochy pochowa tutaj, rozsypa

w przestrzeni kosmicznej, czy zawie na wasz planet ?

Evalyth zwróciła twarz w jego kierunku.

Nigdy nie wyra ałam zgody na kremacj - powoli cedziła słowa.

Nie, ale... Niech pani b dzie rozs dna. Najpierw otrzymała pani rodek

nasenny, potem uspokajaj cy, a my w tym czasie odnale li my zwłoki. Upłyn ł

ju

pewien czas. Nie mamy adnych przyrz dów do, hm, zabiegów kosmetycznych,

ani

zb dnego miejsca w komorach chłodniczych, a w tej temperaturze...

Evalyth była jak ot piała od chwili, gdy wypuszczono j z izby chorych.

Jeszcze niezupełnie do niej dotarło, e Donliego ju nie ma. Zdawało jej si , e za

chwil panie w drzwiach, opromieniony wiatłem słonecznym, i zawoła do niej ze

miechem w głosie, i pocieszy po tym bezsensownym koszmarze, jaki niedawno

prze yła. Wiedziała, e stan ten wywołały rodki psychotropowe, i przeklinała

dobr wol lekarza.

Nieomal z rozkosz powitała powolny przypływ gniewu. Oznaczało to, e

lekarstwo przestawało działa . Wieczorem b dzie ju zdolna do płaczu.

background image

40

- Kapitanie - rzekła. - Widziałam, jak zgin ł. Widziałam ju w yciu wiele

trupów, a niektóre z nich potwornie zmasakrowane. Na Krakenie nie ukrywamy

prawdy. Podst pem wydarł mi pan moje prawo do uło enia mał onka w trumnie

i zamkni cia mu oczu. Ale nie oddam panu prawa do sprawiedliwo ci. dam,

aby powiedział mi pan dokładnie, co si stało. Pi ci Jonafera zacisn ły si na

blacie biurka.

Nie wiem, czy b d w stanie to powiedzie .

Ale pan powie, kapitanie.

- Dobrze! Dobrze! - wrzasn ł Jonafer. Słowa padały mu z ust jak pociski. -

Widzieli my wszystko, przekazane przez komunikator. Tamten rozebrał

Donliego,

zawiesił go za nogi na drzewie i wypu cił cał krew do tego swego worka. Wyci ł

mu genitalia i wrzucił do rodka, do krwi. Otworzył ciało i wyci ł serce, płuca,

w trob , nerki, tarczyc , gruczoł krokowy, trzustk i wszystko te wrzucił do

worka,

po czym uciekł do lasu. Dziwi si pani, e nie chcieli my pokaza pani tego, co

zostało z ciała?

- Loko czycy ostrzegali nas przed mieszka cami d ungli - powiedział Fiell

martwym głosem. - Trzeba było ich słucha . Ale były to takie ałosne karzełki. I

wyci gn ły mnie z rzeki. Kiedy Donli mówił o ptakach - opisał je, wie pani, i

zapytał, czy co takiego si tu spotyka - Moru powiedział, e s , ale rzadkie i

płochliwe; grupa ludzi by je na pewno spłoszyła, ale gdyby jeden z nim poszedł, to

on, Moru, znalazłby gniazdo i mo e nawet zobaczyliby ptaka. Moru powiedział

„dom", ale Donli uznał, e chodziło o gniazdo. Tak nam przynajmniej mówił.

Rozmawiał wtedy z Moru na uboczu, tak e widzieli my ich, ale nie słyszeli. Mo e

to powinno było nas ostrzec, mo e trzeba było zapyta innych z tego plemienia.

Ale nie widzieli my powodu... to znaczy, Donli był wi kszy, silniejszy, uzbrojony

w miotacz. Jaki dzikus odwa yłby si go zaatakowa ? A zreszt przecie odnosili

si do nas przyja nie, nawet z rado ci , kiedy przezwyci yli pierwszy strach. I

okazali tyle samo ochoty do dalszych kontaktów, co wszyscy inni tu w Lokonie, i...

- głos uwi zł mu w gardle.

- Czy zgin ła bro lub narz dzia? - spytała Evalyth.

Nie - odparł Jonafer. - Mam tu wszystko, co pani m miał przy sobie.

Mo e pani to od razu zabra .

Nie s dz - powiedział Fiell - by chodziło o akt nienawi ci. Moru musiał si

powodowa jakim zabobonem.

Jonafer skin ł głow .

- Nie mo emy przykłada do niego naszej miary.

- A wi c jak ? - odparowała Evalyth. Mimo to, e wiedziała, i znajduje si

'pod działaniem silnych rodków uspokajaj cych, dziwiła si swemu spokojnemu

tonowi. - Niech pan pami ta, e pochodz z Krakena. Nie pozwol na to, by

dziecko Donliego przyszło na wiat i wzrastało wiedz c, e jego ojciec został

zamordowany, a nikt nie próbował wymierzy mordercy sprawiedliwo ci.

Nie mo e si pani m ci na całym plemieniu - powiedział Jonafer.

Nie mam zamiaru. Ale, kapitanie, załoga naszej ekspedycji pochodzi z kilku

ró nych planet, na których istniej odr bne systemy społeczne.

background image

41

Regulamin wyra nie stwierdza, e b dzie si respektowa podstawowe zasady

moralne obowi zuj ce ka dego członka załogi. Prosz o zwolnienie z obowi zków

do czasu, gdy pochwyc morderc mojego m a i wymierz mu sprawiedliwo .

Jonafer pochylił głow .

- Musz na to przysta - powiedział cicho. Evalyth podniosła si z miejsca.

- Dzi kuj panom - powiedziała. - Prosz mi wybaczy , ale chciałabym od

razu przyst pi do poszukiwa .

... Póki jeszcze działa jak maszyna, póki jest pod wpływem rodków

medycznych.

Na suchszych, chłodniejszych wy ynach rolnictwo przetrwało upadek reszty

cywilizacji. Pola i sady, pracowicie uprawiane za pomoc neolitycznych narz dzi,

dostarczały rodków do ycia kilku wioskom rozrzuconym wokół stolicy -

Lokonu.

Miejscowa ludno powierzchowno ci przypominała mieszka ców d ungli.

Nic dziwnego; niewielu osadników prze yło, by da pocz tek tutejszej populacji.

Mieszka cy pogórza byli jednak lepiej od ywieni, bardziej wyro ni ci, wyprosto-

wani, nosili tuniki z ró nobarwnej tkaniny i sandały. Bogatsi uzupełniali strój

złot i srebrn bi uteri . Włosy upinano, zarost golono. Ludzie st pali miało, nie

obawiaj c si , jak dzikus! z lasu, ci głych zasadzek. Gaw dzili wesoło.

Co prawda dotyczyło to tylko ludzi wolnych. Cho antropologowie z Nowego

witu ledwie zacz li zgł bia tajniki miejscowej kultury, od razu stało si

oczywiste, e Loko czycy maj liczn klas niewolników. Niektórzy usługiwali w

domu, inni trudzili si w pocie i znoju na polach, w kamieniołomach i kopalniach,

pod biczem nadzorców i stra ołnierzy, których miecze i ostrza włóczni wykute

były ze staro ytnego metalu Imperium. Nie był to jednak dla przybyszów z

Kosmosu aden szczególny wstrz s; widziano ju gorsze rzeczy ni niewolnictwo.

Banki danych wspominały o prehistorycznych pa stwach, jak Ateny, Indie

Ameryka.

Evalyth kroczyła po kr tych, pełnych kurzu uliczkach, mi dzy jaskrawo

pomalowanymi cianami sze ciennych domów bez okien, zbudowanych z nie

wypalonej cegły. Mijaj cy j ludzie z gminu pozdrawiali j z szacunkiem. Cho

nikt ju si nie obawiał, e przybysze maj złe zamiary, to jednak Evalyth

górowała nawet nad najwy szymi Loko czykami, włosy jej miały barw metalu,

a oczy nieba, u pasa nosiła błyskawice - a kto tam wiedział, jak jeszcze

nadprzyrodzona moc rozporz dzała.

Dzi jednak skłaniali si przed ni nawet dostojnicy i ołnierze, a niewolnicy

padali na twarze. Gdzie st pn ła, cichł rozgwar codziennego dnia; gdy mijała

stragany na rynku, ustawał handel, a dzieci umykały do swych zabaw. Szła przed

siebie w milczeniu współbrzmi cym z milczeniem jej duszy. Groza zapanowała

pod sło cem i niegowym sto kiem góry Burus. Lokon wiedział ju bowiem, e

człowiek z gwiazd zgin ł z r ki dzikusa z nizin - ale co z tego wyniknie?

Wiadomo musiała ju jednak dotrze do Rogara, który oczekiwał jej w

swym domu przy jeziorze Zelo, nie opodal wi tego Miejsca. Rogar nie był ani

background image

42

królem, ani prezydentem, ani najwy szym kapłanem, ale wszystkim po trochu.

To on głównie kontaktował si z przybyszami.

Jego domostwo było typowe; wi ksze ni domy innych Loko czyków, ale

skarlałe jakby wobec przyległych murów. Otaczały one pełen budynków teren, na

który przybyszom wst p był wzbroniony. U bramy stali zawsze stra nicy w

szkarłatnych szatach i groteskowo rze bionych drewnianych hełmach. Dzisiaj

było ich dwakro wi cej ni zwykle, a kilku nast pnych strzegło wej cia do domu

Rogara. Od tafli jeziora, tak jak od polerowanej stali na plecach stra ników,

odbijało si wiatło słoneczne. Drzewa na brzegach stały równie sztywno jak oni.

Ochmistrz Rogara, gruby stary niewolnik, rozpłaszczył si w bramie, gdy

zbli yła si Evalyth.

- Je li niewiasta z niebios raczy pod y za mn , marnym robakiem, Klev

Rogar oczekuje... - Stra nicy pochylili przed ni ostrza włóczni. Ich oczy, szeroko

otwarte, zdradzały przera enie.

Tak jak inne domy, ten równie zwrócony był do wewn trz. Rogar siedział na

podwy szeniu w sali otwieraj cej si na podwórze. Wchodz cemu z jasnego

dworu zdawało si , e wewn trz jest dwukrotnie ciemniej ni w rzeczywisto ci.

Evalyth ledwie dostrzegała freski na cianach czy wzór dywanu; zreszt arty-

stycznie były one prymitywne. Cał uwag skupiła na Rogarze. Nie uniósł si z

miejsca; tutaj nie okazywano w ten sposób szacunku. Zamiast tego skłonił

posiwiał głow nad splecionymi dło mi. Ochmistrz wskazał jej ławk , a kucharz

postawił obok niej czar z herbat ziołow . Potem obaj znikn li.

B d pozdrowiony, Klev - Evalyth wypowiedziała formuł powitaln .

B d pozdrowiona, niewiasto z niebios.

Ju tylko, we dwoje, osłoni ci przed okrutnymi promieniami sło ca,

zachowali rytualny okres milczenia. Potem za :

- To straszne, co si wydarzyło, niewiasto z niebios - powiedział Rogar. -

Mo e tego nie wiesz, ale moje białe szaty i nagie stopy to oznaka ałoby, jak po

bliskim mi zmarłym.

- To dobrze - odparła Evalyth. - Zapami tamy to. Dostoje stwo Rogara

znikn ło gdzie nagle.

Pojmujesz, e nikt z nas nie miał nic wspólnego z t zbrodni , nieprawda ?

Dzicy to równie nasi wrogowie. To plugastwo. Nasi przodkowie pochwycili kilku

i zatrzymali jako niewolników, ale poza tym do niczego si oni nie nadaj .

Ostrzegałem twoich przyjaciół, by nie szli po ród tych, których nie

poskromili my.

Taka była ich wola - odparła Evalyth. - A teraz moj wol jest zemsta za

zabicie m a. - Nie wiedziała, czy w ich j zyku istnieje wyraz „sprawiedliwo ”.

Niewa ne. W wyniku działania rodków, które wzmagały logiczne my lenie,

jednocze nie tłumi c emocje, posługiwała si j zykiem loko skim wystarczaj co

dobrze jak na swe potrzeby.

- Mo emy wysła ołnierzy i pomóc ci zabi tylu dzikusów, ilu zechcesz -

zaproponował Rogar.

- Nie ma potrzeby. Z t broni , któr nosz u boku, sama potrafi zniszczy

wi ksz ich liczb ni cała wasza armia. Potrzebuj twej rady i pomocy w innej

sprawie. Jak mog znale tego, który zabił mego m a?

background image

43

Rogar zmarszczył czoło.

Dzicy potrafi znika bez ladu w d ungli, niewiasto z niebios.

Czy jednak potrafi znika przed oczami innych dzikich?

Ach! Sprytnie pomy lane, niewiasto z niebios. Owe plemiona nieustannie

rzucaj si sobie nawzajem do gardła. O ile uda si nam dotrze do którego , jego

.łowcy wkrótce dowiedz si dla ciebie, dok d umkn ło plemi mordercy. - Mars

na jego czole pogł bił si . - Ale on z pewno ci odł czył si od nich, by si ukry

do czasu, gdy odejdziecie z naszym ziem. Odnalezienie jednego człowieka mo e

okaza si niemo liwe. Ludzie z nizin umiej si z konieczno ci kry .

Co to znaczy: z konieczno ci?

Rogar dał po sobie pozna , e dziwi go ignorancja Evalyth w sprawie, która

jest dla niego oczywista.

Jak to? Wyobra sobie człowieka, który wyszedł na łowy - powiedział. -

Nie zawsze chodzi si polowa w wi kszej grupie; hałas i wo mog odstraszy

zwierzyn , wi c cz sto człowiek udaje si sam do d ungli. A tam mo e zaczai si

na niego kto z innego plemienia. Człowiek zabity w zasadzce to taka sama

korzy , jak człowiek zabity w otwartej walce.

Sk d te nieustanne wojny?

Rogar wygl dał na coraz bardziej zaskoczonego.

A sk d by wzi li ludzkie ciało?

Przecie go nie zjadaj ?

- Nie, oczywi cie, e nie, chyba e w razie potrzeby. Ale, jak ci wiadomo,

potrzeba taka cz sto si pojawia. Wojny tocz głównie po to, by zabija ; łupy te

si przydadz , ale nie s głównym powodem walk. Zabójca staje si wła cicielem

zwłok i oczywi cie rozdziela je wył cznie mi dzy swych najbli szych. Nie ka dy

ma szcz cie w boju. Dlatego ci, którym nie udało si zabi w bitwie, mog

chodzi na łowy osobno, po dwóch czy trzech, w nadziei, i znajd pojedynczego

człowieka x innego plemienia, l dlatego mieszka cy nizin nauczyli si dobrze

chowa .

Evalyth nie poruszyła si ani nie odezwała słowem. Rogar zaczerpn ł gł boko

powietrza i kontynuował wyja nienia.

- Niewiasto z niebios, kiedy usłyszałem zł nowin , długo rozmawiałem z

lud mi

:0d was. Powiedzieli mi o tym, co zobaczyli z daleka za pomoc tych cudownych

urz dze , które macie. St d te jest dla mnie jasne, co si wydarzyło. Ten

przewodnik... jak e si on nazywa? Tak, Moru... no wi c on jest kalek . Nie mo e

my le o zabiciu człowieka inaczej jak przez zdrad . Kiedy dostrzegł okazj ,

postanowił j wykorzysta . - Pozwolił sobie na u miech. - To by si nigdy nie

wydarzyło na pogórzu - o wiadczył. - Nie wywołujemy wojen; walczymy tylko

wtedy, gdy zostaniemy zaatakowani. Nie polujemy te na ludzi jak na zwierz ta.

Nasza rasa, podobnie jak wasza, jest cywilizowana. -Wargi jego rozchyliły si ,

ukazuj c ol niewaj co białe z by. - Ale, niewiasto z niebios, twój m został

zabity. Proponuj , aby go pom ci nie tylko na zabójcy, je li go złapiemy, ale na

całym jego plemieniu, które z pewno ci mo emy odnale , tak jak mówiła . To

nauczy wszystkich dzikusów, by odczuwali strach przed lepszymi od siebie.

Potem mo emy podzieli si ich ciałami: połowa dla waszych ludzi, a połowa dla

background image

44

moich. Evalyth była w stanie odczuwa tylko intelektualne zaskoczenie. A mimo

to miała takie wra enie, jakby przed chwil zrobiła krok w przepa . Patrzyła

przez cienie w surow twarz starca i po długiej chwili usłyszała własny szept:

Wy... tutaj... te ... zjadacie... ludzi?

Niewolników - odrzekł Rogar. - Nie wi cej, ni zachodzi konieczno .

Jeden wystarczy dla czterech chłopców.

Dło Evalyth opadła na r koje broni. Rogar zerwał si na równe nogi prze-

ra ony.

- Niewiasto z niebios - wykrzykn ł - wyja niałem ci, e jeste my cywilizo

wani! Nie musisz si obawia ataku ze strony kogokolwiek z nas! My... my...

Wstała równie , góruj c nad nim wzrostem. Czy odczytał wyrok w jej

spojrzeniu? Czy odczuwał trwog tak e w imieniu swych współplemie ców? Kulił

si pod jej wzrokiem, pocił i dygotał.

- Niewiasto z niebios, uwierz mi, nie masz w Lokonie wrogów... nie, teraz

poka ci, zabior ci do wi tego Miejsca, nawet je li nie została wtajemniczo

na... z pewno ci bowiem jeste cie równi bogom, z pewno ci bogowie si -nie

rozgniewaj ... Chod , poka ci, jak to jest, udowodni , e nie mamy woli ani

potrzeby by waszymi wrogami...

I oto brama, któr Rogar otworzył przed ni w pot nym murze. Oto

spojrzenia zaszokowanych stra ników i gło ne przyrzeczenia wielu ofiar w celu

ułagodzenia gniewu Pot g. Oto rozci gaj cy si za bram kamienny chodnik,

rozgrzany i dudni cy głucho pod stopami. Oto wyszczerzone bo ki stoj ce wzdłu

głównej wi tyni. Oto dom akolitów d wigaj cych całe brzemi pracy, skulonych

teraz w przera eniu na widok ich pana wprowadzaj cego obc osob . Oto baraki

niewolników.

- Spójrz, niewiasto z niebios, traktujemy ich dobrze, czy nie? Musimy

gruchota im stopy i dłonie, gdy wybieramy ich w wieku dzieci cym do tej słu by.

Pomy l, jakim zagro eniem byłyby inaczej setki młodych chłopców i m czyzn

zgromadzonych w tym miejscu. Ale traktujemy ich po ludzku, dopóki s

spokojni.

Czy nie poro li tłuszczem? Ich własny wi ty Pokarm jest szczególnie godzien

szacunku: ciała m czyzn wszelakiego stanu, którzy polegli w kwiecie wieku.

Uczymy ich, e nadal b d y w tych, dla których ich zabijamy. Wi kszo z nich

oswoiła si z t my l , wierz mi, niewiasto z niebios. Zapytaj ich sama... cho

pami taj, e z czasem t piej nic nie robi c rok za rokiem. Zabijamy ich szybko,

czysto, na pocz tku ka dego lata... nie wi cej, ni potrzeba dla ka dego rocznika

chłopców wkraczaj cych w wiek m ski, nie wi cej. A jest to pi kny rytuał, po

którym nast puje wiele dni ucztowania i zabaw. Rozumiesz teraz, niewiasto z nie-

bios? Nie masz si czego obawia z naszej strony. Nie jeste my dzikusami walcz -

cymi, napadaj cymi i czyhaj cymi w zasadzkach po to, by zdoby ciało ludzkie

Jeste my cywilizowani... nie bogom podobni, jak wy, nie, tego nie o mieliłbym si

powiedzie , nie gniewaj si ... ale cywilizowani - i z pewno ci godni waszej

przyja ni, czy nie tak? Czy nie tak, niewiasto z niebios?

Chena Darnard, kierowniczka zespołu antropologii kulturalnej, poleciła

swemu komputerowi sprawdzi bank danych. Tak jak inne, jej komputer był

background image

45

przeno ny, zespoły pami ci bowiem pozostawały na pokładzie Nowego witu. W

tej chwili statek znajdował si po drugiej stronie planety i przesyłanie informacji

ł czami zabierało uchwytny przeci g czasu.

Chena usadowiła si wygodnie w fotelu i spojrzała uwa nie na siedz c po ;

drugiej stronie biurka Evalyth. Krakenka była tak spokojna, e a nienaturalna, i

mimo e z pewno ci kr

ce w jej systemie krwiono nym medykamenty

Szachowały jak sił działania. Bez w tpienia Evalyth pochodziła z arystokracji

tamtej wojowniczej społeczno ci. Poza tym na ró nych planetach mog istnie

dziedziczne ró nice fizjologiczne i psychologiczne. Niewiele o tym wiedziano poza

przypadkami skrajnymi, jak Gwydion... i ta planeta? Ale i tak, pomy lała Chena,

byłoby lepiej, gdyby Evalyth dała upust swemu wstrz sowi i smutkowi.

Kochanie, czy jeste pewna tego, co ustaliła ? - spytała, jak potrafiła

najłagodniej. - Chc przez to powiedzie , e cho tylko ta wyspa nadaje si do

zamieszkania, ma ona znaczne rozmiary, ł czno jest prymitywna, a moja grupa

ustaliła istnienie dziesi tków prymitywnych kultur.

Wypytywałam Rogara ponad godzin - odparła Evalyth tym samym

bezbarwnym głosem, patrz c tym samym bezbarwnym wzrokiem co poprzednio.

- Znam ró ne techniki przesłuchania... a on był porz dnie poruszony. Powiedział

mi wszystko. Sami Loko czycy nie s tak zacofani jak ich technika. Od wieków

ju yj maj c pod bokiem zagra aj ce ich granicom dzikie plemiona. Zmusiło

ich to do utworzenia porz dnego systemu wywiadowczego. Rogar dokładnie mi

opisał jego funkcjonowanie. Wiele to nie pomo e, ale sprawia, e Loko czycy

nie le wiedz , co si wokół nich dzieje. Cho obyczaje plemienne znacznie si od

siebie ró ni , kanibalizm wyst puje powszechnie, l dlatego nikomu z nich nie

przyszło do głowy, by nam o tym powiedzie . Uznali, e my zdobywamy

ludzkie mi so własnymi sposobami.

Wyst puje, hm, dowolno w tych metodach?

O, tak. W Lokonie tuczy si do tego celu niewolników. Ale wi kszo

mieszka ców nizin jest na to zbyt biedna. Niektórzy uciekaj si do wojen i mor-

dów. U innych rozstrzyga si to wewn trz plemienia przez zbrojne pojedynki.

Albo... jakie to ma znaczenie? Wa ne jest, e w całej zamieszkanej cz ci planety,

Oboj tnie w jaki sposób, chłopcy doznaj inicjacji przez jedzenie ciała dorosłego

m czyzny.

Chena przygryzła wargi.

Có takiego, na Chaos, mogło by tego przyczyn ? - Komputer! Sprawdziłe ?

Tak - odparł mechaniczny głos dochodz cy z pudełka stoj cego na biurku. -

Dane o kanibalizmie ludzkim s stosunkowo nieliczne, poniewa samo zjawisko

jest rzadko ci . Na wszystkich planetach dot d nam znanych jest on zakazany i

tak było w ci gu ich dziejów, cho czasem uznaje si go za wybaczalny jako

rodek nadzwyczajny w sytuacji, gdy nie ma innego sposobu przetrwania.

Zdarzały si bardzo ograniczone formy czego , co mo na by nazwa

kanibalizmem rytualnym, jak na przykład wzajemne wypijanie niewielkich ilo ci

krwi podczas lubowania braterstwa w klanie Fałkenów z Lochlanny...

To mo esz pomin - rzekła Chena. Napi cie w gardle sprawiło, e głos jej

nabrał ni szych tonów. - Tylko e tutaj, jak si wydaje, degeneracja posun ła si

background image

46

tak szybko, e... A je li to nie degeneracja? Mo e nawrót? Jak to było na Starej

Ziemi?

Informacje s fragmentaryczne. Poza tym, co zagin ło podczas Długiej Nocy,

wiedza o tamtym okresie ucierpiała jeszcze z tego wzgl du, e ostatnie społecze -

stwa prymitywne na Ziemi znikn ły przed pocz tkami lotów mi dzygwiezdnych.

Pozostały jednak pewne dane zebrane przez staro ytnych historyków i uczonych.

Otó kanibalizm wyst pował czasami jako cz ceremonii przewiduj cej

ofiar z człowieka. Zazwyczaj w takim przypadku ofiary nie jedzono. Jednak w

nielicznych religiach ciała, czy te ich pewne fragmenty, zjadała czy to wybrana

klasa osób, czy te cała społeczno . Powszechnie uznawano to za teofagi . l tak

Aztekowie z Meksyku corocznie składali w ofierze Swym bogom tysi ce ludzi.

Prowokowało to wybuchy wojen i buntów, dzi ki czemu z kolei pó niejsi

europejscy naje d cy z łatwo ci znale li miejscowych sprzymierze ców.

Wi kszo je ców po prostu zabijano, a ich serca bezpo rednio składano w

ofierze bogom. Ale przynajmniej w jednym kulcie ciała dzielono w ród

wyznawców.

Kanibalizm mógł wyst powa równie pod postaci czarów. Zjadaj c

jakiego człowieka nabierało si jego cnót. Taki był główny motyw ludo erstwa w

Afryce i Polinezji. Obserwatorzy z tamtych czasów stwierdzali, e ludzkie mi so

stanowiło smakołyk, ale to łatwo poj , szczególnie gdy dotyczyło to obszarów

ubogich w białko.

Jedyny zarejestrowany przypadek systematycznego ludo erstwa nie

zwi zanego z obrz dami wyst pował w ród Indian Carib. Jedli oni ludzi, bo

ludzkie mi so bardziej im smakowało. Szczególnie odpowiadały im małe dzieci i

cz sto brali w niewol kobiety u ywaj c ich do celów rozpłodowych. Synów tych

niewolnic kastrowano, by byli posłuszni i by ich mi so było lepsze. Głównie ze

wzgl du na odraz do takich praktyk Europejczycy wybili Caribów do

ostatniego.

Komputer zako czył przekazywanie danych. Chena skrzywiła si .

- Rozumiem tych Europejczyków - stwierdziła.

Evalyth sprzed kilku dni uniosłaby w tym momencie brwi w zdziwieniu; teraz

jednak twarz jej pozostała tak martwa jak głos.

Czy nie powinna by obiektywn uczon ?

Tak. Z pewno ci . Ale istnieje taka rzecz jak ocena warto ci. A oni zabili

Donliego.

Nie oni. Jeden z nich. Znajd go.

On jest tylko wytworem swej kultury, kochanie, jest ska ony jak jego rasa. -

Chena zaczerpn ła tchu usiłuj c mówi spokojnie. - Bez w tpienia to ska enie

stało si podstaw zachowa - powiedziała. - Jestem pewna, e powstało ono w

Lokonie. Promieniowanie kulturalne zawsze emanuje od ludów bardziej

rozwini tych do zacofanych. A na pojedynczej wyspie po upływie wieków

nikomu nie udało si uj zarazie. Pó niej Loko czycy zracjonalizowali te

praktyki i nadali im wymy ln posta . Dzicy za pozostawili swe okrucie stwo w

nagiej formie. Ale |czy to człowiek z pogórza, czy z nizin, jego ycie zawsze b dzie

oparte na tej formie judzkiej ofiary.

background image

47

- Czy mo na ich tego oduczy ? - spytała Evalyth, nie okazuj c jednak

gł bszego zainteresowania t spraw .

- Owszem. Z czasem. W teorii. Ale, hm... wiem dosy o tym, co zdarzyło si na

Starej Ziemi i gdzie indziej, kiedy społecze stwa rozwini te chciały zreformowa

społecze stwa prymitywne. Cała struktura uległa zagładzie. Tak musiało si sta .

Pomy l o tym, co b dzie, gdy naka emy tym ludziom zrzec si ich rytuału

inicjacji. Nie usłuchaj . Nie mog . Musz mie wnuki. Wiedz , e ich syn nie

stanie si m czyzn , dopóki nie zje ciała ludzkiego. B dziemy musieli sił

wywrze nacisk, wi kszo z nich zabi , a z reszty uczyni pos pnych

niewolników. A gdy nast pny rocznik chłopców faktycznie dojrzeje bez

magicznego pokarmu... co wtedy? Potrafisz sobie wyobrazi t demoralizacj , to

poczucie kompletnej ni szo ci, ten al po utracie tradycji, która stanowi j dro

osobistej to samo ci wszystkich ludzi? Zaiste, bardziej humanitarne byłoby

zbombardowa wysp i zniszczy tu całe ycie.

Chena potrz sn ła głow .

- Nie - głos jej stał si szorstki. - Je li chcieliby my to załatwi porz dnie,

nale ałoby działa stopniowo. Mogliby my wysła misjonarzy. Posługuj c si ich

nauk i przykładem mo e udałoby si gdzie po dwóch czy trzech pokoleniach,

skłoni tubylców do pierwszych prób zaniechania tego obyczaju... A na to nas nie

sta . I długo nie b dzie sta , skoro w galaktyce jest tyle planet o wiele bardziej

godnych tej mizernej pomocy, któr mo emy zaoferowa . Mam zamiar zgłosi

wniosek o pozostawienie mieszka ców tej planety samym sobie.

Evalyth przygl dała si jej w milczeniu. Dopiero po pewnej chwili spytała:

- Czy powodem tej decyzji nie s czasem twoje własne odruchy?

- Owszem - przyznała Chena. - Nie potrafi przezwyci y odrazy. A przecie ,

jak sama to podkre liła , mam podobno otwarty umysł. Wi c nawet je li Komisja

postanowi zwerbowa misjonarzy, w tpi , czy jej si to powiedzie. - Zawahała si .

- l ty te , Evalyth...

Krakenka wstała z miejsca.

- Moje odczucia nie maj tu adnego znaczenia - odparła. - Wa ny jest mój

obowi zek. Dzi kuj ci za pomoc. - Obróciła si na pi cie i marszowym krokiem

wyszła z domku.

Chemiczne zabezpieczenia zaczynały ju p ka . Evalyth stała przez chwil

przed niewielkim budyneczkiem, który do niedawna był domem dla niej i

Donliego; bała si wej do rodka. Sło ce stało nisko, tote w baraku pełno było

cieni. Nad głow bezszelestnie kr ył stwór o błoniastych skrzydłach i w owym

ciele. Zza palisady dochodziły odgłosy kroków, słowa wypowiadane w obcym

j zyku, la wodzenie piszczałek. W powietrzu pojawił si chłód. Zadr ała. W domu

b dzie zbyt pusto

Kto nadchodził. Z daleka rozpoznała Alsabet Mondain z planety

Nuevamerica. Wysłuchiwanie jej głupich kondolencji składanych w jak

najlepszych zamiarach byłoby jeszcze gorsze ni wej cie do domu. Evalyth

pokonała trzy ostatnie schodki i zasun ła za sob drzwi.

Donli ju tu nie przyjdzie. Nigdy.

background image

48

Ale okazało si , e w rodku go nie brakuje. Raczej było go za pełno: fotel, w

którym lubił siadywa czytaj c ów wy wiechtany tomik poezji, których nie

potrafiła zrozumie i dra niła si z nim z tego powodu, stół, przez który posyłał

jej toasty i pocałunki, szafa, w której wisiało jego ubranie, para zdartych pantofli,

łó ko - wszystko krzyczało nim. Evalyth szybko przeszła do cz ci laboratoryjnej

i zasun ła kotar oddzielaj c j od cz ci mieszkalnej. Hałas wywołany

zasuwaniem zdawał si monstrualny w ciszy wieczoru.

Zacisn ła powieki i pi ci i stała dysz c ci ko. Nie rozklej si , przyrzekła

sobie. Zawsze mówiłe , e kochasz mnie za moj sił - poza wielu innymi cechami

wartymi grzechu, dodawałe zawsze z tym swoim lekkim u mieszkiem, ale tamto

jeszcze pami tam - i nie mam zamiaru pozbywa si czegokolwiek, za co mnie

kochałe .

Musz si wzi do roboty, zwróciła si teraz do dziecka Donliego. Dowództwo

wyprawy z pewno ci post pi według rekomendacji Cheny i zwinie kramik. Nie

ma za wiele czasu na pomszczenie twojego ojca.

Nagle otworzyła oczy. Co ja wyprawiam? - pomy lała oszołomiona. -

Rozmawiam z trupem i płodem?

Wł czyła wietlówk i podeszła do komputera. Nie ró nił si niczym od

innych przeno nych systemów. Donli go u ywał. Nie potrafiła jednak oderwa

oczu od charakterystycznych zadrapa i wygi prostopadło ciennej obudowy,

podobnie zreszt jak i od mikroskopu Donliego, analizatorów chemicznych,

wska nika chromosomów, okazów biologicznych... Usiadła. Nie odmówiłaby sobie

szklaneczki czego mocniejszego, ale potrzebna jej była jasno umysłu.

- Wł cz si ! - rozkazała.

Zapłon ł ółty wska nik zasilania. Evalyth poci gn ła si za podbródek

szukaj c Odpowiednich słów.

- Stawiam zadanie - powiedziała w ko cu. - Chodzi o odnalezienie tubylca z

nizin, który spo ył kilka kilogramów ciała i krwi osobnika nale cego do naszej

grupy, po czym znikn ł w d ungli. Zabójstwo miało miejsce przed około

sze dziesi cioma godzinami. Jak mo na go odnale ?

Odpowiedzi był ledwie słyszalny szum. Wyobraziła sobie kolejne poł czenia:

z maserem w wahadłowcu, nast pnie poza niebem - z najbli szym ł czem

orbitalnym, potem nast pnym i nast pnym wokół wzd tego brzucha planety,

obok arłocznego sło ca i nieludzkich planet, a w ko cu impulsy dotr do

statku-bazy, gdzie trafi do sztucznego mózgu, który skieruje pytanie do

odpowiedniego banku danych; nast pnie do skanerów, których energia

rezonansowa przebiegała od jednej odkształconej cz stki do drugiej identyfikuj c

wi cej informacji, ni warto było liczy , danych zebranych z setek czy tysi cy

całych planet, danych zachowanych sprzed kl ski Imperium i pó niejszych

mrocznych wieków, danych si gaj cych czasów Starej Ziemi, która mo e ju

nawet nie istniała. Odepchn ła od siebie owe my li i zat skniła za drogim,

surowym Krakenem. Polecimy tam, przyrzekła dziecku Donliego. Zamieszkasz

tam, z dala od tych wszystkich maszyn, i doro niesz tak, jak to sobie zamy lili

bogowie.

- Pytanie - odezwał si mechaniczny głos. - Jakiego pochodzenia była ofiara

zabójstwa? Evalyth musiała zwil y wargi, nim była w stanie odpowiedzie :

background image

49

- Był to mieszkaniec Athei, Donli Sairn, twój pan.

- W takim razie istnieje mo liwo odnalezienia poszukiwanego tubylca.

Nast pi teraz obliczenia szansy. Czy mam tymczasem poda powody, dla

których uznano, e istnieje taka mo liwo ?

- T-tak.

- Struktura biochemiczna Athei rozwijała si w sposób zbli ony do Ziemi -

powiedział głos - i osadnicy wczesnego okresu nie mieli trudno ci z zaprowadze-

niem tam ziemskich gatunków ro lin i zwierz t. Z tego te powodu otaczało ich

przyjazne rodowisko, w którym ludno wkrótce osi gn ła liczb wystarczaj co

wysok , by nie obawia si zmian rasowych poprzez mutacje lub znos genetyczny.

Poza tym nie wyst powały adne czynniki wymuszaj ce dobór naturalny, który

mógłby spowodowa zmiany. St d te współczesny mieszkaniec Athei niewiele

ró ni si od swego przodka - kolonisty z Ziemi; i dlatego dokładnie znamy jego

cechy fizjologiczne i biochemiczne.

Taka sytuacja miała najcz ciej miejsce na wi kszo ci planet

skolonizowanych, co do których zachowały si zapisy. Tam za , gdzie pojawiły si

ludzkie mutacje, stało si tak głównie dlatego, e pierwsi osadnicy stanowili grupy

ci le dobrane. Dobór losowy oraz ewolucyjne przystosowanie do nowych

warunków rzadko dawały radykalne zmiany biotypu. Na przykład krzepko

przeci tnego Krake czyka jest rezultatem działania stosunkowo wysokiej siły

ci enia; jego masywna budowa pomaga mu znosi chłód, natomiast jasna cera

przydaje si w przypadku wiatła słonecznego tak ubogiego w promienie

ultrafioletowe. Ale jego przodkowie mieli ju cechy wrodzone przydatne do ycia

na takiej planecie. Odchylenia od tamtej normy nie s skrajne. Nie przes dzaj

one o zdolno ci do ycia na innych podobnych do Ziemi planetach ani o

mo liwo ci płodzenia dzieci z ich mieszka cami.

Czasem jednak pojawiały si wi ksze odchylenia. Jak si wydaje, ich

powodem były niewielkie rozmiary pierwszej grupy osadników, odmienne od

ziemskich warunków na planecie albo te obie te przyczyny razem. Kolonia

mogła by nieliczna, poniewa wi kszej liczby ludzi planeta nie byłaby w stanie

wy ywi , albo te liczba osadników zmalała w wyniku akcji zbrojnych w okresie

zagłady Imperium. W pierwszym wypadku zwi kszyła si mo liwo

wyst powania niepo danych mutacji genetycznych; w drugim, powodem

pojawienia si znacznej liczby mutantów w ród dzieci tych, którzy prze yli, było

promieniowanie. Zmiany dotycz nie tyle podstaw anatomicznych, co drobnych

cech zwi zanych z przemian endokrynologiczn i enzymatyczn , która ma

wpływ na fizjologi i psychik danej rasy. Jednym ze znanych przykładów mo e

by reakcja mieszka ców Gwydiona na nikotyn i niektóre indole, a tak e

zapotrzebowanie Ifrian na ladowe ilo ci ołowiu. Czasem takie ró nice powoduj ,

e mieszka cy dwóch ró nych planet nie mog ze sob pocz potomstwa.

Mimo e tutejsza planeta została dot d zbadana jedynie bardzo pobie nie... -

słowa te wyrwały Evalyth zadumy, w jak wprowadził j wykład komputera - ...

niektóre fakty nie ulegaj w tpliwo ci. Niewielu ziemskim gatunkom udało si tu

zaaklimatyzowa . Z pewno ci na pocz tku hodowano te i inne, które jednak

wymarły, gdy utracono baz techniczn potrzebn do ich utrzymania. St d te

tutejszy człowiek musiał wykorzystywa miejscowe formy ycia jako główne

background image

50

ródło po ywienia. Owo ycie nie zawiera wielu składników wa nych dla

człowieka. Na przykład wydaje si , e jedynym ródłem witaminy C s ro liny

przywiezione z Ziemi; Sairn zaobserwował, e tubylcy spo ywaj wielkie ilo ci

trawy i li ci pochodz cych z tych gatunków, a zdj cia fluoroskopowe wykazały, e

taki sposób od ywiania w powa nym stopniu zmienił wygl d ich przewodu

pokarmowego. Nie udało si nikogo z nich skłoni do oddania próbek skóry, krwi,

liny i tym podobnych, nawet ze zwłok. - Boj si czarów, pomy lała ponuro

Evałyth, tak, i do tego ju si cofn li. Jednak intensywna analiza mi sa zwierz t

spo ywanych tu najcz ciej wykazała niedostatek trzech podstawowych

aminokwasów, przystosowanie si za człowieka do tej sytuacji musiało

spowodowa powa ne zmiany na poziomie komórkowym i podkomórkowym.

Prawdopodobny rodzaj i zasi g tych zmian da si obliczy .

- Obliczenia s ju gotowe. - W momencie gdy komputer ponownie prze-

mówił, Evalyth schwyciła oparcie fotela i wstrzymała oddech. - Istnieje do

wysokie prawdopodobie stwo powodzenia. Ciało mieszka ca Athei stanowi tu

element obcy. Metabolizm sobie z nim poradzi, ale ciało spo ywaj cego je tubylca

b dzie wydziela pewne zwi zki chemiczne, a te nadadz charakterystyczny

zapach jego skórze i oddechowi, podobnie jak moczowi i kałowi. Istnieje powa na

szansa, e b dzie go mo na odszuka za pomoc zmodyfikowanej metody

Freeholdera w promieniu nawet kilku kilometrów jeszcze po upływie

sze dziesi ciu czy siedemdziesi ciu godzin. Poniewa jednak cz steczki

omawianych zwi zków przez cały czas ulegaj rozpadowi i rozproszeniu, zaleca

si szybkie działanie.

Odnajd morderc Donliego. Wokół Evalyth rozszalała si ciemno .

- Czy zamówi dla ciebie organizmy i zada im wła ciwy program poszuki-

wa ? - zapytał głos. - Mo esz je otrzyma w ci gu około trzech godzin.

- Tak - wyj kała. - Och, prosz ... czy masz jeszcze jakie rady?

- Ten człowiek nie powinien zosta zabity od razu, nale y go tu sprowadzi na

badania, cho by tylko po to, by udało si wykona naukowe zadania wyprawy.

Oto przemawia maszyna, wykrzykn ła w my lach Evalyth. Zaprojektowano

j tak, by słu yła badaniom. Nic poza tym. Ale nale ała do niego. A jej odpowied

była tak podobna do tego, co powiedziałby Donli, e Evalyth nie potrafiła dłu ej

powstrzyma łez.

Jedyny wielki ksi yc wzeszedł nieomal w pełni wkrótce po zachodzie sło ca.

Przy mił blask wi kszo ci gwiazd; d ungla w dole sk pana była w srebrnej

po wiacie przetykanej czerni . Na niewidocznym kra cu wiata unosił si

nierealny nie ny sto ek góry Burus. Przycupni t na grawisaniach Evalyth

opływał wiatr pełen woni wilgotnych i gryz cych; zdawał si zimny, cho nie był, i

chichotał za jej plecami. Co kilka minut rozlegało si jakie skrzeczenie; co

krakało w odpowiedzi.

Popatrzyła spode łba na indykatory poło enia wiec ce na tablicy

sterowniczej. Niech to Chaos, Moru musi by w tym rejonie! Nie mógłby uciec

pieszo z doliny w tym czasie, a sprawdziła ju prawie cał dolin . Je li sko cz si

jej uczki, a nie znajdzie Moru, czy mo e zało y , e on nie yje? Ale przecie i

background image

51

tak znalazłoby si jego ciało? Chyba e le y gdzie gł boko zakopane. O, tu b dzie

dobrze. Unieruchomiła grawisanie, zdj ła ze stojaka kolejn fiolk i wstała, by j

opró ni .

uczki wyleciały w wielkiej masie, drobne jak dym unosz cy si w wietle

ksi yca. Kolejne niepowodzenie?

Nie! Chwileczk ! Chyba skupiaj si w ledwie widoczne pasmo i znikaj w

dole! Serce jej łomotało, gdy patrzyła na indykator. Jego neu rodetektorowa

antena nie kołysała si ju bez celu, ale wskazywała prosto na zachodni

południowy zachód, odchylenie trzydzie ci dwa stopnie poni ej poziomu. Tylko

skupisko uczków mogło spowodowa takie jej zachowanie. A jedynie ta

konkretna mieszanina cz stek, na jak uczki zostały uczulone, w koncentracji

kilku na milion lub wi kszej, zmusiłaby je do skupienia si na ródle emisji.

- Jaaaaa - nie zdołała powstrzyma tego jastrz biego okrzyku. Potem jednak

zagryzła wargi, a po podbródku pociekł jej nie zauwa ony strumyczek krwi.

Dalej prowadziła sanie w milczeniu.

Miała do pokonania ledwie kilka kilometrów. Zatrzymała si przed polan . W

porastaj cej j wybujałej ro linno ci połyskiwały kału e spienionej wody.

Otaczaj ce polan drzewa wygl dały jak lity mur. Evalyth zsun ła z hełmu na

oczy okulary noktowizyjne. Dostrzegła stoj cy na polanie szałas, po piesznie

upleciony z p dów i gał zi, oparty o dwa najwy sze drzewa, których gał zie miały

go chroni przed wykryciem z powietrza. uczki wlatywały do szałasu.

Evalyth opu ciła sanie na metr nad ziemi i ponownie wstała. W jej lewej

dłoni znalazł si wyci gni ty z kabury ogłuszacz, prawa spoczywała na r koje ci

miotacza.

Z szałasu wygramolili si dwaj synowie Moru. uczki wirowały wokół nich

jak mgła zamazuj ca ich sylwetki. Oczywi cie, poj ła Evalyth, osi gaj c mimo to

z powodu wstrz su wy szy stopie nienawi ci, mogłam si domy li , e to oni

b d po era . Chłopcy bardziej ni inni przypominali gnomy: wychudłe ko czy-

ny, wielkie głowy, wyd te brzuchy typowe dla niedo ywienia. Krake scy chłopcy

w ich wieku byliby dwukrotnie wi ksi i znacznie bardziej zaawansowani w pro-

cesie dojrzewania. Te nagie ciała nale ały do dzieci, cho ich groteskowo miała

w sobie co ze staro ci.

Za chłopcami wyszli rodzice, zignorowani przez op tane obsesj uczki.

Matka zawodziła; Evalyth rozpoznała kilka słów.

- Co si stało, co to za paskudztwo... och, pomocy... - Ale wzrok Evalyth

spoczywał tylko na Moru.

Kiedy ku tykaj c wychodził z szałasu, pochylony, by zmie ci si w otworze

wej ciowym, wydał si Evalyth jakim ogromnym chrz szczem spełzaj cym z

kupy gnoju. Poznałaby jednak zawsze t kudłat głow , cho teraz jej własny

mózg rozpadał si na kawałki. Moru miał w r ku kamienny nó , zapewne ten

sam, którym pokroił Donliego. Zabior mu go, wraz z r k , która go trzyma,

łkała. B dzie ył, a ja rozczłonkuj go własnor cznie, w chwilach przerwy za

b dzie patrzył, jak obdzieram ze skóry jego odra aj cy pomiot.

Przez jej my li przebił si krzyk kobiety. Kobieta dostrzegła metalowy pojazd

i stoj c na jego platformie olbrzymk , której czaszka i oczy połyskiwały w ksi -

ycowym wietle.

background image

52

- Przyszłam po ciebie, który zabiłe mego m a - rzekła Evalyth. Matka

ponownie krzykn ła i rzuciła si , zasłaniaj c chłopców. Ojciec usiłował zabiec jej

drog , ale chroma stopa zawin ła si pod nim i upadł w kału . Kiedy usiłował si

wygramoli z błota, Evalyth strzeliła z ogłuszacza do kobiety. Nie rozległ si

aden d wi k; kobieta osun ła si i le ała bez ruchu.

- Uciekajcie! - krzykn ł Moru. Rzucił si w kierunku sani. Evalyth

przekr ciła dr ek sterowniczy. Pojazd .łukiem wzniósł si lec c w stron

chłopców. Strzeliła do nich z góry, gdzie Moru nie mógł jej dosi gn .

Ukl kł przy najbli szym, wzi ł jego ciało w ramiona i spojrzał w gór .

Ksi yc bezlito nie o wietlał jego twarz.

- I co jeszcze mo esz mi uczyni ? - zawołał Moru.

Evalyth ogłuszyła i jego, wyl dowała, zeszła z platformy i skr powała cał

czwórk . Ładuj c ciała na sanie stwierdziła, e s l ejsze, ni si spodziewała.

Pot wyst pił jej na całym ciele, a kombinezon przylgn ł jej do skóry. Zacz ła

dygota , jakby w gor czce. Szumiało jej w uszach.

- Powinnam była was zabi - rzekła. Zdawało jej si , e własny głos brzmi

jako odległe, nieznajome. A jeszcze gdzie dalej w jej umy le powstało pytanie,

po co w ogóle przemawia do nieprzytomnych, i to we własnym j zyku.

- Szkoda, e zachowali cie si wła nie w ten sposób. To sprawiło, e

przypomniałam sobie, co powiedział komputer: e przyjaciele Donliego

potrzebuj was do bada . To chyba zbyt wielka okazja, by j przepu ci . Po tym,

co zrobili cie, mo emy, zgodnie z prawem Zjednoczonych Planet, uwi zi was i

nikt si nie b dzie rozczulał nad waszym losem.

Och, nie potraktuj was po barbarzy sku. Kilka próbek tkanek, wiele testów,

pod znieczuleniem, je li b dzie trzeba, nic bolesnego, nic poza badaniem

klinicznym, tak szczegółowym, jak pozwoli na to wyposa enie. I na pewno dadz

wam lepiej je , ni dot d jedli cie, i na pewno medycy znajd w was jakie

choroby, które b d mogli wyleczy . A w ko cu. Moru, wypuszcz twoj on i

dzieci.

Spojrzała mu prosto w przera aj c twarz.

- Ciesz si - rzekła - e dla was, którzy nie pojmujecie, co si dzieje, b dzie to

nieprzyjemne prze ycie. A kiedy ju sko cz . Moru, za dam, aby przynajmniej

ciebie mi oddali. Tego nie mog mi odmówi . Przecie wasze plemi faktycznie

was wyp dziło. Prawda? Obawiam si , e moi koledzy nie dopuszcz , bym zrobiła

co wi cej poza zabiciem ciebie, ale z tego nie zrezygnuj .

Zwi kszyła moc silnika i odleciała w kierunku Lokonu, jak mogła najszybciej,

aby przyby tam, póki jeszcze wystarczało jej tak niewiele.

I dni bez niego, i wci dni bez niego.

Nadej cie nocy przyjmowała bez oporów. Je li nie zm czyła si prac do

wyczerpania, zawsze mogła wzi tabletk . Donli rzadko powracał w jej snach.

Ale musiała te przetrwa i dni, i wtedy nie mogła utopi ich w rodkach

nasennych.

Na szcz cie przygotowania do drogi powrotnej wymagały znacznego nakładu

pracy, poniewa wyprawa nie była zbyt liczna, a do odjazdu pozostało niewiele

czasu. Sprz t trzeba było rozmontowa , zapakowa , przetransportowa wahad-

background image

53

łowcem na pokład statku, a tam zło y w magazynach. Sam Nowy wit wymagał

wielu przygotowa , jego liczne systemy trzeba było wł czy na nowo i skontrolo-

wa . Wyszkolenie militechniczne umo liwiało Evalyth wykonywanie funkcji

mechanika, nawigatora wahadłowca czy szefa ekipy załadowczej. Poza tym

wszystkim nadal pełniła obowi zki zwi zane z ochron terenu bazy.

Kapitan Jonafer robił jej z tego powodu delikatne wymówki.

- Po co to wszystko, poruczniku? Miejscowi boj si nas jak ognia. Słyszeli ju

o tym, co pani zrobiła - a te wszystkie przeloty po niebie, praca robotów i

ci kiego sprz tu, reflektory po zapadni ciu zmroku... Z trudno ci udaje mi si

wyperswadowa im porzucenie własnego miasta!

- No to niech porzucaj - warkn ła. - Kogo to obchodzi?

- Nie przylecieli my tu po to, by im zaszkodzi , poruczniku.

- Nie. Jednak moim zdaniem, kapitanie, oni by nam z przyjemno ci

zaszkodzili, gdyby my dali im cho najmniejsz okazj . Prosz sobie wyobrazi ,

jak wspaniałe przymioty musi posiada pa skie ciało.

Jonafer westchn ł i ust pił. Kiedy jednak odmówiła przyj cia Rogara podczas

nast pnego przylotu z orbity na planet , zobowi zał j do tego rozkazem i polecił

zachowywa si przyzwoicie.

Klev wszedł do cz ci mieszcz cej laboratorium biologiczne - nie chciała

wpu ci go do strefy mieszkalnej - trzymaj c w obu r kach dar: miecz wykuty z

metalu Imperium. Wzruszyła ramionami; bez w tpienia jakie muzeum z przy-

jemno ci go we mie.

- Połó na podłodze - poleciła.

Poniewa zajmowała jedyne w tym pomieszczeniu krzesło, Rogar stał. W

swojej szacie wygl dał na małego i starego.

- Przyszedłem - wyszeptał - by powiedzie , e mieszka cy Lokonu raduj si ,

i niewiasta z niebios wykonała sw zemst .

- Wykonuje j - poprawiła.

Nie potrafił spojrze jej w oczy. Ponuro spogl dała na jego wyblakłe włosy.

- Skoro niewiasta z niebios... mogła... tak łatwo... znale tych, których

szukała... zatem zna prawd mieszkaj c w sercach Loko czyków: e nigdy nie

zamierzali my uczyni krzywdy jej ludowi.

Nie wygl dało na to, e Rogar czeka na odpowied .

Zacisn ł splecione palce.

- Dlaczego tedy porzucacie nas - mówił dalej. - Kiedy przybyli cie tu, kiedy

poznali my was, a wy zacz li cie mówi nasz mow , przyrzekli cie tu pozosta

przez wiele ksi yców, a potem przysła innych, by nauczyli nas i handlowali z

nami. Nasze serca rozradowały si . Nie tylko z powodu tych towarów, które

kiedy zechcieliby cie nam sprzeda , ani z powodu tego, e wasi m drcy powie-

dzieliby nam, jak sko czy z głodem, chorobami, niebezpiecze stwami i

cierpieniami. Nie, nasza rado i wdzi czno wynikała głównie z widoku tych

cudów, jakie roztoczyli cie przed nami. Nagle wiat, który był tak mały, stał si

tak rozległy. A teraz odchodzicie. Pytałem, gdy si odwa yłem, a ci spo ród

waszych, którzy zechcieli odpowiedzie , mówili, e nikt \u ju nie powróci.

Czym e was obrazili my, niewiasto z niebios, i jak mo emy to naprawi ?

background image

54

- Mo ecie przesta traktowa waszych współbraci jak zwierz ta - wycedziła

Evalyth.

- Dowiedziałem si ... jako ... e przybysze z gwiazd mówi , i to, co dzieje si

w wi tym Miejscu, jest złe. Ale my robimy to tylko raz w yciu, niewiasto z nie-

bios, i tylko dlatego, e musimy!

- Nie ma takiej potrzeby. Rogar upadł przed ni na kolana.

- Mo e tak jest z przybyszami z gwiazd - rzekł błagalnie - ale my jeste my

jedynie lud mi. Je li nasi synowie nie zdob d m sko ci, nie poczn własnych

dzieci i wówczas ostatni z nas umrze na tym wiecie mierci, a nie b dzie nikogo,

kto by mu otworzył czaszk i wypu cił dusz ... - Odwa ył si unie na ni wzrok.

To, co zobaczył na jej twarzy, sprawiło, e zaskowyczał i wycofał si tyłem na

czworakach pod pal ce promienie sło ca.

Pó niej Chena Darnard odszukała Evalyth. Zrobiły sobie drinka i zacz ły

rozmawia najpierw unikaj c wła ciwego tematu, a w ko cu Chena powiedziała

wprost:

- Troch ostro potraktowała wodza, nieprawda ?

- Sk d... ach, tak. - Krakenka przypomniała sobie, e rozmowa z Rogarem

została nagrana do pó niejszej analizy, jak robiono zawsze, kiedy było to

mo liwe.

- A co miałam zrobi , pocałowa go w te ludo ercze usta?

- Nie. - Chena skrzywiła si . - Chyba nie.

- Na oficjalnym zaleceniu, by da sobie spokój z t planet , twój podpis jest na

samej górze.

- Tak, ale... teraz ju nie wiem. Wtedy poczułam odraz . Teraz te czuj . Ale...

widziałam, jak personel medyczny bierze w obroty tych twoich wi niów. A ty to

widziała ?

- Nie.

- Powinna . Jak si kul ze strachu, wrzeszcz i wyci gaj do siebie ramiona,

kiedy przywi zuj ich w laboratorium, a potem jak tul si do siebie w celi.

- Przecie chyba nie czuj bólu ani nie ponosz adnego uszczerbku, prawda?

- Oczywi cie, e nie. A1e czy uwierz tym, którzy ich pojmali? Nie mo na ich

u pi chemicznie do bada , je li wyniki maj by zgodne ze stanem faktycznym.

Ich obawa przed czym całkowicie nieznanym... W ka dym razie, Evalyth, byłam

zmuszona przerwa obserwacje. Dłu ej ju nie mogłam. - Chena długo patrzyła

na drug kobiet . - Ale ty mogłaby pój popatrze .

Evalyth potrz sn ła głow .

- Nie zamierzam napawa si widokiem cierpienia. Zastrzel morderc , bo

wymaga tego mój honor rodowy. Reszta mo e sobie odej wolno, nawet chłopcy.

Nawet pomimo tego, co jedli. - Nalała sobie mocnego drinka i wychyliła jednym

haustem. Alkohol zapiekł j w przełyku.

- Szkoda, e chcesz tego - rzekła Chena. - Donliemu by si to nie podobało.

Cz sto cytował pewne porzekadło, podobno bardzo stare - on mieszkał w

moim mie cie, nie zapominaj, i znam go... znałam go dłu ej ni ty, kochanie.

Słyszałam, jak mówił kiedy , dwa, mo e trzy razy: Czy nie nale y oszcz dza

nieprzyjaciół, skoro dzi ki temu mog sta si przyjaciółmi?

background image

55

- Pomy l o jadowitych owadach - odparła Evalyth. - Z nimi nie zawiera si

przyja ni. Rozdeptuje si je.

- Ale człowiek robi to, co robi, bo taki jest, bo takim uczyniło go otoczenie. -

Ton Cheny stał si natarczywy, pochyliła si , by pochwyci dło Evalyth, która

nie odpowiedziała na ten gest. - Czym e jest człowiek, jedno ycie, wobec tych

wszystkich, którzy yj i yli przed nim? Kanibalizm nie byłby obecny na całej

wyspie, w ród wszystkich poza tym całkowicie odmiennych grup, gdyby nie był

najgł biej zakorzenionym imperatywem kulturowym ze wszystkich, jakie cechuj

t ras .

Evalyth u miechn ła si poprzez narastaj cy gniew.

- A có to jest za szczególna rasa - e go zaakceptowała? A mo e by tak

przyzna i mnie przywilej działania zgodnie z moimi imperatywami

kulturowymi? Wracam do domu, by wychowa dziecko Donliego z dala od tej

waszej cywilizacji bez charakteru. Nie b dzie wyrastał w poha bieniu, poniewa

jego matka była zbyt słaba, by dochodzi sprawiedliwo ci za mier jego ojca. A

teraz wybacz mi, ale musz jutro wcze nie wsta , aby zabra na statek kolejny

ładunek.

Wykonanie tego zadania wymagało wielu godzin pracy; Evalyth wróciła na

planet dopiero pod wieczór. Czuła si nieco bardziej zm czona ni zwykle, nieco

spokojniejsza. Bolesna rana zadana tym, co si stało, goiła si . Przez głow

przemkn ła jej my l, oderwana, lecz nie szokuj ca, nie wiarołomna: Jestem

jeszcze młoda. Którego dnia przyjdzie inny m czyzna. Ale nie b d ci przez to

mniej kocha , drogi mój.

Buty jej zanurzyły si w pyle. Baza została ju cz ciowo opró niona ze

sprz tu i odpowiedniej cz ci załogi. Pod ółciej cej niebem cicho zapadał

wieczór. Tylko kilka osób poruszało si w ród maszyn i pozostałych baraków.

Lokon był pogr ony w ciszy - tak jak zwykle w ostatnich dniach. Z rado ci

powitała odgłos swych kroków na schodach prowadz cych do baraku Jonafera.

Siedział czekaj c na ni , pot ny i nieruchomy za swym biurkiem.

- Zadanie wykonane bezawaryjnie - zaraportowała.

- Prosz usi

- powiedział.

Usłuchała. Milczenie przeci gało si . W ko cu przemówił; usta ledwie si

poruszały w zesztywniałej twarzy:

- Zespół kliniczny zako czył badania wi niów.

Nie wiedzie czemu, był to dla niej szok. Evalyth rozpaczliwie szukała

wła ciwych słów.

- Czy to nie za szybko? To znaczy... no, nie mamy za wiele sprz tu i tylko paru

ludzi, którzy potrafi dostrzec trudniejsze sprawy, a i bez Donliego, który jako

specjalista od biologii ziemskiej... Czy dokładniejsze badanie, a do poziomu

chromosomów, je li nie dalej... co , co przydałoby si antropofizjologom... czy nie

powinno trwa dłu ej?

- Słusznie - odparł Jonafer. - Nie znaleziono nic szczególnie wa nego. Mo e by

i znaleziono, gdyby zespół Udena wiedział, czego szuka . W takim wypadku

mogliby formułowa hipotezy i sprawdza je w kontek cie całego organizmu, po

czym uzyska jakie poj cie o badanych jako o funkcjonuj cych istotach. Ma

background image

56

pani racj , Donli Sairn miał ow intuicj zawodow , która mogłaby wskaza im

drog . Bez tego, a tak e bez jakich wyra nych wskazówek oraz bez pomocy tych

nie wiadomych, przera onych dzikusów musieli bł dzi i próbowa prawie na

lepo. Istotnie, ustalili kilka osobliwo ci układu trawiennego, ale nic takiego, do

czego nie mo na byłoby doj na podstawie analizy ekologicznej otoczenia.

- To dlaczego zaniechali bada ? Odlatujemy najwcze niej za tydzie .

- Zrobili to na moje polecenie, po tym, jak Uden pokazał mi, co si dzieje, i za-

powiedział, e ko czy badania, czy tego chc , czy nie.

- Co...? Ach, tak. - Na twarzy Evalyth pojawił si wyraz pogardy. - My li pan

o torturach psychicznych.

- Tak. Widziałem t wychudzon kobiet przypi t pasami do stołu. Jej

głowa, jej ciało pokryte były sieci przewodów prowadz cych do zgromadzonych

wokół niej liczników, które szcz kały, szumiały i błyskały wiatełkami. Nie

dostrzegła mnie; o lepił j strach. Mo e wyobra ała sobie, e wypompowuj z

niej dusz . A mo e było to dla niej co jeszcze gorszego, bo nie wiedziała, co si z

ni dzieje? Widziałem w celi jej dzieci, jak trzymały si za r ce. Nic innego im nie

pozostało, by mogły si uchwyci , w ich całym wszech wiecie. Niedługo osi gn

wiek dojrzały; jaki wpływ wywrze to wszystko na ich rozwój psychoseksualny?

Widziałem, jak obok nich le ał ich ojciec, u piony lekarstwami, bo chciał,

pi ciami wybi sobie dziur w cianie. Uden i jego pomocnicy mówili, e wiele

razy chcieli si z nimi zaprzyja ni - ale bezskutecznie. Oczywi cie wi niowie

wiedz , e znajduj si w mocy tych, którzy ich nienawidz , a nienawi ta si ga

a po grób.

Jonafer zamilkł na chwil .

- Wszystko ma jakie granice przyzwoito ci, poruczniku - zako czył - nawet

nauka i kara. Szczególnie kiedy okazuje si , e szans na odkrycie czego

niezwykłego s niewielkie. Nakazałem przerwanie bada . Chłopcy i ich matka

zostan jutro odwiezieni w rodzinne okolice i uwolnieni.

- Dlaczego nie dzisiaj? - spytała Evalyth, przewiduj c, jaka b dzie odpowied .

- Miałem nadziej - powiedział Jonafer - e zgodzi si pani uwolni równie

m czyzn .

- Nie.

- W imi Boga...

- Pa skiego Boga. - Evalyth odwróciła wzrok. - Nie sprawi mi to przyje-

mno ci, kapitanie. Zaczynam ałowa , e musz to zrobi . Ale chodzi o to, e

Donii nie zgin ł w uczciwej walce czy podczas kłótni, tylko e zar ni to go jak

prosiaka. To jest to zło w kanibalizmie: e człowiek staje si jedynie zwierz ciem

dostarczaj cym mi sa. Nie przywróc mu ycia, ale jako wyrównam rachunek

traktuj c ludo erc jedynie jako niebezpieczne zwierz , które nale y zastrzeli .

- Rozumiem. - Jonafer równie długo wygl dał przez okno. W blasku

zachodz cego sło ca jego twarz stała si wykut z br zu mask . - No wi c - rzekł

chłodno na koniec - zgodnie z Kart Przymierza oraz statutem naszej wyprawy

nie mam wyboru. Ale nie pozwol na adne upiorne obrz dy, a poza tym

wszystko musi pani przeprowadzi własnor cznie. Wi zie zostanie pani dostar-

czony do budynku po zachodzie sło ca. Zlikwiduje go pani natychmiast i we mie

udział w kremacji zwłok.

background image

57

Dłonie Evalyth spotniały.

- Nigdy jeszcze nie zabiłam bezbronnego człowieka.

- Ale on to zrobił! - brzmiała odpowied .

- Zrozumiałam, kapitanie - odpowiedziała.

- Bardzo dobrze, poruczniku. Je li pani chce, prosz i do stołówki na

kolacj . Nikomu ani słowa. Cała sprawa odb dzie si o... - spojrzał na zegarek,

dostosowany do długo ci miejscowej doby - o dwudziestej szóstej.

Evalyth na pró no starała si przełkn t sucho , któr miała w gardle.

- Czy nie zbyt pó no? - spytała.

- To specjalnie - odrzekł. - Chc , aby cały obóz spał. - Napotkał jej wzrok. - l

chc da pani czas na zmian decyzji.

- Nie! - Zerwała si na równe nogi i ruszyła do drzwi. Jego głos cigał j .

- Donli by te pani o to prosił.

Nadeszła noc i wypełniła pokój. Evalyth nie wstała, by zapali wiatło.

Wygl dało to tak, jakby krzesło, ongi ulubione przez Donliego, nie chciało jej

pu ci .

W ko cu przypomniała sobie o lekarstwach. Miała jeszcze kilka tabletek. Po

za yciu jednej z nich łatwo b dzie wykona egzekucj . Na pewno Jonafer poleci

da co Moru na uspokojenie cho teraz, zanim go tu przyprowadz . Dlaczego

wi c nie miałaby sobie pomóc w ten sposób?

Nie byłoby to słuszne.

Dlaczego nie?

Nie wiem. Nic ju nie rozumiem.

A kto rozumie? Tylko jeden Moru. On wie, dlaczego zamordował i

po wiartował człowieka, który mu zaufał. Evalyth stwierdziła, e na jej ustach

zago cił niewidoczny w ciemno ciach zm czony u miech. Niezawodnym

przewodnikiem Moru były jego przes dy. Teraz ju zobaczył u swoich dzieci

pierwsze oznaki dojrzało ci. Powinno go to cho troch pocieszy .

Dziwne, e ten przełom endokrynologiczny, zwi zany z nadej ciem dorosło ci,

pojawił si w warunkach przera aj cego stresu. Raczej mo na by tu si

spodziewa pewnego opó nienia. Co prawda przez jaki czas je ców karmiono

znacznie bardziej racjonalnie, a lekarze zapewne uwolnili ich od najró niejszych

chronicznych infekcji. Ale i tak wszystko to było dziwne. Poza tym nawet

normalne dzieci w normalnych warunkach nie ujawni nieomylnych oznak

zewn trznych w tak krótkim czasie. Donli na pewno by próbował to rozgry .

Prawie widziała go, jak siedzi marszcz c brwi, pocieraj c czoło, u miechaj c si

półg bkiem z powodu przyjemno ci, jakiej mu ten problem dostarczał.

Nieomal słyszała, jak mówiłby do Udena przy piwie i papierosie:

„Spróbuj sam nad tym pogłówkowa . Mo e co wykombinuj ".

„Jak? - zapytałby lekarz. - Jeste specjalist w biologii ogólnej. Nie mam nic

do ciebie, ale szczegółowa fizjologia człowieka to nie twoja specjalno ".

„Mmmm... tak i nie. Do mnie nale y badanie gatunków pochodzenia

ziemskiego i to, jak si przystosowały do warunków na nowych planetach.

Dziwnym trafem człowiek to jeden z takich gatunków"

background image

58

Ale Donliego nie było, a nikt poza nim nie był do kompetentny, by podj

jego prac ... by go cho w cz ci zast pi - ale uciekała od tej my li, podobnie jak

od innej, dotycz cej tego, co j czeka wkrótce. Wszystkie swe my li skupiła na

jednej kwestii: e nikt z zespołu Udena nie próbował wykorzysta wiedzy

Donliego. Jak zauwa ył Jonafer, gdyby Donli ył, mo e podsun łby jaki pomysł,

nieortodoksyjny a wnikliwy, który mógłby doprowadzi do odkrycia tego, co było

do odkrycia, o ile w ogóle co było. Uden i jego asystenci to rutyniarze; nawet im

nie przyszło do głowy poleci komputerowi Donliego, by przeczesywał swe banki

danych w poszukiwaniu jakich istotnych informacji. Dlaczego mieliby to robi ,

skoro problem ten rozpatrywali z czysto medycznego punktu widzenia. No i

przecie nie byli okrutni. Cierpienia psychiczne, jakie zadawali badanym,

powodowały, e unikali czegokolwiek, co mogłoby spowodowa konieczno

dalszych bada . Donli od samego pocz tku zabrałby si do tego inaczej.

Nagle mrok zg stniał. Eyalyth z trudem oddychała. W pokoju było zbyt

gor co i cicho; czekanie te si zbytnio przeci gało. Musi co zrobi , bo inaczej

siła woli te j zawiedzie i nie b dzie w stanie poci gn za spust.

Wstała z trudem i powlokła si do laboratorium. wietlówka o lepiła j na

moment. Podeszła do komputera.

- Wł cz si ! - poleciła.

Odpowiedziało jej jedynie wiatełko zasilania. Okna były nadal całkowicie

czarne. Chmury na niebie bez reszty zasłaniały ksi yc i gwiazdy.

- Jakie... - z gardła jej dobył si tylko dziwaczny skrzekot. Pomogła sobie,

my l c z rozrzewnieniem: we si w gar , głupia bekso, albo nie jeste

odpowiedni matk dla dziecka, które w sobie nosisz, l mogła ju zada pytanie.

- Jakie mo e by biologiczne wytłumaczenie zachowania si ludzi na tej

planecie?

- Te sprawy najłatwiej wyja ni w kategoriach psychologicznych i

antropologii kulturalnej - odrzekł głos.

- M-mo e - powiedziała Evalyth. - A mo e nie. - Uszeregowała kilka my li i

ustawiła je niewzruszenie po ród innych, szalej cych w jej głowie.

- Mo liwe, e tubylcy ulegli jakiej degeneracji i nie s ju wła ciwie lud mi. -

Chciałabym, eby Moru nie był człowiekiem. - Sprawd wszystkie dane o nich,

mi dzy innymi wyniki obserwacji klinicznych przeprowadzonych na czworgu z

nich w ci gu ostatnich kilku dni. Porównaj z podstawowymi danymi dotycz cymi

Ziemi: Podaj wszystkie hipotezy, które wydaj si uzasadnione. - Zawahała si . -

Poprawka. Podaj wszystkie hipotezy, które s mo liwe; wszystko, co nie

sprzeciwia si w sposób oczywisty ustalonym faktom. Uzasadnione hipotezy

zostały ju wykorzystane.

Maszyna zaszumiała. Evalyth zacisn ła oczy i uchwyciła si brzegu biurka.

Pomó mi, Donli, prosz ci .

Do jej uszu dobiegł głos, gdzie z drugiego kra ca wieczno ci:

- Jedynym elementem behawiorystycznym, którego, jak si wydaje, nie mo na

łatwo wyja ni za pomoc domniema dotycz cych warunków rodowiskowych

oraz wydarze historycznych, jest kanibalistyczny rytuał dorosło ci. Według

opinii komputera antropologicznego mogło si to wywodzi z rytuału ofiarnego,

background image

59

podczas którego na ołtarzu składano człowieka. Lecz ten sam komputer notuje

nast puj ce nielogiczno ci w tej hipotezie:

Na Starej Ziemi religie ofiarne wi zały si normalnie ze społecze stwami rol-

niczymi, które znacznie bardziej były uzale nione od trwałej urodzajno ci i

pogody ni łowieckie. Ale nawet i dla nich ofiary z ludzi okazywały si w ko cu

niekorzystne, jak wyra nie dowodzi przykład Azteków. Lokon w pewnym stopniu

zracjonalizował praktyki ludo ercze wi

c je z systemem niewolniczym i w ten

sposób minimalizuj c ich wpływ na ogóln sytuacj . Jednak w ród mieszka ców

nizin s one powa nym złem, ródłem nieustannego zagro enia, powodem

wydatkowania wysiłku i zasobów, które s konieczne do przetrwania. Nie wydaje

si mo liwe, aby ów obyczaj, gdyby tylko został przyj ty za przykładem Lokonu,

mógł si utrzyma w cho jednym z tych plemion. A jednak si utrzymuje. St d

te musi mie jakie racjonalne uzasadnienie i problem polega na tym, by je

odszuka .

Metody zdobywania ofiar s najró niejsze, ale wymagania zawsze te same.

Według Loko czyków potrzebne jest jedno ciało dorosłego człowieka, które

wystarcza, by czterej chłopcy uzyskali dojrzało . Zabójca Donliego Sairna nie

mógł unie całego ciała. To, co zabrał, daje wiele do my lenia.

Mo na zatem uzna , e na tej planecie pojawił si syndrom dipteroidalny.

Gdzie indziej zjawisko to nie wyst puje w ród wy szych zwierz t, ale teoretycznie

jest mo liwe. Mogła je wywoła modyfikacja chromosomu Y. Łatwo jest

przeprowadzi badanie na wykrycie owej modyfikacji, a tym samym potwierdzi

t hipotez .

Głos zamilkł. Evalyth słyszała, jak krew dudni jej w yłach.

- O czym ty mówisz?

- O zjawisku stwierdzonym na kilku planetach w ród ni szych zwierz t -

wyja nił komputer. Nie wyst puje ono cz sto i dlatego nie jest szeroko znane.

Jego nazwa pochodzi od terminu „diptera" - łaci skiej nazwy muchówek na

Starej Ziemi.

Ol niło j nagle jak błyskawic .

- Muchówki - oczywi cie! Komputer rozpocz ł wyja nienia.

Jonafer osobi cie przyprowadził Moru. Dzikus miał r ce zwi zane za plecami,

a kapitan wr cz przytłaczał go wzrostem Mimo to jednak, a tak e mimo

zadanych sobie obra e Moru szedł, cho ku tykaj c, do równo.

Chmury rozwiewały si ; białym lodowym blaskiem zaja niał ksi yc. Z

miejsca obok drzwi, gdzie stała, Evalyth si gała wzrokiem do granic bazy - do

z batej jak pita palisady, nad któr , niczym szubienica, unosił si samotny d wig.

Robiło si zimno; wszak planeta zbli ała si do jesieni. Zerwał si słaby wiatr,

który zawodził unosz c niewielkie tumany pyłu, ta cz ce jak małe diabełki.

Odgłos kroków Jonafera słycha było z daleka.

Dostrzegł j i zatrzymał si . Moru te stan ł.

- I co stwierdzono? - zapytała. Kapitan skin ł głow .

- Uden zabrał si do pracy zaraz po tym, jak si pani z nim poł czyła - od-

rzekł. - Badanie jest bardziej skomplikowane, ni twierdził pani komputer... ale

background image

60

on był przyzwyczajony do sprawno ci Donliego, a nie Udena. Uden sam nigdy by

na to nie wpadł. Owszem, hipoteza jest prawdziwa.

- W jaki sposób?

Moru stał czekaj c, podczas gdy nad nim przelatywały słowa w j zyku,

którego nie rozumiał.

- Nie jestem lekarzem. - Jonafer zachowywał oboj tny ton głosu. - Ale z tego,

co powiedział mi Uden, wynika, e uszkodzenie chromosomu powoduje, i m skie

gruczoły płciowe nie s w stanie samoistnie osi gn dojrzało ci. Potrzeba im

dodatkowych hormonów - Uden wymienił testosteron, androsteron i nie

pami tam co jeszcze - aby zapocz tkowa seri zmian, które w efekcie przynios

dojrzało . Bez tego chłopcy skazani s na bezpłodno . Uden uwa a, e po

zbombardowaniu kolonii pozostało niewielu yj cych, w takim stopniu pozbawio-

nych rodków do ycia, e uciekli si do kanibalizmu, by przetrwa przez

pierwsze pokolenie czy dwa. W tych warunkach mutacja, która inaczej uległaby

samoistnej eliminacji, umocniła si i przeszła na wszystkich potomków.

- Rozumiem - skin ła głow Evalyth.

- Chyba pojmuje pani, co to znaczy - rzekł Jonafer. - Nie b dzie problemu z

wykorzenieniem tych praktyk. Po prostu powiemy im, e mamy nowy, lepszy,

wi ty Pokarm i udowodnimy to za pomoc kilku tabletek. Pó niej mo na b dzie

zaprowadzi hodowl zwierz t typu ziemskiego, które dostarcz , czego b dzie

trzeba. A na koniec nasi genetycy z pewno ci naprawi ten uszkodzony

chromosom Y.

Dłu ej nie był w stanie si hamowa . Jego usta otworzyły si , niczym rana

przecinaj ca na wpół widoczn twarz. Rzucił chrapliwie:

- Powinienem wysławia pani pod niebiosa za to, e uratowała pani od

zagłady cały lud. Nie potrafi . Niech ju pani ko czy, co pani miała zrobi ,

dobrze? Evalyth podeszła do Moru, który zadr ał, lecz wytrzymał jej wzrok.

- Nie dał mu pan nic na uspokojenie - stwierdziła zdumiona.

- Nie - powiedział Jonafer. - Nie b d pani ułatwiał. - Splun ł.

- To dobrze. - Zwróciła si do Moru w jego j zyku: - Zabiłe mego m a. Czy

b dzie słuszne, je li ja zabij ciebie?

- B dzie słuszne - odrzekł, prawie tak samo spokojnie jak ona. - Dzi kuj ci,

e pozwolono odej mojej onie i synom. - Milczał przez krótk chwil . -

Słyszałem, e wasz lud potrafi przechowywa ciało przez wiele lat, tak eby si nie

zepsuło. B d rad, je li zachowasz moje dla swoich synów.

- Im ono nie b dzie potrzebne - rzekła Evalyth. - Ani synom twoich synów. W

słowach Moru pojawił si niepokój.

- Czy wiesz, czemu zabiłem twego m a? On był dla mnie dobry, był jak bóg.

Ale jestem chromy. Nie widziałem innej drogi zdobycia tego, co musieli mie moi

synowie, i to pr dko; inaczej byłoby za pó no i nigdy nie staliby si m czyznami.

- On mnie nauczył - powiedziała - co to znaczy by m czyzn . - Obróciła si

w stron Jonafera, który stał w napi ciu, nie rozumiej c, o co chodzi. -

Dokonałam ju zemsty - powiedziała w j zyku Donliego.

- Co takiego? - pytanie Jonafera zabrzmiało jak echo słów Evalyth.

- Kiedy dowiedziałam si o syndromie dipteroidalnym - rzekła - wystarczyło-

by mi tylko zachowa to w tajemnicy. Moru, jego dzieci, jego cała rasa

background image

61

pozostałaby zwierzyn łown przez wieki, mo e na zawsze. Siedziałam chyba z

pół godziny ciesz c si moj zemst .

- A potem? - spytał kapitan.

- Doznałam satysfakcji i mogłam pomy le o sprawiedliwo ci - odparła

Evalyth.

Wydobyła nó . Moru wyprostował plecy. Stan ła za nim z tyłu i przeci ła mu

wi zy.

- Wracaj do domu - powiedziała. - I pami taj o nim.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Anderson Poul Ksiezyc lowcy
Anderson Poul Ksiezyc lowcy (rtf)
Księżyc łowcy
Bradley Marion Zimmer Łowcy z czerwonego księżyca
Galenorn Yasmine Siostry księzyca 5 Nocni łowcy
Andersens Fairy Tales
Tajemnice księżyca, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Baśnie Andersena, Streszczenia
Kosmos ?śń Andersena
2013 Astrologiczny Kalendarz Księżycowy
Jesensky M , Leśniakiewicz R Powrót do księżycowej jaskini
Światło księżyca
O DWÓCH TAKICH CO UKRADLI KSIĘŻYC, Kronika
Alicyn Watts Księżycowa piosenka
Na księżycu Jowisza może istnieć życie

więcej podobnych podstron